www nie com pl 3


:: www.nie.com.pl :: NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Małgosia z Trzeciego Świata Małgosia, drobna szatynka o niebieskich oczach idzie przez Meksyk. Książki i zeszyty ma w plastikowej reklamówce. Małgosia ma lat 12 i wraca ze szkoły. Chociaż jeszcze nie ma czwartej – jest ciemno. Mży. Małgosia idzie przez Meksyk, nie ten na drugiej półkuli, gdzie słońce, kaktusy i kowboje w sombrerach. Małgosia idzie przez Meksyk, który jest dzielnicą Gdyni. Gdyni, która jest sztandarową budową i sukcesem II Rzeczypospolitej, Gdyni, która nawet za komuny była prywatnym miastem marynarzy, rzemieślników, mewek, cinkciarzy i sklepikarzy, Gdyni, której prezydent Wojciech Szczurek uzyskał rok temu najlepszy wynik wyborczy w Polsce. Małgosia nie wie, kto to jest prezydent Wojciech Szczurek. Ma swoje problemy. Po drodze ze szkoły Małgosia odbiera dwóch swoich braci od pani Nowakowej. Mama mówi, że zapisałaby chłopców do przedszkola, ale przedszkole kosztuje 200 zł od łebka, więc całe szczęście, że jest pani Nowakowa, która co prawda czasem się upija, ale tylko wieczorami, jak Małgosia już zabierze maluchy. Mama sprząta biura w jednej firmie przy ul. Morskiej. Rano robi porządki i gotuje w domu, ale już o dwunastej musi być w pracy – trzeba pomyć naczynia w pomieszczeniu, gdzie pracownicy odgrzewają sobie jedzenie w kuchenkach mikrofalowych. Potem obchód wszystkich toalet, a jak biura opustoszeją – sprzątanie pokoi. Małgosia raz była u mamy w pracy z chłopcami i podgrzewali sobie pączki w takiej kuchence, pili sok pomarańczowy z kartonu – bo firma funduje soki pracownikom – i w ogóle to był fajny wieczór. Małgosi też się podobało w firmowej łazience. Tak ładnie pachniało i można było spuszczać wodę raz za razem. W szkole to nie łazienki, ale kible, które śmierdzą i mają popsute spłuczki, a w domu Małgosi łazienki nie ma. Małgosia to się nawet dziwi, jak słyszy, że ktoś łazienkę ma w domu. W Meksyku nikt nie miał i nie ma kanalizacji. Kiedyś, jak Małgosia była mniejsza i żył jeszcze tata, to mama pracowała w słynnej gdyńskiej kawiarni Delicje. Zawsze przynosiła pyszne ciastka do domu. Mama opowiadała, że kiedy tam pracowała, to na wolny stolik ludzie czekali nieraz po 40 minut. Ale potem przychodziło coraz mniej ludzi i mamę zwolnili. Teraz mama Małgosi pracuje na czarno. Udało się to załatwić dzięki życzliwej pani Halince. Młodszy z braci Małgosi – Piotruś – jest niedorozwinięty. Nic nie mówi, tylko buczy, chociaż ma już 5 lat. Małgosia nie wie, jak się taka choroba nazywa. Wie, że mama dostaje na Piotrusia 418 zł zasiłku stałego i 141 zł zasiłku pielęgnacyjnego. Gdyby poszła do pracy, to by straciła te państwowe dobrodziejstwa. Ale miałaby urlop i nie byłaby tak zmęczona. Małgosia żałuje tej maminej umowy o pracę też dlatego, że mama nie może wziąć kredytu. Raz już była zdecydowana na kupno telewizora z Lukasem, ale się okazało, że nici z tego pomysłu. Małgosia była zawiedziona, bo wolałaby nowy telewizor sto razy bardziej nawet niż wyjazd na wycieczkę klasową na Kaszuby do Muzeum Hymnu Narodowego i ludowego skansenu Kazimierz–Puławy. Nie pojechała wcale nie ze względu na brak gotówki – mama by wyskrobała parę złotych, ale kto by się wtedy zajął chłopcami. Małgosia płakała bardzo, ale mama potem kupiła jej na bazarze nowe dżinsy i adidasy, żeby jej tę wycieczkę wynagrodzić. No, ale jest, jak jest. Zasiłek na Piotrusia i mamy pensja 400 zł. Jak żył tata, to było lepiej, choć też nie zawsze miał pracę. Ale umarł od razu po tym, jak urodził się Kubuś, czyli dwa lata temu. Jak mama jest w pracy – Małgosia zajmuje się chłopcami: daje im jeść, wysadza, pilnuje, żeby był porządek. Dzieciaki się bawią, a Małgosia pali pod kuchnią i w piecu w pokoju, pierze albo prasuje, co mama każe. Małgosia woli prasować, bo pranie w starej Frani nie jest łatwe – trzeba nanosić i nagrzać wody, a po praniu wynieść brudną wodę. Potem podaje dzieciakom kolację i czyta im. A jak naprawdę nie ma sił, to im puszcza radio. Gdy położy je spać, ma cały wieczór dla siebie. Odrabia lekcje i czyta książki. Na święta Małgosia pilnuje, żeby był też prezent dla mamy. W zeszłym roku już od wakacji sprzedawała butelki, ale większość dołożyła mamie na życie i jej samej zostało mało: na plastikowy komplet składający się z cukierniczki plus pojemniki na sól i pieprz. W tym roku Małgosia planuje kupić mamie sweterek, i to nie z tego wielkiego lumpeksu w dawnym kinie Atlantic, ale z prawdziwego sklepu, z Géanta, za prawie 50 zł. Zarobi myjąc na stacji benzynowej szyby w autach. Każdy da jej 2, a nawet 5 zł. A wielu nie chce, aby myła, tylko dają pieniądze. Raz tylko jeden pan powiedział, że ma go pocałować, ale żartował. I na papier do pakowania też zarobi. Małgosia chce, żeby było elegancko. To jest oczywiście wielka tajemnica, ale już się nie może doczekać, jak mama otworzy swój prezent i jaką będzie mieć minę! Bo dwa lata temu, jak Małgosia pierwszy raz kupiła coś mamie pod choinkę – mama płakała. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rury przechodzą na islam Cimoszewicz obnażony cd. Rządzący nami politycy mogliby tak sterować polską polityką zagraniczną, żebyśmy przynajmniej na niej nie tracili. Wiedzę potrzebną do tego mieli, ale sądząc po efektach polskiej polityki zagranicznej nie skorzystali z niej. Bo wiedza poszła z dyskami na śmietnik. Naftowy szlak Jesteśmy świadkami globalnej rozgrywki o władzę nad złożami ropy naftowej i gazu ziemnego. Według wszelkich prognoz, w ciągu najbliższych 10 lat popyt na ropę wzrośnie o co najmniej 30 proc. Stany Zjednoczone, Europa i Japonia coraz bardziej uzależniają się od dostaw tego surowca ze zdominowanej przez Arabię Saudyjską bliskowschodniej grupy dostawców OPEC. Kraje te zaspokajają obecnie 40 proc. światowego popytu na ropę naftową. Można się spodziewać, że do 2010 r. udział ten osiągnie poziom 55 proc. To niezwykle niebezpieczna perspektywa dla globalnego systemu finansowego opartego na dwóch systemach walutowych – euro i dolarze. Zyskawszy dominację, kraje OPEC będą mogły bez problemu zdestabilizować jeden z tych systemów. Groźba ta leży u podstaw tego, co obserwujemy po zamachu z 11 września: imperialnej polityki USA, walki z terroryzmem, okupacji Iraku oraz rosnącego zainteresowania mocarstw Azją Środkową. Globalne szachy Afganistan, Pakistan, Azerbejdżan, Armenia, Kazachstan i Turkmenistan znalazły się w centrum międzynarodowego zainteresowania. Na terytoriach ciągnących się wzdłuż Morza Kaspijskiego i w okolicach Kaukazu wykryto jedne z najbogatszych na świecie złóż ropy naftowej i gazu. Państwa tam leżące powinny być obrzydliwie bogate i szczęśliwe. Jest wręcz przeciwnie. To region skrajnej nędzy rządzony przez szemrane reżimy, targany wojnami etnicznymi i religijnymi. Wielcy tego świata traktują ten obszar jak gigantyczną szachownicę, na której przestawiają pionki. Wspólnicy i rywale Stanom Zjednoczonym i Europie zależy na jak najszybszym uruchomieniu dostaw ropy z Azji Środkowej. Całkowita produkcja w tym regionie może osiągnąć 3,4 mln baryłek dziennie. Trzeba tylko zapewnić bezpieczny transport surowca ze złóż do krajów konsumenckich. Najtańszym sposobem jest wybudowanie sieci rurociągów. Jak mówią eksperci, przy zapewnieniu spokoju w regionie uda się to zrobić w mniej więcej 10 lat. Wspólny interes USA i Europy nie oznacza oczywiście wspólnej jego realizacji. Przeciwnie – mocarstwa te zawzięcie konkurują. Niedźwiedź i wielbłąd Do rozgrywki włącza się Rosja, która ma nadzieję na odzyskanie swojej niegdyś dominującej pozycji w regionie. Zależy jej na budowaniu rurociągów na zachód przez Morze Czarne, Bałkany aż do Morza Śródziemnego. Niektóre państwa arabskie od przeszło ćwierć wieku robiły wszystko, żeby pozbawić Związek Radziecki, a później Rosję kontroli nad złożami ropy w Azji Środkowej. Robiły to rękami fana- tyków islamskich. Patrz: Afganistan i Czeczenia. Interes państw arabskich, a raczej islamskich jest dokładnie przeciwny do rosyjskiego. Wiąże się ściśle z projektem wybudowania gigantycznego ropociągu i gazociągu z Kazachstanu i Turkmenistanu przez Afganistan i Pakistan do Indii i Morza Arabskiego. To co najmniej 1000 mil rur; inwestycja warta 4,5 mld dolarów umożliwiająca transport miliona baryłek ropy dziennie. Jednak analitycy wskazują, że wziąwszy pod uwagę wysokie koszty i ryzyko, okazuje się, że prawdziwym celem projektu może być zahamowanie lub uniemożliwienie transportu większej części złóż ropy tego regionu alternatywnymi trasami. Co jest na rękę kierowanemu przez Arabię Saudyjską OPEC. Stary znajomy Z powodu oburzenia opinii publicznej w USA wywołanego działalnością ben Ladena i łamaniem praw człowieka przez reżim talibów amerykańska grupa firm naftowych Unocal musiała w 1998 r. (sic!) wycofać się z projektu budowy tej gigantycznej rury. A zatem już 6 lat temu najgroźniejszy terrorysta świata podpadł Ameryce. Udział większościowy w projekcie budowy rurociągu przechwyciła saudyjska firma Delta Oil, której partnerem jest grupa Półksiężyc Pakistanu. * * * Widać, jakie miejsce przypadło Polsce w międzynarodowym porządku. Jakże komiczny wydaje się nasz udział w okupacji Iraku. Cóż w ten sposób możemy zyskać? Nienawiść państw islamskich? Obowiązek zakupu F-16? Czy może naszych chłopców wracających z misji w plastikowych workach? A można by przecież myśleć o przyłączeniu naszego systemu rurociągowego do złóż kaspijskich. Polska mogłaby wiele zyskać. Nie tylko jako konsument tańszego surowca, ale jako kraj tranzytowy, o bezpieczeństwie energetycznym nie mówiąc. Trzeba jednak uzyskać akceptację Rosji i Ukrainy. Trzeba też zdobyć co najmniej neutralność państw arabskich. I przychylność państw regionu Azji Środkowej. W świetle naszej polityki zagranicznej pozostaje to jednak w kategorii mrzonek. Nam, pierwszemu wazeliniarzowi Ameryki, to nie grozi. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dyrektor Waciak Zagadka prawie biblijna: ilu ludzi może żyć z jednego menedżera? Przedsiębiorstwo Zaopatrzenia Farmaceutycznego Cefarm w Łodzi zatrudnia prawie 1000 osób, zarządza ponad 90 aptekami. Cefarm to hurtownia ważna m.in. z tego powodu, że posiada rezerwy państwowe leków. Na przykład na wypadek wojny. Koleś kolesia Na jesieni 1997 r. dyrektorem Cefarmu został Janusz Olszewski, działacz SLD. Rekomendował go na to stanowisko poseł Zbigniew Kaniewski, kolega partyjny z Łodzi, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Gospodarki. Z kolei Kaniewskiemu polecił Olszewskiego jakiś inny znajomek. Zresztą Olszewski trzyma sztamę z całą czołówką łódzkiej lewicy. Nowy dyrektor szybko zaczął ściągać do Cefarmu kumpli, ci z kolei swoich, następni swoich itd. W ciągu czterech lat dyrektor Olszewski przygarnął pod swe skrzydła 400 (słownie: czterysta) biednych duszyczek! W całym przedsiębiorstwie nie ma teraz człowieka, który nie byłby z kimś skoligacony. Brat, siostra, kuzyn, żona, mąż, córka, szwagier... Niektórzy z nich arbajtowali na papierze. To znaczy oficjalnie pracowali, podpisywali listy, brali wynagrodzenia, ale nikt ich nigdy w pracy nie widział. Na przykład jeden pan, który pracował na całym etacie jako kierownik apteki. W tym samym czasie zarabiał na chlebuś w innej firmie. Przy tym ciekawostką jest, że ów dżentelmen był nieco zadłużony w Cefarmie. Wcześniej miał prywatną aptekę, ale mu nie wyszło. Albo pewna dama, która też dostała fuchę jako kierownik apteki, choć jednocześnie wykonywała odpowiedzialną funkcję zastępcy kierownika działu handlowego w Cefarmie. Protegowana protegowanego Wrażliwym serduszkiem kierował się też dyrektor Olszewski wynajmując prywatnej spółce Szwed-Pol pomieszczenie biurowe na terenie zakładu – 100 mkw. Tak się składa, że Szwed-Pol do biurowca Cefarmu przeprowadził się z placu Zwycięstwa 13 z Łodzi. Pod tym adresem przypadkiem ma biuro poselskie Zbigniew Kaniewski. Jak wyjaśnił pan poseł, z właścicielami spółki nic szczególnego go nie łączy oprócz znajomości na gruncie towarzyskim. I partyjnym... Za metr powierzchni Szwed-Pol płaci Cefarmowi 10 zł. Wliczono w to: ogrzewanie, energię elektryczną, wodę, odprowadzenie ścieków i wywóz nieczystości, a nawet ciecia. Goły metr w tej części miasta (bliskie centrum Łodzi) chodzi w granicach 20 zł. Idźmy dalej. Cefarm podłączył Szwed-Polowi dwie linie telefoniczne. Za Bóg zapłać. Ze swej strony najemca zobowiązał się, że wyremontuje we własnym zakresie wynajmowane pomieszczenie bez zatwierdzania i ustalania (z właścicielem, czyli Cefarmem) kosztów poniesionych nakładów. Według zapisów umowy, te nielimitowane koszty mają być rozliczone w "należnościach czynszowych". Strony zobowiązały się także do niewypowiadania umowy do czasów rozliczenia rachunków. Oznacza to w praktyce, że jeśli chłopaki ze Szwed-Polu wyrychtują sobie na cacy zajmowane biuro, to przy stawce obecnie płaconego czynszu będą sobie za frajer siedzieli w pomieszczeniach Cefarmu przez najbliższe 100 lat. Hocki-klocki Pewnego dnia dyrektor Olszewski zapragnął kupić wywrotkę waty (10 ton) jako rezerwy państwowe. Nie bardzo wiadomo, po co, gdyż miał na stanie jej pełno, a nie jest chodliwa. Zamiast nabyć towar bezpośrednio u producenta, zlecił to pośrednikowi – firmie Wim-Tex. Następnie – proszę się skupić – w jednej chwili właścicielka Wim-Teksu została pracownikiem Cefarmu, a wata trafiła do magazynu Szwed-Polu. Nie za darmo. W tym samym czasie po halach magazynowych Cefarmu hulał wiaterek, a myszy urządziły sobie igrzyska w pluciu na odległość. Na początku tego roku dyrektor przygotował umowę ze spółką Pro-Eko na opracowanie programu naprawczego dla Cefarmu. Znów prosimy o skupienie. Otóż przypadkiem prezesem Pro-Eko jest jeden z wiceprezesów Szwed-Polu, a siedziba Pro-Eko mieści się przy ulicy Legionów 62/64, czyli dokładnie tam, gdzie Cefarm i Szwed-Pol. I jeszcze jeden cukierek. Szwed-Pol zorganizował szkolenie dla pracowników magazynów. A wyglądało to tak. Inspektor Nadzoru Farmaceutycznego (który jednocześnie urzęduje na terenie Cefarmu) wpada na kontrole do Cefarmu. Później przeprowadza osobiście szkolenie. Za tę przysługę Szwed-Pol łyknął coś ponad 40 patoli. Się smaruje, się kręci Przyglądając się poczynaniom Olszewskiego jakiś nieżyczliwy człowiek rzekłby, że jest on albo kompletnym kretynem, przy którym Forrest Gump to wieża Eiffla intelektu, albo świadomie działa na szkodę Cefarmu. Mnogość mord przyssanych do państwowego cycka wskazywać też może na trzecią możliwość – Olszewski jest filantropem. Jeden facio na zlecenie Cefarmu rozwoził po Polsce południowo-zachodniej farmaceutyki do aptek. Kasę brał jednak nie za przejechane kilometry, ale od wartości przewożonych pigułek. Wrzucił na pakę – dajmy na to – viagrę za 100 tys. patyków. Z tego dostawał do kieszeni 5 proc. Dyrektor Olszewski remontuje regularnie apteki, niektóre na zadupiu. Wkłada w to ciężką forsę (po ok. 3 mln zł rocznie). Oczywiście, wszystko bez przetargów. Później pomieszczenia stoją nie wykorzystane albo nie zarabiają nawet na siebie. Straty idą w miliony. Windykację należności na rzecz Cefarmu zlecił znajomemu, który handluje długami szpitali, choć miał do tego odpowiednich ludzi na posadach. Niektóre decyzje Olszewskiego są zastanawiające. Nagle np. zrezygnował z najmu magazynów. Nie przekazał ich jednak właścicielom. Bezprawnie nadal z nich korzystał. Ci oddali sprawę do sądu. Sąd zasądził na ich korzyść odszkodowanie. Komornik zajął ponad 360 tys. zł na kontach Cefarmu. Olszewski walczył jednak dalej. Sąd drugiej instancji utrzymał w mocy wcześniejszy wyrok. Dyrektor wystąpił o kasację, chociaż ewidentnie zmoczył dupę. Oczywiście Cefarmu przed Temidą nie reprezentują prawnicy firmy, ale zaprzyjaźniona kancelaria adwokacka. A koszty egzekucji oraz odsetki rosną. Nasuwa się pytanie: Czy dyrektor przypadkiem nie dogadał się z właścicielami hurtowni, że zarobią, a przy okazji także znajome papugi? Przecież ze swojej kieszeni nie daje... Wirtualna księgowość Od czasu gdy Olszewski został dyrektorem, sytuacja przedsiębiorstwa systematycznie leci na łeb. Z kwitów, które mamy, wynika, że od II kwartału 2000 r. firma notuje straty na sprzedaży. W porównaniu do IV kwartału 2002 r. jest prawie 15 mln w plecy! Na działalności operacyjnej – biorąc pod uwagę ten sam okres – wychodzi in minus ponad 11 mln zł. Prawdopodobnie już wkrótce łódzki Cefarm padnie na pysk. Dyrektor Olszewski twierdzi, że jest na plusie. W ostatnim roku zarobił oszałamiającą kwotę 23 tys. zł. Czyli tyle, ile pani Wiesia handlująca na targu pietruszką. Jak jest naprawdę – nie wiadomo. Dlaczego? Bo mimo ustawowego obowiązku Cefarm nie publikuje wyników finansowych w Monitorze Polskim. Ostatnia publikacja na ten temat była w 2000 r. Zresztą wystarczy się przejść po magazynach albo firmowych aptekach. Wszędzie pustki. Kierownik apteki może wydać tylko 500 zł na zaopatrzenie. A powinien – minimum 100 tys. Prokurator i rachunki Na niegospodarność dyrektora nakapowali do prokuratury członkowie Związku Zawodowego "Cefarm Przyszłość". Prokurator Jacek BarŁowski z Prokuratury Rejonowej Łódź Polesie "przesłuchał" przed-stawiciela związku, natomiast – słuchajcie – oskarżonego o przewały dyrektora zaledwie "przepytał" – cokolwiek to znaczy. Dyrektor J. Olszewski złożył wiarygodne wyjaśnienia. Jego działania mimo, że czasami nie były trafne, odbywały się w granicach dozwolonego prawa. No i szlus! A najlepsze jest to: Cefarm wypracował zysk brutto w wysokości około 36 000 zł. Straty netto spadły z 480 000 zł w roku 2000 do 48 000 w roku następnym. Na jakiej podstawie pan prokurator tak twierdzi. Prokurator Barłowski gadał z nami jak z małolatą na tylnym siedzeniu. – Pokazali mi dokumenty z księgowości – rzekł przedstawiciel organów ścigania. Jeśli za każdym razem prokurator Barłowski daje wiarę oskarżanemu bez przeprowadzenia wnikliwego postępowania wyjaśniającego, to gratulujemy bandziorom, którzy trafią przed jego oblicze. * * * Co na to wojewoda łódzki – organ nadzorczy i założycielski Cefarmu systematycznie informowany o cyckaniu firmy? Wojewoda Krzysztof Makowski udaje na razie misia koalę. Może się obudzi, gdy – odpukać – na Łódź napadną terroryści. Wtedy okaże się, że zamiast potrzebnych lekarstw jedynymi zapasami Cefarmu i ratunkiem dla ponad 800 tys. mieszkańców będzie wata składowana w magazynie znajomej spółeczki. Nie chcielibyśmy być wtedy wojewodą Makowskim. PS Do wiadomości prokuratora Barłowskiego, któremu Prokuratura Okręgowa w Łodzi ponownie kazała zająć się sprawą. Niedawno w Opolu ze stołków polecieli jednocześnie wojewoda i marszałek województwa. Jako prominentnym członkom SLD wydawało się, że są nie do ruszenia. Przez ponad trzy lata organa ścigania obchodziły się z nimi jak z jajkiem. Po rozmowie z ministrem Kurczukiem koledzy z Opola dostali kosmicznego przyspieszenia. Czy prokurator Barłowski również czeka na telefon z Warszawy? Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rozwodu nie będzie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Wymęczone wielodniowymi świętami społeczeństwo już drugiego stycznia musiało udać się do pracy. Odchorowało to masowymi stresami, a nawet myślami samobójczymi. W sukurs przyszła nauka. To tylko szok posylwestrowy, uspokajali terapeuci. Za pierwszej komuny takie stany zwano zwyczajnie – kacem. • Wybrano nam antyczny, zatem drogi model samolotu wielozadaniowego. O wyborze amerykańskiego modelu proamerykański prezydent Kwaśniewski osobiście poinformował prezydenta Dablju Busha drogą telefoniczną, co dodatkowo podrożyło amerykańską ofertę. Dablju nie krył, iż nie jest wyborem zaskoczony. Nasi dawni Wielcy Radzieccy Bracia też wybierali nam samoloty, ale nie wymagali, aby ich dodatkowo o ich wyborze informować. • Połączone siły wielu amfibii, strażaków, wojaków, weterynarzy i lekarzy przez pół tygodnia ratowały stado koni, które niehumanitarnie ugrzęzło na wyspie w rozlewisku Warty. Wielodniowa akcja zakończyła się sukcesem. Po osuszeniu i nakarmieniu uratowane konie zostaną wysłane na rzeź. • Papież Jan Paweł II zapowiedział swój debiut poetycki. Już w styczniu, w Krakowie, po polsku. Wcześniej, przed pontyfikatem, jako Karol Wojtyła opublikował sporo rymowanek i innych utworów. Jednak zapowiadany zbiór będzie pierwszy sygnowany przyjętym przez Wojtyłę w roku 1978 poetyckim pseudonimem. Hitem tomiku ma być poemat, w którym pa-pież określi swojego przyszłego następcę. • "Jola, moja i twoja nadzieja to przegrane wybory Towarzysza Millera". To nie jest fragment korespondencji prezydent Kwaśniewski – Pierwsza Dama RP, lecz wers utworu poetyckiego prezydenta wołomińskiej grupy towarzyskiej, zwanej mafią, czyli Henryka Niewiadomskiego, pseudonim artystyczny Dziad. W swym poetyckim pamiętniku "Świat według Dziada" Dziad wspomina: "Gdy Miller przyjechał do Wołomina od razu skoczyła mi adrenalina". Wydawcy już się zakładają, kto się lepiej sprzeda: papież czy Dziad? • Dramatyczna wiadomość zmroziła wyziębione społeczeństwo. Wedle pierwszych tegorocznych szacunków, Polacy nie są w stanie wypić rocznej krajowej produkcji spirytusowej wzmocnionej importem legalnym i nielegalnym. Jedyną szansą, przekonują eksperci, są biopaliwa. Czyli tego, co Polak nie wypije, to spali w swym samochodzie. Ideałem patriotycznej, proekologicznej postawy jest jazda po pijaku. • Połówka państwa Kaczyńskich, Lech, obecnie prezydent Warszawy odmówił sprzedania służbowej limuzyny Volvo. Zachęcali go do tego prawicowi działacze zachęceni celnym propagandowym gestem prezydenta miasta Łodzi, który podczas charytatywnego koncertu sprzedał służbo-wego Peugeota. Kaczor nazwał decyzję Kropiwnickiego "pustym gestem". Nie była takim bezdecyzyjność Kaczora w ostatnich dniach zeszłego roku. Prezydent Kaczor zwolnił dyrektora Zarządu Dróg Miejskich, ale nie powołał następcy, bo dostał zapalenia migdałków. Brak osoby odpowiedzialnej za wydatkowanie przepadających w następnym roku dotacji kosztował warszawiaków 7 mln zł. • Premier Miller został świętym Mikołajem. Przyznał swym ministrom premie. Jedni dostali po 4 tys. na łeb, inni tylko po 3. Plotka głosi, że 4-tysięczni są przeznaczeni do odstrzału. • Trzynastkę po 4 tys. zł dostali parlamentarzyści. Pracownicy najgorzej notowanej wedle opinii społecznej instytucji politycznej mającej 17 proc. społecznego poparcia i aż 67 proc. ocen negatywnych. • Na dworze było tak zimno, że kobitkom cipki zamarzały. Skarżyły się na brak wystarczającej ilości płynów odmarzających. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Celnik na miękko Mocno nerwowa sytuacja zapanowała w szeregach służb celnych. Na szczęście wybuchła wojna. Celników zdjął strach o przyszłość. Szczęśliwe przystąpienie ojczyzny do Europy kojarzy im się z lądowaniem na bruku i stołowaniem w śmietnikach, bo nie zostały podjęte żadne decyzje dotyczące tej części służb mundurowych. Federacja Związków Zawodowych Służb Celnych machnęła więc z końcem lutego tego roku uchwałę, żądając podjęcia negocjacji przez stronę rządową na temat zagwarantowania wszystkim celnikom jakiejś roboty po wejściu do UE i włączenia ich do rządowego projektu ustawy o zaopatrzeniowym systemie emerytalnym dla funkcjonariuszy służb mundurowych. Bo zapewne przez nieuwagę celnicy nie zostali w nim ujęci. Na wypadek, gdyby postulaty te olano, Federacja zagroziła akcją protestacyjną. Miała zostać wszczęta 2 kwietnia. Na szczęście Amerykanie najechali Irak, a Polska pospieszyła wtrącić w konflikt swoje marne trzy grosze. Szef Służby Celnej, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, Robert Kwaśniak powołał Zespół Zarządzania Kryzysowego i zarządził wprowadzenie we wszystkich jednostkach stanu nadzwyczajnej gotowości, pełnej obsady kadrowej na granicy oraz wewnątrz kraju. Na 8 dni przed zapowiadaną akcją protestacyjną poinformował poprzez swojego zastępcę, że wykorzystanie sprzętu, a szczególnie telefonów, faksów, sieci internetowej i urządzeń powielających do celów innych niż służbowe, będzie skutkowało niezwłocznym wszczęciem postępowania dyscyplinarnego. Chyba że przełożony wyda na pozasłużbowe zastosowanie państwowej własności specjalne pozwolenie na piśmie. Jednocześnie wydano polecenie wszczynania postępowań dyscyplinarnych wobec zwierzchników, którzy przeoczą przypadek naruszenia dyscypliny przez podległego funkcjonariusza. Federacja ZZSC kierując się dobrem państwa polskiego, dobrem funkcjonariuszy Służby Celnej oraz poważną sytuacją międzynarodową wstrzymała protest. To oczywiste, że nie da się przeprowadzić jakiejkolwiek akcji bez środków łączności i kserokopiarek. W ministerstwie usłyszeliśmy, że sprzęt ma służyć określonym działaniom państwowym, a nie kontaktowaniu się pomiędzy placówkami i spiskowaniu. Niestety, sam minister Kwaśniak nie chciał z nami gadać. No i celnicy siedzą w swoich jednostkach i przeklinają Dżordża Dablju, Saddama oraz rząd, który wysłał naszych na wojnę i olał ich postulaty. Ale najbardziej szefa Służby Celnej Kwaśniaka. Federacja ZZSC podjęła uchwałę o wystąpieniu do premiera, by odwołać go ze stanowiska. Autor : D.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto rozbiera cię wzrokiem Firma, która o wszystkich wiedzieć może wszystko. I informacje wykorzystać przeciw każdemu. Pamiętacie film „Wróg publiczny”? Jeden facet podpada tam NSA, amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, i ma przesrane. Obserwują każdy jego krok, wiedzą o nim wszystko, zanim jeszcze on sam się tego o sobie dowie. Wiedzą, z kim spał, komu kopsał szmalec, ile zarabia i dla kogo kupuje koronkowe majtki w sklepie przy Piątej Alei. U nas z taką robotą nie poradziłby sobie ani Barcikowski, ani Siemiątkowski, ani nawet Oleksy. Ale jest jeden gość, który mógłby to zrobić, jeśli tylko udałoby mu się stworzyć działający system komputerowy do obsługi wszystkich danych, do których ma dostęp. A ma go – można powiedzieć – z woli państwa. To Ryszard Krauze Nie ma się z czego śmiać. Być może systemy, które buduje, działają do dupy, ale za to dane zawarte w tych systemach sprawiają, że gdyby chciał, mógłby być lepszy od Wielkiego Brata. Ubezpieczenia społeczne Od 1998 r. Prokom S.A. buduje system dla ZUS. Z litości nie wspomnimy, co wyszło z tego systemu, ale nie ulega wątpliwości, iż kontrakt ten daje firmie Krauzego dostęp do danych związanych z pracą każdego z nas. System Ewidencji Kont i Funduszy to dane dotyczące miejsca pracy, zarobków, zwolnień, chorób, urlopów macierzyńskich i pobytów w wariatkowie 17 milionów zawodowo czynnych Polaków i ponad 9 milionów emerytów i rencistów. Kontrola państwowa Konkretnie NIK. Tam też Prokom budował system. System nazywał się „Kontrola” i naturalnie zawiera dane z przeprowadzanych przez NIK kontroli. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, jakie są to dane, poza tym, że na etapie, na którym trafiają do komputera, są tajne. Poczta Czyli Bank Pocztowy, w którym Prokom niedawno kupił udziały. Na razie nic wielkiego, ale Poczta Polska ma ponad 8 tysięcy placówek, a zatem spore możliwości rozwoju. A za tym pójdzie dostęp do danych poczty dotyczących przelewów, czeków, tego, za co płacimy rachunki i w jakiej wysokości, czy się z nimi spóźniamy. Będzie wiadomo, czy jesteśmy telepajęczarzami, czy też pokornie bulimy abonament za przywilej oglądania Jolanty Pieńkowskiej. Samochody Chodzi o słynny CEPiK, o którym kilka razy pisaliśmy. Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców – przetarg wygrany przez Softbank i afrykańską firmę Face Technologies. Kto czym jeździ, jak często zmienia samochód, na jaki go stać, czy klasa jego pojazdów stale się poprawia, czy wręcz przeciwnie, jakie wykroczenia i przestępstwa drogowe popełnia, czy jeździ po pijaku, czy tłucze inne wózki, czy mu zabrali prawko, a jak tak, to za co. Poza tym: gdzie i kiedy go zatrzymali, to znaczy gdzie i kiedy (a może i po co) pęta się po Polsce. Dodajmy do tego jeszcze dla okrasy komplet wiedzy na temat samochodów rozmaitych tajnych i widnych służb, które też przecież mają mieć tablice rejestracyjne. W pakiecie z tymi atrakcjami idzie system „Kierowca”, który wprawdzie realizuje Hewlett Packard, ale Prokom jest, a jakże, podwykonawcą. Chodzi o elektroniczne przesyłanie danych gości ubiegających się o prawo jazdy. I warto wspomnieć także o policyjnym systemie Wsparcia Ruchu Drogowego, czyli wewnętrznym układzie obsługi wypadków drogowych polegającym na tym, że gliniarz przyjeżdża na miejsce i od razu wszystko wstukuje do komputera: kto czym jechał, kto kogo walnął, dlaczego i z czyjej winy. Wszystko wskazuje na to, że przetarg ten wygra zależny od Prokomu Softbank. Szmal Konsorcjum Softbanku i Accenture wygrały przetarg na system informatyczny dla PKO BP. Prokom ma dołączyć do tej roboty jako podwykonawca. W banku PKO BP konta ma ponad 5 milionów Polaków. Teraz Krauze będzie się mógł dowiedzieć, kto ile ma kasy i co z nią robi. A z tego wyciągnąć wiele cennych informacji szczegółowych. Kto ile zarabia w swojej robocie, ile trzepie na boku, ile wydaje na życie, czy kupuje dobrą whisky czy tanie wino, w jakich knajpach bywa, gdzie jeździ za granicę, w jakich hotelach sypia i czy na przykład są to hotele w naszym rodzinnym mieście (co implikuje cudzołóstwo), czy kupuje twardą pornografię albo nasiona marihuany przez Internet. Oraz takie różne... Niewiele jest rzeczy, które mówią o człowieku tyle, co wyciąg z konta. Telefony W Telekomunikacji Polskiej S.A. przejęta przez Prokom trzy lata temu firma Spin ustawiła systemy billingowe SERAT i SERAT-2. Prokom może się zatem dowiedzieć wkrótce, kto do kogo dzwoni, za ile i jak często. Nie będzie też dla niego tajemnicą, kto korzysta z linii 0-700 pod zachęcającym tytułem „Zostań moim niewolnikiem” albo „Wielkie cyce”, że nie wspomnę już o „Wesołych gejach i napalonych lesbijkach”. Ubezpieczenia Prokom wygrał przetarg ogłoszony przez PZU i teraz buduje Zintegrowany System Informatyczny, dzięki czemu będzie się mógł dowiedzieć wszystkiego o ludziach, którzy mają szczęście ubezpieczać się na różne okoliczności w największej w Polsce firmie reasekuracyjnej. Czyli o 65 proc. ubezpieczonych w Polsce. Gdzie mieszkają, co cennego mają w mieszkaniu, jakimi samochodami jeżdżą, czy zdarzyło im stuknąć kogoś po pijaku czy na trzeźwo. Na jakie choroby chorują, czy często łamią nogi i czy wszystko u nich w porządku z głową. A także mnóstwo wiadomości o polskich przedsiębiorstwach: właściwej i pozornej działalności, pracownikach, sytuacji finansowej, o tym, co najbardziej martwi prezesów, ile razy zdarzyło im się dać dupy i być pociągniętym do odpowiedzialności cywilnej, a ile razy udało im się z tej odpowiedzialności wykręcić. Czy od chodzików robionych przez firmę A niemowlęta dostają hemoroidów... Aha, zapomniałabym wspomnieć, że Prokom obsługuje też Wartę. A poprzez powiązania kapitałowe z firmą ABG ma dostęp do projektu realizowanego w Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym – bazy danych na temat wszystkich polis OC i wypłacanych odszkodowań. * * * I to by było z grubsza na tyle. Na razie. Ale przecież Prokom ciągle bierze udział w przetargach i nadal większość wygrywa, czyli jego wiedza będzie rosła w postępie geometrycznym. Informacje chodzą ze sobą do łóżka i płodzą następne. Skoro jednej firmie państwo powierza dostęp do wszystkich tych informacji, cała ustawa o ochronie danych osobowych staje się ponurym żartem. Jeśli jeszcze nie żyjemy w Prokomlandzie poddani wszechstronnej inwigilacji wszystkowidzącego oka Krauzego – to tylko dlatego, że systemy, które Prokom buduje za ciężkie pieniądze, najczęściej okazują się do dupy. Ale to raczej słabe pocieszenie, bo wtedy je naprawia i może gmerać. Kiedyś zresztą mogą zacząć działać. I wtedy ministrowie od bezpieczeństwa zastanowią się może, dlaczego wszędzie, tylko nie w Polsce, obowiązuje zasada dywersyfikacji podmiotów, z którymi państwo wchodzi w niebezpieczne alianse powierzając im pieczę nad wiedzą o obywatelach. I jak to możliwe, że w Polsce kolejne przetargi wciąż wygrywa Prokom? Na wypadek, gdyby Prokom zarzucił mi stawianie bezpodstawnych podejrzeń, podczas gdy firma jest niewinna jak baranek i tylko wykonuje to, czego wymagają kontrakty, dopowiadam: rzeczywiście, nie mam dowodów na totalną inwigilację, którą Prokom prowadzi lub może prowadzić. Zdaję sobie sprawę, że Prokom podpisuje zobowiązania o tajności danych, kwalifikowanej dostępności do systemów itp. Wiem jednak od zaprzyjaźnionych programistów, że każda firma software’owa potrafi tak stawiać systemy, żeby w razie czego mieć nieskrępowany dostęp do danych. Jeśli Prokom tego nie potrafi, to tym gorzej dla niego – nie powinien wygrywać tych wszystkich przetargów. Są na świecie lepsi. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Białe myszki i czerwony kur " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Panorama” obwieściła, że Oddział Leczenia Otyłości w Szczecinie nie będzie kurował tłuściochów w ramach ubezpieczenia, bo grubasów jest za dużo i limit się skończył. Teraz otyli mają płacić 16 zł za wizytę. Zbyt licha stawka. Trzeba brać tyle, żeby opasłym nie wystarczało na żarcie, to leczenie otyłości stanie się skuteczne. * * * W Lisowych „Faktach” rewelację Rokity o tym, że Gudzowaty kupił wrocławską gorzelnię wraz z ustawą o biopaliwach zilustrowano zdjęciami z produkcji wódki Abstynent. Aluzju poniali. Abstynent tak się ma do wódki jak rzetelność do Rokity. * * * Przygotowując podróżnych do strajku kolejarzy „Informacje” Polsatu podały, że każdy dzień strajku to oszczędność 35 mln zł, bo tyle dopłaca kolej do nierentownych przewozów. 70 proc. torów nie nadaje się do jazdy, lecz na złom. Wynika z tego, że aby było oszczędnie i bezpiecznie, kolej powinna torowiska rozebrać, zaorać i obsadzić młodnikiem, a szyny sprzedać na złom. Tę politykę tłumaczymy jedynie nazwiskiem wiceministra infrastruktury odpowiedzialnego za PKP. Nazywa się Leśny. * * * Na Służewcu ganiały się konie w imprezie o nazwie derby, podała „Panorama”. Konie i siedzący na nich faceci walczyli o nagrodę pana prezydenta. Pana prezydenta nie było, obstawił imprezę panią minister Szymanek-Deresz. Nie trafił. Wygrał nie deresz, tylko karogniady. * * * Nie pokazywać ciała, unikać plaż i imprez dla młodzieży, bo grozi to grzechem – podały „Wiadomości” za włoskim księdzem i jego książką „Jak unikać letnich pokus”. Realizatorzy wyśmiali śmierdzącą ciemnogrodem wypocinę udowadniając, że lato jest od tego, żeby się pieprzyć. Na co dowodem jest zwiększony popyt na pigułki antykoncepcyjne. „Langenort” odpłynął, odwaga wróciła? * * * Mosz Tadeusz wytłumaczył w „Plus minus”, że deficyt budżetowy to tak jak w rodzinie, gdy żona wydaje więcej, niż zarobi mąż. Musi więc pożyczyć, a w następnym miesiącu znowu, bo musi oddać pożyczkę i zaciągnąć nową. A to dobrze rodzinie nie wróży – zakończył wywód Mosz. Rozumiemy jego problem z żoną, ale wyjaśniamy, że rząd składa się z mężów, którzy w ogóle dla nikogo niczego nie zarabiają, lecz wydają pieniądze. Zawsze cudze. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kołodko na grillu W artykule "Sto gram na setkę" ("NIE" nr 10/2003) opisaliśmy tajemniczy spadek zużycia paliw płynnych w Polsce przy jednoczesnym znacznym wzroście liczby samochodów. Próbowałam wyjaśnić ten cud stosując domniemania. Ale pospieszyłam też badać sprawę blisko ziemi. Pan Miecio reprezentuje przedsiębiorczość zorganizowaną. Nienaganne maniery, garnitur Versace, złoty Longines i buty Aldo Brue. Właśnie został posunięty na kilka "dużych baniek" przez biznesowych partnerów, jest więc skłonny do zwierzeń. Miejsce spotkania – kawiarnia hotelu Bristol. Podpałka do grilla Może 10 proc., może 15, a może więcej wszystkich sprzedawanych w Polsce paliw pochodzi z lewych źródeł. Zarabia się na różnicach w akcyzie, niższym podatku VAT i niższej cenie oleju opałowego. Problemem dla tych, którzy "organizują" produkcję, jest to, jak przykryć tę działalność, aby nie kusić urzędników skarbowych? Pomysły pochodzą od ludzi zajmujących się wytwarzaniem wódki z lewą akcyzą. Gdy brutalne forsowanie granicy w konwojach cystern pełnych spirytusu Royal stało się zbyt ryzykowne, pojawiła się idea legalnego nabywania tego podstawowego składnika różnego rodzaju "Księżycowych" i "Weselnych" nalewek. Robi się to tak. Spółka Miś kupuje np. 30 tys. litrów skażonego spirytusu. Wszystkie kwity są czyste. Płatności terminowe, żadnych zaległości w obowiązkach wobec fiskusa. Żadnych kredytów. Firma, która kupuje, ma swoją historię i nigdy nie weszła w konflikt z prawem. Oficjalnie spirytus to komponent do produkcji... podpałki do grilla. Gdy surowiec trafia do przerobu, do dzieła przystępują chemicy. Oczyszczają spirytus ze zbędnych zanieczyszczeń uzyskując krystaliczny wysokoprocentowy płyn. Wystarczy zmieszać go z wodą, rozlać do półlitrówek, okleić wyprodukowanymi na lewo naklejkami i banderolami z akcyzą, rozwieźć po wiochach i skasować wolny od podatku szmal. Trzeba tylko zrobić coś z podpałką do grilla. Firma kupuje plastikowe butelki, zamawia naklejki z napisem "podpałka" i "sprzedaje" fikcyjnie towar zaprzyjaźnionym spółkom. Te z kolei pędzą papiery dalej, bo oczywiście nikt nie bawi się w produkcję jakiejś tam podpałki. Na wszystko są faktury, dowody wpłaty podatku VAT itp. W końcu rzekoma podpałka obraca się w popiół – przecież służy do rozpalania grilla. Na wypadek kontroli dobrze jest mieć w magazynie kilka tysięcy ślicznie zapakowanych czekających na wysyłkę podpałek. Metoda podobno do niedawna była tak powszechna, że gdyby rzeczywiście w kraju zużywano tyle tego produktu, ile się go produkuje, to by wyszło, że polskie rodziny nic innego nie robią, tylko grillują dzień i noc przez cały rok jak oszalałe. Oficjalnych danych na temat produkcji podpałki w Polsce nie ma w żadnym roczniku statystycznym. Ostra jazda "na opale" Podobny patent wykorzystuje przedsiębiorczość zorganizowana działająca w sektorze paliwowym. Sprowadzanie na lewo benzyny nie jest opłacalne. Za duże ryzyko, za duże łapówki, za dużo zachodu. Stąd zainteresowanie różnego rodzaju olejami. Wiadomo od dawna, że część wsi polskiej jeździ na oleju opałowym, czyli "na opale". Zjawisko to ma głębokie uzasadnienie ekonomiczne. Wielokrotnie zostało opisane w mediach, wiedzą o nim wszyscy, którzy powinni wiedzieć. Siedzą jednak cicho, ponieważ tym sposobem rolnicy, właściciele firm transportowych i korporacje taksówkowe starają się zmniejszyć koszty – olej opałowy jest tańszy od napędowego. Wynika to z ceny i różnicy w akcyzie. Wiceminister Irena Ożóg 9 stycznia 2002 r. informowała posłów z sejmowej Komisji Finansów Publicznych, że w pierwszych 9 miesiącach 2001 r. zużycie benzyn i oleju napędowego spadło o 5 proc., zużycie oleju opałowego wzrosło zaś o 20 proc. Największy wzrost – jak odnotował resort – rozpoczął się w lipcu 2001 r. Powodem były, jak sądzę, panujące wtedy w Pomrocznej ostre mrozy. 30 stycznia 2002 r. na posiedzeniu tej samej komisji minister Ożóg dowodziła, że 40 proc. obrotu olejem napędowym odbywa się w szarej strefie! Straty szacowała nawet na 2 mld zł rocznie! Z danych służb celnych wynika, że w roku 2001 przywozu paliwa doko-nało 1127 podmiotów gospodarczych, z czego 526 zrobiło to raz, a 190 dwa razy. Nie ma się czemu dziwić: parametry technologiczne oleju opałowego tzw. czerwonego niewiele różnią się od parametrów technologicznych oleju napędowego. Da się na nim jeździć podejmując niewielkie ryzyko, że psy zajrzą ci do baku i skasują zwyczajową łapówkę. Pełna paleta barw Mój rozmówca uświadomił mi, że poza "czerwonym opałem" są jeszcze dwa rodzaje oleju, które interesują przedsiębiorczość zorganizowaną. Chodzi o olej opałowy ciężki i olej bazowy będący półproduktem do wytwarzania oleju napędowego. W 1999 r. import do Polski tych produktów szedł głównie ze Szwecji, Niemiec i Litwy (Rocznik statystyczny handlu zagranicznego rok 2000, str. 342). W 2001 r. na pozycję pierwszą wysunęła się Słowacja, za nią Niemcy i Rosja (Rocznik 2002, str. 367). Znaczący zwłaszcza jest skok importu ze Słowacji – z 28 883 tys. dolarów w 1999 r. do 114 654 tys. dolarów w 2001 r. (blisko pół miliarda zł). Olej opałowy ciężki jest szczególnie interesujący ze względu na swoją żółtą barwę – twierdzi pan Miecio – i fakt, że nie jest objęty ani cłem, ani tym bardziej akcyzą. Aby go "uszlachetnić", wystarczy "ochrzcić" go benzyną lakierniczą lub prawdziwym olejem napędowym. To, że takie gówno zapala się wcześniej i spala za długo – co nie pozostaje bez wpływu na stan silników – nikogo nie interesuje. Cena na czarnym rynku tego paliwa jest niezwykle atrakcyjna i oscyluje wokół 1,30 zł za litr. Biznes więc kręci się w najlepsze. Poważniejszym wyzwaniem dla rodzimych chemików jest przeróbka oleju bazowego. Tu wymagana jest wiedza i bardziej skomplikowane urządzenia do przerobu. Mój rozmówca dowodził, że i to się w Polsce robi. – Pamięta pani sprawę dawnej wojskowej bazy paliwowej w Łąkini koło Człuchowa? Pewna spółka wynajęła tam zbiorniki od Agencji Mienia Wojskowego i odbarwiała olej opałowy. Tak właśnie robi się z olejem bazowym, tylko w innych miejscach – wyjaśnia mój rozmówca. – Ale jak ta produkcja jest legalizowana? – pytam. – Numerek jest podobny jak przy produkcji podpałki – tłumaczy pan Miecio. Firma sprowadza zupełnie legalnie olej opałowy ciężki. Jeśli ktoś pyta, do czego ma służyć, to dowie się, że do opalania suszarni. Można przecież suszyć zboże, śliwki, jabłka, gruszki czy co tam jeszcze. Wszystkie papiery są "koszerne", podatki płacone regularnie, kontrole skarbowe – jeśli w ogóle się pojawiają – znajdują kwity w nienagannym porządku. Nawet zboże do suszenia jest w magazynach. Między spółkami krążą faktury, a "uszlachetnione" paliwo trafia do zbiorników małych prywatnych stacji benzynowych. Czyste, eleganckie rozwiązanie. Chrzest podstawą rolnictwa Na przydomowej produkcji paliw wyrosły w Pomrocznej fortuny. Twierdzę, że resort finansów co najmniej od początku 2001 r. orientuje się w skali procederu. To, że niewiele robi, tłumaczę niechęcią do ostatecznego podcinania podstaw produkcji rolnej w Polsce. Gdyby rzeczywiście rząd zabrał się za likwidację paliwowej szarej strefy, tysiące gospodarstw rolnych by zbankrutowały, że o firmach transportowych nie wspomnę. Mielibyśmy blokady i protesty na gigantyczną skalę. Ustawa o biopaliwach zakładająca wprowadzenie kontroli tego, co jest w zbiornikach stacji benzynowych, jawiła się osobom żyjącym z "uszlachetniania" różnego rodzaju olejów jako prawdziwy bicz boży. Dlatego obawiam się, że nieprędko wejdzie ona w życie, jeśli w ogóle wejdzie. Pan Miecio też jest o tym przekonany, a on wie, co mówi – przecież z "chrzczenia" żyje. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rewers klient "NIE" Minister Barbara Piwnik szurnęła ze stanowiska szefa Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku Marka Rewersa, którego wcześniej przeczołgało "NIE" (nr 14/2002). Napisaliśmy o tym, jak osobista ślubna prokuratora Rewersa – notariusz Zofia Rewers – podpisała dwa różniące się, dość istotnym szczegółem, pełnomocnictwa. Miały one umożliwić zarejestrowanie luksusowej Toyoty Lexus sprowadzonej do Polski jako mienie przesiedleńcze. Sprawa wypłynęła dzięki upartemu wójtowi z Nowej Wsi Wielkiej, któremu coś zaśmierdziało i nie chciał auta zarejestrować. Policja udała, że sprawy nie ma, a prokurator z Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy klepnął wniosek o umorzenie dochodzenia. Wyszły jednak na jaw powiązania komendanta bydgoskich psów z dealerem Toyoty i przyjęcie przez niego korzyści majątkowej w postaci fajnej bryki w zamian za ukręcenie sprawy. Tematem zainteresował się szef Pro-kuratury Bydgoszcz-Południe Henryk Kowalski. Nie spodobały mu się pełnomocnictwa sygnowane przez notariuszkę Rewers i doszukał się nieprawidłowości w umorzonym postępowaniu. Nie zdążył jednak nawet palcem kiwnąć, natychmiast spadł ze stanowiska. Pomógł mu w tym szef Wydziału Organizacyjnego Prokuratury Okręgowej – protegowany prokuratora Rewersa, Mirosław Brzozowski. Nie omieszkaliśmy wspomnieć o wzajemnych konsultacjach obu panów. Po ukazaniu się naszego artykułu minister Piwnik zażądała wyjaśnień od prokuratora Rewersa na temat nadzoru nad funkcjonowaniem podległych mu prokuratur oraz wykorzystywania samochodów służbowych prokuratury w Bydgoszczy. Rewers jednak olał pa-nią minister sikiem falistym. – Od 8 do 29 kwietnia pani minister Barbara Piwnik czekała na wyjaśnienia, których nie otrzymała, i to było powodem odwołania pana prokuratora Marka Rewersa – powiedziała Małgorzata Wilkosz-Śliwa z Ministerstwa Sprawiedliwości. Prokuratorzy spekulują, że spuszczenie Rewersa jest efektem walk kuluarowych w prokuraturze i ministerstwie. A Piwnikowa podniosła rękę na zasłużoną personę, należącą do nielicznych prokuratorów, którzy byli internowani w latach 80. – jak upolitycznia sprawę "Życie" z 30 kwietnia – 1 maja 2002. Autor : D.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Balcerowicz z dziurą w czole Pokonaliśmy wreszcie inflację, a jakiś niewdzięczny właściciel strzelnicy brał pieniądze za strzelanie do tarcz z wizerunkiem Balcerowicza. Był popyt na taką rozrywkę, musiała pojawić się i podaż. Mogą faceta wsadzić na dwa lata, ale to dlatego, że inflacją naród się jakoś nie interesuje. Poziom cen jest ważny, gdy ma się w kieszeni jakiekolwiek pieniądze. Bezrobotni tymczasem śledzą u nas indeks giełdowy ze słabnącym zainteresowaniem. Nowy minister od kultury, pan Dąbrowski, powiedział kiedyś z żarem w głosie, że kapitalizm to najbardziej moralny z ustrojów. I rzeczywiście, to mechanizm rynkowy uczynił tarczę strzelniczą z prezesa NBP. Stoczniowcy lansują w tym sezonie szubienicę, więc czym prędzej, zapewne w trosce o bezpieczeństwo osobiste, członków zarządu Stoczni Szczecińskiej otoczono troskliwą opieką Straży Więziennej. I jeżeli tylko nie są zamieszani w zabójstwo Jacka Dębskiego, to jest nadzieja, że się nie powieszą. Za to w walce o prawa pracownicze bliscy sukcesu są członkowie Rady Polityki Pieniężnej, którzy mężnie zabiegają w Sądzie Pracy o drobne 300 tys. na głowę. Przyznanie im tej kwoty powinno utorować drogę następnym pokrzywdzonym pracownikom, np. stoczniowcom. Na żądnych mamony rycerzy silnej złotówki Leszek Miller wypuści oszołomionego dietą śledziową Grzegorza Kołodkę, który – jak twierdzi wielu czołowych ekonomistów zbliżonych do zamożnych – wypadł z głównego nurtu ekonomii. Premier uspokaja sceptyków, że nic tak nie leczy z oryginalności myślenia jak stanowisko rządowe i że w razie czego się Kołodkę przegłosuje. Na razie na wieść o Kołodce giełda, ten barometr nastrojów, dostała gęsiej skórki. A przecież można było uniknąć kłopotów i postawić na ministra pracy Hausnera, którego program "pierwsza praca za zasiłek" robi furorę w Biznes Center Club, działając kojąco na oszczędnych pracodawców. Oczywiście, gdyby ktoś był złośliwy i chciał się koniecznie czepiać, to by przypomniał, że głosującym na lewicę ludziom chodziło o obniżenie najwyższych wynagrodzeń, a nie najniższych. Ale tu znowu chodzi o rynek. Dobra, których jest nadmiar, muszą tanieć, bo powstaje nadmierna podaż. Tymczasem Balcerowicz – w odróżnieniu od bezrobotnej młodzieży – jest dobrem tak rzadkim, że drugiego takiego w ogóle nie ma. Cóż się dziwić, że jest drogi jak koh-i-noor. A umowę z RP ma tak podpisaną, że będzie jej służył do końca "jego lub jej". Pozostałe umowy mają być teraz na czas określony. Kartaginę należy zniszczyć, powtarzał Katon. Balcerowicz musi odejść, powtarza Lepper. Cóż z tego, że Balcerowicz ma chody na Wall Street. Fenicjanie wynaleźli pieniądze i to im nic nie pomogło. PIOTR IKONOWICZ Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Domestos i stare koronki O zbrodni mycia schodów. O społecznej funkcji powonienia. O sądowej paranoi. Wydawałoby się, że trzy panie w średnim wieku to najzwyklejsze na świecie kobiety, żony i matki. Takie, jakie można spotkać w hipermarkecie robiące zakupy, na ulicy spieszące się do domu, idące do parku na spacer, bawiące się z wnukami. Ale niech nie myli nikogo ich poczciwy wygląd. To oprawczynie, zbrodniarki, sadystki. Za pomocą zbrodniczego narzędzia zwanego potocznie mopem myły klatkę schodową przed swoimi drzwiami w bloku używając do tego rozcieńczonej w wodzie trucizny o nazwie handlowej Domestos. Już jedną osobę chciały w ten sposób zabić. Ale karząca ręka sprawiedliwości z pewnością je dosięgnie. Prokurator Janina Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Północ sporządziła akt oskarżenia, Sąd Rejonowy w Gdańsku go przyjął i sądzi. Dziwne tylko, że zbrodniarki ciągle przebywają na wolności. Jak można narażać społeczeństwo na kontakt z tymi potworami? Pani prokurator! Panie sędzio! Dlaczego oprawczynie chodzą jeszcze po wolności? Co? Że robię sobie jaja! Ja? Oskarżone Oskarżona Danuta D., urodzona w 1938 r., obywatelstwa polskiego, z zawodu technik budowy okrętów, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 34 i 23 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana. Oskarżona Krystyna K., urodzona w 1952 r., obywatelstwa polskiego, z zawodu technik ekonomista, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 27 i 20 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana. Oskarżona Henryka B., urodzona w 1946 r., obywatelstwa polskiego, z zawodu technik technolog, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 25 i 15 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana. Oskarżone wielokrotnie groziły Marii P. pozbawieniem życia używając przemocy oraz rozlewając żrącą substancję na klatce schodowej, co spowodowało u wymienionej podrażnienie błon śluzowych górnych dróg oddechowych, duszności i zawroty głowy skutkujące rozstrojem zdrowia i naruszeniem czynności ciała. Oskarżone zmuszały Marię P. do określonego zachowania polegającego na zaprzestaniu opieki nad wolno bytującymi kotami. O czynach tych Maria P. w listopadzie 2000 r. zawiadomiła osiedlowy komisariat policji, ten skierował sprawę do prokuratury. Prokurator Janina Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Północ początkowo umorzyła dochodzenie (postanowienie z 28 lutego 2001 r.) uznając, że prokuratura niekoniecznie musi się zajmować tym przypadkiem. A jeśli pani Maria chce wsadzić swoje sąsiadki do pudła, to niech wystąpi z oskarżeniem prywatnym. Jednak po złożeniu przez Marię P. wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy prokurator Szmuda-Więckowska sprawę przemyślała i sporządziła akt oskarżenia (30 listopada 2001 r.). Zaostrzyła przy tym kwalifikację czynu z art. 157 § 2 kk ("kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2") na art. 191 § 1 kk ("kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3"). Akt oskarżenia został skierowany do Sądu Rejonowego w Gdańsku. Proces rozpoczął się w marcu 2002 r. W postępowaniu przed sądem Maria P. jest świadkiem. Zawiść Dlaczego sąsiadki chcą zabić Marię P.? Pani Maria ma na to swoją teorię. Nie rozmawia z dziennikarzami, ale co nieco można wyczytać z akt sprawy. Wszystko przez zawiść. Bo panie się przyjaźniły. Lata całe. A zawiść się tliła. Część zawiści brała się z tego, że córka pani Marii jest osobą zdolną, pisze wiersze, występowała w zespole Muszelki, a teraz studiuje w kraju i za granicą. A dzieci pani Danuty, Krystyny i Henryki nie są tak zdolne i one nie mogą się nimi poszczycić. Ale to byłoby jeszcze nic... Naprawdę przyjaźń między sąsiadkami się popsuła, gdy pani Maria została w 1987 r. asystentką w biurze poselskim pani poseł Ewy Sikorskiej-Treli (AWS). Ta zawiść była na tle kontaktów pani Marii z ludźmi wpływowymi ze świata polityki. Ona sama zaczęła pojawiać się w telewizji i gazetach. Często wyjeżdżała do Warszawy, do Sejmu. Ale najgorsze to było to, że do jej domu zaczęły przychodzić wpływowe osobistości, np. pan Tomasz Sowiński (wojewoda pomorski za rządów Buzka) z żoną, ministrowie. Sąsiadki na tę wizytę nie zostały zaproszone i od tego czasu zaczęły "wojnę". A przecież nie powinny mieć pretensji, bo każdy lokator zyskał. W tym czasie została bowiem ładnie wymalowana klatka schodowa przez spółdzielnię, aby dostojni goście nie pomyśleli sobie czegoś złego. Wiedząc, jaką miłością pani Maria, ich niedawna przyjaciółka, darzy zwierzęta, zwłaszcza kotki, jak się nimi opiekuje – tymi, które ma w domu, oraz tymi, które mieszkają w piwnicy – jak je dokarmia, zawistnice zdecydowały uderzyć w ten czuły punkt. Zażądały usunięcia kotków z piwnicy, bo niby śmierdzi. Rozpoczęły się słowne przepychanki, zaczęły się groźby,straszenie śmiercią. Jakie przy tym tam padały słowa pod adresem biednej pani Marii – nawet wstydzimy się powtarzać. Taka nieprzyjemna sytuacja trwała kilka miesięcy, aż w listopadzie 2000 r. pani Maria zauważyła, że jej ciemiężycielki przystąpiły do realizacji zbrodniczego planu. Zaczęły rozlewać na klatce schodowej żrącą substancję, która miała ją zabić. Musiała się bronić. Pisała do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, zwracała się o pomoc do straży miejskiej i policji. Legitymując się legitymacją i wizytówką asystentki pani poseł z AWS. Oprawczynie Henryka B.: – Boże. Ja nie mam nic przeciwko kotom ani przeciwko Marii P. Ja jestem przeciwniczką smrodu. I co? Jestem oskarżona, grożą mi trzy lata więzienia. I za co? Że raz powiedziałam do Marii, że mam dość tego zapachu z piwnicy i trzeba coś z tym zrobić? To jest horror. Nie wiem, co się dzieje. Siedzieć na ławie oskarżonych jak jakiś zbrodniarz. Ledwo mogę mówić, myśleć, spać. Przecież to zawładnęło całym moim życiem. Henryka B. nie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej czynu. Danuta D.: – Jak kiedyś jej zwróciłyśmy uwagę, to powiedziała, że spotkamy się w sądzie. Wzięłyśmy to za żart. Bo jak inaczej. Myśmy ją prosiły, aby zrobiła porządek z tymi kotami. Ona się zaklinała, że zrobi, że posprząta, że nigdy więcej. A teraz mnie oskarża, że chciałam ją otruć. To jakiś absurd. Myłam mopem klatkę schodową przed własnymi drzwiami. Przecież każdy sprząta u siebie w mieszkaniu i przed mieszkaniem. Mam żyć w brudzie i smrodzie? Danuta D. przed prokuratorem ani przed sądem nie przyznała się do winy, stanowczo zaprzeczając, że używała gróźb i wulgarnych słów. Przyznała się jedynie do mycia klatki schodowej rozcieńczonym Domestosem. Krystyna K.: – Nie wiem, co się dzieje. Nie mogę nawet mówić na ten temat. Miałam zwierzęta w domu, psa, żółwia, kota. Trudno więc mówić, że nie lubię zwierząt i je traktuje niehumanitarnie. I sąd się teraz mną zajmuje. Za co? Że chcę spokojnie żyć we własnym mieszkaniu? A nie mogę. Nie mogę! Krystyna K. również nie przyznała się do winy zaprzeczając, że miedzy nią a Marią P. doszło do jakiejkolwiek kłótni, wyzwisk, gróźb. Przyznała się do mycia schodów rozcieńczonym Domestosem. Obrońcy W aktach sprawy, która toczy się przed gdańskim Sądem Rejonowym, jest pismo z 6 maja 2002 r. skierowane do ówczesnej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik. Czytamy w nim: Pani Maria P. osoba o wysokiej kulturze osobistej, a jednocześnie schorowana, podtruwana była przez swoje trzy sąsiadki, które postanowiły ukarać ją za pomoc okazaną zwierzętom. Rozwikłać tę trudną sprawę postanowiła Pani Prokurator Janina Szmuda-Więckowska. Jak się okazało obrona zwierząt i ich opiekunów nie jest łatwa. Przeszkadza się Pani Prokurator w prowadzeniu sprawy (...). Dlatego zwracamy się z prośbą do Pani Minister o otoczenie opieką tej sprawy i dalsze wspieranie naszych działań, zmierzających do ochrony zwierząt. Pismo podpisał sekretarz generalny Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami Wojciech Muża (dzisiaj Muża jest skarbnikiem w TOZ). Czy to pismo zostało ostatecznie do minister Piwnik wysłane i jaka była odpowiedź – nie wiemy. W aktach nie ma śladu. Pani prokurator nie mogła się pomylić pisząc akt oskarżenia – tak czy nie? Przecież nie zrobiła tego, aby mieć tę sprawę z głowy, aby pozbyć się kłopotu z Marią P. i zrzucić go na sąd. To są za poważne sprawy. To są pieniądze podatników. To są przeciążone pracą sądy. To jest dobre imię trzech kobiet. A co na to wszystko producent Domestosu? Czy nie powinien odpowiadać przed sądem za współudział? Pitaval Gdański 19 marca 2002 r. – przed Sądem Rejonowym w Gdańsku pierwsza rozprawa z oskarżenia publicznego przeciwko Henryce B., Danucie D., Krystynie K. 14 maja – druga rozprawa, na której w charakterze świadka przesłuchana została Maria P. 24 czerwca – trzecia rozprawa, na której sąd kontynuował przesłuchanie Marii P., po czym zarządził, że będzie ją przesłuchiwał w obecności lekarza psychologa. 24 września – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przysłała zaświadczenie lekarskie z 20 września usprawiedliwiające nieobecność. 12 listopada – sąd odwołał termin rozprawy. 20 stycznia 2003 r. – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 15 stycznia przebywa w szpitalu. 11 marca – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 7 marca przebywa w kolejnym szpitalu. 22 kwietnia – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, od 14 kwietnia przebywa w szpitalu; sędzia zdecydował, że przesłucha inne osoby, dając czas na wyzdrowienie Marii P. 3 czerwca – czwarta rozprawa, na której zeznawał strażnik miejski interweniujący w sprawie kotów i który przyznał, że Maria P. posługiwała się wizytówką asystenta posła; jego notatka przyczyniła się do powstania aktu oskarżenia; zeznawała była posłanka AWS Ewa Sikorska-Trela; zeznała, że Maria P. nie miała prawa posługiwać się wizytówkami ani poselską papeterią w pisaniu pism do TOZ. 8 lipca – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 7 lipca przebywa w szpitalu w Gdyni. 23 września – termin kolejnej rozprawy; miejmy nadzieję, że stan zdrowia pani Marii znowu drastycznie się nie pogorszy, tak że swoimi zeznaniami będzie mogła przyszpilić zbrodniarki. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 9 października "Dnia 14 września 2003 roku Komitet Budowy Pomnika i Szerzenia Kultu Anioła Stróża Polski uroczyście przekazał obraz Anioła Stróża Polski Zgromadzeniu Sióstr od Aniołów (...). W tym też dniu, w pięknej scenerii konstancińskiego lasku, na terenie którego mieści się Zgromadzenie Sióstr od Aniołów, odbył się kiermasz książki o tematyce anielskiej (...). Można było zrobić sobie zdjęcie z przechadzającym się żywym aniołem". Zofia Sobieraj, przewodnicząca Komitetu Budowy Pomnika i Szerzenia Kultu Anioła Stróża Polski 11–12 października "W ostatnich dniach liberalne media sztucznie wykreowały informację, że tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla otrzyma Ojciec Święty. Zrobiono to specjalnie, wcale nie z miłości do naszego Papieża, ale żeby upokorzyć katolików, i to w dniach, gdy świętujemy jubileusz jego pontyfikatu. (...) Przy okazji wczoraj okazało się kolejny raz, że komitet noblowski kieruje się w swoim werdykcie względami politycznymi". ks. Zdzisław Peszkowski, "Medialna wrzawa" "Głosy pędzących za sensacją liberalnych dziennikarzy i innych podobnie do nich myślących ludzi, że Papież powinien ustąpić z powodu swojej fizycznej słabości, świadczą o ich całkowitym niezrozumieniu Kościoła. Ojciec Święty nie jest ani politykiem, ani menadżerem jakiejś firmy. (...) Właśnie stary, chory, cierpiący, ale wielki duchowo Papież jest dziś szczególnie potrzebny jako znak sprzeciwu wobec współczesnego, zmaterializowanego świata, ceniącego tylko młodość, sukces, karierę, fizyczną urodę, bezustanną zabawę, pieniądze i sprawność fizyczną". bp Stanisław Wielgus, "Na jubileusz 25-lecia pontyfikatu Ojca Św. Jana Pawła II" Radio Maryja 12 października Aniela z Rybnika: "Słucham tak ojca świętego. Żal mi go naprawdę, bo on tyle dla nas poświęcił, a jak słyszałam na programie I w południe, kiedy oznajmiali, kto dostał nagrodę, to powiedzieli: ojcu świętemu nie przydzielono dlatego, że on coś przeciwny homoseksualnym małżeństwom. Więc jak można w ten sposób mówić? I dlatego nie przydzielić! To jest oburzające dla nas po prostu. (...) To ta pani, która dostała, to ona jest zgodna na to? (...) Jak się nasz rząd, jak oznajmił to, i że nie dostał, i ten szyderczy uśmiech jak widziałam, i tych co z tyłu stali, to ja miałam po prostu dość, bo oni wiedzą, o co chodzi". "Rozmowy niedokończone" 13 października "Wczoraj widziałem takich trzech proboszczów. Wszyscy trzej wybudowali kościoły w jednym mieście. Ile zdrowia stracili! A dlaczego? Bo byli dobrze wychowani. (...) A tak patrzę, myślę o Polsce. Gdybyśmy takich rządzących w Polsce, tak myślących, jaka by była piękna Polska. Bo to trzeba ich wychować. Tak niektórzy boją się, żeby księża nie rządzili. Ale gdyby tak rządzili, to Boże! Prawda? Drogi by były porządne, ludziom by nie odbierali renty, emerytur, myśleliby dalekosiężnie do przodu, a nie tylko o sobie". o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia "M" w Słubicach Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Elita w mordę pluta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna JAK SIERŻANT Z MARYCHĄ 17 lutego 2002 r. stołeczni policjanci z wydziału ds. zwalczania przestępczości narkotykowej zgarnęli ośmiu handlarzy prochami. To nie przypadek: dilerzy byli pod wcześniejszą obserwacją. Z całej grupki jednej osobie zatrzymanie to było szczególnie nie na rękę. Facet najpierw coś szeptał gliniarzom, potem włożył rękę do kieszeni i wyciągnął legitymację policyjną. Coś chyba jednak przedobrzył, bo gdy ją podawał, ze środka wyleciały 4 działki marihuany. Wyjaśnijmy, że zatrzymany policjant – jak udało się nam ustalić – nie zajmuje się w Komendzie Stołecznej pracą operacyjną, lecz biurową. Jego obecności wśród zatrzymanych handlarzy, i to z "trawą" w kieszeni, nie da się więc wytłumaczyć uczestnictwem w policyjnej akcji. Złapany gliniarz – sierżant Jakub B. – jest pracownikiem Wydziału Kadr Komendy Stołecznej Policji. Komórki, która jest strukturą dość specyficzną, bo dysponuje pełnymi danymi funkcjonariuszy. Jakub B. może więc np. informować dilerów, kto ich śledzi. Po zatrzymaniu Jakub B. trafił na 24 godziny do aresztu, skąd zabrała go matka. I co z nim dalej? Rzecz w tym, że nic. Kadrowiec z dołka trafił z powrotem za swoje biurko. Nie został nawet zawieszony. Komendant Stołeczny Policji Ryszard Siewierski dowiedział się o zdarzeniu 10 dni po aresztowaniu. I to nie z Inspektoratu Komendanta Głównego, lecz... z notatki w "Super Expressie". Wyjaśnijmy więc, że zanim notatka ukazała się w prasie, gliniarze w Warszawie obstawiali zakłady, czy Jakubowi spadnie włos z głowy czy nie. Zwyciężała opcja, że nic mu się nie stanie. Powód jest banalnie prosty – matczyna miłość. Jak mocno Ewa B. kocha swego syna Jakuba, tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że matczynym uczuciom siły dodało stanowisko służbowe Ewy B. – naczelnik Wydziału Osobowego Komendy Głównej Policji. Autor : D.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Taka norma jaka Platforma Posłanka Grażyna biznesłumen Paturalska z Platformy Obywatelskiej zachwyci Cię sobą i oszuka. Gdy przedstawiciele zajmującej się ochroną firmy SELW po raz pierwszy spotkali się z państwem Paturalskimi, byli pod wrażeniem. On – poważny biznesmen, ona – posłanka na Sejm z Platformy Obywatelskiej, a zarazem współwłaścicielka spółki. Folder ich przedsiębiorstwa Pakmet rozwiewał najmniejsze wątpliwości – jeśli ktoś był na tyle nierozumny, by jakieś wątpliwości mieć. Informowano w tym druku, iż Pakmet nie dość, że był nominowany do tytułu Lidera Polskiego Biznesu w 1998 r., to na dodatek szczycił się tytułem Przedsiębiorstwa Fair Play w tym samym roku, a posłanka Grażyna Paturalska tytuły wprost kolekcjonowała: Kobieta Sukcesu (1997), Dama Polskiego Biz-nesu (1999), Homo Popularis (1999) oraz nagroda za Najbardziej Oryginalny Biznes Kobiecy, jakiekolwiek fiku-miku to oznacza. Żeby było wiadomo, że Grażyna Paturalska to kobieta mająca wpływy w najwyższych sferach, wzbudzały zazdrość fotki pani poseł z Jolantą Kwaśniewską i Hillary Clinton. Folder spółki Paturalskich błyszczał i pachniał. * * * Biznes, który zaproponowano spółce SELW, polegać miał na tym, iż dług Huty Ostrowiec zostanie spłacony przez hutę prętami stalowymi, które zakupi Pakmet, a kasę odda wierzycielowi – spółce SELW. Proste i dopuszczalne, zresztą czy mogło być coś niedopuszczalnego w interesie prowadzonym przez posłankę grającą fair play? Żeby nie przedłużać: Pakmet rychło przestał płacić należności spółce SELW. Banki, które udzielały tej ostatniej kredytów dyskontowych pod zastaw weksli wystawianych przez Pakmet na rzecz spółki SELW, zażądały zwrotu pożyczonych pieniędzy, i to zaraz. Okazało się, że Pakmet nie wykupuje własnych weksli, a na hipotece nieruchomości będącej we władaniu Pakmetu jest tłoczno od różnych dłużników, którzy już od dawna pożyczali pieniądze Paturalskim. Firma z tak ładnym folderem tkwiła w gigantycznych długach i opowiadanie państwa Paturalskich, że świetnie prosperują, było zwyczajnym kłamstwem. * * * SELW zainteresował się życzliwie, czemu to ma zdychać tylko dlatego, że państwu Paturalskim nie wiedzie się w interesach. Zadzwoniono do pani poseł. I okazało się nagle, że Grażyna Paturalska ma od dawna rozdzielność majątkową ze swym mężem, nie odpowiada za jego długi i wcale nie jest współwłaścicielką Pakmetu. Proszę więc jej nie zawracać głowy, bo ona zajmuje się polityką, a nie biznesem. Żartem zatem był i folder, w którym jak byk pod krótkim tekstem reklamowym widnieją podpisy obojga małżonków przedstawianych jako "właściciele firmy", dowcipem było spotkanie z obojgiem Paturalskimi. Szczegółem niewartym wzmianki jest to, że te facecje bawią jedynie państwa Paturalskich, bo wszystkich tych, którzy dali się nabrać na wizytówki pani posłanki rozdawane podczas biznesowych spotkań, jakoś to nie śmieszy. To, co czyniła jak najbardziej świadomie Grażyna Paturalska wraz ze swoim mężem, jest niczym innym jak tylko wprowadzaniem ludzi w błąd. Dosadniej ludzie nazywają to oszustwem. Można mniemać, że to tylko wypadek na uczciwej drodze dochodzenia do pieniędzy przez małżeństwo Paturalskich. Ale jest akurat dokładnie na odwrót – państwo Paturalscy działali w ten sam oszukańczy sposób od dawna w całej Polsce. Pojawiali się oboje, Grażyna Paturalska rzucała na biurko wizytówkę posła na Sejm, pokazywali nieprawdziwy folder, w którym widniało, że są oboje współwłaścicielami, i ludzie się nabierali. Leży przed nami długa lista przedsiębiorstw z całej Polski, które próbują się podnieść po stratach, jakie przyniósł im kontakt z tą parą biznesmenów. * * * Niektórzy nabrani przez Paturalskich przedsiębiorcy szukali możliwości odzyskania pieniędzy poprzez znane firmy rewindykacyjne. Bezskutecznie. Za każdym razem odpowiedź brzmiała, że Pakmet ma za mocne układy, żeby ściągnąć z niego pieniądze. Inni oszukani właściciele firm pisali nawet listy do Płażyńskiego, Tuska i Rokity, spodziewając się od nich – tylko się nie śmiejcie głośno – sprawiedliwości i zdyscyplinowania partyjnej koleżanki. Żadnej odpowiedzi nie było. Liderzy Platformy byli zajęci tropieniem nieprawidłowości w gospodarce. I tak oto mijają szare dni polskiej gospodarki. Jeden drugiego okantuje, ktoś komuś ukradnie, jeszcze inny wykorzysta swoje stanowisko po to, by wydymać naiwnych partnerów. Potem wszyscy drą publicznie mordy, że otoczeni są stadem złodziei i kanciarzy, a Polska ginie, bo zżera ją korupcja i oszustwa. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Uwaga, uwaga nadchodzi "NIE" rozmawia z Józefem Oleksym – Czy w trakcie sejmowej debaty na temat konstytucji europejskiej nie czuł się Pan, Premierze, jak pielęgniarz w domu wariatów? Rokita wołał: "Nicea albo śmierć". Kaczyński bredził o mocarstwowej pozycji Polski i mówił, że po przyjęciu obecnego projektu konstytucji Polska znajdzie się w takiej sytuacji jak w 1939 r. Co prawda Polski nikt nie chce najechać, ale rzeczywiście są podobieństwa do sierpnia 1939 r. Podobieństwo frazesów. Wtedy też w Sejmie mówiono, że Polska jest mocarstwem, że nie oddamy ani guzika, a nasza konnica pogalopuje do Berlina. – Rządowi potrzebne jest poparcie Sejmu, w tym także opozycji, aby mógł twardo negocjować z Unią i wypracować kształt konstytucji możliwie korzystny dla Polski. Popieram całkowicie stanowisko Rady Ministrów na konferencję międzyrządową. Popisy oratorskie przywódców PiS i Platformy Obywatelskiej przysporzą może tym partiom sympatii zachowawczej części wyborców prawicy, w tym zorientowanej nacjonalistycznie. Jednakże w zachodnich stolicach odnotowano raczej obojętność niż zastanowienie. Chciałbym, żeby nas tam postrzegano jako poważnego partnera twardo broniącego swoich interesów, ale rozumiejącego procesy we wspólnej Europie. Politycy w Polsce wdali się w dyskusję o tym, jak głosować, mniej zaś o tym, za czym głosować w Europie. Rząd i klub SLD zajęły w debacie stanowisko zdecydowane, ale rozsądne i realistyczne. Rządząca lewica znalazła się jednak w politycznej pułapce. Podpisanie akcesu do Unii Europejskiej było najważniejszym sukcesem rządu Leszka Millera. Sądzę, że międzypaństwowa dyskusja nad projektem konstytucji UE będzie musiała uwzględniać pogląd i taktykę różnych krajów. Wszelkie kompromisy, które są wszak metodą fundamentalną w Unii, musiałaby zaaprobować parlamentarna większość. Wyobrażam sobie też, jak część opozycji np. niezastosowanie przez Polskę weta przedstawiłaby jako zdradę kraju. Opinii publicznej wmówi więc, że to, co ona uważała za sukces rządu, okazało się jego porażką. Warto, by nasz udział w dyskusji o przyszłości Europy nie ograniczył się do czterech spraw konkretnych. Polityczna reprezentacja Polaków i politycznie aktywna część rodaków nie myśli bowiem jeszcze kategoriami europejskimi, czyli nie zajmuje się budowaniem silnej, sprawnie działającej unii kontynentalnej, lecz wciąż wyraża wyłącznie odrębne interesy narodowe pojmowane zresztą w kategoriach czerpanych często z polskiej przeszłości, a nie nastawionych na przyszłość. – Czyż ten anachronizm nie jest właściwością także elektoratu SLD? – Przeważająca część całego polskiego elektoratu myśli kategoriami polskimi, czyli lokal-nymi. Zastanawia się, co jest dobre, a co złe dla Polski we Wspólnocie Europejskiej, nie zaś nad tym, co dobre dla Wspólnoty, a więc i dla jej członków, w tym Polski. Jednak w demokracji politycy muszą działać licząc się z nastrojami elektoratu, inaczej oni sami przestaną się liczyć. Ponadto warto pamiętać, że lewica dość rzadko sięgała do tradycji i patriotyzmu pozostawiając to w rękach prawicy narodowo-chrześcijańskiej. – Uchodzi Pan Premier za polityka potrafiącego przypodobać się wszystkim: elektoratowi SLD, Kościołowi, ludowcom, nawet po trosze radykalnej prawicy. Ostatnio jest Pan też ulubieńcem aktywu SLD, który wyniósł Pana na dwie ważne funkcje w partii. Wobec koterii Leszka Millera też jest Pan układny. Premier odwzajemnia tę klajstrującą przeciwieństwa kurtuazję, ale – jak sądzę – czyni to nieszczerze. – Dziwny to zarzut, że staram się być politykiem aprobowanym jak najszerzej. Mam pojednawczą naturę, ale przecież nie pozwalam jej hulać kosztem zasad. Nie staram się też nikomu sztucznie przypodobać. Układność zarzucają mi czasem ci, którzy wyznaczyli mi jakieś role oczekując, że wykonam je wedle ich scenariusza. – Wyrósł Pan ostatnio w SLD jako alternatywa przywództwa Millera, ale nie chce Pan rzucić mu otwartego wyzwania. Przymilacie się do siebie uprawiając grę pozorów. – Czytałem Pana artykuł w "NIE" – "Miller, Panu już dziękujemy". Nie podobał mi się. Sojusz Lewicy zmienia się, wyciąga wnioski z błędów, staje przed poważnymi wyzwaniami. Pan zaś wszystko sprowadza do kwestii personalnej, mistyfikuje Leszka Millera jako główne zło, przeszkodę. Prymitywizuje tą metodą problemy bardziej skomplikowane. Sojusz Lewicy potrzebuje dyskusji głębszej. Pan zaś traktuje zmianę przywództwa w sposób magiczny: pstryk i wszystko będzie doskonale. Przy tym zdaje się Pan wręcz cieszyć, że propozycja prezydenta stworzenia konkurencyjnej wobec SLD tzw. listy obywatelskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego zyskała w badaniach opinii ponad 50-procentowe poparcie. A przecież sukcesy wyborcze list ponadpartyjnych kandydatów zdobywających poparcie dzięki nazwisku ich patrona znamionowałyby osłabienie demokracji w Polsce, oznaczają bowiem niechęć do systemu partyjnego w ogóle. Prowadziłoby to w skrajnym przypadku do zamazywania podziałów politycznych, które wyrażają właśnie partie. Torowanie drogi rządom autorytarnej jednostki, która sama sobie buduje bazę polityczną. Oddalanie się od modelu demokracji europejskiej w kierunku systemu rosyjskiego z dominującą pozycją Putina. – Zakładałem, że lista obywatelska Kwaśniewskiego to zarodek nowej partii centrowej, a nie drużyna wodza. – W Polsce działają partie określające się jako centrowe, np. PSL i Unia Wolności. Pożywniejsze byłoby dyskutowanie – jak to niedawno czyniła Rada Krajowa SLD, ciągle największej siły – jak poprzez swój program i politykę ewoluować w kierunku liberalnego centrum czy też w stronę opcji bardziej lewicowej. Sądzę zresztą, że jedno i drugie zarazem, bo to jest do pogodzenia. Przykład: wciąż myślimy o polityce społecznej i gospodarczej tylko w skali krajowej, a ona stanie się europejską lub przynajmniej będzie uwarunkowana przez Europę. Jeżeli polska socjaldemokracja poprze w Europie liberalną, wręcz amerykańską swobodę w zatrudnianiu, płaceniu pracownikom i zwalnianiu ich, sprzyjać tym będzie zmniejszeniu bezrobocia w Polsce. Bo polski pracownik jest konkurencyjny dla niemieckiego pod względem wymagań płacowych. Trzeba więc stopniowo odchodzić od socjaldemokratycznej tradycji bronienia tylko gwarancji płacowych, utrudnień w zmianach personelu, kosztownych wypowiedzeń pracy. Zamiast poszerzać, Leszek Miller zawężał bazę swoich rządów. Pozbył się Polskiego Stronnictwa Ludowego z Rady Ministrów i zburzył koalicję z PSL. Wciąż nie jest jasna relacja partii jako zaplecza politycznego do rządu. W ślad za tym zrodziła się nadmierna władza w otoczeniu premiera. Taka koncentracja jest krótkowzroczna, zawęża poczucie współodpowiedzialności, zmniejsza lojalność, godzi w przyszłą spoistość lewicy. Ponadto powiększa inercyjność machiny urzędniczej. Umniejsza przyszłe szanse współdecydowania SLD o biegu spraw w kraju. Lewica powinna opierać swą władzę o wielość punktów widzenia i otwarte dyskusje oraz wyważać interesy różnych grup społecznych. Przeciwieństwem jest władza koteryjna działająca tylko dla zachowania własnych rządów. Przy przesadnym pragmatyzmie i słabej podbudowie ideowej władza staje się celem samym w sobie, a nie instrumentem realizacyjnym. – Wszyscy teraz patrzą na Józefa Oleksego. Co zrobi? Czy zacznie otwartą rywalizację z Millerem, którego możliwości się – delikatnie mówiąc – wyczerpały. Bywa Pan Premier posądzony o oportunizm i strachliwość. – Być może jest jednak inaczej. Lewicy nie są potrzebne awantury, szarpanina, wojna liderów. Nawet ja jestem zbyt wątły, aby można było mną zapchać deficyt budżetowy. Gdyby to było możliwe, to owszem, wymagałoby pospiesznego użycia Oleksego lub kogoś innego. Znam swoje wady i zalety oraz ich bilans. Pełniłem ważne funkcje w państwie, moje cechy są i szerzej znane. Tłumiąc skromność wyrażę przypuszczenie, że moje zalety górują nad wadami i mógłbym jeszcze w życiu politycznym i państwowym odegrać rolę znaczącą. Chyba że kontrkandydaci mieliby większe zalety, a mniej wad niż ja. Tak też może być. Nie od dziś jestem do dyspozycji wyborców, państwa i partii lewicy. Przemiany polityczne mają jednak właściwy sobie rytm i co prawdanie wolno się spóźniać, ale też sztucznie ich przyspieszać. Muszą dojrzeć. Żadnymi intrygami sam nie zamierzam niczego stwarzać. Działając nieco z boku mam czas myśleć, dyskutować, projektować. Inni odmawiają sobie, niestety, tej odrobiny niezbędnego luksusu. – Dziękuję za sprowadzenie mnie na ziemię. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Viva!" 5 maja "... dzisiaj zawiera pani związek kanoniczny, który mówi, że nie ma rozwodu, a w sądzie pani dostanie rozwód. I uważam, że to jest naruszenie naszej wolności. – Jest Pan wolny, może się Pan nie rozwieść. Potrzebuje Pan przymusu? – Ale nie mam możliwości zadekretowania tego". Roman Giertych w rozmowie z Anną Koplińską "Nasz Dziennik" 10–11 maja "Przywrócenie niepodległości Polsce w roku 1918 i jej ocalenie w 1920 r. było prawdziwym darem Nieba. O tym, że Naród tego nie docenił, świadczą zapiski Siostry Faustyny. Czy ta wojna, która przyszła jako kara, już się naprawdę skończyła? Czy raczej nie musimy całego okresu okupacji komunistycznej i jej kontynuacji w formie masońsko-liberalnej demoralizacji Narodu uważać za dalszy ciąg swoistego »stanu wojennego« przeciw Polsce i Kościołowi? Czy nie jest to zarazem okres narastania skali zła i buntu przeciw Bożemu Prawu? W takim razie zagrożenie karą nie zostało odwołane". ks. Jerzy Bajda, "Aktualne »Przestrogi dla Polski«" 13 maja "Skandalem zakończyło się dwudniowe referendum w sprawie członkostwa Litwy do Unii Europejskiej. 91 proc. uczestników plebiscytu poparło wejście swego kraju do Unii. Jednak większość wyborców poszła do urn najprawdopodobniej głównie dlatego, że mogła za to otrzymać niemal za darmo m.in. piwo i czekoladę". Andrzej Kołosowski (Wilno), "Kupowanie głosowania" "Głos" 10 maja "Musimy uruchomić siły własne i uzyskać dostęp do najnowocześniejszych technologii. Tego zadania nie dokonamy, jeśli dziś wejdziemy do Unii Europejskiej przekształcającej się w biurokratyczne superpaństwo pod dyktando Niemiec. To zadanie mogą wykonać tylko wolni i gotowi do czynu Polacy". Antoni Macierewicz, "Alternatywa" "Niedziela" 18 maja "Jak znam życie, zamiast narodu, zmobilizują się różnie doświadczeni działacze, którzy w PRL-u pomagali komunistom uzyskiwać 99-procentową frekwencję wyborczą. Jednym słowem, z prowadzonej na wszystkich szczeblach władzy agitacji prounijnej, a także z czynionych przygotowań prawnych do referendum wynika, że czeka nas wielki »cud nad urną«, czyli wyborcze fałszerstwo". Czesław Ryszka, "Stare kłamstwa w nowej szacie" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziobem do koryta Dziwna niemoc trawi Stocznię Gdynia S.A. Wszyscy chcą jej pomóc, a nic z tego nie wychodzi. – Jak to wszystko padnie, to się nie skończy chodzeniem w tę i nazad po ulicach, jak to było w Szczecinie – mówią mi stoczniowcy z Gdyni. – Nie macie tyle siły i determinacji, nie te czasy – powątpiewam. – Jak nie będzie miejsc pracy? Nie będzie co żreć? Nie będzie palenia opon i rzucania farbą. Pójdą w ruch łańcuchy. W rządzie – SLD, prezes stoczni – z nadania SLD, posłowie z Wybrzeża, co nas popierają – z SLD. A ktoś miesza w tym kotle. Misterne fiasko 20 grudnia 2003 r. odbyło się w Gdyni walne zgromadzenie akcjonariuszy stoczni. Miało uchwalić zmiany w wysokości kapitału spółki prowadzące nie tylko do wzmocnienia stoczni finansowo, ale i do zmiany struktury właścicielskiej. Najpierw akcjonariusze mieli zdecydować o obniżeniu wartości akcji, a potem o emisji nowych – na kwotę ok. 300 mln zł. Te nowe miałby objąć skarb państwa i Agencja Rozwoju Przemysłu (120 mln zł) oraz potencjalni inni inwestorzy. Dodatkowy myk tej operacji miał być taki, że nowych akcji mieli nie dostać Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny i spółka Evip, obecni udziałowcy stoczni (SFI – 14 proc.; Evip – 6 proc. akcji). W praktyce oznaczałoby to: stocznia dostaje tylko kasę, państwo staje się głównym udziałowcem stoczni (z obecnych 25 proc. do 60 proc. akcji) i zaczyna mieć realny wpływ na to, co się w zakładzie dzieje; wpływ SFI i Evip staje się znikomy. SFI i Evip zablokowały ten pomysł, ponieważ potrzeba 4/5 głosów do podjęcia uchwały. Trudno się zresztą temu dziwić. Graliby przeciwko samym sobie. Przegrani górą O Stoczniowym Funduszu Inwestycyjnym i Evip Progres pisaliśmy już kilka razy. Powstał w czerwcu 1997 r. z kapitałem założycielskim niewiele przekraczającym 100 tys. zł, w dodatku pożyczonymi z banku. Założyli go Janusz Szlanta, Andrzej Buczkowski i Hubert Kierkowski będący również w zarządzie Stoczni Gdynia. SFI kolejnymi krokami przejął część akcji stoczni, w tym od pracowników mamiąc ich mirażami wejścia na giełdę. Jednocześnie Szlanta dokonując zmian w radzie nadzorczej stoczni obsadził ją sprzy-jającymi sobie ludźmi przejmując nad zakładem całkowitą kontrolę („NIE” nr 10/2002). Evip Progres to firma konsultingowa, która pomagała Szlancie przejąć Stocznię Gdańską. Później była współzałożycielem spółki Synergia 99 mającej zarządzać częścią terenów stoczniowych, które w wyniku różnych kombinacji trafiły w ręce amerykańskich i pseudoamerykańskich funduszy („NIE” nr 8/2002). Teraz te sprawy zajmują pracowników Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz prokuratorów. Te dwa podmioty mają nadal w Stoczni Gdynia wiele do powiedzenia. Jak się okazuje skutecznie. Pomimo że właściciele SFI – Szlanta, Buczkowski i Kierkowski – objęci są prokuratorskimi zarzutami i jeszcze niedawno szukali po Trójmieście pieniędzy na zapłacenie kaucji, aby uniknąć tymczasowego aresztowania. To, że akurat oni nie chcą zmian właścicielskich w stoczni, nie dziwi. Utrata kontroli grozi tym, że ktoś może wyciągnąć kolejnego trupa z szafy. Kto, z kim, przeciw komu Szlanta – wiadomo. Można założyć, że dla niego lepsza jest upadłość stoczni niż jej przetrwanie. Przy upadłości zawsze jakieś papiery mogą zaginąć, zamieszanie jest itp. Poza tym wyjdzie na to, że za jego prezesury stocznia była jako tako, a nowy prezes Włodzimierz Ziółkowski sobie nie poradził. Ziółkowski chciałby sukcesu, ale raczej wydaje się statystą w tej grze niż uczestnikiem. Stara się chłopina, jak może, jeździ do Warszawy, ale za bardzo nikt z nim gadać nie chce. Dobrze poinformowane wiewiórki twierdzą, że na jednym ze spotkań otrzymał propozycję... pracy w Warszawie. Dobrze płatnej. Pod warunkiem że zrezygnuje z posady prezesa stoczni. Jak nie zrezygnuje, to prezesem i tak może przestać być, ale propozycja pracy będzie już nieaktualna. Te same wiewiórki twierdzą, że na prezesa po Ziółkowskim przymierzano człowieka z okolic Kredyt Banku. Pomysł zrodził się nagle i nagle został wycofany. Czcze plotki to nie są, bo przewodniczący „S” w Stoczni Gdynia Dariusz Adamski pochwalił się w jednym z biuletynów związkowych, że Ziółkowskiego mają wypierdolić z posady. Adamski i stoczniowa „Solidarność” umiarkowanie grają po stronie Szlanty. Każdy związkowy biuletyn to napierdalanka w Ziółkowskiego, że nieporadny i że „czerwony”. Według Adamskiego, za prezesa Sz. było cacy, a za „czerwonych” stocznie upadały, upadają i upadać będą. Adamski powiedział też każdej lokal-nej gazecie na Pomorzu, że pomysł z podniesieniem kapitału stoczni i objęcie jej kontrolą państwa to złe rozwiązanie. To, że zarządu stoczniowej „Solidarności” nie popiera załoga, to solidaruchom lata (ich referendum w sprawie strajku stoczniowcy olali). Adamski wysłał też skargę na Ziółkowskiego do Hausnera. Pięć innych związków (w tym „S” ze Stoczni Gdańskiej) wysłało do Hausnera list, że Adamski pierdoli i że działania Ziółkowskiego są w porządku. Ludzie boją się upadku zakładu. Dla wicepremiera Jerzego Hausnera stocznia to jeden z wielu problemów. Ważny, ale nie najważniejszy. Jeśli do tego dołożyć informację z gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej skierowaną do Ministerstwa Skarbu Państwa, że niektóre działania Agencji Rozwoju Przemysłu (to ona ma stać na straży restrukturyzacji przeprowadzanej w Stoczni Gdynia) nie służą stoczni, to Hausner może być w tym wszystkim nieźle zakręcony. Poseł SLD z Gdyni Andrzej Różański powiedział mi, że faktycznie wicepremier Hausner nie był do końca precyzyjnie i właściwie informowany o tym, co się w stoczni dzieje. I Różański rzucił Hausnerowi trochę światła na sprawę. Do upadłości jeden krok Kolejne walne zgromadzenie akcjonariuszy zapowiedziano na 15 stycznia 2004 r. Ma się odbyć głosowanie: albo rybka, albo pipka. Albo zostanie podniesiony kapitał stoczni, albo stocznia będzie zmierzać ku upadłości. Tego, że tym razem SFI i Evip zagłosują przeciwko swoim interesom, nie należy raczej oczekiwać. Samo podniesienie kapitału (bez wcześniejszego jego obniżenia i wyeliminowania SFI i Evip Progres) niewiele zmieni. Skarb państwa nie stanie się większościowym udziałowcem i każda decyzja to będą mozolne targi między akcjonariuszami. Niepodjęcie decyzji grozi stoczni upadkiem, wejściem syndyka i wywaleniem 11 tysięcy ludzi na ulice. Ciekawostka... Akcje SFI zastawione są w Banku Gospodarstwa Krajowego i Banku Ochrony Środowiska. A w tych akurat bankach wiele do powiedzenia ma skarb państwa, nasi ministrowie kochani. Dlaczego odpowiedni dyrektorzy odpowiednich departamentów w tych bankach nie wystąpią o zajęcie tych akcji, aby Janusz Szlanta, Andrzej Buczkowski i Hubert Kierkowski nie mogli nimi głosować na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy? Obyłoby się bez problemu. Bo albo państwo chce pomóc stoczni i ją utrzymać, albo nie chce. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nałęczowianka Czy wielorasowiec Ralfik może rozwiązać łamigłówkę zadaną sejmowej komisji śledczej przez amanta Michnika. Lew Rywin powiedział z żalem, że po zeznaniach Michnika spostrzegł, iż jako producent filmów prześlepił talent aktorski szefa "GW". Nie jest jednak pewne, czy na redaktorze "Gazety" jako amancie filmowym zbyt wiele można by zarobić. Wyniki pomiaru widowni telewizyjnej prowadzone przez OBOP pokazują, że bezpośrednia telewizyjna transmisja z obrad sejmowej komisji śledczej miała szczytową oglądalność 8 lutego 2003 r. między godziną 11 a 14. Wówczas w telewizyjnej "Trójce" ("Kurier") 1231 tys. osób (w wieku powyżej 4. roku życia) oglądało Adama Michnika. Jednocześnie około 100 tys. widzów oglądało transmisję w TVN 24. * * * Przytoczone liczby wskazują, że sejmowe reality show w szczytowym momencie oglądalności przyciągnęło uwagę ok. 22 proc. ludzi, którzy w tym czasie mieli włączone telewizory. Dla porównania: w zeszłym roku średnia widownia programów typu reality show emitowanych w TVN przekraczała 23 proc. ogółu osób, które w tym czasie miały włączone odbiorniki. A więc "Big Brother" intrygował telewidzów tylko odrobinę bardziej niż Michnik. Zainteresowanie skokami Adama Małysza było za każdym razem kilkakrotnie większe od uwagi, jaką telewidzowie byli gotowi poświęcić tasiemcowym przesłuchaniom w sejmowej komisji śledczej. Przykładowo transmisję ze skoków narciarskich w Sapporo oglądało 5256 tys. osób, czyli 67 proc. Polaków, którzy o tej porze mieli włączone odbiorniki telewizyjne. Jak widać, gazety mocno przesadzają pisząc, iż rzekomo całą Polskę fascynuje sejmowe reality show wicemarszałka prof. Nałęcza. * * * Podejście prasy do pracy komisji śledczej jest dość bezkrytyczne. Poprawność polityczna wymaga, aby chwalić komisję Nałęcza i ganić prokuraturę. Tymczasem sejmowa komisja śledcza podejmuje decyzje zgoła idiotyczne. Oto posłowie w świetle jupiterów żądają przeprowadzenia przeszukań w domach oraz pomieszczeniach biurowych Rywina i Kwiatkowskiego. Jaki sens ma przeprowadzanie przeszukań u osób, które z kilkudniowym wyprzedzeniem zostały poinformowane w telewizji, iż ich domy zostaną zrewidowane? W czwartek, 13 lutego, prokurator w towarzystwie posła Ziobry dokonał przeszukania w siedzibie należącej do Rywina spółki Heritage Films. Zabezpieczono kilkanaście wizytówek, w tym większość należących do pracowników spółki Agora. Tylko skończony naiwniak mógłby spodziewać się, że w związku z zamiarem zażądania łapówki Rywin sporządzał jakieś dokumenty i chował je w bieliźniarce żony lub że Kwiatkowski prowadził ze swego domowego komputera mailową korespondencje w sprawie handlu umową telewizyjną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie przecież wytwarzał "dokumentacji łapówkowej". Żądanie komisji, aby Kwiatkowskiego zawiesić w pełnieniu funkcji prezesa TVP, stanowiło przekroczenie kompetencji, jakie komisji śledczej nadał ustawą Sejm. Ma ona za zadanie tylko badanie sprawy. Tymczasem nawet nie próbowano nikogo przekonać, że wydobycie prawdy od Kwiatkowskiego jest zależne od tego, czy rządzi telewizją, czy chwilowo nie. Zamiast głupich żądań i bezprzedmiotowych wniosków, posłom z komisji Nałęcza proponuję zatem "eksperyment osmologiczny". W mazurskiej posiadłości Rywina jest pies, który wabi się Ralfik. Otóż wielorasowiec Ralfik ujada na obcych, a łasi się do znanych mu osób. Proponuję więc, aby Wysoka Komisja poleciła zawieźć do posiadłości Rywina grupę podejrzanych oraz pewną liczbę pozorantów i psu Rywina kazać ich obwąchać. Ralfik nieomylnie rozpozna znanych sobie bywalców biesiad, które organizował jego pan. W ten sposób komisja Nałęcza może przekonać się, kto z polityków gościł u Rywina na Mazurach. * * * W czasie posiedzenia komisji poseł Smolana z Samoobrony ujawnił, iż złożył na policji doniesienie na Michnika, że mianowicie podżegał Rywina do popełnienia przestępstwa. Przecież art. 4 ustawy o sejmowej komisji śledczej wyraźnie stanowi, iż w skład komisji nie może wchodzić poseł, który występuje w jakiejkolwiek roli procesowej w postępowaniu prowadzonym w tej samej sprawie przez inny organ państwowy. Poseł Smolana powinien więc być natychmiast wyłączony ze składu komisji śledczej. (Inne pozaprawne przemawiające za tym racje na str. 1 i 2). Dlaczego dziennikarze wolnej prasy nie podnieśli wrzasku w tej sprawie? Ano dlatego, że wcześniej inny opozycyjny członek komisji Nałęcza – poseł Ziobro z PiSuaru – doniósł do prokuratury na Millera. I też powinien być z tego powodu wykluczony ze składu komisji (w świetle art. 4, w związku z art. 8 ustawy z 21 stycznia 1999 r. o sejmowej komisji śledczej). Żądanie wykluczenia Smolany pociągałoby za sobą konieczność wyłączenia Ziobry. Poprawność polityczna na to nie pozwala. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Warka strong Wykaz pojemników na śmieci w Warce – tajemnica państwowa policyjnie chroniona. Zofia Pawelec, przykładna żona i matka dwójki dzieci, jest działaczką związkową i radną w Warce. W tamtejszym Zakładzie Usług Komunalnych kierowała oddziałem dbającym, aby ulice były posprzątane, śmieci wywożone na składowisko, a na klombach rosły kwiatki. W Warce Pawelcowa założyła lokalny oddział Centrum Praw Kobiet. 21 sierpnia 2003 r. po trzeciej po południu Tadeusz Bąk, dyrektor wareckiego Zakładu Usług Komunalnych, powiadomił panią Zofię, że następnego dnia ma się stawić w nowym miejscu pracy, gdyż jego decyzją została oddelegowana na niższe stanowisko do nowych obowiąz-ków. Dyrektor zgodził się, aby pani Zofia pożegnała się z pracownikami swego działu. Było już po godzinach pracy. Radna Pawelec spokojnie zaparzyła kawę i spakowała podręczne papiery, głównie związkowe. Poprosiła zaprzyjaźnionego kierowcę, aby zawiózł do jej domu dwie reklamówki wypełnione pospiesznie pozbieraną dokumentacją. W czasie wkładania reklamówek do bagażnika samochodu kierowca Wojciech K. został – na żądanie dyrektora Bąka – zatrzymany przez wezwanych na miejsce policjantów. Funkcjonariusze przeszukali auto i kierowcę, mimo iż nie mieli nakazu prokuratorskiego. Działali na podstawie art. 308 k.p.k., który mówi, że w sytuacjach niecierpiących zwłoki policja może dokonać przeszukania bez takiego nakazu. Kierowca został zatrzymany i odwieziony do komisariatu. Reklamówki należące do Pawelcowej zatrzymano. Po przesłuchaniu i spisaniu protokołu przeszukania kierowcę zwolniono do domu. Radnej Pawelec policjanci kazali opuścić pokój biurowy i zabrali ją do komisariatu. Tam oświadczono, że zostaje zatrzymana, a następnego dnia będzie doprowadzona do prokuratora, gdyż jest podejrzana o popełnienie poważnego przestępstwa przeciwko dokumentom. W pokoju biurowym oraz w prywatnym mieszkaniu radnej Pawelec, a także w domku na działce rekreacyjnej policjanci przeprowadzili przeszukanie, również bez nakazu prokuratorskiego. Groźna kryminalistka przesiedziała noc w celi wareckiego komisariatu. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo przecież dowody jej rzekomego występku były zabezpieczone. Być może zatem zatrzymanie było szy-kaną? Miało skompromitować ją w środowisku? Być może miało być ostrzeżeniem dla związkowców ufających i popierających przewodniczą? Rankiem 22 sierpnia 2003 r. policjanci zawieźli Zofię Pawelec do Grójca – przed oblicze prokuratora Tomasza Kulpy. Prokurator okazał się ludzkim paniskiem. Nie wystąpił do sądu o nakaz aresztowania. Wydał jednak decyzję ex post sankcjonującą przeszukanie i zatrzymanie radnej Pawelec i przeszukanie jej mieszkania. Na podstawie policyjnych materiałów prokurator Kulpa postawił Pawelcowej zarzut popełnienia czynu wyczerpującego znamiona art. 176 k.k. Przepis ten stanowi: Kto niszczy, uszkadza, czyni bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa rozporządzać, podlega karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Prokurator uznał, że podstawę do postawienia zarzutu daje mu fakt, iż wśród papierów, które Pawelcowa kazała kierowcy wynieść z biura, były – obok licznych pism związkowych – „wykaz pojemników na śmieci”, fotokopia „zestawienia zakupów kwiatów”, kopie „spisów inwentarzowych”, pismo dyrektora „w sprawie obowiązku przestrzegania czystości”, „zakres obowiązków kierownika zakładu” oraz jeszcze kilka innych tego typu papierów wagi państwowej. Kierowcy Wojciechowi K. nie postawiono zarzutu pomocnictwa, ale wyleciał z roboty. Zofia Pawelec – zgodnie z decyzją prokuratora Kulpy – musi się raz w tygodniu meldować na policji w Warce. Po kryminalnym przedstawieniu zainscenizowanym – prawdopodobnie za wiedzą burmistrza Zygmunta Pałczyńskiego – przez Krzysztofa Wieczorka, komendanta policji, i dyrektora Tadeusza Bąka, rada Warki wyraziła zgodę na dyscyplinarne wylanie „kryminalistki” z pracy w Zakładzie Usług Komunalnych. Wiele lat temu, w czasach PRL byłem świadkiem, jak lokalny kacyk partyjny na Mazowszu popijając czyściochę z miejscowym komendantem milicji przechwalał się: „Tu rządzi Bóg i partia – do Pana Boga daleko, a my tu, kurwa, jesteśmy na miejscu i każdemu możemy dopierdolić, a jak potrzeba, to zapudłować!”. Przypadek Zofii P. unaocznia, że w Najjaśniejszej Pomrocznej niewiele się zmieniło. Ryszard Łepik, wiceprzewodniczący OPZZ, który zlecił swym współpracownikom zbadanie sprawy Zofii Pawelec, skierował pisma do ministrów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Łepik twierdzi, że wobec działaczki związkowej nadużyto prawa, a jej aresztowanie było szykaną za sprzeciwianie się lokalnym samorządowcom, którzy chcieliby najpierw przekształcić komunalny zakład budżetowy w jednoosobową spółkę, a potem go sprywatyzować. Doprowadziłoby to niechybnie do redukcji miejsc pracy i wzrostu cen ogrzewania i wywozu śmieci. Zofia Pawelec perfekcyjnie wywiązywała się ze związkowych powinności i OPZZ nie zostawi jej samej w biedzie – zapewnia przewodni-czący Łepik. Za jakiś czas można się będzie przekonać, jaką siłę przebicia ma centrala związkowa w państwie rządzonym przez lewicę. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mój plan Hausnera Korowody polityczne wokół pomysłów pana premiera zaczynają okrutnie nudzić Polaków. Proponuję zatem rozwiązania, które pozwolą ulżyć mózgom prominentów (w tym opozycji parlamentarnej) i dają się zastosować od ręki. 1. Zlikwidować Izbę Zadumy (Senat). 2. Zlikwidować urząd prezydenta RP, a co za tym idzie bezużyteczną, acz kosztowną Kancelarię z przynależnymi jej pałacami. 3. Zlikwidować urzędy marszałkowskie w województwach, zredukować liczbę powiatów, zlikwidować powiaty grodzkie. 4. Zlikwidować Ministerstwo Obrony Narodowej i armię WP. Wyspecjalizowane jednostki (np. GROM) przekształcić w organizacje prawa handlowego. (Odpadłby zakup samolotów F-16 i innego armijnego złomu, a także utrzymywanie kosztownego ordynariatu polowego). Dla potrzeb ceremoniału państwowego rozpisać przetarg na samofinansującą się kompanię kosynierów pod honorowym dowództwem generalissimusa Leppera (kosynierzy są tańsi od kawalerii [owies], zaś produkowany nawóz ma wartość porównywalną). 5. Zlikwidować Ministerstwo Kultury (dla duchowego rozwoju Narodu wystarczy jeden Dąbrowski – z hymnu). 6. Zlikwidować Ministerstwo Zdrowia z przyległościami (kasy chorych czy jak je tam teraz nazywają). Dysponentami składek z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego uczynić pacjentów, którzy przecież je fizycznie do kasy ZUS wnieśli. 7. Zlikwidować Ministerstwo Infrastruktury i tak nie wiadomo, co to ta infra, a struktur mamy pod dostatkiem. 8. Zerwać stosunki dyplomatyczne z Watykanem, załatwiwszy wcześniej obywatelstwo tego państwa pani ambasador Suchockiej. 9. Anulować Końkordat. 10. Załatwić Rokicie i Giertychowi jakąś dożywotnią fuchę w Brukseli. 11. Powołać na stanowisko premiera dr. Kulczyka (mają Włosi Berlusconiego możemy i my – a co!), który mógłby się sam finansować. Realizacja mojego planu Hausnera pozwoliłaby uzyskać olbrzymie oszczędności w finansach publicznych w trybie natychmiastowym i bezkonfliktowym (nie wkurwiając zanadto związków zawodowych!). Więcej! Tylko pkt 9 przyniósłby ogromne wpływy do budżetu z tytułu podatków egzekwowanych od tzw. działalności charytatywnej kleru (handel samochodami, dochody z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej typu pralnia Stella Maris). Realizacja pkt. 4 przyniosłaby efekty i ekonomicznie, i społeczne. Odzyskane obiekty kubaturowe (koszary) bez większych nakładów z łatwością dałoby się przekształcić w placówki penitencjarne ku radości ścieśnionych dziś osadzonych. O korzyściach finansowych płynących z pkt. 1, 2 i 3 nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dodatkowo odpadłyby spekulacje co do spuścizny po miłościwie nam panującym Aleksandrze. Punkt 10 dodałem wyłączne dla podkreślenia doniosłej roli opozycji w walce z dotychczasową rozrzutnością państwa. Janusz M. Kaszuba, Ostrów Wielkopolski "Bezprawie pana ministra" W artykule "Bezprawie pana ministra" ("NIE" nr 10/2004) napisałam, że podróże służbowe do Rosji wiceministra infrastruktury Marka Bryksa i p.o. dyrektora Departamentu Architektury i Budownictwa Ministerstwa Infrastruktury Zbigniewa Sierszuły "kosztowały podatników jakieś 300 tys. zł". Jak informuje p.o. dyrektora Biura Komunikacji Społecznej Ryszard Nałęcz, koszty wszystkich podróży służbowych wiceministra Bryksa i dyrektora Sierszuły do Rosji w latach 2002–2003 i w styczniu 2004 wyniosły 54 288,23 zł. Przepraszam obu Panów. Iza Kosmala Sojusznicy Po 11 marca, tragedii w Hiszpanii, uważnie przeglądałem prasę, słuchałem radia, oglądałem telewizję. Chciałem dowiedzieć się, jak nasi nowi sojusznicy – naród amerykański – wyrazili współczucie rodzinom ofiar ataku terrorystycznego. Wygląda na to, że ci biedni przyjaciele nie mają nawet pojęcia, gdzie ta Hiszpania leży na mapie świata. Zresztą Polacy też się nie popisali. A wystarczy przypomnieć sobie histerię i rozpacz po 11 września. Czy Amerykanów i ich administrację stać tylko na dbałość o własne interesy. W. C. (e-mail do wiadomości redakcji) Nos i tabakiera Użycie rezerw finansowych państwa do pokrycia części deficytu budżetowego jest bardzo dobrym pomysłem i jest elementem antyinflacyjnym, a nie proinflacyjnym, jak uważa Balcerowicz i jego Rada, czyli Inkwizycja Polityki Pieniężnej. Po to gromadzi się rezerwy, żeby móc do nich sięgać w odpowiednim momencie i wszystko wskazuje na to, że ten moment nadszedł teraz. (...) Kto dał Bankowi Narodowemu prawo decydowania o tym, co ma się stać z rezerwami państwa? Bank Narodowy ani nie jest reprezentacją narodu, ani właścicielem tych środków. To tylko skarbonka państwa. Skarbonka ma większe uprawnienia niż cała reprezentacja narodu razem wzięta? Niezależność Banku Narodowego to niezależność opinii, ale zarząd Banku nie ma prawa podejmowania decyzji bez zgody reprezentanta narodu, jakim jest Sejm. To, co robili do tej pory zarówno zarząd NBP, jak i Rada Polityki Pieniężnej, to jest samowola. (...) Jan Lewicki, Biała Podlaska Bez oblicza Z programu Kraśki "Oblicza mediów", w którym znęcano się nad "Balladą o lekkim zabarwieniu erotycznym" Morawskich, wyciągnąłem następujące wnioski: 1. Piotr Kraśko stracił oblicze, bo nie bronił swoich telewizyjnych kolegów, na których prowadzona jest nagonka. 2. Ów atak cofa nasz kraj do lat sześćdziesiątych, kiedy z dekoltem Kaliny Jędrusik walczył sam pierwszy sekretarz. 3. Teraz też nie wolno pokazywać w telewizji zgrabnych lasek. 4. Na wizji zabronione jest tarzanie się w kisielu za 10 zł przed dwudziestą trzecią. 5. Koronkowe majtki są deprawujące, młode dziewczyny powinny na ekranie nosić barchanowe. 6. Każdy program dokumentalny musi być poprzedzony i zakończony wyraźnym komentarzem, aby było wiadomo, co autorzy mieli na myśli. W przypadku scen szczególnie drastycznych (w kisielu – jak wyżej) widzom powinien wystarczyć sam komentarz. 7. Nie należy oczekiwać, że po doświadczeniach autorów "Ballady..." ktoś zrobi dokument np. o pedofilach, bo natychmiast różne marki jurki, rzecznicy praw dziecka czy inne marszałki oskarżą go o propagowanie seksu z nieletnimi. Tylko jednego nie rozumiem. Dlaczego, do kurwy nędzy, wyrzucono z pory największej oglądalności w poniedziałkowe wieczory "Szept prowincjonalny" Jana Wołka, dzięki któremu chciało się jeszcze trochę żyć w tym parszywym, zakłamanym, pseudokatolickim grajdole? Lech Ścibor-Rylski, Kodeń Bujanie wśród fal Jestem studentem V roku socjologii, nauki bądź co bądź społecznej zajmującej się także problematyką kultur młodzieżowych. Choćby z tej racji uważnie śledzę coraz częstsze ostatnio doniesienia mediów o znęcaniu się uczniów nad nauczycielami, szkolnej fali itp. Czasami padają przy takich okazjach stwierdzenia, że przydatna byłaby pomoc szkolnego psychologa lub pedagoga. www.poradnia.ids.bielsko.pl/aktualnosci/subkultury.html to oficjalna witryna bielskiej poradni psychologiczno-pedagogicznej obrazująca "wiedzę" tamtejszych specjalistów o polskiej młodzieży. No cóż, wypada tylko mieć nadzieję, że strona ta nie stanowi reprezentatywnego obrazu kwalifikacji tej grupy zawodowej w Polsce. Większość informacji jest mocno przeterminowana (na moje wyczucie o co najmniej 20 lat), a kilka adekwatnych spostrzeżeń ginie w gąszczu najzwyklejszych idiotyzmów serwowanych lekką ręką przez autorów. Ogólnie rzecz ujmując – śmieszne studium niekom-petencji dla zajmujących się tematem – warte przeczytania ku przestrodze! Mikołaj Orzeł (e-mail do wiadomości redakcji) Bond niech się uczy Dzięki TVN wiem, że mamy w kraju firmę detektywistyczną, która spełnia rolę policji i Służb Wywiadowczych, a także jednostki antyterrorystycznej. To "Rutkowski Patrol", której przewodzi superhero Rutkowski, o wdzięcznym imieniu Detektyw. (Nie słyszałem, by mówiono o nim inaczej niż Detektyw Rutkowski). "Rutkowski Patrol" wkracza wszędzie tam, gdzie nie radzi sobie nasza nieudolna policja. A to uwolni dłużnika szantażowanego przez gangsterów, a to zdemaskuje oszustkę w ciąży, która chciała wrobić niewinnego księdza w ojcostwo. Raz superhero w ciągu bodajże dwóch dni rozgromił gang czerpiący zyski z prostytucji. Ale z jaką wszechpotężną organizacją mamy do czynienia, zrozumiałem gdy Detektyw pojechał do Egiptu i Pakistanu uwolnić więzione tam dzieci przez ojców Arabów. W jednej scenie na lotnisku Detektyw popisał się nie byle jaką znajomością języków obcych, gdy do starszej mieszkanki Pakistanu, próbującej wyrwać mu paszporty, wrzasnął "Raus". W związku z nasilającym się zagrożeniem ze strony al Kaidy, proponuję, aby pieczę nad całym MSWiA powierzyć firmie Rutkowski Patrol. Mieszkaniec Wrocławia (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Blada afera Szarego Mietka Gazety informują, że toczy się proces Romualda Szeremietiewa, wiceministra obrony w rządzie Buzka, odpowiedzialnego za zaopatrywanie armii w jej zabawki. Gazety nie informują, że proces spowodował tygodnik "NIE". Kilka lat temu ("NIE" nr 35/1999, "Lancia tajna, ale fajna") napisaliśmy, że prawicowy polityk Szeremietiew, ksywa Szary Mietek, kupił sobie prywatną Lancię za pół ceny u dealera w Tychach. Dziwnym przypadkiem w tej samej firmie dokonano znacznych zakupów dla wojska. Ogłosiliśmy dokumenty kupna-sprzedaży. Nikogo to nie zainteresowało. Kilka lat później sprawa Lanci znalazła się w sądzie jako jeden z pięciu zarzutów korupcyjnych wobec Szeremietiewa. Powinien mnie cieszyć rzadki objaw takiej skuteczności naszych publikacji, ale satysfakcję odczuwam małą i gorzką. MON dokonuje sprawunków na kolosalne sumy. Niektóre z nich zwolnione bywają z trybu przetargowego ze względu na bezpieczeństwo państwa i rozmaite tajemnice militarne. Liczne przetargi czynią wrażenie ustawionych pod określoną firmę, i to nie zawsze z przyczyn politycznych jak ten na F-16. Red. Dariusz Cychol pisał w "NIE", że MON szczególnie często korzystało z prawnej możliwości zmiany warunków już po przetargu na korzyść kontrahenta. Wszystko to razem stwarza okazje korupcyjne. Każe to patrzeć na aferkę z okazyjnym kupowaniem auta przez Szeremietiewa jako na zaledwie punkt wyjścia do dociekań prokuratora. Sprawunek ów Szarego Mietka dowodzić może bowiem dwóch skrajnie przeciwstawnych rzeczy. 1. Warunki i okoliczności kupna limuzyny są dowodem nieuczciwości byłego ministra. Tworzą więc prawny i operacyjny pretekst do szukania poważniejszych jej przejawów. 2. Warunki i okoliczności kupna auta dowodzą, że Szary Mietek był w zasadzie uczciwym politykiem, który uległ powszechnej pokusie korzystnego kupna. W końcu każdy woli zapłacić mniej niż więcej. Inni dla taniochy łamią sobie ręce i nogi lub tratują kobiety szturmując nowo otwarty sklep prowadzący promocyjną sprzedaż. Szeremietiew zamiast ręki złamał sobie karierę. Łapówki od wielkich transakcji są zwyczajowo pokaźne. Miewają formę paczki pieniędzy. Na ogół wpłacane są jednak na anonimowe konta uruchamiane na hasło w egzotycznych krajach. Nie zostawiają śladów na papierze. Czy dygnitarz w randze ministra sterujący zaopatrzeniem armii zaryzykowałby więc osiągnięcie korzyści o skali kilkudziesięciu tysięcy złotych zostawiającej ślad w dokumentach, gdyby on pobierał miliony dolarów łapówek? Jeśli po kilkuletnim śledztwie prokuratura i organy typu policyjnego nie wykryły w zasadzie niczego więcej, niż ujawniło "NIE", to zmarnowały ten czas: albo nie umiały, albo nie chciały niczego wykryć. Lub nie było nic do wykrycia, czyli Szary Mietek jest uczciwym człowiekiem, który uległ pojedynczej pokusie podsuniętej mu przez dealera samochodów, za co powinien odpowiadać, ale nie ma o co robić krzyku. Co pewien czas "NIE" wskazuje tropy wielkich afer korupcyjnych. Czasem tak wyraziste jak obraz telewizyjny w reklamach odbiorników Philipsa. Na przykład łapówkowa prowizja 3 mln dolarów przy sprzedaży cukrowni ze wskazaniem firmy pośredniczącej dokąd miała wpłynąć. Czy też branie nieoddawanych kredytów w państwowym banku przez firmykrzaki mające litery WAT w nazwie. Spółki zakładane przez ludzi z WSI. Kredyty gwarantowano podpisem generała – komendanta Wojskowej Akademii Technicznej, twierdzącego potem, że jego podpis fałszowano. Lub pod zastaw słoika przemyconego jadu wycenionego na ponad 100 mln. Przy tym branie i gwarantowanie kredytów odbywało się z pominięciem obowiązujących procedur, np. podpis nie był notarialnie poświadczony. I różne inne takie przypadki, gdzie granice pomiędzy tajnymi transakcjami wywiadu a prywatnymi interesami ludzi związanych z wywiadem są mocno zatarte, co jest nagminne przy handlu bronią. Zmierzam do tego, że "NIE" podsuwa tropy wielkiej korupcji i współtworzy powszechne poświadczenie, że jest ona rozpleniona. Finał sądowy znajdują natomiast tylko drobne szwindle opromienione niewspółmiernie wielkim rozgłosem. Konkluzja jest taka, że Polskę wśród innych schorzeń cechuje zatrata właściwych proporcji. Brak proporcji między tym, co zostało zasygnalizowane, a tym, co ulega osądzeniu. Brak też proporcji pomiędzy tą marnotą, która zostaje osądzona, a wielkim rozgłosem towarzyszącym śledztwom i procesom. Niewspółmiernie wielkim jakby dla zastępczego zaspokajania byle czym społecznego gniewu wywołanego nieuczciwością możnych. "NIE" strzela, Pan Bóg kule nosi, lecz jest to jakiś bóg szemrany, niesprawiedliwy. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bida poniżej poziomu nędzy Przeczytajcie, czy jeszcze żyjecie, czy już zdechliście z głodu. Pod koniec zeszłego roku GUS opublikował porażające dane dotyczące sytuacji materialnej ludności w roku 2001. Tak zwane wolne media, na co dzień zatroskane losem większości rodaków, nawet nie zauważyły tych informacji. Pewnie dlatego, że postawiło to pod znakiem zapytania sukces tzw. transformacji ustrojowej. Z danych GUS wynika, że spuścizna rządów Buzka to ponad 22 miliony osób (57 proc.) żyjących poniżej przyjętej przez GUS granicy sfery niedostatku. Jeśli w czteroosobowej rodzinie dochód na jedną osobę jest niższy niż 401 zł, to znajduje się ona poniżej tej granicy. Z owych 22 milionów nieudaczników 5,8 miliona ludzi (15 proc.) miało prawo ubiegać się o pomoc socjalną, czyli żyło poniżej ustawowej granicy ubóstwa. Z kolei wśród tych 5,8 miliona jest jeszcze podgrupa szczególna – 3,7 miliona osobników (9,5 proc.) żyjących poniżej granicy skrajnego ubóstwa! Uprawiany przez nich tryb życia prowadzi, zdaniem uczonych, do biologicznego wyniszczenia! To piękne, że delikatni intelektualiści wzruszają się losem głodujących Afgańczyków, że martwi ich stan demokracji w Chinach i Irakijczycy jęczący pod butem Saddama. Nie chcą jednak dostrzec, że nad Wisłą mamy całkiem niezły Auschwitz! Najgorzej w Polsce mają wiochmeni. 71,2 proc. rodzin wiejskich żyło poniżej granicy minimum socjalnego, z czego 23 proc. poniżej ustawowej granicy ubóstwa, w tym 12,6 proc. wpierdalało korzonki, czyli żyło poniżej minimum egzystencji. Aby obejrzeć to ludzkie bydło, należy odwiedzić tereny województw warmińsko-mazurskiego, pomorskiego, kujawsko-pomorskiego i lubelskiego. Ostatnie wybory parlamentarne i samorządowe udowodniły, że te tereny stają się bastionami Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Nie trzeba być wytrawnym badaczem, aby dostrzec, że w tej nędzy największa bieda dotyka rodziny wielodzietne. Wśród dzieci do 14 lat co ósme żyło poniżej przyjętej w Polsce granicy egzystencji. Choć prezydent Aleksander Kwaśniewski nieustannie wygłasza kazania o pożytkach wynikających z wykształcenia, a słowo "edukacja" regularnie pojawia się na plakatach wyborczych SLD – praktyka jest odwrotna. Wydajemy na ten cel 4 proc. PKB, co w europejskich rankingach oznacza, że Polska wyprzedza tylko Grecję, Albanię i Rumunię! Ale nawet wykształcona gówniażeria ma przewalone, bo nie ma dla niej pracy. Stanowi największą grupę wiekową wśród – oficjalnie – ponad 3 milionów bezrobotnych. Bezrobocie w Polsce ma już charakter w większości dziedziczny. Należy zatem liczyć na biologię i wymieranie ludzkiego bydła żyjącego poniżej granicy skrajnego ubóstwa. Ten raj na ziemi to efekt polityki gospodarczej prowadzonej w Polsce w latach 1997–2001 przez ekipę AWS–UW, a właściwie przez obecnego prezesa NBP wspieranego przez Radę Polityki Pieniężnej. Skutki tej polityki długo jeszcze będą się nam odbijać czkawką. Nie mam złudzeń, że w roku 2003 Główny Urząd Statystyczny przedstawi wyniki badań dotyczących sytuacji materialnej ludności w roku 2002 – jeszcze gorsze niż omawiane dziś. W opublikowanej w 2001 r. pracy "Diag-noza społeczna 2000" pod redakcją prof. Janusza Czapińskiego można znaleźć informację, że 7,7 proc. Polaków uważało zapoczątkowany w 1989 r. proces transformacji za korzystny dla siebie. 47,3 proc. było przeciwnego zdania, a 45 proc. miało "transformejszyn" w dupie, czyli zdeklaro-wało obojętność. Ergo: na przemianach ustrojowych zdecydowanie dobrze wyszło jedynie 7,7 proc. obywateli naszego kraju. To coraz bardziej zamknięty krąg ludzi otoczonych przez schlebiające im media, z własnymi politykami z Platformy Obywatelskiej i wpływami w strukturach władzy. Politycy SLD powinni dawno wyciągnąć z tego wnioski i robić wszystko, aby odwrócić te proporcje. Aby 47,3 proc. Polaków uznało się za beneficjentów transformacji, a 7,7 – za skrzywdzonych. Ponieważ rządząca koalicja nie doprowadziła w 2002 r. do zmiany tej polityki, nie liczyłabym dziś na zbawcze skutki ożywienia gospodarczego. Jeśli na skutek powszechnej biedy popyt został dramatycznie stłumiony – to gdzie są źródła wzrostu? Jeżeli nic strasznego na świecie się nie wydarzy, to w najbliższych miesiącach będziemy bili kolejne rekordy niskiej inflacji, bo ludzie już zwyczajnie nie mają forsy. W ostatnich tygodniach minionego roku byliśmy po raz kolejny świadkami nachalnego promowania przez lobby najbogatszych, z Polską Radą Biznesu na czele, idei podatku liniowego. Pomijam fakt, że ogromna większość podatników (dokładnie 95 proc.) na skutek mizernych dochodów nie może przekroczyć najniższej stawki podatkowej. Groźne jest to, że ci sami ludzie, których zasług w gnojeniu polskiej gospodarki nie sposób przecenić, ostro lobbują na rzecz swoich oderwanych od realiów koncepcji. Efekty są łatwe do przewidzenia – bogaci staną się jeszcze bogatsi, a biedniejsi jeszcze bardziej biedni. Mimo zmasowanej negatywnej kampanii medialnej przeciw Samoobronie i Lidze Polskich Rodzin, nie udało się zmniejszyć znacząco poparcia społecznego dla tych ugrupowań. Pogarszanie się warunków życia większości obywateli to najlepsza kampania wyborcza, jaką mogą sobie wyobrazić panowie Lepper i Giertych. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " PIPa o dymaniu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Móżdżek po dziennikarsku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sprzedać Polskę za Irak Jak Miller z Polem dadzą Amerykanom gwarancje na budowę autostrady w Polsce, to Amerykanie może nam pozwolą budować drogi w Iraku. 30 czerwca 2003 r. ogłoszono w Brukseli sprawozdanie z wysiłku umysłowego urzędników ds. transportu Komisji Europejskiej. Dzień później w Gdańsku przedstawiciele Ambasady USA w Polsce wygłaszali lekki opierdol pod adresem naszego rządu posługując się przy tym szantażem. Obie te sprawy mają ze sobą jak najbardziej ścisły związek. Łączy je nieudolność i brak zdecydowania polskich rządów. Trasa P–P Grupa urzędników pod kierunkiem byłego komisarza ds. transportu Komisji Europejskiej Karela van Mierta przedstawiła właśnie propozycje długoletniej strategii inwestowania w europejskie drogi. W opracowaniu wskazano kilkanaście inwestycji – dróg, linii kolejowych, mostów – które mają załatać dziury komunikacyjne w Europie. Wyboru dokonano spośród ponad setki projektów nadesłanych przez państwa członkowskie i kandydujące. Kierowano się następującą ideologią: pokonanie naturalnych barier geograficznych takich jak Alpy, Pireneje, Bałtyk; stworzenie systemu połączeń komunikacyjnych pomiędzy obecnymi a nowo przyjętymi członkami Unii; zbudowanie przepływu dla wewnętrznego rynku. Plan van Mierta wskazuje na trzy priorytetowe inwestycje, które mają być realizowane w pierwszej kolejności i na które Unia nie będzie żałować szmalu. Są to: most drogowo-kolejowy pomiędzy Sycylią a kontynentem, szybka trasa kolejowa z Madrytu do Lizbony i Porto oraz – wiem, że w to trudno uwierzyć – droga szybkiego ruchu z Gdańska do Katowic i dalej do Brna z jednej strony, a Wiednia z drugiej. Pomysły te zostały zaakceptowane przez obecnego komisarza ds. transportu Komisji Europejskiej panią Loyolę de Palacio. Stwierdziła ona, że projekty zostaną zaprezentowane jesienią w Parlamencie Europejskim, tak aby wszystkie kraje członkowskie mogły się na ich temat wypowiedzieć. Do tej pory w Polsce lansowano tezę, że ważniejsze niż z Gdańska do Katowic, Brna i Wiednia wydaje się budowanie drogi między Berlinem a Warszawą i dalej na Wschód – na Ukrainę i do Rosji. Ogłoszone propozycje Komisji Europejskiej musiały więc być zaskoczeniem dla naszych ekspertów od drogownictwa. Kasa z terminali Teraz jaśniejsze staje się, dlaczego Filipińczykom tak bardzo zależało na kupieniu naszego największego terminalu kontenerowego. Filipińska spółka International Container Terminal Services Inc. (ICTSI) kupiła w całości polską spółkę Bałtycki Terminal Kontenerowy (BTK) oraz wydzierżawiła na 20 lat część terenów portu w Gdyni. BTK obsługuje w tej chwili 80 proc. wszystkich polskich przewozów kontenerowych. O zasadności i opłacalności dla Polski tej transakcji pisaliśmy ("NIE" nr 15/2003). Sprzedaliśmy to za tanio i bez sensu. Pchają się też do nas Brytyjczycy, by budować w porcie w Gdańsku jeszcze większy terminal kontenerowy. Być może spółki z Filipin i z Wielkiej Brytanii wiedziały coś, co do nas dotarło dopiero teraz. Jeśli Komisja Europejska uważa, że wybudowanie autostrady z Gdańska na południe Europy jest jedną z trzech najważniejszych inwestycji komunikacyjnych w Europie, to może warto inwestować w porty w Gdyni i Gdańsku. Jak droga powstanie, to właściciele baz kontenerowych zarobią kupę szmalu. Z jednej więc strony nie ma co jeszcze dzielić skóry na niedźwiedziu, bo ogłoszenie priorytetów a ich wykonanie to dwie różne sprawy, z drugiej strony zapachniało kasą. Jak dużą? Trudno powiedzieć w tej chwili precyzyjnie, ale niemałą. Autor artykułu w "Financial Times" z 1 lipca 2003 r. podaje, że na priorytetowe inwestycje drogowe trzeba będzie wydać do 2020 r. 235 mld euro. Takiej kasy nie ma – w tej chwili Unia Europejska na infrastrukturę transportową wydaje około 600 mln euro rocznie – ale autorzy projektu z van Miertem na czele liczą, że obecne wydatki zostaną stopniowo zwiększone aż siedmiokrotnie. Kasę na budowę dróg, kolei i mostów zapewnić mają poszczególne kraje członkowskie Unii. Ale czy Bruksela będzie chciała sypnąć groszem na prywatną inicjatywę ludzi ze Stanów Zjednoczonych? Bo właśnie konsorcjum polsko-amerykańskie od dawna przymierza się do budowy tej drogi. Jankeski szantaż Od kilku lat koncesję na budowę odcinka autostrady A1 ma konsorcjum Gdańsk Transport Company (GTC) stworzone przez amerykański koncern Bechtel oraz GPRD Skanska i BGŻ. Na razie nic nie wybudowali. Problem w tym, że pragnęliby budować, ale nie chcą ryzykować utopienia własnej kasy. Jakoś bowiem kiepsko wygląda biznesplan, który przedstawia GTC w zakresie zwrotu kosztów inwestycji. Do wiadomości publicznej cały czas nie przedostała się potwierdzona informacja, ile ma kosztować kilometr drogi, którą chce wybudować Bechtel z polskimi wspólnikami. Nieoficjalnie szepcze się o 5 mln dolarów. Naciskają więc na polski rząd. Pierwszy odcinek ma mieć długość 152 km. Rząd polski miałby udzielić gwarancji na 760 mln dolków. W Ministerstwie Infrastruktury uważają, że to za dużo. Amerykanie się wkurwiają. Już raz jeden z dyrektorów Bechtela obsobaczył Millera, gdy ten bawił w lutym tego roku w Stanach ("NIE" nr 14/2003). Ponieważ nie pomogło, a ciśnienie Amerykanom skacze, to zaczęli posuwać się do szantażu. 1 lipca 2003 r. w Gdańsku odbyło się spotkanie z radcą handlowym Ambasady USA w Polsce Edgarem Fultonem. Był tak uprzejmy, że pozwolił sobie publicznie na szantaż typu: jeśli wy nie pozwolicie Bechtelowi na budowę autostrady tutaj, to nie bądźcie zdziwieni, jeśli Bechtel nie pozwoli wam na budowę autostrad w Iraku. Jakieś pytania? Trzy wyjścia Rząd ma do wyboru trzy możliwości. Albo dać się rugać Amerykanom i zgodzić się na ich warunki finansowe (czyli gwarantować budowę autostrady po kosztach, które sam uważa za wysokie); albo negocjować jeszcze z Bechtelem, aby łaskawie zgodził się przemyśleć i przeliczyć koszty, bo może uda się budować taniej (z tego, co wiemy nieoficjalnie, ku temu w Ministerstwie Infrastruktury się skłaniają, ale czy ku temu skłaniają się ci od Bechtela, oto jest pytanie); albo też olać Bechtela, rozpisać jeszcze raz konkurs na koncesję, wpuścić tu nowe konsorcjum składające się z jakiejś firmy europejskiej z doświadczeniem w budowie autostrad i wystąpić o pieniądze do UE. Marek Pol zdaje się działać jednak według starej sprawdzonej zasady: jeśli czegoś nie umiesz albo nie chcesz zrobić, to powołaj kolejną grupę ekspertów. Po pomyśle z winietami kolejnym remedium na chorobę zwaną budową autostrad ma być pełnomocnik rządu w tej sprawie. Wróble ćwierkają, że ma to być Jacek Piechota. Trzecia możliwość mogłaby być najtańsza, ale też spowodowałaby, że rozpoczęcie budowy na pewno jeszcze bardziej się opóźni. Nie wiem, może warto przychylić się do koncepcji europejskiej. Amerykanie już nas z Iraku nie wywalą, skoro nas wpuścili. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cofiemy sie do tyłu Życie kulturalne w Łomży i Goniądzu W mediach słychać o efektownych drakach, których bohaterami są artyści, a personalna awantura w łódzkim teatrze oparła się o sąd. Jednak życie kultury polskiej kończy się za rogatkami wielkich miast. Delegatura NIK w Białymstoku zestawiła osiągnięcia w tej dziedzinie 11 gmin utrzymujących 19 placówek kultury (12 ośrodków i domów kultury i 7 bibliotek). Jest wśród nich wojewódzka do niedawna Łomża, przebojowy, stawiający na turystykę Augustów i szeroko znana z festiwali chórów cerkiewnych Hajnówka. * W 1 gminie opracowano program rozwoju kultury. * W 1 gminie próbowano rozpoznać lokalne potrzeby społeczne w dziedzinie kultury. * W 2 gminach działalność jednostek kultury wykorzystywano do promocji samorządów. * W 5 gminach na kulturę przeznaczono proporcjonalnie mniej środków niż w latach poprzednich. * Co najmniej 90 proc. środków (w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Ciechanowcu aż 93,3 proc.) pochłaniają płace. * Zmniejsza się zatrudnienie. W Czarnej Białostockiej na pełnym etacie pracuje jedynie dyrektor Domu Kultury. W Ciechanowcu podziękowano instruktorowi tańca i powierzono jego obowiązki pracownikowi prowadzącemu filmo-tekę i zajęcia klubowe. W Goniądzu dyrektorem Gminnego Domu Kultury został urzędujący inspektor ds. kancelaryjnych i kulturalnych Urzędu Miejskiego (29 lat pracy, wykształcenie średnie rolnicze). * Wysokość wydatków na kulturę w przeliczeniu na jednego mieszkańca wystarcza na zakup jednej książki. * Większość (66,2 proc.) pracowników kultury legitymuje się wykształceniem średnim i nie ma przygotowania kierunkowego. Na przykład Gminnym Ośrodkiem Kultury w Mielniku kierował dyrektor, który miał wykształcenie średnie techniczne i tygodniowy kurs zarządzania instytucjami kultury. * Tylko połowa domów kultury i bibliotek ubiegała się o dotacje z budżetu państwa, funduszy celowych i organizacji pozarządowych. * Stan techniczy budynków był daleki od ideału. Niekonserwowane rynny i rury spustowe uszkodziły tynki, a instalacja elektryczna groziła bezpieczeństwu osób przebywających w Domu Kultury w Czarnej Białostockiej. * W 3 gminach w ogóle nie ma podmiotów gospodarczych prowadzących działalność gospodarczą w zakresie kultury i sztuki (np. punkt sprzedaży książek). * W 5 bibliotekach zmniejszył się stan księgozbiorów. Na przykład biblioteka w Goniądzu zakupiła w latach 2000–2002 trzy książki. Najnowszą encyklopedię, którą dysponowała, wydano w latach 60. W księgozbiorze rolnik nie znajdzie niczego o pszenżycie, a uczeń o położonym za oknem Biebrzańskim Parku Narodowym. Podobnie, jak w innych podlaskich bibliotekach, stwierdzono zmniejszenie się liczby czytelników i wypożyczeń. * Różnie było z prenumeratą czasopism. Biblioteka w Stawiskach prenumerowała trzy tytuły: "Super Express", "Świerszczyk" i "Przyjaciółkę". * * * Ustawa o samorządzie gminnym stanowi, że do zadań gminy należy "zaspokojenie zbiorowych potrzeb wspólnoty, w tym w zakresie spraw kultury, bibliotek gminnych i innych placówek upowszechniania kultury" (Dz.U. z 2001 r. Nr 142, poz. 1591). Opisane przykłady nie kompromitują systemu, bo gminna Polska ma potrzeby pozaartystyczne. Na przykład w Wiżajnach zasiłek celowy z opieki społecznej przyznawany mieszkańcom znajdującym się w nadzwyczajnej sytuacji życiowej wynosi 20 zł. Godne popularyzacji rozwiązanie znaleźli radni z Czarnej Białostockiej. Likwidację kultury rozłożyli na etapy. Na początek wystąpili z wnioskiem, aby skasować miejscowy Dom Kultury, a jego zadania przekazać Urzędowi Miejskiemu. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Ksiądz zabierze nawet grób Mieszkanka Lubartowa przeżyła szok, kiedy po przyjściu na cmentarz znalazła na miejscu grobu swej córeczki grób kogoś obcego. Mogiłę zlikwidowano na polecenie księdza Andrzeja T. z parafii św. Anny, który nawet nie poinformował matki o zamiarze eksmisji. Sprawa skończy się w sądzie, albowiem kobieta żąda od księdza oddania prochów córki oraz 50 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych. Patronka dla Sieradza "Dziennik Łódzki" i tygodnik "Nad Wartą" zaprosiły swoich czytelników do dyskusji o tym, kto ma zostać patronką Sieradza – święta Jadwiga Królowa Polski czy błogosławiona Urszula Ledóchowska? Dyskusja mieszkańców poprzedzi uchwałę radnych, do których będzie należeć ostateczna decyzja. Tak to i demokrację mamy, i doniosłe dyskusje, od których tężeje potencjał umysłowy kraju. Molestował, ale z zawieszeniem Sąd Okręgowy w Świdnicy odrzucił apelację obrońców proboszcza z Pszennej skazanego za molestowanie seksualne dwóch ministrantów. Wyrok półtora roku więzienia z zawieszeniem na 4 lata jest prawomocny. Biskup Janiak, przełożony księdza lubiącego chłopaczków, ubolewa, że postępowanie sądowe negatywnie odbiło się na zdrowiu księdza Edwarda P. Zapowiada, że dla podratowania zdechlaczka awansuje go do pracy w kurii. Ani słowa współczucia dla ofiar zboczeńca, ani słowa o rekompensacie, niechby i moralnej, dla ich rodzin prześladowanych przez wiejskie środowisko za to, że chcieli księdza podać do sądu. Ksiądz się miga przed pierdlem Rok upłynie niebawem od uprawomocnienia się wyroku na księdza Marka S., który ma do odsiedzenia 5 wojtków. Księżulo spowodował pod Włocławkiem wypadek samochodowy, w którym zginęło pięć osób, a dwie zostały ranne. Teraz robi wszystko, by nie trafić za kratki. Najpierw wniósł o odroczenie wykonania kary z powodu choroby i rozliczenia akcji charytatywnej. Gdy termin mijał, ponownie powołał się na akcję dobroczynną. Na rozprawę, na której miano rozpoznać ten wniosek, nie przybył adwokat księdza. Na kolejne posiedzenie sądu nie przybył skazany. Wreszcie w kolejnym terminie, mimo nieobecności i kapłana, i jego papugi, sąd uznał, że nie ma podstaw do odroczenia. Ksiądz oczywiście złożył zażalenie. Jego adwokat argumentuje, że obecnie księżulo przekazuje parafię i szkoli następcę. Mamy nadzieję, że nie uczy go prowadzenia samochodu. Dwa lata za milczenie księdza Dwa lata odsiedział w pierdlu góral z podhalańskiej wioski niesłusznie oskarżony o morderstwo, o czym wiedział ksiądz proboszcz, któremu przyznał się prawdziwy morderca. Dopiero przyciskany przez sąd proboszcz ujawnił nazwisko zabójcy. Morderca przyznał się księdzu bynajmniej nie w ramach tzw. spowiedzi, ale w rozmowie, w której uczestniczyli także żona i teść. Pozostawiamy czytelnikom osąd moralny postępowania księdza oraz bepe Pieronka, który bredzi przed prasą, że ksiądz miał prawo zachować milczenie w ramach tzw. tajemnicy powierzonej. Warto przypomnieć Pieronkowi, że każdy ksiądz (w co rzeczywiście trudno w Pomrocznej uwierzyć) jest normalnym obywatelem, na którego kodeks karny nakłada obowiązek informowania właściwych organów o popełnionych zbrodniach. Jasnogórskie korepetycje Młodzież wracająca do Kielc z przedmaturalnej pielgrzymki do Częstochowy tak została napełniona Duchem Świętym, że zaczęła stukać się po czajnikach. Spór poszedł o to, która szkoła jest najlepsza. Krewcy młodzieńcy uspokoili się dopiero wtedy, gdy przyjechała policja. Napełnienie Duchem Świętym w przypadku czterech młodzieńców policjanci ocenili na zbyt duże i przewieźli ich do izby wytrzeźwień. Prawdziwy ksiądz, fałszywe euro Policja w Proszowicach zatrzymała 34-letniego księdza i jego 35-letnią znajomą. Ksiądz niedawno wrócił z Włoch i ostatnio odwiedzał małopolskie kantory. W kantorze w Proszowicach euro księdza wzbudziły podejrzenia. Zaalarmowano policję, która znalazła przy wielebnym 3 fałszywe banknoty o nominale 50 euro. Przy czekającej w pobliżu na księdza kobiecie znaleziono kolejne fałszywki (22 banknoty z powtarzającymi się numerami). Za wprowadzanie w obieg fałszywych pieniędzy grozi księdzu 10 lat więzienia. Przez przeoczenie konkordat ani ustawa kościelna nie chronią kleru przed odpowiedzialnością za puszczanie w obieg fałszywej forsy tak jak chroni ich przed ściganiem za przestępstwa podatkowe i oszustwa celne. Po ślubach ubóstwa Policja odzyskała XV-wieczne starodruki i inkunabuły. Zaginęły one ponad dwa lata temu z biblioteki warszawskich franciszkanów, choć oni sami nic o tym nie wiedzieli. Cenne inkunabuły (223 sztuki – kupa szmalu) podpieprzył z klasztoru były przełożony zakonu, 43-letni Stanisław C. Skradzione rękopisy i druki przechowywał w domu. Skłonił znajomą, by zaniosła kilka z nich do Biblioteki Narodowej i poprosiła o wycenę. Ekspert z biblioteki zauważył zakonne pieczęcie i zadzwonił natychmiast do obecnego prowincjała franciszkanów. Ten z kolei zadzwonił na policję. Czas mszy św. – czas kradzieży Prokuratura Rejonowa w Chojnicach sporządziła akt oskarżenia przeciwko sześciu młodym mężczyznom, którzy w ciągu trzech miesięcy aż 6-krotnie włamali się na plebanię w Sworach i ukradli księdzu z metalowej kasetki 19,8 tys. zł. W czasie gdy kapłan odprawiał mszę, spostrzegawczy młodzieńcy wyciągali z kieszeni płaszcza księdza klucz i wchodzili na plebanię. W kasetce księdza zawsze były tak poszukiwane przez nich pieniążki, a okradziony widocznie nie zauważał tak drobnego dla się ubytku. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mały żeński pełnomocnik " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Po długodniowym liczeniu ogłoszono wyniki wyborów samorządowych. Okazało się, że wszyscy są zadowoleni. • Ogłoszono pierwszy przypadek podpisania samorządowej koalicji SLD–Samoobrona. Okazało się, że niezadowoleni są prawie wszyscy: prezydent Kwaśniewski, przewodniczący Lepper, liderzy PSL, PO, PiSuaru, LPR, a także niektórzy działacze SLD–UP. Zadowoleni byli miejscowi liderzy, Grzegorz Kurczuk z SLD i Józef Żywiec z Samoobrony, ale poprawność polityczna nakazywała im zadowolenie starannie ukrywać. • Urażony Kurczukiem lider PSL Jarosław Kalinowski zaproponował samorządowe koalicje partiom prawicowym, przede wszystkim PiSuarowi. Zaskoczone tym państwo Kaczyńscy odpowiedziało ustami Lecha, iż jest to tylko kokieteria PSL wobec SLD-owskiej kochanki, to odpowiedzą Kalinowskiemu "Spieprzaj dziadu!". • Tylko 36 głosów potrzebował pan Leszek Winiarski, żeby zostać radnym w stołecznej dzielnicy Wesoła. Startował gościnnie z listy Antka Macierewicza. Prywatnie jest nauczycielem WF. Jego imponujący wynik wskazuje, że przynajmniej uczniom nie podpadł. • Sprytem wykazali się kandydaci na radnych w gminie Kobierzyce na Dolnym Śląsku. Wykorzystali brak precyzji w przepisach i wpisywali na listy wyborców "czasowo przebywających" na ich terenie skaperowanych zwolenników z innych gmin, często swoje rodziny. W III RP pojawiła się nowa profesja – imigrant wyborczy. • Rozwód w arcykatolickiej Lidze Polskich Rodzin. Antek Macierewicz wraz z posłanką Krystyną Grabicką, posłami Czerwińskim, Luśnią i Stryjewskim odchodzą z prorodzinnej Ligi. Wedle posłanki Grabowskiej, kierownictwo LPR to "banda oszustów i krętaczy", zaś Wrzodak, Kotlinowski i Giertych stworzyli nową "bandę trojga". Rozwód rozważa także poseł Gabriel Janowski, który chce się sparować z Bogdanem Pękiem, wychodźcą z PSL. Jeden umie skakać, drugi gwizdać, dobiorą trzeciego równie zdolnego i na koło poselskie im wystarczy. • Słabnie też Samoobrona. Opuścił jej klub parlamentarny poseł Jerzy Michalski, którego Lepper nie chciał rzucić na odcinek europejski. Wśród sfrustrowanych odmową wyjazdu do Strasburga są też posłowie Wacław Klukowski i Józef Cepil. Lepperowi nie udało się wyrzucić Wojciecha Mojzesowicza, do którego pan przewodniczący krzyczał: "Wypierdalaj z klubu, chamie". To taka odmiana Kaczyńskiego "Spieprzaj dziadu!". • Andrzej Milczanowski, były wałęsowski minister spraw wewnętrznych, zostanie postawiony przed sądem. Zdaniem prokuratury, Milczanowski nie miał prawa ogłaszać z trybuny sejmowej, że UOP rozpracowujący sprawę Olina podejrzewa o agenturalność Oleksego. Milczanowski tym chwytem obalił premiera. • Rząd szedł od sukcesu do sukcesu. Wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko przebiegł w USA dystans 42 km i 195 metrów. Po czym stanął. A Forrest Gump biegł dalej. • Purpurowa Eminencja Glemp uroczyście odznaczyła nagrodą Białego Kruka Janusza Dzięcioła, zwycięzcę "Big Brothera" pierwszej edycji. Za propagowanie zdrowego trybu życia. Do tej pory Kościół kat. potępiał reality show za permisywizm, postmodernizm i panseksualizm. Po ostatnich sondażach wskazujących, że młodzi odchodzą od czarnych, nastąpiła zmiana linii. Niebawem beatyfikowana zostanie Frytka za propagowanie radosnych form prokreacji. • Salceson watykański i inne zwierzęce wyroby pojawiły się w stołecznych delikatesach. Są diabelsko drogie, ale wykonano je według receptury gotującej papieżowi siostry Ludmiły i opatrzono imprimatur Stolicy Apostolskiej. Tak ukoszerniony po katolicku salceson można żreć bez grzechu obżarstwa. • Polityczny nieboszczyk prof. Geremek po Zaduszkach dostał nagrodę pocieszenia – Order Orła Białego. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rządzic żeby urządzić " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pan Tomasz D. jest członkiem Polskiego Związku Niewidomych. Posiada jednak prawo jazdy. Ostatnio brał udział w kolizji na jednym ze skrzyżowań w Rzeszowie. Mówi, że to nie on kierował samochodem. Kobieta, która prowadziła drugi samochód, twierdzi jednak, że za kierownicą auta, z którym się zderzyła, siedział pan Tomasz. Sąd nie daje wiary zeznaniom kobiety. Określił je jako "cyniczne, bo zanik nerwu wzrokowego u Tomasza D. powoduje u niego ślepotę, a fakt, że ma on prawo jazdy, nie ma znaczenia". Trzy gimnazjalistki ze Strzyżowa chciały się napić. Posłały więc na melinę swoich kolegów. Meliniarz nie chciał jednak sprzedać alkoholu nieletnim. Dziewczynki poprosiły więc o przysługę przygodnego mężczyznę. Po wypiciu przyniesionego przez niego spirytusu trafiły do szpitala. Policja dotarła do meliniarza. Ma 80 lat i niebywałą jak na dzisiejsze czasy etykę zawodową. W Polkowicach wieżowce pochylają się. Kopalnia zleciła przebadanie ich stabilności ekspertom. Ci twierdzą, że budynki, mimo licznych pęknięć, są bezpieczne. By poprawić samopoczucie mieszkańcom, na zlecenie kopalni na górnych piętrach przymocowano taśmą lub innym łącznikiem meble do ścian. 25-letnia Lucyna W. zaczepiła w autobusie MZK w Bydgoszczy drugą kobietę i obrzuciła ją stekiem wulgarnych wyzwisk. Ordynarnej pani zwrócili grzecznie uwagę trzej uczniowie. W odpowiedzi pani Lucyna wyjęła nóż i pocięła dwóch z nich. Młodzież trzeba uczyć szacunku dla starszych. W regionie wałbrzyskim przeprowadzono wybory uzupełniające do Senatu. Wzięło w nich udział 3,73 proc. uprawnionych. "Reprezentuję między innymi bezrobotnych. Dzięki temu, że startowałem, pięćset osób bez pracy zarobiło po 130 zł za udział w pracach komisji obwodowych" – wyjaśnił sens podobnych imprez zwycięski kandydat. 37-letni Roman M. zabił swoją 77-letnią matkę. Dostał dożywocie, ale sąd apelacyjny z Poznania, który nie dopatrzył się w jego postępowaniu szczególnego okrucieństwa, złagodził mu karę do 25 lat. Pan Romek zabił mamusię za odmowę dania mu 50 zł. Do zabójstwa użył metalowego krzesła, którym kilkadziesiąt razy uderzył swoją ofiarę. I dlatego większość rodzin ma krzesła drewniane. Burmistrz Żywca konsekwentnie realizuje swoją politykę pełnego wykorzystania możliwości podlegających mu urzędników. Kilka tygodni temu zlecił urzędnikom roznoszenie korespondencji po mieście, aby oszczędzić na znaczkach. Ostatnio zaś zagonił ich do sprzątania miasta. Burmistrzowi chodziło o to, aby dać dobry przykład mieszkańcom. Niech widzą, jacy są urzędnicy, na których płacą podatki. Że jak trzeba, potrafią zakasać rękawy i wziąć się do roboty – mówi pan burmistrz. Biorący udział w czynie pracy sprzątania urzędnicy z entuzjazmem wypowiadali się przed dziennikarzami o pomysłach swego szefa. W Olsztynie zorganizowano Juwenalia. Blisko 200 reprezentantów przyszłej elity intelektualnej RP zgłosiło się z urazami ciała na izby przyjęć. Większość ucierpiała podczas bójek i upadków. W szpitalu wojewódzkim na izbie przyjęć zabrakło gipsu. Bawili się też studenci w Łodzi. Zniszczony został radiowóz policyjny, cztery autobusy, dwa tramwaje i znaki drogowe. Ospali jacyś ci dzisiejsi studenci. D. J. W Przysusze zezwolenia na widzenia z tymczasowo aresztowanymi wydawała woźna tamtejszej Prokuratury Rejonowej. Sprzedawała je fałszując podpisy prokuratorów bądź dopisując dodatkowe nazwiska na legalnie wystawionych kwitach. Przedsiębiorcza kobieta prawdopodobnie oddała także trzem kierowcom zatrzymane za jazdę po pijaku prawa jazdy. Nie ma zajęć tak skromnych, aby zaradny człowiek się nie wybił. M. Z. W Lublinie odbył się (16–18 maja) trzydniowy Dzień z Unią Europejską – Portugalia na Lubelszczyźnie. Najważniejszym punktem programu promującego kulturę kraju rewolucji czerwonych goździków był koncert z okazji... urodzin papieża. Wystąpili znani artyści, między innymi Budka Suflera, Beata Kozidrak, Justyna Steczkowska i Mietek Szcześniak. Zapowiadany Czesław Niemen nie pojawił się ze względów zdrowotnych, poinformowano. T. I. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEmoralna propozycja * Jeżeli masz maturę, studiujesz, pracujesz albo jesteś bezrobotny, a poważnie myślisz o dziennikarstwie jako swoim przyszłym zawodzie i – trzeba to powiedzieć – sposobie na życie * Jeżeli chciałbyś uczyć się tego zawodu w tygodniku "NIE", a potem u nas pracować Zapraszamy. Spróbuj napisać reportaż społeczny. Może to być nastrojowy portret konającego miasta lub dramatyczna relacja z pożaru w domu wariatów, opis upadku zakładu zatrudniającego trzy tysiące ludzi albo opowieść o samotnej staruszce, jej wyleniałym kocie i 400 zł emerytury. Ważne, żeby po przeczytaniu tekstu wiadomo było, dlaczego o tym piszemy. Żeby czytelnika zirytować, rozbawić, podnieść na duchu, skłonić do refleksji; żeby się dowiedział czegoś, o czym nie miał pojęcia. Zanim usiądziesz do pisania, musisz sam odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego sądzisz, że zainteresuje to kogoś, kto nie zna osobiście Ciebie, bohaterów Twojej opowieści, nigdy nie był w Twoim mieście (albo na Twojej wsi), pewnie nigdy tam nie przyjedzie i generalnie ma Cię w nosie razem z Twoimi odczuciami na temat rzeczywistości. Pisz na komputerze albo na maszynie. Teksty można przysyłać e-mailem na adres stypendium@redakcja.nie.com.pl albo pocztą: redakcja tygodnika "NIE", ul. Słoneczna 25, 00-789 Warszawa z dopiskiem "Stypendium". Możesz przysłać dyskietkę, ale koniecznie dołącz wydruk. Napisz nie więcej niż 6 stron maszynopisu (1800 znaków na stronie, 30 wierszy po 60 znaków). Korespondenci – płci obojga – którzy nadeślą nam teksty, które uznamy za warte uwagi, będą mogli ubiegać się o półroczne stypendium stażowe w tygodniku "NIE". Wysokość stypendium wyniesie 1000 zł miesięcznie. W tym czasie pod opieką jednego z dziennikarzy "NIE" będziesz uczyć się podstaw zawodu w praktyce – a udane efekty tej nauki znajdą się na łamach, Ty zaś otrzymasz z tego tytułu honorarium. Po półroczu – jeżeli obie strony uznają współpracę za udaną – zaproponujemy Ci etat w tygodniku "NIE". UWAGA! To nie jest "Szansa na sukces". Nie szukamy chwalonych przez ciocie na przyjęciach autorów wypracowań. Szukamy gości z jajami, gotowych pisać ostre, odważne teksty w naszej – kontrowersyjnej niewątpliwie – gazecie i podpisywać je własnym nazwiskiem. Jeżeli chcesz spróbować, na początek przeczytaj i uwzględnij kilka praktycznych rad. * Nie wydziwiaj. Nie sil się na 'styl »NIE«'. Buduj proste, krótkie zdania, unikaj nadmiernie złożonych konstrukcji, zbyt wielu imiesłowów i epitetów. Pamiętaj, że grafomaństwo mierzy się liczbą przymiotników. Wybierz jedno, najtrafniejsze określenie. * Ważni są ludzie. Nie piszesz raportu GUS. Zamiast "cała ludność tej miejscowości uważa" albo "wszyscy pracownicy zakładu się cieszą", napisz: "pod sklepem GS stał facet w walonkach i berecie z antenką. Powiedział mi...". Z drugiej strony – nie piszesz też notatki z wywiadu środowiskowego, nie musisz podawać wszystkich nazwisk z adresami i numerem PESEL. Jeżeli ktoś powie Ci coś ciekawego, ale nie będzie chciał występować pod nazwiskiem – zrezygnuj z nazwiska, ale nie z wypowiedzi. * Ważny jest nastrój. Opisuj, co widzisz: stan i wiek domów, twarze i ubiory ludzi, asortyment w sklepach i to, czy uliczne koty są tłuste i leniwe, czy chude i uciekają, jak ktoś tupnie. Ale nie przesadzaj, opis musi służyć temu, aby czytelnik wyobraził sobie miejsce, o którym piszesz, ale nie powinien przy nim usnąć. * Cytuj. Ludzie mówią swoim własnym stylem, im bardziej autentycznym, tym lepiej. Nie staraj się tłumaczyć wypowiedzi na poprawną polszczyznę, nie cenzuruj. * Unikaj banalnych wyrażeń, których nigdy nie użyłbyś w mowie, ale kojarzą Ci się ze stylem gazetowym. Nie pisz "podwawelski gród", "miasto stołeczne" ani – uchowaj Boże – "zimowa stolica Polski". Pisz normalnie: Kraków, Warszawa, Zakopane. Pisz tak, jak mówisz. * Reporter nie przemieszcza się w czasie i przestrzeni. Nawet, jeżeli pociąg się wykoleił, uciekł Ci autobus, docierałeś na miejsce przez trzy dni i trzy noce wozem drabiniastym, a na końcu pieszo – czytelnika gówno to obchodzi, chyba że piszesz reportaż o jeżdżeniu. Nie nudź odbiorcy opisem swojej choroby lokomocyjnej, bo to Twój problem, nie jego. Powodzenia! Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna CIT wam w oko Gdyby rząd radykalnie obniżył podatek od przedsiębiorstw – przedsiębiorcy gówno by z tego mieli. Za to banki – owszem. Dyskusja nad budżetem stała się po raz kolejny okazją do bicia piany w mediach pod hasłem obniżki podatku dochodowego od osób prawnych (CIT). Bili ci co zawsze – Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych z Bochniarzową na czele, Goliszewski z Business Center Club, sławny analityk Rybiński i były "minfin" Bauc. Nie podoba się orłom polskiej gospodarki, że rząd zaproponował Sejmowi obniżkę stawki podatku dochodowego od osób prawnych, czyli firm, z 28 proc. w roku bieżącym do 27 proc. w roku 2003. To za mało! Ich przepis na sukces gospodarczy od lat jest prosty jak konstrukcja cepa: "Obniżenie podatku dochodowego CIT pozostawia przedsiębiorstwom więcej zysku netto, który zostanie zamieniony na inwestycje, a te z kolei przełożą się na nowe miejsca pracy..." ble, ble, ble – co oznacza powszechną szczęśliwość i dobrobyt, a tylko głupi rząd Millera i jego minister finansów kierując się niskimi pobudkami zrobić tego nie chcą. Ty zaś durny narodzie cierp i płacz. W poprzednim rozdaniu cwaniak Balcerowicz wprowadził do ustawy o podatku CIT sprytny zapis o obniżeniu stawki tego podatku z 28 do 24 proc. w 2003 r. – czyli aż o 4 proc. W 2004 r. stawka ta miała zostać obniżona do 22 proc. Rząd Buzka, który zdołował gospodarkę i przewidywał, że wyborcy go z tego rozliczą, chciał w ten sposób podłożyć bombę z opóźnionym zapłonem, na której wyleciałaby każda następna ekipa. Uważam tak dlatego, że doświadczenie wskazuje wyraźnie, iż prosta obniżka stawki podatku CIT wywołuje efekty zgoła odmienne od założonych. Łatwo to sprawdzić zapoznając się z danymi Głównego Urzędu Statystycznego. W latach 1998–2001 stawka podatku CIT została zmniejszona o 8 proc., a bezrobocie wzrosło o 7 proc.! Inwestycje zaś spadły z 14,2 proc. w 1998 r. do 9,8 proc. w roku 2001. A miało być, kurwa, jak w Irlandii! Obniżka podatków miała spowodować wzrost zysków, który zostałby zamieniony na inwestycje, a te z kolei stworzyłyby nowe miejsca pracy... Liczby pokazują, że jest to nieprawda. Nie przeszkadza to jednak Bochniarzowej i spółce nadal bić w dzwony. I oczywiście robić na tym szmal na swoją luksusową konsumpcję w kraju i lokowanie zysków od ich wyzysków za granicą. Rząd Leszka Millera moim zdaniem popełnił w sprawie stawki podatku CIT poważny błąd – nie należało w ogóle jej obniżać – obniżka o 1 proc. nie ma większego znaczenia, a i tak media i różnego rodzaju analitycy oraz niezależni eksperci ekonomiczni robiliby swoje. 1998 1999 2000 2001 Stawka podatku CIT36%34% 32%28% Dynamika inwestycji 14,2%6,8%2,7%– 9,8% Stopa bezrobocia10,4%13,1%15,1% 17,4% Problem tkwi w czymś innym. Zrozumiałam to studiując raport Najwyższej Izby Kontroli o ulgach w przemyśle motoryzacyjnym. Duże firmy z udziałem kapitału zagranicznego – czyli tzw. inwestorzy strategiczni – urządziły sobie w Polsce "centrum robienia kosztów"! Prezesi i zarządy tych firm głęboko w dupie mają stawki podatku dochodowego dla firm! Dlaczego? Ponieważ z założenia nie mają zamiaru osiągać w Polsce żadnych zysków! Oni i tak mają zapewnione preferencyjne kredyty za granicą. Ich zadaniem jest wykorzystanie okazji i upchnięcie na polskim rynku wszystkiego, co się da. To nie wymaga szczególnych inwestycji, a już na pewno nie wymaga uruchamiania produkcji. Jest to trochę kolonialna polityka, ale firmy te finansują nad Wisłą nawet własnych kacyków. Sejm mógłby spokojnie w przypływie szaleństwa uchwalić nawet zerową stawkę podatku CIT (śmiało, marszałku Borowski!). Jeżeli oczywiście Bruksela by pozwoliła na takie zboczenie – i nic by się nie stało! Niemożliwe? Dane GUS nie pozostawiają cienia wątpliwości. W zeszłym roku około połowy działających w Polsce firm zatrudniających ponad 49 osób ponosiło straty, a rentowność następnych 30 proc. wahała się między 0 a 1 proc. W tym roku jest podobnie albo jeszcze gorzej. Oznacza to, że dla ponad 3/4 średnich i dużych przedsiębiorstw wysokość stawki podatku CIT nie ma żadnego znaczenia! Może nawet dla 80 proc. I co na to Bochniarzowa? Nic. Dlaczego tak się dzieje? Zapytajcie Balcerowicza. Jeśli już ktoś miałby skorzystać na obniżce stawki podatku dochodowego, to na pewno firmy, które wykazują wysoką rentowność. Bez wątpienia w Polsce należą do nich np. banki i firmy ubezpieczeniowe – te wykazywały w ostatnich latach wielką krzepę. Świetnie można było też w ostatnich latach zarobić na operacjach finansowych. Dzięki uprzejmości Rady Polityki Pieniężnej, która zadbała o odpowiednio wysokie stopy procentowe, przestało się opłacać ponoszenie ryzyka podejmowania działalności gospodarczej. Jaki kretyn będzie inwestował swoje nadwyżki, jeśli mógłby na tym stracić albo zarobić w ciągu roku 1 proc., podczas gdy depozyty terminowe czy obligacje skarbowe dają wyższy zysk bez ryzyka? (Tylko jak długo można tak ciągnąć? To kolejny dowód na kretynizm polityki pieniężnej uprawianej przez RPP). Stąd dla sektora bankowego obniżka CIT o 1 proc. oznaczać może wzrost dochodów o około 500 mln zł. Zysk bez ryzyka – jak w mordę. Czy można mieć w tej sytuacji pretensje do tercetu zgoła nieegzotycznego – Jankowiak, Rybiński, Antczak – że ze wszystkich sił flekuje politykę gospodarczą rządu Millera? Szkoda tylko, że coraz częściej poważni inwestorzy omijają Papaland szerokim łukiem, a wszelkie propozycje inwestowania olewają ciepłym moczem. Ci, którzy już tu są, korzystając ze słabości aparatu skarbowego, za pomocą cen transferowych wyprowadzają zyski za granicę wykazując nad Wisłą straty. Mali i średni polscy przedsiębiorcy nie mają takich możliwości. Dla nich uzyskanie nawet lichwiarskiego – na 18 proc. – kredytu graniczy z cudem. O inwestycjach także nie ma mowy (w 2001 r. dynamika inwestycji spadła o 9,8 proc., a w I półroczu 2002 r. spadek ten wynosi aż 11,6 proc.), co może zapowiadać kolejne chude lata. Bo bez inwestycji nie będzie ani ożywienia w gospodarce, ani nowych miejsc pracy. Będą za to coraz poważniejsze problemy społeczne. Czy można uniknąć czarnego scenariusza? Oczywiście. Wystarczy zmienić politykę Narodowego Banku Polskiego w takim kierunku, aby zmusić banki do obniżki oprocentowania kredytów. Jak to zrobić – na początek w ramach wojny z terroryzmem wypieprzyć Balcerowicza i całą tą bandę ekonomicznych talibów zwaną przez pomyłkę Radą Polityki Pieniężnej. Następnie nowy prezes NBP musiałby docisnąć banki rezygnując z udzielania im pomocy w ograniczaniu nadpłynności całego sektora. Mówiąc po ludzku, chodzi o to, że banki mają znacznie więcej pieniędzy, niż mogą ich pożyczyć – włącznie z zakupem obligacji skarbu państwa. Jeśli banki, które i tak duszą się od nadmiaru gotówki, miałyby jej jeszcze więcej, to musiałyby zmienić założenia uprawianej dotychczas polityki i ułatwić dostęp do kredytów dla większej liczby małych i średnich przedsiębiorstw. To po jakimś czasie przyniosłoby ożywienie gospodarcze. Niestety, nic nie wskazuje na to, aby ten scenariusz miał się spełnić. Pan prezydent wsparty wątpliwej jakości autorytetem swojego doradcy ekonomicznego Orłowskiego nie zgodzi się na usunięcie pupila Balcerowicza, SLD zaś zamiast zachowywać się jak zwycięska partia rządząca, dawno już podwinął ogon pod siebie i nie ma zamiaru niczego zmieniać, skoro tzw. prawica okazała się bardziej beznadziejna niż ustawa o partiach politycznych przewiduje. Elektorat to widzi i na razie kocha SLD. Pytanie – jak długo? Mam wrażenie, że jedynym, który to rozumie, jest minister finansów Grzegorz Kołodko. Obejmując ponownie stanowisko zaryzykował stawiając na jednej szali swoje osiągnięcia z lat 1994–1997. Dziś warunki, w których przyszło mu działać, są inne. Problemy poważniejsze, a i szansa na sukces mniejsza. Gdybym była na miejscu premiera Millera, skorzystałabym z okazji, jaka nie zdarzyła się żadnemu polskiemu rządowi od lat – po miesiącach spadku notowań obywatele uwierzyli, że może być lepiej, i notowania znów poszły w górę. Jeśli premier Miller będzie nadal się wahał, to zalecam lekturę sprawozdań z ostatniego zjazdu solidaruchów i finału kariery politycznej Mariana Krzaklewskiego. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Agencja pod kogutem To nieprawda, że policja sprawia ludziom tylko przykrość. Dwoje funkcjonariuszy Komendy Głównej dba o nasze przyjemności. Są małżeństwem. Ona – Wioletta Kratiuk – piastuje ważne i odpowiedzialne stanowisko sekretarki dyrektora Biura Służb Kryminalnych KGP (BSK KGP). On – Jeremi Kratiuk – jest funkcjonariuszem zatrudnionym w BSK KGP w wydziale technicznym. Mieszkali w domu należącym do rodziców Jeremiego w podwarszawskim Legionowie, choć otrzymali lokal służbowy – 33 mkw. przy ul. Bernardyńskiej w Warszawie. Widać nie był im on niezbędny do życia, skoro nie zdecydowali się na przeprowadzkę. Kratiuk zameldował się jednak w nowym mieszkaniu, bo tak trzeba. Jego żona pozostawała zameldowana w domu teściów. Uzyskane mieszkanie Kratiukowie wynajęli. Proceder nie wyszedłby na jaw, gdyby nie wredni sąsiedzi. Pewnej kwietniowej nocy 2002 r. w służbowym mieszkaniu Kratiuków odbywała się niewiadomo która już z kolei balanga. Tym razem sąsiedzi wezwali siły mundurowe. Funkcjonariusze Straży Miejskiej przerwali imprezkę, wyle-gitymowali osoby zamieszkujące lokal i pouczyli, że nie wolno hałasować podczas trwania ciszy nocnej. Wtedy to wydało się, że zamieszkujące lokal trzy bezpruderyjne, mówiące po rosyjsku damy wynajmują służbową chatę od gliniarza. Podczas prowadzonego postępowania wyjaśniającego sąsiedzi jednoznacznie wskazywali, że w mieszkaniu wynajmowanym przez Kratiuków funkcjonowała agencja towarzyska. Opowiadali, jak to trzy rosyjskojęzyczne panie przyjmowały różnych mężczyzn i organizowały libacje. Funkcjonariusz Jeremi Kratiuk stwierdził, że za wynajmowane mieszkanie nie pobierał żadnych pieniędzy. Trudno szukać naiwnych, którzy by w to uwierzyli, choć trwające do tej pory postępowanie nie potwierdziło, że Kratiukowie brali od dziewczyn szmal. Zwykle w takich razach pieniądze płacone są z ręki do ręki i nieoficjalnie. Po pierwsze, dlatego że wynajmowanie mieszkania służbowego powoduje jego utratę i dyscyplinarkę; po drugie, w ten sposób unika się płacenia podatków. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wobec Jeremiego Kratiuka zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne, natomiast jego żonie włos z głowy nie spadnie. Formalnie bowiem mieszkanie zostało przydzielone jemu. Nie udzielono nam informacji, ilu dokładnie funkcjonariuszy zatrudnionych w KGP czeka na przydział mieszkania służbowego. W każdym razie stanowią oni większość – jakieś 70 proc. Tylko w Komendzie Stołecznej jest ich 2414. Wszyscy pobierają tzw. równoważnik za brak lokalu mieszkalnego w miejscu pełnienia służby. Nie bardzo wiadomo, co on równoważy, ale trochę szmalu na to idzie. Stawka dla policjanta samotnego wynosi 4,75 zł dziennie, zaś dla gliny obarczonego rodziną, bez względu na jej liczebność – 9,50 zł. Czyż chcemy sugerować, żeby bezpruderyjnie zarabiającym dziewczynom nie wynajmować mieszkań służbowych? Ależ nie ma szlachetniejszego powodu istnienia czterech ścian. Sądzimy jednak, że kiedy pracownicy najwyższej policyjnej instancji kryminalnej łamią przepisy mieszkaniowe, a być może i ułatwiają nierząd za co niesłusznie się u nas karze – to w miarę narastania potrzeb finansowych mogą też puścić się na coś grubszego. Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Chrystus i bibeloty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z życia ostatnich chrześcijan No, kurwa, dalej Jezu! walnij mu! Skubany ten Jezus, tak czterdzieści dni bez jedzenia; Matka Boża wymięka słysząc pozdrowienie anielskie; jeśli będę byle jaki, szatan mnie będzie olewał – to fragmenty autentycznych wypowiedzi kapłanów Kościółka katolickiego. Zaserwowali je owieczkom w ramach nowoczesnej ewangelizacji uznając, że tylko za pomocą języka z niskiej półki można dotrzeć do licznych we współczesnej Pomrocznej wielbicieli "Big Brothera", "Baru" i "Kawalera do wzięcia". Podczas wzniosłej dyskusji przeprowadzonej pod hasłem "Język instytucji religijnych i życia wewnętrznego" na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego wielebni uczeni jednomyślnie uznali, że to przykłady komunikacji opartej na schlebianiu gustom rozwydrzonego laikatu i napiętnowali takie praktyki. Bo do Jezuska i jego Jareckiej z szaconkiem, panie, trza. To wyraźny sygnał – Kościół woli posługiwać się językiem niezrozumiałym i zupełnie oderwanym od rzeczywistości, niż narażać na szwank boski imidż swych niebiańskich liderów. * * * Egzemplifikacje ideowo poprawnych, ale niepojętych dla statystycznej owieczki kleszych wypowiedzi bez trudu można znaleźć w Internecie. Na przykład pewien podłączony do sieci parafianin pyta: Jak powinien zachować się człowiek wierzący, będący świadkiem wypadku drogowego lub zdarzenia na ulicy o zagrożeniu śmiertelnym. Czy winien nakłaniać poszkodowanego do wzbudzenia aktu żalu za grzechy? Zamiast odparować po laicku "nie pieprz pan andronów", ojciec Marek Kosacz, OP, odpowiada grzecznie i przez to nieczytelnie: Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy po przeczytaniu pytania jest podziw dla osoby, która je postawiła. Widzę tu bowiem niezwykłą odpowiedzialność za los człowieka, którego spotkało coś strasznego. Dla mnie jest ona znakiem wielkiej wiary i szacunku dla życia doczesnego i wiecznego osoby ludzkiej. Zdrada w sieci Z kolei jurny 50-latek ma problem z wirtualnym libido: Jestem żonaty od 30 lat – dzieci już na swoim. Poznałem przez Internet dziewczynę w moim wieku i prowadząc pogaduszki w sieci dopuściliśmy się zdrady naszych małżonków. Czy to grzech ciężki? Anonimowy duchowy doradca zbeształ wiarołomcę: Szczerze mówiąc trudno mi sobie wyobrazić jakiekolwiek bliższe relacje przez Internet, jednakże, jeśli człowiek gotowy jest pójść do agencji towarzyskiej w wiadomym celu, to dlaczego nie może romansować z kimś obcym przez Internet. (...) chciałem podkreślić, iż nie wyobrażam sobie bliższej znajomości bez kontaktu twarzą w twarz. Może ta niefrasobliwa wypowiedź zaowocować dosłownym zrozumieniem słów kapłana. Wtedy półwieczny samczyk spotka się twarzą w twarz ze swoją wirtualną laską i znajomość na niewinnym miętoszeniu cyberprzestrzeni się nie skończy. Pancerne tabernakulum Marcina gnębią poważniejsze kłopoty: Siedzę sobie sam w kościele. Nagle przechodzi dziwny człowiek. I nagle biegnie do tabernakulum, wykrada ciało Jezusa Chrystusa i ucieka. Jaką postawę ma zająć taki szary człowiek jak ja? Jeśli pobiegnę za nim, to mogę narazić się sam na zbezczeszczenie i nadepnąć przypadkiem na ciało w szamotaninie i będę podlegał automatycznie ekskomunice. Ksiądz Zbigniew Budyn miast zapytać młodzieńca, czy przypadkiem nie odpierdoliła mu palma, wdaje się w scholastyczne dywagacje: Siedzisz sobie sam w kościele. Jeśli nie ma mszy św. albo jakiegoś nabożeństwa, to nic dziwnego, że jesteś tam sam. W pewnym momencie przychodzi jakiś człowiek i dziwnie się zachowuje. To też może się zdarzyć, bo do kościoła przychodzą różni ludzie. (...) Na ogół tabernakulum, pod względem zabezpieczenia, jest czymś na wzór kasy pancernej. Raczej ciężko jest tam się wła-mać bez użycia materiałów wybuchowych. Jeśli ta osoba byłaby wyposażona w takie środki, to nie sądzę, abyś pobiegł za nią. Tabernakulum można otworzyć przy pomocy kluczy (...). Mają do nich dostęp księża i osoby świeckie zatrudnione w charakterze kościelnego, czy zakrystianina. Jedni i drudzy gdyby zdradzali jakieś zakłócenia w swym myśleniu natychmiast zostaliby odsunięci od powierzonych im funkcji. Dlatego jestem spokojny i ufam, że taka sytuacja raczej się nie zdarzy. Orgazm ozdobny Zrozpaczona i nieletnia Monika pyta o to, co ją kręci najbardziej, czyli o seks: Jestem z chłopakiem od 8 miesięcy. (...) Razem chodzimy do kościoła i przystępujemy do Sakramentów św. Nie współżyjemy, ponieważ chcielibyśmy wytrwać w czystości jak najdłużej. (...) Czy gdy pieścimy swoje ciała, dotykamy się, całujemy namiętnie i gorąco to popełniamy grzech??? Ksiądz Mirek Czapla nigdy prawdopodobnie nie zaznał namiętnego pocałunku, bo braterskich praktyk z seminarium do tego szlachetnego gatunku zaliczyć przecież nie sposób. Dlatego chcąc ukryć swą niewiedzę sięga po język całkiem nieprzystający do rozbudzonej nastolatki: Nieskromny dotyk i spojrzenie jest grzechem, jest obrazą Boga i umiłowanej osoby, gdyż sprawia, że rozbudza się namiętność i nawet wbrew najczystszym intencjom pierwotnym i deklaracjom mężczyzna i kobieta używają swego ciała jako narzędzia rozkoszy, która właściwa jest dla małżonków. Każde rozbudzenie seksualne naturalnie powinno być zwieńczone stosunkiem małżeńskim; on jedynie prowadzi do naturalnego rozładowania (...). Bóg ten wspaniały dar małżeńskiego zbliżenia ozdobił rozkoszą orgazmu przy równoczesnym niepojętym darze poczęcia nowego człowieka. (...) jeśli nawet nie przeżywacie rozładowania (poza Pani organizmem) w swojej obecności, istnieje duże niebezpieczeństwo, że Pani kolega, po waszym spotkaniu może dopuszczać się masturbacji. Bagno Onana Onanizm to, jak wiadomo, wyrodne dziecko szatana. W katolickich portalach niezwykle złożone zagadnienie samogwałtu zajmuje więcej miejsca niż rozważania na temat końca czasów. Anonimowy internauta: Sam nie jestem w stanie się dźwignąć z tego bagna. Zauważyłem jak szatan działa: najpierw przychodzi z ciekawością, później kiedy wie, że zaczynam o tym myśleć przychodzi z nieczystymi myślami i pragnieniami najróżniejszymi a potem to najgorsze czyn nieczysty. Proszę o wskazówki jak pracować nad wyzwoleniem z grzechu, jak pokonywać kuszenia szatana. Nakreśliłeś bardzo piękny duchowy autoportret – zachwyca się ksiądz Tadeusz Kwitowski i zamiast odesłać złamańca do najbliższego burdelu peroruje: Twoje zmaganie się, walka z grzechem jest świadectwem duchowej głębi, którą może nie potrafisz się ucieszyć z powodu upadków (...). Grzech masturbacji jest jak nowotwór, który często zaczyna się od chęci zaspokojenia prostej ciekawości, ale (...) nie daje żadnej odpowiedzi, a tylko rozdziera serce. Człowiek zaczyna się oskarżać, poniżać, gardzić sobą... Przyjaźnie stają się coraz bardziej oziębłe, bo świadomość własnej nieczystości nie pozwala zbliżyć się do drugiego. W konsekwencji grzech masturbacji prowadzi do samotności, w której człowiek już nie ma żadnych szans obronić się przed atakami złego. Naszym zdaniem zdrowiej jest dożywotnio zabawiać się w samotności z rozdartym sercem i rozporkiem, niż korzystać z abstrakcyjnych porad trapionych przez nocne zmazy księży Tadziów. PS Cytaty pochodzą z portali Katolik.pl oraz Mateusz. Pisownia oryginalna. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Terrorysto załóż krawat " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Modlitwa o zbabienie Dzięki zaletom socjalizmu i niewiele mniejszym kapitalizmu przez ostatnie 30 lat z okładem jestem szefem pewnej liczby kobiet. Waha się ona od kilku w latach 70. do około 7000 w końcu lat 80., kiedy kierowałem radiem i telewizją. Stanęło na dwudziestu paru. Grupa Parlamentarna Kobiet zajęła się ostatnio zwalczaniem molestowania seksualnego pracownic. Mam wieloletnie doświadczenie w niemolestowaniu sek-sualnym kobiet i mężczyzn, z wyjątkiem samego siebie. Sądzę więc, że mogę udzielić pracodawcom i kierownikom paru porad, jak uniknąć oskarżeń. Jeżeli rano zaprosisz podwładną na śniadanie, jest to dożywianie. Jeżeli na śniadanie zaprosisz ją wieczorem – molestujesz właśnie. "Jest pani ohydną głupią krową. Pani cuchnie lenistwem i ciotą. Od jutra pani nie pracuje" – takie komplementy wyrażają szacunek dla płci poniżanej w pracy, bo molestowaniem nie są. "Masz fajne cycki. Mogę pomacać? Z twoimi nogami ciach ciach u mnie awansujesz". To jest karalnym molestowaniem seksualnym. Jeżeli po godzinach sekretarka podchodzi do ciebie jako szefa i zaczyna cię rozbierać, głaskać, po czym ty w zamian wyjmujesz ją z odzieży – ona sama inicjuje seks. Molestowaniem to więc nie jest, a tylko jej staraniem o lepsze szanse zawodowe. Jeśli jednak szef-samiec rozbiera sekretarkę pierwszy, a ona wtórnie mu się rewanżuje, sytuacja taka stanowi karalne wykorzystywanie służbowej zależności. Obdarowywanie kwiatami i pocałunkami pracownicy z okazji 8 marca i przy publiczności stanowi humanistyczną integrację zespołu. Gdy to są jednak walentynki lub brakuje widowni, bukiet jest instrumentem molestacji. Klepanie dziewczyny w łopatkę to odruch równego traktowania płci. Gdy dziewczyna jest wyższa od ciebie i nie dosięgasz, albo stroma więc ręka omskuje się nieco w dół – będzie to klepanie w dupę, najordynarniejszy z molestunków. Molestowanie seksualne kobiet wzbudza zawiści niemolestowanych. Oskarżą one szefa o molestowanie koleżanek naprawdę dlatego, że spotyka je dyskryminacja w obrębie nierówno traktowanej płci żeńskiej. Różnica pomiędzy molestowaniem a szanowaniem pracownic trudna jest więc do uchwycenia i praktykowania. Feministki parlamentarne skłonią zaś pracodawców do takiej ostrożności, że zaczną oni dla bezpieczeństwa arogancko ignorować pracownice. Niestety i taka postawa nadwyręża autorytet pracodawcy. Szef nieczuły na powaby współpracownic wyszydzany jest przez nie jako bufon, impotent lub pedał. Z braku dobrego wyjścia dojdzie do desperacji menedżerów polegającej na nieangażowaniu w ogóle damskiego personelu. To też ma być jednak karane jako zakazana dyskryminacja z powodu płci. Feministki nadające wigoru regulacjom prawnym mającym kobiety dowartościować przemieniają więc istoty upośledzone w ryzykowne, od których lepiej stronić. Odstręczają obie płcie od spontanicznego obcowania. Chyba że w obrębie płci własnej, co zabezpiecza przed procesami i niepokojem sumienia, jeśli się nie jest arcybiskupem. Nie mniej paradoksalne bywają efekty wprowadzania żeńskich kwot obowiązkowych na listach kandydatów na urzędy wybieralne. Praktyka dowodzi, że wtedy właśnie wyborcy obu płci przy urnach wycinają samice. Trafnie sądzą bowiem, że są to kandydatury niższej wartości wysunięte pod prawnym przymusem wypełniania damskiej puli. Klub Parlamentarny Kobiet przedstawia zaś nawet pomysł, żeby we władzach państwa obowiązywały proporcje płci 1:1. Tymczasem nawet w łóżku są one już anachronizmem. Tak to chęć protegowania niedowartościowanej części społeczeństwa prowadzi do mnożenia jej krzywd i upośledzeń. Dotyczy to także ewentualnego obowiązku przyjmowania do pracy mężczyzn i kobiet w ustalonych z góry proporcjach wykluczających – jak się mniema – zawodową dyskryminację płci słabszej na rynku pracy. Pozorną jednak będzie równość szans zawodowych, gdy część personelu kontraktuje się w ramach kwot obowiązkowych. Pracownica narzucona łacniej spotka się z gorszym traktowaniem i szybciej wyleci. Prawodawczynie z Grupy Kobiet wyobrażają sobie, że możliwe jest w Polsce nasadzenie feministycznego prawodawstwa przeciwdyskryminacyjnego na społeczeństwo, w którym skutecznie pleni się pogląd o reprodukcyjno-rodzinnym powołaniu kobiety, małżeństwie jako regularnej damskiej karierze społecznej i źródle utrzymania. Tymczasem nie może powstać powszechna równorzędność ról politycznych, zawodowych, społecznych, dopóki poprzedza je segregacja płciowa ideałów, kariery, życiowych dążeń, zabawek, fryzur, marzeń, zajęć, rozrywek, sportów, lektur, oglądanych programów TVP, wzorców estetycznych, sposobów upiększania się i zajęć umysłowych (jeśli w ogóle którakolwiek płeć je uprawia). Radziłbym feministkom, aby wpierw skierowały swój impet na wymuszenie wreszcie oświaty seksualnej w szkołach oraz zapewnienie dziewczętom darmowych a nowoczesnych środków przeciwciążowych. Na razie bowiem prawny dach równouprawnienia nie ma się na czym trzymać! Kolebie się w chmurach. Dopóty seks będzie dla kobiet niespontaniczną dźwignią awansu zawodowego, towarzyskiego i życiowego osiąganego poprzez mężczyzn – o równości i tak nie ma mowy. Większość kobiet za godną człowieka płci żeńskiej karierę uznaje małżeństwo zamiast pracy. Za szlachetną uchodzi egzystencja żony-utrzymanki z dorobku męża czerpiącej pieniądze i swój społeczny status. W tej sytuacji wszelkie zabiegi zrównujące np. w biurze zasłaniają tylko fundament dyskryminacji, więc są śmieszne. W Polsce feministki zwalczające klepanie pracownic w pupę nie mają szans na szerokie poparcie większości swoich "sióstr" tęskniących za poklepaniem. Niepoklepane wiedzą bowiem, że tracą przez to dźwignię awansu zawodowego i doznają uwiądu dobrych szans ma-trymonialnych. Czeka je gumowy penis z sex-shopu pachnący jak opona. Z zarysowanych powodów feminizm dążący do nakazów i zakazów uważam za królestwo pozoranctwa, zabawę półinteligentek. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na ramię klej Bush jr powiedział, że zaatakuje Irak, jeśli nie wpuści on inspektorów, którzy skontrolują, czy Saddam H. nie ma aby broni, jaką wolno posiadać tylko Stanom Zjednoczonym i krajom, z którymi muszą się one liczyć. Kiedy Irak wpuścił inspektorów, prezydent USA oznajmił, że zaatakuje Irak, gdy oni tę broń wykryją. Gdy nie wykryli, zapewnił, że zaatakuje Irak, gdyż nie znaleziono broni, mogła więc ona zostać ukryta. Kiedy już w Iraku nie było żadnego nieprzetrząśniętego schowka, George Dablju Bush ogłosił, że zaatakuje Irak, ponieważ broń pewnie została wywieziona. Gdy usłyszał, że nie ma na to dowodów, obiecał zaatakować Irak dlatego, że ma on samochody, miał zatem czym wywieźć, by przechować bombę atomową, a tym bardziej paczkę wąglika. Kiedy zaś Saddam Husajn zapewnił, że wszystkie samochody w Iraku są zepsute, George Bush dał swojej wielkiej armii rozkaz zaatakowania Iraku, ponieważ zupa była za słona. Jeżeli przyzwalamy, i to z ochotą, na to, że państwo amerykańskie reguluje ład międzynarodowy likwidując zbrojnie dziś zagrożenia, jutro zakłócenia, aby pojutrze poprzez wojny zapobiegać przyszłym, rysującym się ewentualnym odstępstwom jakiegoś państwa od wartości wyznawanych przez USA – to należy Kwaśniewskiego i innych miłośników amerykańskiego stróżowania nad światem zapytać: jak pogodzić to z założycielskim dla Stanów ideałem demokracji i samostanowienia? 5 proc. mieszkańców Ziemi – obywateli USA – dzięki swej ekonomicznej i militarnej przewadze decydować ma o sprawach całego świata. Kiedy w dawnych czasach podobny odsetek ogółu ówczesnej ludności, czyli szlachta, rządził innymi, demokraci robili rewolucje. Oto, z jaką bronią będą eksperymentować Amerykanie i ich natowscy sprzymierzeńcy na Irakijczykach... W ciągu ostatnich 10 lat sztuka militarna przechodzi kolejną rewolucję. Ma ona dwa kierunki: broń niezabójcza i broń masowej zagłady ograniczonego rażenia. Broń niezabójcza Karabin na klej został użyty po raz pierwszy w Somalii w 1995 r., podczas akcji "Restore Hope". Wyrzuca na odległość 10 m substancję klejopodobną, która blokuje całkowicie ruchy wroga w kilka sekund. W Somalii Amerykanie eksperymentowali również z siatkmi samoprzylepnymi, które mogłyby zastąpić pola minowe zdolne do unieruchomienia ludzi i wozów pancernych. Siatki nie sprawdziły się. Somalijczycy udowodnili ich nieprzydatność, zasypując je piaskiem. Lasery, które mogą oślepiać przeciwnika czasowo lub trwale, weszły już do użycia. Traktat podpisany w 1995 r. zabrania produkcji broni laserowej wywołującej trwałe kalectwo ofiar. Nie zabrania jednak rozwoju broni laserowej powodującej czasowe oślepienie, która niebawem się upowszechni. W rzeczywistości próg, który powoduje oślepienie czasowe lub trwałe, jest płynny i zależy od regulacji strumienia lasera. Niektóre oddziały amerykańskie były wyposażone w karabiny M-16 z laserem już w Somalii, ale strumień wówczas ustawiano na minimalnym poziomie. Od kilku lat eksperymentuje się z bronią akustyczną, która może powodować u ludzi silną migrenę, wymioty i rozwolnienie oraz stan śpiączki. Prywatna firma amerykańska wyprodukowała bariery ultradźwiękowe. Jak są one szkodliwe dla zdrowia – nie wiadomo. Od 1997 r. istnieje prototyp broni radiofalowej i termicznej. Pierwsza jest w stanie wywoływać u człowieka stan epilepsji, druga podnosi temperaturę ciała ludzkiego o 2 stopnie wywołując obezwładniającą gorączkę. O konsekwencjach biologicznych tych nowych broni wie się wciąż niewiele. Konwencjonalna broń masowej zagłady Wojna humanitarna wprowadziła tzw. bomby inteligentne, które z chirurgiczną precyzją mają trafiać w wybrany cel. Cieszą się one coraz większym powodzeniem i mają coraz szersze zastosowanie. Podczas "Pustynnej Burzy" w ciągu 38 dni bombardowań Iraku zostało użytych tylko 7 proc. bomb inteligentnych. W Kosowie, gdzie bombardowania trwały prawie trzy miesiące, bomb inteligentnych było 30 proc. W Afganistanie – podobno już 60 proc. W Iraku zostanie użytych 100 proc. bomb inteligentnych. Zakłady Boeinga produkują miesięcznie 2 mln nakładek Jdam, w które mogą zostać wyposażone bomby o wadze 1000, 500 i 250 kg. Chirurgiczne bombardowania będą odbywać się z wysokości 11 tys. metrów z bombowców B2, które sprawdziły się w Kosowie i Afganistanie. Każdy z tych bombowców może przenosić 16 jednotonowych bomb. Od 1982 r. weszły do użycia bomby kasetowe. Podczas wojny o Falklandy zrzucały je samoloty RAF. Są łatwo przenoszone przez niemal każdy typ bombowców, a nawet śmigłowce. Spadają na ziemię ze spadochronem i otwierają się na pewnej wysokości, aby uwolnić od 10 do 100 małych bomb i min różnego typu. Również te spadają ze spadochronem na obszar o znacznej powierzchni i są śmiercionośne dla ludności cywilnej przez lata – aż do rozminowania. Efekt bomb kasetowych jest ten sam co zwykłych min przeciwpiechotnych zabronionych przez konwencję międzynarodową. Bomby uranowe zostały użyte podczas wojny w Iraku, Kosowie i Afganistanie. Udowodniono ich związek z chorobami "syndrom Zatoki Perskiej" i "syndrom bałkański", które dotknęły żołnierzy biorących udział w kampaniach oraz ludność cywilną zamieszkującą tereny zbombardowane ("NIE" nr 4/2001, "Nabici w białaczkę"). Poważne wątpliwości budzi też ich użycie do bombardowania arsenałów i fabryk chemicznych, co zdarzało się zarówno w Zatoce, jak i na Bałkanach. Taka akcja militarna jest czasem równoznaczna z użyciem gazów toksycznych zabronionych przez konwencję genewską z 1925 r. Tym razem ewentualne arsenały biologiczne i chemiczne Saddama będą niszczone przez inteligentne bomby termobaryczne i termokorozyjne spalające się w wysokiej temperaturze jak pociski uranowe, ale powodujące ograniczone rozproszenie w atmosferze. Przewiduje się również debiut bomby mikrofalowej zbudowanej przez Anglików, która po wybuchu wytwarza pole elektromagnetyczne blokujące wszystkie urządzenia elektroniczne. Jej prototyp został użyty na Bałkanach w 1999 r., w celu wyłączenia central elektronicznych. Bomby FAE (Fuel Air Explosive) zostały wymyślone w Niemczech w latach 70. Mieszanka ma siłę wybuchową większą od trotylu i działa jak koktajl Mołotowa. Choć nie ma oficjalnych danych na temat jej potencjału destrukcyjnego, naukowcy szacują, że jest on porównywalny z małą bombą nuklearną. Bomby FAE zostały użyte przeciwko kolumnom pancernym Saddama wycofującym się z Kuwejtu. Teraz zastąpiono je bombami bardziej poręcznymi – BLU 82 zwanymi "Dasy cutter". Światowe media obiegło kilka fotografii i krótki film, na którym bomba jest zrzucana na spadochronie. Wybucha na wysokości 1 m nad ziemią i substancja zapalna miesza się z powietrzem. Niszczy wszystko w promieniu 500 m – jakby ktoś przejechał kosiarką. Takie bomby najprawdopodobniej zostały użyte w Afganistanie. Kryjówki ben Ladena w masywie Tora Bora zamykały pociski produkcji izraelskiej Popeye, latające w poziomie i zachowujące się podobnie jak bomby perforujące, których użyto po raz pierwszy podczas wojny w Zatoce. Były wykorzystane do bombardowania kryjówek-bunkrów Saddama (bombą perforującą został zbombardowany bunkier Al-Ameria Shelter, w którym zginęło ponad 300 kobiet i dzieci). Tym razem iracki dyktator będzie wykurzany z żelbetonowych nor przez inteligentne dwutonowe bomby Gbu 28 oraz "Bunker buster" ważące 15 ton i zrzucane z B2. Eksperci wojskowi nie ukrywają, że mają one efekt niszczący małej bomby atomowej. Zmodyfikowany transportowiec C 130 Herkules zadebiutował podczas misji "Restore Hope" w 1995 r. Teraz został udoskonalony jako AC 130 Spooky. Jest wyposażony w działka obrotowe strzelające 2 tys. pocisków na minutę. Szacuje się, że z tej latającej fortecy można zabić 10 tys. ludzi w 5 minut. Skoro SIPRI (Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem) klasyfikuje jako wojnę konflikt, w którym ginie ponad tysiąc osób – użycie latającej fortecy powinno być klasyfikowane jako masowa zagłada. * * * Jak oceniają naukowcy przeciwni wojnie – niektóre systemy broni konwencjonalnej użyte w wojnach toczących się w ciągu ostatnich 10 lat osiągnęły tak wysoki stopień destrukcji, że powinny zostać uznane za broń masowej zagłady – na równi z bronią atomową, chemiczną i biologiczną. Ostrzegają również, że broń niezabójcza, której rozwój jest uważany za etyczny, może okazać się bardziej nieludzka niż broń konwencjonalna używana w wojnach XX-wiecznych. Nowa broń, która weszła już do arsenałów natowskich, jest pogwałceniem konwencji genewskiej podpisanej w 1980 r., która zakazuje stosowania broni konwencjonalnej wywołującej skutki nadmiernie szkodliwe lub służącej masowemu rażeniu. W związku z rozwojem sztuki militarnej świat potrzebuje nowego ius contra bellum (prawo przeciwko wojnie) oraz nowej etyki wojennej i nowelizacji paktu Brianda–Kelloga zakazującego od 1928 r. używania wojny jako instrumentu polityki zagranicznej państwa. Ostatnie wojny toczą się bez żadnych reguł i są wymierzone w ludność cywilną. Źródła: Wszystkie dane wojskowe zostały zaczerpnięte z "Tarcza przeciwrakietowa, przemysł militarny, technologie militarne" – materiały z konferencji naukowców przeciwko wojnie; Politechnika w Turynie 2001 oraz "Broń hi-tech, szybka i dewastująca" – dossier opublikowane we włoskim tygodniku "Panorama", 28.11.2002, któremu informacje udostępnili eksperci z Pentagonu. Ponadto wykorzystano informacje podane w: "News Ware", "Il Manifesto", "Humanitarna wojna" – P. Jastrzębski, V. Stamenkovic. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wypasione Orlenta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co piszczy pod stopą "To zamach na Konstytucję" – wołają jedni. "To wina Rady Polityki Pieniężnej" – krzyczą drudzy. "Będę stał na straży" – zapewnia mediator. Ludzie już dawno przestali kumać, o co chodzi w sporze rządu z NBP. Politycy SLD powinni byli moim zdaniem sprawę Rady Polityki Pieniężnej rozwiązać jesienią zeszłego roku, tuż po wyborach. Można wtedy było znaleźć w Sejmie większość nawet dla zmiany ustawy zasadniczej. Jeśli tego nie zrobiono, premier Miller powinien surowo zakazać dziś jakichkolwiek wypadów pod adresem Balcerowicza i jego kolegów, ponieważ ukazuje to słabość polityczną premiera i koalicji oraz przyczynia się do umocnienia samej Rady Polityki Pieniężnej. Premier Leszek Miller boi się podjąć zdecydowane działania, ponieważ nie jest już pewien poparcia we własnych szeregach, a też lęka się weta prezydenta. Za to może dyskontować niezadowolenie społeczne wskazując winnego. Problem w tym, że jutro za sytuację gospodarczą odpowie politycznie premier, nie Balcerowicz. Leszek Balcerowicz cieszy się z zadymy, ponieważ dla niego ważne jest tylko dowiedzenie, że jego polityka pieniężna była słuszna. Gdyby Balcerowicz jakimś cudem został usunięty z fotela prezesa NBP, a potem by się okazało, że można w Polsce robić inną, lepszą politykę gospodarczą – jako ekonomista byłby ostatecznie skończony. Prezydent Aleksander Kwaśniewski także zyskuje na tym konflikcie. Może występować w ulubionej przez siebie roli mediatora i strażnika Konstytucji. Wiadomo było, że nic nie wyniknie z posiedzenia rady gabinetowej, choć ślicznie wyglądała w telewizji. Marszałek Marek Borowski – obrońca "niezależności" Rady – wiadomo, że dokłada wszelkich starań, aby opóźnić w Sejmie procedowanie nad projektem nowelizacji ustawy o NBP autorstwa posłów PSL i Unii Pracy. Borowski w skrytości ducha marzy o kandydowaniu z ramienia lewicy na fotel prezydenta RP i sądzi, że ewentualna porażka Millera będzie w tym wielce pomocna. Kopanie się premiera z Radą jest mu bardzo na rękę. Minister Marek Belka – profesor – nieraz dystansował się od opinii swego szefa. Rada Polityki Pieniężnej jest mu potrzebna, żeby dyskretnie zwalać na nią winę za kryzys gospodarczy i tuszować brak koncepcji na opanowanie sytuacji. Poza tym marzy o ulubionej posadzie politycznych emerytów, czyli stanowisku prezesa NBP. Opozycja – dla niej ten konflikt to cudowna okazja, aby zbijać kapitał polityczny: rząd nie daje sobie rady ani z polityką gospodarczą, ani z Radą, lecz tylko destabilizuje konstytucyjny porządek. * * * Nie ma więc dla rządu sensu dalsze słowne atakowanie polityki RPP i mnożenie pogróżek. Utrwala to obraz konfliktu, a nie prowadzi do szybkiego uruchomienia dźwigni rozwoju gospodarczego. Skoro nie ma możliwości, żeby szybko zmienić politykę monetarną RPP, trzeba szukać sposobu na podważenie jej odpowiednimi operacjami rządowymi prowadzącymi także do zmiany kursu walut i obniżenia stóp procentowych. W Europie ścigamy się bowiem już tylko z Bośnią i Hercegowiną. Trzeba to zrobić szybko, bowiem dwa, trzy miesiące bez zdecydowanych decyzji i można rok 2003 spisać na straty. Ze wzrostów przewiduję bowiem jedynie wzrost bezrobocia i poparcia dla Samoobrony albo innego jeszcze bardziej radykalnego ruchu. Za niezdecydowanie i zwłokę moim zdaniem zapłaci premier. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kultura szastania cd. Trzy tygodnie temu rzuciliśmy się na pana ministra Celińskiego. Poszło o około 2 mln zł, które pan minister ma zamiar z państwowej kasy wyrzucić na kupno drewnianej chałupy w Kazimierzu n. Wisłą po pisarce Marii Kuncewiczowej. Uznaliśmy to za decyzję rozrzutną i marnotrawną, ponieważ pisarka w testamencie wyraziła wolę, by syn główny spadkobierca, przekazał dom państwu na cele kulturalne. Syn miał inne zdanie na ten temat i wystawił dom na sprzedaż. Pan minister niepomny mizerii finansowej ważnych naprawdę instytucji kulturalnych, obiecał publicznie, że chałupę kupi. Radziliśmy zatem Celińskiemu, żeby zajął się egzekwowaniem postanowień testamentu a nie płacił bez sensu 650 tys. dolarów na nieduży stary drewniany dom o użyteczności raczej wczasowej. I oto rzecz zdumiewająca. Mamy w ręku pismo, jakie Celiński 14 stycznia 2002 r. skierował do marszałka Senatu. Ze względu na niezwykłą szczupłość środków budżetowych jest to kwota (chodzi o cenę, jakiej zażyczył sobie Witold Kuncewicz, syn pisarki – przyp. M. W.) leżąca absolutnie poza możliwościami finansowymi Ministerstwa. (podkr. – M.W) (...) w sytuacji przedstawionej powyżej Minister Kultury może jedynie rozpatrzyć możliwość podjęcia rozmów z władzami samorządowymi w sprawie rozważenia dalszych losów tego obiektu. Czyli najpierw Celiński zarzeka się, że w życiu nie kupi Kuncewiczówki, a parę miesięcy po tym publicznie ogłasza, że kupi dom za pieniądze z budżetu ministerstwa. Sprawdziliśmy to w ostatnich dniach na miejscu, czyli w samej Kuncewiczówce. Pracujący tam wolontariusze są przekonani, że decyzja pana ministra o kupnie domu jest nieodwołalna. Cóż takiego się wydarzyło między styczniem a czerwcem? Zapewne wszystkie przedsięwzięcia kulturalne zostały obsypane forsą i Ministerstwo Kultury nie wie teraz, co robić z pieniędzmi. Autor : M.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Murzyn zrobił swoje Unia Europejska jest narzędziem w ręku Niemców, którzy chcą się zemścić na USA za niemieckie kobiety gwałcone przez amerykańskich Murzynów – oznajmił w Krakowie Janusz Korwin-Mikke. Ponadto polska klasa polityczna jest za połączenim z UE, ponieważ pragnie tam uzyskać posady dla kolegów, ich żon i kochanek, a Tadeusz Iwiński ma nadzieję, że będzie miał więcej tłumaczek do podszczypywania. Erotomańskie fantasma-gorie pana Janusza godne są, naszym zdaniem, forum europejskiego, bo w Krakowie on się nie wyróżnia. Prezydentnie dostrzegł W swojej transpolskiej peregrynacji proeuropejskiej pan prezydent Kwaśniewski nawiedził Jędrzejów. Mógł zobaczyć pięknie odmalowany budynek szpitala. Tyle że odmalowano tylko trzy ściany. Czwartej, której wysiadający z helikoptera prezydent nie mógł widzieć, nie pomalowano, aby pielęgnować narodową tradycję i polską kulturę. Prezydent się wstawił W szkole w Osięcinach (powiat radziejowski), którą odwiedził pan prezydent, skradziono w przeddzień wizyty 15 komputerów. Ofiarowała je przed wizytą Kancelaria Prezydenta, żeby wywołać życzliwość do gościa. Wyszło cokolwiek niezręcznie. Pan prezydent przyrzekł zapłakanej dziatwie, że osobiście będzie dowiadywał się o postępy w śledztwie. Pomogło. Już w kilka dni po włamaniu policja złapała złodziei. Jeżeli coś wam ukradną, dzwońcie do Kwaśniewskiego. Premier się nie odciął Premier Miller odwiedził Opole. Witała go Młodzież Wszechpolska, ale byli nawet tacy, którzy chcieli uścisnąć dłoń pana premiera. Spore zamieszanie wywołał pewien obywatel, który chciał ofiarować premierowi piłę, by oderżnął się od stołka. BOR-owcy nie dopuścili do przekazania daru panu premierowi, żeby się nie skaleczył. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kalisz i gangsterzy Kilkudziesięcioosobowy gang terroryzuje stutysięczny Kalisz – wymusza haracze, bije ludzi, podpala i demoluje lokale. 37 gangsterów trafia na ławę oskarżonych. Dziś wszyscy już na wolności kpią z tak zwanej sprawiedliwości. Dwóch zdekonspirowanych świadków incognito uciekło z miasta. Jeden prawdopodobnie nie żyje. Reszta boi się własnego cienia. Jesienią 1999 r. bossowie kaliskiego podziemia, połączywszy się ponoć z mafią poznańską, rozpoczęli nową fazę walki o rynek. Najlepsi w tym fachu okazali się dwaj bracia – Arkadiusz i Przemysław Wełna. Haracz albo życie Grupa towarzyska Wełnów zajęła się ściąganiem haraczy w zamian za "opiekę" nad lokalem. Z początku żądali niedużo, np. 500 zł miesięcznie. Potem stawka rosła, gangsterzy żądali zatrudnienia swoich ochroniarzy, sadzali przy barze swoje panienki i dyktowali właścicielowi, gdzie ma kupować gorzałę. Na końcu zaś przejmowali cały interes. Opornych szybko uczono pokory. Nieznani sprawcy podpalili dwa sklepy monopolowe, zdemolowali pizzerię. Czterech facetów wkroczyło do pubu Smoleńsk, przedstawiając właścicielowi propozycję nie do odrzucenia. Ponieważ się stawiał, przejechali mu nożem po szyi grożąc, że poderżną mu gardło. Na razie poprzestaną na obiciu ryja i demolce na zapleczu. Strach padł na właścicieli sklepów, knajp, agencji towarzyskich. Większość zdecydowała się płacić bez szemrania. Mało kto wierzył, że policja poradzi sobie z grupą braci Wełnów, do tego bowiem niezbędne były zeznania poszkodowanych. Przez pół roku gang działał bezkarnie. Wreszcie paru odważnych – zapewnionych przez gliniarzy: "Nie bójcie się, będziemy was chronić" – zdecydowało się zeznawać. Ekspedycja karna 25 marca 2000 r. aresztowano Arkadiusza Wełnę i trzech jego pomagierów. Pozostawiony na wolności brat herszta, Przemysław, natychmiast zwerbował oddział blisko 60 osiłków. Grupa z kijami bejsbolowymi krążyła po knajpach, płosząc gości i obiecując właścicielom, że jeśli, kurwa, będą kablować, to, kurwa, zostaną wdeptani w glebę. Rajd ten przerwała piękna, spektakularna akcja gliniarzy w kominiarkach pokazana przez największe stacje telewizyjne. Zatrzymano 31 osób. Decyzje o stosowaniu aresztu podejmuje jednak sąd. No i tak to się dziwnie potoczyło, że w chwili rozpoczęcia procesu w areszcie tkwiło już tylko 8 podejrzanych. Pozostali objęci byli dozorem policyjnym (czyli musieli dwa razy w tygodniu pokazać się w komisariacie), co pozwoliło jednemu z nich, Krystianowi P. – ważnemu świadkowi, który w śledztwie puścił farbę – przepaść bez wieści. Krążą pogłoski, że nie ma go już wśród żywych. Widząc rozbijających się luksusowymi brykami członków grupy towarzyskiej braci Wełnów, najodważniejsi świadkowie wymiękali. Prokuratura wszakże zrobiła swoje. Akt oskarżenia przeciw 37 osobom wymienia kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą (Arkadiusz Wełna i Dariusz Janiak), wymuszenia rozbójnicze, zorganizowanie grupy mającej na celu zastraszenie świadków, kierowanie grupą zbrojną (!) handlującą narkotykami, udział w powyższych grupach, nielegalne posiadanie pistoletu maszynowego MP 40 z tłumikiem, pistoletu Walter PPK, trotylu, granatu i innych przydatnych w bandyckim fachu gadżetów. Zmowa milczenia Proces w kaliskim Sądzie Rejonowym rozpoczął się we wrześniu 2001 r. przy nadzwyczajnych środkach ostrożności, pod obstawą zamaskowanych antyterrorystów z bronią maszynową, w asyście psów służbowych. Oskarżeni jak jeden mąż nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień. Przebieg procesu dziwił obserwatorów. Arkadiusz i jego kumple rozwaleni w swobodnych pozach na ławie oskarżonych wesoło rechotali. W pewnym momencie Arkadiusz Wełna wstał, obrzucił triumfalnym wzrokiem salę i zażądał konfrontacji ze świadkiem incognito, podając nie tylko jego imię i nazwisko, lecz także – teoretycznie tajny – numer nadany mu przez prokuraturę. Z podobnymi wnioskami wystąpili kolesie pana Arka. Wsparli ich obrońcy. Sąd skwapliwie się z nimi zgodził. "Odtajnieni" świadkowie zapadli na zanik pamięci. Wcześniejsze zeznania potwierdzili tylko dwaj desperaci, właściciel pubu Smoleńsk i ochroniarz, którego zmuszano do porzucenia roboty, aby zwolnić miejsce dla mafiosa. Zdaniem obrony, oskarżeni proponowali zatrudnienie ich w charakterze ochroniarzy, gdyż szukali uczciwej pracy. A rzekoma akcja zastraszania świadków była eskapadą rozrywkową grupy przyjaciół, którzy w odwiedzanych knajpach zamawiali grzecznie wodę sodową. Aferę zrobiły żądne sensacji media. Faceci w togach Sąd i prokuratura w Kaliszu urzędują w tym samym budynku. Obok ma siedzibę zespół adwokacki. To małe środowisko, wszyscy znają się jak łyse konie. Sędzia Henryk Wower, przewodniczący Wydziału Karnego Sądu Rejonowego, ma ciekawą przeszłość. Prokurator, potem adwokat, w końcu został sędzią – na przekór powszechnemu przekonaniu, że najwięcej zarabia się w palestrze. Mecenas Zdzisław Kąkol, obrońca braci Wełnów i Janiaka, uchodzi za niezwykle skutecznego. Wysoko ceni swoje usługi. W procesie "trzydziestu siedmiu" wspierała go piątka innych asów kaliskiej i konińskiej palestry. W tutejszym światku prawniczym wśród wtajemniczonych w lokalne układy dziennikarzy krążyła opinia: "Wower sądzi, Kąkol broni? Wiadomo, jak to się skończy!". "Ziemia Kaliska" pozwoliła sobie na komentarz: Tak zwana opinia publiczna macha tylko lekceważąco ręką – nic z tego nie będzie, dużo krzyku i... cisza! Zanim zapadła cisza, wysłannik świata przestępczego odwiedził redakcję, zapowiadając dziennikarzom podpalenie ich budy i solidne mordobicie. 17 grudnia 2001 r. zwolniono z aresztu ostatnich siedmiu oskarżonych, oficjalnie dlatego, że dosyć już się nasiedzieli, a świadków, których mogliby zastraszyć, już przesłuchano. 29 kwietnia 2002 r. sąd wydał wyrok. 4 lata dla Dariusza Janiaka, 3,5 dla Arkadiusza Wełny, 2,5 dla Pawła Pawlaka, 2 dla Sebastiana Zielińskiego. Resztę potraktowano "zawiasami" i grzywną. W styczniu br. mecenas Kąkol złożył apelację. Wywodzi w niej, że jego klienci nie działali w żadnej zorganizowanej grupie przestępczej, lecz co najwyżej wspólnie i w porozumieniu. Dlatego mecenas wnosi o przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania sądowi pierwszej instancji. Na razie całe towarzystwo baluje w knajpie Antonio, rzucając niedwuznaczne pogróżki pod adresem kapusiów, glin, pismaków i innych palantów. * * * Korupcja w sądzie jest najtrudniejsza do wykrycia. Każdy, najgłupszy nawet wyrok, można uzasadnić: materiał dowodowy był za słaby, wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść oskarżonych itd. Prawnicze formułki, adwokackie sztuczki mogą całkowicie rozmyć tak zwaną prawdę materialną. Ale społeczeństwo tego nie rozumie i skłania się do przekonania, że w Pomrocznej tylko ryby nie biorą. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prounijny paw Półtora roku temu powstała specjalna agenda rządowa, która miała prowadzić kampanię informacyjno-promocyjną w związku z naszym akcesem do Unii Europejskiej. Przez pierwsze parę miesięcy nic się nie działo. Później cały trud kampanii wziął na siebie red. Wołoszański. Sympatyczny gawędziarz dobrze prezentował się na tle pajęczyn i nietoperzy w bunkrach kętrzyńskich, ale na tle Parlamentu Europejskiego, gdy głosem "ojca zadżumionych" snuł opowieści dziwnej treści, całkowicie zawiódł. Potem było dwoje "niekumatych" młodych ludzi. On coś bąkał, ona na szczęście milczała. Był telefon, który gadał koszmarnym żargonem (gdy po odsłuchaniu go powiedziałem sąsiadowi, że będzie beneficjentem netto – to mnie poszczuł psem). Był Ferdynand Kiepski. Nawet ksiądz kaperował. Całość dotychczasowej prounijnej rządowej kampanii w TV można skwitować rosyjskim powiedzeniem: "i diwno, i smieszno". Jednak mnie nie do śmiechu. 40 milionów Polaków patrzy na ten rządowy komiks, którego wartość oddziaływania można porównać do hipotetycznej sytuacji, w której pijany minister Cimoszewicz zatacza się po ulicach Brukseli i wrzeszczy "chodźcie z nami". To nie żarty. Olałbym to, ale jak pomyślę, że jeśli wejdziemy do Unii, przez następne lata w ramach umacniania przyjaźni polsko-unijnej będę oglądał podobne koszmary, to jestem przekonany, że zostanę terrorystą. Terroryzm powstaje wszak z bezsilnej rozpaczy. Andrzej Chmura, Rajszew PS Śniło mi się, że któryś z posłów RP w ramach interpelacji spytał: kto i ile wziął za ten rządowy komiks. Czy to możliwe? Pic Ustawa o zamówieniach publicznych miała być "lekiem na całe zło". Nie uleczyła niczego. Nie ukróciła kolesiostwa i układów, nie wyeliminowała korupcji, nie zracjonalizowała gospodarowania publicznym groszem. Sankcjonuje za to totalny absurd. Przejrzałem kilka biuletynów zamówień publicznych, rozmawiałem z ludźmi, którzy wygrali takie przetargi, oraz z robotnikami i podwykonawcami takich zadań. Regułą jest, że w sformułowanych "Istotnych warunkach zamówienia" głównym wskaźnikiem jest cena, więc chcący wygrać przetarg tną ją niemiłosiernie. Odbiją to sobie zatrudniając podwykonawców, którym jak zechcą, to zapłacą, robotników na czarno, używając gorszych materiałów itp., itd. Instytucje zobowiązane do stosowania tej ustawy są bardzo zadowolone, że za psie pieniądze mają wykonaną robotę czy dostarczony towar. Czy nie jest to rodzaj paserstwa? Czy za takie działanie była skazana jakaś instytucja? Co w tym zakresie robi Urząd Zamówień Publicznych? Witold K. (e-mail do wiadomości redakcji) Ratunku, policja! Sprawa jest banalna – włamanie do piwnicy. W czwartek rano zawiadomiłem policję – obiecali przyjść w piątek po drugiej. Nie przyszedł nikt. Interweniowałem w piątek wieczorem w komisariacie – podali mi numer komórki do dzielnicowego, jego nazwisko. Numer komórki jest nieprawidłowy. Dzwonię ponownie do komisariatu. Nic na to nie poradzą, nie mają poprawnych danych. Dowiedziałem się, że dzielnicowy będzie na służbie w niedzielę. Zadzwoniłem. Rzeczywiście był. Ale na pytanie, dlaczego nie przyszedł w umówionym terminie, odpowiedział, że pierwszy raz słyszy o takim zgłoszeniu! Okazuje się, że moje trzykrotne zgłoszenia gdzieś utknęły. Przecież rozmawiałem z pełniącym służbę "oficerem dyżurnym" – tak się nazywa ten numer w książce telefonicznej. Dzielnicowy obiecał, że przyjdzie we wtorek o 8. Adam S. (e-mail do wiadomości redakcji) Śmieszno i straszno Śmieszy mnie, że opozycja nagle wie, jak robić, jak działać. Widocznie jakieś 1,5 roku temu miała zanik pamięci. Dziś SLD ma identyczne kłopoty jak AWS. Czyżby miał nastąpić powrót prawicy... Ja nie chcę i mam dość pseudopolityków, którzy zarabiają po 14 tys. brutto z podatków tych, którzy jeszcze prace mają, i wiecznie ich nie widać na sali sejmowej, ponieważ mają inne zajęcia lub są tak zapracowani, że padają i nie mogą robić tego, co obiecali wyborcom, albo tego, do czego zostali powołani. Panowie przemęczeni, proponuję zmienić zawód na mniej stresujący, np. gdzieś w ochronie hipermarketu za 750 zł brutto, oczywiście z sobotami i niedzielami, plus dojazdy MZK (...) zastanawiam się, na kogo głosować po ewentualnym odejściu ekipy rządzącej. Prawica odpada, lewica odpada, Samoobrona też – już wystarczy ludzi z zawodowym albo podstawowym wykształceniem, a ponadto niech się określą, czy chcą blokować ulice czy rządzić, bo nie wiem... A LPR – no cóż, aż boję się wyobrazić sobie Giertycha jako premiera. I jak tu żyć normalnie w nienormalnym kraju. Piotr Nowak (e-mail do wiadomości redakcji) "Ratunku" Mam prawo zabrać głos w tej bulwersującej sprawie opisywanej w "NIE" (nr 12 i 15/2003). Mam prawo, bo wielokrotnie jako ratownik-wolontariusz realizowałem misje ratownicze SAR z pozytywnym skutkiem. Mam odnotowane, że z 96 osób wzywających "May Day" na morskiej "16" (156.80 MHz) lub "9" kanale CB Radio nie udało się uratować w ciągu minionych siedmiu lat tylko 9 osób. Ja to uważam za sukces, choć i z tej dziewiątki, które utonęły, 5 osób mogłoby żyć, gdyby nie burdel panujący w ratownictwie... polskiego wybrzeża! Uratowani żeglarze, rybacy i wędkarze żyją i mają się dobrze dzięki Stacji Brzegowej Szczecin-Radio. Dziękuję operatorom, z którymi miałem przyjemność współpracować – ratownik 3757. Niemcy się zbroją w systemy ratownictwa morskiego i zorganizowali tzw. Küstenwache (straż wybrzeża), a Polska ma... gówno. I nawet to gówno rozwala. (...) Reorganizując na wariackich papierach PRO, wydzielając zeń SAR (marine) oraz likwidując Stację Brzegową Szczecin-Radio w Trzeszczynie rządowi fachowcy wydali na dziesiątki rybaków, żeglarzy i marynarzy wyrok. Wyrok śmierci. (...) Michał Andrzej Ratajczyk, Przybiernów Hieny Dziś przebrała się czara goryczy. Dziecko wróciło właśnie ze szkoły i oświadczyło, że mam dać 35 zł dla biskupa za bierzmowanie. Biskup oświadczył, że nie przyjedzie na bierzmowanie, jeśli będzie mniej niż 100 osób. Czy ten [...] wie, że ludzie mają na 5 osób w rodzinie 400 zł miesięcznie, że miesiącami nie jedzą mięsa, że 35 zł kosztują obiady w szkole na cały miesiąc! Zaznaczam, że dla mnie jest to pryszcz, tylko nie wiem, dlaczego trzeba dać temu wyzutemu ze wszystkich ludzkich uczuć katabasowi 3,5 tys. zł za jedną godzinę. Oświadczam, że 20 lat nie byłem w kościele, ale jestem mocno wie-rzący. Sam przeczytałem dwa razy Pismo Święte i nie znalazłem tam nic, co by mi podpowiadało, że tam powinienem chodzić. Apeluję do ludzi. Jeśli wam zostały jakieś resztki rozumu, to przeganiajcie tych nierobów, jak tylko możecie, kupcie dzieciom jedzenie, buty lub przepijcie. Dziś w domu robiliśmy porządki. Zebrałem cały bagażnik używanych ubrań i zawiozłem na Halę Targową – tam, gdzie polscy milionerzy kupują stare ciuchy, żeby z gołą dupą nie chodzić, i rozdałem za darmo. Tyle, ile mogłem, to pomogłem. Poczułem się lepiej niż po bierzmowaniu. Bogusław (nazwisko i e-mail do wiadomości redakcji) Nowe przykazanie Jestem uczniem czwartej klasy liceum ogólnokształcącego. Na lekcjach religii poznaliśmy nowe, zmienione niedawno "Przykazania Kościelne". Nowe piąte przykazanie brzmi: "Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła". Mam nadzieję, że pod słowem "potrzeby" kryje się jedynie modlitwa lub pomoc bliźnim, a nie broń Boże tacka. Bul (e-mail do wiadomości redakcji) Pojebało Was? To ja ciułam resztki kasy, żeby zagłębić się w mojej cotygodniowej, ukochanej lekturze, a tymczasem Wy zabieracie całą stronę (!) i po raz kolejny zamieszczacie na niej reklamę broni. Panie Jerzy U., jeżeliś taki łasy na kasę, to dołącz Pan do cotygodniowego dziennika jakiś załącznik czy inną wkładkę reklamową, a nie pozbawiaj nas, czytelników, ciekawych publikacji mogących się znaleźć na tej stronie. Jarosław W., Łódź (nazwisko do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ciepło ciepło Mechanizm rynkowy powoduje nieokiełznany rozwój, który wiąże się z emisją szkodliwych substancji do atmosfery i wycinką lasów deszczowych. Rynek zmienia klimat, deszcze padają, rośliny rosną, ludzie toną. Taki na przykład pomidor lubi dużo wilgoci i wysoką temperaturę. Ale to, co ucieszy byle warzywo, martwi premiera Czech, który wraz z rządem schronił się na Hradczanach, gdzie woda nie podejdzie. W Rosji zapowiadają trąby powietrzne. We Włoszech Wenecja niczym się ostatnio już nie wyróżnia. Niemieccy i austriaccy strażacy uginają się pod ciężarem worków z piaskiem. W Polsce powodzie regularnie podtapiają kolejne rządy i chyba już nikt nie powie, że klimat jest umiarkowany. Zapytany o efekt cieplarniany prezydent Bush senior odpowiedział: "Moi eksperci tego nie potwierdzają". Chodzi o doradzający prezydentom prywatny Instytut Marshalla w Waszyngtonie, który wbrew opinii większości klimatologów na świecie i specjalistów z NASA, nie widzi problemu. Na tej podstawie USA nie podpisały protokołu klimatycznego z Kyoto, który zobowiązywał sygnatariuszy do ograniczenia emisji do atmosfery dwutlenku węgla, metanu, chlorofluorowęglanów i tlenku azotu odpowiedzialnych za zmianę klimatu. W czasach zimnej wojny Amerykanie ograniczali się do zrzucania na nas stonki, ale teraz to już przesadzili... Na zdjęciach zrobionych przez NASA z kosmosu widać sześć tysięcy pożarów specjalnie wywołanych w puszczy amazońskiej dla pozyskania nowych gruntów uprawnych i pastwisk. Programy podboju Amazonii sponsoruje Bank Światowy i takie znane międzynarodowe korporacje jak: Nestle, Goodyear, Volkswagen, Nixdorf Computer. Brazylia niszczy "płuca świata", żeby spłacić swój dług zagraniczny, ale wystarcza tylko na odsetki. 300 milionów bezrolnych i bezrobotnych w zadłużonych krajach Trzeciego Świata niszczy lasy deszczowe, aby przetrwać. Co roku znikają bezpowrotnie setki gatunków roślin i zwierząt, a klimat szlag trafia. A co my na to? My na to – worki z piaskiem. Bo myśmy som za rynkiem. Premier Czech nie widzi związku, a czy ktoś widzi? Jak zobaczą, to piachu zabraknie. I wtedy posypią się zamówienia dla Stoczni Szczecińskiej. Będziemy mogli parami zaokrętować wszystkie gatunki: Balcerowicza z małżonką, maklerów dwóch, parkę inwestorów strategicznych i koniecznie dwoje doradców Banku Światowego płci obojga. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Równać w kroku epilog " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Upał sprzyja leniuchowaniu. Nic dziwnego, że gdy tylko upały w kraju zelżały, rozmaite grupy rodaków zabrały się do roboty. • Prezydent Kwaśniewski spotkał się z premierem Millerem. Pogadali o zamierzeniach rządu, gospodarce i finansach, Unii Europejskiej i polskim wojsku w Iraku. Prasa ze zdumieniem odnotowała brak różnicy zdań w wypowiedziach obu mężów. • Zadziwiającą pracowitością wykazała się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, której aż cztery zbrojne ekipy dybały na wolność Jacka Kalasa, kontrolera z Najwyższej Izby Kontroli, byłego oficera UOP, podejrzanego o podżeganie do ujawnienia tajemnicy służbowej. Tajemnice mieli ujawniać dwaj oficerowie ABWery. Podżegacza i podżeganych zatrzymano, ale sąd nie zgodził się na ich aresztowanie. • Niewykluczone, że Kalasa zatrzymano w związku z zarzutami NIK przeciwko rządowi Leszka Millera. NIK twierdzi, że "Raport otwarcia", w którym rząd Millera obciążał rząd Buzka odpowiedzialnością za katastrofalny stan spółek państwowych, był niezgodny z faktami (patrz felieton Urbana na str. 2). • SLD rozpoczął zapowiedziane czyszczenie szeregów. Gensek Sojuszu Marek Dyduch przewiduje, że w wyniku weryfikacji członków SLD straci od kilku do kilkunastu tysięcy członków niegodnych przynależności do partii. Akcję tę doły partyjne nazwały "Schwanzparade". Taką nazwę nosiła w armii austro-węgierskiej weryfikacja członków żołnierzy na okoliczność chorób wenerycznych. • Eksperci z GUS obliczyli, że produkcja przemysłowa w lipcu 2003 r. wzrosła aż o ponad 10 proc. wobec lipca 2002 r. i o prawie 5 proc. wobec czerwca 2003 r. Jest to efekt polityki gospodarczej rządu. Tak twierdzą koła zbliżone do rządu. Koła oddalone twierdzą, że to tylko tymczasowy skutek wzrostu kursu euro. • Z 23 do 30 proc. wzrosło w sierpniu zaufanie społeczne do premiera Millera – tak wynika z sondażu CBOS. Można to wiązać z nieobec-nością premiera w kraju i TV, gdyż wypoczywał w Chorwacji. Kawał zaufania stracili bracia Kaczyńscy: Lech 8 proc. (ma teraz 39 proc.) i Jarosław 8 (teraz 38). W tabeli wciąż na pierwszym miejscu jest prezydent Kwaśniewski, którego zaufaniem obdarza 79 proc. badanych (wzrost o 1 proc.). Nie wiadomo, czy i jaki wpływ na wyniki zaufania miał kurs euro. • Aktywność Sądu Rejonowego w Starachowicach polegała na niezrozumiałym utajnieniu procesu miejscowych samorządowców należących do SLD. Sąd najwidoczniej wyszedł z absurdalnego założenia, że im głośniejsza afera, tym tajniejsza rozprawa. • Nie pracowali robotnicy Fabryki Wagon z Ostrowa Wielkopolskiego oraz Huty Stalowa Wola. Jedni głodują, drudzy okupują budynek starostwa. Jedni i drudzy domagają się pomocy państwa w zachowaniu miejsc pracy (czytaj również na str. 4). • Posłanka Samoobrony Danuta Hojarska zataiła w swoim oświadczeniu majątkowym, że zasiadała w Radzie Nadzorczej Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych TUW, gdzie zarobiła ponad 6 tys. zł. Za ukrycie informacji Hojarskiej grozi do 3 lat pudła. Przewodniczący Lepper nie zamierza urządzać "Schwanz-parade" w Samoobronie. • W Czerniejowie koło Lublina znaleziono zwłoki pięciorga noworodków. Prawdopodobnie są one ofiarami restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. Martwe dzieci znaleziono nie w kapuście, lecz w beczce do kiszenia kapusty. • Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, przygotowywany przez Ministerstwo Zdrowia projekt zmian na listach leków refundowanych nie przewiduje objęcia dotacjami środków antykoncepcyjnych nowej generacji. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeprosiny Przepraszam Pana Nerona Klaudiusza Cezara Druzusa Germanika znanego też jako Lucius Domitius Ahenobarbus, cesarza rzymskiego, mordercę swojej matki oraz żony, sprawcę kilkudziesięciu innych zabójstw, wybitnego muzyka, sportowca i polityka za to, że w tygodniku "NIE" nr 14/2003, w tekście "Wódka z kapustą" kłamliwie pomówiłem go, iż "konia swego uczynił senatorem", co mogło poniżyć go w opinii publicznej oraz narazić na utratę zaufania. Jednocześnie przepraszam następców prawnych Nerona Klaudiusza oraz wszystkich tych, którzy czują się spadkobiercami jego modus vivendi, że obraziłem ich wspomnianym cytatem. Przepraszam Pana Caiusa Juliusza Cezara Kaligulę znanego też jako Buciczek za to, że przypisałem jego zasługi dla rozwoju parlamentaryzmu, polegające na uczynieniu konia senatorem, innemu cesarzowi rzymskiemu, co mogło poniżyć go w opinii publicznej i narazić na brak zaufania. Przepraszam również tych wszystkich, którzy się z powyższych powodów przeprosin domagali, a także Senat RP, którego tradycje wykrzywiłem. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łojezu! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Język wiary Zaczynamy nowy cykl. Będziemy prezentować co trafniejsze przykłady opisywania świata przez szkolnych katechetów. Dosłownie – żeby nie było, że manipulujemy i złorzeczymy bliźniemu. Pierwsza porcja pochodzi z jednej ze szkół w Łodzi. * muzyka młodzieżowa – szatanizm; * Miłosz – mason; * Owsiak – zdegenerowany dekadent; * Jezus był Żydem, bo nie było jeszcze chrześcijaństwa; * Wszystko, co nie jest Kościołem katolickim, jest sektą; * prezerwatywa – narzędziem zbrodni; * temperament – dopustem szatana; * telewizja – wysysacz moralności; * krzyżowcy nie byli zbrodniarzami, bo co dla krzyża, to nie zbrodnia; * Darwin pochodzi od małpy, my nie. Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do wypadku samochodowego w Kluczowej (powiat Przysucha) przyjechali policjanci. Przed rozpoczęciem oględzin umieścili na drodze znaki ostrzegawcze, stanął na niej również radiowóz z migającym kogutem. Wydawałoby się, że przedsięwzięli wystarczające środki ostrożności, nie przewidzieli jednak śląskiej fantazji. Radiowóz został rozniesiony w drzazgi przez Fiata 125p, którym z Pionek do Sosnowca wracało rozbawione towarzystwo. 47-letni kierowca auta był – jak się okazało – poszukiwany, nie miał ważnego dowodu rejestracyjnego ani polisy OC. Miał za to 2 promile alkoholu we krwi. W. P. Na 8 lat więzienia skazał sąd w Białymstoku 44-letniego mieszkańca gminy Orla. Tak go zdenerwowały obelgi mamusi, że ją udusił. Mamusia nie stroniła od kieliszka i często wyzywała swojego syna, który w końcu nie wytrzymał. Sąd uznał, że uduszona kobieta sama sobie była winna. Prokuratura w Jeleniej Górze oskarżyła Lutka B. i Mirosława K. o zabicie Małgorzaty K. Przypuszcza, że zabili ją dlatego, że nie chciała odbyć z nimi stosunków płciowych. W celu zatarcia zbrodni i uniemożliwienia rozpoznania zwłok usunęli z ciała denatki przednią ścianę klatki piersiowej, z twarzy zdarli skórę, usunęli też m.in. płuco, serce i większość narządów jamy brzusznej. Zwłoki wypełnili gliną, piaskiem i żwirem. Policjant ze Słupska przychodził do sklepu spożywczego i brał towary, nie płacąc za nie. Zatrzymano go w chwili, gdy wychodził ze sklepu z ciasteczkami wartości 30 zł. Za przyjmowanie takich prezentów grozi mu do 8 lat więzienia. Z kolei wicekomendant policji w Wałbrzychu był w Holandii na urlopie i ukradł w sklepie flakon perfum. Został ukarany mandatem w wysokości 150 euro. Z pracy w policji zrezygnował sam. Na 15 lat więzienia sąd w Radomiu skazał Radosława W. z Młodocina Mniejszego za zabójstwo teścia. Zięć ukrył zwłoki teścia w beczce. Nie mieściły się, więc je poćwiartował. Na karę 1,5 roku więzienia w zawieszeniu skazano też żonę i teściową Radosława W., które wiedziały o zbrodni, ale nie pisnęły o tym ani słowa. W Domu Kultury Kolejarz w Szczecinie grano sztukę "Normalka ma na imię śmierć". W sztuce jest scena, w której bohater zamierza zakończyć życie wieszając się, ale w ostatniej chwili odstępuje od tego zamiaru. Tymczasem aktor, który odgrywał epizod, po wejściu na stołek i umieszczeniu głowy w sznurowej pętli zasłabł z wrażenia i zawisł na oczach widzów. Nikt na widowni nie zauważył niczego nienaturalnego w zachowaniu aktora. Niedoszły denat zakończył swój występ na oddziale reanimacji szpitala wojewódzkiego. Granie takie, że aktor wmawia sobie, iż jest postacią, którą odtwarza, nazywa się metodą Stanisławskiego. W Kaliszu samochód osobowy staranował barierki zabezpieczające roboty drogowe, a następnie rąbnął w koparkę. Kierowcą piratem okazał się 14-letni chłopiec, który wyznał szczerze policjantom, że przed jazdą (samochodem rodziców) walnął sobie kilka piwek, bo bał się prowadzić samochód. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Interesy klasy zero " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Smród u pana senatora " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fura, która skacze przez płot cd. W życiu lepiej nie mieć wszystkiego – a już na pewno trzeba wybrać między samochodem a sąsiadami. Andrzej Koszelski do 1999 r. miał i to, i to. Z parkingu przed domem zawinięto mu trzyletniego wówczas Volkswagena Transportera. Głupio było zobaczyć swoją zaginioną furę (trochę przemalowaną) na podjeździe u sąsiadów. Już o tym czytaliście („NIE” nr 28/2003), więc nie będę opisywać perturbacji towarzyszących temu odkryciu. Po opublikowaniu mojego artykułu w sprawie Koszelskiego zaszły niewielkie zmiany. U sąsiadów za to większe – skończyli wreszcie budowę basenu przed domem, zaś ich 37-letni kuzyn Sławomir P. dostał dwa lata w zawiasach za ściąganie fur na lewe papiery– szło o jakieś 200 aut. Mimo to łódzki prokurator nadal spuszczał Koszelskiego z jego podejrzeniami. Przypominam, że na panu prokuratorze wisi kupa – w 1999 r. umorzył postępowanie w sprawie tego auta „z braku dowodów” jeszcze przed decyzją sądu. Dlatego z prokuratury w Getyndze Koszelski sprowadził i przetłumaczył dowody na własną rękę. Z samochodowych kwitów jasno wynikało, że samochód, którym jeżdżą „sąsiedzi”, nie pasuje do opisu. Czyli że ze Szwabii ściągnięto wraka, w Pomrocznej podpicowano niemieckie kwity pod zajumaną sąsiadowi furę, a Koszelskiemu zostały pekaesy. Pan łódzki prokurator nie uznał, że należy wszcząć kolejne dochodzenie. Nie uznał też, że nie należy go wszczynać. Zwyczajnie nie wydaje żadnego postanowienia. Dlaczego? Bo wydanie jakiejkolwiek decyzji (spełnienie prokuratorskiego obowiązku) skutkowałoby prawdziwą katastrofą. Koszelski wraz z nowymi dowodami odwołałby się do sądu. Do tego potrzebuje w myśl pomrocznego prawa stanowionego wydania byle jakiego postanowienia prokuratora, które np. mógłby zaskarżyć. A w sądzie przy świadkach i brakujących wcześniej dowodach wyszłoby na bank, że łódzki prokurator miał złą wolę albo lepkie ręce. Dlatego w ostatnim piśmie pan prokurator (zażyła korespondencja między panami trwa już cztery lata) przestrzegawczo wyjaśnia Koszelskiemu – Zważywszy jednocześnie na Pana szczególną aktywność w zakresie pomawiania prokuratorów, funkcjonariuszy policji oraz biegłego o działalność przestępczą, tj. fałszowanie dokumentów, poświadczenie nieprawdy, itp. apeluję do Pana o zaprzestanie podobnych praktyk szczególnie, że ich ponawianie może skutkować pociągnięciu Pana do odpowiedzialności karnej (...). Koszelski nie ma już siły prokuratorowi odpisywać, to odpiszę ja. Panie, oskarżaj Pan Koszelskiego, ale daj facetowi tę samą szansę w drugą stronę, bo niedługo bachory już w podstawówkach będą sobie tyłki podcierać papierem z napisem sprawiedliwość. Zresztą znajomy prokurator z Sandomierza powiedział mi kiedyś, że przegrana w sądzie jakoś tak go hartuje, że później przez tydzień nikt – ani stara, ani teściowa, ani żadna kochanka nie jest w stanie go naprawdę wkurwić. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna PYTEK W PYTĘ Lewicowe władze państwa cierpią na chorobę psychiczną odziedziczoną po dalszych i bliższych przodkach. Niemedyczna jej nazwa brzmi kompleks wyższości. Gdy jest się własnej wartości niepewnym, udaje się coś przeciwnego. SLD rządzi w taki sposób, że we własnym sosie opracowuje zamysły programowe, a następnie ogłasza je jako zbawienne, trafne lub przynajmniej konieczne. Uzasadnienia są lepsze lub gorsze, przekonywanie zaś nikłe. Perswazyjne wysiłki Sojuszu mają zbyt słabe nasilenie i moc, żeby mężczyzna mógł takimi sposobami uwieść panienkę, cóż dopiero partia naród. Politykę każdej partii kształtują trzy czynniki: 1. realia (sytuacja ekonomiczna i międzynarodowa, układ interesów grupowych itd.); 2. program; 3. poglądy, wyobrażenia i dążenia wyborców. Choroba objawia się w samodzielnym szacowaniu wszystkich tych czynników. Rządzący rządzą dla dobra rządzonych nie pytając ich, czego chcą. Sądzą, że to wiedzą. Przypadłość lewicy przywleczona jest od dalekich jej przodków z PZPR, która działając w oparciu o naukowe podstawy stwarzane przez marksizm-leninizm była awangardą przodującej klasy. Ucieleśniała więc mądrość ekskluzywną i wyłączną. Konsultacje społeczne celebrowano często, ale stanowiły one tylko formę agitacji za polityką o niepodważalnej trafności. Władze, które po 1989 r. zainstalowała demokracja (którą one w zamian instalowały w Polsce), czerpały z innych niż PZPR inspiracji ideowych i programowych. Zaprowadzały kontrastowo różny system polityczny, gospodarczy i przeciwstawne marksistowskim wartości. Przekonanie o swojej wyższej, nie wymagającej sprawdzianów mądrości dziedziczyły jednak po PZPR całkowicie. Pierwsze rządzące ugrupowanie, krąg obecnej Unii Wolności miało arogancję i samozachwyt rozwinięte znacznie powyżej poziomu schyłkowego PZPR. Partia ta była klubem wcielonej mądrości. Doszła ona zresztą do władzy w oparciu o dążenia społeczne przeciwstawne ustrojowi gospodarczemu, który wprowadziła. Jest to jej historyczna zasługa, a zarazem źródło upadku. AWS potencjał arogancji wspaniale rozwinęła i rozszerzyła ogarniając tą cechą i swe poczynania reformatorskie, i sposób bycia ludzi władzy. Akcja Wyborcza przejawiała kompleks wyższości w swym nepotyzmie, korupcji i niezłomnej niekompetencji. Misyjna formacja stworzona przez Krzaklewskiego wręcz tryskała dobrym samopoczuciem. Wszystko to są przodkowie obecnej koalicji rządzącej – prawda, że antenaci nielubiani przez SLD. Żadna nienawiść do rodziców i pradziadków nie chroni jednak potomków przed dziedziczeniem genetycznych chorób. Tak jest w przyrodzie, powie neodarwinista. Tak też jest w polityce, dopowie politolog-determinista. Sojuszowi Lewicy zarzucam niezwracanie się do społeczeństwa, by wyraziło swoje zdanie (kiedy już dokonało wyboru władz). Przywódcy SLD odpowiadają na takie pretensje roztropnie, że nie należy ludzi pytać, czy chcą być smagani wyższymi podatkami pośrednimi, czy pragną bezrobocia. Ani nawet, czy marzą o zatykaniu dziury budżetowej swymi prywatnymi dochodami. Władza nie pyta więc, żeby się nie dopytać. Z tego, że nie jest rozumnie zagadywać panienkę w czasie randki, czy pragnęłaby mieć raka czy zmarszczki, nie wynika jednak wcale, że nie warto ją zapytać, czy chce wódkę czy piwo. Konstytucyjnie ustanowiona instytucja referendum jest w Polsce martwa. Ludzie zaś lubią być pytani i o czymkolwiek w państwie przesądzać w drodze demokracji bezpośredniej. Zaniedbując tę możliwość władza rezygnuje z łatwego sposobu uwodzenia wyborców. Samo bowiem pytanie ich o zdanie pochlebia każdemu z ludzi, niweczy wrażenie, że klasa polityczna jest wyobcowana, rząd zadufany w sobie. Czemuż więc referendum ma być rezerwowane tylko dla nadrzędnej sprawy wstępowania do Unii Europejskiej? Oto np. kilka kwestii ideologicznych, o które warto zapytać w referendum, bo naprawdę nie wiadomo, co myśli większość. Pytania mają związek z programem SLD. Mianowicie tą jego częścią, która nie została doprecyzowana lub ze strachu przed większością społeczeństwa chowana jest na lepsze czasy. Czemużby nie sprawdzić, czy jest się czego lękać. 1. Czy jesteś za niekaraniem lekarzy, którzy przerywają ciążę na żądanie kobiety w ciężkiej sytuacji życiowej? 2. Czy jesteś za niekaraniem lekarzy, którzy na żądanie przytomnego a beznadziejnie chorego pacjenta pomagają mu przerwać cierpienia? 3. Czy jesteś za ułatwieniem w sądach uzyskiwania rozwodów, jeżeli nie godzi to w dobro dzieci? 4. Czy sprzyjasz prawnemu dopuszczaniu eksperymentów genetycznych, których celem jest zwalczanie chorób? 5. Czy pragniesz ustaw, dzięki którym przestrzeganie zasad religijnych osiągane byłoby poprzez przymus państwowy (np. zakaz handlowania w niedzielę, zakaz rozwodów)? 6. Czy uważasz za trafne takie opodatkowanie księży jak wszystkich innych obywateli? 7. Czy jesteś za prawnym ustanowieniem jawności finansów kościołów wedle tych zasad, które dotyczą fundacji i stowarzyszeń? 8. Czy jesteś za karaniem księży, którzy wbrew zasadom prawa i deklaracjom władz kościelnych prowadzą w kościołach polityczną agitację przedwyborczą? 9. Czy jesteś za zrównaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn? 10. Czy uważasz za trafne czynienie wyjątków od zasady równości formalnej dla protegowania aktywności zawodowej, lansowania awansów i karier politycznych kobiet? 11. Czy jesteś za zapewnieniem trwałym związkom nieślubnym ludzi różnej lub tej samej płci podobnych co małżeństwom praw spadkowych, emerytalnych, w lecznictwie i przy wymiarze sprawiedliwości? 12. Czy dopuszczalna jest adopcja dzieci przez parę jednopłciową? Ogłoszenie przez SLD takich lub podobnych projektów pytań referendalnych wzbudzi oczywiście protesty kleru, środowisk i prasy przykościelnej. Oznajmią, że SLD rozpoczyna walkę z Kościołem. Po pierwsze jednak, głoszą to i tak, chociaż lewica całe segmenty swego programu odkłada na świętego nigdy. Po drugie, opinię publiczną zawsze ma się po swojej stronie wówczas, gdy zadaje się jej wiążące władze pytania, czyli traktuje poważnie. Po trzecie zaś, można strugać wariata odpowiadając klerykałom, że przecież naród jest katolicki, więc co – nawet zapytać nie wolno? Politycy lewicy wszyscy są wierzący w nadprzyrodzoną moc Kościoła. Mylą się, licząc na to, iż w zamian za ich usłużność wobec kleru Kościół zdoła skłonić połowę ludności do tego, by wzięła udział w referendum o przystąpieniu do Unii Europejskiej. Od takiej frekwencji zależy zaś, czy głosowanie będzie wiążące. Kościół jej nie zapewni. Silni w jego łonie antyeuropejczycy nie są takimi frajerami, żeby swoją klientelę namawiać do głosowania przeciw Unii, czyli zwiększyć frekwencję przy urnach, a potem przegrać. Oni podobnie jak kler eurosceptyczny zachęcą do niegłosowania. Wcześniejsze referendum na temat aborcji itd. rozeźli Kościół, ale nie zaszkodzi głosowaniu nad wejściem do Unii. Kościół formalnie i tak musi być za, bo papież poparł jednoczenie Europy – tej swojej największej bazy wiernych. Uprzednie referendum w sprawach ludzkich wolności zwiększyłoby wręcz frekwencję na europejskim, stwarzając nawyk chodzenia do urny dla wyrażania poglądów. Ryzyko zadzierania lewicy z Kościołem jest więc małe, a tylko strach polityków ma oczy wielkie jak hipopotam. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fioletowy nos Do trzech razy sztuka i zdjęli biskupa. Gdyby Andrzej Śliwiński nie był księciem Kościoła, jego wypadkiem drogowym nikt by się nie zainteresował. Zdarzenie samo w sobie banalne: ot, narąbany gościu pierdolnął w drugiego. Przypadek Śliwy pokazuje jednak, że hierarchia Kościoła kat. ma w dupie nie tylko swoich wiernych, ale nawet nie potrafi pomóc jednemu ze swojej paczki. Po tym, jak elbląski biskup mając 0,8 promila w wydychanym powietrzu wtarabanił się swoim Passatem na jadącą z naprzeciwka Nexię, redakcja zleciła mi napisanie jego portretu. Zadanie wydawało się łatwe, zwłaszcza że o biskupie z Elbląga było już wcześniej głośno. A to biskupi ekonom napożyczał górę forsy od prywatnych ludzi na kościelne inwestycje i teraz oszukani wierzyciele bujają się z nim po sądach. A to biskup "zaginął" na moskiewskim lotnisku i odnalazł się dopiero po trzech dniach w pobliskim luksusowym hotelu. Człowiek mający na swoim koncie takie przygody wydaje się postacią barwną. Lecz tak naprawdę biskup Andrzej Śliwiński to bezbarwny alkoholik. Po wybudowaniu sobie diecezji za cudze pieniądze zajmuje się wożeniem tyłka po różnych spotkaniach, na których je i pije. Często na umór. Dla miejscowej władzy – w Elblągu od wielu lat eseldowskiej – bardzo wygodny, bo do niczego się nie wtrąca. Zwykle jeździ z kierowcą. Teraz coś mu strzeliło do głowy i sam usiadł za kierownicą. Diecezja ma biskupa, co udaje głupa O pożyczkach księdza Jana Halberdy, ówczesnego dyrektora ekonomicznego kurii i proboszcza parafii św. Jerzego w Elblągu, tygodnik "NIE" pisze od roku 1994. Powstało kilkanaście dużych artykułów, nie licząc notatek i wzmianek. Żadnemu innemu klesze nie poświęciliśmy tyle uwagi. Za setki tysięcy złotówek i dolarów pożyczonych z banku i od prywatnych osób Halberda wybudował w Elblągu m.in. hospicjum, centrum charytatywne, przedszkole i szkołę katolicką, wyposażył seminarium i dom biskupi. Mechanizm był zawsze taki sam. Umowa prywatnej osoby z ks. dyr. Halberdą na pożyczkę dużej kwoty pieniędzy z podaną datą zwrotu i wysokością odsetek. Przychodził termin, księżulo pieniędzy nie oddawał. Goście zaczynali pielgrzymkować najpierw do niego, potem do biskupa Śliwińskiego, który posyłał ich na drzewo. Bardziej wytrwali jeździli na skargi do episkopatu, a nawet do Watykanu. Bez rezultatów. Agent ubezpieczeniowy z Torunia, który pożyczył Halberdzie nie swoje pieniądze, lecz zebrane składki, dostał wyrok. Prawnik Andrzej W. pożyczył Halberdzie kasę swoją, ale też klientów i znajomych. Aby oddać, wyprzedał się do zera. Zmarł na zawał. Wdowa po nim po długich procesach uzyskała prawomocny wyrok zwrotu pieniędzy, ale od parafii. Czy je wyegzekwuje? Śliwiński najpierw udawał, że o niczym nie wie, potem stwierdził, że to problem Halberdy. Wywalił go z funkcji i parafii uznając sprawę za załatwioną. Ksiądz Jan na trochę zniknął z Elbląga. Ale niedawno wrócił. Ma się dobrze. Żadnych konsekwencji swoich czynów nie poniósł. Ma tylko żal do Śliwińskiego. Biskup Śliwiński stara się nie chodzić na rozprawy w sprawie długów. Gdy do sądu trafiła wreszcie skarga Andrzeja W. (tego, który zmarł na zawał) i Zbigniewa Z. z Gdyni, którzy pożyczyli Halberdzie ok. 800 tys. dolarów, biskup tak długo wysyłał zwolnienia lekarskie, aż prowadzący sprawę sędzia Krzysztof Nowaczyński postanowił go przesłuchać w domu. Przesłuchanie w biskupich pieleszach odbyło się w styczniu 2001 r. Były dyrektor gospodarczy kurii elbląskiej ksiądz Jan Halberda o żadnych umowach pożyczek mnie nie informował – zeznał biskup sędziemu. I wszystko. Podobnie zeznał w maju 2002 r. na rozprawie z powództwa gdańskiego oddziału banku PeKaO o zwrot 650 tys. zł. Na ten proces cudem udało mu się dowlec. Od połowy 2002 r. do końca lutego sędzia Dorota Twardowska próbowała ściągnąć Śliwińskiego na zeznania w sprawie pożyczenia przez Halberdę 23,5 tys. dolarów od Witolda Z. Bezskutecznie. A to biskup był chory, a to dochodził do zdrowia w sanatorium. Po groźbie, że zostanie wydany nakaz zastosowania środków przymusu, na początku maja 2003 r. przyczłapał do sądu. Mamy czyste sumienie, ksiądz Jan nie miał uprawnień do zaciągania kredytów i do nas nie dotarły żadne pieniądze – padło na sali sądowej z ust biskupa elbląskiego. Kolejne sprawy już niedługo na wokandzie. Biskup polski, ale pije jak ruski We wrześniu 2000 r. w kościołach Elbląga wznoszono modły o odnalezienie biskupa, który zaginął na lotnisku Szeremietiewo-2 w Moskwie. Leciał do Irkucka na Syberii, aby poświęcić tamtejszą katedrę. Nie doleciał. Polskie służby konsularne i rosyjskie służby tajne rozpoczęły poszukiwania. Polskie gazety podały notatki o zaginięciu snując hipotezy, że pomylił samoloty, został porwany lub nawet zamordowany. Po trzech dniach rosyjska milicja na Szeremietiewie ustaliła, co się stało. Biskup Andrzej Śliwiński zadekował się w apartamencie w pobliskim ekskluzywnym "Novotelu". Pił cały ten czas i nie przejmował się niczym. Szczegółowej rekonstrukcji delegacji biskupa dokonał rosyjski korespondent tygodnika Krzysztof Pilawski ("NIE" nr 38/2000). Biskup nawalił się już w samolocie. Tak, że po wylądowaniu trafił do punktu medycznego. Po zbadaniu przez lekarza nie zawiadamiając nikogo, nie przejmując się oczekującymi na niego na lotnisku innymi duchownymi poszedł i zameldował się w hotelu. Tam pił do czwartku, aż znaleźli go milicjanci. Już po powrocie Śliwińskiego do kraju przedstawiciele kurii w Elblągu oświadczyli, że biskup czuł się źle. I tyle. Sprawy wcale by nie było, gdyby nie publikacja "NIE". To, że elbląski biskup pije, bo musi, było powszechnie znane zarówno w samym Elblągu, jak i wśród hierarchów kościelnych. Jakoś w tym "ludzkim" Kościele nikt nie pomyślał, że to chory człowiek, któremu trzeba pomóc. Pozwolono mu przeczołgać się do następnego skandalu. Tym razem biskup mocno nietrzeźwy po nocnej balandze w Malborku wracając do domu zjechał na przeciwny pas ruchu. Najpierw uderzył w Astrę, a potem czołowo w Nexię. Jadący Nexią mężczyzna i jego 6-letnia córka trafili do szpitala na obserwację. Szczęśliwie okazało się, że obrażenia poszkodowanych są niewielkie, więc policja nie zakwalifikowała zdarzenia jako wypadku, a jedynie kolizję drogową. Grożą więc Śliwińskiemu 2 lata więzienia, a nie 8. Pewnie w zawiasach. Chyba że prokuratura zmieni kwalifikację czynu, co ewentualnie zapowiada. Biskup podstoli O Śliwie – oprócz trzech opisanych już skandali z jego udziałem – właściwie nie można powiedzieć za wiele. Ani dobrego, ani złego. Urodził się 64 lata temu w jednej z pomorskich wsi. Po szkole średniej trafił do Seminarium Duchownego w Pelplinie. Potem powoli i spokojnie robił karierę w kościelnej firmie. Był wikarym, proboszczem, pełnił różne urzędnicze funkcje najpierw w pelplińskim, potem w gdańskim biskupstwie. Gdy w marcu 1992 r. ustanowiono diecezję elbląską, został jej biskupem. Za szmal pożyczany – jako się rzekło – stworzył ją od podstaw. W episkopacie Śliwiński nie pełni żadnej znaczącej funkcji. Jest przewodniczącym podrzędnej podkomisji ds. kultury zdrowotnej i sportu. Organizatorem parafiad, czyli zawodów sportowych dla młodzieży katolickiej. W mediach – przy okazji ważniejszych meczów piłkarskich – od czasu do czasu jest pytany, jak obstawia wynik. Rozmawiałem w wieloma ludźmi w Elblągu. Zdziwiło mnie, że Śliwa pełni tam funkcję biskupa od ponad 10 lat, a nikt nie jest w stanie o nim niczego więcej powiedzieć poza tym, że jest pijakiem. To charakterystykę wyczerpuje. Na co dzień zajmuje się odwiedzaniem rozmaitych imprez i uroczystości po miasteczkach i wsiach w swojej diecezji. W kontaktach z innymi jest spokojnym, miłym, zrównoważonym człowiekiem. Brat łata. Póki nie wypije. A pije stale. Jeden z uczestników takiej imprezy – odbywającej się w zeszłym roku z okazji nadania praw miejskich w Dzierzgoniu – opowiadał, jak biskup złapał leżącego na stole całego, wielkiego węgorza w obie ręce, zaczął go obgryzać i zapijać wódką. Tak długo, aż padł na stół. Wrzucili go jak worek do auta. I tak się odbywa większość spotkań z biskupem. Wszyscy się wstydzą, że zapraszają biskupa, a on się schla. Paradne było z jego strony wystosowanie w sierpniu 2002 r. listu do wiernych diecezji w sprawie zachowania trzeźwości. Trzeźwość jest nam potrzebna jak chleb i woda dla ratowania życia – napisał. Obśmiewaliśmy to także my ("NIE" nr 34/2002). * * * Już po moskiewskich wypadkach koledzy Śliwińskiego z episkopatu powinni byli coś z nim zrobić. No, ale biskup na zagrodzie równy papieżowi. Biskupa opromienia blask Ducha Świętego. I cóż zrobić z biskupem, którego trzyma demon alkoholu, a nie Duch Święty? Jak zwykle zaufano tysiącletniej kościelnej mądrości, że jak się nic nie robi, to problemu nie ma. Koledzy biskupi nie tylko pokazali, że mają w dupie wiernych wydymanych przez spółkę Śliwiński-Halberda bez żadnej odpowiedzialności, ale także żaden z nich nie pochylił się z troską nad problemami zdrowotnymi samego biskupa, nikt nie wyciągnął ręki. Hierarchowie powinni go jakoś skłonić do leczenia, aby nie narażał na blamaż ich instytucji. Albo przez miłość bliźniego, albo przez pewniejszą miłość własną. Purpurowi mieli to gdzieś. Abepe Gocłowski stwierdził w 3 programie TVP, że dla Śliwińskiego ten wypadek to bolesne przeżycie. Nie stwierdził, że dla poszkodowanych, którzy trafili do szpitala, przeżycie było jeszcze bardziej bolesne. Watykan tym razem nie zwlekał tak długo jak z Paetzem i zobowiązał Śliwę do powstrzymania się od pełnienia funkcji. To w praktyce oznacza wcześniejszą emeryturę. Spraw do rozwiązania jest więcej. Na wyjaśnienie czeka sprawa drogowego zabójstwa Ani w Połomi w województwie podkarpackim. Zdaniem tygodnika ("NIE" nr 22 i 23/2002) jest bardzo prawdopodobne, że Anię potrącił swoim Polonezem ks. biskup Edward Białogłowski. Wracał po spotkaniu, na którym był alkohol. I co? I nic. W Pomorskiem podwładny arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego narobił chachmętów finansowych na grubą forsę ("NIE" nr 1/2003 i następne). Biskup, rzecz jasna, o niczym nie wiedział, jest niewinny. Gdy do Elbląga w 1999 r. zajechał papa, witał go biskup Andrzej Śliwiński. Powiedział wówczas, że chociaż wszystkie diecezje katolickie na świecie są papieskie, to elbląska jest nią szczególnie, jako że to właśnie Jan Paweł II ustanowił ją w 1992 roku. I trochę tylko więcej niż 10 lat od ustanowienia tej najbardziej papieskiej z papieskich diecezji elblążanie dzielą się według stosunku do swojego biskupa na dwie grupy: jednym jest on słodko obojętny, drudzy (tych jest więcej) zieją do niego niechęcią i uważają za zakałę miasta. Nie znalazłem w elblążanach ani miłosierdzia, ani zwykłego ludzkiego współczucia dla swojego biskupa moczymordy. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miedziany cielec Kościoła " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Autobójcy cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Solorz i upadlina cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Protestanci won O wrocławskim spotkaniu prezydentów Kwaśniewskiego i Chiraca oraz kanclerza Schrödera informowały wszystkie media. Ze szczegółami. Nie wszystkimi. Na wrocławski Rynek rzeczywiście przybyły tłumy. Nad głowami fruwały prounijne baloniki, pod stopami szeleściły ulotki za referendalnym "tak". Sielanka, o której marzą wszyscy szczerze zatroskani o wynik czerwcowego głosowania. Ja też. Drobnym dysonansem w tej bajkowej scenografii była dwójka młodych ludzi z transparentami. Mężczyzna mniej więcej 30-letni i na oko 16-letnia dziewczyna. Transparenty były w kilku językach. Żaden nie był antyunijny. Nawiązywały do tego, o czym mężowie stanu rozmawiali. Oto treść kilku z nich: "Jestem polskim żołnierzem. Za dolary okupuję dowolne kraje. Teraz może być Francja" (po francusku); "Jestem okupantem do wynajęcia. Tylko poważne oferty. Wskaż nazwę kraju i wynagrodzenie" (po angielsku); "To, że my Polacy byliśmy okupowani podczas II wojny światowej, nie znaczy, że wolno nam teraz mścić się na innych i okupować Irak" (po hiszpańsku); "Czy Irak jest właściwym miejscem pobytu dla Polaków?" (po niemiecku). Jedyny anons w języku polskim wzywał: "Polaku i Polko! Już teraz wybierz kraj do okupacji dla swoich dzieci". Prawdopodobnie nieznajomość języków obcych ochroniarzy przesądziła o tym, że młodzi manifestanci przeszli bez przeszkód przez wszystkie policyjne bramki i stanęli przy samej trasie przejazdu prezydencko-kanclerskich limuzyn. Metr, może półtora od ich aut. Dzięki temu, że innych transparentów w ogóle tu nie było, wszyscy trzej przywódcy zatrzymali swój wzrok właśnie na transparentach tej dwójki. Na twarzy kanclerza Schrödera pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem szczery uśmiech. Ledwo prezydenci przejechali, manifestujący duet otoczyli inni panowie, też w cywilu. Bardzo uprzejmie kazali iść przed sobą. Na placu Solnym dwuosobową grupę rozdzielono. Dziewczynę spisano na podstawie szkolnej legitymacji. Zakazano jej dalszego manifestowania, a nawet wchodzenia na Rynek. Mężczyznę odciągnięto w drugą stronę i dokładnie przeszukano. Zabrano mu kilka kartek z antywojennymi hasłami. Na oczach gapiów i dziennikarzy połamano transparenty. Jemu też zabroniono wchodzenia na Rynek i pogrożono nie istniejącym już kolegium. Byłam bardzo blisko i uważnie obserwowałam to, co się dzieje. Uważam, że jedynymi osobami, które nie przestrzegały europejskich standardów podczas tego wydarzenia, byli umundurowani i nie umundurowani stróże prawa. Wygląda na to, że dawno nie czytali konstytucji. Przecież jej art. 54 zapewnia każdemu wolność wyrażania swoich poglądów. Przepis ten jest jednym z przejawów podstawowej zasady wyrażonej w art. 31 konstytucji, zgodnie z którą wolność człowieka podlega ochronie prawnej. Ten ostatni przepis przywołuję na wszelki wypadek, mając na uwadze też tajnych i nie tajnych funkcjonariuszy, że ograniczenie konstytucyjnych praw i wolności nie może naruszać ich istoty. Dwójka ludzi z napisami i zamkniętymi ustami w żadnym razie nie mogła być uznana za zgromadzenie, nie mogła więc podlegać zasadom przyjętym w ustawie, o której mowa w art. 57 konstytucji. Później dopiero pomyślałam sobie, że może termin, którym się posłużyli ci manifestanci, nie był politycznie poprawny – "okupacja", zamiast "stabilizacji". Dlatego pozwolę sobie wyjaśnić, że właśnie w dniu wrocławskiego spotkania USA i Wielka Brytania złożyły w ONZ wnio-sek o przyjęcie uchwały. Obydwa zwycięskie państwa bez ogródek posługują się we wniosku terminem "okupacja Iraku". Gdy usłyszałam to w radiu, zaraz pomyślałam, że trzeba teraz będzie z tą "stabilizacją" skończyć... Dobrze wiem, że dla pana prezydenta Kwaśniewskiego nasza konstytucja jest święta. Sam o tym napisał w obszernym liście do gimnazjalistki, który bardzo sobie cenię i zachowam w albumie do końca życia. Może więc teraz pan prezydent napisze jakiś list do tych panów w mundurach i bez... Z nimi do Unii wchodzić trochę wstyd. Autor : Marysia Zaporowska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Opus Diaboli Z okazji kanonizacji Don Josemarii Escrivy de Balaguera lewicowa prasa polska przypieprzyła się do Opus Dei. Przyznać muszę, że rani to głęboko moje wolnomularskie (choć uśpione) serce. Bo niby co to kogo obchodzi i komu przeszkadza, że grupa ludzi mniej więcej podobnie myślących skrzyknie się, zachowuje między sobą więzy lojalności i czasami wspólnie działa, czyli spiskuje. Przecież spiskowaniem jest wszelkie działanie bez sprawozdawczości udostępnionej ministrowi Janikowi, księdzu Rydzykowi oraz wszelkiemu Kowalskiemu. A jeśli ta grupa chce się jeszcze zabawić w układanie swoich obrządków i wyszukiwanie symboli? Masoni mają np. kielnię, oko opatrzności i działają ku chwale Wielkiego Architekta Wszechświata. Opus Dei z kolei ma krzyż wpisany w okręg świata i pracuje ku chwale Boga w wersji rzymskiej. No, wtedy się dopiero zaczyna! Z niezaspokojonej i niezdrowej ciekawości rodzą się opowieści przerastające najśmielszą wyobraźnię zarówno wolnomularzy, jak i opus-deistów. Najnudniejsze jest zaś to, że są one w dziewięćdziesięciu procentach identyczne. O spisku już pisałem. Dodatkowo masoni rozdają sobie posady i przechwytują stery rządów, posługują się tajnymi znakami i bezlitośnie niszczą przeciwników. Nagle się okazuje, że Opus Dei robi kubek w kubek to samo. Masoneria miała przez dłuższy czas (coraz mniej to prawdziwe, nad czym boleję) oblicze lewicowe, więc klechdy wysysali z palca Kościół i prawica. Opus Dei jest prawicowe, więc rzuca się na nie lewica. Przykro mi dlatego, że zawsze uważałem lewicę za inteligentniejszą. Mogłaby choćby zauważyć, że Opus Dei, jako organizacja ponadnarodowa jest siłą rzeczy antynacjonalistyczne. A to już na prawicy wiele. Cóż, widać logika filmów szpiegowskich i horroru jest nie do zdarcia. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pieprzenie o soli " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W polsatowskich "Informacjach" z braku innych tematów zajęli się Rokitą. Wymyślili, że odziedziczył nazwisko po chłopskim diable, który zamieszkuje w wierzbach. Przypominamy, że w czasach Millera wierzby miały obrosnąć gruszkami. Wszystkie zeżarł Rokita. * * * Szefowie polskich policjantów służących w Iraku załatwili dla nich kasę u Wuja Sama. Tak samo zresztą jak wojsko. Słowniki podają, że ktoś, kto z bronią w ręku walczy za cudze pieniądze w obronie interesów płacącego, nazywa się najemnikiem. Dlatego gołe pensje wypłacać mają jednak polscy podatnicy. * * * Dzięki TVN 24 wiemy, że jak prezydent Kwaśniewski odpoczywa w Juracie, to morze wokół jest zamknięte dla rybaków. Oficjalnie nazywa się to badaniem morskiego dna. Anatol Miller, rybak z Jastarni, nie może przez to zarabiać na życie. I też o to chodzi, żeby chociaż jakikolwiek Miller dostał w kość. * * * W "Graffiti" prezydencka Szymczycha powiedziała o nowym rzeczniku rządu, że nadeszła pora "by rzecznik był postacią mniej wyrazistą, a bardziej kompetentną". Na wieść o tym, że Tober był wyrazisty, konie z Janowa Podlaskiego dostały kolki ze śmiechu. * * * W TVN 24 "Raport" o polskich żołnierzach wylatujących do Iraku. Dziarscy żołnierze zapowiadają, że zostaną przyjęci życzliwie przez ludność iracką, wszak jadą jej z pomocą. Najważniejsze jest to, że nie jedziemy tam jako okupant. Jedziemy jako siły stabilizacyjne z misją pokojową – ogłasza pułkownik. Następny obraz: Oddział, gotuj broń! Ognia! – wrzeszczy ten sam pułkownik. Walka o pokój będzie długa i krwawa. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 21–22 września "Jeszcze raz widzimy, że na drodze do nowej okupacji Polski przez ośrodki zachodnie i rodzimych judaszów stoi między innymi Radio Maryja i "Nasz Dziennik", a ojciec Tadeusz Rydzyk, redemptorysta, stał się od lat owym "chłopcem do bicia" z dzieła Marka Twaina ("Królewicz i żebrak"). Jest to bicie terrorystyczne i zarazem typiczne. Kiedyś Chiny komunistyczne atakowały Fidela Castro i Kubę, a miały na myśli Chruszczowa i Związek Sowiecki. Tak i w tym przypadku – pod pozorem ataku na ojca Rydzyka – chodzi o zniszczenie Papieża, Prymasa, normalnego Polaka, jak i idei samoistnej, niepodległej Polski". ks. Czesław S. Bartnik, "Terroryzm medialny" 26 września "Czy przyjdzie taki czas, że polscy uczniowie, heblując deski, będą uczyć się potajemnie o Mickiewiczu i bitwie pod Grunwaldem? (...) Obrona Polski, jej suwerenności i niepodległości, obrona wolności to również obrona kultury polskiej i związanej z nią ściśle polskiej edukacji. Jeśli zerwany zostanie kontakt młodzieży z tą kulturą, to efekt może być taki, jakiego spodziewali się hitlerowcy". Stanisław Krajski, "Unia Europejska i tajne nauczanie" 27 września "Jedna z organizacji feministycznych rozpoczęła akcję skierowaną przeciwko dzieciom. Tym razem nie chodzi o ich zabijanie, ale o wysublimowane, psychiczne znęcanie się nad nimi. Oficjalnie akcja polega na informowaniu kobiet o możliwościach jak najszybszego i najłatwiejszego uzyskania rozwodu". Dariusz Zalewski, "Zasłona dymna" "Głos" 21 września "(...) w Polsce mamy do czynienia z bezkarną działalnością esbeckiego gangu złożonego z funkcjonariuszy IV Departamentu komunistycznego MSW wspieranego przez SLD a ostatnio także przez rząd Millera". Antoni Macierewicz, "Przerwać zbrodnicze działania" "Znamy doskonale tragiczne efekty dobroduszności i polityki tzw. grubej kreski w stosunku do postkomunistów. Niestety, jak się okazało, naród w wyborach prezydenckich i parlamentarny określił swój stosunek do historii, do haniebnej agenturalnej roli komunistów, do tysięcy ofiar ich totalitarnej władzy, do narodowych niepodległościowych i chrześcijańskich tradycji, zapominając nawet o nauczaniu Ojca św. Jana Pawła II". Andrzej Wernic, "Entuzjastom PRL pod rozwagę" Radio Maryja 23 września "Pan Bóg na te nasze czasy dał i to Radio Maryja. Nigdy w życiu żeśmy nie przypuszczali, że będzie tak potrzebne, że taką rolę będzie odgrywało i będzie tak zwalczane, tak zwalczane jak cały naród, jak własność zwalczana, jak zakłady pracy zwalczane, jak dzieci demoralizowane, jak rodzina niszczona". o. Tadeusz Rydzyk (telefonicznie z Niemiec), msza dla Rodziny Radia "M" w Mokrolipiu "Niedziela" 29 września "Prawda, od samych wyborów Polakom lepiej się nie żyje, pracy nie przybywa, ale może dlatego, że żadne z nich dotychczas nie były zwycięskie dla Polski i Polaków". Czesław Ryszka, "Propaganda i rzeczywistość" "Nasza Polska" 1 października "Podstawowym celem ludzi tej władzy jest skuteczne kłamstwo – jako odskocznia do politycznej kariery. A także jak najgłębsze sięganie do kieszeni uczciwego podatnika i pozbawianie go drastycznymi podatkami dorobku całego niekiedy życia. (...) Komuniści kłamali, kłamią i będą kłamać. Sondaże wskazują, że Polacy, doświadczeni tymi oszustwami na własnej skórze, zaczynają to rozumieć. Czy tak jest – przekonają nas wybory samorządowe". Piotr Jakucki, "Zawsze kłamstwo" "Główny strateg propagandowy w kampanii integracyjnej B. Wołoszański przekonuje, że Unia jest szansą dla Polski i Polaków. Czyli w rzeczywistości, jak ukazuje praktyka polityczna, wyłącznie dla polityków z SLD i UP dążących do podporządkowania Polski Brukseli tylko po to, by napchać sobie kieszenie. I to jest najlepszy komentarz do słów Leszka Millera i komunistów, że obecny gabinet jest po to, by służyć ludziom". (P J) "Sensy i nonsensy" "Tygodnik Solidarność" 4 października " – Gadanina o potrzebie otwartości to wehikuł anarchii, jej ideologiczna zasłona dymna. W praktyce oznacza nihilizm, czyli wewnętrzną pustkę, otwartą na wszelkie śmiecie. A klasztory to rzeczywiście elita; i każda prawdziwa elita ma coś z klasztoru. (...) – Ten – jak go pan nazwał – światły katolicyzm to są właśnie jady rozkładowe, które przeniknęły także do Kościoła. Działalność ojca Rydzyka jest reakcją obronną na nie, i o tyle jest zrozumiała. Religia katolicka nie stoi na intelektualistach, lecz na krwi męczenników i wierze ludu". prof. Bogusław Wolniewicz w wywiadzie "Kryzys Zachodu" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak knują awsiki Górnicy dali popalić władzy. Mieli rację. Kto bowiem ogłasza plan zamykania kopalń, w momencie gdy rząd ma najniższe w swojej historii notowania? I czemu robi to bez gotowej ustawy górniczej gwarantującej pomoc tym, którzy będą musieli odejść z górnictwa? Kompania Węglowa powstała w lutym 2002 r.: Agencja Restrukturyzacji Górnictwa Węgla Kamiennego połączyła Bytomską, Gliwicką, Nadwiślańską, Rudzką i Rybnicką spółkę węglową. Kompania grupuje 23 kopalnie, zatrudnia 84 tys. osób, ma łączną zdolność wydobywczą około 55 mln ton węgla rocznie. W tym roku kompania zanotowała już 757 mln zł strat, a jej łączne zadłużenie wynosi ok. 6 mld zł. W przeznaczonych do zamknięcia kopalniach Bytom II, Centrum, Polska-Wirek i Bolesław Śmiały pracuje w sumie 8,6 tys. ludzi. 6,1 tys. górników znajdzie pracę w innych kopalniach kompanii, a 1,4 tys. odejdzie na emerytury lub skorzysta ze świadczeń przedemerytalnych. Wkurwiono zatem do białości górników zamiarem zwolnienia 1,1 tys. osób. Zamiarem, bo Kompania Węglowa na razie niczego nie zamyka, tylko publicznie opowiada o takich planach. Na czele rady nadzorczej KW stoi nasz wielokrotny bohater Marian Bąk. Pupil wojewody Kępskiego. Tego od afery łapówkowej w śląskim Urzędzie Wojewódzkim. Zajmowaliśmy się Bąkiem w związku z Centralą Zaopatrzenia Hutnictwa i mającym powstać w Sławkowie euroterminalem, który mógł połączyć szerokim torem Azję z Europą. Bąk był najpierw komisarzem, a teraz jest prezesem CZH. Jak pisaliśmy, to właśnie Bąk wyprodukował parę setek bezrobotnych zmniejszając zatrudnienie w CZH z 700 do 70 osób. To on wyprzedał majątek przedsiębiorstwa i bardzo skutecznie zablokował krajowych i zagranicznych inwestorów chcących budować euroterminal. Mimo że jego budowa znajdowała się w programie wyborczym SLD. Na dodatek właśnie do Sławkowa szerokim torem od kilku lat wjeżdżają transporty importowanego węgla z Rosji i Ukrainy. Jak to się stało, że takiemu osobnikowi powierzono przewodniczenie radzie nadzorczej Kompanii Węglowej? Ponoć Bąk zna się z okresu studiów z ministrem gospodarki Jerzym Hausnerem. Na czele zarządu KW stoi Maksymilian Klank. Dobry fachowiec, przygotowany do pełnienia tej funkcji. Ma on jednak opinię miękkiego. Do zarządu dokooptowano mu Henrykę Pieronkiewicz – byłą prezes PKO BP za rządu Buzka. Ta ma z kolei opinię baby twardej jak skała. O niej również sporo pisaliśmy, głównie za sprawą niebywale kosztownej (1,8 mld zł) komputeryzacji banku. Plan zamknięcia czterech kopalń jest sprzeczny z podpisanym 11 grudnia zeszłego roku porozumieniem między rządem a związkami. Na jego mocy wszelkie decyzje dotyczące przyszłości kopalń miały zapadać na podstawie analiz wykonanych przez zespół ekspertów. Niezależny zespół zakończył pracę nie wskazując ani jednej kopalni do zamknięcia. Mimo to KW olała rząd oraz jego porozumienie i postanowiła powiadomić o zamknięciu kopalń. Przypomnijmy, że w latach 1997 –2001 awuesowski rząd realizował już program restrukturyzacji górnictwa, w ramach którego zlikwidowano około 20 kopalń, a pracę w górnictwie straciło ponad 100 tys. ludzi. Czy od tych subtelnych zabiegów coś się zmieniło? Czy wzrosła rentowność pozostałych kopalń? Lewicowy rząd likwiduje miejsca pracy górników, którzy są jego potencjalnym elektoratem. Na czele kompanii, która wymyśliła i ma wykonać te niepopularne decyzje, stoją ludzie poprzedniego rządu, który nieudanie próbował reformować górnictwo. Na dodatek szefem rady nadzorczej kompanii jest prezes spółki żyjącej między innymi z importu węgla. Głupota czy sabotaż? Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fryderyki na rykowisku Po raz kolejny odbębniono wręczenie Fryderyków – nagród Polskiej Akademii Fonograficznej. Po raz kolejny wśród laureatów zabrakło prawdziwych gwiazd, które jeżdżą po świecie, nagrywają dla wielkich wytwórni, a ich płyty można kupić w każdym zakątku kuli ziemskiej. Polski rynek fonograficzny, od lat przepełniony nadęciem i megalomanią tworzy zapatrzonych w siebie artystów, którzy uważają, że kariera i hołdy należą im się jak psu buda, a szczyty egzaltacji osiągają śpiewając przed Janem Pawłem bis, a przynajmniej przed Glempem. Kolejne płytowe i koncertowe klęski na świecie naszej muzyki popularnej tłumaczono faktem, że zachodnie rynki muzyczne bronią się rękami i nogami przed artystyczną wielkością twórców z ojczyzny papieża. Podobnie jak Unia Europejska, która nie chce naszej taniej, ale świetnej stali, siarki i czereśni. Totalna klapa musicalu "Metro", płyt Górniak, Lipnickiej czy Kukulskiej nie zmieniły tego, lansowanego w mediach poglądu. Fakt, że Pomroczną na rok wykluczono z festiwalu Eurowizji, bo wysłani tam artyści przez kolejne lata łapali się na końcowe miejsca w klasyfikacji też nie przyniósł otrzeźwienia. Nawet przychylny polskiej scenie recenzent muzyczny "Wyborczej", Robert Leszczyński, napisał: Zrównanie szans pokazało nam coś o wiele bardziej bolesnego. Jasne stało się, że nasi muzycy nie mają kompletnie nic do zaproponowania. Królują u nas epigoni światowych gwiazd z lat 70. i 80. (...) Stylistyczne plagiaty – to jest nasz patent na światowość ("Gazeta Wyborcza", 28 lutego 2002). Kogo więc zabrakło na wręczeniu Fryderyków? Zaszczytu nie dostąpił przede wszystkim olsztyński zespół Vader, megagwiazda światowego metalu, którego ostatnia płyta, według danych ZPAV, sprzedaje się w Pomrocznej lepiej niż album Kukulskiej, Liroya czy Varius Manx. Vader oskarżany jest jednak o satanizm przez kościelnych specjalistów, którzy nawet nie czytali angielskojęzycznych tekstów zespołu. Zabrakło brylującej w świecie kapeli Behemoth, bo jak można nominować zespół, który jedną z płyt kończy utworem "Chwała mordercom Wojciecha (dziesięć wieków hańby)", odnoszący się do narzucenia siłą chrześcijaństwa ludom Pomorza. Nie było też ciechanowskiej grupy Different State, wykonującej ambitną muzykę z pogranicza rocka i elektroniki. Zespół występuje w najlepszych klubach Nowego Jorku, w USA i Europie Zachodniej zbiera entuzjastyczne recenzje i porównywany jest do największych gwiazd gatunku. Co z tego, skoro na jednej ze swoich wcześniejszych produkcji zawarł utwór, do którego na zmianę wpleciono fragmenty przemówień Hitlera i Jana Pawła II. Brak pokory wobec Kościoła kat. to kryterium cenzury w Pomrocznej – kraju, w którym zupełnie serio jeszcze w ubiegłym roku listy przebojów otwierało papieskie "Abba Pater". "NIE" rozmawia z Peterem, liderem zespołu Vader "NIE": – Cześć Peter, co nowego w zespole? Peter: – Jakoś leci. Właśnie wróciliśmy z dużej europejskiej trasy odbywającej się w ramach No Mercy Festivals. Teraz odpoczywamy, łapiemy oddech, bo niebawem wydajemy nową płytę i ruszy machina promocyjna. Na początku czerwca zagramy trasę w Polsce, latem kilka europejskich festiwali, a jesienią rozpoczyna się kolejna wielka trasa koncertowa w Europie (50 koncertów), później Japonia, USA (30 koncertów) i Australia. – W renomowanych sklepach muzycznych po obu stronach Atlantyku sprzedawcy pytani o polską muzykę, sprzedawcy wskażą albumy z muzyką poważną Lutosławskiego, Pendereckiego, jazz Urbaniaka lub Komedy, nagrania filmowe Kilara i Panufnika oraz płyty Vader. O innych rodzimych twórcach nie słychać. Wasze płyty można kupić nawet w Brazylii, a w Japonii jesteście tak znani jak Chopin. Jak Vader się czuje w roli ambasadora polskiej kultury? – A czy tu, w Polsce, ktoś w ogóle dostrzega nasze istnienie? Czy nasze sukcesy odnotowują media? Nikt nam nie zaproponował występu w jakiejkolwiek stacji telewizyjnej, żadna gazeta nie przeprowadza z nami wywiadów, z wyjątkiem dwóch czy trzech niskonakładowych pism muzycznych. Nie usłyszysz nas w radiu. Nie otrzymaliśmy listu gratulacyjnego z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nie mówiąc o jakimkolwiek poparciu. Nie otrzymujemy nominacji do Fryderyków. Jeszcze niedawno, po powrocie z trasy dzięki miejscowym oszołomom w rodzinnym Olsztynie nie mogliśmy znaleźć sali na próby. Jesteśmy więc totalnie olewanymi w Polsce ambasadorami. – Jak polski zespół może zrobić światową karierę, nie nagrywając kolęd, nie śpiewając sacrosongów dla papieża, bez włażenia na plecy Carerasa lub Bregovica, bez plagiatów? – Ciężką pracą. Trzeba zapieprzać codziennie przez kilka lat na próby, nieustannie ćwiczyć i mocno wierzyć w sens tej roboty, mimo lekceważenia ze strony możnych rynku muzycznego w tym kraju. Byliśmy cierpliwi, udało się. Nasz menedżer Mariusz Kmiołek nie rezyduje w Paryżu czy Nowym Jorku, ale z nami, w Olsztynie. Od 1993 r. średnio po pół roku spędzamy w trasach, gramy ponad 150 koncertów rocznie. Nasze płyty rozchodzą się w znaczących nakładach. – A może ten ostracyzm bierze się z faktu, że wykonujecie death metal, najbardziej ekstremalną odmianę współczesnej muzyki rockowej? – Na pewno death matal nie jest tak przystępny jak disco, dance czy inne odmiany muzyki popularnej, ale nie jest też przeznaczony dla garstki maniaków. Na koncerty zespołów metalowych przychodzą tysiące ludzi, na wielkie festiwale, jak np. Dynamo Open Air czy Monsters of Rock przybywają nawet setki tysięcy fanów. Wiele zespołów wykonujących death czy black metal utrzymuje się z koncertów i sprzedaży płyt. Te właśnie zespoły są w swoich krajach dostrzegane, pojawiają się w telewizji, nagrywają clipy, są nominowane do międzynarodowych nagród. Amerykanie, Anglicy, Szwedzi czy Norwegowie potrafią docenić sukcesy swoich zespołów metalowych. Polska jest dziwnym wyjątkiem. – Telewizyjna "Panorama" pokazała materiał o tzw. opętaniach i egzorcyzmach. Spec w habicie twierdził, iż muzyka metalowa ułatwia ingerencję Złego. Kamera w tym czasie prezentowała okładki płyt rockowych i metalowych zespołów, w tym Vader. – Taaa... w Polsce możemy spodziewać się jedynie takiej "promocji". Bez komentarza pozostawiam fakt, że w środku Europy, na początku XXI wieku ktoś bawi się w średniowiecze. Na koncertach zespołów metalowych niewątpliwie jest znacznie spokojniej niż np. na meczach piłkarskich. Fani nie biegają po ulicach z nożami i żądzą mordu w oczach. Znam wielu ludzi z metalowych kapel z całego świata. Są normalni, mają rodziny i nic ich nie opętało. Teksty utworów także dawno już odeszły od tematyki piekła czy diabła. 15 lat temu była to zamierzona prowokacja, dziś utwory odnoszą się do brutalności tego świata, mroków ludzkiej psychiki, meandrów świadomości. To dziwne, iż prezenterom radiowym nie przeszkadza fakt, że np. zespoły hip-hopowe propagują łamanie prawa, przemoc, gangsterkę. Pewna gazeta muzyczna rozmawia z pewnym artystą o tym, co on chciał wyrazić w utworze pt. "Jebać". Polska tolerancja jest dziwna. Pobłaża się alkoholikom, którzy za ścianą katują swoje rodziny, oszustom żerującym na ludzkiej naiwności, a tępi – myślących inaczej. Tym krajem nie rządzą sataniści, jest to państwo tzw. wartości, ale jakoś nie przypomina rajskiego ogrodu. – Dlaczego w Polsce odbywa się tak mało koncertów dobrych zespołów rockowych, podczas gdy np. znacznie mniejsze Czechy odwiedzane są regularnie przez światowe gwiazdy? – Jeśli koncertom towarzyszy ideologiczna nagonka, jak np. w wypadku Marilyn Mansona, to sytuacja taka ma wpływ na postawę menedżerów. Po co przyjeżdżać do kraju, w którym gwiazda rocka musi tłumaczyć się publicznie ze swojego scenicznego image, a wyznawcy jedynie słusznej ideologii i tak zmieszają go z błotem. Inna przyczyna, nie zauważana raczej przez media, to postawa organizatorów koncertów. Już wiele razy zdarzyło się, że zespoły czy artyści, nawet bardzo znani, byli w Polsce okradani przez nieuczciwych organizatorów. Chłopcy robią kuku i znikają z forsą, a zespół zostaje na lodzie. Nasze dziurawe prawo chroni takich cwaniaków przed odpowiedzialnością, lecz management oszukanego zespołu skreśli później Polskę z planów następnych tras. Jest to u nas prawdziwą plagą. – Czy Vader jest wyjątkowym przykładem artystycznego sukcesu zespołu z Polski? – Przez długi czas tak było, ale teraz sytuacja zaczyna się zmieniać. Na zachodnie rynki przebił się Behemoth. Płyty tego zespołu także stoją na górnych półkach dobrych sklepów muzycznych. Mocno idzie do przodu Decapitated, który także podpisał kontrakt z renomowaną zachodnią wytwórnią. Powoli na zachodnie rynki przebijają się inne kapele. Mówi się nawet o polskiej szkole death metalu, tak więc ojczyźnie przybędzie niechcianych ambasadorów, che, che. – Gdyby zaproponowano wam występ przed papieżem w sierpniu, w Polsce... – To dowcip miesiąca, ale gdyby – to nie, sorry, lecz w tym roku obiecaliśmy sobie wakacje, i to z dala od kraju przedmurza chrześcijaństwa. W koncercie życzeń możemy za to zadedykować papie jakiś nasz utwór, np. "Nie płacz, kiedy odjadę". – A oprócz papieża? – Pozdrawiamy wszystkich tych, którzy nas wspierają, a także wszystkich Czytelników i dziennikarzy "NIE". Podobnie jak my jesteście bezkompromisowi w tym, co robicie, i również jesteście na cenzurowanym. Zawsze w trasie czytamy "NIE", nawet w USA, gdzie można was kupić w kioskach. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak blue z nosa Ordynat Michorowski wrócił. Uwiódł naiwną Stefcię – red. Izę Komendołowicz z luksusowego miesięcznika "Pani". Objawił się w grudniowym numerze "Pani", w kuriozalnym tekście pt. "Niebieskie dżinsy błękitna krew", okraszonym zdjęciami rasowych egzemplarzy ludzkich z profilu i en face. Bohaterki są cztery: Katarzyna z Kułakowskich Potocka herbu Kościesza; Elżbieta Sobańska z domu Caillot, córka Izabelli Czartoryskiej herbu Pogoń Litewska; Anna Ronikier z domu Dembińska herbu Nieczuja; Katarzyna Radziwiłł z domu Kleniewska, żona Karola Radziwiłła, księcia i ordynata dawidgródeckiego (ta księżycowa godność traktowana jest tu z wielką powagą i szacunkiem). Wszystkie cztery reprezentują zbiorowość, którą red. Komendołowicz darzy tym samym uwielbieniem, jakie budził w Stefci ordynat. Jestem zwyczajną dziewczyną – zapewnia Kasia Potocka. Należy bowiem do dobrego tonu przeciętnych ludzi z wyższych sfer udawać zwykłych, przeciętnych ludzi, lecz równocześnie starannie pielęgnować swą kastową odrębność. Małżonkowie Sobańscy lubią konwersować w domu po francusku, nie ze snobizmu bynajmniej, lecz... dla wygody. Dzieci arystokratów zwracają się do ojca per papo, w wersji zdrobniałej papuś. Ponieważ inne dzieci bezlitośnie nabijałyby się z papusia – magnackie rody hodują potomstwo w izolacji od pospólstwa. Synowie Ronikierów rozpoczęli edukację w elitarnymprzedszkolu sióstr niepokalanek. Chodzi tam wiele dzieci z dobrych rodzin – zachwyca się red. Komendołowicz. Czartoryscy zaś, którzy są jeszcze lepszą rodziną niż Ronikierowie, organizują co roku w Kaletkach koło Iławy wakacje dla przychówku polskiej arystokracji. Kryje się w tym dalekosiężny plan przyuczenia małolatów do klanowej solidarności. To kapitał, z jakim wchodzą w życie młodzi arystokraci. Wielkie rody działają jak członkowie Stowarzyszenia Ordynacka albo rodzina mafijna, dorabiając jednak do tego wzniosłą ideologię. Bóg, honor i ojczyzna to były najważniejsze zasady w rodzinie Radziwiłłów. I nadal są – zapewnia Kasia Radziwiłłowa. Niech szeroka publiczność przestanie wreszcie kojarzyć ten ród ze zdrajcami z czasów potopu szwedzkiego, Januszem i Bogusławem, albo sławnym opojem Panie Kochanku. Współcześni Radziwiłłowie są wypchani zasadami jak prosię kaszą, a politycznie zbliżeni do kruchty. Przykładem – Anna Radziwiłł, która jako wiceminister oświaty broniła przed Trybunałem Konstytucyjnym niezgodnego z prawem wprowadzenia religii do szkół, oraz Konstanty Radziwiłł, ultrakatolicki szef Naczelnej Rady Lekarskiej. Związki tych, w żyłach których płynie błękitna krew, ze zwykłymi śmiertelnikami to rzadkość – czytamy. Polska arystokracja krzyżuje się i rozmnaża we własnym gronie. Hodowcy zwierząt nazywają to chowem wsobnym, prowadzącym nieuchronnie do defektów genetycznych i ogólnej degeneracji. Dawniej do tzw. odświeżania krwi pokątnie używano krzepkich lokai i stangretów. Dziś książę potrafi jawnie wyzbyć się przesądów klasowych, ale dla pieniężnej panny Kulczyk von Volkswagen. Arystokratyczne dziewice na ogół jednak poznają przyszłych mężów już w dzieciństwie. Tomasza Ronikiera herbu Gryf Anna poznała, gdy miała 14 lat – na lekcji walca. Zapewne wytwornie się przedstawił: "Jestem Tomasz Ronikier herbu Gryf". "Herb Nieczuja" – musiała szepnąć panienka. Tak zaczął się siedmioletni okres zacieśniania znajomości obu herbów pod czujnym okiem matek, ciotek i kuzynek. Podobnie jak w hodowli rasowych koni czy psów, arystokracja niczego w tych sprawach nie puszcza na żywioł. Na wielkopański ślub i wesele przybywa kilkaset osób z kraju i zagranicy. Właściwą scenerię tej uroczystości może zapewnić tylko pałac – niestety, niekiedy cudzy. Sobańscy pobrali się w rodzinnym zamku Czartoryskich, w czeskim Vranowie. O zgrozo – w środku nocy towarzystwo musiało wynieść się z sali balowej, gdyż od rana zamek zwiedza hołota!... A o prawdziwej reprywatyzacji Pepiki nie chcą gadać. Mimo przeciwności losu arystokraci trwają na posterunku – wielodzietni, pobożni, patriotyczni, nieskazitelni, wolni od nałogów, chorób wenerycznych i pospolitych przywar. Ich małżeństwa są równie doskonałe, jak ich maniery. Wolne związki, nieślubne dzieci to wciąż rzadkość wśród szlachetnie urodzonych. O rozwodach się nawet nie rozmawia. Masz rację, droga Stefciu – rozmowa o rozwodach byłaby jak puszczenie bąka w salonie. Wzrusza nas również twoja wiara, że ludzie biologicznie, bo w każdych okolicznościach dzielą się na szlachetnie i nieszlachetnie urodzonych. Arystokratki utrzymują się dziś z tego, co same zarobią. Naprawdę? Nie żyją z wyzysku chłopów pańszczyźnianych? To dopiero rewelacja. Ale wciąż są elitą – podkreśla z naciskiem red. Komendołowicz, żeby zdławić w zarodku lęgnące się w czytelniku wątpliwości. Po czym można poznać przedstawicieli elity? Bawią się na balach, organizują akcje charytatywne. W odróżnieniu od plebsu elita nie baluje w remizie czy w knajpie, lecz na imprezach w najwyższym stopniu ekskluzywnych – np. na balu kawalerów maltańskich (spędzie przebierańców, którzy nadają sobie tytuły Dam i Kawalerów Maltańskich, podobnie jak dzieci bawią się w rycerzy Jedi lub wojownicze żółwie Ninja). Można domniemywać, że i akcje charytatywne arystokratów przewyższają wszystko, co w tej dziedzinie robią tacy plebejusze jak Owsiak czy Ochojska. Jałmużna nabiera sło-dyczy, gdy rozdziela ją ręka zdobna w sygnet. Red. Komendołowicz rozczula się tym, że księżne, hrabiny i baronessy żyją jak większość rówieśników walczących o pozycję w bezpiecznym świecie klasy średniej. Arystokratyczne odnóża wbijają w dżinsy, rodową biżuterią obwieszają się tylko od wielkiego dzwonu. Świat zewnętrzny powinien jednak wiedzieć, z kim ma do czynienia. Kiedy ktoś do mnie zwraca się "księżno", staram się przyjąć to zwyczajnie – mówi żona Karola Radziwiłła, księcia i ordynata dawidgródeckiego (nie możemy przestać się delektować tym pysznym tytułem!). Arystokratyzm mają w genach. Cóż z tego, że ordynat utracił ordynację sto lat temu. Stefcia rozczula się do łez relacjonując, jak wysoko urodzone damy wraz z równie wysoko (niekiedy nawet wyżej) urodzonymi mężami heroicznie walczą o byt. Mąż Kasi, Stefan Potocki herbu Złota Pilawa, zarabia na kawałek chleba jako prosty dyrektor sieci hoteli. Sama Kasia zarządzała jak byle chamka firmą produkującą programy muzyczne dla Polsatu. Ostatnio uczestniczyła w realizacji ważnych projektów unijnych w Ministerstwie Gospodarki. Elżbieta Sobańska zajmuje się dekoracją wnętrz, ale jakby od niechcenia. Zawsze może liczyć na męża Michała, który prowadzi spółkę pod obiecującą nazwą Reprywatyzacja – odzyskuje skonfiskowane po wojnie dobra szlacheckie. Zdołał już odzyskać pałac Sobańskich w Guzowie. Katarzyna Radziwiłł reprezentuje ekskluzywną (jak wszystko w jej życiu) drukarnię belgijską, należącą do znajomych jej teściowej Nicole. To tajemnica wielu sukcesów życiowych arystokratów: sieć krewnych we wszystkich ważniejszych krajach europejskich. Kiedy Anna Ronikier, wtedy jeszcze Dembińska, pojechała na studia do Hagi, zakwaterowano ją w obskurnym akademiku. Błękitna krew się w niej burzyła, tak tam było ordynarnie. Niewiele myśląc, wzięła książkę telefoniczną i znalazła miejscowych Czartoryskich. Natychmiast ją stamtąd zabrali. Rodzina musi przecież trzymać się razem – wyjaśnia dama. Jeżeli ktoś na przykład straci pracę, to od razu mnóstwo krewnych będzie starało się mu pomóc. Jeśli prosty polityk czy urzędnik holuje gromadę pociotków, zarzuca mu się kumoterstwo i nepotyzm. Co innego arystokrata – on czyni to w imię rodowego obowiązku. Anna Ronikier czasem ma wrażenie, że arystokratyczni kuzyni przesadnie demonstrują swą wyższość nad resztą społeczeństwa. Niedawno dostała zawiadomienie o narodzinach kuzynki, w kopercie zaadresowanej hrabiostwo Ronikierowie. Zastanawiam się, co pomyślał listonosz – zwierza się hrabina. Nietrudno zgadnąć. Człowiek z gminu pomyślał prostacko: Chyba ich pogięło. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zawód onanista Duńczycy handlują życiem niepoczętym. Okazuje się, że interes można zrobić dosłownie na wszystkim. Maleńka Dania (5,3 mln mieszkańców) jest największym na świecie eksporterem... nasienia. Krowiego też, ale tym razem rzecz o ludzkiej spermie, którą duńskie firmy zasypały niemal całą Europę oraz wiele innych krajów i regionów. O powodzeniu duńskiego towaru zadecydowało głównie to, że oferta jest bogata i obejmuje zarówno nasienie ludzi rasy białej, wysokich, z niebieskimi oczyma i jasnymi włosami, jak i wszystkich innych poszukiwanych odmian i kombinacji. Ponadto Duńczycy gwarantują, że towar jest w najlepszym gatunku. Dzięki temu biorczynie nie muszą obawiać się ani wad genetycznych potomstwa, ani np. obecności wirusa HIV w nasieniu. Ważną rolę odgrywają też duńskie przepisy, które gwarantują, że dawca nie może uzyskać żadnych informacji ani o biorczyni, ani oczywiście o urodzonych przez nią dzieciach. Jednocześnie duńskie prawo bezwzględnie chroni dawcę nasienia przed ewentualnym domaganiem się poznania biologicznego ojca przez zrodzone z jego nasienia potomstwo. Kwestia ta nie jest tak oczywista, jak by się wydawało, bo np. przepisy norweskie i szwedzkie umożliwiają na życzenie jednej ze stron udostępnienie informacji o tym, kto był dawcą lub biorcą nasienia. Kilka lat temu pewna Szwedka wystąpiła do sądu o alimenty od dawcy. Ostatecznie obowiązek alimentacyjny wzięło na siebie państwo, jednak oczywiste jest, że takie żądanie doprowadziło do sporego popłochu i zamieszania wśród dawców. Duńskie prawo kategorycznie wyklucza możliwość domagania się alimentów od dawcy spermy. W Danii od kilkunastu już lat działa firma Cryos, która ma w swoich kartotekach 250 regularnie zmieniających się dawców. Chodzi o to, żeby nie dopuścić do urodzenia się zbyt dużej liczby dzieci będących potomstwem tego samego ojca. Pod względem liczby dawców firma Cryos jest największa na świecie. Mający swoją siedzibę w niedużym duńskim mieście Aarhus (100 tys. mieszkańców) Cryos na rynkach światowych występuje pod nazwą Scandinavian Cryobank. Firma sama decyduje o cenie sprzedawanych porcji nasienia kierując się w tym względzie prawami rynkowymi. Cryos sprzedaje swój towar do ponad 40 krajów, głównie europejskich, ale także do Afryki, na Bliski Wschód, do Azji oraz północnej i środkowej Ameryki. Roczne obroty Cryosa wynoszą w przeliczeniu ponad 7 mln zł. Nie jest to może zawrotna kwota, ale jeżeli weźmie się pod uwagę znikomą liczbę personelu i niepozorną siedzibę firmy, to wyniki ekonomiczne firmy należy uznać za nad wyraz przyzwoite. Największymi konkurentami duńskiego Cryosa są działające w USA cztery banki spermy: założony w roku 1986 Fairfax Cryobank, który ma 200 dawców; California Cryobank, rok powstania 1977 – 175 dawców; funkcjonujący od 1975 r. Xytex, który korzysta z usług 119 dawców, i powstałe na początku lat 70. Cryogenic Laboratories, które ma 110 dawców. Pozycja Duńczyków wydaje się niezagrożona. Amerykański towar rozchodzi się głównie w Ameryce Północnej i w Kanadzie. Na pozostałych rynkach zdecydowanie większym zainteresowaniem klientek cieszy się produkt duński. Także w samej Danii lekarze używają nasienia jedynie z firmy Cryos. Zgodnie z tutejszym prawem to lekarz mający pomóc bezpłodnej parze w uzyskaniu potomstwa decyduje o wyborze określonego typu nasienia kierując się w swoim postępowaniu informacją dostępną w odpowiednim katalogu oraz cechami etnicznymi i fizycznymi (np. kolor skóry, wzrost) rodziców. Przepisy stanowią, że w szpitalach państwowych takiej pomocy można udzielić jedynie parom heteroseksualnym, które zróżnych powodów nie mogą mieć dzieci. Zabieg taki jest bezpłatny. Prywatne duńskie kliniki oferują natomiast odpłatne wykonanie takiego samego zabiegu także kobietom samotnym i parom lesbijskim. Na Wyspach Duńskich prawie 4 proc. dzieci przychodzi na świat dzięki różnym metodom sztucznego zapłodnienia. Polacy zaś walą konia bez dochodowego pożytku. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Płatna miłość czterech kultur Kto się upasł na łódzkim festiwalu? Opisaliśmy nieudolność organizatorów i nierzetelność rozliczeń finansowych łódzkiego Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, podaliśmy nazwiska ("NIE" nr 42/2002). Rozdzwoniły się telefony, informatorzy peletonem przybiegli z informacjami. Prawda okazuje się sporo gorsza, niż opisaliśmy. * * * Z Czterema Kulturami zaczęto kręcić wcale nie w Łodzi, lecz w Warszawie. Pałacowo-eseldowski prezes Telewizji Polskiej S.A. Robert Kwiatkowski kończył wówczas swą pierwszą kadencję. Mówiło się, że będzie ona przedłużona. Gdy w czerwcu 2001 r. przyszedł do prezesa jego szef, czyli przewodniczący Rady Nadzor-czej TVP Witold Knychalski, z prośbą, by TVP wsparła jego stowarzyszenie i za jakieś tam gówniane pieniądze zrobiła w Łodzi festiwal – Kwiatkowski się zgodził. Bo jak tu przed mianowaniem odmówić szefowi? Drugim elementem w tej grze był lokalny przejaw inicjatywy. Impreza Knychalskiego musiała być mocno wspierana w Łodzi – mateczniku premiera Leszka Millera. Akurat w niełasce u szefa rządu znalazł się tam SLD-owski włodarz miasta, prezydent-ginekolog Krzysztof Panas, więc na propozycję Knychalskiego, by premierowi zrobić dobrze, odpowiedział gromkim "tak". I wraz z TVP, i stowarzyszeniem podpisał umowę powołującą festiwal. Zaraz potem otrzymał jakiś stołek wiceministra (akurat był wolny w ochronie środowiska – a że były prezydent jest myśliwym, więc się na przyrodę nadawał). Gdy przewodniczący Knychalski przyszedł do Leszka Millera z propozycją objęcia opieką tak wielkiego przedsięwzięcia, gwarantowanego przez największego polskiego telewizyjnego nadawcę i głęboko osadzonego w umiłowanej Łodzi, wrażliwemu premierowi łza się tylko w oku zakręciła, a potem w drugim. Wszak on dla Łodzi wszystko! I tak ruszyło. Dzięki temu patronowi, na złożoną przez Knychalskiego propozycję wsparcia łódzkiej inicjatywy, pozytywnie odpowiedzieli szefowie licznych spółek skarbu państwa. Nie odmówiły PZU, Orlen, PKO BP, Poczta Polska i KGHM Polska Miedź. Nic dziwnego, bo szefowie tych firm zarabiają swe wielkie pensje wyświadczając przysługi tym, którzy ich mianują. Co tam wybulić z każdej firmy te marne 1–2 miliony nie swoich złotych, kiedy premiera to ucieszy. A budżet państwa odchudzi niezauważalnie. Na przykład Orlen wcześniej wydał 300 tys. zł na bal arystokracji w Wiśniczu, oczywiście charytatywny. Szczodrość spowodował patronat Kwaśniewskiej. Osobliwa to dobroczynność czyniona z państwowej głównie kasy, z której pożywiają się przy okazji balujące snoby. * * * Wracamy do Łodzi. Był już więc zorganizowany trójkąt: organizator–władze lokalne–sponsorzy. Znaleziono nie najgorszych wykonawców, chociaż klepnięty w lipcu festiwal zaczął się już pod koniec września. Sama impreza była dosyć udana. Jeśli w robotniczej Łodzi wydaje się milion złotych dziennie, to już samo to ma imponujący wymiar. Przy takiej kasie każdy mógł się pożywić. Rzecz trzeba było przygotować bardzo szybko – do pracy wzięto więc wyżeraczy z TVP S.A. Ci przygotowali program festiwalu i zapewnili jego wykonanie korzystając z zaprzyjaźnionych agencji. Kosztowało to sporo drożej. Ale nie będziemy wtykali naszego wrednego nosa we wszystkie cudze kieszenie. Nie napiszemy więc, kto zainkasował 15–20 proc. prowizji od zleceń (niezła kwota przy 10 bańkach, prawda?). Nie napiszemy dlatego, że rozrzutność nie jest wielką sensacją, choć na dupie ważnego telewizyjnego dyrektora gacie mocno by się zatrzęsły. Pastwisko pieniężne było słabo pilnowane. Występ Carmina Burana z Niemiec – koszt 755 499 zł. Przy tym spektaklu żywiło się aż dwóch polskich organizatorów. "OLE TV" za niemiecki występ wzięło 25 tys. zł, a Art Pro Conters – "producent wykonawczy" – 110 tys. zł. W kosztorysie występu są tajemnicze pozycje, np. "zakup licencji Carmina Burana 50 000 USD". Co za licencja za 200 tys. zł, skoro płaci się za występ? – nie potrafiono nam objaśnić. Ubezpieczenie imprezy – 179 510 zł. Przez kogo? Od czego? Kogo ubezpieczano? Co z tego ogromnego przedsięwzięcia miał sam przewodniczący Witold Knychalski? Część festiwalowych imprez odbyła się w łódzkim klubie Jazzga, prowadzonym przez jego żonę (zresztą lokal całkiem niezły: lubujące jazz małolaty wyrwać tam można już za dwa piwa)! Podobno setki tysięcy złotych płynęły tam wprost z kasy państwowych firm – sponsorów bez pośrednictwa festiwalowej księgowości na imprezy artystyczno-bankietowe. Plotki są nie do sprawdzenia bez wglądu w księgowość firm, które imprezy sponsorowały, a te księgi są niedostępne. * * * Po cóż jednak było PSL-owskiemu przewodniczącemu Rady Nadzorczej TVP umizgiwanie się do premiera? Przecież jest od niego niezależny. Otóż w 2003 r. kończy się Knychalskiemu druga, więc ostatnia, kadencja w Radzie Nadzorczej TVP. Knychalski więc sobie zapewne wykombinował, że jeśli Leszkowi Millerowi, w mieście, któremu on patronuje, zrobi dobrze, to z pewnością ten poprze jego zabiegi o fotelik członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. A ważące decyzje zapadać będą już wiosną 2003 r., głównie głosami SLD w Sejmie i Senacie. Finał opisanych poczynań nie miał nic wspólnego z amerykańskim happy endem. Pomimo wielkiego i ważnego dla miasta Festiwalu Dialogu Czterech Kultur czerwony prezydent Łodzi z kretesem wybory samorządowe przerżnął, a na stołku zastąpiony został przez szefa ogólnopolskiego ZChN!!! (Kto pamięta jeszcze ten skrót?). Pomimo zainwestowania przez sponsorów wielkiej kasy Knychalski do dziś festiwalu nie rozliczył, przez co nadszarpnął swą wiarygodność u bardzo ostrożnego przewodniczą-cego SLD. Zresztą dlaczego Leszek Miller miałby popierać karierę działacza PSL, jeśli Jarosław Kalinowski kontestuje upragnioną przez SLD Unię Europejską i do tego niecnie zdradził rządowego koalicjanta na Mazowszu? * * * Przy tych wszystkich, mocno pogmatwanych wątkach, przewiduję jednak typowo polskie zakończenie: prezes ZChN Jerzy Kropiwnicki ochoczo poprze czerwony Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Pragmatyczni sponsorzy spółek skarbu państwa znów zgodzą się utopić w festiwalu miliony złotych. Szef TVP S.A. Robert Kwiatkowski – choćby za namową pałacu Prezydenta RP – przed referendum unijnym jednak o Knychalskiego zadba (ach te głosy PSL!) i festiwal zorganizuje. Sam zaś Leszek Miller w KRRiTV pewnie też będzie wolał wypróbowanego Knychalskiego niż jakiegoś nowego, ale zgoła nieznanego, kandydata PSL... I tak to, banalnie, sprawy się mają wysoko ponad kasą i jej rozliczaniem. Autor : Szymon Nowomiejski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poker rogacza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tatuś jak splunąć Skoro żyjesz, masz ślinę w ustach. Jeżeli ją masz, namierzą cię, więc nie pluj, połykaj. Musisz zacząć zastanawiać się nad każdym splunięciem na ulicy, powinieneś dopilnować, by odrzucony na przystanku pet spłynął do studzienki ściekowej. Jeżeli chcesz czuć się bezpieczny, spluwaj w chowaną do kieszeni chusteczkę (i pierz ją osobiście), pal wyłącznie przetrzymywaną w kieszeni fajkę, a już koniecznie zabieraj jednorazowy ustnik po dmuchaniu w alkomat. Jeżeli o to nie zadbasz, będziesz miał kłopoty. Ślina jest gorsza niż imię i nazwisko, adres, numery PESEL, NIPi grupa krwi razem wzięte. Apetyt na naszą ślinkę wykazał PiSuar w swoim projekcie nowelizacji procedury karnej. Kaczory chcą dodać do kodeksu postępowania karnego przepis, na podstawie którego będzie można pobrać odciski daktyloskopijne, włosy, ślinę, próby pisma, wykonać fotografię lub dokonać utrwalenia głosu. Czynności tych będzie można dokonać w celu ograniczenia kręgu osób podejrzanych bądź utrwalenia wartości dowodowej ujawnionych śladów. Trzeba przyznać, że udało się posłowi sprawozdawcy Ziobrze ukryć cel, jakim jest całkowita swoboda działania policji pod bardzo przemyślną przykrywką. W celu ograniczenia kręgu osób podejrzanych o przestępstwo zgwałcenia dokonane w Łodzi można by ślinkę pobierać wszystkim, łącznie z premierem i wyposażonym w narzędzie do takiego przestępstwa adwokatem Kernem. A dysponowanie wiedzą o kodzie genetycznym to wiedza do wykorzystania zawsze i w każdych okolicznościach. Co prawda projekt przepisu mówi o zniszczeniu próbek zbędnych w konkretnym postępowaniu, ale kto słyszał, aby policja dobrowolnie zniszczyła pozyskane wcześniej np. odciski palców. Kaczory świadomie wprowadzają do kodeksu zamęt pojęciowy. Bo z jednej strony mamy podejrzanego – osobę, której przedstawiono zarzuty i która ma zapisane w ustawie gwarancje swoich praw. Z drugiej jakiś mityczny krąg osób podejrzanych wyłonionych na zasadzie widzimisię prowadzącego śledztwo lub dochodzenie. Osoby wcielone do owego „kręgu” nie mają żadnych praw, bo o podejrzeniach, które ich dotyczą na ogół niczego nie wiedzą. Jest to świadomy zamiar projektodawców, którzy pragną powrotu procedury, w której organom ścigania wolno niemal wszystko i bez żadnej kontroli. Tak się buduje – wedle PiSuaru – skuteczność w ściganiu przestępstw. Teraz prokurator nie ma i już nigdy nie będzie miał swobody decydowania o tym, kto i ile czasu spędzi w areszcie. No, chyba że trzyma na garnuszku swojego własnego świadka koronnego. Trzeba mu więc zapewnić inne, nie mniej skuteczne środki dowodowe. Nie wszystkie dziedziny prawa inspirują ideologów polskiego prawa prawicowego do twórczych poszukiwań. O znowelizowanie kodeksu rodzinnego pod kątem wykorzystania osiągnięć nauki przy ustalaniu pochodzenia dziecka nie zatroszczył się ani minister Kaczyński ze swoim wice, Ziobrą, ani poseł Kaczyński ze swoim wice, Ziobrą. Tutaj panowie wolą tradycyjny proces z przepierką brudów, z zeznaniami świadków. Tak oto proste splunięcie w alkomat będzie mogło nas, niczym sprawcę wielokrotnych zgwałceń ze Świnoujścia, zaprowadzić na ławę oskarżonych. Ale nie będzie nas zmuszało np. do zapłacenia alimentów, bo prawica dba o rodzinę. Na swój opętańczy sposób. Autor : B.A. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W jednej z miejscowości powiatu przysuskiego tatuś podejrzany jest o seksualne molestowanie czterech córek. Z ich zeznań wynika, że w czasie pobytu matki w szpitalu tato dotykał ich intymnych miejsc i nakłaniał do wzajemności. Pakował im się także do łóżek mówiąc, że to normalne w rodzinie. Mężczyzna wyznał w prokuraturze, iż po pracy był tak zmęczony, że nie miał siły wyciągnąć własnej pościeli. To jest argument za bezrobociem. W. P. Stróże prawa z Tomaszowa Lubelskiego, wezwani w sprawie włamania do piwnicy w jednym z bloków w centrum miasta, z nadgorliwości zajrzeli do sąsiednich pomieszczeń. W jednym z nich znaleźli 10 tys. paczek papierosów, a w mieszkaniu na górze – kolejne 4 tys. Główna podejrzana w sprawie fajek z przemytu, właścicielka mieszkania i piwnicy, od 11 lat pracuje w urzędzie skarbowym. B. K. Biznesmen ze Słupska Jarosław T. po kilku tygodniach ukrywania się przed wymiarem sprawiedliwości został zatrzymany przez policję. Decyzją Sądu Okręgowego miał trafić do aresztu, aby odbyć przymusowe leczenie psychiatryczne, któremu nie chciał się poddać. Biznesmena zatrzymano na oddziale psychiatrycznym szpitala w Starogardzie Gdańskim, gdzie leczył się z własnej woli. Pod Kolumną Zygmunta w Warszawie oczekiwał na wycieczki szkolne ekshibicjonista. 49-letni pan rozchylał płaszcz i pokazywał wycieczkom, co ma król Zygmunt w rozporku. Nie zdołał uczennicom zaimponować. Bardzo przeżyła nieotrzymanie prezentu na urodziny od 78-letniej babci 22-letnia mieszkanka Brodnicy. W odwecie wdarła się pijana do mieszkania babci i bijąc, kopiąc, ciągnąc za włosy oraz dusząc wypominała babci, że zapomniała o urodzinach. Następnie przystawiła jej nóż do brzucha i zażądała wydania pieniędzy. Uciekła, zrywając jeszcze babuni na odchodnym z palca złoty pierścionek. Tak więc uzyskała prezent, a babcia więcej nie zapomni. Niedobrą babcię ma też 25-letni mieszkaniec Nowej Huty, który rozgniewany na to, że złożyła ona obciążające go zeznania na policji, topił ją w wannie. Staruszce udało się wezwać na pomoc sąsiadkę. Na policji wnuczek słusznie podkreślał, że to babcia sprowokowała go do takiego zachowania. Do kiosku spożywczego Mirosława W. na krakowskim Salwatorze włamali się złodzieje. Straty były nieduże – ok. 200 zł. Większe straty przyniosły sklepikarzowi kontakty z sądem, który za nieusprawiedliwioną nieobecność na rozprawie wymierzył mu grzywnę w wysokości 2,5 tys. zł. D. J. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rydzyk na widelcu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rury przechodzą na islam Cimoszewicz obnażony cd. Rządzący nami politycy mogliby tak sterować polską polityką zagraniczną, żebyśmy przynajmniej na niej nie tracili. Wiedzę potrzebną do tego mieli, ale sądząc po efektach polskiej polityki zagranicznej nie skorzystali z niej. Bo wiedza poszła z dyskami na śmietnik. Naftowy szlak Jesteśmy świadkami globalnej rozgrywki o władzę nad złożami ropy naftowej i gazu ziemnego. Według wszelkich prognoz, w ciągu najbliższych 10 lat popyt na ropę wzrośnie o co najmniej 30 proc. Stany Zjednoczone, Europa i Japonia coraz bardziej uzależniają się od dostaw tego surowca ze zdominowanej przez Arabię Saudyjską bliskowschodniej grupy dostawców OPEC. Kraje te zaspokajają obecnie 40 proc. światowego popytu na ropę naftową. Można się spodziewać, że do 2010 r. udział ten osiągnie poziom 55 proc. To niezwykle niebezpieczna perspektywa dla globalnego systemu finansowego opartego na dwóch systemach walutowych – euro i dolarze. Zyskawszy dominację, kraje OPEC będą mogły bez problemu zdestabilizować jeden z tych systemów. Groźba ta leży u podstaw tego, co obserwujemy po zamachu z 11 września: imperialnej polityki USA, walki z terroryzmem, okupacji Iraku oraz rosnącego zainteresowania mocarstw Azją Środkową. Globalne szachy Afganistan, Pakistan, Azerbejdżan, Armenia, Kazachstan i Turkmenistan znalazły się w centrum międzynarodowego zainteresowania. Na terytoriach ciągnących się wzdłuż Morza Kaspijskiego i w okolicach Kaukazu wykryto jedne z najbogatszych na świecie złóż ropy naftowej i gazu. Państwa tam leżące powinny być obrzydliwie bogate i szczęśliwe. Jest wręcz przeciwnie. To region skrajnej nędzy rządzony przez szemrane reżimy, targany wojnami etnicznymi i religijnymi. Wielcy tego świata traktują ten obszar jak gigantyczną szachownicę, na której przestawiają pionki. Wspólnicy i rywale Stanom Zjednoczonym i Europie zależy na jak najszybszym uruchomieniu dostaw ropy z Azji Środkowej. Całkowita produkcja w tym regionie może osiągnąć 3,4 mln baryłek dziennie. Trzeba tylko zapewnić bezpieczny transport surowca ze złóż do krajów konsumenckich. Najtańszym sposobem jest wybudowanie sieci rurociągów. Jak mówią eksperci, przy zapewnieniu spokoju w regionie uda się to zrobić w mniej więcej 10 lat. Wspólny interes USA i Europy nie oznacza oczywiście wspólnej jego realizacji. Przeciwnie – mocarstwa te zawzięcie konkurują. Niedźwiedź i wielbłąd Do rozgrywki włącza się Rosja, która ma nadzieję na odzyskanie swojej niegdyś dominującej pozycji w regionie. Zależy jej na budowaniu rurociągów na zachód przez Morze Czarne, Bałkany aż do Morza Śródziemnego. Niektóre państwa arabskie od przeszło ćwierć wieku robiły wszystko, żeby pozbawić Związek Radziecki, a później Rosję kontroli nad złożami ropy w Azji Środkowej. Robiły to rękami fana- tyków islamskich. Patrz: Afganistan i Czeczenia. Interes państw arabskich, a raczej islamskich jest dokładnie przeciwny do rosyjskiego. Wiąże się ściśle z projektem wybudowania gigantycznego ropociągu i gazociągu z Kazachstanu i Turkmenistanu przez Afganistan i Pakistan do Indii i Morza Arabskiego. To co najmniej 1000 mil rur; inwestycja warta 4,5 mld dolarów umożliwiająca transport miliona baryłek ropy dziennie. Jednak analitycy wskazują, że wziąwszy pod uwagę wysokie koszty i ryzyko, okazuje się, że prawdziwym celem projektu może być zahamowanie lub uniemożliwienie transportu większej części złóż ropy tego regionu alternatywnymi trasami. Co jest na rękę kierowanemu przez Arabię Saudyjską OPEC. Stary znajomy Z powodu oburzenia opinii publicznej w USA wywołanego działalnością ben Ladena i łamaniem praw człowieka przez reżim talibów amerykańska grupa firm naftowych Unocal musiała w 1998 r. (sic!) wycofać się z projektu budowy tej gigantycznej rury. A zatem już 6 lat temu najgroźniejszy terrorysta świata podpadł Ameryce. Udział większościowy w projekcie budowy rurociągu przechwyciła saudyjska firma Delta Oil, której partnerem jest grupa Półksiężyc Pakistanu. * * * Widać, jakie miejsce przypadło Polsce w międzynarodowym porządku. Jakże komiczny wydaje się nasz udział w okupacji Iraku. Cóż w ten sposób możemy zyskać? Nienawiść państw islamskich? Obowiązek zakupu F-16? Czy może naszych chłopców wracających z misji w plastikowych workach? A można by przecież myśleć o przyłączeniu naszego systemu rurociągowego do złóż kaspijskich. Polska mogłaby wiele zyskać. Nie tylko jako konsument tańszego surowca, ale jako kraj tranzytowy, o bezpieczeństwie energetycznym nie mówiąc. Trzeba jednak uzyskać akceptację Rosji i Ukrainy. Trzeba też zdobyć co najmniej neutralność państw arabskich. I przychylność państw regionu Azji Środkowej. W świetle naszej polityki zagranicznej pozostaje to jednak w kategorii mrzonek. Nam, pierwszemu wazeliniarzowi Ameryki, to nie grozi. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pokazany w "Dwójce" amerykański dokument "Wirus przemocy" próbował udowodnić, że telewizja powoduje dwukrotny wzrost przestępstw, bo bawiąc uczy ich popełniania. 86 proc. wszystkich zabójstw młodych ludzi na świecie dokonuje się w USA. Realizatorzy na siłę argumentowali, że to wszystko przez telewizornię. Tyle tylko, że pudło z pilotem jest w każdym zadupiu globu. Nie ma tam natomiast spluwy w każdej szufladzie. Ta amerykańska logika antytelewizyjna śmierdzi prochem. Prochem, który producenci pukawek obracają w zielone. * * * Discovery Channel we "Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie" nauczał tym razem o pani, która oddychaniem i zaciskaniem mięśni miednicy wprawiała się w seksualną ekstazę. Inteligentne społeczeństwo północnoamerykańskie ochoczo korzystało z tej wiedzy na specjalnych kursach, które przypominały zajęcia na oddziale chorych na padaczkę. Ale dzięki obejrzeniu tego programu nareszcie wiemy, że usiłująca się dotlenić, wyjęta z wody ryba z wywalonymi na wierzch ślepiami przeżywa orgazm. Uważamy jednak, że nie ma jak pierdolenie. Popularnonaukowe. * * * Parę tygodni temu na naszej granicy z Niemcami zdybano tira wyładowanego mosiądzem w kształcie łusek pocisków artyleryjskich. Miejscowy agent bezpieczeństwa wewnętrznego zacierał w "Wiadomościach" łapki i opowiadał, że jest na tropie międzynarodowych terrorystów, bo łuski jechały do portu w Antwerpii. Tymczasem teraz publiczna "Jedynka" w "Kronice kryminalnej" podała, że złom mosiężny kupiono legalnie i równie legalnie miał być przeto-piony w niemieckiej hucie. Tym razem ABW nic nie mówiła. Swoją drogą, szkoda, że w Lubuskiem nie ma elektrowni wiatrowych. Nudzący się wewnętrzni bezpieczniacy mieliby z kim walczyć. * * * Biznesmeni franciszkańscy złożyli wniosek o upadłość Telewizji Familijnej. Znaczy – ogłosili plajtę. Jedynym medium, które tego nie dostrzegło, jest ona właśnie, czyli TV Puls. Tam cały czas le-ciała plansza z inskrypcją następującą: Przyszłość TV Puls nie jest dziś pewna. Przyszłość TV Puls zależy także od poparcia widzów. Zamiast wypisywać głupstwa franciszkanie powinni uczyć się od fatera Rydzyka, który wie, że jak nie ma kasy, to trzeba emitować cegiełki dla stoczni. * * * Szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec we wszystkich telewizjach: Natowski pies powinien otrzymać garnitur nowych ostrych zębów, tak aby mógł ugryźć kogo trzeba i gdzie trzeba. Psa imperializmu ze sztuczną szczęką nie wymyślili nawet Chińczycy w dobie rewolucji kulturalnej. Jeśli TVP znów będzie ekscytować dzieckiem zagryzionym przez psa, ludzie zaczną podejrzewać, że to NATO wypróbowuje w Polsce swe nowe zęby. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miasto nieujarzmione Jedni gangsterzy sypią tak cieniutko, że inni gangsterzy lada dzień wyjdą z pudła. Wielokrotnie na łamach "NIE" krytykowaliśmy instytucję świadka koronnego. Opisywaliśmy sytuacje, w których ci wyjątkowo uprzywilejowani świadkowie załatwiali prywatne porachunki pomawiając osoby, z którymi mieli na pieńku, w tym policjantów, sędziów, prokuratorów. Wskazywaliśmy na przykładach, że konstruowanie oskarżeń wyłącznie na podstawie zeznań koronnych, bez poparcia ich twierdzeń innym materiałem dowodowym, będzie negatywnie weryfikowane przez sądy. Tak też się stało. Policja, a zwłaszcza funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego, od wprowadzenia w życie ustawy o świadku koronnym rozpoczęli łowy na kapusiów, którzy w zamian za bezkarność i zachowanie pochodzącego z przestępstw majątku byli skłonni wsypać kumpli z szajki. Na podstawie monologów skruszonych rzekomo gangsterów powstawały akty oskarżenia umiejętnie nagłaśniane w mediach jako sukcesy aparatu ścigania. Niech żyje Pruszków Wyrok, który zapadł w sprawie pruszkowskiej grupy towarzyskiej, trudno uznać za triumf sprawiedliwości. Wszyscy oskarżeni zostali skazani tylko za udział w nielegalnej, zorganizowanej grupie przestępczej. Bola dodatkowo skazano za posiadanie lewego dowodu osobistego, a innych bossów m.in. za przejechanie samochodem po stopie obywatela oraz za znieważenie strażnika miejskiego. Sąd uniewinnił pruszkowskich od zarzutów wprowadzenia do obrotu narkotyków w dużych ilościach, napadów, wymuszeń, zabójstw. Polskie prawo nie precyzuje terminu "zorganizowana grupa przestępcza". Można więc uznać, że chłopaki zbierali się w kupie, żeby wypić, zagrać w pokera, pociupciać i wymienić ploty. Skład orzekający w ograniczonym zakresie dał wiarę aż ośmiu świadkom koronnym. Jednemu w ogóle nie uwierzył, bo uznał, że kłamie. Proces ujawnił, jak wątły materiał operacyjny w sprawie największej i najgroźniejszej grupy przestępczej w Pomrocznej zebrała policja. Masa nieporozumień Głównym koronnym był Jarosław S., ksywa Masa, członek ścisłego kierownictwa grupy, sam umoczony w wiele poważnych przestępstw. Gdy w kilku artykułach podważaliśmy jego wiarygodność, zarzucono nam wspieranie mafii. Teraz okazuje się, że sąd uznał, iż Masa nie był w stanie udowodnić popełnienia przez jego kolesiów choćby jednego poważnego przestępstwa. Z tego powodu rok temu w Sądzie Okręgowym w Warszawie poważnie zastanawiano się, czy nie odesłać akt sprawy do prokuratury. Nieoficjalnie wiemy, że Ministerstwo Sprawiedliwości wywierało na sąd nacisk, aby tego nie czynić ze względu na tzw. oczekiwania społeczne. Wiarygodność Jarosława S. charakteryzują też inne epizody. Pod koniec 2000 r. zeznał on, że ówczesny szef warszawskiego oddziału CBŚ Piotr W. był gangsterską wtyką. Policjanta dyscyplinarnie wywalono z roboty, oskarżono i wsadzono do aresztu. Siedział rok. Dwa lata później Masa zeznał, że była na niego wywierana presja, by oczernić Piotra W., i odwołał wcześniejsze zeznania. Masa zeznał też, że pruszkowscy mafiosi dysponowali listą firm, które były nie do ruszenia, bo ich właściciele dobrze płacili lub umożliwiali nieformalne kontakty z niektórymi politykami. Szefowie tych firm mieli być powiązani z wierchuszką SLD. Pomówił niejakiego Bohdana T., że wziął od mafii szmal na kampanię przed wyborami prezydenta Warszawy. Zeznał, że sędzia Barbara Piwnik oraz Mieczysław Wachowski i Lech Falandysz łyknęli wziątki za załatwienie sądowych spraw po myśli gangu oraz za ułaskawienie Słowika. Jarosław S. opowiedział kilka podobnych rewelacji. Prokuratura nie zajęła się żadną z nich. Wyłączona jako osobny wątek sprawa przemytu kokainy, w której oskarżonym był Wańka, wykazała, że UOP i prokuratura nie weryfikowały zeznań koronnych, że UOP przez pół roku uczył jednego ze świadków w wynajętym hotelu, co ma zeznawać, a inni – nie tak dobrze przygotowani – mylili daty i fakty, a nawet kłamali. Wańka został uniewinniony od zarzutu organizowania i finansowania przemytu koki. Niewiniątka W ciągu ostatniego roku w sądach zapadło kilka innych wyroków na członków zorganizowanych grup przestępczych. W każdej ze spraw ciężar oskarżeń opierał się na zeznaniach koronnych, w każdej też wymierzone kary były nieproporcjonalnie niskie do stawianych zarzutów. Najbardziej spektakularna była sprawa gigantycznego przemytu spirytusu z Niemiec zorganizowanego przez gang Carringtona. Wszyscy oskarżeni otrzymali niskie kary pudła w zawiasach. Wyrok na kierownictwo gangu pruszkowskiego trudno uznać za sukces także z tego powodu, że praktycznie nienaruszone pozostały zdobyte bandyckim trudem majątki skazanych. Większość z nich garuje w areszcie od prawie trzech lat i nawet gdyby sąd drugiej instancji podtrzymał w całości wyrok pierwszej, do odsiadki pozostaje niewiele. Trudno przypuszczać, że na wolności zajmą się hodowlą boczniaków czy agroturystyką. Gadanie o końcu pruszkowskiej grupy jest więc raczej pobożnym życzeniem niż faktem. Po wyjściu bossowie będą chcieli odzyskać wpływy i terytoria zagarnięte przez konkurencję (w Warszawie głównie przez grupy Korka i Komandosa), dojdzie zatem do kolejnej wojny gangów, być może bardziej krwawej niż ostatnia. Zanim zakończy się rozprawa apelacyjna w sprawie pruszkowskich, ich główny pogromca, Masa, może mieć poważne kłopoty. Wznowiono śledztwo w sprawie zamordowania Wojciecha K., ksywa Kiełbasa, zastrzelonego w 1996 r. w Pruszkowie. Coraz więcej poszlak wskazuje, że w zamachu brał udział Masa. Udowodnienie mu uczestnictwa w rozwałce Kiełbasy spowoduje, że traci status świadka koronnego. Perła w koronie Obecnie mamy najwięcej świadków koronnych w całej Europie, prześcignęliśmy też USA. Powstała w ten sposób specyficzna kasta ludzi o brudnych rękach i nieciekawej przeszłości, podatnych na manipulacje i skłonnych do manipulowania innymi. Zadowoleni są tylko prokuratorzy i sporządzający statystyki policjanci. Jeszcze nigdy w dziejach naszej ojczyzny tak niewielu nie zrobiło tak wiele dla tak wielu. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Półcool Współpracownica francuskiego tygodnika komunistycznego „L’Humanite” poprosiła mnie o telefoniczny wywiad. Ponieważ się nie ukazał, drukuję nagrane pytania i odpowiedzi. – Wasz premier odszedł, następnemu brakuje głosów, prezydentowi spada, naród chce wyborów. Co się u was dzieje? – Wszystko normalnie. Posłowie nie chcą sami rozwiązać parlamentu, bo straciliby półtoraroczne swoje pensje. – Czy nie można ich przekupić, żeby sobie poszli i wszystko się nie waliło? – Podsunę to doktorowi Kulczykowi. – Kto to jest doktor Kulczyk? – Fachowiec. Nie mogę ani słowa więcej o nim powiedzieć. – Dlaczego? – Miałbym proces o obrazę. – Kto teraz w Polsce rządzi? – Królowa. – Co za królowa? – Królowa Polski. Czarnoskóra Żydówka pochlastana na twarzy żyletką. – Czy w tej sytuacji armia znów, jak w 81, nie przejmie władzy? – Wykluczone. Jedyne chwilami trzeźwe a uzbrojone oddziały urwały się z NATO, wyjechały do Iraku i teraz tam walczą. – Z kim? – Co za pytanie! Jak sama nazwa wskazuje, w Iraku nasze oddziały walczą z Irakijczykami. – O co one tam walczą? – O pokój, stabilizację, samostanowienie narodu irackiego. O demokrację też walczą, czyli o to, żeby rządziła ta szyicka większość, którą wystrzałowo okupują. – Mieliście w Warszawie Europejski Szczyt Gospodarczy. – Tak. Przyjechała Mongolia, Liechtenstein, Azerbejdżan, Litwa, Albania, Bułgaria, prawie cała więc Europa. – Czym on się skończył? – Dziwne pytanie. Bankietem. – Polska ma przecież kłopoty gospodarcze. – Wprost przeciwnie. – Jak to? – Gospodarka polska jest w rozkwicie. – Jakie są jego objawy? – Złoty spada, bieda rośnie, bezrobocie nie maleje, inflacja wkrótce ruszy. – Jakie jeszcze macie problemy społeczne? – Korupcja, pedofilia, narkomania, gruźlica i rozpad służb medycznych. – Dlaczego towarzysz wymienia te akurat problemy? – Wiążą się one ze sobą. Dzieci potrzebują forsy na narkotyki. Demoralizują więc dorosłych skłaniając ich do płatnej pedofilii. Ogołoceni ze środków pedofile masowo biorą łapówki, a jeśli którego nie warto korumpować, nieprzekupiony pedofil niedojada. Zapada przez to na gruźlicę i rujnuje służbę zdrowia. Nie ma zaś ona pieniędzy na leczenie ludzi, gdyż ledwie jej wystarcza na własne utrzymanie. – Podobno do władzy w Polsce idzie jakiś półfaszysta. – To są niecne pomówienia Żydów, masonów i plutokratów. Chodzi o szczerego patriotę i nawet swoistego demokratę, o człowieka wrażliwego na ludzką krzywdę. – Czy młodzież uważa, że on jest cool? – Lepper jest półcool. – I właśnie ten Lepper odbiera głosy towarzyszom postkomunistom? – Niewiadome są przyczyny, dla których większość odwróciła się od nas, komuny. Pomimo że kochamy Busha i Szarona, popieramy amerykański globalizm, walczymy z antyamerykanizmem zwanym terroryzmem, no i tradycyjnie jesteśmy za równością. Ale teraz już tylko w płaceniu podatków przez biednych i bogatych. – Dawni marksiści polscy zrobili się podobno pobożni. – Dużo w tym przesady. Bóg ich nie interesuje, raczej wierzą w prymasa i papieża. Były premier chętnie wpadał do Watykanu. Mówią, że po to, by dać Wojtyle na mszę za duszę Kuklińskiego. – Co to za jeden? – Prekursor postkomunizmu. Pierwszy z polskich komunistów przewerbowany do CIA. Teraz bardzo trendy. – Dlaczego lewica popiera u was bogatych? – Ponieważ ktokolwiek zgłaszał akces do lewicy, zaraz stawał się bogaty. – Czy to znaczy, że w Polsce biednych reprezentuje prawica? – Prawica też popiera posiadaczy. Tych trochę mniej bogatych niż lewica. – To kto reprezentuje biednych? – Biedni nawet sami siebie nie reprezentują, w zamian tylko się reprodukują. – Brakuje wam prezerwatyw? – Prezerwatywa to grzech. – Biedni boją się grzechów? – Biedni są zbyt leniwi, żeby wkładać kondomy. Z tego samego powodu oni unikają wielu grzechów. Wejdą więc do królestwa niebieskiego. To modny teraz kolor. – Czy nie boicie się, że młodzi a wykształceni wyjadą z takiego kraju? – Młodzi i wykształceni mówią, że wyjadą, a skoro mówią, że wyjadą, to można mieć pewność, że zostaną. – Co będzie z tą waszą Polską? – To co zawsze, a nawet jeszcze lepiej. Wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, więc znowu, tak jak w przeszłości, nie sobie samej, ale komuś innemu Polska przysparzać będzie największych kłopotów. – Proszę, żeby na koniec towarzysz w jednym zdaniu scharakteryzował sytuację w Polsce. – Giwałt byczo jest. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie wart kacap pałaca W Polsce lepiej być oszustem niż cnotliwym obywatelem podejrzanym o ruskie pochodzenie. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" z powieści Masłowskiej pod tym tytułem toczy się naprawdę. Bełcz Wielki jest wielki tylko z nazwy. W rzeczywistości wiocha położona na bagnistym pograniczu województw dolnośląskiego i lubuskiego mogłaby służyć do ilustracji kawału o miejscu, w którym zawracają komary. Jedyną rzeczą wielką w Bełczu Wielkim jest okazały pałac z rozległym parkiem. Jak wiele innych obiektów tego typu bełczański pałac znajduje się w stanie opłakanym, a gmina nie mogła przez całe lata znaleźć dla niego jakiegokolwiek inwestora. Bełcz Wielki wraz z pałacem znajdują się w gminie Niechlów, zarządzanej od 8 lat przez dzielnego PSL-owskiego wójta Jana Głuszko. W niechlowskiej gminie, znowuż wbrew nazwie, społeczeństwo z zamiłowaniem oddaje się chlaniu, tłumacząc swój ulubiony nałóg brakiem perspektyw i straszliwym bezrobociem. Gdy do wójta i Rady Gminy zgłosiła się Fundacja Bez Granic z podwrocławskich Domaszewic, inwestor gotowy inwestować w pałac i miejsca pracy – niechlowscy samorządowcy przyjęli go z otwartymi ramionami. Kierowana przez małżeństwo K. fundacja zamierzała za własne pieniądze wyremontować pałac i przekształcić go w niepubliczny zakład odwykowy dla alkoholików. Interes fundacji był pomyślany całkiem niegłupio – wbrew pozorom leczenie z trunkowego nałogu może być dobrym interesem. I nie chodzi tu jedynie o bogatych alkoholików płacących za swój pobyt. Opłaca się także leczenie z pieniędzy kas chorych oferujących ok. 130 zł dziennie na jednego delikwenta. Prawdziwe konfitury w branży odwykowej zjawią się jednak dopiero po wkroczeniu Polski do UE. We wspólnym rynku Pomroczna ma wielkie szanse stać się odwykowym eldorado, zwłaszcza dla Niemców. Wynika to po części z różnic w kosztach utrzymania, po części z faktu, że odwykówki zakłada się zwykle na zadupiu. Ponieważ plany "Bez Granic" wydawały się solidne, gmina Niechlów zdecydowała się podarować pałac fundacji. Ta miała pół roku na wykonanie remontu. Ale robót nie rozpoczęto. Ambitne plany państwa Ewy i Roberta K. niespodziewanie zburzyła policja i wymiar sprawiedliwości. Z tego co ustaliliśmy wynika, że małżeństwo przeholowało z inwestycjami w fundację. K. budowali jeszcze jeden dom odwykowy koło Wrocławia, brali kredyty poręczane na własnym majątku i kolejnymi pożyczkami usiłowali pospłacać poprzednie przedstawiając nieco kreatywne kwity o dochodach. W końcu banki pokapowały się i powiadomiły, kogo trzeba. W efekcie pani Ewa zamiast w pałacu, wylądowała w pierdlu, a z ukrywającym się panem Robertem bezskutecznie usiłuje porozmawiać policja. Podle naszej skromnej wiedzy, rozmowa jest nadal możliwa, gdyż założyciel "Bez Granic" granic Pomrocznej, jak dotąd, nie opuścił. Zanim jednak państwo K. popadli w tak ciężkie tarapaty zdążyli sprzedać pałac. Właścicielem kompleksu za ponad milion złotych stał się człek o z ruska brzmiącym nazwisku Kuraskin. Kuraskin chciał robić dokładnie to samo co K., tyle tylko, że miał na to własną kasę. We wstępny remont i dokumentację wsadził 300 tys. zł, gminie zaproponował od ręki zatrudnienie pięciu osób do prac porządkowych. Gdy jednak w niechlowskiej obłasti rozeszła się wieść, że pałac kupił Ruski w spokojnej okolicy zawrzało. Zwłaszcza, że termin ujawnienia się całej sprawy w niemiły sposób zbiegł się z nadchodzącymi wyborami samorządowymi. Umożliwiło to z kolei miejscowej jaczejce Samoobrony oskarżanie wójta i radnych o wszelkie możliwe narodowe zdrady i wyprzedaże. Wójt i rada licząca 18 radnych, wśród których przewagę stanowią radni z ugrupowań lewicowych tj. SLD i PSL (informacja z niechlowskiego serwisu www – przyp. A.K.) nie zamierzała ginąć w wyborach za pałac i za Ruskiego. Niechlowscy włodarze postanowili poszukać "prawdziwych" winnych. Pierwszym winnym okazał się Jarosław Duda, były wiceprezes PFRON. Ów Duda, facet cieszący się we Wrocławiu opinią dobrego fachowca od opieki społecznej i w ogóle, mimo swej platformiarskiej legitymacji partyjnej, nader uczciwego faceta (i z tego także powodu nieustannie podgryzany przez swych partyjnych kolegów za nie wchodzenie w rozmaite układy), zaproponował swego czasu niechlowskiej radzie założenie w pałacu niepublicznego ZOZ i polecił cieszącego się wówczas dobrą opinią Roberta K. Zdaniem Głuszki, to właśnie rekomendacja Dudy zadecydować miała o interesie z Fundacją Bez Granic. – Facet po prostu mnie oszukał – mówi o panu K. Duda – ale w przypadku K. nic nie wzbudzało większych wątpliwości, a teraz mnie szarpią w lokalnej prasie. Wersję tę możemy przyjąć za wiarygodną, gdyż Robert K. był rzeczywiście stałym bywalcem wrocławskich salonów i pozytywnym bohaterem publikacji w prasie. Negatywnym bohaterem stał się za to od razu i bez powodu Ruski – Kuraskin, którego reporterzy lokalnej "Panoramy Leszczyńskiej" nie potrafili w żaden sposób odnaleźć. Nam udało się to bez trudu, bo facet jest we Wrocławiu (i nie tylko) nader znanym biznesmenem. W rzeczywistości nie jest też Ruskim, więc odpada jedyna jego straszna wada, która spowodowała alarm. Jest obywatelem polskim rodem ze Lwowa od kilkunastu lat zamieszkałym w RP. Ma rozległe kontakty w całej, wschodniej i zachodniej Europie, obracając kasą, o jakiej w Niechlowie nikomu się nie śni nawet po nachlaniu organizmu. Jest cenioną postacią w nieformalnym klubie biznesmenów pochodzących z krajów dawnego ZSRR, a działających w Polsce. – W Polsce o nas wszystkich mówi się Ruscy i wszyscy widzą w nas tylko mafię – mówi jeden ze znajomych Kuraskina, emigrant z Białorusi. – Media taką nam robią opinię. Ale to Polska ma problem, bo w Rosji ma fatalną opinię. Rosyjski biznes inwestuje miliardy dolarów w Czechach, a Polskę omija, jak zarazę. Takie sprawy, jak z tym pałacem tylko tę opinię pogłębiają, tu już nikt złotówki nie zainwestuje – kończy. Dla ratowania tyłków wójt i radni zapowiedzieli, iż na drodze prawnej postarają się cofnąć akt darowizny dla Fundacji Bez Granic, czyli w konsekwencji zabrać pałac Kuraskinowi. Jest tylko mały szkopuł – Siergiej Kuraskin nabył pałac notarialnie. Dokument ten sporządziła najbardziej renomowana wrocławska kancelaria. Jest bardzo mało realne, by ręczący całym swym majątkiem (co prawda ubezpieczony na taką okoliczność) notariusz sprzedał dom, którego nie wolno było sprzedać. Gdyby błąd powstał z winy notariusza, on lub jego ubezpieczyciel musiałby oddać Kuraskinowi cały milion złotych plus odsetki! Zdecydowanie bardziej prawdopodobna wydaje nam się inna wersja – to sama gmina, wójt i radni dali dupy nie wpisując w hipotekę darowanego pałacu klauzuli o zakazie jego dalszego zbycia (klauzula taka to elementarne, powszechnie znane zabezpieczenie przy darowiznach i symbolicznych sprzedażach obiektów na cele społeczne), a teraz usiłują zwalić winę na Dudę, notariusza i Ruską mafię. To, że po awanturze z Kuraskinem nikt nie zechce już w Niechlowie zainwestować złamanej kopiejki nie spędza władzom gminy snu z powiek. Będzie to już wszak po wyborach, a ludność przywykła do bezrobocia. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miller może dwa razy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dobić Busha bo się rusza Amerykańskiego prezydenta ma dość nawet jego wojsko. W rozpoczętym tego lata sezonie polowania na Busha juniora i jego przewodników prowadzących go ku ideologicznym obsesjom niełatwo natrafić na coś wyjątkowego. Walą w Dablju media odreagowujące dwa lata samozakneblowania. Flekują go demokratyczni pretendenci do prezydentury. Ale otwarta krytyka „głównodowodzącego” opracowana przez elitę sił zbrojnych jest wymowna. „Washington Post” opublikował właśnie artykuł generała marines w stanie spoczynku Josepha Hoara (byłego dowódcy U.S. Central Command, centrali dowodzenia w bazie McDill Air Force w Tampie na Florydzie, z której kieruje się zamorskimi wojnami) oraz byłego pułkownika lotnictwa Richarda Klassa. Obaj są niezależnymi konsultantami bezpieczeństwa narodowego. Konstytucyjnym obowiązkiem prezydenta USA – stwierdzają autorzy – jest nie poprawa sytuacji w Iraku, lecz ochrona interesów i obrona bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Czy Ameryka po wojnie z Irakiem jest bezpieczniejsza, jak utrzymują przedstawiciele administracji waszyngtońskiej? Wedle naszego osądu nie jest – deklarują Hoar i Klass, pisząc: Twierdzenie, że Ameryka jest obecnie bezpieczniejsza, oparte jest na dwóch założeniach. 1. Irak nam zagrażał i ta groźba została wyeliminowana. 2. Wojna nie zwiększyła zagrożenia ani nie zrodziła nowych jego źródeł. Uważamy, że oba są nietrafne. Husajn, jak się coraz wyraziściej okazuje, był bezpiecznie izolowany i skutecznie kontrolowany. Zagrożenie, jakie rzekomo stanowił, zostało ogromnie wyolbrzymione. To wojna iracka uczyniła nasz kraj mniej bezpiecznym. Autorzy wymieniają sześć przyczyn tego stanu rzeczy. Siły zbrojne USA są przeciążone do granic wytrzymałości. W przypadku kryzysu na Półwyspie Koreańskim lub gdzie indziej możliwości interwencji byłyby bardzo ograniczone. Ta sytuacja trwać będzie najprawdopodobniej jeszcze kilka następnych lat. Inwazja iracka zaangażowała siły potrzebne do zwalczania terroryzmu. W Afganistanie zmartwychwstał Taliban i zagraża prozachodniemu rządowi w Kabulu. Oddziały ben Ladena dokonały przegrupowania i mobilizacji. Okupacja Iraku drenuje z budżetu fundusze, które miały być przeznaczone na kluczowe projekty antyterrorystycznego zabezpieczenia kraju. Jeśli Husajn istotnie posiadał broń masowego rażenia, może się ona teraz znajdować w rękach terrorystów. Irak, który stworzyliśmy, jest krajem bez władzy państwowej; nikt nie panuje nad niczym. Granice nie są zabezpieczone, terroryści z całego świata arabskiego ciągną tam, by wziąć odwet na Ameryce. Irak stał się żyznym terenem rekrutacyjnym i poligonem treningowym al Kaidy. Amerykański woluntaryzm i nieliczenie się ze zdaniem innych owocuje rozgoryczeniem naszych sojuszników i osłabieniem związków z nimi, podcina też podstawy ONZ. Do najbardziej palących zadań należy odciążenie armii USA w Iraku, przekonują Hoar i Klass. Skoro nie ma możliwości lub woli poczynienia politycznych kompromisów, które zapewniłyby mandat oenzetowski i międzynarodowy w Iraku, należy powołać pod broń więcej oddziałów rezerwy i Gwardii Narodowej. Należy też zaprzestać przymusowego wydłużania kontraktów członkom sił stacjonujących w Iraku. Trzeba jak najszybciej przekazać władzę krajowcom, by zredukować udział wojsk amerykańskich i zmniejszyć wrogość, która się na nich koncentruje. Musimy zmienić sposób widzenia, przestać traktować Irak jako centralny front walki z terroryzmem – konkluduje dwójka militarnych ekspertów. Profesjonalni wojskowi byli od początku przeciwni irackiej awanturze, ale rzadko mówili o tym otwarcie i publicznie. Ci w czynnej służbie z powodów dyscyplinarnych, ci w stanie spoczynku – z lojalności. Wyważona wypowiedź Hoara i Klassa, którą cechuje wyprana z akcentów politycznych rzeczowość – jest bardzo znacząca. Może da do myślenia gloryfikującym Busha władzom polskim. Miłość polityczna bywa gorąca, ale nie powinna być ślepa. Nie ma najmniejszych podstaw, by sądzić, że ten głos rozsądku zmieni coś w mentalności amerykańskich neokonserwatystów. Są obsesyjnie zaangażowani w uzasadnianie słuszności wojny. Ostatni wynalazek Pentagonu, to prokurowanie listów żołnierzy słanych z Iraku do redakcji gazet w USA, w których wyrażają oni dumę ze swych dokonań oraz potępiają media za ich niedostrzeganie. Listy wychodzą spod sztancy, a rodziny za cholerę nie rozpoznają charakteru pisma najbliższych. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna TV Puls w publicystycznym programie "Polak, katolik, obywatel" zrelacjonowała nasiadówkę aktywu Akcji Katolickiej. Debatowano nad mediami, polityką i Business Center Clubem. Po wypowiedziach Iłowieckiego, Piechocińskiego i bepe Jareckiego konstatacja jest prosta. Jest za mało mediów przykościelnych, za mało kuriewnych polityków i za mało katolickich biznesmenów. Z tego, co powiedział szef AK, można wywnioskować, że kapitalizm jest dobry wtedy, gdy owieczki obrastają runem i jest je z czego strzyc. * * * Do tego, by wiedzieć, że media wiszą na pasku reklamodawców, nie trzeba oglądać w TVN "Kropki nad i". Ale ponieważ od jakiegoś czasu wszystkie reklamy są związane z piłką kopaną, to naturalną koleją rzeczy media musiały nadmuchiwać futbolowy balonik. Teraz balonik pękł, więc zamiast Wołka Monika Olejnik mogła zaprosić trzech tenorów socjologii: Śpiewaka, Krzemieńskiego i Czapińskiego, by pogadać o piłkarskim kacu. Sprawdził się tylko Śpiewak, który powiedział, że budżet nie straci, bo Polacy zamiast pić ze szczęścia uwalą się ze smutku. Monika liczyła, że po meczu z Portugalią zaczniemy się prać na ulicach jak Ruscy. Nie praliśmy się, socjologowie nie mieli o czym mówić. Mówili więc o Lepperze. Bo Lepper jest dobry na wszystko. * * * Reszczyńskojęzyczny "Serwis Pulsu" z braku materiałów dziennikarskich poskarżył się na Prokom, że nie chce w TV Familijnej utopić kolejnych kilkudziesięciu milionów. Nie chce, mimo że sąd mu kazał. Swoją drogą podoba nam się taki wolny rynek, w którym prawo zmusza kogoś do wyrzucania pieniędzy w błoto. * * * Nasze ulubione Pulsowe "Otwarte studio" było o celibacie. Zaczęło się nawet z sensem, bo Jacek Łęski powiedział, że Kościół kat. celibat wprowadził ze względów ekonomicznych, by po księżach dziedziczyła kuria, a nie żony i potomstwo. A potem latały już tylko kwiatki typu "celibat to powołanie do płodności w innym wymiarze" i "medycyna nie zna przypadku choroby spowodowanej abstynencją seksualną". Widocznie psychiatria i seksuologia, które żyją z leczenia takich przypadków, nie są dziedzinami medycyny? Broniony jak niepodległość celibat jakoś nijak nie przeszedł w płodność intelektualną zaproszonych do programu księży i zakonnic. Dlatego poważnie zastanawiamy się, czy notek z "Otwartego studia" nie przerzucić do działki "Oto słowo czarne". * * * Katarzyna Kolenda-Zaleska z "Wiadomości" Kwiatkowskiego w dzień popisów Leppera w Sejmie wygłosiła w wieczornym wydaniu antylepperiadę, która dorównywała żarem artykułom piętnującym niegdyś odchylenie nacjonalistyczno-prawicowe Gomułki, czy zdradę obozu postępu i pokoju przez łańcuchowego psa imperializmu – marszałka Tito. Podoba się nam, że w TVP pracują ludzie tak ideowi. Chcielibyśmy jednak, by na początku czerwca nie opowiadała telewidzom, że wybory samorządowe będą za kilka tygodni, bo w odróżnieniu od sprawozdawczyni parlamentarnej wiemy, na kiedy wyznaczono ich termin. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Unią i Pracą ludzie się bogacą cd. Państwowe przedsiębiorstwa za sprawą książątka z Unii Pracy tracą miliony. Przygląda się temu bezczynnie wojewoda z SLD. Jak koalicja to koalicja. Były baron Unii Pracy z pomorskiego Tomasz Maszynowski siedzi w areszcie w Gdańsku. Pisaliśmy o nim dwukrotnie – kiedy jeszcze nie siedział („NIE” nr 48/2003) i kiedy już go posadzili („NIE” nr 8/2004). Maszynowski został w 2000 r. prezesem państwowej Agromy. Podpisał niekorzystne dla przedsiębiorstwa umowy, w wyniku których z firmy wyszło 8 mln zł i już nie wróciło. Tym właśnie zajmuje się prokuratura. O tym pisaliśmy. Prokuratura zajmuje się także działalnością Maszynowskiego w PKS w Gdyni, gdzie był zarządcą komisarycznym. Podpisał on umowę ze spółką Oktan, w myśl której PKS najpierw wydzierżawił Oktanowi swoją stację paliw, a następnie w Oktanie kupował paliwo do swoich autobusów. Od 10 do 30 proc. drożej. Dodajmy, że Maszynowski był w radzie nadzorczej spółki Oktan. O tym też obszerniej pisaliśmy. Działalność Tomasza Maszynowskiego na szkodę PKS mogła być zdecydowanie krótsza i przynieść mniej szkody, gdyby na czas zareagował wojewoda pomorski Jan Ryszard Kurylczyk, który w tym akurat przedsiębiorstwie powołuje i odwołuje zarządców komisarycznych. Wojewoda sprawę olał, choć o szkodnictwie Maszynowskiego doskonale wiedział. Ludmiła Surkont, przewodnicząca OPZZ w PKS w Gdyni, wkurwiona tym, że Tomasz Maszynowski, namaszczony przez wojewodę zarządca, niewiele dla firmy robi, a wręcz przeciwnie, uczynił sobie z zakładu źródło dodatkowych prywatnych profitów, udała się na skargę do Rady Powiatowej OPZZ w Gdyni. Jakoś tak na początku grudnia 2001 r. Przyniosła ze sobą spisane zarzuty przeciwko Maszynowskiemu. Było ich dokładnie 37. Jan Gumiński, przewodniczący Rady Powiatowej OPZZ w Gdyni, panią Ludmiłę wysłuchał, pokiwał głową, kazał sekretarce spisane ręcznie zarzuty przepisać na maszynie. Napisał też od siebie, że z całą stanowczością i odpowiedzialnością stwierdza, że pan Maszynowski nie jest właściwym partnerem dla SLD i wyrządzi więcej zła niż dobra. Zakończył też prośbą, aby Pan Wojewoda podjął niezbędne działania w celu odsunięcia... Gumiński pismo podpisał, postawił pieczątkę i wojewodzie wysłał. Pismo przewodniczącego OPZZ do wojewody trafiło 15 grudnia 2001 r. Pięć dni później wojewoda podjął decyzję, aby Tomaszowi Maszynowskiemu przedłużyć kadencję zarządcy komisarycznego o kolejny rok, do grudnia 2002. W grudniu 2002 przedłużył mu o kolejny rok. Gumiński zaś dostał z Urzędu Wojewódzkiego dwa pisma. Jedno 18 lutego 2002 r., że zarzuty są na tyle złożone, że wymagają szerszych wyjaśnień i analiz. Zaś 30 kwietnia 2002 r., że szereg uwag nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości. * * * Wojewoda nie wyciągając żadnych wniosków ze skargi związkowców założył najwyraźniej, że sprawa rozejdzie się po kościach. Nie rozeszła się. Do działalności Tomasza Maszynowskiego zastrzeżenia ma prokurator, a wiele uwag znalazło potwierdzenie nie tylko w rzeczywistości, ale i w dokumentach. Kto zatem jest współodpowiedzialny wraz z Maszynowskim? Wojewoda pomorski Jan Ryszard Kurylczyk. I co? I nic. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Facher macher Rafał Rost pracował w Kopeksie, ale przestał, bo naraził firmę na wielomilionowe straty. Dziś z poręczenia Andrzeja Szarawarskiego jest tegoż Kopeksu prezesem. Niedługo pewnie zostanie właścicielem. Po eseldowskich czystkach w ramach TQM, Total Quality Menagement, mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. Ludzie Millera w firmach utrzymywanych przez podatników zainstalowali swoich menedżerów. Największych i najuczciwszych specjalistów. Oto jeden z nich: Rafał Rost, prezes państwowego przedsiębiorstwa Kopex S.A. W Kopeksie państwo jest większościowym udziałowcem. Posiada 80,6 proc. kapitału akcyjnego spółki. Kopex powstał w 1961 r. jako generalny dostawca obiektów i urządzeń górniczych. 10 lat później firma handlowała już usługami, licencjami, konsultingiem i całym węglowym know-how. Podpisywała kontrakty w 30 krajach wszystkich kontynentów. Miała potencjał i robiła kasę. Kopex był również organizatorem przetar-gów międzynarodowych dla górnictwa i energetyki na inwestycje finansowane przez Bank Światowy. Dzięki ruchom transformacyjnym Kopex jest także znaczącym w regionie sprzedawcą samochodów marki Honda z własną bazą serwisową. Firma zatrudnia ok. 500 osób, w tym ponad połowę w swoich oddziałach za granicą. Byłoby czadowo przejąć od państwa za grosze taki Kopex. * * * Rafał Rost swoją karierę rozpoczął w Kopeksie jako handlowiec. W spółce przepracował jakieś 20 lat. Awansując doszedł do pozycji dyrektora Biura Handlowego. Potem Rost długo nie chciał już awansować. Nic dziwnego. Jako spec handlowy zawarł kontrakty, których smród ciągnie się za Kopeksem do dziś. Zlustrujmy niektóre z nich. Kontrakt z Rosją na dostawę maszyn. Polskie firmy wyprodukowały maszyny (¸ propos: Kopeksowi do życia potrzebne są firmy produkujące to, czym Kopex później handluje. Niektóre z tych firm żyją z kolei tylko dzięki zamówieniom z Kopeksu. Spółka stała się więc klasycznym pośrednikiem), Kopex opchnął Ruskim polskie maszyny za 4 mln dolców, za które do dziś nie chcą zapłacić. Zakwestionowali ważność umowy, którą podpisał z nimi dyrektor handlowy Rost, nie mając do tego prawa. Zgodnie ze statutem firmy kontrakty o wartości powyżej 1,5 mln zielonych mogą podpisywać tylko członkowie zarządu. Skąd Ruscy wiedzieli o tym kruczku i dlaczego Rost bezprawnie podpisał umowę? Kontrakt nr 2 z Ruskimi. Wartość – 1,7 mln waszyngtonów. Rost znowu podpisał dupną umowę. Tym razem poszło nie o cenny podpis, ale o złom transportowany z Rosji do Stambułu. Złom skonfiskowali Ruscy na Morzu Azowskim. Okazało się bowiem, że Kopex zahandlował złomem należącym do innej firmy. Na tej transakcji, dzięki Rostowi, Kopex dostał w dupę na 200 tys. dolarów. Ktoś jednak zyskał. * * * Po takich sukcesach dyrektora Rosta zesłano do Rumunii. Tam też szybko się zaaklimatyzował. Wraz z kumplem otworzył piekarnię, której współwłaścicielem jest do dziś. Zamiast Kopeksu na rynek rumuński wprowadził firmę Metropak z Legnicy. Metropak był pośrednikiem Kopeksu we wszystkich transakcjach i zgarniał przy tym większość kasy. Po jakiego wała pośrednikowi pośrednik? Właścicielem Metropaku był Rafał Rost. Tylko w jednym rumuńskim kontrakcie Rostowy Metropak nie uczestniczył. Szło o sprzedaż koksu dla Huty Calan. Towar sprzedano firmie, która tuż po podpisaniu kontraktu i otrzymaniu dostawy koksu zbankrutowała. Forsy z transakcji Kopex nigdy nie zobaczył. * * * Po desancie rumuńskim na Rosta nasłano kontrolę, której wyniki były niewesołe. Rost odszedł z Kopeksu, ale zaraz znalazł zatrudnienie w dziale zaopatrzenia Rafako, spółki produkującej kotły. Z Rafako też szybko odszedł, w dodatku w niejasnych okolicznościach. Po Rafako Rost znalazł zatrudnienie w spółce Fasing S.A., u jedynego producenta łańcuchów ogniwowych dla przemysłu górniczego. Brzmi to chujowo, ale w praktyce Fasing jest monopolistą i trzepie kasę. Zarabia 1,5–2 mln zł netto rocznie. Fasing to prawdziwy diamencik w górniczym gównie, o czym doskonale wie Rost i wielu innych śląskich bonzów. Większościowy pakiet akcji Fasingu należy do spółki Karbon 2, która z kolei zależna jest od Kopeksu. I teraz uwaga! Nagle, tuż po wygranych przez lewicę wyborach, Rafał Rost, wypierdalany za przekręty nawet przez awuesiarzy, zostaje prezesem Kopex S.A. Na stołek wsadza go za podpisem ministra skarbu Wiesława Kaczmarka Andrzej Szarawarski, śląski wiceminister skarbu. Tuż po objęciu funkcji Rost zostaje oskarżony przez "Puls Biznesu" o tworzenie fikcyjnych rezerw, co ma z kolei doprowadzić do obniżenia wartości firmy. "Puls Biznesu" sugeruje, że ktoś ma ochotę zakupić od państwa (podatników) Kopex za psią forsę. Firma mająca dostęp do światowych rynków zanotowała bowiem zajebiste straty. Po raz pierwszy od 40 lat. Prezes Rost dobrał sobie również odpowiednich współpracowników. Szefem ds. eksportu w Kopeksie mianował Romana Dembka, oskarżonego przez prokuraturę o wyłudzenie 20 mln zł z Centrozapu S.A., innej śląskiej firmy, niegdyś także państwowej. Gdyby się udało przejąć Kopex, to wraz z nim pod nóż Rosta i jego mecenasów pójdą także inne spółki zależne od Kopeksu, między innymi wspomniany Fasing. Wystarczy tylko przejąć kontrolny pakiet akcji skarbu państwa. Tak się składa, że Ministerstwo Skarbu zastanawia się nad jego zbyciem, o czym wiemy nieoficjalnie, ale z samego ministerstwa. Wiemy też, na ile wyceniono wartość Kopeksu. Cenę zaniżono prawie czterokrotnie. Jeśli macie odruch wdupnokopny wobec prezesa Rafała Rosta, bo zdaje się wam, że jest łapówkarzem i kombinatorem, to przy całym szacunku dla sprytu prezesa, sam nie wsadził się na ten stołek. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wielki cyc i nic W sypialni Ciccioliny włochata, różowa wykładzina pieści stopy. Najważniejsze w sypialni jest oczywiście łóżko. Obszerne, wygodne, ze złotymi poręczami i białym, wielkim, tiulowym baldachimem. Prześwitujący tiul pobudza wyobraźnię, tak jak lustra na ścianach. Rozkładamy się na Cicciolinowym łóżku, by obejrzeć album "Wspomnienia – Opowieść fotograficzna mitu", który Ilona Staller właśnie wydała we Włoszech. Jako wydawca ma nadzieję, że książka sprzeda się, bo musi zarobić na adwokatów. Jeff Koons – jeden z najlepiej zarabiających artystów współczesnych (jego rzeźba z porcelany przedstawiająca Michaela Jacksona z małpką pobiła rekord na aukcji Sotheby’s: 6 mln dolarów – przyp. red.) i przy okazji były mąż Ciccioliny – wydał jej śmiertelną walkę do ostatniego centa. Sąd skazał Staller na grzywnę 50 tys. euro za szkody na rzecz jego wizerunku. Niechętnie rozmawia o szczegółach sprawy i opowiadając o mężu cenzuruje się bardzo. Uprzedza: – Koons opłaca rzecznika prasowego, którego jedynym zadaniem jest śledzić media i zbierać to, co o mnie piszą. Tłumacze robią przekłady. Jak tylko coś powiem przeciwko niemu – od razu idzie z tym do sądu. Ojciec Koons nadal nie może pogodzić się z wyrokiem włoskiej Temidy, która w tym kraju bez wątpienia jest kobietą (byłej gwieździe porno przyznano prawo opieki nad dzieckiem, a jemu regularne widzenia – "NIE" nr 25/98, "Łechtaczka jak pędzel"). Chce, aby niespełna dziesięcioletni Ludwik wychowywał się w Ameryce. Wynajął najlepszych adwokatów i poruszył Kongres amerykański. Republikanin Nicky Lampson rozpoczął internetową wyprawę krzyżową przeciwko matce-pornografce. Adwokaci wnieśli w lipcu 2002 r. pozew o orzeczenie psychiatryczne stanu chłopca. Może ono zmienić wyrok. Gdyby tak się stało – Staller nie zobaczy syna, dopóki nie osiągnie on pełnoletności. Nie ma prawa wjechać do USA (za spalenie amerykańskiej flagi oraz za nielegalne przekroczenie granicy i kidnaping). – Wpuścili nawet Arafata. Tylko ja jestem czarną owcą – komentuje. Ach, te chłopy... W rogu Cicciolinowego łóżka z baldachimem siedzi pluszowy misiek – jedyny wierny samiec, który jest z nią od dzieciństwa. Nie zdradza, nie oszukuje, nie wykorzystuje. W albumie "Wspomnienia – Opowieść fotograficzna mitu" wśród setek fotografii są też zdjęcia z pierwszego ślubu. Ona w welonie do ziemi, jeszcze z ciemnymi włosami, on z baczkami i tym głupkowatym wyrazem twarzy, jaki zwykle mają mężczyźni zaciągnięci przed ołtarz. W 1970 r., gdy zaczynała w Budapeszcie jako modelka, poznała hojnego Włocha starszego o 23 lata. Wymarzony królewicz na białym koniu powiózł ją w siną dal. – Przez kilka miesięcy wegetowaliśmy w małym pokoiku, bez łazienki i bez TV, na przedmieściach Mediolanu. Przy życiu trzymała mnie nadzieja, że zostanę sławna i bogata. Wróciłam do zawodu modelki. Mąż zgodził się na rozwód, pod warunkiem że ja zapłacę. W Wiecznym Mieście, na którego podbój wyruszyła w 1974 r., Cicciolina poznała Riccarda Schicchi – czyli mężczyznę, który zrobił z niej tą, kim jest (wtedy młody, ubogi fotograf, lubiący pstrykać nagie dziewczyny, dziś król włoskiej pornografii). – Trafiam zawsze na fatalnych mężczyzn, którzy mnie oszukują – zwierza się. – To nie ja ich wybieram, lecz oni mnie... Nie rozmawiają od 12 lat, choć mieszkają w tej samej willi z basenem w ekskluzywnej dzielnicy Loggiata. Staller z synem zajmuje ostatnie widokowe piętro. Pornograficzna spółka Diva Futura – resztę. Z byłym przyjacielem i menedżerem, byłą gwiazdę porno łączą już tylko procesy. – Moje zarobki trzymał Schicchi i jego matka. Gdy postanowiłam skończyć z porno i wyjść za Jeffa, zrobił wszystko, by zostawić mnie bez grosza. Teraz Jeff, zaślubiony z pompą w 1991 r., obiecuje, że nie spocznie, aż z byłej żony nie zrobi żebraczki. Masturbacja i Saddam Na widok Ciccioliny w parlamencie Fellini powiedział, że jest ona "marzeniem sennym" społeczeństwa włoskiego. Nie snem erotycznym wywołanym pożądaniem, lecz czymś, co tkwi w każdym tak głęboko, że wraca w podświadomości. Dziewczynka-demon przybyła z komunistycznego kraju na podbój Wiecznego Miasta, w którym królował papież – była snem o sławie, sukcesie i pieniądzach. Cicciolina wykazywała zawsze słabość do polityki. Już w 1979 r. założyła swoją zieloną Listę Słońca i domagała się wolnej miłości, podatku od samochodów, bo zatruwają powietrze, oraz praw dla zwierząt; protestowała przeciwko energii nuklearnej, wojnie, wiwisekcji i futrom. Gdy trafiła do więzienia za czyny lubieżne po objazdowym show "Słodkie kształty", we Włoszech wybuchła rewolucja obyczajowa. Cicciolina robiła striptiz, kładła się na scenie i masturbowała gigantyczną, sztuczną ręką. Przedstawienie kończyła oddając się widzom. Policjanci najpierw obejrzeli spektakl, a dopiero potem zakuli ją w kajdanki. Po pobycie w więzieniu, które ją rozsławiło – Joanna d’Arc wolnego seksu rozpoczęła kampanię wyborczą z Partią Radykalną. Walczyła o swobody obyczajowe, prawo do rozwodu i aborcji. Jeździła naga po Rzymie czerwonym, odkrytym Jeepem kierowanym przez młodzieńca z brodą i koroną cierniową na głowie. W kampanii pomagały jej koleżanki z "Diva Futura" – Moana i Ramba. – Wciągać brzuchy, piersi na wierzch! – komenderowała, gdy podjeżdżały pod parlament 15 czerwca 1987 r. Podczas pięcioletniej kadencji złożyła 12 projektów ustaw. Proponowała: rewizję norm dotyczących pornografii i aktów obscenicznych; prawo dla więźniów do życia uczuciowego; stworzenie parków i hoteli miłości, aby zakochani nie musieli gnieść się w samochodach; relegalizację prostytucji i zmianę ustawy Merllin zamykającej domy publiczne; wychowanie seksualne w szkołach; zakaz produkcji i sprzedaży wszelkiej broni. Radziecka "Prawda" pisała, że jest z niej więcej pożytku niż z Włoskiej Partii Komunistycznej. "Osservatore Romano" – że jest agentem KGB. W 1991 r. zagłosowała razem z radykałami, będąc przekonana, że wszyscy posłowie tej partii głosują przeciwko atakowi na Irak i wojnie w Zatoce Perskiej. Po fatalnej pomyłce niepoprawna pacyfistka oddała legitymację i założyła własną Partię Miłości. Kongres odbył się w walentynki. Sekretarzem został Schicchi, a skarbnikiem – jego mama. Jeśli nie ja – to kto? Ilona Staller próbowała ostatnio podbić również węgierski parlament, ale sprawie towarzyszyły skandale, o których mówi niechętnie. W tegorocznych wyborach samorządowych we Włoszech kandydowała natomiast na prezydenta Monzy, znanej z toru wyścigowego Ferrari. Start z listy wolnościowców zaproponował jej niejaki Giorgio Grasso – jak się okazało – skazany wyrokiem sądu na dwa lata za oszustwa. Grasso sfałszował podpisy wyborców na liście z poparciem. Fotografował się z kandydatką i pokazywał w telewizji – choć był poszukiwany przez policję od pięciu lat. Pech jednak w tym, że głosy, które zebrała Staller, przyczyniły się do porażki kandydata Berlusconiego. Ma jej to za złe premier i magnat telewizyjny, który miał z nią przygodę w latach 70. Teraz Cicciolina będzie musiała stawić czoło kolejnym procesom. – Zawsze ci fatalni mężczyźni... – mówi i różowymi paznokciami uderza w album. – Następnym razem listę zrobię sama. Ktoś przecież musi walczyć o miłość i pokój na świecie. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do policji w Strzyżowie wpłynął anonim, że 88-letni mieszkaniec pobliskiej wioski molestuje seksualnie dziewczynki i chłopców. Sędziwy starzec miał im płacić od 5 do 10 zł. Wykorzystał tak podobno 12 dzieci. Fenomenem aktywności seksualnej zajmie się prokurator. 43-letnia mieszkanka wsi w pobliżu Chełma aż dziesięć razy próbowała podpalić zabudowania sąsiada. Dwa razy jej się udało. Dopięła swego – sąsiad żył w ciągłym strachu o życie i majątek. Za jedenastym razem wpadła w zasadzkę przygotowaną przez policję. Powstało Stowarzyszenie Miłośników Królika. Celem stowarzyszenia jest kształtowanie właściwego stosunku do królików. W tym celu członkowie stowarzyszenia będą organizować sympozja, zjazdy, kursy i szkolenia oraz imprezy poświęcone tematyce królików. Z królikiem w potrawce na bankietach. W Cycowie grasował włamywacz. Podliczono straty. Z zakrystii kościoła zginęła butelka wina mszalnego, ze szkoły – butelka whisky. Okradanie kościołów coraz marniej się opłaca. We Wrocławiu sąd przychylił się do wniosku prokuratora i umorzył warunkowo postępowanie karne przeciwko aptekarzowi, który po pijanemu (1,9 promila) sprzedawał leki w aptece. Zwrócił uwagę klientów, bo bełkotał i nie był w stanie powtórzyć nazwy leku, o który go proszono. Zdaniem sądu społeczna szkodliwość czynu farmaceuty była nieznaczna. W Bydgoszczy szukają faceta z dziurą w czole. Zrobiła mu ją metkownicą ekspedientka sklepu, do którego wszedł wieczorem w kominiarce i zażądał utargu. Ekspedientki nie przestraszyły strzały z pistoletu gazowego. Po otrzymaniu ciosu bandyta zbiegł, a z dziurą w głowie tym bardziej jest niebezpieczny! W Sieradzu kwitnie czytelnictwo. W Miejskiej Bibliotece podsumowano konkurs na najaktywniejszego czytelnika. Wygrała pani, która w ostat-nim roku pożyczyła 464 książki liczące razem 102 876 stron. W kategorii młodzieżowej zwycięstwo przypadło panience, która pożyczyła 437 książek o łącznej liczbie 77 184 stron. Źle skończyła się wizyta w Wągrowcu 74-letniego pana u 66-letniej pani i jej 37-letniej córki. Mamusia była byłą, a córka obecną kochanką starszego pana. Doszło do awantury – obie panie zaatakowały kochliwego seniora. Ten najpierw 12 razy pchnął nożem młodszą z pań, a potem – tylko 8 razy starszą. Przeżyła tylko młodsza! Sąd skazał don Juana na 10 lat więzienia oceniając, że w chwili popełnienia przestępstwa miał ograniczoną poczytalność. W Szczecinie policja odebrała telefon od pewnej kobiety, która zakablowała własnego 10-letniego syna, że pali trawkę. Na miejscu okazało się, że chłopak nie pali marihuany, tylko nie chce iść do szkoły na klasówkę. Mama nie umiała go przymusić, więc wezwała patrol fachowców. Jak wynika z najnowszych badań opracowanych przez seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego, mieszkańcy Zachodniopomorskiego są najbardziej ze wszystkich Polaków zadowoleni ze swojego życia seksualnego. Jednocześnie najczęściej zdradzają swoich partnerów. Teraz wreszcie wiadomo, w czym tkwi istota szczęścia.D. J. „Ratunku, policja!” – krzyczeli członkowie rodziny M., eksmitowani przy użyciu sił policyjnych z mieszkania w Radomiu. Funkcjonariusze towarzyszący komornikowi wyłamali drzwi razem z futryną, natknęli się jednak na godny opór: zza barykady w przedpokoju rodzina M. broniła się wodą, solą i plastikową miską. Ustąpiła dopiero po przybyciu posiłków, wyposażonych w kaski i tarcze. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : W.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papa do rozpuku Jeśli powiedzą Wam, że ukazał się w Polsce zbiór dowcipów o papieżu Wojtyle, uznajcie to za dowcip. To, co chce za taki zbiór uchodzić, ma 128 stron, format kieszonkowy, papier makulaturowy pozaklasowy, tytuł „Gdy się Papież uśmiecha” i wyszło w cyklu „Mini-żarty”. Żeby nie być posądzonym o świętokradztwo, nieznany z imienia i nazwiska „wydawca” zaczyna tę pożal się Boże książczynę wyznaniem wiary: Papież Jan Paweł II jest nie tylko jednym z najgłębszych i najprzedniejszych umysłów swojej epoki. Jest również jednym z ludzi NAJBARDZIEJ DOWCIPNYCH (to i następne podkreślenia oryginalne – P.Ć.). Nie wątpimy, iż dowcipy i anegdoty poświęcone TEJ WYBITNEJ POSTACI zostaną życzliwie przyjęte przez PT. CZYTELNIKÓW i wszystkich, którzy świetlaną tę postać darzą najgłębszym szacunkiem. (...) Pomódlmy się! Czyli żadne miniżarty, tylko książeczka do nabożeństwa! Na kolana, Styka, zaczynamy malować... Na określenie pomieszczonych tu quasi-żartów, paraanegdot i niby-dowcipów, często z papieżem niemających nic wspólnego, najlepsze jest słowo „żałosne”. Żałosne, bo nieśmieszne. Nieśmieszące nikogo poza klęczącym wydawcą, którego rozbawia np. taki wic: – Jaka jest różnica między Panem Bogiem a Papieżem Janem Pawłem II? – Podobno Pan Bóg jest wszędzie, a Papież Wojtyła już wszędzie był. He, he, he... – Czy papież kocha Italię? – Oczywiście, ale jeszcze bardziej kocha Alitalię. Ha, ha, ha... Chała! Schorowany i niedołężny papież nie jest najlepszym obiektem do żartów, bo trudno zrywać boki jak świeże wiśnie, gdy człowiek ledwie żyje, ale krążą przecież po świecie dowcipy, które mogą wzbudzić jeśli nie atak śmiechu, to przynajmniej uśmieszek. Pamiętam dwa: 1. Leszek Miller na spotkaniu z papieżem Woj-tyłą w cztery oczy. Po wyjściu premiera największy w SLD miłośnik wiary Józef Oleksy pyta: – Jak było? – W porządku, tylko nie wiem, co znaczyło to ciągłe pokazywanie sześciu palców. Powiedziałem papieżowi, że sytuacja gospodarcza w kraju się poprawia, a on pokazał mi sześć palców. Przyrzekłem, że wytępię korupcję, a on sześć palców. Obiecałem, że odsunę od żłobu Kulczyka, a on znów sześć palców. – Szóste: nie cudzołóż – odpowiada Oleksy. – Nie cudzołóż? – A co, miał powiedzieć: nie pierdol?! 2. – Dlaczego papież cieszy się, że ma Parkinsona, a nie Alzheimera? – Mając Parkinsona najwyżej trochę porozlewa, a gdyby miał Alzheimera, to w ogóle zapomniałby się napić. Autor : P.Ć. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dzieci drugiego gatunku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Poinformowano, że pokojowa misja rozbrajania Saddama się przedłuża. Aby dokonać rozbrojenia dyktatora, demokratyczne siły sojusznicze systematycznie opróżniają swe magazyny z bomb i inteligentnych pocisków samosterujących, nakręcając spiralę zbrojeń. Prezydent Bush lub jego sobowtór wciąż przemawia w polskiej TV na tle patriotycznych draperii. • Zablokować prezydenta Kwaśniewskiego chcieli posłowie Samoobrony pod wodzą lidera Leppera. Akcja przed Sejmem RP się nie udała, bo Kwachu był nieuchwytny jak Saddam. Wkurwieni bezskutecznym czekaniem lepperowcy wkroczyli zwartą kolumną do gmachu. Walnęli drzwiami i szyba się stłukła. Wydali komunikat, że zostali zaatakowani przez bliżej nieznane siły. • SLD poszedł na rękę prezydentowi i podtrzymał jego antybiopaliwowe weto. Ogłosił od razu, że przygotuje nowy, poprawiony, projekt ustawy. Na pocieszenie PSL-owi SLD poparł jego kandydata do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. • Słowami sugerującymi wezwanie do dymisji ugodził prezydent Kwaśniewski swego wielkiego przyjaciela premiera Millera. Ten w odwecie odpalił listem Rywina do prezydenta, którego odpis posiadał. Po tym na linii ognia Duży Pałac prezydencki–Mały Pałac premierowski nastąpił rozejm. • Polegli czterej posłowie SLD. Stanisław Jarmoliński i Jan Chaładaj głosujący "na drugą rękę" za nieobecnych Alfreda Owoca i Mieczysława Czerniawskiego. Pianiści będą oskarżeni o fałszerstwo, zaś nieobecni – o współudział w przestępstwie. Wszyscy mają karierę parlamentarną z głowy. Nawet gdyby zechcieli kandydować, to media w czasie kampanii wyborczej przerobią ich na wióry (więcej w felietonie Gadzinowskiego na str. 15). • Danuta Waniek została przewodniczącą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji po dymisji UWola Brauna. Zapowiada to prostolinijność tego ciała. • Do dymisji podał się wojewoda dolnośląski Ryszard Nawrat z SLD. Rezygnację uzasadniał chęcią powrotu do działalności biznesowej. Media spekulowały, iż mógł być zamieszany w sprawie niegospodarności w PZU "Życie". Jak podliczyli dziennikarze, większość interesów Nawrata kończyła się stratami. • Do dymisji podał się Janusz Szlanta szef stoczniowego holdingu na Wybrzeżu Gdańskim. Co od tygodni przewidywaliśmy. • Wbrew medialnym informacjom minister skarbu Sławomir Cytrycki nie poddał się modzie dymisji. Okazało się, że jest jedynie chory. Mówią, że chory na Zdzisława Montkiewicza – prezesa PZU, który coś kombinował na własną rękę. • Zakończyły się wojewódzkie zjazdy SLD. Emocje nie dotyczyły kwestii programowych, lecz wyborów nowych szefów partii zwanych baronami. Dotychczasowi baronowie-ministrowie nie stawali do wyborów. Wybierali rządowe posady. Nowi baronowie to ludzie drugiego szeregu. Dlatego teraz w SLD bon ton wymaga, aby mówić baroniątka. • Liderzy PO zaproponowali PiS, PSL, SKL i RS wspólną koalicję w przyszłorocznych wyborach do parlamentu europejskiego. Gdyby to im się udało, skutecznie wykosiliby SLD z parlamentu europejskiego. A wiosną w 2005 r. wykosiliby z polskiego. • Okazało się, że Lech Grobelny, pionier wolnorynkowego kapitalizmu, ten od "Bezpiecznej Kasy Oszczędnościowej" jest niewinny. Dodatkowo siedział bezprawnie pięć lat w areszcie. Może za to zażądać od państwa odszkodowania i znów zarobić co nieco. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pół chłopa i Europa Chłopie polski! Mówią ci, że jesteś wart tyle, co ćwierć rolnika z Unii Europejskiej. Zaprawdę powiadamy ci, żeś wart prawie dwa razy więcej. Jakieś pół roku temu nasz europejski dobroczyńca (choć komisarz) Günter Verheugen przy okazji kolejnej dysputy o tzw. dopłatach bezpośrednich dla rolników raczył powiedzieć, że jedno euro w Polsce to inne euro w Niemczech czy innym kraju Unii Europejskiej. Głęboki sens tego zdania, tudzież zakupy na niemieckiej stacji benzynowej oraz we francuskim supermarkecie każą nam ogłosić, że Verheugen, kurwa, ma rację! Nie jest to odkrycie na miarę heliocentryzmu, a Giertych z Lepperem uznają je pewnie za prowokację, ale spieszymy donieść, że Unia nie jest taką dziwką, na jaką wygląda podczas coraz ostrzejszych negocjacji, przepraszamy za słowo, akcesyjnych. Uczony magister opowiedział nam o terminie "purchasing power parity" (ppp), czyli – ogólnie mówiąc – wskaźniku określającym siłę nabywczą waluty w danym kraju. Wskaźnik ten odpowiada na pytanie, o ile więcej lub mniej dóbr można kupić w jakimś kraju – w porównaniu do innego – za tę samą kwotę bezwzględną. Jeżeli w Polsce średnia cena butelki whisky wynosi 20 w przeliczeniu na euro, a we Włoszech – 10, to ppp w odniesieniu do cen whisky w obu krajach wynosi 2. Statystycy ekonomiczni wyliczyli (biorąc za podstawę rachunku średnie ceny koszyka towarów i usług w Polsce oraz w krajach Unii Europejskiej), że ogólny ppp wynosi 0,56, co znaczy mniej więcej, że na dobra, za które w Polsce trzeba zapłacić 100 euro, w krajach Unii należy przeznaczyć 180 euro. wartość w Polsce tanio w Unii Europejskiej drogo w Unii Europejskiej (w przeliczeniu na euro)(w euro)(w euro, Anglia w przeliczeniu) kilo cukru 0,590,70 (Grecja)1,20 (Francja) pół litra Heinekena0,96 0,60 (Austria) 2,08 (Anglia) paczka Marlboro 1,651,76 (Grecja) 7,27 (Anglia) impuls telefoniczny0,1 0,03 (Grecja) 0,09 (Francja) Spójrzmy na przykłady: Źródło: "Polityka", "Eurokoszyk 2001" Oczywiście, nasze przeciętne płace miesięczne są wielokrotnie niższe niż w najuboższym kraju Unii (Polska – 558 euro; Włochy – 1348 euro; Anglia – 3276 w przeliczeniu na euro), ale to inna sprawa... Wiadomo, że w pierwszym roku po wejściu Polski do UE europejscy negocjatorzy oferują nam 4 razy mniejsze dopłaty bezpośrednie do produkcji rolniczej niż te, które obowiązują w krajach Unii. Jest to już właściwie przesądzone. Gdyby uwzględnić wskaźnik ppp albo po prostu porównać siłę nabywczą euro w Polsce i w Europie, to wyjdzie, że tak naprawdę polscy chłopi będą mogli kupić za dopłaty nie 4 razy mniej dóbr, lecz niespełna 2 razy mniej (0,25 proc. x 1,8 = 45 proc.). No co, nie fajna wiadomość, panie pośle Pęku? A jaka niewygodna... Autor : J.S i R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Płatna miłość czterech kultur Kto się upasł na łódzkim festiwalu? Opisaliśmy nieudolność organizatorów i nierzetelność rozliczeń finansowych łódzkiego Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, podaliśmy nazwiska ("NIE" nr 42/2002). Rozdzwoniły się telefony, informatorzy peletonem przybiegli z informacjami. Prawda okazuje się sporo gorsza, niż opisaliśmy. * * * Z Czterema Kulturami zaczęto kręcić wcale nie w Łodzi, lecz w Warszawie. Pałacowo-eseldowski prezes Telewizji Polskiej S.A. Robert Kwiatkowski kończył wówczas swą pierwszą kadencję. Mówiło się, że będzie ona przedłużona. Gdy w czerwcu 2001 r. przyszedł do prezesa jego szef, czyli przewodniczący Rady Nadzor-czej TVP Witold Knychalski, z prośbą, by TVP wsparła jego stowarzyszenie i za jakieś tam gówniane pieniądze zrobiła w Łodzi festiwal – Kwiatkowski się zgodził. Bo jak tu przed mianowaniem odmówić szefowi? Drugim elementem w tej grze był lokalny przejaw inicjatywy. Impreza Knychalskiego musiała być mocno wspierana w Łodzi – mateczniku premiera Leszka Millera. Akurat w niełasce u szefa rządu znalazł się tam SLD-owski włodarz miasta, prezydent-ginekolog Krzysztof Panas, więc na propozycję Knychalskiego, by premierowi zrobić dobrze, odpowiedział gromkim "tak". I wraz z TVP, i stowarzyszeniem podpisał umowę powołującą festiwal. Zaraz potem otrzymał jakiś stołek wiceministra (akurat był wolny w ochronie środowiska – a że były prezydent jest myśliwym, więc się na przyrodę nadawał). Gdy przewodniczący Knychalski przyszedł do Leszka Millera z propozycją objęcia opieką tak wielkiego przedsięwzięcia, gwarantowanego przez największego polskiego telewizyjnego nadawcę i głęboko osadzonego w umiłowanej Łodzi, wrażliwemu premierowi łza się tylko w oku zakręciła, a potem w drugim. Wszak on dla Łodzi wszystko! I tak ruszyło. Dzięki temu patronowi, na złożoną przez Knychalskiego propozycję wsparcia łódzkiej inicjatywy, pozytywnie odpowiedzieli szefowie licznych spółek skarbu państwa. Nie odmówiły PZU, Orlen, PKO BP, Poczta Polska i KGHM Polska Miedź. Nic dziwnego, bo szefowie tych firm zarabiają swe wielkie pensje wyświadczając przysługi tym, którzy ich mianują. Co tam wybulić z każdej firmy te marne 1–2 miliony nie swoich złotych, kiedy premiera to ucieszy. A budżet państwa odchudzi niezauważalnie. Na przykład Orlen wcześniej wydał 300 tys. zł na bal arystokracji w Wiśniczu, oczywiście charytatywny. Szczodrość spowodował patronat Kwaśniewskiej. Osobliwa to dobroczynność czyniona z państwowej głównie kasy, z której pożywiają się przy okazji balujące snoby. * * * Wracamy do Łodzi. Był już więc zorganizowany trójkąt: organizator–władze lokalne–sponsorzy. Znaleziono nie najgorszych wykonawców, chociaż klepnięty w lipcu festiwal zaczął się już pod koniec września. Sama impreza była dosyć udana. Jeśli w robotniczej Łodzi wydaje się milion złotych dziennie, to już samo to ma imponujący wymiar. Przy takiej kasie każdy mógł się pożywić. Rzecz trzeba było przygotować bardzo szybko – do pracy wzięto więc wyżeraczy z TVP S.A. Ci przygotowali program festiwalu i zapewnili jego wykonanie korzystając z zaprzyjaźnionych agencji. Kosztowało to sporo drożej. Ale nie będziemy wtykali naszego wrednego nosa we wszystkie cudze kieszenie. Nie napiszemy więc, kto zainkasował 15–20 proc. prowizji od zleceń (niezła kwota przy 10 bańkach, prawda?). Nie napiszemy dlatego, że rozrzutność nie jest wielką sensacją, choć na dupie ważnego telewizyjnego dyrektora gacie mocno by się zatrzęsły. Pastwisko pieniężne było słabo pilnowane. Występ Carmina Burana z Niemiec – koszt 755 499 zł. Przy tym spektaklu żywiło się aż dwóch polskich organizatorów. "OLE TV" za niemiecki występ wzięło 25 tys. zł, a Art Pro Conters – "producent wykonawczy" – 110 tys. zł. W kosztorysie występu są tajemnicze pozycje, np. "zakup licencji Carmina Burana 50 000 USD". Co za licencja za 200 tys. zł, skoro płaci się za występ? – nie potrafiono nam objaśnić. Ubezpieczenie imprezy – 179 510 zł. Przez kogo? Od czego? Kogo ubezpieczano? Co z tego ogromnego przedsięwzięcia miał sam przewodniczący Witold Knychalski? Część festiwalowych imprez odbyła się w łódzkim klubie Jazzga, prowadzonym przez jego żonę (zresztą lokal całkiem niezły: lubujące jazz małolaty wyrwać tam można już za dwa piwa)! Podobno setki tysięcy złotych płynęły tam wprost z kasy państwowych firm – sponsorów bez pośrednictwa festiwalowej księgowości na imprezy artystyczno-bankietowe. Plotki są nie do sprawdzenia bez wglądu w księgowość firm, które imprezy sponsorowały, a te księgi są niedostępne. * * * Po cóż jednak było PSL-owskiemu przewodniczącemu Rady Nadzorczej TVP umizgiwanie się do premiera? Przecież jest od niego niezależny. Otóż w 2003 r. kończy się Knychalskiemu druga, więc ostatnia, kadencja w Radzie Nadzorczej TVP. Knychalski więc sobie zapewne wykombinował, że jeśli Leszkowi Millerowi, w mieście, któremu on patronuje, zrobi dobrze, to z pewnością ten poprze jego zabiegi o fotelik członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. A ważące decyzje zapadać będą już wiosną 2003 r., głównie głosami SLD w Sejmie i Senacie. Finał opisanych poczynań nie miał nic wspólnego z amerykańskim happy endem. Pomimo wielkiego i ważnego dla miasta Festiwalu Dialogu Czterech Kultur czerwony prezydent Łodzi z kretesem wybory samorządowe przerżnął, a na stołku zastąpiony został przez szefa ogólnopolskiego ZChN!!! (Kto pamięta jeszcze ten skrót?). Pomimo zainwestowania przez sponsorów wielkiej kasy Knychalski do dziś festiwalu nie rozliczył, przez co nadszarpnął swą wiarygodność u bardzo ostrożnego przewodniczą-cego SLD. Zresztą dlaczego Leszek Miller miałby popierać karierę działacza PSL, jeśli Jarosław Kalinowski kontestuje upragnioną przez SLD Unię Europejską i do tego niecnie zdradził rządowego koalicjanta na Mazowszu? * * * Przy tych wszystkich, mocno pogmatwanych wątkach, przewiduję jednak typowo polskie zakończenie: prezes ZChN Jerzy Kropiwnicki ochoczo poprze czerwony Festiwal Dialogu Czterech Kultur. Pragmatyczni sponsorzy spółek skarbu państwa znów zgodzą się utopić w festiwalu miliony złotych. Szef TVP S.A. Robert Kwiatkowski – choćby za namową pałacu Prezydenta RP – przed referendum unijnym jednak o Knychalskiego zadba (ach te głosy PSL!) i festiwal zorganizuje. Sam zaś Leszek Miller w KRRiTV pewnie też będzie wolał wypróbowanego Knychalskiego niż jakiegoś nowego, ale zgoła nieznanego, kandydata PSL... I tak to, banalnie, sprawy się mają wysoko ponad kasą i jej rozliczaniem. Autor : Szymon Nowomiejski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Spółkowanie z córkami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna To jebane Zakopane Co trzyma Zakopane na topie? Warszawka, Ruskie, oscypki i kwaśnica, nagrobne porcelanki, kryminaliści i Tatry w tle. Jak z Zakopanego pielgrzymowali do Częstochowy, tak do Zakopca pielgrzymowała warszawka. Dziś większość interesów wzdłuż Krupówek prowadzą warszawiaki. Naturalni Podhalanie za chlebem wyemigrowali do chicagowskiego Jackowa. Ci, co zostali, stręczą swoje córki za waitrisy, od noszenia talerzy z kwaśnicą, w udającej regionalną gastronomii. Obsługuje cię więc żywy przykład folkloru, ale napiwki zgarnia tłusta łapa ze śladami bielactwa byłego cinkciarza spod Peweksu w Alejach Jerozolimskich. Jak w zeszłym roku, tak i w tym Zakopane najechali Ruskie Szczególnie rzecz biorąc – głównie Ukraińcy i Białorusini. Dlatego, że Bóg urodził się im 6 dni później niż nam, zajmują oni na swoje święta pokoje, co je Polacy po swoich właśnie opuścili. Cud to jest dla Zakopanego rzeczywisty, bo górale świętują Wilię dwa razy i tyleż więcej zarabiają. Chociaż rosyjskie pieniądze nie są gorsze od krajowych, bracia Rosjanie kochani są tu miłością zawistną i wybiórczą. Do fałszu uczuciowego doszło na takiej drodze: Podjechał pod knajpę Beemwicą za 50 tys. euro człowiek języka ruskiego. Wszedł do knajpy, w knajpie do kibla – a sraczyk kosztuje nawet półtora złotego. Potem zamiast zamówić konsumpcję energicznie wybył z lokalu pozostawiając drzwi na mróz odkryte. – Co za cham?! Swołocz ruska! – wołał ścigając utracone zyski menedżer wyszynku. Ale ino drzwi zamknął, przyszli inni Ruscy. Nie rozebrali się. W karcie pogmerali. Wyszli i też drzwi nie zamknęli. Jak już przyszli Ruscy trzeciego rzutu, którzy już się rozebrali i wychodka nie szukali, to chociaż knajpa była prawie pusta, zamówienie przyjęto od nich po dwudziestu minutach. Zupę dostali też po dwudziestu – zimną w dodatku, bo trzeba było tych minut właśnie, by zupa wystygła. Ruscy o tym chamstwie powiedzieli innym Ruskim, a że złe jest szybsze niż dobre, po 12 godzinach wiedziano w drużynie gości, jakie z góralów kmioty unoszące się dumą. Zakopiańskie kioski pełne są literatury pomysłu pana Leszka Bubla uświadamiającej, że każdy, co ma więcej pieniędzy i lepsze auto, to Żyd, który zamordował Chrystusa, co działo się w Związku Radzieckim. Dlatego niechybnie i znienacka rozbójnicy zakopiańscy upojeni winem i muzyką techno potną patriotycznie ogumienie w białoruskim Saabie lub na masce innostrannego Mercedesa wydrapią gwoździem: dupa. Potem pannę w stanie błogosławionym w słusznej zemście cudzoziemcy przemielą serią z kałasza! W każdym razie dziennikarze będą mieć robotę. Prawda: Ruskie szpanują szmalem budząc gorzką zawiść. Sprzęt mają, że trzeba wyskoczyć z tysiąca dudków amerykańskich, ale ślizgają się, jakby było im szkoda. Jakoś ostrożnie, nieśmiało. Typują zbocza łagodne jak nadmorskie wydmy. Po co to w Tatry w ogóle przybywać. Ruskiemu i innemu ceprowi musowo za to na Krupówki Parking przy alei 3 Maja, opodal PKO reklamuje się tak: "Płać Kartą Wiza – Śmierć Nadejdzie Jutro – Jedź do Londynu". Bardzo góralskie. Na Krupówkach koniecznie trzeba obejrzeć pod numerem 81 sklep z dewocjonaliami pana Słowika, gdzie między Matką Boską a aniołkami stoi chłodzący powietrze wiatraczek. Atrakcja to dająca do myślenia na długie zakopiańskie wieczory. Na przeciwko hotelu Litwor Fuji ma swój fotograficzny salon, gdzie z czarno-białych zdjęć wykonują modne kolorowe nagrobne porcelanki. Widać na modelowych porcelankach młodziutkie plejbojowe twarze lasek. Memento mori. Zawsze jest dobry moment, aby porcelankę sobie wypalić. Czym wcześniej, tym lepiej będziesz się prezentował przez stulecia. Następnie natrafiamy na sklepik Silver Amber, gdzie stoi dowcipna jak Zaduszki lampa z imitacji ludzkich piszczeli odlanych w srebrze. Nekrofilny humor przesiąka zresztą całe Zakopane, bo jest on nieobelżywy i dotknąć może uczuć trupich, czyli niczyich. Tuż za Silver Amberem w witrynie sklepu muzycznego śmierć naturalnych rozmiarów zapierdala na motorowerze Komar, cha, cha, cha! Nadzieje na pośmiertne radości przywraca jednak aniołek w goglach unoszący się ponad przechodniami, a to dzięki szczudłom. Gdyby jeszcze sikał albo opluwał przechodzących pod nim, mielibyśmy performans godny mistrza Gaudiego z Barcelony. Zakopiańskim przysmakiem prócz oscypków jest kwaśnica. Kwaśnica różni się od coca-coli, że jest kwaśna, a nie słodka, a przy tym w każdym talerzu inna. Dylematem godnym wysiłku filozofów jest, czy łatwiej zrobić milion butelek z idealnie taką samą coca-colą czy milion talerzy kwaśnicy o milionie smaków?! Zakopiańską specjalnością są też kapcie – czarny sen ortopedy. Każdy gdzieś w pawlaczu ma takie, bo jak się je raz nabędzie, to potem przez dziesięciolecia nieużywane leżą przy rodzinie. Chodzić się w nich nie da, bo twarda skóra kaleczy podbicie, a śliska podeszwa źle wpływa na uzębienie. Czy żaden inspektor PIH do Zakopanego, cholera, nie przyjeżdża, żeby obuwniczą dywersję raz na zawsze z hukiem ogólnopolskim na łopatki położyć? Sugerujemy góralom przyjaźnie, że oprócz sweterków z owczej wełny można by drutować body lub biustonosze, a skórę baranią przetwarzać na stringi z futerkiem przylegającym perwersyjnie do miejsc intymnych. Do tego wszystkiego dorzucamy turystom za całkowitą darmochę rad parę ku przestrodze * Nie należy wynajmować kwater w Zakopcu za pośrednictwem Internetu (zwłaszcza na święta) – bo się okazuje, że pieniądze wyślesz, a willi Janko pod wskazanym adresem jeszcze nie wybudowali. * Wpierdol łatwo dostać w dyskotece Morskie Oko – tym bardziej że bitemu żaden ochroniarz ręki nie poda. W dyskotece Wierchy można sobie pociachać nożem wykidajłę, gdy się szmata bezczelnie stawia. * W mordę dają na ulicach Wierchowej, Bronisława Czecha, Kasprowicza i Krupówkach, gdzie wybijają zęby bez dania racji. Na Grunwaldzkiej mogą przyłożyć kluczem do odkręcania kół. W okolicach Domu Turysty, z którego można wypaść śmiertelnie z okna, też glanują, a w Parku Miejskim terroryzują jedynie elektrycznym paralizatorem (reklama w naszym tygodniku). * Umrzeć natomiast można w DW Jaskółka bez wyraźnej przyczyny. W Hotelu Kasprowy kradną magazynierzy, a przed hotelem strzelają z pistoletu do chłopaków z Pruszkowa. * Na jegomości z samodziałami łatwo się natkniesz w okolicach dworca PKP, który jest miejscem cholernie niebezpiecznym pod każdym względem. Jeżeli masz mniej niż 17 lat, z pewnością wpadniesz tu pod autobus. * Portfele kradną właściwie wszędzie, jednak uważaj szczególnie, jeśli ci na tym drobnomieszczańskim przeżytku zależy, na Krupówkach, w sklepie spożywczym na Chramcówkach, kinie Sokół i Tatrzańskim Związku Narciarskim. * W McDonald’sie przy Krupówkach przykładają noże do gardła i zabierają telefony. W barze u zbiegu Kościuszki i Sienkiewicza kradną zegarki i portmonetki. Złodzieje zawsze siedzą przy tych samych stolikach, dlatego następnego dnia swoje dokumenty możesz od nich, jeżeli będą litościwi, pokornie odkupić. * Narty kradną na stokach w Białce Tatrzańskiej – ewenement na skalę światową. Samochody okradają przy Mickiewicza, Szymony, Witkiewicza, Zborowskiego, Kasprusie, a palą przy Kościeliskiej. W centrum grasują dodatkowo kuny (takie zwierzęta), które przegryzają przewody wysokiego napięcia w układzie zapłonowym. * W okolicy Chramcówek można popełnić samobójstwo lub ulec gwałtowi zbiorowemu. * Nie wchodź na Gubałówkę, bo stratuje cię rozpędzony koń i prokuratura uzna konia za niewinnego albo umrzesz z wyziębienia i odnajdą twoje wystające z zaspy nogi po dwóch tygodniach. * Uważać trzeba na kierowców busów – walą po mordach pięściami przyjezdnych tumanów nie znających topografii miasta. * Zakopianka (droga do miasta) oprócz tego, że jest tradycyjną drogą śmierci – pełna jest autostopowiczów, którzy cię okradną lub potną tapicerkę. * Generalnie najbezpieczniejszym miejscem w zimowej stolicy polski okazuje się być nowo otwarty burdel tuż przy Urzędzie Miejskim – zwany Agencją Towarzyską lub Czerwonym Domkiem. Według naszych danych UOP nie zainstalował tu jeszcze dyskretnych kamer, a dziewczyny są nominalnie zdrowe. * Czym tańsza kwatera, tym standard jej jest relatywnie wyższy. Im droższa knajpa, tym gorsze żarcie. * Większość zakopiańczyków nigdy nie była na Kasprowym ani na Giewoncie i nie odróżnia Kazalnicy od Jastrzębiej Turni. Ani nie wie, gdzie smaruje się narty, więc szkoda pytać. Zakopane uszczęśliwia nie tylko turystów. To również raj przestępców Jest tu bardziej niebezpiecznie niż na nowojorskim Bronksie. Prokuratura prowadzi tu rocznie postępowania w ponad 3500 sprawach, co oznacza statystycznie, że każdy mieszkaniec w ciągu minionych 8 lat był jej klientem. Prawdziwym powodem, dla którego ściąga do tego kryminogennego miejsca 2 miliony ludzi rocznie, są Tatry. W górach tych, naprawdę dopóki Dunajec kogoś nie utopi, lawina nie zmiele, niedźwiedź nie rozszarpie, nic ciekawego się nie dzieje. Dlatego kochajcie Zakopane. Powyższy obraz naszego flagowego górskiego kurortu zawdzięczamy całorocznej lekturze "Tygodnika Podhalańskiego", a zwłaszcza redaktor Grażynie Mróz pracowicie dokumentującej działania swoich pobratymców w rubryce "Kronika Policyjna". Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Całując rękę don Antonia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Na lody do biskupa Bepe Śmigielski Adam, fioletowy z Sosnowca, zapowiedział, że w czasie tegorocznych wakacji będzie fundował lody każdej młodej osobie z jego diecezji, która rozpozna go w czasie wypoczynku. Dla utrudnienia biskup będzie występował po cywilnemu. Zabawa w rozpoznawanie biskupa będzie trwała do końca sierpnia. Wszystkich chętnych na loda redakcja "Nie" informuje, że według największego prawdopodobieństwa najłatwiej będzie można go spotkać w Skawie koło Rabki, Witowie koło Zakopanego, Szczyrku i Wiśle. Tylko się nie przeziębcie! Janik bohaterem homilii Za sprawą głośnego wywiadu dla "Wyborczej" minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik stał się bohaterem specjalnej homilii arcyfioletowego z Lublina Józefa Życińskiego. Janik miał nieostrożność przyznać się, że w w młodości zachwycał się ideami Lenina i socjalizmu, a teraz wcale się tego nie wstydzi. W związku z tym niezwykłym u osoby sprawującej w RP funkcję ministerialną brakiem skruchy abepe nazwał jego wypowiedź samouwielbieniem własnego cynizmu i zakłamania, a całą postawę Janika zagrożeniem świadczącym o znieczuleniu polskich sumień. Na chorobę Janika, zdaniem abepe, najlepszym lekarstwem jest trwanie przy krzyżu i naśladowanie stylu Maryi. Janik jako wieczna dziewica z dzieciątkiem przystrojony w błękitną suknię stanie się szczery i niezakłamany. Gigant do Kanady Polski Kościół nie może doliczyć się owieczek, które zabrał na światowe spotkanie młodzieży z papieżem w Toronto. Wielu uczestników tej pobożnej imprezy cynicznie dało dyla natychmiast po przylocie do Kanady i zamiast uczestniczyć w modlitwach, nocnych czuwaniach, katechezach i mszach świętych, wzięło się za poszukiwanie pracy. Na przykład z grupy z diecezji tarnowskiej liczącej 140 osób uciekło ponad 40 młodych wiernych. Oczywiście Kościół może tylko nadmuchać uciekinierom, jednak fioletowy Skworc zapowiedział, że bezbożna część pielgrzymki poniesie konsekwencje. Kościół ze smołą – już go widzimy. Anonimowi erotomani w Licheniu Kilkanaście tysięcy trzeźwiejących katolików uczestniczyło w końcu lipca w ogólnopolskich spotkaniach trzeźwościowych w Licheniu. Obok tysięcy anonimowych alkoholików i ich rodzin w tym roku – po raz pierwszy – stawili się w sanktuarium anonimowi narkomani i anonimowi erotomani. Wszystkim zaaplikowano, obok normalnych mityngów, Drogę Krzyżową w miejscu objawień Matki Bożej w Lesie Grablińskim, kilka mszy świętych i homilii bepe Dembowskiego. Ciekawe, jak rozmowy z anonimowym erotomanem odbijają się na psychice księży? Prymas trzeźwieje Prymas pojechał do Ożarowa, gdzie kapitaliści zamykają fabrykę kabli i wyrzucają na bruk 900 osób. Palnął kazanie, w którym powołując się na żyjącego ponad 2000 lat temu Jezusa Chrystusa groził bliżej nieokreślonymi konsekwencjami bogaczom, którzy śmieją się z biedy drugiego człowieka. Blokującym od ponad 100 dni zakład pracownikom Glempa powiedział, że mogą liczyć na poparcie Pana Boga, ale by nie spodziewali się spektakularnych cudów, albowiem Pan B. oczekuje przede wszystkim ufności ludzi. Autor : JAN Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jurko Muzykant 11 lat grania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy • milion wolontariuszy kwestujących na całym świecie • ponad 2000 wolontariuszy przeszkolonych na Uniwersytecie WOŚP • wsparcie kardiochirurgii dziecięcej – 26 982 przeprowadzone operacje • najlepszy sprzęt medyczny zakupiony za ponad 44 mln dolarów – 10 000 różnych urządzeń pracuje w każdym polskim szpitalu dziecięcym – 600 pomp insulinowych podarowano najmłodszym dzieciom • kilkadziesiąt zakupionych karetek, ambulansów i pojazdów ratowniczych • przebadanie całej populacji polskich noworodków na okoliczność wad słuchu • kursy pierwszej pomocy dla młodych ludzi prowadzone od 3 lat razem z PCK 11 stycznia 2004 r. – XII finał Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stado Śkód " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak sobie poślesz O człowieku, który dawniej był sekretarzem, potem biznesmenem, a teraz jest posłem. O ludziach, którzy nikomu już nie wierzą. W telewizorze widać, jak Oni gładko wylewają słowa. Może nie jest dobrze, ale już, zaraz będzie lepiej. Bo Tamci byli pazerni, a Oni są uczciwi i wiedzą, jak zaradzić biedzie. Tylko trzeba jeszcze trochę cierpliwości, jeszcze trochę zacisnąć zęby i poczekać. – My już się naczekali. Nikt nam nie pomoże, bo On tak nas załatwił. On to Edward Brzostowski, poseł SLD z Dębicy. Ale to przecież nie do niego powinni mieć pretensje. To jego syn Andrzej był właścicielem zakładu Polgryf International. Moi rozmówcy wiedzą swoje: syn to syn, ale ojciec był prokurentem i pełnomocnikiem syna. Pokazują dokumenty. Jak mówią, nic w zakładzie nie mogło się dziać bez zgody i wiedzy ojca. Zakładzie pracy chronionej, co oznacza, że zatrudniano co najmniej 40 proc. niepełnosprawnych, którym powinna być zapewniona specjalistyczna opieka lekarska, a w zamian zakład uzyskiwał zwolnienia podatkowe. Brzostowski zatrudnił około 110 osób, co jak na Dębicę jest liczbą pokaźną. Zakład od początku przynosił straty. Nie mogło być inaczej, skoro koszt wytwarzania towaru był wyższy niż jego cena zbytu. I skończyło się tak, jak musiało się skończyć – 14 lutego sąd orzekł upadłość Polgryfa International. – A myśmy nic o tym nie wiedzieli. 18 lutego przyjechał do zakładu syndyk i wtedy dopiero stało się dla wszystkich jasne, że my już bezrobotni. Po tygodniu syndyk zrobił zebranie z załogą. Powiedział, że dług zakładu wynosi 43 miliony złotych bez leasingu i innych zobowiązań. Mówił też, że zakład od 1998 roku nie płacił ZUS. Ale pieniądze na ZUS On od nas zabierał! Wyciągają z portfeli i torebek wytarte odcinki wypłat, kładą na stole te świstki papieru – wspomnienie czasów, w których byli kimś, bo mieli robotę. Tam jest wyszczególnione, ile im potrącono z wypłaty na ZUS, ile na PZU. Ktoś wziął te pieniądze. Kto? – Jak to kto? Oni wzięli. Oni wszyscy, panie redaktorze, to złodzieje. I Tamci to też złodzieje. Złożyli doniesienie do prokuratury. Chcą sprawiedliwości, czyli przykładnego ukarania winnych. Bo jak to jest – napisali w piśmie do prokuratora – że postawiono w stan oskarżenia dyrektora szkoły społecznej za jakieś bzdety, a właściciel ich zakładu nie ponosi żadnej odpowiedzialności za – jak uważają – przywłaszczenie sobie wielokrotnie większych sum. Napisali jeszcze, że niezgodnie z prawem nie zwracano im pieniędzy za lekarstwa. Gdy prosili o zwrot należności za leki, odpowiadano im, że nie ma na to pieniędzy. Za okresowe i profilaktyczne badania obowiązkowe też musieli od dwóch lat płacić z własnej kieszeni, choć przecież zakład powinien finansować ich leczenie. Ale ZOZ 20 czerwca 2000 r. zerwał umowę z Polgryfem International w związku z nieuregulowaniem należności od grudnia 1998 r. To jak mieli mieć bezpłatne świadczenia? – No to teraz – mówię – mogą mieć państwo nadzieję, że prokurator zbada sprawę i jeśli są powody, rozpocznie postępowanie. – E, panie, on to już długo nie pobędzie na swoim stanowisku. On go załatwi. On może wszystko. Są przekonani, że między dniem ogłoszenia przez sąd upadłości a przyjazdem syndyka część załogi – a co ważniejsze – maszyny i urządzenia zostały przejęte przez firmę Edwarda Brzostowskiego Polgryf Pak. To pozbycie się majątku przez Polgryf International pozbawiło syndyka możliwości wypłaty im zaległych uposażeń, odszkodowań i ekwiwalentów za urlopy. Tak zresztą napisał syndyk: W związku z brakiem środków finansowych na wypłatę odszkodowań, odpraw i należności pracowniczych po dniu ogłoszenia upadłości, mając na uwadze ochronę roszczeń pracowniczych, w terminie dwóch tygodni po ustaniu stosunków pracy, tj. w dniu 25.03.2002 roku złożyłem w Biurze terenowym Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych w Rzeszowie wykazy obejmujące roszczenia podlegające zaspokojeniu ze środków Funduszu. Po otrzymaniu środków finansowych z FGŚP niezwłocznie dokonam wypłaty pracownikom objętym wykazem. I nic. Od marca nie dostają ani grosza, choć ustawowy termin to jeden miesiąc. Kolekcjonują rachunki za gaz i światło. Kładą je na kupkę obok wyłączonych telefonów. Zastanawiają się, za co kupić lekarstwa. Dzwonią i piszą. Do FGŚP w Rzeszowie. Tam im mówią, żeby monitowali Warszawę i Ministerstwo Finansów, bo rzeszowski Fundusz nie ma dla nich pieniędzy. To monitują. Pieniędzy nie było w maju, czerwcu i lipcu. Na początku sierpnia dyrektor FGŚP Lesław Abramowicz odpisał im, że dostaną do końca tego miesiąca. Nie dostaną, bo już im to powiedzieli przez telefon w Rzeszowie. Napisali do Rzecznika Praw Obywatelskich. Niewiele pomógł. – To On tak nas załatwia. Powiedział, że dostaniemy wtedy, kiedy On będzie chciał. On ma wszędzie wejścia, pewnie i w Funduszu. Kogo obchodzi los tylko 33 osób? My to nie stocznia, co to im wypłacili z Funduszu, zanim jeszcze ogłoszono upadłość. Idzie wrzesień, trzeba kupić dzieciakom podręczniki i zeszyty. Ale nie kupią. Czekają na pieniądze, próbują zainteresować swoim losem innych posłów z tych terenów. Bez skutku. Są zdesperowani. – My wiemy, że żadne z nas już nigdzie w Dębicy nie znajdzie sobie roboty. Nie ma szans. On tak zrobi, że nie mamy tu czego szukać. Mówią, że podobno Edward Brzostowski chce kandydować na burmistrza Dębicy. Na pewno mu się uda. Bo nie ma na niego silnych. Ale tak przecież jest, że Oni zawsze mają to, czego chcą. – Trzeba powiedzieć synom, że muszą przerwać studia, bo nie ma pieniędzy na szkoły. Może jeszcze kiedyś wznowią. Wie pan, jak jechać na Warszawę? Trudno się pomylić, Dębica to małe miasto. Taka Polska C. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sekstłoki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kulczyk i prądowaci " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Minister Sindbad Uchodzący za najsilniejszego – po Millerze – człowieka na lewicy minister obrony Jerzy Szmajdziński zajmuje się sprawami ważnymi i bardzo waż-nymi dla obronności kraju. W zeszłym tygodniu na przykład w obecności prasy i świty urzędników podpisał porozumienie z prezesem Polskiej Organizacji Turystycznej Andrzejem Kozłowskim (notabene obaj to starzy kolesie ze Smolnej z ZSMP). Jak czytamy w oficjalnym komunikacie, dokument reguluje szczegółowe zasady współpracy pomiędzy MON a POT w sprawie upowszechniania w środowisku wojskowym różnych form turystyki, rekreacji, aktywnego wypoczynku, funkcjonowania ośrodków rekreacyjno-wypoczynkowych, popularyzowania wydawnictw, a także organi-zowania wspólnych imprez o charakterze sportowo-rekreacyjnym i turystycznym itp. O jakie imprezy chodzi? Wystrzałowe wczasy w Bagdadzie. Bombowy urlop w Basrze. Mrożący krew w żyłach tramping do Faludży. R. S. Poseł miał nosa Prokuratura Rejonowa w Zabrzu wszczęła śledztwo w sprawie gróźb skierowanych podobno przez posła SLD Jana Chojnackiego pod adresem jednego z miejscowych biznesmenów. Pan poseł miał podobno wtargnąć na teren przedsię-biorstwa Tropical (produkcja pokarmu dla rybek) i zapowiedzieć, że jeśli firma nie przestanie smrodzić, to on wezwie Ukraińców, którzy obrzucą ją granatami. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Chorowici jak bandyci " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Paciorkowiec " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przyjaciele z Partii Boga " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " A żołnierz dziewczynie nie skłamie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne • Sędziowie z Białegostoku każą kierowcom złapanym na jeździe po pijaku płacić nawiązki na rzecz wrocławskiej Fundacji na Rzecz Dzieci Poszkodowanych w Wypadkach Samochodowych "Help". Założyciel fundacji i prezes od kilku tygodni siedzą w areszcie, bo są podejrzewani o defraudację ponad miliona złotych. • W 2001 r. unieważniono egzaminy eksternistyczne w Zespole Szkół Mechanicznych w Łapach. Podlaskie Kuratorium Oświaty stwierdziło nielegalne działanie komisji, powiązania rodzinne między egzaminującymi a zdającymi (tatuś egzaminował córkę), niekompetencję przewodniczących zespołów. Tymczasem eksterni z nieważnymi świadectwami już drugi rok studiują na państwowych uczelniach, a minister Łybacka może ich cmoknąć w pompon. (B. D.) • W Łodzi powstała specjalna firma czyszczenia butów: pucybuci dostaną – meloniki, muszki, szerokie fartuchy, czarne rękawiczki i zarękawki. Fotel dla klientów ma przypominać tron z baldachimem. By nie drażnić łódzkiego proletariatu, przedstawia się ten pomysł w prasie jako atrakcję turystyczną. • W komisariacie w Lublinie policjant przesłuchiwał 20-letniego złodzieja. Chwilę po skończonym przesłuchaniu zorientował się, że z jego kurtki, która leżała na krześle, zniknęły dokumenty i karta bankomatowa. Wiedziony policyjną intuicją, odnalazł je za podszewką kurtki przesłuchiwanego złodzieja. Są tacy, którzy nigdy nie schodzą z posterunku. • W jednym z liceów w Łodzi powstały dwie szatnie: z jednej korzystają uczniowie ubierający się w drogą odzież, z drugiej – hołota. Pierwsza szatnia, pilnowana przez woźną, jest zamykana, druga – nie. Musieliśmy znaleźć sposób na złodziei, gdyż z szatni ginęły firmowe kurtki i kożuchy – wytłumaczyła pani dyrektor. Szkoły demokratyzuje się przez mundurowanie uczniów: wszyscy w waciaki. • Trzy promile alkoholu we krwi miał 44-letni lekarz pogotowia ra-tunkowego w Górze (Dolnośląskie) wezwany do 88-letniej kobiety. Pomocy nie był w stanie udzielić, czy zdołał wystawić świadectwo zgonu zmarłej pacjentce – nie wiemy. • Po alarmie bombowym ze szpitala w Legnicy ewakuowano w nocy 600 pacjentów do szpitali w Lubinie, Jaworze, Bolkowie i Złotoryi. Policja szybko znalazła autora alarmu. Twierdzi, że został źle zrozumiany. Solidaryzując się pielęgniarkami, chciał im ofiarować bombonierki. • Dyrektor polikliniki w Olsztynie polecił umieścić na drzwiach wind napis "Windy płatne". Te naklejki to tak na niby, żeby odstraszyć od korzystania z nich pacjentów i odwiedzających – tłumaczył. Wszystko po to, by w razie nagłej potrzeby z tych dwóch wind mógł korzystać personel szpitala. To prostsze i tańsze niż instalacja cyfrowych zamków. • Pewien trzecioklasista ze szkoły podstawowej w Nowej Iwicznej chciał siedzieć na lekcjach sam. W klasie było jednak 30 uczniów i 15 ławek. Uczeń przyszedł więc do szkoły z własną ławką. Nikt mu się już teraz nie dosiada. Na prywatną ławkę wyraził zgodę dyrektor szkoły, bo to poglądowa lekcja poszanowania prywatnej własności. Czy można przychodzić z własnym nauczycielem? • W jednym z poznańskich sklepów pojawiły się oryginalne zabawki. Różnokolorowe, wypchane gąbką, pluszowe przytulanki w nietypowym jak na dziecięce zabawki kształcie prezerwatyw (z oczkami i uśmiechem). Według ekspedientek oryginalne przytulanki są kupowane głównie przez młodzież na prezent na osiemnaste urodziny. (D. J.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ulica marszałkowska Konwencja SLD skupiła trochę uwagi środków przekazu, ale po kilku dniach została zapomniana. Nie zrobił wrażenia wybór Krzysztofa Janika na przewodniczącego partii w miejsce Millera, ale także przyjęcie prawie jednogłośne zaproponowanej przez Marka Borowskiego w imieniu „dziesiątki” uchwały pt. „Dość złudzeń”. Zresztą już na konwencji z odnowicielskiej „dziesiątki” całkiem wyszła para, zgodzono się na wykastrowanie kluczowego postulatu o zwołaniu przedterminowego kongresu partii w maju br. Przyjęto propozycję Janika o grudniowym terminie kongresu i zadowolono się tym, że tak okrojoną uchwałę konwencja gremialnie zatwierdziła. Borowski oświadczył, że dla niego najważniejsza jest pierwsza część uchwały prezentująca rachunek sumienia, coś w rodzaju wyznania grzechów SLD. Od tego ma się zacząć droga do pokuty i rozgrzeszenia przez elektorat. Jak w Kościele katolickim. Niestety, w życiu politycznym inaczej niż przed konfesjonałem – grzeszników zazwyczaj nie rozgrzeszają, lecz gonią. Uchwała „Dość złudzeń” nie staje się programem odnowy SLD nie tylko wskutek wahliwości jej autorów i sponsorów. Również ze względu na jej treść. Zawarto w niej konstatacje w znakomitej większości słuszne, źle jednak rozłożono akcenty i przede wszystkim nietrafnie zaadresowano. Główne grzechy SLD według uchwały to wadliwy, nieprofesjonalny sposób rządzenia oraz „tolerowanie patologii władzy i lekceważenie zasad etycznych”, czyli korupcji, kumoterstwa, kumania się z biznesem itp. Jako przykład najbardziej karygodny wymieniono oczywiście aferę Rywina. Pięknie, ale pod taką receptą mogłaby się podpisać każda partia i każda gazeta. Postulat sprawności i profesjonalizmu w rządzeniu oraz etycznego zachowania się w służbie publicznej nie ma w sobie nic specyficznie socjaldemokratycznego. Ta część elektoratu, która poparła SLD głównie w nadziei na bardziej profesjonalne rządy, już dawno odeszła, podobnie jak większość zwolenników neoliberalizmu w lewicowym przybraniu. O odzyskaniu tego elektoratu na razie SLD nie może nawet marzyć. Obecnie odpływa ostatnia rezerwa tej partii, jej twardy i najwierniejszy elektorat. Związany uczuciowo z tradycją Polski Ludowej, niechętny „Solidarności”, nostalgiczny, ale przywiązany do ideowych wartości lewicy, takich jak państwo opiekuńcze, sprawiedliwość społeczna, egalitaryzm, laickość. Wyczuwający odrębności interesów pracodawców i pracowników. Ten elektorat został głęboko zawiedziony polityką SLD. Jemu nie wystarczy czystka antykorupcyjna, chociaż złodziei nie lubi. Ale wolałby w rozliczeniach nie pomijać wielkich beneficjantów rozkradania Polski w złodziejskiej prywatyzacji. Liderzy SLD, w tym także sygnatariusze projektu uchwały balujący z Kulczykami, obrażają zmysł moralny tego elektoratu. A te właśnie sprawy uchwała traktuje margine-sowo, półgębkiem, bez ognia i zapału. Mimochodem wspomina o podatku liniowym, i to nie tyle o jego społecznej wymowie, co o wadliwej metodzie zgłoszenia, bez dyskusji, z zaskoczenia. W innym miejscu wzmiankuje o „wysokim poziomie redystrybucji dochodu narodowego”. I tyle na odczepnego, chyba na otarcie łez Joli Banachowej i Izy Sierakowskiej. Nie da to satysfakcji tej części elektoratu, która obecnie odwraca się od SLD i odchodzi w absencję lub do Leppera. Na aferę Rywina ludzie ci w większości też patrzą inaczej niż Tomasz Nałęcz. W sporze Agory i mediów prywatnych z mediami publicznymi sympatyzują z tymi ostatnimi. Wolą telewizję kontrolowaną przez demokratyczne państwo niż przez kapitał reklamowy. Brzydzą się Rywinem i mają go za żulika, ale wierzą bardziej Jakubowskiej niż Rapaczyńskiej. Millerowi zaś mają za złe przede wszystkim spoufalanie się z Rywinem, bratanie się z Michnikiem czy wpraszanie się na pieczyste do Rapaczyńskiej. SLD nieustannie spóźnia się. Rok temu taka uchwała coś by załatwiała. Teraz zawiśnie w pustce, pojawił się bowiem inny odbiorca. Wygląda na to, że impuls zmiany o odpowiedniej do potrzeby sile i właściwym kierunku musi wyjść spoza obecnego zespołu przywódczego SLD. Chyba że dojdzie do rozłamu, co może okazać się jedynym sensownym wyjściem. W SLD od dawna istnieją trzy różne partie: liberalna o różowym postpezetpeerowskim zabarwieniu, trady-cyjnie lewicowa (socjalistyczna) oraz naj-bardziej ostatnio widoczna pragmatyczna partia władzy. Ta właśnie się skompromitowała. Najlepiej dla lewicy byłoby pozostawić partię władzy za burtą, a usamodzielnić dwie pozostałe, w jakiejś mierze ideowe. Jednak rozłącznie, gdyż za wiele je dzieli. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mietek Cześka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Janusz Józefowicz rzucał krzesłami w artystów, gdy się wkurwiał, donosi "Pan". Wrzeszczał na nich, nawet maltretował psychicznie. Dzięki temu powstało "Metro". Ale ten czas to już przeszłość. Józefowicz wyciszył się, bo czuje, że zaczyna się starzeć. Poza tym nie może już rzucać, bo ma kontuzję. Kolega spadł mu na głowę i ma kłopoty z kręgosłupem. Dlatego Józefowicz nie może też tak balangować jak kiedyś. * * * JĘdrek Galica, ten z "BB", słynął z podnoszenia stolików w zębach, w restauracji "Chata Zbójnicka", gdzie był kelnerem, przypomina "Przyjaciółka". Ale ostatnio Jędruś źle ławę zębiskami chwycił i trrrach. Poszły dwa trzonowe! Dlatego Jędrek taki wyciszony teraz, dlatego w "Big Brotherze" mówi półgębkiem. W życiu codziennym kobiety kochają go, chociaż żadna nie może z nim długo wytrzymać. W domu Wielkiego Brata trudno Jędrkowi flirtować, bo on na trzeźwo za baby się nie bierze; w "Big Brotherze" o alkohol trudno, jak w obozie koncentracyjnym. * * * Franciszek Starowieyski ma wszystkie zęby i mówi pełnym głosem. W "Przeglądzie" zdefiniował funkcje żony artysty. Najważniejszą z nich jest, aby wyczuła moment, kiedy należy do artysty przyjść, przynieść mu kawę i pochylić się nad nim, gdy pracuje. I cyckami po ramionach pogłaskać. Jak z tego wynika, Byk jest niedzisiejszy, sądzi, że żona artysty bywa kobietą. * * * MirosŁaw Zbrojewicz, wyznaje w "Super Expressie", że chociaż w serialach gra twardzieli, to w życiu codziennym nigdy nie zostanie gangsterem, bo ma wielkie pokłady uczciwości. Jest łagodnym romantykiem. W ogóle nie pije alkoholu, żonę poznał w harcerstwie. Z zawodu jest ona suflerką, zwykle podpowiada mu, co ma robić. * * * Piotr Zelt, artysta zwany polskim Schwarzeneggerem był o krok od spotkania z idolem, donosi "Przyjaciółka". Aktor wystartował do castingu na dublowanie prawdziwego Schwarzeneggera, ale przegrał z Marcinem Trońskim. W życiu codziennym Zelt jest poczciwiną lubiącym przede wszystkim przytulać się do nowej żony Ewy. * * * Krzysztof Kiersznowski bardzo cieszy się, gdy gra role drani, bandytów, a nawet pijaków w popularnych serialach, ujawnia "Super Express". Zwłaszcza gdy gra damskiego boksera, bo w prawdziwym życiu nigdy kobiecie by nie przyłożył. Zresztą zdrowie mu na to nie pozwala. Krzysztof jąka się i ma ubytek słuchu w 30 procentach. Niedosłuch powstał w pracy. Grał we francuskim serialu, musiał strzelać w piwnicy i huk go tak ogłuszył. * * * MacieJ MaleŇczuk gra zawsze z zamkniętymi oczami, ujawnia "Życie". Ma taki nawyk, jeszcze ze stanu wojennego, gdy zarabiał jako grajek uliczny. Wtedy najwięcej dawały mu babcie, ale tylko wtedy, gdy oczy zamykał. Niech sobie ślepy zarobi, mówiły, rzucając banknoty z rent i emerytur. Maleńczuk nie chodził do szkoły, tylko słuchał jazzu i czytał książki, głównie pisarzy rosyjskich. Dlatego dzisiaj jest taki mądry, a przynajmniej wyszczekany. Do tego ma opinię tęgiego kozaka, zatem nikt mu nie zafika. Mężczyzna nie musi być piękny, uważa Maleńczuk, ważne, aby był wesoły. * * * Ryszard Rynkowski oburza się w "Gal", bo dziennikarze często piszą o nim, że jest "smutas" albo, co gorsza, "cienias". A on po prostu jest romantykiem, czasem furiatem i pijakiem. Nade wszystko nie lubi chamów. Zwłaszcza gdy cham jest młodszy od niego i ma kij bejsbolowy albo pistolet w ręku. * * * Artur Żmijewski przypomniał w "Playboyu", że w młodości chciał być Jankiem w serialu "Czterej pancerni i pies". Teraz lubi się upodlać z kumplami, czyli uchlać w trzy dupy. Bez damskich dup, rzecz jasna. * * * Marcin KydryŇski wyjawił "Trybunie Śląskiej", że od 11 września 2001 roku boi się wychodzić z domu i latać samolotem. Dlatego przestał być podróżnikiem. Z braku innych zajęć postanowił pisać piosenki dla swojej małżonki Anny Marii Jopek. Krąg ofiar Osamy ben Ledena powiększa się. * * * Anna Maruszeczko jest poszkodowaną przez Henryka Sawkę, przypomina "Magazyn Życie". Ów złośliwiec połączył na rysunku mordercę ks. Popiełuszki z tytułem popularnego, prowadzonego przez Maruszeczko, programu "Wybacz m". Prezenterka chciała się zemścić na Henryku Sawce, ale nie miała go wtedy pod ręką, a potem wyrzucono ją z radia TOK FM, czego Maruszeczko nie może wybaczyć do dzisiaj. Nie dorobiła się w pracy majątku, bo redakcje mało płacą dobrze zamężnym kobietom. Dlatego Maruszeczko zbliżyła się do niektórych postulatów feministek. * * * Daniel Olbrychski przypomniał w "Tygodniku Solidarność" swój kombatancki okres, kiedy to w stanie wojennym chciał wyjechać do Francji, aby kręcić film, a ohydna komusza władza grymasiła i zwlekała z wydaniem mu paszportu. Ale zlękła się artysty i paszport mu dała. Aby się zemścić i artystę upokorzyć, podczas odlotu poddała Olbrychskiego dokładnej kontroli osobistej. Po obnażeniu go celnik włożył mu palec do dupy! Nie wiadomo do dzisiaj, czy był to komuch, kleryk czy tylko zwykły pedał zachwycony urodą artysty. * * * Agnieszka ChyliŇska wydała przyjęcie weselne dla siebie, swojego małżonka Krzysztofa i przyjaciół, donosi "Super Express". W części artystycznej specjalny taniec wykonała menedżerka zespołu. Był też klasyczny striptease. * * * Agnieszka KozioŁek ucieszyła się ze swego udziału w "Big Brotherze", zwierza się "Gal", bo chciała się sprawdzić w sytuacjach ekstremalnych. A tam takie zastała. Zobaczyła, ile ludzie są w stanie zrobić dla pieniędzy. Poza tym zobaczyła, że Ken maluje sobie paznokcie i goli dupę. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przemawiam na zjeździe największej partii w Polsce – grzmiał Donald Tusk podczas dolnośląskiego konwentyklu Platformersów. Przyszły kandydat PO na prezydenta, a w najgorszym razie marszałka Sejmu, zaprezentował program wyborczy. Obniżenie podatków od dochodów osobistych, firm i VAT do 15 proc. Zmniejszenie liczby posłów i senatorów, zwiększenie kompetencji prezydenta. Warto to zapamiętać, bo dobrze wiedzieć, czego Platformersi nie dotrzymają. Triumfalny ton Tuska wynikał z kolejnych wyników notowań na krajowej giełdzie politycznej. Wedle PBS, na PO głosować chce 22 proc. obywateli RP, a na koalicję SLD–UP – 20 proc. Wedle CBOS, PO ma 22 proc., a SLD i UP łącznie tylko 24 proc. Dalej są Samoobrona i PiS osiągające 14 proc. Cały naród – no prawie – popiera Jolantę Kwaśniewską jako przyszłą prezydentkę RP. Gdyby wybory odbyły się dziś, Pierwsza Dama by wygrała, wedle PBS, już w pierwszej turze. Zdegustowane poczynaniami zawodowych polityków społeczeństwo uznało nawet, że Kwaśniewska jest "najlepiej przygotowana do pełnienia funkcji prezydenta RP". Powinna trzymać Tuska za słowo i w razie parlamentarnej wygranej Platformersów zażądać zwiększenia swych uprawnień. A Leszek Miller pobierający nadal pensję premiera, tytularny przewodniczący SLD, znów zasugerował gotowość podania się do dymisji. Tym razem swoje odejście uwarunkował ewentualnym odrzuceniem przez aktyw SLD planu Hausnera. To niezwykle sprytne posunięcie. Aktyw przecież postęka, ponarzeka, popłacze, ale złagodzoną wersję Hausnera przełknie. A premier zadeklaruje tradycyjne "nie chcem, ale muszem". Obchodzono Międzynarodowy Dzień Tolerancji. Z tej okazji światłe kierownictwo SLD oznajmiło, że "szkoda czasu" na ustawy: antyaborcyjną i legalizującą związki gejowskie. Ale jeśli są parlamentarzyści, którzy chcą się tym dalej zajmować, to tolerancyjne kierownictwo tego im nie zabrania. Poparcie za to dla tych ustaw zadeklarowało kierownictwo Unii Pracy. Prezydent Kwaśniewski zadeklarował poparcie dla przyszłego Ruchu Obywatelskiego, z którego mogłaby wyrosnąć silna partia startująca w parlamentarnych wyborach roku 2005. Strach blady padł na światłe kierownictwo SLD, któremu partia właśnie się rozłazi. Odszczeknęli oni, że Polsce nie jest potrzebna nowa partia, lecz "nowa jakość polityki". Czy "nowa jakość" to stary Miller i jego ekipa? Na łono partii wróciła Ala Murynowicz. Sąd Krajowy SLD uchylił werdykt wojewódzkiego uznając, że nikt nie ma prawa cenzurować, zamykać ust osobom publicznym, a takimi są posłowie. Sąd Rejonowy w Starachowicach skazał na kary więzienia dwóch SLD-owskich samorządowców za współdziałanie z miejscową mafią i wyłudzenie pieniędzy za sfingowane kradzieże samochodów i wypadki. Łódzka kuria zasugerowała, że wystąpi o wznowienie procesu o odszkodowanie ofierze wypadku na cmentarzu w Dalikowie. Co jest prawnie niemożliwe, ale co tam prawo dla kurii. Kuriewni nie chcą wypłacić zasądzonej kwoty okaleczonej dziewczynie ani dopuścić do licytacji parafii. Grają na czas. A nuż Pan Bóg powoła poszkodowaną do siebie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polish boys Jestem żołnierzem, szopka wokół naszej misji w Iraku wkurwia mnie więc podwójnie. Choć prawdą jest również, że wielu moich kolegów, którzy się tam wybierają, musiało ostatnio przyp... w coś głową – traktują wyjazd jako okazję do dobrej zabawy, możliwość rozwinięcia swej kariery itp. Niebezpieczni debile bez odrobiny zdrowego rozsądku. Lecz jest też ogromna rzesza ludzi, którzy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, starają się przygotować jak najlepiej i robią wszystko, by problemy rozwiązywane były już tu – gdzie można coś jeszcze zrobić – nie zaś by piętrzyły się, a na miejscu okazały niemożliwe do obejścia. Niestety, to nie jest takie proste. Kilka przykładów: – wspaniałe buty Goretex. Miałem wątpliwą przyjemność chodzić w nich przez dwa tygodnie podczas jednego z ćwiczeń – podeszwy stóp były już po 3 dniach tak odparzone, że wyglądały jak kartka papieru – zmieniłem je na trampki; – jednym z "bojowych" ostatnio tematów była kwestia nogawek czy mają być na wierzchu, czy też wsadzać je w buty; – nasi chłopcy dostają m.in. aluminiowe manierki – na temperaturę 50 stopni jak znalazł; – jeśli chodzi o środki medyczne, ludzie kupują na wszelki wypadek we własnym zakresie; co tam będzie dostępne – nikt nie potrafi w tej chwili powiedzieć; podobnie jest ze środkami przeciwko insektom – kupują je indywidualnie, by nie doszło do podobnej sytuacji jak w Afganistanie: zabrany przez naszych medyków OFF był do niczego. Ktoś zabrał na wszelki wypadek Autan – okazał się doskonały. Nasi przełożeni byli tak skuteczni, że dostarczono nowy środek już po sześciu miesiącach; – są tacy, którzy już kalkulują, jaki samochód uda im się sprowadzić; – i tak dalej... i tak dalej. Jest wiele innych podobnych bzdur, których nie chcę tu wymieniać. W wiele z nich po prostu moglibyście nie uwierzyć. Best wishes (e-mail do wiadomości redakcji) "Niemiec odciął Wrzodakowi" W związku z opublikowanym artykułem pt. "Niemiec odciął Wrzodakowi" pragnę uściślić zawarte w nim informacje, gdyż Urząd Regulacji Energetyki w sporze między STOEN S.A. (STOEN) a Zakładami Przemysłu Ciągnikowego URSUS S.A. (ZPC URSUS) został bezpodstawnie posądzony, iż "wziął stronę tych drugich". Artykuł sugeruje naszą świadomą stronniczość i abstrahuje od podstaw prawnych naszego działania. Ponadto stawiany nam zarzut nie jest prawdą, gdyż żadna decyzja w opisanej sprawie jeszcze nie zapadła. 9 czerwca 2003 r. ZPC URSUS wystąpiły o rozstrzygnięcie sporu dotyczącego nieuzasadnionego, zdaniem wnioskodawcy, wstrzymania przez STOEN dostaw energii elektrycznej. Prawo do rozstrzygania takich sporów przyznaje prezesowi URE ustawa – prawo energetyczne, przy czym decyzje w tych sprawach podlegają kontroli Sądu Okręgowego w Warszawie – Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. (...) W sprawie przedstawionej w artykule, mając na uwadze fakt, że wstrzymanie dostaw energii pozbawia możliwości korzystania z niej nie tylko ZPC URSUS, lecz także 100 innych podmiotów (nie będących na-wet stronami sporu), zasilanych w energię elektryczną za pośrednictwem ZPC URSUS i URSUS MEDIA Sp. z o.o., uwzględniłem wniosek ZPC URSUS, wydając postanowienie nakazujące STOEN natychmiastowe podjęcie i kontynuowanie dostaw energii do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia sporu. Nie oznacza to jednak rozstrzygnięcia sporu między tymi stronami i przyznania racji którejkolwiek z nich. Decyzja rozstrzygająca spór jeszcze nie zapadła, a uwzględniając fakt, że u jego podłoża leży spór dotyczący rozliczeń finansowych, który strony z własnej woli "zapętlały" od wielu lat, bardzo prawdopodobne jest, że rozstrzygnąć go będzie musiał najpierw sąd powszechny. Niezależnie od powyższego, pragnę zauważyć, że STOEN nie jest "na wieki" związany koniecznością korzystania z pośrednictwa ZPC URSUS przy zaopatrywaniu w energię odbiorców końcowych na tamtym obszarze. Może to przecież czynić bezpośrednio, kupiwszy od ZPC URSUS wykorzystywane do tego celu instalacje energetyczne lub budując własne, co niewątpliwie będzie wymagało tak czasu, jak i poniesienia stosownych nakładów inwestycyjnych. dr Leszek Juchniewicz Prezes Urzędu Regulacji Energetyki "Awans gajowego Maruchy" W związku z artykułem opublikowanym w tygodniku "NIE" Nr 27 z dnia 3 lipca 2003 r. p.t. "Awans gajowego Maruchy" Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Poznaniu przeprowadziła postępowanie wyjaśniające. W oparciu o ustalenie kon-trolne stwierdzono, że część informacji o nieprawidłowościach w pracy nadleśniczego Nadleśnictwa Gniezno zawartych w wymienionym wyżej artykule, w szczególności dotyczących organizacji pracy potwierdziła się. W związku z tym z dniem 21 lipca 2003 r. odwołałem P. mgr inż. Andrzeja Kiszkarewicza ze stanowiska nadleśniczego. Nowe kierownictwo Nadleśnictwa Gniezno zostało zobli-gowane do zakończenia procesu restrukturyzacji kadrowej, co skutkować będzie uporządkowaniem spraw pracowniczych. Atrakcyjna ze względu na walory przyrodnicze część parku w Popowie Podleśnym będzie udostępniona dla społeczeństwa przez utworzenie w południowej jego części ścieżki edukacyjnej z zabezpieczonym miejscem rekreacyjnym. Wytyczenie planowanej ścieżki umożliwi zapoznanie się zwiedzających z gatunkami drzew i krzewów rosnących w parku oraz umożliwi wgląd na obiekt b. dworu i budynków podworskich. Ponadto Nadleśnictwo utworzy w sąsiednim leśnictwie ścieżkę edukacyjną na terenie leśnym, co w efekcie stworzy kompleks elementów edukacji przyrodniczo-leśnej. Uprzejmie dziękuję Panu za przedstawione w artykule informacje. Wyrażam nadzieję, że podjęte decyzje organizacyjne, w tym kadrowe pozwolą uniknąć w przyszłości ewentualnych, podobnych uchybień. mgr inż. Piotr Grygier Dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Poznaniu "Rokita z grilla" W artykule "Rokita z grilla" autorstwa Henryka Schulza zamieszczono szereg nieprawdziwych informacji naruszających dobre imię – zarówno moje, jak również instytucji, której jestem wiceprezesem – Najwyższej Izby Kontroli. 1. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli "koncentruję się na dokopywaniu lewicy". 2. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli "koncentruję się na wybielaniu polityków prawicowych". 3. Nieprawdą jest, że kiedykolwiek "sprokurowałem zarzuty przeciw Bartimpeksowi i Gudzowatemu". 4. Nieprawdą jest, że pod moim naciskiem usunięto obszerne fragmenty tekstu z pro-tokołu kontroli przeprowadzonej w PGNiG (Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo). 5. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli "produkuję nierzetelne dokumenty na polityczny obstalunek prawicy". 6. Nieprawdą jest, że jako wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli "ostatnio kierowałem przygotowaniem informacji pokontrolnej", której celem byłoby wybielenie byłych "AWSiarzy". Ponadto chcę podkreślić, że w swojej codziennej pracy kie-ruję się zasadami rzetelności, bezstronności i obiektywizmu, które najwyraźniej obce są autorowi powyższej publikacji. Krzysztof Szwedowski Wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli Od redakcji: Ponieważ prawo prasowe zabrania komentowania "sprostowań", autor artykułu "Rokita z grilla" odniesie się do powyższego pisma w następnym numerze. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Duszpasterz pędzi dusze Z kłótni doktorów wyszedł interes dla Kościoła. Najpierw trzeba się nachylić. Wolno i bez zbędnych ruchów. Potem pomalutku wsunąć nogi. I dopiero potem, jak dobrze wszystko poszło, można zacząć sznurować buty. To jak jest dobry dzień. Jak jest zły, to lepiej poprosić o pomoc kogoś innego, bo skręca z bólu. Ostatnio tych złych dni jest coraz więcej. Pan Andrzej ma kręgosłup do wymiany, sztuczne biodro i jest po wylewie. Kiedyś, kiedy na miejscu była przychodniarehabilitacyjna, wystarczał jeden zastrzyk przeciwbólowy na 3–4 dni. Teraz bierze 4 dziennie. Nieczęsto się zdarza, żeby tak niewielka miejscowość jak Prostki miała aż dwie przychodnie lekarskie i jedną rehabilitacyjną świadczącą usługi nieodpłatnie. To, że nieodpłatnie, to ważne, skoro 37 proc. ludzi nie ma roboty. Że rehabilitacyjna, to też istotne, bo to rolniczy region, gdzie schorzenia narządów ruchu są częste. Dwie przychodnie lekarskie wzięły się stąd, że jedna to Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej, a druga Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej. Ludziom generalnie wisi śpiącym nietoperzem, jakie słowo stoi na początku, byle leczyli i za darmo. Pacjentami podzieliły się te dwie przychodnie mniej więcej po połowie, choć nie da się ukryć, że ich wzajemne stosunki nie były specjalnie serdeczne. Wystarczy powiedzieć, że pacjenci z niepublicznego ośrodka nie mieli wstępu na rehabilitację do publicznego ośrodka. Chyba że się przepisali. W tym roku okazało się nagle, że decyzją Rady Gminy przychodnia rehabilitacyjna została zlikwidowana. Bo obłożenie jest małe. – To dziwne dosyć – mówi kierownik KRUS w Augustowie – bo we wszystkich innych miejscowościach z podobną liczbą mieszkańców zapotrzebowanie na usługi rehabilitacyjne jest duże. Tutaj wójt podał, że z ich przychodni korzysta około 10 osób miesięcznie. Szkoda, żeby drogi sprzęt się marnował. Odebraliśmy go więc i oddaliśmy bardziej potrzebującym. KRUS wielokrotnie ostrzegał wójta gminy, że zbyt mało pacjentów korzysta z rehabilitacji, i sugerował, by nawiązano współpracę z sąsiadami. Wójt nieodmiennie odpowiadał, że nie ma możliwości nawiązania współpracy z innymi podmiotami. No to ma, co chciał – czyli nie ma rehabilitacji. Teraz wszyscy ci, którzy mieli szczęście być pacjentami Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej i mieli gdzie się rehabilitować, muszą dygać do Grajewa albo do Ełku. – Grajewo niedaleko niby – mówi jeden z pacjentów – ale popatrz pan, dwa złote na pekaes w jedną stronę, dwa w drugą, razem cztery. Ale to tylko do przystanku pekaesu. Stamtąd do szpitala, gdzie można się rehabilitować, jest półtora kilometra. To lepiej dojechać autobusem miejskim. Tylko że tam za darmo nie wożą. Znowu cztery złote. Razem osiem. Osiem, słyszy pan? Dziennie. To kupa forsy. A skąd ja mam brać? No to nie jeżdżą. Jak 23-letnia Anna, zwyrodnienia stawów kolanowych i kręgosłupa. Jej nie stać na takie kosztowne podróże codziennie. Zwróciła się o zapomogę do gminy. Nie dostała. To biedna gmina. Albo jeżdżą raz w tygodniu zamiast codziennie, jak ta starsza kobieta po udarze mózgu. Raz w tygodniu, bo wtedy syn jedzie do Grajewa po coś i matkę zabiera. I tak przecież jedzie, to benzyna się nie wypala na darmo. Bo tak to za drogo. Doktor z niepublicznego zakładu wystąpił do Rady Gminy, że on w tych pomieszczeniach, gdzie była rehabilitacja, zrobi przychodnię. Taką, jak trzeba. I będzie leczył wszystkich jak leci, swoich i z publicznego. Za darmo. Tylko niech mu dadzą nieodpłatnie te pomieszczenia. Nie dali. Dlaczego? Bo tam będzie punkt apteczny Caritas Diecezji Ełckiej. Święta sprawa. Caritas przecież zarabia na rzecz potrzebujących. Tu też tak będzie robiła, o czym mówił wyraźnie kierownik Caritas na zebraniu Rady Gminy. Powiedział wyraźnie, że każdy, kto ma rentę 600 zł, a koszt leków będzie przekraczał 300 zł, otrzyma znaczną zniżkę. W gminie Prostki nie ma takich ludzi. Caritas zarabiać więc będzie, jak trzeba. Normalnie pracująca apteka znajduje się 150 metrów od miejsca, gdzie będzie punkt apteczny. Jaki więc sens likwidowania tego, co ludziom potrzebne, i stworzenie możliwości zarabiania przez Kościół kat.? Może Caritas stworzyłaby tu jakąś inną formę pomocy potrzebującym? Według wszelkich znaków na niebie i ziemi nie stworzy, bo powstawanie punktów aptecznych na tym terenie to, jak się wydaje, większa akcja. W Orzyszu punkt apteczny Caritas powstał 2 metry obok funkcjonującej już apteki. W Prostkach będzie lada dzień. Wystarczy, że ksiądz powie w niedzielę na kazaniu (a już tak się dzieje, według naszych informacji), że lekarstwa trzeba kupować w punktach Caritas, albo rozda się parafianom ulotki reklamowe i zwykłe apteki szlag trafi. Daleki jestem od szukania spisku. To po prostu zwykły konflikt lokalny: nie lubią się lekarze z dwóch przychodni i jeden z nich ma za sobą władze gminy, a te jeszcze zasłoniły się Kościołem kat., a ten dla kasy radośnie włączył się w rozgrywki. A chromi i połamani dygają kilometrami, żeby ktoś ulżył im w cierpieniu. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bóg i zgniła papryka Chcesz poznać katolicką wyspę nie tylko dla świętoszków? Wybierz Maltę. Chcesz zmarnować dwa tygodnie i nabić kabzę czarnym? Wybierz Chrześcijańską Szkołę pod Żaglami w Chorwacji. Zostajesz w chałupie na dupie? Pooglądaj letnie wariacje naszych rysowników. Własny ośrodek na chorwackiej wyspie Iz, cztery jachty, codzienny kontakt z Bogiem. Takie atrakcje proponuje Chrześcijańska Szkoła pod Żaglami z Pelplina. Szkoła jest stowarzyszeniem istniejącym od 5 lat, jej patronem jest tamtejszy fioletowy ks. prof. Jan Szlaga. Również w tym roku oferta sprzedała się jak świeże bułeczki. Są miejsca już tylko na jeden turnus. Taniocha – 415 euro plus 140 polskich zyli za twarz. * * * Wychowawcy szkoły pracują na zasadach wolontariatu – w zamian za wikt i ubezpieczenie. W zeszłym roku na anons prasowy szkoły odpowiedziała Zofia S. z Torunia. Ma stosowne uprawnienia, wiele razy była wychowawczynią na świeckich obozach i koloniach. Miała dostać pod opiekę 9 dziewcząt i nadzorować chorwacką kucharkę. Po raz pierwszy oszukano ją przed wyjazdem. Prezes szkoły ks. Andrzej Jaskuła zadzwonił w nocy, pobajerował i zabuliła za pobyt jak każdy uczestnik. Sądziła, że płaci za patent żeglarza jachtowego. Potem było coraz weselej. Autokar wyjeżdżał o trzeciej w nocy. Nie pojawił się nikt ze szkoły. Wsiadł, kto chciał, bo nie było listy. Księża organizatorzy dogonili obozowiczów na trasie. Na wyspie okazało się, że Zofia S. będzie kucharką, intendentką, dietetyczką i księgową. Protestowała, że nie ma niezbędnych badań sanitarno-epidemiologicznych, nie zna norm żywieniowych, fizycznie nie jest w stanie przygotować pożywienia dla 41 osób, a jeśli idzie o jej umiejętności kulinarne, przypala nawet wodę na herbatę. – To pani problem. Inni sobie radzili – oświadczył ks. Jaskuła. Rugał Zofię S. nie przejmując się, że słucha młodzież. A słownictwo miał niewybredne. Kobieta tyrała od 5.30 do 22.30. Zlew był jeden, stołówka pod gołym niebem, do gotowania płytka elektryczna z uszkodzonym przewodem. Mimo że zabezpieczyła uszkodzenie plastrem, trzykrotnie poraził ją prąd. Bała się korzystać z kuchenki gazowej, bo butla wyglądała na dzieło miejscowego rzemieślnika. Ciągle brakowało wody. Pieniędzy wystarczało na najpotrzebniejsze produkty. – Co można przygotować na obiad dla 41 osób mając do dyspozycji ziemniaki, cebulę i gnijącą paprykę? – pyta. Na wyżywienie, środki czystości i zakupy typu talerze w ciągu turnusu wydano 10 925 zł. Wypadło ok. 250 zł na ryj. * * * Ks. Jaskuła miał w dupie nie tylko dietetykę i higienę. Opędzał się od Zofii S., kiedy żądała opieki medycznej, programu pracy z młodzieżą, kart podopiecznych i dzienników zajęć do uzupełniania. Ona machała stosownym rozporządzeniem MEN, on wrzeszczał, że neguje zasady szkoły chrześcijańskiej i chce wprowadzać prywatne porządki. Może ściągnęłaby chorwacką policję, żeby zmusiła klechę do ściągnięcia medyka, zapoznania uczestników z zasadami bezpieczeństwa i regulaminem obozu (udział w szkoleniu każdy małolat powinien potwierdzić własnoręcznym podpisem), ale po trzech dniach Jaskuła odpuścił. – Pani nie jest oficjalnie zgłoszona jako wychowawca. Proszę się nie przejmować odpowiedzialnością karną za bezpieczeństwo młodzieży. Pani jest tu kucharką, intendentem, zaopatrzeniowcem, kasjerką i księgową – oświadczył. * * * Zofia S. uważa, że czarni muszą przestrzegać reguły prawne obowiązujące w Pomrocznej. Znalazła drugą wariatkę o podobnych poglądach. Nazywa się Krystyna Sienkiewicz i jest senatorem. Obie panie robiły, co się dało, żeby Chrześcijańska Szkoła pod Żaglami dostała po nosie i nauczyła się respektować prawo. Bój przerżnęły. Dokumentacja ubiegłorocznego obozu, która znajduje się w gdańskim Kuratorium Oświaty, jest zgodna z przepisami. Nikogo nie rusza, że to, co w kwitach, ma się nijak do stanu faktycznego. Żeby nie zanudzać, według nich Zofia S. była wychowawcą; ktoś wypełnił punkt traktujący o zdrowiu dziecka na wyjeździe, najwyraźniej badał bachory zaocznie, bo faktycznie turnus nie miał żadnej opieki medycznej; nad przebiegiem wypoczynku czuwała kierowniczka z uprawnieniami – pani o nazwisku, które znajduje się w kwitach, nie była na wyspie nawet przez minutę. Kuratorium Oświaty w Gdańsku uważa, że na wyspie Iz wydarzyło się wyłącznie to, co stoi w papierach. W przeciwnym razie – argumentują urzędnicy – organizator powiadomiłby ich o zmianach. Starostwo w Tczewie nadzorujące Chrześcijańską Szkołę pod Żaglami nie ma do kościelnego stowarzyszenia żadnych zastrzeżeń. Na koloniach i obozach organizowanych przez Caritas wypoczywa co roku ok. 70 tys. dzieci i 6 tys. wychowawców – wolontariuszy. Według danych Caritasu, 85 proc. kosztów pokrywają sponsorzy, ale nie dodają, że pod tym pojęciem kryją się państwowe pieniądze. Płacą m.in. MEN, Wspólnota Polska żywiona przez Senat, kuratoria oświaty, wojewódzkie i miejskie Zespoły Opieki Społecznej. 15 tys. dzieci wyjeżdża na obozy zorganizowane przez Salezjańską Organizację Sportową Rzeczypospolitej Polskiej. Jeśli dołożyć do tego młodzież wypoczywającą dzięki innym organizacjom i stowarzyszeniom katolickim, chodzi o co najmniej 100 tys. bachorów rocznie. * Swego czasu pracownicy Śląskiej Wojewódzkiej Sanitarnej Stacji Epidemiologicznej skarżyli się, że nie mają możliwości kontrolowania, w jakich warunkach wypoczywa młodzież na imprezach organizowanych przez Kościół. Strona kościelna przyznała, że korzysta z obiektów improwizowanych: salek katechetycznych i plebanii. – Ludzie z sanepidu są zbyt restrykcyjni, czepiają się szczegółów – twierdził ks. Marian Machel z katowickiego Caritasu. Tamtejszy Caritas oficjalnie przyznał, że zgłasza do kontroli tylko te ośrodki, w których wszystko jest w porządku. W pozostałych modlą się, żeby kontrola nie przyjechała. Opinia publiczna dowiaduje się jedynie o ewidentnych wpadkach – jeśli dojdzie do śmierci podopiecz- nego, zbiorowego zatrucia albo jeśli warunki drastycznie odbiegają od norm. * Ks. prałat Mieczysław Stefaniuk z Zielonki wywiózł bachory do Jarosławca. Baraki z dykty miały dziurawe ściany, pościel składała się m.in. z przeciętych na pół prześcieradeł, podstawę wyżywienia stanowiły kluski i zupy kompotowe, program kulturalno-oświatowy ograniczał się do porannej mszy. 60 proc. kolonistów wróciło do domu przed czasem. * Ks. Kazimierz Małek zorganizował wypoczynek w Cięcinie. Plebania, w której nocowały małe dzieci, nie spełniała norm przeciwpożarowych. Ani kuratorium, ani sanepid nie wiedziały o imprezie. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 1380 zł Wolności Spośród listów, które nadchodzą, niektóre dostaję do przeczytania. Zakazałem przekazywania mi listów ze skargami na biedę. Tylko od wrażliwości adresata zależy, czy przestaje go roztkliwiać setny, czy też tysięczny monotonny opis ubóstwa. Wskaźnik wrażliwości niższy mam zaś niż alkoholu. Trafił się jednak list o wolności. Obywatel – nazwijmy go Kazimierczak, skoro w istocie takie nosi nazwisko – przeczytał w prasie, że jego życie jako szarego człowieka pozbawione jest dostatku, ale za to cieszy się wolnością. Obywatel Kazimierczak nie powątpiewa w wolność w Polsce, tylko w swoją z niej uciechę. Mój korespondent jest w wieku niemalkontenckim. Ma pracę z wynagrodzeniem, które sam nazywa przyzwoitym. W jego systemie pojęć "przyzwoity" to zaleta. Rodzinę na utrzymaniu posiada nierozdętą, o liczebności przyjętej przy brydżu. Po wniesieniu wszystkich opłat automatycznych zostaje mu – jak pisze – miesięcznie 1380 zł na wydatki, o których Kazimierczakowie sami mogą decydować. Taka też jest skala żony i jego wolności decyzji, czy kupić kiełbasę, czy książkę do matematyki dla córki, adidasy dla syna, ewentualnie szampon dla pani Kazimierczak. Rozmiary tej swojej wolności na wolnym rynku pan K. uznaje za nieprzesadne. Osoby, które o wolność walczyły lub jej pilnują albo też o niej przemawiają czy piszą, posiadają – zdaniem Kazimierczaka – kilkakrotnie większy zakres swobody w sklepach. A tę właśnie wolność sprawunków uznaje za podstawową miarę wolności człowieka. Chyba że człowiek siedzi. Wolność osobista i obywatelska pana Kazimierczaka jawi się też minimalną, kiedy on ją ocenia w kategoriach czasu. Przez osiem godzin dziennie pracuje w biurze spełniając rutynowe czynności, z którymi nie nadąża. Realnie ma tam tylko wolność zaparzania sobie herbaty, kiedy zechce. Nie tylko jego zajęcia, ale i samopoczucie nie są wolnościowe. Całkowicie jest zależny od właściciela firmy i w każdej chwili może wylecieć. Ma zaś słabą szansę znalezienia innej pracy. Wolności dla siebie w samej pracy i na rynku pracy pan K. nie zauważa więc w żadnym wypadku. Do pracy i z pracy jedzie własnym autem, które w reklamach TV bywa przedstawiane jako instrument swobody. Sunie jednak zawsze tą samą trasą w strumieniu samochodów i poddaństwie wobec świateł sygnalizacyjnych i reguł ruchu ulicznego. Czerwone światło – stoi, zielone – jedzie albo stoi; żadne poczucie wolności nie ma prawa się tu objawić. Praca i dojazdy to razem 9 godzin, a sen – 7. Gdy obywatel usypia, traci poczucie czasu i wszelką wolność kierowania sobą. Nie ma też wpływu na to, żeby fabuły jego snów były zgodne z gustem, nie zaś przytłaczające i parszywe. Pod tym względem nic się niestety nie zmieniło od czasów komunistycznego zniewolenia. Z doby pozostaje mu jedna trzecia: tylko 8 godzin. Cóż za paradoks: w czasie wolnym gnębi go największe poczucie braku wolności. Uprawia więc ucieczkę od wolności w drzemkę poobiednią. Jeśli zapragnie iść do knajpy albo na szaleńcze sprawunki czy w inne miejsce rozrywek, i tak zasiądzie przed telewizorem, za który abonament opłaca poza zakresem wolności wyboru. Jego swoboda bycia mieści się bowiem w granicach 1380 zł na cztery osoby. Przed telewizorem ma już znaczną wolność wyboru, ale ograniczoną gustami żony i dzieci. Posiadając w mieszkaniu jeden odbiornik TV pan Kazimierczak posiada więc jedną czwartą wolności wyboru, a i to – jak utrzymuje – tylko teoretycznie. W praktyce bowiem kocha dzieci a też jest pantoflarzem. Zrazu wydawało mu się, że jego jedna czwarta wolności jako telewidza jest przeogromna. Z biegiem lat i otrzaskiwania się z programem doświadcza wszakże, że różnice między "Milionerami" a "Jednym z dziesięciu", "Klanem", "Złotopolskimi" lub "Reksiem", "Big Brotherem" i "Plebanią" zacierają się. Nikną też rozróżnienia pomiędzy dyskusjami gadających głów a też samymi gadającymi. Nazajutrz nie potrafi nawet powiedzieć, na co patrzył, wie tylko, że w telewizor. Często nawet ten sam amerykański aktor zajmuje ekran na kilku kanałach naraz, to jako wojownik w skórze dzikich zwierząt, to w smokingu bankiera lub nago. Podobnie powtarzalni są politycy, komentatorzy i showmeni, tyle że Oleksego albo Kaczyńskiego cechuje większa jednorodność strojów. Jeżeli się bardzo skupić na tym, co mówią, wyłowić można lekką różnorodność punktów widzenia przy tożsamości frazesów. Różnica poglądów zanika jednak, gdy dzieje się coś ważnego, na przykład walą się nowojorskie wieżowce WTC albo skacze Małysz. Pierwsze jest we wszystkich ustach złe, a drugie zawsze dobre. Poczucie wolności Kazimierczaka by rosło, gdyby wieżowce skakały, a Małysz się walił. Obywatel Kazimierczak mógłby oczywiście wyjść z domu, specjalnie po to, aby wolność uprawiać. Wstąpić np. do dowolnie wybranej partii lub organizacji, by na jej zebraniach swobodnie mówić, co myśli. Wymaga to jednak niestety swobody myślenia. Jej wyrażanie nie bywa zresztą dobrze przyjmowane. Jeśli mówca myśli to, co większość ze NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepiej z fiuta zrobić skręta niźli chodzić do rejenta Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na co trafisz – twierdziła mama Forresta Gumpa. Księgowa ukradła z kont Krajowej Rady Notarialnej milion złotych. Było to możliwe, gdyż jej przełożeni – notariusze – nie sprawdzali, co podpisują! Biuro notariusza powinna to być instytucja najwyższego zaufania. Płacimy grubą forsę za kompetencję, nieskalaną uczciwość i bezstronność. Mrzonki. Pukając do drzwi kancelarii notarialnej nie mamy pewności, na kogo trafimy. Do spowiedzi chodzi się z własnego wyboru i w razie wątpliwości, co do kwalifikacji moralnych księdza, można pojednać się z Panem B. na własną rękę. Inna sprawa z notariatem. Obowiązkowy udział notariusza – w teorii będącego osobą publicznego zaufania – w sporządzaniu umów i innych dokumentów ma dawać pewność w obrocie gospodarczym i w stosunkach cywilnych. Niestety, coraz częściej zdarza się, iż ktoś, kto zaufa papierom notarialnie poświadczonym, przekonuje się, że nie należało polegać na osobie tytułowanej sędzią. * * * W czasie dwóch minionych lat 20 notariuszy zostało objętych śledztwami prokuratury. 30 kwietnia 2002 r. do Sądu Rejonowego w Białymstoku trafił akt oskarżenia przeciwko notariuszowi Stefanowi W., który cztery lata wcześniej sporządził dwa akty notarialne potwierdzając w nich nieprawdę. Chodziło o pobranie oświadczenia woli od przebywającej w szpitalu osoby pozbawionej świadomości. Notariusz ów sprzedał swą wiarygodność za małe pieniądze. Na operacji wystawienia fałszywych dokumentów zarobił niewiele ponad 2 tys. zł. Z kolei radomski notariusz oszukiwał urząd skarbowy. 8 listopada 2002 r. sąd skazał notariusza Kazimierza M. za nieodprowadzenie 100 tys. zł podatku. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku oskarża Andrzeja W., byłego syndyka masy upadłościowej Stoczni Gdańskiej S.A., o niekorzystne rozporządzenie majątkiem upadłej stoczni. Grozi mu za to do 10 lat paki. W przekręcie na kwotę ponad 40 mln zł miał swój współudział notariusz Mariusz K. Tak twierdzi prokuratura. Nie dochował on należytej staranności i w treści umowy bezprawnie zaliczył do środków obrotowych gotówkę będącą w kasie sprzedawanej stoczni oraz kaucje gwarancyjne. Notariuszowi Mariuszowi K. zarzucono popełnienie przestępstwa z art. 231 par. 1 kk, za co grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. Toczący się proces sądowy powinien wykazać, czy notariusz dopuścił się fuszerki, czy też z pełną świadomością sporządził nierzetelne dokumenty. Na nierzetelności notariusza Mariusza K. wzbogaciło się konsorcjum zmontowane przez Janusza Szlantę, które kupiło gdańską kolebkę "S" wraz z 17 mln żywej gotówki będącej w kasie stoczni. Domniemanie, że notariusz zgarnął dużą kasę za celowe sporządzenie wadliwego aktu, trudno udowodnić z powodu przestępczej solidarności kombinatorów. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że wierzyciele Stoczni Gdańskiej, a także skarb państwa zostali zrobieni na perłowo z udziałem notariusza. Mimo to nie można wykluczyć, że gdański sąd okaże się wyrozumiały dla Mariusza K. Przecież 12 grudnia 2002 r. Sąd Najwyższy, w głośnej sprawie dyscyplinarnej, odmówił uchylenia immunitetu lubelskiemu sędziemu Czesławowi M., który dopuścił się fałszerstwa. Sędzia ex post zastąpił w aktach sprawy wyrok skazujący wyrokiem uniewinniającym. Sąd Najwyższy orzekł, że takie fałszerstwo nie daje podstaw do postawienia sędziemu zarzutów. Termity korporacyjnej solidarności drążą fundamenty Rzeczypospolitej nr 3. * * * W październiku 2002 r. wyszło na jaw, iż Maria K. – od 1993 r. zatrudniona na stanowisku głównej księgowej w biurze Krajowej Rady Notarialnej – kradła na dużą skalę. Wystawiała fałszywe przelewy bankowe przekazując forsę notariuszy na swoje prywatne konta oraz na rachunek bankowy męża Romana K. prowadzącego firmę Roma. Maria K. przedkładała do podpisu przelewy swym przełożonym, to jest prezesowi i skarbnikowi Rady, wadliwie sporządzone. Księgowa pozostawiała niewypełnione dwie pierwsze kratki przelewu, a następnie – po uzyskaniu podpisu prezesa – dopisywała brakujące cyfry. Tym sposobem na przykład 15 października 2002 r. przerobiła na przelewie kwotę 5 tys. zł na 355 tys. zł. Rzecz jasna, księgowa nie mogłaby robić takich prymitywnych numerów, gdyby jej przełożeni notariusze: Roman Kolasa oraz Leszek Zabielski (obecny prezes Krajowej Rady Notarialnej), wykazali choćby minimum staranności podczas składania podpisów na drukach przelewów. Tymczasem notariusze nie zwracali uwagi na to, co podpisują. Jak ustaliła prokuratura, prezesi Rady niekiedy składali podpisy in blanco, bo rzadko przychodzili do pracy. Śledztwo w sprawie kradzieży w Krajowej Radzie Notarialnej jest w toku. Ze wstępnych ustaleń wynika, że tymczasowo aresztowana Maria K. ogołociła konta Rady Notarialnej z 991 418 zł. Niewykluczone, że dokładna analiza dokumentów przez biegłych wykaże, iż księgowa ukradła jeszcze więcej. 23 listopada 2002 r. Krajowa Rada Notarialna uchwaliła "stanowisko w sprawie zaistniałych nadużyć”. W tym dokumencie czcigodni notariusze raczyli napisać, że: ...przestępstwa dopuściły się osoby związane ze środowiskiem notarialnym, a czyn ten, który wstrząsnął wszystkimi notariuszami, godzi w dobre imię Polski. Ho, ho! Natomiast nie podjęto decyzji personalnych w stosunku do notariuszy winnych elementarnego zaniedbania obowiązku. Ze szczególną ostrożnością należy więc podchodzić do umów, testamentów i innych aktów powstających w kancelariach notarialnych członków władz Krajowej Rady Notarialnej. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hitler zawsze się przyda Gdy do Warszawy zjechali ministrowie obrony NATO, uzbrojeni w solidną porcję propagandy na temat wielkiego zagrożenia światowego pokoju ze strony Iraku, demonstrowała przeciw nim powołana na tę okoliczność Inicjatywa STOP WOJNIE. 24 września pod amerykańską ambasadą zebrały się dwie setki socjalistów, pacyfistów, komunistów, anarcholi i innej maści lewackiej mierzwy. Byli wśród nich Polacy, Palestyńczycy i Irakijczycy, przeważnie młodzi ludzie. Starzy, zwłaszcza ci, którzy pamiętają wojnę, chyba nie mają nic przeciwko niej, bo nie nawołują do powstrzymania Amerykanów przed bombardowaniem Iraku. Z transparentów wrzeszczały mało odkrywcze hasła typu: NIE WOJNIE Z IRAKIEM albo PRECZ Z GLOBALNYM TERROREM USA. Ale i takie, które świadczą o nieco większej inwencji twórczej pikietowych malarzy, jak na przykład: MILLER KWAŚNIEWSKI – DWA BUSHA PIESKI. Szczególnie wredny był transparent, na którym widniała podobizna Hitlera z informacją „Wiek XX”, a obok Bush Dablju, z dopiskiem „Wiek XXI”. Pomiędzy nimi – swastyka. Przekaz dość jasny. Okazało się, że nie dla wszystkich. Pod hotelem Gromada, gdzie Donald Rumsfeld, sekretarz obrony USA, i John McLaughlin, zastępca szefa CIA, przedstawiali raporty, w których roiło się od irackich gazów bojowych, wąglików i rakiet, a sekretarz generalny NATO lord Robertson poddawał się „wrażeniu”, jakie „robiły te przekonujące dowody”, do organizatorów pikiety podeszła usztywniona mundurem funkcjonariuszka z komisariatu dzielnicy Włochy. Zagroziła, że jeśli transparent ze swastyką nie zostanie usunięty, sprawą zajmie się prokurator. Wygłosiła mowę o tym, że ich działania są nielegalne i poszła sobie. Potem zjawiło się kilku funkcjonariuszy rodzaju męskiego, którzy zgodnie z zasadami sztuki zwinęli dwóch chłopaków trzymających transparent. Zatrzymani przez policję młodzi ludzie zostali przesłuchani na okoliczność art. 256 kk: Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Policja uznała więc, że transparent porównujący amerykańskiego prezydenta do faszysty jest instrumentem propagowania faszyzmu. Jest w polskim prawie przepis zabraniający obrażania głowy obcego państwa. Gdyby młodym ludziom postawiono zarzuty z tego paragrafu, byłoby to zasadne. Wybór innego paragrafu dowodzi jednak, że dowcipy o gliniarzach są nadal trafne. Chyba że policjanci uznali, iż promowanie faszyzmu polegało na tym, że chłopcy komplementowali Hitlera, porównując go do światłego, mądrego i demokratycznego przywódcy Wolnego Świata George’a W. Busha. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pocałuj mnię w dostęp " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Globalna wioska Sprawy najważniejsze dla świata rozstrzygają się w Waszyngtonie, Moskwie, Brukseli i w Podgórzynie. Już trzynasty rok budowane jest w Pomrocznej tzw. społeczeństwo obywatelskie, to znaczy takie, które bierze swoje sprawy w swoje ręce, aby zbudować lepszą przyszłość. Założenie było takie, że lud wybiera swoich przedstawicieli, najlepszych z najlepszych, oni robią ludowi dobrze, a Polska rośnie w siłę i ludzie żyją dostatniej. Niestety, praktyka odbiega od teorii. Naród widzi, że wybrańcy zabiegają o stołki, aby robić dobrze przede wszystkim sobie, olewa więc wybory. Za to częściej niż kilka lat temu udają się referenda, w których lud wybrańców odwołuje. Miło nam donieść, że jest w kraju taka gmina, w której władza nie zajmuje się duperelami, ale troszczy się o ludzi w globalnym wymiarze. Władza, która jest otwarta na każdą obywatelską inicjatywę i kreuje śmiałe wizje świetlanej przyszłości. Lud jednak jest ciemny oraz niewdzięczny i za swoją władzą nie nadąża. Gmina Podgórzyn leży z dala od metropolii, na zadupiu, wciśnięta w pogórze Karkonoszy. Nad dobrobytem 8,5 tys. dusz czuwa ciało uchwałodawcze, czyli 20 radnych, oraz wykonawcze, czyli wójt. Niedawno do Urzędu Gminy przyszedł zafrasowany obywatel. Frasunek jego wziął się stąd, że świat zmierza w kierunku nie tym, co trzeba. Obywatel dał temu wyraz pisząc list otwarty do pani wójt Jolanty Piwcewicz (fot. 1). Na wstępie autor listu informuje, że "realizuje konstytucyjny obowiązek troski o dobro ogółu", a przy tym pragnie wesprzeć ministra spraw zagranicznych w jego ciężkiej pracy. Wnioskuje więc o udzielenie Cimoszewiczowi poparcia, "co w większym stopniu może uaktywnić naszych przedstawicieli na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych". Dalej w liście jest coś o Konstytucji 3 maja, II wojnie światowej, papieżu, zamachach terrorystycznych i kamienowaniu kobiet w Nigerii. Następnie obywatel wyraża pragnienie, aby słowa: "każdy, edukacja i dobrobyt" połączyć z "prawdą, sprawiedliwością, dobrem, pięknem i przebaczeniem". "Ze swojej strony, do dyskusji o reformie ONZ proponuje się więc wnieść rozważenie utrzymywania nadal prawa veta, przysługującemu każdemu ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ" – wyłuszcza pod koniec twórca epistoły (zachowana oryginalna pisownia), bo "nam, Polakom nie trzeba tłumaczyć, co oznacza veto". Zwykły, bezduszny urzędnik pogoniłby takiego petenta, a jego list pieprznął do śmieci, przez co świat nadal staczałby się w otchłań. Na szczęście w Podgórzynie władza potrafi patrzeć dalej, widzieć więcej. Pani wójt zwołała specjalną sesję Rady Gminy. Radni, przejęci głębią listu otwartego, 9 października 2002 r., jednogłośnie uchwalili "stanowisko w sprawie poparcia inicjatywy obywatelskiej". Punkt pierwszy stanowiska głosi, że "w zamyśle akceptując politykę rządu Rzeczypospolitej Polskiej w dążeniach do utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa, wnioskuje się o nowelizację przepisów Karty Narodów Zjednoczonych". W punkcie drugim "proponuje się debatę parlamentarną nad propozycją zniesienia prawa veta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ". Fakt, że sekretarz generalny ONZ Kofi Annan nie wodzi palcem po globusie szukając gminy Podgórzyn, wynika wyłącznie z tego, że dolnośląscy posłowie, którym Rada Gminy powierzyła misję przedstawienia tego stanowiska w parlamencie, zajmują się duperelami, zamiast ratować świat. Rok temu inny mieszkaniec gminy Podgórzyn przyszedł do urzędu z niemal równie doniosłą inicjatywą i także nie odszedł z kwitkiem. Obywatel, artysta plastyk, nakreślił wizję stworzenia wielkiej panoramy Karkonoszy. Panorama byłaby usytuowana na wewnętrznej powierzchni okrągłej budowli nakrytej kopułą ze szklanych, lustrzanych kwadratów (fot. 2), ciut tylko większą niż kopuła Tadż Mahal. Zwiedzający kręciliby się w środku panoramy na ruchomej platformie. Obiekt miałby stanąć na stoku pagórka opodal dużego sztucznego jeziora – zbiornika wody pitnej – którego budowę właśnie zakończono. Pani wójt w lot ogarnęła piękno i śmiałość idei. Urząd Gminy stanął do przetargu na zakup gruntów nad jeziorem oferowanych przez Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa i wygrał. Na razie ponad 20 hektarów leży odłogiem, twórca idei panoramy nie miał bowiem pomysłu, skąd wziąć szmal na tę inwestycję. Pani wójt przeforsowała w Radzie Gminy, żeby tego terenu nie dzielić na działki budowlane w celu opchnięcia obywatelom, bo to małostkowe. Artyście tak się to spodobało, że wymyślił wybudowanie drugiej, trochę mniejszej szklanej kopuły, w której prezentowane byłyby najważniejsze sprawy światowe. Władzy z kolei pomysł spodobał się jeszcze bardziej, bo uczyniła artystę pełnomocnikiem gminy do spraw panoramy. Pomysłodawca wykonał więc, na koszt gminy, makietę kopułek i jeździł z nią po kraju i Europie z delegacją radnych oraz urzędników, aby zaprezentować ideę. Ostatnio twórca uznał, że całość byłaby niekompletna bez planetarium. Jeszcze inny obywatel stwierdził, że gmina powinna otworzyć się na świat. Rzucił pomysł budowy tunelu pod Karkonoszami na południową stronę, do Czech. Tunel liczyłby 20 kilometrów długości. Należałoby, oczywiście, wybudować drogę krajową, utworzyć przejście graniczne. Samochody wjeżdżałyby na rampę, z której ładowano by je na kolejowe platformy i torami przewożono na drugą stronę. Powinno się więc zbudować także tory kolejowe wraz ze stacją przeładunkową. Ujęci potęgą wizji radni uchwalili aneks do planu zagospodarowania przestrzennego, w którym przyklepali pomysł. Na razie nie wbito nawet łopaty w ziemię, żeby zainicjować roboty, bo ktoś obliczył, że koszt tylko części projektu wyniósłby niemal 3 mld zł, a roczny budżet gminy to 10 mln. Przez roztargnienie nie spytano o zdanie dyrekcji Karkonoskiego Parku Narodowego, wojewody, MSZ i braci Czechów, ale to szczegół. Najważniejsze, że jest plan. Wisi w Urzędzie Gminy i każdy może sobie popatrzeć. Pomysł nie jest całkiem nowy. 60 lat temu tunel, tylko nieco skromniejszy, planowało przekopać szefostwo Trzeciej Rzeszy. Za późno wzięto się jednak do roboty i nadszedł koniec wojny. Hitlerowskiej Organizacji Todt udało się przynajmniej zbudować parę kilometrów drogi, ale Niemcy wtedy dysponowały szmalem i tanią siłą roboczą w postaci jeńców z obozu Gross-Rosen. Niestety, jak wspomniano na wstępie, lokalne społeczeństwo jest niewdzięczne, zacofane i w ogóle nie ogarnia śmiałych koncepcji, które dla jego dobra rozwija miejscowa władza. Ludziska czepiają się pierdół. Nie rozumiejąc konieczności walki o światowy pokój i bezpieczeństwo mają pretensję, że od czasu do czasu ktoś dostanie po zmroku wpierdol, bo w gminie nie ma ani jednego komisariatu, jest za to kilka nowych knajp odwiedzanych przez żuli i łysych, nasterydowanych dresiarzy. Dziwią się, że w razie zadymy przyjeżdżać ma policja z Karpacza, choć cztery razy bliżej jest do Jeleniej Góry. Wydziwiają, że panorama Karkonoszy namalowana pod szklaną kopułą jest potrzebna jak pryszcz na dupie, skoro z miejsca, w którym miałaby stanąć, i tak widać całe Karkonosze w naturze. Obywatele woleliby, żeby zamiast budowy tunelu wyremontowano sypiące się komunalne budynki lub mieszkania w nich pogoniono ludziom za symboliczną złotówkę. Przydałoby się też – marudzą – skanalizowanie gminy i wybudowanie oczyszczalni ścieków. Dziwią się śmiałym wizjom władzy i przyziemnie przypominają, że gmina zadłużona jest w bankach na 6 mln zł, a zabezpieczeniem wierzytelności są m.in. budynki Urzędu Gminy i szkoły. W swej małostkowości ludziska ośmielają się przypomnieć, że 2 lata temu z kasy urzędu wypłynęło ponad 130 tys. zł i do dziś nie wiadomo, co się stało z tą forsą. Całkowitą bezczelnością jest zaś to, że niewdzięczni obywatele wytykają paluchem stojącą obok Urzędu Gminy ruinę, w której kiedyś mieścił się ten urząd. Budynek od lat remontuje Stowarzyszenie Promocji Gospodarczej "Pogórze", któremu prezesuje pani wójt. Oponenci powołali stowarzyszenie o nazwie "Odważni Wyborcy" (fot. 3), zaczęli wydawać gazetę pod tytułem "Gminna Prawda" i ruszyli do wyborów, żeby przejąć władzę. Wsparło ich miejscowe lobby strażackie. Urząd Gminy uznał, że sikawkowi z OSP zamiast gasić pożary, jeżdżą do lasu po drewno, a jak już gaszą, to te obiekty, które sami wcześniej podpalili, żeby wyłudzić dotacje, którą gmina wypłacała po każdej akcji. Władza wstrzymała więc wypłacanie szmalu. W dzień głosowania w gminie piździło, wiatr wiał z prędkością 120 kilometrów na godzinę i lało jak z cebra. Wyborcy nie byli więc odważni i siedzieli w chałupach. Frekwencja była wątła, opozycja nie przejęła władzy w Radzie Gminy, a pani wójt przeszła do drugiej tury. Przynajmniej jeden obywatel szczerze się modlił, żeby wygrała. Człowiek ten, od niedawna mieszkaniec gminy, ma bowiem śmiały pomysł. Od lat zajmuje się tajemniczym zjawiskiem kręgów wygniecionych przez nieznaną siłę w zbożu. Pragnie, żeby na sporym kawałku terenu powstało eksperymentalne pole, obok lądowisko dla kosmitów i reflektor, którym przywabiano by gości z innego świata. Facet jest przekonany, że władza wesprze go w tym dziele. I my w to wierzymy. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Homo też człowiek cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czarne mole książkowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klops z borówkami Borowski gra Belką tak, żeby przegrać. Były marszałek Marek Borowski jest arcymistrzem szachowym. Wystarczył jeden jego ruch na poziomie pionków, żeby powiedzieć królowi szach i mat. Król, czyli Leszek Miller, miał już tylko prośbę, żeby jego egzekucję trochę odroczyć: pragnął zjeść ostatni posiłek i potem sam pociągnąć za sznurek. Szachowa przenośnia odnosi się oczywiście do wyjścia Borówek z SLD i stworzenia Socjaldemokracji PL, co wreszcie skłoniło Leszka Millera do złożenia dymisji rządu. Posiłek zaś to zamierzone, ale niedokonane prywatyzacje ostatniej szansy Millera. Poczem 1 maja wszyscy widzieli w TV, jak Miller pomagał wykonawcy wyroku na sobie ciągnąć sznurek ozdobiony białoczerwoną flagą. Wszyscy polscy politycy są takimi właśnie szachistami, których stać na obmyślenie jednego, najbliższego ruchu. Nikt nie potrafi przewidzieć kilku ruchów przeciwnika i z góry zaprojektować paru swoich. Z tego też powodu nasi przemądrzy gracze tylko mniemają, że siedzą nad szachownicą, ale grają w durnia. * * * Hałaśliwie poparłem w „NIE” Borówki. Pragnąłem skrócić wreszcie męki z Millerem i samego Millera. I chciałem, aby dokonał się wstrząs na lewicy, także w samym SLD. Kiedy u krańca zimy partia ta na swej konwencji postanowiła, że dopiero w grudniu zastanowi się nad sobą i swą polityką, stało się widoczne, że gangrena zeżre lewicę, więc niezbędna jest amputacja. Borówki jednak – zamiast zwrócić się do rozczarowanych wyborców lewicy, odwrócić plecami do salonów, a twarzą do społeczeństwa – zgodnie z tradycją SLD – zajęły się ekskluzywną grą gabinetowo-parlamentarną. Tym wypróbowanym sposobem SDPL przerwała pęd ku sobie ludzi o lewicowej orientacji i zaczęła tracić poparcie, zamiast je wzmagać. Jolantę Banach, która miała być La Passionarią porywającą upośledzonych, gdzieś schowano i słuch o niej zaginął. Gra w politycznego salonowca zgotowała Borowskiemu pułapkę, która była do przewidzenia, gdyby szachista projektował z góry parę posunięć. Jego partia nie mogła poprzeć Belki na premiera. Gdyby bowiem Borówki, niemające właściwie innego programu niż SLD, jeszcze i politykowały w sprawie rządu, tak jak Janik, wszyscy uznaliby rozłam dokonany przez Borowskiego za pozorny, sztuczny i zbędny. Ale niepoparcie Belki także odbiera Borówkom wiarygodność. Znalazły się w klinczu. * * * Buntowi Borowskiego zdalnie, ale wyraziście patronował Kwaśniewski. Uparty antybelkizm Borówek oznaczałby ich rozbrat z prezydentem, któremu bliższy stał się teraz probelkowy Janik, czyli SLD. Poza tym niewsparcie Belki byłoby postępowaniem Borówek wbrew ich naturze i interesom. Belka jako osoba i jego koncepcje są jak skóra zdarta z Borowskiego i Celińskiego. Belka to kość z kości i krew z krwi Borówek, ich polityczny brat syjamski. Nie popierając Belki ani też koncepcji wyłonienia przez Sejm premiera w osobie Oleksego lub Wojciechowskiego, czyli rządu koalicji SLD i PSL, Borówki przyłączyły się do dążeń Platformy i Samoobrony chcących jak najszybszych nowych wyborów. Dopóki Borówki miały w rankingach, jak to było zrazu, prawie dwa razy liczniejsze poparcie niż partia Janika i nadzieję, że ono dalej będzie rosnąć, w przyspieszonych wyborach mogły dostrzegać swój interes. Gdy poparcie zaczęło spadać i niebezpiecznie zbliżać się do wartości eliminującej po wyborach SDPL z parlamentu, jak najszybsze wybory przestały się Borówkom opłacać. Z tą chwilą i z tych powodów wiadomo już, że partia Borowskiego poprze rząd Belki, co będzie skuteczne zapewne dopiero w trzecim podejściu – znowu prezydenckim. Może się to poparcie wyrazić głosowaniem za Belką, ale wygodniej będzie Borowskiemu osiągnąć ten sam cel nie przychodząc na głosowanie. Borówki zagrały, zgrały się i kombinują, jak poprzeć Belkę a zachować twarz. Stąd kombinacje polegające na stawianiu Belce warunków: tak, ale jesienią Belka musi się poddać głosowaniu drugiego wotum zaufania. Tak, ale wybory w marcu. Twarz Borówek już jest jednak tak bardzo mglista i nieokreślona, że nie warto im martwić się o nią. I tak nie jest ozdobą. Przewiduję, że rząd Belki uzyska aprobatę niezbędnej większości sejmowej. Dyskusje o tym, czy kompromis na temat nowych wyborów to luty, marzec czy kwiecień, nie mają realnego znaczenia. Terminy to tylko ochrona twarzy. Wszystko jedno, czy potem poślizg, czyli prolongata wyborów, dokona się z lutego na maj czy z marca na czerwiec. Jeśli rząd Belki osiągnie pewien sukces, zmieni to trochę układ sił przed wyborami na rzecz lewicy jednej lub drugiej. Na razie Janik gra zręczniej, bo SLD skorzysta na sukcesie gabinetu Belki, a Borowskiemu, jeśli wyraziście nie poprze jego powstania, społeczne zadowolenie z Belkowych rządów nie przysporzy głosów. * * * Tocząc te swoje gry i zabawy wszyscy politycy z wyjątkiem Leppera społeczeństwo odkładają sobie na bok. Zdają się mówić wyborcom: czekajcie kibice, mistrzowie grają teraz w szachy. Publiczność śledząca tę grę topnieje. Wadą graczy jest zaś skupienie uwagi tylko na najbliższym ruchu. A politycy myśleć powinni przecież o tym, co będzie za rok i dalej, i jeszcze potem. Najbliższy ruch jest bowiem już dla wszystkich do przewidzenia. W tegorocznym repertuarze politycznego teatru mogą następować tylko zmiany obsady w rolach drugoplanowych. Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Religa na kościach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepszy bandyta niż prokurator Rok 2001. Informatorzy mówią nam o prokuratorze i policjancie, którzy współpracują z przestępcami. Nie mamy dowodów. Rok 2002. Ta sama informacja dociera do nas z innych źródeł. Tym razem mamy poszlaki. Katowicka Delegatura Centralnego Biura Śledczego wyłapała w 1999 r. członków jednej z najgroźniejszych grup bandyckich. Pozyskano świadków, sformułowano akt oskarżenia. Wkrótce rozpętała się nagonka na świadków oskarżenia, którzy pomogli w ujęciu groźnych przestępców i umożliwili przedstawienie im zarzutów. Człowiek szansa Marcin Ochmanowicz w 1994 r. dostał wyrok za wymuszanie długów i nielegalny obrót alkoholem. Dobrze znał zarówno Pokida, jak i Sandokana – przywódców dwóch najpotężniejszych grup przestępczych na Śląsku – ale nigdy nie działał w strukturach ich gangów. Od siedzących w tym samym areszcie ludzi Sandokana dowiedział się, że ich szef przebywający na cudownie uzyskanym zwolnieniu warunkowym planuje zabicie prokuratora Marka Pasionka. Pan prok. Marek Pasionek (...) osobiście wydał postanowienie o moim aresztowaniu. (...) Przekazałem te informacje zainteresowanemu, gdyż uznałem, że w takiej sytuacji uprzedzony ma możliwość podjęcia środków zabezpieczających. Prokurator Pasionek spotkał się z aresztowanym. Oznajmił mu, że jego informacja o zamachu potwierdziła się i zaproponował współpracę. Ochmanowicz się zgodził. Wyszedł na warunkowe z niezbyt finezyjnym planem, ułożonym przez organy ścigania: miał robić za przynętę i wystawić Sandokana. Sandokan nie połknął wabia tylko dlatego, że wówczas zajęty był prowadzeniem krwawej wojny z grupą Pokida o odzyskanie wpływów na swoim terenie. Nie niepokojony przez bandziorów Ochmanowicz wyjechał do Holandii, gdzie dorobił się sporych pieniędzy. Kapitał postanowił zainwestować w kraju. Zaczął od "Merola" i balangowania. Wszyscy ludzie Sandokana już siedzieli. Królował Pokid. On i jego grupa uznali, że rzucająca się w oczy forsa Ochmanowicza pochodzi z interesów kręconych na podlegającym im terenie. Złożyli mu propozycję nie do odrzucenia – żeby pracował dla grupy, dzieląc się zyskami. Odmówił. Wtedy ludzie Pokida, w obecności swojego bossa, zmasakrowali jego pracownika. Pobity, cudem przeżył i został kaleką. Ochmanowicz nie spokorniał, poszedł z tym na zwykłą policję, a ponieważ ta słabo zareagowała, nawiązał kontakt z CBŚ. Trzej funkcjonariusze, którzy spotkali się z Ochmanowiczem, zaproponowali jemu i pobitemu pracownikowi oficjalne zgłoszenie zajścia, złożenie zeznań do protokołu i wystąpienie na procesie w charakterze świadków oskarżenia. Obydwaj wyrazili zgodę. Dzięki temu ekipa CBŚ, która od wielu miesięcy rozpracowywała gang Pokida zdobyła wreszcie coś, za co gang z szefem na czele mógł trafić do pierdla na dłużej. Informacja o tym przeciekła do grupy przestępczej przez jej stałe źródła w prokuraturze i policji. Bandyci próbowali zastraszyć poszko-dowanego, a Ochmanowiczowi Grzegorz P. osobiście obiecał, że jego żona nie przeżyje jego zeznań. Magicy sprawiedliwości Ochmanowicz nie miał zbyt wiele do stracenia, poszedł na całość. W nadziei, że wszyscy wrogowie pójdą siedzieć, zeznał policji: o strukturze grupy, dokonanych przestępstwach, miejscach i sposobach pozyskiwania broni. Również o stałej, długoletniej współpracy z przestępcami wysokiego rangą funkcjonariusza policji W. oraz prokuratorki Prokuratury Rejonowej w Gliwicach, pani Ś. Zdołał też namówić jednego z żołnierzy Pokida, by zeznawał prze-ciwko kumplom. Opowiedział on prokuratorom o działaniach, interesach i zleceniach realizowanych przez Pokida i jego ludzi. Potwierdził też fakt ożywionej współpracy funkcjonariuszy organów ścigania z bandytami. Obiecano mu status świadka koronnego, potem jednak prokuratura wycofała się z tego (pisaliśmy o tym w "NIE" nr 40/2001). Miał zeznawać przeciwko grupie na procesie, teraz siedzi w mamrze. Nawet gliniarze obstawiają, że długo nie pociągnie. Najlepszy sposób na uciszenie świadka, to wsadzić go do pierdla, gdzie siedzą ci, których miał obciążyć swoimi zeznaniami. A jakby tamtym się nie udało, zawsze znajdą się inni więźniowie, którzy nie przepadają za takimi, co to współpracują z organami. Reakcja na zeznania obciążające grupę, prokuratora i glinę była natychmiastowa. Ochmanowicz został oskar- żony o wyłudzenie pokwitowania na 20 tys. zł od niejakiej Mirosławy T. i usiłowanie zmuszenia jej do sprzedaży domu po zaniżonej cenie. Także o to, że wraz z trzema kolegami wyniósł z jej domu sprzęt znacznej wartości i cenny obraz. Trzeba trafu, że postanowienie o wszczęciu tego postępowania podpisała oskarżana przez niego prokurator Ś., a obciążające go zeznania rzekoma pokrzywdzona składała w obecności policjanta W., wskazanego przez niego i jednego z "pokidowców". Ochmanowicz wiedział, że jeśli trafi do aresztu, gdzie przebywają Pokid i jego ludzie, to żywy już stamtąd nie wyjdzie, a jego żona przeczyta w gazecie, że popełnił samobójstwo. Ukrył się więc. Rozesłano za nim list gończy. Policja zatrzymała i osadziła w areszcie trzech jego kolegów. Niedługo miną trzy lata, jak oczekują procesu. Sprawa wydawała się zakończona: główny świadek oskarżenia jest winien, bo się ukrywa, jego koledzy tkwią w pierdlu z poważnymi zarzutami. Wiarygodność złożonych przez nich zeznań jest żadna, bo jakie można mieć zaufanie do przestępców? Ale nie wyszło: Mirosława T. już na etapie dochodzenia odwołała wszystkie swoje oskarżenia. Oświadczyła na piśmie, że do obciążenia Ochmanowicza i jego kolegów nakłonili ją miedzy innymi wymienieni przez niego w zeznaniach policjant i pani prokurator! Przysięgała, że kon-struowali za nią zeznania i kazali je podpisać. Swoje odwołania kie-rowała do sądu i Ministerstwa Sprawiedliwości. Bez skutku! Nie pomogło, że pokazała w sądzie obraz, który mieli zabrać jej Ochmanowicz i jego kumple, a który wcześniej sprzedała komuś innemu. Nie przekonały sądu dokumenty świadczące o tym, że rzekomo zabrany jej sprzęt RTV został wcześniej zarekwirowany przez komornika. Nie uwzględniono pisemnych oświadczeń Mirosławy T., że gdy zaczęła wycofywać się z oskarżeń montowanych przez funkcjonariuszy państwowych, straszono ją konsekwencjami. Nie miało też żadnego znaczenia, że oskarżycielka odpowiada w innym procesie za składanie fałszywych zeznań. Dla sądu liczyło się tylko zdanie pani psycholog, która twierdzi, że Mirosława T. odwołała oskarżenia, bo ukrywający się Ochmanowicz zastraszył ją. To nic, że według oświadczeń Mirosławy T. to właśnie pani psycholog wywierała na nią presję. Efekt montażu Ochmanowicza ukrywa się od blisko 3 lat. Dwóch jego kumpli ogląda świat w kratkę równie długo. Trzeci niedawno został wypuszczony. Nagle okazało się, że zagrożony jest niską karą, choć przez cały czas odmawiano mu uchylenia aresztu, argumentując to dokładnie odwrotnie. On również miał być świadkiem na procesie przeciwko grupie przestępczej Pokida. Proces Grzegorza P.. czyli Pokida, utknął w martwym punkcie. Nie tylko dlatego, że ci, którzy mieli zeznawać przeciwko niemu i jego ludziom, siedzą w pierdlu, a jeden z ważniejszych w tej sprawie świadków ścigany jest listem gończym. Przeciąga się również dlatego, że "pokidowcy" umiejętnie wykorzystują kruczki proceduralne i dzięki temu akta sprawy zaczęły krążyć. Z Sądu Okręgowego w Katowicach – do Sądu Okręgowego w Gliwicach, a potem do Sądu Apelacyjnego. Może jednak nie przyniesie to zamierzonej zwłoki w postępowaniu, pojawił się bowiem nowy świadek, który ma zeznawać przeciwko Grzegorzowi P. Podobno jego wiedza jest duża. Jest więc szansa, że bez względu na wysiłki zmierzające do zdyskredytowania poprzednich świadków oskarżenia, przestępcza grupa zostanie wreszcie skazana. Dopuszczamy oczywiście wersję, że oto ukrywający się groźny bandyta Marcin Ochmanowicz pomawia ścigającą go prokurator i porządnego glinę, aby zemścić się za ich bez- pardonową walkę z przestępcami. Problem jednak w tym, że nie było bezpardonowej walki. Źródła nie związane bezpośrednio z gangsterami również negatywnie wypowiadają się na temat pani prokurator Ś. i policjanta W. A ściganie listem gończym i aresztowania pod chwiejnymi zarzutami ludzi, którzy mieli odegrać istotną rolę w bardzo ważnym procesie, oceniają jako efekt mistyfikacji. To co najważniejsze: pojawiły się poważne oskarżenia funkcjonariuszy organów ścigania o współpracę z przestępcami oraz oświadczenia o nakłanianiu do fałszywych zeznań. Wymierne fakty czynią to prawdopodobnym. Wydaje się, że natychmiast powinno zostać wszczęte postępowanie wyjaśniające, czy zarzuty te są prawdziwe. Zapytaliśmy, czy przeprowadzono takie postępowanie. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Niedawno prasa opisywała, jak przewlekanie spraw sądowych (aż po przedawnienie) dające poczucie bezkarności członkom grup przestępczych pozwoliło wyrosnąć najgroźniejszym polskim gangsterom. Rodzą się w nas obawy, czy sposób prowadzenia sprawy gangu Grzegorza P. oraz uciszania świadków, którzy mają zeznawać przeciwko niemu i jego ludziom, nie da podobnego efektu. Imię i nazwisko bohatera oraz inicjały prokuratora i policjanta zostały zmienione Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zawód:SOLIDARUCH Podobno w 2001 r. "Solidarność" przegrała wybory. Podobno władzę sprawuje koalicja SLD–UP–PSL. Podobno ekskomuchy i wieśniaki dokonały rzezi w państwowych firmach wycinając fachowców o rodowodzie solidarnościowym. Podobno. Prawda wygląda inaczej. Szczególnie na Śląsku, gdzie działacze "Solidarności" obsiedli kierownicze stołki w kopalniach i spółkach węglowych. Związek zawodowy chlubiący się obaleniem komunizmu zorganizował niedawno ogólnośląski dzień protestu przeciwko gigantycznemu bezrobociu i coraz większej nędzy ludzi pracy oraz ludzi bez pracy. Akcji przewodził Piotr Duda, od połowy zeszłego roku przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ "Solidarność". * * * Wcześniej przewodniczącym śląsko-dąbrowskiej "Solidarności" był Wacław Marszewski, który nastał po Marku Kempskim, gdy ten został wojewodą. Marszewski w obecnym proteście nie brał udziału. Nie musiał. Jego bieda i bezrobocie nie dotyczą. Dla byłego przewodniczącego Marszewskiego przygotowano posadę w kopalni Knurów. Kiedyś tam pracował, ale 10 lat temu odszedł, by robić karierę działacza. Aby Marszewskiemu umożliwić powrót do pracy, przygotowano skomplikowaną operację logistyczną. Formalnie Wacław Marszewski był pracownikiem kopalni Knurów od 1984 r. do połowy listopada 1993. Potem przeszedł do pracy w Gliwickiej Spółce Węglowej (GSW). Faktycznie zaś, od maja 1992 r., prawie cały czas siedział w Zarządzie Regionu "Solidarności" w Katowicach. W tym czasie dostał także posadę w Regionalnym Przedsiębiorstwie Związkowym. Krzywda więc mu się nie działa, choć na pracę nie miał czasu. Najpierw w kopalni, a później w spółce węglowej dostał urlopy bezpłatne. Po klęsce Akcji Wyborczej Solidarność i po wyborze nowego przewodniczącego związku Marszewski wylądował w Biurze Zarządu Gliwickiej Spółki Węglowej. I siedział tam tak długo, jak było to możliwe. Czyli do likwidacji GSW. 1 lutego tego roku, na podstawie porozumienia stron i zakładów, został "przeniesiony" do pracy w kopalni Knurów. Czeka tam na niego ciepłe gniazdko w dziale przygotowania produkcji. Były przewodniczący za późno się zajął ucieczką z okrętu zatopionego przez wiceministra Marka Kossowskiego, autora najnowszego programu restrukturyzacji górnictwa (częścią tego programu jest likwidacja spółek węglowych). Wszystkie intratne posady w kopalniach należących do GSW były już zajęte. Przypadek byłego przewodniczącego potwierdza regułę do dziś obowiązującą w górnictwie – będący niegdyś działaczami "Solidarności" prezesi to święte krowy. Dlatego Jan Dąbrowa może być spokojny o swoją dalszą karierę. Dąbrowa stał niegdyś na czele "Solidarności" w kopalni Brzeszcze. Potem z fotela przewodniczącego związku przeniósł się na fotel dyrektora do spraw pracy w tej kopalni. Potem awansował jeszcze wyżej – został dyrektorem w dziale restrukturyzacji Nadwiślańskiej Spółki Węglowej (NSW). Następnie wskoczył na dyrektora biura zarządu spółki, którym był do 1 lutego. A teraz – gdy wiceminister Kossowski chce zlikwidować mu stanowisko pracy likwidując NSW – Dąbrowa powraca do swojej macierzystej kopalni. Wedle naszych informatorów, w Brzeszczach zajmie jedno z kierowniczych stanowisk. Ale ciekawsze jest to, że kopalnia oddelegowała go do pracy w NSW, póki ta spółka jeszcze funkcjonuje. Tutaj są wyższe zarobki. Krzysztof Młodzik to kolejny działacz, któremu grozi zatopienie stołka. Co więcej, o niczym innym nie marzą jego dawni koledzy związkowi. Młodzik najpierw przewodniczył Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" kopalni Piast. Potem pełnił funkcję przewod-niczącego Sekretariatu Górnictwa NSZZ "Solidarność". Stamtąd trafił do Nadwiślańskiej Spółki Węglowej. Został w niej zastępcą dyrektora Nadwiślańskiej Agencji Ubezpiecze-niowej, a wreszcie wiceprezesem do spraw pracy. To za jego czasów górnicy okupowali siedzibę NSW, by protestować przeciwko zamykaniu przez Nadwiślańską kolejnych kopalń. Ponieważ teraz rząd zamyka Nadwiślańską, Młodzikowi grozi bezrobocie. Przytuliskiem dla byłego przewodniczącego ma się stać kopalnia Wesoła. Z naszych informacji wynika, że w kopalni leży już podanie Młodzika o przyjęcie do pracy. Podanie z gatunku tych, których nie się nie odrzuca... O swoją przyszłość raczej nie musi się martwić Eugeniusz Pawełczyk. Ten działacz "Solidarności" od wielu już lat zajmuje wysoką pozycję w hierarchii górniczej. Przed stanem wojennym pracował w Centralnym Ośrodku Informatyki Górnictwa, potem w kopalni Barbara, a następnie w kopalni Staszic. Tam się zaczęła jego wielka kariera. Przeszedł do Państwowej Agencji Węgla Kamiennego. Przetrwał przekształcenie jej w Państwową Agencję Restrukturyzacji Górnictwa (PARG). Jemu przypisywane jest autorstwo kolejnych programów restrukturyzacji. Wśród działaczy górniczych związków zawodowych konkurujących z "Solidarnością" uchodzi on za "ideologa prawicy". Pawełczyk przetrwał ostatnie trzęsienie stołków. Został wiceprezesem powołanej przez rząd Kompanii Węglowej. Sztuka przetrwania powiodła się też Stanisławowi Trybusiowi, który był wiceprezesem PARG, ale został odwołany już w maju zeszłego roku. I został przyjęty do pracy w kopalni Piast. Trybuś należał do ścisłego kierownictwa "Solidarności". Zanim trafił na posadę państwowego wiceprezesa był członkiem Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" oraz członkiem Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. Trzęsienie ziemi dotknęło wyłącznie tych funkcjonariuszy "Solidarności", którzy wspięli się zbyt wysoko. Chociaż nie wszystkich. Jednym z dyrektorów w Jastrzębskiej Spółce Węglowej (JSW) jest Jerzy Pisarek. Wcześniej był dyrektorem kopalni Borynia, a jeszcze wcześniej przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w tym samym zakładzie. Z "Solidarności" wywodzą się Józef Mielnikiewicz, prezes Polskiego Koksu (spółki powołanej przez JSW) czy Krzysztof Ogiegło, były dyrektor kopalni Jastrzębie, a teraz dyrektor do spraw przygotowania produkcji w JSW. Prawdziwą kuźnią kadry kierowniczej była zakładowa organizacja "Solidarności" w kopalni Pniówek. Stąd wywodzą się: Włodzimierz Radoła (były wicedyrektor kopalni Moszczenica, były dyrektor JSW, obecny wiceprezes JSW), Marian Ślęzak (wiceprezes JSW), Wacław Bentkowski (teraz jest wiceprezesem Polskiego Koksu, spółki-córki JSW), Bogusław Jaskier (były dyrektor kopalni Borynia, dzisiaj jeden z dyrektorów JSW). Kto ograniczył apetyt do stanowiska dyrektorskiego w kopalni, ten ma święty spokój. Trzeba tylko pamiętać, żeby za bardzo nie podskakiwać załodze. Aleksander Boroń, dawniej przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w kopalni Kazimierz-Juliusz, obecnie wiceprezes zarządu tej kopalni do spraw zarządzania zasobami ludzkimi. Jerzy Janczewski poprzednio przewodniczący KZ NSZZ "Solidarność" w kopalni Jankowice. Teraz dyrektor do spraw pracowniczych w tej samej kopalni. Personalnik to jak widzimy typowe stanowisko dla związkowca. Kolejnym wyjątkiem może być Jacek Parzyjagła, przewodniczący "Solidarności" w kopalni Rydułtowy, który awansował na dyrektora do spraw pracowniczych. Przez kilka lat górnicy bez skutku domagali się jego dymisji, ale wreszcie do niej doszło. * * * Większość liderów górniczej "Solidarności" w momencie przeprowadzki do dyrektorskich gabinetów była słabo wykształcona. Działacze związkowi kończyli edukację najczęściej na technikum. To, co w innym wypadku byłoby słabością, tu okazało się atutem. Teraz liczna grupa byłych związkowców legitymuje się dyplomami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wśród studiujących na KUL był wspomniany powyżej Aleksander Boroń. Mamy kopię uchwały Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" o dofinansowaniu jego studiów w wysokości 500 zł na semestr. Kościół zadbał o to, by solidarnościowi prezesi zdobywali tytuły licencjackie w miarę tanio i bezboleśnie. Na wydziale nauk społecznych KUL jest kierunek zarządzanie i marketing. W ramach tego kierunku powstała specjalizacja menedżersko-związkowa. Jednym z wykładowców został Marian Krzaklewski. Wówczas dziekanem wydziału był prof. Adam Biela, poseł AWS, a teraz senator LPR, zarazem członek władz "Solidarności" Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Prof. Biela to człowiek, którego lewica powinna ozłocić. Niewielu tak bardzo się przyczyniło do klęski AWS jak on. Ojciec ustawy o powszechnym uwłaszczeniu mającej rozłożyć spółdzielczość mieszkaniową, za darmo dać mieszkania tym, którzy nie wykupili ich na własność, i do reszty rozwalić budżet państwa rozdawnictwem bonów uwłaszczeniowych. Prof. Biela był wyrozumiały dla swoich kolegów związkowych, którzy nie dorównywali mu geniuszem i wiedzą. Studenci nie musieli się zanadto przemęczać. Podczas rekrutacji także nie stawiano im jakichś szczególnych wymagań. O wpisaniu na listę studentów decydował konkurs świadectw, przy czym uczelnia lojalnie informowała wszystkich chętnych: "Preferencje dla osób ze stażem związkowym". Wszystko to i tak był pic na wodę. Jeden z biuletynów informacyjnych KUL podaje przy specjalizacji menedżersko-związkowej: liczba miejsc na danym kierunku – 60, liczba kandydatów na jedno miejsce – 1. Jak z tego widać, nie było żadnej konkurencji, żadnej walki o miejsca. I żadnego konkursu świadectw. "Solidarność" skorzystała ze sprawdzonego w PRL systemu przydziałowego. Wówczas obowiązywały przydziały na lodówki, samochody osobowe czy telewizory. A w związku, który w Polsce budował kapitalizm, obowiązywały przydziały na dyplom KUL. Na KUL dalej istnieje specjalizacja menedżersko-związkowa. Kierownikiem jest – nie zgadniecie – prof. Biela. Dalej obowiązują "preferencje" dla związkowców ze stażem. Zajęcia trwają trzy i pół roku, po cztery dni w miesiącu. Pełen luz za około 1,3 tys. zł za jeden semestr. Kandydaci pytani są o to, ile lat minęło od matury. Jeśli dużo, to przed rozpoczęciem "nauki" mogą wziąć korepetycje z matematyki. * * * Wnioski są dwa. Po pierwsze – menedżerowie made by "Solidarność" znajdują się pod jakąś szczególną ochroną – jak wilki albo żubry. Po drugie – łapiemy się za głowę, że kopalnie dołują i mają gigantyczne długi. Tymczasem powinniśmy uznać za cud, że w ogóle działają. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEwarto "Rajd" Jeżeli ktoś wam powie, że kino francuskie zawsze jest lepsze od kina amerykańskiego, bo tkwi w nim ta delikatna francuska finezja, to wyślijcie go na "Rajd". To komedia. Już się śmialiśmy pod wąsem. O czterech idiotach i szurniętej w rozum bogatej pannie. Jeden z kretynów cały czas ma sraczkę i lata do kibla. Łojezu, jakie śmieszne! Pozostali nic nie kumają i mówią chórem. Potem szczają przez 5 minut i rozmawiają, a kamera z lubością im towarzyszy koncentrując się na strugach moczu. Ryczeliśmy ze śmiechu jeszcze przez 5 minut po ewakuowaniu się z kina w środku filmu. Żabojady wyciągnęły od nas 20 zeta za coś, co nie powinno w ogóle pojawić się na ekranach. "8. mila" Nagrajcie sobie z radia jedną albo dwie piosenki Eminema. W pokoju zachlapcie ściany sprejem, a na środku rozpalcie ognisko, żeby się poczuć jak w slumsach. Zaproście na chwilkę zapitą sąsiadkę z dołu, żeby miała opuchnięty od chlania dziób. Może być na lekkiej bani i niech coś krzyczy piskliwym głosem. Puśćcie sobie te piosenki z magnetofonu, pogibajta się przy ognisku, zrzućcie sąsiadkę ze schodów. Zróbcie remont w pokoju. To i tak lepsze, niż siedzieć w kinie na "8. mili" i zastanawianie się, kiedy ten film się wreszcie zacznie. Zanim akcja nabierze życia, pojawiają się napisy końcowe. David Baldacci "Ten, który przeżył" Superman z jednostki antyterrorystycznej na sekundę przed wejściem do akcji pada sparaliżowany w wyniku sugestii posthipnotycznej poczynionej przez skorumpowanego psychoanalityka, którego przekupiła matka dziecka pragnąca zemścić się za to, że dziesięć lat wcześniej jej syna zastrzelili terroryści. Do tego mamy handlarzy narkotyków pod przykrywką hodowców koni, handlarzy narkotyków bez przykrywki, sektę białych supremistów, dobrego czarnego gangstera, złego białego gliniarza, FBI, CIA i tyle broni, że można by wygrać wojnę z Irakiem. Nawet na 510 stronach nie chce się to wszystko pomieścić i w efekcie mamy burdel zamiast sensacji. Joanna Chmielewska "Pech" Pecha to mają ci, którzy to gówno kupili. Najnowsza książka Chmielewskiej składa się z pięciu jej starszych książek – mamy zatem dwie baby o takim samym imieniu i nazwisku (jak w "Zbiegu okoliczności"), upiorną rodzinę, co ma zostawić spadek (jak w "Harpiach") i byłego gacha głównej bohaterki, wrednego do wypęku, co to go kiedyś kochała ślepo, potem przejrzała na oczy, a gach zbierał materiały na różnych takich i w końcu go zatłukli, w które to zatłuczenie główną bohaterkę usiłuje wrobić wielbicielka denata, gruba i głupia (jak "Drugim wątku"). No i – do kupy – mamy komunistyczną klikę, która się uwłaszczyła i rządzi wszędzie, a także kradnie i morduje, jak we wszystkich książkach Chmielewskiej po upadku komuny. Przed upadkiem komuny partyjni mordercy u Chmielewskiej nie występowali. Może by tak wszyscy wielbiciele talentu tej niegdyś uroczej autorki zrzucili się na jakiś fundusz emerytalny, żeby już nie musiała pisać. Nigel McCrery "Sieć pająka" Doktor Samantha Ryan – bohaterka McCrery’ego – wraz z wymyśloną przez Katchy Reichs doktor Tempe Brennan i doktor Kay Scarpetta z książek Patrizii Cornwell tworzą międzynarodówkę patolożek. Wszystkie są pracowite, samotne, walą się z policjantami nie mając z nimi orgazmu i są od nich znacznie bystrzejsze, toteż tylko dzięki temu sprawiedliwości staje się zadość, a złoczyńcy nie uchodzą wolno. Grzebanie się w tej literaturze jest równie przyjemne jak grzebanie w zwłokach, którym bohaterki zarabiają na życie. Hector Macdonald "Teoria gier" Chciwy i szalony naukowiec, piękna dziewczyna, przemyt narkotyków, afrykańskie krajobrazy – bohaterowie i dekoracje akurat na scenariusz filmu klasy C. Intryżka też poślednia, i to mimo gier pozorów, zagrań va banque i (nie)oczekiwanych zwrotów akcji. Autora reklamuje się jako twórcę nowej kategorii literackiej – thrillera emocjonalnego. A nam się wydaje, że każdy thriller jest emocjonalny... W tym wypadku największe emocje towarzyszą czytelnikowi, gdy zastanawia się, czy warto wydać na książkę 29,80 zł. Odpowiedź w tytule rubryki. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Perwersum mobile " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIKczemnicy Czy Zelmer przeżyje złodziei z prawicy, dyrektorkę spod krzyża i kontrolerów z politycznym zleceniem? Najwyższa Izba Kontroli służy prawicowej sitwie do dowalania lewicy i wybielania nieudaczników zarządzających państwowymi firmami za czasów śp. AWS. W Rzeszowie Zarząd Regionu "S" poszczuł NIK na prezesa Zelmeru, który znalazł kwity świadczące o wieloletnim bezkarnym wyprowadzaniu szmalu z tej firmy przez solidaruchów. Na początku lat 90. prezesem Przedsiębiorstwa Państwowego Zelmer został popierany przez "Solidarność" Bogusław Madera. Faceta wspierała m.in. Bożena Oborska, działaczka zakładowej "S". Madera dostał umowę menedżerską, co sprawiło, że był panem, bogiem i carem nie tylko w zakładzie, ale i w mieście. Gdy facet zorientował się, jakie możliwości daje kapitalizm, utworzył Zelmer Deutschland, który miał być odpowiedzialny za sprzedaż wyrobów polskiej firmy w Niemczech. Następnie na identycznych zasadach powstała firma Zelmer France. Zelmer stracił kontrolę nad handlem zagranicznym, a obie spółki-córki nie robiąc praktycznie nic dostawały prowizję za każdą sztukę sprzętu AGD sprzedawaną na ich rynkach. Oczywiście, stanowisko dyrektora w niemieckiej spółce-córce przypadło Bogusławowi Maderze. W tak banalny sposób wyprowadzono 4 mln zł do Niemiec, nie dostając nic w zamian. Kilka milionów złotych wypłynęło do Francji na takich samych zasadach. Ale przez długi czas o istnieniu tych firm wiedziało jedynie kilka osób. * * * W 1997 r. weszła w życie ustawa tzw. antykorupcyjna zakazująca szefom spółek skarbu państwa zajmowania stanowisk kierowniczych w innych spółkach. Już po wprowadzeniu tej ustawy NIK kontrolowała Zelmer. Zdaniem szefa delegatury Izby w Rzeszowie Stanisława Sikory, kolesia, który na posadkę w Izbie trafił wprost ze stołka doradcy ZR "Solidarność", wszystko było w porzo. Madera ustawy antykorupcyjnej nie łamał. Pierwszy menago na Podkarpaciu stracił posadę w Zelmerze w 1998 r. wskutek wojny partyjnej. Na jego miejsce przyszła Bożena Oborska, kobieta niezwykle pobożna, wieloletnia sąsiadka Stanisława Sikory z NIK i jego dobra znajoma. Rządziła firmą do 2001 r. A do kwietnia 2002 – czyli do momentu likwidacji Zelmer Deutschland – była w tej spółce dyrektorem zarządzającym. To była prawdziwa katastrofa. Zelmer, który wcześniej osiągał przyzwoite wyniki, pod rządami Oborskiej wypracował 20 mln strat i 36 mln długów w bankach. Z firmy wyciekał ogromny szmal na lewo i prawo, np. Zelmer płacił podwójne prowizje eksportowe. Raz do swej francuskiej spółki- córki, raz do warszawskiej Zelmer Trading. Wypłacanie podwójnych prowizji za te same transakcje było tajemnicą – nie informowano o tym rady nadzorczej firmy ani ministra skarbu. Tylko przez 7 miesięcy 2001 r. straty w eksporcie wyniosły 22 mln zł, co przy dobrej koniunkturze na rynku było nie lada sztuką. Oborska popisała się jednym zarządzeniem: zakazała głównemu księgowemu kontrolowania faktur dotyczących zakupów surowców i materiałów. To w Zelmerze jest blisko 40 proc. wszystkich kosztów. Takie posunięcie z księgowym to rzecz niesłychana w normalnej firmie. Menedżerka Oborska rozwijała też Zelmer. Włożyła 79 mln zł w postęp techniczny i nietrafione inwestycje. Wszystkie działania Oborskiej sprawiły, że firma zaczęła zdychać, tracić rynek i markę, czyli to, co najcenniejsze. Zelmer zmierzał błyskawicznie na dno. Nasze wiewiórki twierdzą, że miało to na celu jedno – zmniejszenie wartości firmy i przejęcie jej po planowanej prywatyzacji. Oborska hojnie obdzielała też darowiznami – głównie miejscowe parafie – wydała na nie ponad milion złotych. Za swoje trzyletnie rządy Bożena Oborska otrzymała ponad 1,7 mln zł wynagrodzenia. * * * Po wygranych przez SLD wyborach w 2001 r. prezesem Zelmeru został Andrzej Libold z Wrocławia. Facet zna się na finansach i zarządzaniu. Pracował przez wiele lat w Polarze, branżę AGD zna dobrze. Po kilkunastu dniach zorientował się, jakie były mechanizmy wyprowadzania szmalu z Zelmeru. I tak skończyły się dobre czasy dla niektórych kolesiów z układów – tych, co mieli kasę z rzeźbienia Zelmeru. Libold publicznie głosił też, że nie będzie bulił haraczu miejscowym kacykom, do czego byli przyzwyczajeni. Odmówił nawet pokropku w zakładzie po tym, jak go przejął. Lokalne media rzuciły się na Libolda, gdy wyszło na jaw, że pożyczył miejscowemu baronowi SLD Wiesławowi Ciesielskiemu 100 tys. zł przed wyborami. Pożyczył legalnie, prywatne pieniądze, a Ciesielski fakt ten ujawnił w zeznaniu majątkowym. Sytuacja, w której znalazł się Zelmer pod rządami prawicowej menedżerki, oraz wszelkie wałki na kasie zostały opisane w rządowym "Raporcie otwarcia". Sposób rządzenia Oborskiej powinna zbadać miejscowa prokuratura, bo tam trafiło doniesienie, ale mija 18. miesiąc i prokuratura jakoś nie bierze się za sprawę. Libold naraził się wielu facetom w czarnym do bólu Rzeszowie, bo zepsuł im układy wypracowane przez lata. 2500 ludzi z załogi (no oprócz tych z "S") dałoby się jednak za kolesia pokroić, ponieważ po niespełna dwóch latach jego rządów firma stoi na nogach. Ma zyski i wolną kasę na koncie. Nie zwalnia ludzi, płaci w terminie, choć załoga zgodziła się na redukcję płac, aby tylko mieć robotę. Są jednak ludzie w Rzeszowie, którym zależy na tym, aby Libolda spacyfikować, a firmę rozłożyć. Ostatnio Związek Zawodowy Przemysłu Elektromaszynowego Zelmer poinformował marszałka Sejmu, że firma znalazła się w niebezpieczeństwie, bo chcą ją zniszczyć ludzie z ZR "Solidarność" i dyrektor oddziału NIK w Rzeszowie Stanisław Sikora. Ludzie grożą, że jak nikt się tym nie zajmie, to pojadą do stolicy robić zadymę. * * * Od ogłoszenia "Raportu otwarcia" z Zelmeru nie wychodzą inspektorzy NIK. Początkowo badali ów "Raport". NIK w wystąpieniu pokontrolnym usprawiedliwiała, jak mogła, nieudolne rządy Oborskiej. Kontrolerów NIK nie interesowały ewidentne dowody na przekręcanie państwowej kasy za pośrednictwem m.in. Zelmer Deutschland i Zelmer France, dowody świadczące o płaceniu podwójnych prowizji, transfery kasy do wielu spółek. Inspektorzy nawet nie chcieli wziąć tych kwitów do łap. NIK ustaliła to, co chciała, czyli że za Oborskiej wszystko było OK i nakazała skorygowanie przekazanych Ministrowi Skarbu Państwa nierzetelnych i niezgodnych z prawdą informacji o stanie Zelmer S.A. zawartych w Raporcie otwarcia. Andrzej Libold nazwał wystąpienie kontrolerów Izby skandalem i odmówił podjęcia działań wnioskowanych przez NIK. Sikora zareagował nerwowo i gdy Libold był na urlopie, ogłosił w lokalnej prasie, że zwróci się do ministra o zwolnienie chłopa z posady. Powód – Libold zasiadał w radach nadzorczych. Prezes Zelmeru mówi jasno, że obejmując posadę w Rzeszowie informował ministra o tym fakcie. Wszystko ujawnił w swoich zeznaniach majątkowych składanych w ministerstwie. Minister nie widział w tym problemu. Jacek Stachiewicz, dziennikarz "Super Nowości", zapytał Sikorę, czy wiedział o dyrektorskich stanowiskach w niemieckiej spółce poprzednich zarządców Zelmeru. Sikora odparł, że "nie było to przedmiotem kontroli". – Bo kto dzisiaj pamięta o jakiejś niemieckiej spółce i czy oni byli tam dyrektorami... To było dawno – wyjaśnił bystrze. Obecnie po Zelmerze kręci się kolejna grupa kontrolerów NIK. Tym razem zażyczyli sobie poufnych, strategicznych wręcz umów eksportowych. Związki zawodowe w piśmie do marszałka Borowskiego wyrażają obawę, że te tajne "wyciekną", bo jeden taki przypadek miał już miejsce. Rzeszowski Zelmer to duża i ważna firma, nie tylko dla województwa. Obecnie przygotowywana jest jej prywatyzacja, ale prywatyzacja za pośrednictwem giełdy, czyli taka, na której zrobić prywatny przekręt jest dość trudno. * * * Działania rzeszowskiego oddziału NIK to sankcjonowanie bezprawia i grabienia państwowego majątku przez kolesiów spod znaku "S". Faceci z NIK posunęli się nawet do podania nieprawdy w swoim raporcie. Napisali, że w latach 1999–2001 Zelmer Trading Warszawa nie dostał prowizji od eksportu do holenderskiej firmy Beska. Z dokumentów, które mamy w łapach, wynika jasno – taka prowizja została wypłacona: ponad milion złotych. Zresztą fakt ten potwierdził Urząd Kontroli Skarbowej. Skoro jednak kontrolerzy z NIK nawet nie zaglądali do niewygodnych dla "S" dokumentów, to piszą, co piszą. Prezes Libold, gdyby tylko chciał działać jak Oborska, mógłby opierając się na wystąpieniu pokontrolnym NIK, oddział Rzeszów, wyprowadzić z Zelmeru kolejne miliony złotych, bo ma na to przyzwolenie instytucji kontrolnej i włos by mu z głowy nie spadł. Cała ta zadyma związana z "Raportem otwarcia" i działaniami kolesiów z NIK nie tylko w Rzeszowie dowodzi jednego – politycznych, a nieprofesjonalnych intencji Sekuły, Szwedowskiego i spółki. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Pan papież powiedział, że Polska musi do Unii. Rzekł to wyraźnie i jednoznacznie – co rzadko mu się zdarza. Słowa papieża Polaka uraziły prawdziwych Polaków katolików: Giertycha, Bendera, Pęka. Ostatni ujawnił swe talenty teologiczne i opieprzył pana papieża za lenistwo oraz opieszałość w czytaniu traktatu akcesyjnego. Jeśli dalej pan papież będzie chodził na pasku euroentuzjastów, to w Polsce może dojść do schizmy. • Pani posłanka Sierakowska powiedziała wyraźnie i jednoznacznie to, o czym w SLD szepcze się po kątach: Leszku Millerze, zastanów się nad swą dymisją. Wedle plotek, po dymisji Miller swą aktywność skupiłby na partii. Czy byłoby to dobre dla partii, tak jak jest niedobre dla państwa. • Pan baron mazowiecki Mariusz Łapiński uchylił kapelusza przed uczciwymi dziennikarzami przepraszając ich za pochopne, grube i niedworskie słowa. Do takiej galanterii namówił go sam premier. Łapiński zadeklarował grzeczne milczenie aż do referendum. Prokuratura i ABWera ogłosiły, iż zajmują się sformułowanymi w mediach zarzutami o korupcję wobec byłego ministra zdrowia i jego współpracowników. Pan Aleksander Nauman w wyniku powyższych wydarzeń podał się do dymisji, którą pan premier z ulgą przyjął. • Pan Marek Kolasiński, pan Władysław Jamroży i pan Jacek Turczyński – byli prominenci z nadania AWS – już mogą i nadal będą mogli składać wyjaśnienia prokuratorom. Oskarżeni są o korupcję i narażenie skarbu państwa na straty. Nie mają obecnie tak dużej popularności w mediach jak oskarżani o afery SLD-owcy. Zresztą ekipa SLD zaraz po objęciu władzy też nie paliła się do nagłośnienia afer prawicowych poprzedników. Wolała demonstrować grzeczność i europejską koncyliacyjność. • Pan Jan Parys – były poseł i nadzieja polskiego, narodowego i prawdziwego katolicyzmu – nie chce oddać 100 tys. zł, które wypłacił sobie z kasy Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Pan Parys najwidoczniej uważa, że wolno mu żyć z byłych robotników przymusowych, bo wielkim patriotą jest. • Pan poseł Ryszard Bonda, niedawno Samoobrona, nie powiedział, dlaczego 13 tys. ton zboża należącego do Agencji Rynku Rolnego zniknęło z jego magazynów. Bonda miał zboże przechowywać, za co skarb państwa płacił mu jak za zboże. Zapewne Bonda opylił ziarno, a szmal inkasował dalej. Gdy w zeszłym tygodniu wysypała się afera Bondy, ławy poselskie partii chłopskich opustoszały. Złośliwi komentowali, że następni posłowie-przechowywacze państwowego zboża prysnęli zacierać ślady. • Pan poseł Franciszek Franczak mówił, że w Samoobronie kręci się coraz więcej politycznych bankrutów. Franczaka już w partii Leppera nie ma. Za to wśród doradców wiecznie opalonego Leppera znaleźli się: Mieczysław Wachowski i Ryszard Czarnecki. • Pan poseł Aleksander Grad, – teraz Platforma Obywatelska, wcześniej AWS – jako sejmowy przewodniczący podkomisji kontroluje Agencję Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, która daje zarobić spółkom małżonki pana posła Grada. Wybitny parlamentarzysta PO, partii też programowo walczącej z korupcją, nie widzi w takich powiązaniach nic zdrożnego. • Pani Wanda Nowicka, szefowa Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, zaapelowała o wprowadzenie pigułki wczesnoporonnej RU 486. Używanie jej pozwoliłoby na planowanie poczęć, również wśród klasy politycznej. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wiara czyni HIV-a " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wszechpolish jokes Spójrzcie, jak się zabawia poważny polityk, szef Ligi Polskich Rodzin, poseł Roman Giertych. Oto obrazek z życia wodza i nadziei narodowej prawicy. Liga Polskich Rodzin domaga się dymisji komendanta miejskiej policji w Olsztynie. Poszło o policyjny raport, w którym zaliczono Młodzież Wszechpolską do "organizacji o zabarwieniu nazistowskim". Komendant tłumaczy, że to pomyłka, i przeprasza działaczy Ligi. (...) Roman Giertych, poseł LPR i honorowy przewodniczący Młodzieży Wszechpolskiej, wystąpił już do komendanta głównego o odwołanie szefa olsztyńskiej policji. (...) spotykam się w tej sprawie z komendantem głównym – mówi Giertych. – Przeprosiny przyjmujemy, ale nie możemy pozwolić by osoba winna takiego skandalu nie poniosła konsekwencji – doniósł olsztyński dodatek "Gazety Wyborczej". A było tak Komenda Miejska Policji w Olsztynie wraz z Urzędem Miasta przygotowała nie żaden raport polityczny, ale opracowanie nt. zagrożeń czyhających na młodzież w czasie wakacji – "Bezpieczne wakacje". Opracowanie przedstawiono na specjalnie zwołanej konferencji w ratuszu z udziałem przedstawicieli władz miasta, policji, pedagogów. Oprócz narkotyków, alkoholu, sekt był też rozdział o subkulturach oraz organizacjach ekstremistycznych. A w nim cztery zdania przepisane z artykułu z "Wprost" ("Hitlerjugend" 16 lipca 2000 r.), gdzie wymienia się Młodzież Wszechpolską. Policjant, który to zrobił, specjalista od pre-wencji w stopniu nadkomisarza, popełnił szkolny błąd. Nie podał źródła cytatu. Podczas konferencji jeden z radnych Ligi zaczął krzyczeć, że to obraza. Nadkomisarz wstał i przeprosił wszystkich, którzy czuli się znieważeni. Zebrani przyjęli to ze zrozumieniem. Osobiście młodzieńców z MW przepraszał też komendant miejski. Nie wystarczyło. Z kolei wiceprezydentowi Olsztyna Liga zapowiedziała wytoczenie procesu. Korzenie Giertycha... Czemuż to aż sam poseł Giertych rozdziera szaty w obronie kilku chłopiąt z olsztyńskiej Młodzieży Wszechpolskiej? Czemuż to żąda głowy miejskiego komendanta policji i przykładnego ukarania jego podwładnych? Ano dlatego, że poseł reaktywował struktury Wszechpolaków (w 1989 r., jako 16-letnie pacholę), jest ich honorowym prezesem. Młodzież jest z kolei uważana za przybudówkę Ligi Polskich Rodzin. I pewnie też dlatego, że olsztyńska organizacja leży mu szczególnie na sercu. Otóż żona Giertycha, działaczka MW, pochodzi z tego miasta. Poznali się zresztą na zlotach młodzieży. Oskarżenie o ciągotki faszystowskie koleżków honorowego prezesa to tak jakby rzucić kamieniem nie tylko w niego, jego polityczne dziecię, ale i w oblubienicę. A takiego wybryku nie można puścić płazem. No więc teraz olsztyńscy gliniarze zastanawiają się, jak wybrnąć z sytuacji. Przeprosiny i kajanie się nie wystarczają. Jak nas poinformowała przemiła pani rzecznik komendanta wojewódzkiego policji, prowadzone jest postępowanie wyjaśniające. Winnemu zamieszania policjantowi grozi od upomnienia aż do wydalenia ze służby. Policja skierowała zapytanie do redakcji "Wprost", czy po zamieszczonym artykule MW domagała się sprostowania. Stróże prawa powinni się też zapoznać z uwagami stowarzyszeń pozarządowych (np. antyszowinistycznego "Nigdy Więcej") oraz Komitetu ds. Eliminacji Dyskryminacji Rasowej ONZ, które zarzucają Pomrocznej, że toleruje rasistowskie organizacje wbrew zapisom konstytucji oraz konwencji antyrasistowskiej. Wśród kilku legalnie działających organizacji, które odwołują się do ksenofobii i nienawiści rasowej, wymienia się Młodzież Wszechpolską. Kulturalni chłopacy leją kwasem Poseł Giertych ma się za dżentelmena. Według niego Młodzież Wszechpolska to "ludzie kulturalni" ("Viva!" nr 9/2003). Odświeżamy więc Giertychowi smrodek z jego podwórka. Przez ostatni rok mieszkańcy Olsztyna i środowiska narodowopatriotyczne w Pomrocznej żyli cierpieniem młodej sympatyczki prawicy dwudziestoletniej Eweliny Salitry, którą prześladują – nie do wiary! – kulturalni chłopcy z MW. Oprawa historii jest pierwszorzędna: media, policja, prokuratura oraz Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ucięliśmy sobie pogawędkę z panienką. Wszystko ma swój początek od spotkania MW, na które wybrała się Ewelina. Chciała namówić prawicowych kolegów do przeprowadzenia akcji antyunijnej. Zabrała ze sobą materiały propagandowe sygnowane przez Narodowe Odrodzenie Polski. Wkurwiło to przybocznych posła Giertycha. Materiały zostały zniszczone, Ewelina wyleciała za drzwi z okrzykami "ty NOP-owska dziwko". Niewtajemniczonym w meandry narodowopatriotycznej polityki dziewczyna wyjaśnia: – Pan Giertych i jego przydupasy z Młodzieży Wszechpolskiej mają głupie wytłumaczenie, że NOP trzyma z Żydami. Całe zdarzenie opisała w Internecie. Od tego czasu zaczęły się wyzwiska, groźby, straszenie śmiercią. Pewnego razu oblali ją na ulicy jakimś żrącym świństwem. Z oparzeniami I stopnia trafiła do szpitala. Sprawą zajęła się policja i prokuratura. Zainteresowała ABWera. Ojciec wynajął ochroniarza. Ze swoich problemów zwierzyła się posłowi. – Wyśmiał mnie, wyzwał od wariatek, kazał mi się drutować i rzucił słuchawką – relacjonuje przebieg rozmowy z politykiem, dla którego największym autorytetem – poza własnym – jest Ojciec Święty. Jako sympatyczka prawicy nie może też pojąć, że polska prawica narodowa (czyli nacjonaliści) zamiast działać dla dobra kraju, napieprza się między sobą bez sensu. Po tym, co ją spotkało, jest zrażona do polityki. Nie może też zrozumieć, jak to jest możliwe, że olsztyńska Młodzież Wszechpolska składa się z różnych subkultur: punkowców, anarchistów, metalowców, ojowców. Jak to pogodzić z narodowopatriotycznymi przekonaniami? Chcieliśmy pogadać z posłem Romanem Giertychem. O polityce, Ewelinie i tak w ogóle. Niestety, nasz kontakt sprowadził się do jednej z jego licznych asystentek, która obiecała, że skontaktuje nas szefem. Brak reakcji spowodował, że poczuliśmy się jak Ewelina – wydrutowani. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lublin depcze globus Kochani lublinianie! Zanim, jak większość szanujących się obywateli w tym kraju, postanowicie wypiąć się na wybory samorządowe – poczytajcie o zasługach swoich dotychczasowych rządców. Może Was to skłoni do głębszej refleksji. Pisaliśmy w "NIE" (nr 18/2002) o tym, jak zacne grono aż 200 synów i córek Lublina, ze szczególnym uwzględnieniem krewnych i znajomych władz miasta, postanowiło wybrać się do Nowego Jorku, aby na prowincjonalnym boisku na Staten Island przekonywać nowojorczyków pochodzenia polskiego, żydowskiego i ukraińskiego, Amerykanów ze świata kultury, nauki i biznesu – że Lublin to miasto otwarte i światłe wykształceniem, mądrością i tolerancją swych mieszkańców. Oto, co jeszcze miejscy notable zrobili dla swej Małej Ojczyzny w ciągu kończącej się kadencji. Prawicowi prezydenci, prawicowy Zarząd i członkowie w przytłaczającej większości prawicowej Rady zaliczyli w ciągu tych czterech lat 100 zagranicznych wyjazdów. Prowadzili światowe życie. Niewątpliwym rekordzistą turystycznym jest prezydent Andrzej Pruszkowski, którego – do kupy biorąc – nie było w kraju przez prawie pół roku. Spędził za granicą 168 dni, choć wizyt odbębnił zaledwie 29. Średnio na jedną przypadło więc pięć i pół dnia. Tydzień roboczy bardzo pracowitego urzędnika... Wiceprezydenci – jak na niższych rangą przystało – mają trochę słabsze wyniki. Zbigniew Wojciechowski na przykład promował Lublin w świecie przez 119 dni, ale za to zaliczył więcej zagranicznych wizyt niż prezydent Pruszkowski – 33. Wiceprezydent Wiesław Perdeus wizytował 10 razy, co dało mu razem 49 dni spędzonych poza krajem. Natomiast wicek Janusz Mazurek wybywał w świat 9 razy, łącznie przez 53 dni. Spośród członków Zarządu Miasta najczęściej – 20 razy – wyjeżdżał Zbigniew Bagiński, który spędził za granicą 71 dni. Nie mogli też usiedzieć na miejscu członkowie Rady Miasta. Jej prawicowa przewodnicząca Helena Pietraszkiewicz brała udział w 27 delegacjach, dzięki czemu w podróżach spędziła 98 dni. Jej wice, również prawicowy, Krzysztof Siczek wizytował inne kraje 18 razy, do kupy przez 64 dni. Ale radna Jadwiga Mach i radny Jerzy Bojarski już tylko przez 49 dni. Były to podróże dalekie i bliskie. Lubelscy samorządowcy odwiedzali Stany Zjednoczone, Kanadę, Danię, Portugalię, Hiszpanię, Francję, Belgię, Włochy i Niemcy. Byli na Węgrzech, w Bułgarii i w Czechach, odwiedzali Białoruś i Litwę. Kopnęli się do Izraela, gdzie podczas obchodów 120-lecia miasta partnerskiego niektórzy radni zatańczyli dla Izraelczyków na zastawionym stole. Można więc chyba przyjąć, że Lublin jest najbardziej rozpromowanym polskim miastem w świecie. Tak naprawdę celem podróży przeważnie było pozyskanie nowych miast partnerskich oraz za-cieśnianie przyjaźni ze starymi. Partnerstwo rodzi kolejne wyjazdy z mowami i bankietami. Powodem było również zgłębianie różnego rodzaju praktycznych rozwiązań, na przykład: jak działają czeskie trolejbusy i parkometry, duński i szwedzki transport miejski czy amerykańskie bezpieczeństwo. W Turynie prezydent dowiadywał się nawet, jak walczyć z bezrobociem. Rozjeżdżonych przedstawicieli lubelskich władz krzywdzi każdy, kto stwierdzi, że czerpią oni jakieś korzyści i przyjemności z wywożenia swych samorządowych tyłków za granicę. Jak powiedział dziennikarzowi "Kuriera Lubelskiego" prezydent Pruszkowski: To nie są sympatyczne wycieczki, tylko ciężka praca. Czy ktoś ich zapyta, co realnie dla miasta wynikło dobrego z tego podróżnictwa? Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Yeti w kapciach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska, dawniej Stalin " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Modlę się z Glempem Zapowiedzią swej dymisji porozsadzał Miller opozycję po kątach. Zgasił ją, umiarkował. No bo po co się pieklić, skoro premier obiecał swą rychłą dymisję. Pod warunkiem przegrania referendum unioeuropejskiego. Ponieważ trzy z pięciu opozycyjnych ugrupowań parlamentarnych mają Unię wypisaną na sztandarach, tym sposobem stały się cząstkowymi koalicjantami Millera. Tak to przedreferendalne problemy proeuropejskiej koalicji rządzącej stały się strategicznymi problemami opozycji. Unioeuropejska klęska rządu będzie też klęską Platformy, SKL, porażką PiSu. Nie ucieszy Samoobrony. Zwycięstwo unioeuropejskie Millera będzie za to przede wszystkim zwycięstwem Millera. Wybory Miss Polonia do Unii Europejskiej zaćmiły życie polityczno-umysłowe w naszym kraju. Każde negocjacyjne pierdnięcie, chrząknięcie dochodzące z Brukseli poddawane jest wielostronnej analizie i egzegezie. Każdy problem analizowany jest w kontekście "Unia a sprawa polska". Wszystko, co nie ma unijnego przymiotnika, staje się drugorzędne. Wydaje się, że rok 2004 będzie datą przełomową. Końcem obecnego i początkiem nowego świata. Poza rok 2004 debaty polityczne, plany polityczne zdają się już nie sięgać. Bo albo w roku 2004 wejdziemy do Unii i zacznie się okres powszechnej szczęśliwości, albo nie wejdziemy i wtedy pozostanie tylko zbiorowe seppuku. Rok 2005 zdaje się być niezwykle odległą i tajemniczą datą. A przecież w tymże roku odbędą się wybory parlamentarne. Już na wiosnę, jeśli rządząca koalicja dotrzyma przedwyborczej obietnicy usprawnienia systemu politycznego, uczynienia wyborów parlamentarnych wiosennymi, aby ulżyć przyszłym rządom w tworzeniu własnych, autorskich deficytów budżetowych. Już jesienią 2005 r. odbędą się wybory prezydenckie. Tym razem Aleksander Kwaśniewski nie będzie już mógł wystartować. Jaka Polska wchodzić będzie do Unii, wiemy. A jaka będzie po roku obecności w niej? Uniowstąpienie wzmocni SLD i UP, lecz nie przysporzy słodyczy PSL. Pozbawi opozycję dotychczasowych oporów przy atakowaniu koalicji rządzącej. Ułatwi zjednoczenie całej centroprawicy. Nawet z Ligą Polskich Rodzin walczącą wtedy o "irlandyzację" naszego kraju. Może się zatem okazać, że ekipa Millera wciągnie Rzepę do Unii, natomiast śmietanę z integracji spijać będzie prawicowy układ rządzący. Skutki swego unijnego zwycięstwa SLD obserwować może już z ław opozycji. Wzrost gospodarczy nie uczyni wtedy z Rzepy kraju świeckiego, przyjaznego mniejszościom narodowym, kulturalnym, seksualnym. Kraju swobód obyczajowych. W opozycjowaniu za buzkorządów sprzyjał SLD prezydent Kwaśniewski. Wzmacniał Sojusz swymi wetami, prawie zawsze skutecznymi. W 2005 r. prezydentem zostać może ktoś nielewicowy. Wszystkie warianty są możliwe, bo na razie nie pojawiła się żadna poważna kandydatura na miejsce po Kwaśniewskim. Poza prezydentem Wałęsą, który w "Super Expressie" zapowiedział start w najbliższych wyborach, jeśli Matka Boska pozwoli mu tego doczekać. Kandydatów na miejsce Kwaśniewskiego oficjalnie nie ma, podobnie jak nie ma oficjalnie miejsca dla Kwaśniewskiego. Można przyjąć, że bezrobotny w końcu 2005 r. obywatel Kwaśniewski poszuka sobie roboty korzystając z unijnego paszportu. Zwłaszcza że przy szukaniu pracy na zasadach samozatrudnienia nie będą go obowiązywały okresy przejściowe. Ale co będzie, jeśli obywatel Kwaśniewski posiadający wykonywany i wyuczony zawód polityka i dodatkowo uprawnienia szefa, postanowi pokierować jakimś ugrupowaniem politycznym? Centrolewicowym na przykład. Powstałym obok lub z SLD? Wykorzystać swoją małą obecnie ekipę, ale i wielkie wpływy. Czy w 2005 r. będziemy mieli w parlamencie koalicję centrolewicową złożoną z partii Kwaśniewskiego i Millera, czy obydwa ugrupowania będą siedzieć obok siebie w ławach opozycji? Czy będą miały prezydenta sprzyjającego, czy kolegującego się z układem centroprawicowym? Czy wzmacniana obecnie przez lewicę telewizja publiczna po wymianie członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji stanie się znowu kolebką prawicowej kultury duchowej narodu? Uniowstąpienie naszego sklerykalizowanego, biednego kraju nie oznacza au-tomatycznej jego modernizacji. Przyjęcia wolnościowych standardów. Jeśli lewica już teraz, przed wejściem, nie zmodernizuje kraju, nie zaproponuje planu działania w Unii, nie pokaże personalnych alternatyw, to okazać się może, że zamiast we Francji obudzimy się w Irlandii. Ku radości prymasa Glempa, spełniając jego modlitwy. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol całodobowo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trochę snobizmu wiarusie Marek Dochnal to biznesmen znany głównie z kolorowych pism, którym wraz z żoną Aleksandrą namiętnie udziela wywiadów. Mówi w nich o tym, że nie urodził się w bogatej rodzinie i nikt mu niczego nie podarował, biedy jest świadom i bez pośrednictwa telewizji. Po skończeniu filozofii i prawa na UJ wszyscy jego koledzy zajęli się drobnymi interesami, a on chciał więcej. Dla niego wzorem biznesmena był Tales z Miletu. Pierwszy milion robi jakieś wrażenie. Inwestował pieniądze cudze, dzisiaj zarówno cudze, jak i własne. Najchętniej w telekomunikację i pokrewne dziedziny. Lubi z żoną wyskoczyć do Paryża na herbatę i pooglądać gwiazdy, bo tam inaczej świecą. Spontanicznie podejmuje decyzje o egzotycznym wyjeździe z kawałkiem plastiku w kieszeni. Jeździ Bentleyem. Jest uzależniony od nieśmiertelnych garniturów Brioni i Hermesa. Chętnie dzieli się swoimi pieniędzmi i jako jeden z niewielu zawsze coś kupuje na aukcjach charytatywnych dla sierot. Uprawia polo w szwajcarskim klubie Gstaad, do którego należy jako jedyny Polak. W Polsce przydałaby się odrobina snobizmu, bo fakt posiadania jaguara czy garnituru Armaniego nie wydaje mu się godny podkreślania. Związek Kombatantów to stowarzyszenie ludzi inaczej niż Dochnal ubranych, utrzymujące się ze składek członkowskich, a jego celem statutowym jest otaczanie opieką członków Związku i pozostałych po nich wdów. Od państwa kombatanci nie dostają na ten cel ani grosza. Dostali za to okazały budynek przy Al. Ujazdowskich 6. W budynku naradzają się kombatanci oraz mieszczą zarządy kilku firm, którym wynajmują pomieszczenia. Kasa za wynajem trafia do kombatanckiej kasy zapomogowej. "Larchmont Capital" firma biznesmena Dochnala w lutym 2000 r. podpisała ze Związkiem Kombatantów umowę o wynajem na pięć lat lokalu o powierzchni 228 mkw. Mknący ulicami stolicy czarnym Bentleyem Dochnal wisi kombatantom, i tym na wózkach, i tym na nogach, 238 tys. zł z tytułu niezapłaconego czynszu. Mało tego, kombatanci zasponsorowali urzędowanie bogaczowi Dochnalowi płacąc za niego wszystkie rachunki razem z VAT. Dochnal ma w dupie np. to, że dzięki jego wrażliwej na krzywdę i biedę charytatywnej naturze 1200 dziadków nie dostało zapomóg. "Larchmont Capital" wyprowadził się z Ujazdowskich w ciągu jednej nocy. O wyprowadzce nie poinformowano Związku Kombatantów, nie wypowiedziano umowy. Dług Dochnala ciągle rośnie. Pewnie wszystko by się rozeszło po kościach, gdyby w dalszym ciągu rządzili koleżkowie Dochnala. Na herbatki do prezesa "Larchmontu" wpadały takie persony, jak Ryszard Czarnecki, zetchaenowski specjalista od UE, Tomasz Karwowski, były poseł AWS, co Unię Europejską miał za psie gówno. Ostatnio u kombatantów szu-kała Dochnala Kancelaria Premiera, a także Komenda Główna Policji. Bardzo to kombatantom imponuje. Dochnal jeździ Bentleyem na szwajcarskich blachach zarejestrowanym na... słynnego szpiega Zacharskiego – poinformował mnie były wysoko postawiony oficer MSW, odpowiadający w bezpiece za kontakty zagraniczne. Dochnal kojarzony jest od lat z wywiadem i jego forsą. Źródła jego bogactwa są mroczne jak prawie wszystkich fortun. Na początku lat 90. działał w firmie audytorskiej. Doradzał restrukturyzację rozpieprzanym pomrocznym centralom handlu zagranicznego. Wiedział o tych firmach wszystko. Za audyt brał ogromną forsę, podczas gdy polski rynek sprzedawano obcokrajowcom za grosze. Przykładem nich będzie słynna afera Proxy – doradczej firmy Dochnala. Na zamówienie Henryki Bochniarz, minister przemysłu i handlu w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, Proxy dokonała opracowania studium sektorowego przemysłu zbrojeniowego, które – jak się później okazało – naruszało interes skarbu państwa oraz łamało przepisy o ochronie tajemnicy państwowej. Lech Kaczyński, wtedy prezes NIK, oskarżył o złą wolę zarówno spółkę Proxy, jak i jej zleceniodawców. Po roku Dochnal znowu wdepnął w gówno. Przy okazji doradzania Centrali Importowo-Eksportowej Chemikaliów CIECH wpadł na pomysł utworzenia spółki akcyjnej Chemico Holding. Chemico miało być potężnym funduszem inwestującym w akcje prywatyzowanych przedsiębiorstw przemysłu chemicznego. Ale spółka nie miała własnych pieniędzy na inwestycje. Skąd planowała wydoić forsę? Z CIECH-u, oczywiście. Za zgodą ówczesnego ministra współpracy gospodarczej z zagranicą Andrzeja Arendarskiego CIECH stał się udziałowcem nowej prywatnej spółki CHEMICO Holding S.A. Chemico planowało robić zakupy (na sprzedaż wystawiono akcje zakładów sodowych koło Inowrocławia) na koszt CIECH-u, bo w kasie spółki było zero złotych. Postanowiono wtedy, że firma wydębi z CIECH-u forsę poprzez emisję obligacji o wartości 10 mln dolarów, które w całości wykupić miał... CIECH. Całą transakcję zablokował Lesław Podkański, ówczesny minister współpracy gospodarczej z zagranicą. Teraz więc Dochnal obraca już forsą głównie na zagranicznych rynkach. Zapałałam chęcią pogadania z prezesem Dochnalem o kombatantach i takich innych. Dryndnęłam do biura numerów: "Larchmont Capital’ urzęduje przy ulicy Zawrat. Dzwonię na Zawrat i dupa, bo "abonent czasowo niedostępny". Myślę sobie: pewnie znowu się tak nagle przeprowadzili. Dzwonię więc do kombatantów. Tam zasłużeni konspiratorzy podają mi podstępem zdobyte numery telefonów do "Larchmontu" przy ulicy Bagatela 14. Dzwonię: Nie ma szefa, jest na długich wakacjach i nie wiadomo, kiedy wróci. Gdzie? Dziś jest jeszcze w Londynie, a jutro będzie już w Lyonie. Tyle od prezesa. A teraz apel do prezesa od kombatantów, bo gdy piszą do niego listy, to pan Dochnal wiarusów olewa: zapłać pan chociaż za prąd i wodę, którą zużyłeś. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Latające wały " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cipka w zmywarce Przyszła wiosna. Ptaszki śpiewają. Kwiatki rosną. Kobieto, zrób coś dla siebie. Nie umiesz? My Ci pomożemy. Opierając się na niezaprzeczalnym autorytecie wytwornych magazynów kobiecych. Kupując 8 miesięczników weszliśmy w posiadanie: 1 książki kucharskiej, 2 próbek balsamu do ciała, 2 próbek aromaterapeutycznych płynów do kąpieli, 3 próbek kremu do twarzy, 1 próbki podkładu kosmetycznego, 2 płyt CD oraz 1 wisiorka z motywem etnicznym. A ponadto – w nie dającą się przecenić wiedzę na temat "jak być szczęśliwą". I to wszystko za jedyne 55,40 zł. Oto zestawienie najmodniejszych źródeł kobiecego szczęścia w sezonie wiosennym 2003: Drobne przyjemności. Pomysły zawsze żywe proponuje "Olivia": nagrać płytę, której nikt nie wysłucha, wydać książkę, której nikt nie przeczyta, pójść na męski striptiz, zamówić u Burberry’s trencz według własnego projektu. Można też pojechać do Paryża na zakupy jak Agata Buzek, która "zwykle chodzi do Guerri Sol – dużego sklepu przy rue Clichy". Metoda ta w zasadzie nie ma wad, poza drobną dolegliwością finansową. Fryzjerstwo intymne. "Pani" zaleca zmianę fryzury dolnej jako sposób na odświeżenie pożycia intymnego. Zaskocz go i zafunduj sobie strzyżenie w kształcie serca. Zostań intymną blondynką, rudzielcem albo niegrzeczną punk dziewczynką. Z łagodniejszych zaskoczeń możesz zafundować swojemu partnerowi zestaw "Domina": pejcze, skórzane maski, kajdanki. Kajdanki mogą być obszyte różowym futerkiem. Laktoowowegetarianizm. Po polsku mówiąc nieżarcie mięsa, w odróżnieniu od sera i jajek. "Twój Styl" poleca też semiwegetarianizm. Jest to ponoć zdrowe, ale może wywoływać nerwicę, zwłaszcza u dzieci. Jedna z opisywanych przez magazyn wegetarianek z 10-letnią córką przechodziły w supermarkecie obok stoisk, na którym leżały oskubane kurczaki bez głów. – Mamo, uciekajmy stąd – krzyknęła przerażona dziewczynka. Osiemdziesiąt lat. Wedle "Zwierciadła" osiemdziesiątki podróżują, chodzą po górach, jeżdżą na nartach, na hulajnodze, pracują, tańczą, śmieją się, czyli robią większość rzeczy, na które ty nie masz albo czasu, albo siły. Sformułowanie "pracują" imputuje ponadto, że mają pracę. Pobudka 5.10. Pozwala ożywić pożycie intymne – zaleca "Cosmopolitan". Zaprogramuj na odpowiednio wczesną porę stosowne urządzenie, które jest odpowiedzialne za pobudkę w waszym domu. W ten sposób możesz zyskać dodatkowy czas na poranne baraszkowanie w pościeli. Ze swojej strony pozwalamy sobie dodać, iż zastosowanie tej recepty może być nieco ryzykowne, zwłaszcza jeśli jesteś kobietą nienadmiernie pobudliwą i potrzebujesz, dajmy na to, dwóch godzin stymulacji, aby osiągnąć orgazm, a twój chłop przypadkiem jeszcze ma robotę i jeździ na zmianę o 6.30 z dwiema przesiadkami. Żeby uniknąć sytuacji, w której obudzony o trzeciej w nocy facet zamiast pettingu zarąbie cię nogą od krzesła, wytnij i przekaż mu porady "Cosmo" w kwestii "jak rozpalić kobietę". Mężczyzna w takim momencie winien myśleć o garncarstwie masując wnętrze jej ud, jakby wygładzał lepiony z gliny dzban, co powinno nastąpić niedługo po tym, jak rozbudzi partnerkę delikatnie przebiegając palcami po jej ramionach, tak jakbyś pieścił skórzaną tapicerkę nowiutkiego Porsche. Ponieważ obcowanie z nowiutkim Porsche jest wśród mężów naszych Czytelniczek powszechne, nie będziemy rozwijać tego tematu. Rozgwiazda. Mężczyzna siada na skraju łóżka, rozstawia nogi pod kątem 180 stopni, a ty swoją prawą ręką łapiesz go za lewą rękę, następnie prawą nogę układasz pod jego lewym udem, lewą zaś umieszczasz po prawej stronie jego brzucha stawiając stopę 40 cm za jego pośladkiem. Lewą dłonią przytrzymujesz jego prawą kostkę i odchylasz się do tyłu pod kątem 135 stopni, uważając, żeby nie rąbnąć głową o podłogę. Wprawdzie pozycja ta wymaga krótkiego treningu, ale za to "Claudia" zapewnia, że gwarantuje podwójny orgazm. Z łatwiejszych przyjemności "Claudia" proponuje macierzyństwo. Waginoplastyka. Doktor Matlock z Beverly Hills sprawi, że twoja cipa będzie wyglądała jak nowa, donosi "Marie Claire". Za wzór doktor Matlock bierze obrazki z "Playboya", bo "Playboy" to piękno. Ponadto doktor Matlock zmniejsza lub powiększa wargi sromowe, a ostatnio opatentował metodę wstrzykiwania kolagenu w punkt G, dzięki czemu orgazm jest lepiej odczuwalny, choć nie zostało to empirycznie potwierdzone. Zmywarka. Wedle "Elle" metoda na uzyskanie niezależności psychicznej i materialnej. Kobita, co to jej mąż nie pozwalał wydawać zarobionych przez nią pieniędzy, wyczyściła wspólne małżeńskie konto do zera i nabyła zmywarkę, płaszcz, buty oraz spódnicę. Mąż wprawdzie dostał ataku szału, ale w ramach sankcji zaproponował jej to, o co prosiła od kilku lat: oddzielne konta. Jest to bez wątpienia metoda w najwyższym stopniu godna polecenia. Wśród innych można wymienić: napad z bronią w ręku na sklep AGD (nie zalecamy z powodu gabarytów zmywarki), założenie własnego konta bez zgody męża oraz wykopanie fiuta na zbity ryj z XIII piętra przez balkon. * * * A gdyby żadna z powyższych metod wiosennej poprawy nastroju nie przemówiła ci, Droga Czytelniczko, do przekonania, pomyśl, że właśnie zaoszczędziłaś 55,40 zł. Kup pół litra, śledzia, dwie paczki "stołków" i urządź staremu kolację przy świecach. Na pewno wniesie to w wasz związek trochę romantyzmu, a on może się nie połapie, że odcięli wam prąd za niezapłacone rachunki. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " JeZUS Maria " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wiza do dupy Oficer Urzędu Ochrony Państwa załatwia fałszywe wizy amerykańskie. Trzeba tylko być ślepym i mieć 20 tysięcy. Cztery lata temu, podstawiając naszą dziennikarkę podającą fałszywe dane i sporo forsy, wykryliśmy szajkę wyrabiającą płacącym prawdziwe wizy USA. Ambasada nawet za to dziękowała, choć przeczytała, że w interesie uczestniczą pracownicy amerykańskiego konsulatu. Artykuł "Do Ameryki za łapówkę" ukazał się w styczniu 1998 r. Teraz na rynku dominują wizy fałszowane przez facetów biegle władających amerykańskimi programami komputerowymi i dobrodziejstwami małej poligrafii. Wykryliśmy, że jednym z fałszerzy jest funkcjonariusz UOP. Naszych UOPków szkolą Amerykanie. W zakresie fałszerstw kształcą ich niestety marnie. Pewien mieszkaniec Rzeszowa, nazwijmy go X, wiedział, kto wie jak zdobyć fałszywą wizę. Wiedzę taką miał jego znajomy Y – traf chce pracownik rzeszowskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa. Panowie pogadali i dogadali się. X miał dostarczyć swój paszport i za 20 tys. zł gotówką w tym paszporcie pojawić się miała wiza do USA, ściślej jej doskonała podróbka. X wrócił do domu i przeliczył kasę. Brakowało mu 16 tys. zł. Zdecydował się pożyczyć od rodziny. Paszport i kasa trafiły do rąk Y. Ten obiecał, że wszystko będzie OK, wystarczy poczekać. X zdawał sobie sprawę, że Y nie jest konsulem amerykańskim, ale się doczekał. Y oddał mu paszport z wizą. X pozałatwiał formalności, ucałował żonę i 17 marca 2002 r. udał się do Warszawy. Nie dane mu było jednak ucałować amerykańskiej ziemi, ani obejrzeć urzędnika imigracyjnego w USA. Wiza w paszporcie X wzbudziła zainteresowanie strażnika granic RP na Okęciu. Zamiast do samolotu X trafił do pokoju przesłuchań. Tam dowiedział się, że Straż Graniczna rozbiła szajkę podrabiającą wizy. X twierdzi, że pokazywano mu zdjęcia różnych typów i pytano, czy to może któryś z nich opchnął mu trefny kwit. X zeznał, jak z tą wizą było. Paszport mu skasowano, podpisał protokół i był wolny. Strażnicy pocieszali go, że dostanie wyrok, ale nieduży. Wiza dobrze sfałszowanaWiza źle sfałszowana X był wkurwiony. Z takim nastawieniem wrócił do Rzeszowa i skontaktował się z Y. Zażądał zwrotu kasy. Y go olał. Nie działały na niego prośby ani groźby typu "zrobię ci koło dupy" czy "donos do prokuratury". X udał się więc do ojca Y. Był zdesperowany. Y powiedział, że jego też zrobili na szaro. Poprosił o kilka dni na zorganizowanie szmalu. 3 kwietnia na konto X wpłynęło 10 tys. zł. Dwa dni później – reszta. X dostał pismo, że jego paszport będzie dowodem w sprawie, którą będzie miał w sądzie. A samozwańczy konsul amerykański z UOP nadal pracuje w rzeszowskiej delegaturze. Straż Graniczna odmawia informacji na ten temat. Wiemy jednak, że sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa Warszawa Ochota. Potwierdziła to rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Katarzyna Konwerska-Grześkowiak. Ppor. Jerzy Bielak, p.o. rzecznika prasowego rzeszowskiej delegatury UOP, poinformował nas, że rzeszowski Urząd nie prowadzi postępowania w takiej sprawie. Wiewióry donoszą, że w rzeszowskiej delegaturze UOP sporo się ostatnio dzieje. Jeden z pracowników jechał niedawno samochodem pod wpływem alkoholu i miał kolizję. Trafił do izby wytrzeźwień, a następnego dnia kazano mu napisać raport o zwolnienie. Dwa lata przed emeryturą. Człowiek poszedł do swojego pokoju i strzelił sobie w łeb. Fuksa miał jego kumpel siedzący w innym pokoju, bo kula trafiła w ścianę za jego biurkiem. Urząd potwierdził, że 3 kwietnia 2002 r. takie zdarzenie miało miejsce. Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie. Nie wydaje nam się, aby historia z wizą była prowokacją UOP czy grą operacyjną. Jeżeli tak było, to módlmy się, aby kto inny chronił ten kraj. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Killer bachor Lepiej pracować w ruskiej kopalni czy afrykańskim burdelu niż z dziećmi w polskim przedszkolu. Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi, sra ta ta ta, sra ta ta ta... Śniadanko, chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi... Obiadek, popołudniowa drzemka, piaskownica, karuzela, chodzi lisek koło drogi... Podwieczorek... Miła, zawsze uśmiechnięta pani, która podetrze obsraną dupkę, weźmie na kolana, powyciera zasmarkany kichol... Celebrujące te zajęcia panie przedszkolanki wydają ciężką forsę na psychoterapeutów, leczą skrzywione kręgosłupy, przechodzą szkolenia o przeciwdziałaniu zagrożeniom biologicznym i chemicznym. A wszystko po to, aby chronić się od zagrożenia, które wywołuje obcowanie z Waszymi pociechami. I przeżyć kolejny dzień w pracy. Mgr inż. Elżbieta Majka oraz mgr Ferdynand Jucha przygotowali opracowanie pt. "Oceny ryzyka zawodowego. Przedszkole". Do oceny ryzyka zastosowano normę PN-N-18002:2000 oraz PN-80/Z-08052. Ryzyko zawodowe związane z pracą w przedszkolu oblicza się stosując następujący wzór: R = f (O; E; B; S), gdzie: R – ryzyko; O – prawdopodobieństwo wypadku; E – ekspozycja na zagrożenie; B – możliwość uniknięcia szkody; S – skutek dla zdrowia (ciężkość wypadku). Znając wartości powyższych elementów, oraz wzajemne relacje pomiędzy nimi, można określić wartość samego ryzyka – wyjaśniają autorzy. – Problem tkwi w słabym rozpoznaniu ilościowym elementów składowych. Głównie przyczyniają się do tego dzieci, będące pod opieką pracowników pedagogicznych, które są nieprzewidywalne i pozostają na najniższym poziomie ufności. Tłumacząc wywód na nasze: wiedząc, jak duże są prawdopodobieństwo wypadku (O), ekspozycja na zagrożenie (E) oraz pozostałe składniki, dałoby się teoretycznie określić poziom ryzyka, na jakie wystawia się codziennie pani Kasia. O kant dupy można to jednak wszystko potłuc, ponieważ nie da się ustalić wartości tych składników. A to przez smarkate gnojstwo, o którym nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do głowy. Lepiej zaufać rottweilerowi niż dziecku. Prawdziwą, a zarazem przerażającą wiedzę na temat zagrożeń, które czyhają na panią Kasię i jej koleżanki obracające się przez większość dnia wśród pluszowych misiów, lalek, klocków i stada kilkuletnich potworów, przynosi lektura "Karty analizy ryzyka zawodowego dla czynności nauczyciela wychowania przedszkolnego". Obciążenia fizyczne narządu mowy przedszkolanek są tym, czym pylica u górnika. Do najczęstszych, przewlekłych chorób związanych z nadmiernym wysiłkiem głosowym (na bachory trzeba wrzeszczeć) należą guzki śpiewacze, niedowład strun głosowych, zmiany przerostowe. Częstą przyczyną tych choróbsk jest też podrażnienie dróg odde-chowych pyłem kredowym. Aby zapobiec tym dolegliwościom, należy stosować urządzenia nagłaśniające (wrzeszczeć przez głośniki), unikać mówienia w przeciągu. Nie wolno przekrzykiwać dzieci, a tablicę wycierać tylko na mokro! Przeciążenia percepcyjne wzroku i słuchu. Pod tym określeniem kryją się: pogorszenie ostrości widzenia lub słuchu, rozdrażnienie psychiczne, bóle głowy. Takie opłakane skutki może wywołać czytanie bajek oraz wspólna intonacja "Rolnik sam w dolinie...". Obciążenia nerwowo psychiczne. Skutkiem tego są najczęściej depresje, nerwice, stres, wypalenie psychiczne. Towarzyszy temu wyczerpanie emocjonalne przybierające postać znużenia, zniechęcenia, wrogości do innych, brak jakiejkolwiek satysfakcji z wykonywanej pracy. "Na poziomie zachowań" przejawia się to bezsennością, paleniem tytoniu, piciem kawy, nadmiernym apetytem bądź jego brakiem i skłonnością do popełniania błędów. Przyczyną tych przykrych zjawisk – według autorów – są m.in. niebezpieczne postawy dzieci oraz konflikty w relacjach z rodzicami, dziećmi i przełożonymi. Paniom przedszkolankom zaleca się ćwiczenia relaksacyjne, urlopy dla podratowania zdrowia, sanatoria i warsztaty terapeutyczne. Szczególnie niebezpieczne dla personelu opiekującego się mazgatym gnojstwem jest zagrożenie biologiczne. Takie szczeniactwo roznosi więcej niebezpiecznych syfów niż bułgarska tirówka. Do częstych niespodzianek, które można załapać od milusińskich, należą: wirus zapalenia wątroby typu B, wirus ospy i półpaśca, wirus grypy, wirus zapalenia przyuszni, wirus różyczki, pałeczka czerwonki, gronkowiec złocisty i paciorkowiec ropotwórczy. Fuj! Zagrożenia chemiczne. Tu wymienia się kredki i farbki do malowania dla dzieci, toksyczne farby i lakiery, stosowane do odnawiania pomieszczeń, mocne detergenty i roztwory do sprzątania i dezynfekcji. O wpływie tych środków na podopiecznych nie ma ani słowa. Zapewne małe skurwiele uodpornione są na toksyny oraz chemikalia. Obciążenia statyczne układu mięśniowo-szkieletowego. Jeśli komuś się wydaje, że to żaden problem, to niech spróbuje usadowić tyłek bachora na nocniku o średnicy 10 cm i wysokości 30 cm. Dyskomfort, bóle pleców, choroby kręgosłupa u pań Kaś, Mariolek i Karolinek spowodowane są najczęściej – zdaniem pary naukowców – korzystaniem ze zbyt małych mebli przeznaczonych dla dzieci. Dzięki nowatorskiej i odkrywczej pracy zespołu mgr inż. Elżbiety Majki i mgr. Ferdynanda Juchy wiecie już, dorośli, jakie bestie płodzicie, rodzicie i hodujecie. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niech żyje eutanazja Już wkrótce może się okazać, że Polska będzie pierwszym w świecie krajem, w którym emeryci będą mieli tylko na papierosy. Czy ktoś, kogo od emerytury dzieli – powiedzmy – 10 czy 15 lat, może dziś choćby z grubsza ocenić, jak będzie mu się powodziło na starość? Taki rympał! Pewne tylko, że nie ziszczą się wakacje na Hawajach obiecywane przyszłym emerytom w reklamówkach telewizyjnych. A może chociaż Ciechocinek? Prawdziwym – choć głęboko skrywanym – celem tzw. reformy emerytalnej z 1998 r. było sprywatyzowanie odpowiedzialności państwa za los przyszłych emerytów. Oprócz tego szło o napędzenie kasy bankierom i towarzystwom ubezpieczeniowym. Warunkami życia przyszłych emerytów reformatoły nie zawracały sobie głowy. Biedna Kryśka Korzystając z opracowania Macieja Rogali (eksperta z firmy PPE Konsultanci), w sierpniu 2003 r. "Rzeczpospolita" przedstawiła kilka symulacji mających zobrazować sytuację przyszłych emerytów. Przykładowa Krystyna, która dziś ma 43 lata i zarabia teraz 3500 zł, będzie w roku 2020 zarabiać ok. 5616 zł. Przy tym założeniu emerytura Krystyny, na którą przejdzie po ukończeniu 60. roku życia w 2020 r., powinna wynieść 1636 zł. Prognozując sytuację Krystyny "Rzepa" przyjęła nader optymistyczne założenia: w czasie 17 lat Krystyna ani przez miesiąc nie była bezrobotną, nigdy nie chorowała, a jej pobory cały czas systematycznie rosły co najmniej o 3 proc. rocznie. Wówczas emerytura Krystyny będzie stanowić 29,1 proc. jej ostatniej pensji! Przypominam, że w starym, tj. niezreformowanym, systemie stopa zastąpienia (wyraża ona w procentach stosunek otrzymanego świadczenia do ostatniej płacy) kształtowała się na poziomie mniej więcej 65–67 proc. ostatniego wynagrodzenia. Anka też biedna Nie da się wiarygodnie oszacować, jak faktycznie będzie się powodzić przyszłym emerytom. Bo nie sposób rozwiązać równania z samymi niewiadomymi. Teraz poważnie zabrał się za ten temat departament analiz, komunikacji społecznej i informacji Urzędu Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (UKNUiFE). Raport z badań nie został jeszcze opublikowany, ale "NIE" udało się do niego zajrzeć. Oto opisany w opracowaniu UKNUiFE przypadek "wirtualnej kobiety" (oznaczony w opracowaniu kodem SK-1963). Dajmy jej imię Anna. Mająca teraz 40 lat Anna zarabiała 3 lata temu ok. 1120 zł (60 proc. ówczesnej śre-dniej krajowej). Korzystała z 2-letniego urlopu wychowawczego. W opracowaniu założono, iż w pozostałych latach jej płaca stale rosła w tempie ok. 2,5 proc. rocznie. Przy takim założeniu emerytura Anny wynosiłaby w roku 2033 – po 38 latach pracy – 835 zł, w tym z pieniędzy zgromadzonych w OFE dostawałaby 178 zł miesięcznie, resztę wypłacałby ZUS. Wedle obliczeń autorów raportu UKNUiFE, w przypadku Anny stopa zastąpienia byłaby stosunkowo wysoka – około 57 proc. W UKNUiFE przyjęto wysoce optymistyczne założenia wyjściowe. Biedni prawie wszyscy Kobietom i mężczyznom, którzy zostali wtłoczeni w kapitałowy system emerytalny, w najlepszym razie będzie się powodziło tylko trochę gorzej niż dzisiejszym emerytom objętym system społecznego solida-ryzmu. Kapitałowy system emerytalny jest jednak rujnujący dla finansów państwa. 7,3 proc. składki emerytalnej trafia do Otwartych Funduszy Emerytalnych. ZUS dostaje o tyle mniej. Ale ZUS bieżąco wypłaca emerytury z pieniędzy, które doń napływają od osób pracujących. (Nawet gdyby ZUS dostawał całość składek, to i tak pieniądze te z ledwością wystarczałyby na bieżące wypłaty emerytur). W obecnej sytuacji budżet państwa musi zatem ZUS-owi zrekompensować ten ponad 7-procentowy ubytek składki kierowanej do OFE. W przyszłym roku budżet musi przeznaczyć na ten cel ok. 11,4 mld zł, co stanowi blisko jedną czwartą planowanego deficytu budżetowego. Jak wynika z danych porównawczych, którymi dysponuje UKNUiFE, spośród europejskich państw, które wprowadziły do systemu emerytalnego tzw. II filar kapitałowy, w Polsce jest najwyższa obowiązkowa składka na ten filar. Na Węgrzech wynosi 6 proc., w Estonii – 4 proc., na Litwie i w Bułgarii – po 2 proc. Podkaczmarkować system Kilkoro posłów SLD zastanawia się nad zawieszeniem na kilka lat obecnie funkcjonującego "zreformowanego" systemu emerytalnego. Kwestia jest rozważana także w klubie PSL, gdzie gorącym zwolennikiem zastopowania "reformy" jest poseł Zbigniew Kuźmiuk. Pomysł polega na tym, aby przez na przykład 5 lat całość składki emerytalnej wpływała do ZUS. Naturalnie, musiałoby się to wiązać z modyfikacją sposobu naliczania przyszłych emerytur przez ZUS. Emeryci nic by na tym nie stracili! "Wyborcza" spersonalizowała te poglądy przypisując je byłemu ministrowi skarbu Wiesławowi Kaczmarkowi. W rozmowie z "NIE" Kaczmarek stwierdził, iż nie jest prawdą, jakoby pomysł zawieszania zreformowanego systemu emerytalnego publicznie zgłaszał na spotkaniu Millera z czołówką SLD. Jako pierwszy mówił o takiej możliwości, ale ponad dwa lata temu! Teraz też się od tej koncepcji nie odcina. Ale podkreśla, że ewentualnej modyfikacji systemu emerytalnego nie wolno wprowadzać na łapu-capu, bez odpowiedniego oprzyrządowania, które dałoby gwarancję, iż emeryci nic nie stracą na zawieszeniu części kapitałowej systemu. Po publikacji "Wyborczej" (30 października 2003 r.) natychmiast lament podniosło silne lobby bankowo-ubezpieczeniowe, a Kaczmarek dostaje obelżywe maile od zdezorientowanych ludzi. Tymczasem gdyby można było wprowadzić w życie koncepcję zamrożenia na pewien czas kapitałowego filaru systemu emerytalnego, problem zbyt wysokiego deficytu budżetowego byłby ograniczony od ręki. Prawdopodobnie z przyczyn politycznych tej koncepcji zrealizować się jednak nie da. Niechybnie sprzeciwiłby się jej Leszek Balcerowicz, a jego pogląd przełożyłby się na decyzję prezydenta Kwaśniewskiego. (Doradcą prezydenta jest prof. Marek Góra, główny architekt spartolonej reformy emerytalnej). Jeśli więc nie da się "zawiesić" reformy emerytalnej, to może posłowie powinni na co najmniej 10 lat obniżyć o połowę wysokość obowiązkowej składki na II filar. Do OFE należałoby przekazywać tylko składkę 3,5 proc. Co byłoby bez szkody dla emerytów, a państwu przyniosłoby wielką ulgę. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bielsko - biała na szaro " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miliardy na katar Wykończą cię, zanim wyleczą. Otumaniona reklamą polska emerytka kupująca w aptece za ostatnie grosze aspirynę firmy Bayer dokłada się do kosmicznych zysków drapieżnych korporacji farmaceutycznych. Biznes farmaceutyczny jest – obok przemysłu tytoniowego, alkoholowego i zbrojeniowego – jedną z najbardziej dochodowych legalnych dziedzin gospodarki. Koncerny zbijają kasę na ludzkim nieszczęściu. Taka jest prawda, choć publiczność jest karmiona propagandą o zasługach firm farmaceutycznych w ratowaniu życia i zdrowia. Odbiorca reklam telewizyjnych powinien zaś mniemać, że człowiek w ogóle nie powinien chorować, bo na wszystko jest idealny lek bez recepty. Megazyski W kwietniu zeszłego roku ekonomiści Leo-Paul Lauzon i Marc Hasbani z Uniwersytetu Quebec w Montrealu opublikowali raport o działalności 9 ponadnarodowych koncernów farmaceutycznych (m.in. robiących interesy w Polsce: Eli Lilly Co. oraz Glaxo Wellcome). Kanadyjczycy podali, iż przy produkcji leków wysokość stopy zysku netto w stosunku do zainwestowanego kapitału w latach 1991–2000 wynosiła średnio aż 41 proc. rocznie (w 2000 r. – 45,3 proc.). W tym samym okresie stopa zysku w bankowości amerykańskiej wynosiła "tylko" 16,7 proc. Gdyby koncerny farmaceutyczne obniżyły zyski do średniego poziomu innych branż, to ceny leków mogłyby spaść o co najmniej jedną piątą – twierdzi Konrad Markowski, powołując się na konkluzje kanadyjskiego raportu ("Robotnik Śląski" nr 39 z 15 czerwca 2002 r.). Polski rynek farmaceutyczny to ok. 12 mld zł rocznie, z tego ok. 70 proc. stanowi import. Zatem obniżenie cen przez największe koncerny miałoby dla Polski niebagatelne znaczenie ekonomiczne. Rzeczywisty – to jest tzw. techniczny – koszt wytworzenia leku stanowi najwyżej 30 proc. jego detalicznej ceny. Aż 22 proc. ceny lekarstwa to koszt marketingu i reklamy. Rosnące ceny medykamentów są zmorą publicznej służby zdrowia i pacjentów na całym świecie. Według Instytutu Frasera, ceny leków wzrosły w ciągu 25 lat aż o 1267 proc. (od 1975 do 2000 r.). W 1975 r. wydatki na lekarstwa stanowiły na świecie 8,8 proc. wszystkich kosztów leczenia, 25 lat później – już 15,5 proc. Przed wyzyskiem ze strony koncernów farmaceutycznych desperacko bronią się nawet państwa bardzo bogate. 5 kwietnia zeszłego roku uchwalono w Szwecji ustawę stanowiącą, że jeśli pacjent będzie się domagał droższego leku, musi dopłacić z własnej kieszeni. Jeżeli natomiast lekarz wypisze drogi preparat, który ma tańszy odpowiednik, pacjent będzie musiał zostać poinformowany w aptece, że ma możliwość wyboru. Wojna Łapińskiego Według Pracowni Badań Społecznych, co piąty polski pacjent nie realizuje w pełni wypisanych przez lekarza recept, bo go na to nie stać. Jednocześnie jednak ponad połowa polskich lekarzy nie rozmawia z pacjentami o tym, że droższe leki można zastąpić tańszymi odpowiednikami. Polacy z własnej kieszeni pokrywają 70 proc. ceny kupowanych leków. Mamy więc jeden z najniższych w Europie wskaźnik refundacji. Pomimo to koszty dopłat do leków pochłaniają w Najjaśniejszej blisko jedną piątą całej kwoty wydawanej przez państwo na publiczną służbę zdrowia. W 2001 r. na dopłaty do leków refundowanych poszło ok. 5,2 z 26 mld zł wydanych w systemie opieki zdrowotnej. W roku 2002 Mariusz Łapiński, ówczesny SLD-owski minister zdrowia, rozpoczął wielką wojnę z pazernymi firmami farmaceutycznymi. Wygrywał, niestety, tylko potyczki. Łapiński wymógł na przykład na Johnie D. Scotcie, dyrektorze generalnym Abbott Laboratories, znaczną obniżkę ceny izofluranu, leku powszechnie stosowanego do znieczuleń. Przyciśnięta przez Łapińskiego firma łaskawie zgodziła się obniżyć cenę preparatu do... poziomu ceny obowiązującej na rynkach Unii Europejskiej! Szpitale w Najjaśniejszej płaciły za izofluran ok. 155 euro, a w krajach Unii lek ten kosztował ok. 40 euro. U polskich producentów na cenę leku składa się: • koszt technicznego wytworzenia – 30 proc. • koszt badań – 16 proc. • koszt dystrybucji – 18 proc. • koszt reklamy – 22 proc. • zysk – 14 proc. Były minister Łapiński zajmował się nie tylko tego rodzaju incydentami – próbował działać systemowo. Zarządzona przez niego weryfikacja listy leków refundowanych wpłynęła znacząco na ograniczenie zysków koncernów farmaceutycznych eksportujących pigułki do Najjaśniejszej. Łapiński porozumiał się też z kierownictwem służb celnych i skłonił resort finansów do wydania wojny nieuczciwym firmom dostarczającym do Najjaśniejszej lekarstwa z naruszeniem przepisów. Tylko w latach 1998–2002 – jak ujawnili eksperci z Ministerstwa Zdrowia ("Rzeczpospolita" z 10.10.2003 r.) – zagraniczne koncerny farmaceutyczne orżnęły Najjaśniejszą na zawrotną kwotę ok. 5 mld zł. Oszukiwały celników i fiskusa. Zachodnie koncerny mające filie w Polsce rżnęły budżet manipulując wartością celną dostarczanych medykamentów. Oszukiwały z zyskiem dla siebie, bynajmniej nie w interesie pacjentów! Oszukiwanie na wartości celnej, stosowanie zafałszowanych cen transakcyjnych pozwoliło zagranicznym koncernom na pobieranie od polskich krajowych odbiorców marży znacznie wyższej niż 11 proc. dozwolone w polskich przepisach. Rtęciowa Lilly Krucjata Łapińskiego przeciwko oszustwom celno-skarbowym zagranicznych firm farmaceutycznych zaczęła się od próby wyegzekwowania forsy od koncernu Eli Lilly zajmującego na polskim rynku medykamentów szóstą pozycję pod względem przychodów ze sprzedaży. Łączne przychody tego koncernu na świecie szacuje się na 11 mld dolarów rocznie! Eli Lilly nie jest zwyczajnym przedsiębiorstwem – pracował w niej George Bush senior zaraz po odejściu z CIA w 1977 r. Od decyzji nakazującej zapłacenie wysokiej kary polska odnoga Eli Lilly odwołała się do Naczelnego Sądu Administracyjnego. W listopadzie zeszłego roku koncern sprawę w sądzie przerżnął, ale się nie poddał. Wojna Eli Lilly i innych koncernów farmaceutycznych z polskim rządem trwa do dziś, a minister Łapiński, który ją rozpoczął, jest już politycznym trupem. Cóż z tego, że z innych przyczyn. Nie mam kwitów, które pozwalałyby jednoznacznie udokumentować, że koncern Eli Lilly stoi za obecną kampanią mającą odwieść rząd od próby egzekwowania od firm farmaceutycznych miliardów złotych zagarniętych za pomocą celnych chachmętów. Moją hipotezę opieram na informacjach o polityczno-lobbingowych posunięciach Eli Lilly w Stanach Zjednoczonych. Otóż koncern ten jest podejrzewany o rzecz haniebną. Po zamachu 11 września amerykański Kongres w ekspresowym tempie przystąpił do uchwalania specjalnej ustawy o bezpieczeństwie narodowym. Dosłownie w ostatniej chwili dopisano do tej ustawy aneks zwalniający Eli Lilly od konieczności zapłaty wielomilionowych odszkodowań rodzinom dzieci, którym w szczepionkach podano preparat zawierający rtęć. W najbardziej rozwiniętym społeczeństwie Zachodu wstrzykiwano dzieciom rtęć! Amerykańskie media, w tym wiarygodny na ogół "Washington Post", oskarżyły polityków republikańskich o interesowną obronę koncernu farmaceutycznego. Media zdemaskowały ścisłe związki senatorów i wysokich urzędników administracji Busha z Eli Lilly. Firma hojnie wspierała kampanie wyborcze obu Bushów. W ostatniej kampanii wyborczej do Kongresu wyasygnowała na rzecz skrajnych republikanów co najmniej 15 mln dolków. Wkrótce po uchwaleniu prawa zwalniającego Eli Lilly od cywilnoprawnej odpowiedzialności za aferę z rtęcią w szczepionkach firma kupiła od Billa Frista, republikańskiego senatora i doktora medycyny, 5 tys. egzemplarzy jego książki, płacąc za nie 100 tys. dolarów. * * * Małe szanse na wygraną ma rząd Najjaśniejszej wmanewrowany przez Łapińskiego w wojnę z Eli Lilly i sprzymierzonymi z tym koncernem innymi firmami farmaceutycznymi eksportującymi leki do Polski. Tym bardziej że prywatne media – z "Wyborczą" i "Rzepą" na czele – zachowują się stronniczo i po świńsku. To, iż wieszczą klęskę rządu, to jeszcze pół biedy. Ale obydwa dzienniki nawet nie zająknęły się, że to, co w Polsce wyprawiały z wartością celną zagraniczne firmy farmaceutyczne, jest jednym wielkim skurwysyństwem. Ciekawe więc, jak ostatecznie zakończą się podjęte przez rząd próby wyegzekwowania 5 mld zł od drani z ponadnarodowych koncernów farmaceutycznych. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 300 baniek mydlanych Miliard w jedną, miliard w drugą i jeszcze 100 milionów. Koszt budowy nowego terminalu międzynarodowego w Porcie Lotniczym im. Fryderyka Chopina w Warszawie wyniesie 300 mln dolarów, czyli o ok. 100 mln dolarów więcej, niż wynosi sama wartość umowy na rozbudowę lotniska – oświadczył 8 maja Marcin Borek, dyrektor do spraw infrastruktury w Ernst&Young Corporate Finance, firmie współpracującej z przedsiębiorstwem Polskie Porty Lotnicze przy pozyskaniu finansowania. Aby wszystko było jak trzeba, postąpiono dokładnie tak, jak przewidywałam rok temu – ekstrasumkę postanowiono "rozpisać" między innymi na: rezerwę na nieprzewidziane wydatki (28,6 mln dolarów), wydatki na prace mające zapewnić funkcjonalność lotniska (21,6 mln), wydatki na zakup gruntów (14,45 mln). To, moim zdaniem, wynik gorączkowych negocjacji, które toczyły się na linii Warszawa–Madryt od jesieni zeszłego roku. Powód podrożenia budowy lotniska był prosty. Kontrolowane przez Hiszpanów konsorcjum Budimex-Ferrovial Agroman solennie dowodzi-ło w trakcie przetargu, że Terminal II na Okęciu można postawić za 198,9 mln dolarów (ok. 1400 za metr kwadratowy), i wygrało przetarg dzięki niskiej cenie. Zwycięskich matadorów musiała przerazić perspektywa (chyba że od początku wiedzieli, że cały przetarg to lipa), iż naprawdę za tę kwotę będą musieli coś wybudować. Trzeba było wielkiej naiwności komisji przetargowej albo czegoś więcej – aby uwierzyć w ofertę Budimeksu, ale znaleźli się konkretni ludzie w tej konkretnej przetargowej komisji, którzy ofertę "kupili". Grubo wcześniej w artykułach "POLecieć" ("NIE" nr 25/2002) i "Lody śmigłem kręcone" ("NIE" nr 28/2002) dowodziłam, że to cena nierealna, wzięta z sufitu. Niektóre apartamenty mieszkaniowe w stolicy kosztują więcej za metr kwadratowy, choć nie wymagają tak skomplikowanego wyposażenia jak budynek terminalu lotniczego. Publicznie pytałam wicepremiera Marka Pola, czy za 1400 dolarów można w ogóle wybudować terminal według złożonego w ofercie projektu, zgodnie ze standardami wymaganymi przez międzynarodowe władze lotnicze? Bo jeśli nie, to należy liczyć się z kolejnymi aneksami do umowy po rozpoczęciu inwestycji i znaczącym wzrostem kosztów. Tak się stało! Wystarczyło spokojnie czekać, aż ktoś rzetelnie podliczy słupki i okaże się, że sztandarowa inwestycja SLD w stolicy to bardzo kosztowna impreza. W międzyczasie wokół lodziarni na Okęciu sporo się działo. Na przełomie lutego i marca wyszło na jaw w Szwajcarii, że od września 2000 do września 2001 r. członkowie Zarządu LOT pobierali wysokie wynagrodzenie od mniejszościowego udziałowca firmy – SAirGroup. 12 marca prezes LOT Jan Litwiński podał się do dymisji. W pierwszych dniach maja panowie Marek Rymkiewicz i Piotr Ikanowicz – którzy wspólnie z nim pobierali wynagrodzenie – zostali odwołani przez Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy naszego przewoźnika. Wiadomo jednak, że w ówczesnym zarządzie zasiadali też Zbigniew Lesiecki – obecnie prezes PPL, jeden z głównych bohaterów sławnego przetargu na budowę Terminalu II, i Marek Sidor – obecnie szef Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Tym dżentelmenom włos z głowy nie spadł! Powód był prosty. O ile Litwiński, Rymkiewicz i Ikanowicz podlegali Ministerstwu Skarbu, które "utraciło zaufanie" do rzeczonych panów, o tyle Lesiecki i Sidor pozostają w gestii Ministerstwa Infrastruktury! I – jak widać – nadal cieszą się pełnym poparciem wicepremiera Marka Pola. Casus Lesieckiego i Sidora dowodzi, że możliwe są dwie zupełnie różne interpretacje tego samego zdarzenia. Gdy dla resortu skarbu szwajcarskie pieniądze są okolicznością obciążającą, resort infrastruktury uważa, że nie. Moim zdaniem, ma to związek z przetargiem na budowę Terminalu II. Wiadomo, że późną jesienią 2002 r. Najwyższa Izba Kontroli zajęła się badaniem okoliczności towarzyszących tej inwestycji. Nasi przyjaciele w NIK twierdzą, że raport jest gotowy, ale głęboko schowany. Na razie. I nie jest to laurka dla zarządu Przedsiębiorstwa Porty Lotnicze. Jednak odwołanie Lesieckiego i Sidora mogłoby wywołać lawinę. Za porty lotnicze w resorcie infrastruktury odpowiada były baron mazowiecki wiceminister Andrzej Piłat. Bez jego zgody i wiedzy nic wokół Okęcia i Terminalu II dziać by się nie mogło. W końcu ktoś zapyta, dlaczego sprawy szły tak jak szły? Tym bardziej że mimo rozstrzygnięcia przetargu zbudowanie Terminalu II na Okęciu wcale nie jest tak pewne. 6 maja 2003 r. w czasie posiedzenia sejmowej Komisji Infrastruktury, gdy omawiano rządowy program rozwoju lotnictwa cywilnego do 2010 r., padła szokująca liczba – miliard złotych na rozbudowę dróg dojazdowych do lotniska na Okęciu! Rząd nie ma takich pieniędzy, a miasto, czyli Kaczyński, nie da, bo też nie ma. Poza tym grupa prawicowców trzymająca władzę w stolicy jest święcie przekonana, że przetarg na budowę Terminalu II na Okęciu to "przewał na rympał" z politykami SLD w rolach głównych. Wystarczy cierpliwie poczekać, aż sprawa dojrzeje, podeprzeć się raportem NIK i będzie można się odegrać za propozycję powołania speckomisji w sprawie Telegrafu i finansowania PC z pieniędzy FOZZ. A może nawet powołać własną komisję! Nie sądzę, aby w tym gorącym klimacie udało się prezesowi Lesieckiemu cokolwiek wybudować. Na razie przecież nie ma nawet zgody na wbicie łopaty w glebę! Protestują okoliczni mieszkańcy zaniepokojeni wizją samolotów fruwających co pół minuty nad ich głowami. Ale gdyby nawet jakimś cudem Przedsiębiorstwo Porty Lotnicze dostało zgodę na rozpoczęcie inwestycji, a Budimex do 2005 r. wybudował Terminal II, to jak te 10 milionów pasażerów, o których opowiadał posłom wiceminister Andrzej Piłat, przedrze się w pobliże lotniska? Tylko że to nie będzie zmartwienie ani Piłata, ani Lesieckiego, ani nawet wicepremiera Pola. To będzie nasze zmartwienie, w czasach gdy zaniknie pamięć o małych ludziach do wielkich interesów... Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Montownie im. Balcerowicza Myślicie, że w Polsce jest już tak źle, że nie może być gorzej? Może. Wśród wzorców do naśladowania, do których odwoływał się twórca polskiego cudu ekonomicznego, światowy pionier przemiany gospodarki komunistycznej w rynkową – pojawiał się Meksyk. Kilkanaście miesięcy po pochlebnej wypowiedzi Balcerowicza gospodarka tego latynoamerykańskiego kraju walnęła na ryj. Usłyszeliśmy, że stało się tak dlatego, iż Meksyk nie pozbył się do końca etatystyczno-socjalistycznej zgnilizny. W Meksyku zostało jednak, zdaniem Balcerowicza, trochę dobrych rzeczy do skopiowania – te ostoje wolnego rynku, dzięki którym, mimo finalnej klęski, Meksyk miał swoje pięć minut. Najważniejszą z nich były miejsca pracy stworzone przez wielki kapitał we współpracy z rządem meksykańskim, który w tym celu powołał specjalne strefy ekonomiczne. Ów przyczółek dobrobytu to system eksportu zatrudnienia – montownie. Pierwsze z nich powstały na północy Meksyku w połowie lat 60. W chwili obecnej niczym rak rozpełzły się po całej Ameryce Środkowej i właśnie na nich wzorowano powstające fabryki w Azji Południowo-Wschodniej. Jak się żyje i pracuje w tych montowniach? Ameryka dowiedziała się tego dzięki Wendy Diaz – piętnastoletniej dziewczynce, która przez kilka lat zarabiała na życie w takim miejscu w Hondurasie. Dzień roboczy w tej fabryce nowego typu trwa 16 godzin, wynagrodzenie – 31 centów za godzinę. Rozmawianie podczas pracy jest całkowicie zakazane, a z toalety można skorzystać dwukrotnie w ciągu dnia. Jeżeli ktoś nie przestrzega warunków zatrudnienia, natychmiast jest zwalniany. Jak ma szczęście – dostaje tylko wpierdol od zarządców. Rząd Hondurasu po tym dość znanym w obu Amerykach incydencie rozpoczął kampanię mającą na celu poprawę nie warunków zatrudnienia tamtejszych robotników, ale wizerunku montowni u północnoamerykańskich konsumentów. Dlaczego montownie są tak popularne? Powody są dosyć proste. Powstają w środkowoamerykańskich specjalnych strefach ekonomicznych, które tym się różnią np. od ich polskich odpowiedników, że nikt tam nawet nie udaje, że przejmuje się takimi bzdetami jak kodeks pracy czy prawa obywatelskie. No i nie ma związkowej zarazy. Właściciele montowni – a są nimi w większości północnoamerykańskie koncerny – mogą importować bez ceł podzespoły. Składają albo zszywają – jak w Hondurasie – wszystko do kupy i wysyłają z powrotem do USA. Kraje, w których zlokalizowano montownie, takie jak Meksyk, posiadają wiele fabryk, z których praktycznie nic nie mają. Ani technologii, ani dochodów z ceł – bo w ramach NAFTA nie są nimi owe produkty obłożone. Montownie wnoszą jedynie pewne niewielkie stałe opłaty gwarantujące eksport produktów. Stąd też ich nazwa maquiladora – od hiszpańskiego słowa maquila, które kiedyś oznaczało opłatę pobieraną przez młynarza od chłopów za zmielenie ziarna. Generalnie rzecz biorąc, gdyby nie pewne błędy i wypaczenia, maquilas mogłyby uchodzić za model idealny dla wielbiących Balcerowicza liberalnych feministek z "Gazety Wyborczej". Powód pierwszy to cudny brak kodeksu pracy i wolny rynek – ale o tym była już mowa. Pozostałe zalety to rozkład płci wśród robotników w montowniach. Otóż – co jest ewenementem w całej Iberoameryce – przygniatającą większość pracowników stanowią kobiety (90 proc.) przeważnie bez mężów, dzieci i bez wcześniejszego doświadczenia zawodowego. Dzięki temu można im płacić dniówki mniejsze od najniższego meksykańskiego wynagrodzenia, które wynosi 4 dolary za dzień pracy. Praca nierzadko zaczyna się o świcie, a kończy o zmierzchu, w każdym razie nie jest krótsza niż 60 godzin tygodniowo. Szefami tych kobiet są za to prawie zawsze mężczyźni. Bardzo często robotnice pracują w niebezpiecznych warunkach mając kontakt z chemikaliami, o czym nie są informowane, choć po latach mogą się o tym przekonać, np. gdy ślepną z powodu pracy z rtęcią w przemyśle optycznym. To, że maquiladoras zatruwają ujęcia wody pitnej i powietrze, nie ma już większego znaczenia. Niektóre z montowni zapewniły swoim pracownicom opiekę medyczną. Jedna z pracujących w maquilas pielęgniarek przyznała, że w jej fabryce Auto Trim w Matamoros w ciągu miesiąca pięć kobiet poroniło. Troskliwe kierownictwo firmy zaleciło, aby podać kobietom aspirynę i z powrotem wysłać do pracy, a jeśli odmówią albo co gorsza poproszą o zwolnienie lekarskie lub dalszą opiekę, wyrzucić z pracy. Panie i tak jakoś się prześlizgnęły, ponieważ "opieka medyczna" z reguły ogranicza się do comiesięcznego badania podpasek. Dzięki temu łatwo można wyłapać pracownice w ciąży. Po co? Żeby je zwolnić, baba w ciąży to kłopot dla firmy. Powszechnie zatrudnia się też dzieci, zmusza się je do spania w fabrykach i zabrania uczęszczać do szkoły. Myślicie sobie, że ów nieprawdopodobny obrazek, żywcem wyjęty z "Ziemi Obiecanej" – to egzotyka, która nas nie dotyczy? A guzik. Znacie takie marki jak: Generals Motors (w Europie to m.in. Opel), Ford, General Electric, Toshiba, AT&T, Guess, Levi’s, Gap i VF Corporation? One wszystkie mają montownie w Meksyku. A co na to guru naszego prezesa NBP – Jeffry D. Sachs, ekonomista z Harvardu, kumpel Balcera i jeden ze współautorów naszych reform po 1989 roku? Stwierdził, że problemem krajów trzeciego świata jest zbyt mała liczba montowni. Autor : Maciej Rembarz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyszczekaj numer silnika Obywatel miasta Wejherowa ma psa. Za przyjemność posiadania psa miejscowy urząd pobiera od człowieka 5 dych rocznie. Obywatel zwrócił się do miejscowego Urzędu Miasta z prośbą, aby płatność przełożono mu na pewien czas. Zrobił to na piśmie, czyli tak jak z urzędem gadać należy. 17 marca 2004 r. prezydent miasta Wejherowa, ściślej upoważniona przez niego Gizela Hennig (skarbnik miasta), wydał w tej sprawie postanowienie. Urzędowy druk oznajmił obywatelowi, że wzywa się go do uiszczenia opłaty skarbowej w wysokości 5 zł od wniesionego podania. Do wniosku dołączono dwustronicowy czysty blankiet oświadczenia O sytuacji finansowej i uzyskiwanych dochodach (stanie majątkowym) w związku z wnioskiem o udzielenie ulgi w spłacie podatku. Jest to 13 szczegółowych pytań o majątek własny i żony. Trzeba podać numer silnika samochodu. Należy też wytłumaczyć się, ile wart jest dom i działka, na której stoi. Czy ma się jakieś obliga-cje, akcje, udziały itp. Oprócz wypełnienia oświadczenia majątkowego posiadacz psa musi sporządzić zestawienie stałych miesięcznych opłat (czynsz, energia itp). Nie usunięcie powyższych braków podania w terminie 7 dni od dnia doręczenia niniejszego pisma spowoduje pozostawienie podania bez rozpatrzenia. Urząd Miasta poinformował obywatela, że założył mu akta sprawy. Są w wydziale finansowym UM, a na niniejsze postanowienie nie służy zażalenie. Obywatel od czasu do czasu czyta pismo i zapewne myśli: tyle pracy ja mam wykonać i biurokraci też za jedne 50 zł? A pies ich jebał. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zaklinacz Szaleństwo, ekstaza, trans, euforia, łzy radości i smutku, polska samba bardziej ognista niż w Brazylii. Amerykanie chcą poznać tajemne sposoby rozpalania tłumu do czerwoności. Do biało-czerwoności. Władze FIVB stawiają Polskę za wzór dla innych krajów. Polska, kraj smutasów i ponuraków, potrafi szaleć i świętować w sposób niezwykły. Oglądalność siatkarskich widowisk sięga w telewizji publicznej 4 milionów widzów. "Dawno temu, bo jeszcze w roku 1895, uczony francuski Gustave le Bon opublikował książkę pod tytułem »Psychologia mas«. Przedstawił w niej, bodajże po raz pierwszy, niezmiennie powtarzający się w historii fenomen swoistego roztapiania się poszczególnych indywidualności w ludzkiej masie. (...) Le Bon przekonująco udowodnił jednak, na podstawie bogatego materiału faktograficznego, że uruchomione masy w zasadzie działają destrukcyjnie, niszcząco i gwałtownie. Typowe dla poszczególnych osobowości hamulce moralne roztapiają się niejako w burzy namiętności, która zdaje się całkowicie zwalniać człowieka z tłumu od osobistej odpowiedzialności za czyny, ponieważ staje się on tylko anonimowym elementem" – napisał Stanisław Lem w "Psychologii mas". Kibic kojarzy się najczęściej z pijanym chuliganem robiącym zadymy, demolującym wystawy sklepów, autobusy i pociągi o stadionach nie wspominając. Kibicami straszy się niegrzeczne bachory. Jednak to, co za le Bonem mówi Lem, zdaje się nie mieć zastosowania w jednym przypadku. Wielki sukces polskiej siatkówki polega na kompletnym zaprzeczeniu tej teorii. Ojcem sukcesu jest Grzegorz KuŁaga. Znalazł on sposób na wykrzesanie z polskich kibiców niezwykłej spontaniczności i radości. Gdyby Kułaga był politykiem, prędzej czy później zostałby prezydentem. Nikt w tym kraju nie umie tak sterować wielotysięcznym tłumem. Przy odpowiednich nastrojach społecznych może wywołać rewolucję, wojnę, a też emocje polityczne spuścić w bezpieczny kanał samowyładowania. "NIE": – Jak to się stało, że zająłeś się tak nietypowym zajęciem? Grzegorz KuŁaga: – Siedem lat temu zastąpiłem kolegę na meczu Solo Morze w Szczecinie i zostałem w klubie na stałe. Po dwóch latach dostałem od Polskiego Związku Piłki Siatkowej (PZPS) propozycję zagrania na lidze światowej. To jest moja piąta edycja tej ligi. Mecz siatkówki to misterium. Rytuał składa się z wielu elementów. Przede wszystkim trzeba być biało-czerwonym. Pomalować można włosy, twarz, a nawet całe ciało. Do tego koszulka biała lub czerwona obowiązkowo z napisem Polska. Na głowę czapka błazna, cylinder lub peruka. Porządny kibic ma oczywiście szalik i przyrząd do robienia hałasu. Może być trąbka, bęben, gwizdek lub cokolwiek wydającego dźwięk. Wszystkie akcesoria można kupić przed meczem za całkiem rozsądną cenę. – Jaką szkołę trzeba skończyć, żeby sterować masami? – Z wykształcenia jestem muzykiem, ale na co dzień wykonuję zawód aktora. Gram u siebie w Szczecinie w przedstawieniach teatralnych dla dzieci. Te doświadczenia bardzo mi pomagają... – Eksperymentujesz na dzieciach? – Nie, skądże! Dzieci po prostu mnie nauczyły tego, że nie można oszukiwać ani sztucznie kreować emocji. Emocje na podobną skalę wywołuje w Polakach tylko Adam Małysz. Jednak są to nierzadko emocje negatywne, objawiające się agresją wobec konkurentów, ksenofobią, nacjonalizmem. Tymczasem każda z siatkarskich drużyn goszcząca w Polsce została powitana wielkimi brawami, oklaskiwano ich hymny, nagradzano brawami szczególnie udane zagrania. Po zakończonym spotkaniu kibice równie chętnie fotografują się z gośćmi, jak z naszymi gwiazdami. – Masz bliski, powiedziałbym nawet serdeczny kontakt z publicznością... – Kiedyś, gdy postanowiłem praktycznie sprawdzić to, co wiem o siatkówce teoretycznie, bardzo poważnie zwichnąłem nogę. Na drugi dzień miałem poprowadzić mecz eliminacyjny do mistrzostw Europy, w Opolu. Bardzo ważny, z gorącą publicznością – jak tu nie być? Więc pojawiłem się na hali z nogą w gipsie. Kibice powitali mnie okrzykiem: "Grzegorz Kułaga, największa w Polsce łamaga". Odebrałem to bardzo serdecznie. Uczestnictwo w widowisku siatkarskim nie jest dla słabeuszy. Po meczu w katowickim Spodku wyszedłem nie mniej zmachany niż sami zawodnicy. Publiczność klaszcze, skanduje, śpiewa, robi meksykańską falę, wyje i tupie. Gdy zagrywają przeciwnicy, kilkunastotysięczny tłum potrafi wydać z siebie tak przejmujący dźwięk, że trzęsą się szyby, mury i fundamenty. Wówczas nawet najlepsi potrafią zepsuć zagranie. – Pokażcie, że Spodek potrafi odlecieć! – zachęca kibiców spiker. Mam wrażenie, że za chwilę faktycznie wszyscy wystrzelimy w kosmos. Nie bez powodu katowicka hala jest określana jako mekka światowej siatkówki. – Niezmiennie stosujesz te same metody? – Tak, mechanizm jest prosty: klawisze, na których przygrywam, oraz spiker – najczęściej Bartosz Heller – druga połowa tego przedsięwzięcia. Kultowe kawałki i dobrze prowadzona konferansjerka pozwalają wykrzesać z ludzi prawdziwy ogień. – Jesteś bardzo popularną i rozpoznawalną osobą... – Miałem długie włosy, ale od kiedy je ściąłem, cała rozpoznawalność się skończyła. Postanowiłem wtedy, że pomaluję włosy na biało-czerwono. Zabrakło czerwonej farby i musiałem pomalować całe na biało. I tak już zostało. Grzegorz nosi reprezentacyjną koszulkę z numerem jeden i swoim nazwiskiem na plecach. Przed każdym meczem starannie maluje włosy na biało. Gdy uderza w klawisze, tłum podrywa się do kibicowania. Pod wpływem Kułagi tysiące stają się jedną zdyscyplinowaną biało-czerwoną armią. – Polska publiczność jest najlepsza na świecie? – Nie ma drugiej tak wspaniale zorganizowanej publiczności. To się wiąże z tym, że Polacy mają mocno wykształcony patriotyzm. Na finale ligi w Rotterdamie dwa lata temu na mecze Holendrów przychodziło osiemset osób. A w Polsce wszystkie sale pękają w szwach. Gdyby była hala na 20, 30 tysięcy, to i ją pewnie byśmy zapełnili. Obserwuję reakcję siedzącej niedaleko nastolatki. Wypieki na twarzy świadczą o nieziemskich emocjach. Zagryza wargi niemal do krwi, wreszcie eksploduje szaleńczą radością, gdy zdobywamy kolejny punkt. Po jej policzku spływają łzy radości, rozpuszczając misternie wymalowaną biało-czerwoną flagę. A mówią, że orgazm u kobiet rzadko się zdarza... – Jak się nazywa to, co robisz? – Ten zawód nie ma nazwy, to całkiem nowe zajęcie wymyślone w Stanach Zjednoczonych na użytek hokeja i koszykówki. Na pewno nie zgodzę się z określeniem wodzirej, który kojarzy mi się z nudnym balem z zeszłej epoki. To jest nowoczesna jazda na maksa z udziałem kilkunastotysięcznej publiczności... W trudnych dla chłopaków momentach wiadomo, że Grzegorz zagra Pieśń o Małym Rycerzu. Wszyscy wstają i ryczą ile sił w płucach: "w stepie szerokim...". To nieoficjalny hymn polskiej reprezentacji. Gdy przerwa jest nieco dłuższa, na parkiet wbiegają cheerleaderki (zwane z polska pomponami) z Trefla Sopot. Wygimnastykowane ślicznotki dbają o to, żeby rozgrzana publiczność zbytnio nie wystygła. – Dlaczego właśnie siatkówka? – Okazuje się, że jest to najlepsza dyscyplina do rozgrzania publiczności. Ma swój rytm: piłka w górze, raz, dwa, trzy i radość, euforia albo smutek, zwątpienie. W kolejce do malowania twarzy stoją dziesiątki ludzi. Poważni stateczni panowie, eleganckie panie, dzieci – wszyscy chcą mieć chociaż małą flagę na policzku. Spora kolejka przed meczem ustawiła się do stoisk znanych browarów. Jednak nie dostrzegłem ani jednego zalanego. – Podpadasz czasem sędziom? – Zdarzały się ostrzeżenia i uwagi, ale to już jest poza mną. Staram się grać prawdę. To znaczy, że jeżeli dostaliśmy łupnia, to nie usiłuję nawet wzbudzać euforii, bo tego się zrobić nie da. Nie chcę niczego sam kreować, moja rola to wzmacnianie, potęgowanie emocji, podkreślanie i porządkowanie odczuć. Chodzi o to, żeby przypadkiem nie stłumić spontaniczności, nie zagłuszać jej. – Pamiętasz, co zagrałeś na zakończenie meczu z Argentyną? – He, he, tak, pamiętam... "Don’t Cry for Me Argentina...". Pomysł zrodził się już wcześniej, teraz wreszcie nadarzyła się okazja, by go zrealizować. Goście chyba się nie obrazili, choć widziałem w ich twarzach sportową złość. To niezwykłe, ale nie widziałem nigdzie policji. Pewnie gdzieś w pobliżu hali czuwali w gotowości, ale samego widowiska nie psuł widok żadnego munduru. Nawet ochroniarze jacyś tacy inni – sympatyczni, uśmiechnięci... – Manipulujesz widownią? – Ja bym to raczej nazwał koordynacją. Trudno dziesięciotysięcznej publiczności w krótkim czasie coś wspólnie równo rozpocząć. Na pewno kibice poradziliby sobie beze mnie, mocno w to wierzę. – Jakie to uczucie mieć taką władzę nad wielotysięcznym tłumem? – Uczucie jest niesamowite, chociaż nie sądzę, żebym miał nad nimi władzę. Gdyby tak było, to zabijałbym spontaniczność tłumu. Ja jestem pełen pokory dla takiej rzeszy ludzi. Zdarza się, że podnoszę ręce w górę i czekam, co zaproponuje widownia. Chciałbym, żeby dała coś z siebie. I jest cisza. Kibice też czekają na to, co ja im zagram. Wtedy przeważnie zauważają moją obecność. To trochę jak z kinem. Jeśli film jest dobrze zrobiony, to nikt nie zwraca uwagi na poszczególne ujęcia. Po prostu wychodzi z kina spłakany. Muzykę dostrzega się w filmie dopiero, gdy jest skopana. Po zakończonym spotkaniu spora część widowni nie opuszcza hali. Czekają na zawodników obydwu drużyn. Proszą o autografy, robią sobie z nimi zdjęcia, gratulują i dziękują. Wiedzą o swoich idolach wszystko: że Nowak ma 215 centymetrów wzrostu, że Gołaś atakuje na wysokości 360 centymetrów, że Murek waży 92 kilo... Grupa młodych dziewcząt uparcie skanduje nazwisko swojego ulubieńca. Ten wreszcie nagradza ich wysiłki machając w podziękowaniu ręką. Nastolatki piszczą. – Skopiowaliście pomysł z koszykówki amerykańskiej? – NBA w stanach wygląda inaczej. Tam ludzie przychodzą z dwiema torbami hamburgerów i piknikują w połowie meczu. Nieskromnie powiem, że przyszedł niedawno faks z ame-rykańskiej federacji siatkówki z prośbą, żebyśmy udostępnili przepis na takie widowisko, jakie robimy. Chcieli, żebyśmy zdradzili im tajemnicę, jak to się dzieje, że u nas jest tak gorąco... – To zdradź swój sekret... – Tajemnicą sukcesu jest ciężka pięcioletnia praca całej ekipy organizacyjnej. Ja jestem tylko kółeczkiem w ogromnej, blisko sześćsetosobowej maszynie przygotowującej te widowiska. Ponieważ wewnątrz tego mechanizmu współpraca układa się bardzo dobrze, to jesteśmy w stanie zrobić coś wielkiego. Do tego legenda Huberta Wagnera, którego ducha czujemy na każdym meczu. No i telewizja. Jej obecność to zresztą obligatoryjny wymóg FIVB. Nasza ekipa telewizyjna jest bardzo wysoko oceniana na świecie i być może dostanie propozycję pokazywania siatkówki na olimpiadzie w Atenach. Sędzia gratuluje Grzegorzowi dobrej roboty. Zawodnicy gości schodzący do szatni, mimo że przegrani, przybijają mu piątkę w podziękowaniu za doping. Wokół stanowiska Kułagi gromadzą się widzowie. Jedni chcą autograf, inni zdjęcie, jeszcze inni tylko mu dziękują. Grzegorz staje się atrakcją taką jak zawodnicy. – Portugalczycy dziękowali ci za twoją pracę? – To się często zdarza. Od Brazylijczyków dostałem nawet honorową koszulkę. – To chyba przyjemne, gdy widzisz, że ludzie doceniają to, co robisz? – Na świeczniku są siatkarze i to, że rozdają autografy, jest normalne. To, że ktoś do mnie podchodzi po meczu i chce zrobić sobie zdjęcie albo autograf, zawsze mnie zadziwia. Przychodzą całe rodziny, mówią – fajnie było, za rok też przyjeżdżamy w komplecie. Będziesz? – pytają. To bardzo miłe. Pod koniec 2001 r. na prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej Janusza Biesiadę padło podejrzenie malwersacji. Rozdęta przez media afera doprowadziła do odejścia głównego sponsora – Polkomtelu. Mimo hektolitrów pomyj wylanych na głowę prezesa, Biesiada w kwietniu tego roku został ponownie wybrany na szefa związku. Zakulisowe rozgrywki i prasowa nagonka nie wpłynęły na postawę zawodników ani kibiców. – Do zobaczenia na następnym meczu. Będziesz? – Jeśli nie wydarzy się jakaś katastrofa, będę na pewno. – Zobaczymy czy, kto i kiedy sięgnie po ciebie w innych celach niż sportowe. Polska drużyna w czasie tegorocznych eliminacji nie przegrała żadnego z sześciu spotkań przed swoją publicznością. Awansowała do finałów Ligi Światowej, której spotkania odbyły się 12–18 sierpnia w Brazylii. Autor : Andrzej Rozenek / Michał Szewczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczury poza wyścigiem "Pewnego dnia schwytał dużego kruka, skrzydła pomalował mu na czerwono, pierś na zielono, ogon na niebiesko. Kiedy nad chatą pojawiło się stado kruków, Lech wypuścił malowanego ptaka. Jak tylko dołączył do stada, rozgorzała zaciekła bitwa. Odmieniec atakowany był ze wszystkich stron..." Jerzy Kosiński, "Malowany ptak" Życie pokazuje, że najbardziej stuknięci są ci, którzy wyglądają normalnie. Chodzą na co dzień w garniturach od Armaniego i krawatach ze złotą szpilką, zasiadają w ławach poselskich i mizdrzą się przed kamerami, wylewając z siebie potok nabzdyczonych słów o miłości bliźniego, równouprawnieniu kobiet, niezbywalnych prawach polskich rodzin i przywiązaniu do wiary przodków. Natomiast ci, którzy podają się za Juliusza Ce-zara, Don Kichota albo trzecie wcielenie Joanny d’Arc, są nieszkodliwymi dziwakami. To wielka odwaga żyć z przyczepioną łatą świra. Krzysztof Krzysztofa najczęściej można spotkać na poboczu szosy, gdzie cierpliwie czeka na "okazję". W ten sposób zaoszczędzi parę groszy, które i tak przeznaczy na muzykę. Bo Krzyś najbardziej kocha muzykę. Do szczęścia niewiele mu potrzeba – sucha bułka i muzyka. Wszystkie pieniądze, które dostaje za złom i makulaturę, przeznacza na zakup płyt. Wczesnym rankiem pcha dwukółkę, a na niej płaskowniki, bebechy od tapczanu, fragmenty szpitalnych łóżek – rekwizyty jak z performance. Krzysztof nie wstydzi się. Przecież grzecznie poprosił i pozwolono mu oczyścić podwórko z rupieci. Krzysztof jest wolny i szczęśliwy. Mijają go srebrne Toyoty i czarne Mercedesy. Wie, że się nie zatrzymają. Krzysztof ma znoszoną jesionkę, przyduże buty i długie włosy. Może liczyć tylko na tira albo "Malucha", który powiezie go w świat. Krzysztof kocha ludzi i lubi z nimi rozmawiać, ale czasem nic nie mówi, bo mowa jest źródłem nieporozumień – powtarza za Małym Księciem. To najlepsza książka i zna ją prawie na pamięć, a za muzyką Niemena gotów jest pojechać na drugi koniec Polski. Czasem bramkarz rozpozna i wpuści za darmo, częściej trzeba kupić bilet. Ale Krzysztof nie żałuje ciężko zarobionych pieniędzy. – Z Niemenem rozmawiałem kilka razy. Fajny gość, ale coraz mniej koncertuje i pisze muzykę do teatru. Kiedyś zaprosili mnie do radia na audycję o muzyce lat sześćdziesiątych. Dziwili się, że tyle wiem. Redaktor powiedział, że mógłbym startować w teleturnieju, ale mnie telewizja nie interesuje. Lubię nocą nagrywać zapomniane melodie, gdy za oknem cichnie miasto – mówi. W domu nie podzielają jego miłości do muzyki. No bo jak to, ostatnie portki przecierają się na tyłku, a on kupuje kasety? Zamiast się ożenić, żyć jak Bóg przykazał, a pokój zwolnić młodszemu bratu, lata po świecie jak ten ptak. Krzysztof się nie obraża, że porównują go do ptaka. "Ptaszkowie niebiescy też nie orzą, nie sieją, a żyją. Widać tak Pan chce" – mówi. Dorota Idzie na cmentarz. Wyskubie mlecze wokół grobu, podleje kwiaty, żeby nie zmarniały, usiądzie na ławce i porozmawia z matką. Dorota ma siedemdziesiąt lat, ale dokładnie opowie, na co wydała rentę w tym miesiącu. Poskarży się na sąsiada, że jej dokucza, kradnie opał i wyzywa od wariatek. Raz poszczuł ją psem, ale Grizli nic jej nie zrobił, tylko polizał rękę. Bo Dorota, jak nikt nie widzi, zanosi mu skórki chleba maczane w mleku i wodę. Zna wszystkie groby na pamięć. Przetrze litery wykute w lastryko, zapali znicz, dokładnie rozgrabi kretowiska, bo to niedobry znak dla żyjących. Jak kret ryje koło grobu albo pod schodami, to ktoś kojfnie w rodzinie. Dorota odprowadza każdy pogrzeb na cmentarz. Czyta szarfy i dziwi się, że młodzi nie szanują życia. Przecież w posagu dostaną tylko płytę z czarnego kamienia ze złoconymi literami. Dorota nie chce pomnika. Życie takie ciężkie, to po co dźwigać jeszcze po śmierci głaz? Dorota ma złote serce. Nie doje, a wyśle parę groszy dla dzieci, które chorują na raka. Wysupła dwa złote i da Zydze, żeby sobie kupił piwo, bo nie może patrzeć, jak się człowiek męczy. Co miesiąc wysyła do Towarzystwa Chrystusowego sto złotych, żeby odprawili mszę za spokój jej duszy, gdy opuści ten padół. Żeby zgromadzić jak najwięcej dobrych uczynków, całe dni przekopywała księżowski ogród, pastowała parkiety na plebanii i trzepała dywany wielkości boiska sportowego. Odkąd zamieszkała na plebanii dwudziestoletnia gosposia, Dorota już tam nie chodzi. Bez przerwy płacze i chudnie w oczach. Boli ją też głowa. Kiedy była mała, spadła z karuzeli i stąd ten ból. Czasami nie może wytrzymać. Robi okłady z rumianku i szałwii. Gdy to nie pomaga, zakłada kask. Dzieci od sąsiadów krzyczą za nią, że kosmici wylądowali. Wtedy Dorota chciałaby się jak najszybciej dostać na cmentarz. Profesor W dworcowym barze nad szklanką herbaty z cytryną siedzi "profesor". Tak go tu wszyscy tytułują. Wieloczynnościowym scyzorykiem zgrabnie kroi salceson ozorkowy i kładzie na sznytki chleba. Okruszyny zgarnia na serwetkę i wysypuje gołębiom, których pełno na Centralnym. Obsrywają nie tylko gzymsy i szyby, ale też stoliki. Nie wiadomo, kiedy można dostać petardą w łeb. I za to profesor mniej lubi gołąbki. Powoli przeżuwa chleb i zapija herbatą z drugiego naciągu. – Po co pić taką siekierę, no nie? – nieśmiało zagaduje. – Mocna człowieka wysusza, dlatego z jednej torebki robię dwa parzenia. Dworzec to moje życie. Tu naprawdę czuję się wolny. Zapowiedź wjeżdżającego pociągu mnie podnieca. Zawsze można kogoś spotkać, pogadać. Czemu ludzie tak się spieszą, przecież darowano im tylko jedno życie. W mojej podróży nie potrzebuję biletu ani sakwojaży. W megafonowych pauzach śnię, że jadę ekspresem pierwsza klasa z białymi zagłówkami i czytam gazety. Lubię czytać. Jak jest pogoda, idę na śmietnik przy akademikach. Nie jestem nurem i nie grzebię w świństwach. Zbieram tylko gazety – kolorowych jest tyle, ile dusza zapragnie. Studenci mnie znają, toteż stertę przewiążą sznurkiem, żeby się nie rozleciały. Potem przez cały tydzień mam zajęcie. Jak nie mam co czytać, to rozmawiam z ludźmi. Kiedyś wykładałem na uniwersytecie, ale odszedłem, bo moje koncepcje nie przystawały do zmurszałego akademizmu. Wie pan, Kopernika też nie zrozumiano, na widok Krzysztofa Kolumba stukano się w czoło, a Giordana Bruna spalono na stosie. I zrobił to Kościół, który od wieków poszukuje prawdy. Świat próbuje zrozumieć tylko tych, którzy budują rakiety do przenoszenia głowic jądrowych i lasery. Biorą mnie za bezdomnego. Ale to ja jestem najważniejszym człowiekiem pod słońcem. Uratowałem ludzkość przed końcem świata. Siłą automegajaźni zmieniłem trajektorię lotu asteroidy V-666, która znajduje się w gwiazdozbiorze Delfina położonym 60 razy dalej od Słońca niż Ziemia. Ale ona się pojawi, na co wskazują jej diabelskie cyfry. Ja się nie boję, gdyż w każdej chwili potrafię się zdematerializować. Arnold Miał dość życia w koszuli z usztywnionym kołnierzem, głupiego szefa, wystudiowanego uśmiechu, wyuczonych zachowań wobec prymitywnych, ale kasiastych klientów nienasyconych w gromadzeniu bogactwa. Miał dość projektowania chałup wielkich jak piramida Cheopsa, w których obowiązkowo musiały być kryształowe żyrandole ze wzmocnionym sufitem, złote krany, wanny wielkości ogrodowego basenu i ściany wyłożone od piwnicy po dach różnokolorowym marmurem. W którymś momencie stwierdził, że go to nie rajcuje, że nie ta częstotliwość, na której chciałby odbierać świat. Decyzję podjął jednego dnia. Jego kobieta stukała się w czoło, koledzy szydzili, że powróci pierwszego dnia, gdy będzie musiał rozniecić żywy ogień w piecu, żeby zagotować wodę na herbatę. Wytrwał. Stara chata, którą kupił, dała mu to, czego szukał. – Tu zacząłem słyszeć świat i rozpoznawać niezrozumiałe do niedawna dźwięki. Odróżniałem mozolną pracę kornika w sufitowej belce od skrobania kuny w więźbie dachu. Pojąłem banalną prawdę, że człowiek jest tylko jednym z elementów kosmosu i dlatego powinien żyć w pełnej równowadze ze światem natury. W przyrodzie, jej żywiołach, bogactwie form dostrzegłem cechy nieomalże boskie. Odnalazłem korzenie wiary moich przodków – druidów, wyplenioną przez jedynie słuszną religię. W mojej wierze nie ma raju, nie ma piekła, bo dobro i zło tkwią w każdym z nas i każdy musi szukać drogi do własnego sumienia. Zbędni są pośrednicy miedzy Stwórcą a człowiekiem. Dostrzegłem rzeczy i zjawiska, o których nie miałem pojęcia. Mój dom otwarty na oścież przyciąga wszystkich, którzy pragną potwierdzić swoje człowieczeństwo. Autor : Zbigniew Jarzembowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Egzorcyści debatują Na początku XXI wieku odbyło się w Warszawie sympozjum "Okultyzm-satanizm-egzorcyzm". Sesję zorganizowały Wyższe Metropolitalne Seminarium Duchowne oraz Papieski Wydział Teologiczny. Z obrad tego uczonego towarzystwa dowiedzieliśmy się, że znane są trzy rodzaje oddziaływania złego ducha. Kuszenie, któremu podlegają wszyscy, dopóki chodzą po ziemi. Zniewolenie, czyli grzech idolatrii, czczenia innych bóstw, czego rezultatem mogą być różnego rodzaju dolegliwości i obsesje. Opętanie: efekt świadomego lub domniemanego paktu z szatanem. Zdaniem włoskiego egzorcysty Gabriela Amortha, wydajność diabła jest marna. Można przyjąć proporcje: jedno opętanie na 2 tys. osób. Znaczyłoby to, że pakt z diabłem zawarło w Pomrocznej tylko ok. 19 tys. osób. Nie głosuj na lutra! Przed wyborami samorządowymi ks. prałat Jerzy Patalong z parafii Dobrego Pasterza w Istebnej nawoływał do głosowania na katolika przeciwko urzędującej pani wójt – luterance. Zdaniem światłego duszpasterza, albowiem "katolik nie może być za zabijaniem nienarodzonych dzieci, wyrzucaniem krzyży z klas szkolnych, otwieraniem domów publicznych w parafii". Kuria diecezjalna odmówiła skomentowania oświadczenia proboszcza. Wybory wygrała luteranka. Głosami katolików, albowiem w liczącej 12 tys. mieszkańców gminie ewangelicy stanowią zaledwie 2,5 proc. Ano. Polscy prawosławni podnoszą głowy Idzie na gorsze w stosunkach między Kościołem katolickim a prawosławną cerkwią w Polsce. Według służb informacyjnych Patriarchatu Moskiewskiego, Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny wyraził poparcie w jego sporze z Watykanem w sprawie utworzenia diecezji katolickich w Rosji. Oficjalnie informację tę mógłby zweryfikować jedynie zwierzchnik polskich prawosławnych abp Sawa, ale przebywa on za granicą. Solidarność z Moskwą w sprawie diecezji katolickich wyraziły już patriarchaty: ekumeniczny z Konstantynopola, aleksandryjski, antiocheński, gruziński, bułgarski, serbski i rumuński oraz Cerkwie Cypru, Ziem Czeskich i Słowacji. Kolejny mit pontyfikatu J.P. 2 – poprawa stosunków z prawosławiem – sypie się w gruzy. Kulą w łeb na Jasnej Górze Dwóch 17-letnich uczniów z Częstochowy zrzuciło kulę ważącą ponad 30 kg z balkonu wieży na Jasnej Górze. Kula spadła z wysokości 40 metrów, uszkodziła dach i wylądowała tuż obok wejścia do bazyliki. Jedynie dzięki czujności aniołów stróżów nikt nie dostał w łeb. Powstrzymane apetyty oblatów Komisja majątkowa rządu i episkopatu oddaliła wniosek kurii sandomierskiej o zwrócenie zgromadzeniu oblatów należącego do skarbu państwa budynku w średniowiecznej, pobenedyktyńskiej zabudowie klasztornej na Świętym Krzyżu. Obiekt zajmuje obecnie Muzeum Przyrodniczo-Leśne Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Postanowienie komisji jest nieodwołalne. Nareszcie znaleźli się odważni, którzy umieli powiedzieć czarnym "nie". Z drugiej strony apetyt Kościoła kat. osłabł znacznie po zapoznaniu się z kosztami remontu obiektu. Sama naprawa dachu pochłonie 280 tys. zł. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łajno w rogatywce Zdechła Wyższa Szkoła Oficerska im. gen. Bema w Toruniu. Na pogrzebie były sztandary, defilady i przyjaciele. Nas nie zaproszono, chociaż poświęciliśmy królestwu gen. Andrzeja Piotrowskiego więcej uwagi ("NIE" nr 39/97, 30/99, 4/2000), niż obecny na uroczystościach biskup. Mimo tego afrontu czujemy się w obowiązku pożegnać trupa kilkoma wspomnieniami. Jak pułkownik sadził kartofle Jednym z większych rolników jest w Kujawsko-Pomorskim Andrzej Wojtaszek. Zawodowy podpułkownik, do niedawna zarabiający na chlebuś jako szef żywnościowy WSO. Nie widzielibyśmy nic złego w zamiłowaniu pułkownika do zapachu świeżo oranej ziemi, gdyby orał ją sam, ewentualnie wykorzystywał w tym celu sowicie opłaconych bezrobotnych. Ale Wojtaszkowe pola uprawiali zawodowi żołnierze oraz personel cywilny ze szkoły, w której kierownictwie zasiadał. Zamiast na poligonie podwyższać kwalifikacje bojowe, polska armia sadziła ziemniaczki swojemu ukochanemu przełożonemu. Na pola woziły żołnierzy wojskowe samochody, zaś żarełko przygotowywała dla wyrobników, rzecz jasna na koszt polskiego podatnika, wojskowa kuchnia. Układ rozsypał się wiosną tego roku, kiedy zasypywana donosami żandarmeria odwiedziła pola pana pułkownika. Sytuacja była absolutnie jednoznaczna: oficer wykorzystywał szwejów, tak samo, jak średniowieczny feudał swoich niewolników pańszczyźnianych, choć dziś szweje są już w NATO. Chłopi czekający tygodniami w kolejkach przed punktami skupu wiedzą, jakie są kłopoty ze sprzedażą płodów rolnych. Wiewióry mówią, że plony z Wojtaszkowych pól, trafiały do żołnierskich żołądków. Naturalnie, po opłaceniu przez podatników. Jak generał budował rzekę Kiedy wiadomo było, że WSO przestanie istnieć, toruńscy politycy uruchomili wejścia w MON, żeby na miejsce uczelni powołać Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Toruń pokonał między innymi Chełmno i dysponujący znacznie lepszą bazą Olsztyn. Pierwsze, najprostsze szkolenie – kierowców pojazdów gąsienicowych – zakończono jeszcze pod dowództwem gen. Andrzeja Piotrowskiego. Ponieważ w miejscowym garnizonie nie ma basenów do ćwiczenia przepraw pod wodą, a Chełmno odmówiło użyczenia swoich, na poligonie WSO wykopano "koryto rzeki", obłożono je zużytymi oponami i tam przeprowadzono szkolenie i egzamin z przeprawy podwodnej. Niestety, Bóg nie wykazał się poczuciem humoru i deszcz nie padał. Jak chorąży bił pułkownika Niedawno w koszarach odbyła się stypa po WSO. Wypełnione wszelkim dobrem stoły ustawiono pod namiotami. Alkoholową normę na głowę jednego żałobnika ustalono na pół litra gorzałki. Zabrakło jedynie panienek, ale wystarczyło wysłać umyślnego do internatu. Jeśli nasz wiewiór nie walnął się w rachunkach, za panienki robiło sześć słuchaczek III roku i cztery IV roku nieboszczki WSO. Dziewczyny nie dotrwały jednak do końca imprezki. Zniknęły, kiedy przy stole doszło do ostrego konfliktu. Awanturę wywołał zastępca gen. Andrzeja Piotrowskiego, szef logistyki, płk Henryk Nitczyński, obecnie pozostający w rezerwie kadrowej ministra Szmajdzińskiego. Nieopatrznie pozwolił sobie na uszczypilwość w stosunku do filmującego uroczystości chorążego. "Ale dorobiłeś się Pan szmalu na wojskowym sprzęcie" – zagadał. Chorąży, zamiast walnąć w dekiel i szczeknąć "tak jest", odpowiedział familiarnie: "Ja to ja. Ale pan!". W obronie honoru, który jest integralną częścią oficera, pułkownik użył pięści. Pięść trafiła chorążego w gębę. Kamerzysta skopiował gest dowódcy. Nie wiemy, czy cios był mocny, czy pułkownik po spożyciu promili słaby. Dość, że zatrzymał się na ścianie, co zgromadzeni nagrodzili brawami. Jak szwej rachunek zapłacił Na odprawy dla cywilnych pracowników padniętej WSO przeznaczono 1 mln 800 tys. zł. Około 80 proc. z nich natychmiast zatrudniło wspomniane wyżej Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Urzędniczki nie zmieniły nawet pokojów ani biurek. Można było zamiast wypowiedzeń i odpraw, podsunąć nowe umowy o pracę. Cóż, kiedy wśród zainteresowanych były żony i członkowie rodzin ubożuchnej, toruńskiej oficerskiej elity. Ludzie piszą do nas o tej biedzie. Przysyłają zdjęcia luksusowych willi pod Toruniem, mieszkań na wynajem, najnowszych modeli Mercedesa. Wiosną tego roku zrobiło się głośno o nadużyciach w akurat rozformowywanej, stacjonującej w Toruniu 6. Brygadzie Artylerii. Kontrola ujawniła szkody w mieniu wojskowym za ponad 173 tys. zł. Operacje gospodarcze o wartości 970 tys. zł uznano za niejasne i wymagające dodatkowych wyjaśnień. Mimo tych danych prorokowaliśmy, że z wielkiej chmury nie spadnie mały deszcz ("NIE" nr 16/2002). No i proszę. Jedynym oskarżonym jest w tej sprawie chorąży rezerwy. Zarzuca mu się zagarnięcie 1750 zł, które powinien był przeznaczyć na remont stołu bilardowego. Chłop zapewnia, a jego uczciwość potwierdził bezpośredni przełożony, obecnie major żandarmerii, że stół wyremontował za własne pieniądze. Armijnych nie ukradł. On za nie kupił telewizor do klubu garnizonowego na miejsce lepszego, który przeznaczono na prezent dla dowódcy brygady płk. Fryderyka Woźniaka. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jan z ziemią Zawsze w dziejach ziemię nadawano rycerzom o słusznych poglądach. Niedrogo Bukwałd to maleńka wioska w gminie Dywity oddalona o 16 km od Olsztyna. Leży sobie w dolince, której środkiem biegnie asfaltówka. Jezioro jest małe, z trudno dostępnymi, porośniętymi trzciną brzegami. Jedynym atutem tego miejsca może być wodne połączenie z Łyną. Jak prominentów przyciśnie bieda, otworzą stanice albo garkuchnie i będą przyjmować spływy kajakowe. Okoliczni mieszkańcy bardzo liczyli na bar Ludgardy Buzek, która z pewnością potrafi gotować tradycyjne śląskie przysmaki, czyli duszoną modrą kapustę i ziemnia-czane kluski z wołowym gulaszem. Ale na razie Buzkowej nie widać. Informację o tym, że Buzkowie kupili tutaj glebę, podała "Olsztyńska Gazeta Powiatowa". Oprócz nich rodzinnej inwestycji dokonali tu Leszek Balcerowicz i były minister finansów Jarosław Bauc. Co takiego ma w sobie Bukwałd, że przyciągnął Buzka i Balcerowicza, którzy w rządzie żyli ze sobą jak pies z kotem? Zdaniem pracowników Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Olsztynie, która w 2001 r. sprzedała w tym miejscu 7,68 ha Ewie Balcerowicz, Bukwałd nie ma w sobie nic. – Z zawiązanymi oczami uderzy pani palcem w mapę województwa i przypuszczalnie trafi w lepsze miejsce – zapewniają. Ale też ceny tutaj przystępne. Z nieoficjalnych źródeł wiem, że Ewa Balcerowicz zapłaciła za swoją ziemię 39,5 tys. zł, czyli ok. 50 groszy za metr kw. Za 1000-metrową działkę wyszłoby 500 zł. Przede wszystkim wieś gwarantuje dobre sąsiedztwo. Coś, jak u schyłku PRL warszawskie osiedle zwane Zatoką Czerwonych Świń. Niby tylko blokowisko, ale prestiżowe, dla członków rządu i KC PZPR, a nie sprzątaczek. Sam adres nobilitował. 6 lat temu kupił w Bukwałdzie stary dom nad brzegiem jeziora Mariusz Walter, współwłaściciel TVN. Był pierwszy. Potem pojawiła się Henryka Bochniarz, była minister przemysłu, i Anna Szulc, prezenterka telewizyjna. Wreszcie doszlusowała Małgorzata Potocka, artystka. Za darmo Bukwałd jest modny od kilku lat. Od niedawna ma konkurenta. W Szymanowie koło Ostródy będzie posłowisko. Tak mieszkańcy określają osiedle, które powstanie na gruntach Jadwigi Podgórskiej. Pani Jadwiga mieszka tutaj 30 lat. Ma 5 ha ziemi rolnej. Uważa, że dobra materialne są obciążeniem, więc glebę podzieli i rozda. Wyjdzie 15 dużych działek po 3,5 tysiąca metrów każda. Pani Jadwiga pochodzi z Warszawy i na stare lata znów chciałaby otrzeć się o wielki świat. Ponieważ siły nie te, żeby jeździć pod parlament, sprowadzi go na własne pole. Nie odda ziemi przypadkowym posłom. Nie wystarczy, że ktoś ma immunitet, by był godny mieszkać z nią podwórko w podwórko. Kobieta stawia na tożsamość poglądów. Stara się być jak najbliżej Boga, stąd obdarowani będą reprezentować wyłącznie prawą stronę sceny politycznej. Jako pierwszy dostąpił tego zaszczytu Jan Łopuszański. – Znam go tyle, co z telewizji. Kiedyś widziałam jego plakat wyborczy, jak startował na prezydenta. "Europa – tak, Unia – nie". Podobnie myślę i ja – opowiadała Podgórska lokalnej gazecie. Chyba pamięć ją zawodzi, bo Łopuszański zapewnia, że transakcja odbyła się między przyjaciółmi. Zdaniem posła, on i mieszkanka podostródzkiej wsi wywodzą się z tego samego kręgu środowiskowego. Kiedyś byli razem na jakimś spotkaniu. Pani Jadwiga zrobiła na pośle takie wrażenie, że Łopuszański pamięta ją do dzisiaj. Gdyby nie pamiętał, nie wziąłby gleby, bo od obcych niczego nie bierze. Po złożeniu oferty kobiecina przeżyła chwile grozy, bo bała się, że poseł wzgardzi darem. Myślała, że może się obrazi. Działka przecież mała – skromne 38 arów. Nie zaproponowała więcej nie ze skąpstwa, ale w trosce o duszę obdarowanego. Wszak dobra materialne są przeszkodą w zbawieniu. Łopuszański zachował się jak dżentelmen. Przyjechał do Szymanowa, obejrzał dar, uśmiechnął się, podziękował. Bez nalegania zapłacił za geodetę i notariusza. Pani Jadwiga ma nadzieję, że poseł wybuduje dom i zostanie jej sąsiadem. Będzie z kim gadać w długie zimowe wieczory. Nadzieja nie jest bezzasadna. Działka jest rolna, a poseł jako prawdziwy Polak nie pozwoli, żeby zamieniła się w ugór. Obiecał uprawiać grunt. Ziemia ma swoje prawa i trudno doglądać upraw dojeżdżając z Warszawy – ponad 200 km w jedną stronę. * * * Ludzie z Szymanowa nie wierzą, że wioska ma szanse rywalizować z Konstancinem. Normalni mieszkańcy Bukwałdu w liczbie trzystu przyjmują jego upremierowienie z mieszanymi uczuciami. Uważają, że Balcerowicz powinien postawić sobie schron. Miał chęć na chatę z bali, wybudował zaś nie wiadomo z czego, bo budynek otynkowany. Czy wystarczy, aby schronić się przed ludzkim gniewem? Są w okolicy tacy, którzy w końcówce PRL wzięli kredyt na traktor, a żeby go spłacić, na początku III RP sprzedali 20-hektarowe gospodarki z całym inwentarzem. Z utytułowanych przybyszów najbardziej podoba się miejscowym Henryka Bochniarz. Nauczycielom, bo opłaca szkolny Internet, dała komputery, drukarkę, kopiarkę i co tam jeszcze. Sołtysowi, bo odpaliła szmal na dokumentację oczyszczalni ścieków i pomagała załatwiać pieniądze na całą inwestycję. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cnota ślubnych kurew " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tur de Białystok Prokurator to spiskowiec do wynajęcia. Na wschodnich krańcach Pomrocznej prokuratorzy dają dupy SLD. Na szczęście politycy prawicy i niezależne media czuwają. Zleceniodawcy W sierpniu 2002 r. do Prokuratury Okręgowej w Białymstoku wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez członków Zarządu Miasta. Podpisał je Rafał Modzelewski, prezes Fundacji Pro Veritate. Wiceprezesem Fundacji jest prof. prawa Eugeniusz Smoktunowicz, w skład kapituły wchodzą m.in. prof. Lech Falandysz oraz senatorowie Adam Jamróz i Sergiej Plewa. Modzelewski zawiadomił o nadużyciach przy organizowaniu przetargów sprzed kilku lat. Jego zdaniem, straty z tego tytułu poniesione przez Białystok sięgają 20–30 mln zł. Może zatem chodzić o największą samorządową aferę korupcyjną w dziejach III RP. Oprócz zawiadomienia o przestępstwie Modzelewski dostarczył organom ścigania komplet dokumentów. Streścił też zeznania świadków, którzy zamiast do organów ścigania, woleli przyjść z wątpliwościami do kierowanej przez niego Fundacji. Personalnie cel ataku jest oczywisty: Ryszard Tur, wcześniej wiceprezydent Białegostoku, odpowiedzialny za ochronę środowiska, przez ostatnie cztery lata prezydent, w nadchodzących wyborach kandydat na prezydenta. "TUR bez drugiej tury" – podkreślają sympatycy. Tur gra w barwach prawicy (PO, SKL, ZChN, częściowo LPR) i Kościoła kat. Jest Rycerzem Grobu Pańskiego, którą to godność może nadać jedynie biskup. Rycerstwo to towarzystwo elitarne. W mieście nad Białką żyje sobie jeszcze parka takich Rycerzy: była senatorka Barbara Łękawa i senator Jan Szafraniec. Szefem Prokuratury Okręgowej w Białymstoku jest Sławomir Luks. Jeśli realnie postrzega rzeczywistość, powinien zrobić z parzącą sprawą przesłaną przez prezesa Modzelewskiego coś taktownego. Na przykład zjeść papierzyska. Tymczasem podległa mu prokuratura zgodnie z tym, co przewiduje prawo, wszczęła postępowanie wyjaśniające. Nie jest ono skierowane przeciwko komukolwiek i może zakończyć się stwierdzeniem, że Ryszard Tur ma pełne kwalifikacje moralne, aby kontynuować obronę Grobu Pańskiego na fotelu prezydenta Białegostoku. – Robimy swoje po cichu, zgodnie z literą prawa – zapewnił nas prokurator Luks. Demaskatorzy – Organa ścigania aktywnie włączyły się w kampanię wyborczą – skomentował standardową decyzję białostockiej prokuratury Krzysztof Jurgiel reprezentujący w sejmie specjalizujące się w praworządności PiSuary. Zarzuty posła podzielił ukazujący się w woj. podlaskim "Kurier Poranny" mający w winiecie informację, że jest "dziennikiem niezależnym". Żeby było śmieszniej, swego czasu tenże "Poranny" (m.in. z 17 listopada 1998 r.) szczegółowo opisywał właśnie te nadużycia, które dziś są przedmiotem dochodzenia. Obecny pogląd redakcji na odkryte przez siebie nieprawidłowości najlepiej ilustruje tytuł publikacji poświęconej wszczęciu postępowania wyjaśniającego: "Jak prokuratura z konopi". Dla wolniej myślących czytelników przygotowano "Komentarz": Prokuratura włączyła się w brudne gierki przedwyborcze. Daje się wykorzystywać do rozgrywek personalnych. (...) Działania prokuratury podważają resztki zaufania do niezależności tej instytucji. Wychodzi na to, że mamy – jak za czasów PRL – dyspozycyj-nych prokuratorów, którzy na zamówienie polityczne, za obietnicę awansu, są gotowi do każdych działań ("KP" z 11 września 2002 r.). Tańczący ze śmieciami Dostarczone prokuratorowi dokumenty, które wywołały ten atak nienawiści, mają nie tylko walor demaskatorski, ale również humorystyczny. Gdański przedstawiciel holenderskiej firmy Elektroniczne Wagi Przemysłowe MOLEN, który swego czasu wygrał przetarg na zakup wagi śmieciowej na miejskie wysypisko, na trzy miesiące przed swym zwycięstwem w przetargu na piśmie podziękował Urzędowi Miasta w Białymstoku za wybór swojej oferty. Padła wówczas cena, którą rzeczywiście wynegocjowano w późniejszym przetargu. Dla nas w "NIE" wniosek z tego taki, że przedstawiciel firmy MOLEN powinien się przebranżowić, bo zatrudnieni tam inżynierowie zdecydowanie większe sukcesy odnieśliby jako wróżki. Modzelewski kombinuje inaczej, twierdzi, że gdańszczanie – w odróżnieniu od odrzuconych konkurentów – nie mieli doświadczeń w branży, umowę skonstruowano wadliwie i dopiero po jej podpisaniu zażądano referencji od firmy. Finał jest taki, że waga okazała się do dupy, zaś samorząd przepłacił za jej zakup i montaż jakieś 220 tysięcy. W Białymstoku są dwa wysypiska śmieci. Zakup wagi to pryszcz w porównaniu ze sposobem administrowania starym wysypiskiem i budową nowego. Na starym wysypisku trzeba było ciągle coś budować: drogi, przekładki, nakładki, umocnienia. Żeby z wysypiska śmieci zrobiła się kopalnia szmalu, wystarczyło zapłacić za te roboty, których jednak nikt nie wykonywał. Fundacja sugeruje, że tak mogło być. Przypuszczenia oparła na zeznaniach świadków. Ponadto Fundacja twierdzi, że budowę nowego wysypiska rozpoczęto bez dokumentacji i pozwolenia na budowę. Dokumentację sporządzono w trakcie robót, zaś pozwolenie uprawomocniło się po ich zakończeniu. Wielu prac, które zgodnie z dokumentacją powinny być wykonane – nie zrobiono. Fundacja żąda od prokuratury, aby sprawdziła, czy miasto zapłaciło za to, czego nie dostało, i czy przypadkiem niechlujstwo inwestora i wykonawcy nie zrujnowało środowiska naturalnego. Wątpliwości Modzelewskiego budzi też przetarg na budowę Zakładu Utylizacji i Sortowania Odpadów, który odbył się w 1998 r. Również w tym przypadku zwycięzca – tym razem firma z Poznania – był znany pół roku przed rozstrzygnięciem przetargu. Wydano 10 mln zł na technologię sprzed 20 lat. W efekcie nowo wybudowany zakład stoi praktycznie nie używany. Inwestycja może przynosić miastu kasę jedynie wówczas, jeśli postawi się na jej walory muzealne i dydaktyczne. Zamiast odpadów trzeba przywozić tam szkolne wycieczki. Niech dziatwa na własne oczka zobaczy, że miejsce Rycerza Grobu Pańskiego jest w Jerozolimie, a nie w ratuszu, bo to za blisko podlaskiego śmietnika. PS Daliśmy prezydentowi Turowi możliwość odniesienia się do zarzutów Fundacji Pro Veritate. Pytania wysłaliśmy faksem. Ponieważ nie otrzymaliśmy odpowiedzi, zapytaliśmy o przyczynę zwłoki rzecznika prasowego Urzędu Miasta w Białymstoku. Dowiedzieliśmy się, że prezydent Ryszard Tur milczy programowo. W żadnym przypadku nie zamierza dyskutować z czymś tak ohydnym jak pismo Urbana. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wojewodo pokaż jaja! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Radujcie się Zbliża się koniec kadencji samorządów. To już naprawdę ostatni dzwonek na ustawienie siebie, rodziny i znajomych. Niedługo w ławach radnych zasiądą nowi ludzie (choć starych też będzie trochę), jeszcze bez należytego doświadczenia, jak najłatwiej zrobić dobry wałek. Jeżeli są jeszcze jacyś radni, którzy nie ustawili się przez te cztery lata, podajemy im rękę. Jak nie – niechże to będzie zachęta dla tych, którzy zastanawiają się, czy kandydować. Jak załatwić mieszkanie komunalne w dobrym punkcie Aby otrzymać przydział na mieszkanie komunalne, wystarczy pójść do odpowiedniego wydziału i złożyć wniosek. Mieszkań komunalnych w każdym mieście i miasteczku jest mało, a potrzeby są ogromne. Przyznawanie ich – komu, jakie, kiedy – ma jednak charakter czysto uznaniowy. Zwykle daje się tym z początku listy oczekujących i tym, którzy są w najbardziej dramatycznej sytuacji. Ale kto powiedział, że twoje podanie nie znajdzie się na wierzchu tej całej górki podań? Albo że to ty właśnie nie jesteś w najbardziej dramatycznej sytuacji? Kłopot jest wówczas, gdy akurat – psia mać – nie ma niczego wolnego albo jest mieszkanie do wzięcia, ale mało atrakcyjne. O małym metrażu, z piecami, na zadupiu. Wtedy nie ma rady, trzeba czekać. Urzędnik miejski na pewno cię jednak poinformuje, w którym fajnym lokalu mieszka schorowana staruszka. A nawet udostępni listę potencjalnych mieszkań do wzięcia w przyszłości. Jeśli nie chcesz zdać się na niepewność długiego czekania na czyjąś śmierć, niech ci wyszukają w urzędzie atrakcyjne mieszkanie, ale z zadłużeniem czynszowym lokatorów. I niech czym prędzej ich wyeksmitują, aby przekazać ci lokal. Jak już mieszkanie od gminy dostaniesz, to szybko je wykup po preferencyjnej cenie z wszelkimi możliwymi zniżkami, załóż księgę wieczystą i jest twoje na wieki wieków. Nawet jak ktoś wyniucha całą sprawę, to będzie ci mógł skoczyć. Jak załatwić sklep w centrum miasta Ktoś z twojej rodziny albo znajomych chciałby mieć sklep w atrakcyjnym punkcie miasta, ale nie ma tyle szmalu, aby wystartować w przetargu na dobry, a więc drogi punkt. Zróbcie tak. Niech wystartuje w walce o sklep w jakiejś najbardziej chujowej dzielnicy, gdzie brud, smród i mogiła, gdzie psy dupami szczekają i gdzie nikt normalny by sklepu nie otworzył. Jak już będzie miał tam, to sobie ten sklep zamieni na lepszy, w lepszym punkcie. Do takiej zamiany potrzebna jest decyzja zarządu gminy, więc ty musisz być z tym zarządem w zgodzie. Jak zostać właścicielem kortów tenisowych Gmina jest właścicielem kortów tenisowych lub innego obiektu sportowego, który ty chciałbyś przejąć i na nim zarabiać. Czekaj, nie kupuj od miasta na przetargu publicznym, bo przepłacisz całkiem bez sensu. Zbierz kilku znajomych i załóżcie stowarzyszenie. Co prawda grunty i nieruchomości, według zapisów ustawy, gminy muszą sprzedawać w przetargach publicznych na podstawie wyceny rzeczoznawcy, ale ustawa też mówi, że mogą przekazywać je z pominięciem drogi przetargowej i ze znacznymi upustami na cele ważne społecznie. Jakie to są cele, ustawa nie precyzuje. Jak już będziesz miał zarejestrowane stowarzyszenie, to gmina może te korty lub co innego przekazać stowarzyszeniu, schodząc z ceny nawet 98 proc. A ciebie to w gruncie rzeczy do niczego nie zobowiązuje. Do tego jest co prawda potrzebna uchwała całej rady, no ale to już twój problem, aby zrobić sobie właściwy lobbing. A z czasem możesz nawet wystąpić do kolegów radnych, aby podjęli uchwałę o dofinansowaniu twojego obiektu z budżetu gminy. Pod pretekstem, że dzieci z pobliskiej szkoły korzystają za darmo, co jest społecznie słuszne. A potem? Stowarzyszenia nie są wieczne. Jak rozumnie stawać do przetargu Nie zawsze jednak numer ze stowarzyszeniem da się wykonać. I zdarza się, że jakiś grunt albo budynek idzie na przetarg. A pierwotna cena wywoławcza jest stanowczo za wysoka. I do tego mogą pojawić się chętni, aby ją zapłacić. Spox. Przede wszystkim zblatowani z tobą urzędnicy w warunkach przetargowych skutecznie mogą zniechęcić innych. Na przykład zapodać, że na gruncie jest rów melioracyjny – kochany panie! – nie do ruszenia. Albo że budynek, który jest na sprzedaż, jest pod opieką konserwatora zabytków, a konserwator – wie pan, jak to jest u nas! – ni chuja nie odpuści swoich wymagań. Różne przeszkody można mnożyć i wyolbrzymiać, w zależności od tego, co idzie pod młotek. W ostateczności przetarg można odwołać bez podania przyczyn. Gdy jeden i drugi przetarg się nie odbędzie z "braku chętnych", wówczas następuje czas zaproszeń do negocjacji. To jest twój czas. Koledzy mogą ci ziemię albo nieruchomość sprzedać za pół ceny. A jak są pewni, że nikt nie fiknie, to i za jedną czwartą. Jak dobrze zainwestować wolne środki Jeśli masz trochę wolnej kasy, to broń Boże nie inwestuj jej w niepewne nigdy akcje albo nie wkładaj na niskooprocentowane lokaty. Po to jesteś radnym, aby swoje pieniądze ulokować dobrze. Przyjrzyj się planom miejskim, gdzie w przyszłości ma być budowana droga, albo zorientuj się, czy któraś z sieci marketów nie chce przypadkiem inwestować na terenie twojej gminy. I czy przypadkiem rada nie szykuje się do zmiany jakiegoś planu zagospodarowania albo przekwalifikowania gruntów rolniczych na handlowo-usługowe. Może w tych miejscach jest jeszcze kawałek ziemi do kupienia od ciemnego chłopa, który zwykle gówno wie o gminnych planach. Lub od jakiegoś przedsiębiorstwa, któremu niepotrzebne nieużytki. Najwyżej postukają się w głowę, po co ci to. Kup i poczekaj na zmianę planu i na rozpoczęcie inwestycji. Możesz w krótkim czasie podwoić włożone pieniądze. Albo nawet potroić. I jest to biznes, że trudno się przyczepić. Grunt to dobra informacja. Jak załatwić dobrą robotę sobie lub komuś z rodziny Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojej zawodowej pracy lub masz kogoś bezrobotnego w rodzinie, to nawet nie musisz prosić nikogo z zarządu gminy, aby ci pomógł w tym życiowym problemie. Sami do ciebie przyjdą. Pojedynczy radny tak naprawdę ważny jest i potrzebny przy głosowaniach personalnych, gdy wybiera się burmistrza, zarząd, prezydium rady. A potem – gdy opozycja w stosunku do tych wybranych składa wnioski o ich odwołanie. Bo każdy by się chciał wcisnąć. Do większej comiesięcznej kasy, do decyzji, za którymi może być kasa, do jeszcze większego znaczenia i prestiżu. Gdy pada wniosek o odwołanie któregoś z członków zarządu lub samego burmistrza, po stronie rządzącej odbywa się liczenie głosów. Kto z nami, kto przeciw nam. I rozpoczyna się tych głosów kupowanie. "Zagłosuj za nami" – przyjdą cię prosić któregoś dnia. "Zagłosuję, ale chcę dobrą posadę dla siebie/rodziny" – odpowiesz wówczas. I dostaniesz. Ponieważ gmina robi interesy ze wszystkimi i wszyscy są z gminą związani, burmistrz ci to załatwi. Nie musisz zresztą czekać do przesilenia personalnego. Będą i inne ważne głosowania, na których zależeć będzie zarządowi. Najlepsza jest robota np. konsultanta z nienormowanym czasem pracy w spółce podlegającej gminie. Wtedy wystarczy raz w miesiącu chodzić po forsę. Albo niech wpłacają na konto i wtedy chodzić nie trzeba. Gmina ci nie zwróci za zdarte zelówki. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dyrektor Waciak cd. Po ukazaniu się artykułów pt. "Dyrektor Waciak" i "Dyrektor Waciak cd." do redakcji wpłynęły listy dyrektora Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Farmaceutycznego Cefarm w Łodzi Janusza Olszewskiego. Korespondencja ta nie spełnia wymogów sprostowania, może być jednak uznana za replikę. Redakcja zobowiązała więc autora tych publikacji, by ustosunkował się do obu pism. Szanowny Panie Dyrektorze Januszu Andrzeju Olszewski Serdecznie dziękuję za to, że zechciał Pan zareagować na moje artykuły. Jestem wdzięczny, tym bardziej że w większości potwierdza Pan ich treść. A to dla mnie powód do satysfakcji. Dwa razy zarzuca mi Pan, że napisałem nieprawdę. Tak, bilans za rok 2001 został opublikowany w Monitorze Polskim "B" z datą 20 marca 2003 r.! Stało się to więc już po tym, jak artykuł został złożony do druku. Drugi raz miałem minąć się z faktami pisząc (kolejny artykuł złożyłem w redakcji 8 maja), iż Cefarm zatrudnia "prawie 1000 osób". Pana zdaniem jest to wiadomość nieprawdziwa, bo Cefarm zatrudnia wg stanu na dzień 20.05.2003 r. "około 900" pracowników. Pozostawię Czytelnikom ocenę trafności Pańskiego zarzutu. W nadesłanych listach odnosi się Pan nawet do spraw, których w ogóle nie poruszałem, np. sposobu zaopatrywania i działania aptek. Próbuje się też Pan tłumaczyć. Pisząc np., że Artykuł w "Wiadomościach Łódzkich" nie był opłacany czego dowodem jest brak jakichkolwiek dokumentów finansowo-księgowych potwierdzających przekazanie pieniędzy na konto gazety za wyżej wymieniony artykuł. A reklama Cefarmu pod tekstem sugerującym, jakoby "NIE" było w zmowie z konkurencją i politykami, co to jest? Laurka na Dzień Babci? Nie ma się natomiast co urażać zajadłością artykułu i słownictwem. Jeśli chodzi o Czytelników, zapewniam, że są przyzwyczajeni. Potraktowałem Pana, Dyrektorze Olszewski, łagodnie. Choć – moim zdaniem – Pana poczynania mogą wywoływć wątpliwości, co do tego, czy jako osoba odpowiedzialna za przedsiębiorstwo, majątek państwowy, pracowników wykonuje Pan je zadowalająco. O czym świadczą przedstawione w obu artykułach fakty. ANDRZEJ SIKORSKI Kończąc cykl artykułów o łódzkim Cefarmie musimy przyznać, że nas wydymano. Zrobił to nie byle kto, tylko sam poseł Zbigniew Kaniewski, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki. Dwukrotnie pytaliśmy posła Kaniewskiego, co łączy go ze spółką Szwed-Pol, która cieszy się nadzwyczajnymi względami dyrektora Olszewskiego. Za pierwszym razem poseł powiedział, że z właścicielami spółki nic szczególnego go nie łączy oprócz znajomości na gruncie towarzyskim. I tak też napisaliśmy. Kwiaciarki z ulicy Piotrkowskiej zadzwoniły do redakcji mówiąc, że jest inaczej. Zapytaliśmy więc posła, czy czasem jego córka nie zasiada lub nie zasiadała we władzach Szwed-Polu. Poseł stanowczo zaprzeczył. Pojechaliśmy do Sądu Gospodarczego w Łodzi sprawdzić kwity. Przekupki miały rację. Spotkaliśmy się z posłem. Potwierdził, że jego 20-letnia córka Agnieszka zasiadała w Radzie Nadzorczej spółki. Zaznaczył jednocześnie, że latorośl nie brała udziału w jej pracach, nie pobierała żadnego wynagrodzenia. Poseł nie potrafił odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: Co więc tam robiła? Okazuje się też, że Szwed-Pol szkolił pracowników Cefarmu w wynajętej od posła sali Federacji Związków Przemysłu Lekkiego (Kaniewski jest szefem tego wirtualnego bytu – czy istnieje jeszcze w Łodzi jakiś przemysł lekki?). Najlepsze są jednak takie frukta. Otóż Szwed-Pol prowadził interesy z Agencją Rezerw Materiałowych. Dzięki kontaktom posła zresztą. Spółka kolegów (córki?) Zbigniewa Kaniewskiego tak geszefciła z agencją rządową, aż ją wydymała na ponad 50 tys. zł. Agencja dochodzić będzie swoich roszczeń przed sądem. Potwierdziła nam to na piśmie pani wiceprezes Agnieszka Gutowska. Ciekawi nas, czy wiedzą o tym premier Miller i koleżanka posła Kaniewskiego i wiceminister zdrowia Ewa Kralkowska. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Członek miękki niegdyś śpiewający Po uprzednim uzyskaniu aprobaty JO Barona Mazowieckiego stosowna instancja SLD zweryfikowała mnie jako członka. Jestem jednak członkiem miękkim. Czas teraźniejszy Krajowa Rada SLD uchwaliła, że partyjniacy, przeciw którym toczy się postępowanie prokuratorskie, powinni członkostwo swe zawiesić. Takie członki, które do 15 grudnia nie zawisną, zostaną postawione przed sądem partyjnym. Prokuratura Okręgowa w Warszawie skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko mnie. Pomimo to ja nie będę się zawieszać. Intencją uchwały Rady było odczłonkowanie SLD-owców, którym zarzuca się przestępstwa gospodarcze, prywatę, nadużycie władzy, zaniedbania służbowe. Ja natomiast oskarżony jestem o zelżenie głowy obcego państwa w osobie władcy Wzgórza Watykańskiego w Rzymie. Należę więc do przestępczości politycznej. W SLD moje przestępstwo wzbudza rozmaite uczucia. Przywódcy lewicy chętnie jeżdżą z wasalnymi wizytami do owego monarchy Wzgórza, bo głęboko wierzą. Co prawda nie w Boga chrześcijan oni wierzą, ale w coś jeszcze mniej prawdopodobnego: że telewizyjny obrazek z Watykańczykiem ma właściwość magiczną. Podreperuje ich w oczach wyborców. Żony niektórych liderów sądzą przy tym, że papież nie nosi na palcu pierścionka, tylko smakowitego lizaka. Dla pani Kwaśniewskiej malina. Rzesze członkowskie SLD mają natomiast nastawienie niehołdownicze do papieża, sympatyzują na ogół z tymi lewicowcami, którzy stawiają się klerowi. Mój los przed sądem partyjnym nie jest więc przesądzony, tym bardziej że na czele tego sądownictwa stoi senator – profesor Szyszkowska. Jak ogłosił abepe Życiński, feministek (takich jak Szyszkowska) episkopat nie chce nawet wysłuchać. Biskupi – jak na mężczyzn noszących szmizjerki – przedziwnie brzydzą się feministkami. Skoro papieżolubny Miller słabnie i traci posłuch, mogę więc się jako członek stawiać przed sądem partyjnym zamiast zawieszać. Może mnie uniewinnią? Czas przeszły Przed wstąpieniem do SLD – ściślej do SdRP– w styczniu 1990 r. należałem w życiu do jednej tylko organizacji politycznej, mianowicie Związku Młodzieży Polskiej (ZMP). Ona także postawiła mnie przed swoim sądem, ale to ja niebawem ją likwidowałem, nie ona mnie. Wspomnienie to nie jest oczywiście pogróżką. Obwiniony zostałem w 1952 r. o to, że będąc pijanym a odwiedziwszy w nocy kolegę w bursie ZMP przy ul. Niemcewicza w Warszawie śpiewałem głośno pieśń hitlerowską Horsta Wessela „Die Fahne Hoch”. Sąd pod prezydencją Jerzego Duracza badał, skąd tę pieśń znam. Po ustaleniu, że ze względu na młody wiek oraz nikłą aryjskość raczej nie nauczyłem się hymnu w Hitlerjugend, ukarał mnie zaledwie naganą. Zapewniam, że będąc trzeźwym albo mało pijanym śpiewałem w tamtym okresie wyłącznie pieśni chwalebne. Dwie z nich lżyły ówczesnego papie-ża Piusa XII, zasłużenie zresztą. Obłożył on eks-komuniką członków partii komunistycznych, a także wszelkich organizacji i instytucji przez partię kierowanych. W warunkach polskich oznaczało to wykluczenie ze społeczności kościelnej i od ewentualnych sukcesów pośmiertnych większość wierzącej ludności należącej przecież do związków zawodowych, TPPR, harcerstwa, kółek rolniczych, spółdzielni itp. Kiedy papież nas ekskomunikował, podległe mu watykańskie instytucje przechowywały właśnie hitlerowskich zbrodniarzy i na fałszywych paszportach wysyłały ich do Ameryki Łacińskiej. W tych okolicznościach my, lewicowa młodzież, śpiewaliśmy, że nie papież nam wybrzeże dał. Refren kończyliśmy zaś okrzykiem papież pies, co stanowiło niewątpliwą obrazę majestatu. Śpiewaliśmy też, że mur serc pozostanie nad granicami, chociażby Rzym miał lec. Zawarta w tym była pogróżka, ale metaforyczna jakaś. Któż by bowiem wysyłał serce do pasa nadgranicznego. Drugą pieśń śpiewaliśmy po włosku lub w języku do włoszczyzny zbliżonym. Nazywała się ona „Bandiera Rossa”, czyli czerwony sztandar. Refreny kończyły się okrzykami: A bas papa vivat Stalin, czyli precz z papieżem, oraz A bas il re vivat Stalin, czyli precz z królem. Ów król był już w latach 50. ni w pięć, ni w dziewięć. Wiktor Emanuel III abdykował w 1946 r. i zaraz potem wraz z następcą swym Umbertem i całą rodziną został wygnany. Włochy od kilku lat były republiką. My w ZMP wiedzieliśmy o tym, ale nie wiedzieliśmy, co śpiewamy. Wspominam o swoich śpiewach w przededniu czekającego mnie procesu przed sądem karnym (opartym zresztą prawnie na konkordacie z Mussolinim), aby postawić ów sąd przed równie trudnym dylematem, co sąd partyjny SLD. Czy bowiem sąd karny III Pomrocznej uznać zechce, że zelżyłem obecnego papieża działając jako recydywista na tym polu? Czy też śpiewy sprzed pół wieku uzna za okoliczność łagodzącą, nie zaś obciążającą? Złe wpływy, jakim podsądny ulegał w dzieciństwie i młodości, sądy uznają na ogół za czynnik zmniejszający winę przestępcy. Zmierzam do tego, że ktokolwiek mnie sądzi kiedyś czy teraz i w jakimkolwiek czyni to sądzie, niechybnie popada w śmieszność. Lubię więc być sądzonym, bo chcę, żeby było wesoło szczególnie teraz, kiedy jest tak smutno. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stan ma sekretarza Specjalny minister wbija do głów parlamentarzystom sukcesy rządu. Premier L&M 22 września powołał radomskiego posła Marka Wikińskiego na stanowisko któregoś tam już z rzędu sekretarza stanu w swojej kancelarii. Jak oświadczył w Polskim Radiu sam Wikiński, jego zadanie to koordynacja kontaktów rządu z parlamentarzystami. Minęło osiem dni od powołania, a minister Wikiński już dał znać o sobie. Do wszystkich parlamentarzystów SLD trafiła broszura jego autorstwa pod dumnym tytułem „Informacja dotycząca rezultatów polityki gospodarczej rządu w okresie od października 2001 r. do sierpnia 2003 r.”. Czego można się z niej dowiedzieć? Przede wszystkim tego, że rząd wbrew temu, co się mówi nie próżniaczył, bowiem opracował i przyjął masę ważnych dokumentów: * Strategię Gospodarczą Rządu „Przedsiębiorstwo–Rozwój–Praca”, * Plan działań prowzrostowych w latach 2003–2004 – „Przedsiębiorczość–Rozwój –Praca II”. * Plan działań antykryzysowych w sferze ochrony rynku i miejsc pracy, * Pakiet rozwiązań „Pierwsza Praca”, * Rządowy program rozbudowy systemu funduszy pożyczkowych i poręczeniowych dla małych i średnich przedsiębiorstw w latach 2002–2006, * Kierunki działań rządu wobec małych i średnich przedsiębiorstw od 2003 do 2006 roku, * Program promocji gospodarczej Polski do roku 2005, * Raport Przedsiębiorczość w Polsce. Rezultat: Polityka restrukturyzacyjna wobec zagrożonych sektorów przyniosła w niektórych sektorach zamierzone efekty (przemysł zbrojeniowy, naftowy, stoczniowy). Ciężka harówka rządu dała również: przyspieszenie realnego tempa wzrostu Produktu Krajowego Brutto, systematyczny wzrost popytu wewnętrznego, wyższe tempo wzrostu produkcji przemysłu, znaczny wzrost produkcji sprzedanej, poprawę eksportu, spadek deficytu w obrotach towarowych z zagranicą, wzrost sprzedaży dóbr przetworzonych, wzrost liczby spółek handlowych i liczby podmiotów prowadzących działalność gospodarczą, co wszystko razem wskazuje na intensywny charakter ożywienia gospodarczego. Co prawda liczba pracujących spadła i wynosi na koniec czerwca 2003 r. 7 612 000 (dla porównania w 2001 r. wynosiła 10 5141 000). Wzrosła liczba zarejestrowanych bezrobotnych do 3 134 600 na koniec czerwca 2003. Ale chuj z bezrobotnymi. Najważniejsze są konkluzje i wnioski: Po pierwsze, dokonana przez rząd w 2001 r. ocena stanu gospodarki i przyczyn istniejących napięć była słuszna. Prawidłowo zostały sformułowane strategiczne cele i główne zadania. Po drugie, pomyślne wyniki nie są efektem wynikającym z uwarunkowań zewnętrznych. Podstawowym źródłem skutecznej restrukturyzacji przedsiębiorstw była polityka rządu, a ożywienie gospodarcze jest wyłącznie zasługą rządu. Pomyślne wyniki zawdzięczamy trafnej ocenie sytuacji – pisze Wikiński – a przede wszystkim konsekwentnej polityce rządu. Wniosek końcowy: cele i kierunki powinny być nadal realizowane. No. Tylko przypadkowe społeczeństwo nie chce przyjąć do wiadomości sukcesów rządu L&M’a. W rządzie narasta zadowolenie z siebie, podczas gdy w społeczeństwie – niezadowolenie z rządu. Dobre samopoczucie rządu tworzy więc przepaść pomiędzy nim a społeczeństwem. Ostatni sondaż (2 października) opinii społecznej podany przez „Rzeczpospolitą”: 83 proc. Polaków uważa, że SLD sprawując władzę nie dba o najuboższych, 75 proc. uważa, że rząd nie pomaga zakładom pracy znajdującym się w trudnej sytuacji. Przeważająca część społeczeństwa uważa, że Sojusz jest partią ludzi nieuczciwych (63 proc.), skorumpowanych (75 proc.), dbających o interes partyjny lub prywatny kosztem dobra publicznego (79 proc.), łatwo wchodzących w nieczyste układy (62 proc.), zapominającą o interesie narodowym (63 proc.). Bo na nic nawet najlepsza polityka gospodarcza, gdy szwankują podstawy demokracji, a praworządność zdaje się przeżytkiem z ubiegłej epoki. Jak to było w piosence Brassensa: Bo nie poradzisz nic, bracie mój, gdy na tronie siedzi... Autor : D.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ksiądz na rykowisku Wielebny staje przed sądem za to, że pieniędzmi, koniakiem oraz winem mszalnym chciał przekupić strażnika leśnego, który nakrył go w samochodzie z panienką. Jacek Piwowarczyk pracuje w Nadleśnictwie Przytok – siedziba w Zielonej Górze. W październiku 2000 r. zauważył w lesie dwa samochody: Nissana Primerę oraz Volkswagena Golfa. Oba stały w miejscu niedozwolonym. Podszedł do Nissana i zapukał w zaparowaną szybę. – Straż leśna. Proszę okazać dokumenty – powiedział. W aucie coś zaszurało i gruchnęło. Mężczyzna zaczął gwałtownie kompletować garderobę. – Nie pokażę żadnych dokumentów! – wydyszał do strażnika. – Ty też niczego nie pokazuj! Jedź stąd! – rozkazał siedzącej obok kobiecie. Niewiasta natychmiast posłuchała. Mężczyzna zaś wskoczył do Golfa i także się oddalił. Uciekali nadaremnie. Strażnik Piwowarczyk zapisał numery rejestracyjne obu samochodów i zrobił im zdjęcia. * * * Łatwo było ustalić, że właścicielem Nissana jest Tadeusz Z. mieszkaniec Grotowa. W książce telefonicznej znalazł numer do pana Tadzia. Raz zadzwonił – nic. Drugi raz – nic. Za trzecim razem odezwała się automatyczna sekretarka, która zakomunikowała, że dodzwonił się do parafii w Grotowie. Pan Jacek dryndnął do sołtysa Grotowa. – Tadeusz Z. był u nas proboszczem, ale go wywalili za jakieś machlojki finansowe. On ma jakąś babę w Zielonej Górze – rozjaśnił sytuację sołtys. Piwowarczyk znał tożsamość sprawcy wykroczenia polegającego na wjeździe do lasu pojazdem silnikowym, ale nadal nie wiedział, gdzie ów sprawca przebywa. A bez tego nie mógł dostarczyć wezwania na przesłuchanie. Bo sprawa nabrała wagi. Gdyby ksiądz i dama pokazali papiery, wszystko skończyłoby się na mandacie. Jakieś 3–4 dychy od głowy. Teraz obojgu groziło kolegium. * * * Ksiądz Z. nie mógł spać po nocach. Pamiętał błyski flesza, a na skandalu mu nie zależało. Zaczął szukać dojścia. U jednego z leśników zostawił swój numer telefonu. Sądził, że leśni ludzie lubią wypić, dlatego pewnego dnia udał się do kolegi Piwowarczyka, również pracownika nadleśnictwa, i zostawił u niego butelkę mszalnego wina: – To dla strażników. Z przeprosinami – obwieścił. Wino choć pełne magicznych mocy, marki było raczej podłej. "Sofia" nasza powszednia. * * * Jacek Piwowarczyk zadzwonił do księżula, żeby wezwać go na rozmowę wyjaśniającą. Wielebny stwierdził, że przyjedzie, ale za nic nie chciał się zgodzić na wizytę w nadleśnictwie. – Pan rozumie. Jestem księdzem... Spotkali się w terenie. Kapłan sugerował, żeby sprawie ukręcić łeb. Zaproponował butelkę koniaku. Strażnik swoje. Ksiądz wyciągnął gotówkę. Strażnik nadal, że kolegium. Wtedy poirytowany kapłan wyciągnął spod kurtki kamerę i zaczął wrzeszczeć: – Oddaj 200 złotych! Dałem ci pieniądze! Teraz mi je oddaj! Piwowarczyk zrozumiał, że to prowokacja. Wsiadł do samochodu i odjechał. Ksiądz nie dawał za wygraną. Biegł i filmował. Następnie z wyreżyserowanym przez siebie filmem udał się do nadleśnictwa. * * * Tam zaprezentował dzieło nadleśniczemu. – Piwowarczyk przyjął ode mnie łapówkę. Nie zależy mi na ukaraniu strażnika. Za jego grzechy rozliczę go w godzinie śmierci. Chodzi o to, żeby oddał moje pieniądze. I wszyscy zapomnimy o sprawie – stwierdził kapłan po projekcji. Filmik nie był jednak zbyt ciekawy. Na ekranie pojawił się jedynie kawałek dachu auta, słychać bełkot księdza. Nadleśniczy słusznie stwierdził, że na tej podstawie nie można uznać, że Piwowarczyk wziął księżą kasę. Widząc, co się święci, strażnik sporządził notatkę służbową. Domagał się od zwierzchnika, żeby sprawą zajęła się prokuratura. Czekał miesiąc – nadleśnictwo nie powiadomiło organów ścigania. Za to załatwiło sprawę z księdzem wypisując mu mandat za nielegalny wjazd do lasu – 40 zł. Załatwiono też Piwowarczyka karząc go naganą z wpisaniem do akt za wykonywanie czynności służbowych niezgodnie z regulaminem. No to strażnik Piwowarczyk poszedł do prokuratury. Złożył zawiadomienie o popełnieniu przez księdza przestępstwa polegającego na złożeniu obietnicy udzielenia korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie od wykonywania czynności służbowych. * * * Wszczęto śledztwo. Ksiądz zeznał, że feralnego dnia przebywał w lesie. W towarzystwie bratowej oraz pijanego brata, który spał na tylnym siedzeniu Nissana. Początkowo nie chciał podać adresu ani innych danych krewnych, z którymi dotleniał się wśród drzew. Później poinformował, że brat mieszka w województwie podkarpackim, a rzekoma bratowa w Zielonej Górze i na dodatek nosi całkiem inne nazwisko. Księżulo przyznał, że wręczył leśnikom mszalne wino i że proponował Piwowarczykowi butelkę koniaku. Stwierdził, że dał strażnikowi 200 zł, lecz nie po to, żeby go przekupić, ale... w celu zrealizowania filmu, który miał sprowadzić występnego strażnika na drogę cnoty. Zdaniem księdza Piwowarczyk szantażował go i zmuszał do wręczenia łapówki twierdząc, że wielebny ma poważniejsze przestępstwa na sumieniu niż tylko pobyt w lesie. Wyjdą one na jaw, gdy ksiądz stanie przed kolegium. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa klecha potraktował jako zemstę. Prokuratura nie dała wiary tym wyjaśnieniom i postawiła kapłanowi zarzuty, a następnie skierowała do sądu akt oskarżenia. W dokumencie nazwanym przez siebie oświadczeniem końcowym ks. Tadeusz Z. napisał: Wiem, że powołanie sędziego, prokuratora i księdza jest trudne, zwłaszcza w naszych czasach. Myślę, że i tak cel osiągnąłem – choć na ciernistej drodze. Wierzę, że Piwowarski (chodzi o Piwowarczyka – przyp. M.M.) już nigdy nie wejdzie na tą drogę. Ja daruję J.P. tę próbę zemsty na mojej osobie i wszelką krzywdę. Ksiądz Tadziu powinien wybaczyć papieżowi. To on przez uporczywe trwanie przy idei celibatu i grzeszności seksu sprawia, że księża rozładowujący seksualną energię muszą gzić się i kryć po lasach, a przyłapani wpadają w panikę, jak gdyby popełnili zbrodnię. PS W czasie zbierania informacji pojawiły się kolejne wątki związane z działalnością księdza Tadzia, a także Nadleśnictwa Przytok. Oznacza to, że do sprawy przypuszczalnie wrócimy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rząd goni do pracy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Seks w wagonie W zakładzie pracy spędzamy prawie tyle samo czasu, co w domu. Podobnie jak w domu powinniśmy zatem akceptować i przestrzegać normy i reguły zachowania w miejscu pracy – pisze w inwokacji do Kodeksu Postępowania Etycznego Pracowników Fabryki "Wagon" S.A. i Spółek Zależnych w Ostrowie Wielkopolskim prezes Emil Sekel. W punkcie "C" kodeksu czytamy: Molestowanie seksualne w miejscu pracy jest sprzeczne z zasadami Fabryki. (...) Molestowanie seksualne oznacza propozycje seksualne, oczekiwanie seksualnej przychylności i inne słowne lub fizyczne zachowania mające na celu doprowadzenie do uzyskania korzyści seksualnych w miejscu pracy. Skutkiem takiego zachowania jest negatywny wpływ na środowisko pracy. Fabryka nie dopuści do jakiejkolwiek formy molestowania seksualnego, bez względu na to, czy dopuszczają się go pracownicy Fabryki czy też partnerzy handlowi, dostawcy, producenci lub klienci. (...) Jakiekolwiek skargi można zgłaszać odpowiedniemu członkowi Zarządu, w dziale kontroli wewnętrznej lub zadzwonić pod numer telefoniczny "Gorącej linii". Nie jest to jeszcze szczyt fabrycznych uniesień moralnych (patrz felieton Urbana). Zarząd winien ogłosić, że nie wypuści na rynek wagonu, osobliwie sypialnego, sprzyjającego wygodnym molestowaniom seksualnym. Z. N. Wicepremier w wianku Szczyt bezczelności nazywa się Janusz Steinhoff i był w rządzie Buzka wicepremierem odpowiedzialnym za gospodarkę. Komentując w "Rzeczpospolitej" (nr 166) raport rządu Millera o niegospodarności i kantach w spółkach państwowych epoki Buzka powiedział: Za każdą decyzję, jaką podejmowała każda spółka stoją określeni ludzie (...) od tego jest prokurator. Mimo dość wysokiego czoła Steinhoffowi jakby do głowy nie wpada, że za mianowanie i tolerowanie kanciarzy i marnotrawców odpowiada rząd, który ich rozprowadzał do żłoba. Są dziewice, które w żadnych okolicznościach niewinności nie tracą. U Zawracanie Wisły Bronisław Łagowski w "Przeglądzie" bronił słuszności Akcji "Wisła". Wyraził przy tej okazji opinię, że rządzący wówczas politycy PPR i PPS inteligencją oraz państwowym punktem wiedzenia górowali nad liderami obecnej klasy politycznej. Gniewem uniósł się Janusz Anderman z "GW". Bo i rzeczywiście, co za nietakt. Przypominać inteligencję Zambrowskiego, wykształcenie Bermana i poczucie odpowiedzialności Gomułki. To jak prosić o powieszenie palta w domu powieszonego. Z Rydzyk kochać prawdę 8 maja "Wyborcza" za główną wiadomość uznała spotkanie Oleksego, Kwaś-niewskiego i Glempa, którzy postanowili wspólnie wciskać Boga do europejskiej konstytucji. Tego samego dnia pobożny "Nasz Dziennik" tatki Rydzyka w ogóle nie wspomniał o zmowie państwa i Kościoła. Jako gazeta ewangeliczna głosi on tylko Dobrą Nowinę. Swoją drogą, że też rzekomy Wszechmogący nie wstydzi się korzystać z protekcji Oleksego w Brukseli. J Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Panorama" pokazała uczących się facetów w sutannach. Na szkolenie wysłał ich abepe Życiński. Mieli nauczyć się wypełniać eurokwity konieczne do otrzymania dotacji rolnej. Oficjalnie kurs był po to, żeby proboszczowie uczyli parafian. Stan posiadania diecezji lubelskiej wyrażony w hektarach wskazuje na chęć zrobienia skoku na ohydną, kosmopolityczną i masońską unijną kasę. * * * Pewnie niechcący "Wiadomości", które lubią podpisywać występujących przed kamerą ludzi ich stanowiskami i tytułami, ujawniły największe życiowe osiągnięcie Onyszkiewicza Janusza. Podpis brzmiał: Janusz Onyszkiewicz – mąż wnuczki marszałka Piłsudskiego. * * * "Gość Jedynki" Religa tworzy z Piesiewiczem kolejną chadecką kanapę polityczną. Zaprosił na nią Buzka, Steinhoffa i Lewicką, bo dobrze oni wiedzą, co robić, by nie popełniać tych samych błędów. Tak jakby ich pula była wyczerpywalna. Prawdziwą pasją Religi jest reanimacja, a Piesiewicza – scenariusze zdarzeń fikcyjnych. * * * "Fakty" uparły się, żeby czymś zilustrować rok prezydentury Kaczora w Warszawie. Szukały w inwestycjach – nic. Usiłowały coś wygrzebać w poprawie bezpieczeństwa – też się nie udało. Sięgnęły w końcu do stanu nawierzchni ulic – znowu pudło. No to rzuciły się na Kaczorowy pomysł budowy Muzeum Powstania Warszawskiego wychwalając koncepcję wniebogłosy. Zapomnieli jednak o najbłyskotliwszym wyrazie intelektu Kaczora. O wiekopomnym planie odkurwienia stolicy. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Fruwające gównojady " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czapkę oficera SS i dwa numery więźniów obozu skradli nieznani sprawcy z Państwowego Muzeum na Majdanku. Z Muzeum Obozu Stutthof w Sztutowie 60-letni obywatel Niemiec próbował wynieść 20-kilogramowe drzwiczki od pieca krematoryjnego. Policji wytłumaczył, że były mu one potrzebne do kominka w nowo budowanym domu. Ci Niemcy to jednak sentymentalny naród... W Czarnym Dunajcu funkcjonariusze Straży Granicznej zatrzymali 43-letniego górala z amerykańskim paszportem. Bełkocąc wyjaśnił, że jest agentem FBI przysłanym do Polski, by sprawdzić skuteczność działania polskiej policji. Dano mu ku temu okazję w komendzie w Nowym Targu, gdzie wydmuchał 3,07 promila. Sanepid kontroluje burdele w Częstochowie. W czasie kontroli jednej z agencji towarzyskich na Zawodziu inspektorzy sprawdzili m.in., jak i czym przeprowadza się w agencji dezynfekcję, jak i gdzie prana jest bielizna pościelowa i ręczniki, skontrolowali również stan czystości materaców na łóżkach, czystość w sanitariatach itp. W czasie kontroli burdel nie pracował. O zasadach poruszania się krów na rondzie rozmawiali w Kole przedstawiciele władz i policji z podmiejskimi rolnikami zmuszonymi przeganiać bydło przez ulice miasta. Rolnicy twierdzą, że krowy dadzą sobie radę i należy ufać ich inteligencji. Stanęło na tym, że w Kole nie będzie świętych krów. Nawet na rondzie. W Łodzi dokonano kradzieży w sklepie. Na podstawie rysopisu policja wytypowała podejrzaną. Była to 25-letnia Murzynka stale mieszkająca w Łodzi. Aby mogła ją rozpoznać ekspedientka, policja musiała znaleźć jeszcze trzy Murzynki. Procedura wymaga bowiem pokazania trzech innych osób podobnych do podejrzanej. Brakujące Murzynki znaleziono w akademiku dla cudzoziemców. Budzący szacunek wynik badania alkomatem – 3,58 promila – osiągnął przyłapany na jeździe po pijanemu sędzia z Sieradza. Grozi mu teraz odebranie możliwości sądzenia pijanych sprawców kolizji i wypadków drogowych. Przeciwko nadaniu nazwy "Piwna" ślepej uliczce przy rynku protestuje grupa mieszkańców Turku. Proponują mniej "alkoholową" nazwę, np. Miodowa, Chmielna lub Winogronowa. Do Piwnej można dojechać z Gorzelnianej – ulicy, przy której mieszkają protestujący. Strażnicy miejscy we Wrocławiu zwrócili uwagę młodemu mężczyźnie, by nie rzucał niedopałków na trawnik. Gdy odpowiedział bluzgami, poprosili go do radiowozu. Okazało się, że jest poszukiwanym przez dwie prokuratury przestępcą. Niepalący są bezpieczniejsi. Mieszkaniec Warszawy przez trzy godziny przetrzymywał jako zakładników dwójkę własnych dzieci. Wypuścił je dopiero za wódkę i papierosy. Na pomysł zaoferowania tych dóbr desperatowi wpadli uczestniczący w akcji zwyczajni policjanci. Chłopaki znają życie. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Minister Izabela Jaruga-Nowacka odwiedziła Przodkowo na Pomorzu. Na spotkanie przyszedł wójt, przewodniczący rady oraz czworo mieszkańców gminy. Sytuację uratowała klasa trzecia miejscowego gimnazjum, którą ściągnięto w trybie awaryjnym. Spotkanie – jak pisze państwowotwórcza prasa lokalna – przemieniło się w lekcję wychowania obywatelskiego. Minister nie stawiała stopni. Przed widmem bankructwa stają kolejne izby wytrzeźwień. W Bielsku-Białej na przestrzeni ostatnich trzech lat liczba klientów spadła o blisko 30 proc. (z 6,8 tys. w 1998 r. do 4,8 tys. w roku ubiegłym). Do izby wytrzeźwień w Krakowie, która chlubiła się liczbą 16 174 klientów w roku 1993, w roku ubiegłym przyjęto jedynie 9206 osób. Kompletna posucha. Zdaniem biegłych w temacie, znaczący wpływ na wyniki produkcyjne izb mają oszczędności paliwowe w policji oraz straży miejskiej. 238 różnego typu dokumentów znalazła policja w jednej z częstochowskich melin. Meliniarz wytłumaczył, że udzielał klientom drobnych pożyczek, a dokumenty zatrzymywał jako zabezpieczenie kredytów. Amatorzy alkoholu zastawili u meliniarza-lichwiarza m.in. 24 paszporty, 17 praw jazdy i 7 książeczek wojskowych. Znalazła się również legitymacja członka PCK i działacza PZPN. 44-letni mieszkaniec wsi Lipinki w gminie Sława (woj. lubuskie) wszedł na kilkunastometrowy komin. Stamtąd zażądał przyjazdu starosty i telewizji. W ten sposób chciał uzyskać pomoc w znalezieniu pracy. Po krótkiej rozmowie ze starostą zszedł na ziemię. Odpowie teraz przed sądem grodzkim za zakłócanie porządku publicznego. Tak w III Rzeczypospolitej kończą się próby traktowania władzy z góry. (WAL) W koszalińskim biurze poselskim Jana Łącznego, szefa Samoobrony na Pomorze Zachodnie, radzili liderzy ze Szczecina i Koszalina. Uradzili, że Andrzej Lepper powinien startować na prezydenta Szczecina, a nie Łodzi lub Warszawy, o Słupsku nie wspominając. Pochodzi przecież z Zachodniopomorskiego, a Szczecin to stolica województwa – marzył Jan Łączny. – Mocna ręka Andrzeja uporałaby się ze Stocznią Szczecińską – argumentował. Na tym samym konwentyklu ustalono, że Samoobrona zbierze 10 tysięcy podpisów z poparciem kandydatury. – Wszyscy chcą, żebym był ich prezydentem! To może zrobimy przyspieszone wybory prezydenckie? – skomentował ewentualny kandydat. Nie chcem, ale muszem? (WJ) Ludgarda Buzek została dyrektorem powołanego 4 czerwca Polsko-Niemieckiego Instytutu Zarządzania Środowiskiem przy Akademii Polonijnej w Częstochowie. Od niedawna prorektorem Akademii jest jej mąż Jerzy, były premier. Zamiejscową filią tej uczelni w Gliwicach kieruje z kolei były wicepremier Janusz Steinhoff. Wszystkich zatrudnia ks. rektor Andrzej Kryński, znany z niekonwencjonalnego zwalniania pracowników. Kiedyś na przykład z drzwi instytutu kazał zdjąć tabliczkę z nazwiskiem naukowej sławy, dając tym pani profesor do zrozumienia, że wywala ją z roboty. Nazwisko następcy mogła sobie przeczytać na nowej tabliczce. W interesie kraju leży, żeby ksiądz rektor prowadził miłosierną i stabilną politykę kadrową, gdyż w przeciwnymrazie – z braku innych propozycji – awuesiarze znów spróbują porządzić. (TR) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Achtung Banditen! W sobotę 5 lipca "Fakty" TVN informowały, że czeczeńskie bojowniczki eksplodowały ładunki wybuchowe zabijając Rosjan z Moskwy idących na koncert. W tym samym wydaniu "Fakty" podały też, że zbrojne bandy Irakijczyków zabiły kolejnych żołnierzy amerykańskich. Każde dziecko w Polsce znakomicie odróżnia bandytów od bojowników walczących z Rosjanami. Bojownicy mają nazwiska, np. Kościuszko, Traugutt, Piłsudski, i stoją jako pomniki. Bandyci zaś nazwisk albo w ogóle nie mają, albo tylko krótko w trakcie procesu i należy ich wieszać. Generał Tyszkiewicz w imieniu Czytelników "NIE" i wszystkich obywateli Polski już dowodzi wojskiem w Iraku. Będzie tam walczył z irackimi bandytami z irackich band. Czyli ze złymi ludźmi, którzy zabijają dobrych ludzi z formacji okupacyjnych. Generałowi towarzyszy więc nasza troska. Oczywiście każdego z Polaków trapią trochę odmienne odcienie tej troski. Na przykład moje troski są troskami starego propagandysty: czy generał ma w swoim sztabie umiejętnych autorów odezw, które zniechęcałyby bandytów do zabijania żołnierzy okupacyjnych i uspokajały ludność? Powodowany tym strapieniem ślę mu kilka sprawdzonych wzorów zwracania się do ludności okupowanej. Piśmiennictwo polskie nie instruuje, jak zwracać się do ludności przez nas okupowanej, ponieważ od czasów napoleońskich ćwiczyliśmy metody okupacyjne tylko wobec Ukraińców na byłych kresach oraz krótko po wojnie Niemców na ziemiach tzw. odzyskanych. Natomiast my sami byliśmy okupowani, nam to i owo więc perswadowano. Wzory hitlerowskie, które mam na myśli, przydatne są niestety w bardzo ograniczonym zakresie, gdyż w odpowiedzi na zabójstwa sił okupujących Polskę dokonywane przez polskich bandytów i ich bandy okupanci w zakresie perswazji stosowali głównie pogróżki. Mówili np., że rozstrzela się nie tylko winnych (co byłoby sprawiedliwe i oczywiste), ale również ich rodziny, a także wziętych w tym celu przypadkowych zakładników. Głęboko religijny przywódca wolnego świata prezydent Bush nie zezwala jednak na stosowanie takich środków, przynajmniej w obecnej fazie zapewniania Irakijczykom demokracji i wolności. Z niemieckich odezw służących samoobronie okupantów zaczerpnąć jednak można niektóre wybrane zwroty. Na przykład, że winowajcy poniosą najsurowsze konsekwencje podobnie jak ci, którzy ich wspomagają. I że leży to w interesie ludności spokojnej i lojalnej. Z proklamacji SS i niemieckich sił policyjnych warto też zaczerpnąć twierdzenia, że skrytobójcy działają podle i podstępnie sprowadzając nieszczęścia odwetu na całą ludność. Powodują przy tym niepokoje, destabilizację i poczucie zagrożenia sprzeczne z pragnieniami spokojnej ludności. Chce ona bowiem współpracować z władzami we wspólnym interesie. Cóż, kiedy jest zastraszana przez siły bandytyzmu politycznego i zwykłego. Mącąc spokój polityczne bandy utrudniają wysiłki władz okupacyjnych na rzecz polepszenia doli miejscowej ludności. Utrudniają spokojną pracę i bytowanie. One to więc są sprawcami dolegliwości, które trapią ludność miejscową. Władza okupacyjna zawsze przemawiać bowiem winna do okupowanych językiem szczerego wobec nich współczucia. Na przykład generalny gubernator polskich terenów okupowanych, minister Rzeszy dr Hans Frank 19 czerwca 1943 r. mówił tak: Wielka masa ludności polskiej jest zupełnie niedostatecznie odziana i odżywiona... Urzędowo dziś przydzielane racje, przede wszystkim masie ludności miejskiej i w ogóle części ludności nie trudniącej się rolnictwem, wystarczają zaledwie do zapewnienia jednostce tylko niezbędnego pożywienia... Stan zdrowia ludności i tym samym jej siła do pracy widocznie się pogarsza, wybuchy zarazy wzmagają się, szczególnie gruźlica wzrasta gwałtownie. Liczne elementy spokojne z natury ulegają w tych warunkach wcześniej czy później pokusie przyłączenia się do band, które wielokrotnie obok sabotażu i niszczenia szukają planowo zdobycia potrzebnych dóbr dla własnego użytku. Bardzo tu instruktywne jest dyskretne wplecenie materialnego motywu działalności zbrojnych band politycznych. Władze okupacyjne przypomnieć też powinny, że przynoszą dobrodziejstwa wyższej cywilizacji, której same wspaniałe zwycięstwa są dowodem. Niosą też sprawiedliwe traktowanie (gubernator warszawski dr Fischer). Przekonania religijne ludności miejscowej traktują z respektem dopuszczając je w całej rozciągłości. Język, kulturę i oświatę tutejszą dopuszczają zaś w szerokim zakresie lub w stosownym zakresie. W Iraku te ostrożne ograniczenia dopuszczalności można – jak sądzę – pominąć. W każdym razie do czasu, aż rozzuchwalą się islamscy fundamentaliści narzucający swój terror ideowy i obyczajowy oraz stosujący agresję wobec przodującej kultury amerykańskiej. W Polsce setki historyków wciąż żyją z badania okupacji hitlerowskiej. Można łatwo sformować z nich kompanię specjalistów niezwykle pomocnych w odświeżaniu metod perswazji służącej pozyskiwaniu Irakijczyków i przekonywaniu ich do naszej trudnej misji. Jak pouczał w swoich dyrektywach Heinrich Himmler mający na głowie wiele okupowanych społeczeństw, dobre są wszystkie środki służące oddzieleniu zbrojnego bandytyzmu od ogółu okupowanej ludności i wyobcowaniu go w jej oczach. Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jako sojusznik Stanów Zjednoczonych Polska zyska okazję okupowania wielu jeszcze krajów świata. Z biegiem tych okupacji nasi specjaliści zyskają własne doświadczenia w zwracaniu się do okupowanych ludów. Zbędne wtedy się stanie studiowanie języka i zwrotów naszych okupantów. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biskup maca wzgórek Ekscelencja Tadeusz Rybak na cokolwiek spojrzy, to jego. Biskup legnicki ma już i pola, i lasy, i stawy z rybkami, a nawet dawną rezydencję opatów klasztoru w Krzeszowie. Opisywaliśmy kilkakrotnie, jak na jego polecenie proboszczowie łykali od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, a nawet od gmin i nadleśnictw spore kawałki gruntów rolnych i leśnych (choć ustawa o lasach zabrania oddawania i sprzedaży państwowych lasów). Wszystkie wyrwane tą drogą kawałki tworzą zwarte latyfundia. Teraz bepe marzy o utworzeniu Muzeum Diecezjalnego. Przepastne pomieszczenia biskupiego pałacu w Legnicy, ongiś Domu Oficera Armii Radzieckiej, są widocznie za małe. Biskupie oko padło na galerię sztuki "Wzgórze Zamkowe" w Lubinie. W dawnych wiekach był tu zamek, a po jego wyburzeniu powstał cmentarz, na którym stanęła okazała kaplica zamkowa i budynek plebanii. Po 1945 r. Kościół kat. nie przejął obu obiektów, które popadły w ruinę. Na mocy dekretu o opuszczonych majątkach na ziemiach zachodnich i północnych teren przejął skarb państwa. Zabytki odbudowano i co jakiś czas remontowano. W kaplicy powstała galeria sztuki, którą przekazano samorządowi. Ośrodek Kultury "Wzgórze Zamkowe" znany jest w okolicy z interesujących wystaw, happeningów i szlifowania młodych talentów. Dla czarnych to pierdoły. Kuria złożyła do Komisji Majątkowej w Warszawie wniosek o przyznanie obiektu. Wcześniej nie chcieli na to się zgodzić radni, ale obecnie prawicowy do bólu nowy prezydent miasta Robert Raczyński nie widzi przeszkód. Przygotował projekt uchwały dotyczący placówek kulturalnych, w którym stoi zapis o przekazaniu "Wzgórza Zamkowego" kurii w celu utworzenia Muzeum Diecezjalnego. Radni odrzucili ten projekt, ale pan prezydent próbuje z drugiej mańki. W ramach łączenia placówek odwołał niespolegliwą dyrektor i zamierza doprowadzić do likwidacji ośrodka. Biskupia rąsia wisi nad wzgórzem i obiektami wyremontowanymi za państwowy szmal. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fetor tropików Rybki z akwarium przez lata żarły cuchnącą pulpę. Teraz zjedzą posła SLD. Pogodna czerwcowa noc. W fabryce firmy Tropical cicho i pusto. Na jej terenie znajdowali się jedynie ochroniarze. Byli uprzedzeni o tym, że może dojść do prowokacji. Czuwali. W pewnej chwili jakiś przedmiot przefrunął przez płot i spadł na środek dziedzińca. – Kamień – mruknął jeden z ochroniarzy. Zbliżył się, by go podnieść. Nachylił się i wtedy nastąpiła ogłuszająca eksplozja. To nie był kamień. Był to radziecki granat obronny F-1, którego odłamki rażą wszystkich znajdujących się w promieniu 200 metrów. Rozległy się kolejne wybuchy. Sekundę po tym, gdy w powietrzu przestały świstać odłamki, na teren fabryki wpadła grupa dwumetrowych facetów. Każdy z nich trzymał w ręce kałacha. Każdy miał wojskowe buty, spodnie moro oraz koszulkę z napisami sławiącymi specnaz i UPA. Rozległy się strzały z broni maszynowej i ukraińskie przekleństwa. Napast-nicy zdewastowali znajdujące się w fabryczce urządzenia. Niewiele dni później w całym kraju zaczęły zdychać rybki hodowane w akwariach. Zdychały z głodu. Prokuratura podejrzewa posła B. z Samoobrony o kradzież państwowego zboża. Posłanka B. (także z Samoobrony) oraz poseł S. z Ligi Polskich Rodzin są podejrzewani o fałszowanie list wyborczych. Inny poseł LPR o nazwisku zaczynającym się na H. miał uczestniczyć w zdołowaniu banku. Posłowie z wszystkich ugrupowań spici jeżdżą samochodami, wyłudzają kredyty, grą na giełdzie dochodzą do gigantycznych fortun, ujawniają tajemnice śledztw, ostrzegają przestępców o działaniach policji. Wszystko to pryszcz w porównaniu z zarzutami formułowanymi wobec posła Jana Chojnackiego z SLD. Poseł miał uknuć spisek przeciwko rybkom złotym, srebrnym, błękitnym, czerwonym, żółtym i wszystkim innym pływającym w akwariach całej Polski. Do tego celu wynajął ukraińską mafię. Gdyby posłowi powiodły się niecne zamiary, rybki nie miałyby, co żreć. Na szczęście o wszystkim w porę dowiedziała się prokuratura. Uprzedzono wrogie działania i opisany przez nas atak na fabrykę nie doszedł do skutku. Nie wierzycie w historię z rybkami? Prokuratura Rejonowa w Zabrzu uwierzyła. Przynajmniej na tyle, by kilka tygodni temu wszcząć śledztwo pod zarzutem gróźb karalnych. Przesłuchano już ochroniarza z firmy Tropical. Odpytywano posła. Wreszcie prokurator postanowił skonfrontować ze sobą posła i jego niedoszłą ofiarę – czyli właściciela firmy. To właśnie szef Tropicalu jest autorem doniesienia o popełnieniu przestępstwa, którego miał się dopuścić poseł Chojnacki. Pod adresem parlamentarzysty padły miażdżące oskarżenia: wynajęcie ukraińskiej mafii i planowany atak przy użyciu granatów. Przedstawiciele prokuratury prowadzącej śledztwo przebąkują coś na temat wystąpienia do Sejmu o uchylenie posłowi immunitetu. W siedzibie posła dzwoni telefon. Poseł odbiera, po chwili na jego twarzy widać irytację: – Jaka ukraińska? Rosyjska mafia, rosyjska! Gdybym zamierzał wynająć mafię, wybrałbym Rosjan. Za chwilę znowu słychać dzwonek telefonu. Tym razem ktoś melduje posłowi, że cuchnie. Fetor spowija kilka ulic Zabrza. Jego źródłem jest firma Tropical. Ta, która miała stać się celem ataku ukraińskiej mafii. Z firmą Tropical poseł Chojnacki wojuje dziesięć lat. Od kiedy zwrócili się do niego o pomoc ludzie, którym znudziły się mdłości. Przedsiębiorstwo o nazwie kojarzącej się ze wszystkim, tylko nie ze smrodem, zaczęło swoją działalność jeszcze w latach 80. Miało produkować sprzęt akwarystyczny. Brzmiało to niegroźnie – właściciel firmy nie miał problemów z uzyskaniem odpowiednich zezwoleń. Mijały lata. W 1993 r. do posła Chojnackiego przyszła delegacja mieszkańców Zabrza z ulic Leśnej, Łąkowej i jeszcze dwóch innych. Delegaci skarżyli się, że na Leśnej nie pachną sosny ani świerki. Że na Łąkowej nie czuć zapachu ziół i kwiatów. Wszystkie inne zapachy zabija fetor z siedziby firmy Tropical. Ludzie z okolicznych domów siadają do posiłku, a tu akurat nadciąga obłok smrodu z Tropicalu. Zamiast jeść, trzeba powstrzymywać mdłości. A ten, kto ma pecha i akurat coś przełyka, musi gnać do klozetu. Zapachy te docierają w krytycznych momentach do Szkoły Podstawowej nr 26 przy ul. Ogórka, na co narzekają uczące się tam dzieci – napisali w piśmie do posła sąsiedzi firmy Tropical. Poszli do dyrektora zakładu. Ten zaproponował im nawet dosyć rozsądne wyjście, ale go nie przyjęli. Dyrektor doradził mianowicie, by ci, którzy mają zbyt wrażliwe nosy, wynieśli się poza zasięg fetoru. Poseł "podjął działania". Tropical został skontrolowany przez miejskich urzędników. Okazało się, że to nie sprzęt akwarystyczny tak śmierdzi, lecz żarcie dla rybek, którego produkcją zajęła się firma. Najpierw przygotowuje się apetyczną papkę. Jej składniki to mączki: sojowa, pszenna, rybna i mięsna. Potem papkę trzeba wysuszyć. Źródłem straszliwego smrodu jest para wodna powstająca podczas procesu suszenia. Żeby robotnicy nie zarzygali zakładu, opary usuwa się na zewnątrz kanałami wentylacyjnymi. Wraz z oparami w powietrze wylatują cząsteczki rybiej karmy. W efekcie wewnątrz wytwórni da się wytrzymać. Za to poza budynkiem – smród. Urzędnicy miejscy zakapowali Tropical do Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska i do sanepidu. Odkopano dokumenty z lat 80. Okazało się, że Tropical produkuje smród nielegalnie. Występował o pozwolenie na wytwarzanie artykułów akwarystycznych, zabawek, szycie ciuchów i takie tam. I otrzymał na to wszystko zgodę, pod warunkiem że nie będzie uciążliwy dla środowiska. W szczególności – że nie dojdzie do emisji wyziewów i zanieczyszczania środowiska. Howk! Podsumujmy. Urzędnicy z Zabrza już w pierwszej połowie lat 90. stwierdzili, że firma Tropical bezprawnie produkuje karmę dla rybek. Urząd Miasta zawiadomił o tym fakcie inne instytucje. Pisma wysyłały w różne strony bezpośrednie ofiary wyziewów – sąsiedzi. Pisali nawet do Ministerstwa Ochrony Środowiska. Działał wreszcie i poseł. Bezskutecznie, dzięki czemu rybkom z polskich akwariów nie zagroziła śmierć głodowa. Z ogromnej dokumentacji zebranej przez posła wynika, że naloty, którymi firmę Tropical nękał Urząd Miejski w Zabrzu, to pic na wodę. Tak samo jak liczne wizyty inspektorów z innych instytucji. Wszystkie kontrole pomijały jeden drobny szczegół – czyli brak zezwolenia na produkcję karmy dla ryb. Urzędnicy obiecywali, że zajmą się zbadaniem "legalności" produkcji karmy dla rybek. Mijały lata, Tropical nadal smrodził, a najbliżsi sąsiedzi trenowali pawie loty. Zdaniem szefa fabryczki produkującej rybie jadło, poseł Jan Chojnacki pod koniec czerwca zapił, a następnie udał się na "tropikalny" teren. Po czym zaczepił ochroniarzy i opisał im ze szczegółami, co zrobi wynajęta przez niego ukraińska mafia. Poseł opowiada o wyższości Rosjan. Oraz o tym, że pod koniec czerwca łykał antybiotyki, a nie alkohol. Na teren fabryczki istotnie wszedł, by zademonstrować jednemu z pracowników ochrony, jak śmierdzi na sąsiednich ulicach. Ochroniarz powąchał, poczuł smród, a potem obaj panowie grzecznie się pożegnali. Przypadkiem firmy Tropical powinna się zająć Najwyższa Izba Kontroli. Obecny jej prezes Mirosław Sekuła był wiceprezydentem Zabrza. I to w czasie, gdy poseł Chojnacki na dobre już wojował z firmą Tropical. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Klawe życie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Malowanie wazeliną Łódzki artysta Piotr Wiśniewski namalował portret prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a W. Busha. Malarz chce ofiarować portret Wielkiemu Człowiekowi. Skontaktował się w tym celu z ambasadą amerykańską w Warszawie. Ambasador, który zna przecież dobrze George’a W. Busha, był bardzo zdziwiony: pan Wiśniewski okazał się pierwszym i jak do tej pory jedynym malarzem na świecie, który wpadł na taki pomysł. D. J. Książę de Buła Rozrasta się imperium rodziny doktora Jana Kulczyka. Do roboty zapędzony został nawet książę Jan Lubomirski – arystokrata poślubiony przez Dominikę, córkę najbogatszego Polaka. Zięć doktora Jana otworzył lokal na poznańskim deptaku. Zaledwie 100 metrów od Starego Browaru, czyli fanaberii Grażyny Kulczyk. Książę Lubomirski nie działa z takim rozmachem jak teściowa. Jego firma – zwyczajna buda – zwie się „Sandwich Express” i handluje bułkami z salami, hot dogami, zapiekankami. Książę Jan wystawił ladę na dwór, a pracownikom każe się drzeć: kanapki. Za sznytkę z kiełbasą trzeba wybulić prawie trzy zeta, a za bułę z parówką – dwójkę. „Sandwich Express” reklamuje się też dostawą śniadań do biur, ale – jak ćwierkają poznańskie wróble – skończyło się na dokarmianiu pracowników z firm teścia. Dostają książęce śniadania. DaB Sierotka Marysi Gazety podały, że wicepremier i mnister spraw wewnętrznych Józef Oleksy dostał ochronę osobistą, której nie potrzebował jego poprzednik Krzysztof Janik. Wicepremier zażądał też opancerzonego BMW. Czego boi się Oleksy? – odważnie pytają dziennikarze „Faktu”. Przeciwnicy polityczni sugerują, że przeszłości, czyli zemsty Ałganowa. Sprzymierzeńcy – że przyszłości, czyli blokad Leppera. Każdy, kto choć trochę zna Oleksego, wie, że bardziej niż raka i al Kaidy boi się on żony. A przed Marysią nie obroni go żaden BORowik ani nie ochronią pancerne szyby samochodu. BMW i ochrona to tylko zwykły kaprys władzy. R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dał nam przykład Mao Nasi przywódcy i patrioci z krwi i kości – Roman Giertych, Tadeusz Rydzyk, Antoni Macierewicz, a także Andrzej Lepper – chcą przestrzec Polskę przed zdradą, zgubą, utratą niepodległości, niewolą oraz kolonialnym wyzyskiem grożącym nam, jeśli w czerwcowym referendum powiemy "tak". Zamiast płaszczyć się przed Schröderem, Blairem, Chirakiem czy Aznarem, włoskim Berlusconim czy czeskim Klausem, powinniśmy słuchać tych, co nie ulegają słabościom ducha ani oszukańczym pseudowartościom Zachodu. Aleksander Łukaszenka albo przebywający w bośniackich górach Radowan Karadzić (o ile do czasu naszego historycznego wyboru nie zostanie osaczony przez unijnych lub natowskich pachołków) to przecież godniejsi partnerzy. My nie musimy iść drogą, którą pójdą Litwini, Łotysze, Cypryjczycy, Słowacy i inne chcące wyzyskiwać Polaków narody. Zamiast mrzonek o zepsutym Zachodzie Polacy mogą rozważyć przystąpienie do Wspólnoty Państw Niepodległych (jeśli nas tam będą chcieli)... Polska ma też inną możliwość samoobrony i samorozwoju. Powinniśmy zamknąć granice i pójść wzorem światłych przykładów jak Birma czy Albania, walczyć z przemytem prezerwatyw i innych szatańskich środków, musimy wykorzenić wszelkie moralne zepsucia. Wzorców jest dużo, na przykład chińska rewolucja kulturalna. Młodzi patrioci z macierewiczowskich gwardii świętego Marcina będą łapać oszołomów usiłujących uciec na zepsutą, unijną Litwę, będą przeganiać bezecników i grzeszników z miast na wieś, gdzie nasz patriota Andrzej Lepper, wzorem Czerwonych Khmerów, zorganizuje naszych rodaków w komuny, które przy religijno-rewolucyjnym śpiewie, swą pracą od świtu do nocy (a nie europejskimi dotacjami) uratują polskie rolnictwo. Młode zaś pokolenia, jak w Chinach wodza Mao oraz w Korei Północnej, od wieku przedszkolnego będą recytować z pamięci Czerwoną (a raczej czarną) Książeczkę Rydzyka. Tak nam dopomóż Bóg... Michał M., Gdańsk (nazwisko do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak się elegancko zagryźć Ordynacka rusza na Europę. Sukces to czy klęska? Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Wydawałoby się – ludzie organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. Skąd, panie, panowie, tyle dziecinności w nas? Nie ma w Polsce tak eksponowanego, eksploatowanego w mediach stowarzyszenia, jak znana nawet na peryferiach Ordynacka. Tajemnicza jak masoneria. Elitarna niczym klub miłośników wózków golfowych. Nafaszerowana nazwiskami. Sekretarzy stanu i podsekretarzy. Posłów i senatorów. Prezesów zarządów spółek giełdowych i filii zagranicznych koncernów. Dziennikarzy i wydawców. Profesorów i doktorów wsiech nauk. Lekarzy i właścicieli klinik chorób wszelkich. Numer legitymacyjny „jeden” nadal przynależy do pierwszego obywatela RP prezydenta Kwaśniewskiego. Olka po prostu. Dla ludzi z Ordynackiej. „Ordynacka idzie!”. Donoszą prasowe tytuły. Ordynacka mogłaby nieźle zamieszać – przewiduje Ireneusz profesor Krzemiński socjolog, antyeseldowiec. Lista prezydencka w wyborach do Parlamentu Europejskiego może liczyć na 55-procentowe poparcie – wróżą wstępne sondaże. Kiedy Ordynacka stanie się partią prezydenta Kwaśniewskiego? Za rok podczas wyborów europarlamentarnych albo dopiero w 2005 r. podczas wyborów krajowych – spekulują publicyści. A Ordynacka milczy. Coś tam bąknie, puści oczko, niczym panienka pokokietuje. Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Zdawałoby się – organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. A nie wiedzą? Nie wiedzą, że Parlamentem Europejskim rządzą partyjne frakcje. Że tam, aby coś znaczyć, trzeba sie upartyjnić. Ale nie taktycznie, koleżeńsko, jak często tu, w kraju, bywało i bywa. Tam trzeba mieć poglądy. Swojskiego „pragmatyzmu” tam nie cenią. Po cóż więc stwarzać obłudną formułę listy „obywatelskiej”, skoro zaraz po wyborach będzie musiała się upartyjnić? Tylko po to, żeby oszukać niezorientowanych, alergicznie reagujących na słowo „partia” wyborców? Skorzystać z doświadczeń PiSuarów i Platformiarzy, którzy kiedyś czujnie pozbyli się AWS-owskiego garbu? I teraz zamiast pod partyjnym szyldem spróbować „obywatelskiego” szczęścia z prezydenckim stemplem? Czy ludzie Ordynackiej, potencjalni kandydaci do europarlamentu nie mają własnych twarzy i muszą protezować się wizerunkiem Kolegi numer jeden? Zagrać na „Zdjęcie z Olkiem”? Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. Wedle sondaży – członkowie i sympatycy SLD, a także Platformy Obywatelskiej. Czemu zatem nie wzmocnią swym intelektualnym potencjałem socjaldemokratów z SLD i umiarkowanych liberałow z PO? Przecież każdy wykształcony i nieco organizacyjnie doświadczony człowiek wie, że ewentualna, „obywatelska” czy „ordynacka” lista przy projektowanej ordynacji wyborczej jedynie osłabi SLD i PO. Wzmocni poważnie gotujący się do eurowyborów PiS. Marzący o zwycięstwie. Przygotowujący już w przyszłym europarlamencie nową, konserwatywną frakcję. Wzmocni też Samoobronę i PSL, które ucierają przyszły Front Ludowy w eurowyborach. Każda „obywatelska” inicjatywa w eurowyborach to wzmocnienie państwa Kaczyńskich i przewodniczącego Leppera. W efekcie zamiast socjaldemokratów i umiarkowanych liberałów Polska dostarczy UE kontyngent klerykalnych konserwatystów i nacjonalistycznych ludowców. Potwierdzi popularne tam opinie o polskim rustykalnym koniku trojańskim. A wszystko na życzenie elit Ordynackiej. Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. A bawią się w podchody. Mrugają o nowej partii, kokietują, podbijają swą atrakcyjność. Tymczasem wcale nie jest pewne, czy stempel Ordynacka + błogosławieństwa prezydenta = mandat eurodeputowanego. Bo już teraz na hasło Ordynacka społeczeństwo dopowiada sobie „O, to ta sitwa, ta grupa trzymająca władzę”. Co będzie, jeśli lista albo listy „obywatelskie” osiągną kiepski wynik? Za mały na przyszłą, nową centrolewicową partię. Wystarczający jedynie na tuzin eurodeputowanych foteli. Wydawałoby się – ludzie wykształceni. Organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. Uważający się za elity kraju naszego. A na razie wykształcenia, doświadczenia i wieku wielkiego stowarzyszenia wystarcza, aby jedynie „namieszać” na politycznej scenie. Żadnej poważnej deklaracji programowej ani organizacyjnej. Czyżby było to potwierdzenie, że tej koleżeńskiej grupie chodzi o jedno, żeby trzymać władzę? A w praktyce pogryźć się elegancko z paroma liderami w mediach? No i zmarginalizować na własne życzenie? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bush dał, Bush wziął W filmie "Naga broń" czarny charakter bierze jako zakładnika jednego z policjantów, a drugiemu każe rzucić rewolwer. Okazuje się, że ten drugi wcale rewolweru nie ma. Cóż więc robi czarny charakter? Podaje policjantowi broń, aby ten miał co rzucić. Czyż nie tak działają Amerykanie wobec Iraku? Na przemian uzbrajają i rozbrajają Irak. Uzbrajają po cichu, rozbrajają głośno. Tak, aby wrażenie, że USA stoi na straży pokoju światowego, nie zostało zachwiane. Stany Zjednoczone – wyjaśnijmy – uzbrajały Saddama Husajna w różne paskudztwa, gdy był on wrogiem wroga Ameryki – Iranu. A zaczęły go siłą rozbrajać, gdy najechał na przyjaciela USA – Kuwejt. Amerykańska komisja senacka do spraw bankowości, mieszkalnictwa i miast, której zadaniem jest nadzorowanie amerykańskiej polityki eksportowej, ogłosiła raporty, w których ujawnia, co USA sprzedawały Irakowi od połowy lat 80. aż do marca 1992 r. Jest tego naprawdę sporo. Amerykanie sprzedali Saddamowi m.in. osławionego niedawno wąglika, gaz paraliżujący VX i dużo bakterii, a co najlepsze albo raczej najgorsze – materiały do produkcji broni nuklearnej, które teraz Irakowi chcą odebrać. Raport Senatu zawiera konkretne daty i miejsca, do których dostarczano materiały do produkcji broni. Na przykład: l 2 maja 1986 r. dostarczono po dwie porcje wąglika i bakterii wywołującej zatrucie jadem kiełbasianym do irackiego Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego; l 31 sierpnia 1987 r. partię salmonelli i bakterii E coli dostarczono irackiemu Przedsiębiorstwu Przemysłu Chemicznego. Były także dostawy m.in. do Irackiej Komisji Energii Atomowej (11 lipca 1988 r.), do Instytutu Biologii irackiego uniwersytetu (listopad 1989 r.), do Instytutu Mikrobiologii (czerwiec 1985 r.), do kompleksu militarnego w Bagdadzie (marzec i kwiecień 1986 r.). Jak szacuje Donald Rigle, były przewodniczący komisji wydającej raport, między styczniem 1985 a sierpniem 1990 r. rząd USA zaaprobował 771 zezwoleń na sprzedaż Irakowi technologii, które można wykorzystać do produkcji broni. Ta technologia to, jak podaje raport: "półfabrykaty chemicznych środków bojowych, plany budowy zakładów produkcji broni chemicznej, rysunki techniczne, ekwipunek do napełniania bojowym materiałem chemicznym, materiały związane z bronią biologiczną, ekwipunek do produkcji rakiet i ich systemów". USA nie wstrzymały nawet dostaw po tym, jak w marcu 1988 r. Husajn zagazował miasto Haladżba, gdzie zginęło ponad 5 tysięcy Kurdów, w tym wiele kobiet i dzieci. Wydarzenie to wstrząsnęło niemal całym światem. Nie poruszyło tylko Amerykanów, którzy już miesiąc później wysłali Saddamowi kolejną porcję prezentów. Jak się okazuje, nie tylko Stany kręcą. Dziennikarze brytyjskiej gazety "Sunday Herald" dotarli do tajnych dokumentów Departamentu Obrony USA, z których wynika, że w marcu 1992 r., czyli już po zakończeniu wojny w Zatoce (sic!), Wielka Brytania wysłała Saddamowi pralidoksynę. Pralidoksyna to antidotum na gaz atakujący układ nerwowy. Ile z tego, co dostarczyli Amerykanie i Brytyjczycy Saddamowi, pozostało mu do dzisiaj? Czy wszystko zniszczono podczas wojny w Zatoce, czy też Irak coś sobie zostawił? Jak twierdzi Scott Ritter, były szef inspektorów ONZ w Iraku, od 90 do 95 proc. broni masowej zagłady, którą ten kraj posiadał, zostało zniszczone przez ONZ, a reszta przez samych Amerykanów. Ritter dodaje, że Irak nie może mieć broni chemicznej i biologicznej, gdyż jej produkcja wywołuje emisję gazów, które byłyby widoczne z satelity. Broni jądrowej, jak dotąd, satelity nie wykryły. Ritter, który jest republikaninem i głosował na Busha, dzisiaj publicznie zarzuca mu kłamstwo, jakoby Irak zagrażał komukolwiek. Podobnie mówi były koordynator ONZ w Iraku i były podsekretarz generalny Hans von Sponeck, który zdemaskował m.in. amerykańskie kłamstwo w sprawie fabryk Al.-Dora i Faludża pod Bagdadem. Autor : Mariusz Kuczewski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kołki rozporowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Osoczeni Zachodnim koncernom farmaceutycznym daliśmy w prezencie forsę, za jaką można by opłacić niedawny szczyt NATO w Pradze. "Wiadomości" TVP: przez dwa dni stolica Czech była najpilniej strzeżonym miejscem na kuli ziemskiej. Nad Pragą krążyły samoloty dalekiego rozpoznania AWAX i najnowocześniejsze myśliwce, a jej ulice patrolowały tysiące uzbrojonych po zęby żołnierzy, policjantów i tajniaków. Wszystko to ze względu na odbywający się tam szczyt NATO. Koszt jego zorganizowania to 15 milionów dolarów. Mój informator: sandoglobulina P (ta pojedyncza literka oznacza "z polskiej krwi") to lek ratujący życie. Ponieważ zaprzestano jego produkcji, trzeba kupować równorzędne leki zachodnich koncernów farmaceutycznych. Straty, które poniesiemy, to przynajmniej 15 mln dolarów. Doc. Jan Sabliński pełniący obowiązki dyrektora Krajowego Centrum Krwiodawstwa: możliwe, że koszty związane z zakupem odpowiedników sandoglobuliny P w skali kraju sięgną kilkunastu milionów dolarów. * * * Co to jest sandoglobulina P? Słysząc to pytanie szefowie niektórych placówek służby zdrowia zastrzegają sobie anonimowość, zwykli lekarze zaczynają soczyście kląć, a chorzy dostają ataków histerii. Bez niej nie przeżyłoby wiele wcześniaków. Podawano ją pacjentom z obniżoną odpornością czy zagrożonym ciężkimi infekcjami. Sandoglobulinę P aplikowano m.in. chorym na białaczkę, osobom chorym na żółtaczkę albo zarażonym wirusem HIV. Lek ten, wraz z kilkoma innymi specyfikami, był produkowany w Centralnym Laboratorium Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża w Bernie na zlecenie Instytutu Hematologii w Warszawie i Krajowego Centrum Krwiodawstwa. Choć laboratorium to stało się własnością dużego koncernu farmaceutycznego, to umowa nadal obowiązywała. I obowiązuje w dalszym ciągu. Tyle że Szwajcarzy otrzymali polecenie wstrzymania produkcji sandoglobuliny P. Decyzję podjęto w Polsce! Przez współne kierownictwo Instytutu Hematologii i Krajowego Centrum Krwiodawstwa. Oficjalna przyczyna: ogromne zapasy niewykorzystanej sandoglobuliny P zalegające w magazynach regionalnych centrów krwiodawstwa. – W zeszłym roku niektóre centra podawały, że zapasy są na trzy, cztery lata. A ważność tego leku to właśnie cztery lata – tłumaczy doc. Sabliński. Tymczasem zapasy, które miały wystarczyć na kilka lat, wyczerpały się w sierpniu. Dlaczego? Zdaniem doc. Sablińskiego, zawiniła niska cena specyfiku. Lekarze zbyt hojnie nim szafowali i mnóstwo się marnowało. Przykład: sandoglobulinę P neurolodzy podawali pacjentom cierpiącym na stwardnienie rozsiane. A nie powinni, bo lek ten nie przynosi stosownych efektów. Na Śląsku panuje jednak inna opinia na ten temat – lek hamuje rozwój choroby. Niedawno w całym kraju zorganizowano akcję zbierania resztek leku dla trzydziestokilkuletniej pacjentki ze Śląska cierpiącej właśnie na sclerosis multiplex. Chodziło o to, by kobieta mogła zakończyć kurację. Teoretycznie są w Polsce leki równorzędne. Tyle że kobiety ze Śląska nie było na nie stać. Sześciogramowa (największa) dawka sandoglobuliny P kosztowała 120 zł. Za 2,5 grama flegobamy trzeba zapłacić 340 zł. Cena 5 gramów endobuliny to 701 zł. * * * Właśnie ze względu na przystępną cenę sandoglobulina P zdominowała rynek. Hurtownie farmaceutyczne posiadały niewielkie tylko ilości leków mogących ją zastąpić. Dziś te leki, gdy tylko się pojawią, natychmiast znikają. – Ostatnio był u nas lekarz z oddziału noworodkowego szpitala z Będzina, który szukał odpowiednika sandoglobuliny P. Ale sami jesteśmy w rozpaczy – opowiada Barbara Janota z Górnośląskiego Centrum Medycznego (GCM) w Katowicach. GCM to prawdziwy szpitalny gigant. Zużywało ponad pół kilograma sandoglobuliny P na miesiąc. Teraz poluje na każdy preparat mogący ją zastąpić. Dużo sandoglobuliny P potrzebowała słynna katowicka Klinika Hematologii i Transplantacji Szpiku. Gdy lekarstwa zabrakło, alarm wszczął kierujący kliniką prof. Jerzy Hołowiecki. – Przeprowadzamy trzy transplantacje na tydzień. Ten lek podawaliśmy różnym pacjentom, nie tylko poddawanym operacji przeszczepu – mówi profesor. – Teraz pacjenci patrzą na lekarzy z wyrzutem i pytają, dlaczego nie ma lekarstwa. A my czujemy się winni. Zastąpienie sandoglobuliny P równorzędnymi lekarstwami może wpędzić Klinikę Hematologii i Transplantacji Szpiku w finansowe tarapaty. Dlatego że negocjując kontrakt z kasą chorych, szpital obliczył swoje koszty na podstawie ceny specyfiku, którego teraz nie ma. Wybór był prosty – albo wydać więcej, niż zwróci kasa chorych, albo zakończyć działalność. Sandoglobulina P była najtańsza. Działo się tak dlatego, że Szwajcarzy produkowali ją z osocza uzyskanego od polskich krwiodawców. Oprócz niej z polskiego osocza wytwarzano w Bernie jeszcze dwa inne specyfiki – koncentrat "czynnika ósmego" i albuminę. Ministerstwo Zdrowia przeznaczało na ten cel ponad 30 mln zł rocznie. Po wstrzymaniu produkcji sandoglobuliny P za tę samą kwotę zamówiono więcej pozostałych dwóch preparatów. Nie jest to zatem kolejny przypadek rządowego zaciskania pasa. Co więcej, sytuacja ta rodzi wiele wątpliwości. Zapasy sandoglobuliny P miały wystarczyć na trzy, cztery lata, zatem zachodnie koncerny farmaceutyczne produkujące jej odpowiednik nie miały co liczyć na poszerzenie rynku zbytu swoich produktów. Dopiero w sierpniu tego roku okazało się, że żadnych zapasów nie ma. Udało mi się ustalić nazwy 11 odpowiedników sandoglobuliny P, których rejestrację (co jest równoznaczne z zezwoleniem na ich sprzedaż w Polsce) przedłużono już na początku roku. Odstąpiono od rejestracji tylko jednego specyfiku. Koncerny zagrały va banque? Docent Jan Sabliński zapowiada ponowne zlecenie Szwajcarom produkcji sandoglobuliny P. Pojawi się ona w przyszłym roku, ale będzie droższa, aby lekarze rozsądniej nią gospodarowali. * * * Całym sercem kibicowałem ministrowi Mariuszowi Łapińskiemu w jego zmaganiach o to, by zagraniczne koncerny farmaceutyczne obniżyły ceny leków dostarczanych na polski rynek. Teraz koncerny będą mogły się odkuć. Przynajmniej na sandoglobuline P. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chleba nie igrzysk Pisze Pan w swoim tygodniku o wielu problemach, które nurtują nasz biedny i ciągle rozkradany kraj przez nowe elity rządzące. Chwała Panu za to, bo Pański tygodnik jako jeden z nielicznych w tym kraju obnaża i ukazuje rzeczywisty obraz Polski. Partia lewicowa, a za taką ponoć uważa się SLD, powinna wyjść naprzeciw problemom najbiedniejszych warstw społecznych, jakimi są bezrobotni, emeryci i renciści oraz bezdomni. Tego w Jeleniej Górze praktycznie nie ma. Eseldowcy wykonują minimalne ruchy, aby im nikt nie zarzucił, że nic nie robią. To zwykła grupa karierowiczów, zajęta swoimi sprawami, powiązanych lokalnymi układami. Przewodzi jej prezydent miasta Józef Kusiak, który jest zarazem szefem powiatowych struktur partii. Rządzi tym miastem drugą kadencję. Nas, ludzi pozostających bez pracy, jest w mieście 7 tys. (dane z Powiatowego Urzędu Pracy). Ludzi zapomnianych przez władzę i Boga, którymi praktycznie nikt się nie interesuje. Doszło do tego, że sami się zorganizowaliśmy powołując Stowarzyszenie Osób Bezrobotnych. Opracowaliśmy lokalny program pomocy ludziom pozostającym bez pracy. Miasto tego nie ma. Śledzimy losy spółek komunalnych, gdyż naszym zdaniem panuje tam duża niegospodarność. Dzięki nam jedna z takich spółek będzie kontrolowana przez Najwyższą Izbę Kontroli. Działania nasze są postrzegane przez urzędników magistratu jako mało realne, na które nie ma pieniędzy. Czyżby? Złożyliśmy wniosek o dofinansowanie z budżetu miasta. Jest taka możliwość prawna i to również czynią inne organizacje pozarządowe. Prosiliśmy o 8 tys. zł na utrzymanie naszego biura. Odmówiono nam. Tymczasem budżet miasta na rok 2003 w pozycji dotacje dla organizacji pozarządowych wymienia 89 podmiotów, które otrzymały łącznie 535 tys. zł. Organizacje kościelne zostały dotowane kwotą 137 tys. zł, do tego dochodzi kwota 40 tys. zł na Caritas Legnicką oraz kwota 80 tys. zł dla parafii rzymskokatolickiej na festiwal muzyki organowej, który odbywa się w kościele pod wezwaniem św. Krzyża. Daje to kwotę 257 tys. zł. Do tego dochodzi oświetlenie wież kościelnych w mieście – pozycja ta jest ukryta w budżecie miejskim. Zostawiam to bez komentarza. A wszystko to dzięki lewicowemu prezydentowi, który urzędowanie rozpoczął od podwyżki swojego uposażenia (uchwaliła je Rada) i zakupu nowego samochodu za 80 tys. zł. Janusz Jędraszko przewodniczący JSOB Zaścianek Co nas, Polaków bawi? Kto komu dopieprzy. Kochamy się gnoić, boimy się spontaniczności, nowości. Boimy się ludzi odbiegających od schematu. Jednocześnie chełpimy się swą tolerancyjnością i kulturą. Uważamy się za liderów. Za Mesjaszy. Zamiast interesować się kompetencjami zawartymi w konstytucji Unii Europejskiej, my walczymy, by była w niej Bozia. Zamiast zastanawiać się, jak wykorzystać unijne fundusze, kłócimy się, czy dostajemy za dużo czy za mało. Zamiast budować drogi, mamy wiecznie uśmiechniętego Pola. Zamiast przyzwoitej służby zdrowia kupujemy F-16. Zamiast otwierać się na młodych, partyjni, powiatowi kacykowie bezwzględnie niszczą ich kariery, czasem chcą zmusić do wyjazdu z rodzinnego miasta tylko dlatego, że ci mają odwagę nie zgodzić się z rozkazem towarzysza przewodniczącego. Zamiast dostępu do nowych technologii, wiedzy mamy Radio Maryja. Zamiast edukacji obywatelskiej mamy w SLD zamordyzm w białych rękawiczkach, przy którym zachowanie Leppera to pryszcz. Zamiast badań transgenicznych strugamy figurki papieża. Młode pokolenie ma do tego wszystkiego coraz większy wstręt. Już nawet nie bycie członkiem SLD jest wstydliwe. Obciachem staje się bycie Polakiem. Przemek Saracen, Lubin Skandal Ostatnio dużo się mówi o pominięciu w projekcie preambuły do europejskiej konstytucji roli Kościoła katolickiego w dziedzictwie kultury naszego kontynentu. Większość mediów traktuje o tym jak o skandalu. Dodaję swój głos oburzenia. W przyszłej konstytucji powinno się podkreślić rolę, jaką biurokraci Pana Boga odegrali w dziejach Europy. Ku przestrodze potomnym, po wsze czasy, należy uwiecznić fakt, że od końca epoki starożytności, co datuje się na V w. naszej ery, Kościół katolicki ciemiężył narody Europy, utrzymując je w kulturowej i duchowej stagnacji. W imię Boga naznaczał i obalał monarchów, rozpalał stosy, testował szczerość wiary (oddania) próbami ognia, wody, łamał kołem, siejąc terror. Przez 1500 lat tyranii pracował na swoją zgubę doprowadzając do kryzysu papiestwa, który dopiero w XV w. dał impuls Odrodzeniu. Dlatego jestem za. Mimo odmiennych motywów. JD, Gdynia (e-mail do wiadomości redakcji) Drogo być Polakiem Byłem dzisiaj w Polskim Konsulacie w Chicago, aby potwierdzić swój podpis na pewnym dokumencie, i co się okazało – za podpis jakiegoś podkonsula muszę zapłacić 30 dolarów. To jest opłata wielokrotnie większa niż amerykańska! Tym bardziej że tradycją polską jest potrzeba posiadania dokumentu potwierdzającego prawdziwość innego dokumentu. Opłaty więc zwielokrotniają się. W dodatku na potwierdzenie mojego podpisu z 12 czerwca muszę czekać do 18 czerwca! Co to jest?! A do tego mają godziny pracy jak 20 lat temu, brakuje tylko przerwy obiadowej. Od poniedziałku do piątku 9–15, w czwartek 12–18, konsul przyjmuje skargi raz w miesiącu (!). Wszyscy Polacy zapierdzielają tu przynajmniej do 16, a większość do 19, więc jak można w polskim konsulacie cokolwiek normalnie załatwić!!! Mówi się, że amerykańska ambasada dyma Polaków opłatami za załatwienie wizy. OK. Ale nasi też nie są gorsi, tym bardziej że biorą koszmarne pieniądze za byle gówno! Zobaczcie sami, jakie mają opłaty konsularne. Marek S. (e-mail do wiadomości redakcji) Taaa...ki poseł Elżbietówka, zakład "Bakoma" pana posła Komorowskiego. Ścieki od wielu lat pomykają otwartym kanałem do rzeki Pisi, ta ładuje ten syf do Bzury, ta do... Z miejscowych na ten smród nikt nie zareaguje, japy nie rozedrze, bo większość robi właśnie w "Bakomie". Na spotkaniach przedwyborczych pan poseł rozkładał ręce, bo alternatywnie może tylko zamknąć firmę i ludziska będą się mogły kąpać w czystej Pisi. Chcecie, proszę bardzo. My, wędkarze, widzimy tegoroczny ciąg ryb na tarliska i szlag nas trafia na bezkarność i bezczelność tego faceta. Temat jest ekologiczno-polityczny, ale nam to zwisa; chcemy tylko czystej wody. Może ktoś da kopa wreszcie tworzącemu prawo. Wędkarze z Sochaczewa (adres do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczęście Szczecina W Szczecinie ludność wybrała na prezydenta Mariana Legendę Jurczyka. Lud ma, kogo chciał. I czego nie chciał. Wiosną minionego roku udokumentowaliśmy w "NIE" (reportaż "Miasto wisielców"), że Szczecin bezpowrotnie traci szansę miasta na szlaku do nowoczesnej Europy. Upada tu to, co mogłoby decydować o pozycji miasta po wejściu do Unii Europejskiej. Prawie całkiem zdechła gospodarka morska. Za podłej komuny żyło z niej 45 proc. rodzin w mieście; dziś to już wspomnienie. Skansenem będzie wkrótce port. W fatalnym stanie jest gospodarka komunalna; brak remontów poniemieckich kamienic prowadzi do ruiny. Koszty napraw budynków przerzucono na właścicieli mieszkań. Ale ich nie stać na łatanie dachów kamienic i nowe elewacje. Nie wszyscy stoczniowcy z upadłej stoczni znaleźli pracę w nowej, wspomaganej przez państwo. W Szczecinie – pisaliśmy w "NIE" – w połowie zeszłego roku padł tragiczny rekord: zaledwie w ciągu kilku miesięcy było ponad 100 samobójstw. Popełnili je ludzie zaszczuci nędzą, zdesperowani brakiem elementarnych środków do życia. Ubocznym – i jedynym! – efektem reportażu jest... całkowite wyciszenie informacji o samobójstwach w lokalnych mediach. Po prostu miejscowa policja nie informuje o takich wypadkach. Zbawca W wyborach bezpośrednich jesienią 2002 r. prezydentem Szczecina został Marian Jurczyk. Niedawno minęło sto dni jego rządów. Trudno o ocenę efektów działań włodarza, jednak kierunki już widać. Przed wyborami tatuś miasta – legenda "Sierpnia ’80", ofiara lustracji itp. – obiecywał lokatorom wykup mieszkań komunalnych za symboliczną złotówkę. Był to absurd od początku, bo od lat nie ma już czego kupować w mieście – co lepsze mieszkania wykupiono pięć lat temu. Zostały zdewastowane rudery, których nikt nie weźmie nawet za darmo. I oczywiście nikt w Szczecinie nie kupił mieszkania za złotówkę. Nie zmieniły się natomiast zasady kupowania mieszkań komunalnych przez ich dotychczasowych lokatorów. Z jednego lokalu miasto ma uzyskać do budżetu średnio 13 tys. zł. Przy rozmaitych okazjach włodarz Szczecina stawia druzgocącą diagnozę: wszystkiemu winni komuniści oraz tajemne siły (wiadomo jakie – masoneria, Żydzi z Michnikiem i Urbanem na czele i inna proeuropejska hołota). A wyniszcza naszą ukochaną ojczyznę zachodni kapitalizm. Po objęciu stołka prezydenta Jurczyk chce się jednak pozbyć miana wroga obcych inwestycji i obcego kapitału. W czasie pierwszej krótkiej prezydentury (odszedł z funkcji samorządowej w wyniku negatywnej lustracji przez obersędziego Nizieńskiego) nie dopuścił do ulokowania w Szczecinie kilku dużych inwestycji niemieckich i skandynawskich spółek. Dziś powiada, że nie jest wrogiem kapitału zachodniego, jedynie przeciwnikiem... kapitalistycznych zysków w Polsce. Czy pan prezydent Szczecina wie, o czym mówi? – zastanawiają się jego niegdysiejsi entuzjaści. Za jego rządów Szczecin znalazł się na szarym końcu miast polskich ze względu na wykorzystanie funduszy unijnych – podaje Biuro Urzędu ds. Integracji Europejskiej w Warszawie. W Szczecinie nie przygotowano inwestycji miejskich do wchłonięcia tych pieniędzy. – Zgodnie z moimi przewidywaniami prezydentura Jurczyka to marazm i brak postępu. O tym zresztą prezydent sam mówi, podkreśla, że nie można nic zrobić i zasłania się makroekonomią. Ze strony prezydenta nie ma jakiejkolwiek aktywności – ocenia prof. Teresa LubiŇska, przewodnicząca klubu radnych "Od nowa", na łamach lokalnej "Gazety Wyborczej" w Szczecinie. Gówno Nie zgadzam się z panią profesor. Marian prezydent Jurczyk i jego Zarząd Miasta wykazują się aktywnością w dziedzinach niepospolitych. W ostatnich tygodniach problemem strategicznym dla władz miejskich stała się walka z psim gównem. Kazimierz TrzciŇski, zastępca prezydenta Jurczyka (miasto z woli tego ostatniego nie ma wiceprezydentów; są zastępcy oraz zastępcy zastępców), przygotował specjalny ukaz w formie projektu uchwały Rady Miasta zakazujący trzymania psów " w siedzibach ludzkich", czyli w mieszkaniach. Wnioskodawcy chodziło o to, że psy obsrywają ulice, trawniki, a złośliwi właściciele bydlaków nie sprzątają kup. Dyskusja nad tym, czy w ogóle można takie zarządzenie wydać, zaprząta magistrackie mózgi po dziś dzień. Kolejny pomysł włodarzy "europejskiego" Szczecina pod wodzą Mariana Jurczyka – likwidacja ulg na przejazdy komunikacją miejską dla wszystkich "uprzywilejowanych": kalek, dziadków i babć oraz kombatantów na krótko przed zejściem. To głównie oni oddali głosy na prezydenta Jurczyka w ostatnich wyborach. Po protestach i paru samobójstwach dziadków uwalonych beznadzieją tatuś miasta wycofał się z takich oszczędnościowych projektów. Trwa także dyskusja, czy nie zlikwidować całkowicie komunikacji nocnej, bo nieopłacalna. Słusznie, przecież wedle często eksponowanych przez Jurczyka wartości chrześcijańskich – w nocy jego poddani mają leżeć w wyrach i mnożyć się w ciemnościach pod kołdrami, a nie jeździć autobusami. Do Zarządu Miasta Jurczyk dobrał sobie na zastępców osoby spoza rekomendacji klubów radnych. Powstał centroprawicowy zarząd. SLD w wyniku wyborów samorządowych ma największy klub radnych w Radzie Miasta, ale od władzy wykonawczej w mieście jest odsunięty. Nędza Według informacji Wojewódzkiego Urzędu Pracy, przez ostatnie trzy lata liczba bezrobotnych w Szczecinie wzrosła o 122 proc. W ostatnich miesiącach, już za prezydentury Jurczyka, bezrobocie w mieście przekroczyło 24 proc. przy średniej dla kraju 18,7. Likwidacja kolejnych firm i znaczne ograniczanie zatrudnienia w jeszcze dychających mają odzwierciedlenie w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. W pierwszym kwartale 2002 r. z jego pomocy korzystało 9454 rodziny, od stycznia do lutego tego roku (przed zakończeniem porównywalnego kwartału) – już 10 654 rodziny. Wedle pracowników MOPR, liczba podopiecznych w tym roku powiększy się drastycznie. W Szczecinie nie ma najmniejszych nawet prób sensownego tworzenia nowych miejsc pracy. Jest za to wszechobecny miaukot ojca miasta, że bieda, że trzeba by itd. Jeszcze chwila i tatuś zacznie modlić się głośno za swych poddanych. Bezrobocie to był główny powód ubiegania się o pomoc MOPR aż 8598 rodzin. W tej koszmarnej statystyce bezrobocie tylko nieznacznie wyprzedza ubóstwo – dotyka ono 8799 rodzin. Pracownicy socjalni MOPR podkreślają, iż ich placówka daje pomoc tylko tym jej potrzebującym, którzy sami po nią się zgłaszają. MOPR nie ma pieniędzy na zapomogi większe niż średnio 100–150 zł na rodzinę. Nastąpiło – już za prezydentury Jurczyka – drastyczne obcięcie środków na pomoc dla najbiedniejszych rodzin. W ubiegłorocznym budżecie Szczecina na tak zwane zadania własne MOPR miał 15 438 tys. zł, w roku bieżącym już tylko 12 589 tys. Ograniczenie wydatków na pomoc biednym przewidziano w niedawno uwalonym budżecie miasta na 2003 r. Na sesji budżetowej radni z SLD domagali się przekazania 800 tys. zł na zapomogi dla nędzarzy zamiast na budowę pomnika ofiar Grudnia 1970 r. Wniosek lewicy nie przeszedł. * * * Zderzenie bezwzględnych liczb z tym, co w upadłym Szczecinie widać gołym okiem, nie wychodzi włodarzowi miasta na zdrowie. Chwalił się oszczędnościami: zabrał urzędnikom magistrackie telefony komórkowe i bezpłatną benzynę na prywatne auta do celów służbowych, ograniczył wyjazdy poza Szczecin. Koniec sukcesów. Autor : Jan Błaszcz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fortuna łamie kołem Znacie to przysłowie o biednym? Że zawsze mu wiatr w oczy itd.? Nawet jak znacie, to nie rozumiecie. Jest samotny. Ma 55 lat i skąpe wykształcenie. Ma mieszkanie komunalne w Łodzi, dwoje dzieci, wyrok w zawiasach. Nie ma pieniędzy. Banał tak typowy, że aż piękny. Jeszcze 12 lat temu Ryszard K., bo o nim mowa, był zdrowy jak dąb, silny, uśmiechnięty, przedsiębiorczy. Żył na "kocią łapę", czyli w konkubinacie, z wybranką swego serca i wychowywał syna (obecnie lat 20). Wszystko zaczęło mu się z deka chrzanić w 1991 r. Zachorował i musiał operować jelito grube. Poszedł do szpitala. Oprócz zdrowego jelita dostał od medyków ze szpitala im. Pirogowa w Łodzi prezent: żółtaczkę typu C. Ale tak już jest, że nic w życiu nie ma za darmo. Zyskał żółtaczkę, ale za to w 70 proc. stracił wątrobę. Stratę tę hojne państwo wynagrodziło mu rentą – 362,20 zł netto miesięcznie. Ba, dorzuciło nawet 141,20 zł dodatku pielęgnacyjnego! Brak wątroby okazał się dość dolegliwy dla aktywności Rycha, co poskutkowało upadkiem jego firmy malarskiej. Wiadomo, nic za darmo. Ale mimo wszystko trochę się polepszyło: rozstał się z panią swego serca. Miał więc sprawną w 30 proc. wątrobę, mniejsze wydatki i 503 zł w kieszeni. No i mieszkanie! Nie było źle. Do czasu. Sąd przywalił mu alimenty – 204 zł. Zostawały mu więc niecałe trzy stówy. Nie czuł się biedny, bo się zakochał. W młodszej o 13 lat Ani. On miał wtedy 42 lata, ona – 29. Zaczęli jakoś układać sobie życie i nawet im szło, bo Rycho zajmował się drobnym handlem na bazarze. Szczęście nie może jednak trwać zbyt długo – Ania straciła pracę w magazynach "Społem". Ale i tak nie było jeszcze najgorzej, bo miała "kuroniówkę". Owocem ich miłości i życiowego optymizmu jest synek Oskar. Pacholę przyszło na świat w 1994 r. Co prawda Ania wcześniej straciła prawo do "kuroniówki", ale dostali dodatek rodzinny – 84 zł. Nie było źle: kochali się, mieli mieszkanie, synka i 384,40 zł miesięcznie pewnego dochodu. To jednak nadmiar szczęścia jak na Łódź. Ania zaczęła dawać w palnik. To znaczy, żeby było szczerze – walili razem, ale Ania coraz więcej i więcej. Piła z koleżankami, sąsiadkami, piła do Oskarka, piła sama. Rycho cierpiał, wzywał do opamiętania, chałturzył, gdzie się dało. I tak sobie żyli ze zmiennym – jak to w życiu – szczęściem do roku 2001. Na początku 2001 r. Ryszard załapał robotę w firmie ochroniarskiej. Znowu było lepiej. Ale rozwalił rękę. Zaczął się sam leczyć, przez co jeszcze mocniej sfatygował wątrobę. Stracił robotę, bo szczęście wieczne nie jest. Pozbierał się do kupy, odwołał od decyzji o zwolnieniu i od lipca 2001 r. znowu był stróżem – człowiekiem z pracą, człowiekiem szczęśliwym. Za szczęśliwym: w sierpniu zmarła Ania. Został z Oskarem sam. Musiał poświęcać dziecku dużo czasu. Znowu stracił pracę, bo firmie ochroniarskiej potrzebny był dyspozycyjny cieć, a nie ojciec z dzieckiem. Znowu pozostało im 384,40 zł. Mało to nie jest, ale: za czynsz płacą 120 zł, za gaz średnio 30, za prąd 80 zł. Razem na opłaty idzie 230 zł. Na życie pozostaje więc 154,40 zł na dwóch. Nie tak źle. Każda sielanka kiedyś się kończy. W styczniu 2003 r. Sąd Okręgowy w Łodzi podtrzymał wyrok Sądu Rejonowego i skazał Rysia na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata za przyczynienie się do śmierci żony. Został więc kryminalistą. Do śmierci Ani doszło w okolicznościach nieco dziwnych. Pod koniec lipca 2001 r. Ryszard szedł na nocną zmianę do swojej cieciówki. Żona snuła się po chałupie nawalona jak stodoła kombinując, co by tu jeszcze wypić. W domu był z nią 7-letni wówczas Oskar. Gdyby Rychu nie poszedł do roboty, straciłby ją, bo co pracodawcę obchodzi pijana żona pracownika. Gdyby wyszedł z domu pozostawiając z nią dziecko, a temu coś by się stało (szczyl już wówczas lubił się wyrywać z chaty, a na podwórzu jest nie zabezpieczona skrzynka elektryczna) – odpowiadałby za pozostawienie dzieciaka bez opieki. Wykombinował, że zamknie starą w domu na klucz. I tak zrobił. Ania wysiedzieć w chacie nie mogła. Skręciła z prześcieradeł sznur i zaczęła w pijanym widzie spuszczać się z drugiego piętra. Spadła, uderzyła o glebę i po 20 dniach zmarła. Łódzkie sądy podzieliły zdanie prokuratury, że zamykając żonę pozbawił ją wolności, co w rezultacie doprowadziło ją do tragicznej śmierci. I tak, będąc już kryminalistą, Rycho zapomnieć może o pracy w ochronie. Zgodnie z regułą teraz powinno wydarzyć się coś optymistycznego. Ale nie tym razem. 17 lutego 2003 r. samotny ojciec dowiedział się, że może zapomnieć o rencie dla syna po zmarłej matce. Powód: przez ostatnie lata nie pracowała i nie odprowadzała składek. Była co prawda zarejestrowana jako bezrobotna, ale roboty znaleźć nie mogła. Bezrobocie nie jest dla ZUS argumentem – przepis to przepis. Wszystkie nieszczęścia zaczęły się od wszczepienia panu Rysiowi żółtaczki. Pozwał szpital. Na początku maja sąd przyznał mu jednorazowe odszkodowanie w wysokości 50 tys. zł plus odsetki minus podatek. Wyjdzie tego i tak fortuna, bo niecałe 50 tys. Spokojnie wystarczy na spłatę długów, remont mieszkania. Dużo zostanie. Niestety, nic w życiu nie przychodzi samo z siebie: szpital zapowiedział apelację. I znowu pozostanie życie za 77,20 zł na twarz. I sen o fortunie. * * * Z pewnością niedługo znowu usłyszymy o trupach dzieci w jakiejś łódzkiej kamienicy (beczki ze zwłokami stały prawie po sąsiedzku z kamienicą Ryszarda), o matce topiącej dzieci, o ojcu mordującym 5-osobową rodzinę itp. Nie usprawiedliwiajcie sprawców! Ale oceniając pomyślcie o tym, że oni nie mieli snu o fortunie, który noc w noc nawiedza Rycha. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łuck Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Głodni i nażarci Robotnicy strajkują przeciw pracodawcom, po których ślad zaginął. Słowacy, właściciele "Wagonu", balują za granicą, robotnicy zdychają z głodu, byli zarządcy kombinują, jak okraść fabrykę, obecny prezes zatrudnia swojego syna. Operetkowa agonia Fabryki Wagon byłaby śmieszna, gdyby nie tysiące pracowników zagrożonych bezrobociem. W kwietniu 2001 r. Narodowy Fundusz Inwestycyjny Hetman sprzedał akcje Fabryki Wagon w Ostrowie Wielkopolskim. Kupili je poprzez kontrolowane przez siebie szwajcarskie spółki trzej Słowacy: Emil Sekel, Vladimir Klepanec i Iwan Klepanec. Wraz z zakładem, który kosztował kilkanaście milionów złotych, Słowacy przejęli wierzytelność PKP o wartości około 32 mln zł. Czyli dostali fabrykę za darmo i jeszcze kilkanaście baniek górką (pisaliśmy o tym w artykule "Wagonia", "NIE" nr 27/2003). Mało tego. Prokuratura Okręgowa w Kaliszu zarzuca Słowakom niekorzystne umowy z niemiecką firmą o tej samej nazwie Wagon AG. Niemiecka spółka stała się sztucznym pośrednikiem w zakresie dostaw materiałów, urządzeń i ściągania wierzytelności. W ten prosty sposób z polskiego do niemieckiego "Wagonu" Słowacy wypompowali co najmniej 12 mln zł. 12 marca tego roku ABW aresztowała trzech obywateli Słowacji. Sąd zgodził się na ich uwolnienie za kaucją 7,8 mln zł, którą niezwłocznie wpłacono. Oswobodzeni Emil Sekel, Vladimir Klepanec i Iwan Klepanec przebywają poza granicami Polski i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek tu wrócą. Tymczasem ABWera w pocie czoła rozpracowuje powiązania Słowaków ze światem przestępczym. Istnieje teoria, że trzej panowie są rezydentami wysoko ustosunkowanej słowackiej mafii. Interesy, jakie prowadzili na terenie Słowacji, zawsze były w jakiś sposób związane z koleją i wielkim szmalem. Słowackie media pisały o związanych z tym tajemniczych zgonach, a nawet zabójstwach. Polski "Wagon", który padł ofiarą dziwnej transakcji NFI ze słowackimi kombinatorami stoi na skraju bankructwa. Zatrudnienie zmniejszyło się z 8 do nieco ponad 2 tysięcy. Firma ma około 75 mln zł długu u prywatnych wierzycieli i znaczne zobowiązania wobec skarbu państwa, miasta i ZUS. Mimo tak tragicznej sytuacji do "Wagonu" wciąż napływają nowe zlecenia. Fabryka jest potrzebna, rynek na naprawy i produkcję taboru kolejowego się rozwija i staje się coraz bardziej dochodowy. Na dodatek "Wagon" ma nowoczesne linie technologiczne i uznaną na całym świecie renomę, popartą 83-letnią tradycją. Na czele przedsiębiorstwa stanął sprawny i skuteczny menedżer Marian Prieditis, rekomendowany przez wiceministra gospodarki Jacka Piechotę. "Zarząd firmy robi w tej chwili wszystko co możliwe, by ratować firmę..." – pisze o Prieditisie w oficjalnym piśmie przewodniczący zakładowej "Solidarności" Grzegorz Majchrzak. Faktycznie Prieditis rozpoczął trudną walkę o uratowanie zakładu. Negocjuje układ zbiorowy z wierzycielami, poprawia spieprzony przez poprzedni zarząd plan restrukturyzacji. Jednak bez dopływu gotówki fabryka nie ma szans na podjęcie wielu zamówień, które niespodziewanie do niej spłynęły. Brak kasy oznacza też wypłacanie w częściach i z opóźnieniem wynagrodzeń załodze. Zaległości sięgają już dwóch miesięcy. Starania nowego zarządu przyćmiły nieco kontrowersyjne decyzje kadrowe. Prieditis zatrudnił w dziale marketingu swojego syna. – Zna trzy języki, mam do niego zaufanie – tłumaczy prezes – trzykrotnie dawaliśmy ogłoszenie, nikt o odpowiednich kwalifikacjach się nie zgłosił. W porządku. Ale ludzi kole, że latorośl otrzymuje 6 tys. zł brutto wynagrodzenia. Tymczasem na wniosek jednego z wierzycieli komornik zajął przeznaczone dla Fabryki Wagon pieniądze na koncie PKP Cargo. Oznacza to brak szmalu na wy-płaty. Zarząd skierował sprawę do sądu. – Wierzytelności, które weszły w skład toczącego się postępowania układowego, nie można zająć – oświadczył w imieniu zarządu Przemysław Klimek, rzecznik prasowy. Wokół fabryki zaczęły krążyć hieny węszące łatwy łup. Dwaj byli członkowie zarządu spółki (powołani przez Słowaków) zorganizowali Radę Wierzycieli. Działając w jej imieniu panowie Jan Stanclik i Zenon Adamus umówili się z obecnym prezesem zarządu Marianem Prieditisem na pogawędkę w "Zajeździe Góralskim", koło miejscowości Polichno. Zaproponowali doprowadzenie do upadłości "Wagonu" i poprzez wprowadzenie zaprzyjaźnionego nadzorcy sądowego "podział łupów". Panowie Stanclik i Adamus mają zamrożone w Spółce około 3 mln złotych, jako Wierzyciele Fabryki Wagon. Można przypuszczać, że proponowany "układ" gwarantowałby im co najmniej zwrot wymienionej kwoty z pominięciem innych wierzycieli – napisał Prieditis w notatce służbowej opisującej spotkanie, którą niezwłocznie wraz z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa złożył w prokuraturze. 6 sierpnia rozpoczął się strajk rotacyjny. Ludzie są zdesperowani. – Jak coś się nie zmieni, to zobaczycie, w Ostrowie poleje się krew – ostrzega jeden z organizatorów protestu. Najbardziej kompetentna do udzielenia pomocy fabryce jest Agencja Rozwoju Przemysłu kierowana przez Arkadiusza Krężela. Jednak, jak nam wiadomo, kasy w agencji nie ma. Zatem nad losem "Wagonu" powinien pochylić się osobiście premier Leszek Miller. Inaczej załoga powiększy szeregi tych, którzy premiera pchają na pochylni. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Piraci z Karaibów – klątwa Czarnej Perły” „Czarna Perła” to wredna suka. Nie dość, że mocą klątwy uczyniła z piratów stado kościotrupów, to rzuciła jeszcze jedną klątwę, która brzmiała: „Każdy, kto będzie robił film o mnie, zrobi gniota nie do oglądania, z mnożącymi się kretyńskimi naiwnościami i zmontowanego niechlujnie na kolanie”. I patrzcie państwo, spełniło się co do joty. „Nożownik” Jest tu wszystko, co trzeba, do zrobienia dobrego, wartkiego filmu rozrywkowego. Dobrzy aktorzy, wyszkolony zabójca, oryginalne sceny walk nożem, pościgi w mieście i w lesie, nieumiejętność zapanowania nad instynktem zabijania. Wystarczyło tylko wziąć kogoś o inteligencji minimalnie wyższej niż meduza, żeby to skleił korzystając z podręcznika „Filmowiec amator – pierwsze kroki” i miałby niezły produkt. Wzięto znanego skądinąd Williama Friedkina. Spierdolił wszystko koncertowo tworząc nudne sekwencje ruszających się obrazków. Meduzom jest wstyd za Friedkina. Nelson DeMille„Nad rzekami Babilonu” Żydzi kupili sobie Concorde’y. Dwa. Jednym leci delegacja na rozmowy pokojowe z Arabusami, drugim – jacyś inni Żydzi. Jeden samolot arabscy terroryści wysadzają w powietrze, a drugi ląduje przymusowo na pustyni niedaleko Iraku. Tam pasażerowie organizują obronę przed terrorystami. Poza tym urządzają posiedzenia członków rządu, żeby demokratycznie przegłosować, czy warto się bronić, czy nie, ruchają się na potęgę z jakąś śliczną kobitką z numerem obozowym na ręku, co wskazywałoby, że dobrze się trzyma jak na siedemdziesiąt parę lat, walczą o władzę i wpływy w grupie i żrą się o kompetencje dowódcze oraz o to, czy ma być dowództwo cywilne czy wojskowe. Głupsi od nich są tylko Arabowie. Po lekturze tych zadrukowanych stron ma się ochotę pocałować Leszka Bubla w czółko, przytulić do piersi Tejkowskiego, a dzieciom czytać do poduszki „Protokoły mędrców Syjonu”. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kurwa z licencjatem Mamy dobrą wiadomość dla kobitek robiących dupą, szczególnie tych zza wschodniej granicy. Zamiast wystawać w ogonkach przed polskimi konsulatami i ambasadami po wizę turystyczną do Pomrocznej, zapiszcie się, laski, w Pomrocznej na studia zaoczne. Z miejsca i bez problemów dostaniecie wizy "oświatowe". I nadal będziecie mogły spokojno rabotać w seksbiznesie. Na tak prosty pomysł wpadli bossowie jednego z podrzeszowskich burdeli. Po prostu właściciel i jego pracownice zostali studentami. Na uczelniane zajęcia przybywają w towarzystwie ochroniarza. Wreszcie jakiś sukces tego rządu. Wprowadzając wizy dla obywateli Ukrainy czy Białorusi całkiem nieświadomie przyczynił się do promocji polskiej nauki za wschodnią granicą, a także poprawy stanu wiedzy pań robiących dupą. Teraz w przerwach między numerkami będą mogły podyskutować z klientami o Heideggerze. Obawiamy się jednak, że studiowanie odbije się wzrostem cen usług panienek w agencjach. Doliczą klientom koszty studiowania. I to jest pierwszy minus naszego wejścia do Unii Europejskiej. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców (CEPiK) w Polsce w zasadzie już istniała. "NIE" zdobyło dowody, że działała nieźle, ale zaniedbania kolejnych ekip sprawiły, że wywalamy 200 mln na nowy system. O CEPiK-u pisaliśmy w lutym i w październiku 2003 r. Odkryliśmy, że system ewidencjonowania pojazdów i kierowców chciała nam przekazać Szwecja, a koszt wdrożenia wyniósłby 50 mln koron – kilka milionów dolarów – czyli za grosze. Rząd z okazji nie skorzystał. W zamian za to system będzie nam ustawiała firma z RPA w połączeniu z Softbankiem należącym do Prokomu. Tego samego, który nieudolnie informatyzował ZUS czy wybory samorządowe. Wykazywaliśmy wały, które miały miejsce przy wyborze zwycięskiej firmy. Rząd Leszka Millera na te rewelacje wypiął się. 27 października minister Krzysztof Janik podpisał umowę na zakup nowego systemu ewidencji kierowców i pojazdów. W ten sposób lekką rączką na CEPiK wydamy niepotrzebnie około 150 mln. Mało tego, w Polsce były już udane próby ewidencjonowania pojazdów. Od 15 do 17 października 1994 r. w Łańsku odbyło się Forum Stowarzyszenia Rozwoju Systemów Otwartych przygotowane przez Jolantę Salę z Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku. Podczas tej imprezy przeprowadzono prezentację pilotażowego systemu ewidencji pojazdów. W prezentacji brał udział ówczesny premier Waldemar Pawlak. Podłączył laptopa do sieci, wskazał łapą na losowo wybrany pojazd, po czym wklepał w komputer numery z tablicy rejestracyjnej. Na monitorze pokazały się dane dotyczące: właściciela wraz z adresem, numeru silnika, podwozia, punktu rejestracji, marki i typu pojazdu, a nawet koloru. Czyli wszystko! System ten działał w obie strony. To znaczy, że jeżeli można było odbierać dane, to można je było wysyłać. Wszystko bez zastrzeżeń. Ponadto wystarczyło wklepać tylko kilka cyfr z, dajmy na to, numeru nadwozia, by wszystkie pojazdy pasujące do opisu wyświetliły się na ekranie. Ewidencja opierała się (biorąc pod uwagę dzisiejsze kryteria) na przestarzałych systemach operacyjnych. Jednak małym nakładem środków można ją było systematycznie unowocześniać. CEPiK, który zakupił rząd, jest systemem trochę bardziej rozbudowanym. Na oficjalnych stronach MSWiA czytamy, że CEPiK będzie prowadził wszystkie dane dotyczące pojazdu, jak: kradzież, naprawy, zakład ubezpieczeń, który pojazd ubezpiecza, daty zawarcia i zerwania umów. Dla laika może się to wydawać bardziej skomplikowane niż system opisany powyżej. Nie do końca jest to prawdą. Dane wpisywane do komputera to tylko liczby. Jeżeli jest ich więcej, to potrzeba tylko większych twardych dysków, ewentualnie mocniejszych serwerów. I tyle. Powszechna ewidencja ludności w połączeniu z CEPiK-iem stworzy dodatkowy bałagan. Znacznie lepiej byłoby dołączyć ewidencjonowanie kierowców pod system PESEL, gdyż ten przechowuje informacje o nas wszystkich. W bazach danych znajduje się imię i nazwisko, data urodzenia, adres zamieszkania i kilka innych pierdół dotyczących każdego Polaka. To są dokładnie te same dane, które są w prawie jazdy. Jedyną różnicą jest wprowadzenie kategorii i numeru serii w tym ostatnim. Poprzez taką rozbieżność w obu systemach wielu kierowców uniknie kar. Kiedy kierowca zmienia miejsce zamieszkania, zmiana ta jest notowana w systemie PESEL, ale – jeżeli kierowca tego nie zgłosi – nie ma jej w prawie jazdy. Mandat wystawiony w oparciu o to prawo jazdy trafi na stary adres kierowcy. Ile państwo na tym traci? Nie sposób wyliczyć. Na Węgrzech problem ewidencji mieszkańców i kierowców został rozwiązany w sposób najprostszy z możliwych. Węgier idzie do urzędu i zakreśla kółeczkiem, jaki dokument jest mu potrzebny: prawo jazdy, dowód osobisty czy paszport. Wszystko na jednym formularzu. Po dwóch tygodniach dokument odbiera za pośrednictwem poczty. Można i tak? Można. Cały system szeroko rozumianej ewidencji jest oparty na podobnym naszemu PESEL-owi. Informacje zgromadzone przez "NIE" jednoznacznie wskazują, że wydanie 200 baniek na CEPiK to marnotrawstwo. Ośmielamy się nawet twierdzić, że CEPiK można było utworzyć bez wpuszczania firm zewnętrznych. Oczywiście dalej jest to możliwe. Wystarczyłoby tylko trochę pomyśleć i za psi grosz zrealizować taką inwestycję samemu nie dając przy tej okazji znów zarobić Prokomowi. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świętych faktur obcowanie cd. Czy arcybiskup Gocłowski wiedział, że podległe mu wydawnictwo prowadzi niezgodną z prawem działalność, czy też był manipulowany przez najbliższe otoczenie? O Stelli Maris piszemy od początku roku ("NIE" nr 1, 2 i 3/2003). Wydawnictwo powołane dekretem abepe Tadeusza Gocłowskiego do prowadzenia działalności gospodarczej w archidiecezji i będące integralną częścią kurii gdańskiej trudniło się m.in. wystawianiem "pustych faktur", które innym podmiotom gospodarczym pozwalały na wyłudzanie od skarbu państwa podatku VAT. Kwoty szły w miliony. Prowadząca dochodzenie Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku podejrzewa także, że kościelne wydawnictwo brało udział w legalizowaniu olbrzymich pieniędzy z niewiadomych źródeł. Sprawa otoczona największą tajemnicą. Zainteresowane nią osoby (zarówno te, które występują w śledztwie, jak i te, które prowadzą śledztwo) bardzo chciałyby wiedzieć, skąd tygodnik "NIE" czerpie swoją wiedzę. Nas natomiast nęka pytanie, na ile abepe Gocłowski był zorientowany w całej – opisywanej przez nas – aferze? Towarzysz Podczas dochodzenia w sprawie sprzedaży tzw. pustych faktur wypłynęło nazwisko Janusza B. Według naszych informacji, Stella Maris było głównym partnerem handlowym trzech należących do niego firm. Jednak mało tego. Janusz B. był jedną z osób, które Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej zakładały, choć nigdy nie był zatrudniony w nim formalnie. Janusz B. jest bliskim znajomym prawnika archidiecezji mecenasa Mieczysława Hebla. Razem studiowali prawo w Toruniu. Nie musi to o niczym świadczyć, może jednak tłumaczyć częste – jak się dowiedzieliśmy – wizyty Janusza B. w gdańskim pałacu biskupim. Zważywszy, że Gocłowski ogłosił, że już sama tęsknota za PRL jest grzechem, czym dla biskupa musiały być wizyty pod jego dachem Janusza B., dawnego pracownika KW PZPR w Gdańsku? Proboszcz Drugą osobą w sprawie jest ks. Zbigniew Bryk. Rzeczywisty od początku dyrektor wydawnictwa. Jak już pisaliśmy, był przez 10 lat kapelanem arcybiskupa. Po naszych publikacjach złożył rezygnacje z wszelkich funkcji i probostwa. Może się wybiera na placówkę ewangelizacyjną za granicę? Któż to wie... Powtórzmy więc pytanie. Czy arcybiskup mając obok siebie mecenasa Hebla, ks. Bryka i odwiedzającego często pałac Janusza B. wiedział o tym, jak naprawdę funkcjonuje jego wydawnictwo, czy nie wiedział? Jeśli wiedział, to bardzo źle o nim świadczy. Jeśli zaś nie wiedział, to powinien się zastanowić nad tym, jakich ludzi obdarza zaufaniem. Wiemy, że wiosną lub latem 2002 r. arcybiskup został poinformowany o tym, co dzieje się w wydawnictwie. Czy dlatego zdecydował się na przekazanie notarialnym aktem darowizny podległego sobie wydawnictwa do spółki z o.o. założonej przez ks. Bryka ("NIE" nr 3/2003), czy też o nieprawidłowościach wiedział już wcześniej i dlatego wykonał ten ruch ze spółką, aby oddalić od siebie problemy? W każdym razie arcybiskup nawet jeśli nie wiedział wcześniej o niczym, to jak już się dowiedział, nie raczył powiadomić prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Prymas zezwolił Ciekawe też są informacje, dlaczego w ogóle śledztwo w sprawie funkcjonowania Stelli Maris się zaczęło. Otóż według naszych informacji jest to odprysk śledztwa w sprawie PZU Życie i Wieczerzaka. W wydawnictwie zabezpieczono bowiem faktury (na ponad 6 mln zł) za doprowadzenie do kontraktów pomiędzy kilkoma firmami a PZU. I jeszcze jedna ciekawostka. Zanim rozpoczęto kontrolę i badanie wewnątrz Stelli Maris zwrócono się z prośbą do prymasa Glempa o taką zgodę. I taka zgoda została udzielona. Jest to dość paradne, bo świadczy o tym, że Kościół to u nas państwo w państwie. Z drugiej strony zgoda Glempa na kontrolowanie Gocłowskiego świadczy chyba o tym, że Goc traci pozycję wśród purpuratów. W ostatni czwartek funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymali ks. Bryka oraz byłego dyrektora Stelli Maris Tomasza W. Może teraz sprawa się ruszy... Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szubienica z widokiem na morze Jak wygląda Stocznia Gdynia przed upadkiem? Czyściutko. Na 8 tysięcy osób zatrudnionych w samej stoczni w Gdyni (cała Grupa Stoczni Gdynia, w skład której wchodzi m.in. Stocznia Gdańska, to około 13 tysięcy pracowników), ponad 3 tysiące ludzi pracuje w bezpośredniej produkcji. Statków zakontraktowanych jest osiem, ale tylko na dwóch coś się dzieje. Są to budowane statki typu ro-ro – jeden dla armatora izraelskiego, drugi amerykańskiego. – Trwa wstępna obróbka blach– informuje rzecznik prasowy stoczni Mirosław Piotrowski. – Przy pracach na obu ro-ro ma zatrudnienie ok. 600 osób. Co robi reszta? – W związku ze spowolnieniem rytmu pracy na pewnych odcinkach reszta załogi bierze udział w pracach konserwatorskich – informuje rzecznik. – Jakie blachy? – puka się w czoło jeden z idących na drugą zmianę stoczniowców, którego udaje mi się zatrzymać. – "Szóstki" przyszły. To znaczy blachy grubości 6 mm – objaśnia. – Z tego można robić nadbudówkę. A kto zaczyna budowę statku od nadbudówki? To tak jak gdyby dom zacząć stawiać od komina. Zaczyna się od dna, od tylnicy. A na to trzeba "dwudziestek", "dwudziestekszóstek". Oni cały czas czekają na te blachy, ale huty nie przysyłają. Tak więc ciągną sznurem chłopy z Grabówka, z Chyloni i z całego Trójmiasta od kolejki elektrycznej, od stacji SKM Gdynia Stocznia przez wiadukt, potem kawałek prosto i do stoczniowej bramy. Na pierwszą zmianę na 6.30, i na drugą na 13.30. Niosą na ramieniu stare torby na paskach albo zwinięte plastikowe reklamówki pod pachami. W torbach kanapki – czasem z serem, czasem z plackiem ziemniaczanym, od dawna już bez wędliny. Obok kanapek zestawy krzyżówek do rozwiązywania, czasem w którejś torbie talia kart. Bo coś trzeba robić. Czymś się zająć. Mistrz rozdaje narzędzia pracy: miotła, łopata, miotła, łopata... Jak jest śnieg, to jest robota przy jego odgarnianiu, jak śniegu nie ma, to i roboty nie ma. Złom już dawno wyzbierali. Ci bardziej zdeterminowani wyruszają zamiatać teren przed bramą i idą z tymi miotłami w kierunku przystanku kolejki aż pod pomnik poległych stoczniowców w grudniu 1970 r. – tych co zginęli za lepszą Polskę. Na drugiej zmianie jest lepiej, bo łatwiej się ukryć przed wzrokiem kierowników. I do pensji należy się dodatek w wysokości 20 proc. Choć z drugiej strony to i tak bez znaczenia, bo przecież od miesięcy wszystkim płacą w ratach po kilkaset złotych. W połowie stycznia stoczniowcy dostali po 550 zł za grudzień. * * * Dzień przed Wigilią po drugiej zmianie jedna z brygad na wydziale K3 zbierała się do szatni – myć się, przebierać i do domu. W. się ociągał. – Chodźże w końcu – wołali zniecierpliwieni kumple. – Idźcie sami – usłyszeli w odpowiedzi. – Ja jeszcze zostanę chwilę, muszę posprzątać. Rano znaleźli go ci z pierwszej zmiany. Wisiał na dźwigu. Miał trzydzieści kilka lat. Takich przypadków było już w Stoczni Gdynia kilka w ostatnich miesiącach. Żadnego z nich nikt nie podał do publicznej wiadomości. Lokalne gazety o tym nie informowały. Rzecznik Piotrowski mówi: – Każdy na swój sposób przeżywa trudną sytuację zakładu. Ale ja bym tych faktów bezpośrednio nie wiązał. Trudno powiedzieć, co było przyczyną. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak się walą gwiazdy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Killer bachor Lepiej pracować w ruskiej kopalni czy afrykańskim burdelu niż z dziećmi w polskim przedszkolu. Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi, sra ta ta ta, sra ta ta ta... Śniadanko, chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi... Obiadek, popołudniowa drzemka, piaskownica, karuzela, chodzi lisek koło drogi... Podwieczorek... Miła, zawsze uśmiechnięta pani, która podetrze obsraną dupkę, weźmie na kolana, powyciera zasmarkany kichol... Celebrujące te zajęcia panie przedszkolanki wydają ciężką forsę na psychoterapeutów, leczą skrzywione kręgosłupy, przechodzą szkolenia o przeciwdziałaniu zagrożeniom biologicznym i chemicznym. A wszystko po to, aby chronić się od zagrożenia, które wywołuje obcowanie z Waszymi pociechami. I przeżyć kolejny dzień w pracy. Mgr inż. Elżbieta Majka oraz mgr Ferdynand Jucha przygotowali opracowanie pt. "Oceny ryzyka zawodowego. Przedszkole". Do oceny ryzyka zastosowano normę PN-N-18002:2000 oraz PN-80/Z-08052. Ryzyko zawodowe związane z pracą w przedszkolu oblicza się stosując następujący wzór: R = f (O; E; B; S), gdzie: R – ryzyko; O – prawdopodobieństwo wypadku; E – ekspozycja na zagrożenie; B – możliwość uniknięcia szkody; S – skutek dla zdrowia (ciężkość wypadku). Znając wartości powyższych elementów, oraz wzajemne relacje pomiędzy nimi, można określić wartość samego ryzyka – wyjaśniają autorzy. – Problem tkwi w słabym rozpoznaniu ilościowym elementów składowych. Głównie przyczyniają się do tego dzieci, będące pod opieką pracowników pedagogicznych, które są nieprzewidywalne i pozostają na najniższym poziomie ufności. Tłumacząc wywód na nasze: wiedząc, jak duże są prawdopodobieństwo wypadku (O), ekspozycja na zagrożenie (E) oraz pozostałe składniki, dałoby się teoretycznie określić poziom ryzyka, na jakie wystawia się codziennie pani Kasia. O kant dupy można to jednak wszystko potłuc, ponieważ nie da się ustalić wartości tych składników. A to przez smarkate gnojstwo, o którym nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do głowy. Lepiej zaufać rottweilerowi niż dziecku. Prawdziwą, a zarazem przerażającą wiedzę na temat zagrożeń, które czyhają na panią Kasię i jej koleżanki obracające się przez większość dnia wśród pluszowych misiów, lalek, klocków i stada kilkuletnich potworów, przynosi lektura "Karty analizy ryzyka zawodowego dla czynności nauczyciela wychowania przedszkolnego". Obciążenia fizyczne narządu mowy przedszkolanek są tym, czym pylica u górnika. Do najczęstszych, przewlekłych chorób związanych z nadmiernym wysiłkiem głosowym (na bachory trzeba wrzeszczeć) należą guzki śpiewacze, niedowład strun głosowych, zmiany przerostowe. Częstą przyczyną tych choróbsk jest też podrażnienie dróg odde-chowych pyłem kredowym. Aby zapobiec tym dolegliwościom, należy stosować urządzenia nagłaśniające (wrzeszczeć przez głośniki), unikać mówienia w przeciągu. Nie wolno przekrzykiwać dzieci, a tablicę wycierać tylko na mokro! Przeciążenia percepcyjne wzroku i słuchu. Pod tym określeniem kryją się: pogorszenie ostrości widzenia lub słuchu, rozdrażnienie psychiczne, bóle głowy. Takie opłakane skutki może wywołać czytanie bajek oraz wspólna intonacja "Rolnik sam w dolinie...". Obciążenia nerwowo psychiczne. Skutkiem tego są najczęściej depresje, nerwice, stres, wypalenie psychiczne. Towarzyszy temu wyczerpanie emocjonalne przybierające postać znużenia, zniechęcenia, wrogości do innych, brak jakiejkolwiek satysfakcji z wykonywanej pracy. "Na poziomie zachowań" przejawia się to bezsennością, paleniem tytoniu, piciem kawy, nadmiernym apetytem bądź jego brakiem i skłonnością do popełniania błędów. Przyczyną tych przykrych zjawisk – według autorów – są m.in. niebezpieczne postawy dzieci oraz konflikty w relacjach z rodzicami, dziećmi i przełożonymi. Paniom przedszkolankom zaleca się ćwiczenia relaksacyjne, urlopy dla podratowania zdrowia, sanatoria i warsztaty terapeutyczne. Szczególnie niebezpieczne dla personelu opiekującego się mazgatym gnojstwem jest zagrożenie biologiczne. Takie szczeniactwo roznosi więcej niebezpiecznych syfów niż bułgarska tirówka. Do częstych niespodzianek, które można załapać od milusińskich, należą: wirus zapalenia wątroby typu B, wirus ospy i półpaśca, wirus grypy, wirus zapalenia przyuszni, wirus różyczki, pałeczka czerwonki, gronkowiec złocisty i paciorkowiec ropotwórczy. Fuj! Zagrożenia chemiczne. Tu wymienia się kredki i farbki do malowania dla dzieci, toksyczne farby i lakiery, stosowane do odnawiania pomieszczeń, mocne detergenty i roztwory do sprzątania i dezynfekcji. O wpływie tych środków na podopiecznych nie ma ani słowa. Zapewne małe skurwiele uodpornione są na toksyny oraz chemikalia. Obciążenia statyczne układu mięśniowo-szkieletowego. Jeśli komuś się wydaje, że to żaden problem, to niech spróbuje usadowić tyłek bachora na nocniku o średnicy 10 cm i wysokości 30 cm. Dyskomfort, bóle pleców, choroby kręgosłupa u pań Kaś, Mariolek i Karolinek spowodowane są najczęściej – zdaniem pary naukowców – korzystaniem ze zbyt małych mebli przeznaczonych dla dzieci. Dzięki nowatorskiej i odkrywczej pracy zespołu mgr inż. Elżbiety Majki i mgr. Ferdynanda Juchy wiecie już, dorośli, jakie bestie płodzicie, rodzicie i hodujecie. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wysokie lody 23 kwietnia 2004 r., w tym samym dniu, w którym Radio Watykan w codziennym wydaniu polskojęzycznych wiadomości przetłumaczyło zwrot „para homoseksualna” na czarną nowomowę jako „ludzie w relacji”, w słynnym nowojorskim Parku Centralnym dwóch młodych „ludzi w relacji” w dość radykalny sposób zaprotestowało przeciwko nieuznawaniu ich relacji. Otóż chłopcy – lat 32 i 17 – wdrapali się na drzewo i ku uciesze licznej publiczności zaczęli uprawiać seks oralny. Był to z ich strony protest przeciwko temu, że rodzice młodszego z partnerów konsekwentnie odmawiali uznania łączącej ich relacji. Jak poinformował norweski „Verdens Gang”, niezwykły protest trwał przez kilka godzin i przyglądały się mu setki widzów. Policjanci nie byli w stanie skłonić „ludzi w relacji” do opuszczenia drzewa. W miarę, jak policjanci wchodzili wyżej, coraz wyżej wdrapywali się też młodzi mężczyźni. Obawiający się upadku policjanci schodzili, po czym byli zastępowani przez innych. Powstające w ten sposób przerwy w akcji „ludzie w relacji” urozmaicali sobie i widzom kolejnymi aktami oralnej miłości. Gdy w końcu nacieszyli się sobą i zmęczyli, zeszli z drzewa. Natychmiast zostali aresztowani przez policję, której rzecznik stwierdził, że młodzi mężczyźni mieli wiele szczęścia, gdyż zwłaszcza w górnych partiach gałęzie w każdej chwili mogły się złamać, co doprowadziłoby do katastrofy. Autor : W.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziwna kuria 43-letni ksiądz Zbigniew Sz. ze wsi Połoski na Podlasiu został zatrzymany przez policję, a następnie aresztowany na 3 miesiące za zgodą sądu pod zarzutem molestowania swoich uczennic. Ksiądz uczył religii w miejscowej szkole podstawowej. Przesłuchano siedem dziewczynek oraz ich rodziców. Duchownemu przedstawiony został zarzut wielokrotnego doprowadzenia pięciu nieletnich uczennic klas I–III szkoły podstawowej do poddania się wielokrotnie czynnościom seksualnym. Ksiądz idzie w zaparte i twierdzi, że nikogo nie molestował. Musi mieć wyjątkowo przechlapane, skoro już na trzy dni przed upublicznieniem sprawy kuria siedlecka odwołała go ze stanowiska proboszcza, a w wydanym oświadczeniu złożyła wyrazy ubolewania i przeproszenia osobom, które mogły zostać pokrzywdzone przez księdza. Skubany Jezus Skubany ten Jezus, tak czterdzieści dni bez jedzenia; Matka Boża wymięka, słysząc pozdrowienie anielskie i słowa Elżbiety; Jeśli będę byle jaki, szatan mnie będzie olewał – to autentyczne wypowiedzi ludzi Kościoła, które przytoczyła dr Dorota Zdunkiewicz-Jedynak z Uniwersytetu Warszawskiego w czasie dyskusji „Język instytucji religijnych i życia wewnętrznego” zorganizowanej na Uniwersytecie Stefana Wyszyńskiego. Czy to nie za daleko? – zastanawiała się językoznawca, cytując wypowiedzi ewangelizatorów takie, jak: Jezu, k..., nie daj się! No walnij mu. Kościół przejmuje język „NIE”. Pobity ksiądz W Łodzi na Radogoszczu pobito księdza. Duchowny został uderzony kamieniem i skopany. Uczynił to jego parafianin, którego 74-letni ksiądz wspomagał od kilku miesięcy jałmużną. Mężczyzna przyjmował jałmużnę bez bicia do dnia, gdy zamiast pieniędzmi, ksiądz obdarował go bochenkiem chleba. Punkty za rekolekcje Donoszą z Lublina, że w Szkole Podstawowej nr 51 uczniowie otrzymują punkty za udział (w czasie lekcji) w rekolekcjach adwentowych. Pani dyrektor szkoły z iście katolicką obłudą tłumaczy, że szkoła pomaga w ten sposób rodzicom, którzy nie mają przecież czasu chodzić z dziećmi na rekolekcje do kościoła. Nasz wewnątrzszkolny system oceniania mówi, że za kulturalne uczestnictwo w uroczystościach patriotycznych lub religijnych uczeń może otrzymać punkty dodatnie, a za złe zachowanie – ujemne. Musimy promować godne zachowanie – uważa pani dyrektor Szkoły nr 51, która podobno jest szkołą publiczną. W piątek bez studniówek Piekary Śląskie. Studniówka w tamtejszym liceum miała się odbyć 23 stycznia. 23 stycznia 2004 r. wypada w piątek. Dyrektorka liceum zmieniła więc termin zabawy na środę (21 stycznia). Niektórzy rodzice twierdzą, że uczyniła tak na telefoniczne polecenie miejscowego proboszcza. Dyrektorka państwowej szkoły tłumaczy swoją decyzję tak: szkoła powinna wychowywać, a nie uczyć młodych ludzi, jak łamać prawo. Jeżeli niemal wszyscy uczniowie przyznają się do katolicyzmu, nie powinni obchodzić kościelnego przepisu. Czyli państwowe instytucje powinny zmuszać do religijnej gorliwości. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak rozmnażają się trupy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Papież gra w gumy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Święta juma " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziesięcioro przykazań Sekretarz generalny SLD Marek Dyduch oraz przewodniczący Unii Pracy wicepremier Pol wyrazili pogląd, że w drugiej połowie przyszłego roku zmierzać należy do liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Kościół oczywiście zgłosił sprzeciw. Prezydent dał głos przeciw zmianom w istniejącej ustawie. To samo uczynił premier powiadając, że rząd nie zainicjuje nowelizacji ani jej nie poprze. Obaj skarcili sekretarza generalnego – bagatela. W parlamencie zaczęły się wstępne prace. Inicjatywę ustawodawczą podejmie Senat. Zamiar złagodzenia zakazów aborcji nie ma jednak dostatecznego poparcia w Sejmie. Zwolenników ocenia się na 216. Potrzeba zaś 231 głosów, ale przy założeniu, że wszyscy przeciwnicy zmian w istniejącej ustawie stawią się na głosowanie i żadna ich grupa nie wstrzyma się od głosu. Na przeszkodzie liberalizacji, która by dopuszczała przerywanie ciąży z powodu trudnej sytuacji materialnej kobiety, staje zapadłe już orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego uznającego taki przepis za sprzeczny z konstytucją. Interpretacja konstytucji została w nim naciągnięta jak guma w procy. Po odpowiednim przeredagowaniu ustawy można więc wywołać ponowne, odmienne orzeczenie po zmianach w składzie Trybunału. Obie strony, to znaczy działacze SLD, których program przewiduje nowelizację ustawy, i Kościół, który się temu sprzeciwia, zgodni są w jednej kwestii: sprawa niebawem powróci na wokandę życia politycznego i parlamentarnego. Szanse na obalenie istniejących teraz nieludzkich zakazów wzrosną, jeżeli opinia publiczna, w szczególności wyborcy lewicy, Platformy Obywatelskiej i chociaż po części Samoobrony, wywierać będą nacisk. Zwolennicy klerykalnych zakazów są bowiem głośni, sprzymierzeńcy kobiet – cisi i wystraszeni. Sądzę, że skuteczne poparcie prawa kobiet do częściowego chociaż decydowania o ich macierzyństwie nie powinno mieć formy wojowania z kościelnymi uprzedzeniami. Ogłośmy dialog z Kościołem w tej sprawie. Pozwoli on spopularyzować i uzasadnić wolnościowe argumenty. Dyskusja z klerem na temat tego, kiedy płód jest tylko zespołem komórek, a kiedy w grę wchodzić zaczyna ochrona życia człowieka, byłaby beznadziejna. Proponujemy przedyskutowanie dziesięciorga przykazań skrobankowych: I Nikt nie będzie zmuszał ani nakłaniał nikogo do skrobanki, ani w ogóle nieposłuszeństwa wobec kościelnych zakazów. Chodzi przecież tylko o to, żeby państwo nie karało za coś, czego Kościół zabrania pod sankcją kar religijnych. Już dawno temu kler zrezygnował z wymuszania religijnego posłuchu poprzez represje sądowe. Nie żąda więzienia za cudzołóstwo czy za żarcie kotleta w post. Niech więc będzie konsekwentny w szanowaniu własnej, konstytucyjnej i konkordatowej autonomii od państwa i wpływa na owieczki perswazją, a nie karami więzienia. II Gdyby ludzkie życie naprawdę było dla Kościoła nienaruszalne, księża nie chodziliby w strojach organizacji zabójców i nie brali od niej sutej pensji. Mamy na myśli wojsko, które istnieje po to, żeby zabijać, uczą tam tej sztuki i gromadzi się instrumenty potrzebne do jej uprawiania. Nie jesteśmy pacyfistami, ale nazywamy rzecz po imieniu. Kościół katolicki w każdym kraju zawsze popierał i błogosławił wojny, czyli zabijanie, niezależnie od racji tych, którzy wojnę wszczynali. Nie należy też do bojowników przeciwko karze śmierci w krajach, gdzie ona istnieje, np. w USA. Sprzyja on śmierci ludzi na AIDS zwalczając prezerwatywy. Kościołowi chodzi więc o władzę nad państwem i poprzez nią nad ludźmi, a nie o ochronę zasady nienaruszalności ludzkiego życia. Kler bardziej bowiem troszczy się o nienaruszalność płodu niż o trwanie i jakość życia istot bezspornie ludzkich. Sprzyja przeludnieniu w Afryce, które prowadzi do masowej śmierci z głodu. III Wbrew wieloletniej, drastycznej w swych przejawach kampanii kleru, większość ludzi w Polsce jest za prawem do usuwania wczesnego płodu, gdy sytuacja materialna matki jest zła. Wedle badań CBOS z listopada 2002 r., 54 proc. Polaków obojga płci uważa, że kobieta w ogóle powinna mieć prawo decydowania o tym, czy urodzi, jeśli podejmuje decyzję w pierwszych tygodniach ciąży. 65 proc. jest za prawem do usuwania płodu, jeśli dziecko urodzi się upośledzone. 44 proc. – gdy kobieta jest w ciężkiej sytuacji materialnej. 38 proc. – gdy w ciężkiej sytuacji życiowej (te wartości chyba się sumują). Mniejszość katolików podziela więc poglądy Kościoła. Dlaczego więc państwo ma się im podporządkowywać? IV Skrobanki są złym i anachronicznym sposobem regulowania dzietności. Kościół zwalcza zaś współczesne środki przeciwciążowe i wczesnoporonne. Ich finansowa niedostępność, brak odpowiednich lekcji szkolnych i swobodnej propagandy metod regulowania poczęć, nierefundowanie do tej pory przez państwo drogich środków antykoncepcyjnych – wszystko to bardziej zmusza kobiety do stosowania aborcji, niż utrudniają je prawne zakazy. Kościół jest więc zakłamany, bo wojuje ze skrobankami, zarazem skazując na nie część kobiet. V Aborcje są realnie dostępne, podobnie jak nowoczesne środki antykoncepcyjne dla wszystkich kobiet, które stać na związane z nimi wydatki. Prawne zakazy godzą więc tylko w kobiety biedne, niewykształcone i nieporadne. Kościół miłuje maluczkich, a znęca się nad nimi. VI Większość rodzin wielodzietnych jest w nędzy, którą ta wielodzietność potęguje i czyni potem dziedziczną. Kler propaguje posiadanie dużej liczby dzieci nie troszcząc się o los tych, którzy go posłuchają. A rozmnażają się obficie niewykształceni biedacy prowadzący indolentne życie. VII Zgodnie z doktryną kościelną człowiek ma wolną wolę i prawo wyboru. Wymuszając prawne restrykcje antyskrobankowe Kościół postępuje wbrew własnej doktrynie a też zasadom wolności obywatelskiej. VIII Kościół popiera system demokratyczny w Polsce i zarazem sprzeciwia się jego stosowaniu. Lewica uważa, że decyzja o rodzeniu dziecka, także już poczętego, powinna być zawsze przedmiotem swobodnego wyboru kobiety lub partnerów mających zostać rodzicami. Przystaje jednak na niepełne stosowanie tych wartości ograniczone tylko do ciąż wczesnych i kobiet w trudnych warunkach materialnych. Czyli w taki sposób, na jaki zgadza się większość. Czemu Kościół nie przystaje na kompromis, którego kształt podyktowałaby większość, np. w referendum? Dlaczego jeden punkt widzenia ma być narzucany, i to pod groźbą kar? Jak partie, które żądają dla kobiet pełnego udziału w rządzeniu państwem, przedsiębiorstwami, gminami, mogą odmawiać im bycia paniami własnego ciała? IX Kościół zmienia swe zakazy, dostosowuje się do współczesności, jej obyczajów i norm, ale zawsze z fatalnym opóźnieniem. Jest prawie pewne, że niebawem, po zmianie pontyfikatu, dopuści stosowanie wszelkich środków przeciwciążowych. Uczyni to rozumiejąc oczywiste problemy być albo nie być ludności krajów ubogich. Pójdzie śladem innych zachodnich Kościołów chrześcijańskich. Z czasem da też religijne przyzwolenie na aborcje, na poczęcia in vitro, sztuczne zapłodnienie przez obcego dawcę nasienia, wreszcie klonowanie ludzi. Dlaczego więc biedne, wielodzietne Polki mają się męczyć z tego powodu, że kościelne normy zmieniają się opieszale? Katolicki – jak twierdzi kler – naród polski po prostu antycypuje przyszłe poglądy swego Kościoła. X To Kościół chciał konkordatu i podpisał w nim we własnym interesie autonomię mającą cechować swoje własne funkcjonowanie, a także państwa. Czemu więc przestrzega tylko połowy tej zasady, czyli własnej autonomii, państwu zaś chce dyktować niektóre regulacje prawne? * * * Jeżeli lewica skłoni Kościół do spokojnego publicznego dyskutowania tych dziesięciu problemów, wzmocni się lub osłabnie społeczne poparcie dla nowelizacji ustawy antyskrobankowej, a referendum obywateli zmierzy wynik dyskusji i zadecyduje w zależności od niego. Lub też, gdy frekwencja byłaby zła, da odpowiednie rekomendacje parlamentowi do decydowania. Niewiele klubów poselskich zdecyduje się wówczas głosować na przekór woli wyrażonej bezpośrednio przez wyborców. Żądajmy od Kościoła, żeby przystał na referendum w sprawie przerywania ciąży. Przecież przy urnach staną jego własne owce, a tylko 5 proc. cudzych. Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szantaż Panowie Oficerowie cd. Gość Radia Zet min. Jerzy Szmajdziński, 27 sierpnia 2003 r. – Ostatnio tygodnik "NIE" opublikował list, który został przysłany do szefów sztabu jednostek wojskowych (...). Ten list podpisał szef sztabu drugiego korpusu zmechanizowanego. – Nie wiedziałem, że redakcja "NIE" oczekuje od pani reklamowania jej tygodnika. – Ale to jest poważna sprawa, nie, możemy pożartować, ale może przeczytam panu... – Nie żartujemy. – ... co tu jest napisane. – Wiem, co tam jest napisane. – Jeżeli lekarze nie pojadą do Iraku, to proponuję wszcząć procedurę uchylenia zgody na kontynuowanie specjalizacji medycznych oraz na wykonywanie pracy zarobkowej poza wojskiem. – Więc zapewniam panią, że takich przypadków nie będzie, bo każdy taki przypadek – zażądałem, żeby był mi znany: z jakich powodów ktoś będzie miał odmowę specjalizacji. I ten powód nie wchodzi w rachubę. Zostało popełnione co najmniej nadużycie o charakterze dyscyplinarnym i sprawa jest wyjaśniana. To jest coś, co nie powinno się zdarzyć. – Czyli to nadużycie zostało popełnione przez szefa sztabu, tak, który rozesłał te listy? – To zostało popełnione w dowództwie korpusu. – A czy szefowie dowództwa wiedzą o tym, że szef sztabu wysłał taki list? – Proszę pani, wszyscy wiedzą, bo niektórzy czytają ten tygodnik. – No tak, ale czy za ich zgodą został wysłany ten list, bo rozumiem, że pan pułkownik ma swojego dowódcę, generała, prawda? – Sprawa jest wyjaśniana. Moje stanowisko jest takie, stała się rzecz karygodna, niedopuszczalna i nie będzie takich możliwości, żeby z powodu odmowy przez jakiegokolwiek żołnierza była cofnięta specjalizacja czy coś takiego. – Czyli kto zostanie ukarany, panie ministrze? – Ci, którzy popełnili to daleko idące wykroczenie. – Czyli kto zostanie ukarany? – I ci, co się podpisali, i ci, co to zaaprobowali. – Czyli kto konkretnie? – Ze względu na ochronę danych osobistych nie będę podawał nazwisk. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziesięcioro przykazań " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hydrohucpa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jezyk wiary " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czytać wasza mać! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Brzytwa kosi członków W najbliższych wyborach samorządowych mieszkańcy Lublińca powinni w ciemno wybrać na burmistrza niejakiego Brzytwę. Bezpartyjnego fachowca. Człowiek się sprawdził. To on kupił tanio (1,8 mln zł) od Urzędu Miasta najatrakcyjniejszą działkę, żeby dwa tygodnie potem opchnąć ją trzy razy drożej Aralowi pod stację benzynową. Szanowni Wyborcy, zapytajcie sami siebie, czy którykolwiek z przedstawicieli władz samorządowych pięknej ziemi lublinieckiej – tej samej, która wydała Ludgardę Buzek – ma taki łeb do interesów jak ten kandydat? Zarząd Miasta pozwolił mu się wydymać. Teraz prokuratura sporządza przeciwko Zarządowi akt oskarżenia zarzucając działalność na szkodę Lublińca. Jeśli wasza elita pójdzie siedzieć, to nie będziecie mieli wyboru. Zagłosujecie na Brzytwę. Prokuratura dobrała się do czterech notabli piastujących obecnie szlachetne członkostwa w Zarządzie. Do tych, którzy zatwierdzili transakcję z Brzytwą, oraz do dwóch z poprzedniej ekipy. Statystycznie rzecz ujmując lubliniecka władza jest więc częściowo czysta. Brzytwa jest czysty stuprocentowo. – Nie znam tego pana. Słyszałem tylko, że zajmuje się transakcjami na rzecz różnych koncernów – mówi radny Andrzej Wróblewski, szef Rady Powiatowej SLD w Lublińcu. Odcina się od Brzytwy. Prosi też, żeby koniecznie podkreślić, iż to właśnie opozycyjne SLD podkablowało Zarząd, bo po mieście krążą ploty, jakoby prawica sama się zadenuncjowała w ramach przedwyborczego samooczyszczenia. Miastem od lat rządzi prawica spod znaku śp. AWS, wsparta lokalnym ugrupowaniem pn. Samorząd Lubliniecki. Obie te partie mają zdecydowaną przewagę w Radzie Miasta. – Nas jest pięciu. Udało nam się przekonać jeszcze dwóch radnych z Samorządu Lublinieckiego do poparcia naszego wniosku o odwołanie Zarządu Miasta. Ale to i tak będzie za mało – rachuje politycznie Wróblewski. – Raczej nie przeforsujemy wniosku, z którym radni zostaną oficjalnie zapoznani na sesji 28 lutego, natomiast do głosowania może dojść w marcu. Jeden z członków Zarządu Miasta (w związku z prokuratorskim śledztwem nie wolno ujawniać jego tożsamości, a zatem nie sposób ani skutecznie agitować za nim, ani mu z lubością dowalać) utrzymuje, że na różnych urzędowych dokumentach przy nazwisku niejakiego Brzytwy pojawiają się dwa różne imiona. Stąd podejrzenie, że Brzytwów mogło być dwóch. A to byłby już nadmiar szczęścia dla lublinieckiego elektoratu. Ponadto członek uważa prokuratorskie śledztwo za polityczną prowokację wykombinowaną z myślą o wyborach samorządowych. Jednak te mają odbyć się dopiero jesienią. Spisek miałby więc charakter długofalowy. Ja bym trzymał się mocno Brzytwy. Takim łebskim facetom zaufały wielkie koncerny zachodnie, które wiedzą, że z samorządowcami nie warto gadać o zakupie działek, bo wynajdą tysiące przeszkód, żeby nie ubić interesu. Koncernowe chojraki z certyfikatami na zarządzanie, przez lud roboczy zwanymi ISO 007, boją się wdepnąć w gminne bagienko. Co innego jak do urzędu przyjdzie swojak znający życie i lokalne układziki. Miejsce na supermarket lub stację paliw zaraz się znajdzie. Dlatego koncerny walą jak w dym do pośredników. Jeśli postawicie na Brzytwę jest szansa, że i miastu coś z tego kapnie. Jest ich wielu, w każdym większym mieście kupują co lepsze działki. W Bielsku (od Lublińca to drugi koniec woj. śląskiego) rolę koszącej samorządowców brzytwy przyjął Aleksander Ćwik, nieformalny doradca do spraw gospodarczych byłego wojewody Marka Kempskiego, niegdysiejszy sponsor wyborczych kampanii prawicowych polityków. W najnowszej informacji NIK o wykorzystaniu majątku gmin poświęcono jego (z nazwiska nie jest wymieniony) kontaktom z bielskimi urzędnikami kilka stronic ze szczegółowymi wyliczeniami. Stosowny rozdział na temat tej postaci rozpoczyna się od ogólnej uwagi, że ustalenia kontroli NIK w Urzędzie Miasta Bielsko-Biała wskazują, że zamiana nieruchomości może być, w ocenie NIK, obszarem zagrożenia korupcją. Potem następują przykłady z lat 1999–2000, ale należy wiedzieć, że skupowaniem i sprzedawaniem działek zajął się już w 1996 r. W każdym razie inspektorzy NIK sprawdzali tylko ostatnie transakcje i uznali je za tak bulwersujące, że donieśli na Zarząd Miasta do Prokuratury Okręgowej. Skończyć się to może przetrzebieniem miejskiej władzy, bowiem aż pięciu członków ZM podejrzewa się o niedopełnienie obowiązków służbowych przy zamianie działek z Aleksandrem Ćwikiem w 1999 r. Ustalenia Najwyższej Izby Kontroli, oparte na analizie działalności 89 urzędów samorządowych w całej Polsce, wskazują na bardzo liczne nieprawidłowości polegające głównie na: nierzetelnym prowadzeniu ewidencji księgowej nieruchomości, niedokonywaniu inwentaryzacji nieruchomości, niewłaściwym prowadzeniu windykacji należności z dysponowania nieruchomościami, niezgodnym z prawem udzielaniu ulg w spłacie należności, braku planów wykorzystania posiadanych nieruchomości oraz naruszaniu obowiązujących procedur przy odpłatnym zbywaniu i udostępnianiu nieruchomości. Nieprawidłowości bądź uchybienia wystąpiły we wszystkich kontrolowanych jednostkach. Ustalenia kontroli NIK wskazują, że sprzedaż, zamiana i oddawanie nieruchomości w użytkowanie wieczyste oraz ich dzierżawa i najem są obszarem działalności samorządowej zagrożonej korupcją. Wniosek. Do dyspozycji wyborców mogą być całe zastępy kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów rekrutujących się ze sfer obrotu nieruchomościami. Udowodnili oni swą biznesową wyższość nad dotychczasowymi, nawet przekupnymi zarządcami komunalnego mienia. Na tych wszystkich operacjach sami już się obłowili. Oprócz tego, przy pomocy NIK i prokuratur, oczyszczają gminy z nieudaczników. To oni są tymi bezpartyjnymi fachowcami, o których od dawna marzy elektorat. Fachowcy wolą jednak pozostawać w cieniu. Niesłusznie. W ramach agitacji wyborczej powinno być o nich głośno. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spowiednik Tysiąclecia Gwiazdor Zbigniew Zamachowski w filmie "Prymas – trzy lata z tysiąclecia" kreował postać świętego niemal człowieka. Poczytajcie opowieść o tym bohaterze Kościoła i filmu. Dowiecie się o tym, czego nie pokazano w kinie. Był to człowiek gorącej wiary, niemal uczuciowej modlitwy, kochający Kościół święty, oddany mu całym życiem. Ksiądz miał wybitne powołanie kapłańskie, które kochał całą duszą. Poziom duchowy księdza był o wiele wyższy od wysokiego. Jeszcze dobrze komży nie ściągnąłeś, już za jaja cię trzymał, już wiedział, kogo będzie brał pierwszego, w tej no... zakrystii. Nieraz jak z tacą przyszedł z kościoła, nie, to zawsze nas wołał, wysypywał pieniądze na stół. Taca pieniędzy cała, kurwa, papierowe sobie, te wyjebał i my grali w karty. I tak każdego sobie wybierał, po kolei. Normalnie sadzał na krześle, majtki ściągał i normalnie walił. Walił i chuj. Czy to możliwe, żeby obie te – jakże różne – charakterystyki dotyczyły tej samej osoby? Możliwe. Pierwsza pochodzi od samego Prymasa Tysiąclecia, druga to wspomnienia prostego chłopaka z Lubaczowa, byłego ministranta. Obie dotyczą księdza kanonika Stanisława Skorodeckiego, spowiednika Stefana Wyszyńskiego i przyjaciela Jana Pawła II. Pojechaliśmy do Lubaczowa, by porozmawiać o księdzu Skorodeckim. – Małe gówniarze wołały za księdzem na ulicy: "pedał". On nawet się nie oglądał, tylko prosto do chałupy szedł. Skorodecki nie miał daru do kobiet w ogóle. Tylko chłopcy i tyle. Pogłaskał po głowie, pogłaskał i wio – wspominają w Lubaczowie. Z zażenowaniem, ale bez przejęcia, bo tajemnica żadna. To wszyscy wiedzieli. Mówili tylko "a, ten pedał" – opowiada nasz rozmówca. Nazwijmy go Piotrem. Piotr był ministrantem u Skorodeckiego przez siedem lat. Od trzeciej klasy podstawówki do ósmej. Rachunek się nie zgadza, bo dwa razy nie zdał. Ósmej klasy nie dosłużył do końca, zabrakło mu odwagi. – Raz w tej kanciapie u księdza nie było zamknięte. Wszedłem tam po coś, już nie pamiętam, i widziałem jak Zenek Ryszewski jebie księdza. On był pochylony, a ten z tyłu za nim. Uciekłem. Do służenia Bogu u boku księdza Skorodeckiego chłopców zachęcali starsi koledzy ministranci. Oni byli jego pupilami i werbownikami. Mieli klucze do jego domu, dostawali pieniądze. Wieść niesie, że ich zabawy z księdzem przybierały wymiar mniej delikatny niż petting, czyli pieszczoty ręką. – Kozioł to non stop był tam u niego, non stop. On go w dupę walił jak nic. Ten to miał kutasa, nich go krew zaleje, ze trzydzieści centymetrów albo lepiej. On takich właśnie szukał, który ma większego. – Ale który którego walił? – Kozioł księdza. W dupę. A Zbyszek Kot to był drugi jego pupilek. On normalnie brał chuja w pysk i mu druta ciągnął. – Komu, księdzu? – No a jak? Normalnie brał picia w pysk i ciągnął jak w burdelu, kurwa. – Pan to widział? – Ojej, nieraz... Wielebny starannie dobierał ministrantów. Prawie wszyscy byli z wielodzietnych rodzin, z najbiedniejszej ulicy w Lubaczowie. Ksiądz zawsze miał 8–10 chłopaków w wieku od 9 do kilkunastu lat. – On miał jednego takiego stałego klienta, cały czas, cały czas mu walił. To tamten mnie namówił na ministranta. Jak przyszedł świeży, to brał osobno. I za jaja... I do siebie do kanciapy. Nieraz człowiek normalnie się spuścił w majtki, zanim on kurwa, ten... – Cały czas mówimy o księdzu Skorodeckim? – O Skorodeckim, o Skorodeckim. Ulubieńcy księdza Skorodeckiego nie mieli źle. Po niedzielnej mszy wysypywał na stół drobne pieniądze z tacy. Banknoty zabierał, monety zostawiał. Dawał dzieciakom karty i grali. – W oko. Kasa była, cukierki były, my mieli wszystko, co tylko było. Jak my szli po pieniądze, to mało się nie pozabijali. Każdy brał jak najwięcej, żeby grać. – Graliście na pieniądze i kto wygrywał, ten zabierał? – No a jak. Ten zabierał. Nie żeby jemu wrócić, tylko do kieszeni i do domu. – Ksiądz nie chciał, abyście mu zwracali? – Nie, nigdy w życiu, absolutnie. On brał tylko grube pieniądze, a reszta drobnych na stół. Gdy ministranci rozgrywali partyjki, ksiądz dosiadał się do nich i wybranemu małolatowi wkładał ręce w majtki, targał za jaja. Czasem dwóm chłopcom naraz. Reszta udawała, że nic nie widzi. Potem wybierał jednego i szli do drugiego pokoju. – Guziki w sutannie tylko rozpinał, a tych guzików od chuja było, guzik obok guzika. Nie miał slipów, tylko takie rajtki, długie po kolana jak spodenki.... Nieraz picek tak puchł, że aż piekł, niech go krew zaleje. Nieraz jak od niego wychodzili z kanciapy, to tak, o, się za jaja trzymali. – Jak wziął takiego jednego małolata do drugiego pokoju, to pół godziny trzymał. Wypuszczał i szukał drugiego przy stole. Wszystko odbywało się w parterowym drewnianym domu przy ulicy Świerczewskiego 14, dziś ulicy Prymasa Wyszyńskiego. Ksiądz mieszkał tu przez kilka lat po wyprowadzce z plebanii. U swego spowiednika prymas Wyszyński bywał w Lubaczowie – oficjalnie i prywatnie. Widziano, że witał się z ks. Skorodeckim wylewnie. Ksiądz miał wideo. Puszczał im – jak mówi Piotr – "pornusy". – On tych kaset miał, Boże. Siedziało dziesięciu w pokoju, on brał jednego i do drugiego pokoju, a reszta oglądała normalnie. Ciastka nam dawał, cukierki... – Czy ksiądz wam jakoś tłumaczył swoje zachowanie? – Mówił tylko, żeby nic nie gadać. – Nie tłumaczył, dlaczego łapie za jaja? – Nie. Ministranci z góry wiedzieli, że co najmniej jeden będzie musiał się zabawiać z księdzem przy okazji niedzielnego spotkania. Godzili się na to. Dawał im przecież słodycze, jedzenie i kasę. Ich rodziny dostawały mąkę, olej, cukier, konserwy i co tylko wtedy przychodziło z darów. Jeździli po to wózkami w wyznaczone dni. Mogli sobie wybrać po parze butów. To były lata 80., Kościół dysponował darami. W niektórych rodzinach ministrantów mąkę świnie żarły, a psy i koty – konserwy. – Tak dobrze im się żyło ze Skorodeckim – zapewnia jeden z rozmówców. Było tak: w nocy jechał ktoś wyznaczony przez księdza do chałupy naprzeciwko jego domu przy Świerczewskiego (tam pewna pani prowadziła księżowski skład z darami) ciągnikiem z przyczepką, a później wracał do stodoły i dzielił te dary. Ci, co się ociągali z obciąganiem księdzu, darów nie oglądali. W kolejkę po dary zapisywał ksiądz. Aktywna miłość bliźniego ks. Skorodeckiego trwała do 1986 r. Skandal zrobił się dopiero wówczas, gdy kanonik dobrał się do nie dość dyskretnego chłopaka. Początkujący ministrant poskarżył się w domu. Matka wpadła do kościoła po mszy. – Ty pedale, ty chuju – krzyczała – co z ciebie za ksiądz?! – On uciekł i zamknął się w domu. To było w dzień. Widziało to wiele ludzi. Zbyt wielu. Niedługo potem biskup Marian Jaworski pogonił Skorodeckiego na drugi koniec Polski – do Szczecina. Dalej się nie dało. Kilku z dawnych ministrantów Skorodeckiego ma dziś pojebane życie i problemy ze sobą. Dwaj dawniejsi parobcy księdza to teraz alkoholicy, którzy czasem lubią się zabawiać z facetami na łące nad rzeką. Niektórzy problemów nie mają. Były przełożony ministrantów mieszka i pracuje we Włoszech. Jego ciotka jest tam zakonnicą. – Spotkałem tego jednego, co we Włoszech jest. Zapytałem: "Co, pedałku?". Odwrócił się i poszedł. Nawet papierosem nie poczęstował. Skorodecki to w Lubaczowie postać niemal święta, mimo że ludzie wiedzą, iż ksiądz molestował seksualnie ministrantów. Plotkują też, że był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. W Lubaczowie można usłyszeć, że miał pseudonim "Wanda" i był jednym z najlepszych TW w dawnym województwie przemyskim. Gdy do Lubaczowa przybył w 1991 r. papież, ks. Skorodecki przyjechał aż ze Szczecina, aby długo i publicznie na oczach tłumów obściskiwać się z Głową Kościoła. Do Szczecina, gdzie obecnie 83-letni kanonik mieszka i uczy łaciny w jednym z liceów, roz-mawiać z Wielkim Człowiekiem przyjeżdżają dziennikarze, filmowcy, młodzież, przedstawiciele władzy. 14 listopada 1999 r. ks. Skorodecki obchodził 80. urodziny na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Życzenia przysłały kancelarie Sejmu i Senatu, Prezesa Rady Ministrów, MSW, MSZ, władze Szczecina i województwa. Księdzu kanonikowi Skorodeckiemu hołdy składały również osoby prywatne i niezliczone organizacje. Podczas tego spotkania burmistrz Lubaczowa, człowiek z SLD, wręczył Skorodeckiemu akt nadania tytułu Honorowego Obywatela Miasta. Pytam dawnego ministranta u księdza-pedofila: – Chodzi pan do kościoła? – Nie. W Boga wierzę, pacierz mówię, ale nie chodzę. W chuja księdza nie wierzę. – Jak by pan dziś spotkał ks. Skorodeckiego, to co by pan mu powiedział? – Nic. Pochwalony i już. Ja się normalnie wstydzę. Pedofilię księży papież gromko ganił, Kościół przepraszał. Ministrantom z Lubaczowa nikt nie przekazał przeprosin. Stanisław Skorodecki został księdzem 6 stycznia 1945 r. Święcenia przyjął z rąk metropolity krakowskiego, księcia kardynała Adama Stefana Sapiehy. Najpierw trafił do Mielca, gdzie był prefektem diecezjalnego internatu, a następnie do Ropczyc pod Rzeszowem. Tu UB oskarżyło go o to, że przewodził zbrojnej bandzie ministrantów, dążąc do obalenia ustroju siłą.Został aresztowany podczas kolędy na początku lat 50. i skazany na 10 lat. Trafił najpierw do Rawicza, później do Stoczka Warmińskiego, a następnie do Prudnika Śląskiego. Był współwięźniem i powiernikiem prymasa Wyszyńskiego. W jednej z wielu rozmów, które odbył z dziennikarzami "Gazety Wyborczej", wspominał, że bał się, aby prymas nie uznał go za szpicla nasłanego przez UB. Każdy, kto choć trochę orientuje się, jak działał tamten system, może zresztą się domyślić, że kardynał podejrzewał, po co Skorodeckiego uczyniono jego współtowarzyszem uwięzienia. Kardynał wyspowiadał Skorodeckiego i odtąd siedzieli sobie razem kilka lat. Ksiądz Skorodecki stał się "opanowanym i silnym duchowo kapłanem, spowiednikiem i przyjacielem kardynała, jego największym uczniem, ostoją i wzorem dla współwięźniów". Tak napisał o nim prymas Wyszyński w swoich "Zapiskach więziennych". Kilka lat temu ks. Skorodecki napisał książkę "Byłem świadkiem". Wypuszczono go na wolność 28 października 1956 r. Trafił do Tarnowa (był katechetą i instruktorem harcerskim), a następnie do arcyważnej placówki dla Kościoła w ówczesnych latach – do Archidiecezji Lwowskiej, czyli do Lubaczowa. Działał tu 20 lat – w latach 1966–1986. Najpierw w parafii św. Stanisława, a następnie u św. Mikołaja. Był proboszczem i dziekanem lubaczowskim. W 1972 r. został też kanonikiem kapituły w Lubaczowie. Pełnił ważne funkcje w Kurii Arcybiskupiej. Dziś jest emerytem, ale naucza w liceum. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żona gorsza niż prokurator Komornicy niekiedy kradną, ale niezwykle rzadko trafiają do aresztów. Arturowi Zielińskiemu, komornikowi sądowemu z Inowrocławia, przyszło egzekwować od drukarni GRAF-PRESS z Bydgoszczy dług około 300 tys. zł na rzecz firmy Mercator Papier z Krakowa. 29 stycznia 2002 r. Zieliński zajął mienie drukarni, głównie maszyny poligraficzne, co polegało na oklejeniu ich kartkami z komorniczą pieczątką. Zadzwoniła do niego wszakże pełnomocnik firmy GRAF-PRESS, radca prawny Jadwiga Grzegorek, prywatnie żona wiceszefa Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, z propozycją: on nie zabierze sprzętu, oni coś niecoś zapłacą. Zieliński chętnie się zgodził. 7 lutego do biura komornika przybyła radca Grzegorek. Spotkała tam Rafała Filcka, pełnomocnika wierzyciela, czyli firmy Mercator Papier. Pogadali na temat spłaty zadłużenia. Uzgodniono, że po południu Filcek przyjedzie do drukarni po niezbędne dokumenty. Filcek w potrzasku Powitała go tam właścicielka Elżbieta Rydlewska-Chabowska w asyście pracowników. Zamiast dać dokumenty, zażądała od gościa okazania pełnomocnictw. Obraził się i chciał wyjść. Ta ambicjonalna utarczka zaowocowała uwięzieniem Filcka w drukarni. Jak zeznała Rydlewska-Chabowska i jej pracownicy, drzwi frontowe są zawsze o tej porze zamykane, ale Filcek mógł spokojnie wyjść tylnymi drzwiami. Z niezrozumiałych powodów usiadł jednak na krześle przy drzwiach od frontu i zaczął wydzwaniać z komórki, prawdopodobnie na policję. Wobec tego pani R.-Ch. też wezwała policję: jakiś osobnik wtargnął do jej firmy i bezczelnie siedzi na krześle. Filcek doniósł prokuraturze o bezprawnym pozbawieniu go wolności, lecz postępowanie zostało umorzone. Komputery w areszcie Do komornika dotarła informacja, że pełnomocnik wierzyciela siedzi zamknięty w drukarni. Zieliński przybył na miejsce i stwierdził, że wyparowała część zajętego wcześniej mienia. Postanowił zabrać to, co zostało: wyposażenie biura, w tym komputery. Niedługo potem dług wobec Mercator Papier został spłacony przez związanego z Rydlewską-Chabowską biznesmena. Wobec tego komornik umorzył postępowanie zabezpieczające. Pod koniec kwietnia 2002 r. oddał sprzęt dłużniczce. Pani R.-Ch. przy-była w asyście jednego pracownika, dwóch policjantów, dwóch radców prawnych i biegłego sądowego. 8 lutego 2002 r. Elżbieta Rydlewska-Chabowska zawiadomiła prokuraturę, że komornik Zieliński dopuścił się przestępstw na jej szkodę. Współpracował z Filckiem, który nie od dziś niszczy dłużników, ostatnio zaś udaje pełnomocnika firmy Mercator Papier. W czasie wynoszenia sprzętu z mojej firmy cały czas był obecny p. Filcek, który miał zadowoloną minę, co by świadczyło o tym, że teraz spokojnie u Komornika obejrzy sobie całą moją dokumentację – donosi prokuraturze wzburzona dama. Nie zaniedbuje też zaznaczyć: W mojej ocenie całe to zdarzenie to odwet ze strony Komor-nika za wylegitymowanie p. Filcka, z którym Komornik ma widocznie wspólne interesy. Ujawnił i wykorzystał Efekt był natychmiastowy. Prokuratura Rejonowa postawiła Arturowi Zielińskiemu trzy zarzuty: a) ujawnił informacje zawarte w aktach postępowania osobie nieuprawnionej, tj. Rafałowi Filckowi; b) ujawnił i wykorzystał we własnej działalności gospodarczej informacje zawarte w plikachzabezpieczonych komputerów; c) nie oddał firmie GRAF-PRESS zajętych pieniędzy, choć postępowanie zostało umorzone. 25 czerwca rano do kancelarii Zielińskiego wpadło kilku policjantów z prokuratorskim nakazem przeszukania. Wywieźli akta GRAF-PRESSU, a wraz z nimi samego komornika – jakoby na ustne polecenie prokuratora. Więcej nawet – prokuratura wystąpiła z wnioskiem o aresztowanie komornika na trzy miesiące, jak gangstera, ale to już w sądzie nie przeszło. Zieliński przesiedział 48 godzin. Najbardziej wzburzył go fakt, że w domu zostawił bez opieki trzyletnią córkę. Po złożeniu poręczenia majątkowego został zwolniony. Dostał jednak dozór policyjny, żeby nie przyszło mu do łba prysnąć do Ameryki Południowej. Dwa umorzenia Zieliński złożył skargę na bezzasadne zatrzymanie, a Sąd Rejonowy w Bydgoszczy przyznał mu rację. Zdaniem sądu, nie było obaw, że facet spróbuje ukryć się, uciec lub zacierać ślady domniemanego przestępstwa. Teraz komornik zamierza ubiegać się o odszkodowanie, które zapłaci oczywiście skarb państwa, a nie prokurator X czy Y. Z nieznanych przyczyn jedno śledztwo przeciw komornikowi podzielono na dwa. Pierwsze, dotyczące ujawnienia tajemnic Filckowi i przetrzymywania pieniędzy, zostało umorzone 3 grudnia 2002 r. Prokurator Dariusz Bebyn stwierdził bowiem, że Filcek był upoważniony do reprezentowania spółki Mercator Papier. Kasę komornik Zieliński zwrócił dłużnikowi co do grosza. Gdyby go o to wcześniej zapytano, pokazałby kwity i w ogóle nie byłoby zarzutu. Postępowanie dotyczące ingerencji w dane komputerowe umorzono 13 grudnia 2002 r. Biegły ustalił bowiem, że uruchomiono zarekwirowane komputery, ale nie określił, jakie dane z nich wygrzebano. Zieliński wyjaśnia, iż jego pracownicy zawsze sprawdzają, czy sprzęt nie zepsuł się w czasie transportu. Poza tym komornik ma prawo przeszukać rzeczy dłużnika. Nieuczciwa konkurencja Zażalenie na umorzenie, zapewne autorstwa Jadwigi Grzegorek, złożyła Elżbieta Rydlewska-Chabowska. Komornik wniósł o wyłączenie z tej sprawy Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy związanej węzłem małżeńskim z jego przeciwnikiem, lecz nic nie wskórał. Bydgoska okręgówka uznała zażalenie za zasadne i poleciła Prokuraturze Rejonowej sformułować akt oskarżenia. Ktokolwiek się pod tą decyzją podpisał, państwo Grzegorkowie mogli załatwić to w domu: ona pisze zażalenie, on je przyjmuje, jeśli oczywiście w małżeństwie panuje harmonia. No i jest akt oskarżenia przeciw Arturowi Zielińskiemu – o to, że wykorzystał informacje z zabezpieczonych komputerów, czym naruszył ustawę o nieuczciwej konkurencji. Kasa dla inwalidów GRAF-PRESS jest zakładem pracy chronionej. Komornik Zieliński wykrył, że firma dostała kasę z PFRON na miejsca pracy dla niepełnosprawnych. Dopóki drukarnia nie spłaci związanych z tym należności, kupione przez PFRON maszyny są jego własnością, czyli nie wolno ich sprzedawać, zastawiać itp. Mimo to GRAF-PRESS był uprzejmy zastawić niektóre z tych maszyn na rzecz firmy Mercator Papier, a jakby tego było mało, pod ich zastaw zaciągnął kredyt w WBK!... Zieliński dotarł do fikcyjnie zatrudnionych inwalidów, którzy raz w miesiącu dostają 100 zł, kwitując wyższą kwotę na liście płac. Czy to właśnie są tajemnice firmy, których trzeba bronić przed komornikiem zamykając go w pudle? Wątek gangsterski Gdy Zieliński przechowywał mienie pani R.-Ch., odebrał telefon od znajomego, który w imieniu dwóch znanych bydgoskich bandytów, K. i B., zażądał natychmiastowego zwrotu komputerów. "Bo inaczej twój dom wyleci w powietrze". Taką groźbę trudno zlekceważyć. Nie tak dawno temu od wybuchu bomby zginęła żona komornika w Brodnicy. Artur Zieliński zawiadomił inowrocławską policję, ta zaś zastawiła pułapkę na facetów, którzy przyjdą po komputery. Nie przyszli. K. i B. siedzą za wymuszanie haraczy. Czy to nie śmieszne, że firmą GRAF-PRESS opiekują się pospołu żona prokuratora okręgowego i chłopcy z miasta? * * * Jadwiga Grzegorek ma opinię osoby, która potrafi zapewnić firmie ochronę. Groteskowo robi się, gdy firma popada w konflikt z prawem – co już się zdarzało – mąż ściga, a żona ochrania. Proces komornika Zielińskiego – jak z Kafki – dopiero się zacznie. PS Zbieżność nazwisk bohatera i autorki jest przypadkowa. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller w matriksie To nie są jaja ani żaden fotomontaż. Nie wiemy, dlaczego norweska firma Funcom dołączyła do swej kultowej gry Anarchy On-line główkę o twarzy Leszka Millera. Może stało się tak za sprawą licznych programistów Polaków zatrudnionych w Funcomie, może to zwykły przypadek. Po prostu pan premier wygląda jak uniwersalny, prawdziwy mężczyzna – a gdzież prawdziwy mężczyzna jest bardziej na miejscu niż w kosmicznej grze najnowszej generacji. Anarchy On-line należy do mało znanego nad Wisłą, lecz niezmiernie szybko rozwijającego się na świecie gatunku gier określanych jako massive multiplayer, czyli takich, w których za pośrednictwem sieci grają ze sobą dziesiątki, a nieraz i setki tysięcy graczy z całego świata sterując unikalnymi, stworzonymi przez siebie postaciami – tzw. awatarami. Możliwości najbardziej rozwiniętych gier tego typu są w zasadzie nieograniczone – gracze tworzą między sobą wirtualne klany, partie, firmy, sklepy, toczą wojny, tańczą, ubierają się i rozbierają, piją i kopulują na niby. Powstaje w ten sposób fascynujący świat równoległy – matrix. Nad światem realnym ma wielką przewagę – jest ciekawszy. Na Zachodzie obserwuje się powstawanie całych subkultur ludzi żyjących w takich światach równoległych. W Polsce jest to nieco trudniejsze – gry on-line wymagają bardzo silnych komputerów, jeszcze lepszych łączy internetowych i sporej kaski. Płaci się (oczywiście przez Internet) także za sam udział w grze – przeważnie kilkanaście euro miesięcznie. * * * Możliwość wybrania facjaty Millera skłoniła nas do małego eksperymentu. Skoro rekonwalescent Miller szaleć nie może, my pożyjemy za niego wesoło w świecie równoległym. Przy okazji sprawdzimy, jak inni gracze, ludzie raczej młodzi, zareagują na wtargnięcie Millera w pozornie apolityczny świat gier. Akcja Anarchy On-line toczy się w XXVII wieku, czy coś koło tego na planecie Rubi-Ka. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. Ta cała Rubi-Ka żywcem przypomina Irak. Na planecie występują bowiem cenne złoża ropy, zwanej notum, a o kontrolę nad ziemią i kopalniami toczy się zacięta wojna między potężnym mocarstwem nazwanym Omni-Tech a lokalnymi klanami. Gracz może dołączyć do dowolnej strony konfliktu. Może też, choć to najtrudniejsza opcja, zachować neutralność. Zupełnie jak w życiu. Cybernetyczny Leszek stanął oczywiście po stronie mocarstwa. Nie on jeden. Jak się szybko okazało przy Omni-Techu działa od dawna cała organizacja polskich graczy o wdzięcznej nazwie Samobójcy. Pojawienie się przywdzianego w matriksową tunikę Leszka Millera wzbudziło w tym gronie sensację. * * * Zanim opowiemy o przygodach, słów kilka o stworzeniu Leszka równoległego. Do przygotowanej przez Norwegów głowy doczepiliśmy członki, wzorując się w miarę możności na oryginale. Powstał mężczyzna krępy, wzrostu nienachalnego. Długo myśleliśmy nad wyborem profesji dla naszego bohatera. Tak oczywiste, jak żołnierz, lekarz, złodziej czy szpieg, pominęliśmy na wstępie. Po długich rozważaniach wybraliśmy biurokratę. W świecie gry bycie biurokratą jest jeszcze piękniejsze niż w rzeczywistości. Manipuluje się nie tylko ludźmi, ale i różnymi, niewynalezionymi jeszcze w naszym zacofanym świecie urządzeniami. I tak oto równoległy Leszek Miller pojawił się w towarzystwie robota ochroniarza i sługi w jednym. Wiernego jak Jakubowska, wrednego jak Błochowiak i lśniącego jak Oleksy bez kapelusza. * * * Po kilku misjach bojowych polegających na mordowaniu rebeliantów i łowach na niewinną zwierzynę awatar Miller osiągnął odpowiedni poziom rozwoju. Zręcznie władał długim pistoletem i wydawał polecenia robotowi. W kilku poważniejszych starciach okazał też zdolności przywódcze. W przeciwieństwie do oryginału, Leszek równoległy uczył się szybko. Nadszedł więc czas włączenia się do życia społecznego Rubi-Ka, a zwłaszcza jej stolicy – opanowanej przez Omni-Tech metropolii New Rome. Na dobry początek zaproponowaliśmy założenie w ramach Samobójców wirtualnego koła SLD. Propozycja została jednak bezlitośnie wyszydzona przez pozostałych graczy rodaków, parających się przeważnie studiami i nauką w liceum. W politykę nie chcieli się z nami bawić także cudzoziemcy. Znacznie lepiej powiodło się natomiast awatarowi Leszkowi pod względem towarzyskim. Pląsy z seksownymi paniami i wirtualne drinki osłodziły nieco gorycz porażki. Do klęsk politycznych doszły jednak niepowodzenia na froncie. Co prawda w Anarchy On-line postacie są w zasadzie nieśmiertelne (chyba że przestaniemy płacić abonament) i zbyt częste zgony bitewne nie sprzyjają rozwojowi bohatera. Po miesięcznym wysiłku zdołaliśmy Leszka doprowadzić ledwie do czternastego poziomu biurokracji, co trudno uznać za wielkie osiągnięcie – na Rubi-Ka rządzą bowiem ci, których poziom przekroczył możliwości Leszka minimum dziesięciokrotnie. W dodatku liczba biurokratów na planecie, niczym w Brukseli, przekroczyła wszelkie rozsądne granice. Dlatego też postanowiliśmy pójść z duchem czasu i pozbyć się Leszka w drodze transakcji internetowej, co jest ogólnie przyjętą metodą handlu postaciami z gier. Gdyby więc ktoś z Czytelników zechciał nabyć równoległego Leszka – biurokratę 14 poziomu z robotem, prosimy o kontakt. Z planety Rubi-Ka Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Burmistrz nieślubny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szamboturek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Eurometa Za peerelu na metach zaopatrywali się wszyscy, od żula do ministra. Nie było zresztą innego wyjścia; gorzała była po trzynastej, potem nawet na kartki. Dzisiaj gdzie popadnie można dostać spirytualia wszelkich marek i gatunków. Wydawać by się więc mogło, że mety wymarły śmiercią naturalną. Nic bardziej mylnego. Mety dostosowały się do wymogów wolnego rynku. Nie sprzedaje się tu wyłącznie produkowanego gdzieś w piwnicy bimbru. Mieszkanie na parterze jednego z bloków na warszawskiej Woli. Miejsce znają wszyscy w okolicy. Nie tylko żule, ale także tzw. porządni obywatele, którym w środku nocy albo w święta przyjdzie nagle ochota walnąć dzioba. – Pan chwilę zaczeka – słyszę zza lekko uchylonych drzwi. – Tylko przed klatką, żeby sąsiedzi nie widzieli. Jak wyjdzie klient, to pan wejdzie. Czekam kilka minut. W międzyczasie podchodzi do mnie gruby, nie najgorzej ubrany facet z wąsami. – Co kolejka? – pyta. – Ano kolejka – odpowiadam. – Weź mi kup podwójne przelewane i dziesięć elemów – proponuje bez ogródek i wciska mi jedenaście zeta. Nie bardzo wiem, co to jest podwójne przelewane, ale się zgadzam. W tym czasie z klatki wychodzi jakiś dresiarz z siatką browarów. Skinieniem głowy daje do zrozumienia, że można wejść. Ponownie pukam do drzwi. Tym razem otwierają się szerzej. W mieszkaniu panuje ciężki zapach spleśniałych szmat przemieszany z fiołkową wonią rozlanej alpagi. Mówiąc krótko, capi niemiłosiernie. Kobieta jest bardzo niska i nie pierwszej młodości, zaprasza do kuchni. – Słucham – mówi ponaglająco. Przy kuchennym stoliku mały chłopiec, zapewne wnuczek szefowej. Siedzi nad partią bierek i kombinuje, jak wyciągnąć widełki. Wokoło niego przebogaty asortyment. Na lodówce stoją prawie wszystkie znane mi gatunki europiwa. Na szafkach oryginalne jabole i wódka, obok popita i kartony fajek: ruskie elemy, polskie "Bezrobotne", "Caro" i "Popy". Większy wybór niż w niejednym sklepie. – Poproszę podwójne przelewane i dziesięć elemów – powtarzam za wąsaczem – i dwa najtańsze piwa – to już dla mnie. Kobieta sięga pod stół, skąd wyciąga plastikową butelkę po oranżadzie. Ze zlewu wyjmuje lejek. Otwiera dwa wina i przelewa w plastik. Oto tajemnica podwójnych przelewanych. Podwójna przyjemność za jedyne osiem zeta. Do tego dziesięć elemów za 3 zł. Razem 11, czyli dokładnie tyle, ile dostałem od wąsacza. Za dwa najtańsze piwa płacę 6 zł. Wcale nie tak tanio, w pobliskim nocnym można dostać browar już od 2,10 zł. – A ile u pani flaszka kosztuje? – pytam. – 12 zł. Tu chyba tkwi tajemnica sukcesu konspiracyjnego shopu. Gorzała tańsza niż w ofercie Kołodki. – A skąd ma pani wódkę? – pytam. – A co pan z policji – szefowa shopu obcina mnie wzrokiem. – Nie, tylko wie pani, tyle się słyszy o metanolu. – Od ruskich ze stadionu, ale jest sprawdzony, nie ma ryzyka, u mnie nikt się jeszcze nie otruł. W elemy kobieta także zaopatruje się na stadionie, piwo zaś kupuje w hipermarketach albo sklepach firmowych, alpagi to samo. – A policja czasami pani nie odwiedza? – E tam panie, przyjdą raz na miesiąc, postraszą trochę i jest spokój. Sami u mnie kupują, tylko po robocie. Policja też ludzie. Przed klatką ustawiła się już ładna grupka spragnionych. Jest dwóch żuli, trzech dresiarzy i starsza pani z pieskiem. Jest także mój wąsacz. – Często pan się tu zaopatruje? – Codziennie po 23, jak sklep zamkną. Tutaj, rozumiesz, non stop ful serwis. – W święta też? – O kurwa, w Wigilię to tu największy ruch mają, a w sylwestra to lepiej nie gadać. Ogonek się taki ustawia, z dwadzieścia osób, jak nie lepiej. – Jest przecież jeszcze nocny, w którym taniej. – Ale kawał drogi, ze dwa kilometry, a ja mam nogi chore. Jak kto zdrowy, to niech zapierdala, ja se tutaj kupie i jestem hepi. – To jedyna meta w okolicy? – Co ty, kurwa, tu w co drugim bloku flaszkę kupisz. Tylko że ta meta najlepsza. Największy wybór. Gdzie indziej to tylko ruska gorzała albo spirytus z wodą. A tu wsio. Do środka cię wpuszczą, siateczkę podadzą, kultura. Dlatego tu ludzie kupują. Wąsacz otwiera wino i odlewa parę kropel na ziemię. – To dla krasnali – mówi, po czym proponuje mi łyka. – Dobra ja spierdalam – kulturalnie żegna się wąsacz – jak szukasz innej mety, to jest tutaj – pokazuje okno na parterze. – Jakbyś chciał coś kupić, to trzeba zapukać w okno. Tu cię do środka nie wpuszczą. Jak zapytają "czego?", to podaj im dychę, w zamian dostaniesz flaszkę. Mieszany spiryt. Nara. I tak się kręci biznes oparty na indywidualnej przedsiębiorczości. Czyż nie jest to piękny dowód na to, że Polacy potrafią brać sprawy w swoje ręce? Bo bezrobotna młodzież narzeka, a niepiśmienne babcie żyją i innym żyć dają. Autor : Mariusz Kuczewski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szerokotorowiec Są granice kitu, który ludziom można wcisnąć – cytuję redakcyjnego klasyka. Krzysztof Celiński, były prezes PKP, obecnie szef warszawskiego metra, nie zna takich granic. W nr 4/2003 obsmarowałam panu prezesowi Celińskiemu odbyt tak, że odprysło zeń także na prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Za to, że uczynił Celińskiego szefem warszawskiego metra. Informuję tych, co wtedy nie doczytali, że pan Celiński jest jednym z tych ludzi, którym udowodniliśmy nieprzydatność do zajmowania jakiegokolwiek stanowiska. Nieudolne kierowanie PKP, miliardy długów, które narosły na kolei za jego prezesury i wreszcie temat najgrubszy finansowo: kolej szerokotorowa. Celiński wraz z ówczesnym ministrem transportu Jerzym Widzykiem planowali opchnąć ten biznes Czechom i ogołocić z poważnego dochodu naszą piękną pomroczną ojczyznę. Pisząc tamten tekst pomyślałam sobie: może to i dobrze, że Celiński poszedł w warszawskie metro za protekcją Kaczki, bo odsunie się od szerokotorowego koryta. A tu nagle na jednej z bibek wysoko postawiony facet sprzedał mi niusa: – Pieprzysz o jakimś metrze, ale nie wiesz, kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS (Linia Hutnicza Szerokotorowa). Krzysiu Celiński! Omal się nie udusiłam. Już tłumaczę. LHS to samodzielna spółka sprytnie wydzielona z PKP 2 stycznia 2001 r. dzięki pokrętnej ustawie o restrukturyzacji kolei. LHS jako jedyna przynosiła PKP zyski rzędu 200 mln zetów, transportując rocznie jakieś 5,5 mln ton ładunków. Po wymiksowaniu LHS z PKP jej zarząd miał szersze plany rozwoju. – Zakład Eksploatacji LHS będzie zajmował się utrzymaniem torów, lokomotywowni, a także działalnością handlową – poinformował prasę w 2000 r. Piotr Juś – prezes zarządu spółki. Oczywiście za swoją działalność "pozastatutową" LHS miał pobierać kasę od... PKP. Czaicie? Coś na kształt tego, jakby wpaść nagle do rodzonej matki z propozycją, że od jutra będziecie sprzedawać jej chleb, który ona wcześniej kupi w sklepie. Ale to mała bania, bo tak naprawdę LHS, w planach ówczesnego prezesa PKP Krzysztofa Celińskiego, miała być przyczółkiem do kombinowania z terminalem przeładunkowym dla szerokiego toru w Sławkowie. O pardon! W czeskim Bohuminie. Miliardy ton ładunków rocznie, megakasa przeładowywana nie w Polsce, lecz w Czechach. Takie były konspiracyjne plany awuesiarzy, proojczyźnianych narodowców. "NIE" wtedy nagłośniło sprawę i koncepcje solidaruchów wzięły w łeb. Ale wszystko po wyborach – wiadomo – przycichło i znowu można było spokojnie wziąć się do roboty. Dzwonię do LHS. Rozmawiam z prezesem Piotrem Jusiem: – Kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS? – Krzysztof Celiński. – A w jakiej sytuacji finansowej jest obecnie LHS? – Dobrej, spółka utrzymuje płynność finansową, za ubiegły rok odnotowaliśmy zysk netto. – Jaki? – To wszystko, co mogę pani powiedzieć. Ślicznie prezesowi podziękowaliśmy. Szkoda tylko, że co do kasy taki był lakoniczny. Jak sądzę, obecny prezes warszawskiego metra, były prezes PKP, nie gra w LHS w bierki. Zapowiadam wszem i wobec odświeżenie tematu kolei szerokotorowej. Nie kumałam, dlaczego obecny minister infrastruktury Marek Pol tak ociągał się z posunięciem Celińskiego z posadki w PKP, ale kumam, dlaczego Kaczor tak chętnie go przyjął do metra. Kura znosi złote jajka. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezes radia Siezieniewski, telewizji Dworak i Wańkowa poskarżyli się w „Echach dnia” w „Trójce”, że nie mają kasy, bo od paru miesięcy prawie nikt nie płaci abonamentu. Prawie od paru miesięcy publiczną rządzi Dworak i sprowadza pampersów. Ci zaś w Pulsie udowodnili, że najlepiej udaje im zmniejszać widownię. Mniejsza oglądalność odgoni od TVP reklamodawców, a pampersom płacić trzeba. Dlatego prezesi wysmarowali list do Oleksego. Oleksy obiecał, że Sejm klepnie ustawę o obowiązku płacenia za coś, czego się nie ogląda. * * * W „Informacjach” było o międzynarodowej maturze w Gdyni. Po jej zdaniu młodzi ludzie dostają kwit, z którym przyjmują ich na wszystkie europejskie uczelnie i na dodatek dają im stypendia. Wszystkie, z wyjątkiem wielu uczelni w Pomrocznej. Na naszym wolnym rynku jedyną przepustką do bycia magistrem są bilety z portretami polskich królów. * * * Po „Wiadomościach” wyskoczył na ekran Kamel i obwieścił wszem i wobec, że telewizja publiczna kłamie, Kaczory są niewinne niczym lelije, a o FOZZ-ie słyszały jeno w mediach. Publiczna odcięła się w ten sposób od dokumentu „Dramat w trzech aktach”. Wiarygodność Dworaka na pewno wzrośnie. Publicznej – przeciwnie. * * * Liberalny „Plus minus” ugryzł się we własny ogon. Wyszło im z badań, że jedynymi krajami europejskimi, które mogą konkurować z gospodarką liberalnych Stanów Zjednoczonych, są Szwecja, Dania i Finlandia. Żeby było śmieszniej, są to państwa o najwyższych podatkach, w których z socjalu żyje się jak u nas na dobrej posadce. * * * Absolwentom uczelni katolickich, a głównie teologii, nie grozi bezrobocie – doniósł „Przystanek praca” i pokazał pana teologa robiącego karierę w usługach finansowych. Absolwenci ChAT i Wyszyńskiego są rozchwytywani przez ministerstwa i urzędy centralne. Znaczy – szkolnictwo katolickie kuźnią kadr Pomrocznej. Jak kiedyś ANS przy KC. * * * Lech Wałęsa wystąpił w dokumencie „Stacja PRL” (TVP Polonia) przyznając, że jako osoba pochodząca ze wsi zabitej dechami osiągnął sukces przepowiedziany mu w dzieciństwie przez nauczyciela: „Ty, Wałęsa, albo wysoko zajdziesz, albo w kryminale zgnijesz”. I pomyśleć, że tak niewiele zabrakło... Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Państwo Państwa rozweseli Gdyby Marek Belka zamiast chodzić po klubach sejmowych wdzięcząc się jak stara lafirynda mnie się poradził, nie miałby żadnych kłopotów z uzyskaniem w Sejmie aprobaty dla swojego rządu. Było przedstawić Izbie następujący skład gabinetu: Marek Belka – premier, Andrzej Lepper – wicepremier i minister sprawiedliwości, pani Beger – minister edukacji, pani Łyżwińska – minister kultury, dr Łapiński – wypróbowany minister zdrowia, rzecz jasna, pan Jagieliński – wicepremier, Wojciechowski z PSL – też wicepremier, Waldemar Pawlak – skarb, oczywiście, Andrzej Celiński – minister finansów, Marek Borowski – czwarty wicepremier i sprawy zagraniczne, Jolanta Banach – obrona, Mamiński od emerytów – infrastruktura itd., itp. Zresztą wszystko jedno kto, jak i gdzie – taką mieszankę firmową Sejm by aprobował. Kosztowałoby to Kwaśniewskiego tylko kilkanaście teczek ze świńskiej skóry zdartej z rekinów biznesu, które wręcza nowym ministrom. W 10 minut po zaprzysiężeniu gabinetu Belka dałby dymisje wszystkim członkom swojego rządu i wówczas powołałby już na ministrów, kogo zechce. Wedle konstytucji premier może to zrobić nie szukając już żadnej aprobaty w parlamencie*. Gdyby zaś to się być może nie spodobało wyrolowanym partiom i klubom, Sejm musiałby zgromadzić przeciw SLD większość do uchwalenia konstruktywnego wotum nieufności wobec Belki i wyłonić innego, wspólnie popieranego premiera. Jest to dla polityków trudniejsze niż wybranie sobie jednej wspólnej żony. Cóż, kiedy zamiast mnie Belka radził się prezydenta Kwaśniewskiego, na czym nikt jeszcze dobrze nie wyszedł. Wystarczy popytać Leszka Millera, prezydenta Ukrainy Kuczmę albo nie- jaką Jolantę K., byłą kandydatkę na prezydenta. * * * Dawnych wspomnień czar. Czy pamiętacie noc teczek Macierewicza i dramatyczny upadek rządu Olszewskiego, który zawalił się pod ciężarem ujawnionych agentów? A emocje, jakie wywoływała ich lista? Czy pamiętacie procesy lustracyjne obu kolejno wybranych Prezydentów RP Wałęsy i Kwaśniewskiego? Grozę wzbudzaną przez Wielkiego Inkwizytora sędziego Nizieńskiego – oprawcy wciąż urzędującego, chociaż w zapomnieniu? Wielkie debaty i wojny o lustrację? Lustrowanie wciąż trwa gdzieś na dalekich peryferiach życia i publicznego zainteresowania. Umiera ono sobie cicho i spokojnie na uwiąd starczy. Dopóki lustracja jeszcze nie zdechła, wciąż odciska się jednak zabawnie na życiu publicznym. Właśnie ona wynosi do władzy większą niż kiedykolwiek liczbę byłych agentów służb specjalnych PRL. Znaczna część rządu, który proponował premier Marek Belka, ma bowiem agenturalną skazę. Wśród kandydatów do Parlamentu Europejskiego agent agentem pogania. Czyżby agentura PRL trwała w uśpieniu, a teraz została przez kogoś ożywiona? Czy może fatalne doświadczenia obywateli rozczarowanych działalnością zlustrowanych polityków wszystkich orientacji każą ludności odwoływać się do wysłużonych kapusiów lub szpiegów, aby sprytnie rządzili? Nic z tych rzeczy. Do rządzenia i reprezentowania ludności garną się agenci samozwańczy, kapusie pozorni, ludzie podszywający się pod miano tajnych współpracowników. Ich rozmnożenie się na urzędach stanowi efekt doświadczeń wynikających właśnie z procesów lustracyjnych. Kandydaci ubiegający się o wybór lub ministerialne nominacje zorientowali się mianowicie, że przyznanie się do tajnej a czynnej współpracy ze służbami PRL nikomu w karierze nie szkodzi, wygranie wyborów wręcz ułatwia. Wpisywanie zaś do formularzy, że się nie współpracowało, grozi przewlekłymi procesami lustracyjnymi. Latami trzeba stawać przed sądem, dowodzić, że się nie jest wielbłądem: nie miało kryptonimu, w ogóle nie pracowało tam, gdzie rzekomo było się kapusiem, że dostawało się paszport bez powodu. Donosiło się, owszem, ale tylko mleko na drugie piętro. Wystarczy zaś napisać: tak, byłem tajnym kooperantem, a wszystkie kłopoty ma się z głowy, a przy tym zwiększony prestiż i zaufanie. I tak w 15 lat po zgonie PRL powstał urodzaj na byłych kapusiów mnożących się bezpłciowo. Zauważmy: znowu tak jak w dawnych czasach agentami SB czy wywiadu PRL ludzie zostają dla kariery i z oportunizmu. Po to, żeby żyć spokojnie i chromolić sędziego Nizieńskiego oraz Sąd Apelacyjny w Warszawie. * * * Przedstawiłem dwa spośród wielu prawnych paradoksów państwa prawa, w którym żyjemy. Uchwalenie przez Sejm i Senat ustawy, która sama siebie unieważnia (patrz obok – str. 3), to przy tym pinczerek w miniaturze. * Wyjaśniamy: W trybie art. 154 Sejm aprobuje lub nie program premiera i cały skład rządu powołanego wcześniej przez prezydenta na wniosek premiera. Natomiast w trybie art. 161 prezydent na wniosek premiera już bez Sejmu dokonuje zmian w składzie rządu. Przy czym liczba zmian nie jest ograniczona, może więc dotyczyć wszystkich członków rządu. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tykanie złotego zegarka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W pustyni i w Bushu Aby nie stracić popularności, prezydent George Bush młodszy musiał coś wymyślić. Wymyślił wojnę z Irakiem. Husajn dla Busha to obsesja na podłożu rodzinnym. Do klubu wrogów Saddama należy kwiat prawicowej konserwy, weterani epoki Busha Starszego i Reagana. Dalej już tylko podziały i rozbieżności. Nominalny kierownik polityki zagranicznej, szef Departamentu Stanu Colin Powell idzie znów w szkodę swemu szefowi i namawia do kontynuacji presji dyplomatycznej i polityki sankcji. Nie dziwi to – Powell ma tyle wspólnego z obecną administracją, że Bushowi potrzebna była jego popularność i czarny kolor skóry jako przynęta na wyborców. Ciekawszy jest stan rzeczy w ministerstwie ataku: sekretarz Donald Rumsfeld i jego wice Paul Wolfowitz to panowie – obok tradycyjnie ukrywającego się wiceprezydenta Dicka Cheneya – najbardziej zapaleni do niezwłocznego zabicia Husajna oraz rozpirzenia Iraku. Od cywilnych dowódców pięciokątnego gmachu coraz wyraźniej dystansują się pracujący tam wyżsi oficerowie. Szef zjednoczonych szefów sztabów, gen. Richard Myers, trzyma z Powellem, popierając jego pokojowy kurs. Czołówka generalska przeciwstawia się inwazji, dopóki nie zostaną przedstawione dowody powiązań Husajna z terrorystami 11 września lub dane świadczące o irackich planach dokonania niesprowokowanego ataku z użyciem broni atomowej, biologicznej lub chemicznej. Takich dowodów nie odkryto mimo wyczerpujących poszukiwań. Z ugrupowaniem umiarkowanym sympatyzuje boss CIA George Tenet. Scott Ritter to facet, który dysponuje prawdopodobnie najlepszą wiedzą i doświadczeniem dotyczącym Iraku. Jako komandos Marines uczestniczył w pierwszej wojnie Busha Starszego, potem przez 7 lat był inspektorem ONZ w Iraku. Nadzorował wywiązywanie się Iraku z porozumień nakazujących mu pozbycie się broni masowego rażenia i zakazujących produkcji nowych. W tym wszystkim nie chodzi o bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych – twierdzi Ritter. – Chodzi o politykę wewnętrzną. Narodowe bezpieczeństwo USA jest pretekstem wykorzystywanym przez grupkę neokonserwatystów, którzy z pozycji siły realizują swe ideologicznie motywowane ambicje polityczne. Przez 17 lat Husajn był demonizowany przez polityków i media. Irak nie dysponuje dziś bronią masowego rażenia i nie ma związków z międzynarodowym terroryzmem – utrzymuje Ritter. Podczas pracy w Iraku inspektorzy wykryli i zniszczyli 90–95 proc. broni, które Husajn pragnął ukryć. Resztę unicestwili – obawiając się ataku odwetowego USA – sami Irakijczycy, by twierdzić potem, że nigdy ich nie było. Inspektorzy opuścili Irak w roku 1998. Od tego czasu Husajn mógł odbudować swój arsenał. Teoretycznie to możliwe, choć praktycznie nieprawdopodobne. W pył obrócono ośrodki badawcze i fabryki. Fabryki produkujące gazy chemiczne i broń biologiczną emitują nietrudne do wykrycia gazy. Realizacja programu nuklearnego powoduje promieniowanie gamma, które zostałoby natychmiast zauważone przez satelity szpiegowskie. Nawet gdyby Husajnowi udało się zadekować jakieś rakiety i bomby z sarinem i tabunem, to po 5 latach przechowywania obracają się one w szmelc. Wszystko to Ritter stwierdza opierając się na drobiazgowych badaniach, analizie dokumentacji, indagacji Rosjan (głównych dostawców uzbrojenia Iraku). Trzeci korpus ekspedycyjny Marines z Kalifornii przygotowuje 20 tys. komandosów do lądowania w Iraku w połowie października. Kongres w trybie pilnym zaaprobował fundusze na odbudowę arsenału naprowadzanych satelitarnie bomb; Boeing otrzymał zamówienie na jak najszybszą produkcję zestawów satelitarnych GPS, w które te bomby mają być wyposażone do 30 września br. Należy spodziewać się wojny w październiku – utrzymuje Ritter. To będzie prawdziwa wojna. Zginą setki, jeśli nie tysiące Amerykanów, dziesiątki tysięcy cywilnych Irakijczyków. Ta wojna zdewastuje Irak, zniszczy wiarygodność Ameryki. Podczas występu publicznego na bostońskim uniwersytecie, 23 lipca, Rittera spytano, co przygotowania do wojny mają wspólnego z listopadowymi wyborami uzupełniającymi do Kongresu. "Wszystko" – brzmiała odpowiedź. Dwa lata przed wrześniowym atakiem terrorystów prezydent Clinton dostał list otwarty podpisany przez Rumsfelda, Wolfowitza, Perle i innych konserwatywnych jastrzębi, którzy domagali się ataku na Bagdad i obalenia Husajna. Niedawno Rumsfeld pojawił się na posiedzeniu członków NATO usiłując zyskać poparcie dla amerykańskich planów wojennych. Zapytany o podstawy do ataku, Rumsfeld odmówił jakichkolwiek wyjaśnień. Wkrótce potem to samo forum zaprosiło Rittera, ten na pytania odpowiadał wyczerpująco. W efekcie 16 z 19 krajów natowskich podpisało list skarżący się na zachowanie i taktykę Rumsfelda i kwestionujący przedstawiane przez niego domniemane powody wszczęcia konfliktu. 19–20 grudnia 1983 r. w Bagdadzie przebywał specjalny wysłannik Reagana, z jego odręcznym listem do Husajna postulującym gotowość odrestaurowania stosunków dyplomatycznych. Był nim Rumsfeld. 1 stycznia 1984 r. "The Washington Post" pisał: Zmieniając swą politykę Stany Zjednoczone poinformowały zaprzyjaźnione kraje Zatoki Perskiej, że porażka Iraku w trzyletniej wojnie z Iranem byłaby wbrew interesom USA. Podjęto też szereg kroków, aby temu zapobiec. Początek roku 1984 to nasilenie brutalnej wojny iracko-irańskiej. 24 marca Rumsfeld ponownie ląduje w Bagdadzie, rozmawia z ministrem spraw zagranicznych Tariqem Azizem. W trakcie tej wizyty wojska irackie używają gazu musztardowego i nerwowego przeciw Irańczykom. Potwierdza to Departament Stanu. "The New York Times" raportuje z Bagdadu: Amerykańscy dyplomaci wyrażają usatysfakcjonowanie stanem stosunków z Irakiem i sugerują, że kontakty dyplomatyczne zostały praktycznie wznowione. W listopadzie 1984 r. zostały nawiązane formalnie i oficjalnie. W czasie ocieplania stosunków Irak intensywnie kupował broń w USA. Najpierw było 60 helikopterów Hughes, potem 45 śmigłowców wojskowych Bell 214ST. W 1988 r. Saddam przy użyciu m.in. amerykańskich helikopterów dokonał osławionego ataku gazowego na Kurdów. Senat USA jednogłośnie przegłosował zakaz dostępu Iraku do amerykańskiej technologii. Postanowienie nie weszło w życie za sprawą Białego Domu. Rumsfeld w swych ówczesnych wystąpieniach publicznych nigdy nie wyraził słowa potępienia czy zatroskania z powodu posiadania i stosowania przez Irak broni chemicznej – aż do sierpnia 1990 r., kiedy Irak zaatakował Kuwejt. Husajn musi zostać obalony, Arafat musi odejść, Castro musi zniknąć. Wola supermocarstwa ma być prawem i nakazem. Przyznaje się to bez owijania w bawełnę. Niełatwe chwile czekają dyplomację polską. Czy w razie ataku USA na Irak lojalnie i serwilistycznie kibicować Wielkiemu Bratu, wysłać mu z sojuszniczą pomocą pluton trałowców albo speców od dezaktywacji czy raczej podzielić stanowisko Europy, o zjednoczeniu z którą tak marzymy. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Judenalia Jeśli chcesz wiedzieć, kiedy i dlaczego nastąpi koniec świata, biegnij do najbliższego posła. Posłowie SLD otrzymali jako materiał dokształcający książkę "I będą wszyscy wyuczeni od Ojca Boga" autorstwa Wojciecha Ołdakowskiego. Gratis, bo pan Wojciech postanowił zdemaskować największe, najbardziej plugawe w historii ludzkości kłamstwo, którego ofiarami są wszyscy ludzie, a przede wszystkim naiwne polskie społeczeństwo i Wy Szanowne Posłanki i Posłowie, a także bezlitośnie wykorzystywany Polski Papież. Dlatego pan Ołdakowski nie szczędzi swej skromnej 540-złotowej renty, za którą wspomnianą książkę wydał i klubom parlamentarnym przesłał. Panie posłanki i panowie posłowie dowiedzieć się z niej mogą, że żydzi dopuścili się zbrodni Bogobójstwa. To znaczy Jezusa nam ukrzyżowali. Zrobili tak, bo nie uznawali go za Żyda. Syn Boga Żydem nie był. Podobnie oczywistym jest, że żaden z obranych przez Syna Boga Uczniów nie był żydem. Skoro Jezus i uczniowie jego Żydami nie byli, to jest niezaprzeczalny fakt kategorycznego potępienia w Nauce Ojca Boga wszystkich żydów. Niezależnie od ich sekt, czy odłamów. Po prostu wszyscy Żydzi są Judasza Iszkariota warci. Bo to Judasz właśnie wpadł na pomysł, żeby Jezusa uznać za Żyda, a jego koleżkowie Annasz i Kajfasz to rozpowszechnili za pośrednictwem Czterech Ewangelii. Ofiarą spisku Judasza, Annasza i Kajfasza są nie tylko panie posłanki i panowie posłowie, ale także polski papież bezkrytycznie Judaszową wersję powielający. Wspomniani Żydzi nie tylko nam zabili nie-Żyda Jezusa Chrystusa, ale po jego śmierci zażydzili go. Zepsuli nam prawdę, sprawiedliwość, solidarność, dobro, a nawet godność człowieka. I wreszcie przez tych Żydów nastąpi koniec świata. Kiedy judaizm i jego współczesna odmiana – globalizm – zapanują nad Ziemią. Koniec świata poprzedzą zwiastuny. Wojny, głody i mory. Ale to wszystko mały pikuś. Bo sześć miliardów ludzi przyzwyczaiło się już do wojen, głodów i pomorów. Koniec świata może nastąpić w każdej chwili, bo elity władzy nie dostrzegają kreciej roboty Żydów. Wojciech Ołdakowski zauważył, że jednym ze zwiastunów końca świata jest wysyp bożych szaleńców, którzy będą twierdzić, że zostali posłani na świat przez Ojca Boga, czyli fałszywi Chrystusowie. Przyczyną gwałtownego prześpieszenia w świecie procesów wiodących do samozagłady jest przede wszystkim naiwność tak kapłanów jak i polityków, czyli elit, które przypuszczają, że pozostaną bezkarne. Zwłaszcza polskich. Najbardziej pogardzaną przez żydów społecznością, bo najbardziej naiwną, są Polacy. Zatem do dzieła, elity! Odżydzajcie wszystko wokoło, póki czas. W Polsce publicyści i żyjący jeszcze intelektualiści narzekają na marność publicznej debaty, jałowość umysłów parlamentarzystów, wybrańców na-rodu. Że parlamentarzyści, poza oświadczeniami majątkowymi i swoimi wystąpieniami, niczego już nie czytają. Jednak niezwykłe wzięcie i popularność w Sejmie książki "I będą wszyscy wyuczeni od Ojca Boga" dowodzi, że w parlamencie istnieje zapotrzebowanie na dobrą, syntetyczną analizę. Odpowiedzi na fundamentalne pytanie. Krótkie, proste i jakże przemawiające do parlamentarnych mózgów. Czytelnicy "NIE" – jaki, Waszym zdaniem, odsetek wybrańców społeczeństwa, czyli posłów do Sejmu RP, uwierzy panu Ołdakowskiemu? 60 proc.? 80 proc.? Nie! Sądzę, że mniej więcej połowa. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " 7500 dla każdego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gościem blond Domagalikowej był Aleksander Gudzowaty. Opowiedział że, wstaje codziennie o piątej rano, rozmawia z własnym psem o tym, czy pójść w Paryżu na operę, wynajmuje karetę, posiada zrobioną za kilkadziesiąt tysięcy dolarów piramidę i nieco tańszą kaplicę ekumeniczną oraz grobowiec z klamką w środku. Poza tym biznesmen ubolewa, że wciąż musi wszystkich przekonywać, że jest normalnym człowiekiem. Jakoś w tej rozmowie nie umiał nas przekonać. * * * Z filmu "Czeczenia – zabójstwo za zgodą świata" w "Polsacie" dowiedzieliśmy się, że za zamordowaniem 100 tysięcy Czeczenów stoi nie kto inny, tylko Tadeusz Iwiński. Do tej pory uważaliśmy, że jesteśmy wyzwolicielami Iraku, teraz wiemy, że nasze zbrukane krwiąręce sięgają Kaukazu. "Polsat" otwiera nam oczy. Jesteśmy mocarstwem. A przy okazji widać, że najbardziej humanitarny dla Czeczenów był generalissimus Stalin. * * * O tym, jak wystawić operę i nie narazić się na atak pomidorowo-jajcarny, przekonywała nas "Giocondą" "Dwójka". Trzeba spektakl wystawić po prostu w odpowiedniej odległości od widzów. Najlepiej na środku rzeki (niezła okazała się Odra). Teraz czekamy na "Halkę". Na gór szczycie, oczywiście. * * * "Fakty" pokazały w Dniu Ojca pana Dariusza Grabowskiego, któremu tego dnia urodziły się trojaczki. Pan Dariusz płakał. Nie wyglądało to na łzy szczęścia, co próbowali wcisnąć realizatorzy. Facetowi przybyły do wykarmienia trzy gęby. Nius nosił tytuł "W imię ojca". O matko! * * * "Pokolenie 89" na "Dwójce" pokazało ludzi, którzy urodzili się w roku 1968, potem robili strajki, krasnoludki, NZS i zadymy, co doprowadziło do Okrągłego Stołu i 4 czerwca. Dostawali najpierw wpierdol od ZOMO, a potem wypięli się na nich starsi koledzy. Historia dała im kopa w dupę. Zapuścili więc futerka i ogonki, a zamiast zasilić szeregi młodych wilków, zostali szczurami wyścigowymi. I Pawłem Piskorskim. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Podsłuchujki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " O jedynie słusznych poglądach towarzysza Smitha " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rada od parady Przed wyborami SLD obiecywał tańsze państwo. Mamy propozycję oszczędności: skasować Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Na początku lat 90. Rada podzieliła między nadawców tak zwany eter. Dziś ma niewiele do roboty. Monitoruje programy radiowe i telewizyjne, a gdy nadawcy wygasa koncesja, Rada decyduje, czy ją przedłużyć. Kontroluje i poucza Według Konstytucji, KRRiTV jest organem kontrolnym. Wydając koncesje, pełni jednak funkcje wykonawcze, co należy do rządu. Rzecznik praw obywatelskich zauważył ostatnio, że abonament radiowo-telewizyjny, o którym decyduje Rada, to podatek, a podatki może nakładać ustawą tylko parlament. KRRiTV jest urzędem, który pełni funkcje cenzorskie, czego zakazuje Konstytucja. W dodatku czyni to niekonsekwentnie, co wynika z mętnych przepisów. Ustawa o radiofonii i telewizji z 1992 r., wielokrotnie nowelizowana, zakazuje nadawcom propagowania działań sprzecznych z prawem. Nie wolno np. godzić w polską rację stanu. Kto ma definiować rację stanu? Krajowa Rada – stosunkiem głosów 5:4? Media elektroniczne nie mogą propagować "postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym", mają za to szanować "zwłaszcza chrześcijański system wartości". Urzędowego preferowania WC nie da się pogodzić z konstytucyjną zasadą bezstronności państwa w sprawach światopoglądowych oraz równouprawnienia wyznań. Ustawowy jest zakaz emitowania programów zagrażających fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi niepełnoletnich. Nominacja polityczna czyni z członków Rady specjalistów w dziedzinie pedagogiki, a kołtuńskie poglądy przewodniczącego Rady Juliusza Brauna uzyskują sankcję urzędową. Ustawa, a w ślad za nią KRRiTV, przyjmują, że jeśli szczyle sterczą przed ekranem od szóstej rano do jedenastej w nocy, więc i dorośli muszą wtedy oglądać wyłącznie familijną papkę. Dopiero potem wolno oglądać reklamy piwa przerywane audycjami. Karze i grozi W ciągu 9 lat istnienia Rada nałożyła na nadawców 12 kar. W tym np. 200 tys. zł za "Gladiatorów", 100 tys. za film "Psychopata", 50 tys. za erotyk "Mężczyzna, który patrzy". Rekordową karę 300 tys. zł łupnęła telewizji TVN za program "Big Brother Bitwa" – "za lansowanie swobody obyczajowej i zachowań oderwanych od uczuć", czyli igraszki Frytki i Kena w wannie. Ukarani nadawcy odwołują się do sądu, procesy zaś ciągną się latami. Dlatego Rada idzie na ugodę z medialnymi przestępcami, negocjując obniżenie kary np. o połowę. Ostatnio jednak wygrała proces ze stacją TV 4, ukaraną 100 tys. zł za wyemitowanie ambitnego filmu Spike’a Lee "Tropikalna gorączka" nagrodzonego przez jury ekumeniczne w Cannes. Zachęcony tym wyrokiem i podjudzany przez katoprawicę Braun zapowiada, że teraz dopiero posypią się kary. Według nowego projektu ustawy – po milion złotych od nadawcy. Co zaś może zrobić Rada, jeśli publiczne media nierzetelnie informują lub nie zapewniają partiom politycznym równego dostępu do anteny? Grozić paluszkiem – i nic więcej, bo za to nie ma sankcji. Ustawodawca miał obsesję erotyczną i zaraził nią niektórych członków Rady. Dzieli i rządzi 9 członków Rady ma pensje podsekretarzy stanu (9781 zł), przewodniczący zaś kasuje ponad 10 tys. zł. Dygnitarzy tych obsługuje 144 pracowników. Rada tuczy Episkopat Polski, wynajmując odeń lokal o powierzchni 1781,3 mkw., za który płaci 1 659 790 zł rocznie. Rada wydaje pieniądze podatników na spędy zwane konferencjami czy szkoleniami, których plonem są takie na przykład idiotyczne złote myśli: "Wraz z załamaniem się instytucji panoptycznych, kruszą się też ich ostatnie już placówki i odnogi", "Obecność przemocy w stosunkach międzyosobowych i intymnych jest możliwa tylko dzięki ponowoczesnym mechanizmom adiaforyzującym", "Żyjemy w świecie symulakrów", "Specyficzne formy gwałtu rodzą się z prywatyzacji, deregulacji i decentralizacji procesów tożsamościowych" ("Przemoc–telewizja–społeczeństwo", konferencja z 7 marca 2002 r.). Stosując ręczne sterowanie Rada ciągle wywołuje afery i konflikty. Kiedyś pozbawiła pracy wielu dziennikarzy RMF FM, likwidując regionalne rozszycia reklamowe i programy informacyjne tej stacji. Ostatnio nie przedłużyła koncesji dla krakowskiego radia Blue FM i Twojego Radia z Wałbrzycha, co spowodowało uzasadnione protesty. Tak powstaje pole do podejrzeń, że kojarzona z lewicą większość w Radzie chce zniszczyć stacje związane z RMF FM i Agorą, że zamiast kryteriów wyłącznie merytorycznych stosuje czytelne gierki polityczne. Dopóki istnieje ten urząd, ciągle pojawia się pokusa, żeby zwiększać jego władzę nad mediami. Projekt nowelizacji ustawy radiowo-telewizyjnej, który wywołał gigantyczną awanturę przewiduje m.in., by Rada mogła w każdej chwili odebrać nadawcy koncesję. Czy orły SLD wierzą, że obecny stosunek sił 5:4 w Radzie utrzyma się wiecznie? Gdy proporcje się odwrócą, będziemy szlochać, że Rada ingeruje w sprawy programowe, stosuje cenzurę obyczajową, szantażuje finansowo nadawców i popiera obrzydliwych neopampersów. Po co zresztą ten cały urząd kagańcowy, skoro poza kontrolą Rady kwitnie rynek telewizji satelitarnej i kablowej. Abonenci Cyfry Plus mają do wyboru 523 kanały, których, o zgrozo, nie monitoruje żaden urząd. Postęp multimedialny zespala zaś telewizje z Internetem. Niech więc częstotliwości rozdziela w systemie przetargów Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty, przesadnej koncentracji kapitału przeciwdziała Urząd Ochrony Kon-kurencji i Konsumentów, o rozwój dzieci troszczą się rodzice dając im grzechotkę zamiast pilota. A nadawca, który narusza prawo, niech odpowiada przed sądem – jak każdy. Za parę lat będziemy zmieniać Konstytucję, gdyż wejście do strefy euro czyni zbędnym istnienie Rady Polityki Pieniężnej. Skreślmy przy okazji KRRiTV! Niech o tym, która stacja przetrwa, decydują odbiorcy, a nie politycy. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Popiści i papiści Rosyjski Kościół Prawosławny stracił nadzieję na dogadanie się z papieżem-Polakiem i czeka na nadejście następnego. "Sprawa polska" od stuleci pozostaje kością niezgody w stosunkach między Moskwą i Watykanem – twierdzi "Niezawisimaja Gazieta" w artykule opublikowanym po wizycie Jana Pawła II w Polsce. "Niezawisimaja" wytyka Watykanowi całkowite niezrozumienie historycznych przesłanek działalności duchowieństwa polskiego w Rosji. Wszyscy dobrze wiedzą, że polski katolicyzm zawsze kojarzył się albo z polskim najazdem na Ruś w XVII wieku i zmuszaniem do wyznawania obcej wiary, albo z polskimi powstaniami w XIX wieku popieranymi przez polskie duchowieństwo katolickie. Obecnie 80 proc. duchownych katolickich w Rosji stanowią obywatele RP, których – jak twierdzi gazeta – wyróżnia nieznajomość języka i kultury rosyjskiej, a do tego niechęć do Rosji i prawosławia. (...) Watykan i jego przedstawicieli w Moskwie przepaja duch rewanżyzmu i triumfalizmu. Do góry słane są raporty o licznych nawróceniach obywateli Rosji na katolicyzm, otwarciu nowych parafii, słabości prawosławia i ciemnocie prawosławnego duchowieństwa. Powołując się na źródło w rosyjskim MSZ gazeta pisze, że Władimir Putin odpowiedział na list Jana Pawła II w sprawie niewpuszczenia do Rosji biskupa Jerzego Mazura. Sądząc z jego treści nic nie wskazuje na to, by Mazur wrócił na Syberię. Artykuł w "Niezawisimoj" kończy się sugestią, że po odejściu Wojtyły stosunki z Watykanem mogą się poprawić: Nie można utożsamiać Kościoła katolickiego z polską wiarą. Patriarchat Moskiewski, który w lutym zamroził kontakty z funkcjonariuszami obecnego papieża, myśli podobnie. Flirtuje z włoskimi duchownymi odcinającymi się od poczynań Watykanu wobec Rosji. W ciągu czterech tygodni Aleksy II przyjął dwie delegacje włoskich katolików. Arcybiskup Trydentu Luigi Bressan po rozmowie z patriarchą podkreślił, że nie uzgadniał wizyty z Watykanem i nie miał zamiaru przecierać Wojtyle drogi do Moskwy. Gośćmi Aleksego byli duchowni i wierni z Werony. W marcu grupa katolików z tej diecezji wysłała do Aleksego pismo solidaryzujące się ze stanowiskiem Patriarchatu wobec utworzenia przez papieża czterech diecezji katolickich w Rosji. Prawosławni hierarchowie próbują potraktować klinem także rosyjskich katolików. Atakując Kondrusiewicza, wciąż pomstując na wydalonego Mazura, mówią równocześnie o ciepłych stosunkach z niektórymi duchownymi katolickimi w Rosji. Coś musi być na rzeczy, skoro Kondrusiewicz w wywiadzie dla "Le Figaro" wspomniał o zdrajcach wśród rosyjskich katolików kumających się za jego plecami z Patriarchatem. Komentując te doniesienia w lipcu "Niezawisimaja Gazieta" przypuszczała, że Rosyjski Kościół Prawosławny postanowił wykorzystać przemiany w samym Watykanie związane z pogłoskami o możliwości dymisji Jana Pawła II dającego w efekcie osłabienie polskiej grupy w kierownictwie Kościoła katolickiego, do której należy także lider rosyjskich katolików Tadeusz Kondrusiewicz. Nowa publikacja w gazecie mającej najlepsze w rosyjskiej prasie rozeznanie w sprawach religii i kościołów może świadczyć, że także Kreml, podobnie jak Kościół Prawosławny, postanowił przeczekać Wojtyłę i ułożyć się z jego następcą. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziady pustyni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Upiorny poborca cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Maciej Maleńczuk "Chamstwo w Państwie" Miał to być – wedle reklamówek – wstrząsający opinią publiczną nonkonformistyczny poemat obnażający relację artyści – władza. Obrazoburczy treścią, finezyjny formą, bo autor do Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Franciszka Villona się odwoływał. Autor nie byle jaki. Sam pan Maciej Maleńczuk. Za pierwszej komuny artysta autentyczny, bard uliczny. Obecnie juror w "Idolu", wice-Wojewódzki. Tak być miało, ale talentu i intelektu nie stało. Zamiast finezji Boya i buntu Villona powstało wypracowanie: Jak wstrząsnąć, kaskę zarobić i cnotę poprawności politycznej zachować. Do poematu dodano płytkę CD z deklamacją autora. Równie kabotyńską, śmiertelnie poważną, nudną jak utwór. Znakomitą dla cierpiących na bezsenność. "LXO – Liga Niezwykłych Dżentelmenów" Wiecie, co łączy Doriana Graya, Tomka Sawyera, kapitana Nemo, doktora Jeckylla i pana Hyde’a? Pochodzą z książek, których nie chronią już prawa autorskie. A zatem można odkurzyć tych wszystkich bohaterów, zrobić z nich głupków, wpakować do udającej łódź podwodną tutki na cygara wielkości śp. World Trade Center i wysłać na wojnę z profesorem Moriartym. Sean Connery jak zwykle cudny, ale wolelibyśmy go oglądać w autorskim wykonaniu monodramu pt. "Książka telefoniczna miasta Edynburg", które to dzieło z całą pewnością może poszczycić się bardziej ekscytującą akcją oraz zwartą fabułą i ma ponadto walor edukacyjny. "Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2" Każdy, kto pójdzie na ten film i wytrzyma do końca bez ziewnięcia, otrzymuje tytuł desperata. I stąd tytuł. Świetnie dobrany. Reszta niedobra- na w ogóle. "Kill Bill" Ciach, bach, pac, wzdech. Manga, głowa, mózg na ścianie. Gdyby nie to, że ktoś wcześniej nakręcił "Matrixa. Reaktywację" oraz "Jerry’ego", to obrazek Quentina Tarantino można by nazwać najbardziej czerstwym, nudnym oraz nędznym celuloidowym gównem tego roku. Oprócz Billa warto zajebać reżysera, scenarzystę, autora muzyki i całą ekipę. Go, Uma Thurman, go! Dasz radę! Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Puścić Nike’a w skarpetkach Nie bądźcie podli. Nie kupujcie nic u Nike’a. Lepiej zimą boso chodzić niż popierać wyzysk. Sadisah, Indonezyjczyk pracujący w fabryce Nike, aby zarobić tyle, ile w jednym 1991 r. za reklamowanie tej marki dostał Michael Jordan, musiałby szyć słynne buty sportowe przez 44 000 lat. Sadisah zarabia 1,20 dol. dziennie, bo władze indonezyjskie ustaliły szczególnie niską płacę minimalną, aby przyciągnąć zagranicznych inwestorów. Mimo iż, jak przyznaje sam założyciel i dyrektor firmy, Phil Knight: produkty Nike’a kojarzą się z wyzyskiem, głodowymi płacami i przymusowymi nadgodzinami, nie ma mowy o zmianach. Przeciwnie, coraz większa część produkcji przenosi się do Wietnamu i Chin, gdzie płace są jeszcze niższe. Nike musi dokonać bardzo ważnego wyboru – mówi Jim Keady – między prawami dżungli, a prawami człowieka. Keady, 28-letni student Uniwersytetu św. Jana w Nowym Jorku, obrał sobie za temat pracy dyplomowej warunki pracy w zakładach Nike w świetle katolickiej nauki moralnej. Kiedy ustalił, że firma zatrudnia do wyrobu piłek ośmioletnie pakistańskie dzieci, że zmusza wietnamskie kobiety do pracy w tumanach rakotwórczych substancji chemicznych, których stężenie przekracza 177 razy dopuszczalne w Stanach normy, a indonezyjscy kooperanci Nike’a starają się o zwolnienie z przestrzegania i tak już głodowych, indonezyjskich minimów płacowych, uznał że dobry chrześcijanin powinien coś z tym zrobić. Nie musiał długo czekać na okazję, bo jako były zawodnik i etatowy trener uczelnianej drużyny piłkarskiej z widokami na mistrzostwo kraju, został poproszony o ubranie się i swoich zawodników w buty, koszulki, majtki i skarpetki firmy Nike. Jego szacowna, katolicka Alma Mater podpisywała właśnie kontrakt sponsorski na 3 i pół miliona dolarów. Odmówił – więc stracił pracę. Cała organizacja korporacji Nike oparta jest na wyzysku – wyjaśniał uczestnikom konferencji Międzynarodowego Stowarzyszenia Jezuickich Szkół Biznesu. Zaczyna się to na etapie produkcji od wyzysku robotników. Potem rozciąga się na dystrybucję, gdzie szkoły średnie, wyższe uczelnie i społeczności lokalne są kolonizowane przez machinę marketingową Nike’a. Następnie dotyka osobiście sportowców i trenerów, których zmusza się do zostania chodzącymi billboardami tej firmy. Aż wreszcie dociera do ciebie, konsumenta, który płaci bajońskie sumy za buty, których wytworzenie nie kosztuje więcej niż 16 dolarów. Za to, że wraz ze swymi studentami uczestniczył w odbywającej się na Manhattanie demonstracji przeciwko niesprawiedliwości społecznej, Knight stracił kolejną pracę, wykładowcy religii w Szkole św. Franciszka w Nowym Jorku. Kampania rozpętana przez Jima Keady i innych działaczy społecznych i związkowych kosztowała firmę Nike, której zyski zależą od wizerunku publicznego, duży spadek sprzedaży, a co za tym idzie zysków. Sprawą zainteresowały się oczywiście największe dzienniki i stacje telewizyjne. Zawrzały kampusy uczelni amerykańskich, których drużyny sportowe, w zamian za gigantyczne dotacje, reklamowały produkty Nike’a. W Oregonie studenci przyłączyli się do kampanii przeciw Nike. W Salt Lake City, na znak protestu przeciw antypracowniczym praktykom tej firmy, jedna z zawodniczek, mimo siarczystego mrozu, biegła boso ze zniczem olimpijskim. Nike to jeden z głównych sponsorów olimpiady zimowej. 19 sierpnia 2002 r. w Bandungu, stolicy Zachodniej Jawy w Indonezji, 15 000 związkowców protestowało przeciwko antyzwiązkowej ustawie, która według Międzynarodowego Funduszu Walutowego i rządu miała przyciągnąć zagraniczne inwestycje. Związkowcy byli innego zdania: "Przyjdzie więcej takich firm jak Nike, które wyciskają pot, wywożą zyski i odjeżdżają". Mimo pokojowego przebiegu demonstracji, policja zastrzeliła jej dwóch przywódców. Argumenty w sporze ze zwolennikami bojkotu firm takich jak Nike, wykorzystujących pracę półniewolniczą są zawsze te same: Nie rozumiecie jakim dobrodziejstwem w takiej Indonezji jest jakakolwiek praca! Argument zresztą poparty przez Nike czynem – zamknięciem zakładów zatrudniających 7000 osób. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rada co się zjada O wtórnym obrocie ziemią i zaletach pracy w Izbie Skarbowej Ta historia jest prosta, choć smutna. Mówi więcej o stanie pomrocznej demokracji lokalnej niż niejeden sondaż. Władza. Władza w spowiatowionym mieście Tarnobrzeg pochodzi od Tarnobrzeskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. W linii prostej lub kombinowanej. Działki. Element pożądany i cenny, szczególnie w centrum – nawet takiego grajdołu jak Tarnobrzeg. W 1983 r. miasto przekazało Tarnobrzeskiej Spółdzielni Mieszkaniowej ponad 23 ha ziemi. Miało tam powstać osiedle domków jednorodzinnych o nazwie Podłęże. W akcie notarialnym zawarto, że spółdzielnia nie może sprzedawać działek niezabudowanych. Kontrola. Kontrola z Izby Skarbowej zwaliła się do TSM gdzieś w 1994 r. Czy wykryto jakieś nieprawidłowości, dziś trudno powiedzieć. Po tej kontroli pewna pani z Izby natychmiast otrzymała mieszkanie od TSM. Natomiast ówczesny zastępca szefa Izby Skarbowej kupił był jedną działkę od TSM, a drugą – większą – dostał w prezencie. To działki z puli tych 23 ha darowanych spółdzielni przez miasto. Geszeft. Zastępcą szefa Izby Skarbowej w Tarnobrzegu był pan Stanisław Sito, obecnie emeryt. Jego żona do dziś jest naczelnikiem w tamtejszym urzędzie skarbowym. Mają ci państwo córkę Ewę. TSM chciała sprzedać państwu Sito jakąś przyjemną działeczkę. Urząd Miasta dowiedział się o tych planach i oddał sprawę do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, bo TSM nie mogła sprzedać niezabudowanej działki. SKO stwierdziło, że działki sprzedać nie można, bo teren darowało spółdzielni miasto pod określonym rygorem. TSM oddała sprawę do NSA w Rzeszowie. Tam z kolei przyznano rację spółdzielni. Wyrok zapadł w lutym 1997 r. Gdy jednak sprawę wałkowały instytucje, miała ona swój drugi bieg, ciekawszy. Mimo że teren był przedmiotem sporu, w czerwcu 1996 r. między TSM a Ewą i matką jej Alicją Sito zawarto umowę. Spółdzielnia przekazała działkę o powierzchni ponad 536 mkw. w wieczyste użytkowanie tym paniom. Aby było jaśniej, nazwiemy ją działką A. Następnie zebranie przedstawicieli członków TSM klepnęło uchwałę o zbyciu prawa do wieczystego użytkowania działki A oraz tak „przy okazji” działki trzy razy większej (B). Za ten sam szmal. Szczegółem jest to, że taką decyzję mogło podjąć jedynie zebranie przedstawicieli. Tak wynika ze statutu TSM. Rada Nadzorcza Spółdzielni podjęła uchwałę o sprzedaży działki A na rzecz Ewy Sito za nieco ponad 10 tys. zł. Po korzystnym dla TSM wyroku NSA w Rzeszowie prawie natychmiast w kancelarii notarialnej Anny Sokół podpisano akt notarialny – kuriozum. W kwicie tym stoi bowiem, że prezes TSM Tomasz Lenard powołując się na wymienione uchwały sprzedaje nie jedną, lecz obie działki i nie Ewie Sito, ale państwu Alicji i Stanisławowi Sito za kwotę nieco ponad 10 tys. zł. Prezes TSM pokazał notariuszowi dokumenty, m.in. uchwałę Rady Nadzorczej. Szczegół: Rada Nadzorcza sprzedała prawo do wieczystego użytkowania córce państwa Sito – Ewie. Wychodzi na to, że prezes przyniósł podrobione kwity i wcisnął je notariuszowi albo całe towarzystwo doskonale wiedziało, że notarialnie podpisuje się pod kantem. Prawo. Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie, gdy ujrzał wyrok z rzeszowskiego oddziału NSA w sprawie tej nieszczęsnej działki, omal nie dostał zapaści. Jego złość musiała być duża, bo zrobił rewizję nadzwyczajną rzeszowskiego wyroku w Sądzie Najwyższym. SN w trzyosobowym składzie we wrześniu 1997 r. orzekł: TSM nie miała prawa sprzedać działki. Problem w tym, że gdy toczyła się ta sprawa, było już po ptakach. Państwo S. mieli w kieszeni akt notarialny i jakiś tam Sąd, choćby Najwyższy, z jego całym zadęciem mógł im skoczyć. Sprawa działki i sposobu jej sprzedaży zainteresowała światek prawników. Zostało to opisane w gazecie branżowej. Istnieje jako negatywny przykład w komentarzu do ustawy o gospodarce nieruchomościami. Po blisko 6 miesiącach od wyroku Sądu Najwyższego rzeszowski NSA podjął uchwałę – przyznał się do błędu i werdykt SN przyjął z podkulonym ogonem. Werdykt trafił do Urzędu Miasta w Tarnobrzegu. Mija pięć lat, jak tu trafił. I co? Niewiele. Na działce A pan Sito ma dom, ale w nim nie mieszka. Na większej działce B jest komis samochodowy. Obie działki należą do państwa Sito. Zastanawia was zapewne, dlaczego ta historia jest smutna? Otóż dlatego, że dwa miesiące temu władza miejska wystąpiła z propozycją do radnych, aby za drobne 10 tys. zł z ogonkiem kupić od państwa Alicji i Stanisława Sito kawałek działki pod budowę chodnika. Tak, tak... Część tej samej działki, którą państwo S. dostali w prezencie i bezprawnie od spółdzielni i którą powinni oddać w miejskie łapy, jak chciał Sąd Najwyższy. Pani Zofia Krzemień, kobieta poszkodowana ciężko przez życie i TSM, wpadła na sesję Rady Miasta. Ogłosiła całą tę historię wymachując kwitami. Sesję przerwano, kobicie zagrożono, że wyniesie ją z sali Straż Miejska. Po przerwie radni klepnęli uchwałę, a nikt z SLD nawet jadaczki nie otworzył, aby zapytać: dlaczego, do kurwy nędzy, miasto ma kupować coś, co i tak jest jego własnością? Drugie pytanie powinno być takie: w czyjej szufladzie jest ów wyrok i dlaczego nikt go dotąd nie wyegzekwował? Sprawa jest tym smutniejsza, że była badana przez Prokuraturę Rejonową w Tarnobrzegu trzy razy. Prokuratura nie doszukała się w tym szwindlu, choć doszukał się go Sąd Najwyższy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Numer na kolejarza Jak ktoś nie umie robić przekrętów, niech czyta i się uczy. Dworzec PKP w Lublinie zawdzięcza swój nowoczesny wygląd (rozbudowa i modernizacja) państwowemu Przedsiębiorstwu Budownictwa Kolejowego EXKOL. Firma ta była wykonawcą także myjni wagonów towarowych w Małaszewiczach. PKP za wykonane prace nie zapłaciły, bo nie miały pieniędzy. Proste. Łączna kwota zobowiązań kolei wobec wykonawcy wyniosła – wraz z odsetkami – 11,5 mln zł. Dług ściśle tajny Na długach można zarobić. Albo stracić. EXKOL postanowił sprzedać swoje kolejowe wierzytelności warszawskiej firmie KOLMEX S.A. Aby tak się stało, wystąpiono do PKP o wyrażenie zgody na cesję. Pismem zarządu głównego PKP z 14 sierpnia 2002 r. (KFL 2a/235/02) zgoda taka została udzielona. W tym okresie było powszechnie wiadomo, że kolej lada chwila wyemituje obligacje, które posłużą jej do spłaty zobowiązań. Jednak EXKOL uparł się, żeby PKP oddała należności nie jemu bezpośrednio. 20 sierpnia 2002 r. w stolicy spotkali się: Waldemar Goral – zarządca kontraktowy PBK EXKOL, i Jan Błaszczuk – prezes zarządu KOLMEX S.A. Ze strony tej firmy w transakcji uczestniczył jeszcze niejaki Grzegorz Zalewski – prokurent. Panowie podpisali umowę cesji wierzytelności 11 418 456,98 zł. "Treść umowy ma charakter poufny i stanowi tajemnicę chronioną przepisami prawa" – ustalono. Nie dziwimy się, że zbywcy i nabywcy kolejowych zobowiązań zależało na zachowaniu jak najgłębszej tajemnicy. W umowie zapisano, że – w skrócie rzecz ujmując – KOLMEX za 11,5 bańki zabuli EXKOLOWI sumę znacznie mniejszą – 8,75 mln zł. I to w ratach płatnych do 27 września 2002 r. Panowie spotykali się jeszcze, aby podpisać aneks przesuwający termin płatności rat. Ten też był poufny i chroniony. Reasumując, przedsiębiorstwo państwowe EXKOL jednym pociągnięciem pióra swojego szefa straciło ponad 2,6 mln zł na rzecz firmy prywatnej. Koszty transakcji, w tym podatek od czynności cywilnoprawnych, poniósł on sam, czyli EXKOL. Spadaj pan na drzewo Nadzór nad przedsiębiorstwami państwowymi w imieniu skarbu państwa pełnią urzędy wojewódzkie. Ten lubelski zawiadywany jest przez wojewodę Andrzeja Kurowskiego, faceta, który miał odwagę podskoczyć fluorescencji Życińskiemu ("NIE" nr 24 i 32/2003). Na początku maja bieżącego roku wojewoda poprosił Najwyższą Izbę Kontroli o skontrolowanie EXKOLU. Kurowski podejrzewał, że doszło do poważnego uszczuplenia należności firmy, za którą jest odpowiedzialny. W pierwszej połowie kwietnia Wydział Skarbu Państwa lubelskiego UW sam wsadził nos w kwity EXKOLU. Kontrolującym włos się na głowie zjeżył. Wyszło, że do 10 kwietnia 2003 r. KOLMEX S.A. nie wywiązał się ze swoich umownych zobowiązań (...) oraz nie dokonał rozliczenia spłaty zobowiązań EXKOLU wobec podwykonawców. Kontrolerzy spostrzegli, że KOLMEX skupował także od innych firm zobowiązania EXKOLU za połowę ich rzeczywistej wartości. Do wniosku o kontrolę NIK wojewoda załączył 147-stronicowy materiał z kontroli UW. Kilkanaście dni później dyrektor lubelskiej delegatury NIK Marian Cichosz poinformował Kurowskiego, że owszem, z materiałami się zapoznano i mogą one wskazywać na nieprawidłowości w relacjach pomiędzy PKP S.A. – "KOLMEX" S.A. (ewentualność powiązań korupcyjnych). Jednakowoż Weryfikacja tych podejrzeń możliwa jest przez organy dysponujące niezbędnymi metodami operacyjnymi. Tu dyrektor Cichosz wymienił Centralne Biuro Śledcze i ABWerę. A więc Cichosz potwierdził, że kontrola w państwowym EXKOLU by się przydała, ale NIK od tego ręce umywa i odsyła wojewodę na Berdyczów. Z drugiej strony wojewoda nie mógł zarządcy EXKOLU Gorala odwołać, ponieważ był on w tym czasie na kontrakcie i nie udowodniono mu przestępstwa. Kontrola Wydziału Skarbu Państwa to nie prawomocny wyrok sądowy. Tak wygląda z bliska deklarowana walka z korupcją i gotowość NIK do jej wspomagania. Co je Goral Na łamach lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej" (20 sierpnia) Goral twierdzi, że musiał ratować tragiczną sytuację EXKOLU, którą zastał przychodząc na stołek zarządcy jesienią 2001 r. Dlaczego więc Goral podpisywał kwity pozwalające KOLMEKSOWI zapłacić już po odzyskaniu przez niego należności od PKP? Z ratowaniem zakładu chyba ma to niewiele wspólnego. Tym bardziej że w grudniu 2002 r., a więc gdy kolej spłacała już swoje zobowiązania, EXKOL zawarł z KOLMEKSEM kolejną umowę cesji wierzytelności. W grę wchodziła kwota mniejsza niż poprzednio, ale zasada pozostała ta sama. Waldemar Goral nie jest już zarządcą EXKOLU, gdyż 30 czerwca wygasł jego kontrakt menedżerski. Obecnie zarabia na chlebuś jako wiceprezes AGRAM CHŁODNIA S.A. Zdaniem "Wyborczej" firma ta należy w blisko 70 proc. do spółki, w której akurat większościowym udziałowcem jest siostra Jana Błaszczuka – prezesa KOLMEKSU. Przypadek? Sprawę winna zbadać prokuratura. Może już by tak się stało, gdyby nie dziwaczna postawa NIK utrudniająca ustalenie faktów, na podstawie których można by już badać motywy poczynań uczestników tej gry kosztem państwowej własności. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fornale Pana Boga Chcesz dostać robotę u księży? Nie licz na raj: katabasy – jak wszyscy wyzyskiwacze – kiwają roboli na potęgę. Kwieciszewo to dziura w powiecie Mogilno (województwo kujawsko-pomorskie). Kiedyś były tam PGR-y. Na początku lat 90. wszystko padło. Po postpeegerowski majątek łapy wyciągnęli czarni z archidiecezji gnieźnieńskiej. Wtedy było to bardzo trendy, a władze nie wnikały w szczegóły. Kościół dostał ok. 2 tys. hektarów ziemi, chlewnie i inne urządzenia. Klechy przystąpiły do dzieła. Na początek wyrzuciły z roboty ze stu ludzi. Potem zabrały się za budowę opartego na miłosierdziu i cywilizacji miłości Gospodarstwa Rolnego Archidiecezji Gnieźnieńskiej. W skrócie księżulewo. Zapieprz jak w obozie – Klechy to chuje i kurwy – ocenia Józwa. W Kwieciszewie mieszka od połowy lat 70. Przeprowadził się do wioski, bo od PGR dostał zakładowe mieszkanie. Za najem nic nie płacił. Codziennie cała rodzina dostawała po pół litra mleka na głowę. Zarobki nie były złe... Szło żyć. – Jak nastali ci w sutannach, dobre czasy się skończyły. Nie dostajemy nic oprócz głodowych pensji. A zapieprz jest jak w obozie pracy. Jak przychodzi czas na opryski albo żniwa, bez przerwy tyramy dobę albo dwie. Potem człowiek wpada do chałupy, prześpi się trochę i znowu w pole. Za nadgodziny płacą, ale na czarno i grosze takie, że nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać. 3 złote za godzinę nadliczbową dają. I nigdzie tego nie wykazują. Nie liczy się do emerytury ani do niczego. Do dupy z takim miłosierdziem. Godnie żyć Owieczki długo znosiły wyzysk w milczeniu. W końcu nie wytrzymały i nieśmiało napisały do księdza Stanisława Pozorskiego, referenta finansowego Kurii Metropolitalnej w Gnieźnie oraz zarządcy kleszego gospodarstwa rolnego w jednej osobie: (...) Obecne stawki zaszeregowania obowiązują od sześciu lat. Są niewymierne w stosunku do wykonywanej pracy, ani też nie odpowiadają teraźniejszym czasom. Do dyspozycji zakładu jesteśmy 24 godziny na dobę (...). Powierzany jest nam sprzęt wielomilionowej wartości. Te wielkogabarytowe maszyny, które swą szerokością daleko odbiegają od norm dopuszczalnych do ruchu, szczególnie mobilizują nas do odpowiedzialności. Czym więc jest wobec tego najniższa płaca 760 złotych brutto, którą otrzymujemy. Posiadamy przeważnie na utrzymaniu czteroosobowe rodziny. Praca ta jest naszym jedynym źródłem dochodu. Nie starcza to na podstawowe wydatki związane z normalnym funkcjonowaniem rodziny, brakuje na dalszą edukację naszych dzieci. Co za tym idzie fundusz rentowo-emerytalny od tej kwoty jest znikomy. (...) Czysto i klarownie nie jest przedstawiona stawka godzinowa za pracę w godzinach nadliczbowych. Nie bez znaczenia jest dla nas ustalenie, które prace są wykonywane w szczególnych warunkach. W zapylonej paszarni, chlewni nasączonej azotem, wysiewie nawozów sztucznych czy wreszcie stosowanie środków ochrony roślin. Te sprawy nie mogą być dalej ignorowane przez pracodawcę. Nasze wymagania nie są wygórowane, po prostu chcemy godnie żyć z zapłaty za naszą pracę. Wyrazy szacunku Poza biurowymi pod epistołą podpisali się wszyscy. Wkrótce każdy z osobna dostał odpowiedź od księdza Stasia: Uprzejmie proszę o niezwłoczne i rzeczowe ustosunkowanie się do poszczególnych fragmentów pisma pod którym widnieje Pana/Pani podpis. Z wyrazami szacunku. – Udawali, że nie wiedzą, o co chodzi, skurczybyki – wkurza się Stachu. (Tak jak Józef w księżulowie pracuje od początku). – Napisaliśmy jeszcze raz do Pozerskiego. Wprost: że chcemy podwyżek. Do dziś nie dostaliśmy pisemnej odpowiedzi. Za to powiedział, że jak nam się nie podoba, to won za bramę. Że na nasze miejsce z pocałowaniem ręki przyjdą inni. To wszyscy wzięli ogony pod siebie i siedzą cicho. Bo kto podniesie łeb? Łba na pewno nie podniósłby Czechu. Lubi wino, ale nawet to najtańsze też kosztuje, a on bez roboty jest już dekadę. – Radość jest, że czarni czasem najmą mnie do zbierania kamieni z pola. A jakby dali etat? Z radości z tydzień bym nie schodził z orbity. Człowiek, czyli towar W malowniczej okolicy Kwieciszewa bezrobocie okrutne i chętnych do roboty w księżulkowie nie zabraknie. Z danych Powiatowego Urzędu Pracy w Mogilnie wynika, że w powiecie bez roboty jest ponad 6 tys. osób, z czego uprawnienia do zasiłku ma niecały tysiąc. Stopa bezrobocia wynosi ponad 27 proc. i systematycznie rośnie (w Polsce ponad 18 proc., a w województwie kujawsko-pomorskim 23,3 proc.). Czarni skwapliwie stosują wolnorynkową metodę działań biznesowych – pracę traktują jak każdy towar. W związku z tym płacą tyle, żeby pozyskać siłę roboczą gotową do tyrania na roli. Psy ogrodnika Tymczasem Jan Paweł II tak pięknie pisze w encyklice Laborem Exernces: (...) Kościół jest przekonany, że praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi. (...) Problemem kluczowym etyki społecznej jest (...) sprawa sprawiedliwej zapłaty za wykonywaną pracę. Nie ma w obecnym kontekście innego, ważniejszego sposobu urzeczywistniania sprawiedliwości w stosunkach pracownik–pracodawca, jak właśnie ten: zapłata za pracę. (...) sprawiedliwość ustroju społeczno-ekonomicznego, a w każdym razie jego sprawiedliwe funkcjonowanie, zasługuje ostatecznie na osąd wedle tego, czy praca ludzka jest w tym ustroju prawidłowo wynagradzana. (...) Za sprawiedliwą płacę, gdy chodzi o dorosłego pracownika obarczonego odpowiedzialnością za rodzinę, przyjmuje się taką, która wystarcza na założenie i godziwe utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. Takie wynagrodzenie może być realizowane poprzez tak zwaną płacę rodzinną, to znaczy jedno wynagrodzenie dane głowie rodziny za pracę, wystarczające na zaspokojenie potrzeb rodziny bez konieczności podejmowania pracy zarobkowej poza domem przez współmałżonka. (...) niebezpieczeństwo traktowania pracy ludzkiej jako sui generis "towaru" czy anonimowej "siły" potrzebnej dla produkcji (mówi się wręcz o "sile roboczej"), istnieje stale, istnieje zwłaszcza wówczas, gdy całe widzenie problematyki ekonomicznej nacechowane jest przesłankami ekonomizmu materialistycznego. Widać w gnieźnieńskiej Kurii Metropolitalnej nie czytają papieża, a jeśli czytają, to traktują jego słowa jak wymysły oderwanego od rzeczywistości fantasty, gdyż najwyraźniej opętał ich ekonomizm materialistyczny. – Ja tam encyklik papieża nie czytam, ale zdanie o księżach mam wyrobione – mówi mieszkanka Kwieciszewa. – Parę lat temu powódź zalała pola rolnikom. Mieli dostać ziarno z gospodarstwa archidiecezjalnego. Niektórzy dostali, tylko po jakimś czasie przyszły do nich faktury – musieli zapłacić. A gazety podały, że Kościół pomógł powodzianom. Innym razem woleli zaorać pole, z którego nie sprzątnęli zboża, niż dać je ludziom w potrzebie. Bo oni są jak psy ogrodnika – sami nie mogą, ale innym nie dadzą. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nasze małe kurewstwo Pięćset chińskich panienek wstrząsnęło stosunkami japońsko-chińskimi. Do wojny co prawda nie doszło, ale casus belli był jak znalazł. A było to tak. 17 września trzystu Japończyków urządziło w Zhuhaiu w luksusowym Międzynarodowym Centrum Konferencyjnym balanżkę z pięciuset chińskimi panienkami. Skandal wybuchł nie dlatego, że ulegli czarowi niewieściemu. Albo że nie zapłacili. Chińskie media zatrzęsły się z oburzenia, że balangowano w rocznicę agresji Japonii na osłabione wojnami domowymi Chiny – w 1931 r. Był to początek okupacji części Chin utrwalony w zbiorowej pamięci zbrodniami japońskimi, okrucieństwem i masowymi gwałtami na Chinkach. Lata poniżenia. Poniżenia dotkliwego, bo w chińskiej tradycji Japonia jawi się jako kraj przez Chiny ucywilizowany. To Chińczycy nauczyli Japończyków pisać, wprowadzili na wyspy konfucjański styl myślenia. Dopiero potem Japończycy przeżyli boom gospodarczy, pokonali nawet Chiny, no i zadzierają nosa. Japończycy nie eksponują chińskich korzeni swojej kultury. Podkreślają swą innowacyjność. Zdolność przetwarzania każdych pożytecznych nowinek. Jak się widzą ci i ci, można dostrzec w znakomitej powieści chińskiej pisarki Shun Sa „Dziewczyna grająca w go”, dostępnej w księgarniach. Polska, jak każde dziecko wie z lekcji katechezy i historii, była wielokrotnie gwałcona przez Niemców i podstępne Sowiety. Gwałcono Polonię moralnie i terytorialnie. Nic dziwnego, że w zeszłym wieku oburzaliśmy się wielce, kiedy niby zdenazyfikowani obywatele ówczesnego RFN zamiast staropolskiego Wrocław uparcie wymawiali rewizjonistyczne „Breslau”, a w Gdańsku szukali „Danzingu”. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i mapy nam germanił, powtarzaliśmy gromko. Bo towarzyszom radzieckim w tamtych czasach głośno nie można było niczego zarzucić. Nie protestowaliśmy za to nigdy przeciwko niemieckiej powojennej seksturystyce. Tysiąc Niemców mogło bzyknąć pięć tysięcy polskich panienek 1 września, a pięciuset niemieckich gejów – tysiąc naszych walecznych w rocznicę powstania warszawskiego. Wybuchu albo upadku. Jeśli tylko zapłacili. Wówczas bowiem następował jedynie proces wyrównywania rachunków krzywd. Ciąg dalszy repatriacji wojennych. Odzyskiwanych z trudem, powoli. Powojenni Niemcy przyzwyczajeni do stałego spłacania odszkodowań, w takich przypadkach nawet nie protestowali. Przyjmowali to z pokorą społeczeństwa odpowiedzialnego za wydanie na świat Himmlera, Marleny Dietrich i Beaty Uhse. Każdy, kto choć raz skorzystał z usług panienek polskich i chińskich, wie, jak różne są to światy. Chińskie poważnie traktują etos pracy, zwłaszcza w położonym niedaleko starego Makao przecudnej urody Zhuhaiu. Polki do dzisiaj mszczą się na niemieckim okupancie. Kontynuują tradycje Studzianek Pancernych, forsowania Odry zimą, wbijania sztandaru w brandenburską bramę. Radzieckich okupantów zemsta polskich panienek omijała. W tamtych czasach ich szczupłe diety pozwalały jedynie na strip-tease w ówczesnej Kongresowej. Restauracji, a nie prowincji rosyjskiego cesarstwa. Nie protestowaliśmy przeciwko używaniu naszych panienek przez dojczmanów wyposażonych w ówczesne dojczmarki, bo cała nasza protestacyjna para szła w antyrewizjonistyczny gwizdek. To Herbert Hupka poniżał polskie kobiety kwestionując ich prawa do Ziem Odzyskanych. To kanclerz Adenauer gwałcił nasze matki nie uznając granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. A teraz gwałtu moralnego dokonuje Erika Steinbach. Nie tylko na kobietach, ale też na mężczyznach. Czemu? Ano dlatego, że swym projektem Centrum Wypędzonych kwestionuje moralny wynik wojny. Poczucie, że nas wypędzono z ziem wschodnich niesłusznie, bo przecież myśmy II wojnę światową wygrali, a Niemców słusznie jak najbardziej, bo oni tamtą wojnę przerżnęli. I na nic uwagi, że wojnę polsko-radziecką w 1939 r. i potem w Jałcie jednak przegraliśmy. I wypędzono nas pokonanych jak Niemców, choć to nie myśmy wojenkę zaczęli. Potem pomimo wygranej wojny z Niemcami to nie my jeździliśmy do RFN na panienki. Oni do nas na zbiory chmielu czy roboty budowlane też nie jeździli. Naszym podstawowym łupem wojennym była radość zwycięstwa i poczucie wyższości moralnej nad gospodarką RFN. Chiny również wygrały, jako koalicjant, wojnę z imperialistyczną Japonią. Teraz Chiny bogacą się na potęgę, toteż boli je, kiedy przypomina się im wczorajszą nędzę, upokorzenie, biedę. My zaś nie obruszamy się, kiedy ktoś wypomni stare i obecne dziadostwo. Przywykliśmy do dziadostwa i już. Wielki wrzask rozlega się wtedy, kiedy chcą nam odebrać jedyną wartość, jaką z wojny jeszcze posiadamy. Wyższość moralną zwycięzców nad pokonanymi. Wartość ubiegłowieczną, niestety niczym waluta, już niewymienialną. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niech się święci co chce " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Strażacy z Bytomia uwolnili zakleszczonego w kominie 20-letniego mężczyznę, który wleciał do komina i przeleciał kilka pięter w dół zatrzymując się dopiero w piwnicy. Mężczyzna przesiedział w przewodzie całą noc, bo choć lokatorzy słyszeli podejrzane jęki i krzyki, bali się wezwać strażaków. Myśleli, że to duchy. We wrocławskiej dzielnicy Krzyki policjanci pojechali zatrzymać 47-letniego mężczyznę podejrzanego o kradzieże. W obronie synka wystąpiła 76-letnia mamusia, która oblała funkcjonariuszy roztworem kwasu siarkowego. Staruszka tłumaczyła, że zdenerwowali ją, bo przeszkadzali jej oglądać kryminał w telewizji. W Ostrówku, gmina Galewice, drogówka zatrzymała do kontroli Trabanta. Okazało się, że kierujący nim 56-letni mężczyzna jest pijany. Żona pijanego wyszła z wozu i rzuciła się z pięściami na policjanta. Obrzucała go przy tym obelgami. Agresywną kobietę udało się obezwładnić dopiero wtedy, gdy na pomoc pospieszyli drugi policjant i jej mąż. Nielojalna postawa męża wobec żony nie pomogła mu w uniknięciu odpowiedzialności za jazdę po pijaku. Gimnazjalistów z Chocza utrwalono na filmie podczas zabawy ze striptizerkami w jednej z dyskotek w powiecie pleszewskim. Uczniowie są przerażeni. Nie swoim zachowaniem, ale tym, że cała sprawa się wydała – opowiada dyrektor szkoły. Dyrekcja szkoły rozważała, czy nie pokazać rodzicom filmu na wywiadówce. Zrezygnowano jednak z tego pomysłu w obawie, że rodzice się podniecą i oskarżą dyrekcję o szerzenie pornografii. W Międzyrzeczu 34-letni mężczyzna, żonaty ojciec czworga dzieci, nagrywał za pomocą cyfrowej kamery kobiety w intymnych sytuacjach. Aparat przystawiał do szyb w oknach domów i odchodził. Jeśli nagrało się coś pikantnego, przegrywał na dysk komputera. Policja była w kłopocie, bo mężczyzna nie naruszał tzw. miru domowego, nie było też skarg od podglądanych. Na szczęście, przy zatrzymaniu pobił policjantów, znaleziono przy nim amfetaminę, a w domu – fanty z kradzieży. I tak znalazł się paragraf na obleśnika. 2,5 promila alkoholu miał w wydychanym powietrzu motorniczy tramwaju ze Szczecina, któremu policja nie pozwoliła na kontynuowanie jazdy. Na wyznaczone następnego dnia przesłuchanie motorniczy się spóźnił, bo znów był pijany. Zakopiańscy policjanci zatrzymali na Krupówkach bandytę poszukiwanego listem gończym. Chcąc uniknąć badania daktyloskopijnego mężczyzna odgryzł sobie w nocy w areszcie opuszki palców. Posługując się niedojedzonym palcem policjanci bez trudu ustalili, jak się nazywa i skąd pochodzi. Oskarżony o podrabianie dokumentów i nielegalne posiadanie broni 55-letni Stanisław K. uciekł z konwoju trzem policjantom, którzy nieskutecznie gonili go najpierw po korytarzach sądu w Sopocie, a potem w okolicy Opery Leśnej. Ważnym szczegółem tej historii jest to, że pan Stanisław K. jest kulawy. To wstyd i plama na honorze policji – przyznał szef policji z Wejherowa. Trzech postawnych nie może dogonić kaleki. 25-letni mężczyzna ze Szczecina nie chciał stawić się na rozprawę przed sądem. Kupił więc zwolnienie lekarskie na targowisku w Turzynie i wysłał do sądu. Opis choroby wypełnił sam. Błędy ortograficzne, które popełnił, wzbudziły podejrzliwość sędziego, który szybko ustalił, że przedstawiony mu dokument został sfałszowany. 25-latkowi za nieznajomość ortografii grozi pięć lat pudła. D. J. W Mysłowicach decyzją władz Miejskiego Zarządu Gospodarki Komunalnej zakazano urzędniczkom noszenia spodni biodrówek i majtek typu string. Zamiast nich mogą nosić np. kalesony. Są zdrowe, ciepłe i nie wywołują podniecenia seksualnego personelu i petentów. G. P. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ciągnąc Lagę SLD nie ma żadnej sensownej polityki wobec Polonii. Lewicowy Senat robi więc nadal politykę prawicową – kujawiaczek, Bóg i kombatant. Przeglądając prasę polonijną, natknęliśmy się na obietnicę wicemarszałek Senatu Jolanty Danielak z SLD: Będziemy pomagać przy budowie siedziby Unii Związków i Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej. Precyzyjnie rzecz biorąc chodzi o Unię Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej, w skrócie USOPAŁ. Sięgnijmy zatem do materiałów VII Walnego Zebrania USOPAŁ, które odbyło się w Maldonado i Punta del Este (Urugwaj) pod koniec listopada 2001 r. Wzięły w nim udział takie osobistości jak prezes Unii – Jan Kobylański, prezes Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego – kapitan Zbigniew Sulatycki, nuncjusz apostolski w Urugwaju – arcybiskup Janusz Bolonek. Ze Starej Ojczyzny przybyli wicemarszałek Jolanta Danielak oraz prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" prof. Andrzej Stelmachowski. W dyskusji polonusi wyłożyli karty. Inż. Andrzej Zabłocki, omawiając przygotowania do obchodów 200. rocznicy urodzin Ignacego Domeyki, oskarżył polską ambasadę w Chile i ambasadora Daniela Passenta o lekceważenie chilijskiej Polonii w osobie inżyniera Zabłockiego, bo przez niego reprezentowanej. Prezes Polonii w Meksyku dr Zygmunt Haduch obnażył całkowitą niekompetencję polskiej ambasady. Inż. Rizio Wachowicz, wiceprezes USOPAŁ, oskarżał: polskie placówki dyplomatyczne nie tylko dzielą organizacje polonijne, lecz także oddalają je od Macierzy!... Krótką historię zmagań o wolną Polskę przedstawił kapitan Sulatycki. Po powstaniu kościuszkowskim i solidarnościowym, okrutnej okupacji niemieckiej i sowieckiej, doczekaliśmy oto polskiego komunizmu, powracającego obecnie pod osłoną innych haseł. Czego się można spodziewać po komunistycznym rządzie Millera? Rolą placówek dyplomatycznych RP jest przede wszystkim rozbicie najbardziej patriotycznych polskich tkanek, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Kto w tej trudnej chwili dziejowej broni godności i czci Rzeczypospolitej? Oczywiście prezes USOPAŁ – Kobylański. Mimo knowań Millera, Cimoszewicza, Passenta i ich janczarów tkanka patriotyczna jest nie do zdarcia. Ks. Andrzej Węgrzyn (sekretarz generalny USOPAŁ) obwieścił, że jego organizacja zawarła porozumienie o współpracy z Kongresem Polonii Amerykańskiej i Kongresem Polonii Kanadyjskiej; od tej pory Edward Moskal z KPA i Elżbieta Rogacka z KPK występować będą ramię w ramię z Kobylańskim. Prezes Kobylański oświadczył, że należy dążyć wszelkimi siłami do powołania światowej organizacji Polonii. Musi ona być silna, wolna od wpływów polskiego MSZ oraz partii politycznych przeciwnych patriotycznym i chrześcijańskim zasadom (zagadka dla marszałek Danielak – jakie partie prezes miał na myśli?). Na zakończenie przyjęto trzy rezolucje. Pierwsza dotyczy powołania Ogólnoświatowej Organizacji Polonijnej, która musi wywalczyć prawo dostępu do prawdziwej polskiej kultury i tradycyjnych, uświęconych przez wieki wartości chrześcijańskich. Z czego wynika, że państwo polskie do tej pory złośliwie odcinało Polonię od prawdziwej, przepojonej WC kultury. Z premedytacją stwarzało trudności w dostępie do telewizji w Ameryce Południowej i Australii. Już widzimy te tajne narady rządowe: nie puśćmy im naszej znakomitej TV Kwiatkowski, niech oglądają telenowele brazylijskie w oryginale... Co jednak najważniejsze, nowa Ogólnoświatowa Organizacja Polonijna w żadnym wypadku nie może splamić się współpracą z obecnym MSZ – gdyż charakteryzują go niedemokratyczne struktury i brak energii w obronie godności Polski i Polaków na świecie lub wręcz działania przeciwne dobru narodu polskiego. Kolejny fenomen polega na tym, że USOPAŁ, plując na niedemokratyczny MSZ, uważa Senat za instytucję w pełni demokratyczną – to znaczy taką, od której można brać kasę. Przydzielaną przez koalicyjną rządzącą większość sejmową. Albo nie dowiedzieli się jeszcze, że w Senacie 75 proc. foteli zajmują postkomuchy, albo też kasjerowi nie zagląda się w legitymacje. Uchwalono też Deklarację poparcia dla wiodącej roli Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" i jej prezesa prof. Andrzeja Stelmachowskiego. To fajnie, gdy budżetem dla Polonii faktycznie dysponuje zaprzyjaźniony z Kobylańskim Laga Stelmachowski. Na koniec zjazd uchwalił Deklarację poparcia dla Radia Maryja, która zaczyna się inwokacją: Drogi Ojcze Dyrektorze! Wyraża ona przekonanie, że radio ojca dyrektora niesie w świat Ewangelię oraz miłość do Polski. Sobie zaś życzymy, by "Katolicki Głos w Twoim Domu" dotarł pod polskie strzechy w Ameryce Łacińskiej – kończą autorzy. Jak to możliwe? Poza zasięgiem Rydzyjka pozostaje chyba już tylko Antarktyda. Poza tym, sądząc po poglądach Kobylańskiego (prezesa), Sulatyckiego (kapitana) i reszty, od dawna łączy ich z ojcem dyrektorem silna więź duchowa. Nasze urugwajskie wiewiórki mówią, że to wszystko to tylko przykrywka. Po prostu Stelmachowski dogadał się z Kobylańskim, że zjazd USOPAŁ nie zostawi suchej nitki na polskich placówkach dyplomatycznych, aby udaremnić plany przekazania MSZ funduszy dla organizacji polonijnych i wbić do głowy nowej, SLD-owskiej władzy, że współpraca z Polonią bez pośrednictwa Stelmachowskiego nie jest możliwa. Chcemy zapytać Jolantę Danielak, polityka SLD: jak się czuła, słuchając tych deklaracji? Czy finansowanie dowolnej działalności politycznej w każdym zakątku globu – tylko dlatego, że prowadzą ją osoby pochodzenia polskiego – należy do obowiązków Senatu RP? Jesteśmy za tym, żeby Kobylański z Sulatyckim et consortes sami zbudowali sobie siedzibę, a jeśli brak im środków, niech im pomoże "drogi ojciec" Rydzyk. Bo po diabła budować nowy kosztowny dom, mający obsługiwać cudownym sposobem cały kontynent? Żeby paru miłośników Rydzyka miało gdzie uchwalać kolejne deklaracje? Zaoszczędzoną kasę lepiej przeznaczyć na edukację dzieci i młodzieży polonijnej z nadzieją, że gdy dorosną, wybiorą sobie mądrzejszych liderów. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Laury za gnój Ministrowie Hausner i Olejniczak nagradzają Animex prestiżowymi wyróżnieniami. Tymczasem główny inspektor ochrony środowiska, posłowie i organizacje ekologiczne zarzucają tej firmie poważne łamanie prawa. Jako pierwsi w Polsce ostrzegaliśmy przed amerykańską korporacją Smiethfield Foods zajmującą się produkcją mięsa świńskiego na skalę przemysłową ("Świnia trojańska", "NIE" nr 10/2000). Pisaliśmy wówczas, że wielkoprzemysłowy tucz świń spowodował w USA likwidację indywidualnej hodowli i upadek drobnego przetwórstwa mięsnego. Przytaczaliśmy potworne przykłady znęcania się nad zwierzętami. Pokazaliśmy, że w Stanach Zjednoczonych wielkie przemysłowe fermy trzody chlewnej należące do Smiethfield Foods spowodowały katastrofy ekologiczne. Setki tysięcy świń zgromadzonych w jednym miejscu produkują tysiące hektolitrów gnojówki, która jest gromadzona w gigantycznych zbiornikach. Następnie gówno to rozprowadza się po okolicznych polach. Ponieważ gnojówki jest znacznie więcej, niż może wchłonąć ziemia, dociera ona do cieków wodnych i do wód gruntowych. Środowisko ulega błyskawicznej degradacji. Szerzą się choroby wywołane przez niebezpieczne bakterie. Pojawiają się nowe zagrożenia jak pierwotniak Pfiesteria, który masowo zabija ryby i potrafi ukatrupić człowieka. Nasze ostrzeżenia nie przydały się nawet psu na budę. Amerykanie kupili większościowy pakiet akcji spółki Animex, drugiej co do wielkości firmy w Polsce, zajmującej się przetwórstwem mięsa. Zaczęli realizować plan przemysłowego uświnienia Polski. Powstały gigantyczne fermy w Wielkopolsce i na Mazurach. Przyglądaliśmy się poczynaniom amerykańskiego koncernu ("W gnojówkę na główkę", "NIE" nr 40/2002 i 8/2003). Jedzenie mięsa pochodzącego z przemysłowych ferm spowodowało w USA nieprawdopodobny wzrost chorób. Aby temu zapobiec, mięso pochodzące z wielkich ferm zaczęto napromieniowywać. Jakie będą tego skutki, wkrótce się przekonamy – ostrzega Agnes Van Volkenburgh z Animal Welfare Institute (Instytut Ochrony Zwierząt) z Chicago. Lekarz weterynarii Leszek Masłowski próbował monitorować mięso produkowane przemysłowo na zawartość antybiotyków i hormonów. Spotkał się ze stanowczą odmową. Tymczasem przez należącą do Animeksu chlewnię w Gołdapi ma rocznie przewinąć się 1,2 miliona świń. W hodowli stosuje się antybiotyki, hormony wzrostu i laktacji. Próbujący zapobiec katastrofie główny inspektor ochrony środowiska opracował raport, z którego wynika, że Animex wraz z firmami należącymi do koncernu Smiethfielda powszechnie łamie polskie przepisy. Firmom tym dano czas na "poprawę" i wypełnienie zaleceń inspekcji do końca tego roku. Gdy to nie nastąpi – zakłady będą zamykane – grozi inspektor. Za autorką amerykańskiego bestselleru "Slaughterhaus" (książka demaskująca korupcję w rządzie i świńskim biznesie) Gail A. Eisnitz już trzy lata temu tygodnik "NIE" alarmował: Przemysł mięsny kontroluje amerykańskie ministerstwo rolnictwa. Różnymi metodami, także za pomocą korupcji, koncerny mięsne doprowadziły do monopolizacji rynku. Za ujawnienie korupcji z tym związanej amerykańscy dziennikarze otrzymali w 1996 r. prestiżową nagrodę Pulitzera. W Polsce na odwrót: firma Animex uhonorowana została przez ministra gospodarki, pracy i polityki społecznej Jerzego Hausnera Kryształowym Globem Liderów Eksportu. A minister rolnictwa Wojciech Olejniczak wręczył Animeksowi nagrodę Agro-Export 2003. Nasuwa się pytanie: czy korupcyjne metody opisane przez Gail A. Eisnitz już są wprowadzane do Polski? Czy też to zwykła niekompetencja i arogancja? Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sęp ostateczny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska drze się w SMS-ie Żaden prorok, wróżka, analityk, ekonomista, kurwa, socjolog, rząd, polityk, biskup, "Gazeta Wyborcza" i spece ze służb specjalnych nie zdają sobie sprawy z tego, czym żyje i co naprawdę myśli pomroczny motłoch zwany od czasu do czasu elektoratem. My wiemy. Bo mamy rubrykę "Co się niesie w SMS-ie". Pojawiła się na początku sierpnia 2001 roku. Od tego czasu, a nie od 11 września – jak usiłuje nam wmówić Wielki Brat i telewizornia – świat nie jest już taki sam. Komórka ocipiała. Od razu odebraliśmy blisko 700 wiadomości czując mrowie w plecach i większe zmęczenie w palcach niż po porządnym trzepaniu. Warto było. Od początku powstania "Co się niesie w SMS-ie" używamy jednego numeru telefonu 0-600-132-208. Tego samego, który zakupiliśmy szukając roboty dla Mariana Krzaklewskiego. Dziś już mało kto pamięta o gościu z dupą na brodzie, ale numer wielu pamięta. Dotychczas otrzymaliśmy ponad 16 tys. SMS-ów drogą tradycyjną. Sporo przysłaliście ich też w listach i przez internet. Rubryka ukazała się na łamach 11 razy. Zamieściliśmy 288 SMS-ów, z czego nagrodzonych zostało 31. 16 tys. to piętnastokrotnie więcej niż liczy przeciętna reprezentatywna grupa badana w sondażach. Dlatego tę rubrykę powinni uważnie czytać obecni rządzący, jeżeli nie chcą skończyć jak buzkozjebcy. Jebał pies AWS Już w sierpniu wiadomo było, że AWS przerżnie wybory razem z Geremkami, ale mimo wyników sondaży nie całkiem wierzono, że nie wejdą na Wiejską. My – dzięki SMS-om – byliśmy pewni. Tam w oddali widać AWS-u trupa. W słońcu błyszczy jego dupa. Koń ją kopał, pies ją jebał. Nikt biduli nie pogrzebał. Wiatr jej nawiał liści kupę – śpij sierotko, chuj ci w dupę – donosiliście proroczo. ZChN nazwaliście Zjednoczeniem Chorych z Nienawiści, a przekształcane naprędce AWSP – Aleśmy Wydymali Społeczeństwo Polskie. Całą tę prawicę podsumowaliście trafnie – Szkoda SMS-u dla AWS-u. Tuż przed wyborami czuć było euforię: Pan dał siłę ludowi swemu by dał kopa w dupę Marianowi Krzaklewskiemu. Elektorat stawiał na Millera twierdząc, że: Żadna cholera nie zmoże Millera. W tym to właśnie mężu dopatrywano się szans na zmianę następującej sytuacji: Biały orzeł nasz w koronie bardzo dziś ze wstydu płonie. Coś go w duszy mocno boli, bo poczucie ma niewoli. Z braku tlenu ledwo żyje, koloratka w szyję pije. Marian dostał kopa, co Was oczywiście uradowało niezmiernie. Natychmiast bohaterami negatywnymi zostali Andrzej Lepper i LPR, czyli Ludzie Papy Rydzyka. Jednak Wasz wyśniony idol premier ostatnio nieco wyblakł, a Wy też chyba zgorzknieliście całkiem. Najpierw pojawiły się rady dla rządu, aby w celu dziury budżetowej zatkania wprowadził podatek od oddychania. Puściły Wam nerwy, kiedy premier spotkał się z Tatusiem Świętym. Wzorując się na Januszu Rewińskim orzekliście: I w pizdu wylądował... Miller w Watykanie. Wielu eSeMeSiarzy doszło też do wniosku, że skoro lewica kuma się z klerem, to SLD okazał się do bani i niech spada na drzewo. Dlatego Tylko na haju da się żyć w tym pojebanym kraju. Powyborcze rozczarowanie wyrażał SMS: Rodacy. A teraz mamy was w dupie. Nowi posłowie i senatorowie RP. Terroryzm tak – wypaczenia nie! 11 września gdy telewizor pokazywał dymiące wieże w Nowym Jorku. Komórka zagrzała się. Natychmiast chcieliście ruszać na krucjatę przeciwko niewiernym. Gdy tylko wieże się zawaliły, nasza komórka oznajmiła: Żadna kobieta nie wali się tak jak WTC. I choćby dla tego jednego historycznego tekstu warto było! Amerykańska histeria śmieszyła Was. Bushmeńskie plany bicia Arabów i im podobnych, a nawet zakazy poruszania się autami po Manhattanie w pojedynkę skwitowaliście krótką i równie genialną formułką oznaczającą szczyt odwagi: Przejść się w turbanie po Manhattanie. Niechęć do Osamy odeszła wam jednak równie szybko jak przedwyborcza miłość do SLD. Kolejny raz komóry zagrzały się w rękach gdy zadymiło łódzkie pogotowie. SMS fenomen Co myślicie i jacy jesteście? W większości jesteście ludźmi, których wkurwia to, jak robi się z nich wała. Cenne jest jednak to, że w tym ponurym kraju nadętych bufonów tytułujących się politykami i patriotami katolickimi, świętujących przy byle okazji każde truchło narodowe jeszcze potraficie się śmiać i drzeć łacha praktycznie z każdego. Z katoli, przejawów wszelkiego fanatyzmu, przywar, klechów, gliniarzy, posłów, kobitek, teściowych, blondynek, facetów, operatorów GSM, siebie samych, a nawet Naszego Dostojnego Gościa Wizytatora. Zdarza się, że trafi się taki SMS jak dobre rżnięcie: Wchodzi Edyp do baru w Bronxie i mówi: Hi, guys! Hi, motherfucker. Bywają teksty refleksyjne typu: Biedny Polak, biedny z biedą się boryka. Wpierw go dymał Ruski, teraz Ameryka. Nie lubicie chyba reklam, bo gdy nachalnie reklamuje się np. PZU, Wy piszecie od razu Podpierdolić, Zajebać, Ukraść. Dla nas jesteście łaskawi. Wysyłacie sporo życzeń dla redakcji, wyrazów uwielbienia dla Urbana. Tylko jeden facet życzył nam wszystkim, aby nas żydów jebanych natychmiast szlag trafił do piątego pokolenia wstecz i wprzód. Episkopat chwali się, że w Pomrocznej żyje katolików tyle, ile także dobry spirol ma gradusów, czyli 96. Jak to się ma do 16-tys. grupy naszych Czytelników ślących SMS-y? Wielkiej pociechy czarni z Was nie mają. Oprócz tekstów obyczajowych typu Chłopak do dziewczyny – ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić? dominują te o księżach (o zakonnicach jest doprawdy mało). Ucieszyło Was jak dzieci to, że i arcybiskup lubi poruchać jak króliczek... A że kleryka. Wielkie rzeczy. Skandalem byłoby, gdyby abepe dymał biskupa. Bo to nieestetyczne. Zastanawiacie się ostatnio, czy Millerowi zależy na poparciu Kościoła w referendum europejskim i doszliście do słusznych wniosków, że jak kler zacznie agitować za Unią Europejską, to prędzej zapiszemy się do unii z Chinami. Choćby z przekory. Ostatnio wszakże rozbawiła Was do łez polska dzielna armia i rodzynek jej "Grom". Cały Sztab Generalny może się rozwiązać i iść na szczaw, skoro nie zdołał wydumać, jak można szybko, tanio i skutecznie wysłać naszych do Afgańców. Otóż najprościej można to zrobić wysyłając wojsko INTERNETEM!!! Z Waszych tekstów wyłania się taki oto obraz Pomrocznej: bardzo biedny kraj, dymany przez wszystkich. Rządzony nieudolnie przez bandę buzkozjebów przez nich doprowadzony został nad przepaść. A wielu z was osobiście nad tą przepaścią stoi i jeszcze śmie się wyszczerzać. Jest też jeszcze inny, niepolityczny obraz Pomrocznej. Rządzi dres, złodziej z łańcuchem na szyi, na którego widok laski pozbywają się majtek. Ważne miejsce zajmuje też piwo, marycha i inne dopalacze. Sporo miejsca zajmuje seks, ale nic z wyuzdania. Ot, zwyczajne pierdolenie. Być może któregoś dnia dostaniecie od nas sygnał: łączymy się w Ruch Społeczny SMS i idziemy wygrać wybory. To tyle, do widzenia przed ekranami komóreczek. Najbardziej nielubianymi, znienawidzonymi wręcz politykami według wysyłających SMS-y był niewątpliwie Buzek Jerzy i Krzaklewski Marian. Zaraz po nich plasuje się Andrzej Lepper. Do tej trójki doszlusowali szybko Macierewicz Antoni, Jurek Marek, no i ostatnio premier Miller Leszek. Aha, zapomnieliśmy dodać Belkę Marka. Czytelnicy nienawidzą wręcz Kaczorów, nie rozróżniając, który jest który. Mało głosów krytycznych dotyczyło Kwaśniewskiego Aleksandra i jego Ferst Lejdy. Rekordzista wysłał do nas aż 76 SMS-ów. Teksty docierają również z Rzymu, Hamburga, Chicago, Pragi i Berlina. Sądząc po treści śmiało możemy stwierdzić, że jest to rubryka młodzieżowa, ale 25-, 30-, 40-latkowie też do nas ślą. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Myszką w Glempa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niezbędny jest Związek Republik Radzieckich " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Połykacze bzdetów Wiceprezes NIK doniósł, że w resorcie skarbu zaginęło 10 ważnych dokumentów. Jednym z nich było zaproszenie na bankiet. Oto zajęcia prokuratorów. Ping-pong W donoszeniu do prokuratury o zaginięciu mało istotnych papierów jest pewien niezamierzony jak sądzę humor. Wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, Krzysztof Szwedowski, zażądał bowiem, aby prokuratorzy tropili bałagan w urzędniczych szufladach, podczas gdy sama prokuratura nie jest w stanie dobrze upilnować kluczowych dokumentów z prowadzonych śledztw. Tegoroczna kontrola wykazała, że w całym kraju w prokuraturach zginęło aż 295 tomów akt. Warszawska Prokuratura Okręgowa, która bada donos Szwedowskiego – sama jeszcze nie uporała się z wyjaśnieniem okoliczności zaginięcia akt w warszawskiej prokuraturze śródmiejskiej. Prokurator Kapusta ujawnił (8 września 2003 r.), że zapodziało się w niej aż 275 akt (Kapusta nie podał, czy chodzi tu o liczbę spraw, czy liczbę tomów). Zanim śledztwo wszczęte z donosu NIK na dobre się rozkręciło, zgubione papiery odnalazły się w resorcie skarbu. Minister Czyżewski, nie chcąc pozostać dłużnym, odwinął się Szwedowskiemu i złożył do prokuratury kontrdoniesienie na kontrolerów NIK, że prowadzili kontrolę niezgodnie z obowiązującymi standardami prawnymi oraz że – wbrew prawu – ujawnili przed czasem wyniki ustaleń kontroli. I tak oto urzędnicy Najjaśniejszej z najwyższego szczebla beztrosko grają w politycznego ping-ponga zmuszając prokuraturę do zajmowania się idiotyzmami, podczas gdy ona z ledwością radzi sobie ze ściganiem najgroźniejszych przestępstw kryminalnych i gospodarczych. Precz W wydziale V – czyli śledczym – warszawskiej prokuratury pracuje 31 prokuratorów. Obecnie prowadzą oni 247 śledztw. Czyli na każdego prokuratora przypada średnio po 8 poważnych śledztw w toku. Szczerze współczuję. Przecież każdy z nich musi wydawać dziesiątki postanowień i podejmować mnóstwo czynności procesowych, a także przesłuchiwać chmary świadków i analizować tysiące stron dokumentów. W dodatku przytłoczeni sprawami prokuratorzy są zmuszani do odkładania na bok śledztw naprawdę ważnych, ponieważ poseł Rokita ujawnił w Sejmie, że Halber wysłał Kwiatkowskiemu SMS o treści „chuje precz”. Tu wygłupił się sam wiceszef Prokuratury Krajowej Kazimierz Olejnik każąc wszcząć postępowanie. Po trzech miesiącach kręcenia się w kółko za własnym ogonem prokuratura wydała postanowienie o umorzeniu śledztwa, gdyż nie stwierdziła, aby Rokita dopuścił się przestępstwa. Z kolei poseł Bogdan Lewandowski – wydawałoby się doświadczony polityk – żąda, aby prokuratura warszawska ustaliła, który z członków sejmowej komisji śledczej badającej tzw. aferę Rywina zdradził Luizie Zalewskiej z „Rzepy” treść tajnych zeznań prokuratorki Marciniak. To prawda, że poseł Ziobro – podejrzewany przez Lewandowskiego o ujawnienie tajemnicy śledztwa – jest stronniczy i dręczy zeznających świadków. Ale poseł Lewandowski chce wyrugować Ziobrę z komisji rękami prokuratury. Pomysł jest głupi, gdyż z góry wiadomo, że prokuratura niczego Ziobrze nie udowodni. Nawet nie znajdzie podstaw do postawienia mu zarzutu. Kółko graniaste Nie tylko politycy robią z prokuratury śmietnik spraw beznadziejnych. W Polsce występuje także chora tendencja do załatwiania sporów gospodarczych na drodze postępowań karnych. W Najjaśniejszej Pomrocznej pracuje 5084 prokuratorów wspomaganych przez 382 asesorów i obsługiwanych przez 3695 osób personelu pomocniczego. W stosunku do roku 1990 liczbę zatrudnionych prokuratorów zwiększono o ok. 50 proc. W tym czasie liczba spraw kierowanych do prokuratur wzrosła z 1,1 mln w roku 1990 do ponad 1,6 mln! (Tylko w zeszłym roku liczba doniesień do prokuratury wzrosła o ok. 10 proc.). Ogromnie zwiększyła się liczba spraw dotyczących przestępstw najpoważniejszych. Pojawiły się też przestępstwa, których w czasach PRL nie było (np. mafijne, giełdowe, przestępstwa komputerowe, zamachy terrorystyczne, wielki przemyt, gigantyczne oszustwa podatkowe). W prokuraturach ok. 45 proc. spraw kończy się umorzeniem. Część – dlatego, że politycy, biznesmeni, a także NIK oraz zwykli obywatele wrzucają śmieci prokuratorom na biurka. Niestety, spory odsetek umorzeń dotyczy ciężkich przestępstw, których sprawców nie udało się ustalić. Między obydwoma rodzajami umorzeń istnieje pewien związek. Prokuratorzy, przytłoczeni nawałem spraw – średnio w kraju na jednego prokuratora przypada ok. 35 spraw – niekiedy nie mają dość czasu i cierpliwości, aby dogłębnie drążyć poważne. Mając na karku prasę i opozycyjnych polityków żądających ekspresowego załatwienia donosów „śmieciowych”, zajmują się w pierwszej kolejności tym, co zostało nagłośnione i jest poddane osądowi opinii publicznej. W 2002 r. odsetek spraw zakończonych aktem oskarżenia w stosunku do ogółu spraw zakończonych wynosił tylko ok. 26 proc. W zeszłym roku prokuratorzy wnieśli do sądów prawie 400 tys. aktów oskarżenia przeciwko 475 tysiącom osób. Jak mi powiedziano, tylko w sierpniu 2003 r. liczba spraw, które wpłynęły do warszawskiej Prokuratury Okręgowej z doniesienia polityków, wzrosła czterokrotnie! Warszawscy prokuratorzy sądzą, że donosicielska aktywność polityków jeszcze bardziej wzrośnie przed wyborami. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Casting sędziów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Solidariusze łączcie się Tydzień temu proponowaliśmy hasło na kolejną manifestację związkowców z "S": "Solidarność przeciwko Solidarności". Słowo stało się ciałem. Po złożeniu artykułu do druku, a na dzień przed ukazaniem się naszego tygodnika w kioskach w Gdańsku – w niedzielę, 31 sierpnia – zakończyły się obchody 23. rocznicy porozumień sierpniowych. Po mszy odprawionej przez abepe Gocłowskiego (bohatera naszych licznych publikacji o aferze w kościelnej drukarni Stella Maris) w kościele św. Brygidy (której proboszczem jest inny nasz wielokrotny bohater prałat Jankowski) ulicami miasta przeciągnął pochód. W pochodzie ramię w ramię szli: Lech Wałęsa (historyczny przywódca NSZZ "S"), Marian Krzaklewski (przegrany przywódca NSZZ "S") oraz Janusz Śniadek (obecny przywódca NSZZ "S"). Ten szereg zauważyły media rozgłaszając, że w rocznicę zapanowała zgoda w wielkiej związkowej rodzinie. Nie zauważyły, że kilka metrów przed paradującymi w pochodzie Wałęsą, Krzaklewskim i Śniadkiem maszerowała grupa związkowców "Solidarności" ze Stoczni Gdańskiej niosąc transparent z napisem: "J. Szlanta J. Śniadek grabarze St. Gdańskiej". Hasło wymowne. O tym, co myślą stoczniowcy z Gdańska o przewodniczącym Śniadku, pisaliśmy w "NIE" nr 35/2003. Pisanie w "NIE" przewodniczący "S" może lekceważyć. Otwartej wojny, jaką wypowiedzieli mu koledzy, już nie. W niedzielę przed pomnikiem Poległych Stoczniowców kwiaty chcieli złożyć Lepper z Hojarską. Nie zostali dopuszczeni, zrobiła się zadyma. Gratka dla mediów. Gratka dla Śniadka. Lepper spadł mu z nieba odciągając uwagę mediów od protestujących przeciwko Śniadkowi związkowców ze Stoczni Gdańskiej. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wojewoda czyni cuda Premier Leszek Miller, nie od dzisiaj znany ze swojego poczucia humoru, na wojewodę pomorskiego powołał szołmena. Nazywa się Jan Ryszard Kurylczyk. Pan wojewoda przygotował dla mediów program artystyczny pod nazwą uroczyste rozpoczęcie robót wstępnych przygotowujących budowę autostrady A1. Impreza odbyła się 2 maja tego roku, kilometr od wsi Goszyn leżącej przy drodze numer 22, pomiędzy Tczewem a Starogardem Gdańskim. Wojewoda Kurylczyk osobiście usiadł w koparce, by wbić w ziemię potężną łyżkę. Wyrwał połać ziemi, by ustąpić miejsca robotnikom, którzy mieli poprowadzić prace dalej. Wojewodę pokazała lokalna telewizja, obfotografowali fotoreporterzy gazet. Oto wojewoda rozpoczyna budowę autostrady A1 nie oglądając się na nic i na nikogo. Nieważne, że na razie nie ma kto tego finansować, a rząd nie jest do końca zdecydowany, którą drogę budować najpierw, a którą potem, i jak to właściwie ma być rozliczane. Nic, że toczą się negocjacje na temat warunków koncesyjnych. Przedstawienie może być oderwane od realiów, ważny jest mocny tekst. Wojewoda powiedział więc dziennikarzom, że rozpoczyna budowę autostrady, która prowadzić będzie do Watykanu. Czyżby liczył, że Jan Paweł II zacznie ją budować z drugiej strony i spotkają się gdzieś w połowie? Nie musi się papa fatygować, bo od Austrii na południe Włoch jest już autostrada, wystarczy spojrzeć do atlasu samochodowego. Za dekoracje do występu wojewody posłużyły koparki, samochody ciężarowe, kilku robotników, proboszcz z miejscowej parafii. Było ognisko, kiełbaski... Pojechałem na miejsce budowy kilka dni później, aby zobaczyć, jak postępują prace. Żywego ducha, złamanej łopaty. Dosłownie nic. Wykarczowano parę drzew, rozorano trochę wzgórza. Była telewizja, potem wszyscy pojechali. Wojewoda pomorski wyznał lokalnej "Gazecie Wyborczej": – Będę posądzany, że robię medialny show, ale lepiej robić cokolwiek niż nic. Na szczęście nie jest to teoria dominująca w przyrodzie. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dwa Leppery " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zażyj po użyciu Działacze katoliccy zwalczają pigułkę, która nie przerywa ciąży, lecz – przeciwnie – zapobiega konieczności dokonywania aborcji. Latem tego roku wybuchła awantura, gdy wyszło na jaw, że Wojciech Wierzejski (LPR), wicemarszałek województwa mazowieckiego, wezwał wszystkich w województwie aptekarzy do bojkotu Postinoru Duo – jedynego legalnego w Polsce środka antykoncepcji doraźnej. Posługując się bezprawnie papierem z urzędowym nadrukiem i pieczęciami pan marszałek dał wyraz swemu osobistemu przekonaniu, że Postinor uśmierca maleńkie istotki poczęte, straszliwie szkodzi kobietom i jako taki powinien zniknąć z aptek. Bo tak twierdzi znany obrońca "życia poczętego", prof. Bogdan Chazan, na którego Wierzejski się powołuje. Zrobiła się afera, protestowały główne media i organizacje kobiece, sami aptekarze natomiast uznali, że nie mogą bojkotować leku, który jest w Polsce zarejestrowany i dopuszczony do obrotu. Za te skandaliczne wybryki – nadużycie funkcji publicznej, wywieranie presji na aptekarzy, upowszechnianie fałszywych informacji – Wierzejski nie poniósł żadnych konsekwencji. Antykoncepcję doraźną (i wszelką inną) systematycznie zwalczają media i podręczniki katolickie. Z premedytacją zaliczają Postinor do środków wczesnoporonnych. Co najśmieszniejsze, przykościelni autorzy uprzedzają: Rzetelne informacje można zdobyć, czytając regularnie prasę katolicką, opracowania i książki wydawane przez obrońców życia. Ostrzegamy przed publikacjami postkomunistów czy liberałów, które nawet podpisane przez osoby z tytułem profesora, często mijają się z prawdą ("Pomóż ocalić życie bezbronnemu", dodatek do "Służby Życiu", wyd. II, Kraków 2003). Czarna propaganda katoli wielu ludziom poważnie zamąciła w głowach. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wciąż otrzymuje sygnały od osób, którym niedokształcony ginekolog odmówił zapisania Postinoru upierając się, że jest to środek wczesnoporonny – jak słynna francuska pigułka RU 486. Inni z kolei odmawiają wypisania recepty pod pretekstem, że minęło za dużo czasu od seksualnej konsumpcji. Rzeczywiście, kiedyś był to wyścig z czasem: cudowną pigułkę należało połknąć najdalej godzinę po miłosnych igraszkach. Spróbujcie dotrzeć w tym czasie do lekarza, i to kompetentnego, a potem do apteki! Dziś jednak producent Postinoru Duo informuje, że pierwszą dawkę (jedną tabletkę) wystarczy zażyć w ciągu 72 godzin po "niebezpiecznym" stosunku, mamy więc na to pełne trzy doby. Drugą – 12 godzin później. Ostatnio napisała do nas Czytelniczka z Krakowa, skarżąc się, że wprawdzie lekarz bez oporu zapisał jej Postinor, lecz nie mogła go nabyć w osiedlowej aptece udekorowanej krzyżem, obrazkiem z Matką Boską i portretem papieża na dokładkę. Ujrzawszy receptę, pani magister oświadczyła, że tu się takich świństw nie sprzedaje. Wszystko się dobrze skończyło, gdyż Kraków ma na szczęście więcej niż jedną aptekę. Misją "NIE" nie jest szerzenie oświaty. Jednakże – wyjątkowo – czujemy się w obowiązku zrobić mały wykład, żeby dać Wam jakąś broń do ręki na wypadek starcia z ciemnogrodem. * * * Antykoncepcja doraźna (nazywana też postkoitalną, po stosunku, w nagłych wypadkach) jest metodą zapobiegania ciąży stosowaną w kilka godzin lub kilka dni po niezabezpieczonym stosunku seksualnym. Zwróćcie uwagę: zapobiegania, nie przerywania. To oficjalna definicja WHO (Światowej Organizacji Zdrowia). Postinor zawiera dużą dawkę hormonu o nazwie progestagen. Mechanizm jego działania zależy od tego, w jakiej fazie cyklu kobieta go zastosuje. Jeśli w pierwszej fazie, to w ogóle nie dojdzie do owulacji, jeśli natomiast w drugiej – zapłodniona komórka jajowa nie będzie mogła zagnieździć się w macicy. A bez jej zagnieżdżenia, czyli implantacji – co następuje dopiero w 6 dni po połączeniu się jaja z plemnikiem – w ogóle nie będzie ciąży. Czy to jest bezpieczne? Nie zaobserwowano skutków ubocznych groźnych dla zdrowia. Mogą się zdarzyć chwilowe mdłości lub wymioty, może też opóźnić się następna miesiączka. Uwaga – Postinoru nie wolno jednak nadużywać! Nie jest to lek do stałego stosowania, tylko "pogotowie ratunkowe" w wyjątkowych sytuacjach. Czy to jest skuteczne? Bardzo. WHO szacuje odsetek niepowodzeń na 2–4 proc. Im wcześniej sięgniecie po Postinor, tym lepiej. Jeśli weźmie się pierwszą dawkę w pierwszej dobie po "wpadce", skuteczność wynosi 99 proc. W trzeciej dobie – powyżej 96 proc. Czy to jest drogie? Postinor Duo kosztuje 55–60 zł. Nieporównywalnie mniej niż koszt nielegalnej aborcji, nie mówiąc już o koszmarnych wydatkach na dziecko... Według danych amerykańskich, antykoncepcja doraźna redukuje o połowę liczbę aborcji. Tymczasem w Polsce korzysta z niej zaledwie 0,5 proc. kobiet! Żeby oszczędzić sobie stresów, mądra dziewczyna zaopatruje się zawczasu i trzyma Postinor w szufladzie – na wszelki wypadek. Bo wszystko może się zdarzyć: zapomnimy wziąć "normalną" pigułkę antykoncepcyjną, prezerwatywa zsunie się albo pęknie, poryw namiętności tak nas ogłupi, że nie pomyślimy o żadnym zabezpieczeniu. Zdarzają się również nieprzewidziane nieszczęścia – gwałty. Nie słuchajcie wicemarszałka Wierzejskiego i prof. Chazana, nawiedzonych lekarzy i aptekarzy; nie czytajcie bzdur w "Służbie Życiu" i innych katolickich pisemkach. Obiektywne informacje na temat antykoncepcji doraźnej znaleźć można na stronach internetowych: www.federa.org.pl www.wpadka.pl www.antykoncepcjapo.pl Pod adresem www.wpadka.pl znajdziecie nawet listę lekarzy rekomendowanych przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, którzy w razie potrzeby zapisują Postinor. * * * Żyjemy w kraju, który różni się od cywilizowanej Europy niemal całkowitym zakazem aborcji i kwitnącym podziemiem aborcyjnym, brakiem edukacji seksualnej w szkole, niedorozwojem usług i poradnictwa z zakresu planowania rodziny. 55 proc. Polaków nie stosuje żadnej metody zapobiegania ciąży albo wybiera metody mało skuteczne – stosunek przerywany, kalendarzyk nie bez powodu zwany "watykańską ruletką". Jedynie 8,3 proc. badanych stosuje pigułkę hormonalną, 5 proc. – wkładkę wewnątrzmaciczną (spiralę). Pomroczne władze nie potrafią oszacować liczby nielegalnych aborcji. Według organizacji pozarządowych, może to być nawet 200 tysięcy rocznie. W 2001 r. blisko 26 tysięcy nastolatek urodziło dzieci. Najmłodsza matka miała 12 lat! Właśnie ogłoszono nową listę leków refundowanych. Wbrew obietnicom rządu i kolejnych ministrów zdrowia nie pojawiły się na niej nowoczesne pigułki antykoncepcyjne, w tym Postinor. Skoro państwo ma nas głęboko gdzieś, ratujmy się sami. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Towarzysze i prawiczki Czknęło hasłem "odpolitycznienia mediów". Dzięki dwóm kiciarzom z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, ministrami zwanych. Absolutnie "apolitycznymi". Pierwszy to Jarosław Sellin, były aktywista AWS, rzecznik prasowy premiera Buzka, aktywista Opus Dei, oddelegowany do Rady w czasach rządów AWS–UW. Drugi to wieloletni poseł Unii Wolności Juliusz Braun, oddelegowany do Rady przez UW w ramach partyjnego kontyngentu. Czysty, żywy apolityzm. Czknęło hasłem "odpolitycznienia mediów", bo Sellin z Braunem przegrali polityczną rozgrywkę w Radzie. Nominacje do rad nadzorczych lokalnych rozgłośni radiowych i oddziałów publicznej tele-wizji. Pokonał ich konkurencyjny sojusz stworzony z członków ministrów nominowanych przez SLD, PSL, NSZZ "Solidarność" i prezydenta Kwaśniewskiego. To właśnie kandydaci z ich notesów zasiedli w radach, a nie kandydaci z list Sellina i Brauna. I wtedy zamiast pogodzić się z polityczną porażką, przegranym się czknęło. Ogłosili, że właśnie chcieli "odpolitycznić, odpartyjnić media publiczne". Chcieli wielkiej reformy. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, która wybiera rady nadzorcze mediów publicznych, pochodzi z czysto politycznego wyboru. Bo jej członków mianuje polityczny Senat, Sejm i także polityczny prezydent. Sellin i Braun ogłosili – też politycznie – iż chcieli przeciąć polityczną pępowinę członków rad nadzorczych sięgając po "apolitycznych kandydatów". Nominowanych tym razem nie przez partie polityczne i koterie towarzyskie, lecz czyste, szlachetne i arcyapolityczne związki i stowarzyszenia twórcze. Wara politykom od nominacji, niech teraz polityka kadrowa zostanie oddana przywódcom związków twórczych – apelowali. Taki kit można wciskać początkującym redaktorkom i zgrzybiałym, emerytowanym profesorom. W czasie walki o "odpolitycznienie" mediów w jednym z największych polskich związków twórczych, Związku Artystów Scen Polskich, doszło do politycznej rozróby. Przeciwko obecnym władzom ZASP wystąpiła fronda popierająca poprzedniego prezesa Kazimierza Kaczora oskarżanego o dopuszczenie do wielomilionowych nadużyć i strat finansowych. Nie wiem, czy prezes Kaczor jest winien. Czy działał świadomie, czy straty powstały w wyniku jego nieuwagi, braku nadzoru. Wiem, że prezes nie jest osobą "apolityczną". Dzięki poparciu Unii Wolności zasiada obecnie w Radzie Programowej TVP SA, podobnie jak dzięki poparciu UW kierował ZASP. ZASP nie jest obecnie jedynym związkiem twórczym reprezentującym artystów scen i filmu. Są już nowe stowarzyszenia. Ich liderzy szukają poparcia polityków, posłów. Zwłaszcza teraz, kiedy Sejm tworzy ustawy regulujące byt twórców. Byt jakże marny, bo twórcy w Polsce nie mają silnych, niezależnych od polityków reprezentacji. Nie mają, bo literatów formalnie reprezentują dwa stowarzyszenia pisarzy. Jedno proprawicowe, drugie prolewicowe. Ani jedno nie skupia większości pisarzy, zwłaszcza tych młodszych, nierzadko najzdolniejszych. Dziennikarze mają do wyboru aż kilkanaście stowarzyszeń. Dwa są najbardziej znane w środowisku, ale ich nazwy i tak czytelnikom niewiele powiedzą. Jedno jest silnie prawicowe i zajmuje się ostatnio głównie krytyką pro-lewicowego prezesa telewizji publicznej. Drugie lewicowe zajmuje się głównie problemami dziennikarzy emerytów. Większość dziennikarzy nie należy do żadnego stowarzyszenia. Muzycy mają do wyboru kilka stowarzyszeń. Filmowcy podobnie. I plastycy też. Wielkość stowarzyszeń, podatność ich na wpływy polityczne i koteryjne sprawia, że trudno jest np. uchwalić prawo autorskie. Bo każde stowarzyszenie ciągnie w swoją stronę, kłóci się o stawki, mizdrzy do polityków i wzajemnie blokuje. W takiej sytuacji nic łatwiejszego dla politycznych graczy, jak skłonić koteryjki ze słabych stowarzyszeń do wyboru "apolitycznych", ale posłusznych partiom kandydatów. W Polsce wszystko jest polityczne. Zwłaszcza obłuda, udawanie, że partie polityczne kierują do rad i zarządów publicznych mediów swych "apolitycznych" działaczy. Jeśli oni spartolą, to partie polityczne uchylają się od odpowiedzialności. To nie nasz człowiek, to tylko reprezentant "środowiska". Tak nominowani partacze czują się pewnie i bezkarnie, bo odpowiedzialność za ich błędy nie obciąża ich politycznych tatusiów, rozmyje się apolitycznie. Czknęło hasłem "odpolitycznienia mediów". Śmiesznie i obłudnie. Media zajmują się polityką. Czemu nie czknie się zatroskanym o sprawność i przejrzystość publicznych mediów hasłem ich "jawnego politycznienia"? Czemu wybierany przez większość SLD-owską czy AWS-owską członek – minister Krajowej Rady ukrywa swe polityczne korzenie i powiązania? Czemu oddelegowany do rad nadzorczych i zarządów fachowiec od mediów ukrywa swą matkę partię nominującą? Niech SLD, PSL, a niebawem PiS czy Samoobrona jawnie mianują swych ludzi i potem biorą za nich odpowiedzialność. Za fachowość, uczciwość, kreatywność. Niech obsadzające publiczne media partie będą publicznie rozliczane za efekty swoich nominatów. Wtedy media będą może polityczne, ale bardziej sprawne. A tak nominowani często gęsto prywatyzują powierzone im publiczne dobro. A kiedy jest źle, to nikt odpowiedzialnym politycznie być nie chce. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Proszę wstać kabaret idzie Co trzeba w Polsce zrobić, żeby dostać 15 lat pierdla? Nic. Każdy może siedzieć za niewinność. "NIE" przeprowadziło śledztwo w sprawie Ormianina uznanego za bandytę. Bronimy pochopnie skazanego człowieka. Sądy bywają ślepe, stronnicze, niedbałe. Działają przeciw sprawiedliwości. 9 listopada 1999 r. mieszkańcowi Łodzi skradziono Nissana. Po kilku dniach męski głos w słuchawce zaproponował wykupienie wozu. Za 10 tys. zł. OK – powiedział właściciel i zadzwonił na policję. Z kryminalistami umówił się na 25 listopada, na piątą po południu. Właściciel samochodu zjawił się w towarzystwie dwóch policjantów po cywilnemu. Przestępców też było dwóch. Podczas przekazywania pieniędzy jeden z gliniarzy rzucił się na młodszego złodzieja. Starszy wyciągnął z samochodu dubeltówkę i strzelił. Policjanci odpowiedzieli ogniem. Bandyta z dubeltówką zginął na miejscu. Drugi uderzył policjanta w twarz i uciekł. 6 grudnia 1999 r. w barze "Soho" w Piotrkowie Trybunalskim policja zatrzymała Hajka Gieworkiana, obywatela Armenii. Przebywał w Polsce legalnie, miał kartę stałego pobytu, jest żonaty z Polką, ma dwoje dzieci. Decyzją sądu Ormianin został tymczasowo aresztowany za udział w opisanej wyżej strzelaninie. Po trzech dniach poszukiwań na policji żona Gieworkiana nareszcie dowiedziała się, gdzie przebywa jej mąż. Przez trzy miesiące nie otrzymywała zgody na widzenie. Zapis wideo z 24 września 2001 r., godz. 11.10: Kobieta: Im na rękę jest. A słuchaj, ty pójdziesz, prawdę powiesz i z tą prawdą jaka jest, jaka była tam... Mężczyzna: Dobrze! Ja się z tego nie wycofuję. Kobieta: I właśnie, policja tam w czarnych barwach wychodzi... Mężczyzna: Ja się z tego nie wycofuję, rozumiesz? Małgorzata Gieworkian znalazła dokument świadczący o tym, iż feralnego dnia Hajk Gieworkian odbierał plafon reklamowy od browarów Żywiec. Przy niej umawiał się z kierowcą na odbiór przesyłki w barze. Znalazła świadków, którzy pamiętali, że 25 listopada widzieli Gieworkiana w Piotrkowie około czwartej po południu. Jeżeli to nie Gieworkian był na miejscu strzelaniny, to kto? Pani Gieworkian spotkała się z wdową po zastrzelonym i uzyskała od niej informację, iż razem z jej mężem był Piotr B. Kobieta: A wiadomo, że ty jesteś do Hajka podobny, no... Mężczyzna: Ale, kurwa, czego ty się u mnie spodziewacie? Co ja, co ja pójdę, kurwa, i... i... Baśka I co? Kobieta: Słuchaj ja wiem, co mówiłeś, że jak będzie Hajk miał siedzieć... Mężczyzna: Jeżeli będzie skazany, to ja się, kurwa, ujawnię, no tak powiedziałem. Ormianin siedział w areszcie ponad rok. 31 sierpnia pani Gieworkian zeznała w prokuraturze, iż według jej informacji drugim uczestnikiem strzelaniny był Piotr – nazwiska wtedy jeszcze nie znała. Adwokat złożył wniosek dowodowy do prokuratury. 11 września prokuratura odmówiła przyjęcia tego wniosku, ponieważ nie udało się policji ustalić personaliów i adresu osoby poszukiwanej. Tego samego dnia prokuratorzy zamknęli śledztwo. Małgorzata Gieworkian wynajęła prywatnego detektywa, który ustalił dla niej nazwisko Piotra, jego adres, numer dowodu osobistego, stan cywilny itd. Detektyw w rozmowie z nami potwierdził, że zajęło mu to nie więcej niż trzy dni. Sąd wezwał Piotra B. do stawiennictwa na rozprawie jako świadka. Nie stawił się. Dwukrotnie. Za trzecim razem powinien być doprowadzony. Ale sąd nie był tym zainteresowany. Kobieta: Słuchaj, ty byłeś na miejscu. Mężczyzna: No byłem. Kobieta: Więc prawda znasz jaka jest. Mężczyzna: No dobrze, ja im powiem, że byłem no i... Materiał dowodowy był dziurawy jak sito i zmienny jak kobieta. Jeden z policjantów zeznał w sądzie, ponad rok po zdarzeniu, że podczas szamotaniny z przestępcą ten krzyczał do wspólni-ka: "załatw ich!", "zrób z nimi coś!", podczas gdy w postępowaniu przygotowawczym, dzień po strzelaninie, pamiętał tylko, że bandyta "coś krzyczał". Właściciel skradzionego auta zeznał, że w momencie, w którym oskarżony rzekomo podżegał wspólnika do strzelania do policji – tamten nawet nie miał w rękach broni. Sąd w uzasadnieniu wyroku stwierdził, że oskarżony "wielokrotnie strzelał do policjantów", choć wedle dowodów strzelił tylko raz. Policjanci i właściciel Nissana zeznali zgodnie, że przestępca był człowiekiem o cygańskiej urodzie. Jeden z policjantów zeznał, że mówił czystą polszczyzną. Gieworkian nie mówi czystą polszczyzną, w postępowaniu sądowym brał udział tłumacz z języka rosyjskiego. Na rozprawie ten sam policjant zaprzeczył swoim wcześniejszym zeznaniom i powiedział, iż – uwaga – zapamiętał akcent oskarżonego, bo nie mówił on czystą polszczyzną. Sąd uznał zeznania świadków oskarżenia za wiarygodne ze względu na ich logiczność, konsekwencję, szczegółowość, wzajemną zgodność, wewnętrzną spójność (!). Pracownik browarów Żywiec zeznał, że gdy spotykał się z Gieworkianem w Piotrkowie, była już szarówka. Pod koniec listopada słońce zachodzi o czwartej z minutami. Z Piotrkowa do ul. Starorudzkiej w Łodzi jest ponad 50 kilometrów. Nie da się tej odległości przejechać w czasie krótszym niż 50–60 minut, a w godzinach szczytu jedzie się ponad godzinę. Taksówkarz zeznał na policji, że tego dnia jeździł z Gieworkianem po Piotrkowie, kiedy była szarówka. W sumie – z układu czasu wynika, że Ormianin nie mógł być obecny przy strzelaninie w Łodzi. Obrona wniosła o uzyskanie i przeprowadzenie analizy głosów z podsłuchu, jaki podobno ma policja. Sąd odrzucił wniosek. Obrona wniosła o odtworzenie nagrania wideo z pogrzebu zabitego bandyty. Sąd odrzucił wniosek. Żaden z dowodów rzeczowych (linie papilarne, badania osmologiczne i biologiczne) nie potwierdził udziału Ormianina w zdarzeniu. Sąd nie wziął tego pod uwagę! Mężczyzna: Kurwa, ja wiem doskonale, Basia, ja wiem, że jak się pokażę, to oni mnie poznają i doskonale... Dziwne, żeby mnie nie poznali, kurwa, skoro ja wziąłem od niego siano, kurwa... Małgorzata Gieworkian w desperacji spotkała się z Piotrem B. w towarzystwie wdowy po zastrzelonym. Trzymała w torbie włączoną kamerę wideo i nagrywała rozmowę, której fragmenty przytaczamy. Pod koniec rozmowy wyjęła kamerę z torby i sfilmowała Piotra B. Na zdjęciu widać smagłego, mężczyznę średniego wzrostu. Wdowa po zabitym potwierdziła słowa i zdarzenia dotyczące nagrania. – Wreszcie ktoś się za to wziął – stwierdziła. Obrona dostarczyła sądowi taśmę nagraną przez Małgorzatę. Sąd odrzucił wniosek obrony o jej odtworzenie. Za podżeganie do zabójstwa funkcjonariuszy, naruszenie nietykalności cielesnej i próbę wyłudzenia Gieworkian w maju 2002 r. został skazany przez Sąd Okręgowy w Łodzi na 15 lat więzienia. * * * Mamy dwie hipotezy: Hajk Gieworkian jest groźnym przestępcą i trzeba go było wsadzić za wszelką cenę. Alfonsa Capone wsadzono przecież nie za zabójstwa, napady, wymuszenia czy kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, lecz za niepłacenie podatków. Tyle że Capone naprawdę nie płacił podatków. Doszło do jawnej niesprawiedliwości i niesłusznego wyroku. Nie interesują nas jego przyczyny – czy chęć zatuszowania nieudolności policji czy tylko niedbałość sądu i jego brak obiektywizmu. Sąd nie dopuścił dowodów niewinności oskarżonego! Naruszał prawo podsądnego do obrony, bo nie interpretował wątpliwości na jego korzyść. Bez spełnienia tych warunków sąd przestaje być instytucją wymierzającą sprawiedliwość. * * * Będziemy śledzić bieg tej sprawy. Sąd Apelacyjny w Łodzi, który 18 grudnia rozpatrzy apelację Hajka Gieworkiana, nie może nie wiedzieć, że w jego rękach znajdzie się nie tylko los sądzonego człowieka, ale także opinia o polskim wymiarze sprawiedliwości. MAREK GAJDA MACIEJ WIŚNIOWSKI Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zieloni depczą zieleń " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lukry, cukry i syropy Dosolimy wicepremierowi Kalinowskiemu bo posłodził producentom cukru w płynie. W Polsce produkuje się za dużo cukru, który jest horrendalnie drogi. Ale polski chłop razem z cukrownikiem mają w sobie taką zajebistą siłę, że mogliby wyprodukować dużo, dużo więcej niepotrzebnego cukru po jeszcze wyższych cenach! Zwielokrotniłoby to zatrudnienie na buraczanych polach i zniwelowało bezrobocie. Więcej pieniędzy z cukru dla rolników to awans społeczny i materialny wsi. Umocniłoby to partie chłopskie, których liczebność w parlamencie zwiększona poparciem chłopów oznaczałaby zwiększony wpływ rolników na rządzenie Polską w ogóle. To znowu przełożyłoby się na programy zwiększenia areału buraka cukrowego i podniesienie cen produktu finalnego. Dzięki takiemu samonapędzającemu mechanizmowi za 3 kadencje Sejmu stalibyśmy się cukrowym mocarstwem. Wówczas prezes NBP – Andrzej Lepper – zdewaluowałby złotówkę do 30 zł za dolara. Niskimi cenami zarżnęlibyśmy światową konkurencję cukrową. A jakby już zagraniczne cukrownictwo padło – to podnieślibyśmy ceny, że Anglicy płakaliby gorzkimi łzami słodząc polskim cukrem herbatę. Wtedy my – chłopi, sól tej ziemi – leżelibyśmy do góry jajami niczym kuwejckie szejki decydując, kto i za ile posłodzi sobie, a kto nie. W Polsce, jak za czasów gospodarki nakazowo-rozdzielczej, za produkcję i sprzedaż cukru nadal odpowiedzialny jest rząd. Minister rolnictwa ustala, ile się cukru wyprodukuje (tzw. kwoty) i jaka jest minimalna cena sprzedaży. Według zeszłorocznych wskazań produkcja cukru w Polsce była o jakieś o 500 tys. ton (tj. o 25 proc.) za duża, a jego cena była wyższa od cen światowych o 100 proc. Paradoksalne zatem się zdaje, że zagraniczne koncerny cukrownicze w przetargach o polskie prywatyzowane cukrownie dadzą nawet łapówkę, żeby je kupić. Gdyby Gabriel Janowski nie zabronił – to Anglicy i Niemcy mieliby już wszystkie 76 cukrowni. Otóż do wyprodukowania tony cukru, którego zbyt rząd gwarantuje obecnie* za 2000 zł, producent potrzebuje surowiec za 770 zł. Oznacza to zajebistą rentowność. Każda zainwestowana w cukier złotówka przynosi 2 zł 60 gr. Czyli jakieś 260 proc. zysku brutto. Innymi słowy Ministerstwo Rolnictwa, aby zamknąć gęby 175 tysiącom plantatorów buraków, dotuje zachodnie koncerny, które kupiły polskie cukrownie, a precyzyjniej – ich prawo do kwot cukrowych po gwarantowanych cenach. Podział zysków brutto jest 1/3 dla chłopa, a 2/3 dla mądrali z cukrowni. Zaraz podniesie się larum, że to nieprawda, bo cukrownie balansują między zyskiem i stratą. Jeśli wnikliwiej przyjrzeć się, skąd biorą się wysokie koszty działalności cukrowni, okazuje się, że powstają one gdzieś bardzo daleko. Na przykład jedna cukrownia wzięła kredyt dewizowy na kilkadziesiąt procent, choć normalnie banki dają takowe na kilkanaście. Obecne wysokie koszty produkcji cukrowni w sytuacji nadal tańszej siły roboczej Polsce i światowych cen energii nie mają zdroworozsądkowego wytłumaczenia poza tym, że są one sztucznie zawyżane. Ponieważ w tym biznesie wszyscy okłamują wszystkich i ciągną w swoją stronę, a chłopem można dowolnie zakręcić – skończy się to pewnie tak, że cukrownie będą płacić dostawcom tyle, ile obecnie, żeby tylko żadnego zabłoconego buraka na cukrownicze place nie przywozili. Same zaś kupować będą cukier na giełdzie w Londynie. Robota czystsza i lżejsza, a efekt ekonomiczny ten sam. Płacimy za tę chorą sytuację, za każdym razem, kiedy kupujemy kilo cukru za 2 zł z groszami, a nie za 1 zł 10 gr, jak by to wynikało z zasad wolnorynkowej konkurencji. W 1996 r. międzynarodowa korporacja pochodzenia amerykańskiego "Cargill" rozpoczęła na wrocławskich Bielanach budowę zakładu do przerobu pszenicy na glukozę i izoglukozę. Przepiękny obiekt z błyszczącej stali za 90 mln dolarów. Amerykanom wolno było budować instalacje do produkcji izoglukozy o docelowej zdolności produkcyjnej 120 tys. ton rocznie. Izoglukoza to środek do słodzenia na skalę przemysłową napojów, lodów i niektórych słodyczy. Doskonale zastępuje krystaliczny cukier, a ze względu na praktyczną postać syropu jest przez przemysł spożywczy bardziej pożądana. Surowiec do produkcji 1,4 tony syropu o słodkości tony cukru kosztuje producenta 1000 zł. Skomputeryzowana fabryka zatrudnia 140 osób, daje pracę 1500 podwykonawcom i zapewnia zbyt 5000 producentom pszenicy. Produkcja jej jednak w oczywisty sposób zagraża lobby cukrowniczemu. Może ograniczyć sprzedaż cukru o 5 proc. Amerykanie musieliby być amatorami, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. W 2001 r. prezydent podpisał ustawę cukrowniczą, wymyśloną zresztą przez lobby cukru, które chciało limitować kwotę produkcji izoglukozy do 17 tys. ton. Gdyby ten zapis miał się utrzymać, precyzyjny biznesplan Amerykanów szlag by trafił. W tej sytuacji 5000 rolników, producentów buraków, podnosi głowy i trafia do Samoobrony, gdzie ich argumenty znajdują podatny grunt. Na jesieni ubiegłego roku w Ministerstwie Rolnictwa panem był Balazs, który wraz z AWS-owską świtą miał w perspektywie przegrane wybory. Nikt więc nie miał głowy do tego, by pilnować ustawowego terminu wyznaczenia kwot cukrowych. Martwiono się wyłącznie o własne dupska. "Cargill" zaś czekała wielka niewiadoma – nowe kierownictwo ministerstwa z Romanem Jagielińskim lub Jarosławem Kalinowskim u steru. Do ministerstwa trafiały liczne ekspertyzy i wnioski, z których wynikało, że zapotrzebowanie w Polsce na izoglukozę kontrahenci określają na 60 tys. ton. Cukrownicy naciskali, że izoglukoza jest przy nadprodukcji cukru w Polsce niepotrzebna. Najlepiej by było, gdyby Amerykanie fabrykę zamknęli. Udaliśmy się do firmy konsultingowej, która zajmuje się lobbingiem, z hipotetycznym problemem: ile by to kosztowało i jakby się mogłoby to odbyć, gdyby firma "Cargill" zwróciła się z prośbą o poradę, ułatwiającą ministrowi rolnictwa podjęcie decyzji ustanawiającej kwoty izoglukozy na właściwym poziomie. Specjaliści ci ocenili, że porada taka kosztowałaby u nich 150 000 zł plus VAT. Ich usługa polegałaby na odnalezieniu w Ministerstwie Rolnictwa takiego człowieka, którego nowa ekipa nie wypierdoli, czyli nie związanego z AWS, do którego nowy minister będzie miał spore zaufanie no i żeby można z nim negocjować na jakimś neutralnym gruncie. I proszę Pana, Ministrze Kalinowski, przyszło nam na myśl nazwisko takiej osoby. Bo jak Pan Minister pewnie pamięta, już na pierwszym posiedzeniu nowego rządu, 31 października, podpisał Pan rozporządzenie pozwalające produkować 40 tys. ton izoglukozy, to jest tyle, ile produkują Francja i Włochy do kupy. Jest to niemal tyle, na ile opiewają kontrakty podpisane przez "Cargilla" na najbliższy rok. * Dane dotyczą roku 2001, ponieważ tegoroczna kampania cukrownicza rozpocznie się jesienią. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Proboszcz Roku Katolicka Agencja Informacyjna i Redakcja Katolicka TVP S.A. ogłosiły konkurs na Proboszcza Roku. Redakcja „NIE” pragnie wysunąć kilka kandydatur księży, którzy głęboko i na zawsze zapadli w serca wiernych i na długo pozostaną w ich pamięci: - Ksiądz Tadeusz N., którego sąd w Strzyżowie skazał na 3 lata pudła za śmiertelne potrącenie 11-letniej dziewczynki, ucieczkę z miejsca wypadku i nieudzielenie pomocy. - Podobnie ksiądz proboszcz z Filipowa Wacław P., który w centrum Suwałk potrącił 8-letniego chłopca i uciekł z miejsca wypadku. - Zbigniew Sz., proboszcz z Połomi (Lubelskie), aresztowany na trzy miesiące z racji ciążącego na nim podejrzenia o wieloletnie molestowanie dziewczynek. - Ksiądz proboszcz ze Słowina Jerzy U. oskarżony o seksualne wykorzystanie chłopczyków. - Ksiądz Wincenty P. skazany przez sąd w Łęczycy na trzy lata za pedofilię. - Ksiądz z Zawoi wykonujący pornograficzne zdjęcia swoich małych podopiecznych. - Poważnie trzeba traktować kandydaturę księdza proboszcza ze Zwiernika koło Pilzna, którego parafianie pobili i usunęli siłą z plebanii, a także wygnanego z parafii w Braciejówce (pod Olkuszem) proboszcza Jacka D. (Nie uwzględniamy księdza proboszcza z Białej koło Częstochowy, po którego parafianie przyjechali z taczką, ale który zdołał uciec z plebanii). - Naszym faworytem jest ksiądz proboszcz z Mrągowa, któremu pro-kuratura zarzuca przynależność do grupy przestępczej i wskazywanie szantażystom innych księży, którym podsuwali prostytutki i filmowali w intymnych sytuacjach. - 39-letni kapłan z Proszowic, który wprowadzał do obiegu fałszywe euro. Postanowiliśmy nie wysuwać kandydatur księży, którzy zawdzięczają rozgłos zaledwie jeździe po pijaku. Dlatego nie mają szans na naszą nominację m.in. - Ksiądz biskup Andrzej Ś. (1,5 roku w zawiasach za spowodowanie wypadku po pijanemu). - Ksiądz Marian K. z podszczecińskiej Stępnicy zatrzymany z 3 promilami i legitymujący się fałszywym prawem jazdy. - Kapłan z Abramowa, który rąbnął w furmankę mając 1,72 promila. - Ksiądz komandor porucznik, kapelan 8. Dywizji Obrony Wybrzeża ze Świnoujścia, który jeździł po pijaku nocą w Lublinie. - 43-letni proboszcz z parafii spod Skarżyska-Kamiennej (zaledwie 1,2 promila). - 40-letni proboszcz spod Międzyrzecza, który pod Zieloną Górą doprowadził po pijaku (1,7 promila) do czołowego zderzenia. - 63-letni ksiądz, który we wsi Zastocze wjechał po pijaku pod pociąg relacji Białystok–Ełk. Konkurs trwa do 20 lutego. Niech zwycięży najlepszy! Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Unią i Pracą ludzie się bogacą W małżeństwie z SLD Unia Pracy traci niewinność! Przedstawiamy jej barona pomorskiego. W ubiegłym roku pisaliśmy o Tomaszu Maszynowskim, szefie pomorskiej Unii Pracy, który prywatyzował państwową firmę Agroma. Tak ją skutecznie prywatyzował, że firma koniec końców padła na pysk, a przy okazji kilku cwaniaków nieźle się wzbogaciło ("NIE" nr 48/2003). Próbowaliśmy się wówczas spotkać z Maszynowskim, ale przez telefon odmówił. Na uwagę, że skarb państwa poniósł duże straty przy prywatyzacji Agromy, rezolutnie odpowiedział: – Skarb państwa jest na tyle silny, że sobie poradzi. I proszę! Prorok! Państwo sobie radzi jak może. Tomasz Maszynowski wraz z kolesiami, z którymi firmę prywatyzował, został zatrzymany przez państwowe psy z Centralnego Biura Śledczego, państwowy sąd zdecydował o trzymiesięcznym areszcie dla całej paczki, a państwowa prokuratura stawia im zarzuty. Kolesiom Maszynowskiego zarzuca wyłudzenie 8 mln zł, a samemu Maszynowskiemu działanie na szkodę firmy. Sprawa jest podobno rozwojowa. Grozi mu do 10 lat. * * * Prezesem państwowej Agromy był Tomasz Maszynowski od roku 2000. Z marszu przystąpił do prywatyzacji firmy. Z tej prywatyzacji powstała Agroma-Goya. Skarb państwa wniósł majątek przedsiębiorstwa i objął 40 proc. udziałów, prywatna firma Gaja z Dolnego Śląska wniosła 8 mln zł w gotówce. Prezesem nowego tworu pozostał Maszynowski. On też szybciutko podpisał dość kuriozalne umowy ze swoim "prywatyzatorem", czyli Gają: o udzielenie licencji know-how na stworzenie sieci franchisingowej na 2550 tys. zł, o udzielenie znaku towarowego "Gaja" na 950 tys. zł, dwóch pożyczek na 1800 tys. zł i 500 tys. zł oraz przekazania w depozyt 2200 tys. zł. Razem dokładnie 8 mln zł. Tyle, ile Gaja wniosła wcześniej do prywatyzowanej Agromy. Ot, z jednego konta przepłynęło na drugie i potem w drugą stronę. Właśnie tymi uroczymi transakcjami zajmuje się prokuratura. Sprywatyzowana Agroma-Goya zaczęła się staczać po równi pochyłej. Dzisiaj ma ok. 3 mln długów. Toczy się wobec niej prawie 90 postępowań sądowych o spłatę długów. Następca Maszynowskiego w Agromie zastał kompletny chaos w dokumentach. Nie było księgowego ani kadrowca. Konta bankowe były zajęte przez komornika. Odcięte telefony i ogrzewanie. Działalność całej firmy była sprowadzona do minimum, pracownicy dostawali jakąś kasę, ale w ratach i z opóźnieniem. To, że spółka nie była zarejestrowana w KRS, to już przy tym drobiazg. Maszynowski, jak mu się już zaczęło palić pod siedzeniem, poszedł w lutym 2003 r. na zwolnienie lekarskie (pobierając rzecz jasna kasę z Agromy). Nowy prezes Agromy po kontroli członków rady nadzorczej z ramienia Ministerstwa Skarbu Państwa i wobec przedłużającego się zwolnienia lekarskiego Maszynowskiego machnął do niego pismo z prośbą o wyjaśnienia, co tu się działo. Maszynowski odpisał mu konkludując: Okazywana przez Pana niemoc, bezradność, ukazywanie faktów w krzywym zwierciadle (...) bardzo poważnie godzi w piastowane przez Pana stanowisko. Na zwolnieniu Maszynowski był do końca maja, co nie przeszkadzało mu świadczyć pracy w innych miejscach. Równocześnie z prezesowaniem Agromie pracował jako zarządca komisaryczny w PKS w Gdyni. Jego ekonomiczne przygody w PKS też są bardzo ciekawe. * * * W PKS w Gdyni zatrudnionych jest około 200 osób. Z grubsza licząc przedsiębiorstwo karmi 500 gąb. PKS wozi autobusami ludzi. Auto-busy są na benzynę. Aby to się opłacało, trzeba benzynę kupić jak najtaniej. Tę prostą prawdę rozumie chyba każdy, nawet jeśli nie skończył ekonomii i ma tylko wykształcenie podstawowe. W PKS rozumiano to całymi latami – przedsiębiorstwo miało więc własne stacje paliwowe, gdzie tankowały autobusy. Maszynowski jako zarządca komisaryczny wynajął jednak w 2000 r. PKS-owską stację paliw spółce Oktan. I w spółce Oktan PKS kupował paliwo. Maszynowski nie tylko wydzierżawił stację spółce, ale "wynegocjował" stawki średnio od 10 do 30 proc. wyższe za litr paliwa. Wyższe! Głupi, czy co? – zapyta ktoś. Sami byśmy się dziwili, gdyby nie fakt, że w składzie Rady Nadzorczej spółki z o.o. Oktan znajdujemy nazwisko Tomasza Maszynowskiego oraz jego żony Barbary Maszynowskiej. To, że Maszynowskiemu problemy ekonomiczne są najwyraźniej obce, to jakoś by się jeszcze dało wytłumaczyć. Legitymuje się co prawda wykształceniem wyższym niż podstawowe, ale nie w dziedzinie ekonomii. Jednak to, że podpisanie takiej umowy może nasunąć komuś głupie skojarzenia, powinien kumać jako absolwent wydziału prawa uniwersytetu. W połowie 2003 r. także tę posadkę musiał opuścić. Trzy dni po tym, jak Maszynowski przestał być zarządcą komisarycznym w PKS w Gdyni, spółka Oktan przysłała do PKS pismo informujące, że zgodnie z pkt. 2 aneksu do wcześniejszej umowy podnajęła stację paliwową spółce Oktan Plus, cedując na nią wszystkie prawa i obowiązki. Oktan i Oktan Plus zawarły umowę na 10 lat. Zgodnie bowiem z pkt. 2 najemcy wolno oddawać przedmiot najmu bez zgody wynajmującego w podnajem osobom trzecim. Co ciekawe pkt 2 aneksu znajduje się w umowie, która przechowywana jest w segregatorach w PKS, nie ma go natomiast w umowie, która znajduje się w pomorskim Urzędzie Wojewódzkim sprawującym nadzór właścicielski nad PKS. Maszynowskiemu powierzono funkcję zarządcy komisarycznego w PKS w 1999 r. W roku 2000 – pierwszym roku jego działalności – firma wykazała jeszcze ok. 150 tys. zysku, w 2001 r. zanotowano 160 tys. zł strat, w 2002 r. straty wyniosły już 530 tys. zł, w lipcu 2003 r. – gdy zdejmowano go z funkcji zarządcy – straty wynosiły ok. 440 tys. zł. Ale bylibyśmy głęboko niesprawiedliwi twierdząc, że to jedynie umowa z Oktanem spowodowała takie straty. Przykładów na to, że lider Unii Pracy na Pomorzu robił sobie w państwowym przedsiębiorstwie, co chciał, można by przytoczyć więcej. Na przykład zwolnił w PKS dyrektora technicznego z długoletnim stażem, a przyjął w to miejsce swojego zastępcę z Unii Pracy. Ponieważ następca Maszynowskiego w PKS skierował sprawę do zbadania prokuraturze, Maszynowski niewątpliwie będzie miał okazję złożyć i w tej sprawie wyjaśnienia. Jedyne, czego może się nie obawiać, to aresztu, bo przecież siedzi już w związku z Agromą. * * * Tomasz Maszynowski był na Pomorzu ważnym politykiem. Szefował Unii Pracy w Pomorskiem od 1999 r. (złożył rezygnację w drugiej połowie 2003 r.). W strukturach partyjnych postrzegany jako lojalny stronnik Marka Pola. Jedna z pracownic PKS napisała do Pola w sprawie Maszynowskiego list we wrześniu 2002 r. Z prośbą o interwencję. Pozostał bez odpowiedzi. Pracownica PKS złożyła we wrześniu 2002 r. skargę na Maszynowskiego do gdańskiej delegatury NIK. Odpisano jej, że przyślą kontrolę w stosownym czasie, jak będzie okazja. Za czasów Maszynowskiego żadna kontrola w PKS się nie zjawiła. Dopiero jego następca sam sobie zamówił NIK. Tomasz Maszynowski jest radnym sejmiku wojewódzkiego. Wiceprzewodniczącym Komisji Budżetu i Finansów (z braku przewodniczącego pełni główną funkcję). Nadal jest członkiem UP. Po wyborach samorządowych powiedział jednej z trójmiejskich gazet, że wstąpił do UP, gdyż jej program najbardziej odpowiadał jego poglądom. Miejmy nadzieję, że program Tomasza Maszynowskiego nie jest programem całej Unii Pracy. Miejmy też nadzieję, że nikomu z politycznych kolegów Maszynowskiego nie przyjdzie do głowy za niego składać poręczeń. Dlaczego Maszynowskiemu, lokalnemu liderowi jednej z partii, powierzano stanowiska prezesa jednej państwowej firmy i zarządcy komisarycznego drugiej (a jeszcze dołożono radę nadzorczą w gdańskim porcie)? Dlaczego nikt jego działalności nie kontrolował, choć były listy, skargi, sygnały? Teraz mleko się wylało. Prawdziwą patologią w tym kraju nie jest działalność różnych Maszynowskich. To się zdarza wszędzie. Patologią jest to, że nieprawości uchodzą Maszynowskim bezkarnie. Do czasu. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Protestanci won O wrocławskim spotkaniu prezydentów Kwaśniewskiego i Chiraca oraz kanclerza Schrödera informowały wszystkie media. Ze szczegółami. Nie wszystkimi. Na wrocławski Rynek rzeczywiście przybyły tłumy. Nad głowami fruwały prounijne baloniki, pod stopami szeleściły ulotki za referendalnym "tak". Sielanka, o której marzą wszyscy szczerze zatroskani o wynik czerwcowego głosowania. Ja też. Drobnym dysonansem w tej bajkowej scenografii była dwójka młodych ludzi z transparentami. Mężczyzna mniej więcej 30-letni i na oko 16-letnia dziewczyna. Transparenty były w kilku językach. Żaden nie był antyunijny. Nawiązywały do tego, o czym mężowie stanu rozmawiali. Oto treść kilku z nich: "Jestem polskim żołnierzem. Za dolary okupuję dowolne kraje. Teraz może być Francja" (po francusku); "Jestem okupantem do wynajęcia. Tylko poważne oferty. Wskaż nazwę kraju i wynagrodzenie" (po angielsku); "To, że my Polacy byliśmy okupowani podczas II wojny światowej, nie znaczy, że wolno nam teraz mścić się na innych i okupować Irak" (po hiszpańsku); "Czy Irak jest właściwym miejscem pobytu dla Polaków?" (po niemiecku). Jedyny anons w języku polskim wzywał: "Polaku i Polko! Już teraz wybierz kraj do okupacji dla swoich dzieci". Prawdopodobnie nieznajomość języków obcych ochroniarzy przesądziła o tym, że młodzi manifestanci przeszli bez przeszkód przez wszystkie policyjne bramki i stanęli przy samej trasie przejazdu prezydencko-kanclerskich limuzyn. Metr, może półtora od ich aut. Dzięki temu, że innych transparentów w ogóle tu nie było, wszyscy trzej przywódcy zatrzymali swój wzrok właśnie na transparentach tej dwójki. Na twarzy kanclerza Schrödera pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem szczery uśmiech. Ledwo prezydenci przejechali, manifestujący duet otoczyli inni panowie, też w cywilu. Bardzo uprzejmie kazali iść przed sobą. Na placu Solnym dwuosobową grupę rozdzielono. Dziewczynę spisano na podstawie szkolnej legitymacji. Zakazano jej dalszego manifestowania, a nawet wchodzenia na Rynek. Mężczyznę odciągnięto w drugą stronę i dokładnie przeszukano. Zabrano mu kilka kartek z antywojennymi hasłami. Na oczach gapiów i dziennikarzy połamano transparenty. Jemu też zabroniono wchodzenia na Rynek i pogrożono nie istniejącym już kolegium. Byłam bardzo blisko i uważnie obserwowałam to, co się dzieje. Uważam, że jedynymi osobami, które nie przestrzegały europejskich standardów podczas tego wydarzenia, byli umundurowani i nie umundurowani stróże prawa. Wygląda na to, że dawno nie czytali konstytucji. Przecież jej art. 54 zapewnia każdemu wolność wyrażania swoich poglądów. Przepis ten jest jednym z przejawów podstawowej zasady wyrażonej w art. 31 konstytucji, zgodnie z którą wolność człowieka podlega ochronie prawnej. Ten ostatni przepis przywołuję na wszelki wypadek, mając na uwadze też tajnych i nie tajnych funkcjonariuszy, że ograniczenie konstytucyjnych praw i wolności nie może naruszać ich istoty. Dwójka ludzi z napisami i zamkniętymi ustami w żadnym razie nie mogła być uznana za zgromadzenie, nie mogła więc podlegać zasadom przyjętym w ustawie, o której mowa w art. 57 konstytucji. Później dopiero pomyślałam sobie, że może termin, którym się posłużyli ci manifestanci, nie był politycznie poprawny – "okupacja", zamiast "stabilizacji". Dlatego pozwolę sobie wyjaśnić, że właśnie w dniu wrocławskiego spotkania USA i Wielka Brytania złożyły w ONZ wnio-sek o przyjęcie uchwały. Obydwa zwycięskie państwa bez ogródek posługują się we wniosku terminem "okupacja Iraku". Gdy usłyszałam to w radiu, zaraz pomyślałam, że trzeba teraz będzie z tą "stabilizacją" skończyć... Dobrze wiem, że dla pana prezydenta Kwaśniewskiego nasza konstytucja jest święta. Sam o tym napisał w obszernym liście do gimnazjalistki, który bardzo sobie cenię i zachowam w albumie do końca życia. Może więc teraz pan prezydent napisze jakiś list do tych panów w mundurach i bez... Z nimi do Unii wchodzić trochę wstyd. Autor : Marysia Zaporowska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Po co komu dziesięć palców " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sarkofag Kwiatkowskiego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ekscelencja Nieczystość Komentując dla dziennikarzy pozostanie w Poznaniu rozrywkowego abepe Paetza jego następca abepe Gądecki powiedział, że nie należy wyrzucać za burtę nieczystych albo tych, których uważamy za nieczystych. Bo gdyby tak było łódź Kościoła już dawno byłaby próżna. Piękna metafora nasuwa przypuszczenie, że dziurawa łódź Kościoła pełna jest brudnej wody, bo opłukującej tych, którzy tą łodzią płyną. R Święta prawda Ks. Tomasz Węcławski, znany z „Tygodnika Powszechnego” via „Gazeta Wyborcza” demaskator abp. Paetza, wzbudził ogólny zachwyt swą odwagą, uczciwością, wnikliwością, chociaż to profesor z uniwersytetu. Ów dziekan teologii opowiada o sprawie Paetza: W sierpniu 2001 r. pojawiła się pierwsza publikacja na ten temat w „Faktach i Mitach”. Choć to antykościelne pismo nie jest wiarygodne, był to ostateczny sygnał, że – mówiąc obrazowo – „zupa jest rozlana” i coś trzeba zrobić. Wielu oczekiwało, że sprawa tej publikacji zostanie wyjaśniona na drodze sądowej. Archidiecezja Łódzka, która wygrała proces z „Faktami i Mitami”, pokazała, że to jest możliwe. Widocznie teologia moralna powiada, że nie jest wiarygodne czasopismo ogłaszające prawdę, skoro jest antykościelne w odróżnieniu od prokościelnego a kłamiącego. I że tygodnik podający prawdę należało o tę prawdę pozwać do sądu, gdzie archidiecezja, jak by nie było, może przecież wygrywać. J Czy żaba to świnia Ekolodzy twierdzą, że sytuacja morskich żółwi, ginącego gatunku wyżeranego przez Meksykanów, mocno się poprawiła dzięki dobremu panu papieżowi z Polski, który ogłosił, że żółwie mięso jest mięsem, a nie rybą, więc nie wolno go jadać w post. Błagamy Jana Pawła II, żeby zechciał ogłosić, że poseł Andrzej Lepper jest mięsem, a nie ziemniakiem, zanim go całkiem pożre liberalna prasa. Łeb trybunalski Edward Wende, mecenas ze złamaną karierą parlamentarną, teraz na bezrobociu w Trybunale Stanu, zabrał głos w dyskusji o regułach używania broni. Broń mam od dawna, ale tylko raz prawdopodobnie ocaliłem dzięki temu życie żony i swoje. Spacerowaliśmy brzegiem morza. Nagle zobaczyłem, że zbliża się do nas trzech bardzo podejrzanie wyglądających mężczyzn. Poprosiłem żonę, by szła prosto, a ja postraszę ich, strzelając w pobliski pieniek. Wspomnienie mecenasa Koniaczka nasuwa dwie uwagi. Pierwsza ogólna: więcej mu nie dolewać. Gdyby każdy człowiek na widok trzech zbliżających się mężczyzn, których wygląd jest dla niego podejrzany, uważał, że zagraża to życiu żony i jego, więc wyciągał broń, powszechna wojna termojądrowa byłaby dla ludzkości nerwowym wybawieniem. Druga szczegółowa: tchórzliwy pan Wende strzelał nie w ten, co potrzeba pień, przez co nie było to niestety samobójstwem. U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przeleciec Polskę cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Język wiary Zaczynamy nowy cykl. Będziemy prezentować co trafniejsze przykłady opisywania świata przez szkolnych katechetów. Dosłownie – żeby nie było, że manipulujemy i złorzeczymy bliźniemu. Pierwsza porcja pochodzi z jednej ze szkół w Łodzi. * muzyka młodzieżowa – szatanizm; * Miłosz – mason; * Owsiak – zdegenerowany dekadent; * Jezus był Żydem, bo nie było jeszcze chrześcijaństwa; * Wszystko, co nie jest Kościołem katolickim, jest sektą; * prezerwatywa – narzędziem zbrodni; * temperament – dopustem szatana; * telewizja – wysysacz moralności; * krzyżowcy nie byli zbrodniarzami, bo co dla krzyża, to nie zbrodnia; * Darwin pochodzi od małpy, my nie. Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gdańsk padnie cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sieć cicho " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skarbysyny Małe afery trzęsą Polską. Duże przechodzą bokiem i bezkarnie. Oto jak odchudzono skarb państwa o 1,5 mld zł. Spóła akcyjna Towarzystwo Obrotu Nieruchomościami AGRO powstała w roku 1992. Od początku aż do 2003 r. 99,97 proc. akcji należało do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Reszta była (i jest) w rękach osoby prywatnej, tj. fizycznej. Założenia były szlachetne. TON AGRO utworzono po to, żeby podwyższać standard gruntów wniesionych aportem do spółki przez Agencję i następnie sprzedawać je z zyskiem. AWRSP wnosiła do spółki nieruchomości przejęte od skarbu państwa, który miał na tym interesie zarobić krocie. Wyszło całkiem inaczej: obłowiło się przede wszystkim dziewięć spółek zależnych od TON AGRO (członkowie zarządów zarabiali po kilkaset tysięcy rocznie), a skarb państwa musiał obejść się marnymi resztkami. Szacuje się, że tylko na jednej transakcji przeprowadzonej za pośrednictwem wrocławskiej filii TON AGRO państwo dostało w plecy ok. 20 mln zł. Takich podejrzanych transakcji było mnóstwo. Mimo że TON AGRO obracała mieniem skarbu państwa, w obiegu prawnym funkcjonowała jak każda spółka prawa handlowego i wobec tego nie musiała organizować przetargów na zbywane grunty. W rezultacie wielomilionowy majątek publiczny wymknął się spod kontroli i wyprzedawany był według dowolnych zasad ustanowionych przez władze spółki. Agencja to nie skarb W 2002 r. sprawą zainteresowało się poznańskie Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych Rezaspo. Wystosowało ono pismo do Ministerstwa Sprawiedliwości: AWRSP jako akcjonariusz spółki akcyjnej TON Agro w czasie ostatnich lat przeniósł własność gruntów Skarbu Państwa na wymienioną spółkę jako pokrycie aportowe nowoutworzonych akcji. (...) W efekcie tych czynności wzrósł niepomiernie majątek tej spółki (...) grunty te zostaną zapewne sprzedane, a dochody z tej sprzedaży zostaną przeznaczone na działalność spółki. Efekt prawny i finansowy polega przede wszystkim na tym, że AWRSP pokryła swoje akcje (a nie Skarbu Państwa) w kapitale akcyjnym spółki mieniem innej osoby prawnej; było to mienie społeczne. W efekcie Skarb Państwa utracił własność gruntów na rzecz spółki, której nie jest udziałowcem ani akcjonariuszem. Wydaje się nam, że pokrywanie własnych akcji mieniem osoby trzeciej jest prawnie niedopuszczalne, a sposoby przeprowadzenia tej operacji zasługują na niezwykłą rozwagę. Nie ma bowiem wątpliwości, że AWRSP nie jest Skarbem Państwa. AWRSP jest niezależnym podmiotem pod względem prawnym i finansowym. To nie ten resort Ministerstwo Sprawiedliwości (Departament Legislacyjno-Prawny) odpowiedziało szybko, lecz zdawkowo: Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest uprawnione do dokonania takiej oceny. (...) zwierzchni nadzór nad Agencją sprawuje Minister Skarbu Państwa. Jeżeli stowarzyszenie Rezaspo powzięło uzasadnione podejrzenia (...) co do legalności i zasadności działań Agencji, może ono zawiadomić o tym ministra nadzorującego Agencję, a jeśli jest to uzasadnione okolicznościami sprawy – także właściwe organy ustawowo powołane do kontroli państwowej lub strzeżenia praworządności. Z odpowiedzi tej może płynąć niepokojący wniosek – że podległa Ministerstwu Sprawiedliwości Prokuratura Krajowa nie jest wbrew powszechnemu mniemaniu instytucją powołaną do strzeżenia praworządności. Na tym wymiana korespondencji się nie zakończyła. Mimo że Rezaspo w kolejnych pismach wprost domagało się potrak- towania swoich wystąpień jako zawiadomienia o przestępstwie, nigdy nie wszczęto w tej sprawie żadnego postępowania. Wszystko cacy Stowarzyszenie zaczęło bombardować pismami również Ministerstwo Skarbu Państwa. W listopadzie 2002 r. z Departamentu Reprywatyzacji i Udostępniania Akcji nadeszła odpowiedź, z której można wnosić, że działalność Agencji odbywała się na podstawie obowiązujących przepisów. Jednym słowem – wszystko cacy. Napomknięto jednak, że w wyniku przeglądu regulacji prawnych obowiązujących w dziedzinie wykonywania uprawnień przysługujących Skarbowi Państwa w stosunku do mienia powierzonego AWRSP, w Ministerstwie Skarbu Państwa został przygotowany projekt ustawy o zmianie ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Zgodnie z zapowiedzią w roku 2003 weszły w życie nowe przepisy regulujące stosunki pomiędzy Agencją i spółkami z jej udziałem a skarbem państwa. Na ich podstawie zlikwidowano AWRSP, a w jej miejsce powołano do życia Agencję Nieruchomości Rolnych. Artykuł 5 punkt 5 ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi skarbu państwa uzyskał następujące brzmienie: Akcje i udziały w spółkach nabyte przez Agencję za mienie Skarbu Państwa (...), a także akcje i udziały przejęte przez Agencję, jako mienie Skarbu Państwa pozostałe po likwidacji państwowych przedsiębiorstw gospodarki rolnej, podlegają przekazaniu ministrowi właściwemu do spraw Skarbu Państwa, w terminie 14 dni od dnia ich objęcia lub przejęcia, w formie protokołu zdawczo-odbiorczego. Jak traci rząd Stowarzyszenia Rezaspo wcale nie usatysfakcjonowała ta zmiana przepisów wymuszona między innymi naciskami z jego strony. Napaleńcy wysłali do Ministerstwa Skarbu Państwa kolejne pismo: Głębokie nasze zaniepokojenie budził i budzi fakt, że wieloletni proceder łamania prawa i zabierania państwowej własności odbywał się pod okiem i nadzorem Ministerstwa Skarbu. Nie wiadomo dlaczego sprzeczne z prawem działania musiano regulować zmianą ustawy. Jest to naszym zdaniem działanie bezprecedensowe i winno być niezwłocznie wyjaśnione. Przedstawili też dane, z których wynika, że straty spowodowane zaborem mienia państwowego wnoszonego przez Agencję jako pokrycie własnych akcji w spółce akcyjnej TON AGRO wynoszą ok. 1,5 mld zł. Skąd ta gigantyczna kwota? Zdaniem Rezaspo, skarb państwa stracił tak wiele, bo Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa wnosząc aportem grunty do spółki TON AGRO zaniżała ich wartość. Jako przykład podają nieruchomość w Moczyłach (gmina Kołbaskowo) – wartość na potrzeby aportu została oszacowana na niecałe 1,4 mln zł, tymczasem wartość rynkowa tego terenu wynosiła blisko 15 mln zł. Słynna jest transakcja przeprowadzona przez TON AGRO w Warszawie. AWRSP wniosła do spółki ok. 40 hektarów gruntu położonego na Targówku. Aport wyceniono na ok. 9,5 mln zł. Wkrótce TON AGRO ziemię tę sprzedała po kawałku. Tylko za 8 hektarów dostała ponad 8 mln zł. Przykłady można mnożyć. Korupcyjna nowelizacja Co działo się z forsą po spieniężeniu przez TON AGRO gruntów skarbu państwa? W roku 2002 NIK przeprowadziła kontrolę w spółkach z udziałem Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Jako niecelowe i niegospodarne Najwyższa Izba Kontroli oceniła zwiększenie, w okresie objętym kontrolą, zaangażowania kapitału AWRSP w spółkach prawa handlowego z jej udziałem. (...) W szczególności negatywnie oceniono zwiększenie z 11,6 mln zł do 114,5 mln zł (ok. 10-krotne) zaangażowanie kapitału w Towarzystwie Obrotu Nieruchomościami "AGRO" S.A. – spółki z 99,97% udziałem AWRSP – na co wydatkowano kwotę 140,0 mln zł. Kapitały te pokryto wkładami pieniężnymi w wysokości 35 mln zł, a głównie (76,4%) wniesionymi aportami w postaci gruntów o powierzchni 618,8 ha (...) W badanym okresie Agencja otrzymała dywidendę jedynie od 6 spółek (ok. 10%) prowadzących działalność gospodarczą – 3,6 mln zł w 2000 r. i 4 mln zł w 2001 r. Około 95% tych kwot pochodziło z T.O.N. "AGRO" S.A. Dywidendy z T.O.N. "AGRO" S.A. były jednak niewspółmiernie niskie, gdyż stanowiły odpowiednio w roku 1999 ok. 30% a w 2000 r. 11% osiągniętego przez spółkę zysku netto ze sprzedaży wniesionych aportów oraz gruntów zakupionych wcześniej od Agencji, głównie za jej aktywa wniesione do tej spółki – czytamy w raporcie pokontrolnym. Nikomu jednak włos z głowy nie spadł. – Z naszego punktu widzenia wygląda to tak – tłumaczy Mariusz Tuliński, wiceprezes Rezaspo. – Dopatrzono się, że działania Agencji są niezgodne z prawem. Zamiast jednak ścigać winnych i pakować do aresztu osoby, które doprowadziły skarb państwa do gigantycznych strat, przepchnięto nowelizację ustawy. Nie można się oprzeć wrażeniu, że po to, aby zamknąć gębę opinii publicznej. Ten przykład doskonale pokazuje, w jaki sposób w Polsce powstają przepisy. Rywin ze swoją propozycją wypada przy tym jak sztubak podczas randki w ciemno. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mech znad Hamleta 81 946 mln dolarów to stan zadłużenia Polski na koniec 2002 r.! W ciągu jednego roku przybyło 10 149 mln. Jeszcze dwa latka i ze 100 mld dolców długu znajdziemy się na poziomie Argentyny. A na co wydajemy te pieniądze? Przemysł stoczniowy tonie, górnictwo przekopuje się przez dno, rolnictwo tapla w gnojowicy, budownictwo jest w kolejnym roku zapaści, Polskie Koleje Państwowe są jak stara drezyna i nadają się do remontu. A sojusznicy w Iraku opowiadają dowcipy o tym, że polscy żołnierze smażą fiuty na pustyni, tylko dlatego że mają wreszcie okazję, aby zaopatrzyć się w koła od czołgów. Pomijam te detale. Badając absurdy polskiej gospodarki sięgnęłam po niezawodny Rocznik Statystyczny Handlu Zagranicznego, aby przekonać się, czy zjawiska społeczne zachodzą zgodnie z regułami geografii i handlu. No i chyba jednak nie. Na przykład Samoobrona z upodobaniem godnym lepszej sprawy blokuje zachodnie przejścia graniczne, gdy tymczasem w 2001 r. najwięcej mleka i śmietany przypłynęło do nas z Ukrainy! Za 9,5 mln dolarów! Francuskie unijne mleko i śmietanka zalały nas za jedyne 4860 tys. dolków. Trzecie miejsce przypadło Białorusi, która niewiele tylko ustąpiła żabojadom – 4476 tys. dolarów. Lepper powinien zwrócić wzrok swoich orłów na Lwów i Mińsk! Masełko za to szło z Czech, Estonii, a nawet z Urugwaju! Dania, Irlandia i Niemcy nie odgrywają w tej konkurencji poważnej roli, co przeczy popularnej w Sejmie tezie o górach masła zalegających w krajach Unii. Gdyby rolnicy chcieli blokadami zniechęcić importerów wołowiny, to najlepiej blokować porty – śladowe ilości tego specjału płynęły do Polski z USA i Szwecji – w sumie zaledwie za jakieś 159 tys. dolarów. Choroba szalonych krów zrobiła swoje. I nasze mózgi są bezpieczne. W zeszłym roku przez chwilę głośno było o rządowych planach likwidacji lumpeksów z używaną odzieżą. Miało to ożywić rodzimy przemysł lekki, któremu jest ciężko. Nasz kolega redakcyjny poseł Piotr Gadzinowski protestował, bo miało to walnąć w najbiedniejszych, a Iza Kosmala urządziła pokaz mody z odzysku. Okazuje się, że najwięcej starych szmat importowaliśmy z Niemiec – za blisko 20 mln dolarów. Na drugim miejscu były Niderlandy – 3237 tys. dolców, ale na trzecim i czwartym miejscu są już Stany Zjednoczone i Kanada! Dżinsy Gap i bielizna Calvin Klein... Czy ktoś uwierzy, że drewniane podkłady kolejowe importujemy z Niemiec! Za prawie 18 mln dolków! W zamian za to pozbywamy się tam odpadów i złomu żeliwa oraz stali. Eksport tego świństwa do zagłębia Ruhry miał wartość ponad 60 mln dolarów. Wiadomo – trudna sytuacja przemysłu ciężkiego i hut. Nawet nie przypuszczałam, jak poważną sprawą jest import do Polski wyrobów ze skóry i wyrobów siodlarskich. Łącznie import w 2001 r. miał wartość 32 110 tys. dolarów. Miłośnicy koni i jeździectwa mogą wybierać w austriackich, brytyjskich i niemieckich siodłach. Szpicruty są, oczywiście, znad Tamizy. Może zredukowani górnicy wzięliby się za kręcenie bacików? Gwoździe, wkręty, śruby i nity – czyli zaawansowane technologicznie produkty, których nie umiemy w Polsce od dawna wytwarzać – tradycyjnie nabywamy w Niemczech, Włoszech, na Tajwanie i w Japonii. Rocznie wydając na te drobiazgi blisko 150 mln dolców. Kiedyś Polska była potęgą w produkcji ciągników i maszyn rolniczych. Dziś importujemy je głównie z Niemiec, Niderlandów i Włoch. Polski rolnik od dawna jest już w Europie! Wiadomo, że komputery amerykańskie, rosyjskie czy niemieckie produkowane są na Tajwanie. Nikogo zatem nie zdziwi, że pozycja "maszyny i urządzenia do automatycznego przetwarzania danych", czyli komputery, to specjał importowy z Chin za 1097 mln zielonych! Zaskoczyło mnie tylko, że importujemy też te urządzenia z kraju "osi zła", czyli Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej – za skromne 2,5 mln dolków. Czy ABWera o tym wie? Z telewizorami też jest niezły cyrk. Największy import idzie z Węgier – za 29,5 mln dolców. Czy ktoś widział w sklepie węgierski telewizor? Wszędzie tylko Sony, Panasonic, Thomson, Daewoo, Samsung. Uważajcie! Poważnym importerem do Polski są też "Turasy"! Za to polskie telewizory można podobno oglądać we Francji. Ciekawe, w którym sklepie? Nie uwierzycie, ale importujemy do Polski nawet liście, gałęzie, mchy, trawy świeże i suszone – łącznie za 9283 tys. zielonych. Głównie z Danii. Otoczaki i żwir ze Szwecji – 4 mln dolarów, a sadze z Rosji – 12,5 mln. Krew ludzka to specjalność Szwajcarii – importujemy jej za 19 168 tys. dolarów. Kit wciskają nam Niemcy – za 29 387 tys., a zapałki Rosjanie – 303 tys. Nawet krawężniki importujemy! Z Ukrainy! W tej sytuacji zupełnie zrozumiały jest import kamieni młyńskich z Niemiec – za blisko 8 mln dolarów w 2001 r.! Mielą powoli. O sytuacji polskiej gospodarki więcej mi mówi informacja o tym, że na import pił ręcznych i brzeszczotów do nich wydaliśmy w 2001 r. 20,5 mln dolarów! To naprawdę wybitnie skomplikowana produkcja! Wyeksportowaliśmy tego towaru tylko za 7 mln. Wygląda na to, że gdyby złoty się załamał – w kraju zabraknie pił. Pewnie zabraknie też niemieckich wózków inwalidzkich, chińskich rowerów, izraelskich lornetek i japońskiego sprzętu do gier towarzyskich, że o winach, piwie, whisky i kubańskich cygarach nie wspomnę. Gdy już za dwa lata w ramach transformacji ustrojowej zadłużymy się na 100 mld dolców, to co będzie naszym przebojem eksportowym? Uważam, że usługi erotyczne. Zostaną tylko panienki. To bezinwestycyjna działalność. Stworzenie nowego miejsca pracy kosztuje niewiele, a profity bywają zacne. I tego się trzymajmy! Skoro importujemy nawet gwoździe i żwir... Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cerkiew bez orgazmu Metropolita Tadeusz Kondrusiewicz, szef rosyjskich katolików, poparł dwie (wolność i równość) spośród trzech (orgazm) zasad ogłoszonych w oświadczeniu Parlamentarnego Zespołu NIE opublikowanym w nr. 12 naszego tygodnika. Z jednym wszakże zastrzeżeniem: wolność i równość powinny ograniczać się do Rosji. Zbieżność poglądów metropolity i parlamentarzystów NIE na stosunki między państwem i Kościołem jest na pierwszy rzut oka zdumiewająca. W wywiadzie dla "Niezawisimoj Gaziety" Kondrusiewicz mówi: W carskiej Rosji prawosławie było religią państwową i stosunki między władzą i Prawosławną Cerkwią były bardzo ścisłe. To źle. Kościół powinien być oddzielony od państwa. A my dziś znowu widzimy łączenie. Niepokój metropolity wywołuje przygotowany przez jednego z deputowanych Dumy Państwowej projekt ustawy o religiach tradycyjnych, który – gdyby go uchwalono – umożliwiłby Rosyjskiemu Kościołowi Prawosławnemu bezpłatny dostęp do mediów państwowych, wprowadzenie do szkół przedmiotu "Podstawy prawosławnej kultury", zwolnienie prowadzonej przez niego działalności gospodarczej z VAT i podatku dochodowego. Jednym słowem stwarzałby Cerkwi pozycję uprzywilejowaną. Zdaniem metropolity Kondrusiewicza wszystkie Kościoły działające w Rosji powinny być traktowane równo. Święte słowa ekscelencjo. Po objęciu rządów przez religijnego prezydenta Putina Cerkiew poczuła się pewniej i zaczęła bombardować Kreml postulatami. Od zwolnienia duchownych z zasadniczej służby wojskowej do oddania znacjonalizowanych po rewolucji październikowych dóbr. Zdobycze Kościoła Prawosławnego są jednak nad wyraz skromne w porównaniu z osiągnięciami katolickiej siostrzyczki w Polsce. Popatrzmy na redakcje katolickie w publicznym radiu i telewizji, liczbę programów katolickich, transmitowanych nabożeństw i uroczystości religijnych. W Rosji są trzy kanały telewizyjne, których właścicielem jest państwo. Tylko jeden emituje raz w tygodniu program prawosławny. W niedzielę o świcie można obejrzeć parominutową pogadankę w stylu biskupa Życińskiego, której autorem jest metropolita smoleński i kaliningradzki Kirił. W ciągu całego roku państwowe telewizje transmitują dwa nabożeństwa – bożonarodzeniowe i wielkanocne. W Rosji jest tylko jedno święto religijne, które państwo ogłosiło dniem wolnym od pracy – Boże Narodzenie 7 stycznia. Mimo nacisków patriarchy Aleksego II minister oświaty nie zgodził się na wprowadzenie religii do szkół. Uznał, że to sprzeczne z zachwalanym przez Kondrusiewicza rozdziałem państwa i Kościoła. W Najjaśniejszej religia jest jednym z przedmiotów nauczanych w szkole, a katechetów opłaca państwo. Rekolekcje wielkopostne zwalniają – dzięki rozporządzeniu ministra edukacji – od udziału w zajęciach szkolnych. W porównaniu ze skalą działalności ordynariatów w resortach siłowych RP, obecność duchownych prawosławnych w rosyjskiej armii oraz milicji wypada bladziutko. Nie ma mowy o ustawowym zakazie przerywania ciąży. W dziedzinie skrobanek Rosja należy do najbardziej liberalnych państw świata. Nie ma mowy o monopolu Cerkwi na usługi cmentarne. Cerkiew nie ingeruje w ustawodawstwo. Władzę i Cerkiew nie łączy żadne wiążące porozumienie o charakterze podobnym do konkordatu. Kondrusiewicz ma powody, by skarżyć się na gorsze traktowanie katolików w Rosji. Przypomina o rozdziale państwa i Kościoła, poszanowaniu równości wszystkich Kościołów. Proponujemy zatem, by skorzystał z przypowieści o grzesznicy i kamieniu. Niech Watykan zrezygnuje ze swej misji ewangelizacyjnej. Niech sprawi, że Kościół katolicki w Polsce zrezygnuje dobrowolnie ze wszystkich przywilejów i uprawiania poletek, które powinny należeć do państwa. Dopiero wówczas będziemy skłonni uwierzyć, że troska o świecki charakter państwa pojawia się u katolickich hierarchów nie tylko w tych krajach, w których Kościół katolicki na rynku wiary odgrywa rolę trzeciorzędną. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Długi marsz Oleksego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna BogusŁaw Linda raz jeszcze wyjaśnił w „Filmie”, że samochód nie rekompensuje mu braku długiego penisa. Linda po prostu jak każdy facet lubi zabawki, bo faceci są jak dzieci. * * * GraŻyna SzapoŁowska ujawniła w „Filmie”, że lubi mężczyzn w bokserkach, bo w nich facet jest bardziej tajemniczy niż w obcisłych slipach. Faceci nie mogą od razu zdradzać wszystkiego, zwłaszcza swych walorów. * * * Zygmunt Chajzer opowiedział w „Tinie” o swoim egipskim sukcesie. Podbił on serca wszystkich egipskich mężczyzn i turystów podczas rejsu statkiem po Nilu. Dokonał tego podczas wieczorku artystycznego, kiedy egipskie tancerki brzucha wywijały fałdami tłuszczowymi. Chajzer widząc miernotę taneczną zakontraktowanych artystek nie wytrzymał, wpadł na scenę i zaprezentował, jak brzuchem tańczyć należy. Bo Polak potrafi. Koneserzy oszaleli i zapragnęli zaangażować pana Zygmunta, aby im sztukę brzucha prezen-tował. Ale on patriotą jest. Wrócił do kraju. * * * Magda MoŁek przyznała się w „Vivie!”, że wydaje fortunę na walkę ze zmarszczkami pod oczami. Mołek próbuje wszystkich metod. Zmienia kosmetyczki i kosmetyki jak rękawiczki. Próbuje medycyny naturalnej i niekonwencjonalnej. Autosugestii. Niestety, zmarszczki marszczą się dalej. Na szczęście gdzie indziej Mołek jeszcze się nie marszczy. * * * Kayah goli nogi – donosi „Kurier Lubelski”. Goli nogi i zakłada czystą bieliznę. Ale czyni to jednocześnie tylko wtedy, kiedy ma lecieć samolotem. Czemu to czyni? Bo boi się, że samolot spadnie, i wtedy znajdą ją z nieogolonymi łydkami i w brudnych majtkach. A takiego wstydu nie chce. Częstotliwość lotów Kayah łatwo poznać po nogach. * * * Tomasz Raczek nie goli głowy – zauważa „Angora”. Chociaż siwieje na potęgę i ma już prawie srebrny łeb. Nie goli, bo Raczek zauważył, że jego rówieśnicy masowo nie tylko siwieją, ale i łysieją. I golą się na głowie. On postanowił się wyróżnić. Zamiast ukrywać siwiznę, potęguje ją zapuszczając pióra. Z plerezy swych srebrnych włosów uczyniłem swój sztandar wolności – deklaruje intelektualista. * * * Tomasz Lis zdradził w „Wirtualnej Polsce”, że mycie włosów zajmuje mu 40 sekund, a układanie – następne 40. Po niespełna półtorej minuty Lis jest gotów do wejścia z nową fryzurą ˝ la Lepper. * * * Majka JeŻowska zmieniła swój imicz – zauważa „Trybuna”. Zmieniła pod wpływem rad dorosłego syna, który zabronił jej noszenia falbanek i tiulu. Kazał mamie wydorośleć, zmienić się w nowoczesną babkę. Majka zmienia też repertuar. Chce zacząć śpiewać piosenki dla dorosłych, bo w radiach, oprócz publicznego, już piosenek dla dzieci nie nadają. Z dziecięcego repertuaru nie da się już utrzymać. * * * Maja Ostaszewska została zabita już na pierwszym roku studiów – przypomina „Gala”. Skasowano Maję strzałem prosto w głowę. Po strzale od razu wyciekł jej sztuczny mózg. Lała się sztuczna krew. Wszystko to było na planie „Listy Schindlera”. Po tej scenie Ostaszewska naprawdę nie mogła wstać o własnych nogach. Ale woli to od scen erotycznych. Tam musi leżeć dłużej. * * * Dominika OstaŁowska jest rekordzistką w umieraniu – podlicza „Tele Rzeczpospolita”. Na scenie i przed kamerą. Ostatnio gra głównie osoby, które scenarzyści prowadzą do piachu. Ostałowska cieszy się każdym swym umieraniem, bo wierzy, że takie picośmierci zapewnią jej długie życie. A dobrze zagrana śmierć – nawet artystyczną wieczność. * * * Cezary Pazura nie cierpi grać scen erotycznych na poważnie – informuje „Super Express”. Czarek lubi to robić z jajem jak u Koterskiego. W życiu seks na wesoło też akceptuje, nawet klepanie po tyłku. Byle by z tego klepania krzywdy komu nie zrobić. * * * Anna Samusionek dziwi się w „Głosie Szczecińskim”. Otóż po zmianie wiary i wejściu do kościoła Adwentystów Dnia Siódmego Samusionek nie pracuje już w soboty, bo jej religia zabrania. Nie pije alkoholu, nie pali tytoniu i pochodnych ziół. Nie je mięsa, bo dodatkowo przeszła na wegetarianizm. Nawet kawy sobie odmawia. Dziwi się, jak przy takim trybie życia jeszcze utrzymuje się w środowisku artystycznym. * * * Mariusz Max KoLonko ma wszystko, czego kawalerowi potrzeba – informuje „Super Ekspress”. Sukces, sławę, pieniądze. Nie ma tylko drobnej rzeczy – miłości. Kobiety traktują go jak cytrynę. Wyciskają i wyrzucają. Niezrażony Kolonko stale na baby poluje. Wabi je wzrokiem, patrząc przez zmrużone powieki. To działa niczym lep na muchy. Kiedy zobaczycie Maksa z przymulonymi oczkami, nie sądźcie, że jest nawalony. On tylko szuka miłości. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Menedżmęty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wpierdol penitencjarny Wczasie gdy piszemy ten tekst, w szpitalu więziennym przy ul. Kraszewskiego w Łodzi leży 26-letni Dariusz Ż., ksywa Jaszczur (od tatuażu). Trafił tam 9 stycznia 2004 r. z łódzkiego aresztu śledczego przy ul. Smutnej. Ma do odsiedzenia 7 lat za rozbój. W areszcie siedział w celi wieloosobowej nr 68 w II pawilonie. Z nieznanych nam powodów Dariusz Ż. został przeniesiony do izolatki. Krótko po tym wizytę miało mu złożyć trzech strażników. Według naszej wiedzy – skatowali go. Doznał m.in. urazu głowy i złamania nosa. Jaszczur postanowił się zemścić: rozbił lusterko i pociął się nim po klatce piersiowej i brzuchu. Zemsta w postaci samookaleczenia nie jest, wbrew pozorom, taka głupia. Gdyby pobity w celi więzień nie pochlastał się, nie wezwano by do niego karetki, nie przewieziono do szpitala, a po kilku tygodniach – gdy zeszłyby już widoczne ślady pobicia – nikt nie uwierzyłby w samosąd klawiszy. Okaleczony, gdy wynoszono go z celi, chociaż przed więźniami mógł wykrzyczeć, że go skatowano. Jako przyczynę pobytu w szpitalu Dariusza Ż. dyrekcja Zakładu Karnego nr 2 w Łodzi (tam mieści się szpital) podaje oficjalnie samookaleczenie. Zupełnie co innego mówią kumple Darka spod celi. Jeżeli znamy więzienne obyczaje, niepokorny więzień nie wróci do celi przy ul. Smutnej, lecz trafi na zmiękczanie do jakiegoś zaprzyjaźnionego z Łodzią aresztu, najpewniej do Włocławka bądź Sieradza. * * * 39-letni dziś Tomasz G. nie ma w życiu fartu. Ba! O jego pechu można by nakręcić komedię. Czarną, oczywiście. W 1990 r. włamał się do kiosku i ukradł towar wart na dzisiejsze pieniądze około tysiąca złotych. Podpieprzył też auto marki Syrena. Wóz nie ułatwił mu ucieczki: wpadł i dostał łącznie 34 miesiące więzienia. Przerw w odbywaniu kary miał kilka – ze względu na ciężkie warunki rodzinne. Podczas jednej z nich w 1994 r. podprowadził wideo. Sąd dołożył 1,5 roku. Znowu jednak korzystał z przepustek (mimo że te mu nie służyły) i po kolejnej zainkasował dodatkowe 4,5 roku za kradzieże i pobicie. Na szczęście Tomasza G. wyroków w Polsce się nie sumuje. Za wszystko, co w życiu narobił, dostał łącznie 5 lat pudła. W 1996 r. pechowiec nie wrócił na czas z przepustki, więc go aresztowano. Trafił do łódzkiego aresztu śledczego przy ul. Smutnej 1. Dokładniej na IV oddział II pawilonu, do pięcioosobowej celi nr 144. Tomasz G. od lat chorował na jaskrę. Przy gwałtownych zmianach pogody dopadał go taki ból, że albo odwożono go na ostry dyżur okulistyczny pogotowia, albo na miejscu dostawał zastrzyki. Tak było 8 czerwca. Nie doczekał się jednak lekarza. Klawisze wyprowadzili go do izolatki i przez blisko godzinę (z przerwami na papierosa) bili – tak przynajmniej twierdzi. Po mordobiciu Tomasz G. dalej przebywał w izolatce. Po to tylko – jak utrzymuje – żeby zeszły mu siniaki. Po trzech dniach z niezapowiedzianą wizytą wpadł do puszki jego adwokat. Funkcjonariuszom służby więziennej zrobiło się nieswojo do tego stopnia, że przed doprowadzeniem aresztanta na spotkanie z adwokatem pokazali aresztanta lekarzowi, który stwierdził na piśmie, że wszystko z nim OK. Potem dwóch strażników wniosło Tomasza G. przed oblicze jego adwokata. Oczywiście, adwokat ślepy nie był i o tym, co zobaczył, poinformował dyrektora aresztu, a następnie Sąd Penitencjarny. Dyrektor utrzymywał, że Tomasz G. spadł ze schodów*. Kilka dni później, 15 czerwca, sam aresztowany powiadomił o pobiciu Prokuraturę Rejonową Łódź Bałuty. Domagał się natychmiastowej obdukcji. Prokuratura – opierając się na wyjaśnieniach dyrektora aresztu (schody) – odmówiła obdukcji stwierdzając, że nie ma do niej podstaw. Więzień zaczął się skarżyć i odwoływać, aż w końcu dopiął swego. Stało się to 29 listopada 1996 r. – 5 miesięcy i 21 dni od pobicia. Obdukcja, co oczywiste, niczego nie wykazała i 31 grudnia umorzono dochodzenie z braku dowodów. W 1997 r. Tomasz G. wystąpił do sądu z wnioskiem o przerwę w odbywaniu kary ze względu na zaplanowaną operację oczu. Tydzień przed posiedzeniem sądu więźnia wywieziono do zakładu w Łęczycy. Posiedzenie się nie odbyło, a akta skazańca trafiły do Płocka. Gdy nad przerwą debatować miał tamtejszy sąd, Tomasza G. przewieziono do więzienia w Kaliszu. Później siedział jeszcze w Wołowie, skąd po roku wrócił do aresztu przy ul. Smutnej w Łodzi. Czyli wniosek trafił do rozpatrzenia przed ten sam skład orzekający, do którego był adresowany. W międzyczasie okazało się, że badania Tomasza są nieaktualne. Sąd nakazał ich ponowne przeprowadzenie. Stało się to... na początku 2000 r. Lekarze stwierdzili odwarstwienie siatkówki oka i zaćmę. Dodali też, że pogorszenie wzroku u chorego jest rezultatem nieprzeprowadzenia w terminie wymaganego zabiegu. Termin operacji ratującej Tomaszowi wzrok wyznaczono na 22 maja 2002 r. w Szpitalu im. Barlickiego w Łodzi. Nie doszło do niej, w jego książeczce zdrowia znalazł się bowiem zapis, że nie wyraża zgody na operację. Gdy więzień dowiedział się o tym, zawiadomił prokuraturę, że służba więzienna sfałszowała wpis w książeczce – przecież on sam zabiegał o operację! W 2001 r. Tomasz G. wylądował w więzieniu w Łęczycy, skąd dalej pisał skargi i błagał o leczenie. Pomogło: w listopadzie trafił na dwa dni do szpitala w Katowicach. Specjaliści stwierdzili krótko – dupa zbita, operować już nie warto. Podłamany wrócił do mamra i tu się do niego wreszcie uśmiechnęło szczęście: dostał 4 miesiące urlopu na podreperowanie zdrowia! 4 lata za późno, ale zawsze. Niestety, szpital WAM w Łodzi potwierdził opinię okulistów z Katowic: z lewym okiem trzeba się pożegnać. I tak się stało. Po urlopie wrócił do pierdla, bo miał jeszcze do odgarowania trzy miechy. Jak już wrócił, to mu dorzucili dwa, bo nie miał szmalu na jakąś starą grzywnę. Wyszedł 7 grudnia 2002 r., 12 lat od czasu kradzieży Syrenki. Od kiedy biega po wolności, przestał już szukać zdrowia, a zaczął szukać sprawiedliwości. Nieważne, czy wygra coś w sądzie, czy nie. Grunt, że resocjalizacja się udała. * * * To, że w pierdlach biją, nie jest odkrywcze. Bili i bić będą. W Łodzi przy ul. Smutnej też. Łomot dostają tam zresztą nie tacy twardziele jak Tomasz G., z którego dla czyjegoś kaprysu zrobiono Juranda. W 2003 r. pobity tam został jeden z szefów łódzkiej ośmiornicy Tadeusz M., ksywa Materac. Należało mu się, bo poprosił strażników, by zwracali się do niego per pan. Nie wiadomo, za co w 2000 r. skatowano znanego łódzkiego gangstera Edmunda R., ksywa Popelina. Gość jest charakterny: powiedział, że kiedyś sam to wyjaśni... W tym samym roku złomotano członka gangu narkotykowego Maksymiliana G., ksywa Max. Strażnicy tłumaczyli, że nie pobili go, lecz jedynie zastosowali „przymus bezpośredni”, bo nie chciał zmienić celi. Sam Max opowiadał, że dostał, bo upomniał się u strażników o pieniądze, które mu zabrali. Nie wiadomo też, za co skatowano w 1999 r. Jana J., byłego rzecznika łódzkiej policji, a potem członka grupy zamieszanej w jedną z ośmiornic. Według strażników – spadł z łóżka. Lecąc musiał się nadziać na czyjeś buty, bo ich odciski wykazała obdukcja na ciele Jana. W marcu 2000 r. ktoś podpalił celę, w której siedział dr Zbigniew K., człowiek, który podważył wiarygodność świadka koronnego w sprawie łódzkiej ośmiornicy – Rudego („NIE” nr 15 i 43/2003). Lekarz w stanie ciężkim trafił do szpitala. Życie stracił siedzący w celi nad doktorem były policjant z Pabianic Krzysztof L. Nie wiadomo, którego z nich chciano zabić. Nie wyjaśniono też przyczyny pożaru, gdyż akcja ratownicza zatarła wszystkie ślady. Wiadomo tylko, że po tym zdarzeniu szybciutko, bo w ciągu 3 lat, aż o dwa stopnie awansował klawisz będący wówczas szefem piętra, na którym wybuchł pożar. * Ze schodów w warszawskim areszcie przy ul. Rakowieckiej spaść miał Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie. Trafił do szpitala. W aresztach są widocznie jakieś szczególnie niebezpieczne schody. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wróble ćwierkały, że familijny Puls wywalił na zieloną trawkę dziennikarzy "Wydarzeń", programu informacyjnego stworzonego do polemiki ze zdrowym rozsądkiem i publicznymi "Wiadomościami". Wkrótce po starcie familijny dziennik zaczął przypominać "Big Brothera" – najpierw program opuścił Bogdan Rymanowski, a potem po kolei reszta. Wbrew pozorom nie znaczy to wcale, że w Pulsie nie ma programu informacyjnego. Jest. Powodowany solidarnością zawodową ze zwolnionymi kolegami Wojciech Reszczyński prowadzi coś o nazwie "Serwis Pulsu". Typowa kariera solidarnościowego dziennikarza – od asa serwisowego do roli resztek na wyszczerbionym talerzu. * * * Podobnie jak wszystkie stacje telewizyjne Discovery Channel puścił film o jubileuszu Elżbiety II pt. "Opowieść o królowej". Film był standardowo pełen zachwytów. Jako podkładu zdjęciowego do tekstu, że brytyjska monarchini ciężko pracuje i bez reszty oddaje swe siły ojczyźnie, wykazując się często poświęceniem graniczącym z bohaterstwem, użyto zdjęć z wizyty Lecha Wałęsy w pałacu Buckingham. Nie powiedziano jednak, na czym polegało poświęcenie i bohaterstwo królowej. Jak rozumiemy na samym znoszeniu towarzystwa byłego polskiego prezydenta. * * * Od dziecka wpajano nam, że drenaż mózgów uprawiany przez kraje rozwinięte jest naganny, bo bogaci zabierają biednym to, co ci mają najlepszego, czyli fachowców. Po obejrzeniu na Planete dokumentu "Zbig" o zdobywcy Oscara, nazwiskiem Rybczyński, optyka nam się zmieniła. Wydrenowany mózgowo do Stanów reżyser "Tanga" do dziś realizuje tam swoje odjechane wizje artystyczne, kosząc przy okazji niezły szmal. W Polsce, przy kolejnych ministrach kultury, żyłby z zasiłku lub kręcił klipy disco polo. * * * Chluba TV Puls "Otwarte studio" tym razem było o – jak powiedział prowadzący program Pospieszalski – problemie, który dotyczy nas wszystkich. Problemem, który dotyczył Pospieszalskiego, był homoseksualizm. Były muzyk przez cały program usiłował namówić widzów do tego, by nie puszczali swoich synów na kolonie, gdzie wychowawcami są geje. Z obranego kierunku nie zawróciło go nawet pytanie Kamila Sipowicza, czy w takim razie na kolonie, na których wychowawcami są heteroseksualiści, można wysyłać córki? Postawa Pospieszalskiego jakoś nas nie dziwi. Od dawna, zamiast myśleć, stosuje klepanie formułek. Teraz do zakodowanej od dawna zbitki pojęciowej Polak-katolik, dodał nową – pedał-pedofil. * * * TVN obsobaczyła Millera niczym burą sukę za to, że nie świętuje wraz z całym polskim narodem 13. rocznicy pacyfikacji demonstracji studenckich na pekińskim placu Tiananmen. Co gorsza, w tym dniu, zamiast pościć i medytować, premier rządu przyjął przebywającego z oficjalną wizytą sekretarza rządu chińskiego, odpowiednika naszego szefa kancelarii premiera. Na nic zdały się tłumaczenia, że chiński dygnitarz objeżdża kilka krajów Europy Środkowowschodniej i akurat w tym dniu w Polsce wypadło. Zdaniem "Faktów" premier powinien rzec mu: paszoł won i zabarykadować się w gabinecie. No i zapomnieć, że w ostatnich latach za rządów AWS i UW, mieliśmy z Chinami deficyt w obrotach handlowych rzędu miliarda dolarów rocznie. I bez kontaktów z chińskim rządem deficytu nie zbijemy. No, chyba że pan prezes Walter, kreujący taką politykę rządu, z własnej kieszeni pokryje. * * * Nadspodziewanie dobrze radził sobie minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik w Dwójkowej "Linii specjalnej". Wyjaśniał, tłumaczył, agitował i reklamował – jak jakiś Tober... Ale najlepszy okazał się jako lekarz, który prawidłowo zdiagnozował dolegliwości posła Ludwika Dorna z PiSia. Złamanie nogi zaszkodziło mu na głowę. * * * W TVN do spotów reklamowych promujących TVN doszły kryptoreklamowe wiadomości w programach czysto informacyjnych i gospodarczych – o wchodzeniu na giełdę grupy ITI, właściciela TVN. Za rok Ewa Drzyzga powinna urządzić "Rozmowy w toku" ze znerwicowanymi inwestorami, którzy odważyli się kupić akcje ITI. * * * Postęp w proeuropejskich clipach z udziałem Bogusława Wołoszańskiego. Do tej pory występował solo, tradycyjnie strasząc wojną. Teraz dialoguje z ministrem Janem Trusz-czyńskim, głównym negocjatorem Polski z Unią Europejską. Negocjator mówi, że w dialogu z Unią argumenty ważą więcej niż pustosłowie. Wołoszański ma grubą skórę, więc nie zauważa, że do niego ta aluzja. * * * Wśród miliona ośmiuset tysięcy audycji telewizyjnych poświęconych mistrzostwom w piłce kopanej naszą uwagę zwróciła polsatowska "Moda na Mundial", w której piękny jak marzenie Tomasz Tomaszewski udowadnia, że potrafi czytać w językach zagranicznych. Na razie czyta tytuły artykułów z internetowych wydań gazet sportowych, ale w następnym etapie mistrzostw być może przeczyta całe zdania. Podrzędnie złożone. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ktokolwiek wie Ponieważ rząd i Wszyscy Wielce Mądrzy (WWM) nie odpowidają na maile, a także w żadnym medium nie znalazłem nigdy wyjaśnienia, to może redakcji "NIE" uda się zdobyć prawdziwą odpowiedź na proste pytanie: co takiego wie rząd i WWM i czego nie wie to durne społeczeństwo szwajcarskie, że tak zdecydowanie w kolejnym referendum wypina się na Unię Europejską? Jeżeli odpowiedź padłaby na łamach "NIE", to i Szwajcarzy skorzystają. Marek Skowroński (e-mail do wiadomości redakcji) Głuchy telefon Od 1 czerwca br. jedyna na Dworcu Centralnym w stolicy poczta nie łączy rozmów międzymiastowych i międzynarodowych (TP S.A. rozwiązała umowę). O ile międzymiastową można odbyć z automatu, o tyle z rozmową międzynarodową problem może być większy. Że już nie wspomnę o konieczności opłaty za całą kartę magnetyczną, a nie za odbytą akurat rozmowę. Ale załóżmy, że pieniądze podróżny ma i mu wystarczy na rozmowę. Najbliższa poczta, jak mnie poinformowano na tej na Centralnym, jest przy ul. Nowogrodzkiej. A stąd już tylko krok od zjednoczonej Europy. Marta Merwart (adres do wiadomości redakcji) Idźcie i rozmnażajcie się Gdybym był katolickim faryzeuszem, żądałbym ocenzurowania programu Animal Planet. Właśnie tam dowiedziałem się, że ptaki głuptaki, nie mówiąc o pingwinach, rezygnują z rozmnażania się, gdy stwierdzają brak dostatecznej ilości pokarmu dla potomstwa. Takie jest prawo natury. Tymczasem u nas wiele dzieci rodzi się tam, gdzie nie ma ani miłości, ani pokarmu, ani żadnych innych warunków dla wychowywania dzieci. Domagać się, aby ludzie zaprzestali stosunków seksualnych jest bzdurą, na którą stać tylko hierarchów maksymalnie zakłamanych. Dlatego należy krzewić oświatę seksualną, a w krytycznych wypadkach dopuścić aborcję, aby nie było dzieci przypadkowych (nie będzie wtedy przypadkowego społeczeństwa), niechcianych, porzuconych, zamordowanych itd. itd. (...). W jednym ze stanów USA zaobserwowano gwałtowny spadek przestępczości. Z kilkunastu do kilku procent. Okazało się, że 16 lat przed wystąpieniem spadku przestępczości zezwolono na aborcje z przyczyn społecznych. Zaczęły się rodzić tylko dzieci chciane. Otoczone miłością i zaspokojone w swoich potrzebach nie miały powodu, aby kraść, rabować i zabijać. (...) Nie wiem, czemu nie przypomina się dostatecznie często i głośno, że aborcję karano śmiercią w systemach totalitarnych – za Hitlera, za Stalina. Gdyby naszym niektórym pozwolić, też wprowadziliby za aborcję karę śmierci. Dlaczego systemy totalitarne chciały, aby naród odtwarzał się w swojej substancji w społecznych dołach, wśród ludzi marginesu – otóż wydawało im się (częstokroć słusznie), że "motłochem" łatwiej manipulować. Można ich ustawić przeciwko imperialistom, Żydom, cyklistom, innowiercom itp. (...) Utrzymujmy więc zakaz aborcji, zmniejszajmy liczbę Polaków inteligentnych, wrażliwych, zdolnych do myślenia i miłości – do ludzi i do zwierząt. Za parę lat staniemy się narodem przygłupów i morderców. Wojciech Kowalski (e-mail do wiadomości redakcji) Wiano do Unii Panie Boże oraz pani minister oświaty, miejcie w opiece nasze dzieci. Załączam fragmenty kartkówek z przyrody będące rezultatem nowego programu tego przedmiotu oraz wychowania do życia w rodzinie prowadzonych w szkole podstawowej. Jest to tylko fragment świadomości uczniów na drodze do Unii Europejskiej. "Zygota jest to wada wzroku. Zygota to połączenie plemnika z jajem i oderwanie ogonka. Zygota jest to człowiek rozwijający się przed płodem. Zygota jest to miesiączka. Zygota to płód w ciele matki przez 9 miesięcy. Zygota jest to zanik mięśni. Zygota jest to choroba w jamie ustnej szczególnie u małych dzieci polegająca na rozwartym podniebieniu. Zygota jest to jeden z narządów płciowych. Zygota to wytrysk nasienia. Zygota jest to szybkie starzenie się. Od surowych jajek można zachorować na ślepą kiszkę. Wątroba zamienia składniki toksyczne na przyjazne dla człowieka, np. alkohol. Nerki filtrują wodę i z tego jest mocz. Surowe jajka szkodzą i można dostać białaczki. Odruch bezwarunkowy: dorastanie, mówienie. Część układu moczowego: nerki, pęcherz, odbytnica. W skład niestrawionych resztek pokarmu wchodzi łajno. Wady wzroku: niewidomy. Elastyczność kościom nadaje hemoglobina. Części układu moczowego: nerki, dwa pęcherze, odbyt. Walka biologiczna ze szkodnikami polega na tym, że zjadają samych siebie". Stały Czytelnik (e-mail do wiadomości redakcji) Należy się Nobel Czy wiecie, że miesiączka to: "łzy macicy z tęsknoty za macierzyństwem". To prawdziwa wypowiedź katabasa na naukach przedmałżeńskich. Maciek ze Szczecina (e-mail do wiadomości redakcji) Tylko Maryja Od 11 lat mieszkam w Niemczech. Cały ten czas ważną rolę spełniają dla mnie publikatory, nie tylko jako źródło informacji fachowych – pomagają odświeżać więzi emocjonalne i aktualizować obraz kraju. Z żoną, podobnie jak 21-letnią córką, porozumiewamy się literacką polszczyzną. Niestety, od czasu awarii masztu nadawczego w Konstancinie, słyszalność stacji polskich w zasięgu ok. 1000 km od Warszawy jest praktycznie równa zeru. Bardzo dobrze słyszalne są stacje rumuńskie, węgierskie, czeskie, itp. Jedyną stacją polskojęzyczną jest Radio "Maryja", które ze względu na wstecznictwo, subiektywizm i brak profesjonalizmu uważam za marną wizytówkę państwa polskiego. Z tym problemem zwracałem się już do Programu Pierwszego Polskiego Radia w Warszawie, jednak nikt nie zadał sobie nawet trudu odpisania na mój e-mail. Adam Ratajczyk, Herne "Nasz skarb i jego Bogdanka" W nawiązaniu do artykułu "Nasz skarb i jego Bogdanka", który ukazał się w "NIE" nr 12/2002 informuję: Z mecenasem Zbigniewem Tymeckim nie wiążą mnie żadne więzi rodzinne, a występująca zbieżność nazwisk jest przypadkowa. W tej sytuacji cały wywód autorów, sugerujący moje rzekome powiązania z władzami spółek, współdziałających z firmą Lubelski Węgiel "BOGDANKA" – S.A. jest pozbawiony sensu. Notariusz dr Bogusław Tymecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Towarzysz prorok " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rodzina na rzęsach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mr Kiepski już w UE Polscy euroentuzjaści biją w dzwony. Komisja Europejska uznała, że Polska jest gotowa, żeby wejść do Unii. "Brawo!" – klaszczą zachodni politycy. W Europie właściwie już jesteśmy, na razie przez swoich przedstawicieli w Brukseli. Są ich setki. Mnożą się drogą bezpłciową. Województwa zakładają tu teraz swoje przedstawicielstwa, które zajmują się organizowaniem przyjemnego pobytu dla zjeżdżających licznie lokalnych notabli. Oficjalnie Polska jest "brawo". A nieoficjalnie... – Pani uważa, to jest tak: Iwo Byczewski był szefem misji dyplomatycznej przy UE. Po 5 miesiącach Cimoszewicz go odwołał i na pocieszenie dał mu ambasadę RP przy Królestwie Belgii. Ambasadę wziął, ale apartamentu ambasadora nie, bo jego żona aktorka Nehrebecka powiedziała, że nie będzie mieszkać w takim kurniku. I teraz nowy szef misji mieszka w pokojach gościnnych, ambasador w rezydencji szefa misji, w apartamencie ambasadora konsul, a w apartamencie konsula kierowca, bo mu się rodzina powiększyła. Pół Brukseli się z tego śmieje. – Nie było żadnych nieporozumień pomiędzy ambasadą a misją w kwestii rezydencji. To była decyzja Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Prasa niepotrzebnie się tym interesuje. Tak mniej więcej wygląda różnica między oficjalnym a nieoficjalnym obrazem polskiej działalności dyplomatycznej w Brukseli. Kurnik, który wzbudzić miał taki protest pani ambasadorowej, to piętro przepięknej secesyjnej kamienicy (na zdjęciu), w której mieści się ambasada. Należy do polskiego rządu od lat dwudziestych i zawsze wystarczała. Posiadłości w centrum miasta mają zresztą wszystkie cztery polskie placówki dyplomatyczne. Mamy "normalną" ambasadę, misję dyplomatyczną przy UE, przedstawicielstwo przy NATO i Wydział Ekonomiczno-Handlowy, podporządkowany Ministerstwu Gospodarki. Armia urzędników. – Oni wszyscy czują się już urzędnikami europejskimi. Wie pani: kasa, władza, przywileje. Wszyscy wyprowadzają się ze służbowych mieszkań i wynajmują sobie wille. Norma dyplomatyczna to 90 mkw. na 2–3 osoby i 20 mkw. na każdą następną. Czasem państwo płaci za więcej. Kruczki są różne. Dyplomaci kombinują i w kombinacje te wciągają Belgów. Efekt propagandowy – wiadomy. * * * – Ambasada prowadzi różnorodną działalność na rzecz promocji Polski w Brukseli – mówi mi pani chargé d’affaires. Wyliczanie rozpoczyna od "balu promocyjno-charytatywnego". – Celem balu była promocja Polski i pomoc dla domu małego dziecka, zebraliśmy 500 tys. franków. To 12,5 tys. euro. 50 tys. złotych. Jak na kwiat europejskiej elity – kiepściutko. – Na balu miał być Pan Prezydent Kwaśniewski z małżonką, ale niestety inne obowiązki mu to uniemożliwiły i prezydencką parę reprezentował Pan Minister Szymczycha. – Tak, tak, zawsze ma przyjechać Kwaśniewski – mówi z ironicznym uśmiechem moja przewodniczka po Brukseli dyplomatyczno-towarzyskiej. – Na tych imprezach spotyka się 300 osób, zawsze tych samych i wszyscy mówią po polsku. To swojskie, takie nostalgiczne, tylko nikt z ważnych Belgów nie ma ochoty tu przychodzić. – To jest bal dla Polonii? – pytam chargé d’affaires. – Nie jesteśmy kaowcem na wczasach. Przychodzi wiele ważnych osób – oburza się pani ambasador. – To jest poważne wydarzenie. Tu lista innych atrakcji. Wieczór polski w domu kultury, ambasadorowa recytuje wiersze Miłosza. Po polsku, bo francuskiego nie zna. Seminarium "Młodzi a demokracja lokalna", promocja Wrocławia na święcie regionu walońskiego, rajd młodych rolników do Brukseli. No i Europalia. Do Europaliów przyznają się wszyscy, zaprzeczając przysłowiu, że porażka jest sierotą. * * * – Opierając się na radzie najwybitniejszego znawcy literatury polskiej wśród Belgów, prof. Van Crughtena zrobiliśmy wystawę polskiego moder-nizmu pt. "Przedwiośnie" – wspomina attaché kulturalny ambasady. Być może chłodne przyjęcie wyjaśnia refleksja pani attaché, iż celem wystawy było pokazanie Belgom, że ich modernizm był tylko dekoracyjny, a nasz – to co innego: narodowy symbolizm, patriotyczne zrywy i w ogóle poważna sprawa. Polskich emocji narodowych z naftaliny nie zauważono. Za to do dziś opowiadają, jak pewna ważna belgijska dama z brukselskiego biura Europaliów poszła na pocztę odebrać pilną urzędową paczkę z Polski. Paczka zaadresowana była "Les filles d’Europalia" – "Dziewczyny z Europaliów". Na oficjalnej stronie internetowej imprezy sprzed roku do dziś można przeczytać, iż: W dniu 5 grudnia wystawę "Przedwiośnie" zwiedził nowy Premier Rzeczypospolitej Polski – p. Jerzy Miller. – W dziedzinie promocji Polski attachat kulturalny ma dwa pomysły: wysoka kultura albo "hop-dziś-dziś" – mówi moja przewodniczka. – Wysoka kultura trafia do kilkudziesięciu osób. Wie pani, co mamy naprawdę do pokazania? Komiksy. W Belgii komiks jest sztuką narodową, zaraz obok opery. Tak się składa, że Polakami są dwaj spośród najpopularniejszych twórców komiksów: Kasprzak – "Ketch" i Rosiński – współtwórca "Torgala". Pokazując tych facetów na żywo można przyciągnąć młodzież, na Lutosławskiego – muchy. Z osiem osób, niezależnie od siebie, opowiadało mi wstrząsającą historię koncertu w Operze Narodowej w Brukseli, pełniącej tu – z braku fanatyków religijnych – rolę świeckiej świątyni. Podczas polskiego koncertu artysta Marek Torzewski, rozpropagowany w Polsce dzięki piosence "Nie oczekuję już od życia nagłych burz", zaprezentował swój repertuar. Moi rozmówcy nie byli zgodni co do tego, czy większe wrażenie zrobiła pieśń "O sole mio", czy też jednak "Góralu, czy ci nie żal", wykonane wraz z córką i żoną, długowłosą blond diwą, podziwianą przez tutejszych dyplomatów za bezkompromisową odwagę ubioru. Kolejny kłopot to folklor. Polacy są zawsze proszeni o występy grup folklorystycznych, bo widzą nas w takich właśnie kategoriach ciupagowo-kra-kuskowych. Generalnie możemy się cieszyć, kiedy uda nam się ustawić w jednym szeregu z Rumunią. * * * Z językami obcymi ciągle mamy kłopoty. Złe wrażenie robi milczenie pani ambasadorowej. Nagminne jest przemawianie wyłącznie po polsku, celują w tym dostojnicy z PSL – ale źle postrzegana jest także skwapliwość, z jaką Polacy z polskiego rezygnują. Nie zapisując dzieci do stworzonych już sekcji polskich w szkołach unijnych. Do szkoły przy polskiej ambasadzie chodzi 700 dzieci, brak tylko córek państwa ambasadorostwa. Być może pani ambasadorowa nie chce, żeby jej dzieci uczyły się z progeniturą sprzątaczek i gastarbeiterów. Polski ośrodek kultury nie istnieje, jest tylko Dom Polski prowadzony prywatnie przez pana Łupinę w budynku, przekazanym mu darmo przez Episkopat Belgijski. Wśród osiągnięć Domu Polskiego należy odnotować niedawny pokaz filmów ambasadorowej Anny Nehrebeckiej. W myśl zasady, "co by tu jeszcze spieprzyć, panowie", udało nam się także zasłynąć w całej Brukseli, jako ci, co dają żarcie dla świń. Na polskich rautach króluje bigos i smalec – rzeczy, które standardowemu Belgowi nie przejdą przez gardło. Karierę robi dziś w Europie polska książka kucharska. Napisana przez Belgijkę i uhonorowana tytułem najlepszej książki kucharskiej roku we Francji. Nikomu nie przyszło do głowy skorzystanie z jej przepisów. Pani ambasadorowa zabroniła ponoć w ogóle podawać w ambasadzie polskiej kuchni i nakazała kucharzom gotować po francusku. W Belgii Polacy opanowali dwa rynki: sprzątania i niewykwalifikowanych robót budowlanych. Ich pracowitość i rzetelność jest bardzo wysoko ceniona. Instytucje polskie cieszą się z kolei opinią tych, od których pieniądze trzeba brać z góry. Na polskie imprezy nikt nie przychodzi, bo gospodarze zwykli spędzać je w swoim gronie, rozmawiając w swoim języku. – Wie pani – mówi moje "Głębokie gardło" – tu jest 50 tysięcy urzędników. Oni są ważni, leniwi i decydują o cholernie wielu rzeczach. Tu bez osobistych kontaktów gówno się załatwi dla kraju, a urzędowa Polska bankietuje w swoim gronie plotkując po polsku. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dać kasę i dupy dołożyć "NIE" ujawnia kulisy wycieczki dygnitarzy z kas chorych i Ministerstwa Zdrowia do RPA. Awantura zrobiła się nieziemska. Gdy przedstawiciele13 Regionalnych Kas Chorych wraz z urzędnikami Ministerstwa Zdrowia pojechali na sponsorowaną wycieczkę do RPA, media rzuciły się do gardeł turystom. Zamiast jednak ugryźć wilka, pokąsały owce. Efekt propagandowy udał się znakomicie: pacjenci umierają w domach nie mogąc dostać się do specjalistów, likwiduje się szpitale i oddziały, a komuchy z SLD wożą tłuste dupska po afrykańskich piaskach. Ja tam ciężko pracowałem, choć byłem na urlopie tłumaczył się pismakom jak przedszkolak dyrektor Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych Kazimierz Łukawiecki. I dalej: Zrobiłem wszystko, żeby mi nikt niczego nie zarzucał. Nie wziąłem ani 50 groszy z publicznych pieniędzy. Nie brałem delegacji, ani nie zabrałem ze sobą telefonów komórkowych. Nie kazałem się podwozić na lotnisko. Chciałem być czysty, i nie czuję się winny, bo to nie była korupcjogenna sprawa. Nie popełniłem najmniejszego wykroczenia – ani moralnego, ani materialnego ("Nowa Trybuna Opolska" 27 maja br.) Minister Łapiński zapowiedział wyciągnięcie surowych konsekwencji wobec podróżników. Zastępca głównego inspektora sanitarnego S. Jurgielewicz sam podał się do dymisji. * * * Organizatorem wyjazdu do RPA było, jak już wiadomo, GVG c. V. Towarzystwo Nauk i Kształtowania Stosunków Ubezpieczeniowych. Co to takiego? Jest to niemiecka organizacja skupiająca zarówno osoby prywatne, jak i instytucje: firmy ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne, przemysł farmaceutyczny. Członkiem stowarzyszonym jest polski Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Stowarzyszenie GVG jest organizacją wyższej użyteczności – non profit. Zajmuje się mydłem i powidłem, czyli tym wszystkim, co związane jest z szeroko pojętą ochroną zdrowia i polityką społeczną, m.in. doradztwem oraz opracowywaniem rozmaitych projektów. Główne środki na działalność GVG otrzymuje ze składek członków oraz z funduszy publicznych, m.in. z Unii Europejskiej, Federalnego Ministerstwa Zdrowia oraz Federalnego Ministerstwa Pracy i Spraw Socjalnych RFN, a także Banku Światowego, czyli mówiąc po ludzku z pieniędzy wyrwanych unijnym podatnikom. Warto wspomnieć, że podobnych organizacji jak GVG jest w Niemczech sporo. * * * GVG prowadzi aktywną działalność w państwach, które kandydują do Unii Europejskiej: w Estonii, Rumunii, Słowacji, Słowenii, Czechach, na Litwie i Węgrzech. Także w Polsce, ale tym się nie chwali. Z informacji, jakie posiadamy, wynika, że Niemcy z GVG chcą zrobić w Pomrocznej mały geszeft. Aby otrzymać unijną forsę, GVG musi znaleźć partnera w Polsce. Frajer się znalazł. W tym roku ma powstać w Regionalnych Kasach Chorych oraz podległych im szpitalach system informatyczny. Kontrakt dla jednej kasy wart jest ok. 500 tys. euro. Szmalec daje Unia Europejska. Żeby jednak nie było nam za dobrze, wykombinowano tak, że nie dostaniemy od razu hajcu do ręki. Musimy mieć projekt całego przedsięwzięcia. Projekt zrobi GVG. Gdy już będzie gotowy, kasa chorych wraz z GVG zwróci się do Brukseli o pieniądze, a firmy przystąpią do przetargu na budowę całej infrastruktury. Przetarg wygra firma niemiecka. Od wartości każdego kontraktu (powyżej 5 tys. euro) GVG bierze 20-procentową dolę. Czyli z 500 tys. euro – 100 tys. Do tego dojdą koszty ekspertyz i innych drobiazgów. 300 tys. euro dostaje wykonawca. Forsa wróci za Odrę. Policzmy. W RPA było 13 przedstawicieli kas chorych. Na jedną kasę przypada 500 tys. euro, czyli w sumie 6,5 mln euro. GVG zgarnia więc na czysto 1 mln 300 tys. euro. Resztę wykonawca. Wszystko jest legalne i uczciwe. Tylko znowu będziemy mieli dziwne uczucie, że coś nas swędzi poniżej pleców. Ale to jeszcze nie koniec. Tworząc system informatyczny dla kas chorych, Niemcy będą mieli korzystniejszą niż inni pozycję w przetargu na realizację RUM-u, czyli centralnego Rejestru Usług Medycznych. A ten kontrakt wart jest – uwaga: 800 mln zł! Na koniec informujemy wszystkich wycieczkowiczów, w tym dyrektora Łukawieckiego, że nie ma nic za darmo. Niemcy wszystkie koszty w postaci egzotycznych szkoleń, bankietów itp. dorzucą do nie podpisanego jeszcze kontraktu. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z punktu widzenia kota Nasze państwo niesprawne jest, ale za to głupie. Wady tej nigdy nie ukrywa. Przykład. Coraz więcej młodzieży bez przyszłości buntuje się przeciw otaczającym ją stosunkom, ale buntownicy łączą się tylko w małe odrębne gromadki i biją się między sobą. Głupie państwo usiłuje zaś scalić buntownicze nastroje i skierować je przeciw sobie. Zamiast udawać przyjaciela buntownictwa państwo zgłosiło się do roli jego wroga. Wzmacnia i jednoczy bunt produkując mu męczenników. 22-letni „terrorysta” Adrian M. wtargnął do studia TVP biorąc strażnika jako zakładnika. Policyjni antyterroryści wsławieni są m.in. tym, że jak mieli zastrzelić tygrysa-uciekiniera z zoo, to trafili w weterynarza. Teraz, gdy pojmali w TV „terrorystę”, to go skatowali. Młodzież ma więc męczennika. Ona wierzy, że gdyby młodzianowi udało się przemówić w TVP, wykrzyczałby coś doniosłego w imieniu pokolenia. Telewizja – najwyraźniej instrument państwa – zamiast dać mówić intruzowi zadbała, żeby był niemy. Stworzyła tym mniemanie, że powiedziałby coś ważnego. Zamiast pokazać, jak go maltretują – osłoniła oprawców. Telewizja państwowa okazała więc nie tylko brak instynktu państwowego, ale także dziennikarskiego. Zdradziła publiczności, że nadaje tylko to, co sama inscenizuje. Osobliwe jest także, że zgromadzeni za szybą w reżyserce policyjni fachowcy od desperatów i terrorystów nie stwierdzili od razu, że nieproszony gość TVP nie ma broni, lecz tylko straszak gazowy. Chyba ci spece potrafią odróżnić takie przedmioty, a w TVP są znakomite po temu instrumenty optyczne: transwokatory i teleobiektywy. Osławiona klasa technikum w Toruniu znęcała się nad nauczycielem, może nieprzypadkiem, angielskiego: języka wyścigu szczurów i prezydenta Busha. To znęcanie się młodzież utrwalała na taśmie, bo ma większy zmysł telewizyjny niż TVP. Wie ona, jak się robi program żwawy a przejmujący. Prasa, która wyraża nastroje swych nabywców, czyli lepiej urządzonej mniejszości, zgromiła prześladowców belfra nie fatygując redaktorskich umysłów do dociekania przyczyn nienawiści uczniów wobec szkoły. Pracodawcy anglisty powyrzucali sprawców ze szkoły, co mieści się w regułach gry, czyli jest uprawnionym odwetem. Zaraz potem jednak prokuratura pospieszyła stawiać winowajców przed sądem pod zarzutem, że jeden wandal imitował trzepanie konia pod nosem belfra, a drugi naruszył mu nietykalność cielesną wsadzając na łeb kosz do śmieci. Gdy tylko prasa szczuje, prokuratura traci miarę. Tak to niebudzących sympatii agresywnych chamów lekcyjnych przerabia się w opinii rówieśników na męczenników i bohaterów pokolenia. Państwo nie chce bowiem reprezentować nastrojów niezadowolenia ani nawet być arbitrem. Przyjmuje rolę wroga większości przyszłych wyborców swoich władz. Potem zaś skomli, że jest odrzucane pomimo tego, że, jak mniema, wyraża ono wyższą mądrość i niczemu nie jest winne. Powie ktoś, że staję w obronie napastników, w tym krzywdzicieli belfra. Także aparat państwa nie pojmuje, że agresja wynika z poczucia krzywdy. I że to poczucie zbiorowe i indywidualne nie jest emocją wyważaną, ale bardzo subiektywną. Okazało się – nie tylko u ludzi. Obudziło mnie donośne trzepotanie ptaka. Mój współdomownik kot Fidel złowił duże barwne ptaszydło i przytrzymywał je zębami i pazurami. Ptaszydło wyrwało się Fidelowi i uciekło. Kot Fidel co najmniej przez kwadrans siedział potem w otwartych drzwiach balkonowych i żałośnie a donośnie płakał. Potem przyszedł do mnie do łóżka i dalej płakał skarżąc mi się na krzywdę, którą mu ptaszydło wyrządziło. Pocieszałem drapieżcę, jak umiałem. Czyż jakikolwiek literat kiedykolwiek opisał dramat i rozpacz SS-mana, któremu Żyd uciekł z komory gazowej? Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieustraszeni pogromcy komorników Poborców odstrasza się nie osinowym kołkiem ani warkoczem czosnku, tylko samopomocą chłopską. Związek Zawodowy Rolników Ojczyzna, znany m.in. z bezwzględnej walki ideologicznej z byłymi kolegami z Samoobrony, rozsyła ostatnio po kraju taką oto ulotkę. Obrazek: odpicowany facio ciągnie na sznurku ciągnik, obok którego podskakuje chłop w kapeluszu. Chłop z ubioru przypomina Busha na wczasach w Teksasie. Widać, że pierwszy to komornik. Zdradzają go gajer, teczka i głupawa mina. Drugi wygląda na zadowolonego. Robi taki gest, jak gdyby chciał pokazać krwiopijcy, że marny jego trud, bo wkrótce przybędzie odsiecz z sąsiedniej farmy. Ulotka Ojczyzny, tak pięknie zilustrowana, wieści, że w każdym powiecie jest grupa antykomornicza. Prawo chłopa – Nie sztuką jest zwołać pięćdziesiąt chłopa i pogonić komornika, a potem iść za to siedzieć – zagrzmiał w słuchawce głos Leszka Zwierza, wodza ZZR Ojczyzna. – Są lepsze sposoby. Nowa jakość. – Jaka jakość? – pytamy rolniczego związkowca, który twierdzi, że zawiaduje 85 tysiącami sfrustrowanego luda. – Prawna, legalna, z ministerstwa, z Sejmu. – Ale jaka? – ... Plan ojczyźnianych znamy w szczegółach. Trzy miesiące temu zwrócili się oni do resortów sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych i administracji z pytaniem, jak to właściwie jest z tymi komornikami. Pytali o status prawny i o prawo do korzystania z usług policji przy egzekucjach. Pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości już mają. Departament Organizacyjny był łaskaw odpisać m.in., że w myśl ustawy z 1997 r. komornik jest funkcjonariuszem publicznym działającym przy sądzie rejonowym, jednak pracuje na własny rachunek, więc nie jest pracownikiem sądowym. Kim więc jest? Osobą prowadzącą pozarolniczą działalność gospodarczą. Odpowiedzi z MSWiA jeszcze nie ma. Jednak – jeśli wierzyć Januszowi Malewiczowi, wiceszefowi Ojczyzny – minister Janik kazał jednemu ze swoich podwładnych przyjrzeć się sprawie, a także skonsultować ją ze związkowcami z policji. Ci ostatni podobno od dawna skarżą się, że zamiast łapać bandytów, muszą wysługiwać się komornikom, i to za darmo. Dlatego powstał pomysł, by krwiopijcy komornicy zaczęli płacić mundurowym za asystę. Prawo państwa Po głębszej analizie pisma i przecieków z MSWiA związkowcom nasunęły się następujące wnioski: 1. Komornik na pewno nie żyje z siania, zbierania i dawania świniom, bo jego działalność jest „pozarolnicza”. 2. Jednakowoż ten nierolnik i prywaciarz, nie będąc w sądzie na etacie, nie jest przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości, bo według Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, wymiar sprawiedliwości sprawują w Polsce sądy (pismo z ministerstwa), a nie osoby prowadzące działalność gospodarczą. 3. Status komornika zbliżony jest do statusu wolnego zawodu (pismo z ministerstwa), chłop nie musi mu więc czapkować ani wpuszczać go na podwórko, tak samo jak nie musi wpuszczać lekarza, dziennikarza i adwokata. 4. Komornik, który przychodzi z policjantami, nadużywa uprawnień, jeśli nie płaci im za ochronę. Opierając się na powyższym grupy antykomornicze Ojczyzny mają działać według ściśle określonej procedury. Po otrzymaniu sygnału od chłopa związkowcy poinstruują go, by za żadne skarby nie wpuszczał komornika do obejścia. Gdy związkowa odsiecz dotrze na miejsce, sprawdzi, czy wolny egzekutor nie nadużył uprawnień podając się za wymiar sprawiedliwości, na koniec zaś ustali, czy rozliczył się z mundurowymi. Poczem chłopi będą pisać skargi, co powinno zablokować egzekucję przynajmniej na jakiś czas. Ostatnim, najpotężniejszym orężem specgrup Ojczyzny ma być publiczne piętnowanie komorników, którzy najbardziej dorobili się na ludzkiej krzywdzie. Związkowcy będą zwracać się do sądów rejonowych z prośbą o udostępnienie oświadczeń majątkowych podpadniętych im komorników, by rozgłosić wszem i wobec, że jeden z drugim w sposób widoczny nadmiernie się bogaci, a wysoka prowizja pozbawia go ludzkich cech (cytat z ulotki). Prawo poborcy Rozmawialiśmy o pomyśle związkowców z najgłówniejszym egzekutorem w kraju Iwoną Karpiuk-Suchecką, która prezesuje Krajowej Radzie Komorniczej. Stwierdziła ona, że nie zna zbyt dobrze Ojczyzny ani jej planów. Przebąkując coś o swobodnym interpretowaniu prawa przez związek zawodowy oświeciła nas, że jest on w błędzie. Mimo wszystko ona i jej koledzy prowadząc działalność gospodarczą wykonują ją w imieniu i na rzecz wymiaru sprawiedliwości. Najbardziej zdenerwował ją pomysł z ujawnianiem majątków. – Może to początek jakiejś rewolucji? – zastanawia się pani prezes dziwiąc się, że rolnicy uwzięli się akurat na majątki komorników, a nie na przykład redaktorów. – Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic do ukrycia. Na koniec usłyszeliśmy, że Ojczyzna, jeśli wie coś o szczególnej bezwzględności komorników, powinna podzielić się tą wiedzą z Krajową Radą Komorniczą. Każdy sygnał zostanie szczegółowo sprawdzony. Nie nam rozstrzygać, czy plany ZZR Ojczyzna mają szanse powodzenia czy nie. Jednak 586 komorników, którzy działają przy sądach rejonowych w całej Pomrocznej, na pewno nie będzie miało łatwego życia zatruwa-nego przez dziarskich chłopaków od Zwierza i Malewicza. Autor : Bernard Kraska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwarty kolektyw halabardników Teatr mój widzę ogromny, bo statyści wyrośli pod sufit. Publikacja Romana Pawłowskiego w "Gazecie Wyborczej" z 17 maja 2003 r. pt. "Przypadek Królikiewicza" wprawiła mnie w osłupienie. Po tym, jak wszyscy od stycznia wycierają Grzegorzem Królikiewiczem buty, wydawało mi się, że Pawłowski – główny recenzent teatralny głównej gazety w kraju – zechce na dwóch bitych kolumnach przebić osinowym (no dobra,osikowym) kołkiem nowo mianowanego dyrektora Teatru Nowego w Łodzi. Mogłem tego oczekiwać, wszak to między innymi na łamach łódzkiego dodatku do "Wyborczej" szło polowanie z nagonką na Grzegorza Królikiewicza. Wspierał je centralnie Pawłowski. Jak zwykle nikt nie zapytał aktorów o zdanie, tak jakby byli tylko najemnymi pracownikami, a nie zespołem artystów, tworzącym jeden z najciekawszych teatrów w kraju. Jak zwykle władze kierowały się politycznymi sympatiami, a nie interesem teatru – grzmiał w "Wyborczej" 17 stycznia 2003 r. w obronie zespołowego decydowania w teatrze. Przypomnijmy, w czym rzecz. Po śmierci Kazimierza Dejmka, dyrektora Teatru Nowego w Łodzi, prezydent miasta Jerzy Kropiwnicki mianował na to stanowisko Grzegorza Królikiewicza, znanego filmowca, wykładowcę łódzkiej szkoły filmowej, od wielu lat przebywającego na środowiskowym marginesie. Aktorzy uznali to za nominację polityczną i zaparli się, że Królikiewicza nie chcą. Urządzili bunt z dwumiesięczną okupacją teatru włącznie. Aferą dotyczącą tego, kto będzie dyrektorem teatru w Łodzi, żyli przez pół roku wszyscy, którzy czytają gazety i oglądają telewizję. Jak gdyby miało to istotny wpływ na codzienne życie publiczności przed telewizorami. Czytam więc wielki tekst Pawłowskiego w "Gazecie Wyborczej", a tu taka niespodzianka. Łódzcy aktorzy byli bardzo naiwni, jeśli sądzili, że ktoś kto potrafi czekać trzy lata (na zrobienie kolejnego filmu – przyp. W. K.), zniechęci się i ustąpi po zaledwie trzech miesiącach protestów i negocjacji – tym razem Pawłowski szydził z teatralnego zespołu. Tekst jest niemal hagiografią Królikiewicza. Pawłowski twierdzi, że to geniusz. Zielone światło dla Królikiewicza! Skąd ta zmiana? Nie wiadomo. Recenzent "Wyborczej" nie tylko posługuje się znakomitą wiedzą o życiu reżysera (choć w końcówce artykułu jest zastrzeżenie, że reżyser odmówił wywiadu dla "Gazety", ale znajomość szczegółów z życia Królikiewicza jest taka, że nie chce mi się wierzyć, że nie gadali ze sobą). On też część tej wiedzy zataja. Przemilcza, że geniusz jest w kompletnej izolacji, że nie zrobił od dawna dobrego filmu, przemilcza też wypadek sprzed kilku lat, kiedy to na Królikiewicza podczas jednej z realizacji spadła część dekoracji i wylądował w szpitalu. Od tamtego czasu wolniej się porusza. Pawłowski pisze o Królikiewiczu tak, jak gdyby miał on pełen potencjał twórczy. Tego nie wiemy. Ale jeśli ma potencjał, to trzeba dać mu szansę... Piszę nie po to, by polemizować z Pawłowskim i wykazywać dla odmiany, że Królikiewicz jest nic niewart. Przeciwnie. W tym sporze chętnie stanę po stronie Kropiwnickiego i Królikiewicza nawet wbrew temu, co uważa na ten temat mój szef. Prezydent Łodzi, zwany Okropnickim, narodowokatolicki fanatyk, nie jest rzecz jasna moim idolem. Śmieszy mnie jednak, że jego maniakalny upór wystawił na pośmiewisko wszystkich tych, którzy najpierw w ansamblach wsadzają facetowi poślinione paluchy w dupę, a potem nagle dojrzewają i gną się w kurtuazyjnych ukłonach. Czekam więc z niecierpliwością na resztę tych, którzy teraz zaczną Królikiewicza chwalić. Już można. Pawłowski zaczął. Małpio cieszę się również na fakt, że Królikiewicz nie da więcej aktorom wypowiadać urojeń, że zespół rządzi w teatrze. Komediantom popierdoliło się w głowach w czasie aktorskiego bojkotu w stanie wojennym. Od tego czasu cały czas myślą, że wiele znaczą. Teatry tworzą indywidualności, a nie kolektywy aktorskie. Aktorskich buntów było w polskich teatrach co niemiara. Zawsze chodziło o to samo. Że im się nie chce. I zawsze przy pomocy "koleżeństwa z ZASP" albo "koleżeństwa ze związków" udawało im się zrobić na tyle głośną rozróbę, że dyrektor leciał z posady. Dzisiaj nie znajdzie się nikt, kto by powiedział złe słowo o Tadeuszu Łomnickim. Jako artyście i nie tylko. W 1976 r. Łomnicki – członek KC PZPR, beneficjent władzy – dostał swój teatr. W wynajętej od Zakładów Radiowych im. Kasprzaka sali kinowej powstał Teatr na Woli. Jako artysta wybitny, geniusz sztuki nie szedł na skróty. Opierdalał na próbach "lepszym" słowem bez kompromisów. I tak mu daleko było do Kantora, który do rękoczynów potrafił się brać. Po sierpniu 1981 r. "Solidarność" z Kasprzaka i "halabardnicy" z zespołu Łomnickiego zrobili nagonkę na dyrektora. Powód? Bo "czerwony". Łomnicki zrezygnował. Teatrowi na Woli nadano po latach jego imię. He, he... Teatr im. Łomnickiego to nie to samo, co teatr z żywym Łomnickim. Po jego odejściu nic już nie znaczy. Kiedy we wrześniu 1989 r. Piotr Tomaszuk i Tadeusz Słobodzianek po wygraniu konkursu obejmowali dyrekcję teatru Miniatura w Gdańsku, nikt nie spodziewał się, że tak szybko – po dwóch latach – wykurzy ich ze stanowisk miejscowe lobby miernot ze znaczkiem "Solidarności" w kostiumach. Wypędzono z miasta dwóch znamienitych artystów, którzy w prowadzonym teatrze zaproponowali repertuar nieprzeciętny, awangardowy. O ich odwołanie zwróciła się do wojewody Komisja Zakładowa NSZZ "S", której przewodniczył naonczas teatralny elektroakustyk. Przy wsparciu miejscowego ZASP i lokalnych gazet urządzono nagonkę. Jaki był powód? Arogancja i chamski autokratyzm. Czyli normalka. Po kilkunastu latach od tamtego momentu Tomaszuk i Słobodzianek mają się dobrze, teatr Miniatura niczym ciekawym nie zaskoczył. Ot, martwota. W Starym Teatrze w Krakowie podobno zaczęło się od telewizora zabranego przez Krystynę Meissner z bufetu. Aktorzy chcieli oglądać, dyrektorka uznała, że to przeszkadza w koncentracji. Generalnie poszło o to, że Meissner była bardziej dyrektorem reżyserów niż aktorów. Chciała ożywić legendę Starego Teatru, jak nie przymierzając wawelskiego smoka. Potem było już z górki. Konflikt z aktorami trwał półtora roku. Poszły listy do ZASP i do ministra kultury. Na początku czerwca 1998 r. minister Wnuk-Nazarowa odwołała Krystynę Meissner. Zespół Starego nadal się tapla w błocku własnego kultu i samouwielbienia. Już dawno nie było w nim znaczącego spektaklu. W Teatrze Nowym w Łodzi też najgłośniejsi w wypowiadaniu sądów o Królikiewiczu byli ci członkowie zespołu, o których poza Łodzią niewiele kto słyszał. Z całym szacunkiem aktor Andrzej Wichrowski to nie jest jakoś znane szerzej nazwisko. Czyż to nie świętej pamięci Dejmek powiedział, że aktor jest od grania jak dupa od srania? Aktorzy Teatru Nowego w Łodzi płaczący za Dejmkiem, a protestujący przeciwko Królikiewiczowi, już wkrótce na własnych organizmach boleśnie przetestują Dejmkową zasadę. Koniec wolności, koniec rozpasania. Myszy boją się węża? Ależ to naturalne! Nie ma się czemu dziwić. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyie Banyhuy, adwokat. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bóg, wiara i siara " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewuchy Dlaczego lewica przegrała w Opolu? a) Bo się żarła między sobą b) Bo kradła gdzie popadło c) Bo miała w dupie lud pracujący Zaznaczyłeś "a"? Wygrałeś. Zaznaczyłeś "b"? Wygrałeś. Zaznaczyłeś "c"? Też wygrałeś. Opole uchodziło za miasto czerwone. Przez 8 lat lewica rządziła tu niepodzielnie wygrywając bezapelacyjnie wszystkie głosowania. Starzy towarzysze postanowili dać więc szansę młodzieży tzw. wilczkom z Dwernickiego (ulica, przy której stoi siedziba opolska SLD). Najpierw chłopaki przejęły miejską organizację partyjną, zaś przed czterema laty skutecznie stanęli w wyborcze szranki. Wilczkami dowodził ówczesny prezydent Opola, dziś wojewoda opolski, Leszek Pogan. Po zwycięstwie wilczkom przypadły najważniejsze stanowiska w mieście. Wszystkim żyło się klawo. Do czasu. "Dobre Domy" Niedługo po tym zaczęło być głośno o sprawie Dobrych Domów, czyli aferze związanej z budową ponad stu mieszkań. Klienci "DD" wpłacali po około sto tysięcy złotych i mieli dostać mieszkania w ciągu dwóch lat. Rzeczywistość nieco odbiegła od tego scenariusza. A było to tak. W połowie lat 90. na opolskim horyzoncie pojawił się Grzegorz Korzeniewski, który przybył z Gdańska, gdzie zbudował na podobnych zasadach osiedle mieszkaniowe. Do Opola ściągnął go Tadeusz Szramuk, biznesmen i członek SLD. Znali się jeszcze z czasów studenckich. Trzecim pomysłodawcą całego geszeftu był ówczesny przewodniczący Rady Miasta Stanisław Dolata. Założono spółkę Dobre Domy, w której mniejszościowym udziałowcem było miasto Opole. Gmina wnosiła aportem grunt o powierzchni ponad 4,6 hektara wart prawie 2,5 mln zł. Większościowym wspólnikiem została gdańska spółka DDF Finanse SA, reprezentowana przez Korzeniewskiego – przypadło jej 51 proc. udziałów. W rozliczeniu za grunt DDF Finanse miała przekazać miastu część gotowych mieszkań. Ile – nie ustalono. Prezesem Dobrych Domów został Korzeniewski, a przewodniczącym Rady Nadzorczej – Stanisław Dolata. Do całej imprezy podłączył się Szramuk ze swoją spółką Agencją Usług Finansowych (AUF), której zadaniem było znajdowanie kupców na przyszłe mieszkania. Inwestycja z udziałem gminy wydawała się pewna. Ze znalezieniem chętnych, którzy zadłużali się w bankach lub wykładali oszczędności całego życia, nie było więc problemu. Dobre interesy Początkowo wszystko grało. Na placu budowy żwawo krzątali się robotnicy, warczały spychacze, mury pięły się do góry. Okazało się jednak, że grunt, na którym wznoszono domy, był bagienny i trzeba było stawiać je na palach, co podniosło koszt budowy o ponad 2 mln zł. Do tego jeszcze Szramuk zaczął kręcić lody na boku. Ponieważ dobierał także wykonawców – mógł kasować od nich horrendalne prowizje za wprowadzenie na plac budowy. Z jednej tylko firmy miał dostać – zgodnie z umową wszystko na "kwit" – ponad 1,5 mln zł. Firmy wykonawcze musiały sobie jakoś poniesione koszty odbić. W rewanżu zaczęły kantować spółkę Dobre Domy, wystawiając fikcyjne faktury. O przewałach wiedziały władze spółki, łącznie z prezesem Korzeniewskim i przewodniczącym Rady Nadzorczej Dolatą. Budowa zaczęła się ślimaczyć, forsy ubywało, aż w końcu zabrakło. Korzeniewski wypieprzał jednego głównego wykonawcę, Szramuk znajdował następnego; scenariusz się powtarzał. W wyniku tych fikołków po dupie dostało kilkadziesiąt małych firm podwykonawczych. Dzisiaj większość z nich jest na skraju bankructwa. Wszystko to jednak pikuś w porównaniu z kolejnym trikiem Szramuka. Postanowił sobie, że zostanie wspólnikiem miasta w Dobrych Domach. Był jednak goły. Jego spółka AUF wykupiła więc najnormalniej w świecie weksel od DDF Finanse za pieniądze pożyczone od... DDF Finanse. Łącznie – za całe 2,5 mln zł. Zapomniał jednak wpłacić je na konto Dobrych Domów. Jak dojną krowę Spółkę DDF traktowały również różne pociotki ratuszowych urzędników. Przedmiotem zainteresowania najbardziej doświadczonych opolskich prokuratorów jest m.in. kilkanaście fikcyjnych umów-zleceń na wykonanie różnorakich prac. Na takie frukta załapał się nawet jeden z twórców całego przedsięwzięcia Stanisław Dolata, który miał opracować koncepcję spółki, ale nawet tego nie chciało mu się zrobić. 10 tys. zł skasował więc na krzywy ryj. Współwłaścicielem Szramukowej spółki AUF, była – uwaga! – osobista małżonka prezesa Dobrych Domów Grzegorza Korzeniewskiego. Teraz Korzeniewski tłumaczy, że ślubna o niczym nie wiedziała i robiła u Szramuka za kwiatek do kożucha. Państwu K. prokuratura postawiła już zarzut nadużyć finansowych. Wszystko wskazuje na to, że ława oskarżonych będzie długa. Zresztą o skali przewałów w Dobrych Domach niech świadczy fakt, że nawet prokuratorzy prowadzący sprawę gubią się w tym wszystkim, a toczące się obecnie wielowątkowe śledztwo z całą pewnością jeszcze się rozrośnie. Ale powróćmy do naszej opowieści. Dupa zbita Rozgrzebana budowa w końcu stanęła. Zdesperowani, niedoszli mieszkańcy podnieśli raban. Doszło do okupacji ratusza i demonstracji przed siedzibą opolskiego SLD. I co? Nic. Prezydent Pogan zapewniał że wszystko jest OK, Dolata go w tym podtrzymywał, opinię uspokajano w gazetach, opozycję zakrzykiwano podczas obrad Rady Miasta, zaś ludzi, którzy zapożyczyli się na budowę, zwyczajnie ignorowano. Przy okazji wyszły też na jaw inne interesy prowadzone z błogosławieństwa wilczków, a właściwie basiorów z ratuszowej czołówki. A to jakieś domy tanio kupiono, a drogo sprzedano Reiffeisenbankowi, to znów przetargi wygrywały firmy spoza Opolszczyzny w dość podejrzanych okolicznościach, to pojawiały się mieszkania, które dostawali bezdomni, by móc przehandlować je następnie miejskim dygnitarzom, a to remontowano na koszt miasta kamienice zamieszkiwane przez radnych SLD. Doszło nawet do tego, że radni SLD dostawali mieszkania komunalne z tzw. puli ludzi niezbędnych dla miasta. Atmosfera gęstniała. Prokuratura na wniosek opozycji zainteresowała się tymi "zbiegami okoliczności", jednak czyniła to dość niemrawo. Pogan szedł w zaparte utrzymując, że wszystko jest pod kontrolą, a zarzuty dęte. Na szczęście SLD wygrał wybory parlamentarne i prezydent Pogan, przy silnym sprzeciwie Szteligi, został mianowany wojewodą opolskim. Jak to się stało? Prosto – za Poganem wstawił się sam Leszek Miller. Minister Janik musiał wiedzieć o niektórych zarzutach wobec nowego wojewody. Prezydentem Opola został zaś jeden z wilczków – Piotr Synowiec. Najpilniejszą sprawą dla nowego prezydenta było uporanie się z gównem, które dostał w spadku. Na wniosek radnych SLD miasto wyłożyło 2 mln zł na dokończenie rozgrzebanej budowy. Dziś ponad 50 rodzin mieszka już we własnych "M". Reszta prawdopodobnie wprowadzi się na wiosnę. Tuż przed wyborami samorządowymi wybuchła bomba. Lokalny dziennik "Nowa Trybuna Opolska" opublikował tekst będący swoistym podsumowaniem działalności ratuszowego układu. Wojewodzie Poganowi zarzucono, że wiedział o wszystkich przewałach w Dobrych Domach, a nawet brał udział w ich przygotowywaniu. Sklepikarze kładli numer gazety za wystawowe szyby, a kserokopiami pierwszej strony były wytapetowane ulice miasta. W Opolu zawrzało. Na przyjęciach towarzyskich zrobiło się nieprzyjemnie. Ślubna wojewody Pogana i małżonka posła Szteligi o mało nie potargały się za kudły, mówiąc to, co ich mężowie myślą o sobie nawzajem. Zaczęły się też telefony z pogróżkami. Pogan udał się do Janika, tłumacząc się z roli, którą odegrał w aferze Dobrych Domów. Wojewódzka Komisja Etyki usunęła Szramuka z szeregów partii. Przeprowadzono też męską rozmowę z Dolatą, po której wystąpił on z SLD. Grupa wilczków z Dwernickiego nadal przewodzi opolskiemu SLD. Za nic nie chce oddać władzy, nie potrafiąc przyznać się do widowiskowej porażki, jedynej na taką skalę w Polsce. Szteliga stoi przed alternatywą: albo doprowadzi do wywalenia z partii winnych całej sytuacji, albo będzie pił piwo, którego nie nawarzył, lecz któremu się przyglądał. Partyjne doły są mocno wkurwione. Na spotkaniach kół ludzie nie przebierają w słowach. Tak to mieszanka doświadczenia i młodości rozjebała opolską lewicę. Autor : Zygmunt Skupiński / Piotr Lat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepperowanie lewicy Z dawania dupy przez SLD przyjemność odczuwa Samoobrona. Według wszystkich sondaży Sojusz Lewicy Demokratycznej zdecydowanie ustąpił pierwszeństwa Platformie Obywatelskiej, a według niektórych badań drugie miejsce traci na rzecz Samoobrony. Jeśli sondaże mówią prawdę, to umizgi Millera do liberałów, słuchanie się pana Kulczyka i pani Bochniarzowej nie polepsza notowań rządu i Sojuszu. Zyskuje na tym PO, tam odpływa liberalny elektorat – zarówno od SLD, jak też od PiS oraz dogorywającej UW. W rywalizacji o publiczność nastawioną na neoliberalizm i wielbiącą Balcerowicza SLD nie ma szans. PO zawsze będzie dla tej publiczności bardziej wiarygodna. SLD oddający pole Samoobronie to nowość. Samoobrona zaczyna wyrastać na drugą partię lewicy, i to tę silniejszą. Dotychczas partia Leppera nie uchodziła za lewicową. Wyrobiła sobie opinię partii populistycznej, nacjonalistycznej, anarchizującej, warcholskiej i nieprzewidywalnej. Zamiast programu ma niespójne wezwania i gromkie potępienia. Co zatem przyciąga do tej partii lewicowy elektorat? Po pierwsze, właśnie te wezwania i potępienia. Joseph Stiglitz, amerykański noblista w dziedzinie ekonomii i wyrazisty krytyk neoliberalnej ekonomii, radzi nie bagatelizować populizmu. Jego zdaniem populiści nazywają po imieniu zjawiska, których „nobliwe” partie wolałyby nie dostrzegać. Piętnują rosnące rozwarstwienie dochodowe, poszerzającą się i pogłębiającą przepaść między biedą i bogactwem. Nie mają do zaproponowania dobrych środków zaradczych, ale już samo wytknięcie palcem tego, co inni starają się zasłonić, przysparza populistom zwolenników. Po drugie, w Polsce lepperowska odmiana populizmu wyróżnia się ponadto brakiem jakiegokolwiek respektu dla świętych solidarnościowych krów. Partia Leppera, w odróżnieniu do SLD, nie ma żadnego kompleksu niższości wobec KOR, „Solidarności”, Unii Wolności, liberałów, nawet wobec biskupów. Oskarża całe posolidarnościowe towarzystwo o spapranie gospodarki, o wtrącenie większości społeczeństwa w biedę, o prywatyzacyjną grabież majątku narodowego. Trafia to w nastroje znacznej części społeczeństwa, zwłaszcza elektoratu lewicy. 60 proc. badanych w Polskim Generalnym Sondażu Społecznym 2002, którzy oświadczyli, że zmiany po 1989 r. przyniosły więcej szkody niż pożytku, w dwu trzecich wywodzi się z elektoratu SLD, UP i PSL. Samoobrona nie poniewiera też Polską Ludową. Lepper nie kaja się za członkostwo w PZPR, nie przeprasza za stan wojenny, nie przyłącza się do historycznych rozrachunków. W którymś z radiowych przemówień przed wyborami samorządowymi zakrzyknął: Mało, że puścili nas bez portek, to jeszcze z godności naszych życiorysów próbują nas obedrzeć. I zyskał głosy. Jako propaństwowa i odpowiedzialna partia lewicy SLD nie może licytować się z Samoobroną w demagogii. Musi dbać o finanse publiczne, o realny wzrost gospodarczy. Ale nie musi i nie powinien zamykać oczu na problemy społeczne, które nękają miliony. Nie ma powodu wyrzekać się zasad państwa opiekuńczego, chluby i największego osiągnięcia europejskiej socjaldemokracji, nawet gdy realia gospodarcze zmuszają do ograniczenia części tej opiekuńczości. A może zwłaszcza wówczas. A już z całą pewnością nie musi oddawać pola i elektoratu w kwestiach symbolicznych, w których nie o finanse idzie, lecz o poczucie godności i obronę dobrego imienia. Nie ma powodu mizdrzyć się do prawicowych propagandystów i krzewić kult zaprzaństwa wobec własnej przeszłości i lewicowych wartości. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trzecia tajemnica grajewska " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Walka klas " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bezrobol Jedni są bezrobotni, drudzy na nich żerują. Gdyby zabrakło pierwszych, drudzy nie mieliby roboty. Ich bezrobocie żywiłoby jednak innych – i tak w nieskończoność. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Podkarpackiem można żyć. To tu skupia się jedna trzecia polskiej szarej strefy. W Ustrzykach gastarbeiterki z bratniej Ukrainy robią laskę za 4 zł. Jeżeli zakład nie pada, nikt nie zwalnia więcej niż 20 proc. załogi rocznie. Wypłaty są – jak chce kodeks pracy – w końcu miesiąca, więc pensje za luty będą pod koniec maja albo czerwca. Hausner gada o 20-procentowym bezrobociu. Coś tu jest nie tak, okłamują chyba pana ministra, psubraty – nie liczą chłoporobotników, co mają ponad jeden hektar, oficjalnie więc muszą sami się wyżywić; rencistów z rentą do 400 zł; "emerytów pomostowych" – według standardów zachodnich ludzi w sile wieku; oraz leni, którym się nie chce raz na dwa miesiące zajrzeć do pośredniaka i podpisać kwitów dających ubezpieczenie zdrowotne. Według moich obserwacji, na Podkarpaciu szuka roboty co drugi człowiek w wieku produkcyjnym. Ja też. Miałem sklep monopolowy pod Rzeszowem. Zdechł z braku klientów. Legalna gorzała z banderolą jest za droga. Ukraina blisko, pędzić też w każdej wsi umieją. Nic to, powiedziałem jak pan Wołodyjowski. Głupi nie jestem, znajdę robotę. Żona uczy w podstawówce, której nie grozi likwidacja. Z głodu nie umrzemy. W Urzędzie Pracy dziewczyny dają, co mają, a mają przede wszystkim telefony pracodawców, najczęściej komórkowe. Dzwonię i gadam z komputerem. Pytany przez maszynę podaję kolejno nazwisko, imię, płeć, adres, wykształcenie, dodatkowe kwalifikacje, znajomość języków, przebieg pracy zawodowej, stosunek do służby wojskowej. Komputer przydziela mi numer i aksamitnym głosem prosi, żebym czekał na telefon. Niestety, TP SA właśnie mi go wyłączyła za niepłacenie rachunków. Tracę ostatnie pieniądze w automatach wrzutowych. W pośredniaku wisi ogłoszenie: zakład transportowy szuka kierowców. Lecę z wywieszonym ozorem, by trafić do biura na placu przypominającym skup złomu w GS. Szef zajęty, sekretarka daje mi firmowy papier i zachęca do napisania podania o pracę. Następnie z fałszywym współczuciem informuje, że szef przeczyta moje podanie za jakiś czas, bo ma ich już 56. Tymczasem mógłbym się zająć ładowaniem towaru. Za friko, na próbę. "Bujaj się, biurwo" – myślę, zatrzaskując za sobą drzwi. Znajomi dają mi namiary na robotę w supermarkecie. Miód, malina – kierownicze stanowisko! Umawiam się na rozmowę z kierowniczką wyższego szczebla. Gnam pieszo przez całe miasto (autobusy kosztują). Taszczę wszystkie papiery, z których wynika, że jestem tym, kogo szukają. Szefowa przyjmuje mnie w przejściu między paletami towarów. Uprzejmie oferuje: 3/4 etatu, 500 zł do ręki (z czego 100 zł wydam na dojazdy), umowa na pół roku i ani sekundy dłużej. Jako kierownik odcinka mam kroić mięso na porcje do sprzedaży. Przyglądam się swojej potencjalnej szefowej z niedowierzaniem i już wiem, po co nam amerykańskie F-16. Przydadzą się do rozwalenia takich bud jak ta. Wreszcie coś dla mnie: potrzebny mistrz przy produkcji mrożonek. Umawiam się na rozmowę, zwiedzam zakład. Kadrowiec proponuje 760 zł. Mam odpowiadać za 20 osób (ciekawe, ile one dostają). Praca na dwie zmiany, w sezonie truskawkowym i ogórkowym na trzy. Trochę się krzywię, ale nie mam wyboru. Wychodząc, spotykam ziomala w drodze do kasy. Kiedy był tu brygadzistą, podpierdolono mu z chłodni dwie tony mrożonych truskawek. Przez parę lat będzie to spłacał. Na drugi dzień wczytuję się w umowę o pracę. O kurwa, musiałbym pokrywać straty materialne. Z czego?! Z miesiąca na miesiąc rosną nasze długi. Rano gnam do znajomego kioskarza przejrzeć ogłoszenia o pracy. Kioskarz, dzięki któremu nie muszę płacić za gazety, jest teraz na wagę złota, jak kiedyś ekspedientka z mięsnego. Bingo – potrzebują gościa do sprzedaży nawozów sztucznych i środków ochrony roślin! Można dojeżdżać rowerem – tylko 20 km. Jadę, wita mnie szef. Mam wszystko, co trzeba: dyplom SGGW, komputer i kasę fiskalną w małym palcu, prawo jazdy, doświadczenie w handlu, nawet badania profilaktyczne. Właściciel firmy – po zawodówce rolniczej – pyta o CV. Chwilę się zastanawiam, która wersja będzie lepsza: z dziećmi czy bez. Wyjmuję z teczki drugą. Czyta z uśmiechem. Proponuje 800 zł brutto. ZGADZAM SIĘ! Dziękuje mi za rozmowę, maniery ma jak Lepper rżnący lorda, i obiecuje zadzwonić za dwa dni. W uniesieniu funduję rodzinie schabowe za pożyczone od szwagra 30 zł. Żyje się raz! Na trzeci dzień dzwonię do gościa od nawozów z delikatnym pytaniem, co jest grane. Sorry, ale właśnie zatrudnił syna sąsiada po zawodówce. Obiecuję zemstę żonie, bo to ona kazała mi ujawnić wyższe wykształcenie. W końcu jednak dociera do mnie, że mogę wciskać pracodawcom świadectwo maturalne albo to z podstawówki, ale debila oraz buraka nie zagram, zaraz mnie zdemaskują. Spotykam kumpla ze studiów, który szukał pracy prawie dwa lata i wreszcie się załapał jako mistrz przy produkcji wędlin. Krezus, cholera – całe 1200 zł na rękę. Lecz cóż to, Romuś jakiś smutny. Okazuje się, że jego boss zwinął się do Chicago, zapomniawszy zapłacić załodze za ostatnie trzy miesiące. Pojechał odrobić straty, w które wpędziły go sklepy i szpitale, nie płacąc za towar. Na pożegnanie zapowiedział, że jak ktoś pójdzie do sądu pracy, to gówno dostanie. W dodatku żona Romka podejrzewa, że zamiast do roboty chodził do kochanki. Kiedyś bowiem żona odwiedziła jego firmę, a tam nie było nawet szyldu, gdyż szef zabrał go do Ameryki. Inny kumpel z lat studenckich, Karol, dorobił się firmy, która buduje wodociągi. Daje mi szansę: mam dla niego wygrywać przetargi. Na razie bez umowy, a potem się zobaczy. Nareszcie coś ambitnego. Akurat jest w Internecie przetarg na wodociąg za pieniądze z SAPARD. Wgryzam się w temat, kompletuję papiery. Karol składa dokumenty o dziesiątej. Pół godziny później otwierają koperty i czujemy się zwycięzcami, dopóki się nie okaże, że w ostatniej chwili przebiła nas konkurencja, oferując cenę o kilkaset złotych niższą. Jakby, kurwa, znali naszą ofertę. Odwożę Karola do domu jego furą, dostaję na bilet autobusowy. To cały mój zysk z miesiąca harówy. Ogłoszenie w rubryce "Praca": składanie długopisów. Facet przywozi części, skręcam je do kupy po 10 groszy od sztuki. Na środku pokoju rośnie stos: pięć tysięcy, dziesięć, dwadzieścia... Skręcamy całą rodziną. Sielanka. Po tygodniu zjawia się pracodawca, wypłaca 500 zł zaliczki, zabiera nasz urobek i znika, by nie pojawić się więcej. Jego komórka milczy. Ciekawe, gdzie ten oszust sprzedaje tony długopisów, wsuwek do włosów i pistoletów z plastiku. We wrześniu gorzko żałuję, że nie zostawiłem sobie paru długopisów – przydałyby się dzieciakom do szkoły. Przez rok pytałem o pracę w około stu miejscach. W ponad połowie z nich właśnie zwalniali ludzi lub przymierzali się do zwolnień, w kilku wyśmiali moje przesadne wykształcenie, w kilku zaproponowali warunki jak w łagrze. Pięć razy to ja nie spełniłem wymagań – nie znałem np. języka tajskiego. Często żądano ode mnie łapówki w wysokości trzymiesięcznej płacy za pracę w wymarzonej firmie. To taki nowy zwyczaj. Chętnie bym dał, ale w domu do sprzedania zostały chyba już tylko dzieci, a kredytu na łapówkę nikt mi nie da. Co pozostaje: 1. Coś sobie obciąć i jako niepełnosprawny zahaczyć się w jednym z licznych na Podkarpaciu zakładów pracy chronionej. 2. W ślad za bossem od wędlin i tysiącami innych synów ziemi rzeszowskiej prysnąć do USA. 3. Chlać na sztywno aż do całkowitej utraty kontaktu z rzeczywistością. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Egzorcysta z Lublina W Lublinie powstało 2-letnie studium podyplomowe, które ma kształcić personel hospicjów. O wygłoszenie wykładu inauguracyjnego i jednego, dwóch wykładów tygodniowo poproszono prof. Marię Szyszkowską, filozofa, senatora SLD. Zaledwie jednak się zgodziła, ni z tego, ni z owego z niej zrezygnowano. Okazało się bowiem, że emanujący otwartością, zawsze gotów do dialogu arcybiskup Życiński postawił właścicielom szkoły ultimatum: jeśli weźmiecie Szyszkowską, wycofam księży profesorów i studentów (wśród których, jest też sporo zakonnic). Ponieważ oznaczałoby to bankructwo świeżo otwartej szkoły, właściciele rzucili się do całowania biskupiego pierścienia, przepraszając za karygodny brak czujności ideologicznej. Zdumiona Szyszkowska podkreśla, że niedawno miała wykład na największym uniwersytecie katolickim Europy – w Louvain. I co z tego? Trzęsący Lublinem abepe nie potrzebuje obcych wzorów. Niech nikt nie waży się mącić katolickim owieczkom w ich małych ciasnych główkach. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Minister Wiatr, pełnomocnik rządu ds. informacji europejskiej, ujawnił swe dodatkowe kwalifikacje. Już w czasach PRL zajmował się zbieraniem dla służb wywiadowczych informacji o krajach ówczesnej jednoczącej się Europy. Zawistna opozycja zażąda dymisji Wiatra, bo jej zdaniem – zwłaszcza PiSuarowców – obcowanie z wywiadem PRL brudzi na całe życie. Dziwne to, bo lider Platformy Obywatelskiej pan Andrzej Olechowski, koalicjant PiSuarowców w wyborach samorządowych, obcował z tym wywiadem znacznie od Wiatra dłużej. • Papieskie nauki o miłosierdziu, miłości bliźniego i zrozumieniu dla pragnących nawrócenia grzeszników trafiły na żyzną glebę w Ministerstwie Finansów. Wicepremier Grzegorz Kołodko dowiódł, że słowa papieża nie są w Polsce rzucane na wiatr i ogłosił abolicję dla nawróconych grzeszników podatkowych. Po przyznaniu się, wyrażeniu szczerej skruchy urzędy skarbowe wyznaczą pokutę – 7,5-procentową działkę dla ujawnionych, a dotychczas nieopodatkowanych dochodów. Najbardziej protestowały ugrupowania uważające się za arcykatolickie. Chyba będzie musiał pan papież znowu przyjechać do Polski. • Ojciec Chrzestny Radia "Maryja" Tadeusz Rydzyk cofnął swoje medialne poparcie dla Ligi Polskich Rodzin, bo trwa tam nadal personalna rozpierducha. Chodzi o to, żeby wydymać Macierewicza, zanim Antek Policmajster wydyma Giertycha, Wrzodaka i Kotlinowskiego, bo nie są oni całkiem prawdziwymi Polakami. Ojciec dyrektor ultymatywnie zażądał jedności. Co obie skłócone frakcje – o dziwo! – olały. Podobno teraz do Torunia wybiera się Lepper. • Ultimatum dla imperium medialnego ojca dyrektora wystosowała Purpurowa Eminencja Glemp. Od pierwszego października wszystkie biura Radia "Maryja" w parafiach diecezji warszawskiej mają zostać zamknięte, chyba że otrzymają indywidualną zgodę Ekscelencji. To cios poniżej pasa, bo "biura" służyły do ściągania szmalu na imperium medialne. W zamian mają tam być uruchamiane biura Kół Przyjaciół Radia "Józef". "Józef" marzy o wydymaniu "Maryi" podobnie jak Wrzodak Macierewicza. • Wyleniały na twarzy, wzmocniony na brzuchu legendarny lider NSZZ "Solidarność" Lech Wałęsa otrzymał propozycję kandydowania na przewodniczącego zakrzaklewszczonej "S". Jest jeden problem: od 1995 r. Wielki Elektryk nie płacił regularnie składek związkowych. Być może związek mu je umorzy – jak Kołodko umarza długi skruszonych przedsiębiorstw. • Nie będzie lekko kandydatom PSL na prezydentów miast, wójtów, burmistrzów oraz radnych sejmików wojewódzkich. Każdy z nich musi ukończyć kursy polityczno-oświatowe zakończone egzaminem. Od razu pojawiły się plotki o przeciekach, za które trzeba będzie słono zapłacić. • Na osłodę zestresowanym liderom PSL w Muzeum Wsi Lubelskiej odnowiono "dożynki dworskie". Wzorowane na przedwojennych świętach plonów, kiedy to trwającą do białego rana zabawę rozpoczynali Pan Dziedzic i Pani Dziedziczka. Potem rozdzielali się i szli poprawiać rasę. Tym, którzy nie załapią się w wyborach, pozostanie rola "Dziedziczek" i "Dziedziców". • Wedle najnowszych sondaży Demoskopu i CBOS, koalicja SLD i UP ponownie stała się niekwestionowanym liderem w przedwyborczym rankingu. Osiąga ona odpowiedno 35 i 36 proc. poparcia. Na drugim miejscu w obu sondażach jest PiS – 14 i 11 proc. Dalej Samoobrona po 13 proc. w obu sondażach, PO – po 11 proc., LPR – po 8, PSL – 7 i 9 oraz UW – 7 i 4 proc. • Przybyło bezrobotnych. Pod koniec lipca stopa bezrobocia wynosiła 17,4 proc. Nic dziwnego, że przybyło też bezrobotnych na ulicach. Manifestowali w Łodzi, we Wrocławiu i w stolicy. W Łodzi mieli wyjątkowego pecha. Nie mogli odczytać swych postulatów, bo pracy odmówił im jedyny sprawny megafon. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Próżni w próżni Odejście Marka Belki to zaledwie incydent, wypadek o szczególnym podłożu. Mówią jednak, że Miller knuje szerszą reorganizację swego rządu, aby poprawić jego notowania. Sądzę, że zrobi to kolosalne wrażenie na ministrach wylanych i przybranych oraz ich rodzinach, doradcach, klientach i szoferach. Circa 200 osób. Mówią, że politycy partii przyjaciół – koledzy premiera – omawiają po cichu jesienną reorganizację Millera, aby naród się zachwycił tym, że Sojusz Lewicy zmienił rząd, który partaczył, na nowiutki, pyszny. Niech każdy widzi, że SLD ma różne warianty. Borowski przestrzega towarzyszy, że w toku kadencji nie wolno podgryzać Millera, inaczej lewica się skłóci – jak poprzednio AWS – i także wyląduje na obu łopatkach. A wówczas to już tylko Lepper. Borowski dlatego tak gorliwie przestrzega przed antyrządowym spiskowaniem, bo lęka się, że to z niego SLD zrobi następny po Millerze zderzak – jak to się powiada językiem Wałęsy. Gadają też, że jeszcze wszystko będzie dobrze, to znaczy wszystkim będzie dobrze. Walka z terroryzmem nakręci w USA koniunkturę gospodarczą, ogarnie ona Europę, przejdzie Wisłę, przejdzie Wartę, będziem paniskami. W połowie pierwszej dekady stulecia każdy osiągnie więc swoje szczęście: Kwaśniewski zostanie prezydentem Federacji Europejskiej, Borowski u niego prezydentem landu Polska, Miller zaś pozostanie premierem, ale wzbogaconym według swych marzeń. Wygryzie Pieńkowską i poprowadzi „Wiadomości” o sobie, jako Lis telewizji publicznej. Pracownikom hut, stoczni, kopalń i fabryk zbrojeniowych urządzi się zaś roboty publiczne przy plantowaniu ich dawnych zakładów i sadzeniu róż. Starzy emeryci umrą, nowi się przyzwyczają, a Leppera połączy się z PSL-em i rzuci na Agencję Własności Rolnej, po czym wzbogacony Lepper zmieni nazwisko na książę Radziwiłł. Mówią też, że tak gładko to wszystko nie pójdzie, gdyż grozi nam kryzys gospodarczy, a w ślad za nim pustka polityczna, a też i w głowach. Trzeba będzie przyjść do Michnika i mu powiedzieć twardo: wasz prezydent – nasz premier. Michnika w sandałach rzuci się więc na pokwaśniewskiego. Kwaśniewski stanie znów na czele SLD i wygra Sojuszowi wybory parlamentarne, po czym utworzy rząd, Borowski zostanie przy lasce, a Michnika się wzmocni mianując Geremka Matką Boską Częstochowską. Wszystkie te spekulacje i tasowanie talii kart przy stolikach oparte są na przypuszczeniu, że naród niedowidzi. Tymczasem oko społeczeństwa kaprawe jest, ale bystre, więc nie dostrzeże różnicy np. między pierwszym rządem Millera a drugim, trzecim i czwartym rządem Millera. Ani między Millerem a Borowskim, ani między Borowskim a Michnikiem. Wszyscy oni zresztą starają się zacierać istniejące między nimi różnice. Sami się glajszachtują współwyznając gospodarczy liberalizm. Naród zaś przepełniony jest swoją mądrością ludową, czyli płaską, obiegową, że herbata nie robi się słodsza od kręcenia w niej łyżeczką, a życie – od obrotów karuzeli personalnej! W państewku polskim Sojusz Lewicy Demokratycznej w obecnym sezonie jest niezastąpiony, ponieważ nie ma go kto zastąpić. Chociaż większość społeczeństwa niechętna jest gospo-darce liberalnej, pragnie rządów silniej lewicowych, sprawiedliwszych, sprawniejszych i bardziej bezinteresownych. Platforma trzech Obywateli wycirusów stanowi zaprzeczenie tych dążeń. PiS Kaczyńskich ma pomysły tylko na wsadzanie, nie zaś rządzenie tymi, których wsadzić Kaczyńskim się nie uda. Ideałem Ligi Rodzin jest Polska jako łan pola przez krowy obsranego, oranego drewnianą sochą ciągniętą przez tuzin dziatwy z różańcami w zębach. Lepper zaś lubiany bywa tyl-ko jako siła nacisku i sprzeciwu. Narodek kuma, że lepperowcy w tym stopniu przygotowani są do brania władzy we współczesnym państwie, co kundel do pilotowania Boeinga. Gdy więc nadejdą wybory, elektorat to świetnie wyczuje. Składają się na elektorat miliony pojedynczych głupców, którzy jednak robią składkę ze swych mózgów, każdy po jednym zwoju, oraz przejawiają instynkt zbiorowy. W istniejącej pustce politycznej SLD musi jeszcze wygrywać – choćby słabo, bo walkowerem. Kłopot polega na tym, że wyborcy SLD pragną polityki bardziej lewicowej, mniej liberalnej. Rozumie się przez to niestety rozdawanie coraz więcej pieniędzy z budżetu na wszelkie dobre cele. Tymczasem ich osiąganie nie jest teraz możliwe. Kreatywna ingerencja państwa w gospodarkę wpierw musi rozruszać przedsiębiorczość. Tej obietnicy rząd Millera nie spełnia. Z każdego zaś tasowania i rozdawania kart personalnych z talii SLD wykładają się na stół przyszłe kombinacje jeszcze bardziej liberalne: czy SLD zastąpi Millera Borowskim, czy też Kwaśniewski Millera sobą. Wmawia się przy tym ludności istnienie rozdźwięku pomiędzy ewentualnym skrętem SLD w lewo a nadrzędnym celem wejścia do Unii Europejskiej. Wszystko co w SLD reprezentowało nieliberalną myśl ekonomiczną, orientację prospołeczną, antyklerykalną wyrazistość, wycięte zostało w imię konsolidacji partii pod niepodzielnym i sprawnym kierownictwem Millera. Dało to dobry efekt SLD – monolitu, sprzyjało wygraniu wyborów i przejęciu władzy. Sukces jednak okazał się chwilowy, a koszt wokółmillerowego jednoczenia – nadmierny. Odcięte lewicowe skrzydło SLD uschło bowiem i w obrębie sojuszu nie ma ośrodka myśli ani kadr pozwalających socjaldemokracji na wyłonienie takiej władzy rządowej, która byłaby dziś bliż-sza ochocie i skłonnościom większości wyborców. Owszem, istnieje prof. Grzegorz Kołodko z radykalnie antybalcerowiczowską koncepcją monetarną. Czają się też socjaldemokraci-malkontenci gotowi skrzyknąć się jako prospołeczna opozycja wewnętrzna SLD. Na lewicy nie powstał jednak ani konkurencyjny program wobec rządu Millera, ani wspierające go struktury i tendencje. Nie wyłonił się też popularny przywódca lewego skrzydła. Pozbywszy się oponentów i konkurentów wódz SLD Miller pozbawił się zarazem możliwości dokonania skutecznego i wiarygodnego manewru. Próżnia, która powstała, zapowiada zupełną dekompozycję całej sceny politycznej pod naciskiem społecznym. Jeśli nie pojawi się kryzys gospodarczy, zmiana dekoracji nastąpi powoli, gdy trzaśnie nas zapaść – szybko, jak na obrotowej scenie. Jeżeli buzując kołami w bagienku Polska choćby w żółwim tempie posuwać się będzie do przodu, życzyć sobie należy stabilizacji. Jeśli utknie w błocie i zacznie się zapadać, wtedy tylko kryzys przydać może dynamizmu polityce zwykłej i gospodarczej. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne o Kara dożywotniego więzienia grozi Janinie R. i jej pasierbowi Danielowi K., oskarżonym o zamordowanie Portugalczyka Luisa R. Zabili go siekierą i zakopali w lesie koło Lubawy. Zgubiła ich chciwość. Zamordowany chwalił się, że ma w kolanie, po operacji, cenną płytkę platynową. Po pół roku wykopali więc ciało i wyjęli płytkę z kolana. U jubilera okazało się, że to zwykła stal chirurgiczna. Płytka ułatwiła policji wykrycie sprawców zabójstwa. o 2,31 promila alkoholu we krwi miał Henryk G., który w styczniu 2002 r. w Zakrzewie (powiat lipnowski) jechał z remizy do sklepu po kolejną partię alkoholu. Pijany kierowca nie zauważył, że przejechał leżącego na drodze pijanego Wiesława S., a po kilkuset metrach potrącił kolejnego pijanego Stanisława P. Obaj przejechani zginęli na miejscu. Henryk G. nie posiadał prawa jazdy. Sądy w Polsce są jednak wyrozumiałe i za zabicie dwóch osób Henryk G. dostał tylko 4 lata do odsiadki i 10-letni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. W końcu wszystko potoczyło się w społeczności napitych. o Przybyli do wypadku drogowego pod Oleśnicą strażacy wyciągnęli ze zmiażdżonego samochodu kierowcę. Był bez spodni. Policja wyjaśniła sprawę dziwnej golizny. Razem z nim jechała w samochodzie 22-letnia Rosjanka, która w czasie jazdy uprawiała seks z kierowcą. Rosjanka zostanie deportowana z Polski za spowodowanie wypadku z namiętności. o Najlepszym sposobem zdania egzaminu u pewnego doktora w Akademii Ekonomicznej w Krakowie jest nabycie napisanego przez niego podręcznika. Książka (dwa tomy za jedne 60 zł) sprzedawana jest na wykładach pana doktora. Studenci protestują. Niesłusznie, tak właśnie przebiegać powinna poglądowa nauka biznesu. o We wsi Jaksmanice w gminie Medyka troje bandytów (dwóch mężczyzn i jedna kobieta) wtargnęło w nocy do domu samotnie mieszkającego staruszka. Ten stawił napastnikom nieoczekiwany opór. Zaskoczeni bandyci uciekli. 94-letni dziadek po prostu im wlał – powiedzieli policjanci. Dziarski staruszek liże, niegroźne na szczęście, rany w szpitalu, a jego sława się niesie krzepiąc samopoczucie emerytów. o W Łodzi znaleziono trzy zamarznięte strusie. Strusie zamarzły przy ul. Strusia. o W kioskach w Zagłębiu pojawiły się kalendarze z fotografią Edwarda Gierka. Gdzie indziej trudno je kupić, bo katowicki "Ruch" przeznaczył kalendarze do sprzedaży tylko w Zagłębiu, a dyrekcje "Ruchu" z Krakowa i Gdańska odmówiły przyjęcia zlecenia. Kalendarz – kartka w formacie A4 – kosztuje 98 gr. Wielu ludzi daje złotówkę i nie chce reszty. – Niech będzie za spokój jego duszy – mówią na odchodnem. o W Bielsku-Białej popełnił samobójstwo 47-letni mężczyzna. Strzelił sobie w głowę z pistoletu. Sprawdzamy, czy mężczyzna miał pozwolenie na broń – oświadczyła prasie rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji. o Korzystnie przedłuża się czas aktywności zawodowej w Polsce. 70 lat ma włamywaczka z Modrzejewa, która wybrała się na włam do pobliskiego Tuchomia. Obrobiła mieszkanko, ale dostrzegli ją sąsiedzi okradzionych. Sta- ruszce włamywaczce grozi 5 lat więzienia. 72 lata ma mieszkanka Białegostoku zajmująca się kontrabandą papierosów i alkoholu. I ona została nakryta przez policję, która znalazła w jej mieszkaniu 1165 paczek papierosów i 254 litry alkoholu. o Na rok więzienia z zawieszeniem na dwa lata skazał sąd w Częstochowie 30-letniego mężczyznę, kalekę z widocznym garbem. Z tego to garbu naśmiewał się nieustannie jeden ze znajomych mężczyzny. Pewnego dnia, przy wódce w barze, obrażany kaleka powiedział obrażającemu go kumplowi, że chce coś mu powiedzieć na ucho. Gdy ten się schylił ku niemu, odgryzł mu je. Ucha nie można było przyszyć, bo podpici koledzy rannego zagubili je w czasie drogi z baru do szpitala. o Do niesłychanie rzadkiej sytuacji doszło na granicy polsko-białoruskiej. W pociągu relacji Terespol–Brześć Straż Graniczna zatrzymała 34-letniego Ormianina, który ukryty w pomieszczeniu na opał próbował wyjechać nielegalnie na... Białoruś. Plus dla Łukaszenki. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska & Company – Jakie koncerny firmują polską gospodarkę? Zagraniczne. – Jaka organizacja promuje zagraniczne koncerny firmujące polską gospodarkę? Pozarządowa utworzona przez rząd polski. Fundacja Promocja Polska to organizacja pozarządowa. Utworzona przez ministra skarbu państwa oraz Krajową Izbę Gospodarczą w celu podniesienia konkurencyjnych walorów rodzimej gospodarki. Nadzór nad działalnością fundacji sprawuje minister gospodarki. We władzach pozarządowej fundacji zasiadają m.in. Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki, Jacek Ambroziak, były wiceminister skarbu państwa, Barbara Misterska-Dragan, podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, Jacek Piechota, wiceminister gospodarki pracy i polityki społecznej, oraz Jolanta Szymanek-Deresz, szefowa Kancelarii Prezydenta RP. Sztandarowym przedsięwzięciem Fundacji Promocja Polska jest Program Przywrócenia Roli i Znaczenia Marek Firmowych i Handlowych MARKA – MARKOM. Jest to wspólne dzieło Krajowej Izby Gospodarczej, Ministra Gospodarki oraz wybitnych polskich przedsiębiorstw w imię podniesienia konkurencyjności polskich firm i produktów. Inauguracji programu dokonał sam prezydent Aleksander Kwaśniewski w obecności kilkuset znamienitych osobistości: przedsiębiorców, menedżerów, ministrów, parlamentarzystów, naukowców, dziennikarzy, czyli elity elit – 135 metrów pod ziemią w Królewskiej Kopalni Soli w Wieliczce. Następstwem tego było ustanowienie AKADEMII MAREK oraz PROGRAMU NARODOWEGO MARKETINGU. Jak głosi hasło: Akademia Marek to pomysł na kadrę narodową polskiej gospodarki. Tylko firmy o uznanej reputacji i autorytecie mogą podnieść narodowe morale gospodarcze. Brzmi dumnie. Elitarna grupa założycieli Akademii Marek składa się z 70 uczestników najlepszych polskich firm i przedsiębiorstw. Polskich? Wśród narodowych polskich marek miłośnicy motoryzacji znajdą VOLVO POLSKA oraz holding ZASADA S.A., sprzedawcę wyrobu pod nazwą MERCEDES BENZ. Jest też SIEMENS. Tą niewątpliwie polską marką oznaczone są m.in. popularne telefony komórkowe oraz sprzęt AGD. Ciekawe, czy władze niemieckiego koncernu świadome są, że produkują polskie wyroby. BANK POLSKA KASA OPIEKI SA – to ten z byczkiem. Właścicielem banku jest konsorcjum UniCredito Italiano S.p.A. i Allianz AG. Pamiętacie POLAR i lodówki oraz pralki? Teraz to już jest Whirlpool Corporation. Albo ORBIS, z którym pół narodu jeździło za pierwszej komuny nad Balaton? Obecnie za tym logo kryje się Accor – światowy francuski potentat turystyczny. Emmanuelem Olisadebe w kadrze narodowej polskiej gospodarki jest z całą pewnością CENTRA S.A., jeden z największych producentów akumulatorów w Europie Środkowowschodniej. Centra należy do amerykańskiego koncernu Exide Corporation. Bez wątpienia nasze narodowe morale gospodarcze podniesie producent cementu i betonu GÓRAŻDŻE CEMENT S.A. Górażdże są własnością spółki CBR Baltic, która z kolei jest częścią międzynarodowego koncernu HeidelbergCement Group. Niemiecki porządek przyda się, jak znalazł. Nawet flagowy produkt wszech czasów polskiego przemysłu wódka "Wyborowa" nie jest już nasza. AGROS HOLDING S.A., producent tego trunku, należy do francuskiego koncernu alkoholowego Pernod Ricard. INTERNATIONAL PAPER KWIDZYN S.A. – jak z nazwy można wywnioskować marka czysto polska. Tymczasem wiadomo, że producent papieru biurowego należy do jednego z największych koncernów papierniczych świata International Paper Corporation. Na liście ponad 400 narodowych polskich firm zaproszonych do Akademii Marek są m.in.: Adidas, Alcatel, Allianz, Beiersdorf, Carlsberg, CitiBank, Ericsson, Henkel, Motorola, Opel, Triumph International, Shell, Volksvagen, Neoplan, Oracle. Okazuje się więc, że te polskie marki i przedsiębiorstwa to ściema. Pomroczny rząd znalazł cwany sposób na rozwój i promocję gospodarki. Po co wspierać nierentowne zakłady, przeznaczać forsę na naukę (istnieje coś takiego jak Komitet Badań Naukowych, który ma nawet szefa w randze ministra)? Wystarczy opylić polskie fabryki bardziej rozwiniętym intelektualnie nacjom. A potem promować jako polskie. Francuzi, Niemcy, Amerykanie, Włosi sprowadzą nowoczesne technologie, zainwestują pieniądze. W ten sposób bez wielkiego wysiłku staniemy się potęgą gospodarczą świata. I coca-cola też będzie kiedyś nasza, a przez to słodsza. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Straż gasi pragnienie Rząd robi politykę, media żyją polityką, a zwykli ludzie politykę mają w dupie, bo mają całkiem przyziemne problemy. 10 października 2002 r. "Gazeta Wyborcza" drżała, czy aby Irlandia nie powstrzyma naszego pochodu do Unii Europejskiej ("Za Irlandię!"), a poza tym donosiła uprzejmie, że jeden z parlamentarzystów SLD to zły człowiek jest, bo nie walczy o prawa człowieka w Chinach. Zbigniew Pasek nie pamięta, czym żyła jego ojczyzna rok temu, dokładnie natomiast pamięta, że tego dnia, gdy jechał przez Dmosiny w brzezińskim powiecie, dmuchnął solidnie w strażacki samochód marki Lublin, który niespodziewanie wyskoczył z drogi podporządkowanej pod koła jego Nissana. Dodamy dla ułatwienia, że dzielna strażacka drużyna nie jechała do pożaru, czyli nie wyła i nic jej nie migało. Przybyła na miejsce zdarzenia policja w sile dwóch funkcjonariuszy z Brzezin nie miała zbyt wiele do roboty, albowiem okazało się, że kierowca od ognia i wszelkich wypadków miał zrazu 0,8, a podczas drugiego dmuchania 1,94 promila alkoholu w swym strażackim oddechu. W notatce urzędowej sporządzonej przez policjantów wyraźnie napisano, że sprawcą zdarzenia był kierowca strażackiego Lublina. Pijaniutki kierowca zgodził się potulnie z wnioskiem, że to jego wina i nawet opowiadał obszernie, że nie patrzył w prawo, trudno więc się dziwić, że samochody zrobiły sobie kuku. Obaj kierowcy zgodnie stwierdzili, że czują się dobrze i niepotrzebna im pomoc lekarska. Paska następnego dnia rozbolały plecy, udał się zatem do szpitala. Tam go prześwietlili i orzekli, że zdrów jest jak byk. 11 października 2002 r. tytuł w "Gazecie Wyborczej" "Nareszcie. Brawo Polska" informował, że chwalił nas minister spraw zagranicznych Francji z powodu naszego wejścia do Unii. Wiało też zgrozą, bo Eureko, imaginujcie sobie ludzie, odwołało przedstawiciela z zarządu PZU. Jezu! Gdy 11, 12 i 13 października plecy nieeuropejsko napierdalały Paska, poszedł do innego szpitala, gdzie zrobili mu ponowne prześwietlenie i okazało się, że poprzednie zdjęcie rentgenowskie obejmowało tylko kawałek kręgosłupa, a pęknięty krąg miał Pasek w tym drugim kawałku. 14 października Pasek wetkany został w gorset na 8 tygodni. To zasadniczo zmieniło okoliczności dotyczące wypadku. Już nie była to kolizja drogowa, lecz wypadek, bo byli ranni. Z tego też powodu Pasek mógł wystąpić o odszkodowanie za utratę zdrowia do urzędu gminy, który był właścicielem feralnego samochodu straży pożarnej, a prokurator winien wszcząć sprawę przeciwko sprawcy wypadku. 18 grudnia 2003 r. w Warszawie było ślisko. Samochody jechały 20 km na godzinę. Poza tym piśmienna Polska wstrzymała oddech z powodu ohydnych podejrzeń rzucanych na dziennikarza "Gazety Wyborczej", że uczestniczy w rozgrywkach wokół ustawy o biopaliwach. 18 grudnia o jedenastej w nocy w domu Zbigniewa Paska zadzwonił telefon i męski głos poinformował, że następnego dnia odbędzie się wizja lokalna na miejscu wypadku. I kazał być. Nie wyjaśnił, dlaczego dwa miesiące od zdarzenia nagle pojawiła się potrzeba wizji lokalnej i dlaczego dopiero teraz pojawiły się jakieś wątpliwości. Biegły w ten grudniowy dzień rzucił na wszystko bacznie okiem i sporządził opinię. Równo wyceniał wartość zeznań obu uczestników wypadku, z których jeden mógł mieć przecież pewne trudności w ocenie faktów. Może – choć oczywiście nie musi – świadczyć o tym choćby fakt, że pijany strażak w swych zeznaniach myli markę samochodu Paska. Biegły przyjął interesujący punkt widzenia, który wyraził następująco: Biorąc pod uwagę charakter wykonywanego manewru oraz konstrukcję samochodu ciężarowego, to kierujący samochodem ciężarowym marki Lublin (...) nie posiadał możliwości obserwowania samochodu osobowego podczas wjazdu na jego pas ruchu, a więc pozostaje ocena prędkości samochodu osobowego w momencie wjazdu na drogę z pierwszeństwem przejazdu. Inaczej mówiąc trudność manewru skrętu w lewo z drogi podporządkowanej zwalnia kierowców od patrzenia, czy coś nie jedzie głównym traktem. Potem jeszcze biegły dodaje lekko, że pijany wór, którym był kierujący Lublinem, nie miał obowiązku przewidzieć, że Nissan jedzie szybko, co może skutkować dużym bum. Generalnie pan biegły uważa, że Nissan jechał za szybko, i to było nieprawidłowe, a sposobu jazdy Lublina nie można jednoznacznie ocenić jako nieprawidłowy. Poza tym kierowca, co łaskawie przyznał biegły, był nachlany. 31 stycznia 2003 r. każdy Polak winien żyć ze świadomością, iż rozwija się oto największa afera. "Sprawa Rywina". Taki tytuł był na pierwszej stronie "Gazety". Rzucono podejrzenie na organy państwa naszego sugerując, że można u nas kupić ustawę jak parę skarpetek. Pan premier był zaniepokojony. Również na pierwszej stronie "Wyborcza" dała niemałą czcionką "Premier: zrobię wszystko, żeby to wyjaśnić". 31 stycznia prokurator rejonowy w Brzezinach umorzył dochodzenie w sprawie naruszenia zasad bezpieczeństwa w ruchu drogowym przez kierowcę Lublina na fleku. Opierając się na zeznaniach świadków, opiniach biegłych, wizji lokalnej pan prokurator uznał, że nie ma o czym gadać: winien jest Pasek, bo jechał za szybko. A tamten, owszem, był pijany, ale to nie ma związku. Pasek poskarżył się sądowi rejonowemu. Można go zrozumieć, bo wizja lokalna była istotnie obarczona pewnymi wadami, co zaś do świadków, to z zeznań policjantów, którzy wtedy przybyli na miejsce zdarzenia, wynika, że świadków nie było, a przyczyną wypadku było wyjechanie wozu OSP z drogi podporządkowanej na główną. 29 kwietnia 2003 r. całe społeczeństwo z zapartym tchem śledzić winno zmagania komisji śledczej z kolejnymi świadkami. Te ścinające krew w żyłach wydarzenia były relacjonowane pod stałym, dramatycznym tytułem "Sprawa Rywina". Poza tym Państwowa Komisja Wyborcza zdecydowała: nie będzie podawana aż do końca frekwencja głosujących podczas referendum unijnego. "Referendum tajne aż do końca" poruszał serca i umysły wielki tytuł "Wyborczej". 29 kwietnia 2003 r. sąd rejonowy utrzymuje w mocy zaskarżone przez Paska postanowienie prokuratury. Sąd wprawdzie myli kilkakrotnie nazwisko kierowcy Lublina, ale i tak wie, że fakt doprowadzenia się do stanu worka przez kierowcę strażackiego wozu nie miał żadnego związku z wypadkiem. Sędzia to nawet uzasadnia: zachowanie podejrzanego S.K. nie może być uznane za błąd w technice jazdy, gdyż kierujący nie miał możliwości rozpoznania, że swoim manewrem stworzy sytuację zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym. No! To pasjonujące zdanie. Potem jest też nieźle: Z kolei stanowisko zajęte przez S.K. na miejscu wypadku – przyznanie się do spowodowania kolizji, nie może mieć znaczenia dla ustalenia samego przebiegu wypadku. No i cześć. Pasek przybył do naszej redakcji, bo nic z tego nie rozumie. Wie tylko, że państwo na tym jego tam, gminnym poziomie robi go w ciula. I zapewniam, że Zbigniewa Paska gówno obchodzą przywołane przez nas tytuły z pierwszych stron gazet, te wszystkie afery, które miały wstrząsnąć tym śmiesznym kraikiem w środku Europy. Jemu wisi, czy Rywin ukradł, czy Rywina ukradli, czy Jakubowska dała odpór temu łysemu chomikowi w okularach albo czy Unia klęczy przed Polską czy Polska przed Unią. Pasek i jemu podobni, a ich jest ćma, siłę rządów, rozum polityków i sprawność państwa oceniać zawsze będą przez ich codzienne zmagania z powiatowym urzędnikiem, sędzią z zapchlonego sądu rejonowego czy wiejskim posterunkowym. I o to chodzi w wielkiej polityce, tumany jedne. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rusza dusza Eugeniusza Nie rzucim ziemi, dom spalimy i się powiesimy. Pan Eugeniusz Borzyszkowski (fot. 1) życzyłby sobie dziś zacząć życie od nowa. Ma 67 lat, więc jego marzenia są tak prawdopodobne, jak prawdziwa jest buddyjska hipoteza o inkarnacji i reinkarnacji dusz ludzkich w drodze do nirwany. Kaszub krwi Obecny pan Eugeniusz inkarnować mógłby w larwę słonia na przykład lub, co pewniejsze, bojownika jakiejś słusznej społecznej sprawy. W czasach świetności swojego śmiertelnego ciała był bowiem przywódcą "Solidarności" Rolników Indywidualnych na Kaszubach. Zawiadywał też demonstracjami przeciw otwarciu elektrowni atomowej w Żarnowcu. Był wrogiem społecznej własności PGR-ów. Za Gierka przeciwstawiał się tanim i zwykle umarzanym kredytom dla rolników, choć on sam za taki kupił sobie "Zetora". Jego brat idąc tą samą niemal drogą zaszedł do Senatu i godności wicewojewody u Płażyńskiego. Na domiar swojej wielkości Eugeniusz Borzyszkowski jest wnukiem chrzestnym Alojzego Jagalskiego – wielkiego Kaszuba, którego imieniem nazwano szpital w Wejherowie. Bratankiem Jakuba Jagalskiego, porucznika ciężkiej artylerii, który uciekł z Reichswehry do generała Hallera podczas I wojny światowej, oraz prawnukiem babki, której brat Florian Ceynowy Wielkim Kaszubem był, a w którego dworze w Sławoszynie (fot. 2) przy ul. Floriana Ceynowy, zresztą, dziś Borzyszkowski zamieszkuje. Florian Ceynowa, zanim wyzionął ducha w 1881 r., był skazany na śmierć 40 lat wcześniej za powstanie listopadowe. Przez całe życie walczył przeciw germanizacji i za kaszubizacją, przeciw zabobonowi w medycynie, o przynależność do Polski i o niezależność od Rzeszy Niemieckiej itd. Skończył jako człowiek nie do końca zrealizowany i chcący być może życie rozpocząć od nowa. Możliwe zatem, że Eugeniusz Borzyszkowski to w poprzednim wcieleniu Florian Ceynowa. Dowód jest jedynie taki, że obaj eksperymentowali higienę bez używania umywalki i obaj przypominają wyglądem Chrystusa na emeryturze. Gwarant fantazji Eugeniuszowi Borzyszkowskiemu los też dał sposobność zadośćuczynienia dziejowej sprawiedliwości – aby on nasienie z nasienia, korzeń z korzenia wybitnych Kaszubów wlazł na należną im historycznie pozycję społeczną. W 1994 r. okazało się, że Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa chce oddać 267 hektarów ziemi PGR w Łętowicach, z produkcją w toku, w prywatny zarząd. Ogłoszono przetarg. Jednym z oferentów był Franciszek Lessnau, który wygrał licytację po kozacku, proponując 8 kwintali pszenicy z hektara. Konkurenci stukali się w głowy, ponieważ jeden facet napisał o tym gospodarstwie doktorat, z którego jasno wynikało, że sensowny ekonomicznie w tamtych warunkach jest czynsz dzierżawny równy najwyżej 2 kwintalom z hektara. Lessnau dumał, że zbierze 60 kwintali pszenicy – odda 8, przemnożył różnicę przez 267 hektarów, a to razy 300 zł – i wynikło mu, że na jesieni będzie bardzo bogaty. Bo przecież on rolnik, a do tego mechanik samochodowy prowadził już piętnastohektarową gospodarkę, na której taka prosta arytmetyka się sprawdzała. Lessnau podpisał umowę z Agencją w marcu 1994 r., a jej wekslowymi gwarantami byli: pewien drukarz z Łomianek oraz Eugeniusz Borzyszkowski we własnej osobie, niestety. Przez pierwsze dwa miesiące interes rozkwitał. Panowie Franciszek i Eugeniusz – którzy pozostawali wówczas w dobrej komitywie, opowiadali gawiedzi o krowach mięsnych po 2 tony każda, które zamierzają tu hodować (normalna krowa waży około 600 kg), a także roztaczali wizje najazdu niemieckich agroturystów, których mieli wozić za marki białymi powozami po ostępach Bałtyckiego Parku Krajobrazowego. Ruszyli nawet na Targi Bauerskie do Hanoweru, abyż ważne kontakty nawiązać i kontrakty aranżować. Mąż dwakroć poszkodowany Pomysły te prysły jak bańka mydlana, kiedy Lessnau ukradł Borzyszkowskiemu żonę. Eugeniusz natychmiast powiadomił prokuraturę – oczywiście nie o kradzieży żony, bo toto w Polsce wolno ukraść, ale o tym, że Lessnau wyprzedaje bez sensu, za kilka procent wartości, maszyny, za które zapłacił już 50 proc. pożyczonymi od niego, Borzyszkowskiego, pieniędzmi. Szkoda Eugeniusza była taka, że on za te maszyny całym majątkiem ręczył. Prokuratura powiedziała, że ma taką sprawę w nosie. Zdaniem Borzyszkowskiego, również w 1994 r. Lessnau zebrał jesienią z pól to, co Agencja Rolna wiosną posiała, sprzedał plony przez figuranta, a forsę zadekował w niemieckim banku. Rat z tytułu dzierżawy Agencji oczywiście nie uiścił. Z tegoż powodu w 1995 r. Agencja zerwała z Franciszkiem Lessnauem umowę i wystąpiła przeciw gwarantom do sądu z żądaniem zapłaty weksli solidarnie na kwotę 154 tys. zł z odsetkami. Franciszek Lessnau wykpił się od płacenia przed sądem tym, że nie miał, czym zapłacić, gdyż jego poprzednia żona w rozwodzie zabrała mu cały majątek, a on sam kandydował na posła z PSL, oraz dlatego, że tak dalece nic nie miał, iż w końcu musiał zatrudnić się w konkurencyjnym PGR jako menedżer w oborze. O Boże! Drukarz, który solidarnie ręczył, dowiódł, że ma żonę, a ta nic o wekslu nie wiedziała, a zatem z mocy prawa weksel i jego gwarancje już w momencie ich składania były nieważne. Tajni agenci Agencji Rolnej wyśledzili, że Eugeniusz Borzyszkowski ma 36-hektarowe gospodarstwo, które ma jakąś wartość, i niczym od płacenia się nie wykpi. W 1996 r. sąd wydał nakaz, żeby Borzyszkowski zapłacił Agencji 154 tys. zł. Od tego się on wykręcił tylko tym, że na nakazie adresatem był jakiś "Borzyczkowski". Kustosz rodu Wykombinował też pan Eugeniusz wspierany rozumem trzech mecenasów, że skoro drukarz wywinął się od zobowiązań niepiśmiennną żoną – to Lessnau też miał jakąś żonę, co się na umowie dzierżawy PGR nie podpisała, przez co sama umowa była nieważna i poręczenie Borzyszkowskiego bez sensu. Sąd nie okazał się jednak tak wspaniałomyślny jak uprzednio. Zawyrokował, że być może umowa była nieważna, ale co to Eugeniusza Borzyszkowskiego w ogóle może obchodzić. Skoro jest nakaz innego sądu, że weksel ma płacić, to niech płaci i koniec. Wobec takiej bezduszności sądownictwa wolnej Polski – którą to wolność on Borzyszkowski sądownictwu wywalczył, wystąpił on do posła Wiesława Walendziaka, "Gazety Wyborczej" i tygodnika "NIE", byśmy interweniowali przeciw zlicytowaniu go (22 maja) u prezesa Agencji Rolnej Zdzisława Siewierskiego, i to szybko. Pan Prezes Siewierski powinien był również otrzymać ten list: Szanowny Panie Prezesie. Zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o podjęcie działań, mających na celu powstrzymanie licytacji (...). Dworek w, Sławoszynie, który ma zostać zlicytowany jest niezwykle ważnym obiektem zarówno dla mnie jak i historii Kaszub. (...) władze (...) wyraziły ochotę na renowację obiektu i uczynienie z niego miejsca pamięci Floriana Cynowy, pierwszego pisarza kaszubskiego, twórcy gramatyki i języka kaszubskiego, autora historycznego manifestu "Kaszubi dla Polaków". Ja jako osoba dobrze znająca historię i specyfikę kultury kaszubskiej, przedstawiciel jednego z największych i najbardziej znanego rodu kaszubskiego, miałbym pełnić funkcję kustosza tego dworku. Do powodzenia inicjatywy rewitalizacji dworu miały by się przyczynić ściśle współpracujące ze sobą instytucje kulturalne i naukowe władze samorządowe i stowarzyszenia. (...) Z poważaniem Eugeniusz Borzyszkowski Wobec dziennikarza "Gazety Wyborczej" Borzyszkowski oświadczył ponadto, że w przypadku zlicytowania go dworek spali. Siebie samego być może powiesi – co wyznał już tylko nam. Wobec takich historycznych obligacji wszyscy robiliśmy, czego nie powinniśmy zrobić, aby licytacja majętności Eugeniusza Borzyszkowskiego nie była skuteczna. No i się udało. Nie wiemy do końca, czym kierowali się nasi prawicowi przeciwnicy z Wieśkiem Walendziakiem na czele. My mieliśmy interes taki, że z wdzięczności dla nas – jak obiecał – w tym nowym życiu, które Eugeniusz Borzyszkowski wcześniej lub później rozpocznie, stanie on po naszej stronie prowadząc ludność wiejską do wiktorii przeciw imperialistycznym koncernom żywnościowym z USA i Niemiec – które za 20 lat opanują w Polsce całą produkcję rolną. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawo moralne sfory W komendzie policji więcej bywa kurewstwa niż w burdelu, gdzie nawet kurwy obowiązują zasady kurewstwa wyzbyte. Biorąc pod uwagę (...) fakty oraz (...) okoliczności, jak również osobowość Waldemara K., jego impertynencję, porywczość, brak autorefleksji, relatywizm moralny, zaburzoną zdolność rozróżniania dobra od zła (...) pozostawanie tego policjanta w służbie stanowi wielkie zagrożenie dla interesu policji – napisał w raporcie pierwszy zastępca komendanta wojewódzkiego policji we Wrocławiu, młodszy inspektor, magister Henryk Tusiński wnosząc o zwolnienie nadkomisarza Waldemara K. ze służby w policji. Nadkomisarz Waldemar K. służył narodowi 14 lat. Przez 5 – w Wydziale Kryminalnym Komendy Wrocław Krzyki z zadaniem tajnej inwigilacji miejscowych burdeli. Wychodził z domu mówiąc do żony: – Kochanie idę popracować troszeczkę do burdelu, na chleb dla naszych dzieci. – Idź.... Walduś... idź! To twój obowiązek wobec prawa i społeczeństwa – radowała się nie bez troski w głosie połowica. Właził do burdelu ukradkiem. Tutaj bandyci z gołymi giwerami i fiutami jak haubice, ganiali trzęsące się biusty polewając je szampanem. – Waldi, choć napij się z nami! – wołają nadkomisarza familiarnie. Policjant na służbie zasadniczo nie pije. Ale miał pozyskiwać zaufanie gangsterów i prostytutek manifestując przyjaźń, czego bez wódki osiągnąć się nie da. Nadkomisarzem targały więc dylematy. – Podejdź milutki! Zrobię ci loda gratis! – proponowała ukraińska turystka, którą miał inwigilować. No i co, iść, zdradzić żonę i za darmo, to jakby łapówka – głowił się Waldek K. Może zapłacić, ale jak kurewka się działkuje z alfonsami, to będzie popieranie jego łamania prawa. Jak, no, nie pójdę na ciągnięcie druta – to się wydam i stracę jej zaufanie, co oznacza, że dupa ze mnie nie inwigilator. – Przyjdź do mnie na wesele – zapraszał gangster informator. Nie iść, czyli wzbudzić podejrzenia informatora?! Iść, przełożeni zarzucą, że nadto bratam się z gangsterami?! To znów inny dylemat: spotyka sobie nadkomisarz dziwkę jak anioł, a ta nosi przypadkowo takie samo nazwisko, jak szef pobliskiego komisariatu. Poinformować ojca dyskretnie, żeby dupę córuchnie sprał? A może złamać zasadę policyjnej solidarności – donieść oficjal- nie i nastrzelać obciachu koledze po fachu? Widzi nadkomisarz, ksiądz proboszcz w stringach czarnych niczym sutanna, po klubie nocnym gania. Donieść na księdza, szantażować – a może wygłosić moralizatorską homilię, że celibat burdelowania zabrania? Przy tym wszystkim mamy na uwadze, że powyżej pisane słowa "burdel", "kurwy" i "bandyci" są nadużyciem leksykalnym piszącego. Chodzi bowiem o agencje towarzyskie, w których przecież dziewczęta nie świadczą odpłatnie usług seksualnych i nie są zmuszane do nierządu, z którego nikt nie czerpie korzyści. Gdyby było jakoś inaczej to policja, zwłaszcza wrocławska, na mocy prawa dawno by te instytucje zlikwidowała. Oczywiście właścicielami agencji nie są "gangsterzy" – tylko zacni przedsiębiorcy, płacący podatki od działalności gospodarczej usystematyzowanej przez Główny Urząd Statystyczny – w Statystycznym Wykazie Wyrobów i Usług. * * * Sprawę Waldemara K. opisywaliśmy już przed laty tak, jak przedstawiała ją policja w oficjalnych komunikatach ("Bandycjanci" "NIE" nr 22/2000). Teraz te inne aspekty tamtych policyjnych ekscesów. W Sekcji Kryminalnej komendy na Krzykach siedzieli Paweł R., Waldemar K. i Jacek Ż. Wszyscy oni inwigilowali dzielnicowe burdele. Z boku może się wydawać, że wizytowanie burdeli to lżejsza robota. Hipokryzja, relatywizm moralny, brak autorefleksji – wszystko co przyjemne – jest bowiem wpisane niemal w obowiązki służbowe. Powiadają, że Waldemar K. pił więcej i myślał mniej, to go przenieśli na dowódcę kompanii Ośrodka Szkolenia Policji we Wrocławiu. W rok po odejściu Waldemara K. z Sekcji u jego byłego kolegi, Pawła R., znaleziono arsenał należący do jednego z gangsterów stróżującego burdelom. Paweł R. – to policjant z kręgosłupem moralnym jak słup telegraficzny prostym. Dlatego zgodnie z etycznym savoir-vivrem, obciążał w zeznaniach swojego kumpla i przełożonego. Paweł R. jest pełny autorefleksji, z której to porzucił żonę z dwójką dzieci tak, że odebrał im mieszkanie. Następnie spotykał się z kurwami służbowo i z miłości, a także prywatnie bez szczerego uczucia, do czego uczciwie się przyznaje. Potem zadurzył się w pani prokurator z pobliskiej prokuratury, którą poślubił. Teraz budują dom dla dzieci, które szczęśliwie poczną się z tego związku. Paweł R., etyczny adonis, utrzymywał w charakterze informatora narkomana, którego opłacał zarekwirowanym gdzie indziej kompotem. Gdy go nie mógł dłużej utrzymywać, popchnął go na odwyk w ręce gangstera – domniemanego mordercy, zresztą tego samego, który podrzucił mu do garsoniery spluwy. Paweł R. ma właściwy ogląd zła i dobra – okazał się niewinnym przechowywania broni, gdyż dobrze służy interesom wrocławskiej policji. Opierając się na zeznaniach Pawła R. wszczęto postępowanie dyscyplinarne w sprawie nadkomisarza Waldemara K., zakończone raportem o dyscyplinarnym zwolnieniu ze służby. W owym postępowaniu zeznawał funkcjonariusz Z. twierdzący, że wiedział o tym, iż nadkomisarz Waldemar K. jeździł trefnym samochodem. Ów prawdomówny i serdeczny człowiek, czyli Z. nie mścił się zasadniczo. Zapomniał jednak zeznać, bo go nie pytano, chyba że to właśnie nadkomisarz Waldemar K. targał go za łeb, kiedy policja wzywana była wielokrotnie na interwencje, bo Z. uwielbia maltretować swoją żonę. Postępowanie dyscyplinarne ujaw-niło, że w mieszkaniu jednego z gangsterów znaleziono nieaktualną od lat pieczątkę Waldemara K. Nie próbowano jednak dociec, w jakich okolicznościach pieczątka ta wyparowała z pancernej szafy w komisariacie, przyjmując wersję najprostszą, że Waldemar K. jest po prostu idiotą i pieczątkę tę gangsterowi pożyczył. Prowadzący postępowanie dyscyplinarne też jest nieskazitelnym, któremu przykazanie "nie wystawiaj fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu" jest drogowskazem. Wezwał przewodniczącą związków zawodowych policjantów z prośbą o opinię na temat Waldemara K. Następnie podsunął jej zeznania, w których można było przeczytać, że Waldemar K. to kanalia. Tak też przyznała szefowa związków. * * * Kiedy Waldemar K. otrzymał raport o zwolnieniu jego adwokat napisał do Naczelnego Sądu Administracyjnego skargę. Na sześciu stronach adwokat zjebał dwustronicowy raport zastępcy komendanta wojewódzkiego Tusińskiego, wytykając tyle uchybień, że gwoli ścisłości należałoby zacytować całe sześć stron. W konkluzji, domagał się przywrócenia klienta do służby. Pod presją sądu policja wycofała ów zwalniający Waldemara K. raport. Przywrócono go do służby. W trakcie wyjaśniania, dlaczego komendant Tusiński napisał knota wydało się, że komendant go nie napisał tylko podpisał nie czytając. W związku z tą właśnie okolicznością, Waldemar K. doniósł na Tusińskiego prokuraturze w przedmiocie ewentualnego poświadczenia nieprawdy. Już pierwszego dnia pracy okazało się jednak, że nadkomisarz Waldemar K. nie otrzymał certyfikatu dostępu do informacji tajnych. Mógł zatem pracować w policji, ale nie mógł. Poszedł na urlop, a następnie szczęśliwym zrządzeniem losu rozchorował się na całe 207 dni. Lekarze diagnozujący nadkomisarza oczywiście nigdy nie poświadczyli nieprawdy. Waldemar K. wnioskował o wgląd do akt postępowania dyscyplinarnego w swojej sprawie. Chciał się bronić – bo prawo do obrony jest podstawowym prawem oskarżonego, którego w cywilizowanym państwie nikt odmówić nie może. Okazało się wówczas, że Waldemar K. nie może zajrzeć do akt swojej sprawy, bo są one tajne. Waldemar K. wystąpił do wspomnianego już wicekomendanta wojewódzkiego we Wrocławiu, Tusińskiego, z prośbą o wydanie pozwolenia na broń oraz koncesji na działalność ochroniarską. Komendant nie widział żadnych przeszkód, żeby choremu człowiekowi, który zagrożony był, jak sam to podpisał, infiltracją świata przestępczego, który mógł kompromitować policję i dawać negatywny przykład dla kolegów, a w dodatku był elementem zdemoralizowanym, okrutnie sprzeniewierzającym się honorowi, godności i etyce zawodowej, wydać pozwolenie na legalną spluwę oraz kon- cesję na działalność ochroniarską. Powinien mu jeszcze wydać licencję na zabijanie! A może komendant Tusiński nadal nie wie, co podpisuje? * * * Kilka dni temu Waldemar K. odszedł z policji na własną prośbę. Szuka sprawiedliwości i honoru, choć jak sam twierdzi, sprawiedliwości na tym świecie nie ma żadnej. Dowodzi to jego hipokryzji i braku logiki. Nie należy szukać czegoś, czego nie ma. Sprawa jest zatem niemal zamknięta. Pozostaje jednak palącym problem mocno rozchwianego wrocławsko-policyjnego systemu wartości. Gdzie i od kogo, wrocławscy policjanci mają uczyć się ogłady, opanowania, autorefleksji, zasad moralnych oraz odróżniania dobra od zła, skoro u przełożonych i kolegów to nie występuje? Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zaraza bez wiz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cycofobia Niedawno pewnego upalnego dnia do Urzędu Miejskiego w Legnicy wkroczył petent. Obywatel ów nie załatwił sprawy, z którą przybył. Zauważył bowiem, że urzędniczka nie nosi pod bluzeczką stanika. Zamiast napawać się widokiem, obywatel dostał piany, wyszedł oburzony i machnął skargę do prezydenta miasta Tadeusza Krzakowskiego. Prezydent zwołał naradę i opieprzył ogół urzędników magistratu za frywolność. Brak stanika lub miniówka miały stać się odtąd równoznaczne z urzędniczą niekompetencją. Mimo tropikalnego klimatu obowiązuje gajer, krawat, koszula, a u pań spódnica, żakiet. Żadnych sandałów, nie wspominając o trampkach. Ratusz, uznał pan prezydent, to miejsce przestrzegania wartości, a nie demonstrowania permisywizmu. W tym samym czasie miasto miało problemy niegodne uwagi pana prezydenta, np. zainstalowanie kamer za 70 tys. zł, które nie działają. Legnicą rządzi SLD, z którego wywodzi się pan prezydent. Nad centrum miasta góruje milenijny obelisk zwieńczony pozłacanym krzyżem. Pomniczek stoi na placu, który miasto za friko oddało miejscowej kurii. Kurią rządzi biskup Rybak, który niedawno otrzymał honorowe obywatelstwo grodu nad Kaczawą. Złoty krzyż w słoneczne dni rzuca zajączki. Jak komu padnie na oczy, to i do głowy uderzy. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Złotówka poszła w kurs " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak ściemnia czarny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Powiedz to, Gabi" Gabi, na miłość boską, nic nie mów!!! "Hulk" Gdy reżyser tego kukiełkowego filmiku szedł do producenta prosić o kasę, to z całą pewnością nie spotkał na swej drodze żadnego życzliwego człowieka. I nikt mu nie powiedział, że robienie filmu według komiksu to niezły pomysł, bo ludzkie bydło łaknie prymitywnych ruszających się obrazków, niemniej trzeba spełnić kilka wymogów. Po pierwsze, taki film musi mieć tempo. Tu, zanim ten zielony Miś Uszatek zacznie demolować świat, mija co najmniej godzina. Po drugie, nie można oszczędzać na programie komputerowym, który ożywia to paskudztwo. Tu zaoszczędzono i "Hulk" ma animację jak enerdowskie dobranocki. Po trzecie wreszcie, cięcie kadru wzdłuż, w poprzek i na ukos nie dowodzi awangardowego myślenia, tylko bezradności mózgu reżysera wobec przerastającego go zadania. No i proszę, do czego może doprowadzić brak paru życzliwych słów. "Telefon" Trudne to zadanie zmierzyć się z wymogami klasycznej tragedii: jednością czasu, miejsca i akcji. Tym trudniejsze, że rzecz dzieje się w budce telefonicznej oszklonej jak akwarium. I cały film toczy się w tempie ruchów skalara po to, by dopiero przez ostatnie pięć minut nabrać szybkości bojownika syjamskiego. Nawet ten spóźniony finisz nie jest w stanie zatrzeć wrażenia, że film przeznaczony jest dla gupików. John le Carré "Szpieg doskonały" Najgłupszą istotą na świecie jest żona dyplomaty. Poza niesraniem na podwórku zdolności intelektualnych wystarcza jej jedynie na zachwycanie się dyplomatycznymi umiejętnościami męża, naturalnie nie docenianego przez przełożonych. To odkrycie towarzyszy stale twórczości Le Carrégo, nie warto więc wydawać 34,80 zł, żeby zapoznać się z nim akurat poprzez "Szpiega doskonałego". Tym bardziej iż tytułowy szpieg doskonały okazuje się doskonałym kretynem, którego łzawe monologi wewnętrzne zajmują 2/3 objętości książki, a osadzona w zimnowojennych realiach opowieść o brytyjskim dyplomacie z głupoty szpiegującym dla czechosłowackiego wywiadu jest dla dzisiejszego czytelnika wstrząsająca mniej więcej w tym stopniu, co dramatyczna historia zmagań ludu z możnowładcami przedstawiona w bajkach o Rumcajsie i Jaśniepanu z Jiczyna. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pastwisko " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Program partii programem partii SLD był znakomitym taranem wybijającym AWS w 2001 r. w polityczny niebyt. Czemu po zwycięstwie sflaczał niczym narzędzie gwałtu i jest teraz workiem do bicia? Agnieszka Wołk-Łaniewska ("NIE" nr 21/2003) proponuje, aby przeciąć Millerowy wrzód. Niech zdrowa jeszcze lewicowa tkanka odrośnie w nowej partii, a liberalna ropa i inne paskudztwo spłyną do centrum. Problem w tym, że SLD dołuje nie tylko premier Miller i jego ekipa, którego red. Agnieszka podcina z żarem zawiedzionej kochanki, lecz znacznie poważniejszy zespół chorobowy. Obecny Sojusz powstał w 1999 r. po scaleniu ówczesnego sojuszu trzech partii politycznych: SdRP, PPS, RLP i dwudziestu paru związków zawodowych, organizacji młodzieżowych, stowarzyszeń. Scentralizowany, czasami wręcz zmilitaryzowany SLD dobry był w boju wyborczym w 2001 r. Mało skuteczny w sprawowaniu władzy. Wtedy wyszły na jaw główne choroby SLD. Po pierwsze OLIGARCHICZNOŚĆ. Sojusz ma statut, tam zapisane są statutowe władze. W praktyce okazało się, że demokratycznie wybrane władze są pochodną ustaleń nieformalnej, niestatutowej Rady Baronów. Czyli szefów wojewódzkich organizacji SLD. Baronowie rozdarci między interesami kraju, strategicznymi interesami SLD a codziennymi interesami organizacji wojewódzkich niekiedy przypominających dwory. Mają swoje korporacyjne interesy. Nic bez nas, toteż wybory do ciał statutowych przebiegają wedle wcześniejszych ustaleń baronów i ich dworzan. Styl rządzenia idzie w dół i w województwach o wyborach decyduje zebranie baroniątek powiatowych. W powiecie – gminnych. Niby to normalna praktyka w każdej dużej partii politycznej, bo ktoś musi na bieżąco zajmować się polityką kadrową. Tyle że system baroński stał się już tak szczelny, że żadna partyjna myszka zgłoszona do władz spontanicznie z sali, nieuzgodniona wcześniej przez baroniątka, nie ma szans na sukces w demokratycznych, lecz wcześniej ustalonych wyborach. Niestety, zbiorowa mądrość baroniątek zawodzi. Najlepszy przykład to profesor Jerzy J. Wiatr, który delegatem na Kongres SLD nie będzie, bo baroniątka zapomniały wysunąć jego kandydaturę. Kolejnego, myślącego mniej. Po drugie PRAGMATYZM. Ta dolegliwość została przez wielu liderów SLD podniesiona do rangi podstawowej cnoty Sojuszu. Nie jesteśmy sektą ortodoksów, badaczy świętych pism klasyków. Znanych już zresztą jedynie z bryków. Jesteśmy światłą, europejską socjaldemokracją, która dostosowuje się elastycznie do sytuacji bieżącej. Jeśli interesy władzy i partii będą wymagać rozwiązań liberalnych, to zliberalizujemy się. Jeśli trzeba uklęknąć, to padniemy na kolana i "Boże coś Polskę" sprawnie odmówimy aż do ostatniej, nieznanej nawet prawicy, zwrotki. W imię pragmatyzmu, w imię zgody narodowej, niewszczynania sporów nie będziemy dyskutowali o drażliwych, niepoprawnych politycznie tematach jak: państwo świeckie, liberalizacja aborcji, eutanazja, płaca minimalna, równy dostęp młodzieży do szkół, socjalne funkcje państwa, państwowy mecenat kultury, opodatkowanie najbogatszych itp. Pragmatyzm SLD stał się bezideowością. Dziś wstyd wręcz powiedzieć, że ma się jakieś wartości, poza tymi ulokowanymi w bankach i funduszach inwestycyjnych. Po trzecie MENEDŻERYZM. To praktyczna pochodna pragmatyzmu. Dobry SLD-owiec to ten, który olewa idee, a studiuje techniki zdobywania i sprawowania władzy. Wierzy w moc sprawczą billboardów, mass mediów, gadżetów na festynach, no i pierwszych miejsc na listach. Sprawdzone na studiach podyplomowych, kursach dokształcających techniki sprawowania władzy. Działacze SLD uwierzyli w swą menedżerską sprawność. Gorzej, że uwierzyło w nią społeczeństwo, które zagłosowało na SLD w 2001 r. Oczekując – po zgniłych rządach AWS – od SLD właśnie tej sprawności. Zwiodło się silniej niż Agnieszka Wołk-Łaniewska na lewicowości Leszka Millera. I teraz daje upust swym zawiedzionym uczuciom w przedwyborczych sondażach. Przed wyborami w SLD pracowało 40 zespołów programowych. Nawysilało się wielu etatowych, a zwłaszcza społecznych działaczy. Program oczarował społeczeństwo i... powędrował na półkę. Pragmatyczni menedżerowie brali z niego tylko to, co było na dzień bieżący potrzebne. Kiedy np. okazało się, że SLD ma przewagę w Senacie, dyskusje o jego likwidacji czy zreformowaniu odłożono ad Kalendas Graecas. Podobnie jak inne, niepoprawne politycznie obietnice. Po czwarte ELITARYZM. Po zdobyciu władzy SLD zaczął olewać ludzi biednych. Złośliwi mówią, że to menedżersko uzasadnione, bo biedni zwykle nie chodzą na wybory. Lepiej dbać o te czterdzieści procent społeczeństwa, które stać na chodzenie do urn, na coraz droższe uczestnictwo w życiu politycznym. Na przykład zasilanie komitetów wyborczych. Czy dlatego SLD pozwala sobie na lekkomyślne, aroganckie propozycje, jak likwidację dopłat do barów mlecznych, sklepów z odzieżą używaną, ulg dla studentów dojeżdżających. Wprowadza podatek od lokat bankowych nie uznając za stosowne wnieść kwoty wolnej od niego, co byłoby sygnałem, że SLD pamięta o drobnych ciułaczach. Elitaryzm to nie tylko treść, ale i styl sprawowania władzy. Prawicowy prezydent Łodzi demonstracyjnie wystawił na aukcję odziedziczoną po SLD luksusową limuzynę. Ministrowie, prezydenci, dygnitarze SLD-owscy po nominacjach wskakiwali w odziedziczone autka albo kupowali nowe. Bo dwór musi mieć oprawę, a dworacy może i procent od transakcji. Te dolegliwości opanowały cały SLD. Jedni to praktykowali, inni nie protestowali wystarczająco energicznie. Piszę, bo sam nie jestem bez winy. Oczywiście można było racjonalizować, że musimy być zwarci, niepodzieleni, bo to na nas spadł obowiązek dociągnięcia Polski do Unii Europejskiej. Kongres SLD odbędzie się już po wygranym, mam nadzieję, unijnym referendum. Wtedy niepopularny premier będzie miał szansą poddać się pod osąd delegatów. Szansę na zmianę, a nawet ustąpienie. Jako człowiek unijnego sukcesu. Praktyka wykazała, iż trudno być przewodniczącym dużej partii i premierem rządu jednocześnie. Kongres SLD będzie wielką, może ostatnią szansą na zmiany, na odrzucenie wspomnianych wyżej dolegliwości. Na porzucenie bezmyślnego pragmatyzmu. Przemyślenie programu tonącej partii. Pomysł Agnieszki Wołk-Łaniewskiej, aby już teraz ideowcy porzucili cuchnący, pragmatyczny SLD-owski okręt i na tratwach ratunkowych ruszyli ku lewicowemu elektoratowi, uważam za przedwczesny. SLD to nie banknot, który można rozmienić na dwa o mniejszych nominałach. Nie ma w SLD dobrych i złych. Ideowych i pragmatycznych. Wszyscy zgrzeszyliśmy zaniechaniem, pychą, kultem złotego cielca. Niełatwo też nas podzielić na liberałów gospodarczych i socjalistów. Bo to będzie podział na tych, co chcą wywołać rozwój gospodarczy, i na tych, co chcą wydawać nie mając skąd brać. Albo przed Kongresem i na nim działacze SLD otrzeźwieją, pojmą, że takie dalsze żeglowanie to dryf, to dno, i wyduszą z siebie program naprawy, zaczną działać... Albo SLD po Kongresie zacznie tonąć. I wtedy rzeczywiście trzeba będzie lewicę ratować. Ale nie rozmieniajmy jeszcze lewicy na drobne. Daj, Agnieszko, nam jeszcze szansę. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " 2+2=4+prowizja " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stany bezrywinowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Duchy na waleta Do Zdziechowy, liczącej prawie 1000 dusz miejscowości blisko Gniezna, prawdopodobnie wybierze się egzorcysta, by wypędzić szatana. Ksiądz proboszcz Maciej Lisiecki trzy razy przychodził do mieszkania w budynku numer 70. Wszystko posypał solą i spryskał wodą święconą. Doniczki i inne sprzęty zaczęły wtedy latać jeszcze intensywniej. Modlitwy za dusze obywateli, którzy wyzionęli ducha w tym lokalu, dały taki sam rezultat. Wszystko zaczęło się 6 stycznia. 76-letnia Gabriela Z. chciała na drzwiach wejściowych do swojego mieszkania wypisać kredą pierwsze litery imion trzech króli, ale za nic nie mogła. – Czułam, jakby mi ktoś rękę powstrzymywał. Kreda ześlizgiwała się z drzwi. Poprosiła o pomoc wnuka Darka. Też poczuł potężny opór, ale trzymając kredę w obu rękach jakoś sobie poradził. Potem z kuchenki spadł czajnik. Następnie poszybował garnek. W powietrze wzniosły się sztućce i suszarki do naczyń. Coś wprawiło w ruch meble. W ciągu kilku godzin nieznana siła spowodowała przemieszczenie się kilkudziesięciu przedmiotów. – Pomyślałem sobie, że zmarł ktoś z naszej rodziny i daje nam o tym znać – opowiada Darek. – Obdzwoniliśmy krewnych, wszyscy żyli. Odtąd co dzień w mieszkaniu dzieją się rzeczy, o których śniło się kilku filozofom i producentom telewizyjnego programu "Nie do wiary". Świadkami są nie tylko domownicy – dziwy nad dziwami widziało już kilkunastu mieszkańców Zdziechowy. Gospodarze chętnie zapraszają do siebie wszystkich, którzy chcą to zobaczyć. Pan Edward jest ojcem Darka. Z zawodu budowlaniec. Włosy spięte w koński ogon. – Czuje pan mrowienie? – pyta, gdy wdrapujemy się po schodach prowadzących do nawiedzonego mieszkania. Wchodzimy do przedpokoju. Pan Edward pokazuje szafę. – To lubi ją przestawiać. Bo w tym miejscu kiedyś był krzyż. Grubo przed wojną Niemiec nazwiskiem Hertel zbezcześcił go. On w ogóle nienawidził wszystkiego, co kościelne. Łamał krzyże, tłukł obrazy... W wejściu do pokoju stoi wersalka. – Wersalkę też przestawiło? – Nie. Wersalkę sam przestawiłem. Żeby drzwiami nie trzaskało. Patrz pan, co zrobiło. Pan Edzio podaje mi wyrwane z wersalki oparcie. Pani Zosi niebawem stuknie sześćdziesiątka. Mieszka niedaleko nawiedzonego domu. – Pewnie, że słyszałam o tym, co się tam wyprawia. Tak jest zawsze, jak umiera ktoś, komu działa się krzywda. Nic więcej nie w powiem. Jak pan się pokręcisz po Zdziechowej, to i tak się dowiesz. Kręcę się i kręcę. Aż trafiam na kobietę z kanką na mleko. – W tym mieszkaniu żył przedtem Z. z konkubiną. Lubił wypić, ale kto nie lubi? Jej się to nie podobało. Sprowadziła sobie innego, a pijaka wyrzuciła na zbity pysk. Z. mieszkał w piwnicy, nie miał co jeść, a pił, co mu w rękę wpadło. Jesienią w zeszłym roku dzieci bawiły się w budynku, co został po młynie. Patrzą, a tam Z. leży martwy. To nie wszystko. Wcześniej jeszcze w tym mieszkaniu mieszkał R. Mówili, że się powiesił. Ale to było inaczej. On zgwałcił 9-letnią dziewczynkę. Śliczne dziecko. I rodzina tego dzieciaka go powiesiła. Proboszczem w Zdziechowej od 5 lat jest Maciej Lisiecki. Pierwszy raz w nawiedzonym mieszkaniu pojawił się 16 stycznia, przyszedł po kolędzie. Ledwo przekroczył próg, a tu pod nogi spadła mu doniczka. Potem przefrunął koło nosa koszyk. – Byłem w tym mieszkaniu trzy razy i za każdym zdarzały się rzeczy niewytłumaczalne. Sprawę traktuję bardzo poważnie. Powiedziałem o wszystkim arcybiskupowi, ale na razie była to rozmowa nieoficjalna. Trzeba się modlić o dusze zmarłych z tego domu. W modlitwach powinni także uczestniczyć obecni lokatorzy. Jeżeli to nie pomoże, wtedy trzeba będzie pomyśleć o egzorcyzmach. Egzorcyzmy jest to obrzęd liturgiczny polegający na zaklinaniu szatana albo wypędzaniu go z człowieka bądź rzeczy – od greckiego eksorkismos, co znaczy zaklęcie. Instrukcję egzorcyzmowania według rytu rzymskiego bez trudu można znaleźć w internecie. Duchownego, który za specjalnym i wyraźnym zezwoleniem swojego biskupa ma przystąpić do egzorcyzmowania dręczonych przez złego ducha, musi cechować niezbędna pobożność, roztropność i prawość. Winien wykonywać tę niezwykle heroiczną pracę pokornie i mężnie, nie zdając się na własne siły, lecz na potęgę Boga; i nie może on liczyć na żadne korzyści materialne – czytamy na stronie "Akademii Magicznej". W Polsce zapotrzebowanie na egzorcystów wyraźnie rośnie: w 1998 roku było ich zaledwie kilkunastu, a w roku 2002 jest ich już 50. W archidiecezji warszawskiej egzorcystów jest już kilku. Wśród nich ksiądz Andrzej Grefkowicz. – Przestrzegam przed muzyką heavy-metalową z tekstami satanistycznymi – mówił w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej. – Te piosenki prowokują słuchaczy do włączania się w śpiew, do powtarzania słów skierowanych przeciwko Bogu i wierze. To może doprowadzić do zniewolenia, które z kolei może skończyć się opętaniem. Złe duchy działają planowo. Jeśli już raz wstąpimy na złą ścieżkę, podsuwają nam kolejne osoby, aranżują spotkania, które wydają się przypadkowe. – A widzisz pan to? – Pan Edzio pokazuje talerz z solą. – Jak ksiądz wyszedł od nas z kolędy, coś sprawiło, że obrócił się do góry dnem. Pokój z wersalką w progu wygląda prawie odświętnie. Na stole miska wypełniona wodą święconą, obok gromnice i krucyfiks. I butelka w kształcie Matki Boskiej Licheńskiej, a w niej woda z cudownego źródełka. Na podłodze pod oknem z dziesięć doniczek. Część potłuczona. – Tu było ich sześciu – tłumaczy pan Edzio. – Każdy był inny. Jeden był taki bardziej potulny. Jak rzeczy powyrzucał z szafy, mówię: "K... mać, weź to z powrotem poukładaj, bo się wkurzę". I rzeczy wróciły na swoje miejsce. Czterech już przepędziliśmy. Ale dwóch największych twardzieli zostało. Jak rozumiem, pan Edzio mówił o diabłach. Ty, który przeznaczyłeś krnąbrnego i odstępnego tyrana do ognia piekielnego; Ty, który wysłałeś jedynego Syna Swego do świata tego, by zmiażdżył ryczącego lwa: Spójrz śpiesznie i wyrwij potępieniu i temu diabłu naszych czasów, tego mężczyznę (to kobietę), który(a) został(a) stworzony(a) na Twój obraz i podobieństwo Twoje. Spuść trwogę Panie na bestię, która niszczy własność Twą. Daj wiarę sługom Twoim w obliczu tego najgorszego złego węża, by walczyli mężnie – fragment egzorcyzmów. Pan Zdzisław mieszka w Zdziechowie od urodzenia, czyli od 64 lat. Na własne oczy cudów w nawiedzonym mieszkaniu nie widział, ale ich świadkiem był jego wnuczek – ministrant, który towarzyszył proboszczowi po kolędzie. – Przyszedł do domu bardzo wystraszony. Mówił: "widziałem, jak księdzu pod nogi doniczka upadła". Ja tam wierzę w takie sprawy. Ludzie różnie mówią o Hertelu, Niemcu, który ten dom pobudował 130 lat temu. Że okultyzm uprawiał, że pokoje masonom wynajmował. Ale tak naprawdę to we wsi nie ma już nikogo, kto mógłby powiedzieć, że to prawda. – Jestem pewien, że za tym wszystkim stoi jakaś żywa osoba – pan Edward zapala świeczkę, bo to coś boi się ognia. – Skąd to wiem? Przelałem wosk z poświęconej gromnicy przez krzyż z brzozy. Twarz starej kobiety mi wyszła. Nie wiem, komu może zależeć na sprowadzeniu tu duchów. Ale wiem, że teraz każdy, kto chce, może mieć dostęp do książek o czarnej magii. – Nie jest wykluczone, że to, co się dzieje w tym mieszkaniu, to efekt wywoływania duchów. Takie praktyki są przez Kościół zakazane. Powinien to wiedzieć każdy, kto zna katechizm – przypomina proboszcz Lisiecki, wierzący widać w duchy wywoływane. Nawet w XXI wieku można wejść w pakt z diabłem – tak uważa Kościół katolicki. Osoby, które wchodzą w układy z diabłem, uznane są za opętane. Zdaniem księdza Grefkowicza, przywoływanego już egzorcysty, przypadki podpisywania cyrografów zdarzają się nie tylko w grupach satanistycznych. Takie ryzyko niektórzy podejmują indywidualnie. Nie zawsze zdają sobie sprawę z konsekwencji, często po prostu nie chcą o tym myśleć, bo silniejsze jest pragnienie władania niezwykłymi mocami, dzięki którym możliwe jest na przykład poznanie przyszłości i zarobkowe wróżenie z fusów. – Wezwałem ekipę z Telekomunikacji, bo za nic z mojego telefonu nie mogłem wykręcić żadnego numeru – opowiada pan Edward. – "To" wykręcało swoje numery. Chcę zadzwonić do kumpla, na przykład, podnoszę słuchawkę, a tu już ktoś inny, zupełnie mi nieznany, jest na linii. Przyjechali fachowcy, ale jak zobaczyli, co się święci, od razu uciekli. Nie ma żartów. Teraz nie mieszkamy już w tym nawiedzonym mieszkaniu. Przede wejściem do nowego zastawiłem pułapki na duchy. No, nie są one może zgodne z tym, co naucza Kościół, ale za to skuteczne. Mamy tam spokój. Papież Jan Paweł II ożywił instytucję egzorcyzmów. Rok czy dwa temu ustanowił nowy ryt wypędzania złych duchów. Zastąpił on stary obrzęd z XVII wieku. Wielka to modernizacja. Skoro jednak w przytomności księdza tłucze się doniczka, oczywisty to dowód, że i diabły nabierają siły. Redakcja "NIE" nimi rozrządza. Nie tam doniczkę, ale niejednego potłuczemy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łapówka "Przyjaciel redakcji" żądał 30 patyków za dopuszczenie do druku artykułu w "NIE". Zawiadamiamy niniejszym prokuraturę o przestępstwie. Kolejny amator łapówki załatwiony metodą a'la Michnik. Nie wiemy, czy była to prowokacja mająca na celu skompromitowanie tygodnika i dziennikarzy, czy też mamy do czynienia z kanciarzem działającym na własną rękę. Maryla W. jest prawnikiem, reprezentuje spółkę BGM oskarżaną o to, że jest mafią paliwową. Skontaktowała się z redakcją "NIE", żeby przedstawić inną niż prokuratorska wersję zdarzeń. Podjąłem dziennikarskie śledztwo. Pomagał mi szczeciński współpracownik "NIE" red. Wojciech Jurczak. W trakcie zbierania informacji o BGM Jurczak spotkał się z Przemysławem Polewczyńskim, który jako były pracownik spółki BGM udzielił mu krótkiego wywiadu. Gdy okazało się, że Maryla W. kwestionuje współpracę Polewczyńskiego z BGM, usunąłem jego wypowiedzi z przygotowywanego do druku artykułu. W kilka dni po spotkaniu z red. Jurczakiem epigon Rywina, Polewczyński, skontaktował się z prawniczką BGM Marylą W. i zażądał łapówki za druk publikacji. Na moją prośbę Maryla W. umówiła się z oszustem na spotkanie, po czym – niczym Michnik – nagrała jego korupcyjną propozycję. Rozmowa odbyła się 16 kwietnia w jednej ze szczecińskich restauracji. Przytaczamy fragmenty dotyczące tygodnika "NIE"*: – Czyli co możemy robić? – Proszę panią, przede wszystkim prasa, a najważniejszym elementem jest "NIE". To jest tygodnik najbardziej opiniotwórczy politycznie... – Tak pan myśli? My tak właśnie pytaliśmy... to doszliśmy do wniosku, że nikt go nie czyta. – Tak? – No. Kogo się pyta ze znajomych, to każdy mówi, aaaa nie, "NIE" to ja nie czytam... – Jest na tyle kontrowersyjnym tygodnikiem, że niektórzy po prostu się nie przyznają, gwarantuję pani, że... – Acha, może czytają cichaczem? – Dokładnie. Nie ma takiego posła, który by "NIE" nie czytał, nie ma takiego komendanta komendy rejonowej, wojewódzkiej, sędziego, prezesa sądu okręgowego, rejonowego, nie ma takiej osoby, z tych płaszczyzn, która nie czyta tygodnika "NIE". I to chyba nie podlega dyskusji. Jeśli ma pani inną wiedzę, to... – Nie, nie, ja mówię tylko to, co ludzie mówią. Mówią, że nie czytają, prawda, ale może to jest tak, jak pan mówi, że wstydzą się przyznać, że czytają, a czytają po bokach... – Polityk musi czytać takie rzeczy... – Acha, żeby wiedział, co jest na bieżąco... – ...tam non stop są afery, non stop są rzeczy, które w innej prasie się nie ukażą, bo inna prasa się boi właśnie. Tygodnik "NIE" i pan Urban ma to do siebie, że jest... eee... no jest, jaki jest. Idą w dym i nie patrzą na konsekwencję... – A to pan zna osobiście Urbana? Czy dziennikarzy? – Miałem przyjemność i spotkać się z panem Urbanem i ja znam bardzo dobrze kilku dziennikarzy, którzy tworzą "NIE"... – I tego pana... on był Roz... Rozenek, tak? – Andrzeja. – To też pana kolega? Acha. To super. Tylko szkoda, że pan wcześniej nie powiedział, to wiadomo by było, z kim rozmawiać... – Wcześniej było już mówione, ja rozmawiałem z panem Staszkiem B. (tu i dalej – w oryginale pełne brzmienie nazwisk – przyp. red.), zresztą pierwsza edycja tych artykułów, które broniły BGM, wyszły ode mnie, ja wyszedłem z inicjatywą. To one na takiej samej za-sadzie, mianowicie tam trzeba było poukładać redaktorów, przekonać ich do słuszności pewnych tez... – A ja naiwna sądziłam, że on się zjawił, że tak powiem, po prostu, bo chciał znać prawdę... – Każdy redaktor chce znać prawdę, natomiast waga tej sprawy jest tak wielka, że... że prawda to też nie wszystko... – ...musi ktoś mieć odwagę... – ...należy ubrać tę prawdę w odpowiednie... w odpowiedni strój, żeby to przybrało kolorów, to jest zadanie właśnie redaktorów, tych szczególnie dobrych, tych którzy... – Czyli ten Rozenek jest dobry? On się liczy, można powiedzieć? – ... Wojtek Jurczak też, już nie muszę chyba mówić o panu Piotrze Gadzinowskim... – Jaka jest umowa, proszę mi powiedzieć, bo ja się, że tak powiem, dowiedziałam po fakcie. – Proszę pani, więc... tam czekają panowie, którzy ten artykuł napisali, czekają na... ja zaproponowałem kwotę bardzo małą, w stosunku do tego, co... – ...co ma szansę to osiągnąć... – ...nie, w stosunku do tego co było wcześniej, kiedy ja rozmawiałem osobiście z panem B. Jest to kwota 30 tysięcy i ona po prostu jest taką... na takiej zasadzie, że ja mam trochę poparcia politycznego, trochę to jest mało powiedziane, to nieskromnie brzmi, proszę wybaczyć. I swego czasu panowie B., M., Grochulski pozwolili sobie też dać mi zarobić, nie ukrywajmy tego, są czasy, jakie są, na-leży się wspierać. Tym bardziej że tam było z czego... – Dobrze, a to teraz, jak to mielibyśmy zrobić? Te 30 tysięcy komu mam przekazać? Czy to na zasadzie jakiejś umowy można zrobić? Czy to ma być, że tak powiem, pod stołem w kopercie? – Proszę pani, no... może tak, bo to są bardzo drastyczne określenia, to... ja to widzę w ten spo... – Nie, no ja jestem baba, która zawsze mówi prosto z mostu i taka jestem... – Rozumiem, ja to widzę w ten sposób, że pewne czynności, które wykonywałem dla pana Jana, nie zostały zakończone, ale też nie zostały dopłacone. Ja myślę, że niech to będzie w takiej formie, my w świadomości swojej wiemy to, co wiemy, ale niech to będzie to, że są to jakieś pieniądze, które nie zostały dopłacone... – Uhm, ale to mam panu Rozenkowi dać czy panu te pieniądze? – Tylko mi. – Uhm, dobra. – Bo tam najlepiej nie kontaktować się z panami, zresztą oni sobie nie życzą nawet... – Acha, czyli oni sobie nie życzą? Czyli tego tematu z nimi w ogóle nie poruszać, udawać, że nie ma tematu? – Nie życzą sobie dlatego, że, proszę pani, sprawy związane z tymi paliwami, one są bardzo mocno inwigilowane. – Uhm. Się boją... – Oni nie chcą absolutnie... jakiekolwiek kopertówki, to są rzeczy, które ich absolutnie nie interesują. – OK, czyli pan to załatwi. – Zawsze byłem łącznikiem, który odpowiednio układał te klocki i to pracowało tak, że było zawsze dobrze. Tej konfiguracji po prostu nie chcemy zniszczyć i tak powinno pozostać. – Dobrze, jeżeli... czyli ten artykuł ukaże się teraz w tym "NIE" ? Czy w którymś? – Po świętach. W trakcie prowadzonego przeze mnie śledztwa dziennikarskiego w sprawie baronów paliwowych i ich rzekomo mafijnego charakteru doszło do wielu niepokojących wydarzeń. Odebrałem sygnały o szykowanej prowokacji. Dostałem także ostrzeżenie od pewnej znanej dziennikarki, żebym uważał, co i o kim piszę. Również prokurator Prokuratury Apelacyjnej bardzo usilnie odwodził mnie od zajmowania się tą sprawą, mimo że nie miał pojęcia, co mam zamiar napisać. Wreszcie pojawiła się korupcyjna propozycja nagrana dzięki Maryli W. Oświadczam, że nie znam pana Polewczyńskiego, tak jak nie znają go Urban i Gadzinowski. Jak sprawdziliśmy, Polewczyński jest właścicielem niedużej knajpki w Szczecinie i współwłaścicielem spółki trudniącej się usługami detektywistycznymi. Jest szeregowym członkiem SLD. Ostatnio ma poważne kłopoty z prawem, jest współoskarżonym o napad na konwój z pieniędzmi. Jak sam opowiada, jest niewinny, a prokurator obiecał odstąpić od stawiania mu zarzutów. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Klub killera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak łyka ksiądz Augustowska prokuratura bada sprawę proboszcza Andrzeja J. z Mikaszówki (gmina Płaska) podejrzanego o zdefraudowanie 280 tys. zł przekazanych w 2000 r. przez hojnego biznes- mena na rzecz parafii. Ekspertyza grafologa potwierdziła, że na pokwitowaniu pieniędzy widnieje autentyczny podpis księdza. Mimo otrzymania takiej kupy szmalu kościół nic nie zyskał, a parafianie nieodmiennie dowiadują się, że wielebnemu mało płacą za posługę kapłańską. Bóg papuga Stowarzyszenie „Kampania przeciw Homofobii” wytoczyło w Elblągu proces pani Dorocie E., która na łamach „Naszego Dziennika” wypowiedziała kilka dosadnych opinii o homoseksualistach; np. opowiedziała się przeciw zatrudnianiu ich w szkołach. Homoseksualiści uznali jej opinie za dyskryminujące i poniżające. Dorota E. oświadczyła, że nie chce obrońcy, albowiem jej obrońcą jest Pan Bóg w niebie. Że też publicystkę stać na aż tak kosztownego obrońcę. Dyskryminacja duchownych Były wikary z Witoni, 40-letni ksiądz Wincenty P., skazany za pedofilię na trzy lata pierdla, nie poszedł siedzieć, albowiem zakład karny w Dębicy, gdzie miał odbywać odsiadkę, odmówił przyjęcia duchownego. Prezes Sądu Rejonowego w Łęczycy, który wydał wyrok, jest zdziwiony, albowiem w ostatnich latach nie spotkał się z przypadkiem odmowy przyjęcia skazanego. Księdzu pedofilowi wyznaczono więc do odsiadki zakład karny w Tarnowie. Ksiądz czeka na odpowiedź, czy tamtejsi współwięźniowie zgodzą się na tak zacne towarzystwo. Modlitwa plus pięć stów Wandal zniszczył figurę Chrystusa przed jednym z kościołów w Szczecinie. Wkurzony ksiądz powiadomił policję prowadząc jednocześnie śledztwo na własną rękę. Wezwał też wiernych do modlitwy w intencji ujęcia bezbożnika. Gdy to nie poskutkowało, ogłosił z ambony, że zapłaci 500 zł temu, kto zadenuncjuje wandala. Pomogło. Trzy nastolatki zgłosiły się do księdza i wskazały mu sprawcę – 18-letniego chłopaka z sąsiedniego osiedla. Młodzian rzucił w Chrystusa cegłówką po pijanemu. Ksiądz wycenił wartość figury na 1500 zł i zezwolił bezbożnikowi na zapłatę w ratach. Teraz do akcji może wejść prokurator i spowiednik. Wpływowy fioletowy Kto jest najbardziej wpływową osobą w Rzeszowie, zapytali dziennikarze lokalnych VIP-ów. Ankieta była anonimowa, więc odpowiedzi zapewne szczere i obiektywne. Wyszło, że największe wpływy ma miejscowy biskup Kazimierz Górny. Działa subtelnie, ale bardzo skutecznie – wytłumaczył jeden z VIP-ów. W pobitym polu, za biskupem, zostali prezydent Rzeszowa oraz lokalni baronowie lewicy. Trudno o lepszą odpowiedź na pytanie, kto naprawdę rządzi w Pomrocznej. Szczyt wazeliniarstwa Mieli swoje szczyty górskie i Lenin, i Stalin. Będzie go miał też Jan Paweł II. Oto w Dzienniku Ustaw ukazało się rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych i administracji, które oficjalnie zmienia nazewnictwo szczytu w Beskidzie Małym z Magury na Groń Jana Pawła II. Chyba tylko góry brakowało w rejestrze dowodów uwielbienia od Narodu Polskiego dla Wielkiego Syna w Watykanie. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hieny z anteny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autostrata cd. Zastanawiacie się czasem, co się dzieje z aferam opisywanymi przez "NIE"? Ja też. I szlag mnie trafia, gdy odkrywam coś, co wszystkich powinno wkurzać, a nikogo nieobchodzi. Wpadłam na trop urzędasów z Generalnej Dyrekcji Dróg Publicznych mianowanych przez ekipę Millera, dzięki którym przetargi na budowę kolejnych odcinków autostrady A4 wygrywały austriacko-niemieckie bankruty. Ukazały się dwa artykuły, z których jasno wynikało, że polski podatnik prędzej przewiezie się na własnej dupie niż pojedzie śląską autostradą. Nie spodziewałam się, że powiedzą o tym w głównym wydaniu "Wiadomości" czy innych "Faktach". Że napisze o tym "Rzeczpospolita" albo "Wyborcza". Oczekiwałam, że zainteresuje się tym minister infrastruktury Marek Pol i chociaż zażąda od swoich podwładnych wyjaśnień. A że mam podle podejrzliwą naturę, nie wytrzymałam i sama nabazgrałam liścik do pana ministra z pytaniem, czy zbadał sprawę i ewentualnie wyciągnął konsekwencje wobec szefa katowickiej GDDP Krzysztofa Raja oraz jego nadzorcy Tadeusza Suwary z kwatery głównej GDDP w Warszawie. Pierwsze pismo do ministra Marka Pola poszło 16 kwietnia. Bez echa. 25 maja nabazgrałam następny papier. Jeszcze raz zażądałam odpowiedzi, co z GDDP, co z autostradą, co z forsą podatników i banków europejskich, którą rząd pożyczył lekką rączką. Na tę mniej kurtuazyjną korespondencję też nie doczekałam się odpowiedzi. Posłanki minister zignorować nie mógł. Wanda Łyżwińska z Samoobrony skierowała do ministerstwa (podobnie jak my) swoje zapytanie w sprawie autostrady A4 i GDDP, powołując się zresztą na nasz artykuł. Pol odpisał Łyżwińskiej, że nie widzi w zaistniałej sytuacji żadnych uchybień jego urzędników. Żagle ze śledztwem zwinął również UOP. Poinformował o tym panią poseł w krótkiej notce. Oczywiście bez podawania jakiegokolwiek uzasadnienia. Tymczasem posłanka Samoobrony nakablowała o lewych przetargach na autostrady w Pomrocznej również do różnych instytucji UE, m.in. do Europejskiego Banku Rozwoju, który na budowę autostrad pożycza nam połowę forsy. Wolfgang Roth, wiceprezydent EBI, odpisał Łyżwińskiej: W związku z opisaną przez Panią sprawą zwróciliśmy się do polskich władz z prośbą o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, ale jednocześnie będziemy Pani wdzięczni za informowanie nas o rozwoju sprawy. To nie wszystko. Prawdziwa bomba przyszła do poseł Łyżwińskiej z Komisji Europejskiej od Michela Barniera: Pani list został przedłożony Europejskiemu Biuru Antydefraudacyjnemu (OLAF) z prośbą o wszczęcie śledztwa w tej sprawie. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kościuszko mikrofonu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gumiaki z wiejskiej " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uop baj baj " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Charlie Wojtyła "Papież ma się świetnie: robi pod siebie w 56 językach". Chujowy dowcip? Może. Ale nie nasz. Tak z Wielkiego Białego Ojca śmieją się Francuzi. "Charlie Hebdo" – francuski lewicowy tygodnik satyryczny 29 maja 2002 r. dwie kolumny poświęcił "snuff-movie" z papieżem w roli głównej. "Snuff-movie" to filmy pokazujące śmierć na żywo, najtwardsza pornografia, krążące w podziemiu obrzydlistwa dla najgorszych zboczeńców. Jeżeli ktoś widział film "8 mm", wie, o czym mówię. Agonia Jana Pawła jest na żywo pokazywana wiernym przez kardynałów – pisze felietonista. Papieska drżączka nadaje nowy wymiar chrześcijańskiemu masochistycznemu upodobaniu do kary i cierpienia: jesteście tutaj, aby cierpieć, skoro cierpi sam następca Piotra. Kanalie w kardynalskich sukienkach wykorzystują agonalnego starca jako dowód na konieczność cierpienia. Eksploatowanie papieskich szczątków do ostatniego tchnie- nia ma być argumentem w walce z eutanazją i aborcją – pisze autor artykułu "Watykan. Jeszcze jeden dom starców, gdzie maltretuje się pensjonariuszy". Chciałoby się mieć papieża młodego, w pełni sił, dlaczegóż nie Murzyna, człowieka sprawnego i oświe-conego – nie, trzeba będzie zeżreć ten kleik do końca – dość niegrzecznie pisze felietonista podpisujący się "Wujek Bernard". Niegrzeczność Wujka Bernarda nie zmienia wszak faktu, iż Największy Polak Naszych Czasów, a może i Wszech Czasów, postrzegany jest na Zachodzie Europy jako postać groteskowa i godna politowania. Może powinni to wziąć pod uwagę fanatyczni wyznawcy poglądu, iż Nasz Wielki Rodak winien zajmować swą posadę, aż Szef go z niej nie zdejmie. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zgwałcona na czarno Rychlej popatrzysz na księżą oborę, niźli księdza spotka sprawiedliwość Sprawa jest znana z łamów kilku gazet. Zajmujemy się nią jednak dlatego, że pewne istotne aspekty umknęły odważnym – wypada specjalnie podkreślić – kolegom dziennikarzom i ich szefom. Trzeba przecież mieć w Pomrocznej dużo odwagi, aby opisać sprawę księdza podejrzanego o brutalny gwałt na kilkunastoletniej uczennicy podstawówki. Wedle oskarżenia prokuratorskiego i zeznań świadków, ksiądz zboczeniec zaatakował dziecko po zakończonej lekcji religii. Ksiądz Marek R., obecnie czterdziestolatek, znany jest w kilku parafiach jako ubawowy chłop nie wylewający za kołnierz. Był katechetą podstawówki w Mirosławcu w Zachodniopomorskiem. Dopiero po półtora roku krzywda Ani wyszła na jaw: znerwicowana dziewczynka wyznała tajemnicę matce. I wtedy dla rodziny S. zaczęło się piekło. Teraz jest spokojnie, ale czas rozprawy w sądzie w Wałczu to kolejne upokorzenia. Zanim sprawa trafiła do prokuratury w Wałczu i następnie na wokandę miejscowego Sądu Rejonowego, środowisko sąsiedzkie w "wojskowym" niegdyś Wałczu nie szczędziło szykan pokrzywdzonym. W trakcie procesu państwo S. z córką wyprowadzili się poza województwo zachodniopomorskie. Nie jest zachętą do wnioskowania przez poszkodowane o ściganie gwałcicieli, kiedy ofiara wraz z rodziną musi się wynosić ze swojego miasta, nie zaś gwałciciel. Przy zamianie mieszkania pomógł im Terenowy Komitet Obrony Praw Dziecka ze Szczecina. Ryszarda Radke, przewodniczącego komitetu, sąd dopuścił do monitorowania procesu, który trwa już (kolejne) półtora roku. Łącznie trzy lata stresu. Rozprawę utajniono na wniosek matki pokrzywdzonego dziecka. – Pani S. występuje na procesie jako oskarżyciel posiłkowy. Utajnienie szczegółów – oczywiste ze względu na dobro dziewczynki – nie może oznaczać ochrony domniemanego sprawcy. Przy całkowitym, jak się zdaje, lekceważeniu nie tylko praw, ale i psychiki nastoletniej dziewczynki. Zdaniem obserwatorów procesu – tak właśnie się dzieje. Pani Wiesława S. powiedziała "NIE": – W najmniejszym stopniu nie kwestionuję ani dobrej woli sądu, ani jego niezawisłości. Mam tylko ogromy żal do prokuratury. Oskarżyciel na siedemnastu rozprawach nie zadał ani jednego pytania świadkom obrony. Myślałam początkowo, że tak musi być, ale w końcu się zbuntowałam i to ja podważałam pytaniami wiarygodność świadków niewinności księdza (m.in. przedstawicieli Kurii Koszalińsko-Kołobrzeskiej – przyp. W.J.). Nie zdzierżyłam, gdy moja córka była poddawana bezpardonowej "obróbce" przez pełnomocników oskarżonego księdza Marka. Szczegółów, zwłaszcza pytań, które zadawano córce – ujawnić nie mogę, obowiązuje mnie klauzula tajności rozprawy. Pytania do dziecka to jedno poniżenie. Mamy pytanie: dlaczego w procesie nie bierze przez cały czas udziału psycholog? Ostatnio, na 18. rozprawie oskarżyciel publiczny wystąpił z wnioskiem o... badania poszkodowanej przez lekarza ginekologa. Choć takie były już przeprowadzane na wniosek sądu. Była już badana przez biegłego psychologa, który w opinii podkreślił, że dziewczynka nie wykazuje żadnych skłonności do konfabulacji. Ryszard Radke z Komitetu Obrony Praw Dziecka: – Obserwując proces mam podstawy twierdzić, że w jego toku przede wszystkim przestrzega się praw należnych oskarżonemu, zaś prawa poszkodowanej są wyraźnie na drugim planie. Uważam to za niedopuszczalne. Komitet Obrony Praw Dziecka wystosował skargę do ministra sprawiedliwości – prokuratora generalnego Grzegorza Kurczuka. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wypróźniaki Arystokratą człowiek się rodzi. Prostactwo oddaje do pozłocenia. O tym, że Pomroczna jest sto lat za Murzynami, wie każdy. Niektórymi realiami jak ulał pasujemy do krwiożerczego kapitalizmu z początków minionego wieku. Choćby nasi milionerzy. Skonfrontowałam polską "klasę próżniaczą" z dziewiętnastowiecznymi amerykańskimi bogaczami, których charakterystykę przedstawił ówczesny naukowiec-ekonomista Thorstein Veblen w "Teorii klasy próżniaczej". Po to, by cieszyć się wyższością, trzeba ją okazać, stąd głównym zajęciem bogaczy jest staranne demonstrowanie zbytku. Służy temu konsumpcja na pokaz, która ma za zadanie olśnić związanymi z nią kosztami. Pomniki dziewiętnastowiecznego amerykańskiego bogactwa – domy w Newport prowadzone przy pomocy armii służących. Od dawna marzyliśmy o drugim domu, który byłby odskocznią od naszego klimatu, nastroju i spraw zawodowych. Villa "Las Sirenas" na hiszpańskim wybrzeżu Costa del Sol ma powierzchnię 2250 mkw. Najwspanialsze są sale reprezentacyjne, ozdobiony marmurowymi kolumnami główny hol oraz ponad 100-metrowy salon z XVIII-wiecznym kominkiem z białego marmuru. Rezydencję otacza sześć hektarów bajkowych ogrodów: zimowy, włoski i francuski oraz 14-hektarowy park z tysiącem pinii, palm, cyprysów, drzew migdałowych, mimoz i eukaliptusów. GraŻyna Skrzydlewska i Krzysztof Niezgoda, o swojej hiszpańskiej rezydencji "Sukces" W ostatnim domu Ewy i Ryszarda Oparów w Sydney był największy w tym mieście salon. Kiedyś poproszono ich o wypożyczenie go do realizacji filmu reklamowego. W ich salonie pojawił się... słoń, który grał główną rolę. Do Polski wrócili po 15 latach pobytu w Australii. Obecny dom jest ich 24. Ma prawie 1500 metrów kwadratowych powierzchni. Główne wejście zdobi oryginalny secesyjny witraż. Przy schodach, na marmurowej podłodze, ogromna skóra lwa, którą gospodarze przywieźli z Afryki. Dom otacza hektarowy park z kortem tenisowym i ścieżkami zdrowia. Willa ma powodzenie u scenografów filmowych. "Rezydencja szczęśliwej rodziny" "Sukces" Obserwując zwyczaje barbarzyńskich plemion i XIX-wiecznych bogaczy, które są podobne, zauważyłem, że ani wódz plemienia ani magnat biznesu nie zademonstruje wystarczająco swej zamożności, jeśli ograniczać się będzie do konsumpcji na pokaz. Nie mniej ważne są przecież rytuały i maniery. Tak wódz plemienia, jak i wielka ryba biznesu muszą być koneserami potraw o różnych walorach, znawcami napojów i ozdób, arbitrem w sprawach stosownego stroju, architektury i broni. Najbardziej lubię zegarek, który sam noszę. To Jaeger-LeCoulture z żółtego złota. Model nazywa się Reverso Duoface. Jego cechą są dwie różne obracane tarcze, każda w innym stylu i kolorystyce. To jest oczywiście zegarek do garnituru, do pracy. Do stroju mniej formalnego od lat noszę zegarki firmy Breitling i cenię je najbardziej. To klasyczne, męskie, sportowe zegarki. W Polsce nie wszyscy rozumieją, że zegarek to nie tylko przyrząd do mierzenia czasu, ale także nieodzowny element eleganckiego stroju. W Polsce do dzisiaj królują marki znane jeszcze z Peweksu. Longines czy Omega. Wiem też jakich zegarków nie lubię. To Rolexy. Kojarzą mi się ze złym stylem i nowobogactwem. Dobre zegarki i samochody to kosztowne hobby. Samochód to szczyt luksusu dla młodego chłopaka. Do dobrego zegarka trzeba dorosnąć i przychodzi to z wiekiem. Zwłaszcza, że dobry zegarek kosztuje tyle co przyzwoity samochód. Robert Smoktunowicz, o zegarkach nie tylko do mierzenia czasu "Top Class" Pismo dla miłośników rzeczy pięknych i luksusowych Mam dwa samochody – mercedesa klasy S i porsche wyścigówkę. Tylko trzy są takie na świecie, dwa coupe i jeden cabrio – mój. Mam najmniejszy telefon komórkowy – Nokię wielkości zapalniczki i 150-letnią harfę (...). Andrzej Wojda, o swoich "zabawkach" "Viva!" Do Paryża nie jedziemy na kawę, ale oglądać gwiazdy, bo tam inaczej świecą. A tak przy okazji jesteśmy herbaciarzami i akurat w Paryżu, jako jednym z nielicznych miast, można kupić Hai Bao Hai Log, herbatę rosnącą w Chinach tylko na jednym wzgórzu (...) Jestem uzależniony tylko od nieśmiertelnych garniturów Brioni i jakości Hermesa (...) Chciałbym założyć klub polo. W szwajcarskim klubie polo w Gstaad, do którego należymy czynnie uprawiają ten sport tylko trzy osoby. Proszę wyobrazić sobie ośmiu dobrze zbudowanych jeźdźców, którzy galopują za piłeczką, niewiele wiekszą od piłki golfowej. Konie stają dęba. To sport przeznaczony tylko dla twardych i kochających prawdziwą walkę mężczyzn. (...). Marek Dochnal, o gwiazdach, herbacie, garniturach i polo "Viva!" Ceremonie służące zademonstrowaniu bogactwa, kosztowne rozrywki, bale mają szczególne znaczenie w rywalizacji o poważanie. Osoba pragnąca się wyróżnić zapraszała ludzi, których najbardziej chciała olśnić. Zatem goście nieświadomie pełnią rolę narzędzi, przy pomocy których gospodarz próbował utwierdzić się w mniemaniu o własnej nad nimi wyższości. Prawdziwych przyjaciół mamy niewielu. Nie są to osoby z pierwszych stron gazet. Liczne jest natomiast nasze grono znajomych. Na 45. urodzinach męża w sierpniu bawiło się ponad 400 osób (...). MAŁGORZATA ŻAK, o przyjaciołach i znajomych "Gala" – Huczne urodzinowe przyjęcie Pani Aleksandry wydane trzy lata temu. Większość zaproszonych rodzin arystokratycznych była zaskoczona – nie znali was, przyjechali z ciekawości... – Chciałem zrobić Aleksandrze niespodziankę i poszerzyć grono znajomych. Za granicą wysoko urodzeni są ozdobą przyjęć i wyznaczają ich rangę. Kiedy kończy się dwadzieścia kilka lat, to naprawdę jest co celebrować. Przyjaźnie zawiązane podczas imprezy przetrwały próbę czasu, chociaż poznawaliśmy się podczas oficjalnych życzeń i wręczania prezentów. Aleksandra i Marek Dochnalowie, o zdobieniu się arystokracją "Viva!" Drugą po ostentacyjnej konsumpcji przyjemnością bogaczy było czytanie o sobie i wyobrażanie sobie, że inni też to robią. Realnie bogaci płacą dużo, żeby o sobie czytać. Są czasopisma, gdzie to się uzyskuje za pieniądze wpłacane wprost lub w postaci reklam. Publikacje te czytają ci, o których traktują i którzy za nie zapłacili. Są też czasopisma poczytne typu "Viva!" i niegdyś "Sukces". Tam jedni bogaci czytają o drugich, żeby wiedzieć, w czym trzeba ich prześcignąć. Zwykli obywatele, wśród których – jak podają statystyki – 71 proc. ma dochody niższe niż średnia krajowa, zaś 40 proc. żyje w rodzinach za poniżej 325 zł miesięcznie na głowę, odpowiadają w sondażach, że w Polsce do bogactwa najczęściej dochodzi się poprzez oszustwa, złodziejstwo, omijanie prawa, układy, znajomości, koneksje, powiązania polityczne oraz bezwzględność w stosunku do innych ludzi. 72 proc. uważa, żebogacze są zjawiskiem naturalnym, z czego 42 proc. zdecydowanie bogaczy nie lubi za snobizm i fałszywe egzaltacje. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autostrata cd. W "NIE" z 28 marca 2002 r. zapowiadaliśmy, że następny artykuł o przekrętach przy budowie autostrad powstanie za rok. Po zaledwie trzech tygodniach już znowu mamy o czym krzyczeć. Opisaliśmy w marcu tajemniczy przetarg na budowę kosztownego odcinka autostrady A4 Wirek–Sośnica, który wygrał niemiecko-austriacki koncern Ilbau-Kirchner-Strabag, znany w Pomrocznej z postępowań prokuratorskich, długów i perfidnego dumpingu. Za tę decyzję odpowiedzialna jest Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych oddział w Katowicach. Jej szefem jest Krzysztof Raj. Skąd my to znamy 5 kwietnia odbyło się oficjalne otwarcie ofert przetargowych na budowę kolejnego odcinka autostrady A4 Sośnica–Batory. Katowicka GDDP wstępnie wytypowała już zwycięzcę: niemiecką firmę Deutsche Asphalt połkniętą ostatnio przez koncern Phillipp Holzmann AG. Smród tej imprezy wyczuliśmy w Warszawie i na otwarcie kopert posłaliśmy nasze wiewiórki. Oczywiście, DA-Holzmann zaproponowali najniższą cenę za wykonanie roboty. Tak niską, że aż niemożliwą. Ale my to przecież dobrze znamy. Postanowiliśmy dryndnąć do dyrektora Raja, choć poprzednim razem był dla nas kompletnie nieuchwytny przez tydzień. Tym razem Raj zagadał z nami już za pierwszym podejściem. – Panie dyrektorze, kto został wytypowany do realizacji inwestycji budowa autostrady A4 Sośnica–Batory 5 kwietnia? – Nie mogę udzielać takich informacji. – Pan ma obowiązek, bo otwarcie ofert było oficjalne. – Czekamy na decyzję z EBI (Europejski Bank Inwestycyjny, pożyczający kasę na budowę – przyp. I.K.) – Jaką decyzję? – Nie będę z panią rozmawiał, bo jest pani niekompetentna i wyciąga pochopne wnioski. – Panie dyrektorze. Zadałam panu zaledwie dwa pytania... – Po co to pani? – Zamierzam znowu zrobić panu reklamę. – Do widzenia. Dlaczego ratujemy bankruta Do spóły z naszymi wiewiórkami prześwietliliśmy kolejnego wykonawcę autostrady do nieba A4. Radzę zapiąć pasy! Coś, co może sprawdzić każdy: Internet, w wyszukiwarkę wpisujemy Holzmann AG. Informacja PAP, 21 marca 2002 r.: Drugi co do wielkości niemiecki koncern budowlany Phillipp Holzmann AG jest niewypłacalny. Zarząd koncernu złożył w czwartek wniosek o upadłość w sądzie we Frankfurcie nad Menem. Straty koncernu wynoszą co najmniej 1,3 mld euro. Z kolei niemieckie wiewióry doniosły nam, że Holzmann już raz ogłaszał upadłość w 1999 r. Z pomocą przyszedł wtedy kanclerz Gerhard Schroeder. Żebrał w bankach o kasę, ale nie dostał na Holzmanna ani marki. Nie miał wyjścia – ofiarował 250 mln euro z kasy podatników. Mimo to Holzmann nie zdołał zanotować zysku. Tylko w ostatnim roku koncern stracił 237 mln euro. Media wypominają kanclerzowi ten datek, co w kontekście zbliżających się wyborów i spadającego na pysk poparcia dla polityki kanclerza jest dosyć irytujące. Holzmann chwyta się brzytwy. Przed śmiercią łyknął jeszcze Deutsche Asphalt, dokapitalizowany ostatnio przez kapryśne banki niemieckie kwotą 63 mln euro. To wystarczyło, by przedstawiciele koncernu obwieścili w mediach, że jeśli Holzmann otrzyma w najbliższym czasie jakieś zlecenia, to nie będzie sprzedawał żadnej z połkniętych spółek. Ciekawy zbieg okoliczności – szykująca się oferta z Pomrocznej; robota, za którą w efekcie końcowym zgarnie się podwójną forsę. Polski podatnik sponsorujący niemieckiego podatnika – prawda że to ładne? Komu zrobiliśmy dobrze Warto wspomnieć, że na podstawie pierwszej części artykułu "Autostrata" złożone zostały poselskie interpelacje, zaś opisanym przetargiem na budowę odcinka autostrady A4 Wirek–Sośnica zainteresowały się UOP oraz NIK. I jeszcze coś specjalnie dla szanownego pana Tadeusza Suwary z warszawskiego GDDP – okazuje się, że zadłużona firma Ilbau-Kirchner-Strabag, która psim swędem wygrała poprzedni przetarg, wcale nie musiała go wygrać. Szef Suwara plótł nam banialuki, że po wyłonieniu wykonawcy i podpisaniu umowy wstępnej już nic nie można zrobić; nawet jeśli IKS w ciągu tych kilku dni zbankrutowałby, to umowa jest umową. Otóż nie! Dyrektywa Rady Unii Europejskiej z 14 czerwca 1993 r. (obowiązująca nas ze względu na pożyczkę z unijnej kasy na budowę autostrady A4) dotycząca koordynacji procedur w zakresie udzielania zamównień publicznych na roboty budowlane mówi wyraźnie: Zamawiający (w tym wypadku rząd Pomrocznej) może zwrócić się w każdym czasie do wykonawcy o uzupełnienie lub wyjaśnienie wszelkich przedłożonych dokumentów (w tym wypadku dowodów na doskonałą sytuację finansową koncernu) dotyczących kwalifikacji-wiarygodności, wiedzy i możliwości oraz o sytuacji finansowej i ekonomicznej. W przypadku uznania, iż wykonawca nie spełniania kryteriów kwalifikacji, zamawiający niezwłocznie powiadamia go o wykluczeniu, odstąpieniu od umowy. Czyli można było nierzetelny IKS wystrzelić w kosmos. Trzeba było tylko chcieć. Ciekawe czy przetarg na odcinek Sośnica–Batory podzieli gówniany los odcinka Wirek–Sośnica? Wiemy, że w Europę (w tym do Chujni Europejskiej oraz Rady Europy) poszły też kwity kablujące na korupcjogenne procedury w Pomrocznej stosowane przez nikogo innego jak wiecznie czystych Niemców. Do redakcji napłynęło mnóstwo listów i telefonów z różnymi ciekawymi informacjami na ten temat. Potrafimy skutecznie zatruć życie niemieckim bankrutom pasożytującym na dupach polskich podatników dzięki protekcji naszych urzędników. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jełopy Europy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ludzie jak barszcz. Sprzedani lokatorzy odnoszą wrażenie, że walą głową o mur. Biznesmeni zachowują się jak gangsterzy. Urzędnicy tolerują bezprawie. Sędziowie się nie spieszą. Politycy obiecują pomoc i nic nie robią. 1995 r. Fabryka Silników Elektrycznych Małej Mocy Silma SA w Sosnowcu chce sprzedać lokatorom bloki zakładowe wycenione przez biegłego na 160 zł za metr kwadratowy. Nic z tego jednak nie wychodzi, ponieważ nie załatwiono kwestii własności gruntów. 1997 r. Silma przekazuje bloki w administrowanie Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjnemu Colloseum, które odegra główną rolę w wielkiej aferze gospodarczej. Epizod ten kończy się zalaniem piwnic fekaliami i rozwiązaniem umowy. 1998 r. Spółdzielnia mieszkaniowa "Nasza" ma przejąć bloki zakładowe Silmy i opylić lokatorom mieszkania po 450–600 zł za metr. Nie chce jednak wziąć zdewastowanych hoteli robotniczych, wobec czego sprawa upada. Styczeń 1999 r. Nie fatygując się ogłaszaniem przetargu, zarząd Silmy – wbrew zaleceniom rady nadzorczej, bez zgody walnego zgromadzenia akcjonariuszy – sprzedaje cztery bloki zakładowe i dwa hotele wraz z gruntem Leszkowi Klinowi, biznesmenowi, który był jednym z nabywców Domów Towarowych Centrum w Warszawie. Cena woła o pomstę do nieba: 200 tys. zł, czyli niespełna 20 zł za metr kwadratowy. "Dlaczego nam nie zaproponowano kupna mieszkań za taką śmieszną kwotę?" – pytają lokatorzy. Prasa donosi, że Klin wcześniej wykupił 1800 mieszkań zakładowych Huty Zabrze, aby je sprzedać z dziesięciokrotnym przebiciem. Luty 1999 r. Powstaje Komitet Obrony Lokatorów Silma SA. Zawiadamia prokuraturę i wszystkie możliwe władze, że zarząd firmy półdarmo oddał 279 mieszkań. "Zostaliśmy sprzedani wraz z budynkami jako żywy inwentarz. Nie zaproponowano nam nawet prawa pierwokupu". Marzec 1999 r. Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu wszczyna dochodzenie w sprawie działania zarządu Silmy na szkodę spółki. Czerwiec 1999 r. Nie mogąc ustalić miejsca pobytu Leszka Klina, prokuratura zawiesza dochodzenie. Komitet Obrony Lokatorów śle skargi do Katowic i Warszawy. Lato 1999 r. Mieszkańcy sprzedanych za bezcen bloków zakładowych z Zabrza, Dąbrowy Górniczej, Mysłowic i innych śląskich miast organizują akcje protestacyjne. Krąży plotka, że Leszek Klin chce sprzedać mieszkania w Sosnowcu po 500 zł za metr. Opornym łupnie zabójczy czynsz. Trudno to sprawdzić, gdyż biznesmen jest nieuchwytny. Objawia się światu tylko przez pełnomocników. Październik 1999 r. Ministerstwo Skarbu Państwa pod berłem Wąsacza zapewnia, że prowadzi wnikliwą analizę działalności spółki Silma. Jeśli stwierdzi naruszenie prawa, podejmie "stosowne działania". Nigdy tego nie zrobi. Listopad 1999 r. Prokuratura Krajowa zleca zbadanie sprawy prokuratorowi apelacyjnemu w Katowicach. Dochodzenie zostaje wznowione pod nadzorem prokuratora okręgowego. Marzec 2000 r. Kontrola NIK wykrywa, że budynki wraz z gruntem opylono za 200 tys. zł, choć ich wartość księgowa netto wynosiła 2 mln 235 tys. zł. NIK wnosi o rozważenie możliwości renegocjacji umowy sprzedaży. To znaczy, że spółka ma poprosić pana Klina, by zechciał więcej zapłacić. Musiałby być dupą, a nie biznesmenem, żeby się na to zgodzić. Kwiecień 2000 r. Sejm wypuszcza bubel prawny w postaci znowelizowanej ustawy o zasadach przekazywania zakładowych budynków mieszkalnych. Na podstawie jej zapisów nabywca teoretycznie powinien odsprzedać mieszkania ich lokatorom po cenie nabycia plus ewentualny zwrot dodatkowych kosztów. W praktyce nikt go do tego nie może zmusić. Propozycję odsprzedania mieszkań po 20 zł za metr pan Klin traktuje jak bezczelną kpinę. Komitet Obrony Lokatorów podaje go do sądu. Wkrótce w sądach ugrzęzną setki takich spraw. Listopad 2000 r. Do Sądu Rejonowego w Sosnowcu wpływa akt oskarżenia przeciw Bogusławowi L., byłemu prezesowi zarządu Silmy, który za marne 200 tys. zł wyzbył się majątku spółki wycenionego w śledztwie na 4,8 mln. Grozi mu do 10 lat więzienia. Oskarżony zapadł się pod ziemię. W końcu prokuratura namierza go w Hucie Kościuszko w Chorzowie, na stołku dyrektora ds. finansowych. Grudzień 2000 r. W imieniu Komitetu Obrony Lokatorów Dorota Gęborek uświadamia premiera Buzka, że województwo śląskie jest najbardziej skorumpowanym regionem kraju, tak jakby chemik z Gliwic o tym nie wiedział. Styczeń 2001 r. Dorota Gęborek prosi ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego o przeniesienie procesu Bogusława L. poza Śląsk, ponieważ jej zdaniem tutejsi prominenci tworzą jedną sitwę, zatem wynik procesu jest przesądzony. Kaczor nie odpowiada. Grupę spekulantów, którzy przechwytują budynki zakładow na Śląsku, tropi UOP. W grę wchodzi wielki szmal podejrzanego pochodzenia. Tymczasem spółka Avita, wyspecjalizowana w przejmowaniu mie- szkań zakładowych, wynajmuje lokal... Sądowi Rejonowemu w Sosnowcu. Luty 2001 r. Minister skarbu awansuje Bogusława L. na stanowisko wiceprezesa Huty Katowice ds. finansowych. "Tylko pogratulować, finanse kolosa w ręku oskarżonego o przestępstwa gospodarcze!" – komentuje Dorota Gęborek. Wiceprezes L. nie rezygnuje z fuchy w Hucie Kościuszko. Siedzi na dwóch stołkach. Marzec 2001 r. Uzdrawiana przez prezesa Bogusława L. Silma ostatecznie pada. Ścigają ją wierzyciele z ZUS, Urzędem Skarbowym i sosnowieckim magistratem na czele. Kwiecień 2001 r. Pod ostrzałem prasy Bogusław L. traci fotel wiceprezesa Huty Katowice. Maj 2001 r. Leszek Klin gotów jest oddać gminie Zabrze 1800 mieszkań, ale domaga się od skarbu państwa odszkodowania, które obiecali mu w podpisanym rok wcześniej liście intencyjnym ówczesny wojewoda śląski Marek Kempski i poseł AWS Mirosław Sekuła (dziś prezes NIK). Tytułem odszkodowania chętnie weźmie Fabrykę Obsługowych Urządzeń Samochodowych w Warszawie. Wrzesień 2001 r. Wziąwszy sobie na kark budynki z obciążoną hipoteką, biedak Klin musi spłacić 22 wierzycieli Silmy. Ale od czego są lokatorzy? Do ich mieszkań wkraczają komornicy, wmawiając ludziom, że zalegają z czynszem. Straszą zajęciem poborów, sądem, eksmisją. Urząd Miasta przyznaje, że to on wysłał komorników do rzekomych dłużników pana Klina. Październik 2001 r. Spółka Agarex, która administruje budynkami w imieniu Leszka Klina, nakazuje Dorocie Gęborek z rodziną wynieść się w ciągu miesiąca z zajmowanego od 15 lat mieszkania. Szefowa Komitetu Obrony Lokatorów odpowiada, że nie ruszy się bez prawomocnego wyroku eksmisji. Listopad 2001 r. Dorota Gęborek pyta sąd, kiedy wreszcie zacznie się proces Bogusława L. Jak do tej pory nie odbyła się ani jedna rozprawa. Grudzień 2001 r. Ministerstwo Skarbu Państwa wyjaśnia, że powołało Bogusława L. na wiceprezesa Huty Katowice, nie wiedząc, że jest on oskarżony o wyrządzenie szkody majątkowej znacznych rozmiarów w Silmie. Co w tym kraju robią służby specjalne? W tym samym miesiącu wznowione zostaje śledztwo w sprawie innej transakcji z udziałem Leszka Klina – sprzedaży Domów Towarowych Centrum w Warszawie, za którą odpowiada Emil Wąsacz. Styczeń 2002 r. Sprawa Bogusława L. wciąż tkwi w martwym punkcie z powodu choroby sędziego. Dopiero na skutek interwencji Ministerstwa Sprawiedliwości (spowodowanej, rzecz jasna, przez Dorotę Gęborek) wiceprezes Sądu Okręgowego w Katowicach prosi prezesa Sądu Rejonowego w Sosnowcu o objęcie sprawy nadzorem. Maj 2002 r. Dorota Gęborek przypomina politykom SLD ich obietnice walki z korupcją i przekrętami. Po trzech latach zmagań z urzędami sprzedani lokatorzy wywalczyli jedynie przyspieszenie procesu Bogusława L. Leszek Klin jest czysty – on przecież tylko kupił za bezcen to, co mu zaoferowano. Nawet jeśli czerpał korzyści z przestępstwa, to nie zmieni faktów dokonanych. Proces o przywrócenie lokatorom prawa pierwokupu ugrzązł w sądzie. Jak wybrnąć z tej matni? Dorota Gęborek ma pomysł, żeby wpisać do ustawy o budynkach zakładowych automatyczne unieważnienie transakcji zawartych z naruszeniem prawa, ale czy to ona ma robić w tym kraju generalne porządki? Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczury stoczniowe Upadek Stoczni Szczecińskiej był zbiorowym eksperymentem gospodarczym. Albo zbiorową halucynacją. Artykuł 27 Kodeksu karnego stanowi: Nie popełnia przestępstwa, kto działa w celu przeprowadzenia eksperymentu poznawczego, medycznego, technicznego lub ekonomicznego, jeżeli spodziewana korzyść ma istotne znaczenie poznawcze medyczne lub gospodarcze, a oczekiwanie jej osiągnięcia, celowość oraz sposób przeprowadzenia eksperymentu są zasadne w świetle aktualnego stanu wiedzy. Zgodnie z tym byli prezesi upadłej Stoczni Szczecińskiej Porta Holding nie popełnili żadnego przestępstwa. Trzymanie ich w areszcie przez ponad pół roku, narażanie na rozmaite niedogodności, w tym utratę zdrowia, może ewentualnie ich upoważnić do wystąpienia o odszkodowania. Jeżeli tylko sąd uzna, że są autorami eksperymentu gospodarczego, a nie sprawcami straty około 90 mln zł, co początkowo sugerowała prokuratura. Sąd może przyjąć (choć oczywiście nie musi) za wiarygodne wyniki badania dokumentów finansowych upadłej stoczni przeprowadzonego przez biegłego powołanego na wniosek obrony. Właśnie zakończył on pracę, a jej efekty ujawnił obrońca oskarżonych, powołujący się na wspomniany artykuł kodeksu karnego. Wprawdzie kolejny paragraf zastrzega: Eksperyment jest niedopuszczalny bez zgody uczestnika, na którym jest przeprowadzany, należycie poinformowanego o spodziewanych korzyściach i grożących mu ujemnych skutkach, ale co z tego? Mecenasowi Bartłomiejowi Sochańskiemu, obrońcy podejrzanych, autorowi pomysłu z eksperymentem, pewnie bez większego trudu uda się udowodnić, że nie było realnego sposobu uzyskania zgody od każdego z 6 tysięcy uczestników eksperymentu, czyli stoczniowców. Zawiodła np. informacja. Może się zatem okazać, że nie było i nie ma żadnej afery z upadkiem stoczni. Prowadząca śledztwo w sprawie nadużyć w Stoczni Szczecińskiej Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu migiem powołała dodatkowych biegłych, którzy mają sprawdzić, czy biegły powołany przez obronę się nie myli. Sprawa będzie więc biegała po biegłych, a akt oskarżenia, który miał być gotowy na wiosnę, powstanie kilka miesięcy później. Albo na kolejną wiosnę. Eksperymentatorzy tymczasem zostali zwolnieni z aresztu. Wszyscy byli prezesi czują się nieźle. Chętnie udzielają wywiadów lokalnym mediom, podkreślają swą martyrologię. Zaczęła się ona za obrzydliwej komuny, a trwa w czasach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. To fatalny, by nie powiedzieć kurewski, paradoks. Szczególnie aktywny w eksponowaniu wątku solidaruchowato-martyrologicznego jest Marek Tałasiewicz, jeden z wiceprezesów stoczni, niegdyś wojewoda szczeciński. Krzysztof Piotrowski, były prezes stoczni, po wyjściu z pudła i poddaniu się leczeniu został członkiem władz Centromotoru w Gdańsku z pensją około 20 tys. zł miesięcznie. Nie jest to 60 tys., którymi chwalił się w czasie sprawowania prezesury w stoczni, ale na chlebuś pewnie jakoś wystarczy. * * * Komitet protestacyjny z okresu eksperymentu gospodarczego teraz nawet nie pisnął przeciwko linii obrony byłych szefów. Nie było marszu protestacyjnego ani stukania kaskami o asfalt przed urzędem wojewody zachodniopomorskiego. Stocznia Szczecińska Nowa, która powstała na gruzach starej, odnosi sukcesy: ostatnio odbyły się dwa wodowania kadłubów statków dla zachodnich armatorów. Jeszcze trochę – prorokują w Szczecinie – a wśród autorów osiągnięć Nowej znajdą się dawni menedżerowie z byłej Porta Holding. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyie Banyhuy, adwokat. Nie śmiejcie się, taka wasza mać, bo nie ma z czego. Zachodnioeuropejskie książki telefoniczne roją się od zabawnych dla Polaka nazwisk i nazw instytucji, które innych nie bawią za cholerę. W Holandii w Langraaf mieszkają Kutassy, w Delft Jebali, w Amsterdamie Ahuja, w Albergenen Brudas a w Nieuwlande gentleman o nazwisku Srajeno. Może też noszą jedno z dźwięcznych uchu Polaka imion jak Trupek, Cupa, Fyjebka albo Srabolik. Niewykluczone, że pracują w którymś ze znanych tu przedsiębiorstw jak DUPA bv, HUJA bv albo w europejskim centrum SRA. Czy nie chcielibyście poznać gościa, który nazywa się Srabolik Brudas, pracuje w firmie Dupa i mieszka w Huy? Gdy pies nie ma nic do roboty, to se liże jajka – mawiał dziadek kolegi. Jak nie ma wojny ani katastrofy, prasa wraca do imion. Nie tylko w Polsce. Dwa lata temu francuskie media maglowały przypadek rodziny Renault. Popularne tam nazwisko. Rodzice narodzonej dziewczynki chcieli nadać jej imię Megane, co zakazane im zostało przez kompetentny urząd, który wiedział lepiej niż rodzice, że imię Megane przy nazwisku Renault ośmieszałoby dziewczynkę okrutnie – szczególnie że imienia takiego we Francji oficjalnie nie ma. Megane urosła do rangi ogólnonarodowego problemu, zajmując w prasie i TV od cholery miejsca, choć dyskutowano głównie o cenach i trudnościach związanych ze zmianą imienia czy nazwiska. Szanowni dyskutanci z RP i Francji, profesorowie, dziennikarze i papierożercy z urzędów nie raczyli przy okazji takich dyskusji zauważyć pewnego elementu, który nie mieści się w ramach ich kontroli. Wielkie aglomeracje miejskie UE zamieszkiwane są przez wielonarodowościową, kosmopolityczną społeczność. W ponad 25 proc. amsterdamskich domów ludzie komunikują się w języku innym niż holenderski, 51 proc. religijnych mieszkańców tego miasta, praktykuje Iislam. Amsterdam nie jest wyjątkiem: zbliżone proporcje istnieją w Rotterdamie, Antwerpii czy Frankfurcie nad Menem. W dziesiątkach tysięcy egzotycznych rodzin rodzą się dzieci, którym trzeba nadać imiona. Jean-Michael Sien Wo? Mieszko Mglabandha-kuku? Podobnie komicznie brzmiałby dla nas Seseko Oulalu Mickiewicz... Kto zresztą zaręczy, że Mieszko w swahili nie jest słowem zbliżonym do terminu określającego kopulującego zająca. Jak Srabolik w polskim. Wzrasta w Europie już druga i trzecia generacja obcych etnicznie mieszkańców, od których nie można wymagać zarzucenia tradycji narodowościowych i kulturowych, bo żyją w państwach demokratycznych, a nie Rzeszy Bismarcka z instytucją Hakaty. Nieodłączną częścią wolności jednostki jest gotowanie w kuchni potraw, które się lubi, prowadzenie prywatnych rozmów w języku niekoniecznie urzędowym i wszelkie kultywowania odrębności narodowościowej. Obejmuje ono nadawanie dziecku imienia zgodnego z tradycją kraju urodzenia matki lub ojca. Dając jednak wolność przybyszom, nie można dyskryminować autochtonów odbierając im możliwość nadawania imion brzmiących dziwacznie. W wielu krajach przyjęto więc zasadę nieszkodliwości: nadawane imiona nie mogą nosić znamion obraźliwych ani mieć asocjacji z używanymi powszechnie słowami wulgarnymi. Nie chroni to wszystko przed śmiesznością w oczach innej grupy. Nazwisko Putin wywołuje uśmiech na ustach Hiszpana (bo puta to po ichniemu kurwa), rusza nawalonego Anglika (bo put in – to wsadzić), ale nie bawi zapewne Czecha czy Duńczyka. Parę Fyjebek zamieszka za parę lat w Wałbrzychu, okoci się i na prawach Unii rejestrować będzie dzieci w okolicznym urzędzie gminnym. Potomkami Fyjebek zostaną Mściwoje, gorzej: Mściwoje Olisadebe, którzy w wieku 20 lat przeniosą się do Londynu, wywołując wodospady potu na podgardlach szefów starających się wymówić to dźwięczne (tylko dla Polaka) syczenie. Globalny oszołomizm... PS Koniec lat 70., Wrocław, witryna sklepu z lampami błyska reklamą POLAM I WSZYSTKO JASNE. W parę lat później patronat nad sklepem zdobyła firma OSRAM. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nielicho w Licheniu Sanktuarium Maryjne w Licheniu znalazło nowy sposób tłuczenia szmalu. Turnusy świąteczno-noworoczne z balem sylwestrowym. Dwu-, cztero- i siedmiodniowe. Cena od 175 zł do 625 za osobę. Bal przewidziany był nie w kościele, ale w domu pielgrzyma Arka, rozpocząć się miał o godz. 18, a zakończyć już o 23.30, aby goście zdążyli w ciągu 30 minut przejść do bazyliki i przygotować się do mszy. Największą trudnością przy organizacji balu było znalezienie katolickiego wodzireja, który zgodziłby się prowadzić bal bez wódki, którą zastąpią modlitwy za 625 zł od łebka. Katolik jak Żyd W Sosnowcu w katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z okazji ósmej rocznicy powstania Akcji Katolickiej mszę odprawiał bepe Adam Śmigielski. Rozbawił nas do łez. – Kiedy odwiedzam parafie, zastanawiam się, dlaczego tylko 25–40 procent wiernych uczęszcza regularnie na niedzielne msze. Gdzie jest reszta? – pytał retorycznie bepe, bo zaraz sobie odpowiedział, że w niedzielne przedpołudnia parkingi przed wielkimi centrami handlowymi pękają w szwach. Może należałoby powołać instytucję kapelanów parkingowych odprawiających nabożeństwa drive in. Kwas i zasada – Ja, agnostyk, jestem jednym z najbardziej aktywnych i przekonanych zwolenników faktu niepodważalnego: obecności tradycji chrześcijańskich w fundamentach budowli europejskiej – powiedział w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Corriere della Sera” Aleksander Kwaśniewski w odpowiedzi na pytanie, dlaczego zabiega o zapis w tej sprawie w przyszłej konstytucji Unii Europejskiej. Zdaniem Kwaśniewskiego „należy uczynić wysiłek i oddać hołd prawdzie, abstrahując od osobistych przekonań religijnych”. Szkoda, że miłujący prawdę agnostyk (a zarazem mąż afiszującej się miłością do Ojca Świętego małżonki) nie chce następnie wpisać, jak Europa wyzwalała się z religijnego spoiwa ku świeckim państwom i wartościom. Ale trudno od Kwaśniewskiego wymagać odwagi Giordana Bruna. Swoją drogą to bezczelność nazywać oportunizm polityczny oddawaniem hołdu prawdzie. Fałszywką w papieża Policja z Głowna prowadzi śledztwo w sprawie listu wysłanego do papieża do Watykanu z prośbą o wsparcie finansowe. List okazał się fałszywką – pieczęć parafii została nieudolnie podrobiona, a podpis księdza proboszcza sfałszowany. Ustalenie sprawcy bądź sprawców fałszerstwa nie powinno być trudne, bo w liście wysłanym z Głowna do Watykanu widnieje numer konta, na które J.P. 2 miałby przesłać ewentualne pieniądze – ściślej 8 tys. zł. Parafian się nie wybiera, trzeba być z nimi w każdej sytuacji, nawet jeśli uciekają się do oszustwa – skomentował ze smutkiem swoje perypetie ksiądz proboszcz. To ci figlarz 52-letni ksiądz Jerzy U., były proboszcz parafii w Słowinie koło Sławna, został oficjalnie oskarżony o pedofilię. Grozi za to do 10 lat pierdla. Prokuratura Rejonowa w Koszalinie skierowała do sądu akt oskarżenia. Zarzuca w nim wielebnemu, że wobec trzech małoletnich osób dopuścił się czynów, które wyczerpują znamiona artykułu 200 k.k.: doprowadzenie małoletniego poniżej 15 roku życia do (...) poddania się innej czynności seksualnej. Inaczej mówiąc, chodzi o czyny lubieżne i dotykanie miejsc intymnych. Psycholodzy zbadali świadków i orzekli, że są wiarygodni. Księdza zbadali psycholodzy i psychiatrzy i ocenili, że ma orientację homoseksualną, ale jest całkowicie zdrowy i świadomy swoich czynów. Ksiądz został zatrzymany 30 maja. Po miesięcznym pobycie w areszcie został zwolniony za poręczeniem majątkowym w wysokości 5 tys. zł. Wysoko księdza nie wycenili. To ci figlarz 2 Sąd Okręgowy w Łodzi do trzech lat podwyższył karę więzienia 39-letniemu księdzu Wincentemu P., byłemu wikaremu parafii w Witoni pod Łęczycą, za wykorzystywanie seksualne ministrantów. Ksiądz odsiedział w areszcie 9 miesięcy, a został zwolniony po ogłoszeniu wyroku w pierwszej instancji. Sąd rejonowy skazał duchownego na rok i 8 miesięcy więzienia. Od tego wyroku odwołali się obrońca – chciał warunkowego zawieszenia wykonania kary, oraz prokurator – wnioskował o jej zaostrzenie do 4 lat. Po orzeczeniu sądu okręgowego ksiądz pedofil będzie musiał wrócić za kratki, aby odbyć resztę kary. Pedofila nie było przy ogłoszeniu wyroku, przebywa bowiem na „zamkniętych rekolekcjach”. Najdroższa śmierć W Kotliskach, powiat lwówecki, ksiądz wprowadził taryfikator na swoje usługi. Nie jest tanio – skarżą się parafianie. Wysłanie dziecka do komunii kosztuje od 200 do 300 zł. Dzieciom, których rodzice nie zapłacili, ksiądz komunię odwołał. Wyśrubował też ceny za pogrzeby – do 900 zł. Ksiądz rozesłał parafianom informację o wysokości rodzinnych wkładów w działalność parafii. Opornych wzywa listami poleconymi do stawienia się na plebanii. W ostateczności wyzywa z ambony. Odmówił spotkania z sołtysem w sprawie swych finansowych żądań. Ostatnio zlikwidował śmietnik na cmentarzu. Wasze groby, wasze śmieci – odpowiedział na protesty. Rozwiązał radę parafialną i kółko różańcowe. Po mszy każe rozchodzić się w ciszy i nie szerzyć propagandy. Parafianie napisali do biskupa i są wierzący, że dostaną odpowiedź. Nieustające dowody wieczystego uwielbienia Oryginalną innowację w oddawaniu czci papieżowi J.P. 2 wprowadzono w Nakle, którego J.P. 2 jest oczywiście honorowym obywatelem. Gimnazjum nr 1 nazwano więc imieniem „25 rocznicy pontyfikatu Jana Pawła 2”. Biskup poświęcił sztandar i tablicę (na wszystko znalazł się szmal), a chór wykonał stosowne pienia. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dzień kościelnego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak blue z nosa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rydzyk kobieciarz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z grzywki Jak Radio RMF z telewizyjną "Jedynką" Masą handlowali. 15 lipca, wtorek. Późnym popołudniem redaktor M.B. z Radia RMF FM szuka kontaktu z Jarosławem S., pseudonim Masa. Gdy udaje mu się połączyć ze świadkiem koronnym, prosi o "jedno zdanie" na antenę. Masa odmawia. Późnym wieczorem obaj dochodzą do porozumienia: 20-sekundowa wypowiedź telefoniczna o tym, że S. nie miał nic wspólnego z publikacją "Wprost", zostanie nagrana nazajutrz. 16 lipca, środa. Wypowiedź nagrano wczesnym rankiem; po zniekształceniu głosu ma być emitowana podczas cogodzinnych serwisów informacyjnych RMF. Przez cały dzień nie jest emitowana, bo – jak twierdzi M.B. – brzmi jak czytana z kartki. Wieczorem dochodzi do nagrania kolejnej wypowiedzi Jarosława S. – dłuższej i przerywanej pytaniami. 17 lipca, czwartek. Od rana RMF puszcza tę rozmowę (głos jest lekko zniekształcony, ale rozpoznawalny), która staje się sensacją dnia. Masa, jak wiadomo, o przeciek do "Wprost" oskarża adwokatów opłacanych przez skazanych i siedzących w pudle przywódców gangu pruszkowskiego. Wieczorem, w głównym wydaniu "Wiadomości" TVP1 zostaje odtworzona bez żadnego zniekształcenia głosu pierwsza, 20-sekundowa i nagrana dla RMF wypowiedź S. o tym, że "Wprost" się z nim nie kontaktował. Wypowiedzi towarzyszy znane m.in. z "Polityki" zdjęcie Masy z symbolicznym czarnym paskiem na oczach. * * * Nie od dziś wiadomo, że dla zdobycia sensacyjnego materiału media są w stanie zrobić wszystko. Zwłaszcza media prywatne, którym w pogoni za wynikiem ekonomicznym zdarza się naruszać dobre obyczaje, a nierzadko i prawo. Telewizja publiczna dotychczas raczej unikała takich działań. Nie interesuje mnie, za ile Radio RMF sprzedało telewizyjnej "Jedynce" wypowiedź świadka koronnego; interesuje mnie jednak to, że niezgodnie z przyjętymi w mediach standardami radio przehandlowało telewizji nigdy nie emitowaną i nie dla niej przeznaczoną wypowiedź. Odbyło się to bez wiedzy i zgody autora tej wypowiedzi. Pal diabli, gdyby Jarosław S. był fryzjerem albo baronem SLD... Jest jednak głównym świadkiem koronnym w kilku kluczowych procesach wymierzonych w przestępczość zorganizowaną w Polsce. Każda jego dekonspiracja (podanie nazwiska, publikowanie wizerunku, odtwarzanie głosu) może zagrażać nie tylko bezpieczeństwu świadka, ale przede wszystkim powodzeniu akcji państwa przeciwko mafii. RMF i "Wiadomości" mają to gdzieś, bo przecież Masa jest gangsterem już skruszonym, nie przyjdzie więc do redakcji i nie pociągnie dziennikarzowi z grzywki. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przerżnąć Rosję " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Księdzem trącony Będąc księdzem i oficerem trudno umieć jeszcze prowadzić samochód, gdy ma się 2,77 promila alkoholu we krwi. Przekonał się o tym obiecujący kapelan szpitala Marynarki Wojennej w Gdyni, komandor porucznik Marian W., który wpieprzył się po pijaku w tył samochodu pewnego Niemca. Niemiec, który nie wiedział, że w Polsce pijany ksiądz za kółkiem jest świętą krową, podniósł dziki raban i zadzwonił po policję. Ta, widząc, że chodzi o skandal międzynarodowy – przekazała sprawę żandarmerii wojskowej. Wielebny z poważnymi obrażeniami twarzy trafił do szpitala. Po wyjściu czekają go dalsze nieprzyjemności, albowiem jego kumple w sutanno-mundurach z kościoła garnizonowego naszczekali do prasy, że są oburzeni występkiem swego kolegi. Po raz pierwszy paskudnie zawiodła solidarność zawodowa księży, a oficerski esprit de corps też poszedł się jebać. Drapacz Miłosierdzia Bożego Siostrzyczki Miłosierdzia Bożego z Zakopanego wybudowały na Krzeptówkach wysoki dom mieszkalny. Sąsiedzi, którym zasłonił widok na góry (w Zakopcu oznacza to pieniądze), oprotestowali budowlę u burmistrza i u wojewody. Ci olali ich równo, albowiem pierwszeństwo do widoku na Tatry ma – o czym mieszkańcy Zakopanego powinni wiedzieć – Pan Bóg i jego lokatorzy. Pozwolenie na budowę uchylił dopiero NSA. Uskrzydleni tym sukcesem protestujący wystąpili do wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego o rozbiórkę budynku. Nie czekając na koniec tej sprawy już dzisiaj możemy się domyślać, że miłosierdzie boże zwycięży. Dziczyzna Mistrzostwa w strzelaniu urządzili sobie w Potażnikach koło Konina księża – myśliwi. Jest ich w Polsce około 360. Na zawody, ze względu na niedogodną, urlopową porę, stawiło się kilkunastu. Księża rywalizowali w strzelaniu do biegnącego zająca, dzika, w konkurencjach śrutowych i kulowych, w strzelaniu na osi i na kręgu. Na wszystko patrzył z nieba św. Franciszek. Piesze poczęcie Pewna firma farmaceutyczna zamierzała rozdać pielgrzymom przed wejściem na Jasną Górę 14 tysięcy książek o antykoncepcji. Po interwencji klasztoru akcję wstrzymano. Obok książek pielgrzymi mieli dostać koszulki z nadrukiem "nie zachodź..." na tle słoneczka i pary trzymającej się za ręce. Przedstawiciele firmy tłumaczyli, że pomysł akcji wyszedł od samych pielgrzymów, a książeczki i koszulki rozdawali już wśród pątników pielgrzymki warmińskiej. Najwidoczniej pobożni ojczulkowie z Jasnej Góry uznali, że rozdawanie książeczek o antykoncepcji pielgrzymom to poroniony pomysł, bo pielgrzymi przyszłych pokoleń powinni się mnożyć jak króliki. Nim zajdziesz na Jasną Górę, zachodź pod Górą. Tupot brudnych nóg W Polsce prosperuje ponad 500 sanktuariów pielgrzymkowych, wśród nich 98 proc. jest związanych z Kościołem katolickim. Każdego roku w pielgrzymkach na terenie Polski uczestniczy 5 do 7 milionów osób, czyli mniej więcej 15 proc. ludności kraju. Polscy pątnicy stanowią ok. 5 proc. pielgrzymujących chrześcijan na świecie i ok. 20 proc. w Europie. Mają rację politycy prawicy, którzy krzyczą, że Polska do Europy przychodzi na kolanach... Papazłom Nad losem samochodów, którymi podczas swych pielgrzymek do Polski w czasach PRL poruszał się J.P. 2, rozpacza Anna Zyskowska. W książce wydanej nakładem Wydawnictwa Sióstr Loretanek specjalistka od papieskiej motoryzacji ubolewa, że samochody, którymi jeździł papież, nie trafiły do muzeum. Na przykład samochód, którym papież jeździł w 1979 r., został zdemontowany, a jego podwozie sprzedano w 1980 r. do jednego z PGR-ów w woj. koszalińskim. Według kościelnej pisarki było to świadome i celowe niszczenie symboli papieskich wizyt w ojczyźnie, które w dalszych planach miało zgładzić nadzieje, które w Polakach rozbudzał Chrystusowy Namiestnik. Na jeżdżenie gratami? Zadyma na organach Zwolennicy i przeciwnicy proboszcza parafii św. Jakuba Apostoła w Chełmicy Dużej koło Włocławka pobili się w niedzielę przed kościołem. Ksiądz odprawił mszę jedynie dzięki pomocy policjantów, którzy odblokowali zatarasowane wejście do świątyni. Na czele protestujących stoi organista, którego proboszcz zwolnił z pracy. Proboszcz wytyka organiście granie i śpiewanie na nabożeństwach w stanie głębokiego upojenia alkoholowego. Grupa zwolenników organisty zarzuca z kolei proboszczowi pobieranie zbyt wysokich opłat za pochówek, kradzież pieniędzy przeznaczonych na remont dachu kościoła oraz ciągłe obrażanie mieszkańców. Jak to w Polsce: większość popiera pijaka, a złodzieja – mniejszość! Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krzyżak wspak bedojten Piljak " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katowanie Radiem Maryja Za głośne słuchanie Radia Maryja i zakłócanie w ten sposób spokoju sąsiadów krakowski sąd grodzki ukarał naganą 67-letnią mieszkankę Krakowa. Doniesienie w sprawie złożyli sąsiedzi. Wcześniej napisali do uciążliwej sąsiadki list, w którym stwierdzili – z odwagą zdumiewającą w ojczyźnie J.P. 2: Mamy dość porannych modlitw, mszy świętych, mamrotania różańca, etiudy rewolucyjnej Chopina, śpiewów religijnych... Pozwaną reprezentował w sądzie adwokat. Wyjaśnił, że jego klientka nie nastawiała radia na cały regulator, tylko używała trzech radioodbiorników jednocześnie, by słuchać programu w każdym pomieszczeniu i nie nastawiać radia na cały regulator. Dodał, że nie jest ona zaskoczona donosem, bo niegdyś sąsiedzi dzwonili do SB ze skargą na jej rodziców, którzy słuchali Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki. Dziedziczne zasłuchanie? Mniszki z ulicy Radzieckiej W Łomży przedszkole Zgromadzenia Sióstr Służek Najświętszej Marii Panny mieści się przy ulicy Radzieckiej. Zdaniem dyrektorki przedszkola siostry Małgorzaty, jest to dowód na to, że w Łomży czci się jeszcze Armię Radziecką. Siostry chciały zmiany nazwy ulicy. Rajcowie bronią jednak Radzieckiej jak niepodległości. Mają za sobą racje historyczne: ulica istnieje od XVIII wieku! W ostateczności sięgają po argument, że ulica nazywała się tak nawet w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Siostry nie przeszły przeszkolenia politycznego: teraz wszystko, co radzieckie, nazywa się z rosyjska sowieckie. Pomroczna teologami stoi Na Uniwersytecie Szczecińskim ruszy od października nowy wydział – teologii. Imponuje rozmach tego przedsięwzięcia – na nowym wydziale na trzech specjalnościach: kapłańskiej (tylko dla księży), pastoralno-katechetycznej i teologii rodzinnej (dla świeckich) będzie się kształcić aż tysiąc osób! To już szósty państwowy uniwersytet w Pomrocznej, który otworzył swe mury czarnym. Wcześniej uczyniły to Opole, Poznań, Katowice (zob. "NIE" nr 29/2002 i 18/2003), Olsztyn i Toruń. Polska stanie się krajem teologów, da Bóg bezrobotnych. Skazany ksiądz wciąż na wolności Ksiądz Marek S., skazany na 5 lat za spowodowanie pod Mikołowem wypadku, w którym zginęło pięć osób (rok za jedne zwłoki), ubiega się o łaskę Prezydenta RP. Sąd rejonowy zaopiniował wniosek negatywnie. Po odwołaniu rozpatrzy go teraz Sąd Okręgowy we Włocławku. Równocześnie ksiądz złożył kolejny wniosek o odroczenie wykonania kary, który został odrzucony przez włocławski sąd. Ksiądz złożył więc kolejne odwołanie. Skazany składał dotychczas wnioski uzasadniając je: stanem zdrowia, koniecznością rozliczenia akcji charytatywnej, przekazania parafii następcy itp. Z taczką na plebanię Z taczką przybyli na plebanię parafianie z Białej koło Częstochowy. Taczka miała posłużyć do wywiezienia proboszcza. Do wywózki nie doszło, bo ksiądz zdążył uciec. Atak na plebanię i jej kilkugodzinna okupacja były kulminacyjnym punktem sporu parafian z księdzem. Wierni zarzucali swemu kapłanowi pogoń za pieniądzem, chciwość, nieuczciwość, brak współczucia dla bliźnich, niewykonywanie obowiązków kapłana. Parafia podlega inspektoratowi towarzystwa salezjańskiego we Wrocławiu. Salezjanie ustąpili i przyrzekli przysłanie nowego proboszcza. Stary uda się na wypoczynek, bo niecnota męczy. Towarzysz Chrystus W teatrze w Jeleniej Górze wystawili sztukę Tadeusza Słobodzianka "Sen pluskwy, czyli towarzysz Chrystus". Jest to metaforyczna groteska o czasach komunizmu i postkomunizmu. Transparent z tytułem sztuki zawieszono na frontonie teatru. Protestują katolicy. Wyrażamy oburzenie i stanowczy protest przeciw obrażaniu imienia Pana Boga. (...) Domagamy się natychmiastowego zaprzestania reklamowania ww. sztuki i zdjęcie jej z repertuaru. Upoważnia nas do tego wyznawana wiara w Jezusa Chrystusa oraz fakt płacenia podatków, z których utrzymywany jest również teatr – napisali w swym liście protestujący. Dla odmiany jeden z proboszczów zauważył, że słowo "towarzysz" ma nie tylko negatywne skojarzenia, a tytuł zapewne wynika z całości tekstu sztuki, więc dobrze byłoby ją najpierw zobaczyć, by móc się wypowiadać. Ksiądz proboszcz musi jakiś nietypowy. Kariery mu nie wróżymy. Gasi ducha. Nocne życie parafii "Nasz Dziennik" 16 maja informował, że urodzony w XVI wieku patron Polski św. Andrzej Bobola 20 lat temu odwiedzał nocami parafię, w której się urodził – Starachociny. Proboszcz widząc czarną postać z czarną brodą rzucił się na przybysza sądząc, że to rabuś, ale ten przedstawił się jako duch i zażądał dla siebie kultu. Chęci swe potwierdzał pukaniem po nocy. Dopukał się więc. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papież gra w gumy Wielki Kościół wspiera malutkiego wirusa. Jajogłowi wciąż kraczą: Ziemi grozi klęska przeludnienia, dla rodzących się w obecnym tempie nie wystarczy żywności, ludzka szarańcza spustoszy i utopi w ekskrementach planetę, jeśli nie będzie się egzekwować kontroli urodzin i uczyć kobiet, jak unikać brzucha rok w rok. Nieprawda – rzecze Kościół. I ma rację. Rzesze ziemian opuszczają planetę dzięki AIDS niemal tak szybko, jak się na niej pojawiają. Wara od kondomów i innych instrumentów cywilizacji śmierci. Wiara, modlitwa i spoko. * * * Raport UN AIDS, agencji ONZ odpowiedzialnej za koordynację walki z tą chorobą, ubiera nowy holokaust w liczby, dane i scjentystyczne prognozy; pokazuje horror w całej okazałości. W roku 2003 zachorowało i zmarło na AIDS więcej ludzi niż kiedykolwiek przedtem. 3 mln istot zrobiło miejsce następnym; kolejne 5 mln złapało wirusa HIV powiększając grupę zmierzającą na cmentarz do blisko 50 mln. To epidemia, która wzięła początek od białych gejów z warstwy średniej – konstatuje dyrektor UN AIDS, dr Peter Piot. – Dziś AIDS ma twarz młodej Afrykanki. W krajach rejonu Sahary – epicentrum apokalipsy – 26,6 mln ludzi z wirusem HIV czeka rychła śmierć. Nowe fale zarazy docierają do Chin, Rosji, Indonezji. Ponownie dr Piot: Obecne wysiłki światowe są absolutnie niewystarczające jako broń przeciw spirali epidemii, która wymknęła się spod kontroli. Ocenom US AIDS wtóruje raport „State of World Population” autorstwa United Nations Population Fund. Jedna osoba zaraża się wirusem co 14 sekund, dzień w dzień globalny klub chorych powiększa się o 6 tys. nosicieli w wieku 15–24 lat; w większości (dwie trzecie) są to kobiety zamieszkujące kraje rozwijające się. Połowa pasażerów Ziemi ma mniej niż 25 lat; 87 proc. z nich mieszka w państwach zabiedzonych i zacofanych. Kluczowe realia ich egzystencji: bieda, głód, analfabetyzm, brak dostępu do usług medycznych. Ponad 13 mln dzieci poniżej 13. roku życia straciło jedno z rodziców lub oboje z powodu AIDS. W Somalii 70 proc. dziewcząt nie ma pojęcia, co to AIDS; tylko 1 proc. populacji kraju wie, jak się przed nim chronić. Jedynie 3 proc. Afrykańczyków w wieku aktywności seksualnej używa kondomów. Potrzeba o wiele większego wsparcia w zakresie wychowania seksualnego i programów profilaktyki AIDS dla młodych, tak w szkole, jak i poza nią – podsumowuje dyrektor Population Fund Thoraya Ahmed Obaid. – To nie jest tylko sprawa zdrowia publicznego. To katastrofa globalna, wymagająca pilnej, globalnej akcji. * * * Spójrzmy, kto i jak się angażuje. Rok temu Bush junior z wielką pompą ogłosił, że Ameryka wyasygnuje skromną jak na supermocarstwo sumkę na pomoc Afryce w zwalczaniu AIDS. Deklaracje składać i zbierać za nie oklaski łatwo, sięgnięcie po portfel przychodzi niepomiernie trudniej. Wypłaty rat ślimaczą się i opóźniają. Okazuje się ponadto, że jedna trzecia obiecanej kwoty może być wykorzystana wyłącznie na bezowocne przecież namawinie młodych Murzynów do abstynencji seksualnej. Mianowani przez Dablju z ideologicznego klucza funkcjonariusze zarządzający opieką zdrowotną z namaszczeniem propagują pseudonaukowe kretynizmy, że kondomy nie zapobiegają zarażaniu i jedynym skutecznym środkiem jest lansowane przez konserwatywny elektorat Busha przedmałżeńskie dziewictwo. Przed dwoma miesiącami Światowa Organizacja Zdrowia ONZ potępiła jako niebezpieczną i „całkowicie nieprawdziwą” wypowiedź kardynała Alfonso Lopeza Trujillo (kieruje Pontyfikalną Radą ds. Rodziny) w wywiadzie dla BBC. Trujillo powtórzył to, co w przeszłości opowiadał już kilkakrotnie: że kondomy nie zabezpieczają przed AIDS, ponieważ wirus HIV jest tak mały, że przenika przez mikroskopijne dziurki w gumie. Amerykański biskup Raymond Burke ze stanu Wisconsin zakazał podległemu mu duszpasterstwu AIDS Ministry Project udziału i zbierania pieniędzy na zwalczanie epidemii podczas dorocznego marszu na rzecz zapobiegania AIDS, bo niektórzy jego uczestnicy wywodzą się z organizacji homoseksualistów. W nagrodę Karol Wojtyła mianował Burke’a arcybiskupem St. Louis. * * * Niedawno członek parlamentu Kenii oświadczył, że największą przeszkodą w zwalczaniu AIDS jest Kościół katolicki. W grudniu zeszłego roku ugrupowanie wiernych Catholics for a Free Choice oraz 20 innych organizacji zaapelowało do hierarchów Kościoła, by zaakceptowali kondomy jako narzędzie zapobiegania AIDS. Ale biskupi nie są władni podjąć takiej decyzji. Zresztą Kościół nie jest w tej sprawie monolitem: konferencje biskupów w Niemczech i Francji wezwały Watykan do tego, by uznał rolę prezerwatywy w profilaktyce AIDS. Zmiany stosunku centrali Kościoła wobec gumek bardzo stanowczo domaga się południowoafrykański biskup Kevin Dowling mówiąc, że ratują one życie. Artykuł opisujący sytuację chorych na AIDS w Ameryce Łacińskiej „The New York Times” rozpoczyna zdaniem: Gdyby papież Jan Paweł II przybył do katolickiego szpitala w biednej południowo-zachodniej części Salwadoru, uznałby za skandal to, co pracujący tutaj robią. I dzięki Bogu! Katoliccy lekarze i zakonnice zatrudnieni w szpitalu gwiżdżą na antykondomowe obsesje religijne Wojtyły i robią, co mogą, by ratować ludzi. Muszą się strzec nie tylko szefa Watykanu, ale i konserwatywnych biskupów, których on mianował, by wykarczowali teologię wyzwolenia i stali na straży papieskich doktryn. W Salwadorze, gdzie tylko 4 proc. kobiet używa środki antykoncepcyjne przy pierwszym stosunku, biskupi wymusili na władzach zakaz aborcji nawet wówczas, gdy ratuje to życie ciężarnej; przeforsowali też ustawę, na mocy której kondomy muszą być zaopatrzone w informację, że nie chronią przed AIDS. Watykan – stwierdza Nicholas Kristof w „The New York Times” – jest w coraz większym stopniu oderwany od rzeczywistości i posługuje się reakcyjnymi, wręcz śmiercionośnymi sposobami wpływania na politykę zdrowotną krajów rozwijających się. Tymczasem szeregowi pracownicy szpitali katolickich w Ameryce Łacińskiej uświadamiają pacjentki w zakresie stosowania tabletek antykoncepcyjnych i kondomów, przedstawiają zalety spirali domacicznej. Pokazują na bananie, jak zakładać prezerwatywę. Przełożeni – księża – nie zgłaszają obiekcji. Siostry ze szpitala dla biednych w gwatemalskiej dżungli prowadzą działalność profilaktyczną tłumacząc prostytutkom i uczniom, jak kondomy chronią ich przed zabójczą chorobą. Ta humanitarna praca jest przypomnieniem, że Kościół katolicki jest większy niż Watykan: lokalni księża i zakonnice często ignorują troglodytów z Rzymu i dyskretnie robią, co mogą, by ratować parafian przed AIDS – konkluduje najpoważniejszy dziennik USA. * * * W batalii o śmierć za cenę moralnej czystości Kościół może liczyć na swych ideowych kompanów: konserwatywną prawicę, zwłaszcza w USA, i muzułmański fanatyzm. Przywódcy islamscy zdelegalizowali właśnie kondomy w Somalii – orzekli, iż przyczy-niają się do rozprzestrzeniania cudzołóstwa. Ich promocja karana jest chłostą. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Interes klasy zero W tej historii chodzi o rząd wielkości. A więc nie rząd Millera. Krzysztof Kubasiewicz, w jednej osobie lekarz ginekolog i dyrektor Radia Parada w Łodzi, oraz jego małżonka Ewa są jedynymi udziałowcami spółki z o.o. Flora. Spółka zaś jest właścicielem radia, browaru w Jabłonowie i do niedawna dużego gospodarstwa prowadzącego chów świń w Byszewie, gmina Kutno. Jest tego 168,5 ha ziemi plus budynki: chlewnie, brojlernia, budynki mieszkalne i socjalne, kotłownie, stacja paliw, kuźnia, warsztat itp. Słowem, cała infrastruktura dużego gospodarstwa rolnego. Flora nabyła je w 2000 r. od upadającej Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Byszewie płacąc w ratach 965 000 zł, w tym: za budynki i budowle 582 300 zł, a za urządzenia 360 700 zł. Produkcją rolną kierował tam zatrudniony przez spółkę magister inżynier rolnik po poznańskiej Akademii Rolniczej. Kubasiewiczowie doszli jednak do wniosku, że świnie, browar i radio w jednej spółce pasują do siebie jak bat do dupy. Postanowili więc rozdzielić to na trzy odrębne podmioty. Na początek powołali do życia Byszew sp. z o.o. z siedzibą w Łodzi jako jedyni udziałowcy. Następnie aktem darowizny z 22 września 2003 r. przekazali należące do Flory gospodarstwo rolne do Byszewa. Myśleli, że to tylko "operacja techniczna", bo obie spółki należą przecież do nich. Okazało się, że myślenie nie zawsze taką ma przyszłość, jakiej by sobie myślący życzyli. Przychodzi agent do notariusza Agencja Nieruchomości Rolnych (ANR) działa na podstawie ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego z 11 kwietnia 2003 r. Ma za zadanie poprawiać (powiększyć) obszar gospodarstw, przeciwdziałać nadmiernej koncentracji ziemi (powyżej 300 ha) i zapewnić, aby działalność rolniczą prowadziły osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Ustawa daje agencji prawo ingerencji w umowy dotyczące przenoszenia własności nieruchomości rolnych. Może ona, w przypadku umowy kupna-sprzedaży, wbrew woli umawiających się stron, przejąć ziemię w drodze pierwokupu, a w przypadku innych umów nabyć własność za zapłatą równowartości pieniężnej. Ustawa nie zakazuje agencji niszczenia dobrze prosperujących gospodarstw i spekulowania ziemią, jej szefowie uznali więc, że co niezabronione, to dozwolone. Agentem – pardon – dyrektorem filii ANR w Łodzi jest Aleksander Jakoniuk, żeby było ciekawiej, zamieszkały w gminie Kąty Wrocławskie w woj. dolnośląskim. Udał się on do notariusza i oświadczył, że będącą przedmiotem darowizny nieruchomość rolną nabywa na rzecz Skarbu Państwa reprezentowanego przez ANR, na podstawie art. 4.1. ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego, za zapłatą równowartości pieniężnej w wysokości 167 740 zł. Stosowny akt wysłał do obu spółek i do Sądu Rejonowego w Kutnie celem wpisania do księgi wieczystej. Krzysztof Kubasiewicz złapał się za głowę. Dopiero teraz zauważył, że prezes Flory Jan Pilarczyk, przygotowując z notariuszem akt darowizny, rypnął się o jedno zero. Zamiast 1 677 400 zł, podał wartość 167 740 zł. Kontrofensywa oskubanych Kubasiewicz w trybie nagłym odbył z żoną walne zgromadzenie, wywalił na zbity łeb Pilarczyka i z nowym prezesem Flory 4 listopada 2003 r. poleciał do notariusza prostować akt darowizny. Obaj oświadczyli że: na skutek braku świadomego powzięcia decyzji i wyrażenia woli ze strony organu reprezentującego "FLORA", a także wspólnego działania pod wpływem błędu, powstałego na skutek omyłkowo dokonanych obliczeń matematycznych, błędnie określili wartość nieruchomości. Dodali jeszcze, że nieruchomość kupiona była w 2000 r. za 950 tys. zł, a potem poczynione zostały nakłady, które podniosły jej wartość. Tak sporządzony akt przesłali do ANR w Łodzi i do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Kutnie. Agencja odpisała uprzejmie, że gówno ją ten akt obchodzi, bo w dniu jego podpisania ani Flora, ani Byszew nie były już właścicielami przedmiotowej nieruchomości. Ich przedstawiciele mogą więc tworzyć akty, jakie tylko zechcą, ale bez skutków prawnych. Okazja czyni złodzieja Udałem się do filii ANR w Łodzi na rozmowę z Krzysztofem Ochnickim, kierownikiem Sekcji Gospodarowania Zasobem i Ewidencji. Pytam, jaki cel przyświecał agencji podczas zawłaszczenia ziemi należącej do spółki Kubasiewiczów, bo chyba żaden z tych, które określa art. 1 ustawy. Gospodarstwo nie przekracza normy obszarowej, ma korzystnie ukształtowany rozłóg, przynosi dochód, a kieruje nim dyplomowany i doświadczony rolnik. Pan kierownik nie ukrywał, że skorzystali z okazji przysporzenia zysku skarbowi państwa. Ziemia jest dobra, pszenno-buraczana, a cena śmieszna, bo 1000 zł za ha, co daje 10 groszy za metr kwadratowy. Sprzedamy ją z 3–4-krotnym przebiciem. – Ale w ustawie jest przepis mówiący, że jeżeli wartość pieniężna wynikająca z treści umowy rażąco odbiega od wartości rynkowej, agencja może wystąpić do sądu o ustalenie ceny. – Skorzystalibyśmy z niego, gdyby wartość była zawyżona, a w tej sytuacji nie widzimy potrzeby – odpowiada kierownik. Poprawianie przez psucie Agencja ma zamiar rozparcelować przejęte gospodarstwo i sprzedać po kawałku na powiększenie gospodarstw rolników indywidualnych. Popyt na ziemię w tym rejonie jest duży. Podobno Izba Rolnicza pozytywnie zaopiniowała ten projekt. To mnie dziwi, bo niszczenie dobrze prosperującego gospodarstwa pod pozorem poprawiania struktury agrarnej to zwykłe barbarzyństwo. Poza tym sprawa nie jest tak prosta, jak się agentom rolnym wydaje. W akcie darowizny nic nie wspomniano o budynkach. Na tej podstawie pani notariusz, sporządzająca akt nabycia ziemi przez ANR, wpisała, że nieruchomość jest niezabudowana, a to nieprawda. Do kogo więc należą teraz budynki, inwentarz żywy, sprzęt rolniczy i zapasy? Na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Zachęcanie do przekrętów W agencji twierdzą, że za aktem darowizny kryje się jakiś przekręt, a omyłka dotycząca wartości była zamierzona. Na czym miałby polegać ów przekręt, nie wiedzą. O podatek nie chodzi, bo darowizna ziemi rolnej jest z niego zwolniona. Różnica w opłatach notarialnych niewielka, około 10 tys. zł, więc mało prawdopodobne, żeby z tego powodu zaniżano wartość ryzykując poważne kłopoty w razie wsypy. Właścicielowi majątku wolno z nim robić, co zechce, oczywiście w ramach dozwolonych prawem. Na moje oko to działanie ANR bardziej wygląda na jakiś przekręt. Przykłady już są ("NIE" nr 46/2003, "Działka za dwa złote"). Jak się sprawa skończy, na razie nie wiadomo. Pewnie będzie proces. Na razie Sąd Rejonowy w Kutnie odmówił wpisania aktu darowizny do ksiąg wieczystych. W sprawie wpisania aktu nabycia przez ANR jeszcze się nie wypowiedział. Na marginesie nasuwa mi się taka refleksja. Nasz rząd i parlament niby to dzielnie walczą z korupcją, a tworzą przepisy wręcz zachęcające do niej. Urzędnik ANR może, jeśli zechce, podkupić czyjąś ziemię za państwowe pieniądze. Jeśli nie zechce, może nie kupić i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć. Można więc takiemu urzędnikowi przemówić do ręki i w zależności od potrzeb prosić, żeby nie kupował, albo wręcz przeciwnie – żeby kupił – i w tym celu zawyżyć cenę transakcji. Nie chcę przez to powiedzieć, że w ANR biorą. Broń Boże! Pan Krzysztof Kubasiewicz miał okazję sprawdzić. A że nie skorzystał... No cóż – zawsze ta niepewność... Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pusty jestem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Policjanci z Nicponii zawiadomieni o pogryzieniu przez psa jednego z mieszkańców Gniewu pojechali do właściciela czworonoga, by sprawdzić, czy zwierzę było szczepione przeciw wściekliźnie. Właściciel psa najpierw zabarykadował się w budynku wraz z rodziną i siedmioma psami, potem potraktował policjantów garnkiem gorącej wody, a na koniec stanął w progu uzbrojony w nóż i kij. Policjanci wezwali posiłki. Gdy na miejsce przyjechała specjalna ekipa, Leon P. poddał się dopiero, gdy zobaczył policjantów w hełmach i z tarczami. Po badaniu weterynaryjnym okazało się, że pies nie ma wścieklizny. Za to właścicielowi psa grozi do 10 lat więzienia za czynną napaść na policjantów. Pożywną paczkę otrzymał 29-letni więzień we Włodawie. W paczce znajdowały się 2 kilogramy dorodnych pomarańczy. Strażnicy przekroili jeden z owoców. Zamiast miąższu był woreczek z amfetaminą. Narkotyki tkwiły jeszcze w trzech pomarańczach. 39-letnia Ewa D., bezrobotna kelnerka z dwójką dzieci, zamieściła w lokalnej prasie ogłoszenie „Ginekolog – zabiegi”. Jak wstępnie ustaliła policja, oszustka za każdą wizytę i badanie brała kilkadziesiąt złotych. Pacjentki słono płaciły też za leki. Za wyłudzenia, pomoc w usuwaniu ciąży oraz handlowanie lekami bez uprawnień grozi jej do 8 lat więzienia. Mężczyzna pogryziony przez psa sam stanął przed sądem, bo rzekomo rozdrażnił bestię. Z wnioskiem o ukaranie go wystąpiła policja, którą krakowianin sam zawiadomił o pogryzieniu. O tym, że ma stanąć przed sądem za rzekome rozdrażnienie sznaucera, dowiedział się, gdy... dostał wezwanie na rozprawę. Grozi mu do 1000 zł grzywny, bo pies lubi spokój. Ł. C. W Wodzisławiu Śląskim 27-letnia prostytutka zabiła siekierą 66-letniego klienta. Zabrała mu kilka tysięcy złotych i discmana. Za skradzione pieniądze prostytutka spłaciła długi i kupiła sprzęt AGD. Cóż to za biznes, gdy zabija się klientelę. W Tomaszowie Lubelskim policja prowadzi dochodzenie w sprawie 70-letniego mężczyzny, który od trzech lat bił swoją ukraińską 48-letnią konkubinę. Bił za to, że nie chciała uprawiać z nim seksu. Ukrainka twierdzi, że krzepki starzec zmuszał ją do kontaktów seksualnych trzy i więcej razy na noc, miała więc tego dosyć. Gdy wymawiała się bólem głowy, mężczyzna sprowadzał na noc jej ukraińskie koleżanki. Przychodziły bez bicia. 45-letni mieszkaniec Bartoszyc został potrącony na drodze przez samochód. Kierowca zatrzymał się i natychmiast zadzwonił po pogotowie i policję. Kilkanaście sekund później na leżącego na szosie rannego mężczyznę najechał następny samochód i powlókł za sobą. Ciało mężczyzny odnaleziono aż 7 km od miejsca wypadku. We Wrocławiu przed samochodem zaparkowanym przed blokiem znaleziono tajemniczą paczkę. Ogłoszono alarm bombowy. Ewakuowano blisko 200 osób. Paczkę wywieziono na poligon. Saperzy znaleźli w niej gówno. Dosłownie. Od chujów i jebanych grubych świń wyzywali swojego nauczyciela angielskiego uczniowie klasy o profilu sportowym z gimnazjum z Łęcznej. Pluli na niego i szarpali za ubranie. Nauczyciel nie wytrzymał i rąbnął jednego z prześladowców. Za uderzenie dziecka został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. „Kazał nam się za dużo uczyć. Jesteśmy sportowcami, a nie kujonami” –tłumaczyli swoje postępowanie uczniowie. Policjanci z Włocławka zatrzymali członków gangu zajmującego się produkcją nielegalnego alkoholu. Do produkcji używano skażonego spirytusu, do którego dodawano chemikalia, łącznie z denaturatem i chloroksem (żrącym wybielaczem). Z wstępnych ustaleń wynika, że tygodniowy przerób wynosił od trzech do pięciu tysięcy litrów alkoholu sprzedawanego potem w hurcie odbiorcom w całej Polsce. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna JeZUS Maria Ucieli ci nogę? W ZUS-ie ci odrośnie. Trzy trupy. Ludzie, którzy mogli żyć, gdyby mieli spokój, pieniądze na lekarstwa i odpowiednią dietę. ZUS uzdrowił ich na kilka miesięcy przed śmiercią. Teresa D., 53 lata. Kilka operacji, w tym onkologicznych, renta inwalidzka przyznana na stałe. Podczas ostatniej kontroli lekarz orzecznik bez badania i analizy najnowszej dokumentacji orzekł całkowitą niezdolność do pracy, ale tylko na rok. Zabrał dodatek pielęgnacyjny. ZUS w Ełku odmówił udostępnienia dokumentacji medycznej. Mimo to pacjentka odwołała się do sądu. Wygrała i umarła. Janina J., 52 lata. Postępująca miażdżyca, choroba serca. W związku z ograniczoną możliwością samodzielnej egzystencji wymaga wsparcia innej osoby w celu pełnienia ról społecznych – orzekli lekarze. Prawie jednocześnie orzecznik ZUS uznał, że może pracować. Choć powinna to być praca lekka, siedząca, nie wymagająca podnoszenia ciężarów. W Piszu bezrobocie jedno z najwyższych w Polsce. Janina J. zmarła, zanim znalazła odpowiednie zajęcie. Nie kupowała leków, bo za co? Rodzinę – państwo J. mają dwie córki – utrzymywał mąż. Zarabia niespełna 1000 zł miesięcznie. Na opłaty stałe – czynsz, prąd, ciepło – trzeba wydać 480 zł. Paweł S., 37 lat. Przy okazji badań okresowych w Zakładzie Ceramicznym w Chodzieży, gdzie pracował, wykryto u niego poważną chorobę serca. – Nie nadaje się do żadnej roboty – orzekł doktor. Potrzebny przeszczep – zdecydowali kardiolodzy. Mimo to lekarz orzecznik z Piły uznał, że Paweł S. jest zdrowy. Mężczyzna został pozbawiony możliwości leczenia i dostępu do bezpłatnej służby zdrowia (bezrobotny, pozbawiony możliwości podjęcia pracy, bez prawa do zasiłku i renty). Umarł, zanim przekonał ZUS do swoich racji. * * * Stowarzyszenie Osób Fizycznych Poszkodowanych Decyzjami Lekarzy Orzeczników ZUS z Bydgoszczy ma kwity dokumentujące wiele podobnych przypadków. – Jednostkowe tragedie ilustrują, że chory jest system. Również lekarze orzecznicy ZUS widzą jego wady – mówi działaczka Stowarzyszenia Maria Górska, szefowa SLD w Piszu. Przygotowana przez stowarzyszonych lista wad tego systemu zajmuje 27 stron maszynopisu. 1. Od kilku lat o zdolności do pracy zamiast komisji decyduje jeden człowiek. Jest całkowicie zależny od ZUS. Od 2000 r. zaczęto zmuszać lekarzy do rezygnacji z orzekania bądź przejścia na całe etaty w ZUS. 2. Wcześniej o rentach mógł decydować lekarz z II stopniem specjalizacji, który ok. 3 lat szkolił się pod okiem doświadczonego orzecznika. Obecnie orzeczników przygotowuje się w ośrodku szkoleniowym ZUS w Osuchowie na 5-dniowym kursie obejmującym 40 godzin wykładów i zakończonym egzaminem testowym. Mniej więcej połowę czasu poświęca się obróbce haseł: "mamy za dużo rencistów" i "nie należy dawać rent, bo to są nasze pieniądze". System nie jest nastawiony na pozyskiwanie medycznych sław. Orzecznik pracujący na pełnym etacie zarabia miesięcznie do 3,5 tys. zł plus premia kwartalna w wysokości do 1 tys. zł. Pracuje po 8 godzin, wydaje co najmniej 260 orzeczeń miesięcznie. W związku z sugestiami centrali, żeby przyznawać renty na 6 miesięcy lub rok (kiedyś minimalny okres wynosił 3 lata), liczba rozpatrywanych wniosków rośnie lawinowo. W niektórych oddziałach ZUS zmusza się lekarzy do załatwiania 15 pacjentów dziennie. Oznacza to, że na wypełnienie kilograma papierów, analizę dokumentacji i zbadanie chorego orzecznik ma 30 minut. 3. Nikt nie kontroluje orzecznika pod względem merytorycznym. Powinien to robić główny lekarz orzecznik, ale nie ma prawa zmienić decyzji podległego sobie medyka. Może jedynie napisać na niego donos do centrali ZUS. Coraz częściej ZUS odmawia pacjentowi wglądu do jego akt zasłaniając się tajemnicą lekarską! 4. Centrala ZUS może w każdej chwili sprawdzić, jak orzecznik z Zabrza czy Mysich Kiszek realizuje sugestię uzdrowienia co drugiego chorego. Orzeczenia wszystkich lekarzy wprowadzane są do centralnego systemu komputerowego raz w tygodniu, wystarczy kliknąć. Orzecznicy twierdzą, że zdarzają się telefoniczne, a więc nie zostawiające śladów polecenia z Warszawy: proszę odebrać rentę Iksinowskiemu. Bez badania Iksinowskiego, bez analizy dokumentacji medycznej. Najgorzej, że nie ma ustawowo zdefiniowanego pojęcia "niezdolność do pracy" i jego relacji do dawnych definicji inwalidztwa. Jednoznacznie określone kryteria i ramy zastąpiły ogólnikowe stwierdzenia. Przyznawanie rent zamienia się w wolnoamerykankę. * * * Orzecznicy najchętniej odbierają renty biednym, bezrobotnym, pokrzywdzonym przez los. Bo oni zamiast koneksji i woli walki mają kłopoty z napisaniem listu do sądu i załatwieniem paru groszy na bilet do miasta. Mimo to sporo pacjentów odwołuje się do sądu. Dane, które otrzymałam z biura prasowego ZUS, dotyczą 2001 r. Nowszych nie ma. W 2001 r. orzecznicy ZUS zbadali 1 549 992 osoby. Połowa starających się otrzymała rentę. 279 836 osób, czyli co trzeci załatwiony odmownie odwołał się do sądu. Sądy przyznały rację 38,4 proc. skarżących. Statystyka byłaby niewiele gorsza, gdyby orzecznicy przyznawali renty na zasadzie fifty-fifty. Jak w dziecięcej wyliczance: zdrowy, chory, zdrowy, chory... Podczas procesu pacjenta bada zwykle dwóch, trzech biegłych lekarzy. Z reguły opinie są wyczerpujące i wnikliwe merytorycznie. Cóż, kiedy lądują w sądowym archiwum. ZUS nie przejawia nimi zainteresowania, knocący orzeczenia orzecznik nie dowiaduje się, że je sknocił. Podczas szkoleń i narad nie pada pytanie, dlaczego ZUS tak dużo spraw przegrywa. Nie ma próby analizy i wyciągnięcia wniosków z sądowych materiałów. Nie robi się analiz kosztów z powodu przegranych spraw. Któryś z orzeczników przekazał Stowarzyszeniu Poszkodowanych sporządzoną przez siebie notatkę z zakrapianej odprawy w Osuchowie. Podczas niej ZUS-owcy orzecznicy debatowali m.in. o tym, jak uwalić projekt ministra Kurczuka utworzenia wojewódzkiej komisji lekarskiej, czyli orzeczenia ZUS poddać kontroli zewnętrznej. Jest to bardzo zły projekt i należy w oddziałach zebrać podpisy wszystkich orzeczników, aby zaprotestowali, bo kontrola orzeczeń nie może być wyprowadzona poza ZUS, tzn. do wojewody i lekarza publicznego zaufania. (...) Trzeba zintensyfikować akcję informacyjno-propagandową w dostępnych redakcjach, np. "Gazeta Prawna" i nie dopuszczać do prowadzenia spraw przeciwko orzecznikom w Izbach Lekarskich. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Killer skarbowy Myślicie, iż elity III RP w znojnym trudzie zbudowały ustrój, w którym za kradzież bochenka chleba idzie się do więzienia, a za kradzież fabryki – dostaje tytuł biznesmena roku? Macie rację. Zagraniczni turyści dziwią się nieustannie, dlaczego Polacy chodzą po ulicach nachyleni w pozycji grzybiarza. Wyjaśnienie jest proste – w takiej pozycji państwo polskie łatwiej może swych obywateli ładować od tyłu przy lada okazji. Oberżyńscy z niedowierzaniem przyglądają się swoim rękom, zastanawiając się, co ich podkusiło, żeby w 1990 r. wziąć w nie własny los zgodnie z zachętami nowej władzy. Dzisiaj woleliby, jak się zdaje, być od urodzenia inwalidami bez pary górnych kończyn. On – zwolniony w 1990 r. z zakładów Wiskord w Szczecinie, ona – nauczycielka z chudą pensyjką. Założyli, przepraszamy za nadużycie, przedsiębiorstwo Japikar Import – Export. Zastrzeżenie o nadużyciu bierze się stąd, iż nazywanie przedsiębiorstwem tego baraczku do złudzenia przypominającego kurnik jest przejawem właściwej nam odwagi cywilnej. Ale to były czasy pionierów, nie ma co się więc oglądać na wystrój wnętrza Japikaru. Oberżyńscy sprowadzali części samochodowe. I trzeba powiedzieć, że początki były cudne. Wśród zamawiających było kilkanaście dość znanych firm, co gwarantowało stały odbiór i dopływ gotówki. Po te części Oberżyńscy jeździli do Niemiec trzy razy w tygodniu i jako uczciwi ludzie starannie wypełniali stosy dokumentów dotyczących przychodów, rozchodów, zysku, podatków i czego tam jeszcze trzeba. Gdy w 1994 r. wprowadzono podatek VAT, para biznesmenów dołożyła wszelkich starań, by płacić go zgodnie z wymogami prawa. Chcąc uniknąć stania na granicy, Oberżyńscy odprawy celnej dokonywali w Szczecinie. Aby otrzymać zezwolenie na odprawę w mieście, należało złożyć paczkę dokumentów: zaświadczenie o niezaleganiu ZUS, zaświadczenie o niezaleganiu Urzędowi Skarbowemu, zaświadczenie o niekaralności oraz zabezpieczenie majątkowe. Świadectwa szczepienia przeciwko czarnej ospie i wściekliźnie nie wymagano. Wszystko było jak należy, co świadczyło o rzetelności Oberżyńskich. Okazało się, że to pozory. Tak naprawdę Oberżyńscy to złoczyńcy i zbóje. Tę wstrząsającą prawdę w 1996 r. odkrył szary i nikomu wcześniej nie-znany bezkompromisowy inspektor kontroli skarbowej Aleksander Żebiałowicz. Jego nazwisko chętnie dziś ujawniamy, żeby dzieci w szkołach miały się o kim uczyć. Odkrył on budzące zgrozę przestępstwo. Oberżyńscy rozliczali podatek VAT w 1994 r. biorąc za podstawę rozliczenia datę przekroczenia granicy, a nie datę ostatecznej odprawy celnej w Szczecinie. W związku z tym niewybaczalnym błędem, w jednym miesiącu płacili państwu za mało podatku VAT, natomiast w kolejnym za dużo. To straszne. Ogółem za cały rok 1994 zalegali Oberżyńscy państwu na niewyobrażalną dla zwykłego śmiertelnika kwotę 252 złotych. Jest rzeczą oczywistą, że za tak odrażające przestępstwo należało ukarać drwiących z prawa biznesmenów. Co też inspektor Żebiałowicz uczynił, wymierzając im karę 373 000 złotych (słownie: trzysta siedemdziesiąt trzy tysiące). Oberżyńscy złożyli odwołanie do Urzędu Skarbowego. Urząd owszem, odpowiedział im bardzo uprzejmie już po dwóch latach. Karę anulował, udowadniając jasno, że inspektor Żebiałowicz troszkę pogrzeszył gorliwością, ale co do zaległości podatku VAT nie popuścił. Doliczył Oberżyńskim odsetki od wszystkich zaległości. Co ciekawe, również za te dwa lata, kiedy to Urząd Skarbowy zastanawiał się nad odpowiedzią. Razem wyszło 25 000 złotych. Za dawnych czasów byłoby to do przełknięcia, chociaż nie jest dla nas jasne, dlaczego nawet zalegający z opłatami podatnik ma płacić za opieszałość urzędu przekraczającą wszelkie dopuszczalne granice i zapisy prawa. Ale od 1998 r. Balcerowicz schładzał gospodarkę i wtedy z zimna zaczęły zdychać tabunami firmy, z którymi do tej pory kooperowali Oberżyńscy. Japikar zaczął robić bokami, bo nie dostawał kasy. Właściciele firmy ratowali się kredytem obrotowym na rachunku swojej firmy, dzięki czemu mogli płacić swoje należności w terminie, ale z zyskami było krucho. Gdy w 1999 r. Urząd Skarbowy zadecydował, że Oberżyńscy mają zapłacić 25 000 złotych, zwrócili się z pokorną prośbą o rozłożenie tej kwoty na raty. Rozłożono im – na 5 rat. Odwołali się. Rozłożono na rat 15, w zamian odmawiając wystawienia corocznego zaświadczenia dla Urzędu Celnego, że nie zalegają wobec skarbówki. To oznaczało, że ich działalność importowa ulega zawieszeniu, co z kolei dla firmy oznaczało zgon. Oberżyński próbował zarobić na szybszą spłatę kary, imając się różnych robót, które nie przynosiły zysków i pisał pisma do Urzędu Skarbowego, żebrząc o zmiłowanie, czyli umorzenie części choćby odsetek, bo jest w tragicznej sytuacji finansowej. Wreszcie właściciele Japikaru postanowili zapłacić od razu te odsetki. Wzięli kredyt obrotowy, zapłacili, dostali wymagany papier. Zastawem kredytu były części samochodowe zgromadzone w ma- gazynie Japikaru. Nie mogli więc nimi handlować. A kredyt trzeba spłacać. Koniec opowieści. Dwoje ludzi chciało pracować w III RP na własny rachunek. Pomylili się w obliczeniach należności wobec fiskusa. Jeden urzędnik wymyślił, że nie mające istotnego znaczenia błędy warte są nałożenia kary wynoszącej czterysta średnich krajowych. Potem inni urzędnicy karę uchylili (ciekawe, czy jakieś konsekwencje swoich decyzji poniósł Żebiałowicz), ale kazali petentom zapłacić za swoją opieszałość doliczając dwuletnie odsetki od kwot, dawno zapłaconych z miesięcznym tylko opóźnieniem. Żądano ich uiszczenia w ratach, których wysokość była nie do udźwignięcia dla firmy, równocześnie pozbawiając ją możliwości działania. A po ulicach, na których niedługo wylądować mogą Oberżyńscy wraz ze swymi dziećmi, jeżdżą luksusowymi samochodami goście, których zaległości wobec skarbu państwa sięgają dziesiątków milionów złotych i mają się pysznie, bo dopóki mają kasy, jak lodu na Grenlandii i plecy szerokie, jak wodospad Niagara – nikomu nawet przez myśl nie przejdzie ich ścignąć. Ich nazwiska znane są z prasy drukującej hołdy dla wzorców osobowych i z kolorowych magazynów ukazujących piękne życie szacownych elit. PS Nazwisko bohaterów zostało zmienione. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wolne prycze u Janika Za pogrążenie Polskich Kolei Państwowych, za blisko 9 mld długu, za bandycką restrukturyzację, za niegospodarność, złodziejstwo i korupcję odpowiedzialnych jest więcej osób niż tylko jeden Jan Janik, były dyrektor generalny PKP. 27 listopada Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymała pięciu podejrzewanych o zorganizowanie grupy przestępczej. Wśród nich znalazł się Jan Janik, wielokrotny bohater naszych artykułów. Trafił do pierdla na wniosek łódzkiej prokuratury, która zarzuca mu udział w oszustwie na szkodę PKP Cargo S.A. Straty – co najmniej 30 mln zł. Byłemu dyrektorowi PKP depcze też po piętach warszawska prokuratura ścigając go za wystawienie weksli in blanco na łączną kwotę 1 mld zł. Kolej nie ma szmalu na ich spłacenie. Jan Janik od czasu wywalenia go z posady dyrektora generalnego PKP był często widywany w towarzystwie Bogusława Bagsika. Wspólnie prowadzili interesy polegające na wykupywaniu i odsprzedawaniu długów kolei poprzez spółkę Variant Logistic. Obydwaj panowie byli też widziani w należącej do PKP spółce Polkombi, która przeprowadziła opisywaną przez nas transakcję wykupu weksli dla Radia Maryja ("Rydzyk na widelcu", "NIE" nr 48/2002). Jakie załatwiali tam interesy? Możemy się tylko domyślać. O tym, że Janik powinien siedzieć, pisaliśmy od 1999 r. Opisaliśmy wówczas schemat działania spółek wokółkolejowych, które jak pasożyty oblepiły PKP, wysysając z państwowych kolei cały zysk. Już wówczas zarzucaliśmy Janikowi niegospodarność i brak nadzoru nad spółkami zależnymi od PKP, takimi jak Viafer czy Kolsped. Jako pierwsi ujawniliśmy informację o wekslach wystawionych przez dyrektora PKP. Ukazaliśmy także gigantyczne straty kolei powstające w wyniku współpracy z takimi firmami jak AWiS czy Trade-Trans. To, że za tragiczny stan kolei odpowiada osobiście Jan Janik, było dla nas tak oczywiste, jak to, że jego następca Krzysztof Celiński stanu PKP nie poprawi. Przeciwnie – za jego kadencji zadłużenie PKP wzrosło z 4,5 do blisko 9 mld zł. Odpowiedzialność za brak nadzoru nad jego działaniami ponoszą premier Buzek oraz ministrowie Widzyk i Kaczyński, którzy o dramatycznej sytuacji byli informowani przez ówczesnego prezesa NIK Janusza Wojciechowskiego i w tej sprawie nie kiwnęli nawet palcem w bucie. Zdychają spółeczki firmy kolejowej rozczłonkowanej w wyniku idiotycznej restrukturyzacji. Nie znana jest wysokość zaległości płatniczych wewnątrz grupy PKP. Nadal w strukturach kolejowych pracuje ponad 200 tysięcy ludzi. Jaki czeka ich los? Czy państwo udźwignie koszty, które trzeba będzie ponieść w związku z rychłym upadkiem kolei? Warto też zapytać o udział wieloosobowych zarządów Janika i Celińskiego w doprowadzaniu PKP do ruiny. Za co ci, pożal się Boże, menedżerowie brali swoje olbrzymie pensje? Za powiększanie długu kolei? Za przymykanie oczu na złodziejstwo? A co, poza podpisywaniem listy płac, robiły rady nadzorcze? Czy ludzie tam figurujący nadzorowali coś, poza stanem swoich kont? Gdzie były związki zawodowe, gdy trwała grabież kolejowego dobra? Czy ich czujność uśpiło to, że ich liderzy zasiadali we władzach PKP? Cóż wreszcie porabiali ministrowie transportu, a obecnie infrastruktury? Zabawiali się dziecięcą kolejką, przestawiając zwrotnice i wagoniki? Bogaty materiał uzupełniający oskarżenie znajdzie prokuratura w naszych publikacjach. Lekturę polecamy, gdyż w sprawie okradania kolei państwowych ława oskarżonych powinna być znacznie dłuższa. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ceperiada Na radosny okres narodzin nowego roku władza wyemigrowała na południe. Premier, wicepremier Kołodko, szef klubu SLD Jerzy Jaskiernia, Waldemar Dąbrowski i świeżo ubogacony F-16 Jerzy Szmajdziński opanowali Zakopane. Wieść gminna niosła, iż Kołodko sylwestra spędził, jak na zapalonego sportowca przystało, uprawiając jogging wokół Gronika do czwartej nad ranem. Reszta władzy zabawiała się bardziej konwencjonalnie w Izbie Regionalnej w Murzasichlu na ludowym balu w strojach regionalnych. Premier Miller przebrany za górala prezentował się szczególnie okazale. Zbójnickiego nie odtańczył, choć ciupaską pomachiwał! Zamieszkiwała władza – a w każdym razie jej premierowski człon – na Krupówkach. Tam, gdzie za komuny był Cocktail Bar z kilometrowymi kolejkami po krem sułtański i galaretkę z rodzynkami, teraz – oto oznaka postępu – stoi uhonorowany godłem "Teraz Polska" czterogwiazdkowy hotel Litwor. W tym świątecznym tygodniu Nasz Przywódca chciał znaleźć czas na refleksję, a to hotel Litwor zapewnia swym klientom pod dostatkiem. Na podanie butelki wódki czeka się tu godzinę, i to pod warunkiem, że może być ciepła. Otwarcie butelki wina kelnerowi zajmuje półtorej godziny, a pierwsze przystawki przynoszą – z zegarkiem w ręku – po 2 godzinach. Sprawdziłam. Pobyt w ulubionym przez premiera zakopiańskim pensjonacie, czyli kurs cierpliwości, kosztuje 1150 zł za dobę za zwykły dwuosobowy pokój i 1715 za apartament. Najniższa emerytura w państwie rządzonym przez Leszka Millera wynosi 532,91 zł, zasiłek dla bez-robotnych – 498,20 zł. Reprezentanci tych grup ćwiczą więc swą cierpliwość taniej. Niewdzięczna ludność miejscowa podobno przywitała premiera gwizdami. Teraz Polska. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Braterstwo tuszu W połowie grudnia zapachniało przez moment prezentem pod choinkę od Ameryki: „Gazeta Wyborcza” doniosła: Być może dojdzie do złagodzenia reżymu wizowego dla Polaków wyjeżdżających do USA. Według Jakuba Wolskiego z MSZ, strona polska stara się wynegocjować możliwość odpraw udających się do USA Polaków na lotniskach krajowych. Oznacza to, że globtroterom zabiegającym o odlot za wodę dano by możliwość bycia wykopanym przez czarujących agentów U.S. Immigration and Naturalization Service już z Okęcia, a nie dopiero z lotniska Kennedy’ego w Nowym Jorku czy O’Hare w Chicago. Cokolwiek powiedzieć, byłby to spory postęp, wygoda i oszczędność czasu. Trzymamy kciuki za negocjatorów z MSZ, podsuwamy im jeszcze śmielszy pomysł, który mogliby zacząć negocjować. A gdyby tak jues-wopistów przesunąć jeszcze kawałek dalej – z Okęcia do Ambasady USA? W efekcie takiej rewolucyjnej, przyznajemy, innowacji, każdy, kto dozna łaski wizowej, zostanie uprzednio prześwietlony, zrewidowany i będzie mógł mieć pewność, że postawi nogę na ziemi obiecanej. Wierzymy w powodzenie; dotychczasowe sukcesy dyplomatów od Cimoszki dobrze wróżą. Nie udało im się uprosić Waszyngtonu o zlikwidowanie wiz dla Polaków, to prawda, ale świta nadzieja, że już nasze prawnuki będą latać do Stanów na goły paszport. Skąd taka śmiała prognoza? Otóż udało im się, jak się chwalą w „Wyborczej”, wyrobić w Amerykanach pełną świadomość naszego rozgoryczenia, jeśli chodzi o traktowanie Polaków. Nie spoczywajcie na laurach, panowie, tę świadomość naszego rozgoryczenia trzeba nieustannie w nich pogłębiać, aż nabierze wymiaru obsesji, a jankesi sami nas będą nagabywać o wizytowanie ich ojczyzny bez wiz. Tymczasem od 5 stycznia tego roku Amerykanie podwyższyli mury i zasieki okalające ich twierdzę najlepszości. Wprowadzono program US-VISIT, na mocy którego przyjezdni z zagranicy muszą na 115 lotniskach i w 14 portach USA używać własnych palców jako stempli. INS pstryknie im też pamiątkową fotkę. Jak wiadomo, odciski palców plus zdjęcie to rutynowa procedura przy aresztowaniu kryminalistów. Ale nie obawiajcie się rodacy, nie założą wam kajdanek, będziecie mogli na rusztowaniach i budowach wykuwać lepszą przyszłość swych familii w starym kraju. Amerykanie tylko się upewniają, czy nie jesteście terrorystami. Przy wyjeździe trzeba będzie procedurę powtórzyć, bo Wielki nasz Brat musi się upewnić, czy nie staliście się terrorystami w międzyczasie. Program US-VISIT obowiązuje wszystkich przyjezdnych. To znaczy wszystkich tych, którzy muszą zabiegać o wizę, by ujrzeć amerykański raj. Z palcostempla i fotoportretu zwolnieni są obywatele 28 państw – głównie Europy Zachodniej – którzy mogą odwiedzać USA bez przepustki z ambasady. Ździebko przykro się robi, gdy uświadomić sobie, że Niemcy czy Francuzi przebiegają bramkę Stanów migając czystym paszportem, zaś naj-wierniejsi, według Busha, przyjaciele europejscy – obywatele Polski, której żołnierz męczeńsko wykrwawia się u boku US Forces w Babilonie, muszą pełzać po wizę, a na granicy zostawiać konterfekt i linie papilarne. Najwidoczniej „świadomość naszego rozgoryczenia” nie jest jeszcze wśród władz USA dostatecznie głęboka. Jeśli ktoś obecną sytuację potraktuje jako upokarzającą dla nas i niezasłużoną, zawsze może – pokonując fosy i mury obronne USA – ulżyć sobie trawestując utwór kultowego poety RP 3: Zaglądali do kufrów, zaglądali do waliz, nie zajrzeli do dupy. A tam miałem US-kapitalizm. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poznań pana po cholewach Nowe powstanie wielkopolskie wisi w powietrzu. Tym razem o panowanie nad Polską. W Poznaniu wrze jak w nocniku. Burzę rozpętał premier Miller, gdyż wyraził wątpliwości co do używania określenia "Stołeczne Miasto Poznań". Chcąc pokazać swoje przywiązanie do tradycji, papieża oraz niemieckiego porządku, poznaniacy przystąpili do ruchawki. Na razie polega ona na zbieraniu podpisów poparcia oraz głośniejszym niż zwykle bełkocie lokalnych polityków. Zaczęło się od projektu zmian w statucie miasta. Zgodnie z przepisami zmiany takie należy uzgodnić z premierem. Co do zmian Miller nie miał większych obiekcji. Zastanowiło go natomiast pojawiające się w dokumentach określenie "Stołeczne Miasto Poznań". Figurowało ono w statucie już od lat, a ludzie złośliwi utrzymują, że zostało wprowadzone przy pomocy Leszka Millera w czasie, gdy był on ministrem spraw wewnętrznych. Tymczasem, jak podała prasa, po przeczytaniu nowego statutu Miller napisał: Wątpliwości wywołuje nazwa "Stołeczne Miasto Poznań". (...) pragnę zaznaczyć, że użyte określenie posiada nie tylko charakter historyczno-zwyczajowy, ale przede wszystkim ustawowy. Na podstawie artykułu 29 Konstytucji stolicą Rzeczypospolitej Polskiej jest Warszawa. To była woda na młyn poznańskich odwetowców. Prezydent Poznania stanowczo oświadczył, że za nic nie odda do przeróbki swojego łańcucha, na którym widnieje stołeczne określenie Poznania, gdyż jest to model zabytkowy. Napis o treści "Stołeczne Miasto Poznań" wyhaftowany jest także na miejskim sztandarze. Sztandaru w łapy Millera prezydent oczywiście też nie odda. Przewodniczący Rady Miasta wyznał, że określenie "miasto stołeczne" przysługuje wszystkim miejscowościom, które kiedyś były stolicami. Prawo do stołeczności miałby w ten sposób nie tylko zapyziały i nadęty Poznań, ale także Gniezno, Kraków, Płock, Lublin, a być może umiłowana przez premiera Łódź jako nieformalna stolica powojenna. Do tej listy należy dodać również Grzybowo, wiochę w powiecie wrzesińskim. Ze znalezionych przez archeologów kawałków drewna wynika, że we wczesnym średniowieczu była tam osada o znaczeniu większym niż ówczesne Gniezno. Podobno właśnie tam, a nie w Gnieźnie urządzono pierwszą stolicę naszej ojczyzny. Po nagłośnieniu wątpliwości Millera przez media przystąpili do szturmu polityczni macherzy. Każdy chce pokazać wyborcom, że on właśnie jest największym lokalnym patriotą i będzie bronił stołeczności Poznania do krwi ostatniej. Poseł Marcin Libicki (PiS) publicznie stwierdził, że opinia premiera jest spowodowana głębokim cywilizacyjnym ciemniactwem. (...) za chwilę zamiast nazwy Poznań ktoś będzie chciał nazwać nasze miasto "stolicą województwa nr 5". (...) To cywilizacyjne zagrożenie charakterystyczne dla socjallewicy nie uznającej różnicy między ludźmi czy miastami – dodał. Minister Łybacka wypowiedziała się powściągliwie i między wierszami: Jestem mieszkanką Poznania, więc chyba wiadomo, jak się zachowam. Poseł Andrzej Aumiller (UP) zachował się trzeźwo: (...) muszę powiedzieć, że wielokrotnie wstydzę się za Poznań. Nasze miasto staje się zapyziałe, ma dziurawe ulice i dziury w chodnikach, brzydki i brudny dworzec kolejowy, na którym czasem nie ma wody. (...) Ale i tak zaznaczył, że będzie bronił stołeczności Poznania, gdyż koszula jest przecież bliższa ciału. Nikt jakoś nie uznaje za stosowne zbadać, czy zapis w statucie miasta jest zgodny z konstytucją. Bo jeżeli nie jest, to żadne lokalno-patriotyczne sranie tego nie zmieni. Wątpliwe przecież, żeby Miller chciał rozerwać zabytkowy prezydencki łańcuch i drzeć sztandar złotem haftowany. Po Polsce chodzą różni książęta, np. Lubomirscy, a tytuły takie zniesiono ponad 80 lat temu. Tytułować się miasto może nawet stolicą świata, ale w dokumentach prawnych nic nie może być sprzeczne z ustawą zasadniczą. Nawet jeśli wyprodukowali je urzędnicy ze stołecznego miasta Poznań. W Poznaniu, jak wszędzie w RP, rządzą wiocha, siara i obłuda. Żeby ludziom żyło się dostatniej, a władza rosła w siłę, metropolitalne ambicje i patriotyczne przyśpiewki nie wystarczą. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żegnaj Gienia świat się zmienia 31-metrowa wieża kremla (zamku) w podmoskiewskiej Kołomnie nazywa się Wieżą Maryny. Zgodnie z jedną z legend zamurowano w niej żywcem Marynę Mniszech, córkę wojewody sandomierskiego. Lud ruski nazywał ją Marynką Bezbożnicą, Heretyczką, Czarownicą. To ona wzbogaciła język rosyjski o znane do tej pory określenie "dumna Polka". Przez 9 dni maja 1606 r. Maryna, po ślubie z Dymitrem Samozwańcem, zbiegłym z klasztoru mnichem Griszką Otriepiewem, panowała wraz z nim na moskiewskim Kremlu jako caryca. Jej przybycie wkurzyło bojarów, którzy wzniecili antypolski bunt. Griszkę rozszarpano na strzępy, jej udało się uciec. Niedaleko, bo nie zamierzała rezygnować z tronu. Związała się z oblegającym Moskwę Łżedymitrem II, ksywka Łotr Tuszyński – kolejnym samozwańcem, który podał się za cudem ocalałego męża Mniszchówny. Maryna chętnie potwierdziła jego tożsamość i w 1610 r. z tego związku urodził się syn Iwan. W tym samym roku dziecię straciło tatusia. Maryna nie straciła za to nadziei na tron. Związała się z atamanem Zaruckim, który po śmierci Łotra Tuszyńskiego przejął dowództwo nad jego oddziałami. Wspólnie chcieli pchnąć na tron Iwana. Plany pokrzyżowało im pospolite ruszenie Minina i Pożarskiego, które przepędziło Polaków. Maryna z dzieckiem uciekła z kremla w Kołomnie w głąb Rosji. Złapano ich na Uralu i sprowadzono do Moskwy. Czteroletniego Iwana, jako pretendenta do tronu, profilaktycznie powieszono. Los Maryny nie jest znany. Miała umrzeć naturalną śmiercią, być powieszona, utopiona. Zgodnie z legendami: zamurowana, zrzucona z Wieży Maryny, która teraz przyciąga samobójców. Ponoć w czasie upadku, jak prawdziwa czarownica, zamieniła się we wronę. W Kołomnie wciąż szukają ogromnych skarbów ukrytych ponoć przez "dumną Polkę". Puszkin, który poświęcił Marynie sporo swych szkiców (poeta nieźle rysował), nazywał ją najbardziej zuchwałą kobietą XVII w. W zeszłym roku wydano powieść historyczną Inny Molewej "Maryna Mniszech, caryca Wszechrusi". Matylda KrzesiŇska, córka znanego wykonawcy mazurków Feliksa, nie miała szans na panowanie. Nawet dziewięciodniowe. Następca tronu nie mógł poślubić baleriny. Matylda wpadła w oko znającego się na kobietach imperatora Aleksandra III, który szukał kochanki dla swojego Mikiego (późniejszego cara Mikołaja II). Troska o życie seksualne syna wynikała z racji stanu cesarstwa – przypadkowe kontakty mogły narazić go na bardzo rozpowszechnionego syfa. Matylda, wówczas jeszcze dziewica, gwarantowała bezpieczny seks. W zamian za opiekę nad Mikim prima cesarskiego baletu została obsypana biżuterią i futrami. Zbudowano jej luksusową willę, by mogła w godziwych warunkach podejmować następcę tronu. Miki długo wzbraniał się przed defloracją baleriny. Sądził, że ją skrzywdzi, skoro ich związek nie mógł zakończyć się małżeństwem. Urodziwą Polkę wkurwiał brak zdecydowania następcy tronu. Musiała wziąć sprawę w swoje ręce. Nie wiedziała, że sypia z przyszłym świętym. W 2000 r. Synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej kanonizował Mikiego. To, że nie mogła być jego żoną, sprawiło, iż nie została nafaszerowana ołowiem w 1918 r. w piwnicy domu kupca Ipatjewa w Jekaterinburgu. Przeżyła cara o ponad pół wieku. Zmarła w Paryżu w 1971 r. Po ślubie Mikiego Matylda została kochanką równie hojnego wielkiego księcia Sergiusza Romanowa, a potem wielkiego księcia Andrzeja Romanowa, kuzyna ostatniego imperatora. Wyszła za niego za mąż. Aby związek nie wyglądał na mezalians, spreparowano jej nową biografię, z której wynikało, że pochodzi z rodziny hrabiowskiej. Została księżną. W zajętej przez bolszewików petersburskiej willi Krzesińskiej w 1917 r. mieszkał i sypiał Lenin z Nadią Krupską. W czasach radzieckich dawny dom schadzek zamieniono na Muzeum Rewolucji, w nowej Rosji przemianowane na Muzeum Historii Politycznej. Deputowany Dumy Państwowej, niezwykle przystojny biznesmen dysponujący paroma milionami baksów, 34-letni Konstantin Sewenard utrzymuje, że na działce, na której stoi willa, Krzesińska zakopała drogocenności – w tym ogromną kolekcję brylantów wartą 200 milionów dolarów. Sewenard jest ciotecznym prawnukiem baleriny. Przed dwoma laty deputowany-biznesmen zafundował muzeum darmową wymianę rur kanalizacyjnych. Przy okazji polecił fachowcom, by kopnęli cztery metry głębiej. Podniósł się szum, bo wykop groził uszkodzeniem fundamentów. Sewenard twierdzi, że skarb zakopano na głębokości dziesięciu metrów i naciska na ministra kultury, by zezwolił mu na głębsze wykopki. W tym roku o Krzesińskiej było w Rosji głośno nie tylko z powodu poszukiwań Sewenarda. Obchodzono 130. rocznicę urodzin Matyldy, najsłynniejszej kurtyzany cesarstwa, gwiazdy rosyjskiego baletu, którą imperatorzy nagradzali owacją na stojąco. Także PRL podarowała Rosjanom Polki. Wprawdzie nie oczarowały one władców, ale za to przepadał za nimi wielomilionowy lud. Pierwszą była urodzona we Francji córka górnika Edyta Piecha. Po wojnie z rodziną przyjechała do Polski, a w 1955 r. wyjechała do Leningradu zgłębiać marksizm-leninizm na miejscowym uniwersytecie. W czasie wolnym od konspektowania klasyków śpiewała w chórze. W noc sylwestrową 1956 r. zaśpiewała solo, po polsku "Autobus czerwony". Przygrywał jej zespół Drużba kierowany przez Aleksandra Broniewickiego. Broniewicki zmienił jej priorytety. Wyszła za niego za mąż. Została w ZSRR. Estrada pokonała Marksa. Była pierwszą piosenkarką ze Związku Radzieckiego – miała wówczas 28 lat – która wystąpiła w paryskiej "Olimpii". Pierwsza na radzieckiej estradzie ośmieliła się zdjąć mikrofon ze stojaka. W latach 60. była uosobieniem elegancji i dyktatorką mody dla milionów radzieckich kobiet. W opublikowanym w lipcu – z okazji 65. urodzin piosenkarki – artykule jedna z najważniejszych rosyjskich gazet, "Kommersant", przypominała: Żony oficerów z garnizonów, pielęgniarki, włókniarki kroiły z pastelowych odcieni krempliny i gipiury wieczorowe stroje, zdobiły je skrawkami futra, naśladowały jej fryzurę. A gdy piosenkarka włożyła białe kozaki na piętnastocentymetrowych szpilkach, błyszczące, białe palto i ogromną czapkę z lisa, w ślad za nią szły żony generałów. O tegorocznych urodzinach artystki pamiętał Władimir Putin. Piecha mieszka z trzecim mężem w niewielkim domku pod Petersburgiem. W latach 60. obok Piechy serca Rosjan podbijała Anna German, której płyty rozchodziły się w wielomilionowych nakładach. Piechę kochano za cudzoziemski akcent i szyk. German – śpiewającą czysto po rosyjsku – za swojskość, umiejętność wyrażania ruskiej duszy. Jeszcze teraz można kupić płyty Anny German i trafić na koncerty poświęcone jej pamięci. Gdy w połowie lat 70. pojawiła się komedia Eldara Riazanowa "Ironia losu" (w polskim wariancie zdaje się "Noc noworoczna" albo "Szczęśliwego Nowego Roku"), miliony Rosjanek pokochały bez pamięci BarbarĘ BrylskĄ. Powtórzył się fenomen z Piechą. W ślad za aktorką radzieckie kobiety rozpuszczały i tleniły włosy, biegały w poszukiwaniu kozaczków i czapek z lisa. W okolicach każdego sylwestra kilka rosyjskich kanałów telewizyjnych powtarza "Ironię losu". To element świątecznej tradycji. Dzięki roli samotnej nauczycielki po trzydziestce Brylska weszła do milionów radzieckich domów. Sama aktorka klepie w wolnej ojczyźnie biedę, bo – jak powiedziała nam w listopadzie naczelna jednego z rosyjskich miesięczników – za udzielenie wywiadu poprosiła o kwotę mniejszą, niż redakcja była skłonna zapłacić dziennikarzowi, który przeprowadziłby z nią rozmowę. Tymczasem, jak wykazał ubiegłoroczny sondaż opinii społecznej, Brylska ustępuje tylko Karolowi Wojtyle w gronie najbardziej znanych w Rosji Polaków. W listopadowym numerze największego rosyjskiego magazynu dla kobiet "Karawanu Istorii" (drukowany w Finlandii w nakładzie przeszło 300 tys. egzemplarzy, o objętości 400 str.) króluje Beata Tyszkiewicz. Na bogato ilustrowany wywiad z nią poświęcono 24 strony czasopisma. Aktorka opowiada o swoim kilkuletnim romansie z Andronem Michałkowem-Konczałowskim, wybitnym rosyjskim reżyserem, starszym bratem Nikity. Romans ostatecznie przekreślił policzek wymierzony jej przez niego na planie filmu "Gniazdo szlacheckie". Andron w inny sposób nie mógł zmusić polskiej gwiazdy do łez, które były niezbędne w kręconym ujęciu. Tyszkiewicz w ZSRR uosabiała polską hrabiankę – o szlachetnej urodzie i nieskazitelnych manierach. * * * Było, minęło. Rosjanie nie znają żadnej Polki, której kariera ma rodowód w III RP. Czołowy rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew powiedział "NIE": – Babka bohaterki mojej powieści "Russkaja krasawica" ("Rosyjska piękność" – najbardziej znana, przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i ekranizowana przez Włochów powieść Jerofiejewa – przyp. K.P.) była Polką. Jeszcze do tej pory wiele pięknych rosyjskich kobiet powołuje się na polską babkę, by podkreślić szlachetność swej urody. Ale to stopniowo mija. Minie jeszcze jedno pokolenie i żadna Rosjanka nie przyzna się do polskich przodków. Polska krasawica zaczęła umierać w połowie lat 90. i od tego czasu znajduje się w agonii. Polska już nie dostarcza nam wzorców. Straciła swój romantyczny wizerunek, takiego trochę zachodniego marzenia, połączenia Zachodu i słowiańskiego wdzięku. Polska w ogóle zgubiła się w świecie. Jej wolność zamienia się w upadek. Brakuje romantyzmu. Niedawno rozmawiałem w Nowym Jorku z Tadeuszem Konwickim. Doszliśmy razem do wniosku, że Polska się rozpada. Wraz z nią rozpada się w rosyjskiej świadomości obraz polskiej krasawicy. Te słowa dotyczą samego Jerofiejewa. Pisarz porzucił swą polską żonę dla ruskiej piękności. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lepiej być znanym pijakiem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczena, która mówi W 2000 r. odbyła się rozgrywka między grupami przestępczymi we Wrocławiu. Toczyła się bezpardonowa walka o wpływy i szmal. Doszło do strzelaniny, również w centrum miasta. Było parę trupów, kilkunastu rannych, pobicia, spalone samochody. Rok 2001 to czas spektakularnych sukcesów wrocławskiej policji w walce z gangami. Ówczesny komendant wojewódzki Adam Rapacki stworzył specgrupę do rozpracowania największej i najgroźniejszej bandy kierowanej przez Leszka Cz., byłego mistrza Polski w boksie, biznesmena, właściciela kilku kasyn gry. Ta właśnie grupa, wspierana przez oddział prewencji i antyterrorystów, przeprowadziła nagłośniony przez media szturm na podmiejską rezydencję Janusza S., ksywa Sołtys, określanego jako prawa ręka bossa. Bandytów nie zastano, chłopcy w kominiarkach postrzelali więc do rottwailerów. Właściciela posesji wyciągnięto ze stawu, gdzie schronił się przed atakującymi. Przetrzepano posiadłość w poszukiwaniu ukrytej broni i amunicji. Posypały się dalsze aresztowania. Za kratki trafiło ponad 20 osób. Rok 2002 pracowicie upłynął prokuraturze na sporządzaniu aktu oskarżenia. W drugiej połowie tego roku rozpoczął się proces. Rok 2003 to czas kompromitacji policyjnej specgrupy, śledczych i oskarżyciela. Sąd Okręgowy we Wrocławiu nie zostawił suchej nitki na akcie oskarżenia. Większość zarzutów opierała się na zeznaniach skruszonego ponoć gangstera Dariusza S., ksywa Szczena. Przewodniczący składu orzekającego sędzia Janusz Godzwon stwierdził, że zeznania świadka koronnego to w zdecydowanej większości bełkot. Nadają się do odczytania tylko dlatego, że nie ma bezpośrednich dowodów na konfabulację. – To, co świadek koronny ma do powiedzenia w tej sprawie, zamyka się w kilku zdaniach. W dodatku zasłyszanych od kogoś, kto także tylko o tym słyszał – skwitował sędzia materiał dowodowy dotyczący epizodu wojny gangów: zamachu na niejakiego Dragona z konkurencyjnej grupy. Podobnie podsumował 90 proc. opowieści Szczeny. Wszystko to były historie zasłyszane od innych osób. Dariusz S. nie brał udziału w żadnym przestępstwie, o którym opowiadał prokuratorowi. Wygląda na to, że był niewiniątkiem, trudno więc stwierdzić, skąd się brała jego potrzeba okazania skruchy i wsparcia wymiaru sprawiedliwości. Rewelacje Szczeny nie były poparte innym materiałem dowodowym. Okazało się także, że śledztwo prowadził tylko jeden prokurator wspierany przez czterech funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego, z których jeden był konfidentem bandytów. Nic dziwnego, że większość oskarżonych otrzymała wyroki znacznie niższe niż wnioskowane przez prokuraturę. Obrońcy twierdzą, że kary i tak są za wysokie. Na przykład Janusz S. (ten wyłowiony ze stawu), w którego posiadłości miał się znajdować arsenał nowoczesnej broni i hurtownia narkotyków, otrzymał wyrok dwóch i pół roku pudła za nielegalne posiadanie pistoletu sygnałowego. Innej giwery w jego domu nie znaleziono. Leszek Cz. dostał pięć lat paki, ale tuż po wysłuchaniu wyroku wziął pod pachę telewizor, ciuchy i worek książek, po czym wyszedł na wolność. Sąd uchylił areszt, ponieważ domniemany boss siedział dwa i pół roku. Jego adwokaci twierdzą, że areszt był formą dręczenia i będą domagać się odszkodowania. Na rozprawach w Sądzie Apelacyjnym Leszek Cz. będzie odpowiadał z wolnej stopy. Nawet jeśli wyrok utrzymany zostanie w mocy, to oskarżony może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie, czyli praktycznie darowanie reszty kary. Ma tym większe szanse, że w kiciu podupadł na zdrowiu. Przewidzieliśmy taki rozwój sytuacji. W artykule pt. "Strzelając donosami" ("NIE" nr 23/2002) pisaliśmy m.in.: "Wiele wskazuje na to, że rozmyją się zarzuty stawiane przez wrocławską prokuraturę Leszkowi Cz., okrzykniętemu bossem miejscowego podziemia. Większość oparta jest na zeznaniach świadka koronnego Dariusza S., pseudonim Szczena. Obecnie w sądzie obrońcy obalają kolejne zarzuty. (...) Kolejny sukces prokuratury uleci jak para w gwizdek". Wspomniany artykuł dotyczył funkcjonowania w Pomrocznej krytykowanej przez wielu prawników instytucji świadka koronnego. My także w cyklu publikacji przestrzegaliśmy przed nadużywaniem tej instytucji i faworyzowaniem koronnych przez prokuratorów kosztem innego materiału dowodowego. Podawaliśmy przykłady takich działań, wskazywaliśmy na możliwość nadużyć i manipulacji. Środowisko prokuratorskie twierdziło wręcz, że pisząc w ten sposób wspieramy przestępców. Okazało się, że to my mieliśmy rację. W większości opisywanych przez nas spraw, w których oskarżenia opierały się na zeznaniach skruszonych przestępców, zapadały niskie wyroki, zdarzały się nawet uniewinnienia. Inne sprawy ślimaczą się, bo sądy żądają uzupełnienia akt śledztw. Bandyci wychodzą na wolność, świadkowie koronni unikają kary, choćby pletli brednie, a zwykłym obywatelom wciska się kit, że żyjemy w bezpiecznym państwie prawa i porządku. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Minister pasożyt cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Partia pani Ciemniak " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Marek Kapucha Jurek Co robi poseł PiSuaru, gdy nie może sprostać w dyskusji posłowi SLD? Jak szkolny skarżypyta bądź dorosły kapuś donosi na swego wroga do pani wychowawczyni albo do przełożonego. W Sejmie RP "panią wychowawczynią" jest Komisja Etyki Poselskiej. Bezradny w dyskusjach z posłami SLD na forum Komisji Kultury i Środków Przekazu jest poseł Marek Jurek z kaczego PiSuaru. Sfrustrowany kapuchowaty Jurek doniósł na posła PIOTRA Gadzinowskiego. Nie za słowa czy czyny dokonane w Sejmie RP. Ale za język niezwykle wulgarny, urągający nie tylko powadze urzędu poselskiego, ale jakiemukolwiek szacunkowi dla języka polskiego i polskiej kultury. Czyli za felieton zamieszczony w marcu w tygodniku "NIE" pt. "Walenie w TVN-ie". Obłudny poseł Jurek oczywiście zastrzega się w swym donosie do Komisji, iż nie jest czytelnikiem pisma "NIE", jedynie odpis przekazali mu Wyborcy, co potwierdza popularność naszego tygodnika nawet wśród elektoratu pana posła Marka Jurka. Po chuj czytają, skoro tak ich razi? Donos kapusiowatego posła Jurka ma jednak szatański zamiar. Jeśli Komisja Etyki Poselskiej zajmie się pozapar- lamentarną wypowiedzią posła w piś-mie o powszechnie znanej stylistyce, wypowiedzią felietonisty, to stanie się prasowym organem cenzorskim. Po ukaranym pośle Gadzinowskim będzie można złożyć donos na posła-profesora, który powie coś podczas wykładu. Na posła-lekarza, który źle, wedle kapusia, wypisze receptę. Komisja stanie się wygodnym zsypem dla sfrustrowanych, niedowartościowanych posłów. Komisja Etyki Poselskiej, która w założeniach miała przeciwdziałać korupcji, nepotyzmowi posłów, przez kapusiopodobnych posłów Jurkopodobnych zamieni się w instytucję cenzurującą poselskie wypowiedzi. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Allach mit uns W wojnie amerykańsko-irackiej stanęliśmy po słusznej stronie. Niemcy nie stanęli. W wojnie światowej o kontrakty irackie na razie przegrywamy. A Niemcy nie przegrywają. Na zakończonych pod koniec stycznia na peryferiach stolicy Kuwejtu targach przemysłowych "Rebuild Iraq 2004" z udziałem 1500 firm z przeszło 50 krajów świata uczestniczyło 55 niemieckich firm. Zebranych tam dzięki inicjatywie wspólnie i ściśle ze sobą współpracujących instytucji niemieckiego przemysłu maszynowego (Verband deutscher Maschinen und Anlagebau – VDMA) oraz handlu (Koeln Messe International). Reprezentowane były m.in. koncerny ABB, Mercedes, Siemens, Thyssen-Krupp oraz zebrane w sztabie "Odbudowa Iraku" średnie firmy należące do "Economic Forum Deutschland". Zgodnie z zaleceniem Federalnego Związku Przemysłu Niemieckiego (BDI), aby – pokazawszy swoją flagę – nie pchać się, póki niespokojnie, z wielkimi samodzielnymi ofertami, lecz starać się jako podwykonawcy o udział w kontraktach najbliżej administracji USA stojących firm amerykańskich (Halliburton – ropa, i Bechtel – budownictwo), Niemcy już usadowili się na owej "bezlitosnej ziemi". Siemens od października kręci interes przy jednej z trzech sieci telefonicznych dla Iraku i szykuje się do dostaw na budowę dwóch elektrowni. Władze protektoratu z Paulem Bremerem zwróciły się także do Mercedesa o kilka tysięcy wozów terenowych, a do monachijskiego Tasco o opancerzenie amerykańskiego parku samochodowego. Niemcy generalnie liczą na rychły powrót do przedwojennej wielkości swego eksportu do Iraku w wyso-kości 10–12 miliardów euro. Tak to widzi Paul Dolan ze wspomnianego "Economic Forum Deutschland" – o czym z targów "Rebuild Iraq 2004" doniósł 5 lutego w "Neues Deutschland" Marcus Bickel, a za nim tu powtórzył. Autor : Allach mit uns Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna POŻYTKI Z CURZYTKA Jeden podpis – tyle dobra! Wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol powołał na stanowisko dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku dr. inż. Jana Curzytka. Tym samym: a) zadał kłam tezie, że rządząca koalicja SLD–UP usuwa ze stanowisk członków AWS, nawet jeśli są mało kompetentni; b) przyczynił się do wzrostu religijności wśród pracowników Instytutu; c) udowodnił, że politycy SLD z Wybrzeża niewiele mogą w Warszawie, niezależnie od tego, kto tam sprawuje władzę. We wrześniu 2001 r. ministerstwo ogłosiło konkurs na dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku. Zgłosiło się zaledwie dwóch kandydatów: dotychczasowy dyrektor dr inż. Jan Curzytek oraz kierujący Zakładem Oceanografii Operacyjnej dr Kazimierz Szefler. Komisja konkursowa w tajnym głosowaniu stwierdziła przydatność obu kandydujących ze wskazaniem na Szeflera. Koledzy przez kilka tygodni gratulowali mu stanowiska i cieszyli się, że mają już Curzytka z głowy. Radość trwała do 27 grudnia 2001 r. Wicepremier Marek Pol podpisał nominację Curzytkowi. Pracownicy napisali do Pola błagalny list, aby cofnął decyzję. Według nich Curzytek nigdy nie nadawał się na dyrektora, żaden z niego organizator ani naukowiec, a swoje poprzednie awanse zawdzięczał przypadkowi i umiejętnie budowanemu poparciu w ministerstwie oraz w lokalnej AWS. Naukowcy z Instytutu skłonili też do interwencji u wiceministra Marka Szymońskiego, zajmującego się sprawami morskimi, lokalnych polityków SLD: szefa pomorskiego Sojuszu Jerzego Jędykiewicza i senator Ewę Serocką. Nie pomogło. Efekt: zespół z Zakładu Oceanografii Operacyjnej zdecydował się prawie w całości odejść z Instytutu Morskiego. Marek Pol sprawuje zwierzchność nad 40 urzędami, instytutami, ośrodkami badawczymi. Nie chce się wierzyć, że minister nie ma wystarczającego aparatu do zbadania kandydatur na stanowiska w podległych sobie instytucjach. I że ten aparat mógłby ministra np. wprowadzić w błąd. Tak samo jak nie chce się wierzyć, że Pol na ślepo podpisuje każde pismo, które mu podsuną. Mówią fiszki w bibliotece Rada Naukowa Instytutu uznała jego dorobek za wystarczający dla powołania na stanowisko profesora nadzwyczajnego. Jest autorem kilku książek i ok. 200 publikacji, a także był stypendystą Organizacji Narodów Zjednoczonych – pisze wicepremier Marek Pol w piśmie uzasadniającym wybór Curzytka. Marek Pol zapewne nie wie, choć powinien to wiedzieć, że Rada Naukowa w Instytucie Morskim w Gdańsku nie jest radą naukową podobną do tych, które funkcjonują w placówkach PAN lub na wyższych uczelniach. Rada Naukowa w Instytucie jest w rzeczywistości pochodzącą z wyboru radą naukowo-pracowniczą. Wynika to ze statutu placówek badawczo-rozwojowych, które nie mają prawa nadawać stopni naukowych. Radę Naukową Instytutu Morskiego tworzą więc: sam dyrektor Curzytek, jego zastępca, dwóch emerytowanych profesorów, trzy osoby z zewnątrz, które tylko współpracują, jedna z księgowych, bibliotekarka. W 1993 r. Rada Naukowa Instytutu wystąpiła do Rady Wydziału Hydrotechniki Politechniki Gdańskiej o nadanie swojemu dyrektorowi tytułu profesora nadzwyczajnego. Bez habilitacji! Na Politechnice nie podzielono entuzjazmu dla tego pomysłu (formalnie zresztą bezprawnego) i wniosek został odrzucony. Co do dorobku dr. inż. Jana Curzytka, zadałem sobie trud i wybrałem się do gdańskiej biblioteki PAN na kwerendę. Wszak nic tak o naukowcu dobrze nie świadczy, jak liczba fiszek w bibliotecznym katalogu. Naukowy dorobek indywidualny Jana Curzytka: – "Ważniejsze porty Finlandii", Materiały Instytutu Morskiego, 1968 r. – "Wybór optymalnych parametrów urządzeń przeładunkowych dla obsługi kontenerów w portach polskich ze szczególnym uwzględnieniem możliwości produkcji krajowej", Wydawnictwo Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1969 r. – "Opracowanie wymagań eksploatacyjnych dla maszyn i urządzeń obsługi kontenerów w portach morskich", Wydawnictwo Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1970 r. – "Morskie bazy przeładunkowo-składowe kontenerów i ich wyposażenie", Materiały Instytutu Morskiego, 1972 r. – "Metodyka wyboru optymalnej technologii przeładunku i składowania kontenerów", Prace Instytutu Morskiego, 1973 r. Tytuły w dorobku zespołowym: – "Wybrane zagadnienia budowy baz przeładunkowo-składowych apatytów i fosforytów. Cz. 2", Prace Instytutu Morskiego, 1967 r. – "Wybrane zagadnienia technologiczne i techniczne portowych baz przeładunkowo-składowych siarki", Prace Instytutu Morskiego 1968 r. – "Technologie obsługi kontenerów w portach morskich", Wydawnictwo Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1968 r. – "Załadunki tarcicy w portach morskich PRL przewożonej w jednostkach ładunkowych do Anglii i portów kontynentu", Prace Instytutu Morskiego, 1968 r. Opracowania: "Koncepcja mechanizacji przeładunku" oraz "Program modernizacji i przystosowania portu Gdynia do obsługi przeładunku drobnicy". Oba ukazały się w 1968 r. także jako materiały Instytutu Morskiego. I to wszystko. Są to – jak zresztą sama nazwa wskazuje – wewnętrzne opracowania Instytutu, często o charakterze raportów, wydane w formie powielaczowej w kilku egzemplarzach. Żadna przeglądarka w Internecie nie wymienia ani jednego tytułu książkowej działalności naukowej dr. inż. Curzytka. Udałem się też do samego zainteresowanego. Obdarował mnie książką "Idę do Ciebie. Tomik wierszy wydany w roku pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny", Pelplin 1999 r. To wiersze jego ojca, Franciszka, a syn dokonał ich wyboru i opatrzył przedmową. Jan Curzytek zdradził mi w drzwiach swojego gabinetu, że sam wiersze pisze, ale jeszcze ich nie wydrukował. Na żaden inny temat dyrektor Instytutu nie chciał rozmawiać. Dr inż. Jan Curzytek nie mógł być stypendystą ONZ, bo nie zna żadnego języka obcego – krąży po Instytucie. Dlaczego sądzę, że to plotka? Przecież jednym z warunków konkursu na dyrektora IM była znajomość dwóch języków obcych, więc pewnie przynajmniej dwa zna. A to, że z delegacjami zagranicznymi rozmawia przez tłumacza, o niczym nie świadczy. Bo może znać np. fiński i węgierski albo pasztu i dari. Klient stowarzyszony z prałatem Jest Sekretarzem Polskiej Sekcji PIANC (Międzynarodowe Stowarzyszenie Kongresów Żeglugi – przyp. W.K.), twórcą Kapituły Medalu Eugeniusza Kwiatkowskiego, twórcą Rady Klientów Nauki, inicjatorem wielu przedsięwzięć służących ratowaniu gospodarki morskiej – uzasadnia Pol swoją decyzję. Do PIANC może się zapisać każdy w każdej chwili. Może się zapisać cały rząd, samo Ministerstwo Infrastruktury, wicepremier Pol indywidualnie. Różnica jest tylko w wysokości składki rocznej: rząd musi uiścić roczną składkę w wysokości 594,94 euro, Pol indywidualnie płaciłby rocznie tylko 59,49 euro. W zgłoszeniu wystarczy podać imię, nazwisko, adres, kwalifikacje (choć nie podano jakie) i koniecznie zaznaczyć, w jakim języku chce się otrzymywać biuletyn. Za ile można się zapisać do Kapituły Medalu Eugeniusza Kwiatkowskiego niestety nie udało mi się ustalić. Sądząc jednak z tego, że jej członkiem jest ks. prałat Henryk Jankowski, jeden z najlepszych lobbystów w Polsce, coś w wianie trzeba wnieść. W żaden sposób nie mogłem wyśledzić Rady Klientów Nauki ani żadnych innych przedsięwzięć dr. inż. Curzytka służących ratowaniu gospodarki morskiej. Pewnie wiele takich zagadnień jest tajnych, aby ich wróg nie przechwycił. 20 tys. baksów w jednym kole AWS W przeciągu ostatnich 10 lat potrafił wydźwignąć Instytut Morski z placówki, która miała ulec likwidacji – w placówkę, która zdobyła uznanie na forum krajowym i międzynarodowym – twierdzi wicepremier. Marek Pol się myli. Instytut Morski nigdy nie miał ulec likwidacji. A umiejętność "wydźwignięcia" polegać ma chyba na tym, że dyrektor Curzytek znalazł chętnych na podnajem pomieszczeń Instytutu. W jednym baraku IM mieści się bowiem hurtownia skarpet i majtek, w drugim hurtownia materiałów stomatologicznych i protetycznych. W sztandarowym budynku Instytutu – Złotej Kamienicy – Curzytek podnajął piwnice swojemu koledze z koła AWS Gdańsk Śródmieście, aby ten zrobił tam knajpę. Po wywiezieniu 70 ciężarówek gruzu z tych piwnic – a nie było w nich remontu od czasów wojny, czyli od czasu, jak kamienica zwaliła się po bombardowaniu – po zainwestowaniu prawie miliona nowych złotych w remont, meble, zaplecze, powstał rzeczywiście piękny lokal. Tyle że partyjny kolega, biznesmen Janusz Szymański, oskarżył Curzytka o chęć – jak to się mówi – otrzymania korzyści majątkowej w kwocie 20 tys. USD w zamian za podpisanie długoterminowej umowy na najem lokalu. Krótko mówiąc, oskarżył Curzytka o czyn z art. 228 par. 4 w związku z artykułem 12 kk. Dosyć nieprzyjemna historia, zważywszy, że wcześniej relacje między panami były niemal rodzinne. Curzytek przychodził do pubu Szymańskiego ze znajomymi, rodziną; dwóch synów Curzytka pracowało w sezonie letnim w tzw. ogródku piwnym Szymańskiego zarabiając trzy razy więcej niż pozostali pracownicy. A w wyremontowanej części piwnic dr inż. Jan Curzytek, już jako dyrektor, a nie kolega z partyjnego koła, organizował przyjęcia dla gości Instytutu. Sprawa oskarżeń była na tyle przykra, że nawet Edward Ściubidło i Jacek Rybicki z AWS próbowali mediować. W końcu Curzytek zatrudnił żonę Rybickiego u siebie. Ale nic nie pomogli, bo Szymański się zaparł. Dyrektor Curzytek nawet próbował wyeksmitować go z piwnic, ale przegrał w sądzie. Mianując Curzytka ponownie dyrektorem Instytutu, wicepremier Pol kierował się najpewniej konstytucyjną zasadą domniemania niewinności. Sprawa jest w sądzie, więc się wyjaśni. Zwłaszcza że Instytut Morski, a i pewnie sam dr inż. Jan Curzytek jest chroniony przez figurę bogini szczęścia i sukcesu Fortunę, której posąg mieści się na szczycie frontonu Złotej Kamienicy. Czasem Fortuna przybiera wyraz twarzy wicepremiera Marka Pola, choć ona z Rzymu, a on z Unii Pracy. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Grzechotniki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna MAGDA FEMME odsłania w "Vivie!" wstrząsającą prywatność, czyli kulisy życia małżeńskiego z Michałem Wiśniewskim. Okazuje się, że marchewkowłosy to potwór. Ona dla niego ukrywała ich związek, bo panienki koncertowe nie szalałyby za żonatym idolem. Ona mu wycinała kanapeczki w kosteczki, bo idol nie lubi skórek od chleba. Ona mu wszystko, a on ją puścił kantem. Okradł ją ze wspólnego majątku zabierając jej nie tylko karty kredytowe, ale – o zgrozo! – telefon komórkowy. A czym jest współczesna kobieta bez telefonu komórkowego? Na koniec, żeby ją ostatecznie pognębić, powiedział w wywiadzie dla konkurencyjnej "Gali", że Magda Femme jest lesbą. Żeby ją splugawić w oczach jej fanów. A przecież ona bardziej od facetów kocha tylko sztukę. * * * Hubert Chmielewski z hiphopowej kapeli Jeden Osiem L pobił w toalecie damskiej dziennikarza "Przekroju" Dawida Muszyńskiego, donosi oburzony "Super Express". Raper zaprzecza; tłumaczy, że tylko pchnął dziennikarza i przy okazji strzelił go z główki. Strzelił, bo pies prasy nazwał artystę "pedałem", za co każdemu należy się wpierdol. O tym, dlaczego obaj byli w toalecie damskiej, prasa milczy. * * * Damian Aleksander był podrywany przez gejów, donosi "Angora", ale skutecznie oparł się pedalskim zalotom. Poza tym pedałowato wyglądający aktor zadeklarował, że nie jest gejem ani nawet biseksem. Ma przyjaciółkę od siedmiu lat, która w razie czego wystawi mu heteroseksualne papiery. * * * Anna Mucha tłumaczy w "Gali", dlaczego założyła swą stronę internetową "Słówko", gdzie wypisuje feministyczne manifesty. Zrobiła to, bo kiedyś zgwałcono jej prywatność, a nawet kobiecość, robiąc i upubliczniając jej zdjęcia topless. Czyli gołe cycki, ale bez cipki. Brak cipki mógł sugerować, że Mucha – znana z ekscesów aktorka, radna Mumii Molności i towarzyszka życia zawodowego skandalisty Wojewódzkiego – jest transwestytą, czyli babą z kutasem. Zwłaszcza że Mucha unika w filmach scen w pełni rozebranych. Mucha broniąc swej pełnej kobiecości deklaruje, że mogłaby zagrać nawet lesbijkę. Ale dobrą, bo rola złej lesby urąga jej prokobiecym poglądom. * * * Kinga Rusin, małżonka Tomasza Lisa, nie wstydzi się w "Gali". Nie wstydzi się, że jest kobietą domową. Robi w kuchni, przy dzieciach, podczas gdy Lis buszuje w polityce. I kiedy Lis startuje do wyborów prezydenckich, ona gotując zupę gotuje się na Pierwszą Damę. * * * Katarzyna Dowbor użaliła się "Faktowi" na swoją nędzę finansową. Nie zarabia po 80 tys. miesięcznie, bo ma tylko 900 zł pensji i kilka tysięcy złotych za dyżurowywiady. Musi zatem chałturzyć, aby mieć na fryzjera. Chałtur nienawidzi, bo pochłaniają jej czas wolny i godzą w jej godność osobistą. Ale fryzjerzy są bezwzględni – dla nich Dowbor gotowa jest zagrać nawet złą lesbę. * * * Krzysztof Rutkowski jest bardzo subtelny, chociaż nie jest pedałem, informuje "Gala". Lubi z kobietami tylko romantycznie. Ostatnio chciał wyjąć jedną prezenterkę telewizyjną i wymyślił romantyczną przejażdżkę samochodem. Układało się bardzo romantycznie do czasu, gdy romatycznie podjechał przed stację benzynową, aby nabyć tam butelkę czerwonego wina na romantyczną kolację we dwoje. Wtedy prezenterka rzuciła: "Kup jeszcze prezerwatywy" i zaraz cały romantyczny czar prysnął. Takiej mechanicznej suki poseł detektyw nie mógł już bzykać. Obecnie idol ma blond towarzyszkę życia. Poderwał ją finezyjnie. Gdy ona zapraszała go na lunch, on romantycznie zapytał: "A może na kolację?". Kondomy kupił przezornie wcześniej. * * * Agnieszka "Frytka" Frykowska wie, że jest symbolem seksu. Powiadamia o tym "Gala". Ale Frytka niczego przez łóżko nie będzie załatwiać, tylko zapracuje na swą pozycję zawodową ruszając głową. W życiu prywatnym nie szuka faceta o wyglądzie supermodela, twardziela, macho. Dlatego Krzysiek Rutkowski nie wchodzi tu w grę. On poza tym stale stuka podkówkami obcasów, jak jakiś pedał, co jej od razu odbiera ochotę na seks. * * * Paulina Holtz wyjaśniła w "Fakcie", że rozebrała się w "Playboyu" wyłącznie dla szmalu, bo sama sesja zdjęciowa nie była dla niej żadnym artystycznym przeżyciem, tylko długim koszmarem rozchełstanej niekompetencji. Szmalu zarobiła niewiele; na samochód za pokazanie gołej pupki nie wystarczy. Może pojedzie za to na wakacje albo kupi sobie stylową lampę. * * * Kuba Wojewódzki pokazał pupę, ale nie w "Playboyu", tylko w swoim programie. Ideologię tego czynu, czyli dupizm, Wojewódzki wyjaśnił na łamach "Gali". Otóż zdjął spodnie pod wpływem obcowania z Sebkiem Florkiem, idolem "Big Brothera", obecnie panem posłem z SLD. Pod wpływem zazdrości o pośladki przecudnej urody, które Sebek prezentował w "BB" podczas prysznicowania się. Wojewódzki zdjął spodnie, bo chciał sprawdzić, czy pod wpływem jego dupy programowi skoczy oglądalność. Nie skoczyła. Bo dupę ma do dupy. * * * Maciej MaleŇczuk tłumaczy się w "Gali" ze swego komercyjnego skurwienia, czyli udziału jako juror w "Idolu". Zawsze pociągała mnie mroczna strona życia, szepcze dawny idol alternatywnej młodzieży. * * * MAJKA JEŻOWSKA jest jak papież, informuje "Kurier Podlaski". Nie dlatego, że co niedziela jest w kościele. Ma już jedno przedszkole w Piasecznie nazwane jej imieniem, a niebawem będzie miała i drugie. Jeżowska czuje się jak osoba ciut zasłużona i troszeczkę już zmarła. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Agencja pod kogutem To nieprawda, że policja sprawia ludziom tylko przykrość. Dwoje funkcjonariuszy Komendy Głównej dba o nasze przyjemności. Są małżeństwem. Ona – Wioletta Kratiuk – piastuje ważne i odpowiedzialne stanowisko sekretarki dyrektora Biura Służb Kryminalnych KGP (BSK KGP). On – Jeremi Kratiuk – jest funkcjonariuszem zatrudnionym w BSK KGP w wydziale technicznym. Mieszkali w domu należącym do rodziców Jeremiego w podwarszawskim Legionowie, choć otrzymali lokal służbowy – 33 mkw. przy ul. Bernardyńskiej w Warszawie. Widać nie był im on niezbędny do życia, skoro nie zdecydowali się na przeprowadzkę. Kratiuk zameldował się jednak w nowym mieszkaniu, bo tak trzeba. Jego żona pozostawała zameldowana w domu teściów. Uzyskane mieszkanie Kratiukowie wynajęli. Proceder nie wyszedłby na jaw, gdyby nie wredni sąsiedzi. Pewnej kwietniowej nocy 2002 r. w służbowym mieszkaniu Kratiuków odbywała się niewiadomo która już z kolei balanga. Tym razem sąsiedzi wezwali siły mundurowe. Funkcjonariusze Straży Miejskiej przerwali imprezkę, wyle-gitymowali osoby zamieszkujące lokal i pouczyli, że nie wolno hałasować podczas trwania ciszy nocnej. Wtedy to wydało się, że zamieszkujące lokal trzy bezpruderyjne, mówiące po rosyjsku damy wynajmują służbową chatę od gliniarza. Podczas prowadzonego postępowania wyjaśniającego sąsiedzi jednoznacznie wskazywali, że w mieszkaniu wynajmowanym przez Kratiuków funkcjonowała agencja towarzyska. Opowiadali, jak to trzy rosyjskojęzyczne panie przyjmowały różnych mężczyzn i organizowały libacje. Funkcjonariusz Jeremi Kratiuk stwierdził, że za wynajmowane mieszkanie nie pobierał żadnych pieniędzy. Trudno szukać naiwnych, którzy by w to uwierzyli, choć trwające do tej pory postępowanie nie potwierdziło, że Kratiukowie brali od dziewczyn szmal. Zwykle w takich razach pieniądze płacone są z ręki do ręki i nieoficjalnie. Po pierwsze, dlatego że wynajmowanie mieszkania służbowego powoduje jego utratę i dyscyplinarkę; po drugie, w ten sposób unika się płacenia podatków. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wobec Jeremiego Kratiuka zostanie wszczęte postępowanie dyscyplinarne, natomiast jego żonie włos z głowy nie spadnie. Formalnie bowiem mieszkanie zostało przydzielone jemu. Nie udzielono nam informacji, ilu dokładnie funkcjonariuszy zatrudnionych w KGP czeka na przydział mieszkania służbowego. W każdym razie stanowią oni większość – jakieś 70 proc. Tylko w Komendzie Stołecznej jest ich 2414. Wszyscy pobierają tzw. równoważnik za brak lokalu mieszkalnego w miejscu pełnienia służby. Nie bardzo wiadomo, co on równoważy, ale trochę szmalu na to idzie. Stawka dla policjanta samotnego wynosi 4,75 zł dziennie, zaś dla gliny obarczonego rodziną, bez względu na jej liczebność – 9,50 zł. Czyż chcemy sugerować, żeby bezpruderyjnie zarabiającym dziewczynom nie wynajmować mieszkań służbowych? Ależ nie ma szlachetniejszego powodu istnienia czterech ścian. Sądzimy jednak, że kiedy pracownicy najwyższej policyjnej instancji kryminalnej łamią przepisy mieszkaniowe, a być może i ułatwiają nierząd za co niesłusznie się u nas karze – to w miarę narastania potrzeb finansowych mogą też puścić się na coś grubszego. Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Premierowi na rękę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pianiści " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pożytki z Curzytka cd. Był sobie raz Instytut Morski. Ale po co komu taki instytut? Mamy wiadomość dla ministra infrastruktury Marka Pola. Ani dobrą, ani złą. Podległa mu placówka naukowo-badawcza Instytut Morski w Gdańsku padnie i zostanie zlicytowana. Wiadomość jest dla Pola dlatego ani dobra, ani zła, bo Polowi tak naprawdę wisi, co się w instytucie dzieje. Mógł się zainteresować, mógł ratować, mógł ocalić trochę publicznego grosza, ale olał to ciepłym strumieniem moczu. W kwietniu zeszłego roku ("NIE" nr 15/2002) napisałem, że Pol powołał na stanowisko dyrektora Instytutu Morskiego faceta, który się kompletnie do tego nie nadaje. Który przedstawił komisji konkursowej wątpliwe informacje na temat siebie i swojego dorobku naukowego. Nikt tego nie sprawdził. I żeby to był jeszcze człowiek z rządzącej paczki SLD–UP. Gdzie tam! Religijnie nawiedzony awuesiarz! Przed publikacją rozmawiałem z wieloma naukowcami z instytutu. Płakali, prosili. Rozmawiałem z ówczesnym wiceministrem infrastruktury Markiem Szymońskim. Obiecał sprawę zbadać. Gówno. Zresztą już nie jest wiceministrem. Po ukazaniu się artykułu redaktor naczelny tygodnika Jerzy Urban wysłał go wicepremierowi Markowi Polowi z uprzejmym listem. Pol uprzejmie odpisał. Odpowiedź tę wydrukowaliśmy w "NIE" nr 17/2002: Postanowiłem podpisać tę nominację uznając, iż Jan Curzytek spełnia wymagania potrzebne do sprawowania funkcji, o którą się ubiegał. Według Pola za Curzytkiem miało przemawiać to, że wcześniej był także dyrektorem instytutu. Jak wcześniej kierował instytutem – dobrze czy źle – to już Pola jakoś nie zainteresowało. Drugim argumentem za kandydaturą Curzytka było to, że będące przedmiotem zainteresowania różnych podmiotów prywatnych składniki majątku placówki (w tym sztandarowa Złota Kamienica, jeden z najcenniejszych zabytków Gdańska) pozostały własnością państwową. Otóż należąca do Instytutu Morskiego Złota Kamienica może pójść pod młotek. Polska filia holenderskiej Stoczni Damen specjalizująca się w budowie nietypowych jednostek pływających skierowała do Sądu Rejonowego w Gdańsku wniosek o upadłość kierowanej przez Curzytka instytucji. Instytut zamówił we wrześniu 1998 r. w gdyńskiej filii Stoczni Damen statek badawczy dla Zakładu Oceanografii Operacyjnej. Od września 2001 r. stocznia nie prowadzi żadnych dalszych prac związanych z zamówieniem z Instytutu Morskiego. Stan obecny budowy jest taki, że na nabrzeżu stoi nie wykończony kadłub. Do tej pory instytut włożył w zamówienie ponad 3 mln zł, Stocznia Damen też wyłożyła trochę własnych środków. Niezapłacone faktury wraz z odsetkami oraz rachunki za postój kadłuba to jakieś 2 mln 200 tys. zł. Aby dokończyć budowę, trzeba jeszcze – według ostrożnych szacunków – dalszych 10 mln zł. Stocznia chce odzyskać swoje pieniądze i pozbyć się konstrukcji z nabrzeża, bo jej tylko zawadza. Dyrektor Curzytek najpierw grał ze stocznią w bambuko za pomocą wymiany różnych pism, potem przestał w ogóle im odpisywać. Według tego, co mówią w instytucie, Curzytek robił, co mógł, aby tego zamówionego statku nie zbudować. Czemu? Ano skłócił się z Zakładem Oceanografii. Czemu? Bo kierujący zakładem facet miał czelność wystartować w ministerialnym konkursie na dyrektora instytutu przeciwko Curzytkowi. Komisja konkursowa w tajnym głosowaniu stwierdziła przydatność obu kandydatów ze wskazaniem na człowieka z oceanografii. W Instytucie Morskim w Gdańsku wybuchła radość. Krótka, bo Marek Pol podpisał nominację Curzytkowi. Aby dokończyć budowę statku, można było wziąć kredyt. Dzisiaj jednostka już by pływała i zarabiała na spłaty. Curzytek zwlekał. Można było poszukać wspólnika. Chętny był Państwowy Instytut Geologiczny i Petrobaltic. Curzytek zwlekał. Można było wystąpić o pieniądze do Komitetu Badań Naukowych albo Ministerstwa Infrastruktury. Curzytek zwlekał. Człowiek, który "spełnia wymagania potrzebne do sprawowania funkcji", oprócz zaniedbań związanych z budową statku ma na koncie także stratę finansową za ubiegły rok w wysokości ok. 1 mln zł oraz to, że się żre ze związkami zawodowymi (ukochaną "Solidarnością"). Po ogłoszeniu upadłości Instytutu Morskiego wszyscy będą zadowoleni. Stocznia Damen, bo instytut ma majątek, z którego odzyska dług. Pracownicy, bo choć w taki sposób pozbędą się Curzytka. Sam Curzytek, bo pójdzie na emeryturę. Marek Pol, bo "NIE" już więcej o tym nie napisze. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Glemp ogonem na mszę dzwoni Pisze ksiądz arcybiskup Bolesław Pylak (a przynajmniej tak go cytuje "Głos" nr 38/2002, s. 8): "Radio Maryja prowadzi piękną i skuteczną ewangelizację, jest bodaj jedynym środkiem przekazu społecznego nie sprzedanym obcej agenturze. Głosi prawdę Bożą, dlatego jest tak atakowane przez diabelsko-masońskie ośrodki...". "NIE" należy oczywiście do pism zaprzedanych, ale właśnie dlatego, poprzez Mossad, KGB i CIA posiada dostęp do najdoskonalszych banków danych. Mogliśmy więc sprawdzić ponad wszelką wątpliwość, że ksiądz kardynał Józef Glemp (informacja na dzień 5.10.2002) nie należy do żadnej z lóż wolnomularskich. Wynika z tego, że musi być diabłem (poprawniej: szatanem). Mógłby być nim w sensie teologicznym, w którym znaczyłoby to, że jest duchem. Temu zaprzecza jednak jego ewidentna cielesność, od uszu począwszy. Mógłby w sensie ewan-gelicznym, czyli byłby Żydem. ("Macie diabła za ojca" – mówi Chrystus Żydom – J 8,44). Tę wersję dementują tymczasem zarówno Mossad, jak i najbardziej zaciekli, czyli wiarygodni antysemici. Mógłby wreszcie być diabłem w sensie tradycyjno-ludowym, ale badania antropometryczne odmawiają mu posiadania kopyt i tylnego ogona. Czyżby więc arcybiskup Pylak kłamał? Sądzimy raczej, że uczucia żywione wobec metropolity przywiodły go do przejęzyczenia. Dokładniej – to przenośnia. Glemp nie jest dla Pylaka diabłem w sensie dosłownym, tak jak żaden człowiek nie jest progeniturą innego gatunku, czyli np. sukinsynem. Diabeł jest tu jedynie takiego syna równoważnikiem. Nie ma błędu merytorycznego, tylko próba adekwatnego wyrażenia sentymentów. To, oczywiście, możemy zrozumieć. Święcie też wierzymy arcybiskupowi z Lublina, że w Kościele polskim nie ma żadnych podziałów. Tylko miłość w Chrystusie. W episkopacie szczególnie. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Nauczanie praktyczne Prokuratura Rejonowa w Wałczu skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko księdzu podejrzanemu o zgwałcenie 13-latki. Do zdarzenia miało dojść, jak utrzymuje dziewczynka, przed trzema laty, w szkole, po religii. Psycholog, która badała dziewczynkę, twierdzi, że jej zeznania są wiarygodne. Reszta historii to już stereotyp: ksiądz oczywiście nie przyznaje się do niczego i został tylko przeniesiony, kuria czeka na wyrok sądu, a rodzina dziewczynki zaszczuta przez współbliźnich została zmuszona do opuszczenia miasteczka. 1:0 dla siostrzyczek Ponad 6,5 mln zł żądają od skarbu państwa krakowskie norber-tanki w ramach odszkodowania za tereny, na których znajduje się obecnie stadion Cracovii. Siostry, które w lipcu wygrały przed Sądem Apelacyjnym sprawę praw do terenów, nie chcą stawiać Rzeczypospolitej pod ścianą. Łaskawie proponują, by zamiast gotówki miasto Kraków oddało im na własność osiem (!) kamienic w centrum miasta. We wszystkich mieszkają lokatorzy. Ciekawe, jaki znak pokoju przekażą im norbertanki, jeśli kamienice wpadną w ich łapczywe łapska. Niesforni kolędnicy W Przeworsku dwóch kolędników, 10- i 12-latek, zostało napadniętych przez konkurencyjną grupę starszych głosicieli chwały Pana w wieku 14, 17 i 22 lat. Starsi zabrali młodszym 49 zł zarobku. No cóż, Pan Bóg jest zawsze po stronie silniejszych kolędników. Z kolei w Sandomierzu w jednym z mieszkań, w którym czterech kolędników – w wieku od 13 do 15 lat – wznosiło pieśni ku chwale Najwyższego, zginęły portfele z pieniędzmi. Nieletni przyznali się do kradzieży. Hej, kolęda, kolęda... B Prymas wycisza bezrobotnych Z uwagą odnotowaliśmy słowa Arcypurpurowego Glempa, który w kazaniu wygłoszonym w święta w katedrze św. Jana w Warszawie zaapelował do bezrobotnych, by poniechali buntu i poświęcili się krzewieniu miłości i solidarności. Innymi słowy, siedzieć cicho i nie rozrabiać. To dobrze, że pan Glemp ściśle określa, po czyjej stronie stoi Kościół. Słowa, które wygłosił: Chcemy powiedzieć wszystkim bezrobotnym – nie podnoszenie pięści, wyładowywanie złości jest dobrem, ale wzajemna miłość między dotkniętymi nieszczęściem, jakim jest bezrobocie, powinny zostać nagrodzone nagrodą za hipokryzję. B Ksiądz ingerował w wybory Sąd Okręgowy w Bydgoszczy nakazał powtórzenie wyborów w Grucznie, gdzie wybierano burmistrza Świecia. Zdaniem sądu, ksiądz złamał ciszę wyborczą i w czasie niedzielnej mszy agitował za jednym z kandydatów. Ksiądz twierdzi, że nie agitował, lecz jedynie wygłosił wobec parafian uwagę, że wskazany przez niego komitet wyborczy kiedyś zawierzał Świecie Matce Boskiej Fatimskiej, a dziś wszystko zawierza SLD. Księdza wkurwiło to, że przed drugą turą wyborów kandydat Obywatelskiego Porozumienia Samorządowego (centroprawica) zawarł porozumienie o współpracy z SLD. Widocznie pani Fatim-ska go zawiodła, to jak miał grać nieboraczek? Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Żona zaufania " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Piękny umysł cd " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Walenie w TVN-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeklęta baba Jak jedna dziennikarka pazernego proboszcza ze wsi przegoniła. Baba nazywa się Barbara Czabańska i mieszka w Rygolu. To podlaska wioseczka w gminie Płaska, szerzej znana z mieszczącej się w niej stanicy. W tej właśnie wiosce Czarna Hańcza skręca na Białoruś, a kajakarze muszą popieprzać do Augustowa wykopanym przez generała Prądzyńskiego kanałem. W Rygolu jest sklep i czynny latem bar. Od czterech lat jest też redakcja „Gazety Płaskiej”. Mieści się w Rygolu 18a, czyli w chałupie Czabańskiej. Czabańska jest ze świata, czyli z Warszawy. – Przyjechała dziesięć lat temu. Spodobało jej się i została – mówią z dumą w Urzędzie Gminy. Duma bierze się stąd, że w Płaskiej są z gazety zadowoleni. Chociaż baba nie patrzy, kogo szczypie, to jedną stronę w gazecie finansują. Przecież władza musi mieć kontakt ze społeczeństwem. Trochę zastanawiali się, jak wdała się w awanturę z ks. Andrzejem Jarząbkiem z Mikaszówki. Budował organistówkę. Parafianie nie szczędzili szmalu, doznali więc szoku, gdy próbował sprzedać parafialną ziemię. „Na dokończenie budowy” – tłumaczył. Była jesień 2002 r. Delegacja miejscowych udała się do biskupa. Klecha wycofał się ze sprzedaży, ale dla parafian było to pyrrusowe zwycięstwo. „Muszę zwrócić zadatek, który wziąłem od przyszłego nabywcy. Złóżcie się” – zażądał. Sołtysi zostali zobligowani do ściągnięcia po 50 zł od duszy. „Dużo” – zdenerwowali się wierni i nie wszyscy sięgnęli do sakiewek. Na czele niezadowolonych stanęła „Gazeta Płaska”. Czabańska dociekała na łamach, na co poszły pieniądze i żądała publicznego rozliczenia się z inwestycji. Minęło kilka miesięcy, a po wsiach gruchnęła informacja, że Jarząbek wrócił do pomysłu sprzedaży działki. Na domiar złego dziennikarka zamieściła w gazecie informację, że ksiądz przyjął w 2000 r. dużą darowiznę na rzecz parafii. „Gdzie podziały się pieniądze?” – dociekali ludziska. Przedstawiciele Rady Parafialnej trzy razy wyprawili się do kurii prosząc o sprawiedliwość. – Potraktowano nas jak wrogów Kościoła – opowiadają. Tymczasem ks. Jarząbkowi puściły nerwy. Latem 2003 r. podjął działania odwetowe wobec dociekliwej dziennikarki. Zaczął od oskarżeń z ambony o deprawowanie młodzieży i celowe sianie zamętu, skończył na wyklęciu ze społeczności kościelnej. Zakazał wstępu do świątyni. Zabronił wiernym kontaktowania się z wyklętą. Decyzję podparł autorytetem nowo powołanego Społeczno-Katolickiego Komitetu Parafialnego Troski o Kościół i Wspólnotę Parafialną. Czabańska zaczęła otrzymywać anonimy. Obraźliwe i wyczerpujące znamiona art. 191 kodeksu karnego, czyli mające na celu zmuszenie groźbami do określonego zachowania. Prokuratura Rejonowa w Augustowie odmówiła pomocy. „Broń się sama, ścigaj z oskarżenia prywatnego” – poradzono. O dziwo, Urząd Gminy nie odciął się od gazety. – Dalej płaciliśmy za swoją stronę. Uznaliśmy, że zmagania księdza z gazetą i gazety z księdzem to nie nasze zmartwienie. Zresztą która gazeta nie prześwietla dziś Kościoła? Czytelnicy to lubią – opowiada sekretarz gminy. Baba wygrała z księdzem tam, gdzie się tego najmniej spodziewała. W Kościele. Nie okazał się on czuły na kombinacje pieniężne godzące w parafian. Zareagował natomiast w dbałości o zakres kompetencji. Ełcki biskup ordynariusz zgodził się z dziennikarką, że jego podwładny olał zapisy Kodeksu Kanonicznego i wyklinając zawłaszczył uprawnienia biskupa, bowiem tylko biskup ma prawo skazywać owieczkę na potępienie. Dziś ks. Jarząbek dba o zbawienie duszyczek z innej parafii oddalonej od dotychczasowej o jakieś sto kilometrów. Przed odjazdem z Mikaszówki częściowo postawił na swoim. Sprzedał sporny grunt. Baba zamierza żądać od niego materialnej satysfakcji. Nie dla siebie. Dla parafian. Zapowiedziała w regionalnej gazecie, że skieruje do są-du sprawę o zniesławienie, zażąda 10 tys. zł na rzecz kościoła w Mikaszówce i przeprosin we wszystkich lokalnych pismach. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Brudy posła Giertycha Młody, wyszczekany, narodowy, katolicki. I niekoniecznie kryształowy. Poseł Roman Giertych – przewodniczący Kongresu Ligi Polskich Rodzin, wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego LPR. Poseł Marek Kotlinowski – prezes Zarządu LPR, przewodniczący Klubu Parlamentarnego LPR. I poseł Witold Hatka – członek Zarządu LPR. Przejęli oni władzę w Wielkopolskim Banku Rolniczym i pozwolili wyprowadzić z niego ponad 33 mln zł uciułanych przez rolników. Pieniądze częściowo popłynęły do spółek, w których zarządach elpeerowcy zasiadali lub – jak np. Giertych – byli ich współwłaścicielami. Młody Giertych, lat 32, reprezentuje trzecie pokolenie dynastii endeków z obsesją na punkcie światowego spisku Żydów i masonów. Jako lider kojarzonej ze skinheadami Młodzieży Wszechpolskiej i Stronnictwa Narodowego i autor dzieł typu "Możemy wygrać Polskę" plątał się na marginesie polityki. Karierę zapewnił mu dopiero związek z ojcem Rydzykiem. Jest posłem, przywódcą Ligi Polskich Rodzin i jej głównym mówcą sejmowym. Zdominował klub. Bez przerwy wyciera sobie gębę polskim interesem narodowym, naszą suwerennością i tożsamością, przez co rozumie zatęchłą, radiomaryjną wersję katolicyzmu. Pod jego przywództwem i sztandarem LPR gromadzą się wszyscy przeciwnicy Unii Europejskiej. Oto trochę prawdy o przywódcach LPR. Rok temu głośno było o aferze w Wielkopolskim Banku Rolniczym, w której umoczyli się aż trzej nowo wybrani posłowie Ligi: Hatka, Giertych i Kotlinowski. Po artykułach w "NIE" ("Ziółka rodzin polskich", nr 33/2001) i w "Wyborczej" ("W rodzinie kasa ginie") telewizyjna "Jedynka" zrobiła reportaż z cyklu "Tylko u nas", który miał być wyemitowany w styczniu 2002 r. Zapowiedziano go już w Internecie i – w ostatniej chwili zdjęto. Jakież to sensacje postanowiła ukryć przed nami telewizja Kwiatkowskiego? Czego telewizja nie nadała Reportaż opowiada, jak w roku 1993 powstał w Kaliszu "czysto polski" bank rolniczy. Kapitał założycielski, 20 mld st. zł, wniosło ponad 2 tys. wielkopolskich i kujawskich rolników. Wstęgę przecięli Danuta Wałęsowa i Wiesław Chrzanowski w asyście księży. Wiceprezesem został Witold Hatka. W objęciu funkcji prezesa przeszkodził mu brak ekonomicznego (i jakiegokolwiek) wykształcenia. Mały i biedny bank wymagał dokapitalizowania. Grupa akcjonariuszy pod wodzą Hatki przepędziła jednak kolejnych kandydatów na inwestorów strategicznych – Bakomę i Bank Pocztowy z Bydgoszczy. Hatka uważał, że Poczta Polska nie jest godna inwestowania w WBR, gdyż czeka ją prywatyzacja: Jutro jej akcje nabędą ludzie z Wall Street, Tel Awiwu, Paryża czy Belfastu. W lipcu 1999 r. rada nadzorcza WBR odwołała Hatkę ze stanowiska wiceprezesa. Polski patriota nie poddał się. W maju 2000 r. obaj z Giertychem zjawili się na walnym zgromadzeniu uzbrojeni w plik pełnomocnictw (w tym nieważnych lub sfałszowanych) i wykupionych udziałów drobnych akcjonariuszy. Giertych złapał za mikrofon i postraszył oponentów policją. Doszło do ogólnej bijatyki. W efekcie Hatka zdobył stołek przewodniczącego rady nadzorczej, Giertych natomiast został jej członkiem. Fuchę radcy prawnego dostał adwokat z Krakowa, obecnie poseł – Kotlinowski. Grupa ta przejęła kontrolę nad WBR pod hasłem obrony drobnych akcjonariuszy, polskich rolników i ich rodzin, których jakoby chciał wyzuć z własności drapieżny kapitał holenderski z Banku Śląskiego. Faktycznie jednak sama obrobiła polski, rolniczy bank. Hatkowcy wprowadzili do WBR grupę kapitałową SKOK (Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe z Sopotu), której przedstawiciele zasiedli we władzach banku. Umowy ze SKOK spowodowały, że WBR stracił 23,5 mln zł. Hatka założył spółkę Hatrol, która miała się zająć windykacją należności od niesolidnych klientów banku. Hatrol, który miał pomóc bankowi, sam utuczył się jego kosztem. Na konto tej spółki przelano 2,3 mln bankowych złotówek. Radca prawny Kotlinowski, dziś – przypomnijmy – prezes partii LPR, uznał ten transfer za legalny. Wkrótce Hatrol powołał dwie spółki zależne – Rolhat i Polskie Finanse. Przelał 1 mln zł do Rolhatu i 100 tys. zł do Polskich Finansów. Po co? Być może po to, by zatrzeć ślady "wytransferowanej" forsy. W wyniku tych i innych operacji WBR stracił 33,5 mln zł, po czym zbankrutował. Rolnicy dostali w dupę, a faceci, którzy ich wyrolowali, robią karierę. Pora na ujawnienie wstydliwej tajemnicy Romana Giertycha, którą udawało mu się do tej pory ukrywać. Złotousty pogromca Unii Europejskiej i obiekt adoracji słuchaczek Radia Maryja jest współodpowiedzialny za bankructwo WBR i wyprowadzenie fury szmalu do trzech spółek. Z operacji tych – ujawniamy – czerpał osobiste korzyści. Zasiadał bowiem we władzach Hatrolu, Rolhatu i Polskich Finansów, a także był ich udziałowcem. Sądzimy więc, że obok komisji śledczej w sprawie Rywina Sejm powinien powołać równoległą komisję śledczą do zbadania interesów posłów-przywódców LPR. Oto ustalone przez "NIE" fakty. Alleluja i do przodu Bankiem kierowali Lech M., Leszek Sz. (obaj później aresztowani), Grzegorz B. (reprezentant grupy SKOK), Witold Hatka, Roman Giertych i Marek Kotlinowski. Spółką Hatrol – Leszek Sz., Hatka, Giertych. Rolhatem – ci sami. Polskimi Finansami – ten sam tercet plus Kotlinowski. Przez ostatni rok prokuratura grzebała się ze śledztwem. 22 stycznia 2003 r. gruchnęła wieść, że prokuratura w Kaliszu występuje o uchylenie immunitetu Hatce, aby oskarżyć go o działanie na szkodę udziałowców banku. Podejrzanych jest też 9 innych osób, byłych członków zarządu i rady nadzorczej WBR. Roman Giertych z tupetem gra ofiarę prześladowań politycznych. Zarzuty prokuratury nazwał "absurdalnymi". Posunął się nawet do bezczelnej sugestii: Mam obawy, czy ta sprawa nie ma na celu odwrócenia uwagi od afery Rywina. A przecież obaj z Hatką, z ich liderem Kotlinowskim robili interesy w spółkach, które połknęły wyssane z banku pieniądze. Czemu więc Hatka ma samotnie wylądować na ławie oskarżonych, a Giertych nadal robi za świętego? Szmal w nawozach Spółka Hatrol – utworzona po to, by odzyskiwać bankowe długi – forsę z Wielkopolskiego Banku Rolniczego błyskawicznie utopiła w... handlu nawozami i maszynami poligraficznymi. Dziwne to były transakcje. Kupione przez Hatrol 500 ton saletry amonowej przechowuje jakoby w swym obejściu rolnik nazwiskiem Pejek. Kupione od Wydawnictwa Nasza Książka maszyny poligraficzne w ogóle nie opuściły jego lokalu. Rodzi się podejrzenie, że były to transakcje papierowe, fikcyjne, maskujące faktyczny przepływ gotówki. Przeprowadzono je akurat w czasie kampanii wyborczej. Wyszedł do kibla Na konferencji prasowej w Prokuraturze Okręgowej w Kaliszu 16 stycznia ogłoszono, że wniosek o uchylenie immunitetu Hatce jest gotowy. Giertycha przesłuchano tylko w charakterze świadka. Ustalono, że w sierpniu 2000 r. na posiedzeniu rady nadzorczej WBR, na którym zapadły niekorzystne dla banku decyzje, poseł Giertych nie uczestniczył w tej części spotkania – powiedział prokurator Danielewicz. Czyli był na posiedzeniu, ale w decydującym momencie wyszedł – może do klozetu – co odsuwa od niego wszelkie podejrzenia. Ten wykręt jest po prostu śmieszny. Ważne decyzje nie zapadają znienacka, bez wcześniejszych przygotowań. Niszczenie WBR trwało wiele miesięcy. Czy Giertych ma czelność twierdzić, że o niczym nie wiedział? Na przykład o tym, skąd do jego firmy płynęła forsa, nim doszło do upadłości banku? Nadzieja prawicy stosuje też inny chwyt: Od kilku miesięcy nie ma mnie we władzach Hatrolu, nie wiem, co tam się dzieje ("GW", 12 października 2001 r.). Ale w okresie, który interesuje prokuraturę, Giertych współrządził bankiem i trzema spółkami! Zresztą as LPR sam sobie przeczy. 21 stycznia 2003 r. oświadczył PAP: Pieniądze są. Spółka działa i prowadzi interesy – handluje nawozami. Więc jednak wie, co się dzieje! A skoro pieniądze są, to czemu bogobojni posłowie LPR nie wpadli na to, żeby je zwrócić poszkodowanym? Gorący kartofel Gdyby organa ścigania się sprężyły, grupę Hatki można było zgarnąć przed wyborami do Sejmu. Niestety, dochodzenie szło szybko tylko dopóty, dopóki prowadził je UOP. W prokuraturze kaliskiej zaczęło się ślimaczyć. Ostatnio zaś okręgówka w Kaliszu (która zebrała kilkanaście tomów akt) przekazała sprawę Prokuraturze Rejonowej Kraków Śródmieście, bo tam znajduje się siedziba spółki ligusów. Śledztwo potrwa jeszcze długie miesiące. I przez cały ten czas będziemy słuchać, jak Giertych oskarża wszystkich wokół o wyprzedaż polskich interesów. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne W trakcie kłótni żona zapowiedziała separację od łoża. Ryszard Z. z Redy uznał tę pogróżkę za dowód zdrady małżeńskiej. W celach wychowawczych strzelił do połowicy z pistoletu gazowego przerobionego na ostrą amunicję. Trudno ocenić korzyści płynące ze stosowania takiej formy perswazji, bo małżonka z głową przestrzeloną w dwóch miejscach nie przeżyła lekcji. Zrozpaczony Ryszard Z. chciał popełnić samobójstwo, ale tym razem pistolet się jakoś zaciął. Dyrektor Izby Wytrzeźwień z Suwałk był wcześniej pensjonariuszem kierowanej przez siebie placówki. Zamiast chełpić się tym, że w każdy możliwy sposób zdobywał doświadczenia zawodowe, sfałszował kartotekę. Uznał, że pijak to najczęściej Litwin, więc dopisał do swego nazwiska litewską końcówkę "auskas". W taki sam sposób oczyścił z zarzutu skutecznego picia wódki innego pensjonariusza – prywatnie szefa firmy komunalnej i wiceprzewodniczącego powiatowego SLD. Suwalczanie nie lubią pruderyjnych, czego dowodem poparcie w staraniach o wójtostwo gminy Suwałki dotych-czasowego wójta Jacka G., którego ostatnio z hukiem przyłapano, jak kierował gminą na podwójnym gazie. Wójt pozostanie najpewniej na stołku. Dyrektor Izby Wytrzeźwień trafił na ławę oskarżonych. Pogrążoną w smutku wdowę z Krakowa zamienił w okrutną morderczynię pracownik firmy pogrzebowej. W odróżnieniu od lekarza, który stwierdził naturalną przyczynę zgonu, domyślił się morderstwa i ściągnął policję. Czujność grabarza wzbudziły zlekceważone przez medyka głębokie rany od noża w okolicy serca denata. B. D. Zmumifikowane ciało 66-letniej kobiety znalazł komornik w jednym z mieszkań na poznańskim osiedlu Jagiełły. Okazało się, że zmarła przed rokiem. 40-letni syn przykrył ją prześcieradłem i spokojnie mieszkał w pokoju obok. Co miesiąc pobierał należną matce rentę. Na korzyść syna przemawia fakt, że pokój, w którym leżała mamusia, utrzymany był we wzorowym porządku, podczas gdy w reszcie mieszkania panował niesamowity bałagan. Czerwone drzwi zamontowano w jednym z budynków przy ul. Grota-Roweckiego w Tychach. Lokatorzy są oburzeni. Mówią, że czują się jakby wchodzili do burdelu. Drzwi do burdelu byłyby różowe – broni się urażony architekt. Palenie staje się modne. W Krakowie w ciągu ostatnich siedmiu lat liczba amatorów pośmiertnej kremacji wzrosła dziesięciokrotnie! W zeszłym roku odnotowano 328 kremacji (ok. 6 proc. wszystkich pogrzebów). Nowy trend cmentarny ma swoje wytłumaczenie w pieniądzach. Urna jest znacznie tańsza od tradycyjnego pochówku z grobem i trumną. Na sześć lat więzienia skazany został były dyrektor Domu Dziecka Słoneczna Przystań spod Żnina. 51-letni mężczyzna zapraszał do siebie młode dziewczęta (nawet 13-letnie), poił je alkoholem, puszczał filmy pornograficzne, a następnie zmuszał do zaspokajania swych seksualnych fantazji. O praktykach męża nic nie wiedziała żona zatrudniona w tym samym domu dziecka. Placówką opiekował się Caritas Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Niefortunnie rozpoczął ka-dencję jeden z nowo wybranych radnych gminy Ślesin. Dla uczczenia wyborczego zwycięstwa zorganizował libację, po której – z powodu przedawkowania alkoholu – do szpitala trafiło czterech jej uczestników. Jeden zmarł. Według szacunków lekarzy, każdy z uczestników libacji wlał w siebie w ciągu niespełna godziny ponad litr wódki. W urzędzie pocztowym przy al. Kościuszki w Łodzi młody mężczyzna zrabował 12 tys. zł wpłacającej ieniądze w okienku kobiecie. Nie uciekł daleko. Już w drzwiach wyjściowych dopadł go i obezwładnił student Uniwersytetu Łódzkiego. Nikt nie ruszył mu na pomoc. Także pocztowy strażnik. On był z dyrekcji okręgu – tłumaczyli strażnika jego przełożeni. Setki Polaków piszą prywatne listy do prezydenta USA – poinformował na spotkaniu z licealistami w Białymstoku pan Joel Stern, od 17 lat tłumacz w Departamencie Stanu. Wiele listów w ogóle nie przekazujemy prezydentowi Bushowi, ponieważ się po prostu nie nadają – mówił Stern. – Niektórzy Polacy proszą prezydenta o przysłanie im lodówki, pralki, Mercedesa 190 D, 25 tys. dolarów, o załatwienie im wizy, wcielenie do amerykańskiej armii, a nawet o sfinansowanie leczenia zębów. Europeizuje się Bydgoszcz. Trzech mieszkańców tego miasta pobiło trzech młodych obcokrajowców – Kanadyjczyka, Anglika i Rumuna. Cudzoziemcy dostali manto bez żadnego powodu. Do szpitala trafił także jeden z interweniujących policjantów. Jego jednak bito wiedząc za co: wystąpił w obronie napadniętych obcokrajowców. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dobić targi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lubelska policja bez kapelana Prokuratura przedstawiła zarzut kradzieży pieniędzy kapelanowi lubelskiej policji księdzu Kazimierzowi J. Ksiądz podejrzany jest o zagarnięcie 128 tys. zł należących do zmarłego duchownego, profesora ATK. Komendant lubelskiej policji odważnie zapowiedział, że po oficjalnym powiadomieniu przez prokuraturę o postawieniu zarzutów zawiesi kapelana w czynnościach, natomiast po ewentualnym prawomocnym wyroku skazującym usunie go ze służby policyjno-moralizatorskiej. Siostry służebniczki Czarno widać nad Domem Dziecka, który prowadzi Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny w Kłodzku. W prasie lokalnej otwarcie postawiono siostrom zarzuty: bicie wychowanków, poniżanie ich, brak troski o stan ich zdrowia. Pojawił się także zarzut, że siostry nie reagują na uwagi wychowawców dotyczące uprawiania seksu przez dzieci. Jedną z kar, jakie stosowały siostry, było zmuszanie dzieci do jedzenia chleba, który wcześniej leżał w koszu na śmieci lub nawet w toalecie. Bo chleb jest święty! Sprawę badają odpowiednie służby urzędu wojewódzkiego. Siostry nabrały wody w usta. Klerycy ratownicy Przy Seminarium Duchownym w Pelpinie działa klerycka drużyna Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Drużyna liczy 9 księży i 14 kleryków. Wykorzystują oni swoje umiejętności na różnego rodzaju obozach i rekolekcjach organizowanych przez pelpińską Caritas. Nic tak nie pokrzepia tonącego, jak ksiądz płynący z ostatnim namaszczeniem. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przychodzi doktor na prezydenta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stół na wysoki połysk 15-lecie Okrągłego Stołu celebrowane jest z podniosłą powagą. Spieszę ją zmącić. Mebel sporządzony był z paradoksów, spod niego wyzierały absurdy. Opozycja patrzyła w tył Przed rozpoczęciem obrad opozycja pragnęła wyłącznie zalegalizowania związku "Solidarność". Partyjno-rządową propozycję kontraktowych wyborów traktowała jako cenę, którą musi komuchom zapłacić za odbudowę swego związku. Potem okazało się, że odtworzony związek zawodowy jest słaby i nie wpływa na losy kraju. Natomiast właśnie dzięki niechcianym wyborom opozycja przejęła władzę w Polsce. Przywódcy opozycji – jak wszyscy generałowie na świecie – działali więc wedle planów strategicznych stoczonej już ongiś wojny. Zmierzali zrazu do odtworzenia tego, co zdarzyło się w roku 1980. PZPR ukręciła sobie stryczek Opozycja najchętniej w trzy dni odprawiłaby cały Okrągły Stół i zawarła kontrakt: "Solidarność" w zamian za półwolne wybory. Partia i rząd wymyśliły zaś i narzuciły długie debaty nad różnymi dziedzinami polityki, gospodarki i prawa przy stolikach i podstolikach. Dzięki zamiłowaniu komuchów do gadulstwa i gry na czas opozycja przez prawie trzy miesiące mogła w telewizji krytykować PRL, chłostać komunę za wszystko i przedstawiać swoje czarowne projekty zmian. Dostała więc od nas w prezencie, który jej wmuszono, długotrwałą telewizyjną, radiową i prasową kampanię przedwyborczą. Przyczyniła się ona w znacznym stopniu do zwycięstwa wyborczego drużyny Wałęsy. Pułapka ordynacji wyborczej To partia wymogła na kontrpartnerach przyjęcie ordynacji wyborczej wymyślonej przez siebie. Przewidywała ona, że 35 proc. mandatów do Sejmu i 100 proc. miejsc w Senacie obsadzone będzie w wyniku wyborów wolnych, ale większościowych. Zmagania o wszystkie mandaty z wyjątkiem jednego wygrała opozycja. Gdyby 4 czerwca 1989 r. odbyły się w 35-procentowym segmencie wolnym wybory oparte na proporcjonalnej ordynacji wyborczej, siły polityczne PRL uzyskałyby około 30 proc. głosów, a nie zero. Przypuszczalnie rząd Mazowieckiego nie mógłby powstać. Na domiar swoich nieszczęść PZPR i jej sojusznicy stworzyli tzw. listę krajową dla swoich najważniejszych kandydatów głosowaną nie w okręgach, lecz w całym kraju. Lista ta prawie w całości przegrała uwypuklając i dramatyzując porażkę polityczną sił starego porządku. Zmiana ról Przy stolikach tematycznych zajmujących się całą gospodarką, odrębnie górnictwem, problematyką społeczną i związkową przedstawiciele PZPR i rządu bronili budżetu państwa, złotówki przed pogłębianiem inflacji, wyrażali pragmatyzm gospodarczy. Opozycja natomiast mnożyła populistyczne żądania, popierała podwyżki płac, wyrównywanie wzrostu cen, dodrukowywanie pieniędzy. Potem dochodzono do kompromisowych rozwiązań. Używając dzisiejszych porównań drużyna Wałęsy występowała w roli Leppera, a strona partyjno-rządowa Hausnera. Po objęciu władzy przez rząd Mazowieckiego Leszek Balcerowicz zaczął zaś realizować program będący przeciwieństwem dążeń jego obozu przy Okrągłym Stole. Napisano komedię, odegrano dramat. Podsumowanie Historia Okrągłego Stołu prezentowana jest jako rzadki przykład mądrości Polaków, ale to wielka przesada. Paradoksy Okrągłego Stołu działają dziś krzepiąco, gdy myślimy o przyszłości: ze spiętrzenia głupoty, braku wyobraźni, ze złych pomysłów wyrosnąć może całkiem korzystna całość. A nuż znowu Polsce się to zdarzy? Aleksander Kwaśniewski wstawił sobie łóżko tuż koło sufitu sali obrad Okrągłego Stołu i zainstalował się na co najmniej 10 lat w tym budynku. Lech Wałęsa wcześniej wyremontował mu go i wstawił różową wannę dla pani Kwaśniewskiej. Sala obrad niemal codziennie służy Kwaśniewskiemu do wydawania bankietów, wieszania na ludziach orderów, wygłaszania przemówień, przyjmowania listów uwierzytelniających. Śp. suka prezydencka mogła się tu wybiegać. Leszek Miller upadły, ale urzędujący premier i przywódca lewicy w odstawce. Częsty bywalec w sali obrad Okrągłego Stołu, gdzie występuje w duecie z Kwaśniewskim, z którym łączy go trudne, męskie współżycie wypełnione to zagniewaniem, to rzewnym godzeniem się. Zbigniew Sobotka z zawodu hutnik przez długie lata jako minister nadzorował policję. Teraz będzie oskarżany przed sądem o niedyskrecję. Został jednym z bohaterów afery zwanej starachowicką od nazwy miasta Starachowice, w którym nigdy nie był. Stanisław Ciosek ma kojący głos, więc udziela się w telewizji, gdy mowa o Rosji. Pełni dożywotni urząd byłego ambasadora w Moskwie. Pracuje w gmachu obrad Okrągłego Stołu, gdzie zajmuje gustownie urządzony gabinet doradcy do spraw polityki wschodniej. Z powodu braku takiej polityki nie chodzi przemęczony. Gen. Czesław Kiszczak współprzewodniczący Stołu spędza czas na ławie oskarżonych. W 23 lata po stanie wojennym został skazany nieprawomocnie na symboliczną karę za to, że w 1981 r. wydał instrukcję o używaniu broni dla podległych sobie sił zbrojnych wcześniej niż dekret będący jej prawną podstawą wydrukowano w Dzienniku Ustaw. Stał się przez to ofiarą opieszałości drukarzy. Alfred Miodowicz emeryt, o którym słuch zaginął. Zostawił po sobie fatalny ślad w postaci syna – posła Konstantego Miodowicza ultraprawicowego machera od tajnej policji politycznej. Dzięki temu przetrwało jego nazwisko. Ks. Alojzy Orszulik czołowy u schyłku PRL polityk kościelny w jakiś czas po Okrągłym Stole dostał kopa w górę. Odsunięty od polityki awansował na biskupa, ale w powiatowym Łowiczu, gdzie ludność ochotniczo chodzi w pasiakach. Odtąd słuch o nim zaginął. Ostatnio szurnięty na emeryturę. Adam Michnik zapalony podróżnik, wybitny operator dźwięku słynący dziś z tego, że nagrał propozycję korupcyjną Lwa Rywina. Przyjaciel prawie wszystkich, którzy po którejkolwiek stronie siedzieli przy Okrągłym Stole, premierów i prezydentów z całego świata, a także wielu prostych kobiet. Hobby: w wolnych od życia towarzyskiego chwilach redaguje "Gazetę Wyborczą", a też w sposób słabo utajony rządzi od niechcenia Polską. Częsty bywalec budynku Okrągłego Stołu i największy obok Kwaśniewskiego spożytkownik zawartego tam kontraktu. Tadeusz Mazowiecki pracuje jako ospałe sumienie narodu, odkąd złożył dymisję swego rządu, przegrawszy pierwszą turę wyborów prezydenckich z dawno zapomnianym przybyszem z Ameryki Południowej panem Stanem Tymińskim. Tymińskiemu zarzucono bratanie się z Kadafim i bicie żony, ale nic to Mazowieckiemu nie pomogło. Lech Wałęsa dorabia do emerytury prowadząc program telewizyjny dla wędkarzy. Gdy zdarza się okazja, kandyduje w wyborach prezydenckich osiągając trochę ponad 1 proc. głosów. Lubi podróżować po krajach, gdzie o tym nie wiedzą. Ze stołownikami obu stron na ogół skłócony. Władysław Frasyniuk przywódca partii skupiającej dziś resztki ekipy "Solidarności" przy Okrągłym Stole. Unia Wolności nie dostała się do Sejmu, a sondaże dają jej połowę głosów niezbędnych do tego, aby się w nim znaleźć w przyszłości. Brak wyborców nie odbiera tej partii dobrego samopoczucia. Bronisław Geremek polityk nieparlamentarny. Naucza i poucza. Przypuszczalny kandydat do Parlamentu Europejskiego protegowany przez swego antagonistę przy Okrągłym Stole – Kwaśniewskiego. Strona solidarnościowa mniej skłania się do Geremka. Przy głównym Okrągłym Stole siedziało 57 osób. Z tego 15 zdołało umrzeć 3 ledwie żyje 7 marnie żyje 20 jakoś żyje zaledwie 9 dobrze żyje Jak podaje archiwum "Rzeczpospolitej", z ludzi Okrągłego Stołu wywodzi się: dwóch prezydentów RP, czterech premierów, marszałkowie Sejmu i Senatu, wielu ministrów, wiceministrów i innych prominentów, ale przeważnie byłych. Źródła: Andrzej Garlicki, "Rycerze Okrągłego Stołu"; "Kto jest kim w Polsce", PAI Warszawa 2001; "Kto jest kim w Kościele", KAI Warszawa 1996; PAP; "Rzeczpospolita"; "Życie Warszawy". JERZY URBAN Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dno Spodka Jak dobić publiczny interes? Wsadzić w niego polityków. Katowicki Spodek znają wszyscy: Deep Purple, Metallica, Pearl Jam, Iron Maiden, Mayday. Mogłoby się wydawać, że zdychający kawałek Peerelu utrzymuje miejski budżet. A tu dupa. Podatnicy dokładają do niego jakieś 2 mln zł. Spodek teoretycznie zarabia szmal – wiadomo – na koncertach światowych sław. Dobijają się na nie setki tysięcy fiśniętych fanów, którzy oprócz tego, że wyją i machają zapalniczkami, sporo płacą za bilety. Ale prawdziwą kasę i prestiż w klasie biznes Spodek robił organizując międzynarodowe targi: motoryzacyjne, rowerowe, górnictwa, energetyki, metalurgii i chemii. Piszę w czasie przeszłym, bo PWS Spodek sp. z o.o., której stuprocentowym właścicielem jest Urząd Miasta w Katowicach, zrzekła się organizowania jakichkolwiek targów na rzecz prywatnej spółki Międzynarodowe Targi Katowickie (MTK) podpisując stosowną umowę. I od tego momentu zaczęły się poważne problemy finansowe katowickiego Spodka. Golec na życzenie Do kontrolowanej przez brytyjską firmę Expocentres spółki Międzynarodowe Targi Katowickie trafiła obszerna baza danych o potencjalnych wystawcach, ale o organizacji samych targów nie słychać od dwóch lat. Dla porównania – czysty dochód z targów motoryzacyjnych "Autotour Market" w 1994 r. wyniósł prawie 200 tys. zł, a były to targi jednorazowe i dosyć skromne w porównaniu z organizowanymi niegdyś w Spodku targami górnictwa i energetyki "Simex". Targi te organizuje teraz ukraiński Donbas. Straty z tytułu podpisania umowy z MTK są więc kolosalne. Obecnie Spodek obsługuje kilka firm na oddzielnych umowach. Restaurację i Hotel Olimpijski przejęła spółka Olimp. Firma Południe z Krakowa w Spodku sprząta, Konsalnet z Warszawy obsługuje parkingi, Impel z Wrocławia ochrania. Spodek ma też swój zarząd – prezesa i wice, radę nadzorczą liczącą 5 osób, jednego dyrektora oraz kilku kierowników. Zarządzają samą halą widowiskową. Resztę obsługują firmy prywatne, nieźle na tym zarabiając. Edward Gierek zapewne przewraca się w grobie, bo za jego panowania Spodek funkcjonował bez strat i rad nadzorczych. Polityk menedżer W 1997 r. Spodek – wcześniej jednoosobowa spółka skarbu państwa – został przekazany miastu Katowice. Na Spodkowych stołkach pozasiadali "znani i lubiani", m.in. Tadeusz Donocik, wiceminister w rządzie Buzka. Obecny prezes Spodka Marek Blaszkowski wcześniej zajmował się w Urzędzie Miasta organizowaniem... przetargów. Za czasów dawnego Spodka, jak mówią dzisiaj jego starzy pracownicy, zarządzał interesem Paweł Szafraniec, ale poleciał za niepodpisanie umowy z MTK. Jego następca Zbysław Szlachta też poleciał za... podpisanie umowy z MTK. Prezent na urodziny Na 30. urodziny miasto zafundowało Spodkowi remont kopuły w prezencie – dudniły lokalne media dyskretnie pomijając problemy ze szmalem. Wyremontowany dach hali widowiskowej nadal cieknie (jak kablują mi spodkowi pracownicy), choć od urodzin minęły zaledwie dwa lata. Ostatni remont remontu polegał na "zakupie folii w ramach tymczasowego zabezpieczenia". Dziwna sprawa, bo w kwitach stoi jak byk, że miasto od 1992 r. wpakowało w remont Spodka całe 16 mln i kolejne 2,6 na nową wykładzinę. Czy Spodek nie powinien być złoty jak pałac Saddama? Robole Zatrudnienie w Spodku spadło o 75 proc. – do 59 osób. Od kilku lat nie rosną płace. Żeby robolom zamknąć gęby, kolejni prezydenci miasta organizują doroczne spotkania z pracownikami PWS Spodek sp. z o.o. Dotychczas odbyły się takie aż dwa. Na pierwszym zjawił się poprzedni wiceprezydent Katowic. Cel spotkania – problemy finansowe obiektu. Pogadano sobie ogólnie. Na czerwcowym spotkaniu w zeszłym roku pojawił się już sam prezydent Katowic Piotr Uszok związany z Platformą Obywatelską. Temat spotkania był ten sam, co zwykle – problemy finansowe, z tym że spotkanie trwało krócej, bo prezydent spieszył się na kolejne spotkanie. Rezultaty dyskusji były adekwatne do jej przebiegu – prezydent odpowiadał tylko na pytania z kartki. Jak się dowiedzieli pracownicy, "chwilowo nie ma planów" na dalsze losy zarówno Spodka, jak i zrobienie czegoś z jego kolosalnym zadłużeniem. Po tym spotkaniu prezydent uczynił wiceprezydenta człowiekiem odpowiedzialnym za Spodek. Podczas transmitowanego do kilkunastu krajów turnieju siatkarskiej Ligi Światowej pracownicy Spodka planowali strajk i blokadę zawodów. Cudem udało się prezesowi ostudzić zapędy wkurwionych już nieco dezinformacją i piszczącą biedą roboli, ale ci lojalnie mnie uprzedzają, że sytuacja może się powtórzyć – przy okazji ostrzegam fanów Iron Maiden (koncert w czerwcu). Władza mówi Dryndnęłam do Urzędu Miasta Katowice. Rzecznik miasta odesłał mnie do wiceprezydenta Józefa Kocurka. Od wiceprezydenta dowiedziałam się tyle: – Sytuacja finansowa Spodka jest fatalna, to oczywiste. O szczegóły proszę pytać prezesa Blaszkowskiego. Dobiłam się i do Marka Blaszkowskiego: – Jakie są zarobki zarządu i rady nadzorczej? – Są ustalone przez zgromadzenie wspólników. Proszę mnie o to zapytać oficjalnie faksem. – Ile wynosi średnia płaca w Spodku? – 1600 zł. – Jaką sumę za dzierżawę części obiektu płaci Spodkowi prezes Olimpu? – To jest tajemnica handlowa. – Pan ma obowiązek mi odpowiedzieć na to pytanie, bo Spodek jest własnością miasta, podatników, którzy mają ustawowe prawo wiedzieć, co się dzieje z ich pieniędzmi. – To też jest tajemnica handlowa. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 5 lat lekkich robót Nie dajcie się bajerować kandydatom do Parlamentu Europejskiego. Podczas jednej z debat na temat naszego członkostwa w Unii Europejskiej licealista zapytany – czego najbardziej obawia się po wstąpieniu do Unii Europejskiej? – bez namysłu odparł: polskich posłów. Miał chyba gówniarz rację lękając się widoku naszych orłów w roli parlamentarzystów europejskich. Okupacja mównicy, groźby pod adresem Unii, wnioski o wypowiedzenie traktatu akcesyjnego, a na dokładkę poseł LPR wręczający komu się tylko da katolickie krzyże. Ponieważ wybory do Parlamentu Europejskiego tuż-tuż, warto się zastanowić, czy nasi politycy nie popsują Unii, do której weszliśmy. Czego nie może parlament Nasi kandydaci do PE nie szczędzą nam obietnic. Posłowie Samoobrony na przykład chcą zmusić kraje unijne, by te zatrudniały Polaków i zrezygnowały z okresów przejściowych. Postulat niewątpliwie zapewni Samoobronie społeczną przychylność. Tyle tylko, że PE nie ma żadnej władzy nad parlamentami narodowymi, a to właśnie one decydują, czy Polak będzie mógł pracować legalnie w danym kraju czy nie. Podobny kit wciskają nam kandydaci na europarlamentarzystę z rozdania LPR, gdy twierdzą, że schrystianizują Europę, i kandydaci PO, podobno wykształceni i znający się na realiach UE, którzy obiecują, że zmuszą rządy krajów zachodnich do inwestowania w Polsce. Czyż to rządy inwestują? Parlament Europejski (PE) to kolos na glinianych nogach. Jego funkcje są mocno ograniczone. O tym, co w Unii piszczy, nie decyduje europarlament, lecz spotykający się w tzw. Radzie Ministrów czołowi politycy krajów członkowskich. To od nich faktycznie zależy kształt unijnego budżetu. To oni dyskutują o dopłatach do rolnictwa, polityce wewnętrznej Wspólnoty. Ci sami ministrowie już na forum krajowego parlamentu, dysponując odpowiednią większością, zaklepują decyzje podjęte na spotkaniach wielkich tego kontynentu. PE jest gdzieś na szarym końcu tej układanki, a jego zadanie sprowadza się praktycznie do mało znaczącej aprobaty tego, co wcześniej już i tak zostało ustalone. I choć teoretycznie istnieje sposobność odrzucenia przez PE postanowień wielkich polity-ków, to w praktyce ci, którzy mają większość w parlamentach narodowych, dysponują też zazwyczaj większością w PE. W rzeczywistości więc, przynajmniej do czasu przyjęcia nowej konstytucji europejskiej, znaczenie PE jest raczej symboliczne. Świadczą o tym choćby osiągnięcia PE. Do najdonioślejszych zaliczyć można projekty: „Telewizja bez granic” – czyli zakaz transmisji ważniejszych wydarzeń sportowych jedynie w pasmach kodowanych, zaostrzenie norm dla materiałów pędnych i olejów silnikowych celem ochrony środowiska oraz wprowadzenie na opakowaniach papierosów większych i wyraźniejszych ostrzeżeń o szkodliwości palenia. Ponadto PE zajmował się w swojej historii tak historycznie doniosłymi kwestiami jak wprowadzenie obowiązku ekologicznej utylizacji złomowanych samochodów czy zaostrzenie przepisów dotyczących pasz dla zwierząt hodowlanych. Obecnie pracuje nad wprowadzeniem przepisów dotyczących utylizacji zużytych urządzeń elektrycznych i elektronicznych. Już sam przegląd parlamentarzystów PE skłania do refleksji. Czemu brakuje tam wyróżniających się polityków europejskich? Odpowiedź jest banalnie prosta. PE w dużym uproszczeniu przypomina amerykańską ligę piłki nożnej. Trafiają tam ci, którzy najlepsze lata kariery mają już dawno za sobą. Honorowa emerytura. Podstawową cechą odróżniającą PE od parlamentów narodowych jest to, że nie posiada on uprawnień ustawodawczych. Między bajki należy więc włożyć opowieści kandydatów o inicjatywach, pomysłach i projektach, jakie przyszli posłowie chcieliby z trybuny PE zaproponować Europie. Zupełną tajemnicą pozostaje, w jaki sposób kandydat Platformy rajdowiec Hołowczyc chce poprzez PE zmienić sytuację na polskich drogach i edukować kierowców, co zapowiada. Widać nie ma pojęcia, do czego chce być wybrany. PE w ogóle nie posiada bezpośrednich uprawnień w dziedzinie inicjatywy prawodawczej, takich jak np. grupa posłów na Sejm. Kompetencje te są zastrzeżone dla Komisji Europejskiej. W procedurze konsultacji uprawnienia PE sprowadzają się do wydania opinii, które Komisja Europejska i tak może swobodnie olać. Bzdurą na użytek wyborców należy nazwać opowieści naszych kandydatów, jakie to pieniądze załatwią dla swojego narodu, gdy tylko ten da im możliwość siadania w PE. Gówno prawda. Uprawnienia budżetowe PE są tak samo skromne jak możliwości prawne. Sprowadzają się do czysto teoretycznej możliwości odrzucenia przez parlament projektu budżetu w całości. W opowiadaniu głupot celują zwłaszcza kandydaci LPR i PiS. Wmawiają nam, że idą do PE walczyć o interes narodowy. Będzie to chyba niewykonalne, ponieważ posłowie organizują się w parlamencie według kryterium przynależności partyjnej, a nie narodowej. Grupy polityczne odpowiadają frakcjom politycznym w parlamentach krajowych. Do utworzenia grupy politycznej potrzebnych jest najmniej 23 posłów z dwóch krajów, 18 z trzech krajów, 14 z czterech i więcej krajów. Jak LPR znajdzie 14 polskich nacjonalistów-katolików z 4 różnych krajów? Gdyby zaś znalazła, co może 14 posłów? Żeby więc cokolwiek w PE zwojować, trzeba wziąć pod uwagę interesy kolegi parlamentarzysty, o zgrozo obcokrajowca. Nieprawdziwe są też zapowiedzi, że partie polityczne będą rozliczać swoich posłów z prac w PE. Mandat do PE ma charakter mandatu wolnego, co oznacza, że deputowani nie są związani instrukcjami państw, których są obywatelami. W praktyce poseł, jeśli chce, może głosować całkowicie wbrew matce partii, a jak się uprze – także wbrew interesom narodu polskiego. Posła europarlamentu ze stanowiska może zwolnić tylko akt zgonu lub własna rezygnacja. Co może parlament Parlament Europejski może w rzeczywistości bardzo niewiele. Może kontrolować prace Komisji Europejskiej, a także inne instytucje Wspólnoty. Posłowie PE mogą uczestniczyć w pracach komisji, które często zajmują się kwestiami pobocznymi. W Unii przydatne mogą się więc okazać: mentalność biurokraty i podejście hobbysty. Parlament ma głos w kwestii wydatków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionów oraz programów kulturalnych i edukacyjnych. Gdy jednak chodzi o realne pieniądze, na przykład dla rolnictwa, może jedynie proponować poprawki do budżetu, a decydujący głos w tej kwestii ma Rada Ministrów. Parlament może teoretycznie przyjąć lub odrzucić proponowanych komisarzy europejskich. Zupełnie teoretycznie, bo ich także proponują parlamenty narodowe. Na koniec niespodzianka dla polskich parlamentarzystów. PE ma prawo powoływania tak lubianych nad Wisłą tymczasowych komisji śledczych, które mają na celu zbadanie i wyjaśnienie ewentualnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu Unii. Trzeba jednak do tego przekonać przynajmniej 1/4 wszystkich deputowanych. Nasi posłowie ponad wszystko kochają kłócić się i protestować. Tymczasem w PE potrzeba zapalonych biurokratów znających prawo. Ludzi, którzy spędzą długie godziny w rozmaitych komisjach nad pozornie nieistotnym projektem. Nacjonalista w tym parlamencie to jak krowa w gołębniku. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autokastracja Po koncernie PSA (Peugeot–Citroen) i Toyocie kolejny producent aut nie wybrał naszego kraju na siedzibę nowej fabryki. Rozległ się lament jak Polska długa i szeroka: Koreańczycy olali Pomroczną. O tym, że Hyundai nie zainwestuje w Polsce, napisaliśmy już 29 stycznia tego roku. Czyli o miesiąc wcześniej, niż dowiedział się o tym minister Marek Pol. Koreańczykom nie pasują nasze uregulowania prawne i rachityczna infrastruktura – tłumaczyliśmy decyzję koncernu. Po miesiącu zabrał głos rzecznik ministra Pola – Ryszard Nałęcz tłumacząc, że przyczyną rezygnacji Hyundaia bynajmniej nie była zła infrastruktura, bowiem oferowane Hyundaiowi miejsce pod inwestycję znajduje się w pobliżu przebiegającej obok autostrady A4, która do końca 2005 r. połączy Kraków z Wrocławiem, a dwa lata później z zachodnią granicą Polski... Czyli Koreańczycy powinni zbudować fabrykę i cierpliwie poczekać co najmniej trzy lata, aż – jak obiecujemy – zbudujemy im połączenie z resztą Europy. Ministerstwo Pola jak zwykle jest z siebie zadowolone, chociaż to Słowacy zyskali kolejne 4 tysiące miejsc pracy i wartą setki milionów dolarów inwestycję. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Molestowana molestowany Przed Sądem Rejonowym w Sławnie stanął były szef sławieńskiej lewicy. Jego następca został zawieszony przez Radę Krajową SLD. Inni ważni członkowie partii mają problemy z prokuraturą. Towarzysze utopili się nawzajem w jednym bagienku, dzięki swoim kochankom, pieniądzom i układom. Wojna zaczęła się w ubiegłym roku od obyczajowego skandalu. 26 listopada 2001 r. 30-letnia Kinga K., szefowa jednego z kół SLD w Sławnie, złożyła w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez 58-letniego Ryszarda Pielaszkiewicza, szefa sławieńskiej lewicy. Twierdziła, iż kilkakrotnie zmusił ją do uprawiania seksu w zamian za obietnice załatwienia pracy. Pani K. mówiła dziennikarzom: – Byłam bezrobotna i zwróciłam się do niego o pomoc, a on powiedział mi, że zrobi coś dla mnie, ale pod warunkiem, że pójdę z nim do łóżka. Zrobiłam to, ale zaczął mnie szantażować, że jeśli nie będę z nim sypiać, to stracę pracę, którą mi załatwił. Kinga K. dostała pracę... sprzątaczki i gońca. Opowiadała, że do aktów miłosnych z Pielaszkiewiczem dochodziło w siedzibie SLD. Tuż po złożeniu doniesienia na ulicach Sławna i Darłowa (gdzie mieszka Pielaszkiewicz) pojawiły się ulotki informujące o szczegółach ich "miłosnych igraszek". Pielaszkiewicz o doniesieniu do prokuratury dowiedział się od dziennikarzy. Był oburzony: – Traktowałem ją jak córkę, dlaczego mi to zrobiła? To wstrętny polityczny spisek wymierzony we mnie. Kilka dni po wyrażeniu oburzenia Pielaszkiewicz został odwołany z funkcji przewodniczącego Rady Powiatowej SLD. Według niego potwierdza to teorię partyjnego spisku. Nowym przewodniczącym został przeszło 70-letni CzesŁaw GomuŁkiewicz, emeryt przedstawiający się jako literat i dziennikarz. Od tego momentu sławieńskie SLD otwarcie dzieli się na dwie frakcje: Pielaszkiewicza i Gomułkiewicza. Pojedynek na doniesienia W styczniu do Prokuratury Rejonowej w Sławnie trafiło kolejne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Jeden z członków frakcji Pielaszkiewicza doniósł o ogromnej korupcji w sławieńskim starostwie i Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie (PCPK). Chodzi o rozdzielanie po znajomości kilku milionów złotych z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Informacja ta wywołała kolejną lawinę. Kilka dni później głosami radnych SLD Pielaszkiewicz został odwołany z funkcji przewodniczącego Rady Powiatu Sławno. Jego następczynią została... Ewa GomuŁkiewicz, żona przewodniczącego SLD. Pielaszkiewiczowi zaczęła się dobierać do skóry prokurator. Pod koniec stycznia chciała go przesłuchać w charakterze podejrzanego. Pielaszkiewicz zaczął chorować. Prowadzący sprawę prokurator Piotr Wedmann powołał biegłego, który w końcu kwietnia wyraził zgodę na przesłuchanie byłego szefa SLD. Podejrzany stawił się dopiero po prasowej nagonce i publicznym oświadczeniu szefa sławieńskiej prokuratury, że zostanie doprowadzony na przesłuchanie przez policję. Prokurator przedstawił Pielaszkiewiczowi trzy zarzuty z paragrafu 199 kodeksu karnego o to, iż wykorzystując krytyczne położenie Kingi K. wielokrotnie zmusił ją do uprawiania seksu. Kontrowersyjna łazienka Tymczasem problemy nie ominęły też Gomułkiewicza. W lutym Komisja Rewizyjna działająca przy Radzie Powiatu Sławno przeprowadziła kontrolę w miejscowym PCPR. Komisja podważyła zasadność dwóch dofinansowań, w tym jednego dla... Gomułkiewicza. Kontrolę do PCPR zdążył tuż przed odwołaniem wysłać Pielaszkiewicz. Potwierdziła obiegowe informacje dotyczące ekskluzywnej łazienki w mieszkaniu Gomułkiewiczów. Zbudowano ją dzięki przeszło 5600 zł dofinansowania z PFRON, które wedle opinii komisji rewizyjnej Gomułkiewiczowi się nie należało. Dodajmy, że mimo podeszłego wieku Gomułkiewicz nie przypomina inwalidy: biega po schodach, prowadzi samochód. Z czasem okazało się, że to nie jedyne pieniądze z PFRON, które dzięki PCPR dostał Gomułkiewicz. Szef lewicy jest od dwóch lat zatrudniony w firmie "Mieszko" z Warszkowa w charakterze doradcy ekonomicznego. Jego pensja to 1500 zł. Połowę kosztów zatrudnienia refunduje PFRON. W obliczu kolejnego skandalu Zarząd Wojewódzki SLD w Szczecinie skierował sprawę Gomułkiewicza do Sądu Partyjnego i wystąpił do Zarządu Krajowego partii o zawieszenie go w prawach członka. Ewa Gomułkiewicz nadal jest szefową rady. Nikt też nie wyrzucił jej z PCPR, gdzie od czasu, gdy jest przewodniczącą, ma już nie pół, lecz cały etat. Bagno bez dna W ciągu pół roku spadły dwie głowy. W cieniu pozostają jednak inni wpływowi działacze partii. Prokurator Wedmann prowadzi śledztwo w sprawie niegospodarności w starostwie i PCPR w związku z podziałem środków PFRON. Nieoczekiwanie policja nie wykonuje poleceń prokuratora. Przeszkadzają też zwierzchnicy. Choć Wedmann prowadził od początku sprawę Pielaszkiewicza, nie on pojawił się na sali sądowej na otwarciu jego procesu. W sprawie PFRON, po wielu miesiącach dochodzenia, udało się przedstawić zarzuty tylko czterem osobom: dwóm pracownicom PCPR i właścicielowi oraz głównej księgowej firmy "Solmar" zaprzyjaźnionej z Andrzejem Wnukiem, wicestarostą z SLD. Tajemnicą poliszynela jest bowiem to, iż Wnuk korzysta z pomieszczeń firmy "Solmar". – Ten człowiek za wszystkim stoi. On zapłacił Kindze za to, że mnie skompromitowała. To widać, że dostała pieniądze, bo nagle ma nowe ciuchy, chodzi do fryzjera, spłaciła długi. Głównym świadkiem w mojej sprawie jest Agnieszka R., kochanka Wnuka, z którą ma dziecko. To szyty grubymi nićmi spisek – mówi Pielaszkiewicz. Wnuk ma nieciekawą przeszłość gospodarczą, długi, jego pensję zajął komornik, a wielu jego wspólników poszło z torbami. Kompani Pielaszkiewicza z SLD opowiadają o gigantycznych łapówkach, które miał brać jeden z prominentów za załatwienie umarzalnej pożyczki z PFRON. Nikt nie jest w stanie jednak narazie tego udowodnić. Nie przyznaje się też do tego, jakoby miał cokolwiek wspólnego ze sprawą Pielaszkiewicza. Tymczasowym szefem sławieńskiej lewicy ma być starosta Henryk Lompert. Jego podpis widnieje na wielu wnioskach załatwionych pozytywnie pożyczek z PFRON. Prokuratura zaczyna dobierać się do pracowników starostwa, a Lompert robi wszystko, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Prokurator liczy, że zmowa milczenia znów się złamie, a pionki w aferze PFRON powiedzą, kto im wydawał polecenia. Na razie jedna z naczelniczek wydziału w starostwie, podobnie jak szefowa PCPR (obie podejrzane o fałszowanie dokumentów i przekroczenie uprawnień), uciekły w chorobę. Pielaszkiewicz wierzy jeszcze, że nie wszystko stracone – chce być burmistrzem Sławna, a i wakat po Gomułkiewiczu jest jeszcze do wzięcia... Gomułkiewicz też nie zasypia gruszek w popiele – chce wydać książkę o kochankach Pielaszkiewicza. SLD – partia ludzi zaprzyjaźnionych ze sobą. Tak mówi Krzysztof Janik, a może jego szef, nie pamiętam. Autor : Adam Ewans Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziennikarzyna łowna " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czterej pancerni i palma " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pieskie życie człowieka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Prezydent Kwaśniewski przeprosił. Tym razem pannę Edytę Górniakównę i jej rodzinę za rozsiewane przez media plotki o ich romansie. I znów przeprosiny prezydenckie społeczeństwo przyjęło z mieszanymi uczuciami. Przecież większość polskich kobiet marzy o romansie z prezydentem, nawet wirtualnym. • Prezydenckie weto wobec ustawy o biopaliwach poparła jednoznacznie PO, wała pokazały PSL i Samoobrona. O losie weta zadecyduje postawa SLD, który skłania się do jego odrzucenia i szybkiej nowelizacji ustawy. Jeśli tak się stanie, to pierwszy raz centrolewica odrzuci weto własnego prezydenta. • Aż o 8 proc. wzrósł poziom pozytywnych opinii o rządzie Leszka Millera, o 9 proc. spadły negatywne oceny jego gabinetu. Tak wynika z ostatniego sondażu CBOS. To wynik kopenhaskiego sukcesu negocjacyjnego, a pewnie i nagonki na premiera związanej z aferą Rywina. Obywatele RP intuicyjnie biorą stronę atakowanych. W ciągu 15 miesięcy rządzenia Miller przebił swego poprzednika Buzka. Zdążył już odwołać 6 ministrów, a ślamazarny Buzek w takim samym czasie – tylko jednego. • Policja ma szansę na wzrost popularności. Niebawem organizacje pozarządowe wraz z Komendą Główną Policji uruchomią akcję "Program opieki nad ofiarami gwałtów". Pokrzywdzone kobiety będą mogły bezpłatnie otrzymać antykoncepcyjny środek skuteczny w ciągu 72 godzin po niezabezpieczonym współżyciu. W ten sposób policja może stać się ostatnią deską ratunku dla nieostrożnych. Trzeba będzie tylko wymyślić okoliczności rzekomego gwałtu. Mówcie, że zgwałcili was faceci podobni do przywódców SLD, tchórzliwie odsuwający problem bezpłatnej, legalnej antykoncepcji i aborcji. • Zakotłowało się w PiSuarze. Państwo Kaczyńscy wspierani przez Opus Dei pana Walendziaka poparli akcesję do UE. Podczas znakomicie wyreżyserowanego Zjazdu PiS poseł Marek Jurek kadził antyunijnie radiomaryjcom, a następnie szczwane Kaczory przeforsowały prounijną uchwałę. Bo PiSuary też marzą o posadach eurokratów. I teraz forsują w Sejmie zakaz ich sprawowania dla ludzi związanych z obecną koalicją. Jedynie poseł Artur Zawisza, ten od "małczat sobaki", zadeklarował, że będzie agitował przeciwko Unii. • Jan Łopuszański, ostatnio w LPR, znów założył własną kanapę polityczną. Trzyosobowe koło parlamentarne pod nazwą Porozumienie Polskie. To już trzecie koło parlamentarne założone przez rozłamowców z LPR. I szóste w Sejmie. • Pan poseł Gabriel Janowski w wywiadzie dla macierewiczowskiego "Głosu" ujawnił, że obecni liderzy Ligi Polskich Rodzin – Giertych, Kotlinowski i Wrzodak – to zakamuflowani agenci koalicji rządzącej: nie dopuszczają go do udziału w programach telewizyjnych. • Pan poseł Witold Hatka, koleżka lidera Romana Giertycha, może stracić immunitet poselski. O zgodę na pociągnięcie go do odpowiedzialności sądowej wystąpiła Prokuratura Okręgowa w Kaliszu. Podejrzewa ona, że Hatka wyssał z Wielkopolskiego Banku Rolniczego, przy pomocy ówczesnego radcy prawnego, obecnego prezesa LPR Marka Kotlinowskiego, na konto ich spółki ponad 2 mln zł. Teraz wniosek musi skierować prokurator generalny, a o uchyleniu immunitetu zadecydować Sejm. • Wybryk przypadkowego społeczeństwa czy tendencja? Niespodziewanie w sondażu OBOP SLD uzyskał aż 38 proc. poparcia. Spadło za to poparcie dla LPR, PiS i Samoobrony. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lewa noga dynda w centrum " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rura z kremem Gudzowaty był facetem do udupienia, ale na szczęście nie dał się udupić. Warszawska Prokuratura Okręgowa przedłużyła aż do marca śledztwo w sprawie Europol Gazu, spółki będącej właścicielem polskiego odcinka gazociągu jamalskiego. Od kilkunastu miesięcy prokuratorzy badają, czy kierownictwo tej prywatnej firmy prawidłowo wypłaciło sobie i pracownikom nagrody. Gdańska prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia dotyczący wprowadzenia do spółki Europol Gaz firmy Gas-Traiding, w której udziały ma m.in. Bartimpex. Warszawskie śledztwo i gdański akt oskarżenia oparty – wedle mnie – na fałszywych przesłankach to popłuczyny po działaniach Lecha Kaczyńskiego, który jeszcze jako minister sprawiedliwości w rządzie Buzka zaangażował się w operację zwalczania Bartimpeksu i jej głównego udziałowca Aleksandra Gudzowatego. Kaczor odpłynął z resortu sprawiedliwości, ale wszczęte z jego inspiracji sprawy toczą się nadal. Ruscy nas zagazują Tymczasem kwestia dostaw gazu do Polski pozostaje nieuregulowana. Na podstawie międzyrządowych umów do roku 2020 ma trafić do Polski 250 mld m sześc. rosyjskiego gazu. Tyle Polska nie potrzebuje. Umowę podpisano w oparciu o zbyt optymistyczne prognozy, które przewidywały, że gospodarka będzie się dynamicznie rozwijać, a udział gazu w bilansie energetycznym będzie szybko rósł. Gdy okazało się, iż zapotrzebowanie na gaz jest mniejsze, kluczowym problemem stało się uzgodnienie z Rosjanami zmniejszenia dostaw, zwłaszcza że umowa zawiera klauzulę "take or pay", czyli "bierz lub płać". Nawet, jeśli odbierzemy mniej gazu, i tak będziemy musieli zapłacić za tyle, na ile opiewa umowa. W latach 2000 i 2001 rząd Buzka zabrał się za likwidowanie nadmiaru gazu poprzez... zakontraktowanie dodatkowych 74 mld m sześc. ze Skandynawii. Choć wydawałoby się, że absolutnym priorytetem powinno być dogadanie się z Rosjanami co do wieloletniej i korzystnej współpracy. Jednak logika absurdalna odniosła triumf – pod oszukańczymi, lecz nośnymi politycznie hasłami: "dywersyfikacji dostaw" i "bezpieczeństwa energetycznego państwa". Pierwszą ofiarą nonsensownej polityki gazowej rządu Buzka padł polski magnat gazowy Aleksander Gudzowaty. Ten niegdysiejszy sponsor kampanii wyborczej Wałęsy znakomicie sobie radził w handlu z Rosjanami. Bartimpex pośredniczył w imporcie rosyjskiego gazu i opanował ok. 13 proc. polskiego rynku gazowego. Gudzowaty zbił na gazowych interesach fortunę, ale jego działalność przynosiła także pokaźne korzyści kasie państwa. Bartimpex rok w rok płacił podatki w kwocie ok. 25 mln dolarów. Uiszczając zaś Gazpromowi należności za gaz dostawami żywności przyczyniał się do utrzymywania w Polsce miejsc pracy oraz ograniczał wypływ dewiz z Polski do Rosji. Pociągnąć od Niemców Gudzowaty był też pierwszym i faktycznym inicjatorem dywersyfikacji dostaw gazu do Polski i sprowadzania tego surowca z Europy Zachodniej. To on był bowiem współautorem koncepcji budowy gazociągu Bernau–Szczecin mającego włączyć Polskę do systemu gazociągów Unii Europejskiej, a zatem zmniejszyć skalę uzależnienia od rosyjskiego dostawcy. Projekt powstał w latach 1998–1999, a więc zanim rząd Buzka wszczął polityczną kampanię wokół gazu. Uruchomienie niedrogiego gazociągu Bernau–Szczecin (tylko 130 km długości), który miał być wybudowany wspólnie z niemiecką firmą Ruhrgas, pozwalałoby na sprowadzanie do Polski gazu z pominięciem niekorzystnej dla importera zasady "take or pay". Z dotąd nie w pełni wyjaśnionych powodów grupa kilku osób z administracji premiera Buzka z zaciekłością wzięła się za udaremnienie rozwiązania korzystnego dla Polski zarówno biznesowo, jak i politycznie. Osobami szczególnie zaangażowanymi w próbę wykańczania Gudzowatego i promowanie interesów skandynawskich potentatów gazowych byli Janusz Steinhoff, Jan Szlązak, Janusz Pałubicki, Barbara Litak-Zarębska oraz doradca premiera Piotr Naimski. Ściśle kooperował z nimi Lech Kaczyński wykorzystując urząd prokuratora generalnego do szykanowania Bartimpeksu i personalnie Gudzowatego. Początkowo wymieniona grupa osób funkcjonowała nieformalnie, potem jej działania zostały niemal zinstytucjonalizowane, gdyż Buzek nadał jej szyld rządowego zespołu ds. dywersyfikacji dostaw gazu. Grupie tej, której posunięcia były w wielu przypadkach bezprawne, przewodniczył minister Jerzy Kropiwnicki. Tych bezprawnych, bądź tylko "nieetycznych" posunięć było bez liku. Wiceminister Litak-Zarębska żądała odebrania Bartimpeksowi koncesji na import gazu. Gdy specjaliści z resortu gospodarki stwierdzili, że nie ma ku temu podstaw, zastępczyni Wąsacza 13 kwietnia 2000 r. w piśmie do wiceministra Szlązaka (DniPL/Z/2136/ANW/00) stanowczo nakłaniała swego kolegę do odebrania Bartimpeksowi koncesji pod pretekstem zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Nawet jednak Szlązak bezradnie rozłożył ręce i odpisał koleżance, że tak się nie da zrobić. 7 czerwca 2000 r. doradca Buzka Piotr Naimski, szef UOP z czasów Macierewicza, podczas Światowego Kongresu Gazowego w Nicei oświadczył Burckhardowi Bergmanowi, wiceprezesowi firmy Ruhrgas, że bez względu na argumenty tak długo jak w projekcie gazociągu Bernau–Szczecin będzie Bartimpex, nie będzie zgody władz polskich na ten gazociąg. W październiku 2000 r. Wąsacz odwołał Stefana Geronia, dotychczasowego solidarnościowego szefa Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, gdyż ten odważył się twierdzić, iż budowa rury Bernau–Szczecin nie koliduje z koncepcją zróżnicowania źródeł dostaw gazu, ale wręcz umożliwia najszybszą realizację takiego zamiaru. Niewygodnego Geronia zastąpił Andrzej Lipko, solidaruch z krwi i kości. Kierowane przez Lipkę PGNiG odmówiło zgody na transport w sieci polskich gazociągów gazu importowanego przez Bartimpex. Dopiero w pierwszych dniach stycznia 2003 r. Urząd Antymonopolowy uznał takie postępowanie PGNiG za niedozwoloną prawem praktykę monopolistyczną, co być może w dalszej perspektywie pozwoli Gudzowatemu w miarę normalnie handlować na polskim rynku gazowym. Kto za to beknie Bezprawne działania zorganizowanej grupy osób z administracji Buzka szczególnie aktywnie wspierała "Gazeta Wyborcza" (głównie piórem Andrzeja Kublika) i powiązane z nią kapitałowo rozgłośnie radiowe. Trzy organizacje polskich przedsiębiorców natomiast, które na ogół rzadko mówią jednym głosem (Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych – Bochniarzowa, Polska Rada Biznesu – Niemczycki, oraz Krajowa Izba Gospodarcza – Arendarski), niezależnie od siebie występowały do Buzka w obronie szykanowanego przez rząd polskiego przedsiębiorcy Aleksandra Gudzowatego. Nic to jednak nie dało! Broniąc się przed pozbawieniem możliwości handlowania na polskim rynku Gudzowaty złożył do prokuratur kilkanaście doniesień o popełnieniu przestępstwa przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy administracji Buzka. Po przeprowadzeniu postępowań przygotowawczych prokuratury umorzyły większość tych spraw. Można to zrozumieć, gdyż pojedyncze przypadki oderwane od całego kontekstu mogły się poszczególnym prokuratorom rysować nieostro. Moim zdaniem, prawnicy Gudzowatego popełnili błąd nie ujmując sprawy w jednym doniesieniu, w którym mogliby pójść na przykład w kierunku art. 258 kk – działanie w zorganizowanej grupie. Byli funkcjonariusze Buzkowej administracji, którzy z premedytacją wykańczali polskiego biznesmena i być może świadomie działali na korzyść skandynawskich koncernów gazowych, są nadal bezkarni, natomiast osoby z firm, w których udziały ma prezes Bartimpeksu, podlegają dalszej obróbce prokuratorskiej i sądowej. Gudzowaty zdołał jedynie wywalczyć w warszawskim sądzie nieprawomocny wyrok skazujący Lecha Kaczyńskiego za naruszenie dóbr osobistych. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bądź człowiekiem, umieraj taniej I Koedukacyjny Dom Pomocy Społecznej w Gościeradowie przeznaczony jest dla dzieci i młodzieży niesprawnej intelektualnie. Obecnie mieszka tu 63 pensjonariuszy. Tylko 12 z nich potrafi mówić. Aż 43 jest głęboko upośledzonych, nie kontrolują czynności fizjologicznych, wymagają pampersów. 9 przypadków to umiarkowane upośledzenie, 2 – lekkie. Tylko tę dwójkę można przystosować do normalnego życia. Mają też inne schorzenia: epilepsja, wodogłowie, niedowład kończyn, porażenia, ślepota, niemota, zespół Downa czy pobudzenie psychoruchowe. Upośledzenia mogą być uwarunkowane genetycznie, ale większość spowodowana jest błędami przy porodach. Miesięcznie na utrzymanie jednego wychowanka państwo daje 1343 zł, choć rzeczywisty koszt to 2 tys. zł z hakiem. Za pobyt 7 osób płacą tu bliscy. Stawka ustalona została na podstawie dochodów przypadających na jednego członka rodziny. Wychodzi po 200 do 500 zł. Młodzież powyżej 18. roku życia otrzymuje rentę socjalną w zawrotnej wysokości 417 zł, z czego 70 proc. bierze DPS. W Gościeradowie ma ją 44 wychowanków. Dom musi dawać kieszonkowe. W Gościeradowie dostaje je 17 osób (po 50 zł miesięcznie). Według normy dyrektor Tadeusz Sikora powinien zatrudniać 44 pracowników merytorycznych, czyli tych, którzy zajmują się dziećmi. Zatrudnia 25, bo musi oszczędzać. Do 1998 r. zatrudniano tu 63 pracowników, ale zmienił się sposób finansowania. Zamiast na cały dom, państwo cedzi kasę na każdego podopiecznego. Wcześniej spływała jeszcze forsa na niezbędne remonty, teraz wystarcza jej tylko na ograniczone potrzeby bieżące. Największe obciążenie dla domu stanowi ogrzewanie. Średnio w roku wychodzi jakieś 5800 zł na miesiąc. Dom wymaga remontu i wymiany okien. Pracownicy nie dostali wymaganych ustawą podwyżek. 17 wychowanków bezwzględnie potrzebuje rehabilitantów medycznych. Według przepisów placówki nie muszą ich zatrudniać, ale rehabilitację powinny umożliwić. DPS nie ma osobowości prawnej, nie może więc podpisywać umów z kasami chorych, dlatego w Gościeradowie powstało stowarzyszenie – Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej. On mógł już podpisać z kasą kontrakt dla 2 niezbędnych fachowców. W zeszłym roku kontrakt opiewał na 17 tys. zł. To mniej niż etat jednego specjalisty – miesięcznie 700 zł dla jednej osoby. Do 2006 r. wyznaczono czas na zrealizowanie programu naprawczego polskich DPS-ów, który zakłada dostosowanie ich do standardów europejskich. A te wymuszają m.in. odpowiednio wykształconą kadrę i właściwe rozmieszczenie wychowanków (po 3 osoby na salę, 4 – jeśli są leżące). – Potrzeba 9 mln zł, żeby doprowadzić do realizacji tych założeń – mówi dyrektor Sikora. Polskie standardy są takie, że okoliczni rolnicy i pracownicy domu, którzy mają gospodarstwa, dokarmiają wychowanków placówki, donoszą ziemniaki, śmietanę, mleko. Standardy europejskie na to nie zezwalają. Produkty muszą spełniać odpowiednie normy. Dom funkcjonuje od 1979 r. Mieści się w byłym majątku hrabiego Eligiusza Suchodolskiego, który w 1894 r. przekazał go Warszawskiemu Towarzystwu Dobroczynności. Najbardziej upośledzeni pensjonariusze mieszkają w starym pałacu. I piętro. Świetlica. Grupa 15 wychowanków w wieku od 12 do 14 lat odpoczywa po obiedzie. To czas na odprężenie. Trudno opisać, co robią. Niektórzy chodzą, inni siedzą gmerając w plastikowych klockach albo po prostu patrzą przed siebie. Kiwają się albo prężą, ryczą do siebie i postękują. Jeszcze inni drzemią pod ścianą na ławce albo materacu. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale nie wyglądają na nieszczęśliwych. Piętro wyżej jeszcze cięższe przypadki. Kubuś, lat prawie 4, nie mówi, nie chodzi, ale uśmiecha się, delikatnie dotyka i daje buzi. Wzięty z domu dziecka, rodzice pozbawieni praw. Magda. W wózku. Jak większość nie wygląda na swój wiek, ma 18 lat i dziecięce porażenie mózgowe. Mariusz, lat 25. Głębokie upośledzenie umysłowe. Ma silne skurcze powodujące bardzo mocny uścisk. Nie chodzi, ale potrafi przebierać nogami, dlatego włożono go w wózek, by nie dopuścić do zaniku mięśni. Jego brat Darek tego nie potrafi – jest porażony całkowicie. Marcin, 13 lat, reaguje na swoje imię. Gdy się do niego mówi, grymas wykrzywia mu buzię: uśmiecha się. Za zgodą lekarza jest umieszczany w przyrządzie do pionizowania przeznaczonym dla dzieci leżących, żeby nie patrzyły wyłącznie w sufit i nie przebywały wciąż w tym samym otoczeniu. Przywiązuje się je pasami, aby ochronić ich słabe kręgosłupy. Kuba, lat 9. Porażenie mózgowe. Prężenie mięśni prostuje go, cały czas trzęsą mu się nóżki. Nie potrafi chodzić, stać ani siedzieć. Przemieszcza się za pomocą turlania, które wymuszono podczas terapii rewalidacyjnej. Wiesio, lat prawie 20. Nie chodzi, ale potrafi się czołgać. Wpada w szał, gdy próbują nakłonić go do opuszczenia drewnianego kojca; tylko w nim czuje się bezpiecznie. Ola, 9 lat. Wyłącznie leży. Nie mówi, nie ma z nią kontaktu, dlatego nie wiadomo, czy coś ją boli, gdy tak strasznie płacze. Ma silne przykurcze. Jest rehabilitowana, by jej stan się nie pogorszył. Patryk, lat 3. Ma wodogłowie, więc terapia inna niż dotyk, przytulanie i łagodny głos grozi mu śmiercią. W stosunku do głowy ciało chłopca ma rozmiar niemowlęcy. Gdy mówi się do Patryka, spojrzenie jego wielkich oczu świadczy, że rozumie. Reszta wychowanków mieszka w "Domku pod kasztanem". Zajmują trzy-, dwu-, a nawet jednoosobowe pokoje. Są ze sobą bardzo blisko, pomagają sobie wzajemnie. Ten dom to chluba dyrektora Sikory. – Marzę o wiosce, w której dzieci mogłyby mieszkać w takich właśnie domach. Tu buduje się tanio, więc za cenę 100-metrowego mieszkania w Warszawie mógłbym wybudować jeszcze 3 takie domy. Paweł, lat 16, dzieli pokój z kolegą. Jest dzieckiem autystycznym, dotarcie do niego kosztowało wiele żmudnej pracy. Adam, 28 lat. Przywieziony z domu dziecka, jest jednym z pierwszych wychowanków tej placówki. Kręgosłup Adama ulega postępującemu pokrzywieniu, przez co jego ciało jest coraz bardziej pokurczone. Beata, lat 24. Głęboki stopień upośledzenia i porażenie mózgowe. Nie widzi. Wychowawcy mówią, że jest sprawna, bo potrafi poruszać się po wszystkich pomieszczeniach i trafia do łazienki. Na 63 wychowanków tylko 7 psychologowie zakwalifikowali do "szkoły życia", gdzie uczą się samodzielnie ubierać, jeść. 23 najbardziej upośledzonych pensjonariuszy poddawanych jest terapii rewalidacyjnej, która uczy m.in. przemieszczania się np. za pomocą czołgania, oswaja z wodą itp. Wychowankowie placówki w Gościeradowie i jej podobnych wymagają nieustannej opieki i pomocy. To kosztuje, ale też – jak widać – da się na nich oszczędzać. Przecież się nie poskarżą. II Centrum Zdrowia Dziecka (CZD) w Warszawie. To wzorcowa jednostka ciesząca się międzynarodowym uznaniem. Poza leczeniem prowadzi dzia-łalność badawczą i naukową, pozyskuje więc środki z różnych źródeł. Otrzymuje je z Komitetu Badań Naukowych, programów zdrowotnych ministra zdrowia, posiada umowy na współpracę i wymianę usług z innymi instytucjami. Ale na leczenie pacjentów szmal dają kasy chorych, a za chwilę będzie to robił Narodowy Fundusz Zdrowia. CZD ma podpisane umowy ze wszystkimi 17 kasami, bo przyjmuje dzieci z całej Polski. To skomplikowane, bo każda z nich inaczej ceni tę samą usługę. Wszystkie wyznaczają limity świadczeń i ograniczają liczbę pacjentów. Mazowiecka zawarła umowy na kwartał, przez co Centrum nie może uzyskać kredytu operacyjnego w banku np. na przetarg na leki albo opatrunki. Nie da się też zaplanować inwestycji, jak choćby zakup sprzętu czy wykonanie niezbędnych remontów. Zresztą i tak nie ma na to pieniędzy. Wyznaczanie limitów świadczeń sprawia, że kilku pacjentów się na nie załapie, a kolejni muszą czekać. Choć nie ma pewności, że wcisną się w następnym kwartale. Szpital zawsze przekraczał limity przyjęć. W ubiegłych latach przedstawiał dokumentację świadczącą, że były to uzasadnione przypadki i kasy dawały pieniądze na te "nadprzyjęcia". Niektóre zwracały 50 albo 75 proc. kosztów, ale jakiś szmal wpływał. Teraz zapowiedziały, że honorowane będą tylko te przyjęcia, które obejmuje umowa. Reszta won. To oznacza, że gdy umowa na daną usługę się wyczerpie, kolejny pacjent musi wyprosić w swojej kasie promesę. W przeciwnym razie trzeba odesłać go z kwitkiem. Niech zdycha. Nie wszyscy wiedzą o promesach, często więc załatwia je szpital. To wymaga czasu. Telefony, faksy, czekanie na zgody. Zazwyczaj są przyznawane, ale zdarza się, że kasy ich odmawiają. Niektóre kasy poszły już tak daleko w oszczędnościach, że zawarły umowy na pojedyncze usługi – po jednej hospitalizacji na każdym oddziale. To znaczy, że z terenu, którym taka kasa zawiaduje, do CZD wedle umowy może być przyjęty tylko jeden bachor. Reszta musi zdobyć promesę. Poważnie niedoinwestowaną sferą jest rehabilitacja, której wymaga bardzo wiele dzieci. Trudno się z kasami dogadać w kwestii drogich leków, których wymagają na przykład pacjenci ze skrajną niewydolnością nerek. Trzeba występować o zgodę na zakup niezbędnego medykamentu dla każdego przypadku z osobna. W zeszłym roku szpital zaplanował podawanie pacjentom taniego, dobrego leku, którego wymagają dzieci z zaburzeniami immunologicznymi i te po przeszczepach. Ale zaprzestano jego produkcji. Trzeba stosować inny, 5 razy droższy preparat. CZD podaje kosztowny medykament i płaci za niego. Niby otrzymało na to wstępną zgodę z kasy chorych. Ale od 6 miesięcy czeka na oficjalne potwierdzenie i pieniądze. Kasy w ogóle nie dają szmalu na hotel, w którym przebywają mali pacjenci onkologiczni wożeni na radioterapię. Tak samo rzecz się ma z transportem. W hotelu dzieciaki mają zapewnioną opiekę medyczną i dzięki takiemu rozwiązaniu nie blokują innym łóżek na oddziałach. Trzeba więc kombinować środki przesuwając je z innej działalności, a gdy tych nie wystarcza, po prostu powiększać dług. – Centrum Zdrowia Dziecka wykonuje wysoko wyspecjalizowane usługi, jak transplantacje czy operacje serca. Do tego służy bardzo drogi sprzęt, który trzeba często wymieniać. Tymczasem kasy chorych w ogóle nie biorą pod uwagę czegoś takiego jak amortyzacja, wymiana i zakup sprzętu. Gdyby nie fundacje, nie byłoby na czym pracować – tłumaczy Sławomir Janus, zastępca dyrektora ds. klinicznych. Potrzebny jest tomograf (2 mln zł), wielofunkcyjne USG z kolorowym doplerem (od 700 tys. zł do 1 mln), echokardiograf (od 500 tys. zł w górę), rezonans magnetyczny (6–7 baniek). Natychmiastowej wymiany wymagają stoły operacyjne, bo mają po 20 lat, podobnie jak rozsypujące się łóżka szpitalne i szafki na oddziałach. Pod lekarzami zbierającymi się na konsyliach rozjeżdżają się krzesła. Przestarzałe urządzenia grzewcze sprawiają, że w niektórych pomieszczeniach jest gorąco jak w saunie, a w innych zimno jak w psiarni. Nie ma pieniędzy na wyposażenie dwóch stanowisk Oddziału Intensywnej Terapii (opieka pooperacyjna). Brakuje też pielęgniarek, co zaraz będzie stanowić poważny problem w Polsce. To siłą rzeczy odbija się na jakości opieki. Poza tym mniej pielęgniarek i stanowisk pooperacyjnych to mniej zabiegów i ciężkich operacji, więcej oczekujących i więcej zgonów. Ale jaka oszczędność! Zapewne niepotrzebna histeria. Gdyby się dobrze przyjrzeć, to jeszcze gdzieniegdzie dałoby się coś zaoszczędzić. Musi być dobrze, skoro dzieci są przyjmowane i nawet się je leczy. Gabrysia, lat 3, jest po operacji nowotworu zwanego siatkówczakiem. Konieczne było usunięcie gałki ocznej, ale rak nie był złośliwy. Przeszła chemioterapię. Paweł, 12 lat. Od 3. roku życia walczy z nowotworem nadnercza i kości. Miał operowaną nerkę. Jest twardzielem, przywykł do szpitala, co 3 do 6 tygodni poddawany jest chemioterapii. Aleksandra, 6 dni. Uszkodzenie nerki. Zabieg. Szymon, 4 miesiące. Wodonercze i zastawka w cewce moczowej. Zabieg – nacięcie pęcherza i przecięcie zastawek. Być może konieczna będzie plastyka pęcherza. III Instytut Reumatologii. Oddział Rehabilitacyjno-Reumatologiczny w Konstancinie. Przyjmuje się tu ludzi ze schorzeniami wymagającymi leczenia i rehabilitacji. Oddział dysponuje 60 łóżkami, ale kasa chorych podpisała umowę tylko na 38. Świeży oddział w wyremontowanej willi liczący 20 łóżek (kiedyś 84) stoi więc pusty. Trzeba go ogrzewać, żeby się nie rozpadł, i to bardzo podnosi koszty. Tymczasem zapotrzebowanie jest bardzo duże. Ludzie są już zapisani na cały marzec, a oczekującymi można zapchać jeszcze kwiecień. Przeciętnie czas pobytu wynosi 21 dni. To dla reumatyków za krótko. Dawniej pacjenci przebywali tu od miesiąca do półtora i to było bardziej opłacalne ekonomicznie, bo nie wracali tak często jak teraz (80 proc. przypadków). To poważna, przewlekła choroba mająca okresy remisji. Zapalenia stawów powodują zniekształcenia układu ruchu i w efekcie stałe kalectwo. Niezbędna jest wczesna rehabilitacja, by stawy się nie usztywniały. W Polsce jest około 3 mln reumatyków i ciągle ich przybywa. Rehabilituje się tu również osoby z endoprotezami. Konieczność ograniczenia kosztów wymusiła zredukowanie zatrudnienia z 50 do 30 pracowników. Dzięki temu nie ma długów. Pieniędzy także nie ma. Poważne obciążenie ekonomiczne dla placówki stanowi Zakład Opiekuńczo-Leczniczy (ZOL) – spuścizna po Fundacji Lady Sue Ryder. Obejmuje on stałą, kosztowną opieką stacjonarną 10 ciężko chorych kobiet (było ich 13, ale 3 zmarły). Są to pacjentki po operacjach, z poważnymi deformacjami reumatycznymi. Cierpią na inne schorzenia jak osteoporoza, mają pow- szczepiane endoprotezy. Ich schorzenia wymagają drogich leków, których ceny potrafią sięgać tysiąca złotych. Kasa chorych przeznacza na każdego pacjenta po 1350 zł. Tymczasem rzeczywisty koszt ich utrzymania to 1800 do 2000 zł. To nieprawda, że na reumatyzm zapadają ludzie starzy. Bardzo często chorują dzieci, nawet od 2. roku życia. W Konstancinie przebywały dzieci głównie ze środowisk wiejskich. Były tu leczone, rehabilitowane, na miejscu się uczyły. Ale w 1999 r. uznano, że to za droga impreza. Oddział zlikwidowano. Pani Miecia. Choroba ujawniła się w wieku 3 lat. Gościec dziecięcy zaatakował ręce, nogi, stopy. Najpierw chodziła do szkoły na ugiętych nogach. Potem przestała chodzić. Pani Jadwiga. Gościec zdeformował jej dłonie. Stawy sztywnieją, stają się nieruchome. Nie można się ubrać, umyć. Leki pomagają przetrwać, znieczulają ból, który potem powraca na nowo. Pani Ela. Choruje od 7. roku życia, przez to nie urosła. Ma zdeformowane ręce i nogi. Przez 5 lat nie chodziła. Nogi w stawach kolanowych trzeba było prostować za pomocą gipsu i podcinania wiązadeł. Teraz robi się to operacyjnie. Pani Gosia. Choroba powodowała przesuwanie się kręgów, które uciskały rdzeń, co spowodowało paraliż rąk i nóg. Leżała, wymagała "pampersowania" i pełnej opieki. Teraz porusza się o kulach. IV Fundacja Hospicjum Onkologiczne na warszawskim Ursynowie. Działa od 1990 r. Jest jedną z pierwszych tego rodzaju placówek. Przyjmuje pacjentów, których wypisuje się ze szpitali do domów, "bo już nie ma po co ich leczyć". W zeszłym roku objęła opieką ponad 1000 pacjentów. Posiada 23 łóżka, ale też opiekuje się pacjentami w ich domach. W ubiegłym roku było to ponad 700 osób. Ambicją fundacji i dyrektora Ryszarda Szaniawskiego było i jest to, aby opieka i warunki były na jak najwyższym poziomie, a pacjent miał zapewnione poczucie bezpieczeństwa i czuł się wolny od bólu. Wszystko nieodpłatnie. W 2002 r. środki na utrzymanie hospicjum pochodziły z kasy chorych (54 proc.), samorządów (20 proc.) oraz przychodów własnych fundacji, w tym od darczyńców. Całodzienny koszt leczenia pacjenta stacjonarnego wynosi 200 zł. Mazowiecka Kasa dawała w ubiegłym roku 129 zł. Opieka nad pacjentem w domu – 30 zł. Kasa dawała 22 zł. Stawki są niewystarczające, a usługi limitowane, co szczególnie odczuwają właśnie pacjenci domowi. Tymczasem hospicjum przyjęło w 2002 r. znacznie więcej pacjentów, niż planowano. Do tej pory nie otrzymało za to z Kasy Mazowieckiej i Branżowej zaległych 33 tys. zł. Dwie gminy, z którymi hospicjum rozliczało się za przyjmowanie pacjentów z ich terenu, przestały istnieć. A Kasa Mazowiecka podpisała umowę tylko do marca, bo jej kompetencje ma przejąć NFZ i nikt nie wie, co dalej. W hospicjum zatrudnionych jest 50 osób (35 pielęgniarek, 5 lekarzy oraz pracujący społecznie wolontariusze). Pracownikom etatowym trzeba było obciąć wynagrodzenia. Oszczędności dotknęły także wydatki na leki, w tym opioidy, podstawowe środki w placówce, gdzie przede wszystkim walczy się z bólem. Ogranicza się też zakupy żywności. I rzadziej pierze pościel. Mimo to warunki są tu nadal lepsze niż w szpitalach. – Można obniżyć standard i zrobić z tego przytułek, ale do tego nie dopuszczę, choć jeszcze nie wiem, jak. Będziemy zmuszeni przyjąć mniej osób do opieki sprawowanej w domach – mówi dyrektor Szaniawski. Średni czas pobytu pacjenta w hospicjum wyniósł w ubiegłym roku 25 dni, oczekiwania na przyjęcie – 14 dni. W kolejce czeka średnio blisko 20 osób. – Mamy 75 proc. zgonów w skali roku, tu nie ma sukcesów medycznych, chodzi o to, by ci ludzie żyli godnie i bez bólu do samego końca – tłumaczy szef placówki. Pan Włodzimierz jest samotny. Wypisano go ze szpitala w Radomiu, lekarz zasugerował hospicjum, chociaż rak pęcherza się nie rozwija. Czeka go operacja. Pan Stanisław. Wycięto mu żołądek, potem nowotwór zaatakował jelita. Pan Henryk. Nowotwór nerki i kręgosłupa. Spędził 3 miesiące w szpitalu. Nie chcieli go tam dłużej trzymać. Pan Jan. Odwiedzał tu córkę przez dwa miesiące. Zmarła na guz mózgu. Teraz jego odwiedzają wnuki. Prawie 10 lat temu został napadnięty i pobity. Żebro przebiło płuco. Przez cały czas lekarze mówili, że wszystko jest w porządku, choć czuł się coraz słabiej. W styczniu tego roku dowiedział się, że jednak nie jest w porządku. Nowotwór płuc. * * * Łatwo nam się oszczędza na tych, co na przyszłość rokują słabo albo wcale. Właściwie, dlaczego by nie oszczędzać, w końcu co państwo ma za pociechę z obywateli niedołężnych, upośledzonych psychicznie, pokręconych od reumatyzmu, kwalifikowanych do zabiegów i operacji czy umierających? Nic. Że cierpią? No cierpią – to bardzo przejmujące. Ale cierpienie przecież uszlachetnia. A kto powiedział, że uszlachetnianie ma drogo kosztować? Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Błonka Milenki Zajebałeś Milenę w 304.827 sekund :))) Gratulacje! – pojawił się napis na koniec gry. Przez dłuższą chwilę rzucałem tasakami w poruszającą się sylwetkę nastolatki. Tryskająca krew, odpadające kończyny, wreszcie upragniony koniec. Zajebałem Milenkę! W tle leci dancowy kawałek DJ TEKO z powtarzającymi się urywkami wypowiedzi Milenki. Wpadam na bloga Milenki. Czytam długą księgę gości. Wpisy są różne, jedni popierają Milenkę, inni są przeciw: afekt: 3maj się Mileno. Ludzie zawsze dużo szumią, ale zapomną :). olej to – twój ex – to palant!!! Strangerr: JESTEŚ ZAJEBISTA... PO PROSTU TWOJA SŁAWA JUŻ WYPRZEDZIŁA LEPPERA... NA PREZYDENTA!!!!!!!!! AluNiA: ludzie wy jesteście pojebani, co wy od niej chcecie boże święty, wiadomo list śmieszny dziewczyna ma humor i to jaki, ja sama nie umiałabym tak gadać do mikrofonu, a to co mówiła to jej sprawa a wy się czepiacie nie wiem czego, dziewczyna zakochana czy tego nie widać? ja pizgam... ludzie jesteście gorsi niż zwierzęta!!! TY szmato!!!!!!: HEJ TY QRWA JEBANA W DUPĘ TY SZMATO SUKO PIERDOLONA. QRWA JAK JA BYM BYŁA TAKA JAK TY TO BYM SIĘ CHYBA ZAJEBAŁA I TOBIE WŁAŚNIE TEGO ŻYCZĘ TY LEBERO JEBANA PIZDO NIEOGOLONA!!! WEŹ POPROŚ ŻEBY CI W DUPĘ WSADZILI AŻ ZDECHNIESZ TY QRWISZONIE PIERDOLONY!!! NIE WSPÓŁCZUJĘ CI BO JESTEŚ DZIWKA I ŁACHMANIARA Zakochany: Olej Tego Krzyśka Ja cię Kocham Mogę się z tobą Kochać codziennie Twój głos jest Cudowny Czytam FAQ, czyli odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. Zrobił go Sayano, twórca jednej ze stron internetowych o Milence: 1. Kto to jest Milenka? Milenka to jakaś dziewczyna z Poznania, która nagrała swój list na magnetofon i dała kasetę „chłopakowi”. 2. Co jest w tym liście? Ściągnij go sobie z http://milena.r00x.net/milena.mp3 i posłuchaj. 3. Ile ona ma lat? 14, wszystko jest w liście. 4. Czy list jest prawdziwy? Autentyk. 5. Skąd go macie (list)? Od jej „chłopaka”. 6. Czy nie szkoda wam jej? Czasem life is brutal, czasem lepiej, czasem gorzej bywa. 7. Jaki ona ma numer komórki? Ona nie ma komórki. 8. Czy ktoś do niej dzwonił? O kurwa, w chuj ludzia :) Później odłożyli jej starzy słuchawkę na bok i nie można było się dodzwonić, hmm, jeden koleś podobno przez 20 minut gadał z jej starymi i wszystko im powiedział :) niestety nie mamy tego w mp3. 9. Czy ktoś ją zna na real? Pytaj na kanale, na razie nikogo nie spotkałem. 10. Od kiedy list krąży w necie? Od 26 grudnia, tak słyszałem. 11. Czy ona jest pojebana? Hmm, istnieje taka możliwość :) kto normalny nagrywa takie wyznania na kasetę i daje kolegom? :) Ściągam list nagrany przez Milenkę do jej ówczesnego chłopaka Krzysia. Nieco ponad 13 minut w formacie mp3: ... zrobiłam znów kitki, są tak niewygodne, że to jest koniec. Ty, stara ostatnio: no Milena, słyszałam, że nie jesteś dziewicą, ja mówię: a co mnie to obchodzi? Ty, mówi: no pójdziemy do ginekologa; ja mówię: nigdzie z tobą nie idę, bo jesteś nienormalna. Ty i zaczęła mnie jebać od najgorszych; niech się potem nie dziwi, że z chaty spierdalam, debilka głupia [...] dobra, ja ci się coś przyznam, ale jak to komuś powiesz, to cię zabiję. Jestem dziewicą, ale nikomu nie mów [...] jestem ciekawa, jak mam się ubrać do ciebie, może biały stanik, majteczki takie wiesz, stringi koronkowe, żeby wszystko było widać, wiesz będziesz mógł se smyrać. Wczoraj miałeś taką ochotę na mnie, że to jest chuj... Odnajduję kilkanaście stron poświęconych Milence. Pojawiły się nagrane przez fanów rozmowy telefoniczne z nastolatką, jej ojcem i matką. Kilka kanałów IRC dyskutuje o fenomenie Milenki, powstały piosenki w stylu rap, dance i hip-hop. Refren jednej z piosenek, którą napisał YoKeR 2002: Milena, Milena, to nasza dziewica Nie mówcie nikomu, bo to tajemnica Mileno, Mileno, mała Mileno! W Tobie drzemie prawdziwy seksu demon. Młodzi internauci opracowali gry z Milenką i skórki (wystroje graficzne) do odgrywarek plików mp3. Wszystko to od 26 grudnia zeszłego roku. Istna Milenkomania! Okazuje się, że kaseta upubliczniona w dobrym momencie może nieźle namieszać. I nikogo już nie obchodzi, czy Milenka rzeczywiście istnieje. Najważniejsze, że są niezłe jaja. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ssanie przez siatkę Zelmer S.A. w Rzeszowie przez lata służył cwaniakom spod znaku "S" do napełniania kieszeni. Nie będziemy nudzić o wielomilionowych przekrętach i pompowaniu szmalu poza firmę. Opisywaliśmy to szczegółowo w publikacji "NIKczemnicy" ("NIE" nr 39/2003). Badając sprawy Zelmeru odkryliśmy jeszcze jedną ciekawą sprawę. Oraz pewną prawidłowość dotyczącą miejscowych organów wymiaru sprawiedliwości. * * * W czasach rządów ludzi "S" w Zelmerze powołano do życia stowarzyszenie, którego celem była organizacja działalności sportowej. Zakład podpisał porozumienie ze stowarzyszeniem w grudniu 1997 r. Sportowcy dostali w nieodpłatne użytkowanie halę sportową. Powstał ZKS Zelmer – klub siatkówki kobiet. W 1999 r. strony podpisały kolejne doniosłe porozumienie. Kultura fizyczna jest częścią kultury narodowej, chronionej przez prawo – czytamy w tym kwicie. No, skoro drugoligowa drużyna siatkarek stała się kulturą narodową, to z Zelmeru do klubu popłynęła rzeka kasy, a grupa znajomków posunęła w skandaliczny sposób ze stanowiska prezesa klubu Andrzeja Krauzego. Na jego miejsce przyszedł Jarosław Kosoń. Facet zyskał poparcie Bożeny Oborskiej, solidaruchowatej zarządcy Zelmeru S.A. oraz szefa działu administracyjno-gospodarczego. W zamian ów szef otrzymywał drugą pensję w klubie sportowym. Klub sportowy zatrudniał w tym czasie blisko 60 osób i świadczył na rzecz firmy rozmaite usługi. Sprzątanie zakładu, żywienie pracowników firmy, sprzątanie w hotelu, dystrybucja zimnych napojów, likwidacja makulatury i złomu. Klub sportowy handlował też wyrobami Zelmeru. Towar brał w komis i sprzedawał w swoich sklepach. W sumie szefostwo klubu miało z Zelmeru 150 tys. zł miesięcznie na czysto, po opłaceniu zatrudnionych do robót w klubie ludzi. Co się z tą kasą działo – trudno powiedzieć, bo dokumenty klubowe szlag trafił. Do tego w miarę stałego dochodu należy doliczyć niemały szmal, który wpadał z różnych okazji, np. 125 tys. zł na reklamę w 2001 r. Tak więc marny raczej klub sportowy kasował miliony złociszów z państwowego zakładu. Nikt z zarządu Zelmeru S.A. dupy sobie nie zawracał tym, co się z tymi pieniędzmi dzieje. Prezes klubu dostawał 5,5 tys. zł pensji. Klubowi bonzowie żyli pięknie i dostatnio nie zawracając sobie głów takimi duperelami jak składanie sprawozdań ze swej działalności czy raportów finansowych. Kupowali bryki, chałupy i inne dobra. * * * Po zmianie rządów w Zelmerze S.A. nowy zarząd skasował szmalodajne umowy z prostego powodu – nie chciano tuczyć kolesiów związanych z "S". Prezes Andrzej Libold postawił sprawę jasno: Zelmer S.A. może wspierać klub jedynie kasą za reklamowanie firmy. Prezes klubu wymyślił więc plan: drużyna wejdzie do pierwszej ligi. Firma przyjęła to do wiadomości, wyznaczyła terminy i wypłaciła klubowi 220 tys. zł – szmal potrzebny, zdaniem prezesa klubu, do awansu. Drużyna, rzecz jasna, nie awansowała. Firma zażądała więc zwrotu szmalu i przestała płacić na klub. Drużyna przestała istnieć, a Zelmer wypowiedział wszystkie umowy klubowi sportowemu. Firma chciała też odzyskać 97 tys. zł, które klub jej wisiał z tytułu sprzedaży towarów branych w komis. I tu zaczyna się kolejny wątek – komu sprzyja rzeszowski wymiar sprawiedliwości. Gdy prezes klubu Jarosław Kosoń skumał, co się święci, poleciał do sądów domagać się zaległego szmalu od Zelmeru. Ta kasa, mniej więcej 160 tys. zł, wynikała z poprzednich umów. Zelmer S.A. udowadniał w sądach, że umowy zawarte przez solidarnościowych władców firmy z klubem godziły w interesy spółki państwowej. Klub osiągał nadmierne korzyści i nie przedstawiał rozliczenia kasy. Czyli szmal szlag trafiał. Kosoń wytoczył Zelmerowi 4 sprawy – w sumie o owe 160 tys. zł. Wszystkie wygrał. Firma nie odwoływała się, bo liczyła na "clearing dwustronny". Gdy te sprawy trafiły do sądu, zarząd Zelmeru S.A. wytoczył klubowi proces o zwrot 220 tys. zł. Sprawa była prosta – klub wziął kasę na wejście do I ligi i nie wywiązał się z umowy, fabryka powinna więc odzyskać szmal. Kolejna sprawa w sądzie z powództwa Zelmeru S.A. – klub miał zwrócić 97 tys. zł za sprzedaż towarów wziętych w komis. Rzeszowski Sąd Gospodarczy uznał, że Zelmer nie ma racji, choć wszystkie kwity, umowy i faktury dowodziły, że sprawa jest ewidentna. Po tych wyrokach zarządowi opadły szczęki. Jeden z wyroków sądowych w przegranej przez Zelmer S.A. sprawie z powództwa klubu nakazywał państwowej firmie wypłatę na rzecz klubu w sumie ok. 100 tys. zł. Komornik zajął kasę, ale wpłacił ją na konto prywatnej firmy "Agnes" Consulting & Trading w Rzeszowie. Z tą firmą związana jest była pani prokurator, obecnie radca prawny. Za rządów Jarosława Kosonia – radca prawny w ZKS Zelmer. * * * Obecnie sytuacja wygląda tak. Klub przestał istnieć. Dokumenty szlag trafił, ponieważ wywieziono je z klubu. Zelmer przejął obiekty i część z nich przekazał Uniwersytetowi Rzeszowskiemu. W firmie nie mogą pojąć, jak działają miejscowi komornicy i czy ktoś ma nad nimi kontrolę, skoro olewają oni wyroki sądowe i wypłacają szmal, komu chcą. Nie mogą też zrozumieć, dlaczego na pewnej stronie internetowej ktoś, o kim wiedzą wszyscy nieoficjalnie, bezkarnie opluwa nowy zarząd i wypisuje bzdury na forum dyskusyjnym poświęconym tylko i wyłącznie Zelmerowi S.A. Policja nie może ustalić, kto to robi. Prokuraturze też się nie chce. Zatem w Rzeszowie nadal rządzi "S", choć niektórym się wydaje, że jest inaczej. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szczury poza wyścigiem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ferajna NIE " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Upiorny poborca cd. 26 tomów. Tyle liczą prokuratorskie akta w sprawie działalności przemyskiej kancelarii komorniczej panów B. Śledztwo potwierdziło już wiele zarzutów. Przypomnijmy. Kancelarię komorniczą prowadził Stanisław B., ojciec Macieja B., który na początku lat 90. sam był komornikiem w Krośnie. Przestał nim być, kiedy udowodniono mu m.in. zagarnięcie mienia, zasilanie konta własnej matki państwowym szmalem i tym podobne działania. Maciej B. był poszukiwany przez prokuraturę i policję, ale skutecznie się wówczas ukrywał. Znalazł się, ale sąd go nie skrzywdził, bo uznał, że Maciej miał trudne dzieciństwo. Maciej B. wrócił do Przemyśla i wówczas blady strach padł na miasto i okolicę. Wprawdzie nie był już komornikiem, ale dostał robotę w kancelarii u ojca i komornika skutecznie udawał. Trudno policzyć, ile ludzi biegało na policję, prokuraturę i do sądu ze skargami i donosami na działania Macieja B. i jego ekipy. Grożenie bronią, naliczanie absurdalnie wysokich odsetek i kosztów, pobicia, groźby itp. W Przemyślu powstał nawet Społeczny Komitet Obrony Osób Pokrzywdzonych Działaniem Komornika. Po naszych publikacjach nakazano zawieszenie działalności kancelarii Stanisława B. Jego syn zaś zaczął być poszukiwany listem gończym. Znów jednak zniknął. Po przejęciu dokumentacji komornika przez sąd okazało się, że z kancelarii zniknęła spora kwota. Wyszły też inne nieprawidłowości. Mimo że podawaliśmy, pod jakim adresem może ukrywać się Maciej B., policja go nie znalazła. Pojawił się w prokuraturze dobrowolnie. Sprawę prowadzi prokuratura w Strzyżowie, ponieważ przemyska została wyłączona. Prokuratura potwierdziła wiele zarzutów stawianych komornikowi B. i jego pracownikom. Nie wiadomo, kiedy śledztwo się zakończy. Adam Kownacki, p.o. prokuratora okręgowego w Przemyślu, zapytany przez nas o powód wyłączenia przemyskiej prokuratury z tej sprawy powiedział: Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie poleciła oddać sprawę do Strzyżowa dla dobra tej sprawy. Prokurator zastrzegł jednak, że względy procesowe, o których wspomina kodeks, w tym przypadku nie zachodzą. Prokuratura Rejonowa w Strzyżowie to ta sama, która tak nieudolnie prowadziła śledztwo w sprawie śmierci Ani Betlei ("Matka Boska i zabójcy"), a jej pracownicy głosili w prasie bzdury na temat wypadku. Raczej nie spodziewamy się, że panom B. i jego ludziom spadnie włos z głowy. Jednak od kiedy B. nie prowadzą już kancelarii w Przemyślu, ludzie śpią zdecydowanie spokojniej. Autor : M.W. i T. Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wysoki swądzie Kreślimy obraz powagi sądów kraju rzekomo środkowoeuropejskiego, który postanowił zanieczyścić Unię Europejską. Jak długo może trwać jeden proces? Art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka mówi o terminie rozsądnym, ale nie określa go w latach, więc każdy niezawisły sąd według własnego rozsądku osądza tę kwestię. Czasem rozsądku zabraknie. Ambitna sędzia na otwarcie Niejaki inżynier K. po wprowadzeniu planu Balcerowicza wcielił się w rolę restauratora kapitalizmu. Założył firmę handlową i – jak było do przewidzenia – zbankrutował po niedługim czasie. Jedyny efekt tego ambitnego przedsięwzięcia zmaterializował się w grudniu 1992 r. Był to pozew o zapłatę zaległego czynszu na rzecz Spółdzielni Mieszkaniowej Batory, od której wynajmował lokal. Po roku z hakiem sprawa weszła na wokandę I Wydziału Cywilnego Sądu Wojewódzkiego w Łodzi. Sędzia Kosmaczewska na wstępie stwierdziła, że sprawa nie jest prosta, chociaż wydawała się prosta, a to ze względu na linię obrony, którą zastosował pozwany, tj. z art. 388 § 1 k.c. – Kto wy jesteście? Czy aby wy nie jesteście dziennikarze? – wypytywała z niepokojem siedzących na sali członków Stowarzyszenia Zwyczajnego Przedsiębiorców Batory. Upewniwszy się, że nie są oni dziennikarzami, zaczęła tyradę: – Wy pewno myśleliście, że tu jest cyrk, a tu nie jest cyrk, tylko sąd i ja wam pokażę, że tu jest sąd. A panu – zwróciła się do pozwanego – kto napisał odpowiedź na pozew, bo nie ma pan adwokata, a to pisał prawnik? – Ja sam napisałem. – A?! Pan to napisał? Niemożliwe! No może? Ach, cóż za amatorszczyzna! A w ogóle to niech pan ustali, czy pan jest przedsiębiorcą. Ja nie mogę tego ustalić, bo Sejm nawydawał ostatnio tyle głupich ustaw, że sąd też zgłupiał i ustalić nie potrafi. Potem – aby udowodnić, że sąd to nie cyrk – wzięła się za strofowanie świadków. – Jak pan stoi? Ja panu pokażę, jak się stoi w sądzie! – instruowała pana Tadzia. – Dlaczego się pan nie stawił na rozprawę? – Przecież jestem. – Jak wywoływałam wszystkich, to pana nie było! Pan też pewno myślał, że tu jest cyrk, a ja panu pokażę, że tu nie cyrk. No co pan tak bokiem stoi? Ja pana ukarzę za obrazę sądu! Co? Nie wie pan, jak się stoi w sądzie? Fryzjerka Dziunia została oskarżona o składanie fałszywych zeznań, chociaż ona zeznała niefałszywie, a tylko sąd się pomylił dyktując do protokołu. – Następną rozprawę wyznaczam za trzynaście miesięcy – obwieściła pani sędzia. – A panu – dodała – to ja radzę wziąć adwokata, bo sam pan sobie nie poradzi. Co pan chce udowodnić z art. 388, niedołęstwo? No, chyba że jest pan umysłowo chory albo kaleka? K. wniósł zażalenie i wniosek o sprostowanie protokołu z rozprawy. Sąd ich nie rozpatrzył, za to przewodnicząca wydziału napisała w aktach: "Zmieniam referenta" – co oznacza zmianę sędziego. Sprawę przejęła sędzia Wesołowska-Szmacińska i z miejsca wydała postanowienie, że sąd jest niewłaściwy do rozpoznania sprawy. Właściwy to X Wydział Gospodarczy w tym samym sądzie, ale przy innej ulicy. Prokuratorka od trucia smołą Przez półtora roku w sprawie nic się nie działo. Za to zaczęło się dziać w osiedlu należącym do powódki – Spółdzielni Mieszkaniowej Batory. W jednym z bloków mieszkał sobie pozwany inż. K. Pewnego poranka obudził się z bólem głowy w mieszkaniu pełnym cuchnącego dymu. Patrzy z balkonu i widzi kociołek ze smołą, a pod nim buchające płomienie i czarne obłoki. Robole ładowali do ognia co się da, a głównie starą papę, lepik i wszystko, co się dobrze pali. To, że smarują dachy, podobało się inżynierowi, ale sposób wykonania – nie za bardzo. Interwencje w zarządzie spółdzielni zawodziły, więc inżynier zaczął się skarżyć w różnych urzędach i redakcjach, a gdy to nie pomogło, złożył doniesienie do Prokuratury Rejonowej dla Łodzi Widzewa. Ta zaś odmówiła wszczęcia postępowania. K. zażądał wglądu do akt i stwierdził, że nie przeprowadzono żadnego postępowania wyjaśniającego, a w aktach znajdują się tylko trzy etykiety z beczek po lepiku. K. odwołał się do Prokuratury Wojewódzkiej. Ta utrzymała w mocy postanowienie Rejonowej. K. okazał się upierdliwy i poszedł do prokuratury apelacyjnej z pytaniem: czy i jak można wzruszyć prawomocne już postanowienie o odmowie wszczęcia. Pani prokurator apelacyjna stwierdziła, że owszem są sposoby, ale o co chodzi? K. mówi, że go trują smołą – prokuratorka, że nieprawda, bo smoła nie truje, a nawet leczy. Na to K. wyciąga podręcznik toksykologii napisany przez grono wybitnych profesorów. Prokuratorka mówi, że to pisali jacyś idioci dla pieniędzy i żeby inżynier sobie poszedł, bo jak nie, to każe go zapuszkować (wtedy było to jeszcze możliwe bez udziału sądu). K. zadzwonił do Instytutu Medycyny Pracy, gdzie mu potwierdzono, że smoła truje, i doradzono, żeby zaskarżył trucicieli do sądu o wysokie odszkodowanie. K. zrobił, jak mu doradzono. Do toczącej się sprawy wniósł powództwo wzajemne. Zażądał potrącenia z należnego powódce czynszu kosztów, które poniósł na remont i adaptację lokalu, a po drugie – odszkodowania i zadośćuczynienia za trucie go smołą. Zażalenie na niezaskarżalne Pewnego dnia do inż. K. zadzwonił Wojciech Duda, dziennikarz niemieckiej, acz polskojęzycznej gazety "Dziennik Łódzki". – Chcę z panem rozmawiać o pana sprawach. – Jakich sprawach? – Tych w sądzie. – A skąd pan o nich wie? – Z "Rzeczpospolitej". Rzeczywiście – w "Rzepie" była spora notatka o jego sprawie, że niby nikt się jeszcze w Polsce nie procesował o trucie smołą, że proces jest precedensowy itp. Panowie się spotkali i Duda napisał wielki artykuł, który sprzedał pod różnymi tytułami swojej gazecie oraz tygodnikowi "Prawo i Życie". Tak sprawy inżyniera K. stały się głośne – tym razem bez szczególnej radości z jego strony. K. miał wtedy wiele kłopotów i na dodatek ciężko chorą matkę w szpitalu, a tu z sądu przychodzi wezwanie do zapłaty na poczet zaliczki dla biegłego. Pieniędzy nie miał, napisał więc wniosek o zwolnienie z tej zaliczki, a uzasadnił go m.in. tak: Nie byłby potrzebny żaden biegły, gdyby sędzia T. Kosmaczewska nie traktowała po chamsku uczestników rozprawy i pozwoliła wypowiedzieć się świadkom. Sędzia Kulesza z X Wydziału Gospodarczego Sądu Wojewódzkiego – gdzie sprawa trafiła według właściwości – zażądała, aby inżynier zarzut chamstwa odwołał, na co on się zgodził i wyraził ubolewanie. Nadal jednak upierał się, że zachowanie sędzi Kosmaczewskiej było niewłaściwe i uwłaczało godności osób obecnych na rozprawie. Na to sędzia Kulesza podyktowała do protokołu, niezgodnie z prawdą: Zarzutu chamstwa nie wycofał, i przywaliła inżynierowi grzywnę 500 zł za ubliżenie powadze sądu. K. napisał zażalenie. Sędzia je oddaliła, bo postanowienie to nie podlegało zaskarżeniu. Przysługiwało jednak zażalenie na odrzucenie zażalenia, odmowę uzasadnienia orzeczenia i jego doręczenia etc. K. umiejętnie z tego korzystał. Taka zabawa z zażaleniami i odrzuceniami trwała okrągły rok. W ciągu tego roku K. oskarżył jeszcze sędzię Kuleszę o poświadczenie nieprawdy w protokole z rozprawy i żądał wszczęcia postępowania dyscyplinarnego oraz zmiany sędziego, ale mu odmówiono. Zdaniem sądu – w składzie trzech sędziów zawodowych – nie było podstaw. Rzecznik i sąd z powagi odarci K. poskarżył się u rzecznika praw obywatelskich. Prosił o zaskarżenie art. 44 § 1 ustawy o ustroju sądów powszechnych do Trybunału Konstytucyjnego. Powołał się na Konstytucję, która nakazuje, aby postępowanie sądowe było co najmniej dwuinstancyjne, powinien więc mieć prawo zaskarżenia decyzji o nałożeniu nań grzywny. Rzecznik odpowiedział, że zarówno on, jak i ówczesny minister sprawiedliwości prof. Kubicki podzielają pogląd pana K., ale pomóc mu nie mogą. K. uderzył z innej beczki. X Wydział Gospodarczy Sądu Wojewódzkiego mieścił się przy ul. Pomorskiej 21 w starej ruderze, która budziła grozę swoim wyglądem. K. zrobił zdjęcia i załączył je do skargi, którą wysłał do prezesa sądu, a także do ministra sprawiedliwości – parafianki Suchockiej. W skardze napisał bez owijania w bawełnę: w bramie i na dziedzińcu sądu znajdują się fekalia, mocz i rzygowiny oraz śmieci, m.in. butelki po ruskim szampanie i zużyta gumowa galanteria. Na koniec stwierdził, że powadze takiego sądu nie można ubliżyć, albowiem sam się jej pozbawił. Przytoczył też opinię asystentki posła, który jest dzisiaj premierem: Proszę pana, jeżeli tym sędziom nie przeszkadza, że mają tam tak nasrane, to świadczy o ich kulturze osobistej, a pan nie musi się tym przejmować. Z Wydziału Wizytacyjnego Sądu Apelacyjnego w Łodzi przyszła odpowiedź przyznająca inżynierowi rację w sześciu na siedem postawionych zarzutów. Prezes sądu przyznał mu rację w dwóch sprawach podniesionych w odrębnej skardze i objął proces nadzorem administracyjnym z powodu przewlekłości postępowania, z przyczyn leżących po stronie sądu. Sprawa sklonowana Sędzia Kulesza uznała w między-czasie, że co prawda jest właściwa do rozpoznania powództwa spółdzielni, ale niewłaściwa do rozpoznania powództwa wzajemnego wniesionego przez K. Zażalenie w tej sprawie Sąd Apelacyjny oddalił. Stało się więc tak, że z jednej sprawy powstały dwie: gospodarcza, sądzona przez sędzię Kuleszę, i niegospodarcza, sądzona przez tę samą sędzię Wesołowską-Szmacińską, która przedtem była niewłaściwa, a teraz okazała się całkiem właściwa. W jednej sprawie K. był pozwanym, a w drugiej stał się powodem. Sąd gospodarczy wydał wyrok zasądzający od K. zapłatę czynszu na rzecz spółdzielni-powódki, pomimo że w jego uzasadnieniu napisał, iż: Powodowa spółdzielnia czyniła ze swego prawa użytek sprzeczny z zasadami współżycia społecznego i ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa, a takie działanie nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony. Pełnomocnik z urzędu ustanowiony na wniosek pozwanego wniósł w jego imieniu apelację od tego wyroku. Zanim doszło do rozprawy w Sądzie Apelacyjnym, inż. K. raczył się pewnego dnia trunkami rozweselającymi i słuchał radia. Jakiś słuchacz żalił się na złe traktowanie go w sądzie. K. tak się tym wkurwił, że niewiele myśląc napisał list do sędzi Kuleszy – za pośrednictwem prezesa sądu. List zaczynał się od inwokacji: Ty głupia kobieto, a w treści, zawierał m.in. takie zdania: Myślisz, że jak się przebierzesz w czarny szlafrok z żabotem i łańcuch, to już jesteś nietykalna? Gdybym zechciał, to przyszedłbym do sądu, skopał cię w twoją głupią dupę i żaden immunitet by cię przed tym nie uchronił. Choć był pijany, postąpił w miarę roztropnie używając trybu przypuszczającego i czasu przyszłego niedokonanego. Dzięki temu nie można było postawić zarzutu, że dopuścił się groźby karalnej. Napisawszy, pobiegł do sądu i złożył list w biurze podawczym. O dziwo doczekał się odpowiedzi. Poinformowano go, że nie ma zwyczaju, aby prezes sądu pośredniczył w przekazywaniu sędziom korespondencji. Nadto uważa, że ze względu na formę pisma pana K. nie musi się ustosunkowywać do jego treści. Biegły biegły Sprawa niegospodarcza toczyła się dalej. Powoływano różnych biegłych, którzy mieli wykazać, czy K. odniósł szkodę na zdrowiu na skutek trucia smołą. Neurolodzy uznali, że może nie, a może tak, niech więc psychiatra go zbada, czy mu się pogorszyło na umyśle po nawąchaniu się smoły. Biegłym z tego zakresu był lekarz medycyny Skulimowski, który wydał następującą opinię (w streszczeniu): Badany, pochodzi z rodziny mieszanej. Jest synem "aparatczyka" i robotnicy. Z żoną się rozwiódł, ale nie posiada konkubiny, a jego była żona nie ma konkubenta. Nałogowo nie pije, a jak się napije nienałogowo, to potem nie klinuje. Upił się ze dwa razy w życiu na weselu. Siostra badanego też się rozwiodła, ale konkubenta też nie posiada. (...) Okazał wynik badania elektroencefalograficznego, który jest w normie. (...) Na tej podstawie stwierdzam u badanego osobowość nieprawidłową i zaburzenia psychiczne. (...) W trakcie smołowania dachów w związku z sytuacją konfliktową, doszło u powoda do dyskomfortu psychicznego ze współistniejącymi objawami nerwicowymi, który to dyskomfort trwał w okresie prowadzenia robót dekarskich. (...) Nie stwierdzam związku przyczynowo-skutko-wego pomiędzy dzisiejszym stanem badanego a wdychaniem oparów smoły. W tym samym czasie K. miał jeszcze inną sprawę w Sądzie Rejonowym. Pokazał tam opinię Skulimowskiego i sąd skierował go na badania do wariatkowa w Kochanówce. Tam go badało dwóch biegłych sądowych – profesor i doktor habilitowany. Obaj orzekli, że K. żadnych zaburzeń psychicznych i osobowościowych nie przejawia. Na rozprawie K. pokazał tę opinię i zażądał wyjaśnień od Skulimowskiego. Ten zaś tłumaczył, że jego zdaniem tatuś powoda będąc funkcjonariuszem PZPR i mając wyższe wykształcenie posiadał żonę robotnicę, co jego zdaniem nie uchodzi. Rodzina była mieszana, bo inteligencko-robotnicza, a tatuś był szlachetny, bo powinien się rozwieść, a tego nie zrobił. Zaś jeśli chodzi o zaburzenia psychiczne, to tak mu się jakoś napisało. Pieniacz z pierdolcem Po dziesięciu latach wędrówek po sądach inż. K. poległ ostatecznie. Gospodarcza część sprawy zawędrowała aż do Sądu Najwyższego, który w marcu 2001 r. wniosek o kasację oddalił, chociaż dostrzegł fakty przemawiające na korzyść inżyniera, ale ich nie rozpatrywał, bo pełnomocnik tegoż o to nie wnosił. Sąd Najwyższy zdziwiły też niektóre decyzje sądów łódzkich, ale do tego miał się odnieść w trybie odrębnym. Sprawę o trucie zakończył wyrok Sądu Apelacyjnego w czerwcu 2002 r. Inżynier K. 43 lata życia spędził w Peerelu i ani razu nie był w sądzie. Po przemianach sądy stały się jego drugim mieszkaniem. Opisaną sprawę przegrał, ale nic nie zapłacił. Spółdzielnia zaległy czynsz spisała na straty, a komornik egzekucji nie podjął, bo podobno nie mógł znaleźć dłużnika. Koszty sądowe, wynagrodzenia biegłych i adwokatów pokrył skarb państwa. K. zyskał opinię pieniacza i znajomi zaczęli mówić, że ma pierdolca. On wobec tego postanowił, że nigdy już nie pójdzie do sądu z jakąkolwiek sprawą. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bush dał , Bush wziął " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Art de copulation Jako feminista nie cierpię prawdziwych mężczyzn. Nigdy więc nie spłodziłem syna, nie zasadziłem drzewa i nie zbudowałem domu. Właściwości prawdziwego mężczyzny posiada za mnie moja trzecia żona, toteż nasadziła drzew, nabudowała domów i licznym swym kochankom objawiła dominację seksualną. Z czasem wielu z nich nosi już z przodu zewnętrzne objawy ciąży. Dziesięć lat temu wprowadziłem się do domu, który nam żona wystawiła. Szczytem nowobogackiej fanaberii był kominek, który klasa robotnicza z wielkim wysiłkiem uformowała zapewniając nam stałą zadymę. Na odchodnem filozofujący budowlaniec oparł o kominek deskę, na której napisał sprayem sentencję dla lokatorów: Ludzie prości mają prościej. Przypomi-na mi się ona np. gdy czytam powieści Olgi Tokarczuk. Teraz mą zazdrość wobec prostych ludzi wywołał zaś Kołodko zmuszając elitę pieniężną do składania dekla-racji majątkowych. Sporządzam już szkic tego utworu prozą. Może on osiągnąć rozmiary trylogii. Zajmująca się szacowaniem wartości mediów renomowana firma Robinsky & Associates S.A. jedno z moich dóbr wyceniła na 80 mln zł. Wartość ta nigdzie nie jest zaksięgowana. Nie znajduje się w żadnym banku, biurze maklerskim czy funduszu powierniczym. Nie ma jej na giełdzie. Nie tkwi w żadnym komputerze ani w księgach hipotecznych. Nie jest to bowiem nieruchomość, ale także nie ruchomość, wierzytelność czy prawo autorskie do książki lub wynalazku. Można posadzić tysiąc księgowych i choć każdy z nich będzie głównym, to nie rozwiążą prostej zagadki, jaką mają postać te miliony, bo 80 mln zł to wartość abstraktu. Jednak ten abstrakt można wziąć i sprzedać za realne 80 mln, odebrać należność w banknotach i się nimi bawić. 80 mln jest to bowiem wartość rynkowa tytułu tygodnika "NIE" wraz z jego logo. Filozofowie, poeci, księża, politycy, demagodzy prawią nam o słowach najwyższej wartości: ojczyzna, honor, wolność, Bóg, sprawiedliwość, dobro, bliźni, pokój itp., itd. Zapytajcie o wartość rynkową tych słów – nikt nie da za nie złamanego grosza. Kontestatorom całego świata, a też pannom na wydaniu z satysfakcją zaś ogłaszam, że słowo "nie" miewa wysoką cenę. Tytuł "NIE" wyceniono na 80 mln zł, pod warunkiem że ja, Jerzy Urban, będę zawsze żył, pracował i pismo to prowadził. Przy moich najlepszych chęciach nie zagwarantuję jego spełnienia. Urban winien się więc ubezpieczyć od demencji, obłożnych chorób, lenistwa i na wypadek śmierci na taką kwotę, której wypłata zrekompensuje spadek wartości tytułu "NIE", gdy pismo to przejdzie pod inne lepsze kierownictwo. Gdybym się był ubezpieczył, moje zasoby pieniężne wyszczególnione w deklaracji dla Kołodki umniejszone byłyby o wielką opłatę ubezpieczeniową. Za to jednak mógłbym wpisać do deklaracji 80 mln zł jako wartość tytułu "NIE", za którego zarejestrowanie zapłaciłem coś ze 100 starych złotych. Ile jednak mam wpisać, skoro się nie ubezpieczyłem? Nie wiem, ale w deklarację muszę wsadzić siebie samego. Wyceniając się na 40 czy 60 milionów. Jako wytwór przedwojennej art de copulation, w skrócie art déco, ustawowo podlegam zresztą wpisowi niezależnie od swojej wartości wynoszącej 80 000 000 minus X. Moja wartość jako Urbana – człowieka – tym jest wyższa, im bardziej spadnie wartość tytułu "NIE", wówczas gdy złapię raka, AIDS, zapiję się lub zabiję na śmierć w samochodzie. Podlegam bowiem wraz z czasopismem "NIE" fizycznemu prawu naczyń połączonych. I ostatnia już uwaga filozoficzna w tym egocentrycznym felietonie. Papież, jego podwładni, a także politycy, grafomani, humaniści, prorocy, członkowie Ligi Polskich Rodzin i inni wytwórcy frazesów głoszą, że człowiek jest wartością bezcenną. Jednakże w obrocie rynkowym czy giełdowym "wartość bezcenna" równa się gówno wart. Realnie człowiek nie ma żadnej ceny, chyba że po pokrojeniu na części zamienne. Ja nie jestem bezcenny. Jako biologiczny organizm mam rynkową cenę liczoną w dziesiątkach milionów. Moje samopoczucie jest przez to lepsze niż ludzi bezcennych. Moja wysoka cena jako żywca daje także poczucie bezpieczeństwa w małżeństwie. Obywatele-posiadacze, ci, którzy muszą składać Kołodce deklaracje majątkowe, z niepokojem siadają ze swoimi żonami do obiadu. Niejedna z nich rada by podać mężowi grzybki czy pierożki przyspiesza-jące jej dziedziczenie. Ja się żony nie boję, nawet gdy znajduję ją w łóżku z nożem rzeźnickim, którym dłubie sobie między zębami. Nie zamarzy przecież ma ukochana żona o wdowim welonie znamionującym żałobę po dziesiątkach milionów złotych, których stratę przyniesie moje zdechnięcie. Dlatego zresztą nie ubezpieczyłem wartości tytułu "NIE" na wypadek mojej śmierci. Chcę, aby słowa żony o dozgonnej do mnie miłości opatrzone były pieniężną gwarancją szczerości. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Truchło do robienia pieniędzy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ściągać portki Kołodce brakuje forsy do zbilansowania budżetu? "NIE" chce dorzucić 3 miliardy. Sądzimy, że zaległości podatkowe Elektrimu mogą sięgać 1,7 miliarda zł, co z odsetkami przyniesie prawie dwa razy tyle. Należne nam ustawowe znaleźne – 300 milionów zł – prosimy przekazać min. Łapińskiemu. Zalecamy, żeby wpisał pigułki antykoncepcyjne na listę leków refundowanych. Elektrim mógł być najpotężniejszą z polskich spółek. Jeszcze 6–7 lat temu porównywano go do fińskiej Nokii. Miał wszystko: zaufanie inwestorów, potencjał rozwojowy, pieniądze i świetną kadrę zarządzającą z prezesem Andrzejem Skowrońskim na czele. W 1998 r., gdy AWS "czyścił" zarządy spółek giełdowych z ludzi podejrzewanych o sympatie do SLD, Skowroński musiał odejść, podobnie jak Witold Pereta z Animeksu, Edward Wojtulewicz z Impexmetalu czy Grzegorz Tuderek z Budimeksu. Fotel prezesa Elektrimu objęła Amerykanka Barbara Lundberg. Był to najgorszy z możliwych wyborów. Dziś nie ma śladu po dawnej potędze spółki, co gorsza może okazać się, że szafy w budynku przy ul. Pańskiej 77/79 pełne są trupów, które ostatecznie położą firmę. Dziś przedstawiamy jednego z elektrimowskich trupów – bardzo tłustego i smacznego. Z dokumentów, które zdobyłam, wynika, że Elektrim może mieć zaległości podatkowe sięgające – w zależności od tego, kto liczy – od 500 mln poprzez 1,7 mld aż do 3 mld zł! O dziwo, fiskus nie interesuje się zbytnio obrotami pieniężnymi w Elektrimie. Albo też interesuje się, tylko nic z tego nie wynika. Sprawa zaczęła się w sierpniu tego roku, gdy Kancelaria Prawna Głowacki, Grynhoff, Hałaziński oraz Weil, Gotshal and Manges – Paweł Rymarz przygotowali "Raport z badania podatkowego Elektrim S.A.", w którym to na stronie 5 stwierdzili: Przeprowadzone w Spółce badanie uzasadnia twierdzenie, że w rozliczeniach Spółki z budżetem państwa występują liczne nieprawidłowości – różnego charakteru i różnej wagi. Cały raport liczy 91 stron. Opiszę więc tylko jeden przypadek najbardziej smakowity. Na stronie 33 autorzy raportu stwierdzają: Zdaniem badających istnieje uzasadnione ryzyko, iż Spółka zbywając na podstawie umowy z dnia 7 grudnia 1999 roku na rzecz Vivendi S.A. 45 105 554 udziałów w spółce Elektrim Telekomunikacja zaniżyła wysokość dochodu z tej transakcji o kwotę 1 361 300 238,44 zł, a w konsekwencji zaniżyła wysokość zobowiązania podatkowego z tego tytułu na kwotę co najmniej 462 842 080 zł (wg stawki podatku 34%). Aby zrozumieć, o co chodzi, należy cofnąć się do 14 maja 1999 r. W tym dniu powołana do życia została Elektrim Telekomunikacja Sp. z o.o. Dla uproszczenia będziemy ją nazywać ET – określenie o tyle adekwatne, że w istocie okazała się tworem nie z tej ziemi. W Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy, Sąd Gospodarczy XVI Wydz. Gospodarczo-Rejestrowy znajduje się Księga Udziałów tej spółki, z której wynika, że na starcie wartość nominalna 1000 udziałów wynosiła 100 000 zł. W kolejnych miesiącach następowało podwyższanie kapitału zakładowego ET poprzez pokrywanie wkładem niepieniężnym – czyli aportami – nowo utworzonych udziałów. I tak pod datą 5 sierpnia 1999 r. w Księdze Udziałów zapisano, że Sąd Rejonowy zarejestrował podwyższenie kapitału zakładowego spółki z kwoty 100 000 zł do kwoty 1 209 359 100 zł. 12 092 591 nowo utworzonych udziałów zostało pokrytych wkładem niepieniężnym w postaci 1000 udziałów w spółce KERNS HILL Inc. Utworzonej przez Elektrim S.A. dnia 27.07.1999 r. Inaczej mówiąc 10 dni po tym, jak Elektrim S.A. powołał do życia spółkę KERNS HILL Inc., spółka ta została wniesiona aportem do ET. I oto po kilku dniach okazuje się, że wartość nominalna udziałów w ET to już nie 100 000 zł, ale 1 359 000 100 zł! Nawet Jezus Chrystus tak cudownie nie rozmnażał, pewnie dlatego zajmował się tylko chlebem i rybami. To nie koniec. 7 września 1999 r. Elektrim S.A. sprzedaje francuskiej spółce Vivendi Telecommunications Internatio-nal S.A. 3 934 086 udziałów ET dających 32,53 proc. głosów na walnym zgromadzeniu za kwotę 103 mln USD. Może się okazać, że efektem dodatkowym tej transakcji było powstanie zobowiązania w podatku dochodowym od osób prawnych na kwotę 8 648 396 zł, choć to pryszcz w porównaniu z innymi długami firmy wobec fiskusa. Obowiązek uiszczenia podatku upłynął 31 marca 2000 r. Największy jednak cud wydarzył się 9 grudnia 1999 r. W tym dniu Sąd Rejonowy zarejestrował kolejne podwyższenie kapitału zakładowego spółki ET – tym razem z 1 209 359 100 zł do 10 008 089 700 zł (dziesięć miliardów złotych!). Metoda była taka sama jak w przypadku spółki KERNS HILL Inc. 25 479 657 nowo utworzonych udziałów zostało pokrytych przez Elektrim S.A. wkładem niepieniężnym w postaci 87 987 306 udziałów w Polskiej Telefonii Cyfrowej Sp. z o.o., nabytych przez Elektrim S.A. 26 sierpnia 1999 r. od BRE Bank S.A., Kulczyk Holding S.A., TUiR Warta S.A. oraz Drugiego Polskiego Funduszu Rozwoju – BRE Sp. z o.o. za 2 718 330 814,73 zł. Krótko mówiąc, dr Jan Kulczyk i prezes Wojciech Kostrzewa opchnęli Lundbergowej swoje udziały w ERZE za niespełna 3 mld zł, a ona z tego "zrobiła" około 8 mld. W tym miejscu aż ciśnie się na usta pytanie: Czy "Prowizjoner" Kulczyk wspólnie z "Tygrysem" Kostrzewą ochujeli? Sprzedali Lundbergowej udziały warte 8 dużych baniek za 1/3 wartości?! Chyba tak – sąd to potwierdził! Wyjaśnijmy – o ile Elektrim S.A. był spółką akcyjną, o tyle spółki zależne – takie jak Elektrim Telekomunikacja – to spółki "z ograniczoną odpowiedzialnością". W takich firmach nie ma "akcji" – są "udziały", których wartość, jak się okazuje, może być kształtowana bardzo dowolnie zwłaszcza w przypadku, gdy podwyższenie kapitału zakładowego odbywa się w postaci wnoszonych aportów. Taka operacja rzecz jasna przekłada się na wzrost ogólnej wartości księgowej całej spółki akcyjnej: jeśli "podpompujemy" wartość zależnych spółek-córek, to i wartość spółki-matki wzrośnie. 7 grudnia 1999 r. Elektrim S.A. zawarł z Vivendi S.A. kolejną umowę: sprzedaży 45 105 554 udziałów Elektrimu Telekomunikacja, o nominalnej wartości 100 zł każdy, za kwotę nieco ponad miliard dolarów, co według obowiązującego wówczas kursu NBP daje prawie 5 mld zł. We wspomnianej umowie strony ustaliły datę sprzedaży na 9 grudnia 1999 r. Z dokumentów wynika, że w kapitale spółki ET jedynie 1389 udziałów pokrytych zostało przez Elektrim S.A. gotówką, a reszta to aport w postaci udziałów w spółkach KERNS HILL Inc. i Polska Telefonia Cyfrowa. Jak się wydaje, rozliczenie podatkowe transakcji z Vivendi oparte zostało na podziale na poszczególne grupy udziałów, co mogło zawyżyć koszty uzyskania przychodu ze sprzedaży tych udziałów nawet w takim stopniu, że Elektrim S.A. mógł wykazać na tej transakcji stratę w wysokości ponad 40 mln zł! Zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem przy sprzedaży udziałów kosztem uzyskania był koszt wytworzenia aportu (w tym przypadku koszt zakupu udziałów wnoszonych jako aport do spółki ET). Tworząc sztuczny podział na "grupy udziałów" Elektrim mógł sprzedać te udziały, za które "zapłacił" najdrożej, pozostawiając we własnej dyspozycji te, które były wytworzone najtaniej. Organy skarbowe powinny sprawdzić, czy takie działanie było zgodne z prawem i czy celem tej operacji nie była przypadkiem chęć uniknięcia konieczności zapłacenia wysokiego podatku dochodowego. Zastanawiało mnie też, dlaczego rejestrując fakt sprzedaży udziałów na rzecz Vivendi S.A. w księdze udziałów spółki ET nie zarejestrowano "grup udziałów" przewidzianych w umowie z 7 grudnia 1999 r.? Podobno w dokumentach Elektrimu znajduje się opinia prawna, z której wynika, że koszt uzyskania przychodów przy tej transakcji wyniósł 1 325 201 177 zł, sam przychód zaś to 4 483 839 540 zł. Zostaje ponad 3 mld przychodu, a od tego przychodu należał się podatek w wysokości 34 proc. Zatem: należny podatek dochodowy z tytułu sprzedaży udziałów w ET grupie Vivendi S.A. to ponad 1 mld zł. I powinien być uiszczony do 31 marca 2000 r. A ponieważ nie został – może okazać się, że zaległość podatkowa wraz z odsetkami wynosi już teraz grubo ponad 2 mld zł! Gdyby ta interpretacja okazała się prawdziwa – nie ma Elektrimu! Pojawiłoby się za to pytanie: Czyżby zarząd spółki pod wodzą Barbary Lundberg "dymał" rodzimego fiskusa? Moim zdaniem prezeska nie miała wyboru. W 1999 r. pod jej kierownictwem Elektrim zadłużał się na potęgę. Musiał spłacać jedne kredyty drugimi. Nowa "strategia" polegała na tym, aby poprzez gigantyczne inwestycje zachęcić potencjalnych inwestorów do kupowania akcji. Nie miało znaczenia, że spółka osiągała kiepskie wyniki z działalności bieżącej. Lundbergowa mamiła inwestorów wizją przyszłych zysków. Tylko w roku 1999 długi Elektrimu osiągnęły około 6,2 mld zł! W tej sytuacji "pompowanie" wartości całej spółki przez podnoszenie wartości spółek zależnych było próbą ratowania wizerunku firmy na giełdzie. Z perspektywy lat możemy ocenić, czy miało to sens. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Elektrim siedzi w gównie po uszy. W czerwcu 1999 r. Elektrim sprzedał obligacje zamienne na akcje za kwotę 440 000 000 euro. Po pięciu latach można było je wykupić lub zamienić na akcje spółki. Cenę akcji określono na 64 zł. Lundbergowa zakładała, że w 2004 r. tyle będą kosztowały akcje kierowanej przez nią spółki! I znaleźli się frajerzy, którzy w to uwierzyli! Problem w tym, że gdyby cena akcji była niższa niż 64 zł – posiadacze obligacji mogą zażądać gotówki. To dlatego tak wiele dziś słychać w mediach o obligatariuszach Elektrimu, twardo domagających się kasy. Kurs papierów spółki oscyluje obecnie w okolicy 2,40 zł i zapowiadanych przez prezeskę 64 zł raczej nie osiągnie. Gdy kolejne zmieniające się jak argentyńscy prezydenci zarządy i rady nadzorcze Elektrimu czuły coraz większy nacisk ze strony obligatariuszy – zaczęto baczniej przyglądać się obrotom finansowym wykonywanym przez Barbarę Lundberg. Jak sądzę, z tego powodu powstał wspomniany, jakże interesujący, "Raport z badania podatkowego Elektrim S.A.". Musiał on solidnie przerazić ówczesny Zarząd, bo 13 września 2002 r. skierował pismo do Rady Nadzorczej stwierdzając, iż: Zarząd Spółki informuje, że istnieją uzasadnione podejrzenia co do prawidłowości rozliczeń podatkowych (podatek dochodowy od osób prawnych) w zeznaniach za 1999 r. Z informacji jakie posiadamy wynika, że z tego tytułu może powstać zaległość w podatku dochodowym oceniana na kwotę 1,7 mld zł co z odsetkami może dać kwotę zbliżoną do 3 mld zł. Dokument podpisali panowie Maciej Radziwiłł – prezes Zarządu, Jan Rynkiewicz i Robert Butzke – wiceprezesi. Powołano też specjalną komisję, która miała zbadać sprawę. Kilka dni później Zarząd został odwołany. Jeden z moich informatorów jest przekonany, że prawdziwym powodem dymisji Zarządu z Maciejem Radziwiłłem na czele wcale nie był złożony przez niego w sądzie wniosek o upadłość, lecz groźba ujawnienia gigantycznych zaległości w podatku dochodowym. Gdyby podane przez nas fakty potwierdziły się – łatwo przewidzieć, co może się stać. Właściwy Urząd Kontroli Skarbowej powinien natychmiast wydać decyzję o zabezpieczeniu aktywów będących jeszcze w posiadaniu Elektrimu (chodzi m.in. o udziały w takich spółkach jak Polska Telefonia Cyfrowa czy zespół elektrowni Pątnów – Adamów – Konin) oraz zająć znajdujące się jeszcze na koncie spółki pieniądze. Może okazać się, że tzw. obligatariusze będą musieli obejść się smakiem. Zgodnie z polskim prawem zobowiązania wobec skarbu państwa regulowane są w pierwszej kolejności. Tak więc ci wszyscy "inwestorzy portfelowi", którzy pożyczyli pieniądze Lundbergowej, dostaną potężnie po dupach. Pytanie tylko, czy do tego dojdzie? Aby obraz sytuacji Elektrimu był kompletny, warto nadmienić, iż audyt robił mu – zgadnijcie Państwo – zamknięty za "kreatywną księgowość" Andersen. Jest w moich rękach memorandum Andersena z 10 września 2002 r. skierowane na ręce prezesa Macieja Radziwiłła przez panów Radosława Czarneckiego i Andrzeja Puncewicza. Celem memorandum jest analiza możliwości optymalizacji pozycji podatkowej Elektrim S.A. "Optymalizacja podatkowa" oznacza szukanie możliwości niepłacenia podatków. Tym właśnie zajmował się Andersen. Zdecydowane wejście "skarbówki" może oznaczać kłopoty dla największych akcjonariuszy Elektrimu S.A. – kierowanego przez Kostrzewę BRE, Zbigniewa Jakubasa i Ryszarda Opary. Mielibyśmy przy okazji skandal porównywalny z Enronem – oczywiście na skalę Europy Środkowowschodniej. Pytanie tylko, kto się odważy? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna To przestaje być śmieszne Po wiernopoddańczych gestach Prezydenta czynionych przy tzw. Bazylice Opatrzności (a dla mnie Śmieszności) przyszła kolej na popieranie zapisu odwołującego się do Boga w nowej eurokonstytucji. Pan Szymczycha wywiódł, iż taki zapis jest niezbędny dla Polski, Polaków i w ogóle wszystkich mieszkańców Europy, że stanowić to będzie wkład Polski w ochronę moralności europejskiej. Brak po prostu słów. Najpierw było śmiesznie, potem człowiek się denerwował, a teraz po prostu płakać się chce z bezsilności. Co się z tym człowiekiem dzieje? (myślę o Prezydencie). Czy on nie wie, że pluje w twarz tym wszystkim, którzy na niego głosowali? Nawiasem mówiąc zaczynam wątpić w dotychczas nieomylny zmysł polityczny Pana Urbana. To przecież on twierdził, że Aleksander Kwaśniewski jest największym politykiem na lewicy. I co? A. M. (e-mail do wiadomości redakcji) Wiedza czy wiara? Miejskie Gimnazjum nr 3 w Dębicy. W sobotę 11 maja szkoła odrabia piątek 31 maja. Uczniowie w tym dniu wyjechali na pielgrzymkę do oddalonej kilka kilometrów od Dębicy wsi Zawada, w której znajduje się jakieś sanktuarium. Obowiązkowo!!! Wprawdzie małolaty, jak ryby, głosu nie mają, ale mimo to nikt nikogo o zgodę nie zapytał. Dyrekcja zyskała punkty u "najwyższej władzy", a nauczyciele nie musieli zdzierać gardeł pakując wiedzę do zakutych łbów. A co na to Kuratorium i MENiS? Co jest ważniejsze – wiedza czy wiara? Gdzie realizacja przedwyborczych obietnic SLD? Krzysztof z Dębicy (e-mail do wiadomości redakcji) "Zdycha na stacji lokomotywa" Po zapoznaniu się z artykułem Andrzeja Rozenka "Zdycha na stacji lokomotywa" dotyczącym funkcjonowania spółek działających w strukturach P. K. P. S. A. związek z awodowy rewidentów taboru P. K. P. "Małopolska" w Trzebini uprzejmie informuje Pana Redaktora, że w sprawie zlikwidowania spółek zwracaliśmy się do Pana Premiera Ministra Infrastruktury Marka Pola, jednak bezskutecznie. Nasz apel w tej sprawie nie uzyskał akceptacji, mimo że wiadomo, iż P. K. P. działając w formie spółek nie jest w stanie funkcjonować na rynku transportowym i jest skazane na pełną likwidację i każdy rozumny kolejarz o tym fakcie wie. P. K. P. potrzebna była reforma, ale nie w formie powoływania spółek, gdyż to powoduje ogromny bałagan w funkcjonowaniu struktur działających razem, powiększa także wydatki związane z działalnością spółek i ta forma zarządzania doprowadzi do całkowitej likwidacji P. K. P. S. A. Aby P. K. P. mogło normalnie funkcjonować na rynku transportowym, muszą być spełnione dwa podstawowe warunki, pierwszy to przy udziale państwa natychmiastowe zmodernizowanie linii kolejowych, po drugie zakup nowoczesnego taboru w tym i autobusów szynowych, tylko jest pytanie – kto to zrobi? Przewodniczący Z. Z. Rewidentów Andrzej Tomaszewski Dupcenie Belki Chciałbym nawiązać do trafnego artykułu pana Andrzeja Rozenka pt. "Autobójcy" ("NIE" nr 16/2002) i dodać do niego swoje trzy grosze. Słuchając wypowiedzi pana ministra Belki, aż się pofajdałem z czułości i troski, jaką wykazuje dbając o bezpieczeństwo i szczęśliwość rodaków. Finał jego troski jest taki, że nie mogę sobie kupić jakiegoś używanego samochodu w dobrym stanie – mało tego z powodu koszmarnych opłat granicznych już trzykrotnie musiałem odmówić rodzinie i przyjaciołom niemieckim, którzy chcieli mi sprezentować za symboliczną złotówkę 10-letnie Audi 100, później 7-letni Volkswagen-Santana oraz odrestaurowany w idealnym stanie Volkswagen Garbus. W efekcie jeżdżę ciągle rodzimym produktem o nazwie Fiat 126p wyprodukowanym w 1975 roku, czyli 27-letnim – obecnie już bez ważnych badań technicznych. Gdyby ze swoją gadką pan Belka przyjechał na Śląsk, to od niejednego by usłyszał, że "dupcy jak by się bani najadł". K. W. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) "Przednia Łapa" W artykule "Przednia Łapa" z 13 kwietnia 2002 roku została przedstawiona pierwsza polska rekombinowana insulina ludzka – GENSULIN produkcji Bioton. Autorstwo projektu zostało przypisane Polfie Tarchomin, a są nimi Instytut Biotechnologii i Antybiotyków oraz firma Bioton (kapitał polski). Technologia rekombinowanej insuliny ludzkiej GENSULIN (nazwa handlowa wszystkich preparatów insuliny ludzkiej) została wdrożona do praktyki przemysłowej w firmie Bioton. Opracowanie tej technologii należy ocenić jako duże osiągnięcie polskiej nauki, które spotkało się z wyjątkowym uznaniem środowiska i zostało już szeroko upowszechnione. Jej wdrożenie przynosi określone korzyści społeczne i ekonomiczne dla państwa – zwiększony dostęp do nowoczesnych leków oraz rozwój terapii i ochrony zdrowia, poprzez przełamanie wysokiej bariery technologii "high tech" – rozwój krajowej biotechnologii, jak również znaczące oszczędności budżetu w refinansowaniu wydatków na leki. Polska rekombinowana insulina ludzka Gensulin uzyskała prestiżową Nagrodę Gospodarczą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w kategorii "Najlepszy wynalazek w dziedzinie produktu lub technologii". Mariusz Borkowski Menedżer Produktu "Obrzezane głowy" Trochę dziwi mnie wasza postawa wobec konfliktu Izrael – Palestyna. Sięgnijcie do faktów historycznych. Wiecie, że jeden z przywódców palestyńskich już w latach 30. rozmawiał z Hitlerem w kwestii "problemu żydowskiego"? Palestyńczycy krzyczą, że teren należy do nich, bo byli tam od wieków. Żydzi byli na tych terenach znacznie wcześniej i w końcu należało im się własne państwo. Bulwersuje wielu, że żołnierze mają "lekkie" cyngle i strzelają do ciężarnej kobiety. Wiele razy Palestynki wypowiadały się, że ich dzieci wyrosną na dzielnych ludzi, czyli takich, co obwiążą się ładunkami wybuchowymi i zabijając się zabiorą ze sobą kilku Żydów. Była też Palestynka w widocznej ciąży, ale była ta ciąża kilkukilogramowym ładunkiem, który wybuchł zabijając wielu Izraelczyków (chyba był to zamach na posterunek wojskowy). Jeśli więc wspomniana w ostatniej waszej relacji Palestynka przeżyła postrzał z kilku metrów, to obstawiam, że żołnierz nie chciał jej zabić, ale bał się, że jej ciąża jest bardziej odlotowa, a niesienie rannego dziecka jest tylko dla niepoznaki. Szaron walczy z mediami, bo to media tworzyły opinie, opinie – presje, a presja międzynarodowa pozwalała na bezkarne mordowanie izraelskich cywili i polityków. Czy USA byłyby tak bezczynne jak Izrael po czymś takim? (...) Szaron walczy z cywilami? U Palestyńczyków nie jest się uznawanym za mężczyznę, jeśli nie walczy się z Izraelem, a nie ma wojska palestyńskiego. Czemu nikt nie pyta Libanu, dlaczego szybko i bezceremonialnie wytłukł Palestyńczyków, którzy chcieli założyć tam autonomię??? Kacper Paździor (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto zabił Papałę Kto, jak i dlaczego zabił komendanta głównego policji. Jak naprawdę zginął Ireneusz Sekuła. Za ile zabito Jacka Dębskiego. Kto był na stoku w Zakopanem, gdy strzelano do Pershinga. Czy wysocy funkcjonariusze CBŚ i UOP współpracowali ze zorganizowanymi przestępcami. Co wspólnego z mafią mają znani politycy UW i PO. Przedstawiamy nowe informacje m.in. o zabójstwie generała Marka Papały. Ich źródłem jest osoba powiązana z przestępczością zorganizowaną, dobrze wtajemniczona. Objęta ona została programem świadka koronnego. Uzyskaliśmy urzędowe potwierdzenie, że najważniejsze rewelacje są w zasadzie prawdziwe. Rozmówca ujawnił nam wiele nieznanych dotychczas,doniosłych faktów odnoszących się do głośnych zabójstw oraz powiązań ze światem przestępczym znanych polityków, wysokich funkcjonariuszy organów ścigania oraz biznesmenów. W styczniu 2002 r. spotkaliśmy się z gangsterem, członkiem grupy przestępczej działającej na południu Polski. Uzyskaliśmy potwierdzenie, że otrzymał status świadka koronnego. Był bardzo blisko tych, którzy decydowali o śmierci ludzi z pierwszych stron gazet. Opowiadał nam kilka dni, ze szczegółami, świadczącymi o tym, że informacje, którymi dysponuje, mogą wiele wyjaśnić w toczących się nadal śledztwach. Zabójcy generała Komendant główny policji generał Marek Papała został zabity 28 czerwca 1998 r. Grupę jego zabójców stanowiło trzech mężczyzn. Strzelał tylko jeden – Ryszard Bogucki. Użył rewolweru Smith and Wesson 38; pociski zostały podkalibrowane, czyli odpowiednio spreparowane, co miało utrudnić identyfikację broni, z której zostały wystrzelone. Przestępcy ujęli też nieco ładunku prochowego z pocisków, dzięki czemu huk przy wystrzale był słabszy, niż gdyby zastosowano amunicję o prawidłowym napełnieniu. W momencie zabójstwa Ryszard Bogucki ubrany był w szarą polarową bluzę z kapturem, dżinsy i adidasy (jak twierdzi nasz informator, strój to nietypowy dla Boguckiego). Na głowie miał czapkę – czarną dżokejkę, której daszek uniemożliwiał dostrzeżenie jego twarzy. Zabójcę ubezpieczał Krzysztof Weremko – zapaśnik. Za kierownicą samochodu zaparkowanego w odległości około 200 metrów od miejsca zamachu czekał Ryszard Niemczyk. Zabójstwo Papały przygotowywano mniej więcej dwa miesiące. Decyzja o jego wykonaniu zapadła podczas narady „Zarządu” – grupy ośmiu najważniejszych gangsterów w Polsce. Według naszych informacji powodem lub jednym z powodów był fakt, iż gen. Papała dotarł do informacji o gigantycznych nadużyciach związanych z kontraktem na dostawę samochodów Volkswagen Bus Transporter dla policji. Wartość każdego wozu została zawyżona. Wystarczy policzyć, ile jeździ po Polsce tych samochodów, by wyobrazić sobie, jak ogromne są to pieniądze w skali kraju. Papała zamierzał ujawnić cały mechanizm nadużyć bez oglądania się na znaczącą pozycję ludzi w to zamieszanych i wykazać skalę powiązań świata biznesu i zorganizowanej przestępczości. Nie uzyskaliśmy jednak urzędowego potwierdzenia tego motywu zabójstwa. Mamy potwierdzony przebieg zdarzeń i tego, kto popełnił zbrodnię. Zbrodnia została obmyślona w najdrobniejszych szczegółach. Dla ekipy zabójców wynajęto na ten czas apartament na Powiślu lub Starym Mieście. Prowadzono bardzo dokładną obserwację Papały. Rozpracowywano drobiazgowo plan jego dnia, robiono zdjęcia jemu i całej jego rodzinie. Został sfotografowany nawet pies generała. Ubrania, w które zamachowcy przebrali się bezpośrednio po zabójstwie, zakupiono w Poznaniu. Te zaś, które mieli na sobie podczas akcji, przezornie spalono. Zrobiono tak, by uniknąć ewentualnego badania, które wykazuje mikroskopijne ślady prochu na odzieży używanej podczas oddawania strzału. Bogucki strzelał z odległości 1,5 do 3 metrów, aby chronić się przed ochlapaniem krwią. Bezpośrednio po zajściu sprawdzono, czy akcja się powiodła. Zrobiła to Patrycja R. Przez telefon poinformowała o skutecznym wykonaniu zleconego morderstwa i to ją najprawdopodobniej widziała żona generała Papały, gdy w chwilę po morderstwie wyszła z domu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Bogucki wyrzucił broń do Wisły w okolicach mostu, niedaleko którego znajdował się wynajęty apartament. Pershing Świadek twierdzi: zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego ps. Pershing zlecił Mirosław Danielak ps. Malizna. Było ono wynikiem gangsterskich porachunków. Również i tym razem strzelał Ryszard Bogucki. Natomiast ubezpieczał go Ryszard Niemczyk, zaś w samochodzie marki Audi, później porzuconym i spalonym, czekał kierowca, trzecia osoba, o której obecności nikt do tej pory nie wspominał. Zabójstwo to było naruszeniem niepisanego i ściśle dotąd przestrzeganego porozumienia o tzw. świętej ziemi, na której nie dokonuje się porachunków między rywalizującymi grupami gangsterów. Mowa o dwóch miejscach w Polsce – Zakopanem i Sopocie. Pershinga trudno było dosięgnąć. Dlatego zginął w Zakopanem, gdzie czuł się tak bezpiecznie, że nie miał nawet ochrony. Poza zabójcami i ich celem na miejscu egzekucji był również sam zleceniodawca Mirosław Danielak. Zdaniem naszego rozmówcy policja jest w posiadaniu billingu telefonu komórkowego Malizny. Wynika z niego, że był on na stoku w chwili, gdy zginął Pershing. Z bezpiecznej odległości obserwował egzekucję i przez telefon zdawał komuś relację z jej przebiegu. Sekuła Nasz informator twierdzi, że Sekuła nie popełnił samobójstwa, jak głosi oficjalna wersja śledztwa. To był wypadek. Jego zdaniem wicepremier w ostatnim rządzie PRL, potem poseł SdRP, szef Głównego Urzędu Ceł, biznesmen Ireneusz Sekuła został śmiertelnie raniony przez Artura D. Był winien rodzinie D. około 2 milionów dolarów. Artur D. wraz z ojcem złożyli mu wizytę w celu odebrania długu. Wywiązała się gwałtowna rozmowa, która po chwili przybrała agresywny charakter. Wtedy gospodarz wyciągnął spluwę – pistolet Astra. – Doszło do szamotaniny pomiędzy nim a Arturem D. Pistolet dwukrotnie wypalił, śmiertelnie raniąc Sekułę – zeznał nasz rozmówca. Dębski Świadek koronny przyznaje, że nie wie, kto zabił Jacka Dębskiego, byłego ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka. Twierdzi natomiast, że relacjonowana w prasie wersja zlecenia egzekucji przez Jeremiasza B., ps. Baranina (polski gangster i współpracownik austriackiego wywiadu wojskowego), jest nieprawdziwa. Powiedział nam, że polscy gangsterzy skontaktowali się z Baraniną, aby poinformować go o konieczności wyeliminowania Dębskiego. Ich uprzejmość była spowodowana wyłącznie faktem, iż Dębski był spokrewniony z Baraniną. Ten najwyraźniej nie żywił specjalnie gorących uczuć do krewniaka, ponieważ nie oponował. Wówczas nic już nie stało na przeszkodzie w wykonaniu wyroku. Dębski od dłuższego czasu narażał się grupie przestępczej pożyczając pieniądze od ważnych jej członków i zwlekając ze zwrotem długów. Naciskany przez wierzycieli straszył swoimi rzekomo dobrymi kontaktami z UOP. Ostatecznie na jego śmierci zaważyły 2 miliony dolarów. Dębski wszedł mianowicie w brudne interesy z pewnym biznesmenem. Panowie doprowadzili do upadku klubu sportowego, z którego wypompowali spory szmal. To Dębski – jak twierdzi nasz informator – kręcił tym interesem i to on liczył wyprowadzoną kasę, wspomniany biznesmen był tylko figurantem. Były minister okantował wspólnika na 2 bańki zielonych, i to właśnie oszukany wspólnik zlecił jego zabicie. Biznes i polityka Osobnym i sensacyjnym wątkiem są informacje, których udzielił nam nasz rozmówca o powiązaniach polskiej przestępczości zorganizowanej ze światem biznesu i polityki. Wymienił nazwiska dobrze znane opinii publicznej. Stwierdził, że u podstaw potęgi Unii Wolności w Krakowie legły gangsterskie pieniądze pozyskiwane z przestępstw. Wymienił nazwiska polityków tej partii, którym – jak zaręczał – on sam oraz jego koledzy przekazywali pieniądze. Podał daty i kwoty. Wskazał marki samochodów i miejsca spotkań. Osobiście – jak twierdzi – trzykrotnie wręczał pieniądze ściągnięte specjalnie na ten cel od podległych mu grup przestępczych na południu Polski. Utrzymuje, że jego odbiorcą za każdym razem był ten sam polityk – wówczas Unii Wolności, obecnie Platformy Obywatelskiej. Jedno z takich spotkań odbyło się w lipcu 1992 r. na parkingu przed motelem „Krak”, przy wylotówce z Krakowa. Gotówkę wrzucono do bagażnika samochodu marki Passat, którym na miejsce przekazania przyjechał wspomniany polityk. Polityka nie identyfikujemy, gdyż opowieści tej nie udało się nam potwierdzić w żadnym innym źródle, a nie chcemy uprawiać lepperiady. Gangster opisywał dokładnie swój udział w organizowaniu przekrętu dotyczącego głośnej prywatyzacji jednego z krakowskich przedsiębiorstw. W sprawie tej krakowska prokuratura prowadzi śledztwo. Wymienił nazwy banków, z których przestępcy brali lipne kredyty. Wskazał też nazwiska polityków zasiadających we władzach tych banków, którzy doskonale wiedzieli, z jakimi ludźmi prowadzą interesy i że pobrane przez nich kredyty nigdy nie zostaną spłacone. Danymi tymi gotowi jesteśmy wspomóc organy ścigania, aby powiązania bandytów i polityków wyświetlone zostały na procesach, a przez to ujawnione opinii publicznej. Służby specjalne Świadek utrzymuje również, iż na początku lat 90. przestępcy korzystali z informacji delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Krakowie, płacąc za konsultacje i przekazywane informacje po 5 tysięcy dolarów. Opowiedział nam o powiązaniach ze skorumpowanymi funkcjonariuszami wydziału ds. przestępczości zorganizowanej, regularnie opłacanymi przez przestępców. Mówił o udziale wysokiego funkcjonariusza CBŚ w porwaniu żony krakowskiego biznesmena zatrzymanego tymczasowo przez policję. Torturowana i śmiertelnie wystraszona kobieta skłoniła męża do zmiany zeznań, które mogły zagrozić innemu krakowskiemu biznesmenowi. Ster W opowieści naszego informatora człowiekiem, który kierował wszystkimi tymi operacjami, wydawał polecenia bandytom, przekazywał pieniądze i tworzył lub łamał kariery polityków i biznesmenów, jest pewien biznesmen z Krakowa. Próżno jednak szukać go na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Zawsze pozostawał w cieniu. Bardzo dbał o to, by nie stać się przedmiotem zainteresowania mediów. Prasa napisała o nim tylko raz – na początku lat 90. Oczywiście znamy nazwiska wszystkich, o których piszemy. Nasz informator twierdzi, że coś dziwnego dzieje się z jego zeznaniami dotyczącymi powiązań między światem polityki, biznesu i zorganizowanej przestępczości. Skarżył się, że przesłuchujący go prokuratorzy nagle głuchną, gdy zeznając porusza te właśnie wątki. Albo więc organy ścigania nie traktują go poważnie, a to oznacza, że jako świadek koronny zostanie ośmieszony na sali sądowejprzez obronę oskarżonych, przeciwko którym ma zeznawać, albo robią pod siebie ze strachu mając w perspektywie weryfikowanie zeznań obciążających ludzi bardzo wpływowych. Nie mamy uprawnień ani instrumentów śledczych, dlatego mogliśmy potwierdzić tylko niektóre z uzyskanych informacji. Uważamy za nasz obowiązek podanie zarysu pozostałych do publicznej wiadomości, oczekując, że pomogą rozwikłać przynajmniej niektóre ze spraw bulwersujących polską opinię publiczną. Publikacja ta stanowi też sygnał dla kogo trzeba, że mrocznych tajemnic spod podszewki Rzeczypospolitej na dłuższą metę nie uda się ukryć. Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bluźnić ile wlezie We Francji można powiedzieć, że islam jest idiotyczny. Bracia w Chrystusie Panu, nie cieszcie się za wcześnie. Katolicyzm też. Nie miało miejsca naruszenie czyichkolwiek uczuć religijnych, gdy niejaki Michel Houellebecq nazwał islam idiotyczną religią. Zdaniem paryskiego sądu, takie zdefiniowanie islamu nie było też przejawem rasizmu i nie stanowiło nawoływania do waśni narodowych lub etnicznych, co w pozwie sądowym zarzuciło Michelowi kilka francuskich i międzynarodowych organizacji islamskich. Ale uwaga, polscy mistrzowie tolerancji. Ewentualna radość z tego, że można o islamie bezkarnie mówić, iż jest to religia idiotyczna, jest zde-cydowanie przedwczesna. A to z tego powodu, że zamiesz-czona pod koniec zeszłego roku we francuskim periodyku "LIRE" wypowiedź, za którą zaciągnięto przed sąd znanego m.in. ze swych prowokacyjnych sądów i wypowiedzi pisarza Michela Houellebecqa, w pełnej wersji brzmiała: wszystkie religie monoteistyczne są idiotyczne, ale najbardziej idiotyczny jest islam. Gdyby jakiś krajowiec – z tych najbardziej religijnie uczuciowych – nie wiedział, to od razu wyjaśniam, że katolicyzm jest religią jak najbardziej monoteistyczną, a tym samym – gdyby użyć dopuszczalnej już we Francji opinii w "LIRE" – idiotyczną, chociaż nie aż tak bardzo, jak islam. Wywiad Michela Houellebecqa dla "LIRE" poruszył przede wszystkim muzułmanów, gdyż omawiana w nim była ostatnia powieść tego autora zatytułowana "Platforma", której główny bohater wielokrotnie wypowiada się niemal obraźliwie właśnie o wyznawcach islamu. I tak naprawdę pozew dotyczył powieści, a nie samego wywiadu na jej temat. Mimo to sąd zawyrokował, że używając określenia "idiotyczny" autor ma na myśli nie tyle islam, ile wyprowadzane z niego poglądy i oceny. Per analogia odetchnąć mogą również katolicy: tak naprawdę to nie ich religia, ale jedynie ich poglądy są idiotyczne. Wyrok ten usatysfakcjonował działaczy francuskiej Organizacji Praw Człowieka, której przedstawicielka Agnes Triceire powiedziała z zado-woleniem, że oznacza on, iż można w dowolny sposób krytykować każdą religię. Wyrok sądu pokazuje, iż Michel Houellebecq nie stoi ponad prawem. Jednocześnie sędzia zauważył, że nie można próbować "dobrać się" do książki zaskarżając wywiad na jej temat. Sędzia wyraźnie oddzielił wypowiedzi, jakie padły w wywiadzie, od tego, co mówi fikcyjny bohater książki i zauważył linię oddzielającą świat realny od stworzonego w wyobraźni autora książki. PS Prawdziwemu, porządnemu katolikowi nie wolno czytać "NIE". Oznacza to, że każdy, kto poczuł się obrażony niniejszym tekstem z mocy definicji (tj. dlatego, że czyta "NIE"), nie jest prawdziwym, porządnym katolikiem, więc nie ma najmniejszego powodu do obrażania się. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hindus to ma spust Państwowe huty były deficytowe. Po prywatyzacji dają kupę kasy. Cud?! Od bossów z przemysłu ciężkiego usłyszałam taką oto anegdotę: Na czym polegał prawdziwy problem resortu skarbu i jego ministra Piotra Czyżewskiego przy prywatyzacji Polskich Hut Stali? Czy oddać 70 proc. polskiego rynku stali jankesom z US Steel (prawo amerykańskie zabrania ich firmom dawania łapówek) czy Grupie LNM – Hindusom z holenderskimi papierami (prawo holenderskie jest w tym względzie bardziej liberalne)? W październiku zeszłego roku okazało się, że wchodzące w skład koncernu PHS wielkie huty Sendzimira i Katowice oraz Florian i Cedler (roczna produkcja 6 mln ton stali) za ponad 7,5 mld zł przejdą w ręce pana Lakshmi N. Mittala z Indii. Do budżetu wpłynie jednak jedynie symboliczne 6 mln zł za 60 proc. akcji PHS. Jak to możliwe? Otóż skarb państwa zgodził się, aby wliczyć w cenę sprzedaży Polskich Hut Stali takie pozycje jak wykup długów i zobowiązania inwestora na przyszłość. Lewicowy rząd za symboliczną złotówkę oddał w hinduskie ręce sztandarową inwestycję Gierka – Hutę Katowice, i Bieruta – Nową Hutę, oraz kilka pomniejszych. Na miejscu pana Lakshmi N. Mittala zadeklarowane kwoty uzyskałabym ze sprzedaży majątku PHS, np. atrakcyjnie położonych gruntów. Tym sposobem prywatyzacja Polskich Hut Stali dokonałaby się na koszt prywatyzowanych. Czary-mary Przez lata dowodzono, że polskie hutnictwo jest niedochodowym skansenem, a podatnicy do niego dokładają. Dziś, gdy nie ma już polskich hut, nowi właściciele zapowiadają dochody liczone w setkach milionów złotych rocznie. Pod koniec ubiegłego roku, już po dobiciu transakcji z LNM, prezes Polskich Hut Stali Jerzy Podsiadło oświadczył niespodziewanie, że w 2004 r. spółka spodziewa się 500 mln zł zysku! A jeszcze w 2002 r. było 800 mln zł strat. Nie dziwmy się. Z analiz Międzynarodowego Instytutu Żelaza i Stali wynika, że w roku 2003 łączne zużycie stali na świecie miało wzrosnąć o 6 proc. W obecnym roku ma być jeszcze lepiej. W branży zaczyna się hossa, która zdaniem ekspertów potrwa pięć–sześć lat. Hinduscy i amerykańscy inwestorzy o tym wiedzieli, a polski rząd nie? Wbrew temu, co trąbią w mediach, nasze huty są często nowoczesnymi zakładami. Od 1990 r. na ich modernizację, ochronę środowiska i spełnienie różnych norm unijnych wydano ponad 3 mld zł. Tylko że dobry interes prywatyzacyjny polega na tym, aby kupujący zapłacił jak najmniej. A najmniej płaci się za firmy upadłe. Trzeba je takimi uczynić przed sprywatyzowaniem. DobijanieHuty Baildon W Polsce przez ostatnie lata huty gruntownie restrukturyzowano, ale w dziwny sposób. Z jednej strony prezesi zaciągali horrendalnie wysoko oprocentowane kredyty na zakup nowych urządzeń i technologii, z drugiej – rząd otwierał rynek na importowane wyroby. W 2002 r. import stanowił odpowiednik 46 proc. krajowej produkcji hutniczej. Przykładem skutków takiej polityki jest historia Huty Baildon. Jesienią 1998 r. austriacki koncern Voest Alpine oddał tu do użytku wieloliniową walcownię, która była wówczas najnowocześniejsza w Europie. Inwestycja kosztowała 220 mln zł i miała rządowe gwarancje. Nie znaleziono tylko sposobu, aby mając na karku gigantyczne kredyty skalkulować ceny sprzedawanych wyrobów na poziomie zapewniającym im konkurencyjność. W maju 2001 r. sąd ogłosił upadłość huty. Jej długi sięgnęły 500 mln zł. Byłym prezesem Jackiem J. zajęła się prokuratura. Zarzut – niegospodarność na 261 mln zł. Absolutny rekord kraju w tej dziedzinie. I abso-lutna cisza w mediach. Dziś syndyk gotów jest sprzedać walcownię Baildon za 27 mln zł – za dziesięć razy mniej, niż kosztowała. Dla potencjalnych nabywców, Niemców z BGH & Rotus Edelstahl, to złoty interes! W ostateczności mogą ją zdemontować i opylić z kilkakrotnym przebiciem Ukraińcom, którzy rozwijają własny przemysł ciężki. Za kilka lat jakiś polski minister będzie negocjował na szczeblu rządowym kupno nowoczesnej stali ze znakiem Tryzuba. Na razie szef „Solidarności” w hucie Andrzej Karol cieszy się, że uruchomienie walcowni pozwoli odzyskać 100 miejsc pracy... Niech się chłopina cieszy. Rujnowanie Impexmetalu Zadowolony jest też prezes potężnego niegdyś Impexmetalu (Huty Zawiercie, Konin, Szopienice, Skawina) Jerzy Kamiński. Największym sukcesem spółki w zeszłym roku była sprzedaż Huty Zawiercie za 200 mln zł Amerykanom z Commercial Metals Company. Nie było wyjścia: w 2002 r. łączne zobowiązania spółki i rezerwy na nie sięgnęły 1,1 mld zł. To efekt rządów byłego prezesa firmy z czasów AWS–UW Jacka Krawca. Zdaniem wielu zrujnował on budowany latami holding. Ale Krawiec cieszył się zawsze pełnym poparciem resortu skarbu. W Radzie Nadzorczej Impexmetalu swego czasu zasiadł sam Mirosław Kasza – doradca ekonomiczny Mariana Krzaklewskiego. W latach 1998–1999 Impexmetal sprzedał między innymi udziały w Stolimpeksie, Zakładach Wyrobów Metalowych w Sławkowie i w Technodiamencie. Obecny prezes Kamiński, jeśli wystarczy czasu, zamierza sprzedać jeszcze Hutę Konin. Nabijanie w rurę Już trzy lata trwają starania o dokończenie budowy nowoczesnej Walcowni Rur Jedność w Siemianowicach Śląskich. Inwestycja jest zaawansowana w 90 procentach i dotychczas kosztowała 600 mln zł. Na czele konsorcjum banków finansujących przedsięwzięcie stoi ING Bank Śląski. Problem w tym, że bankierzy nie są przekonani, czy biznes-plan opracowany przez Towarzystwo Finansowe Silesia jest wiarygodny. Skarb państwa ma w TFS 40 proc. udziałów. Pozostali udziałowcy to spółka ENPOL z Gliwic, PGNiG, Stalexport, Kulczyk Holding i Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa. Upadek WRJ będzie miał dobroczynny wpływ na zyski zachodnioeuropejskich producentów rur. Zwłaszcza że w perspektywie są dostawy dla planowanych ropo- i gazociągów z Rosji. Ostatecznie ktoś kupi od syndyka wykończony w 90 procentach zakład. Bez długów i innych zobowiązań. Zaciągnie niewielki kredyt, dokończy inwestycję, a potem będzie już tylko kasował zyski. Oj, durnie, durnie... Za komuny nasz kraj zbudował przemysł, który konkurowałby dziś z największymi w Europie, gdyby stworzono mu odpowiednie warunki. Stany Zjednoczone kilka lat temu nie wahały się wprowadzić zaporowych ceł na unijne wyroby stalowe i toczyć zaciekłą walkę z europejskimi producentami. Trzeba było brać wzór z jankesów. Ale wszystkie kolejne polskie rządy bawiły się inną polityką. Huty zadłużano, potem otwierano szeroko rynek na tani często dotowany import stali i innych wyrobów, a gdy okazało się, że branża leży, zabierano się za jej restrukturyzację. W końcu ogłoszono upadłość, a w ręce syndyków oddano to, co zostało. Naszych ministerialnych durniów (bez względu na umaszczenie polityczne) nie interesowało nigdy to, że konkurentom z Zachodu nie chodzi o polską produkcję. Liczy się 40-milionowy rynek zbytu. Po 14 latach transformacji nie mamy ani jednego polskiego koncernu na skalę choćby regionalną. Oddaliśmy sektor bankowy, ubezpieczeniowy, ostatnio hutniczy, wkrótce pozbędziemy się przemysłu rolno-spożywczego. Znacznie sprytniejsi od nas okazali się Ukraińcy ze Związku Przemysłowego Donbasu, którzy walczą dziś z Hindusami z LNM o Hutę Częstochowa i gotowi są położyć na stół 400 mln zł. Być może początki kariery prezesa Szachtara Donieck Renata Achmatowa (najbardziej wpływowej postaci Związku) mogą drażnić podniebienia rodzimych „demokratów”, ale w końcu czym one różnią się od korzeni fortun Rockefellerów, Morganów czy Kennedych? Przetraciliśmy hutnictwo i rosnące dochody z niego. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hołd Press W "Polityce" Jacek Żakowski zawodzi żałobnie nad odejściem Mazowieckiego z UW. Unia Wolności jest partią wyjątkową – łka. – Przede wszystkim ze względu na swych historycznych przywódców, twórców i liderów – Geremka, Kuronia, Mazowieckiego, Wielowieyskiego, Balcerowicza – ludzi o niezwykłych zasługach, intelektach, przymiotach charakteru, pozycjach międzynarodowych. Na UW głosowało się – zdaniem Żakowskiego – dlatego, że w Unii byli ludzie kulturalni, wykształceni, obliczalni, uczciwi, za których nie trzeba się będzie wstydzić. Żakowski, dziennikarz w końcu polityczny, a nie trok od kaleson, musi zauważyć, że UW była zadufana w sobie, ale zaraz dodaje, iż zadufana z wdziękiem. I jeszcze pisze Żakowski, że Unia wykazywała, iż polska polityka, to nie musi być ani "wyścig facetów spoconych w pogoni za władzą", ani bieg do koryta. I co to będzie – martwi się Żakowski – bo trudno sobie wyobrazić scenę polityczną bez partii, której nie trzeba się wstydzić. Nie darujemy sobie przyjemności zapytania: jakież to "niezwykłe zasługi" ma Wielowieyski? Jakież "przymioty charakteru", poza mędowatością, ma Geremek? Czy doprawdy należy zachwycać się "intelektem" Balcerowicza – faceta, którego poglądy nie zmieniły się od trzynastu lat, mimo że praktyka dość radykalnie zrewidowała jego podręcznikowe pomysły na gospodarkę? Czy do "kulturalnych" należy zaliczyć Frasyniuka, który wziął antagonistę za twarz, do "wykształconych" – Mazowieckiego po dwóch latach studiów, zaś do "uczciwych" – całą elitę UW, która stała się symbolem kumpelskiej protekcji, a niekiedy i korupcji? Gdzie w tym tępym, belferskim samozadowoleniu dostrzega Żakowski jakiś "wdzięk"? Czyż jest partia ciągnąca do koryta z większym zapałem niż proeuropejska ultraliberalna UW, która weszła do rządu z zaściankowo-związkową AWS? Gdybyśmy opublikowali – pomarzyć wolno! – zdjęcie Geremka, jak maluje sprejem "chuja" przez samo h na pomniku Kopernika przed Pałacem Staszica w Warszawie – to p. Żakowski napisałby o odważnym i pryncypialnym wystąpieniu profesora, który nie wahał się rzucić na szalę swój autorytet, aby dobitnie wyrazić dezaprobatę dla antyludzkiego heliocentryzmu? AWŁ Dwa i pół roku temu zamieściliśmy w "NIE" relację Bożeny Dunat "Pryszcze SLD" o paskudnych stosunkach w województwie kujawsko-pomorskim rządzonym przez marszałka sejmiku Waldemara Achramowicza, jego żonę i grono dobrze urządzonych przyjaciół. Przedstawione tam osiągnięcia lewicowej władzy wyszydziliśmy. Ostrzegamy! – kończył się reportaż, bo autorka przewidywała przegraną SLD w następnych wyborach. SLD przerżnął wybory. "Wyborcza" informuje, że Achramowicz kazał wyrzucić z radia dziennikarza, który nadał podobną do naszej niepochlebną opinię obywatela o marszałku. Załatwiwszy radiowca, marszałek i zarząd publicznego radia poszli to opić. J Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przejdziem Kiełbaskę będziem turczanami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papastrofa Gdybyśmy byli dogmatycznie antypapiescy "Tryptyk rzymski" trafiłby do rubryki "Nie warto". Umiłowanie prawdy i rzetelność każą nam jednak postąpić inaczej. Warto szarpnąć się na poemat Karola Wojtyły nie tylko dlatego, że ma śliczną okładkę. Warto, przynajmniej z sześciu innych, znacznie ważniejszych powodów. Bo ocenzurowano go Oczywiście, nie w Polsce. Tu ani władze państwowe, ani kościelne nie odważyłyby się świadomie ingerować w papieskie dzieło. Cięć dokonano w Hiszpanii, w Anglii i we Włoszech. Organem cenzorskim był Watykański Sekretariat Stanu, organ bynajmniej nieliteracki, lecz biurokratyczny. Tak przynajmniej twierdzi rzymski korespondent "Wprost" Jacek Pałasiński. Czemu watykańscy biurokraci poetę papieża Polaka pochlastali? Bo papież na starość ma, ich zdaniem, za dużo pretensji i wątpliwości do Pana Boga. Dlatego wers Przedziwne jest Twoje myślenie zmieniono na Wspaniałe jest Twoje milczenie, natomiast zdumienie zmieniono na cud. Zadziałała też cenzura obyczajowa. I pewnie dlatego Niewiasta, którą mi dałeś została w przetłumaczonych wydaniach zamieniona na Kobietę, którą mi postawiłeś obok. Bo sprofanowano go Oczywiście w Polsce. Ale nie przez władze państwowe. Tylko przez kościelnych wydawców. Jak zauważył Lech Stępniewski w "Najwyższym Czasie!", porównując tekst wydrukowany z rękopisem, w druku popełniono błędy przy poprawianiu łacińskich wersów, jakimi Bóg przemawiał do apostołów. Poprawianiu z prawidłowych form na błędne. Cóż, taki to poziom polskiej łaciny kościelnej. Dodatkowo poemat papieża w polskim wydaniu, w przeciwieństwie do zagranicznych, wzbogacono. Dopisano w druku wszystko, co autor w rękopisie skreślił! Słowa poety-papieża potraktowano jako świętość, ale czy naprawdę autor chciał, żeby wydrukować mu brudnopis? Bo został zagłaskany Oczywiście w Polsce. W Niemczech, gdzie Jan Paweł II ma fatalną opinię w kręgach teologicznych i intelektualnych, tryptyk zlekceważono jako kolejny wykwit ograniczonego, dogmatycznego prowincjusza. W Polsce chór anielskich krytyków nawet w tak różnych pismach, jak "Niedziela", "Tygodnik Powszechny" i "Gość Niedzielny", zgodnie orzekł, iż papież kocha Boga, tak samo jak tatrzańskie strumyki, smreki w Dolinie Chochołowskiej i wysoko uniesione, niczym Tatry nad Morskim Okiem, freski w Kaplicy Sykstyńskiej. Obaj, to znaczy mądry staruszek papież i Bóg Wszechmocny Starzec, gadają sobie jak starzy znajomi. Poza tym poemat napisany jest gładko. Ładnie brzmi, gdy czyta go Krzysztof Globisz reklamowany jako aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Firma niczym Wytwórnia Wódek "Koneser" z Ząbkowskiej. Bo został zmulitimedializowany Aby wzmóc rangę papieskiego dzieła, zreprodukowano faksymile fragmentów rękopisu i dodano drukowaną całość. Dodano do tego CD z melodeklamacją wspomnianego wyżej artysty sceny narodowej. Niezwykle sugestywnie nadającego głębię utworowi. Każdy poeta, nawet żyjący nasi nobliści, marzyliby o takim wydaniu. Ale nie każdy jest wszechmocnym staruszkiem. Bo nie trzeba czytać Nie trzeba męczyć oczu, nie tylko dlatego, że Globisz nam słowo papieskie do uszu wciśnie. Jak już Autorytety powiedziały, papież w swym poemacie mówi o sprawach ostatecznych i najwyższej wagi, czyli o odnajdywaniu Boga we freskach i strumyczkach. I to wystarczy. Bo trzeba to mieć Nabyć papieskie dzieło trzeba nie tylko dlatego, że ma lakierowaną okładkę, CD z Globiszem, nieocenzurowany, wzbogacony polski tekst. Ma też atrakcyjną stałą cenę 15 zł plus płyta CD gratis. Dzięki temu idealnie nadaje się na prezent. Zwłaszcza kiedy byle wiązanka kwiatów kosztuje 30 zł, a flaszkę nie wszystkim dać wypada. Za słowa papieskie nikt obrazić się prawa nie ma. Poza tym papieski "Tryptyk rzymski" jest wieczny. Słowem otrzymaliśmy wspaniały nieczytany bestseller. Ozdobę domowych bibliotek. Towar deficytowy obecnie z powodów wyżej podanych. Dialog papieża z Bogiem. Produkt podobający się wszystkim, papieżowi też. Ale czy ów produkt podoba się Panu Bogu? Jest w "Tryptyku rzymskim" passus. Casta placent superis; pura cum veste venite, et manibus puris sumite fontis aquam – słowa te czytałem codziennie przez osiem lat, wchodząc w bramę wadowickiego gimnazjum. To oznacza, że Bogu podoba się to, co jest czyste. Gdyby Bóg był był naszym współpracownikiem, to zapewne potraktowałby dzieło poetycko-edytorskie "Tryptyk rzymski" Jana Pawła II w rubryce "Nie warto". Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z Ameryką choćby na Marsa Jestem zarówno zagorzałym czytelnikiem "NIE", jak i przeciwnikiem tego, co piszecie o wojnie w Iraku. Wstrząsnął mną artykuł p. Sikorskiego mówiący, iż Polska bierze udział w sprzecznej z normami prawa międzynarodowego agresji. Nie mam pojęcia o prawie międzynarodowym i szczerze mówiąc ostatnią rzeczą, jaka mnie interesuje, jest to, czy interwencja w Iraku jest agresją na niepodległe państwo, czy też wypełnianiem starych rezolucji Rady Bezpieczeństwa. (Francja, Niemcy i Rosja mogą sobie swoje oburzenie wsadzić w dupę. Sami olewali prawo międzynarodowe nieraz i z pewnością będą to robiły jeszcze długo – francuskie wojny kolonialne, wojna w Iczkerii...). Prawo międzynarodowe było, jest i będzie tworzone przez silniejszych i opieranie się na jakichkolwiek jego postanowieniach jest delikatnie mówiąc naiwnością. W interesie Polski jest posiadanie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Jest to jedyne państwo na świecie, które może zapewnić nam bezpieczeństwo. W obecnym momencie sojusz z USA jest 100-procentową gwarancją bezpieczeństwa, gdyż nie ma kraju, który mógłby wygrać z nimi wojnę. Podstawowym celem polskiego rządu w kwestii obronnej powinno być przekonanie społeczeństwa i elit amerykańskich o tym, iż jesteśmy wartościowym i wiernym sojusznikiem. Nie obchodzi mnie ani słuszność, ani konieczność wojny z Irakiem. Jeżeli Amerykanie zdecydują się zaatakować Mars, powinniśmy zgłosić akces do operacji, o ile Amerykanie zapewnią nam skafandry i transport. Nie wiem, czy w przypadku agresji na Polskę Amerykanie przyjdą nam z pomocą; wiem tylko, że w tym momencie nie przyszliby z pomocą Francji i Niemcom. W obliczu wartości sojuszu z USA należy wziąć pod uwagę to, iż zawsze były gotowe wypełniać swoje zobowiązania, co zwykle odstraszało agresorów. Tym bardziej dumny jestem z działań rządu (którego, rzecz jasna, jestem przeciwnikiem), bo zachował się w najlepszy możliwy sposób. Na wojnę wysłano bądź jednostki nie biorące udziału w walce (chemicy, Czernicki), bądź też jednostki, które gdzieś muszą zdobyć niezbędne w ich zawodzie doświadczenie bojowe, a wojna w Iraku wydaje się do tego doskonałą okazją. Wojna w Iraku napełniła me serce nadzieją, iż jednak w głowach polityków istnieje jakiś inny wskaźnik niż tylko opinia publiczna (warto przypomnieć sobie poparcie, jaką cieszyła się w społeczeństwie Anglii i Francji polityka appeasmentu). uczeń katolickiego liceum Krecik84@poczta.onet.pl Komuszek Były premier, Jan Olszewski, prawnik z zawodu, w debacie sejmowej poświęconej wojnie w Iraku, powołał się na Lenina i nazwał "pożytecznymi idiotami" tych, co – jak powiedział – mają "skrupuły prawne" w związku z podjętą przez prezydenta i rząd decyzją. Jeden z czołowych polskich antykomunistów akceptuje zasady polityczne koryfeusza marksizmu-leninizmu! Coś podobnego! Teraz trudno mi zrozumieć, dlaczego Jan Olszewski gromił komunistów za brak szacunku dla świętego prawa własności. Nie wiem też, co złego widział w procesach politycznych, w których występował jako obrońca. Czyżby tylko komuniści byli zobowiązani do skrupułów prawnych? (...) Wyznanie wiary Jana Olszewskiego w wartość prawa jest bardzo cenną informacją dla nas wszystkich, a bezcenną dla wyborców prawicy. Teraz już wiedzą, że nie będą mogli skarżyć się na bezprawie, jeśli Jan Olszewski lub jego koledzy dojdą do władzy. Janusz Golichowski, Gdańsk Cuchnie Nasz ukochany Aleksander I ostrzegał: "Zróbcie coś z tym, bo będzie nieszczęście". No i za sprawą swojego wywiadu dla "Rzeczpospolitej" wykwachał. Toczy się dyskusja, czy Olek ma stanąć przed bardzo wysoce polityczną komisją śledczą, czy też nie. Moim zdaniem, stanie. Panowie Rokita i Ziobro wraz z panią Beger nie przepuszczą takiej okazji, aby w świetle jupiterów rozszarpać na kawałki znienawidzonego komucha Kwaśniewskiego. Ale nie to mnie napawa troską. W końcu Olek dobrowolnie w to gówno wdepnął. Ponoć z wielkiej miłości do Michnika i Agory. Jestem przede wszystkim głęboko poirytowany bezmiarem głupoty i nieodpowiedzialności, które od dłuższego czasu rozlewają się na wszystkich piętrach lewicowej Polski – od centrali począwszy, a na gminie kończąc. Nie będę dla potwierdzenia tej tezy powielał powszechnie znanych faktów. Czarę goryczy dopełnili niektórzy liderzy SLD potępiający wypowiedź Dyducha, o Kościele, choć on głośno powiedział to, o czym wszyscy wiedzą, z Millerem na czele. Trwa obecnie w SLD kampania sprawozdawczo-wyborcza. Może w jej trakcie dojdzie do jakiegoś otrzeźwienia? Może ktoś zapyta, jak jest realizowany program? Jak oczyścić cuchnącą z daleka korupcyjną atmosferę wokół partii? Jeżeli w porę nie nastąpi jakiś wstrząs (a wygląda, że nie), to SLD skończy jeszcze gorzej niż AWS. Andrzej B., Krosno (nazwisko i adres e-maila do wiadomości redakcji) Don Michnik Może nie warto już próbować zrozumieć, co się gotuje w tym polskim kotle, ale jednak czasem jeszcze człowiek się dziwi. Otóż to, że dorośli ludzie przyjmują wyreżyserowany fragmencik spektaklu pokazany przez Michnika jako całość poważnej afery, to już nic nowego. Ale prawdziwą aferą jest to, że przedstawiciel Agory siada przy stoliku z przedstawicielem rządu, który pod dyktando (wg słów pani Jakubowskiej) wprowadza do projektu ustawy zmiany najbardziej korzystne dla zainteresowanej firmy. Definicją państwa mafijnego jest to, że kręgi biznesu przenikają i wpływają na ustawodawstwo tego państwa. Tu kurtyna zadarła się i pokazał się fragment paskudnej rzeczywistości. Krzysztof Brzozowski (e-mail do wiadomości redakcji) "Papastrofa" Pragnę nadmienić z oburzeniem, iż red. Piotr Gadzinowski pisze nieprawdę! W artykule "Papastrofa" ("NIE" nr 14/2003) twierdzi, że w "Tryptyku rzymskim" Jana Pawła II otrzymaliśmy (cytuję) "Dialog papieża z Bogiem". W rzeczywistości nie jest to dialog papieża, ale monolog; Bóg się tutaj w ogóle nie wypowiada. Roman Żapora, Kraków "Pani ministra" Opublikowali Państwo list pana Marka Kubińskiego z Gdyni ("NIE" nr 15/2003) opisujący jego kłopoty z umówieniem się na spotkanie z posłanką Izabelą Jarugą-Nowacką. Oczywiście każdy ma prawo wyrażać niezadowolenie z pracy reprezentujących go parlamentarzystów, pozwolę sobie jednak przedstawić kilka faktów i wyjaśnień. Izabela Jaruga-Nowacka pomimo łączenia mandatu poselskiego ze stanowiskiem sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów złożyła wizyty, nie licząc Trójmiasta, w ponad trzydziestu miejscowościach całego Pomorza. Uczestniczyła w blisko stu spotkaniach z mieszkańcami, władzami samorządowymi i przedstawicielami różnych środowisk lokalnych. Przyjęła kilkadziesiąt osób w sprawach osobistych, pomagając w rozwiązaniu problemów, z którymi się zwrócili. Otworzyła w województwie pomorskim siedem biur poselskich, w których w miarę możliwości osobiście pełni dyżury (...). Kilkakrotnie pró-bowałem umówić pana Kubińskiego na spotkanie z posłanką, i sądzę, że ostatecznie zaproponowany termin – w niedzielę 9 marca – świadczy o Jej głębokim zaangażowaniu w sprawy okręgu, które każe Jej poświęcać każdą wolną chwilę, także dni dla innych obywateli wolne od pracy – na rzecz wizyt na Wybrzeżu i spotkań z wyborcami. (...) Dyrektor Biura Poselskiego Unii Pracy Poseł Izabeli Jarugi-Nowackiej Krzysztof Kwater Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tramwajem do nieba Jakby życie antyklerykała w Polsce nie było już samo w sobie dostatecznie ciężkie, zwolennicy słusznego systemu wartości dostali do ręki nową broń – książkę Dariusza Zalewskiego "ABC... antyklerykalizmu tramwajowego – zarzuty i odpowiedzi". Książka Zalewskiego to praktyczny bryk do dyskusji światopoglądowych. Wydana została przez Edycję Świętego Pawła w samej Częstochowie, ma imprimatur ks. Mariana Mikołajczyka, wikariusza generalnego częstochowskiej Kurii Metropolitalnej, zaś autor legitymuje się publikacjami w wielu poważnych czasopismach, jako to: "Nasz Dziennik", "Myśl Polska", "Fronda", a ponadto jest nauczycielem w szkole średniej. Wobec takiego nagromadzenia autorytetu najlepiej byłoby nie podejmować w tramwaju dyskusji i w ogóle przestać jeździć tramwajami. Gdyby się jednak nie dało tego uniknąć – przedstawiam, czego można się spodziewać po absolwencie Uniwersytetu Erystyki Dariuszu Zalewskim. Lepiej być przygotowanym. Czasami podróżując pociągiem lub autobusem znienacka zagai z nami rozmowę współpasażer, mówiąc "Pani(e), Kościół znowu wtrąca się do polityki", albo "Kobiety mają prawo do własnego brzucha". Intuicyjnie wyczuwamy miałkość i pseudointelektualizm takich ocen. Ale gdy chcemy błyskotliwie ripostować, brakuje nam słów. Poszukiwanie odpowiedzi na te okalające nas zewsząd hasła propagandowe jest celem niniejszej pozycji – wyjaśnia swą ideę autor Zalewski. Dzieło skonstruowane zostało w alfabetycznym ciągu: Aborcja – Agnostycyzm – AIDS – Antysemityzm – Ateizm – Biblia – Bluźnierstwo – Bogactwo Kościoła – Borgia – Bruno Giordano – Budownictwo sakralne – Celibat – Chrzest – Ciemnogród – Cud itd. Na każde wywołane hasło otrzymujemy ciętą, błyskotliwą odpowiedź. O kobietach. Kobieta – czytamy w punkcie "Celibat jest nieewangeliczny" – to tylko kłopot. Podstawę ewangeliczną celibatu stanowią fragmenty Pisma Świętego, np.: "Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień". O dzieciach i celibacie: Dlaczego dzieci chrzci się w dzieciństwie lekceważąc ich wolną wolę? – pytają jakoby antyklerykałowie. Riposta Zalewskiego: Dzieci szczepi się przeciw ospie. W wieku siedmiu lat obowiązkowo wysyła do szkoły. Nie słyszano by ktoś miał do władz medycznych czy szkolnych pretensje, że gwałci się wolną wolę uczniów! Jak widać sprawy dotyczące szczęścia dzieci na tym "padole łez" nie podlegają "wolności decyzji", tym bardziej troska o ich wieczne zbawienie nie powinna wzbudzać żadnych wątpliwości. Przeciwnicy religii wpadają tu w absurdalną pułapkę. Albowiem ci, którzy nawołują do poszanowania wolności religijnej dzieci, będąc konsekwentnymi muszą równocześnie opowiadać się za wolnością do szczepień i nauki. Sugestie, iżby księża mogli, jak normalni ludzie, żenić się i rozmnażać, uważa autor za szczególnie podły i podstępny atak na duchownych i Kościół w ogóle. Antykatolicka propaganda posługuje się przy okazji tego zarzutu dość wyrafinowanym podstępem. Nawołując do zniesienia celibatu jednocześnie dąży się do tego, by po plebaniach biegały całe grupki dzieci, będące na utrzymaniu parafii. Koszty utrzymania rodzin księży byłyby wtedy wielokrotnie większe, niż obecnie. Koszty utrzymania innych niż księże – uboższych – rodzin klerykałów nie bolą. Wzywają do wielodzietności spuszczając na państwo koszt utrzymania wielu z nich. Jak parafie utrzymują księże limuzyny i wille, to też jest w porządku. O rozumie młodzieży. Teza jakoby ludzie w wieku "-nastu lat" byli gotowi do podjęcia decyzji, która z funkcjonujących na świecie religii jest prawdziwa, wydaje się co najmniej dyskusyjna. Osiemnastoletnia panienka, gros (sic!) wolnego czasu spędzająca na przymierzaniu nowych sukienek, czy osiemnastoletni chłopak, od rana do wieczora oglądający filmy kryminalne, mieliby posiadać tyle wiedzy i doświadczenia, by rozsądzić tak kluczową kwestię? – zapytuje retorycznie pan Zalewski, trzeba trafu nauczyciel młodzieży właśnie. Autor ma rezolutne odpowiedzi w obronie każdej postawy Kościoła. W większości w oparciu o dobre stare "a u was niegrów bijut". Kościół bywał antysemicki? Zdarzająca się wśród chrześcijan niechęć do Izraelitów, wynikała często z przyczyn ekonomicznych. Konflikty niejednokrotnie były skutkiem nadmiernego bogacenia się Żydów koszem społeczności lokalnych. Kościół sprzyja AIDS przez walkę z prezerwatywami? Przecież to właśnie lewicowa rewolucja seksualna "dzieci kwiatów" w latach sześćdziesiątych, stworzyła swoistą kulturę rozwiązłości, której AIDS zbiera żniwo. Kościół jest pazerny i garnie do siebie, w sprzeczności z nauką Chrystusa? To klasyczny przykład wtrącania się do wrogich katolicyzmowi środowisk w jego wewnętrzne sprawy. Kościół wymordował miliony ludzi podczas inkwizycji? W dziejach ludzkości znanych jest wiele przykładów zbrodniczej działalności, np. ludobójstwo chrześcijan w starożytnym Rzymie, czy zbrodnie rewolucji francuskiej. Równie dobra, jak nie lepsza odpowiedź Zalewskiego to: I bardzo dobrze. Inkwizycja? Propaganda tak ustawia sprawę, że z całego szeregu zbrodni wybiera akurat Inkwizycję – kłamliwie nazywając ją instancją zbrodniczą. Tymczasem Inkwizycja była instytucją nadzwyczaj sprawiedliwą, jak na tamte czasy. Tortury? W wiekach średnich technika kryminalna znajdowała się w powijakach. Tortury stosowano więc z prostej przyczyny: nie było innej metody udowodnienia komuś winy. Tak więc tortury dopuszczano nie mając innych sposobów dowiedzenia zbrodni i tym samym ograniczenia rozszerzenia się przestępczości. Kościół uprawiał cenzurę? Kościół wskazując lektury szkodliwe dbał po prostu o swoich wyznawców. Następcy Chrystusa na ziemi zdawali sobie sprawę, że osoby czytające heretyckie książki mogą pod ich wpływem odejść od Boga. Czy pochwalimy administratorów, którzy nie ustawią znaku ostrzegawczego na drodze wiodącej w przepaść. Kościół spalił Giordano Bruno? Należało się łobuzowi, bo nie był żadnym naukowcem, ale zwykłym agnostykiem o wyobraźni przesyconej magią, a generalnie ten heretycki filozof spalony za swe bluźnierstwa na stosie, porzucił kapłaństwo i podważał nie tylko nauczanie Kościoła, ale same fundamenty współczesnego mu świata. Kwestionował na przykład Dziewicze Poczęcie Maryi. Kościół brutalnie obszedł się z Galileuszem? Żadna strata. Galileusz był – choć to brzmi nieprawdopodobnie – miernym naukowcem, w tym sensie, że nie potrafił dowieść swych teorii. Jako człowiek odznaczał się niesamowitą pychą. W kontaktach z przedstawicielami Kościoła przejawiał wyjątkową wyniosłość i butę, pogardzał wszystkimi. W jednym ze swych dzieł obraził nawet papieża Urbana VIII, przyrównując go do nieuka i prostaka, co musiało wywołać odpowiednią reakcję. Kościół popierał niewolnictwo? I słusznie. Co to jest niewolnictwo? Odpowiedź: panowanie jednego człowieka nad drugim, rozkazywanie mu co ma robić, jak się zachowywać. W tym sensie niewolnikami rodziców są dzieci. Czy ktoś jednak, oprócz zafiksowanych postępowych pedagogów, ma coś przeciwko tej formie niewolnictwa? Umieszczenie mordercy w więzieniu – jakby ktoś nie wiedział – także jest niewolnictwem. A osadzenie jeńców wojennych w obozie jest lepsze, niż ich rozstrzelanie. W tym przypadku: kto się sprzeciwia niewolnictwu opowiada się za rozstrzeliwaniem jeńców (nie ma innej możliwości)! O tej – i o wielu innych – rewelacjach dowiecie się, kochani Czytelnicy, jeżeli rozpoczniecie odpowiednią dyskusję w tramwaju. Tylko uważajcie, bo wobec Waszego nieuleczalnego zaślepienia, troszczący się o Waszą Nieśmiertelną Duszę antagonista może Was zamknąć, torturować i spalić na stosie. I żeby Wam, taka Wasza mać, nie przyszło do głowy odwrócić jej od krzyża, bo za czterysta lat powołując się na duchowy autorytet Kościoła opluje Was za to jakiś ćwierćinteligent. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " "S"zczury stoczniowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Włam do głowy PZU to państwowy gigant ubezpieczeniowy. PKO BP to bank państwowy. Obie te instytucje zaufania publicznego bez żenady dopuściły się kradzieży cudzej własności. Spółkę Jawną "Kowalewski" założyło we Wrocławiu kilku facetów, którzy postanowili zarobić trochę forsy wykorzystując zawartość swoich głów. Jednym z pierwszych towarów, jakie zamierzali sprzedać, był autorski program, który rozwiązywał problem finansowania składek ubezpieczeń komunikacyjnych. Artura Kowalewskiego i jego wspólników – jak tysiące ludzi w kraju – denerwowało stanie w kilometrowych kolejkach przed okienkiem inspektoratu PZU, żeby opłacić OC, AC i NW. Pobudzili więc zwoje mózgowe i stworzyli tzw. produkt bankowy. Pomysł polegał na rozłożeniu składek na raty bankowe. Rozwiązanie korzystne dla obywateli, a także ubezpieczyciela, przy okazji bank zarabia szmal. Pomysł – już jako gotowy produkt – został zabezpieczony zgłoszeniem patentowym nr Z-266856. Kowlewski i jego towarzysze telefonicznie zgłosili chęć sprzedania swego pomysłu największemu ubezpieczycielowi w Pomrocznej. W lipcu 2003 r. przyjęto ich z atencją w centrali PZU S.A., wysłuchano i poproszono o szczegółowy opis produktu. Twórcy pomysłu zastrzegli, że negocjacje są poufne. Chcieli w ten sposób chronić swój towar, co nie powinno dziwić. Minęły trzy miesiące, a PZU nie odpowiedział na ofertę nawet jednym zdaniem. Kowalewski i wspólnicy cierpliwie czekali, aż 17 października 2003 r. przeczytali w "Rzeczpospolitej" artykuł pt. "Dogonić City". W artykule stało, że bank PKO BP we współpracy z PZU S.A. myśli o specjalnych kredytach na ubezpieczenia komunikacyjne. Po przeczytaniu całego tekstu dla twórców programu stało się jasne, że gazeta opisuje ich produkt, który poufnie przekazali PZU. Parę dni później z warszawskiej centrali firmy przyszło pisemko informujące o tym, że nie przewiduje się rozwijania tego typu projektów we współpracy z podmiotami zewnętrznymi w celu finansowania składki ubezpieczeniowej kredytem bankowym. Chłopaki z Wrocławia pomyśleli, że albo coś im siadło na dekiel, albo ktoś robi z nich wała. Poprosili więc uprzejmie o rzeczową odpowiedź na swoją ofertę, ponieważ proponowali nie współpracę, ale sprzedaż licencji na wykorzystanie stworzonego przez nich programu. W PZU nabrano wody w usta. Kolejne listy i telefony były tylko stratą czasu. Nawet stanowcze wezwanie do odpowiedzi adresowane do prezesa Stypułkowskiego trafiło do kosza. Nastał 2004 r., a ubezpieczyciel nadal milczał. Goście ze spółki "Kowalewski" już przymierzali się, żeby swój produkt zaoferować innej firmie, gdy pewnego ranka nadeszła wieść, która raziła ich obuszkiem między oczy. PZU rozesłał do swoich klientów ulotki, w których uprzejmie poinformował, że wspólnie z PKO BP opracował ofertę ratalnej opłaty składek na ubezpieczenia komunikacyjne. Za ulotkami poszły druczki, których wzór to wypisz, wymaluj patent "Kowalewskiego". Na taki numer twórcy programu zareagowali z galanterią: ostrzegli bank, że sprawa brzydko pachnie, a PZU wezwali do wykupienia licencji, skoro firma już obraca ich produktem. Zarówno prezes zarządu PKO BP Andrzej Podsiadło, jak też wierchuszka PZU olali pisma ciepłym moczem. Pod koniec stycznia Spółka Jawna "Kowalewski" skierowała przeciw PZU pozew do sądu. Ich autorski program zniknął z internetowych stron ubezpieczyciela, centrala nie udziela też informacji o swoim rzekomo pomyśle bankowego ratalnego opłacania składek na ubezpieczenia komunikacyjne. Przy okazji PZU łamie ustawę o ubezpieczeniach, która zabrania ubezpieczycielom prowadzenia działalności gospodarczej, a taką jest pośrednictwo bankowe. Jeśli "Kowalewski" wygra, zapłacą za to wszyscy klienci Państwowego Zakładu Ubezpieczeń S.A. Zwróciłem się do Biura Prasowego PZU z prośbą o komentarz w tej sprawie. Przez trzy dni zbywano mnie informacjami, że wszystkie kompetentne osoby w firmie akurat są nieuchwytne. Chłopaki ze Spółki Jawnej "Kowalewski", których PZU S.A. jawnie zrobił w bambuko, powątpiewają, czy aby mieszkają w państwie prawa, bo w głowach im się nie mieści, że instytucja zaufania publicznego zajmuje się jumą. Trzeba się było, panowie, ubezpieczyć przed kradzieżą. Byle nie w PZU! Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bredzić jak Łukasiewicz Naczelny redaktor prawicowej gazety o nadętym tytule "Rzeczpospolita" Maciej Łukasiewicz ogłosił wielkim drukiem (dodatek "Plus-Minus" 6–7 lipca br.), że Piotr Gadzinowski ...nie do końca wie, kim pragnie być: dziennikarzem czy – pożal się Boże – politykiem. (...) Nie widzi on niczego niestosownego w łączeniu tych dwóch ról, które w cywilizowanym świecie się wykluczają. Redaktor Łukasiewicz tym samym wykluczył z cywilizowanego świata takich skądinąd niedrugorzędnych polityków-dziennikarzy jak np. redaktor Katarzyna II, zwana Wielką, Thomas Jefferson, Marat, Saint-Just, Marks, Lenin, Stalin, Trocki, Mussolini, Bucharin, Radek, Goebbels, Churchill, Brandt, Schmidt... Wymieniać by można w nieskończoność. We współczesnej Polsce politykę i dziennikarstwo (z felietonistyką na czele) łączyli lub łączą m.in. takie niestosowne dzikusy jak: Rakowski, Wałęsa, Balcerowicz, Hall, Małachowski, Korwin-Mikke, Nałęcz, Moczulski, Mazowiecki, Kwaśniewski, a nawet sam Michnik. Ignorant wykrzykujący idiotyzmy stał już na czele Rzeczpospolitej, tym bardziej więc jest na swoim miejscu jako sternik tej w cudzysłowie. Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w sprawie znieważenia głowy obcego państwa (głowa na fotografii). Przypominamy więc instrument rzekomej zniewagi – felieton Urbana. Obwoźne Sado-Maso Czujni jak czujniki cenzorzy katoliccy zakazują telewizjom pokazywania tortur i okrucieństwa. Nawet wobec kotków i ptaszków, które przecież na to zasługują. Ta zgraja moralistów mniema, że telewizor stwarza zachętę do tych rozrywek przez samo pokazanie np. kolesia, który wyrywa włosy koleżance i skrzydełka muszce, czy chłopa, który batoży konia i kochankę. Bo sadyzm to smaczna pokusa dla katolickiego ludu. Nim zapadnie noc, a z nią wolność ekranowa, nadaje się więc filmy o czułej hodowli kretynów – czyli stworów dobrych i wrażliwych. Lub pielęgnacji mamuś kitujących na raka. Tak męczący dobór repertuaru wynika z nauk papieża, który zachwala miłość do drugiego człowieka. Oczywiście, z wyjątkiem miłości pozamałżeńskiej. Dziadunio Karol Wojtyła nałogowo spala mnóstwo benzyny lotniczej, żeby w różnych krajach mamrotać o miłości bliźniego, demonstrować zaś miłość własną. Zaspokajają ją hołdy milionów już teraz pochlebczo wyolbrzymianych przez polską prasę. Witając sędziwego bożka wciąż gdzieś jacyś żółci i śniadzi klaszczą, skaczą, tańczą w telewizorze. Wkrótce jednak ekrany TV zajmą zbliżenia polskich dziewic zalanych łzami szczęścia poniżej blond grzywek. Tłumy katolickich klakierów nie słuchają, co ich idol szemrze. Nie przejmują się pomysłem miłości bliźniego, zachętami do okazywania dobroci i współczucia. Gdyby bowiem było inaczej, to zamiast zbierać się na placach, robić aplauz gwiazdorowi J.P. 2, podnosić mu samopoczucie i adrenalinę, podpisaliby jak świat długi i szeroki list otwarty do papieża przepojony chrześcijańskim miłosierdziem: "Kochany staruszku! Połóż się do łóżka. Przykryj kołderką. Poczytaj sobie Katarzynę Grocholę albo jakiś lekki kryminał. Poćpaj kawiorku, pocmoktaj melbę, mniam, mniam. Puść se na wideo »Dzień świra« – uśmiejesz się zacnie. Podłub sobie w nosie albo między palcami u nóg, co tam lubisz. Trochę drzemki, potem kaku. Nie rób z siebie widowiska zgrozy. Trochę miłosierdzia dla osoby ludzkiej nazwiskiem Wojtyła. I dla ubogich narodów wydających straszną forsę na seanse dręczenia papieża-starca. Przejazd papamobile jest dla finansów państwa jak powódź, trzęsienie ziemi, wojna lokalna, nalot szarańczy lub US Force. Wyrzuć te starcze środki dopingowe, którymi Cię szpikują jak byczków hodowanych na olimpiadę, żebyś mógł przez godzinę ruszać nogą i mniej trząść ręką. Trują Cię przecież okrutnie i jesteś po tym podwójny kapeć. Nie rób widowiska z ludzkiej agonii, powściągnij więc chętkę, żeby paść na stanowisku. Choruj z godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź. Seriale telewizyjne typu horror robi się dziś używając robotów, tricków, elektroniki, skanerów i kaskaderów. Żeby zmontować spektakl grozy, nie trzeba męczeństwa gwiazdora, udręki jego dworu, reżyserów i widzów. Karolu Wojtyło! Twój anioł stróż w poczuciu bezradności już dawno w łeb sobie palnął". Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do współczuwania – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła. Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw człowieka wobec siebie samego. Ktokolwiek zaś znęca się nad sobą, tym łatwiej uczyni to innym. Starczy upór papieża w zadawaniu sobie udręki i czynieniu z niej widowiska pokazuje wyznawcom oraz niepodległym magii gapiom, że człowiek żyjący publicznie zatraca instynkt samozachowawczy i ludzkie wobec siebie odruchy. Ambicje władcze stają się jego najsilniejszą skłonnością. Polityk za każdą cenę udaje wigor, żeby nie zdradzić słabości, więc nie stracić władzy. Breżniew Watykanu jako magik duchowy ma jednak wpływ na ludzi biorący się z ich wiary w różne świętości. Krzepić ją może mit, obraz na telebimie, znak umowny, np. kukła, czarny kamień, dwa patyki na krzyż, strumień światła. Dla wzbudzania metafizycznych emocji nie trzeba żywego trupa obwozić po świecie, wlec po ulicach i stadionach. Chyba że ktoś pragnie wzniecać kult masochizmu i sadyzmu, znęcania się nad sobą i fanatyzmu. Czyż więc wodza chrześcijan nie można potraktować po chrześcijańsku i zamiast dostarczać podniet jego próżności w postaci milionów wyznawców i tuzinów kłaniających się prezydentów, jakże po ludzku podać mu do łóżka nocniczek na Jego Świątobliwą kupkę? Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katedra św. Carrefoura Gdyby Zygmunt Wrzodak, rzeszowski poseł Ligi Polskich Rodzin, choć trochę znał swój okręg, z pewnością tak by się nie wygłupił. List, który wysmarował do przewodniczącego Rady Miejskiej w Rzeszowie nazywając „szatańskim” pomysł zbudowania hipermarketu obok katedry, wali w misterny plan sutannowych, Zarządu Miasta i radnych prawicy. Poseł Zygmunt Wrzodak napisał do dr. inż. Andrzeja Rylskiego m.in.: Zgrozę budzi fakt, że jeden z hipermarketów ma być wybudowany w pobliżu katedry. Za czasów komunistycznych przy kościołach lokalizowano gospody, teraz powstają hipermarkety z tanią, prymitywną rozrywką i handlem w niedzielę. List trafił do ratusza przed ostatnią sesją jako apel do radnych. Ci mieli ostatecznie wypowiedzieć się na temat budowy hipermarketu. Wyjaśniamy posłowi LPR, jak to faktycznie z tą budową jest. Wysłannicy Carrefoura pojawili się w Rzeszowie kilka lat temu. Zainteresował ich wprost idealny teren pod hipermarket. Blisko 7,5 hektara ziemi między największym w mieście blokowiskiem Nowe Miasto a osiedlem domków jednorodzinnych, przy obwodnicy i blisko miejscowej katedry. Ziemia należy do miasta. Carrefour nie kupił jednak terenu przeznaczonego na handel i usługi, lecz teren położony tuż obok, czyli ponad 6 hektarów działek rolnych przy samej katedrze. Ludzie zastanawiali się, po co firma taka jak Carrefour pcha się na działki rolne, przy samej katedrze, w mieście rządzonym przez kler? Ziemia to wprawdzie cenna bardzo, bo stąpał po niej sam Biały Ojciec, ale nie można na niej nic budować, a już na pewno nie hipermarket. Nie zrażeni hipermarkeciarze zamówili projekt nowego sklepu u krakowskiego architekta. Według projektu sklep miał stanąć... na ziemi należącej do miasta, a nie tej kupionej przez Carrefour. Zakładano w nim m.in., że przyszły inwestor wyburzy dwie chałupy prywatne odsłaniając tym samym katedrę, a mieszkańcom wyburzonych domów da kasę na kupno nowych. Natomiast na glebie Carrefoura miał powstać park im. J.P. II. Mówiąc prościej: Carrefour kupił tanią ziemię po to, aby za zgodą czarnych na budowę hipermarketu zamienić swój teren na drogi miejski. Musieli dogadać się z ks. Stanisławem Macem, proboszczem w katedrze, mniej więcej tak: ty załatwiasz z Zarządem Miasta zamianę działek, my w zamian wybudujemy ci park na ziemi należącej do nas. Sprawę wziął w swoje ręce prezydent Andrzej Szlachta. Opracowano kilka projektów zamiany działek. Wydawało się, że optymalny jest taki: miasto zgodzi się na wymianę, pod warunkiem że Carrefour dopłaci różnicę między tańszym a droższym terenem. 22 sierpnia 2000 r. podczas sesji Rady Miejskiej Zarząd przedstawił jednak zupełnie inny projekt. Radni UW wyliczyli, że na tym geszefcie miasto straci ok. 13 mln zł: ziemia należąca do niego jest bowiem dziesięciokrotnie droższa i jest jej więcej o hektar. Radni prawicy klepnęli jednak projekt. Uchwałę wstrzymał Naczelny Sąd Administracyjny. O działki upomnieli się bowiem byli właściciele. W myśl znowelizowanej ustawy o lokalizacji sklepów wielkopowierzchniowych na budowę potrzeba zgody radnych. Szlachta i kolesie z Zarządu pogłówkowali i wymyślili haczyk na radnych – w listopadzie 2001 r. podpisali z Carrefourem umowę przedwstępną. Wzięli zaliczkę – 650 tys. zł. Natomiast 6,5 mln zł, jakie Carrefour miał zapłacić za zamianę działek, wpisali w tegoroczny budżet miasta. W marcu radni mieli zgodzić się na budowę, ale ten punkt zdjęto z porządku obrad. Lewica, która po zmianie układu sił ma w Radzie większość, mówi wprost o machlojach przy transakcji. Mają powody, bo umowa przedwstępna z Carrefourem jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic w ratuszu i radni jej nie oglądali. Nie trzeba mieć łba jak szafa, aby wiedzieć, że gdy radni nie zgodzą się na budowę, miasto zapłaci horrendalne odszkodowanie Carrefourowi i będzie miało dziurę w budżecie. Szlachta musi sfinalizować pomyślnie całą sprawę także dlatego, że zapewne obiecał to sutannowym. Nasze wiewiórki twierdzą, że bywał już wzywany przez czarnych na dywanik. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kulczyk i "Wyborcza" Porównajmy dwóch polskich oligarchów: Kulczyka i Michnika. Dr Kulczyk, obecnie bohater nr 1 w "NIE" (jeśli pominiemy Millera), to kapitalistyczny drapieżca bogacący się na spekulacjachna styku z politykami. Ma salonowe maniery, zadęcie na kulturę – to się sprzedaje w stosunkach z prominentami u władzy. Michnik, Łuczywo, Niemczycki to ludzie przemili, ciekawi, z którymi chciałbyś pójść na kolację, którzy (jak zauważył mój Piotr) z równym zapałem tworzą finansowo-polityczno-medialne imperium z koksem w tle jak kiedyś z zapałem walczyli przeciw Urbanowi o wolną Polskę. Kulczyka "NIE" obrabia zdrowo jak trzeba, Millera wali po gołej d..., świętą polską krowę Kościół kat. kłuje szpikulcem, natomiast ubliżanie "Wyborczej" w "NIE" jest pieszczotliwe. Ach ta niesforna "Wyborcza"! Znowu palnęli głupotę! Celem "NIE" jest chyba zwalczanie głupoty, zakłamania i racjonalne myślenie. "Wyborcza" reprezentuje dogmatyczny, ideologiczny, a więc kretyński liberalizm, jej samozakłamanie jest porównywalne do tego, które reprezentuje Kościół, myślenie racjonalne w "Wyborczej" zaczyna się dopiero na dalszych stronach w tekstach zamieszczanych tam autorów zewnętrznych. Do tego jest skrajnie stronnicza, mściwa, zajadła, z upodobaniem lubi utrącać osoby publiczne wskazane przez siebie jako cele do ataku. Lista padniętych za jej sprawą jest długa, znana i warta zastanowienia. Mając w swym składzie ludzi świętych stosuje metody mafijne. Kto się "Wyborczej" narazi – do eksterminacji. Ta władza podnieca. Dlaczego przyczepiam się do "Wyborczej". Dlatego, że polska inteligencja myśli "Wyborczą". Kościół to jeden wielki polski ideologiczny balon, zastępnik w braku innej ideologii, rytuał; papież to symboliczny autorytet, z którym realnie Polacy się nie liczą. Natomiast inteligencja myśli "Wyborczą" niewątpliwie. To jest guru i święta krowa. Niedługo, jak wieszczy "NIE", będziemy nie wiedząc o tym wszyscy i na każdym kroku zależni od Kulczyka. Teraz już Polska swoimi elitami myśli na kopyto "Wyborczej", a jaka ona jest, to nie każdy widzi. (...) Jerzy Urban myśli za Michnikiem, gdy mówi, że komisja śledcza pomoże zwalczać korupcję i gdy akceptuje rozumowanie Michnika, że Miller nie przysłał Rywina, lecz ktoś musiał go przysłać i że jest to logiczne. Zgrabne, ale logiczne nie jest. Jerzy Kotowski (e-mail do wiadomości redakcji) "Trupy na medal" W związku z informacją, jaka pojawiła się w artykule "Trupy na medal" Mateusza Cieślaka ("NIE" z 8 stycznia 2004 r.) dotyczącą odznaczenia Srebrnym Krzyżem Zasługi pracownika Oddziału ZG "Lubin", uprzejmie wyjaśniam: Zanim Zarząd KGHM Polska Miedź S.A. rozpoczął procedurę anulowania przyznanego wyróżnienia, pracownik sam zrzekł się odznaczenia państwowego. Srebrny Krzyż Zasługi został już złożony w Spółce i będzie przekazany do Ministerstwa Skarbu Państwa. Aby wyeliminować podobne przypadki w przyszłości, Zarząd Spółki uszczelnił i zaostrzył procedury związane ze sporządzaniem, opiniowaniem i występowaniem z wnioskami o przyznanie odznaczeń pracownikom Polskiej Miedzi. Pragnę wyjaśnić, że przywoływana przez red. Cieślaka osoba trafiła na listę do przyznania odznaczeń z tytułu pracy w zespole wdrażającym projekt racjonalizatorski, który przynosi kopalni "Lubin" 6 mln zł oszczędności rocznie. Odznaczenia otrzymali wszyscy członkowie tego zespołu. W momen- cie występowania z wnioskiem o przyznanie odznaczenia państwowego na pracowniku tym nie ciążył nieprawomocny wyrok. Uznając, że wniosek o nadanie Srebrnego Krzyża Zasługi w sytuacji toczącej się sprawy sądowej był decyzją przedwczesną, Zarząd Spółki deklaruje dokonanie oceny pracy zawodowej pracownika ZG "Lubin" po ostatecznym rozstrzygnięciu sprawy sądowej. Ocena i decyzje zgodne będą z uwarunkowaniami prawnymi, społecznymi i moralnymi, które w takich przypadkach powinny być uwzględnione. Renata Łuczyńska Rzecznik prasowy Pacjenci, zastrajkujcie W szpitalu miejskim w Gliwicach przypadki tak zwane beznadziejne odsyłane są do domów nawet w wysokiej gorączce. Podobno taka moda – umieranie w domu. Cytat z wypisu: "nastąpiła poprawa zdrowia" (wujek zmarł po 2 dniach, miał prawo – raczysko...) i dalej cyt. "chorego wypisano na prośbę rodziny". Gorączka 38,9... ciotka się nie zgadza na wypisanie ze szpitala, wujek nie jest nawet zdolny do transportu... następuje lekki, ale stanowczy nacisk – że go przywiozą i pod drzwiami zostawią... W międzyczasie odwołują się (pani ordynator) do wartości chrześcijańskich – obiecała Pani w zdrowiu i chorobie razem... Mąż musi być w domu z Panią... Wcześniej, podczas wizyt u chorego trzeba się było domagać leków i nakarmienia (przecież jest głodny) – sami nic nie zrobią, chyba szkoda pieniędzy. Nawet nie ukrywają oburzenia, jak im się zwróci uwagę, że zupa jest zimna... ma prawo być zimna. Trzeba też być wyrozumiałym... Wszak to biedna firma. Wujek od 50 lat nie chorował, a teraz się wygłupia i blokuje łóżko, które chyba jest dobrym źródłem kasy – każdy nowy pacjent to kilka groszy, a to za pokój 4-osobowy, a nie większy, a to za trafną wstępną diagnozę (trzech lekarzy i trzy różne i bardziej pokrętne wypowiedzi). Cioteczka – młoda i sprawna, bo ma tylko 82 lata – musi jeszcze załatwić karetkę (kazali sobie załatwiać prywatnie!). Wyścig z czasem przeciąga się niebezpiecznie długo... Wreszcie zwycięstwo: szpital ma czyste konto (wskaźnik umieralności) i wolne łóżko!!! Cóż, kolejny szczęśliwy dzień... PS Czegoś podobnego w ostatnich godzinach życia im też życzę. Wszystkim z branży medycznej, tym od reform także... Maciej Zając, Kędzierzyn-Koźle Tfu...rcy Zmobilizowały mnie do tej wypowiedzi dwa artykuły: "Artyzm siedzenia na tapczanie" i "Puść pawia do doniczki" ("NIE" nr 51-52/2003). Osobiście nie widzę żadnej potrzeby, aby państwo z podatków podatników utrzymywało tę całą bandę nierobów, jakimi są artyści wszelkiej maści. Jak jakiś klient ma może nierówno pod sufitem i odczuwa potrzebę wyrażenia tego malując bohomazy lub tworząc instalacje itp. bzdety – jego broszka. Dlaczego jednak mają to finansować podatnicy? Jak chcę się napić piwa, to płacę za nie 100 procent. Niech te artystyczne pijawki odkleją się od budżetu państwa i robią taką sztukę, że dzięki jej sprzedaży będą mogli się utrzymać, oczywiście po zapłaceniu podatku jak wszyscy normalnie pracujący. Budżet państwa nie ma pieniędzy, żeby je marnotrawić! Są ważniejsze cele, np. służba zdrowia, nauka. Mam na myśli nauki techniczne i medyczne, bo one niosą rozwój gospodarczy,a studiowanie jakichś tam wierszyków to także marnowanie pieniędzy podatników. Jacek G. Żory (nazwisko do wiadomości redakcji) Niesprawiedliwość dziejowa Sąd Najwyższy przyznał rację wysiedlonym zza Buga – mają otrzymać rekompensatę za pozostawione mienie. (...) Dziwią mnie podstawy prawne dochodzenia roszczeń od Polski, która nie posiadła tych majątków ani z nich nie czerpie korzyści, a płacić musi. Rozumiem, gdyby roszczeniowcy zwrócili się do państw korzystających z tych majątków obecnie, byłoby to sprawiedliwe załatwienie sprawy. Na płacenie z moich podatków ja osobiście, gdybym mógł, nie wyraziłbym zgody, za jaką karę? Jeszcze jedna sprawa – zwrotu pieniędzy lub całych kamienic odbudowanych po wojnie przez państwo. W latach 40. potrącano mi z pensji na odbudowę Warszawy. Ponadto zmuszano nas do pracy społecznej (po godzinach pracy) przy odgruzowaniu Szczecina i oczyszczania cegieł. Każdy musiał dziennie oczyścić tysiąc cegieł, załadować na wagony, które były wysyłane do Warszawy na odbudowę. Trwało to prawie dwa lata. Teraz byli właściciele żądają od państwa rekompensaty finansowej za odbudowane pałace i kamienice. Czyli raz już płaciliśmy jako podatnicy na odbudowę ze zniszczeń wojennych, a teraz zapłacimy drugi raz odkupując od właścicieli, którzy nie dołożyli się niczym do odbudowy. (...) Ja również nie ponoszę winy za skutki wojen, a zmusza się mnie do ponoszenia obciążeń na rekompensaty. Jeżeli rekompensaty będą 100-procentowe, to poszkodowani będą wszyscy z wyjątkiem wypędzonych. E. H. Lubelak (adres do wiadomości redakcji) Biobryndza Od nowego roku mamy tankować do naszych samochodów biopaliwo. Czyli nie wiadomo co, bo system kontroli jakości paliwa, który miał nas chronić, nie powstał. Wprowadzając w życie ustawę o biopaliwach w takiej formie i w ten sposób, pozbawiono konsumentów podstawowego prawa – prawa do wyboru paliwa. Mało tego – już zapowiedziano podwyżki cen paliwa już i tak wystarczająco drogiego. Gdyby wiązało się z poprawą jakości tegoż, mógłbym to zrozumieć. W sytuacji gdy ilość komponentów w paliwie przekracza wszelkie dopuszczalne normy – nawet normy zdrowego rozsądku, a wypowiedzi ekspertów od silników co do żywotności tychże nie są tak optymistyczne jak naszych "specjalistów od ustaw", to zaczynam się zastanawiać – kto znowu wziął i ile? Dziwi mnie postawa prezydenta, który w pierwszym podejściu słusznie odrzucił ustawę o biopaliwach. Strusia polityka prezydenta zaowocuje tym, że po wejściu Polski do Unii trzeba będzie tę ustawę zmienić. Wszyscy doskonale wiedzą, że jest sprzeczna z przepisami UE. Czyżby ustawodawcy o tym nie wiedzieli? Eugeniusz Sobczak, Warszawa "Maksimum socjalne" Jeśli dajecie się złapać na szkolnych błędach, to całość Waszej pracy zaczyna budzić wątpliwości co do rzetelności reszty. (...) Przykład – "NIE" nr 51-52, P. Bielawska robi sobie jaja (pardon za słownictwo, ale widocznie jest to skutek towarzystwa, w jakie wpadłem – "NIE") w artykule "Maksimum socjalne" podaje szokujące zestawienia cyfrowe, tylko czy aby prawdziwe, bo według tej Pani Canon EOS 1Ds (to taki aparat foto) kosztuje 419 000 zł (!), a naprawdę kosztuje 10 razy mniej. W. T. (e-mail do wiadomości redakcji) Dałam plamę. Jedyne, co mogę podać na swoje usprawiedliwienie, to to, że przeglądając te bajkowe oferty podkusiło mnie licho, by porównywać je z siłą nabywczą swojej pensji. Podświadomie więc dopisywałam zera. Raz jeszcze sprawdziłam pozostałe dane – są prawdziwe. Słowo. Patrycja Bielawska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skończyć Millera Do napisania sprowokowała mnie debata sejmowa w dniu 16 kwietnia, a zwłaszcza wystąpienie posła Grabowskiego, który nawiązał do znanego powiedzenia Millera i powiedział „Jeśli jest tak dobrze, jak mówił Miller, to dlaczego musi kończyć”. Rzeczywiście w gospodarce nie jest źle. PKB wzrósł do 5 proc. Eksport przewyższył import. Wszystkie stopy procentowe zmniejszyły się. Są to wskaźniki, które mówią, że gospodarka ruszyła do przodu i jest na bardzo dobrej drodze. Tymczasem poparcie rządu i SLD spadło do granic katastrofalnych. Dlaczego? Postęp w gospodarce nie przełożył się jeszcze na wzrost poziomu życia społeczeństwa. Zdaniem ekspertów polskich i zagranicznych nastąpi to w ciągu nadchodzących dwóch lat. Gospodarka jest tak rozpędzona, że potrzeba by było bardzo dużo złej woli i partactwa rządzących, żeby to zepsuć i zahamować. Zrozumieli to wszyscy przywódcy partii opozycyjnych w Polsce. Bo za dwa lata przeciętny Kowalski, któremu podniesie się stopa życiowa, nie będzie się zastanawiał nad tym, kto doprowadził do wzrostu gospodarczego, że w końcu i jemu się polepszyło, tylko będzie chwalił to ugrupowanie polityczne, za rządów którego jemu się polepszyło. I to ugrupowanie polityczne uzyska ogromne poparcie społeczne na następne lata i w następnych wyborach. I dlatego w Polsce rozpoczął się „wielki wyścig szczurów” po władzę. Walka jest perfidna i bezpardonowa. Wszyscy walczą z Millerem i SLD, a oprócz tego wszyscy walczą między sobą. A żeby tę władzę zdobyć, trzeba ją najpierw odebrać SLD. (...) Od pewnego czasu w prasie, radiu i telewizji z ust tych polityków słyszymy bez przerwy cały zestaw tych samych haseł niczym nie popartych: Miller rządzi źle, Miller musi odejść; SLD musi oddać władzę; postkomunistów trzeba pozbawić władzy; trzeba skończyć z tą zgnilizną w rządzie (ostatnio Tusk); plan Hausnera się rozsypał (Rokita); ten Sejm utracił możliwość działania; muszą być nowe wybory. Polacy słuchali, słuchali i uwierzyli. Poparcie dla rządu Millera i SLD zaczęło stopniowo spadać, aż w końcu lawina ruszyła. Nie pomogły wypowiedzi i publikacje niezależnych ekspertów i ekonomistów, że wszystko idzie w dobrym kierunku. I Miller, i SLD muszą odejść, mimo że wyciągnęli kraj z olbrzymiej zapaści gospodarczej po rządach AWS, że doprowadzili do dużego wzrostu gospodarczego, że rozkręcili gospodarkę i perspektywy są bardzo pomyślne. I co dalej? Jeśli dojdzie do nowych wyborów parlamentarnych, oczywiście SLD wybory przegra. Wybory wygra któraś z obecnych partii opozycyjnych z za małym poparciem, aby samodzielnie rządzić. I wtedy dopiero zacznie się kociokwik; próby utworzenia koalicji i walka o stołki. Stan taki może trwać bardzo długo i pozytywne osiągnięcia gospodarcze, do jakich doprowadził obecny rząd lewicowy, mogą zostać zaprzepaszczone. Piotr Pawlusiak, Kościelisko Sprostowanie W artykule „Kelner trzy dyski proszę” („NIE” nr 16/2004) napisałem niezgodnie z prawdą, że pan Krzysztof Rosiński pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnej MSZ jest członkiem SLD. Nieprawdziwa jest też informacja o związkach pana Rosińskiego z agencją ochrony Alamein. Jej założyciel nosi to samo imię i nazwisko, ale to absolutnie przypadkowa zbieżność. Za pomyłkę obu panów bardzo przepraszam. Andrzej Rozenek Viva Espaa! Protestowałem przeciwko tej wojnie, nim jeszcze się zaczęła. Czas na protest teraz, gdy wyraźnie widać, że żaden z jej założonych celów nie został osiągnięty. Zachowaliśmy się na jej początku jak lokaje, to nas w USA jak lokajów traktują! Skłóceni z Europą, w pogoni za mirażami finansowymi, których nie ma. Wystarczy popatrzeć na gazety sprzed roku, ile tam obiecywano. Miało to nic nie kosztować. Kosztuje! Mieliśmy na tym zarobić. Gdzie te zarobki?! Miało być fajnie! Jest coraz gorzej! Myślę, że czas najwyższy wystawić rachunek ludziom z najwyższej półki, którzy nas do tej wojny popchnęli, i krzyknąć jak Hiszpanie: „To wasza wojna – ale zabici są i będą nasi!”. Żałosne są tłumaczenia, że honor nam nie pozwala. Hiszpanie chyba nie są mniej honorowi niż my, Polacy, ale im ich honor pozwala powiedzieć basta! Bronisław W., Woloszyn W piwnicznej izbie Wydział konsularny Amba-sady RP w Berlinie znajduje się przy Richard Strauss Straße 11. Piękna, duża willa, sam konsulat mieści się w piwnicy. Wydział ten czynny jest cztery dni w tygodniu. Poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek w godzinach od 9.00 do 13.00 (tak jest napisane na tablicy). Prawdopodobnie pan ambasador wychodzi z założenia, że tylko bezrobotni i biorący pomoc socjalną korzystają z usług konsulatu. Ci, co pracują, muszą brać urlop. (...) Petenci stoją już od 8.30 rano w kolejce, często w strumieniach deszczu lub padającego śniegu, o zimnie nie wspomnę. Trzy metry za bramą jest zadaszenie, niestety nawet po godz. 9.00 nie można z niego skorzystać. (...) Personel tam pracujący sprawia wrażenie osób przypadkowych, niezorientowanych, co chwilę jeden pracownik podpytuje drugiego, co ma z danym problemem (dokumentem) zrobić. Słaba lub żadna znajomość języka niemieckiego dopełnia obrazu. Jeśli ktoś chce porozmawiać na inny temat, na przykład o sprawach prywatnych, rodzinnych, to musi korzystać z telefonu, który stoi przy okienkach i każdy może sobie posłuchać, jak załatwić sprawę rozwodową lub w jaki sposób przewieźć zwłoki do kraju itp. Naturalnie najważniejsza w piwnicy jest kasa. Każdy stempelek, każdy papierek to pozbycie się kilku lub kilkuset euro. Wyrobienie jednego paszportu kosztuje 96 euro. W ambasadach innych krajów (hiszpańska, brazylijska) nigdy nie spotkałem się z podobnym traktowaniem petentów. Taki wydział konsularny to świetna wizytówka dla nowego członka Unii Europejskiej. Berlińczyk (e-mail do wiadomości redakcji) Urbana na wierzchu Kiedyś dawno byłem w pierwszej „Solidarności” i zżymałem się na Urbana mówiącego, że „Wałęsa to osoba prywatna”. Potem byłem zwolennikiem Unii Wolności, w opozycji przeciw Wałęsie popierałem Mazowieckiego. Długo nie wziąłem „NIE” do ręki, dziś pozwalam sobie na to, aby być stałym czytelnikiem – dojrzałem bowiem do tego, by przedkładać treść nad formę, a i forma frywolna, potoczna, zabawna a nadzwyczaj celna – podoba mi się. Szanowny Panie Urban! Za Pański racjonalizm, konsekwencję, żelazną logikę rozumowania – podziwiam Pana. I popieram, choć byłem Pana przeciwnikiem politycznym. Całość działań i poglądów Pana śledzę i za pomocą kserokopii kolportuję wśród znajomych. Irak, F-16, Unia Europejska – podzielam poglądy zdrowe i logiczne. Nie rozumiem, jak pokręciło wszystkich – zarówno z lewa, jak i z prawa! – na tle bałwochwalczego, idiotycznego proamerykanizmu, zresztą w postaci „buszyzmu”. Z tego powodu nie chce mi się już brać do ręki np. „Wprost”, którego jestem długoletnim czytelnikiem. (...) Jaka szkoda, że to nie Pan kandyduje na premiera za Millera! Mateusz Gryczka (adres do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ojcowie naszych praw Na 600 zł grzywny skazał sąd w Zambrowie senatora SLD Sergiusza Plewę za spowodowanie w lipcu kolizji drogowej. Senatora czeka ponadto proces za prowadzenie w stanie nietrzeźwym. O wyprowadzenie z Wielkopolskiego Banku Rolniczego 2,6 mln zł podejrzewa posła Witolda Hatkę (LPR) kaliska prokuratura. Minister sprawiedliwości podpisał już wniosek o uchylenie immunitetu poselskiego Hatki. Marszałek Sejmu otrzymał wniosek o uchylenie immunitetu włocławskiemu posłowi Samoobrony Lechowi Kuropatwińskiemu. Prokuratura chce postawić mu zarzut podrabiania podpisów pracowników na liście płac. Komisja Regulaminowa i Spraw Poselskich będzie rekomendowała Sejmowi przyjęcie wniosku o uchylenie immunitetu posłowi Ligi Polskich Rodzin Józefowi Skowyrze, którego Prokuratura Okręgowa w Poznaniu chce oskarżyć o fałszowanie list wyborczych. Wrocławska prokuratura przedstawiła zarzut posłowi SLD Ryszardowi Maraszkowi. Poseł jest zamieszany w sprawę wyłudzeń wielomilionowych kredytów z jednego z banków w Lubinie. Nie dojdzie do procesu przed Sądem Rejonowym w Olkuszu przeciwko b. posłowi AWS Markowi Kolasińskiemu i 8 innym osobom oskarżonym o wielomilionowe oszustwa. Nowo ustanowiony obrońca Kolasińskiego przysłał do sądu wniosek o odroczenie terminu rozpoczęcia procesu, ponieważ chce się zapoznać z materiałem dowodowym. Tak to parlament nawet nie uchwalając nowych praw przysparza roboty sądom. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " "NIE" w Radiu "ZET" " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arcybiskup i płomienie cd. Osiem lat temu na koncercie rockowym w hali Stoczni Gdańskiej upiekło się 7 osób, 248 odniosło obrażenia, zaś straty materialne oszacowano na 4 mln zł. Prokuratura Wojewódzka z Gdańska wysmarowała 170-stronicowy akt oskarżenia. Po sześciu latach sprawa znalazła się w punkcie wyjścia. Na początku października po raz trzeci sąd odczyta akt oskarżenia, bo zmieni się sędzia prowadzący. Dotychczasowy sędzia nie może sądzić, bo jako miłośnik jazdy samochodem na podwójnym gazie sam ma kłopoty z prawem. Oprócz uzasadnienia formalnego, opieszałość ma sens ogólniejszy. Organizator koncertu (Agencja Reklamowa FM Katolickiej Rozgłośni Archidiecezji Gdańskiej Radio Plus) jest miły sercu metropolity gdańskiego arcybiskupa Gocłowskiego. Gocłowski nie wstydzi się swojej sympatii i manifestuje ją publicznie. Zdaniem prokuratury, za tragedię odpowiadają cztery osoby: dwóch pracowników stoczni oraz dwóch agencji. O niewinności drugich wypowiedział się Kościół kat. Oskarżonego Tomasza T. przyjęto w 1997 r. do zakonu kawalerów maltańskich i przyznano mu tytuł "Kawalera Honoru i Dewocji". Uroczystą mszę koncelebrował kardynał Franciszek Macharski ("NIE" nr 48/1997). * * * Stocznia wypożyczyła halę organizatorom koncertu. Organizatorzy wynajęli agencję ochroniarską, która dostała klucze od drzwi budynku. Gdyby sześcioro drzwi o ogólnej szerokości 20 m było otwartych, ludzie bez kłopotu opuściliby obiekt w chwili zauważenia płomieni. Tak stwierdził biegły pożarnictwa. Ale widzowie mogli się wydostać tylko przez jedno wyjście, zresztą w połowie zasłonięte kratą. Nie otwarto drzwi z lenistwa i chęci zysku. Trudniej wejść na imprezę bez biletu, gdy bramka jest jedna i wąska. W trakcie śledztwa udowodniono, że przyczyną pożaru było celowe podpalenie. "Zbrodnicze podpalenie" – podkreślił biegły. Na powierzchni kilku metrów ktoś rozlał ciecz łatwo palną i natychmiast po nasączeniu przytknął do drewna płonącą zapałkę lub zapalniczkę. Wykluczono przypadkowe podpalenie np. niedopałkiem papierosa. Ochroniarzy zatrudnia się m.in. po to, aby sprawdzali, czy na imprezę nie jest wnoszony alkohol, broń, materiały łatwo palne. Powinni odesłać do domu pijanych ludzi. Tym razem trzydziestu chłopa pokpiło obowiązki. Na podstawie zeznań świadków policja ustaliła rysopis podpalacza. Jak twierdzą, był pijany. Na filmie nie widać, jednak żeby ochrona próbowała kogoś zatrzymać. Nawiasem mówiąc, podpalacz to interesujący wątek śledztwa. Szybko zaniechano publikowania portretów pamięciowych sprawcy, zaprzestano poszukiwań i wreszcie sprawę umorzono. Gdańszczanie tłumaczą to niezwykłym podobieństwem gęby z portretu do fizjonomii syna jednej z najbardziej wpływowych osobistości Trójmiasta. Kto wynajmował i powinien nadzorować poczynania ochroniarzy? Organizator koncertu. Stoczniowa straż pożarna została jedynie dzień wcześniej poinformowana o imprezie i zgodnie z umową wysłała pod halę wóz strażacki. Wbrew tej oczywistej logice aktem oskarżenia objęto dwóch pracowników stoczni. Broń Boże nie Ryszarda Golucha, ówczesnego prezesa i dyrektora stoczni w jednym, choć prawo stanowi, że za stan ochrony pożarowej odpowiada kierownik zakładu pracy. Nie ruszono też osoby, która wydała zgodę na wynajem sali. Winnymi uznano Ryszarda G., kierownika hali, oraz Jana S., szefa stoczniowej straży pożarnej. Oskarża się ich, że nie dopełnili obowiązków służbowych, narażając innych na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Tuż po tragedii Sejm wydał jednoznaczne uregulowania prawne stanowiące, że za bezpieczeństwo imprez odpowiada wyłącznie ich organizator. Oskarżonych pracowników stoczni one jednak nie obejmą. Prokurator oskarża Jana S. o to, że hala nie miała "Instrukcji bezpieczeństwa pożarowego", choć obowiązek jej sporządzenia nakłada ustawa z 1992 r. Fakt. Stoczniowy kwit zawierający szczegóły dotyczące dróg ewakuacyjnych hali, umieszczenia urządzeń oddymiających, świateł awaryjnych itp. nie nazywa się "Instrukcją bezpieczeństwa pożarowego", tylko "Planem ewakuacyjnym". Błąd w nazwie wziął się stąd, że "Plan" powstał w 1983 r. i nie zmieniono nazwy. "Plan ewakuacyjny" jest leciwy, ale wszystkie jego zapisy były przestrzegane. Wprawdzie film dotyczący pożaru i pokazywany w telewizyjnych "Wiadomościach" prawdopodobnie zaginął, ale są zeznania świadków i zdjęcia. Z jednych i drugich wiadomo, że plany ewakuacji wisiały w holu głównym, były rozwieszone instrukcje pożarowe i gaśnice, na parterze hali było pięć hydrantów, a na piętrze kolejne dwa, kurtynę wykonano z materiału trudnopalnego i samogasnącego, a przełączane z akumulatorów światło awaryjne włączyło się po ok. 5–10 sekundach. Jeden z biegłych Tadeusz Szmytke uznał jednak, że obiekt hali nie odpowiadał wymaganiom p/poż. Smaczku temu oświadczeniu dodaje fakt, że to właśnie ten ekspert pożarnictwa swego czasu opracował "Plan ewakuacyjny" hali i jako oficer Wojewódzkiej Komendy Straży Pożarnej potwierdził przydatność hali do organizowania imprez. Optymiści twierdzą, że proces zakończy się po 50 latach, pesymiści zaś uważają, że wyrok nie zostanie ogłoszony, bo nie będzie komu go ogłaszać – pisaliśmy pięć lat temu. Żal, że dwóch przypadkowych facetów spędzi tyle czasu w gotowości do pójścia za kratki. O tragicznej historii koncertu po amatorsku zorganizowanego przez przydupasów abp. Gocłowskiego pisaliśmy przez 4 lata. "NIE" nr 49/1994. Donosiliśmy, że podczas mszy w intencji ofiar pożaru winą za tragedię abepe obarczył komunistyczną przeszłość i zalew amerkańskiej kinematografii, uwolnił zaś od niej katolickie Radio Plus i Agencję Reklamową FM – formalnego organizatora koncertu. Informowaliśmy, że Gocłowski skutecznie ukraca wszelkie prasowe spekulacje na temat winy Radia Plus i że prokuratorskie dochodzenie w tej sprawie jest beznadziejne. "NIE" nr 1/1995. Pisaliśmy o problemach finansowych, które utrudniają leczenie ofiar i gównianej robocie prokuratora, któremu kazano przesłuchać wszystkich uczestników koncertu. Podrzuciliśmy nowy trop: wykorzystywanie Hali Stoczni jako lakierni, gdzie farbami nitro wykonywano święte obrazki na zamówienie jednego z gdańskich duchownych. "NIE" nr 12/1995. Donieśliśmy, że wprawdzie śledztwo się ślimaczy – ekspertyzę o przyczynach pożaru odesłano do uzupełnienia – za to chłopcy z Plusa działają prężnie. Powołali Agencję FM sp. z o. o., która, w zastępstwie zagrożonej procesami Agencji Reklamowej FM, miała przejąć kasę pompowaną via festiwal w Sopocie w przydupasów Gocłowskiego przez Walendziakową TVP. "NIE" nr 50/1995. W pierwszą rocznicę tragedii proponowaliśmy prokuraturze by przyjrzała się zakresowi działalności gospodarczej Agencji FM, która zgodnie z wpisem do rejestru nie miała prawa zajmować się organizacją koncertów. "NIE" nr 49/1996. Przedstawiliśmy relację ze wzruszającego poświęcenia przez abp. Gocłowskiego pomnika ofiar pożaru, na które ofiar nie zaproszono. "NIE" nr 4/1997. Donosiliśmy o odczytaniu aktu oskarżenia, który nie objął księdza Bryka, reprezentanta kurii w Agencji, ani innego sukienkowego. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zamek Króla Markacd. Żyję z Króla. Oto ciąg dalszy wszystkich ciągów dalszych publikacji o pałacu Króla Marka ("NIE" nr 10, 12, 16/2003 r.). Tym, co nie kumają, wyjaśniam w skrócie: Redaktor Marek Król wybudował sobie "piękny" pałac, ale za jego budowanie nie zapłacił niektórym wykonawcom. Tygodnik "Wprost" patronuje różnym przedsięwzięciom, promuje etycznych biznesmenów. W praktyce red. Król tak wsparł przedsiębiorców, którzy budowali mu chałupę, że omal nie zbankrutowali. Sprawa trafiła do prokuratury i sądu dzięki najodważniejszemu, któremu Król wisiał największy szmal. Mimo zainteresowania sprawą organów ścigania Król konsekwentnie pokazywał "robolom" faka. Nam, po opublikowaniu artykułu "Pałac Króla Marka", próbował wmówić, że łżemy. Wyobraźcie więc sobie minę Romana Winiarskiego, prezesa firmy Winter, tego brejwharta, co pierwszy doniósł organom na Króla, gdy po setkach upomnień, próśb, artykułach w "NIE" wreszcie dostał korespondencję od kolejnego prawnika Marka Króla. 28 marca 2003 r. adwokat Maciej Łuczak pisze: Szanowny Panie (to do Winiarskiego – przyp. I.K.), działając w imieniu Marka Króla pragnę zaproponować Panu podjęcie negocjacji w sprawie polubownego zakończenia powstałego sporu dotyczącego zapłaty za prace remontowo budowlane na obiekcie mojego mandanta położonym w Konstancinie. Czujecie to? Jeszcze dwa tygodnie temu Król żądał od nas sprostowania, a Winiarskiego miał za psie gówno, nazywając go niesolidnym wykonawcą. W tym miejscu muszę wyrazić ubolewanie z powodu obecnie zaistniałej sytuacji – niestety spór merytoryczny dotyczący zakresu i jakości przeprowadzonych przez Pana robót, przerodził się w konflikt wyłącznie nacechowany negatywnymi emocjonal-nymi. (To chyba miało być emocjami? – przyp. I.K.). Przyczyniła się do tego, co przyznaję, również postawa pełnomocnika Marka Króla, Pani Doroty Pietrzykowskiej oraz osób dotychczas reprezentujących mojego mocodawcę. Tym razem winna jest Pietrzykowska, chociaż wcześniej był Winiarski. Mając powyższe na względzie uprzejmie proszę o ustosunkowanie się w terminie 7 dni na piśmie do przedstawionej propozycji polubownego zakończenia sporu oraz o ewentualne zaproponowanie miejsca i terminu podjęcia negocjacji. Z poważaniem adw. Maciej Łuczak. Adres do korespondencji: redakcja tygodnika "Wprost", Millenium Plaza, Aleje Jerozolimskie, Warszawa. Winiarski odpisuje Łuczakowi 8 kwietnia (w terminie 7 dni minus łikend i prima aprilis): Kolejny raz, kolejny przedstawiciel inwestora podnosi uprawnienia Pani Doroty Pietrzykowskiej jako przedstawiciela inwestora. W dalszej części powołanego pisma informuje mnie Pan, że powyższe pełnomocnictwo zostało cofnięte. Proszę zauważyć, że podpisana z inwestorem umowa na wykonanie robót, w której jasno jest określona osoba pełnomocnika zawiera zapis: "wszystkie zmiany i uzupełnienia niniejszej umowy wymagają formy pisemnej pod rygorem nieważności!!!". To ostatnie przetłumaczę na nasze: Winiarski powinien dostać do łapy na piśmie cofnięcie pełnomocnictwa dla Pietrzykowskiej i jednocześnie nominację nowego zarządcy budowy pałacu. Ale Winiarski tego wszystkiego nie dostał, pisze więc dalej: Nie wiem kto i kiedy cofnął Pani Dorocie Pietrzykowskiej pełnomocnictwo, wiem natomiast na pewno, że Pani Dorota prowadziła sprawy pana Marka Króla łącznie ze zorganizowaniem przeprowadzki w listopadzie, co najmniej do grudnia 2002 r. – w razie konieczności przedstawimy świadków oraz stosowne dokumenty. W pierwszym okresie wykonywania robót inwestor akceptował wszystkie podpisywane przez P. Dorotę faktury i protokoły odbioru i na ich podstawie realizował należności z nich wynikające, akceptował więc w pełni pełnomocnictwa. Jak wynika z powyższego inwestor akceptował podjęte przez siebie zobowiązania do pewnego momentu, po ukończeniu robót i wystawieniu faktur końcowych zapewne zmieniły mu się poglądy na kwestię zapłaty za wykonane prace (...). Łączę wyrazy szacunku. Roman Winiarski. Niech zgadnę: zamuliła was trochę ta urzędowa pisanina? No to mam dla was dwie wiadomości: dobrą i złą. Która pierwsza? Zła – czytaliście to wszystko na darmo. Dobra – Król też. Albowiem 31 marca 2003 r. Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał pozwanemu Markowi Królowi zapłacić powodowi Romanowi Winiarskiemu kwotę 244 287,42 zł (dwieście czterdzieści cztery tysiące dwieście osiemdziesiąt siedem złoty, 42 grosze) z odsetkami plus 3453,60 zł kosztów procesowych. Nie wierzycie? No to macie! Oczywiście, red. Król może wnieść sprzeciw od tego sądowego nakazu i sama jestem ciekawa, czy to zrobi, mając na uwadze dalsze losy naszego pierwszego patronatu medialnego, a co za tym idzie wysokość moich kolejnych wierszówek. Pozdrawiam Szanownego Redaktora, bo słyszałam od moich wiewiórek z "Wprost", że red. Marek Król ostatnio zaczytuje się w tygodniku "Nie". Z wzajemnością wobec "Wprost". Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pamiątka z celulozy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dramat na sprzedaż Włączyłem telewizor. O szóstej rano wieże, o siódmej wieże, o ósmej wieże... i tak przez cały boży dzień plus zdrowe kawałki dni poprzedzających nieszczęsny 11 września. Gdy przed laty towarzysz Gierek pokazywał się w prawie każdym Dzienniku, komentator prawił o osiągnięciach, cały naród wił się z obrzydzenia, a „propaganda sukcesu” liczy się po dziś dzień pomiędzy przykładami uciśnienia i pognębienia wolnego narodu przez komunę. Owszem, płonące wieże i dynamicznie wbija-jące się w nie samoloty to obraz atrakcyjniejszy niż oblicze sekretarza Edwarda albo później rzecznika Jerzego. Wszelako oni nie pieprzyli przez cały dzień na okrągło. Nie mogę się powstrzymać przed porównaniem z telewizją francuską. TF1 poświęciło wieżom ponad dwie godziny (14.20–16.40); F2 tyleż samo i dokładnie w tym samym czasie; F3: 20.55–23.10; europejskie Arte: 20.15–20.45; M6, Canal+, RTL7 – żadnej specjalnej audycji. TCM wyświetlił mniej więcej, bo z tytułu ¸ propos: „Manhattan” Woody Allena o 20.45 i „Piękność z Nowego Jorku” Charlesa Waltersa o północy. Wcale nie są ci Francuzi ani tacy cyniczni, ani nieczuli. Inne nacje też się nie dały zwariować. Tylko telewizja Rzeczypospolitej maszerować musi prymusowsko sto metrów przed szeregiem. Cóż jednak na to zaradzić, że prymusi na ogół najbardziej lubiani nie są. Oczywiście, ja wiem, że stała się tragedia. Stała się. Tysiące osób zginęło. Ale nie zapominajmy o drobnym aspekciku. Tutaj chodzi nie tylko o ofiary (w Bangladeszu zginęło w tym czasie w powodziach dziesięć razy tyle ludzi i jakoś się specjalnie nie podniecamy), nie tylko o ludzkość, moralność etc. To propagandowe ogłupianie ma też inny cel. Nie od dzisiaj wiadomo, że trupy z grozą i domieszką współczucia sprzedają się najlepiej. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czarny dzień blondynki Co musi asystentka prezesa Anka zawsze miała robotę. Nogi do nieba, długie blond kudły i miseczkę C. Taki zawód – asystentka prezesa – znacie? IQ ma wtedy takie znaczenie jak sznurówka w butach na gumkę. Rozbiła trzy małżeństwa, były do dupy, więc wyrzutów sumienia Anka miała zero. Z dziadków-prezesów wyciągała wszystkie karty z każdego banku, nawet te bezlimitowe. Anka za swoją oficjalną pensję 2300 zł kupowała zwykle buty i szminkę, jak starczyło. Była naszym babskim bogiem. Ostatnio zamknęli jej ostatnią miłość, tego prezesa... na pewno skojarzycie którego, a ja uniknę sądu. Na szczęście Anka nigdy tak naprawdę go nie kochała. – Nie mam, kurwa, roboty, czaisz? Ja nie mam roboty! – obwieściła mi ostatnio. Wiecie, co sobie pomyślałam? Że to już koniec świata. Nie, że to już koniec Pomrocznej. Anka zawsze miała robotę. Żadnych curriculów, listów motywacyjnych czy czegoś tam. Wystarczało zdjęcie. – Wracam właśnie z jakiejś pieprzonej rozmowy kwalifikacyjnej. Chyba, cholera, zdechnę z głodu, bo na dziwkę, sama wiesz, ja się w ogóle nie nadaję. Daj spokój, co się dzieje w tym kraju – mamrotała w amoku. – Półtora roku, półtora roku i jakaś paranoja napadła tych wszystkich ludzi. Wysłałam zdjęcie do ogłoszenia, wiesz jak zwykle do oferty poniedziałkowa "Wyborcza", asystentki prezesa poszukujemy, oddzwonił jakiś facet personal coś tam i kazał mi dosłać życiorys i list. Dopiero wtedy wezwali mnie na jakąś rozmowę kwalifikacyjną. Boże, co ja tam przeżyłam. – Co? Powiedz – naciskałam Ankę. – A wiesz co, sama sobie sprawdź – wyryczała mi Anka. * * * No i sprawdziłam. Poszłam po schemacie – poniedziałkowa "Wyborcza", dodatek Praca, strona 21, 2 czerwca: Poszukujemy kandydatów na stanowisko: Asystentka, Wymagania: wyższe wykształcenie, bardzo dobra znajomość MS Office, zdolności organizacyjne, dokładność i samodzielność, min. 1-roczne doświadczenie na podobnym stanowisku, znajomość języka angielskiego, wysoka kultura osobista, mile widziana znajomość języka niemieckiego, zainteresowane osoby prosimy o przesłanie życiorysu wraz z listem motywacyjnym i aktualnym zdjęciem do dnia 15 czerwca br. pod adresem: bogdan.zmiot@tpc.pl. Wysłałam kwity i czekałam na odzew. Oddzwonili po dwóch tygodniach. Proszę przyjść na rozmowę w najbliższy wtorek o godz. 9, ulica Sobieskiego 154/53. Do zobaczenia i dup słuchawką. Nawet mnie babsko nie spytało, czy czasem nie mam w ten wtorek jakiegoś pogrzebu. W poniedziałek z ciężkim sercem omijam imprezę u kumpla, żeby udać się w niezaplutym stanie na moją pierwszą w życiu rozmowę kwalifikacyjną na... asystentkę jakiegoś prezesa. Ze zdumieniem odkryłam na ulicy Sobieskiego z wiadomymi numerami, że rozmowę kwalifikacyjną mam odbywać nie w dużej odpicowanej firmie, ale w obdartym... M3. Rozumiem wszystko – drastyczne oszczędności w drastycznej recesji to norma. Włażę na trzecie piętro, drzwi otwiera mi babka obładowana papierami, wprowadza do małego pokoiku. * * * Przy stoliku siedzi facecik w okularkach, blady i chudy, mam wrażenie, że ze trzy lata nie widział już światła dziennego na żywo. Siadam naprzeciwko trupka. Moja mdła jak niedosłodzony kisiel garsonka piłuje mnie we wszystkie cielesne zgięcia. Blady facecik wyciąga notesik i rzuca pytanie po pytaniu. Staram się być Anką, myśleć jak Anka. Takich Anek jest tysiące. Anki nie mogą wymrzeć jak dinozaury, bo wtedy wymrą wszyscy prezesi, ich oblepione złotem żony z menopauzami, bananowe dzieci i w ogóle polska elita nam zdechnie. Powtarzam sobie w kółko – jestem Anką. Pani doświadczenie, dotychczasowa praca – relacjonuję Ankowe życie w największym skrócie, pani mocne i słabe strony? Tu mnie ma, znam Anki mocne strony z opowiadań wspólnych kumpli, ale teraz czuję, że chudy i tak tego nie zrozumie. Ściemniam, jak mogę, dyskrecja, otwartość, kompromisowość, Słabe strony? Anka nie ma. Znaczy, ja nie mam. Chudy podnosi wzrok znad notesu. Pani za 5 lat? Teraz mnie zagiął. Przecież nie powiem diamentowy naszyjnik i książę Walii obok, a w sumie tak się właśnie widzę najdalej za rok. Anka też. Znowu ściemniam, że własny small biznes i inne pierdy. Czy palę fajki? Uuuu, Anka fajczy jak smok. Palę. Pani życie osobiste? Słucham? Narzeczony, mąż, planowane dzieci? Nie, Anka nic nie planuje. Znajomość języków obcych? Francuski. Chudy znowu podnosi wzrok. I angielski – poprawiam się. Ile chcę zarabiać? W sumie to zależy od hojności prezesa, a gdyby był nawet przystojny... Dobra 3 tys., bo trzeba wziąć pod uwagę inflację, wahania dolara. Blademu wypadł notes z łap. Mam nadzieję, że to nie ma związku z moją ceną. – Dobrze – mówi przezroczysty – zapraszam na test psychologiczny do innego pomieszczenia. Słucham? – bo chyba nie dosłyszałam. Test psychologiczny – powtarza kostuch. W drzwiach mijam się ze świnką Piggy. Nie ma ze mną szans na bank. * * * Tym razem przy biureczku siedzi pani psycholog. Ta się dla odmiany przedstawia. Julia Jakaśtam. Podaję jej grabę i siadam. Garsonka mnie już nie piłuje, ona mnie cała łamie. Lukam na zegarek. Pogadanka z chudym zajęła mi jakieś 40 minut. No, ale nic to. Jestem moją Anką i zaraz mam przejść test psychologiczny, który udowodnić ma chudemu i tej tłustej psycholog, że będę najlepszą asystentką dla prezesa. Aaaa no właśnie. Jakiego prezesa? – Niestety firma personal consulting nie może ujawnić firmy zlecającej przed zakończeniem ostatniego etapu rekrutacji. Łuuuu! Jakby mnie rekrutowali do haremu. Z zadumy wyrywają mnie pytania psycholog. Identyczne jak te chudzielca. Pewnie chcą sprawdzić, czy mam w genach nawyk łgania. Powtarzam wszystko słowo w słowo. Babka notuje jak nakręcona. Nagle wyciąga zadrukowaną kartkę – proszę przepisać ten tekst. Cały? – pytam głupio. Słyszę, że cały. Przepisuję, bo wiem, o co chodzi. Charakter pisma, że niby jestem terrorystką albo brudasem, ale ja pamiętam, że mam pamiętać o dokręcaniu ogonków do "j" i "g". Teraz proszę narysować drzewko, cholera, Anka mówiła o ludziku. Dobra, rysuję drzewko, gałązki z jabłkami i listki, korzeń. Narysowałam. Spokój i harmonia do wyrzygania. Proszę wymyślić historyjkę do obrazka. Co? Patrzę na psycholog. Ona nie robi sobie jaj. Trzyma jakiś kretyński rysunek z elementarza – Ala z kotem na smyczy. Kim ja mam być? Asystentką czy klawiszem? Wymyślam, Ala dostała od babci kotka i właśnie idzie do parku, żeby podpalić mu ogonek. Tego oczywiście nie mówię, bo i tak sporo już przetrzymałam. – Doskonale, a teraz proszę test na logiczne myślenie. To jest przykład. Psycholog podaje mi kolejny karteluch. Jestem już tym wszystkim trochę kurewskozmęczona, ale mam słuszne zresztą wrażenie, że wszystko najlepsze jeszcze przede mną. Pięć zadań. Ma pani pięć minut: Dwaj ojcowie podarowali swoim synom pieniądze. Jeden dał swojemu synowi 150 zł. Drugi dał 100 zł. Okazuje się jednak, że obaj synowie razem powiększyli swoje kapitały tylko o 150 zł. Jak to wyjaśnić. Ja pierdolę. Boli mnie głowa. Dobra, następne, do ojców wrócę na koniec: Gdy zegar wybija szóstą, ostatnie uderzenie zaczynamy słyszeć 5 sekund po szóstej. Kiedy usłyszymy ostatnie uderzenie dwunastej? Chce mi się rzygać. Kiedy? O kurwa, no kiedy. 4 minuty – oznajmia babsko. Mam – 11 sekund po 12! Następne: 5 żab łapie 5 much w 5 minut. Ile żab trzeba, aby złapać 50 much w ciągu 50 minut? 50, nie, 5 żab. Następne: Ile waży worek ziemniaków – zapytał klient. – 50 kg dzielone przez połowę jego wagi – odpowiedział sprzedawca. Ile ważył worek ziemniaków? Nie, no tego nie policzę. 25 kg? – 2 minuty do końca. Następne: Wybudowano nowy hotel. Było 100 pokoi w tym hotelu. Malarz miał pomalować wszystkie 9. Malarz pomalował 19 pokoi. Dlaczego? Co? Jakie pokoje. Pomalował 19, a miał 9, bo jest zwykłym frajerem albo dostał w łapę ekstraszmal. – Minuta do końca. Wracam do ojca. Dwóch ojców. Nie wiem. Ja pieprzę, miałam logikę na pierwszym roku studiów, lubię liczyć szmal, zwłaszcza mój i gdy mam go sporo, ale jakim cudem stary przemycił bachorowi 50 zydli bokiem. Nie wiem. Ja pieprzę. Przecież mam temu prezesowi służyć tylko za materac. – Koniec, proszę odłożyć długopis – wydarła gębę psycholog. Zabrała mi kartkę z moją logiką. Odwracam się do okna. Boże, jeśli istniejesz, pobłogosław mojego pracodawcę Urbana, niech żyje milion lat. – Zmęczona? – rżnie głupa nadęta psycholożka. – Nie! Odpowiadam jak rasowa twardzielka. To świetnie – odpala babsko, bo jeszcze mamy test na inteligencję. Ma pani 10 minut. – Na co? Wokół przytwierdzonego na stałe do podłoża koła obraca się drugie koło o tej samej średnicy. Ile obrotów wykona ruchome koło, zanim wykona pełny obieg wokół nieruchomego koła i wróci do punktu wyjścia?, FAFARAFAFA ma się tak do 2424642424 jak ARFARAFRAFAR do A: 46246426446, B: 464264264246, C: 462464624246, D: 462464264246, E: 462462464224, Jeżeli "dużo" to 5219, a "mało" to 8349, to ile będzie "małża"?, Jeżeli ósemka kosztuje cztery zygze, jedynka kosztuje też cztery zygze, sto dwudziestka piątka – dwanaście zygzów, a czterdziestka dwójka osiem zygzów, to ile kosztuje osiemnastka? – Koniec, proszę odłożyć długopis. Skontaktujemy się z panią w przyszłym tygodniu. Albo nie. * * * Masakra. Anka, co waży 49 kg, ma 173 cm wzrostu, cycki C, babie w solarium daje zarabiać trzy razy w tygodniu, jednak zdechnie z głodu. A propos, nikt do mnie jeszcze nie oddzwonił. I szlag mnie trafia, bo zadanko logiczne z tymi ojcami rozkminiłam którejś nocy – jeden z ojców był synem drugiego, panie prezesie. Malarza też zakumałam. Facet pomalował wszystkie pokoje o numerach posiadających w sobie cyfrę 9. Tak w ogóle, to się teraz zastanawiam, czy powinno się legalizować prostytucję. Wyobrażacie sobie ten test kompetencyjny? Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nereczki po albańsku Przestępczość zorganizowana porywa i sprzedaje dzieci do nielegalnych adopcji, żebrania, działalności przestępczej, prostytucji i na organy. Według raportu przedstawionego na ostatniej specjalnej sesji ONZ poświęconej dzieciom – 30 mln dzieci jest przedmiotem handlu. Biznes przynosi 7 miliardów dolarów rocznie i jest najszybciej rozwijającą się gałęzią światowego handlu. Gdy kulawe i obdarte bachory albańskie proszące o jałmużnę zaczęły znikać ze skrzyżowań włoskich miast, zaczęto się zastanawiać dlaczego. Do tej pory albańskie klany wykorzystywały małych rodaków do żebrania. Dobrze obdarty, oszpecony i okaleczony dzieciak przynosi właścicielowi nawet 100 euro dziennie. Opłaca się mieć kilku gnojków. Dzieci są porywane w Albanii, przewożone do Włoch drogą legalną na fałszywych dokumentach lub nielegalnie przerzucane morzem. Nabywcy biją je, głodzą i okaleczają, dbając by rany się nie goiły. W dzień bachory żebrzą na skrzyżowaniach, w nocy są zamykane na kłódkę w opuszczonych barakach na dalekich peryferiach, aby nie uciekały. Gdy uciekną – i tak nikt się nimi nie interesuje. Włosi dla uspokojenia sumień hojnie zaś rozdają monety. Jeden z albańskich ojców odnalazł uprowadzonego 9-letniego synka we włoskim szpitalu. Dziecko miało przetrąconą nogę i rękę oraz obrzydliwą szramę szpecącą całą twarz. Inna rodzina odnalazła utraconą pociechę w greckim szpitalu – malec nie miał jednej nerki... Nie wszyscy mają takie szczęście, bo dzieci zwykle przepadają bez śladu. Szacuje się, że w UE w ostatnich latach zniknęło 3 tys. "nieunijnych” dzieci. * * * Do krajów UE trafiają nieletni z Bałkanów i byłych republik radzieckich: Albańczycy, Kosowarzy, Bośniacy, Macedończycy, Rumuni, Ukraińcy, Białorusini. Miejscami przerzutów są głównie Włochy i Grecja – tu łatwiej przywieźć dzieci i stąd łatwiej wysłać je dalej. Prym wiedzie Albania, w której jest najwyższa umieralność dzieci i najwyższy analfabetyzm, a nieletni stanowią 33 proc. społeczeństwa. We Włoszech doliczono się w tym roku, że na ulicach żyje 4 tys. bezdomnych albańskich bachorów. Nie można ich wydalić bez odnalezienia rodziców. Wielodzietne albańskie rodziny wysyłają dobrowolnie swoje dzieci na ulice UE, gdyż tu mają one większe szanse na zdobycie środków do życia niż w rodzinnych wioskach. Dopiero w 2001 r. do albańskiego kodeksu karnego zostało wprowadzone przestępstwo "handel dziećmi”, karane więzieniem do 20 lat. Rozpoczęły się pierwsze procesy. Niebawem sąd albański powinien skazać małżeństwo Gjiona i Verę Staka, którzy przynajmniej 15 razy przewozili promem dwójkę dzieci, deklarując je jako własne. We Włoszech za każde pobierali 1500 euro. Aresztowano ich 20 października 2001 r. w Dureszu. W tym samym porcie, w marcu 2002 r., zatrzymano natomiast inną parę – Ramisa i Xouljetę Petalli, która też przewoziła dwójkę nie swoich dzieci. Włoska policja z tego samego powodu aresztowała ich już 6 miesięcy wcześniej, w Peskarze – zostali zwolnieni, gdy prawdziwa matka zeznała, że zawierzyła im potomstwo, bo jest zbyt biedna, by je wychowywać. Tym razem nie było wątpliwości – Petalli trudnili się handlem nieletnimi od dłuższego czasu; są oskarżeni o przemyt 56 dzieci. Trudno jednak uwierzyć, że uprawiali proceder na własną rękę. Musiała stać za nimi duża organizacja z odgałęzieniami w wielu krajach UE. Na wyrok czeka również albański ojciec, który świadomie sprzedał pedofilom swoje dwie córeczki i wysłał je do Grecji. Amerykański pedofil Peter Ebel sam pofatygował się do Albanii i zabrał trójkę dzieci, obiecując rodzicom wyleczenie pociech w USA – zatrzymano go dopiero w Los Angeles. We wrześniu 2002 r. odkryto natomiast szajkę handlarzy noworodków, która wywoziła ciężarne Albanki do greckiej kliniki otrzymując za każdą po 9 tys. euro. Matki dostawały tylko 800 euro – odbierano im dziecko od razu po cesarskim cięciu. * * * Noworodki zwykle idą do nielegalnych adopcji (wciąż trudno o dziecko z probówki lub wynajętej macicy – lepiej więc adoptować je od razu po urodzeniu, gdy nie pamięta naturalnej matki). Oprócz wykorzystywania małych żebraków, których można spotkać także na polskich ulicach – w wielu krajach dorośli posługują się nieletnimi do działalności przestępczej, bo nie podlegają karze więzienia. Są doskonałymi kurierami narkotyków na wielką i małą skalę. Jeżeli dobrze się ich wyszkoli, potrafią zabić jak profesjonalni killerzy. Dzieci świadczące usługi seksualne i wykorzystywane do filmów pornograficznych (również sado-maso czy snuff-movie, w których morduje się ofiary) to chleb powszedni i opowieść o tym nikogo już nie wzrusza. Przeraża natomiast inny, nowy w Europie proceder – bachory coraz częściej wykorzystuje się do przeszczepu organów. Starym, schorowanym Europejczykom współczesna medycyna otwiera nowe drogi ratunku ich życia. Niestety brak kultury "ofiarowania organów” powoduje, że zdrowe podroby z trupów gniją w święconej ziemi, a na serca, nerki i płuca ofiarodawców trzeba czekać w długiej kolejce. Opłaca się więc kupić albańskie dziecko na części i organy sprzedać na czarnym rynku... Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Opowieści z krypciochy Trudno ukryć, że w ojczyźnie Wokulskiego handel uregulowany został wielkim zbiorem przepisów. Wśród nich czołowe miejsce zajmuje dyspozycja „pieczywo macane należy do macanta”. Są jednak i inne – choćby ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, która w art. 16 pkt 4 zakazuje kryptoreklamy. A niech sobie zakazuje. Bezlitosny Portugalczyk 1 kwietnia 2004 r., TVP 1, „Sprawa dla reportera”: Elżbieta Jaworowicz przedstawia smutne losy przedsiębiorców Gollenta, Drobysza, Kaukiela i Pariaszewskiej. Mieli oni pecha robić interesy z siecią sklepów Biedronka. Teraz opowiadają o swojej krzywdzie, wyrywają z głowy włosy, choć najchętniej skoczyliby do oczu przedstawicielom sieci. Ci jednak olali Jaworowiczową i nie przyszli. Krzywda sprowadza się do tego, że – w opinii tych ludzi – właściciel Biedronki firma Jeronimo Martins, portugalska i pazerna jak Osculati, nabiła ich w butelkę obciążając sufitowymi kosztami, nie płacąc za dostarczony towar i wynajmowane lokale. Nadto Portugalczycy mieli fałszować dokumenty i kantować na prawo i lewo, czym jednych doprowadzili do bankructwa – exemplum Gollent, a drugich jedynie do nędzy – exemplum Pariaszewska. – Do sprawy wrócimy – zapewnia Elżbieta Jaworowicz. Do Biedronki przyszedł żuk I rzeczywiście. Sieć już po kilku tygodniach znowu gości na antenie telewizyjnej „Jedynki”. Telenowela „Klan”. Pani Lubiczowa – symbol życiowej zaradności – prowadzi męża i dzieci do Biedronki, wszak można tam szybko i tanio kupić wszystko, czego potrzebuje szczęśliwa, choć niezamożna rodzina. Patrzymy sobie na wielkie logo firmy na sklepie, takoż na torbach reklamowych. Kolejny odcinek „Klanu”. Żona i bachorzątka Michała Chojnickiego uciekają przed mafią do Torunia, przedtem muszą jednak zrobić spore zakupy. Gdzie? No jasne, że w Biedronce! Do kasy pchają wózek wyładowany towarami: wysypują się z niego cytrusy i inne produkty luksusowe. Ale, ale! Uważajcie! Oto z kieszeni Chojnickiego wynurza się wąż: młody małżonek ma do wydania tylko 70 zł i niech lepiej Chojnicka odłoży niektóre produkty na półkę, bo on i tak nie zamierza płacić za te wszystkie dobra. Żona śmieje się w głos: w końcu w sklepie nie tylko jest rozkosznie, ale też i tanio (w tym miejscu panią Gollentową – wiernego widza „Klanu” – cholera ciska po ścianach). Gdy okazuje się, że urocza kasjerka wyda jeszcze Chojnickiemu 15 zł reszty, ten ze szczęścia obsypie całą rodzinę batonikami. Bohaterowie masowej wyobraźni stoją jeszcze czas jakiś przed Biedronką, aby kuchty w całej Polsce mogły zorientować się, w którym to sklepie jest tak miło i niedrogo. Pakują zdobne reklamami Biedronki torby do bagażnika i dalej śmigać przed mafią. Ciepły rodzinny obrazek. Żadnej informacji po, przed, w trakcie telenoweli, że oto mamy do czynienia z reklamą. Jedynie w napisach końcowych pojawiają się podziękowania firmie Jeronimo Martins za pomoc w realizacji odcinka. A rzecznik na to – niemożliwe! Ustawa o radiofonii i telewizji zawiera definicję kryptoreklamy. Jest to otóż przedstawianie w audycjach radiowych lub telewizyjnych nazw towarów czy znaków towarowych identyfikujących przedsiębiorcę, jeżeli zamiarem nadawcy przekazu telewizyjnego jest osiągnięcie korzyści a charakter przekazu może wprowadzać konsumentów w błąd. Pozwoliłem ją sobie przeczytać Andrzejowi Siwkowi z biura prasowego TVP. – To nie jest żadna kryptoreklama – zaperza się Siwek. – Dlaczego? – pytam. – Bo każda obecność produktu czy obiektu jest ściśle udokumentowana i kontrolowana – rzuca krótką piłkę Siwek. Pięć razy proszony o wyjaśnienie Andrzej Siwek złości się, w końcu nawet staje się ozięble uprzejmy, ale nadal nie jest w stanie wytłumaczyć związku pomiędzy dokumentowaniem i kontrolą kryptoreklamy a jej nieistnieniem. Niby racja, jest nawet precedens: króliki Lejzorka Rojtszwańca, które jeśli były na papierze, to nie było już ich nigdzie indziej. Ale czy to nie za wielka subtelność intelektualna jak na potrzeby masowej publiczności? Według telewizyjnych prawników odpłatne promowanie Biedronki w „Klanie” to sponsoring użyczeniowy, który należy do najbardziej przyszłościowych i dynamicznie rozwijających się sposobów sponsorowania. Do zajmowania się sponsoringiem użyczeniowym stworzono w TVP specjalny zespół, co ukróciło potencjalne możliwości (...) kryptoreklamy. Czyli że za łapówę kryptoreklamy w telewizji już nie załatwią, wręcz przeciwnie – nawet rachunek wystawią na firmowym blankiecie. Trochę inaczej uważają w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – Przekaz reklamowy powinien być oddzielony od zwykłego programu telewizyjnego – podkreśla Elżbieta Anders z UOKiK. – Jeżeli program jest sponsorowany, widz musi być o tym wyraźnie powiadomiony – Ta umowa ma charakter jednorazowy – kończy sprawę rzecznik Siwek. * * * Włączam telewizor. Lubiczowa znowu zrobiła zakupy w Biedronce. Chłopiec z zespołem Downa, adoptowana córeczka i trzecie maleństwo pomogą jej rozpakować torby z nadrukiem firmy. Idylla. Gdzieś w głębokim interiorze Pariaszewską, Gollentę, Drobysza i Kaukiela siedzących na zgliszczach swoich firm zalewa krew. Czerwona jak biedronka. Autor : Antoni Keller Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Morda, Waga i Pimpuś Sadełko Reporterzy "Wprost" i telewizji Polsat ogłosili wszem i wobec, z surmami i z zadęciem, że wykryli siatkę pedofilską i przekazali odkrycie policji, która oczywiście o niczym nie miała pojęcia. Niech im będzie, może rzeczywiście coś wykryli. Może nawet brawa im się za to należą. Żeby jednak się cieszyć, trzeba wiedzieć, z czego. Tymczasem czego się dowiadujemy? "Wprost" z 3 listopada 2002 r.: Morda oraz opisani przez nas Waga i Wolf kiero-wali pedofilską ośmiornicą. Oto przykład zdania, które nie znaczy nic. Tyle samo, co "Pimpuś i Sadełko należą co czarnej ćmy". Dalej: Śledztwa przeciwko pedofilom z międzynarodowej siatki wszczęto już w Belgii i Francji. Też może prawda, ale... Tak się składa, że w Belgii i we Francji istnieją od lat specjalne komórki w policji zajmu-jące się międzynarodową pedofilią. Niebywałe sensacje "Wprost" mogą ewentualnie dostarczyć jakichś nowych danych, ale sugerowanie "wszczęcia śledztwa" to spora przesada. Wieńczy hucpę nieuniknione zapewnienie, że wśród wykrytych pedofilów są znani artyści, politycy, biznesmeni, ludzie mediów, z pierwszych stron gazet. Jakżeby inaczej! Toż i bez "Wprost" lud wie, że jak ktoś jest bardziej znany, to – z wyjątkiem Owsiaka, papieża i pośmiertnie Kotańskiego – zboczeniec, narkoman albo inny łajdak. Tylko nazwisk, rzecz jasna, nie ma. Jesteśmy przekonani, że "dla dobra śledztwa". Dziwnym trafem w Belgii i we Francji nazwiska dla dobra śledztwa właśnie ujawniono, żeby ludzie wiedzieli, iż sprawiedliwości nie straszne "pierwsze strony" i nie bali się zeznawać. Chmura niby jest, ale czy z niej spadnie deszcz? Na razie więc kosimy szmal za samą chmurę. Trudno to traktować inaczej niż czerpanie korzyści finansowych z pedofilii, czyli sutenerstwo. Niewinne takie. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Artur bez wytrysku Tantra, mantra, Kamasutra... Nasza wysłanniczka w piwnicy na Ursynowie pieprzy się po hindusku. W stolicy w Alejach Jerozolimskich jest Galeria "Wróżka". Można tam kupić mikstury na hemoroidy, wahadła do podejmowania dobrych decyzji, karty do tarota, pierścionki szczęścia, lampki młodości i niesłodki cukier. Na zakupy i chińską zieloną herbatę za frajer przychodzą do "Wróżki" różne stwory, wróżki, jogini, wegetarianie, weganie, frutarianie, hipochondryczki i trwale lub chwilowo stuknięci w rozum. Tam właśnie poznałam Waldemara Matihunę Konarskiego, mistrza seksualnych obrzędów tantrycznych, hinduskiej jogi miłości. Zanim guru zdążył mi wmówić, że mam pozamykane wszystkie seksualne czakry i bzykam się jak naszprycowana wiewiórka, nagadałam mu, że mamy z moim partnerem wielkie problemy ze wzwodem, że się leczyliśmy u różnych doktorów i dupa blada... – Tantra polega na powstrzymywaniu wytrysku, ale moja szkoła zna lekarstwa na wszystkie seksualne dolegliwości. Te lekarstwa, które drzemią w was samych. – Puknął mnie palcem w czoło. – Proszę się zapisać na mój kurs. Wpisowe kosztuje 200 zł plus 300 zł miesięcznie. Spotkania są dwa razy w tygodniu po półtorej godziny. Mogę też nauczać indy-widualnie, ale to kosztuje podwójnie. Żadnych kwitków, bo nie odprowadzam podatku ziemskiemu państwu. Umówiłam się na tańsze zajęcia, w grupie. – Ursynów, Koński Jar. Ktoś będzie na was czekał przy bloku nr 4. Proszę wybaczyć, ale wszystko jest trochę w podziemiu. Wie pani, jakie jest to drobnomieszczańskie społeczeństwo. Zaraz by mnie przymknęli... Pozycja na krowę Z dwiema stówami w kieszeni (jak za wzwód, to i tak mało) byliśmy z Arturem o 18.20 na ul. Koński Jar 4. Było ciemno jak w dupie u kominiarza. – Pani Iza. Proszę za mną – usłyszałam jakoś tak bardzo z boku, chyba z krzaków. To była Baśka. Szliśmy z 10 minut do innego niższego budynku. Do przedszkola? Matihuna nauczał seksu ze wzwodem i spowolnionym wytryskiem w dużej, ciemnej piwnicy, na materacach i czerwono-bordowych szmatach. Wszyscy siedzieli w samych gaciach. Przekrój wiekowy – mocno średni. – Rozbierzcie się – guru kiwnął nam na przywitanie i wskazał ławkę pod ścianą. W szkółce Waldiego Matihuny było z 16 osób, 8 par. Usiedliśmy na naszym materacu z poduszką. – To jest Artur i Iza. Od dzisiaj będą uczyć się z nami uprawiania miłości. Pani Iza jest... – Tancerką – poinformowałam z głupawym uśmieszkiem. – Ja jestem prawnikiem – dodał Artur. – Jest pan pięknym mężczyzną, – Arturze. – Guru uśmiechnął się do niego jakoś tak lubieżnie. I właśnie tego się bałam. – Wyciszmy się i oddychajmy głęboko. W tantrze seks jest świętym obrządkiem prowadzącym do wyzwolenia duchowego. Powtarzajcie to ze mną. W tantrze... Kurwa mać, wyglądaliśmy wszyscy w tej piwnicy jak jakaś zboczona sekta, baby z obwisłymi cyckami, faceci z prostatami. Totalnie aseksualni, ale poznający tajniki tantrycznej rozkoszy. – A teraz wykonamy kilka prostych ćwiczeń jogi. Zacznijmy od pozycji krowy... Nagle wszyscy uczniowie uwalili się na materacach i zaczęli wykręcać nogi i ręce, zakładać je za uszy, okręcać wokół szyi, wypinając na siebie nawzajem owłosione tyłki. – Pamiętajcie o oddechu, miarowym i spokojnym. – Guru spod zamkniętego oka obserwował mojego partnera. – Teraz pozycja szczęśliwego dziecka. Kładziemy się na plecach i podnosimy stopy do góry przekładając ręce między kolanami i łapiemy się za krawędzie stóp. Dociskamy miednicą do podłogi. Artur zepchnął mnie z materaca kolanem, co mnie wkurzyło. – Uważaj palancie, co... Guru zrobił gównianą minę w moją stronę: – Izo, nie wolno ci nie szanować swojego kochanka. To on daje ci rozkosz... – Ja mu też daję – wypaliłam i inne baby popatrzyły na mnie życzliwie. Pieprzony szowinistyczny, spedalony guru. Zacisnęłam zęby i wykonałam następną pozycję – szewca. Szczelina mojego sromu – Poprawiliśmy już cyrkulację naszych energii, a teraz pomedytujemy krótko. Siadamy po turecku i zamykamy oczy. Jesteśmy bogami i boginiami. Zaśmiałam się i znowu wkurwiłam guru. – Jesteś trudną kochanką, Izo. – Spierdalaj, frędzlu jeden – powiedziałam w myślach w ramach medytacji. Tymczasem guru przeszedł do pierwszej części zajęć – nauki kobiecości. – Kładziemy swoje kobiety na materacu i okrywamy czerwoną tkaniną. Partner delikatnie masuje stopy kochanki. Wszyscy wyjęli nie wiadomo skąd olejki zapachowe, podobne, jak te do odkurzaczy. Guru przysunął się do nas. – Naszym mędrcem jest Kaljanamalla, on napisał Anangarangę, księgę wyprzedzającą swoją wartością powszechnie znaną Kamasutrę, bo uczy, że każda kobieta może być wybornym instrumentem, gdy dostanie się w ręce mistrza. Są cztery typy kobiet: Lotos, Artystka, Muszla i Słonica. Lotos jest pulchna, miękka i ma aksamitny głos kukułki, Artystka ma mocne biodra. Nektar jej przyrodzenia pachnie gorącym miodem. Słonica jest tęga i ociężała. Jej miłosna wydzielina pachnie jak pot słonia spływający po skroniach na wiosnę. Iza jest Muszlą... Z natury popędliwa, ma gorącą skórę i małe piersi, szczupłe kończyny, a szczelinę jej sromu okrywa gruby włos... Głos ma szorstki. Lubi stroje i ozdoby. Jest namiętna, wbija paznokcie w spazmach rozkoszy. Jest zuchwała, butna, złośliwa i gwałtowna... Grupa już nie masowała sobie stóp, tylko regularnie prowadziła grę wstępną bez żadnych hinduskich wstawek. Gdzieniegdzie przebłyskiwały tylko zmechacone kawałki gaci. – Nieznajomość praktyk Anangarangi prowadzi do cudzołóstwa, kłótni, mordów i innych grzechów. – Guru znowu zafristajlował do ogółu. – Dziś mamy drugi dzień okresu od pełni do nowiu, czyli skupiamy się na lewej stronie ciała. Całujemy i pieścimy lewe oko, delikatnie podgryzamy górną wargę, drapiemy lewy policzek, delikatnie ostukujemy zaciśniętą dłonią cały tors. – Niezły kretynizm. – Artur stuka mnie piąchą po klacie. Jakoś, mówiąc oględnie, nie odczuwam rozkoszy. Artur, mimo że miewa wzwody, to teraz go nie ma. – Klepiemy i na przemian gładzimy pępek. Panowie powstrzymują wzwód... Zgniatamy i lekko uklepujemy pośladki. Zdejmujemy majtki i pocieramy członkiem pochwy. – Ja nie zdejmę gaci przed tym pedziem. Niech spierdala... – wyszeptał mi w miłosnym uniesieniu mój Linga (fallus czczony po starohindusku). – Artur naciska kolanem łydkę Izy i trąca palcami jej stopę – Arturze – Matihuna chyba usłyszał; znowu się do nas przysunął. – Niech pan się przyłoży. Iza musi syczeć z rozkoszy, niech pan drapie jej szyję, brzuch, szczypie tak mocno, aż będą ślady... – A kiedy mi w końcu strzeli w łeb bejsbolem w ramach tej całej pana tantry? – spytałam Matihunę, aż go zatkało. Na krótko. – Artur jest specyficznym typem mężczyzny, Izo. Nie utrzymasz go przy sobie bez mojej pomocy. Są trzy typy mężczyzn. – Guru zwrócił się do grupy, a grupa spod tych czerwonych szmat chórem wystrzeliła: Buhaj, Ogier i Zając. – Artur jest Ogierem. Ma członka długiego na 12 palców. – Grupa patrzyła na gacie Artura. – Ogier jest wysoki i barczysty, jego ciało jest twarde jak żelazo, pierś szeroka i muskularna. Ma grube, szczeciniaste włosy. Jest żarłoczny i nierozważny, swawolny i leniwy. Jego nasienie jest słone i obfite, podobne z woni do koźlego... No nieźle, pieprzę się i z koniem, i z kozłem. – Iza z kolei – guru znowu nachylił się do Artura – ma przyrodzenie gazeli, pochwę głęboką na 6 palców. Ciało delikatne, podobne do dziewczęcego, miękkie i kruche. Według tajników tantry, kompletnie nie pasujecie do siebie fizycznie, stąd problemy ze wzwodem. Potrzebujecie dużo pracy, żeby było wam dobrze... Mikstura na członka Głupi ciul. – Młodą kobietę można ujarzmić bardzo łatwo – wystarczą stroje, perły i ozdoby. Dojrzałą, taką od 30–55 lat – tylko uwagą, troską, ogładą, dobrocią i miłością... Wszystkie babska w grupie tantrycznego seksu Matihuny były w tym przedziale, guru miał jak w banku dalszy dopływ kasy. – Najgorsze do ujarzmienia są kobiety sangwiniczki. Mają ciemne ciała, chrapliwy śmiech, są swawolne, gadatliwe, rozpustne i mają żądzę trudną do zaspokojenia. Jak krowi ozór. – Może się guru ode mnie w końcu odpieprzy, bo mojemu partnerowi w życiu nie stanie nawet włos w nosie przez tę pana gadkę – nie wytrzymałam. Guru zagryzł warę i wycedził: – Proszę się tak nie denerwować, Izo, pani ma za sobą wiele wcieleń, pozbawionej wstydu i poczucia przyzwoitości rusałki, nierządnej diablicy i zgrzytającej zębami małpy. – A co z naszą impotencją? – zapytałam guru, bo wyraźnie spieprzał od tematu. – Wystarczy mikstura, sproszkowana mirra, siarczan arsenu, coś arabskiego (nie mogę sobie przypomnieć, co to było), anyż wymieszany z olejem sezamowym. Trzeba natrzeć tym członka przed każdym tantrycznym aktem miłosnym. Wtedy pojawi się pożądana pobudliwość. – Albo mu spali ptaka – pomyślałam. – Gdyby partner zaczynał się męczyć w trakcie spowalniania penetracji, kobieta powinna zastosować technikę zaciskania pochwy. Grupa normalnie ze sobą kopuluje pod firankami, Matihuna cią-gle pieprzy te swoje dyrdymały, a wzwodu nie ma. Drrrrrrrrrynnnnn – coś zadryndało tak głośno, że wszyscy natychmiast od siebie odskoczyli. – Koniec zajęć. Pod ławką leżał stoper. Guru jak tania dziwka ustawia czas w zegarku. Tak oto kompletnie nie przyswoiliśmy sobie z Arturem tantrycznych metod seksowania Matihuny Konarskiego. Trudno, widocznie skazani jesteśmy na prymitywne europejskie bzykanie się zawsze i wszędzie, z przywiązywaniem do łóżka, rwaniem bielizny, natychmiastowym wzwodem, świrowaniami z lodami, czekoladą i miodem, co w związku z tym kończy się dość szybko ludzkim wytryskiem o smaku ludzkiego wytrysku. Później śpimy, rano idziemy do roboty, po robocie na kolację i znowu się po ludzku bzykamy. Tfu – egzystencja. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna John Grisham "Czuwanie" Na pierwszej stronie jeden facet leży w otoczeniu stojących i czeka na trumnę. W połowie książki doczekał się i w trumnie leży, a tamci w dalszym ciągu stoją, pewnie dlatego, że jest deficyt trumien. Na końcu trumnę z facetem zakopują sześć stóp pod ziemią, a inni nadal stoją – nad grobem. Pewnie by sobie poleżeli. Grisham zapomniał o tym, że każda książka powinna mieć początek, środek i koniec. Czyli zgon. James Patterson "Druga szansa" Książka o potędze modlitwy. Kobiecy klub zbrodni rozwiązuje zagadkę zbrodni, choć każda z należących do niego "dziewczynek" przed czterdziestką boryka się z osobistymi problemami: jedna ma tatusia łobuza, druga poroniła, trzecia pieprzy się z pastorem, a czwarta jest czarna. I wreszcie, gdy wszystkie tajemnice zostaną rozwiązane i zbrodniarz mówi do bohaterki nieprzyjemnym, arogancko brzmiącym tonem stojąc nad nią z karabinem maszynowym, bohaterka myśli: Boże, ja nie chcę umierać. I oto na wieży, z której zbrodniarz strzelał do ludzi jak do kaczek, zaczynają bić dzwony. Na głos wzywający lud na modlitwę zbrodniarz reaguje, jak przystało na antychrysta: jego twarz wykrzywił grymas potwornego bólu i zaskoczenia. Zachwiał się, runął na posadzkę i zwinął się w kłębek zasłaniając uszy. Co oczywiście daje głównej bohaterce czas na dokończenie dzieła. Porucznik Lindsay Boxer, Miecz Boży. Alleluja i beretta! "Pan i władca: na krańcu świata" Majestatyczne żaglowce, szum fal oceanu i żeglarze z ogorzałymi od wichrów twarzami, majestatyczne żaglowce, szum fal oceanu i żeglarze z ogorzałymi od wichrów twarzami. Majestatyczne żaglowce, szum fal oceanu i żeglarze z ogorzałymi od wichrów twarzami. Majestatyczne... I tak, kurwa, przez 133 minuty. "Underworld" Wilkołaki naparzają się z wampirami. Ludziom to rybka, bo i tak sektor usługowy w każdym wypadku jest do przodu. Jeśli zwyciężą wampiry, roboty po łokcie będą mieli dentyści i hematolodzy; jeśli wilkołaki, zarobią kuśnierze i weterynarze. Film kończy się optymistycznym akcentem. Pojawia się krzyżówka wampira z wilkołakiem. Prywatna inicjatywa zawsze ma z wiatrem. "Rozwód po francusku" Francuzi to cyniczne skurwysyny tkwiące po szyję w idiotycznych konwenansach, obłudne szczury niemające pojęcia o prawdziwym uczuciu, pazerne na kasę, wartości rodzinne mające za nic. Tylko by się ruchać i chapać pod siebie. Amerykanie za to, choć ludzie prości, to jednak rodzinni, ciepli i uczciwi. Może nie wiedzą, co czym jeść, i obce są im sztywne konwenanse zachowań, ale za to wiedzą, czym jest rodzina i kochają się szczerze. Tę ksenofobiczną kupę sprokurowali Amerykanie do spółki z jakimiś pazernymi na dolce żabojadami za to, żeby ukarać Francję za odmowę uczestniczenia w okupacji Iraku. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polowanie z Sekułami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ten się śmieje... ...kto się śmieje ostatni. Mina Millera W sierpniu zaufanie do Leszka Millera wzrosło o 7 proc. Powód już podaliśmy w "NIE": premier wyjechał na urlop do Chorwacji, więc jego twarz zniknęła z telewizyjnych ekranów. Wrócił, obwieścił w TVP sukces gospodarczy, do naszych mieszkań wrócił zimny uśmieszek Millerowski – notowania znowu spadły. Media obsobaczają Millera, podległy mu rząd i SLD. Nie lubi ich społeczeństwo. Ma powody. Jednak to nie Rywingranda czy niespełnione obietnice przedwyborcze powodują najniższe w historii Pomrocznej notowania. Prawdziwym powodem, który doprowadza do szału rzesze biedaków pracujących i nie, jest nieustający uśmiech premiera. Premier uśmiecha się do kamery nawet wówczas, gdy w sejmowej debacie nad wotum zaufania dla premiera mówiono akurat, że w wiejskich sklepikach brakuje zeszytów do zapisywania w nich długów mieszkańców. W listopadzie 2001 r. po zwycięskich dla Millera wyborach ankieterzy zadali badanym pytanie: jakie uczucie budzi w nich jego osoba? Połowa społeczeństwa określiła je jako nadzieję. Ufała mu i czuła szacunek blisko jedna trzecia. Podobna grupa odczuwała obojętność. Nikt nie mówił, że premiera nienawidzi. Przez pierwsze pół roku Miller z uśmiechem przedstawiał tragiczny krajobraz kraju po Buzkowych rządach. Gdy jego rządy zaczęły rozczarowywać, premier był coraz bardziej radosny. W kwietniu 2003 r. tempo spadku notowań Millera było rekordowe. Wówczas już nie ufało mu 65 proc. społeczeństwa. Komentując badania pracownik CBOS zauważył: wyraźny spadek notowań, przy braku spektakularnych potknięć rządu nie wynika z oceny stanu gospodarki (...) ale w części ma podłoże polityczne, w tym rozpad koalicji. Rywin, wojenka z prezydentem, niezrozumiałe decyzje personalne. A nam się zdaje, że Miller osobiście najwięcej tracił i traci właśnie przez swój uśmieszek: lisi, kpiący z publiczności, wyrażający zadowolenie z siebie. Ludzie chcą oblicza władzy zatroskanego losem ubożejącego i coraz bardziej ogłupiałego społeczeństwa. Oczekuje się oblicza władzy wyrażającego powagę, życzliwość i ludzkie współczucie dla tych, którzy biorą w dupę pod jego rządami. Jerzy Rolicki, b. szef "Trybuny", powiedział w wywiadzie dla Agory: Miller z całą premedytacją odwrócił się od świata bezdomnych i bezrobotnych (...) odrzuceni nie uczestniczą w życiu politycznym (...) Liczą się białe kołnierzyki, ci, co nieźle zarabiają. Po prostu uśmiechnięty jak lis w kurniku Miller na ekranach TV wkurwia ludzi maksymalnie. Nie mogą już na niego patrzeć. Ludzie bez jakiejkolwiek nadziei, że cokolwiek zmieni się w ich życiu na lepsze. Ludzie w depresji widząc wiecznie zadowolonego premiera reagować zaczynają agresją na jego widok w telewizji. Krzaklewski uśmiechał się, bo tak nakazali mu spece od politycznego marketingu. Uśmiechał się, cokolwiek smutnego mówił i w każdych okolicznościach był milusi. Wzbudzał śmieszność pozując na miłego faceta i dostał kopa w niebyt. Spece od pi aru nakazali też marsowemu i kostycznemu Leszkowi Balcerowiczowi ozdabiać twarz uśmiechem. Czynił to rytmicznie co 15 sekund, oznajmiając na przykład, iż trzeba "schładzać gospodarkę" albo obcinać wydatki socjalne. Balcerowicz nie został ulubieńcem narodu. Teraz uśmiecha się Miller: w każdym programie TV po kilkanaście razy dziennie. Zdaje się kpić z ludzi, nastrojów, zarzutów, krytyk. Nic go nie potrafi skłonić, żeby przegnał kamery i dał ludności odpocząć od swojego uśmiechu. Miller to człowiek chory na uzależnienie od kamer. Mizdrzenia się pohamować nie potrafi. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Koniaczek od Raczki Poseł Marek Olewiński założył się w grudniu zeszłego roku z ministrem Andrzejem Raczką, że rządowi SLD–UP nie uda się przeprowadzić w czasie obecnego roku gruntownej reformy podatkowej. Tymczasem minister Raczko ostro wziął się do dzieła i już w święto Trzech Króli przedstawił założenia nowej strategii podatkowej. Zapytaliśmy więc posła Olewińskiego, jak widzi swoje szanse na ewentualną popijawę na koszt ministra Raczki? Czy nadal jest przekonany, że rządowi nie uda się przeprowadzić kompleksowej reformy podatkowej, która uprościłaby system i uwolniłaby obywateli od konieczności przedzierania się przez gąszcz przepisów, w którym gubią się nawet wysoko wykwalifikowani doradcy podatkowi. – Chciałbym przegrać ten zakład z ministrem – mówi poseł Olewiński. – Założyłem się z nim o najdroższy koniak, jaki można kupić w Polsce. Gdybym przegrał, mogłoby mnie to kosztować grubo ponad tysiąc złotych. Jakoś bym przebolał taki wydatek. Gorycz porażki osłodziłaby mi poprawa notowań SLD, jaka niewątpliwie by nastąpiła po udanym przeprowadzeniu reformy podatkowej. Ale to raczej minister Raczko będzie miał poważny wydatek na koniec roku. Nadal sądzę, że rząd i parlament nie zdołają się w tym roku uporać z kompleksową reformą podatków. Pomijając nawet ogromne komplikacje techniczne i legislacyjne... W klubie parlamentarnym SLD występuje zbyt wielkie zróżnicowanie poglądów w kwestiach podatkowych. Poseł Olewiński prorokuje zatem: ambitne plany ministra finansów spalą na panewce. Zgoda. Rzeczywiście w gronie posłów SLD występują fundamentalne różnice w poglądach na podatki. Większość polityków Sojuszu jest mocno przywiązana do idei podatków progresywnych, a więc systemu, w którym bogatsi oddają do publicznej kasy wyższy procent dochodów niż ludzie niezamożni. W zeszłym roku spory poklask zyskała posłanka Anna Filek, gdy postulowała wprowadzenie dodatkowej stawki 50-procentowego podatku dla 27 tysięcy obywateli zarabiających powyżej 250 tys. zł rocznie, czyli co najmniej 20 800 zł miesięcznie. Ostatecznie pod naciskiem Millera Filek wycofała swoją poprawkę – ku rozczarowaniu wielu koleżanek i kolegów. Tymczasem minister Raczko jako jeden z możliwych wariantów mającej nastąpić reformy widzi wprowadzenie spłaszczonej skali podatkowej, tj. wprowadzenie dwóch stawek podatkowych: 15 i 25 proc. Oznaczałoby to obniżkę podatków dla najbogatszych aż o 15 punktów procentowych. Obniżka dla najmniej zarabiających wyniosłaby zaś jedynie 4 proc. W Niemczech Schröder w latach 1999–2001 obniżył podatki najlepiej zarabiającym o 4,5 proc. – z 53 do 48,5 proc. Ale najsłabiej zarabiający Niemcy zyskali na reformie podatkowej więcej – 6 punktów procentowych – obniżono im stawkę z 25,9 proc. do 19,9 proc. (W Niemczech osoby zarabiające mniej niż równowartość ok. 2500 zł miesięcznie w ogóle nie płacą podatku dochodowego; kwota wolna od podatku wynosi tam 7200 euro, w Polsce zaś opodatkowaniu nie podlega dochód do 232 zł miesięcznie!). Polski socjaldemokratyczny minister finansów chciałby ulżyć przede wszystkim bogatym. U podstaw koncepcji obniżenia podatków ludziom najlepiej uposażonym leży przekonanie – podzielane przez premiera Millera i ministra Raczkę – że pieniądze, które pozostaną w kieszeniach bogatych, pójdą na inwestycje. Tymczasem niekoniecznie musi się to sprawdzić. W roku 1998 rząd Buzka i Balcerowicza przeprowadził reformę systemu emerytalnego. Jej elementem było ustalenie zasady, że najwyżej uposażeni obywatele Najjaśniejszej przestają uiszczać składkę na ZUS z chwilą, gdy ich zarobki przekroczą łączną kwotę 50 375,22 zł. Dzięki temu w kieszeni każdego, kto brał ponad 10 tys. zł miesięcznie, pozostawało ok. 870 zł. Najlepiej zarabiającym dołożono szmalu, ale nie przełożyło się to bynajmniej na wzrost gospodarczy i inwestycje. Przeciwnie – gospodarka po 1998 r. zaczęła więdnąć. Nie ma jednoznacznych statystycznych dowodów, że w Polsce dochody najwyższe (5 proc. podatników) są wydawane przede wszystkim na inwestycje i tworzenie miejsc pracy. W znacznym stopniu przeznacza się je na konsumpcję. Jest więc wielce prawdopodobne, że zawarta w strategii podatkowej koncepcja dalszego protegowania interesów ludzi zamożniejszych kosztem ubogich może się nie spodobać SLD-owskim parlamentarzystom i cały wysiłek intelektualny ministra Raczki i jego współpracowników włożony w opracowanie założeń nowej strategii podatkowej zda się psu na budę, a posłowi Olewińskiemu na flaszkę koniaku. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pijany skalpel Napisaliśmy pod koniec czerwca, że w Wojskowym Szpitalu we Wrocławiu pijani lekarze operują pacjentów, którzy potem umierają. Wojskowa Izba Lekarska oraz rzecznik MON płk Mleczak są innego zdania. My pozostajemy przy swoim. Ponieważ list płk. Mleczaka po części zawiera nieprawdę, a po części opinie rzecznika, nie potraktowaliśmy listu jak sprostowania w rozumieniu prawa prasowego. Z tego powodu odpowiadamy na obydwa pisma łącznie i od razu, co byłoby z mocy prawa prasowego niedozwolone, gdyby płk Mleczak nadesłał rzeczywiste sprostowanie informacji nieprawdziwych. Wojskowa Izba Lekarska WIL w nadesłanym dokumencie podpisanym przez przewodniczącego Rady Lekarskiej prof. dr. hab. med. Mariana Boguckiego przedstawia swoje ustawowe kompetencje, opowiada o swych działaniach, ich zakresie i intencjach. Bezpośrednio odnosząc się do artykułu stwierdza zaś: Nie prowadząc żadnej działalności gospodarczej wszystkie SP ZOZ-y, (w tym także wojskowe) zmuszone zostały niejako do ustawienia swoich działań medycznych pod zapotrzebowanie na określone usługi medyczne. Oczywiste jest zatem, że nastąpiły w tych szpitalach (także wojskowych) pewne przekształcenia organizacyjno-medyczne powodujące rozszerzenie tych usług medycznych na które było zapotrzebowanie ze strony kas chorych (obecnie Narodowego Funduszu Zdrowia) a także osób, które opłacają same udzielane im usługi medyczne. Dlatego celowe było rozwijanie we wrocławskim szpitalu wojskowym kardiologii i kardiochirurgii, a likwidacja oddziału położnictwa, chorób zakaźnych i rehabilitacji, bo były to oddziały nierentowne. Odnosząc się do głównego postawionego przez "NIE" zarzutu, że niektórzy chirurdzy operują po pijanemu, co być może powodowało śmierć niektórych pacjentów Izba stwierdza: W opisanych sprawach toczy się postępowanie prokuratorskie jak również przed Sądem Lekarskim. Są to sprawy podjęte przed omawianą publikacją. (...) Wojskowa Izba Lekarska z przykrością odnotowuje fakt dr Kuśnierz podjął krytykę działalności szpitala i swoich przełożonych dopiero po tym jak został zwolniony z pracy. W jakiej mierze odbiera to wiarygodność jego intencjom. Naszym zdaniem redaktorzy Adam Kowalski i Andrzej Sikorski – niefrasobliwie, bo opierając się na domniemaniach przekazanych im przez nierzetelnych informatorów – bezpodstawnie sugerują, iż objęcie przez gen. dr med. Janusza Adamczyka stanowiska szefa wojskowej służby zdrowia nastąpiło na skutek jego rzekomych prywatnych koneksji z wyższymi rangą wojskowymi przełożonymi oraz politykami związanymi z Dolnym Śląskiem. Pozwalamy sobie zwrócić uwagę, iż w polskich siłach zbrojnych obowiązują nowoczesne i zobiektywizowane procedury awansowania oficerów są one skrupulatnie przestrzegane. (...) Wojskowa Izba Lekarska formułuje stanowisko krytyczne wobec wspomnianej publikacji. Wyrażamy przekonanie, że niszczenie w ten sposób dobrego imienia wszystkich ofiarnych i uczciwie pracujących lekarzy wojskowych szpitala jest głęboko niesprawiedliwe i nieuzasadnione. Rzecznik prasowy MON Sprostowanie Informuję, że cytowany w artykule "Pijany skalpel" (NIE nr 26 z dn. 26.06.2003) dr Zbigniew Kuśnierz – autor listu do ministra obrony narodowej w sprawie rzekomych nieprawidłowości we wrocławskim szpitalu wojskowym, zwolniony został dyscyplinarnie za nieusprawiedliwioną 9-dniową nieobecność w pracy, a nie – jak sugerują autorzy publikacji – za skargę na przełożonych czy abstynencję. Nieprawdą jest, że "po objęciu stanowiska kierownika kliniki przez doc. Romana J. picie alkoholu w klinice stało się normą...". W czasie ponad sześcioletniej kadencji gen. bryg. dr. n. med. Janusza Adamczyka na stanowisku komendanta szpitala nigdy nie stwierdzono takiego przypadku. Nigdy też dr Z. Kuśnierz, ani żaden inny pracownik kliniki chirurgicznej nie sygnalizował komendantowi o występowaniu takich problemów. Kierownik Kliniki Chirurgicznej płk prof. Roman J. w dniu 24 lutego 2002 r. faktycznie zatrzymany został przez policję prowadząc (po godzinach służbowych) prywatny samochód w stanie nietrzeźwym, za co otrzymał karę nałożoną przez sąd grodzki. Nieprawdą jest natomiast, że był pijany w czasie pracy. Posądzony przez jednego z lekarzy o spożycie alkoholu, bezpośrednio po złożeniu meldunku w tej sprawie, udał się z komendantem szpitala na policję, gdzie poddany był badaniu alkomatem, a wynik jednoznacznie wskazywał 0,00. Opisywane przypadki powikłań, które doprowadziły do zgonu przynajmniej dwóch pacjentów, badane były przez prokuraturę, która w postępowaniu wyjaśniającym nie stwierdziła błędu w sztuce lekarskiej i zarzuty oddaliła. W okresie kierowania szpitalem gen. bryg. J. Adamczyk, za zgodą przełożonych, zamknął oddziały – położniczy, zakaźny i rehabilitacji, które przynosiły znaczne straty finansowe. Wyremontował natomiast pomieszczenie dla kilkunastu nowych oddziałów, m.in. chirurgii urazowej, neurochirurgii, gastrologii, dermatologii, urologii oraz nerwic. Uruchomił kilka nowych pracowni. Szpital zakupił nowoczesny sprzęt, stając się przodującą tego typu placówką na Dolnym Śląsku. Budowa Kliniki Kardiochirurgii jest naturalną kontynuacją Kliniki Kardiologicznej – jednej z najlepszych w Polsce – zbudowanej w szpitalu w ciągu ostatnich lat. Nieprawdziwa zatem jest informacja o "spadającym tynku na bloku operacyjnym". Projekt budowy oddziału ratunkowego w Szpitalu Wojskowym we Wrocławiu zarejestrowany został przez ministra zdrowia. Powstanie on jeszcze w tym roku z funduszy MON. Nieprawdziwe zarzuty i aluzje autorów zawarte w ostatnich akapitach artykułu pozostawiam bez komentarza. płk Eugeniusz Mleczak Odpowiedź redakcji Przy całym szacunku należnym rzecznikowi MON oraz Wojskowej Izbie Lekarskiej oznajmiamy, że ich zarzuty pod adresem naszej publikacji są niezbyt ścisłe, a w niektórych fragmentach po prostu nieprawdziwe. 1. Wspomniany w pismach obu instytucji dr Zbigniew Kuśnierz, który przez lata starał się zapobiegać pijaństwu panującemu w Klinice Chirurgii Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, nie został zwolniony dyscyplinarnie z pracy w tym szpitalu. Owszem "podpadniętemu" doktorowi generał (wówczas jeszcze pułkownik) Adamczyk wręczył w 1996 r. dyscyplinarne wypowiedzenie za rzekome niestawienie się do pracy. Tyle tylko, że decyzję tę uchylił w całości organ nie byle jaki, bo sam Sąd Najwyższy wyrokiem z dnia 24.03.99 (sygnatura akt I PKN 641/98) przywracając dr. Kuśnierza do pracy i nakazując wypłacenie mu wysokiego odszkodowania. Wyrok jest ostateczny, niezaskarżalny, prawomocny. W uzasadnieniu SN wyczytać można, że zwolnienie lekarza odbyło się ze skandalicznymi naruszeniami prawa. Za jego złamanie odpowiada nie kto inny, jak ówczesny komendant szpitala płk. Adamczyk. Pan rzecznik Mleczak i lekarze z WIL powinni zaś wiedzieć, że decyzje o zwolnieniu uchylone wyrokiem sądu są z mocy prawa niebyłe. Tym bardziej oburzać musi użycie przez tak poważne organy informacji o rzekomym zwolnieniu dyscyplinarnym do podważania merytorycznej przecież skargi dr. Kuśnierza. 2. Pan rzecznik Mleczak w jednym miejscu pisze, że komendant szpitala nie otrzymał żadnych informacji o panującym w placówce pijaństwie, by w innych przyznać, że były co najmniej dwa takie meldunki: od ww. dr. Kuśnierza do szefa MON i niewymienionego w artykule z nazwiska dr. ppłk. S., chirurga z 25-letnim stażem, napisane w czasie, gdy komendantem szpitala był już płk Stoiński. Obaj lekarze zostali zwolnieni z pracy. Ppłk dr S. został dodatkowo wyrzucony z wojska. Formalnie w ramach restrukturyzacji, ale w dokumentach związanych z jego zwolnieniem pojawia się zarzut, iż fałszywie zameldował, że ordynator J. jest pijany w pracy. Jak rozumiem w regulaminie Wojska Polskiego nie ma jeszcze paragrafu umożliwiającego zwolnienie z pracy "za kapowanie" pijaków, zdziwienie pana rzecznika musi więc dziwić. W artykule wyraźnie zresztą napisaliśmy, że lekarzy zwolniono z formalnie innych przyczyn. Przy tym Wojskowa Izba Lekarska podaje, że w sprawach pijaństwa od dawna toczy się postępowanie dyscyplinarne i prokuratorskie, co także przeczy słowom rzecznika MON. 3. Ordynatora dr. J. policja zatrzymała w zaledwie kilka minut po zakończeniu pracy. Jak pisaliśmy w artykule, policyjny radiowóz (wskutek "życzliwego" telefonu) ruszył za autem doktora od bramy szpitala, by zatrzymać go 500 m dalej. Rozumiem, że zdaniem pana rzecznika Mleczaka dr J. wstrzyknął sobie alkohol wsiadając do samochodu, bo tylko tak jego krew mogłaby nabrać odpowiedniej "mocy" między końcem pracy a momentem zatrzymania. Wersja taka jest oczywiście mniej prawdopodobna niż ta, że ordynator był nachlany w robocie, gdy operował, co zaobserwował, jak wspomniano, ktoś dzwoniący do policji na numer 997. 4. Listów i skarg na sytuację panującą w szpitalu (na które oczywiście nikt nie zareagował) jest o wiele więcej, ale to będzie temat kolejnego artykułu w "NIE". 5. Rzecznik pisze, że dwa przypadki zgonów zostały zbadane, a śledztwa umorzone. To prawda, której przecież nie negowaliśmy. Tyle tylko, że w rozmowie z "NIE" prowadzący sprawę prokurator wojskowy powiedział wyraźnie o kilkunastu poza tymi dwoma badanych jeszcze przypadkach i konieczności przesłuchania gen. Adamczyka jako świadka. Zaledwie kilka dni przed podpisaniem pełnego świętego oburzenia listu do "NIE" ta sama Wojskowa Izba Lekarska uznała błędy lekarskie eksordynatora J. i dr. K. popełnione w opisanym w naszym artykule przypadku Edwarda K., który zmarł, i skazała obu panów w drugiej instancji na karę upomnienia. Rodzina zmarłego domagała się wprawdzie odebrania lekarzom uprawnień zawodowych, ale sam fakt stwierdzenia winy ma przecież znaczenie największe. 6. Rzecznik Mleczak pisze, że oddział ratunkowy powstanie w tym roku i że szef MON zatwierdził jego powstanie. To bardzo ciekawe – bowiem na papierze ten oddział istnieje od dość dawna. Posiada nawet personel. 7. Szpitale wojskowe działają obecnie na niemal takich samych podstawach finansowych jak cywilne. System ten krytykujemy w artykule, bo uważamy za bezsensowny. Ma on się nijak do potrzeb medycyny wojennej (wymagającej dużej liczby rezerwowych, wolnych łóżek, leków itp.) oraz nader kosztownego szkolenia lekarzy do warunków wojennych. Tłumaczenie, jakim oświecał nas gen. Adamczyk, że "lekarze ćwiczą na oddziałach", jest straszne i śmieszne zarazem. Lekarze wojskowi powinni ćwiczyć na poligonach. I to często. Tak jak we wszystkich armiach NATO, ale nie u nas. Obecny system wojskowego lecznictwa nastawiony jest przede wszystkim na leczenie rzeszy wojskowych emerytów, rodzin oficerów i w coraz większym stopniu cywilów z ulicy. Uzasadniona więc byłaby likwidacja wojskowej służby zdrowia i przemienienie jej w cywilną, przy jednoczesnym utworzeniu oddziałów prawdziwie "wojennych". Obecnie panujący system powoduje bowiem m.in., że: – Niejasne są zasady przyjęć do szpitala – o przyjęciu pacjenta spoza wojska decyduje komendant, co stwarza pokusy korupcyjne. – Równie niejasny jest rozkład odpowiedzialności – szpital podlega MON, a nie samorządowi, a jego szef i znaczna część personelu to wojskowi. Ludzie podlegli sobie na zupełnie innych zasadach i korzystający ze specjalnych przywilejów (choćby emerytalnych). W cywilnej służbie dyrektora szpitala powołuje zarząd województwa, a więc władza demokratycznie wybrana, w wojskowej – nie. – Ewentualne śledztwa w sprawie błędów lekarskich prowadzi prokuratura wojskowa. Wszystko to odbywa się w niezwykle wąskim gronie ludzi powiązanych wzajemnymi zależnościami. Dość powiedzieć, że prokuratorzy wojskowi prowadzący sprawę jedynego w regionie szpitala są jednocześnie jako oficerowie jego potencjalnymi lub rzeczywistymi pacjentami. I to wraz z rodzinami. W lecznictwie cywilnym nie byłoby takich problemów. – W obecnym systemie niepotrzebnie dubluje się cywilną służbę zdrowia. Budowa nowego oddziału kardiochirurgii we Wrocławiu jest znacznie droższa od doposażenia istniejących już i cieszących się renomą wrocławskich ośrodków kardiochirurgii związanych z Akademią Medyczną. 8. Izba jest zdania, że skoro dr Kuśnierz dopiero po zwolnieniu go z pra-cy zaczął zwalczać pijaństwo przełożonych "w jakiejś mierze odbiera to wiarygodność jego intencjom". Stosując takie kryteria Izba stwarza błędne koło. Kto czynnie zagraża interesom przełożonych i kolegów niemal zawsze, pod takim lub innym pretekstem, będzie się musiał pożegnać z pracą. Ale gdy go wyleją – zdaniem Izby – jego oskarżenia mają mniejszą wiarygodność. Rozumując w taki sposób Izba zawsze w praktyce zwalczać będzie musiała tych, którzy piętnują zło, nie zaś tych, którzy je popełniają. Deklarując nieufność wobec oskarżycieli podważa też Izba sens swego własnego istnienia. 9. Wojskowa Izba Lekarska jest zdania, że gen. dr Janusz Adamczyk nie objął swego stanowiska po znajomości, ponieważ w wojsku obowiązują i są przestrzegane stosowne reguły awansowania. Zapewniamy, że istnienie reguł i procedur nie wyklucza kumoterstwa, więc całe to rozumowanie jest błędne. Przy tym Izba w ogóle nie jest powołana do orzekania, czy minister obrony trafnie obsadza szefów służb. Politykę personalną ministra oceniać może Sejm, jego Komisja Obrony, pod-legła parlamentowi NIK, ale nie Wojskowa Izba Lekarska. Także z tego powodu, że minister Szmajdziński nie jest lekarzem. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żyd to wstyd Co kłopocze Sprawiedliwych z Brańska. Żydzi z Jerozolimy poinformowali, że nazwisko Antoniego i Marii Kołoszków znajdzie się na honorowej tablicy w Parku Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata na tamtejszym Wzgórzu Pamięci. Lista odznaczonych trafiła do polskich mediów. Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że ja mam coś wspólnego z Żydami. To teraz wstyd – oświadczyła 87-letnia Maria Kołoszko jednej z podlaskich gazet. – Nie zastanawialiśmy się, kto Żyd, a kto nie – wspomina pani Maria rok 1940. Urodziła się i wychowała na wsi pod Brańskiem. Do Brańska przeniosła się po ślubie z Antonim Kołoszko. Robił drewniane wozy. Jose Brojde okuwał koła żelaznymi obręczami i sprzedawał wozy na okolicznych targach. Nie zastanawiali się, ile Brojde zarabiał na pośrednictwie. Nie myśleli, do jakiego Boga się modli. Większość mieszkańców Brańska wyznawała religię mojżeszową. Kiedy przyszli Niemcy i utworzyli w miasteczku getto, być Żydem znaczyło być gorszym. Nawet, jeśli niektórzy brańszczanie mówili, że to jest sprawiedliwe, pomagali ofiarom. Bo trudno odmówić znajomemu, który prosi. Pewnej nocy pojawił się w mieszkaniu Kołoszków Jose Brojde. Uciekł z getta. W domu był duży dymnik schowany za ścianą z ruchomych desek. Jose siedział tam kilkanaście dni, może kilka tygodni. Nie sprawiał kłopotu. W 1941 r. Żydzi ukrywali się w okopie wykopanym w lesie należącym do Kołoszków. Nie pytali o zgodę. Było ich 22. Antoni Kołoszko wykrył ich przypadkiem. Zaciekawił go dym snujący się nad drzewami. Przez kilka tygodni Kołoszkowie dokarmiali nieproszonych gości. Dopóki trwały wykopki, wkładali na furmankę chleb i słoninę. Powiedzieliby Niemcom, że to obiad dla rodziny, bo do domu kawał drogi, dni krótkie i żal schodzić z pola. Ale żaden nie zapytał. Gdy skończyły się roboty w polu, parę razy Kołoszko w nocy cichaczem wyprowadzał konia ze stajni i woził jedzenie. Potem Niemcy rozstrzelali dzikich lokatorów. Żydzi nie sypnęli swoich dobroczyńców. Może nie zdążyli. Bardziej niebezpieczne niż pomaganie Żydom było zabijanie świń na własne potrzeby. – Żandarmi więcej serca wkładali w szukanie świeżego mięsa, bo pachniały im skwarki. Dusiliśmy wieprzaki łańcuchami. Jeśli nóż trafia koło serca, zwierzę kwiczy. Dym snujący się po obejściu natychmiast ściągał Niemców, toteż zamiast opalać sztuki, parzyliśmy je w kotle. Efekt ten sam: łatwo zeskrobać sierść – opowiada Maria Kołoszko. Kiedyś o mało nie złapali ich na gorącym uczynku. – Ktoś udał – nie ma wątpliwości pani Maria. Pamięta, jak wchodzili do chałupy, a ona ledwo zdążyła przykryć świeżutką wątrobę balią z praniem. Bez słowa opuścili dom, ale ona przekonana, że zauważyli przewałkę, zaniosła kawał mięsa dla Marysi, Polki, która gotowała dla żandarmów. – Już się nie bójcie, już zjedli i nie zapytali skąd – uspokoiła następnego dnia. Jose Brojde odezwał się do nich po wojnie. "Costa Rica" – odcyfrowali napis na pieczątce. Antoni już nie żyje, Jose chyba też nie. Maria co jakiś czas otrzymuje kartki od jego rodziny, ale rozumie z nich niektóre słowa. Czie czenam wstkie dobre – ktoś napisał na ostatniej. Ostatnio odezwał się Żydowski Instytut Historyczny z Warszawy. Ponieważ w Izraelu dokonano zgłoszenia o bohaterstwie Kołoszków, prosił o wypełnienie ankiety do dokumentacji. Pobudki, jakimi się kierowali, udzielając pomocy (materialne, przyjaźń, miłość bliźniego). Sytuacje wyjątkowe i inne charakterystyczne szczegóły historii ocalenia... Prawdziwość odpowiedzi ma poświadczyć rabin albo notariusz. Może Maria Kołoszko odpowie na list. Może Żydzi będą dyskretni i sąsiedzi nie dowiedzą się o tej historii. Na szczęście nie czytają gazet. Bo trzymać z Żydami to dziś w Brańsku wstyd. Do ratusza zaczęły wpływać wnioski o zwrot pożydowskich nieruchomości, o których Polacy przyzwyczaili się sądzić, że należą do nich. – Jeszcze zaczną gadać, że ja się na Żydach wzbogaciłam albo w jakieś spółki z nimi wchodziłam. Nie chcę – mówi pani Maria. 19 listopada 2002 r. polski Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych przyznał jej uprawnienia kombatanta. Z uzasadnienia dowiaduje się teraz, że tak jak potajemny ubój świń udzielanie schronienia Żydom było zagrożone karą śmierci. I także ważne społecznie. Przyda się 200 zł dodatku do emerytury, chociaż strach brać za Żydów. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świątobliwa ofensywa Kościół wygrywa, bo potrafi wyciągać wnioski z przegranych. Gdybym był młody, bogaty, przystojny, inteligentny, wysoki i wysportowany, pomimo to aktywność płciową ograniczyłbym do onanizmu. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego podaje bowiem, że 18 proc. Polek i Polaków uważa wolną miłość za dopuszczalną, a 52 proc. – za niedopuszczalną. Przekładam to na sytuację towarzyską: składając różnym dziewczynom kuszącą propozycję ponad pięć razy trzeba dostać w mordę, nim dopiero za szóstym pójdzie się do łóżka. Interes niczem Rywina z Rapaczyńską. Młodzi, bogaci itp. pocieszą masturbanta, że ich doświadczenie z którąkolwiek płcią proporcji tych nie potwierdza. Mordy mają oni całe, a prącia sfatygowane. To, co ludzie myślą, a raczej mniemają, że myśleć należy, niewiele ma wspólnego z tym, co robią. Gdyby pobożni badacze zapytali np., czy uważasz, że wolno kraść, blisko 100 proc. odpowiedziałoby przecząco. Nie wynika z tego jednak bynajmniej, że bezpiecznie jest opuszczając samochód zostawiać wypchany portfel za przednią szybą. Ale przecież i same poglądy ludzi na to, jakimi powinny być ich przekonania, dowodzą przygniatającego panowania kościelnych norm moralnych. Jestem wierzącym bezbożnikiem, to znaczy neguję istnienie któregokolwiek z bogów, w tym katolickiego, ale wierzę niezłomnie w istnienie księży i ich zręczność, także badawczą. Księża-socjologowie pytają o przyzwolenie na wolną miłość. Jak człowiek ma na to odpowiadać? Jeśli pomyśli o swojej swobodzie podbojów, opowie się za nią ochoczo. Gdy wyobrazi sobie, że żona co noc przyprawia mu nowe rogi, jego entuzjazm osłabnie. Jeśli dziewczyna mniema, że miłością wolną jest taka, w której każdemu z nią wolno, to nie opowie się za tym. Będzie wolała chrześcijańską miłość bliźniego od uprawiania miłości z bliźnimi swymi. Tylko 32 proc. Polaków akceptuje życie w wolnym związku, zaś aż 41 proc. uznaje je za niedopuszczalne. Jak to rozumieć? Można przecież przyjąć, że 32 proc. obejmuje ogół wszystkich zdolnych do życia w takich związkach, a 41 proc. to ci, co się już pobrali, więc dowartościowują instytucję małżeństwa, gdyż każdy czyni cnotę z tego, co zrobił. A także leciwi, którzy realnie mają do wyboru albo swój związek już zastarzały, albo żaden. Podobnie różnicująco można odnieść się do pytania o dopuszczalność seksu przed ślubem kościelnym. 41 proc. mówi, że dopuszczalny, aż 31 proc. – że nie. Jednak badacze świeccy (więc bardziej neutralni), którzy dociekali współczesnych zachowań seksualnych, ustalili, iż niezwykłą rzadkością jest nieuprawianie seksu przez narzeczonych. No bo rzeczywiście przypomina ono, trywialnie rzecz ujmując, kupowanie auta na podstawie fotografii karoserii w czasopiśmie. Proporcje te – 41:31 – po odliczeniu staruchów, których pamięć zawodzi, oznaczałyby, że znaczny odsetek młodych ludzi kopuluje z poczuciem winy i przekonaniem, iż czynią rzeczy niedopuszczalne. Głoszone zasady kościelne wpędzają ich w jakieś na-pięcia, samopotępienia, nerwice, oziębłość i zahamowania. Funkcjonariusze innych niż katolickich bogów rozumieją to, gdyż dostosowują głoszone normy do epoki, w której żyją. Zdradę małżeńską potępia aż 80 proc. Po części – jak sądzę – dlatego, że nie oddzielono pytając tego, co przyjemne, czyli zdradzania, od tego, co przykre, czyli bycia zdradzonym. 45 proc. uważa rozwody za niedopuszczalne. I tu trzeba by oddzielić narzeczonych czy nowożeńców marzących o kajdanach nie do rozkucia od ludzi na etapie rozczarowań. W obu kategoriach odpowiedzi wyrażają bowiem inny rodzaj doświadczeń i pragnień. Aż 27 proc. gani antykoncepcję. Jeszcze mniejszy jednak odsetek kobiet w Polsce realnie stosuje pigułki. Być może więc objawia się tu szukanie religijnych uzasadnień własnego niechlujstwa mającego prawdziwe źródło w biedzie, braku wiedzy lub beztrosce. Blisko 2/3 uznaje za niedopuszczalne przerywanie ciąży i eutanazję i na tym polu zwycięstwo doktryny kościelnej jest już nie do podważenia. Ponad 70 proc. badanych czuje się blisko związanych z Kościołem, a 46 proc. obdarza go całkowitym zaufaniem (43 proc. – ograniczonym). Myślę, że np. członkowie żadnej partii nie ufają jej w tak wysokim stopniu. To samo dotyczyłoby osób, z którymi jesteśmy blisko związani: do męża czy żony, do rodziców, rodzeństwa aż tak wysoki odsetek ludzi nie żywi bezwzględnego zaufania. Jeśli łączyć je z nieprzezornością, bezkrytycyzmem, zaślepieniem, to Kościół ma liczne grono wyznawców podatnych na fanatyzm zwany teraz fundamentalizmem. Z wszystkiego tego razem wynika niezwykle silna pozycja Kościoła. Na początku lat 90. miał on spadające notowania, w tym okresie już stracił odgrywaną w PRL rolę jedynej legalnej instytucji niezależnej od władz i czynnej przeciw nim na wielu naraz polach. Zarazem po 1989 r. kler podjął podbój instytucji nowego państwa i nachalnie wtrącał się do polityki. Ta linia postępowania była źle przyjmowana przez większość społeczeństwa, w czym pewną rolę odegrały i publikacje „NIE”. Kościół tracił zaufanie i splendor. Potrafił z tego wyciągnąć wnioski. Umiarkował swą ekspansję na państwo, zrezygnował z ostentacji w podporządkowywaniu sobie jego instytucji i praw. Na początku XXI wieku zbiera więc owoce swej zdolności do korygowania polityki i miarkowania instrumentów ekspansji. Gdyby SLD uczył się od kleru powściągania ambicji władczych i dostosowywania swej polityki do społecznych na nią reakcji, lewica nie przeżywałaby dziś kryzysu. Jej przywódcy ogólnopolscy i lokalni woleli jednak podlizywać się klerowi, zamiast pobierać od niego nauki. I to mam na myśli, gdy powiem politykom lewicy, że nie warto udawać wiary w Boga, należy praktykować natomiast wiarę w księży i ich zręczność. Napisane na podstawie omówienia w „GW” z 28 kwietnia książki „Kościół katolicki na początku III tysiąclecia w opinii Polaków”. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie ma szczepionki na milleryzm „NIE” rozmawia z ostatnim premierem PRL MieczysŁawem F. Rakowskim, redaktorem naczelnym miesięcznika „Dziś”. – Jak i dlaczego upadają premierzy, np. Leszek Miller? Na ostatnim Kongresie SLD delegaci zdawali się entuzjastycznie popierać Millera. – Niby tak. Bo jak było bardzo źle, to powiedziałem do Janika, że tego nie da się zmienić nie usuwając Millera, który niestety blokuje procesy ozdrowieńcze. Wówczas Janik powiedział: Dobrze, ale kto mu to powie? Widocznie nikt z ludzi ścisłego kierownictwa nie miał odwagi. – Jak człowiek, który latami stał na czele partii i był mocarnym ministrem, a potem premierem, nagle stał się tylko przeszkodą? – Nie od razu. Zgubiła go, nazwę to jednym słowem – zarozumiałość. Przypadłość powszechnie dziesiątkująca polityków. Kanclerz Niemiec Schmidt, który bardzo pozytywnie oceniał Gierka, w kwietniu 1977 r. spytał, co się z nim stało, panie Rakowski? Pomyślałem, że nie będę tłumaczył wszystkich zawiłości, zapytałem więc, czy pan kanclerz zna słowo Überheblichkeit (zarozumiałość)? A on odparł – znam, sam kiedyś przechodziłem. – Czy to reguła, że człowiek zadufany w sobie traci zdolność racjonalnej i prawidłowej oceny sytuacji? – Każdy z nas jest trochę zarozumiały i ocenia się korzystniej, niż jest rzeczywiście. Premier ma do tego szczególne powody. Jest właściwie królem tego kraju. Ma wielką władzę, której niełatwo sprostać. Miller przekroczył jednak dopuszczalne granice zarozumiałości. Często jednak jest tak, że otoczenie nie ma odwagi powiedzieć wprost, co o swoim szefie myśli. – Skąd to tchórzostwo? – Z lojalności, ze strachu przed utratą pozycji, z wygody. Wie pan, prezydent Johnson, Teksańczyk znany z niewyparzonego języka, powiedział kiedyś: Lojalność jest wtedy, kiedy ściągam portki, każę wąchać sobie dupę, a mój współpracownik twierdzi, że pachnie ona różami. To jest lojalność! Otoczenie premiera zbyt często utwierdza szefa w przekonaniu, że jest genialny! – Dlaczego rząd nie dezawuował dętych afer? Przeciw Millerowi wyciągane były jakieś kretyńskie zegarki podarki, a on milczał albo głupio się tłumaczył. – Obwiniam ekipę Millera za lekceważenie mediów i ich potęgi. Ekipa Millera przyjęła błędne założenie: A niech se piszą! Dano sobie wmówić to, co wmówiono też społeczeństwu: że cała ta ekipa to aferzyści. A to nieprawda. – Jak w praktyce można było temu przeciwdziałać? Apelować do redaktora Michnika, że jego dziennikarze piszą półprawdy. – Piszą też prawdę. Wróćmy jednak do naszych baranów. Pozbyto się wpływów w dzienniku „Rzeczpospolita”. Telewizja publiczna, która rzekomo była przez lewicę kontrolowana, choć bynajmniej taką nie była. Nie stworzono silnej służby informacyjnej reagującej na najmniejsze nawet głupstwo. Trzeba było mieć kompetentnego rzecznika prasowego. Należało prostować każdą nieprawdę i bzdurę czwartej władzy. Po pewnym czasie dziennikarze, zwłaszcza ci, którym wydaje się, że tylko oni wiedzą, co i jak, byliby ostrożniejsi w żonglowaniu słowami. O tym się premierowi mówiło. Z kretyńskiej hecy starachowickiej, gdzie nawet prokurator nie odważył się postawić samorządowcom SLD zarzutu uczestnictwa w zorganizowanej grupie przestępczej, zrobiono skandal, którym utłuczono najważniejszych, a niewinnych ludzi w państwie. I teraz ta afera wymieniana jest przy każdej okazji. Jaka afera, do cholery! – Co jeszcze zaszkodziło? – Stępienie wrażliwości na biednych i poszkodowanych przez transformację. Marek Belka jest pierwszym premierem, który na pierwsze miejsce w swym exposé wysunął troskę o przegranych. Wolę takiego „liberała” niż premierów chwalących się wzrostem gospodarczym. Krzątanina po salonach, fraternizowanie się z elitami biznesu i bogactwa nie sprzyja współczuciu i solidaryzmowi. Co innego jest popierać przedsiębiorczość, a co innego pozostawać w orbitach gwiazd finansjery. Niezadowolenie trzeba było studzić właściwą polityką gospodarczą. – Czego nie zrobiono, a co można było zrobić? – Ekipa Millera nie przywiązywała wagi do tego, co bym nazwał zapleczem intelektualnym. Zanikło życie ideowe. SLD powstał z 30 organizacji mieszczących się w lewicowym kotle. Nie ustalono jedności działania. Mechanicznie traktowano władzę. Nagminne było nieodpowiadanie na listy zrozpaczonych ludzi piszących do władzy. Jeżeli na spotkanie z premierem ludzie przybywają według zaproszeń i są proszeni o powiadamianie, jakie chcą zadawać pytania, to oznacza, że jest źle. Zanikł kontakt ze zwykłym zjadaczem chleba – a od tego nie ma niczego gorszego. Nastąpiła sakralizacja władzy. Dla tych ludzi z ekipy Millera, którzy przecież pamiętają schyłek PRL, powinno być jasne, że pycha i zarozumialstwo aparatu partyjnego były niebłahą przyczyną rozkładu. Zadziwiające, że zapomniano o tej lekcji. Flaki się we mnie przewracały, gdy widziałem, jak premier sunął po Warszawie w otoczeniu trzech samochodów. Do diabła, ja w czasie stanu wojennego chodziłem po mieście z jednym borowcem. I żyję. – Czy w tym rządzie, co go już nie ma, nie było zupełnie poczucia takiej usługowej roli władzy wobec społeczeństwa? – Tak daleko bym nie poszedł. Zdaje mi się jednak, że pokolenie obecnej lewicy pamiętające rok 1989 zbyt szybko doznało sukcesu. Urzekło ich niezwykłe zwycięstwo wyborcze w 2001 r. Okres na refleksję widocznie był za krótki. Nadeszła być może pora na ludzi całkowicie wyzwolonych z przeszłości, mimo że chcieli o niej zapomnieć i udawali, że urodzili się w roku 1989. Jest wiele spraw, nad którymi trzeba się zastanowić; to choćby, że Miller niedawno w „Polityce” przyznał, że świadomie przemieszczał partię w kierunku centrum. Do tego ten niezwykły proamerykanizm w polityce zagranicznej. Misyjność wojsk w Iraku. Mam żal do przywódców SLD, że roztrwonili olbrzymi kapitał zaufania i zawiedli nie tysiące, lecz miliony tych, którzy im zawierzyli. – Będą wybory teraz czy na wiosnę? – Najkorzystniejsze byłyby wybory na wiosnę, co od dawna jest ze względu na budżet postulowane przez SLD. Byłaby to też szansa na poprawę notowań lewicy. No ale prawicy się spieszy ze względu na ich dobre notowania. Z tego powodu wybory mogłyby być też jesienią. Poza tym jest też strach przed Lepperem, którego początkowo lekceważyłem. Porównywałem go do Żyrynowskiego – papierowego niedźwiedzia. W Lepperze widziałem papierowego zająca. A nie jest nim. – Tak samo myślał Kwaśniewski, który się dotąd z Lepperem nie spotkał. Tak samo myślał o Lepperze Wałęsa mówiąc o nim per watażka. – Nie spodziewałem się, że rządy lewicy spowodują taką sytuację, że ludzie przechodzić będą do Leppera z tych samych powodów, z których ongiś przechodzili do SLD. – Wyobraża Pan sobie, żeby Lepper stanął na czele rządu? – Szczerze mówiąc nie! Bo to są takie chwilowe fascynacje. Wynik cholernej złości społecznej. Jednak zanim podejdzie się do urny, następuje pewna refleksja. Z pewnością jednak Samoobrona może być bardzo silną partią. – To co będzie dalej? – Nie wiem. Zaczynam nie rozumieć tego, co dzieje się z tzw. klasą polityczną. – A ktoś rozumie? Nie jest chyba możliwe, aby lewica weszła do powyborczego rządu bez względu na to, jaki to miałby być rząd? – Raczej jest to niemożliwe. Lepper do niedawna mógł się bratać z SLD, gdy Sojusz był silny. Dziś już nie, bo Lepper nie potrzebuje słabego! Lepper trafia do kilku milionów poniżonych i zawiedzionych Polaków, których niezadowolenie SLD powinien był zmniejszać. Tak się nie stało i Samoobrona to wykorzystała. – Czy uważa Pan, że atak na Millera ze strony lewicy, także naszej gazety, która jest po części postrzegana jako ta, co spowodowała premierową klęskę, był moralnie uzasadniony? – Ja nie jestem zwolennikiem atakowania nikogo wprost i po imieniu. Jeżeli piętnuję, to raczej nie po nazwisku, ale wyrażam się przeciw niewłaściwym nurtom i tendencjom. Mnie więc trochę wasza postawa dziwiła. Ale ja z Millerem, gdy był premierem, miałem bardzo sporadyczny kontakt. Wódki z nim nie piłem. – Może troska o interes publiczny redaktora Urbana jest ważniejsza niż jego prywatna z Millerem zażyłość? – Myślę, że tak, ale co teraz? Urban też chyba nie wie! Ostatnio go pytałem: I co, Jurku, wstępujesz do nowej partii? A on: No, co ty! Zobacz, co oni wyczyniają. Pamiętam imponujące postulaty Urbana, żeby wycofać się z Iraku, zerwać offset. Łatwo się mówi. Przecież trzeba to zrobić tak, aby i Ameryka, i Polska nie straciły twarzy. A to w polityce nie jest takie proste. – W przyszłym Sejmie mamy Platformę, Samoobronę i jakąś malutką lewicę. Tak to trzeba kalkulować? – Tak może być. Moim zdaniem lewicy potrzebny jest czas, którego zresztą nie ma. Teoretycznie możliwe jest powstanie zupełnie nowej partii, ale do tego trzeba by tworzenia nowych struktur, pieniędzy i mnóstwa pracy tam na dole. Wątpię, by partia Borowskiego temu w krótkim czasie podołała i uzyskała samodzielnie np. 15 proc. poparcia. Byłoby lepiej, aby istniała jako wewnątrzeseldowska frakcja. Partia polityczna jest zjawiskiem przyrodniczym jak najbardziej i zanim dojrzeje, musi upłynąć trochę czasu. To potrwa. Nie da się budować jej struktur w nierewolucyjnych czasach w sposób błyskawiczny! Skłaniam się do opinii, że rozłam Borowskiego był niemądrym posunięciem. Borowski powinien stanąć na czele SLD, a nie z niego wychodzić. Byłby dobrym premierem, funkcjonował wszak już w aparacie władzy. Historycznie rozłamy na lewicy źle się kończyły. Partia powinna być zwierciadłem społeczeństwa posiadając skrzydło lewe, prawe i liberalne. Nie jest wykluczone, że musi odejść pokolenie obciążone poprzednią epoką. – Czyli będzie lepiej, gdy umrzecie? – No tak. To znaczy ja wierzę w sprawczą moc Unii Europejskiej. Jest to pierwsza od stuleci taka konfrontacja Polski ze światem zachodnim. Liczę, że młode pokolenie zasypie przepaść między Polską a Zachodem, a zarazem wyzbędzie się zazdrości i fascynacji Zachodem. – A może zmarginalizujemy się. Nasi potomkowie posługiwać się będą lepszym od polszczyzny językiem, np. niemieckim? Co możemy do tej Europy wnieść? – Wyłączając Rosję i Ukrainę, jesteśmy w tej części Europy największym narodem. W tym momencie z różnych powodów jest mało sił twórczych. Nasza energia była ulokowana na dyskutowaniu o przeszłości, paraliżował nas kompleks niższości wobec Zachodu. Możliwa jest przecież zmiana sposobu reagowania na świat. Kiedyś Szwedzi byli najbardziej wojowniczym narodem. Dziś są ze wszech miar pokojowi. My żyjemy między Niemcami i Rosją w stanie odwiecznego zagrożenia. To prawdopodobnie wywołuje w narodzie złudzenie sztucznej wielkości wyrastającej z męczeństwa. I stałe poczucie zagrożenia. Któreś pokolenie musi się od tego odwrócić. Trzeba unowocześnić Polskę – od wychodka po sposób rządzenia. Jeżeli kiedyś Polska miałaby zniknąć z mapy, to nikogo nie będzie to bolało. Bo niby dlaczego? – Stolica Europejczyków w Berlinie, a polszczyzna odmianą gwarową eurojęzyka? – Siła kraju polega na gospodarce. Gospodarka jest w Polsce własnością obcego kapitału. Powiedzą panu, że w dobie globalizacji jest to naturalne. Ja tego poglądu nie podzielam, bo uważam, że istnieje coś takiego jak egoizm narodowy i on jest wieczny. Czy mamy w tym momencie zanik egoizmów narodowych na rzecz rozwoju egoizmu ogólnoeuropejskiego? Musimy być silniejsi gospodarczo. Nie ma bowiem dowodów na to, że słaby wygrywa. Nowy porządek w tej części świata powinien się opierać na mniej więcej zrównoważonych potencjałach gospodarczych. I to są rzeczy do osiągnięcia. O materialne sukcesy łatwiej niż o likwidację głupich zabobonów krępujących człowieka. – Panie Premierze, kiedy w Pana ocenie rządzenie było łatwiejsze: w PRL czy w obecnej Rzeczypospolitej? – Jeżeli ktoś ma trochę oleju w głowie, to rządzenie nigdy nie jest dla niego łatwe. – Cóż począć? – Wobec niezmienności ludzkiej natury, której nawet najwięksi dyktatorzy nie potrafili zmienić, możemy się bardzo starać, żeby było troszeczkę lepiej, albo nie robić nic i wtedy będzie dużo gorzej. Każdy każdego dnia na swój mały sposób powinien poprawiać to, co może poprawiać w świecie, który go otacza. – Co by Pan radził politykom, którzy przegrywają? – Niech dotrzymują słowa i oddadzą się refleksji, rezygnując na jakiś czas z odgrywania aktywnej roli w polityce, mieszania w kotle namiętności politycznych, przekonywania społeczeństwa o swoich historycznych zasługach. Zalecałbym pokorę, która może w przyszłości ułatwić powrót do czynnego udziału w polityce. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna HAU HAU – HE HE Trzech Polaków na czterech ufa policji. O trzech za dużo – przynajmniej na Wybrzeżu Zachodnim. Policją w Zachodniopomorskiem dowodzi inspektor Andrzej Gorgiel, rzucony tam jeszcze przez buzkowego ministra Biernackiego i zaklepany przez szczecińskich biskupów. Jeden z nielicznych komendantów wojewódzkich nietkniętych przez ministra Janika. Wśród szczecińskich gliniarzy komendant wojewódzki ma ksywę Archanioł Gorgiel. Wzięło się to z zamiłowania komendanta do organizowania pielgrzymek policjantów z rodzinami do Lichenia oraz rozmaitych szwancparad policyjnych w katedrze. Na nabożne ekskursje i inne kościelnobogoojczyźniane imprezy idzie kasa z okrojonego funduszu socjalnego. Na swego zastępcę Gorgiel powołał Andrzeja Trelę, wicekomendanta powiatowego w Policach. Trela słynie tym, że u niego szanse na awans ma tylko ten glina, którego on widuje w kościele. A lubi się pomodlić, wypatruje więc podwładnych zawsze rano przed udaniem się do pracy. Komendą Powiatową w Policach rządzi młodszy insp. Stanisław Moneta, przerzucony z Pyrzyc. Ostatnio zabłysnął skierowaniem wniosku do sądu o ograniczenie prawa do dzieci kobiecie, która protestowała w gabinecie burmistrza Polic. Uczynił to "na prośbę burmistrza" ("NIE" nr 19/2002). Kiedy odwiedziliśmy komendę w Policach w związku z tą sprawą – zaraz po wyjściu, za rogiem obstąpili nas policjanci. Obrazki z codziennego życia psiarni w Policach * 19 kwietnia 2002 r. policja i Straż Graniczna przeprowadzały wspólną akcję o kryptonimie "Pobyt". Łapano obcokrajowców przebywających w Polsce nielegalnie, zatrudnionych bez zezwolenia. Po krótkim pościgu Straż Graniczna ujęła, na korytarzu budynku komendy, dwóch Ormian. Byli nielegalnymi pracownikami firmy z Polic, najętej do roboty w komendzie przez komendanta Monetę. Instalowali lustro weneckie służące do konfrontacji i rozpoznawania elementu – takie jakie widać na filmach. * Od dwóch miesięcy ośmiu funkcjonariuszy z Polic jest na zwolnieniu lekarskim, wydanym przez lekarza psychiatrę. Uczestniczą w szpitalnej psychoterapii, leczą stres spowodowany oficjalnie przez charakter służby; w rzeczywistości – podobno – będący skutkiem mobbingu (modne ostatnio) stosowanego przez komendanta Monetę oraz jego zastępcę, kom. Zbigniewa Kociębę. * W grupie kurujących się w psychiatryku jest funkcjonariusz Karol K. Podczas nieobecności zainteresowanego komendant wydał polecenie otwarcia jego służbowej szafy pancernej. Wedle opisu gliniarzy było to klasyczne rozprucie kasy pancernej, więc zapytaliśmy, czy nie wzywano kasiarza? Otóż nie – wystarczył funkcjonariusz z wiertarką Boscha. Ale najważniejsze: w szafie policjanta Karola K. znaleziono nie tylko akta operacyjne zaległych spraw, których komendant pilnie poszukiwał. Leżało tam także 6 "lewych" nabojów do służbowego pistoletu. Nigdzie nie zgłoszonych i nie zarejestrowanych. – Karolowi podrzucono kulki, bo po cholerę mu one? Teraz czeka go postępowanie dyscyplinarne i być może wywalenie z policji. O to pewnie chodziło – brzmi opinia kolegów Karola K., niekoniecznie trafna. * Od lutego zeszłego roku, czyli od objęcia stanowisk przez Monetę i Kociębę (to zastępca Monety), dwukrotnie na śmietnikach znajdowano akta policyjne z klauzulą tajności. Wśród papierów – notatki służbowe z rozmów przeprowadzonych z agenturą! Za drugim razem dokumenty ze śmietnika, po dostarczeniu przez znalazcę do komendy w Policach, ktoś tajemniczy przekazał do Wydziału Kadr i Szkolenia Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Prokuratura Szczecin Zachód prowadzi w tej sprawie postępowanie. Kierownictwo komendy stara się ustalić, który z policjantów pchnął znalezisko do KWP. Podobno wśród papierów na śmietnikach były też tajne kwity należące do wicekomendanta powiatowego. * 20 maja 2001 r. policjanci pobili się z cywilami. Psy z Polic były po służbie. Ich czyn zakwalifikowano jako udział w bójce, była interwencja kolegów – policjantów. Kierownictwo komendy przegapiło 90-dniowy (!) termin podjęcia postępowania dyscyplinarnego. Psom podsunięto do podpisu zawiadomienie z wsteczną datą. Podpisali, wstawiając na kwitach aktualną datę. * W nocy z 24 na 25 kwietnia 2002 r. dzielnicowi przyczaili się na taksówkarzy w osiedlach. Wykryli co najmniej kilkanaście wykroczeń, udział w nader podejrzanych interesach, sutenerstwo itp. Sprawa nie wyszła poza mury komendy. Sprawcy zakłócenia spokoju taksówkarzom dociekają, dlaczego komendant powiatowy Moneta zablokował sprawę. * Policjant z Polic po służbie nawalił się jak bąk. Tankował z menelami w Szczecinie. Wywołał awanturę w knajpie. Znający go ludzie wezwali policję z Polic. Przyjechał patrol, uspokoił kolegę. Zatrzymany odmówił dmuchania w alkotest. Dowódca patrolu – zgodnie z obowiązującymi przepisami – spisał protokół. Nawalony funkcjonariusz – jak twierdzą świadkowie – zamiast podpisać kwit, zjadł go. Dowódca patrolu mówi "zniszczył". Tak czy siak sprawa powinna mieć ciąg dalszy w komendzie. Nie ma. Nie mają epilogu protokoły wypadków przy pracy – dokumenty stanowiące dla poszkodowanych gliniarzy podstawę do ubiegania się o zasiłki. * * * Po wysłuchaniu żalów polickich mundurowych oraz tajniaków skontaktowałem się z inspektorem Henrykiem Ciereszką z Inspektoratu Komendanta Wojewódzkiego Policji w Szczecinie. Wiedzieliśmy, że pan inspektor ostatnio lustrował Komendę Powiatową w Policach. Pan Ciereszko, zastrzegając, że zgodnie z pragmatyką służbową obowiązuje go zakaz udzielania informacji – ogólnie potwierdził naszą wiedzę o komendzie w Policach. Formalnie – protokół z kontroli nie jest gotowy. Jeśli komendant Gorgiel i jego zastępca – pierwsi obowiązkowi czytelnicy takiego dokumentu – przejmą się nim, gliny w Policach odetchną. Skąd nasze obrzydliwe, a pewnie i przedwczesne wnioski o ewentualności ukręcenia sprawie łba? Rzecz dzieje się, było nie było, w kuźni kadr Komendy Wojewódzkiej; z Polic biorą na wysokie stanowiska, więc wstyd. Na razie komendant Stanisław Moneta z Polic udał się na zasłużony urlop. Jedni mówią, że go nań Gorgiel wysłał, inni – że sam poszedł. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poczta polowa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ajne grose geszeft Mieszkańcy polskich miast! Kilku facetów zamierza urządzić wam centra rozrywkowe. Możecie się już ubawić. Komunikat dla antysemitów: Żydzi wykołowali ponad 100 polskich firm budowlanych na Śląsku. Komunikat dla Europejczyków: grupa obywateli Izraela buduje w Polsce centra rozrywkowo-usługowe; współpracujący z nimi polscy wykonawcy czują się oszukani. Komunikat dla Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prokuratury, policji, izby skarbowej: izraelscy inwestorzy wymagają natychmiastowej i możliwie wszechstronnej kontroli. –– W roku 2000 do Rudy Śląskiej przybywają przedstawiciele firmy Kraków Plaza. Chcą budować centrum rozrywkowo-usługowe o powierzchni grubo ponad 20 tys. mkw. Wartość inwestycji: ok. 80 mln zł. Szukają wykonawców. Ofertę składa m.in. katowicka spółka Intif. Ma doświadczenie w prowadzeniu tego rodzaju inwestycji; pracowała dla Francuzów (hipermarket Auchan), Niemców (Zakład Produkcji Szyb Samochodowych Securit) i Włochów (Zakład Likwidacji Złomu Akumulatorowego Baterpol). Żadnych reklamacji, najlepsze rekomendacje. Reprezentanci inwestora też robią dobre wrażenie: światowcy, budowali już na Węgrzech (Alba Plaza) oraz w Warszawie (Sadyba Best Mall). W Krakowie właśnie kończą budowę podobnego, choć znacznie większego centrum rozrywkowo-usługowego. Kraków Plaza decyduje się na współpracę ze spółką Intif, powierzając jej tzw. generalne wykonawstwo. –– Jeśli wziąć pod uwagę nazwy spółek (powstałe na zasadzie: nazwa miasta plus wyraz "Plaza"), to wkrótce centra rozrywkowo-usługowe powstaną w: Białymstoku, Bielsku-Białej, Bydgoszczy, Bytomiu, Chorzowie, Częstochowie, Dąbrowie Górniczej, Elblągu, Gdańsku, Gdyni, Gliwicach, Gorzowie Wielkopolskim, Grudziądzu, Jeleniej Górze, Katowicach, Kielcach, Koszalinie, Legnicy, Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Opolu, Płocku, Radomiu, Rybniku, Rzeszowie, Sosnowcu, Szczecinie, Tarnowie, Toruniu, Tychach, Włocławku, Wrocławiu i Zielonej Górze. –– W sierpniu 2000 r. władze gminy i miasta Ruda Śląska oddają firmie Kraków Plaza 3,5 ha ziemi w dzielnicy Wirek (centrum miasta) w wieczyste użytkowanie z przeznaczeniem pod budowę ogólnomiejskiego centrum handlowo-usługowego (cytat z aktu notarialnego). Opłata wstępna 2,5 mln zł plus co roku 500 tys. zł. Stojący na tym terenie budynek byłego spichlerza władze miasta sprzedają firmie Kraków Plaza za symboliczną złotówkę. Wcześniej odbywa się przetarg na inwestycję; zgłasza się tylko jeden inwestor – Kraków Plaza – który przetarg wygrywa. –– Adam Sobierajski, handel nieruchomościami: – O tej transakcji można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że władze Rudy Śląskiej zrobiły dobry interes. –– Jaką siłę przebicia muszą mieć firmy z grupy Plaza, skoro dostają za bezcen ziemię pod inwestycje? Jaką muszą mieć wiarygodność finansową, jeśli otrzymują kredyty wystarczające do całkowitego sfinansowania inwestycji liczonych w setkach milionów złotych? Ruda Śląska Plaza Spółka z o.o. Zarejestrowana 19 października 2001 r. w Sądzie Rejonowym w Krakowie. Siedziba: Kraków, ul. Wenecja 3/6, a od 5 kwietnia 2002 r. – Ruda Śląska, ul. 1 Maja 310. Kapitał zakładowy: 4000 zł. Właściciel i jedyny udziałowiec: Plaza Centers (Europe) B.V., Keizersgracht 239, 1016 EA Amsterdam, Holandia. Sprawdziliśmy adres w Krakowie: przy ul. Wenecja 3/6 znajduje się wynajęte 4-pokojowe mieszkanie o powierzchni nieco ponad 100 mkw. –– W styczniu spółka Intif wchodzi na plac budowy. Inwestycja ma być finansowana z kredytu przyznanego przez ING Bank Śląski firmie Ruda Śląska Plaza. Podpisany na warunkach prawa anglosaskiego kontrakt nie jest korzystny dla generalnego wykonawcy, ale katowicka spółka godzi się na wszystko, byle mieć pracę dla siebie i ponad 100 śląskich podwykonawców. Po drodze inwestor stosuje różne sztuczki, np. zmienia nazwę podmiotu inwestycji (z Kraków Plaza na Ruda Śląska Plaza), żąda przeniesienia ubezpieczenia kontraktu z wykonawcy na inwestora, zmienia plany architektoniczne, nie dotrzymuje terminów płatności. Właściciele spółki Intif zaciskają zęby i robią, co im każą, bo boją się, że nie dotrzymają terminu oddania do użytku inwestycji – 25 października 2001 r. Wskutek kolejnych sztuczek (wyjątkowo dużo robót zamiennych i dodatkowych) termin zostaje przekroczony o 10 dni, ale inwestor nie ma o to pretensji. Odbywa się uroczyste otwarcie centrum, wykonawcy podają ręce inwestorom. Wszyscy są zachwyceni aż do czasu ostatecznego rozliczenia kontraktu, z którym Ruda Śląska Plaza zwleka wiele tygodni. Gdy wreszcie obie strony siadają przy stole, przedstawiciele inwestora odmawiają do-płacenia wykonawcy, czyli Intifowi ok. 13 mln zł. Suma ta jest potwierdzona fakturami i wcześniej akceptowana przez przedstawicieli firmy Ruda Śląska Plaza. Prawnik reprezentujący spółkę Intif z Katowic: – Inwestor zaproponował mojemu klientowi zaledwie dziesiątą część pozostałej należności. Mój klient nie mógł się na to zgodzić. Sprawa jest w sądzie. Wskutek niezapłacenia należności mój klient znalazł się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, podobnie jak ponad setka podwykonawców. W sądzie możemy dochodzić należności przez kilka lat. W tym czasie wiele z tych firm może upaść. –– Plaza Centers (Europe) B.V. spółka z o.o. Zarejestrowana 8 czerwca 1993 r. w Rejestrze Handlowym Izby Przemysłowo-Handlowej w Amsterdamie pod nr. 33.248324. Kapitał statutowy: 200 udziałów o łącznej wartości 91 tys. euro, z czego dotychczas objęto tylko 40 udziałów na sumę 18 150 euro; właścicielem 39 udziałów jest spółka Elbit Ultrasound (Netherlands) B. V. (do 20 września 2000 r. udziały należały do spółki BEA Holding B. V.) oraz 1 udziału – fundacja Stichting L’Orange. Wszystkie udziały są zastawione w Hapoalim Bank, Tel Awiw, Izrael. Zarząd: prezes – Schmuel Sammy Smucha, obywatel Izraela; członkowie – Luc Frans Ronsmans, obywatel Holandii, Shimm Yitzchahi, obywatel Izraela, Edward Paap, obywatel Holandii. Siedziba spółki znajduje się w mieszkaniu należącym do członka zarządu Luca Fransa Ronsmansa. –– Na tym można by było w zasadzie skończyć tę opowieść; nie pierwszy to wypadek wyrolowania naiwnych wykonawców przez przebiegłego inwestora. Udało nam się jednak ustalić, że nie-dopłacanie 10 do 20 proc. wartości inwestycji to metoda stale stosowana przez spółki z grupy Plaza; metoda, na którą nabrała się nie tylko firma Intif. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że generalny wykonawca centrum w Krakowie – Exbud Skanska – dostał o 2,5 mln dolarów mniej niż powinien dostać. Dyrekcja Exbudu oficjalnie nie chciała potwierdzić tej informacji, co można wyjaśnić dbałością o prestiż firmy albo tym, że tak wielką spółkę giełdową stać na taką stratę. –– W Krajowym Rejestrze Sądowym w Sądzie Rejonowym w Krakowie znajdują się akta 28 spółek z grupy Plaza. W sumie jest ich blisko 40. Prezesem wszystkich jest wspomniany prezes holenderskiej Plazy Schmuel S. Smucha, urodzony w roku 1945 w Bagdadzie, legitymujący się paszportem amerykańskim (nr 700815092), zamieszkały w Izraelu. Udziałowcami firm z grupy Plaza są w Polsce firmy i obywatele z Austrii, Izraela, USA i Holandii. Do konkretnych transakcji wyznaczani są pełnomocnicy. Wśród pełnomocników najczęściej powtarzają się nazwiska dwóch, którzy zresztą reprezentowali spółki Kraków Plaza oraz Ruda Śląska Plaza. Pierwszy to Eli Egosi, obywatel Izraela (paszport nr 7906307); sam o sobie mówi, że był szefem ochrony izraelskich linii lotniczych El Al oraz konsulem w Los Angeles. Drugi to Dan Gabriel Bauer, Izraelczyk (paszport nr 7797840) urodzony w Bukareszcie, inżynier. –– Marcin Wajs, specjalista od finansów i księgowości: – na podstawie dokumentów, które mi udostępniono, można wysnuć kilka wniosków, – dziwne, że niewielka firma z Amsterdamu zakłada w Polsce 40 spółek, większość z minimalnym kapitałem zakładowym, z tym samym prezesem i pod jednym z dwóch adresów – w Krakowie lub Poznaniu, – równie dziwne, że prezes Smucha na żadnych dokumentachnie składa podpisu; umowy zawierają pełnomocnicy firm powołani do konkretnych transakcji, – spółki wykazują straty, nie przynoszą więc dochodu skar-bowi państwa w Polsce, – większość spółek jest martwa, tzn. nie wykazuje zatrudnienia i wynagrodzeń, – nigdzie nie zauważyłem wynagrodzeń dla zarządu; czyżby prezesi, członkowie zarządów i pełnomocnicy pracowali za darmo? – struktura tych firm, udziałowcy, skład osobowy oraz przepływ kapitałów nie są przejrzyste. Można zapytać, czy takie zagmatwanie nie jest celowe. –– Wśród dokumentów, które posiadamy, jest pismo Zarządu spółki Kraków Plaza z marca 2001 r. informujące MSWiA o tym, że spółka jest wieczystym użytkownikiem nieruchomości o powierzchni 10,95 ha leżącej przy ul. Kupieckiej w Rudzie Śląskiej. W akcie notarialnym mowa jest o 3,5 ha. Czyli albo spółka Kraków Plaza wprowadza polskie władze w błąd, albo objęła teren, którego nikt jej nie oddał w użytkowanie. –– Gdybyśmy byli antysemitami, władze i firmy budowlane wielu polskich miast byśmy ostrzegli: uważajcie na Żydów! Jesteśmy jednak Europejczykami, dlatego poprzestajemy na przestrodze: uważajcie na przedsiębiorców z Izaraela, którzy wpadli na pomysł, jak małym kosztem zgromadzić wielki majątek, a przy okazji puścić z torbami kilkaset polskich przedsiębiorstw. Autor : Przemysław Ćwikliński / Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ludzie pod prądem Po elektrowni w Połańcu Francuzi nabrali apetytu na Kozienice, Ostrołękę i Dolną Odrę. Nam zostawią lampę Łukasiewicza. Dwa lata temu skarb państwa sprzedał udziały elektrowni im. T. Kościuszki w Połańcu inwestorowi strategicznemu. Była to belgijska firma Tractabel należąca do francuskiego koncernu Suez. Z państwowej puli poszło 25 proc. akcji zakładu za 87,5 mln euro. Było to za pół darmo, gdyż cenę obniżono o wartość pakietu socjalnego dla pracowników gwarantującego im m.in. zatrudnienie do 6 kwietnia 2010 r. na obecnych warunkach. Oprócz tego Belgowie zobowiązali się zainwestować w spółkę 45 mln euro. Akcje Połańca trafiły do firmy Elektrabel będącej częścią belgijskiego koncernu. Obecnie spółka posiada już 38 proc. akcji elektrowni – 25 proc. kupione od skarbu państwa i 13 proc. od pracowników. We wrześniu zeszłego roku Rada Ministrów zdecydowała o sprzedaży kolejnych 60 proc. akcji minus jedna nie objętych przez uprawnionych pracowników elektrowni. Jeżeli transakcja dojdzie do skutku, Elektrabel zgromadzi około 97 proc. akcji, czyli de facto stanie się właścicielem zakładu. I to za niezbyt wygórowaną cenę, zważywszy że w momencie prywatyzacji w funduszu zapasowym była gotówka dorównująca wartości akcji. To tak jak kupić samochód z walizką pełną forsy w bagażniku. Stając się właścicielem elektrowni Belgowie będą mogli nawet ją zlikwidować. Ale coś trzeba zrobić z ludźmi, ponieważ wynegocjowany w momencie prywatyzacji pakiet socjalny gwarantuje załodze zatrudnienie do 2010 r. Zarząd spółki postanowił osiągnąć ten cel w następujący sposób: pracownicy, bez pytania ich o zgodę, zostaną przeniesieni do powołanych w zakładzie spółek-córek, dostaną niższe wynagrodzenia, o pakiecie socjalnym w nowych umowach nie będzie mowy. W zeszłym roku w ramach tzw. dobrowolnych odejść z pracy w elektrowni zrezygnowało około 700 osób. W ślad za nimi zrezygnował – jak się głośno mówi w Połańcu nie całkiem dobrowolnie – z funkcji prezesa Marek Wołoch, a jego miejsce zajął Jerzy Kak, którego głównym zadaniem jest przeprowadzenie szybkiej re-strukturyzacji zakładu. Od 29 listopada do 16 grudnia 2002 r., z powołaniem na art. 23 kodeksu pracy, pracownicy otrzymali zawiadomienia o przeniesieniu do nowych spółek. Ostatecznie termin przeniesień przedłużono do 6 stycznia 2003 r. Zgodnie z planem restrukturyzacji elektrowni do spółek-córek mają być przeniesieni pracownicy wydziału straży pożarnej, usług, kolejowego, remontów, automatyki, informatyki i remontów budowlanych. Każdy spośród tych wydziałów elektrowni miałby się stać od tej pory osobnym przedsiębiorstwem. Spośród 1620 zatrudnionych do tych firm miałoby odejść 1180 pracowników. Zarząd zawiadomił załogę o podjętych decyzjach, bez jakichkolwiek konsultacji, w wydanym przez siebie komunikacie. – Pod komunikatem podpisali się wszyscy: i dyrekcja, i zarząd elektrowni – zapewnia Mieczysław Kobylarz, dyrektor produkcji będący członkiem dyrekcji spółki. – Jest to wspólna decyzja, gdyż dyrekcja działa zgodnie ze strategią przyjętą przez zarząd. Ludzie się wkurwili i postanowili dochodzić swojego. Nowa sytuacja oznaczała, że w każdej chwili mogą wylecieć na bruk, a dla nich i ich rodzin to być albo nie być. – My jako związkowcy chcemy tylko tego, aby w spółkach-córkach obowiązywał wynegocjowany dwa lata temu pakiet socjalny – mówi przewodniczący zakładowej "Solidarności" Janusz Bober. – Obecnie zarząd obniża płace do 50 proc. i nie daje gwarancji zatrudnienia. Stanowisko zakładowej "S" popierają również pozostałe działające na terenie elektrowni związki. Związkowcy zaalarmowali Państwową Inspekcję Pracy. Inspektorzy przyznali rację protestującej załodze. Jeden z zarzutów jest taki, że w momencie przeniesienia pracowników do spółek-córek majątek przedsiębiorstwa powinien iść za nimi, czego nie planowano. Ponieważ okazuje się to niezgodne z obowiązującym prawem (podobnie jak parę innych "drobiazgów" tej operacji), sprawą na wniosek załogi zajęła się Prokuratura Rejonowa w Staszowie. W zawiadomieniu o popełnieniu przestępstwa zarządowi spółki zarzucono m.in. złamanie art. 23 kodeksu pracy i art. 26 ustawy o związkach zawodowych, a także § 9 ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Niebawem rozpoczną się przesłuchania. Może tym razem ktoś beknie za "oszczędnościowy program restrukturyzacyjny" wyceniany z grubsza na co najmniej wartość pakietu socjalnego plus 45 mln euro, które miały zostać zainwestowane. Z autorami i inicjatorami tegoż programu nie udało nam się porozmawiać. Prezes Jerzy Kak nagle zapragnął odpoczynku zakazując wcześniej komukolwiek innemu gadać z dziennikarzami. Trudno się zresztą dziwić, że wolał wycieczkę samolotem niźli taczkami do bramy zakładu. Liczy zapewne, że mediator z listy Ministerstwa Pracy i Spraw Socjalnych Tomasz Peszke uspokoi nastroje, a on będzie mógł powrócić do zakładu bez obawy zaliczenia wpierdolu. Tymczasem załoga proklamowała strajk ostrzegawczy, w planach jest również czynny. Tractabel, jak się dowiedzieliśmy od połanieckich związkowców, zamierza również ubiegać się w tym roku o możliwość kupna elektrowni Kozienice, Ostrołęka i Dolna Odra. Wszystko więc wskazuje na to, że niebawem będziemy mieli nie tylko francuskie wina, ale i elektryczność. Ciekawe, czy równie drogą. Z ostatniej chwili: W spółkach-córkach, jak wynika z zaproponowanego załodze protokołu porozumienia, mają obowiązywać zapisy pierwotnego pakietu socjalnego, dotyczące zatrudnienia do 2010 r. Jednak płace spadną o około 60 proc. Autor : Jarosław Aleksandrowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papuga czy sęp Adwokat to facet, który może uratować ci dupę. Ale może też tak cię po dupie skopać, że się nie pozbierasz. Najtańsze mieszkania spółdzielcze w naszym kraju znajdują się między Starym a Nowym Miastem w Warszawie, przy ul. Długiej. Ich właścicielem jest Spółdzielnia Mieszkaniowa Adwokatów (SMA). Mieszkanie o powierzchni 65 mkw. warte jest tam kilkanaście tysięcy złotych, garaż – dziesięć razy mniej. Tyle że śmiertelnik spoza układu nie ma szans na zakup lokalu za tę cenę. SMA wymyślono w latach 60. dla zaspokajania potrzeb mieszkaniowych najlepszych z najlepszych. Dowodzi tego i lokalizacja, i lista lokatorów posesji. Mieszkała tam śmietanka adwokatów: de Virion, Piesiewicz, Kłosiewicz, Biejat i Kilkowski; mieszkają Łojewski, Pilarski, Strasburger i Landsberg. Byli lokatorzy nie kryją, że wynieśli się dla świętego spokoju. W ich miejsce pojawili się nieadwokaci, niższa kategoria, która drażni Zarząd i Radę Nadzorczą SMA samą swoją obecnością. Ale również nie wszyscy mecenasi i wdowy po nich są dobrze widziani w spółdzielni. Szczególnie, gdy sprzeciwiają się woli górki. Zarząd i Rada Nadzorcza to od 20 lat te same osoby zamieniające się jedynie miejscami. – W zarządzie jest trzech adwokatów: Pilarski, Landsberg i Łojewski. Ale tak naprawdę wszystko jest na głowie pani Strasburger, przewodniczącej rady – mówi prezes SMA inż. Bogdan Tomaszewski. Zarobić na śmierci W kamienicy można nasłuchać się horrorów. Wszystkie dotyczą – przejmowania mieszkań ludzi starych i bezdzietnych. Mechanizm jest prosty. "Niesamodzielny lokator zyskuje przymusowego opiekuna. Zostaje zamknięty w mieszkaniu, wyizolowany od otoczenia. Po jego śmierci ujawniany jest np. testament lub umowa umożliwiająca zawłaszczenie lokalu i jego zawartości" – mówi jedna z lokatorek. Nie chce, żeby ją włóczyli po sądach, prosi o utajnienie nazwiska. Doznała już tylu szykan ze strony możnych z SMA, że nie chce się więcej narażać. "To, o czym mówię, można sprawdzić, są dokumenty" – dodaje. Informacje dają się potwierdzić. Nie zaprzecza im nawet inż. Tomaszewski. Drobiazgi po Kilkowskich M. Kilkowski był wziętym radcą prawnym. Przyjaciołom mówił, że on i żona są finansowo zabezpieczeni. Wprawdzie do ich mieszkania włamali się złodzieje i sporo z niego wynieśli, ale sekretnej skrytki nie znaleźli. Oboje Kilkowscy chorowali na raka – wszystko wskazywało na to, że pierwsza odejdzie żona. Jednak to on umarł pierwszy. Wkrótce Kilkowska zwierzyła się sąsiadom, że swoje mieszkanie zapisała Maciusiowi – chłopakowi, który od paru lat im pomagał. Przed operacją zdeponowała klucze w administracji. Nie dane jej było wrócić na Długą. Mieszkaniem "zaopiekował się" Zarząd. Ówczesny jego prezes adw. Ryszard Siciński zajął się formalnościami. Wraz z panią komornik Gralińską z XIX rewiru przeszukał mieszkanie. Testamentu nie znaleziono. Po bezdzietnych małżonkach spadkobiercą został skarb państwa, który mieszkanie po cenie księgowej (za kilkanaście tysięcy złotych) sprzedał SMA. Zanim załatwiono formalności spadkowe, mieszkanie Kilkowskich odwiedzano kilka razy. Wizytującym towarzyszyła pani komornik pilnująca, by wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Sąsiedzi zachodzili w głowę, dlaczego nadzór komorniczy odbywa się w nocy. "Widziałam dwoje ludzi przez okno z ulicy. Zaglądali pod obrazy, przetrząsali biurko. Nagle usłyszałam donośny głos: Jest. Znaleźli pewnie tę skrytkę, pomyślałam. Boję się głośno powiedzieć, kto to był, bo może mi się przywidziało" – mówi loka-torka. Potem dla picu była licytacja ruchomości po Kilkowskich. Dość, że to, co w mieszkaniu jeszcze zostało, załadowano do jednego samochodu. W mieszkaniu dopiero co zmarłej córka komorniczki urządziła balangę. Potem nocowali w nim przybysze z zagranicy. Proceder przerwali funkcjonariusze stołecznej policji, zawiadomieni o dochodzących z mieszkania hałasach. Mieszkanie spółdzielnia wynajmuje Mazurkasowi. Spadek po Biejatowej Adw. Biejatowa była równie zamożna co Kilkowscy. Mieszkała ze swoją ciotką Zofią Chodzyńską, której po śmierci zostawiła mieszkanie, srebra i dzieła sztuki. Losem niedomagającej na zdrowiu spadkobierczyni zainteresował się prezes Siciński. Zaproponował, że będzie płacił za czynsz i zapewni jej opiekę. Co do mieszkania, mieli się dogadać. Wkrótce nowa właścicielka została zabrana wraz z dobytkiem po Biejatowej. Zaopiekował się nią znajomy Sicińskiego, radca Stanisław Jan Załuski. Mieszkała u niego blisko dekadę aż do śmierci. Po jakimś czasie do mieszkania wprowadził się syn Sicińskiego z żoną, który następnie zamienił się z matką na lokale. Sprawa Wirszyłłowej Wanda Wirszyłłowa po wypadku samochodowym przestała chodzić. Opiekowała się nią lekarka Lucyna G. i Maria M. Rehabilitacji podjął się Marek Ł. Za swe usługi chciał, by Wirszyłłowa zapisała mu mieszkanie. Adwokatka ani myślała o takim rozwiązaniu. Parę miesięcy przed jej śmiercią Marek Ł. z żoną sprowadzili asesora notarialnego, razem spisali treść umowy i dali półprzytomnej kobiecie do podpisu. Kilka dni później sąsiadka natknęła się na ten dokument. Wynikało z niego, że Wirszyłłowa sprzedała małżonkom Ł. mieszkanie za 30 tys. zł. Pieniędzy nigdzie jednak nie było. Ł. coraz bardziej natrętnie żądał, by adwokatka zwolniła mieszkanie. Złożył dokumenty w spółdzielni, obiecano mu członkostwo. Jak twierdzą lokatorzy i Tomaszewski, pomógł mu w tym członek Zarządu, mec. Pilarski. Wirszyłłowa, póki żyła, pisała o pomoc do Zarządu i Rady Nadzorczej SMA. Interweniowały opiekunki. Nikt nie zareagował. Ł. nie ustawał w zabiegach, po ostatnim masażu Wirszyłłowa poczuła się źle. Lucyna G. twierdziła, że przyczynił się do tego Ł. Coś jej tam naderwał i zrobił się skrzep. Adwokatce zostały godziny życia. W obecności świadków Lucyny G., Barbary K. i Marii M. Wanda Wirszyłłowa spisała swą ostatnią wolę. Zwracała się do Zarządu i Rady, by nie dopuścili do objęcia mieszkania przez Ł. Chciała, by je sprzedano, a uzyskane pieniądze podzielono między rodzinę i przyjaciół. "NIE" posiada ten dokument. Tuż po tym umarła. Ł. wyrzucił opiekunki i zajął mieszkanie. Maria M. mówi: – Nie pozwolił mi nawet zabrać osobistych rzeczy, w tym torebki, w której miałam dokument, z którego wynikało, że Wirszyłowa przekazuje mnie wyposażenie mieszkania. Zarówno opiekunka, jak i lekarka usiłowały sprawą zainteresować prokuraturę. Bezskutecznie. Syn M., który również pomagał w sprawie, został dwukrotnie pobity przez nieznanych sprawców. Jego matka na wszelki wypadek przestała zajmować się spadkiem. Dama pod kluczem W sądzie przy Lipowej od stycznia oczekuje na rozpoznanie wniosek o nabycie spadku po pani Reginie Terlecky na rzecz wice-przewodniczącego Rady Nadzorczej SMA Jerzego Rembertowicza. "Jesteśmy zbulwersowani faktem, że pani Terlecky zostawiła wszystko Rembertowiczowi" – mówi sąsiadka. – "Po 1/4 dla każdego z członków jego rodziny" – uzupełnia Tomaszewski. – "Wiedzieliśmy, że Rembertowicza nie znosiła, spadek chciała zapisać siostrzeńcowi" – dodaje inna. "A ta opieka, to pożal się Boże. Do zamkniętej w mieszkaniu pani Terlecky przychodził mieszkający w piwnicy konserwator, który ją mył i raz dziennie przynosił jedzenie. To była dama bardzo bogata. Stać ją było na lepszą opiekę. My nie mieliśmy do niej dostępu. Dzwoniła do nas o pomoc, ale co mogliśmy zrobić. Nawet pogotowie wzywane do niej nie zostało przez ciecia wpuszczone". Niepokorna S. Najbardziej znienawidzoną osobą w SMA jest pani S., jedna z niewielu, która śmie postawić się Zarządowi i... jeszcze żyje. Trzy lata temu rokowania były jednoznaczne – S. wkrótce przeniesie się z Długiej na cmentarz. Nie można było czekać bezczynnie. W przypadku pani S. ustanowienie "opieki" nie wchodziło w rachubę. Zarząd, bądź co bądź adwokaci, postanowił pokonać ją na drodze sądowej. Wytoczono cztery bzdurne procesy zarzucając nieposiadanie udziału członkowskiego spółdzielni, zaległości w opłatach czynszu, wywóz na koszt SMA trzech kontenerów gruzu po remoncie mieszkania i kradzież akt spółdzielczych. Panowie mecenasi tak manipulowali adresami, że zawiadomienie o toczących się procesach do pani S. nie dotarło. Zapadły korzystne wyroki dla SMA. Łączne roszczenie opiewało na 15 tys. zł – w sam raz tyle, by przejąć mieszkanie za długi! S. nie dała za wygraną, przywróciła terminy i sprawy toczą się dalej, chociaż nie wiadomo, czy dojdzie do ich merytorycznego rozpoznania. Z akt zginęła apelacja S. i niektóre dowody nadania jej pism procesowych, a adwokaci zataili istotne dla sprawy dokumenty. Lokatorzy komentują sprawę jednoznacznie: "Zalazła im za skórę. A zresztą robią z nami, co chcą. Mec. Gratkowski pobił lokatorkę kluczami po twarzy, mec. Pilarski kilkakrotnie zalał jej mieszkanie. Obaj wykręcili się od odpowiedzialności. Im wszystko wolno". Autor : Alicja Brzeźińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Seksnastka Wikary Mariusz P. był odwoływany z dwóch poprzednich parafii za karę. Można przypuszczać, że biskup łomżyński Stanisław Stefanek odwoła go też z Nur. Ks. Mariusz ma gorącą krew albo, jak mówią nurzanie, sperma rzuca mu się na mózg. Nur leży tuż koło Zuzeli. Miejscowości narodzin kardynała Wyszyńskiego. W centrum Nura ulica Kościelna krzyżuje się z placem Kościelnym. Ksiądz Tadeusz jest proboszczem starej daty. Skromnie ubrany, siwy staruszek to dusza człowiek. Lubią go i szanują wszyscy mieszkańcy Nura. Sprawia wrażenie zakłopotanego całą sytuacją. Choć tego nie mówi, wiadomo, że wikarego zesłano tu za karę. – Nie mogę nic powiedzieć, dopóki nie wypowie się biskup. Martwię się, że dziewczynka nie uczęszcza do szkoły i nie jest z rodziną – mówi zatroskany proboszcz. – Jak najszybciej trzeba to zmienić. Co do wikarego, nie chcę go osądzać. 31 maja 16-letnia Zuzanna wybiegła ukradkiem z domu, wskoczyła do ciemnoniebieskiego Opla Vectra, który z piskiem opon odjechał w nieznanym kierunku. Gdy rozmawialiśmy z ojcem Zuzanny, mijał ósmy dzień od jej ucieczki. – To był samochód wikarego Mariusza P. Widziała to sąsiadka i może potwierdzić. Od tamtej pory dostaliśmy tylko jednego SMS-a, że jak się nie odczepimy od księdza, to ona nigdy nie wróci do domu. Zgłosiliśmy zaginięcie na policję. – Ojciec Zuzanny wyciąga zdjęcie klasowe córki. – O, to córka, tu siedzi w środku z tabliczką. Zdjęcie sprzed kilku tygodni pokazuje nastolatkę z dziecięcą, niewinną buzią. – Wpierw on był w porządku, traktowaliśmy go jak przyjaciela rodziny – mówi o wikarym ojciec Zuzanny. – Ale jak w sylwestra przyprowadził do nas tę Kasię, zacząłem coś podejrzewać. Okazało się, że w Ostrołęce wynajął kawalerkę. Tam się z nią spotykał. Teraz pewnie mu się znudziła i zbałamucił naszą córkę. Matka po ucieczce córki znalazła korespondencję Katarzyny i Zuzanny. Dziewczyny wyznały sobie miłość do wikarego. Kwieciście opisywały związek, który bynajmniej nie był platoniczny. Kasia, nieco starsza, bez problemów zaakceptowała młodszą koleżankę. Dzieliły się swoim ukochanym. Starzy Kasi też nie pochwalają tego związku. Mieszkanie wynajęte przez księdza Mariusza służyło początkowo do schadzek z Kasią. Później adres poznała również Zuzia. Zdaniem rodziców Zuzanny właśnie do ostrołęckiej garsoniery ksiądz początkowo wywiózł ich córkę. Widzieli ją przez okno. Gdy zorientowali się, że są obserwowani, czmychnęli prawdopodobnie przez połączone z innymi klatkami piwnice. Romans księdza z szesnastolatką trwał już kilka miesięcy. Rodzice dowiedzieli się o wszystkim ostatni. Któregoś dnia zwrócili się do dyrekcji szkoły z prośbą o obniżenie składek na komitet rodzicielski. Są biedni, a trójka ich dzieci jeszcze się uczy. Zaskoczeni dowiedzieli się, że szkoła nie może obniżyć składki rodzicom uczennicy, bo ona bardzo często przyjeżdża do szkoły nową Vectrą. – Co to za ksiądz? – mówi kilkunastoletni młodzieniec, którego zagadnęliśmy na ulicy Nura. – Jak wyprawiał imieniny, to impreza była przez tydzień. A o tym, że lata za dziewczynami, wszyscy wiedzą. Jakie jaja były, jak zgubił saszetkę z dokumentami. Myśmy ją znaleźli, a tam w środku trzy prezerwatywy... Ksiądz Mariusz nie ukrywa się tak jak Zuzanna. Nadal pojawia się w kościele, wciąż uczy w szkole religii. – Miał zorganizować wycieczkę do Częstochowy – mówi matka jednej z uczennic. – Ale po tym, co się stało, to wolimy, żeby dzieci pojechały z kim innym. Spędziliśmy w Nurze prawie całą niedzielę. Księdza Mariusza jednak nie zastaliśmy. Komórka wikarego milczy, nie odpowiada również na wiadomości pozostawione w skrzynce głosowej. Rodzice Zuzanny postanowili złożyć doniesienie do prokuratury. Twierdzą, że poszukiwana przez policję córka została wywieziona przez księdza i przez niego jest ukrywana. 16-letnia dziewczyna w myśl prawa podlega władzy rodziców, choć bzykać ją już można. Prokurator grozi za posuwanie małolaty tylko do 15. roku życia. * * * Kapłani żyją w celibacie przeważnie na pokaz. W praktyce prują się po kątach, wykorzystują swoich podwładnych, dymają gosposie albo uwodzą małolaty. I gdyby nie towarzysząca temu obłuda, nie byłoby o co się czepiać. Ci sami księża, którzy używają życia, zazwyczaj walczą z pornografią, konkubinatami i skrobankami. Są wśród księży jednak i tacy jak proboszcz Tadeusz z Nura – skromni, uczciwi i oddani swojej pracy. Im właśnie podsyła się niewydarzonych klechów za karę. W ten sposób Kościół traci autorytet nawet tam, gdzie wydawałoby się, że ma ugruntowaną pozycję. Co specjalnie nas nie martwi. A też uwodzicielowi należy się uznanie choćby za jedno – używa prezerwatyw. Fot. ŁUKASZ BANASIK Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arcyparcele Wojewoda lubelski odważył się uchylić decyzję radnych o sprzedaży nieruchomości Kościołowi kat. Piszemy o tym heroizmie. 24 kwietnia 2003 r. podczas sesji lubelskiej Rady Miasta radni zadecydowali – głównie głosami składającego się z przedstawicieli PiS i LPR klubu Prawo i Rodzina – o sprzedaży czarnym dwóch działek. Bernardyni dostali za 1 proc. wartości grunt o powierzchni 2672 mkw. przy ul. Willowej, a parafia Najświętszego Zbawiciela działeczkę prawie dwa razy większą przy ul. Wielkiej. Przy czym parafię radni nieco pokrzywdzili udzielając jej bonifikaty zaledwie 95-procentowej. Z parcelą bernardynów były zresztą niezłe jaja. Radni lewicy widząc niemożność postawienia tamy wobec kościelnego apetytu zgłosili wniosek o sprzedaż im działki za symboliczną złotówkę, czyli rabat ok. 99,88 proc. (początkowy projekt władz przewidywał 80 proc. upustu, lewica proponowała 10 proc.). Wtedy nastąpił fakt w historii Polski nieznany. Otóż arcykatolicki prezydent miasta Andrzej Pruszkowski zaczął przekonywać, iż byłaby to nadmierna hojność. Skończyło się na wspomnianym 1 procencie. Wkurzenie wojewody Andrzeja Kurowskiego wywołał fakt odstąpienia w obu przypadkach od przetargu. Jak twierdzi Kurowski w swoim rozstrzygnięciu nadzorczym, obie uchwały lubelskich rajców zostały podjęte z naruszeniem ustawy o gospodarce nieruchomościami z 21 sierpnia 1997 r. (Dz.U. Nr 46, poz. 543 z późniejszymi zmianami). W ustawie tej jako zasadę przyjęto, iż nieruchomości stanowiące własność jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków są sprzedawane i oddawane w użytkowanie wieczyste w drodze przetargu – pisze Kurowski. Wyjątki od tej zasady (...) zostały wyczerpująco wymienione w art. 37 ust. 2 i 3 ustawy. W wyliczeniu tym nie mieści się zbycie nieruchomości na rzecz Kościoła lub związku wyznaniowego. Kurowski twierdzi też, że bezprzetargowe zbycie działek nie wynika również z ustawy z 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła kat. Gdy Kurowski przesłał zawiadomienie o wszczęciu postępowania do lubelskiego Ratusza, jeden z zastępców prezydenta Pruszkowskiego, Janusz Mazurek, uprzejmie wyjaśniał, że to właśnie art. 42 ust. 2 przewiduje, że grunty stanowiące własność Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego są oddawane w użytkowanie wieczyste lub podlegają sprzedaży na wniosek kościelnych osób prawnych. A teraz uwaga: Przepis ten oznacza, że uruchomienie procedury zbycia nieruchomości nie może nastąpić bez wniosku kościelnej osoby prawnej, na rzecz której zostanie dokonane zbycie, co wyłącza zastosowanie trybu przetargowego. Pytania? Wojewoda Kurowski nie uległ wątpliwemu urokowi krętactw władz miasta. Mało tego. Bezczelnie przypomina i powołuje się na orzeczenie Naczelnego Sądu Administracyjnego z 10 września 2002 r. (II SA/Lu 905/02), kiedy to w podobnej sprawie NSA oddalił skargę na rozstrzygnięcie wojewody. Nie wróżymy wojewodzie Andrzejowi Kurowskiemu łatwego życia. Teraz radni z Lublina, którzy corocznie przyzwalają na przekazywanie z miejskiego budżetu olbrzymich kwot instytucjom kościelnym podległym abepe Życińskiemu, zapewne podniosą larum i sprawę skierują do NSA. Nawet jeśli będą mieli świadomość, że nic tam nie wskórają, będzie kolejny pretekst do wrzasku, jak to SLD, z którego przecież mianowania Kurowski jest tym, kim jest, krzywdzi wiarę ojców. Tym bardziej że swoje niezadowolenie z obrotu sprawy wydała już lubelska kuria, z jego fluorescencją Józefem Życińskim na czele. Ciekawe, jak zachowa się lubelski SLD. Wypada wyrazić nadzieję, że poprze swojego wojewodę i tym razem nie schowa ze strachu głowy w piasek. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z punktu widzenia kota " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nieustraszony pogromca gołębi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Obiecujący rząd Millera Miała być debata o równości i prawach kobiet. Wyszła z tego farsa. W Sejmie rząd reprezentowała jedynie Izabela Jaruga-Nowacka, pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, a na sali z okazji pierwszej w III RP debaty o kobietach było ze 20 osób. Marszałek Donald Tusk przełączał kanały w internetowym telewizorku i czytał gazetę. Posłowie przez 3 godziny wymieniali opinie, by dojść do odkrywczej konkluzji, że w Pomrocznej baby mają totalnie przerypane. Z wypowiedzi pani pełnomocnik dowiedzieliśmy się, że: * W wyrównywaniu statusu kobiet i mężczyzn czynimy postępy. * Rząd realizuje „Krajowy Program na rzecz Kobiet”, zaś jednym z punktów w programie jest urządzanie takich debat. * Zakaz dyskryminacji ze względu na płeć jest respektowany, ale że władza sądownicza dopiero przechodzi w tym kierunku przeszkolenia. (Ilu sędziów je przeszło – nie powiedziano). Mimo to ciągle są sędziowie, którzy tego prawa nie respektują. I Minister Sprawiedliwości miał się na wniosek Pani Pełnomocnik temu przyjrzeć. (Nie wiadomo, czy się przyjrzał). * Dzięki rządowi Millera mamy zakaz molestowania. * W sprawie obiecywanej legalizacji aborcji rząd nie ma co prawda konkretnych planów, ale kobieta jak każdy człowiek ma prawo decydować o własnym ciele. * Obiecywana przed wyborami refundacja środków antykoncepcyjnych jest wątpliwa, bo Jarudze-Nowackiej minister Sikorski mówił, że są jakieś problemy natury prawnej. Więc jej nie będzie. * Wprowadzenie wychowania seksualnego do szkół jest potrzebne. Bo na całym świecie rośnie zachorowalność na AIDS. * Rząd nie zrobił nic w kwestii refundowania, choćby częściowego, sztucznych zapłodnień in vitro, za to wiemy już, że niepłodność stała się w Polsce chorobą społeczną. * W sprawie wyrzucania na bruk znęcających się nad rodziną facetów rząd ma do powiedzenia tyle: Ja dostałam niedawno pytanie od jednego z naszych kolegów z rządu, czy ja chcę zapełnić dworce poprzez nakazanie opuszczenia mieszkania sprawcy przemocy, czy chcę zapełnić dworce mężczyznami. Nie chcę zapełniać tych dworców. * Powinno się także zrównać emerytalny wiek kobiet i mężczyzn. Rynek pracy jest trudny dla kobiety, m.in. dlatego, że kobieta jest mniej dyspozycyjnym pracownikiem... * W 2005 powstanie Urząd ds. Równego Statusu Kobiet, bo to jest europejska Dyrektywa nr 73. Pani pełnomocnik powołała Zespół ds. Monitorowania Wdrażania Krajowego Programu na rzecz Kobiet. Pani Minister cieszy się, że jest taki program, że powołano już Wojewódzkich Pełnomocników ds. Kobiet. Wygląda na to, że w Pomrocznej nadal rządzi prawica. SLD robi baby w wała. Cała ta farsa nazwana debatą sejmową jest tego najlepszym przykładem. Przy całym szacunku dla pani pełnomocnik ds. równego statusu – dała zrobić z siebie lalę dmuchaną. Autor : Iza Kosmala / Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szpiegołapy Tajemnice, szantaże, agenci, podsłuchy – świat łamany przez tajne i poufne. Przedstawiamy kulisy pracy służby tak tajnej, że mało kto wie o jej istnieniu. Biuro Spraw Wewnętrznych (BSW) Straży Granicznej ma w założeniu pełnić rolę zabezpieczenia kontrwywiadowczego tej Straży (SG). Instytucja ta posiada uprawnienia zarówno do werbunku agentów, jak i stosowania podsłuchu. Dokładne zadania i uprawnienia BSW są tajne. Wszystkie podane przykłady poczynań odległych od zajęć kontrwywiadowczych odnoszą się do wydziału BSW w Kłodzku (w dokumentach oznaczonego jako Wydział Zamiejscowy nr XI) obejmującego zasięgiem cały Dolny Śląsk. Wydział ów w okresie rządów AWS zebrał najwięcej nagród. Sprawa pierwsza – werbunek Fragment z oświadczenia jednego z szeregowców Kompanii Zabezpieczenia SG w Kłodzku: Kpt Jacek F. (czyli szef Wydziału XI BSW – przyp. A.K.) i kapitan B. wzięli mnie nie pytając o zgodę do auta marki Polonez (tu numery rejestracyjne). Grożąc mi cofnięciem przepustki wywieźli do przydrożnego baru. W barze podczas rozmowy zadawali pytania w stylu: ile razy w tygodniu chor. W. był pijany? Kto naprawia pralkę i sprzęt RTV chor. G.? (...) Mówili również, że jeśli nie będę współpracował, to, cytuję, "opinię człowiekowi jest bardzo łatwo zepsuć na całe życie". Na kolejne spotkanie umówili się ze mną we wtorek. Straszenie szeregowców popsuciem opinii okazało się metodą nader skuteczną. Wielu młodych ludzi służących w SG chce się z nią związać zawodowo. Przygraniczne tereny Dolnego Śląska to obszar straszliwej biedy i bezrobocia. Fragment oświadczenia jednego z kaprali – dowódcy drużyny: W dniu 31 maja 1999 byłem na rozmowie z por. B. (...) Podczas tej rozmowy por. B. zadał mi pytanie, gdzie chciałbym pracować. Ja odpowiedziałem, że w Straży Granicznej, a por. B. powiedział mi, że jeśli będę się starał o pracę w SG to jej nie dostanę ponieważ załatwi mi tak złą opinię. Podobnych oświadczeń posiadamy kilka. Dodajmy, iż por. B. to ta sama osoba, co kpt. B., tylko przed awansem. Były też inne metody werbunkowe. W jednej z kompanii żołnierzowi ukradziono pieniądze i dokumenty. BSW ujęło sprawcę kradzieży, a rzeczy wróciły do właściciela, o czym kpt. Jacek F. osobiście poinformował dowódcę okradzionego. W tym samym piśmie stwierdzono jednak, że przeciwko sprawcy nie skierowano "z braku dowodów procesowych" sprawy do prokuratury. List kończy się zdaniem: Nazwisko sprawcy z ważnych względów służbowych nie może zostać panu podane. Kto zna metody pracy służb specjalnych, wie o co chodzi. Sprawa druga – barwny żywot komendanta Były komendant SG w Starachowicach kpt. D. prowadził żywot niebanalny. Dowodzeni przez niego pogranicznicy wykonali na oczach kamer TV kilka efektownych nalotów na wrocławskie targowiska łapiąc nielegalnych cudzoziemców i kierując wnioski o ich deportację. Wnioski te zresztą w dość tajemniczy sposób uchylano seryjnie we wrocławskim Urzędzie Wojewódzkim, ale to już całkiem inna historia. Przez dłuższy czas do organów kontrolnych SG napływały skargi na temat, mówiąc delikatnie, dziwnych metod pracy kpt. D. Doniesienia wskazywały na możliwość pobierania przez komendanta haraczy od nielegalnie handlujących w Polsce cudzoziemców. Mimo to D. trwał spokojnie na swym stanowisku. Zarówno prywatnie, jak i służbowo kpt. D. uchodził za człowieka blisko związanego z BSW. Sprawa zamknięcia kpt. D. do dziś budzi niejasności. Jego adwokatka twierdzi, iż chodziło o pomówienie, jakoby D. przyjął łapówkę od pewnego podejrzanego Bułgara w wysokości 1200 zł płatną w ratach. My skądinąd znamy inną wersję wydarzeń. D. wpadł przez przypadek – poróżnieni z oficerami z BSW funkcjonariusze z kłodzkich wydziałów Kontroli Ruchu Granicznego i Ochrony Granicy Państwa wykonali niespodziewany nalot na jedno z wrocławskich targowisk. Złapano kilku Bułgarów, którzy zamiast paszportów okazywali pogranicznikom dziwne kwity wystawione przez kpt. D. Przeprowadzono u kpt. D. rewizję. W sejfie komendanta znaleziono liczne paszporty cudzoziemców. D. trafił za kratki. Przesiedział cztery miesiące. Adwokatka twierdzi, iż zabierał on cudzoziemcom paszporty, by wzywać ich potem na przesłuchania. Sprawa trzecia – najbardziej skandaliczna Mjr Eugeniusz Z. (nazwiska nie chce ujawniać ze względu na dzieci) jako oficer starego chowu i prawnik z wykształcenia nie należał do ulubieńców młodych wilczków z BSW. Szybko też znalazł się na ich celowniku. W lutym 2001 BSW zajęło się na początek sprawą "kolizji drogowej" z udziałem dorosłego syna Z. – Marcina. Była to gówniana stłuczka na parkingu, ale informacja o niej trafiła do kapitanów F. i B., którzy podjęli niezwłocznie czynności operacyjne. W kłodzkim wydziale ruchu drogowego zaczęto przetrząsać dokumenty związane z młodym Z. (studentem nie mającym nic wspólnego ze Strażą Graniczną). Ale na sprawdzeniu ważności prawa jazdy nie poprzestano. Zaczęto trzepać także dokumentację medyczną zupełnie cywilnego studenta. Co ustalono? Oddajmy głos samemu naczelnikowi Wydziału XI kpt. mgr. Jackowi F. (fragmenty notatki służbowej z dn. 15. X. 2001 skierowanej do prokuratury): W wyniku powyższych czynności stwierdzono, że Marcin Z. jest osobą u której rozpoznano schorzenie w postaci mózgowego porażenia dziecięcego niedowład prawostronny – choroba układu nerwowego powodująca duże upośledzenie sprawności ogólnej. (...) schorzenie na które cierpi Marcin Z. nie dyskwalifikuje go jako potencjalnego posiadacza prawa jazdy, wymusza natomiast wykonanie szczegółowych badań neurologicznych (...). Z uwagi na fakt, że świadectwo lekarskie Marcina Z. zostało wydane bezterminowo, w placówce zdrowotnej znajdującej się na terenie zakładu pracy Eugeniusza Z., a także to, iż podpis złożony pod oświadczeniem osoby badanej jest podobny do podpisu Eugeniusza Z. istnieje prawdopodobieństwo jego sfałszowania. Ponieważ powyższe świadectwo jest jednym z dokumentów niezbędnych do uzyskania prawa jazdy istnieje prawdopodobieństwo iż na jego podstawie dokonano wyłudzenia poświadczenie nieprawdy w postaci prawa jazdy. W ten sposób funkcjonariusz tajnej wewnętrznej policji niczym wytrawny neurolog stwierdza, jakie badania powinien przejść student, diagnozuje jego stan zdrowia i, oczywiście, kieruje sprawę do prokuratury... przeciwko jego ojcu. Młody Z. rzeczywiście cierpiał we wczesnym dzieciństwie na lekką postać porażenia, ale nie pozostało po nim śladu. Eugeniusz Z. nie ukrywał też ani przez moment, że podpisał się za syna pod opinią lekarską, gdyż ten ostatni był w chwili jej wystawiania niepełnoletni. Wkrótce po tej aferze BSW dobiera się mjr. Z. do tyłka od drugiej strony. Zięć remontował dom i wszedł w konflikt z wykonawcą robót. Sprawą zajęło się BSW i ustaliło niezwłocznie, iż zachodzi podejrzenie oszustwa przy wykorzystaniu ulgi budowlanej. U Eugeniusza Z. przeprowadzono efektowną rewizję, którą osobiście kierował kpt. B. Co o tyle dziwne, że przeszukanie zlecono policji i żadnych funkcjonariuszy BSW być przy nim nie powinno, co stwierdził na piśmie jeden z kłodzkich prokuratorów. Kpt. B. złożył także wizytę w biurze rachunkowym prowadzącym sprawy rodziny Z. i zażądał wydania rachunków za usługi budowlane. Dokumenty te zatrzymano. Osobliwe zajęcia kontrwywiadu! Lekkiego życia nie miała żona Eugeniusza Z. – cywilna pracownica SG. Komendant Ł. współdziałając z oficerami BSW usiłował ją wywalić z pracy. Nie udało się to – zabrakło jednego dnia – mianowane przez rząd Millera nowe władze SG odwołały bowiem kpt. Ł. Nie zapomniano także o 16-letniej córce Z., którą przy pomocy jednego z początkujących funkcjonariuszy usiłowano wpuścić w posiadanie narkotyków. Także i tej sprawy nie wykorzystano z braku czasu. Obie zaczęte sprawy Eugeniusza Z. trafiły do prokuratury w Ząbkowicach Śląskich. Wszelkie prośby o przeniesienie jej do innej prokuratury na nic się zdały. Sprawa czwarta – najkrótsza, lecz najbardziej tajemnicza W ostatnich miesiącach do tej samej prokuratury w Ząbkowicach wpłynęło z Komendy Głównej SG doniesienie o popełnieniu przestępstwa. W tej sprawie wszystko jest tajne. Wiemy jedynie, że rzecz dotyczy funkcjonariuszy BSW w Kłodzku. Najprawdopodobniej kapitanów D. i B., którzy w ostatnich trzech miesiącach byli zawieszeni. Od wiewiórek wiemy zaś, że w doniesieniu chodzi m.in. o fałszowanie dokumentacji operacyjnej, zamienianie kartek w dziennikach służbowych, prokurowanie różnych "kwitów". Sprawa kłodzkich oficerów BSW trafiła do Ząbkowic, by toczyła się w bezpiecznym oddaleniu od miejscowych układów. Kłodzko od Ząbkowic dzieli 40 km. Przedstawione historie świadczą o tym, że Straż Graniczna nie jest nudnym miejscem pracy. Cieszyć powinni się z tego pogranicznicy. My zaś, tzw. społeczeństwo – niekoniecznie. Do pracy w BSW w ostatnich latach trafiali często ludzie po KUL, czyli koledzy AWS-owskiego komendanta SG Marka Bieńkowskiego. Praca w tym wydziale nie należała do niskopłatnych. Pensje kapitanów i poruczników były na ogół ustalane według etatów podpułkowników i pułkowników. Płacił za to oczywiście podatnik, czyli my wszyscy. Błyskawiczny awans, wysokie nagrody, wiedza operacyjna i praktyczny brak kontroli ze strony przełożonych też nie były bez znaczenia. W ostatnim okresie rządów AWS z BSW usiłowano zrobić przechowalnię dla zaufanych ludzi z UOP. Przygotowano nawet specjalne etaty. Akcja nie powiodła się jednak z braku czasu. Nowe szefostwo SG i nowy szef BSW płk Andrzej Piuro zablokowali transfer kadrowy. PS Z ostatniej chwili: Kapitanowie B. i F. zostali "odwieszeni" i wrócili do pracy. Śledztwo wciąż trwa. Na razie nikomu nie przedstawiono zarzutów. Z ich braku Komenda Główna SG mogła zawiesić obu oficerów tylko na 3 miesiące. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Nasz Dziennik” 14 maja „Jeszcze nie zabliźniły się rany za-dane Polsce przez totalitaryzm, a już wpadliśmy w sidła Unii Europejskiej. (...) Jako Naród musimy być mocni duchem i nie dopuścić do upadku polskiej państwowości. Mamy przecież takich gigantów patriotycznej myśli polskiej, jak ks. bp Edward Frankowski, ks. prof. Czesław S. Bartnik, prof. Piotr Jaroszyński i wielu, wielu innych”. Alfred Trybus, „Czytelnicy” 15–16 maja „Po niewielu latach, gdy Królowa Polski wywiodła nas z łagru sowieckiego, już trochę poluzowanego, wepchnięto nas podstępnie, głównie za sprawą Unii Wolności, postkomunistów i masonerii, do nowego łagru, tym razem zachodnioeuropejskiego. Właściwie to nie weszliśmy do Unii Europejskiej, lecz do unii z Niemcami, gdzie będziemy odgrywali taką niższą rolę, jak kiedyś Litwa w unii z Polską, a raczej jeszcze niższą, bo posuniętą aż do zaniku państwa polskiego (por. Jadwiga Staniszkis). (...) Nawet niektórzy duchowni, tam i już u nas, przypominający masońskich »księży patriotów«, odrzucają tytuł Chrystusa Króla, no i Królowej Polski – jako »nacjonalistyczne«. Dla nich chyba istnieje tylko jeden naród, a mianowicie żydowski, a wszystkie inne narody są »nacjonalizmami«”. ks. prof. Czesław S. Bartnik, „Matka Polski” 18 maja „Pan Premier Marek Belka w swoim exposé zapowiedział wspieranie ini-cjatyw obywatelskich, które łączą Polaków w działaniach dla dobra wspólnego. Niewątpliwie takie działania, z wielką miłością dla Polski i poświęceniem, prowadzi toruńska rozgłośnia Radio Maryja, kierowana przez Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Radio Maryja, prowadząc nie tylko misję ewangelizacji, łączy Polaków rozlanych po całym świecie. W związku z powyższym proszę o udzielenie odpowiedzi na następujące pytanie: 1. Czy i kiedy wielomilionowa rzesza słuchaczy Radia Maryja, także chorych i samotnych, może oczekiwać, że rząd Pana Premiera wesprze toruńską rozgłośnię dotacją celową, która pozwoli jeszcze lepiej docierać ze słowem miłości, prawdy i nadziei do polskich domów? Z poważaniem Witold Tomczak”. (interpelacja poselska) „Głos” 15 maja „Trzeba tu przypomnieć, że wszystko zaczęło się od dyrektywy Jerzego Urbana, który w swoim piśmie opublikował trzy tezy ukierunkowujące politykę zagraniczną nowego rządu, który powinien: (1) natychmiast zerwać z USA, przyjąć kurs na Unię Europejską oraz zaprzestać sporu o konstytucję UE, warunki nicejskie itd.; (2) natychmiast wycofać wojska polskie z Iraku; (3) wypowiedzieć kontrakt zawarty z USA, a dotyczący samolotu wielozadaniowego F16. Można by rzec – nic dodać, nic ująć; ta instrukcja mogłaby zostać napisana tak po rosyjsku, jak po niemiecku. U źródeł nowego kursu polskiej polityki leży paniczna ucieczka postkomunistycznego establishmentu z krótkotrwałej współpracy z USA, przejście do obozu niemieckiego i podporządkowanie się planom budowy »imperium Europa«”. Witold Kańka, „Polska zdradzona” „Niedziela” 23 maja „Polska ma wypełniać wielką dziejową misję: nieść wiarę w Chrystusa innym narodom, całej Europie, a nawet światu. Z tej misji nie wolno nam zrezygnować, bo zdradzilibyśmy nasze posłannictwo narodowe. Nie weszliśmy do Unii Europejskiej z pustymi rękami i ogołoconą duszą. Mamy wspaniałe skarby i wartości: wiarę w Boga, cnotę miłowania człowieka, serdeczność i życzliwość dla ludzi, pragnienie czynienia dobra dla innych”. Maria Okońska, „Nadszedł dla Polaków czas wielkiego egzaminu” Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dama ze środowiska Ministerstwo Środowiska ma już nowego SLD-owskiego wiceministra. Sam minister się chwieje. Zgodnie z naszym przewidywaniem ("NIE" nr 16/2002) w pierwszych dniach maja podał się do dymisji podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska i zarazem główny geolog kraju – Krzysztof SzamaŁek. Człowiek jak najbardziej z SLD. W resorcie, który w myśl umowy koalicyjnej przypadł chłopom, ostał się jeszcze jeden SLD-owski wiceminister – CzesŁaw Śleziak. Mimo wcześniejszych deklaracji nie podał się do dymisji wraz z Szamałkiem. Powód: dymisję jednego SLD-owskiego wiceministra można usprawiedliwić (Szamałek przeszedł do biznesu), dymisja drugiego komucha zmusiłaby premiera do interwencji, a na tę jeszcze za wcześnie. * * * O konflikcie w Ministerstwie Środowiska głośno było od początku roku. SLD-owscy wiceministrowie zarzucali szefowi, że nie tylko nie potrafi skutecznie kierować resortem, ale w ogóle nie kontroluje tego, co się wokół niego dzieje. Mediacji podjął się najpierw minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik, potem zaś interweniował sam premier Miller. Ręce mu opadły, gdy minister Żelichowski potwierdził, iż większość dokumentów wychodzących z resortu podbijana jest "faksymilką" ministra przez jego gabinet polityczny. Zastrzegł jednak, że przed ich wysłaniem "gabinet" pyta go o zgodę. Według naszych wiewiórek z ul. Grzybowskiej (siedziba PSL), ludowcy zgodzą się na odwołanie STANISŁAWA ŻELICHOWSKIEGO, ale nie tak szybko. Po pierwsze, musi przycichnąć sprawa rezygnacji Szamałka. Po drugie, muszą znaleźć następcę Żelichowskiego. Po trzecie zaś, dymisja PSL-owskiego ministra nie może być pierwszym odwołaniem członka gabinetu Leszka Millera. Ludowcy, których elektorat jest stale przejmowany przez Samoobronę, wymyślili otóż, że ich partia może przeżyć ogromny wstrząs, jeśli pierwszym z odwołanych ministrów będzie PSL-owiec. Najpierw więc musi polecieć któryś z ministrów SLD (resort jest tu obojętny), a dopiero później ich człowiek. Zaczęły się targi. Sprawę Szamałka załatwiło sygnalizowane na wstępie powołanie jego następcy. Nie wiadomo też, kto będzie nowym ministrem środowiska. W PSL mówi się o trzech ludziach: CzesŁawie Siekierskim, Andrzeju Śmietanko i Janie Komornickim. Pierwszy z panów jest wiceministrem rolnictwa, na którym się zresztą zna, i nie bardzo ma ochotę odchodzić z resortu. Prezydentowi Kwaśniewskiemu najbardziej odpowiadałby oczywiście Śmietanko – jego były doradca ds. wsi, a wcześniej wiceminister rolnictwa, bohater kilku naszych publikacji. Rzecz jednak w tym, że na tę kandydaturę nie godzi się lider PSL Jarosław Kalinowski. W tej sytuacji największe szanse zdaje się mieć Jan Komornicki, obecny ambasador RP w Słowacji, któremu właśnie kończy się kadencja urzędowania w Bratysławie. Ale i on ma feler: bliżej mu do Romana Jagielińskiego niż do Kalinowskiego. Pozostaje jeszcze kwestia terminu dokonania zmiany. * * * Po czterech latach rządów AWS stagnację odnotowano także w dziedzinie ochrony środowiska. Ba – recesję, a nie stagnację. Przygotowany "bilans otwarcia" wykazał, że inwestycje na ochronę środowiska cofnęły nas do okresu z początku lat 90. Jeszcze przed zmianą ekipy rządzącej, gdy przy ul. Rozbrat (siedziba SLD) pracowały zespoły problemowe, dowodzone przez Śleziaka i Szamałka. Grupa snuła wizjonerskie plany naprawy sytuacji, przede wszystkim przez czerpanie szmalu z programów pomocowych Unii Europejskiej. Cóż, SLD zabrakło kilku mandatów do samodzielnego rządzenia i powrócił układ sprzed roku 1997, tyle tylko, że w gorszym wydaniu. Efekt: Bruksela grozi odrzuceniem praktycznie wszystkich unijnych programów pomocowych. * * * Pracownicy Ministerstwa Środowiska chodzą jak w letargu. Ze strachu prawie nikt nie chce mówić o tym, co się dzieje w resorcie. Pytani o to, kto faktycznie rządzi ministerstwem, bez namysłu wskazują jedną osobę – Barbarę LewandowskĄ-Kondeję, szefową gabinetu politycznego ministra Żelichowskiego. Jako osobę nr 2 w ministerstwie wskazują... sekretarkę szefowej – Danutę Hammer. Lewandowska-Kondeja była szefową gabinetu politycznego Żelichowskiego w czasach jego poprzedniego urzędowania (1993–97). Już wówczas miała przemożny wpływ na szefa. To właśnie ją obarcza się odpowiedzialnością za największą wpadkę tamtego okresu – inwestycję "Eko-Sękocin". W tym budowanym na obrzeżach Warszawy osiedlu domków jednorodzinnych dziwne było wszystko: zaangażowanie ministerstwa, tempo załatwiania formalności i wykonawcy. Winę wziął wówczas na siebie dyrektor generalny Lasów Państwowych Janusz Dawidziuk, choć nasi informatorzy twierdzą, że inwestycja była ideą pani Basi. Po czterech latach w opozycji Żelichowski i szefowa jego gabinetu politycznego pamiętali o lojalności byłego dyrektora. Powrócił na urząd. Po raz drugi Kondeja mogła sobie zwichnąć karierę w listopadzie 2001 r. PSL rekomendował na sędziego Trybunału Stanu Krzysztofa Śniegockiego, który reprezentował interesy Żelichowskiego przy aferze "Eko-Sękocin". O Śniegockim zrobiło się głośno, gdy "Wyborcza" zarzuciła mu, że wybiera się na jeden z bardziej prestiżowych stołków w kraju, podczas gdy na karku siedzi mu prokuratura. Śniegocki miał się dopuścić nieprawidłowości kierując Radą Nadzorczą Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej "Krokus" przy Ministerstwie Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych. Prezesem Zarządu "Krokusa" była Lewandowska-Kondeja. Prokuratura oczyściła Śniegockiego z zarzutów, choć uczyniła to w sposób nad wyraz szybki i – jak mi się wydaje – mało skrupulatny. O pani Basi znowu zrobiło się cicho. * * * Zdaje się, że wszystkie osoby żyjące z ministerialnej ochrony środowiska zdają sobie sprawę z tego, iż zbliża się koniec ich karier. W tej chwili największy nacisk położyły na zdobycie władzy w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska. Jest to skarbonka resortu. Roczny budżet funduszu przekracza 1 mld zł, jest więc o co walczyć. Choć przed odejściem awuesiaki zdążyły go rozdysponować na 3 lata do przodu, to i tak ma rocznie do wydania jeszcze ok. 250 mln zł. Nie dziwota więc, że w Radzie Nadzorczej Funduszu znalazło się miejsce dla pani Lewandowskiej-Kondei. Jej najbliższym tam współpracownikiem jest Janusz Mikuła, reprezentujący "pozarządowe organizacje ekologiczne". Pozarządowe? W ministerstwie Mikuła pełni obowiązki dyrektora Departamentu Inwestycji i Rozwoju Technologii... Po nędznym wyniku w wyborach parlamentarnych PSL przeżywa ogromne trudności finansowe. Pogłębia je konieczność wpłacenia do budżetu blisko 2 mln zł. Jeśli wierzyć wiewiórkom z ul. Grzybowskiej, powstał tam plan wsadzenia kilkudziesięciu etatowych działaczy PSL właśnie na stołki w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska. Ma się tym zająć nowy dyrektor zarządzający Funduszem w randze zastępcy prezesa Zarządu – Ryszard Ochwat. Pewnie zrobi to wszystko z powodzeniem, bo potrafi być bezwzględny, a i PSL-owi wierny. Ochwat zasiadał już wcześniej w Radzie Nadzorczej Funduszu (w okresie pierwszej koalicji SLD–PSL), był też senatorem. Nie poszło mu w wyborach 1997 r. i zamiast ekologią zajął się radiem. Państwowym oczywiście. Było o nim głośno w październiku 1999 r., gdy pełnił funkcję dyrektora Biura Organizacyjnego Polskiego Radia S. A., zaś stanowisko prezesa radia piastował rekomendowany przez PSL Stanisław Popiołek. Pewnego dnia na tablicy ogłoszeń w gmachu radia pojawiła się poufna notatka przygotowana przez Ochwata dla Popiołka. Szczegółowo przedstawiał w niej, jakich urzędników udało się PSL-owi wsadzić do władz radia i jakie polityczne ambicje ma PSL w apolitycznym, bo państwowym radiu. Pożegnał się wówczas ze stołkiem. Odnalazł się w firmie brata pani Basi, a teraz powrócił do finansów i polityki ponownie przez nią przyciągnięty. Osobą, która ma Ochwatowi najbardziej pomagać w jego misji w Narodowym Funduszu, jest inny jego dyrektor – StanisŁaw Garlicki (dyrektor Departamentu Ochrony Powietrza). I on został wymyślony na to stanowisko przez szefową gabinetu politycznego ministra Żelichowskiego, a jak plotka niesie, zaskoczony tą nominacją był nawet sam minister... Jeśli czujecie, że ta lektura zachwiała waszą wewnętrzną ekologią, to spoko: nie pękajcie. Jak już wcześniej napisaliśmy, układ ten ma ulec zmianie. Wcześ-niej jednak posadę musi stracić któryś z SLD-owskich ministrów Leszka Millera. Który? Jaka różnica: na kogo wypadnie, na tego bęc! Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bzdet od morza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Ostrołęce ostro ciągną W ramach programu wspierania przedsiębiorczości gruby szmal z Banku Światowego, budżetu państwa i samorządów płynie do prywatnych kieszeni. Między innymi – posła SLD. W 1994 r. przyjęty został projekt Banku Światowego "Rozwój Małej Przedsiębiorczości TOR 10". W jego ramach 76 organizacji pozarządowych utworzyło 31 tzw. Inkubatorów Przedsiębiorczości i 62 Ośrodki Wspierania Przedsiębiorczości. Ich celem jest promocja, doradztwo i organizacja szkoleń dla małych i średnich firm oraz dla bezrobotnych. Powstały też 34 Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości, które udzielają preferencyjnych pożyczek na działalność gospodarczą. Wszystkie trzy struktury są wprost idealne do robienia szwindli. Program został dopracowany w 1998 r. Kasę wyłożył Bank Światowy i rząd polski. Według MPiPS koszt przedsięwzięcia wyniósł 28 mln dolarów. Powstałe Inkubatory Przedsiębiorczości, ośrodki mające ją wspierać i fundusze pożyczkowe działają teraz dzięki obracaniu uzyskaną wcześniej kasą, czyli odsetkom od kwot leżących na kontach i dochodom z działalności gospodarczej. Pisaliśmy ("NIE" nr 36/2002) o Ostrołęckim Ruchu Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP), który utworzył taki właśnie ośrodek i fundusz. O fikcyjnych kursach dla bezrobotnych. O tym, jak na prowadzeniu tam wykładów zarabiała lokalna elita, włącznie z wysokimi przedstawicielami władzy samorządowej i partyjnej (od prawicy po lewicę), pracownikami Urzędu Kontroli Skarbowej oraz Mazowieckiego Urzędu Pracy. Ten ostatni zlecał jednocześnie szkolenia i kontrolował ORWP badając, czy nie ma przekrętów. Informowaliśmy o rodzinach miejscowych notabli różnej orientacji politycznej – z żoną posła SLD włącznie – którzy brali preferencyjne pożyczki, często nie mając do nich uprawnień albo wykorzystując je niezgodnie z przeznaczeniem lub też nie zwracając ich. Napisaliśmy wówczas o prowadzonym przez ostrołęcką prokuraturę dochodzeniu w tej sprawie. Martwe dusze szkolone Jak się okazuje – mało napisaliśmy. Po ukazaniu się naszego artykułu aresztowano trzy osoby: prezesa zarządu Ostrołęckiego Ruchu Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP) Kazimierza Krzysztofa B., sekretarza zarządu Elżbietę M. oraz Andrzeja W., dyrektora przasnyckiej szkoły, której uczniowie zostali wciąg-nięci na listy jako fikcyjni uczestnicy szkoleń dla bezrobotnych. ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych organizowane przez Mazowiecki Urząd Pracy (MUP), któremu szefuje Lech Antkowiak. Zanim objął on MUP – był dyrektorem programu Banku Światowego TOR 10 w Ministerstwie Pracy. Gdy odszedł, fuchę tę przejął i piastował do końca trwania programu jego zastępca Tomasz Niesiołowski – dziś główny specjalista w Departamencie Polityki Rynku Pracy MPiPS. Jego nazwisko przewija się w ostrołęckiej sprawie. Gdy ORWP wygrywał przetarg na szkolenia dla bezrobotnych, sprawa przechodziła pod nadzór podległego Antkowiakowi ostrołęckiego Urzędu Pracy, którego dyrektor Andrzej Zalewski był jednocześnie członkiem stowarzyszenia ORWP i zarabiał na szkoleniach dla bezrobotnych, które są teraz przedmiotem śledztwa. Około 400 osób potwierdziło, że nie brało udziału w żadnych kursach, choć figurowało na listach uczestników. Wystawionych zostało około 700 lewych zaświadczeń o ukończeniu kursów. Okazało się, że odbywały się też szkolenia, które trwały godzinę lub półtorej zamiast przewidzianych kilkudziesięciu. Do pracy przy orga-nizacji kursów zatrudniano ludzi fikcyjnie, żeby wykazać koszty. Za wykładanie na kursach, których nie było, płacono lokalnym VIP-om. Ostrołęcki Fundusz Rozwoju Przedsiębiorczości udzielił kilkudziesięciu lewych pożyczek. Jak wcześniej pisaliśmy, brali je ludzie nie spełniający wymaganych kryteriów. Wiewiórki z prokuratury twierdzą, że ruch wokół funduszu i pożyczek gwałtownie wzrastał, gdy zbliżały się wybory i potrzebna była kasa na kampanie. Wśród pożyczkobiorców byli członkowie rodzin wysokich urzędników samorządowych. 4 tys. zł wziął też w 2001 r. Jerzy Krzyżowski – dziś prezes Funduszu Leasingowego Poczty Polskiej, który wcześniej zajmował się programem TOR 10 z ramienia MPiPS. Zamknięty obieg szmalu W 2000 r. inkubator ostrołęcki wygrał przetarg na szkolenia dla właścicieli i szefów małych przedsiębiorstw. Ich wykonanie zlecał firmom zainteresowanym odbyciem szkolenia. To doskonały sposób na przekręcenie pieniędzy. Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości zwraca bowiem uczestnikom 60 proc. kosztów poniesionych za udział w kursie. Gdy szkolenia są fikcyjne, firma szkoląca i przedsiębiorstwo, którego przedstawiciel jest szkolony, dzielą się forsą. Z otoczenia posła SLD Stanisława Kurpiewskiego dowiedzieliśmy się, że dwa razy takie szkolenia przeprowadzała należąca do niego Agencja Handlowo-Usługowa Kurpie. W wykazie przeszkolonych zaś znalazła się jego żona. Była szkolona jako szef firmy swojego męża – czyli tej, która ją szkoliła, choć przejęła ją od małżonka dużo później. (Przypomnijmy, że na odkupienie firmy od męża, żeby jako zawodowy poseł mógł brać pensję w Sejmie, państwo Kurpiewscy dostali pożyczkę z Funduszu Rozwoju Przedsiębiorczości). Poza swoją żoną pan poseł szkolił też firmy, które były zarejestrowane, ale nie prowadziły działalności. Razem było ich około 50. Refundacja wyniosła jakieś 125 tys. zł. W ramach inkubatora ostrołęckiego odbyło się kilkadziesiąt szkoleń dla przedsiębiorstw. Poważne wątpliwości budzi również sposób rozdysponowania szmalu, który od 1994 do 1996 r. był przekazywany na tworzenie ostrołęckiego inkubatora. Do kupy – jakieś 250 tys. zł. MPiPS oraz PARP nie kontrolują sposobu dysponowania opisanym szmalem. Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości, które udzielają pożyczek, mają jedynie obowiązek dostarczania ministerstwu comiesięcznego raportu. Inkubatory Przedsiębiorczości muszą to robić co kwartał. Widać sprawozdania te są piękne jak laurki – w przeciwieństwie do praktyki. Nie mogą budzić zastrzeżeń, skoro w informacji ministerstwa z kwietnia 2002 r. "o wynikach realizacji zadań instytucji wspierających rozwój małych i średnich przedsiębiorstw" stoi jak byk, że najbardziej aktywną działalność szkoleniową w 2001 r. prowadził m.in. Ośrodek Wspierania Przedsiębiorczości w Ostrołęce. Aż 2454 przeszkolonych! Jest fantastycznie! Działalność Inkubatorów Przedsiębiorczości potwierdza ich duże znaczenie w procesie rozwoju gospo-darczego. Stanowią one istotny instrument wspomagania powstających podmiotów gospodarczych i tworzenia nowych miejsc pracy. (...) Wynik rocznej działalności szkoleniowej poszczególnych ośrodków, chociaż minimalnie mniejszy od osiągniętego w 2000 r., potwierdza, że kryzys roku 1999 mamy już za sobą i pomimo braku środków na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu z Funduszu Pracy, zapotrzebowanie na tego typu usługi nadal jest duże – optymistycznie stwierdza dokument Departamentu Polityki Rynku Pracy, zaakceptowany, co stwierdzone jest podpisem, przez wspomnianego wcześniej Tomasza Niesiołowskiego. Nie dziwi, że zainteresowanie szkoleniami jest duże, skoro da się dzięki nim wyłudzić kasę od państwa. Nie ulega wątpliwości, że zarówno MPiPS, jak i PARP wiedzą o przekrętach. Ministerstwo było uczestnikiem dochodzenia w sprawie Ostrołęki. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że szykuje się zmiana rozporządzenia o dotowaniu szkoleń dla małych przedsiębiorstw. Jeśli do niej dojdzie, PARP będzie wskazywała firmy, które mają przeprowadzać szkolenia. Zmiana ta dowodzi, że władze wiedzą o kantach. Zwłaszcza że dochodzenia dotyczące inkubatorów i szkoleń odbywają się poza Ostrołęką w kilku innych miastach Polski, m.in. w Krakowie. O szmalu, który Zarząd Regionu Małopolska NSZZ "S" przewalał na fikcyjnych szkoleniach dla bezrobotnych, pisaliśmy dwukrotnie ("NIE" nr 12 i 21/2002). Tam, gdzie są bezrobotni, leży forsa do zagarnięcia przez pracowitych. Prawda ta znana jest w Afryce, gdzie ogromne fundusze pomocy giną w kieszeniach urzędników. Dzięki europejskim pieniądzom Polska raźno wstępuje do Afryki. Ostrołęckie sposoby afrykanizacji pomocy dla bezrobotnych, biednych, głodnych i bezradnych są banalne. Z czasem staną się wyrafinowane. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wódce dajcie żyć Jak polscy producenci gorzały walczą z alkoholizmem? Doprowadzając swoje zakłady do ruiny. Osobiście nie lubię wódki za to, że raz omal nie wyrzygałam własnej wątroby z kawałkiem jelita grubego. Ale szanuję upodobania rodaków: wóda czysta, ciepła, zimna, wóda w kolorowym drinie z wisienką, wóda z colą, wóda z gwinta, z trawą, wóda w paski, wóda w kropki. W Pomrocznej co roku doi się jakieś 175 mln litrów czystej gorzały*. Dzięki krajowej produkcji można pić dużo i tanio. A teraz wszystko to zamieńcie na czas przeszły. Zarządy krajowych fabryk wódki zarzynają branżę. Wkrótce chlać będziecie już tylko podłe wina i szczylowate piwsko, od czasu do czasu ładując w żyłę. Chlanie Badający rodzimy rynek alkoholowy Instytut Ipsos podaje w 2003 r., że wódkę z przyjemnością konsumuje 61 proc. rodaków, w tym 63 proc. mieszkańców wsi i 66 proc. mieszkańców dużych miast, najczęściej z wyższym wykształceniem. Od października 2002 r. do maja 2003 r. sprzedaż wódek krajowych wzrosła o 40 proc., na co wpływ miała obniżka akcyzy – niektóre półlitrówki potaniały nawet o 5 zł, dzięki czemu wielu rodaków zrezygnowało z borygo, bimbru czy śmiercionośnego metanolu. Produkcja czystej wódki wzrosła od początku 2003 r. aż o 32,3 proc. Dla porównania – w tym samym okresie produkcja piwa spadła o 2,4 proc. Dochody z akcyzy na wódkę krajowej produkcji w budżecie państwa wzrosły o 60 mln zł. Łapy zatarł oczywiście nie tylko fiskus, ale również dostawcy półproduktów i surowców, w tym plantatorzy zboża i ziemniaków. Tymczasem sami producenci wódy regularnie donoszą o "pogarszających się wynikach finansowych, kłopotach i trudnościach branżowych". Mimo ogromnego wzrostu sprzedaży gorzały producenci nie informują o wzrostach zysków. Co za fenomen! I dymanie W produkcji gorzały obowiązuje prosta jak środkowy palec gospodarka planowa. Sugerując się wynikami sprzedaży dystrybutorów z poprzedniego kwartału fabryka ustala rozmiary produkcji i pod te cyferki wykupuje od Ministerstwa Finansów odpowiednią liczbę banderol płacąc tym samym akcyzę – haracz państwu za dobre samopoczucie obywateli. Żadnych weksli, obligacji i innych ściem – za akcyzę wódczany producent płaci z góry żywym szmalem. Gdy flachy zjadą z jednej taśmy, na drugiej oblepiane są banderolkami i spakowane w kartony trafiają do zmonopolizowanych dystrybutorów wielkich grup zakupowych. Za ile W Pomrocznej działają trzy takie grupy z wyraźnie podzielonymi strefami wpływów. Od 1998 r., gdy uwolniono ceny na alkohole. Grupa jednorazowo odbiera od producenta setki tysięcy butelczyn. Dlatego dostaje spory, bo aż 20-procentowy rabat. Już w momencie zakupu, co ilustrują faktury sprzedaży. Mam w łapach takie właśnie faktury z Polmosu Białystok (największego producenta gorzały mającego aż 22 proc. udziału w krajowej produkcji) oraz Unicomu Bols Group (drugi po Polmosie prywatny udziałowiec producenckiego rynku wódy). I teraz uważajcie – z tych kwitów wyraźnie wynika, że producenci udzielają rabatów nie od samej ceny producenta, tylko od ceny producenta wraz z... akcyzą. Żadna różnica? Wątpię – koszt wytworzenia jednej półlitrowej flaszki to jakieś 5 zetów, akcyza – 12 zetów (liczymy według wzorów podanych przez prof. Alicję Ryszkiewicz z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej). 20 proc. z 18 to niewątpliwie większy upust niż 20 proc. z 5. Pomnóżmy tę oszczędność teraz przez setki tysięcy butelek, to z kolei pomnóżmy jeszcze przez 4 kwartały. Zabrakło wam cyferek w kalkulatorze? Mnie też. Niezła, kurwa, oszczędność. Pomroczne fabryki gorzały perfidnie robione są w wała, bo po wykonaniu drobnych obliczeń wychodzi, że opylają towar 70 proc. poniżej kosztów produkcji. Zarządy produkujących gorzałę spółek działają ewidentnie na niekorzyść swoich firm. Łamią także ustawę o obrocie wyrobami spirytusowymi – producent może udzielić hurtownikowi rabatu tylko od ceny własnej, czyli od ceny producenta. Rabat od akcyzy oznacza po ludzku, że producenci gorzały zwolniają grupy zakupowe z części podatku. Tu z kolei kłania się fiskus. Może więc wszyscy powinniśmy zacząć udzielać sobie nawzajem rabatów od płaconego państwu podatku VAT wszędzie – w knajpach, kiblach toi toi, szpitalach, na lotniskach, a nawet od banknotów, którymi się nieustannie wymieniamy. Sil wu ple, panie ministrze Reasumując – naszą kochaną wódkę jak jakiegoś pterozaura wkrótce bezsprzecznie trafi szlag, bo żadne przedsiębiorstwo produkcyjne nie jest w stanie długo pożyć dopłacając do produkcji. Zarządy tych firm mają to w dupach, bo i tak są kadencyjne. I ja to wszystko kumam – żyje się tu i teraz. Zastanawia mnie tylko, kiedy Urząd Kontroli Skarbowej ruszy dupę po wycieka-jący szmal, pokaźne dochody z wódczanej akcyzy. Każdy wałek ma przecież swój początek i koniec. To już druga wódczana malwersacja, którą paluchem wtykam w oko ministrowi od kontroli skarbowej, generalnemu inspektorowi Wiesławowi Ciesielskiemu. Tyle że tym razem nie idzie – jak wtedy – o zwykłe pierdy: dymanie skarbu państwa na jakiś miliard złotych, podziurawiony jak ementaler budżet czy niedorozwiniętych kontrolerów. Tu idzie o cały pomroczny naród, o tradycję, sztukę, wesela, komunie, stypy i chrzciny, o kulturę spożycia, spokój święty, o czystą wódkę, respirator w płynie utrzymujący przy życiu szacownych obywateli, posłów, nauczycieli, lekarzy, śmieciarzy, dziennikarzy, stróżów, artystów, pisarzy i malarzy, goleń prezydenta, politykę, kulturę, w ogóle państwo całe. * Wszystkie dane pochodzą z Ministerstwa Finansów oraz branżowego pisma "Rynki Alkoholowe" nr 100. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dżungla bez asfaltu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Paragraf 23 Miller i jego pomocnicy podpisali korzystny dla polskich chłopów Traktat Akcesyjny do Unii Europejskiej i kłaniali się do oklasków. Traktat kryje podstęp. Ślepawy nasz rząd, chociaż był ostrzegany, nie chciał zauważyć, że podpisał zarazem zgodę na dowolne zmniejszenie dopłat Unii do naszego rolnictwa. Chłopów czeka rozczarowanie straszne, bo pieniężne. Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu! Mądrze inwestując stał się najpoważniejszym nieproducentem lucerny w okolicy – takim to postępowym farmerem, który potrafił po mistrzowsku korzystać z subsydiów rolnych, był ojciec majora Majora, postaci z kultowej powieści "Paragraf 22" Josepha Hellera. Już wkrótce w państwach Unii Europejskiej niektórzy plantatorzy tytoniu będą mogli pójść w jego ślady. Eurokraci w Brukseli pracują bowiem nad utworzeniem nowego funduszu, z którego unijni farmerzy będą dostawać forsę za nieuprawianie tytoniu. Przypuszczalnie polscy plantatorzy nie dorobią się jednak na nieuprawianiu tytoniu, co będą poczytywać sobie za krzywdę. W Brukseli kombinują, aby nowe tytoniowe subsydia nie popłynęły do nowych państw członkowskich. Takie sztuki są możliwe, gdyż Bruksela użyje artykułu 23 Traktatu Akcesyjnego, czyli podstępnego "paragrafu 23". Przepis ten polskie władze zaaprobowały, nie bacząc na ostrzeżenia i przestrogi dr. Waldemara Gontarskiego, eksperta sejmowego. "Paragraf 23" upoważnia władze Unii do jednostronnej zmiany zapisów Traktatu Akcesyjnego dotyczących rolnictwa na niekorzyść Polski. Zgodnie z nim zmiany jednostronnie wprowadzone przez Unię od 16 kwietnia 2003 do 1 maja 2004 r. nie mogą być przez Polskę renegocjowane! Mówiąc obrazowo brukselscy eurokraci – niczym hellerowski pułkownik Cathcart – mając w zanadrzu "paragraf 23" mogą wszystko. Bohater Hellera mógł w nieskończoność podnosić pilotom liczbę obowiązkowych lotów bojowych, powołując się na "paragraf 22". Brukselscy komisarze stosując podstępną wykładnię "paragrafu 23" Traktatu Akcesyjnego mogą dowolnie przykręcić śrubę polskim chłopom. Na przykład powołując się na konieczność zachowania dyscypliny finansowej w rolnictwie mogą polskim chłopom obniżyć wysokość dopłat bezpośrednich. Dzięki "paragrafowi 23" państwa Piętnastki, czyli starzy członkowie Unii, są władne przekreślić w miarę korzystne, rolne postanowienia Traktatu Akcesyjnego przeforsowane w Kopenhadze przez Millera, Kalinowskiego, Cimoszewicza oraz Danutę Hübner i Jana Truszczyńskiego. Polska od przyszłego roku może dostawać miliony euro mniej na płatności bezpośrednie dla rolników. Francja, Niemcy i Hiszpania żądają, żeby nowe kraje Unii Europejskiej zostały objęte dyscypliną finansową w rolnictwie – dowiedzieliśmy się od unijnych dyplomatów – napisała "Rzeczpospolita" z 9 grudnia 2003 r. "Paragraf 23" brzmi następująco: Rada, stanowiąc jednomyślnie i po konsultacji z Parlamentem Europejskim, może dokonać takich dostosowań niniejszego Aktu, odnoszących się do wspólnej polityki rolnej, jakie mogą okazać się niezbędne w wyniku zmiany reguł wspólnotowych. Takie dostosowania mogą być dokonane przed dniem przystąpienia. W kwietniu zeszłego roku dr Gontarski opublikował ekspertyzę dotyczącą nieszczęsnego "paragrafu 23". Wówczas Leszek Miller, Hübnerowa i Truszczyński publicznie na niego naskoczyli, przekonując posłów w Sejmie i publiczność telewizyjną, że Gontarski bredzi. Do dzisiaj na stronach internetowych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zachował się osobliwy dokument datowany na 7 kwietnia 2003 r. Oto pod podobizną szefa rządu umieszczono tam obszerny komunikat będący polemiką z opinią Gontarskiego w sprawie "paragrafu 23" Traktatu Akcesyjnego. Polski rząd zapewnia, iż, z uwagi na treść, działać on będzie tylko na korzyść Polski. W kwietniu zeszłego roku rząd usiłował zrobić z Gontarskiego głupka, a już w listopadzie minister rolnictwa Wojciech Olejniczak zaczął w Sejmie mówić o negatywnych elementach dla Polski w zaproponowanych przez Komisję Europejską zmianach Wspólnej Polityki Rolnej. Te zmiany mogą skutkować nie tylko okrojeniem dopłat bezpośrednich dla polskich rolników, ale także zmianą statusu Polski z eksportera netto na importera netto mleka i przetworów mlecznych. Olejniczak pośrednio przyznał, że Gontarski miał rację, a Miller, Hübnerowa i Truszczyński mylnie interpretowali treść "paragrafu 23". W trakcie ostatniej sejmowej debaty nad polską polityką zagraniczną używał sobie na rządzie Andrzej Lepper. Kilka zdań poświęcił właśnie "paragrafowi 23" wskazując, że niedostrzeżenie pułapki, która tkwi w tym przepisie, dowodzi niekompetencji polskiej dyplomacji. Polsce realnie grozi, że kwota pomocy dla naszych chłopów będzie przez 10 lat mniejsza o 11 mld euro. Tak może być, jeśli państwa Piętnastki skorzystają z narzędzia, jakie daje im "paragraf 23". Najbliższe miesiące dopiero pokażą, czy przestrogi Gontarskiego w pełni się sprawdzą. Mając rząd optymistów lepiej być pesymistą. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ameryka na nas sika O różnicy między Aleksandrem Kwaśniewskim i Aleksandrem Macedońskim. 27 stycznia 2004 r. Doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. bezpieczeństwa Condoleezza Rice w rozmowie z red. Bartoszem Węglarczykiem z „Gazety Wyborczej”: Węglarczyk: Czy Biały Dom zamierza pomóc polskim firmom w otrzymywaniu kontraktów na odbudowę Iraku? Rice: Ogłaszanie przetargów na zamówienia publiczne jest w USA obwarowane przepisami. Biały Dom nie może w nie ingerować. (...) Rząd USA może pomóc polskim firmom przygotować się do ubiegania o te zlecenia (podwykonawcze – przyp. P.Ć.) – wiem, że Departament Handlu o tym myśli – ale o jakiejkolwiek ingerencji z naszej strony nie może być mowy. 6 marca 2001 r. Joyce Rabens, dyrektor Biura ds. Stosunków z Europą Północno-Wschodnią w Departamencie Stanu USA, w liście do adwokata reprezentującego amerykańskie przedsiębiorstwo Millenium LLC biorące udział w publicznym przetargu prywatyzacyjnym Polmosu w Żyrardowie: Wierzymy, iż wstawiennictwo Ambasadora Hilla (ambasador USA w Warszawie – przyp. P.Ć.) na rzecz oferty złożonej przez Millenium LLC, dotyczącej prywatyzacji Polmosu Żyrardów jest zgodne z wytycznymi Rządu Stanów Zjednoczonych w zakresie wsparcia. Zgodnie ze wspomnianymi wytycznymi podstawą wpływającą na zakres wstawiennictwa Rządu Stanów Zjednoczonych jest narodowy interes USA. 29 stycznia 2004 r. Komentarz „NIE”: Rice i Rabens to dwie urzędniczki w ad- ministracji rządowej USA – jedna z wyższej, druga z niższej półki. Rice mówi, że rząd USA nie może ingerować w przetargi na kontrakty mające na celu odbudowanie podbitego Iraku zniszczonego przez armię USA. Rabens pisze, że reprezentujący rząd USA ambasador Hill będzie ingerował (to się nazywa wstawiennictwo) w publiczny przetarg na kontrakt prywatyzacyjny państwowego przedsiębiorstwa w niepodległej Polsce. Rice mówi, że rząd USA nie może pomagać polskim przedsiębiorstwom uzyskać kontraktów w Iraku, bo takie są przepisy. Rabens pisze, że ambasador Hill będzie pomagał amerykańskiemu przedsiębiorstwu uzyskać kontrakt w niepodległej Polsce, bo taki jest interes narodowy Stanów Zjednoczonych. Dodajmy, że ingerencja (wstawiennictwo) ambasadora Hilla okazała się skuteczna, podobnie jak inne takie naciski. Odmienność postaw obu amerykańskich urzędniczek można nazwać hipokryzją, a Condoleezzę Rice oskarżyć o brak dobrej woli. Ale chyba lepiej nazwać to po imieniu: rząd USA ma gdzieś pewien nadgorliwy kraik leżący w Europie Północno-Wschodniej! Choćby jego prezydent łasił się do Busha juniora, choćby wjeżdżał mu na ambicję, choćby żebrał o jałmużnę albo zniesienie wiz. Imiennik Kwaśniewskiego, zwany Wielkim albo Macedońskim, powiedział dawno temu, że jedyną skuteczną bronią narodów słabych przeciwko narodom silnym jest honor. Państwo silne to bez wątpienia Stany Zjednoczone. Państwo słabe to Polska, która zamiast honoru woli mieć samoloty F-16. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szmal z PUP Szkolili szewców na szewców. Szmal kasowała prywatna firma. Powiatowy Urząd Pracy dawał jej zlecenia bez przetargu. Zatrudnienie szewców przyuczonych na szewców też finansowali podatnicy. Prowincjonalne gówno czy wierzchołek góry lodowej, który wypłynął akurat w Starogardzie Gdańskim? Kierowniczka miejscowego Powiatowego Urzędu Pracy, o której mogę dziś napisać jedynie jako o Lucynie M., jest szefową Międzynarodowego Stowarzyszenia Urzędów Pracy w Polsce. Kontrola W grudniu 2003 r. Komisja Rewizyjna Rady Powiatu przeprowadzała kontrolę w Powiatowym Urzędzie Pracy. Lucyna M. skąpiła kwitów, trudno było więc ustalić, co nie gra. Bożonarodzeniowe nastroje do reszty zniechęciły kontrolerów. Poza Tadeuszem Peplińskim. Pepliński kiedyś reprezentował Samoobronę, teraz razem z żoną tworzą w radzie Klub Rodzina. Nie dał się przekupić ani zastraszyć. Raz po raz z pomocą „NIE” wywleka rzeczy niemiłe elitom. Jest żywym dowodem na to, że radny nie musi być bezradny. Pepliński więc łaził, węszył, aż wreszcie trzy dni przed Wigilią zakapował miejscowej prokuraturze, że cuchnie wokół pożyczek dla bezrobotnych, szkoleń i sposobu wykorzystywania pieniędzy PFRON. – Ludzi o specjalnościach obuwnik w Staro-gardzie pełno. Wszak istniały tutaj Nadbałtyckie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Neptun”. Tych właśnie ludzi przez trzy miesiące szkolono na obuwników na potrzeby prywatnych zakładów. Po tygodniu szkolenia pracowali, aż furczało. Większość wynagrodzeń refundował PUP. Pracodawca płacił im 95 zł miesięcznie – opowiada Pepliński. Dotacje przekazano na zakup maszyn czy urządzeń, po uważaniu, dla zaprzyjaźnionych, wciąż tych samych przedsiębiorców. Zdarzyło się nawet 270 tys. zł na jedną firmę. A były to pieniądze na tworzenie miejsc pracy dla inwalidów, którzy nie zostali zatrudnieni... Kasa Starogardzki PUP wydaje rocznie na szkolenia bezrobotnych 600 tys. zł. Starostwo, które dzieli szmal PFRON, praktycznie bez kontroli rozdaje rocznie ok. 1,5 mln zł. Jeśli pomnożyć przez liczbę powiatów, w skali kraju mówimy o miliardach złotówek mogących służyć konserwacji lokalnych układów. Układ W powiecie starogardzkim rządzi koalicja Platforma Obywatelska–Stowarzyszenie Kociewskie. PUP podlega starostwu. Stołki i przywileje są tak rozdawane, żeby nikomu nie stała się krzywda. Lucyna M. (szefowa PUP) należy do Stowarzyszenia Kociewskiego, którego szef jest wiceprzewodniczącym Rady Powiatu. Jego siostra jest w PUP szarą eminencją, chociaż nominalnie tylko inspektorem referatu szkoleń. Jej referat wnioskował o bezprzetargowe zlecanie szkoleń dla PHU Promocja. Większość zleceń na szkolenia dostawała właśnie „Promocja”. Firma należąca do kolegi Lucyny M. Kolega jest tatusiem i teściem prominentnych urzędników starostwa. Zlecenia były bezprzetargowe. – Bodajże raz „Promocja” wystartowała w przetargu, zyskała najmniej punktów, ale zlecenie dostała – pamięta Pepliński. Rocznie „Promocja” dostawała 17 proc. zleceń, ale przerabiała aż 50 proc. ogółu środków przeznaczonych na szkolenia. Zdarzało się, że w niewielkiej salce prowadziła trzy szkolenia równocześnie. Kierowniczka referatu szkoleń PUP (przełożona siostry wiceprzewodniczącego rady) dorabiała w „Promocji” do pensji. Na przykład przeprowadzała egzaminy kończące kurs: „Co powinieneś wiedzieć, zakładając własną firmę”. Identycznie inspektor kontroli wewnętrznej starostwa. Z kwitów wynika, że oboje dorabiali w prywatnej spółce w godzinach pracy. – Co to, w mordę, jest – pyta radny Pepliński. Starosta Sławomir Neuman, powiatowy lider Platformy, odpowiedział grzecznie, że to nic. Zdaniem starosty we wskazanych przez Peplińskiego dniach urzędnicy byli w pracy w starostwie i basta. Ponieważ nie chce mi się wierzyć, żeby Platformers kłamał tak głupio, zakładam, że starogardzcy urzędnicy występują w co najmniej dwóch osobach. Kara Starosta Sławomir Neuman robił, co mógł, żeby mleczko się nie rozlało. Pepliński uparł się. Kwity zabezpieczyła policja. – Postawiliśmy wstępne zarzuty kierownictwu Urzędu Pracy. Chodzi o rażące nieprawidłowości w procedurze przetargowej – usłyszałam od organów ścigania. – Wrzucił granat do sedesu – skomentował starosta nieobyczajne zachowanie Peplińskiego. Nie pomyślał, że gdyby kibel był mniej obsrany, gówno nie pokryłoby całego powiatu. Za zanieczyszczenia rządząca koalicja ukarała Peplińskiego. Następnego dnia po zabezpieczeniu przez policję kwitów odwołała radnego z Komisji Rewizyjnej. W uchwale zmieniającej skład Komisji Rewizyjnej wykreślono punkt 5: Tadeusz Pepliński. Uzasadnienie tej decyzji: radny za dużo szukał, co gorsza, znajdował, co najgorsze – wynosił wiedzę poza szacowne mury starostwa. A to mogło umożliwić dostęp do niej osób trzecich. Na przykład prokuratora. Pewnie wojewoda pomorski wyrzuci tę uchwałę do kosza i Pepliński znów będzie mógł wkurwiać lokalnych włodarzy, np. ujawniając liczbę połączeń ze służbowych komórek na party line lub przeszkadzać w dalszym finansowaniu ze środków PFRON fitness clubu, w którym spotyka się miejscowa elita. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna WaPsurd Prawa są dziurawe, ale za to znakomicie sprzyjające korupcji. W Polsce rodzą się chyżo jak króliki. Absurd pierwszy: mandat od byle kogo Nowa ustawa o transporcie drogowym weszła w życie 1 stycznia 2002 r. W art. 13 ust. 2a zmieniono określenie „opłaty podwyższone” na „kary”. WaPark (firma, której płaci się za parkowanie aut na ulicach Warszawy), aby dostosować swe represje pieniężne do tego zapisu, zmienił nazwę haraczu pobieranego za przekroczenie wykupionego czasu postoju z „opłaty podwyższonej” na „karę pieniężną”. Czyli mandat. Pytanie: czy instytucja publiczna (w tym wypadku gmina lub Zarząd Dróg) może scedować funkcję represyjną państwa (karanie mandatami) na prywatną spółkę (WaPark)? Jeśli tak, to czy policja w Łomży może zatrudnić spółkę Krzak z o.o. do karania mandatami za przekroczenie prędkości? A może Sąd Rejonowy w Piszu zatrudni do wydawania wyroków spółkę Lipa SA? Absurd drugi: ponad prawem Karząc kierowców WaPark powołuje się na przepisy kodeksu drogowego. To żadne uzasadnienie, gdyż do takiej działalności potrzeba jeszcze prawnego umocowania czy jak kto woli – legitymizacji. Inaczej mógłbym z kolegą Zdzichem usiąść w salonie naszej redakcji i wzywać po kolei różnych obywateli na rozprawy. I ja, i Zdzicho będziemy w każdym calu przestrzegać zapisów kodeksu karnego. Za znieważenie osoby publicznej 20 tys. zł grzywny – zakomunikujemy na przykład panu Lepperowi. Pytanie: czy ja i kolega Zdzicho, oczywisty równoważnik WaParku, różnimy się czymś od sądu działającego w imieniu Rzeczypospolitej? Do niedawna od opłat podwyższonych nałożonych przez WaPark można było się odwołać do Zarządu Dróg Miejskich. Teraz ZDM skarg nie rozpatruje, uznając, że nie może pełnić roli sądu powszechnego. Bo rozpatrywanie odwołań w sprawie mandatu po zlikwidowaniu kolegiów przysługuje sądom. W ZDM rośnie sterta nie rozpatrzonych podań. WaPark zaciera ręce, gdyż jego decyzje zdają się być nieodwołalne i natychmiast prawomocne. Pytanie: czy prywatna spółka może mieć kompetencje, jakich nie ma rząd, parlament ani żaden urząd w Polsce, z wyjątkiem komisji rządowo-episkopatowej? Absurd trzeci: dwa razy za to samo Europejska Konwencja Ochrony Praw Człowieka zabrania karania dwa razy za to samo. Mimo to gapowicze płacą za to samo wykroczenie podwójnie. Raz mandat Straży Miejskiej (50–1000 zł + 1 punkt karny), drugi raz WaParkowi (50 zł kary). Nie tylko jesteśmy karani podwójnie, ale i za korzystanie z dróg płacimy dwa razy. Kierowca musi przecież co jakiś czas nalać do baku benzyny, oleju napędowego lub gazu. W koszcie paliwa jest zawarty podatek drogowy, który uiszczamy za wątpliwą przyjemność korzystania z dróg publicznych. Pytanie: czy parkowanie w miejscach do tego wyznaczonych nie jest korzystaniem z drogi publicznej? Czy zatem wnosząc opłatę za parkowanie nie płacimy dwa razy za to samo? Absurd czwarty: strażnik stręczyciel Blokady na koła zakłada Straż Miejska. Żeby się pozbyć żelastwa, wystarczy odebrać od strażnika mandat kredytowy. Jego wysokość jest dowolna. Strażnik może nie ukarać mandatem, a może przysolić nawet 1000 zł. Od czego to zależy? Ano od tego, czy petent uprzednio rozliczył się z WaParkiem. Strażnik sprawdza dowody wpłaty do kasy WaParku, bardziej surowo karząc niepłacących. Pytanie: czy funkcjonariusz Straży Miejskiej pełni rolę windykatora WaParku? A może stręczyciela? Wszak nagania spółce klientów... Absurd piąty: darmocha za pieniądze W zatwierdzonym przez gminę Centrum regulaminie parkowania stoi, że dla mieszkańców gminy Centrum parkujących w obrębie zamieszkania, inwalidów etc. parkowanie jest za darmo. WaPark jednak pobiera od nich 20 zł – niby tytułem wystawienia identyfikatora. W tej sprawie zdążył już się wypowiedzieć Naczelny Sąd Administracyjny: darmo to darmo – nie ma mowy o żadnych opłatach. WaPark z Zarządem Gminy już kombinuje, jak ominąć wyrok sądu. Mówi się o zlikwidowaniu bezpłatnego parkowania i wprowadzeniu abonamentu w wysokości 20 zł. Pytanie: czy WaPark rozpoczął już zwracanie pieniędzy nieprawnie pobranych za identyfikatory czy też orzeczenia NSA jego nie dotyczą? Absurd szósty: logiczny Strażnicy informują gapowiczów, że zostali ukarani za niezastosowanie się do znaku D-44 i D-45: początek i koniec strefy płatnego parkowania. Należących do grupy znaków informacyjnych. Takich jak na przyklad telefon (D-24) lub szpital (D-21). Pytanie: czy można nie zastosować się do znaku informacyjnego? Jeśli tak, to uprzejmie donoszę, że nie zastosowałem się do znaku D-34 informującego, na jakich falach nadaje Radio „Maryja”. I żądam dla siebie surowej kary. Nie zajechałem też do szpitala, choć był znak. Absurd siódmy: strefa widmo Parkowanie płatne w Warszawie obowiązuje w strefie, której granice określiła Rada Warszawy. Kompetencje Rady Warszawy w tym zakresie wygasły, gdy zmieniła się struktura władzy w stolicy. Zwróciła na to uwagę Najwyższa Izba Kontroli wskazując, że konieczne jest przyjęcie nowej uchwały przez Radę Gminy Centrum. Na razie takiej uchwały nie ma. Pytanie: skoro nie ma wyznaczonej strefy płatnego parkowania, to skąd wiadomo, gdzie trzeba płacić? Czy decyduje o tym obecność parkometru? Jeśli tak, to kto zagwarantuje, że nagle nie zaczną wyrastać jak grzyby po deszczu nowe automaty? Absurd ósmy: najgorszy najlepszym Do wyboru firmy WaPark doszło w 1998 r. Przetarg nadzorowała 22-osobowa komisja złożona z radnych i przedstawicieli Zarządu Dróg. Komisja nie wybrała ani oferty najlepszej technicznie, ani najlepszej finansowo. Wybrała za to firmę WaPark, której siedziba mieściła się w pokoju hotelu „Metropol”. Inne firmy zabiegające o kontrakt (Mobitel, Towing, Uniwersum) odwołały się do Urzędu Zamówień Publicznych. Urząd stwierdził, że nie było potrzeby ogłaszania przetargu. Wystarczył zwykły konkurs. Ciekawostka: decyzję o organizacji przetargu podjął 19 lutego 1997 r. sam prezes Urzędu Zamówień Publicznych. Wobec licznych zastrzeżeń związanych z przetargiem i wiarygodnością WaParku doszło do kuriozalnego rozwiązania. Pozwolono dwóm konkurencyjnym firmom (Towing i Mobitel) na przyłączenie się do WaParku. Powstał nowy WaPark, którego udziałowcami są, poza dwiema wymienionymi, dwie inne spółki – Galaxy Group i Mera-Błonie. Absurd dziewiąty: finansowy Wybrana przez Zarząd Gminy Centrum, w trybie cholera wie jakim, firma WaPark (ta nowa) podpisała z miastem umowę. Jej treść jest tajna. Jeden z prokuratorów, który miał okazję ją przeczytać, oświadczył, że jest to „wysoce nieprofesjonalny tekst”. Z tajnej umowy przeciekła informacja o tym, jak dzieli się szmalem WaPark z miastem i ZDM: od 100 zł odejmujemy 22 proc. podatku VAT. Zostaje 78 zł. Z tego odliczamy 30 proc., które idzie do kasy miasta i ZDM. 23,4 zł, prawda? Zatem ze 100 zł wpłaconych przez kierowców instytucje publiczne mają 23,4 zł. Resztę, czyli 76,6 zł, łyka WaPark, bo przecież podatek VAT utopi w swoich gigantycznych kosztach. Konkurencyjne firmy dawały miastu w przetargu 43, a nawet 60 proc. utargu. Pytanie: w zamian za co Zarząd Gminy Centrum zgodził się, by do miejskiej kasy wpływało mniej pieniędzy, niż mogłoby wpływać? Absurd dziesiąty: zasadniczy Czemu gmina Centrum sama nie zajęła się pobieraniem opłat? Skoro samorząd warszawski może być właścicielem spółki taksówkowej (MPT) i wozić ludzi, czemu nie może zbierać szmalu za parkowanie? Nawet przy najbardziej nieudolnym zarządzaniu dałoby się wycisnąć z tego interesu więcej niż 23,4 proc. Miasto posiada służby porządkowe (Straż Miejska), które mogłyby bez trudu podjąć się egzekucji i pilnowania interesu. A parkometry można by wyleasingować lub kupować systematycznie w miarę przybywania środków z opłat. Pytanie: proste rozwiązania są zazwyczaj najlepsze. Mają jednak wadę – nie pozwalają na zakulisowe manipulacje i kombinacje. Czyżby o to chodziło? Dziwną, niemal perwersyjną miłością do WaParku pała warszawska lewica. Jej radni walczyli o zwycięstwo WaParku w przetargu, później mężnie odpierali wszelkie ataki prasy i społeczeństwa. Z WaParkiem walczy Karol Karski, radny... AWS. Składa kolejne zawiadomienia do prokuratury, dzięki niemu toczą się postępowania przed NSA, a nawet przed Trybunałem Konstytucyjnym. Na rozstrzygnięcia trzeba jednak trochę poczekać. Co można poradzić kierowcom? Płacić czy nie płacić WaParkowi? Opłaty za parkowanie wnosić trzeba. Póki radni nie popędzą WaParku, póty nic na to się nie poradzi. Inaczej jest z 50-złotowymi karami, które nalicza WaPark. Sądzę, że prędzej czy później NSA unieważni uchwałę Rady Gminy Warszawa Centrum. Zapadnie wyrok o tym, że prywatna spółka nie może nikogo karać mandatem. Wówczas WaPark będzie musiał oddać kasę wraz z odsetkami. Nie zdziwię się, jeśli powstała już jakaś kancelaria prawna odkupująca od ukaranych kwity mandatowe za połowę ich wartości. Czysty zarobek, na wysokie odsetki trzeba tylko trochę poczekać. Fot. ŁUKASZ BANASIK Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z pieniędzy do nędzy Ach panie panowie, ach panie panowie, ach panie panowie, czemu szczęścia nie ma w was? – można było zanucić podczas Kongresu Kina Europejskiego. Słysząc gorzkie żale najwybitniejszych z żyjących i obecnych w salach recepcyjnych hotelu Sofitel d. Victoria reżyserów i producentów filmowych. Oświetlanych blaskiem madame Lalumiere, wiceprzewodniczącej Parlamentu Europejskiego, kobitki ważniejszej niż prezydent Kwaśniewski czy nawet marszałek Borowski. Dwanaście lat temu byliśmy kulturalnie bliżej Europy niż dziś – mówił nie jakiś postkomuch, zgorzkniały czytelnik "Trybuny" lecz wybitny, kontestujący reżyser Janusz Kijowski. Przeżywamy ostatnio w Polsce niebezpieczny wybuch neoliberalnego myślenia, które widzi w sztuce filmowej towar taki jak inne. W krajach, gdzie demokracja jest bardziej utrwalona niż u nas, istnieje protekcjonizm państwowy dla kultury – te słowa wypowiedział nie antyBalcerowiczowski "Andy" Lepper, lecz wyrafinowany kulturalny Krzysztof Zanussi. Podobnie mówli Krzysztof Krauze, Jacek Bromski, Filip Bajon, nowy prezes ZASP Olgierd Łukaszewicz i wielu równie wybitnych. Diagnoza była jedna. Z takim mecenatem państwowym, z takim finansowaniem kultury, z taką traumą neoliberalną w Polsce ani tworzyć, ani żyć, kurna Olek, się nie da. Stoimy na zgniłej desce nad wielkim szambodołem. Jedno tąpnięcie i lecimy w dół. W przerwach była kawa z ciasteczkami, lunch skromny, lecz tym razem smaczny, a wieczorem film. Fabulodokument. Macedoński. W reżyserii Swetozara Ristowskiego. Ten film powinni obejrzeć wszyscy artyści w naszym kraju, można by zanucić po projekcji, przypominając kultową scenę z wajdowskiego "Człowieka z żelaza", gdy młody Linda puszcza zdegenerowanemu Opani, czyli dziennikarzowi gazetowemu, taśmy prawdy dokumentujące bunt robotników Wybrzeża w 1970 r. Film zatytułowano "Radość życia". Opowiada, jak to w stolicy krańcoeuropejskiej Macedonii, w Skopje, zebrała się Bałkańska Orkiestra Symfoniczna, aby wykonać IX Symfonię Beethovena. Wizytóweczkę zjednoczonej, sytej zachoEuropy. Do wspólnego grania zaproszono muzyków z Bośni i Hercegowiny, Albanii, Bułgarii, Macedonii, Serbii, Grecji, Turcji, Rumunii i może jeszcze z jakiegoś kawałka rozkawałkowanych Bałkanów. Gdyby spojrzeć przez oczy wszechobecnego na Bałkanach nacjonalizmu taka orkiestra w pale się nie mieści. Nie może przecież być tak, żeby serbojęzyczny grał wspólnie z Szczyptarem, Bułgar z Macedończykiem, który, jak cały świat wie, nie jest żadnym Macedończykiem, tylko nieuświadomionym Bułgarem, aby siadł z tym Macedończykiem narodowiec-Grek, bo ten przecież wie, że te słowiańskie pastuchy z obecnej Macedonii ukradli dziedzictwo zhellenizowanego Aleksandra Wielkiego. A do tego jeszcze Bośniacy, słowiańscy muzułmanie, czyli ni psy, ni wydry, no i Rumuni, uboga siostra wielkiej Francji. I na dodatek anglo--Turek oraz bezinteresowny Grek. Menażeria niespotykana. I dalej kamera jedzie od olimpijskiego Sarajewa, miasta kiedyś przecudnej urody teraz zdegradowanego przez nacjonalistyczną wojnę. Przez turecki Izmir wabiący sznytem europejskim, z luzem byłego imperium, poprzez albański Durres i Tiranę, europejskie miasta afrykańskie, zdołowaną Sofię, zapchlony od hord bezpańskich psów Bukareszt zwany kiedyś bałkańskim Paryżem, aż po żyjące w stanie wojennym czterystutysięczne Skopje. Stolicę transbałkańskiej Wielkiej Orkiestry Symfonicznej. Wszędzie tam brud, smród, ubóstwo. Wedle euronorm. Zdołowanie sztuki po wybuchu neoliberalizmu. Ale wszędzie ocaleli uliczni grajkowie utrzymywani nie przez państwowy mecenat, lecz biednych, groszowych sponsorów. I wszędzie tam enklawy muzyki filharmonicznej. Utrzymywane z własnej biedy. Tam, jak w mitycznej, okupowanej Warszawie, na tajnych kompletach, obecnie spotykają się filharmonicy-muzycy. Grają. I ćwiczą młodych, choć wokoło kwitną liszaje na klatkach schodowych, bolą liche pensyjki i smutek wyprzedaży sreber rodowych. I potem oni, zebrani, odpicowani wedle unioeuroznormalizowanych filharmoniowych ubranek, zagrają tego Beethovena. Hucznie, gromko. I vieliko, bo z lekkim, bałkańskim zaśpiewem. W naszym kraju przecudnej urody artyści nie są jeszcze kąsani przez bezpańskie psy. Nie żyją jeszcze jak tam na rozgotowanych, cienkich zupkach. Nasi artyści są smutni, zdołowani, straumatyzowani, bo padł stary mecenat państwowy. A nowego nie ma. I zostali sami w swych nowych, przestronnych apartamentach oraz niedawno zmienionych samochodach dobrych marek. W czasie dyskusji plenarnych i kuluarowych podczas Kongresu Kina Europejskiego w prawie unioeuropejskiej Warszawie czuć było, iż problemem naszej kultury nie jest tylko krach tradycyjnego, socjalistycznego mecenatu państwowego. Ale przede wszystkim zmieszczanienie, a ściślej zdrobnomieszczanienie środowisk inteligenckich, artystycznych, intelektualnych. Sztuka w Polsce stała się petiburżuazyjna. Zachłysnęła się w czasach koniunktury neoliberalizmem, oddała się "niewidzialnej ręce wolnego rynku". Artyści bardziej byli zajęci tworzeniem kasy, dziełrynkowo użytecznych niż alternatywnych, ponadczasowych. I teraz mają kaca po liberalnej imprezie. Dzisiaj syci, jakże zamożni na tle swych eurobałkańskich kolegów, narzekamy na nędzę mecenatu państwowego. A może odrodzenie polskiej kultury musi wynikać z drogi krzyżowej, finansowej męki, z normalnej ludzkiej nędzy? Może odejmując sobie od ust polska kultura doda sobie więcej do mózgu? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szakal domowy Właściciel dwóch kamienic w centrum Katowic zafundował lokatorom darmową szkołę przetrwania. Nauczyli się myć w deszczówce, odzwyczajali się od jedzenia ciepłych posiłków, picia herbaty i kawy. Lampy elektryczne zamienili na świece. Ostatnio przechodzą kurs przenikania przez mury. W połowie czerwca Jerzy Seifert, właściciel dwóch kamienic u zbiegu ulic Słowackiego i Matejki, ściąga ekipę ślusarską. Na drzwi prowadzące do obu budynków ślusarze zakładają żelazne sztaby. Lokatorzy mają wyjść na zewnątrz, inaczej zostaną zamknięci. Jacek Śmietana nie chce uczyć się wchodzenia na klatkę schodową metodą "na ducha". Jak Rejtan staje w drzwiach. Dochodzi do szarpaniny. Szef ślusarzy wprawnym chwytem zakłada Śmietanie blok. Ręką oplata szyję. Prawie natychmiast na miejsce podjeżdżają trzy suki. Policjanci odwożą opornego lokatora do komisariatu. Akcja zakładania żelaznych sztab odbywa się bez incydentów. – Tamtą noc spędziłem z mamą na ławce na pobliskim placu Wolności – wspomina Jacek Śmietana. – Ja bym wybił dyktę w otworze okiennym i wszedłbym z powrotem. Ale mama ma 62 lata. Nie dałaby rady. Następnego dnia oboje poszli do prokuratury. Gdy prokurator usłyszał, z jaką sprawą zjawiło się dwoje nieświeżo wyglądających obywateli, złapał się za głowę. Natychmiast wydał decyzję o zdjęciu żelaznej sztaby. Rozkaz wykonali... policjanci. Podobno ci sami, którzy asystowali przy jej zakładaniu. Teraz policjanci mają przechlapane, bo prezydenci miasta wpadli w szał, gdy usłyszeli, że funkcjonariusze pomagali Seifertowi, więc obdarzyli się kompetencjami sądu, określając, co wolno właścicielowi, i wreszcie przymknęli lokatora, a nie ruszyli ślusarza. Choć to on najprawdopodobniej będzie teraz miał sprawę karną. Czynszowe Alcatraz Prokurator Prokuratury Rejonowej Katowice Centrum-Zachód, Mateusz Wolny, wszczął postępowanie przygotowawcze w sprawie naruszenia przez Jerzego Seiferta miru domowego jednej z lokatorek, stosowania przemocy wobec innego lokatora i pozbawienia wolności trzeciej mieszkanki należącego do niego domu. – Ta decyzja została wydana dlatego, że naopowiadano mu o tym, iż nie wiadomo, co dzieje się z 76-letnią lokatorką, której sąsiedzi od kilku dni nie widzieli – mówi Jerzy Seifert. – A ja mam film, na którym widać, jak ta pani biega po ulicy, w czasie gdy zakładaliśmy sztabę. Jacek Śmietana jednak upiera się przy tym, iż starsza pani została uwięziona wewnątrz. Po godzinie ją wypuszczono. Do jedenastej wieczorem siedziała na schodach pod zamkniętą klatką schodową. Przenocowała u koleżanki, która mieszka nieopodal. Druga kamienica Seiferta nadal jest zamieniona w Alcatraz. Jej lokatorzy nie złożyli skargi w prokuraturze, więc na prowadzących do klatki schodowej drzwiach ciągle wisi żelazna sztaba. Na szczęście oba budynki połączone są strychem. – To jest mój akt rozpaczy – tłumaczy się Jerzy Seifert. – Przecież istnieje wyrok Trybunału Konstytucyjnego, że czynsze ustalone poniżej kosztów utrzymania budynku są sprzeczne z Konstytucją. A ja muszę dopłacać do moich lokatorów. Jerzy Seifert to typowy biznesmen. Zarabia na handlu nieruchomościami. Nie ukrywa, że kupował kamienice, by czerpać z nich dochód. Choć wiedział, że mieszkają w nich ludzie, to zaryzykował. Deszcz zastąpił wodociągi Seifert gospodarzy w kamienicach od 1998 r. Kiedy nastał nowy kamienicznik, widać po kwitach opłat czynszowych. Jan Jajkiewicz pokazuje kilkanaście z nich. W październiku 1998 r. zapłacił 212 zł. W styczniu 2000 płacił 301 z groszami, a w październiku 2001 – już 465,91 zł. Ta opłata pokrywała należność za czynsz, wodę i wywóz śmieci. Oficjalnie spór między Seifertem a lokatorami dotyczy czynszów. Właściciel kamienicy nie uznaje stawek urzędowych ustalonych przez miasto. Swoim lokatorom ustalił wyższe kwoty. Oni się nie godzili, płacili według obowiązujących stawek. Jeżeli w ogóle płacili, bo z tym różnie bywało. W kwietniu zeszłego roku odcięto im dopływ wody. W styczniu tego roku przestali mieć prąd. Kiedyś w kamienicy był też gaz, ale gazu też ich pozbawiono, bo na klatce schodowej zaczęło specyficznie śmierdzieć, a nie dało się wejść do wszystkich mieszkań, by sprawdzić, gdzie jest nieszczelność. Ludzie są przekonani, że gdyby nawet mu płacili, ile chce, to zaraz podwyższyłby stawki. I tak do momentu, aż by się wynieśli. Jajkiewicz z córkami Moniką i Izą zajmuje 120 metrów. Mówi, że marzy mu się małe mieszkanko z dwoma pokoikami. Byle była woda i prąd. Mieszkają na czwartym piętrze. Ciężko tu wejść z wiadrami pełnymi wody. Dlatego, gdy pada deszcz, wystawiają na balkon wiadra i miski. I myją się w deszczówce. A co do prądu... Jajkiewicz pokazuje kwitki z zakładu elektroenergetycznego. Jak byk w nich stoi, że do samego końca regularnie płacił rachunki. Gdy odcięto dopływ energii elektrycznej do kamienicy, zakład przysłał Jajkiewiczowi pismo, że ma nadpłatę i za pierwszy kwartał nie musi w ogóle płacić, a za drugi – niecałe 24 złote. Ale prądu nie ma dalej. Seifert twierdzi, że to nie on odpowiada za przerwanie dostaw energii elektrycznej. Przyznaje się tylko do przecięcia kabli wewnątrz budynku. – To zakład zdjął liczniki. Ludzie podpięli się pod klatkę schodową. Ja tylko zadbałem, by nie kradli własności publicznej – zapewnia. Podobnie miało być z dostawą wody. Seifert chciał jedynie, by przedsiębiorstwo wodociągowe rozliczało się nie z nim, lecz bezpośrednio z lokatorami. A to dlatego, że zużyli dużo więcej wody, niż mu za nią płacili. Teraz on musi występować w sądzie jako dłużnik, który powinien zapłacić wodociągom 35 tys. zł. Od lokatorów miał dostać zaledwie 6 tys. Eksmisja byłaby lepsza Śmietanowie w zeszłym miesiącu mieli sprawę o eksmisję. Jacek Śmietana do dziś nie może się pogodzić z jej wynikiem. Seifert... przegrał. – Gdybyśmy my przegrali, to pewnie już byśmy dostali jakieś mieszkanie socjalne. A tak musimy dalej żyć jak w średniowieczu – narzeka Jacek. – Siedzimy przy świeczkach. Telewizor schowałem. Po co ma się kurzyć. Sąd odrzucił wniosek o eksmisję. Więcej. Nakazał zaliczyć na poczet przyszłych opłat czynszowych to, co Seifert otrzymał od Śmietanów jako należność za wodę. Tak więc Śmietanowie do października nie muszą dawać Seifertowi pieniędzy. – Powiedziałem w sądzie, że rezygnuję ze wszystkich należności, byle tylko lokatorzy wyrazili wolę eksmisji. Ale matka pana Śmietany powiedziała, że zgodzi się na to tylko wówczas, jeśli tam na sali sądowej sąd jej zagwarantuje inne mieszkanie – wspomina Seifert. – A sąd może to najwyżej gminie nakazać. O inne mieszkanie Jacek Śmietana starał się kilka razy. Urzędnicy gminni odrzucali jego wnioski, gdyż zajmuje lokal o powierzchni 90 mkw. A na mieszkania komunalne w Katowicach czekają tysiące ludzi żyjących w gorszych warunkach. Kwaśniewski do sądu Jerzy Seifert nie ma pretensji do lokatorów. Traktuje to jak grę. Albo oni wygrają, albo on. Ale nie może wybaczyć urzędnikom państwowym, że doprowadzili do bałaganu w przepisach. No bo skoro Trybunał Konstytucyjny uznał, że ustalanie stawek czynszowych poniżej kosztów utrzymania budynku jest wbrew Konstytucji, to dlaczego takie stawki ustaliła Rada Miasta Katowic? Zaskarżył uchwałę podjętą przez katowickich radnych. I wygrał. W sumie Seifert dwukrotnie pozywał miasto Katowice przed sąd w sprawie czynszów. Za drugim razem przegrał, lecz wystąpił o rewizję nadzwyczajną i czeka na ostateczny werdykt. Seifert domagał się również, by ten wyższy czynsz obowiązywał także tych lokatorów, którzy w jego kamienicach znaleźli się na skutek decyzji administracyjnej. Akurat w tych kamienicach, w których Seifert kazał założyć żelazne sztaby, tacy ludzie stanowili większość. Tak właśnie jest w przypadku Marzeny Parzych, nauczycielki języka angielskiego. W mieszkaniu, które zajmuje, głównym najemcą była przedtem jej mama, wcześniej babcia. Pani Marzena nie uznaje roszczeń Jerzego Seiferta. A on skarży się, że od tej lokatorki dostaje symboliczne 10 zł. Ponieważ jest koniec roku szkolnego i nauczycielka nie mogła biegać po urzędach, w jej imieniu robił to kuzyn, Andrzej Siekacz. Był u prezydentów Katowic z apelem o interwencję, był też obecny przy ściąganiu jednej z metalowych sztab. Zdaniem Siekacza kamienicznicy urządzili sobie w Katowicach poligon doświadczalny. W człowieku, który obserwował działania policji i robił wszystkim zdjęcia, rozpoznał Bogusława Adamczyka, właściciela kamienicy znajdującej się w centrum Łodzi. Adamczyk zasłynął na całą Polskę stosując metody kubek w kubek przypominające to, co teraz dzieje się w kamienicach Seiferta. Siekacz uznał, że skoro Adamczyk robi fotę jemu, to i on może uwiecznić Adamczyka. I cyknął zdjęcie. Adamczyk zobaczył to i pokazał mu palcami "V" – znak zwycięstwa. – Władze miasta mają ogromny dylemat – mówi wiceprezydent miasta Michał Luty. Pan Seifert stosuje bezwzględne metody, usiłując na nas wymóc, byśmy dali jego lokatorom mieszkania komunalne. Ale gdybyśmy ustąpili, a inni właściciele kamienic postępowali tak samo, to mielibyśmy w mieście kilkaset, a może kilka tysięcy bezdomnych osób. Większość mieszkań w kamienicach u zbiegu ulic Matejki i Słowackiego stoi pusta. Część lokatorów uciekła, siedem rodzin otrzymało od miasta inne lokum. Tylko w sześciu lokalach są jeszcze ludzie. Najwytrwalsi, a może najmniej zaradni. Seifert jest pewien, że właściciele kamienic wreszcie doprowadzą do zmiany niekorzystnych dla siebie przepisów. On sam co prawda przegrał dotąd większość spraw o eksmisję dotyczących lokatorów dwóch narożnych kamienic, ale nie poddaje się i chce je wznowić. Na razie pozwał do sądu prezydenta... Aleksandra Kwaśniewskiego. Jego zdaniem prezydent złamał prawo, bo podpisał ustawę o ochronie lokatorów. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kochankowie naszych dzieci Dobra koło Nowogardu w Zachodniopomorskiem nie jest dobra. Gminna wieś, niegdyś miasteczko z trzema tysiącami mieszkańców. Straszą puste witryny zlikwidowanych sklepów – po rozkradzeniu okolicznych PGR nie ma kto ani za co kupować czegokolwiek. Za to u wjazdu do Dobrej akcent wielce optymistyczny – wielki baner zapewnia: "Trumny bogaty wybór – ceny konkurencyjne". Trumny kuszą z powodu biedy, ale także księdza Jacka, jurnego przystojniaka około 50. – Nie chcę, żeby zboczeniec był w pobliżu moich dzieci – głośno mówiła młoda kobieta z dużej grupy ludzi, którzy zebrali się przed kościołem pw. św. Klary niedawnej październikowej niedzieli, gdy przyjechaliśmy do Dobrej. Inni jej wtórowali. Wykrzykiwali, że zboczeniec, deprawator i takie różne niepochlebne opinie. – I co z tego, że już nie uczy religii w gimnazjum? W poniedziałki o szesnastej jest październikowy różaniec z dziećmi w kościele – sam widziałem tam drania – zapewnia starszy pan, pewnie dziadek jakiegoś młodego odmawiacza różańca. Ludzie dowiedzieli się pocztą pantoflową, że ksiądz Jacek, to facet, który lubi kochać chłopców. Jak najmłodszych. I za to trafił wyrok w zawiasach. My poznaliśmy bliżej ciekawostki z życia kapłana, którego owieczki chcą pogonić z Dobrej. Ksiądz Jacek zainkasował wyrok, orzeczony przez Sąd Okręgowy w Gorzowie Wielkopolskim: półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i pięcioletni zakaz wykonywania zawodu nauczyciela – katechety. Za czyny lubieżne popełnione wobec małoletniego. 18 września ubiegłego roku Sąd Okręgowy w Szczecinie wyrok utrzymał w mocy, jest prawomocny. Uzasadnienie orzeczenia sąd utajnił. To normalna praktyka w takich sprawach. Sądy tłumaczą ją dobrem ofiary. Tak czy inaczej sądowa tajność w podobnych sprawach jest niezwykle wygodna nie tylko dla skazanych sukienkowych zboczków, ale także – a może przede wszystkim – dla ich purpurowych przełożonych. Takiego osądzonego pedola-"tajniaka" łatwiej schować na małej parafii. Gdy proces się toczył wielebny Jacek, spokojnie nauczał słowa bożego w jednej ze szkół w Kamieniu Pomorskim. Stamtąd, po interwencji sądu z Choszczna, kuriewni skierowali go właśnie do Dobrej. W aktach sprawy jest zawiadomienie ze szkoły w Kamieniu, jej dyrekcja informuje, że skazany za pedofilię katecheta został usunięty. – U nas, w gimnazjum w Dobrej ksiądz Jacek też uczył religii, dopiero od niedawna zastępuje go ktoś inny, kiedy głośno zrobiło się o wyroku. Nam to laska, jakby się dowalał, dostałby wpierdol – powiedzieli mi młodzi ludzie tkwiący w przedsionku pustawego kościoła, w którym trwało niedzielne nabożeństwo. Mieszkańcy Dobrej na próżno domagają się od proboszcza, aby pozbył się wikariusza skazanego za pedofilę. "Ja wiem, że on jest skazany, ale nie wiem za co" – wyłożył ks. Marek Prusiewicz. Kuria Szczecińsko-Kamieńska, do której zwracali się rodzice niespokojni o swoje dzieci (różaniec dla najmłodszych!) – wyniośle milczy. Czyli normala w Papalandzie – morda w kubeł, a sprawy nie będzie. U Wielkiego Brata, gdzie o księżach pedofilach kolejny raz głośno, rodzice poszkodowanych małolatów wytaczają masowo procesy sprawcom, uzyskują wysokie odszkodowania. Tamtejsi pedole w kieckach są nie tylko piętnowani, ale kierowani na przymusowe leczenie. W Pomrocznej to niewyobrażalne. Księdza skazuje się łagodniej, a jedyne zmartwienie jego szefów we fioletach to zapobiec rozgłosowi, zataić zagrożenie. Ujawnianie walenia przez księży małolatów, ministrantów zwłaszcza, bo oni są pod ręką – wywołuje furię u zdewociałych wujów i ciot zatrudnionych w powszechnie kucających przed klerem mediach. Winien skandalu jest wyruchany małolat, bo się poskarżył i ten dorosły, który sprawę wywlókł. Czarne, żeby jego czyn był jak najobrzydliwszy – jest w Polsce pod wyjątkowo troskliwą ochroną. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Gniewkowie obradowała Rada Miasta. Z problemami. Pan burmistrz zataczał się, bełkotał i zaczepiał o stoliki. Radni powzięli podejrzenie, że pan burmistrz jest pijany. Przyjechała policja z Gniewkowa, a potem z Inowrocławia. Pana burmistrza wyprowadzono procesyjnie z sali obrad. Obrady przerwano, co i dla miasta pożytek. Prezydent Słupska Maciej Kobyliński obraził swego czasu w korytarzu ratusza jednego z radnych. Nazwał go "gnojkiem i ścierwem". Powiedział mu również, że go strzeli w "głupi ryj". Drugiego radnego, już w czasie obrad rady miejskiej, nazwał "mistrzem w mówieniu nieprawdy". Potem pan prezydent przeprosił radnych, ale radni opozycji (pan Kobyliński jest popierany przez SLD–UP) złożyli w prokuraturze za-wiadomienie o przestępstwie. Prokuratura sprawę umorzyła uznając, że obrażanie radnych przez prezydenta nie jest czynem ściganym z urzędu. Na decyzję o umorzeniu wpłynęło też oświadczenie radnych, że zostali publicznie przeproszeni. W Poznaniu ulicą Przybyszewskiego szedł pan Hiromi Tokura, Japończyk, profesor. Ubrany był, mimo dokuczliwego zimna, po japońsku – w piżamie, z gołymi nogami, a na głowie tylko czapeczka. Dostrzegli profesora ochroniarze ze Szpitala Klinicznego nr 2 i zatrzymali, bo myśleli, że to pacjent nawiewa. Wezwano policję, a potem tłumacza. I wszystko się wyjaśniło. – Pierwszy raz zostałem tak potraktowany. Czasem ludzie wytykają mnie palcami, ale żeby zatrzymać mnie i od razu wzywać policję, to już przesada – żali się prof. Tokura, który nadal chce się ubierać jak Japończyk. W Słupsku, w autobusie nr 9 na tylnych siedzeniach młoda para uprawiała seks. Kilka dni później inna, również młoda para, również w autobusie nr 9, posunęła się jeszcze bardziej i uprawiała seks na siedzeniu za kierowcą. W obu przypadkach kierowcy wyprosili kochające się pary z autobusu. Widocznie opłata za przejazd jest zbyt niska, aby pasażerom należał się seans seksu na żywo. W Tucholi Jan P. poprosił swoją żonę o spełnienie małżeńskiego obowiązku. Gdy ta odmówiła, przekonywał ją siekierą. Pan Jan ma 83 lata, a jego oziębła małżonka – 80. W Łodzi do lekarza seksuologa w Przychodni Seksuologii i Problemów Rodziny zgłosił się 95-letni mężczyzna z zaburzeniami erekcji. Problemy – jak przyznał – pojawiły się przed miesiącem. Pacjent już podjął leczenie, które ma mu przywrócić sprawność seksualną. Jest w dobrej formie i ma nadzieję na pomyślny skutek terapii. Na cmentarzu parafialnym w Libiążu grasowali złodzieje. Otwierali groby i okradali zwłoki. Policji udało się ustalić, że jednemu z nieboszczyków ukradziono buty. Z drugiej trumny zniknęła setka wódki oraz pieniądze, które rodzina dała nieboszczykowi "na drogę". Kocioł w burdelu przy al. Wyzwolenia w Szczecinie urządziła policja. Klienci, którzy zgłaszali się po usługi panienek, odsyłani byli pod adres komendy policji. Żaden z nich nie udał się jednak pod ten zastępczy adres. Są przywiązani do jednego zakładu. W Świnoujściu trzech panów piło denaturat. Gdy jeden z nich wyszedł po papierosy, pan, który miał 44 lata, próbował rozebrać i zgwałcić o dziesięć lat młodszego kolegę. Do gwałtu nie doszło, bo kiosk był niedaleko i trzeci koleś wrócił. Zdążył ściągnąć lubieżnika z kolegi. Do samotnie mieszkającego mężczyzny w Strażowie przyszedł kolega i zaprosił go na wódkę. Gdy 43-letni mężczyzna odrzucił zaproszenie, wyjął nóż i obciął mu mały palec u lewej nogi. Zagadka: dlaczego wciąż ta lewa noga? W Ciechanowie 5-letnia dziewczynka prowadziła pijaną mamusię przez miasto. Kiedy przechodziły przez tory kolejowe, mama położyła się na torach i zasnęła. Rezolutna dziewczynka pobiegła po przechodniów, którzy ściągnęli mamusię z torów przed przyjazdem pociągu. Dobrze jest zadbać o trzeźwość choćby dziecka. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sra półgłówek Nie mogę Was zostawić bez porcji humoru w tych mało wesołych czasach kanikuły 2003. Opozycja zabrała się za ministra Sobotkę i wali z grubej rury, ale nic to, ten facet wie, jak hartowała się stal. Niestety, GRAJĄ LUDZIOM POSŁOWIE i jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie przenieść CAŁY LAMENT POD PARCELĘ. Dość o polityce! Najważniejsze to nie zapomnieć: NIE BIERZ ŚWIĘTEJ WANDZIE, gdyż TĘPA GLACA PODNIECA, a MER CIĄGLE KLĘCZY. Nasza dzisiejsza propozycja wygląda tak: KUCIE WYRWY WOLNE DĄSY MAŁY SZYBKO PASUJE DOWAL DO KUPY JENIEC Z TABAKĄ WUJ NIE ZACHODZI CAŁA PARA PUSZKA NA MEDALE TO PUSZKA Z MENISKIEM KRUPY MNIE DUSZĄ PAMIĘTNA NITKA MŁODY PATRON JAZDA Z PIŻMEM GRZAŁA PANA PUCHACZ ROLNY KIEDY SYTA JEST PĘKATA? DAMY CI GRUPAMI JAK W BAJKACH DYSK W PUPIE ORYGINALNA LUPA W DESIE KASOWANY LONDON KRAJ SUMO! Pozdrowienia dla Pana Mikołaja z Ełku – nagroda, Pani Barbary z Poznania i pJotra z sieci – proszę o adres. Autor : Wójek Chłodek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Idzie wiosna. Wraz z nią ożywiamy dział SMS-ów. Zasady się nie zmieniły. Wy wysyłacie, my publikujemy najbardziej debeściackie. Czekamy na treści polityczne, drastyczne, botaniczno-filozoficzno-nastrojowe etc. SMS-a należy poprzedzić hasełkiem NIE. Koszt 1 zet plus VAT. Niestety. Wór nagród stoi i się niecierpliwi. „NIE”mowa – święte słowa. Mąż do żony: Kochanie, podaj zupę. – A magiczne słowo? – Biegiem! Pałka zapałka dwa kije, komu stoi, ten kryje. Bida z nędzą rząd wypędzą. Daj na ofiarę – pleban by coś wypił. Krowa w sklepie: Proszę 20 kg mączki. Jak szaleć, to szaleć. Jedna z odmian choroby wściekłych krów: feminizm. Kobiety nie kłamią. One szminkują prawdę. Mając gumową kaczuszkę nie będziesz samotny. Nie ma wódki, nie ma wina, co to, kurwa, za melina! Olewam wszystko. Konewka. Chciałbym Cię mieć codziennie. Nie mogę bez Ciebie żyć. Brakuje mi Ciebie cholernie... Moja mała... WYPŁATO!!! Co to jest? Ma 18 cm i każda kobieta chętnie bierze to do ręki? Stuzłotowy banknot. Podrap misia w kalkulator. Niesprzedajne kobiety kosztują najwięcej. Kochaj i szalej. Nie pytaj, co dalej. Pić, pierdolić, bankietować – bieda musi pofolgować. Zamienię 36-letnią żonę na dwie po 18 lat. Jak rozmnażają się jeże? OSTROŻNIE. Wiosna. Park. On do niej: Lubisz bez? – Tak, ale boję się ciąży. Koleś do laski: Przestań nadawać, bo ci koncesję cofnę. Było bara-bara. Teraz swędzi fujara. Powiedziałem NIE wódce i narkotykom, ale nie słuchają. Gdy sterczące widzę cycki, wpadam w nastrój poetycki. Kto nie ma w głowie, ma to w dupie. Ponoć wypadek Millera spowodowany był testowaniem biopaliw. Premierowi nawet samolot opada. Jak się nazywa wytrysk Eskimosa? Marznąca mżawka. Na początku było słowo, teraz jest ględzenie. W Szczebrzeszynie ksiądz grzmi w trzcinie. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Egzekucja cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śmiercionośny Rydzyk Dwóch robotników budowlanych ulepszających posiadłość tatki Rydzyka przy ul. św. Józefa w Toruniu przeniosło się do Bozi. Trzeci w stanie ciężkim trafił do szpitala. Dwie ofiary przypuszczalnie pracowały na czarno. Nie farciło się jednak Rydzykowi również, kiedy opuszczał chaziajstwo. 25 WRZEŚNIA. Z dachu domu pielgrzyma, mieszczącego się na terenie rozgłośni Radia Maryja, spadł 49-letni Andrzej J., robotnik toruńskiej firmy remontowo-budowlanej. Roztrzaskał się na betonowej alejce. Zakonnicy utrzymywali, że na ten dzień nie zaplanowano dla niego żadnych robót związanych z pracą na wysokości. Miał jedynie pomalować garaż. Dlaczego mężczyzna wszedł na oszroniony dach? Samobójstwo wykluczono. Jeśli nie powodowała nim chęć obejrzenia panoramy Torunia, musiał dostać małpiego rozumu. Wiarygodność tłumaczeń pozostawiamy ocenie szanownych Czytelników. 19 PAŹDZIERNIKA. Przed piętnastą przed toruńskim uniwersytetem, w centrum miasta, czarny Mercedes, prowadzony przez księdza Rydzyka, uderzył w 83-letniego staruszka. Mężczyzna wbiegł na ulicę, żeby uratować psa, który wyskoczył na jezdnię. Pies, Mercedes i prałat mają się dobrze. Starszy pan ze zmasakrowaną miednicą trafił do szpitala. 22 PAŹDZIERNIKA. Tuż po dziewiątej betonowa płyta zmasakrowała 55-letniego Kazimierza L. Była tak ciężka, że świadkowie nie próbowali jej ruszyć. Zabrał ją z resztek mężczyzny dopiero specjalny dźwig Straży Pożarnej. Otarł się o śmierć zasypany ziemią 25-letni Tomasz K. Ludzie odkopywali go rękami, delikatnie, żeby nie uszkodzić ciała. Trafił do szpitala w ciężkim stanie ze skomplikowanym złamaniem uda. Jak podkreślają świadkowie, na miejscu tragedii nie pojawił się Rydzyk ani nawet jakiś pomniejszy zakonnik, żeby na przykład odmówić modlitwę za umierających. Robotnicy mieli wymienić kanalizację deszczową i ocieplić budynek, ponieważ na ściany wchodził grzyb. Zaczęli od wykopania rowu odsłaniającego fundamenty i ławy budynku, aby założyć folię izolacyjną i rurę do odprowadzania wody. Tak głęboki wykop należy zabezpieczyć przed osypywaniem się ziemi konstrukcją z desek. Wymaga to jednak czasu i przede wszystkim desek. Ponieważ nie było ani jednego, ani drugiego, zlekceważono przepisy i zdrowy rozsądek. Nie podparto w żaden sposób podkopanych, cudem trzymających poziom, betonowych płyt, którymi był wyłożony dziedziniec. Rozpoczęto remont bezprawnie, tzn. bez żadnej dokumentacji, dziennika budowy i projektu organizacji pracy. Brygadzista, który cudem uniknął zasypania, bo osłonił go betonowy krąg, twierdzi, że na chwilę przed tragedią uprzedzał kolegów, że podkopali się zbyt głęboko. Najpewniej mężczyźni pracowali na czarno. Wprawdzie właściciel firmy budowlanej zapewnia, że z księdzem rektorem klasztoru podpisał umowę o dzieło, ale dokument sporządzono tylko w jednym egzemplarzu, który chwilowo zaginął! Zdaniem fachowców z Państwowej Inspekcji Pracy, umowa o dzieło jest niewystarczająca przy pracach tego rodzaju. Może się zatem okazać, że w rozumieniu kodeksu pracy ofiary nie były pracownikami, a wypadek nie był wypadkiem przy pracy. Skutkuje to tym, że rodzina zmarłego nie dostanie złotówki odszkodowania, rannemu zaś nie należy się zasiłek chorobowy ani zwolnienie lekarskie i sam będzie musiał zapłacić za pobyt w szpitalu. * * * Ubożuchnego zakonu redemptorystów nie stać na wynajęcie firmy, zatrudniającej ludzi na normalną umowę o pracę, ale stać go na zakup od toruńskiego samorządu 22 hektarów. Transakcję, wartą ponad 4 mln zł, sfinalizowano kilka tygodni temu. Gleba, położona przy wylotówce na Bydgoszcz, nie zaspokoiła Rydzykowego głodu ziemi. Tatko w dalszym ciągu zamierza łyknąć 50 ha, położonych na JAR-ze i wybudować tu Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Tym razem nie chce płacić za hektary. Wniosek leży w magistracie od półtora roku. Miał być głosowany na ostatniej sesji urzędującej Rady Miejskiej, ale w obawie przed reakcją opinii publicznej Rydzyk poprosił o przesunięcie dyskusji na po wyborach. Na JAR-ze znajdują się jedyne w Toruniu tereny komunalne, nadające się pod budownictwo mieszkaniowe. RYDZYK I TEMIDA Bydgoska prokuratura ze zrozumieniem ("znikoma szkodliwość społeczna czynu") umorzyła śledztwo w sprawie sfingowania włamania do mieszkania słuchaczki Radia Maryja, która przechowywała 217 tys. maryjnych dojczmarek ("NIE" nr 29/95). Toruńska prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa, gdy ojciec Rydzyk oszukał skarb państwa, sprowadzając jako darowiznę dwa kupione przez siebie "Merce" ("NIE" nr 49/97). Prokurator z Koszalina nawet nie próbował przesłuchać Rydzyka, mimo że ten w 1997 r. rozpowszechnił w swoim radiu namiary prokuratorki z Torunia, która próbowała doprowadzić go na przesłuchanie w sprawie radiowych nawoływań do obcinania włosów posłom popierającym aborcję, bo ci parlamentarzyści, zdaniem Rydzyka, nie są lepsi od kurew, służących faszystom. W efekcie Maryjosłuchacz groził prokuratorce, że spali jej facjatę, chałupę i rodzinę ("NIE" nr 31/98). Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Macierewicz do ondulu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna HołdPress W "Newsweeku" Piotr Bratkowski zadaje pytanie: Kto potrzebuje rządowego programu o zrównaniu kobiet i mężczyzn. Generalna konkluzja jest dość mętna, sprowadza się bowiem do tego, że mimo iż kobiety w istocie są w Polsce dyskryminowane, to wcale wyrównania szans nie potrzebują. Wyjątek stanowi tu Aleksandra Łoś, która nie potrzebuje, bo nie jest dyskryminowana. Już czuje się stuprocentową Europejką, studiuje bowiem na KUL i ma znajomych w połowie krajów europejskich, nawet w Ugandzie. Owe paneuropejskie (?) znajomości wynikają z religijnych spotkań Taize lub Światowych Dni Młodzieży w Rzymie, dzięki którym nie czuje się w żadnym stopniu "gorszą Europejką" od koleżanek z Anglii czy Włoch, a zatem Aleksandrze rządowa pomoc nie jest do niczego potrzebna. Można z tego wyciągnąć zaskakujący cokolwiek wniosek, iż droga do wyzwolenia i równych praw kobiet – tego feministycznego ideału – wiedzie przez działanie w ruchach katolickich. Ale prawdziwy dowód na dyskryminację kobiet znajdujemy w zeszłotygodniowej "Polityce". Czytamy tam długą na 3 strony story pod frapującym tytułem "Cel uświęca wzwód". Story poświęcona jest męskim prostytutkom, czyli – jak pisze Barbara Pietkiewicz – "prostytutom". Prostytut bierze od dwóch do czterech paczek i jeszcze się załapuje na lanczyk, jest bowiem jak drogi krem: luksus z górnej półki. Klientką prostytuta jest zawsze kobieta czysta i zamożna, która nigdy nie konsumuje tej usługi w bramie lub na poboczu szosy, podczas gdy prostytutka-samiczka musi współżyć z różnymi klientami, bywa, że także z brudnymi, pijanymi, biednymi, a o lanczu nie ma co marzyć. No i powiedzcie, drodzy państwo: czy to jest sprawiedliwe?! AWŁ W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" (6–7.09.2003, "Najważniejszy poligon polskiej armii") minister Szmajdziński stwierdza: W Iraku nie jesteśmy po raz pierwszy, była tam armia gen. Andersa, w latach 70., 80. prowadziliśmy tam 25 wielkich inwestycji, w Iraku pracowało 40 tys. Polaków. To nie jest dla nas terra incognita. Powracamy w rejony, w których wcześniej byliśmy. Nie jestem przesadnym skrupulantem, ale minister obrony kraju prowadzącego największą zagraniczną operację wojskową w swojej historii mógłby przygotować się lepiej do tego zadania. Otóż, Panie Ministrze, w Iraku byliśmy znacznie wcześniej, i to w sposób przynoszący nam nieco większą chlubę niż pobyt armii gen. Andersa. Był taki cywil, Panie Ministrze, ja wiem, że cywil to dla wojskowych półczłowiek, ale to akurat była ta połówka z mózgiem (taki organ w górnej części ciała czasem zanika skutkiem długoletniej służby wojskowej). Gość nazywał się Karol Brzozowski, był nawet w 1848 r. żołnierzem, od 1853 przebywał w Turcji, gdzie był bliskim współpracownikiem Midhata Paszy, twórcy pierwszej konstytucji tureckiej z 1876 r., niestety mało używanej. W roku 1869 Midhat Pasza został mianowany walim (wali to taki turecki gubernator) Iraku będącego wówczas prowincją imperium osmańskiego. W ślad za nim podążył Brzozowski, który założył nowoczesną farmę w Feradżat i zamierzał stworzyć w Iraku polską kolonię rolną i szkołę rolniczą dla Arabów. Niestety, w 1871 r. wraz z odwołaniem szefa z Iraku wyjechał z niego też Brzozowski. Na spotkaniu z szejkami w Karbali taki tekścik brzmiałby chyba lepiej niż kombatanckie gadki o armii Andersa, za którą, mówiąc oględnie, ludność miejscowa nie przepadała ("Polskie groby w Iraku", "NIE" nr 34/2003), czy też chwalenie się naszymi specjalistami, którzy pracowali bądź co bądź dla tego wstrętnego Saddama. Czyż nie podniosłoby się morale naszych lekarzy wojskowych na wieść o tym, że w 1867 r.komendantem szpitala w Kirkuku, a później w Mosulu był Władysław Jabłonowski, i to dobrowolnie, bez szantażu? ("Szantaż, Panowie Oficerowie", "NIE" nr 35/2003). Czyż nie popieściłaby ucha Busha wzmianka o tym, że na początku XX w. niejaki Józef Grzybowski ze Lwowa badał irackie pola naftowe? Rozumiem, że nie musi Pan wszystkiego wiedzieć, ale ma Pan chyba jakiegoś specjalistę od propagandy na Irak? I ten facet coś czasem czyta? Choćby wojskowe czasopismo "Wiraże", w którego lipcowym numerze znalazło się nieco informacji na ten temat. Co prawda przepisanych z błędami (i bez podania źródła) ze wstępu do "Historii Iraku" wybitnego orientalisty Marka Dziekana, ale skoro wolno było zachodnim służbom wywiadowczym sporządzać tajne raporty o Iraku na podstawie ogólnie dostępnych prac doktorskich, wolno i redaktorowi "Wiraży" utajnić źródła. Co wojsko, to wojsko. A tę historyjkę z rolnictwem mógłby Pan sprzedać Samoobronie. Może by się załapali do Iraku. Wali Szmajdziński i Lepper Pasza to byłoby już coś. KRZYSZTOF STEFAŇSKI Źródła: Marek M. Dziekan, "Historia Iraku", Wyd. Dialog Warszawa 2002. Jan Reychman, "Historia Turcji", Ossolineum Wrocław–Warszawa 1973. Adam Paweł Olechnowicz, "Polacy w Iraku", "Wiraże" nr 13/2003. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Orlen w jajo Nasz flagowy koncern naftowy dał się oszukać albo chciał dać się oszukać. Tak czy siak – kicha. PKN Orlen kupił akcje spółki Ship Service, które komornik 8 lat temu zajął na poczet zaległych płatności na rzecz spółki Horn z Gdańska. Skandal ten niewątpliwy wyszedł na jaw 22 stycznia 2003 r. w Płocku w trakcie walnego zgromadzenia akcjonariuszy Ship Service. Na tym zgromadzeniu pojawił się przedstawiciel Horna wywołując popłoch wśród reprezentantów PKN. Przedstawił reszcie osłupiałych akcjonariuszy Ship Service nakaz sądowy, którego mocą komornik zajął akcje należące do prezesa Ship Service Jerzego K. oraz PKN Orlen do wysokości 10,5 mln zł. Jeszcze tego samego dnia przedstawiciel spółki Horn złożył dokumenty komornicze w biurze prezesa PKN Orlen Zbigniewa Wróbla. Zebranie akcjonariuszy Ship Service przerwano do 13 lutego – "do wyjaśnienia sprawy". * * * Z naszych ustaleń wynika, że sprzedaż Orlenowi akcji już zajętych przez komornika to jeden z wątków śledztwa przeciwko sprzedającemu je Jerzemu K. z Ship Service. Centralne Biuro Śledcze bada również okoliczności, w których doszło do kupienia tych udziałów przez PKN Orlen. Śledztwo utajniono. Policja próbuje ustalić, kto z kierownictwa Orlenu wydał dyspozycję kupna trefnych akcji od Jerzego K. Wymiar sprawiedliwości ma do Jerzego K. rozmaite pretensje. Przed Sądem Rejonowym w Szczecinie K. będzie odpowiadał za działanie na szkodę własnej spółki – chodzi o firmę paliwową Solo. Wedle aktu oskarżenia, Jerzy K. w 1996 r., będąc współwłaścicielem spółki Solo handlującej paliwami, współpracował ze spółką Ship Service, która dostarczała paliwa. Akt oskarżenia zarzuca Jerzemu K., że celowo opóźniał płatności Solo na konto Ship Service, w której był... przewodniczącym rady nadzorczej. Do sądu przeciwko Jerzemu K. trafił także drugi akt oskarżenia; prokuratura zarzuca mu, że jako przewodniczący rady nadzorczej spółki Ship Service (pełnił funkcję przed wykupieniem większościowych udziałów przez PKN Orlen) wziął z kasy spółki nienależne mu – zdaniem prokuratury – 1,1 mln zł. * * * 19 lutego 2002 r. PKN Orlen kupił pakiet akcji od Jerzego K. za 6 mln zł. Orlen stał się początkowo właścicielem 30 proc. akcji Ship Service, obecnie ma ich 60 proc. – kolejni akcjonariusze, głównie ze Szczecina, pozbywali się udziałów. Po wspomnianej transakcji z 19 lutego 2002 r. do rady nadzorczej Ship Service weszło trzech przedstawicieli PKN Orlen. Prezesem Ship Service głosami przedstawicieli Orlenu wybrano Jerzego K. Nikt z kierownictwa PKN Orlen nie zawahał się głosując na Jerzego K., choć o jego kłopotach z wymiarem sprawiedliwości musiano tam wiedzieć. Wedle naszych informatorów, to w zarządzie PKN wydano wyraźne polecenie kupna trefnych akcji Ship Service od Jerzego K. Dziwne... W biurze prasowym PKN w Płocku powiedziano mi, że firma ta nie podjęła żadnych działań w sprawie zakupu akcji od Jerzego K. zajętych przez komornika. – Komornik nie podał, o które akcje Ship Service chodzi, brak wskazania terminu ich emisji. Wiemy jedynie, że Orlen kupił akcje Ship Service z 1996 r. – powiedziano mi w biurze. Wychodzi na to, że nafciarze z Płocka nie wiedzą, co kupują. Albo udają, że nie wiedzą. Poszłoby się zatem pieprzyć 6 mln zł? Próba skontaktowania się z Jerzym K. po to, by on sam skomentował sprawę akcji zajętych przez komornika, a pomimo to sprzedawanych – spełzła na niczym. – Prezesa K. nie ma, może pojawi się jutro. Nie jesteśmy upoważnieni do udzielania jakichkolwiek informacji – mówiono niezmiennie przez kilka dni w sekretariacie prezesa Jerzego K. * * * Kim jest Jerzy K.? Oficjalnie biznesmenem ze Szczecina. Na początku lat 90. dwukrotnie trafił na listę najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost". W początkach transformacji, po uwolnieniu cen paliw, K. utworzył spółkę cywilną Solo. To ona współpracowała z Ship Service – wynik współpracy niebawem zacznie oceniać sąd. Współpracę z Ship Service pan K. podjął w momencie, gdy ta firma padała, jak wiele wówczas, wskutek płacenia tzw. popiwku – wynalazku Leszka Balcerowicza. K. wszedł do spółki pracowniczej Ship Service jako inwestor strategiczny ratujący ją przed upadkiem. Jerzy K. na początku lat 90. kupił też od spółdzielni dziennikarskiej tygodnik "Morze i Ziemia". Dziennikarze zatrudnieni wówczas w redakcji wspominają dziś, że pierwszym posunięciem K. po przejęciu pisma było drastyczne obniżenie im zarobków. K. obiecywał złote góry wówczas, gdy ze spółdzielnią dziennikarzy negocjował cenę zakupu tytułu prasowego – mówią wydutkani wtedy żurnaliści. O Jerzym K., o przedziwnych przekształceniach spółki Solo ze Szczecina, jej interesach z rosyjskimi kontrahentami dostarczającymi paliwo i upadłym nagle na życzenie właściciela tygodniku "Morze i Ziemia" "NIE" – jako pierwsze i jedyne – pisało już w połowie lat 90. Także o stopniowym wchłanianiu pracowniczej spółki Ship Service przekształconej przez Jerzego K. w spółkę akcyjną. Dziś siedzibą Ship Service, rdzennie szczecińskiej firmy morskiej (niegdyś obsługa statków, bunkrowanie, czyli zaopatrzenie ich w paliwa, ekologia portowych akwenów) jest... Warszawa. W Szczecinie działa jedynie lokalne biuro firmy. Taką lokalizację ustalił dla swej spółki zależnej zarząd PKN Orlen po zdobyciu większościowego pakietu. Ma to sens, bo pozostałym 80 akcjonariuszom Ship Service – mieszkańcom Szczecina – do stolicy daleko; nie będą przyjeżdżać i zawracać dupy jakimiś pretensjami. Ostatnie walne zgromadzenie, o którym napisaliśmy na wstępie, zwołano do Płocka, siedziby PKN. Na obrady przyjechało tylko pięciu z 80 udziałowców Ship Service ze Szczecina. Mogli wszyscy, ich sprawa, że olali, ale... Działalnością Jerzego K. od jakiegoś czasu zajmuje się "Rzeczpospolita". Autorzy "Rzepy" sygnalizowali ostatnio, że Orlen kupił od K. sfałszowane akcje – ponoć nic niewarte kserokopie. A gdzie są oryginały – nie wiadomo. Ten wątek – według naszych informatorów – bada obecnie CBŚ ze Szczecina. * * * Jerzy K. ma opinię faceta nie do ruszenia. Mówi się, że akty oskarżenia, śledztwa to taki pic i nic. Ponoć bezkarność gwarantują K. układy finansowo-towarzyskie z politykami. Z praweji lewej. Wpływy swe gruntował wypłacając stałe apanaże z tytułu zasiadania właściwych osób w radach nadzorczych spółek. Prawdziwa to nietykalność czy tylko tupet? Czas pokaże. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wykiszkowani Szanowny Elektoracie! Strasburg wzięty! Głodem. A było to tak, jak Wam opowiadam, dziewiętnastego listopada, w sam dzień świętej Elżbiety, a tak pamiętam, jakby to się działo przed chwilą, posły polskie wyprawiły się do Brukseli Unię Europejską sobą zachwycić. Nie przyjmują, nie przyjmują – poszło szemranie, kiedyśmy już zapomnieli o skromnym czarterowym śniadanku, po godzinach krążenia po strasburskim niebie. Dwa jelenie wyszły na lotnisko-rykowisko i wykluczyły naszych europosłów. Europejczyków naszych do wiktorii strasburskiej od tygodni się gotujących. Lyon pierwszy przyjmował, ale to miasto jeszcze od czasów rewolucji francuskiej wsławione topieniem księży, rojalistów i arystokratów, to strach było nawet na płytę lotniska wyjść. A kiszki raz po raz marsza grały, bo śniadanko postne było, wszystko na oleju. Ani pacierz jeden minął i już wszystkie płyny z samolotu osuszone zostały, bułki suche do ostatnich okruszków wyjedzone, nawet torciki wedlowskie, już kapitałowo niepolskie, pan Andrzej przewodniczący Lepper kupił euro, nie żałował i z każdym głodnym się łamał. Ale cóż to te siedem torcików i czekolad, kiedy pięćdziesięciu chłopa czeka, a jeszcze baby poselskie, każda za dwa chłopy. Perfumy pić będziemy, torby skórzane gotować i żuć, taki głód do oczu skoczył, że na pana Kalisza wszyscy spoglądali, kiedy pan Dziewulak zakrzyknął "Bazylea". Lutry tam żyją, poszczą przez rok cały, to od razu z tej Bazylei na Strasburg ruszyliśmy. Wino gronowe, markowe nawet podali, tam rzecz pospolita, a do wina kiszkę i mieloniaka, jakich u nas psu nie wystawisz, i boczku kawał na wieczerzę. Z kapustą zasmażaną, ale niedokiszoną, bez kminku. Dzicz zwyczajna, nie wiedzą, że nie może być kapusty bez kminku. Daleko im do kultury, smędziliśmy, ale czegóż się nie robi dla Ojczyzny ratowania, niegalantnie jest talerz nieruszony odstawić. O suchym żołądku, na szczęście pysku mokrym, spać poszlim. Dnia następnego na mowy nasze czekali, choć czasu było tyle, co kiszki wczorajszej na talerzu. Pan marszałek Józef galantnie się im przymierzył, pan Wojciechowski, też marszałek, wczorajsze jelenie przypomniał, a reszta deputowanych o solidarności gadała, aż czas na pana Leppera przyszedł i wszyscy już myśleli, że pienić się będzie, rokosz czynić, bigosować nawet, kiedy ten Wersal uczynił. Ledwo tylko mrucząc, że jak takie kiszki będziecie nam podawać, to kiszki nam marsza zagrają i fora ze dwora, fora z Eurounii. I skończył zaraz, choć gardłowaniem czas przedłużył, ale pan Cox przerwać mu nie śmiał, a pan Verheugen z sali wyszedł. Milczkiem, ronda kapelusza nawet nie uchylając, i wszyscy zaszemrali, czy to sromota jakaś, czy nie, czy pan Andrzej znów zajazd tu uczynił? I teraz Wam opowiadam, co oczy widziały. Na bufet, na bufet ruszył, tak jak panów z Europy wielu. Bo obok austriackiego gadania każdy z krajów zaproszonych swój bufet wystawił. I serce rosło patrząc na hufce nasze. Kanonadę kiełbasy i smalcu. Artyleryję gotującą salceson. Żur na zakwasie naturalnym, chleb bez polepszaczy, no i bigos. Bigos pachnący, pro- siakiem pieczonym okraszony. Madziarzy kroku nam próbowali dotrzymać, Słowacy serem wędzonym, a i Turcy baklawami. Ale nasze było danie główne, nasze oblegali niczym Zbaraż, nasze wylizywali jak czerń po wzięciu Baru. I ten bufet sprawił, że rychło żalu nie mieli, nawet do pana Andrzeja, zagończyka znanego, choć do rany przyłóż. Dzicz tam w tej Europie żyje, dzicz co kminku do kapusty nie zna, parówki farbuje jak punki włosy i dlatego wielką misję cywilizacyjną tam mamy. Żurem ich ochrzcimy, myśliwską przeżegnamy, okowitą ostudzimy. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sto gram na setkę Był cud nad Wisłą. Bywały cuda nad urnami. Były cudowne wizerunki na brudnych szybach i na kominach. Teraz przyszedł czas na cud nad dystrybutorem paliwowym. Od lat prasa informuje o wykryciu przez organy ścigania kolejnych afer paliwowych. W grę wchodzą zawsze sumy idące w dziesiątki, a nawet setki milionów złotych. Po kilku tygodniach podniecania się sprawą zapada głucha cisza. Finał sądowy – jeśli w ogóle do niego dochodzi – nikogo już nie interesuje. W zeszłym roku "Rzeczpospolita" szokowała rewelacjami o stratach dla budżetu spowodowanych przez "afery paliwowe" podając liczbę 10 mld zł. Jestem skłonny przyznać, że kwota jest bliska prawdy. Aby zrozumieć, o co chodzi, konieczna jest lektura Rocznika Statystycznego GUS za rok 2002. Uważny czytelnik znajdzie tabele nr 13 i 14 (str. 393), a w nich informacje na temat bilansu benzyn silnikowych i olejów napędowych, czyli produkcji i zużycia paliw. Bilans benzyn silnikowych i olejów napędowych Ilość paliw 1995 r2000 r. 2001 r. Benzyny silnikowe5 454 tys. ton5 306 tys. ton5 155 tys. ton Olej napędowy 6 307 tys. ton 6 254 tys. ton5 813 tys. ton Wygląda na to, że Polska to kraj, w którym od roku 1995 zużycie benzyny spadło o 299 tys. ton, a oleju napędowego aż o 494 tys. ton! Aby być bardziej precyzyjna, sprawdziłam informację o tym, co leje się do baków. Zużycie benzyn silnikowych 1995 r. 2000 r. 2001 r. 4 777 tys. ton 4 999 tys. ton 4 629 tys. ton Znów GUS zanotował spadek, tym razem od roku 1995 o 148 tys. ton. Powie ktoś, że jeździmy coraz lepszymi samochodami wyposażonymi w silniki o niższym zużyciu paliwa, to dlatego. Na pewno tak jest, ale oto tablica nr 14 (str. 419): Pojazdy samochodowe i ciągniki zarejestrowane (ogółem) 1995 r. 2000 r. 2001 r. 11 186 tys. 14 106 tys.14 724 tys. Od roku 1995 do 2001 liczba zarejestrowanych w Polsce bryk zwiększyła się o 3 mln 538 tys.! Gdy tymczasem zużycie paliwa spadło! Oczywiście, wiele samochodów jeździ na gaz. Ale czy aż tyle? Moim zdaniem, nie da się tego cudu wytłumaczyć jedynie postępem technologicznym, w efekcie którego samochody wyposażone są w coraz bardziej ekonomiczne silniki. Nawet gdyby przyjąć, że te 3,5 mln samochodów to wszystko nówki jeżdżące na kropelce, to prawdopodobnie zużycie paliwa utrzymałoby się na poziomie zbliżonym do tego z 1995 r. Ale do Polski trafiały do niedawna stare gruchoty z Niemiec, Holandii, Francji, Szwajcarii... Wszyscy pamiętamy kolejki i protesty laweciarzy na granicach. Te bryczki nie miały najbardziej nowoczesnych jednostek napędowych. Zużycie paliw powinno więc rosnąć. Z pewnością nie tak szybko jak liczba samochodów, ale w wyraźnej do nich proporcji. To, że nie rośnie, mogę wytłumaczyć jedynie dynamicznym rozwojem szarej strefy paliwowej, której rozmiarów rzecz jasna GUS nie bada, bo on jest jedynie od tego, co jawne, legalne i rejestrowane. Ta szara strefa musi być całkiem znaczna, jeśli jest w stanie zaspokoić cały przyrost samochodów. Jakiś czas temu Polska Izba Paliw Płynnych szacowała, że straty budżetu państwa spowodowane tolerowaniem nielegalnej sprzedaży paliwa tylko przez kierowców zza wschodniej granicy wynoszą od 1 do 2 mln zł rocznie! Eksperci Izby wskazywali na to, że wyposażone w potężne mieszczące od 800 do 1000 litrów paliwa tiry, to właściwie cysterny wwożące nielegalnie paliwo do Polski. Od czasu do czasu prasa donosiła, że w województwach wschodnich rolnicy masowo zaopatrują się w paliwo pochodzące od Ruskich. Jeśli nawet dodamy do tego przekręty na oleju opałowym i afery paliwowe, to spadek zużycia benzyn i oleju napędowego nadal będzie trudny do wyjaśnienia. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że w polskich rafineriach na lewo produkuje się paliwa po to, aby organizatorzy tej produkcji kosili naprawdę ciężki szmal. Powie ktoś, że to niemożliwe! Wolne żarty, w polskich firmach – zwłaszcza tych największych – wszystko jest możliwe. Potencjalna kasa jest tak wielka, że za jej ułamek można kupić sobie przychylność polityków, wymiaru sprawiedliwości i mediów. Czy rząd o tym wie? Chyba nie. O aferach ministrowie słyszeli, ale skala procederu jest im nieznana. Na pewno nikt nie badał opisywanych przeze mnie relacji. A szkoda, bo była szansa, aby to, co dziś jest szarą strefą, przynajmniej ograniczyć. Chodzi o ustawę o biopaliwach. Zakładała ona surową kontrolę zawartości zbiorników na stacjach benzynowych i tego, co dzieje się u producentów. Szara strefa by nie znikła, ale mogłaby ulec ograniczeniu. Jak wiadomo, ustawa ta została zawetowana przez prezydenta i jej losy ważą się w Sejmie. Ustawie towarzyszył ostry lobbing zorganizowany – jak wskazywała "Rzeczpospolita" – przez PKN Orlen. Jako zamieszanych w sprawę dziennikarze wskazali przedstawiciela Orlenu Tomasza Gryżewskiego i sekretarza Unii Wolności Piotra Niemczyka. Teraz sprawa ucichła, bo została przykryta przez tzw. aferę Rywina. Odważnych posłów, chętnych do badania tego przypadku wpływania na proces legislacyjny, nie było, choć jak śmiem twierdzić, trop ten jest znacznie bardziej ekscytujący niż Rywingate. Chodzi o większe pieniądze. Moi rozmówcy ze sfer rządowych, którym pokazywałam Rocznik Statystyczny, łapali się za głowę. I pewnie na tym łapaniu się skończy. Jak na razie SLD jest skłonny poprzeć prezydenckie weto, a potem wystartować ze zmienionym projektem ustawy. W obecnej sytuacji odrzucenie weta byłoby rzeczą dziecinnie łatwą, ponieważ opowiedziałoby się za tym nie tylko koalicyjne PSL, ale i Samoobrona. To, że SLD nie chce szlifować prezydenta, tłumaczę koneksjami prezesa Orlenu Wróbla zarówno w Pałacu, jak i w Kancelarii Premiera. Kłopoty budżetu nie mają znaczenia. A do baków będziemy lali chrzczoną i niewiadomego pochodzenia benzynę. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zdycha na stacji lokomotywa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczalnia Szczeliniec Dwie atrapy kibli, że palce lizać, wyłożone terakotą i glazurą wybudowano rok temu w schronisku Na Szczelińcu w Górach Stołowych. Sponsorem inwestycji było Ministerstwo Gospodarki. Szmal znalazł się tym łatwiej, że rok 2002 ogłoszono Światowym Rokiem Gór, a przewodniczącym Komitetu Obchodów był Włodzimierz Cimoszewicz. * * * Szczeliniec jest najstarszym polskim schroniskiem. Wybudowanym w 1845 r. na pionowej, 500-metrowej skale. Od wielu lat działał tu jedynie bar, a i to tylko w lecie. W lutym 2001 r. zrujnowany obiekt przejęła Alicja Krukowska. Umowa Krukowskiej z właścicielem obiektu – PTTK – przewidywała, że Towarzystwo skanalizuje obiekt, bo bez tego trudno utrzymywać część hotelową, ona zaś korzystając z własnych środków doprowadzi go do stanu używalności. Krukowska wywiązała się z umowy. PTTK zwlekało z budową kanalizacji. Krukowskiej skończyły się pieniądze, a wciąż widziała rzeczy, które można byłoby "Na Szczelińcu" ulepszyć. – Traktowałam je jak swój dom – opowiada. Poczucie stabilizacji umacniała Rada Naukowa Parku Narodowego Gór Stołowych aprobująca zmiany. Niestety, w 2001 r. sudeckie schroniska odwiedziło o 40 proc. mniej turystów niż w poprzednim roku. Wpływy nie wystarczały na czynsz – blisko 2300 zł miesięcznie. Krukowska pojechała do Zarządu Sudeckich Hoteli i Schronisk PTTK w Jeleniej Górze renegocjować umowę. Ale zarząd nie chciał rozmów – wypowiedział umowę. We wrześniu 2002 r. na rozprawie, o której terminie Krukowska nie była powiadomiona, Sąd Rejonowy w Dzierżoniowie nakazał jej oddanie obiektu. Wyrok miał rygor natychmiastowej wykonalności. Nakłady poczynione przez Krukowską sądu nie interesowały. Założenie, że właściciel nieruchomości nie rozliczy się szybko i sprawiedliwie ze skarżącą, nie ma jakiegokolwiek uzasadnienia – pouczył sąd. * * * PTTK ma 80 tys. członków zrzeszonych w 300 oddziałach, 60 domów turysty, 77 schronisk górskich, 35 stanic i ośrodków turystyki wodnej, 33 ośrodki campingowe, 5 zajazdów, 208 zakładów i punktów gastronomicznych. Gdy Wałęsa przeskoczył przez płot, PTTK zamieniło swoje terenowe oddziały w spółki z o.o. i wydzierżawiło im położone na ich terenie obiekty. Sensem istnienia spółek jest wypracowanie zysku. Ale ponieważ PTTK pozostało stowarzyszeniem wyższej użyteczności, nadal łyka państwowe dotacje. Te dotacje są tematem tabu. Na internetowych stronach PTTK próżno szukać jakiejkolwiek wzmianki na temat pieniędzy. 24 lipca 2000 r. zadałam centrali PTTK kilka pytań związanych z transformacją i wyprzedażą majątku. Do tej pory nie dostałam odpowiedzi. Trzy lata temu pisałam o dzierżawcach mazurskich stanic traktowanych przez PTTK jak gówna w trawie ("NIE" nr 37/2000). Sprawa Krukowskiej jest kolejnym dowodem na to, że z dobrych tradycji PTTK, które wciąż kojarzy się ludziom z pasją, plecaczkiem i darmochą, pozostał jedynie szyld. * * * Szczeliniec prowadzi teraz kobieta, która administruje innym schroniskiem, więc na górze pojawia się bardzo rzadko. Alicja Krukowska czeka, aż jej sprawę rozpatrzy sąd w Strasburgu. Dokumenty zostały przyjęte na początku lipca 2003 r. Trochę boli ją nagłówek, który nadali papierzyskom unijni urzędnicy: Alicja Krukowska przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Ruscy pod Stalingradem po dupie dostali W "Tygodniku Powszechnym" (1.12) ukazał się kuriozalny artykuł Jarosława Flisa "Klęska w cieniu zwycięstwa". Oto garść cytatów: 60 lat temu, o świcie 19 listopada 1942 roku, na froncie sowiecko-niemieckim pod Stalingradem zabrzmiała artyleryjska nawałnica, która w dramatyczny sposób odmienić miała losy II wojny światowej. Jej zgiełk na długie lata przygłuszył jednak całkowitą klęskę, jaką zakończyła się rozpoczęta tydzień później sowiecka "Operacja Mars". I dalej: Stalingradzkie zwycięstwo pozwoliło nie tyle zatrzeć wrażenie totalnej klęski pod Rżewem, ale wytrzeć ją w ogóle z kart historii. Dowiadujemy się też, że Żukow przemilcza temat w swych pamiętnikach. Zacznijmy od kłamstwa. Żukow nie przemilcza, co każdy może sprawdzić właśnie w jego "Wspomnieniach i refleksjach", MON 1970, s. 446–448. Natomiast owszem, traktuje starcia w rejonie Rżew, Syczewka, Olenino, Bieły, jako zdarzenie drugorzędne. Fałszerstwo? Ale tak samo podchodzi do tych walk Erich von Manstein, Keitel zaś zgoła o nich nie wspomina. Co więcej, nie podjęła tematu nawet propaganda goebbelsowska, dla której byłaby to w dniach Stalingradu istna manna z nieba. Więc jak to jest z wielkością owej bitwy? Flis powołuje się na książkę jakiegoś Davida M. Glantza (zaraz się dowiem, że nie jakiegoś i nastąpią tytuły). Otóż o II wojnie światowej napisano kilkaset tysięcy tomów, w tym połowa zawiera niebywałe odkrycia, z czego do dziasiaj żyją tabuny Wołoszańskich. Redakcja wie o tym doskonale, ale przemożna chęć dokopania Ruskim, choćby w historycznym wcieleniu Armii Czerwonej, bierze jednak górę. Gdyby miało to miejsce w macierewiczowskim "Głosie", słowa bym nie pisnął. "Tygodnik Powszechny" mógłby się jednak nie ośmieszać. Sikanie na grób Żukowa nikogo dziś nie podnieci, tym bardziej gdy tak łatwo sprawdzić fakty, że cała uryna na nic. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Burmistrz nie czuje busa Narty to najpewniejszy zakopiański środek komunikacji miejskiej. Powojenna historia komunikacji w Zakopanem dzieli się na trzy epoki. Za komuny po mieście i okolicy jeździły dychawiczne pekaesy, drogie taksówki i jeszcze droższe góralskie pojazdy konne: bryczki latem, sanki zimą. Rzesze ceprów odnosiły trwałe urazy fizyczne i psychiczne w walkach, jakie trzeba było stoczyć w celu wepchnięcia się z plecakiem albo nartami do porannego autobusu do Kuźnic. Dzieci płakały, kobiety mdlały, a taksówkarze z pobliskiego postoju przechwytywali ofiary niewydolności państwowej komunikacji masowej. (Poruszanie się po okolicy własnym samochodem już wtedy nie miało sensu z powodu licznych zakazów wjazdu i braku miejsc parkingowych). W latach 1990–2003 gość poczuł się jak panisko. Pekaesy, taksówki i bryczki albo sanki nie zniknęły z ulic, a przybyły prywatne mikrobusy kursujące na popularnych trasach od Morskiego Oka po Dolinę Chochołowską. Busiarze prowadzili interes elastycznie: ruszali, gdy zebrała się grupka ludzi, na życzenie pasażera zatrzymywali się w dowolnym punkcie inkasując za przejazd niewygórowaną kwotę 2–5 zł. Wieczorem czekali na ostatnich schodzących z gór turystów, nie narzekając na godziny pracy i ceny benzyny. Ten znakomicie działający system można było tylko spieprzyć – co też się stało. Nastała bowiem nowa epoka w dziejach Zakopanego: panowanie burmistrza Piotra Bąka, który z sobie tylko znanych powodów postanowił busiarzy zniszczyć. Mocne uderzenie Pretekstem była nowa ustawa o transporcie drogowym. Wprowadza ona dwie kategorie przewoźników: regularnych, którzy mają wozić ludzi według cennika i rozkładu jazdy ustaloną trasą z wyznaczonymi przystankami, a wszystko to na podstawie licencji; i okazjonalnych, którzy po prostu umawiają się z grupą osób na przejazd z punktu A do punktu B, bez przystanków. (Ten ostatni wymóg to przejaw biurokratycznej manii wpieprzania się we wszystko, bo oczywiście żaden urzędas nie jest w stanie zabronić kierowcy robić przystanków po drodze). Ustawa weszła w życie 1 stycznia 2003 r. niczego w zakopiańskiej komunikacji nie zmieniając. Busy jeździły jak dawniej, ku zadowoleniu ceprów i miejscowych. Nie wiedzieć czemu, ratuszowi uznali, że władza musi wkroczyć i zrobić porządek. Jesienią ubiegłego roku burmistrz Bąk wydał „Rozporządzenie w sprawie wykonywania prze-wozów regularnych”. Wydawałoby się, że nie dotyczy to busiarzy od przewozów nieregularnych. Błąd. Burmistrzowski ukaz był wymierzony właśnie w nich. Bitwa o zatoczkę Ekipa Bąka nie raczyła odpowiedzieć na podania busiarzy o przedłużenie na kolejny rok pozwolenia na wjazd do Kuźnic, choć stosowne zostały złożone już w grudniu poprzedniego roku. (Ratuszowi łamią w ten sposób kodeks postępowania administracyjnego, ale nie takie rzeczy już pod Giewontem widziano). Po drugie, wykombinowano, że przepędzi się „nieregularnych” likwidując istniejący od niepamiętnych czasów przystanek busów w zatoczce przed barem FIS na rondzie, przy dochodowej trasie do Kuźnic. Prawdziwa wojna wybuchła w styczniu 2004 r. Próba postawienia w zatoczce zakazu wjazdu skończyła się ostrymi przepychankami, wzywaniem policji, groźbami wywiezienia burmistrza na taczkach. Tym razem była jedna ofiara – obrzucony jajami naczelnik Wydziału Drogownictwa i Transportu Dariusz Wysłouch. Proreżimowe radio Alex dzień w dzień nadawało komunikaty z frontu i przemówienia miejskich dygnitarzy. Ogłosili oni z triumfem, że użytkownik wieczysty spornego terenu, PSS „Społem”, od którego busiarze ze Zrzeszenia Transportu Prywatnego dzierżawią miejsce na przystanek, nie ma prawa do jezdni, tylko do chodnika. Jezdnia wraz z zatoczką podlega Bąkowi, wobec czego może on robić, co mu się podoba, np. postawić zakaz wjazdu dla rudych w okularach. Po serii starć ratuszowym w obstawie straży miejskiej udało się wreszcie umieścić na ul. Kościuszki, przed zatoczką, zakaz skrętu w prawo, z tabliczką „Nie dotyczy transportu regularnego”. Odtąd siły porządku czatują, czy jakiś busik nie przedziera się nielegalnie. Łupią mandaty, aż pierze leci. Zawiadomiono też prokuraturę, że kilkudziesięciu busiarzy stawiało opór władzy miotając jajami i obelgami. Drugie dno Podobnie jak w filmie „Goodbye Lenin” wskrzeszono świętej pamięci NRD, tak na odcinek Zakopane–Kuźnice wróciła w całej krasie Polska Ludowa. Cepry nie mają wielkiego wyboru: albo zapchany pekaes, albo taksówka (nieregu-larna, ale tolerowana). Ekipa Bąka zapowiada jednak, że niedługo rozwiąże problem, który sama stworzyła. Pozwoli jeździć starannie wybranym firmom organizującym przewozy regularne. Jak oświadczył sam burmistrz, zgłosiło się już czterech chętnych. Wydało się, że jednym z chętnych jest szwagier naczelnika Wysłoucha, tego od jaj. Pan Gudz to rzeczywiście mój szwagier, ale na razie nikt jeszcze zezwolenia burmistrza nie dostał – wyjaśnił naczelnik „Tygodnikowi Podhalańskiemu”. Jak się już wybierze dwóch–trzech koncesjonowanych szwagrów, będzie cudnie. Zgodnie z ukazem burmistrza legalne busy muszą mieć silnik z katalizatorem, ten sam kolor oraz herb miasta kojarzący się nieodparcie z Watykanem (krzyż i papieskie klucze). Wszystko dla dobra „naszych drogich gości”. Minęły czasy dzikiej konkurencji, kiedy to do Kuźnic pchał się byle busiarz biorąc po dwa złote od łebka. Szwagrowie umówią się co do ceny i nikt im nie podskoczy. Zawieszenie broni Może to pewna przesada, ale członkowie Zrzeszenia Transportu Prywatnego mówią, że nowy ład komunikacyjny pozbawi środków do życia 300 rodzin. Matki, żony i kochanki busiarzy napisały list otwarty: Panie Burmistrzu, jak Pan się czuje w Nowym Roku? Bo my bardzo źle – przez Pana! Jeżeli nie będziemy mieli co jeść, będziemy chodzić pod Pana urząd z dziećmi. Czy spojrzy Pan dzieciom w oczy? Za nasze pieniądze żyje Pan dostatnio i spokojnie! A co z nami i naszymi rodzinami? Burmistrz Bąk czuje się jednak doskonale, a jego naczelnik Wysłouch jeszcze lepiej. Busiarze zapowiadają protest na ulicach lub nawet blokadę miasta. Ratuszowi – twarde egzekwowanie prawa. Na czas zawodów o Puchar Świata w skokach ogłoszono zawieszenie broni. Ale gdy górale policzą zarobione „na Małyszu” dutki, wojna wybuchnie na nowo. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hajlajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fruwające gównojady Prawicowi dygnitarze podróżowali za frajer, a my, obywatele, fundowaliśmy ten pieniężny przywilej. Latali bowiem uszczuplając przychody państwowej firmy, czyli za nasze pieniądze. Oto jedna z cegiełek, z jakich wznoszone są mury kraju korupcji. Nikogo nie obeszła nieprzyzwoita i nieelegancka chciwość byłych premierów, marszałka Sejmu, prezesów banków narodowego i dwóch zagranicznych, którą ujawniliśmy w "NIE" (nr 13/2002). Telewizja nie zapytała prominentów, czy zwrócą forsę. Prasa nie zatrzęsła się z oburzenia. Parlament nie zawrzał. Panująca cisza stanowi zachętę do dalszego przyjmowania przez dygnitarzy wszelkich dowodów wdzięczności od firm państwowych. Dziś przelot za darmochę i wszystko w porządku, więc jutro może samolot w prezencie albo chociaż samochód. Gdy ogłosiliśmy, że prezes Narodowego Banku Polskiego – najwyższy strażnik państwowego pieniądza – Polskimi Liniami Lotniczymi lata za półdarmo i pani prezesowa Balcerowiczowa też – w NBP podjęto dociekania, kto doniósł do "NIE". Prezes Leszek Balcerowicz zażądał zaś znalezienia sprawcy jego własnego gównojadztwa. Mówił publicznie, że nie wiedział, iż lata za półdarmo. Wynikałoby z tego, że to państwowi urzędnicy rządzą jego prywatną kasą. I że nawet nie zauważa, ile za co płaci. Pytamy w związku z publicznymi wykrętami Balcerowicza: czyż można mieć zaufanie do nadzorcy banków i kursu złotego, do prezesa Rady Polityki Pieniężnej, jeżeli nie ma on pojęcia o cenach i nie panuje nawet nad własnymi wydatkami? Państwo Balcerowiczowie podróżowali w oparciu o zniżkę zwaną "zlecenie upustu NRR" udzielaną dla reklamowania PLL LOT. Na czym miałaby polegać reklama linii, gdy małżeństwo Balcerowiczów wsiada do polskiego samolotu? Jaką korzyść odnosi z tego przewoźnik? Przecież nikt poza grupką pasażerów nie wie, że sama pani Balcerowicz z mężem raczy akurat lecieć. I cóż to za zachęta do podróżowania LOT, skoro pasażerowie latający z Warszawy i do Warszawy i tak nie mają na ogół możliwości wybrania innego przewoźnika. Przy tym Balcerowicz nie cieszy się przecież takim wzięciem jak znany piłkarz, papież czy piosenkarz. Otacza go niechęć większości ludzi. Gdyby więc nawet ogłoszono publicznie, że Balcerowiczowie są pasażerami LOT, naród z tego powodu nie rzuciłby się raczej do kas tej linii. Z takich samych jak Ewa Balcerowicz i jej mąż upustów – "NRR" w wysokości 50 proc. – korzystali mąż poprzedniczki prezesa NBP pan Andrzej Waltz wraz z żoną HannĄ Gronkiewicz-Waltz, teraz nieubogą wiceprezeską banku międzynarodowego. Połowę ceny płaciła również Dominika Waltz, zapewne córka prezeski. Pokrewieństwo widać wystarcza, aby należał się przywilej. Także premier Jerzy Buzek, któremu dobroczynne dlań linie lotnicze pośrednio podlegały, korzystał z ulgi udzielanej w celu reklamowania LOT. Czy wszyscy oni fruwali w koszulkach reklamowych LOT, czy musieli też nosić czapeczki tych linii i trzymać w rękach baloniki z ich logo? Po złożeniu urzędu Jerzy Buzek 26 listopada 2001 r. za przelot zapłacił zamiast należnych 4252 zł 24 gr tylko 523 zł 54 gr (upust 90 proc.). Czy także on powie, że nie wiedział, iż nie płaci normalnie za przelot? Już przecież nie miał urzędników, na których winę mógłby zwalić – jak Balcerowicz. Marszałek Sejmu MACIEJ PŁażyński płacił tylko 10 proc. ceny biletu. Upust – 90 proc. Jego zniżka opatrzona jest symbolem "NRH". Oznacza to upust w celach humanitarnych. Albo więc dyrekcja LOT uznała marszałka Sejmu za człeczynę ubogiego, zasługującego najbardziej ze wszystkich obywateli na pomoc pieniężną, albo też latał on prywatnie po świecie w misji humanitarnej, np. żeby rozwozić protezy dla beznogich czy jałmużnę dla głodnych. Płażyński jest teraz politykiem Platformy Obywatelskiej. Opowiada się ona za ściśle rynkowymi regułami w gospodarce. Twierdzi też, że walczy z korupcją i protekcjami. Płażyński zachwalał w prasie swoją własną uczciwość. Trzeba więc wyjaśnić, czemu przyjmował ulgi wymyślone np. dla tragicznie chorych a biednych. Bez takich publicznych wyjaśnień eksmarszałek nie uwiarygodni swej misji miłośnika czystych reguł rynkowych i polityka zwalczającego przekupstwa, protekcję, przywileje władzy. Były premier pan Jan Krzysztof Bielecki od lat jest wysoko postawionym pracownikiem potężnego banku międzynarodowego. Latając prywatnie do Londynu i z powrotem korzystał ze zniżki o symbolu "NRA". Jest to upust akwizycyjny. Czy były premier jest komiwojażerem LOT? Sprzedaje bilety lotnicze? A może wykorzystuje swe dawne stanowisko szefa rządu lub obecne, żeby załatwiać LOT jakieś interesy? Jeśli tak, to cóż to za interesy? Nikt nie spieszy tego wyjaśniać, choć akwizycyjna rola ekspremiera może kryć w sobie jakieś rewelacje. Oczywiście, jeśli powód zniżki nie jest lipą, zwykłym naciągactwem skarbu państwa – właściciela LOT. Bielecki dostawał upust 75-procentowy, więc lepszy niż Balcerowicz. Zamiast 691 funtów premier Bielecki płacił 214. Wszelkie upusty i zniżki podlegają w PLL LOT ścisłej ewidencji. Gdyby więc posłowie albo NIK, albo właściciel LOT, czyli minister infrastruktury, zechcieli dociec, ile łącznie, komu i dlaczego udzielono zniżek i jakie są ogólne straty linii lotniczych z tego tytułu – można to łatwo posprawdzać. Prosimy, aby nie zapomniano wówczas ustalić, dlaczego ulgowo fruwał bogaty biznesmen Fibak. Oszczędzano jego kieszeń ze względów humanitarnych czy innych równie wzniosłych? Większość zleceń na zniżki dla grubych ryb (dysponuję kopiami) zatwierdzał Asystent Prezesa Zarządu PLL LOT Piotr Bieliński. Pojawiają się n a dokumentach także podpisy: Rzecznik Prasowy PLL LOT Leszek Chorzewski oraz p.o. Dyrektora Biura Marketingu i Rozwoju Sprzedaży Wojciech Czubek. Stanowisko "Asystenta Prezesa Zarządu" w strukturze organizacyjnej PLL LOT znajduje się w Biurze Zarządu firmy. Podaję to dla ułatwienia dociekań. Skoro np. pan Piotr Bieliński miał prawo złożenia podpisu na zleceniach udzielenia ulg lub darmochy, oznacza to, że powinno istnieć stosowne rozporządzenie regulujące tę kwestię. Wiewiórki w LOT poinformowały nas, że owszem jest tzw. Polecenie Służbowe Prezesa Zarządu D/12/2000/HR z dnia 25 lipca 2000 roku, którego celem jest: regulacja zasad stosowania upustów i jednorazowych cen specjalnych dla przewozów pasażerskich. Chodzi zwłaszcza o prywatne przeloty, ponieważ instytucje budżetowe oraz niektóre firmy w Polsce posiadają specjalne umowy handlowe z PLL LOT, na podstawie których wykupują bilety na podróże służbowe. Cóż to za zasady rezygnowania LOT z przychodów i czy jest w nich zawarta zasada przekupywania dygnitarzy? Należy w to wejrzeć. Pojawia się też pytanie o skalę zjawiska półdarmowego czy darmowego wożenia grubych ryb ze świata polityki i biznesu samolotami narodowego przewoźnika. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że chodzi na przykład o kwotę rzędu miliona dolarów rocznie. Za taką samą można się było naprawdę nieźle promować w środowisku bonzów politycznych! Jaka więc płatna protekcja w grę może wchodzić? Czy była skuteczna? Należy i to ustalić. Kiedy minister od Kwaśniewskiego Marek Siwiec za rządów Buzka raz przeleciał się helikopterem gdzieś w obrębie Polski w celach nie całkiem służbowych, rozpętała się w prasie burza i Siwiec na polecenie prezydenta natychmiast zwrócił pełne koszty przelotu. Czyż ten precedens nie powinien spowodować zmuszenia teraz dygnitarzy prawicy do opłacenia swoich odbytych w przeszłości przelotów? Czyż krzyk nie powinien być dziś większy, skoro oto więksi od Siwca dygnitarze wykorzystywali swe stanowiska dla prywaty? Czy oburzenie mediów zależy w ogóle nie od tego, co się zdarzyło, tylko kim jest ten, kto zrobił coś nieładnego? Jeśli więc nazywa się Buzek, Balcerowicz, Gronkiewicz-Waltz, Bielecki lub Kornasiewicz (a to mąż ekswiceminister), wszystko jest w porządku, bo to przecież ludzie nietykalni: lotne a niedościgłe orły z prawicy. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ogryzanie lewej ręki Wstąpiłeś do Demokratycznej Partii Lewicy? Tłumacz się z tego przed prokuratorem. DPL to odszczepieńcy z SLD, którzy próbują zorganizować nową, prawdziwie lewicową lewicę. Na I zjeździe krajowym wybrali na szefa partii Arkadiusza Ciacha z Radomska, ostro skłóconego z miejscową wierchuszką SLD. W Radomsku bowiem rządzi Sojusz w koalicji z małym lokalnym komitetem. I właśnie tam od sierpnia 2003 r. toczy się dziwne śledztwo. Początek dał mu anonimowy donos. Ktoś – zapewne nie był to sympatyk nowej partii – zawiadomił prokuraturę rejonową, że niektóre podpisy na listach z poparciem dla DPL zostały sfałszowane. Nawet gdyby to była prawda, nie miało to wielkiego znaczenia. W przeciwieństwie do list poparcia dla kandydatów na posłów, podpisy te nikogo nie wyniosły do władzy. Były tylko "podkładką" potrzebną do zarejestrowania partii w sądzie. Trzeba w tym celu wylegitymować się poparciem ponad 1000 osób, wystarczy zatem 1001 podpisów. Założyciele DPL dostarczyli ich 1200. Spokojnie mogli zebrać więcej. Istniejąca od paru miesięcy partia ma dziś około 9 tysięcy członków – o 2 tysiące więcej niż PiS. * * * Donos, choć anonimowy, natychmiast wprawił w ruch całą machinę śledczą. Szef Prokuratury Rejonowej w Radomsku Włodzimierz Wiaderek oznajmił lokalnym mediom, że na początek wybrano 10 nazwisk z listy i cóż się okazało – 8 osób wyparło się swoich (?) podpisów! W tym stanie rzeczy prokuratorzy jak charty na świeżym tropie zaczęli sprawdzać wszystkich po kolei. Gorzej niż w aferze Rywina, do przesłuchania jest 1200 osób! Aby się z tym uporać, zagoniono do roboty policję. Mordercy mordują, bandyci rabują, pedofile wykorzystują, a policjanci w Radomsku mozolnie przepytują obywateli, co mają wspólnego z Demokratyczną Partią Lewicy i czy aby na pewno ją poparli. Na prostych ludziach – a przecież do DPL nie zapisały się same orły – robi to piorunujące wrażenie. Niejeden pomyśli, że związał się nieopatrznie z organizacją przestępczą, mafią czy odnogą al Kaidy i powinien szybko się od niej odciąć, zanim trafi do tiurmy. Śledztwo obejmuje już cały kraj. Centrala partii odbiera dziesiątki sygnałów od ludzi z różnych stron Polski, mocno zaniepokojonych, że telefonował do nich prokurator. Wypytywał, co ich łączy z Demokratyczną Partią Lewicy, dlaczego do niej wstąpili, zrobili to dobrowolnie, czy ktoś ich zmusił. (To już czysty surrealizm: sugerowanie, że wysłannicy Ciacha krążyli po Polsce i groźbą lub szantażem werbowali członków). Takie pytania wykraczają poza zakres śledztwa dotyczącego przecież tylko domniemanych fałszywych podpisów i niebezpiecznie ingerują w sferę swobód obywatelskich. Dlaczego ktoś wybrał tę czy inną partię, to w ogóle nie powinno obchodzić policji i prokuratury. – Mam nadzieję, że osoby, które podpisywały nasze listy, nie dadzą się zastraszyć – mówi Robert Falkenberg, rzecznik DPL. Fałszerstwo to rzecz brzydka, lecz jakże to podejrzane, że śledztwo na wielką skalę przeprowadza się akurat przeciw formacji będącej potencjalną konkurencją dla rządzących. * * * DPL stała się pierwszą w Polsce partią weryfikowaną w ten sposób przez organa ścigania. Ciekawe, swoją drogą, co by wyszło na jaw, gdyby ekipa prokuratorów zaczęła drobiazgowo sprawdzać papiery innych partii i partyjek silniejszych niż DPL. Wtedy jednak podniósłby się krzyk pod niebiosa, że jest to nadużycie władzy, prześladowanie polityczne, zamach na demokrację. Jeśli podejrzenia się potwierdzą, ugrupowanie może zostać wykreślone z ewidencji partii politycznych – relacjonuje "Dziennik Łódzki" wywody prokuratora Wiaderka. Tak łatwo to nie pójdzie, panie prokuratorze. Zasięgnęliśmy opinii niezłych prawników i oto, co nam powiedzieli. Nawet gdyby udało się wykryć jakieś sfałszowane podpisy, nie można z tego powodu zdelegalizować partii. Decyzja o jej zarejestrowaniu jest od dawna prawomocna. Można najwyżej pociągnąć do odpowiedzialności konkretne osoby przyłapane na fałszerstwie. I nadać temu rozgłos medial-ny, jakże użyteczny w walce politycznej. – SLD chce utrącić konkurencyjną partię przy pomocy prokuratury – interpretuje wydarzenia Arkadiusz Ciach. W powiecie radomszczańskim DPL ma już radnych w 11 gminach. Nikt się ich nie czepiał, dopóki o nowej partii było cicho. Jej krajowy zjazd we wrześniu 2003 r. rzucił rękawicę Sojuszowi – i w tym samym miesiącu pierwsi członkowie DPL dostali wezwania na przesłuchania, na razie w charakterze świadków. * * * W Pomrocznej roi się od afer wielkiego kalibru, z którymi organa ścigania i wymiar sprawiedliwości nie dają sobie rady. Nie wykryto winnych afery "martwych dusz", które rzekomo wpłaciły szmal na kampanię prezydencką Mańka Krzaklewskiego. Posłowie podejrzani o rozmaite przestępstwa mogliby utworzyć spory klub sejmowy. Samorządy toną w korupcji. I przy tym nawale pracy prokuratura znajduje czas na przepytywanie 1200 osób, czy poparły jedną z partii?! Prawo do tworzenia partii politycznych to jeden z kanonów demokracji. Przysługuje ono wszystkim obywatelom RP, także twórcom DPL, niezależnie od tego, czy gdzieś na jakimś kwicie Kowalski podpisał się za Nowaka. Ewentualne namierzenie Kowalskiego niczego nie zmieni: jego koledzy zbiorą nowe podpisy. Istnienie partii zależy od poparcia społecznego, nie od wyników prokuratorskiego śledztwa. Szkoda, że prok. Wiaderek zdaje się tego nie rozumieć. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dla psa kiełbasa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stella córka biskupa Były gdański baron SLD Jerzy Jędykiewicz jest głównym bohaterem afery Stella Maris. Cicho zaś o ojcu tej wyłudzarni szmalu, katolickim metropolicie abepe Gocłowskim. – Nie jest to żadna sensacja, lecz konsekwencja trudności życia gospodarczego – abepe Gocłowski o kłopotach Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris (KAI 31.12.2002 r.). – Jestem zdumiony, iż tyle osób chciało wykorzystać instytucje kościelne, by robić własne interesy z krzywdą nie tylko dla Kościoła – Gocłowski, po tym jak gdańska Prokuratura Apela- cyjna postawiła zarzuty pomorskiemu baronowi SLD Jerzemu Jędykiewiczowi. O Stelli Maris pisaliśmy wielokrotnie ("NIE" nr 1-5, 11, 14/2003 oraz 5/2004). Za pomocą Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris – fabryki lipnych faktur – wyłudzano podatek vAt. Biskup ponosi za to co najmniej odpowiedzialność moralną. Nikt nie postawił pytania i nie odpowiedział kompetentnie, czy przypadkiem nie powinien także ponosić odpowiedzialnościv karnej. Jego wypowiedź, w której czyni z siebie ofiarę, jest bezczelna. Bezczelność biskupa ma jednak swoje uzasadnienie. Biskup ma poczucie siły; dlaczego miałby więc mówić inaczej? To, że postawiono zarzuty Jędykiewiczowi, a arcybiskupa nawet nie przesłuchano, świadczy o tym, że biskup jest figurą, a Jędykiewicz pionkiem. Niezależnie od tego, jeżeli baron SLD wyłudził i zagarnął, to życzymy mu wyroku bez zawieszenia. Stella Maris I Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Powołane dekretem biskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego w dniu 10.01.1989 r. Podstawą prawną były statuty 123-128 II Synodu Gdańskiego. Wydawnictwo funkcjonowało jako "działalność gospodarcza Archidiecezji Gdańskiej". Adres: Gdańsk ul. Cystersów 15. Dyrektor – ks. Zbigniew B. Zwierzchnik – abepe Gocłowski. Stella Maris II Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris, spółka z o.o. Adres: Sopot ul. Abrahama 41/43. Podstawa prawna – przepisy kodeksu spółek handlowych od dnia 30.07.2001 r. (Repertorium A nr 2014/2001). 100 proc. udziałów posiada parafia katolicka pod wezwaniem św. Bernarda w Sopocie. Prezes spółki – ks. Zbigniew B. Stelle dwie Były dwa podmioty gospodarcze o tej samej nazwie, podob-nym profilu działalności, różnych adresach, działające w różnym czasie, na różnych podstawach prawnych, ale z tymi samymi bohaterami. Z materiałów, którymi dysponujemy, wynika, że kapitał zakładowy Stelli Maris II to 50 tys. zł. Powinien on być pokryty gotówką. Do maja 2003 r. kasa nie wpłynęła. Ciekawe, co na to sąd rejestrowy? Czyż zgodnie z przepisami prawa spółka ta nie powinna przestać istnieć? Prokuratura i ABW twierdzą, że kościelna fabryka lewych faktur działała w latach 1999–2000. Mówią zatem najwyraźniej o firmie, która nie posiadała własnej osobowości prawnej i była częścią Archidiecezji Gdańskiej, czyli o Stelli Maris I. Abepe naciskany przez media przekonuje, że o niczym nie wiedział. Prokurator jest o tym tak przekonany, że nawet hierarchy nie wzywa i nie zadaje nietaktownych pytań. Co więcej, publicznie zapewnia, że do purpurata nic nie ma! A jeśli w ogóle ktoś jest winny, to Jędykiewicz i ponad dwudziestu biznesmenów. No i główny podejrzany w sprawie, którym jest ksiądz dyrektor Zbigniew B. Pewnie zasiądzie on na ławie oskarżonych jako kozioł ofiarny kurii, jeżeli nie okaże się, że biegli lekarze ustalą ograniczony zakres jego poczytalności. Wówczas wymiar sprawiedliwości będzie mógł mu skoczyć na plecy. W Polsce nader często pomyleńcy wykazują talent do interesów. Pamiętajmy jednak, że Kościół katolicki to instytucja zhierarchizowana. Ksiądz B. nie szefowałby wydawnictwu powołanemu dekretem biskupa, gdyby nie pełne poparcie tegoż. Wydawniczy biznes musiał przynosić archidiecezji wielkie zyski. Dlaczego więc przez lata abepe – ten vir pauper (mąż ubogi) – nie zadawał pytań, skąd się bierze tyle pieniędzy? W połowie stycznia 2003 r., gdy skandal był już tajemnicą poliszynela, Stella Maris została zasilona przez Archidiecezję Gdańską środkami finansowymi w wysokości 1 350 000 zł. Zapewne chodziło o poprawienie płynności finansowej spółki. Czy nie dowodzi to nadzwyczaj silnych związków arcybiskupa ze Stellą? Czy biskup pozwoliłby przelać taki szmal na konto jakiejś obcej spółki? Szmalociąg Przy okazji pojawia się bardzo pikantna historia. Sprawa kredytów zaciąganych przez wydawnictwo, czyli Archidiecezję Gdańską. Głównie w Kredyt Banku S.A. To ten bank, który został wcześniej orżnięty przez ojców salezjanów z Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. Świętego Jana Bosco w Lubinie na ponad 100 mln zł, o czym wielokrotnie pisaliśmy na łamach "NIE". Z dokumentów, którymi dysponuję, wynika, że sama tylko należąca do archidiecezji nieruchomość położona w Gdańsku przy ul. Rzeźnickiej, w której mieszczą się budynki drukarni i główna siedziba wydawnictwa, obciążona jest dwoma wpisami hipotecznymi na rzecz Kredyt Bank PBI O/Gdańsk: – 2 600 000 zł + odsetki – 1 000 000 zł + odsetki Z odsetkami może chodzić o 6 mln zł! To tylko jedna nieruchomość. Szacujemy, że w ten sposób Kredyt Bank S.A. pożyczył abepe Gocło-wskiemu około 30 mln zł. Zdaje się, że zabezpieczeniem są między innymi hipoteki ustanowione na nieruchomościach parafialnych. Oto wykaz zadłużonych parafii, do którego udało nam się dotrzeć: Wiemy o pięciu innych wnioskach o wpis do hipoteki nieruchomości należących do Archidiecezji Gdańskiej na zacną sumkę 5 639 223 franków szwajcarskich i ponad 13 mln zł złożonych jednego dnia – 22 sierpnia 2002 r. Zgadujemy, że ewentualnych wierzycieli wydawnictwa biskup wyśle na drzewo, czyli do parafii. A parafia powie, że pieniędzy nie ma. Jest tylko kościół do zlicytowania. Z doświadczenia w Dalikowie wiemy już, jak sobie komornicy radzą ze sprzedażą kościołów. Ciszej nad Stellą Są tacy, którzy twierdzą, że pierwsze sygnały o "lodziarni u Goca" pojawiły się w związku z aferą wokół PZU i z osobą Grzegorza Wieczerzaka. Inni gotowi są uwierzyć w pochodzący z wewnętrznych kręgów kurii poufny cynk do skarbówki. Sygnały musiały być poważne, skoro w sprawę wkroczyły niemalże jednocześnie służby skarbowe, prokuratura i ABW. Wszystko to przypomina spacer po polu minowym. Abepe Gocłowski to postać szczególna. Ojciec chrzestny AWS, kościelny oligarcha poukładany z każdą władzą, dysponujący ogromną wiedzą o ludziach zarówno niegdysiejszej opozycji, jak i obecnej koalicji. Czy znajdzie się w Polsce prokurator gotowy przesłuchać go w charakterze podejrzanego? Podstawa wpisu Rodzaj zabezpieczeniaWartość zabezpieczenia Nr Księgi WieczystejRodzaj nieruchomości Właściciel Akt notarialny Repertorium A-10443/2002/A z dnia 28.08.2002 r.Hipoteka kaucyjna 570.000,00 CHF 1.626.951,00 PLN 55402Gdańsk-Świbno ul. Turystyczna Parafia Katolicka pod wezwaniem Świętego Wojciecha w Świbnie Akt notarialny Repertorium A-4104/2002/A z dnia 13.09.2002 r. Hipoteka kaucyjna 120.899,95 CHF 338.000,00 PLN49318 Rybno Parafia Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem Świętego Judy Tadeusza w Gdańsku- -Łostowicach. Repertorium A-11803/2002/A z dnia 10.09.2002 rHipoteka kaucyjna 49318 Rybno Parafia Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem Matki Bożej Brzemiennej w Gdańsku- -Matemblewie Akt notarialny Repertorium A-10438/2002/A z dnia 28.08.2002 r. Hipoteka kaucyjna 49318 Rybno Parafia Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem Błogosławionego Kozala w Pruszczu Gdańskim Autor : Anna Fisher / Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak pies w studni W policji można zostać generałem za przesranie miliona złotych. W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie panują zwyczaje bizantyjskie. Pracowały tu i pracują rodziny, znajomi i ludzie z układów lokalnych. Na prostych gliniarzach robiło się i robi oszczędności, a ci z wojewódzkiej czapy administracyjnej żyją jak lordowie. Robota za biurkami i niezła kasa. Pracę w komendzie znajdowały przeważnie długonogie laski, oczywiście na etatach funkcjonariuszy, albo synkowie, córki i dalsza rodzina policyjnych ważniaków. O etatach zaś decydował kapelan policyjny, niejaki ks. Wyskiel, obecnie policyjny psycholog. Prosta gliniarnia liczyła, że po wygranych przez lewicę wyborach komendantem zostanie człowiek z jej nadania i zrobi z tym bajzlem porządek. Rządy w policji objął Józef Jedynak, ksywa Fred Flinston, były komendant miejski z Tarnowa, facet kojarzony z ministrem Janikiem. Obiecywał, że zrobi porządek, pogoni tych zza biurek na ulice itp. Tę gonitwę ograniczył do pozbycia się zastępców swego poprzednika Kazimierza Kędzierskiego, choć bez dotkliwych dla nich szkód. Trafili na stołki szefów komend powiatowych. Jedynak powołał na swego z kolei zastępcę m.in. pogromcę komuchów Janusza Ziobro, komendanta policji powiatowej ze Strzyżowa. Facet wsławił się tym, że dwa razy dziennie biegał przed wyborami na msze za sukces AWS. Widać dobrze biegał, bo został szefem powiatowej psiarni w Strzyżowie. Już jako szeryf powiatowy zyskał sławę po tym, jak jego domu tygodniami pilnowali gliniarze z Rzeszowa. Komendant oznajmił bowiem, że bandyci dybią na jego życie. Ziobro ma się dobrze, przeżył rzekomych bandytów z AWS, a za lewicy awansował na poważne stanowisko w Rzeszowie. Główne układy w komendzie nie zostały ruszone. Ważne stołki piastują tam nadal faceci, których córki za rządów prawicy wożono do Szczytna służbowymi autami, podczas gdy gliny pracujące na ulicach miały limit paliwa – 10 litrów na 8 godzin służby. Jedynak natomiast sprowadza gliniarzy z Tarnowa na szmalcodajne stołki. * * * Ostatnio w komendzie wojewódzkiej wybuchła afera. Policja wypłaciła firmie Maxbud ok. miliona złotych za roboty budowlane w Komendzie Powiatowej Policji w Sanoku. Problem w tym, że ta firma nigdy robót tych nie wykonała. Wewnętrzna komisja ustaliła to w maju 2003 r., a gdy o sprawie zrobiło się głośno, odpowiedzialny za roboty zastępca komendanta wojewódzkiego policji Jan Pierzchała oznajmił publicznie, że gliny zapłaciły za niewykonaną robotę, ale firma Maxbud wykonała szereg prac dodatkowych, więc bilans powinien wyjść na zero. Niepublicznie zaś ten sam Pierzchała podpisał się pod sprawozdaniem, w którym wyraźnie napisano: nawet gdyby Maxbud wykonał jakieś prace dodatkowe, to gliny i tak utopiły szmal. I dupa blada. Zaraz po tym sprawozdaniu KWP wypłaciła Maxbudowi 20 tys. zł tytułem znakomitego wywiązania się z umów. Sprawa jest tym śmieszniejsza, że gdy KWP wybierała właśnie Maxbud do robót w Sanoku, nawet nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić sytuację firmy; miała ona kłopoty finansowe i już wówczas było wiadomo, że padnie. Gliny nie potrafiły, a najpewniej nie chciały sprawdzać, komu powierzają roboty w Sanoku. * * * Mimo to komendant Jedynak awansował na generała. W Rzeszowie urządzono z tej okazji taką szopkę, jakiej nie widziano tu już dawno. Dobrze, że koleś nie bujał się ulicami na białym koniu. Wszystko inne zwyczajowo właściwe takim fetom było. Facet i tak musiał czekać na ten awans rok, bo wcześniej zdmuchnęliśmy mu go sprzed nosa publikując serial "Matka Boska i zabójcy". Niedawno Jan Pierzchała podał się do dymisji i została ona przyjęta. Gość jest w dyspozycji komendanta głównego policji. Nie pomogło nawet to, że Pierzchała swego czasu podarował komendantowi Jedynakowi lampę za tysiąc złotych. Z dedykacją na dodatek. Wówczas gdy starał się o jego względy. * * * Kolejnym strzałem KWP jest budynek komendy policji w Leżajsku. Komenda wojewódzka za ciężki szmal kupiła budynek kompletnie nieprzystosowany do potrzeb glin od miejscowej spółdzielni mieszkaniowej. Obecnie trwa tam remont – też za ciężki szmal. Na miejsce Pierzchały awansował do Rzeszowa dziwnym trafem akurat komendant z Leżajska. W całej tej sprawie chodzi o to, że prostym gliniarzom żyje się i pracuje coraz trudniej, z roboty mogą wylecieć praktycznie za gówniane sprawy. Ważniacy w mundurach zaś mają się dobrze, niezależnie, czy to w Rzeszowie, czy w Gdańsku. Mnoży się stanowiska w administracji policyjnej, szmalodajne stołki dla pociotków i krewnych – jak to się dzieje w Rzeszowie. Policyjna czapa ma lekką robotę, szmal, wpływy, układy i intrygi. Prosta gliniarnia – jak doskonale wiemy – ma totalnie przejebane i nastroje wśród nich są fatalne. Przejawem tego był protest w Warszawie, zapowiedź strajku włoskiego i głodówki. Sprawą przewalenia szmalu przez KWP zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Jak znamy życie – nie znajdzie nic. Ale możemy podpowiedzieć: szukajcie, który z ważnych gliniarzy z KWP buduje dom lub budował go niedawno i która firma to robiła. Bo kto szuka, ten znajdzie. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Impulsomania Masz komórkę? To jej pilnuj. Gdy znajomy pochwalił się, że ma 8 numerów telefonu, nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi. Dopiero potem wytłumaczył, że sklonował karty SIM (te które tkwią w telefonie komórkowym) swoich rodziców, rodziców swojej żony, żony i kogoś tam jeszcze. Wszystko wepchnął na jedną kartę. Może teraz dowolnie wybierać numer telefonu, z którego chce dzwonić, lub mówiąc inaczej, komu chce nabijać rachunek. Takie zabiegi pozwalają także na odbieranie telefonu wybranej osoby. Czego potrzebuje cwaniak Cwaniak, który chce gadać za cudze, musi najpierw zdobyć "czystą" kartę, czyli taką, na której nie ma nic zapisanego. Karta SIM to coś na wzór dyskietki. Na niej jest zapisany numer, program, który nią zarządza, parametry i kilka innych mniej istotnych detali. Taką kartę bez problemu ściąga się z sieci. Adres, do którego udało nam się dotrzeć, to: www.wafer-card.com. Karty, które są tu oferowane, mają zwiększoną pojemność. Ceny od 30 zł w górę. W Polsce chodzą po około 2 stówki. I drugi adres: www.gsm-technology.pl. Na te o największej pojemności można zapisać do ośmiu numerów telefonów. Sama karta SIM jest bezużyteczna. Ten, kto olewając prawo decyduje się na podrabianie kart, musi dodatkowo zaopatrzyć się w programator zgodny z systemem Phoenix. By nie przynudzać – to standard przy kodowaniu kart elektronicznych wyposażonych w procesor. Programator to takie urządzonko, które z jednej strony podpina się do komputera. Ma ono tam bowiem specjalne miejsce, gdzie wkłada się kartę SIM. Taki programator można zbudować samemu z dostępnych w Internecie schematów lub zamówić, także przez Internet. Jak przecwanić cwaniaka Ci, którzy kopiują karty, są bezsilni, jeżeli nie zdobędą oryginału z telefonu osoby, którą chcą zrobić w jelenia. I tu uwaga: muszą znać PIN karty, czyli kod zabezpieczający. Dokładnie ten sam, który wczytuje się do telefonu przy jego włączaniu. Bez tego ani rusz. Pilnujcie zatem swych telefonów i PIN-ów, bo będziecie bekać za cudze telekonferencje. Gdy już karta SIM znajdzie się w urządzeniu, cwaniak odpala program SIM scan i wklepuje z klawiatury numer PIN karty. Najnowsza wersja programu to 2.0. Można oczywiście ściągnąć z Internetu. Przy skanowaniu najważniejsze są dwa numery, które pokażą się na monitorze. Są to KI i IMSI. I znów, by nie wchodzić w techniczne szczegóły, powiem, że są to numery charakterystyczne dla każdej karty, coś w rodzaju ludzkich odcisków palców. Dzięki tym właśnie numerom karta loguje się w sieci jako ta, a nie jakaś inna. Gdy znane są już oba numery skanowanej karty, cwaniak wkłada do czytnika nową kartę SIM. Programuje ją tak, by telefon rozróżniał ją jako kartę do komórki, a nie jakąś inną. Mówiąc jeszcze inaczej – z kawałka plastiku z blaszką robi kartę SIM. Po włożeniu tak przygotowanej karty do telefonu w menu pokazuje się nowa opcja. Jest to "obsługa wielu kart". Do menu wprowadza się z klawiatury numer KI i IMSI, czyli te, które zostały odczytane z karty macierzystej. Koniec roboty, cwaniaczek może już dzwonić na koszt łosia. Jak to działa? Wszystko pięknie. Ale skąd cwaniak bierze frajera, który da mu do ręki swoją kartę wraz z PIN-em. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Kupujemy tak-taka z niewiadomego źródła lub koleś nam mówi, że sprzeda nam telefon z kartą po bardzo niskiej cenie. Dajemy się skusić. Dokonujemy cesji i takie tam, by stać się prawowitym posiadaczem w oczach operatora danej sieci. Potem okazuje się, że część SMS do nas nie dochodzi. Ludzie się skarżą, że dzwonią do nas, a odbiera ktoś inny. Na próżno próbujemy reklamować rachunki w sieciach telefonii komórkowej. Żadna reklamacji nie uwzględni. Numer PIN jest numerem poufnym, którego w żaden sposób nie da się odczytać z karty SIM. Uważa się, że numer ten znany jest tylko posiadaczowi telefonu. Technicznie wygląda to mniej więcej tak. Numer, który się ostatnio zalogował do sieci, jest tym numerem, do którego przychodzą połączenia i wiadomości tekstowe. Jest więc możliwe, że oba numery – oryginał i klon – funkcjonują w sieci w tym samym momencie! Użytkownik prawdziwej karty nie ma możliwości zorientowania się, że coś jest nie tak, zanim dostanie rachunek. Jeżeli sieci będą was zbywać i pieprzyć od rzeczy, że taki proceder jest niemożliwy, to nie dajcie się spuścić z wodą w kiblu. Muszą o tym wiedzieć, gdyż kilka miesięcy temu wprowadziły nowe karty SIM, które są zabezpieczone na opisane zabiegi. Ponieważ proceder klonowania kart jest u nas nowością, możemy mniemać, że być może dzięki tej publikacji przestrzeżemy kilka osób, które chcą "okazyjnie" kupić kartę z numerem. Bo w to, że nawrócimy cwaniaków przypominając im, że podrabianie kart i kradzież impulsów telefonicznych jest przestępstwem – nie wierzymy. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna TAK Zdecydowanie popieram formowanie nowej partii prawdziwej lewicy. Wynika to w sposób oczywisty z wszystkiego, co pisałem lub publikowałem w "NIE". Sojusz Lewicy Demokratycznej już sam się wykończył. Za jego degenerację i upadek współodpowiedzialności nie ponoszę. Krytykowaliśmy i ostrzegaliśmy dostatecznie wcześnie, trafnie i wnikliwie. Zachęcam Czytelników "NIE" do poparcia nowej lewicy, gdy określi swoje cele i program, a uznacie je za właściwe. Sam wystąpię z SLD, gdy tylko nowa formacja się ukształtuje. Sądzę, że stanie się to lada dzień. Do Socjaldemokracji RP wstąpiłem w dniu jej powstania. Składając deklarację członkowską Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i Leszkowi Millerowi nie przypuszczałem, że nadejdzie dzień, w którym usłyszę w radiu, jak Miller jako premier wyraża publicznie żal i niezadowolenie z powodu zwycięstwa socjalistów w Hiszpanii (lub w jakimkolwiek kraju). Charakteryzuje to rozbrat długoletniego przywódcy SLD z lewicą. Nie ma racji prezydent Kwaśniewski mówiąc, że rząd Millera trzeba próbować zmienić dopiero po wyborach do Unii Europejskiej. Przeciąganie poparcia klubu SLD w parlamencie dla tego politycznego trupa choćby tylko do maja pogłębi naszą porażkę w tych wyborach. Sygnalizuję inicjatorom nowej partii propozycje zmiany polityki zagranicznej i obronnej – dziedzin dotąd pomijanych w dyskusji o przyszłej lewicy. Proponuję zmienić politykę z proamerykańskiej na prawdziwie proeuropejską. "Strategiczny sojusz" z USA motywowany był publicznie nadzieją na napływ amerykańskich kapitałów i technologii. Nie widać jej spełnienia. Uzasadniany był także przyszłym bezpieczeństwem Polski, gdyby Rosja lub Niemcy albo obaj wielcy nasi sąsiedzi razem wznowili politykę ekspansywną. Jest to przywoływaniem iluzji wiązanych w 1939 i 1944 r. z egzotycznymi sojuszami. Rosja i Niemcy zawsze będą dla Ameryki ważniejsze niż Polska. Nasz kraj może być tylko instrumentem USA pomocnym w ich polityce wobec tych potęg. Od lizania tyłka Bushowi Polska nie stanie się podmiotem polityki USA w Europie Środkowo-Wschodniej. Konkretnie powinno to się teraz wyrazić w poniechaniu przez Polskę współokupacji Iraku. Tragedia w Hiszpanii nie może być co prawda powodem takiej decyzji, lecz zapewni jej społeczne poparcie. Waszyngton głosi, że opuszczenie Ame-ryki w Iraku wzmoże terroryzm, gdyż ukaże jego skuteczność. Nie powód to jednak, aby popierać złą politykę na złość terrorystom. Wniosek z tych ostrzeżeń: wynieść się z Iraku, zanim terror uderzy w Polskę, bo odejście potem tworzyłoby wrażenie, że ulegamy terrorystom. Polska, zgodnie z zapowiedziami rządu Millera, powinna odstąpić od kontraktu na zakup samolotów F-16, jeżeli amerykański offset – rzeczywisty, wyrażany w nowych przedsięwzięciach, a nie istniejących już od dawna, a teraz doń wliczanych – nadal nie uzyska wartości i jakości zgodnej ze spodziewaną, a napływ kapitałów i technologii z USA wciąż będzie się odwlekał. Są to samoloty zbędne Polsce. Ich kupno motywowano głównie korzyściami z offsetu, których nie widać. Zrezygnować powinniśmy z innych, także za drogich dziś sprawunków zbrojeniowych, np. kosztującego miliardy transportera. Również z przyjmowania od USA pociągających nasze wydatki darów z ich demobilu (np. okręty atlantyckie, samoloty transportowe). A w każdym razie nabywanie i przyjmowanie takich zabawek odłożyć trzeba na lepsze czasy. Polsce należącej do NATO żaden sąsiad teraz nie zagraża. Potrzebne są jej sprawne formacje obrony terytorialnej i nieliczne siły szybkiego reagowania. Polska poprzeć powinna tworzenie wspólnej, europejskiej formacji wojskowej. Naszym do niej wkładem mogą być wyszkoleni żołnierze zawodowi, nie zaś sprzęt. Nowa lewica poprzeć powinna wyraziście ideę wspólnej polityki zagranicznej Unii Europejskiej. Odstąpić od narodowego ambicjonerstwa Kwaśniewskiego i Millera, czyli negocjować twórczo nową, inną niż nicejska konstytucję europejską. Polska polityka europejska powinna stać się nienacjonalistyczną, wspomagającą ścisłą integrację kontynentu. Lewica działać powinna na rzecz zorganizowanej i wspieranej przez państwo migracji zarobkowej bezrobotnej młodzieży, jeszcze zanim swobodny przepływ siły roboczej stanie się faktem. Bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych sięga bowiem 30 proc. Wielu emigrantów powróci przywożąc kapitał na założenie małych biznesów i kwalifikacje zawodowe pożądane na naszym rynku pracy. Możliwa jest też emigracja pracowników bez kwalifikacji potrzebnych na Zachodzie do prac prostych, tam nie lubianych przez tubylców. Negocjowanie kwot zatrudnienia przed generalnym otwarciem rynków pracy jest dla MSZ pożyteczniejszym zajęciem niż wysyłanie wystaw lalek ludowych lub umieranie za Niceę. Zaprojektowane posunięcia wspomogłyby uzdrawianie finansów. To tyle na razie. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Po zaniechaniu serii "Detektyw" Rutkowski nadal dorabia w TVN. "Superwizjer" wyemitował całą taśmę z najazdu na czeski Cieszyn. Zatrzymanie podejrzanego o zabicie oświęcimskiej notariuszki polegało na podtrzymywaniu mdlejącego przestępcy, który niemal dostał zawału serca. Żądamy, żeby Rutkowski łowił po świecie bandziorów w towarzystwie pielęgniarki. * * * "Jedynka" TVP wspominała zombie, czyli Teatr Telewizji. Nobliwe, gadające głowy prześcigały się w wyrzucaniu z siebie recept na przetrwanie tego telewizyjnego gatunku. Najwięcej głosów było za tym, żeby było jak kiedyś, czyli na żywo. My proponujemy obsadzanie w głównych rolach Klaudiusza Sevkowicza i Manueli Michalak. Gulczas... a jak myślisz? * * * Misyjna "Jedynka" nas ucieszyła. Nadała film "Wagina na stole operacyjnym" reklamujący amerykańską klinikę chirurgii dowcipnej. Na ekranie roiło się od cip, niczym w jakimś pornolu, a szło o to, że Amerykankom nie podobają się zbyt duże wargi sromowe i rozepchane pizdy. Nie od dziś wiemy, że żadnej kobiecie nie podoba się jej własny biust, teraz dochodzi do tego wygląd krocza. Skoro natura nie potrafi im dogodzić, to jak ma to zrobić facet dysponujący jedynie zwykłą kuśką? Telewizja nie powiedziała. * * * "Jedynka", "Rozmowy na czasie". Mucharski i kumpela zaprosili Arcadiusa. Zaczęli niewinnie, od mody. Rozkręciło się dopiero, gdy do akcji wkroczył ojciec Oszajca. Okazało się, że program miał być transmisją wypędzania diabła z dezajnera. Arcadius co prawda kręcił głową, ale nie dookoła, pewnie dlatego, że z Oszajcy żaden egzorcysta, a w Arcadiusie tkwi diabeł silny, bo spasiony fantami brytyjskimi. * * * "Dwójka", "Praca dla każdego". Rzecz była o tym, jak znaleźć robotę. Otóż należy przyjść na szkolenie, zapłacić, wejść do Internetu i spędzić w nim kilka miesięcy. Gwarancja zatrudnienia jest wirtualna, jak wszystko w komputerze. Kasa za korzystanie z Internetu, nie. Ale za to robotę ma obsługa portali o pracy i dziennikarze "Dwójki". * * * Na okoliczność moskiewskiego kryzysu wszystkie polskie stacje TV sięgnęły po niezawodny autorytet od terrorystów, posła SLD – Jerzego Dziewulskiego. "Jak tam są kobiety to już nie są żarty" – zakomunikował Dziewulski śmiertelnie poważnym tonem i opowiedział kilka historii o tym, jak stojące na czele grup terrorystycznych kobiety rozstrzeliwały swych niezdyscyplinowanych podwładnych i niewinnych cywili z bezwzględnością, na którą nie odważyłby się żaden terrorysta-samiec. Był to pierwszy w dziejach Millerowskiej lewicy przypadek, żeby prominentny polityk SLD, macho pełną gębą, mówił o kobietach z bojaźliwym szacunkiem. Lekceważone działaczki lewicy powinny wyciągnąć z tego wnioski. Biegłe opanowanie obsługi kałasznikowa zalecamy szczególnie minister Izabeli Jarudze-Nowackiej. Jedna krótka seria na Radzie Ministrów może zrobić dla równego statusu kobiet i mężczyzn więcej niż jej urząd przez cztery lata kadencji. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz, seks i kasety wideo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bredzić jak Łukasiewicz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak olimpiada w Zakopanem Rozwiązanie problemów, inwestycje, koniec bezrobocia – to wszystko czeka mieszkańców Dolnego Śląska, jeśli Polska uzyska prawo organizacji światowej wystawy EXPO w 2010 r. Impreza wzbudza więc połączony zachwyt prawicy, lewicy i Kościoła. O samej koncepcji i treści wystawy której hasło brzmi: "kultura, nauka, media"; a motto: "solidarność młodych" mówi się we Wrocławiu najmniej. Ważniejsze są planowane inwestycje (obwodnica, nowe połączenia kolejowe i lotnicze) i obiecywane nowe miejsca pracy. Jest to myślenie oparte na prostym acz ciekawym schemacie: brakuje nam czegoś zwykłego, zasadniczego i niezbędnego do życia (drogi, linii kolejowej, kanalizacji) – musimy więc zrobić coś światowego (olimpiadę, wystawę, pielgrzymkę papieża). Celem jest więc nie impreza, ale środki niezbędne do jej przeprowadzenia. W tle tych światowych aspiracji rozmaitych polskich grodów stoją zazwyczaj lokalne koteryjne układy oraz zbliżające się takie czy inne wybory. Z myślą o nich wysuwany jest zwykle argument o mających powstać wokół planowanego show nowych miejscach pracy. Argument o dobroczynnym wpływie EXPO na bezrobocie jest niestety wątpliwy. Prezentujące się kraje także zwalczają bezrobocie – tyle że u siebie. Ogólnie przyjęte jest więc, że budowę pawilonu danego państwa wykonują firmy budowlane pochodzące z tego kraju. To samo dotyczy obsługi narodowych ekspozycji. Na pociechę dla krajowców zostają stanowiska cieci, babć klozetowych, kelnerek i szczerzących się laseczek. Ożywienie rynku pracy jest sezonowe i potem ów rynek tym boleśniej zamiera. Ponadto w 2010 r., mimo wysiłków ojca dyrektora Tadeusza, Polska najprawdopodobniej będzie już w Unii Europejskiej, należy się spodziewać, że zjednoczone kraje zadbają o to, by odpowiednia liczba personelu i podwykonawców pochodziła z krajów Wspólnoty. Uwagi powyższe nie dotyczą jedynie stanowisk kierowniczych wystawy, na które ostrzą sobie zęby dzisiejsi promotorzy projektu. Najciekawsza w całej idei polskiego EXPO jest właśnie kwestia kadr. Pomysłodawcą wrocławskiej wystawy jest eksprezydent grodu, ekssenator, a teraz poseł-platformer Bogdan Zdrojewski. Zdrojewski nie jest jednak obecnie eksponowany z uwagi na sądowo-prokuratorskie komplikacje (z tzw. aferą wrocławskiego VAT). Ale i bez niego w komitecie organizacyjnym i honorowym wystawy roi się od eksponatów co najmniej ciekawych. Pełnomocnikiem rządu ds. EXPO został wojewoda dolnośląski Ryszard Nawrat, prywatnie biznesmen z branży hotelarskiej. W światku lokalnego geszeftu zasłynął śmiałą transakcją z gminą Wrocław. W jej wyniku spółka wojewody wygrała przetarg na budowę hotelu "Sheraton" w samym środku miasta. Konkurująca z nim znana firma oferowała gminie o 6,5 mln zł więcej, ale o zwycięstwie zadecydowała magia słów. Nieco później okazało się, że centrala "Sheratona" nic nie wie o jakichkolwiek inwestycjach we Wrocławiu. Sięgnięto więc do papierów i stwierdzono, iż z oferty wynika, że ma to być obiekt "klasy Sheratona", a nie "Sheraton". Hotel nie powstał zresztą do dziś, ale – jeżeli nas słuch nie myli – pan pełnomocnik jest nadal właścicielem terenu pod jego budowę. A nie trzeba wcale mieć głowy Rothschilda ani Belki, by wiedzieć, że gdyby przyznano Wrocławowi prawo organizacji wystawy EXPO tereny hotelowe we Wrocławiu zyskają na wartości. Wiceprzewodniczącym jest eksszef kinematografii, Tadeusz Ścibor-Rylski. Pan ten zasłynął między innymi skierowaniem do wyścigu o Oscary filmu pt. "Quo vadis" (zamiast popieranego przez krytyków filmowych "Cześć Tereska"). Teraz Rylski ma współkierować jednym z największych projektów w historii Pomrocznej, większym niż "Quo vadis" i "w Pustyni i puszczy" razem wzięte. Lobbingiem zajmuje się członek komitetu – prezydent Wrocławia Stanisław Huskowski (rodem z PO). Huskowski kopnął się ostatnio do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, by tam promować kandydaturę Wrocławia. Mimo że wystawa wedle projektu poświęcona ma być odmienności kulturowej narodów i szacunkowi dla odrębnych tradycji, prezydent nie uznał za stosowne przetłumaczyć dokumentów na arabski. Sądząc z relacji mediów miejscem, w którym najczęściej spotykają się członkowie komitetu, jest wrocławski pałac biskupi, którego lokator – kardynał Henryk Gulbi Gulbinowicz jest też członkiem komitetu honorowego wystawy. Honorowo Expo 2010 wspierają takie mózgi, jak: Krzysztof Zanussi, Andrzej Seweryn, Andrzej Olechowski oraz Lew Rywin. Jak widać branża filmowo-medialna reprezentowana jest w komitecie obficie i takie też jest postrzeganie wystawy EXPO. Styl przygotowań do wystawy krótko można scharakteryzować staropolskim powiedzeniem "zastaw się, a się postaw". Nikt nie przejmuje się, że zarówno w budżecie państwa, jak i Wrocławia brakuje pieniędzy niemal na wszystko. Miastu nadal zagraża powódź, a w budżecie nie ma pieniędzy na projekt regulacji Odry – Odra 2006 (nawiasem mówiąc głową komitetu Odra 2006 jest także znany nam już Ryszard Nawrat). Nikt nie chce pamiętać również o finansowej i medialnej klapie ostatniego Expo w Hanowerze (ok. 2 mld marek strat) ani tym, że w dobie Internetu XIX-wieczna idea wystaw światowych jest kompletnym anachronizmem. O przyznaniu prawa do wystawy zadecydują w grudniu przedstawiciele 88 krajów zrzeszonych w Międzynarodowym Biurze Wystaw. Za głównego rywala Wrocławia uważana jest Moskwa. Uważana jest we Wrocławiu. Bo w Moskwie – Szanghaj. Na koniec mała zagadka. Na Expo 2000 w Hanowerze nie wystawił się tylko jeden duży kraj, który uznał, iż jest za biedny na to, by przeznaczać publiczny grosz na takie głupoty. O jakim państwie mowa? Spieszymy z odpowiedzią: o USA. Autor : Ireneusz Matajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Będziesz miał jak se narysujesz Demokracja jest dobra. Czasem trzeba jej pomóc, żeby była jeszcze lepsza. "Rzeczpospolita" z triumfem doniosła, że Renata Beger jest podejrzana o fałszowanie list poparcia przed wyborami parlamentarnymi. Czyli że wypisała 1800 nazwisk na listach poparcia; z ponad 3 tysięcy przesłuchanych popieraczy 2 tysiące wyparło się związków z Begerową. Renata Beger tłumaczy – bo co ma robić? – że ludzie się wystraszyli, bo policja chodziła po domach. Marszałek Nałęcz ubolewa, a Rokita ględzi coś o obronie prestiżu i dobrego imienia izby. Poszczać się można ze śmiechu, uczciwszy Państwa uszy... Ta czynność, o którą oskarża się Begerową, nazywa się "rysowaniem". Wie o tym każdy, kto kiedykolwiek brał udział w jakiejkolwiek kampanii wyborczej. To stały etap wszystkich kampanii. Ordynacja wyborcza wprowadza obowiązek zebrania 5 tysięcy podpisów pod listą poparcia w okręgu wyborczym w wyborach parlamentarnych. Po zebraniu podpisów w 21 z 41 okręgów, w reszcie można już rejestrować listy bez podpisów. W wyborach prezydenckich trzeba zebrać 100 tys. podpisów w całym kraju. Wymóg podpisów jest efektem ordynacji pisanych przez duże partie dla dużych partii. Sukces zbieractwa jest w prostej linii pochodną liczby osób, które zbierają. Jeśli partia dysponuje kilkoma setkami ludzi gotowych spędzić po kilkaset godzin na zaczepianiu ludzi z prośbą o autograf – ma jak w banku, że podpisy zbierze, choćby zbierała na Balickiego na prezydenta Warszawy. A ponieważ dziś nikt już nic nie robi dla idei, to tacy ludzie znajdują się w dwóch przypadkach: kiedy jest to aktyw, który liczy na jakieś zyski po wygranych wyborach. Albo wtedy, kiedy się im zapłaci. Ci, których system nie pobłogosławił jednym z dwóch powyższych dóbr, muszą sobie radzić inaczej. W sztabach wyborczych, w klubach i kołach parlamentarnych, w domach aktywistów na parę dni przed rejestracją podpisów siedzą manufakturnicy i kaligrafują. Do rysowania potrzebne są wzory. Najlepsze są oryginały, tj. podpisy naprawdę zebrane przez partię przy jakiejś innej okazji. To jest ideał. Afera jest mało prawdopodobna, bo można z dużym prawdopodobieństwem założyć, iż ludzie, którzy podpisali się pod – dajmy na to – solidarnościowym projektem konstytucji, nie wyprą się popierania partii pisanych przez "ch", zaś ci, którzy poparli referendum w sprawie aborcji, nie będą krzyczeć, że znaleźli się na listach poparcia czerwonych. Druga opcja to wymiana. To mój ulubiony sposób. Dowodzi prawdziwej antyestablishmentowej lojalności małych ugrupowań przeciw dyktatorom sceny politycznej. Polega na tym, iż każdy coś tam zbiera, a potem wymienia się kserokopiami list. Bywa śmiesznie. Wiele małych list wyborczych popieranych jest przez jeszcze mniejsze, całkiem już marginalne ugrupowania. W ten sposób zwolennicy Młodzieży Wszechpolskiej mogą ni stąd, ni zowąd znaleźć się na listach poparcia ZK Proletariat. Albo odwrotnie. Trzecia opcja to archiwum. Wybory w 2001 r. były bodaj szóstymi z kolei, w których obowiązywały listy poparcia. Oznacza to, iż każdy komitet zdołał już zdobyć pewną liczbę list... Te trzy opcje stosowane są przeważnie uzupełniająco – stąd wypadki kilkakrotnego powtarzania się tego samego nazwiska. Opcja czwarta to bratnia pomoc. Czasem mały komitet może mieć szczęście i dostać wzory od jakiejś dużej partii, jeśli dostrzeże ona w tym swój interes. Na przykład taki, że jak się taki mały zarejestruje, może urwać innemu dużemu procent lub dwa. To dotyczy nie tylko – nawet nie przeważnie – głównych konkurentów. Częściej potencjalnych koalicjantów, którzy widzą swój interes w pewnym – acz nie przesadnym – osłabieniu siły, z którą przyjdzie rządzić, a zatem wzmocnieniu własnej pozycji przetargowej. Opcja piąta wreszcie to bazy danych. Można je zdobyć, będąc – na przykład – prezesem lokalnej TP S.A., ZUS, KRUS czy Banku Spółdzielczego. Można je kupić. Na czarnym rynku krążą tego sterty, a cena jest stosunkowo niska, bo – w odróżnieniu od kupujących bazy danych dla celów komercyjnych – komitety wyborcze mają bardzo małe wymagania. Wystarczy imię, nazwisko, adres z kodem, PESEL i numer dowodu osobistego. Korzystanie z baz danych jest jednak niehonorowe, a poza tym upierdliwe, bo dane są uporządkowane i trzeba je przetwarzać przy przepisywaniu. * * * Przed posłanką Beger na rysowaniu potknęło się kilka osób. W 1991 r. kandydat na senatora Porozumienia Centrum z wałbrzyskiego Antoni Borkowski przedstawił listy, na których roiło się od nieboszczyków. W 1995 r. w wyborach prezydenckich nieistniejących popieraczy miał na swych listach Tadeusz Koźluk. W 1997 r. w Opolu wyłowiono 1700 fałszywek na listach Samoobrony, Porozumienia Prawicy i Bloku dla Polski. Śledztwo umorzono, bo nikomu nie udało się nic udowodnić. W wyborach prezydenckich w 2000 r. do historii przeszedł jeden bogaty komi-tet, który w zamieszaniu zaniósł do PKW kilkaset stron kolorowych kserokopii zamiast oryginałów. Po ostatnich wyborach parlamentarnych wpadki były już nagminne: śledztwo wszczęto w Sosnowcu, gdzie Polska Wspólnota Narodowa doniosła na Samoobronę i LPR w Pile. Najgorzej wygłupił się niejaki Marek Drożdzyński, kandydat na eseldowskiego posła z Dąbrowy Górniczej, który na podstawie fałszywych list rozesłał kartki z podziękowaniem za poparcie. W zeszłorocznych wyborach samorządowych wpadka przydarzyła się dwóm białostockim komitetom – w tym "Polsce Razem" Macierewicza, a także KPN, która w Lublinie wstawiła na listę poparcia znane osobiście jednemu z członków komisji zwłoki. Takich wpadek było z pewnością więcej, ale nikt nie prowadzi ich centralnej ewidencji, a prokuratura musi się pieprzyć z każdym z osobna, bo to przestępstwo przeciw wyborom – do pięciu lat odsiadki. Cała koncepcja "list poparcia" jest o kant dupy potłuc. Dokładnie tak samo, jak wymóg przedstawienia list pełnych, tj. liczących tyle osób, ile mandatów jest w okręgu. Podobnie niewiele wspólnego z ideą przedstawicielstwa ma 5-procentowy próg wyborczy. Bez niego w Sejmie byłoby nie 7, tylko 17 klubów – zgoda. Ale z nim stwarza się groteskowa sytuacja, iż wraz z listą, która nie przeszła progu, przepadają ludzie zdobywający kilkadziesiąt tysięcy głosów, a do Sejmu dostają się wybrańcy narodu obdarzeni zaufaniem kilkuset wyborców. Jeden z nich został nawet swego czasu premierem... Nawet jeśli posłanka Beger osobiście i własnoręcznie wyrysowała te 1800 podpisów – nie zmienia to faktu, iż zagłosowało na nią 10877 wyborców. Czyli jest posłem dziesięć razy bardziej niż wielu tych parlamentarzystów, których listy poparcia na pewno nie były splamione robótkami ręcznymi. To – moim zdaniem – coś, nad czym warto się zastanowić, panie i panowie posłowie, zanim kolejne wybory spetryfikują scenę polityczną do końca. Cud Samoobrony i LPR już się nie powtórzy, jeśli nie powstanie demokratyczna ordynacja napisana z myślą o rzeczywistej reprezentacji poglądów i sympatii rządzonych, a nie o wygodzie rządzących. Zadaniem demokratycznych wyborów jest wybieranie demokratycznego przedstawicielstwa, a nie – niczym u średniowiecznych bernardyńskich kopistów z "Imienia róży" – "ciągła wzniosła rekapitulacja" obecnego stanu. PS Niniejszym oświadczam, że wszelkie informacje zawarte w powyższej publikacji pochodzą od informatorów pragnących zachować anonimowość, co zagwarantowałam im na podstawie art. 12 § 1 ust. 2 Prawa prasowego i art. 180 § 3 kpk. Inaczej mówiąc, panie i panowie prokuratorzy, nie ma o czym mówić. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spisywani na straty Władze i prasa starają się, jak mogą, ukoić przedspisowe lęki ludu polskiego, zapewniając, że celem spisu jest jedynie dobro powszechne i akces do Unii Europejskiej. Jak się dobrze podliczy, to w mig nas przyjmą. Ludzie od wieków byli nieufni wobec wszelkich spisów zarządzanych przez władze. Nie bez powodu. Spisy tak osób, jak dobytku – jak świat światem – miały bowiem motywacje ekonomiczne, głównie podatkowe, a także militarne. Dawniej raczej bezpośrednie, w czasach nowszych – pośrednie. Nawet jeśli zdobyte w spisie informacje nie są już używane do wymierzania podatku konkretnej osobie, to i tak pozwalają lepiej rozpoznać, gdzie i jak fiskus może się obłowić, a na czym zaoszczędzić. * * * Najstarsze spisy w Egipcie w IV tysiącleciu p.n.e. dotyczyły bydła. Krówki były wówczas miarą bogactwa. Według Starego Testamentu Mojżesz zarządził spis mężczyzn zdolnych do wojaczki. W kilkaset lat później powtórzył to król Dawid, tym razem ponoć z podszeptu szatana, czym rozgniewał Jehowę. Rzymianie regularnie liczyli płatników podatków i rekrutów, mieli do tego urzędników zwanych – nie wiadomo dlaczego – cenzorami. Było to zajęcie intratne. Ludzie zaś starali się policzenia uniknąć. W średniowieczu Kościół, który zmonopolizował sztukę pisania i liczenia, ściągał swoją dziesięcinę bez spisów. Później monarchowie wznowili obyczaj spisowy. Piotr I zwany Wielkim, car Rosji namiętnie prowadził kosztowne wojny i reformy. Wpadł na pomysł, aby pobierane od stuleci podatki od domów (dymów), studni, uli pszczelich itp. uzupełnić podatkiem podusznym, czyli od każdego mieszkańca. Dziś powiedzielibyśmy od osób fizycznych. W tym celu zarządził w 1717 r. w całej Rosji powszechny spis męskiej połowy ludności. Odpowiedni ukaz stanowił: ...zebrać od wszystkich skazki (dziś znaczyłoby to bajki, wtedy – zeznania), aby prawdę podali, ile u kogo, w jakiej wsi dusz męskich... nie pomijając nikogo od najstarszego do świeżo narodzonego, wraz z ich latami. Podatek poduszny miał pójść na utrzymanie wojska, wojsku więc powierzono organizację spisu. Po roku okazało się jednak, że skazki spisowe są dalekie od prawdy. Szlachta ukrywała dane o swoich chłopach-poddanych; ludność wolna lub półwolna – o sobie. Nikt nie kwapił się do płacenia podatku, zresztą niezbyt wygórowanego – kilkadziesiąt kopiejek rocznie od duszy. Posypały się osobiste ukazy carskie o ściganiu zatajania dusz. Winowajcom ze stanu szlacheckiego i duchownego groziły najpierw kary pieniężne, wziąć za zatajone podwójną stawkę, później nawet konfiskata majątku. Urzędnikom, czyli starostom, wójtom itp., groziła wszystkim kara śmierci bez litości, a łagodniej w galery na katorgę. Zwykłemu ludowi tzw. chłopom państwowym, szlachcie zagrodowej, koczownikom, kozakom itp. car obiecywał, że będą bici knutem i bez litości śmiercią karani. Gdy groźby nie pomogły, ruszyły w teren specjalne ekspedycje wojskowe w celu ujawnienia zatajonych dusz. Właściwym rachmistrzom spisowym djakom i podjaczym towarzyszyła budząca respekt asysta: oddział żołnierzy dowodzony przez oficera, powozka z wisilicej (podwoda z szubienicą), pałacz (fachowiec od obsługi urządzenia) oraz kilku knutobojców. Po 6 latach spis zakończono, doliczywszy się ponad 5 mln męskich dusz. * * * W Rzeczypospolitej szlacheckiej pierwszy spis ludności – bez zbytnich już ekscesów – przeprowadzono w 1789 r. Oddzielnie spisywano ludność miast, oddzielnie wsi, osobno chrześcijan, osobno Żydów. W okresie międzywojennym polskim problemem spisowym była "narodowość". Władze starały się ominąć ten temat, aby nie eksponować liczebnych wówczas mniejszości narodowych. Pytano zatem jedynie o wyznanie. W Polsce Ludowej od 1950 r. o narodowość i wyznanie nie pytano, przyjmując oficjalnie, że państwo stało się "jednonarodowe", a stosunek do religii jest sprawą prywatną. Kłopotów ze spisami jednak nie brakło. Chłopi, choć o starożytnym Egipcie nie słyszeli, starali się zataić przed spisującymi prawdziwe dane o posiadanym inwentarzu żywym, nie bez powodu podejrzewając, iż mogą one posłużyć do ustalania wymiaru tzw. dostaw obowiązkowych mięsa, czyli podatku w naturze. Historia spisów prowadzi do wniosku następującego: dawni władcy, nawet surowi despoci, z większą od dzisiejszych demokratów szczerością ogłaszali cele tych przedsięwzięć, a także wykazywali dużo mniejszą wścibskość. Nie pytali o narodowość, wyznanie, orientację seksualną, posiadane konkubiny itp. dane osobowe. Nie interesowało ich to, czego nie okładali podatkiem. Autor : Z Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gnój pod krzakiem cd. Po naszej publikacji "Szkaradne pieniądze" ("NIE" nr 12/2002) o aferze martwych dusz w sztabie Krzaklewskiego, głos dał jej bohater, niedoszły prezydent Maryjan Krzaklewski. Oto fragment rozmowy naczelnego związkowca RP z Moniką Olejnik. Olejnik: Ale jaka ustawa? Ja mówię o czymś innym, ja mówię o martwych duszach, które wpłacały pieniądze na pana konto. Krzaklewski: Pani redaktor, na przykład zarzuty prokuratora w stosunku do pełnomocnika finansowego mojej kampanii są następujące: że dopuścił do tego, że pewna ilość przekazów nie była wysyłana przelewami, tylko była po prostu przekazem i że to przewyższało nieco limit. Ale w tej sprawie nie było regulacji ustawowej, tylko później była wykładnia Państwowej Komisji Wyborczej, nawet rewident wysłany przez Państwową Komisję Wyborczą nie stwierdził tego. Olejnik: Panie przewodniczący, ale w sprawie martwych dusz wykładnia może być tylko jedna, prawda? Krzaklewski: Pani redaktor, jeśli chodzi o te martwe dusze, to warto zbadać to wszystko, bo wydaje mi się, że tu na pewno jest prowokacja na dużą skalę. Olejnik: Ale czyja prowokacja? Krzaklewski: Wie pani, czy pani wyobraża sobie, żeby przedstawiciele mojego sztabu wyborczego wysyłali przekazy spisując z nagrobków nazwiska, imiona nadawców? Olejnik: Nie wiem, może z książek telefonicznych, nie wiem, skąd. Jednak skoro są martwe dusze, to skądś się wzięły, panie przewodniczący. Czyja to jest prowokacja, proszę powiedzieć. Krzaklewski: Pani redaktor, prawdopodobnie tych, którzy byli zainteresowani tym, żeby taka prowokacja nastąpiła. No i zdemaskował Krzaku spisek Urbana, a może i Kwaśniewskiego jako konkurenta zainteresowanego jego przegraną. Spisek, o którym mówi piękny Maryjan, mógł wyglądać tak: Urban na pełnomocnika finansowego krzaczego sztabu wkręcił Aleksandrę Mietlicką, potem zaś załatwił (za futro) z Barbarą Piwnik, że ta postawi jej zarzuty. Łakoma futer pani minister spowodowała też postawienie zarzutów karnych biegłemu rewidentowi Państwowej Komisji Wyborczej, który sprawdzał sprawozdanie finansowe sztabu Krzaklewskiego oraz dwóm członkom zarządu KGHM Polska Miedź i kilkunastu pomniejszym osobom. To ludzie Urbana podstawili Maryjanowi swojego kumpla Piotra Tymochowicza, żeby go szkolił i prowokował opłacanie tych trudów z państwowych pieniędzy. Pieniądze przeszły przez telewizję Familijną Gaspera, a tę stworzył, jak wiadomo za pieniądze firm państwowych, minister Wiesław Kaczmarek miłośnik księży franciszkanów. Pomysłodawcą całej akcji był oczywiście Kwaśniewski. Nad całością czuwał Ryszard Kalisz, korzystając z pomocy szefa BBN Marka Siwca uwodzącego w tym czasie Monikę Olejnik, żeby jak przyjdzie pora, zmusiła Krzaklewskiego do publicznego kręcenia i łgania w radiu. On też jako szef sztabu wyborczego Kwacha przespał się z niejaką Małgorzatą B., późniejszą dyrektorką biura posła Szkaradka, i obiecując małżeństwo skłonił do wypełniania lewych sfałszowanych przekazów pocztowych. Oto i kulisy prowokacji, której ofiarą padł wybitny mąż stanu Marian Krzaklewski, długotrwały wielkorządca Polski, nadal osoba publicznego zaufania jako przewodniczący związku "Solidarność". Autor : M.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Litości dla Kulczyka Podatek liniowy? A dlaczego nie pogłówny, podymny albo bykowy? Jak wynika z wystąpień Zyty Gilowskiej i Donalda Tuska, najpilniejszą sprawą w Rzeczypospolitej jest obecnie parlamentarny pakt w sprawie podatku liniowego. Głównym argumentem za jego wprowadzeniem jest to, że jest on bardziej sprawiedliwy od podatku progresywnego. Dla osób znajdujących się w drugiej i trzeciej grupie podatkowej, czyli posłów i senatorów, na pewno tak. Ta najbardziej zasłużona część naszego społeczeństwa zarobiłaby w ten sposób za jednym zamachem od 12 do 22 proc. obecnych dochodów. Ponadto podatek liniowy likwiduje bezrobocie, rozpędza wzrost gospodarczy i wygładza cellulitis. Nikomu natomiast z jego natarczywych zwolenników nie przechodzi jakoś przez usta, że oznacza on w praktyce wzrost opodatkowania dla 90 proc. społeczeństwa, czyli całej pierwszej grupy podatkowej. Po likwidacji ulg z obecnej realnej stopy 13 proc. podatek wzrósłby dla nich do 18 proc. Wprawdzie podatku progresywnego nie wprowadzono w Polsce na bagnetach enkawudzistów w 1945 r., lecz zrobił to najpierw Sejm w latach 20., a potem zaimportował go w 1992 r. Balcerowicz z krajów znacznie bardziej rozwiniętych niż Polska, ale kto z propagatorów podatku liniowego zawracałby sobie głowę takimi drobiazgami. Można też zwrócić zainteresowanym uwagę, że ten system wprowadzono w Europie i USA, kiedy kraje te były na niższym poziomie rozwoju gospodarczego od tego, na jakim obecnie znajduje się Polska, a zatem nie przeszkodził im on jakoś we wzroście gospodarczym, wyjściu z wielkiego kryzysu i trudności powojennych. Głosowali za nim nie komuniści, lecz angielscy lordowie i amerykańscy senatorowie akceptując rozwiązania, które jednoznacznie zmniejszały ich prywatne dochody. Mimo że reformy i modyfikacje systemów podatkowych trwają od kilkuset lat, na pomysł wprowadzenia podatku liniowego nie wpadli nawet ekonomiści Reagana i pani Thatcher. Głównym ośrodkiem lobbującym za wprowadzeniem podatku liniowego w Polsce jest Centrum im. Adama Smitha. Był taki ekonomista prawie 300 lat temu i właśnie z tego okresu rozwoju myśli ludzkiej pochodzą poglądy lansowane przez Centrum. Jego główni reprezentanci i eksperci od ekonomii, prawa, ginekologii i hydrauliki – panowie Robert Gwiazdowski, Krzysztof Dzierżawski i Andrzej Sadowski – występują we wszystkich głównych gazetach, na wszystkich kanałach telewizyjnych i radiowych, o wszystkich porach dnia i nocy. Nie ma ich tylko w kranie z wodą, ale myślę, że wszystko jeszcze przed nami. Gdyby ktoś nie wiedział, to system, w którym prawicowi fundamentaliści mają monopol na ekonomiczne komentarze w mediach, nazywamy wolnością słowa. Nie wiadomo dokładnie, jaki Centrum ma szerszy program intelektualny, bo poza żądaniem radykalnych prawicowych reform, czyli likwidacji wrogiego państwa opiekuńczego, brak szczegółów, precyzji i mapy drogowej, a witryna www w Internecie opisująca dorobek CAS i źródła jego finansowania kończy się na 1999 r. Ponieważ Centrum, jak z tego widać, cierpi na uwiąd koncepcyjny, sądzę, że najwyższy czas, aby w ślad za propozycją wprowadzenia podatku liniowego poszły następne. Zacznijmy skromnie: od całkowitej likwidacji powszechnego systemu emerytalnego i ubezpieczeń zdrowotnych, rent, alimentów, zasiłków dla bezrobotnych i wszelkiej pomocy społecznej dla tych wszystkich darmozjadów. Następnie zadekretujmy zakaz bezpłatnego szkolnictwa od poziomu podstawowego do wyższego włącznie, wyrzućmy na śmietnik kodeksy pracy, a szczególnie 8-godzinny dzień pracy i wolne soboty oraz płacę minimalną, dopuśćmy powszechne zatrudnianie nieletnich w fabrykach i kopalniach, znieśmy płatne urlopy i zwolnienia lekarskie oraz inne bezsensowne pomysły welfare state. Za Adama Smitha tego wszystkiego nie było, najwyższy czas wrócić więc do tej cudownej epoki. Na skutek tych niezbędnych reform koszty pracy spadną do poziomu Burkina Faso i gospodarka wreszcie rozkwitnie. Na deser możemy także zlikwidować prawo głosu dla kobiet i wprowadzić cenzus wyborczy, np. milion złotych majątku. A kiedy już się nam podatek liniowy znudzi i prosperity nadal nie będzie, zafundujmy sobie jeszcze bardziej sprawiedliwe podatki: pogłówny i podymny, ewentualnie dochodowy degresywny. Przecież jeżeli pan Nowak ma mniejsze dochody od pana Kulczyka, to jest to wyłącznie jego wina i należy go za to sprawiedliwie ukarać – wyższym podatkiem. Ostatnio taki projekt, i to zupełnie poważnie, zgłosił Tomasz Wróblewski, naczelny redaktor "Newsweeka". Autor : Andrzej Kajetanowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skarbonek Poniższą historyjkę dedykujemy wszystkim, którzy mówią, że walka z korupcją trwa, a jedyne, co jej stoi na przeszkodzie, to zmowa milczenia między biorącym i dającym. Pan K. był naczelnikiem Urzędu Skarbowego w Bełchatowie. Nazwiska pana K. nie ujawniamy, bo stoi przed sądem za łapówkarstwo. Ludzie opowiadają, że wchodził do sklepu, zakładał garnitur i wychodził. Albo telewizor z półki brał i – inaczej niż ten głupi ruski złodziej – od razu domagał się pilota i gwarancji, a potem wychodził. I wcale nie płacił. Albo jak kafelki sobie do łazienki wybrał, to jeszcze kazał sobie do domu zawieźć. I nie płacił. Ale to pewnie nieprawda, bo nikt mi nie chciał tego oficjalnie pod nazwiskiem powtórzyć. Dwóch tylko ludzi zawzięło się na pana naczelnika. Jeden to taki, co stracił wszystko i już mu nie zależy, bo pan naczelnik to teraz najmniejszy jego problem. Drugi – wręcz przeciwnie, nie stracił, tylko ma, a firmę przeniósł z Bełchatowa do Piotrkowa i pan naczelnik może mu już obunóż z rozbiegu. Leszek co nie ma Ten pierwszy to Leszek Kopczyński, człowiek przez lata pokazywany w Bełchatowie jako dziwo i niewiarygodna hybryda: sukcesu i uczciwości. Bełchatowianin Roku, lokalny Menedżer Roku, wzorowy płatnik podatków i ZUS, ukochany klient tutejszej filii PKO BP. Obecnie bankrut, ale o tym opowiemy Państwu kiedy indziej. Gdy w jednej ze swoich firm miał Kopczyński kłopoty z tak zwaną płynnością, poszedł do pana naczelnika, żeby ten mu rozłożył należny VAT – ok. 80 tys. zł – na trzy miesiące. A pan naczelnik mówi: – Panie Leszku, nie ma sprawy. Tylko wie pan, ja mam córkę, co jest pielęgniarką. Może by pan ją zatrudnił? A pan Leszek na to, głupi jakiś, mówi, że on już ma pielęgniarkę w nowo zakładanej firmie i do tego niepełnosprawną, bo stara się o status zakładu pracy chronionej. – Czy pańska córka jest niepełnosprawna? – Ależ co pan opowiada – oburzył się pan naczelnik. Zgadnijcie, jak się to skończyło? Pan Leszek zatrudnił córkę pana naczelnika w charakterze nadzoru medycznego. Dostawała za to 1300 zł i to były jedyne chwile, kiedy stawiała się w pracy. W zamian pan naczelnik nie dość, że rozłożył zaległy VAT, to jeszcze uprzedzał pana Leszka telefonicznie o kontrolach, jak już w ogóle musiał robić kontrole, a starał się nie robić. Prokurator – wbrew złodziejskiej nomenklaturze – nie jest prorokiem i dowiedział się o tym, bo pan Leszek sam na siebie doniósł do UOP (wtedy jeszcze), bo już miał dość całego Bełchatowa i panujących w nim układów. Zeznanie pana Leszka spowodowało, że pana naczelnika wyprowadzili z urzędu w kajdankach i przestał być naczelnikiem. Potem tłumaczył w prokuraturze, że to pan Leszek sam go poprosił, żeby pozwolił mu zatrudnić jego córkę, absolwentkę kosmetologii jako nadzór medyczny, ale prokurator mu czegoś nie uwierzył, tylko obu panom postawił zarzuty: udzielenia i przyjęcia przez osobę pełniącą funkcję publiczną na jej żądanie, w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznej, korzyści majątkowej i osobistej. Józek co ma Gdy pana naczelnika już wyprowadzono w tych kajdankach, objawił się Józef Walczak. Walczak miał swego czasu spółkę z Pauliną B. Razem handlowali meblami. A księgowość prowadził im pan naczelnik. Pan naczelnik już wtedy był panem naczelnikiem, toteż nie mógł tego robić oficjalnie, kasę brał pod stołem, a liczył sobie za te usługi księgowe raczej słono. Ponadto – mówi Walczak – wybrał sobie z magazynu bardzo ładny komplet mebli wart jak na tamte czasy jakieś 20 tys., bo córka urządzała mieszkanie. Cóż, kochający ojciec. Kiedy spółka Walczaka i pani B. się rozpadła – meble podzielili między sobą, po pół. Każde z nich powinno zapłacić od swojej połowy VAT. Ale pani Paulina znała pana naczelnika, a pan naczelnik znał się na księgowości. Jako nieistniejąca już spółka wystawiła swojej nowej firmie antydatowaną fakturę. Że niby te meble kupiła w czerwcu, gdy spółka z Walczakiem jeszcze istniała. I złożyła – we wrześniu – korektę do urzędu skarbowego: że urząd winien jej nowej firmie oddać VAT za te meble. I choć korektę taką można składać przez 7 dni, a pani Paulinie zajęło to 3 miesiące – pan naczelnik korektę przyklepał i kazał wypłacić. Ale to nie koniec. Bo teraz ta firma, która pani Paulinie meble sprzedała, miała zaległość VAT. To była spółka cywilna, więc wspólnicy odpowiadają solidarnie – czyli urząd może dochodzić od tego, od którego chce. Do pana Józefa zaczęły przychodzić powiastki z urzędu skarbowego, że jako śp. spółka ma niezapłacony VAT: ponad 60 tys. zł. Walczak się zdziwił i ruszył do urzędu z pytaniem: niby skąd, skoro wszystko płacił na czas. Dwa dni potem miał kontrolę skarbową. Ponoć urząd dostał donos anonimowy, że Józef wprowadza do sprzedaży meble poza kasą. A pan naczelnik osobiście na tym donosie napisał, że nosi znamiona prawdopodobieństwa. A zatem – kontrola. Sklepy zamknięte na trzy dni, miesiąc grzebania w kwitach. A Walczak nic się nie nauczył, tylko znowu zgłosił się do urzędu z głupimi pytaniami. Jak przyszła do niego druga kontrola, wreszcie pojął i wziął się za płacenie. Z 60 tys. zaległych pieniędzy zostało mu 9209,60 zł plus odsetki, kiedy pana naczelnika wyprowadzono w kajdankach. Wtedy Walczak ruszył do prokuratora, a ten wszczął sprawę. Oskarżył Paulinę B. o to, że wystawiła fałszywe, antydatowane faktury i w ten sposób wyłudziła od skarbu państwa VAT, a przy okazji oszukała Walczaka. Gdy zrobiła się afera, urząd skarbowy, już pozbawiony światłego kierownictwa pana naczelnika, wystawił "odpis konta", w którym widnieje, iż 68 382 zł, o które poszła cała afera, pani Paulina zapłaciła przelewem w czerwcu 1995 r. Gdy wszakże Walczak zażądał w sądzie przedstawienia przelewu – US przysłał nowy kwit, że prostuje niniejszym pismem odpowiedź na wasze pismo i że rzeczywiście Paulina B. nie zapłaciła, tylko urząd kazał płacić Walczakowi. Ale to nic, bo urząd skorygował powyższe księgowanie zawiadomieniem 624/95 z dnia 23.02.1996. Jak to skorygował w 1996 r. – pyta Walczak – skoro powyższy "odpis konta", poświadczający, że pani B. zapłaciła – przelewem! – wystawił w 2000 r.? Znaczy, że urząd skarbowy dwukrotnie poświadczył nieprawdę. A teraz szefem urzędu już nie jest pan naczelnik, tylko całkiem inna pani naczelnik. Pan naczelnik wiecznie żywy I teraz jest tak. Walczak się cieszy. Sprawę ma wygraną, bo fałszerstwo jest ewidentne, ściągnął z niego urząd ten VAT bezprawnie i teraz musi mu oddać. – Sprzedałem dwa samochody, a dostanę sześć – mówi Walczak. Jego była wspólniczka ma przesrane, bo sfałszowała faktury i wyłudziła od państwa VAT, a państwo jest czułe na tym punkcie. A pan naczelnik? Pan naczelnik nic, bo prokurator nie uznał za stosowne pana naczelnika do tej sprawy włączyć. A jak tam z tą drugą sprawą – tą, co to niby ruszyła z kopyta przed sądem w Łodzi w związku z donosem pana Leszka? Ano po paru miesiącach rozpraw prowadzonych szybko i sprawnie, wyznaczanych miesiąc po miesiącu, po przesłuchaniu wszystkich świadków nagle zmieniono sędziego, bo sędzia prowadzący sprawę został z niewiadomych przyczyn przeniesiony dwie ulice dalej. I sprawa musi się zacząć od początku. A co robi pan naczelnik? Mówią, że jest na rencie. I jeszcze mówią, że co drugi dzień jest w urzędzie, z którego go wyprowadzono w kajdankach, i udziela porad, jak należy prowadzić sprawy skarbowe. Piszemy o tym, by historia pana naczelnika K. zaświeciła jasnym przykładem dla wszystkich łapówkarzy w Rzeczypospolitej. Kochani, wy wiecie, co oni mogą wam zrobić? Jak mówi klasyk kabaretu: "oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować". Bo nawet gdyby się trafił jakiś nadgorliwy prokurator albo sędzia bez poczucia rzeczywistości – ktoś go usadzi. Żadna władza nie da rozmontować systemu, bo jak się zacznie rozmontowywanie, to może dojść za wysoko. Amen. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komunia przez uszy Techno. Elektroniczny narkotyk, od którego można się uzależnić prawie tak łatwo jak od heroiny? Czy kolejna odmiana muzyki nie tolerowana przez wapniaków? Hałas przekracza próg bólu. Wibracje sprawiają, że drżą narządy wewnętrzne. Serce szaleje – tętno osiąga 130 uderzeń na minutę. Psychodeliczna gra świateł... odjazd. Już się od tego nie uwolnię? Doktor Bogusław Habrat, kierownik Zespołu Profilaktyki i Leczenia Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie: – Gdyby na pytanie, czy techno uzależnia, odpowiedzieć twierdząco, to za uzależnionego od czytania i miłości do ojczyzny trzeba by także uznać Sienkiewiczowskiego Latarnika. Nie dajmy się zwariować! Nie wszystko, co robimy z pasją i przyjemnością, jest uzależnieniem. Techno zamiast kurczaków Manieczki. Wioska 40 kilometrów na południe od Poznania. 1300 mieszkańców, urokliwy park i muzeum Józefa Wybickiego. Kiedyś o wsi było głośno dzięki pierwszemu w kraju kombinatowi PGR i pierwszym w Polsce kurczakom z rożna. Teraz o Manieczkach mówi się z powodu znanej od Bałtyku aż po Tatry dyskoteki techno. Klub "Ekwador" co tydzień przeżywa oblężenie fanów muzyki technicznej. Dominuje Poznań, ale nie brakuje przybyszów z Gdańska, Bydgoszczy, Krakowa, a nawet z zagranicy. W niedzielę wielkanocną padł rekord – przybyło ok. 6 tysięcy wyposzczonych technomanów. Weszły 2 tysiące, a reszta urządziła sobie technoparty na zewnątrz. – Pootwierali samochody i z odtwarzaczy na cały regulator puszczali tę swoją muzykę. Hałas był taki, że nikt nawet oka nie zmrużył przez całą noc – żali się mieszkanka bloku położonego w pobliżu "Ekwadoru". – Oni tu zawsze coś wyprawiają. Albo niszczą, co tylko mają pod ręką, albo seks na klatce schodowej uprawiają. I tak w kółko. Część mieszkańców Manieczek twierdzi, że sąsiedztwo klubu i zachowanie wielbicieli techno przeszkadza im. Podpisali nawet petycję w tej sprawie i przekazali ją wójtowi Brodnicy. Ale bez skutku. Marian Flaczyński, wójt Brodnicy: – Problemem jest nie tyle hałas, ile brak miejsc do parkowania. "Ekwador" istnieje i będzie istniał, nie ma możliwości, żeby cofnąć właścicielowi klubu wydaną przez moich poprzedników zgodę na prowadzenie działalności gospodarczej. Z tego, co wiem, to porządna dyskoteka. Chodzą tam moje dzieci i bardzo im się podoba. Niestety, nie każdy burmistrz w Polsce ma dzieci wpływowe w domu. Ruska ruletka Sławek bywa w Manieczkach nieregularnie. 21 lat, student drugiego roku socjologii. Przyjeżdża aż z Gdańska: – Tu jest superjazda. I nie ma przemocy. DJ jest OK. "Ruska technoruletka"? Słyszałem o tym, ale chociaż byłem na niezliczonych imprezach technicznych, nigdy nie widziałem, żeby ktoś walił takiego drinka. Ja i moi kumple jesteśmy uzależnieni od techno i ono nam wystarcza. Potrzebujemy tylko flachy wody mineralnej, koniecznie niegazowanej, żeby nie bekać. "Ruska ruletka" w wydaniu techno jest ponoć równie emocjonująca jak tradycyjna. Siada kilku kolesi do supertechnodrinka z zajebistym narkotykiem w środku. Jeden robi łyka i nic. Drugi sączy i nadal nic się nie dzieje. Trzeci lub czwarty może mieć pecha – zawarty w drinasie narkotyk zaczyna działać. W wersji ekstremalnej zabawa kończy się zgonem, bo niekiedy organizm gracza nie wytrzymuje. Istota gry polega na tym, że nikt nie wie, w jakim momencie środek zawarty w drinku uaktywni swą toksyczną moc. Nie wiadomo, na kogo wypadnie i kto zrobi bęc. Emocja. Ubaw po pachy. Jazda na maksa Techno to nie tylko muzyka. To także subkultura z odrębnymi technostrojami, poglądami, zachowaniami, słownictwem. Technostrada to nic innego jak stary i zasłużony dla rozwoju stosunków damsko-męskich parkiet. Na imprezach techno ludzie nie siedzą przy stolikach, lecz w boksach. Zawrotną karierę robi określenie "jazda na maksa" jako określenie dobrej zabawy. Manieczkowianin Stanisław Jakubiak ma 60 lat. Ale ani "Ekwador", ani ekstrawagancje technofanów mu nie przeszkadzają: – Siedzimy kiedyś z kumplami w barze "Kogucik" i sączymy piwko. Weszły trzy szprychy w dżinsach. Kupiły dużą colę, rozrobiły z wódką i wypiły. Zaczęły szykować się na imprezę. Zdjęły wszystko, co miały na sobie. Tylko taką skąpą bieliznę zostawiły. Potańczyły trochę, ubrały się w te swoje dziwne stroje i poszły. Inne przyjechały kiedyś busem. Otworzyły drzwi, włączyły muzykę, rozebrały się do stringów, wlazły na dach i w tany. Co mi tu miało przeszkadzać? Popatrzył sobie człowiek, oko nacieszył... Przeszkadzają najwyżej ci, co nad ranem, jak dyskoteka się skończy, wariują swoimi samochodami. Są tacy, co na przykład na dwóch kółkach lubią sobie pojeździć. Wielki odlot Dorota Zarębska-Piotrowska, psycholog z krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego w artykule pt. "Wielki odlot" opisała wpływ muzyki techno na organizm człowieka ("Charaktery", październik 1998 r.): W skrajnych wypadkach na "syndrom techno" składają się dolegliwości o charakterze fizjologicznym o rozmaitym nasileniu: podwyższona kurczliwość mięśni, niezamierzona i niekontrolowana deformacja mimiczna. Pojawiają się też drżenia kończyn, pocenie się, zaburzenia równowagi, widzenia (deformacja pola widzenia, widzenie tunelowe, błyski) i słyszenia (szum, trzaski, eksplozje, rozsadzający czaszkę huk), które utrzymują się jeszcze długo po ustaniu bodźca. Nowicjusze podczas imprezy mogą odczuwać duszność, kołatanie serca, częstoskurcz, a nawet nieświadomie oddać mocz lub kał. (...) Ogłuszająca, wręcz "śmiercionośna" lawina dźwięków, błysków, świateł staje się subiektywnie przyjazna, ekscytująca. Na etapie zaawansowanego stanu transowego wystąpić może niemożność zatrzymania się bez pomocy innych. (...) Techno może być więc także rozumiane jako swoisty system niezwykle silnych oddziaływań na organizm. W niepowołanych rękach może być poważnym zagrożeniem, pozwalając na nieograniczone manipulacje organizmem ludzkim. Może być wykorzystane jako jedna z licznych technik powodujących uzależnienie. Straceńcy Czy rzeczywiście młodzieży grozi masowe uzależnienie od techno? Doktor Bogusław Habrat: – Z tzw. nowymi uzależnieniami sprawa nie jest jednoznaczna. Niektórzy podkreślają, że jest to zjawisko sztucznie kreowane i to, co niedawno mieściło się w szeroko rozumianej normie zachowań, zostało arbitralnie zaliczone do patologii, a ewentualne szkody spowodowane rzekomymi uzależnieniami są wyolbrzymiane. Dawniej niepokojono się "molami książkowymi", załamywano ręce nad uganiającymi się za futbolówką uczniami zaniedbującymi naukę, podobne zaniepokojenie budził cyklizm. Niepokojono się, póki przedmiot "uzależnienia" był nowy. (...) Zaabsorbowanie nowymi przedmiotami uciechy budzi większy niepokój. Palenie tytoniu i picie alkoholu jest umiejscowione w kulturze, ale palenie marihuany budzi nieproporcjonalne obawy w stosunku do skali zagrożeń, jakie powoduje nikotynizm i alkoholizm. Tysiące ludzi ginie rocznie z powodu nieprzestrzegania przepisów drogowych ("uzależnienie od szybkiej jazdy"), ale zaniepokojenie budzi surfowanie w Internecie czy taniec przy muzyce techno, które zgonów ani poważnych chorób bezpośrednio nie powodują. W Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień i Współuzależnień w Poznaniu nie odnotowano ani jednego przypadku uzależnienia od techno. – Nikt z takim problemem do nas nie trafił. Gdyby przyszedł, to musielibyśmy go odesłać z kwitkiem, bo zupełnie nie wiemy, na czym polega terapia. Dotąd nie było potrzeby przygotowania programu terapeutycznego dla uzależnionych od techno. Bo jak nie ma pacjentów, to po co program? Jarosław Kalinowski, szef Ośrodka Profilaktyki, Edukacji i Terapii Uzależnień "Olcha" w Warszawie: – Zdarza się, że osoby uzależnione od alkoholu czy narkotyków, kiedy trzeźwieją, żeby nie pić lub nie ćpać, uciekają w namiętny taniec techno. Ale uzależnienia od tej muzyki w stanie czystym nie spotkałem. Dancing z koką Głównym problemem muzyki techno jest – zdaniem dr. Habrata – wytworzenie subkultury, w której istotnym elementem jest używanie substancji psychoaktywnych: alkoholu, nikotyny, amfetaminy, kokainy, a przede wszystkim ekstazy. – W sensie psychiatrycznym ofiar samej muzyki techno chyba nie ma. Różnice jakościowe – poza inną kulturowo klientelą – pomiędzy dancingami, prywatkami, balangami, dico polo, zabawami w remizach a muzyką techno są znikome. Wśród wielbicieli wszystkich rodzajów muzyki mogą pojawiać się osoby z problemami psychologicznymi, jednak nie znaczy, że są to osoby uzależnione. W przeglądarce internetowej w Onecie wpisaliśmy "techno i narkotyki". Szperacz odnalazł 4 628 933 dokumenty. Znaczna część wychwala wpływ dragów na zabawę w stylu techno. DJ Kris z "Ekwadoru": – Ja gram dla ludzi, a nie dla ćpunów. Ale przychodzą tu przecież osoby dorosłe i wiedzą, co robią. Czy biorą narkotyki? Mogę powiedzieć o sobie: nigdy nie brałem i nie biorę. Mat, menedżer "Ekwadoru": – Do klubu trafiają nie tylko osoby o mentalności zakonników. Nie jesteśmy w stanie kontrolować, czy są pod wpływem narkotyków albo czy biorą w toalecie lub w jakimś innym zakamarku. Myślę, że "Ekwador" pod tym względem niczym nie różni się od innych klubów. Grażyna Puchalska z Biura Prasowego Komendy Głównej Policji: – Nie jest możliwe wskazanie jednoznacznych związków pomiędzy klubami techno i rozprowadzaniem w nich narkotyków. Zabawa na imprezie techno nie jest tożsama z tym, że dziecko będzie zażywać narkotyki, jak też zabronienie dziecku wejścia do tego klubu nie jest gwarancją, że po te narkotyki nigdy nie sięgnie. Kościół przeciw Zdecydowanie przeciwny techno jest Kościół, który włożył tę muzykę i związaną z nią subkulturę do jednego worka, z narkotykami i sektami. W Internecie, w prowadzonym przez księży Ostrzegawczym Serwisie Informacyjnym mającym chronić młodych ludzi przed wpływem sekt, nowych ruchów religijnych i innymi zagrożeniami, mowa jest o muzyce techno jako elektronicznym narkotyku siejącym spustoszenia moralne. W zeszłym roku przed "Paradą Wolności", od kilku lat organizowaną w Łodzi największą imprezą techno w Polsce, ks. Mariusz Ostrowski, duszpasterz osób uzależnionych, domagał się od władz miasta i organizatorów jej odwołania: "Parada Wolności" tak naprawdę jest paradą zniewolenia młodych ludzi w klatce zgiełku i przemocy. Ale mimo tych nawoływań megaparty w Łodzi się odbyło i – jak podali organizatorzy – wzięło w nim udział ok. 30 tysięcy osób. Kościół walczy jak lew o dusze młodzieży. Ale wiele wskazuje na to, że walkę tę przegrywa, bo – szczególnie w większych miastach – kościoły zaczynają świecić pustkami. Tymczasem powstające jak grzyby po deszczu kluby techno pękają w szwach. Jak uczy historia, Kościół się przeprosi i muzyka techno zacznie wabić młodzież. DJ Proboszcz? msza na maksa? Czemu nie! Fot. TOMASZ KOPRUCKI Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kuba Wojewódzki wzięty w krzyżowy ogień pytań profesjonalnych śledczych z "Faktu" przyznał się, że jest tchórzem i cieniasem. Wojewódzki ujawnił, że w swym firmowym tok szole cenzuruje wypowiedzi gości. Ostatnio wykastrował piosenkarkę Górniakówną, która publicznie chciała przeprosić Naród Polski za to, że nie jest w ciąży z Aleksandrem Kwaśniewskim, Elvisem Presleyem ani papieżem Polakiem. Wojewódzki wymiękł, bo podobno bał się negatywnej reakcji fanów Presleya. * * * Zenon Laskowik naprawdę słucha zaleceń papieża Polaka. Tak wynika z relacji "Na żywo – Światowe Życie". W 1981 r. ówczesny idol, gwiazdor kabaretu "Tey" usłyszał przez radio wezwanie Jana Pawła II: "Trzeźwi bądźcie, jesteście szansą pokolenia". Następnego dnia Laskowik zrezygnował z picia gorzały. I z krajowego szołbiznesu też. Bo nie da się obu działalności rozdzielić. Został listonoszem abstynentem. Poziomu usług Poczty Polskiej tym nie poprawił, a krajową estradę osłabił. Dobrze, że tylko 15 proc. obywateli RP (badania CBOS) słucha wskazań papieża. Bo gdyby słuchali go wszyscy artyści deklarujący się jako wierzący, to w kabaretach oglądać musielibyśmy jedynie ruskich linoskoczków. * * * Martyna Wojciechowska była najgorsza w klasie z języka rosyjskiego, przypomina "Super Express". Jednak podczas supertrudnego rajdu transsyberyjskiego Martyna przeżyła przemianę i duchowe odrodzenie. Zaczęła dostrzegać tam piękno Syberii, a w pokojach, oprócz łóżek, także półki z książkami Puszkina, Tołstoja, Dostojewskiego. Brała je i czytała podczas rajdu. Zmartwychwstała duchowo. Nauczyła się rosyjskiego. To kolejny dowód promowanej tu przez władzę przez stulecia tezy, że Sybir potrafi zrobić z upadłej istoty nowego człowieka. * * * Anna Samusionek jak Martyna ta sama, lecz nie taka sama. Teraz jest Adwentystką Dnia Siódmego – wyznała w "Super Expressie". Ale to nie przeszkadza jej grać w "Plebanii", serialu wyznania rzymskokatolickiego. Samusionek była rzymskokatoliczka nie brzydzi się katodekoracjami. Poza tym scenarzyści dbają, aby grana przez nią postać nie musiała często do kościoła kat. chodzić. * * * Krzysztof Ibisz też przeszedł duchową przemianę, donosi "Na żywo – Światowe Życie". W swoim życiu przeżyłem wiele upadków, upodleń. Jednym z nich były kamery na moim ślubie, zwierza się idol, pragnienie taniej popularności. Dzisiaj Ibisz jest już ponad marności życia materialnego. Już zupełnie nie kręci go na przykład tak powszechne w środowisku szołbiznesu kupowanie gadżetów. Nie poprawia mu samopoczucia kupienie sobie samochodu z najwyższej półki ani bywanie na bankiecikach. Wie, że to strata czasu. Ibisz wzbogaca teraz swoje wnętrze. Uprawia jogę i nurkowanie. Intensywnie trenuje boks. * * * MaŁgorzata Foremniak najlepiej lubi dzielić się swymi emocjami z osłem imieniem Cezar, donosi "Stolica". Ponieważ ostatnio stan emocjonalny artystki podnosi się, zażądała od małżonka, aby kupił jej jeszcze królika, papugę i kota, inaczej może wpaść w stres. A w stresie artystka, jak donosi "Życie Warszawy", przytula się do brzóz i rozmawia z dębami. * * * Kayah jest mniej subtelna. Kiedy wkurwi się, to wali w worek treningowy, informuje "Gazeta Poznańska". * * * Krzysztof Krawczyk nie ma worka, więc oskarżył media, że molestowały go psychicznie pisząc o jego ostatnim rozwodzie. Teraz w "Fakcie" zapowiada swój ślub z byłą, stale z nim mieszkającą żoną. Zrobić to mają w Australii. Druhnami będą misie koala. Poza ślubem artysta planuje tam dłuższą trasę koncertową. * * * Justyna Steczkowska wyjechała do Tarnobrzega, donosi "Echo Dnia". Nie w trasę koncertową. Artystka zdała tam egzamin z jazdy na prawo jazdy. W stolicy wymagania były dla niej za wysokie. * * * MichaŁ WiŚniewski staje do egzaminu w całym kraju. Swój nowy pomysł zareklamował w "Gali". Idol Ich Troje zamierza otworzyć firmę produkującą ekologiczne, elitarne tetrowe pieluszki dla niemowląt. Wielokrotnego użytku, żadne tam chamskie pampersy. Ręcznie haftowane przez pana Michała. Dla dzieci fanów Ich Troje. Artysta przewiduje, że te dzieci z przyjemnością obsrają idoli swych starych. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. CEPiK miała działać. Nie działa. Zwiększył się chaos. Jumacze samochodów łkają ze szczęścia. Jakie zadania ma Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców? Między innymi: • znacznie ograniczyć a w niektórych przypadkach wyeliminować negatywne zjawiska jak kradzieże pojazdów, dokumentów, oszustwa celne, oszustwa ubezpieczeniowe itp., • poprawić bezpieczeństwo ruchu drogowego poprzez dbałość o właściwy poziom techniczny pojazdów i formalne uprawnienia do kierowania pojazdami. (Ze stron MSWiA) Miało być tak: Policjant z miasta B wysyła do CEPiK-u zapytanie o pojazd i natychmiast dostaje odpowiedź. Miało to ukrócić kradzieże pojazdów i łapownictwo w urzędach. Dzięki unowocześnianiu systemu ewidencji pojazdów jest jeszcze gorzej, niż było. A jest tak: Policjant z miasta B pyta wydział komunikacji w tym samym mieście, kto jest właścicielem pojazdu o numerze takim to a takim. Dodaje, że sprawa jest pilna. Prezydent miasta B kieruje to zapytanie do ministra spraw wewnętrznych i administracji za pośrednictwem ośrodka informatycznego. Potem czeka na odpowiedź. Do usranej śmierci. Zanim kupiono CEPiK, było tak: Prezydenci, starostowie i urzędnicy z urzędów wojewódzkich bez problemu mogli odpowiadać na takie pytania. Od 1 stycznia nie mają prawa tego czynić. 14 stycznia Gustaw Pietrzyk, dyrektor Departamentu Rejestrów Państwowych, rozesłał do wszystkich prezydentów miast i wojewodów list zabraniający udzielania im odpowiedzi na zapytania dotyczące pojazdów. Przez kilka dni próbowaliśmy skontaktować się z dyrektorem Pietrzykiem. Bezskutecznie. Obecnie wszystkie zapytania są przesyłane do MSWiA, gdzie zaczyna się burdel. W każdym ośrodku informatycznym miała być zatrudniona osoba na 1/4 etatu, która byłaby przeszkolona przez ministerstwo i posiadała odpowiednie certyfikaty, by odpowiadać via CEPiK na przesłane zapytania. Miała też badać słuszność takich zapytań. Nabór na te 1/4 etatu ogłoszono na początku stycznia. Zanim zostaną przeanalizowane oferty od kandydatów, skończą się rozmowy wstępne itp., itd., to minie połowa lutego. Do tego czasu sterta niezałatwionych spraw urośnie do takich rozmiarów, że ciężko będzie się z tym uporać. Poza tym braknie kasy na wprowadzanie CEPiK-u w terminie. Przestrzegaliśmy, że jeżeli kolejarze dostaną od państwa pieniądze z tzw. środków specjalnych, to Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców nigdy nie zacznie działać, gdyż zabraknie na nią forsy. Środki specjalne są to dochody ministerstw. Kasa pochodzi z różnych opłat, ale nie jest wrzucana do budżetu. Stanowi formę rządowych zaskórniaków. To z tych pieniędzy Sejm przeznaczył pół miliarda na kolej, zabierając m.in. CEPiK-owi. Kierowcy i firmy ubezpieczeniowe płacą więc na system, którego realizacja – przez takie właśnie zabiegi – opóźnia się w nieskończoność. W tej chwili w MSWiA odpowiadaniem na przesłane zapytania dotyczące pojazdów zajmują się 4 (!) osoby. CEPiK powinna udzielać informacji o pojazdach wielu instytucjom: policji, Żandarmerii Wojskowej, Straży Granicznej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojskowym Służbom Informacyjnym, sądom i prokuraturze, organom inspekcji celnej oraz ubezpieczeniowemu funduszowi gwarancyjnemu i starostom. Nasi informatorzy twierdzą, że w MSWiA panuje taki burdel, że do uprzątnięcia go potrzeba będzie całej rzeszy urzędników. Jumacze mogą więc pracować spokojnie. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zera wicepremiera Pytanie: Co to jest fatamorgana? Odpowiedź: program Hausnera. Zdaniem analityków i niezależnych ekspertów ekonomicznych tzw. program Hausnera jest jedyną nadzieją na reformę finansów publicznych. Inaczej grozi nam katastrofa. Aby poznać myśl wicepremiera, postanowiłam sięgnąć do źródeł, czyli dokumentów przygotowanych przez resort gospodarki. To, co w mediach określane jest programem Hausnera, nosi nazwę „Programu uporządkowania i ograniczenia wydatków publicznych”. Szczegóły dostępne są na stronie internetowej www.debatapubliczna.gov.pl. Istotne są dwa dokumenty: raport pt. „Racjonalizacja wydatków społecznych” (od koloru okładek nazywany „zieloną księgą”) i „Program uporządkowania i ograniczenia wydatków publicznych”. Niemierzalnictwo „Zielona księga” liczy 151 stron i mówi o cięciach w szeroko rozumianej sferze socjalnej. Chodzi o całość transferów socjalnych, ograniczenie świadczeń przedemerytalnych, zmianę systemu przyznawania rent z tytułu niezdolności do pracy, aktywizację zawodową osób niepełnosprawnych i reformę Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. „Program uporządkowania i ogra-niczenia wydatków publicznych” (65 stron) koncentruje się na ograniczeniu wydatków administracyjnych, ograniczeniu bądź likwidacji wydatków budżetu państwa o niskiej efektywności, konsolidacji niektórych jednostek administracji rządowej, porządkowaniu wydatków na obronność, racjonalizacji pomocy publicznej oraz zwiększeniu dochodów w wyniku eliminowania patologii gospodarczych. Interesowało mnie, na jakie oszczędności liczą autorzy programu Hausnera w wyniku cięć po stronie wydatków w administracji. Ich zdaniem już w roku 2004 pozwoli to zaoszczędzić 2,14 mld zł. A potem kolejno (dane z tabeli nr 7 str. 61): 2005 r. – 9 mld 2006 r. – 7,2 mld 2007 r. – 12,1 mld A jak wygląda szacunek zysków w przypadku racjonalizacji wydatków społecznych? Na str. 125 „zielonej księgi” jest tabela pt. „Skutki finansowe proponowanych rozwiązań”. W części „szacunki finansowe” najczęściej spotykaną liczbą jest mało arytmetyczny zwrot z pewnością korzystne, chociaż niemierzalne. Okazuje się, że autorzy programu tak naprawdę nie wiedzą, ile da się zaoszczędzić. Na przykład co konkretnie da wycofanie się z emerytur pomostowych? Ostateczny koszt zależy od przyjętych rozwiązań, jednak jest niższy niż koszt utrzymywania systemu emerytur wcześniejszych. Podobnie rzecz się ma z planowanym, ale przełożonym już w daleką przyszłość wyrównaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz wprowadzeniem elastycznego wieku emerytalnego w przedziale 62–65 lat. Zamiast liczb mamy zapewnienie, że będą to istotne oszczędności, ale całkowity efekt trudno mierzalny. Skąd zatem zapewnienia o rzekomo znacznych oszczędnościach budżetowych, skoro autorzy programu nie są w stanie podać większości szacunków? Co gorsza, nie ma też nic o kosztach realizacji planowanych reform, a przecież wiadomo, że takie koszty muszą być. W tych warunkach rzetelna dyskusja o programie Hausnera jest niemożliwa. Jeśli ze strony rządu padają nawet jakieś liczby, to nie wiemy, jak wicepremier do nich doszedł, nie możemy zatem sprawdzić, czy się nie myli. Poza tym program Hausnera ma podstawową wadę – jego realizacja planowana jest na lata; opinia publiczna zdąży zapomnieć o jego głównym promotorze. Jestem przekonana, że nawet jeśli Sejm przyjmie proponowane przez rząd rozwiązania, to opozycja, która w 2005 r. sięgnie po władzę, natychmiast ogłosi, że wszystko było złe i zacznie realizować własne fundamentalne reformy. Taki w Polsce mamy od 14 lat obyczaj. Program Hausnera pokazuje za to prawdziwe oblicze Sojuszu Lewicy Demokratycznej jako partii liberalnej, konserwatywnej w kwestiach społecznych, reprezentującej interesy najbogatszych, wielkiego kapitału i własnego aparatu. Buzkospadek Rzetelna dyskusja o deficycie budżetowym powinna zacząć się od okreś-lenia jego przyczyn. Wielkie dziury w budżecie pojawiły się w latach 1997–2001, gdy rząd Jerzego Buzka zaczął realizować cztery fundamentalne reformy. I tak reforma emerytalna spowodowała, że rocznie na konta Otwartych Funduszy Emerytalnych wpływa ponad 10 mld zł rocznie. Pomysł, aby oddać część dochodów bieżących (składek) na rzecz prywatnych firm (Otwarte Fundusze Emerytalne), a powstały w efekcie deficyt pokryć pożyczkami z tychże OFE (tak się dzieje, ponieważ Fundusze kupują obligacje Ministerstwa Finansów), jest w swej istocie ordynarnym przekrętem. Podobnie rzecz się ma z reformą samorządową. Powołanie do życia powiatów co prawda stworzyło kilkanaście tysięcy nowych miejsc pracy, ale korzyść z nich jest niewielka albo żadna. A opłacać trzeba tysiące „posad socjalnych” dla partyjnego aktywu. Czy powstanie kas chorych w 1999 r. uzdrowiło sytuację w służbie zdrowia? Nie. Przed wyborami 2001 r. wszyscy byli zgodni, że system trzeba zmienić. Zmieniono go i wszystko zostało po staremu. Mimo oddłużenia na początku reform służba zdrowia zdążyła ponownie się zadłużyć, a zmiany legislacyjne wprowadzone przez rząd Leszka Millera zostały uznane za niekonstytucyjne, co oznacza, że czeka nas kolejna reforma. Tylko sposób traktowania pacjentów pozostaje bez zmian. Dodajmy do tego konsekwentne od lat obniżki stawek podatkowych dla osób prawnych (CIT) i uszczuplenie tym sposobem dochodów budżetu. Te niedobory trzeba wypełnić. Minister finansów sprzedaje coraz więcej obligacji skarbowych, rośnie dług publiczny. Dołowanie W tej sytuacji nie pomoże nawet 5-procentowy wzrost PKB, ponieważ moim zdaniem mamy do czynienia z transferem zysków płynących ze wzrostu gospodarczego na rachunki wielkich spółek i do kieszeni grupy obywateli o najwyższych dochodach. Zamiast wycofać się z tej polityki, SLD próbuje zatkać dziurę kosztem najbiedniejszych. Stąd pomysły cięć socjalnych, ograniczenia wydatków na rzecz emerytów i rencistów itp. Nie dziwi mnie to, ponieważ liderzy partii materialnie zaliczają się do najbogatszej warstwy społeczeństwa, a mentalnie bliżej im do polityków Platformy Obywatelskiej niż socjalistów. Leszek Miller i jego koledzy najlepiej czują się w towarzystwie dr. Kulczyka i prezesów Staraka i Bochniarzowej, a nie wśród ludzi pracy. Ich naturalnym środowiskiem są uroczyste gale Business Centre Club, eleganckie przyjęcia w pałacyku Sobańskich i kuligi, a nie wiece z udziałem bezrobotnych. SLD nie jest nawet zdolny wyjaśnić społeczeństwu, dlaczego opowiada się za liberalnymi rozwiązaniami w sferze społecznej podobnymi jak w USA, a nie za modelem, który funkcjonuje w krajach Unii Europejskiej, gdzie rola państwa jest dominująca. Prowadzenie takiej debaty w kraju, w którym 80 proc. z 17,8 proc. bezrobotnych (oficjalnie; nieoficjalnie jest ich ponad 20 proc.) jest pozbawionych zasiłków i zdanych na łaskę, a raczej niełaskę opieki społecznej, to zadanie ryzykowne. Dodajmy do tego, że 22,4 mln Polaków żyje w rodzinach, w których poziom dochodów jest niższy od minimum socjalnego przyjętego za granicę niedostatku, z czego 4,3 mln żyje w warunkach skrajnego ubóstwa, czyli na granicy wyniszczenia biologicznego. Program Hausnera zakłada, że to głównie ich kosztem dokona się dzieła ratowania finansów publicznych. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lotni ważniacy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ostał ci się jeno filar Jestem osobą niepełnosprawną. Zostałem zakwalifikowany do lekkiego stopnia niepełnosprawności, dawna III grupa inwalidzka (swego czasu Najwyższy postanowił, iż wszystko będę wykonywać jedną ręką). Kiedy uległem wypadkowi w kopalni, miałem 21 lat, więc po leczeniu naturalną koleją rzeczy było podjęcie przeze mnie pracy w moim dawnym zakładzie (stróż, a następnie pracownik zakładu przeróbczego). I było dobrze. Nawet nie wiedziałem, że bezwiednie realizuję jakieś szczytne hasła mówiące o tym, iż praca osoby niepełnosprawnej to wieloaspektowa rehabilitacja, integracja ze społeczeństwem, przeciwdziałanie alienacji od tegoż społeczeństwa i takie inne. Chociaż mogłem inaczej: siedzieć w domu, do perfekcji opanować techniki zmiany kanałów w TV, popijać piwko (po pewnym czasie wódeczka byłaby lepsza), mieć pretensje do całego świata i w konsekwencji zdziczeć. Jak wspomniałem, poszedłem do pracy, założyłem rodzinę, kupiłem samochód, żyłem jak każdy "normalny" człowiek. Do czasu, kiedy "światli przedstawiciele narodu" stwierdzili: masz za dobrze, nie dość, że rentę masz, to jeszcze pracujesz i możesz zarobić, ile chcesz. No więc w zeszłym roku siedli i uradzili (Ustawa o ubezpieczeniu społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych z 30 października 2002 r. – Dz.U. Nr 199, poz. 1673): jak zarobisz trochę, to ZUS zabierze ci trochę renty, a jak zarobisz trochę więcej, to ZUS zawiesi ci wypłacanie renty. Pytam, dlaczego do 31.12.2002 mogłem łączyć niską rentę z osiąganiem dochodów "na limit" z pracy, a od 1.01.2003 już nie? Podejrzewam, że pan Kołodko i Hausner już nie mają innych pomysłów i postanowili zabrać najsłabszym; łatwiej jest kopnąć słabego niż mu pomóc. Po co ta fikcja o równaniu szans niepełnosprawnych. Poddajcie darmozjadów eutanazji, to dopiero będą oszczędności! Dlaczego pozbawia się mnie prawa do wyższej emerytury? A miało być pięknie; ZUS, II, III filar, zarobisz więcej, będziesz miał wyższą emeryturę. Dlaczego tworzy się takie prawo, które zmusza do jego łamania? Każdy, kto ma taką możliwość, pójdzie do swojego szefa i załatwi, że na "papierze" będzie zarabiać minimalnie, a resztę dostanie "z ręki". Łatwiej jest potem płakać o rozroście szarej strefy. Dlaczego pan Kwaśniewski, "prezydent wszystkich Polaków", podpisuje takie przygłupawe ustawy? Jest chyba prezydentem tylko Polaków młodych, pięknych i zdrowych, ale nie tylko tacy żyją w tym kraju. Nie chce mi się dalej pisać. Nie, nie popełnię samobójstwa, ale przestają mnie obchodzić jakieś wybory, referenda i tym podobne pierdoły. Po co chodzić do pracy, płacić podatki, być uczciwym? Po co to wszystko, jeżeli w konsekwencji okazuje się, że jest się frajerem, w dodatku niepełnosprawnym?! Kazimierz Kwiaton (adres do wiadomości redakcji) "Wpierdol całodobowo" Kilka miesięcy temu kupiłem mieszkanie na osiedlu przy ul. Olbrachta w Warszawie. Fakt. Na pierwszy rzut oka okolica jest dość nieprzyjemna, począwszy od wzmiankowanego graffiti zachwalającego lokalną ofertę, poprzez małolatów palących na korytarzach i w windach, skończywszy na kiepskim stanie tych ostatnich. I chyba na tym pierwszym wrażeniu skończyła się dociekliwość autora. (...) Za to robi na siłę sensację z wydarzeń zamierzchłych albo zgoła niesensacyjnych. Że autobus porwali? Inny autobus, też warszawski, znalazł się koło Zegrza bodajże. Że killer mieszkał? Pełno ich w całej Warszawie. Gówniarze jak gówniarze, lubią się chwalić, pokazać, jacy oni są ważni. Podbudować swoje ego. (...) Napis, który dał początek tytułowi artykułu, został namalowany na niedawno wyremontowanej ścianie. Tej jesieni w moim budynku wyremontowano dach. Windy, choć dewastowane przez gówniarzerię, są na bieżąco konserwowane, dozorca lata, sprząta, odśnieża i sypie piasek. Wszystkie instalacje działają. Gówniarze też są zasobni – stać ich na spraye, papierosy, samochody – co prawda kaszlaki, ale zawsze – walkmany, discmany. Natomiast nie widziałem ich mocno napranych, agresywnych czy naćpanych. Nie słyszałem też, by kogoś na osiedlu skroili. Głównie siedzą na klatkach, gadają i palą. Tak jak w o wiele bardziej ekskluzywnych blokach na Nowych Górcach. Podsumowując: opisywanie aferzystów idzie Wam niebo lepiej niż reportaże społeczne. Wkurzacie nimi tylko ludzi, którzy kupują kawalerkę na osiedlu Wola, bo to jedyne sensowne i względnie tanie mieszkanie w Warszawie. I tacy ludzie tworzą to miejsce, a nie jakaś banda wyrostków. Don Peppone (e-mail do wiadomości redakcji) Nie deptać Millera Proszę przestać nękać i molestować Leszka Millera na łamach gazety "NIE", bo Miller jest bohaterem wśród ludzi. Lepiej zajmijcie się fanatyzmem i szwindlami prawicy, bo niby dlaczego ją omijacie za "dziurę" budżetową i nadużycia Buzkowo-Krzaklewskie. W. Lipniak (adres do wiadomości redakcji) Sprawiczona lewica Zacytowaliście słowa księdza prymasa, że wielu ludzi lewicy to także ci, którzy autentycznie odzyskali wiarę. To jest święta prawda. Widać to na co dzień po wypowiedziach najwybitniejszych liderów lewicy. Jako zwolennika prawdziwej socjaldemokracji zasmuca mnie to, bowiem w odróżnieniu od nich żywię przekonanie, że głęboka wiara wymaga płytkiego rozumu i nikłej wiedzy. Sądzę, że to dlatego nie ma w Polsce rządzonej rzekomo przez lewicę ani jednej szkoły świeckiej, w której nauczanie o pochodzeniu człowieka nie byłoby zaciemniane baśnią o Adamie i Ewie podawaną jako prawdę objawioną. Stąd też pewnie w sprawie zmiany ustawy o regulacji urodzin widać jedynie jednakowe ruchy frykcyjne liderów lewicy i prawicy. Dlatego nie chce mi się z nimi gadać ani też na nich w przyszłości głosować. Grzegorz Ulman (e-mail do wiadomości redakcji) "Jak się pasie arcypasterz" W nr 48 "NIE" przypisano obdarowanie parafii na tzw. ziemiach zachodnich i północnych do 15 ha gruntów rolnych PRL-owskiej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego. W rzeczywistości ten przywilej dała dopiero ustawa z 11 października 1991 r. za rządu premiera J. K. Bieleckiego. Aleksander Merker Warszawa Wierni sojusznicy Jako tzw. żelazny elektorat SLD z dumą i prawdziwym wzruszeniem wysłuchałem deklaracji wierności naszym zobowiązaniom sojuszniczym wobec Ameryki, a zwłaszcza jej pre-zydentowi, wygłaszanych kolejno przez ministra Cimoszewicza, prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera w kontekście planowanej wojny z Irakiem. (...) Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby nasi Wielcy Przywódcy nie byli obecnie tak zajęci pomnażaniem dobrobytu obywateli III RP, czego efekty widzimy na każdym niemal kroku, to osobiście wzięliby udział w rozciąganiu amerykańskiej zwierzchności nad strategicznymi źródłami ropy naftowej. A tak musi wystarczyć im plan minimum, tj. wysłanie na pomoc Ameryce, w charakterze ochotników, swoich dzieci. Dobrze, że w standardach armii amerykańskiej jest miejsce dla kobiet. W przeciwnym razie Największy Przyjaciel Ameryki byłby niepomiernie sfrustrowany faktem, że może wysyłać córkę jedynie na bale debiutantek do Paryża. Tadeusz Grabiec Warszawa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dług 2 cd W najbardziej wyuzdanych snach nie marzyłam, że mogę być batem na bezwzględną, bezmózgową i ahumanitarną urzędniczą dupę. W poprzednim odcinku: Zdzisław Węglicki, 63-letni emerytowany nauczyciel z Piły stracił na rzecz państwa 14-letni telewizor kolorowy Otake z zepsutym pilotem. Siłą odebrał mu go komornik uzbrojony w dwóch gliniarzy. Pudło poszło na poczet długu Macieja Węglickiego, 34-letniego syna Zdzisława, który nie zapłacił mandatu 350 zł za naruszenie znaku stop. Węglicki niczym Mahatma Gandhi stawiał bierny opór, nie pozwalając na zabór ukochanego Otake. Mimo to pogotowie wyniosło go na deskach, a jakiś pavulans odwiózł do szpitala. Jeden z gliniarzy uszkodził mu kręg w chorym kręgosłupie. Po kosztownej rekonwalescencji (na koszt państwa) Zdzisław Węglicki udał się do naczelnika Urzędu Skarbowego w Pile, by wykupić telewizor. Odmówiono mu, wskazując na możliwość wykupu Otake na licytacji. Skarbowe licytacje mają to do siebie, że licytują mienie za bezcen po to, by następnego dnia na poczet nie spłaconej zlicytowanym sprzętem części długu zarekwirować lodówkę, pralkę, a może i wibrator. Zdesperowany Węglicki udał się w daleką podróż do Warszawy i w "NIE" opowiedział swoje story. 11 kwietnia 2002 r. w nr. 15. dziennika cotygodniowego "NIE" ukazał się artykuł pt. "Dług 2" ze Zdzisławem Węglickim w roli głównej. W dzisiejszym odcinku występują: Zdzisław Węglicki Dwaj gliniarze Adam Tubilewicz – komornik Naczelnik Urzędu Skarbowego w PileWiesław Ciesielski – wiceminister finansów, generalny inspektor kontroli skarbowej Część I: Już tydzień po opublikowaniu "Długu 2", okazało się, że Zdzisław Węglicki może wykupić telewizor i tym samym uniknąć licytacji. Wystarczy wyskrobać 363,50 zł dla Urzędu Skarbowego w Pile a 14-letni Otake z zepsutym pilotem znów będzie jego. Artykuł przeczytała nie tylko cała Piła, ale również urzędnicy Ministerstwa Finansów. Minister Wiesław Ciesielski za pośrednictwem naszej redakcji spotkał się ze Zdzisławem Węglickim i w bielutkiej kopercie przekazał mu 363,50 zł. Czyli de facto minister Ciesielski wykupił telewizor Otake od swoich przydupasów z Piły i wyraźnie stanął po stronie Węglickiego. Taki numer możliwy jest tylko w Pomrocznej. Na moje oko – mówię to do pilskich poborców – trzeba będzie się z Ciesielskim rozliczyć. Gdyby Miłosierny Budda pozwolił mi wybierać następne wcielenie: naczelnik Urzędu Skarbowego w Pile czy bydlęcy giez, bez wahania wybrałabym bzykającego potwora. Część II: 22 lutego 2002 r. Zdzisław Węglicki złożył w Prokuraturze Rejonowej w Pile wniosek o wszczęcie postępowania w sprawie brutalnego naruszenia nietykalności cielesnej przez gliniarzy. Prokuratura wszczęła postępowanie z art. 157 par. 1 kk: Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia, inny niż określony w art. 116 par. 1 podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Węglicki z przetrąconym kręgosłupem leżał plackiem przez miesiąc. Leżał w domu, bo szpitale działają na niego jak otwarty kibel na uchlanego miksowanymi trunkami solenizanta. Za wrażliwość francuskiego pieska Węglicki beknął, bo prokuratura umorzyła postępowanie przeciwko gliniarzom. Gdyby Węglicki poleżał w szpitalu 7 dni i jedną godzinę, gliniarzy ścigano by z oskarżenia publicznego. A tak Węglickiemu pozostało dochodzenie swoich praw na drodze cywilnoprawnej. Wykluczone: Węglicki nie jest Blejkiem Carringtonem z "Dynastii" i nie śmierdzi forsą. Wystarczyło przesłuchać mylących się w zeznaniach gliniarzy w sprawie Węglickiego, by wraz z komornikiem Tubilewiczem zmontowali koalicję antywęglicką. Na podstawie notatek służbowych gliniarzy i komornika, Urząd Skarbowy w Pile 6 marca 2002 r. zawiadomił prokuraturę Rejonową w Pile o popełnieniu przez Zdzisława Węglickiego przestępstwa: naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego, poborcy skarbowego Adama Tubilewicza w trakcie pełnienia obowiązków służbowych przy odbiorze zajętej ruchomości – telewizora Otake. Miał Tubilewicz szczęście. Gdyby nie gliniarze, 63-letni, schorowany, emerytowany belfer mógłby dwa razy większego Tubilewicza zabić. 11 marca 2002 r. na wezwanie prokuratury Węglicki stawił się w komisariacie policji. Sierżant Jan Krawiec wyprowadził go na korytarz, gdzie pobrano od niego odciski palców. Każdy palec cztery razy, całe dłonie trzy razy wraz z bocznymi krawędziami. Al Capone czy Pershing to przy Węglickim małe ratlerki. 23 kwietnia zaznajomiono Węglickiego z materiałami postępowania przygotowawczego. Jeśli beknie, będzie to pierwszy w historii wyrok za bierny opór. – Czy jeśli mnie skażą w konsekwencji wyląduję we Wronkach (lokalny pierdel – przyp. I.K.) – pyta mnie dziadek Zdzisław Węglicki – przyśle mi pani trochę cebuli? Jasne, że przyślę. I tort z pilnikiem. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cela dla premiera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "S"amobójcy Protestujecie? Sami przeciwko sobie protestujecie! "Solidarność" lubi z okazji rozmaitych rocznic popajacować przed pomnikami (właśnie była sierpniowa okazja). "Solidarność" lubi skrzyknąć ludzi do kilku autokarów i podymić pod oknami jakiegoś urzędasa, najlepiej premiera (30 sierpnia – ogólnopolska zadyma tym razem w Ostrowie Wielkopolskim, a nie w Warszawie). "Solidarność" wali w chuja tak mocno, że echo się rozchodzi i dudni w uszach jak murzyńskie bębny. Oto przykład ze Stoczni Gdynia, której grozi los ostrowskiego Wagonu. Rączynkę do wydymania stoczniowców przyłożyli kolesie z "Solidarności". Teraz nie chcą się przyznać udając święte hinduskie krowy. 20 sierpnia 2003 r. stoczniowcy z Gdyni dostali po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy całą pensję. Było to 80 proc. płacy za maj i 20 proc. płacy za czerwiec. Kasa zaległa, ale do rąk robotników trafiła. Wielu z nich od dawna już nie pamiętało, jak wygląda kwota, która stanowi ich normalne, comiesięczne pobory. Co zrobiła "S"? Wznowiła "spór zbiorowy z zarządem spółki". To oznacza międlenie po raz nie wiadomo który tego samego, tzw. mediacje, rozmowy, gadki szmatki z prezesem stoczni Włodzimierzem Ziółkowskim, który ma i tak wiele roboty bez pierdolenia trzy po trzy z "Solidarnością". Ziółkowski musi iść pogadać z szefem stoczniowej "S" Dariuszem Adamskim, bo ten mu grozi strajkiem. Czemu Adamski nie mediował, nie groził, nie strajkował, gdy prezesem Stoczni Gdynia był Janusz Szlanta. Pytam się – czemu? Od lipca 2002 r. Szlanta kapał robotnikom po 300 zł miesięcznie. Nie płacił ZUS. Nie odprowadzał składek członkowskich na konto związków zawodowych. Dlaczego wtedy "Solidarność" siedziała cicho? W dniu, w którym stoczniowa "S" wznowiła spór zbiorowy (ogłoszono to o godz. 10 przez radiowęzeł), wczesnym rankiem stocznię nawiedził Janusz Śniadek, szef szefów panny (pani, starej baby) "S". Czy to jakaś większa gra? Dariusz Adamski jako członek Rady Nadzorczej Stoczni Gdynia podpisał program restrukturyzacji zakładu. Jednym z punktów restrukturyzacji było wypowiedzenie przez nowy zarząd stoczni układu zbiorowego. Taki układ to wewnętrzny kodeks pracy nierzadko dający pracownikowi o wiele większe przywileje niż ustawowy. Kodeks państwowy przewiduje np. płatność za nadgodziny w dni robocze w wysokości 50 proc. podstawowej stawki, układ zbiorowy w stoczni przewidywał płatność 50 proc. za dwie pierwsze nadgodziny, pozostałe – w wysokości 100 proc. stawki. Stoczni nie stać na taką rozrzutność. Zarząd zaproponował wypowiedzenie tego układu. Członek rady nadzorczej Adamski się zgodził. Jednak Adamskiemu, przewodniczącemu "Solidarności", wypowiedzenie układu się nie podoba. Śmieszne, prawda? Tu godzi się nadmienić zdziwionemu czytelnikowi, skąd nadgodziny w zakładzie, który ledwo dycha, nie ma za wielu zamówień, a niedawno nie miał blachy do robienia statków. Otóż na produkcji w gdyńskiej stoczni ludzi brakuje. Jakieś 700 fachowców odeszło powołując się na art. 55 kodeksu pracy (jeśli zakład się nie wywiązuje ze zobowiązań, czyli np. płacenia pensji, to pracownik ma prawo odejść bez wypowiedzenia). Przerost zatrudnienia jest w administracji, która głównie zasila rzesze "S" związkowców. "S" ogłosiła, że w jej siedzibie będą podpisywane aneksy do umów między pracownikami a Stoczniowym Funduszem Inwestycyjnym. He, he, he. Aneksy do umów, które wygasły dwa lata temu!!! Prywatna spółka Janusza Szlanty (byłego prezesa stoczni), Andrzeja Buczkowskiego (byłego wiceprezesa) oraz Huberta Kierkowskiego (byłego członka rady nadzorczej stoczni), czyli SFI, zbajerowała pracowników stoczni, że każdy, kto zdecyduje się na podpisanie porozumienia, dostanie pakiet 400 akcji stoczni, z chwilą gdy wejdzie ona na giełdę. Ponieważ każda akcja miała kosztować 1 złotówkę, wszyscy zobowiązani byli do wpłaty 400 zł na konto wskazane przez SFI w Kredyt Banku. W umowie SFI zobowiązuje się, że albo wprowadzi stocznię na giełdę do 15 grudnia 2000 r., albo wypłaci odszkodowanie w wysokości 2,5 zł za akcję. Czyli ktoś, kto wpłacił 400 zł, ma prawo do ubiegania się o tysiąc złotych. Stocznia na giełdę nie weszła – jak widać. Rzecz jasna, żadnych wypłat po tysiąc złotych nie było. To urocze porozumienie podpisał w imieniu stoczniowców m.in. Janusz Śniadek oraz Dariusz Adamski. Ci, którzy nie mogą zamienić w SFI bezwartościowych umów na gotówkę, nakłaniani teraz będą w siedzibie "S" i przez pracowników "S", aby dalej żyli złudzeniami i nie domagali się swojego "tysiaka". Podpiszą kolejny aneks. Przedstawicielem SFI do podpisywania aneksów został Hubert Kierkowski. Członkowie SFI na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy Stoczni Gdynia głosowali przeciwko planowi restrukturyzacji stoczni, czyli praktycznie za jej upadłością. "S" ich gości u siebie. Brawo! Czy jeśli Stocznia Gdynia upadnie, to "Solidarność" z całej Polski zorganizuje ogólnopolską akcję protestacyjną w Gdyni? Zapewne. Już dziś proponuję hasło: "Solidarność przeciwko Solidarności". Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Toga w kratkę Co roku w Łodzi zatrzymywanych jest ok. 10 tysięcy osób podejrzanych o popełnienie przestępstw. Są wśród nich liczne osoby zawodowo zajmujące się wymierzaniem sprawiedliwości. Prokuratury we Wrocławiu, Opolu, Kaliszu i Piotrkowie Trybunalskim prowadzą kilka śledztw, w których główne role grają ludzie w togach i mundurach. 1 grudnia 2003 r. Sąd Rejonowy w Łodzi zdecydował o zastosowaniu aresztu tymczasowego wobec miejscowego policjanta podejrzanego o serię gwałtów na 14 kobietach. Trzeba przyznać, że trafił do dobrego towarzystwa. Kreatorzy karier Prokuratura Okręgowa w Opolu bada, czy łódzcy funkcjonariusze CBŚ Dariusz B. i Andrzej Sz. oraz prokuratorzy Agata L. i Kazimierz O. były szef Prokuratury Apelacyjnej (obecnie zastępca prokuratora generalnego) złamali prawo prowadząc sprawę tzw. łódzkiej ośmiornicy. Chodzi – mówiąc najogólniej – o niszczenie i ukrywanie dowodów niewinności jednego z oskarżanych przez prokuraturę lekarzy. Oskarżał go niejaki Marek B. ksywa Rudy – świadek koronny w sprawie ośmiornicy. Udowodnienie niewinności lekarza byłoby zarazem podważeniem wiarygodności Rudego i końcem kilku błyskotliwych policyjnych i prokuratorskich karier. Śledztwo w sprawie łamania prawa przez podległych byłemu prokuratorowi apelacyjnemu Kazimierzowi O. prokuratorów nie przeszkadza mu w pełnieniu funkcji zastępcy prokuratora generalnego. Ma więc prawo doglądania śledztwa, którego sam jest bohaterem. Uczynni pośrednicy Prokuratura Okręgowa w Kaliszu prowadzi śledztwo w sprawie podejrzenia korupcji i niedopełnienia obowiązków przez byłych oficerów CBŚ. Jeden z nich, Andrzej K., jest już na emeryturze, drugi, Ryszard W., awansował na zastępcę komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi. Ma więc wiedzę o działaniach ścigających go prokuratorów. Niedopełnienie obowiązków ma związek z opisywanym przez nas porwaniem żony naszego informatora. Gdy ten zwrócił się do łódzkiego CBŚ po pomoc, odprawiono go z kwitkiem sugerując (także w mediach), że było to porwanie sfingowane. Kobietę uwolniono, sprawców ujęto, ale nie dzięki CBŚ. Policja na poważnie podjęła działania dopiero po interwencji "NIE" u byłego wiceszefa MSWiA Zbigniewa Sobotki. Podejrzenie korupcji dotyczy pewnej działki budowlanej. Na 3 tygodnie przed rozbiciem ośmiornicy policjanci mieli ponoć namówić swojego informatora do sprzedaży po zaniżonej cenie działki w Aleksandrowie Łódzkim. Kupującym była sekretarka wydziału, w którym obaj oficerowie pracowali (kobieta jest już na emeryturze). Kilkanaście dni po transakcji sprzedającego zatrzymano jako jednego z podejrzanych w ośmiornicy. Kolejnym wątkiem jest ułatwienie pewnemu przedsiębiorcy uniknięcia opłaty celnej i podatku VAT za sprowadzenie maszyny do produkcji włókniny (wartość ok. 1,5 mln zł). Za tę uprzejmość jeden z policjantów kupił sobie potem Hondę Accord za 1/3 jej wartości. Amator wina Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim prowadzi śledztwo w sprawie gangu spirytusowego, który wyprodukował i wprowadził do obiegu kilkadziesiąt tysięcy litrów skażonego spirytusu. Jednym z podejrzanych jest oficer łódzkiego CBŚ Karol P. Karol P. był za swoje osiągnięcia wielokrotnie nagradzany, przydzielano mu spektakularne sprawy, z których niemal każda była po jakimś czasie nazywana kolejną ośmiornicą. Analiza akt wskazuje, że dzielił gangsterów na gorszych (tych puszkował) i lepszych (których ochraniał). W pewnym momencie sam miał się stać jedną z kluczowych postaci w gangu, który rozbijał. Uchylono mu areszt, a czynności śledcze w jego sprawie wykonują ludzie, których zna. Zwolennicy handlu wymiennego Prokurator Wiktor C. – jeden z najbliższych współpracowników obecnego zastępcy prokuratora generalnego. Uchylono mu immunitet na wniosek wrocławskiej prokuratury i obecnie oczekuje na postawienie mu przez kolegów po fachu zarzutów. Będą one dotyczyć korupcji. Łódzki adwokat Grzegorz Ł. (były wiceprzewodniczący Rady Miasta) twierdzi, że otrzymywał za pieniądze informacje od Wiktora C. o podejmowanych przez niego działaniach. Działania wrocławskiej prokuratury mają związek z postępowaniem, które prokurator Wiktor C. prowadził w sprawie klientów pana mecenasa, znanych łódzkich biznesmenów. Zarzutem korupcji objęty też został sam adwokat. Notariusz ośmiornicy Notariusz Elżbieta D. i niejaka Edyta P. są oskarżone o sfałszowanie aktu notarialnego. Pani Edyta była konkubiną domniemanego szefa łódzkiej ośmiornicy Tadeusza M. aresztowanego 29 czerwca 1999 r. Po zatrzymaniu, gdy prokuratura chciała zabezpieczyć majątek oskarżonego, okazało się, że krótko (11 dni) przed aresztowaniem przepisał swoje luksusowe mieszkanie w centrum Łodzi na 10-letniego syna. Takie zbiegi okoliczności wydają się mało prawdopodobne nawet w Łodzi, dlatego prokuratura oskarża panią notariusz o sfałszowanie – antydatowanie – aktu. Koledzy Łódzki adwokat Tomasz Sz. chciał przekupić swojego kolegę ze studiów, prokuratora z Prokuratury Okręgowej w Łodzi Jarosława S. Tak przynajmniej utrzymuje nieprzekupny prokurator i prowadząca sprawę prokuratura w Piotrkowie Trybunalskim. Kwota była niewielka – 30 tys. zł, ale i przedmiot łapówki nieszczególny: bliżej nieokreślona korzystna decyzja procesowa. Mecenas z kontaktami Mecenas Zbigniew M. został zatrzymany w lipcu 1999 r. po rozbiciu ośmiornicy. Prokuratura oskarżyła go, że powołując się na wpływy wśród sędziów przyjął co najmniej 100 tys. zł od swojego klienta w zamian za uwolnienie go z aresztu. Przesłuchano kilku sędziów, ale dowodów na to, że mecenas wręczał im łapówkę, nie znaleziono. Klient pana mecenasa – tak jak życzył sobie tego prawnik – opuścił areszt. Proces adwokata się toczy. Prawnik rodzinny Adwokat Irena S. została oskarżona przez Prokuraturę Apelacyjną we Wrocławiu o poplecznictwo i utrudnianie śledztwa w sprawie rodzin łódzkich biznesmenów. Według prokuratury miała ukryć protokół z przesłuchania jednego ze świadków i skłaniać innych uczestników postępowania do składania fałszywych zeznań. Pani mecenas była doradcą prawnym rodziny, a po jej aresztowaniu reprezentowała jej członków. Teraz sama czeka na swój proces. Prezydencki łącznik Niespełna 29-letni mecenas Adam M. został zatrzymany w czerwcu 2001 r. w związku z aferą korupcyjną byłych władz Łodzi. Zarzuca się mu, że pośredniczył w przekazywaniu łapówek między niemieckimi inwestorami, którzy chcieli wybudować w Łodzi hipermarket, a byłymi prezydentami miasta: Markiem C. i Pawłem P. Jego proces już się toczy. Pożegnalny list Nie odbędzie się proces w sprawie 44-letniego mecenasa Marka P. Był on doradcą firmy, która wykonała dość dziwny numer. Jedna z firm, dla której pracował, kupiła nieruchomość od drugiej, dla której też pracował. Potem nieruchomość tę z blisko 3-krotnym zyskiem (15,5 mln zł!) odsprzedano ZUS, który na transakcji ewidentnie stracił. Marka P. aresztowano w lutym 2000 r. Po wyjściu z aresztu popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał, że nie brał udziału w badanych przez prokuraturę transakcjach, ale nie może wytrzymać presji psychicznej. Mecenas kamienicznik Znany łódzki adwokat Marek H. specjalizuje się w odzyskiwaniu nieruchomości od miasta przez byłych właścicieli. Robi to ze znawstwem, bo w ostatnim czasie sam stał się współwłaścicielem wielu łódzkich kamienic. Jest podejrzewany o podżeganie do składania fałszywych zeznań oraz wyłudzenie poświadczenia nieprawdy. Przestępstw tych miał się dopuścić podczas próby "odzyskania" dwóch międzywojennych kamienic w śródmieściu Łodzi. Sędziowie outsiderzy W ostatnim czasie łódzcy sędziowie byli karani jedynie dyscyplinarnie. W ubiegłym roku stanowisko prezesa Sądu Okręgowego w Łodzi stracił Wojciech J. Powód jest jak na Łódź banalny: opieszałość przy sporządzaniu uzasadnień do wyroków. Wyroków było 40, opieszałość sięgała 1,5 roku. W tym roku za brak czasu – przez 2 lata! – na sporządzenie uzasadnienia wyroku stanowisko przewodniczącego Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Pabianicach stracił Jarosław K. Pana przewodniczącego usprawiedliwia jedynie fakt, że uzasadnienie dotyczyć miało jednego z wyroków w sprawie ośmiornicy, a ta – jak wiadomo – bywa zabójcza. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dobry ksiądz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezes radia Siezieniewski, telewizji Dworak i Wańkowa poskarżyli się w „Echach dnia” w „Trójce”, że nie mają kasy, bo od paru miesięcy prawie nikt nie płaci abonamentu. Prawie od paru miesięcy publiczną rządzi Dworak i sprowadza pampersów. Ci zaś w Pulsie udowodnili, że najlepiej udaje im zmniejszać widownię. Mniejsza oglądalność odgoni od TVP reklamodawców, a pampersom płacić trzeba. Dlatego prezesi wysmarowali list do Oleksego. Oleksy obiecał, że Sejm klepnie ustawę o obowiązku płacenia za coś, czego się nie ogląda. * * * W „Informacjach” było o międzynarodowej maturze w Gdyni. Po jej zdaniu młodzi ludzie dostają kwit, z którym przyjmują ich na wszystkie europejskie uczelnie i na dodatek dają im stypendia. Wszystkie, z wyjątkiem wielu uczelni w Pomrocznej. Na naszym wolnym rynku jedyną przepustką do bycia magistrem są bilety z portretami polskich królów. * * * Po „Wiadomościach” wyskoczył na ekran Kamel i obwieścił wszem i wobec, że telewizja publiczna kłamie, Kaczory są niewinne niczym lelije, a o FOZZ-ie słyszały jeno w mediach. Publiczna odcięła się w ten sposób od dokumentu „Dramat w trzech aktach”. Wiarygodność Dworaka na pewno wzrośnie. Publicznej – przeciwnie. * * * Liberalny „Plus minus” ugryzł się we własny ogon. Wyszło im z badań, że jedynymi krajami europejskimi, które mogą konkurować z gospodarką liberalnych Stanów Zjednoczonych, są Szwecja, Dania i Finlandia. Żeby było śmieszniej, są to państwa o najwyższych podatkach, w których z socjalu żyje się jak u nas na dobrej posadce. * * * Absolwentom uczelni katolickich, a głównie teologii, nie grozi bezrobocie – doniósł „Przystanek praca” i pokazał pana teologa robiącego karierę w usługach finansowych. Absolwenci ChAT i Wyszyńskiego są rozchwytywani przez ministerstwa i urzędy centralne. Znaczy – szkolnictwo katolickie kuźnią kadr Pomrocznej. Jak kiedyś ANS przy KC. * * * Lech Wałęsa wystąpił w dokumencie „Stacja PRL” (TVP Polonia) przyznając, że jako osoba pochodząca ze wsi zabitej dechami osiągnął sukces przepowiedziany mu w dzieciństwie przez nauczyciela: „Ty, Wałęsa, albo wysoko zajdziesz, albo w kryminale zgnijesz”. I pomyśleć, że tak niewiele zabrakło... Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sąd blond " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • "Tak dalej być nie może! Cierpią ludzie" - grzmiał cierpiętniczo Lech Wałęsa i dodał: "Ja rozumiem, że klasa robotnicza też ma prawo do kariery, ale to jest kryminogenne. Elity przepchały się do koryta i zapomniały o robolach. Przecież szef Regionu jest w Radzie Nadzorczej stoczni. Jak on może być obiektywny". Strajki stoczniowców ożywiły nie tylko martwego politycznie Wielkiego Elektryka. Próbowali się pod nie podpiąć posłowie Ligi Polskich Rodzin i lider Samoobrony Lepper. Zostali pogonieni. • Purpurowa Eminencja Glemp wykonał sugestię premiera Millera i zaprosił pana papieża do odwiedzenia południowej Polski. Zapowiedź sierpniowej wizyty zbiegła się z publikacjami prasy włoskiej o wspaniałych sukcesach papieża-Polaka w sztuce egzorcystycznej. Pielgrzymka połączona z pokazami wypędzania Złego, np. z ciała posłanki Sosnowskiej, to gwarantowany sukces medialny w sezonie ogórkowym. • W kraju już wylądował popularny niczym papież skoczek Małysz, a biznesmen Leszek Czarnecki potwierdził, że wybiera się z Ruskimi w kosmos. Za obcowanie z niebem Czarnecki wybuli z własnych oszczędności, za pobyt watykańskiego wysłannika nieba zapłacą podatnicy. W Polsce pozostanie za to białoruski biznesmen Wacław Markiewicz. Warszawski Sąd Okręgowy nie zezwolił na jego ekstradycję za Bug do tęskniącego za opozycjonistą Łukaszenki, który by mu nieba przychylił. • Z kraju w najbliższym czasie nie wyjedzie aresztowany pan biznesmen Krzysztof Habich, zwany przez pana Korwina-Mikke "Wieloletnim bojownikiem walczącym z uciskiem fiskalnym". Nie wyjedzie też pan Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU "Życie" sypiący swych przekrętowych wspólników. Zatrzymano prezesa Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjnego Colloseum pana Józefa J. podejrzanego o wyłudzenie 345 milionów złotych z Będzińskiego Zakładu Elektroenergetycznego. Szykują się dalsze zatrzymania i osadzenia. Nic dziwnego, że premier powołał nowego dyrektora generalnego służby więziennej generała Jana Pyrcaka. • Znany felietonista, arcybiskup - metropolita lubelski Józef Życiński skrytykował usuwanie przez ministrów Millera krzaklewskich prezesów i członków rad nadzorczych w spółkach skarbu państwa. Arcybiskup nazwał ich "ludźmi kompetentnymi i uczciwymi". O tym, jak ci "uczciwi i kompetentni" kradli państwowe pieniądze i mnożyli straty oddanych im firm, piszemy co tydzień. Jak opłacali się Kościołowi kat. za polityczną ochronę, za "kryszę", piszemy na stronie 7. • Na prawicowych salonach odrzuconych przez wyborców jesienią zeszłego roku pojawiło się nowe zawołanie. Miejsce osławionego "TKM", czyli "Teraz Kurwa My!", zajęło gorzkie, melancholijne, dołujące "TKO". "Teraz Kurwa Oni". • Zbigniew Babalski, były wojewoda warmińsko-mazurski, padający do nóżek biskupom i Purpurowej Eminencji przy każdej okazji, jest chory od jesieni zeszłego roku. Podobnie jak jego dyrektor gabinetu Grzegorz Kierozalski. Nie leżą w łóżku, bo odnawiane im co tydzień zwolnienia lekarskie mają informację, iż panowie "mogą chodzić". Zwolnienia mają jeden cel - urzędasom nie można wręczyć wypowiedzeń. W ten sposób "ludzie kompetentni i uczciwi" wyrywają nadal pieniądze z budżetu państwa. Chronią ich moralnie biskupi, a formalnie dyrektor olsztyńskiego ZUS Maria Piór. Godząca się na oszustwa, udająca swą bezradność. • Aktywna była opozycja. Pan rzecznik Klubu Parlamentarnego Ligi Polskich Rodzin Antoni Macierewicz ogłosił, iż jego Liga nie chce tworzyć wspólnego bloku wyborczego z Samoobroną w jesiennych wyborach samorządowych. Wezwał też wszystkich katolików do bojkotu pana Andrzeja Leppera i jego Samoobrony. Oświadczenie pana Macierewicza zostało przyjęte wśród terenowego aktywu SLD z najwyższym zadowoleniem. • W euforii sukcesu i lepszej wiary w przyszłość obradował kolejny kongres Mumii Wolności. Delegaci, starzy i młodzi, narkotyzowali się ostatnim sondażem PBS, który po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy dał Mumii 5-procentowe poparcie przedwyborcze, czyli szansę na powrót do ław parlamentarnych. Przywódcy Mumii pragną zagospodarować elektorat między SLD a "chamami" i "talibami", czyli Samoobroną i LPR. Na razie cieszą się z łaskawego listu prezydenta Kwaśniewskiego doręczonego przez Szymczychę. • Katedrę dla Bronisława Geremka, byłego wybitnego lidera Mumii Wolności, opłaciła Fundacja im. Roberta Boscha. Słynny wujek Bronek nie znalazł się po ostatnim kongresie Mumii nawet w jej Radzie Krajowej. Wcześniej premier Miller wydymał go z tworzącego się brukselskiego Konwentu UE. W nowej katedrze, przy starym natolińskim Kolegium Europejskim, wujek Bronek będzie wykładał tożsamość europejską. • Gdyby referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej odbyło się w lutym, 71 proc. Polaków byłoby za, zaś zdeklarowanych przeciwników - 20 proc. Tak wynika z sondażu PBS. Gdyby wybory parlamentarne odbyły się na początku lutego, to koalicja SLD-UP miałaby 41 proc., PO - 10 proc., PSL - 6 proc., PiS - 6 proc., Samoobrona i LPR - po 5 proc. głosów. Tak odnotował Demoskop. • Bezrobocie w kraju wzrosło do 18 proc. - odnotowały media. Jest to najbardziej niepokojący wskaźnik grożący naszemu akcesowi do UE oraz notowaniom SLD. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złodziej gaci Prezydent Kwaśniewski powiedział, że nie ma znaczenia termin wyborów: koniec października czy początek listopada. Ważne, by społeczeństwo poszło głosować. 56 proc. ankietowanych rodaków ma w dupie ten obywatelski obowiązek. Wśród nich ja. Dlaczego? Pamiętacie cykl artykułów w "NIE" – "Autostrata"? Jeśli tak, omińcie ten akapit. Pisaliśmy trzykrotnie, alarmując tym samym wszystkie państwowe organy odpowiedzialne za ochronę obywateli przed złodziejstwem, o urzędnikach z ekipy rządzącej Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad, którzy dopuścili się poważnych nadużyć przy nadzorze kolejnych przetargów na budowę dróg. Przetargi wygrywały bankrutujące firmy niemieckie ograbiając w ten sposób pomrocznego podatnika z kolosalnej forsy przeznaczonej przez państwo na budowę nowoczesnych i wygodnych dróg szybkiego ruchu. Jako obywatelka pomrocznego, ale jednak państwa oczekiwałam wyciągnięcia poważnych konsekwencji wobec skorumpowanych urzędników. Każdego szczebla. Od tych malutkich, co kręcą lody, po tych, które lody te powinni wykryć, a tego nie zrobili. Tak powinno być w państwie prawa. Tak wbijali mi w szkole od podstawówki: społeczeństwo, państwo, prawo, władza ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza, stosowanie i egzekwowanie prawa, odpowiedzialność za czyny wobec państwa i prawa. I inne pierdoły. Takie same mądrości wtłaczano w głowy posłanki Wandy Łyżwińskiej z Samoobrony i Andrzeja Surowieckiego, pracownika umysłowego. Ja – dziennikarz Po naszym artykule nie było żadnego odzewu ze strony rządzących. Nie żebym się spodziewała kwiatów i gratulacji od odpowiedzialnego za autostradową działkę ministra infrastruktury Marka Pola. Wystarczyłaby informacja, że wszczęto postępowanie wyjaśniające. No co? Tak mnie uczyli w szkole. Źle mnie uczyli. Postanowiłam zapytać ministra o rezultaty. Nawet w pomrocznym państwie dziennikarz ma prawo pytać wszystkich o wszystko. Odpowiedź dostałam już po miesiącu: 10 maja b.r. przedstawiciel GDDKiA dokonał doraźnej kontroli prawidłowości przebiegu przetargu polegającego na zapoznaniu się z oceną ofert oraz przeprowadzeniu rozmów z członkami Komisji przetargowej. Nie stwierdzono nieprawidłowości. Ustalono wówczas, że Komisja przeprowadziła przetarg rzetelnie i bezstronnie oraz dołożyła należytej staranności przy wyborze najkorzystniejszej oferty. 2 sierpnia otrzymałam kolejne pismo z Ministerstwa Infrastruktury, nieco innej treści: Sprawa przetargu na budowę kolejnych odcinków autostrady A4 rozstrzyganych przez katowicki oddział GDDKiA jest przedmiotem kontroli NIK. Dopiero po jej zakończeniu będzie można stwierdzić czy przy przeprowadzaniu przetargów wystąpiły jakiekolwiek nieprawidłowości. Jeżeli wykaże je kontrola NIK, to wobec szefa katowickiej GDDKiA Krzysztofa Raja zostaną niezwłocznie wyciągnięte konsekwencje. Minister Marek Pol dopilnuje tego osobiście. Co za szokująca zmiana! Minister Pol kupił okulary. Wanda Łyżwińska – poseł Zaintrygowana lekturą "NIE" i autostradowym przewałem posłanka także napisała Polowi laurkę. W odpowiedzi otrzymała: Minister nie widzi żadnych nieprawidłowości w działaniu swych urzędników. Jednocześnie puściła kabla do UOP (Urząd Ochrony Państwa). Z UOP przyszło: Sprawa jest przedmiotem postępowania w świetle ustawy o UOP. UOP ucichł potem na dwa miesiące, wobec czego Łyżwińska nabazgrała następne pismo, żądając na podstawie tej samej ustawy wszczęcia natychmiastowego postępowania. Na co UOP odpowiedział: Sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach. Dlatego po miesiącu Łyżwińska dostała z Prokuratury Okręgowej w Katowicach kwit: Sprawa została przekazana według właściwości Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Wszystko po to, by 9 sierpnia posłanka otrzymała z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie pismo tej treści: Rozstrzygając spór kompetencyjny na podstawie regulaminu wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek organizacyjnych prokuratury Prokurator Apelacyjny w Warszawie jako właściwą do przeprowadzenia postępowania w sprawie przetargu na wykonanie odcinka autostrady wskazał Prokuraturę Okręgową w Katowicach. W związku z tym materiały sprawy zostały w dniu 9 sierpnia przesłane do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Łyżwińska po raz pierwszy poważnie zwątpiła w pomroczną państwowość. Andrzej Surowiecki – pracownik umysłowy Przeczytał w "NIE" o wirtualnych autostradach budowanych przez bankrutów. Jako przeciętny obywatel państwa prawa, a przede wszystkim podatnik postanowił sprawdzić, jak aparat tego państwa działa w praktyce. Pierwsze pismo wymalował do Urzędu Zamówień Publicznych. Wiedział, do kogo, bo sam jest prawnikiem i ekonomistą. Grzecznie poprosił o zbadanie sprawy i zajęcie stanowiska stosownie do kompetencji UZP. Na co mu Urząd odpowiedział: Uprzejmie informujemy, że UZP prowadzi postępowanie wyjaśniające, mające na celu ustalenie okoliczności wyboru wykonawców dla realizacji odcinków autostrady A4 Wirek–Sośnica oraz Sośnica–Batory. Zaraz potem dostał następne: Należy stwierdzić, iż Prezes Urzędu Zamówień Publicznych nie jest organem właściwym do oceny prawidłowości procesu wyboru wykonawców przedmiotowych inwestycji. Surowiecki nie lubi, gdy go traktują jak idiotę, postanowił nakablować na UZP i przewalone autostrady do ministra spraw wewnętrznych i administracji, samego Krzysztofa Janika. Na co dostał odpowiedź – kopię pisma skierowanego przez MSWiA do UZP: Przekazuję wystąpienie Pana Andrzeja Surowieckiego nadesłane do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Uprzejmie proszę o ustosunkowanie się do sprawy oraz udzielenie zainteresowanemu stosownej odpowiedzi. W ten oto sposób trzy różne osoby dziennikarka, posłanka i obywatel-fachowiec wyczerpały swe możliwości domagania się respektu dla prawa w państwie prawa. Aparat państwowy potrafi jednak niekiedy działać szybko i zdecydowanie. Józef Klut – budowlaniec Józef mieszka w Kielcach. Na papierze, bo w poszukiwaniu pracy najczęściej sypia w Warszawie. W stolicy z robotą ciężko, szczególnie w branży Kluta, który jest specem od pomagania na budowach. Klut każdy zarobiony grosz posyła rodzinie. Za dzień budowlany pomocnik wyrabia najwyżej 30 zł. Konkurencję stanowią Ukraińcy, którzy potrafią pracować nawet i za dychę. Klut ma ze sobą dwie pary majtek. Jedna na zmianę, z czego wynika, że co wieczór Klut urobiony jak wół musi prać gacie. Niefart chciał, że przenosząc wiadro gipsu, zahaczył dupą o wystający drąg w ścianie. Rozdarł robocze spodnie i co gorsza gacie, boleśnie haratając przy tym tyłek. Spodnie – pal go sześć – służbowe. Ale gacie. Po robocie 2 sierpnia 2002 r. wybrał się więc do pobliskiego hipermarketu Géant w celu nabycia majtek, sztuk jeden, na co przeznaczył 5 zł. W Kielcach za tyle właśnie kupuje się gacie. Na półce z bielizną ujrzał gacie pakowane po trzy sztuki, ale za 43 zł. Drogo jak cholera, a poza tym Klut mógł sobie pozwolić na kupno tylko jednej pary majtek. Najprościej byłoby rozedrzeć paczkę i zwędzić jedne galoty, ale wtedy niechybnie przyłapałaby go sklepowa kamera. Schował więc całe pudełko pod sweter i majtając siatką z piwem nabytym w sklepiku obok budowy, prosił Boga, w którego jeszcze wtedy wierzył, żeby majtki nie zadzwoniły na bramce. Gacie zatarabaniły na pół marketu. Klut świadom przegranej od razu skierował się posłusznie w kierunku ochroniarzy, wyjmując spod pazuchy zwędzone majtki. Ci, rozbawieni do łez, wezwali policję. Funkcjonariusze państwowi kazali rozebrać się Klutowi do majtek, by sprawdzić, czy nie ma czasem gaci z marketu na sobie. W takim skąpym stroju kazali mu wypić piwo z siatki. Wszystko działo się na oczach tłumu zakupowiczów. Gdy Klut odmówił, gliniarze zabrali mu ciuchy. W samych gaciach na środku marketu Klut czuł się niezbyt komfortowo. Chcąc zakończyć to przedstawienie, wypił piwsko duszkiem. Wtedy gliny powiozły go na izbę wytrzeźwień. Tam nie chcieli go przyjąć, bo nie był dość pijany. Funkcjonariusze odwieźli więc Kluta na budowę. Po to, by na drugi dzień przyjechać po niego z wezwaniem do sądu. Sprawa odbyła się jeszcze tego samego dnia i tego samego dnia zapadł wyrok w Sądzie Rejonowym miasta Warszawy w VI Wydziale Grodzkim: Sąd orzeka Józefa Kluta winnym zarzucanego mu czynu, że w dniu 2 sierpnia 2002 r. o godz. 17.10 w Warszawie w sklepie Géant przy ulicy Połczyńskiej 4, będąc po spożyciu alkoholu 0,16 prom. dokonał kradzieży artykułów odzieżowych – 3 par spodenek męskich na łączną kwotę 43 zł na szkodę w/w sklepu. Za wykroczenie z art. 119 kw par. 1 sąd wymierza mu karę piętnaście dni aresztu. Na podstawie art. 42 kw warunkowo zawiesza wykonanie orzeczonej kary na okres jednego roku próby. Na podstawie art. 24 par. 2 kw sąd wymierza obwinionemu karę 400 zł grzywny. Na podstawie art. 82 par. 3 kpw na poczet orzeczonej winy zalicza się obwinionemu okres zatrzymania od dnia 2 sierpnia 2002 r. do 3 sierpnia 2002 r., tj. dwa dni, po zaokrągleniu, przyjmując że jeden dzień zatrzymania jest równoważny grzywnie w kwocie 200 zł. Na podstawie art. 119 kpw w związku z art. 624 par. 1 kpw zwalnia obwinionego Józefa Kluta od ponoszenia kosztów postępowania przejmując je w całości na koszt Skarbu Państwa. To się nazywa państwo prawa i skrupulatna, gdy o majtki chodzi, praworządność. I ja mam pójść na wybory? Po co? Żeby wybrać pazernych dżokejów, co mi będą jeździć po garbie pod płaszczykiem państwa prawa. Pocałujta w dupę wójta. Anarchia forever. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ropa w mózgu Nowa ustawa o biopaliwach jest do niczego. Może bardzo zaszkodzić polskiej gospodarce. Rząd celowo ukrywał jej treść do czasu przyjęcia prezydenckiego weta do poprzedniej ustawy. Obawiał się, że widząc, jak spaprany jest nowy projekt, posłowie wybiorą stary. Poprzednia ustawa o biopaliwach zakładała, że dochody państwa z tytułu akcyzy na paliwa zmaleją o tyle, ile biokomponentów domieszają do paliwa petrochemie. Szacowano to na miliard złotych. Szmal ten miał rozruszać nasz przemysł przetwórczy, dać sto tysięcy nowych miejsc pracy, uratować polskie rolnictwo przed nierówną konkurencją dotowanych rolników unijnych. W efekcie stracony miliard miał zwielokrotniony wrócić do skarbu państwa w postaci podatków i mniejszych obciążeń socjalnych. Teraz rząd zamierza pod pretekstem ustawy o biopaliwach wyrzucić miliard w błoto. Biobubel Nowy projekt rządowy nie broni naszego rynku. Z ustawy znikły zapisy mówiące o preferencjach dla krajowych producentów biododatków. Były one niezwykle istotne, gdyż dawały czas i środki na inwestycje, pozwalały stworzyć sektor, który miałby szansę konkurować z przedsiębiorstwami Unii Europejskiej. W myśl nowej ustawy skazujemy nasz przemysł biopaliwowy na ostrą konkurencję nie tylko po wstąpieniu do UE, ale zaraz po wejściu ustawy. Na dodatek polskim producentom, wskutek walki o ustawę, zabrano cenne pół roku. Kto wyjdzie zwycięsko z takiego starcia – łatwo przewidzieć. Z ustawy o biopaliwach rząd starannie usunął również wszelkie ograniczenia dyktowania ceny na biokomponenty przez rodzimego monopolistę, którym jest PKN Orlen. Nowe prawo nie zakłada ustalania ceny minimalnej przez niezależny urząd, lecz pozostawia to w ręku rynku (czytaj Orlenu). Już teraz Orlen wymusza na producentach spirytusu ceny z pogranicza opłacalności. Płaci za litr nawet poniżej 1,8 zł. Żeby zarobili chłopi dostarczający surowiec (zboże, ziemniaki, buraki) oraz gorzelnie, które surowiec przetwarzają na spirytus, cena powinna wynosić co najmniej 2,4 zł. W Polsce jest 900 gorzelni. Większość z nich zdycha. Orlen wykorzystuje to – no i nie dziwota, bo trudno wymagać od spółki działającej dla zysku, żeby kupowała droższy produkt ze względów społecznych. Dlatego w poprzedniej ustawie znalazł się zapis o cenie minimalnej. Jego autorzy zakładali, że rząd rezygnując z blisko miliarda złotych za akcyzę z paliwa chce, żeby ta kasa trafiła w ręce najbardziej potrzebujących. Chłopów, którzy mają kłopoty ze sprzedaniem swoich plonów, polskiego przemysłu, który zżera recesja, bezrobotnych, którzy dostaną pracę. Nowa ustawa dzieli szmal między Orlenem a zagranicznymi producentami biokomponentów. Klasyczny przykład wylewania dziecka z kąpielą. Posły nie krowy Pierwszy projekt przeszedł w głosowaniu jak burza. Za głosowało 353 posłów, przeciw – 31, wstrzymało się – 4. Ręka w rękę głosowali za posłowie PiS i SLD, PSL i SKL, Samoobrony i PO. Cóż za wzruszająca zgodność. Ustawę zawetował prezydent. Nad odrzuceniem weta prezydenckiego głosowano następująco: za – 141 posłów, przeciw – 235, wstrzymało się – 38. Przeciwko prezydentowi w jednym froncie stanęli PSL-owcy z Samoobroną i Ligusy z ROPuchami. Podzieliły się kluby PiS i UP. Zdecydowanie za wetem prezydenckim były kluby, które do niedawna w całości ustawę popierały – SLD i PO. Jak klub (partia) może tak diametralnie zmienić zdanie? Powiecie, że nie chcieli starej ustawy, żeby przyjąć nową? Po pierwsze, nie znali treści nowej ustawy; po drugie, po co przyjmować nową, skoro można starą poprawić? Ropa w mózgu Profesjonalne kampanie marketingowe robi się w taki sposób, żeby można było sprzedać w ogromnej ilości nawet gówno ładnie opakowane. Taką kampanię, na dodatek negatywną (w reklamie jest to surowo zakazane), rozpętano w sprawie biopaliw. Wmówiono Polakom wiele kłamstw. Rozpętano ogólnonarodową histerię, której uległ nawet prezydent. Zresztą trudno mu się dziwić, głosy wyborców to w polityce najcenniejszy towar. Kto miał w tym aż taki interes? Pospekulujmy... Niedawno okazało się, że w naszym kraju rośnie liczba samochodów, ciężarówek, rośnie ruch tranzytowy, a spożycie benzynki i oleju napędowego nie. Tak przynajmniej mówią dane statystyczne, którym należy wierzyć. Przyczyn tego stanu może być kilka. Niektórzy użytkownicy aut przestawili się na gaz, niektórzy tankują taniej za granicą, niektórzy kupili nowoczesne, bardzo oszczędne samochody... To jednak ciągle za mało, żeby wytłumaczyć rozziew między wzrostem liczby pojazdów a brakiem wzrostu zużycia paliwa. Moim zdaniem, prawdziwą i najważniejszą przyczyną takiego stanu jest nieszczelny system kontroli paliw, jakie wychodzą z rafinerii. Niecała produkcja naftowa jest objęta akcyzą. Nie jest nią objęty rozpuszczalnik benzynowy, wysoko zasiarczony olej napędowy, olej "przepracowany" oraz wiele innych produktów i komponentów. Przy nielegalnym wprowadzeniu na rynek paliwa pochodzącego z takich właśnie składników czysty zysk jest nie mniejszy niż 50 proc. Przy normalnym, akcyzowanym paliwie wynosi zaledwie 3 do 5 proc. Jest się o co bić. Uważam, że za bezpardonową kampanią wymierzoną w biopaliwa stoi lobby rafineryjno-nafciarskie, które żyje bogato z nieszczelności obecnego systemu. Spirytus produkowany w Polsce jest rozliczany co do litra. Wprowadzenie obowiązku dodawania do benzyny konkretnej ilości spirytusu uniemożliwiłoby lub znacznie utrudniło nielegalny proceder paliwowy. Wsparcia temu lobby udzielił ogólnoświatowy kartel naftowy. Wszak każda sprzedana baryłka to 30 petrodolarów. Biokłamczuchy Jakich metod użyto, żeby zniechęcić opinię publiczną do biopaliw? Bardzo prostych, powiedziałbym prymitywnych. Wmówiono ludziom, że od tego świństwa zatrą się silniki w ich ukochanych autkach. Tymczasem mamy dla naszych Czytelników bombową informację. Biopaliwa w ogóle nie szkodzą samochodom! Skąd to wiemy? Z badań PKN Orlen, które zapewne ze względu na ich wynik zostały przez koncern utajnione. Specjalna placówka badawcza należąca do płockiego molocha przeprowadziła testy na konkretnych samochodach. W badaniu udział wzięły: Fiat: 126 i Cinquecento 900; Polonez 1,6; Opel: Vectra 1,6 i Astra 1,4; Ford: Mondeo 1,6, Sierra 1,6 i Fiesta 1,1 oraz Peugeot 405 1,6. Auta przejechały po sto tysięcy kilometrów na paliwie z 4- i 8-procentową domieszką alkoholu etylowego. Następnie ich silniki rozebrano do najmniejszej śrubki i drobiazgowo zbadano. Wynik: żadnych niekorzystnych zmian. Silniki miały się na tyle dobrze, że prawie wszyscy kierowcy testowi odkupili od laboratorium auta, którymi jeździli. Dlaczego PKN Orlen ukrywa wyniki tych badań? To retoryczne pytanie. Dlaczego nie upublicznia się informacji o tym, że od 1997 r. jeździmy na biopaliwie? Rafineria Gdańska "dolewa" spirytus do połowy wyprodukowanych przez siebie benzyn. Tak jest od dwóch lat. Wcześniej biopaliwo stanowiło odpowiednio procent produkcji RG: 1997 – 13,52, 1998 – 26,72, 1999 – 38,66, 2000 – 34,44, 2001 – 58,26 (sic!), 2002 – 49,86. I co? Czy komuś z tego powodu zatarł się silnik? Frytki z rury Testy z olejem rzepakowym prowadzili naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej. W zasadzie nie wiadomo po co, gdyż analizy takie są już na świecie znane. Ale skoro już je przeprowadzili, to warto je ujawnić. Silniki diesla mogą jeździć na czystym rzepaku. Kil-kuprocentowa domieszka tego składnika do oleju napędowego jest praktycznie niezauważalna. W Niemczech coraz powszechniejsze staje się używanie rzepaku zamiast oleju napędowego. Tankuje się go w małych przydomowych stacjach przyległych do miniwytłaczarni. Takie wytłaczarki produkuje na przykład Szczecińska Agroma. W bardzo prostym procesie wytłaczania na zimno uzyskuje się z rzepaku ozimego, jarego lub gorczycy olej spożywczy, opałowy, napędowy i smarny. Mój znajomy ze Szczecina jeździ Passatem TDI. Od trzech lat tankuje w Niemczech wyłącznie czysty rzepak. Efekt? Jeździ taniej, ekologiczniej i – jak twierdzi – trochę szybciej. Wady? Proszę bardzo, jest jedna – z rury wali frytkami. Oczywiście, przekonanie konserwatywnych kierowców aut osobowych do takiego skoku będzie niełatwe. Jednak nietrudno sobie wyobrazić wytłaczarki z Agromy produkujące w każdym większym gospodarstwie paliwo do kombajnów, ciągników i innych maszyn. Paliwo ekologiczne i tańsze o 80 groszy na litrze od oleju napędowego. Czy właśnie dlatego naukowcy z WAT, którzy ośmielili się głośno powiedzieć o nieszkodliwości rzepaku, są teraz sekowani i zastraszani? Czy zrobili coś złego mówiąc prawdę? A może przekroczyli swoje kompetencje opowiadając się po stronie ustawy biopaliwowej? Czyli po stronie rządu, gdyż ustawa ta była przedłożeniem rządowym. Interesy i interesiki Inne argumenty już podnosiliśmy. Wiadomo, że Polska nie ma złóż ropy naftowej, ma za to mnóstwo nieużytków. Wiadomo, że rośliny użyte do wytworzenia biokomponentów w procesie wzrastania wydzielają drogocenny dla ziemi tlen. Wspominaliśmy też, że wbrew temu, co piszą motoryzacyjne autorytety, w wielu krajach na świecie używa się biopaliw, czasem nawet w czystej postaci ("Gar rzepaku dobaku", "NIE" nr 1/2003 i "Szejki buraczane", "NIE" nr 5/2003). Nie wspominaliśmy natomiast o kolejnej grupie przeciwnej biopaliwom. To zagraniczni producenci pasz. W procesie wytwarzania biokomponentów powstaje wiele wysokokalorycznych odpadów, które są znakomitą paszą. Dziś ponad połowa pasz na naszym rynku jest importowana. Po uruchomieniu biobiznesu nikomu by się to nie opłacało. Każda lub prawie każda ustawa przyjmowana przez Sejm jest w czyimś interesie, a w czyimś nie jest. Przy ustawie biopaliwowej rozległy się głosy, że trzeba sprawdzić, ilu posłów ma gorzelnie i zakłady tłuszczowe. To dobry pomysł. W przypadku ustawy o górnictwie sprawdzimy, ilu posłów jest górnikami, w przypadku prawa karnego – ilu jest karanych, a w przypadku ustawy o nauczycielach – ilu robiło za belfrów. Wnioski mogą być fascynujące. Na interesie biopaliwowym zarobi Gudzowaty, Komorowski, Stokłosa, Solorz, Mojzesowicz czy Olejnik. Zarobią też setki innych nie reprezentowanych w Sejmie producentów. Zarobią setki tysięcy rolników. Zarobi skarb państwa. I cóż w tym złego? Lepiej, żeby zarobili ich zagraniczni koledzy? A może chodzi o to, że sektor przetwórstwa spożywczego jest bardzo rozdrobniony (900 gorzelni) i ciężko będzie nad nim zapanować. Wszak łatwiej jest panować nad kilkoma rafineriami niż nad taką chmarą drobiazgu. A przecież wiadomo, że służby specjalne i to, co się z nich wykluło, mają ambicję kontrolować każdy większy interes w tym kraju. Może ocieramy się o spiskową teorię dziejów, a może jest w tym, nawet niemałe, ziarno prawdy? Zatwardziali przeciwnicy biopaliw, gdy brakuje im argumentów, chwytają się ostatniego – prawo unijne. Na początku marca tego roku Unia Europejska przyjęła dyrektywę, w myśl której państwa członkowskie będą musiały stosować biokomponenty w swoich paliwach. Od 2005 r. – co najmniej 2 proc. Od 2010 r. już nie mniej niż 5,75 proc. To nie tylko szansa dla unijnego rolnictwa. To obowiązek wynikający z zobowiązań podjętych przez państwa "piętnastki" w Kyoto. Redukcja spalin to sprawa kluczowa nie tylko dla ekologii, ale i dla "być albo nie być" naszej planetki. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rok 2005 " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piekielny urząd celny W obronie swoich racji władza gotowa cię wypatroszyć. Za lasami, za górami, w mazurskim Olecku mieszka Jan Kurski z żoną i trzema córkami. Dwie są niepełnosprawne. Kurska nie pracuje (strukturalne bezrobocie), a Kurski goni w piętkę, żeby wystarczyło na chleb, lekarstwa, czynsz i prąd. Szczęście Złapał półtoraroczny kontrakt w rzeźni w Zadels, Niemcy. "Gut Arbeiter, gut" – chwalił kierownik, bo Kurski harował za dwóch. Uskrzydlony pochwałami i premią kupił samochód Mitsubishi Lancer. Staruszek kosztował 2 tys. marek i przez kilka miesięcy woził naszego bohatera do roboty, przez co ten pracował jeszcze więcej i był chwalony jeszcze bardziej. Poczuł się panem swego losu. "Nie martw się" – pisał do żonki. "Nie tacy jak my dobrze żyją, damy radę". Na dowód przyjechał Mitsubishi do Olecka i zaparkował pod swoimi oknami w komunalnym bloku. Sąsiedzi dziwili się, dziewczynki piszczały z radości, bo gablota była szybka, duża, z superradiem i głośnikami, które zajmowały całe drzwi. Przed powrotem do Niemiec coś zatarło się w silniku. Mitsubishi zostało w Olecku na podwórzu, a Kurski wrócił do rzeźni autobusem. W każdą wolną niedzielę jeździł na szrot po zapasowe części do pieszczoszka. Przezornie uprzedził konsulat w Monachium, że kupił wóz, którym chce w Polsce wozić żonkę i dzieci. Konsul wyłożył, że jeśli Polak legalnie pracuje w Niemczech co najmniej rok, bez żadnych opłat może wwieźć do kraju wszystko, co w tym czasie kupił, jako tzw. mienie przesiedleńcze. Nieszczęście Na pięć miesięcy przed upływem kontraktu Kurski wsadził rękę w maszynę do mielenia mięsa i musiał wracać do domu. Nie zdążył się wylizać nie mówiąc o naprawie wozu, kiedy to do chałupy zapukała policja. "Bryka kradziona" – zdecydowała i zabrała ze sobą, bo dowody przestępstwa nie mogą pozostawać w rękach przestępców. Pół roku zajęło organom ścigania zrozumienie, że Kurski nie jest wielbłądem. Po tym okresie Urząd Celny w Legnicy orzekł, że nie było żadnego czynu zabronionego, ale obywatel jest trochę winien, bo zaniedbał formalności. Mitsubishi znalazło się w Polsce "z naruszeniem warunków uproszczonej odprawy celnej". Wyjścia są dwa: niech bierze grata za granicę, choćby ruską, i tam sprzeda, albo niech płaci cło. – Wywiózłbym wóz nie bacząc na kłopoty, ale chcieli kaucji. Bali się, że jak się nie zabezpieczą, to ich oszukam i rozpłynę się gdzieś w Polsce razem z samochodem. Zaśpiewali 20 tys. zł. Kto pożyczy żebrakowi? Żeby zebrać taką górę pieniędzy, musiałbym całą rodzinę sprzedać na części. Serduszka córek, płuca żony, własne nerki – denerwuje się Kurski. Zapłacenie cła – 12 932 zł – też przekraczało zdolności kredytowe naszego bohatera. Poza tym samochód był dużo mniej wart. "Trudno, niech go sobie zabierze biały orzeł" – zdecydował. Ale ptaszysko głupie nie jest. W jego imieniu Urząd Celny w Legnicy odmówił przejęcia na rzecz skarbu państwa Mitsubishi, bo to byłoby dla skarbu nieopłacalne. Korzystniej było, i tak zrobiono, sprzedać wóz na licytacji, przejąć uzyskaną kwotę na poczet należności i dalej ścigać Kurskich. Urzędnicy Kurscy próbowali się bronić. Prosili o litość: umorzenie kosztów bądź rozłożenie ich na raty. Zebrali kwity dotyczące swojej sytuacji finansowej. Kurski zarabiał brutto 700 zł plus zasiłek rodzinny, plus dodatek pielęgnacyjny na córkę, tę bardziej chorą w wysokości 112 zł. Do tego okresowo z opieki społecznej 100 zł miesięcznie. Czynsz za mieszkanie wynosił 285,63 zł. Na utrzymanie pięcioosobowej rodziny pozostawało miesięcznie ok. 500 zł. Stówa na ryj. Wicedyrektor Izby Skarbowej z Olsztyna Grażyna Gardocka-Gomoła swoją radę ubrała w takie oto słowa: "Stan Pana zamożności nie jest odbiegający od stanu zamożności znacznej części lokalnej społeczności, ponieważ wiadomym jest, iż teren na którym Pan zamieszkuje objęty jest wyraźnym strukturalnym bezrobociem". "Sam żeś sobie winien, wale" – dowalił Urząd Celny w Legnicy. Wicedyrektor Zbigniew Litwa sformułował tę myśl tak: "przecież koszty postępowania były efektem Pańskiego działania". NSA w Warszawie, w którym Kurscy szukali sprawiedliwości, uznał, że nie ma powodu zwalniać takich krezusów z opłaty sądowej. Komornik Samochód został sprzedany na licytacji za 5825 zł. Na strzeżonych parkingach urzędów celnych okradziono go z radioodbiornika i głośników. Rodzina Kurskich ma spłacić Najjaśniejszej jeszcze 29 750,65 zł. Są to koszty postępowania w sprawie, odsetki i odsetki od odsetek. Komornik był już w chałupie dwa razy. Nic nie zajął, bo nie znalazł żadnego sprzętu, który miałby mniej niż 10 lat. Należność będzie rosła jak śniegowa kula. Kula, która wcześniej czy później zgniecie Kurskiego i jego żonę. Rozmawiałam z nimi. Nie trzeba będzie czekać długo. Kiedy ich nie stanie, dzieciaki wylądują w domu dziecka. Na utrzymanie Najjaśniejsza wywali miesięcznie jakieś 6 tys. zł. Nie denerwuj się, drogi Czytelniku. Przecież w naszej ojczyźnie najważniejsza jest sprawiedliwość? Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 17 lipca "Z sondażu badającego obawy i nadzieje Polaków związane z ewentualnym przystąpieniem Polski do UE, przeprowadzonego przez ARC Rynek i Opinia wynika, że zdecydowana większość (w sumie ponad 75 proc.) obawia się całkowitej (aż 45 procent Polaków) lub częściowej (ok. 30 proc.) utraty suwerenności w razie akcesji Polski do UE. Eurofanów ma być tylko 3,5 proc. (słownie – trzy i pół). Jedynie ta mała grupa święcie wierzy w »znaczącą poprawę« sytuacji materialnej. Nie wiadomo jednak, czy ten eurofanclubik istnieje, bo trzy procent to akurat tyle, ile wynosi błąd statystyczny". Zuzanna Rajska, "Wiatr do dymisji?!" 20–21 lipca "Politycy rządzący nie podejmują działań, w efekcie których powstałyby nowe miejsca pracy w naszym kraju, ale pozwalają spokojnie sprzedawać Polskę. Nie tylko nie dbają, ale pozwalają tę Winnicę Pańską niszczyć i rozkradać. (...) Niepodległość, suwerenność Polski znowu jest w niebezpieczeństwie. Pojawili się zaborcy – zaborcy, bo zabierają nam poczucie naszej polskości i katolickości, naszej godności i naszego honoru. Usiłują wykorzenić nas z naszej tożsamości narodowej. Chcą nam tak spreparować mózgi i sumienia, abyśmy sami, dobrowolnie, pozbyli się tego, za co krew przelewali i życie oddawali ojcowie nasi, i o co piórem i pędzlem walczyli wielcy twórcy i wieszczowie narodowi. (...) Złe drzewo zawsze rodzi złe owoce. Naród niech zacznie wreszcie myśleć samodzielnie, swoimi głowami, a nie telewizorami. Odłączmy się wreszcie od tej telewizyjnej kroplówki, która kropla po kropli sączy w nasze umysły utopie, fantazje, złudzenia kłamliwe...! (...) Oby nas nie spotkał los Juranda ze Spychowa, gdy upokorzony i poniżony wchodził w bramy krzyżackiego zamku, zdając się całkowicie na łaskę i niełaskę zbrodniczych Krzyżaków! (...) Mimo złych wyników wyborów do parlamentu nie wszystko jest stracone. Może przyjść zwycięstwo w wyborach samorządowych". bp Edward Frankowski, Jasna Góra (13.07) Radio "Maryja" 22 lipca "Żyjemy w czasach walki z terroryzmem. Tymczasem swoboda zabijania człowieka stanowi klasyczny przykład legalnego terroryzmu i to wobec osób niewinnych i bezbronnych. Polsce, innym krajom kandydującym Unia Europejska stawia coraz to nowe trudności podczas negocjacji. Oferuje zaś na te poważne trudności ekonomiczne legalizację zabijania obywateli". bp Roman Marcinkowski, msza dla Rodziny Radia "M" w Płocku "Niedziela" 28 lipca "Sekciarze najczęściej rozpoczynają swoją rozmowę od przekonania delikwenta o swojej religijności i od krytycznych wypowiedzi dotyczących księży, Kościoła. To jest pierwszy krok do tego, żeby zrazić młodego człowieka do kapłana, podważyć jego autorytet. Obecnie będą prawdopodobnie wykorzystywane przez sekty informacje o przypadkach nadużyć w dziedzinie moralności wśród księży amerykańskich. (...) Państwo ma obowiązek zapewnić spokój obywatelom, tymczasem sekty są oficjalnie rejestrowane i ich działalność jest legalna. Coś więc tu nie jest w porządku". ks. Ireneusz Skubiś, "Sekty atakują!" www.mateusz.pl "Kościół nigdy nie zgodzi się na legalizację prezerwatyw z tej prostej przyczyny, iż miłość małżeńska jest miłością (...) pełną i płodną (Paweł VI), a wszelkie środki antykoncepcyjne obezpładniają czasowo człowieka (...). Popęd seksualny jest ogromną siłą, lecz jego zaspakajanie nie jest koniecznością egzystencjalną (...). Gdyby tak było Józef, mąż Maryi, zwariowałby mając koło siebie kobietę, z którą nie mógłby współżyć. Dopuszczenie prezerwatyw spowoduje »wyłączenie rozumu« z kierowania własną seksualnością, co w rezultacie doprowadzi do braku jakiejkolwiek kontroli w tej dziedzinie. Trudno byłoby wtedy karać gwałcicieli, przecież oni mieli taką potrzebę, więc ją zaspokoili". Jerzy Szyran OFMConv, "Pytania o wiarę" www.katolik.pl "(...) Bez zasad moralnych zbyt wczesne uświadomienie seksualne może wyrządzić wiele szkód – może zgorszyć, rozbudzić namiętności, narazić na zboczenia i rozwydrzenie seksualne. Seks jest siłą twórczą. Jest on płodny i życiodajny. (...) Tam, gdzie stosunki płciowe zostają (...) zredukowane do osiągnięcia rozkoszy seksualnej, występuje brutalność i poniżenie, wyzysk i pogarda, wulgarność i egoizm". "Wychowanie seksualne" "Narzeczony namawia mnie, byśmy żyli bez ślubu kościelnego. Jestem katoliczką praktykującą i boję się, że taki dziki związek mógłby być oparty wyłącznie na egoizmie i zmysłach. Mądrze Pani się wyraziła. Słowa zdradzają dojrzałość duchową, podczas gdy w narzeczonym można dostrzec zwyczajnego łobuza". "Bez ślubu" Autor : M.T. / M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " No to klik " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Baranim głosem Wyjaśnienia "NIE" Ósmego kwietnia w Warszawie na procesie Haliny G., ksywa Inka, oskarżonej o współudział w zabójstwie byłego ministra sportu Jacka Dębskiego, prokurator Andrzej Komosa zaprezentował nagrania rozmów telefonicznych. Wynika z nich, że Jeremiasz B. z celi aresztu w Wiedniu nakłaniał konkubinę domniemanego killera Tadeusza M., ksywa Sasza (znaleziono go powieszonego w celi aresztu), do składania przed sądem fałszywych zeznań. Jeremiasz B. polecił jej także, aby skontaktowała się z dziennikarzem tygodnika "NIE" i poinformowała o treści jej zeznań, wybielających Baraninę i Saszę. Wskazał przy tym mnie jako tego dziennikarza. Istotnie to ja, Bogusław Gomzar, dziennikarz tygodnika "NIE" w ciągu kilku miesięcy zamieściłem na łamach tej gazety kilka artykułów, dotyczących zabójstwa Jacka Dębskiego: "Wyhuśtać leszcza, "NIE" nr 29/2002, "Naćpany, wyhuśtany" nr 35/2002, "Austriacki ślad" nr 49/2002, "Klub killera" nr 2/2003, "A kto umarł, ten nie żyje" nr 4/2003, "Wienerschnitzel z Baraniny" nr 6/2003 i "Wienerschnitzel z Baraniny" cd. nr 15/2003. W artykułach tych podważałem hipotezę śledztwa, że zleceniodawcą zabójstwa był Jeremiasz B., a wykonawcą – Tadeusz M. W świetle sensacyjnych nagrań ujawnionych w sądzie okazało się, że moje opinie, sugestie i stwierdzenia – choć poparte dowodami – były mylne. Przedstawię, dlaczego do tego doszło – pomimo że działałem zgodnie z regułami sztuki dziennikarskiej, żmudnie i rzetelnie gromadząc fakty, pochodzące z wielu źródeł, a także zbierając obfitą dokumentację. Wszystkie stwierdzenia zawarte w moich artykułach oraz opisy faktów, tezy i wątpliwości wynikały z drobiazgowego studiowania akt sprawy Inki, Baraniny i śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci Tadeusza M. Zdecydowaną większość dokumentacji dotyczącej tych spraw otrzymałem za pośrednictwem wiedeńskiej kancelarii adwokackiej obrońców Jeremiasza B. Podkreślam, że były to dokumenty procesowe, w tym protokoły przesłuchań, sprawozdania z obdukcji, i inne dokumenty, do których nie dołączono żadnych sugestii ani wywodów obrończych. Dzięki temu uzyskałem niedostępną innym dziennikarzom w tej sprawie wiedzę. Odwiedzałem licznych rozmówców w Polsce i Austrii, w tym osoby osadzone w zakładach karnych. Uzyskane tą drogą informacje weryfikowałem i sprawdzałem w innych źródłach. • Wyniki oględzin zwłok Tadeusza M. zostały utajnione przez prokuraturę. Informację o tym, że Sasza miał połamane żebra i ślady podobne do działania paralizatora, uzyskałem ze sprawozdania wiedeńskiego biegłego patologa, profesora tamtejszego uniwersytetu, który był obecny w Polsce podczas ekshumacji i ponownej obdukcji zwłok. Upewniłem się, że to sprawozdanie jest oryginalnym dokumentem. Pytania o te obrażania zadałem na piśmie rzecznikowi Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Nie otrzymałem odpowiedzi. Odmówiono mi także wglądu w akta śledztwa w sprawie śmierci Saszy, nawet po jego umorzeniu. Dotarłem do tych dokumentów inną drogą, dlatego też mogłem w artykule zadać pytanie, co stało się z żołądkiem i nerką denata, które zginęły po pierwszej obdukcji. Nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego w nocy, poprzedzającej śmierć Saszy, na korytarzu aresztu nie działała kamera monitorująca piętro. • Napisałem, że Inka zmienia zeznania i mija się z prawdą, ponieważ tak wynikało z protokołów jej przesłuchań. Zapytałem o to pisemnie prowadzącego śledztwo, za pośrednictwem rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Nie otrzymałem odpowiedzi. • Mam billingi rozmów Inki i Baraniny. Nie zgadzają się one z zeznaniami oskarżonej. Zapytałem o to prowadzącego śledztwo. Nie uzyskałem odpowiedzi. Dotarłem do utajnionej informacji, że w areszcie odwiedzili ją dwaj austriaccy policjanci. Weryfikując te informacje pojechałem do Wiednia, gdzie rozmawiałem z funkcjonariuszami policji, zdobyłem notatkę policyjną, potwierdzającą wspomnianą wizytę i nagrania wideo przesłuchań Inki i innych świadków w sprawie zabójstwa Dębskiego. Nie sposób zaprzeczyć autentyczności tych nagrań, m.in. dlatego że obecny jest tam prokurator Andrzej Komosa. • Aby zachować szczególną staranność, próbowałem weryfikować wszystkie zdobyte informacje w Prokuraturach: Okręgowej i Apelacyjnej w Warszawie. Instytucje te nie udzielały odpowiedzi. Numer "NIE" (49/2000 "Austriacki ślad") redakcja wysłała do Prokuratury Okręgowej. Prokuratura w ogóle nie zareagowała ani na tę, ani na pozostałe publikacje w sprawie śmierci Dębskiego. Utwierdziło to mnie w przekonaniu, że podważając kierunki śledztwa i oskarżenia krytykuję celnie, skoro prokuratura nie ma kontrargumentów. Inaczej mówiąc służby prasowe Baraniny działały znakomicie, zaś prokuratur i policja – wcale. • W sądzie, w trakcie odtwarzania zaleceń Jeremiasza B. kierowanych do konkubiny Saszy, Joanny N., ujawniono, że oskarżony znał numer mojego służbowego telefonu komórkowego. Nic dziwnego. Zostawiłem moje wizytówki adwokatom Baraniny – polskiemu i austriackiemu. Na podany im numer zadzwoniła Joanna N. Z dwu przeprowadzonych z nią rozmów powstały tylko dwa zdania w ostatnim artykule o sprawie Dębskiego. Napisałem, że kobieta ta była w prokuraturze, a także – co zeznała. Zeznanie, jak się później okazało, było niezgodne z prawdą. Ja jedynie je przytoczyłem. Jeśli Baranina liczył, że uzyska jakiś korzystny dla się efekt rozmowy jej ze mną, to się przeliczył. • W cyklu moich artykułów mylna była ogólna teza: podważenie winy Jeremiasza B. i ustaleń śledztwa w sprawie zabójstwa Dębskiego. Gdy je pisałem, pewne fakty, jak np. sterowanie świadkami z celi przez telefon, nie były jeszcze znane. Natomiast wiele wątpliwości, które podnosiłem w tych artykułach, wątpliwościami pozostaje. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że prowadzący śledztwa za pośrednictwem mediów wybiórczo informowali o ich rozwoju. W konkluzji stwierdzam: nie było żadnych bezpośrednich kontaktów między Baraniną a redakcją "NIE". Nikt do nas nie telefonował z sugestiami, jak mam pisać artykuły. Nikt nie ingerował w ich treść. W ciągu niemal roku ich publikowania żadna instytucja ani osoba nie domagała się sprostowania zawartych tam informacji. Jakby czynniki urzędowe chciały, aby "NIE" brnęło w krytykowanie ustaleń śledztwa opierając się na jednostronnym dopływie dokumentacji i informacji. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kasiara w kajdanach Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie stała się odważna. Po kilkunastu miesiącach śledztwa w sprawie przekrętów w Podkarpackiej Regionalnej Kasie Chorych oskarżyła były zarząd tej instytucji o nadużycia i niegospodarność. Byłą dyrektorkę kasy Annę Sz.-L. do prokuratora doprowadziła policja. O kantach i ewidentnych szwindlach ludzi spod znaku AWS w najbogatszej w województwie podkarpackim instytucji pisaliśmy wielokrotnie ("NIE" nr 12 i 28/2001, 19 i 28/2002). Prawicowcy traktowali Kasę jak prywatny folwark. Potwierdzały to jednoznaczne raporty NIK, a następnie Urzędu Nadzoru nad Ubezpieczeniami Zdrowotnymi oraz Urzędu Kontroli Skarbowej. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie zainteresowała się sprawą wiosną 2001 r. Jednak śledztwo oficjalnie przedłużało się głównie dlatego, że była dyrektor nie chciała pofatygować się osobiście do prokuratury. Niedawno Anna Sz.-L. trafiła przed oblicze prokuratora. Akt oskarżenia obejmuje osiem osób z byłego ścisłego kierownictwa Kasy. Wśród zarzutów są: niegospodarność, przekraczanie uprawnień, wyłudzenia, niedopełnienie obowiązków służbowych, poświadczanie nieprawdy w dokumentach. Czyli prawie wszystko, o czym informowaliśmy. Prokurator zarzuca byłym menedżerom, że wskutek ich działań kasa straciła ok. miliona złotych. Za rządów Anny Sz.-L. protegowanej byłej posłanki AWS Barbary Frączek, siostry Krzaklewskiego, Kasa podpisywała ze swoimi pracownikami dodatkowe umowy-zlecenia, np. na przytrzymywanie nowych firanek (kupionych za gruby szmal) podczas ich wieszania. Na takie i podobne zlecenia podatnicy sypnęli lekko ponad 100 tys. zł. Odchodząc ze stanowisk dwóch byłych dyrektorów łyknęło ponad 70 tys. zł odpraw, choć im się nie należały. Prokurator zarzucił Annie Sz.-L. wyłudzenie 51 mln zł pożyczki z Ministerstwa Finansów. Kwota ta miała iść na leczenie, a w rzeczywistości 48 mln zł trafiło na lokaty bankowe. Było więc tak, że konta były pełne, a ludzie nie mogli się leczyć, bo Kasa nie miała kasy. Akt oskarżenia trafi wkrótce do sądu. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Porzeczki w malinach W imieniu Rzeczypospolitej sędzia przyklepał gminne złodziejstwo i wandalizm. Kazimierz Pałucha uprawia czarne porzeczki. Gdy nadchodzi czas, w zagony wjeżdża specjalny kombajn, który zbiera owoce. Następnie pakuje się je na tiry i wiezie do odległej o kilkaset kilometrów przetwórni. Cała operacja musi być przeprowadzona sprawnie i w wariackim tempie po to, żeby porzeczki dotarły do przetwórni świeże. W trzy dni zebrać owoce z dziesięciu hektarów to naprawdę sztuka! Plantacja Pałuchy jest oddalona od jego chałupy o 7 kilometrów. Poza sezonem nikt oczywiście nie pilnuje krzaków. O tym, że gmina przekopała kawałek pola, pan Kazimierz dowiedział się przypadkiem. W 1997 r. na zlecenie gminy Jasienica firma kanalizacyjna wykopała na plantacji Pałuchy rów o powierzchni 1300 mkw. Z tego powodu Pałucha nie mógł zebrać owoców z piętnastu rzędów krzewów. W następnych latach okazało się, że pospiesznie i nieudolnie przeprowadzone prace spowodowały uszkodzenie biegnących pod plantacją drenów. Pole Kazimierza stanęło w znacznej części w wodzie. A przecież porzeczki to nie ryż. Pałucha rozpoczął ustalanie faktów. Im więcej ich ustalał, tym bardziej się dziwił. Po pierwsze, gmina nie zapytała jego – właściciela pola – o zgodę na kopanie. Po drugie, wójt wydał zgodę na budowę na 13 miesięcy (sic!) przed powstaniem projektu wodociągu. Po trzecie, wydał decyzję nie mając jej w warunkach zabudowy. Krótko mówiąc, w gminie Jasienica najpierw się działa, a później myśli. Takie postępowanie nie spodobało się głównemu inspektorowi nadzoru budowlanego (GINB), który stwierdził nieważność decyzji wójta o udzieleniu Urzędowi Gminy w Jasienicy zezwolenia na budowę wodociągu. GINB podkreśla, że wójt rażąco naruszył przepisy Prawo budowlane i Kodeks postępowania administracyjnego. W świetle prawa od 20 września 2001 r. (data decyzji GINB) wodociąg stał się samowolą budowlaną. Nic nie dała skarga, którą Zarząd Gminy Jasienica skierował do NSA. Naczelny Sąd Administracyjny 25 stycznia 2002 r. przyznał rację GINB i skargę w całości odrzucił. Również Śląski Urząd Wojewódzki w pełni poparł zastrzeżenia Pałuchy do działalności wójta i władz gminy. W piśmie z 29 października 2002 r., w wielu punktach wylicza wszystkie naruszenia prawa, które nastąpiły przy budowie wodociągu. Przypomina na koniec art. 6 kpa mówiący, że organy administracji publicznej działają na podstawie przepisów prawa i apeluje o większą wnikliwość i staranność w podejmowaniu decyzji administracyjnych, gdyż bezprawne działanie nie służy pogłębianiu zaufania obywateli do organu. Na dodatek do wodociągowej inwestycji przyczepił się Urząd Kontroli Skarbowej z Bielska-Białej. Kontrola wykazała, że źle rozliczono środki z dotacji budżetowej. Przy budowie jednego wodociągu nie da się chyba popełnić więcej błędów. Kazimierz Pałucha usatysfakcjonowany moralnie zapragnął uzyskać od gminy zadośćuczynienie finansowe. Z pełnym zaufaniem zwrócił się do wymiaru sprawiedliwości o ustalenie czynszu, który gmina powinna płacić jemu jako właścicielowi za użytkowanie gruntu pod zbudowany wodociąg. Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej wydał wyrok. Sędzia Jerzy Strzygocki potwierdził wszystkie ustalenia i wywody Pałuchy. Że ziemia należy do niego, że decyzja wójta była nieważna, wreszcie że wodociąg jest samowolą budowlaną. Po czym sędzia Strzygocki zdecydował, że gmina za 3000 metrów bezprawnie zagarniętego terenu ma płacić panu Kazimierzowi... 1 złoty (słownie: jeden) miesięcznie. Czyli 12 zł rocznie. Uzasadnienie? Proszę bardzo, podajemy ustalony przez Wysoki Sąd wzór matematyczny: ... zasądzona na rzecz powoda kwota 1 zł., wynikająca z następującego wyliczenia: 92 zł. jako stawka za 1 hektar: 10.000 m2 = 0,0092 zł. za 1 m2 uznanej powierzchni = 11,96 zł. za 1 rok : 12 miesięcy = 1 zł za 1 miesiąc. Kwota 92 zł to podatek, który gmina pobiera od hektara gruntu rolnego. W ostatnich zdaniach uzasadnienia sędzia Strzygocki podkreśla: ... powodowi należy przyznać, słuszność co do tego, że naruszono jego prawo własności... Absurdalność tego wyroku polega na tym, że faktycznie sąd nie wymierzył stawki dzierżawnej, o co wnosił Pałucha, lecz jedynie orzekł, że gmina za podpieprzony teren nie będzie pobierać podatku. Kazimierz Pałucha długo turlał się po podłodze ze śmiechu. Gdy mu przeszło, wniósł apelację. Pisze w niej o świętym prawie własności i innych podobnych pierdołach. Jednak najważniejszy jest jego wywód logiczny, który przedstawiamy: Przesyłanie wody jest działalnością gospodarczą, gdyż gmina wodę sprzedaje, i to z zyskiem. Woda znacznie podrożała od 1995 do 2003 r. – z 0,5 do 4 zł za m sześc. Sąd powinien zastosować stawki dzierżawne, które gmina pobiera od innych podmiotów prowadzących działalność gospodarczą. Zresztą teren, pod którym idą rury z wodą, otoczone piaskową obsypką, nie nadaje się na żadną uprawę rolną. Gmina łupi przedsiębiorców na tym terenie stawką od 9,6 do 16 zł za mkw. miesięcznie. Czyli pan Kazimierz powinien dostawać od gminy 28 do 48 tys. zł miesięcznie. – Chyba że nie mamy w Polsce równości wobec prawa i inne przepisy dotyczą podmiotów fizycznych, a inne samorządów? – pyta retorycznie Pałucha. Przypadek Kazimierza Pałuchy dowodzi, że wiele instytucji w Pomrocznej działa prawidłowo. Bezprawne decyzje Gminy Jasienica wychwycił GINB, podtrzymał to NSA, skrytykował Śląski Urząd Wojewódzki, a wydatki wnikliwie skontrolowała Izba Skarbowa. Jednak cała praca państwowych organów idzie na marne, gdy zawodzi wymiar sprawiedliwości. A na nim właśnie opiera się coraz bardziej kruche zaufanie obywateli do państwa. Sędzia Strzygocki został przeniesiony do sądu okręgowego. Czyli awansował. Być może za kilka dni będzie rozstrzygał w sprawie Colloseum czy innej wielkiej afery. Jakiego wyroku możemy się spodziewać? Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 24 lipca "Zanika dawne poczucie godności, dumy, honoru, wspaniałości i niezależności duchowej Polaków, które przejawiły się choćby w roku 1939. Dziś w naszym społeczeństwie niespostrzeżenie, zwłaszcza od zniewolenia sowieckiego, kształtuje się coś z postawy służalczej, niewolniczej, pachołkowatej i podstępnej, co przyszło do nas zapewne z kultury rosyjsko-sowieckiej i judaistycznej". ks. prof. Czesław Bartnik, "O godność polską wobec Unii Europejskiej" "Początki »Klubu SLD«, to przecież nieustające pasmo zbrodni. Towarzysz Kwaśniewski w partii od 1976 (pamiętny Czerwiec) nie wypisał się z niej, kiedy mordowano górników z »Wujka«, księży: Popiełuszkę, Suchowolca, Niedzielaka, Zycha. Trwał wiernie na posterunku, kiedy weryfikowano dziennikarzy, nietrudno też się domyślić, jakie było stanowisko »partyjnych reformatorów« w okresie narodowej nocy (różnych tam Siemiątkowskich, Truszczyńskich i Millerów). Wiąże ich przymierze krwi, wszyscy mniej lub więcej unurzani są w krwi patriotów. Czy można więc się dziwić, że panuje bezprawie, tam gdzie prawo stanowią przestępcy (służba obcemu mocarstwu na szkodę własnego państwa jest zbrodnią). Tym, którzy pragną zwalczyć tego raka toczącego naszą Ojczyznę, polecam historię mafii sycylijskiej". Andrzej Kołakowski, "Corleone" 26 lipca "Władzom rządowym chodziło o dobór takich sędziów, którym by można było zaufać. Pierwszy z nich miał wybitnie cechy mongolskie, nie wyglądał na Polaka, dwaj pozostali mieli wygląd semicki". prof. Jerzy Robert Nowak, "Prawda o Kielcach 1946 r." "Ile jeszcze niegodziwości muszą popełnić politycy UE, aby otworzyły się oczy wszystkim tym katolikom, którzy łudzą się, że Unia Europejska nie jest zagrożeniem dla chrześcijańskiego systemu wartości". Krzysztof Warecki, "UE finansuje zabijanie dzieci" Radio "Maryja" 25 lipca Słuchaczka z Jątkowa k. Olsztyna: "Ludziom, im trudno jest wierzyć, że jest Bóg. Ja to miałam tę przyjemność, chciałam poinformować, spotkałam się z Bogiem twarzą w twarz. (...) Ja pracowałam mogę powiedzieć w gabinecie masażu, bardzo ludzie chorowali, nie wiedziałam co się dzieje z tymi ludźmi, masowałam tych ludzi stopy 3 lata, nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje. (...) Wiem, że dużo dusz uratowałam, między innymi pod ołtarz poszłam, ja mówię: Jezu Chryste, pomóż mi, bo jestem zmęczona tym wszystkim a usłyszałam głos spod ołtarza: uratowałaś wiele dusz". O. Waldemar, "Dziękujemy za to świadectwo" www.przystanek.jezus.pl "Czy miałeś swoje osobiste spotkanie z Jezusem? TAK – 0,00% NIE – 0,00% NIE JESTEM PEWIEN – 0,00% Razem głosów: 0". Sonda na stronie Przystanku Jezus www.jezus.pl "Jednym z takich bluźnierczych prądów jest teologia feministyczna, której szermierze wysilają się coraz bardziej, aby swoje zuchwałe myśli rozpowszechnić. (...) W zuchwałym zniekształcaniu prawd biblijnych twierdzi się nawet, że także w Jezusie istniał element zarówno męski jak i żeński. Chodzi więc rzekomo o parę mesjańską do Jezusa Chrystusa należy w konsekwencji Jeza Chrysta (!) (...). Ten przerażający płód chorych mózgów nie jest bynajmniej jakimś kiepskim żartem. Jest on traktowany bardzo poważnie przez kobiety-przedstawicielki nowoczesnej teologii (...) tak na przykład w materiałach kursu »Praktyka teologii feministycznej« rozważana jest bezwstydnie i niesmacznie, kwestia, czy krew niewiasty (z menstruacji) nie ma tej samej mocy, co zbawcza krew Jezusa, przelana na krzyżu?! Jedną z najbardziej wojowniczych zwolenniczek teologii feministycznej jest Ela Sorge (...) na nowo opracowała dziesięć przykazań, gdzie umieściła też takie sformułowanie: »Wolno ci cudzołożyć, gdyż nie możesz inaczej... wolno też miłować męża swojej bliźniej«". Kurt Quadflieg – "Teologia feministyczna – droga na zatracenie" Autor : M.T. / M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Egzorcysta z Lublina W Lublinie powstało 2-letnie studium podyplomowe, które ma kształcić personel hospicjów. O wygłoszenie wykładu inauguracyjnego i jednego, dwóch wykładów tygodniowo poproszono prof. Marię Szyszkowską, filozofa, senatora SLD. Zaledwie jednak się zgodziła, ni z tego, ni z owego z niej zrezygnowano. Okazało się bowiem, że emanujący otwartością, zawsze gotów do dialogu arcybiskup Życiński postawił właścicielom szkoły ultimatum: jeśli weźmiecie Szyszkowską, wycofam księży profesorów i studentów (wśród których, jest też sporo zakonnic). Ponieważ oznaczałoby to bankructwo świeżo otwartej szkoły, właściciele rzucili się do całowania biskupiego pierścienia, przepraszając za karygodny brak czujności ideologicznej. Zdumiona Szyszkowska podkreśla, że niedawno miała wykład na największym uniwersytecie katolickim Europy – w Louvain. I co z tego? Trzęsący Lublinem abepe nie potrzebuje obcych wzorów. Niech nikt nie waży się mącić katolickim owieczkom w ich małych ciasnych główkach. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świątobliwa ofensywa Kościół wygrywa, bo potrafi wyciągać wnioski z przegranych. Gdybym był młody, bogaty, przystojny, inteligentny, wysoki i wysportowany, pomimo to aktywność płciową ograniczyłbym do onanizmu. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego podaje bowiem, że 18 proc. Polek i Polaków uważa wolną miłość za dopuszczalną, a 52 proc. – za niedopuszczalną. Przekładam to na sytuację towarzyską: składając różnym dziewczynom kuszącą propozycję ponad pięć razy trzeba dostać w mordę, nim dopiero za szóstym pójdzie się do łóżka. Interes niczem Rywina z Rapaczyńską. Młodzi, bogaci itp. pocieszą masturbanta, że ich doświadczenie z którąkolwiek płcią proporcji tych nie potwierdza. Mordy mają oni całe, a prącia sfatygowane. To, co ludzie myślą, a raczej mniemają, że myśleć należy, niewiele ma wspólnego z tym, co robią. Gdyby pobożni badacze zapytali np., czy uważasz, że wolno kraść, blisko 100 proc. odpowiedziałoby przecząco. Nie wynika z tego jednak bynajmniej, że bezpiecznie jest opuszczając samochód zostawiać wypchany portfel za przednią szybą. Ale przecież i same poglądy ludzi na to, jakimi powinny być ich przekonania, dowodzą przygniatającego panowania kościelnych norm moralnych. Jestem wierzącym bezbożnikiem, to znaczy neguję istnienie któregokolwiek z bogów, w tym katolickiego, ale wierzę niezłomnie w istnienie księży i ich zręczność, także badawczą. Księża-socjologowie pytają o przyzwolenie na wolną miłość. Jak człowiek ma na to odpowiadać? Jeśli pomyśli o swojej swobodzie podbojów, opowie się za nią ochoczo. Gdy wyobrazi sobie, że żona co noc przyprawia mu nowe rogi, jego entuzjazm osłabnie. Jeśli dziewczyna mniema, że miłością wolną jest taka, w której każdemu z nią wolno, to nie opowie się za tym. Będzie wolała chrześcijańską miłość bliźniego od uprawiania miłości z bliźnimi swymi. Tylko 32 proc. Polaków akceptuje życie w wolnym związku, zaś aż 41 proc. uznaje je za niedopuszczalne. Jak to rozumieć? Można przecież przyjąć, że 32 proc. obejmuje ogół wszystkich zdolnych do życia w takich związkach, a 41 proc. to ci, co się już pobrali, więc dowartościowują instytucję małżeństwa, gdyż każdy czyni cnotę z tego, co zrobił. A także leciwi, którzy realnie mają do wyboru albo swój związek już zastarzały, albo żaden. Podobnie różnicująco można odnieść się do pytania o dopuszczalność seksu przed ślubem kościelnym. 41 proc. mówi, że dopuszczalny, aż 31 proc. – że nie. Jednak badacze świeccy (więc bardziej neutralni), którzy dociekali współczesnych zachowań seksualnych, ustalili, iż niezwykłą rzadkością jest nieuprawianie seksu przez narzeczonych. No bo rzeczywiście przypomina ono, trywialnie rzecz ujmując, kupowanie auta na podstawie fotografii karoserii w czasopiśmie. Proporcje te – 41:31 – po odliczeniu staruchów, których pamięć zawodzi, oznaczałyby, że znaczny odsetek młodych ludzi kopuluje z poczuciem winy i przekonaniem, iż czynią rzeczy niedopuszczalne. Głoszone zasady kościelne wpędzają ich w jakieś na-pięcia, samopotępienia, nerwice, oziębłość i zahamowania. Funkcjonariusze innych niż katolickich bogów rozumieją to, gdyż dostosowują głoszone normy do epoki, w której żyją. Zdradę małżeńską potępia aż 80 proc. Po części – jak sądzę – dlatego, że nie oddzielono pytając tego, co przyjemne, czyli zdradzania, od tego, co przykre, czyli bycia zdradzonym. 45 proc. uważa rozwody za niedopuszczalne. I tu trzeba by oddzielić narzeczonych czy nowożeńców marzących o kajdanach nie do rozkucia od ludzi na etapie rozczarowań. W obu kategoriach odpowiedzi wyrażają bowiem inny rodzaj doświadczeń i pragnień. Aż 27 proc. gani antykoncepcję. Jeszcze mniejszy jednak odsetek kobiet w Polsce realnie stosuje pigułki. Być może więc objawia się tu szukanie religijnych uzasadnień własnego niechlujstwa mającego prawdziwe źródło w biedzie, braku wiedzy lub beztrosce. Blisko 2/3 uznaje za niedopuszczalne przerywanie ciąży i eutanazję i na tym polu zwycięstwo doktryny kościelnej jest już nie do podważenia. Ponad 70 proc. badanych czuje się blisko związanych z Kościołem, a 46 proc. obdarza go całkowitym zaufaniem (43 proc. – ograniczonym). Myślę, że np. członkowie żadnej partii nie ufają jej w tak wysokim stopniu. To samo dotyczyłoby osób, z którymi jesteśmy blisko związani: do męża czy żony, do rodziców, rodzeństwa aż tak wysoki odsetek ludzi nie żywi bezwzględnego zaufania. Jeśli łączyć je z nieprzezornością, bezkrytycyzmem, zaślepieniem, to Kościół ma liczne grono wyznawców podatnych na fanatyzm zwany teraz fundamentalizmem. Z wszystkiego tego razem wynika niezwykle silna pozycja Kościoła. Na początku lat 90. miał on spadające notowania, w tym okresie już stracił odgrywaną w PRL rolę jedynej legalnej instytucji niezależnej od władz i czynnej przeciw nim na wielu naraz polach. Zarazem po 1989 r. kler podjął podbój instytucji nowego państwa i nachalnie wtrącał się do polityki. Ta linia postępowania była źle przyjmowana przez większość społeczeństwa, w czym pewną rolę odegrały i publikacje „NIE”. Kościół tracił zaufanie i splendor. Potrafił z tego wyciągnąć wnioski. Umiarkował swą ekspansję na państwo, zrezygnował z ostentacji w podporządkowywaniu sobie jego instytucji i praw. Na początku XXI wieku zbiera więc owoce swej zdolności do korygowania polityki i miarkowania instrumentów ekspansji. Gdyby SLD uczył się od kleru powściągania ambicji władczych i dostosowywania swej polityki do społecznych na nią reakcji, lewica nie przeżywałaby dziś kryzysu. Jej przywódcy ogólnopolscy i lokalni woleli jednak podlizywać się klerowi, zamiast pobierać od niego nauki. I to mam na myśli, gdy powiem politykom lewicy, że nie warto udawać wiary w Boga, należy praktykować natomiast wiarę w księży i ich zręczność. Napisane na podstawie omówienia w „GW” z 28 kwietnia książki „Kościół katolicki na początku III tysiąclecia w opinii Polaków”. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zjednoczenie przez podział Nie ma takiej religii, której wyznawcy nie zbrukaliby swoich rąk w krwi mordowanych innowierców. Nie ma takiej religii, która nie byłaby wrogiem nauki i postępu cywilizacyjnego – wszystkie one żywią się ludzką naiwnością i ludzkim prymitywizmem. Wszystkie cechuje także obłuda i skrajna nietolerancja, co przejawia się w dążeniu do ugruntowania swoich pozycji i poglądów za pomocą państwowego prawodawstwa. Mimo tych powszechnie znanych grzechów, z ludobójstwami łącznie, gremia kierownicze wszystkich religii przypisują sobie prawo ustanawiania zasad moralnych i obyczajowych, jakie powinny obowiązywać w omotanych przez nich społeczeństwach. (...) Światła lewica, jeżeli leży jej na sercu rozwój cywilizacyjny społeczeństwa, a nie tylko kurczowe trzymanie się władzy, nie może udawać, że nie dostrzega różnic ideologicznych pomiędzy socjaldemokracją i Kościołem. Jeżeli liderzy SLD godzą się na dominującą i uprzywilejowaną w naszym społeczeństwie rolę Kościoła, to po prostu nie są lewicą. Jeżeli bezkrytycznie godzą się z poglądem, że zygota jest człowiekiem z wszystkimi tego prawnymi następstwami, to są współwinni tysiącom ludzkich tragedii spowodowanych złym prawem państwa wyznaniowego. Jeżeli liderom lewicy wydaje się, że kiedy staną jedną nogą w piekarniku, a drugą nogą w lodówce, to średnia temperatura jaj będzie w sam raz, to są w grubym błędzie. Błądzą, bo w przeciwieństwie do szefa Dyducha są bez jaj. Chyba tylko on rozumie, że powinnością socjaldemokracji jest dbanie o rzeczywisty rozdział państwa od Kościoła oraz szerzenie wiedzy w społeczeństwie. Rozumieli to prekursorzy socjalizmu, jak np. wybitny polityk Ignacy Daszyński, prezes Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego. To on powinien być przykładem dla premiera Leszka Millera. Oczywiście, Kościół zawsze tych, którzy popularyzowali świecką wiedzę, uważał za swoich wrogów, ale czy to jest wystarczający powód, aby w państwie rządzonym rzekomo przez lewicę nie było ani jednej szkoły świeckiej, w sytuacji kiedy masowo otwierane są szkoły przyklasztorne? Czy satysfakcjonuje pana premiera, kiedy w rządzonym przez niego państwie lekcje na temat wychowania seksualnego młodzieży traktowane są przez wielu decydentów w oświacie jako wyuzdane namawianie do kurewstwa. Czy państwowe radio i telewizja rzekomo opanowane przez lewicę emitują jakieś programy religioznawcze? Nie ma w nich także żadnych dyskusji z wybitnymi uczonymi ateistami, bo byłyby traktowane przez hierarchów jako walka z Kościołem, a właśnie tylko w ten sposób, poprzez popularyzowanie światłych ludzi i wiedzy, należy walczyć z kołtunerią i zacofaniem cywilizacyjnym. Lewicy nie wolno rezygnować z walki o światłe społeczeństwo. I dokładnie w tym miejscu przebiega linia podziału między tymi, którzy w żadnym przypadku nie chcą narazić się dygnitarzom kościelnym, i tymi, którzy będą zabiegali o mądre, wykształcone w świeckich szkołach społeczeństwo, nawet wtedy kiedy to się nie spodoba duchownym. Dojrzeliśmy zatem do podziału SLD. Nie ma sensu dłużej bawić się w prymitywne cwaniactwo, najwyższy czas na zdecydowane określenie swojego światopoglądu. Mnie jak i wielu moim znajomym dzisiejszy Sojusz Lewicy Duszpasterskiej nie odpowiada. Chyba trzeba jeszcze raz sztandary wyprowadzić i wybierać się od nowa. Ale tym razem według jasno sprecyzowanych kryteriów ideologicznych. Grzegorz Ulma (e-mail do wiadomości redakcji) Pudło Wystartowała TV TRWAM, czyli "T(adeusz) R(ydzyk) WAM". W Łodzi umieszczono ten program – nie dość, że niezwykle katolicki to jeszcze amatorsko zrealizowany – zamiast DSF, i to wtedy, gdy rozgrywane były ostatnie mecze play-off ligi NBA. Mój operator kablowy (TV Toya) bez pytania odciął mnie od jedynej telewizji, w której mogłem oglądać mecze najlepszej ligi koszykówki męskiej. Z czego mam się cieszyć? Krzysiek, Łódź (e-mail do wiadomości redakcji) Można do ministra No to jesteśmy po transformacji. Także w wojsku. Żołdu specjalnie nie przybywało, ale w zamian za to lawinowo rosły czynsze za tak zwane kwatery służbowe. Doszło do tego, że spora część kadry nie jest w stanie utrzymać rodziny i wnosić opłat za to dobrodziejstwo. Nie mieli chłopaki wyjścia, ze wstydem i pokorą szli do urzędów gmin o dofinansowanie. Czujecie tego bluesa? Kwatera służbowa, właściciel skarb państwa, żołd państwowy, a biedne gminy do tego dokładają i liczą naiwnie na rekompensatę. Wiem coś o tym, bo przez ostatnie dwie kadencje byłem członkiem Zarządu Miasta w Ustce. Kasy jest wciąż za mało, trzeba więc ją zabrać w jednym miejscu, by się pokazać, że nas stać. Na F-16, na Irak, na.... Żołnierzom zawodowym odchodzącym do rezerwy przez rok (tak mówią przepisy) "wypłaca się uposażenie w takim wymiarze jak na ostatnio zajmowanym stanowisku wraz ze wszystkimi dodatkami (...) żołnierz ma prawo do tego świadczenia za rok z góry". Wszystko by było OK, gdyby nie oszustwo w majestacie prawa. Do tej pory żołnierz płacił 19 proc. podatku i grało. Jeżeli jednak decyduje się na to roczne z góry, wtedy okazuje się, że płaci nie 19, lecz podatek zryczałtowany 20 proc. i dodatkowo od kwoty bazowej 8 proc. na powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Prawda, jakie sprytne? Od takiej decyzji WBE można się odwołać do pana ministra Szmajdzińskiego. Wszystkim, którzy to zrobią (jak ja), serdecznie winszuję! Janusz M. Czapliński (e-mail do wiadomości redakcji) Kto to wytrzyma Jestem właścicielem małej firmy transportowej i krew mnie zalewa, gdy słyszę o kolejnym haraczu, jaki planuje nałożyć na moją firmę rząd. Planuje się dodanie do ceny paliwa kolejnych paru groszy zamiast winiety na samochody osobowe, ale dlaczego będąc właścicielem ciężarówki mam za to samo płacić drugi raz. Kiedyś zlikwidowano pamiętny podatek drogowy wliczając go w cenę paliwa, ale tylko dla samocho-dów osobowych; ciężarowe płacą więc w paliwie i w urzędzie, do tego wprowadzono dla samochodów ciężarowych winiety (około 2000 zł rocznie), a teraz ten dodatek do akcyzy... Kto to wytrzyma? Dla rządu to jeszcze lepsza kasa, bo zapłacą ją wszyscy, a za winietę zapłaciłyby tylko osobowe. Transport to nie studnia bez dna, a konkurencja z Unii czeka na bankructwo małych polskich firm, żeby przejąć część polskiego rynku. Jestem za wejściem do Unii, ale boję się, że dużo małych polskich firm, w tym i ja, nie damy rady spełnić unijnych warunków, bo nas na to nie stać. Marek M. (e-mail do wiadomości redakcji) "Sejm za długi" W artykule "Sejm za długi" ("NIE" nr 23/2003) napisałam, że większość posłów nie opowie się za przedterminowymi wyborami, bo to oznaczałoby pozbawienie się poselskich dochodów, a większość parlamentarzystów jest zadłużona po uszy. W odniesieniu do Jana Chaładaja jest to prawda częściowa. Jako poseł niezawodowy nie otrzymuje z Sejmu wynagrodzenia. Traciłby zatem "tylko" diety i dodatek za funkcję wiceprzewodniczącego komisji (łącznie 44,4 tys. zł rocznie), ryczałt na prowadzenie biura (116,4 tys.), asystenta, darmowe przejazdy i lokum w Warszawie. Mało to czy dużo? Posła Chaładaja nie pytałam. Przepraszam. Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pusz generation Tak się bawi Tak się bawi Poślica Robiła za dowód otwarcia lewicy na młodych i maskotkę klubu. Okazało się jednak, że z wyjątkiem wieku w niczym nie wybija się ponad przeciętność, więc zrobiło się wokół niej cicho. Osiągnąwszy zupełne dno, znów wypłynęła. Mało logiczne, ale prawdziwe. Myślę, że nigdy nie zapomnę ogromnej sali, hymnu i suchego ze wzruszenia gardła, drżącego z tremy głosu, choć przecież trzeba było powiedzieć tylko jedno słowo: ślubuję – wyznała świeżo upieczona parlamentarzystka Sylwia Pusz ("Trybuna Śląska" z 10 grudnia 1997 r.). Sama poczułam się wzruszona. Miała zaledwie 25 lat, gdy otrzymała rekomendację do wyborów w 1997 r. Nie odbyło się bez rozterek. Czy sprostam, czy się nie ośmieszę? Czy nie ośmieszę tych, co chcą mnie poprzeć, co wysunęli moją kandydaturę – zastanawiałam się długo pisała w "Pamiętniku z poselskiej ławy". Po 6 latach przyszła odpowiedź na to retoryczne pytanie. TVP wyemitowała film Konrada Szołajskiego pt. "Zawód: posłanka" z niegdysiejszą żywą reklamą SLD w roli głównej, obok której wystąpiły jeszcze dwie inne posłanki lewicy (26 stycznia, godz. 21.35 "Czas na dokument"). I oto elektorat Sylwii Pusz oraz ci, co ją poparli, i ci, co rekomendowali, mogli zobaczyć, jak ich posłanka, podczas posiedzenia Sejmu, gawędzi z koleżankami o facetach, zachwyca się rozwodowym stażem posłanki Jankowskiej, roztrząsa kwestię zajścia w ciążę. I jak gówno, ogólnie rzecz ujmując, obchodzi ją to, co się dzieje na sali sejmowej. Zaskoczonym widzom, których z całą pewnością nie brakowało, objaśniła chwilę później w tym samym filmie, że praca posła nie polega wyłącznie na jeżdżeniu do Warszawy i podnoszeniu ręki podczas głosowań. Tego nauczyła się w czasie swej pierwszej kadencji. Bo na początku traktowała pracę posła obrzydliwie poważnie. Jednym z podstawowych atutów dobrego polityka jest jego wiarygodność. (...) Funkcja jaką pełnię zmusza mnie do tego, aby wyglądać poważniej. Oznacza to, że nie mogę sobie pozwolić na przykład na żółty kolor włosów ("Gazeta Poznańska" z 13 lutego 1998 r.). Śmiem przypuszczać, że wyborcy woleliby jednak żółte włosy. Niechby nawet one były niebieskie jak tło flagi UE. Lepsze to niż opowieści pani poseł przed kamerami o imprezkach, które często organizowała na korytarzu Domu Poselskiego, bo towarzystwo nie mieściło się w jej pokoju. Na balangi przychodzili ludzie z różnych młodzieżówek, z ulicy. Ale posłowie skarżyli się na hałas i obsługa hotelu się zbuntowała. No i Pusz musiała skończyć z korytarzowymi prywatkami. Szkoda, bo jak sama stwierdziła: "wieczorami tu naprawdę nie ma co robić". Owszem, posiedzenia Sejmu często kończą się o 2 w nocy, ale siedzenie na sali do tak późnej godziny to strata czasu. Wcześniej na pewno było inaczej, pewnie była rozchwytywana. Po pierwszych wyborach parlamentarnych Sylwii Pusz sporo się o niej mówiło. Sojusz przechwalał się, że ma w swoich szeregach młodą, ładną posłankę. Ona sama też nie miała wątpliwości, co do swoich walorów. Z nogami jest w porządku. Reszta też. Przy moich 161 cm zbudowana jestem jak najbardziej proporcjonalnie. Zgodnie z naturą – mówiła o sobie bez owijania tematu w zbędną skromność ("Super Express" z 20 marca 1998 r.). Swojego czasu zajęła nawet trzecie miejsce w internetowym rankingu na najseksowniejsze panie działające w polityce. Niestety, w Sejmie przybyło młodych, atrakcyjnych kobiet i Sylwia wyraźnie poczuła się zagrożona, dając temu wyraz w filmie. Stojąc nad kolegami z klubu siedzącymi w sejmowych ławach obgadała koleżanki. "Brzydka ta czarna? A ta ruda?" upewniała się. "To są trzy najmłodsze posłanki. Co ty mówisz, że brzydkie, one mają po 26 lat". Po czym ociekającym fałszywą słodyczą głosem zdradziła panom, że ta czarna to "blondynką jest ponoć" i zamiast koka "to ma treskę". Być może celem reżysera Szołajskiego było ośmieszenie władzy ustawodawczej III RP, jak stwierdził w swoim komentarzu w "Wyborczej" Bronisław Wildstein. Może z wrodzonej złośliwości pokazał posłankę Pusz jako nie skażoną myślą plotkarę. Może on i ma coś do kobiet, może ich nie lubi. Jedno jest pewne. Posłanka Pusz dostarczyła mu obszernego materiału do montażu i wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. Jakieś dwa lata temu oznajmiła: jako polityk jestem skazana na publiczne "obnażanie", ale dotyczy to wyłącznie moich poglądów, postępowania, niekiedy życia prywatnego. Reszty nie odkryję ("Głos Wielkopolski" z 6 kwietnia 2001 r.). Postanowienie posłanki Pusz szlag trafił. Obnażyła się bez litości dla siebie. Miejmy nadzieję, że pokazała już wszystko, co miała do odkrycia, a jeśli nie, to że przynajmniej okaże litość dla innych i na tym poprzestanie. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ministerstwo wałkoni Utrzymujemy dywizje urzędników, a ich liczba stale rośnie. Urzędnicy ci wynajmują fachowców, aby najemnicy za nich pracowali. W związku z aferą Enronu wyszło na jaw, że firma audytorska Artur Andersen wspierała władze koncernu w uprawianiu machlojek. W efekcie skandalu trzeba było zwinąć żagle. Artur Andersen połączył się z innymi dużymi audytorami – w Polsce jest to firma Ernst & Young – i biznes kręci się dalej. Biuletyn publikowany przez Urząd Zamówień Publicznych zawiera informacje o wszystkich najważniejszych przetargach, które odbywają się w obszarach rządowym i samorządowym w Polsce. Z biuletynu można się dowiedzieć, że Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej chce kupić papier toaletowy, ZOZ w Zielonej Górze – strzykawki, a Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – prezerwatywy. Biuletyn zawiera też informacje na temat byłych i obecnych interesów robionych przez firmy doradcze z administracją rządową. I tak 23 marca 2003 r. opublikowano ogłoszenie o zawarciu umowy przez Ministerstwo Skarbu z firmą Artur Andersen, sp. z o.o. (nie wiem, czy to ten sam Andersen czy jakiś nowy) na 1 mln zł plus 0,24 proc. wpływu ze sprzedaży akcji spółki, w tym 22 proc. VAT. Andersen został doradcą Ministra Skarbu Państwa w celu aktualizacji analiz przedprywatyzacyjnych oraz przygotowania i obsługi procesu zbycia kolejnych pakietów akcji Elektrowni Rybnik S.A. z siedzibą w Rybniku. Ministerstwo Finansów zapłaciło 854 tys. zł za zatrudnienie firmy audytorskiej – autentyczne! Biuletyn Zamówień Publicznych z 26 lipca 2002 r. zawiera informację o wyniku postępowania na zatrudnienie firmy audytorskiej prowadzonego w trybie negocjacji z zachowaniem konkurencji. I nic więcej nie wiadomo. Firma Ernst & Young Audio, sp. z o.o., też za 120 tys. zł w 2002 r. zajęła się zorganizowaniem i przeprowadzeniem programu szkoleniowego w formie bloku szkoleniowego z zakresu audytu wewnętrznego dla pracowników Ministerstwa Finansów. Ernst & Young zarobi też prawie 1,1 mln zł na przeprowadzeniu audytu Ocena luk systemowych oraz opracowanie raportu dotyczącego oceny tych luk, jako I etap procesu decentralizacji programu PHARE (PKWiU: 74.14.1), oraz 262,3 tys. zł na przeprowadzeniu audytu przedakredytacyjnego "działania 4" programu Sapard. Nie mam wątpliwości, że ocena luk w procesie decentralizacji programu PHARE musi kosztować. Zastanawia mnie tylko, co w takim razie w Ministerstwie Finansów robią ci wszyscy ludzie tam zatrudnieni, jeśli nawet nie są w stanie ocenić luk. Pracuje tam z tysiąc wysoko opłacanych fachowców na etatach ekspertów, doradców, głównych i zwykłych specjalistów. Do każdej analizy resorty rządowe zatrudniają zaś firmy doradcze, skądinąd zajmujące się na co dzień "optymalizacją podatków", czyli uszczuplaniem wpływów do budżetu. Lisek pilnuje kurnika. Uważam, że całe Ministerstwo Finansów powinno zostać wyleasingowane jakiejś zachodniej firmie doradczej. I wtedy skończą się moje nietaktowne uwagi. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Życie codzienne Polki na początku XXI wieku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna oW Przyłękach koło Poznania 41-letni pijany mężczyzna jadący Polonezem uderzył w tył nieoświetlonego wozu konnego, którym powoził 38-letni woźnica oczywiście również pijany. Spłoszony koń wybiegł pod koła nadjeżdżającego Mercedesa, którego kierowca doznał poważnych obrażeń. Poturbowani zostali również woźnica i kierowca Poloneza. Koń wyszedł z wypadku bez szwanku, bo był trzeźwy czemuś. W Chełmie zainstalowano na ulicach kamery policyjne. Z miejsca rozbudziło to w miejscowej młodzieży zainteresowanie sztuką filmową. Ostatnio pewien młodzian zdjął spodnie i wypiął dupę do kamery. Według chełmskiej policji w obnażaniu się przed ulicznymi kamerami przodują mężczyźni, kobiety wykazują większą skromność. Ze 120 wniosków za nieobyczajne wybryki, jakie trafiły w III kwartale do Sądu Grodzkiego w Chełmie, prawie 80 proc. dotyczy zdarzeń, które miały miejsce przed kamerami. Obywatel staje się twórczy, kiedy ma widownię. Do sądu w Krakowie wpłynął pozew, w którym podkrakowski rolnik domaga się od sąsiadki, by zaprzestała rozgłaszać o nim informacje, że jest czarownikiem i zabiera mleko od krów. Zdaniem rolnika poniża go to w opinii publicznej. Za to, co zdołała już rozgłosić, m.in. przed kaplicą w Woli Kalinowskiej, rolnik domaga się od sąsiadki 2 tys. zł na dom dziecka. Sąd w Poznaniu skazał czterech gwałcicieli, którzy zaprosili poznaną na dworcu kobietę na imprezę z okazji opuszczenia przez całą czwórkę zakładu karnego. Impreza przemieniła się w koszmar – kobieta była przez trzy dni bita i gwałcona. Na następną okazję świętowania panowie poczekają od 4 do 8 lat. Chrześcijańska Demokracja Stronnictwo Pracy z Grudziądza ogłosiło konkurs poetycki dla bezrobotnych. Celem konkursu jest przeciwdziałanie depresji i związanej z nią beznadziei wyrosłej w sytuacji pozostawania bez pracy. Wiersze mają dotykać tematyki religijnej i kojarzyć się z Grudziądzem. Najlepiej bić pięścią poezji w szczękę bezrobocia. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pif-paf! Wykrakaliśmy pisząc: następnym razem zginą niewinni ludzie. Sierpień 2002 r., Spała. Policja chce zapobiec spotkaniu dwóch grup gangsterów. Chmara gliniarzy po cywilnemu, wymachując bronią, otacza stojący na parkingu samochód z podejrzanymi typami. Kierowca wpada w panikę, ucieka. Policjanci strzelają. Twierdzą potem, że celowali w opony. Rezultat: jeden zabity, jeden ranny. Starannie zaprogramowany finał: policja oczyszczona z wszelkich zarzutów, kierowca skazany na 6 lat za... czynną napaść na funkcjonariusza („Licencja na zabijanie”, „NIE” nr 8/2004 r.). Reakcje na ten tekst były dwojakie. Wdzięczność żon, matek i kochanek łódzkich i podłódzkich gangsterów, które mylnie uznały, że wystąpiliśmy w ich obronie – oraz głosy oburzenia przyzwoitych obywateli. Jeden z nich ujemnie scharakteryzował swego sąsiada z Bałut, zastrzelonego przez policję Przemysława K., który jakoby już od dziecka był postrachem osiedla. Zdaniem Czytelnika, wszyscy porządni ludzie przyjęli z ulgą i radością wiadomość o jego śmierci. Nieważne, kto i dlaczego go odstrzelił. Uznaliśmy wtedy, że praktyka bezkarnego strzelania do ludzi jak do kaczek i tuszowanie ewidentnych błędów policji obrócą się pewnego pięknego dnia przeciw zwykłym, przyzwoitym i praworządnym obywatelom – tym samym, którzy gromko nawołują do likwidacji bandytów. No i wykrakaliśmy. * * * Maj 2004 r., Poznań. Policja, tropiąc gangstera, omyłkowo ostrzelała samochód, którym jechało dwóch 19-latków. Kierowca zginął, pasażer jest ciężko ranny. W wersji oficjalnej gliniarze otworzyli ogień, ponieważ wezwany do zatrzymania się kierowca dał gazu i rzucił się do ucieczki. Naoczny świadek, Marek Z., zeznał jednak, że cała policyjna akcja wyglądała jak bandycki napad. Nie było żadnych okrzyków typu: „Stój, policja”. Od razu padły strzały. Nic dziwnego, że młody kierowca próbował uciec. Podziurawiony w trakcie krótkiego pościgu wóz rąbnął w drzewo; już stał, a napastnicy, to znaczy stróże prawa, jeszcze strzelali. Samochód Marka Z. też oberwał, na szczęście tylko w kierunkowskaz. Policjanci strzelali, żeby zabić, a nie żeby zatrzymać – mówi „Wyborczej” jeden z poznańskich prokuratorów. To samo mówiły po masakrze w Spale rodziny ofiar. W Poznaniu padły 24 strzały, w Spale 34. Cud, że nie oberwały osoby postronne. Polska policja najwidoczniej nie zna innego sposobu zatrzymania ściganego samochodu, niż wpakowanie kierowcy kuli w łeb. * * * Spała i Poznań reprezentują ten sam sposób działania: na widok podejrzanego osobnika najpierw strzelać, potem dopiero pytać, co to za jeden. W razie pomyłki zawsze można liczyć na solidarną obronę ze strony szefów i kolegów. Są także różnice. W Spale ofiarami strzelaniny byli gangsterzy wręcz proszący się o to, żeby ich o coś oskarżyć i w ten prosty sposób wybielić policję. Spałą nie zainteresowały się główne media; jedyny reportaż, w TVN, sprawiał wrażenie nakręconego pod dyktando rzecznika prasowego policji. (Przypomnijmy ten załgany komentarz: Policjanci musieli otworzyć ogień, ponieważ zdesperowani bandyci próbowali rozjechać dwóch interweniujących funkcjonariuszy). W tej atmosferze łatwo było manipulować wynikami śledztwa (bezstronnych świadków przesłuchano dopiero po paru miesiącach od zdarzenia; obdukcję rzekomo potrąconego przez samochód policjanta zrobiono po pół roku; niewidzialna ręka skasowała kluczowe sceny w nakręconych podczas akcji filmach itd). Morał z tego taki, że otarcie naskórka policjanta kosztuje 6 lat, natomiast zabicie jednego cywila i zrobienie kaleki z drugiego są całkowicie bezkarne – jeśli zabijają i okaleczają funkcjonariusze w akcji. Tę lekcję policja świetnie sobie przyswoiła. W Poznaniu podziurawiono kulami niewinnych ludzi. Inne są więc reakcje – ogólne oburzenie, zainteresowanie mediów, żądanie ukarania sprawców. Zapewne tym razem nie uda się obwinić ofiar. Ale co to zmieni na przyszłość? * * * Po słynnej bitwie bandytów z policją w Parolach dwa lata temu ówczesny minister Janik poszerzył uprawnienia policji do używania broni. Był to gest pod adresem wzburzonych śmiercią kolegi policjantów i opinii publicznej. Łatwiej jest zmienić przepisy, niż zadbać o profesjonalne szkolenie, sprzęt, planowanie akcji. Czyli to wszystko, czego polskim glinom rozpaczliwie brakuje i czego nie zastąpią żadne kowbojsko-ułańskie szarże. Przepisy nie powinny być skrojone na miarę policji idealnej, w każdym calu profesjonalnej, lecz tej rzeczywistej, która nie ma szmalu na treningi strzeleckie, popełnia fatalne błędy i nigdy nie chce się do nich przyznać. Z dwojga złego lepiej pozwolić wymknąć się bandycie, niż dopaść bandytę, uśmiercając przy okazji niewinnych, przypadkowych ludzi. Na przykład nas. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Arcybiskup i płomienie cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pieszczoty dla Piechoty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ryszard Kalisz tańczy "Trybuna" wśród gazet stanowi odpowiednik Porsche lub Ferrari pośród samochodów – jest najszybsza. W czytaniu. Równocześnie zapewnia taki sam komfort w mej podróży politycznej jak Rolls-Royce na szosie. Codziennie umacnia me uwielbienie dla rządu i partii przekonując do trafności ich posunięć oraz niezłomnej sprawności posuwaczy. Zdarza się jednak, że w mgnieniu oka pasażerowi Ferrari czy Rolls-Royce’a staje na drodze najgłupszy słup z betonu. Zderza się więc z nim czołowo doznając roztrzaskania głowy i wszystkiego, co w niej miał. Tak też jeden mały artykulik w "Trybunie" pióra p. Agnieszki o chwastowatym nazwis-ku Lebioda rozbił całą moją ufność do SLD. Pchnął sympatie ku Platformie Obywatelskiej, a może nawet Lidze Polskich Rodzin, gdzie będąc antysemitą zmieszczę się nawet jako ateista. Artykuł Lebiody z 13–14 kwietnia "Posłowie rejestrują korzyści. Parlament z bonusami" – podziałał na mnie jak zburzenie budynków WTC na ludność Nowego Jorku: już nic nie będzie takie, jak przed wstrząsającą lekturą utworu red. Lebiody. Autorka podała mianowicie o korzyściach, jakie odnieśli politycy lewicy i wpisali je do rejestru. I tak np. wielki i niezleżały jeszcze mózg SLD Ryszard Kalisz uwzględnił w rejestrze swych pożytków liczne bale charytatywne, np. Mercedesa, PCK i Bemowa. Minister dr Włodzimierz Cimoszewicz zasiadał bezpłatnie w Radzie Nadzorczej BMC SA i poniechał siedzenia. Minister tajnej policji politycznej dr Zbigniew Siemiątkowski zrezygnował z prezesury Fundacji Naukowej Problemów Bezpieczeństwa. Wzmianki te przecież pokazują rzecz straszną: że rządzący nami mężowie stanu nie odróżniają zysków od strat. Bale, na których wirował i giął się w tańcach Ryszard Kalisz, nie były bowiem, jak sprawdziłem, urządzane po to, by dobroczynnie wspomóc jego kieszeń, ale żeby boleśnie ją opróżnić. Czas, który minister Cimoszewicz bez wynagrodzenia marnował na nadzorowanie BMC SA (cokolwiek to jest), mógł jako rolnik ze Wschodu poświęcić regionalnym obyczajem na mrówczy handel graniczny. Minister Siemiątkowski uznał za korzyść zaprzestanie przewodzenia naradom na temat bezpieczeństwa państwa i zbiorowego myślenia o tajnych muskułach Rzeczypospolitej. Straty pieniężne i prestiżowe wpisali zaś oni na listę korzyści. Skutki objawionego pomieszania pojęć muszą być tragiczne. Minister Cimoszewicz oddać może Ukrainie Przemyśl i Rzeszów, a Niemcom Wrocław, Szczecin, Gdańsk, Olsztyn, a nawet Poznań, wpisując to swoje dyplomatyczne posunięcie do rejestru korzyści Polski. Przewodniczący Komisji Ustawodawczej Sejmu Kalisz w nadciągającej ustawie budżetowej zdolny jest do zrezygnowania z wszelkich dochodów państwa biorąc te straty za korzyści RP. Minister Siemiątkowski, który pozbywanie się propaństwowych trudów uważa za korzyść, łacno oleje swoich szpiegów i tajniaków oraz ich operacje, by oddać się wyłącznie już teraz pijaństwu, hazardowi i rozpuście. Co zresztą takie znów niemądre by nie było. Najsilniej jednak przejmuje uznawanie także przez premiera Leszka Millera uszczerbków, które doznał za korzyść. Miller wpisał bowiem jako swoją korzyść to, że przekazał leki wojewodzie łódzkiemu wyzbywając się owych piguł i zastrzyków. Jako inną swoją korzyść wymienił zaś w rejestrze zdjęcie ze swojej mocarnej ręki zegarka i oddanie go Owsiakowi – dyrygentowi Wielkiej Orkiestry niesymfonicznej. Skoro Miller uważa za korzyść wyzbycie się tego, co posiada, zdolny jest i do tego, aby jutro oddać Kaczyńskiemu władzę nad Polską uznając to za wielką korzyść. Tu skończyłem pisanie felietonu, więc zacząłem myśleć. Czyż zawsze pozbywanie się czegoś jest stratą, a zyskiwanie – korzyścią? Człowiek z ulgą na ogół wyzbywa się syfa, żony, długów i zapisuje na swoje dobro uwolnienie się od takich ciężarów. Oddanie przez Millera zegarka, który otrzymał od redaktora "Wprost" Marka Króla porównywalne jest z wyzbyciem się raka prostaty. Oddane wojewodzie łódzkiemu lekarstwa mogły zaś być przeterminowane lub wywoływać fatalne skutki uboczne. Znów Ryszard Kalisz, który przepija swe zasoby pieniężne i trwoni je na ofiarne fordanserki – czyż nie odnosi w ten sposób korzyści ideowej? Rasowy socjaldemokrata stawia wyżej być niż mieć. Jeżeli więc mając władzę stara się mieć z tego np. pieniądze, to tylko dlatego, że wszelkie bycie jest dziś kosztowne: bycie wybranym, bycie na Hawajach, bycie dobroczyńcą balowym także. Okazałem się więc nazbyt prymitywny, by komentując artykuł Lebiody przeniknąć delikatny umysł polityka lewicy. Sojusz Lewicy Demokratycznej więcej bowiem zyska korzyści wyzbywając się różnych posiadanych dóbr, niż zwiększając swój stan posiadania. Przykład: 16 kwietnia w telewizyjnej rozmowie z Moniką Olejnik minister Tadeusz Iwiński wyjaśnił, że polski rząd nie może potępić agresywnych poczynań Izraela w Autonomii Palestyńskiej, gdyż pozostając bezstronnym w tym konflikcie wspomóc może zażegnanie bliskowschodniego wybuchu. Treść tej wypowiedzi stanowi dobry przykład na to, że lewica zyskać może ogromne korzyści wyzbywając się megalomanii i różnych komicznych złudzeń. Wyjaśnić bowiem trzeba, że dumne oświadczenie Iwińskiego było rezultatem propozycji prezydenta i rządu RP dania u nas gościny ewentualnym rozmowom pokojowym między Palestyńczykami a Izraelem. Powołano się przy tym na precedens, jakim były niegdyś rozmowy o normalizacji stosunków USA–ChRL toczone w Pałacyku Myśliwieckim w stołecznym Parku Łazienkowskim. W tych dawnych negocjacjach chińsko-amerykańskich Polska występowała tylko w roli hotelarza nie mającego w rozmowach żadnego udziału. Nie była też nawet informowana o ich treści. Rodzi to wątpliwość, czy zasadami polskiej polityki zagranicznej rządzić powinny tak małe interesy, jak chęć wynajęcia jakiegoś pałacyku, na który nikt przy tym apetytu nie objawia? Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szarańcza Obywatelu, bądź kimś. Bycie nikim jest bez sensu. * Jeśli jesteś parlamentarzystą, za szmal podatników wynajmiesz u bliskich lokal na swoje biuro. Poseł Tomasz Tomczykiewicz (PO) wynajmuje lokal od spółki, w której udziały ma jego brat. Senator Henryk Dzido (Samoobrona) prowadzi biuro razem ze swoją kancelarią adwokacką. Jeśli jesteś samorządowcem, masz za friko ratuszowe pokoje gościnne. W Słupsku (rządzi prezydent z SLD) wyjaśniono, że pokoje są po to, aby standard miejscowych hoteli nie zranił gustu gości. * Jeśli jesteś posłem, żonę, matkę, dziecko zatrudnisz. W swoim biurze. Michał Figlus (Stronnictwo Ludowo-Demokratyczne) dał zarobić bratu. Sylwia Pusz (SLD) – matce. Piotr Smolana (Samoobrona) – siostrze. Jeśliś samorządowiec, masz do dyspozycji ratusz i spółki komunalne. Wiceprezydent Krakowa Krzysztof Adamczyk postarał się o robotę dla ślubnej w miejskich wodociągach. Jako technolog szkła odpowiada ona za strefę ochronną wokół ujęć wody dla Krakowa. Wójt Żórawiny dał zarobić ponad pół miliona złotych firmie, której dyrektorem jest jego żona. Dyrektor Podkarpackiej Kasy Chorych podpisał kontrakt na leczenie pacjentów ze swoją połowicą Elżbietą Latawiec. Janusz Nowak, wiceburmistrz Ursynowa, klepnął budowę osiedla, bo przekonała go ekspertyza zamówiona u jego własnej córki. * Ulokujesz znajomych. Szefem Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Strzelinie został emeryt. Poprzednika "w pewnym sensie awansowano". Do tej pory emeryt był dyrektorem biura posła SLD Jana Sieńki. W Domu Pomocy Społecznej w Wielkiej Nieszawce pozbyto się zasłużonej pracownicy, żeby przyjąć siostrę członka rady powiatu toruńskiego. Wcześniej ustosunkowana pani była zamieszana w próbę przejęcia pieniędzy chorej psychicznie pensjonariuszki. Ustępujący prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ujawnił listę ponad 100 osób, których politycy koalicji SLD–UP zabronili mu wyrzucić z pracy. W Bielsku-Białej prezydent Jacek Krywult zatrudnił dwie zaufane sekretarki i trzech zaufanych zastępców. Każdego z nich wspiera zaufany doradca i zaufana sekretarka. * Załatwisz sobie chatę. Elżbieta Stolarska, stołeczna radna poprzedniej kadencji, załatwiła 130-metrowe mieszkanie w Warszawie dla siebie i 40-metrowe dla pasierbicy. Podobnie radny Piotr Fogler. * Za friko pogadasz. Komórki samorządowców i oficjeli nie mają limitów, a w worek pn. wydatki na prowadzenie biura parlamentarnego (9800 zł miesięcznie) parlamentarzysta może wrzucać rozmowy telefoniczne prowadzone z hotelu sejmowego. Z tych pieniędzy lejesz też do baku. * Podzielisz się nie łamiąc przepisów wiedzą utrwaloną w sejmowych komisjach. Najaktywniejsi w wykładaniu są szef Komisji Europejskiej poseł Józef Oleksy i szef Komisji Spraw Zagranicznych poseł Jerzy Jaskiernia. Płotki też zarabiają na masełko. Za wykłady "Integracja europejska", "Podstawy wiedzy o Unii Europejskiej" plus seminarium w Wielkopolskiej Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Jarocinie poseł Andrzej Grzyb (PSL), zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Europejskiej dostał ponad 10 tys. zł. * Będziesz skuteczniej załatwiał swoje sprawy. Poseł Adam Woś (PSL, obecnie niezależny) skutecznie zażądał od gminy Sieniawa za przeprowadzenie rury kanalizacyjnej przez swoje pole 10 tys. zł odszkodowania plus takiej zmiany planu zagospodarowania przestrzennego, żeby na jego działce można było wydobywać piasek. Jeśli burmistrz będzie się ociągać z wdrożeniem zobowiązań, zapłaci dodatkowe 20 tys. zł kary. Senator Krzysztof Szydłowski (SLD) wpłacił lubelskiej spółdzielni Konmed wkład na mieszkanie. Kiedy ogłosiła upadłość, jedynie on odzyskał szmal. * Wypromujesz własną firmę. Marek Karpf (SLD), radny miejski i dyrektor Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu, ma firmę ochroniarską, którą wynajmuje miasto. Jako dyrektor odpowiada za nadzór nad przetargami, np. na ochronę obiektów będących pod opieką samorządu wojewódzkiego. * Zabawisz się przy przetargach. Zarząd Pelplina zlecił budowę sali gimnastycznej przy szkole w Małych Walichnowach. Zlecenie wydano, zanim rozstrzygnięto przetarg. Gimnazjalny dach w Chmielniku koło Rzeszowa wymieniał naczelnik Wydziału Inwestycji. Był jednocześnie członkiem komisji przetargowej, kierownikiem budowy i szefem komisji odbioru robót. NIK ustalił, że ponad połowa zbadanych przez niego gmin łamie ustalenia ustawy o zamówieniach publicznych i prawo budowlane. * Polubisz wziątki. Stanisław Żółtek, wiceprezydent Krakowa, chciał korzyści majątkowej w zamian za wykwaterowanie na koszt gminy lokatorów z prywatnej kamienicy. Waldemar Deszczyński, szef gabinetu politycznego ministra zdrowia, miał żądać od firmy farmaceutycznej 1,5 mln USD za wpisanie leku na listę refundacyjną, Tadeusz C., przewodniczący jednego z kół miejskich SLD w Szczecinie, w zamian za obietnicę załatwienia trzech działek pod inwestycje wziął od właściciela biura nieruchomości 170 tys. zł w trzech ratach. 200 tys. zł przyjął, a kolejne 180 tys. zł miał przyjąć wójt Czorsztyna za obniżenie wartości ośrodka wypoczynkowego o 1,4 mln zł. * Dostaniesz prezent. Prezydent Katowic otrzymał kopię miecza samurajskiego i serwis do kawy. Czesław Bielecki dostał laptop. Poseł Henryk Długosz (SLD) pióro Waterman za 879 zł. Najpopularniejsze są zniżki przy zakupie samochodów i sponsorowane wyjazdy zagraniczne. * Zabezpieczysz się na przyszłość. Krzysztof Goerlich, wiceprezydent Krakowa, który decydował o podjęciu budowy Nowego Miasta w Krakowie, po utracie władzy dostał posadę u inwestora. Prezydent Mysłowic po przegranych wyborach dostał pracę w spółce, która wygrywała komunalne przetargi. Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nam liczyć nie kazano " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Starozakonni obojga zakonów Polscy Żydzi się dzielą. Antysemici – mnożą. Niedawno powstała w stolicy Gmina Wyznaniowa Starozakonnych w RP – kolejny już związek wyznawców religii mojżeszowej w Polsce. Założycielem GWS jest osoba bardzo zasłużona i znana nie tylko w Warszawie. Bolesław Szenicer, wieloletni opiekun stołecznego cmentarza żydowskiego przy Okopowej, człowiek, który jak nikt przyczynił się uratowania setek zabytkowych nagrobków, był jednocześnie przez lata solą w oku gminy warszawskiej należącej do Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich. Ostatecznie pana Bolesława pogoniono z gminy po wykryciu na gigantycznym cmentarzu kilku krzaków marihuany zasianej przez miejscowych entuzjastów ziela. Był to – zdaniem władz ZGWŻ – dowód straszliwego zaniedbania obowiązków przez ogólnie lubianego Bolka. W tym samym czasie inne cmentarze żydowskie padały masowo ofiarą kradzieży i dewastacji. Na cmentarzu we Wrocławiu, mieście, z którego pochodził dopiero niedawno odwołany przewodniczący ZGWŻ Jerzy Kichler, tzw. nieznani sprawcy wycięli np. z kaplicy pogrzebowej gustowne, ważące po kilkaset kilogramów kamienne kolumny. Gmina oczywiście nie miała pieniędzy ani na upilnowanie cmentarza, ani nawet na oświetlenie bramy wjazdowej. Ale zostawmy szczegóły... Głównym powodem powstania Gminy Wyznaniowej Starozakonnych oraz dwóch innych niezależnych gmin żydowskich w Poznaniu i Gdańsku jest zasadnicza niezgoda części polskich wyznawców judaizmu wobec sposobu działania ZGWŻ. Mówiąc w skrócie, zdaniem buntowników związek gmin przestał być organizacją starozakonną, tj. opierającą się na Torze, czyli prawie bożym, lecz stał się związkiem nowozakonnym, którego cała aktywność kręci się wokół bynajmniej niebożej ustawy z 20 lutego 1997 r., a dotyczącej wzajemnych stosunków RP i gmin żydowskich. Gminy z dobrodziejstw ustawy gwarantującej zwrot budynków należących do gmin przedwojennych skorzystały nader ochoczo. Powrót do przeszłości okazał się trudny z dość zasadniczych względów. Wedle spisów z lat 30. Polskę zamieszkiwało ponad 3 miliony Żydów. Z ostatniego spisu powszechnego wynika, że do żydowskiego pochodzenia przyznało się zaledwie tysiąc osób. Nic więc dziwnego, że lilipucie gminy, mimo przyjęcia w swe szeregi licznych prozelitów, nie miały co robić z przejętymi gmachami. Jedne po cichu (bo wspomniana ustawa zabrania podobnych praktyk) przeznaczono pod najem lokali, inne po prostu sprzedano. I właśnie sposób przeprowadzenia tych transakcji połączony z przykrym faktem tajemniczego wyparowania nader znacznych kwot stał się powodem totalnego kryzysu w polskiej synagodze. * * * No cóż, mogą powiedzieć Czytelnicy „NIE”, czarni zawsze kradną – czy ci od krzyża czy ci od menory. Ale rozpierducha – wcale nie mniejsza – dzieje się także w Stowarzyszeniu Społeczno-Kulturalnym Żydów w RP, czyli organizacji na wskroś świeckiej. Ostatnio sądy przywróciły wprawdzie do władzy wieloletniego prezesa SSKŻ Szymona Szurmieja, oskarżanego przez oponentów o milionowe nadużycia, ale sytuacja w organizacji jest równie sympatyczna jak w związku gmin. Ogół Polaków interesuje się sprawami mniejszości żydowskiej raczej luźno. Poza hermetycznym światkiem czasopism żydowskich i niemniej zamkniętym gettem pism antysemickich media oszczędnie donoszą o sytuacji w gminach. Panuje polityczna poprawność – ładny obrazek z modlitwy, rozmowa o kulturze. Nie znaczy to jednak, że Polacy swojego zdania o Żydach nie mają. * * * Badania socjologiczne są jednak bezlitosne: w Polsce przez ostatnie 10 lat gwałtownie wzrósł tzw. nowoczesny (czyli konspiracjonistyczno-rasistowski) antysemityzm, uprzedzenia zaś tradycyjne (religijnokatolickie w stylu Radia Maryja) pozostały na niezmienionym poziomie. Jednocześnie podwojeniu uległa liczba namiętnych miłośników wszystkiego, co żydowskie. Efekt tych zmian jest taki, że na początku XXI w. coraz mniej Polaków traktuje Żydów po prostu normalnie. Najnowsze dane opublikowane w kwartalniku „Przegląd Polityczny” wskazują na 10-procentowy wzrost nowoczesnego antysemityzmu w stosunku do roku 1992. To mówi o rzekomym wpływie nauk Jana Pawła II na społeczeństwo. Zwłaszcza iż osoby deklarujące się jako wierzące znacznie częściej deklarują postawy antysemickie. Wbrew utartym poglądom okazuje się także, że antysemityzm dotyczy w takim samym procencie zarówno ludzi z dyplomem podstawówki, jak i wyższej uczelni. Bardzo ciekawe są także zmiany świadomości Polaków wobec cierpień wojennych. W 1992 r. tylko 32 proc. respondentów uważało, że Polacy i Żydzi ucierpieli tak samo. Dziś sądzi tak już 47 proc. rodaków, i jest to zapewne swoiste pokłosie sprawy Jedwabnego. Zaledwie niecałe 15 proc. Polaków uważa, że obóz w Oświęcimiu był miejscem zagłady przede wszystkim Żydów. Wymowa wielkich debat publicznych okazała się w swych skutkach zaskakująca – pisze w komentarzu do wyników badań prof. Ireneusz Kamiński – nie wniosła do świadomości potocznej elementów dobrze ugruntowanej wiedzy historycznej (...) ale dała skutek wręcz odwrotny. * * * Do myśli prof. Kamińskiego dorzucić warto jeszcze obserwacje związane ze sprawą tzw. afery Rywina, a ściślej mówiąc tysiące antysemickich komentarzy na stronach internetowych, zwłaszcza tych należących do „Gazety Wyborczej”. Antysemickie koncepcje zawarte w tych opiniach są tylko pozornie zróżnicowane. Dominuje przekonanie, że Michnik, a być może także Rywin (spory o jego domniemaną żydowskość są obecnie w pewnych kręgach nader ożywione) uczestniczą w tajnym, antypolskim przedsięwzięciu. * * * Efekt skrzyżowania tendencji w społeczeństwie polskim i jego żydowskiej mniejszości jest fatalny. Z trawionych nieustannymi wojnami żydowskich gmin i stowarzyszeń odeszła znaczna część spokojniej nastrojonych i lepiej wykształconych członków. Inni pojawiają się w synagodze tylko od wielkiego święta. Rozluźniło to i tak słabe mechanizmy kontroli i więzi wewnątrz społeczności. Na miejsce tych, którzy odeszli, wkroczyli neofici i bezkrytyczni judeofile. * * * Na jednej ze stron internetowych znalazłam prosty i pozornie logiczny sposób na walkę z „nowoczesnymi” antysemitami. Wystarczy każdego z nich oddelegować (np. z urzędu pracy) na roboty publiczne w dowolnej polskiej gminie żydowskiej. Gdy zobaczyliby, że ludzie, którzy ich zdaniem chcą rządzić światem, nie potrafią wskutek wiecznych waśni załatać sobie dziury w dachu synagogi, zmieniliby światopogląd. Dlaczego pogląd powyższy uważam za naiwny? Bo prawdziwy Polak wie, że dziura taka to zwykły podstęp Michnika lub innego mędrca Syjonu. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kilowaty taty W roztoczańskim Józefowie w końcu ludzie mają o czym gadać. Nie dość, że wiceburmistrz Stanisław Nieśpiał dał się przyłapać na kradzieży prądu, to jeszcze wrobił w całą aferę syna i kazał mu spierdalać do Londynu. Józefów to senna mieścina. Dwie ulice na krzyż. Po jednej stronie kamieniołomy. Po drugiej górki. W dole domy. Ludzie przyzwyczaili się, że jak przyjdzie wiosna, na bank będzie powódź, a jak Warszawa ześle im wybory, to na sto procent wygra Zbigniew Bielak, który na zastępcę powoła Stanisława Nieśpiała. Józefowska demokracja jest taka, że wieceburmistrz o pracę nie musi się martwić, więc i denerwuje się z rzadka. Na serio wkurzył się wtedy, gdy jakaś nawiedzona dziennikarka telewizyjna z pobliskiego Lublina zrobiła mu pod bokiem reportaż o miejscowych, co na własnych działkach łupią na potęgę józefowski piaskowiec czyniąc wbrew ustawodawstwu państwowemu. Jeśli wierzyć lokalnej żulerni, Staś spienił się nie bez powodu. Sam ma kawałek kamieniołomu i – jak każdy w okolicy – też lubi sobie cichcem coś łupnąć. Zawsze parę groszy wpadnie. Drugi raz wkurwił się, gdy opozycja doniosła do rejonu energetycznego w Biłgoraju, że kradnie prąd. Elektrycy wzięli Stasia z zaskoczenia. Cynk był precyzyjny, bo od razu kazali wiceburmistrzowi na strych się gramolić i rozbierać osłonę instalacji. Złodziejski przewodnik biegł sobie do piwnicy, gdzie stoi zamrażarka, pralka i lodówka. Elektrycy byli łaskawi. Spisali protokół, wzięli kasę, ale prądu nie odcięli, choć powinni zgodnie z procedurą. – Nogi się pode mną ugięły – bronił się Nieśpiał. – Nawet nie próbowałem się tłumaczyć, bo nie było sensu. Kabel to kabel. Z ręki zapłaciłem 1900 złotych i rozpocząłem śledztwo wśród domowników. Na drugi dzień winowajca rozpuścił pogłoski, że 20-letni Nieśpiał junior odezwał się z Londynu. Bił się w piersi, że chciał ulżyć tatusiowi w rachunkach. Teraz bardzo się wstydzi tego, co zrobił. Nigdy już nie wróci, bo duma rodziny u niego droższa od pieniędzy. Pokutując rzucił nawet piekielnie ciekawe studia w prywatnej szkole w Zamościu. Koniec, kropka. Kilka dni później, na posiedzeniu jakiejś komisji józefowscy rajcy zaczęli sobie pokazywać pod stołem ksero protokołu opisującego Nieśpiałowe przestępstwo. Marna, zaledwie 5-osobowa opozycja z SLD i Samoobrony piorunem wysmażyła do Andrzeja Lefanowicza, przewodniczącego Rady Miasta i Gminy, pismo, w którym zażądała odwołania wiceburmistrza. Człowiek, który okrada innych płatników energii elektrycznej (czyli nas), nie może pełnić funkcji reprezentacyjnej w mieście – zagrzmieli radni. Przewodniczący przytomnie odpisał, że to nie rada powoływała Nieśpiała i nie ona go będzie odwoływać. Sprawę wiceburmistrza przewodniczący skierował do jego szefa – burmistrza Józefowa Bielaka. Ludzie w józefowskich sklepach od razu mówili, że z odwołania chuj wyjdzie, bo chłopaki za długo trzymają się razem. Liczyli natomiast, że coś może wyjść ze śledztwa, które wszczęła Prokuratura Rejonowa w Biłgoraju po opisaniu całej historii przez lokalny „Tygodnik Zamojski”. Przy okazji prokuratorzy zastanawiali się, dlaczego o przestępstwie wiceburmistrza dowiedzieli się z gazety, a nie od energetyków. – Myśli pan, że ja nie wiem, kto mi podłożył tę świnię – mówił Nieśpiał. – Do mojego syna przychodził chłopak od byłego burmistrza i latorośl jednego z tych radnych, którzy domagali się mojego odwołania. Coś tam kombinowali na strychu. Ojcowie ich nakręcili, syn dał się namówić na lewiznę, ja dostałem po głowie. A teraz zaczyna się najlepsze. Kilka dni temu Sąd Grodzki w Biłgoraju puścił Nieśpiałową winę płazem. Kazał mu więcej tak nie czynić, wpłacić 500 zł na biłgorajski PCK i świecić przykładem przez dwa lata (tyle ma trwać okres próby). Staszek ucieszony, że w świetle prawa nie jest złodziejem, wrócił do pracy pod burmistrzem Bielakiem. Łaskawość sądu nie bardzo przypadła do gustu biłgorajskim prokuratorom. Zaalarmowali Prokuraturę Apelacyjną w Lublinie, która w Wielki Piątek, nie bacząc na powagę dnia, kazała kopsnąć się do sądu wyższej instancji z odwołaniem. Jeszcze bardziej od roli gońca prokuratorów wpienił fakt, że być może wkrótce będą musieli postawić zarzuty... elektrykom, którzy wykryli złodziejstwo wiceburmistrza. Po wewnętrznym śledztwie rejon energetyczny doszedł do wniosku, że puszczając protokół z kontroli w obieg pracownicy olali przepisy ustawy o ochronie danych osobowych, czym narazili Staszka przynajmniej na bezsenność. Tym razem energetycy nie czekali na dziennikarzy i urzędową drogą podkablowali swoich kolegów. Staszek pewnie nigdy nie wyjawi, że ten kabel nie był mu potrzebny, by kraść prąd. Mówią, że to on sam tak dokładnie na siebie energetykom doniósł oraz kolegom z opozycji protokoły Korporacji Energetycznej ukradkiem przesłał, aby się nimi napawali. Staszek wie bowiem, że dla polityka lepsza jest zła sława niż żadna. Za uczciwą służbę publiczną dziennikarze by się mu odwdzięczyli najwyżej bezpłatnym nekrologiem. A tak zrobili z niego Rywina – jak gdyby telewizję Michnikowi chciał ukraść. Nie na darmo i nie bez powodu Stasiek w magistracie na stołku zasiaduje. Autor : Bernard Kraska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nasze gołe Lubsko Święte prawo własności nie wystarczy, żeby było pięknie i bogato. Lubsko leży w woj. lubuskim. Leży i charczy. Z 15 tysięcy mieszkańców co drugi jest bez roboty – to rekord kraju. Pierdolnęło wszystko, łącznie ze szpitalem, który zamknięto w zeszłym roku. W środku miasta straszą ruiny. Wyglądają jak dekoracje do filmów wojennych. Na szczęście gruz można ukraść i potem sprzedać u Żyda. To wszystko, co zostało po państwowych zakładach. A kiedyś było tak: w Luwenie zapieprzało 1200 obywateli. W "cera-mice" – 600. No i w PGR – 1200. Teraz ludność kradnie albo daje dupy niemieckim pedałom za niemieckie marki. Demokracja. * * * – Tu kiedyś miałem biurko. – Czechu pokazuje na stertę gruzu. Był brygadzistą. Wczasy. Czasem za granicą. Częściej w Polsce. Miał na wódę. Dzieci płodził bez stresu. Są na studiach. Stres ma Czechu teraz. Bierze młotek i przecinak. Idzie na gruzowisko. Kradnie cegły. 25 groszy od sztuki. Bo teraz to tylko cegły zostały. Niedawno można było znaleźć metalowe pokrywy od studzienek kanalizacyjnych. Już ich nie ma. Są za to dziury, w których z łatwością można kark skręcić. Jak Czesław cały dzień zapieprza, to ma 15 zł. Popija wino marki Tier. Patrzy w niebo i mu trochę kolorowo. Czasem go policja chwyci. Psy specjalnie się nie czepiają. Bo wiedzą, że Czechu jest nieściągalny. Znaczy, nie ma pieniędzy, czyli skoczyć mu można. Mówią mu: spierdalaj. Czechu posłusznie spierdala. Czeka, aż gliny odjadą. A potem cegły na taczkę i znowu do Żyda. * * * W czasach gdy komuna rosła w siłę, chlubą miasteczka były Zakłady Przemysłu Wełnianego Luwena. O tych, co tam robili, mówiono, że to proletariusze-arystokraci, bo prawie cała produkcja szła na eksport i zarobki też były eksportowe, a zaplecze socjalne, że tylko wyć z zazdrości. Na początku lat 90. zakłady zaczęły robić bokami. Wkrótce sąd z powodu długów ogłosił upadłość firmy i do roboty wziął się syndyk. Jesienią 1993 r. sprzedał majątek po Luwenie. Zakład B kupił zawodowy strażak. Pięć dni po podpisaniu umowy wziął w Banku Pomorskim kredyt: 700 tys. zł. Nie miał pleców. To prokuratura go za dupę. Został oskarżony o wyłudzenie, a potem powędrował do puchy. Luwenę A kupiła ustosunkowana warszawka. Coś tam próbowała robić i pewnie chciała dobrze. Wyszło jak zwykle. Została taka sama kupa gruzu jak po strażaku. * * * Do Berlina z Lubska bliżej niż do Warszawy. Marcin wie, jak sobie radzić. Ma lat 19. Optymista z natury. Kiedyś przyszedł do niego kolega. – Chcesz zarobić? – zapytał. Chciał. Razem z kumplem wyjeżdżają do Niemiec. Obciągali tego samego fiuta. Jego właścicielem jest Franz, przedsiębiorca. Starzy nic nie wiedzieli. Marcin ściemniał, że robi za portiera u bogatego Szwaba. Ale potem się wydało. W TV pokazali reportaż. Wyszło z niego, że w Lubsku same homokurwy mieszkają. * * * Pewnego dnia w pozostawionej na pastwę losu Luwenie A odkryto 8 ton przeróżnych trucizn. Burmistrz powiadomił prokuraturę w Żarach: Proszę o wszczęcie postępowania w sprawie środków chemicznych stwarzających zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi oraz środowiska. Prokuratura umorzyła postępowanie. Gdyby jakiś zdesperowany bezrobotny wrzucił choć niewielką część toksyn do ujęcia wodnego, liczba mieszkańców, a zatem i bezrobotnych w Lubsku znacznie by się zmniejszyła. Na szczęście nikt nie wpadł na ten pomysł, bo wtedy prokuratura nie mogłaby niczego umarzać, tylko musiałaby się zabrać do roboty. Gmina za utylizację trującego świństwa zapłaciła 150 tys. zł. Gospodarze terenu nie dali nawet złotówki. Władze miasta wielokrotnie występowały do właścicieli o ogrodzenie terenu i dozorowanie majątku. Bez skutku. Ale to nawet i dobrze, bo jak mieszkańcy Lubska mogliby włazić na gruzowisko, gdyby terenu dawnej fabryki pilnowała armia ochroniarzy? * * * Sławek ma 23 lata. Trafił na gliniarzy bez poczucia humoru. Złapali go na terenie Luweny. Znalazł trochę złomu. Prokurator nie popuścił: do sądu trafił akt oskarżenia. – Prorok chciał mi wlepić 5 lat. Sąd dał mi rok. Jak pójdę siedzieć, to kto wyżywi matkę i młodszych braci? Tu ludzie będą ruiny okradać, dopóki zostanie choć jedna cegła. Nie mają wyjścia. * * * Właścicielką Luweny A, czyli gruzowiska, z którego kradną cegły, jest Monika F. z Warszawy. Całe miasto wierzyło, że jest siostrą Elżbiety Chojny-Duch doradcy wicepremiera Kołodki. Stąd nadzieja może, że taka ważna osoba jakoś pomoże ocalić pogrążające się gruzach miasteczko. Wygląda na to, że opowieści Moniki F. o siostrze to lipa w prochu. Monika F. mówi o tym chętnie i przy różnych okazjach. Chojna-Duch jednak zaprzecza. – Monika F. nie jest moją siostrą ani nie jestem z nią w żaden sposób spokrewniona – twierdzi doradczyni Grzegorza Kołodki. – Owszem, łączy mnie z nią długoletnia znajomość. Ostatnio widziałyśmy się jakieś pół roku temu. Znajoma doradcy wicepremiera to za mało, aby wierzyć, że ocali miasto. Lepiej już modlić się o cud. Gruzów zostało jeszcze trochę. W Niemczech bogatych pedałów też nie brakuje. Po wejściu do Unii to może być nasza wielka narodowa szansa. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Męczeństwo posła Stryjaka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oksana w mordę lana Policja, prokuratura i sądy Pomrocznej rozumieją, że nie da się kochać kobiety, która rodzi dzieci z felerami. Możliwe, że Oksanę P. przyciągnęło do Polski nie tylko uczucie do faceta, ale też fama naszej ojczyzny jako kraju, w którym kobiety noszone są na rękach, a faceci to urodzeni dżentelmeni. Ale jeśli nawet tak było, to Oksanie już dawno wyleciało to z głowy. Nawet rodzi źle Oksana P. w 1998 r. zawarła związek małżeński z obywatelem polskim – Pawłem K., mieszkańcem Tomaszowa Lubelskiego. Decyzję o małżeństwie poprzedzało 5 lat znajomości, trudno zatem mówić, że była nieprzemyślana. Wkrótce Oksana urodziła dwoje dzieci, jedno z nich zmarło trzy miesiące po przyjściu na świat. Został tylko mały Piotruś. Badania wykazały, że Piotruś jest dotknięty dziecięcym porażeniem mózgowym powodującym m.in. niedowład kończyn, nadto ma astmę. Mąż Oksany, jako człek światły, uznał, iż to ewidentna wina żony, że urodziła mu syna kalekę. W tym przekonaniu utwierdzali go rodzice. Odczuciom swym dawał wyraz, jak to tylko polski szlachcic potrafi, czyli regularnie obijał dziób swej importowanej małżonce. Opisują to dokumenty zwane obdukcjami. Wynika z nich, że Paweł K. i tak był łaskaw wielce, bo razy wymierzone Oksanie nigdy nie powodowały obrażeń naruszających czynności jej ciała na okres dłuższy niż 7 dni. Czyli bił, owszem, ale z wyczuciem. 31 grudnia 2001 r. sąd ocenił ułańską fantazję Pawła K. na 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata. Oksana wystąpiła o rozwód. Sąd nie orzekł o winie, opiekę nad dzieckiem powierzył matce zasądzając od Pawła alimenty w wysokości 300 zł (200 na dziecko i 100 na matkę), a także określił, w jaki sposób oboje korzystać mają ze wspólnego mieszkania. Oksana z niepełnosprawnym dzieckiem dostała największy pokój (jeden z trzech, ale za to z balkonem) oraz prawo używalności kuchni i łazienki. Rzeczpospolita zatem nie uchybiła swej opinii państwa wielokulturowego i tolerancyjnego. Nie dość, że pozwoliła tu żyć Ukraince, to jeszcze dała jej dach nad głową i parę groszy na życie. Na bruku jest miękko Piotruś wymagał 24-godzinnej opieki, leczenia i rehabilitacji, Oksana dymała więc pekaesem do Zamościa na zajęcia rehabilitacyjne i ćwiczyła z dzieckiem w domu, ale w takiej sytuacji nie mogła podjąć pracy na stałe. Stwarzało to pewne trudności, ponieważ tatuś dziecięcia kompletnie miał je w dupie, nie kontaktował się z nim i nie dawał grosza na jego utrzymanie. Wyprowadził się z zajmowanego mieszkania do swoich rodziców, a ci czym prędzej unieważnili akt darowizny mieszkania z powodu rażącej niewdzięczności syna wobec rodziców. Można nieco wątpić w szczerość tej argumentacji, ponieważ z niewdzięcznym synem mieszkali zgodnie w jednym mieszkaniu, a także kupili od niego samochód. Ale to był dopiero wstęp. Rodzice niewdzięcznego Pawła K. wystąpili do sądu o eksmisję wrednej Ukrainki, co to rodzi wadliwe młode. Sąd Rejonowy w Tomaszowie Lubelskim ochotnie nakazał eksmisję. We wrześniu napisał do Oksany komornik sądowy, umawiając się z nią w celu wywalenia jej z dzieckiem na bruk. I dopiero 7 października 2003 r. ktoś się w sądzie połapał, że to kompromitacja wymiaru sprawiedliwości. Nawet w Tomaszowie Lubelskim. Po pierwsze, Piotruś jest niepełnosprawny, po drugie, jest obywatelem polskim zameldowanym w tym lokalu. Sąd zatem zawiesił eksmisję nakazując gminie wskazanie lokalu socjalnego. W związku z tym były małżonek z rodzicami wystąpili o odebranie Oksanie karty czasowego pobytu ze względu na fakt, że przecież nie jest już żoną Pawła – więc nie jest już on zobowiązany do zapewnienia jej warunków określonych w karcie czasowego pobytu. O Piotrusiu tatuś na wszelki wypadek nie wspomniał. Po co Polsce ta kobita Na pomoc Pawłowi K. pospieszył nie byle kto, tylko komendant wojewódzki policji w Lublinie. W piśmie B–III–6010/2190/210/5/01 wyraził opinię o braku zastrzeżeń do cofnięcia wymienione-mu (ej) udzielonego zezwolenia na zamieszkanie na czas oznaczony, na terytorium RP. Mówiąc krótko udzielił mocą swojej pieczątki błogosławieństwa, żeby Oksanę czym prędzej wywieźli z naszego nadmiernie gościnnego kraju. Na szczęście po dwóch miesiącach komendant główny policji wydał decyzję (R–II–999/686/01) uchylającą postanowienie swego podwładnego pisząc wprost: Brak jest najmniejszych podstaw do wyrażenia negatywnej opinii w przedmiocie dalszego zamieszkiwania w Polsce Oksany Priszlak z synem Andrijem Priszlak (dziecko z pierwszego małżeństwa Oksany – przyp. autorów) i z drugim synem Piotrem K. – ob. Polskim. Postanowienie jest błędne zarówno pod względem formalnym jest również błędne pod względem merytorycznym. Po takim piśmie na miejscu pana komendanta w Lublinie byśmy się zakopali ze wstydu na trawniku przed komendą. Bezczelna skandalistka My, polscy patrioci, bardzośmy uparci. Jak nie tak, to może zrobić z niej kryminalistkę? I proszę – udało się. W kwietniu 2002 r. Oksana została skazana na grzywnę w wysokości 600 zł przez Wydział Grodzki Sądu Rejonowego w Tomaszowie Lubelskim (sygn. akt VW 91/01) za wykroczenie polegające na tym, że w dniu 2.10.2001 roku około godz. 12.00 (w dzień) umyślnie dokuczała Panu Stanisławowi K. (dziadkowi Piotrusia – przyp. autora) poprzez dzwonienie dzwonkiem do drzwi mieszkania jak i telefonem. Sąd nie miał wątpliwości, że ma do czynienia ze złą kobietą. Wszystkich ignoruje, demonstruje swoją pogardę dla otoczenia, co świadczy o dużej demoralizacji. (...) przyszła do domu pokrzywdzonego dzwoniąc ok. 15 minut bez przerwy dzwonkiem do drzwi. Prośby pokrzywdzonego o zaprzestanie procederu okazały się bezskuteczne, co świadczy o dużym stopniu demoralizacji obwinionej. Kobieta twierdzi, że chciała spotkać się z ojcem dziecka, aby wykupił leki dla syna, bo nie miała pieniędzy. Może i tak, ale żeby umyślnie w tym celu dzwonić do drzwi dziadków malca? To jakiś skandal! Tym bardziej że na sprawę obwiniona stawiła się z dzieckiem z wózkiem i dziecko przeszkadza w prowadzeniu sprawy (z protokołu rozprawy z 16 kwietnia 2002 r.). Dziwka, alkoholiczka i terrorystka Do kuratora sądowego kolega Pawła K. napisał pismo z obiecującym nagłówkiem „Donos”, w którym sugerował, że Oksana chla wódę i dmucha się, z kim popadnie, a dziecko leży na podłodze bez opieki. Wywiad środowiskowy nie potwierdził tych bredni. Dziecko uczestniczy w zajęciach rehabilitacyjnych w Zamościu, które są za darmo. W swojej grupie zrobił największe postępy. Stan higieniczny małoletniego nie budzi żadnych zastrzeżeń, zawsze czysty, umyty, ma schludną i na miarę wydolności finansowej matki – odzież. W domu ma dwa wózki, huśtawkę, piłkę do ćwiczeń i sporo zabawek. Wyżywienie adekwatne do tego, jakie lubi. Nie potwierdzają się informacje zawarte w donosie... W mieszkaniu panuje spokój, nie są prowadzone libacje alkoholowe. Nie udało się z dziwką i alkoholiczką, więc tatuś Piotrusia skierował sprawę do Prokuratury Rejonowej w Tomaszowie Lubelskim zarzucając swojej byłej żonie, że groziła mu w okresie od marca do września 2001 r. pozbawieniem życia, a ponadto zabrała mu dowód osobisty, prawo jazdy i dokumenty samochodu. Jak ją lał po pysku, to się jakoś nie bał. 29 października zeszłego roku Oksana została skazana za powyższe na grzywnę w wysokości 2000 zł (sygn. akt II K 78/02). Od wyroku wniesiona została apelacja i sprawa jest w toku. * * * Paweł K. i jego rodzice odnieśli tylko połowiczne zwycięstwo. 20 stycznia 2004 r. lubelski Urząd Wojewódzki – delegatura w Zamościu przyznał Oksanie zezwolenie do zamieszkiwania na terytorium RP do 20 stycznia 2006 r. Jesteśmy pewni – te dwa lata upłyną jej na poznawaniu nowych polskich sposobów umilania życia kobiecie z gorszym dzieckiem i takimż obywatelstwem. Autor : Maciej Wiśniowski / Jędrzej K. Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewica w wagonie z miejscami do leżenia Desperacki strajk i głodówka załogi Fabryki Wagon w Ostrowie Wielkopolskim zwiastują poważny kryzys społeczny. Nie dlatego, że bankrutuje średniej wielkości fabryka. W Polsce restaurowanego kapitalizmu upadło wiele dużo większych fabryk. Nie dlatego też, że załodze od dłuższego czasu nie wypłaca się tam zarobków i pracowała na wymuszony kredyt. Zaleganie z poborami to dzisiaj w Polsce zjawisko notoryczne w ponad 60 proc. przedsiębiorstw. Przypadek ostrowskiego Wagonu bulwersuje dlatego, że jest to szczególnie dobitny przykład dzikości polskiego odgórnie budowanego kapitalizmu. Rabunkowego i złodziejskiego. Zakład dostał się w drodze urzędowej prywatyzacji w ręce malwersantów i niebieskich ptaków. Nie wnieśli ani grosza, nędzną cenę za przyzwoity zakład zapłacili z odzyskanych wierzytelności tegoż zakładu oraz sprzedanej gotowej produkcji. I od razu wzięli się za okradanie zakładu i załogi. Fabryka upada nie z powodu złej koniunktury i braku zamówień, lecz wskutek rabunkowej gospodarki nowych właścicieli, którzy najzwyczajniej wyprowadzali z firmy pieniądze. I działo się to przy pomocy działaczy "Solidarności" oraz przy biernym – nie wiadomo, czy bezinteresownym – przyglądaniu się kierowanego przez SLD Ministerstwa Skarbu. Na dodatek grabiący zakład i załogę nie byli większościowymi udziałowcami (mieli 35 proc.). Własność jest podstawą kapitalizmu. Ale w cywilizowanym kapitalizmie własność nie tylko daje prawa, lecz nakłada obowiązki. Główny to dotrzymywanie umów i wywiązywanie się ze zobowiązań finansowych wobec pracowników, partnerów, państwa. Na straży tego stoi prawo. Malwersanci stają przed sądami, trafiają do kryminału, a ich osobisty majątek idzie na spłatę należności i wyrównanie szkód. Pilnują tego odpowiednie urzędy na podstawie skutecznego prawa. W Polsce – jak widać – własność jest wszechmocna i bezkarna, nawet gdy nie jest pełna, lecz – jak w przypadku Wagonu – dzielona z państwem. I dzieje się to pod rządami SLD, który zajmuje się sobą. Posłowie nie interpelują, nikt nie wnioskuje o naprawę kulawego prawa. Nie słychać też OPZZ. Zdumiewająca bezczynność. Jeśli do kryzysu politycznego, w którym pogrąża się od początku afery Rywina, SLD zafunduje sobie jeszcze kryzys społeczny znaczony narastającymi buntami zdesperowanych załóg pracowniczych, jego los będzie przesądzony. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sekskolektyw Była w Pomrocznej moda na spodnie dzwony. Była na Polonezy Caro. Była na wadowickie kremówki. Teraz nadeszła na seks grupowy. Od pewnego czasu słyszę w towarzystwie ludzi sławnych i niesławnych, światłych i mniej światłych, że tak jak na aerobik czy siłownię, jeżdżą sobie na seks grupowy. Robią jednak tajemnicę co do miejsca i czasu, bo wtedy seks ekscytuje. Pamiętam z filmów i plotek, że seks grupowy to wyrafinowana rozrywka zepsutych bogaczy. Postanowiłam letnią porą wypróbować grupowego bzykania po polsku. Przegrzebałam setki stron internetowych: "Sex w przedszkolu", "Obwisłe piersi", "Niewolnicy stóp", "Seks rodzinny", "Lubię jak inni dymają moją starą" i takie tam. Wreszcie znalazłam Polchat.pl, na którym pod hasłem "Seks" jak byk stało: "Swingers". Od swingerów natychmiast odbiło mnie na www.klub69. Miałam farta. Klub właśnie zapraszał na imprezkę. Wypełniłam formularz i jeszcze tego samego dnia oddzwoniła do mnie milutka pani, sekretarz klubu. Mało mnie szlag nie trafił! Do Klubu 69 należą w większości pary-małżeństwa. Single mogą być wirtualnymi członkami, ale do uciech dopuszczani zostają pod warunkiem, że swój udział w harcach zgłosi inny singiel płci przeciwnej. Żeby było do pary. Jakiej pary? Miał być seks grupowy! Sekretarz była twarda: Singielka to pół biedy. Prawdziwą plagą są dla "69" samce-single. Przywożą ze sobą wystraszone gówniary, które siedzą w kącie i udają, że ich nie ma. Single najchętniej bzykają na krzywy ryj. Jedyną szansą wkręcenia się na seks grupowy było zarejestrowanie się z partnerem albo rekomendacja pary, która już jest członkiem klubu. I to ma być seks grupowy? Wolna miłość? To jakieś zbrojne skrzydło ortodoksyjnej kościelnej Oazy. Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować. Oficjalnie do spółkowania ze mną w Klubie 69 zapisałam ulubionego kolegę, z którym rzadko się kłócę. Posłałam nasze foty. Wpłaciłam 500 zł wpisowego plus 350 zł za zbliżającą się imprezę. W szczytnym celu umieszczania kilkunastu zaobrączkowanych penisów w kilkanaście różnych, ale do pary zaobrączkowanych wagin, Klub 69 wynajmuje "odpowiednio przystosowane" lokale na terenie całej Polski. Bibki trwają dwa dni. Można więc zajeździć się na śmierć. * * * Tym razem orgia pomrocznych swingerów odbywała się w hotelu pod Łodzią. Punkt pierwszy programu: kolacja powitalna. I od razu déj¸ vu – chrzciny. Przede mną sałatka jarzynowa, a w powietrzu gorący temat: bezstresowe wychowywanie dzieci. Najaktywniejszy był człowiek bez karku, w złotych łańcuchach z przytwierdzoną do złotego zegarka anorektyczną blondynką. Wszyscy (na oko) mieścili się w przedziale wiekowym 35–50. Przy tej ekipie byliśmy z Bartkiem zasmarkanymi szczylami. Jako pierwsi chrzcino-kolację opuściła najstarsza para: lekarze z Gdyni. Do towarzystwa już nie wrócili. Seks grupowy uprawiali w parze lub też w pojedynkę, zaryglowani w oddzielnym pokoju. W podobny sposób z piętnastu par zrobiło się wkrótce sześć, z nami włącznie. Z głośników sączyły się stare przeboje Madonny. Kilka pań ruszyło na parkiet. W trakcie zdążyły pozbawić jedną z nich pończoch. Erotyzmu przy tym było raczej niewiele. Panowie gadali w rogu o samochodach. Dochodziła pierwsza nad ranem. Stwierdziliśmy z Bartkiem, że czas już podgrzać atmosferę. Po chwili tańczyliśmy już zachęcająco w totalnym negliżu, co wywołało konsternację w towarzystwie. Nikt nie poszedł w nasze ślady. Baby dalej mieszały w osobnym kółeczku graniastym. Seks grupowy wprost nas osaczał. Wreszcie po dobrych dwóch godzinach potworzyły się pierwsze parki na kanapach po kątach. I znowu déj¸ vu: czyjeś urodziny w akademiku. Z tym, że w akademiku było lepiej widać. Dobry Jezu! Właśnie zdałam sobie sprawę, że wielokrotnie, ale nieświadomie brałam udział w seksie grupowym jeszcze w liceum. Po seksparty Klubu 69 pojęłam, co w Pomrocznej znaczy seks grupowy. Że w grupie zeżremy, popijemy wódką, w kącie przelecimy swoją starą tak, żeby grupa mogła to w najlepszym wypadku usłyszeć. I do domu, do dzieci, do babci. Wszystko po to, by później fałszywie ściszonym głosem opowiadać o grupowym seksie, którego dostąpiliśmy. Ktoś się jednak w tym ferworze grupowego bzykania pod Łodzią niefortunnie pomylił i przeleciał obrączkę nie do pary, bo nad ranem obudziła nas dzika awantura: dama chciała się natychmiast rozwodzić, bo "dziwkarza nie zamierza w chałupie hodować". Skończyło się na tym, że za karę "dziwkarz" nie zjadł śniadania, zaś parka wyjechała bez pożegnania. Z seksu grupowego w Klubie 69 zamiast wyrafinowanych technik seksualnych nauczyłam się na pamięć wszystkich stref erogennych mojego koleżki Bartka. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdybym spróbowała poszukać tych stref w grupie tak skrupulatnie na seks gromadzonej przez sekretarz Klubu 69. * * * Niestety pomroczny ten naród jak cholera, co potwierdza się w raporcie "Seksualność Polaków 2002" prof. Lwa Starowicza. Jak wynika ze szczerych deklaracji kochanych rodaków: seks grupowy lubi 3 proc. mężczyzn i 1 proc. kobiet. Mężczyźni realizują swoje pragnienia, bo tyle samo procent twierdzi, że przytrafił im się seks grupowy. Natomiast 1 proc. bab zmusiło się do tej formy aktywności seksualnej; seks grupowy smakowało 2 proc. kobiet. Do trójkątów dało się namówić tyle samo bab, co w ankietach deklarowało swoje dla nich uwielbienie (1 proc.). Aż 3 proc. mężczyzn tylko marzy o niewinnych trójkącikach i pęka przy tym z frustracji, bo marzenia spełniły się w realu tylko dla 1 proc. Wszystko przez zaborcze baby. Aż 11 proc. mężczyzn lubi wymieniać się partnerkami i aż 8 proc. ma przegwizdane, bo takie wymiany akceptuje tylko 3 proc. kobiet. Z czego tylko 2 proc. akceptację swą obróciło w czyn. Partnerkami wymieniło się tylko 1 proc. mężczyzn, co oznacza, że pozostałe 10 proc. wymienia się... kochankami. Posiadanie kochanki (ta, co się jej kupuje kwiaty i perfumy, nie ta, co pierze i wyciera kurze) deklaruje 45 proc. mężczyzn. A tak w ogóle, to nie ufam żadnym ankietom po tym, jak inny mój koleżka padł ofiarą badań Durexu nad długością penisów poszczególnych nacji. Wiesz co – zwierzył mi się. W tym pytaniu o długość penisa to sobie trochę dodałem. 7 cm. – Odbiło ci? – wrzasnęłam. – Przecież to i tak była anonimowa ankieta. – Wiesz, jak ja się wtedy fajnie poczułem... Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Powrót taty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Podnosząc łapę na papę Jan Paweł II jest pod ochroną. Ale tylko w Polsce. "Masowy morderca", "zacofany autokrata", "pederasta", "hipokryta", "tajny agent CIA", "zdrajca", "antychryst", "kryminalista", "kawiarniany papież", "heretyk", "antypapież", "fabrykant świętych" – pisze o papieżu prasa światowa, poważna i niepoważna, chrześcijańska i ateistyczna, agencje prasowe. Nazywa się go tak w książkach i w programach telewizyjnych. Czy J.P. 2 sobie na to zasłużył? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że autorzy tych "zwrotów obraźliwych, lekceważących i ośmieszających", jak gdyby nigdy nic, łażą sobie wolno, nie płacą grzywien, nie zgłaszają się do komisariatów ani nie wykonują przymusowo społecznie pożytecznych prac. Ba! Nikt im nie postawił kryminalnych zarzutów. Słów tych nie uznano za obraźliwe ani lekceważące, a ich autorom nie przypisano zamiaru poniżenia lub zniesławienia "Ojca Świętego". Nie oskarżono ich także, że wykroczyli poza ramy prawnie dopuszczalnej krytyki i wolności wypowiedzi. W Pomrocznej nie uszłoby to im na sucho. Tutaj nawet "sędziwy bożek" okazuje się obraźliwy i nielegalny, a autorowi tego eleganckiego określenia grozi się kilkuletnim więzieniem. Czy nie są to groźby bezprawne? Czy w demokratycznym państwie zapowiadane przez prokuraturę kroki prawne (?) nie powinny być uznane za represje polityczne wobec korzystającego z wolności słowa i sumienia dziennikarza? A może to prokuratura dopuszcza się łamania norm współżycia społecznego? Czy jej funkcjonariusze nie powinni stać na straży konstytucyjnych wolności zamiast ponownie dowodzić swej lojalności wobec instytucji, która tak naprawdę trzyma w tym kraju władzę? Masowym mordercą nazwał papieża George Monbiot, profesor filozofii z Uniwersytetu w Bristol, w artykule zatytułowanym "Papież szerzy AIDS" zamieszczonym w "Guardianie" z 7 października 1999 r. Czytamy tam między innymi: Jan Paweł II, Ojciec Święty i "anielski pasterz", przedstawiciel Boga na ziemi i jedyny żyjący człowiek oficjalnie uznany za nieomylnego, jest masowym mordercą. Każdego roku papież zabija dziesiątki, a może setki tysięcy ludzi, zakazując katolikom używania prezerwatyw. Podczas gdy jego przekleństwa są przez większość wiernych w pierwszym świecie uważane za kompletny nonsens i ignorowane, w krajach, w których w praktyce nie ma dostępu do alternatywnych źródeł informacji i gdzie kobiety korzystają z niewielu praw, każde papieskie potępienie środków antykoncepcyjnych skazuje tysiące ludzi na długą chorobę i śmierć. W dalszej części artykułu Monbiot nazywa papieża zacofanym autokratą i wzywa Watykan do oskarżenia J.P. 2 o zbrodnie przeciwko ludzkości. 13 lipca 2000 r. ten sam autor w artykule "Czyżby papież był gejem?" w nieco lżejszym tonie zastanawia się nad przyczynami watykańskiej niechęci do homoseksualistów. Czytamy tam między innymi: To, w co człowiek wierzy w oparciu o bardzo słabe dowody – pisał Bertrand Russell – może być świadectwem jego pragnień – pragnień, których często sam sobie nie uświadamia. Watykańska obsesja na tle homoseksualizmu zdaje się sugerować, że dzieje się tutaj coś bardzo interesującego. Czyżby niektórzy z katolickich kardynałów zmagali się ze swoją seksualnością? Czy to możliwe, żeby sam papież był gejem? W dalszej części artykułu autor nie upiera się przy swoim przypuszczeniu. To tylko żarty – złośliwe, inteligentne i... legalne. W poważniejszym tonie utrzymane są zarzuty Paula Williamsa, amerykańskiego filozofa, teologa i byłego doradcy FBI. W wydanej w 2002 r. książce "Watykan zdemaskowany" oskarża on papieża o związki z mafią, a zwłaszcza o pomoc świeckim i duchownym biznesmenom zamieszanym w nielegalne transakcje z bankiem watykańskim. "Daily Telegraph" w numerze z 19 listopada 2001 r. określił ów bank jaką jedną z największych na świecie pralni brudnych pieniędzy. Równie groźnie brzmią zarzuty przedstawione w roku 1997 w brytyjskiej BBC. W tej szanowanej stacji telewizyjnej pokazano film dokumentalny pt. "Rywale w drodze do raju", w którym Vernon Walters, były zastępca szefa CIA, opisał, w jaki sposób J.P. 2 stał się współpracownikiem CIA i Białego Domu. Z filmu dowiadujemy się m.in., że papież spełnił żądanie prezydenta Reagana, gdy ten zażądał zdyscyplinowania nikaraguańskich księży, którzy popierali teologię wyzwolenia i sprzeciwiali się amerykańskiej dominacji w regionie. Papież wybrał się wkrótce do Nikaragui, gdzie m.in. publicznie znieważył Ernesto Cardinale, księdza i członka rady ministrów. Kawiarnianym papieżem nazwał J.P. 2 znany dziennikarz liberalny Jan Brazil. Kawiarnianym dlatego, że Kościół zwykł określać tym mianem powierzchownych katolików, którzy przestrzegają tylko tych wskazań Kościoła, które im są wygodne. Papież postąpił tak samo – twierdzi Brazil – gdy 12 marca 2000 r. prosił o przebaczenie za grzechy Kościoła, zapominając jednocześnie o własnych przestępstwach wobec kobiet i dzieci. Możemy mieć tylko nadzieję, że następny papież przeprosi za grzechy obecnego. Heretyk, zdrajca i antypapież – to oczywiście zarzuty stawiane przez ludzi bardziej świętych niż sam papież. Fundamentaliści religijni – chrześcijańscy i niechrześcijańscy – zarzucają papieżowi moralny upadek i sprzeniewierzenie się Pismu Świętemu. Potępiają go za to, że nie domaga się kary śmierci dla kobiet poddających się zabiegowi przerywania ciąży. Poglądy te znajdujemy m.in. na stronicach opublikowanej w Internecie książki "Ostatnie godziny ziemi", gdzie stwierdza się m.in., że papież jest antychrystem i zbrodniarzem porównywalnym z Hitlerem. Nie będziemy się odnosić do tych ekstrawagancji. Ludzie są różni, a my chcemy przecież do Europy, gdzie najróżniejsi ludzie współżyją ze sobą i tolerują się wzajemnie. W tej formule demokracji nie mieści się posyłanie za kratki krytyków głowy Kościoła, nawet jeśli nosiciela tej głowy nazywają "gasnącym starcem" lub "bożkiem". Jeśli rząd RP i jego agendy uważają inaczej, niech to powiedzą wprost i wskażą właściwy kierunek. Po tym właśnie poznaje się prawdziwych mężczyzn. Autor jest współprzewodniczącym Federacji Polskich Stowarzyszeń Humanistycznych. Autor : Andrzej Dominiczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wienerschnitzel z Baraniny Telewizyjna "Jedynka" zapowiadała reportaż dotyczący wiedeńskiego procesu Jeremiasza B. oskarżanego o zlecenie zabójstwa Jacka Dębskiego jako sensacyjny materiał, który oglądających zetnie z nóg. Pokazano (TVP 1, 29 stycznia 2003, godz. 22.30, "Kronika kryminalna") 20 minut bełkotu zrealizownego amatorskimi metodami, chwiejącą się w rękach kamerą. Dziennikarze państwowej TV, którzy pojechali na kilka dni do Austrii na koszt obywateli płacących abonament, pokazali, jak wygląda budynek wiedeńskiego sądu, fasady domów Baraniny, gospoda, w której kiedyś nocowali Dębski z Inką, a także oświetlone neonami ulice Wiednia. Osiem razy przewinął się obrazek Jeremiasza B., jak z zasłoniętą folderem twarzą wchodzi do sali rozpraw lub z niej wychodzi. Ten sam obrazek wcześniej prezentowały wszystkie telewizyjne dzienniki. Ekipa od Kwiatkowskiego nie dodała nic nowego do zestawu informacji od ponad tygodnia przewijających się w mediach. Niedawno ("NIE" nr 4/2003) przedstawiliśmy informacje dotyczące kulis śledztwa w sprawie zabójstwa Dębskiego. Ujawniliśmy fakty, które nie ujrzały dotychczas światła dziennego. Zdajemy sobie sprawę, że w dziennikarskim haj lajfie powoływanie się na organ Urbana nie należy do dobrego tonu. Zarzuca się nam m.in. wulgarność i brak etyki. Niewątpliwie bardzo etycznie postąpiła ekipa TVP 1, która z braku lepszego materiału udała się do sąsiadów oraz wspólników w interesach Baraniny pytając, czy wiedzą, że ten Jeremiasz B. to bandyta i zleceniodawca zabójstwa polskiego ministra. Tak samo określała Baraninę prowadząca narrację dziennikarka. Ani razu nie padł termin "domniemany zleceniodawca" lub "oskarżony o zlecenie". Sędziów i przysięgłych występujących w procesie określono w reportażu jako głąbów, którzy w ogóle nie orientują się w sprawie, a Polska to dla nich "dziki wschód, gdzie wszystko jest możliwe". Na koniec programu, żeby podjarać widzów, pokazano archiwalne zdjęcia zastrzelonych kilka lat temu warszawskich gangsterów. Padła sugestia, że za tymi zbrodniami także stoi Jeremiasz B. Zadziwiająca jest bierność, z jaką dziennikarze przyjmują za pewnik tezy oskarżających Halinę G. i Jeremiasza B. prokuratorów. Dowiedzieliśmy się właśnie, że redakcje największych dzienników w Pomrocznej, a także jedna (niepaństwowa) telewizja otrzymały kopie raportu sporządzonego podczas drugiej obdukcji zwłok Tadeusza M., (Saszy) określanego jako zabójca Dębskiego. Jak wiadomo, Tadeusza M. znaleziono wiszącego w celi aresztu. Pokuratura obstaje, że było to samobójstwo, ale wyniki dwóch sekcji zwłok utajniono. Wspomniany raport sporządził biegły z zakresu medycyny sądowej z Uniwersytetu w Wiedniu, prof. Georg Bauer reprezentujący stronę austriacką podczas ekshumacji i drugiej obdukcji. Stoi tam jak byk, że Sasza miał połamane żebra, obrażenia pleców i ślad po elektrycznym paralizatorze na ramieniu. Nie jest to dokument procesowy, więc żurnaliści mogą śmiało się nim posługiwać. Czy kwiat dziennikarstwa Pomrocznej odważy się zadać niewygodne pytania warszawskiej prokuraturze, czy też wspomniany kwit wyrzuci do kosza? Dociekliwym proponujemy jeszcze kilka innych wątków. Spytajcie, skąd Dębski wytrzasnął 400 tysięcy baksów, które następnie zostały przemycone do Austrii. Oskarżający Baraninę prokuratorzy cytują zapisek z dzienników Dębskiego: "11 marca 2001: Niepokój w sercu, telefon Leszka (Baraniny) nie odbiera. Moje pieniądze w niebezpieczeństwie?". Zapytajcie, dlaczego nie cytują wcześniejszego zapisu: "Wyjazd do Łodzi po pieniądze w obstawie Herod baby z glockiem w torebce. Wybieram pieniążki. Potem dyplomatycznym kanałem za granicę. Akcja się udała i kasa z bankowej skrytki zacznie wreszcie działać", oraz późniejszego: "23 marca 2001 – moje pieniądze bezpieczne na koncie". Tego dnia Dębski był w Austrii, gdzie przekonał się naocznie, że dolce zamienione na szylingi znajdują się na jego koncie w banku w Schwechat. Spytajcie też warszawskich policjantów, którzy namierzali stołeczne gangi, dlaczego Dębski woził się po Warszawie z niejakim Nastkiem, drugorzędnym bandytą z grupy żoliborskiej. Czy przypadkiem nie dlatego, że eksministrowi mocno obito twarz, otrzymywał też telefoniczne pogróżki. Było to wówczas, gdy jeszcze nie znał Baraniny. Oskarżającego Inkę niewiniątko prokuratora spytajcie, dlaczego przed sądem nie przytoczył framgentu jej zeznania, w którym kobieta stwierdza, że usłyszawszy huk wystrzału w chwili zamachu na Dębskiego, uznała, że musiała to być giwera kaliber 9 mm. W późniejszych zeznaniach twierdziła, że niemal nic nie pamięta z momentu zabójstwa. Dziwnym trafem Dębski zginął od strzału z broni kaliber 9 mm typu Luger. Takich kwiatków w sprawie jest jeszcze sporo. Może być wesoło, gdy austriacki sąd uniewinni Jeremiasza B. od zarzutu zlecenia zabójstwa Dębskiego. Wyszłoby wtedy na to, że Inka wystawiła eksministra przybyszom z innej planety. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Parciane ekscelencje Polska dyplomacja jest na takim poziomie, że podnieść go może nawet wiceminister z PSL. Podczas zakulisowych konsultacji – przed powołaniem sejmowej komisji śledczej ds. Rywingate – PSL-owcy zażądali od Millera dwóch dodatkowych stanowisk. Miller odmówił. No to posłowie PSL w sprawie komisji głosowali razem z opozycją. Nie wszyscy. Kilku ludowców nie wzięło udziału w głosowaniu dając do zrozumienia, iż nie chcą stawiać lewicowych sojuszników pod ścianą w trudnej dla SLD sytuacji. Premier potem oznajmił, że dezyderaty personalne PSL rozpatrzy po zakończeniu pracy komisji, aby nie powstały podejrzenia, że jej powoływaniu towarzyszyły targi czy układy w obrębie koalicji rządzącej. Zachowanie ludowców bardzo wkurzyło posłów SLD. Zakąszając w sejmowej restauracji, chcąc nie chcąc słyszałem, jak pewien znany SLD-owski parlamentarzysta głośno użalał się: "te pieprzone gumiaki znowu nas szantażują". Kręcąc się stale po kuluarach Sejmu obserwowałem, że ludowcy już od dłuższego czasu grzecznie "czapkowali" o dwa dodatkowe stanowiska wiceministrów. ("Gumiaki z Wiejskiej", "NIE" nr 46/2002). Nie jest więc tak, że PSL-owcy rzucili się na Millera, bo poczuli nagle woń padliny. Uważam, że wepchnięcie Cimoszewiczowi do Ministerstwa Spraw Zagranicznych PSL-owskiego zastępcy wyszłoby na zdrowie naszej dyplomacji. Wyrobiłem sobie taki pogląd obserwując w Sejmie zabiegi PSL-owskiego posła Tadeusza Samborskiego o wyczyszczenie korpusu dyplomatycznego z różnych nieudaczników, których w MSZ po kolei upychali Skubiszewski, Bartoszewski i Geremek. Cimoszewicz uparcie chroni kadrowe spady, które odziedziczył po poprzednikach z etosu. Zdaniem Cimoszki, kopniak kadrowy, wymierzony w tyłek któregokolwiek z protegowanych Geremka, byłby czymś równie niestosownym i bezczelnym jak obsikanie Grobu Nieznanego Żołnierza. Na zarzuty Samborskiego, iż resort spraw zagranicznych dołuje doświadczonych dyplomatów z PRL-owskim stażem, a faworyzuje ludzi etosu ściągniętych do centrali MSZ przez Bartoszewskiego i Geremka, Cimoszewicz odpisał: Zdecydowanie odrzucam zawartą w interpelacji tezę o kontynuowaniu szczególnej polityki kadrowej... MSZ podjęło – przed przystąpieniem do rotacji przegląd stanu zatrudnienia na placówkach zagranicznych... zatrudniani są dyplomaci o merytorycznych i językowych kwalifikacjach. Cimoszewicz krytykę wyniośle odrzuca, a tymczasem poseł Samborski ma w zanadrzu takie na przykład fakty (przytaczam tylko kilka z wielu): * W Rzymie Polskę reprezentuje ambasador Michał Radlicki. Nie zna języka kraju urzędowania. W centrali resortu zasłużył się chybionymi reformami i czystkami personalnymi. Jest objęty postępowaniem prokuratury w sprawie budowy nowego obiektu ambasady RP w Berlinie. MSZ poniósł wielomilionowe nieuzasadnione koszty przy nieudolnym uruchamianiu tej inwestycji. Nadzorował ją Radlicki, jako dyrektor generalny MSZ. * Janusz Ostrowski, kierownik wydziału konsularnego ambasady w Rzymie nie zna języka włoskiego, w kraju był zastępcą Radlickiego i ponosi współodpowiedzialność za skandal z berlińską budową. * Marzena Krulak, kierownik wydziału konsularnego w ambasadzie w Atenach, ponoć nie tylko nie zna greckiego, ale nie włada biegle żadnym obcym językiem. Była dyrektorka kadr u Bartoszewskiego i Geremka specjalizowała się w czystkach personalnych. Za jej urzędowania w centrali MSZ tak zwana lista pracowników pozostających w dyspozycji kadr urosła do stu kilkunastu pozycji. * Marek Sawicki, konsul generalny we Lwowie, namaszczony jeszcze przez byłą marszalicę Alicję Grześkowiak, jest w konflikcie z największą lwowską organizacją polonijną. Pan konsul nie rozmawia z Emilem Legowiczem – liderem Towarzystwa Kultury Polskiej, Ziemi Lwowskiej. Konsul nie pofatygował się na zjazd lwowskiej organizacji polonijnej. Poseł Samborski interpelował u Cimoszewicza w tej sprawie. Minister w odpowiedzi napisał: uprzejmie informuję, że sygnały o mających miejsce nieprawidłowościach (w pracy konsulatu – przyp. H.S.) napływały od pewnego czasu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jednakże nie zwróciły się do nas ani lwowskie organizacje polonijne, ani instytucje krajowe. No to Samborski spowodował, że Legowicz, lwowski lider polonijny, do MSZ napisał. Na takie dictum Cimoszewicz odpowiedział Samborskiemu, że wysłał do Lwowa kontrolę, która niczego nie wykryła. * Skargę Samborskiego na postępowanie Joanny Woroneckiej, ambasador RP w Egipcie, która zbłaźniła się podczas pobytu w tym kraju studenckiego zespołu pieśni i tańca z Lublina, Cimoszewicz także olał, ograniczając się do udzielenia formalnej i zdawkowej odpowiedzi. Pokazując mi grubą teczkę swojej korespondencji z MSZ, poseł Samborski powiedział, że z tych papierów – po ich zmieleniu – można by wyprodukować pastylki na wzmocnienie arogancji i sprzedawać je w aptekach ludziom chorym na skromność. Zgadzam się z Samborskim. Po rozmowie z nim gotów jestem przyklasnąć pomysłowi wzmocnienia kierownictwa MSZ politykiem PSL-owskim. Pod warunkiem że będzie miał jaja. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jełopy Europy Nie rządźmy się sami, na miłość boską! Walka rządu polskiego – popieranego gremialnie przez media – z projektem europejskiej konstytucji zgłoszonym przez Konwent pod przewodnictwem Valery’ego Giscarda d’ Estainga jest niedorzeczna. Sprzeczna też z polskimi interesami. I nie chodzi tu tylko o tzw. Invocatio Dei, czyli odwoływanie się przez Polskę w preambule do Boga lub tradycji chrześcijańskiej. Główny polski sprzeciw dotyczy systemu głosowania w organach unijnych. Giscard proponuje, w miejsce przyjętego w Nicei systemu tzw. głosów ważonych, podejmowanie decyzji większością państw reprezentującą co najmniej 60 proc. ludności Unii. System nicejski dawał Polsce prawie tyle głosów co Niemcom, Francji czy Wielkiej Brytanii. Każdy z tych krajów jest znacznie od Polski ludniejszy i wnosi wielokrotnie więcej do unijnego bud-żetu. Giscard zaproponował system sprawiedliwszy. Obstając przy Nicei Polska nie ma szans. Ważniejsze wszak, że obrona Nicei, gdyby się powiodła, nie leżałaby w naszym interesie. Polska – jak świadczy historia wszystkich rządów od Mazowieckiego do Millera i od Balcerowicza do Kołodki – jest rządzona fatalnie. Niemcy, Francja i Wielka Brytania radzą sobie znacznie lepiej, zwłaszcza z gospodarką, a tej właśnie sfery ma dotyczyć głosowanie większością. Polityka zagraniczna, obrona i prawa człowieka nadal będą wymagały decyzji jednomyślnych. Polsce, zwłaszcza w sprawach gospodarczych, bardzo przydałaby się kuratela mądrzejszych. Unia taką kuratelę obiecuje. W nadziei na to wielu obywateli pofatygowało się do referendalnych urn mimo ich zniesmaczenia domorosłymi politykami. Również w sprawach zagranicznych Polska mogłaby na opiece mądrzejszych skorzystać i na przykład nie pchać się do Iraku na okupanta. Ale na razie trzeba poprzestać na gospodarce. To, że w zarządzie wspólną unijną gospodarką najwięcej do powiedzenia będą miały Niemcy, Francja i Wielka Brytania, wyjdzie na dobre wszystkim. Również Polsce. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bush z wami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Strategia dłubania w nosie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Areszt na dupy Koniec z nagimi dupencjami. Ppłk dr Marta Wołowicz zakazała wnoszenia na teren podległego jej śledczaka na warszawskim Służewcu kolorowych pism z panienkami bezpruderyjnie odsłaniającymi wdzięki, którymi obdarzyła je natura i chirurgia plastyczna. Teraz "Playboy", "CKM", "Hustler" i kilka innych tytułów przeznaczonych dla panów zostało skreślonych z listy artykułów sprzedawanych w kantynie. Przymusowym pensjonariuszom osobom mającym status ludzi niewinnych, bo jeszcze nie są skazani, pozostało przeglądanie pisemek dla miłośników łowienia ryb, gotowania, majsterkowania. Spróbujcie rozładować napięcie seksualne patrząc na klienta trzymającego w ręku młotek, patelnię albo zimną, śliską, zdechłą rybę. Zapytaliśmy ppłk Wołowicz, skąd ten zakaz. Wydano jakieś odgórne zarządzenie, opublikowano specjalne badania, które wywiodły, że fotka z gołą dupą szkodzi osadzonym? Owszem, stwierdzono, iż publikacje o charakterze stymulującym seksualnie podnoszą poziom agresji – odpisała nam władczyni pierdla na Służewcu informując jednocześnie, że żaden odgórny prikaz nie jest jej potrzebny. Kwestia dopuszczenia sprzedaży takich gazetek leży w kompetencjach dyrektora jednostki. Paragrafy regulaminu wykonywania kary pozbawienia wolności, na które się powołała, nie potwierdzają tego. Stoi tam, że dyrektor określa częstotliwość, terminy, miejsce i sposób dokonywania zakupów artykułów żywnościowych i wyrobów tytoniowych oraz przedmiotów dopuszczonych do sprzedaży w areszcie śledczym. Nie ma nic o tym, że szef jednostki decyduje, co aresztant może kupować do czytania lub oglądania. Wiła się pani dyrektor, gdy zapytaliśmy ją o to, kto stwierdził, że gazetki dla dorosłych wywołują w aresztowanych agresję. Bąkała coś o jakichś badaniach polskich i amerykańskich, o których nic bliżej nie potrafi powiedzieć i których wyników nie posiada. Rzecznik Prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej (CZSW) Luiza Sałapa była zaskoczona. Powiedziała, że pisemka z nieskromnymi panienkami – jak reszta prasy – są dopuszczone do sprzedaży w aresztach śledczych i zakładach karnych. Nie robiono żadnych badań na tę okoliczność, nie wydano żadnego zarządzenia i nie czyniono szefom aresztów oraz zakładów karnych żadnych sugestii w tym względzie. Wychodzi na to, że sprośne pisemka powodują agresję głównie u pani ppłk Wołowicz. Aresztanci wkurwili się dopiero, gdy uniemożliwiono im kupienie gazetek. Nie każdemu sprawia przyjemność podziwianie tyłka kumpla spod celi. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Płać kto w Boga wierzy Znalazł się facet, który w pojedynkę próbuje powstrzymać szalejącą klerykalizację państwa uderzając w miękkie podbrzusze czarnych – system finansowania kościołów. Cezary Głowacki z Łodzi poważnie potraktował konstytucję. Doszukał się w niej sprzeczności: z jednej strony mamy wolność sumienia i wyznania, z drugiej – państwo przyjęło zobowiązania, także finansowe, wobec związków wyznaniowych z Kościołem kat. na czele. Tym samym obciążyło wszystkich obywateli zakamuflowanym podatkiem religijnym, którego wysokości nawet nie znamy, bo nikt nie wie, ile szmalu połyka czarna struktura. W listopadzie 2000 r. Głowacki napisał do premiera Buzka: Rzeczpospolita Polska narusza moje i wielu innych współobywateli prawa w ten sposób, że zmusza mnie do współuczestniczenia w finansowaniu moimi podatkami funkcjonowania związków religijnych, których ideologii z przyczyn światopoglądowych nie akceptuję. Niewierzący płacą podatki tak samo, jak wierzący, lecz stowarzyszenia ateistów czy wolnomyślicieli nie dostają grosza ze środków publicznych. To dowód na faktyczną dyskryminację mniejszości światopoglądowych. Głowacki chce, żeby wyznawcy religii (i tylko oni) sami utrzymywali swoje kościoły, płacąc podatek kościelny (wyznaniowy). Jak łatwo zgadnąć, pismo do Buzka nic nie dało. Nie zrażając się, Cezary Głowacki wysłał podobny elaborat do ówczesnej opozycji. Klub parlamentarny SLD zbył go: Z uwagą odnosimy się do postulatu wprowadzenia podatku wyznaniowego. Podobne pomysły pojawiały się już kilka lat temu, ale nie spotkały się z szerszym zainteresowaniem, a w niektórych kręgach wywołały nawet zdecydowany sprzeciw. Realizacja Pańskiej sugestii nie wydaje się więc obecnie możliwa. W marcu 2001 r. SLD żadnych sugestii nie mógł zrealizować. A teraz? * * * Niestrudzony Głowacki wraz z żoną zażądali od naczelnika II Urzędu Skarbowego Łódź-Bałuty decyzji o zwrocie na naszą korzyść kwoty 313, 37 zł z podatków od naszych emerytur. Wyliczyli bowiem, że średnio 20 proc. emerytur netto trafia do budżetu, Kościoły zaś zżerają około 5 proc. środków publicznych. Irena i Cezary Głowaccy nie życzą sobie, żeby wypracowane przez nich emerytury tuczyły korpus kapelanów pod wodzą generała Głódzia czy armię katechetów szkolnych. Łatwo zgadnąć, że urząd skar-bowy grosza nie zwrócił. Nagabywany w tej sprawie rzecznik praw obywatelskich odpowiedział piórem głównego specjalisty, Stanisławy Błachowskiej: Propozycje wprowadzenia podatku wyznaniowego w miejsce obecnie przyjętego systemu finansowania działalności związków wyznaniowych są co pewien czas zgłaszane i powszechnie znane. I co? I nic. Specjalista poucza, iż wymagałoby to zmian ustawowych, a obywatel Głowacki nie ma inicjatywy ustawodawczej. Jeśli zbierze 100 tys. podpisów, to owszem, Sejm zajmie się takim projektem. * * * Dla Głowackiego nie ma nic trudnego. Od ręki pisze projekt ustawy, urzekający prostotą, logiką i prawniczą precyzją. Zgodny z konstytucją i konkordatem. Art. 1: Wyłącznym źródłem finansowania zobowiązań i darowizn Państwa oraz samorządów terytorialnych na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych, o których mowa w art. 25 Konstytucji RP, są fundusze wyznaniowe. Nie dotyczy to tylko nieruchomości i dotacji na działalność charytatywną – pod warunkiem jednak, że państwo będzie kontrolować sposób wykorzystania tych środków. Minister finansów tworzy państwowy fundusz wyznaniowy. Kościoły i związki wyznaniowe mogą pozyskać więcej szmalu, tworząc własne fundusze. Fundusze wyznaniowe powstają ze składek stanowiących procentowy odpis od podatku dochodowego od osób fizycznych. Podatnik ma do wyboru trzy możliwości: płacić na państwowy fundusz wyznaniowy (który w lwiej części zasili Kościół kat.), na wybrany fundusz niepaństwowy (np. czcicieli Swarożyca) albo nie płacić w ogóle, zyskując w ten sposób kasę na potrzeby duchowego i intelektualnego rozwoju własnego i osób bliskich, zgodnie z wyznawanym światopoglądem (np. na prenumeratę "NIE"). W dyskusjach o podatku kościelnym proponuje się zwykle, by obywatel mógł łożyć albo na wybrany kościół (związek wyznaniowy), albo na wzniosły cel społeczny lub charytatywny – ochronę żółwia błotnego czy fundację pomocy kobietom upadłym. Projekt Cezarego Głowackiego jest odważniejszy, przewiduje bowiem, że ateista, agnostyk czy skąpy katolik może tę część podatku zatrzymać w kieszeni, nie zawracając sobie głowy kobietami upadłymi ani żółwiami. Pod rządami takiego prawa statystyczna masa katolików mogłaby się nagle skurczyć. * * * Pod tym projektem Głowacki zebrał kilkadziesiąt podpisów. Trudno mu zdobyć więcej, bo nie ma komputera i dostępu do Internetu. Tysiąc podpisów pozwala wystąpić do marszałka Sejmu o rejestrację komitetu. Potem zostają trzy miesiące na zebranie brakujących 99 tysięcy i obywatelska inicjatywa ustawodawcza trafia do Sejmu, który może ją udupić jednym głosowaniem. Nie wygląda to, szczerze mówiąc, różowo. W marcu br. Cezary Głowacki wystąpił z SLD, zrażony tym, że na jego memoriały kierownictwo partii odpowiedziało pogardliwym milczeniem. Nadal trzyma rękę na pulsie wydarzeń: apeluje do Sejmu, żeby zmienił ustawę radiowo-telewizyjną, bo z jakiej racji niekatolicy mają płacić abonament na utrzymywanie redakcji katolickich tudzież hołdy dla Wojtyły. Odwołał się też do NSA w sprawie zwrotu części podatku dochodowego. Pewnie przegra, NSA bowiem nie będzie wdawać się w rozważania o prawach człowieka i obywatela. * * * Pochłonięty sprawowaniem władzy Sojusz może lekceważyć tego rodzaju inicjatywy. Jednak na pustym polu, z którego się wycofał, prędzej czy później coś wykiełkuje. Komitet Inicjatywy Ustawodawczej dla ustawy "O wykonywaniu prawa do wolności religii i światopoglądu", Cezary Głowacki, 91–103 Łódź, ul. Łanowa 8 m. 49, tel. 042 652-81-86. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żarówki w mundurach Czołem żołnierze! Drodzy polscy okupanci Iraku! Po powrocie do kraju zróbcie sobie badania na obecność uranu w organizmie. Jeśli dożyjecie. Aleksander Wielki przyobiecał stopniowe zmniejszanie polskiego zaangażowania w Iraku w roku 2005. To jest prognoza, ale oby się sprawdziła. – wróży nieśmiało. Oby. Gdybyście mieli dość wałkowania kwestii irackiej broni masowego rażenia, to nie zapominajcie, że w wojnie wywołanej pod pretekstem eliminowania domniemanego zagrożenia świata zabito kilkanaście tysięcy ludzi i codziennie zabijani są nowi. 16 grudnia dziennikarka TV ABC Diane Sawyer spytała prezydenta Busha, czemu twierdził, iż posiada niepodważalne dowody na to, że Irak ma broń masowego rażenia, a nie tylko planuje ich budowę. A co to za różnica? – zdziwił się Bush. W październiku 2003 r. David Kay, szef ekipy CIA, która poszukiwała owej broni w Iraku, przedstawił Kongresowi USA rezultaty zakończonej fiaskiem misji. Powiedział m.in.: Nie odkryliśmy dowodów świadczących o tym, że po roku 1998 Irak podjął jakiekolwiek znaczące kroki, by wznowić program badań nad bronią nuklearną. 24 grudnia media poinformowały, że alarmując o rzekomych próbach Husajna zakupu uranu od Nigru Bush z premedytacją zignorował ostrzeżenia CIA, iż wieść jest najprawdopodobniej nieprawdziwa. Postanowił się nią posłużyć, by przedstawić Amerykanom coś przekonującego – taka jest świeża konkluzja prezydenckiej rady doradczej do spraw wywiadu zagranicznego. Husajn jako autor dużego bumbum w kształcie grzyba – to działało na wyobraźnię! Iracki fizyk Imad Khadduri, główny koordynator programu atomowego, kształcony w USA i Wielkiej Brytanii, twierdzi, że Amerykanie nie znajdą niczego, ponieważ iracki program atomowy został wstrzymany w roku 1991. Inspektorzy rozbrojeniowi ONZ patrzyli naukowcom na ręce uniemożliwiając jakąkolwiek koordynację działań niezbędną do osiągnięcia postępu w badaniach. Gdzie niby są uczeni i inżynierowie niezbędni do prowadzenia tak ambitnego programu – pyta retorycznie Khadduri w wydanej właśnie książce „Nuklearny miraż Iraku”. – Gdzie laboratoria i wyposażenie? On i inni iraccy fizycy mogą teraz bez obaw zdradzać atomowe tajemnice Husajna. Zamiast tego obnażają fałsz wyssanych z palca informacji, którymi posługiwał się rząd USA do podsycania psychozy strachu i tworzenia pretekstu do ataku. (Bush w październiku 2002 r.: Dowody świadczą, że Saddam odrodził program atomowy; Cheney w marcu 2003 r.: Jesteśmy przekonani, że Saddam naprawdę buduje broń atomową). Nawet wówczas, gdy program atomowy funkcjonował – mówi Abdel Mehdi Talib, dziekan wydziału nauk ścisłych na uniwersytecie bagdadzkim – karmiliśmy Saddama kompletnie fikcyjnymi danymi na temat wyprodukowanego materiału do produkcji bomby atomowej. Irackie nadzieje na własną broń jądrową nigdy nie były realistyczne. To były zamki na piasku. David Kay otrzymał jednak instrukcje, by szukać dalej. Na opłacenie ekipy tropicieli – Iraq Survey Group – Kongres wyasygnował ekstra 600 mln dolków. Kay stracił wreszcie cierpliwość i podał się niedawno do dymisji. * * * Ale broń masowego rażenia jest w Iraku i będzie przez lata. Władze USA wiedzą o tym doskonale. Wolą jednak z tą wiedzą się nie obnosić. Milczą również amerykańskie media. Dr Asaf Durakovic, pracujący od 19 lat dla Pentagonu jako lekarz wojskowy, miał znacznie skromniejsze niż Kay środki na badania, które pragnął przeprowadzić jako dyrektor Uranium Medical Research Center. W listopadzie w Iraku razem ze swym zespołem zebrał kilkaset próbek gleby, moczu cywilnej ludności oraz tkanek trupów irackich żołnierzy. Analizy wykazały poziom radioaktywności setki i tysiące razy przekraczający normę. Nie jest to jednak dowód na przeprowadzanie z rozkazu byłego dyktatora Iraku nuklearnych eksperymentów. To podarek od wyzwolicieli. Powodem wysokiego skażenia jest to, że podczas obecnej wojny użyto znacznie więcej materiału zawierającego uran (depleted uranium) niż w trakcie poprzedniej, w roku 1991 – powiedział dr Durakovic pismu „The Japan Times”. Ten związek uranu używany jest w nabojach karabinów maszynowych i głowicach rakiet. Po uderzeniu w przeszkodę wznieca pożar wyzwalając promieniotwórcze cząsteczki. Jest tanim i występującym obficie produktem ubocznym wzbogacania uranu 235 używanego w reaktorach jądrowych i do produkcji bomb atomowych. Ceniony ze względu na zdolność przebijania pancerza; naboje i głowice z uranem stosowane są przez Amerykanów powszechnie, najczęściej w samolotach A-10, czołgach Abrahms i transporterach opancerzonych Bradley. Uran, ciężki metal, jest niezwykle toksyczny. Radioaktywne cząsteczki wchłania ciało ludzkie, zwierzęta, rośliny. Gdy dostanie się do ziemi, skaża wodę. Wdychany kumuluje się i utrzymuje latami w węzłach chłonnych oraz kościach organizmu człowieka powoli go zabijając. Pentagon oficjalnie przyznaje, że w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej użył ponad 300 ton materiału uranopochodnego. (Niezależne od rządu źródła operują liczbą 800 ton). Rezultatem tego były tysiące zachorowań amerykańskich weteranów tego konfliktu na tzw. Gulf War Syndrome (Syndrom Wojny w Zatoce Perskiej). Konkretnie mówiąc, chodzi głównie o zachorowania i zgony z powodu białaczki, nowotworów płuc i dolegliwości wątroby. Na raka chorowała i zmarła – wskutek ekspozycji na związki uranu, zawarte w amunicji i głowicach wojsk USA – niesprecyzowana liczba Irakijczyków; odnotowano zwiększony procent dzieci rodzących się z deformacjami spowodowanymi szkodliwym oddziaływaniem promieniowania przenikliwego na płód. Według oszacowań Durakovica w trakcie inwazji i walki z partyzantami w Iraku w nabojach i głowicach użyto jak dotąd około 1700 ton związku uranu. Wypowiadający się (pod warunkiem zachowania anonimowości) pułkownik Special Operations Command mówi, że w broni używanej do walk w ośrodkach miejskich Iraku wykorzystano 500 ton związku zawierającego uran. Jeśli Polska naprawdę nie ma wyjścia i jeszcze przez co najmniej dwa lata musi świecić przykładem wzorowego sojusznika USA, warto by coś zrobić, żeby nie świecili polscy żołnierze. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepiej moczyć nogi Doktryna Marynarynarki Wojennej: królować na Atlantyku. Tylko z czym? I po co? O zmianie warty na stanowisku dowódcy Marynarki Wojennej już pisaliśmy. Odszedł admirał Ryszard Łukasik, który w swojej karierze dowodził tylko jednym kutrem, przyszedł admirał Roman Krzyżelewski, co nigdy nie dowodził żadnym okrętem, ba – nie był nawet ZDO, czyli zastępcą dowódcy okrętu! Jest to światowy ewenement, ale i polska kiepściutka tradycja. Najdłużej panujący boss marynarki (od 1926 do 1946 r.) admirał Świrski też nigdy nie dowodził żadną łajbą. Ciekawe, czy we wrześniu 1939 r. miało to jakiś wpływ na flotę wsławioną przede wszystkim dezercją "Orła" do Tallina? Historycy nie prowadzą takich analiz, chyba dlatego, żeby nie doszło do szargania narodowych świętości. Zostawmy jednak zasługi admirała Świrskiego na boku, przyjrzyjmy się jego następcom. Pływający beczkowóz Rządy admirała Romana Krzyżelewskiego rozpoczęły się od wycofania trzech okrętów: podwodnego "Wilka" i dwóch myśliwych, czyli ścigaczy okrętów podwodnych – "Zwrotnego" i "Nieugiętego". Przy okazji marynarka opubli-kowała upstrzony liczbami komunikat o tym, co te dwa Schnelbooty nawojowały. A jak wojsko podaje liczby, to trzeba szybko łapać za kalkulator. Bo te liczby zawsze są jakoś tak pokombinowane, żeby powalały rzędami zer. Na przykład sukcesy transportowo-zaopatrzeniowe "Czernickiego" w Zatoce Perskiej ("NIE" nr 41/2003) oficjalnie podawane są w kilogramach (przykład: przewiezienie 22 000 kg wody przez cały rok), które w oczach nieuważnego czytelnika mogą mylić się z tonami – no i wówczas robią wrażenie: ten to się nawoził! W tym przypadku zasługi obu naszych Schnelbootów zostały zsumowane. Razem ścigacze spędziły w morzu 4800 dni i razem przepłynęły 125 000 mil morskich. Ale jeśli do tego uświadomimy sobie, że razem służyły 64 lata, i wykonamy serię dzieleń, to otrzymamy, iż rocznie spędzały w morzu po 75 dni pokonując dystans 1950 mil ze średnią prędkością 1,08 węzła (2 km/godz.). Oczywiście, żaden okręt, nawet ścigacz, nie może pływać wolniej niż żaglówka na flaucie, bo by mu się silniki rozsypały. Taka znikoma prędkość oznacza po prostu, że się kilka dni "ścigało", a pozostałe 70 dni bujało na kotwicy w Zatoce Puckiej. Dodajmy jeszcze, że 1950 mil to tyle, ile dwa razy z Gdańska do Kopenhagi i z powrotem. Po wycofaniu "Zwrotnego" i "Nieugiętego" pozostało w służbie jeszcze sześć takich pudeł tworzących 11. dywizjon ścigaczy, co stanowi pretekst do utrzymywania w Helu tak zwanej 9. flotylli (jednostka w randze dywizji), czyli iluś tam etatów z admiralskim na czele. Lipa na falach Najlepszy znawca Łukasikowej marynarki – Jarosław Ciślak – pisze o rzeczonych ścigaczach tak: w latach 1970–72 flota otrzymała osiem, chyba najbardziej kontrowersyjnych okrętów w swojej powojennej historii. Już w chwili wcielenia były tylko okrętami patrolowymi, a na wyrost nazwano je dużymi ścigaczami okrętów podwodnych (...). Już w latach 70. okręt (...) uzbrojony w zrzutnie grawitacyjnych bomb głębinowych i stacje hydrolokacyjną Tamir (...) nie był w stanie skutecznie poszukiwać i zwalczać okrętów podwodnych (...). Okręt był za mały, by mógł otrzymać wyrzutnie rakietowych bomb głębinowych. ("Polska Marynarka Wojenna", wydana w cyklu "Ilustrowana Encyklopedia Techniki Wojskowej"). O co w tym chodziło? Żeby wykazać marszałkom z Układu Warszawskiego, iż realizujemy sojusznicze zobowiązania, zbudowano osiem motorówek z bronią pochodzącą z I wojny światowej i z elektroniką z II. Z samego założenia okręty były przestarzałe i do niczego się nie nadawały. Jako wzór na kadłub wykorzystano poniemiecki ścigacz, którego Ruskie chyba zapomnieli wywieźć tuż po wojnie. Już w 1992 r. dojrzała decyzja, żeby okręciki odesłać do huty, bo nie ma kogo oszukiwać. Ha, ha, jak to nie ma kogo oszukiwać?! – zakrzyknęli chórem admirałowie. A ci przypadkowi politycy, a to ogłupiałe społeczeństwo? Jak uchronić hierarchię, tytuły, etaty, struktury, nazwy i tę pustą statystkę, która się nazywa marynarką? Był sposób jedyny: wziąć reformy w swoje ręce i zakonserwować wszystko, co się da zakonserwować. Admirał Łukasik, brylant autokreacji, jak go nazwała jedna z gazet, doprowadził sztukę konserwacji do perfekcji. Dzięki temu ostatnie Schnelbooty odpłyną do hut dopiero w 2006 r. Statystyka wypełniona okrętami rakietowymi bez rakiet, desantowymi bez desantu i ścigaczami model "1939–45" jest niezwykle ważna, bo stanowi podstawę urojeń o atlantyckiej misji PMW. Testament admirała W najnowszym numerze "Bandery", oficjalnego czasopisma marynarki, admirał Ryszard Łukasik przedstawił swój "polityczny testament" w sprawie dylematu rozwoju floty: bałtycka czy oceaniczna. Pupil pałacu prezydenckiego ujawnia: Dowództwo Marynarki Wojennej jednoznacznie opowiada się za drugim wariantem, którego słuszność została już historycznie potwierdzona w okresie II Rzeczypospolitej (...) dzięki przyjęciu słusznej koncepcji operacyjnej (...) w sytuacji strategicznej 1939 roku (marynarka – przyp. W.K.) dołączyła do wielkiej koalicji alianckiej podtrzymując ciągłość istnienia państwowości oraz zapewniając wymierne korzyści w naszych interesach morskich odczuwalne w gospodarce powojennej. To są jakieś brednie. Nikt w II RP nie przewidywał katastrofy wrześniowej i nikt nie planował rejterady okrętów na Atlantyk. Flotę budowano wyłącznie do walki na Bałtyku. Poza tym do podtrzymywania ciągłości państwa po stracie całego terytorium żadne wojsko nie jest potrzebne, bo to sprawa czysto prawna. A zresztą, polskie lotnictwo powstało i we Francji, i w Wielkiej Brytanii, mimo że lotnicy nie ewakuowali tam żadnego samolotu. Podobnie było z zielonymi i ich czołgami. Co oznacza ostatni fragment wykwitu myśli admirała, ten o gospodarce, nie potrafię odgadnąć. Natomiast jasno wynika z wywodów Łukasika, że zieloni nie obronią granicy na Bugu, trzeba się będzie cofnąć daleko za Odrę i tam nienaruszona flota Łukasikowa będzie zadawać szyku na Atlantyku jak "Czernicki" w Zatoce Perskiej. Czy taka jest doktryna obronna Polski? Jedno jest pewne, człowiek, któremu udało się za pomocą mimikry i wazeliny obciążyć Polaków kosztami utrzymania zbędnych okrętów i żerującej na nich machiny, oficer, któremu udało się ośmieszyć marynarkę przed marynarzami sojuszniczych flot ekspedycją "księżniczki Czernicki", przekazał swoje dzieło w godne ręce. Admirał Krzyżelewski ma najprawdopodobniej te same poglądy, kompleksy zapewne nieco większe, bo nie dowodził nawet kutrem. Ale ma za to mniejsze zdolności towarzyskie. I w tym cała nadzieja. Uraaa! A ludziom, którzy chcieliby mnie zwolnić z obowiązku łożenia na 11. dywizjon ścigaczy, zdradzę jeszcze jedną tajemnicę, którą admirałowie mogą przed nimi skrywać: od dwóch albo trzech lat rosyjskie okręty nie chodzą na patrole, bo są groźne tylko dla siebie. Ruskie zrozumiały to dopiero po katastrofie "Kurska". Wojny podwodnej w tej części świata na pewno nie będzie. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdynia topielica Stocznia Gdynia S.A. jest tak słaba, że już nawet nie gorączkuje. Trzy dni przed terminem wypłaty władze Stoczni Gdynia S.A. ogłosiły przez radiowęzeł, że robotnicy dostaną tylko połowę pensji. Drugą część mają ponoć dostać 17 lipca. Dla niektórych ten komunikat oznaczał, że nie dostaną w ogóle pieniędzy. W pierwszej kolejności robione są bowiem potrącenia na kredyty w kasie zapomogowo-pożyczkowej, tzw. chwilówki brane od związków zawodowych, oraz opłaty za kwatery. Pomimo że na walnym zgromadzeniu wspólników 28 czerwca prezes Janusz Szlanta chwalił się zyskiem zakładu za 2001 r. w wysokości 4 mln 132 tys. zł, to stocznia nie ma pieniędzy. Pensja w czerwcu została wypłacona stoczniowcom w terminie, ale nasze wiewiórki twierdzą, że prezes Szlanta wziął na to forsę z funduszu obrotowego stoczniowej spółki-córki "Euro-Cynk". Środków na Zakładowy Fundusz Świadczeń Socjalnych już jednak nie odprowadził. W czerwcu zarząd firmy spiął się maksymalnie, aby przed walnym zgromadzeniem pracownikom jednak pensje wypłacić. W lipcu wypłaca w ratach. Czy wypłaci pensje w sierpniu? Pieniędzy brakuje nie tylko na wypłaty. Stocznia ma kłopoty z finansowaniem budowy zakontraktowanych statków. W budowie jest 16, z tego 9 ma – według zapewnień samego Szlanty – zapewnione finansowanie. Nawet Kredyt Bank, jeden z największych udziałowców Stoczni Gdynia S.A., nie chce jej udzielać kredytów (pisaliśmy o tym w "NIE" nr 28/2002). Problemem jest to, że nie ma także, czym budować. Między spawaczami krąży już dowcip, że przed każdym przyjściem do pracy muszą skądś ukraść trochę drutu kolczastego, aby choć takim móc spawać sekcje kadłubowe. Czy stocznia w Gdyni podzieli los stoczni w Szczecinie? Wiele oznak wskazuje, że tak. Czy robotnicy wyjdą na ulice? Na razie nikt w Gdyni nie przewiduje takiego wariantu. Sami robotnicy też wolą o tym nie myśleć. Gotowi są nawet czekać na pensje, byle ich zakład nie upadł. Chyba że pensji nie będzie długo. Stocznia Gdynia S.A. zatrudnia 8 tys. 200 osób. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sądu swąd Kanadyjczyk przekręcił 25 tys. polskich rolników na 33 mln zł, więc polscy sędziowie zrobili sprawiedliwość. Pierwszy sędzia skazał go na 8 lat więzienia, ale nie nakazał aresztowania. Drugi sędzia zmniejszył mu wyrok do 5 lat. Trzeci sędzia orzekł przedterminowe warunkowe zwolnienie, choć Kanadyjczyk już dawno z Pomrocznej spierdolił. Panie ministrze Kurczuk, widzisz Pan to i nie grzmisz?! W roku 1992 Jason Dallas z kanadyjskiej Victorii miał 39 lat, firmę Advance Capital Services Corporation i wielką ochotę na robienie interesów w Polsce. Wpadł na pomysł, żeby polską żywność eksportować do krajów WNP. Warszawskiej spółce Hod Impex zaproponował wspólny biznes na ponad 300 baniek w dolarach. Przedstawiciele Hod Impeksu ruszyli w Polskę i popodpisywali umowy z ponad 25 tysiącami chłopów na dostawę wszystkiego, co się da zjeść, głównie kartofli. (Stąd późniejsza prasowa nazwa przekrętu – afera ziemniaczana). Kanadyjczyk miał wyglądające na wiarygodne zabezpieczenia finansowe: depozyty w moskiewskim United National Republic Banku, regwarancje i skrypty revolvingowe w Uzincambanku w Taszkiencie oraz skrypty dłużne chińskiej korporacji GuangXi Trust Investment Corporation. Dopiero gdy polscy chłopi dostarczyli w sumie 170 000 ton żarła wartego prawie 33 mln zł, i gdy żarło to bezpiecznie wyjechało na wschód, wyszło na jaw, że wszystkie te banki i korporacje to lipa, a ich papiery mają wartość makulatury. Szmalu nie było, nie ma i nie będzie. * * * Jason Dallas, syn Alexa i Sadie, okazał się zwyczajnym co do metody i nadzwyczajnym co do skali oszustem. Hod Impex i tłum wyruchanych rolników mogli go szukać z takim samym powodzeniem, z jakim by znaleźli Bursztynową Komnatę. Za Dallasem wysłano wprawdzie międzynarodowy list gończy, ale kto by tam liczył na ujęcie hochsztaplera... Aż tu nagle – niespodzianka. Interpol przyskrzynił Jasonka w Szwajcarii i po krótkiej wymianie pism władze federalne deportowały go do Polski, gdzie w obrączkach na przegubach rąk miał doczekać do procesu. Czekał 2,5 roku – od połowy 1995 do początku 1998 r. Proces trwał prawie 2 lata. Na dwa miesiące przed ogłoszeniem wyroku Dallasa zwolniono z aresztu i pozwolono odpowiadać z wolnej stopy. 21 grudnia 1999 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Jasona Dallasa na 8 lat paki i 25 tys. zł grzywny. Sędziowie uznali, że Kanadyjczyk wyłudził mienie społeczne wielkiej wartości, za co powinien odkiblować, choć oszukani chłopi – gdyby wpuszczono ich do sądu – pewnie powyrywaliby mu nogi z dupy. Chociaż wyrok był nieprawomocny, to sąd mógł nakazać tymczasowe aresztowanie Dallasa. Nie nakazał. Dlaczego? O to należałoby spytać sędziego Sądu Okręgowego WOJCIECHA MAŁKA. To pierwsze z trzech nazwisk, które polecamy uwadze ministra Kurczuka. * * * Po złożeniu apelacji przez adwokatów Kanadyjczyka Sąd Apelacyjny w Warszawie złagodził wyrok Sądu Okręgowego; uznał mianowicie, że Dallas nie był winien wyłudzenia mienia społecznego, lecz zwykłego oszustwa, za co mógł dostać najwyżej 5 lat więzienia. Sąd Apelacyjny wprawdzie miał prawo uznać, że oszust z Kanady działał na zasadzie przestępstwa ciągłego, za co można by mu było wymierzyć karę 7,5 roku paki, ale sędzia Sądu Apelacyjnego ANDRZEJ WÓJCIK tak nie uważał. Trzecie nazwisko należy do sędziego Sądu Okręgowego JERZEGO CIECHANOWICZA z XI Wydziału Penitencjarnego w Warszawie, który 6 września 2002 r. wydał postanowienie o warunkowym przedterminowym zwolnieniu skazanego Jasona Dallasa z więzienia. I to jest, kurwa, skandal pod samo niebo, ponieważ sędzia Ciechanowicz zwolnił kogoś, kto w ogóle nie siedział i kogo w Polsce od dawna już nie było. Po nieprawomocnym wyroku z grudnia 1999 r. Kanadyjczyk nie miał zamiaru siedzieć na dupie i czekać, aż go zapuszkują, tylko najspokojniej na świecie opuścił Rzeczpospolitą. Nie wiadomo nawet, czy bycząc się na plaży na Karaibach lub innym Mauritiusie, wie, że Sąd Apelacyjny łaskawie zmienił mu kwalifikację prawną przestępstwa, a Sąd Penitencjarny zwolnił go przedterminowo i warunkowo. * * * Wiemy, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła do Sądu Apelacyjnego z zażaleniem na postanowienie Sądu Penitencjarnego, przy okazji wymieniając inne błędy popełnione w sprawie Dallasa. Znając jednak przychylność polskich sędziów dla kanadyjskiego oszusta, jesteśmy pewni, że nic to nie da. Chyba że sędziowie przestraszą się ministra Kurczuka, jeśli – oczywiście – minister Kurczuk ośmieli się ich przestraszyć. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dać dupy na lewo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rock'n'Rokita " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ostał ci się jeno filar Jestem osobą niepełnosprawną. Zostałem zakwalifikowany do lekkiego stopnia niepełnosprawności, dawna III grupa inwalidzka (swego czasu Najwyższy postanowił, iż wszystko będę wykonywać jedną ręką). Kiedy uległem wypadkowi w kopalni, miałem 21 lat, więc po leczeniu naturalną koleją rzeczy było podjęcie przeze mnie pracy w moim dawnym zakładzie (stróż, a następnie pracownik zakładu przeróbczego). I było dobrze. Nawet nie wiedziałem, że bezwiednie realizuję jakieś szczytne hasła mówiące o tym, iż praca osoby niepełnosprawnej to wieloaspektowa rehabilitacja, integracja ze społeczeństwem, przeciwdziałanie alienacji od tegoż społeczeństwa i takie inne. Chociaż mogłem inaczej: siedzieć w domu, do perfekcji opanować techniki zmiany kanałów w TV, popijać piwko (po pewnym czasie wódeczka byłaby lepsza), mieć pretensje do całego świata i w konsekwencji zdziczeć. Jak wspomniałem, poszedłem do pracy, założyłem rodzinę, kupiłem samochód, żyłem jak każdy "normalny" człowiek. Do czasu, kiedy "światli przedstawiciele narodu" stwierdzili: masz za dobrze, nie dość, że rentę masz, to jeszcze pracujesz i możesz zarobić, ile chcesz. No więc w zeszłym roku siedli i uradzili (Ustawa o ubezpieczeniu społecznym z tytułu wypadków przy pracy i chorób zawodowych z 30 października 2002 r. – Dz.U. Nr 199, poz. 1673): jak zarobisz trochę, to ZUS zabierze ci trochę renty, a jak zarobisz trochę więcej, to ZUS zawiesi ci wypłacanie renty. Pytam, dlaczego do 31.12.2002 mogłem łączyć niską rentę z osiąganiem dochodów "na limit" z pracy, a od 1.01.2003 już nie? Podejrzewam, że pan Kołodko i Hausner już nie mają innych pomysłów i postanowili zabrać najsłabszym; łatwiej jest kopnąć słabego niż mu pomóc. Po co ta fikcja o równaniu szans niepełnosprawnych. Poddajcie darmozjadów eutanazji, to dopiero będą oszczędności! Dlaczego pozbawia się mnie prawa do wyższej emerytury? A miało być pięknie; ZUS, II, III filar, zarobisz więcej, będziesz miał wyższą emeryturę. Dlaczego tworzy się takie prawo, które zmusza do jego łamania? Każdy, kto ma taką możliwość, pójdzie do swojego szefa i załatwi, że na "papierze" będzie zarabiać minimalnie, a resztę dostanie "z ręki". Łatwiej jest potem płakać o rozroście szarej strefy. Dlaczego pan Kwaśniewski, "prezydent wszystkich Polaków", podpisuje takie przygłupawe ustawy? Jest chyba prezydentem tylko Polaków młodych, pięknych i zdrowych, ale nie tylko tacy żyją w tym kraju. Nie chce mi się dalej pisać. Nie, nie popełnię samobójstwa, ale przestają mnie obchodzić jakieś wybory, referenda i tym podobne pierdoły. Po co chodzić do pracy, płacić podatki, być uczciwym? Po co to wszystko, jeżeli w konsekwencji okazuje się, że jest się frajerem, w dodatku niepełnosprawnym?! Kazimierz Kwiaton (adres do wiadomości redakcji) "Wpierdol całodobowo" Kilka miesięcy temu kupiłem mieszkanie na osiedlu przy ul. Olbrachta w Warszawie. Fakt. Na pierwszy rzut oka okolica jest dość nieprzyjemna, począwszy od wzmiankowanego graffiti zachwalającego lokalną ofertę, poprzez małolatów palących na korytarzach i w windach, skończywszy na kiepskim stanie tych ostatnich. I chyba na tym pierwszym wrażeniu skończyła się dociekliwość autora. (...) Za to robi na siłę sensację z wydarzeń zamierzchłych albo zgoła niesensacyjnych. Że autobus porwali? Inny autobus, też warszawski, znalazł się koło Zegrza bodajże. Że killer mieszkał? Pełno ich w całej Warszawie. Gówniarze jak gówniarze, lubią się chwalić, pokazać, jacy oni są ważni. Podbudować swoje ego. (...) Napis, który dał początek tytułowi artykułu, został namalowany na niedawno wyremontowanej ścianie. Tej jesieni w moim budynku wyremontowano dach. Windy, choć dewastowane przez gówniarzerię, są na bieżąco konserwowane, dozorca lata, sprząta, odśnieża i sypie piasek. Wszystkie instalacje działają. Gówniarze też są zasobni – stać ich na spraye, papierosy, samochody – co prawda kaszlaki, ale zawsze – walkmany, discmany. Natomiast nie widziałem ich mocno napranych, agresywnych czy naćpanych. Nie słyszałem też, by kogoś na osiedlu skroili. Głównie siedzą na klatkach, gadają i palą. Tak jak w o wiele bardziej ekskluzywnych blokach na Nowych Górcach. Podsumowując: opisywanie aferzystów idzie Wam niebo lepiej niż reportaże społeczne. Wkurzacie nimi tylko ludzi, którzy kupują kawalerkę na osiedlu Wola, bo to jedyne sensowne i względnie tanie mieszkanie w Warszawie. I tacy ludzie tworzą to miejsce, a nie jakaś banda wyrostków. Don Peppone (e-mail do wiadomości redakcji) Nie deptać Millera Proszę przestać nękać i molestować Leszka Millera na łamach gazety "NIE", bo Miller jest bohaterem wśród ludzi. Lepiej zajmijcie się fanatyzmem i szwindlami prawicy, bo niby dlaczego ją omijacie za "dziurę" budżetową i nadużycia Buzkowo-Krzaklewskie. W. Lipniak (adres do wiadomości redakcji) Sprawiczona lewica Zacytowaliście słowa księdza prymasa, że wielu ludzi lewicy to także ci, którzy autentycznie odzyskali wiarę. To jest święta prawda. Widać to na co dzień po wypowiedziach najwybitniejszych liderów lewicy. Jako zwolennika prawdziwej socjaldemokracji zasmuca mnie to, bowiem w odróżnieniu od nich żywię przekonanie, że głęboka wiara wymaga płytkiego rozumu i nikłej wiedzy. Sądzę, że to dlatego nie ma w Polsce rządzonej rzekomo przez lewicę ani jednej szkoły świeckiej, w której nauczanie o pochodzeniu człowieka nie byłoby zaciemniane baśnią o Adamie i Ewie podawaną jako prawdę objawioną. Stąd też pewnie w sprawie zmiany ustawy o regulacji urodzin widać jedynie jednakowe ruchy frykcyjne liderów lewicy i prawicy. Dlatego nie chce mi się z nimi gadać ani też na nich w przyszłości głosować. Grzegorz Ulman (e-mail do wiadomości redakcji) "Jak się pasie arcypasterz" W nr 48 "NIE" przypisano obdarowanie parafii na tzw. ziemiach zachodnich i północnych do 15 ha gruntów rolnych PRL-owskiej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego. W rzeczywistości ten przywilej dała dopiero ustawa z 11 października 1991 r. za rządu premiera J. K. Bieleckiego. Aleksander Merker Warszawa Wierni sojusznicy Jako tzw. żelazny elektorat SLD z dumą i prawdziwym wzruszeniem wysłuchałem deklaracji wierności naszym zobowiązaniom sojuszniczym wobec Ameryki, a zwłaszcza jej pre-zydentowi, wygłaszanych kolejno przez ministra Cimoszewicza, prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera w kontekście planowanej wojny z Irakiem. (...) Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby nasi Wielcy Przywódcy nie byli obecnie tak zajęci pomnażaniem dobrobytu obywateli III RP, czego efekty widzimy na każdym niemal kroku, to osobiście wzięliby udział w rozciąganiu amerykańskiej zwierzchności nad strategicznymi źródłami ropy naftowej. A tak musi wystarczyć im plan minimum, tj. wysłanie na pomoc Ameryce, w charakterze ochotników, swoich dzieci. Dobrze, że w standardach armii amerykańskiej jest miejsce dla kobiet. W przeciwnym razie Największy Przyjaciel Ameryki byłby niepomiernie sfrustrowany faktem, że może wysyłać córkę jedynie na bale debiutantek do Paryża. Tadeusz Grabiec Warszawa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W „Kawie czy herbacie” gośćmi Zimocha i Magdy Mikołajczak byli występujący w „Starej baśni” aktorzy Kozłowski i Żebrowski oraz zapewne przez pomyłkę aktorka rosyjska Marina Aleksandrowa. Po przesłuchaniu facetów prowadzący zadali pytanie Rosjance. Po polsku. A ona ni w ząb. Na co Zimoch to samo powtórzył po angielsku. Ona też ni chu-chu! Widać do znajomości rosyjskiego w telewizji publicznej wstyd się przyznawać. * * * Gembarowski zastąpił komisję śledczą i przesłuchał Jakubowską w charakterze „Gościa Jedynki”. Pilił ją o to, czy szefowała zespołowi rządowemu. Jakubowska wbrew swemu niegdysiejszemu szefowi Celińskiemu szła w zaparte, że wespół w zespół nie działała. Czyli ktoś znowu łże. Takie wygibasy upewniają nas, że w przypadku afery Rywina mamy do czynienia z zespołem pomroczności jasnej, jasnej cholery i jasnego gwintu. Z którego być może pociągał oskarżony. * * * „Panorama” pokazała, jak w Iraku nasi chłopcy werbują miejscowych byłych żołnierzy, którzy odtąd za 60 dolków miesięcznie mają łazić z naszymi na patrole. Uważamy, że zamiast żołnierzy powinno się werbować kobiety i dzieci. Takie żywe tarcze są mniejsze, ale lepsze. * * * Przyprezydencka Szymczycha przechodzi cudowne przeistoczenie. W regionalnej „Trójce” przez kwadrans udowadniała, że o zapisy o roli chrześcijaństwa w konstytucji europejskiej powinniśmy walczyć jak o niepodległość. Na miejscu rzecznika episkopatu bylibyśmy niespokojni o posadkę. * * * Dwójkowy „Przystanek praca” był o nieletnich, a właściwie o ich wypadkach, ale tylko w rolnictwie. Bo rolnictwo jest najniebezpieczniejsze dla młodego człowieka. Szczególnie groźne są kontakty nieletnich z koniem, kończą się bowiem odgryzieniem palców albo nosa. A czyż renta inwalidzka nie jest potem pewniejsza niż zasiłek dla bezrobotnych? Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ostatnie skrzypnięcie kolebki Czy 23 lata temu rozkrzyczani, rozmodleni, radośni stoczniowcy mogli przewidzieć, co ich czeka? Czy przeczuwali, jaki los im pisze swoim ogromnym długopisem nadęty dumą Lech Wałęsa? Koledzy z "Solidarności" – Wałęsa, Płażyński, Krzaklewski, Śniadek – wydymali robotników ze Stoczni Gdańskiej. Łażę po Stoczni Gdańskiej chwilę przed kolejną rocznicą Sierpnia 1980. Pierwsza zmiana powinna pracować. Upał. Pusto. Zatrudnionych 3200 ludzi, a nikogo nie widać. Roboty nie ma. Właściwie nie ma co oglądać, choć teren duży i atrakcyjny. Tu się zaczęła demokracja i skończyła pustką. Zagaduję do pojedynczo spotkanych robotników. Ten był przy bramie, jak w 1970 r. strzelali. Nie ma co wspominać. Większy żal ma do Buzka niż do Jaruzelskiego. Bo Buzek swój, mógł pomóc, ale nie pomógł. Tamten, młodszy, wzrusza ramionami. Lechu? Kiedyś byli na "ty". Teraz by powiedział "panie prezydencie", gdyby była okazja. Ale nie będzie okazji. Zresztą Lechu to pajac, szkoda słów, i tak nie pomoże, bo się nie liczy. Trzeci: – Pan od Urbana? Patrz pan, jakie jaja. O nas tylko Urban prawdę pisze. Kupili nas w 1998 r. Stocznia Gdynia. Bankrut kupił bankruta. Z kolebki zrobili wydmuszkę. I tak ciągle w gównie tkwimy. Ta sprzedaż boli i wkurwia najbardziej. Kupili ich we wrześniu. W sierpniu Janusz Szlanta, Andrzej Buczkowski i Jerzy Wróbel z zarządu Stoczni Gdynia S.A. obiecywali załodze Stoczni Gdańskiej złote góry. Że będzie pięknie. Że będą budować statki, to znaczy projektować, prefabrykować kadłuby, a także wyposażać i zdawać armatorowi jako własny produkt. Że tych statków nie mniej niż 5 rocznie na istniejących pochylniach. Głównie chłodnicowce i inne statki specjalistyczne oraz kontenerowce i masowce o nośności 50 tys. DWT. Że wybudują suchy dok. I co jest? Szlanty już nie ma (Biznesmen Roku ’99, he, he, he), Buczkowskiego już nie ma. Jeszcze tylko Wróbel w zarządzie Grupy Stoczni Gdynia S.A. jest. Suchego doku też nie ma. Ani statków. Złom na pochylni Stoi jeden. Na pochylni b1 – największej i najnowocześniejszej w Stoczni Gdańskiej – stoi statek. Numer 8684/23. Mniej więcej 8 mln dolarów tak sobie stoi. Stoi od roku. Nie mogą zwodować. Statek jest dla armatora z Norwegii. Z tym armatorem zarząd stoczni leci w chuja od dłuższego czasu. Bajeruje, że to, że śmo. Norweg dał termin do końca roku. Albo statek, albo on wypierdala. Od wielu lat budował w stoczni. Dobry armator. Statku nie będzie. Już dzisiaj wiadomo. Cegielskiemu stocznia nie dała kasy, więc nie robi silnika, Zamech nie dostał, więc nie robi śrub, sterów, układów napędowych. Za chwilę ten o numerze 8684/23 będą musieli zepchnąć na wodę. Bo pochylnia będzie potrzebna, aby montować 8200. Stocznia ma inne pochylnie: b3 i b5, ale na tamtych tego 8200 nie da się robić. I silniki będą ostatecznie montować na wodzie. Technologicznie się da, ale na pochylni taka operacja wychodzi dużo taniej. Milion baksów w plecy. Nikogo to nie obchodzi. – Chodź pan, podejdziemy na Nabrzeże Kaszubskie – woła mnie jeden z robotników. Idziemy. Kawał drogi. Stocznia to hektary. Mijamy miejsce, gdzie Wałęsa naprawiał wózki elektryczne. Dzisiaj pusto tu i głucho. Po drodze jakiś Żuk nas mija. Boże, jak daleko. – Widzisz pan? Tu wzdłuż nabrzeża? Tu po wodowaniu stoją zawsze statki. Stoi coś? Pusto. Wydymali ich. Obiecywali, a z góry wiedzieli, jak będzie. Śniadek wiedział, bo był w Radzie Nadzorczej Stoczni Gdynia. Kolega Szlanty. Tu dygresja. Na niedawnym zgromadzeniu akcjonariuszy Stoczni Gdynia, pod koniec lipca 2003 r., oceniano prace poprzedniego zarządu oraz prace poprzedniej rady nadzorczej. Janusz Śniadek, szef Komisji Krajowej "S", nie wypadł w tej ocenie pozytywnie. No, ale to w sumie bez znaczenia. Tylko taka formalność. Pochylnia na złomowisku Więc wydymali. I wiedzieli, że wydymają. Już na długo przed kupnem. Gdynia miała potrzebę przerobu stali na ok. 200 tys. ton rocznie. Sama mogła przerobić ok. 120 tys. ton. Potrzebny był im gdański Centralny Ośrodek Obróbki i Prefabrykacji Kadłuba (COOPK PK-1) o zdolności przerobu stali ok. 110 tys. ton. O to poszło. Wziąć Stocznię Gdańską, sprowadzić wszystko do jednej, najbardziej nowoczesnej hali, a całe grunty i wszystko inne opierdolić. I w COOPK jedynie coś się jeszcze dzieje. Wielka hala, 7 hektarów. Jakieś 200 ludzi. Tylko tylu spośród ponad 3 tysięcy ma jakąś robotę. Śniadek wiedział. Krzaklewski wiedział. Musieli wiedzieć, że nie będzie żadnych doków, żadnych statków. Gdyby załogi nie kupowali obietnicami, byłby strajk. A tak, pogadali, pogadali i głupich stoczniowców zbajerowali. Jestem na moście pomiędzy Wyspą Ostrów a kultową bramą nr 2. Gdzie najpierw wisiał Lenin, a potem Matka Boska. Po lewej była pochylnia. Jedyna należąca do stoczni (pochylnie b1, b3, b5 należą do spółki Synergia i stocznia je dzierżawi do 2006 r.). Do budowy małych statków. Dyrektor Andrzej Żukowski ds. zasobów wydał polecenie jej zezłomowania jakieś pół roku temu. Elementy pochylni – wózki do przewozu silników – poszły do Gdyni. Tych z Gdańska to wkurwia. Ale co mają mówić? Krzaklewski na sinusie Na zgromadzeniu akcjonariuszy Stoczni Gdynia negatywnie oceniono Szlantę i Buczkowskiego. Absolutorium otrzymali członkowie obecnego zarządu: Jerzy Wróbel i Jerzy Lewandowski. Ale Wróbel był też członkiem poprzedniego zarządu! – Chce pan ciekawostkę? – słyszę. – W 1999 roku, jakoś tak w marcu Wróbel wydał upoważnienie dla faceta nazwiskiem Jerzy Łącki z małej firmy projektowej Sinus z Pruszcza Gdańskiego, aby biuro projektowe Stoczni Gdańskiej udostępniło mu dokumentację konstrukcyjną statku RoPAX o symbolu SG 017. To był statek od początku do końca zaprojektowany w Stoczni Gdańskiej dla Finlandii. Jaja, nie? Dali facetowi z konkurencji dostęp do know-how, do wiedzy, do koncepcji, do opisów i rysunków. W 2001 r. stocznia projektowała statek Ro-LO dla Skandynawii. Dla Finów i Szwedów. Projekt miało robić biuro ze Stoczni Gdynia. Koszt dokumentacji to 1,5 mln dolarów. Część robót podzlecono Sinusowi. Mieli zrobić elektrykę, automatykę, część siłowni. Tak zrobili, że biuro projektowe w stoczni poprawiało. Roczne opóźnienie. Straty liczone w milionach dolarów. A, jeszcze jedno. Może mało ważne. Spółka Sinus dawała kasę na kampanię prezydencką Krzaklewskiego. Ładny grosz dali. 70 tys. zł. Euromiotły na żurawiach Stocznia Gdańska od początku lipca 2003 r. ma nowego prezesa. Mianowanego przez Gdynię. Stanisław Woyciechowski. Wcześniej był prezesem Stoczniowego Zakładu Gospodarczego, spółki z o.o. powołanej do życia przez Janusza Szlantę po przejęciu Stoczni Gdańskiej. – Szkoda gadać – macha ręką jeden z moich rozmówców w żółtym kasku. Zakład zatrudniał na umowę-zlecenie 38 sprzątaczek, jedną osobę nadzoru i jedna osobą do spraw kadrowo-płacowych. "Euromiotły" – śmiali się w Gdańskiej. "Euromiotły" były właścicielem majątku w postaci 8 żurawi Kony, które kupiły od stoczni za ok. 13 mln zł. Ktoś napisał w raporcie z działalności spółki za okres 2002 r.: Nabyty przez SZG majątek powinien determinować kierunki rozwoju działalności spółki. Po co sprzątaczkom stoczniowe żurawie? I jak je mają determinować? Jedyna aktualna forma działal-ności związana z żurawiami to wynajem ich na rzecz stoczni. Ciekawa transakcja do prześledzenia. Wyodrębniona z organizmu stoczni mała spółeczka kupuje żurawie, które są jej na nic, następnie je wynajmuje temu, od którego kupiła. A potem znowu odsprzedaje. Wyprowadzanie majątku? Wirtualna księgowość? Stoczniowcy byli potrzebni, jak trzeba było palić opony. Wtedy ich wołali. Po odwołaniu Macieja Płażyńskiego z funkcji wojewody gdańskiego szli miastem krzycząc. Teraz wszyscy mają ich w dupie. Wałęsa, Płażyński, Krzaklewski, Śniadek, Buzek. Historia uczy, że zwykle ma taką samą puentę. Rocznicy Sierpnia ’80 żaden z moich rozmówców nie obchodzi. Ich rocznica to rzewna gadka z dziennikarzem od Urbana. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku Podam nieznane szczegóły czerwcowej afery telewizyjnej. Wracam do niej, bo zachęceni powodzeniem obłudnicy wzniecili następną – o nadanie w programie drugim reportażu o prostytucji. Władze telewizji nadstawiają zaś dupę pod bat, zamiast wyśmiać dewotów. 23 czerwca w "Teleranku" – że przypomnę – wyemitowano felieton, który po trzech dniach od emisji wzburzył "Super Express", a za jego podpuszczeniem liczne gazety, szczególnie wyczulone na problematykę moralną. Fakty zastanawiają. "Teleranek" jest w zasadzie programem dla dzieci (sądząc po wieku prowadzących), ale większość materiałów tego telewizyjnego magazynu jest adresowana do nastolatków. W niedzielę, 23 czerwca Maciej Sz., student czwartego roku pedagogiki, znany z telewizyjnych akcji antynarkotykowych, mówił w "Teleranku" o blogach. Blogi to rodzaj pamiętnika przekazywanego przez Internet. Maciej Sz. pokazał adres ogólny blogów oraz bardzo szybko, niezauważalnie dla widza, adres swojego blogu bez podawania hasła. Nie reklamował ani nie zachęcał do jego oglądania. Pokazał też jedną ze stron z informacjami żenująco infantylnymi, a mianowicie, że zbliżają się imie-niny mamy, że mama jest super, że trzeba jej kupić kwiaty i prezent. Nic więcej! Godzinę po emisji "Teleranka" Maciej Sz. zabezpieczył swoją stronę hasłem. Tak podaje "Super Express". O tym, że nie poda hasła, mówił w felietonie. Minął poniedziałek, minął wtorek, ani telewizja, ani prasa nie otrzymały żadnych niepokojących sygnałów. Ani jednego telefonu od telewidzów. Dopiero w środę artykuł w "Super Expressie" rozpętał burzę. Gazeta została ponoć zawiadomiona o całej sprawie przez czytelniczkę, która jakimś cudem (?!) dostała się na zakodowane strony pamiętnika Macieja Sz. i anonimowo, jako Małgorzata z Siedlec, poinformowała o ich zawartości gazetę, a gazeta dołożyła starań, żeby uczynić z tego sensację. W przekonaniu o dobrych intencjach gazety upewnia nas to, że autor materiału w "Super Expressie" nie widział "Teleranka", zawierzył anonimowej informatorce, a ponadto podawał informacje, które w ogóle nie zostały zaczerpnięte z emitowanego materiału, jak ta, że Maciej Sz. jest homoseksualistą, łżąc, że na ekranie pokazywano pornograficzne obrazki. Podejrzenie budzi również znajomość stron internetowych Macieja Sz., które – jak pisze autor – godzinę po emisji programu zostały zablokowane. Zarówno autorzy notatek w prasie, jak również autorytety moralne zgodnie przyznawały, że "Teleranka" nie oglądały, ale oceniając "według gazety", "jeśli tak było", ostro potępiły materiał w "Teleranku". Sytuacja zaiste kuriozalna. Jak kumoszka z bazaru a nie osoba urzędowa zachował się Juliusz Braun, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – nie czekając na materiał, pisemnie zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa ("Rzeczpospolita" z 27 czerwca). Przewodniczący tak się spieszył, że o swojej decyzji nie zdążył zawiadomić innych członków Rady, co jest faktem bez precedensu w całej jej działalności. Pryncypialny tygodnik "Wprost" 7 lipca aż trzy notki na stronie "Z życia koalicji" poświęcił telewizyjnemu wydarzeniu. Wynika z nich, że personel towarzysza Króla również nie oglądał "Teleranka", ale żąda głów. Towarzysz Król widocznie w swojej gazecie wprowadza metody sprawdzone w KC PZPR. Towarzysze czytali donosy nie zawsze uważnie, najpierw żądali głów, a potem dociekali (lub nie dociekali) prawdy. Najbardziej zdumiewające w tej podrzuconej aferze jest to, że tyle osób nie zdaje sobie sprawy z żenującego a ośmieszającego ich w niej udziału. Kompromitują się mówiąc i pisząc o czymś, czego nie widzieli. Rozumiem, że uległ temu Jarosław Sellin, znany z tego, że ma widzenia, a nawet słyszy głosy, ale inni... Ośmieszają się również pisząc i traktując współczesną młodzież jak pokolenie tępaków, które nie wie, jak buszować po Internecie. Mało znają młodzież, skoro uważają, że będzie sobie zadawać trud szukania stron Macieja Sz., żeby dowiedzieć się o "obciąganiu", "wilgotnej cipie" czy stosunkach homoseksualnych. Nasza dziatwa wie doskonale, gdzie szukać wiadomości o seksie, i zaręczam, że je znajduje bez zachęty, a jedynie z ciekawości, która dobrze świadczy o jej inteligencji. Nie słyszałem, żeby Rada Etyki Mediów wsparła prasę w piętnowaniu zwyrodniałych księży chroniąc ją przed autocenzurą. "Superexpressy", "Rzeczpospolite", "Życia", również te z Warszawy, żądajcie zdjęcia z urzędu naruszających odbyty bliźnich księży, którzy z chłopcami bawią się tak niewinnie, że im odbyty pękają, i to pod czujnym okiem kamery ("Fakty i mity" nr 27 z 11 lipca 2002). My normalni rodzice piszą dziennikarze "Życia" mając na myśli – rozumiem – nieskażony moralnie zespół redakcyjny. Czy na pewno? Może warto przeprowadzić próbę dzwonka, stosowaną ponoć niegdyś w zakonach. Uwiesić u członków członków zespołu redakcyjnego dzwonki. Który na widok nagiego mężczyzny się podniesie i zadzwoni, wskaże nieomylnie zwyrodnialca. Metodę polecam szczególnie dbałym o moralność zespołom. Do grona potępiających żwawo dołączyła przewodnicząca zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy, która zapomniała, że celem stowarzyszenia jest obrona dziennikarzy, a nie organizowanie na nich nagonki. Mimo że stoi tak blisko kruchty i prokuratury, nie potępiła swojego poprzednika, gdy molestował seksualnie niesprawnych umysłowo chłopców, za co eksprzewodniczący SDP poszedł siedzieć. A na zakończenie pytanie do rozsądnych. Kto tak naprawdę rozpowszechnia pornografię? Czy "Teleranek", w którym cytowano jedynie infantylne zwierzenia Macieja Sz.? Czy "Super Express", który mimo zakodowania stron dostał się na nie i cytował nie tyle pornograficzne, ile obsceniczne zdania, a za nim z lubością popularyzowały je inne pisma? Autor : A.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mors szcza na paradygmat Podczas gdy miasto zastawia się, by ratować upadający zakład, jego prezesi wyrzucają szmal na literaturę fantazyjną. Czechowice-Dziedzice to miasto bogate i hojne. Bogate – jego roczny budżet przekracza 70 mln zł. Hojne – na piękne oczy daje z tego budżetu 4 mln 364 tys. zł. To kwota poręczenia kredytowego. O kredyt stara się Walcownia Dziedzice SA, ale żaden bank nie chciał jej już pożyczyć pieniędzy. Teraz, nawet jeśli zakład splajtuje, pieniądze zwróci miasto Czechowice-Dziedzice. Na razie nie ma co krakać o plajcie. Dopiero co wywalono zarząd walcowni. Prezesa, który zabiegał u władz miasta o poręczenie kredytu, oraz jego zastępcę od finansów. I to wywalono ich w trybie ekspresowym. Jednego dnia odbyło się nadzwyczajne posiedzenie rady nadzorczej, a następnego dnia obaj panowie byli już na przymusowych urlopach. Ten ekspresowy tryb i ta czystka na stołkach oznaczają, że właściciele walcowni martwią się jej losem. * * * Na początku czerwca burmistrz Jan Berger przeczytał pismo od Tadeusza Fanczalskiego, prezesa Walcowni Dziedzice. Prezes błagał o poręczenie kredytowe, dzięki któremu możliwa będzie "odbudowa wielkości produkcji". Walcownia Dziedzice swoje wyroby sprzedaje i w kraju, i poza nim. Robi pręty, rury, taśmy oraz krążki monetarne. Zresztą jednym ze współwłaścicieli Walcowni Dziedzice jest Mennica Państwowa (inni udziałowcy: skarb państwa, Stalexport, Impexmetal, Pracownicza Spółka Akcyjna). Burmistrz Czechowic-Dziedzic otrzymał różne materiały świadczące o tym, że walcownia się restrukturyzuje i że miasto nie musi się bać ryzyka związanego z poręczeniem kredytowym. Radni obejrzeli te materiały, ale doszli do wniosku, że niewiele kapują. Do oceny materiału dostarczonego przez prezesa Fanczalskiego potrzeba fachowców, najlepiej z jakiejś firmy konsultingowej. Materiały zostały u burmistrza. Nie zostały opracowane. Sesja, podczas której podjęto kontrowersyjną uchwałę, odbyła się 8 lipca. Trwała wiele godzin i zakończyła się trochę przed północą. Większość radnych stanęła po stronie burmistrza. Tak jak Halina Łupak. – Jestem dzieckiem wojny i głód, i wszystko przeszłam – przemawiała. – Niech pan spojrzy na twarze walcowników, pomyśli o dzieciach – mówiła do przewodniczącego Dopierały, który czepiał się, że decyzję o wartości 4,3 mln zł radni mają wydać właściwie w ciemno. Czechowice-Dziedzice liczą 35 tysięcy mieszkańców. 4,3 mln zł to 7 proc. dochodów miasta. Jakiś miejscowy demagog przeliczył wartość poręczenia kredytowego i wyszło mu po 120 zł w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Jednakże w Walcowni Dziedzice pracuje około tysiąca osób, w większości mieszkańców Czechowic-Dziedzic. Dlatego żaden z radnych nie opierał się przed udzieleniem przedsiębiorstwu publicznej pomocy. Niektórzy tylko chcieli wiedzieć, co robią głosując za. Zabrakło surowca. I stąd ta prośba o poręczenie kredytowe – by można było szybko dokupić surowiec i zwiększyć produkcję – wyjaśnił radnym prezes walcowni. Zdaniem burmistrza, gdyby walcownia padła, to i miasto popadłoby w kłopoty. Przecież znaczna część jej pracowników przeszłaby do Ośrodka Pomocy Społecznej. * * * Pracownicy Walcowni Dziedzice są tak zastraszeni, że nie śmią plotkować o tym, co dzieje się w ich firmie, że zastawia się maszyny i brakuje środków na surowce. Dlatego radni głosujący za poręczeniem kredytowym nawet nie wiedzieli, że na różnych maszynach wiszą tabliczki z napisem "własność banku". Całkiem niedawno zakład miał aż tygodniowy przestój. Nie było za co kupić surowca. Ratunkiem dla walcowni miała być restrukturyzacja. Pod koniec ubiegłego lata w fabryce zjawili się jacyś krawaciarze. Dowiedzieli się, że to są pracownicy firmy Impact z Piaseczna i że ta firma ma się zająć restrukturyzacją. Jeden z krawaciarzy siadł przy pracownicy działu zaopatrzenia i w skórzanym organizerze notował, jak często kobieta chadza sikać. Firma Impact prowadziła także szkolenia. Uczestniczyli w nich brygadziści walcowni. Szkolenia dotyczyły zarządzania. Pracownicy walcowni zatrudnieni w działach zaopatrzenia uczestniczyli w szkoleniach "obejmujących techniki negocjacji przy dokonywaniu zakupów". Fragment szkolenia nr 3. Walcownicy słuchają wykładowcy, który czyta: Tego roku stary Cygan, głowa rodziny, zachorował tak bardzo, że nie mógł uczestniczyć w targach. Po wielu prośbach ze strony syna, pozwolił mu w końcu wziąć udział w giełdzie za siebie. Cygan sprzedał konia, potem musiał go odkupić, po czym znowu sprzedał, a biedni robotnicy musieli odpowiadać na pytanie, ile Cygan zarobił. Inne szkolenie obejmowało kilka dziwnych zadań. Na przykład: przeczytać tekst, zrozumieć, przeanalizować. Tekst zaczynał się tak: – Co się tam dzieje?! – ryknął stary, wielki mors, spoglądając z wysokiej skały w dół, w stronę swojego stada. Nieszczęśni robotnicy byli szkoleni także za pomocą seansów filmowych. Wyświetlano im na przykład film o paradygmatach. Dla debili, którzy nie pokapowali się, o co w filmie chodziło, przygotowano ściągę. Po powrocie do domu mogli więc się dokształcać: Paradygmaty "filtrują" nasze doznania. Postrzegamy poprzez nie świat. Przyswajamy tylko te informacje i reguły, które pasują do naszych paradygmatów, ignorując resztę. W wyniku tego to coś, co jest oczywistością dla osoby o pewnym paradygmacie, może być zupełnie niewidoczne dla kogoś o innym paradygmacie. * * * Firma Impact jest niezmiernie dumna ze swoich dokonań w Walcowni Dziedzice. Jej klienci mogą zapoznać się z listem pochwalnym, podpisanym przez byłego już prezesa walcowni, Tadeusza Fanczalskiego. Były prezes pisze o oszczędnościach gwarantowanych rzędu 13,5 tys. euro tygodniowo. Jak pracownik dowie się, co to paradygmat, walcownia zaoszczędzi 3 mln zł rocznie! Kończy tak: Teraz, gdy osiągnięte wyniki rozwiały resztki niepewności, oczekujemy dalszych sukcesów w restrukturyzowaniu naszego przedsiębiorstwa. O zaangażowaniu firmy Impact zadecydowali prezesi Walcowni Dziedzice. Przetargu nie było. Ministerstwo Skarbu zostało postawione przed faktem dokonanym. Tak samo zresztą, jak cała Rada Nadzorcza Walcowni Dziedzice. Jednak to nie za Impact wyfrunęli prezes Tadeusz Fanczalski i wiceprezes do spraw finansowych. – Zarząd zawiódł zaufanie rady nadzorczej – tłumaczy Jerzy Kamiński, przewodniczący rady, a zarazem prezes Impexmetalu. Fanczalskiego i jego zastępcę usunięto za próbę sprzedaży części majątku fabryki. Nieomal w ostatniej chwili rada nadzorcza dowiedziała się o tym pomyśle. Zablokowano decyzję. Zdaje się, że niewiele brakło, a miasto buliłoby miliony złotych bankom. Tak, jak się do tego zobowiązało w razie, gdyby walcownia nie mogła spłacić kredytu. Gdyby czechowiccy radni usłyszeli powiastki o morsie i o Cyganie oraz obejrzeli film na temat paradygmatów, to wiedzieliby, dlaczego musieli gwarantować kredyt swej walcowni. Restrukturyzacja, czyli uzdrawianie, niekiedy jest bardziej kosztowna niż choroba. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biznes leży i pachnie Jak być pięknym jak Wróbel. Ktokolwiek ma wyższe aspiracje, niż pobierać zasiłek dla bezrobotnych, a nie umie śpiewać, żeby zostać idolem, nie jest dziewczyną, aby wyjść za mąż lub być kurwą, a też nie potrafi dopchać się na listy wyborcze, żeby robić za polityka – ten idzie do szkoły dla menedżerów. Albo na jakiś kurs, żeby po nim zostać prezesem banku, grupy towarzyskiej lub koncernu. Kupiłem organ przedsiębiorczych przedsiębiorców "Businessman", żeby się dowiedzieć, co ta dzicz porabia. Są tu bowiem przedstawiane wzorce osobowe, odpowiednik przodowników pracy z epoki wczesnego socjalizmu. Bohaterowie naszych czasów – donosi lutowy "Businessman" – sięgają po maseczki, pilingi, balsamy wyszczuplające. Bezbarwne odżywki do paznokci i korektory makijażu. Przy polskim zacofaniu cywilizacyjnym można być jednak nawet prezesem giganta nie stosując pudru brązującego dla mężczyzn "Terracota pour homme" Guerlaina – ubolewa organ. Prezes BRE Banku Kostrzewa nie dlatego oblewa się rumieńcem, że jest już upadłym gwiazdorem finansów, tylko ponieważ nie stosuje laserowego zamykania naczynek, które zapobiega rumieńcom biznesmenów. Ostrzykiwanie botuliną potliwych pach i stóp, redukcja zmarszczek zastrzykami z kolagenu, stosowanie materiałów na bazie kwasu hialuronowego, depilacja torsu lub tuszowanie włosków – to podstawowe warunki udanych negocjacji biznesowych. Kreseczki między górnymi rzęsami dodają spojrzeniu głębi. Ton głosu uatrakcyjniają wstrzyknięcia kolagenu lub teflonu do strun głosowych. Wróbel, prezes Biznes Team Roku oraz firmy pod nazwą PKN Orlen, wspierany przez zastępcę swego Golonkę, to nie kolejna marionetka – zapewnia organ – tylko człowiek prezydenta. Na odległość (nie podano jaką) widać jego wiedzę zdobytą w najlepszych zagranicznych uczelniach i korporacjach. Kapitan okrętu flagowego Polski nie trzyma się sztywno biznesowej etykiety, ale jest typem amerykańskiego menedżera otwartego i uśmiechniętego, co chwila wtrąca obcojęzyczne zwroty. Lubi otaczać się świtą, ale wolałby rodziną. Ów Wróbel ubolewa, że nie poświęca rodzinie tyle czasu ile chciałby, gdyż chciałby trochę czasu poświęcić żonie i dzieciom. Zauważyć proszę, że wszystkie osobistości "z pierwszych stron gazet" – jak się określa ludzi pokazywanych w telewizji – mówią, że nade wszystko cenią w życiu rodzinę. Natomiast czas, który z nią spędzają, określają słowem "poświęcenie". Poświęcacz Wróbel nie ma czasu dla rodziny, gdyż wychodzi z biura późnym wieczorem nawet w weekendy, chociaż skończył 50 lat. Notabene Kwaśniewski zakazał swoim ministrom pójścia na te urodziny i rozpaczali oni straszliwie przy wódce w miejscach podrzędnych zazdroszcząc ministrom Millera, którym pójść dozwolono. No ale trzymajmy się "Businessmana". Menedżerowie nie mają czasu poświęcać się rodzinie – chociaż informuje ich organ – tak są niecierpliwi, że w salonie piękności wytrzymują maksimum trzy godziny. Szczęściem farmy piękności zamieniły się w salony piękności i oferują pakiet dla dżentelmena oparty m.in. na "Babor for Men" lub "Thalgo-man" z wykorzystaniem alg i olejków eterycznych do ekskluzywnych zabiegów pie-lęgnujących ciało biznesowe. Rzecz jasna, po check-up skóry, czyli komputerowym badaniu naskórka prezesa. Prezes BRE Banku Kostrzewa, którego akcje spadają na giełdzie pięknie jak gwiazdy w upalne lato, zaś złote liście jesienią, wyróżnia się od zwykłych ludzi inteligencją emocjonalną. Czego my, prości ludzie, zazdrościmy Kostrzewie? Jest on naturalnym środkiem ciężkości. To nas nie kręci. Jest silnym przywódcą, wizjonerem, czyli niemal ideał. To nas też nie stroi. Każdy natomiast chciałby siedzieć w miejscu, gdzie są pieniądze, żeby się nimi bawić. Podrzucać, zbierać, układać w kupki, a nawet drzeć po parę milionów, jeśli wola. W stroju ważnego biznesmena dominują marynarki z comosico, połączenia czerni i bieli ożywione błękitami i camelem. Popularnym Spring Emotions. Na to bierze się La Stone Therapy: masaż na przemian gorącym bazaltem i lodowatym marmurem plus odstresowanie po całodziennej zabawie pieniędzmi muzykoterapią, aromaterapią i ultradźwiękami rozbijającymi tkankę tłuszczową. Po tym następuje thalasoterapia. Biznesmeni lubiący wyzwania i skoki adrenaliny poddają się akupunkturze albo krioterapii. Potem ekskluzywny fitness w duchu filozofii zen. Teraz zapisują się na jogę czy tai-chi, by podczas medytacji odnaleźć zagubioną harmonię ciała i duszy. Nie wiemy, czy Wróbel ma duszę i musi ją harmonizować z cielskiem. Jak czytamy w czasopismach biznesowych, prezes Kostrzewa medytuje nad tym, że wszystko mu opada, a głównie wartość akcji. Na ich ujędrnienie "Businessman" nie ma jeszcze maści, alg ani zastrzyków. Autor : REM Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Europany i podludy Z 6 miliardów ludzi żyjących na naszej planecie – 5 żyje w krajach biednych. Każdego dnia 15 tysięcy osób staje się uchodźcami. Uciekają przed wojną, czystkami, głodem, ubóstwem, chorobami. Groźba bombardowania Iraku przez USA spowodowała, że 50 tysięcy uciekinierów wyruszyło do Europy. Podróżują zdezelowanymi statkami, stłoczeni pod pokładem w nieludzkich warunkach, są przemycani w chłodniach i w dusznych kontenerach wielkich TIR-ów. Po świecie krążą już 22 miliony ludzi nie mogących znaleźć żadnej ojczyzny. 80 proc. z nich to kobiety i dzieci. Większość straciła dokumenty i nie może nawet udowodnić swojego pochodzenia. Czerwcowy szczyt w Sewilli zakończył się w tonie umiarkowanym, ale ksenofobiczna propaganda ugrupowań skrajnie prawicowych przyniosła owoce – niektóre z państw Unii przemieniają się w twierdze. W Niemczech w marcu przegłosowano nową ustawę o emigracji przedstawioną przez socjaldemokratyczną partię Schrödera. Liczba emigrantów w kraju będzie uzależniona od zapotrzebowań gospodarki na siłę roboczą. Karta pobytowa ma być przyznawana w systemie punktowym, zależnym od wieku, wykształcenia, zawodu, stanu cywilnego i znajomości języka. W prawicowej Austrii wchodzi w życie nowa ustawa opierająca się na tych samych zasadach. Przewiduje się 2 tys. emigrantów rocznie do prac, których nie chcą już wykonywać obywatele kraju i 8 tys. do prac sezonowych. Kursy językowe będą płacić pół na pół państwo i emigrant. W parlamencie duńskim konserwatyści, liberałowie i skrajna prawica przegłosowali w kraju surowsze normy wobec obcych, czyli obywateli nieunijnych: podnosi się z 3 do 7 lat okres przejściowy pozwalający na uzyskanie stałego pobytu i wyklucza automatyczne łączenie rodzin. W celu zmniejszenia zjawiska fikcyjnych małżeństw zezwolenie na ślub z obcokrajowcem można uzyskać po ukończeniu 24 lat. W rządzonej przez laburzystów Wielkiej Brytanii w kwietniu przedstawiono nowy, restrykcyjny projekt ustawy o emigracji. Będzie obowiązywać "zaprzysiężenie obywatela", który przyrzeknie wierność koronie i demokracji. Obcokrajowcy ubiegający się o obywatelstwo muszą zdać egzamin z języka, kultury i prawa. W Portugalii nowy prawicowy rząd Barrosa pracuje nad własnym projektem podobnym do niemieckiego czy austriackiego. W Hiszpanii prawicowy rząd Aznara ogłosił reformę ustawy o emigracji pochodzącej zaledwie z ubiegłego roku. Przede wszystkim koniec z okresowymi regulacjami, które pozwalają "nielegalnym" uzyskiwać dokumenty pobytu co 3–5 lat. Nowe poprawki przewidują podwyższenie kary więzienia dla osób sprzyjających importowi nie-legalnych emigrantów spoza Unii oraz słone kary dla przedsiębiorców zatrudniających "nielegalnych". Na teren Hiszpanii można będzie wjechać i zamieszkać jedynie mając w kieszeni kontrakt na pracę. We Włoszech weszły w życie poprawki do starej lewicowej ustawy emigracyjnej. Jej autorami są: minister z postfaszystowskiej partii – Fini, oraz minister z ksenofobicznej Padanii – Bossi. Ustawa ta jako pierwsza przewiduje katalogowanie "nieunijnych" poprzez odciski palców. W niedalekiej przyszłości każdy obywatel UE będzie miał elektroniczny paszport z podpisem daktyloskopijnym, gdyż zdjęcia nie zawsze pozwalają stwierdzić tożsamość posiadacza dokumentu. Na razie jednak ta forma identyfikacji kojarzy się tylko z przestępstwem. Odstawianie na granicę w trybie natychmiastowym i pod eskortą, repatriacja statkami i samolotami do ojczyzny, przy współpracy rządów (lub sankcje, jeżeli nie współpracują), areszt i pobyt w obozach przejściowych, więzienie dla tych, którzy ignorują ekspulsję – oto co czeka nielegalnych emigrantów pracujących we Włoszech na czarno (ok. 50 tys. Polaków). Nawet obcokrajowcom posiadającym dokumenty pobytowe będzie trudniej żyć w tym kraju. Muszą odnawiać je każdego roku lub co dwa lata i są one ściśle związane z umową o pracę. Tak więc każdego emigranta będzie łączyć z pracodawcą biurokratyczna pępowina, zwłaszcza że ten ostatni jest odpowiedzialny za to, żeby pracownik miał gdzie mieszkać i wrócił do kraju, gdy skończy się kontrakt i prawo pobytu. Koniec z łączeniem rodzin do trzeciego stopnia pokrewieństwa. Obcokrajowiec będzie mógł sprowadzić tylko dzieci niepełnoletnie oraz rodziców po 65. roku życia, jeżeli są poważnie chorzy i nie mają środków utrzymania w ojczyźnie. Nie będzie podlegać rewaluacji składka emerytalna, najwyżej po 65. roku życia będzie przysługiwać skromniutka renta z Włoch, jeżeli oczywiście obcokrajowiec dożyje, bo migranci z Trzeciego, Czwartego i Piątego Świata, żyją znacznie krócej. Zaostrzenie norm biurokratycznych dotyczących azylu – najpierw wydalenie, a potem dopiero możliwość odwoływania się w konsulacie, w ciągu 20 dni oznacza pewny powrót tam, skąd się przybyło. Najwięcej zdziwienia budzi fakt, że konsulaty mogą, ale nie muszą informować o włoskich przepisach emigracyjnych i nie muszą motywować odmówienia wizy. * * * Tak więc nie człowiek, który ma prawo do fundamentalnych praw człowieka (prawo do pracy, rodziny, opieki socjalnej, emerytury, bezpieczeństwa, godnego życia), lecz gastarbeiter siedzący wiecznie na walizkach, żyjący w zawieszeniu i ciągłej niepewności jutra. Tania siła robocza, która opuszcza terytorium po skończonej pracy, wywożąc jak najmniej pieniędzy. Takie oblicze odsłania nowa, coraz bardziej prawicowa Europa, w której nie ma już miejsca ma wielorasowość, wieloetniczność i wielokulturowość, jakim hołdowała przegrana we Włoszech centrolewica, i co było powodem jej porażki. W to miejsce są lepsi i gorsi – obywatele, najemna siła robocza i "nielegalni". Poprzez kodyfikację przynależności i wykluczenie – Wspólnota Europejska buduje się od wewnątrz jako nowe państwo, dla którego najważniejsze jest bezpieczeństwo i utrzymanie przywilejów. 380-milionowe Stany Zjednoczonej Europy, których obywatele utożsamiają zagrożenie z obcym, czyli z 19 milionami emigrantów nieunijnych, to wizja obrzydliwa. Rodzi się unia małych nacjonalizmów Jean Marie Le Pena, Jorga Haidera, Nicka Griffina, Pim Foruyna, Filipa Dewintera, Pia Kjarsgaarda i Umberta Bossiego. Czemuż ks. Rydzyk się przed nią wzdryga? Toż to bracia-nacjonaliści, towarzysze broni. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Podżegaczki wojenne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieczeń z sierotki Dobre serce zwykle cuchnie. Toteż w Siedlcach nie ma górskiego klimatu. Prawicowe władze przekazały tam na znany w świecie Dom Dziecka – Pomnik im. Dzieci Zamojszczyzny nieruchomość wartą blisko 5 mln zł. Prokuratura Rejonowa w Siedlcach wszczęła 21 października tego roku postępowanie w sprawie przekroczenia uprawnień przez członków Zarządu Miasta. Doniesienie złożył wojewoda mazowiecki Leszek Mizieliński. Wielkoduszność Było tak. Prawicowi radni przy sprzeciwie SLD przegłosowali w czerwcu 2001 r. uchwałę o przekazaniu bez przetargu zabudowanego gruntu na rzecz Stowarzyszenia Dom Dziecka – Pomnik im. Dzieci Zamojszczyzny. Wojewoda stwierdził, że uchwała narusza ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami, jest więc nieważna. Rada Miasta poskarżyła się na to do NSA, który oddalił jej skargę. Zarząd olał i wojewodę, i NSA. Aktem notarialnym przeniósł własność nieruchomości na stowarzyszenie, a 7 miesięcy później podjął w tej sprawie jeszcze jedną uchwałę. Wojewoda uznał nieważność również tej uchwały, a NSA oddalił kolejną skargę, ale Siedlce ostatecznie utraciły ziemię zabudowaną budynkami mieszkalnymi i gospodarczymi (razem prawie 5 mln zł). Skąd ta wielkoduszność prawicy? To szwindel o historycznym i międzynarodowym znaczeniu. W 1983 r. dla uczczenia pamięci dzieci Zamojszczyzny (podczas wysiedlania przez Niemców w latach 1942–1943 zginęło ich 26 tysięcy) powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika – Domu Dziecka im. Dzieci Zamojszczyzny w Siedlcach. Dla ułatwienia będziemy go nazywać Komitetem. Przewodniczył mu ówczesny naczelnik PKP w Siedlcach Henryk Wiechetek, sekretarzowała Maria Mitura – kadrowa na kolei. Komitet rozstawił skarbonki na dworcach PKP w 13 miastach Polski oraz na lotnisku Okęcie i rozpoczął zbiórkę forsy. Już w 1990 r. NIK stwierdził, że dokumentacja finansowa Komitetu jest mało przejrzysta. Mimo to w 1992 r. Urząd Miasta dał na budowę 500 mln starych zł. Po większą dotację Komitet wyciągnął łapę do Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Dostał w 1994 r. prawie 7,5 mld starych zł. Zaraz potem, na bliżej nieokreślonych zasadach, ta społecznie działająca grupa przekształciła się w Stowarzyszenie Dom Dziecka – Pomnik im. Dzieci Zamojszczyzny w Siedlcach, choć na skarbonkach napisy nie zmieniły się do dziś. Tak oto dary obywateli, dotacje z budżetu państwa i miasta oraz Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i innych (m.in. Parytetowego Związku Socjalnego Niemiec, Stowarzyszenia Alberta Schweitzera, Porozumienia Polsko-Niemieckiego) znalazły się w dyspozycji stowarzyszenia w praktyce nie podlegającego żadnej kontroli. Towarzycho Wylądowały w stowarzyszeniu ciekawe i odpowiednio powiązane osoby. Kolejarz Wiechetek został prezesem, Maria Mitura sekretarzem i skarbnikiem. Członkiem zarządu m.in. syn prezesa Wiechetka. Co ciekawe, Dom-Pomnik budowało Przedsiębiorstwo Budownictwa Komunalnego, któremu szefował Antoni Jastrzębski, ówczesny przewodniczący Rady Miasta i członek komisji rewizyjnej stowarzyszenia. Z jednej więc strony budowę prowadził, z drugiej kontrolował ją. Potem ze stowarzyszeniem związał się także chirurg Adam Końca – obecnie radny, a wcześniej szef powiatowego RS AWS i członek tego Zarządu Miasta, który bezprawnie przekazał stowarzyszeniu zabudowany grunt. Już po przekształceniu, ale nadal występując jako Społeczny Komitet stowarzyszenie wyciągnęło kolejną forsę od Niemców. Wniosek gorliwie popierał ówczesny prezydent Siedlec Henryk Gut, który prosząc o 1 400 000 zł nałgał: Po zakończeniu budowy obecnie działający Społeczny Komitet (sic!) (...) przekształci się w Fundację na Rzecz Utrzymania Domu Dziecka. Własnoręcznym podpisem gwarantował, że kierownictwo domu będzie posiadało stosowne kwalifikacje, a rozliczenia finansowe prowadził Urząd Miasta Siedlce poprzez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Zapewniał, że koszty eksploatacji domu będą pokrywane ze środków miasta, państwa oraz Parytetowego Związku Socjalnego Niemiec. Że placówka będzie służyć samotnym matkom, dzieciom sierotom oraz osieroconej młodzieży. No i Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej we wrześniu 1996 r. dała na dom kolejny milion złotych. Urząd Miasta sfinansował pokrycie dachu, budowę linii energetycznej i kanalizacji. Ministerstwo Pracy w latach 1997–1999 dorzu-ciło 154 000 zł. Chawira Budowa 39 mieszkań o wysokim standardzie została zakończona w marcu 1999 r. Zaczęto zasiedlać lokale i rozpoczął się cyrk. Kierownik Wojewódzkiego Ośrodka Pomocy Społecznej, kierownictwo siedleckiego MOPS i naczelnik wydziału gospodarki mieszkaniowej próbowali pośredniczyć w kierowaniu samotnych matek do Domu-Pomnika. Prezes Wiechetek spuścił wszystkich. Ma swoje kryteria. Obecnie 12 mieszkań (po 50 mkw. i więcej) stoi pustych, choć, jak wypowiadała się w lokalnej prasie sekretarz Maria Mitura, chętnych jest tylu, że drzwi się nie zamykają. 11 lokali zamieszkują źle sytuowane matki z dziećmi. 3 zajmują rodzinny dom dziecka i rodzina zastępcza. W 5 zainstalowali się zaś ludzie ze stowarzyszenia. Członek zarządu stowarzyszenia Jan Jastrzębski mieszka ze swoją żoną w 69 mkw. Jego synowi z dziećmi i ślubną przypadło mniejsze, 50-metrowe. Ale już syn sekretarz Mitury mieszka w takim apartamencie jak stary Jastrzębski. Taki sam dostał Adam Końca, były dziś członek Zarządu Miasta, szef powiatowego RS AWS, chirurg z I stopniem specjalizacji, który rzekomo robi w ośrodku za lekarza pierwszego kontaktu, choć wiadomo, że nie może. Nie posiada bowiem uprawnień, gabinetu i stosownej umowy z kasą chorych. Wiechetek dał mu mieszkanie zaraz potem, jak odmówił go matce z ósemką dzieci, która w pożarze straciła cały dobytek. Jeden z większych lokali został umeblowany i oficjalnie przeznaczony na wizyty Niemców. Nieoficjalnie, choć głośno, mówi się, że to chata samego Wiechetka. Dwa mieszkania (50 i 64 mkw.) stanowią siedzibę stowarzyszenia. Wódz Wszyscy nieuprawnieni posiadają umowy najmu lokali, nie mają ich natomiast matki, dla których powstawał ten dom. Ich sytuacja materialna jest często beznadziejna, a mimo to wymuszano na nich kaucję w wysokości 1200 zł i płacenie czynszu (ponad 400 zł miesięcznie) po stawkach znacznie wyższych niż te naliczane przez miasto. Brak umów najmu lokali wyklucza zaś otrzymanie dodatku mieszkaniowego. Ale są i tacy, którzy za mieszkanie w Domu-Pomniku w ogóle nie płacą czynszu – jak choćby wspomniany już były przewodniczący Rady Miasta i członek zarządu stowarzyszenia Jastrzębski. Niektórzy członkowie zarządu nie płacą (...). W obiekcie tym prowadzą działalność handlową rodziny członków zarządu stowarzyszenia. Być może ta okoliczność wpływa na koszty utrzymania obiektu, które musimy ponosić w ramach czynszu – pisały w swojej skardze do komisji rewizyjnej stowarzyszenia naiwne, zrozpaczone matki. Komisja w osobie nie płacącego za chawirę członka Jastrzębskiego oczywiście nie doszukała się uchybień. Kobiety płacą, ile mogą, niektóre pracują gdzieś za grosze, dorabiają, otrzymują dodatki na dzieci, alimenty. Niekiedy jednak zalegają z opłatami. Prezes Wiechetek za karę wyłącza im – na przykład – ciepłą wodę. Wszystkie opłaty przyjmowane są na zwykłe druki KP, które nawet nie są numerowane. W mieszkaniach zainstalowano telefoniczne linie wewnętrzne. Oprócz opłat za rozmowy (rozpisywane odręcznie na zwykłych kartkach) stowarzyszenie żądało comiesięcznego abonamentu w wysokości 30,50 zł. Niektóre lokatorki zrezygnowały z telefonów. Nadzorca domu prezes Wiechetek mówi o sobie "wódz" i wychowuje lokatorki. Dysponuje dodatkowymi kluczami do ich mieszkań i – twierdzą kobiety – wchodzi do nich nawet pod nieobecność gospodyń. Zabrania trzymania zwierząt i przyjmowania mężczyzn, choć stowarzyszenie rozdaje mieszkania swoim męskim członkom i ich rodzinom płci mieszanej. Odwiedzających pozwala gościć tylko do dziewiątej wieczorem. Nieposłusznym lokatorkom i ich bachorom grozi eksmisja. Wiechetek cały czas zaznacza, że każda z kobiet może się wyprowadzić, jeśli regulamin jej się nie podoba. Niektóre mieszkanki uciekają. Ten sam Wiechetek wyciągając łapę po forsę pisał w swym otwartym liście do ludzi dobrych serc: W Centrum Pomniku Dzieci Zamojszczyzny będą domy rodzinne dla dzieci sierot, samotnych matek, osób niepełnosprawnych (...). Będzie to rzeczywista pomoc dla najbardziej potrzebujących, skrzywdzonych przez los współczesnych sierot i samotnych matek. Jako personel do sprzątania, opiekuńczo-wychowawczy i inny stowarzyszenie zatrudnia członków rodzin zarządu. Koszty zatrudnienia niektórych z nich pokrywał częściowo Urząd Pracy. Na monity Komisji ds. Mieszkaniowych RM Siedlce wiceprezydent Stanisław Mrówczyński odpowiedział we wrześniu 2000 r., że budynek-pomnik nie należy do mieszkaniowego zasobu gminy Siedlce. Został wybudowany ze środków Stowarzyszenia (...) z niewielkim udziałem środków miasta. Zapowiedział, że teren zostanie przekazany stowarzyszeniu w wieczyste użytkowanie i że najemcy lokali mogą najwyżej dochodzić praw w sądzie. Skandal Lokalna prasa opisała konflikt pomiędzy lokatorkami a stowarzyszeniem, a poseł Józef Oleksy złożył doniesienie do prokuratury. Ta umorzyła w styczniu 2001 r. postępowanie, ale skierowała do nowego już prezydenta Mirosława Szymanowicza pismo zwracając uwagę na "wątpliwości" w kwestii przyznawania mieszkań osobom nieuprawnionym i prosząc o przeprowadzenie kontroli w stowarzyszeniu. Prezydent Szymanowicz odpowiadając już w październiku 2000 r. na interpelację jednego z radnych pouczał, że nieznana jest polskiemu prawu instytucja kontroli przez władze publiczne samodzielnego stowarzyszenia i takie działania nie były wykonywane. Potwierdził wówczas, że planowane jest przekazanie stowarzyszeniu gruntu w wieczyste użytkowanie. Rzeczywiście, stowarzyszenie praktycznie nie podlega żadnej kontroli, mimo iż otrzymywało ogromne kwoty od pozarządowych organizacji zagranicznych, dotacje z budżetu państwowego i samorządowego. Niby nadzór nad jego działalnością winien sprawować starosta, ale co z tego, skoro nie sprawuje. Z kolei MSWiA ogranicza się do kontroli zbiórek publicznych, na które dało zezwolenie; sprawdza, czy przekazywane przez stowarzyszenie sprawozdania są prawi-dłowe. Stowarzyszenie Dom Dziecka – Pomnik im. Dzieci Zamojszczyzny do października 2000 r. przedstawiło MSWiA raptem dwa tylko częściowe sprawozdania, które na dodatek nie spełniają wymogów prawnych. I co? I nic. Wprawdzie gdy zaczęły mnożyć się wątpliwości, na łamach prasy opublikowane zostało sprawozdanie stowarzyszenia ze zbiórki pieniężnej za lata 1997–2000 r. W dokumencie można przeczytać, że przez te lata stowarzyszenie zebrało 249 401,90 zł. Na "promocję i obsługę merytoryczną" wydano 3 razy tyle, ile zebrano do skarbonek. Na uroczystość odsłonięcia Pomnika – Domu Dziecka wydano 8,5 razy więcej szmalu niż na pomocową działalność statutową. Ba! Mosiężne literki ułożone w nazwę na ścianie domu i szyld na bramie pochłonęły 5 razy tyle kasy, co pomoc matkom i dzieciom. Nietrudno na cokolwiek wydać więcej, skoro "choinka dla dzieci i młodzieży, paczki, zapomogi dla matek" przez te lata kosztowały stowarzyszenie raptem 2278 zł 87 gr. (!) * * * Intryguje nas, na jakiej podstawie zajęli mieszkania ludzie ze stowarzyszenia. Dla kogo przewidziane są puste lokale, których stowarzyszenie z sobie tylko znanych powodów nie zasiedla? Potrzebujących pomocy matek i dzieci oraz kalek w Siedlcach przecież nie brakuje. Czyżby chawiry czekały na samorządowców, którzy łamiąc prawo uwłaszczyli stowarzyszenie na zabudowanym gruncie wartym blisko 5 baniek? Stowarzyszenie pomogło 14 rodzinom w sposób, który je poniża. Gdyby miasto sprzedało nieruchomość za 5 mln i rozdało czternastu rodzinom tę forsę, każda mogłaby dostać na własność mieszkanie za około 350 tysięcy. I tak właśnie nader często wygląda u nas społeczeństwo służące prywacie społeczników. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rachuj z Kaczorem Prezydent Warszawy Lech Kaczyński postanowił zająć się polityką międzynarodową. Powołał specjalny zespół do szczegółowego oszacowania strat, które Warszawa poniosła wskutek okupacji i wojny. Dotychczasowe rachunki nie satysfakcjonują Kaczora. Miały komuszy stempel, były więc niedokładne. Nie uwzględniały np. strat spowodowanych chorobami psychicznymi w wyniku wojennych przeżyć i nadziei na dochody spodziewane w czasie pokoju, a przez wojnę zniweczone. Rachunek zapewne okaże się szczegółowy. Co z tego ma wyniknąć? Podobnych akcji propagandowych było bez liku, kolejna Kaczora ośmiesza. Wystawienie Niemcom rachunku... – tym można by publiczność trochę podhecować i jakieś głosy załapać. Byłaby to jednak zabawa dla interesów państwa dość niebezpieczna. Odszkodowawcze roszczenia za wojnę nie rokują powodzenia. Sprawą reparacji należnych od Niemiec zwycięskie mocarstwa zajmowały się 50 lat temu. Dawno uznały tę kartę za zamkniętą. 12 lat temu wynegocjowano i podpisano z obu jednoczącymi się państwami niemieckimi traktat pokojowy „O ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec”, tzw. traktat 4 + 2. Polska też się do niego przyłączyła. Wracanie do wojennych rozliczeń z Niemcami może jedynie zachęcać drugą stronę do zgłaszania własnych roszczeń. Amatorzy się znajdą; ostatecznie w ramach powojennych rozrachunków spora część terytorium niemieckiego wraz z nieruchomościami i ruchomościami przypadła Polsce. Lepiej sprawy nie ciągnąć. Każdą wojnę trzeba kiedyś zakończyć. Patriotyczni radni warszawscy nie omieszkali projektu uzupełnić. Uchwalili, aby dla równowagi doliczyć także straty wojenne spowodowane przez Armię Czerwoną. Wyjaśniono, że chodzi o bierność i zwlekanie ze zdobywaniem Warszawy ogarniętej powstaniem. Czyli o szkodę przez zaniechanie. Jeśli projekt tyczący się Niemiec brzmi ryzykownie, to rosyjskie uzupełnienie jest już tylko zabawne. Dochodzić szkód spowodowanych zaniechaniem można jedynie wówczas, gdy istniało jakieś zobowiązanie do działania i nie zostało dotrzymane. Żadnej umowy w sprawie terminów wyzwalania Warszawy z Czerwoną Armią nie zawierano. Równie dobrze można by Moskwie wystawić rachunek za to, że nie zdobyła wcześniej Berlina, przez co go alianci bombardowali. Swoją drogą skuteczny pozew odszkodowawczy do Rosji o wyrównanie strat spowodowanych zakończeniem letniej ofensywy w 1944 r. byłby niezłym precedensem. Uruchomiłby lawinę pozwów znacznie bardziej uzasadnionych. Włosi mieliby podstawy domagać się sowitego odszkodowania od Amerykanów i Anglików za ewidentne opóźnienie o ponad pół roku wyzwolenia ich kraju w 1944 r. Według powszechnej opinii historyków wojskowości po wylądowaniu wojsk alianckich pod Anzio-Nettuno (12 stycznia 1944 r.) otworem stała przed nimi droga na Rzym i jedynie kunktatorstwo generałów spowodowało zmarnowanie okazji. Jeszcze bardziej uzasadnione pretensje mogliby zgłosić Żydzi. Mimo dostatecznych informacji i usilnych nalegań przywódcy USA i Wielkiej Brytanii nie podjęli żadnej poważnej akcji represyjnej i dyplomatycznej w celu zniechęcenia lub odstraszenia Niemców od realizacji Holocaustu. Odszkodowania od aliantów mogłyby być nawet większe niż od Niemiec, a tak przeszły obok nosa. Lech Kaczyński zdaje się sprawę traktować bez poczucia humoru. Już wyasygnował na sfinansowanie tych obrachunków 200 tys. zł. Dopisze się to Szwabom i Ruskim do rachunku. Jego pensję także. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska pod celą W wolnej Polsce każdy może siedzieć za to, że żyje. Więzienia zapełnione jak tramwaje. Przedstawiamy lokatorów jednej tylko celi aresztu w małym Wejherowie na ziemi gdańskiej, skąd przypłynęły Kaczory. Lech Kaczyński będzie urządzał nam stolicę. Gdy był ministrem w rządzie Buzka, urządzał nam sprawiedliwość. Zanim został ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, kiedy nimi był, i teraz, kiedy już nimi nie jest – prowadzi tę samą kampanię: łapać i wsadzać, a wtedy to dobrym obywatelom RP będzie w pytę. Ogólnopolska psychoza na rzecz zamykania do więzień wszystkiego, co się rusza, i nacisk mediów są tak silne, że większość prokuratorów z lubością zwraca się do sądów o zastosowanie aresztu tymczasowego wobec podejrzanego aż do rozprawy, a sędziowie odnoszą się do tych wniosków przychylnie. Zawaleni robotą sędziowie na ogół nie wnikają w sprawę na etapie jej przygotowywania albo im się najzwyczajniej nie chce. Działają jak pewien król z dziecięcej bajki, który miał podpisać akt łaski dla jednego z poddanych. Król policzył sobie litery w wyrazie "skazać" (6) i w wyrazie "uniewinnić" (10) i napisał na królewskim dekrecie "skazać", bo było krócej. Zamyka się więc u nas w drobnych sprawach, najczęściej drobnych cwaniaczków. Zamyka się na wszelki wypadek, usprawiedliwiając tę decyzję obawą matactwa albo ukrywania się. Heniek miał działkę Heniek miał w Gdyni działkę, tzn. ogródek działkowy. Ponieważ kończył mu się termin dzierżawy gruntu, to – wykonując polecenie zarządu ogródków działkowych – zabrał się do usuwania z niej wszystkiego, co tambyło: śmieci, zamontowanych niegdyś przez siebie urządzeń, a nawet tego, co tam nasadzone było w glebie. Część wywiózł na śmietnik, część oddał znajomym, część sprzedał. W punkcie skupu złomu opchnął metalowe słupki z ogrodzenia. Dostał za nie 120 zł. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zabrał w celu przywłaszczenia słupki o wartości 3 tys. zł na szkodę nieustalonej osoby, czyli popełnił przestępstwo z art. 278 par. 1 kk. Gdy nie stawił się na rozprawie, sędzia od razu wydał list gończy oraz decyzję o tymczasowym aresztowaniu. Ściągnięcie Heńka nie wymagało wielkiego trudu, ponieważ policja z pobliskiego komisariatu, która go wcześniej przesłuchiwała, schowała i gdzieś zapodziała jego dowód osobisty i Heniek – będąc już poszukiwanym przestępcą – łaził na ten komisariat, łaził i marudził, aby oddali mu dowód. Bo bał się bez dowodu na rozprawie stawać, bał się, że wysoki Sąd Rejonowy brak dowodu potraktuje jako okoliczność obciążającą. W końcu policjanci, którzy mu wcześniej dowód zagubili, kapnęli się, że przyłazi do nich i przynudza ścigany, więc go zatrzymali. Finał tej sprawy będzie o tyle zajmujący, że Henio sprzedał słupki, które należały do niego. Ciekawe, jaki też zapadnie w tej sprawie wyrok i jak zostanie uzasadniony. Marek miał córkę Marek przez półtora roku nie płacił alimentów na swoją małą córkę. Dostał oskarżenie z art. 209 par. 1 kk. Na pierwszej rozprawie – a rzecz, podobnie jak w wypadku Henia, działa się w Sądzie Rejonowym w Gdyni – przewodniczący składu powziął wątpliwość co do trzeźwości podsądnego. Funkcjonariusze przewieźli go więc do komisariatu, gdzie kazali dmuchać w alkomat. Dmuchnął raz. Nic. Kazali mu drugi raz dmuchać. Znowu nic. Gdy sędzia się zapoznał z wynikami badań na obecność procentów alkoholu etylowego w układzie krwionośnym Marka, zarządził badania psychiatryczne. No to Marek – jak powiada – przestraszył się, że go wsadzą do czubków, i na dwie kolejne rozprawy nie przyszedł. I wysłał sędzia list w świat szeroki za Markiem. Stał się więc poszukiwanym listem gończym. A doprowadzić go można było, bo, co ciekawe, Marek dalej sobie mieszkał pod tym samym adresem i chodził do pracy do tego samego zakładu, nic o liście gończym nie wiedząc. Więcej – mieszkając niedaleko Komisariatu Policji nr 2 w Gdyni dwa razy brał udział w konfrontacjach i symulacjach zdarzeń prowadzonych przez policję. Tak, aby sobie dorobić i w końcu te alimenty spłacić. Z jednej strony go policjanci szukali, z drugiej dawali fuchę. Takie jaja. No, ale w końcu go zamknęli. Tymczasowo. Na sześć miesięcy. Jak siedzi, to nie pracuje, więc o płaceniu alimentów mowy być nie może. Zbyszek miał kolegę Zbyszek popił z kumplem. A że wódeczka się skończyła i pieniędzy na następną flaszkę nie stykało, poszli do znajomka Zbyszka po pożyczkę. Zbyszek poręczył znajomkowi, że kumpel – bo to on miał być pożyczkobiorcą – odda, bo robotę ma i solidny jest. Pożyczyli 500 zł, bo to i na taryfę mieć musieli, i na gorzałkę, i na zakąskę, i na drugi dzień na klina. Tylko że kumpel Zbyszka robotę stracił – wiadomo, jak to teraz jest... – i w poszukiwaniu następnej w Polskę się trochę oddalił, a o pożyczce zapomniał. Zbyszek też zapomniał, ale ten, co pożyczał, wyrozumiałości nie miał, nie patyczkował się i od razu do sądu oddał. Zarzut: art. 286 par. 1 kk o doprowadzenie pokrzywdzonego do niekorzystnego rozporządzenia własnym mieniem za pomocą wprowadzenia w błąd co do rzetelności spłaty pożyczonej kwoty. Został więc Zbyszek zatrzymany od razu nie jako byle kto, ale porządny przestępca gospodarczy. I areszt. Najpierw trzy miesiące tymczasowego do sprawy, potem dalsze trzy, bo sprawa się nie odbyła z powodu niestawiennictwa świadków. Nie pomogło, że chciał oddawać forsę na miejscu, że się przyznał do winy, że złożył wniosek o samoukaranie. Dostał tylko dodatkowe badania psychiatryczne. Widać sąd – tym razem w Pucku – uznał, że skoro Zbyszek się przyznaje, to głupi jest. Józek miał kredyt na samochód Józek nie zapłacił bankowi rat leasingu za używany przez siebie samochód. Cywilne roszczenie pieniężne? Nie. Uznano, że przywłaszczył sobie powierzone mienie i popełnił przestępstwo z art. 284 par. 2 kk. Dostał tymczasowego trzy miesiące, bo wysyłana do niego na adres zameldowania korespondencja z sądu wracała nie podjęta. Wysyłani tam z korespondencją w ręku policjanci też wracali. Józek zameldowany był w Sopocie, ale mieszkał od dawna w Gdańsku. Gdański adres teoretycznie powinien być znany prokuraturze, gdyż ten sam adres podał poszkodowany bank w zawiadomieniu o popełnieniu przez Józka przestępstwa. Mało tego. Znała go policja. Gdy Sąd Rejonowy w Sopocie szukał Józka – także przez policję – on dwa razy się do tej policji zgłaszał. Raz do sopockiej, bo włamali mu się do piwnicy w tym mieszkaniu, w którym nie mieszkał, ale miał meldunek. Policja z Sopotu, jak już nic nie wykryła, to wysłała Józkowi zawiadomienie o umorzeniu śledztwa – na ten gdański adres, gdzie nie był zameldowany, ale mieszkał. Józek zgłaszał się także do policji w Gdańsku, bo mu się do biura włamali. Ale na rozprawy się nie zgłaszał, więc go sąd kazał zatrzymać i osadzić w areszcie. Zapobiegawczo, choć kodeks przewiduje całą gamę innych środków: dozór policyjny, odebranie paszportu, kaucję, poręczenie osobiste i organizacji, przymusowe doprowadzenie na rozprawę przez policję. * * * Nie są to bynajmniej historie wymyślone przez Woody’ego Allena i jedynie na użytek tego tekstu adaptowane do polskich realiów. To są opowieści spod celi. A do każdej z nich jest numer akt. Żeby było śmieszniej, są to opowieści spod jednej celi w areszcie śledczym w Wejherowie (mieście ostatnio modnym, mieście Silnego i Doroty Masłowskiej). W polskich aresztach przetrzymywanych jest ok. 24 tys. osób, z tego pewnie tysiące takich Heńków, Zbyszków, Marków, Józków, którzy przy racjonalnie funkcjonującym aparacie wymiaru sprawiedliwości nigdy nie powinni tam trafić. Zamyka się osoby niepłacące alimentów, sprawców niewielkich kradzieży, podejrzanych o przyjęcie łapówki na podstawie pomówienia jednej osoby, podejrzanych o popełnienie przestępstw gospodarczych, którzy potem są uniewinniani. Są to ofiary polityki Kaczora i psychozy, jaką wzbudził. PS Imiona osadzonych w areszcie zostały zmienione. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna HołdPress 23 września w „Gazecie Wyborczej” w postaci płatnej reklamy ukazała się wkładka o Arabii Saudyjskiej. Opowiadali o tym kraju przedstawiciele jego władz. Z całego dodatku Arabia Saudyjska jawiła się jako miły, przyjazny, piękny kraj, w którym ludzie żyją spokojnie i bezpiecznie, a władze martwią się tylko o to, żeby obywatelom było jeszcze lepiej. To byli przedstawiciele tych samych władz, o których Adam Michnik pisał per „dyktatorski reżim”. Reżim, któremu Amnesty International poświęciła raport, i regularnie alarmuje opinię publiczną o ciągłym łamaniu podstawowych praw człowieka, o torturach, braku wolności słowa, stosowaniu kary śmierci, łamaniu praw kobiet, praw religijnych i czego tam jeszcze. I proszę, „Gazeta Wyborcza” – tak czuła na naruszenie podstawowych wolności – chętnie reklamująca akcje Amnesty International przeciwko chińskiej polityce wobec Tybetu, z obrzydzeniem wypowiadająca się przeciwko wojnie w Czeczenii, z nienawiścią pisząca o łamaniu prawa przez władze Rosji, nagle publikuje na czterech stronach kłamliwą reklamę. Co innego od siebie, co innego za pieniądze. Obłuda, że rzygać się chce. Mamy propozycję dla wszystkich dyktatorów i tyranów. Nic a nic nie przejmujcie się tym, co „Gazeta Wyborcza” o was wypisuje. Po prostu wykupujcie specjalny dodatek, w którym będziecie mogli bez przeszkód pisać, że u was jest cudnie, a tortury, którym poddawani są wasi obywatele, to opracowana przez naszych naukowców rewolucyjna forma rehabilitacji osób niepełnosprawnych, które w waszym opiekuńczym państwie opłaca się z budżetu. „GW” to weźmie. Bo jej „nie jest wszystko jedno”, zwłaszcza gdy chodzi o pieniądze. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Globalna wioska Hiroszima Obce jądra nie mogą już zaatakować Ameryki. To ona pogłaszcze teraz świat atomami. 1 maja na lotniskowcu Abraham Lincoln w spiczu obwieszczającym iracką wiktorię przebrany za lotnika George Bush oświadczył: Rozpoczęliśmy poszukiwania ukrytej broni chemicznej i biologicznej; wiemy o setkach miejsc, które będą przeszukane. 10 dni później dziennik "Washington Post" poinformował, że ekipa ekspertów-poszukiwaczy wraca w czerwcu z Iraku do USA. Na tarczy. Broń masowego rażenia Przyjechaliśmy – mówią dowódcy 75th Exploitation Task Force – z wielkimi nadziejami na wykrycie broni, o której mówił w Radzie Bezpieczeństwa 5 lutego Colin Powell: setek ton składników broni biologicznej i chemicznej, pocisków i rakiet do ich przenoszenia – dowodów kontynuacji programu nuklearnego. Nadzorujący ewakuację płk Richard McPhee z rozczarowaniem wyznaje, że serio potraktował ostrzeżenia o wydanym rzekomo wojskom irackim rozkazie użycia broni chemicznej. Ale jeśli Irak myślałby o jej użyciu, to musiałoby być coś do użycia. A myśmy niczego nie znaleźli... 19 punktów wskazanych zespołowi przez wywiad jako pewne miejsca przechowywania nielegalnej broni. 19 razy pudło. Z dalszych 68 podejrzanych lokalizacji spenetrowano do maja 45. Z identycznym wynikiem. Przetrzepano laboratoria, fabryki amunicji, bunkry, destylatornie, piekarnie, wytwórnie szczepionek, walizy i szafy, nie pomijając dziur w ziemi. Kamień w wodę. Broń masowego rażenia, przed którą pompatycznie obiecywał bronić świata Bush, okazała się bronią robienia masowego wrażenia, bronią masowej obsesji neokonserwatystów; legity- macją dla ultranowoczesnej armady do napadu na kraj broniony przez wygłodzonych obdartusów z kałasznikowami. Pierwszy raz wojna zakończyła się, nim zaistniał powód jej wszczęcia – uświadomił walecznych generałów USA brytyjski dziennikarz na konferencji prasowej w Katarze. Nuklearny boom To nie oznacza, że określenie "broń masowego rażenia" straciło dla jastrzębiej administracji swój powab. Jest znów na tapecie! Tyle że tym razem nikt nie będzie musiał jej bezowocnie szukać. Nikt też na jej posiadacza nie napadnie, bo jest nim jedyny światowy damski bokser wagi superciężkiej. Jej wykorzystanie? Mężowie stanu Stanów już nad tym pracują i jeśli nie zostaną w przyszłym roku przegonieni od władzy, nasz glob na pewno ujrzy ją w akcji. Mowa o najbardziej pikantnym składniku arsenału masowego rażenia. Bush junior forsuje wielomiliardowy program kompleksowej rewitalizacji i modernizacji przemysłu produkcji broni nuklearnej. Powstanie nowa fabryka zdolna wytwarzać rocznie 500 plutonowych wsadów do głowic nuklearnych. Wznowiona zostanie – po ponad 10-letniej przerwie – produkcja trytu, gazu wydatnie zwiększającego potęgę termojądrowej eksplozji. Na producenta wyznaczono "cywilny" reaktor w Warren Bar w stanie Tennessee, co oznacza zerwanie z długoletnią zasadą wytwarzania elementów broni atomowej w obiektach zmilitaryzowanych. Podjęte zostaną prace, by nieczynny od momentu wprowadzenia zakazu prób atomowych w roku 1992 poligon atomowy w Newadzie przygotować do testów nuklearnych już za 18 miesięcy. Przeprowadzane będą próby dwóch rodzajów nowej generacji broni atomowej. Pierwszy to głowica zdolna niszczyć bunkry ukryte pod 300-metrową warstwą skał. Drugi to miniładunki atomowe o sile do 5 kiloton, 20-krotnie słabsze od piguł spuszczonych na Japonię. Traktaty do lamusa Plany ekipy Busha wywołują ostry sprzeciw demokratów w Kongresie USA (w obu jego izbach przewagę mają republikanie) oraz zaniepokojenie i protesty ekspertów. Od 10 lat produkcja małych ładunków atomowych była zakazana przez parlament, który motywował to obawą, że opory przed ich użyciem będą mniejsze; wskazywał również potencjalne trudności z wyegzekwowaniem od innych państw zakazu produkcji i rozprzestrzeniania broni nuklearnej. Fizyk atomowy i doradca Pentagonu Sidney Drell oświadczył, że nawet jednokilotonowy ładunek eksplodujący pod 16-metrową warstwą skalną spowoduje skażenie radioaktywne na znacznym obszarze. Pokonując opory demokratów, 20 maja Senat przegłosował uchylenie zakazu badań i rozwoju produkcji niewielkich ładunków atomowych. W Izbie Reprezentantów opór demokratów w komisji zbrojeniowej był na tyle silny, że jak dotąd udawało im się blokować produkcję; wyrażali tylko zgodę na badania. Lecz sprawa wraca pod obrady i nie ma najmniejszych wątpliwości, że większość republikańska da swemu prezydentowi to, czego żąda. Eksperci rozbrojeniowi wskazują, że obecna administracja przygotowuje rozbudowę nuklearnego arsenału do poziomu znacznie przekraczającego normy podpisanego ostatnio w Mo- skwie i ratyfikowanego w marcu przez Senat USA traktatu, który przewiduje redukcję liczby głowic o ponad 60 proc. w ciągu dekady. Zamiar budowy zakładu produkującego 500 wsadów plutonowych rocznie oraz wznowienie produkcji trytu jasno wskazują, że władze planują arsenał znacznie większy niż uzgodniony w porozumieniu moskiewskim – stwierdza Robert Civiak, naukowiec specjalizujący się wcześniej w Office of Management and Budget w analizie uzbrojenia nuklearnego. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że pełną parą powracamy do biznesu atomowego, a jest to biznes bardzo kosztowny – naświetla inny aspekt zagadnienia Joseph Crincione, dyrektor w Carnegie Enownment for International Peace, odpowiedzialny za kwestę nierozprzestrzeniania broni nuklearnych. Infrastruktura przemysłu nuklearnego została wydatnie ograniczona w rezultacie odtrąbienia końca zimnej wojny. Przyczyniły się do tego również skażenia środowiska naturalnego; z tego powodu zamknięto np. zakłady nuklearne w Rocky Flats koło Denver. W 1995 r. wydatki na ten przemysł osiągnęły najniższy pułap – 3 mld dolarów. W tym roku postuluje się ich podwojenie – do 6,4 mld. Ale to dopiero skromny początek. Trzecia jądrowa Na kogo neokonserwatyści Busha szykują zmodernizowaną nuklearną pałę? Chodzi o realizację planów i marzeń jastrzębi republikańskich, którzy przed objęciem eksponowanych stanowisk w rządzie juniora B. pracowali w ekipach jego taty, Reagana i wcześniejszych, ale grali trzecie skrzypce i nie mieli szans ziszczenia swych zamierzeń. Cheney, Rumsfeld, Wolfowitz, Perle i pomniejsi koledzy. To oni cierpliwie dmuchali, by nie zagasł pomysł wojny nuklearnej, którą można wygrać. Jej scenariusz przewiduje prewencyjne uderzenie na znacznie słabszego przeciwnika przy użyciu broni atomowej. Jak dotąd wszystkie powojenne rządy USA – albo szczerze jak demokraci, albo jak republikanie z wyrachowania i w poczuciu, że nic innego oficjalnie nie przejdzie – propagowały politykę kontroli zbrojeń atomowych. Ekipa Dablju jest pierwszą, która otwarcie rzuca rękawicę tej tradycji i strategii, chroniącej dotąd świat przed konfliktem nuklearnym przez z górą pół wieku. W stycz-niowym raporcie Pentagonu "Nuclear Posture Review" stwierdza się, że imperium nie może poprzestać na odstraszaniu swą zdolnością do zmasowanego kontruderzenia nuklearnego, ale powinno rozważyć możliwość ataku prewencyjnego na kraje rozwijające bronie chemiczne, biologiczne i nuklearne. Bush jr jednostronnie, wbrew sprzeciwom Moskwy, anulował porozumienie ABM, zreanimował reaganowski program "wojen kosmicznych". Odchodzimy od pięciu dekad wysiłków na rzecz delegalizacji użycia broni nuklearnych – ostrzega demokratyczny senator Jack Reed z komisji zbrojeń. Kiedy Bush reaktywował program SDI ("wojny gwiezdne"), argumentował, że jest to obrona przed terrorystycznym atakiem ze strony państw zbójeckich. Wkrótce potem okazało się, że kilkunastu facetów z nożykami do tektury może pogrążyć w głębokiej zapaści gospodarczo-polityczno-psychicznej supermocarstwo i żadne rakiety nie byłyby w stanie ich powstrzymać. Teraz Bush zamierza tępić ben Ladena bombami atomowymi... Utrzymuje, że wznowienie programu zbrojeń nuklearnych wycelowane jest w terrorystów i ma ich odstraszać. Do prawdy i logiki tak się to ma, jak głoszona obrona świata przed broniami masowego rażenia Husajna do wyników ich poszukiwania. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dorotka i starcy Okrzyczana wydarzeniem literackim książka dziewiętnastolatki, to rzecz sztucznie naspidowana przez media. Recenzenci zakochali się nie w książce, nie w autorce, ale w dresiarzu jako takim. Dorota MasŁowska, młodziutka dziewczyna z Wejherowa, napisała książkę, a wydawnictwo Lampa i Iskra Boża w małym nakładzie ją wydało. I byłby spokój, gdyby nie Jerzy Pilch, który w "Polityce" ogłosił książkę Masłowskiej wydarzeniem literackim. A ją samą osobą, która ocalać będzie stracone pokolenie. I posypało się. Masłowska została nawet postawiona przez "Wyborczą" obok księcia Lampedusy (ten co prawda napisał tylko jedną książę pod koniec życia, ale był to mocny debiut, podobnie jak Masłowskiej), a Proust, jak zapowiedziano czeka w kolejce do wspólnej foty. I robi teraz dziewczyna za głos pokolenia w przeróżnych prasowych, radiowych i telewizyjnych debatach. No, jest z tym zamieszaniem pewien problem. Z jednej strony żal patrzeć, jak niewątpliwie zdolna i z wielkim poczuciem humoru dziewczyna jest upupiana, jak musi odpowiadać na idiotyczne pytania "czy pani następna książka też będzie takim sukcesem?", "czy ktoś pani pomagał przy pisaniu, może mamusia, może tatuś?", "co pani czyta, co pani je, co pani pije?". Z drugiej, trudno się zgodzić z Pilchem, że jest to wydarzenie na miarę epoki, pokolenia. No, ale nie zgodzić się z przewodnikiem Pilchem, to narazić się na zarzut braku posiadania słuchu literackiego w najlepszym wypadku. Więc wszyscy się zgadzają. Jak to w stadzie bywa. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" Masłowskiej to monolog wewnętrzny, monolog w zasadzie miłosny, Silnego, kolesia permanentnie nawalonego amfą. Z jednej strony prymitywa, co to z laskami się nie certoli i tylko patrzy, jakby tu którąś puknąć i spuścić na szczaw, a z drugiej strony takie rzeczy mu się przez mózgownicę przetaczają, co to jakby żywcem z podręczników dla licealistów wyskoczyły. A to Jakub Szela ni z gruszki, ni z pietruszki, a to Witkacowski hiperrobociarz, a to znowu taki oto kawałek ¸ propos Nałkowskiej: Szczególnie mnie rusza jedna taka baśń, co jeden gość, Zenon z imienia, dostaje w pysk kwasem na odlew, co za hardkor... A więc to jednak świat maturzystki Doroty, dziewczyny z porządnego domu, dobrej uczennicy, biorącej w szkole udział w konkursach i olimpiadach. Stąd te Szele i Nałkowskie. One są dostępne Masłowskiej, Silnemu nie mają prawa być znane. Wejdźcie w nasze mózgi, a znajdziecie tam jedno wielkie gówno i bełkot – taka jest, z grubsza biorąc, diagnoza opisanej przez Masłowską egzystencji. Zjedliśmy już własne ogony, wyrzygaliśmy je, utaplaliśmy się w tym paskudztwie po uszy. Ale nie wynika z tego kompletnie nic. Ocalenia w tym jakoś nie widać. Nie widać też w tym wielkiej literatury ani miażdżenia i stwarzania na nowo języka. Nie takie eksperymenty już były. Zachwyt nad Dorotą Masłowską, dziewiętnastolatką z Wejherowa, która w wyjątkowej świeżości umysłu wydała z siebie pierwszą powieść w tak młodym wieku, można wytłumaczyć w dwojaki sposób. Po pierwsze może on oto stanowić próbę podświadomego odreagowania panującego u nas kultu starców, w ramach którego zgrzybiały Wajda mści się kolejny raz z uporem – nie wiadomo za czyje grzechy – na zganianej do kin młodzieży szkolnej, a w teatrze czy literaturze powszechnie określa się mianem "młodego zdolnego" faceta po czterdziestce. Drugi powód zachwytu może tkwić w tym, że Masłowską zachwycają się głównie właśnie tacy oto, nadszarpnięci zębem czasu goście i gościówy, którzy na co dzień froterują kapciami podłogi na salonach, mają swoje rubryki, felietony i pogadanki kulturotwórcze w prasie, radiu, telewizji i nigdy prawdziwego dresiarza na swojej drodze nie spotkali, a więc ogólnie jest w ich przypadku wszystko cacyi bułkę przez bibułkę. Ale jak przy okazji można chuja gołą ręką i "kurwa, o ja pierdole", to z rozkoszy uszami strzygą. A tym bardziej robi się perwersyjnie, im szerzej można to celebrować w uświęceniu, na szacownych łamach, pod hasłem, że oto słyszymy głos, co nam pokolenie opisuje. Boć to literatura, a w literaturze wolno. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie. Nasi inteligenci się w dresiarzu zakochali. I teraz cała kulturalno-oświecona Polska dresiarza swojego będzie szukać. Jeśli tak, to Masłowska wykonała całkiem niezły myk według zaleceń Gombrowicza: "Być widzianym przez chama swojego!". I "Wojna polsko-ruska..." nie jest opowieścią o Silnym, tylko o Pilchu i jemu podobnych. Dorota Masłowska, "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną", Wyd. Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2002. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewa noga dynda w centrum Wzywamy do dania odporu rozbijackiej robocie Wołk-Łaniewskiej. Redakcja Zabetonowany w fotelu premier Miller uzyskał jeden niewątpliwy efekt, który poeta ujął w słowach: "Mówimy partia – myślimy Lenin". Nie da się dziś rozmawiać o przyszłości lewicy w Polsce nie rozmawiając o osobowości Leszka Millera. Krzysztof Teodor Toeplitz czy Mieczyław F. Rakowski wzywają na łamach "Dziś" do dyskusji ideowej, szerokiej debaty o celach lewicy, o lewicowym systemie wartości, o tym, dokąd europejska lewica powinna zmierzać w XXI wieku. Jako lewak z zamiłowaniem do erystyki niczego nie pragnę bardziej niż takiej dyskusji. Jednak prawda jest taka, że jeśli lewica nie pozbędzie się Leszka Millera, nie będzie już miała w Polsce żadnej przyszłości na długie lata. Zresztą, gdyby ten gabinet, z Millerem na czele, zaczął nagle mówić o wartościach – mogłoby to wśród elektoratu lewicy wzbudzić pewną nieufność. Rękami i nogami Tajemnica sukcesu tzw. drugiej komuny – czyli lewicowej koalicji z lat 1993–1997 – tkwiła także w jej otwartości intelektualnej i dynamicznych zmianach. Nie zapominajmy, że choć w 1997 r. lewica przegrała wybory, udało jej się zwiększyć swe poparcie o milion głosów, i to mimo straszliwej powodzi i niefortunnej na nią reakcji rządu SLD –PSL. Zarówno atmosfera odejścia Pawlaka, jak i sytuacja, w której odchodził Oleksy, dalekie były od spokojnego konsensusu, ale ów radykalny gest złożenia premiera na ołtarzu społecznego spokoju przynosił efekty. I efekty – odwrotnie proporcjonalne, ale nie mniej wyraziste – przynosi trwanie Millera na fotelu premiera. Ci, którzy nie lubią Millera i SLD, na pewno go nie polubią "za konsekwencję", a ci, którzy go popierali – mają mu za złe ów upór, w którym widzą jedynie miłość własną postawioną ponad interesem publicznym. I najgorsze jest to, że, cholera, mają rację. Za duży kapelusz Rządowi Millera wróżyłam źle, zanim powstał. Czarnowidztwo swe opierałam na kilku miesiącach współpracy z okresu, gdy byłam rzecznikiem prasowym SdRP. Dostrzegłam wtedy w Millerze wszystkie najgorsze cechy przywódcy: małostkowość, skłonność do histerii, drażliwość i kompleksy wielkie jak Kilimandżaro, co sprawiło, że uciekłam stamtąd z krzykiem. Problem Leszka Millera polega moim zdaniem na tym, iż jego format jest za mały wobec tego, jak potoczyły się jego losy. I to zarówno format osobowościowy, jak i intelektualny. W kręgu znajomych "Elema" kursuje dowcip o łopatce. Otóż w 1950 r. w Żyrardowie Leszek z Zenkiem (Frankiem, Ryśkiem – to nie jest postać z kluczem) bawili się w piaskownicy. I Zenek zabrał Leszkowi łopatkę. I Leszek mu to do dzisiaj pamięta. Grupa sprawująca władzę – żeby użyć modnego ostatnio określenia – składa się z ludzi, którzy wiedzą, że ich kariera zależy od uczuć pre-miera, a nie od jego ocen. Że Leszek Miller chowa urazy i robi z nich użytek przy decydowaniu o sprawach ważnych dla kraju, a urazić go jest cholernie łatwo. W połączeniu z systemem politycznym, w którym cała rzeczywista władza spoczywa w rękach premiera – pisał o tym Jerzy Urban w artykule pt. "Tyrania premiera" ("NIE" nr 5/2003) – mamy system, który u swych podstaw oparty jest na wątpliwie skutecznej zasadzie: "nie podpaść szefowi". I to działa od góry do dołu: od ministrów, których losy zależą wyłącznie od posłuszeństwa wobec "kierownika zakładu pracy" – jak nazywany jest Miller wśród aparatu władzy rodem z SLD – aż do rozmaitych firm rządozależnych. To powoduje, iż powiązania o naturze towarzysko-biznesowej postrzegane są jako podstawa funkcjonowania układu wytworzonego przez ten rząd, a to z kolei naturalnie rodzi podejrzenia o korupcję. Leszek Miller ma za małą wiedzę, żeby potrafił zrozumieć sytuację pogrążonego w głębokim kryzysie 40-milionowego kraju w dobie przemian. Przez wyborami 2001 r. w "Polityce" ukazał się taki wywiad z Millerem, w którym zapytano go o podstawowe różnice między lewicą a prawicą. Miller odparł wówczas, iż prawica boi się globalizacji, a lewica dostrzega w niej szansę. To była pierwsza rzecz, którą wymienił. Pomyślałam wtedy ze zgrozą: Miller nic nie czyta. Gdyby wziął do ręki choćby jedną z dziesiątków książek, które powinny stanowić lekturę obowiązkową lidera europejskiej demokracji – Noama Chomsky’ego, Susan George czy choćby "Pułapkę globalizacji" – wiedziałby, że zdanie to jest tyleż nieprawdziwe, co kompromitujące. Posiedzenia Rady Ministrów za Oleksego czy Cimoszewicza trwały po kilkanaście godzin. Za Millera trwają dwie lub trzy. Miller zrobił z tego powód do chluby: że oto jest sprawniejszy od swych inteligenckich poprzedników. Tymczasem dzieje się tak dlatego, iż nie odbywa się tu żadna merytoryczna dyskusja. Każdy spór, który powstaje między ministrami, Miller ucina, każąc im sprawę załatwić między sobą. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak stwierdzić, iż większości dyskusji, które mogłyby w takiej sytuacji wyniknąć – zwłaszcza ekonomicznych – szef rządu by po prostu nie zrozumiał. Bo do tego konieczne było wyjście poza napisany wcześniej bryk. Nie może zatem premier być arbitrem pomiędzy ministrami. W ostatecznym rozrachunku wygrywa więc nie ten, którego koncepcje są spójniejsze, żeby nie powiedzieć lepsze czy bardziej lewicowe – ale ten, kto ma lepsze notowania u premiera. Dokąd to prowadzi – widać. Na do widzenia wszyscy razem Na pytanie, co Leszek Miller może dziś zrobić dla Polski, odpowiedź, niestety, może być tylko jedna: obiecać, że odejdzie. Jeśli przez media przetacza się dyskusja, czy niechęć do rządu przekłada się na głosowanie przeciw Unii Europejskiej, skoro Miller zrobił sobie z tego sztandar i poparcie dla Unii traktuje jako poparcie dla siebie – Miller powinien zapowiedzieć, że złoży dymisję w dniu ogłoszenia wyniku referendum. Niezależnie od wyniku. To mogłoby wyeliminować czy choćby zmniejszyć element rządowego plebiscytu w tym głosowaniu. Tak się nie stanie z przyczyn, o których powyżej. Co zatem powinien zrobić SLD, żeby ocalić choćby resztki sztandaru? Niestety, odpowiedź jest tyle prosta, co niewykonalna. Cofnąć rekomendację Leszkowi Millerowi. Dokładnie z tą samą stanowczością, z którą Leszek Miller (oficjalnie klub SLD) postąpił wobec posłów głosujących na cztery ręce, Rada Krajowa Sojuszu powinna podjąć uchwałę, iż wobec fatalnych i coraz gorszych notowań rządu, w obliczu referendum europejskiego, w trosce o dobro ojczyzny, ble, ble, ble... cofa Leszkowi Millerowi rekomendację na fotel prezesa Rady Ministrów i wzywa go do ustąpienia. Marek Barański komentarze Urbana dotyczące konieczności zmiany Millera nazywa "wezwaniem do liderobójstwa" i komunikuje Urbanowi, że w SLD mają go za chuja. Chciałoby się zapytać: dlaczego Barański rozumie, że aktyw SLD może wbrew interesom partii nie popierać odejścia premiera, dlatego że wzywa do tego Urban, którego mają za chuja, a nie rozumie, że naród polski może wbrew własnemu dobru nie poprzeć wejścia do UE, bo wzywa do niego Miller, o którym myśli równie niedobrze? Jedno i drugie jest możliwe. SdRP mogła zmieniać liderów i premierów, bo była partią zbudowaną z koterii. Dlatego nie można tam było mówić o monowładztwie. Przywódcami koterii byli ludzie obdarzeni silnymi osobowościami politycznymi. Długo udawało im się zachowywać pewną dynamiczną równowagę między sobą. Z posad ruszyć bryłę partii Od powstania SLD lewica traci na jakości. Znikło wielu polityków o wyrazistych osobowościach, którzy kierowali lewicą na początku tworzenia w Pomrocznej ruchu socjaldemokratycznego. Nawet jeśli żyją jeszcze w świecie polityki – stracili jaja, ale w większości pospadali z list poselskich, a zatem przestali się liczyć. Kierownictwo w partii przejęli ich asystenci poselscy, liderami sejmowego życia stali się posłowie, którzy w pierwszych kadencjach Sejmu zasiadali w tylnych ławkach i żaden dziennikarz nie kojarzył ich nazwisk z twarzami. To nie jest, niestety, efekt tego, iż Sojusz jako ugrupowanie elastyczne i otwarte daje szansę młodym zdolnym działaczom. Wśród dzisiejszych dygnitarzy, a niegdysiejszych outsiderów SLD, niewielu jest polityków, którzy zaistnieli dzięki swej politycznej osobowości, charyzmie czy błyskotliwej działalności sejmowej. To raczej goście, którzy – trwając w Sejmie drugą czy trzecią kadencję – okopali się na stanowiskach, zwłaszcza w terenie, tak że stali się nie do ruszenia. Należą do elitarnego grona lokalnych dysponentów posad i wpływów. Czyni ich to tak silnymi, że musi z nimi liczyć się centrala. Dlatego próżno szukać w SLD odważnych, którzy ruszą z posad bryłę partii. Robert Walenciak w "Przeglądzie" w ciekawej, acz pisanej z nieco serwilistycznych pozycji analizie sytuacji w Sojuszu, przedstawia stojące przed nim trzy drogi: zAWSienie, czyli atrofia przez podział; zmiana kierownictwa; ożywienie dotychczasowego kierownictwa. Sądzę, że jest też czwarta. Podział konstruktywny. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest partią życiorysów. Absurdem jest upychanie w jednej partii antyklerykałów z głęboko wierzącymi tradycjonalistami; wyznawców niewidzialnej ręki rynku i cudownej mocy prywatyzacji z lewicowymi ekonomistami o marksistowskich korzeniach. To się nie trzyma kupy. Krzysztof Janik w pamiętnej złotej myśli wygłoszonej, a jakże, w "Wyborczej", oświadczył: W SLD nie ma jednej linii doktrynalnej. Jest pragmatyzm, który świadomie traktujemy jako wartość. Tymczasem musi być jakaś "linia doktrynalna", bo czymś się, do kurwy nędzy, musi różnić lewica od prawicy. Nawet Demokraci od Republikanów różnią się jak osioł od słonia. I ta linia doktrynalna musi obejmować redystrybucyjną rolę państwa, równouprawnienie sektorów, pryncypialną walkę o równość szans z jednej strony, a konsekwentne przywiązanie do państwa neutralnego światopoglądowo i bezapelacyjną obronę swobód obywatelskich z drugiej. Bez tego nie ma lewicy. Tymczasem w całym SLD spośród rzeczywiście liczących się polityków jedynie Marek Dyduch ma czelność mówić, iż SLD nie powinien iść do centrum, czyli na prawo, tylko trzymać się lewej strony, bo tam jest jego miejsce. Jedynie Marek Dyduch – nieskomplikowany facet o mentalności terenowo-aparatowej – ma odwagę wzywać SLD do walki o światopoglądową neutralność państwa. Przy całej swej antyklerykalnej odwadze jest wszakże Dyduch człowiekiem raczej minionego niż przyszłego półwiecza. To zresztą szerszy problem tej partii: kręgosłup ideowy mają ci działacze, w których głęboko tkwi komunistyczna przeszłość. A oni z kolei są zwolenni-kami wewnątrzpartyjnej dyscypliny i partyjnego porządku i wszystkie radykalne ruchy traktują jako działanie szkodliwe i anarchizujące. Ogólnie mówiąc – awanturnictwo polityczne. Znaczy lewica Tymczasem podział SLD jest jedyną szansą lewicy w Polsce. Bo – jakkolwiek ponuro to zabrzmi – żadna inna partia lewicowa nie ma w najbliższym czasie szans. Unia Pracy jest już dawno pozamiatana, PPS nie ma i w gruncie rzeczy – co mówię z głębokim bólem jako jej były rzecznik – nigdy nie było. Powstające ugrupowania pozostaną partiami zadymowymi; w odróżnieniu od partii kanapowych, najlepiej sprawdzają się podczas pochodów i demonstracji. Należy do nich Nowa Lewica – zarejestrowana ostatnio nowa partia Piotra Ikonowicza, byłego szefa PPS. Jednak – co piszę z przykrością – niezależnie od charyzmy i ideowego zaangażowania Piotra, nie jest on człowiekiem, który mógłby zbudować jakąkolwiek strukturę zdolną przejąć władzę. Olbrzymi potencjał ma Samoobrona, ale dynamicznie autorytarna osobowość jej lidera sprawia, iż partia ta swego potencjału raczej nie udźwignie. Pozostaje SLD. Ale aby SLD był lewicą, musi pozbyć się tych, którzy ciągną go do centrum. Nie ma jednak raczej co liczyć na to, że sami wyjdą, bo powstanie jakieś ugrupowanie, w którym będzie im lepiej i w ten sposób partia sama się oczyści. Nawet partia Kwaśniewskiego na bazie Ordynackiej – jeśli powstanie – nie ma zbyt wielkich szans odegrać tej roli. Tam pójdą ci, którzy – jako ludzie prezydenta – będą mieli zapewnione stanowiska porównywalne z pełnionymi w SLD. Do partii tworzonej na prawo od SLD bez udziału prezydenta nie pójdzie nikt ważny, bo nie są to ludzie gotowi od nowa pracować na swoją pozycję. Co pozostaje? Stworzenie partii na lewo od SLD. Tam bowiem lewica traci elektorat. Ugrupowanie, które przyciągnie część Sojuszu sfrustrowaną prawicowym odchyleniem. Rewolucjonistów – tj. działaczy gotowych jeszcze coś zaryzykować dla zbudowania nowej siły. Warunkiem sukcesu jest oczywiście to, iż będzie to rozłam, a nie wyciek, czyli że naraz i pod sztandarami innymi niż personalne pretensje przejdzie tam grupa liczących się polityków takich jak Izabela Sierakowska, która ostatnio podniosła głowę, co wyraża się m.in. w stwierdzeniu, że chodzi z głową opuszczoną, bo się wstydzi za SLD, czy właśnie Marek Dyduch. Politycy, którzy wreszcie zaczną się bać społeczeństwa, a przestaną bać się elit. Problemem dzisiejszego SLD jest to, iż zbyt troszczy się o to, co napisze o nim "Wyborcza" i powie o jego polityce sześciu ekspertów z Ernst&Young, a za mało – o to, co pomyśli sześć milionów wyborców. Dlatego – na przykład – ewidentnie grając na opóźnienie prywatyzacji PZU czy PKO BP władza zapewnia głupio, iż proces prywatyzacji postępuje, zamiast – pamiętając, że 70 proc. Polaków uważa prywatyzację za złodziejstwo – dumnie ogłosić, iż lewicowy rząd postanowił pozostawić kontrolę nad tymi dwoma "narodowymi" firmami w rękach państwa. Do tego wszakże konieczna jest zmiana pryncypiów – i tu Rakowski z Toeplitzem mają rację, że te pryncypia trzeba w ogóle mieć. Bez tego nie pójdzie. Mądre odbudowanie warstwy wartości w retoryce politycznej wyrażone przez ważną, a nie szczątkową grupę inicjatorów może dać rozłamowej lewicy szansę. Jej warunkiem jest to, aby w "masie członkowskiej" nowa partia zgarnęła co najmniej jedną trzecią dotychczasowych eseldowców – stosując wszakże surową selekcję antyaferalną. Wśród elektoratu taka partia zabierze SLD znacznie więcej, bo wielu jest ludzi lewicy, którzy już nie mogą na Sojusz patrzeć. Jeśli SLD pozostanie jedną partią, zawali się do środka jak wieże World Trade Center – tak samo jak one potężna i nieodporna na zbyt wysoką temperaturę. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mrówka pracuje ciałem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " MKS Sraczka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dutkiewicz wydutkiewicz Gostek chce zostać prezydentem Wrocławia. A Wy chcecie, żeby został? Umiejętność koszenia szmalu jest w systemie liberalnym cnotą zasadniczą. Zapewne dlatego koalicja PO–PiS na prezydenta Wrocławia namaściła nijakiego Rafała Dutkiewicza. Ów styropianowego chowu Dutkiewicz wsławił się dotychczas tylko jednym – 12 lat temu wpadł na pomysł, że prezydentem Wrocławia powinien zostać Bogdan Zdrojewski. Tak też się stało i "Zdrój" trząsł nadodrzańską metropolią dekadę z okładem, co zaprowadziło go zarówno przed oblicze prokuratora, jak i do Sejmu. Teraz nowym Geniuszem Sudetów zamierza zostać sam Dutkiewicz. Nie chcemy mu w tym przeszkadzać. Wręcz przeciwnie. Opisany poniżej przejaw gospodarczej zaradności kandydata PO–PiS może mu w oczach liberalnych wyborców jedynie pomóc. Dla gospodarczych cieniasów może zaś stanowić znakomitą lekcję pt. "Jak zarobić pierwszy milion". A było to tak: w maju 1993 r. Dutkiewicz rejestruje w Sądzie Rejestrowym we Wrocławiu firemkę o proroczej nazwie ERDE sp. z o.o. (Erde – po szwabsku znaczy ziemia). Jest jej jedynym udziałowcem, a kapitał zakładowy wynosi 4 tys. zł, czyli niezbędne minimum. Przez następne trzy lata firma nie prowadzi żadnej działalności. Dopiero w maju 1996 r. kapitał spółki zostaje podwyższony do 250 tys. zł. Pojawiają się nowi wspólnicy: dwóch Polaków i trzech Niemców z branży prawniczej. Nasi mają teoretycznie 50,8 proc. udziałów, Niemcy – 49,2. Dutkiewicz (prezes Zarządu) posiada w spółce udziały o wartości 43 tys. zł, pozostali Polacy – po 42 tys., a Niemcy – po 41 tys. Ale to wszystko na papierze. W rzeczywistości wielki szmal mają tylko Niemcy, a Polacy są gołodupcami. "Polska" struktura spółki pozwala za to omijać ograniczenia nałożone na zakup nieruchomości przez cudzoziemców. Już po miesiącu od reanimacji spółki, 30 maja 1996 r., Rafał Dutkiewicz, prezes Zarządu ERDE sp. z o.o., oraz ówcześni wiceprezydenci Wrocławia Adam Grehl (uchodzący za prawą rękę Zdrojewskiego) i Zygfryd Zaporowski podpisują akt notarialny sprzedaży firmie ERDE sp. z o.o. wielkiej kamienicy (1761 mkw. powierzchni użytkowej) przy placu Solnym 15. Dla niebywałych we Wrocławiu wyjaśniamy, że plac Solny to jedno z najdroższych i najbardziej prestiżowych miejsc w mieście. Dutkiewicz oświadcza, że 50,8 proc. udziałów spółki stanowi kapitał polski. Cena sprzedaży wynosi wprawdzie 2 530 000 tys. zł (cena budynku 2 317 480 zł i grunty 212 520 zł), ale zostaje obniżona o 50 proc. ze względu na obecność nieruchomości w rejestrze zabytków. Ostatecznie miasto opycha budynek za 1 371 260 zł. Władz Wrocławia nie zastanawia, że przetarg na budynek wygrywa firma posiadająca kapitał pięciokrotnie mniejszy od kwoty, którą musi zapłacić za nieruchomość. Ale ERDE płaci. Skąd pieniądze? Z bilansu spółki wynika, że pożyczono je od zagranicznych udziałowców, czyli od Niemców. Pieniądze te posłużyć miały także do wstępnego remontu zapuszczonego budynku. Choć Niemcy wyłożyli prawie 1 200 000 dojczmarek, nadal pozostali udziałowcami mniejszościowymi. Pożyczki mają jednak to do siebie, że trzeba je spłacić. Z czego? Prosta sprawa – z kredytu bankowego za ciągniętego pod hipotekę kamienicy. Ponieważ wpisy hipoteczne w Pomrocznej trwają dość długo, Dutkiewicz śle do sądu prośbę o pośpiech motywując wniosek następująco: Uzyskanie kredytu jest niezbędne dla kontynuowa-nia działalności gospodarczej, a w rzeczywistości warunkuje jej dalszą egzystencję m.in. ze względu na natychmiastową konieczność pokrycia wymagalnych zobowiązań wobec wspólników spółki, którzy udzielili jej krótkoterminowych pożyczek, jak i innych, nieuregulowanych a wymagalnych zobowiązań wobec osób trzecich. ERDE gładko uzyskuje kredyty z dwóch dużych banków hipotecznych. Nic dziwnego – według dokumentów spółki, na koniec 1999 r. wartość budynku przy pl. Solnym 15 po przeprowadzonych pracach remontowych wyniosła 4 920 792 zł. Przychody z wynajmu lokali w 2001 r. wynoszą 887 134 zł, a zysk brutto – 146 810 zł, pomimo spłat zarówno kredytów bankowych, jak i zaciągniętych u zagranicznych udziałowców. W ten sposób – jak nietrudno policzyć – wartość udziałów kandydata Dutkiewicza w kamienicy wyniosła z górą 800 tys. zł, choć włożone przezeń do spółki środki wystarczyłyby najwyżej na Skodę bez klimatyzacji. Gdy papiery dotyczące Dutkiewiczowej zaradności rozeszły się po Wrocławiu, zainteresował się nimi jedynie dżudoka Kubacki z Samoobrony. Chłopisko niby wielkie, a nie skumał, że słowa "Platforma" i "szmal" komponują się znakomicie. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rządzić żeby urządzić SLD obiecywało likwidować zbędne urzędy centralne. Robi to i tworzy nowe, takie same. Marzec 2002 r. Sejm uchwalił ustawę nazwaną: o zmianach w organizacji i funkcjonowaniu centralnych organów administracji i jednostek im podporządkowanych. Ustawa nakazuje między innymi połączenie w jeden organizm zbędnej Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych i Polskiej Agencji Informacyjnej SA (dawnego "Interpressu"). Konsolidacja obu agencji miała nastąpić poprzez wchłonięcie PAIZ przez PAI. To trafne rozwiązanie. Polska Agencja Informacyjna istnieje znacznie dłużej niż PAIZ ("Interpress" powstał w 1968 r.). PAI ma ugruntowaną pozycję na rynku usług informacyjnych i – co ważne – zarabia na siebie. Sejm i Senat postanowiły, że scalanie obydwu agencji nastąpi od 1 stycznia 2003 r. Zamysł połączenia dwóch spółek prowadzących zbliżoną działalność stanowił skromny krok w leniwym urzeczywistnianiu programu rządu Millera ograniczania liczby agencji, funduszów i innych tworów pożerających pieniądze z budżetu. Lipiec 2002 r. Minister skarbu Wiesław Kaczmarek nakazał zarządom PAI oraz PAIZ wszczęcie procedury zmierzającej do połączenia obu spółek, co wykonano. Kilkudziesięciu frajerów wykonało kupę dobrej, ale nikomu niepotrzebnej roboty. Bo oto zanim dokonano scalenia, w głowie ministra gospodarki Jacka Piechoty ulągł się pomysł na nową instytucję do promowania Polski za granicą. Sierpień 2002 r. Powstał projekt kolejnej ustawy o utworzeniu Agencji Promocji Polski Pro Polonia. Nie ma żadnej logicznej spójności pomiędzy ustawą z marca a sierpniowym projektem ministra Piechoty. Pierwsza ustawa nakazuje połączenie spółek, a projekt drugiej – ich likwidację! Przy czym od uchwalenia pierwszej ustawy do czasu zredagowania projektu następnej upłynęło zaledwie 5 miesięcy! Wrzesień 2002 r. Rząd Millera klepnął projekt ustawy Piechoty i postanowił skierować do Sejmu propo-zycję powołania agencji Pro Polonia. Czy faktycznie wszystkie kwestie organizacyjne koniecznie muszą być regulowane specjalnymi ustawami? Zamula to Sejm, zatyka drożność ustawodawczą. Usztywnia też struktury organizacyjne, bo gdy ich źródłem jest ustawa nie można ich elastycznie dostosować do potrzeb. Czy rzeczywiście minister gospodarki bez specjalnej ustawy i bez własnej agencji nie jest w stanie prowadzić sensownie działań promocyjnych za granicą, mając w resorcie specjalny wydział ds. promocji? Czyż nie może zlecać zadań instytucji już powstałej z mocy ustawy? Przecież zlecanie jest zdecydowanie tańsze, niż tworzenie dla każdego resortu osobnego zaplecza promocyjnego. Do projektu ustawy o powołaniu Agencji Promocji Polski Pro Polonia dołączono obszerne uzasadnienie. Cytuję: Szczegółowymi celami Agencji byłoby zwłaszcza: promowanie atrakcyjności Polski, kraju lokowania inwestycji i kraju pochodzenia towarów... Agencja będzie bezpośrednim instrumentem, wspierającym wykonywanie polityki gospodarczej państwa i polityki strukturalnej dotyczącej rozwoju sektorów... Bla, bla, bla! Gdy zagraniczny kapitalista zapozna się z polską polityką dotyczącą rozwoju sektorów – to w Polsce zainwestuje na mur. Poprzednio uchwalona scalona instytucja ma dokładnie te same cele zgrabniej określone. Można się domyślać, że paru facetów z otoczenia ministra Piechoty chce powołać firmę, w której dałoby się ulokować grupę kolesiów, wracających z zagranicznych placówek. Niestety, kolejka kolesiów do posad ciągnie się bez końca, więc Sejm posady uchwalać rządowi musi. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Życie codzienne w Unii " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z tym do Europy? Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, pozwolił sobie w niedzielny poreferendalny wieczór na falach swojego radia "na żywo" powiedzieć o odpowiedzialnym za sprawy rozszerzenia Unii Europejskiej komisarzu Günterze Verheugenie, że "jego ciągoty i zainteresowania sprawami polskimi biorą się z okresu Hitlerjugend, czyli sugerował jednoznacznie, że G. Verheugen był członkiem tej organizacji. G. Verheugen urodził się 28.04.1944 r. W związku z tym oczywiste jest, że taki z niego członek Hitlerjugend, jak z pana J. Taylora kombatant. Ale i tak wypowiedź p. Rydzyka jest skandalicznym politycznym chamstwem. Coś takiego można ewentualnie puścić płazem jakiemuś prostackiemu wikaremu z prowincji. Jednak gdy słowa takie padają z ust osoby kierującej ogólnopolską rozgłośnią radiową, która dociera także do kilku milionów Polaków poza granicami naszego kraju i w której podkreśla się, że jest ona radiem katolickim, to wydaje się, że prymas i episkopat powinni bezzwłocznie i stanowczo reagować. Choćby tylko z tego powodu, aby nie narazić się na zarzut tolerowania czy wręcz sprzyjania takim wypowiedziom. Słyszałem już ojca Rydzyka mówiącego o aktualnym wtedy prezydencie USA, że "to przecież narkoman". Nikt nie reagował. Czytałem w gazecie Rydzyka ("Nasz Dziennik", z 6.03.2002 r.) tekst zatytułowany "Hitlerowcy z Hitlerlandu", w którym szczuto czytelników na Niemców. Też nikt nie reagował. Podobne perełki na falach katolickiego (?) Radia Maryja i na łamach "Naszego Dziennika" można liczyć w setki. Jestem przekonany, że pan Günter Verheugen jest człowiekiem formatu zbyt dużego, aby o powyższą insynuację próbował ciągać mnicha przed sąd. Mimo to po prostu nie wypada, aby w mającej wysokie cywilizacyjne aspiracje i ambicje Polsce, w przededniu formalnego przyjęcia naszego kraju do Unii Europejskiej, swobodnie mogli publicznie pleść, co im na język ślina przyniesie, ludzie, którzy są chyba po prostu niezrównoważeni. W. G. (e-mail do wiadomości redakcji) o. Aleksander Co też naszego Prezydentusia porypało z tą chrześcijańską preambułą do konstytucji UE. Co wspólnego z Kościołem kat. mają członkowie innej religii (muzułmańskiej) licznie zamieszkujący kraje unijne lub przyszli kandydaci – Turcy. Chyba pola bitewne wypraw krzyżowych. Też mi powód do chwały dla myśli chrześcijańskiej, by nie wspomnieć o innych prześwietnych uniesieniach ducha, jak na przykład wojna trzydziestoletnia równa morowemu powietrzu, potem dwie światowe z napisem "Got mit uns" na klamrach pasów tragarzy pewnej misji kulturalnej. Maria, Puck (e-mail do wiadomości redakcji Klasa dla siebie Od początku lat 90. w telewizji, radiu, gazetach wciąż widoczni i słyszalni są ci sami ludzie, tylko w coraz to innych konfiguracjach i układach. Polscy politykierzy (bo przecież nie politycy), ci wszyscy aktywiści partyjni żyją i funkcjonują w swoim świecie doskonale odizolowanym od narodu. Oni zupełnie nie rozumieją nastrojów społeczeństwa ani tego, co się dzieje w tym – pożal się Boże – państwie polskim. Prawdopodobnie nawet tego nie wiedzą, gdyż nieomal wszyscy zajęci są przepychankami i gierkami personalnymi, zaspokajaniem ambicyjek i gromadzeniem bogactwa. Jeżeli któryś z nich ma takie możliwości – a wielu ma – to zaabsorbowany jest obsadzaniem lukratywnych stanowisk przez "krewnych i znajomych króliczka". To, co wyprawiają nasi "mężowie stanu", ich pomysły, reformy, "rywingejty" i inne afery, to kompromitacja dla państwa, a jednocześnie bezczelna i arogancka kpina ze społeczeństwa. Z przykrością stwierdzam, że dzieje się tak niezależnie od opcji politycznej. (...) Mariusz, Gdynia (nazwisko do wiadomości redakcji) Obrona Belwederu Przejeżdżałem na rowerze chodnikiem wzdłuż budynku Kancelarii Premiera jadąc od strony placu na Rozdrożu w kierunku Belwederu. Jechałem powoli, mijając warty różnych służb stojące przed Kancelarią. Na samym końcu budynku, od strony Belwederu przyskoczyło do mnie dwóch żołnierzy z uzi warcząc, żebym wynosił się na ścieżkę rowerową po drugiej stronie ulicy. Zatrzymałem się i zapytałem, o co właściwie chodzi? Chodnik jest publicznie dostępny, żadne znaki drogowe nie zabraniają przemieszczania się tamtędy. W odpowiedzi usłyszałem kolejne warknięcia włącznie ze słowami typu "kurwa" itd. Odmówiono mi również kontaktu z oficerem dyżurnym. Udałem się więc do najbliższego posterunku BOR przy Belwederze. Początkowo miło przyjęty, zostałem skontaktowany z oficerem dyżurnym, który okazał się równie agresywny i niegrzeczny, co jego ludzie, próbując dać mi do zrozumienia, że jestem nic nie znaczącym obywatelem, z którym nikt nie będzie się liczył. Pytanie: od kogo BORowiki uczą się takiego stosunku do obywateli? Piotr Krupa (e-mail do wiadomości redakcji) Dzieci na dziurę Chciałbym przedstawić niedorzeczne i krzywdzące dzieci przepisy dotyczące zasiłków rodzinnych. Otóż, aby można było otrzymać zasiłek rodzinny za okres od 1.06.2002 r. do 31.05.2003 r. należało złożyć zaświadczenie o dochodach rodziny z roku 2001. I pomimo że dochody mojej rodziny w 2002 r. drastycznie spadły i kwalifikowały do przyznania zasiłku rodzinnego, to jednak liczyło się to, co uzyskaliśmy w 2001 r. Dochody nasze z 2001 r. przekroczyły limit o 71 zł na osobę i pozostaliśmy bez zasiłku cierpliwie czekając na maj 2003 r. Teraz natomiast dowiadujemy się, że aby otrzymać rodzinne od 1.06.2003 r., naliczane są w dalszym ciągu dochody z 2001 r. Czyli sprzed dwóch lat. I mamy teraz taką oto sytuację. Jeśli komuś dochody w 2002 r. znacznie wzrosły, będzie brał nadal zasiłek rodzinny, a tym, co dochody drastycznie zmalały, nie otrzymają rodzinnego. Gdzie w tym działaniu jest logika? J. Z., Starachowice (nazwisko do wiadomości redakcji) Niezależny Europejczyk Przewodniczącym Jeleniogórskiego Oddziału Niezależnej Inicjatywy Europejskiej jest niejaki Pawłowski Józef. Postać mieszkańcom Jeleniej Góry dobrze znana. Szef jeleniogórskiego NIE był przez 2 kadencje (8 lat) radnym miejskim i – jak z dumą podkreśla w jednym z wywiadów – "nic dla przeciętnego mieszkańca nie zrobił". Ale za to przez całą kadencję piastował zaszczytną jakże funkcję członka zarządu miasta. Ostatnio pan przewodniczący znów zaskoczył wszystkich. W "Nowinach Jeleniogórskich" (nr 4/2003) ukazał się Życiorys Niebanalny Pawłowskiego. Na pytanie o największy autorytet niezależny Europejczyk Pawłowski odparł... Jan Paweł II. I tu kryje się niezgłębiona wręcz przepaść umysłu Pawłowskiego, który swego czasu prowadził zajęcia z wychowania seksualnego w szkołach. Reklamował miłość przedmałżeńską ponad godzinnymi orgazmami. Walcząc z AIDS biegał po rynku w sutannie i rozdawał dziatwie prezerwatywy, a proboszcz grzmiał na Pawłowskiego Józefa z ambony. I teraz tenże Pawłowski deklaruje publicznie, że jego największym autorytetem jest papież. PS Na jednym z ostatnich spotkań "herbatkowych" wykluczono prawie wszystkich członków jeleniogórskiego RS NIE – zaczyna się czystka? A może to odpowiedź na brak poparcia społecznego, a w efekcie brak mandatu radnego w ostatnich wyborach samorządowych. Sympatyk RS NIE (ale tego ogólnopolskiego) (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) "NIE" na cenzurowanym Z komputerów w pracowni Instytutu Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego nie można wejść na Waszą stronę internetową. Pisze: "Dostęp zabroniony. Przypominamy, że komputery należące do Studenckiej Pracowni Komputerowej mogą być używane jedynie do celów związanych z prowadzonymi w Instytucie Fizyki UJ zajęciami naukowo-dydaktycznymi". Ale inne strony związane z mediami (prasa, tv) wchodzą bez pisku. Pytanie: Czy student wchodząc na stronę gazety "Nasz Dziennik" (jak koleżanka zakonnica, również studentka I roku fizyki siedząca dwa komputery dalej?) kieruje się celami naukowo-dydaktycznymi, a wchodząc na Waszą – wstrętnymi politycznie? Niestety, tego władze uczelni nie precyzują. Student (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sra półgłówek Macie dusze poetów. W odpowiedzi na nasze wezwanie do reanimacji gry półsłówek dostaliśmy kilka tysięcy propozycji. Wiele się, oczywiście, powtarza, lecz niektóre są nie tylko świeżutkie, ale i smakowite. Przy okazji, Panie Pawle z Warszawy, o ile polityczna (acz mało prawdopodobna) jest miŁa killera, o tyle chyŻy rój już się zdezaktualizował. – Nieodmiennie aktualna jest idea WYCIĄGA DYSKI Z ZUPY. Babci Neli z Krakowa odpowiadam, że według naszych danych jednak killer nie czai siĘ w mroku. PS Nagroda dla p. Roberta z Ostrowca za krajĄ sucharki, krajĄ i sadzĄ. Mistyczna planeta Brom sabiny Czy wani sie pali? Cisy w lipsku Pisnac na klaczke Wani kur pieje MaŁa parcela London w kasku Tarcie w punkcie podparcia Do bitki ruszaja kupami SŁupy w doncu Kruchy lód w soku Pradziadek przy saniach Prastara sicz Szczypanie w reke Jedyny basen rektora Sól bromu Zew synka Prucie chalata Kali nie bac sie jeleni Łój u chana Sodium do prania Pila myta Autor : Wujek Chłodek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z głową w Gomułce Wywodzący się z PZPR przywódcy obecnej Polski odżegnują się od ciągłości pomiędzy swą pracą dla PRL a tą dla III Rzeczpospolitej. Dawniejszy wybór ideowy ukazują jako przypadek, młodzieńczą pomyłkę lub niemiłą daninę składaną dla zapewnienia sobie pola aktywności. Niektórzy, np. marszałek Marek Borowski i Krzysztof Janik, skarżyli się, że PRL ich nie doceniła, gdyż pierwszy w tamtym ustroju doszedł tylko do dyrektora departamentu, a drugi osiągnął średni szczebel w aparacie KC. Cóż za niecierpliwość! PZPR. Gdyby PZPR nadal rządziła, zdołałaby zapewne wyłowić i wprawić w swą koronę także te dwa diamenty. Gdyby więc przetrwała Polska Ludowa, to świetnie można sobie wyobrazić, że 1 maja 2003 r. na kamiennej trybunie placu Defilad stanąłby I sekretarz KC PZPR Leszek Miller w otoczeniu członków Biura Politycznego: Kwaśniewskiego, Janika, Szmajdzińskiego, Cimoszewicza, Cioska, Siemiątkowskiego i Jaskierni, oraz zastępców członków: Sobotki, Zemkego, Barcikowskiego oraz Łybackiej stojącej tam po linii kobiecej. Sprawozdawca TVP z pochodu red. Marek Barański mówiłby zaś podniośle: "... trybunę honorową mijają zasłużeni więźniowie PRL, a wśród nich Michnik Adam, który należne mu dożywocie odsiedział w 6 lat. Obecnie Michnik Adam odsiaduje jako ochotnik. Niesie on wielki portret I sekretarza Millera, arcydzieło pędzla mistrza Ludwika Stommy. Do trybuny zbliża się czarna chmura. Jadą towarzysze z MZK. Pozdrawiamy kierowcę Frasyniuka Władysława. Przejechał 100 tysięcy kilometrów bez ofiar śmiertelnych wśród dzieci i kobiet ciężarnych. Wśród delegatów naszych stoczni widzimy przodującego elektryka Wałęsę. Lech Wałęsa wyrabia 440 woltów normy. Lud Warszawy pozdrawia elektryków. To dzięki nim nasza flota jaśnieje na morzach i oceanach. Plac Defilad zapełnia teraz Podstawowa Organizacja Partyjna Przywróconych. Pozdrawiamy jej sekretarza towarzysza z odzysku Geremka Bronisława Budowniczego Polski Ludowej". Takie to marzenia o pomyślnym trwaniu Polski Ludowej roztkliwiają mnie z ważnego powodu. Być może, gdyby udało się zachować miniony ustrój, czyli formę – mogłaby obumrzeć treść, jak to zdarzyło się w Chinach. Moja ojczyzna Polska Ludowa odżywa akurat w tych swoich przejawach, które właśnie powinny były zostać pochowane i przebite osinowym kołkiem (jak lubi mawiać premier). Nonsensy PRL odtwarzane bywają bez świadomości ich rodowodu. Wdrukowane w umysły przywódców, pasione atawizmem wyskakują jako instrumenty polityki współczesnej. Bawiąc w Stanach Zjednoczonych Leszek Miller otrzymał katalog rzeczowych przyczyn, dla których amerykański kapitał nie chce inwestować w Polsce. Użalano się na bariery prawne i zniechęcający inwestorów bezład, opieszałość, sprzedajność polskiej biurokracji. Premier w związku z tym ogłosił, że powoła instytucję torującą drogę napływowi do Polski kapitału i technologii, mianowicie rzecznika interesów zagranicznych inwestorów. Istnieje już od zawsze martwa Państwowa Agencja Inwestycji Zagranicznych zespalana teraz ustawą z placówką promocji gospodarczej Polski. Nowa instytucja mocą kolejnego projektu ustawy podzielona ma zostać następnie znów na dwie inne instytucje. Kpiliśmy z tego w "NIE" (nr 44/2002). Mnożenie fikcji zastępuje więc realny postęp naprawczy. Jest to typowa dla realnego socjalizmu gra pozorów. Gdy w PRL część społeczeństwa grymasiła z powodu niedostatku demokracji, zaraz powstawały fronty porozumienia czy rady konsultacyjne. Sztab szybkiego reagowania zastępował repliki prasowe. Zamiast ideologii PZPR miała komisję ideologiczną. Tworzono nieskończoność rad, komitetów i sztabów od powodzi, oszczędności, bezpieczeństwa, reform, cen, starców, dzieci, brudu i rzeżączki. Znaczna część tych ciał zbierała się tylko raz na uroczystą inaugurację. Aby zaradzić biurokratycznym barierom, stawiano nowe biurokratyczne zapory. Tak i teraz amerykański inwestor będzie tracić czas na bankietowanie z rzecznikiem swoich interesów, poczem czekać, aż on wyśle pisma w jego sprawie. Zamiast iść od razu tam, gdzie zapadają decyzje z argumentami, gwarancjami bankowymi, biznesplanem... i łapówką. Amerykańscy kapitaliści mający zjawić się w Polsce z miliardami będącymi odszkodowaniem za kupienieprzez nas samolotów F-16 (tzw. offset) skarżą się na prawne utrudnienia w nabywaniu nieruchomości w Polsce. Zamiast skasować idiotyczne prawa ograniczające nabywanie przez cudzoziemców ziemi, która w dzisiejszych czasach wcale nie jest przecież dobrem cenniejszym niż budynki, maszyny, banki, rynek zbytu itp., rząd powoła więc rzecznika, u którego inwestorzy będą mogli się tylko wypłakać. Równolegle w rządowym projekcie prawa o obrocie ziemią odtwarza się bowiem PRL-owski idiotyzm: przepis, że grunty uprawne może nabywać tylko ten, kto ma zawodowe uprawnienia rolnika. Ten pogrzebany już nonsens wyciąga z grobu rząd mający kłopot z nadprodukcją żywności, do której skupu dopłaca tylko po to, żeby rolnicy nie wyzdychali. W czasy nadprodukcji rolnej przenosi się ograniczenia w obrocie ziemią z epoki, gdy partia walczyła o każdy kłos, zaś świński ogon miał doniosłe znaczenie polityczne. Już w PRL sprawdzone zostały praktyczne skutki domagania się od nabywców ziemi zaświadczenia o skończeniu kursów rolniczych. Papierka znów niezbędnego, gdy ktoś zechce wsadzić w hektary swe oszczędności lub zbudować daczę na działce. 100 tysięcy urzędników weźmie miliony łapówek za lipne zaświadczenia. Na organizowaniu fikcyjnych kursów rolniczych wydających świstki o nabyciu uprawnień zarobią tysiące spółek, na ogół związanych z PSL. Działacze tej partii przesiądą się więc do lepszych samochodów, a do swych domów dobudują werandy i wieże widokowe. Zawsze sądziłem, że korzystny dla postępu jest udział we władzy nad współczesną Polską ludzi zaczynających służbę publiczną w PRL, bowiem my, komuchy, doświadczeni i sparzeni fikcjami socjalizmu pobraliśmy szczepionkę przeciw absurdom. Myliłem się co do tego. Dążność do kontrolowania i reglamentowania wszystkiego nadal skłania władzę do biurokratyzowania życia, czyli zabijania rozwoju. Ma rację Aleksander Kwaśniewski, że Polskę trzeba oddać w obce ręce, czyli w chciwe władzy łapy nowej generacji. W chwytne palce pastuchów myszek komputerowych. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Fundamentaliści islamscy nie zaatakowali nas 11 września. • Prezydent Kwaśniewski poczuł się jak przedwojenny Mościcki i rej wodził na wznowionych "Dożynkach prezydenckich" w Spale. Uradowany lud pracujący wsi wręczył mu pięknie namalowany konterfekt Rodziny Panującej odpoczywającej na sofie. Przy ich boku najwierniejsi, czyli pies Saba. • Wicepremier Pol, zwany Winnetou ocalał. Teraz projektem winietkowym zajmie się jeszcze Sejm, Senat, Prezydent RP, a może i Trybunał Konstytucyjny. • Komisarz ds. rolnictwa Franz Fischler podjął próbę dyskusji z zawodowymi reprezentantami ludu pracującego wsi – posłami. Pod koniec dialogu antyunijni posłowie Ligi Polskich Rodzin i PSL, niewładający biegle językami obcymi, tłumaczyli komisarzowi swe racje za pomocą gwizdków. Gość pojął wszystko w lot. Oburzył się za to marszałek Borowski, który zakablował posłów do kabaretowej Komisji Etyki Poselskiej i jął rozważać zakaz wnoszenia gwizdków do Sejmu. • Ucywilizowano lustrację. Już wypada być agentem wywiadu PRL. Pod warunkiem że nie szczało się do mleka opozycji i nie rozpracowywało księży pedofilów. • Zakaz pokazywania się na mieście z bratem otrzymał pan poseł Lech Kaczyński. Wedle kuluarowych przecieków sztab wyborczy kandydata na prezydenta stolicy z PiSuaru pragnie wyindywidualizować Lecha z państwa Kaczyńskich, przekonać wyborców, iż Lech istnieje także w formie pojedynczej, do tej pory w politycznej przyrodzie niespotykanej. • Pan Robert Biedroń jest pierwszym polskim politykiem, który zadeklarował swoją homoseksualną orientację. Biedroń kandyduje na radnego z listy SLD–UP w stołecznym Mokotowie. Czy Mokotów chce mieć radnych odważnych? • Za założenie osobnego komitetu wyborczego "Razem Polsce" trójka kierownicza Ligi Polskich Rodzin Kotlinowski–Giertych–Wrzodak usunęła Antoniego Macierewicza z prestiżowej sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, a jego przydupasa, posła Roberta Luśnię – z klubu parlamentarnego LPR. • Gensek SLD Marek Dyduch zapowiedział, że wystąpi o usunięcie senatora Mariana Kozłowskiego z SLD za donos do prokuratury na partyjnych kolegów, czyli wciąganie prokuratury do wewnątrzpartyjnych rozgrywek. Opierdol dostał też inny senator SLD z woj. warmińsko-mazurskiego Janusz Lorenz, który miał Kozłowskiego inspirować. Dobrze, że SLD ma dużą przewagę w Senacie. Dobrze, że wybory samorządowe są raz na cztery lata, bo częstszych partia mogłaby nie przeżyć. • Zbigniew Bujak, kandydat Mumii Wolności na prezydenta stolicy, zadeklarował, iż chce być prezydentem osiem lat. Jego szanse w sondażach szacowane są na poziomie błędu statystycznego. • Kampanię samorządową rozpoczęła też Samoobrona. Recytowano poezję posłanki Genowefy Wiśniowskiej: "Samoobrona to nie defensywa, to walka, a kto nie chce walczyć, niech idzie, niech żyje, niech sobie powróz kręci o szyję, niech jak pies głodny czołga się bez końca za pańską nogą, która go potrąca". Posłanka Genia jest absolwentką moskiewskiego Instytutu Ekonomii i Kultury. • Pięć tysięcy grzywny mogą zapłacić trzej studenci (wśród nich jeden radny z PO) pozwani przed sopocki sąd za zorganizowanie nielegalnej pikiety antylepperowskiej i zablokowanie ulicy. W blokadowym turnieju Samoobrona–PO partia Leppera bije Platformersów profesjonalną bezkarnością. • Ile wart jest mężczyzna? Dwa złote, pod warunkiem że pcha wózek w supermarkecie. Tak twierdzą feministki. Ile warta jest Purpurowa Eminencja Glemp? Posłowie, kochankowie Radia Maryja szepcząc w kuluarach twierdzą, że dwa supermarkety. Bo za przymykanie ust ojcu Rydzykowi Purpurowa Eminencja otrzymała od platformersko-postkomuszej władzy zapewnienie, że na stołecznym Wilanowie zamiast trzech, będzie tylko jeden supermarket. No i wtedy lud katolicki zapełni w niedzielę budowaną tam gigantyczną Świątynię Opatrzności Bożej, a nie rozbiegnie się za promocjami. • Na dwa lata za kratki może trafić za jazdę po pijaku adwokat Włodzimierz W. Ten, który wybronił z takiego samego zarzutu Przemysława, syna Wałęsy, stosując historyczny już termin "pomroczność jasna". Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczekanie kanarków Stare chińskie przysłowie, które właśnie wymyśliłem, powiada: gdy kanarek zacznie szczekać, kup mu kość. Zawartą w tym przysłowiu starożytną mądrość wielkiego narodu można do afery Rywina zastosować następująco: jest ona niewyjaśnialna, ponieważ kanarki w niej szczekają, to znaczy główni bohaterowie postępują sprzecznie z ludzką naturą. Zachowują się mianowicie wbrew dwóm regułom rządzącym reakcjami każdego człowieka. Oto one: 1. Odruchem skrzywdzonego jest odwet. 2. Ludzie postępują zgodnie ze swoim interesem (jeżeli rozumieją, jaki on jest). Leszek Miller dowiaduje się, że Lew Rywin posłużył się jego nazwiskiem i urzędem do niecnych poczynań. Powinien zapałać oburzeniem i chcieć dopieprzyć Rywinowi. Dobro premiera wymaga zaś, by uczynić to publicznie oddalając podejrzenia, że wysyła do firm posłańców żądających łapówek. Miller natomiast bagatelizuje zdarzenie i cicho siedzi, a jego osobisty organ prasowy stale i zaciekle broni Rywina atakując jego demaskatorów. Adam Michnik przyłapał Rywina na przestępstwie i zabezpieczył jego dowody. Niechęć do człowieka, który chciał odeń wycyganić ciężką forsę i do tego mniemał, że Michnik daje łapówki, powinna go skłonić do dowalenia Rywinowi poprzez publikację o zdarzeniu. W interesie Michnika jako redaktora gazety leżało też ogłoszenie takiej poczytnej sensacji. Przez pół roku jednak Michnik nie publikuje o aferze Rywina. Postępuje więc zgodnie z intencją Millera, człowieka, który przecież kazał robić ustawę przeciw apetytom Agory. Co gorsza, zapewniał potem Michnika, że zmieni ustawę na jego korzyść, tymczasem Jakubowską szczuł w odwrotnym kierunku. Zwłoka nadszarpuje prestiż Michnika i wiarygodność „Wyborczej”. Robert Kwiatkowski pomówiony został przez Rywina, że to on wysłał pana Lwa po łapówkę dla premiera i dlatego Rywin, wierząc w zapewnienie prezesa TVP, powołał się na wolę premiera i apetyt SLD na miliony dolarów łapówki. Odruchowo, a także postępując wedle swego interesu prezes TVP powinien gromko zwrócić się przeciw Rywinowi jako zagrażającemu mu oszczercy. Tymczasem Kwiatkowski nie gniewa się na Rywina, ale broni go i osłania. Co przecież czyni tym bardziej prawdopodobnym, że to on Lwa posłał, więc unieszczęśliwił. Leszek Miller powinien podejrzewać, że to Kwiatkowski wpędził go w aferę wysyłając Rywina do Agory w jego imieniu, skoro to spontanicznie mu powiedział w czasie konfrontacji z Michnikiem sam zaskoczony nią Rywin. Premier powinien się był przerazić, że tak harcują ludzie, na których ma wpływ, i to jego kosztem i u jego boku. Miller jednak od razu wierzy zwykłemu zaprzeczeniu Kwiatkowskiego, że nie on posłał Rywina do Agory. W ślad za konfrontacją Michnik–Rywin premier nie urządza konfrontacji Kwiatkowski–Rywin. Miller postępuje więc tak, jak gdyby nie chciał się dowiadywać, czy prezes TVP wikła premiera w kryminalne interesy, czy też nie. Adam Michnik orientuje się z czasem, że premier gra wobec niego dwulicowo w sprawie ustawy medialnej: Agorę zapewnia, że zalecił korzystny dla tej firmy kompromis, a Jakubowską podjudza w odwrotnym kierunku. Mimo to Michnik przed sejmową komisją śledczą i przed sądem dostarcza przekonujących argumentów świadczących o tym, że to nie Miller kazał ekspediować do niego Rywina po łapówkę. Pomimo takiej uczynności Michnika wobec premiera Leszek Miller nie nakazuje swojemu osobistemu organowi, aby przestał wściekle atakować Michnika. Lew Rywin też zachowuje się niezgodnie z ludzką naturą, do końca dbając o to, żeby nikomu nie nadepnąć na odciski, z wyjątkiem Michnika i Agory, która mu i tak zaszkodziła już, ile tylko mogła. Milczy więc o tym, kto go wysłał do Agory, przez co sąd skazuje go na więzienie bez zawieszenia, czyli za oszustwo. Skoro paru inteligentnych a też cwanych bohaterów afery zachowaniem swoim wskazuje na to, że tłumią ludzkie odruchy i postępują wbrew interesom, to mogą być dwa tego objaśnienia: albo fakty wyglądają inaczej niż je przedstawiono. Każdy z bohaterów coś tai, bo leży to w nieznanym nam jego interesie. Albo kanarek szczeka, czyli prawa gatunku ludzkiego nie mają już zastosowania wobec tak wybitnych jego egzemplarzy. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Działka mleka Rzadko piszemy o ćpaniu. Po pierwsze, wszyscy o tym piszą, wszyscy są przeciw i nic z tego nie wynika. Zabawa polegająca na zgodnym strzelaniu do jednej bramki jest nudna i nikomu niepotrzebna. Po drugie, ćpanie to nadal zjawisko marginalne. W braku lepszych szacunków można przyjąć, że z narkotykami ma u nas stały kontakt około 300 tysięcy osób, z czego jakieś 20 proc. rokuje marne szanse na wyleczenie, a 7 proc. znajduje się przy końcu drogi do kostnicy. 300 tysięcy to jednak pryszcz w porównaniu z 3 milionami Polaków pijących dużo, systematycznie i – jak mawiają intelektualiści – destrukcyjnie, czyli do chwili, gdy pijący nie tylko traci zdolność podniesienia kieliszka do dzioba, ale nawet nie potrafi zauważyć go na stole i prawidłowo zidentyfikować. Narkomani mają jednak również marne życie, ponieważ robią ich w trąbę. Podejmuję temat, ponieważ wkurzyła mnie publikacja pracowników naukowych Katedry Medycyny Sądowej Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, gdzie przebadano 28 próbek białego proszku zakwestionowanego przez policję u drobnych dealerów, a sprzedawanego jako amfetamina. Amfetamina jest znanym od dawna związkiem o stosunkowo prostej budowie, więc metody jej syntetycznego otrzymywania można znaleźć w wielu podręcznikach preparatyki organicznej. Oczywiście, receptury te są niezrozumiałe dla przeciętnego czytelnika, ale ponieważ pod hasłem "chemia żywi, leczy, buduje" wykształciliśmy spore grono bezrobotnych dziś fachowców, w światowym narkobiznesie polska amfetamina zdobyła sobie opinię preparatu o wysokiej jakości i przystępnej cenie, brawurowo podbijając np. rynki skandynawskie i niemiecki. Tymczasem l tylko 12 spośród przebadanych próbek zawierało czystą amfetaminę (oraz jej pochodne, 3,4-metylenodioksyamfetaminę i metamfetaminę); l w 9 amfetamina została zafałszowana powszechnie dostępnymi lekami – w próbkach znaleziono paracetamol, kwas acetylosalicylowy i jego pochodne (środki przeciwgorączkowe) oraz fenacetynę (aktywny składnik wycofanych z użycia tabletek od bólu głowy); l 7 próbek w ogóle nie zawierało amfetaminy: 3 były prawdopodobnie sproszkowanymi tabletkami wyżej wspomnianych leków, 1 próbkę stanowił chlorek amonu (w postaci nie oczyszczonej sprzedawany tonami jako nawóz sztuczny, tzw. salmiak), 1 czteroboran sodu (boraks, powszechnie używany jako substancja oczyszczająca powierzchnię metali z tlenków przy spawaniu, lutowaniu i odlewaniu), 1 to była skrobia i 1 mleko w proszku. Salmiak, boraks, paracetamol, salicylany ani fenacetyna nie działają toksycznie w dawkach o masie typowej "działki", skrobia jest jadalna, jeśli zaś chodzi o mleko w proszku, to tylko w radiomaryjnej audycji słyszałam, że Żydzi z Unii Europejskiej dosypują do niego środki antykoncepcyjne, aby polskie niemowlęta były po osiągnięciu dojrzałości bezpłodne i populacja Polaków spadła do 12 milionów – nie mamy zatem do czynienia z akcją zmierzającą do wytrucia narkomanów. Moje szczere oburzenie wzbudziło sprzedawanie owych pospolitych i raczej tanich substancji po detalicznej cenie około 200 000 zł za kilogram. Nastały takie parszywe czasy, że nawet gangsterom ufać nie można. Autor : Maria Bukowska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Panorama" pokazała uczących się facetów w sutannach. Na szkolenie wysłał ich abepe Życiński. Mieli nauczyć się wypełniać eurokwity konieczne do otrzymania dotacji rolnej. Oficjalnie kurs był po to, żeby proboszczowie uczyli parafian. Stan posiadania diecezji lubelskiej wyrażony w hektarach wskazuje na chęć zrobienia skoku na ohydną, kosmopolityczną i masońską unijną kasę. * * * Pewnie niechcący "Wiadomości", które lubią podpisywać występujących przed kamerą ludzi ich stanowiskami i tytułami, ujawniły największe życiowe osiągnięcie Onyszkiewicza Janusza. Podpis brzmiał: Janusz Onyszkiewicz – mąż wnuczki marszałka Piłsudskiego. * * * "Gość Jedynki" Religa tworzy z Piesiewiczem kolejną chadecką kanapę polityczną. Zaprosił na nią Buzka, Steinhoffa i Lewicką, bo dobrze oni wiedzą, co robić, by nie popełniać tych samych błędów. Tak jakby ich pula była wyczerpywalna. Prawdziwą pasją Religi jest reanimacja, a Piesiewicza – scenariusze zdarzeń fikcyjnych. * * * "Fakty" uparły się, żeby czymś zilustrować rok prezydentury Kaczora w Warszawie. Szukały w inwestycjach – nic. Usiłowały coś wygrzebać w poprawie bezpieczeństwa – też się nie udało. Sięgnęły w końcu do stanu nawierzchni ulic – znowu pudło. No to rzuciły się na Kaczorowy pomysł budowy Muzeum Powstania Warszawskiego wychwalając koncepcję wniebogłosy. Zapomnieli jednak o najbłyskotliwszym wyrazie intelektu Kaczora. O wiekopomnym planie odkurwienia stolicy. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 3-promilowy ksiądz Prokuratura Rejonowa w Kamieniu Pomorskim skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko 42-letniemu księdzu Marianowi K., który kierował samochodem po pijanemu – 3 promile alkoholu – i posługiwał się fałszywym prawem jazdy. Księdzu grozi do pięciu lat więzienia. W czasie spowiedzi w prokuraturze wielebny wyznał, że leczy się odwykowo. Spiżowi herosi W czasie obrad Komisji Spraw Społecznych Rady Miejskiej w Lesznie radni odrzcili uchwałę o wybudowaniu obelisku upamiętniającego postać i dokonania J.P. 2. W parku, w którym miałby zostać wzniesiony, znajdował się niegdyś cmentarz ewangelicki. Zdaniem niektórych radnych, ustawienie tam pomnika byłoby działaniem nieekumenicznym i demonstracją triumfalizmu katolickiego. Żeby nie było, że odwaga przechodzi w brawurę, radni proponują postawić obelisk w innym miejscu. Papież, honor, ojczyzna Papież Jan Paweł II otrzymał honorowe obywatelstwo Gniezna. Radni przyjęli uchwałę jednogłośnie. Papież Jan Paweł II otrzymał honorowe obywatelstwo Włocławka. Uroczysty dokument wręczy mu w Castel Gandolfo 48-osobowa delegacja miasta. Wedle naszych pobieżnych obliczeń, w Polsce jest jeszcze kilkadziesiąt miast, które spóźniają się z wykonaniem obowiązku przyznania papieżowi Polakowi tytułu Honorowego Mieszczanina. Białystok dla katolików Radni LPR i PiS z Białegostoku nie dopuścili do przy-jęcia uchwały intencyjnej pozwalającej w przyszłości ulokować cerkiew na osiedlu Białostoczek. Po głosowaniu radni prawosławni demonstracyjnie opuścili salę. Klub radnych SLD–UP wydał nietak-towne oświadczenie, w którym przypomina, że ci sami radni niedawno przeforsowali uchwały intencyjne pozwalające na budowę 11 kościołów. Zambrów dla katolików Mieszkańcy kilku bloków przy ul. Wojska Polskiego w Zambrowie nie chcą, by w ich sąsiedztwie powstał budynek należący do związku wyznaniowego Świadków Jehowy. Rzecznikami mieszkańców bloków jest trójka radnych LPR. W liście do urzędu miasta opatrzonym podpisami trojga radnych oraz 266 mieszkańców stwierdzono, że konsekwencją decyzji zezwalającej na budowę będą konflikty między sekciarzami a mieszkańcami. Jakie korzyści będzie miało miasto z konfliktów, kłótni, bójek, a może spraw i wyroków sądowych – piszą katolicy z Zambrowa, zapewne uprzedzając o swych zamiarach. Księża nie przepraszają Przed rokiem ksiądz Zbigniew Zieliński pozwolił sobie stwierdzić, że skutki działań radnych Rady Gminy i Miasta Zbąszynia są bardziej szkodliwe od działań Hitlera i Stalina. Powodem tej wypowiedzi była decyzja o budowie stadionu w pobliżu plebanii. Burmistrz wystosował list do abepe Gądeckiego, szefa księdza, z prośbą o wyegzekwowanie przeprosin od proboszcza. Bez odzewu. Przewodniczący miejsko-gmin-nego koła SLD w Zbąszyniu Piotr Bryl złożył więc do Prokuratury Rejonowej w Wolsztynie zawiadomienie o zniesławieniu radnych przez proboszcza. Prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia. Sąd Rejonowy w Wolsztynie podtrzymał stanowisko prokuratury. Księża zatajają Prokuratura z Suchej Beskidzkiej umorzyła śledztwo w sprawie zatajenia prawdy przez księdza w sprawie o zabójstwo. Uznała, że ksiądz Bolesław W. z Jordanowa działał w ramach posługi kapłańskiej i był zobowiązany do tajemnicy – nie popełnił więc przestępstwa. Mocno wkurwiony może się czuć tylko niewinnie oskarżony facet, który spędził – za frajer – dwa lata w areszcie, w czasie gdy ksiądz znał nazwisko prawdopodobnego zabójcy. Katotaxi Księdza do Nietuszkowa dowozili z Ujścia od niepamiętnych czasów parafianie. Czasy się jednak zmieniły. W Nietuszkowie, tak dotychczas pobożnym, pojawiła się lista – 24 nazwiska, jedna czwarta wsi – osób, które kapłana dowozić nie chcą! Restrykcje były natychmiastowe. Na wyświęcenie nowego kościoła nie pojawił się w Nietuszkowie, mimo zaproszeń, biskup diecezji. Za karę. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bronię i piję (...) Hucznie obchodzono dzień policjanta w garnizonie krakowskim. Z tej okazji policjanci, którzy zapieprzają na ulicach, użerają się ze złodziejami, kurwami, pedałami, lumpami i inną swołoczą, jak na przykład komendant miasta Krakowa został wyróżniony premią w wys. 45 000 zł (słownie: czterdzieści pięć tysięcy). Inni, również superpolicjanci, np. komendanci obsranych i obskurnych komisariatów – tylko 1500 zł. Pytanie: ile dostali policjanci z plutonów patrolowo-interwencyjnych, dzielnicowi, funkcjonariusze z pionów operacyjno-dochodzeniowych i inna drobnica. Odpowiedź: 0 zł (słownie: zero). To wkurwia i boli. Nie chodzi tylko o pieniądze. Ważniejsze jest, że ci szarzy gliniarze na co dzień od świtu do świtu zapierdalają jak konie w westernie, a na ich święto premie biorą supergliniarze, którzy w życiu nie pełnili służby na ulicy (...). Nasi przełożeni traktują nas, zwykłych policjantów, jak szmaciarzy, zgoła podludzi, którym można wszystko wmówić, a my mamy wykonać najgłupszy bezsensowny rozkaz w imię ich image’u i premii. To jest podłe, niemoralne, a szkodzi i nam, i zwykłym, uczciwym ludziom. Wielu z nas ma z tego powodu kompleksy, wielu z nas zapada na dewiacje psychiczne, alkoholizm, wielu traci rodziny. W sumie – traci społeczeństwo. To prawda, że możemy odejść na przedwczesną emeryturę po 15 latach. Dostajemy wówczas 40 proc. poborów. Po 28 latach służby mamy tzw. maksa – 75 proc. Lecz nie chcielibyście widzieć i wiedzieć, co zostaje wówczas z gliniarza. Mam na myśli tego, który pracował na pierwszej linii "frontu" (...). Minister MSWiA Janik mówił, że policja nie może być wyspą szczęśliwości – to już jest skondensowane skurwysyństwo, bo ogromny policyjny majątek i pieniądze są przez nich marnotrawione. Armia młodych i zdrowych policjantów oraz długonogich policjantek zamiast być tam, gdzie potrzeba, tzn. na ulicy bądź w dochodzeniówce, siedzi w komendach miejskich i wojewódzkich wydając jakieś faktury, księgując papierki. Pracują od 8.00–16.00 oprócz sobót, niedziel i świąt. Hierarchia służbowa policji jest tak ułożona, że nie ma żadnych szans na zmianę metod i sposobu jej pracy, dopóki ta banda pociotków, ignorantów oraz ich 20-letnich sekssekretarek piastować będzie swoje nikomu niepotrzebne i wysoko płatne funkcje (...). Kończąc mój list chciałbym przeprosić tych obywateli, których dotknęło nieszczęście bycia poszkodowanym, a my, zwykli sierżanci, aspiranci i uczciwi oficerowie z braku środków, możliwości, zwykłego strachu, bezsilności i zależności służbowych nic nie zrobiliśmy dla Was, podatników płacących na nasze wysokie pensje. Chcę jeszcze obalić mit naszych zarobków i podać nasze obecne pobory brutto (średnio): – pluton patrolowy, czyli krawężnik – 1000 zł (1500 w porywach); – dzielnicowy – 1300 zł (1900 w przypadku co najmniej 20 lat służby); – prac. operacyjny wydz. krym. – 1400 zł (2000, jak donosi komendantowi); – naczelnik wydz. prew. (z reguły nierób i pijak) – co najmniej 2600 zł; – komendant komisariatu – od 3000 zł w górę (w zależności od stażu); – komendant miasta – od 6000 zł w górę (bez premii) + lewe interesy i profity; – komendant wojewódzki – od 15 000 zł chuj wie do ilu. W Polsce jest chyba około 100 tys. policjantów i jestem przekonany, że z treścią tego listu zgodzi się co najmniej 70 proc., a policyjne cwaniako-pijawki dostaną ciśnienia 220/180. I chuj im wtedy w drinka z cytrynką na plaży w Majorce. A ja? Wtedy gdzieś w spelunie będę pił, żeby zapomnieć, że piję. Krakowski policjant, 25 lat służby Zyta czka Posłanka Zyta Gilowska, sztandarowa postać Platformy Obywatelskiej, absolwentka katolickiego uniwersytetu, chyba wyznaje inną religię niż katolicka. Sprzeciwia się naukom Jana Pawła II mówiącym o obowiązku troski o najuboższych, wręcz domaga się obcięcia wydatków budżetowych na cele socjalne. Gdy minister finansów Grzegorz Kołodko zaczerpnął z katolickich wzorów, obiecując odpuszczenie grzechów finansowych, w zamian za przyznanie się, mocne postanowienie poprawy i odprawienie pokuty, Platforma Obywatelska dostała ze złości czkawki. Najgłośniej czkała posłanka Gilowska. Andrzej Kisiel, Kębłowo Chwała winiecie Składam gratulacje dla Marka Pola za pomysł winiet. Nareszcie ja, emeryt, posiadacz "Malucha" zostałem zrehabilitowany. Teraz jakiś łach z Mercedesa nie będzie się wywyższał: on i ja będziemy się chwalić taką sama nalepką, a więc jesteśmy równi. To nieważne, że on przejeżdża 50 000 km rocznie, a ja 1000 (tłukąc się od przychodni do przychodni). Ja zapłacę za 1 kilometr 18 groszy, a on za 50 km, i to samochodem ponad dwukrotnie cięższym. C. W. (adres do wiadomości redakcji) Pani minister jest kosmitką Rozpoczął się rok szkolny. Tak dobrze jak w polskim szkolnictwie nie ma nigdzie, nawet w kosmosie. Sale komputerowe, wyprawki dla dzieci, dla nauczycieli podwyżki, opłaty za kursy, studia itp. Rzeczywistość niestety jest lekko odmienna od poziomu zadowolenia władz MENiS. Konkursy na dyrektorów to w przeważającej liczbie fikcja. Ci wybrańcy władzy samorządowej muszą odwdzięczyć się swoim dobrodziejom – przyjmują do pracy żony, matki, mężów, siostry... Zwalniają dobrych, aczkolwiek krnąbrnych, belfrów z powodu braku godzin, które później cudem znajdują dla swoich. Jeżeli się jest dobrym znajomym dyra, to dostaje się godziny nadliczbowe lepiej płatne. Można nauczać indywidualnie bez żadnego przygotowania, np. socjolog po kursie uczy polskiego w III klasach gimnazjum (klasy piszące egzaminy końcowe decydujące o klasyfikacji do szkół ponadgimnazjalnych). Na ten temat można napisać książkę, tylko po co? Antydyrektor ze Śląska (e-mail do wiadomości redakcji) "Móżdżek Kwaśniewskiego" Nie wszystko, co napisał Maciej Mikołajczyk o diecie optymalnej ("NIE" nr 35/2002) jest prawdą. Na przykład "Na ludziach nie przeprowadzono dotychczas żadnych wiarygodnych badań...". Pismem numer Dr I 0580-3/78 z dn. 20.01.1978 r. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego powiadomił prof. dr. hab. med. Jana Grendę – I zastępcę Ministra Zdrowia – o przyznaniu 7 mln złotych na badania dotyczące tematyki proponowanej przez lekarza Jana Kwaśniewskiego. Prowadził je zespół złożony z 11 profesorów i docentów pod kierunkiem prof. Henryka Rafalskiego. Badania przeprowadzono na mężczyznach chorujących na miażdżycowe zwężenie tętnic wieńcowych i przeważnie otyłych, chorujących także na inne choroby. W raporcie z przeprowadzonych badań w 1980 r. prof. Rafalski pisał: "We własnych badaniach ludzi w 6 miesięcy przestrzegania diety nie ujawniły się objawy ketozy, hipercholesterolemii oraz hipermikemii, które stanowią główne zastrzeżenia przeciwko stosowaniu dietyniskowęglowodanowej. Dieta spowodowała istotny spadek masy ciała u osób z nadwagą, a ponadto: nie spowodowała uchwytnych niekorzystnych zmian w stanie zdrowia ocenianym na podstawie szerokiego zestawu badań laboratoryjnych i klinicznych, spowodowała uchwytne korzystne zmiany w stanie zdrowia badanych mężczyzn". Faktem jest, że dr Kwaśniewski był w 1999 r. kandydatem do Nagrody Nobla, jednak zgłoszonym przez grupę naukowców austriackich. Na koniec chciałbym wyjaśnić, że lekarze będą przeciwni jeszcze długo tej diecie, bo zaakceptowanie jej wiązałoby się z wyrzuceniem ich dyplomów do kosza. optymalny Maciej Grzesiak, Ostrów Wielkopolski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieskie życie psa Wigilijna noc była pogodna, wyszedłem więc przed dom, żeby odetchnąć świeżym powietrzem i uwolnić się na chwilę od gwaru rozszczebiotanej rodzinki. Stanąłem w ciemnym końcu ogrodu, przy parkanie, oddzielającym podwórze od posesji sąsiadów. Wkoło ani żywego ducha, tylko niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie, więc aż podskoczyłem, gdy tuż obok usłyszałem stłumione: "siemanko". Rozejrzałem się wokół, ale nikogo nie było widać. Byłem dopiero po pierwszej wigilijnej secie wychylonej z teściem, więc trzeźwo oceniałem sytuację. – No co się tak gapisz, stary – ponownie doleciały mnie słowa wypowiadane niskim, chrapliwym głosem. Spojrzałem przez parkan. Po drugiej stronie siedział Franek, rottwailer sąsiadów. Patrzył na mnie błyszczącym, inteligentnym wzrokiem. Nagle załapałem: Wigilia, jedyna w roku noc, gdy zwierzaki gadają ludzkim głosem. Więc to prawda... Z wrażenia aż usiadłem na ziemi. Franek podszedł do szpary w płocie. Wyciągnąłem paczkę szlugów i w ludzkim odruchu spytałem: – Zajarasz? – Co ty – obruszył się pies. – Nie palimy, to szkodzi na węch. Ale możesz przynieść mi kawałek kiełbasy? Ci debile – wskazał głową dom sąsiadów – najebali mi do miski bigosu z ziemniakami. Ohyda! Poszedłem po spore pęto jałowcowej. Franek jadł, mlaskając jak mój teść, tylko nie bekał. Ja paliłem drugiego papierosa. Nie wiedziałem, jak poprowadzić rozmowę. – To zwierzęta też klną? – spytałem. – Jak chuj – odparło bez skrępowania psisko. – Znasz przysłowie: "Z kim przestajesz, takim się stajesz". Ludzie uczą nas wszystkiego, co najgorsze. – Nie gadaj – przerwałem w odruchu międzyludzkiej solidarności. – Mamy może swoje przywary, ale to my ucywilizowaliśmy świat. – Taa – rzucił przeciągle Franek, spoglądając szyderczo przez sztachety. – Widziałem tę waszą cywilizację, bo czasem biorą mnie do domu. Leżę wtedy na dywanie i kukam w telewizor. Bośnia, Czeczenia, Bliski Wschód, al Kaida, pedofile, przemoc w rodzinie i wycinanie tropikalnych lasów. – A wy – odciąłem emocjonalnie – jesteście jeszcze gorsi. Gryziecie rękę, która was karmi, rzucacie się na dzieci... – Wiesz co, stary – przerwał pies – powiem ci spokojnie: nie ściemniaj. To waszym światem rządzą wilcze prawa. Tego nauczyliście i nas. Kiedyś byliśmy wiernymi towarzyszami polowań, strzegliśmy domowego ogniska, a teraz? Wyhodowaliście nowe, agresywne rasy. Popatrz na mój ryj. Czy myślisz, że tak chciałem wyglądać? Każecie nam walczyć między sobą, a sami zgarniacie szmal. Szczujecie nas na koty, tresujecie w agresji. W dodatku telewizja. Od małego przyucza nas do przemocy: "Pies Huckelberry", "Pluto", "101 dalmatyńczyków", "Czterej pancerni i pies", "Komisarz Rex" ... Mam wymieniać dalej? Jak się tak napatrzę na Szarika, to potem adrenalina aż szumi w żyłach. – No dobra, ale dzieci... – wtrąciłem. – Zdradzę ci teraz tajemnicę – szepnął Franek. – To nasza zorganizowana forma protestu. My, przedstawiciele nowych, ostrych ras, musieliśmy zwrócić uwagę opinii publicznej na nasze problemy. Dopiero teraz piszą o nas media, gadają politycy, nawet ten, podobny do teriera... jak mu, Janik. Domagamy się poprawy warunków bytowych, lepszego żarcia, zmian w ustawie o ochronie zwierząt. Przecież nie pójdziemy manifestować przed Sejm. Wyobraź sobie, że jesteś przykuty do budy, a twój właściciel, wiecznie nawalony dresiarz, daje ci żreć byle gówno, i to raz na trzy dni. A tu pod sam pysk przychodzi mięciutki, delikatny nikomu niepotrzebny bachor. Oparłbyś się pokusie? – Zmieńmy temat – oświadczyłem sucho. – Co jeszcze masz do powiedzenia? – Przynieś jeszcze trochę kiełbasy, to opowiem ci o tym przylizanym bubku, który uderza do twojej ślubnej, jak ty ciężko zapierdalasz po Polsce. Przyniosłem, posłuchałem. Wróciłem do domu wpieniony, ze zjeżoną grzywą. Dziecka nie ugryzę, ale komuś z pewnością jebnę. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak Baran z Buhnerem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie jestem Żydem, ale... " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Boże cara chrani Gdyby Rosjanie czytali polskie gazety lub oglądali telewizję, dowiedzieliby się, że są przeżytkiem komunizmu, mają stalinowską mentalność, a ich kraj to azjatycka dzicz w odróżnieniu do cywilizowanej, europejskiej Polski. Wynik wyborów w Rosji przyjęty został w Polsce z wyraźną irytacją. Zdecydowana większość komentatorów obraziła się na społeczeństwo „radzieckie”, które nie chciało docenić osiągnięć demokratów (czytaj liberałów) i wybrało technokratów z obozu Putina. O wrodzonej niechęci Rosjan do demokracji świadczyć miały ponadto wyniki sondażu przeprowadzonego przez instytut WCIOM, z których wynikało, że 76 proc. Rosjan żałuje rozpadu Związku Radzieckiego, a 64 proc. uważa, że dawniej żyło się dużo lepiej. Imperium Putina Po ostatnich wyborach proprezydencka partia Jedna Rosja ma w 450-osobowej Dumie Państwowej 222 miejsca. Jedna Rosja będzie miała bezwzględną większość w nowym parlamencie. Wystarczy, że przeciągnie na swoją stronę raptem czterech spośród 65 niezależnych deputowanych – pisze komentator „Kommiersanta”. Według większości komentatorów taki układ Dumy jest realnym zagrożeniem dla rosyjskiej demokracji. Niemiecki „Sueddeutsche Zeitung” określa wynik wyborów jako odrzucenie zachodniej formy demokracji. Po haśle cała władza w ręce rad nadszedł czas na hasło prawie cała władza w ręce władcy Kremla. Rosja wybrała Putina i jego powierzchownie demokratyczne państwo autokratyczne. Odrzuciła natomiast słabo zakotwiczoną w kraju i w rosyjskiej kulturze zachodnią formę demokracji. Dozwolone będzie w przyszłości tylko to, co podoba się Kremlowi. Także w samej Rosji wybory zostały uznane za zmierzch demokracji, jak określił to liberalny dziennik „Wiedomosti”. W grudniu 2003 roku w Rosji odbyły się uczciwe, demokratyczne wybory, w których kraj w sposób zgodny z prawem zrezygnował z demokracji na rzecz zmodernizowanego autorytarnego reżimu w stylu sowieckim– komentuje dziennik piórem rosyjskiej socjolog Olgi Krysztanowskiej. Na pierwszy rzut oka mamy jakiś nowy typ monarchii. Pionowa struktura władzy wygląda na niemal zbudowaną – posłuszne regiony, pozbawione opozycyjnego tonu środki przekazu, ręcznie sterowane partie, a teraz znajdująca się niemal w całości pod kontrolą Duma – pisze dziennik „Izwiestija”. Obawy wzbudza zwłaszcza możliwość zmiany konstytucji, choć sam Putin zastrzegł już, że jest przeciwko wprowadzaniu jakichkolwiek poprawek. Kolos odzyskuje nogi Wyniki wyborów mogą być dla Putina i samej Rosji niepowtarzalną szansą. Po raz pierwszy od upadku Związku Radzieckiego Rosja ma szansę uniknąć walki pomiędzy Kremlem a Dumą. Odwrotna sytuacja, charakterystyczna dla czasów Borysa Jelcyna, wielokrotnie skutkowała zmuszaniem prezydenta do szukania politycznych sojuszników za cenę poważnych ustępstw. Osłabiano tym samym władzę samego prezydenta, a tworzono oligarchiczne, często półmafijne struktury wewnątrz państwa. Putin może teraz rządzić dużo bardziej samodzielnie, może autorytarnie, ale co najważniejsze będzie mógł podejmować szybkie decyzje nie obawiając się o ich realizację. Ambicje prezydenta i stojącego za nim aparatu byłych oficerów KGB i technokratów są spore. Jak większość Rosjan, chcą oni odbudowy potęgi Wschodu, jej znaczenia ekonomicznego i politycznego. Aby tak się jednak stało, Putin musi przy pomocy nowej Dumy ustabilizować sytuację wewnętrzną i zdecydowanie bardziej usamodzielnić się na scenie międzynarodowej. Na korzyść Putina niewątpliwie wpływa fakt, że katastroficzna dotąd sytuacja ekonomiczna „kolosa na glinianych nogach” – jak często nazywano Rosję – wykazuje znaczną poprawę. Według źródeł rosyjskich rok 2003 zamknie się 6,6-procentowym wzrostem gospodarczym. Europejski Bank Rozwoju szacuje ten wzrost na 6,2 proc. W pierwszych pięciu miesiącach 2003 r. produkt narodowy brutto w Rosji wzrósł o 7,1 proc., co znacznie przekracza średnią światową. Rok wcześniej porównywalny wskaźnik był dwa razy mniejszy. Tegorocznemu towarzyszy wzrost produkcji przemysłowej równy 6,7 proc., wzrost średniego dochodu o 14,5 proc. i cen konsumpcyjnych o 7,1 proc. Ponadto po raz pierwszy od upadku komunizmu zanotowano więcej inwestycji niż ucieczek kapitału z krajowego rynku. Warto przypomnieć, że w wyniku prywatyzacji z Rosji wyciekło ponad 30 mld dolarów. Rosyjska gospodarka rośnie od trzech lat w reakcji na wysokie ceny ropy naftowej i dewaluację rubla z 1998 r. Dzięki temu Rosja zmniejszyła dług zagraniczny ze 140 proc. PKB w 1998 r. do 35 proc. w 2003 r. To konsekwencja 11 września i nadal niestabilnej sytuacji w Iraku. Płynące nieprzerwanie od dwóch lat petrodolary sprawiły, że rosyjski bank centralny ma aż 55 mld dolarów rezerw walutowych. Zmierzch oligarchów Choć nadal słaba, Rosja jest jednym z największych na świecie rynków konsumpcyjnych. Mimo chaotycznej i rabunkowo przeprowadzonej prywatyzacji dysponuje olbrzymimi mocami przerobowymi. Przetwórstwo ropy naftowej, przemysł rafineryjny, hutnictwo żelaza i metali kolorowych, przemysł chemiczny to potencjał, który przy odpowiedniej polityce wewnętrznej może realnie zagrozić światowym gigantom. Wydaje się, że właśnie w tym kierunku chce iść Putin ze „swoją” Dumą. Zdaniem agencji inwestycyjnej Aton, Putin będzie starał się zwiększyć obciążenia podatkowe wobec wielkiego biznesu i powiększyć rolę państwa w regulowaniu gospodarki. Aby tak się stało, musi wzmocnić prymat władz federalnych nad regionami i podnieść podatki, głównie dla firm wydobywczych. Podatek liniowy obowiązuje bowiem w Rosji nie dlatego, że – jak twierdzą jego zwolennicy – jest najlepszy, ale dlatego, że ściągalność podatków była dotąd na żenującym poziomie. Prezydent Putin musi uporać się z dyktaturą oligarchów. Według Suwierowa – szefa centrum analitycznego banku Zenit – nowa władza może swobodnie doprowadzić do logicznego końca sprawę koncernu naftowego Jukos. Nacjonalizacja przedsiębiorstwa nie wygląda już nierealnie – uważa Suwierow. Walka z oligarchami i wzmocnienie ingerencji państwa w gospodarkę zaowocuje prawdopodobnie odejściem Michaiła Kasjanowa (poparcie społeczne na poziomie 9 proc.). Już teraz Putin twierdzi, że nie pozwoli się szantażować oligarchom, którzy w pierwszej połowie 2003 r. wyprowadzili z Rosji 4,6 mld dolarów. Sojusznikiem w tej walce z pewnością będzie nowa Duma. Nie tylko ze względu na posłuszną wobec Putina Jedną Rosję, ale też dlatego, że nacjonalistyczna Ojczyzna oraz Żyrinowski nie są wielbicielami oligarchów. Także komuniści, choć w opozycji, nie ruszą prawdopodobnie palcem w ich obronie. Pożądany równoważnik Ameryki Nowy skład Dumy nie powinien zmienić wiele w polityce zagranicznej Kremla. Jak twierdzą rosyjscy politolodzy, Putin nadal będzie starał się zachowywać równowagę między zdominowanym przez Amerykanów NATO a Unią Europejską. Dyrygujące Unią Niemcy i Francja potrzebują do równoważenia amerykańskich wpływów Rosji o silnej międzynarodowej pozycji. Na korzyść polityki Kremla paradoksalnie działa wojna z terroryzmem, w którą uwikłane są Stany Zjednoczone. Administracja Busha doskonale zdaje sobie sprawę, że przynajmniej milczące przyzwolenie Rosji jest jej nieodzownie potrzebne do prowadzenia krucjaty. Sama Rosja musi natomiast ustabilizować sytuację w niespokojnych republikach postradzieckich. Chodzi tu głównie o Czeczenię. Najbliższy czas może być wyjątkowy. Rosja może się uporać ze zbuntowaną republiką unikając oburzenia społecznego we własnym kraju i komentarzy światowej opinii. Na 14 marca 2004 r. wyższa izba rosyjskiego parlamentu, Rada Federacji, wyznaczyła datę wyborów prezydenckich. Władimir Putin, który został wybrany na prezydenta Rosji w marcu 2000 r., jest wielkim faworytem przyszłych wyborów, chociaż na razie oficjalnie nie zgłosił swej kandydatury. Podobnie jak ostatnie wybory do Dumy będzie to raczej test popularności dla obecnego prezydenta, bo trudno uwierzyć, by do tego czasu na rosyjskiej scenie politycznej ukazała się gwiazda mogąca go przyćmić. Tym samym Putin dostanie od narodu kolejne cztery lata, aby dokończyć reformy wewnętrzne, umocnić Rosję na zewnątrz i namaścić swojego następcę. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jaka piękna katastrofa Przerżną wybory samorządowe – słyszę w sejmowych korytarzach. Tak rządzicie, takie ustawy nam kroicie, że przerżniemy przez was wybory – słyszę w samorządowych przedpokojach. Nie różnicie się od Balcerowicza, liżecie dupę Kościołowi, już na was nie zagłosujemy – słyszę na spotkaniach z wyborcami. SLD przegra wybory samorządowe, przerżnie w rozgrywce o fotele wójtów, burmistrzów, prezydentów – słyszę z uczonych ust. Przerżnie, bo notowania SLD-owskie spadają. Takie są koszty rządzenia. Przegra, bo na listy wystawi drugi garnitur swych działaczy oraz nieznanych szerzej debiutantów. Bo czołówka SLD poszła do administracji i biznesu skarbopaństwowego. Za to opozycja ma swoją czołówkę wolną. Wystawi samych asiorów. Niekorzystny dla SLD układ sił spotęguje przyjęta ordynacja: wolne wybory wójtów, burmistrzów, prezydentów i większościowe wybory radnych. W radach mogą być trzy, cztery duże ugrupowania. Czyli SLD i centroprawica. SLD może być zepchnięte do opozycji. W drugiej turze wyborów na burmistrza czy prezydenta centroprawicy łatwo będzie zjednoczyć się może pod hasłem "Wszyscy przeciwko SLD". SLD przegra wybory samorządowe, bo w partii panuje bałagan, dezintegracja – słyszę z partyjnych ust. Góra zajęła się rządzeniem krajem, poobsadzali najważniejsze stanowiska, a na dole nie widać, że SLD rządzi. Doły nie mają wpływu na politykę kadrową, nie identyfikują się z wieloma poczynaniami góry, czyli rządu i parlamentu. Skoro góra tak działa, to niech góra wygra teraz wybory. SLD przegra wybory, bo nie czuje zagrożeń płynących z przegranej – słyszę z innych, partyjnych ust. W wielu samorządach SLD współrządzi, bo prawica nie potrafi długo ze sobą wytrzymać. Koalicje centroprawicowe często rozsypują się i wtedy powstają pragmatyczne "ponadpodziałowe" koalicje centrolewicowe. Wielu działaczy samorządowych SLD przyzwyczaiło się już do bycia w stałej "konstruktywnej" opozycji. Rządzi prawica, ale w zamian za przychylność neutralizuje SLD dając kawałki z tortu władzy. Pragmatyczna centroprawica woli przewidywalną, znaną od lat opozycję SLD-owską niż nowych, nieprzewidywalnych, np. z Samoobrony czy oszołomów ze skrajnej prawicy. Toteż nie ma wśród wielu działaczy samorządowych z SLD wielkiej woli, aby porywać się z motyką na słońce. Ważniejsze, by załatwić sobie fotele radnych, jakieś samorządowe posadki. I znów te cztery lata jakoś zlecą. SLD przegra wybory, bo góra i tak rządzi krajem, może dzielić konfitury. Ale ponosi też odpowiedzialność za rządzenie. No to niech w samorządach trochę opozycja sobie porządzi i też niech straci na popularności – słyszę z innych partyjnych ust. Zresztą są regiony kraju, miasta, gdzie SLD nigdy wyborów nie wygra. Szkoda się męczyć. Wisły kijkiem nie zawrócisz. Możemy przegrać wybory samorządowe – słychać szelest z rzędu pierwszego garnituru władzy. A na ten pierwszy garnitur wskazują samorządowcy: przegramy przez nich wybory samorządowe, trzeba więc uratować to, co możliwe, czyli siebie. Tak kombinują samorządowe fraki. Oni przegrają wybory samorządowe – słychać ze wzburzonego, falującego elektoratu SLD. Nie "my" tylko już "oni". Wszyscy już w SLD po cichu szepczą, że SLD może przegrać wybory, a nawet na pewno przegra. Bo tak być musi. Skoro być musi, to szkoda się męczyć, szarpać, targać. Na jednym ze spotkań przedwyborczych aktywista samorządowiec postulował szybkie sporządzenie kalendarza działań przedwyborczych. Nie dlatego, żeby zabrać się do roboty. Ale by wiedzieć, kiedy zaplanować sobie urlop. Jesienią po ogłoszeniu wyników całe SLD powie: A co, nie mówiliśmy? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klecholot Jedni lubią jeść, inni pić albo dawać komunię. Dziś o księdzu, który lubi latać. Czyżby Straż Graniczna szukała Azjatów, którzy nielegalnie przekroczyli granicę i na pewno siedzą w Ziutkowej stodole? Nie, to tylko śmigłowiec strażników krążący nad miejscowością Berżniki, gmina Giby, powiat Sejny. Maszyna latała nad wsią, bo taki był kaprys pasażera. Pasażerem nie był prezydent, premier ani nawet podlaski wojewoda, tylko miejscowy proboszcz. Jak klechę znużyło fruwanie, maszyna siadła na szkolnym boisku. Przestraszyła dzieci i kury. Mniejsza o bachory, ale zestresowane kury przestają się nieść. W Berżnikach wiedzą to na pewno, bo ks. Stefan Dmoch od lat gustuje w lataniu. W związku z czym dali cynk do „NIE”: Proboszcz jest kapelanem Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej. Funkcjonariusze mają z nim krzyż pański, bo nic tylko dawałby im komunię. Jak jedzie na przejście graniczne w Ogrodnikach, w ogóle nie schodzą z pasa kontrolnego, co nam przeszkadza w zacieśnianiu więzi gospodarczych z litewskim powiatem Lazdijaj. Nie wiemy, skąd proboszcz przyfrunął w piątek. Jak Urban jest ciekaw, niech przyjedzie w niedzielę na mszę o dziewiątej. Ksiądz podczas kazania raczy parafian szczegółami, gdzie był, kto go gościł, co podawali na obiad i jak minął lot. Kościół w Berżnikach drewniany, zimny i brudny. Przed ołtarzem olbrzymi żyrandol z rogów jelenich. Na tacy drobnica. Największa moneta to 2 zł. Kazanie o podróżującej brzemiennej Przenajświętszej Panience Maryi, która nie znalazła miejsca w żadnej gospodzie i urodziła Jezusa w przypadkowej stajence, staje się pretekstem do opowieści o innej wyprawie. – Ja też byłem w drodze – mówi ksiądz major. Gościł w Białymstoku w Straży Granicznej na bożonarodzeniowym spotkaniu. Trwało dwa dni. Było miło. Świeżo zaprzysiężone strażniki w liczbie dwustu wzruszyły się bardzo. Do Berżnik wrócił helikopterem, bo droga daleka – samochodem jakieś 150 km w jedną stronę. Choć pilotów było dwóch, każdy biegły w swoim fachu, przeżył chwile grozy. Życie ludzkie jest kruche, a od Finlandii zerwał się niesprzyjający wiatr. Z powodu tego wiatru musieli zrezygnować z krótszej drogi nad Augustowem. Skończyło się dobrze i jak zwykle wylądowali na szkolnym boisku. Ale to nie koniec nieszczęść. Przed szkołą nie było samochodu Straży Granicznej, który miał podrzucić proboszcza na plebanię. Mróz 16 stopni, a do plebanii będzie z 400 metrów! Utrudzony kapelan bardzo się zdenerwował. Na szczęście szkolny woźny przyjechał do pracy samochodem. Bryka straży pojawiła się wkrótce po tym, jak wielebny opuścił szkolne boisko. Tym razem major Dmoch nie uraczył wiernych opowieścią o tatarze z łososia, koktajlu z krewetek i karpiu po grecku. Może dlatego, że w świątyni temperatura spadła do 20 stopni poniżej zera, więc bardzo się spieszył. Po mszy ludzie poszli do sklepu. Większość kupiła "na zeszyt" cukier, chleb, śledzie, kiełbasę zwyczajną... Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Póki głodny, to pobożny Rytuał ten powtarza się od lat. Przed Bożym Narodzeniem wzruszamy się losem najuboższych: bezdomnych, niedopitych i niedożywionych. Zachwycamy się szczodrością rodaków, którzy nie skąpią grosza na pomoc dla dzieci i starców. Dzięki szlachetnemu wysiłkowi organizacji charytatywnych, w większości kontrolowanych przez Kościół, każdy ma prawo do pełnego brzucha... raz, właśnie w te święta. Uczucie miłosierdzia nie omija nawet polityków z żonami. W towarzystwie ekip telewizyjnych udają się oni do sierocińców lub spożywają posiłek w towarzystwie bezdomnych, którym w ten sposób pomagają spełnić dwa największe marzenia: wystąpić w telewizji i zjeść kolację w ogrzewanym pomieszczeniu. Wariant, w którym politycy zwyczajnie, biurokratycznie, jednym podpisem, zapewniają pensjonariuszom placówek opiekuńczych godziwy byt, kierując do tych instytucji odpowiednie środki, nie jest w Polsce przedmiotem uwagi nawet w działających na marginesie partyjnym politycznych klubów dyskusyjnych. Zanadto zalatuje minionym systemem, a może jakimkolwiek systemem? * * * Tak w praktyce realizuje się katolicka polityka społeczna, katolickie miłosierdzie i koncepcja solidarności. Kościół bowiem, a ściślej jego umęczona głowa, odrzuca państwo opiekuńcze, twierdząc przy tym, że jedynym środkiem pomocy ubogim powinna być dobroczynność. J.P. 2 wypowiadał się w tej sprawie kilkakrotnie, najpierw w posynodalnej adhortacji apostolskiej „Christifideles Laici”, a potem m.in. w encyklice „Centesimus Annus”, gdzie czytamy: Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których – przy ogromnych kosztach – raczej dominuje logika biurokratyczna, aniżeli troska o to, by służyć korzystającym z nich ludziom. Istotnie, wydaje się, że lepiej zna i może zaspokoić potrzeby ten, kto styka się z nimi z bliska i kto czuje się bliźnim człowieka potrzebującego. Przy tym często pewnego rodzaju potrzeby wymagają odpowiedzi wykraczającej poza porządek tylko materialny, takiej mianowicie, która potrafi wyjść naprzeciw głębszym potrzebom ludzkim. Nie jest jasne, jakie to głębsze potrzeby ma na myśli przywódca organizacji, która od stuleci zarządza instytucjami charytatywnymi na kilku kontynentach i której pozycja w wyniku umocnienia się państwa opiekuńczego wyraźnie osłabła? Czy papieżowi chodzi o potrzeby głodujących ludzi, czy może o interesy Kościoła katolickiego, pod którego opiekuńczymi skrzydłami ludzie ci dotąd trwali – w biedzie i w poniżeniu? Jan Paweł II odrzuca świat bez biedy i biedaków, gdyż świat taki zagraża wpływom, potędze i interesom finansowym Kościoła. Sukces państwa opiekuńczego stawia pod znakiem zapytania sens istnienia kościelnego imperium charytatywnego. Bezrobotni otrzymujący godziwe zasiłki, ich rodziny i dzieci nie potrzebują Kościoła, a jeśli nawet, to nie jako ludzie całkowicie odeń zależni. Nie można ich, jak to się dzieje w wielu prowadzonych przez Kościół schroniskach, zmusić do modlitwy lub niewolniczej pracy. Nie można ich kupić za miskę zupy i dach nad głową. * * * W świecie, w którym wpływ J.P. 2 na politykę społeczną państwa jest mniejszy, by nie powiedzieć marginalny, idea opiekuńczości państwa miewa się dobrze. Jest to idea żywa, a jej zwolennicy nie ustają w poszukiwaniu nowych i lepszych rozwiązań, wśród których coraz większym poparciem cieszy się projekt zapewnienia każdemu człowiekowi stałego dochodu na przyzwoitym poziomie. Każdemu, bez względu na to, czy szuka pracy, czy nie szuka, i czy w ogóle robi cokolwiek, by zasłużyć na kolejną wypłatę. Zauważono bowiem, że piętrzenie trudności jest nieskuteczne, zachęca do nadużyć i na dłuższą metę demoralizuje wszystkich uczestników systemu. Lepiej, żeby ludzie dostawali minimum pieniędzy tylko dlatego, że żyją. Dlaczego? Otóż dlatego, że o godności i wolności człowieka oraz o sprawiedliwych stosunkach społecznych nie można mówić bez zapewnienia każdemu godnego minimum egzystencji. Godnego znaczy więcej niż minimum konieczne do biologicznego przetrwania – oznacza możliwość realizacji najważniejszych potrzeb życiowych, osobistych i społecznych. Bez warunków i zasług. Dla każdego – tylko dlatego, że żyje i że jest człowiekiem. Umówiliśmy się bowiem i zapisaliśmy w międzynarodowej karcie praw człowieka, że „wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi w swej godności i swych prawach”, oraz że uznanie przyrodzonej godności oraz równych i niezbywalnych praw wszystkich członków wspólnoty ludzkiej jest podstawą wolności, sprawiedliwości i pokoju na świecie. Takim językiem w Europie przemawiają lewicowi intelektualiści, moraliści, a nawet politycy przepojeni poczuciem misji. Polscy intelektualiści ten język i tę ideę wyśmiewają, polscy intelektualiści bowiem wyśmiewają wszystkie niemal idee wytwarzane przez intelektualistów bezprzymiotnikowych. Taka jest ich rola. Popierają za to poglądy typowe dla zachodnioeuropejskich sklepikarzy, właścicieli stacji benzynowych i innych drobnych przedsiębiorców. Tacy właśnie są polscy intelektualiści. Z wyjątkami oczywiście, zwłaszcza wśród tych, którzy od lat zamieszkują i pracują za granicą. Należy do nich socjolog i filozof Zygmunt Bauman, który w roku 1998 w swojej książce „Work, Consumerism and the New Poor” udzielił tej idei pełnego poparcia: intelektualnie i emocjonalnie. * * * Koncepcja gwarantowanego dochodu ma rodowód długi i szlachetny – nie mniej niż stupięćdziesięcioletni. W roku 1848 zamieszkały w Brukseli socjalista Joseph Charlier w swoim dziele „Rozwiązanie problemu społecznego” zaproponował wypłacanie wszystkim obywatelom tzw. dywidendy terytorialnej, do której każdy obywatel miał prawo tylko z tytułu równego udziału we własności terytorium państwa. W rok później ideę tę poparł jeden z twórców liberalizmu filozoficznego, ponoć najinteligentniejszy człowiek w historii, John Stuart Mill, który w swoich „Zasadach ekonomii politycznej” stwierdził m.in., że na etapie dystrybucji dóbr, pewne minimum powinno być najpierw przeznaczone na pokrycie kosztów utrzymania każdego członka społeczności, bez względu na to, czy jest zdolny do pracy, czy nie. W XX wieku prawo do minimalnego dochodu było przedmiotem debat akademickich, ale także programów politycznych, również w kraju, który uważamy – niezupełnie słusznie – za ostoję lumpenkapitalizmu, czyli w Stanach Zjednoczonych. Projekt zapewnienia wszystkim amerykańskim ludziom stałego dochodu przedstawił w roku 1967 laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii James Tobin. Kilka lat później zwykły polityk James McGovern uwzględnił go w swojej kampanii prezydenckiej pod nazwą „demograntu”. W tym samym okresie w Europie prawo do minimalnego dochodu weszło do głównego nurtu życia politycznego i programów wielu szanujących się partii, najpierw w Danii i Holandii, potem m.in. we Francji. Zwolennikiem tej zdawałoby się socjalistycznej idei (w formie tzw. negatywnego podatku dochodowego) okazał się także apostoł neoliberalizmu i ojciec duchowy Balcerowicza, Milton Friedman, który zdołał do niej przekonać gubernatora stanu Alaska, pierwszego miejsca na świecie, w którym od roku 1999 każdemu obywatelowi, zamieszkałemu na terenie tego stanu przez co najmniej jeden rok, wypłaca się 1680 dolarów rocznie. Powie ktoś, że to niewiele! Z pewnością! To za mało, żeby się utrzymać i akurat tyle, na ile zdaniem gubernatora stan Alaska może sobie pozwolić. Decyzja dowodzi jednak, że nawet w Ameryce gwarancji minimalnego dochodu nie uważa się za gospodarczy i polityczny nonsens. W rzeczywistości każde państwo stać na zapewnienie swoim obywatelom pewnego minimum. Sensownie postawione pytanie nie brzmi „czy”, lecz „ile”. Rozumie to coraz więcej polityków, nie tylko w pierwszym świecie. O krok od przyjęcia tego rozwiązania był na przykład senat w Brazylii. * * * Skąd miałyby pochodzić środki na sfinansowanie tego programu? Należałoby podwyższyć podatki od wielkich majątków i zmienić priorytety budżetowe. Pomocna byłaby likwidacja powiatów i urzędów marszałkowskich, a także skierowanie na ten cel dochodów z gier losowych. Program powinien być wprowadzany etapami i stopniowo obejmować kolejne grupy społeczne, począwszy np. od starych i chorych, przez rodziców samotnie wychowujących dzieci aż po osoby, które mogłyby dobrowolnie wstępować na jakiś czas do służby publicznej, gdzie wykonywałyby bezpłatnie jakąś społecznie użyteczną pracę, za co z kolei, znalazłszy się w trudnej sytuacji życiowej, mogłyby liczyć na gwarantowany dochód. Dróg dojścia do systemu obejmującego wszystkich potrzebujących jest wiele, problem w tym, żebyśmy w ogóle chcieli na tę drogę wejść. Na przeszkodzie stoją jak zwykle przesądy: ekonomiczne i psychologiczne, wedle których ludzie, którym zagwarantowalibyśmy minimalny dochód, gremialnie porzuciliby pracę, oddaliby się nieróbstwu i płochym przyjemnościom, doprowadzając tkankę życia społecznego do rychłego rozkładu. Prawda tymczasem jest taka, że dla większości z nas nie ma nic bardziej przygnębiającego niż życie w kompletnym nieróbstwie. Przekonanie, że człowiek pracuje tylko dlatego, że musi, to nie psychologia ani nawet zła psychologia, lecz maska dla rozpowszechnionej w katolickim świecie pogardy wobec bliźniego, lekceważenia cudzej i własnej godności oraz osobliwej awersji do idei sprawiedliwości społecznej. Ten sposób myślenia o ludziach, choć z gruntu fałszywy, jest głęboko zakorzeniony i traktowany jak oczywistość w ogóle niewarta dyskusji. I tak już pewnie pozostanie, jeśli na własne oczy nie przekonamy się, że ludzie, którzy mają zapewnione poczucie bezpieczeństwa, którzy nie muszą się poniżać, żeby przetrwać, zyskują poczucie odpowiedzialności i pracują chętniej i lepiej, nawet bez wynagrodzenia. Przekonamy się o tym w Unii Europejskiej, pod warunkiem jednak, że z grzeczności lub dla świętego spokoju Europa nie pogodzi się z Bogiem w preambule. Bo wtedy może się zdarzyć, że papieskie encykliki zyskają tam status obowiązującego prawa określony w konkordacie między Watykanem and Unią Europejską, a barwne grupy bezdomnych powrócą w dworcowe podziemia i raz do roku – w Boże Narodzenie – na łamy prasy i ekrany telewizorów. I znowu wraz z chrześcijanami w całej Europie będziemy się wzruszać ich losem. Autor : Andrzej Dominiczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Osiemdziesięciolecie Wojciecha Jaruzelskiego Za co lud polski kocha Generała? Sądząc z wyników badań opinii od dwudziestu lat niezmiennie za stan wojenny. A czego lud Generałowi nie pamięta? Choćby tego, że awansował Leszka Millera. Redakcja "NIE" jest z ludem i życzy Generałowi Stu Lat! • Odbył się drugi kongres SLD: gadatliwy i frasobliwy. Walka wyborcza poszła w fotele wiceprzewodniczących. Wiceprzewodniczący SLD to ten, który chce, lecz nie może, bo go Miller onieśmiela. Ma za to prawo do schedy po zejściu przewodniczącego. • Przewodniczący i premier w jednym Leszku Millerze nie ustawał w pracy dla dobra kraju i partii. Powołał na ministra Elżbietę Hübner, aby utrzeć nosa krnąbrnemu, proprezydenckiemu Cimoszce. Skłonił ministra rolnictwa Tańskiego do dymisji, aby wykonać gest dobrej woli w stronę PSL. Aby poprawić stan nieistniejących autostrad, postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy dróg i autostrad. Aby poprawić stosunki rządu z klubem SLD, postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy stosunków z Sejmem. GUS już odnotował, że bezrobocie nieznacznie spadło. • A jednak partia bywa nieomylna, choć poniewczasie. SLD wyrzucił z szeregów Aleksandra Naumana – byłego wiceministra zdrowia i szefa Narodowego Funduszu Zdrowia. "Rzeczpospolita" podejrzewa Naumana o to, że należąca do niego firma spowodowała tzw. aferę sprzętową zakończoną lawinowym wzrostem zadłużenia szpitali. • W Dużym Pałacu powstał pomysł stworzenia listy prezydenckiej w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Szkopuł w tym, że są tam socjaliści, chadecy, komuniści, liberałowie nawet, ale nie ma partii prezydenckich. Lokomotywą listy Kwaśniewskiego ma być profesor Geremek. Autor klęski Mumii Demokratycznej w ostatnich wyborach parlamentarnych. • Liderzy Samoobrony, obserwując ławy poselskie PiSuaru, dają głowę, że choć brat Jarosław jest nadal posłem, a brat Lech już nie – Lech często zastępuje Jarosława podczas posiedzeń Sejmu. Zgłoszono propozycję, aby dla odróżnienia brat Jarosław zawsze nosił kokardkę. Bardziej skuteczna, choć ciut bolesna, propozycja to kolczykowanie parlamentarzysty Kaczyńskiego. • Można rzucać jajami w lidera Ligi Polskich Rodzin Romana Giertycha. W zeszłą środę zadeklarował on w polskim radiu, że obrzucanie jajami przeciwników to norma demokracji zachodnich. • Skoczył SLD. Wedle OBOP, w czerwcu SLD popierało 27 proc. wyborców. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sra półgłówek Mam nadzieję, że zmobilizuje was kilka przykładów, które otrzymałem w odpowiedzi na apel z pierwszej edycji naszej gry. Sami oceńcie: PRODUKT KONSTYTUCJI POLSKIEJ – preambuła w drodze do Europy, DUMAS NAD PRYPECIĄ – wymawiać z akcentem kresowym, KONSTRUKCJA OBSERWOWANA – parlamentarna, od wspomnianego w poprzednim odcinku Jurasa, oraz ZAJĄC W DĄB Walter’s TV – CIS TO LIPA od Jacka z Rybnika (notabene mam nadzieję, że MICHA KILLERA nie okaże się pełna). A teraz trochę klasyki: KĘDY W MROKU PALIŁ PRZY WANNIE KRAJKA NA JANIE CUKROWA LIPA POLEC W BITCE MYTA PANIUSIA JEDYNA KOCHANKA BASZY PANNA RITA MÓJ TO HEBEL PASAŻ MAŁY JAMNIK Z PLEDEM CHODZENIE W PŁASZCZACH GRAJĄ U SIENI BERŁO KRÓLEWSKIE W TACZCE IMIONA WYGI FAJA W JARZE HANNA Z WUJEM UWAGA, PUCHACZ ROLUJE! RÓJ HEKTORA SMUTAS W KOLE MARZENIA WRACAJĄCEGO Z KINA KUPCZYĆ DRZEWEM SYPAĆ ROWY RÓWNO W GÓRZE CHUSTECZKA WUJA TWIERDZENIE PARZY JAM MĄDRA! Nagrodę przyznajemy panu Jackowi z Rybnika za całokształt, a szczególnie za SIEĆ MAKRO. Chyba nawet właściciele nie wiedzą, co czynią. Autor : Wójek Chłodek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 29–30 maja "Unia odkrywa swoje prawdziwe oblicze: oblicze kolonizatora. Oblicze wroga. Pamiętajmy! Jeżeli mamy na celu dobro naszych dzieci, jeżeli chcemy, aby Polska nadal istniała i żyła, nie wolno nam sprzedawać ziemi cudzoziemcom". Filip Adwent, "Ile ziemi już straciliśmy?" "Tygodnik Solidarność" 31 maja "Stolicą Polski w rzeczywistości nie będzie Warszawa tylko Bruksela. Polska zostanie podzielona na regiony. Będziemy świadkami nowego rozbicia dzielnicowego Polski. Oddzielna regionalna polityka ekonomiczna i społeczna doprowadzi do rozbicia Narodu Polskiego. (...) To jest długofalowa zaplanowana polityka masonerii, której chodzi o to, aby wymieszać narody, podciąć i wyeliminować ich wiarę, historię, tradycje, własną kulturę. Europa ma być superpaństwem z jedną »rasą człowieka». Preferowana będzie (i jest) polityka dewiacji seksualnych, eutanazji, zabijanie nienarodzonych dzieci". Zygmunt Wrzodak, "Dlaczego jestem przeciw wejściu UE do Polski" "Głos" 1 czerwca "Mojemu pokoleniu kazano wierzyć w świetlaną przyszłość w socjalizmie a Wam – w takąż w lewackim, judeomasońskim liberalizmie. Jeżeli ktoś z was chce, to niech wierzy, jeśli nie umie słuchać, czytać, widzieć i... kojarzyć! Szczęśliwej podróży nosem do kałuży. Ucierpicie na tym mocniej od starych, bo nas przecież śmierć wkrótce wybawi od losu tubylców europejskiej kolonii". Jerzy Urbański, "Uwagi przed wstąpieniem" Radio "Maryja" 3 czerwca "Ja na przykład już myślę o eutanazji. To dziecko tutaj, które widzę, ta dziewczynka, na pewno z 6 lat? 8 lat. Czy ta dziewczynka będzie za, oni już na pewno, jeżeli nie wcześniej, będą się musieli bać, żeby ich nie zabili. Przygotowuje się eutanazję. (...) To jest jak danie zastrzyku komuś czy pigułki, by umarł przedwcześnie. Niewygodnemu, starszemu, komuś, kto nie przynosi dochodu, niewygodnemu politycznie, religijnie. To jest eutanazja. (...) Pamiętacie o gazie co miesiąc, pamiętacie o wodzie, żeby zapłacić, pamiętacie o chlebie? Radio »Maryja« nie utrzyma się. Czy chcielibyście, żebyśmy Radio »Maryja« oddali jakiemuś bankowi, na przykład niemieckiemu? A chyba oddamy. Nie, to nie ja. Ja nie oddam. Ale jest naprawdę źle. (...) Słuchaczy Radia »Maryja« jest przynajmniej 10 milionów. Gdyby każdy myślał: złotówkę miesięcznie, wiecie, ile byśmy zrobili dobrego?". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Braniewie "Nasza Polska" 4 czerwca "Jest to komunikat z frontu toczonej przeciw nam wojny. Żydów przeciw Polakom. Jest to wojna medialna, urzędnicza, polityczna i historyczna – wszystkie te środki nie zbliżają się jeszcze do militarnych, choć psychologiczna siła rażenia może być równana z burzeniem domów w Betlejem – gdyż burzy się nasz dom, naszą historię, naszą godność, o którą nam tak chodziło w latach 1939–1993 (wyjście armii rosyjskiej z Polski). Lawina antypolonizmu zwala się na nasz Kraj przy zobojętnieniu Polaków, którym można swobodnie pluć w twarz i kopać w dowolne miejsca". Krzysztof Kąkolewski, "Najnowsza przeszłość" "Dzisiejszy opłakany stan polskiej gospodarki, astronomiczne zadłużenie i trzymilionowe bezrobocie nie są przypadkowe. Plan gospodarczego i moralnego wyniszczenia oraz zniewolenia Polaków, przygotowany przez antypolskie libertyńskie koła w kraju i za granicą, był przygotowany jeszcze przed powstaniem »Solidarności«". dr Jan Pyszko (prezes Ligi Polskiej) w wywiadzie "»Solidarność« jest naszym sprzymierzeńcem" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Taniec z szabrami Wg danych MSWiA Polska przejęła 7854 obiekty poradzieckie (budynki, wiaty, rampy kolejowe, elementy infrastruktury technicznej itp.): 4047 zbudowanych przez Armię Czerwoną i 3807, stanowiących własność skarbu państwa. Leżały one na terenie 21 byłych województw, w 59 garnizonach, zajmując 8 tys. zabudowanych hektarów. Na zagospodarowanie czekają nieruchomości w miejscowościach: Borne Sulinowo, Kłomino, Bagicz, Kluczewo, Chojna, Kęszyca Leśna, Nowa Sól, Szprotawa, Legnica, Świdnica, Oława i Brzeg. MSWiA nie potrafi ocenić, jaka była wartość przejętego mienia ani jaka jest wartość majątku, który wciąż czeka na zagospodarowanie. Gdy jesienią 1992 r. z Bornego Sulinowa wyniosła się rosyjska dywizja pancerna, jak na zawołanie w opustoszałym miasteczku pojawili się księża i kryminaliści. Mimo to majątek po Ruskich zagospodarowano i dziś Borne nie ma się czego wstydzić. Bezrobocie w gminie wynosi co prawda 26 proc., ale w całym powiecie szczecineckim sięga 35 proc. W niedalekim Kłominie poszło gorzej – sprzedano tylko kilka budynków, kraść już nie ma co, a warta miliony złotych reszta niebawem może się rozsypać w drobny mak. – W Bornem majątek po wojskach Federacji Rosyjskiej nie zmarniał między innymi dzięki dotacjom z budżetu państwa. Nie zagospodarowanych jest tylko kilka budynków – wyjaśnia Krzysztof Zając z Urzędu Gminy w Bornem Sulinowie. – W Kłominie nabywców znalazło zaledwie pięć z kilkudziesięciu nieruchomości. Na resztę brak chętnych, bo nie ma infrastruktury, np. oczyszczalni ścieków. Żeby ją wybudować, musiałoby tam mieszkać co najmniej 700 osób. A mieszka 12. Początkowo właścicielem Kłomina był skarb państwa. Pojawiały się różne koncepcje – chciano stworzyć więzienie, potem ośrodek deportacyjny... Wyszły z tego nici i w 1998 r. państwo nam przekazało miasteczko. Ale nie dało pieniędzy. Nie bardzo wiemy, co z tym prezentem zrobić. A nie mamy pomysłu, bo po co teoretyzować, skoro nie ma środków? Rosjanie, wiadomo, naród wojenny i takimi drobiazgami jak remont niespecjalnie lubią się zajmować. Nic dziwnego, że przejęte obiekty były, delikatnie mówiąc, w różnym stanie. Gdzieś w połowie lat 80. koszary w Bornem Sulinowie wizytował polski sanepid. Inspektorzy wleźli do lazaretu, patrzą, a tam w dachu dziura. "Dlaczego, towarzysze, nie załatacie tej dziury? Przecież deszcz chorym żołnierzom leci prosto na łby" – zapytał sanepidziarz. – "Eee, tam. Oddamy koszary Germańcom. Oni nam pięknie je wyremontują. Poczekamy w lesie, aż skończą robotę, a potem odbijemy" – zażartował ruski oficer. * * * Borne Sulinowo co pewien czas jest na ustach ogólnopolskich mass mediów. – Niedawno telewizja podała, że u nas mieszkania są od ręki – twierdzi Piotr Czarnota, inspektor ds. gospodarki nieruchomościami w Urzędzie Gminy. – I zaczęli dzwonić Ślązacy. Ze dwa tygodnie odbierałem telefony i tłumaczyłem, że gmina nie ma wolnych mieszkań. Lokal można jedynie kupić od firm handlujących nieruchomościami albo od spółdzielni. Przeciętnie – ok. 1000 zł za metr. Miasteczko liczy 3,5 tys. mieszkańców. Niektórzy z nich to byli górnicy. Za odprawę kupują mieszkania i żyją z rent lub emerytur. Ale dla młodych górników oraz przedstawicieli innych zawodów nie ma tu perspektyw. Posiedzą trochę, pooddychają bornosulinowskim powietrzem, a potem sprzedają mieszkania za bezcen i spieprzają. * * * Ukrainiec Aleksander Piwen albo Oleksandr Piven, prościej Sasza, był fotografem dywizji pancernej w Bornem Sulinowie. Gdy koledzy pakowali manatki, on postanowił zostać. Do szóstej wieczorem urzęduje w swoim zakładzie fotograficznym. Potem idzie do knajpy, którą prowadzi z żoną Ukrainką i 20-letnią córką. Wyszynk nazywa się "Cafe Rasputin". Można się napić czaju z samowara, posłuchać ruskiej muzyki, przekąsić coś z ruskiej kuchni i napić się nie tylko polskiej wódki. Sasza nie chce za dużo gadać, bo dziennikarze i tak piszą, co chcą. Napisali, że w "Rasputinie" można się nachlać gorzały ze Lwowa i od razu przyleciała kontrola ze skarbówki. Żona Saszy też jest zjeżona na żurnalistów: – Byli tu z telewizji. Trzy dni jedli i pili aż do rana. A potem ukazał się reportaż, z którego wynikało, że w Bornem Sulinowie same męty żyją. A to nieprawda. Jak ktoś chce, to może coś zrobić. A jak nie, to mu ciężko. Nam nikt niczego nie dał. Taki jest kapitalizm. Ale nas polityka nie interesuje – chcemy tylko, żeby klienci dobrze się w "Rasputinie" bawili. I żeby byli zadowoleni ze zdjęć, które robi Sasza. * * * Wokół Kłomina i w Kłominie jest cicho jak nad trumną. Na 97 hektarach stoi tam 6 bloków mieszkalnych, 17 koszarowców, 5 byłych stołówek i kilkadziesiąt innych budynków. Tylko jeden obiekt jest wykorzystywany. Urządzono w nim noclegownię dla bezdomnych oraz lokale socjalne. Na adaptację pozostałych gmina nie ma pieniędzy. * * * Konrad Olstowski jak każdy prawdziwy samiec nie mógł się dogadać z żoną. W 1990 r. założył sweterek i wyszedł z domu na zawsze. Kiedy tylko Borne Sulinowo pojawiło się na polskich mapach, pojawił się tam i on. Przez rok mieszkał w ziemiance, którą czerwonoarmiści zostawili w lesie. – Urzędnicy nie chcieli mnie zameldować w Bornem, bo miałem meldunek w Grudziądzu. To poszedłem do ziemianki. Przyjechali z nadleśnictwa i mówią, żebym wypierdalał, bo norę zasypią razem ze mną. Mówię: "Dobra, wyniosę się. Ale pójdę głębiej i wtedy mnie nie znajdziecie". Dali spokój. Potem wyjaśniła się sprawa z zameldowaniem i z ziemianki się wyprowadziłem. Zamieszkałem przy Sosnowej. Na tę ulicę mówiło się Szatańska. Na dziko, bez prądu i wody żył tam kwiat ferajny z całej Polski. Co drugi poszukiwany był listem gończym. W łeb można było zarobić nawet w biały dzień. Jak szedłem do sklepu, nóż chowałem do buta. Żartów, kurwa, nie było. Razem z mętami w Bornem Sulinowie pojawiły się klechy. Pierwszym zameldowanym w miasteczku obywatelem był ksiądz Remigiusz Szrajnert. Pierwszą mszę czarni odprawili już 7 marca 1993 r. w zaadaptowanej do celów sakralnych salce kinoteatru. Wzięło w niej udział 12 osób. Interes zaczął się rozkręcać. Teraz Olstowski mieszka w Kłominie, w socjalu. Drzwi od chałupy nie zamyka od dawna, bo to, co mieli ukraść, już dawno ukradli. Teren poradzieckiego poligonu zna jak własną kieszeń. Wie, gdzie mołojcy ćwiczyli oko strzelając do makiet spadochroniarzy i gdzie leżą niewybuchy, kaliber 200. Wyciągnął je z ziemi 4 lata temu. Zgłosił saperom, ale olali sprawę. – Kiedyś na poligonie znalazłem 360 ruskich beczek. Takie tam chemikalia: iperyt, samar... Szybko wywieźli to dziadostwo do utylizacji, ale prasa zaczęła węszyć i zrobił się szum. Jeden pułkownik powiedział, że Borne Sulinowo jest oczyszczone. Drugi rozsądniejszy skontrował: Nawet gdyby pułk saperów łącznie z kucharzami przez 10 lat przeczesywał okolice, to i tak wszystkiego nie znajdą. Jak każdy porządny człowiek, Konrad Olstowski, owszem, spędził jakiś czas w więzieniach, ale wyłącznie z powodów politycznych, a także moralnych. – Oskarżyli mnie, że podpaliłem komitet partii w Grudziądzu. Nie mogli nic udowodnić, ale skazać musieli. No to przypierdolili mi dwa lata za kradzież benzyny. Na pamiątkę na prawym przedramieniu wytatuowałem sobie numery akt sprawy. Drugi raz do pierdla trafił z powodu żony – oskarżyła go, że zapomniał o płaceniu alimentów. Olstowski ma brodę, długie włosy i czapkę na głowie, słowem – artysta. Rzeźbi w drewnie. Krzyż z główką Chrystusa – 30 zł. Sokół nad popielniczką – tyle samo. W hurcie – taniej. – Raz jest popyt na ptaki, a raz na krzyże. Religijny specjalnie nie jestem – zarabiam na krucyfiksach i tyle. Do kościoła nie chodzę, bo jestem rozwodnikiem. Po co mam łazić? Żeby księdzu pluć do ucha? * * * Jolanta Jeżewska z mężem i czworgiem dzieci wylądowała w Kłominie 4 lata temu. Spod Gdańska. Artystką nie jest, ale jak się wkurwi, mówi ekspresywnie: – Syn jest chory na porażenie mózgowe. Muszę go wozić do lekarza na rehabilitację aż do Szczecina. Autobus odjeżdża z Bornego Sulinowa – to z Kłomina kawał drogi. Poszłam do opieki społecznej w Bornem i prosiłam, żeby jakiś samochód podesłali i zawieźli nas na przystanek. Kierowniczka na to, że ona nie ma pieniędzy, żeby wozić swoją dupę, a co dopiero moją. Jak człowiek nie ma forsy, to traktują go jak gówno. Robią wszystko, żeby to gówno znalazło się w kiblu i nigdy nie wypłynęło. Jak mamy żyć w sześć osób za 1100 zł? Niedługo skończy się mężowi kuroniówka. W opiece zastanawiają się, czy nam się należy 418 zł zasiłku, bo mamy za wysokie dochody. Jak zabiorą, to będziemy czekali, aż zdechniemy. Beata Serej jest z Liszkowa. To niedaleko. Do Kłomina przyjechała przed kilku dniami. – Poszłam po zasiłek do opieki, to mi powiedzieli: "Po co się tyle ruchałaś? Jakbyś dała sobie na wstrzymanie, to nie miałabyś tyle bachorów". Za to pieniądze na zasiłki dla pijaków są. W opiece mówią, że możemy dorobić na zbieraniu grzybów. Idź pan w taki upał do lasu, od razu zemdlejesz albo żmija cię ukąsi. Niedawno jedna podpełzła aż pod ławkę koło domu. Tu aż się roi od tego paskudztwa i wszystkich wybić się nie da. Szczegółowe dane o nieruchomościach do zagospodarowania na stronie internetowej www.celarf.gov.pl Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwaśniewski do łopaty Nie po to zabiłem ks. Popiełuszkę, żeby teraz popierać Leppera. Wędrowałem od komunizmu do sybarytyzmu, a więc w innym niż lepperowcy kierunku. Nigdy nie pokocham Samoobrony, ponieważ to są antyeuropejscy nacjonaliści i wrogowie cudzoziemczyzny, demagodzy i krzykacze, piastunowie uproszczonej, populistycznej wizji świata, mentalni rygoryści, kochasie swojactwa. Ja zaś jestem racjonalistą, kawiorowym socjalistą, kosmopolitą i nie ponurym sensatem, lecz luzakiem i libertynem. U chamów od Leppera czułbym się jak paw w chlewie. Traktuję Leppera z całą antypatią, ale bronię przez rozum. I także z estetycznych przyczyn: nagonka na wodza Samoobrony jest większym politycznym chamstwem niż wszystko, co on wszczyna. Głupotą przy tym. Popieram wysypywanie zboża na tory! W okresie 1993–1997 pisaliśmy w "NIE" rzeczowo i po nazwisku, że firmy związane z PSL są głównymi importerami zbóż. Zarazem Stronnictwo import ten elokwentnie zwalcza. Lepper stosuje bardziej skuteczne środki alarmu niż pisanina "NIE". Wywalając odrobinę zboża z wagonów stawia na nogi policję, telewizję, rząd i Sejm. Jego potem parlamentarne chuligaństwo stanowi po prostu umiejętne wzmaganie osiągniętego efektu. Nakręcane antylepperowskie oburzenie nie jest zaś rezultatem lekkiego łamania przezeń prawa karnego i regulaminu Sejmu. Wściekłość elit rządzących i opozycji oraz przesadną ich reakcję w rzeczywistości wywołuje skuteczność środków lepperowskich, której mu zazdroszczą polityczne wałachy. Nagonka prasowa i sejmowa na posłankę Hojarską stanowi objaw zatracania proporcji. Nielegalne wciskanie się na widzenie z synem nie jest czynem, który wzbudza społeczne oburzenie. Gdy Hojarska olewa wezwania do sądu, świadomie lub nieświadomie prowokuje efekt politycznie korzystny dla swej partii. Staje w roli ofiary nielubianych elit. Szczególnie teraz jako tragiczna wdowa. Ludzie myślą: politycy i ich klienci wykorzystują władzę do bogacenia się, niektórzy kradną, ale krzyk robi się nie wedle skali czynów, tylko rozróżniając swoich od obcych. Takim to sposobem politycy i związane z nimi przekaziory dążąc do zniszczenia lub zmarginalizowania Samoobrony wywołują efekt odwrotny. Czynią z lepperowców partię swojską i sympatyczną dla jednej piątej, na razie, wyborców. Zapewniają jej rozgłos i współczucie. Właśnie dzięki nagonce na niego Lepper może uosabiać społeczny sprzeciw. Prowokując wrogą mu warstwę rządzącą potrafił on uczynić z niej własny, powolny mu instrument propagandowy. Osiąga ten efekt metodą ciągnięcia osła za ogon. Po wyborach 2001 Samoobrona wyrasta na polityczne przedstawicielstwo wszystkich tych, którzy byli go pozbawieni. Badania wskazują zaś na to, że ogromna część pokoleń młodzieży kończy szkoły jako faktyczni analfabeci niezdolni do rozumienia większości programów telewizyjnych i treści gazet. Młodzież ta odcięta jest od możliwości dalszego kształcenia i realnego udziału w życiu zawodowym, umysłowym i publicznym. Nie rozumie języka "Wiadomości", debat sejmowych, nie czytuje prasy – jest faktycznie oddzielona od wszystkich, poza swoją grupą koleżeńską, form życia zbiorowego. Skazana jest na bezrobocie lub niskopłatne zajęcia prymitywne. Inne badania wskazują na potencjalną dziedziczność bezrobocia jako sposobu na życie, a także na dziedziczność wszystkich innych form upośledzenia, np. wielodzietności. Tylko Lepper, jakiekolwiek gada brednie, mówi przecież językiem zrozumiałym i słyszalnym, a przy tym powiada rzeczy, które znaczna część społe-czeństwa właśnie chce usłyszeć. Jest to więc coś takiego, jak gdyby z całej klasy politycznej jeden tylko człowiek mówił po polsku. Żadna nagonka nie odbierze mu tego rodzaju przewagi, przeciwnie – ona ją potęguje. I pcha ku niemu wszystkich, którzy czują potrzebę buntu i kontestacji. Pozostałe partie, rządzące i opozycyjne, oraz instytucje państwa, w tym policja i sądy, telewizje, Internet, radiostacje, prasa, są służebne wobec tej części społeczeństwa, która znajduje się w lepszym położeniu materialnym i umysłowym. Państwo stanowi organi-zację korzystniej ulokowanych: posiadaczy, nabywców, fachowców, inteli-gentów. Tylko Lepper nadaje polityczną artykulację nastrojom rozpaczy upośledzonych. Po upadku kolejno obu form dwudziestowiecznego buntu zrozpaczonych: faszyzmu i komunizmu dzisiejsi wyklęci ludu ziemi garną się do nacjonalistycznych ugrupowań populistycznych, być może prefaszystowskich, ale gdzież inaczej mogą upatrywać obrony i nadziei? Kiedy więc nuworysza Leppera z obrzydzeniem wysiudano z salonu, czyli spuszczono z fotela wicemarszałka Sejmu, pomyślałem sobie: jakżesz głupi są ci, którzy nami rządzą. Upokarzając Leppera, zdzierając z niego błyskotkę pchają go wręcz do wielkich politycznych przeznaczeń. Teraz zaś lewicowy rząd szykując się do policyjnej tylko reakcji na zapowiedziane przez Leppera blokady dróg pcha potencjał niezadowolenia w stronę radykalizmu. Wykluczając Leppera z obrębu demokracji to lewica i prawica sejmowa, a nie Lepper, stawiają pod znakiem zapytania przyszłą trwałość tego ustroju. Przewiduję, że za 10 lat zobaczymy w telewizorze Kwaśniewskiego, Millera, Borowskiego, Płażyńskiego, Olechowskiego, Tuska, obu Kaczyńskich, Giertycha, Rydzyka itd., którzy ubrani we fraki i ordery chwacko wywalają łopa-tami zboże z wagonów. Machać będą łopatami pod wodzą dożywotniego prezydenta RP Leppera zerkającego, czy aby żaden się nie leni. Ot, symboliczny rytuał państwowy na pamiątkę pierwocin politycznego przewrotu. Odpowiednik obecnego składania wieńców pod pomnikiem gdańskich stoczniowców. Przypomnieć przy tym wypada, że kiedy Wałęsa skakał przez płot stoczni, też łamał przepisy, gdyż w odróżnieniu od kotka robotnik powinien był wchodzić przez bramę. Samoobrona swoim składem społecznym, czyli przyciąganiem frustratów, swą demagogią, myślową niespójnością dążeń, ślepym impetem burzycielskim, prowincjonalizmem, kłamliwością, krzykactwem, nacjonalizmem, chytrością, nienawiścią do elit politycznych, pogardą dla prawa przypomina zaś właśnie "Solidarność" z lat 1980–1981. Tym także wzbudza moją antypatię, lecz i zrozumienie. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przychodzi Lepper do lekarza Pan przewodniczący Lepper żyje w stresie – poinformowała Polska Agencja Prasowa. Czytająca mniejszość społeczeństwa polskiego osłupiała, a nawet popadła w stres. Skądże bowiem stres u tak silnego człowieka, twardziela politycznego jak przewodniczący Lepper? Migrena byłaby jeszcze zrozumiała. Nadeszło przesilenie jesienne. Melancholia. Pan przewodniczący wybiera się właśnie do Strasburga, by w Parlamencie Europejskim wygłosić piorunującą mowę. Zanim do tego dojdzie, będzie musiał przebyć długą drogę. Można popaść w nastrój Piotra Płaksina. Ale skąd stres? U człowieka psychologicznie wytre-nowanego masażem mózgu przez Piotra Tymochowicza, u lidera regularnie kąpiącego się w sejmowym basenie i napromieniowanego w renomowanych solariach? Cóż tak stresuje przewodniczącego trzeciej siły w parlamencie? Sukces. Proeuropejskość. Proeuropejskość i sukces zwyczajnie jebie jestestwo krajowego strongmena i mąci mu ego. Sukces i proeuropejskość, które zwyczajnie zbisurmaniły mu ludzi. Sukces wyindywidualizował ich z rozentuzjazmowanego poselskiego tłumu. To już nie indywidualna ucieczka mistrza pościgów posła-detektywa Rutkowskiego. Ani wyważone, przemyślane odejście posła Głowy. To już jest rokosz kolejnych posłów, brykanie przeciwko niezmąconemu autorytetowi przewodniczącego Leppera. – Ja mam dość innych stresów. – Rozdygotany Lepper zwierza się PAP niczym psychoanalitykowi. – Nie muszę mieć tutaj! – I wskazuje na swój klub parlamentarny. Na posła Mojzesowicza, który bruździ mu i cały czas autorytet przewodniczącego podważa. Na posła Klukowskiego, który nazwał ponoć łapówkarzem swego konkurenta z regionu, posła Łącznego. I dodać miał, że Łączny tyle szmalu się nachapał, że teraz nie ma czasu na bywanie w Sejmie, bo musi nadwyżki szmalowe jakoś zagospodarować, gdzieś ulokować. I teraz przewodniczący Lepper chce za to posła Klukowskiego z partii wyrzucić z hukiem wielkim, aby mu tylko stres minął. Ale jak tu wyrzucić Klukowskiego, skoro to Klukowski miał przygotować wyjazd Samoobrony do Strasburga na pierwsze wspólne posiedzenie posłów Samoobrony z posłami Parlamentu Europejskiego, podczas którego przewodniczący miał być gwiazdą delegacji polskiego Sejmu. Miał przemówić, uświadomić tym miejskim wieśniakom z Eurolandu, jak pozostać suwerennym i nie dać się dymać. Ale jak tu przygotować spicz o niedymaniu, gdy dymają najbliżsi współpracownicy! Szlag człowieka może trafić, nie tylko stres, który otula przewodniczącego Leppera niczym gaz zakładników w moskiewskim teatrze. Człowiek już dusi się od tych intryg i swarów. I najchętniej wywaliłby na zbity pysk Klukowskiego i Łącznego łącznie, ale co wtedy z Żywcem? Józefem, też panem posłem z Samoobrony. Taka niby-sierota, posłuszny; jak miał blokować, to blokował, kiedy miał siedzieć cicho, to siedział cicho, aż tu nagle bez uzgodnienia koalicję w Lubelskiem z SLD zawarł. I rządzić tam będzie. Paniskiem terenowym zostanie, choć chłop ani wykształcenia, ani większego doświadczenia nie ma. Ale już proeuropejską koalicję podpisał. Już nie potrzebuje zgody przewodniczącego. Za nim pójdą inni. Kto przy przewodniczącym Lepperze zostanie? Jeden wierny poseł Borczyk? I paru innych pozostających w stałym kontakcie z sądami Rzeczypospolitej? I jeszcze ten Moczulski. Jego żywot polityczny dopada i stresuje przewodniczącego Leppera szczególnie. Leszek Moczulski. Już był prawie premierem rządu RP. Był liderem czołowej partii opozycyjnej. Miał nawet swego wicemarszałka. A potem potknął się na Słomce i paru innych. Nieszanujących Autorytetu Wodza i Lidera. KPN prężny niczym Pierwsza Brygada rozpadł się na pododdziały. Frakcje rewolucyjne, obozy patriotyczne. Kto dzisiaj pamięta o Słomce? Kto dzisiaj pamięta o Moczulskim?! Ta pamięć stresuje przewodniczącego Leppera równie dotkliwie jak inicjatywa Żywca, szyderstwa Mojzesowicza, swary Klukowskiego i dalsze terenowe koalicje. Ze wszystkimi, nie tylko z SLD. Partia-monolit zaczyna pękać. I jakże się tu nie stresować, panie doktorze-redaktorze, jak tu się nie stresować? Głos Leppera wibruje niczym hawajska gitara. Silny człowiek, a melancholijny jak salonowa panienka. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papierowy Anschluss Spółka Polskapresse wzięła pod but prasę w Pomrocznej. Dziennikarze skomlą, ale co z tego? W Poznaniu ofensywę spóła rozpoczęła od nabycia „Gazety Poznańskiej” i „Expressu Poznańskiego”. W styczniu 1998 r. prezesem zarządu Prasy Poznańskiej, spółki-córki wydającej oba tytuły, został Yann Gontard, Francuz utrzymujący, że biegle mówi po polsku. Złośliwcy twierdzą, że ponieważ nie za bardzo rozumiał on teksty publikowane w gazetach, zarządził, by „Express” i „Poznańska” były bardziej do oglądania niż do czytania. Nożem w opony Pismaki z „Expressu” od początku obawiały się, że Polskapresse nie będzie miała ochoty na wydawanie dwóch tytułów. – Yann Gontard obiecywał, że dopóki on prezesuje, „Express” będzie się ukazywał jako samodzielny tytuł – mówi pracownik Polskapresse. – Wkrótce, wbrew zapewnieniom, z „Expressu” zrobił wkładkę do „Poznańskiej”. Nikt nie podskakiwał, bo o robotę trudno. Po fuzji nie obeszło się bez zwolnień. Pewien wyrzucony na pysk dziennikarz wziął nóż i podziurawił opony w samochodzie służbowym jednego z szefów. Chciano nawet sprawę oddać do prokuratury, ale jakoś rozeszło się po kościach. Któregoś dnia dziennikarze poprosili Gontarda o podwyżkę. – Prezes uprawiał propagandę sukcesu. Ciągle trąbił o tym, jak to dokładamy konkurencji, że jesteśmy najlepsi itd. A my nic z tego nie mieliśmy. Na spotkanie dotyczące wzrostu wynagrodzeń przyszedł ubrany w kamizelkę kuloodporną. Na głowę założył sobie hełm policyjny, taki z osłoną na twarz. „To na wypadek, jakbyście chcieli mnie atakować”, wyjaśnił. Sądził, że to świetny dowcip. Ale nam się wcale nie chciało śmiać. Podwyżek nie dostaliśmy – opowiada wyrobnik z redakcji. Za Gontarda obowiązywały radosne standardy dziennikarskie: każdy tekst musiał być opatrzony zdjęciem przedstawiającym gęby uśmiechniętych ludzi. Nazywało się to „morda w koszulce”. Ostre teksty nie były mile widziane, bo nie pasowały do przyjaznego imidżu. Taka polityka sprawiła, że dziennikarze sami nałożyli sobie kagańce. Szczekają cicho i zazwyczaj w błahych sprawach. Sieczka albo wylot Od kilku lat Gontard nie jest już prezesem Prasy Poznańskiej. Profil „Gazety” po jego odejściu nieco się zmienił – więcej jest kryminałów i aferek. – O polityce pisze się, ale ostrożnie, żeby przypadkiem się nie narazić – mówi poznański dziennikarz. – Swoje poglądy można w tekstach wyrażać całkiem swobodnie. Pod tym warunkiem, że dotyczą one przyczyny powstania dziury w jezdni. Trzeba się pogodzić z rolą producenta dziennikarskiej sieczki albo odejść. Tylko że nie ma dokąd. W 2003 r. Polskapresse kupiła udziały w „Głosie Wielkopolskim”. Z należącymi do niemieckiej grupy wydawniczej trzema tytułami konkuruje w Poznaniu już tylko regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”. Wściekli na Orklę W cywilizowanym świecie sprzedaż tytułu nie jest prosta. Uznano, że prasa jest istotnym elementem życia społeczno-gospodarczego i nie może ona podlegać wyłącznie prawom wolnego rynku. Dziennikarskie związki zawodowe mają wiele do powiedzenia – jeżeli nie godzą się na sprzedaż gazety, właściciel może im skoczyć. U nas piszący traktowani są jak trzoda. Niedawno we Wrocławiu norweska Orkla sprzedała „Słowo Polskie” i „Wieczór Wrocławia” spółce Polskapresse. Razem z żywym inwentarzem. Dziennikarze protestowali. Obawiali się, że stracą pracę albo staną się tępym narzędziem służącym do „wytwarzania produktu prasowego”. Zwrócili się o pomoc do norweskiego syndykatu dziennikarskiego. – Norwegowie, którzy piszą dla Orkli, nie mogli się nadziwić, że tak nas traktuje ich firma. U nich to byłoby nie do pomyślenia – opowiada dziennikarz „Wieczoru Wrocławia” (rozmawiamy konspiracyjnie w „PRL” – malowniczej knajpie wrocławskiej). Ale na nic się to zdało – Niemcy kupili od Norwegów oba tytuły. Na łamach „Dagens Naeringsliv”, norweskiej gazety należącej do Orkli, ukazała się publikacja „Polska wściekłość na Orklę”: Zatrudnieni w dwóch dotąd Orklowskich gazetach w Polsce oskarżają norweski koncern medialny o zdradę i tchórzostwo. Zysk Orkli ze sprzedaży obu wrocławskich gazet wynosi ok. 50 milionów koron (ok. 25 mln zł – przyp. M.M.). (...) Aleksander Gleichgewicht (działacz „Solidarności”, który przyczynił się do budowy siły Orkli w Polsce – przyp. M.M.) jest bezlitosny w swej charakterystyce byłego pracodawcy Orkla Media w związku ze sprzedażą gazet „Słowo Polskie” i „Wieczór Wrocławia” (...). – Orkla podwinęła ogon pod siebie, wzięła pieniądze i znika – mówi Gleichgewicht. Według informacji „Dagens Naeringsliv” cena leżała w przedziale między 90 i 100 mln koron norweskich – mniej więcej dwa razy więcej, niż Orkla wcześniej zapłaciła za gazety. Nikczemne śrubki Po transakcji w Internecie pojawiły się komentarze: - Dziennikarzom współczuję, bo w „Polskapresse” zrobią z nich nic nie znaczące śrubki, a ponieważ rynek pracy właśnie upadł (bo niby gdzie mają przechodzić i w ramach czego konkurować), więc będą musieli być cisi i potulni. - Dziennikarze „Słowa Polskiego” i „Wieczoru Wrocławia”... nareszcie będą zarabiać tak jak w „Gazecie Wrocławskiej” (kupionej przez Polskapresse już wcześniej – przyp. M.M.); 1400 zło-tych za miesiąc... nieważne jak, nieważne ile... zawsze tyle samo. – Na razie za wcześnie, żeby jednoznacznie ocenić, jak Polskapresse nas traktuje – mówi dziennikarz z „Wieczoru Wrocławia”. – Ale zmierza to w złym kierunku. Na przykład szefostwu nie podoba się, gdy ktoś pije kawę z dużego kubka. Bo żłopanie trwa zbyt długo i na dodatek po dużej kawie dłużej się sika. A to niedobrze, bo przecież czas to pieniądz. Przedtem w redakcji panowała rodzinna atmosfera. Teraz trwa wyścig szczurów. Pracownicy boją się rozmawiać, bo wokół pełno szpicli gotowych donosem ratować tyłek. I trudno się dziwić, bo we Wrocławiu wszystkie tytuły – poza lokalnym dodatkiem do „Wyborczej” – połknęli już Niemcy. Kapusta z Kwaśniewską Polskapresse to działająca w Polsce grupa wydawnicza należąca do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau. Na początku lat 90. zaczęła kupować polskie czasopisma lokalne. Dziś Polskapresse zdecydowanie dominuje na rynku prasowym. Wydaje 12 gazet codziennych o łącznym nakładzie przekraczającym 800 tys. egzemplarzy. Do tego jest właścicielem 3 bezpłatnych tygodników oraz 3 tygodników telewizyjnych (2600 tys. nakładu) oraz trudnej do ustalenia liczby tygodników lokalnych. Trudnej do ustalenia, bo żeby uniknąć podejrzeń o praktyki monopolistyczne, niektóre tytuły kupowane są prywatnie przez członków zarządu Verlagsgruppe (np. „Gazeta Olsztyńska”). Zasięg „Gazety Wyborczej” wynosi ok. 18 proc. Zasięg wszystkich tytułów wydawanych przez Polskapresse – ponad 20 proc. Ale przepisy antykoncentracyjne w słynnej wałkowanej przez komisję śledczą ustawie były wycelowane w Agorę. W myśl tych zapisów Michnik nie mógłby kupić Polsatu, mógłby natomiast bez żadnych przeszkód telewizję Solorza łyknąć koncern z Passau. Zwrócił na to uwagę Juliusz Braun, gdy jeszcze był przewodniczącym KRRiTV – regulacje prawne umożliwiające nabycie Polsatu przez Polskapresse, a uniemożliwiające kupno Agorze określił jako dyskryminujące. Przychylność rządzących niemiecki koncern zawdzięcza swej daleko posuniętej poprawności politycznej. Kapitalistom z Passau kompletnie wisi, w jaki sposób trzepią kapustę. Jest moda na papieża? Proszę bardzo – sprzedają papieża, ale może być też Małysz albo Kwaśniewska. Do wyboru. Pryszcz Polskapresse dopiero od niedawna stała się przedmiotem intensywnego zainteresowania Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Trwają postępowania antymonopolowe w Poznaniu i we Wrocławiu. Jak się dowiedzieliśmy w UOKiK, 6 lutego 2003 r. zostało wszczęte postępowanie wyjaśniające przez delegaturę urzędu w Poznaniu. Wówczas „Głos Wielkopolski” nie był jeszcze własnością Polskapresse, ale chodziło o ustalenie, co się stanie na rynku w przypadku przejęcia tego tytułu przez niemieckie wydawnictwo. Postępowanie potwierdziło, że w przypadku dokonania koncentracji obu tytułów („Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego” – przyp. M.M.) uzyskałyby one silnie dominującą pozycję rynkową (udziały w rynku: sprzedaży prasy – ok. 74%, sprzedaży powierzchni reklamowej – ok. 76%) – stwierdził UOKiK. I co? I nic. Wkrótce Polskapresse kupiła udziały w spółce wydającej „Głos Wielkopolski”. Wygląda na to, że Polskapresse ma gdzieś ustawę antymonopolową i UOKiK. Podczas trwania postępowań wszczętych przez poznańską delegaturę urzędu niemiecka grupa wydawnicza w podobnych okolicznościach jak w Poznaniu podporządkowała sobie rynek prasowy we Wrocławiu. Ponoć postępowanie antymonopolowe prowadzone przez tamtejszą filię UOKiK jest bliskie zakończenia. Jest to efekt zbyt miękkich sankcji. Z wyjaś-nień UOKiK wynika, że może on na firmę łamiącą przepisy antymonopolowe nałożyć karę pieniężną do 50 tys. euro, a w ostateczności określić warunki przywrócenia konkurencji na rynku, np. poprzez przymusowy podział nielegalnie połączonego przedsiębiorstwa albo obowiązkowe zbycie części lub całości spółki. Kara w wysokości do 50 tys. euro dla firmy, która kupuje gazety za 50 mln zł, to pryszcz. W Sejmie trwają prace nad nowelizacją ustawy. UOKiK chce, żeby maksymalny wymiar grzywny wynosił 500 tys. euro. Też pryszcz. Tylko trochę większy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olej olej W ramach walki z cwaniakami, co jeżdżą na „opale”, Ministerstwo Finansów dopieprzy milionom uczciwych, którzy się nim ogrzewają. Głośno już o tym, że mamy szansę zostać liderem w Unii Europejskiej. Na razie pod względem stawek akcyzy na olej opałowy – 453 euro za 1000 litrów. W Luksemburgu na przykład akcyza wynosi 5 euro. "NIE" ustaliło, że gmerającym przy akcyzie nie chodzi o szmal, tylko o sprawiedliwość. Społeczną. Drżyjcie posiadacze pieców olejowych! Jeśli Sejm klepnie ustawę, litr oleju opałowego może kosztować ponad 3,50 zł. W tym 2 zł akcyzy. Obecnie kosztuje ok. 1,40 zł. W tym ok. 20 gr akcyzy. Dla speców z Ministerstwa Gospodarki nic strasznego. "Jak kogoś nie stać, niech się grzeje słomą" – usłyszeli przedsiębiorcy związani z Polską Izbą Paliw Płynnych. Olejem ogrzewanych jest ok. miliona budynków. Oprócz domków jedno-rodzinnych tzw. budżetówka – przedszkola, szkoły, szpitale, urzędy. Znaczną część z tego, co się ściągnie jako akcyzę, trzeba będzie dołożyć jako dotację. 10 lat temu rząd nakłaniał obywateli, żeby wymieniali przestarzałe piece, w których można było palić nawet śmieciami, na ekologiczne, niezanieczyszczające środowiska, zautomatyzowane piece olejowe. Oprócz argumentów werbalnych zastosowano finansowe – uruchomiono preferencyjne kredyty i obiecano stabilizację cen oleju. Dali się zwieść nawet najbardziej podejrzliwi, bo w Europie olej jest bardzo szeroko stosowanym i jednym z tańszych źródeł energii. Za półdarmo sprzedają go kraje najbogatsze, w których zarabia się ponad pięć razy więcej, niż zarabia przeciętny Polak, takie jak Belgia, Luksemburg, Wielka Brytania, Niemcy. W Niemczech i Austrii tańsze od oleju jest tylko drewno. W Belgii tysiąc litrów oleju kosztuje 274 euro. Licząc z nową akcyzą nad Wisłą będzie kosztować 811 euro! Na pewno powodem zmian nie jest chęć dostosowania ustawy do norm unijnych, którym to sformułowaniem-wytrychem tłumaczy się obecnie każdą zmianę prawa. Nad Wisłą sprzedaje się rocznie ok. 3 mld litrów oleju opałowego. Łatwo policzyć, że wpływy z podatku akcyzowego mogą wynieść 6 mld zł. Gdyby jednak chodziło wyłącznie o załatanie dziury budżetowej, wszystkie nośniki energii powinny zostać obciążone taką samą stawką podatku. Tak nie jest. Fachowcy z Ministerstwa Finansów wyjawiają w kuluarach, że chodzi wyłącznie o sprawiedliwość. Jak wiadomo, wielu ludzi tankuje "opał" do samochodów, bo parametry obu paliw są identyczne. Od półtora roku urzędnicy wymyślali różne jaja, żeby zapobiegać temu nadużyciu. W celu wyeliminowania zakupów przez oszustów wymusili na dostawcach oleju prowadzenie buchalterii związanej z piecami, których używają ich klienci ("NIE" nr 7/2002). Projekt ustawy o akcyzie to kolejny krok w kierunku zmuszenia obywateli, żeby używali oleju opałowego zgodnie z przeznaczeniem. Wiem, że opracowywane są szczegółowe normy zużycia. Jeśli, człowieku, zmieścisz się w normie, urząd skarbowy zwróci ci horrendalnie wysoką akcyzę. Nie zmieścisz się, bo masz piec starszej generacji, dziurawe okna albo lubisz latać po chałupie w podkoszulku, a ministerstwo preferuje temperaturę 20 stopni – twój pech. Nie będą dociekać, czyś rozpustnik czy złodziej. I pomyśleć, że w Europie do zdyscyplinowania narodu wystarczają policjanci wyposażeni w pipetki, probówki oraz bibułki często zaglądający w baki i bardzo wysokie kary za jeżdżenie na "opale", do konfiskaty wózka włącznie. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieczerzak sam się pobił Z ubolewaniem stwierdzam, że tekst zamieszczony w rubryce "Tydzień z głowy" Cotygodniowego Dziennika "NIE" z dnia 8 sierpnia 2002 r. dotyczący pobicia osadzonego w Areszcie Śledczym Warszawa Mokotów Grzegorza Wieczerzaka całkowicie rozmija się z prawdą. Rzekome zdarzenie nigdy nie miało miejsca. Dziwnym wydaje się zatem publikowanie nie sprawdzonych i nie prawdziwych informacji, które czytelnicy odbierają jako niemożność zapewnienia przez Służbę Więzienną bezpieczeństwa osobom pozbawionym wolności. Taka insynuacja szykanuje funkcjonariuszy i godzi w dobre imię Służby Więziennej. Z uwagi na zaistniałą sytuację uważam, że przed opublikowaniem informacji należało sprawdzić jej wiarygodność. Ze strony administracji tutejszego aresztu przeszkód w tym zakresie nie było. Rzecznik Prasowy Aresztu Śledczego Warszawa Mokotów mjr mgr Andrzej Janas Od redakcji: Sprostowanie drukujemy, ponieważ pobicia Wieczerzaka obecnie nie możemy udowodnić, chociaż informację sprawdzaliśmy. Powyższe sprostowanie jest niewiarygodne. Mjr Janas zarzuca nam "całkowite rozmijanie się z prawdą", a sam pisze nieprawdę. Zataja, że Wieczerzak był potłuczony i leczono go w szpitalu rzekomo z powodu upadku ze schodów. To wiemy z dokumentów urzędowych. Sugestia, że służba więzienna uniemożliwia w pierdlach cielesne porachunki, rozbawi ogół więźniów i aresztantów. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polska dla Polaków " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Perpedes Benz Jak wyhodować nowych Korzeniowskich? Likwidując transport publiczny. Warmińsko-mazurskie to 1 samochód na 34 mieszkańców, reszta smaruje do roboty albo na przejażdżkę zaiwania z trampka bądź pekaesami i pekapami. Tyle że PKP na Mazurach dogorywa (w ciągu ostatnich 2 lat wystrzelono w kosmos 23 połączenia), zaś PKS jest właśnie zarzynane. Tfu, prywatyzowane. Na Warmii i Mazurach jest 7 przedsiębiorstw PKS, wszystkie są w trakcie prywatyzacji. Dygnitarze najszybciej planują opylić głównodowodzący PKS Olsztyn. Jak czytamy w regionalnej „Gazecie Olsztyńskiej” – najbardziej zainteresowaną firmą są Polskie Sieci Autobusowe SA. Ponieważ nie wierzę w dobre intencje żadnej władzy, sprawdziłam, kto dostanie w zarząd dowozowe koncesje (bo tylko o to idzie) na cały warmińsko-mazurski region. PSA jest firmą znaną zwłaszcza w Toruniu, gdzie przy okazji prywatyzacji zmusiła PKS do poręczenia sporego kredytu, kupiła za to najdroższe na rynku autobusy i już następnego dnia wydzierżawiła je... oczywiście pekaesowi, a wszystko to przy pomocy poprzedniego awuesiarskiego wojewody toruńskiego. Warto dodać, że w Toruniu nie ma już nawet słynnego dworca autobusowego. Dworcowy grunt opchnięto pod centrum handlowe ze względu na problemy finansowe PKS – tłumaczą decydenci. W olsztyńskiej ofercie prywatyzacyjnej PSA proponuje świetny interes: likwidację wszystkich nierentownych linii. Przyjmując trochę na wyrost, że PKP ma na tych trasach zasięg 30 proc., biedakom pozostaje zmiana współczesnego trybu życia na koczowniczy. Przypominam, że najszybszy nasz chodziarz Robert Korzeniowski na 50 kilosów zaiwania 3 godz. 36 min. i 39 sek. Czyli że szybciej się już nie da. Warto też dodać, że olsztyński PKS nie ma wielkich długów – 1,4 mln zł. I ten dług regularnie się zmniejsza. Można by dać szansę pracownikom i utworzyć spółkę pracowniczą. Ryzyko niby to samo, ale w istocie mniejsze – nie ma niebezpieczeństwa wypompowania kapitału. Z kolei do prywatyzacji dużych pekaesów w regionie pcha się inny tytan – firma Connex. Connex także cieszy się sympatią prywatyzatora Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, mimo że w swoim „Liście intencyjnym do Wojewody Stanisława Szatkowskiego w sprawie prywatyzacji PKS” deklaruje w kwestii najważniejszej (szmalu), że Connex Polska w celu pokrycia udziałów w utworzonej Spółce (przyszły doszczętnie już sprywatyzowany PKS – przyp. I.K.) wniesie wkład gotówkowy. Finansowanie wkładu nastąpi ze środków własnych Connex Polska gwarantowanych przez jedynego udziałowca Connex Transport AB z siedzibą w Szwecji. Na miejscu wojewody miałabym się na baczności, bo z tymi zagranicznymi Conneksami jest bardzo różnie – francuski operator Conneksu dostał kopa z operowania podmiejskimi połączeniami z Londynem – z powodu złego zarządzania finansami. Teraz sieci te przejmuje państwo. Szukałam wszędzie bilansu finansowego Connex Polska za ubiegły rok, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Dość dziwne w przypadku firmy, która operuje pekaesami w Sanoku, Łańcucie, Tczewie, ma nawet kilka linii autobusowych w Warszawie. Na spotkaniu z pracownikami PKS w regionie warmińsko-mazurskim przedstawiciele Conneksu na pytanie o pakiety socjalne odpowiedzieli zwięźle: „Proszę państwa, no, my nie jesteśmy świętymi Mikołajami”. Dość ryzykowne hasło – w województwie warmińsko-mazurskim bezrobocie sięgnęło prawie 40 proc. Większość krajów europejskich, np. Francja czy Anglia, na gwałt skupuje wszystkie sprywatyzowane linie transportu publicznego z dwóch powodów – sporej nadwyżki wypadków (prywaciarze jakoś niechętnie inwestują w tabor i bezpieczeństwo, bo sami nim nie jeżdżą) i finansowych machloj. Wracają do modelu transportu jako dobra publicznego na równi z bibliotekami i kiblami. Tymczasem w Pomrocznej europejskie doświadczenia ma się za psie gówno. Bo wiadomo, kto na prywatyzacji zarabia. I już widzę wszystkich tych mazurskich chodziarzy i sprinterów szorująch własnymi butami do miasta wojewódzkiego Olsztyna z namiotem na plerach po odbiór na przykład... paszportu. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bezdrożnicy Żałosnego stanu dróg w Polsce nie da się zakleić żadną winietką. Jesteśmy skazani na ich postępującą degradację, chyba że ktoś puknie się porządnie w głowę. Dlaczego mamy coraz bardziej dziurawe drogi? Ponieważ zostały wybudowane w innej epoce, gdy obowiązywały inne normy i koncepcje rozwoju transportu. Całkowita długość utwardzonych dróg publicznych w Polsce wynosi 245 tysięcy kilometrów. Większość z nich jest przystosowana do przenoszenia nacisków na oś nie większych niż 80 kN. Na 17 tysiącach kilometrów dopuszczono poruszanie się pojazdów o naciskach do 100 kN na oś. Nie dlatego, że nawierzchnia jest na nich lepsza. Po prostu nie było wyboru – po jakichś drogach ciężarówki jeździć muszą. Ułamek procentu polskich dróg jest przystosowany do normy Unii Europejskiej, czyli 115 kN na oś. Według oficjalnych danych, straty spowodowane przez przeciążone pojazdy (a po prawdzie przez niedostosowane drogi) sięgają 1,7 mld zł rocznie. Niedostosowane do ruchu ciężarowego drogi niszczeją w oczach. Ich fatalna jakość powoduje według statystyk około 80 tysięcy wypadków rocznie, w których ginie 6 do 8 tysięcy osób. W budżecie brakuje około 6 mld zł na bieżące utrzymanie tej sieci dróg, którą już mamy. A sieć jest żałosna. Z 245 tysięcy kilometrów – 17 tysięcy to tzw. drogi krajowe, z czego około 1400 kilometrów – dwujezdniowe. Utwardzone pobocze, według danych statystycznych, ma zaledwie 3300 kilometrów dróg! Zgroza! Dlaczego od lat powstają programy budowy autostrad, a nikt ich nie buduje? Bo koncesjonariuszom nie zależy na budowaniu. – Chętnych do tego, żeby budować w Polsce autostrady, jest wielu. Są to poważne, wielkie koncerny zachodnie, które widzą w tym interes – mówi Zdzisław Bojarczuk, przewodniczący Rady Krajowej Porozumienia Polskich Spółek Autostradowych. – Nie trzeba ani złotówki z państwowej kasy. Wystarczy wynegocjować rozsądne warunki publiczno-prywatnego partnerstwa i zapewnić grunty pod drogi. Zbigniew Bojarczuk organizuje właśnie dziewiątą konferencję międzynarodową poświęconą budowie autostrad w Polsce. Rosną sterty opracowań, ekspertyz i analiz. "500 mld dolarów na sali", "Ponad 130 przedstawicieli firm, banków i innych inwestorów" – egzaltowała się prasa w kwietniu 2000 r., przy okazji którejś z takich konferencji. W listopadzie nastroje były już gorsze: "Rząd nie dojechał", "Budowa A1 może się odwlec o kolejne 3–4 lata...". Od czterech lat koncesję na budowę autostrad mają dwie firmy: Autostrada Wielkopolska S.A. i Gdańsk Transport Company S.A. Nie wybudowały jednak ani centymetra nowej autostrady. Dlaczego? Znajdą się dziesiątki powodów, które usprawiedliwią opieszałość. Nam jednak zależy na wyjaśnieniu faktycznych powodów. Z niemałym trudem uzyskaliśmy wypowiedź jednego z najbardziej kompetentnych fachowców w dziedzinie montaży finansowych. Niestety anonimową, gdyż nasz rozmówca obawia się o swoje życie: – Celem tych spółek nie była budowa dróg, lecz jedynie uzyskanie od państwa koncesji, które traktuje się jak papiery wartościowe. Pod koncesję można wziąć praktycznie dowolny kredyt w zachodnich bankach. I o to właśnie chodziło. Pytanie: czemu koncesji nie dostały znane na całym świecie przedsiębiorstwa budowy dróg, lecz jakieś stworzone na gorąco spółki akcyjne? Dlaczego tkwimy z ręką w nocniku? Bo nikt nie przewidział, że kraj rozwija się według ściśle określonych prawidłowości. Wyobraźmy sobie gospodarza, który ma 50 hektarów ziemi i stara się z niej utrzymać. Ów gospodarz – nazwijmy go Jaś Niezamądry – sprzedaje za bezcen traktor. Później równie tanio wyzbywa się kombajnu. Wszystko przepija. Na koniec rozgłasza w całej wsi, że już od jutra będzie uprawiał zboże. Chciałby tylko, żeby ktoś mu pole zaorał, zboże zasiał i zebrał. Kolejne polskie rządy różnią się od Jasia Niezamądrego wyłącznie skalą głupoty i ignorancji. Bo jak inaczej nazwać rząd, który najpierw wyprzedaje wszystkie cementownie, a następnie ogłasza program budowy autostrad? Jak wiadomo – szybkie drogi można wybudować z asfaltu albo betonu. Beton wydaje się w polskich warunkach lepszy. Gdyby rzeczywiście ruszył wreszcie zapowiadany od lat program budowy autostrad, zapotrzebowanie na beton wzrosłoby kilkunastokrotnie, co na pewno ucieszy niemieckich, austriackich i francuskich właścicieli niegdyś polskich cementowni. Ktoś powie – to budujmy z asfaltu. Można, ale czy uda się rozpocząć budowę, zanim sprzedamy Rafinerię Gdańską i Płocką? Wątpię. Jaś Niezamądry czuwa. Dlaczego winiety Pola się nie sprawdzą? Bo – krótko mówiąc – jest to leczenie syfa pudrem. Wicepremier Pol twierdzi, że pozyska w ten sposób 9 do 12 mld zł. Jednak wpływy sięgną najwyżej kwoty 1,2 do 1,5 mld rocznie. Czary? Nie, po prostu państwo ma zamiar zaciągnąć kolejny kredyt. Nie zajmujmy się zatem pieniędzmi, których nie ma, tylko przeanalizujmy ewentualne realne wpływy z etykietowej akcji Pola. Odejmijmy koszty: etykietek i ich dystrybucji, oznakowania dróg, po których można się poruszać wyłącznie z winietą, oraz funkcjonowania spółki skarbu państwa, która będzie zarządzała pieniędzmi z winiet. Wynik – poniżej 1 mld czystej kasy. Jak dobrze pójdzie i nikt nie podpierdoli szmalu. Za około miliard może sobie Pol zbudować 35 kilometrów autostrady, i to jeśli nie będzie przebiegać przez trudne tereny wymagające dodatkowych inwestycji. Tymczasem dwa tylko programy rządowe – dostosowania sieci drogowej do standardów UE do roku 2015 i Założenia Polityki Transportowej na lata 2000–2015 – zakładają wydanie co najmniej 150 mld zł i wybudowanie około 2,5 tysiąca kilometrów autostrad. W tempie zakładanym przez Pola obecny poziom Unii Europejskiej osiągniemy za jakieś 80 do 100 lat. Ale gdzie wówczas będzie Unia? Czy zbudowanie przyzwoitej sieci dróg w Polsce jest możliwe? Teoretycznie tak. Udaje się Czechom, nieźle budują Węgrzy, wspaniałe drogi ma Słowenia... Teoretycznie można wyegzekwować od koncesjonariuszy, którzy nie budują, kary za niewywiązanie się z umów. Teoretycznie można wrócić do pomysłu prywatno-państwowego partnerstwa i pozwolić dużym wyspecjalizowanym firmom na robienie interesu na polskich drogach. Teoretycznie można spowodować, żeby zawarty w cenie paliwa podatek drogowy był wykorzystywany faktycznie na budowę dróg. Teoretycznie mógłby nawet taki, dajmy na to, Strabag wybu-dować autostradę z Łodzi do Warszawy, bez potrzeby angażowania jednej złotówki z kasy państwowej. Teoretycznie jest to zatem możliwe. Ale praktycznie jest to możliwe tylko teoretycznie. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Wiernopoddańczy manifest jedności ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej podpisał premier Miller wraz z przywódcami siedmiu innych krajów Zjednoczonej Europy i kandydujących. Antyiracki apel jest w istocie antyeuropejski. Wali w Niemcy, Francję, Grecję i pozostałe państwa UE, które są sceptyczne lub przeciwne wojnie. W antywojen-ną rezolucję Parlamentu Euro-pejskiego. Umacnia narastające w UE przekonanie, że Polska jest gospodarczym i politycznym "koniem trojańskim" w UE. • Aby dodatkowo wkurwić także Rosję, Miller podejmie w Waszyngtonie starania o przenie-sienie części amerykańskich baz wojskowych z zimnych Niemiec do gorącej Polski. Niemcy do niedawna były naszym głównym promotorem w UE, są najważniejszym partnerem gospodarczym i jedynym krajem na świecie, który naprawdę interesuje się Polską. Z drugiej strony amerykańskie wojsko to dobry dochód dla Polski i ważne zabezpieczenie militarne. • Tylko 40 proc. obywateli RP ankietowanych przez OBOP akceptuje bazy amerykańskie na polskim terytorium; przeciwnych jest 44 proc. Większość zgadza się na polityczne poparcie dla USA (52 proc.) i wysłanie jedynie służb medycznych na tyły wojsk sprzymierzonych (60 proc.). • Unia Europejska odmówiła rozmów na temat sprecyzowania w traktacie akcesyjnym zasad przyznawania dopłat bezpośrednich dla rolników. Wielkie zdzi-wienie unijnych dyplomatów wywołała deklaracja o ochronie moralności i życia poczętego, którą rząd chce dołączyć do traktatu akcesyjnego, aby podlizać się Kościołowi kat. Europejczycy uznali, że deklaracja jest spóźniona, ogólnikowa, zbyt szeroka i zupełnie niepotrzebna. • Osiem godzin trwała nasiadówka rozszerzonego kierownictwa SLD poświęcona dyscyplinowaniu rozsierdzonych dołów partyjnych, zamrożeniu inicjatyw, które mogą skłócić zwolenników integracji z UE. Zalecono powstrzymanie się od likwidacji pionu śledczego IPN, liberalizacji ustawy aborcyjnej itp. Zalecono też zakazać partyjnego plotkarstwa i przecieków informacji, zwłaszcza tych o różnicach i sporach w SLD. • Prezydent Kwaśniewski wypowiedział się przeciwko zażyłemu, wspólnemu, nieustannemu bankietowaniu polityków, wielkich biznesmenów i magnatów medialnych. Przeciw oligarchizowaniu się elit. Przeciw wystawnym balom tych elit, z których pełne zachwytów relacje oglądają w TV lub czytają potem w snobistycznych magazynach zubożałe, a nawet głodnawe nieelity. Pre-zydent zareagował więc wresz-cie na wieloletnie napomnienia i szyderstwa "NIE". Elementów samokrytyki w wypowiedziach prezydenta można się doszukać, ale z trudem. • Można spokojnie czynić znak krzyża i całować glebę. Tak orzekła ostrzeszowska prokuratura i umorzyła śledztwo wobec ministra Marka Siwca. Do czasu umorzenia istniały podejrzenia, iż pocałunki i znak krzyża znieważają papieża i uczucia religijne. • Można nazywać byłego redaktora "Wprost" Jerzego Sławomira Maca mitomanem. Sprawę sądową o obrazę Maca przez Urbana redaktor "NIE" wygrał ostatecznie. Zasądzono też od Maca 2250 zł. • Już tylko 65 proc. obywateli RP pytanych przez OBOP uważa, że sprawy kraju idą w złym kierunku. To mniej o 8 proc. niż w grudniu. Widać ludzie uznali, że gorzej już być nie może. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pudło pełne prezydentów Prezydentowi Łodzi Jerzemu Kropiwnickiemu przyjdzie niedługo wyskoczyć z niemałej gotówki – 1,5 mln zł. Beknie za swoich poprzedników. Marek C., były prezydent Łodzi i lider miejscowych uwoli, chciał w 2001 r. zostać posłem. Nie udało mu się tego dokonać. Kilka miesięcy przed wyborami został aresztowany za łapówkarstwo. Razem z nim do puszki trafił inny lider Unii Wolności i członek Zarządu Miasta – Paweł P. Obecnie obaj odpowiadają przed sądem z wolnej stopy. Pewnie jeszcze nie wiedzą, że niebawem zostaną objęci nowym śledztwem. Jeszcze w 1975 r. małżeństwo Leokadia i Mieczysław Pałuscy mieli gospodarstwo znajdujące się u zbiegu ulic Granicznej i Czerwcowej w Łodzi. Komuna wywłaszczyła ich z parceli i zaplanowała wybudowanie w tym miejscu bazy transportowej i magazynów Hydrobudowy 5. Nic z tego nie wyszło i w 1982 r. miasto nieodpłatnie przekazało prawo do użytkowania całego terenu łódzkiemu MPK. Pałuscy walczyli o swoje i wygrali: 25 kwietnia 1997 r. Urząd Wojewódzki w Łodzi nakazał łódzkiej gminie zwrot ziemi właścicielom. Mimo że przez 15 lat miasto praktycznie nie interesowało się działką, to po tej decyzji zaczęło. Olano zalecenie wojewody i 8 maja 1997 r. oficjalnie przekazano prawo do wieczystego użytkowania nieruchomości przez MPK. Miesiąc później – 12 czerwca – MPK sprzedało działkę Pałuskich wraz z innymi gruntami (łącznie 40 tys. mkw.) szczecińskiej firmie Komfort. Cena była naprawdę okazyjna – 4 ha poszły za 510 tys. zł. Na podstawie istniejących dokumentów można udowodnić nie tylko to, że Zarząd Miasta nie miał prawa podjąć takiej decyzji, lecz również to, że świetnie o tym wiedział. Do prokuratury należy ustalenie, czy wiedział o tym również notariusz. Wiosną zeszłego roku Urząd Wojewódzki podtrzymał decyzję sprzed 5 lat nakazującą zwrot parceli Pałuskim. Miasto jej nie zwróciło, bo już jej nie posiadało. W połowie marca tego roku pełnomocnik skrzywdzonej rodziny wystąpił do prezydenta Łodzi o zapłatę ponad 1,5 mln zł odszkodowania. Na kwotę tę składa się wartość nieruchomości, odsetki i odszkodowanie za 6-letnie bezprawne użytkowanie nieruchomości. Według naszych wiewiór z łódzkiej prokuratury, liczba osób oskarżonych o współudział w łódzkiej aferze łapówkowej może się powiększyć o dwóch byłych wiceprezydentów miasta: Wiesława W. z SLD i popieranego przez SLD Józefa T. Marek C. i Paweł P. w czerwcu 2001 r. trafili na krótko do pudła pod zarzutem łapówkarstwa. Prezydent C. odpowiada za przyjęcie łapówki w wysokości 450 tys. zł, a członek P. za przyjęcie dwóch: 450 i 200 tys. zł. Razem z nimi na ławie oskarżonych siedzi domniemany łapówkodawca Rudolf S., szef warszawskiej firmy Inter Commerce. SLD-owiec Wiesław W. (były wiceprezydent) na razie nie został oskarżony, choć podczas procesu wyszło na jaw, że był obecny podczas przekazywania łapówki prezydentowi. Kolejna postać łódzkiej elity umoczona w łapówkarstwo to były dyrektor łódzkiego ZUS i były wiceprezydent miasta Bolesław P. W kwietniu 1999 r. P. został dyrektorem łódzkiego ZUS. W lipcu ZUS kupił od firmy Infolex budynek za 25 mln zł. Miesiąc wcześniej Infolex nabył ten budynek od spółki Próchnik za 9,5 mln zł. Jak się później okazało, pół roku przed transakcją P. był pełnomocnikiem Infoleksu, który zarobił 15,5 mln kosztem miasta. Najbledziej w tym zestawieniu wypada były wiceprezydent i sympatyk SLD, obecnie dyrektor szpitala im. Kopernika, Józef T. Głośno było o nim w zeszłym roku. Pierwszy raz, gdy okazało się, że w szpitalu, którym kieruje, wprowadzono zakaz sprzedaży „NIE”. Drugi raz, gdy wydzielił ze struktur swojej placówki sterylizatornię, w której wyjaławiano instrumenty chirurgiczne. Zlecił to firmie, którą w Łodzi kieruje jego żona. Kosztuje to co prawda kilka razy więcej, ale gdzieś kobieta pracować musi. W przypadku dyrektora T. jesteśmy jednak wyrozumiali: niechęć do prasy i zamiłowanie do dziwnych geszeftów przyszły do łódzkiej medycyny z Warszawy. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 21–22 września "Jeszcze raz widzimy, że na drodze do nowej okupacji Polski przez ośrodki zachodnie i rodzimych judaszów stoi między innymi Radio Maryja i "Nasz Dziennik", a ojciec Tadeusz Rydzyk, redemptorysta, stał się od lat owym "chłopcem do bicia" z dzieła Marka Twaina ("Królewicz i żebrak"). Jest to bicie terrorystyczne i zarazem typiczne. Kiedyś Chiny komunistyczne atakowały Fidela Castro i Kubę, a miały na myśli Chruszczowa i Związek Sowiecki. Tak i w tym przypadku – pod pozorem ataku na ojca Rydzyka – chodzi o zniszczenie Papieża, Prymasa, normalnego Polaka, jak i idei samoistnej, niepodległej Polski". ks. Czesław S. Bartnik, "Terroryzm medialny" 26 września "Czy przyjdzie taki czas, że polscy uczniowie, heblując deski, będą uczyć się potajemnie o Mickiewiczu i bitwie pod Grunwaldem? (...) Obrona Polski, jej suwerenności i niepodległości, obrona wolności to również obrona kultury polskiej i związanej z nią ściśle polskiej edukacji. Jeśli zerwany zostanie kontakt młodzieży z tą kulturą, to efekt może być taki, jakiego spodziewali się hitlerowcy". Stanisław Krajski, "Unia Europejska i tajne nauczanie" 27 września "Jedna z organizacji feministycznych rozpoczęła akcję skierowaną przeciwko dzieciom. Tym razem nie chodzi o ich zabijanie, ale o wysublimowane, psychiczne znęcanie się nad nimi. Oficjalnie akcja polega na informowaniu kobiet o możliwościach jak najszybszego i najłatwiejszego uzyskania rozwodu". Dariusz Zalewski, "Zasłona dymna" "Głos" 21 września "(...) w Polsce mamy do czynienia z bezkarną działalnością esbeckiego gangu złożonego z funkcjonariuszy IV Departamentu komunistycznego MSW wspieranego przez SLD a ostatnio także przez rząd Millera". Antoni Macierewicz, "Przerwać zbrodnicze działania" "Znamy doskonale tragiczne efekty dobroduszności i polityki tzw. grubej kreski w stosunku do postkomunistów. Niestety, jak się okazało, naród w wyborach prezydenckich i parlamentarny określił swój stosunek do historii, do haniebnej agenturalnej roli komunistów, do tysięcy ofiar ich totalitarnej władzy, do narodowych niepodległościowych i chrześcijańskich tradycji, zapominając nawet o nauczaniu Ojca św. Jana Pawła II". Andrzej Wernic, "Entuzjastom PRL pod rozwagę" Radio Maryja 23 września "Pan Bóg na te nasze czasy dał i to Radio Maryja. Nigdy w życiu żeśmy nie przypuszczali, że będzie tak potrzebne, że taką rolę będzie odgrywało i będzie tak zwalczane, tak zwalczane jak cały naród, jak własność zwalczana, jak zakłady pracy zwalczane, jak dzieci demoralizowane, jak rodzina niszczona". o. Tadeusz Rydzyk (telefonicznie z Niemiec), msza dla Rodziny Radia "M" w Mokrolipiu "Niedziela" 29 września "Prawda, od samych wyborów Polakom lepiej się nie żyje, pracy nie przybywa, ale może dlatego, że żadne z nich dotychczas nie były zwycięskie dla Polski i Polaków". Czesław Ryszka, "Propaganda i rzeczywistość" "Nasza Polska" 1 października "Podstawowym celem ludzi tej władzy jest skuteczne kłamstwo – jako odskocznia do politycznej kariery. A także jak najgłębsze sięganie do kieszeni uczciwego podatnika i pozbawianie go drastycznymi podatkami dorobku całego niekiedy życia. (...) Komuniści kłamali, kłamią i będą kłamać. Sondaże wskazują, że Polacy, doświadczeni tymi oszustwami na własnej skórze, zaczynają to rozumieć. Czy tak jest – przekonają nas wybory samorządowe". Piotr Jakucki, "Zawsze kłamstwo" "Główny strateg propagandowy w kampanii integracyjnej B. Wołoszański przekonuje, że Unia jest szansą dla Polski i Polaków. Czyli w rzeczywistości, jak ukazuje praktyka polityczna, wyłącznie dla polityków z SLD i UP dążących do podporządkowania Polski Brukseli tylko po to, by napchać sobie kieszenie. I to jest najlepszy komentarz do słów Leszka Millera i komunistów, że obecny gabinet jest po to, by służyć ludziom". (P J) "Sensy i nonsensy" "Tygodnik Solidarność" 4 października " – Gadanina o potrzebie otwartości to wehikuł anarchii, jej ideologiczna zasłona dymna. W praktyce oznacza nihilizm, czyli wewnętrzną pustkę, otwartą na wszelkie śmiecie. A klasztory to rzeczywiście elita; i każda prawdziwa elita ma coś z klasztoru. (...) – Ten – jak go pan nazwał – światły katolicyzm to są właśnie jady rozkładowe, które przeniknęły także do Kościoła. Działalność ojca Rydzyka jest reakcją obronną na nie, i o tyle jest zrozumiała. Religia katolicka nie stoi na intelektualistach, lecz na krwi męczenników i wierze ludu". prof. Bogusław Wolniewicz w wywiadzie "Kryzys Zachodu" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Villa Roma "Villa Roma" lub "Blue Oyster Club" mówią w Poznaniu o budynku pod numerem 14 na Ostrowie Tumskim. Dokładnie na rogu ul. J. Lubranieckiego, tuż obok katedry. Dom jest remontowany, a mieszkańcy gospodarnej Wielkopolski łączą ten fakt z osobą arcybiskupa Juliusza Paetza. Wieść gminna głosi, że arcypasterz, który dzieli dziś pokoje ze swym następcą arcybiskupem Stanisławem Gądeckim, wkrótce zamieni lokum w pałacu na coś bardziej dyskretnego. Postanowiłam sprawdzić, jak się rzeczy mają. Poznań przywitał mnie krótką, acz gwałtowną burzą z piorunami. Pomyślałam, że to pewnie arcypasterz Juliusz po raz kolejny zapewniał Boga o swej niewinności: O święta wiaro, dzięki ci za unicestwienie grzechu i podniesienie ducha z upadku. Napis sprayem na elewacji siedziby metropolity głosił, że "Chór to penery", co jak sądzę, może mieć związek z lansowaną ostatnio slangową nazwą Poznańskiego Chóru Katedralnego – "Paetz Shop Boys". Od frontu pałac wygląda nieźle, ale od tyłu jest znacznie gorzej. Odpadające tynki i wszechobecne graffiti. Liczyłam na zakup słynnych czerwonych majteczek z napisem "Roma" w pobliskim przybytku o nazwie "Paramentum" zajmującym się dewocjonaliami, naczyniami i szatami liturgicznymi. Niestety, nie mieli na składzie. Gdyby sklep zdecydował się sprzedawać ten kwiat męskiej bielizny, miałby szansę na obecność we wszystkich europejskich "pedekerach". W remontowanej willi praca wre. Budynek otoczono gustownym drucianym ogrodzeniem, a przed wejściem ustawiono dwa maszty z flagami, w tym jedną w kolorach papieskich. Kilku robotników wywoziło gruz, inni zajmowali się wynoszeniem mebli. Oficjalnie wysłali dziennikarkę "NIE" do diabła – nieoficjalnie prosili o dyskrecję i niezajmowanie się sprawą, bo w Poznaniu z pracą dla firm budowlanych jest coraz gorzej. Budowlańcom trudno oszacować, ile z kasy kurii pójdzie na remont. Moim zdaniem sprawa powinna się zamknąć w 150–200 tys. zł, nawet jeśli doliczymy ogrodzenie, które – jak mi powiedziano – musi być postawione. Nie wyjaśniono, czy po to, żeby Paetz nie uciekł, czy żeby klerycy się do niego nie pchali. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że część kosztów remontu pokryta zostanie z pieniędzy podatników. Kościół może przecież ubiegać się o dofinansowanie, jeśli remontowany budynek jest zabytkowy – a moim zdaniem jest. Znając spolegliwość lewicy wobec wielebnych, sprawa jest – pardon – "do przepchnięcia". Budowlańcy zapewniają, że tempo prac jest ekspresowe i nie ma mowy o tradycyjnym na polskich budowach piwku. Nikt na razie nie zajmuje się ruderą na zapleczu willi, ale budynek wyglądający jak stary poniemiecki chlewik nie powinien straszyć swym widokiem arcypasterza. Wiedzą, co się mówi w mieście. Opowiadają o księżach i zakonnicach, które bardzo często "nawiedzają" willę i po cichu, prywatnie, pomstują na "pedała", choć to grzech. O przeznaczeniu lokum pod numerem 14 ostatecznie przekonamy się, gdy remont zostanie zakończony. Nie można przecież wykluczyć, że pod wpływem publikacjiprasowych i wzburzenia wiernych wielebni zdecydują się poszukać dla arcypasterza Juliusza czegoś skromniejszego, a za to bardziej dyskretnego, bo dyskrecja w Kościele to największa z cnót. – Niech będzie pochylony – pozdrawiam święte osoby, które mijam na Ostrowie Tumskim. To modne dziś wśród poznańskiego kleru. Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Partia Ci wszystko wybaczy Już wiemy, że nasza ukochana Partia wybory samorządowe wygrała, choć straciła władzę w paru ważnych, jakże prestiżowych miejscach. Gdyby tak dokładnie policzyć nawet na palcach, nie angażując hajoprogramowanych kompiutrów, przerżnęliśmy w więcej niż w paru miejscach. Przed wyborami światłe kierownictwo naszej ukochanej Partii pogroziło paluszkiem lokalnym liderom, często żrącym się już między sobą, że wyciągnie konsekwencje z wyborczych wyników. To znaczy, ci baronowie SLD, którzy wygrali, zostaną wywyższeni, a ci którzy przerżnęli, spadną w otchłań piekielnej Tartarii. Wyniki wyborcze wykazały, że chociaż nasza Partia statystycznie wybory wygrała, to większość baronów, czyli przywódców wojewódzkich SLD, poniosła prestiżowe porażki. Skoro przegrała większość, to jakże ma ich rozliczać i ewentualnie karać wygrana mniejszość? Należymy przecież do demokratycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Być może znowu kraczę, ale czuję, że w powyborczej refleksji przegrana większość z naszej ukochanej Partii zdominuje wygraną mniejszość. I skanalizuje rzetelne, uczciwe powyborcze rozrachunki. Powyborcze rozrachunki będą trudne, bo obiecywał je nasz przywódca premier Leszek Miller. Obiecywał ukaranie winnych ewentualnych klęsk wyborczych. W czasie kampanii robił, co mógł. Zasuwał po całym kraju, od rana do wieczora wspierał swym autorytetem kandydatów. Pozował do zdjęć, ściskał, przekonywał. Niestety pozowanie niewiele pomogło. Nawet faworyzowany kandydat łódzki przegrał. Czy premier i przewodniczący naszej ukochanej Partii ukarze się za to sam? Przegrani, wspierani przez premiera Millera i światłe centralne kierownictwo naszej ukochanej Partii, jęli rozpowszechniać plotkę, że winę za przegraną ponoszą nie lokalni przywódcy Partii, samorządowcy, lecz władze centralne, czyli rząd, który zniechęcił skutecznie nasz elektorat. Znerwił go winietkami, podatkami, likwidacją dotacji do barów mlecznych, obiecanymi, ale nie zrealizowanymi podwyżkami pensji nauczycielskich i tak dalej, dalej, dalej... Zatem niech się premier Miller od nas odwali, słyszę od lokalnych działaczy, przegranych jak najbardziej, niech wpierw zrobi porządek u siebie. Czyli w rządzie i mieście Łodzi. Zanim zacznie karać baronów SLD, niech zrobi rekonstrukcję rządu, słyszę, bo jestem zlewem SLD-owskich opinii, konfesjonałem dla posłów, przyjaciół moich. I tak dochodzimy do dylematu podstawowego. Kto przerżnął wygrane statystycznie przez nas wybory? Czy rząd pod kierownictwem premiera – przewodniczącego Millera, czy działacze terenowi, którzy narobili podstawowych błędów jak stąd do Szanghaju? (patrz str. 1). Jeśli potraktujemy to demokratycznie, to okaże się, że nasza wygrana-przegrana jest wynikiem jedynie sytuacji obiektywnej. Bo przegrała większość, wygrała zaś mniejszość. Oczywiście w dużych, prestiżowych miastach. Gensek naszej ukochanej Partii Marek Dyduch stwierdził, że SLD dostał od wyborców żółtą kartkę. I spuścił wzrok na partyjne doły. Bo doły zawiniły bezsprzecznie. Ale góra też zawiniła. Zatem jeśli przystąpimy do dyskusji o naszej wygranej-przegranej, to może najpierw karząca doły góra, czyli rząd, zrobi sobie rachunk sumienia. Zapyta się, czemu pocałunki góry dla kandydatów na prezydentów miast okazały się nieskuteczne? A doły partyjne niech się zapytają, czemu nasze wewnętrzne lanie po mordach zniechęciło naszych, do niedawna pancernych wyborców? Boję się, że w naszej ukochanej, oświeconej Partii powstanie Sojusz przegranej góry z przegranymi lokalnymi baronami. Wtedy nasza wygrana-przegrana zostanie wytłumaczona i przemilczana jako obiektywna konieczność. I znów zaśpiewamy sobie "Partia Ci wszystko wybaczy". Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z morza do piachu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol na szczycie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ziemiochłon " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziecko Zyty i Rokity " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bunt utrzymanek Odstawianie od cyca musi boleć. "Rzepa" i "Wyborcza" piszczą. I straszą Kołodkę Unią Europejską. Na obligacje skarbowe jest wielki popyt, trudno je nabyć. Zysk z nich wyniósł od 20 do 53 proc. w skali trzech lat. Nie ma więc żadnego powodu, żeby reklamować papiery wartościowe, po które ustawiają się kolejki. Wystarczałoby urzędowe zawiadomienie poprzez PAP o kolejnej emisji. Szefowie resortu finansów wydawali jednak ciężką kasę na prasowe reklamy obligacji, żeby kupować sobie przychylność najważniejszych dzienników w kraju. Grzegorz Kołodko postanowił z tym skończyć. Najpierw Ministerstwo Finansów zrezygnowało z pośrednictwa Centralnego Domu Maklerskiego Pekao S.A., który od 11 kwietnia 1996 r. pełnił funkcję agenta emisji i reklamy obligacji skarbowych. Potem obsługujący emisję obligacji dom mediowy The Mediaedge:CIA zrezygnował z usług reklamowych "Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej". Dla odmiany dano possać rządowego cycka "Trybunie" i "Przeglądowi". 30 sierpnia na łamach "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł Luizy Zalewskiej pt. "Gazety dobre i lepsze". Autorka oburza się z powodu decyzji ministerstwa. Kilka dni później Agata Nowakowska w "Gazecie Wyborczej" ("Prywatna wojna Grzegorza K.") zarzuciła wicepremierowi, że wojuje z prywatnymi mediami, których nie lubi. Objawem tej wojny miało być nieumieszczanie reklam obligacji, które "zwyczajowo" ukazywały się na łamach obu gazet. Od 1999 r. do połowy 2002 r. łączne wydatki państwowe na w ogóle zbędną reklamę obligacji detalicznych – wliczając w to wynagrodzenie agencji – wyniosły ponad 76 mln zł. Z tego "Gazeta Wyborcza" otrzymała prawie 10 mln zł, a "Rzeczpospolita" – 4,25 mln zł. Wokół obligacji rozwinął się przez lata prawdziwy przemysł. Zajmowano się "kreacją" obejmującą między innymi "budowę wizerunku", "przekaz reklamowy" i "produkcję spotów". Szło na to rocznie powyżej 1,5 mln zł. Sięgnięto po "działania public relations" obejmujące np. "budowę relacji z klientem poprzez stały kontakt z dziennikarzami". Na stały kontakt z dziennikarzami w roku 2000 przeznaczono 257 tys. zł, a w 2001 r. – 453 tys. Takie to drożejące dziwki... Prowadzono też badania marketingowe – kosztujące grubo ponad 100 tys. zł rocznie. Agencje reklamowe kosztem podatników zarabiały suto – w 1999 r. zainkasowały łącznie 2 260 000 zł, w 2000 było to 1 335 000, w 2001 – 1 092 000 zł. Powstawały różne "strategie". I tak w kwietniu 2001 r. prezes Zarządu Centralnego Domu Maklerskiego Jan Kuźma informował Arkadiusza Kamińskiego, dyrektora Departamentu Długu Publicznego Ministerstwa Finansów: Przygotowana przez Gruppę 66 (agencja reklamowa – przyp. A.F.) strategia opiera się na założeniach: Umocnienie wizerunku obligacji przy wykorzystaniu takich pojęć jak: przyszłość, aktywność, zysk, potrzeby, cel, pewność. W reklamowych spotach pojawiały się mosty i galopujące rumaki. Odrzucono pomysły o wdzięcznych nazwach "Lampa Aladyna", "Złota Rybka" czy "Wróżka". Wymieniano pisma urzędowe i poglądy, pisano uczone analizy. Obligacje zaś schodziłyby tak samo, gdyby zwykłe o nich ogłoszenia wydrukowano na papierze toaletowym i powieszono w wychodkach. Nastawszy na urzędzie, Kołodko nie dostrzegł powodów, żeby podatnicy nadal dotowali "GW" i "Rzepę". Pod nóż poszły także ogłoszenia w tygodnikach "Wprost" i "Newsweek". Do końca 2002 r. zostanie zaosz- czędzone kilka milionów złotych. W następnych latach kwoty te urosną do dziesiątków milionów. Wali to po kieszeni właścicieli mediów. Trudno się więc dziwić, że są niezadowoleni, ale to nie powód do zachowywania się bezczelnie. W sprawie, która dotyczy interesów "Gazety Wyborczej" i "Rzepy", zaprotestowała Europejska Federacja Dziennikarzy, z całą pewnością podjudzona przez co najmniej jednego z wydawców tych gazet. Prezes federacji Gustl Glattfelder uznał w oficjalnym komunikacie, że rząd celowo pozbawia dochodów pisma w których pojawiają się krytyczne opinie wobec rządzących. EFD wspiera protest dziennikarzy, redaktorów i właścicieli mediów z Warszawy przeciwko zakazowi i planuje podnieść sprawę w Radzie Europy i Unii Europejskiej. Ten zakaz gwałci europejskie standardy i powinien zostać uchylony. Jakież to europejskie standardy wymagają, aby z bankrutującego budżetu publicznego dopłacać do utrzymania bogatych gazet, w całości lub w części prywatnych? Wykorzystywanie zagranicznych znajomości do tworzenia światowego nacisku na polski rząd w imię własnych interesów stanowi brzydką, ale już powtarzalną praktykę "Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej", gazet skłonnych do umoralniania wszystkich wokół. Dowiedzieliśmy się z łamów tych gazet o tym, że ponieważ dotychczas dostawały one lukratywne ogłoszenia od biednego państwa, to takie subwencje nadal im się "zwyczajowo" należą. W ogóle po raz pierwszy słyszymy o jakowymś prawie prywatnych czy jakichkolwiek gazet do państwowych pieniędzy przelewanych im poprzez lokowanie w nich ogłoszeń. Uznajemy za zwyrodnienie obyczajów ogłaszanie protestów, podczas gdy każdy ogłoszeniodawca ma przecież swobodę lokowania ogłoszeń lub nie. Zgłaszanie roszczeń do faktycznych rządowych subwencji poprzez Europejską Federację Dziennikarzy aż do Rady Europy i UE ośmiesza obie gazety. Za pretekst wojowania dla siebie o forsę "Rzepa" i "Wyborcza" uznały swoje twierdzenie, że nie dostają rządowych ogłoszeń, ponieważ krytykują rząd. Rzeczywiście argument ten byłoby łatwiej obalić, gdyby podobnych dotacji, w formie niepotrzebnych ogłoszeń, nie uzyskała teraz, w skromnym co prawda wymiarze, pomijana wcześniej prasa, która sympatyzuje z SLD. Zwracam jednak uwagę, że tygodnik "NIE" wytrwale wielbi SLD, przywódców tej partii oraz prof. Kołodkę. Zwalczamy zaś zaciekle wrogów lewicy i Kołodki. Lewica już drugi raz rządzi. Nigdy wszakże, również za jej rządów, "NIE" nie uzyskało ani jednego ogłoszenia rządowego lub od jakiejkolwiek spółki z udziałami skarbu państwa. Czyż Unia Europejska powinna tolerować taką niewdzięczność? Przykład "NIE", które samo się wyżywia, stanowi argument przeczący tezie, że lewicowa władza zawsze szasta forsą zgodnie ze swoim politycznym interesem. A przecież "NIE" ma więcej Czytelników niż "Rzepa". Czy Łukasiewicz może sypiać nocami świadom już, że te rządzące dranie krzywdzą Urbana jeszcze wyraziściej niż jego samego? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Małpa biało-czerwona Jak dać małpie zegarek, to go zepsuje. Śląsk jest jak zegarek – bogaty i uprzemysłowiony. A małpa to dziki kraj na wschodzie Europy. Nazywa się Polska. Pod wodzą Jerzego Gorzelika, doktora historii Uniwersytetu Śląskiego, 2 lipca dotarła do Strasburga grupa przedstawicieli narodowości śląskiej. Na ten dzień Europejski Trybunał Praw Człowieka wyznaczył rozprawę dotyczącą odmowy zarejestrowania Związku Ludności Narodowości Śląskiej przez polskie państwo. W podróż do Francji śląscy narodowcy pojechali uzbrojeni w wyniki spisu powszechnego, z którego wynikało, że przynależność do ich nacji deklaruje 173,2 tys. obywateli Polski. Od dawna wiadomo, że na Śląsku mieszkają ludzie, którzy nie czują się ani Polakami, ani Niemcami, ani Czechami. Za to czują się pomiatani przez innych. Dr Gorzelik przywołuje słynną wypowiedź przedwojennego wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego, który stwierdził, że szanuje Polaków i Niemców, ale żadnych typów pośrednich nie będzie tolerował. Dla Ślązaków powstania śląskie to była – znowu słowa Gorzelika – tragedia narodowa. W 1990 r. objawili się w Czechach. Wówczas przeprowadzono tam spis powszechny. 44 tys. obywateli czeskich zadeklarowało narodowość śląską. Te nasze 173,2 tys. członków narodu śląskiego zapewne należy pomnożyć. Mieszkaniec jednej z południowych dzielnic Ligoty – zdeklarowany Polak rodem ze Lwowa – opowiadał mi, że rozmawiał z rachmistrzem spisowym, który powiedział mu wprost o poleceniu, by mówić ludziom, że narodowości śląskiej wpisywać nie można, gdyż nie istnieje. Dla polskich Niemców spis powszechny i pojawienie się śląskiego narodu to klęska. Dotąd twierdzili oni, że wszystkie szacunki dotyczące mniejszości niemieckiej są zaniżone. Rząd polski oceniał jej liczebność na 350 tys. Oni mówili nawet o milionie. Henryk Kroll obawiał się konkurencji ze strony śląskich narodowców i zakazywał współpracy z nimi. Orzeł zasłania oczy Jest taka popularna na Śląsku zagadka. Jaką rozpiętość skrzydeł ma orzeł w locie? Każda odpowiedź jest poprawna. Pada następne pytanie: jaką rozpiętość ma lecąc nad Sosnowcem? Dwa razy mniejszą, gdyż jednym skrzydłem zasłania sobie oczy, żeby nie widzieć tego burdelu na dole. A dlaczego gołębie latają nad Sosnowcem do góry brzuchami? Żeby im nie pokradli obrączek. Wszędzie są regionalne animozje. Słupsk i Koszalin się nie lubią. Nie znoszą się Toruń i Bydgoszcz, Zielona Góra i Gorzów, Kielce i Radom. Ale tu – na granicy Górnego Śląska i Zagłębia – niechęć przybrała charakter rasistowski. Kolejny dowcip. Przychodzi rodzina do sierocińca, by zaadoptować dziecko, ale po kolei odrzuca wszystkie propozycje. Nie chce Piotrusia o aryjskim wyglądzie ani Joasi, która śpiewa przepięknie, ani małego geniusza Jasia. Widząc irytację dyrektorki potencjalni rodzice mówią, iż chcieliby Murzynka. Chcą mieć pewność, że dziecko nie jest z Sosnowca. Śląskie poczucie odrębności budowane jest na negacji. Śląscy ideolodzy wyróżniają następujące cechy określające Ślązaków: rodzina, wiara, praca, porządek. Stąd prosty wniosek – inni to nieroby, złodzieje i takie tam tałatajstwo, które się nie myje, łazi do burdeli i gwałci zakonnice. Wyjątek robi się dla Wielkopolan. W niewesołej sytuacji są ci Ślązacy, którzy nie godzą się na takie sprymitywizowane traktowanie świata. Poczucie krzywdy i wykorzystywania "przez Polskę" jest bowiem wśród rdzennych mieszkańców Śląska tak głęboko zakorzenione, że spisek przeciw śląskości widzą nawet tam, gdzie go nie ma. Na przykład teraz. Wojewoda z Sosnowca, marszałek województwa z Sosnowca, sporo ważnych instytucji lokalnych obsadzonych przez ludzi z leżącego na wschód od Katowic Zagłębia Dąbrowskiego (w czasie zaborów należącego do Rosji). Efekt – nawet w prasie lokalnej lansowany jest pogląd, że oto ponownie od władzy odsuwa się Ślązaków. Dla kogoś z Warszawy to wszystko może wydać się śmieszne i irracjonalne. Ale nie dla ludzi mieszkających w województwie śląskim. Gdzie indziej Gierek uważany jest za Ślązaka. Tu każdy wie, że był Zagłębiakiem. Kolonizator Kwaśniewski Teraz śląskie organizacje regionalne nie liczą się w polityce. Na początku lat 90. było inaczej. Członkowie Związku Górnośląskiego cieszyli się potężnym wsparciem Kościoła. Obsadzili wszystkie ważne stanowiska w województwie, w tym wojewody katowickiego, którym został Wojciech Czech. Wojewoda miał obyczaj zaczynania każ-dego wystąpienia publicznego od krótkiego opisu Śląska, który w jego słowach liczył nawet do 8 mln mieszkańców i rozciągał się daleko i szeroko. Czech nie zatrzymywał się ani na granicach administracyjnych dawnego województwa katowickiego, ani nawet na granicach państwowych. Dochodził prawie pod Kraków i pod czeskie Brno. Posiedzenia Związku Górnośląskiego odbywały się w sali Sejmu Śląskiego, gdzie obecnie obraduje sejmik, a jeden z posłów rysował wzór, według którego obliczano wpływy skarbu śląskiego przed wojną, kiedy polska część Śląska miała autonomię. Teraz Związku Górnośląskiego w polityce nie widać. Zajmuje się festynami, spotkaniami wspominkowymi. Akcję deklarowania narodowości śląskiej podczas spisu powszechnego ogłosił Ruch Autonomii Śląska (RAŚ). Organizacja działająca najprężniej w okolicach Rybnika i Raciborza. Tamtejsze małe miasteczka i wioski zamieszkane są przez autochtonów. Przyjezdnych – niewielu. Przez całe lata 90. RAŚ uważany był za przejaw folkloru politycznego. Domagał się, by tereny Górnego Śląska uzyskały autonomię gospodarczą i polityczną. Ten plan aktualny jest i dziś. Najpierw należy połączyć ziemie górnośląskie. Czyli przepołowić województwo śląskie (bo dawne Częstochowskie i cały wschód województwa to nie Śląsk). Przepołowić miasto Bielsko-Biała (bo Biała należy do Galicji). To, co zostanie, należy złączyć z Opolszczyzną (ale bez Brzegu i Namysłowa, gdyż to już Dolny Śląsk). Taki twór ma posiadać własny rząd, parlament, policję, skarb i własne prawa. W gestii Warszawy zostanie tylko polityka zagraniczna i obronna. A do kasy państwowej ze Śląska ma płynąć najwyżej tyle pieniędzy, ile potrzeba na sfinansowanie armii. RAŚ akcentuje krzywdy, jakich Ślązacy mieli doznawać od państwa polskiego. Prześladowanie przed wojną (dowód – tajemnicza śmierć Korfantego podczas aresztowania w Warszawie) i po wojnie (dowód – wywózki ze Śląska do ZSRR). Eksploatacja śląskich bogactw, pomijanie Ślązaków przy nominacjach i awansach oraz zmuszanie uczniów, by w szkole używali literackiej polszczyzny. Gdy Aleksander Kwaśniewski uczestniczył w obchodach 75. rocznicy złączenia Śląska z Polską, autonomiści rozwinęli transparent: "Precz z warszawskim kolonializmem". Małpiszon jest Polakiem Oprócz przypominania śląskich krzywd autonomiści stale lansują pogląd, że Ślązacy poradziliby sobie ze wszystkimi kłopotami, ale nie mogą rządzić wedle swej woli. Jerzy Gorzelik nieraz publicznie powoływał się na Lloyda George’a, premiera rządu brytyjskiego po I wojnie światowej. Lloyd George stwierdził w 1919 r., że dać Polsce Śląsk to tak jak dać małpie zegarek. Działacze Ruchu Autonomii Śląska pewnie by dalej wzbudzali najwyżej wzruszenie ramion, gdyby w ich szeregi nie wstąpił Jerzy Gorzelik. Kiedyś działał w "Solidarności Walczącej", potem był w Lidze Republikańskiej. Po raz pierwszy zasłynął z bójki, którą stoczył 1 maja 1996 r. ze Zbyszkiem Zaborowskim, wówczas i obecnie posłem i liderem lewicy w województwie. Gorzelik jako pierwszy publicznie zaczął mówić, że istnieje coś takiego jak naród śląski, i że on sam nie jest Polakiem ani Niemcem, lecz Ślązakiem. To jeszcze nikogo specjalnie nie wzruszało. Pokpiwano, że można się nagle poczuć Chińczykiem lub Eskimosem, a odczucia jeszcze narodu nie czynią. Gorzelik udowodnił, że sprawa jest poważna. W 1997 r. podjął starania o zarejestrowanie Związku Ludności Narodowości Śląskiej (ZLNŚ) i wpisanie na listę stowarzyszeń. Wtedy się zaczęło. Okazało się, że powstanie organizacji reprezentującej nowy naród pociąga za sobą konkretne konsekwencje. Jedna z nich to zerowy próg procentowy przy wyborach do parlamentu. Taki, jaki mają mniejszości narodowe. RAŚ nigdy by nie wszedł do parlamentu, bo nie przebije partii ogólnopolskich. Ale ZLNŚ mógłby swoich przedstawicieli wprowadzić – tak samo jak udaje się Niemcom. Urząd Wojewódzki w Katowicach protestował przeciwko rejestracji. Żądał zmiany fragmentu statutu ZLNŚ: Związek jest organizacją śląskiej mniejszości narodowej. Jako uzasadnienie podawano, że nie ma narodowości śląskiej. Sąd uznał te argumenty i odrzucił wniosek o rejestrację. Sprawa oparła się o Strasburg. Wywołała już burzę międzynarodową. Śląskich narodowców popiera bowiem 25 partii zrzeszonych w Wolnym Sojuszu Europejskim (frakcji Parlamentu Europejskiego mającej 10 deputowanych), m.in. Szkocka Partia Narodowa (Wielka Brytania), Liga Sabaudzka (Włochy), Baskijska Partia Narodowa (Hiszpania), Autonomiści Galicyjscy (Hiszpania) czy Flamandzka Unia Narodowa (Belgia). Po ogłoszeniu wyników spisu powszechnego Wolny Sojusz Europejski wydał specjalne oświadczenie, mówiąc o "euforii" i o "sukcesie Ślązaków". Współpraca między RAŚ i autonomistami z innych krajów układa się doskonale. Podczas wyborów samorządowych RAŚ wspierali dwaj eurodeputowani z Baskijskiej Partii Narodowej, którzy objechali Śląsk. Z kolei przedstawiciele RAŚ uczestniczyli w seminarium zorganizowanym w Brukseli przez Światowy Kongres Węgrów, a poświęconym mniejszości węgierskiej na Słowacji. Indianie na węglu Europejski Trybunał Praw Człowieka wyda werdykt za kilka miesięcy, ale już w dniu jego posiedzenia rozpętała się żywa dyskusja. Wydawany w Katowicach "Dziennik Zachodni" na pierwszej stronie napisał: Dziś w Strasburgu rozstrzygną o prawach Ślązaków. Najszczerzej i najostrzej było w Internecie. Podam kilka pikantnych przykładów. Z korektą, aby dało się przeczytać bez zgrzytania zębami: l No pięknie, jaki wielki naród z tych ślązaczków. 173 tys.!!! Ha, ha. Pierwsi polscy Indianie. Mam nadzieję, że niedługo wam jakiś rezerwat otworzą. (...) Europejczycy za kilo węgla. Co, może Cesarstwo Śląskie chcecie na terenie POLSKI? Obudźcie się, OSZOŁOMY!!! l Śląsk budował Warszawę, Śląsk budował całej Polsce przemysł, to na Śląsku się pieniądze zarabiało. Teraz czas naprawić, co zepsuliście i czas oddać ten dług. l Jest jeden problem. Nas jest 40 milionów, a was może milion. (...) Tu na forum jesteście mocni. Zwłaszcza, kiedy piszecie z Niemiec, ale nawet na waszym Śląsku jesteście tylko nic nie znaczącą mniejszością. Ot, takimi Indianami. l Od 23 lat mieszkam poza Polską, przynosząc jej respekt i uznanie poprzez moje osiągnięcia zawodowe architekta. Jednak jeśli w środowisku polskim powiem, że jestem Ślązakiem, "wielcy" Polacy, pijacy, kierowcy autobusów, bezrobotni, nazywają mnie "neo-nazi" albo hitlerowcem. My, k..., jesteśmy najlepsi, my, k..., Polacy prawdziwi. Nacjonalizm – jak widać – wcale nie wyszedł z mody. Rząd polski obawia się, że jeśli pojawi się oficjalna narodowość śląska, to wkrótce pojawią się góralska i kaszubska. Bzdura? Depesza PAP z października 2002 r. donosi: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wystąpiło na początku września br. podczas posiedzenia sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych z apelem o nadanie Kaszubom prawnego statusu mniejszości etnicznej. Gorzelik ma pewność, że osiągnie swój cel. Myśli już nad zmianami w ustawie o mniejszościach narodowych. Mówi, że w parlamencie są ludzie przychylni śląskiej nacji. Nazwisk nie chce wymieniać, jednego nie ukrywa: Kazimierz Kutz. Gorzelik na razie z nim nie rozmawiał, ale ze względu na publiczne wypowiedzi reżysera i senatora wierzy w jego poparcie. Bismarck był milutki Autonomiści chcą, by Polska uwierzyła, że Ślązacy jej nienawidzą. To nieprawda. Wielu Ślązaków sprzeciwia się próbom zantagonizowania ich krainy z resztą Polski i za to obrywa. Katowicka "Gazeta Wyborcza" atakuje prezydenta miasta Piotra Uszoka za to, że ten miga się od podjęcia decyzji w sprawie projektu przemianowania ulicy 3 Maja na ulicę Wilhelma Fryderyka Grundmanna (pierwszy burmistrz Katowic, w czasach Bismarcka członek Partii Narodowo-Liberalnej, która realizowała Kulturkampf i wspierała Bismarcka w akcjach przeciw Polakom). Atakuje dyrektora Muzeum Śląskiego Lecha Szarańca za to, że głośno sprzeciwił się projektowi postawienia pomnika Richardowi Holtzemu (pierwszy przewodniczący Rady Miasta) i powiedział o nim: Holtze był Niemcem i zajmował się germanizacją tego terenu. Ślązacy, których on niemczył, nie mają mu czego zawdzięczać. Przeciwko pomnikowi dla Holtzego wypowiedział się prof. Jan Malicki, dyrektor Biblioteki Śląskiej. Piotr Uszok i Jan Malicki są rdzennymi Ślązakami. Narodziny nowej nacji to prawdziwa katastrofa – dla jej wyznawców z RAŚ i dla reszty mieszkańców województw śląskiego i opolskiego. Od rządów wojewody Kempskiego w Katowicach i premiera Buzka w Warszawie słowo Śląsk wywołuje alergię w innych częściach kraju. Gdy śląscy parlamentarzyści chcą coś załatwić dla regionu, od razu słyszą "nie". Powstanie narodu śląskiego tę alergiczną niechęć na pewno jeszcze pogłębi. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Obrzezane głowy Gidon Ben Ezra, izraelski wiceminister bezpieczeństwa, zapowiedział w radiu Kol Israel, że tajna policja Szabak w najbliższych dniach poważniej niż dotąd zajmie się dwojgiem nie dość patriotycznych dziennikarzy Amirą Hassą i Gidonem Lewim. AMIRA Hass, Żydówka mieszkająca z wyboru w Ramallah i specjalizująca się w tematyce arabskiej, naraziła się ministrowi Ezrze opisując w gazecie "Haaretz" wandalizm izraelskich żołnierzy walczących z palestyńskimi komputerami zdobytymi przez zwycięskie oddziały żydowskiej armii w palestyńskich urzędach, przychodniach lekarskich i bibliotekach. Na rozkaz wydany przez sztab generalny izraelskiej armii, którego sensu Hass nie potrafi pojąć, żołnierze wywlekli i zniszczyli komputery należące do palestyńskiej administracji cywilnej w Ramallah, Betlejem, Tulkarem i Nablusie. Małe komputery i notebooki żołnierze izraelscy kradli, komputery duże i nieporęczne wyrzucali z urzędów przez okna, staczali po schodach, wysadzali granatami i rozjeżdżali gąsienicami transporterów. Według Amiry Hasse żołnierze pastwili się nad bezbronnymi drukarkami i skanerami, wyrywali z komputerów bebechy i tłukli monitory. Unicestwiona została dokumentacja służby zdrowia, oświaty, opieki społecznej, ewidencji ludności. Plon kilkunastoletniej pracy palestyńskich urzędników. Jeszcze bardziej naraził się Ben Ezrze Gidon Lewi publicysta "Haaretz", który opisał ze szczegółami gehennę Palestynki Szanez, mieszkanki Nablusu, będącej w szóstym miesiącu ciąży, i jej 4-letniego syna imieniem Ale. Seria karabinu maszynowego wystrzelona przez izraelskich żołnierzy przeszyła na wskroś pokój dziecinny i ciężko zraniła Alea. Szanez, niosąca na ręku ranne dziecko zalane krwią próbowała wydostać się z mieszkania na ulicę, błagając żołnierzy o litość, ale odpowiedzią były jedynie strzały, które padły z kilkumetrowej odległości. Kobieta została ranna i padła nieprzytomna na progu domu. Lewi rozmawiał z Szanez i Alem w szpitalu, gdzie oboje wracają do zdrowia. Życie niemowlęcia, którego lekarze odebrali po skomplikowanej operacji, wisi na włosku. Palestynkę i jej syna dowiózł do szpitala izraelski helikopter w pokazowej akcji humanitarnej, relacjonowanej z dumą w telewizji. Helikopter oszczędziłby na benzynie, a lekarze na pracy i łóżkach szpitalnych, gdyby komandosi nie byli zwyrodnialcami i nie mieli lekkiego palca na cynglu. Ale nie to pasjonuje Ben Ezrę, tylko zamiar nauczenia rozumu niepokornych reporterów Hasse i Lewiego za pomocą sprawdzonych środków Szabaku zatwierdzonych do użycia werdyktem Sądu Najwyższego Izraela jesienią zeszłego roku. Jeśli Hass i Lewi zostaną uznani za "tykające bomby" (ponieważ mają źródła dziennikarskie wśród Palestyńczyków, których nie chcą ujawnić), Szabak ministra Ben Ezry, ulubieńca premiera Szarona, nałoży im na głowę worki umoczone w szczynach, nie pozwoli spać przez dwie–trzy doby, żeby zmiękli i spokornieli, weźmie ich głodem i pragnieniem, posadzi na krześle obróconym nogami do góry i będzie toczył po podłodze, dopóki nie staną się rozmowni. Toczenie przesłuchiwanego więźnia po podłodze (z hebrajskiego: tiltulim) jest oryginalną metodą przesłuchań opracowaną przez izraelskich psychologów wykładających na Uniwersytecie w Ber Szewie. Delikwentowi toczonemu przez oficerów śledczych po podłodze i oblewanemu wodą wraca zarówno pamięć, jak i ochota na rozmowę. Reżim premiera Szarona przystąpił do rozprawienia się z tymi, którzy inaczej pojmują żydowski patriotyzm. Zasłużonej staruszce pieśniarce Jaffie Jarkoni odmówiono koncertu mającego uhonorować jej dorobek artystyczny, towarzyszący historii Izraela, ponieważ poparła oficerów wędrujących do pierdla za wymigiwanie się od wojowania z palestyńskimi kobietami i dziećmi. Szwedzkiego reżysera wraz z filmem wypędzono z festiwalu filmów dokumentalnych w Tel Awiwie za krytykowanie izraelskich działań wojennych w palestyńskich miastach, redaktorów dziennika telewizyjnego wezwano na dywanik za wysłuchanie bojkotowanego przez Szarona delegata ONZ Larsena, a przed publicystą Kirszenbaumem zamknięto studio telewizyjne, bo drań przeciwny i złośliwy. Polscy obrońcy wolności prasy nie protestują z powodu nawału innych zajęć. Autor : Michael Szot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sto gram na setkę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Maryja na katar Papierowe chusteczki do nosa wg projektu Paperproducts Design (repr.). Patrząc na nie nareszcie wiemy, co mieli na myśli autorzy Litanii Loretańskiej do Najświętszej Maryi Panny, gdy obok ucieczki grzesznych, pocieszycielki strapionych oraz Królowej Polski tytułowali ją także uzdrowicielką chorych. Można się na Nią wysmarkać. Autor : B.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dzieci na śmieci Na prawicy jest naprawdę źle. Rządzące w Rybniku PiSuary i niedobitki po AWS walczą z katolicką fundacją, którą prawicowa władza wspierała finansowo przez wiele lat. Nie mogą wybaczyć ojcu Oskarowi poparcia lewicowego kandydata na prezydenta Rybnika. Kto przyjaźni się z komuchem, musi ponieść karę, kto nie popiera jedynie słusznej prawicy, zostanie zniszczony. Zakonnik oskarżany jest o molestowanie dzieci i gnębiony wraz ze swoją fundacją. Cierpią na tym dzieci. Fundacja Signum Magnum to ośrodek szkolno-wychowawczy dla dzieci, świetlica dzienna i jadłodajnia dla głodnych bachorów. "Signum" jest także właścicielem trzech gazetek dla dzieci, których łączny nakład przekracza grubo 100 tys. egzemplarzy. Oficjalnie szefową fundacji jest Małgorzata Sojka, ale powszechnie wiadomo, że dobrym duchem i motorem – ojczulek Oskar Puszkiewicz, franciszkanin z Rybnika. Dzieci z domu dziecka prowadzonego przez fundację są przerażone tym, co się wokół nich dzieje. Z dnia na dzień musiał wyjechać ich ulubiony opiekun – ojciec Oskar. Pani Małgosia chodzi smutna, podkrążone i zaczerwienione oczy świadczą o tym, że płakała. Nie wiadomo jak, ale wieści o wojnie, jaką wypowiedział fundacji urząd miejski, dotarły do dzieciaków. Nie mogą one pojąć, czemu komuś zależy na zlikwidowaniu ich domu, ich świetlicy, ich jedynego bezpiecznego miejsca, w którym były z dala od codziennego skurwysyństwa, patologicznych rodzin, biedy, głodu i strachu. Były. Kontrola na krzywy ryj Problemy fundacji z Urzędem Miasta zaczęły się w czerwcu zeszłego roku. Wtedy to w siedzibie "Signum Magnum" pojawił się wiceprezydent Rybnika Jerzy Frelich i radny miejski Jan Kuśka. Spotkanie przebiegało w dosyć nerwowej atmosferze. – Prezydent Frelich zażądał od nas rozliczenia finansowego z dotacji, jakich UM udzielił nam w 2001 roku – relacjonuje prezes Sojka. – Pod koniec rozmowy stwierdził jasno: fundacja ma się stąd wynieść. Sojka zgodziła się przedstawić wszystkie dokumenty, jeżeli przedstawiciele UM pokażą oficjalne pismo, stwierdzające legalność kontroli. Ponieważ go nie dostała, odmówiła udostępnienia jakichkolwiek papierów. Wszystkie dokumenty i rozliczenia były w porządku, co stwierdziły późniejsze kontrole. Dotacje z miasta stanowią około 30 proc. budżetu fundacji i Sojka nie ma żadnych wątpliwości, że samorządowcy mają prawo kontrolować, jak środki są wydawane. Jednak musi się to odbywać oficjalnie i zgodnie z prawem. Pani prezes nie zareagowała także na hasło "wynoście się stąd". No bo i dlaczego. – Przecież w 1991 roku fundacja podpisała z Urzędem Miasta umowę dzierżawy na 50 lat – tłumaczy Sojka. Na odchodne wzburzony wiceprezydent obcesowo zapowiedział, że fundację i tak zlikwiduje. Kto daje i odbiera Frelich słów na wiatr nie rzuca. W lipcu 2002 r., w kilka tygodni po pseudokontroli, do Sądu Rejonowego w Rybniku wpłynął wniosek o unieważnienie umowy dzierżawy. Sąd wniosek oddalił (postanowienie z 30 września 2002 r.), podkreślając w uzasadnieniu jego kompletną bezzasadność. Kilka tygodni później do drzwi fundacji zapukała kontrola skarbowa. Potem zjawili się kontrolerzy z Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Wynik w obu przypadkach był taki sam: nieprawidłowości nie stwierdzono. Gdy wydawało się, że ratuszowi urzędnicy nie mają więcej pomysłów na wykańczanie fundacji, przypomniano sobie o ustawie, która bardzo dokładnie określa, co jest, a co nie jest placówką opiekuńczo-wychowawczą. Kolejna kontrola zaczęła mierzyć pomieszczenia przeznaczone dla dzieci i stwierdziła, że budynek przy ul. Dworek 12 nie spełnia wymogów zapisanych w ustawie. To ciekawe, bowiem to właśnie władze miejskie zdecydowały o takim, a nie innym przeznaczeniu tej nieruchomości. Od 1991 r. dotowały działalność domu dziecka w tym właśnie budynku, miały prawo nadzoru nad wszelkimi remontami i przebudowami. Zadowolenie swoje wyraziły we wrześniu 2002 r., gdy fundacja otrzymała dokument potwierdzający, że placówka spełnia ustawowe kryteria i zostaje zarejestrowana jako dom dziecka. To, co jeszcze niedawno było super, okazało się be. I nie chodzi wcale o brakujące centymetry... Zakonnik popiera komucha W Rybniku prawica rządzi od zawsze, czyli od 1989 r. Ci sami prawicowi działacze w różnych konfiguracjach odpowiadają za miejskie interesy. Przez wiele lat "Signum Magnum" było powodem do dumy dla miasta i prawicowej władzy. Miejska kasa dość szczodrze wspierała fundację, ojciec Oskar dbał o to, żeby szmal nie poszedł na marne. Mając podpisaną z miastem umowę na 50 lat dzierżawy, remontował i rozbudowywał siedzibę. Wszystko z myślą o swoich małych podopiecznych. Ojciec Oskar to rzadki typ społecznika ogarniętego misją czynienia dobra. Taki człowiek spadł miastu wprost z nieba. W rybnickich dzielnicach biedy i bezrobocia trwa produkcja bachorów, których los nikogo nie obchodzi. Do takich właśnie "dzieci śmieci" skierowany jest program fundacji. Najbardziej potrzebujący znajdują w domu dziecka nową rodzinę. Inni w świetlicy jedzą jedyny ciepły posiłek, odrabiają lekcję, spędzają czas w atmosferze miłości i bezpieczeństwa. Co godne podkreślenia, fundacja nie narzuca swoim wychowankom religijnego światopoglądu. Nie ma obowiązkowych modlitw ani żadnej indoktrynacji. Tylko obecność zakonnika wskazuje, że nie jesteś w świeckiej instytucji. Do pierwszej scysji między fundacją a władzami doszło, gdy prezes Sojka zwróciła się do samorządu rybnickiego z prośbą o wyjaśnienie zasad finansowania dzieci skierowanych do jej placówki przez instytucje miejskie. Zdaniem pani prezes miasto powinno partycypować w kosztach utrzymania takich pensjonariuszy. Ratusz nie raczył na to pismo odpowiedzieć, fundacja napisała zatem do wojewody śląskiego z prośbą, aby pouczył samorząd rybnicki, że na pisma odpowiadać trzeba. Wojewoda śląski Lechosław Jarzębowski (SLD) pouczył. Prawicowe władze Rybnika dostały piany. Jak to? Katolicka fundacja skarży się na nich do komucha? Zgroza! Kroplą, która przelała czarę goryczy, był tekst reklamowy zamieszczony w lokalnej gazecie. Na łamach rybnickich "Nowin" ojciec Oskar poparł ubiegającego się o fotel prezydenta Rybnika, polityka SLD, Stanisława Kuźnika. – Znam Stanisława, wiem, że jest to uczciwy i prawy człowiek. Wiele razy pomagał naszym dzieciom i fundacji. Dlaczego miałem go nie poprzeć? – tłumaczy franciszkanin. W odwecie prawicowi politycy wespół z klechami z okolicznych parafii napisali list-donos na ojca Oskara do abepe Zimonia. Co było w liście? Tego nie wie nawet sam zainteresowany. Ale na efekty nie trzeba było długo czekać. Decyzją biskupa Oskar został przeniesiony do zakonu franciszkanów w Wieluniu pod Częstochową. W "Signum Magnum" powiało grozą. Na kilka tygodni przed tym, zanim list trafił na biurko abepe Zimonia, jedną z byłych wychowanek "Signum Magnum" odwiedził pewien urzędnik miejski. Dziewczyna, z którą się spotkał, zawsze sprawiała problemy wychowawcze przez upodobanie do narkotyków, alkoholu i złego towarzystwa. Centralny chwyt za cyce Wkrótce w Rybniku pojawiły się plotki, że ojciec Oskar molestuje i deprawuje małe dziewczynki. Jak się okazało, małe dziewczynki to pełnoletnie już dziewczyny, a oskarżenia o molestowanie zalatują reżyserią. Jedyną osobą, która przyznaje, że ojczulek się do niej dobierał, jest osiemnastolatka, której zeznania najprawdopodobniej wykorzystano w liście do Zimonia. Była wychowanka "Signum Magnum" opowiedziała nam, jak zakonnik dobierał się do niej w domu fundacji w Brennej. – To było zimą 1999 roku. Po powrocie ze spaceru Oskar zaproponował zabawę w karuzelę. Kiedy przyszła moja kolej, odmówiłam, bo uznałam, że jestem za duża na takie gierki – wspomina. – Ale Oskar nalegał. W pewnym momencie centralnie chwycił mnie za cyce i powiedział, że są bardzo jędrne. W tamtej chwili zrozumiałam, że to, co mówiły koleżanki, jest prawdą – oświadcza dziewczyna. A koleżanki mówiły dużo i bardzo kolorowo. Jedna z dziewczyn opowiadała, że pojechała z Oskarem do Brennej na dzień przed przyjazdem pozostałych dzieci. I właśnie tamtej nocy Oskar miał spić swoją podopieczną, a kiedy ta zasnęła, zaczął ją rozbierać i dotykać. Podobnych opowieści jest więcej, ale źródło tylko jedno. Pozostałe dziewczyny opuściły fundację, a kontakt z nimi jest niemożliwy. Niby to wszystko niewiele, ale do Oskarowych pleców przylgnęła już karteczka z napisem "zboczeniec". Trzeba tu wyjaśnić, że współżycie z dziewczynami powyżej 15. roku życia nie jest pedofilią, czyli przestępstwem. Przestępstwem jest natomiast wykorzystywanie czyjejś zależności do zalotów. Dzisiaj tu, jutro tam W październiku 2002 r. z wielką pompą otwarty został podobny do katolickiego, tyle że świecki, Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci w Rybniku-Niewiadomiu. Władze miasta zaproponowały, że mogą przejąć dzieci z "Signum Magnum". Ale dzieci nie chcą zostać przeniesione. W "Signum" mają swoje ciocie i wujków (tak nazywają wychowawców), z którymi są związane emocjonalnie, a którzy na zatrudnienie w miejskim ośrodku nie mają co liczyć. Sprawa likwidacji "Signum Magnum" bulwersuje także kuratorów sądu rejonowego w Rybniku, którzy przez wiele lat umieszczali w ośrodku dzieci wymagające natychmiastowej pomocy. – W ciągu pięciu lat umieściłem w "Signum" kilkoro dzieci. Nigdy nie miałem ze strony fundacji żadnych problemów. Zawsze chętnie brali dzieci, nie pytali o pieniądze, tylko pomagali. A teraz chcą ich zamknąć. To skandal – mówi jeden z kuratorów IV Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Okręgowego w Rybniku. Bonzom Plaza, dzieciom plaża W sprawie "Signum Magnum" pojawiła się dodatkowa okoliczność rzucająca nowe światło na zaangażowanie urzędników w wojnę z domem dziecka. Na placu graniczącym z siedzibą fundacji ma powstać centrum rozrywkowo-handlowe Plaza. O wątpliwych interesach związanych z powstawaniem centrów Plaza pisaliśmy już sporo ("NIE" nr 34 i 47/2002). Niezależnie od tego, czy Plaza w Rybniku powstanie, czy nie, od momentu ujawnienia planowanej inwestycji siedziba "Signum Magnum" stała się bardzo łakomym kąskiem. Czy to jeden z motywów działania miejskich notabli? Możemy przypuszczać, że nie jest to bez znaczenia. W każdym razie władze Rybnika nie zamierzają odpuścić. Prezydent Rybnika Adam Fudali w piśmie z 2 grudnia 2002 roku zażądał po raz kolejny rozwiązania umowy dzierżawy, grożąc ponownym wystąpieniem na drogę sądową. – Fundacja budzi zawiść – mówi ojciec Oskar – byliśmy ze wszystkim pierwsi, ze świetlicą, domem dziecka... Mamy znakomite wyniki w pracy z wychowankami, ale przecież nie jesteśmy dla nikogo konkurencją. Decyzja biskupa bardzo mnie boli, ale myślę, że nawet z oddalenia będę nadal rozwijał "Signum Magnum". Wskutek nagonki na moją osobę zrozumiałem, jak łatwo zniszczyć człowieka, jak niewiele potrzeba... Autor : Andrzej Rozenek / Bartek Sapota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rywin Skorpion, Michnik plotkarz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pałą i szparą W Poznaniu przestępcy boją się psów, a psy jednej kobitki. Osobista sekretarka naczelnika Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu po godzinach, jak wszystko na to wskazuje, dorabia sobie w gangu. Gliniarze i policyjna agentura robią w gacie, bo Monika G. przez lata miała swobodny dostęp do ściśle tajnych dokumentów. Tajemnicza notatka – Pierwsze symptomy pojawiły się rok temu – mówi nasze źródło. – Podczas przeszukania u przestępcy znaleziono skserowaną notatkę sporządzoną przez policjanta z PG. Wszystkie tropy prowadziły do sekretarki. Ale nawet włos z głowy jej nie spadł. Spokojnie poszła na zwolnienie lekarskie. Gdy wróciła do pracy, przeniesiono ją do innego pionu. Wyglądało na to, że to początek robienia porządku w wydziale. Złudzenia: wkrótce wróciła na stanowisko sekretarki naczelnika. Z wyjaśnień rzecznika wielkopolskiego komendanta policji: nie znaleziono żadnej niejawnej notatki rzekomo skopiowanej przez sekretarkę wydziału do walki z Przestępczością Gospodarczą. Nie jest tym samym prowadzone postępowanie w sprawie ujawnienia tajemnicy służbowej lub państwowej przez tę osobę. Przeniesienie sekre-tarki do innego pionu było związane z wymogami kadrowymi. Ponieważ (...) sprawy kadrowe dotyczące obsady innego sekretariatu zostały uregulowane, wróciła ona na swoje poprzednie stanowisko pracy. Passa paserów Moniką G. już kawał czasu interesuje się Centralne Biuro Śledcze. Początkowo dzięki małżonkowi, posiadaczowi wyjątkowego imienia i równie osobliwych kontaktów z dżentelmenami trudniącymi się kradzieżami samochodów i ich legalizacją. Postępowanie w sprawie tej elitarnej grupy towarzyskiej prowadzi Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu już od 2001 r. Dotychczas do aresztu trafiło 12 osób, a wobec 3 skierowano do sądu akt oskarżenia. Łącznie o popełnienie różnych przestępstw – głównie paserki i fałszowania dokumentów – podejrzanych jest 60 obywateli. Ten zgrany zespół wprowadził do obiegu co najmniej 30 kradzionych samochodów. Mąż pani Moniki dość szybko znalazł się w kręgu podejrzeń. W ubiegłym roku CBŚ przeprowadziło rewizję w mieszkaniu małżonków G. Panu G. prokuratura zarzuciła, że uprawiał paserkę i fałszował kwity potrzebne do rejestracji trefnych samochodów. Ręka nadkomisarza Dlaczego sekretarki nie zwolniono z pracy ani nawet nie przeniesiono na inne stanowisko? – Monika G. jest pracownikiem cywilnym zatrudnionym na podstawie kodeksu pracy. A kodeks nie przewiduje możliwości zwolnienia np. z powodu utraty zaufania. Wygrałaby z policją w każdym sądzie, gdyż w świetle prawa nie było podstaw do rozwiązania umowy o pracę. Nie mogliśmy też jej przenieść na inne stanowisko, bo nie było takiej możliwości – tłumaczy nadkomisarz Jarosław Szemerluk z KWP w Poznaniu. – To co jest ważniejsze? Możliwość przegranej sprawy przed sądem pracy czy bezpieczeństwo policjantów i informatorów?! Przecież Monika G. od lat ma dostęp do poufnych dokumentów! Może wiedzieć o planowanych akcjach policyjnych, znać informacje dostarczane przez agenturę, a nawet dane agentów! I mogła tą wiedzą podzielić się z zainteresowanymi – wkurza się nasze źródło. Monika G. posiada certyfikat uprawniający do oglądu ściśle tajnych papierów, co potwierdza nadkomisarz Szemerluk. Zapewnia jednak, że G. nie zna danych informatorów i agentury. Nie zdarzyło się też, żeby planowana akcja Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą nie wypaliła z powodu wycieku informacji – zapewnia. Zapytaliśmy nadkomisarza, czy dałby sobie rękę uciąć, że sekretarka nie wynosiła z wydziału informacji. – Moja ręka jest cenna. Ale z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że do tego nie doszło. Kryć się! 15 kwietnia 2004 r. przyszła kolej na Monikę G. Prokuratura postawiła jej takie same zarzuty jak jej mężowi. Okazało się, że pewnego pięknego dnia pani sekretarka sprzedała za blisko 50 kawałków kradzionego Renaulta Laguna. Wóz miał przebite numery, a dokumentacja była sfałszowana. Nadal jest jednak pracownicą wydziału walczącego z przestępstwami gospodarczymi. Tyle że tradycyjnie udała się na zwolnienie lekarskie. Jarosław Szemerluk: – W tej chwili trwa postępowanie wyjaśniające prowadzone przez Wydział Kadr i Szkolenia Komendy Wojewódzkiej Policji i po jego zakończeniu zostaną podjęte właściwe decyzje personalne. Jako niepoprawni optymiści mamy nadzieję, że pani Monika dostanie stosowny awans i znaczącą podwyżkę. – Wszyscy sądzili, że jak sekretarce postawiono zarzuty, to momentalnie wyleci. A ja mówiłem: nie ma mowy. Bo ktoś ją kryje. Nie powiem, kto. Węsz pan. Ale gdyby krycia nie było, już dawno nie byłoby jej w komendzie – podpuszcza nasze wredne źródło. Z węszenia nic nie wynikło, bo wyniknąć nie mogło. Nawet z natury poszkodowani na umyśle fani Ligi Polskich Rodzin wiedzą, że policjanci w III RP nie ulegają żądzom, tylko pilnie strzegą ładu prawnego i z zapałem ścigają przestępców. Co prawda, dotarły do nas plotki na temat bliskich spotkań ostatecznego stopnia pomiędzy sekretarką a pewnym psem, ale kto rozsądny by tam wierzył w nasycone zoofilią bajki. Na koniec zapytaliśmy nadkomisarza Szemerluka, czy w związku z wejściem do Unii Europejskiej w KWP w Poznaniu wdrażane są nowe systemy ochrony informacji niejawnych. KWP w Poznaniu, tak jak inne jednostki policji w Polsce (...) zobligowana jest do przestrzegania ustawy o ochronie informacji niejawnych. Wdrażanie ewentualnych nowych systemów ochrony informacji w związku z przystąpieniem do Unii Europejskiej jest regulowane odgórnie przez właściwego ustawodawcę, a nie jest indywidualną kwestią KWP. Aha. Bo już myśleliśmy, że Unia przyda się tylko do podwyższenia cen cukru i fajek. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lewica w złym stanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Słupsku mieszka radny Pająk. Inni radni chcieli nazwać przedszkole imieniem "Bajkowej Krainy". Pająk oponuje, bo wychowany na chrześcijańskim dekalogu nie chce, by dzieci wychowywano na wartościach materialistycznych, uczono hedonizmu i relatywizmu. – Niech radny wskaże, kto mu się nie podoba: materialistka Czerwony Kapturek, hedonistka Królewna Śnieżka czy relatywistka sierotka Marysia? – dramatycznie pytano radnego Pająka. 29-letni mieszkaniec Sokółki został zatrzymany przez celników w Kołbaskowie na próbie przemytu preparatu do ujędrniania biustu. Najstarsi celnicy nie przypominają sobie, by kiedykolwiek przemycano do Polski taki preparat. Prze-mytnikowi grozi przepadek towaru, a jego klientkom – smutek, łzy i zwis. W czasie próby generalnej sztuki "Kwartet" Ronalda Harwooda w teatrze w Kaliszu na scenę teatralną wtargnęła policyjna grupa interwencyjna, obaliła na ziemię reżysera, skuła go kajdankami i wezwała posiłki w postaci ekipy medycznej kaliskiego pogotowia. Przybyła lekarz psychiatra szybko stwierdziła, że reżyser jest zdrów, a wezwanie policji na próbę generalną to kolejny epizod konfliktu (oczywiście o podłożu artystycznym) między reżyserem a dyrektorem kaliskiego teatru. W zajezdni w Warszawie upiło się kilku motorniczych. Pito z okazji 13. pensji. Do drugiej w nocy. Potem jeden z motorniczych zaproponował, że odwiezie kolegów do domów. Widziano więc tramwaj pędzący na rondzie de Gaulla, na Boernerowie i dalekiej Pradze. Po odwiezieniu kolegów pijany motorniczy odstawił pojazd do myjni i zasnął w wagonie snem zucha. Dwaj chłopcy z Chełmna, 14- i 15-letni, zakopali 8-letniego chłopczyka w grobie tak, że wystawała mu tylko głowa. Wokół jego głowy usypali kopczyk, obłożyli go kamieniami, postawili krzyż i znicze oraz wiązankę kwiatów zabraną po drodze z pobliskiego cmentarza. Za tę zabawę w pogrzeb odpowiedzą przed sądem dla nieletnich, chociaż przecież mogli urządzić bardziej realistyczną zabawę i pochować także głowę. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przez półtorej godziny na Discovery wódka lała się strumieniami. Puścili dokument o przydługiej nazwie "Wódka – rosyjska bajka ludowa". Na filmie wódkę wlewali w siebie młodzi i starzy, bogaci i biedni, zdrowi i chorzy. Pili przez wojnę w Czeczenii, przez bezrobocie i ze strachu przed wyjściem na ulicę. W Rosji wódka sprawia, że ludzie czują się możni i szczęśliwi. A do rewolucji nie dojdzie, bo w przeciwieństwie do carskiej Rosji dziś każdy ma tam własną destylarkę. Dlatego nie ma co się dziwić, że w mormońsko-abstynenckim Salt Lake City ruskim olimpijczykom puściły nerwy. Czy biskup powinien i czy może tłumić swoje popędy? Na takie pytanie odpowiada na Planete film "Biochemia miłosnego zauroczenia". Czy takim biskupem steruje tlenek azotu, dopamina czy endorfina? Czy po przejściu przez synapsy, neuroprzekaźniki, ciało migdałowate i kanały przyjemności hierarcha jest w stanie opanować rodzące się w mózgu pożądanie? Autorzy filmu twierdzą, że nie, bo człowiek jest sterowany uzależnieniem od hormonów. Biskup na Planete był nastawiony na kobitki, ale domyślamy się, że te twierdzenia dotyczą też katolickich hipokrytów o orientacji homoseksualnej. Publiczna "Jedynka" wykazała zainteresowanie IPN-owskim trupem w szafie o nazwie "Teczki". Co ciekawe, od grzebania w nich odżegnywali się Jeziorański i Bartoszewski. Frasyniuka też równo wali to, kto na niego nadawał. Jedynym obrońcą udostępniania resztek esbeckich archiwów był prominentny dla podziemia niegdysiejszy adiunkt Uniwersytetu Wrocławskiego, a dziś szef IPN – Leon Kieres. Stoczniowcy Gdyni, bierzcie przykład z Kieresa, jak skutecznie bronić swego miejsca pracy. Discovery ustami amerykańskich naukowców przekonywało we "Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie" do edukacji seksualnej. Dorośli kształcić się powinni, na okrągło oglądając pornole. A dzieci? Co odpowiedzieć nieletniej córce, gdy w łazience natknie się na widok ojcowskiej kuśki? Oczywiście nazwać rzecz po imieniu – nie siusiakiem, wacusiem czy ptaszkiem, ale penisem. A co, jak synek natknie się na gołą cipkę mamusi? Otóż nie cipkę, broszkę lub kuciapkę, tylko pochwę. Edukować od najmłodszych lat. W Ameryce to rodzina powinna być źródłem wiedzy seksualnej małolatów. U nas też rodzina – Radia "Maryja". Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyszedłszy z ruskiej dupy Fakt I: W 2002 r. sprzedaliśmy Rosjanom towar za 1 mld 300 mln USD. Litwinom – za prawie 1 mld USD. W Rosji żyje ok. 150 mln ludzi. Na Litwie – ok. 4 mln. Fakt II: 60 proc. importu z Polski Litwa z zyskiem reeksportowała do Rosji. Fakt III: Przemykają przed nami ostatnie wagony pociągu z tablicą "handel z Rosją". Jeśli nie zamierzamy handlować via Paryż (wokół Moskwy budują 50 hipermarketów Auchan), trzeba coś zrobić natychmiast. Rosja to w oczach Polaka miejsce, gdzie zjadają ludzi żywcem. Wskaźniki ekonomiczne są nieważne. Prasa donosi zgodnym chórem o morderstwach, gwałtach, zamieszkach. Obwód Kaliningradzki jawi się jako strefa lęków, AIDS, korupcji, nędzy. Wizy dla mieszkańców Rosji? Z największą przyjemnością. Dla mieszkańców Obwodu? Konieczne. Tymczasem w malutkim Obwodzie Kaliningradzkim, do którego sprzedajemy tyle samo, co do Kanady, przez ostatnie siedem lat nie zginął ani jeden polski samochód! Lekcję gospodarki rynkowej Polacy i Rosjanie wzięli w innych szkołach. I Rosjanie nie byli w gorszej. Reformy w Rosji są w Polsce niedoceniane. Bo co może wymyślić kacap? Nic. Więc większość polskich firm wycofała się z Rosji w 1998 r., kiedy dolar zamiast 6 rubli zaczął być wart 20. To, co w Polsce potraktowano jako niespodziewany krach gospodarczy, dowodzący, że brak zaufania do wschodniego partnera ma realne podstawy, oceniane dziś jest jako zamierzone działanie ruskich władz. W efekcie tej "katastrofy" Rosjanom zaczęło opłacać się produkować u siebie. A zachodni inwestorzy przeczekali kryzys, przy okazji wypychając nas z rynku. Najweselszy barak w obozie "Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica" – mawiali Rosjanie. Uprzedzenia historyczne gruntują obserwacje bieżące. AWS tępiła Ruskich z powodów programowych. Tygodnik "Wprost" publikację o Kaliningradzie zatytułował: "Korytarz do gorszej Europy". Autor, którego poznaliśmy jako kanciarza, był sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera Buzka. Część kadr po Buzku do dziś rezyduje w Rosji i o włos nie zmieniła swoich zachowań. W Kaliningradzie reprezentuje RP konsul Jarosław Czubiński, który rozbawia Ruskich, angażując się w przedsięwzięcia leżące w gestii kierownika prowincjonalnego domu kultury. Ot, spływ kajakowy, pokaz zabytku kina polskiego pt. "Seksmisja", degustacja parówek w konsulacie zamiast – jak to jest przyjęte – w wynajętej restauracji. Kiełbasa nie miała certyfikatów, więc zamiana placówki dyplomatycznej w jadłodajnię zdała się psu na budę. Nasz deficyt w handlu z Rosją wynosi ponad 3 mld USD (12 mld zł). Zmian raczej nie będzie, bo w Rosji dba o pomyślność polskiej gospodarki ośmiu (!) ludzi. To za mało, żeby obsłużyć państwo złożone z 89 regionów, z których część jest większa od Polski. Na domiar złego pra-cownicy wydziałów ekonomiczno-handlowych konsulatów i ambasad są przedmiotem sporu między Ministerstwem Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej a Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Chociaż Cimoszewicz od dwóch lat zapowiada przejęcie nad nimi pełnej kontroli, stan zawieszenia trwa. Urzędników mianuje Ministerstwo Gospodarki, ale podlegają Ministerstwu Spraw Zagranicznych. Zamiast jeździć z misjami gospodarczymi i zabiegać o przychylność rosyjskich władz dla inicjatyw gospodarczych, tracą czas na obowiązki dyplomatyczne zgodnie ze schematem "witaj, rąsia, goździk, żegnaj". A jeździć trzeba daleko. Czas na robienie interesów w Moskwie minął. Możemy zaistnieć na zadupiach: w Czelabińsku, Omsku, Riazaniu, Nowosybirsku. Swego czasu przez rok w Moskwie nie było szefa Biura Radcy Handlowego. W języku dyplomatycznym znaczy to: kolesie, mamy was w dupie. Ruscy mają nas w podobnym miejscu. Od stycznia br. pobyt Polaków jest w Rosji cenzurowany. Po 3 dniach nocowania u kumpla trzeba się zgłosić na policję, która uwiarygodni ten fakt. Brak policyjnego stempla owocuje 5 latami zakazu wjazdu do Rosji. Również od stycznia br. Ruscy wprowadzili obostrzenia dla polskich pracowników i firm ze 100-procentowym polskim kapitałem. Mentalność pociągu przyjaźni Kiedyś jeździły do Moskwy pociągi przyjaźni. Polak wypił z Ruskim, sprzedał mu dżinsy i perfumy "Być może". Szło zresztą wszystko, bo Ruskich było dużo, a towaru mało. Wielu amatorów handlu z Rosją nie zauważyło zmian. Poważna firma wysłała misję handlową w celu sprzedaży części do kibli, tzw. dolnopłuków. Nie załatwiła certyfikatów, nie wiedziała, czy jest konkurencja ani jakie obowiązują ceny. Zawiani misjonarze na próżno odwiedzili kilka miast. Zmiany w oczekiwaniach Rosji przeoczył polski rząd. Wprawdzie w 1992 r. opracowano rządowy Program Odzyskiwania Rynków Wschodnich, a w lutym br. Rada Ministrów przyjęła kolejny, ale ich podstawowy atut to fakt, że w ogóle istnieją. Celem programu z 2003 r. jest osiągnięcie na koniec 2004 r. poziomu polskiego eksportu z 1997 r.! Program ten to zbiór deklaracji i pobożnych życzeń. Handlowcowi już dziś potrzebny jest bank, który kredytowałby handel ze Wschodem, polskie banki w Rosji, wyspecjalizowane kancelarie prawnicze. Tymczasem Polska ma banki na Litwie i aż dwóch adwokatów, którzy potrafią prowadzić sprawy przed ruskimi sądami. A podstawową intencją ruskiego prawodawcy nie jest nieprzeparta chęć ułatwienia życia polskiemu biznesmenowi. Włosi mają w Kaliningradzie sieć sklepów. Niemcy otworzyli własne biura turystyczne. Polski towar sprzedają prawie wyłącznie Rosjanie. Połowę ceny stanowi rosyjska marża. Polska oferta staje się dla tubylców zbyt droga. Na oczywistą prawdę, że istnieje konieczność tworzenia własnej sieci handlowej, wpadł mądry rząd premiera Millera. Promuje Domy Polskie – łączące ideę supermarketu i kołchozu, które mają budować firmy zainteresowane handlem z Rosją. Idea jest prosta: kilka firm, wspólny Dom, wspólna reklama, wspólny handel, Ministerstwo Gospodarki obiecuje zwrócić udziałowcom 50 proc. poniesionych kosztów. Do tej pory powstały dwa takie Domy: w Pradze i Cieszynie. Na wschodzie mamy tylko Dom Polskiej Głupoty i Hucpy – zbudowany za państwowy szmal w celach kulturalnych olbrzymi i niewykorzystany Dom Polski w Wilnie Lagi Stelmachowskiego. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Berlin pod Kaczą łapą Ponieważ prezydent stolicy Kaczyński czas i wysiłki traci na tropienie agencji towarzyskich i resztek jeszcze niezdemaskowanych, niewyrzuconych urzędników mianowanych przez poprzednie władze, to i czasu mu nie starcza na inną działalność. Choćby na szukanie pieniędzy na podstawowe miejskie inwestycje. Drogi, mosty, metro. Na szczęście są Niemcy. Niemcy dwa razy wojny światowe wywoływały, dwa razy pobite zostały, a mimo to mają drogi, mosty, a nawet metro w dużych miastach. No i kasę na inwestycje. Na taką bolesną niesprawiedliwość dziejową dwa tygodnie temu zwróciła uwagę prokaczyńska stołeczna Rada Miejska. Zaapelowała ona do prezydenta Lecha K., aby jak najszybciej wystąpił do Niemiec z żądaniem rekompensaty za zniszczenia wojenne stolicy. 60 lat temu, czyli całkiem niedawno, równali oni miasto z ziemią. Postulat zapłaty za te działania wojenne w Warszawie zgłoszony przez rajcę miejskiego, byłego posła AWS Jana Marię Jackowskiego jest umiarkowany. Jego szef, lider Ligi Polskich Rodzin Roman Giertych, oszacował całościowo roszczenia wobec Niemiec na 480 mld dolarów plus ustawowe odsetki. Bo opiera się na szacunkach uczynionych w 1988 r. Zachęcony inicjatywą rajcy Jana Marii Jackowskiego samorządowiec wyższego szczebla, sam wicemarszałek województwa mazowieckiego Wojciech Wierzejewski, reprezentujący lokalną wielką koalicję PiS, PO, LPR i PSL, odkrył, iż całe Mazowsze odczuło skutki ostatniej wojny. Czas najwyższy, aby Niemcy wreszcie i za to zapłacili. Oderwany od tropienia burdeli i agentów pierwszej komuny prezydent stolicy Lech Kaczyński poparł propozycję rajców i publicznie zobowiązał się, że do końca listopada powoła zespół ekspertów, który wyceni niemieckie szkody. Postara się też znaleźć pieniądze w deficytowej kasie miejskiej na honoraria dla ekspertów. Tu nie ma co oszczędzać, przekonuje, bo przecież chodzi o miliardowe kwoty. Pomysł, aby Niemcy sfinansowali stołeczne inwestycje drogowe, nie jest czymś szczególnym w umysłowości państwa Kaczyńskich. Miesiąc temu prezydent Lech K. odtrąbił w mediach wojnę stolicy z państwem polskim. Wojnę o sądowe odszkodowanie za niedotrzymanie obietnic finansowych. Bo państwo Kaczyńscy traktują państwo polskie podobnie jak niemieckie. Wrogo, jako źródło ewentualnych odszkodowań. I chociaż ludzie trzeźwi na umyśle krzywią się na takie wykwity kaczyńskich mózgów, dowodzą, że na takie pomysły szkoda czasu, bo szans w sądach nie ma, to prezydent Lech K. walczy. Powołał kolejny zespół ekspertów, którzy mu plan kolejnej wojny przygotowują. Za odpowiednie honoraria, rzecz jasna. Niemcy w minionym wieku przegrali dwie wojny światowe. Wszystkim poszkodowanym, którzy tylko silniej naciskali, wypłacali za nie kolosalne odszkodowania. Polakom wypłacali razy kilka, ostatnio polskim robotnikom przymusowym. Do obsługi tych wypłat powołano fundację Pojednanie. Wiceprezesem tej fundacji był Jan Parys, człowiek bliski państwu Kaczyńskim. Wyleciał z zarządu fundacji, gdy „Super Express” ujawnił, że prezes Parys wypłacił sobie ponad 100 tys. zł ekstrapremii. Podobno tylko z procentów od przetrzymywanych kwot odszkodowań. Zaraz potem Parys dostał ciepłą dyrektorską posadę w należącej do miasta, czyli państwa Kaczyńskich, korporacji taksówkowej. Ciekawe, gdyby zdarzył się cud i Niemcy raz jeszcze wypłaciliby stolicy odszkodowanie, to czy niemieckimi kwotami też zarządzałby pan Parys? Rzecz jasna, Niemcy żadnych odszkodowań państwu Kaczyńskim nie wypłacą. Podobnie jak państwo polskie. Bo nie ma prawnych podstaw. Dziwne, że prezydent Lech K. uchodzący za doktora praw takie głupie postulaty publicznie głosi. Ale jeśli nie ma się sukcesów na prezydenckim stolcu, to trzeba czymś naiwnych wyborców omamić. Zamiast budować drogi, mosty i metro w rządzonej przez państwo Kaczyńskich stolicy powstaje Muzeum Powstania Warszawskiego. Powstaje, bo coś trzeba wyborcom rzucić. Pobudzić ich patriotycznie. Na to pieniądze są. Szkopuł w tym, że owo powstanie, jak twierdzi już każdy rozsądny historyk niezależnie od politycznej orientacji, było przykładem niesamowitej polskiej głupoty politycznej. To właśnie powstanie dało Niemcom i ich sojusznikom pretekst do spacyfikowania miasta, wymordowania jego mieszkańców, grabienia i gwałcenia, do zrujnowania stolicy. Rządząca stolicą i Mazowszem centroprawicowa koalicja PiS, LPR, PO, PSL co tydzień wymyśla nowe, ozdrowieńcze pomysły na urządzenie życia mieszkańcom. W zeszłym tygodniu postanowiono wylansować zakaz handlu w niedziele i święta. Bo są to dni poświęcone wyłącznie na oddawanie chwały Bogu. W niedziele w stolicy wkrótce czynne będą tylko kościoły i muzea przypominające o polskim męczeństwie. Skoro jednak w niedziele produkcja nie, usługi i handel też nie, to kto w Polsce zarobi na utrzymanie mnożących się kościołów i muzeów martyrologii antyniemieckich powstań? Chyba tylko Niemcy. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z morza do piachu Brakuje ci rtęci w organizmie? Chcesz dostać raka? Zapraszamy nad Bałtyk. Bałtyk to najbardziej zanieczyszczone morze świata – daje się słyszeć tu i ówdzie. Ciągle podawany jest w wątpliwość stan sanitarny naszych plaż i kąpielisk. W zeszłym roku w połowie sierpnia z Mierzei Wiślanej i z Półwyspu Helskiego uciekło trochę turystów w obawie przed zakwitem glonów i lekkim smrodkiem. Ba. Byli podobno też tacy, którzy uważali, że ryby złowione w Bałtyku nie nadają się do jedzenia. Delikatni niech siedzą w domu. Strachliwi niech idą do sanepidu (bada kąpieliska dwa razy w miesiącu) albo wojewódzkiego inspektora sanitarnego w Gdańsku (dopuszcza plaże do użytku), albo Urzędu Morskiego (monitoruje czystość wód powierzchniowych), albo do Zakładu Ochrony Środowiska i Higieny Transportu przy Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni (wykonuje badania bakteriologiczne i ekotoksykologiczne wody w morzu). Zaśmieją wam się tam w twarz. Nad Bałtyk, na polskie plaże można przyjeżdżać, warto przyjeżdżać i trzeba przyjeżdżać – usłyszycie. To samo powiedzą urzędnicy gminni miast i wsi całego liczącego 550 km długości Wybrzeża. O katastrofie ekologicznej na Bałtyku można by mówić dopiero wtedy, gdyby u naszych brzegów rozbił się jakiś chemikaliowiec albo tankowiec. I co? Rozbił się? Nie. Chodzą co prawda pogłoski, że na wysokości Gdyni leży na dnie stary niemiecki statek szpitalny napędzany substancją olejową i że to paliwo może przedostawać się do wody. Ale kto to wie na pewno... Dużo się też plotkuje o zatopionych w Bałtyku gazach bojowych. Zamknięte w pociskach czasami wyławiane są przez rybaków. Bryły iperytu są niebezpieczne, bo nie ulegają rozkładowi i nie wiadomo, jak długo jeszcze pozostaną na dnie, ale dla waszej wygody i dobrego samopoczucia nikt tego nie zbadał. Ciężka woda Kąpiel w Bałtyku może mieć rewelacyjne znaczenie lecznicze, szczególnie jeśli nasz organizm cierpi na brak metali ciężkich. Wody Wisły są szczególnie bogate w rtęć – spływa jej do Zatoki Gdańskiej ok. 40 ton rocznie. Również inne bogactwa Polski podnoszą walory kąpielisk na wschodnim Wybrzeżu. Wisła dostarcza ok. 16 ton ołowiu, 14 ton niklu i 560 ton cynku. Odra odprowadzająca swe wody do morza w okolicach Świnoujścia, Międzyzdrojów bogata jest w miedź i nikiel (po 30 ton). Nawet niektóre małe rzeki uzupełniają mineralny skład Bałtyku. Pasłęka dostarcza 11 ton ołowiu, a Słupia 11 ton cynku. Ilość substancji organicznych i biogennych liczy się w tysiącach ton. Na przykład azotu spływa rzekami 190 tys. ton. A są jeszcze chlorki, siarczany... Zachodnie Wybrzeże ma wciąż problemy z nieoczyszczonymi ściekami. Szczecin wylewa 30, a Świnoujście 7 hektometrów sześciennych nieczystości. Ponieważ wzdłuż polskiego brzegu płynie prąd morski z zachodu na wschód, a Bałtyk jest płytki, większość tych skarbów zostaje w domu. Związki te nie podlegają biodegradacji i przemianom fizykochemicznym, długo więc pozostają w naszym morzu. Badania wody przy plażach nieczęsto pokazują pierwszą klasę czystości. Próbki poza wszelką klasą (a są trzy klasy) pobiera się m.in. w Gdańsku Jelitkowie, w Gdyni, Świnoujściu, Łebie i Darłówku. Dane, które publikuje na ten temat Instytut Morski, budzą pewne wątpliwości. Na przykład pomiary po obu stronach ujścia rzek robi tylko Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Szczecinie. W województwie pomorskim nie stosuje się takiej metody, co zapewne poprawia średnie dane np. dla Ustki i Łeby. Poza tym dziwi, że sąsiadujące ze sobą plaże położone przy ogólnie brudnej masie wody mają różne wyniki. Na terenie Gdańska woda w Brzeźnie jest dwa razy czystsza od wody w Jelitkowie, a na Stogach nawet trzy razy! Gdynia Orłowo prezentuje się tragicznie (najbrudniejsza kąpiel morska w RP!), natomiast w Sopocie leżącym między Orłowem i Jelitkowem jest zupełnie nieźle! Ba, Sopot ma miano uzdrowiska. Brak turystów byłby ekonomiczną katastrofą. Małż ma raka, bo głupi Choć naukowcy z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego odkryli, że małże w Zatoce Gdańskiej cierpią na nowotwory (chorują dwa spośród czterech gatunków występujących w zatoce), wszak rakiem od małża się nie zarazimy. Małże chorują, bo są głupie. Okazało się, że chorują osobniki starsze, ponieważ dłużej się trują. U młodych nowotworów nie stwierdzono. Taki małż leży na dnie morza i filtruje przez skrzela wodę. A najgorzej jest właśnie zanieczyszczona ta warstwa wody przy dnie, tam się cały ten syf zbiera. Zupełnie przejebane mają te małże, które leżą na dnie niedaleko ujścia Wisły, którą spływają wspomniane: rtęć, ołów, nikiel i cynk. Wniosek prosty, że to z tego leżenia i filtrowania choroba powstaje. Gdyby taki małż pomyślał i się wyniósł gdzie indziej, to i nowotworu skrzeli, zwanego neoplazją, by nie miał. My jesteśmy mądrzejsi od małża i na dnie kłaść się nie będziemy. Szybka kąpiel i na kocyk, aby słońce nas osuszyło. Gonić glony Mocno przesadzone wydają się twierdzenia o tym, że trują kwitnące latem w morzu glony, zwłaszcza sinice. To prymitywne organizmy jednokomórkowe przypominające wodorosty. Wypicie wody zawierającej sinice grozi zaburzeniami w układzie pokarmowym i może prowadzić do uszkodzenia wątroby. Są szczególnie niebezpieczne dla alergików i małych dzieci. Jednak jaki alergik będzie łykał wodę z morza? A bachorowi się powie, żeby się w wodzie nie krztusił. Najwyżej należy się liczyć z podraż-nieniami skóry, jakimiś tam wypryskami, ropą czy innymi objawami uczuleniowymi. Nie ma co histeryzować. Sinice pojawiają się w morzu wówczas, gdy przez trzy kolejne doby temperatura wody utrzymuje się (nawet w nocy) powyżej 17 stopni. I wtedy gdy nie ma wiatru. Tak było w zeszłym roku w sierpniu nad Zatoką Gdańską. Gorące i spokojne dni, a w lokalnej prasie alarm: inwazja sinic, atak glonów, plaże zamknięte, czerwone flagi zakazujące kąpieli, niebezpieczeństwo. I co? Nikt nie umarł. Owszem, były przypadki, że zdychały psy po kąpieli w takiej wodzie. Ale psów – jak wiemy – do akwenu wprowadzać nie wolno. Z Kątów Rybackich i Sztutowa na Mierzei Wiślanej po ubiegłorocznym ataku sinic zaczęli uciekać wczasowicze. Że niby te sinice zaczęły gnić w wodzie i śmierdziało. Jak śmierdzi, znaczy nieżywe, jak nieżywe, to krzywdy nie zrobi. Mamy więc do wyboru. Czy wolimy kąpiel z sinicami, czy wolimy, jak jest zimno i piździ wiatr. Co można, a czego nie można nad morzem w czasie wakacji: Nie możesz się zdenerwować, zanim dojedziesz, bo może to rzutować na cały pobyt. Na drodze krajowej nr 7 z Warszawy do Gdańska trwa remont mostu na Wiśle w okolicach Kiezmarka. Przejazd tymczasowym mostem może ci zabrać godzinę. Na trasie nr 1 z Łodzi w kierunku Trójmiasta możesz napotkać korki pod Tczewem, gdzie trwają prace drogowe. To i tak pikuś. Jedyna wąska ulica wjazdowa do Władysławowa, a stamtąd w kierunku Helu, została właśnie rozryta przez służby drogowe. Nie możesz się dziwić z powodu wysokich cen. Bałtyk przegrywa z wybrzeżem Chorwacji, Włoch i Hiszpanii. W nadmorskim regionie upadły już inne możliwości zarobkowania (rybołówstwo). Krótki sezon turystyczny jest więc dla miejscowej ludności jedyną szansą na jako taki byt przez resztę roku. Musi być drogo! W Juracie, Jastarni, Jastrzębiej Górze, Łebie, Ustce będziesz musiał bulić szczególnie dużo. Ryba na papierowej tacce jest przeważnie ważona przed wrzuceniem na patelnię. Nie postawisz też za darmo samochodu. Każdy trawnik to w sezonie prywatny parking po 5 zł za godzinę. Nie możesz wypożyczyć żaglówki i swobodnie żeglować. W Polsce obowiązują anachroniczne wobec reszty świata przepisy uzależniające możliwość pływania na określonych akwenach od posiadania rozbudowanych stopni żeglarskich. Anachroniczne są przepisy dotyczące wyposażenia jachtów i bezpieczeństwa na morzu. Anachroniczne są przepisy graniczne, które wymagają odprawy granicznej, gdy się chce wypłynąć dalej niż 12 mil od brzegu. Wszystko to zrównuje w Polsce żeglowanie z pływaniem na statkach oceanicznych. Nie możesz bez zezwolenia wędkować w Bałtyku. Zgoda kosztuje 47 zł, ale aby ją dostać, musisz znaleźć i udać się do Okręgowego Inspektoratu Rybołówstwa Morskiego. Nie możesz ponurkować. Bałtyk jest niebezpieczny, bo pełno w nim zatopionego świństwa; ciemny, bo woda jest nieprzejrzysta i – co najważniejsze – może spowodować szok termiczny, bo występuje w nim zjawisko wynoszenia zimnych wód z głębi na powierzchnię, co powoduje zmianę temperatury nawet o 10 stopni. Możesz wylegiwać się w tłumie na plaży. Byle nie w godzinach między 10 a 16, gdy jest największe słońce. Wtedy lepiej siedź w hotelu lub na kempingu. Chyba że przyjdziesz się opalać w spodniach z nogawkami do kostek i bluzce z długimi rękawami. Nasmaruj całe ciało kremem z ochronnym filtrem, załóż ciemne okulary i czapkę. Możesz zostać okradziony, napadnięty, pobity. Gdy tylko zaczyna się sezon, na plażach pojawiają się przestępcy. Nadmorskie miasteczka zamieniają się w rezydencje gangsterów. Zdarzają się regularne bitwy w dyskotekach i na ulicach. Policja sobie rady nie daje, bo jest jej mało, a pas plaż duży. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pani minister strzyże Poseł Krystyna Łybacka przez prawie trzy lata popierała starania o utrzymanie Zespołu Szkół Zawodowych Nr 3 w Poznaniu. Minister edukacji Krystyna Łybacka podjęła decyzję o jego likwidacji. Zrobiła to ręką wojewody wielkopolskiego oraz radnych lewicy. Zespół Szkół Zawodowych Nr 3, zwany Oxfordem, to najstarsza zawodówka w Poznaniu. Ma stuletnią tradycję. Tutaj funkcjonowało jedyne w Wielkopolsce technikum fryzjerskie dla dorosłych. Inicjatorami likwidacji tej potrzebnej placówki były władze miasta, które posłużyły się w tym celu absurdalnymi i nieprawdziwymi argumentami: 1. Próbowano udowadniać, że szkoła produkuje bezrobotnych, mimo że dane na ten temat mówią, że znajduje się ona dopiero na piętnastym miejscu wśród innych tego typu placówek powiatu poznańskiego. 2. Mówiono o niższym poziomie nauczania i o nagromadzeniu dużej liczby młodzieży w centrum miasta, co rzekomo nie sprzyjało jego wizerunkowi. To prawda, że do szkoły tej trafiała młodzież słabsza, mniej wytworna (stąd jej ironiczna nazwa – Oxford), ale zdobywała ona tutaj konkretne zawody. O tym, że placówka jest potrzebna, świadczyły setki chętnych do nauki. Samych klas fryzjerskich funkcjonowało po sześć na jednym poziomie. 3. Utrzymywano, że nauką w tej szkole zainteresowanych jest coraz mniej małolatów, o czym świadczy zmniejszony nabór do klas pierwszych. Nikt jednak nie powiedział, że nabór ograniczono na polecenie władz miejskich. 4. Koronnym argumentem była konieczność utworzenia w budynku szkoły miejsca dla dwóch gimnazjów – sportowego i integracyjnego. Pomysłu tego oczywiście nie zrealizowano, bo: po pierwsze przy szkole brak boiska, po drugie, stary kilkupiętrowy budynek trudno dostosować do potrzeb niepełnosprawnych. O zachowanie szkoły walczyli z determinacją nauczyciele, uczniowie i rodzice oraz radni lewicy, będący w poznańskiej Radzie w opozycji. Popierała ich ówczesna poseł Krystyna Łybacka. Na sesji Rady Miasta 13 marca 2002 r. to właśnie między innymi głosami lewicy przegłosowano uchwałę o nowej sieci szkół. Nie znalazł się w niej Oxford. Dlaczego radni nagle zmienili zdanie? Ponieważ dostali taki nakaz od swojej szefowej. Wcześniej sieć szkół, w której szkołę uwzględniono, podważył wojewoda wielkopolski Andrzej Nowakowski, powołując się na jeden z punktów ustawy o systemie oświaty, który wcale nie dotyczy szkół ponadgimnazjalnych (zabraniający łączenia tego samego typu szkół). Większość nauczycieli placówki otrzymała wypowiedzenia, część, aby się przed tym uchronić, poszła na zwolnienia lekarskie lub urlopy zdrowotne. Pedagodzy i rodzice uczniów są zbulwersowani postępowaniem pani Łybackiej, która niejednokrotnie obiecywała im, że zrobi wszystko, aby szkoła pozostała. Nie pierwsza to niedotrzymana obietnica pani minister, która przed ostatnimi wyborami przyjmowała w swoim biurze poselskim setki ludzi zwracających się do niej z prośbami i każdemu obiecywała załatwienie jego sprawy. Naiwni czekają do dzisiaj. Na razie do siedziby Oxfordu przeniesiono inny zespół szkół zawodowych, który również jest zagrożony likwidacją, kształci bowiem w zawodach mało obecnie popularnych. Po Poznaniu chodzą plotki, że władze miasta mają chrapkę na zabytkowy budynek szkoły, usytuowany w atrakcyjnym punkcie, i stąd te posunięcia dokonywane kosztem życiowych szans młodzieży z ubogich rodzin za aprobatą minister edukacji. Autor : J.H. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Środki prokoncepcyjne Ma być sprytnie: kapitalista, który zysk zainwestuje, zapłaci zaledwie 19 proc. podatku dochodowego. Za tę jednak część dochodu, którą przeznaczy na swoje wydatki, zapłaci rządowi drugie 19 proc. Zdaniem mojego elektronicznego kalkulatora, 2 razy 19 równa się 38 proc. podatku od kapitalistycznej konsumpcji, co ma przedsiębiorcę zniechęcić do kawioru, a zachęcić np. do tworzenia nowych miejsc pracy, aby ktoś inny miał na piwo z kaszanką. Mam nadzieję, że kalkulator ministra finansów także uważa, iż 19 razy 2 równa się 38. Ten rządowy kalkulator, chociaż jest przypuszczalnie ze złota wysadzanego brylantami, nie wie jednak tego, że kapitalista, który ma taki łeb do interesów, iż nawet w dzisiejszych okolicznościach potrafi osiągnąć dochód, nie musi wydzielać z zysku pieniędzy na własne potrzeby. On żyje na koszt firmy. Mieszka w domu przedsiębiorstwa urządzonym też na konto firmy i zaludnionym służbą pracującą w przedsiębiorstwie. Jeździ autem swojej spółki. Podróżuje na koszt firmy, bo na każdej plaży ma interesy. Za kochanki kapitalisty płaci przedsiębiorstwo zatrudniając je jako asystentki albo doradztwo artystyczne. Kawior prezes żre z funduszu reprezentacyjnego, a gości poi szampanem z tegoż źródła. Doroczny lifting żony i brylanty dla przyjaciółki można załatwić omijając podatek od dywidendy. Wystarczy, że firma straci odpowiednią sumę na rzecz przedsiębiorstwa robiącego podbródki lub naszyjniki, co załatwia się przez różne firmy pośredniczące w machlojkach finansowych. Silne opodatkowanie konsumpcji uderzy więc tylko w takie beztalencia w robieniu interesów, które i tak żadnego zysku nie osiągają. Nie trzeba dodawać, że mnożąc te i im podobne koszty własne w działalności przedsiębiorstwa, zmniejsza się tym samym lub niweluje kwoty, które należałoby płacić jako pierwsze 19 proc., czyli podatek dochodowy CIT. A resztę zysku nie wtopionego w wydatki wywozi się do raju podatkowego. Fiskus mógłby kapitalistów dupnąć, gdyby władza wydała przepisy ograniczające wydatki firm. Na przykład, że na auta i urządzanie salonów zarządu przedsiębiorstwo wydać może tylko do pewnej kwoty, cele zagranicznych podróży podlegają kontroli itd. Wówczas jednak podniósłby się krzyk, że przedsiębiorczość w Polsce została biurokratycznie spętana, co sprzyja korupcji i odstręcza obcy kapitał od napływania. Limuzyny kapitalistów zaś stałyby się zaraz ciężarówkami dostawczymi po rozwieszeniu jakiejś siatki za siedzeniem. Wśród swoich mglistych celów SLD nawet więc nie wymienia polityki zmierzającej do zdecydowanego zmniejszenia kontrastów w poziomie życia, co jest psim obowiązkiem socjaldemokracji w kraju, w którym narastają dysproporcje. Dzięki temu nieco zmniejsza się współczynnik obłudy w polityce rządu. Istnieją jednak takie instrumenty lewicowej polityki społecznej, które można zastosować bez uszczerbku dla innego celu, jakim jest potęgowanie przedsiębiorczości i rozwoju gospodarczego. Wysoki podatek spadkowy zapobiegałby przenoszeniu się automatycznie rozpiętości dochodów z pokolenia na pokolenie. Nie ma żadnego – ani gospodarczego, ani społecznego – powodu, żeby spadkobiercy ludzi przedsiębiorczych tworzyli kastę uprzywilejowanych bez żadnej osobistej zasługi. Podatek spadkowy tak można zaś pomyśleć, aby nie rujnował przedsiębiorstwa wraz ze śmiercią jego głównego udziałowca. Partie o nacjonalistycznych skłonnościach uznają za pożądany protekcjonizm gospodarczy wobec polskiej przedsiębiorczości. Także sami kapitaliści machają biało-czerwonym sztandarem. Po wejściu kraju do Unii Europejskiej rząd straci znaczną część możliwości popierania tzw. rodzimej gospodarki, ale niektóre instrumenty pozostaną w jego spracowanych łapach, np. ulgi podatkowe, licencje, ustawianie przetargów na zamówienia państwowe, gwarantowanie kredytów. Niezbędna jest radykalna zmiana kryteriów. Polskim nie jest ten przedsiębiorca, który ma dziadka powstańca, polski paszport, nazwę, dom w Polsce i pęta się przy prezydencie lub chadza w świcie premiera i wyciera sobie mordę patriotyzmem. Godny jest poparcia niechby Arab, Francuz, Żyd lub Chińczyk, ale który podatki płaci w Polsce, a nie w Monako czy na wyspie Jersey, i tutaj tworzy miejsca pracy. Nieszczęście polega na tym, że każdy polityk lewicy ma własne interesy materialne, prestiżowe i wyborcze szacowane wskutek kadencyjności w skali zaledwie kilku lat. Interes społeczny i państwowy ma zaś długodystansowy charakter. Pragmatyzm gospodarczy i polityczny przemawia za polityką prawdziwie socjaldemokratyczną, odważną i wyzbytą obłudy tylko wówczas, kiedy kalkuluje się pożytki na dłuższą metę, nie doraźnie. Wtedy władzy opłaca się rozdawać darmo środki anty-koncepcyjne, finansować kampanię na rzecz niekarania przerywania niechcianych ciąż, rozszerzać bazę, z której wyłania się uzdolnioną część populacji poprzez wyrównywanie szans startu młodzieży, popierać i ułatwiać emigrację zarobkową absolwentów, przeciwdziałać dziedziczeniu rodzinnemu własności. Podrzucam elementy programu rzeczywistej, nowoczesnej, racjonalnej lewicy zdobywającej poparcie dzięki temu, że ma długofalową wizję i podporządkowaną jej politykę bie-żącą. Pokolenie, które taką lewicę może uformować, jeszcze nie objawiło swojej politycznej osobowości. A być może musi się dopiero urodzić. Staram się zapłodnić, czyli spowodować tę prokreację staroświeckim sposobem – pieprząc. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komu sra glizda Dżdżownice kalifornijskie infekują polską faunę i florę pieniactwem, pychą i głupotą. Dżdżownica z Kalifornii jest pracowita, zdyscyplinowana i uparta. Polska zaś – niemrawa, nerwowa, niezadowolona. Niezadowolenie to infekuje dżdżownicze odchody nawóz zwany biohumusem. Wchłaniają je rośliny, które stają się znerwicowane i apatyczne. Rośliny wraz z ukrytym w nich niezadowoleniem zżerane są przez zwierzęta. A jedne i drugie pożerają Polacy. Gdy Polak umiera lub wydala, wraz z jego trupem i kałem i niezadowolenie trafia do gleby. A później znów wędruje w przełykach dżdżownic. To wyjaśnia, skąd u nas kryzys i nabrzmiewające niezadowolenie. Władza ludowa chciała przerwać to błędne koło importując do Polski dżdżownice kalifornijskie. Ojcem i matką tego pomysłu był pan inżynier Alfred Szczygłów. W 1987 r. za własne dolary sprowadził do hodowli odmianę Red Hibrid of California. Wystawił się na "Polagrze". Dziennikarze zawyli! Biohumus zrobił furorę wśród ogrodników. Niezmordowane czerwone hybrydy mogą także utylizować miejskie ścieki przerabiając je na biohumus – radował się redaktor z "Polityki". Pan Szczygłów sprzedawał biohumus, a także dżdżownice kalifornijskie do dalszej hodowli. Tak rozpoczęło w Polsce karierę kilkudziesięciu producentów biohumusu. W kapitalizmie okazało się, że dżdżownice są dobre do robienia pieniędzy. * * * W 1989 r. przedsiębiorstwa braci Zubalów z Dębna oraz Jarosława Prymasa z Wieruszowa zakupiły od Szczygłowa dżdżownice. Prymas posiada imponujące gospodarstwo, kalifornijską posiadłość z basenem i Mercedesem. Zubalowie chwalą się obrotami rzędu kilku milionów złotych. Wojenka zdawała się nieunikniona. Jarosław Prymas, rolnik inżynier, umyślił, by w Urzędzie Patentowym zarejestrować nazwę BIOHUMUS forte. Z prawnego punktu widzenia nic nie można temu pomysłowi zarzucić. Pozostaje aspekt moralny: czy godne jest zawłaszczyć sobie efekt kilkuletniego marketingu peerelowskich środków masowego przekazu i pomysłowości Alfreda Szczygłowa, udając, że nic się o tym nie wie? Wniosek Prymas złożył w 1994 r. Urząd Patentowy myślał 4 lata. O zarejestrowaniu nazwy biohumus dla Prymasa zadecydowały najwyraźniej dwie opinie profesorów od nawozów z Akademii Rolniczej we Wrocławiu: 1. że nigdy o żadnym biohumusie nie słyszeli, 2. nazwa ta nie występuje w słownikach i została prawdopodobnie zastosowana po raz pierwszy przez Jarosława Prymasa. W 1998 r. Prymas rozesłał do wszystkich producentów biohumusu w Polsce list z żądaniem zaprzestania oznaczania produktu wydalania dżdżownic kalifornijskich nazwą biohumus – gdyż jest ona zarejestrowanym przez niego znakiem towarowym. Powołując się na ustawę o nieuczciwej konkurencji straszył sądem. Większość zrejterowała. Bracia Zubalowie stanęli okoniem. Prymas wymachując przed policją Targów Poznańskich patentem zażądał usunięcia stoiska Zubalów z poznańskiej "Polagry" – co się stało. Wystąpił też z pozwem o zaniechanie naruszania jego praw i odszkodowanie. Sąd w Zielonej Górze wniosek Prymasa oddalił. Podpierając się opiniami profesorów z Instytutu Warzyw-nictwa, językoznawców z Uniwersytetu Szczecińskiego i Wrocławskiego uznał, że biohumus jest nazwą pospolitą, notowaną przez słownik wyrazów obcych i nie może być przedmiotem patentu. Zatem używanie przez braci Zubalów nazwy biohumus nie narusza praw Jarosława Prymasa, który zarejestrował znak towarowy BIOHUMUS forte. Ktoś, kto zastrzegł sobie prawo do "Mleka Łaciatego", nie może domagać się od innych, żeby zaprzestali używać nazwy "mleko". Jarosław Prymas zapowiedział apelację. Jeden z Zubalów przekonany, że lepiej pracować, niż wojować, udał się do Prymasa z ofertą pokoju. Wyszedł od Prymasa obrażony, poniżony i dotknięty kłamliwymi zarzutami. A w tej sytuacji mając korzystny dla siebie wyrok sądu Zubalowie zwrócili się do Urzędu Patentowego o unieważnienie patentu Prymasa. Jednocześnie wnioskowali o rejestrację znaku towarowego BIOHUMUS extra. Wezwany przed komisję Urzędu Patentowego Jarosław Prymas zarzucił braciom Zubalom piramidalną hipokryzję: żądają unieważnienia patentu na biohumus – twierdząc, że jest to nazwa pospolita, a równocześnie chcą zarejestrowania biohumusu – czyli jakby uważają, że nazwą pospolitą wyraz ten nie jest. Wniosek o unieważnienie patentu BIOHUMUS forte upadł. Wniosek o zarejestrowanie nazwy BIOHUMUS extra jest rozważany. * * * Oba przedsiębiorstwa sprzedają biohumus w stanie podobnym do torfu albo nawozu w płynie. Zubalowie przyuważyli, że Prymas – wytwarzając nawóz płynny i wzbogacony – robi nawóz nienaturalny. Różnica jest taka, że nawóz naturalny obciążony jest 3-procentowym podatkiem VAT, a nawóz naturalno-mineralny ma stawkę "0". Problem w tym, że na nawóz o zerowym VAT trzeba uzyskać Certyfikat Bezpieczeństwa "B", do którego konieczne są bardzo kosztowne badania. Zubalowie przypuszczali, że Prymas takiego certyfikatu nie posiada i że oszukuje urząd skarbowy i "rolniczą policję", czyli Główny Inspektorat Skupu i PrzetwórstwaArtykułów Rolnych (GISiPAR). Uważali, że gdy przychodzi do Prymasa urzędnik skarbówki – żądając płacenia 3-procentowego VAT od nawozów naturalnych – to on oświadcza, że jego nawóz jest naturalno-mineralny, na który stawka jest "0". Kiedy jednak kontroluje go "rolnicza policja" domagając się Certyfikatu Bezpieczeństwa, Prymas wtedy udowadnia, że jego nawóz jest naturalny – więc taki certyfikat jest mu zbędny. Zubalowie nasłali na konkurenta urząd skarbowy, GISiPAR i prokuraturę. W efekcie wyszło na jaw, że Prymas nie hoduje dżdżownic, ale prowadzi produkcję, konfekcjonowanie i uszlachetnianie nawozów, czego jako rolnikowi robić mu nie wolno. Prymas musiał przekształcić przedsiębiorstwo rolnicze w spółkę. To oznacza dużo wyższe podatki. Wystąpił też o nadanie Certyfikatu Bezpieczeństwa. Prymas zauważył natychmiast, że jego przeciwnicy robią to samo co on, będąc zryczałtowanymi rolnikami. Ich produkt będzie zatem tańszy, czym mogą go z rynku wygryźć. Doniósł zatem na Zubalów do prokuratury,że okradają fiskusa. Widząc, że nie jest dobrze, Zubalowie wystąpili do burmistrza Dębna o wpis do ewidencji gospodarczej. Burmistrz im odpisał: że w myśl ustawy o działalności gospodarczej – działalność wytwórcza dotycząca hodowli dżdżownic nie podlega wpisowi do ewidencji gospodarczej, bo jest to dział specjalnej produkcji rolniczej. Takim dupochronem Zubalowie odparli atak prokuratury. * * * Dobra passa kiedyś się kończy. Sąd poznański rozpatrując apelację uznał, że w niższej instancji nie mieli prawa wchodzić w kompetencje Urzędu Patentowego. Patent jest patent i jego właściciel ma wyłączne prawo używania znaku towarowego biohumus na terenie całego kraju. Dla Zubalów apelacja ta była katastrofą – sąd nakazał im wycofanie biohumusu z handlu, zakazał stosowania nazwy w przyszłości, obciążył ich wszelkimi kosztami i zobligował do przeproszenia Prymasa w gazetach. Prymas powiadomił prokuraturę, aby dopilnowała staranności wykonania wyroku. Zanim prokurator wziął się za robotę – co oznaczałoby śmierć zubalowego przedsiębiorstwa, bracia wystąpili o wstrzymanie wykonania wyroku i złożyli kasację do Sądu Najwyższego. Ten uchylił wyrok sądu w Poznaniu przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Sąd w Poznaniu będzie mieć dodatkowy problem – od stycznia tego roku funkcjonuje ustawa o nawożeniu, która uznała, że najważniejszym (pomijam odchody kur, kaczek, świń, królików, koni itp.) nawozem naturalnym jest biohumus. Nakłada więc na jego producentów obowiązek otrzymania zezwolenia z Ministerstwa Rolnictwa. Warunkiem jest opinia siedmiu instytutów naukowych. Pakiet badań kosztuje ok. 15 000 zł. W przypadku braku zezwolenia GISiPAR nakłada grzywnę w wysokości 100 procent utargu ze sprzedaży nawozu. Mali garażowi producenci biohumusa wypadną więc z gry. Zarówno Prymas, jak i bracia Zubalowie przedstawili w ministerstwie wnioski, wsparte wymaganymi badaniami, o zezwolenie na produkcję odpowiednio: BIOHUMUS forte oraz BIOHUMUS extra. Jeżeli sąd stanie po stronie Jarosława Prymasa, to się okaże, że wniosek Zubalów jest bezprzedmiotowy. Zubalowie handlowali nawozem bez zezwolenia. "Policja rolnicza" może zabrać im wszystko, co zarobili, a nawet więcej. Utarg, który jest podstawą do naliczania grzywny, nie jest przecież równoznaczny z dochodem. Jeżeli jednak sąd podzieli pogląd Zubalów i zawyrokuje na niekorzyść Prymasa, Zubalowie już zapowiadają taki sam atak na przeciwnika. * * * Wiadomo, jak to się skończy. Zagraniczny potentat nawozowy dajmy na to amerykański Cargill wyłoży 150 mln na hodowlę kalifornijskich dżdżownic w Polsce i by pogodzić zwaśnione strony, biohumus zarejestruje pod nazwą LEXUS ULTRA. Zamówi opakowania u Jeana Franco Ferrare. Butelkę wymyśli artysta Horowitz. Agencja Reklamowa MacCanEricson za 50 mln przekona ogrodników, że LEXUS ULTRA jest najlepszy pod słońcem. Za dwa lata i pan Prymas, i bracia Zubalowie zajmą się pisaniem traktatów o filozofii przyrody ze szczególnym zwróceniem uwagi na dżdżownice. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bóg nie oddaje Ksiądz zrobił cię żebrakiem? To wytocz proces księdzu – będziesz podżebrakiem. Kolejny korzystny wyrok dla pożyczających Panu Bogu. Wyrokiem Sądu Okręgowego w Elblągu Adolf S. ma prawo ściągnąć z elbląskiej parafii św. Jerzego 26 tys. dolarów z odsetkami oraz koszty procesu. W praktyce, jak wielu innych, będzie musiał zadowolić się satysfakcją z odniesionego zwycięstwa. Adolf S. jest jednym z wielu, którzy na początku lat 90. pomagali w budowie elbląskiej diecezji. O nowym podziale administracyjnym kościelnej Polski postanowił papież, który chciał, żeby w Polsce biskupi byli bliżej ludu. Mocarstwowe widzimisię białego tatki nie zostało wsparte szmalem. Złota rybka w sutannie Elbląski bepe Andrzej Śliwiński miał proboszcza z talentem menedżera. Nazywał się Jan Halberda. Podniesiono go do rangi dyrektora ekonomicznego diecezji. W interesującym nas czasie Halberda prowadził sieć sklepów i 16 inwestycji. Powstał m.in. Dom Samotnej Matki, hospicjum, szkoła i przedszkole katolickie. Wszystko na kredyt. Klecha wyjął od ludzi i instytucji ok. 120 mln zł. Większość pożyczkodawców liczyła na szybki zysk, bo Halberda gwarantował wysokie, nawet 40-procentowe odsetki. Nieważne – łgał z wyrachowaniem czy przeliczył się. Ważne, że Kościół kat., w imieniu którego działał, dobrowolnie nie oddał ani złotówki. A przecież diecezja łyknęła trochę szmalu, np. ze sprzedaży 650 hektarów w Fiszewie. Ziemię dostała w 1999 r. od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Przez kilka lat z żałosnym skutkiem próbowała zbijać szmal na hodowaniu i sianiu, w końcu gospodarstwo sprzedała. Wójt z gminy Gronowo Elbląskie pamięta, że hektar żyznej żuławskiej ziemi poszedł za 5 tys. zł. Za 650 ha wypada 3,25 mln zł. Można było spłacić choć parę osób, ale przedstawiciele Pana Boga poszli w zaparte. Skoczcie biskupowi na pastorał Ci, od których Halberda pożyczał jako dyrektor ekonomiczny kurii, nie dostali i nie dostaną grosza, choć mają tony poświadczonych notarialnie kwitów. Sądy przyjęły za dobrą monetę tłumaczenia mecenasów ekscelencji Śliwińskiego, że w imieniu kurii Halberda nie miał prawa pożyczyć nawet guzika. Odpowiednimi pieczęciami posługiwał się bezprawnie, a szmal wydał na potrzeby własne: zakup willi i mieszkania w Elblągu oraz helikoptera w Kaliningradzie. O tych ostatnich szczegółach poinformował sąd kuriewny pełnomocnik, choć Halberda ma na własność jedynie kawałek domu w Bochni odziedziczonego po rodzicach. W lepszej sytuacji byli ci, których Halberda oskubał jako proboszcz. Parafie mają osobowość prawną, ich zarządcą jest proboszcz, w tym więc wypadku Kościół kat. nie mógł wykpić się od odpowiedzialności. Problem polega na tym, że hipoteki budynków parafii św. Jerzego zostały dawno zajęte. Wprawdzie w Wydziale Ksiąg Wieczystych elbląskiego sądu poinformowano nas, że hipotekę jednej sławojki może obciążyć stu milionowych wierzycieli, jeśli mają taki kaprys, ale wiadomo, że 100 mln zł z kibla nie wyciśnie nawet Kołodko. Kup pan kościół Już w 1997 r. wierzyciele Pana Boga namawiali Urbana, żeby kupił w Elblągu kościół. Urban nie chciał, inni obywatele też nie. Wierzyciele nie zdecydowali się na skorzystanie z usług komornika, bo pociąga to dodatkowe koszty. Ale nie zamierzają czekać dłużej. Pytałam w elbląskich kancelariach komorniczych, która sprzedaje kościół. Odesłano mnie do kancelarii rewiru VI. Dowiedziałam się, że jest parę przeszkód prawnych, ale za miesiąc transakcja będzie mogła dojść do skutku. Parafia św. Jerzego ma dwa kościoły. Miłośnicy staroci mogą łyknąć XIV-wieczny kościół św. Jerzego z działką o powierzchni 2 tys. metrów, położony przy ul. Bema 10, księga wieczysta nr 19442, albo nówkę pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego (księga wieczysta nr 27241) z działeczką większą o trzysta metrów, też w centrum Elbląga. Kościół może przynosić dochód nie tylko podczas mszy. W jednym można by urządzić Muzeum Oszukanych przez Pana Boga. Mimowolni budowniczowie ziemskiej potęgi Diecezji Elbląskiej na pewno udostępnią eksponaty. W drugim – sarkofagi sponsorów, których serducho nie wytrzymało narzuconych przez Kościół kat. emocji. Na przykład Andrzeja W. z Gdańska, który zmarł na zawał w trakcie procesu z Diecezją Elbląską. Jego matka poinformowała o śmierci biskupa Śliwińskiego i ks. Halberdę. Odpowiedział tylko ten drugi: "będę się za niego modlić". Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku cd. 23 czerwca, w niedzielę, student pedagogiki Maciej Sz. mówił w "Teleranku" o blogach. 26 czerwca, w środę, ukazał się w "Super Expressie" artykuł na temat tego programu, który rozpętał burzę. Telewizję oskarżono o rozpowszechnianie pornografii. 25 lipca, w artykule "Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku" opisaliśmy nieznane szczegóły tej afery. Tego samego dnia przyszedł do redakcji list: Nie wiem, czy jest sens pisania tego listu. Na pewno narażę się na złośliwe reakcje, ale postanowiłam zaryzykować. Na początek się przedstawię. To ja jestem Małgorzatą z Siedlec. Ja naprawdę istnieję, nie zostałam wymyślona. Od razu wspomnę, że jestem czytelniczką "NIE" i nie należę do grona dewotek, zwolenników pana Rydzyka i jemu podobnych. (Zabrzmiało jak usprawiedliwienie). Wczoraj przeczytałam artykuł pana A.K. zatytułowany "Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku". Zdziwił mnie brak profesjonalizmu autora. Mam śmiałość uważać, że jeżeli o czymś się pisze, powinno się ten temat lepiej poznać. Pan redaktor tego trudu sobie nie zadał. Już wyjaśniam, dlaczego tak sądzę. Po pierwsze, niewiele wie o prowadzeniu bloga – internetowego pamiętnika. Ma oczywiście do tego prawo (on również nie oglądał przecież tego "Teleranka", a tam o tym mówiono), ale jeżeli chce o nim pisać, powinien zapoznać się z techniką jego prowadzenia. Żeby wejść na strony bloga, nie trzeba znać jego hasła. Wystarczy znać imię (ksywę) jego autora, wpisać prosty adres (imię. blog. pl). I już wszystkie zapiski stoją przed nami otworem. Hasło potrzebne jest tylko autorowi bloga do pisania notatek. Aby napisać do nich komentarz, wystarczy wstukać wspomniany adres. Każdy, kto oglądał "Teleranek", mógł bez trudu dotrzeć do zapisków pana Macieja. Przynajmniej przez trzy dni od programu. Tak właśnie ja tam dotarłam, a potem redakcja "Super Expressu". Dopiero po ukazaniu się artykułu dostęp do strony został zablokowany i teraz rzeczywiście trzeba znać specjalne hasło, żeby poczytać wspomnienia pana Ebo. Po drugie, pan redaktor A.K. napisał, że "Super Express" łże podając informacje o tym, że na "ekranie pokazywano pornograficzne obrazki". Takich faktów w gazecie jednak nie podano. Z oczywistym zainteresowaniem śledziłam wypowiedzi na ten temat. Skąd więc pan A.K. czerpał swoje informacje? Po trzecie, nie rozumiem argumentu dotyczącego księży pedofili. To, że nie napiętnuje się tych zboczeńców, nie świadczy o tym, że w ogóle powinniśmy znieczulić się na skrzywienia. Używając określenia "skrzywienia", nie miałam na myśli orientacji seksualnej pana Macieja, ale treści, które stały się "dobrem" ogółu zainteresowanych (przez trzy dni). Po czwarte, nie przekonało mnie zapewnienie o tym, że "nasza dziatwa wie doskonale, gdzie szukać wiadomości o seksie". Myślę, że ta "dziatwa" nie ogląda "Teleranka", a jeżeli nawet, nie można założyć, że stanowi 100 proc. widzów tego programu. Wśród oglądających go są na pewno dzieciaki, którym jeszcze seks w głowie nie siedzi, ale wiedzą, co to blog. I weszły w internet poczytać sobie inne "niewinne" notki sympatycznego młodego pana z telewizji. I dowiedziały się nie tylko o tym, co pan Maciej lubi robić, ale również z kim. Ebo śmiało podawał nazwiska osób znanych publicznie (co one na to?) opisując ich upodobania i zachowania. Delikatnie mówiąc, zrobił im wielkie świństwo. Dla dzieci niezła gratka, tym bardziej że znajomymi tego pana są również "idole" (niestety) współczesnych dzieciaków, np. uczestnicy programu "Big...". I nic się nie stało? Ja pozwolę sobie uważać inaczej. Na koniec zgodzę się z jedną z wypowiedzi pana A.K. Uważam, że "Super Express" niepotrzebnie cytował wypowiedzi znalezione w blogu. Też zastanawiałabym się, czy nie jest to rozpowszechnianie pornografii. Czego się nie robi, by przyciągnąć czytelników. Wiem teraz, że napisałam pod zły adres. Każdy popełnia błędy. Może powinnam napisać do Was? (Podlizuję się chyba). I nie nazwałabym się donosicielem. Czy inne osoby powiadamiające Was o różnych aferach też tak nazywacie? Czy też są one wtedy określane informatorami? Chociaż przypuszczam, że to wydarzenie dla Was aferą nie było. Z wyrazami szacunku dla redaktora naczelnego – pana Jerzego Urbana Małgorzata z Siedlec (nadal anonimowa, ciekawe dlaczego?) Od autora: 1) Autorowi wydawało się podejrzane, że napisała Pani do "Super Expressu" zamiast wprost do telewizji. 2) Biuro Łączności z widzami do czasu opublikowania artykułu w "Super Expressie" nie otrzymało żadnego telefonu od telewidzów, co jednocześnie świadczy o braku szkodliwości czynu. 3) Autor nie wierzy w czystość intencji piszących o tej sprawie, natomiast jest przekonany – z czym i Pani się zgadza – że treści obsceniczne, a nie pornograficzne, rozpropagowała prasa, a nie telewizja. 4) Strony internetowe ebo zostały zablokowane natychmiast po otrzymaniu pierwszych sygnałów. 5) W Internecie na każdym kroku czyhają na bogobojną młodzież informacje niespodziewane, czego dowodem niech będzie hasło "Matka Teresa z Kalkuty". Związane z nim informacje są znacznie bardziej gorszące maluczkich niż blogi ebo. 6) Co do hasła, ma Pani rację, natomiast nie ma Pani racji sugerując, że autor nie oglądał "Teleranka". Nagrał go dla swoich dzieci, podobnie jak inne programy dziecięce emitowane w tym okresie, a po tzw. aferze obejrzał na stopklatkach. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wysoki swądzie Kreślimy obraz powagi sądów kraju rzekomo środkowoeuropejskiego, który postanowił zanieczyścić Unię Europejską. Jak długo może trwać jeden proces? Art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka mówi o terminie rozsądnym, ale nie określa go w latach, więc każdy niezawisły sąd według własnego rozsądku osądza tę kwestię. Czasem rozsądku zabraknie. Ambitna sędzia na otwarcie Niejaki inżynier K. po wprowadzeniu planu Balcerowicza wcielił się w rolę restauratora kapitalizmu. Założył firmę handlową i – jak było do przewidzenia – zbankrutował po niedługim czasie. Jedyny efekt tego ambitnego przedsięwzięcia zmaterializował się w grudniu 1992 r. Był to pozew o zapłatę zaległego czynszu na rzecz Spółdzielni Mieszkaniowej Batory, od której wynajmował lokal. Po roku z hakiem sprawa weszła na wokandę I Wydziału Cywilnego Sądu Wojewódzkiego w Łodzi. Sędzia Kosmaczewska na wstępie stwierdziła, że sprawa nie jest prosta, chociaż wydawała się prosta, a to ze względu na linię obrony, którą zastosował pozwany, tj. z art. 388 § 1 k.c. – Kto wy jesteście? Czy aby wy nie jesteście dziennikarze? – wypytywała z niepokojem siedzących na sali członków Stowarzyszenia Zwyczajnego Przedsiębiorców Batory. Upewniwszy się, że nie są oni dziennikarzami, zaczęła tyradę: – Wy pewno myśleliście, że tu jest cyrk, a tu nie jest cyrk, tylko sąd i ja wam pokażę, że tu jest sąd. A panu – zwróciła się do pozwanego – kto napisał odpowiedź na pozew, bo nie ma pan adwokata, a to pisał prawnik? – Ja sam napisałem. – A?! Pan to napisał? Niemożliwe! No może? Ach, cóż za amatorszczyzna! A w ogóle to niech pan ustali, czy pan jest przedsiębiorcą. Ja nie mogę tego ustalić, bo Sejm nawydawał ostatnio tyle głupich ustaw, że sąd też zgłupiał i ustalić nie potrafi. Potem – aby udowodnić, że sąd to nie cyrk – wzięła się za strofowanie świadków. – Jak pan stoi? Ja panu pokażę, jak się stoi w sądzie! – instruowała pana Tadzia. – Dlaczego się pan nie stawił na rozprawę? – Przecież jestem. – Jak wywoływałam wszystkich, to pana nie było! Pan też pewno myślał, że tu jest cyrk, a ja panu pokażę, że tu nie cyrk. No co pan tak bokiem stoi? Ja pana ukarzę za obrazę sądu! Co? Nie wie pan, jak się stoi w sądzie? Fryzjerka Dziunia została oskarżona o składanie fałszywych zeznań, chociaż ona zeznała niefałszywie, a tylko sąd się pomylił dyktując do protokołu. – Następną rozprawę wyznaczam za trzynaście miesięcy – obwieściła pani sędzia. – A panu – dodała – to ja radzę wziąć adwokata, bo sam pan sobie nie poradzi. Co pan chce udowodnić z art. 388, niedołęstwo? No, chyba że jest pan umysłowo chory albo kaleka? K. wniósł zażalenie i wniosek o sprostowanie protokołu z rozprawy. Sąd ich nie rozpatrzył, za to przewodnicząca wydziału napisała w aktach: "Zmieniam referenta" – co oznacza zmianę sędziego. Sprawę przejęła sędzia Wesołowska-Szmacińska i z miejsca wydała postanowienie, że sąd jest niewłaściwy do rozpoznania sprawy. Właściwy to X Wydział Gospodarczy w tym samym sądzie, ale przy innej ulicy. Prokuratorka od trucia smołą Przez półtora roku w sprawie nic się nie działo. Za to zaczęło się dziać w osiedlu należącym do powódki – Spółdzielni Mieszkaniowej Batory. W jednym z bloków mieszkał sobie pozwany inż. K. Pewnego poranka obudził się z bólem głowy w mieszkaniu pełnym cuchnącego dymu. Patrzy z balkonu i widzi kociołek ze smołą, a pod nim buchające płomienie i czarne obłoki. Robole ładowali do ognia co się da, a głównie starą papę, lepik i wszystko, co się dobrze pali. To, że smarują dachy, podobało się inżynierowi, ale sposób wykonania – nie za bardzo. Interwencje w zarządzie spółdzielni zawodziły, więc inżynier zaczął się skarżyć w różnych urzędach i redakcjach, a gdy to nie pomogło, złożył doniesienie do Prokuratury Rejonowej dla Łodzi Widzewa. Ta zaś odmówiła wszczęcia postępowania. K. zażądał wglądu do akt i stwierdził, że nie przeprowadzono żadnego postępowania wyjaśniającego, a w aktach znajdują się tylko trzy etykiety z beczek po lepiku. K. odwołał się do Prokuratury Wojewódzkiej. Ta utrzymała w mocy postanowienie Rejonowej. K. okazał się upierdliwy i poszedł do prokuratury apelacyjnej z pytaniem: czy i jak można wzruszyć prawomocne już postanowienie o odmowie wszczęcia. Pani prokurator apelacyjna stwierdziła, że owszem są sposoby, ale o co chodzi? K. mówi, że go trują smołą – prokuratorka, że nieprawda, bo smoła nie truje, a nawet leczy. Na to K. wyciąga podręcznik toksykologii napisany przez grono wybitnych profesorów. Prokuratorka mówi, że to pisali jacyś idioci dla pieniędzy i żeby inżynier sobie poszedł, bo jak nie, to każe go zapuszkować (wtedy było to jeszcze możliwe bez udziału sądu). K. zadzwonił do Instytutu Medycyny Pracy, gdzie mu potwierdzono, że smoła truje, i doradzono, żeby zaskarżył trucicieli do sądu o wysokie odszkodowanie. K. zrobił, jak mu doradzono. Do toczącej się sprawy wniósł powództwo wzajemne. Zażądał potrącenia z należnego powódce czynszu kosztów, które poniósł na remont i adaptację lokalu, a po drugie – odszkodowania i zadośćuczynienia za trucie go smołą. Zażalenie na niezaskarżalne Pewnego dnia do inż. K. zadzwonił Wojciech Duda, dziennikarz niemieckiej, acz polskojęzycznej gazety "Dziennik Łódzki". – Chcę z panem rozmawiać o pana sprawach. – Jakich sprawach? – Tych w sądzie. – A skąd pan o nich wie? – Z "Rzeczpospolitej". Rzeczywiście – w "Rzepie" była spora notatka o jego sprawie, że niby nikt się jeszcze w Polsce nie procesował o trucie smołą, że proces jest precedensowy itp. Panowie się spotkali i Duda napisał wielki artykuł, który sprzedał pod różnymi tytułami swojej gazecie oraz tygodnikowi "Prawo i Życie". Tak sprawy inżyniera K. stały się głośne – tym razem bez szczególnej radości z jego strony. K. miał wtedy wiele kłopotów i na dodatek ciężko chorą matkę w szpitalu, a tu z sądu przychodzi wezwanie do zapłaty na poczet zaliczki dla biegłego. Pieniędzy nie miał, napisał więc wniosek o zwolnienie z tej zaliczki, a uzasadnił go m.in. tak: Nie byłby potrzebny żaden biegły, gdyby sędzia T. Kosmaczewska nie traktowała po chamsku uczestników rozprawy i pozwoliła wypowiedzieć się świadkom. Sędzia Kulesza z X Wydziału Gospodarczego Sądu Wojewódzkiego – gdzie sprawa trafiła według właściwości – zażądała, aby inżynier zarzut chamstwa odwołał, na co on się zgodził i wyraził ubolewanie. Nadal jednak upierał się, że zachowanie sędzi Kosmaczewskiej było niewłaściwe i uwłaczało godności osób obecnych na rozprawie. Na to sędzia Kulesza podyktowała do protokołu, niezgodnie z prawdą: Zarzutu chamstwa nie wycofał, i przywaliła inżynierowi grzywnę 500 zł za ubliżenie powadze sądu. K. napisał zażalenie. Sędzia je oddaliła, bo postanowienie to nie podlegało zaskarżeniu. Przysługiwało jednak zażalenie na odrzucenie zażalenia, odmowę uzasadnienia orzeczenia i jego doręczenia etc. K. umiejętnie z tego korzystał. Taka zabawa z zażaleniami i odrzuceniami trwała okrągły rok. W ciągu tego roku K. oskarżył jeszcze sędzię Kuleszę o poświadczenie nieprawdy w protokole z rozprawy i żądał wszczęcia postępowania dyscyplinarnego oraz zmiany sędziego, ale mu odmówiono. Zdaniem sądu – w składzie trzech sędziów zawodowych – nie było podstaw. Rzecznik i sąd z powagi odarci K. poskarżył się u rzecznika praw obywatelskich. Prosił o zaskarżenie art. 44 § 1 ustawy o ustroju sądów powszechnych do Trybunału Konstytucyjnego. Powołał się na Konstytucję, która nakazuje, aby postępowanie sądowe było co najmniej dwuinstancyjne, powinien więc mieć prawo zaskarżenia decyzji o nałożeniu nań grzywny. Rzecznik odpowiedział, że zarówno on, jak i ówczesny minister sprawiedliwości prof. Kubicki podzielają pogląd pana K., ale pomóc mu nie mogą. K. uderzył z innej beczki. X Wydział Gospodarczy Sądu Wojewódzkiego mieścił się przy ul. Pomorskiej 21 w starej ruderze, która budziła grozę swoim wyglądem. K. zrobił zdjęcia i załączył je do skargi, którą wysłał do prezesa sądu, a także do ministra sprawiedliwości – parafianki Suchockiej. W skardze napisał bez owijania w bawełnę: w bramie i na dziedzińcu sądu znajdują się fekalia, mocz i rzygowiny oraz śmieci, m.in. butelki po ruskim szampanie i zużyta gumowa galanteria. Na koniec stwierdził, że powadze takiego sądu nie można ubliżyć, albowiem sam się jej pozbawił. Przytoczył też opinię asystentki posła, który jest dzisiaj premierem: Proszę pana, jeżeli tym sędziom nie przeszkadza, że mają tam tak nasrane, to świadczy o ich kulturze osobistej, a pan nie musi się tym przejmować. Z Wydziału Wizytacyjnego Sądu Apelacyjnego w Łodzi przyszła odpowiedź przyznająca inżynierowi rację w sześciu na siedem postawionych zarzutów. Prezes sądu przyznał mu rację w dwóch sprawach podniesionych w odrębnej skardze i objął proces nadzorem administracyjnym z powodu przewlekłości postępowania, z przyczyn leżących po stronie sądu. Sprawa sklonowana Sędzia Kulesza uznała w między-czasie, że co prawda jest właściwa do rozpoznania powództwa spółdzielni, ale niewłaściwa do rozpoznania powództwa wzajemnego wniesionego przez K. Zażalenie w tej sprawie Sąd Apelacyjny oddalił. Stało się więc tak, że z jednej sprawy powstały dwie: gospodarcza, sądzona przez sędzię Kuleszę, i niegospodarcza, sądzona przez tę samą sędzię Wesołowską-Szmacińską, która przedtem była niewłaściwa, a teraz okazała się całkiem właściwa. W jednej sprawie K. był pozwanym, a w drugiej stał się powodem. Sąd gospodarczy wydał wyrok zasądzający od K. zapłatę czynszu na rzecz spółdzielni-powódki, pomimo że w jego uzasadnieniu napisał, iż: Powodowa spółdzielnia czyniła ze swego prawa użytek sprzeczny z zasadami współżycia społecznego i ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa, a takie działanie nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony. Pełnomocnik z urzędu ustanowiony na wniosek pozwanego wniósł w jego imieniu apelację od tego wyroku. Zanim doszło do rozprawy w Sądzie Apelacyjnym, inż. K. raczył się pewnego dnia trunkami rozweselającymi i słuchał radia. Jakiś słuchacz żalił się na złe traktowanie go w sądzie. K. tak się tym wkurwił, że niewiele myśląc napisał list do sędzi Kuleszy – za pośrednictwem prezesa sądu. List zaczynał się od inwokacji: Ty głupia kobieto, a w treści, zawierał m.in. takie zdania: Myślisz, że jak się przebierzesz w czarny szlafrok z żabotem i łańcuch, to już jesteś nietykalna? Gdybym zechciał, to przyszedłbym do sądu, skopał cię w twoją głupią dupę i żaden immunitet by cię przed tym nie uchronił. Choć był pijany, postąpił w miarę roztropnie używając trybu przypuszczającego i czasu przyszłego niedokonanego. Dzięki temu nie można było postawić zarzutu, że dopuścił się groźby karalnej. Napisawszy, pobiegł do sądu i złożył list w biurze podawczym. O dziwo doczekał się odpowiedzi. Poinformowano go, że nie ma zwyczaju, aby prezes sądu pośredniczył w przekazywaniu sędziom korespondencji. Nadto uważa, że ze względu na formę pisma pana K. nie musi się ustosunkowywać do jego treści. Biegły biegły Sprawa niegospodarcza toczyła się dalej. Powoływano różnych biegłych, którzy mieli wykazać, czy K. odniósł szkodę na zdrowiu na skutek trucia smołą. Neurolodzy uznali, że może nie, a może tak, niech więc psychiatra go zbada, czy mu się pogorszyło na umyśle po nawąchaniu się smoły. Biegłym z tego zakresu był lekarz medycyny Skulimowski, który wydał następującą opinię (w streszczeniu): Badany, pochodzi z rodziny mieszanej. Jest synem "aparatczyka" i robotnicy. Z żoną się rozwiódł, ale nie posiada konkubiny, a jego była żona nie ma konkubenta. Nałogowo nie pije, a jak się napije nienałogowo, to potem nie klinuje. Upił się ze dwa razy w życiu na weselu. Siostra badanego też się rozwiodła, ale konkubenta też nie posiada. (...) Okazał wynik badania elektroencefalograficznego, który jest w normie. (...) Na tej podstawie stwierdzam u badanego osobowość nieprawidłową i zaburzenia psychiczne. (...) W trakcie smołowania dachów w związku z sytuacją konfliktową, doszło u powoda do dyskomfortu psychicznego ze współistniejącymi objawami nerwicowymi, który to dyskomfort trwał w okresie prowadzenia robót dekarskich. (...) Nie stwierdzam związku przyczynowo-skutko-wego pomiędzy dzisiejszym stanem badanego a wdychaniem oparów smoły. W tym samym czasie K. miał jeszcze inną sprawę w Sądzie Rejonowym. Pokazał tam opinię Skulimowskiego i sąd skierował go na badania do wariatkowa w Kochanówce. Tam go badało dwóch biegłych sądowych – profesor i doktor habilitowany. Obaj orzekli, że K. żadnych zaburzeń psychicznych i osobowościowych nie przejawia. Na rozprawie K. pokazał tę opinię i zażądał wyjaśnień od Skulimowskiego. Ten zaś tłumaczył, że jego zdaniem tatuś powoda będąc funkcjonariuszem PZPR i mając wyższe wykształcenie posiadał żonę robotnicę, co jego zdaniem nie uchodzi. Rodzina była mieszana, bo inteligencko-robotnicza, a tatuś był szlachetny, bo powinien się rozwieść, a tego nie zrobił. Zaś jeśli chodzi o zaburzenia psychiczne, to tak mu się jakoś napisało. Pieniacz z pierdolcem Po dziesięciu latach wędrówek po sądach inż. K. poległ ostatecznie. Gospodarcza część sprawy zawędrowała aż do Sądu Najwyższego, który w marcu 2001 r. wniosek o kasację oddalił, chociaż dostrzegł fakty przemawiające na korzyść inżyniera, ale ich nie rozpatrywał, bo pełnomocnik tegoż o to nie wnosił. Sąd Najwyższy zdziwiły też niektóre decyzje sądów łódzkich, ale do tego miał się odnieść w trybie odrębnym. Sprawę o trucie zakończył wyrok Sądu Apelacyjnego w czerwcu 2002 r. Inżynier K. 43 lata życia spędził w Peerelu i ani razu nie był w sądzie. Po przemianach sądy stały się jego drugim mieszkaniem. Opisaną sprawę przegrał, ale nic nie zapłacił. Spółdzielnia zaległy czynsz spisała na straty, a komornik egzekucji nie podjął, bo podobno nie mógł znaleźć dłużnika. Koszty sądowe, wynagrodzenia biegłych i adwokatów pokrył skarb państwa. K. zyskał opinię pieniacza i znajomi zaczęli mówić, że ma pierdolca. On wobec tego postanowił, że nigdy już nie pójdzie do sądu z jakąkolwiek sprawą. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Papież jak żywy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na Podkarpaciu bez zmian Jak mawiał Pawlak w "Samych swoich" sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. W Dębicy zawrzało, gdy Miejska Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji byłym awuesiarzom, którzy od czterech lat rządzą miastem i powiatem, a teraz występują pod szyldem Wspólnoty Samorządowej. W ten sposób wypadła, czy raczej wylała się za burtę śmietanka miejscowej prawicy: burmistrz Władysław Bielawa, 14 radnych kończącej się kadencji, ogółem 39 pewnych sukcesu kandydatów. Poszło o to, że towarzystwo ma w dokumentach idiotycznie długą nazwę Komitet Wyborczy Wyborców Inicjatywa Społeczna Wspólnota Samorządowa (tak bowiem popłuczyny po AWS nazywają się w całej Polsce), ale na listach poparcia dla kandydatów wpisano skróconą nazwę KWW Wspólnota Samorządowa. W przepisach wykonawczych do ordynacji, zabrania się używania skrótów, bo normalni ludzie nie muszą wiedzieć, że – dajmy na to – KSMP oznacza Komitet Stronników Misia Puchatka. Członkowie komisji mieli świeżo w pamięci niedawne szkolenie, na którym wojewódzki komisarz wyborczy, Jan Jaskółka, nakazał pilnować nazw komitetów, aby nie doszło do takiej awantury, jak cztery lata temu w gminie Jodłowa. W Jodłowej mianowicie wyślizgano z wyborów przeciwników wszechwładnego wójta Kity z AWS. Sam Jaskółka sprzeciwiał się wtedy ich zarejestrowaniu, bo na listach z podpisami obywateli mieli trochę inną nazwę, niż na liście dostarczonej komisji wyborczej (patrz: "Kita" i "Chłop durny idzie do urny", "NIE" nr 41, 53/98). A po czterech latach, co za traf, historia się powtarza, tyle że tym razem nie chodzi o grupkę rolników z niedużej gminy, tylko o całą miejsko-powiatową elitę. Tak nieudolną, że nie potrafiła nawet prawidłowo się zarejestrować. Dębica była w szoku. "Odrzucona lista wy-borcza", "Burmistrz na lodzie" – krzyczały tytuły prasowe. Prawicowcy podnieśli wrzask, że utrącono ich z pobudek politycznych i że to straszny zamach na demokrację. SLD-owcy z obozu głównego konkurenta Bielawy, Edwarda Brzostowskiego, wpadli w euforię. Ukradkiem gratulowali przewodniczącemu Miejskiej Komisji Wyborczej, Zbigniewowi Koziołowi, którego niedawno z hukiem wyrzucili z SLD. Wyciął Bielawę – znaczy swój chłop. Awuesiarze odwołali się do Sądu Okręgowego w Rzeszowie. Ten zaś zdecydował w ciągu 10 minut: wprawdzie Miejska Komisja Wyborcza działała zgodnie z prawem, ale ważniejsze są względy społeczne. Z tych względów Wysoki Sąd uchyla decyzję MKW i dopuszcza do wyborów Bielawę i spółkę. Mamy poważne wątpliwości, czy sąd w RP może orzekać wbrew prawu, kierując się czymś tak enigmatycznym, jak "względy społeczne", pod którym to pojęciem kryć się może wszystko: poglądy polityczne pani sędzi, jej osobista sympatia do pana Bielawy lub innych asów upadłej AWS, a nawet – jak głosi plotka – rozmowa telefoniczna z biskupem. Bielawa i jego chłopcy triumfalnie wrócili do gry, ale zadyma przedwyborcza wcale się nie skończyła. Bo skoro jedni mogą startować wbrew przepisom, to inni też by tak chcieli. Natychmiast uaktywnili się inni kandydaci na burmistrza – Jan Mytkoś z Dębickiego Komitetu Wyborczego Wyborców oraz Tomasz Chodak z Samoobrony. Obaj nie spełnili wymogów formalnych: nie zarejestrowali we wszystkich okręgach wyborczych list z wymaganą przez ordynację liczbą kandydatów. Miejska Komisja Wyborcza miała okropny zgryz, co z nimi zrobić. Po lekcji, jaką dał jej rzeszowski sąd, siedmiu sprawiedliwych z komisji większością głosów zarejestrowało i Mytkosia, i Cho-daka. Wiadomo, względy społeczne. Gdy jednak dowiedział się o tym komisarz wyborczy Jaskółka zrugał dębicką komisję, aż wióry leciały, i uchylił jej decyzję. Kompletnie już ogłupieni, członkowie komisji wyborczej od-mówili Mytkosiowi i Chodakowi rejestracji. Śladem burmistrza Bielawy, Mytkoś odwołał się do sądu. Od razu oczywiście zaczął nawijać o względach społecznych: zebrał przecież 900 podpisów wyborców, reprezentuje zwykłych ludzi, którzy dość mają skompromitowanej pseudoelity. Wykluczenie go z powodu drobnego uchybienia formalnego będzie ciosem w samo serce demokracji. Rzeszowski Sąd Okręgowy, ten sam, który parę dni wcześniej rozgrzeszył z drobnego uchybienia awuesiarską Wspólnotę Samorządową, nie pozwolił Mytkosiowi kandydować. Żadne względy społeczne nie wchodzą w grę. Prawo jest prawem. Chodak z Samoobrony nie poleciał do sądu, i słusznie, bo też by dostał kopa. Na placu boju o stołek burmistrza pozostali: Władysław Bielawa, któremu przez cztery lata nic się nie udało, ale mo-że coś mu się uda zdziałać w nowej kadencji (hasło wyborcze: NIE ZAWIÓDŁ I NIE ZAWIEDZIE, a ponieważ niewidzialna ręka zamazuje NIE, zostaje ZAWIÓDŁ i ZAWIEDZIE); Edward Brzostowski, który obiecuje to samo, co obiecywał kandydując na posła, tj. ściągnięcie inwestorów i ożywienie gospodarcze (hasło JESTEM LOKALNYM PATRIOTĄ, co niewdzięczny elektorat przerabia na JESTEM LOKALNYM IDIOTĄ); wyrzucona z SLD Maria Mazur pod szyldem Socjaldemokracji Dębickiej; ostatni dowódca zlikwidowanej jednostki wojskowej – Bogusław Placek, który ogłosił, że kandyduje, ponieważ nie pije, nie pali i nie podrywa; plus piątka kandydatów jeszcze mniejszego kalibru. Ale Mytkoś i Chodak już nikomu głosów nie odbiorą. Cztery lata temu pod pretekstem uchybień formalnych wyeliminowano grupę, która zagrażała panowaniu AWS w Jodłowej. Teraz, gdy awuesiarze z Dębicy sami naruszyli przepisy, władze rzucają im koło ratunkowe. Ze względów społecznych. Ale gdy inne ugrupowanie chce skorzystać z tej furtki, te same władze pokazują mu wała. Nic się nie zmienia na Podkarpaciu: względy społeczne polegają na tym, żeby pomagać w wyścigu do żłobu czarnej prawicy i wycinać pod byle pretekstem jej konkurentów. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dla chleba, Panie Nowy rodzaj savoir-vivre’u starał się wprowadzić do polskiego życia politycznego pan Sławomir Pietras, kandydat SLD na prezydenta Poznania. Pan Pietras był bowiem zarazem członkiem honorowego komitetu poparcia swego konkurenta, pana Ryszarda Grobelnego (niezależny, popierany przez PO). Pan Pietras znalazł się w komitecie honorowym Grobelnego, gdy nie wiedział jeszcze, iż będzie kandydatem SLD na prezydenta. Sojusz przeciął dżentelmeńskie fanaberie Pietrasa, oświadczając, że Pietras już nie popiera Grobelnego. Życie polityczne w Poznaniu wróciło w koleiny partyjnych układów, ale wyborca zrozumiał z tego, że kandydat SLD uważa, iż najlepszym prezydentem będzie kandydat PO, i popiera kandydata PO, dopóki to nie koliduje z jego własnym interesem. Mazurek kakaowy Nie ma dnia, by polskie życie polityczne nie przynosiło potwierdzenia tezy od lat propagowanej przez redakcję "Nie": polityka w Polsce to pierdolenie i nic więcej. W Słupsku pojawiły się plakaty, na których przedstawiono pana Jerzego Mazurka, byłego prezydenta miasta, obecnego wiceministra spraw wewnętrznych (SLD), i pana Ryszarda Strąka, posła LPR, uprawiających seks. Plakaty rozwiesili anarchiści, a ich celem było zniechęcenie wyborców zarówno do panów Mazurka i Strąka, jak i wyborów. Prokuratura ściga ich za znieważenie urzędników państwowych (od grzywny do roku pozbawienia wolności). Będzie to trudne, albowiem atrakcyjne plakaty zniknęły z murów miasta. D. J. Zęby mądrości Pan O. jest członkiem SLD oraz Opolskiej Rady Kasy Chorych. Nie byle jakim, bo z namaszczenia samego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Jakiś czas temu pan O. sprawił sobie w specjalistycznym zakładzie sztuczną szczękę, która prezentuje się bardzo efektownie, ale nie zechciał za nią zapłacić. Nie robią na nim większego wrażenia wezwania do uiszczenia rachunku. Jak nam doniosły wiewiórki, sprawa trafiła już do samego szefa opolskiej lewicy posła Jerzego Szteligi. Jeśli poseł nie zmusi członka do zapłaty, to zajmie się nim partyjna komisja etyki. Jeśli członek stanie przed komisją ze szczęką, to może mu ją wyjąć. A. S. Organy Wiesława 9 października 2002 r. w gazecie "Rzeczpospolita" i tygodniku "Gazeta Polska" ukazały się artykuły obrzydzające posła Jana Chaładaja z SLD, przewodniczącego polskiej Unii Międzyparlamentarnej. Oba podobnie napisane, oba używające tych samych chwytów propagandowych, oba krytykujące Chaładaja za to, że nie bluzga na Chiny za łamanie praw człowieka, ale pragnie intensyfikacji wymiany handlowej między Polską i największą obecnie fabryką świata. Artykuł w "Gazecie Polskiej" podpisany jest "Piotr Lisiewicz". W "Rzeczpospolitej" takiż sam podpisano dwoma również mało znanymi nazwiskami: "Beata Kopryt" i "Marcin Dominik Zdort". W kuluarach sejmowych mówi się, że oba artykuły powinny być podpisane "Wiesław Walendziak". Z. N. Game over Portal Wirtualna Polska (to ten z logo w kształcie słoneczka) wprowadził opłaty za korzystanie z gier internetowych. Miłośnicy brydża, szachów, warcabów czy pokerka z ubolewaniem porzucili swój ulubiony portal, przenosząc się masowo na bezpłatny serwer amerykański. Już dawno mówiliśmy, że z przejęcia WP przez Telekomunikację Polską S.A. nic dobrego nie wyjdzie. Nasz ukochany monopolista telefoniczny jest od października zeszłego roku większościowym udziałowcem portalu WP. Ciekawe, jak się mają spodziewane zyski z opłat za gry on-line do góry szmalu, jaką wy-daje TP S.A. na reklamy z dziennikarką Krystyną Czubówną w roli głównej? Wszak te infantylne filmiki mają nas przekonać, że władze TP S.A. nie śpią, nie jedzą i nie piją, tylko robią wszystko, żeby nam dogodzić. A tu nagle wirtualne słoneczko zdycha. A. R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Demokracja i tylko dwie kalorie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Walę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lato lepienia bałwana " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czwarta tajemnica fatimska Nakaz księdza, kamuflaż czy zdrada? Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Armator szalupy ratunkowej W sprawie Euroafriki Hass jest czysty jak wykąpane niemowlę. Zgoda, tylko po cholerę zatrudnia ludzi odpowiedzialnych za całą aferę? W Szczecinie słychać kłapanie zębami. Trwa właśnie zagryzanie Euroafriki – firmy, o której pisałem ponad rok temu, gdy wylatywała w powietrze Stocznia Szczecińska. Wówczas gdy już się w stoczni gotowało ("NIE” nr 31/2002), jej zarząd wyprowadził ze stoczniowej kasy większościowe udziały w Euroafrice warte grube miliony dolarów. Zaznaczyłem wtedy, że udziały te kupiła poprzez spółki zależne sama Euroafrica, co wydawało się podejrzane. Miło mi donieść, że prokuratura podzieliła moje stanowisko i sporządziła akt oskarżenia w tej sprawie przeciwko trzem byłym członkom zarządu Euroafriki, który to akt oskarżenia leży dziś w sądzie. Mechanizm nieprawidłowości – jak uważa prokuratura – był następujący: Euroafrica skupowała udziały poprzez cypryjskie spółki zależne, których zależność od siebie ukrywała przez umowy powiernictwa. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jak gdyby jakaś spółka ze słonecznej wyspy będąca własnością kilku prywatnych ludzi zapragnęła nagle kupić udziały w spółkach polskiej firmy morskiej. W istocie zaś firma ta sama skupowała własne udziały. Co oznacza, że sama stała się swoim właścicielem, co jest zakazane przez prawo, gdyż akcje należeć mogą wyłącznie do udziałowców. Obowiązujący od 1 stycznia 2001 r. kodeks spółek handlowych bardzo brzydko się wyraża o takim procederze w artykule 200. Pod ten artykuł podpada na przykład transakcja nabycia poprzez spółkę AGAT udziałów Euroafriki w spółce OFR (Organizacja, Finanse, Restrukturyzacja), która to transakcja odbyła się w 2002 r. Nabycie zaś przez A.P.E.A.R, spółkę zależną od Euroafriki, udziałów tej ostatniej, odbyło się w 2000 r., czyli przed wejściem w życie kodeksu spółek handlowych. Czy to oznacza, że akurat ta transakcja jest w porządku? Nie, gdyż posiadanie własnych udziałów jest obecnie niezgodne z prawem, a skoro tak, to należy te udziały w ciągu roku zbyć albo umorzyć. Niczego takiego zarząd Euroafriki nie uczynił przez dwa lata. Tym też zajęła się Prokuratura Okręgowa w Szczecinie i przedstawiła akt oskarżenia przeciwko ówczesnemu prezesowi zarządu spółki Euroafrica Włodzimierzowi M. oraz Zbigniewowi L. i Adolfowi W. Wnioski z tego wypływają dwa: jeden to ten, że "NIE” słusznie darło mordę rok temu, że oto wykryło aferę, której pełne wyjaśnienie, choć może trochę potrwać, da wiedzę o kulisach ciemnych operacji finansowych wokół Stoczni Szczecińskiej. Miło mieć rację. Drugi zaś jest taki, że źródła niejasnej sytuacji prawnej spółki Euroafrica powstały nie w momencie gdy w 2002 r. nowy właściciel Andrzej Hass objął rządy w spółce, lecz znacznie wcześniej, i to z winy poprzedniego zarządu. Odnoszę wrażenie, że Hassa wpuszczono w maliny. Trudno będzie obronić integralność Euroafriki, jeżeli zważyć, że akt oskarżenia wspiera opinia nie kogo innego, tylko prof. Sołtysińskiego, autora kodeksu spółek handlowych. Jeżeli bowiem sąd podzieli poglądy prof. Sołtysińskiego, to uznać będzie musiał, że nabycie akcji własnych przez spółki zależne, nawet przed wejściem w życie kodeksu spółek handlowych, powoduje nieważność wszelkich działań Euroafriki, od momentu kiedy obowiązuje nowy kodeks. A to z kolei oznacza, że Hass będzie do tyłu 3 mln zł, za które nabył akcje Euroafriki, a Euroafrica w ogóle ma szanse przestać istnieć w dotychczasowym kształcie. Na miejscu Hassa nieco bym się zdenerwował, gdyby mi ktoś wywinął taki numer, jak jemu wywinęli byli prezesi. I pogoniłbym na zbity dziób. Ale Hass okazał dobre serce – odwołał oskarżonych prezesów z zarządu firmy, którą wprowadzili prostą drogą na salę sądową, ale natychmiast mianował ich do zarządu Korporacji Unity kontrolującej w 61 procentach Euroafrikę. Andrzej Hass powiedział, że uczynił to, bo nie chciał ich krzywdzić. Jak kto ma miękkie serce, to musi mieć twardy tyłek, bo teraz jest w niego bity za nie swoje, miejmy nadzieję, grzechy. A może być bity jeszcze mocniej, ponieważ prokuratura interesuje się kolejnym wątkiem przeszłej działalności Euroafriki, czyli według opinii biegłego prokuratury nieudokumentowanym pochodzeniem 12,5 mln dolarów, którymi spółka zależna od Euroafriki – "Pol-Fin” – rozliczała się za użytkowanie promu Polonia. Andrzej Hass twierdzi, że biegły się myli, a on wyliczy się co do grosza. Jeśli się nie wyliczy, będzie to kolejny problem Euroafriki. Obecny prezes Euroafriki Paweł Porzycki zanegował opinie prof. Sołtysińskiego, twierdząc, że nie wie, czy miał on dostęp do wszystkich dokumentów, odniósł się również z największą nieufnością do opinii biegłego, powołanego przez prokuraturę. Poza tym biegły, jak twierdzi prezes Porzycki, nie zna się na shippingu i nie rozumie wszystkich procesów rynkowych zachodzących w tej branży. Jakkolwiek na to patrzeć, nie rezygnując z naszego punktu widzenia, uważamy, że sprawę jak najszybciej winien rozstrzygnąć sąd. To może oczyści atmosferę. Andrzej Hass w rozmowie ze mną powiedział, że zniszczenie Euroafriki to zniszczenie przedsiębiorstwa, które daje ludziom setki miejsc pracy. I to pewnie prawda. Tylko dlaczego Hass dzisiaj nadstawia własną gębę, żeby go w nią tłukli, skoro dokładnie wie, kto go pchnął w to bagno, i jeszcze im płaci? Autor : M.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arnie barbarzyńca Arnold Schwarzenegger, nieumiarkowany artysta i umiarkowany konserwatysta, tak oto ubiega się o posadę gubernatora Kalifornii. Kilka dni temu (27 sierpnia) w radiowej debacie, która była transmitowana również przez stację telewizyjną FOX, Schwarzenegger opowiedział się za pełną dopuszczalnością aborcji. Jego zdaniem należy także zalegalizować używanie marihuany do celów leczniczych. Ale wprowadzeniu związków małżeńskich dla par homoseksualnych Arnie był przeciwny. Zastrzegł przy tym, że nie uważa, aby homoseksualiści nie mogli żyć ze sobą w parach, jednak związek małżeński powinien być udzielany wyłącznie parze złożonej z mężczyzny i kobiety. Terminator zajmował się nie tylko mordowaniem nienarodzonych, ale także sprawami o wiele poważniejszymi. I tak, w przeciwieństwie do wielu innych członków partii republikańskiej, opowiedział się za wprowadzeniem zakazu sprzedaży broni automatycznej, a w przypadku innych rodzajów broni za rejestrowaniem osób kupujących i sprawdzaniem, czy nie były one karane. W kwestiach gospodarczych, odnosząc się do gigantycznego deficytu, jaki w tym roku zagraża Kalifornii (ok. 33 mld dolarów), Schwarzenegger zadeklarował się jako zwolennik podniesienia podatków. Uważam, że skoro znaleźliśmy się w sytuacji podbramkowej, to należy zwiększyć podatki. Moja filozofia życiowa jest taka, że nie można wydawać więcej, niż się zarabia – powiedział Arnold Schwarzenegger. No i jak? Jeżeli to są poglądy umiarkowanego konserwatysty,to w takim razie, jak sklasyfikować to, co mają „w tym temacie” do powiedzenia polscy socjaldemokraci? Czy może lepiej zapytać: jak określić poglądy prominentnych działaczy SLD? Beton? Beton zbrojony? Partia z nazwy swojej socjaldemokratyczna podlizując się nowej sile przewodniej znalazła się bardzo daleko na prawo od amerykańskiego umiarkowanego konserwatysty. Trochę jakby wstyd, nieprawdaż? Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyprowadzić w Pola Dlaczego Chińczyk odwraca swoje skośne oczy od Sławkowa. Transkontynentalnym szlakiem kolejowym miały jechać do Polski miliony kontenerów z Japonii, Chin i Korei. Miały jechać przez Rosję i Ukrainę do Sławkowa, w pobliże Huty Katowice. Za dawnych dobrych czasów położono tu tory przystosowane do rozstawu osi radzieckich wagonów dostarczających do huty rudę i siarkę. To jest najdalej na zachód wysunięte miejsce, gdzie kończą się tory, po których mogą jeździć rosyjskie wagony, a zaczynają się takie, po jakich jeżdżą pociągi po Europie – od Hiszpanii po Skandynawię i Turcję. * * * W wielkich bólach rodził się pomysł suchego portu w Sławkowie. Takiego miejsca, gdzie towary byłyby przeładowywane z szerokiego toru na normalny. Pisaliśmy już o tym w „NIE” nr 4 i 25/2002. Port w Sławkowie niby już działa. Od maja zeszłego roku wyjeżdżają stąd tiry, które koleją przyjechały z Kijowa (bo po szerokich torach jeżdżą nie tylko rosyjskie wagony, lecz także np. ukraińskie). Prawdziwa kasa będzie jednak nie na tirach z Kijowa. Każdego roku z Dalekiego Wschodu płynie do Europy 10 milionów kontenerów. Płynie – ponieważ transport odbywa się drogą morską. Armatorzy biorą za przewiezienie jednego kontenera około 1700 zielonych. Łatwo policzyć, że daje to 17 mld dolków rocznie. Żeby tak choć kawałeczek z tej kwoty uszczknąć... Całkiem niedawno Japończycy postanowili dopomóc Ruskim w modernizacji kolei dalekowschodniej. Policzyli, że opłaca im się nawet wybudować długaśny most kolejowy, by zalewać nas swoimi gadżetami z lądu, nie z morza. * * * W Kijowie od lat działa tzw. Komitet Sterujący koordynujący współpracę wszystkich krajów, które chcą zarobić na przewozie dalekowschod-nich towarów do Europy. Polska też uczestniczy w pracach Komitetu. Dostosowujemy się do wspólnych uzgodnień. Niby... Niedawno Komitet Sterujący uzgodnił stawki za przewóz towarów transkontynentalnym szlakiem. Obiecaliśmy, że swoje ceny dostosujemy do cen ukraińskich i rosyjskich – dużo niższych. Po czym... zrobiliśmy coś całkiem innego. W ostatnich dniach drastycznie wzrosły stawki za przewóz towarów trasą, która prowadzi z daw-nego Związku Radzieckiego do Sławkowa i od Sławkowa do naszej granicy zachodniej. Teraz właściciel znormalizowanego kontenera, który wieziony jest polskim „szerokim torem” (czyli Linią Hutniczą Szerokotorową), za każdy kilometr musi zapłacić około 45 centów USA (dotychczas 29 centów). Przewóz od Sławkowa na Zachód kosztuje jednego centa więcej. U Rosjan i Ukraińców ceny nie drgnęły. Ukraińcy biorą 11 centów za kilometr od kontenera, a Rosjanie – tylko 3 centy. Pociągi z towarami z Dalekiego Wschodu wcale nie muszą jechać przez Sławków. Równie dobrze mogą minąć i Sławków, i Ukrainę. Przejechać przez Białoruś i trafić do Brześcia. Na tamtym szlaku mamy terminal przeładunkowy w Małaszewiczach. Przerzucenie kontenera z ruskiego szerokiego wagonu na węższy wagon cywilizacji Zachodu kosztuje 90 zł netto. Tłoku nie ma, bo przewożenie tamtym szlakiem również się nie opłaca. Z Brześcia do pierwszej stacji niemieckiej jest 690 km cen zaporowych PKP – około 35 centów za kilometr. Obecnie każdy Chińczyk, Japończyk, Koreańczyk czy Hindus, który zmuszony jest posłać swój towar koleją, ma przynajmniej dwa powody, aby ominąć Sławków. Od granicy z Ukrainą do Sławkowa jest 399 km. Od Sławkowa do granicy z Niemcami – 371. Razem daje to 770 km. Tymczasem szlak kolejowy od Brześcia poprzez Warszawę do Niemiec liczy 690 km. To taniej o ponad 108 dolców. Tak czy tak przewiezienie kontenera z japońskimi kamerami koleją wychodzi drożej niż wstawienie go na pokład statku. Statku, który popłynie przez Ocean Indyjski, przepłynie przez Kanał Sueski albo opłynie Afrykę i Półwysep Iberyjski, po czym zawinie gdzieś do Europy Zachodniej. Polska gospodarka nic z tego mieć nie będzie. Nie skorzystają nawet kurwy portowe. * * * O wyjaśnienia poprosiłem Ministerstwo Infrastruktury. Otrzymałem oficjalną odpowiedź podpisaną przez podsekretarza stanu Macieja Leśnego. Dowiedziałem się, że ktoś mi wciska kit. Jak twierdzi pan podsekretarz, cena przewozu kontenera od granicy z Ukrainą do Sławkowa wzrosła w ostatnim czasie zaledwie o 2,6 proc., a ze Sławkowa do granicy z Niemcami – o 1,9 proc. Czyli tyle co nic. Zgłupiałem. Byłem już po rozmowie z innym urzędnikiem Ministerstwa Infrastruktury, panem X. A ten powiedział mi coś zupełnie innego. Szeroki tor – czyli Linia Hutnicza Szerokotorowa– znajduje się we władaniu firmy o takiej samej nazwie (LHS). Firma ta była kiedyś integralną częścią PKP, ale w 2001 r. przy okazji tak zwanej restrukturyzacji oddzielono ją od reszty (o tym też już pisaliśmy). Odtąd LHS trzepie kasę sama dla siebie. Co prawda rząd ubłagał LHS, by stosowała „stawki promocyjne” dla tych, którzy zechcą przewozić towary ze Wschodu na Zachód przez Sławków. Ale promocja właśnie się skończyła. LHS powiedziała, że jak dostanie dotację od państwa, to ceny znowu obniży. Kto błądzi i w błąd wprowadza? Pan X czy pan podsekretarz? Wcieliłem się w biznesmena, który do Niemiec chce przewieźć chińskie parasolki. W PKP Cargo bardzo ładnie mi wyliczono, ile zapłacę, jeśli ominę Sławków. A przez Sławków? Usłyszałem, że nie warto tamtędy jechać. Będzie drożej. * * * Państwo polskie już wywaliło jakieś 20 mln zł na pomoc w wybudowaniu suchego portu w Sławkowie. Wkrótce ma ruszyć budowa dwóch dróg dojazdowych do terminalu przeładunkowego. Od dawna uważaliśmy, że suchy port w Sławkowie jest ogromną szansą dla Polski. Twierdziliśmy też, że budować go powinien prywatny kapitał. Był taki, chętny do wywalenia w ten biznes 300 mln dolców. Jednak fachowcy od wicepremiera Pola pogonili inwestorów. Teraz odpieprzają jakąś prowizorkę, bez planu i koncepcji nazywając to szumnie „suchym portem Sławków”. A polega to, jak zwykle, na wyrzuceniu w błoto państwowej kasy. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prezydent wszystkich pałaców " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pen Club Wołomin " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Organy ściemniania " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wolność dla Dziada " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Religa na kościach Komu szkodzi, a komu pomaga autorytet światowej sławy chirurga i krajowej sławy polityka. Rozpoczęta przez Buzka reforma zdrowia wielokrotnie pokazała, jak to w imię poprawy dostępności do usług lekarskich zostawiano szpitale – miernoty, za to bezpardonowo niszczono placówki o świetnym dorobku z wyśmienitą kadrą. Proceder ten kwitnie do dzisiaj. Kim jest prof. dr hab. i do tego senator Zbigniew Religa w jednym, nie trzeba chyba mówić. Nie od dziś jest ulubieńcem wszystkich bodaj ministrów zdrowia. Kiedy w 2000 r. jego fundacja wyraziła chęć budowy szpitala w Rzeszowie, pomysł tak bardzo spodobał się ówczesnemu prezydentowi miasta Andrzejowi Szlachcie, że zaproponował, aby na ten cel za darmo przekazać dworek w Słocinie wraz z zabytkowym parkiem. Medialnemu urokowi Religi uległo swego czasu wielu innych – w tym choćby Paweł Piskorski, który tak zachwycił się skutecznością leczenia chorób serca, że postanowił zasilić profesorski instytut 400-tysięczną zapomogą z miejskiej kasy Warszawy. Warto pamiętać, iż już wówczas operacje kardiochirurgiczne wykonywały w Polsce 22 inne placówki. Tak się jednak składa, że nie samym sercem człowiek żyje. Czasem dopadają go inne choróbska. Ot, choćby reumatyzm, który jest zmorą aż co czwartego człowieka na świecie. O tym, jak straszna jest to choroba, świadczy fakt, że co trzecia ofiara schorzeń reumatycznych jest kaleką i musi korzystać z renty inwalidzkiej. Mając to na uwadze Światowa Organizacja Zdrowia lata 2000–2010 uznała "Dekadą kości i stawów". Mało który "sercowiec" nie słyszał o kierowanym przez Religę Instytucie Kardiologii w podwarszawskim Aninie. Mekką dla pokręconych przez reumatyzm jest Instytut Reumatologii w Warszawie przy ul. Spartańskiej 1. Niestety – z jego usług mogą korzystać jedynie szczęśliwcy, którzy i tak muszą odczekać swoje w kilkumiesięcznej kolejce. W budynku przy Spartańskiej zadekował się także niewielki Instytut Kardiologii. Przez długi czas "kardiolodzy" i "reumatycy" zgodnie w jednym stali domu. Do momentu, gdy kardiologia zażyczyła sobie 150 łóżek. "Reumatykom" pociemniało w oczach, zwłaszcza że wszystkich łóżek mają zaledwie 170. Zadośćuczynienie zakusom kardiologów oznaczałoby śmierć Instytutu Reumatologii. Śmierć piękną, tyle że nieuzasadnioną, gdyż mimo pseudoreformy służby zdrowia warszawski Instytut Reumatologii radzi sobie całkiem nieźle, dzięki czemu po dziś dzień ma kasę i zero długów. Okazało się jednak, że za kardiologami stoi sam prof. dr hab. Zbigniew Religa. Stało się jasne, że reumatologia skazana jest na pożarcie. Oficjalnie nie ma mowy o likwidacji Instytutu Reumatologii, lecz jedynie o jego reorganizacji. Niezależnie od nazwy pracownicy instytutu zgrzytają ze złości zębami. Starają się przy tym robić to po cichu, gdyż Sławomir Maśliński – naczelny dyrektor instytutu – wolał nie zawracać sobie głowy odpowiadaniem na głupie pytanie, dlaczego tak ceniona placówka musi zdechnąć. Na wszelki wypadek zarządził więc zakaz udzielania informacji na temat losów placówki. Entuzjazmu do udzielania informacji na temat szpitala nie widać także w biurze prasowym Ministerstwa Zdrowia, które do znudzenia powtarza wyświechtaną historyjkę, iż to wyłącznie organ założycielski i dyrektor placówki medycznej odpowiadają za jej los. I tu ciekawostka. Jeśli ministerstwo – jak twierdzi – nic do tego nie ma, to czemu list ministra Łapińskiego do prof. Religi o powołaniu Instytutu Chorób Układu Krążenia na bazie Instytutu Kardiologii przy Spartańskiej ukazał się już nawet w wewnętrznym biuletynie tego ostatniego? Pewne placówki muszą upaść, aby mogły istnieć inne. Czemu jednak prof. Religa wybrał szpital, poza którym w całej Polsce nie wykonuje się tak kompleksowej reumo-ortopedii, do czego zalicza się np. wszczepianie kolan. Jak gdyby tego było mało, jest to jedna z nielicznych tego typu placówek, która kształci kadry. Dobrowolna rezygnacja z podobnych placówek może oznaczać, że zdrowa pikawa będzie noszona na kulach. Autor : Adam Zieliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Partyjka durnia SLD jest lewicowy tylko z nazwy. "Nie deklaracje słowne liderów i szumnie zapowiadane programy decydują o charakterze partii politycznych, ale ustawy budżetowe. To, co proponuje rząd na rok 2004, każe mi sytuować Sojusz w gronie partii liberalno-konserwatywnych". Wicepremier Hausner jest szczery aż do bólu. Otwarcie deklaruje, że celem rządu jest ograniczenie systemu świadczeń przedemerytalnych i taka reforma rent inwalidzkich, która wyeliminuje osoby pobierające nienależne im świadczenia, reforma KRUS, która zlikwiduje "patologie" oraz wdrożenie systemu emerytur pomostowych. Dąży też do wyrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Ulubionym zwrotem wicepremiera jest "uszczelnianie i ograniczenie transferów". W praktyce pomysły te oznaczają setki tysięcy dramatów małych ludzi, przeciw którym ruszy potężna machina urzędnicza Hausnera. Wicepremier i jego koledzy nie rozumieją, że to, co nazywają "patologią", dla milionów Polaków jest szansą na nędzne przeżycie. Można oburzać się czytając informację, jak policja schwytała kolejnego lekarza, który za łapówkę wystawiał kwity uprawniające do ubiegania się o jałmużnę w wysokości 400 zł, ale trzeba też zapytać, do jakiej ostateczności doprowadzeni zostali ludzie gotowi dać w łapę, aby zapewnić sobie stały zasiłek socjalny. Bo przecież nikt nie wmówi mi, że za tę jałmużnę można wyjechać na Florydę. Ile zaoszczędzi wicepremier na ofiarach transformacji ustrojowej? Może 3–4 mld zł w 2004 r. Tymczasem, gdy SLD planuje łupienie biedaków, bogacze już zaczęli podliczać zyski. Hausner ma szeroki gest wobec banków, towarzystw ubezpieczeniowych i otwartych funduszy emerytalnych. Zapowiedziana przez rząd obniżka stawki podatku CIT do 19 proc. już w roku przyszłym pozwoli bankom "zaoszczędzić" 4,5 mld zł! Bez wysiłku i ryzyka. Aby normalnie zarobić taki szmal, instytucje te musiałyby zauważalnie zwiększyć akcję kredytową. A tak wystarczy przychylność rządu i sejmowej większości. W ostatnich miesiącach aż nazbyt widoczny był potężny lobbing prowadzony w tej sprawie przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych, Polską Radę Biznesu, Business Centre Club, Centrum im. Adama Smitha i inne wpływowe organizacje. Jeśli ktoś sądzi, że Bochniarzową, Kulczyka, Goliszewskiego i Palikota interesuje dziura budżetowa, jest w błędzie. Mieli załatwić sobie obniżkę podatków i są blisko. Zapychanie dziury to problem emerytów, rencistów, pielęgniarek, nauczycieli i górników. Wulgarna teoria liberalna zakłada, że obniżka podatków automatycznie powoduje wzrost gospodarczy, co z kolei skutkuje zwiększeniem liczby miejsc pracy i ogólną szczęśliwością. Gdyby tak było, Stany Zjednoczone, na które tak chętnie powołują się eksperci, cieszyłyby się dziś wzrostem gospodarczym i niskim deficytem budżetowym, tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Z 230 mld dolarów nadwyżki budżetowej Clintona w roku 2000 zrobiło się 450 mld deficytu Busha młodszego – między innymi dlatego, że republikańska większość skutecznie zredukowała stawki podatkowe dla najbogatszych. To, co proponuje rząd Leszka Millera w przyszłych latach, to kalka "toutes proportions gardés" tej polityki. SLD jest na prostej drodze do wywołania anoreksji budżetowej, i to w warunkach wzrostu gospodarczego, co samo w sobie będzie ekonomicznym dziwolągiem. Dalszy spadek notowań tej formacji jest więcej niż pewny. Na miejscu co najmniej połowy posłów szukałabym po 2005 r. nowej znacznie skromniejszej roboty. Nic dziwnego, że w środę 1 października wiceminister gospodarki Jolanta Banach odpowiedzialna za pomoc społeczną podała się do dymisji, która nie została przyjęta. W trakcie wieczornego spotkania premiera z klubem parlamentarnym Sojuszu nie zostawiono na nim suchej nitki. Za całokształt i najświeższe pomysły. Rząd miałby pewną szansę, gdyby jego wysiłki wsparł Narodowy Bank Polski oddziałując na banki komercyjne instrumentami przewidzianymi prawem, których celem byłoby obniżenie oprocentowania kredytów. Chodzi przede wszystkim o zaprzestanie praktyki zadłużania NBP w bankach komercyjnych za pośrednictwem bonów pieniężnych. Bank centralny mógłby też złagodzić kryteria kwalifikacji kredytów zagrożonych oraz uruchomić dla banków specjalną linię kredytową na współfinansowanie środków unijnych. To byłyby realne impulsy wzrostu. Nieszczęściem polskiej gospodarki są zatory płatnicze. Tu również NBP mógłby wspomóc politykę rządu – gdyby taka istniała. Tak się jednak nie stanie. Rząd popełnia strategiczny błąd zakładając, że można osiągnąć wzrost gospodarczy zmniejszając redystrybucyjną rolę budżetu. Jeśli cięciom stawek podatkowych i wydatków będzie towarzyszyła polityka wysokich stóp procentowych i nadwartościowego kursu złotego, to o trwałym wzroście PKB należy zapomnieć. W takich warunkach ewentualne oszczędności nie zostaną przeznaczone na inwestycje, ale zostaną skonsumowane przez sektor finansowy. Analitycy i "niezależni eksperci" bezlitośnie ćwiczą ministrów wytykając im wysokość długu publicznego. Jednym z jego elementów jest koszt obsługi długu krajowego. Za kadencji obecnego składu Rady Polityki Pieniężnej był on przeciętnie 3 razy wyższy niż w krajach Unii Europejskiej. Powodem tego była wysoka realna stopa procentowa. W tym samym okresie podobne stopy procentowe w krajach Unii Europejskiej kształtowały się na poziomie 0–1,5 proc. rzadko przekraczając 2. Można spekulować ile "zaoszczędziłby" budżet państwa w latach 1998–2002, gdybyśmy mieli realne stopy procentowe NBP na poziomie zbliżonym do unijnych standardów. Byłoby tego od 28 do 32 mld zł! Mógłby sobie Marek Pol betonować i zalewać asfaltem kraj w ramach programu budowy autostrad. A tak te 32 miliardy dyskretnie przepłynęły na konta tzw. inwestorów. Gdyby całemu składowi Rady Polityki Pieniężnej odpalili oni za tzw. politykę pieniężną zwyczajowe 5 proc. to Bogusław Grabowski z kolesiami działkowaliby się sumką od 1,4 do 1,6 mld zł! Kurewsko wielki szmal! Połowa Polaków żyje poniżej granicy minimum socjalnego, 30 proc. uczniów jest niedożywionych, mamy w kraju regiony, w których poziom życia i sytuacja na rynku pracy niewiele różni się od tej spotykanej w zrujnowanej wojną byłej Jugosławii. Fundowanie w takich okolicznościach ultraliberalnej polityki społecznej przez formację mającą w nazwie "lewicę" jest skrajną nieodpowiedzialnością. Tym bardziej że ta polityka oparta jest na sprytnym oszustwie. Obniżka podatków dochodowych od osób prawnych (CIT) i osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą (PIT) ma zostać zrekompensowana z jednej strony cięciami w sferze socjalnej, z drugiej zaś podwyżkami stawki podatku VAT w 2004 r. Tego nawet Leszek Balcerowicz nie proponował w latach, gdy był ministrem finansów. Byłoby lepiej, gdyby SLD zdecydował się, jaką jest partią? Bo przywileje podatkowe dla banków, wielkich firm, lokalnych bogaczy i establishmentu, pieprzenie o lewicowości, przysiady przed klerem, ledwo tylko skrywana pogarda dla najuboższych – wszystko to skłania do smutnego wniosku. Sojusz jest związkiem zawodowym ludzi trzymających władzę. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Andrzej Lepper wyznał, że podczas ostatniej brukselskiej wizyty modlił się w tamtejszej katedrze w trzech intencjach: aby Unia Europejska traktowała Polskę poważnie, aby Miller podał się do dymisji, aby Samoobrona wygrała wybory. • Alarmuje Purpurowa Eminencja Glemp. Budowa stołecznej Świątyni Opatrzności Bożej wlecze się wolniej niż budowa metra. Brakuje szmalu. Zawiodło społeczeństwo w kraju, zawiedli polonusi, zbiórkę olali nawet członkowie episkopatu. Nie zawiodły jedynie spółki skarbu państwa: LOT, Poczta Polska, PKS. Zdesperowana Eminencja ruszyła do Ameryki, aby stamtąd jeszcze coś wycisnąć. Szanse marne, bo tam już wszystko sprywatyzowali. • O jeden spokojny dzień bez krytyki mediów modliło się światłe, pragmatyczne kierownictwo SLD. Media walą w Sojusz aferą za aferą jak w pusty bęben. Niekiedy z braku nowych odgrzewają stare, jak we "Wprost" czy w "Newsweeku". W aferze starachowickiej pojawiła się notatka senatora Suchańskiego, który obwinił barona świętokrzyskiego Długosza za przeciek do Jagiełły. Baron utrzymał się na stolcu; pora na "Kroniki" Długosza. • Wszystko jeszcze w Polu – alarmuje raport Komisji Europejskiej oceniającej stan przygotowań Ministerstwa Infrastruktury całościowej strategii rozwoju autostrad i dróg w Polsce. Jeśli nie nastąpi ogólnonarodowy zryw, to kilka miliardów euro przejdzie nam koło nosa. Wicepremier Pol uchodzi za jednego z najsłabszych ogniw w rządzie. Jest jednak szefem koalicyjnej Unii Pracy i nie podlega dymisji. Chyba że UP zmieni lidera. Na razie mamy Instytut Badań nad Autostradami zamiast autostrad. • Nie próżnuje opozycja. Lider Platformersów Donald Tusk zaproponował wielką koalicję PiSuarom. Opartą na historycznej formule "wasz prezydent, nasz premier". Prezydentem państwa byliby, w koncepcji Tuska, państwo Kaczyńscy, a premierem – Jan Maria Rokita. Bo "ambicje Jana Marii Rokity pod tym względem są uzasadnione i warte wsparcia". Plan Tuska spotkał się z umiarkowanym odzewem państwa Kaczyńskich. Obaj mają już swoich kandydatów na prezydenta i premiera. • Prawda zawsze na jaw wyjdzie. Okazało się, że Rokita naprawdę nie ma imion Jan Maria, tylko Jan Władysław. Pytany o imiona przez "Trybunę" Rokita zasłaniał się brakiem pamięci, niczym Michnik na przesłuchaniach komisji śledczej. Janek Władek Rokita... – jak to pospolicie brzmi. • Wiec wielkopolskich członków PSL zakazał krajowemu kierownictwu partii ponownego wchodzenia w koalicję z SLD. Zakaz może być skuteczny, bo SLD nie zamierza koalicji odnawiać. • Pracował też rząd. Ponad miliard złotych chce przeznaczyć Ministerstwo Edukacji na program socjalny dla studentów. Mają być stypendia dla studentów prywatnych uczelni, kredyty dla słuchaczy i pracowników szkół wyższych, refundacje kosztów dojazdów do szkół. Założenia brzmią jak zwykle bardzo obiecująco. • W ramach państwa wyznaniowego gdański sąd uznał artystkę Dorotę Nieznalską winną znieważenia krzyża i skazał ją na pół roku ograniczenia wolności. Przypomnijmy, że Nieznalska stworzyła dzieło "Pasja", którego częścią było zdjęcie penisa na krzyżu. Tak to jest, jeśli ktoś uwierzy w wolność artystyczną w Papalandzie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pojeby z zajobami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak beknie centuś " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szarańcza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Radiolenie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szakira i Walikonik " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Towarzysz prorok W każdej epoce jest taki kraj, w którym wszystko jest jasne i proste. Kiedyś takim krajem był ZSRR, potem Chiny i NRD. Teraz nastał czas Turkmenistanu. Kto wynalazł koło? Turkmeni. O tym wiekopomnym odkryciu sami zainteresowani dowiedzieli się z "Ruchnamy" – świętego pisma Turkmenów autorstwa dawnego przywódcy komunistycznego Saparmurata Nijazowa, który po upadku Związku Radzieckiego wcielił się w wodza i ojca Turkmenów – Turkmenbaszę, dożywotniego prezydenta niepodległego Turkmenistanu. 1.25 listopada 2002 r. od samego Turkmenbaszy naród dowiedział się o nieudanej próbie zamachu na Turkmenbaszę dokonanej w alei Turkmenbaszy. Wódz i ojciec od razu wymienił nazwiska organizatorów zbrodni, w tym głównego – ukrywającego się w Rosji Szychmuradowa. Po równo miesiącu spiskowiec oddał się w ręce sprawiedliwości. W podjęciu tej decyzji pomogło przepuszczenie przez ścieżkę zdrowia i zapuszkowanie mieszkających w kraju krewnych wroga narodu. Turkmenbasza jest świętym darem zesłanym przez niebiosa narodowi turkmeńskiemu – przyznał demaskując swoją prawdziwą twarz zbrodniarza, zdrajcy, nikczemnika, kompletnego zera, narkomana i mafioso, były wicepremier i były minister spraw zagranicznych Turkmenistanu Borys Szychmuradow. Telewizyjne kanały turkmeńskie wielokrotnie pokazywały skruszonego łotra. Na ekranach, z których nawet na sekundę nie znika umieszczony w górnym rogu złoty profil Turkmenbaszy. Sądowi wystarczyło kilka dni na ogłoszenie wyroku – 25 lat pozbawienia wolności, najwyższy wymiar kary w Turkmenistanie. Jednak parlament zdecydował o skazaniu wicepremiera na dożywocie; dokonał w tym celu poprawki do kodeksu karnego. W czasie burzliwej debaty deputowani domagali się uśmiercenia zdrajcy, a także wszystkich jego męskich krewnych. Znaleźli się ochotnicy do wykonania wyroku. Postulaty były uzasadnione. W przysiędze, którą składają Turkmeni, zapisano: W godzinę zdrady Saparmurata Turkmenbaszy Wielkiego niech przerwie się oddech mój. 2.Choć w pierwszym wersie hymnu Turkmenistan nazwano Wielkim stworzeniem Turkmenbaszy, to – jak odkrył Turkmenbasza – turkmeńska państwowość liczy sobie już pięć tysięcy lat. Sami Turkmeni są tworem Allacha, który – jak zapisano w "Ruchnamie" – nazwał swoje stworzenie Tiurk imam – pochodzący ze światła. Tak na świecie pojawili się Turkmeni. "Ruchnama" będąca nieustannym przedmiotem uczonych debat telewizyjnych, podstawowym podręcznikiem szkolnym i akademickim, główną księgą każdego Turkmena, jest także – jak pisze Turkmenbasza – darem Allacha, który zesłał ją jako źródło światła i natchnienia. "Ruchnama" to m.in. przewodnik po duszy Turkmenów, ich idea i system wartości, system filozoficzny – poznania i zmiany świata. To pielgrzymka do przeszłości i przyszłości. To słodki owoc posadzony i wyrośnięty na świętej ziemi turkmeńskiej. Dzięki "Ruchnamie" każdy Turkmen zdoła odbudować rytmiczne, rozumne bicie serca". Pismo święte Turkmenów ma jednak charakter uniwersalny, gdyż – jak głosi Turkmenbasza – z idei "Ruchnama" mogą skorzystać inne narody – zarówno bliskie, jak i dalekie geograficznie. 3.Od Turkmenów należy się uczyć, to bowiem jeden z najstarszych narodów świata, który miał niemal decydujące znaczenie dla rozwoju ziemskiej cywilizacji. Turkmenbasza pisze: Mój drogi Czytelniku! Czy wiesz, że pierwszy wóz na Ziemi zmajstrowali Turkmeni? Turkmeńskie koło nie tylko zmieniło życie armii i państwa, ale zmieniło bieg samej historii, przyspieszyło rozwój światowej nauki. Okazuje się, że Turkmeni pierwsi zaczęli wytapiać żelazo, wykonali pierwsze narzędzia z żelaza. Wśród elementów, które Turkmeni wnieśli do światowej cywilizacji, Turkmenbasza wymienia turkmeńskiego konia, turkmeńską pszenicę, turkmeńską owcę oraz turkmeńskie dywany i stroje narodowe. Turkmeni ciągnęli karawanę nauki w całym świecie islamskim. Turkmenistan był ojczyzną uczonych, myślicieli, filozofów i poetów. 4.Turkmenbasza wyliczył, że Turkmeni panowali na obszarze 18 mln km2 (to powierzchnia większa od nieboszczyka Związku Radzieckiego), stworzyli dziesiątki państw – w tym imperium otomańskie. Ich wpływy dochodziły do Hiszpanii. Po podboju przez Czyngis-chana wielu Turkmenów skierowało się na zachód. Dzięki temu Europa uzyskała kolosalny dopływ do nauki i produkcji. Turkmeni wielokrotnie pokazywali światu swoje prawdziwe przeznaczenie tworząc wielkie wartości materialne i duchowe, które stały się nieodłączną częścią starożytnych cywilizacji od Indii do basenu Morza Śródziemnego. Turkmeni wnieśli ogromny wkład w rozwój życia na Ziemi, jego rozmiar trzeba będzie jeszcze zbadać. Uczyni to zapewne najwybitniejszy turkmeński historyk – Turkmenbasza – w nowym wydaniu "Ruchnamy". Jednak nie wszystkie wynalazki są dziełem Turkmenów. Na przykład balet. Turkmenbasza zlikwidował balet jako sprzeczny z "Ruchnamą". 5.Jak każde pismo święte, "Ruchnama" zawiera opis stworzenia, drzewo genealogiczne i przykazania. Dziesięć. Pierwsze głosi, by szanować starszych, trzecie traktuje specjalnie o szacunku dla rodziców. Nie zawsze odstępstwa od przykazań oznaczają ich złamanie. Jeden z aresztowanych zamachowców dostał tylko pięć lat, bo na procesie wyrzekł się rodziców – jeszcze groźniejszych niż on zamachowców i zdrajców. Turkmenbasza w swoich przykazaniach nakazuje także ładne i schludne ubieranie się, nieżałowanie szmaragdów dla córek i narzeczonych, przyjemne dla wzroku upiększanie domostwa. Ale bogactwo nie jest najważniejsze. Turkmenbasza radzi: Troszcz się nie o swój brzuch, lecz duszę. Poza tym naród jeszcze nie dorósł, by Turkmenbasza mógł się z nim podzielić swoim majątkiem: Turkmeńskie państwo jest bardzo bogate. Można by je rozdać narodowi i ozłocić każdego. Ale czy nasi ludzie są przygotowani po siedemdziesięcioletniej nędzy nagle stać się bogatymi? Trzeba mieć ogromną wolę, żeby wytrzymać taką próbę. "Ruchnama" roi się od złotych myśli. Uśmiech to drzwi w świat człowieka. Płakać potrafi tylko matka. Wszyscy inni udają. Talent to źródło karmiące mózg wiedzą. Bez korzeni nie wyrośnie drzewo, bez fundamentu – dom. 6.Turkmenbasza nie wspomina, że jako towarzysz Nijazow był szefem miejscowej partii komunistycznej, członkiem Biura Politycznego KC KPZR. Za to pisze, że 74 lata władzy radzieckiej były latami represji i poniżania Turkmenów. Sam system radziecki Turkmenbasza nazywa chorobą nowotworową. Zwracając się do dzieci Turkmenbasza napisał: Miałyście szczęście urodzić się w szczęśliwym czasie. Złoty Wiek, o którym marzyli wasi ojcowie i dziadowie, to nasz wiek. W Turkmenistanie nie ma prześladowań z motywów politycznych, nie ma więzień dla więźniów politycznych. W Turkmenistanie nie ma żadnych konfliktów. Tu panuje stabilna sytuacja polityczna, narody żyją w pokoju i zgodzie, służą jednemu państwu – głosi "Ruchnama". Dzięki turkmeńskiemu gazowi ani Rosja, ani Stany Zjednoczone nie mącą turkmeńskiej stabilności. Waszyngton lobbuje budowę gazociągu z Turkmenistanu do Afganistanu i Pakistanu, który zapewni Turkmenbaszy kolejne miliardy dolarów na nowe pałace prezydenckie, złocone pomniki Turkmenbaszy i meczety pod wezwaniem Saparmurata-pielgrzyma. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ćmić woje " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pryszcz preprezydenta Doktor Andrzej Olechowski nie wstydzi się przyznać, że był doradcą gospodarczym prezydenta Wałęsy, bramkarzem w klubie "Stodoła", ministrem finansów w rządzie Jana Olszewskiego, agentem wywiadu PRL, przewodniczącym Rady Nadzorczej Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego PKO BP/Handlowy. W swoich biografiach upowszechnianych w stołecznej kampanii prezydenckiej pomija jednak jeden ważny szczegół swojej działalności gospodarczej. Dlaczego? Nowoczesna i kompetentna administracja wspierająca przedsiębiorczość – to jedno z głównych haseł "Projektu dla Warszawy", programu wyborczego doktora Olechowskiego wolnego od jakichkolwiek interesów i celów grupowych lub partyjnych. Programu reakcji na fatalną i wciąż pogarszającą się sytuację gospodarczą i społeczną w Polsce. Na którą doktor Olechowski, jako przyszły prezydent Warszawy, ma lekarstwo. Pokaże, że można rządzić inaczej, lepiej. Pokaże, że nie ma przeszkód, aby organizacja, procedury i kultura polityczna władzy w Polsce spełniała najwyższe standardy nowoczesnej demokracji. Praktyka doktora Olechowskiego W latach 1991–1993 doktor Olechowski był przewodniczącym Rady Banku (Rady Nadzorczej) i jednocześnie reprezentantem interesów skarbu państwa w ówczesnym Banku Turys-tyki. Bank powstał po upadku pierwszej komuny wykorzystując szmalec PRL-owskiego Centralnego Funduszu Turystyki i Wypoczynku. Farciło się bankowi, od kiedy doktor Olechowski, zarabiający wówczas też jako minister finansów, załatwił mu licencję dewizową. Przywilej jakiego nie miały wtedy inne, mnożące się jak grzyby, ale znacznie większe banki. Zgodnie z ówczesnymi wiatrami historii ten mały, ale atrakcyjny bank rychło wystawiono na prywatyzację. Wcześniej jednak doktor Olechowski, jako szef Rady Banku, organu kontrolującego i nadzorującego jego działalność, obsadził bankowy Zarząd ludźmi kompetentnymi i profesjonalnymi. Czyli swoimi. Bank kupił latem 1993 roku biznesmen pan Aleksander Gudzowaty, wzbogacony na handlu ropą z Ruskimi, bo potrzebował takiej instytucji do obsługi swych rozrastających się interesów. Kupując opierał się na dobrych słowach, opiniach Zarządu banku i Rady kierowanej przez samego znakomitego doktora Olechowskiego. No i audycie, czyli kontroli stanu banku sporządzonej przez renomowaną wówczas firmę Artur Andersen. Tak, tak tego słynnego dziś Artura Andersena, który masowo "produkował" znakomite wyniki finan-sowe amerykańskiej firmy Enron. Co wstrząsnęło tamtejszą giełdą i doprowadziło do upadku firmy audytorskiej Artur Andersen, a niektóre bezrobotne jej analityczki do zarabiania szmalu na rozbieranych sesjach w "Playboyu". Bank Turystyki to nie Enron, ale krajowy odprysk Artura Andersena, który swym autorytetem potwierdził, że rok 1992 bank zamknął z niewielkim zyskiem. Gudzowaty w ciemno kupił go i rychło gówno wyszło z sejfów. Nie widział, nie słyszał, nie odpowiada Kiedy Gudzowaty zajrzał do worka, okazało się, że zysku nie ma. Co grosza, jak wynika z raportu pokontrolnego Najwyższej Izby Kontroli: Bank Turystyki S.A., którego dominującym akcjonariuszem do lipca 1993 r. był Skarb Państwa reprezentowany od 1991 r. przez Ministra Finansów poniósł w latach 1992–1993 straty, które kwalifikowały go do postawienia w stan upadłości. I dalej Jednocześnie, na skutek nierzetelnego postępowania Zarządu, rzeczywisty stan zagrożeń Banku nie był ujawniany zarówno w sprawozdaniach finansowych jak i innych dokumentach przekazywanych do Narodowego Banku Polskiego. Na przykład w informacjach dla NBP za czerwiec 1993 r. wykazano kredyty stracone o wartości 52 mld, stanowiące zaledwie 15% portfela kredytowego. Zarząd Banku tworzył przy tym rezerwy celowe w rozmiarach znacznie niższych od wymaganych przepisami NBP, co spowodowało zaniżenie ponoszonych kosztów i wykazanych strat. Cóż zrobił nowy właściciel? Zlecił innej firmie audytorskiej Moore Stephens nową ocenę stanu banku, a kiedy syf się potwierdził, zażądał od właściciela, czyli skarbu państwa, rekompensaty za straty. Aby uniknąć skandalu, zawarto pomiędzy ministrem finansów a Gudzowatym ugodę o dofinansowaniu banku przez dodatkową emisję akcji skarbu państwa. Tyle że te akcje stworzyły kapitał zapasowy banku. Mówiąc ludzkim językiem skarb państwa dał bankowi ok. 5 milionów dzisiejszych dolarów amerykańskich i nie miał z tego nic. Ani jednego głosu na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Słowem pięć milionów baksów ze skarbu państwa poszło się jebać jako rekompensata za nierzetelną wycenę banku. Kto odpowiada za przejebane pięć milionów? Wedle raportu kontrolerów NIK oczywiście Zarząd banku, czyli fachowcy Olechowskiego. Do dzisiaj siedem osób z Zarządu tuła się po sądach. Oskarżeni o spowodowanie wielomilionowych szkód na rzecz banku, czyli za udzielanie kredytów bez zabezpieczenia i umarzanie kredytów po spłacie tylko niewielkiej ich części. Raport wskazuje też na niedostateczny nadzór ze strony Rady banku. Bo oni, a zwłaszcza przewodniczący Olechowski pomimo posiadanego dostępu do niektórych informacji wskazujących na nieujawnianie rzeczywistego stanu kredytów i wadliwości stosowania procedur kredytowych, nie podejmowali stosownych działań zaradczych. Słowem doktor Olechowski, który zasiadając na posadzie przewodniczącego Rady banku, celowo lub z lenistwa pozwolił sobie na niegospodarność. Na stratę pieniędzy publicznych. Ale o tym doktor Olechowski, kreujący się w stołecznych wyborach prezydenckich, jako człowiek kompetentny, uczciwy, precyzyjny i pracowity (!) słyszeć, mówić i wiedzieć nie chce. Całusy od Olechowskiego Doktor Olechowski w swym Programie Wyborczym zwraca się do mieszkańców stolicy, czyli do nas też słowami tymi: Po pierwsze spowoduję, że miejscy urzędnicy będą wolni od wpływów partyjnych. Stworzę apolityczny, profesjonalny korpus urzędników warszawskich. Po drugie praca urzędników miasta i dzielnic będzie przejrzysta. Posada przewodniczącego Rady Banku Turystyki była jedną z ostatnich, odpowiedzialnych fuch doktora Olechowskiego. Potem żył z kapitału, piastował też zaszczyty w bankowości, był nawet radnym w gminie Wilanów. Próbował być prezydentem RP, ale elektorat odrzucił go, wskazując, że fotel prezydenta stolicy to szczyt jego marzeń. Tam właśnie chce popisać się swą pracowitością i fachowością. Po doświadczeniach z prywatyzacją Banku Turystyki, po ukrywaniu stanu faktycznego banku, po zrzuceniu na skarb państwa odpowiedzialności za własne zaniedbania wątpimy w to, że doktor Olechowski teraz wyleczy stolicę. W swoich ulotkach wyborczych doktor Olechowski zwraca się do warszawiaków: Będę wdzięczny za każdą uwagę, za każdy Państwa głos. Doktorze Olechowski nasze uwagi, nasz głos właśnie przekazujemy. Oczekujemy wdzięczności. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Caritas lager " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Underkatolik Miller Umizgi i Kwaśniewskiego, i Millera na nic się zdały. Czerwoni dla Kościoła to nadal czarne owce. – Nie potrafię sobie wyobrazić w szeregach SLD katolika o poprawnie ukształtowanym sumieniu – wycedził Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny "Więzi" podczas prezentacji wydanej przez watykańską Kongregację Nauki Wiary "Noty doktrynalnej dotyczącej pewnych kwestii związanych z udziałem i postawą katolików w życiu publicznym". Na temat interpretacji dokumentu mądrzyli się między innymi ks. prof. Andrzej Szostek – rektor KUL, prowincjał dominikanów ojczulek Maciej Zięba i wspomniany już red. Nosowski. Celem wydania przez Watykan noty było bardzo mocne wezwanie do kształtowania życia publicznego nie tylko przez udział w wyborach, ale także poprzez wdrażanie zasad moralnych. Wyraźnie przy tym rozdzielono rolę świeckich i duchownych: ci pierwsi mają aplikować w konkretnej rzeczywistości zasady moralne wykładane przez swych pasterzy. Szanujący się katolik nie powinien wstępować do partii skrajnie antydemokratycznych. Interpretatorzy watykańskiej noty nie sprecyzowali, o jakie partie chodzi. Zaznaczyli, że ochrzczeni w Kościele kat. mogą za to należeć do partii odwołujących się do społecznego nauczania Kościoła. Przyznali, że polski katolik nie ma zbyt wielkiego wyboru, bo partii takich jest mało. Dodajmy: mało, są nieliczne, a ich liderzy skompromitowani. Najwyraźniej nie zawsze w działalności politycznej stosują te same zasady, co w kapliczce. O czym świadczą nasze liczne publikacje. A rektor Szostek w trakcie dysputy dotyczącej noty wyraźnie nawoływał do zachowania spójności zasad moralnych we wszystkich dziedzinach. – Nie można przekonań religijnych zostawiać w kościele. Te same trzeba stosować w polityce – grzmiał. Chroniący zygoty jak niepodległości SLD jest bliski kościelnej nauce i mógłby być alternatywą dla kanapowych partyjek z Matką Boską w klapie. Nic z tego: Nosowski z "Więzi" mówi bez zająknięcia, że katolicy o poprawnie uformowanym sumieniu w szeregach Sojuszu znaleźć się nie mogą. Z tego płynie logiczny wniosek: ci katolicy, którzy w SLD się jednak znaleźli, są wadliwymi katolikami. Jeżeli przyjąć, że 90 proc. naszego społeczeństwa to katolicy, także w szeregach SLD przeważają osoby wyznania rzymskokatolickiego. Niestety – jak wynika z dyskusji wokół noty – większość ta jest wyposażona w kalekie sumienia. Miller czym prędzej powinien zgłosić pretensje. Inaczej nikt nie zrozumie, dlaczego przerżnie następne wybory. A po rozpadzie koalicji mogą one nastąpić wcześniej, niż przewiduje ustawa. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ludzie bezdomni II Panie Zygmuncie, jestem za, a trochę przeciw („Król Zygmunt Bezdomny” – rozmowa z Zygmuntem Kałużyńskim). Przeciw twierdzeniu, że „Człowiek z marmuru” był powszechnie przyjęty jako aprobata Gierka. Kina były pełne, bilety kupowano u koników, bo poszła fama, że ten film dowala komunie. Władza poluzowała i puściła go na zasadzie wentyla bezpieczeństwa i tylko w tym sensie służyło to ówczesnemu systemowi. Przy okazji jedna uwaga: zwykło się pisać, że jest to wyłącznie dzieło Wajdy, gdy w istocie jego autorem był również Aleksander Ścibor-Rylski, który przez kilkanaście lat walczył o realizację swojego scenariusza. „Twórca musi słuchać tego, co mówią zwykli ludzie” – powiedział mi kiedyś mój ojciec. Dzisiaj twórcy ogłuchli. Nie służą żadnemu postępowemu programowi społecznemu – tu zgadzam się z Kałużyńskim – i nie mają poczucia misji, bo misją nie może być gloryfikowanie bogacenia się jednostek na krzywdzie milionów. Nasi twórcy boją się protestować, by nie okrzyknięto ich komuchami, a w najlepszym razie populistami. Dotyczy to zresztą niemal całej inteligencji, która głęboko skrywa swój wstyd, że dała się podpuścić wiarołomnej pannie „S” lub – jak kto woli – „Pannie Nikt”. Zygmunt Kałużyński uważa, że jest „bezdomny politycznie”. Ja również – a więc jest już nas dwóch. A może znacznie więcej? Nie wiem, dlaczego Sojusz Lewicy Demokratycznej postanowił popełnić na naszych oczach polityczne samobójstwo, ale przecież na SLD świat postępowych społecznie wartości się nie kończy. Załóżmy Klub Ludzi Bezdomnych Politycznie i nazwijmy go imieniem Mateusza Birkuta, który chciał, jak najszybciej zbudować domy dla zwykłych ludzi. Lech Ścibor-Rylski Dobroczyńcy Z wielkim zainteresowaniem obejrzałem w TV wręczanie przez Panią Prezydentową Wszystkich Polaków nagród dla najważniejszych sponsorów Jej fundacji. Z czterech firm – dwie pierwsze to fabryki produkujące leki – sponsoring w wysokości 1 miliona złotych. Ich przedstawiciele również dziękowali... za reklamę wliczoną w darowiznę. A może zamiast sponsorowania firmy mogłyby obniżyć ceny leków? Andrzej Z. (e-mail do wiadomości redakcji) Rozrzutny eskulap W ramach dyskusji nad projektem budżetu oraz finansów służby zdrowia pozwolę sobie zwrócić uwagę na problem tzw. nietrafionych leków. Lekarze rodzinni, specjaliści, często wręczają pacjentom receptę z następującym pouczeniem: w razie komplikacji, złego samopoczucia po zażyciu itp., proszę odstawić lek i zgłosić się celem zmiany. W roku 2003 zaordynowano mi nietrafione leki, których wartość wg cennika wynosi 294 zł, z czego ja zapłaciłem 88 zł 20 gr, państwo w ramach refundacji (z naszych podatków) dopłaciło 205 zł 50 gr. Z minisondażu, który przeprowadziłem wśród 30 pacjentów przychodni ogólnej i specjalistycznej, wynika, że 11 osób miało do czynienia z lekami nietrafionymi. Kosztowały one od 50 zł do 350 zł. Średnia wynosiła około 105 zł, z czego pacjent zapłacił 31 zł 50 gr, państwo dopłaciło 73 zł 50 gr. Przyjmując, że na 38 mln Polaków pacjentami jesttylko 15 mln, a jedna trzecia z nich (tj. około 5 mln) otrzymała leki nietrafione, to z prostego rachunku wynika: 5 000 000 x 105 zł = 525 000 000 zł 30 proc. koszty pacjentów = 157 500 000 zł 70 proc. koszty refundacji = 367 500 000 zł. A lekarstwa na śmietnik!!! Pytanie: kto skorzystał? Myślę, że niektórzy lekarze, a najwięcej producenci. Panie ministrze Sikorski. To prawie tyle, ile potrzebuje Pan na realizację złożonych obietnic. M. Kaciniel, Gdańsk Niech żyje bal... Od pierwszego maja będziemy w Unii i dowiemy się, czym jest w integrowanej Europie niebo i piekło. Niebo: policjantami są Anglicy, kucharzami Francuzi, Niemcy są inżynierami, Włosi są kochankami, a całość organizują Szwajcarzy. Piekło: policjantami są Niemcy, kucharzamy są Anglicy, Francuzi są inżynierami, Szwajcarzy są kochankami, a całość organizują Włosi. Ten kawał powstał jeszcze przed batalią o przyszły kształt konstytucji europejskiej. I w zasadzie wszystko się potwierdziło. Nadal nie wiem, co konkretnie kryje nicejski system głosowań. W zasadzie rząd Millera stał się zakładnikiem opozycji. Z tego nie ma dobrego wyjścia. László Balogh, Węgry Trakt jezuity Powolutku aż do skutku. Zanim się zorientujemy, już będziemy przyswajać sobie wyłącznie historię Kościoła katolickiego, a nie historię narodu i państwa polskiego. Jeszcze niedawno, na Mokotowie, istniała ulica upamiętniająca sławne w historii Polski nazwisko Karola Chodkiewicza. Była, ale już nie jest. Po cichu, bez zbędnego rozgłosu, nosi teraz nazwę jakiegoś św. Andrzeja Boboli. J. C. (e-mail do wiadomości redakcji) Niech ich zobaczą Dużo się ostatnio pisze o wykorzystywaniu samochodów służbowych do celów prywatnych. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy mój Tata pracował w urzędzie powiatowym, takim sprzed reformy. Czasem był wożony takim autkiem pt. Warszawa. I to, co zapamiętałem głównie, to duża biała literka „A” na przedniej szybie po stronie pasażera, co dawało pewne uprawnienia owemu samochodowi. A gdyby teraz taką literką „A” oznakować wszystkie samochody służbowe? Wtedy na Mazurach czy innych górkach w długie i krótkie słoneczne weekendy, a i nie tylko tam i wtedy, obywatele mogliby się przekonać, ilu urzędników poświęca się dla nich. kobus (e-mail do wiadomości redakcji) Kup pan bombkę W fundacji posła Janowskiego „Wszystko dla dzieci” (czy jakoś tak) odbyła się licytacja bombek choinkowych. Miejscowy ksiądz proboszcz przekazał „bombkę specjalną”, za którą spodziewał się uzyskać znaczniejszą kwotę. Niestety, najdroższą bombką wieczoru okazała się bombka z podpisem... Edyty Geppert (300 zł). „Bombka specjalna” z trudem, po licznych namowach osiągnęła cenę 280 zł. Była to bombka podpisana przez... samego prymasa Glempa. (...) Podczas licytacji jakiegoś obrazu za cenę 350 zł, gdyż nie było chętnych, poseł zachęcał do kupna słowami: „To przecież tylko połowa najniższych zarobków”. Szkoda, że nie jego. Witamy w matriksie. Stefan K. (e-mail do wiadomości redakcji) „Dyrektor Waciak” Związek Zawodowy CEFARM-PRZYSZŁOŚĆ wyraża serdeczne podziękowania za publikacje o Dyrektorze CEFARM-ŁÓDŹ Januszu Olszewskim w cyklu „Dyrektor Waciak”. Artykuły w Pańskim Tygodniku dotyczące Dyrektora J. Olszewskiego i jednocześnie łódzkiego działacza SLD powiązanego wieloma interesami oraz układami towarzyskimi i politycznymi nieco skruszyły „betonowy” opór lokalnych polityków. Artykuły w „NIE” spowodowały, iż łódzkie środowisko polityczne lewicy zdecydowało, że po „radosnych działaniach” byłego dyrektora należy ratować zniszczone przedsiębiorstwo poprzez wprowadzenie Zarządu Komisarycznego. Panika w łódzkich kręgach politycznych po dociekliwych i rzetelnych artykułach Pana Redaktora Andrzeja Sikorskiego spowodowała w pierwszym momencie trochę większą aktywność Prokuratury, Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego i Urzędu Kontroli Skarbowej. Z upływem czasu siły chroniące i wspierające Pana J. Olszewskiego, np. Pan Poseł Zbigniew Kaniewski i Pani Poseł Ewa Kralkowska oraz władze SLD na szczeblu dzielnicy Łódź-Polesie i miasta, doprowadziły do pozytywnej weryfikacji jego osoby jako członka SLD. Argumentem za pozytywną weryfikacją był brak postawienia przez Prokuraturę zarzutów (mimo toczącego się od 2 lat postępowania), a cykl artykułów w „NIE” nie został przyjęty do wiadomości, ponieważ tygodnik Pana znany jest, podobno według niektórych znaczących łódzkich działaczy lewicy, ze szkalujących materiałów! Uprzejmie prosimy Pana Redaktora o uważne śledzenie dalszych losów CEFARMU w Łodzi ze względu na skalę strat gospodarczych, niejasnych interesów i powiązań, z czego znana jest branża farmaceutyczna, oraz sposobów, w jakich politycy będą usiłowali zatuszować sprawę, np. przy pomocy dokonywanych przekształceń własnościowych. Zdzisław Kisłocki Przewodniczący Związku Zawodowego „CEFARM PRZYSZŁOŚĆ” w Łodzi „Jolka łupie w krzyżu” Po opublikowaniu artykułu o akcji pierwszej damy otrzymałem dwa listy. W pierwszym, cierpiący na ZZSK pogratulował mi tekstu. W drugim, Pana Andrzeja Mateli („NIE” nr 2/2004), najciekawsze jest to, czego w nim nie ma. A nie ma nawet linijki dotyczącej roli dziedziczności w chorobach kręgosłupa ani o tym, że hasło akcji Pani Prezydentowej – „Choroby kręgosłupa nie są dziedziczne, pracujemy na nie sami” wprowadza ludzi w błąd. Mój ekspert otrzymał solidną porcję inwektyw, choć niezbyt dokładnie przeczytał Pan „Jolkę”. Profesor chirurg kręgosłupa (elita fachowców w tej dziedzinie) mówił, że najpierw trzeba ustalić, co dziecku dolega, a dopiero potem ćwiczyć. Nie zabraniał ćwiczyć w ogóle. Pan Matela powinien też szybko opublikować swoje odkrycie, że dzieci nie powinny się garbić, aby nie mieć skoliozy, bo dotychczas w nauce panował pogląd wiążący ją raczej z patologicznymi zmianami rozwoju kręgosłupa, skróceniem jednej nogi, chorobami układu nerwowego i mięśniowego czy wrodzonymi wadami kręgosłupa... Adam Pieńkowski PS Faktycznie, popełniłem (za źródłem internetowym) literówkę – powinno być zespół Marfana. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bójasy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rowersi Nie bez powodu wymienia się ich jednym tchem z Żydami i masonami. Cykliści to hołota. Potrafi taki wpaść pod auto, powodując okropne zabrudzenie szyby, a często wgniecenia karoserii, rysy na lakierze i jeszcze mordę drze. W Bełchatowie urzędnicy rozpoczęli bezpardonową walkę walkę z jednośladową zakałą polskich dróg. Bełchatów, wiosna 2002 Pojawiła się grupa maniaków rowerowych. Łażą od urzędu do urzędu i domagają się ścieżek rowerowych. Twierdzą, że przez Bełchatów wiedzie trasa Warszawa–Wrocław. Duże natężenie ruchu stwarza na wąskich ulicach miasta zagrożenie dla rowerzystów. Na pierwszy ogień poszedł Jarosław Miler z Wydziału Inżynierii Miejskiej. Dzielnie odpierał ataki cyklistów: – Co, mamy wam domy burzyć, żebyście mieli gdzie jeździć? Jak panu nierówno, to powinien pan sobie kupić lepszy rower! Następną ofiarą ataku cyklistów został wiceprezydent Bełchatowa Arkadiusz Żuchowski. Jednośladowcy naszli go w gabinecie i jęli przepytywać. Dlaczego nie jest realizowany plan, który zakłada wykonanie do 2010 roku 40 kilometrów ścieżek rowerowych? Czemu w tegorocznym budżecie Bełchatowa nie ma na ten cel ani złotówki? Miało być 100 tysięcy, ale kasa poszła na inne cele. Ignoranci, jakby nie wiedzieli, że jest dziura budżetowa. Nie mogli też pojąć, że wzdłuż nowo powstałej ulicy Staszica (koszt inwestycji 1,3 miliona) nie ma ścieżki rowerowej, bo projektant po prostu o niej zapomniał. Zapomniał i już! A co, im się nigdy nie zdarzyło o czymś zapomnieć, cyklistom chromolonym? Rejon Dróg Wojewódzkich i Rejon Dróg Publicznych również przeżyły nalot rowerowych oszołomów. Obydwie instytucje dzielnie odparły atak wymigując się brakiem środków i inwestycjami ważniejszymi niż jakieś ścieżki. Więcej nie ma w Bełchatowie instytucji odpowiedzialnych za brak ścieżek rowerowych. Bełchatów, 27 kwietnia 2002 Godzina dziesiąta rano. Grupa kilkudziesięciu młodych osób zebrała się u zbiegu ulic Czaplinieckiej – najbardziej niebezpiecznej ulicy Bełchatowa – i Wyspiańskiego. Mieli przy sobie przygotowane uprzednio narzędzia zbrodni: kubły z farbą, pędzle i szablony. Wzdłuż 7-metrowej szerokości chodnika za pomocą białej farby wydzielili, wąski pas ścieżki rowerowej i oznaczyli go, malując co parę metrów symbol roweru (znak poziomy C-13 – zgodnie z kodeksem drogowym). Wykonali też prowizoryczne podjazdy pod wysokie krawężniki. Wytyczyli w ten sposób 500-metrową ścieżkę rowerową odpowiadającą obowiązującym normom. Do szczęścia brakowało tylko znaków pionowych. Około drugiej po południu sprawcy rozjechali się do domów. Za tą zuchwałą akcją, jak i za wcześniejszymi pielgrzymkami po urzędach, kryje się Załoga Rowerowa "Zgrzyt". Ta nieformalna grupa istnieje od maja 2001 r., zorganizowała do tej pory 59 wycieczek rowerowych. W działaniach "Zgrzytu" czynnie bierze udział ponad 150 osób. Na malowanie ścieżki wzdłuż ulicy Czaplinieckiej wydali 500 złotych. Bełchatowem niepodzielnie rządzi SLD, który jest postrzegany jako partia proekologiczna i postępowa. Władze miasta straszą cyklistów, że skierują sprawę do prokuratury o naruszenie art. 85 par. 1 kodeksu karnego: Kto samowolnie ustawia, niszczy, włącza i wyłącza znak, sygnał lub urządzenie ostrzegawcze lub zabezpieczające, albo zmienia ich położenie, zasłania lub czyni niewidocznymi, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności lub grzywny. Zamierzają też obciążyć wielbicieli dwóch kółek kosztami zamalowania wykonanych przez nich znaków poziomych. Bowiem w kilka dni po akcji służby drogowe pracowicie usunęły z chodnika ślady protestu rowerzystów. Bełchatów, kwiecień 2005 Kilkanaście jednostek straży miejskiej wraz z policją i wojskiem wzięło udział w obławie na rowerzystę, który wtargnął wczoraj wieczorem na ulice Bełchatowa. Po niebezpiecznym pościgu cyklistę-szaleńca ujęto żywcem. Sprawca odpowie przed sądem za spowodowanie zagrożenia życia oraz złamanie wielu przepisów kodeksu drogowego... Skoordynowana akcja policji i straży miejskiej pozwoliła na wykrycie nielegalnej wytwórni części rowerowych. Dwóch młodych mieszkańców Bełchatowa w garażu ukryło kilkaset dętek, kół zębatych, a nawet trzy całe rowery gotowe do sprzedaży... Fot. MARCIN MICHALAK Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna MichaŁ WiŚniewski pomagał żonie przy porodzie, ujawnia w "Na żywo – Światowe Życie" małżonka Marta. Krzyczał podczas porodu wraz z nią, a nawet za. Bluźnił, czyli używał nieparlamentarnych wyrazów. Dowiódł tym wierności małżeńskiej. Jest dobrym mężem, podsumowuje Marta, tyle że aby trafić w gust Michała, trzeba się wiele napracować. * * * Odeta Moro i MichaŁ Figurski przefarbowali sobie włosy na ten sam kolor i obcięli się tak samo. Chodzą w tych samych ciuchach – na zmianę. Czytają tę samą gazetę. Oglądają ten sam film. Ona jest w ciąży. On nie, ale też mu się chce rzygać. * * * Urszula też jest w ciąży, donosi "Gala". W ósmym miesiącu, a nadal wygląda jak w szóstym. Może dlatego, że zaciążyła ze znacznie młodszym partnerem podczas pobytu w Grecji. Urszula nie bierze używek, nie pali nawet trawy. Ze względu na ciążę. Po trawie tyła, podobnie jak po zapłodnieniu. * * * Iwona i Piotr Radziszewscy zadeklarowali, że nie udzielają wywiadów obnażających życie prywatne, ale dla "Pani" robią wyjątek. Okazuje się, że Piotr zakochał się w Iwonie, i to zanim poprosił ją o rękę. Ona też go kochała, gdy powiedziała tak. Piotr tak ją pokochał, że rzucił dla niej Przemka Gintrowskiego, z którym spotykał się regularnie w knajpie koło kina "Bajka". Gdy Iwona zaszła w ciążę, badania wskazywały na dziewczynkę. Ona wierzyła, że będzie chłopiec i wyszło na jej. Był duży chłopiec "z małym fiutkiem". Dlatego aparatura nie wykazała. Poza tym Radziszewscy mają ze sobą dwa samochody. * * * Samanta Stuhr jest jedyną osobą, której Maciek Stuhr nie potrafi rozśmieszyć, donosi "Elle". Kamienna twarz Samanty tak kręciła Maćka, że aż ożenił się z nią. Przy okazji wyszło im dziecko. Widocznie tylko twarz była z kamienia. * * * Łukasz Garlicki, najnowszy amant polskich sitcomów, wyjaśnił w "Elle", iż nie ma żadnych problemów w nawiązywaniu kontaktów z kobietami. Baby zwyczajnie latają za nim. Dosiadają się w kawiarni, aby złożyć konkretną propozycję. Łukasz nie rżnie ich wszystkich, bo ma inne zajęcia (np. pisze świńskie limeryki) oraz dziewczynę Karolinę Gruszkę. Gruszka jest przywiązana, wytrzymała, nie słabnie nawet podczas wędrówek w Tatrach. Strzyże i myje Łukasza. Robi mu zakupy. * * * PaweŁ DelĄg, artysta równie przystojny jak Łukasz Garlicki, odmroził sobie uszy, donosi "Pani". Na nartach. Paweł ma już 33 lata, dziesięcioletniego syna, kilka ról filmowych, ale czeka na życiową. Oprócz roli nie umie też znaleźć kobiety życia, bo dziś kobiety szukają facetów z forsą. Biznesmenów i przedsiębiorców. Aktorów, pięknych gołodupców, chcą jedynie wyhaczyć i przelecieć – wzdycha artysta. Paweł nie ma stanowiska w zagranicznej firmie, ale jest człowiekiem wolnym. Wyleczył się też z choroby posiadania. * * * BogusŁaw Linda żali się "Wysokim Obcasom", że męscy krytycy filmowi zawsze mieli do niego pretensje, że na planie filmowym jest seksistą i macho. Że znieważa kobiety. Ale kobiety o to pretensji nigdy nie miały, bo kobiety lubią być pomiatane. Gdy Linda grał wzorzec damskiego piękna, czyli Marilyn Monroe, najbardziej podobał się kobietom. * * * PaweŁ Wilczak zadeklarował w "Playboyu", iż lubi się czuć samotnie. Najlepiej samotnie czuje się przebywając ze sobą sam na sam. * * * Dariusz Michalczewski ujawnił w "Vivie!", że przez dwa lata ostro trenował w zachodnioniemieckim burdelu. Ale nie walił panienek, tylko worek treningowy, bo mu szef interesu lokal po przyjacielsku udostępniał. Darek jest teraz z cycatą blondynką Patrycją. Babką ideałem. Z Patrycją Darek może wszędzie. I do kościoła, i na piwo. * * * Dorota Segda też zwraca uwagę na piwo, zauważa "Gala". Dorota uważa, że jej mąż Staszek Radwan jest super, bo zawsze jak Dorotę przysuszy, nawet w nocy, to on jej skacze po piwko. Dorotę, a zwłaszcza jej sentencję życiową "Alkohol im prostszy, tym lepszy", pokochaliśmy od pierwszego łyka. * * * Cezary Pazura podsumował w "Wieczorze Wrocławia" swą pracę na planie filmu "Show". Miał wyrwany bark, uszkodzony kręgosłup, liczne poparzenia ciała. Niedogodności rekompensował mu katering. Po raz pierwszy mógł na planie, po każdym ujęciu, napić się koniaczku. * * * Andrzej Grabowski żalił się w "Trybunie" na swoją rolę. Zagrał chłopa w reklamówkach przybliżających Unię Europejską do Polski. Jego kreacja nie spodobała się aktywistom PSL. Wicemarszałek Sejmu Janusz Wojciechowski zaprotestował przeciwko niej, bo uznał, że Grabowski jako chłop jest głupi. Ostatnio artysta zagrał w teatrze telewizji prezydenta RP. Czeka na protesty polityków. * * * Renata Dancewicz, osoba, która lubi ostatnio mężczyzn o mniejszym stężeniu łajdactwa, ujawniła swą melancholię w "Rzeczpospolitej". Czuje się beznadziejnie jako aktorka w kraju, gdzie już nie produkuje się prawie filmów. Nie ma o co walczyć, nie ma nawet czego komuś zazdrościć. W dzieciństwie marzyła, aby być sklepową. * * * Janina Paradowska wspomniała w "Vivie!", że najlepiej w życiu zarabiała, kiedy była barmanką i z 0,75 litra wódki rozlewała osiem setek. Teraz, aby do takiego standardu życia się przynajmniej zbliżyć, musi codziennie pisać do lokalnych gazet i rozgłośni radiowych. Czyli też mocno rozcieńczać. Do tego kawałki w "Polityce". W młodości chciała być aktorką. * * * Liroy ogłosił w "Echu Dnia", że przestaje bluzgać na płycie "Przerwa". Ale pracuje nad następną pt. "Zakazane piosenki". Same mocne kawałki. * * * Maciej MaleŇczuk kaja się w "Trybunie", że dał dupy idąc na kompromis z komercyjną firmą Warner. Na okładce jego najnowszej buntowniczej płyty była fotka damskiej dupy, na którą komercyjna wytwórnia nie chciała się zgodzić ze względów handlowo-estetycznych. Albo dupa, albo płyta – zagroziła. Artysta ustąpił. Czuje się teraz zeszmacony podwójnie. Raz, że ugiął się przed siłą komercji. Dwa, że sfotografowana dupa należała do jego małżonki. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Patrycja Ossowska, partnerka życiowa Darka Michalczewskiego, zdradziła w "Super Expressie", dlaczego on ją wybrał. Bo lubi blondynki z dużymi cyckami. Patrycja poza Darkiem lubi zakupy. Lubi kupować dżinsy, buty i biżuterię z białego złota. W czasie jednej sesji zakupowej potrafi wydać 15 tysięcy euro. To Darka wkurza, ale szanuje jej wybór, bo przecież ich obecne szczęście rozpoczęło się od wzajemnego poznania podczas zakupów w centrum handlowym. Patrycja przed poznaniem Darka skończyła technikum ekonomiczne, była księgową i pozowała dla "Playboya". Teraz księguje pieniądze Darka. * * * Karolina Muszalak, obecna partnerka życiowa Olafa Lubaszenki, wyjaśnia w "Elle", dlaczego Olaf ją wybrał. Bo ona ma urok osobisty. On zaś ujął ją swoim słynnym poczuciem humoru. Pierwszy raz podchodziła Lubaszenkę dwa lata temu, kiedy była na castingu do "Poranka kojota". Ale roli nie dostała, bo reżysera nie było na planie, zaś kasety z castingu pewnie nie chciało mu się obejrzeć. Dopiero artysta Czajka doprowadził jego do niej. Na razie Karolina nie obawia się, że znajomość z Olafem zaszkodzi jej, bo nie zamierza robić oszałamiającej kariery. * * * Magda MoŁek ujawnia "Przyjaciółce", czym ujął ją jej obecny mąż Daniel. Otóż oszołomił ją mięsnym fondue, które sam przygotował. Nie chodzi o smak ścierwa. Zadziwiło ją niezmiernie, że tak doskonale wykształcony facet, bo przecież kilka lat studiował w USA, zwyczajnie założył fartuszek i samodzielnie pokrajał kurczaka! * * * Justyna Steczkowska wyjaśniła w "Gali", że występuje w teledyskach razem z mężem, bo go nadal lubi. Poza tym nie uznaje seksu dla seksu, bo wtedy nie ma tak pożądanej przez nią metafizyki * * * Kamil Durczok ujawnia "Pani" jego małżonka Marianna, z domu Dufek, był okropnym grubasem, zanim panna Dufek nie zrobiła z niego podobającego się kobitkom dżentelmena i dziennikarza roku. Jednego nie potrafiła z Durczoka wyplenić – rozrzucania brudnych skarpet. Poza tym drażni ją, że Kamil wracając w piątek do domu zamiast odebrać dziecko, pędzi do kosmetyczki. No i, że na jego łazienkowej półce stoi więcej kosmetyków i maści na urodę, niż na należącej do niej. * * * Anita Lipnicka wyjaśniła w "Pani", czemu generalnie zawiodła się na facetach. Zawiodła się na facetach ze swego dawnego zespołu Varius Manx, którzy spokojnie patrzyli na zawarte przez nią umowy, w których pochopnie zrzekła się swych praw autorskich. Przez co w apogeum swej popularności zarobiła jedynie na kolorowy telewizor. W Polsce nie ma fajnych facetów – wzdycha Lipnicka. Ci uważani za fajnych są albo zajęci, albo gejowaci. * * * StanisŁaw Sojka wyjawił w "Kulisach", czym zachwyciła go królowa brytyjska Elżbieta II. Sojka miał okazję poznać ją w czasie jej wizyty w warszawskim British Counsil, gdzie robił za wokalistę u Szekspira. Zanim królowa zadała mu pytanie: Czy trudno pisać nuty pod Szekspira, dwie dwórki rozpyliły dezodorantowy zapach. Zakochał się w aromacie, który miał zabić zapach Sojki. Do dziś każda królowa pachnie mu piżmem. * * * Agnieszka WŁodarczyk wierzy w Boga, co deklaruje w "Vivie!". Dlatego stara się przestrzegać dekalogu. Agnieszce chodzi o to, żeby być szczęśliwą. Czyli mieć porządnego męża i dziecko. Do szczęścia brakuje jej też znajomości języka angielskiego. * * * Patrycja Markowska, nadal panienka, pożaliła się "Super Expressowi", że nakręciła teledysk pod wodą. Całą noc była w mokrym gorsecie. Dorobek artystyczny okupiła dwutygodniową anginą. * * * Marta Bodziachowska, pochodząca ze świętej Częstochowy, gwiazda "Baru" wyjaśniła w "CKM", że w Częstochowie święta jest tylko Jasna Góra. Ona zaś jest jedynie niegrzeczną dziewczynką. Lubi wypić. Woli wypić raz, ale porządnie. Idealnie pasuje na asystentkę dla posła Gadzinowskiego, też ze świętej Częstochowy, który też lubi, ale nie raz. * * * Muniek Staszczyk, też urodzony w świętej Częstochowie, przypomniał w "Kulisach", że 20 lat temu pierwsze pokolenie słuchaczy "T. Love" było zbuntowane. Gdyby wtedy w telewizji pojawił się taki program jak "Idol", to on i jego pokolenie totalnie olaliby taki program, a nawet zlali go ze sceny. Ale kto ma się dzisiaj buntować, ubolewa idol Staszczyk, skoro telewizja robi ludziom sieczkę z mózgu. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sezon na pułkowników " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Homosie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czego Piwnik nie doczeka Jak wolno mielą w Polsce młyny sprawiedliwości, gdy jego klientami stają się osoby ustosunkowane, na przykładzie Janusza Lewandowskiego nawet ślepiec zobaczy. Barbara Piwnik zapewniła wkurwiony polski narodek, że złodziejstwa, szwindle i prywata, których dopuścili się nominaci AWS w spółkach skarbu państwa, nie pozostaną bezkarne. Z kolei prokurator krajowy Karol Napierski dodatkowo przyrzekł, że oprócz już wszczętych 14 postępowań prokuratorzy przyjrzą się 8 pozostałym spółkom z tzw. listy 22. Nie znaczy to, iż menedżerowie odpowiedzialni za niegospodarność i przekręty rychło trafią za kratki. Odpowiedzialność za popełnione czyny rozmyje się w toku prawniczych sporów. Taką prognozę można zasadnie postawić na przykładzie Janusza Lewandowskiego, posła Platformy Obywatelskiej. Na początku lat 90. Janusz Lewandowski, ówczesny minister przekształceń własnościowych, wbrew opinii własnego departamentu prawnego, sprzedał dwóm krakowskim biznesmenom państwową firmę „Techma” za cenę niższą od oferowanej przez austriackiego biznesmena Andrzeja Celarego. Prokuratura dopatrzyła się też, iż Lewandowski przy tej transakcji dopuścił się poświadczenia nieprawdy antydatując jeden z dokumentów oraz jeszcze innego czynu zabronionego. Po pięciu latach od tych zdarzeń krakowska prokuratura sporządziła akt oskarżenia. Sprawa do dziś – a więc po dziesięciu latach – pozostaje nie osądzona. Kilka dni temu krakowski sąd – na wniosek oskarżonego Lewandowskiego – po raz trzeci zwrócił sprawę prokuraturze, domagając się nowego aktu oskarżenia. * * * Prokurator krajowy Karol Napierski, który ostatnio przyobiecał energicznie ścigać aferzystów mianowanych na stanowiska przez AWS, zaledwie miesiąc wcześniej poinformował sejmową Komisję Sprawiedliwości o stanie spraw na 1 stycznia 2002 r. – 1446 postępowań w prokuraturach ciągnęło się od roku do dwóch lat, a 964 trwają już ponad dwa lata (pismo: PR III 970/7/02). Kodeks postępowania karnego nakazuje, aby śledztwo prokuratorskie było ukończone w czasie 3 miesięcy (art. 309 par. 2). Dopuszcza wprawdzie możliwość jego przedłużenia, ale w praktyce wyjątek stał się normą. Mało które śledztwo trwa krócej niż pół roku. Zdarza się i tak, że prokurator w czasie 3 miesięcy zdąży tylko raz przesłuchać podejrzanego, nawet jeśli ten jest osadzony w areszcie. Z reguły sporządzenie ekspertyzy na potrzeby śledztwa toczącego się w skomplikowanych sprawach gospodarczych trwa dłużej niż pół roku. Na przykład prokuratura katowicka czekała dwa lata na ekspertyzę opłacalności kupna złóż miedzi i kobaltu w Kongo. Po kolejnych dwóch latach okazało się, że biegli z Centrum Ekspertyz Ekonomicznych Akademii Ekonomicznej w Poznaniu popełnili błędy. W ogóle sprawy miedzi obrazują niemrawość aparatu ścigania. Śledztwo, o którym mowa, dotyczy transakcji zawartej przed 5 laty, jeszcze przez prezesa KGHM Stanisława Siewierskiego. Tymczasem w 2000 r. Marian Krzemiński, solidarnościowy prezes podpisał następną umowę, pilotowaną przez Mirosława Kaszę, bliskiego współpracownika Mariana Krzaklewskiego. Ta druga umowa – na kwotę 1,5 mln USD – również dotyczyła eksploatacji kongijskich złóż miedzi i została podpisana z polską prywatną spółką o kapitale zakładowym 5 tys. zł. Kombinat zabulił półtora miliona zielonych, ale koncesji w Kongo nie dostał. Tak więc zanim jeszcze prokuratura zdołała się uporać z rozwikłaniem okoliczności zawarcia pierwszej, budzącej podejrzenia transakcji, już musiała wszcząć postępowanie w sprawie kolejnej umowy kongijskiej zawartej przez następny zarząd KGHM. Trudno mieć nadzieję, że jeszcze pod nadzorem Piwnik zakończą się śledztwa i postępowania sprawdzające, jakie ostatnio prokuratura wszczęła w kilku innych sprawach z doniesienia Stanisława Speczika, obecnego prezesa kombinatu, mianowanego już przez ministra Kaczmarka. * * * Żółwie tempo wielu śledztw ma na ogół przyczynę nie w lenistwie, lecz w nawale spraw przytłaczających prokuratorów. W warszawskiej Prokuraturze Okręgowej i 12 stołecznych Prokuraturach Rejonowych ściga przestępców 450 prokuratorów. W 2000 r. załatwili oni łącznie ok. 178 tys. spraw (jednocześnie napłynęło mniej więcej tyle samo nowych). Na jednego warszawskiego prokuratora wypadało statystycznie biorąc ok. 395 spraw zakończonych, czyli więcej niż dni w roku. Prokuratury są mimo wszystko ogniwami sprawniejszymi od sądów, w których na wyznaczenie terminu rozprawy czeka się miesiącami. W warszawskich sądach na rozpoznanie czeka ok. 16 tys. spraw karnych, z czego ok. 200 jest zagrożonych przedawnieniem. W 2000 r. sądy umorzyły 601 spraw z powodu upływu karalności (przedawnienia). Jeśli podejrzany nie siedzi w areszcie, czas oczekiwania na wyznaczenie pierwszej rozprawy w wydziale karnym warszawskiego sądu okręgowego może wynieść nawet 18 miesięcy. Sprawy będące już na wokandzie toczą się ślamazarnie. W Najjaśniejszej postępowanie sądowe trwa przeciętnie prawie 7 miesięcy. (W sądach rejonowych rozpatrujących sprawy mniejszej wagi postępowanie w sprawach karnych trwa statystycznie 5,5 miesiąca, czyli czterokrotnie dłużej niż na początku lat 90.). We Francji średni czas trwania procesu wynosi ok. 6 tygodni. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w czasie najbliższych 3,5 lat nie zapadnie ani jeden prawomocny wyrok w sprawach zasygnalizowanych w raporcie opracowanym na polecenie premiera Millera. Większość łajdactw bulwersujących opinię publiczną, których sprawcami byli ludzie mianowani przez AWS na kierownicze stanowiska w firmach państwowych, przed upływem kadencji tego parlamentu nie zostanie nawet osądzona. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Plujta na wójta Historia łapówki, którą wziął Pan Bóg. Do niedawna najlepszym interesem w interesach było obdarowywanie kościoła. Dawało się 30 tysięcy, z czego 20 odpisywało się od podatków należnych społeczeństwu. Ksiądz zwracał 20 i per saldo sklepikarz z proboszczem zarabiali na czysto. Resort finansów zlikwidował w końcu tą chorobotwórczą życzliwość okradającą skarb państwa. W 2002 r. jednak obdarowywanie szło w najlepsze. W tym to roku pani Jolanta obdarowywała kolejny kościół, ale inny niż w poprzednim. Z zupełnie też innych powodów kościół Matki Boskiej Ostrobramskiej księdza Jana Pokrywki w Wierzbicy dostał od pani Jolanty 50 tys. zł. Fakt ten nie przewrócił rządu w Polsce tylko dlatego, że ujawniony został po wybuchu rzekomej afery starachowickiej. Pani Jolanta z mężem pod szyldem Meblolux prowadzi w Dorohusku hurtownię mebli napędzaną dolarami obywateli odległej o 2500 metrów Ukrainy. Dzięki temu strategicznemu położeniu pani Jolanta jest majętna jak mało kto w okolicy. Ale zawsze można mieć przecież jeszcze więcej. Twój przyjaciel łaps Od kiedy zmieniły się przepisy dotyczące dawania łapówek, łatwiej zamknąć tego, co nie wziął, niż tego, co dawał. Wina i wyrok należą się temu uczestnikowi korupcji, który ostatni dobiegnie do komendy policji. Pani Jolanta dała w łapę – jak to jej się wydaje – jednak ten bydlak wójt z Dorohuska Stanisław Maksymiuk ją oszukał i z układu się wycofał. O swojej przestępczej działalności zrozpaczona kobieta dziamgała komu gdzie popadnie, aż o jej krzywdzie dowiedzieli się funkcjonariusze z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Lublinie. Chłopaki nie wiedzieli, jak kobiecinie pomóc, bo gdyby aresztowali ją od razu, to wszystkiego mogłaby się wyprzeć. Zaprosili więc panią Jolę na kawkę, że niby to ona z własnej inicjatywy na spytki do ABWery trafiła. I tu ją przycisnęli, że jak się przyzna, to oni zapomną, że do niej dzwonili, a jak się nie przyzna, to oni i tak wszystko wiedzą, skończy więc w mamrze. Blefem tym uzyskali od Jolanty oświadczenie, że wójt Dorohuska z SLD Stanisław Maksymiuk zaproponował jej pomoc w przetargu, jeżeli ona wpłaci 50.000 złotych na kościół, za które to pieniądze ksiądz kupił wójtowi potem okna. Na takiej podstawie 30 funkcjonariuszy ABW, którzy zapewnili sobie wcześniej oprawę radiowo-telewizyjną, aresztowało wójta z zamiarem więzienia go przez 3 miesiące. Maksymiuk wyszedł po 32 godzinach za kaucją 25 tys. zł, ale co się do niego gówna przykleiło, to się jeszcze długo nie odklei. Wójt utrzymuje, że to czysty absurd, iż jest sądzony za to, że nie dał się przekupić w warunkach, gdy nie miał w ogóle pojęcia, że jest przekupywany. Pokrywka po prośbie A było tak. Państwo hurtownicy meblowi zawsze dbali o przychylność władzy wspomagając lewicujące kościoły, burżuazyjną lewicę, ogłupiające szkoły i kogo tam się dało na prośbę lub bez takiej prośby. Zdawało się im bowiem, że przychylność można sobie kupić jak płatnego zabójcę, co skądinąd bywa prawdą. W początkach 2002 r. znaleźli się w potrzebie zebrania owoców swojej hojności. Posesję hurtowni Mebloluksu, od której zależny był ich dobrobyt, przejęła od Gminnej Spółdzielni w zarząd gmina Dorohusk. Gmina postanowiła parcelę sprzedać. Państwo hurtownicy opłacili swojego biegłego od wyceny nieruchomości, który wyliczył, że powinni zapłacić za obiekt 240 tys. zł. Wójt lewicowy z Dorohuska z księdzem proboszczem z Wierzbicy robili sobie przysługi – gdyż rządzenia najbardziej nawet czerwonej władzy bez asysty czarnego artysty nigdy się w Polsce nie praktykowało. Ksiądz poprosił więc wójta Maksymiuka, żeby ten pomógł mu w pozyskaniu bogatszych sponsorów do budowy kościoła, bo on zwykłymi modlitwami niewiele może wskórać. Wójt okazjonalnie wspominał tu i tam, że można by wspomóc taką parafię księdza Jana Pokrywki w potrzebie, z czym w końcu trafił też do hurtowni pani Joli i jej męża. Ponieważ wizyta ta zbiegła się z przetargiem organizowanym przez gminę, pani Jolanta doszukiwała się niesłusznie jakiegoś związku między ofiarą na kościół a ceną magazynu. Postanowiła więc za pośrednictwem i pomocą swego księgowego – nomen omen Jagiełły – księdza Pokrywkę obdarować. W sekwencji zdarzeń nastąpił jeszcze jeden niefortunny zbieg okoliczności. Wójt Maksymiuk budował dom, do którego używa się okien. Ksiądz miał bardzo dobrego znajomego w tych oknach, co by mógł udzielić mu znacznych rabatów. Wójt Maksymiuk poprosił więc księdza, aby przy okazji, kupując okna dla kościoła, zamówił okna dla niego. Kto daje i odbiera Państwo od masowego handlu meblami darowiznę zrobili w czerwcu 2002 r., a do przetargu przystąpili w październiku. Byli zaskoczeni, że wbrew ich oczekiwaniom nieruchomość była warta nie 240, tylko – jak oszacowała gmina – 347 tys. zł. Opuścili przetarg posiadając wprawdzie to, co chcieli, jednak głęboko niezadowoleni i w przekonaniu, że wójt ich wykorzystał. Udali się więc do księdza żądając zwrotu gotówki. Wizyt było na plebanii kilka – przy wielu decybelach i w złodziejsko skurwysyńskiej liryce. W trakcie jednej z nich wielebny Pokrywka chlapnął, że z pieniędzy meblowników zapłacił zaliczkę za wójtowe okna. Pani Jolanta złożyła sobie z tego logiczną całość, która w rok później trafiła do ABW. Długo przedtem, zanim ABWera zaczęła się historią bawić, wójt zwrócił księdzu pieniądze za okna. Tak więc magazyn został kupiony, a – jak mówią poinformowani – i ksiądz coś z tej charytatywnej darowizny roztrzęsionej pani Joli zwrócił, no i podatek o darowiznę ona pomniejszyła. Obiecanki łapanki Obecnie w atmosferze nagonki na SLD wójt czeka na proces. Jakkolwiek się on zakończy, już widać, że otworzy on nową epokę stosowania kodeksu karnego tam, gdzie się go do tej pory wykorzystać pozornie nie dawało. Wyobraźmy sobie, że na przykład Kaczyński mówiąc, iż wydatki na służbę zdrowia powinny wzrosnąć do 10 proc. PKB, co może być poczytane za obietnicę, wygrywa wybory dzięki lekarzom, którzy dali za zwycięstwo sprawy Kaczyńskiego na mszę. Zwycięstwo Kaczyńskiego zostaje wymodlone, ale Kaczyński lekarzom pensje tnie. Ci więc idą do prokuratury, a premier Kaczyński przed trybunał. Można będzie chyba też skazywać kapłanów, którzy powołując się na wpływy u Najwyższego za korzyści majątkowe podejmują się pośrednictwa w załatwieniu spraw, i do tego często nieskutecznie. Wszak jest to albo wyłudzenie, albo płatna protekcja, co łatwo wpisać w prowincjonalne układy wzajemnych przysług i pogmatwanych zależności to władzy od Kościoła, to Kościoła od sponsorów, ale i sponsorów od władzy. Niesmak jest i strach, że poczynania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nadal stanowią dla tego bezpieczeństwa największe wewnętrzne zagrożenie. Autor : Rober Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skatolikować go Konstytucja tym gorsza jest od papieru klozetowego, że papieru się używa. Belfer nie chce robić Bozi amen? Ukarać chama i padnie na kolana! A co, jeśli karzącego dyrektor sam był karany przez sąd za fałszerstwo dokumentów? Nic. Jacek Michalak ma 47 lat, zawód nauczyciela oraz światopogląd ateistyczny. W przeciwieństwie do wielu innych bezbożników nigdy nie krył swych przekonań. Dlatego w Zespole Szkół w Jezierzycach Kościelnych, w którym uczy matmy od 1984 r., jak też w całej malowniczo położonej wiosce jego poglądy są powszechnie znane. Miejscowa inkwizycja nigdy nie wpakowała go na stos za to, że nie przyjmował księdza proboszcza, gdy ten kolędował. Nie okrzyknięto też go masońskim Żydem, mimo że konsekwentnie odmawiał udziału w obrządkach religijnych podczas rekolekcji. Nagonka rozpoczęła się dopiero po wizycie w Jezierzycach okrutnych dziennikarzy z "NIE". Bo jasne, że bestie te stawiły się na wezwanie pana Jacka; kto inny by takich ściągnął do bogobojnej gminy? Nieobecność Rozumowanie takie przeprowadził zapewne Ireneusz R. pełniący obowiązki dyrektora Zespołu Szkół w Jezierzycach. 29 kwietnia Jackowi Michalakowi wymierzył karę nagany za uchybienie przeciwko porządkowi pracy polegające na niewywiązaniu się z obowiązku opieki nad uczniami w czasie rekolekcji szkolnych w dniach 14, 15,16 kwietnia 2003 roku. Pan Jacek Michalak był nieobecny w kościele w czasie zajęć rekolekcyjnych w w/w dniach. – Dwa tygodnie przed rekolekcjami odbyła się rada pedagogiczna – opowiada Michalak. – Poinformowałem R., że nie będę uczestniczył w mszy ani innych obrzędach religijnych w Kościele katolickim, gdyż naruszałoby to mą konstytucyjnie zagwarantowaną wolność wyznania. Adnotację na ten temat zamieszczono w protokole. Podczas rekolekcji przebywałem na terenie szkoły i przy-gotowywałem pomoce naukowe. Dodatkowo wykonywałem czynności opiekuńcze niegodzące bezpośrednio w me zasady światopoglądowe: opiekowałem się dziećmi podczas ich pobytu na boisku, przemarszów do kościoła i oczekiwania na autobus. Od dziesięciu lat było tak, że w kościele obowiązkowo musiała przebywać z dziećmi katechetka. Pozostali nauczyciele katolicy mogli pójść do kościoła, ale nie musieli. Przymus Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu w przeszłości wyrażało już swoje stanowisko: nauczyciel nie może być zmuszany – jak żaden obywatel – przez zwierzchników do udziału w praktykach religijnych podczas rekolekcji. Niewątpliwie zaś opieka nad bachorami podczas mszy, drogi krzyżowej albo egzorcyzmów wiąże się z koniecznością udziału w tych praktykach. Zresztą nieważne, co mówi ministerstwo; istotne, co powiada kodeks karny. O wymierzonej mu karze Michalak poinformował prokuraturę: (...) Stosowanie represji za nieuczestniczenie w praktykach religijnych jest równoznaczne z przymuszaniem do tego czynu. Sądzę, że Ireneusz R. popełnił przestępstwo określone w artykule 194 Kodeksu Karnego (...). Przywołany przez pana Jacka artykuł za ograniczenie człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość przewiduje karę grzywny, ograniczenia wolności lub pobyt w pudle do lat dwóch. Przestępstwo Na czym jak na czym, ale na kodeksie karnym dyrektor szkoły Ireneusz R. znać się powinien. W grudniu 2002 r. Sąd Rejonowy w Lesznie skazał go za fałszerstwo. Za kratki nie trafił, bo uprzednio nie był karany. Wredni ludzie od razu się ucieszyli, że pan Irek jak nic wyleci z roboty. Bo stosunek pracy nauczyciela wygasa z mocy prawa w razie prawomocnego skazania za przestępstwo popełnione umyślnie – napisali mądrale w Karcie Nauczyciela. Tymczasem R. nie tylko do dziś naucza, ale nawet pełni obowiązki dyrektora. W ustawie o systemie oświaty z kolei stoi jak byk, że nie można być p.o. dłużej niż 6 miesięcy. R. jest zaś pełniącym od ponad 20 miesięcy. W delegaturze Kuratorium Oświaty w Lesznie znają sprawę. Zaznaczają jednak, że szkoła w Jezierzycach podlega urzędowi gminy we Włoszakowicach, wobec czego decyzję o wywaleniu Ireneusza R. powinien podjąć wójt. Przyznają, że w świetle prawa nie można być p.o. dyrektora tak długo jak pan Irek. Decyzja Stanisław Waligóra, wójt Włoszakowic, z podjęciem decyzji się nie kwapi. Na nasze wredne pytania odpowiedział: Panu Ireneuszowi R. Dyrektorowi ZS w Jezierzycach Kościelnych zostało powierzone pełnienie obowiązków dyrektora na czas zakończenia sprawy toczącej się przed Sądem Rejonowym w Lesznie (chodzi o sprawę zakończoną w grudniu 2002 r. skazaniem Ireneusza R. – przyp. M.M.). Nikt nie sądził, że sprawa będzie się toczyła tak długo.(...) Sprawa w Sądzie po półtora roku zakończyła się niespodziewanie jednostronnym przyjęciem winy na siebie przez Pana Ireneusza R. i dobrowolnym poddaniem się karze. Kwestie stwierdzenia wygaśnięcia stosunku pracy w wyniku wyroku z mocy prawa, bada zespół prawników Urzędu Gminy we Włoszakowicach. Po ostatecznym zajęciu stanowiska będzie podjęta decyzja. Wina Nie wiemy, czy zespół prawników (ho! ho!) z Urzędu Gminy we Włoszakowicach zakończył swe dociekania. W każdym razie skazany za rozmyślne fałszerstwo dokumentów Ireneusz K. nadal naucza, dyrektoruje, a także karze ateistów za nieobecność w kościele. Poza tym tłumaczenia pana wójta są obłudne. Ktoś nie zorientowany mógłby odnieść wrażenie, że Ireneusz R. jest cierpiętnikiem, który wspaniałomyślnie przed sądem wziął na swe barki brzemię winy. Tymczasem sankcję dostał on za to, że sfałszował dokument, który przedstawił przed kolegium ds. wykroczeń jako prawdziwy. Dzięki temu uniknął kary za sprzedaż alkoholu na terenie szkoły. Jego występek ma więc związek z kierowaniem przez dyrektora szkołą. Na tle dokonań pana Irka naganna nieobecność ateisty w kościele pozornie jawi się jako niewinny i łatwy do wybaczenia figiel. Tak jednak nie jest. Publiczność w kościołach muszą zapełniać ateiści, bo dzięki temu dyrektorami szkół z czystym sumieniem mogą być przestępcy, a biznesmenami – księża. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psia wiara Jak wiadomo, Kościół nasz rzymskokatolicki okropnie się denerwuje z powodu różnego rodzaju sekt. Trudno mu się dziwić, bo w warunkach wolnorynkowych nikt nie lubi konkurencji. Co to jest sekta, nikt zresztą dotąd nie pokwapił się zdefiniować. Jedynie Duńczycy ustalili ustawowo, że sekta to wyznawcy takiej religii, która nie ma jeszcze trzystu lat. Dlaczego trzystu, a nie pięciuset na przykład? Po prostu Dania jest luterańska, więc musi dostosować terminy do dat żywota Marcina z Eisleben. Nie jest to jednak żaden dobry przykład, bo gdybyśmy się zaczęli bawić w chronologię, to jeszcze by nam buddyści zdelegalizowali papieża. Tak więc sektą jest taka społeczność, którą się episkopatowi zechce za nią uznać. Stwarza to ogromne możliwości i dlatego dziwiłem się niegdyś, że mając tylu wrogów do wyboru Kościół polski uwziął się szczególnie i zajadle na Świadków Jehowy. Dobroduszni proboszcze nazywają ich ludźmi psiej lub kociej wiary i szczują, ile wlezie. Nie na islam, nie na baptystów, nie na uprawiających równe ze Świadkami misjonarstwo mormonów, ale na jehowitów właśnie. Wszystko wyjaśniły mi dane socjologiczne dotyczące Francji wprawdzie, a nie Rzeczypospolitej, ale przecież tej samej się kociej wiary tyczące. Otóż ci cholerni Świadkowie Jehowy kradną statystycznie (w przeliczeniu na łba) pięćdziesięciokrotnie rzadziej niż katolicy, nie schlewają się prawie, żony piorą zupełnie wyjątkowo, a co najgorsze – i tego już im darować nie można – w ogóle nie uprawiają aborcji. Nie skrobią się, choć mogą legalnie i za zwrotem kosztów. I nie domagają się od państwa, żeby zmieniło przepisy! Wiara im skrobanki zabrania! Sama wiara, bez bata i prokuratora. No, takiego zgorszenia to już Kościół znieść nie może. Bo o czym to niby świadczy?! Tfu, obraza boska i papieska. Na pohybel jehowitom! Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Palmy dla małp Przyszli emeryci tuczą prywatne fundusze emerytalne. Prywatne fundusze nie tuczą emerytów. Już nikt w Najjaśniejszej się nie łudzi, że dzięki reformie emerytalnej będzie się u schyłku życia byczył na Hawajach czy choćby w Ciechocinku. Od wejścia w życie pseudoreformy towarzystwa zarządzające otwartymi funduszami emerytalnymi zwiększyły majątek przyszłych emerytów zaledwie o ok. 880 mln zł. Po uwzględnieniu inflacji okazuje się, że ludzie przymusowo "oszczędzający" w II filarze stracili po upływie trzech i pół roku realnie ok. 7 proc. pieniędzy wpłaconych do OFE za pośrednictwem ZUS. W "NIE" nr 32/2002 powołałem się na dane, z których wynika, że statystyczny uczestnik OFE został przez "zreformowany" system oskubany z co najmniej 585 zł. Ta strata wzięła się stąd, iż z każdego członka OFE zdarto wysokie opłaty, no i fatalnie gospodarowano jego forsą. Zarządzane przez prywatne spółki otwarte fundusze emerytalne łykały dotychczas co najmniej 8 zł z każdej stówy wpłacanej przez przyszłych emerytów. Tym sposobem od chwili wejścia w życie pseudoreformy zgarnęły ok. 1,7 mld zł z tytułu prowizji i innych opłat. W spółkach mających pomnażać pieniądze uczestników II filaru jest zatrudnionych 1459 osób. Średnia płaca oscyluje wokół 8 tys. zł miesięcznie. Tymczasem w ZUS średnie wynagrodzenie wynosiło w pierwszym półroczu 2282 zł; pracownice ZUS obsługujące klientów przy okienku biorą na rękę po tysiąc złotych z kawałkiem. Kosztów własnych i wysokości wynagrodzeń w państwowym ZUS pilnuje dwóch ministrów, sejmowa Komisja Polityki Społecznej i Najwyższa Izba Kontroli. Nieuzasadnionych kosztów własnych towarzystw zarządzających otwartymi funduszami emerytalnymi, do których przynależność jest obowiązkowa, nie koryguje skutecznie żadna instytucja państwowa. Komisja Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych może jedynie analizować wysokość wypłaconych już wynagrodzeń i poniesionych innych kosztów OFE. Szef komisji prof. Monkiewicz faktycznie takie analizy robi, ale nie może prywatnym spółkom nakazać oszczędności. Prywatne spółki zarządzające OFE płacą swym pracownikom sowite gaże z forsy przyszłych emerytów. Wysokość wynagrodzeń w towarzystwach zarządzających OFE (identycznie jak w wielu innych prywatnych firmach sektora finansowego) nie pozostaje w realnym związku z uzyskiwanymi efektami ekonomicznymi. Obserwacja dotychczasowego funkcjonowania II filaru skłania do wniosku, że całą tę pseudoreformę przeprowadzono głównie po to, aby mogły na niej zarabiać zagraniczne banki oraz towarzystwa ubezpieczeniowe i zatrudnieni w nich fachowcy. 23 listopada 2002 r. Sejm klepnął (z niewielkimi poprawkami) rządowy projekt nowelizacji ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych. Powściągnie ona nieco rozpasane apetyty na szmal firm zarządzających OFE. Ale nienaruszone pozostaje samo jądro sprywatyzowanego systemu emerytalnego. Opracowanie zarysu reformy emerytalnej, polegającej na zastąpieniu repartycyjnego sposobu finansowania emerytur systemem funduszy kapitałowych prowadzonych przez prywatne firmy, pilotował prof. Jerzy Hausner, pełnomocnik ds. emerytalnych w rządzie premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Ustawę o organizacji i funkcjonowaniu funduszy emerytalnych uchwaliła 28 sierpnia 1997 r. eseldowsko-peeselowska większość w Sejmie II kadencji. Pierwszy etap został wprowadzony wbrew stanowisku Rady Legislacyjnej, która stwierdziła, że jest sprzeczny z konstytucją. Rząd Buzka i Balcerowicza jedynie sfinalizował reformę i przy jej wdrażaniu kompletnie spieprzył informatyczne i prawne oprzyrządowanie systemu! Wskutek karygodnych błędów Lewickiej i Alota 60 proc. indywidualnych kont ubezpieczonych po trzech latach funkcjonowania pseudoreformy jest pustych lub niepełnych. Prof. Tadeusz Zieliński – były minister pracy w rządzie poprzedniej koalicji SLD–PSL – w artykule "Reforma emerytalna – stracone złudzenia" opublikowanym w "Przeglądzie" z 2 grudnia 2002 r. ujawnił, iż będąc ministrem pracy bezskutecznie sprzeciwiał się prywatyzacji systemu emerytalnego. O sprawcach nieszczęścia, które już 2009 r. materialnie dotknie pierwszą grupę emerytów zapisanych do OFE, prof. Zieliński napisał: W swym neofickim zapale doszli do wniosku, że w kraju budującym kapitalizm trzeba sprywatyzować wszystko. Rząd Millera, w którym stanowisko ministra pracy piastuje prof. Jerzy Hausner, nie jest w stanie wycofać się z nieudanej reformy. Kosztowała już ona budżet państwa ok. 7 mld zł, a do zapłacenia pozostało jeszcze ok. 9 mld zł. Taką kwotę ZUS będzie musiał wpłacić do OFE. Wśród państw kandydujących do Unii Europejskiej Polska jest jedynym krajem, który ma nie europejski, ale południowoamerykański system emerytalny. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zdrajcy księża i pedały " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lokata Mojżesza Szota Poleca się poniższe do poczytania złotoroleksowym Żydom amerykańskim łamiącym paragrafy celem pozyskania szmalu i majątków "żydowskich braci" spalonych w piecach Holokaustu. Nie pytamy żydowskich milionerów, dlaczego upominają się o majątki swoich braci zamordowanych przez hitlerowców. O majątki małomiasteczkowej, żydowskiej nędzy, żydowskiego pachciarstwa i żydowskiej inteligencji dawnego Krakowa, dawnej Warszawy i paru innych dawnych miast polskich. Wspaniałomyślnie nie pytamy także, co uczynili w czasie Holokaustu ustosunkowani i zasobni amerykańscy Żydzi schowani bezpiecznie za Oceanem Atlantyckim, żeby ocalić polskich Żydów. Czy przynajmniej się za nich modlili? Proponujemy jedynie pazernemu, amerykańskiemu żydostwu, a także prześwietnym adwokatom nowojorskim, którzy zdążyli zbić na żydowskich roszczeniach odszkodowawczych wielomilionową kasę, żeby zapoznali się z historią dwóch dunamów ziemi nabytych tuż przed II wojną światową przez niejakiego Mojżesza Szota. Jedną z 6 milionów żydowskich ofiar Holokaustu. Dwa dunamy ziemi Przed 62 laty ojciec Michaela Szota opowiadał dzieciom, Michaelowi i jego siostrze, że po wojnie – jeśli wszystko dobrze się skończy – rodzina Szotów pojedzie do Palestyny, gdzie w Hajfie, na górze Carmel, ojciec Szota nabył 2 dunamy ziemi. – Ile to 2 dunamy – interesował się Michael. – Nie wiem, ile tego jest – powiedział – ale wiem, że 2 dunamy wystarczą nam na dom z widokiem na zatokę i na ogród, w którym posadzimy drzewa pomarańczowe. Rozmowa odbywała się w nocy, w warszawskim getcie, w małym mieszkaniu przy ulicy Orlej nr 10, gdzie poza Szotami koczowały jeszcze dwie żydowskie rodziny. Michael na zawsze zapamiętał słowa "drzewa" i "pomarańcze", ponieważ na terenie warszawskiego getta nie było ani drzew, ani pomarańczy. Nie było także jedzenia i opału do pieca, a po jakimś czasie zabrakło także ojca wraz z jego opowiadaniami o dwóch dunamach ziemi na dalekiej górze Carmel i o pieniądzach złożonych w anglo-palestyńskim banku z myślą o postawieniu domu. Nieco wcześniej, gdy były łapanki i policjanci żydowscy namawiali do zejścia na podwórko, gdzie koło stojaka do trzepania dywanów formowały się grupy ludzi pędzonych do wagonów czekających na placu przeładunkowym, rodzina Szotów wraz z Żydami, z którymi mieszkała, chowała się w małej, dusznej i ciemnej komórce, której drzwi zastawione były szafą. Żydowscy policjanci przysłani przez prezesa Judenratu Adama Czerniakowa biegali po pokojach, opukiwali ściany i zabierali to, co jeszcze nadawało się do zabrania. Eukaliptusy z góry Carmel Późną jesienią 1968 r. trochę nie z własnej woli Michael znalazł się w Izraelu i na mocy przypadku posłany został do Hajfy, gdzie na tzw. ulpanie, szkółce z internatem, miał poznać tajniki języka hebrajskiego. Michael rozglądał się po egzotycznym dlań tropikalnym pejzażu Hajfy i przypomniał sobie opowiadania ojca, kiedy przewodnik oprowadzający wycieczkę nowo przybyłych Żydów pokazał im wzgórze nad zatoką zabudowane białymi willami, między którymi rosły zielone drzewa. – To jest góra Carmel! – powiedział przewodnik z dumą. – Szwajcaria Izraela. Michael zapytał, czy na Carmelu rosną drzewa pomarańczowe, które chciałby zobaczyć z bliska. Przewodnik wzruszył jedynie ramionami. – Drzewa pomarańczowe rosną w kibucach – wyjaśnił – w sadach owocowych zwanych pardesami i ogrodzonych drutem kolczastym. Pomarańcze kupuje się na targu. Drzewa na Carmelu, eukaliptusy i palmy, sadzane są dla dekoracji. Potem jeszcze kilka razy Michael spacerował po Carmelu, wałęsał się między ciasno zabudowanym willami hebrajskich milionerów, przed którymi parkowały amerykańskie samochody, i nigdzie nie widział dwóch dunamów swojego ojca. Wykazy, których nie ma Trochę później, gdy Michael nauczył się wreszcie hebrajskiego, od razu rozśmieszył urzędnika instytucji Keren Kajemet le Israel, która przed II wojną światową sprzedawała polskim Żydom ziemie na Carmelu i ulice w Tel Awiwie. – Jeśli twój ojciec coś u nas kupił – powiedział urzędnik Michaelowi – to jego nazwisko znajduje się na listach, na wykazach. W Keren Kajemet, w Achszara ha Iszuw albo w Rasko. – A gdzie są te listy, gdzie są te wykazy? – zapytał Michael. – A gdzie jest twój ojciec? – odpowiedział urzędnik pytaniem na pytanie. – Ojciec zginął w getcie – powiedział Michael. Urzędnik podniósł do góry palec. – Otóż to – oświadczył. – U nas też była wojna i nie ma list. Przepadły. Nie ma wykazów własnościowych i nie pozostało śladu po notowaniach hipotecznych. Wszystko zamieniło się w popiół jak polscy Żydzi, których nazwiska figurowały na listach i rachunkach. – Co sobie wyobrażaliście? – denerwował się urzędnik. – Myśleliście, że będziemy pilnowali waszych zafajdanych interesów przez te wszystkie lata, kiedy nie dawaliście znaku życia? Kiedy wojska Rommla zagrażały nam od strony Egiptu i później, kiedy arabscy fedaini nieśli tu pożogę, zniszczenie i śmierć? Kiedy budowaliśmy drogi i kładliśmy mosty? Kiedy zajęci byliśmy wysiłkiem syjonistycznym? Kiedy walczyliśmy z malarią i wieszaliśmy Eichmana przywiezionego z Argentyny? Powinniście być szczęśliwi, że mieliście dokąd przyjechać, kiedy wam goj pogonił kota. Szukajcie a znajdziecie Słuchajcie, Żydzi amerykańscy wyczuleni na żydowską krzywdę. Banki szwajcarskie kłóciły się, wybrzydzały, ale coś tam Żydom oddały. Nie oddały natomiast Żydom ani grosza żydowskie banki gromadzące oszczędności żydowskich ciułaczy słane z dalekiej Polski na czarną godzinę przed II wojną światową. Należące do palestyńskich Żydów banki prowadzące programy oszczędnościowe zachwalane polskim Żydom w żydowskich gazetach i na scenie żydowskich kabaretów po izraelsku wykręcają się teraz brakiem rachunków i rozliczeń. Z izraelskiego banku Haleumi, który przejął finanse i zobowiązania banków anglo-palestyńskich, ulotniły się pieniądze należące do polskich Żydów posłanych przez niemieckich oprawców do komór gazowych i pieców. Izraelskie instytucje nie oddały i nie zamierzają oddać ani dunama ziemi. Okrutnie chętne są za to do przejęcia majątków po spalonych Żydach. Przemierzają Polskę wzdłuż i wszerz, węszą po hipotekach, ślą płaczliwe petycje do Unii Europejskiej. Izraelskim macherom holokaustowym "rewindykującym" pożydowskie mienie na własny, izraelski interes polecam niniejszym zimną mykwę. Znajdziecie panowie pożydowski szmal i pożydowskie dunamy po spalonych Żydach, jeśli rozejrzyjcie się po własnych śmieciach, które ogradzacie murem wzorowanym na murze warszawskiego getta. Autor : Michael Szot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przeczytać i umrzeć " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Po długodniowym liczeniu ogłoszono wyniki wyborów samorządowych. Okazało się, że wszyscy są zadowoleni. • Ogłoszono pierwszy przypadek podpisania samorządowej koalicji SLD–Samoobrona. Okazało się, że niezadowoleni są prawie wszyscy: prezydent Kwaśniewski, przewodniczący Lepper, liderzy PSL, PO, PiSuaru, LPR, a także niektórzy działacze SLD–UP. Zadowoleni byli miejscowi liderzy, Grzegorz Kurczuk z SLD i Józef Żywiec z Samoobrony, ale poprawność polityczna nakazywała im zadowolenie starannie ukrywać. • Urażony Kurczukiem lider PSL Jarosław Kalinowski zaproponował samorządowe koalicje partiom prawicowym, przede wszystkim PiSuarowi. Zaskoczone tym państwo Kaczyńscy odpowiedziało ustami Lecha, iż jest to tylko kokieteria PSL wobec SLD-owskiej kochanki, to odpowiedzą Kalinowskiemu "Spieprzaj dziadu!". • Tylko 36 głosów potrzebował pan Leszek Winiarski, żeby zostać radnym w stołecznej dzielnicy Wesoła. Startował gościnnie z listy Antka Macierewicza. Prywatnie jest nauczycielem WF. Jego imponujący wynik wskazuje, że przynajmniej uczniom nie podpadł. • Sprytem wykazali się kandydaci na radnych w gminie Kobierzyce na Dolnym Śląsku. Wykorzystali brak precyzji w przepisach i wpisywali na listy wyborców "czasowo przebywających" na ich terenie skaperowanych zwolenników z innych gmin, często swoje rodziny. W III RP pojawiła się nowa profesja – imigrant wyborczy. • Rozwód w arcykatolickiej Lidze Polskich Rodzin. Antek Macierewicz wraz z posłanką Krystyną Grabicką, posłami Czerwińskim, Luśnią i Stryjewskim odchodzą z prorodzinnej Ligi. Wedle posłanki Grabowskiej, kierownictwo LPR to "banda oszustów i krętaczy", zaś Wrzodak, Kotlinowski i Giertych stworzyli nową "bandę trojga". Rozwód rozważa także poseł Gabriel Janowski, który chce się sparować z Bogdanem Pękiem, wychodźcą z PSL. Jeden umie skakać, drugi gwizdać, dobiorą trzeciego równie zdolnego i na koło poselskie im wystarczy. • Słabnie też Samoobrona. Opuścił jej klub parlamentarny poseł Jerzy Michalski, którego Lepper nie chciał rzucić na odcinek europejski. Wśród sfrustrowanych odmową wyjazdu do Strasburga są też posłowie Wacław Klukowski i Józef Cepil. Lepperowi nie udało się wyrzucić Wojciecha Mojzesowicza, do którego pan przewodniczący krzyczał: "Wypierdalaj z klubu, chamie". To taka odmiana Kaczyńskiego "Spieprzaj dziadu!". • Andrzej Milczanowski, były wałęsowski minister spraw wewnętrznych, zostanie postawiony przed sądem. Zdaniem prokuratury, Milczanowski nie miał prawa ogłaszać z trybuny sejmowej, że UOP rozpracowujący sprawę Olina podejrzewa o agenturalność Oleksego. Milczanowski tym chwytem obalił premiera. • Rząd szedł od sukcesu do sukcesu. Wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko przebiegł w USA dystans 42 km i 195 metrów. Po czym stanął. A Forrest Gump biegł dalej. • Purpurowa Eminencja Glemp uroczyście odznaczyła nagrodą Białego Kruka Janusza Dzięcioła, zwycięzcę "Big Brothera" pierwszej edycji. Za propagowanie zdrowego trybu życia. Do tej pory Kościół kat. potępiał reality show za permisywizm, postmodernizm i panseksualizm. Po ostatnich sondażach wskazujących, że młodzi odchodzą od czarnych, nastąpiła zmiana linii. Niebawem beatyfikowana zostanie Frytka za propagowanie radosnych form prokreacji. • Salceson watykański i inne zwierzęce wyroby pojawiły się w stołecznych delikatesach. Są diabelsko drogie, ale wykonano je według receptury gotującej papieżowi siostry Ludmiły i opatrzono imprimatur Stolicy Apostolskiej. Tak ukoszerniony po katolicku salceson można żreć bez grzechu obżarstwa. • Polityczny nieboszczyk prof. Geremek po Zaduszkach dostał nagrodę pocieszenia – Order Orła Białego. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kości rzucone w papieża " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tragiczne skutki niewypicia wódki Na Urząd Celny na Okęciu za krótki jest prokurator, resort finansów, a nawet Naczelny Sąd Administracyjny. Spółka CONIN prowadzi na warszawskim lotnisku Okęcie sklepy wolnocłowe. W 2001 r. kilku pracowników firmy podpieprzyło z magazynów markowy alkohol (2690 flaszek) bez znaków akcyzy. Długo się nim nie nacieszyli, bo nakryła ich policja. Złodzieje stanęli przed sądem. Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie wydała postanowienie, by odzyskany towar wrócił do strefy wolnocłowej na lotnisku. Wódkę eskortować miała policja. Wszechmocna prokurator Bogdan Jakubiak, ówczesny dyrektor Izby Celnej Port Lotniczy, oświadczył, że nie wpuści trunków do strefy wolnocłowej. Niech CONIN zapłaci ponad 300 tys. zł cła i podatku. I wydał stosowną decyzję. Jednocześnie zaskarżył postanowienie prokuratury z Pruszkowa twierdząc, że tylko on może decydować o tym, co dzieje się w strefie wolnocłowej. Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie podzieliła tego rozumowania i wydała postanowienie, że alkohol ma wrócić na swoje miejsce. No to dyrektor napisał zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej. Trafiło ono do prokurator Zofii Wrzosek, która... w imieniu Prokuratury Okręgowej uchyliła oba korzystne dla spółki postanowienia. W odpowiedzi CONIN złożył zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej na postanowienie prokurator Wrzosek. Przypadkiem trafiło ono... do prokurator Zofii Wrzosek. A prokurator Zofia Wrzosek wydała zarządzenie odmawiające przyjęcia zażalenia na postanowienie wydane przez samą siebie. Głową w mur CONIN odwołał się też do Ministerstwa Finansów jako organu nadrzędnego dla dyrektora Jakubiaka. Ministerstwo odwołanie przekazało do... dyrektora Jakubiaka, który teraz już jako organ drugiej instancji podtrzymał decyzję organu pierwszej instancji, czyli dyrektora Jakubiaka. Zabawa trwała. Cenne trunki na swoje miejsce próbował sprowadzić pełnomocnik spółki mecenas Krzysztof Czeszejko-Sochacki – obecny minister szef Kancelarii Sejmu. Ale i on nic nie wskórał u Jakubiaka. Szef ma zawsze rację W rozpaczy CONIN złożył doniesienie do Prokuratury Rejonowej Warszawa Ochota na działania celników, którzy nie respektując postanowień dwóch prokuratur działają na szkodę spółki odmawiając wpuszczenia flaszek na lotnisko. Prokurator Krzysztof Szczerba odmówił wszczęcia śledztwa. Umotywował to następująco: (...) decyzje Urzędu Celnego i Izby Celnej są kontrowersyjne – szczególnie wobec ustaleń Prokuratury Rejonowej w Pruszkowie, jednak w świetle decyzji Prokuratora Apelacyjnego w Warszawie (...) nie można stwierdzić, by działanie Izby Celnej (Port Lotniczy) w Warszawie było błędne. Czyli dyrektor Jakubiak wydaje kontrowersyjne decyzje, ale nic nie można poradzić, bo liczy się zdanie prokurator Wrzosek. Innym razem prokurator Szczerba napisał wprost, że musi słuchać przełożonej: Dla bytu śledztwa najistotniejsza jest decyzja Prokuratora Apelacyjnego, że w niniejszej sprawie zachowanie Urzędu Celnego było słuszne. Na boku poradził życzliwie prezesowi spółki, żeby sprawę nagłośnił. Prezes poszedł do „Wyborczej”. W gazecie ukazał się artykuł w dziale gospodarczym. Zamiast skrytykować prokurator Wrzosek, „Wyborcza” skupiła się na zawiłościach prawa celnego! Zrozpaczony prezes przydreptał do „NIE”. Napisaliśmy artykulik pt. „Pilnuj flaszki albo płać” („NIE” nr 32/2003). Niedługo po publikacji minister Grzegorz Kurczuk wypieprzył prokurator Zofię Wrzosek z Prokuratury Apelacyjnej publicznie zarzucając jej nepotyzm. Zaraz zagrzmiała „GW” twierdząc, że okrutna komuna dokonuje czystek. Robotę na Okęciu stracił dyrektor Jakubiak. W wyniku reorganizacji służb celnych wylądował jako zwykły kierownik składu celnego w Mszczonowie. Naczelnik spuszcza NSA Wróćmy do wódki. CONIN złożył skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego na decyzję dyrektora Jakubiaka. W wydanym wyroku (Syg. Akt V S.A. 180/03) NSA uchylił decyzję dyrektora Jakubiaka i nakazał celnikom wpuścić skradziony alkohol na teren strefy wolnocłowej. Bez żadnych opłat. W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził, że organy celne nie mogą odmówić wprowadzenia do wolnego obszaru celnego pochodzących z tego obszaru towarów odzyskanych po kradzieży. Dodał jeszcze, że orzeczenia NSA są ostateczne. Był październik 2003 r. Minęły cztery miesiące, a Urząd Celny III w Warszawie ani myśli zastosować się do wyroku NSA. W odpowiedzi na któreś już z kolei pismo jego naczelnik podkomisarz celny Marian Zaron odpowiada (pismo Nr 1501-RT-556-1044/01/A0) – proszę uważnie czytać – że NSA uchylił co prawda decyzję dyrektora Jakubiaka, ale tylko tę, którą dyrektor wydał jako organ II instancji. Wciąż jednak obowiązuje decyzja dyrektora Jakubiaka, którą wydał jako organ I instancji. I w związku z tym zastosowanie się do zaleceń zawartych w wyroku (...) będzie możliwe po zajęciu stanowiska w sprawie przez organ II instancji. Koniec. Kropka. Nad pechową wódką wisi chyba jakieś fatum. Każdy, kto chciał utrudnić jej kupienie na Okęciu i skonsumowanie (złodzieje, prokurator Wrzosek, dyrektor Jakubiak), skończył marnie. Apelujemy do urzędników celnych: Dajcienam tę wódkę, a ona zaraz zniknie. I fatum też. PS Od trzech lat policjanci z Komendy Powiatowej w Starych Babicach zamiast skupić się na łapaniu złodziei, pilnują 2690 butelek wódki, która marnuje się w ich magazynie. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wypchańcy narodu W mediach wrzaski, że władza to czy siamto. Wymagania – nie wiadomo jakie. A to są zwyczajni ludzie ze zwyczajnymi problemami. Robią to co my. Kształcą się Posłanka Maria Zbyrowska (Samoobrona) ekspresowo pobiera nauki w Wyższej Szkole Gospodarczej w Przemyślu. Tam też studiuje posłanka Wanda Łyżwińska, która w natłoku zajęć czasem zapomina, na jakim kierunku. – Studiuję tę... no... uciekło mi z głowy – oświadczyła kiedyś. – Powiedz, że dietę – doradził życzliwy. – Jaką dietę? Nie! To to, co w szpitalu, co ustalają, ile w jedzeniu ma być kalorii i tak dalej... – tak w opisie pani poseł wygląda technologia żywienia. Mają problemy w domu Poseł Stanisław Głębocki (Partia Ludowo-Demokratyczna) został zmuszony do zapłacenia zaległych alimentów, a nawet pokochania syna. Przestał dawać na utrzymanie dzieciaka na początku lat 80. Po interwencji prokuratury zobowiązał się nawiązać bliższy kontakt z 24-letnim potomkiem i wspierać go finansowo. Anita Zagórna, żona Rafała Zagórnego (PO), wezwała policję, która zabrała awanturującego się posła do komisariatu. Miał we krwi 0,8 promila alkoholu. Przed noclegiem w izbie wytrzeźwień uratowała go sejmowa legitymacja. Potem pani Anita wyznała, że to ona narozrabiała jak zając w kapuście. Sprowokowałam męża, doszło do kłótni. Nie uderzył mnie, nie krzyczeliśmy na siebie, mówiliśmy po prostu podniesionym głosem. Nie wierzył, że zadzwonię na policję. Chciałam udowodnić, że to zrobię i zrobiłam. Poseł Marta Fogler (PO), chociaż była bita przez poprzedniego męża, od razu domyślała się, że sprawa może mieć drugie dno. Znam przypadek, kiedy kobieta rzuciła się ze schodów, a potem oskarżyła swojego męża o bicie. Wszystko przez to, że spotykał się z inną. Znam też przypadek bicia mężczyzny przez kobietę. Mój sąsiad miał większą od siebie żonę, która go lała, a potem on przychodził do nas i na nią się skarżył. Mówią prawdę w oczy Waldemar Borczyk do Balcerowicza: "To pan przeprowadził holokaust na narodzie polskim". Kazimierz Wójcik o tymże: "Zachowuje się jak po środkach odurzających". Andrzej Lepper subtelnie: "Czy prawdą jest, że jeden z członków Rady Polityki Pieniężnej leczy się na cyklofrenię?". Dbają o bezpieczeństwo W trakcie szamotaniny posła Zbigniewa Nowaka z Bogdanem Gasińskim, doradcą Leppera, rozpadła się szyba w sejmowej restauracji. Opowiada poseł: Nie biłem się z Gasińskim, tylko usiłowałem go zatrzymać. Wcześniej otrzymałem od niego SMS-a pod hasłem: "mam broń. Jestem w sejmie". Pomyślałem, że coś trzeba z tym zrobić. Dlatego umówiłem się z nim w restauracji i zawiadomiłem policję. Jak zobaczył radiowóz, to dał w długą. Ruszyłem za nim. No i szyba poszła. Gasiński miał przy sobie plastikowy pistolet-zabawkę. Pomagają sobie Komisja Etyki Poselskiej, która ukarała posłów Jerzego Pękałę i Mieczysława Aszkiełowicza za bójkę na terenie Sejmu, działała pochopnie. To nie było żadne pranie, tylko przytulanie w celu niesienia pomocy. Chciałem pomóc koledze, który źle się poczuł. Odprowadziłem go do domu – oświadczył poseł Aszkiełowicz. Jestem bardzo wątłego zdrowia. Bardzo dziękuję koledze, że mi pomógł – wtórował Pękała. Za pomaganie bliźnim dostali po uszach również Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński z SLD, którzy głosowali za nieobecnych kolegów. Chaładaj posłużył się kartą chorego Mieczysława Czerniawskiego "w przypływie zamroczenia na tle przekwitania". Alfred Owoc w trakcie głosowania był za granicą. Wyjeżdżając zostawił Jarmolińskiemu kwit prosząc, żeby "pilnował gospodarstwa". Kochają porządek W biurze poselskim Sylwii Pusz (SLD) pracuje jej mama. Nie ma to nic wspólnego z nepotyzmem, tylko z interesem Rzeczypospolitej. Miałam bardzo złe doświadczenia z dotychczasowymi pracownikami. Robili dziwne rzeczy, łącznie z bezprawnym wykorzystywaniem pieczątek biura. A do mamy mam pełne zaufanie – deklaruje posłanka. Co nie znaczy, że to rozwiązanie jest idealne. Zwykłego pracownika można ochrzanić. Z mamą jest kłopot. W trosce o porządek poseł Stanisław Stryjewski (LPR) chciał pilnować prezydenta Wrocławia biorąc udział we wszystkich jego spotkaniach. Pomysł padł, bo rzecznik prezydenta "wypchał posła brzuchem" z ratuszowego gabinetu. Padają ofiarą pomówień Zbigniew Bronk, były współpracownik LPR, oskarżył posła Roberta Strąka o użycie siły. Strąk stracił nerwy, bo Bronk gadał za dużo ze służbowego telefonu, przez co LPR musiała wydać 500 zł. Bronk: Dwaj mężczyźni (w tym poseł Strąk – przyp. B.D.) chwycili mnie za nogę i wrzucili do stawu w lesie w okolicy Pomorskiej Akademii Pedagogicznej przy ul. Bauera w Słupsku. To poseł był motorem napędowym całej akcji. (...) Na szczęście było płytko. Strąk: To są pomówienia. (...) Poza tym skoro Bronk twierdzi, że chciano go utopić, to dlaczego jeszcze żyje? Mylą się Poseł Jerzy Pękała zamiast wizytówki wcisnął dziennikarce swój dowód osobisty, a potem zgłosił jego kradzież policji w Mławie. W trosce o image polskiego parlamentarzysty wyjaśniał, że wcale nie jest polskim posłem, tylko członkiem delegacji z RFN. Planują Poseł Wanda Łyżwińska polowanie. Nie na gęsi czy inną drobnicę. Kozioł, łania, jeleń. I jeszcze dzik – o dzik, to mnie interesuje. Poseł Aleksandra Gramała (SLD) zamążpójście. Chce wyjść za lotnika albo właściciela firmy komputerowej. Po zakończeniu kadencji rozpocznie karierę dyplomatyczną, bo tak zapowiedziała jej wróżka. Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdy regionalna "Trójka" wystartowała z "Wałęsą na rybach", eksprezydent o rybach mówił niewiele. Okazało się, że nie jest bułkowcem – nadziewając na haczyk różne żyjątka poluje z Wachowskim na drapieżniki. Lecha nie wkurwia porównywanie go z Napoleonem, bo dziś Napoleon byłby najwyżej Lepperem. Odetchnęliśmy. Wałęsa na szczęście nie jest dziś nawet Lepperem. * * * Kwiatkowska "Jedynka" złamała reguły poprawności politycznej i podłożyła się Millerowi. Dokument "Zawód posłanka" był o paniach: Pusz, Gramale i Jankowskiej. Wszystkie z SLD. Życie lewicowej parlamentarzystki polega na oglądaniu obrad Sejmu w hotelowym pokoju, balangowaniu na hotelowych korytarzach, debatowaniu o chłopach, dzieciach i rozwodach, obgadywaniu bliźnich, odwiedzaniu chorych, uśmiechaniu się do petentów, byciu modelką, naciskaniu guzików przy głosowaniu, dostawaniu kawy do łóżka, czytaniu "Wróżki" i czekaniu na objęcie posadki w dyplomacji. Poza tym do obowiązków posłanki należy gotowanie obiadów i rodzenie dzieci. Czyli posłanki robią to, co ich wyborczynie, tylko że one muszą jeszcze pracować. * * * W programie TVN "Uwaga" było o Halinie G., czyli Ince. Takiej femme fatale Baraniny i Dębskiego. Wypowiadali się: matka Inki, znająca Inkę matka Dębskiego oraz zamiast matki Baraniny – nie znający Inki redaktor Jachowicz. Jak można się było domyślić, najwięcej do powiedzenia o Halinie G. miał dziennikarz "Gazety Wyborczej". * * * W Teatrze Telewizji zamiast powtórek i Wołoszańskiego puścili "Niuz" Bugajskiego. Historyjkę o tym, że dziennikarze filmują, jak międzyna-rodowy mafioso pieprzy córkę wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo. Mogący obalić rząd pasztet trafia do telewizji. Puścić czy nie puścić – brzmi dylemat redaktorów. Telewizja Polska by takich rozterek nie miała. Gdyby trafiła jej się taśma, na której np. Baranina osobiście odbywa stosunek homoseksualny z – dajmy na to – ministrem Janikiem, co groziłoby obaleniem rządu Millera, schowałaby ciekawostkę do kasy pancernej a na ewentualny zarzut o polityczną stroniczność odparłaby: najważniejsza nasza misja to chronić dobre obyczaje nie pokazując miłości sprzecznej z chrześcijańskimi wartościami. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne • Sędziowie z Białegostoku każą kierowcom złapanym na jeździe po pijaku płacić nawiązki na rzecz wrocławskiej Fundacji na Rzecz Dzieci Poszkodowanych w Wypadkach Samochodowych "Help". Założyciel fundacji i prezes od kilku tygodni siedzą w areszcie, bo są podejrzewani o defraudację ponad miliona złotych. • W 2001 r. unieważniono egzaminy eksternistyczne w Zespole Szkół Mechanicznych w Łapach. Podlaskie Kuratorium Oświaty stwierdziło nielegalne działanie komisji, powiązania rodzinne między egzaminującymi a zdającymi (tatuś egzaminował córkę), niekompetencję przewodniczących zespołów. Tymczasem eksterni z nieważnymi świadectwami już drugi rok studiują na państwowych uczelniach, a minister Łybacka może ich cmoknąć w pompon. (B. D.) • W Łodzi powstała specjalna firma czyszczenia butów: pucybuci dostaną – meloniki, muszki, szerokie fartuchy, czarne rękawiczki i zarękawki. Fotel dla klientów ma przypominać tron z baldachimem. By nie drażnić łódzkiego proletariatu, przedstawia się ten pomysł w prasie jako atrakcję turystyczną. • W komisariacie w Lublinie policjant przesłuchiwał 20-letniego złodzieja. Chwilę po skończonym przesłuchaniu zorientował się, że z jego kurtki, która leżała na krześle, zniknęły dokumenty i karta bankomatowa. Wiedziony policyjną intuicją, odnalazł je za podszewką kurtki przesłuchiwanego złodzieja. Są tacy, którzy nigdy nie schodzą z posterunku. • W jednym z liceów w Łodzi powstały dwie szatnie: z jednej korzystają uczniowie ubierający się w drogą odzież, z drugiej – hołota. Pierwsza szatnia, pilnowana przez woźną, jest zamykana, druga – nie. Musieliśmy znaleźć sposób na złodziei, gdyż z szatni ginęły firmowe kurtki i kożuchy – wytłumaczyła pani dyrektor. Szkoły demokratyzuje się przez mundurowanie uczniów: wszyscy w waciaki. • Trzy promile alkoholu we krwi miał 44-letni lekarz pogotowia ra-tunkowego w Górze (Dolnośląskie) wezwany do 88-letniej kobiety. Pomocy nie był w stanie udzielić, czy zdołał wystawić świadectwo zgonu zmarłej pacjentce – nie wiemy. • Po alarmie bombowym ze szpitala w Legnicy ewakuowano w nocy 600 pacjentów do szpitali w Lubinie, Jaworze, Bolkowie i Złotoryi. Policja szybko znalazła autora alarmu. Twierdzi, że został źle zrozumiany. Solidaryzując się pielęgniarkami, chciał im ofiarować bombonierki. • Dyrektor polikliniki w Olsztynie polecił umieścić na drzwiach wind napis "Windy płatne". Te naklejki to tak na niby, żeby odstraszyć od korzystania z nich pacjentów i odwiedzających – tłumaczył. Wszystko po to, by w razie nagłej potrzeby z tych dwóch wind mógł korzystać personel szpitala. To prostsze i tańsze niż instalacja cyfrowych zamków. • Pewien trzecioklasista ze szkoły podstawowej w Nowej Iwicznej chciał siedzieć na lekcjach sam. W klasie było jednak 30 uczniów i 15 ławek. Uczeń przyszedł więc do szkoły z własną ławką. Nikt mu się już teraz nie dosiada. Na prywatną ławkę wyraził zgodę dyrektor szkoły, bo to poglądowa lekcja poszanowania prywatnej własności. Czy można przychodzić z własnym nauczycielem? • W jednym z poznańskich sklepów pojawiły się oryginalne zabawki. Różnokolorowe, wypchane gąbką, pluszowe przytulanki w nietypowym jak na dziecięce zabawki kształcie prezerwatyw (z oczkami i uśmiechem). Według ekspedientek oryginalne przytulanki są kupowane głównie przez młodzież na prezent na osiemnaste urodziny. (D. J.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jaranie na śniadanie Kilogramowa cegła haszu w Holandii kosztuje w hurcie 1200–1500 euro. Skąd się bierze? Produkcja na skalę przemysłową jest zakazana. Import? To gdzie ci importerzy, papiery celne itp.? Farmy, w których uprawia się konopie indyjskie, istnieją w Holandii od lat. Produktem ubocznym ich działalności jest haszysz, którego produkcja jest zakazana. Oficjalnie pozyskuje się tu włókno konopne wykorzystywane jako surowiec do produkcji modnych tkanin ekologicznych. Cafeeshops, czyli kofiszopy. W Amsterdamie jest ich ponad 300. Anegdota: jak w Amsterdamie wyjść na idiotę? Wejść do kofiszopu i zamówić capuccino! W kofiszopie dostaniesz kawę, herbatę, haszysz i marihuanę. Na miejscu lub na wynos. Nielegalną cegłę haszu w kofiszopie dzieli się na porcje. Po tym zabiegu haszysz staje się legalny i 4 razy droższy. Jak to zaksięgować? W Holandii obowiązuje unikatowa w Unii Europejskiej zasada: najpierw księguje się dochody ze sprzedaży, a potem dopiero wydatki poczynione miesiąc wcześniej w najciemniejszym zakamarku jakiegoś podwórka. Wydatki wpisuje się w rubryce: "materiały niezbędne do produkcji", choć – przypominamy – produkcja jest zabroniona prawem. W kofiszopie możesz od barmana kupić porcję marysi lub haszu, nie możesz mu jednak legalnie sprzedać cegły haszu albo worka trawy. * * * Podatek VAT z obrotu miękkich narkotyków to niebagatelna część wpływów do skarbu państwa. Nie brakuje więc głosów, by obrót haszyszem i marihuaną uczynić całkiem legalnym, bo wtedy państwo mogłoby ściągać VAT i akcyzę, która w przypadku używek i benzyny sięga 70% ceny rynkowej produktu. Holenderscy radni, rzadziej parlamentarzyści, wobec sprzeciwu większości krajów Unii, pełną legalizację miękkich narkotyków chcieliby wprowadzić na zasadzie eksperymentu regionalnego – np. w jednej gminie. Używki byłyby produkowane w licencjonowanych szklarniach, pakowane w torebki i z banderolą akcyzy sprzedawane w drogeriach i sklepach monopolowych. 5 lipca 2000 r. z inicjatywą całkowitej legalizacji miękkich narkotyków wystąpiła koalicja zielonych z lewicą. Propozycja była rozpatrywana przez władze Amsterdamu. Burmistrz Patijn odrzucił ją. Jeden z radnych powiedział wtedy w dzienniku telewizyjnym: – Albo całkowita legalizacja, albo całkowita delegalizacja. Legalizacja oznacza możliwość monopolistycznej kontroli rynku, likwidację zorganizowanej przestępczości oraz (uwaga, uwaga! – przyp. J.D.P.) gwarancję utrzymania dobrej jakości produktu. W kwietniu 2002 r. burmistrz miejscowości Bloemendaal pani Snoeck poszła jeszcze dalej, proponując sprzedaż wszystkich (!) narkotyków w drogeriach. – Kokainę widziałbym raczej w aptekach, na receptę – stwierdził miejscowy aptekarz. Pani burmistrz, którą natychmiast zaatakowali dziennikarze domagając się komentarzy, tak się przestraszyła własnych słów, że zabarykadowała się w gabinecie. – Nie rozumiem jej zachowania – powiedział miejscowy lider Partii Postępu, zwolennik legalizacji narkotyków. – Jak się powiedziało A, trzeba umieć powiedzieć B. * * * Niewiele jednak wskazuje, by doszło do przełomu. Pozostaje legalne używanie miękkich narkotyków, zakup małych porcji wyłącznie na własny użytek oraz niepisane prawo do hodowania we własnym mieszkaniu jednego krzaka konopi. Hodowla kilku krzaków, jeśli zostanie wykryta przez policję, pociąga za sobą konsekwencje administracyjne – komisyjne zniszczenie roślin i konfiskata sprzętu do uprawy. Sprzętu, który w Holandii można nabyć legalnie – w ponad 20 "Growing Shops" sprzedaje się nawet program komputerowy sterujący aparaturą naświetlającą plantacje. Co roku w Holandii odbywa się światowy festiwal trawy pod patronatem amerykańskiego czasopisma "na uchodźstwie" "High Times". Festiwal ten, reklamowany w mediach i nie budzący już niezdrowych emocji, połączony jest z degustacją produktów. Wszystko to pod czujnym okiem policji – gliny nie przypalają, bo chcą zachować trzeźwy umysł i refleks potrzebne im do ścigania producentów hurtowych. Ostatnio robią to w porozumieniu z zakładami energetycznymi, które dostarczają informacji o klientach zużywających niewspółmiernie dużo prądu. Prąd jest potrzebny do oświetlania i ogrzewania domowych plantacji. * * * W ciągu ostatnich 5 lat powstała w Holandii nowa gałąź usług – przetwarzanie i sprzedaż naturalnych halucynogenów. W Amsterdamie jest już 26 "Smartshops" – sklepów z logo przedstawiającym meksykański grzybek. Większości halucynogenów nie ma na państwowej liście narkotyków, mogą być więc sprzedawane tak samo legalnie jak mąka i cukier. Świeże grzybki na przekąskę, suszone do herbatki z miodem, pastylki na potencję, koncentrację i uspokojenie. Niedrogo – 15–20 euro za słoik. O grzybki rozpętała się awantura o zasięgu międzynarodowym. Turyści zagraniczni spróbowali w Holandii halucynogenów, wzięli trochę na drogę i dla znajomych w kraju, a tam – kicha. Za posiadanie choćby jednej pastylki w wielu krajach Unii Europejskiej grozi aresztowanie, sąd i grzywna. Ale i na to rząd Holandii znalazł lekarstwo wprowadzając obowiązkowy kurs dla sprzedawców. "Sprzedawca powinien potrafić uświadomić klienta w każdym aspekcie" – orzekły władze. Media zjechały pomysł, bo co to za kurs, który trwa... 3 dni. Nawet jeśli przeprowadza go jeden z bardziej prestiżowych szpitali odwykowych – Jelinek Kliniek. – W gałce muszkatołowej jest halucynogen, myrystycyna. W skórce od banana znajduje się inny. W legalnie uprawianych roślinach i produktach sprzedawanych w supermarketach jest ich jeszcze kilkadziesiąt. Należy więc zdelegalizować te produkty? – pyta jeden z lekarzy kliniki Jelinka. – Problem nadużywania tytoniu, alkoholu i lekkich narkotyków można rozwiązać jedynie na drodze uświadamiania konsumentów. Wyjątkiem są narkotyki ciężkie, szybko wywołujące uzależnienie fizyczne i psychiczne, degradujące narkomana w błyskawicznym tempie. * * * Marzec 2002 r., kofiszop w Utrechcie: mikrofony radiowe, telewizyjne kamery, wykładowca i angielscy studenci. Na stołach butelki z wodą mineralną, filiżanki z kawą, notatniki i próbki marihuany w foliowych woreczkach. To pierwsze seminarium dla przyszłych właścicieli kofiszopów w Wielkiej Brytanii. Kurs jest oczywiście legalny i subsydiowany przez władze. Latem Anglia miała przyjąć model holenderski – zalegalizować kofiszopy bez całkowitej legalizacji swobodnego obrotu narkotykami. Coś się jednak musiało stać, skoro w londyńskich pubach najbardziej ekscytującą używką jest ciągle podwójna szkocka. Autor : Jacek D. Pająk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chłopaki bezdomniaki Bezdomni, czyli giganci, mają w Polsce słodkie życie. Budują kariery i dorabiają się na nich różni pseudospołecznicy, kler przy ich pomocy bogaci się bezwstydnie. Nocami polują na nich stada małolatów w dresach, a w dzień wyłapuje ich policja. W mediach mówi się o bezdomnych wyłącznie zimą, ale dopiero gdy zamarznie ponad setka gigantów, robi się z tego temat. Osiągają mistrzostwo w zaradności, bo pomoc społeczna to fikcja. Poznałem ich przypadkiem. Jechali autostopem na pogrzeb Marka Kotańskiego. Dwaj bezdomni, Andrzej i Karol, w ciągu kilkugodzinnej podróży opowiedzieli mi swoje historie. Teraz już wiem, że bezdomność to w Polsce choroba nieuleczalna. W schroniskach dla bezdomnych nie ma miejsca dla gigantów, czyli takich jak Andrzej i Karol. Mieszkają tam rezydenci, którzy mają jakiś dochód: z pracy, renty albo emerytury. W zamian za dach nad głową odpalają kierownictwu ośrodka od 50 do 75 proc. dochodów. W schroniskach i ośrodkach jest ścisła hierarchia. Pozycja człowieka zależy od liczby kluczy, które posiada. Najważniejszy dyrektor ma klucze do wszystkiego. Magazynu, bramy, stołówki, samochodu... Najniższy w hierarchii kierownik pracy ma zazwyczaj tylko jeden klucz – od magazynu z narzędziami. Wszyscy funkcyjni – od dyrektora po kierowcę – to też bezdomni. Byli bezdomni, którym się pofarciło, wybili się spośród masy ludzkiego nieszczęścia i teraz sobie odbijają. W różny sposób. Finansowo, seksualnie lub po prostu sadystycznie, znęcając się psychicznie i fizycznie nad swoimi niedawnymi kolegami. – Nie chcę się tułać po Polsce. – Karol w małych okularkach wygląda na intelektualistę. – Chciałbym mieć pracę i własny kąt. Jednak ten cały system mający pomóc mi wyjść z bezdomności robi wszystko, żebym został gigantem na zawsze. Jestem siedem lat bezdomnym i jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wyszedł z bezdomności. Ośrodki – zarówno kościelne, jak i świeckie – przypominają obozy pracy. To świetnie zorganizowane przedsiębiorstwa nastawione na maksymalizację zysku. Bo na bezdomnych można robić niezły interes. Gdy nie masz dochodu, a jednak przyjmą cię do ośrodka, będziesz musiał pracować. Centrum Wychodzenia z Bezdomności stosuje taki oto system pomocy bezdomnym. Pierwsze trzy miesiące harujesz za frajer od 7.30 rano do 18.00. Po trzech miesiącach możesz szukać sobie roboty na zewnątrz. – Pracowałem w betoniarni – mówi Karol – sam znalazłem tę pracę. Na początku miałem płacić za pobyt w ośrodku 220 zł. Jednak po dwóch miesiącach kierownik ośrodka zażądał 75 proc. mojego wynagrodzenia. Płacisz albo won! Zdarza się, że jest robota dorywcza. Powiedzmy – rozładunek materiałów budowlanych. O tym, kto dostanie taką robotę, decyduje najniższy w hierarchii ośrodka kierownik pracy. – Jak dostanę od kierownika robotę, to wiem, że muszę się z nim podzielić kasą. – Andrzej jest bezdomny od 20 lat. – Jeśli dostanę 25 czy 30 zł, to 5 czy 7 zł muszę mu odpalić. – System pomocy bezdomny to nic innego jak obozy niewolniczej pracy. – Andrzej zna wszystkie ośrodki w Polsce. – W instytucjach kościelnych zazwyczaj pracuje się przy budowie kościoła, w świeckich fundacjach czy stowarzyszeniach jest to po prostu nabijanie kieszeni jakimś lokalnym kacykom. Opieka społeczna jest zrejonizowana, więc bezdomni są jak chłopi pańszczyźniani przypisani do ziemi. To znaczy, że gigant nie ma co liczyć na pomoc poza miejscem ostatniego zameldowania. – Dzień dobry – Andrzej kłania się nisko przed biurkiem urzędniczki w Pomocy Społecznej w jednym z niedużych miast Małopolski. – Czy mogłaby nam pani pomóc? Potrzebujemy jakiegoś ciepłego posiłku. I chcielibyśmy się wykąpać i ogolić. – A gdzie pan mieszka? – Jestem bezdomny. – Andrzej już wie, co będzie dalej. – Ale gdzie pan był ostatnio zameldowany? – 20 lat temu w Wałbrzychu. – To proszę jechać do Wałbrzycha... Bezdomni mówią o sobie – wędrowniczki. To określenie bierze się stąd, że wędrują po całym kraju w poszukiwaniu pracy, jako takich warunków do życia, a może i czegoś więcej... Wiele lat życia na ulicy nauczyło ich, że aby przetrwać, nie można śmierdzieć i kleić się od brudu. Najbardziej poszukiwanym przez gigantów przybytkiem jest więc łaźnia. Kraków ma darmową łaźnię, a ponaddwumilionowa Warszawa nie ma. Gdy nie ma łaźni, Karol i Andrzej starają się skorzystać z toalet w jakichś instytucjach. Często jednak są przepędzani. – Dzień dobry, jesteśmy bezdomni, chcielibyśmy się umyć i ogolić w państwa łazience – tak zazwyczaj zagajają. Najczęściej słyszą w odpowiedzi, że nie ma takiej możliwości. W ostateczności korzystają z miejskich fontann albo najbliższej rzeki. Karol od marca do sierpnia zawędrował znad morza aż na Śląsk. W kilkunastu ośrodkach pomocy społecznej prosił o buty. Nigdzie ich nie dostał. Dopiero w Katowicach inny gigant dał mu parę nowiutkich butów. Miał dwie i podzielił się. Bezinteresownie. Dzielą się też radami, np. taką: gdy szukasz pracy, nie mów, że jesteś bezdomnym. Pracodawcy natychmiast wykorzystują taką informację i proponują niższe stawki. Robota jest oczywiście na czarno. I ta w ośrodkach, i ta na zewnątrz. O ubezpieczeniu nawet nie ma co marzyć. Normalny człowiek, gdy jest głodny, idzie do sklepu i w ciągu pięciu minut robi zakupy. Bezdomny nie ma szmalu. Cały dzień poświęca na to, żeby zdobyć kilkanaście złotych. Każdy ma swoją metodę. Karol zbiera karty telefoniczne. Andrzej pomaga starszym paniom nosić walizki na dworcu. W swoich zajęciach są wyspecjalizowani, mimo to ledwo starcza im na codzienną wegetację. W ośrodkach zatrucia pokarmowe należą do codzienności. Nie ma się co dziwić, w końcu podstawą diety jest przeterminowana żywność od darczyńców. Najczęściej produkty z dużych sklepów. W jednym z ośrodków pod Bydgoszczą dwóch gigantów nie wytrzymało takiej diety. Kopnęli w kalendarz. Im chłodniej, tym ważniejszy jest ciepły posiłek. Chociaż szklanka gorącej kawy czy herbaty. Kawę wożą ze sobą, szklanki też. Często wchodzą do przypadkowych instytucji i proszą o wrzątek. W knajpach już nie proszą. Nie stać ich na płacenie złotówki za przegotowaną wodę. – Caritas Bolesławiec. Prosimy o ciepły posiłek i możliwość wykąpania się. – Karol opowiada jedną z setek historii. – Pani mówi, że nie może nam pomóc, ale odsyła nas do księdza, mówiąc, że to człowiek dusza i on nam na pewno pomoże. No to idziemy do człowieka duszy. Pukamy do drzwi księdza. Wychodzi, staje na schodkach plebanii i mówi: proszę mi stąd iść, nic wam się nie należy, ja nie mam dla was czasu... Człowiek dusza. W Krakowie wiszą wielkie plakaty podpisane przez Caritas. Zachęcają do wpłacania na konto organizacji, jednocześnie przestrzegają: nie dawajcie pieniędzy bezdomnym na ulicy. – W każdym kościele jest puszka z datkami "dla biednych". – Andrzej nie cierpi kleru. – Czy ktoś widział kiedyś, żeby te pieniądze trafiły do biednych? Ja przez 20 lat nie spotkałem się z czymś takim. Coraz częściej księża instalują na plebaniach domofony i kamery. Parafie to nie są miejsca, gdzie można szukać pomocy. – Henryków koło Zduńskiej Woli. Kościół wybudowany w całości rękami bezdomnych. – Karol ożywia się, gdy mowa jest o czarnych. – Za miskę zupy praca od świtu do nocy, od poniedziałku do soboty. Tylko w niedzielę wyjście. Jak w łagrze. Andrzej i Karol na pierwszy rzut oka wyglądają na turystów. Plecaki, karimaty, porządnie ubrani, tyko strasznie wychudzeni. Dbają o wygląd, lecz niedożywienia nie da się ukryć. Nocują w lasach, parkach albo na dworcach. Na przykład gdy byli w Warszawie, nocowali w lesie koło Rembertowa. Niestety, lato się kończy. Gdy noce będą coraz chłodniejsze, ich problemem będzie przeżyć do jutra. Praca na czarno jest karana, jednak bezdomni muszą pracować na czarno. W Konstytucji jest zapisana wolność sumienia i wyznania, jednak bezdomnych zmusza się do modlitwy i innych praktyk religijnych. Polska jest krajem demokratycznym, jednak kilkadziesiąt tysięcy bezdomnych nie ma prawa do udziału w wyborach. Wiele uczelni kształci specjalistów od socjalizacji i resocjalizacji, jednak w ośrodkach dla bezdomnych pracują inni bezdomni nie mający kwalifikacji do tego, by pomagać innym, bo przede wszystkim sami potrzebują pomocy. System pomocy społecznej to jedna wielka fikcja. Dla niektórych bezdomni to śmieci psujące krajobraz naszych ślicznych miast. To także społeczny wyrzut sumienia, bolący wrzód na dupie biurokratycznego imperium. Bezdomny to coś gorszego niż szare społeczeństwo pogardliwie nazywane przez polityków elektoratem. Bo przecież bezdomny nawet nie ma prawa zagłosować. W XXI wieku o tym, czy jesteś człowiekiem, czy ruszającą się kupą nawozu, decyduje adnotacja w dowodzie osobistym. Jeśli ruszy was kiedyś sumienie, to nie wpłacajcie szmalu na konta żerujących na bezdomności organizacji. Dajcie grosz gigantowi i nie przejmujcie się tym, że być może kupi za to koktajl owocowy czy inną mamrotkę. Zapewne koleś pije wszystko oprócz smoły i lepiku. To w końcu jedyna przyjemność, jaka mu w życiu została. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Superspermen Polski celowniczy czołgowy zgwałcił szeregowca Budneswehry płci żeńskiej. Zdarzenie miało miejsce podczas manewrów 10. Brygady Kawalerii Pancernej wspólnie z niemiecką 7. Dywizją Pancerną w ramach korpusu szybkiego reagowania. Bohater zdarzenia został aresztowany. Aresztowanie poruszyło koła narodowopatriotyczne. Rychło pojawiła się legenda, iż dzielny polski wojak gwałcąc nasłaną nam przez Brukselę euroniemrę nie tylko mścił się za pięcioletnią okupację i zbrodnie nazistów na narodzie polskim w zeszłym stuleciu. Jego czyn był też protestem przeciwko przekazaniu naszej armii wysłużonych niemieckich czołgów typu Leopard, podczas kiedy my mamy w odwodzie nasze "Twarde". Właśnie na "Leopardzie" wjechała na piastowskie ziemie wspomniana szeregowiec. Ów skrywany, gdy chodzi o pikantne szczegóły, chociaż pokątnie intensywnie komentowany, czyn żołnierza polskiego zbiegł się z inicjatywą Zespołu Oficerów Rezerwy "Rogatywka" wspartą przez posłów LPR, PSL, Samoobrony, a nawet Platformy Obywatelskiej. "Rogatywkowcy" postanowili zerwać ze stałym gwałtem na żywym organizmie odrodzonego Wojska Polskiego, czyli umundurowaniem. Raz na zawsze trzeba zerwać z sowietyzacją armii naszej zwycięskiej. Z nową sowietyzacją. Czyli kopiowaniem zachodniej mody wojskowej, której symbolem są swetry i dresy, na wzór kopiowania przez komusze Ludowe Wojsko Polskie radzieckich papach i walonek. Zdaniem "Rogatywkowców" i wspierających ich posłów-narodowców Wojsko Polskie trzeba ubrać według wzorców z 1936 r. Na początek w mundury defiladowe i salonowo-dyplomatyczne. Polowe będą w drugim rzucie, bo przecież obecnie prowadzimy jedynie lokalną wojnę w Afganistanie. Zgodnie z proponowaną uchwałą żołnierz polski przechadzałby się na co dzień w mundurze defiladowym, bo przecież co rusz jest u nas jakieś święto i defilować trzeba. W skład standardowego zestawu defiladowego wchodziłaby: Rogatywka z czarnym daszkiem i metalowym okuciem, pas skórzany z koalicyjką, szabla, bryczesy oraz buty z cholewami. Wysokimi, żeby słoma nie ujawniała się. Natomiast zestaw salonowo-dyplomatyczny składać się ma z: frakomundura, spodni z szerokimi amarantowymi lampasami, białych rękawiczek jedwabnych i pasa jedwabnego w kolorze białym. Zimą zestaw uzupełniałyby kalesony z lampasami też amarantowymi, tyle że znacznie węższymi. Mundur, jak wszyscy znawcy sztuki wojskowej wiedzą, działa na wroga i kobiety. Celtowie malowali się na biało, stroszyli włosy niczym punki, skutecznie tym strasząc zmieszczaniałych rzymskich legionistów. Hunowie najeżdżali prawie nadzy rażąc tym wrogów psychologicznie. Chińczycy puszczali latawce w kształcie smoków i rakiety. Mongołowie mazali sobie twarze na czerwono, bo to odstraszało przeciwników i kręciło skazane na podbicie kobiety. W przeprowadzonym przez "Życie Warszawy" sondażu kobiety polskie wszystkich pokoleń: Maryla Rodowicz, Hanka Bielicka, Weronika Pazura zgodnie stwierdziły, że mundur je kręci. To niezwykle ważna, strategiczna informacja. Ze wstępnego śledztwa w sprawie podejrzenia o gwałt na niemieckiej szeregowej wynika, iż rzeczonego dnia czołgista celowniczy był w cywilnym ubraniu. Zmuszając do uległości reprezentantkę Bundes-wehry posłużył się nożem stołowym, bo mamy wojsko kulturalne potrafiące już jeść nożem i widelcem, a całe zdarzenie miało miejsce w jednym z barów w Świętoszowie. O czwartej nad ranem. Kiedy wszyscy byli w stanie wskazującym na uprzednie spożycie. Gdyby nasz wojak odziany był w zestaw defiladowy, a zwłaszcza w rogatywkę z metalowym okuciem, zapewne nie doszłoby do gwałtu. Niemiecka eurokobieta zemdlałaby z wrażenia i zaszeptała: Naprzód Polsko! I tu dochodzimy do istoty inicjatywy przywrócenia umundurowania galowo-wyjściowego Wojska Polskiego z 1936 r. Chodzi po prostu o bezpieczny seks. A Niemcy myśleli, że uda im się ten problem opędzić przywożąc do Polski żołnierki na "Leopardach" wyposażonych w gąsienice na gumach. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Małpokracja Zauważyłem w "Polityce" nr 39 malownicze zdjęcie zrobione przez Tadeusza Późniaka: wyleguję się na szezlongu jak kokota, a pod tym tytuł – "Życie z gorylem". W rzeczywistości przygodę erotyczną miałem z szympansem imieniem Jimmy, ale nie doszło do współżycia. Gdy mnie rozpinał, niezadowolenie wyraziła bowiem i jego i moja żona, obie obecne niestety. To niespełnienie zwróciło moje emocje ku małpom, u których mam większe wzięcie niż u ludzi. Małpy, jak wszystko zresztą, interesują mnie z ideologicznego punktu widzenia. Przez kilkadziesiąt lat XIX i XX wieku Kościół zwalczał teorię ewolucji Darwina w celach propagandowych sprowadzając ją całą do pochodzenia człowieka od małpy. Chrześcijański kler przedstawiał to ludziom jako dyshonor. Uważał, że bardziej elegancko jest pochodzić od modelu imieniem Adam sformowanego z niewypalonej gliny oraz od Ewy sporządzonej z żeberek. We współczesnej genetyce określa się to nazwą kreacjonizm. Chrześcijaństwo przegrało dramatyczną swą wojnę z małpą, która współcześnie zyskała inne doniosłe znaczenie. Dzisiejsza komunikacja pomiędzy ludźmi odbywa się za pośrednictwem małpy pisanej idiogramem @. Dlaczego małpa występuje jako stały element adresów internetowych, tego nie wiem. Może cywilizacja ma intuicję? Zbadanie genotypu człowieka doprowadziło do ustalenia, że liczbą i rodzajem genów różnimy się od małpy tylko o piździ włos. Nie tyle od małp pochodzimy, ile nimi jesteśmy. Oczywiście jeśli – śladem genetyków – pominąć duszę nieśmiertelną. Ostatnio umałpienie ludzi posunęło się przemożnie prowadząc ku zanikowi różnic pomiędzy naszym a małpim społeczeństwem. "Wyborcza" z 22 września poinformowała, że amerykańscy badacze rozdali małpkom pieniądze, a następnie sprzedawali im za nie żywność. Jedna małpa za te same pieniądze dostawała jednak ogryzek ogórka, a druga słodką i wielką kiść winogron. Małpy okazały poczucie sprawiedliwości i zawiść. Krzywdzone małpy wyrzucały kawałki ogórka, ponieważ wolały nie jeść niż godzić się na dyskryminacją. Podobnie, czyli nieracjonalnie zachowują się ludzie jako konsumenci i nabywcy w obrocie rynkowym i za ustalenie tego przyznany został Nobel z ekonomii. Przy okazji zostało ostatecznie dowiedzione, że gospodarka pieniężno-rynkowa nie jest ani wytworem historii, ani wymysłem liberałów, lecz stanowi wytwór natury, rezultat ewolucji, z której regułami teoria komunizmu stała w sprzeczności. W ślad za ogłoszeniem, że nawet małpy wolą nie jeść niż cierpieć wypaczenia gospodarki rynkowej, tak bardzo zależy im na stosowaniu praw rynku, premier Leszek Miller ogłosił na posiedzeniu Krajowej Rady SLD dalszy zwrot socjaldemokracji ku ekonomicznemu liberalizmowi. Reorientacja ta zyskała bowiem silną podstawę w naukach przyrodniczych i teraz socjaliści w obrębie socjaldemokracji, aby tworzyć antymillerowską opozycję, musieliby udowodnić, że człowiek nie jest kuzynem małpy ani od niej nie pochodzi, lecz wywodzi się wprost od pszczół, mrówek i innego robactwa tworzącego społeczeństwa socjalistyczne. Ideologiczny sens doświadczeń z małpami nie jest jednak tak jednoznaczny jak sądzą przywódcy Sojuszu Lewicy. Eksperymentatorzy, którzy przeprowadzili rozdawnictwo małpom forsy, a następnie nierówno wymieniali ją na towar, konkludują: Przy podejmowaniu decyzji małpy kierują się emocjami a uczucie krzywdy góruje nad rozsądkiem. Trudno nazwać racjonalnym zachowaniem rezygnację z własnego jedzenia tylko dlatego, że kolega dostał coś lepszego. Ale nie powinniśmy się dziwić małpom – postępujemy dokładnie tak samo. Przekładając to na język polityki, to samo wyrazić można tak: nowy kurs SLD jest bardzo racjonalny, jednakże właściwe ludziom nierozumne poczucie krzywdy sprawi, że fasada Kancelarii Premiera gęściej oblewana będzie odtąd farbą przez demonstrantów i więcej oni szyb natłuką a też mniej głosów oddadzą na kogo trzeba. Zacieranie się różnic biologicznych i ideologicznych pomiędzy ludźmi a małpami w połączeniu z globalizacją powodującą migracje spowoduje to, że za kilkadziesiąt lat ordynacja wyborcza do Sejmu zawierać będzie numerus clausus: jedna czwarta kandydujących – Polacy, jedna czwarta – kobiety, jedna czwarta – Chińczycy, jedna czwarta – małpy. Gdy schowają one ogony w spodniach, będą nie do odróżnienia od obecnych posłów. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Belce w oko " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wierzchem na kalece Chromi, ślepi i głusi burzą się na wieść o likwidacji PFRON. Niesłusznie. 70-letni dziś Ryszard Łotoczko, absolwent Akademii Ekonomicznej w Poznaniu i rasowy inwalida pierwszej kategorii (cukrzyca, udar mózgu itd.), w latach 90. stał się obiektem westchnień wielu pracodawców pragnących oszwabić skarb państwa za pomocą zakładów pracy chronionej. Skusił go Zbigniew M., właściciel przedsiębiorstwa "Eurocom". Pan Ryszard spostrzegł jednak, że tyra w dziwacznej firmie. Jej osobliwość objawiała się między innymi tym, iż nie otrzymywał wynagrodzenia. O swym odkryciu poinformował prokuraturę. Sprawiedliwości stało się zadość – chciano go oskarżyć o składanie fałszywych zeznań. Osobosztuka Status zakładu pracy chronionej daje właścicielowi liczne przywileje (patrz – ramka). Ale żeby go otrzymać, trzeba – przynajmniej na papierze – spełnić kilka warunków. Między innymi wymagana jest minimalna liczba zatrudnionych (co najmniej 25 osób), a wśród nich stosowny odsetek muszą stanowić niepełnosprawni (co najmniej 10 proc. załogi musi legitymować się znacznym lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności albo co najmniej 1/3 pośród niepełnosprawnych musi być ślepych, psychicznie chorych albo upośledzonych umysłowo). Jako osoba niepełnosprawna w stopniu znacznym pan Ryszard był więc łakomym kąskiem. Zbigniew M. umowę o pracę zawarł z nim 1 września 1998 r. W zamian za 500 zł brutto miesięcznie Ryszard Łotoczko zatrudniony został w "Eurocomie" jako specjalista ds. marketingu. Rzecz jasna szefowi wcale nie chodziło o dawanie pracy jakiemuś inwalidzie. Szło jedynie o to, żeby wybitnie niepełnosprawna osobosztuka poprawiając statystykę pomogła uzyskać miano zakładu pracy chronionej. 5 października 1998 r. Zbigniew M. dopiął swego. I o Łotoczce zapomniał. Tak dalece, że nie wypłacał mu pensji. Tyle że Łotoczko o pensji jakoś zapomnieć nie mógł. Indagowany w sprawie o zaległe wypłaty pryncypał odpowiadał niezmiennie: "Siedź pan cicho, bo jak się pan będziesz stawiał, to syna zwolnię". Bo u pana Zbyszka zapieprzał też Adaś, syn pana Ryszarda, legitymujący się lichym, bo zaledwie nieznacznym stopniem niepełnosprawności. Z tego powodu był więc pracownikiem o bardzo nikłej przydatności i stanowczo nadającym się do zwolnienia. Prokurator umie czytać Ale po dwóch latach – mimo szantażu – Łotoczko senior miał dość. Poszedł do prokuratury i opowiedział, że ten "Eurocom" to lipa, a nie zakład pracy chronionej. Prokuratura Rejonowa Poznań Stare Miasto wszczęła postępowanie w sprawie wyłudzenia poświadczenia nieprawdy w związku z utworzeniem zakładu pracy chronionej. I je umorzyła. – Jak to? – zdziwił się pan Ryszard, bo wiedział najlepiej, że "Eurocom" norm dla zakładów pracy chronionej nie spełnia w ogóle, za to korzyści z tego błogosławionego statusu czerpie pełnymi garściami. – Nigdy nie pracowało tam 25 osób – wylicza. – Razem z właścicielem i jego małżonką zatrudnionych było 7–8 osób. Niepełnosprawnych nie było właściwie wcale. No, byli, ale tylko na papierze. Tak jak ja. Ten niby-zakład pracy chronionej miał 20 metrów powierzchni. Jak mogło się tam zmieścić 25 osób? W prokuraturze nie są jednak zatrudniani upierdliwi inwalidzi, tylko profesjonaliści. Dlatego oparła się ona na papierach. No a w nich wszystko było w najlepszym porządku. W uzasadnieniu umorzenia prokurator napisał: Zbigniew M. właściciel spółki Eurocom wystąpił do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w Warszawie o nadanie firmie statusu Zakładu Pracy Chronionej. W/w spełniał wszystkie wymogi jakie winien spełniać [taki] (...) zakład (...). W tym celu przedłożył w/w informacje dotyczące przeciętnego stanu zatrudnienia z której wynikało, że wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych wynosił 47,61 proc. Nadto właściciel firmy przedłożył postanowienie Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu (...) stwierdzające, że wyżej wymienione pomieszczenia użytkowane przez zakład pracy odpowiadają wymogom ustawy (...). Pulp fiction Pan Ryszard nie skapitulował, bo przecież szwank poniósł nie tylko skarb państwa przez niesłusznie uznane ulgi podatkowe – np. zwolnienie z podatku VAT, ale także on osobiście. Zaczął więc pielgrzymować po różnych instytucjach. Między innymi udał się do Urzędu Wojewódzkiego, a także do Prokuratury Apelacyjnej. Wskórał tyle, że ta ostatnia poleciła Prokuraturze Poznań Stare Miasto ponowne zbadanie sprawy. Tyle że Zbigniew M. w międzyczasie zdążył zwinąć interes. I przepadł bez wieści. Wkrótce prokuratura ponownie umorzyła postępowanie. Na dodatek nie omieszkała wspomnieć, że kierowane przez Ryszarda Łotoczko oskarżenia pod adresem Zbigniewa M. o rzekomych jego nadużyciach w świetle zebranego materiału dowodowego mogą być wręcz oceniane, jako fałszywe oskarżenie w rozumieniu artykułu 234 k.k. Prokuratura Apelacyjna znowu stanęła po stronie pana Ryszarda i poleciła podjęcie umorzonego postępowania. Jednocześnie zwrócono uwagę prokuratorowi, że używanie w uzasadnieniu postanowienia o umorzeniu śledztwa sformułowań dotyczących ewentualnego "fałszywego oskarżenia" Zbigniewa M. (...) uznać należy za dowolne, nie znajdujące odzwierciedlenia w zebranym materiale dowodowym – stwierdził prokurator Świtoński. W grudniu 2003 r. prokuratura Poznań Stare Miasto postanowiła zawiesić śledztwo, bo doszła do słusznego wniosku, że w sprawie zachodzi konieczność zabezpieczenia dokumentów firmy znajdujących się w posiadaniu Zbigniewa M. a także wykonania innych czynności z jego udziałem. Do chwili obecnej nie uzyskano informacji o aktualnym miejscu pobytu w/w. Łotoczko pozwał Zbigniewa M. do sądu pracy. Domagał się wynagrodzenia i ekwiwalentu za niewykorzystany urlop wypoczynkowy. Sprawę przerżnął, bo sąd uznał, że jego zatrudnienie było fikcyjne. Pan Ryszard nie rozumie, dlaczego nie zauważyła tego prokuratura. Zakłady pracy chronionej korzystają między innymi z następujących ulg i przywilejów: 1. Zwolnienie z podatku dochodowego i VAT. 2. Dofinansowanie miejsc pracy dla inwalidów. 3. Dofinansowanie pensji pracowników i składek na ZUS. 4. Dofinansowanie odsetek od kredytów bankowych. 5. Otrzymują środki na zakup samochodów i wspieranie promocji. Pieniądze na te szczytne cele pochodzą z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Na budżet PFRON składa się każdy, kto zatrudnia co najmniej 25 pracowników w przeliczeniu na pełny wymiar czasu pracy, a wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych jest w jego firmie niższy od 6 proc. W roku 2002 budżet PFRON wynosił 1,3 mld zł. Z pieniędzy tej bardzo zasłużonej instytucji korzystają gangsterzy – w tekście "Nalewka na protezie" ("NIE" nr 26/2002) opisaliśmy przypadek Ryszarda P., bossa alkoholowego podziemia, który dzięki pieniądzom uzyskanym z PFRON mógł wprowadzać na rynek alkohol z pominięciem akcyzy. Straty skarbu państwa oszacowano na 500 mln zł. Policja go przymknęła, ale szybko wyszedł na wolność. Do dziś akt oskarżenia nie trafił do sądu. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mięśniaki Pana Boga " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dobroczyńca Hausner W prasie ukazało się wiele ocen działalności obecnych ministrów. Z krytyki, nawet niezasłużonej, mądrzejsi wyciągnęli wnioski. Inaczej sprawa się ma z pochwałami. Gdy prasa chwali albo usprawiedliwia złe rozwiązania, to może mieć w tym jakiś cel. Dla społeczeństwa niekoniecznie wynikają z tego jakieś korzyści. Takim chwalonym jest minister pracy i polityki społecznej Jerzy Hausner. Pierwszym rozwiązaniem, które wprowadził obecny rząd, a przygotowało MPiPS, było zlikwidowanie ulg na przejazdy dla kilku grup społecznych. Po zmasowanej krytyce wycofano się z wielu takich kroków. Przywrócone ulgi w niektórych wypadkach są szkodliwe i z czasem muszą zostać zastąpione przez inne rozwiązania. Np. ulga na przejazdy dla osób niepełnosprawnych w przyszłości musi być zastąpiona ryczałtem wypłacanym nie przewoźnikom, ale bezpośrednio osobom uprawnionym. Zakaz zatrudniania emerytów i rencistów. Na szczęście dla tej niemałej części społeczeństwa zdecydowana interwencja premiera Millera odesłała ten pomysł w niebyt. Wypowiedź Hausnera dla TVP: "Renciści nie powinni się niczego obawiać, bo funkcjonują Zakłady Pracy Chronionej", była nietaktem wobec przełożonego i podtrzymywała oburzenie społeczne na takie rozwiązania. Minister dobrze wie, że funkcjonowanie zpch w Unii Europejskiej na dłuższą metę jest niemożliwe. Przeciek do prasy, iż "sprawę niezatrudniania emerytów i rencistów źle rozegrano, bo zamiast propozycji ministra to z tym projektem powinien wystąpić któryś z koalicjantów" – zdradza wadliwą hierarchię celów Hausnera. Czyni z niego kombinatora. Pomoc ministra Hausnera w rozwiązywaniu problemów na styku kompetencji różnych resortów też wygląda nieciekawie. Próba udziału w rozmowach ministra Belki z Radą Polityki Pieniężnej okazała się niewypałem. RPP na godzinę przed rozmową z ministrami wydała komunikat, że nie obniżyła stóp procentowych. Wspólna wizyta z ministrem Piechotą w wiecującej Stoczni Szczecińskiej zakończyła się obrzuceniem Piechoty jajkami. Hausner nie potrafił stawić czoło stoczniowcom. Nie wyszedł do wiecujących. Odpowiedź na pytanie, kto jest w stanie rozmawiać czy też przeciwstawić się rozgoryczonym pracownikom, nasuwa się sama. Nie jest to obecny minister pracy i polityki społecznej. Przykładem społecznej niewrażliwości ministra Hausnera jest propozycja ministra Łapińskiego "lek za złotówkę". Minister zdrowia proponował, by tą akcją zostały objęte osoby, które ukończyły 65 lat, minister finansów – 70 lat, minister pracy i polityki społecznej chciał, by dotyczyło to tylko osób powyżej 75. roku życia. Czym kierował się Hausner? Przecież jest także ministrem opieki społecznej. Rozwiązanie nie uszczupla środków MPiPS, zostanie sfinansowane z kwot wygospodarowanych na obniżkach cen leków. W kraju rządzi lewica. Bez pomysłów liberałów postęp zapewne byłby wolniejszy. Jednak liberał w rządzie socjaldemokratycznym akurat na stanowisku ministra pracy, a szczególnie opieki społecznej, nie służy ideom lewicy. Marian Landowski Słownik nie kłamie Nie śledzę działalności ojca Rydzyka, ale awantura o pokazany przez TVP dokument "Imperium ojca Rydzyka" zwróciła moją uwagę na tę skromną "osobę niepubliczną". Mnie zainteresowała sama nazwa redemptoryści. Oto, co podaje słownik łacińsko-polski (opracowanie: Kazimierz Kumaniecki, PWN Warszawa 1984): Redemptio: a) wykup, b) przekupstwo, c) wydzierżawienie Redempto: wykupić Redemptor: przedsiębiorca, dzierżawca; dostawca Redemptura: dzierżawa, przedsiębiorstwo Czy jest to zbieżność przypadkowa znaczeń z działalnością zakonu? A. B. (e-mail do wiadomości redakcji) "Czytanka Stefanka" Ja już dawno pokończyłem szkoły i za mojej kadencji nie było czegoś takiego jak wychowanie seksualne czy przygotowanie do życia w rodzinie. Jakoś jednak sobie w życiu radzę. Dzieci nie posiadam, mimo że moje życie seksualne nie kończy się na słuchaniu Rydzyjka. Zawdzięczam to moim rodzicom, którzy bez skrępowania wytłumaczyli mi, co skąd się bierze i co robić, żeby się nie brało... Takie samo szczęście ma wielu młodych ludzi, których rodzice nie są fanatycznymi katolikami. Niestety, istnieje wielka grupa młodzieży, która nie dowie się tego ani w szkole, ani tym bardziej w domu. Oczywiście będą wiedzieli, co się robi, bo to znowu nie taka filozofia, ale już antykoncepcja nie jest głównym tematem "rozmów przy trzepaku". I to jest problem. Dobrze by było, gdyby natura wymyśliła dla katolików jakiś trudniejszy sposób rozmnażania. Tomek A., Zamość (e-mail do wiadomości redakcji) Nawet dziecko wie Zawsze twierdziłem, że jesteście bezbłędni. Jednak po lekturze nr. 50 muszę wytknąć Wam cholernie duży błąd. Dotyczy osoby Kazika Staszewskiego ("Krajowe życie światowe"). Jest tam napisane (cytuję): "Obecnie artysta rapowy skłania się ku monarchii". To jest karygodne! Przecież nawet dziecko wie, że Kazik nie jest żadnym raperem, tylko najporządniejszym punk rockowcem, jakiego ta planeta nosiła. Jako fan KULTU lekko się wnerwiłem. Rzeczywiście! W niektórych utworach Kazik faktycznie "rapuje", ale jeszcze raz powtarzam: raperem nie jest! Cezary (e-mail do wiadomości redakcji) To takie SLD, SLD, SLD Zawiercie – miasto w Zagłębiu, woj. śląskie, kiedyś prężny ośrodek przemysłu hutniczego, włókienniczego. Obecnie – na wykończeniu. Ostatnie wybory przyniosły efekt następujący: – były prezydent Konrad Imielski (SLD) to obecny przewodniczący Rady Miejskiej, – były wiceprezydent Roman Kłosowski (SLD) to obecny członek Rady, – były wiceprezydent Ryszard Mach (Niezależna Alternatywa Wybor-cza) to obecnie prezydent miasta. W Radzie Miejskiej klub SLD-UP ma jednoosobową przewagę. Dzięki niej przegłosowano m.in. kontrowersyjną uchwałę o zmianach w budżecie na rok 2002. Byłemu Zarządowi Miasta zostaną wypłacone ekwiwalenty za nie wykorzystany urlop (dla prezydenta i wiceprezydentów prawie 98 tys. zł) i odprawy (ponad 30 tys. zł). Razem ze składkami trzeba będzie wyłożyć z budżetu ze 150 tys. Wkurzający jest ten "skok na kasę" radnych SLD, bo w mieście bieda aż piszczy. Sławek (e-mail do wiadomości redakcji) "Skóra i prokuratura" Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach prokurator Tomasz Tadla poinformował redakcję, że w artykule D. Zielińskiej "Skóra i prokuratura" ("NIE" nr 46/2002) o budzących wątpliwość związkach firmy pogrzebowej "Od A do Z" i mysłowickiej prokuratury znalazła się nieprawdziwa informacja o tym, że pani prokurator Prokuratury Rejonowej w Mysłowicach zawarła związek małżeński ze współwłaścicielem tej firmy Cezarym P. w 2001 r. "Związek taki został zawarty, jednakże we wrześniu 2002 roku, a więc po upływie dwóch lat od zawarcia umowy o przewóz zwłok. O zawarciu tego związku Pani prokurator powiadomiła swojego przełożonego, tj. Prokuratora Rejonowego w Mysłowicach" – napisał prokurator Tadla. Przepraszam za tę pomyłkę Panią prokurator i Pana Cezarego P. Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Akademia robienia w bąbla " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W nocy z piątku na sobotę na placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie doszło do uroczystego wuniowstąpienia z udziałem najwyższych władz państwowych, kościelnych i partyjnych. Wciągnięto flagę UE na wcześniej przygotowany maszt, odegrano stosowny hymn, puszczono ognie sztuczne. W krajowych supermarketach potaniał cukier z 3,10 zł na 2,08 zł. Do europarlamentu ruszyły partie i komitety wyborcze. Samoobrona inaugurowała się w sali Centrum Języków Europejskich w Częstochowie, a następnie udała się pod cudowny obraz Czarnej Żydówki. Tam upadła na kolana deklarując służalczą postawę wobec Kościoła kat. Uroczystym Aktem Zawierzenia Maryi przerzucono na nią odpowiedzialność za powodzenie misji lepperowców. W Krakowie PiSuary inaugurowały się w Sali Hołdu Pruskiego w Sukiennicach. Przemawiający przyszły szef MSZ w rządzie PO–PiS Kazimierz Michał Ujazdowski zjebał Niemcy i Francję zapowiadając polskie przewodnictwo w przyszłej UE. W stolicy o braciach zza Łaby radzili panowie z PSL. Wejść do europarlamentu ma chęć całe kierownictwo PSL, chyba że wcześniej Belka weźmie chłopów do rządu. Skierowany przez prezydenta na funkcję premiera Marek Belka ujawnił, że Ministerstwa Sprawiedliwości i Środowiska oraz tekę wicepremiera zarezerwował dla ludzi z PSL zachęcając ich tym do wejścia w koalicję i stworzenia rządu rozsądku niezbędnego Polsce w pierwszym roku wuniowstąpienia. Opozycja zgłosiła wniosek o odwołanie ministra skarbu Kaniewskiego na dwa dni przed jego przewidzianą dymisją. Przegrała. Wniosek o samorozwiązanie Sejmu i Senatu też okazał się nieskuteczny. Do cyrkowych popisów opozycji dołączył Marek Borowski ze swą partią. Marek Pol ustąpił miejsca kobiecie Izie Jarudze-Nowackiej na stołku szefa Unii Pracy. Iza zapowiedziała kurs na lewo i zerwanie toksycznego związku z bezideowym SLD. Została więc kandydatem na wicepremiera w popieranym przez SLD rządzie Belki. Wśród Platformersów prześladowania na tle religijnym. Jan Maria Rokita postanowił ukarać tysiącem złotych grzywny sześciu posłów nieobecnych podczas wyboru Oleksego na marszałka Sejmu RP, czym ułatwili Józiowi objęcie fotela. Nie byli, bo w tym czasie pielgrzymkowali do papieża. Znawcy salonów i intryg w PO uważają, że taką decyzją Rokita chce uderzyć w znienawidzonego Piskorskiego. Znowu wyszło na to, że religijność Platformersom nie służy. Aż 30 mln zł brakuje na dokończenie gigantycznej Świątyni Opatrzności Bożej rozgrzebanej w stolicy. Purpurowa Eminencja Glemp liczy na obowiązkowe dotacje budżetowe. Może znany z zamożności Piskorski dorzuci się do budowy pokutując za wybór Oleksego? Na dwa i pół roku pudła bez zawiasów skazał warszawski sąd znanego producenta wymyślonych fabuł Lwa Rywina. Do tej pory, oprócz produkowania fabuł, Rywin hobbistycznie grał w serialach role rosyjskich mafiosów. Ewentualny pobyt w puszce pozwoli mu się przygotować do nowych kreacji. Wiadomości z irackiej kolonii. Nasi amerykańscy sojusznicy zajęli ponad połowę naszej strefy okupacyjnej. Amerykańska inwazja na polską strefę przebiegała pokojowo niczym demonstracja alterglobalistów w Warszawie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kablujemy na rząd Kto się rzuca, ten wygrywa. Z przywódcami krzywdzonych na czele. Ojciec Święty zna trudną i bolesną sytuację pracowników ożarowskiej fabryki i ich rodzin związaną z likwidacją zakładu. Wie też o prowadzonych rozmowach i nadziejach związanych z zawieranymi ostatnio umowami w przemyśle. Wyraża nadzieję, że wysiłki ludzi odpowiedzialnych za społeczno-gospodarczy kształt miasta, regionu i państwa, przy współudziale lokalnej społeczności, przyniosą oczekiwane efekty i poprawę sytuacji. Arcybiskup Leonardo Sandri Gdy to piszę, mija właśnie 302. dzień blokady Fabryki Kabli w Ożarowie. Blisko rok jesteśmy widzami teatru absurdu, na którego scenie pojawiła się już (i zeszła) "Solidarność", poseł Gabriel Janowski, minister Jerzy Hausner, Jan Paweł 2 i tłum byłych pracowników coraz bardziej przekonanych o swojej potędze i bezkarności. Zacznijmy od początku. Blisko rok temu zapadła decyzja o likwidacji fabryki. Podjął ją zarząd Telefoniki. Telefonika jest właścicielem zakładu. Pracownicy fabryki nie zgodzili się na jej zamknięcie. Odrzucili wszelkie propozycje pracodawcy, w tym zatrudnienie 220 osób w pozostałych zakładach spółki. W związku z tym właściciel postanowił działać zgodnie z obowiązującym prawem, w szczególności z kodeksem pracy. Wszyscy pracownicy otrzymali należne im świadczenia w postaci wynagrodzeń i odpraw, których suma przekroczyła 8,5 mln zł. Od kwietnia do września zeszłego roku wszyscy, w tym uczestniczący w blokadzie, regularnie i terminowo otrzymywali wynagrodzenia w średniej wysokości 3400 zł brutto. Pracownicy likwidowanego zakładu powołali komitet protestacyjny i rozpoczęli blokadę bramy wjazdowej, by uniemożliwić wywiezienie czegokolwiek z terenu fabryki. Obecnie blokada trwa 24 godziny na dobę, jest prowadzona przez ok. 120 osób w systemie trzyzmianowym. Każdorazowo bramę zakładu blokuje 20–30 osób. 7 lutego tego roku Sąd Rejonowy w Pruszkowie wydał orzeczenie uznające trwającą od kwietnia zeszłego roku blokadę zakładu w Ożarowie Mazowieckim za działania nielegalne. Uczestnikom akcji protestacyjnej wydał zakaz blokowania dróg dojazdowych i bram zlikwidowanej fabryki. Mimo to protest trwa, zgodę na pikietę po raz kolejny wydał burmistrz Kazimierz Stachurski. Burmistrz od początku popiera protestujących. Ze środków finansowych samorządu zakupił na potrzeby uczestników blokady kontener mieszkalny, kabiny toaletowe, zaopatruje w węgiel służący do ogrzewania rozstawionych na drodze namiotów. Kontener i namioty podłączone są nieodpłatnie do komunalnej sieci energetycznej. Na polecenie władz samorządowych miejscowe przedszkole dostarczało ciepłe posiłki uczestnikom protestu. W trakcie nielegalnej blokady dochodziło do wielu ekscesów. Dyrektor fabryki został tak ciężko pobity, że wylądował na wiele dni w szpitalu. Pikietujący niszczyli ciężarówki, które usiłowały wyjechać za bramę, bili pracowników wynajętych do demontażu maszyn, wybijali szyby w budynkach fabryki i samochodach, blokowali drogę krajową, rzucali śrubami, petar- dami i koktajlami Mołotowa w policję i ochroniarzy. Na terenie zakładu znaleziono domowej roboty bombę, którą unieszkodliwili saperzy. Jak twierdzi rzecznik Telefoniki Jerzy Jurczyński, Telefonika Kable SA poniosła straty bezpośrednie w wysokości 35 mln zł. Protest uniemożliwia spółce dostęp do maszyn oraz surowców o wartości ponad 80 mln zł oraz skutecznie opóźnia powstanie 220 miejsc pracy w zakładach spółki w Bydgoszczy i Szczecinie. W czasie blisko rok trwającej pikiety nie powstało ani jedno nowe miejsce pracy. 15 stycznia tego roku, w 269. dniu protestu, "Solidarność" opuściła Komitet Protestacyjny. Oto fragmenty wydanego z tej okazji oświadczenia, które demaskuje przywódców pikiety i ich zamiary: (...) Ogólnopolski Komitet Protestacyjny odpuścił negocjacje w sprawie porozumienia na rzecz utworzenia spółki, której równymi udziałowcami byliby: p. Sławomir Gzik, p. Tadeusz Urbanek, p. Paweł Ilnicki (doradca prawny OKP) oraz Urząd Miasta i Gminy Ożarów i SP FKO (niewielka spółka handlująca kablami). Spółka ta o kapitale zakładowym 50.000 zł. chciałaby uruchomić produkcję kabli na terenie powołanej strefy ekonomicznej. NSZZ "Solidarność" walczyła o miejsca pracy dla wszystkich pracowników zwolnionych z Fabryki Kabli Ożarów. Powoływana pod patronatem OKP spółka być może zaoferuje w przyszłości miejsca pracy ale tylko nielicznej i wybranej grupie pracowników. (...) Stąd też i nasza decyzja o opuszczeniu Komitetu Protestacyjnego, bowiem nie będziemy jako Związek firmować prywatnych interesów nielicznej grupy "wybrańców". Podpisano: Wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność" Arkadiusz Śliwiński. Ciekawe, czy solidaruchy nagle przejrzały na oczy, czy po prostu przewodniczący Śliwiński poczuł się urażony, że nie wpisano go na listę udziałowców? Teatr absurdu w trzech aktach prezentuje się zatem następująco: Absurd pierwszy: Organizatorzy nielegalnej blokady, podczas której rzucano śrubami, petardami, koktajlami Mołotowa, niszczono mienie, są przyjmowani przez ministrów, którzy cierpliwie z nimi negocjują. Jeśli się dobrze zastanowić, to rząd Leszka Millera musi okropnie bać się byłych pracowników FK Ożarów. Jak bowiem wytłumaczyć brak reakcji policji na demolowanie prywatnej własności, na nielegalną blokadę, na ataki na ludzi i samych policjantów? Absurd drugi: Leżący kilka kilometrów od Warszawy Ożarów minister Hausner włączył do tarnobrzeskiej (sic!) Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Jak wiadomo, specjalne strefy ekonomiczne powstały w odpowiedzi na pojawiającą się w wielu częściach Polski klęskę bezrobocia strukturalnego. Nie ma chyba takiego statystyka, który by uczciwie udowodnił, że w odległym o 10 kilometrów od centrum stolicy Ożarowie jest większy problem ze znalezieniem roboty niż, powiedzmy, na Dolnym Śląsku albo na Podlasiu. Jest zatem oczywiste, że rząd uległ szantażowi, nagiął fakty i stworzył specjalną strefę w miejscu najmniej tego potrzebującym. Absurd trzeci: Stojący na czele protestu działacze są udziałowcami spółki, która zamierza uwłaszczyć się na truchle Fabryki Kabli. Po powstaniu specjalnej strefy objawili się potencjalni inwestorzy. Kilka spółek jest zainteresowanych przejęciem terenu i budynków po fabryce kabli. Nic dziwnego, teren jest atrakcyjnie położony, specjalna strefa daje możliwość uzyskania dodatkowych profitów, a zmęczony rocznym protestem właściciel (Telefonika) wydaje się odpowiednio zmiękczony do szybkiej i taniej sprzedaży. Jednak z tego, co wiemy, na razie nie pojawił się inwestor, który byłby gotów przyjąć do pracy choćby połowę ze zwolnionych kablowców. Wśród potencjalnych inwestorów jest również spółka co najmniej dziwaczna. Jej udziałowcami zostali przywódcy nielegalnej blokady, samorząd, który wydawał na nią zgodę, oraz niewielka firma handlująca kablami. Czyli potencjalny inwestor pod pozorem pikiety nielegalnie blokuje teren, który zamierza kupić. Ba, sam sobie na ten protest wydaje zezwolenia. Oczywiście twórcy kuriozalnej samorządowo-prywatnej spółki twierdzą, że powołali ją dla dobra byłych pracowników FK Ożarów. Prywatne spółki mające ratować Stocznie Gdańską i Szczecińską też rzekomo kierowały się dobrem stoczniowców. Rozumiem, że rządowi lewicowemu nie przystoi pałować robotników (a chłopów jakoś przystoi?). Wiem, że właściciel Telefoniki, niejaki Cupiał z Krakowa, nie jest ulubieńcem tego rządu, któremu wisi to, czy Telefonika ponosi straty, czy nie. Rozumiałbym, gdyby rząd konsekwentnie unikał sprawy Ożarowa tłumacząc, że mamy do czynienia z prywatnym konfliktem pracodawca kontra pracobiorcy. Nie mogę jednak pojąć, dlaczego rząd Millera kompromituje się tworząc fikcyjne strefy ekonomiczne? Dlaczego stwarza niebezpieczny precedens zezwalając na bezczynność policji w obliczu – nie waham się tego tak nazwać – chuligańskich burd? Każde przyzwolenie na ignorowanie prawa zaowocuje kolejnymi blokadami, to rozumie chyba nawet dziecko. Jak napisała "Polityka" (z 1 lutego 2003 r.) w kontekście zamykanego w Braniewie prywatnego browaru: Ludzie patrzą w przeszłość i żałują: trzeba było strajkować, a może nawet bić się jak w Ożarowie. Co się stanie, gdy więcej ludzi tak pomyśli? Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Po co komu dziesięć palców Sylwestrowa petarda urywa ci rękę. Zachowaj zimną krew. Weź oderwaną rękę w zdrową i zanieś do lekarza. Może ją przyszyje. Żeby kupić głupi pistolet, w Polsce trzeba się starać o specjalne pozwolenie. Procedura jest uciążliwa, poniżająca. Bez żadnego pozwolenia można natomiast zgromadzić arsenał, za pomocą którego da się wysadzić samochód, dom swój lub sąsiada, pokiereszować albo nawet ukatrupić człowieka. Kompletujmy więc arsenał, do którego żaden policjant się nie przyczepi. Na początek proponuję rozpryskowe rakietki pistoletowe, do tego moździerz o znaczącej nazwie Artillery Hell (artyleryjskie piekło), wyrzutnię Anaconda, która jest przystosowana do oddania 12 strzałów, wyrzutnię Cobra na 19 strzałów, kilka profesjonalnych rakiet o średnicy 2,5 i 3 cali oraz flarę ostrzegawczą. To, co na pierwszy rzut oka wygląda jak niezbędnik terrorysty, w rzeczywistości jest zestawem sylwestrowym. Hurtownie z materiałami pirotechnicznymi właśnie zaczynają zaopatrywać się w wyrwirączki. W niektórych dużych sieciach handlowych już jest wszystko, co gwarantuje dostatek oderwanych kończyn. Pszczółką w oko Auchan – Mikołów (15 kilometrów od Katowic). Tu przebojami reklamowanymi na wielkiej tablicy zawieszonej nad stoiskiem z artykułami pirotechnicznymi są "Latające pszczółki ogniste" i "Super piccolo". Zgodnie z zasadami socjotechniki umieszczone na najniższych półkach, czyli na wysokości oczu kilkuletnich szkrabów. Które dziecko oprze się "Latającym pszczółkom ognistym"? Są tak pakowane, by było je widać wewnątrz pudełka. Żółte owady są z kartonu. Z główką i skrzydełkami. Z dupeczek wystają im lonty. Za opakowanie zawierające 12 pszczółek trzeba zapłacić 1,99 zł. Żadne pieniądze za tyle radości dla dziecka. Pszczółkę położyć na ziemi, podpalić lont i natychmiast się oddalić. Nie trzymać w ręku – doradza firma, która sprowadziła ogniste owady z Chin. Karteczka przyklejona do opakowania zawiera dalsze porady: Nawet najlepszy produkt może zawieść, dlatego w razie nieodpalenia, zabrania się rozbierania artykułu, ponownego odpalenia. Używać wyłącznie na otwartej przestrzeni, pod nadzorem osób dorosłych. Nie trzymać w ręku. Kartka nic nie mówi o torze lotu pszczółki. To, że ten lot może się zakończyć w czyimś oku, to tylko nasze nieśmiałe przypuszczenia. "Super piccolo" to petarda, która też jest wykonana według dziecięcych gustów: kolorowe opakowanie z interesującym rysunkiem. Wielkość również przystosowano do dziecięcych rączek: rozmiar trzech pudełek zapałek, a z boku – draska. Instrukcja obsługi doradza, by po zapaleniu natychmiast rzucić petardę w kierunku "wolnym od ludzi". Petarda w rodzaju "Super piccolo" urwała dwa palce mieszkańcowi Bielska-Białej. Ktoś dla zabawy rzucił ją w tłum i nieszczęśnik podniósł ją, by odrzucić jak najdalej od ludzi. Eksplodowała mu w ręce. Zestaw 8 dużych rakiet "Max Rocket" kosztuje 46 zł. 25-strzałową wyrzutnię można kupić za 35 zł. Na opakowaniu napis: "Bezpieczne fajerwerki". Najtańsza wyrzutnia "z wulkanem" kosztuje zaledwie 8 zł. Za 10 zł jest ładunek wybuchowy o ciężarze około pół kilograma. Wygląda jak kowbojski granat, czyli laski dynamitu oklejone kawałkiem papieru. Od góry wystaje lont. Ale najlepszy jest "Demon". Trzeba za niego dać 30 zł. Nazwę ma nieprzypadkową: "Demon" to paczka wielkości cegły o wadze chyba dwóch kilogramów. Żadne z opakowań nie zawiera informacji o dacie ważności artykułu i – co ważniejsze – o jego składzie chemicznym. Dlatego możemy tylko przypuszczać, co jest w środku. Lekarze ratujący ludzi poranionych eksplodującymi fajerwerkami twierdzą, że oprócz ładunku prochowego najczęściej trafiają na ślady siarki, amoniaku i fosforu. Dla niewtajemniczonych – fosfor jest pierwiastkiem nie tylko łatwo zapalnym, lecz również silnie trującym. Podczas II wojny światowej alianci używali go do bombardowania niemieckich miast. Niemcy nie uważali tego za żarty. Oparzenia powstałe w wyniku eksplozji petard uznawane są przez lekarzy za szczególnie wredne. Fachowo nazywane są oparzeniami termiczno-chemicznymi. Chemiczne – już wiemy dlaczego. A termiczne stąd, że temperatury działające na ciało podczas wybuchu wynoszą kilkaset stopni. Wrzątkowi bliżej do lodu niż do tych temperatur. Skóra i pierwsze warstwy ciała najczęściej ulegają całkowitemu zniszczeniu. A im więcej czasu upłynie do interwencji lekarza, tym gorzej, bo jeśli substancje chemiczne dalej są w ranie, powodują oparzenia kolejnych tkanek. Do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich trafiają najbardziej skomplikowane przypadki. Do takich właśnie zalicza się sylwestrowiczów podsmażonych petardami, racami, sztucznymi ogniami. Lekarze spisujący historię choroby, co roku słyszą to samo. Jedni stali się ofiarami głupich żartów, zostali obrzuceni lub ostrzelani fajerwerkami. Innym petardy po prostu wybuchły w rękach. – Ochładzać oparzone miejsce. Można wodą, można nawet śniegiem, jeśli czysty – doradzają specjaliści z CLO. – Części ciała opalone fosforem najlepiej zanurzyć w wodzie. U krawca Pourywane palce najczęściej wiszą jeszcze na jakimś skrawku skóry. Ludzie są w szoku, nie czują bólu, często je obrywają, by nie dyndały. Tego robić nie wolno. Należy delikatnie owinąć opatrunkiem i czekać na lekarza. Bo jeśli paluchy wiszą na kawałku skóry, to najczęściej działa ciągle jakaś mikrotętniczka, która pompuje do nich krew. Chirurdzy przyszyją. – Zawsze podejmuje się próbę przyszycia, bo to żadne ryzyko, a może się udać – tłumaczy lekarz z katowickiego pogotowia. Nie bójmy się wykrwawienia. Ranny nie straci wiele krwi, bo jej wypływ tamują zmiażdżone części ciała. Porzućmy myśl o zakładaniu opaski uciskowej. Podobno powoduje ona więcej szkody niż pożytku. Jeśli paluszki całkiem odfruną, koniecznie je odszukajmy. Mogą nam się jeszcze przydać. Z ich naprawy słynie Ośrodek Replantacji Kończyn w Trzebnicy pod Wrocławiem. Lekarze z Ośrodka potrafią uratować palce nawet 24 godziny od momentu rozstania się ich z resztą ciała. Byle się z nimi należycie obchodzić. Ośrodek Replantacji Kończyn wydał specjalną instrukcję dla lekarzy pierwszego kontaktu. Każdy z nich powinien wiedzieć, że łapsko czy paluchy, które odfrunęły od właściciela, można ponownie przymocować. I każdy z nich powinien wiedzieć, co robić, żeby dostarczyć je w możliwie najlepszym stanie. Zanim jednak zjawi się pogotowie, ludzie miewają różne pomysły. Jedynym właściwym postępowaniem jest delikatne owinięcie oderwanej części ciała czymś czystym. Można ją obłożyć foliowymi workami z chłodną wodą, jednak nie zimniejszą niż plus 4 stopnie Celsjusza. Odłączonej kończyny nie należy umieszczać w lodówce, zamrażarce czy termosie z lodem, mimo że tak się dzieje na wielu amerykańskich filmach. To prowadzi do odmrożeń, w wyniku których palec czy ręka nie tylko nie nadaje się do pierwotnych zastosowań, lecz nawet do zjedzenia, gdyby ktoś chciał... Nie należy też jej przykładać do miejsca, w którym stykała się ze swoim właścicielem. To może doprowadzić do zakażenia, gdyż oderwane kawałki uczestnika sylwestrowych zabaw zwykle są zabrudzone ziemią, błotem lub mazią śniegową. Mając w pamięci te rady, w miarę spokojnie możemy kupować i kompletować zestaw wyrzutni, rakiet i moździerzy dla siebie, a dla dzieci "Latające pszczółki ogniste" i petardy "Super piccolo". Centrum Leczenia Oparzeń czuwa i Ośrodek Replantacji Kończyn też. A dla ślepych już opracowują w Ameryce sztuczny wzrok elektroniczny. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kołysanka dla Janka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 75 koszul na starość Nie oszczędzaj. Szkoda pieniędzy! Otwarte Fundusze Emerytalne i cała oparta na "trzech filarach" reforma emerytur okazała się niewypałem. OFE pożerają więcej, niż zarabiają, zyski przynoszą mniejsze niż zwykła lokata bankowa, cała ta zadyma gwarantuje pogorszenie losu emerytów, a zapłaci za to wszystko budżet państwa – pisaliśmy wielokrotnie. Okazuje się wszakże, że to nie są wszystkie złe wiadomości. Choćby każdy taki fundusz zatrudniał wyłącznie Napoleonów inwestycji, a żaden z nich nie miał osobistych aspiracji finansowych większych niż Matka Teresa z Kalkuty, to i tak gówno byśmy z tego mieli jako populacja przyszłych emerytów. Problemu starzejącego się społeczeństwa, w którym coraz mniejsza grupa pracujących musi utrzymywać coraz większą grupę emerytów, nie rozwiążą żadne cuda rachunkowe. Publikujemy tekst Johna Eatwella – profesora ekonomii Uniwersytetu Cambridge, prezesa zajmującej się badaniami finansów fundacji Cambridge Endowment For Research in Finance, w latach 1985–1992 doradcy ekonomicznego szefa Labour Party, Neila Kinnocka. Prof. Eatwell jest współtwórcą Institute for Public Policy Research, jednego z wiodących brytyjskich instytutów badań społecznych. Jeśli ma to dla Państwa jakieś znaczenie, jest także lordem i członkiem Izby Lordów, więc nie jest to lewackie pieprzenie. Mamy upoważnienie do publikacji artykułu. Wygląda na to, że nikt nie może znaleźć wyjścia z emerytalnego zamętu. Oba dotychczas działające systemy – zarówno ten, w którym emerytury wypłaca państwo, jak i ten oparty na prywatnych funduszach, w których każdy, wedle swych możliwości i przezorności, oszczędza na swoją przyszłą emeryturę – coraz gorzej spełniają swoje zadanie. A zatem i emeryci żyją coraz gorzej. Widać to już teraz, choć demograficzna bomba zegarowa tykająca w starzejącym się społeczeństwie jeszcze nie wybuchła. Zamęt ten pogłębiają trzy nieprawdziwe twierdzenia, propagowane przez wyznawców wiary w doskonałość wolnego rynku jako recepty na wszelkie problemy gospodarcze. Oto one. 1. Przejście z systemu państwowych emerytur wypłacanych z podatków do systemu funduszy emerytalnych, gdzie świadczenia wypłacane są z kapitału akumulowanego przez lata pracy, może rozwiązać kryzys emerytalny w starzejącej się populacji. 2. Problem z emeryturami zostanie rozwiązany, jeśli wszyscy będziemy więcej oszczędzać. 3. Przejście z systemu państwowego do systemu prywatnych funduszy pozwoli uniknąć podnoszenia podatków w starzejących się populacjach. Wszystkie te trzy twierdzenia są wynikiem powszechnego mylenia sytuacji jednostek z sytuacją społeczeństwa jako całości. Jak to często w ekonomii bywa – całość jest zgoła inna od prostej sumy składników. Wiewiórka nie jest wzorem Standard życia każdego z nas jako jednostki zależy od stałego dostępu do strumienia niezbędnych do życia dóbr i usług – jedzenia, ubrania, transportu, opieki medycznej etc. Dopóki pracujemy i zarabiamy – sprawa jest dość oczywista. Jak natomiast zabezpieczyć sobie ów dostęp na starość? Są – generalnie rzecz biorąc – dwie drogi. Pierwsza polega na odłożeniu sobie na starość tego, czego będziemy potrzebować. Tak jak wiewiórka chowa orzechy na zimę – za młodu moglibyśmy, teoretycznie, zbierać i odkładać różne przedmioty z myślą o użyciu ich na starość. Na przykład, przy założeniu, iż zużywamy trzy koszule w ciągu roku i że po przejściu na emeryturę będziemy żyli jeszcze 25 lat – zgromadzić 75 koszul z przeznaczeniem na jesień życia. To strategia raczej nierealna. Pomijając już skutki uboczne przechowywania przez 50 lat na przykład jedzenia – koszty takiej operacji byłyby dość wysokie. A serio mówiąc, wielu rzeczy, zwłaszcza w sferze usług, po prostu nie da się przechować, zapotrzebowania na inne nie potrafimy przewidzieć, jeszcze innych na razie nawet nie wymyślono. Metoda wiewiórki raczej więc odpada. Druga metoda zabezpieczenia sobie pogodnej jesieni polega na odkładaniu za młodu pieniędzy, za które na starość kupimy to, czego będziemy potrzebowali. To wydaje się proste. Chodzi tyko o to, aby tych pieniędzy było tyle, żeby wystarczyły na te zakupy, które będziemy musieli zrobić. Odpalać dziadkowi Ale to tylko jedna strona medalu. Druga to uzyskanie zgody populacji zawodowo czynnej na podzielenie się częścią wyprodukowanych przez siebie dóbr i usług z tymi, którzy już nic nie produkują. Ten problem transferu międzygeneracyjnego staje się szczególnie wyrazisty, gdy populacja się starzeje, tj. gdy grupa ludzi w wieku poprodukcyjnym wzrasta. Skoro żyjemy coraz dłużej, a rozmnażamy się coraz mniej chętnie, to coraz większy procent społeczeństwa stanowią emeryci. A im więcej emerytów, tym większy kawałek bochenka musi być wydarty tym, którzy go wyprodukowali. To nie znaczy, że musisz biec do sklepu, zanim tatuś emeryt wykupi ci wszystkie pralki, lodówki i telewizory. Problem z podażą towarów i usług można by naturalnie rozwiązać poprzez import. Ale społeczeństwo en bloque wytwarza jakąś – określoną – masę wszelkiego rodzaju dóbr, która ma jakąś – określoną – wartość. Ta wartość zależy od stanu gospodarki, koniunktury i wielu innych czynników, ale generalnie jako całość społeczeństwo może skonsumować tyle, ile wyprodukowało. I im większa część dochodu narodowego zużywana jest na zaspokojenie potrzeb emerytów, tym mniej go zostaje dla tych, którzy go wytwarzają. Są dwa sposoby na "zabranie" populacji zawodowo czynnej tego kawałka dochodu narodowego, który trzeba dać emerytom: poprzez oszczędności lub podatki. Inaczej mówiąc – przekazywany on jest przez fundusze, w które emeryci inwestowali, lub przez państwo. Metoda państwowa jest jasna. Państwo zabiera tym, którzy pracują, i daje tym, którzy już nie pracują. Ci, którzy pracują, odbiją to sobie na tych, którzy będą pracować wtedy, kiedy oni już przejdą na emeryturę. Mniej oczywisty jest fakt, iż jeśli środki wypłacane z komercyjnych funduszy emerytom prześcigną wartość tego, co nie jest na bieżąco konsumowane przez populację zawodowo czynną, co populacja ta jest skłonna oszczędzić – konieczny będzie jakiś mechanizm regulacyjny. Albo inflacja zmniejszy wysokość emerytur do poziomu odpowiadającego oszczędnościom, albo rząd zostanie zmuszony do podniesienia podatków, żeby w ten sposób zmusić pracujących do powstrzymania się od konsumpcji. Rozwiązanie problemu emerytur nie ma zatem nic wspólnego z tym, w jaki sposób emerytury te są finansowane. Zależy od tego, na ile populacja zawodowo czynna jest gotowa – albo zmuszona – powstrzymać się od skonsumowania wszystkiego, co wytwarza. Wydawaj, póki możesz! I tu dochodzimy do różnicy pomiędzy sytuacją jednostki i społeczeństwa jako całości. Poszczególni emeryci poprzez większe oszczędzanie gromadzą większe fundusze. Gdy suma funduszy zgromadzonych przez emerytów jako jednostki wzrasta – grupa społeczna emerytów domaga się większego udziału w wartości dochodu wytwarzanego przez populację pracującą. Innymi słowy, twoje osobiste oszczędności mogą zrobić dobrze tobie i w ten sposób zmieniają relacje finansowe między emerytami, ale totalna wartość emerytur jest ograniczona przez podział dochodu narodowego pomiędzy pracującymi i emerytami. Jeżeli wszyscy będziemy więcej oszczędzać na starość – wszyscy stracimy. Nie zwiększy to wartości emerytur jako całości. Może wręcz zaowocować spowolnieniem tempa wzrostu dziś i niższymi dochodami dla wszystkich w przyszłości. Nie byłoby tak, oczywiście, gdyby większe oszczędności zostały zainwestowane w większe możliwości produkcyjne. Ale wszelkie badania wskazują na to, iż wzrost osobistych oszczędności w najmniejszym stopniu nie przekłada się na wzrost inwestycji. Więc opowieści o społecznej konieczności większego oszczędzania to po prostu pieprzenie. Oczywiście nie znaczy to, że w przyszłości – wtedy kiedy przyjdzie czas wypłacania zwiększonych emerytur – zwiększone oszczędności populacji zawodowo czynnej tego nie ułatwią. Ułatwią, gdyż większe oszczędności to większy kawałek bochenka, nie skonsumowanego przez pracujących. Ale to zupełnie inna sprawa. Rząd robi sobie dobrze Więc może zmiana systemu emerytur uwolni chociaż państwo od całego tego emerytalnego kłopotu? I przy okazji zagwarantuje, iż nie trzeba będzie z powodu emerytur podnosić podatków? Takie myślenie widać w założeniach budżetowych rządu Tony’ego Blaira. Jest ono błędne. Wyobraźmy sobie, że wszystkie emerytury są wypłacane z prywatnych funduszy. Państwo nie dokłada do tego nic. Wzrastająca liczba emerytów chce skorzystać z funduszy, które zgromadziła, żeby wyrwać dla siebie większą część dochodu narodowego. Ale jeśli populacja zawodowo czynna odmawia obniżenia swojego poziomu konsumpcji, to jedynym sposobem, w jaki można ją do tego zmusić, jest podniesienie podatków. Innymi słowy, podatki muszą być podniesione, aby utrzymać rosnącą rzeszę emerytów, niezależnie od tego, czy emerytury wypłaca im państwo czy też prywatne fundusze emerytalne. Oświadczenie Departamentu Skarbu, że zmiany struktury demograficznej społeczeństwa brytyjskiego wywrą jedynie ograniczony wpływ na finanse publiczne w nadchodzących dekadach – jest ekonomicznym analfabetyzmem. Jedyny zysk, jaki rząd mógłby mieć z zastąpienia systemu emerytur państwowych przez prywatne fundusze emerytalne, to uwolnienie się od odpowiedzialności. Władza może rozumować tak: za cięcia w emeryturach państwowych rząd odpowiada w całej rozciągłości. Za nędzę, w której znaleźliby się emeryci w związku z niewypłacalnością prywatnych funduszy, odpowiadają ich dysponenci: banki, towarzystwa powiernicze i ubezpieczeniowe etc. Ale i w tej sprawie rząd jest w błędzie. Presja polityczna zmusi władze do zapewnienia emerytom godnego minimum. Odpowiedzialność nie może zostać sprywatyzowana. Do tego, aby zacząć budowę sensownego systemu emerytalnego, który sprosta potrzebom starzejących się społeczeństw Europy Zachodniej – trzeba najpierw rozprawić się z tymi trzema przesądami. Autor : John Eatwell Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premier nie chce się zamknąć Włoski premier Silvio Berlusconi ma miliardy euro i władzę nad państwem. Do miliardów doszedł nie całkiem prostą drogą, dlatego prokurator depcze mu po piętach. Ale po to jest się premierem, żeby prokurator był za krótki. "Ratuj Berluskę" – tak opozycja ochrzciła ostatnią ustawę, którą przed wakacjami uchwalił włoski Senat 1 sierpnia 2002 r. Chodzi o przywrócenie pojęcia "uzasadnionego podejrzenia stronniczości sędziów", które dopuszcza przenoszenie procesów wedle woli oskarżonego. Większość lewicowych senatorów wyszła z auli, by nie patrzeć, jak prawica w komplecie oddaje głosy. Ci, którzy pozostali i głosowali na "nie", mieli na oczach opaski, a w rękach kartki: "Nie możemy patrzeć na to, co robicie ojczyźnie". Przed głosowaniem opozycja na znak protestu zdjęła marynarki i pozostała w koszulach z podwiniętymi rękawami. Rozdawano też białe róże – tak jak to robili antyfaszyści w parlamencie za czasów Mussoliniego. Po głosowaniu poleciały nawet przedmioty – jeden z opozycyjnych senatorów dostał w głowę dziennikiem ustaw od swojego kolegi z prawicowej większości. Opozycja oskarżyła berluskońskiego marszałka Marcella Perę o to, że nie był obiektywnym arbitrem i przyczynił się do przepchnięcia ustawy. Przed Senatem protestowali obywatele. Od kilku miesięcy reżyser Nanni Moretti organizuje protesty zwane "kółkami graniastymi" – łańcuchy ludzkie wokół budynków instytucji, przeciwko którym demonstrują. Tym razem policja obstawiła kordonem pałac Madama. Na zarzut, że to próba generalna reżimu, berluskońscy odpowiedzieli, że gdy rządziła lewica – prawicowa opozycja jej zbytnio nie przeszkadzała. Zasada "uzasadnionego podejrzenia stronniczości sędziów" została zniesiona w 1989 r., kiedy to zreformowano kodeks karny. Przez lata był to instrument prawny służący adwokatom do tego, by przenosić procesy do "zaprzyjaźnionych" prokuratur. Tak było np. w przypadku ojca chrzestnego cosa nostra – Luciana Liggio, który zabił komunistycznego związkowca Placido Rizzotto. Proces był przenoszony z prokuratury do prokuratury, aż wreszcie boss został uniewinniony. To samo stało się z oskarżonymi o zamach na placu Fontana w Mediolanie – skrajnie prawicowymi terrorystami powiązanymi ze służbami specjalnymi. – To ustawa, na którą czekali wszyscy obywatele, bo każdy chce być sądzony przez sędziów obiektywnych, a nie takich, którzy już przed rozprawą wydają wyrok – odpowiadali członkowie berluscońskiej koalicji Dom Wolności na zarzuty lewicy, że przywrócenie "uzasadnionego podejrzenia stronniczości sędziów" tak naprawdę ma na celu rozwiązanie prawnych kłopotów premiera i jego deputowanych. W Mediolanie dobiega końca proces Imi Sir – Lodo Mondadori, w którym o korupcję sędziów jest oskarżony Cesare Previti, senator Forza Italia oraz papuga Berluski. Adwokat ten dał w łapę sędziom rzymskim, by przesądzili zakup największego włoskiego wydawnictwa, na skutek czego Berlusconi, magnat telewizyjny, wszedł w posiadanie połowy rynku prasowego. Proces zagraża bezpośrednio premierowi, bo gdy korupcja zostanie udowodniona, Previti będzie musiał przyznać się, skąd wziął pieniądze na przekupstwo, a wtedy zaczną się jaja... Teraz tylko przeniesienie procesu daje nadzieję, że nowi sędziowie będą "bardziej sprawiedliwi" niż ci z mediolańskiego gniazda komunistów słynnego z rozpraw "Czyste ręce". Tydzień przed ustawą "ratuj Berluskę" prawica próbowała przegłosować inną – zawieszenie procesów wszystkich deputowanych (członkowie partii premiera mają ich sporo – Marcello Dell’Utri na przykład jest sądzony z paragrafu "stowarzyszenie mafijne"). Ustawę "uzasadnione podejrzenie stronniczości sędziów" musi jednak jeszcze przegłosować Izba Deputowanych. Pozostało więc mało czasu, żeby zaskarżyć mediolańskich sędziów i przenieść proces do innej prokuratury. Prawicowa większość zamierza więc pracować również w wakacje i zwołać nadzwyczajne posiedzenie parlamentu. Łapówkodawcy całego świata ze smakiem patrzą, jak magnat – premier Włoch – wykorzystuje posiadaną władzę państwową do chronienia się przed kryminałem. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Poseł SLD z Zagłębia Wiesław Jędrusik został prezesem Stowarzyszenia im. Edwarda Gierka. Wśród liderów stowarzyszenia jest syn byłego I sekretarza KC PZPR – senator Adam Gierek. Stowarzyszenie m.in. zamierza inspirować dobre rozwiązania regionalnych problemów gospodarczych i społecznych. Dla upamiętnienia osoby i dzieła patrona planuje utworzyć Instytut Historyczny im. Edwarda Gierka. Rośnie konkurencja dla Instytutu Lecha Wałęsy. Na pomniku radzieckiego generała Iwana Czerniachowskiego w Pieniężnie zagnieździł się bocian – to uratowało pomnik, którego usunięcia żądała część środowisk kombatanckich. Na temat ewidentnie politycznego gestu bociana nie wypowiedziała się do tej pory żadna partia polityczna. Kampanię promującą Radom rozpoczęły władze tego miasta. Na głównych rondach umieszczono billboardy z napisem "Radom miasto twojej szansy". Domalujcie: "... na zasiłek!". W Radomiu bezrobocie sięga 27 proc. (WAL) Nowa jakość na Podlasiu. Prawosławni, dotąd startujący do wyborów razem z lewicą, pójdą z Samoobroną. Patriarcha Jakub zażyczył sobie od Leppera i otrzymał 30 proc. miejsc na listach. Osierocony SLD obawia się, że brak cerkiewnego poparcia oznacza w tych stronach koniec sukcesów wyborczych. Ale jest też polityczna korzyść – szansa na utytłanie Leppera w geszefciarskim błotku. Obecnie lewicowi radni z klubu Białostocka Koalicja Samorządowa-Lewica nie wetują wziątek wciskanych przez samorząd Kościołowi kat., bo Kościół prawosławny też chce uszczknąć trochę tortu. Skutecznie wyciągnęli łapki np. po dotację dla swojego pisemka "Aniołek". W Szczecinie wyjaśniono, dlaczego Sojusz Skały Demokratycznej (SLD) rozmienia się na Sojusz Skłóconych Dupków. Chodzi o czary. Wkrótce po wyrzuceniu z partii grupy koszalińskich radnych liderzy Sądu Partyjnego w Szczecinie zaczęli mieć kło-poty. Poseł Firak, referujący problem i żądający wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec koszalinian, nawalił się w Sejmie i został wykluczony z klubu SLD. Szefa Sądu Partyjnego, na co dzień starostę Stargardu Szczecińskiego, wzięła za dupę bydgoska prokuratura, bo zawieruszyło się 91 tys. zł przeznaczone na krzesełka dla tamtejszego stadionu. Na mnie pierwszego rzucili urok i ja już nie mam się czego bać. Straciłem wszystko, poza życiem – wyjawił miejscowej prasie działacz Marek Kęsik. Tuż przed zdarzeniem (przymusową podróżą pod eskortą policji do prokuratury – przyp. B.D.) moja żona rozbiła lustro – potwierdził nadnaturalny bieg zdarzeń Żyto. Elita zachodnio--pomorskiego SLD przypuszcza, że los dowali teraz Millerowi. Wiceprzewodniczący Zarządu Miejskiego SLD w Słupsku zadbał o to, żeby młodzi parafianie z okolic parafii św. Jana z Kęt mieli gdzie kopać piłkę ("Dziennik Bałtycki" z 13 czerwca 2002 r.). Ponieważ wiceprzewodniczący jest też wiceprezydentem miasta, przekazał parafii odpowiednią działeczkę, którą wcześniej kazał wyrównać i obsiać trawą. Ta kiełbasa wyborcza brzydzi mieszkańców, którzy obiecują głosować na boiska bezwyznaniowe i bezpartyjne. (B. D.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wąchacze asfaltu Akcja była jak w gangsterskim filmie. Na polsko-czeskim przejściu granicznym w Jakuszycach policjanci z komisariatu w Szklarskiej Porębie obstawieni przez funkcjonariuszy Straży Granicznej, w kominiarkach i z kałachami w rękach, zatrzymali busa, który zdążał do Czech. Wyciągnęli z wnętrza kilkoro młodych ludzi płci obojga, wycelowali lufy i rzucili na glebę. Szczyl, który zaprotestował, dostał kolbą pistoletu w twarz, bo co się będzie gówniarz stawiał. Leżących obszukano, potrzymano na asfalcie prawie godzinę, po czym kazano zjeżdżać w podskokach. Nikogo nie zatrzymano, nic trefnego nie znaleziono. Pasażerowie busa zrezygnowali z planowanego wyjazdu na dyskotekę w Libercu, bo nastrój im się popsuł. Chcieli też podzielić się z kimś wrażeniami z wąchania jakuszyckiego asfaltu. Jedna z młodych kobiet twierdziła, że podczas przeszukania zginęło jej 500 euro, inna, że obszukującym wypaliła odbezpieczona giwera, a pocisk śmignął jej koło głowy. Policja i Straż Graniczna zaprzeczały, że padł strzał; twierdzili, iż byli łagodni jak owieczki. Szukali przemytników narkotyków, ale coś im się popierdoliło i zatrzymali nie ten, co trzeba, samochód. Szczyle obstawali przy swoim. Niedawno prokuratura w Jeleniej Górze umorzyła śledztwo w sprawie tej akcji, nie dopatrując się w działaniach policji i pograniczników "znamion czynów zabronionych". To pryszcz, że są zeznania świadków opisujące chamskie zachowanie interweniujących funkcjonariuszy. To szczegół, że obdukcja lekarska potwierdza zderzenie twarzy jednego z pasażerów busa z twardym przedmiotem. Zupełnym bzdetem jest zaś ekspertyza Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego KG Policji, która stwierdza, że na kurtce uczestniczki zdarzenia są "ślady cząsteczek, powstałe po wystrzale z broni palnej z bliskiej odległości". Prokuratura uważa, że nie jest to wystarczający dowód, bo kurtka trafiła do ekspertyzy dwa dni po zdarzeniu. Nie przyjmuje tłumaczenia, że atak na busa odbył się w sobotę, a kurtkę przekazano policji w poniedziałek, bo w weekend nie miał kto jej przyjąć do depozytu. Zapewne panienka sama wygarnęła z giwery, żeby wrobić policjantów, a młodzieniec umyślnie walnął się w twarz obuszkiem. Ludzie są teraz tacy niewdzięczni, choć policja ciężko pracuje, by obywatelom zapewnić spokój i bezpieczeństwo. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ludzie jak barszcz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ściąć prezydenta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kraj tysiąca wioseł Przemysł stoczniowy w Polsce odnotowuje dynamiczny wzrost. Nie słyszeliście? To poczytajcie. W pomorskim urzędzie marszałkowskim można otrzymać broszurkę: "Program rozwoju województwa pomorskiego na lata 2001–2006". Program można też sobie ściągnąć ze stron internetowych sejmiku wojewódzkiego. Dokument został wyprodukowany w maju 2002 r., choć w swoim tytule sięga rok wstecz. Dział 1.3.3. Gospodarka morska. Czegóż możemy się dowiedzieć o gospodarce morskiej i jak władze województwa wyobrażają sobie jej rozwój? Otóż gospodarka morska w regionie z uwagi na jego nadmorskie położenie odgrywała zawsze kluczową rolę. A w województwie działają dwa liczące się porty morskie zlokalizowane w Gdańsku i Gdyni. Mają doskonałe warunki techniczne, są nowoczesne i stale modernizowane. Co prawda obroty ładunków w obu portach w ostatnich latach spadały, a już najbardziej drastyczny spadek dotyczy wielkości przewożonych ładunków, ale zwiększa się za to, zauważają autorzy "Programu rozwoju", liczba przewiezionych pasażerów. W zespołach portowo-przemysłowych w Gdańsku i Gdyni rozwinął się przemysł stoczniowy. Po krytycznej dla przemysłu stoczniowego połowie lat 90. stocznie produkcyjne odnotowują dynamiczny wzrost sprzedaży, który plasuje je w ścisłej czołówce największych firm regionu. Nadmorskie położenie województwa wpływa również na rozwój rybołówstwa. Jaki jest to rozwój? W okresie ostatnich lat flota rybacka w Pomorskiem maleje, a konsekwentnie maleje też rola rybołówstwa w gospodarce województwa. Wprawdzie maleje liczba trawlerów do połowów dalekomorskich, ale nie zmienia się liczba łodzi rybackich. W 2000 r. było ich ok. 540! Żeby nikt nie miał wątpliwości – dodam, że chodzi o taką łódkę na dwa wiosła. Noooo... ktoś musiał się nieźle napracować, aby wypłodzić takie mądrości. Zapewne był to cały ekspercki zespół. Właściwie nie wiadomo, czy najpierw zacząć się tarzać ze śmiechu, czy zacząć płakać. Zwłaszcza stwierdzenie, że przemysł stoczniowy odnotowuje "dynamiczny wzrost" jest wzięte nie z kapelusza, ale już z kosmosu. Od miesięcy w Stoczni Gdynia nie ma pracy, tak że skrócono roboczy tydzień do dwóch dni, a stoczniowcy dostają wynagrodzenie po kilkaset złotych w kilku ratach. Zakontraktowane jednostki nie mają finansowania; te prace, które rozpoczęto, nie mogą być skończone, bo nie ma za co kupić blachy. Pod koniec lutego 2003 r. wybuchła w trójmiejskich mediach histeria, że województwo pomorskie zostało pokrzywdzone w zapisach Narodowego Planu Rozwoju. W szczegółowym programie "Transport i gospodarka morska" przeczytać było można, że rząd planuje rozpocząć budowę autostrady A1 z Gdańska do Torunia w 2005 r. W gazetach wypłakiwali się marszałek pomorski Jan Kozłowski, wojewoda Jan Ryszard Kurylczyk, prezydenci Gdańska, Sopotu i Gdyni, posłowie. "Znowu musimy protestować" – powiedział 26 lutego "Głosowi Wybrzeża" marszałek pomorski Kozłowski. I faktycznie, 8 marca ruszył pochód protestujących z hasłami, żeby rząd wybudował autostradę. O tym, że autostrada jest źle wytyczona i że jej budowa nie wpłynie na rozwój portów, już pisaliśmy ("NIE" nr 14/2003). O tym, jak się prywatyzuje porty – także ("NIE" nr 15/2003). Jeśli na podstawie takich zapisów, takich "programów" urzędnicy w Warszawie, w ministerstwach mają podejmować decyzje wobec gospodarki morskiej, to nic dziwnego, że skreślają pomorskie. Wychodzą widać z założenia, że zamieszkująca je społeczność jest infantylna i niedorozwinięta. I przekazanie tam jakiejś kasy, ulokowanie jakiś inwestycji będzie tylko marnowaniem pieniędzy. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Więcej niż jedna wódka Przymknięto 12 osób podejrzanych o prowadzenie na gigantyczną skalę handlu fałszywym alkoholem. Straty budżetu państwa w wyniku wprowadzenia do obiegu alkoholu z pominięciem akcyzy szacuje się na ok. 0,5 mld zł. "Gazeta Wyborcza" i wszystkie telewizornie prześcigają się w doniesieniach o kolejnym wielkim sukcesie policji. Nie wspominają jednak o tym, że proceder handlu fałszywym alkoholem trwa już co najmniej od połowy lat dziewięćdziesiątych. Pisaliśmy o tym obszernie w artykule pt. "Pijmy, bo się ściemnia", "NIE" z 9 maja 2002 r. Naszą uwagę zwróciły zadziwiająca i długoletnia bezradność organów ścigania oraz przepisy zapew-niające przestępcom bezkarność. Wśród 12 zatrzymanych jest między innymi Ryszard P., właściciel firmy Padex z Wrześni. W polskim podziemiu alkoholowym postać nietuzinkowa. Sąd na wniosek Prokuratury Okręgowej w Poznaniu przymknął go na 3 miesiące. W celi umieszczono go już wcześniej, jesienią 1996 r., bo podejrzewano, że na skutek machinacji spirytusem skażonym, legalnie nabywanym przez Padex w Polmosach, udało mu się wprowadzić na rynek gigantyczną ilość alkoholu, a poprzez ominięcie akcyzy skarb państwa stracił 34 mln zł. Po miesiącu Ryszard P. wyszedł na wolność, a 3 lata później prokuratura poznańska umorzyła postępowanie. Mirosław Adamski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, twierdzi, że teraz prawdopodobnie prokuratura wróci do niektórych wątków sprawy z 1996 r. Zaznacza jednak, że być może niektóre uległy już przedawnieniu. Oto pytania, które nieodparcie cisną się nam na nasze wredne usta w związku z tym, o czym pisaliśmy we wspomnianym artykule: – Dlaczego w 1999 r. prokuratura umorzyła postępowanie, skoro teraz mówi się o powrocie do niektórych wątków tamtej sprawy? – Dlaczego przez lata Ryszard P. mógł bezkarnie rżnąć skarb państwa na grubą forsę? – Dlaczego nikt przez taki szmat czasu nie zrobił nic, żeby zmienić kretyńskie przepisy uzależniające objęcie szczególnym nadzorem podatkowym obrotu skażonym spirytusem od pojemności opakowań? (Efekt: 10 litrów w baniaku 20-litrowym kontrolowała cała armia urzędników. Obrót 10 mln litrów spirytusu rozlanego do opakowań o pojemności poniżej 10 litrów nie był objęty szczególnym nadzorem podatkowym). – Dlaczego Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi przyznało w 1999 r. Padeksowi koncesję na skażanie spirytusu, mimo że właściciel firmy podejrzewany był przez prokuraturę o przekręty spirytusowe (koncesję przyznano 15 grudnia 1999 r., podpisał ją podsekretarz stanu Andrzej Łuszczewski; 4 października 2000 r. zastąpiono ją zezwoleniem – podpisał ją Feliks Klimczak, także podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Prokurator Adamski mówi, że być może prokuratura zbada, czy decyzja zezwalająca Padeksowi na skażanie spirytusu była wydana zgodnie z obowiązującymi przepisami). Nie ma wątpliwości, że 43-letni Ryszard P. jest jedną z kluczowych postaci polskiego podziemia alkoholowego. Już teraz nie brakuje takich, którzy gotowi są postawić każde pieniądze na to, że niebawem "spirytus movens" wyjdzie na wolność, a śledztwo zacznie się wlec... Bo ten inżynier mechanik i miłośnik socjologii (twierdzi, że studiuje właśnie ten kierunek na UAM) doskonale wie, co robi. * * * W kwietniu 2001 r. Prokuratura Rejonowa we Wrześni oskarżyła P. o udaremnienie zaspokojenia wielu wierzycieli, za co grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Pokrzywdzonych jest ponad 100 firm z całego kraju, a w grę wchodzi ponad 1 mln zł. Dotąd nie przeczytano aktu oskarżenia ani nie przesłuchano żadnego świadka. – Ryszarda P. oskarżyliśmy z tego powodu, że w listopadzie 1999 r. przekazał należący do niego dom jednorodzinny swojej żonie, mimo że wiedział o grożącej mu niewypłacalności – mówi Bogusław Tupaj, szef prokuratury we Wrześni. – Ryszard P. dostarcza zwolnienia lekarskie i nie stawia się na rozprawy. W listopadzie 2001 r. sąd podjął decyzję o zawieszeniu postępowania z uwagi na chorobę oskarżonego. Złożyliśmy zażalenie i zostało ono uwzględnione. Przez kilka miesięcy nie wyznaczano terminu kolejnej rozprawy. W połowie lutego zapytałem, co się dzieje ze sprawą. Po tej interwencji wyznaczono termin na 7 marca 2002 r. Oskarżony znowu dostarczył zwolnienie lekarskie. Nie przybył także na kolejne wyznaczone przez sąd rozprawy. * * * Wróćmy do próby zawieszenia postępowania. Na 13 listopada 2001 r. sąd wyznaczył termin rozprawy. Ryszard P. nie zjawił się na sali rozpraw, gdyż od 6 listopada przebywał w Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gnieźnie. Z powodu choroby oskarżonego sąd postanowił zawiesić postępowanie. Tymczasem 14 listopada Ryszard P. opuścił szpital. Nie można się oprzeć wrażeniu, że Ryszardowi P. i jego ludziom sprzyjają nie tylko gwiazdy. * * * Mechanizm żonglerki spirytusem, a także bezkarności żonglerów ilustruje sprawa alkoholu znalezionego w zeszłym roku w hurtowni As w Środzie Wielkopolskiej. Zaczęło się z fanfarami. Telewizja i prasa w pełnym świetle pokazały 8 tys. litrów skażonego spirytusu znalezionego przez policjantów w Środzie Wielkopolskiej. Zatrzymano, a potem aresztowano na 3 miesiące 6 osób: małżeństwo, do którego należała hurtownia, oraz 4 mężczyzn, którzy przyjechali do Środy z Międzyrzeca Podlaskiego po spirytus. A potem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Po 3 miesiącach, żeby nadal trzymać podejrzanych pod kluczem, prokuratura powinna wystąpić do sądu z wnioskiem o przedłużenie aresztu tymczasowego. I zrobiła to, tyle że wniosek zamiast do sądu okręgowego trafił mylnie do rejonowego. Ten zaś wydał nieprawną w tej sytuacji decyzję o przedłużeniu aresztu. – Wniosek o przedłużenie aresztu tymczasowego złożył prokurator Lewandowski – mówi Beata Przybylska, prokurator rejonowy w Środzie Wielkopolskiej. – To był błąd, ale każdy człowiek jest omylny. Sąd rejonowy w takiej sytuacji nie powinien podejmować decyzji. Tymczasem zdecydował on o przedłużeniu aresztu tymczasowego. 4 czerwca adwokat podejrzanych złożył wniosek o uchylenie aresztu w związku z tym, że doszło do proceduralnego błędu. 20 czerwca zostali oni zwolnieni z aresztu. Ich zwolnienie nie miało żadnego wpływu na przebieg postępowania. Po tej proceduralnej wpadce śledztwo utknęło w martwym punkcie. 31 sierpnia 2001 r. zostało umorzone z powodu braku znamion czynu zabronionego. – Nie udało się dowieść, że podejrzani popełnili przestępstwo – mówi Beata Przybylska. – Wiążąca była dla nas opinia biegłego z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu. Stwierdził on, że aby doszło do zatrucia spirytusem, jaki ujawniono w hurtowni, trzeba by wypić jednorazowo dwanaście butelek 40-procentowej wódki sporządzonej z tego spirytusu. Tylko że wtedy, zanim nastąpiłoby zatrucie metanolem, pijący umarłby z powodu nadmiernego spożycia spirytusu etylowego. Nie udało też się dowieść, że osoby z Międzyrzeca Podlaskiego, które chciały kupić w hurtowni spirytus, rozprowadzały go, a następnie jego spożywanie powodowało zatrucia czy też zmiany chorobowe w organizmach konsumentów. * * * Nie ma wątpliwości, że państwo Z., właściciele hurtowni w Środzie, byli powiązani z Ryszardem P., właścicielem Padeksu – mówi nasz informator. – Pan Z. w chwili zatrzymania pełnił funkcję dyrektora Santy, firmy należącej do Ryszarda P. To typowa przykrywka. Przedtem P. zatrudniał go jako ciecia w swoim ośrodku wczasowym w Zaniemyślu. Umorzenie tego postępowania przez prokuraturę, a także okoliczności wyjścia podejrzanych z aresztu oceniam jako skandaliczne. Teraz prokuratura i policja twierdzą, że będzie inaczej. Że podejrzani sianem się nie wykręcą. Ale są tacy, którzy znacząco pukają się w czoło. Ich pukanie jest uzasadnione między innymi z powodu przepisów, które prawdopodobnie ktoś wymyślił z myślą o panu Rysiu i jego kompanach. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak wylepperować Balcerowicza Czy chroniąc prezesa NBP prezydent topi lewicowy rząd. Nieoficjalnie wysocy urzędnicy Kancelarii Premiera potwierdzają, że na przełomie lipca i sierpnia 2002 r. Leszek Miller z gronem najbliższych współpracowników próbował ostatni raz namówić prezydenta do zaakceptowania nowelizacji ustawy o Narodowym Banku Polskim w kształcie proponowanym przez SLD i PSL. Ostatecznym celem miało być wykopanie Balcerowicza i Rady Polityki Pieniężnej w obecnym składzie. Próba ta zakończyła się fiaskiem i była najbardziej dramatycznym momentem rywalizacji, jaka toczy się od lat między tymi politykami. Rząd – moim zdaniem na swoją zgubę – ostatecznie pogodził się z faktem, że jeszcze przez kilkanaście miesięcy będzie musiał tolerować politykę pieniężną obecnego kierownictwa NBP. Kadencja RPP upływa z początkiem 2004 r. i dopiero wtedy rządząca koalicja będzie mogła powołać własnych ludzi. Pytanie, czy ekipa Leszka Millera przetrwa te kilkanaście miesięcy bez wielkich strat politycznych, wydaje się retoryczne. Wygląda na to, że męska przyjaźń Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera w ostatnich miesiącach stała się jeszcze bardziej szorstka. Kwaśniewski przewidywał, że w 2001 r. SLD wygra wybory parlamentarne. Niepokoiła go możliwość samodzielnego utworzenia rządu przez tę partię. – Prezydent jest w polityce zwolennikiem zasady "Check & Balance" – twierdzi pragnący zachować anonimowość jeden z jego bliskich współpracowników. – Jeśli po stronie parlamentu brak jest silnego partnera, prezydent nie mając realnie władzy wykonawczej (w Polsce premier ma znacznie szersze uprawnienia) jest w stanie grożąc wetem uzyskać bardzo wiele – dodaje. Prezydent po mistrzowsku wykorzystywał w latach 1997–2001 różnice w koalicji AWS–UW, aby umacniać swoją pozycję, i nie miał zamiaru rezygnować z tego w latach 2001–2005. Marek z Leszkiem W sierpniu 2001 r., a więc jeszcze na długo przed wyborami, najpierw Jarosław Kalinowski i Marek Pol, a potem Leszek Miller prowadzili z Grzegorzem Kołodko rozmowy na temat objęcia przez niego stanowiska wicepremiera i ministra finansów. Kandydaturę Kołodki gorąco popierało PSL i gdyby ludowcy mieli w Sejmie więcej szabel – Belka nie objąłby finansów. O tym, jak bardzo ten scenariusz przeraził Pałac i tzw. środowiska liberalne, świadczy wyjątkowo napastliwy artykuł Pawła Wrońskiego, który ukazał się 2 października 2001 r. na łamach "Gazety Wyborczej" pod tytułem "Opium Kołodki" Dzisiejszy populizm jest dzieckiem propagandy sukcesu, jaką zapoczątkował minister finansów w czasach koalicji SLD–PSL – dowodził Wroński. Tym, co przekonało Leszka Millera do kandydatury prof. Belki, były zapewnienia prezydenta, że "Marek się z Leszkiem (Balcerowiczem) dogada". Premier uwierzył w te zapewnienia! Belka miał znakomitą prasę i cieszył się sympatią "rynków", ponieważ gwarantował kontynuację polityki Balcerowicza i Bauca. Nie ma w tym nic dziwnego. Profesor jest jednym z reprezentantów tzw. szkoły łódzkiej w polskiej ekonomii, a trzej jego koledzy, prof. Cezary Józefiak, Bogusław Grabowski i Jerzy Pruski, są członkami Rady Polityki Pieniężnej. "Dogadanie się z Leszkiem" (tym z NBP) miało obejmować między innymi odejście od dotychczasowej restrykcyjnej polityki pieniężnej NBP, obniżkę stóp procentowych i osłabienie kursu złotego. Miller zdawał sobie sprawę z tego, że bez zmiany polityki pieniężnej nie ma mowy o ożywieniu gospodarki, skutecznej walce z bezrobociem i korzystnej integracji z Unią Europejską. Być może Miller wierząc w dogadanie się Belki z RPP zapominał, w jakich okolicznościach doszło do powołania Balcerowicza na stanowisko prezesa NBP. Jak opowiadał mi inny wysoki funkcjonariusz Kancelarii, gdy w 2000 r. prezydent zastanawiał się nad kandydaturą: – Drzwi Pałacu się nie zamykały. Na zmianę wchodzili i wychodzili Jąkała, Cap i Siła Spokoju i przekonywali Olka, że Leszek jest najlepszy. Chrapkę na tę posadę miał też Belka, ale siła perswazji liderów Unii Wolności, Amerykanów, Brukseli i "inwestorów" była zbyt wielka. A tylko Balcerowicz cieszył się ich zaufaniem i gwarantował kontynuację polityki kosztem polskich podatników i polskiej gospodarki. Widmo Leppera Największą niespodzianką wyborów 2001 r. był spektakularny sukces Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Oba te ugrupowania programowo nie cierpią Balcerowicza. W Sejmie już w listopadzie pojawiła się więc szansa na nowelizację ustawy o NBP. Stosowny projekt złożyli posłowie PSL. W prasie rozpętano nagonkę na rząd, że "chce gwałcić konstytucję". To był dla rządu kluczowy moment. Gdyby Leszek Miller zdecydował się na rzeczywistą współpracę z Samoobroną, to sprowadziłby prezydenta Kwaśniewskiego do roli "rządowego notariusza". Byłby oczywiście wrzask w mediach, ale prezydent musiałby uznać realia. Zsumowane głosy SLD, PSL i Samoobrony zapewniały możliwość odrzucania weta w głosowaniu. Ta wizja była, rzecz jasna, nie do przyjęcia dla Pałacu i prezesa NBP. Po ich stronie stanął marszałek Marek Borowski. Jedna skandaliczna wypowiedź Leppera sprawiła, że ta konstrukcja stała się nieaktualna. SLD zamiast wykazać się odpornością nerwową i prowadzić skuteczną politykę dał się wpuścić w jałowe dywagacje na temat demo-kracji i tego, z kim można, a z kim nie. Rząd Leszka Millera tracił poparcie w rekordowym w dziejach III RP tempie. Przepychanki medialne Marka Belki z członkami Rady Polityki Pieniężnej nie miały już żadnego sensu, co najwyżej powodowały kłopotliwe pytania ze strony zachodnich polityków. Nadzieja na porozumienie Belka – Balcerowicz okazała się złudna. Coraz pewniej czuł się za to Aleksander Kwaśniewski. Jego wpływy na scenie politycznej rosły. Mógł prezentować się jako obrońca polskiej demokracji, a co ważniejsze nikt nie kojarzył go z rachitycznym wzrostem gospodarczym. Całe odium spadało na rząd. Zwrot? 2 lipca 2002 r. na posiedzeniu Rady Ministrów Marek Belka złożył rezygnację. Zostawił po sobie pierwszą przymiarkę do budżetu. Planowany deficyt grubo przekraczał obecne 39 miliardów złotych, faktycznie sięgał w tamtym momencie aż 60 miliardów złotych! W tej sytuacji poprawić notowania rządu mógł tylko słynny z radykalnych społecznych poglądów Grzegorz Kołodko. Kołodko wiedział doskonale, że bez rozwiązania problemu Rady Polityki Pieniężnej i wyeliminowania szkodliwej działalności prezesa NBP niemożliwy jest oczekiwany przez społeczeństwo zwrot w gospodarce. Miał swój plan i nie życzył sobie kontynuacji jałowej dyskusji w mediach i parlamencie. Sprawę miano załatwić dyskretnie. Z dnia na dzień skończyły się jeremiady przeciw RPP. Eksperci rządowi przygotowali stosowne projekty nowelizacji Ustawy o Narodowym Banku Polskim, zadbali o ich zgodność z konstytucją i gdy wszystko było gotowe, premier w otoczeniu najbliższych współpracowników udał się do Pałacu. Liczono na zgodę prezydenta. Tej zgody nie uzyskano. O zwrocie w gospodarce można było zapomnieć. Należało przygotować się na kolejny rok stagnacji. Na szczęście, do wyborów samorządowych notowania SLD szły w górę. Ludzie powoli zaczęli odzyskiwać wiarę, że wraz z powrotem Kołodki zmieni się liberalny kurs rządu. I faktycznie poprawił się bilans handlowy, wzrósł eksport, budżet nie rozsypał się. Ale to nie koniec problemów. Produkcja w polsce znajduje się w stanie stagnacji. Spadają nakłady inwestycyjne najbardziej w przedsiębiorstwach z udziałem kapitału zagranicznego. Tak zwani zachodni inwestorzy korzystając z wysokich realnych stóp procentowych spekulują na potęgę, a nie inwestują. Straty wykazuje 42,6 proc. podmiotów gospodarczych, a średnia rentowność tych, które jeszcze w ogóle mają zyski, oscyluje wokół 0,5 proc. Około 80 proc. wszystkich przedsiębiorstw utraciło płynność finansową i nie jest w stanie bieżąco regulować własnych zobowiązań. W sensie politycznym największym zagrożeniem, zdaniem prezydenta, okazuje się wizja współpracy SLD z Samoobroną w sejmikach wojewódzkich. My, ze swojej strony, chcielibyśmy postawić pytanie: jeśli bez większego trudu dochodzi do zawiązania koalicji SLD z Samoobroną na szczeblach wojewódzkich, to co stoi na przeszkodzie w zawarciu porozumienia na szczeblu parlamentarnym w jednej tylko sprawie – nowelizacji ustawy o NBP i usunięciu Leszka Balcerowicza? Przeszkodą jest polityka Aleksandra Kwaśniewskiego, który rozwinął parasol ochronny nad RPP, umizgując się do już przecież przegranej Unii Wolności i czuły jest na opinie zachodnich sfer gospodarczych. Dlaczego jednak tylko rząd i premier Leszek Miller mają płacić za społeczne konsekwencje zapaści gospodarczej, w którą wepchnęła Polskę polityka obecnego prezesa banku centralnego? Liderzy SLD powinni uważnie przeanalizować przyczyny porażki Unii Wolności, partii, która miała znaczny udział w rządach w ciągu ostatnich dwunastu lat. Wystarczyło, że unici uczynili swym liderem Balcerowicza i odeszli na polityczny margines. To nie premier Miller i minister Kołodko ponoszą dziś główną odpowiedzialność za niemożność przełamania stagnacji i promocję ugrupowań radykalnych na scenie politycznej, ale to premier i Kołodko dadzą ciała. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co zostało z Kwaśniewskiego Kto będzie następnym prezydentem? Wszystko jedno. Z polityków lewicy wyrastają jak nie złodzieje to ministranci. Ukochany nasz lewicowy prezydent zapowiedział, że zawetuje znowelizowaną ustawę antyaborcyjną dającą kobietom prawo do usuwania ciąży również z przyczyn społecznych. Moje stanowisko jest niezmienne. To, co udało się uzyskać jako rezultat dramatycznej dyskusji w Polsce i kompromisu z Kościołem, powinno zostać utrzymane – oświadczył. Abstrahując od tego, iż w państwie demokratycznym nie ma żadnego powodu, dla którego najwyższa władza ustawodawcza miałaby zawierać kompromisy z organizacją religijną, warto wspomnieć, że owa niezmienność jest dość świeżej daty. W 1996 r. Aleksander Kwaśniewski podpisał zliberalizowaną ustawę antyaborcyjną argumentując, iż tworzy w Polsce regulację prawną zbliżoną do rozwiązań przyjętych w innychkrajach europejskich. Mówił wtedy: To sumienie, a nie wyłącznie strach przed karą wymierzaną przez państwo, winno decydować o zachowaniach ludzi w tej sprawie. Oczywiście banalne byłoby pytanie, cóż takiego stało się przez te lata z osobowością i poglądami Aleksandra Kwaśniewskiego, który dziś bycie prezydentem wszystkich Polaków rozumie jako bycie prezydentem prawicy i Kościoła kat. Warto przypomnieć sobie ów Wielki Marsz, który w ciągu niepełnej dekady przesunął Aleksandra Kwaśniewskiego na pozycje Lecha Wałęsy. * * * Aleksander Kwaśniewski swoim konsekwentnym nicnierobieniem osiągnął wielki sukces pedagogiczny: udało mu się przekonać naród, że nic nie robi, bo nic nie może. Tymczasem choćby korzystając z weta w sprawach innych niż interesy Kościoła i Unii Wolności prezydent mógłby oszczędzić Polakom wielu nieprzyjemnych chwil. Swoje obcowanie z przywilejem prezydenckiego weta rozpoczął Kwaśniewski od wycofania protestu Lecha Wałęsy wobec ustawy zezwalającej SdRP na przejęcie majątku po PZPR. To było w tym króciutkim okresie, kiedy prezydent Kwaśniewski zdawał się żywić jeszcze jakieś uczucia do partii, która osadziła go na tym stolcu. Groźbą weta Aleksander Kwaśniewski walczył z pomysłem wprowadzenia czwartej, najniższej stawki podatkowej – 17 proc. dla najmniej zarabiających. W efekcie, zgodnie z życzeniem prezydenta, pozostały trzy stawki obniżone o jeden punkt procentowy: 20, 31 i 44 zamiast proponowanych 21, 34 i 45 proc. W realnych pieniądzach oznacza to, iż najwięcej na zabiegach prezydenta zarobili najbogatsi. W tym samym mniej więcej czasie walczący o dyscyplinę budżetową prezydent pod-pisał ustawę o obowiązkach posła i senatora podnoszącą uposażenie parlamentarzystów o 30 proc. * * * Po dojściu do władzy koalicji AWS–UW Kwaśniewski zaczął dość stanowczym akordem: zawetował dwie ideologicznie motywowane ustawy okołobudżetowe – odbierającą szmal emerytom mundurowym i praktycznie likwidującą edukację seksualną w szkołach. Po tym mocnym akordzie zmienił podejście, zgodnie z deklaracją: Będę używał weta tylko w sytuacjach ekstremalnych, kiedy naprawdę będę przekonany, że dana ustawa jest głęboko niesłuszna. Kto mnie zna, to wie, że jestem człowiekiem, który lubi współpracować, umie współpracować i ceni dobrych partnerów. Wbrew oczekiwaniom i prośbom lewicy podpisał ustawę przesuwającą wybory do rad gmin tak, aby odbyły się razem z nowymi wyborami do rad powiatów i województw. Zdaniem SLD reforma administra-cyjna, która wprowadzała te rady,była przygotowana fatalnie i na kolanie. To wtedy Kwaśniewski wygłosił słynne zdanie o tym, iż podpisując ustawę traci przyjaciół, na co szef opozycji Leszek Miller odpowiedział, że jeżeli prezydent Aleksander Kwaśniewski wymówił nam przyjaźń, to z pewnością znalazł nowych przyjaciół. Kwaśniewski zawetował ustawę wprowadzającą 15 województw i wymusił w ten sposób powstanie 16 – ale nie oprotestował en bloc tej kretyńskiej reformy wprowadzającej nikomu niepotrzebne, za to kosztowne powiaty. Prezydent podpisał też pakiet ustaw dotyczących reformy zdrowia argumentując, że reforma służby zdrowia powinna wejść wraz z reformą administracyjną na początku 1999 roku, choć idea kas chorych i zmniejszenie składki na zdrowie z 10 do 7,5 proc. nie podobało się nie tylko SLD, ale także środowiskom medycznym. Prezydent zapowiedział wówczas, iż w przypadku negatywnej oceny funkcjonowania nowego systemu ochrony zdrowia oraz możliwości korzystania przez obywateli ze świadczeń zdrowotnych skorzysta ze swoich kompetencji i wystąpi z inicjatywą poprawek. Z powstania kas powstał gigantyczny bałagan i nieszczęście dla chorych, jak wszyscy pamiętamy. Skwapliwie prezydent podpisał reformę oświaty, w wyniku której setki szkół zostały zlikwidowane, zaś setki tysięcy dzieci kończą edukację na 6 klasie szkoły podstawowej. Równie przychylnie potraktował poronioną reformę ubezpieczeń społecznych, w wyniku której państwo zmusiło obywateli do inwestowania swoich pieniędzy w prywatne fundusze. Nie zaniepokoiło Aleksandra Kwaśniewskiego stachanowskie tempo reformowania kraju i spokojnie poparł ideę wprowadzenia wszystkich reform w 1999 r. Z drobniejszych osiągnięć Aleksandra Kwaśniewskiego na polu umizgów do prawicy warto wspomnieć podpisanie – wbrew protestom organizacji kobiecych – nowelizacji kodeksu karnego wprowadzającej 2 lata więzienia za uszkodzenie płodu (to niezbyt ukryty zamach na badania prenatalne) i ustawy tworzącej Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, w ramach którego znalazł się wydział teologiczny – choć SLD prosił go o to, aby nie zgadzał się na obciążenie państwa kosztami nauczania teologii. Zawetował za to ustawę o prokuratorii generalnej – instytucji, która miała kontrolować najbardziej korupcjogenny w Najjaśniejszej proces prywatyzacji majątku narodowego. To brak odpowiedzialności stopować prywatyzację w sytuacji osłabionego wzrostu gospodarczego, kiedy dużą część dochodów państwa będą stanowić wpływy z prywatyzacji i w sytuacji gdy prywatyzacja będzie coraz trudniejsza wobec słabnącego zainteresowania Polską zagranicznego kapitału – tłumaczył w imieniu prezydenta jego ówczesny doradca Marek Belka, lekko prześlizgując się nad wiadomym już wtedy powszechnie faktem: co prywatyzacja, to afera. Dzielnie zawetował też prezydent projekt ustawy medialnej, zakazującej reklamy kierowanej do dzieci. Prezydent uległ namowom środowisk reklamowych twierdzących, iż jest to ograniczanie prawa do informacji handlowej. Nie trafiły do niego argumenty, że w kraju powszechnej nędzy namawianie dzieci, aby żądały od rodziców zabawek za wiele setek złotych, jest przejawem szczególnie pojętego sadyzmu. Raz – i to trzeba Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przyznać – prezydent okazał odwagę Lenina, wetując ustawę o PIT na rok 2000, która zakładała obniżenie stawek tylko dla najbogat- szych (19, 29, 36 proc. zamiast 19, 30 i 40 proc.). Wzbudził tym gestem histerię swojej ukochanej Unii Wolności i balcerowiczowskie groźby odejścia, z czego bardzo gęsto oraz pokornie tłumaczył się przed żurnalistami „Gazety Wyborczej”. „Gazeta” i tak ukarała wtedy prezydenta publikując wywiad z nim dopiero na 21 stronie. Trzeba wyrazić uznanie prezydentowi, że zawetował ustawę o IPN – cóż z tego, skoro zamiast protestować przeciwko powstaniu tego zbędnego a kosztownego urzędu w ogóle – chciał tylko wprowadzić do ustawy zmiany polegające na udostępnianiu teczek wszystkim, a nie tylko poszkodowanym, i skróceniu kadencji władz Instytutu. Zresztą nie miało to i tak specjalnego znaczenia, bo to głosowanie Kwaśniewski przegrał dzięki głosom PSL. Zawetował również idiotyczną ustawę zakazującą pornografii, za co został przez Stefana Niesiołowskiego odsądzony od czci i wiary: Moralnie wygraliśmy. Cała marność, podłość, nikczemność i obłuda duetu Kalisz–Kwaśniewski została zdemaskowana. Mamy sojusz dwóch pornograficznych grubasów. Zawetował także wątpliwą ustawę o powszechnym uwłaszczeniu, w myśl której każdy miałby dostać swoje mieszkanie – jeśli wcześniej go nie wykupił, i – za co chwała – ustawę reprywatyzacyjną o tym, żeby oddawać wszystko wszystkim. Nie zdobył się wszakże na to, aby wystąpić z projektem ustawy o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych i do dziś ta sprawa ciągnie się za nami jak smród za wojskiem. Na pożegnanie prawicy u władzy prezydent zawetował kilka ustaw o dodatkach dla rodzin wielodzietnych motywując swoją decyzję koniecznością oszczędności budżetowych. Abstrahując od oczywistych ideologicznych motywacji, stojących za AWS-owską próbą premiowania ludzi rozmnażających się w sposób nieopanowany – obiektywnie należy zauważyć, że sytuacja rodzin wielodzietnych jest w istocie tragiczna, a rząd lewicowy nie zrobił od początku swego działania nic, żeby im pomóc. Zawetowawszy – słusznie – napisaną przez Kaczyńskiego nowelizację kodeksu karnego, prezydent wystąpił z własną, w której – obok wielu sensownych rozwiązań – znalazł się zapis o powstaniu nowego politycznego przestępstwa: wdzierania się siłą i okupowania budynków publicznych – do roku więzienia. Prezydent zatroszczył się też o moralną czystość w polityce: karane miałoby być nie tylko samo propagowanie, ale też przygotowywanie, gromadzenie i przechowywanie materiałów propagujących ustrój tota-litarny. To taka wprowadzona tylnymi drzwiami cenzura prewencyjna, świetnie współgrająca z nowym obliczem Kwaśniewskiego – wroga komunizmu. Kropkę nad i postawił prezydent swoim wystąpieniem w 20. rocznicę grudnia 1981, gdzie oświadczył, że nikt nie ma dziś wątpliwości, iż stan wojenny był złem. * * * Skwapliwie sekundujący reformom Buzka Aleksander Kwaśniewski od początku starał się powściągać reformatorskie ambicje rządu Leszka Millera. Wprost zakazał rządzącej lewicy jakichkolwiek manipulacji przy świętości narodowej, jaką jest osadzony przez prezydenta na stołku szefa NBP Leszek Balcerowicz. Jednoznacznie wypowiedział się przeciw zniesieniu Senatu. Zawetował ustawę o biopaliwach, zgodnie z życzeniami przedsiębiorców wyrażonych ustami Henryki Bochniarz: ustawa stanowi przykład pogarszania się jakości procesu legislacyjnego. Tutaj akurat zrobił dobrze rządowi, który nie walczył o jej ponowne przegłosowanie, i na placu boju pozostali sami ludowcy, jako jedyni z obozu władzy zdający się dostrzegać, iż wprowadzenie biopaliw jest szansą dla zdychającej polskiej wsi. Groźbą weta Kwaśniewski wymusił na rządzącej lewicy dopuszczenie obywatelskich komitetów wyborczych do wyborów europejskich. W ten sposób dał szansę rozmaitym wyrzutkom z UW i podobnych zapomnianych partii o poparciu społecznym na poziomie procentów alkoholu w kefirze. * * * Aleksander Kwaśniewski w ciągu 8 lat swojej kadencji zmienił się dość radykalnie. Zmieniał się wszakże – dla niezbyt uważnego obserwatora – niepostrzeżenie. Najszybciej urosła w nim miłość do Kościoła: już w pierwszym roku pierwszej kadencji Kwaśniewski z krytyka konkordatu został poganiaczem ratyfikacji. W innych kwestiach przesuwał się na prawo powoli i niepostrzeżenie, czasem cofając się o pół kroku, ku radości swoich lewicowych wyborców. Niezależnie jednak od tych tanecznych zwodów, kierunek zmian prezydenta był stały, a droga, którą przebył, jest bardzo długa. Dziś nic, poza wstydliwym postkomunistycznym życiorysem, który Aleksander Kwaśniewski stara się bagatelizować, nie odróżnia jego sprawowania urzędu od sposobu, w jaki mógłby to czynić polityk reprezentujący środowiska prawicowo-liberalne. Nie martwmy się więc, co będzie po 2005 r., kiedy lewica sromotnie przegra wybory – także prezydenckie. W istocie rzeczy nic się nie zmieni. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tacę swą widzę ogromną Do wiernych oraz odwiedzających Parafię Rzymskokatolicką p.w. św. Doroty w Licheniu Mamy wiadomość, która zdejmie wam kamień z serca. Gdy pod waszymi nosami wyląduje taca potrząsana ręką wielebnego albo natkniecie się na kościelną skarbonkę, która wyczekuje od was hojnego datku, nie miejcie wyrzutów sumienia, że daliście 50 gr albo że nic nie daliście, bo krucho u was z forsą. Możecie spać spokojnie i nie martwić się o zabezpieczenie finansowe tego przybytku. Parafia jest klientem konińskiego oddziału jednego z banków, w którym ma na lokacie 1 300 000 zł (repr.). Kasa leży sobie spokojnie i odpowiednio procentuje. Trzeba trafu albo – jak inni wolą – ręki opatrzności, że akurat do nas trafiło potwierdzenie transakcji depozytowej zawartej 17 marca tego roku, które o powyższym czarno na białym zaświadcza. Autor : D.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Podnosząc łapę na papę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sądomia i Gomzaria Powtarzamy sprostowanie wydrukowane na stronie 1 "NIE" z nakazu sądowego: W artykule zatytułowanym "Granat pod Suchocką" zamieszczonym w numerze 15 Tygodnika "NIE" z dnia 13.04.2000 r. znalazły się nieścisłe informacje dotyczące przebiegu strzelaniny w dniu 13.03.2000 r. w Sądzie Okręgowym w Jeleniej Górze dotyczące takich faktów, iż oskarżeni byli rozkuci akurat podczas tej rozprawy, a naprawdę byli rozkuci na sali rozpraw podczas wszystkich wcześniejszych posiedzeń sądu oraz że oskarżonych nie sprawdzono wykrywaczem metalu, bez dodania informacji, iż do dnia zdarzenia takiego wyposażenia nie mieli funkcjonariusze Policji Sądowej i policjanci z konwoju, doprowadzający oskarżonych na rozprawę. Nie mogę się powstrzymać od skomentowania tego wyroku. Dwa i pół roku temu sensacją ogólnopolską był napad zbrojny na sąd w Jeleniej Górze. Miał na celu odbicie sądzonych bandziorów. Wkrótce po tym zdarzeniu red. Bogusław Gomzar z "NIE" i fotoreporter Jacek Kunikowski wnieśli bez przeszkód do tego samego sądu atrapy pistoletu i granatu, poczem umieścili je w toalecie tak samo, jak uczynili to wcześniej sprawcy strzelaniny w sądzie. Wydrukowaliśmy opis tej prowokacji, która wykazała brak poprawy w chronieniu nawet tego sądu, którym dopiero co zajmowała się cała Polska. W opowieści tej przypomniane zostały zdarzenia, do których nawiązywał happening red. Gomzara. Odmówiłem drukowania sprostowania sądu w Jeleniej Górze, ponieważ kwestionował on sens i wymowę naszej prowokacji, a w argumentacji posługiwał się nieprawdą. Sąd Okręgowy w Warszawie podzielił nasz pogląd. Przedmiotem nakazanego sprostowania są kwestie uboczne wobec istoty sporu, przy tym nie informacje nieprawdziwe bynajmniej, tylko – jak to Sąd Okręgowy ujął – nieścisłe. Chodzi o ich doprecyzowanie. Gdy zdarzy nam się napisać nieprawdę, "NIE" i bez wyroków ją prostuje. Ścisłość w przedstawianiu faktów jest na ogół rzeczą względną, może występować różny jej stopień. Niekiedy jest on nadmierny, co męczy czytelników, niekiedy niedostateczny, aby fakty zostały przedstawione rzetelnie. Szacować można, że jeden numer tygodnika "NIE" zawiera około tysiąca faktów, co daje rocznie około 52 tys. rzeczowych informacji. Prawdopodobieństwo statystyczne wskazuje, że mimo wszelkich starań muszą się wśród nich znaleźć przekłamania i nieścisłości. Jest to nieuniknione. Dwa sądy zajmowały się osądzaniem stopnia ścisłości sformułowań w relacji red. Gomzara. Samo uzasadnienie wyroku, którego rezultatem jest ogłoszone sprostowanie, zajmuje 8 stron maszynopisu. Chodzi zaś o to, że nie jeden raz oskarżonych nie rozkuli z kajdanek, ale zwykle ich nie rozkuwają, że pisaliśmy, iż nie sprawdzono wchodzących do sądu na wykrywaczu metali, ale nie dodaliśmy, że wykrywacza nie było. Tak sądy pracować nie mogą. Oprócz prawa każdego do sądu istnieje coś takiego jak ekonomika pracy sądów. To śmieszne, że jeden sąd zadręcza drugi wywołując takie procesy. O tym zaś, że trudno uniknąć nieścisłości, upewnię podpisaną pod wyrokiem przewodniczącą SSO w Warszawie Joannę Kruczkowską w drodze wzajemności wytykając nieścisłość Pani Sędzi. Autor artykułu w "NIE" nazywa się Gomzar, a nie Gomzara, jak konsekwentnie pisze sąd w uzasadnieniu wyroku. Czy gdyby Gomzarę skazano np. za morderstwo, Gomzar poszedłby spokojnie do domu? Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Refleksja Obywatelska Potrzebowałem trochę czasu, aby zrozumieć, dlaczego tak wiele osób mówi o Polsce „w tym kraju”. Przez ponad 60 lat swojego życia ja zawsze mówiłem „mój kraj” i „moja Ojczyzna”, ponieważ tutaj się wychowałem, zdobyłem wykształcenie, założyłem rodzinę i dochowałem się wnuków. Ta moja Ojczyzna zapewniła mi pewną stabilizację życiową i podobne dla wszystkich perspektywy na przyszłość. Niestety, i ja coraz częściej mówię „w tym kraju”, któremu potrzebny jestem tylko podczas głosowania. Rządziły już w Polsce wszystkie możliwe ugrupowania polityczne z pełną gamą barw i odcieni, a ja nie mogę zauważyć wokół mnie istotnych zmian. Widzę tylko coraz więcej biedy i ludzkich tragedii, ogrom arogancji urzędniczej i cwaniactwa. Patrzę na kolejne rządy „fachowców”, na brak wyników w tępieniu afer, na bezkarność decydentów za ewidentnie błędne decyzje, na nieudolność wymiaru sprawiedliwości i na chaos we wszystkich dziedzinach naszego życia spowodowany wszechogarniającą korupcją. Nie mogę zrozumieć, dlaczego w katolickim w 99 procentach narodzie jest tyle nienawiści, chamstwa i nietolerancji. Dlaczego każda opozycja wie, jak rządzić, dopóki nie dojdzie do władzy. Zastanawiam się, co się stało z takimi całkiem obcymi już pojęciami jak honor i godność. Kiedy każde wykryte świństwo nie będzie sprawą polityczną i czy ktoś kiedyś przyzna się do winy nie zwalając jej na przeciwnika politycznego. (...) Łączyłem jeszcze nadzieje z SLD i programem, który przed wyborami prezentował. Wierzyłem, że pracują zespoły do poprawy złego prawa, że przygotowano ludzi do sprawowania władzy. Wziąłem poprawkę na to, co to ugrupowanie odziedziczyło po poprzednikach, ale po ponad dwóch latach rządów pora na oceny. Pomimo najszczerszych chęci nota nie może być pozytywna. Doszedłem do wniosku, że wysiłek rządzących poszedł w jednym kierunku – jak skutecznie zabrać obywatelowi to, co jeszcze udaje mu się zarobić, oraz jak jeszcze bardziej utrudnić mu jego i tak już skomplikowaną egzystencję. Rozpoczęło się od zamrożenia płac, rent i emerytur, opodatkowania oszczędności, likwidacji ulg podatkowych, zabrania i obniżenia zniżek na przejazdy, propozycji abolicji podatkowej, zmiany ustawy o urlopach macierzyńskich i wychowawczych, wprowadzenia dodatkowych podatków oraz pomysłów typu zakaz pracy dla emerytów czy też likwidacja dopłat do barów mlecznych. Ciągle jesteśmy zaskakiwani ustawami, które odchudzają nasze kieszenie. W zamian otrzymujemy codziennie informacje o wielomilionowych aferach, niegospodarności i rozkradaniu mienia, o prawie, które nie dotyczy wszystkich i jest praktycznie bezprawiem, o urzędach, które chronią cwaniaków, o procesach, które trwają latami, o przepisach, które umożliwiają ukrywanie po rodzinie i krewnych majątków powstałych z przestępstw, oraz pęczniejącej rzeszy urzędników... Miary dopełnia obserwacja tego, co wyprawiają za około 20 tys. w Sejmie nasi „wybrańcy”. Jad, chamstwo, warcholstwo, żywcem wyjęte z sejmików szlacheckich, całkowity brak skromności, lekceważąca wyborców nieobecność na obradach oraz osiągana zaraz po wyborach wszechwiedza utwierdzają obywatela w przekonaniu, że państwo polskie jest chore i nie ma w nim perspektyw dla młodzieży na godziwą przyszłość i dla starszych na godziwą starość. W tym stanie rzeczy przestałem się dziwić coraz częściej używanemu określeniu „w tym kraju”. Ryszard Zakrzewski (adres do wiadomości redakcji) Z troski o pacjenta W kraju jest źle. Każdy, kto mówi inaczej, musi się liczyć z linczem milionów niezadowolonych (innych) Polaków. Wielu nie ma pracy, a tym, którzy mają, obcięto kasę albo za te same pieniądze muszą robić dwa razy więcej... i robią, żeby nie podzielić losu tych, za których pracują. (...) Lekarze zaś zapragnęli podwyżek. Bo nijak inaczej nie da się tego nazwać. Zaproponowano im to samo, co większości pracujących w tym kraju ludziom w ciągu ostatnich kilku lat. Te same pieniądze za nieco więcej... pracy. I co? I nico. Państwo doktorstwo powiedziało „nie”. Głupi naoglądałem się „Lessie wróć” czy innych amerykańskich propagandowców, w których zdyszany lekarz w prochowcu i kapeluszu ociekając deszczówką dzwoni do drzwi przeciętnego obywatela w środku nocy śpiesząc mu na pomoc. Bohaterzy amerykańskich filmów mówią o nim „lekarz rodzinny”. Co chcą mieć z amerykańskich lekarzy polscy? Stopę życiową. Kto zapłaci za podwyżki dla lekarzy? Pani zapłaci, pan zapłaci, my zapłacimy. Rząd podniesie nam składki na leczenie, żeby zaspokoić naszych konowałów. A może dajmy to wszystko w pacht lekarzom. Wstawimy do ich gabinetów kasy fiskalne – jak taksówkarzom. Dochód z tego tytułu – jako pieniądze „znaczone” – niech pójdą na służbę zdrowia. Takie perpetuum mobile, bo osobiście nie znam lekarza z prywatną praktyką, który jednocześnie nie pracowałby w publicznej służbie zdrowia, na którą my płacimy. W godzinach pracy zarabia na emeryturę. Po godzinach otwiera prywatny kramik. Często w tym samym gabinecie, na tym samym sprzęcie, który totalnie zużyty wymieni mu Jurek Owsiak czy inna Caritas, bo pan doktor nie ma jak leczyć. Wolny od podatków zarabia na trzeci filar, który na emeryturze pozwoli mu utrzymać dotychczasową stopę życia. Adrian 77 (e-mail do wiadomości redakcji) Dali, by zabrać Jestem wieloletnią już emerytką z emeryturą 1060,95 zł. Po 40 latach pracy. Ostatnia podwyżka mojej emerytury wyniosła 2 (dwa!) złote. Już pogodziłam się z tą demoralizującą wysokością mojej wysługi lat, ale ojczyzna o mnie nie zapomniała! Odbierając w grudniu wyciąg z banku, dostrzegłam, że kwota emerytury została zmniejszona o 3,14 zł. Ponadto pieniądze tym razem dotarły do banku z poczty, co do tej pory nie miało miejsca. Zadzwoniłam do ZUS (Dział Skarg i Zażaleń) prosząc o wyjaśnienie, sądziłam bowiem, że zaszła pomyłka, zarówno co do wysokości, jak i pośrednictwa PP. Pani obiecała, że wyjaśni to jak najszybciej (!). Aliści w porannej poczcie otrzymałam z ZUS odcinek emerytury już na styczeń (dostaję zawsze w końcu miesiąca), w którym zobaczyłam kwotę podatku na służbę zdrowia powiększoną o te nieszczęsne 3,14. I teraz résumé: Rok temu otrzymałam 2 zł podwyżki. Dziś zabrano mi 3,14. Nie uprzedzono też pani od skarg i zażaleń, że powinna informować o nowym przekręcie zamiast obiecywać „załatwienie” sprawy. Jestem cukrzykiem. 103,88, które płacę na służbę zdrowia, nie rekompensują mi opłat za leczenie, bo i tak, jeśli wymagam przyzwoitego leczenia innego niż cukrzyca schorzenia – muszę płacić prywatnie. Gdzie się podziewa moje 103,88, nie wiem. 73-letnia emerytka (e-mail do wiadomości redakcji) Trendy Po raz kolejny zabłysnęła Edyta Górniak – nasza eksportowa gwiazda. Tym razem jednak nie głosem, ale brzuchem. Oto TVP 1 zafundowała widzom w wieczór sylwestrowy program kabaretowo-śpiewaczy, w którym udział wzięły gwiazdy polskiej estrady. Edyta Górniak pobiła wszystkich na głowę. Cała Polska już wie, że gwiazda jest w ciąży, że brzuch jest duży, że tak jest modnie. Narodziła się zatem nowa, świecka tradycja. Piętnowane dotąd panny z dzieckiem nie powinny się wstydzić i chować po kątach. Dała Wam przykład panna Górniak, jak wyglądać macie. Dumnie i z brzuchem na wierzchu, niech wszyscy widzą i wiedzą, że potraficie i możecie. D. ze Staszowa (e-mail do wiadomości redakcji) „Generałowicz” W artykule Macieja Mikołajczyka pt. „Generałowicz” zamieszczonym w nr. 49/2003 podano, że podchorąży Mikołaj Samarcew „na mocy mniej lub bardziej oficjalnego rozkazu” znalazł się w gronie słuchaczy Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Stefana Czarnieckiego w Poznaniu, gdzie trafił z Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Pragnę poinformować, że przeniesienie nastąpiło na wniosek tegoż słuchacza. (Zmianę szkoły wojskowej umożliwiają przepisy rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej z 17.11.1997 r. w sprawie służby wojskowej kandydatów na żołnierzy zawodowych). Podchorąży Samarcew został przyjęty na drugi rok nauki po zaliczeniu różnic programowych. Stosowną decyzję w tej sprawie podjął ówczesny Komendant – Rektor WSO im. St. Czarnieckiego – gen. bryg. dr hab. Krzysztof Pajewski. Red. Mikołajczyk pisze, że podchorąży Samarcew uzyskał niskie oceny z VI sesji egzaminacyjnej. Nie wspomina jednak, że był to pierwszy słaby wynik z egzaminów w trakcie studiów (na wcześniejszych sesjach nie otrzymał ani jednej oceny niedostatecznej). Faktem jest, że ostatnia sesja egzaminacyjna została zaliczona przez podchorążego Samarcewa w terminie poprawkowym (...). Natomiast termin warunkowego zaliczenia z kultury fizycznej ustalono na koniec VII semestru. Taką możliwość daje każdemu słuchaczowi regulamin studiów WSOWLąd. (...) Opisana sytuacja jest przede wszystkim wynikiem urazu, którego podchorąży doznał i długiej rekonwalescencji. Trzeba zaznaczyć, że zaliczenie przedmiotu kultura fizyczna w VI semestrze składa się z wielu konkurencji sportowych. Dlatego jest to najtrudniejsze zaliczenie tegoż przedmiotu w trakcie całej nauki w szkole. Uzyskanie przez podchorążego Samarcewa w VI semestrze studiów ocen niedostatecznych świadczy, że nie istnieje w stosunku do niego taryfa ulgowa, bo wszyscy słuchacze WSOWLąd są traktowani jednakowo. Jeśli zaś chodzi o predyspozycje tego podchorążego do pełnienia służby wojskowej w charakterze kandydata na żołnierza zawodowego i w dalszej perspektywie do zawodowej służby wojskowej, to zdaniem jego przełożonych są one na odpowiednim poziomie. Potwierdzenie powyższego stanowią dobre oceny uzyskiwane przez słuchacza w trakcie szkolenia ogólnowojskowego i podczas praktyk dowódczych. Oficer prasowy WSOWLąd kpt. Krzysztof Plażuk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Puczkownik Trafiony – zatopiony. Aferę dowódcy 12 Dywizji Zmechanizowanej płk. Ryszarda Chwastka opisano w prasie na prawo i lewo. My też rozmawialiśmy z buntownikiem. Zapytaliśmy go m.in., czy wystąpienie przeciw układom i układzikom w MON jest chwytem politycznym w stylu gen. Lebiedzia. – Nie mam zamiaru brnąć w to bagno. Dostatecznie gorzka i upokarzająca jest kariera oficerska. Nie stoi za mną żadna partia ani polityk – odpowiedział pułkownik. Powiedział też, że nie należy do organizacji VIRITIM, o co go podejrzewano. Po wystąpieniu pułkownika Ryszarda Chwastka otrzymaliśmy dużo listów, e-mailów od oficerów WP. Wszyscy popierają buntownika. Dodają od siebie sporo informacji ilustrujących tezy zawarte w jego wystąpieniu. Opisują swoją frustrację. Płk dypl. Edward Kijek, były zastępca dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego ds. politycznych. To ten gość, który motorówką przewiózł Wałęsę do Stoczni Gdańskiej, żeby Lechu mógł skoczyć przez płot: – Rozumiem działanie pułkownika Chwastka, choć nie znam go osobiście. Wiem – i on z pewnością wie to również – że w znienawidzonym jakoby, ale za to dokładnie oplutym poprzednim systemie w polskiej armii, nie musiałby podejmować takich desperackich działań, wybiegać przed szereg, aby bronić kadry zawodowej Wojska Polskiego. Dlaczego? – Przypomnę fakty. W 1989 r. z mojej inicjatywy ówczesny dowódca POW gen. Blechman powołał rzecznika praw żołnierskich – to była pierwsza taka funkcja i pierwsza taka decyzja w polskim wojsku; funkcję tę pełnił płk Bernard Majewski. Do rzecznika z każdą istotną sprawą, zarówno bytową, jak i inną, mógł stawić się każdy wojskowy z pominięciem drogi służbowej. W latach 80. sytuacja kadry zawodowej była trudna, ale nie dopuściliśmy do tragicznej nędzy, która jest dziś. Późniejszemnożenie stanowisk mężów zaufania w wojsku polskim to tylko przeinaczone wykorzystanie inicjatyw "czerwonych pułkowników". W 1990 r. na zebraniu Rady Wojskowej MON prowadzonym przez gen. Floriana Siwickiego oznajmiłem, że podaję się do dymisji, ponieważ nie odpowiada mi to, co dzieje się w Wojsku Polskim. Za mną podobnie uczyniło kilku generałów i pułkowni-ków ze wszystkich rodzajów wojsk. Ale nie wszyscy. Niektórzy do dziś "reformują" wojsko – o skutkach pisze w liście otwartym b. dowódca 12 DZ, płk Chwastek. * * * "NIE" dotarło też do drugiego dna tej afery. Część kadry, do której doszły informacje o najbliższych awansach, dała upust swojej frustracji i niezadowoleniu. Oficerowie ci uważają, że zostali niesłusznie pominięci, choć uczciwie zapierdalają w jednostkach liniowych. Były silne, nieformalne naciski na ustąpienie z funkcji szefa Sztabu Generalnego WP gen. broni Czesława Piętasa. Kiedy okazało się, że do dymisji nie dojdzie, "puczyści" zdecydowali się na oficjalne wystąpienie. Płk Chwastek miał ogłosić swój list, a wkurzona kadra – poprzeć go. Jak to jednak w Pomrocznej bywa, spiskowcy dali dupy. Lęk przed utratą apanaży i zamknięciem drogi do dalszej kariery był silniejszy niż wojskowa solidarność. Pułkownik wybiegł przed szereg, a teraz honor nie pozwala mu na ujawnienie prawdy. * * * Tygodnik "NIE" w ciągu ostatnich trzech lat zamieścił ponad 40 obszernych artykułów (nie licząc drobnicy), dotyczących bałaganu, korupcji i moralnego upadku w naszym wojsku. Wywlekaliśmy na światło dzienne afery, które później zostały potwierdzone. Wielu zawodowych żołnierzy uważa, że obecne kierownictwo MON kontynuuje niechlubne działania poprzedników. Tymczasem w mediach trwa dyskusja, czy wystąpienie płk. Chwastka było właściwe ze względu na formę, czy też naganne z każdego punktu widzenia. Nas najbardziej wzruszył dr hab. płk rez. Zenon Trejnis, wykładający na Uniwersytecie Warszawskim o cywilnej kontroli nad armią. Ów spec wykrzyczał w "Rzepie" (8 sierpnia 2002): Przecież on mógł w każdej chwili wyruszyć czołgami na Warszawę! A tymczasem wszyscy bagatelizują sprawę, minister na urlopie, jakby nic się nie stało. Uspokajamy – Pomrocznej nie grozi pucz w stylu Janajewa. Elitarna jednostka, którą do niedawna dowodził pułkownik Chwastek, jest elitarna tylko na papierze. Istnieje w niej pułk kawalerii powietrznej, ale bez śmigłowców, więc szybki rajd na stolicę jest niemożliwy. Pułk artylerii stanowiący osłonę korpusu przeniesiono bez sensu ze Szczecina do Choszczna, 90 kilometrów na wschód. Czołgi nie pokonałyby jednej czwartej trasy do Warszawy z braku paliwa. Nie miałyby też czym strzelać, bo amunicji jak na lekarstwo. Żarcie też jest do dupy, brakuje nawet suchego prowiantu, więc szweje po drodze musieliby pogryzać szczaw i lebiodkę. Jaka Pomroczna, tacy buntownicy. 12 Dywizja Zmechanizowana uchodzi za jednostkę elitarną. Być może była taka w strukturach Układu Warszawskiego. W latach 1957–1960 12 Dywizją Zmechanizowaną, wówczas imienia Armii Ludowej, dowodził gen. Wojciech Jaruzelski, awansowany z dowódcy batalionu w V Kołobrzeskim Pułku Zmechanizowanym im. kpt. Otokara Jarosza. W tym pułku gen. Jaruzelski był dowódcą zwiadu w czasie wojny. Z 12 DZ odszedł na stanowisko szefa głównego Zarządu Politycznego LWP i wiceministra obrony. W historii dywizji zapisał się jako wybitny dowódca i uczciwy oficer. Mimo licznych prób – nie dało się nowym politrukom tego wymazać. Zmieniono jedynie patrona jednostki. Po przystąpieniu do NATO 12 DZ, teraz im. Bolesława Krzywoustego, nadal chce uchodzić za elitarną jednostkę wojskową. Stanowi podstawę Korpusu NATO Północny Wschód z siedzibą sztabu w Szczecinie utworzonego natychmiast po wejściu Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. W skład Korpusu PW NATO wchodzą jednostki niemieckiej Bundeswehry i armii Królestwa Danii. VIRITIM – Stowarzyszenie Patriotyczne, nieformalna organizacja zawiązana kilka lat temu przez grupę oficerów, głównie z jednostek liniowych, którym nie podoba się koncepcja reformy sił zbrojnych. Celem działania tej organizacji jest też przeciwstawianie się koterii i personalnym układom na wyższych szczeblach dowodzenia w MON. Choć siła oddziaływania VIRITIM jest na razie niewielka, kierownictwo ministerstwa kwestionuje istnienie organizacji. Jej członkowie deklarują, że przestrzegają konstytucyjnego porządku Pomrocznej. Autor : Wojciech Jurczak / Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kijem w Kijów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak rozhartowała się stal Kierownictwu resortu skarbu, czyli panom Kaniewskiemu, Szarawarskiemu, Jaszczykowi i Morysiakowi, grozi zapoznanie się z najbardziej intymnymi tajemnicami polskiego więziennictwa. Bynajmniej nie za sprawą najświeższego pomysłu sprzedaży Kulczykowi 211 firm, w tym zakładów zajmujących się dystrybucją energii tzw. grupy G-8, o której prywatyzacji piszemy od lat (to będzie odrębne postępowanie i odrębny proces). Chodzi o sprzedaż Polskich Hut Stali. Sobota, 6 marca 2004 r. Jeszcze nie ucichł brzęk kieliszków po wódce, jeszcze nie wyparował kac z ministerialnych czubów po uroczystym podpisaniu transakcji z koncernem LNM, na mocy której Hindusi ostatecznie przejęli 70 proc. polskiego rynku stali, gdy media doniosły o rekordowym wzroście cen wyrobów hutniczych. Od stycznia – o kilkadziesiąt procent. I jest pewne, że na tym się nie skończy. Jeśli na początku tego roku np. tona prętów zbrojeniowych kosztowała 1265 zł, to na początku marca trzeba było za nią zapłacić 1750 zł. A przewiduje się, że w kwietniu cena pójdzie w górę do 2300–2400 zł! Wiceminister Szarawarski, główny rozgrywający w sprawie hutnictwa, musiał już w zeszłym roku wiedzieć, że sektor hutniczy na świecie staje się wyjątkowo dochodową branżą. Chyba że nie czytał analiz Międzynarodowego Instytutu Żelaza i Stali, z których jasno wynika, że lata 2003–2009 mogą okazać się dla hut na świecie rekordowe pod względem dochodów. Ma się tak stać za sprawą dynamicznie rozwijającej się gospodarki chińskiej, która potrzebuje wyrobów hutniczych, aby utrzymać tempo wzrostu. W momencie gdy rynek się rozkręca, gdy w polskich hurtowniach zaczyna brakować prętów zbrojeniowych, walcówki, blach ocynowanych i gorącowalcowanych, gdy działy sprzedaży w hutach puchną od zamówień, rząd Millera podejmuje genialną decyzję oddania Hindusom z holenderskimi papierami 70 proc. polskiego rynku wyrobów stalowych za... 6 mln zł. Plus zobowiązanie spłaty 4 mld zł długów! Czy nie można było zatrzymać tych hut, zrestrukturyzować zadłużenie i w ciągu trzech, czterech lat spłacić to, co zostało? Tylko idiota pozbywa się firmy, która zaczyna przynosić zyski. Przyjrzyjmy się konsekwencjom decyzji o oddaniu 70 proc. rynku stali w hinduskie ręce: 1. Wzrost cen wyrobów hutniczych już na wejściu gwarantuje LNM szybszy niż zakładano zwrot owych 4 mld zł wyłożonych na przejęcie polskiego rynku. 2. Nowy właściciel zapewne zechce przyjrzeć się dotychczasowym kosztom produkcji. Hindusi mają swoich poddostawców i pewnie z ich usług zechcą skorzystać. Że będzie drożej? Nie szkodzi! Zawyżanie kosztów to wspaniały sposób transferowania dochodów. 3. Wszystkie projekty ratowania polskiego przemysłu stoczniowego wicepremier Hausner i wiceminister Piechota mogą uroczyście wsadzić sobie w buty. Stocznie w Szczecinie, Gdyni i Gdańsku mają co prawda portfel zamówień, ale ceny statków były negocjowane w latach 2002–2003 i uwzględniały inne niż dziś ceny blach. Z tego tylko powodu ich bu-dowa w Polsce już dziś jest przedsięwzięciem nieopłacalnym. 4. Budownictwo mieszkaniowe – od lat w zapaści. Bez prętów zbrojeniowych da się wybudować budę dla psa, ale nie dom czy wieżowiec. Wzrost cen oddawanych mieszkań pogłębi jeszcze kłopoty firm budowlanych i ich klientów. Dodajmy do tego wzrost podatku VAT do 22 proc. na materiały budowlane i nie trzeba być niezależnym ekspertem ekonomicznym, aby przewidzieć, co się stanie w roku 2005 z budownictwem mieszkaniowym i inwestycjami. 5. Stal potrzebna jest też do budowy autostrad. Jeśli cena ich budowy wzrośnie, to kto pokryje koszty? Właściciele spółki Autostrady Wielkopolskie S.A. z dr. Kulczykiem na czele? Nie. Budżet państwa! 6. Wzrost cen wyrobów hutniczych już przełożył się na wzrost kosztów wydobycia węgla. Kopalnie zużywają dużo stali, której cena rośnie. W górę pójdą też ceny innych towarów i produktów, a to z kolei znajdzie odbicie we wskaźniku inflacji. Rada Polityki Pieniężnej chętnie podniesie więc stopy procentowe. Nieważne, kto będzie wtedy rządził – Miller, Tusk czy Lepper. Wzrost PKB obniży się z dzisiejszych 4,7 proc. do 1 proc., a bezrobocie z obecnych 20 proc. skoczy wyżej. 7. Dla walczącego o życie Daewoo-FSO podwyżka cen wyrobów hutniczych będzie prawdopodobnie gwoździem do trumny. Inne zakłady motoryzacyjne też odczują to boleśnie. Dodajmy do tych nieszczęść jeszcze dwa międzynarodowe aspekty sprawy. Potężnie wkurwili się Ukraińcy ze Związku Przemysłowego Don-basu niezadowoleni z tego, że nie oni, lecz Hindusi z LNM mają dostać Hutę Częstochowa. Zaoferowali więcej i zostali olani. Prasa cytowała korespondencję między Prezydentem Leonidem Kuczmą a Prezydentem Kwaśniewskim oraz Premierem Wiktorem Janukowyczem a Premierem Leszkiem Millerem. Wynika z niej jasno, że dusery między Polską a Ukrainą należą do przeszłości. Związek Przemysłowy Donbasu ma w Kijowie chody nie gorsze niż dr Jan Kulczyk w Warszawie i nie zdziwię się, jeśli za jakiś czas okaże się, że dostawy rudy żelaza z Krzywego Rogu nie będą tak płynne jak obecnie. Co wtedy zrobi pan Lakshmi Mittal, prezes LNM? Jeszcze bardziej pikantną sprawą jest kwestia naszych zobowiązań dotyczących hutnictwa zawartych w Traktacie Akcesyjnym do Unii Europejskiej. Wynika z nich jasno, że do roku 2006 ma nastąpić redukcja mocy produkcyjnych w polskim hutnictwie o 1231 tys. ton. Obecnie produkuje się u nas średnio 8–10 mln ton stali. Po redukcji będziemy produkowali około 7 mln ton, i to w sytuacji gdy polska gospodarka będzie bardzo potrzebowała wyrobów hutniczych. Import wynosi teraz około 46 proc. polskiego zużycia wyrobów stalowych. 20 proc. rodzimej produkcji hutniczej jest eksportowane. Jeśli na mocy porozumień z Brukselą ograniczymy moce produkcyjne (a nie samą produkcję!) i wzrosną ceny, polski eksport się zmniejszy (producenci utracą rynki zagraniczne), za to na naszym rynku wzrośnie udział producentów zagranicznych. Trzeba przy tym pamiętać, że produkcja stali w naszym kraju jest trzy razy mniejsza niż w krajach Unii. Dlaczego zatem polscy negocjatorzy nie dopilnowali, aby „zgodnie z normami unijnymi” zamiast ograniczać moce produkcyjne hutnictwa, zwiększyć je? Czyżbyśmy nie potrzebowali taniej stali? W Belgii w 2000 r. (późniejszymi danymi nie dysponuję) na głowę jednego mieszkańca produkowano 1132 kg stali surowej, w Finlandii – 792 kg, w Czechach – 604 kg, w Austrii – 703 kg, a w Polsce – zaledwie 272 kg! Kto tu powinien ograniczać moce produkcyjne? Kraj na dorobku, zapóźniony o dziesięciolecia wobec sąsiadów, czy ci, którzy i tak już dużo mają? Tylko że w Belgii, Finlandii czy Austrii rząd, który przyjąłby tak skandaliczny dyktat, upadłby w ciągu tygodnia. U nas nie podniósł się ani jeden głos sprzeciwu. Pan Andrzej Szarawarski i jego koledzy powinni mieć świadomość, że dzięki swej polityce wobec przemysłu hutniczego mają na Śląsku, w Zawierciu i Częstochowie totalnie przesrane. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozstrój organów Czas już budować osobne więzienie dla prokuratorów i policjantów. Wydział do spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Łodzi bada, czy postawić zarzuty prokuratorowi Prokuratury Okręgowej w Łodzi Wiktorowi C. i wiceszefowi łódzkiej delegatury ABW Arturowi W. Prokuratorowi i tajniakowi może być postawionych aż 6 zarzutów. Całkiem niekiepskich: art. 270 par. 1 k.k., podrabianie dokumentów – do 5 lat garowania; art. 276 k.k., niszczenie dokumentów – do 2 lat; art. 48 ust. 1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii – do 3 lat; art. 231 par. 1 k.k., przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków – do 3 lat; art. 271 par. 1 k.k., poświadczenie nieprawdy – do 5 lat; art. 239 par. 1 k.k., utrudnianie postępowania, zacieranie śladów – do 5 lat więzienia. Choć sprawa jest z pozoru błaha, to więzienie realne. W publikacji wyróżniliśmy sygnatury dowodów, którymi dysponuje prokuratura. Gdyby okazało się, że zaginęły – służymy ich kopiami. Lewe prawko 20 września 1999 r. UOP zatrzymał kilkunastu podejrzanych o udział w przekrętach winiarskich. W grupie tej był niejaki Mirosław L. Podczas przeszukania w jego mieszkaniu funkcjonariusze UOP zabezpieczyli m.in. sporo szmalu, niewielką ilość substancji pochodzenia roślinnego, dobrze wysuszonej koloru zielono-brązowego oraz prawo jazdy: seria J nr 1326003. Na okoliczność przeszukania sporządzono stosowny protokół (Ds. 3699). 24 września 1999 r. o godz. 9.50 funkcjonariusz UOP Artur W. przesłuchał Mirosława L. Podejrzany wyjaśnił m.in. okoliczności, w których wszedł w posiadanie wspomnianego prawa jazdy. Okazało się, że pan Mirek stracił prawo jazdy w lipcu 1998 r. za jazdę po gorzale. Zatrzymany dokument był fałszywy, kupiony na targowisku. L. dokładnie opisał okoliczności tego zakupu. Sporządzono stosowny protokół przesłuchania (RSD 2/99). 19 października 1999 r. UOP sporządził „Wykaz dowodów rzeczowych” zabezpieczonych po rewizji u Mirosława L. Przy pozycji 20 i przy pozycji 49 znajdują się adnotacje, że dobrze wysuszona substancja roślinna (czyli zapewne narkotyk – przyp. D.C.) i prawo jazdy J 1326003 zdeponowane są w Delegaturze UOP w Łodzi. „Wykaz” i inne materiały sprawy trafiły do prokuratora Wiktora C., który w Prokuraturze Okręgowej w Łodzi zajmował się ośmiornicą winiarską. Dowody znikają 22 lutego 2000 r. prokurator Wiktor C. wydał „Postanowienie o umorzeniu śledztwa w części” (VI Ds. 7/00). Umorzył wątek dotyczący fałszywego prawa jazdy. Powód: „niestwierdzenie przestępstwa”. W uzasadnieniu postanowienia prokurator stwierdził, że to, co istnieje w UOP (czyli lewe prawko), tak naprawdę nie istnieje. Mirosław L. miał co prawda dwa prawa jazdy (oryginał i duplikat), ale prawdziwe. A to sfałszowane, do którego posiadania się przyznał? Nie znaleziono go! I już! Tydzień po decyzji prokuratora Wiktora C. stwierdzającej, że prawo jazdy J 1326003 nie istnieje, istniało ono na pewno u porucznika UOP Artura W. Przestało istnieć 1 marca 2000 r., kiedy to pan porucznik miał je wraz z pismem przewodnim (ŁDL 211/00) przesłać do Wydziału Komunikacji Urzędu Miasta Łodzi. Pismo dotarło (Km I 5220/35/2000). Ale – jak utrzymuje kierownik Oddziału Praw Jazdy Wydziału Komunikacji Urzędu Miasta Łodzi – prawo jazdy J 1326003 nie dotarło (pismo Km I 5532/35939/147/2002). Stało się więc tak, jak tydzień wcześniej przypuszczał prokurator Wiktor C. – dowód przestępstwa Mirosława L. przestał istnieć. Wszystkie te bardzo precyzyjne informacje posiadamy od osób nieprzychylnych zarówno Wiktorowi C., jak i Mirosławowi L. Gdy nasi informatorzy zaczęli słać doniesienia o przestępstwie, którego miał się dopuścić prokurator C., postanowił on raz jeszcze zbadać sprawę nieistniejącego fizycznie, choć istniejącego w dokumentach fałszywego prawa jazdy. Nie zdążył – został zawieszony. Ile bierze prokurator Za przekręty winiarskie Mirosław L. dostał 2 lata pudła w zawiasach na 5 lat. Niewiele. Nie przebadano dobrze wysuszonej substancji pochodzenia roślinnego, nie odpowiedział za przestępstwo, do którego się przyznał, czyli posługiwanie się i zakup fałszywego prawa jazdy. Nie wiemy, co spowodowało tak wielką przychylność prokuratora Wiktora C. dla Mirosława L. Można przyjąć hipotezę, że prokuratorska życzliwość mogła być podzięką za częściowe milczenie Mirosława L. Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim prowadzi śledztwo w jednym z wątków ośmiornicy winiarskiej. Ze zgromadzonych dokumentów wynika, że ławę oskarżonych powinno grzać przynajmniej 20 osób więcej. Śledztwo ma wyjaśnić, co było powodem tego „przeoczenia”. I jeszcze jedno wyjaśnienie: powodem zawieszenia prokuratora Wiktora C., uchylenia mu immunitetu prokuratorskiego i postawienia zarzutów nie była ta pozornie duperelna sprawa prawa jazdy. Odpowiadać będzie za przyjęcie łapówki w zamian za ujawnienie tajemnic innego poważnego śledztwa, które prowadził. Łapówka ta miała, według łapówkodawcy (znany łódzki adwokat Grzegorz Ł.), wynosić 10 tys. zł. Prokurator uniknął aresztu po wpłaceniu kaucji – 5 tys. zł. * * * Prokurator Wiktor C. był do czasu zawieszenia podwładnym i jednym z najbliższych współpracowników obecnego zastępcy prokuratora generalnego – Kazimierza Olejnika. Olejnikowi nie przeszkadza w urzędowaniu, że prokuratury w Łodzi, Piotrkowie Trybunalskim, Opolu i Wrocławiu badają (w tym na polecenie sądów), czy w okresie gdy kierował prokuraturą w Łodzi, łamano prawo. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Groził nam Lwów Premier Najjaśniejszej Leszek Miller był we Lwowie gościem. Ważnym i łaskawym. Nie grymasił z powodu Cmentarza Orląt, złożył tam kwiaty. Zwaśnionych zaś Ukraińców zaprosił do Warszawy na ukraińsko-ukraiński "okrągły stół" pojednania pod wysokim patronatem Polski i NATO. Szkoda, że nie wyraził przy tym należnej wdzięczności rządowi brytyjskiemu z czasów II wojny światowej, który mimowolnie, ale skutecznie do tak pomyślnego przebiegu owej wizyty się przyczynił. W drugiej połowie grudnia 1941 r. w Moskwie, od której bram odparto właśnie wojska hitlerowskie, bawił minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden, negocjując z nowym aliantem projekt traktatu o sojuszu wojennym i powojennej współpracy. Problemy pojawiły się, gdy Stalin zaproponował gościowi uzupełnienie jawnego traktatu tajnym protokołem dodatkowym. Protokół przewidywał porozumienie w sprawie powojennych granic państwowych w Europie. Najistotniejsze jego postanowienia miały gwarantować Związkowi Radzieckiemu zdobycze terytorialne z okresu wrzesień 1939 – czerwiec 1941, a więc okrojenie Finlandii, republiki nadbałtyckie, Kresy Wschodnie II RP oraz rumuńską Besarabię i Bukowinę. Związkowi Radzieckiemu miał przypaść również Królewiec z przyległościami, ale tylko na 20 lat. W przypadku Polski Stalin zaproponował jednak pewne ustępstwa. Według pełnego tekstu proponowanego protokołu wydobytego z kremlowskich archiwów w kilka lat po upadku ZSRR (O. Rżeszewskij, "Wojna i dyplomacja. Dokumenty i komentarze", M. 1997), odnośny art. 10 brzmiał: Odbudowa Polski w granicach 1939 r., z pozostawieniem w granicach ZSRR terytoriów Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej z wyjątkiem regionów z przewagą ludności polskiej (pozostawić w posiadaniu Polski miasto Lwów, pod warunkiem przekazania ZSRR Białegostoku i Wilna lub odwrotnie, przekazać Polsce Białystok i Wilno, pozostawiając Lwów w ZSRR), a także – poszerzyć obszar Polski kosztem zachodniej części Prus Wschodnich. Anglicy – zdaje się – rządu gen. Sikorskiego o tych propozycjach nie poinformowali, ale też ich nie przyjęli. Odmowa była taktowna, dyskusje terytorialne uznano za przedwczesne, choć obiecano ze zrozumieniem odnieść się do interesów ZSRR. Z dostępnej od dawna wymiany depesz między Edenem i Churchillem wynika, że dla Wielkiej Brytanii wschodnie terytoria II RP nie stanowiły problemu, linia Curzona była do przyjęcia. Londyn i Waszyngton, z którym sprawę konsultowano, nie były natomiast gotowe pogodzić się z radziecką aneksją republik nadbałtyckich. Nie spodziewały się, że za trzy lata Stalin będzie dość silny, aby w tej części Europy wziąć, ile zechce. Z protokołu dodat-kowego nic więc nie wyszło, a negocjacje traktatowe przedłużyły się jeszcze o parę miesięcy. Koło nosa zatem przeszła nam jedyna w czasie minionej wojny i już niepowtarzalna okazja utrzymania Lwowa. Polityka zagraniczna Angoli w czasie minionej wojny zasłużenie nie cieszy się najlepszą opinią. Bywali wiarołomni i egoistyczni, brali chętnie udział w dzieleniu innych państw, nawet sojuszniczych, w wytyczaniu im granic i wyznaczaniu rządów. Polsce też się dostało. W opisanym jednak przypadku zasłużyli na dozgonną wdzięczność narodu polskiego i jego kolejnych rządów. Gdyby traktatowo i skutecznie porozumieli się o pozostawieniu Polsce Lwowa, mielibyśmy wprawdzie Cmentarz Orląt w całej okazałości, poszerzony zapewne o kwatery nowych miast obrońców. Dodatkowo mielibyśmy jednak nie kończącą się wojnę z Ukraińcami, najpierw trzy razy liczniejszą UPA i odpowiednio potężniejszą akcję "Wisła", a po upadku ZSRR – kompletne Bałkany. Premier Miller, jeśliby dostąpił w tej sytuacji rządów, nie organizowałby w Warszawie "stołu ukraińsko-ukraińskiego", lecz z dużo większym prawdopodobieństwem spędzałby tygodnie w jakimś Dayton czy innym Camp David, gdzie pod patronatem Waszyngtonu i NATO rozsądzano by spór polsko-ukraiński, już nie o napis na płycie cmentarnej, lecz o spory kawał zie- mi. Chwała zatem Churchillowi i Rooseveltowi wraz z ministrem Edenem, że temu zapobiegli. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna WSIoki Jeździ po Polsce cyrk z przedstawieniem "Bumar w Iraku". Warto obejrzeć: widowisko bezpłatne, śmiech gwarantowany, zwierząt nie katują. Za klowna robią Wojskowe Służby Informacyjne WSI). Miesiąc po przerżnięciu przez Bumar przetargu na uzbrojenie irackiej armii za "Ostrowski Arms" wzięły się służby specjalne. Śmiem twierdzić, że podstawowe wnioski z wyników przetargu zostały już wyciągnięte, a piguły informacyjne, które trafiają do mediów, są niczym alkaprim na kaca: łeb od tego boli mniej, choć wóda w organizmie siedzi. Przed dwoma tygodniami ("NIE" nr 7/2004) postawiłem tezę, że Bumar przetarg przegrał, bo tego chciał. Przedstawił ofertę o 40 proc. droższą od zwycięzcy (Nour), a na dodatek wcześniej upublicznił swoją cenę. Jeszcze później okazało się, że polski gigant zbrojeniowy liczył na zarobek rzędu 150 mln dolarów, czyli ok. 27 proc. wartości oferty. Handlowcy z Bumaru to wybitni specjaliści z zakresu handlu bronią. Wiedzą, że tak naprawdę nie zarabia się na sprzedaży, lecz na obsłudze sprzętu. Żywotność co bardziej wartościowych towarów obliczona jest na 15 lat. Przyszły użytkownik będzie musiał zakupiony sprzęt konserwować: naprawiać, kupować części zamienne itd. W zbrojeniówce zysk z 15-letniej obsługi może sięgnąć 300 proc. Dlatego opłaca się zaproponować najniższą cenę sprzedaży towaru. Odwrotnie niż zrobił to Bumar. Może więc warto, by za sprawę oferty tej firmy wzięły się nie media, lecz prokuratura sprawdzając, czy aby nie doszło do świadomej działalności na niekorzyść spółki? Zdaje się, że trafność tego rozumowania częściowo (bez wątku prokuratury) podzielili specjaliści z ministerstw skarbu i gospodarki, bowiem na początku minionego tygodnia zapadła decyzja, że po "wyciszeniu" sprawy irackiego kontraktu ze stanowiskiem pożegna się prezes Bumaru Roman Baczyński. Wiadomość ta już wywołała euforię w wielu firmach i organizacjach współpracujących lub usiłujących współpracować z Baczyńskim. * * * Zamiast zająć się Bumarem, ABW i prokuratura wzięły się za 4-osobową firemkę Ostrowski Arms. Okazuje się, że właściciel firmy (nawet nie spółki z o.o.!) nie ma koncesji na międzynarodowy handel bronią. Ma za to skończone specjalistyczne kursy organizowane przez Sztab Generalny WP. Kto dopuścił gościa związanego z dziwnymi typami (żerująca na skarbie państwa spółka King&King – "NIE" nr 51-52/2002, 11/2003, 6/2004) do udziału w tych kursach? Czy za zabezpieczenie kontrwywiadowcze MON nie odpowiada aby WSI? Dlaczego to szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski tłumaczył przed kamerami TVP, że w działalności Ostrowskiego nie dopatrzył się naruszenia prawa? Dorzucił do tego oświadczenie, że Ostrowski nie ma nic wspólnego z WSI. Ale jakby miał "coś" wspólnego, to ustawa zabraniałaby mu o tym mówić. Czyli albo nieudolność, albo kłamstwo! I jak tłumaczyć oświadczenie szefa WSI, że podległe mu służby wspomagały starania Bumaru w walce o iracki kontrakt? Na wszystkie te pytania odpowiedzieć ma sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych, która nie może nic powiedzieć, bowiem wówczas nasze służby specjalne zostałyby zalane większym szambem niż przy sprawie "Olina". Wyszłoby jej bowiem, że ludzie pracujący dla Ostrowskiego "grzebali" wcześniej w przetargu na samolot wielozadaniowy. * * * Jak powszechnie wiadomo, firemka Andrzeja Ostrowskiego popełniła wazeliniarstwo w formie książki pod tytułem "F-16 na polskim niebie. Przetarg stulecia – kalendarium wyboru". W dowód wdzięczności za to dzieło Ostrowski załapał się do zwycięskiego w irackim kontrakcie konsorcjum Nour. Jednym z autorów tego dzieła jest nieznany specjalista z dziedziny lotnictwa mjr Andrzej Adamczyk. Miał on dwóch konsultantów: Ostrowskiego i płk. Andrzeja Zdunkiewicza. Zdunkiewicz i Adamczyk byli przed trzema laty współpracownikami byłego wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa. Zdunkiewicz zajmował się jakąś nieznaczącą robotą papierkową, Adamczyk był rzecznikiem prasowym "Szarego Mietka". Szef lubił chłopaków: odznaczał, załatwił mieszkania, awansował, nagradzał pieniężnie. W lipcu 2001 r. Szeremietiew pożegnał się z funkcją wiceministra w efekcie zeznań właśnie tych dwóch ludzi. Po jego dymisji rozstrzygnięcia przetargu dokonała już ekipa SLD (grudzień 2002 r.). Wygrał F-16, do czego pewnie by nie doszło za "Szarego Mietka", który optował za szwedzko-brytyjskim Gripenem. Rok po wyborze amerykańskiego samolotu współpracownicy Szeremietiewa piszą zaś książkę o czystości przetargu. Proces Szeremietiewa (korupcja) jeszcze się nie rozpoczął. Trwa za to proces jego współpracownika – Zbigniewa Farmusa. Są problemy: i sąd (w sprawie Farmusa), i prokuratura (w sprawie Szeremietiewa) mają trudności z potwierdzeniem wiarygodności zeznań Zdunkiewicza i Adamczyka. * * * Warto jeszcze wspomnieć o kilku nazwiskach. Po rozdmuchaniu sprawy Szeremietiewa obszerny donos wysmarował mjr Sławomir Korytowski, szef sekretariatu "Szarego Mietka". Skarżył się na niejakiego płk. Mariusza J., który powołując się na WSI, szantażem miał go zmuszać do składania fałszywych zeznań obciążających Szeremietiewa i Farmusa. O rewelacjach Korytowskiego wiedzieli wszyscy zainteresowani, w tym całe nowe (SLD-owskie) kierownictwo MON. Po 21 miesiącach badania sprawy (wrzesień 2003 r.) prokuratura ją umarza. Uzasadnienie: niemożność ustalenia prawdy. Powód – zniszczenie części dowodów przez mjr. WSI Zbigniewa S. Mjr Adamczyk i płk Zdunkiewicz (autorzy wątpliwych zeznań) wydają książkę u Ostrowskiego. Ostrowski wchodzi w skład konsorcjum Nour. Płk Mariusz J. (ten od rzekomego szantażu) dostaje wysokie (trzecie w hierarchii) stanowisko w Żandarmerii Wojskowej. Mjr Zbigniew S. (ten od zniszczonych dokumentów) zostaje attaché wojskowym naszej ambasady w jednym z prześlicznych państw. I ostatni z naszych bohaterów – szantażowany mjr Sławomir Korytowski – macha ręką i odchodzi do cywila. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna ...i w słonej świecisz bramie Gdzie jest sól? W Wieliczce, w szynce i w murach Złotej Bramy, jednego z najcenniejszych gdańskich zabytków. Złota Brama w Gdańsku powstała w XVII w. na miejscu gotyckiej, obronnej. Bogaci mieszczanie chcieli sobie zafundować coś wyjątkowego i zafundowali – bramę triumfu. Zdobi ją osiem figur-alegorii: Pokój, Wolność, Bogactwo i Sława z jednej strony oraz Roztropność, Pobożność, Sprawiedliwość i Zgoda z drugiej. Współcześni gdańszczanie są mniej bogaci od tamtych sprzed czterech wieków, ale równie łakomi sukcesów. W 1995 r. rozpoczął się remont bramy. Trwał do jesieni 1998 r. Część pieniędzy wyłożył wojewódzki konserwator zabytków, część miasto, cześć prawny właściciel zabytku – gdańskie Stowarzyszenie Architektów Rzeczpospolitej Polskiej (SARP). Wspólnie wydali milion złotych. Przy konserwacji zabytkowych murów dobrze jest wyciągnąć z nich wodę i sól. Bo inaczej mury będą "gniły", a świeżo położona polichromia zacznie odpadać. Można to robić rozmaitymi metodami, np. po wykonaniu wstępnych prac zostawić mury do wysuszenia. Trwa to jednak bardzo długo. Krakowski Barbakan schnie już kolejny rok. Mury Złotej Bramy obłożono specjalnymi kompresami "wyciągającymi" wodę. Efekt nie był zachwycający. Krótko przed zakończeniem robót konserwatorzy wypróbowali więc metodę mikrofalową w usuwaniu soli z murów (specjalne promienie wprawiają cząsteczki wody wewnątrz murów w drgania i wydobywają je na zewnątrz). Przyniosła znakomite rezultaty. Metody tej jednak nie zastosowano. Pospiesznie dokończono remont, aby we wrześniu 1998 r. uroczyście ją odsłonić, otworzyć, przeciąć wstęgę, zrobić bankiet, sfilmować do telewizji, obfotografować w gazetach. Skąd ten pośpiech? We wrześniu 1998 r. były wybory samorządowe. * * * W Gdańsku oprócz Złotej jest również Zielona Brama. Długie lata czekała na remont, ale właśnie ją remontują. Wybory tuż, tuż. Prace prowadzi ta sama Gdańska Pracownia Konserwatorska. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biały dom z białą laską W roku 1973 amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger dostał Pokojową Nagrodę Nobla. Trzy lata później zachował się jak kanalia. 9–30 tys. (zależnie od źródła) ludzi: uprowadzonych, torturowanych, zabitych przez pluton egzekucyjny lub wyrzuconych z helikopterów do morza. Dyktatura pięciu prezydentów z epoletami generałów i mentalnością rzezimieszków. Siedem lat między rokiem 1976 a 1983, kiedy to Argentyna przeistoczyła się w piekło. Stan wojenny w Polsce ma się do tego, jak klaps do gilotyny. Cała prawda do dziś nie wyszła na jaw. Spory jej kęs przyniosło odtajnienie części dyplomatycznych depesz i raportów wywiadowczych z archiwów Departamentu Stanu USA. Szef tego resortu za Clintona Madeleine Albright obiecała to Argentyńczykom podczas wizyty w Buenos Aires w 2000 r. Bush dwukrotnie odkładał, lecz wreszcie 13 sierpnia ujawniono 4677 tys. dokumentów. Najbardziej dramatyczne pochodzą z lata i jesieni 1976 r., z okresu bezpośrednio po wojskowym przewrocie. Ambasada USA w Buenos Aires donosiła o porwaniach, torturach i zabójstwach ludzi podejrzanych o sympatie lewicowe, w tym kilku Amerykanów. W wielu depeszach wyczuwa się rozgoryczenie kierownictwa ambasady dostrzegającego beznadziejność prób skłonienia władz argentyńskich do powstrzymania fali barbarzyństwa. Oficjele argentyńscy ignorowali zastrzeżenia pracowników placówki amerykańskiej argumentując, że sekretarz stanu Henry Kissinger i prezydent Gerald Ford popierają ich wojnę przeciw "komunizmowi" i nie przejmują się naruszaniem praw człowieka. W depeszy do H. Kissingera z 14 października 1976 r. ambasador Robert Hill pisze, że minister spraw zagranicznych Argentyny Cesar Augusto Guzzetti wrócił z Waszyngtonu w ekstazie wywołanej poparciem i zrozumieniem, jakiego tam doświadczył. Guzzetti pojechał do USA nie mając wątpliwości, że usłyszy mocne, stanowcze, jednoznaczne ostrzeżenie piętnujące naruszanie praw człowieka przez jego rząd. Wrócił uradowany, że nic takiego nie nastąpiło, i przekonany, że to, co praktykuje się w jego kraju, nie budzi zastrzeżeń USA – pisze Hill. 20 września 1976 r. ambasador Hill napisał, że Guzzetti powiadomił go, iż podczas spotkania w Santiago Kissinger nie wyraził zaniepokojenia gwałceniem praw człowieka w Argentynie. Zdaniem Guzzettiego, sekretarz stanu USA popiera to, co rząd argentyński określa jako "wojna z terroryzmem", i zachęcał prezydenta Jorge Rafaela Videlę do przyspieszenia finału rozprawy z buntownikami. Hill: Sekretarz stanu USA wyraził nadzieję, że rząd argentyński jak najszybciej da sobie radę z terrorystami. Guzzetti oświadczył, że przekazał to prezydentowi Videli oraz jego gabinetowi i jest odczucie, że Stany Zjednoczone nie przejmują się prawami człowieka, ale zależy im na tym, żeby sprawę załatwić szybko. Ambasador Hill wzywał Departament Stanu do skorygowania przesadnie optymistycznego wrażenia, jakie ma prezydent Argentyny na temat opinii USA w kwestii gwałcenia praw człowieka. Nie ma żadnych danych, że list zawierający taką korektę został kiedykolwiek napisany i wysłany. Ówczesny zastępca Kissingera, podsekretarz sta-nu William Rogers, usiłuje teraz bronić byłego szefa twierdząc, że Kissinger mówił władzom Argentyny, iż gwałcenie praw człowieka nie będzie tolerowane. Guzzetti źle zrozumiał Kissingera – przekonuje Rogers. Trzy lata po upadku junty jej przy-wódcy zostali uwięzieni, ale w 1990 r. ułaskawił ich prezydent Menem, obawiając się kolejnego puczu. Ostatnio parlament anulował amnestię jako niezgodną z konstytucją. Trwa śledztwo w sprawie 31 oficerów oskarżonych o gwałcenie praw człowieka. Jest wśród nich aresztowany przed miesiącem trzeci prezydent Argentyny, gen. Leopoldo Galtieri. Był tak przekonany o amerykańskiej carte blanche, że w 1981 r. z rozpędu zajął brytyjskie Falklandy. Dokumenty Departamentu Stanu dowodzą, że osobiście kierował akcjami osławionej jednostki egzekucyjnej "Batalion 601", specjalizującej się w porwaniach, torturach i skrytobójstwach. Stosunek do zbrodni junty argentyńskiej uległ zmianie dopiero, gdy rządy objął demokrata Jimmy Carter, jeden z nielicznych prezydentów uczulonych na kwestię przestrzegania praw człowieka. Departament Stanu bardziej stanowczo domagał się ich poszanowania w Argentynie, a pomoc gospodarcza i wojskowa dla tego kraju została obcięta. Ambasada stała się centrum zbierania danych o ofiarach reżimu; listę jego zbrodni liczącą ponad 10 tys. przypadków przesłano do Waszyngtonu w czerwcu 1979 r. Przykład Argentyny potwierdza, że podwójna moralność jest powszechnie praktykowaną normą polityki zagranicznej USA. Ponieważ od końca II wojny do niedawna spoiwem i kręgosłupem tej polityki był antykomunizm, relacje z innymi państwami układano wedle kryterium ich stosunku do komunizmu. Ameryka wciąż ocenia świat w specyficzny dla siebie sposób: jedno jej oko, lewe, sokole i czujne, służy do monitorowania wolności i demokracji w krajach, których władze nie są wasalami USA, nie mogą być przezeń kontrolowane, względnie nie deklarują wstrętu do komunizmu. Oko to nie przepuści bez połajanki, sankcji lub groźby ataku jakichkolwiek przejawów aktywności, która nie leży w interesie mocarstwowej polityki USA. Drugie oko, prawe, krótkowzroczne, a na dodatek zaszłe bielmem, służy do obserwacji sojuszników, marionetek i klakierów. Oko lewe wbija się w Kubę, Irak, Iran, Północną Koreę i kilka innych nieskolonizowanych politycznie i niekochających USA państewek, podczas gdy prawe, bezradnie wytrzeszczone, nie dostrzegało przez lata rzeczywistości Argentyny, Chile Pinocheta, Nikaragui Somozy, Indonezji Suharto, Filipin Marcosa itd. Oko to dotknięte jest ślepotą, gdy patrzy dziś na feudalno-fanatyczny reżim szejków Arabii Saudyjskiej, największych przyjaciół USA w newralgicznym rejonie. Jasne są zatem powody, dla których Henry Kissinger stanowczo zwalcza ideę "międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości" za zbrodnie przeciw ludzkości, a Bush młodszy równie stanowczo odmawia przystąpienia do paktu o Międzynarodowym Trybunale Karnym ONZ. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Madonna pod wąsem" O takiej hipokryzji już dawno nie słyszałem ("NIE" nr 47/2002). Solidaruchy oceniając zdjęcia z wystawy "Irreligia" opublikowane na kartkach pocztowych stwierdziły – jak wynika z treści artykułu – że "... przestępstwa dopuszcza się... instytucja... dotowana z naszych podatków". W takim razie dotacje te pochodzą również z moich podatków, a ja nie mam nic przeciwko temu, aby tego typu wydawnictwa znajdowały się w sprzedaży. Dodatkowo pragnę zauważyć, że wszystkie dotychczasowe rządy włącznie z lewicą z moich podatków dotują kościół katolicki (celowo z małej litery), to jest instytucję, z którą zupełnie się nie identyfikuję. Skoro Solidaruchy sugerują wstrzymanie dotacji dla Centrum Sztuki Współczesnej, wnioskuję, aby na zasadzie wzajemności wstrzymano dotacje dla czarnych. Darek, farmer@polbox.com "Złomasy" Z lektury artykułu M. Mikołajczyka ("NIE" nr 48/2002) wynika, że nikt nie potrafi dokładnie zinterpretować rzeźbiarskiej mantry Magdaleny Abakanowicz ustawionej na Cytadeli poznańskiej. Najbliżsi prawdy artystycznej są zwykli mieszkańcy Poznania skłonni oddać toto na złom. Potwierdza to i moje doświadczenie. Mój dobry znajomy z Mińska zapragnął bliższego kontaktu z polską kulturą. Na początek wybraliśmy Poznań... Kiedy na Cytadeli ujrzał zbiorowisko żeliwnych monstrów, stanął w osłupieniu, a potem długo krążył wokół i robił zdjęcia. Był tak zaintrygowany, że wchodził do środka zbioru, aż zaniepokoiło to dozorcę. Kiedy już ochłonął z wrażenia, schował aparat i zawyrokował: – "Taż to tipiczne Palaki-kataliki: biez głów, biez ronk i każdy idzie w inna strona". Z kolei ja osłupiałem porażony celnością komentarza. Uświadomiłem bowiem sobie, że rzeźba jest symbolem naszej degrengolady. Okazuje się, że miano półgłówka dla Polaka-katolika nie jest już obelgą, lecz komplementem. Z połówek zawsze można złożyć jedną głowę na dwóch. Ci tu nie tylko nie mają głów, ale i rąk do złożenia. Ekspozycja tedy jest złomowiskiem. W późniejszych wędrówkach po Polsce przekonaliśmy się, że prawie cały kraj przypomina złomowisko: ruiny fabryk, kopalń, stoczni, pegeerów... i pomniki, pomniki, stawiane najczęściej żywemu indywiduum. W końcu pani Abakanowicz i nam (jeszcze żywym) postawiła pomnik – zbiorowy. Tadeusz Bartoszewicz, Lubuskie "Śmiesznostka ludzka" W nawiązaniu do artykułu p. Jerzego Urbana ("NIE" nr 47/2002) chciałem się podzielić takim wspomnieniem. W latach 1987–1990 przebywałem w USA w Nowym Jorku. Nie pamiętam dokładnie daty występu p. Jana Pietrzaka w świetlicy dla Polaków na Greenpoint Brooklin. Utkwił mi jednak w pamięci taki oto obrazek. W czasie przerwy swojego występu pan Janek Pietrzak siedział przy stoliku "rozdając" autografy po dolarze. Świadczyła o tym kartka informująca "1 autograf – 1 $". Nawet ustawiała się w tym celu duża kolejka. Stanisław Z., Kraków "Tydzień z głowy" Jako stary i zawodowy rzeszowiak kieruję do Szanownej Redakcji "NIE" zdecydowany protest. W nr. 44 w rubryce "Tydzień z głowy" ukazało się zdanie, że niejaki Roman Gietrych z nieokreślonych "Polskich Rodzin" nosi ksywę czy przezwisko Koński Łeb. To nas jako dziedzicznych rzeszowiaków (szczególnie tych chłopców z Rynku) straszecznie obraża! Taki "honorowy tytuł" nosił przed laty wspaniały rynkowiec, który padł martwy ze zmartwienia, bo kiedy stojąc dwie godziny w kolejce po jabola doszedł do lady, stojący przed nim znawca owocowych win zabrał mu sprzed nosa ostatnie dwa "granaty". Nasz rzeszowski Koński Łeb to był bohater miasta, a nie jakiś tam polityczny oszołom z ojca i dziadka. Nie dały ruszyć naszego Końskiego Łba żadne ustroje, nie damy ruszyć naszego rzeszowskiego "fury gościa", który jest symbolem jedności Galicji z Rzeszowem! To nas sakramencko dotknęło i ubodło. W imieniu wszystkich zmarłych i żyjących rzeszowskich z rynkowego "Placu Broni" prosimy o polityczne i honorowe sprostowanie!!! Bolek z Rynku "Co się niesie w SMS-ie" Podaliście ("NIE" nr 48/2002), że emotikony głównie używane są w telefonii komórkowej. No, niewątpliwie, w SMS-ach się od tego roi, ale "głównie" to ja bym jednak odniósł do poczty elektronicznej, IRCa, chatów P2P i tym podobnych. Pierwszy emotikon został wysłany przez Kevina Mackenzie w roku 1979 na grupie dyskusyjnej MsgGroup. Była to właśnie propozycja użycia czegoś takiego: "-)" (za: http://www3.telus.net/blueprints/cris/internet.html). Łukasz Nowicki (e-mail do wiadomości redakcji) "Nie płacz kiedy zapłacisz" Toś mnie Pan wnerrrrrwiłłłłł, pośle Gadzinowski ("NIE" nr 47/2002). Przypomnę Panu, że większość głosów, większość, które oddano na Pana, to głosy antyklerykałów. A Pan w bezczelny sposób prosto z mostu wali, że odizolowanie finansów państwa od finansów Kościoła nie jest proste. No, kurwa, nie jest, ale już pięć lat siedzisz Pan tam i co... i nic. Po dwóch latach w cyrku słonia można nauczyć tańczyć, a Pan przez pięć lat nie nauczył się pisać ustaw, działać w imieniu wyborców? Co się z Wami dzieje? Tak, Wami, posłami SLD, a w szczególności przedstawicielami Ruchu NIE. Gdzie Wasze pompatyczne hasła przedwyborcze. Rację ma Pani Dorotka, na tym pustkowiu coś wyrośnie, a jak tylko zakiełkuje, to swoim głosem (a nawet składką, byle nie większą niż 100 zł miesięcznie) podleję i do serca przytulę. Dariusz Bzówka (e-mail do wiadomości redakcji) PS Przez następny miesiąc strajkuję i tygodnika "NIE" nie kupuję. Obciążcie Gadzinowskiego! W końcu kasy z posłowania i pisania ma pod dostatkiem. "Wbrew" Do lektury "NIE" wróciłem po kilku latach i po wielu przemyśleniach. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i czytając artykuł "Wbrew" ("NIE" nr 36/2002) oraz parę innych (zwłaszcza na temat wizyty Papieża w Polsce), stwierdziłem, że niestety, ale u nas, w naszym pięknym kraju, chyba prawie nie ma ludzi wierzących. Ta nienawiść buchająca prawie z każdej wypowiedzi, brak szacunku dla innych i ta okropna jajecznica (ja, ja, ja tylko moje poglądy są ważne i jedynie słuszne). Tu wielki szacunek dla pana Urbana za wiarygodność, uczciwość i miłość do bliźnich. Paradoksalne jest to, że J. Urban ogłasza się publicznie wrogiem Kościoła, a postępuje zgodnie z jego nakazami (jednym z obowiązków prawdziwego członka Kościoła jest napominanie innych, jeżeli źle postępują). Większość ludzi, a zwłaszcza polityków, uważa, że ma jedynie słuszną receptę na życie (ile razy to przerabialiśmy?) i że każdy powinien układać życie według ich scenariusza. Powołują się przy tym na Pismo Święte zapominając o naukach Jezusa Chrystusa, który wręcz nakazał nieosądzanie innych i miłość do bliźniego swego, wskazując jako najwyższy stopień miłości miłość do swoich wrogów. Nie jestem fanem Pana Jerzego, ale mam dla niego wielki szacunek i głos poparcia, może nie zgadzam się ze wszystkimi poglądami pana J.U. na współczesny świat, ale je szanuję i uważam, że są wręcz niezbędne do trzeźwej oceny tego świata. Włodzimierz Malec (e-mail do wiadomości redakcji) "NIEmoralna propozycja" "NIE" czytam od początku. Gazeta była dobrze redagowana i przede wszystkim pisała (z drobnymi wyjątkami) brutalną prawdę. Tylko po co? Moje podejrzenie, że jesteście tylko zwykłą komercyjną gazetą uprawiającą pustosłowie, nastawione wyłącznie na zysk – potwierdziła "Niemoralna propozycja". ("NIE" nr 47/2002). Wydaje mi się, że standardowi redaktorzy "NIE" mają już za tłuste dupska, żeby uganiać się za następnymi aferami, i chcą znaleźć młodych gniewnych frajerów, którzy odwalą za nich tę całą robotę. Tylko po co? Żeby znaleźć nowych odbiorców tygodnika? Bo nie ma co ukrywać – tematyka jest trafna i frajerzy tacy jak ja jeszcze długo będą wyciągać 2,40 (jak na tacę u Rydzyka) i czytać... czytać... i wkurwiać się bez sensu, a Gadzinowskim, Kosmalom, Żeleźnym z butelką Chivasa w ręku brzuszki i sakwy będą rosły. Nie robicie nic więcej oprócz uprawiania pustosłowia i grafomaństwa, przed którym przestrzegacie w "NIEmoralnej propozycji". Bo rewelacje typu: Pan W. wcale nie skoczył przez płot, tylko podpłynął SB-cką motorówką – na Wybrzeżu znają wszyscy. Podobnych rewelacji – tylko na czasie – mogę opisać wiele. Tylko po co? Wiem, że w tym skorumpowanym, czarnym burdelu – czyt. III RP – ciężko jest cokolwiek zrobić, ale uważam, że mając takie układy jak "NIE" stać Was na więcej. Skoro już dajecie klienta prokuraturze – de facto ogólnie znanego – dopilnujcie, aby pan prokurator rzetelnie wypełnił swoje obowiązki. (...) Mariusz Ewert, Gdynia "Impuls seksualny" Miałem wątpliwą przyjemność być jedną z osób, które zostały "uszczęśliwione" (połączeniami z Internetem 0-700) w sposób przez was opisany ("NIE" nr 48/2002). W marcu stałem się właścicielem komputera z dostępem do sieci. Okazało się, że po pierwszej wizycie na niegrzecznej stronie wszystkie następne połączenia były wybierane właśnie przez nr 0-700. Jakie było moje zaskoczenie, gdy otrzymałem pierwszy rachunek na kwotę 5544,25 zł. Po trzykrotnych reklamacjach i prośbach choćby częściowego umorzenia zadłużenia (moje zarobki wynoszą 1000 zł brutto, oczywiście musiałem przedstawić zaświadczenie o zarobkach) otrzymałem pocieszającą wiadomość. Miałem fart. Wspaniałomyślnie pozwolono mi uiścić opłatę w 12 ratach płatnych co miesiąc. Teraz to już tylko 462 zł + 35 zł za abonament. Jako student mam do wyboru: albo płacić za telefon, albo czesne, a może czynsz? Jednak pocieszam się widząc K. Czubównę, iż moje wpłaty nie idą na marne. Teraz mogę zadzwonić pod 0-800 i posłuchać, jak prężnie rozwija się TP S.A. Adrian (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Głos lumpa Nasz informator z policji zawiadomił "NIE", że na warszawskim Dworcu Centralnym robiono obławę na pedofilów przyjeżdżających tu po bardzo apetycznych małych chłopców. Zgarnięto m.in. ogólnie znanego artystę, łowcę nagród i orderów, wielkiego moralizatora. Po nazwisku wymienić go nie mogę, gdyż w policji nie ma żadnych utrwalonych na piśmie śladów zatrzymania, nie wszczęto sprawy, zdarzenie jest policyjnym sekretem. Nie udało nam się więc na razie zdarzenia udokumentować. Ze dwa lata temu filmowiec nazwiskiem Frykowski przebił się bodaj trzy razy nożem, a zanim umarł, nóż powycierał ze śladów krwi i odcisków palców, pozmywał podłogę, chyba też zmienił pościel. Ponieważ wszystko to czynił w domu córki Andrzeja Wajdy, policja nie została wpuszczona do środka. Widocznie nieboszczyk nie skończył jeszcze sprzątania... "NIE" opisało tę sensację, ale reszta niezależnej prasy ulegając perswazji zgodziła się nie robić przykrości panu Wajdzie, naszej chlubie narodowej, która jeszcze może przerobić "Bogurodzicę" na przecudny film. Mimo takich objawów życzliwości władz wobec artystów czują się oni niedopieszczeni przez państwo, ponieważ w III RP do świętych krów nie zalicza się całego stada – jak to było za socjalizmu – lecz tylko sztuki okazowe. Kilkadziesiąt organizacji, które zrzeszają po garstce twórców i tworzą Komitet Porozumiewawczy, wydało więc oświadczenie pt. "Demokratyczne zwycięstwo lumpa". Są wśród nich to polityczne organizacje producentów słów, które zwalczały PRL zmierzając do zastąpienia jej Polską o takim ustroju, który mamy: Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Obecnie domagają się powrotu stosunków wcześniej znienawidzonych. Socjalizm sakralizował każdą działalność nazwaną twórczością kulturalną. Bezsensownie wyolbrzymiał jej znaczenie niezależnie od tego, czy była politycznie służebna rządzącym, neutralna politycznie, czy też zwalczała władze. Wystarczyło np. że trzy tuziny twórców podpisało jakiś protest, a organy rządzące uznawały to za zdarzenie najwyższej doniosłości. Aparat władzy honorował kontestatorów represjami i przekupstwem, podczas gdy dziś nawet woźny nie czytuje ich protestów. Status twórcy zapewniał udział w uprzywilejowanej kaście. Należenie do niej gwarantowało do-żywotnie utrzymanie, prestiż i posłuch oraz rozmaite wygody, honory i przywileje. Pracę artystyczną uważano za szczególnie szlachetną ze względu na sam jej rodzaj a niekoniecznie rezultat. Członkowie Stowarzyszeń i Towarzystw żądają obecnie przywrócenia owego systemu w tej jego części, która zapewniała im prestiż, rozgłos i pieniądze wyolbrzymiając znaczenie ich pracy i osób. Nie domagają się natomiast odtworzenia cenzury i zarządzanych przez władze PRL szykan personalnych. Ma być sama marchewka. Członkowie organizacji, które podpisały oświadczenie, przedstawiają w nim siebie samych jako elitę społeczeństwa ze względu na to, że rodzaj ich pracy zawsze rodzi skutki o szczególnej doniosłości i niezwykle szlachetne. Kulturę uważają więc za coś takiego, jak Kościół religię. Wszystkich, którzy nie uznają kapłańskiej roli artystów lub inaczej niż oni wartościują cele życiowe i społeczne, nazywają lumpami. Piętnują stosunki sprzyjające hodowli takich chamów. Nie podoba im się kapitalizm, gdyż tworzy hierarchię społeczną nie nadającą kapłańskich uprawnień producentom książek czy obrazów. Czytamy w oświadczeniu: "... kultura zespala nas i nadaje sens życia"; "... kulturze trzeba służyć, bo ona służy wszystkim"; "... zamiera obieg myśli, wzruszeń, wartości właściwych kulturze, gdy więzi łączące twórców i odbiorców ulegają zablokowaniu tandetą"; "... słowo jest krwioobiegiem kultury"; "... kultura jest gwarantem ludzkiej godności". Czyż może być coś bardziej komicznego niż kontrast między bełkotem, frazesami, które wydzielają stowarzyszenia twórcze, a ich żądaniem, by członków tych organizacji społeczeństwo mianowało swymi przewodnikami, dostawcami sensu życia, wyrocznią. Organizacje grożą, że jeżeli rewindykacje osób, które zapisały się do stowarzyszeń, zostaną zlekceważone, młodzież w Polsce stanie się nihilistyczna i obali prawo oraz demokrację nie czując, że ich pogróżki polityczne w ogóle nie mają sensu, ponieważ o swoje upomni się nie młodzież akulturalna, lecz dobrze wykształcona i żyjąca w kręgu własnej, bardziej współczesnej kultury. Wydanie oświadczenia, w którym głupcy wymyślają nam od lumpów, zbiegło się w czasie z aferą aktora Kaczora, który forsę Związku Artystów Scen Polskich źle ulokował i postradał. ZASP i bliźniacze organizacje przez to zapewne akurat teraz objawiły rozczarowanie do kapitalizmu. Korporacje zawodowe producentów słów, dźwięków i obrazów czynią więc to samo, co związki producentów statków i wydobywców węgla: tworzą straty, a w zamian żądają przydziału pieniędzy i szczególnego szacunku. Zamiast wygłupiać się po czasie, było w porę czytać Marksa, który objaśniał, że w kapitalizmie coraz lepiej jest niektórym i coraz gorzej reszcie. A w wyborach parlamentarnych 4 czerwca 1989 r., od której to daty twórcy oświadczenia zaczynają swój lament, trzeba było w Warszawie głosować na PZPR i lumpa Urbana, a nie na "Solidarność" i aktora Łapickiego. Już wtedy to radziłem. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Głos Ameryki i Allaha Stacja nosi nazwę Al Hurra. Jej siedziba znajduje się w Waszyngtonie i jest w całości finansowana przez rząd Stanów Zjednoczonych. W telewizji pracuje 200 dziennikarzy z Ameryki i krajów arabskich. Al Hurra nadaje od 15 lutego 2004 r. Na inaugurację wybrano przemówienie prezydenta Busha, w którym pochwalił Irakijczyków za ich dążenie do demokracji i namawiał cały świat arabski do wzięcia z nich przykładu. Przy okazji uruchomiono także Radio Sawa. Serwis amerykańskiej International Broadcasting Company sponsorowany przez amerykańską agencję rządową do spraw radiofonii BBG. Radio Sawa nadaje w języku arabskim przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu w paśmie FM na całym Bliskim Wschodzie. Knebel Powszechnie wiadomo, że nowa stacja ma osłabić wpływy Al Dżaziry i Al Arabiji, które za Amerykanami nie przepadają. Sekretarz obrony Donald Rumsfeld uznał ostatnio obie stacje za otwarcie wrogie interesom Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie wezwał Iracką Radę Zarządzającą, by zakazała ich działalności na terytorium Iraku. Jak na razie decyzje podjęto jedynie wobec stacji Al Arabija. Tymczasowe władze zlikwidowały jej przedstawicielstwo w Iraku i zapowiedziały podjęcie kroków prawnych za podburzanie do stosowania przemocy. Jako pretekst wykorzystano fakt, że Al Arabija nadała nagranie Saddama Husajna, w którym nawoływał on do zbrojnego oporu przeciw wojskom amerykańskim i ich sojusznikom. Decyzja ta ma znaczenie wyłącznie propagandowe, bo Al Arabija wciąż nadaje z Iraku, tyle że poprzez sieć „tajnych” korespondentów. Zyskała ponadto sojusznika. Europejskie organizacje dziennikarskie jednomyślnie potępiły amerykańskie ograniczenia uznając je za pogwałcenie zasad wolności prasy. Zamykanie ust arabskim dziennikarzom miało ułatwić propagandową ofensywę nowej stacji i nieco przytępić konkurencję. Nie będzie to łatwe, gdyż niezależne arabskie media są na Bliskim Wschodzie popularne i uznawane za wiarygodne. Katarska telewizja Al Dżazira zyskała rozgłos przy okazji wojny w Afganistanie. Transmisje na żywo, ze szczególnym naciskiem na cierpienia ludności cywilnej, idealnie współgrały z powszechną niezgodą na interwencję. Bez knebla Z Al Dżazirą konkurują stacje Abu Dhabi oraz Al Arabija. Obie zbiły kapitał głównie dzięki bezpośrednim transmisjom z Iraku. Każda stacja ma swoją specyfikę. Abu Dhabi nadaje głównie reportaże na żywo, często na zasadzie „no comments”. Al Dżazira codziennie donosi o wydarzeniach z Bagdadu oraz z Mosulu. Jej reporterzy jako nieliczni potrafią dotrzeć do baz partyzantów, często wraz z nimi uczestniczą w akcjach przeciw Amerykanom. Loża komentatorów to często osoby kontrowersyjne, poszukiwane przez rządy Arabii Saudyjskiej czy Jemenu. Zresztą Al Dżazira znana jest z tego, że krytykuje wszystkie reżimy na Bliskim Wschodzie. Al Arabija z kolei stara się zaprezentować jako „umiarkowana alternatywa”. Popularność arabskojęzycznych stacji satelitarnych potęguje fakt, że w przeciwieństwie do większości stacji irackich nie są one poddane cenzurze. Konkurujące ze sobą na co dzień stacje chcą się zjednoczyć w walce z nowo powstałą telewizją amerykańską. Podkreśla się niekompetencje amerykańskich dziennikarzy i stronniczość relacji z Iraku. Gdy Al Hurra pokazuje odbudowaną przez żołnierzy iracką szkołę, stacje arabskie emitują reportaż o tym, kto tę szkołę zrównał z ziemią. Znów knebel Rzecznik Al Dżaziry Jihad Ballout wątpi w sukces amerykańskiej stacji. Jako dowód przytacza badania przeprowadzone przez brytyjską BBC, z których wynika, że potrzeba dużo więcej, żeby zmienić nastawienie Arabów do USA. Z kolei syryjska gazeta „Tishrin” pisze, że nowy kanał telewizyjny jest częścią amerykańskiej polityki kolonizacji świata. Podobnie sądzą egipscy eksperci zajmujący się mediami. Salah Abd al Maksud, wicedyrektor Związku Dziennikarzy Egipskich i dyrektor Arabskiego Medialnego Centrum Badań i Publikacji, powiedział, że bez wątpienia media są jednym z rodzajów broni, którą wykorzystują Amerykanie w wojnie przeciwko temu regionowi, tak jak są jednym ze środków służących do realizacji amerykańskich zamierzeń. Arabów irytuje już sama nazwa nowej telewizji. Al Hurra po arabsku oznacza wolna, podczas gdy w krajach arabskich Amerykanie cieszą się raczej opinią krwawych okupantów. Zakaria Husajn, wykładowca nauk strategicznych na Uniwersytecie Aleksandryjskim, stwierdza, że zarówno Radio Sawa, jak i Al Hurra nie poradzą sobie ze zmianą wizerunku Stanów Zjednoczonych. Gdyby USA szczerze pragnęły przekształcenia tego obrazu, powinny zacząć od weryfikacji swojej polityki. Większość arabskich gazet przypomina przemówienie prezydenta Busha z 20 września 2002 r.: Postaramy się tak zmienić Bliski Wschód, by przystawał do modelu amerykańskiego. W budowaniu wizerunku nowej stacji nie pomoże zamknięcie szyickiego tygodnika „Al Hawza”. Na jego łamach wielokrotnie publikowano artykuły krytyczne wobec nowych władz. Na treść publikacji wielki wpływ miał szyicki przywódca duchowy ajatollah Muchtada al Sadr. Duchowny na pewno nie należy do umiarkowanych, ale decyzja o zamknięciu gazety może zaostrzyć sytuację w Iraku. Już w godzinę po decyzji o zamknięciu „Al Hawzy” kilka tysięcy szyitów protestowało przed redakcją tygodnika. Natomiast sam al Sadr wezwał swoich zwolenników do zbrojnej walki z niewiernymi. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Myśleć cyrylicą O tym, jak się miewa lud rosyjski pod rządami autokraty Putina, można przeczytać w raporcie Instytutu Socjologicznego WCIOM. Także o tym, czemu Putin cieszy się niesłabnącą popularnością w Rosji i w czym Rosjanie są bardziej europejscy od nas. Rosjanie nie są zachwyceni ani reformami, ani tym bardziej ich autorami. Ankieterzy WCIOM (prestiżowego ośrodka badania opinii publicznej) zapytali obywateli federacji, kto ich zdaniem zasługuje na miano najgorszego bandyty XX w. Pierwsze miejsce zajął Adolf Hitler. Drugie Stalin – to też żadna niespodzianka. Lekko oszołomiony poczułem się czytając, że trzecie i czwarte miejsce zajęli kolejno Borys Jelcyn i Michaił Gorbaczow. * * * Rosjanie z łezką w oku wspominają przeszłość. 80 proc. z nich uważa, że gdyby nie pierestrojka, Rosja nie miałaby teraz takich problemów gospodarczych. 67 proc. twierdzi, że w latach 80. ZSRR mógł ekonomicznie konkurować z Zachodem. Przeciwnego zdania jest 20 proc. badanych. Natomiast tylko 27 proc. obecną Rosję nazwałoby potęgą gospodarczą. Jako winnych takiego stanu rzeczy Rosjanie masowo wskazują reformatorów i oligarchów. 67 proc. uważa, że okradli oni naród ze zdobyczy komunizmu. Ciekawe, że mimo to większość Rosjan nie za bardzo wie, w jakim ustroju obecnie żyje. 21 proc. twierdzi, że to kapitalizm. 5 proc. autystycznie opowiada się za socjalizmem. 65 proc. absolutnie się w tym burdelu nie rozeznaje. Dla większości Rosjan symbolem przemian jest prywatyzacja, do której mają podobny stosunek jak Polacy. Na pytanie, co oznacza dla ciebie prywatyzacja?, 53 proc. odpowiedziało, że jest to kłamstwo i rabowanie narodu. 69 proc. uważa, że prywatyzacja w Rosji odbyła się z naruszeniem prawa, a 75 proc. domaga się postawienia przed sądem osób odpowiedzialnych za przekształcenia własnościowe. Trudno się więc dziwić, że aż 83 proc. naszych wschodnich sąsiadów popiera Putina w jego walce z oligarchami. Większość Rosjan nie lubi liberałów, którzy oligarchów bronią. * * * W przeciwieństwie do liberałów Putin wielokrotnie podkreślał, że jest patriotą, a ojczyzna jest dla niego jak matka. Okazując lekceważenie rosyjskiej dumie narodowej liberałowie popełnili poważny błąd. 78 proc. Rosjan uważa, że ojczyznę kochać trzeba, a 69 proc. domaga się, by media wpajały młodzieży idee patriotyczne. 62 proc. twierdzi, że młodzież najlepiej wychowana była w czasach radzieckich. Podobnie jak Putin, który w swojej kampanii wielokrotnie podkreślał, że co jak co, ale radziecka szkoła była porządna. W parze z rozbuchanym patriotyzmem idzie poparcie dla interwencji wojskowej w Czeczenii. Aż 58 proc. Rosjan uważa, że należy kontynuować operację wojskową w zbuntowanej republice. 72 proc. odmawia Czeczenom niepodległości. Można zresztą powiedzieć, że w polityce międzynarodowej prezydent prowadzi politykę zdumiewająco zgodną z życzeniem większości swoich rodaków. Podobnie jak on 67 proc. z nich uważa, że NATO ma charakter agresywny, a nie obronny. 64 proc. twierdzi, że otacza Rosję. Jednocześnie 86 proc. nie chce, by Rosja podjęła jakiekolwiek kroki zaczepne wobec zachodnich sąsiadów. Rosyjski lud uważa, że rozsądniej będzie skupić się na modernizacji i unowocześnianiu swojego wojska (93 proc.) i budowaniu przyjacielskich relacji z Unią Europejską (76 proc.). * * * Inaczej niż Polacy, Rosjanie bardziej kochają Europę niż Amerykę. Na pytanie, kto jest w tej chwili zagrożeniem dla Rosji, prawie połowa wskazała na USA. Drugie miejsce zajęły Chiny. Europa postrzegana jest przez Rosjan jako przewidywalny i przyjazny partner handlowy (66 proc.). Zdecydowana większość Rosjan (71 proc.) uważa, że ich kraj powinien dążyć do przyjaznych stosunków z Unią Europejską, a 65 proc. twierdzi, że przy odpowiedniej polityce mogłoby się to odbić z korzyścią dla obu stron. Rosjanie z miłością podchodzą do europejskiej waluty. 78 proc. z nich uważa euro za stabilniejsze i bardziej bezpieczne niż dolar. * * * Momentami Rosjanie wydają się być bardziej przejęci ideami społeczeństwa obywatelskiego niż Polacy. Podczas gdy my generalnie olewamy życie polityczne i organizacje masowe, Rosjanie wręcz się do nich garną. 70 proc. twierdzi, że na bieżąco interesuje się polityką, a 46 proc. dyskutuje o niej w gronie rodzinnym i wśród znajomych. 51 proc. uważa, że ich życie mocno zależy od polityki, a 45 proc. chce o niej współdecydować zapisując się do jakiejś partii. Na pytanie, na czym polega demokracja, naród odpowiada zgodnie (91 proc.), że są to rządy ludu. Połowa uważa, że kształtowanie postaw demokratycznych zaczyna się od komitetów blokowych i oddolnych ruchów obywatelskich. 46 proc. uważa, że ma wpływ na życie polityczne w kraju. Wyraźnie kontrastuje to z powszechnym nad Wisłą przekonaniem, jakoby przeciętny Rosjanin nie widział sensu udziału w putinowskiej demokracji. * * * Na koniec dodam, że ponad 60 proc. Rosjan uważa, że stosunki z Polską powinny ulec zdecydowanej poprawie. Jednocześnie 35 proc. ma żal do Polaków, że za wszystkie swoje niepowodzenia winią Rosję. Rosjanie deklarują zainteresowanie polską kulturą (57 proc.), a połowa z nich życzy sobie z nią obcować częściej niż dotychczas. Ilu Polaków życzy sobie obcować z kulturą rosyjską? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że nie mają zbyt wielu okazji, by to czynić. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śmiesznostka ludzka Jeden nasz rodak, inteligent z wyglądu, wciąż ucieka z komunistycznego lagru wskroś bezkresny Sybir. Goni go Feliks Dzierżyński. W tajdze Beria mu drogę zabiega, w tundrze od Radkiewicza odgania się kłonicą. Zza każdego krzaka komuch na niego skacze i sól sypie na ropiejące rany. A imię jego Jan Pietrzak. A zawód – ofiara komuny. W "Gazecie Polskiej" autor przebrzmiałego bombastycznie hymnu "Żeby Polska była Polską" żali się: W 67 roku po serii rozmów z cenzurą przesłuchań przez SB, narad w gronie aktywu (...) mój teatr i kabaret zostały wyrzucone z Hybryd. Od tamtej pory pamięć o tym kabarecie jest dokładnie cenzurowana. (...) Ta sytuacja trwa do dziś i dotyczy również mojego następnego kabaretu "Pod Egidą". (...) Wolna Polska nie jest życzliwa dla mojej twórczości obecnej, a także dla tego co robię od 40 lat. Skazany zostałem na wdeptanie w błoto przez SB. (...) CD wydany przy tej okazji (teraźniejszych radiowych obchodów jubileuszu Hybryd – przyp. U) zawiera repertuar starannie przebrany przez SB i cenzurę... Instytut Pamięci Narodowej jest o wiele mniej obciążony niż pamięć Pietrzaka. Czyż nie mógłby uznać za swą misję uszczęśliwienie jednego wysłużonego artysty – bratniej dla się antykomunistycznej duszy? Prof. Kieres powinien podjąć dzieło naprawienia krzywd Pietrzaka, o których on tak przejmująco ciągle pisze i mówi. Zwrócić mu jego talent, który przeszedł w obce ręce. Oddać mu publiczność niecnie Pietrzakowi zagrabioną. Przywrócić mu poczucie czasu, aby w swoim kabarecie nie musiał za panowania Wałęsy gromić Gomułki, a za rządów Millera dobierać się do Jaruzelskiego. Przydzielić mu teatr ogromny, nagonić do niego kamery TV i uciec im nie pozwalać. Odgonić esbeków, którzy artystę osaczają od 35 lat dręcząc bezustannie. Zastąpić ich entuzjastami, rozpisać ich dyżury. Order na facecie zawiesić, mogą być dwa. Nos wysmarkać. Nasza pamięć narodowa ogarnia tłum wspaniale rozbawionych komuchów-prominentów, przez ćwierć wieku wciąż oklaskujących Pietrzaka i jego kabaret. W jednym z nami rytmie brawo biła opozycja. Dziś Jan Pietrzak już tylko mnie jednego śmieszy. I to tylko wówczas, gdy wywodzi swe bezustanne żale. Niech Instytut Pamięci zakaże mu się odzywać, bo zlitowanie się polega niekiedy na chronieniu przed politowaniem. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Żyd to wstyd " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O jedynie słusznych poglądach towarzysza Smitha Gość uważany za papieża liberalizmu to wrażliwy społecznie obrońca praw pracowniczych. Pamiętacie ten dowcip z breżniewowskiej epoki zastoju w ZSRR? "Stoi Lenin nad rzeką Moskwą w Moskwie i dźga wodę długą tyką. Co robicie, towarzyszu Uljanow? – pyta przechodzień. – Nic, sprawdzam czy 'Aurora' tu podejdzie". Żart ten przypomniałem sobie czytając sztandarowe dzieło Adama Smitha, którego z pewnością zadziwiłyby poglądy i dokonania instytutów jego imienia. "Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów" wydano u nas ostatnio w 1954 r. w nakładzie 5 tys. egzemplarzy. Nic więc dziwnego, że mało który z naszych rodzimych liberałów ma pojęcie o poglądach patrona. Gdy się już coś niecoś zdobyło, to często łatwo jest zdobyć więcej. Cała trudność – zdobyć coś niecoś – pisał Adam Smith, ojciec liberalizmu w swym głównym dziele "O bogactwie narodów". Głęboka ta myśl w lokalnej wersji – pierwszy milion trzeba ukraść – wyzwoliła u nas takiego ducha przedsiębiorczości, że teraz prokuratorzy się nie wyrabiają. Instytut Adama Smitha w Londynie w opracowaniu pt. "Wschodnia obietnica" ostrzegał, że prywatyzacji w Europie Wschodniej należy dokonać, póki trwa entuzjazm związany z odzyskaniem wolności politycznej. Dziś największy entuzjasta prywatyzacji Janusz Lewandowski, który "Wschodnią obietnicę" opatrzył wstępem, siedzi w Krakowie na ławie oskarżonych. Smith a Balcerowicz W okresie entuzjastycznej budowy nowego ustroju Leszek Balcerowicz wprowadził represyjny podatek od "ponadnormatywnego wzrostu płac" zwany popiwkiem. Uzasadniał to obawą, że zbyt wysokie płace wywołają inflację. Adam Smith ma na ten temat pogląd zgoła odmienny: W rzeczywistości wysokie zyski prowadzą w daleko większym stopniu do zwyżki cen niż wysokie płace i dodaje: Nasi kupcy i fabrykanci narzekają bardzo na złe skutki wysokich płac, które podnoszą ceny i zmniejszają tym samym sprzedaż ich dóbr w kraju i za granicą. Nie wspominają jednak nic o złych skutkach wysokich zysków. Milczą o zgubnych skutkach własnych korzyści, a narzekają jedynie na korzyści, jakie przypadają innym. Wystarczy przypomnieć, że początek lat 90. to okres bardzo wysokich zysków, z których powstawały olbrzymie fortuny III RP. To właśnie poziom płac byłby dla Smitha probierzem dokonań "polskich reform", czyli obecnego poziomu bogactwa narodu: Hojna zapłata za pracę jest koniecznym skutkiem, a zarazem naturalnym znamieniem wzrastającego bogactwa narodowego. I na odwrót, skąpe utrzymanie pracującej biedoty jest naturalną cechą zastoju, a gdy przymiera ona głodem – szybkiego cofania się. W gorącym sporze między Radą Polityki Pieniężnej i Balcerowiczem a rządem Smith poparłby rządowe dążenie do obniżenia stopy procentowej. Gdyby rynkowa stopa procentowa była tak niska, że nikt oprócz najbogatszych nie mógłby żyć z procentów od swych pieniędzy, wszyscy ludzie średnio lub mało zamożni musieliby sami zająć się produkcyjnym zastosowaniem swych kapitałów. Niemal każdy musiałby z konieczności trudnić się handlem lub przemysłem. Smith o sprawiedliwości społecznej Ze wszystkich badań opinii publicznej wynika, że Polacy opowiadają się za bardziej sprawiedliwym podziałem dochodu narodowego. I tu zwykli obywatele bliżsi są poglądów Adama Smitha niż polityczne i naukowe autorytety, które się Smithem podpierają: Służba, robotnicy i rzemieślnicy wszelkiego rodzaju stanowią przeważającą część każdego wielkiego, zorganizowanego społeczeństwa. A to, co polepsza położenie większości, nie może być nigdy uważane za szkodę dla całości. Społeczeństwo, którego przeważająca część członków jest głodna i nieszczęśliwa, z pewnością nie może być kwitnące i szczęśliwe. Zresztą sama sprawiedliwość tego wymaga, aby ci, którzy żywią, odziewają i zaopatrują w mieszkania całą ludność kraju, sami mieli taki udział w wytworze swej pracy, iżby mogli się znośnie odżywiać, ubierać i mieszkać. Obniżenie przez rząd na drodze ustawodawczej płacy minimalnej spotkałoby się z surową oceną twórcy szkoły liberalnej w ekonomii: Kiedykolwiek zaś prawo próbowało regulować płace robotników, raczej obniżało je niż podwyższało. (...) Ilekroć prawo próbuje regulować spory między majstrami a ich robotnikami, to doradcami jego są zawsze majstrowie. Gdy więc orzeczenie wypada na korzyść robotnika, jest ono zawsze słuszne i sprawiedliwe; gdy natomiast wypada po myśli majstra, często jest inaczej. Wróciliśmy do krytykowanej przez Smitha sytuacji z XVIII wieku, kiedy to pracodawcy mieli decydujący wpływ na regulacje prawne stosunku pracy. Smith związkowiec O pracy wyraża się największy liberalny autorytet z szacunkiem godnym Marksa: Ponieważ własność, jaką dla każdego człowieka stanowi jego własna praca, stanowi pierwotną podstawę wszelkiej innej własności, jest przez to najświętsza i nienaruszalna. Guru liberałów miał raczej duszę związkowca niż pracodawcy we współczesnym wydaniu. Ledwo żywym z przemęczenia pracownikom sektora prywatnego z pewnością przypadnie do gustu taka oto rada Smitha dla pracodawców: Gdyby pracodawcy słuchali zawsze głosu rozsądku i sumienia, mieliby często powody, by raczej hamować zapał do pracy wielu swych robotników, niż go pobudzać. Sądzę, że w każdym zawodzie stwierdzić można, iż człowiek, który pracuje tak umiarkowanie, iż może pracować w sposób ciągły, nie tylko zachowuje najdłużej zdrowie, lecz wykonuje też w ciągu roku największą ilość pracy. Antyzwiązkowej retoryce naszych liberałów i biznesmenów łatwo przeciwstawić poglądy Smitha: Pracodawcy, jako mniej liczni, o wiele łatwiej mogą się zrzeszać. (...) Nie mamy żadnych ustaw parlamentu zwróconych przeciwko zmowom, które mają obniżyć ceny pracy, wiele jest natomiast przeciwko zmowom, które miałyby je podwyższyć.(...) Gdy majstrowie łączą się, by obniżyć płace swych robotników, tworzą zazwyczaj tajny związek lub zobowiązują się wzajemnie, że pod ustaloną karą nie będą płacili więcej niż ustaloną płacę. Gdyby zaś robotnicy mieli otworzyć tego samego rodzaju przeciwną zmowę, aby nie przyjmować pewnych płac pod ustaloną karą, prawo karałoby ich surowo; a gdyby prawo działało bezstronnie, musiałoby traktować majstrów w ten sam sposób. Uzasadnienia i sformułowanej przez autora "Bogactwa narodów" definicji płacy minimalnej polscy liberałowie chyba nigdy nie czytali: Jakkolwiek jednak pracodawcy w sporach ze swymi robotnikami muszą mieć na ogół przewagę, to przecież istnieje pewna stopa, poniżej której wydaje się niemożliwe obniżyć na jakiś dłuższy okres czasu zwykłą płacę nawet najniższej kategorii pracy. Albowiem człowiek musi zawsze żyć ze swej pracy; jego płaca robocza musi mu co najmniej wystarczać na utrzymanie. W większości wypadków musi być ona nawet nieco wyższa, w przeciwnym razie nie mógłby on stworzyć rodziny, a ród tych robotników wymarłby w pierwszym pokoleniu. Smith o biznesmenach Biznes Center Club i inne stowarzyszenia biznesowe skupiają głównie ludzi, którzy dorobili się nie na produkcji, lecz na handlu. Jako ludzie sukcesu, bardzo wpływowi, potrafią łatwo kształtować opinie polityków i ustawodawców. Wpływu "tej klasy" na prawodawstwo i politykę patron szkoły liberalnej bynajmniej nie pochwaliłby: Propozycja jakiegoś nowego prawa czy przepisu (...) która pochodzi od tej klasy (kupców – przyp. P. I.), powinna się zawsze spotkać z największą ostrożnością i nie powinna być nigdy przyjęta, zanim nie zostanie wszechstronnie i dokładnie zbadana, nie tylko z największą skrupulatnością, lecz z najbardziej podejrzliwą uwagą. Pochodzi ona bowiem od klasy, której interes nie jest nigdy dokładnie taki sam, jak interes publiczny, a która jest zainteresowana w tym, by oszukiwać, a nawet ciemiężyć społeczeństwo, i która je też w wielu przypadkach oszukiwała, jak i uciskała. Gdy się już na kogoś powołujemy, warto zacytować coś niecoś. Cała trudność – przeczytać coś niecoś... Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papierówki Po sfeminizowaniu zawodu sędziego ulega temu pokrewne rzemiosło. Coraz więcej kobiet wyrokuje jako felietonistki. Mężczyźni piszą felietony polityczne, prawicowe lub lewicowe, felietony muzyczne, obyczajowe, sądowe albo śmieszne, w tym wędkarskie. Kobiety zaś piszą jako kobiety felietony kobiece. Żalą się one, że mężczyźni je zniewalają, a pokazują coś innego: własna płeć niewoli je myślowo. Jest to jedyny powód, dla którego będąc feministą, dawniej kobieciarzem, nie czytam damskich felietonów, chyba że są Szczepkowskiej. Nie ciekawią mnie bowiem żadne publiczne wystąpienia motywowane biologicznie: "ja, jako człowiek młody", "ja, jako stary", "ja, jako kobieta". Żaden wiek ani płeć nie wyróżniają pod tak ważnym względem, żeby koncentrować cudzą uwagę. Wyjątkiem zainteresowania osób praktykujących jako pediatra, geriatra, ginekolog albo sutener. Hannah Arendt uchodząca za osobę, która miała coś do powiedzenia, nie patrzyła na świat z punktu widzenia kobiety ani go nie objaśniała przez ten pryzmat. Swą kobiecość intensywnie eksploatowała na innym niż biurko meblu. Albert Einstein skupiał na sobie szerokie zainteresowanie nie dlatego, że wpierw głosił, iż jest młody, a później, że stary, nie z tego też czerpał tytuł do wykładów i wywiadów, że biologicznie rzecz biorąc był niewątpliwie ssakiem. Ciekawi raczej, jak ktoś patrzy na coś jako ktoś. Kobiety zarobkujące myśleniem o sobie jako kobietach wywołują więc ziewanie. Kobiecość znamionuje połowę ludzkości. Jest to o wiele za dużo, aby mieć samopoczucie istoty wyjątkowej! Kobiety piszące jako kobiety będąc feministkami przeważnie osiągają skutek odwrotny, niżby chciały. Dają one bowiem do zrozumienia, że występują jako cud natury: pomimo kobiecości mają zdolność do tworzenia przewodów myślowych. Przypominają pod tym względem te kaleki, które na wózkach inwalidzkich grają w futbol na olimpiadach dla niepełnosprawnych. Mimochcąc eksponują one swoją płeć jako inwalidztwo. Lektura pism kobiecych potwierdza, że kobiecość bywa ciężkim kalectwem umysłowym. Powód do pisania felietonu tak niepolitycznego (w dwojakim tego słowa znaczeniu) dał wywiad z felietonistą Maciejem Rybińskim zamieszczony w branżowym czasopiśmie "Press" (nr 12/2003). Imię wskazuje, że jest to mężczyzna. Także jego fotografia urzeka widokiem bardzo powszechnej męskiej urody. Z felietonistkami wiąże natomiast Rybińskiego bardzo kobieca skarga, którą wypowiedział: mianowicie że ja go starannie unikam. Mając nieco doświadczeń w obcowaniu z kobietami zauważyłem, że kobiety, których nie znam albo znam, lecz unikam, przenigdy nie skarżą się na to, żyją szczęśliwie. Kobiety zaś, z którymi współżyję, mają czemuś bezustanną pretensję o to, że je ignoruję. Rybiński otóż jest jedynym na świecie autorem, któ- rego czytam codziennie. Pretensja dotyczy w szczególności tego, że nie polemizuję z felietonistą "Rzepy". Nie jestem taki głupi, żeby bić się z silniejszym lub ze zdolniejszym kłócić. Gdybym porywał się na Rybińskiego, przeczyłbym tej inteligencji, którą on mi przypisuje objawiając chętkę na zwarcia. Lecz po cóż byłby mu podskakujący idiota? Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Partyjka durnia SLD jest lewicowy tylko z nazwy. "Nie deklaracje słowne liderów i szumnie zapowiadane programy decydują o charakterze partii politycznych, ale ustawy budżetowe. To, co proponuje rząd na rok 2004, każe mi sytuować Sojusz w gronie partii liberalno-konserwatywnych". Wicepremier Hausner jest szczery aż do bólu. Otwarcie deklaruje, że celem rządu jest ograniczenie systemu świadczeń przedemerytalnych i taka reforma rent inwalidzkich, która wyeliminuje osoby pobierające nienależne im świadczenia, reforma KRUS, która zlikwiduje "patologie" oraz wdrożenie systemu emerytur pomostowych. Dąży też do wyrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Ulubionym zwrotem wicepremiera jest "uszczelnianie i ograniczenie transferów". W praktyce pomysły te oznaczają setki tysięcy dramatów małych ludzi, przeciw którym ruszy potężna machina urzędnicza Hausnera. Wicepremier i jego koledzy nie rozumieją, że to, co nazywają "patologią", dla milionów Polaków jest szansą na nędzne przeżycie. Można oburzać się czytając informację, jak policja schwytała kolejnego lekarza, który za łapówkę wystawiał kwity uprawniające do ubiegania się o jałmużnę w wysokości 400 zł, ale trzeba też zapytać, do jakiej ostateczności doprowadzeni zostali ludzie gotowi dać w łapę, aby zapewnić sobie stały zasiłek socjalny. Bo przecież nikt nie wmówi mi, że za tę jałmużnę można wyjechać na Florydę. Ile zaoszczędzi wicepremier na ofiarach transformacji ustrojowej? Może 3–4 mld zł w 2004 r. Tymczasem, gdy SLD planuje łupienie biedaków, bogacze już zaczęli podliczać zyski. Hausner ma szeroki gest wobec banków, towarzystw ubezpieczeniowych i otwartych funduszy emerytalnych. Zapowiedziana przez rząd obniżka stawki podatku CIT do 19 proc. już w roku przyszłym pozwoli bankom "zaoszczędzić" 4,5 mld zł! Bez wysiłku i ryzyka. Aby normalnie zarobić taki szmal, instytucje te musiałyby zauważalnie zwiększyć akcję kredytową. A tak wystarczy przychylność rządu i sejmowej większości. W ostatnich miesiącach aż nazbyt widoczny był potężny lobbing prowadzony w tej sprawie przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych, Polską Radę Biznesu, Business Centre Club, Centrum im. Adama Smitha i inne wpływowe organizacje. Jeśli ktoś sądzi, że Bochniarzową, Kulczyka, Goliszewskiego i Palikota interesuje dziura budżetowa, jest w błędzie. Mieli załatwić sobie obniżkę podatków i są blisko. Zapychanie dziury to problem emerytów, rencistów, pielęgniarek, nauczycieli i górników. Wulgarna teoria liberalna zakłada, że obniżka podatków automatycznie powoduje wzrost gospodarczy, co z kolei skutkuje zwiększeniem liczby miejsc pracy i ogólną szczęśliwością. Gdyby tak było, Stany Zjednoczone, na które tak chętnie powołują się eksperci, cieszyłyby się dziś wzrostem gospodarczym i niskim deficytem budżetowym, tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Z 230 mld dolarów nadwyżki budżetowej Clintona w roku 2000 zrobiło się 450 mld deficytu Busha młodszego – między innymi dlatego, że republikańska większość skutecznie zredukowała stawki podatkowe dla najbogatszych. To, co proponuje rząd Leszka Millera w przyszłych latach, to kalka "toutes proportions gardés" tej polityki. SLD jest na prostej drodze do wywołania anoreksji budżetowej, i to w warunkach wzrostu gospodarczego, co samo w sobie będzie ekonomicznym dziwolągiem. Dalszy spadek notowań tej formacji jest więcej niż pewny. Na miejscu co najmniej połowy posłów szukałabym po 2005 r. nowej znacznie skromniejszej roboty. Nic dziwnego, że w środę 1 października wiceminister gospodarki Jolanta Banach odpowiedzialna za pomoc społeczną podała się do dymisji, która nie została przyjęta. W trakcie wieczornego spotkania premiera z klubem parlamentarnym Sojuszu nie zostawiono na nim suchej nitki. Za całokształt i najświeższe pomysły. Rząd miałby pewną szansę, gdyby jego wysiłki wsparł Narodowy Bank Polski oddziałując na banki komercyjne instrumentami przewidzianymi prawem, których celem byłoby obniżenie oprocentowania kredytów. Chodzi przede wszystkim o zaprzestanie praktyki zadłużania NBP w bankach komercyjnych za pośrednictwem bonów pieniężnych. Bank centralny mógłby też złagodzić kryteria kwalifikacji kredytów zagrożonych oraz uruchomić dla banków specjalną linię kredytową na współfinansowanie środków unijnych. To byłyby realne impulsy wzrostu. Nieszczęściem polskiej gospodarki są zatory płatnicze. Tu również NBP mógłby wspomóc politykę rządu – gdyby taka istniała. Tak się jednak nie stanie. Rząd popełnia strategiczny błąd zakładając, że można osiągnąć wzrost gospodarczy zmniejszając redystrybucyjną rolę budżetu. Jeśli cięciom stawek podatkowych i wydatków będzie towarzyszyła polityka wysokich stóp procentowych i nadwartościowego kursu złotego, to o trwałym wzroście PKB należy zapomnieć. W takich warunkach ewentualne oszczędności nie zostaną przeznaczone na inwestycje, ale zostaną skonsumowane przez sektor finansowy. Analitycy i "niezależni eksperci" bezlitośnie ćwiczą ministrów wytykając im wysokość długu publicznego. Jednym z jego elementów jest koszt obsługi długu krajowego. Za kadencji obecnego składu Rady Polityki Pieniężnej był on przeciętnie 3 razy wyższy niż w krajach Unii Europejskiej. Powodem tego była wysoka realna stopa procentowa. W tym samym okresie podobne stopy procentowe w krajach Unii Europejskiej kształtowały się na poziomie 0–1,5 proc. rzadko przekraczając 2. Można spekulować ile "zaoszczędziłby" budżet państwa w latach 1998–2002, gdybyśmy mieli realne stopy procentowe NBP na poziomie zbliżonym do unijnych standardów. Byłoby tego od 28 do 32 mld zł! Mógłby sobie Marek Pol betonować i zalewać asfaltem kraj w ramach programu budowy autostrad. A tak te 32 miliardy dyskretnie przepłynęły na konta tzw. inwestorów. Gdyby całemu składowi Rady Polityki Pieniężnej odpalili oni za tzw. politykę pieniężną zwyczajowe 5 proc. to Bogusław Grabowski z kolesiami działkowaliby się sumką od 1,4 do 1,6 mld zł! Kurewsko wielki szmal! Połowa Polaków żyje poniżej granicy minimum socjalnego, 30 proc. uczniów jest niedożywionych, mamy w kraju regiony, w których poziom życia i sytuacja na rynku pracy niewiele różni się od tej spotykanej w zrujnowanej wojną byłej Jugosławii. Fundowanie w takich okolicznościach ultraliberalnej polityki społecznej przez formację mającą w nazwie "lewicę" jest skrajną nieodpowiedzialnością. Tym bardziej że ta polityka oparta jest na sprytnym oszustwie. Obniżka podatków dochodowych od osób prawnych (CIT) i osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą (PIT) ma zostać zrekompensowana z jednej strony cięciami w sferze socjalnej, z drugiej zaś podwyżkami stawki podatku VAT w 2004 r. Tego nawet Leszek Balcerowicz nie proponował w latach, gdy był ministrem finansów. Byłoby lepiej, gdyby SLD zdecydował się, jaką jest partią? Bo przywileje podatkowe dla banków, wielkich firm, lokalnych bogaczy i establishmentu, pieprzenie o lewicowości, przysiady przed klerem, ledwo tylko skrywana pogarda dla najuboższych – wszystko to skłania do smutnego wniosku. Sojusz jest związkiem zawodowym ludzi trzymających władzę. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kurewskie Życie Od kilku miesięcy prawicowe tytuły prasowe larum grają: naszych biją, ze stołków wypierdalają, ze spółek na bruk spuszczają! Żal za odwołanymi prezesami i zarządami nie wydaje się jednak bezinteresowny. Na przykładzie działań poprzedniego zarządu KGHM Polska Miedź S.A. zobaczymy, że miłość prawicowych gazetek ma charakter płatny, i to wysoko. W języku polskim płatna miłość zwana jest też kurewstwem. Hojnym sponsorem prawicowej prasy jest lub było wiele spółek skarbu państwa. Opisane tu dupodajstwo tylko obrazujemy na przykładzie Kombinatu Miedzi i jego prasowych utrzymanek. Umowa zawarta 2 listopada 2000 r. pomiędzy KGHM Polska Miedź a firmą Art-Media z siedzibą przy ulicy Kopernika 32/8 w Warszawie (zarejestrowaną pół roku wcześniej jako zwykła działalność gospodarcza na nazwisko Arkadiusza Bińczyka). Zleceniobiorca (czyli Art-Media - przyp. M.W.) oświadcza, że reprezentuje w niniejszej umowie interesy Domu Wydawniczego Wolne Słowo S.A. wydawcy dziennika "Życie". Dla realizacji umowy Zleceniobiorca w imieniu Domu Wydawniczego Wolne Słowo S.A. wydawcy dziennika "Życie" zobowiązuje się do: 1. Przygotowania i publikacji w dzienniku "Życie" w porozumieniu ze zleceniodawcą: - artykułów poświęconych branży przemysłu miedziowego ze szczególnym uwzględnieniem działalności zleceniodawcy, - specjalnych dodatków poruszających uzgodnioną tematykę, - innych publikacji związanych z działalnością zleceniodawcy mających na celu kreowanie pozytywnego wizerunku zleceniodawcy oraz spółek grupy kapitałowej KGHM Polska Miedź. 2. Prowadzenia doradztwa w zakresie reklamy i public relations. 3. Przedmiot umowy będzie wykonywany w okresie od 2 listopada do 31 grudnia 2000 r. Pod umową podpisali się byli już prezesi KGHM: Marian Krzemiński i Marek Sypek (wypuszczony niedawno za kaucją z aresztu). Za wykonanie zlecenia Art-Media, czyli gazeta prawicowa "Życie", otrzymała wynagrodzenie w niebagatelnej kwocie 300 tys. zł. Umowa jest kuriozalna. Zawarta zaledwie na dwa miesiące. Nie mieści się też w standardach przyjętych dla firm public relations. Jakiż to PR, skoro umowa zawarta jest w imieniu gazety. Jest to przykład sprzedajności prasy. Niezależne - jak się przedstawia - "Życie" za forsę zobowiązuje się kształtować swe publikacje zgodnie z interesem płacącego. A może mamy tu do czynienia z prostym przekazaniem pieniędzy "Życiu" przez nic nie znaczącego pośrednika? - Nie pamiętam tej umowy - mówi Tomasz Wołek, ówczesny redaktor naczelny i współudziałowiec "Życia". Eksnaczelny nie mógł także przypomnieć sobie o firmie Art-Media ani o Arkadiuszu Bińczyku. - Być może gdzieś go spotkałem, pewnie tak, ale na pierwszy rzut oka nic mi to nazwisko nie mówi - dodaje. Wołek podkreśla, że nie zajmował się działalnością marketingową, a umów tego typu redakcja zawarła wiele (sic!). Odrzuca także stanowczo podejrzenie, iż krytyka kadrowych poczynań SLD ze strony prawicowej prasy ma związek z utraconymi kontraktami reklamowo-promocyjnymi. - Krytykujemy styl, w jakim robi to pan Miller, i nie jesteśmy w tym odosobnieni. Przeznaczona na promocję w "Życiu" kwota - której szef gazety nie pamięta - szokuje także, gdy zestawić ją z efektami tej osobliwej promocji. W dwóch ostatnich miesiącach 2000 r. w dzienniku Wołka zamieszczono zaledwie kilka wzmianek o kursach akcji, średnich rozmiarów artykuł o tym, że pod wpływem działań AWS-owskiego zarządu KGHM w regionie poprawia się powietrze, i jeden tekst duży "Dom wszystkich Polska" - dzieło czołowego Wołkowego dziennikarza śledczego Krzysztofa Jakimczyka. Artykuł atakuje w niebanalny sposób kancelarię Kwaśniewskiego, która jakoby bardzo pragnęła umówić prezydenta z pewnym kongijskim aferzystą i gangsterem. W artykule tym jako bohater negatywny występuje m.in. zarząd KGHM z okresu pierwszego rządu SLD, a znaczna część tekstu to wypowiedzi właścicieli tajemniczej firmy King&King zajmującej się interesami KGHM w Kongo. Umowę z King&King podpisał już solidarnościowy zarząd kombinatu i, co ciekawe, jest to także w znacznym stopniu umowa na usługi typu public relations. Przez cały następny rok "Życie" pisało w sposób raczej pochlebny o poczynaniach zarządu KGHM. Spółka Art-Media została wyrejestrowana 30 września 2001 r. W mieszkalnym budynku przy ul. Kopernika pozostała po niej tabliczka. Nikt jednak nie otwiera drzwi. Również Arkadiusz Bińczyk okazał się dla nas nieuchwytny. - Trudno mi komentować umowy poprzedniego zarządu - mówi Dariusz Wyborski, nowy rzecznik KGHM. - Ale patrząc z boku, trudno nie stwierdzić, że jest ona dla naszej firmy niekorzystna. W 2000 r. KGHM Polska Miedź zamieściła także serię kolumn sponsorowanych w "Gazecie Polskiej" - tygodniku równie co "Życie" prawicowo zajadłym. Publikacje na zamówienie kosztowały łącznie ponad 140 tys. zł. Należy podkreślić, że zamieszczanie kolumn sponsorowanych nie jest niczym nielegalnym ani niezwykłym, jeśli się czytelników uprzedza, że to publikacja na zamówienie podobna do ogłoszenia. Ciekawy jest za to fakt, że KGHM drukował w tym czasie sponsorowane kolumny jedynie w "Gazecie Polskiej", która cieszyła się mikroskopijną poczytnością (3 promile udziału w rynku czytelnictwa tygodników w maju 2000 r. - dane za miesięcznikiem "Press"). W takim kontekście nie ulega raczej wątpliwości, że pieniądze te miały charakter czysto politycznej daniny kosztem skarbu państwa. Nieco późniejsza (22 czerwca 2001 r.) jest umowa, którą KGHM zawarł ze spółką Tysol Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Tysol jest wydawcą "Tygodnika SolidarnośćÓ - organu tego związku. Treść umowy jest niemal powtórzeniem kontraktu z "Życiem". Dla realizacji umowy Zleceniobiorca zobowiązuje się do przygotowania i publikacji kolumn "Gospodarka" w "Tygodniku Solidarność": 1. poświęconych historii i współczesności branży przemysłu miedziowego ze szczególnym uwzględnieniem działalności Zleceniodawcy. 2. innych publikacji związanych z działalnością Zleceniodawcy, mających na celu kreowanie pozytywnego wizerunku Zleceniodawcy oraz spółek Grupy Kapitałowej KGHM Polska Miedź. Za 18 kolumn w wydaniach z 2001 i do połowy 2002 r. poświęconych wspomnianej w umowie tematyce "Tygodnik Solidarność" zainkasować miał 162 tys. zł. Czytelnictwo tygodnika wynosiło w maju 2001 r. - 0,2 proc. (dane: "Press"). Później wyniki czytelnictwa stały się niemierzalnie małe i pismo w ogóle zniknęło z rankingu. Ostatnia rata płatności dla "Tygodnika Solidarność" przypada dopiero na czerwiec 2002 r. Mimo zmiany zarządu KGHM "Tysol" dostanie całą umówioną kwotę. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, nowe władze kombinatu chciały zerwać kontrakt, gdyż na opłacanych kolumnach pojawiała się zupełnie odmienna tematyka niż miedziowa. W wyniku negocjacji tygodnik zobowiązał się jednak do "nadrobienia" zaległych publikacji i częstego prezentowania tematyki miedziowej. Dla znajdującego się w katastrofalnej sytuacji finansowej tygodnika pieniądze z Polskiej Miedzi mają znaczenie kluczowe. Nowy, komuszy zarząd KGHM chciał z kolei pokazać, że nie kieruje się zasadą politycznego odwetu i uratował organ pana Mariana od całkowitego uwiądu. Całość pokazuje wyraźnie, jak z państwowych pieniędzy rządząca AWS za pośrednictwem firm państwowych finansowała prasę chwalącą prawicę, zwalczającą lewicę. Autor : Maciej Wełyczko Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Idolki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pan prezydęt powiedział " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Do pierwszego maja – święta bezrobotnych, drugiego maja – święta Polaków żyjących za granicą, i trzeciego maja – święta konstytucyjnych Polaków, doszedł czwarty maja – święto strażaków. Ważne święto, bo spośród wszystkich organizacji służby publicznej zaufanie do strażaków deklaruje najwięcej Polaków. Ufa im, wedle OBOP, 96 proc. ankietowanych obywateli RP. Wysoko oceniane jest też pogotowie ratunkowe (pomimo handlu zwłokami) – 82 proc. pozytywnych wskazań, a także Poczta Polska – 80 proc. Mniejszym zaufaniem cieszy się Kościół kat. – 67 proc. i Telekomunikacja Polska SA – 54. Obie instytucje słyną z monopolistycznych, drogich i kiepskiej jakości usług łącznościowych. • Szefem UOP, czyli tajnej policji politycznej, został Andrzej Barcikowski. Mózgowiec, toteż nie wzbudził zaufania w kręgach prawicowej opozycji. • Minister zdrowia Mariusz Łapiński stracił ostatecznie zaufanie do chorych kas i przeforsował program "Narodowa ochrona zdrowia". W przyszłym roku 17 kas chorych ma zastąpić jeden zdrowy Narodowy Fundusz z szesnastoma oddziałami. • Jedna kobieta na jednego faceta przypadać ma w instytucjach publicznych. Tak przewiduje projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn przygotowany przez Parlamentarną Grupę Kobiet. Podobną zasadę parytetu proponują w "organach kolegialnych wybieranych, powoływanych lub mianowanych przez organ władzy publicznej". Nam najbardziej przypadł do serca postulat równego dostępu pań do orderów. Już pędzimy przypinać do piersi. • Uroczystą mszą świętą ku czci św. Katarzyny z Sieny rozpoczęło się w Lublinie sympozjum feministek chrześcijańskich. Prowadził je ojciec Maciej Zięba, oddelegowany na ten ważny dla Kościoła kat. odcinek. Uroczystości zakończyła dyskusja "dwóch ambon" na temat "Kobiety w Europie. Feminizm chrześcijański". Z ambon polemizowali Hanna Gronkiewicz-Waltz i abp Józef Życiński. Wedle niektórych obserwatorów, abepe był bardziej kobiecy niż Waltzowa. • Uroczystym "Sto lat" rozpoczęto w Poznaniu uroczyste obchody 50-lecia urodzin Kingi. Jest ona najstarszym słoniem w Polsce i jednym z najstarszych w Europie. Po wiwatach kilkusetosobowego tłumu spożyła jubileuszowy tort z warzyw i owoców popierdując świątecznie. • W cieniu święta długowiecznej słonicy obchodzono również w Poznaniu ingres abp. Stanisława Gądeckiego, następcy słynnego już na całym świecie kolekcjonera czerwonych majteczek z napisem "Roma" abp. Juliusza Paetza. Nowy metropolita wezwał zebranych "do pracy", co zrobiło duże wrażenie na zgromadzonych tam klerykach. A w Poznaniu i nie tylko krąży dowcip: Dlaczego Glemp ma takie duże uszy? Bo wyrywał się z uścisków abp. Paetza. • Do zbliżenia doszło na prawicy. Państwo Kaczyńscy, posiadacze partii PiSuar, podpisali polityczny kontrakt małżeński z panem Kazimierzem M. Ujazdowskim, właścicielem kanapy politycznej zwanej Przymierzem Prawicy. Następnie pan Jarosław Kaczyński oddelegował na przywódcę wzmocnionego PiSuaru pana brata Lecha. • Dwoje uczestników reality show "Bar", kobieta i mężczyzna, postanowiło wziąć prawdziwy ślub. To konsekwencja popularnych ekscesów erotycznych w reality show. Teraz pozostaje tylko czekać na prawdziwy pogrzeb w telewizji. • Nagłej śmierci uniknął funkcjonariusz Straży Granicznej z Jarnołtówka pogryziony przez człowieka. Kąśliwy napastnik okazał się poszukiwanym listem gończym oszustem finansowym. • Stolicę najpierw najechali demonstranci z NSZZ "Solidarność", którzy sparaliżowali komunikację miejską. Potem miało być jeszcze gorzej. Naukowcy zapowiadali inwazję "małych wampirów", czyli komarów i meszek. Niektóre władze samorządowe rozpoczęły akcje opryskowe. Do tego doszły zapowiedzi proeuropejskiego uderzenia medialnego – od 9 maja – wykonanego przez team młodego Wiatra. Przeciwnik Wiatra, przywódca "taligów" młody Giertych, wyzwał Wiatra na pojedynek, przesyłając mu dwa nagie miecze, i zapowiedział kontruderzenie już 8 maja. • Rząd chciał świętować dzień odpuszczenia, ale zdominowana przez Balcerowicza Rada Polityki Pieniężnej tylko nieznacznie spuściła stopy procentowe. Nie zadowoliło to ani rządu, ani antybalcerowiczowskiej frakcji parlamentarnej marzącej o tanich kredytach i wymłócenia hardego karku prezesa NBP specjalną ustawą. • Nie odpuści też marszałek Borowski posłom przerywającym mu obrady. Małomówna, większość sejmowa poparła zmiany regulaminu pozwalające na dyscyplinowanie gadających posłów finansowym batem. Za gadulstwo marszałek może polecieć im po pensji, obciąć nawet połowę. Zdesperowana Samoobrona zapowiada zbiórki na fundusz zapomogowy. Na kredyty nie mogą już liczyć. • Odpuścili częściowo światli liderzy SLD w sporze o wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Wybory będą bezpośrednie, jeśli kandydat zdobędzie w pierwszej turze bezwzględną większość głosów. Jeśli nie, to w drugiej wybiorą go rajcy spośród kandydatów, którzy uzyskają co najmniej 15 proc. głosów. Chodzi o to, żeby wójt nie był skonfliktowany z większością rady, zwłaszcza gdy wygra SLD. Takie rozwiązanie skonfliktowało jednak SLD z PSL i PO. W efekcie Sejm może nie zdążyć z uchwaleniam zmian i wybory samorządowe odbędą się jesienią, ale dopiero za rok. • Wedle Demoskopu kwietniowe preferencje wyborcze społeczeństwa były następujące: SLD–UP – 32 proc., PO – 11 proc., PiS – 11 proc., Samoobrona – 10 proc., LPR – 5 proc. Sensacją było PSL – 4 proc., to wynik spychający chłopów poza parlament. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zakontrolować na śmierć Na gościa, który nie rozumie zasad politycznej gry, skuteczna może być skarbówka i prokuratura. 3 października 2002 r. do domu Krystyny Bednarczyk w Gródku Nowym – jak poinformował nas rzecznik ABW w Olsztynie Maciej Żołnowski – na wniosek Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce wtargnęła ABWera z Olsztyna. W kominiarkach. Chłopaki nie bawili się w Wersal. Z buta wykopali drzwi. Wleźli do środka z bronią długą. Kobieta była tak przerażona, że wyskoczyła przez okno. Myślała, że to napad. Agenci ją dogonili, skuli i przetrzepali całe mieszkanie. Okazało się, że najechali nie ten dom. Przeprosili i powtórzyli całą akcję pod nr. 13. Znów wywalili drzwi, na glebę powalili 13-latka, jego 19-letnią siostrę i przerażoną śmiertelnie matkę. Znów przeszukali całe mieszkanie. Tadeusza Bednarczyka, brata Krystyny, na którego polowali, nie było w domu. Był w firmie. Agenci podjechali więc przed biuro, zakuli Bednarczyka i odstawili do prokuratury w Pułtusku. Powód? Według prokuratury, dopuścił się wyłudzenia od państwa 14 mln zł w obrocie paliwem. Bednarczyk przesiedział w areszcie 4 miesiące. Udany start Tadeusz Bednarczyk zajmował się budownictwem, ale że na rynku był zastój, postanowił zmienić branżę. W 1999 r. razem z kumplem założyli firmę Telkaz, która była pośrednikiem w obrocie paliwami. Kupowała od importera i sprzedawała odbiorcom hurtowym. Bednarczyk okazał się utalentowanym biznesmenem i szybko mnożył majątek. W 1999 r. spółka, po opłaceniu podatków, uzyskała przychód 1,2 mln zł. Żaden urząd do działań firmy nie miał zastrzeżeń. W 1997 r. Bednarczyk pomagał w wyborach koalicji SLD–PSL. 4 lata później doszedł do wniosku, że uczciwie zgromadził majątek i dla prestiżu warto by uderzyć w politykę. Z rekomendacją Unii Pracy wystartował na stanowisko senatora. Wcześniej nikomu nie znany z działalności politycznej Bednarczyk zdobył 69 321 głosów. Do senatorskiego fotela zabrakło mu 700 głosów. Debiut polityczny najwyraźniej spodobał się Bednarczykowi, gdyż postanowił startować w wyborach samorządowych. Czas wyborów i kontroli Zaczęły się nadzwyczaj częste kontrole skarbowe w jego firmie. Pierwsza – 8 marca 2000 r. Kolejne: 4 lipca, 20 lipca, 6 października, 11 grudnia, od 19 lutego do 30 kwietnia 2001 r. i tak dalej. Blokowano konta spółki, wertowano papiery i za wszelką cenę doszukiwano się różnych niedociągnięć. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby ktoś chciał udupić firmę. W końcu Urząd Kontroli Skarbowej w Ciechanowie doszukał się niezapłaconego podatku akcyzowego w wysokości 14 mln zł. Na nic zdały się tłumaczenia zarządu ani nawet opinia biegłego sądowego, że według polskiego prawa akcyzy za paliwo pośrednik nie płaci. Kontrolerzy olewali przedstawiane dokumenty. Inspektor Iwona Niedzielska łaskawa była tylko wyjawić, że wykonuje polecenia przełożonych. Firma odwołała się do Izby Skarbowej w Warszawie, Ośrodek Zamiejscowy w Ciechanowie. Izba podtrzymała w mocy decyzję UKS. Na początku stycznia 2002 r. Bednarczyk złożył wniosek do Naczelnego Sądu Administracyjnego o uchylenie decyzji UKS. W tym czasie UKS i Izba Skarbowa zainkasowały nagrodę w wysokości 20 proc. kwoty od 14 mln, czyli blisko 3 mln nowych złociszów. Skontaktowaliśmy się z Tadeuszem Wiśniewskim, szefem UKS z Ciechanowa. Chcieliśmy wypytać o częste kon-trole i podstawy, którymi kierowali się inspektorzy. A także o to, czy niesłusznie otrzymaną nagrodę mają zamiar oddać. Wiśniewski spuścił nas na palmę i w ogóle nie chciał z nami gadać. Prokurator idzie 16 maja 2001 r. w siedzibie firmy Bednarczyka zjawiła się policja z decyzją pani prokurator Prokuratury Rejonowej w Pułtusku Jolanty Świdnickiej o przeszukaniu i wydaniu dokumentów finansowo-księgowych. Dokumenty zabrano. Miesiąc później prokuratura znów żądała dokumentów, których komplet już posiadała! Znów przyjechała policja, przeszukano biuro firmy. W lipcu 2001 r. Prokuratura Rejonowa w Pułtusku przekazała sprawę Prokuraturze Okręgowej w Ostrołęce. 1 października 2002 r. prokurator Andrzej Luchciński zażądał od firmy wydania dokumentów finansowo-księgowych! Po raz trzeci! Ponieważ firma nie miała dokumentów – posiadała je cały czas prokuratura w Pułtusku – Bednarczyk wraz z trzema innymi osobami z zarządu został osadzony w areszcie. Szef Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce Adam Kolbus: – ABW na nasz wniosek dostarcza do prokuratury podejrzanego, ale środki dobiera sama. Z dokumentów, którymi dysponujemy, wynika, że gdy Bednarczyk przebywał w areszcie, 19 grudnia 2002 r. por. Jan Adamowicz z ABW w Olsztynie wraz z innymi chłopakami najechał firmę w poszukiwaniu jeszcze jakichś materiałów. Nie miał przy tym zgody sądu ani prokuratury. Samowola? – Ja mogę na podstawie legitymacji służbowej wejść do lokalu. Potem przedstawić to prokuratorowi. Nie jest to działanie bezprawne – wyjaśnił Adamowicz. Śmieszna sprawa 14 lutego 2003 r. Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie (sygn. akt III S.A. 448/02) uchylił decyzję Izby Skarbowej i UKS i zasądził na rzecz firmy Telkaz odszkodowanie w wysokości 16 tys. zł. W uzasadnieniu czytamy: Określenie przez Ministra Finansów przypadków gdy podatnikami akcyzy są osoby lub jednostki inne niż producent lub importer wyrobów akcyzowych formalnie wynikało z upoważnienia ustawowego zawartego w art. 35 ust. 4 ustawy z dnia 8 stycznia 1993 r. o podatku od towarów i usług oraz podatku akcyzowym, obowiązującym w chwili wydania (wspomnianego wyżej) rozporządzenia Ministra Finansów. I teraz najlepsze: Jednakże upoważnienie to przestało być aktualne z chwilą wejścia w życie Konstytucji RP z dnia 2 kwietnia 1997 r., to jest z dniem 17 października 1997 r. Zgodnie bowiem z art. 217 Konstytucji nakładanie podatków, innych danin publicznych, określanie podmiotów, przedmiotów opodatkowania i stawek podatkowych następuje w drodze ustawy. Podsumowując prawną paplaninę: urzędasy z UKS, Izby Skarbowej i prokuratury kręcą gościowi sprawę opierając się na ustawie, która nie istnieje! Wątek polityczny Mamy podstawy uważać, że cała nagonka na Bednarczyka jest spowodowana jego orientacją polityczną. Tadeusz Wiśniewski szef UKS w Ciechanowie na stanowisko trafił z nominacji politycznej lokalnej koalicji AWS i PSL. Bednarczyk: W dniu 22.08.2001 otrzymałem telefon abym przybył na spotkanie do baru przy stacji paliwowej w Pułtusku z ważnym urzędnikiem. Mężczyzna, który czekał na mnie powiedział, że jego rolę można określić jako umyślnego wysłannika; on wie, kim ja jestem, ja o nim powinienem wiedzieć jak najmniej. Z naliczonego podatku przez UKS w Ciechanowie Spółka Telkaz może wyjść obronną ręką pod warunkiem, że z firmy zostaną przekazane środki komitetowi AWS na wybory.(...) Przytoczył mi dane z ustaleń kontrolujących. Powiedział, że powinienem zrozumieć, z której instytucji on jest i że na pewno nie blefuje. Odparłem, że Zarząd obroni się w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, a rozmowa jego ze mną jest rozmową z przeciwnikiem politycznym. (...) Odpowiedział, że będę tej decyzji bardzo żałował. Utrącony Po wyroku NSA prokuratura częściowo umorzyła śledztwo. Pozostał tylko jeden zarzut. Podrabiania dokumentów księgowych w firmie. Chodzi o to, że księgowy na kopiach (!) dokumentów robił zapiski. Bednarczykowi skutecznie złamano karierę polityczną. Jego rodzina czuje się zaszczuta i zastraszona. W tym miesiącu odbędzie się w sądzie pierwsza sprawa. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ekoruchadłą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Towarzysze ministranci W paryskim "Libération" (dziennik lewicowy) z 28 lutego 2003 r. obszerne dossier na temat propozycji wprowadzenia invocatio dei do konstytucji europejskiej. Głosy przeciw, parę za, jak zawsze w tego typu artykułach. Potem szerszy komentarz. Czytamy w nim, że inicjatorzy religijnego zideologizowania ustawy mogą liczyć na licznych i zróżnicowanych sojuszników od Włoch i Polski, po Słowację i Luksemburg (...) Zwolennicy pana Boga wywodzą się niemal wyłącznie z prawicy, ale znajdujemy wśród nich także socjalistów, a to za sprawą Polski, która jak jeden mąż staje murem za Watykanem. Dalej wymienieni są szczególnie aktywni inwokacjoniści: Jacques Santer, reprezentant Luksemburga, chadecki deputowany z Niemiec Erwin Teufel, poseł czeski Frantisek Kroupa (prawica chrześcijańska), Ivan Korcok prawicowy przedstawiciel rządu słowackiego, socjalista polski Józef Oleksy, czy jeszcze deputowany duński Peter Skaarup. W kolejnym artykule znów socjaldemokraci (taka nazwa tym razem) polscy pojawiają się w charakterze wrogów laicyzmu. Zastrzegłem na początku, że jest "Libération" lewicowe. Ale właśnie dlatego cytowane enuncjacje są tak niepokojące. Okazuje się bowiem, że lewica europejska postrzegać zaczyna SLD jako ugrupowanie z zupełnie nie swojej bajki. I, powiedzmy to szczerze, nie bez pewnej racji. Problem w tym, że we władzach instytucji europejskich, z parlamentem na czele, to właśnie lewica ma większość. Kto więc będzie jej polskim interlokutorem? Owszem, my wiemy, że z tą Rzecząpospolitą "stającą murem jak jeden mąż" to gruba przesada. Ale na miły Bóg (że takie zrobię invocatio), pokażmy to jednak światu. Naprawdę ważne by było dla opinii europejskiej i naszego interesu choć jedno laicko brzmiące słowo znad Wisły. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bujak na kółkach Prezes wyparował, ale dzieło trwa. Mariusz Ruchalski z Żuromina, właściciel Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Komplex, sprowadzał z Niemiec używane taksówki, aby je sprzedać w ojczyźnie. Kwestię, czy polskiej gospodarce opłaca się import używanych samochodów i czy 5-letni Mercedes jest lepszy niż nowiutkie Daewoo, chwilowo zostawiamy na boku. Ruchalski zdążył sprowadzić ponad 50 bryk. Przy każdej odprawie celnej pokazywał niemieckie faktury i inne kwity, na podstawie których wymierzano cło – na tyle niskie, że interes jakoś się kręcił. Nagle, jak to w Pomrocznej, urząd zmienił reguły gry. Wiosną 2001 r. pojawił się mianowicie Komunikat nr 2 prezesa Głównego Urzędu Ceł Zbigniewa Bujaka, którego importerzy samochodów wspominają dziś z pianą na ustach. A przecież filozof w randze prezesa wszystkich celników chciał ukrócić kanty i nadużycia. Nie wiedział tylko, jak. Prawo powielaczowe Bujaka nakazało podległym mu służbom olewać normalne procedury zalecane przez kodeks celny i arbitralnie ustalać wartość sprowadzanych aut. Służy do tego tępe narzędzie w postaci katalogu cen, np. EUROTAX albo Info-Ekspert. EUROTAX określa tzw. wartość wzorcową pojazdu w zależności od marki i modelu, roku produkcji, pojemności silnika i średniego dla danego rocznika przebiegu. Dwie bryki o identycznych parametrach tym się jednak różniące, że jedna ma wykończenie ze szlachetnej skóry, barek, wideo, a druga tandetny plastik i zero bajerów, według katalogu warte są tyle samo. Jeśli pierwsza przejechała 50 tys. km, druga zaś 200 tys., to średni przebieg wyniesie 125 tys. km. Jak w kawale o statystyku, który utonął w stawie mającym średnio 54 cm głębokości. Katalog ułatwia życie celnikom, bo po cóż mieliby się trudzić wyceną każdego auta z osobna. Przeżycia importerów pod rządami Bujaka ilustruje historia Mercedesa Benz E200, rocznik 1995, pojemność 1997 cm sześc. sprowadzonego na polską ziemię przez firmę Komplex w maju 2001 r. Mercowi towarzyszył komplet kwitów, w tym rachunek od licencjonowanego sprzedawcy na 7200 marek (12 887 zł po ówczesnym kursie) oraz opinia rzeczoznawcy, który zauważył ogumienie do wymiany, błotnik do remontu, oparcia foteli popękane, układ wydechowy zużyty w 80 proc. itp. Jak to w starej taksówce... Biegły wyliczył jej wartość rynkową na 23 100 zł brutto. O, nie – powiedzieli na to chłopcy z Urzędu Celnego w Warszawie – Oddziału Celnego w Ciechanowie. Wasz szwabski rachunek nawet od licencjonowanego sprzedawcy jest niewiarygodny. My mamy katalog EUROTAX, gdzie stoi jak byk, że taki Merc powinien być wart 48 700 zł. Ponad dwa razy więcej, niż wyliczył wasz biegły. Od tej kwoty odejmuje się m.in. VAT i akcyzę. Zostaje wartość celna 27 790 zł. Zamiast pogodzić się z tym werdyktem Ruchalski odwołał się do prezesa GUC zadając masę pytań. Dlaczego uznano za niewiarygodny rachunek od sprzedawcy? Dlaczego przyjęto „uśredniony” przebieg 125 tys. km, chociaż ten konkretny Merc ma za sobą przebieg 223 469 km? Poza tym wersja taxi, z tańszym wykończeniem, w ogóle w katalogach nie występuje!... Tak się rozpędził w zadawaniu pytań, że na koniec spytał nietaktownie, dlaczego wprowadzone przez Bujaka prawo powielaczowe zamienia się w bezprawie wobec przedsiębiorcy. Prezes GUC odparł atak utrzymując w mocy decyzję podwładnych. Wyjaśnił, że owszem według art. 23 par. 1 Kodeksu celnego wartością celną towaru jest jego wartość transakcyjna, tzn. faktycznie zapłacona cena. Ale organy celne mogą uznać, że importer łże co do ceny. To się nazywa swobodna ocena dowodów. Tako rzecze prezes Bujak. Ruchalski mógł dla świętego spokoju zapłacić cło, wspomóc budżet, górników, hutników i pielęgniarki. Ale, kutwa jeden, nie chciał. Wysmażył skargę do NSA, zarzucając celnikom ośmiokrotne naruszenie prawa materialnego i procesowego – sporo jak na jeden samochód. W tym dowolne zakwestionowanie wiarygodności dokumentów i pominięcie wielu dowodów – jak opinia biegłego czy materiał porównawczy z odpraw celnych innych taksówek. Bujak nie doczekał wyroku – opuścił posterunek wraz z całym rządem Buzka. W ślad za nim zniknął Główny Urząd Ceł, przepoczwarzając się w Izby Celne podległe ministrowi finansów. Ale proces w sprawie mocno używanego Mercedesa toczył się dalej. Wyrokiem z 7 sierpnia 2002 r. NSA przyznał rację Mariuszowi Ruchalskiemu uchylając zaskarżoną decyzję. W skomplikowanych wywodach wyjaśnił, że nie można ustalać dowolnie cen i odrzucać dokumentów bez prawnie uzasadnionych przyczyn. Panowie celnicy powinni uwzględniać indywidualne okoliczności zakupu i cechy towaru. Są jeszcze sędziowie w Warszawie – cieszył się Ruchalski. Jakże przedwcześnie. Gdy bowiem rozstrzygał się los pierwszego Mercedesa Benz, odprawę celną przechodziły następne. Na wszystkie nakładano cło według stawek z sufitu czy raczej z katalogu. Na każdej takiej decyzji importer tracił średnio 1500 zł. Odwoływał się, zawsze bez skutku, wobec czego składał skargę do NSA. I za każdym razem sąd przyznawał mu rację. 54 samochody to 54 identyczne procesy. W 42 sprawach zapadł już wyrok. Gdyby Ruchalski sprowadził parę tysięcy aut, NSA w Warszawie zatkałby się na amen. Uwaga, teraz będzie najlepsze. Po każdym wyroku NSA sprawa wraca do Izby Celnej, która podejmuje identyczną decyzję jak na wstępie. Zajmuje jej to średnio 9 miesięcy. Czas ten potrzebny jest rzekomo na dodatkowe postępowanie dowodowe, które niczego nowego nie wnosi. Mariusz Ruchalski śle skargi do ministra finansów. Dostaje odpowiedź, że Izba Celna jest związana wyłącznie wskazaniem Sądu co do uzupełnienia postępowania. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ponownie podjęła taką samą decyzję jak ta uchylona. Na szczęście jednak nową decyzję też można zaskarżyć do NSA, który znów wyda taki sam wyrok jak wcześniej – i tak w nieskończoność. Prawo zapętliło się, a obywatel Ruchalski ze swoją firmą Komplex znalazł się w środku tej pętli. Setki podobnych spraw, owoce tego samego Komunikatu nr 2 prezesa Bujaka, zalewają sądy administracyjne w Polsce. Nie ma mądrego, który rozstrzygnąłby to wszystko hurtem. Może by wprowadzić „szybką ścieżkę” kryptonim Bujak. NSA – Ośrodek Zamiejscowy w Łodzi orzeka identycznie jak w Warszawie. Uwzględnił np. skargę Anny Polak-Romejko dotyczącą cła na Seata Toledo, rocznik 1998. Wytknął celnikom, że mechanicznie wzięli cenę z katalogu „Info-Ekspert” nie uwzględniając indywidualnych cech samochodu, a był to – według rzeczoznawcy z Polskiego Związku Motorowego – rzęch z przebiegiem 173 tys. km i z 13 uszkodzeniami. Respektując wyrok NSA łódzka Izba Celna inaczej obliczyła cło, tym razem poprawnie. Tak samo dzieje się w Olsztynie i Wrocławiu. Tylko nie w Warszawie. Tutejsza Izba Celna ma ambicję udowodnić sądowi, że do niczego jej nie zmusi. I tak się to kotłuje: sądy swoje, a celnicy swoje. Zrozumienie tego stanu wymaga wniknięcia w duszę celnika: on przecież nie chce okazać się głupszy lub mniej ważny niż jakiś tam sąd, choćby i naczelny. Spływające jak z taśmy produkcyjnej wyroki NSA świadczą o tym, że Komunikat nr 2 ma ewidentny defekt prawny i należy go czym prędzej anulować. Jednak ani Belka, ani Kołodko nie zrobili z tym porządku. Może dlatego, że zawyżanie wartości celnej sprowadzanych samochodów daje budżetowi trochę grosza? Firma Komplex nie importuje już taksówek. Prawdę mówiąc nie robi nic. Ale celnicy nie są przecież od tego, żeby walczyć z zastojem gospodarczym i bezrobociem. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Święta pijawka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wszawa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kandydując paszczą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W "Pod napięciem" pokazali facetów zakładających anteny satelitarne, którzy dostali wpierdol za to, że przeszli do konkurencji. Biznesmen, który zlecił pobicie, jest na wolności. Prokurator nie wniósł o aresztowanie. Naszym zdaniem, pobici powinni wnieść sprawę do Urzędu Ochrony Konsumentów i Konkurencji. * * * W "Kropce nad i" ekonomista Winiecki obnażył wrażą twarz Kołodki. Stwierdził, że chce on wygrać wybory samorządowe głosami pijaków spod budki z piwem i dlatego obniżył akcyzę na gorzałę. Nie dostrzegł, że na ostatniej konferencji prasowej Kołodko proponował też zagrychę? * * * W "Jedynce" Janowskiej i Mucharskiemu skończyli się polscy intelektualiści. Dlatego w nowym tasiemcu pt. "Rozmowy na czasie" uparli się zrobić intelektualistę z Michała Wiśniewskiego. Przez cały program walili w lidera Ich Troje zawartością słownika wyrazów obcych. W końcu uzyskali od niego stwierdzenie, że "robi sztukę". Wierzymy tylko w sztukamięs. * * * "Dziwny jest ten świat" – Milewicz miał pokazać, jak Amerykanie odnoszą się do muzułmańskich współobywateli. Dowiedzieliśmy się też, że Sowieci byli źli, bo gnębili Afgańców. Afgańcy są dobrzy, bo uciekli do Iranu, skąd łatwo było się dostać do USA, które w tym czasie szkoliły Ben Ladena. Konkluzja: amerykańscy muzułmanie są fajni, bo bogaci, a afgańscy są źli, bo biedni. Pomysł Milewicza jest prosty. Wszyscy Arabowie powinni się przenieść do Ameryki. Bush na pewno się ucieszy. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Naród wybrał. • SLD wydał. Prawie 2 mln zł na agitację proeuropejską. Tyle samo wydała Liga Polskich Rodzin, tyle że na agitację antyeuropejską. Platforma Obywatelska wydała jakieś 100 tys. zł, a Unia Wolności jeszcze mniej – obie na agitację za Unią Europejską. Niebawem PO i UW będą się licytować, która z nich miała prymat w wprowadzaniu tego zapyziałego kraju na unijne salony. • Spadła głowa Mariusza barona Łapińskiego, pana na Mazowszu. Raptus on jest, gorączka i piekielnik, no to pod sąd go powlekli. Pomimo iż zawsze płaszcz za Millerem nosił. Teraz na eseldowskim Mazowszu bezkrólewie, i to przed kongresem. Na mazowiecką baronię paru już panów ostrzy sobie zęby. Zainteresowanie wyraził m.in. Jan burmistrz Wieteska, od lat panujący na stołecznym eseldowie. • O głowę Millera rozpoczynają się rozgrywki w tym tygodniu. Prezydent Kwaśniewski zapowiedział pielgrzymkowanie po partiach politycznych w poszukiwaniu utraconej większości parlamentarnej i proreformatorskiej koalicji. Aby znaleźć frajerów, którzy podpiszą się pod przyszłorocznym chudym budżetem i "reformą" podatków, czyli ich zwiększeniem. Na razie zgoda jest co do jednego: Miller musi odejść. Za budżet i "proreformatorskie" podatki opozycja swoich głów dać nie chce. • A premier Miller pokonał prezesa NBP Leszka Balcerowicza – w kategorii "największa nieufność". Wedle CBOS, dotychczasowy lider tego rankingu, były wódz Mumii Wolności obdarzony nieufnością przez 52 proc. obywateli RP, spadł na drugie miejsce. Obecnie przoduje Miller cieszący się nieufnością 59 proc. obywateli RP. • Odnaleziono pana posła Ryszarda Bondę wybranego z listy Samoobrony. Będzie teraz tłumaczył prokuratorowi, co się stało z 13 tysiącami ton państwowego zboża, które pan poseł wziął na przechowanie za państwowe honorarium i zapewne opylił po cichu i po korzystnych cenach. Jak paru innych przechowywaczy, co doprowadziło do wzrostu cen chleba w kraju. Poseł już jest, zboża nadal nie ma. Nawet gdyby ugotować posła, to naród się nie wyżywi. • Artysta Krzysztof Krawczyk rzucił publiczne zobowiązanie: w trzy miesiące schudnie o 30 kilo. Wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko półgębkiem zaprezentował kolejną wersję odchudzania deficytu budżetowego i kieszeni podatników. • Zytka Niewyżytka Gilowska zwyciężyła w plebiscycie na najpopularniejszą twarz Platformersów. Co prawda szefem tej partii został Donald Tusk, posiadacz najpiękniejszych łydek w Sejmie RP, ale to do Zytki kilometrowe kolejki podczas kongresu stały po autografy. Nie dziwię się, że liderzy PO blo-kują ustawę o równości kobiet i mężczyzn. • Maciej Płażyński uciekł z Platformy. Oskarżył sitwę Tuska i Rokity, że robią z tej partii Mumię Wolności bis. Trupa politycznego. A Płażyński nie chce uprawiać nekrofilii. • Sądy mielą powoli, ale czasem sprawiedliwie. "Trybuna" po wielu bojach wygrała z księdzem Peszkowskim, który chciał pogrążyć gazetę za to, że w 1997 r. skrytykowała mielizny teologiczne Karola Wojtyły, papieża Polaka. • Posłanka SLD Anita Błochowiak zadeklarowała, iż nie rozbierze się dla "Playboya". A dla "NIE"? Czemu nie, Anitko? Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kto będzie sądził Leszka Millera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cnota ślubnych kurew Edukację narodową rozpocząłem w 1940 r. od litery "a". Spokojnie braliśmy jeszcze "b" i "c", ale nieuchronnie nadeszło "d" i akurat mnie wskazała belferka, żebym wymienił wyraz na tę literę. Usłyszawszy niechybne słowo, dostała spazmów, a że nasza lwowska Szkoła nr 116 przed wojną była zakładem dla dziewcząt imienia Notre Dame de Paris nasza pani nosiła duży krzyż na sweterku. Kołysząc emblematem pobiegła na skargę do dyrektora. Działo się to po wyzwoleniu Ukrainy Zachodniej spod okupacji pańskiej Polski. Dyrektor był więc Ukraińcem z sierpem i młotem w klapie. Sojusz tych przedmiotów: sierpa, krzyża i młota, nie wróżył mi niczego dobrego. Czekałem na wezwanie do dyrektora, który w gniewie zapominał polskiego w gębie i donośnie rugał w języku władzy. Ku mojej uldze nie po mnie przybiegł krzyż rozhuśtany. Dyrekcja wzywała prymusa Jaskiernię, przewodniczącego naszej klasy. Jaskierni kazano codziennie po lekcjach meldować u dyrektora, jak się sprawuję, czy kolektyw pod jego przewodem już Urbana wychował. Od tej pory robiłem na lekcjach małpie miny, prowokacyjnie jadłem niedostępne ogółowi bułki z nieistniejącą dla ludzi pracy szynką, zdzierałem farbę z ławki klamrą od tornistra i rysowałem pupy w państwowym podręczniku. Jak wysłuchiwał tego od dyrekcji Jaskiernia, lekceważyłem więc znojny trud robotników i chłopów łożących na moje wykształcenie, okazując też niewdzięczność wolnemu państwu radzieckiemu uczącemu mnie języka polskiej mniejszości narodowej. Mianowicie, że Ala ma kota. Przez miesiące dyrektor wciąż nie chciał widzieć na oczy coraz większego chuligana Urbana, tylko męczył mymi postępkami prymusa Jaskiernię, aż do czasu gdy go wyzwoliły okoliczności polityczne. Na zebraniu nauczycielskiego profsojuzu dyrektorowi zarzucono, że przed wojną jego żona miała majątek ziemski na Podolu. Dyrektor uniósł się oburzeniem: kurwa jedna ukrywała to przede mną! (Użył w radzieckiej rzeczywistości słowa na "b", gdyż kurwę w języku panującym pisało się bladź). Zawieszono go w pełnieniu funkcji i kolega prymus Jaskiernia w spokoju doczekał chwili, gdy Lwów zajęli Niemcy. Przywrócili oni zresztą dyrektora na urząd po oczywistej zmianie przezeń emblematu w klapie marynarki. Mnie wówczas już w tej szkole nie było, więc nie wiem, czy Jaskierni lżejsze się przez to stało prymusowanie za Hitlera. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa przypomniały mi się teraz naturalnie na wiadomość, że prezydent Rzeczypospolitej Kwaśniewski wezwał prymusa posłów SLD Jaskiernię (zbieżność nazwisk przypadkowa), ponieważ poseł Janowski z Ligi Polskich Rodzin blokował trybunę parlamentarną i okupował salę jedząc bułki z szynką i robiąc małpie miny. Klub Samoobrony blokadę zaś podjął. Odmówił jednak prezydent wezwania winowajców na perski swój dywanik. Nie chce on – oznajmił – widzieć na swe bystre oczy wrogów demokracji, którzy mówią jej "dupa", a nawet wypowiedziane pokazują sejmowym procedurom. Nasz prezydent jest zręcznym taktykiem, że wspomnę ucieczkę z Sejmu po drabinie bez połamania nóg, co najwyżej z uszczerbkiem dla szczebli. Sprawiał on, że głowa polskiego państwa przypominała głowę cukru – była po prostu do zjedzenia. Ujmował wdziękiem, nie majestatem. Popularna w tym zawodzie pielęgnacja nadęcia sakralizuje władzę i ją usztywnia. W Polsce to nie popłaca. Monopol na sakralność ma inny ośrodek pielęgnujący pompę przybraną w złocone szaty z wyniosłymi laskami kapłańskimi w upierścienionych dłoniach. Do tego idą czapy czarnoksiężników. Polski ludek nie chce nad sobą cara o hieratyczności Glempa, tylko kumpla, aby tylko mądrzejszego nawet od pięciu szwagrowszaków razem wziętych. Usztywnienie jest też przeciwieństwem elastyczności. Wyklucza zręczność. Socjalizm w swej polskiej młodości podbijał ludzi poprzez zasysanie w obręb nowego ustroju. Odrzuceni tworzyli zaś wrogą potencję. Kolejne fale odtrącania sprawiły, że puchła opozycja. Jakie byłyby losy Kuronia i Modzelewskiego, gdyby po kontestacyjnym liście do partii zaproszeni zostali w skład KC zamiast do odsiadki? Któż to wie. Nie inaczej z demokracją. Panuje ona wciągając w swe mechanizmy. Radykałowie, którzy je odrzucają, z czasem albo są oswajani przez demokratyczny reżim i uginają się respektując jego reguły, albo stają się małą sektą polityczną bez znaczenia. Sam Kwaśniewski nie byłby dziś modelowym demokratą, wschodnioeuropejską ostoją tego ustroju, gdyby formacja, której od początku 1990 r. przewodził, została wykluczona z wyborów czy wręcz zdelegalizowana, jak tego chcieli skrajni prawicowcy – antykomunistyczni ekstremiści. Dając Giertychowi i Lepperowi po łapach zaciska się im je w pięści. Kwaśniewski wręcz wyznacza populistom polityczną rolę awanturników odrzucających ustrojowe reguły gry. Pcha do dalszych ekscesów. Daje im przy tym w prezencie współczucie ludzi należne wyklętym. Przez odtrącanie wzmaga poparcie dla czarnych owiec tych odłamów społeczeństwa, które też czują się odrzucone i nie bez trafnej intuicji uważają, że panujący ustrój skazuje ich na bezradność. Błąd prezydenta jest natury taktycznej i psychologicznej. Wiadomo, że każda kurwa pojęta za żonę i aprobowana przez środowisko męża staje się ostentacyjnie wierną i obrzydliwie cnotliwą damą. Skutkiem społecznego odrzucenia jest zwykle upadek na dno kurewstwa. Całując tę swołocz Giertycha z namiętnością właściwą pocałunkom Breżniewa, idąc z posłem Janowskim do łóżka prezydent nie zaznałby może estetycznej rozkoszy, jaką sprawia kawa z Jaskiernią. Każdy jednak mężczyzna uprawia przecież pieszczoty z musu licząc na późniejszą przyjemność. Stanowiłaby ją dla Kwaśniewskiego sława niezawodnego zbawcy demokracji nawet w zadymie i w każdych okolicznościach przyrody. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pa pieskie życie biznesu Cała nadzieja w papieżu – wzdycha zduszona przez Balcerowicza i jego Radę Polityki Pieniężnej polska prowincjonalna gospodarka. Co ci będę mówił, mówi mi dawny koleżka z IV LO częstochowskiego oficjalno- pokątny producent galanterii pielgrzymkowej. Zastój jest jak chuj! – cytuję producenta Matki Boskiej Częstochowskiej odwzorowanej na produktach użytku codziennego. Może gdybym ją zmultiplikował komputerowo na krzyżu, to lepiej towar by schodził? – drapie się w wyłysiałą od niezapłaconych rachunków głowę, pijąc kolejnego browara. Cała nadzieja w papieżu – Kołodce bis powiatowej polskiej gospodarki. Ale papież "nie schodzi", co zauważa nawet ogólnoświatowy, polskoedycyjny "Newsweek". Mój krajan Baranowski z firmy "Baterina", medalikarz cwana głowa, żali się tam, iż lepiej dzisiaj trzaskać łańcuszki do lustrzanych okularów, niezbędnik każdej disco panienki niż do zawieszania wizerunku Jana Pawła II, Jezusa z Nazaretu czy Boskiej Częstochowskiej. Okulary schodzą, a Jezus leży. Zalega obok Jana Pawła. Cała nadzieja w papieżu – wzdychają odpustowi small biznesmeni w "Głosie Niedzielnym". To nieważne, że boss nie zaszczyci odpustu, ważne, żeby odpowiedni biskup był. Przekaźnik Słowa i Autorytetu szefa. Dobry, czyli popularny, biskup to 600 zł dziennego utargu. Bez znanego nazwiska – tylko 300. Konkurencja jest. Zresztą towar na straganie podobny jak na innych bazarach. Pełno tanich zabawek z Chin. Tradycyjne motyle drewniane, koniki bujane, diabełki z wysuwanymi językami, to już muzeum. Polski odpust katolicki to dziś Chinatown. No i ta straż miejska. Wali mandaty za byle co albo kieszenie rozdziawia. Za komuny, jak władze nie pozwalały stawiać bud na ulicach, to udostępniali plac pod kościołem. Wtedy dopiero można było porządnie pohandlować. Nawet mandatów za zajmowanie pasa jezdni nie trzeba było płacić – wzdycha w katolickim "Gościu Niedzielnym" odpustowy piekarz Walter Biskupek. Nie dodaje, że teraz placowe bierze proboszcz. Cała nadzieja w papieżu – wzdychają w "Tygodniku Solidarność" dobrzy ludzie z Wadowic czekający na koło zamachowe polskiego small biznesu. Kaszana się w papieskim grodzie zrobiła. Turystów coraz mniej. Kremówek faszerowanych spirytusem też już nie chcą pożerać jak dawniej. Zresztą, kto te kremówy wymyślił? Przed wojną Wadowice słynęły z flaków – przypominają reporterom "Tysola". Tylko czy symbolem papieskiego miasta mogą być flaki? Cała nadzieja w papieżu – ducha w Narodzie nie gasi stołeczne "Życie Warszawy". Jeśli księża zaczną namawiać wiernych do dekorowania domów flagami Watykanu i Polski,to ruch w interesie się zacznie. Papierowa flaga – 50 zł. Szmaciana – dyszkę. Album zwyczajny papieski od 80 do 100 zetów. Ale szykują się nowe przeboje rynkowe. Ojcowie salwatorianie przygotowali komiks o młodym Janie Pawle. Za 12,50 z VAT-em. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia wydało grę komputerową "Jak Helenka została świętą". W promocji plakat z błogosławieństwem Ojca Świętego gratis. Cystersi spod Limanowej wypuszczają wodę mineralną, prawie święconą, wizerunkiem zdobioną. Ale hitem może być Kolenda. Zaleska. Ta z publicznych "Wiadomości", która wyda drukiem swe relacje z obcowania z Janem Pawłem II. Duet Kolenda-Zaleska i Jan Paweł może być bestsellerem wydawnictwa "Znak". Oboje znani z telewizji. Polski produkt, polska praca, polski zysk. Co ci będę mówił – mówi mi koleżka ze świętej Częstochowy. Czasy, kiedy ludzie na Mirowskiej zamykali studnie na kłódki i sprzedawali kubki wody po 50 gr, minęły. Kiedy twój stary bułki upiekł i opylił z metra, bo "szarańcza" alejami szła. Teraz nawet lody kiepsko schodzą. Recesja. Albo ruszy to Kołodko, albo papież. No i wiesz. Pomysł trzeba mieć. Wyciąga zgnieciony wycinek postwołkowego "Życia". Hitem sezonu na świecie stają się: żuchwa św. Antoniego z Padwy", "kosteczki św. Faustyny", dostojne szczątki św. Teresy z Lisieux, wędrujące po USA. Ty, co ci będę mówił – mówi mi rozgorączkowany. Walcie te stocznie. Zamiast statków róbcie świętych męczenników. Ja wam to opylę. Działę odpalę. Honorowo. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Klechot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poszukiwacze zaginionych euro O sprawiedliwości, jasnowidzach i ciasteczkowym potworze żywiącym się banknotami Zjednoczonej Europy. Państwo Bolcen tyrając w Reichu uzyskali prawie milion marek, ale stracili ponad 10 lat życia. Gdyby czas i pieniądz dawało się bilansować, wyszłoby, że z tym milionem są tak samo nieszczęśliwi, jak byli szczęśliwi bez miliona 10 lat temu. W każdym razie chylimy czoło przed niemiecką socjaldemokracją i gospodarką, które przez dekadę dają prostym ludziom taką władzę, jakiej socjalistyczna Kuba nie dałaby swemu proletariatowi przez 200 lat. * * * Państwu Bolcen byłoby w Niemczech bardzo po niemiecku, niemal jak w niemieckim niebie, gdyby nie ich obywatelstwo, które było polsko-niemieckie, znaczy podwójne. Polskie pierwiastki ich ciał i dusz ciągnęły ich tam, gdzie się urodzili, czyli pod Toruń. Na starość wrócili więc, kupili 10 hektarów, pobudowali pasiekę, gołębnik i chałupę. W razie czego gołębie sprowadzone z Niemiec miały się żywić tymi pszczołami, gdyby okazały się one polskie, znaczy leniwe. Kupili też Bolcenowie puszkę ciasteczek duńskich maślanych o średnicy 1 i 1/3 długopisu i wysokości paczki papierosów, a potem ciasteczka zszamali, co miało się stać ich największym życiowym błędem. Skoro bowiem takie eleganckie puzderko opustoszało, to żal było je wyrzucić! No nie? Mąż z żoną uradzili, aby w pudełeczku po ciasteczkach umieścić większość swoich oszczędności, cirka 60 000 euro w banknotach po 500: zabezpieczenie przed podagrą i osteoporozą. Włożyli pudełko do szafy czyniąc swój dobytek bezpiecznym. Niestety, gdzieś między sierpniem a grudniem zeszłego roku, dokładnie nie wiadomo kiedy, wszystkie ich banknoty z pudełeczka po ciasteczkach poszły się jebać. Spostrzegł to pan Bolcen przeglądając kiedyś szafę w poszukiwaniu ciasteczek. Gdy znalazł pudełko, myślał, że to jakieś ciasteczka, co mu się trafiły od życia ekstra. Otrzeźwiał, gdy otworzył i zobaczył, że nie widzi widoku, który pamięta – czyli 120 banknotów euro. * * * Udał się zatem Bolcen z żoną do profesjonalnej wróżki urzędującej w Toruniu vis-a-vis biura posła SLD przy ulicy Przymurnej. Wdrapał się obywatel dwóch państw Bolcen na III piętro, gdzie przez kwadrans wpatrywał się w czarne oczodoły trupiej czaszki ulepionej z gliny a służącej za popielniczkę. W końcu wróżka małżeństwo Bolcen przyjęła. Zajrzała w karty i od razu wiedziała, iż "kradzieży dokonał ktoś z rodziny państwa Bolcen, zresztą bliskiej niesamowicie. Wysoki to był blondyn, którego zatrudniali przy budowie domu". Z taką wiedzą pan Bolcen udałby się natychmiast do siostry swojej, której syn odpowiadał w zupełności rysopisowi podanemu przez wróżkę, jednak się nie udał, bo miał jeszcze jeden problem. Pan Ryszard Bolcen nie pamiętał dokładnie kwoty, jaką zdeponował w pudełeczku. Bał się w tej kwestii kłamliwie oczernić siostrzeńca. Odnalazł znanego z telewizji TVN profesora parapsychologii Knapika w Poznaniu, który drogą regresji hipnotycznej we śnie miał Bolcena cofnąć do dnia, w którym eurobanknoty do puszki chował. Mogło to ułatwić przypomnienie ich dokładniej liczby. Pan Ryszard Bolcen gnał do Poznania przejęty i pobudzony, ale mimo to z powodu korków na umówione spotkanie spóźnił się 9 minut. Pan profesor stwierdził, iż jest mu przykro niezmiernie, ale jego czas jest zbyt cenny, dlatego właśnie Bolcen powinien był zapłacić za to czasu marnotrawienie tak jak za odbyty seans – to jest 500 zł. Bolcen określił pana profesora niemieckim słowem der Trotel i wysłał do patentowanego psychiatry na konsultacje tłumacząc, "że geniusz często graniczy z obłąkaniem, a granica ta jest cieniutka. Być może pan Profesor ją przekroczył – co wymaga oceny jakiegoś niezależnego eksperta od głów ogłupionych". Profesor na rozmowie z Bolcenem zyskał, ten znowu stracił. Udał się zatem do kolejnego słynnego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa, którego talenty certyfikowane były nawet przez pisemne podziękowania policji z Zabrza, Kętrzyna, Brzegu, Radomia, Karlina, Wrocławia, Przemyśla i Białegostoku. Niestety, jasnowidz powiedział jedynie to, co Bolcenowie już wiedzieli, że złodziejem jest spokrewniony z nim młody blondyn o wysokim wzroście, i dodał, że tak czy inaczej Bolcenowie swoich pieniędzy nie odzyskają. Mając zeznania dwóch świadków oraz swoje głębokie przekonanie Bolcen udał się więc do siostry, aby siostrzeniec po dobroci oddał, co zagrabił. Synek jednak nie mógł się z wujkiem oko w oko spotkać, ponieważ akurat złapał gumę. W dwa tygodnie później rad nierad wujek Niemiec doniósł policji na siostrzeńca Polaka nie bacząc na więzy krwi. Obwinił go o kradzież eurowaluty. * * * – Dochodzenie prowadzono – jak wyjaśnia pan B. – pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Toruniu przez panią o takim gryczanym nazwisku... O, Kasza jej było chyba. – Kasza – pytamy z niedowierzaniem. – Jaka kasza? Gryczana? – Nie gryczana tylko kaszanka? Kasz Anka! – Kaszanka?! – Nie, cholera, nie Anka! – przyznaje się do błędu pan Bolcen. – Miała na imię Alina! Nie! Nie Alina! Halina miała na imię. Prokurator Halina Kasza! – stwierdza stanowczo i ostatecznie Ryszard Bolcen. * * * Pan Bolcen spostrzegł (co dopiero po ujawnieniu kradzieży skojarzył z kradzieżą) wzrost stopy życiowej siostrzeńca, która przejawiła się kupnem nowych butów adidasa, dresu tejże firmy, regału na książki, nowego starego samochodu, komputera z drugiej ręki, wieży stereo oraz telewizora, też nienowego. Do tego i ponadto siostrzeniec konsumować rozpoczął w restauracjach, mimo że ma żonę oraz dziecko. Pikanterii sprawie dodaje margaryna, którą wujek siostrzeńcowi z Niemiec za panowania pierwszej "Solidarności" woził, oraz to, że gdy siostrzeniec roztrzaskał samochód, to właśnie wujo sponsorował naprawę na zasadzie, że pieniądze chłopczyna odpracuje pomagając wujowi przy budowie domu. Mając tak niezbite dowody oraz eleganckie poszlaki pan Bolcen uznał, że policja chyżo dochodzenie zakończy, siostrzeńca uwięzi, a gotówkę odzyska. Kiedy więc przeczytał decyzję o umorzeniu, zdziwienie jego było takie, że aż zadzwonił do "NIE" z żądaniem interwencji. * * * Nie mogąc zawieść naszego Czytelnika poszliśmy do prokuratorów w Toruniu, żeby nam wyjaśnili, jak jest możliwe, aby prokuratura sprawę zamknęła znając opinię dwóch jasnowidzących, wnioski poszkodowanego o założenie podejrzanemu podsłuchu i zrewidowanie kont tegoż. 28 maja czterech prokuratorów bardzo się mitrę-żyło w grzecznościach, by wyjaśnić nam, co zasadniczo mogliśmy przypuszczać, że prokuratorzy mają swoje tajemnice, których im zdradzać nie wolno, a zwłaszcza tych dotyczących tego, skąd wiedzą, że nie wiedzą, kim był sprawca. Podreptaliśmy także do wróżki, która nie mając żadnych konkretów zawyrokowała przecież niezbicie, że szmal podprowadził młodzieniec a blondyn, co zdało się nam słusznie zagadkowe. Ale wróżka – podobnie jak prokurator – okazała się mieć swoje tajemnice, których wyjawić nam nie chciała. Pozostała policja, która też okazała się enigmatyczna i jedynie półgębkiem swe tajemnice ujawniła radząc jednocześnie, by Ryszard Bolcen odwołał się od postanowień prokuratury, i to szybko. * * * Nie pozostało nam więc nic innego, jak tylko iść do siostrzeńca, aby może ten ujawnił nam w zaufaniu największą swą tajemnicę, jak to dokonał kradzieży lub dlaczego wuj jego tak uważa. Z wujem siostrzeniec rozmawiać nie znajduje przyjemności, bo ten się odgrażał, że jego dziecku "rączki upierdoli". Nie ma jednak siostrzeniec właściwie pojęcia, dlaczego wuj sobie ubzdurzył, iż został przezeń okradziony. Siostrzeniec nie słyszał ani nie widział pieniędzy i nierealne się mu też zdaje, że wujo robiąc jako cieć, a ciotka za sprzątaczkę mogliby oszczędzić tak astronomiczne sumy. Siostrzeniec pokazał nam też doniesienie o użyciu wobec niego gróźb karalnych oraz że mu wybito okna w domu, co zostało umorzone z powodu tego, iż bijący i grożący napuszczeni zostali przez wujka. Upierał się też siostrzeniec, że jak na swoje 1500 zł i 600 żony to powodzi im się skromnie, zwłaszcza że regał kupiony był za pieniądze mamy, a ta margaryna, którą wuj przywoził z Niemiec, to też była najtańsza, a ciuchy ze "szpera", czyli gdy Niemcy wystawiają przed dom to, co już niepotrzebne. * * * Wróciliśmy więc do pana Bolcena, który na relację z rozmowy z siostrzeńcem zareagował krzykiem. – Widzicie, jaki to jest człowiek podły, co pomawia, a przecież wie, że jak nie odda pieniędzy, to dziecko mu umrze, bo wróżka tak powiedziała, w co on nie wierzy. To urodzony kłamca, na co dowody są w przesłuchaniach ze śledztwa. – Niemniej te kłamstwa nie zostały przez prokuraturę poczytane jako dowody winy – pieklił się pan Bolcen. – Siostrzeniec groził i zastraszał świadków, o czym prokuratura też wie. I co? I nic, proszę państwa! Dzięki naszej pracy pomogliśmy panu Bolcenowi niewiele, natomiast dokonaliśmy kolosalnego odkrycia mogącego być przełomem w organizacji społecznej. W sytuacji gdy wszyscy kłamią, włącznie z wymiarem sprawiedliwości, który wymiguje się od mówienia prawdy nabierając wody w usta, prawdopodobieństwo wydania sprawiedliwego wyroku przez sędziego jest takie samo, jak przez jasnowidza czy szarlatana. Zamieńmy sądy na wyrocznie, a nikt nie zauważy różnicy, zwłaszcza że zasady rządzące zarówno pierwszymi, jak i drugimi są dla większości ludzi zupełnie niezrozumiałe. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trup w Arce Rydzyka cd. O sprawie kpt. żeglugi wielkiej BolesŁawa Hutyry pisaliśmy w "NIE" nr 50/2002. Przypomnijmy. Hutyra zmówił się w 1997 r. z ojcem dyrektorem Tadeuszem Rydzykiem, aby ratować gdańską stocznię. Kapitan miał namawiać do zrzutki na ten cel, a ojciec dyrektor udostępnić konto. Jak już nazbierali kupę kasy i Hutyra chciał ją przeznaczyć dla stoczni, to nagle w radiomaryjnym środowisku poszła plotka, że "współpracował" i nie należy z nim gadać. Hutyra w grudniu 1998 r. zwrócił się do Sądu Rejonowego w Gdańsku o objęcie go lustracją, a w październiku 1999 r. wniósł pozew o ochronę dóbr. Lustracji mu odmówili, bo nie zajmował żadnego stanowiska, które by to uzasadniało. Sąd sprawę ostatecznie oddalił do czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej. We wrześniu 2000 r. Bolesław Hutyra zginął w wypadku samochodowym. Nazbierana przez niego forsa została przy Rydzyku. I na tym by się ta historia zakończyła, gdyby nie to, że rodzina kapitana jest honorna i nie chce popuścić. Po pierwsze, chce wiedzieć, czy ich mąż, ojciec i dziadek był współpracownikiem jakichś służb, a tylko przed nimi udawał świętego, czy też nie był – jak twierdził. Chciałaby też postawić przed sądem jego dawnych kolegów, którzy go obsmarowali, obszczekali i opluli, oraz tym samym oczyścić jego dobre imię. Dlatego rodzina Hutyry od dawna molestuje gdański IPN o wydanie teczki. Prośbę do dyrektora Krasowskiego o wydanie teczki złożyli jeszcze, zanim IPN w Gdańsku został formalnie otworzony i poświęcony. Na drugi dzień po otwarciu instytutu w lutym 2001 r. złożyli formalny wniosek na wymaganym druku. Potem pisali kolejne pisma, dzwonili, dopytywali się. Słyszeli tylko: czekać, czekać, czekać... Jak już się tak naczekali dwa lata, to się trochę wkurzyli i machnęli skargę do Leona Kieresa, składając ją jednak poprzez oddział IPN w Gdańsku. O tyle pomogło, że dosłownie dzień po złożeniu skargi dostali odpowiedź, że na podstawie posiadanych i dostępnych dokumentów Bolesław Hutyra nie jest pokrzywdzony w rozumieniu art. 6 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Ba, ale co to znaczy? Według art. 6 pkt 1 mogłoby oznaczać, że nie ma na niego teczki. Ani on nie donosił, ani na niego nie donosili. Byłoby to o tyle dziwne, że Hutyra był dość aktywnym działaczem "Solidarności" przed stanem wojennym, a 13 grudnia 1981 r. został internowany w Strzebielinku na 8 miesięcy. Jednak według art. 6 pkt 3 mogłoby oznaczać, że został współpracownikiem organów bezpieczeństwa. Odpowiedź instytutu jest więc wysoce nieprecyzyjna, a przede wszystkim nie wyjaśnia, czy Bolesław Hutyra kapował na kogoś, czy też na niego kapowali inni. Tym, który miał pomawiać Hutyrę o współpracę ze służbami i oczerniał w oczach ojca dyrektora, jest także kapitan żeglugi wielkiej Zbigniew Sulatycki. To jemu m.in. Bolesław Hutyra w październiku 1999 r. wytoczył sprawę o ochronę dóbr. Sulatycki jest jednym z ulubieńców ojca Tadeusza Rydzyka, częstym gościem w au-dycjach Radia Maryja oraz prezesem założonego przez siebie Polskiego Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Stowarzyszenie jest absolutnie prywatną inicjatywą Sulatyckiego i prowadzi z punktu widzenia przeciętnego zjadacza chleba w Polsce działalność nieszkodliwą, choć chwilami – wydawać by się mogło – dość kuriozalną. Stowarzyszenie ustanowiło m.in. Nagrodę Animus et semper fidelis (Odważny i zawsze wierny), którą następnie przyznało... Sulatyckiemu za... powołanie do życia Polskiego Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego. Nagrodę taką dostał też Jan Kobylański – prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej. W rewanżu Kobylański zrobił Sulatyckiego honorowym członkiem USiOPAŁ. Śmiesznostki? Może, ale ze szmalem w tle. Sulatycki jeździ bowiem po świecie, odwiedza rozmaite organizacje polonijne, daje nawet wystąpienia (np. w Urugwaju w 2001 r. mówił, że rolą placówek dyplomatycznych jest przede wszystkim rozbicie najbardziej patriotycznych, polskich tkanek zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, i apelował o szybkie powołanie światowej organizacji polonijnej całkowicie niezależnej od rządu RP) i apeluje o wspieranie inicjatyw Rydzyka. Bazując na tym, że Radio Maryja jest jedyną rozgłośnią polsko-języczną, która dociera do niemal wszystkich miejsc na świecie, Sulatycki przekonuje, że nic się w Polsce nie zmieniło i że jedyną twierdzą broniącą ideałów Kościuszki, Wysockiego, Traugutta i powstańców warszawskich jest ojciec Rydzyk. I że należy się zrzucić na budowane przez niego w Toruniu centrum Polonia in Tertio Millenio, czyli całe Rydzykowe miasto z domami, szkołami, basenami. To jest dopiero wizja, a nie kupno jakiegoś tam helikoptera za marny milion dolarów. Wysłannik Rydzyka odwiedza nie tylko Amerykę Łacińską. Działa również w USA, Kanadzie, a w 2001 r. w Oslo jego Polskie Stowarzyszenie Morsko-Gospodarcze zorganizowało forum dla polonusów z Europy. Jakie dzięki temu zostają generowane kwoty dla ojca dyrektora Rydzyka, nie wiadomo. Można się domyślić, że duże. Może więc opieszałość dyrektora Krasowskiego bierze się stąd, że udostępnienie rodzinie dokumentów byłoby wrzodem na dupie jego znajomków z kręgów radiomaryjnych? O tym, że ojciec Tadeusz zabiegał u samego Hutyry, aby cała sprawa o ochronę dóbr nie była łączona z Radiem Maryja, świadczy taka ciekawostka. W akcie oskarżenia, który Hutyra skierował do sądu, znalazł się passus, że Sulatycki go pomawiał podczas wielu spotkań z osobami ze środowiska Radia Maryja. Na prośbę Rydzyka Hutyra wysłał do sądu wniosek o sprostowanie tego fragmentu na: z naszymi wspólnymi znajomymi. Zrezygnował też z żądania podania wyroku do wiadomości w "Naszym Dzienniku" i Radiu Maryja na rzecz podania go w "Naszej Polsce". Hutyra, Krasowski, Sulatycki dobrze się znali. Byli z tej samej politycznej paczki. Z tych samych towarzyskich kanap. W jednym czasie zajmowali się w Warszawie sprawami morskimi. Hutyra był dyrektorem Departamentu Administracji Morskiej i Śródlądowej w Ministerstwie Transportu i Gospodarki Morskiej w czasie, gdy Sulatycki był wiceministrem w tymże ministerstwie. Było to za rządów Jana Olszewskiego i po części Hanny Suchockiej. Edmund Krasowski jako poseł Porozumienia Centrum był wówczas przewodniczącym sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej. Podsumowując całą sprawę. Opieszałość dyrektora oddziału gdańskiego IPN w wydaniu dokumentów Hutyry stawia w złym świetle wielokrotne deklaracje prof. Kieresa, że instytut jest po to, aby rzetelnie badać i udostępniać swą wiedzę w sposób bezstronny. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niewyzytka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie dla chama hałda Jaka kara czeka prezesa, który nabruździł własnemu przedsiębiorstwu? Awans. Jak należy traktować chamów? Po chamsku. Choć nazwa Lipówka jest pełna uroku, jednak miejsce, które się tak nazywa, do przyjemnych bynajmniej nie należy. Nie dość, że jest to hałda odpadów wywiezionych z Huty Katowice, to jeszcze wokół ledwo da się oddychać ze względu na pył unoszący się w powietrzu, a uszy rozrywa warkot potężnych maszyn, które rozkopują hałdę w poszukiwaniu skarbów. Skarby to co prawda nie złoto ani nie diamenty, ale i tak są warte wiele milionów złotych. Na hałdzie leży mnóstwo żelaza i żużlu (który kupują huty) oraz kruszywa (te chętnie kupują budowniczowie autostrady A4). Finowie dają dyla Fińska spółka SKJ-Yhtot Oy, należąca do firmy Rautaruukki, chciała cztery lata temu wybulić 70 mln zł za możliwość grzebania w hałdzie. Właśnie tyle Finowie obiecywali zainwestować w spółce EKO-GRYS, która rozkopuje Lipówkę. Spisano nawet umowę przedwstępną, ale Finowie się wycofali. Jako oficjalny powód podali wrogą postawę załogi. Załoga w ogromnej większości składa się z dawnych pracowników Huty Katowice. EKO-GRYS jest spółką należącą do huty. Do 1998 r. był to po prostu Wydział Przerobu Żużla Huty Katowice. Nosił symbol P-22. Nic dziwnego, że robole z EKO-GRYSU uważają się za hutników. Jedyna prywatyzacja, jaka mieści im się w głowie, to albo przejęcie przez jakiś ogromny koncern metalurgiczny (ten sam, który kupi całe Polskie Huty Stali), albo utworzenie spółki pracowniczej. To im obiecano przed laty. W 1995 r. powstał dokument pod nazwą Projekt Uwłaszczenia Pracowników Huty Katowice. Każdy szanujący się krawaciarz dobrze jednak wie, że robolom można wszystko obiecać, bo obietnice ani nie zobowiązują towarzysko, ani mocy prawnej nie mają. Żadnego uwłaszczenia nie przeprowadzono, a wydział P-22 stał się osobną firmą. Chamy pisma piszą Pracownicy EKO-GRYSU, to nie tylko robole, ale i chamy. Nie dość, że nie chcą pokornie puścić w niepamięć składanych im obietnic, to jeszcze ośmielają się w tej sprawie brudzić papier. Rok temu, w sierpniu, walą pisemko do czegoś, co nazywa się HK Grupa Kapitałowo-Inwestycyjna SA, a co w imieniu Huty Katowice zarządza wszystkimi spółkami, które są jej własnością. Pisemko jest krótkie i bardzo konkretne. Zawiera dwa pytania: o możliwość wykupienia udziałów EKO-GRYSU przez pracowników i o to, na jakich warunkach miałoby się to odbyć. Po miesiącu (koniec września) przychodzi odpowiedź, że trwają prace nad prywatyzacją spółki i rozmowy na temat udziału pracowników w prywatyzacji spółki będą możliwe po zakończeniu prac nad tą koncepcją. Mijają jeszcze dwa tygodnie i chamy dostają kopa. Prawdziwy dżentelmen nie lubi brudzić sobie obuwia. Nawet gdy chodzi o kopniaka dla chama. Osłonięto się więc gazetą. 11 października "Rzeczpospolita" publikuje ogłoszenie – zaproszenie do rokowań o prawo do grzebania w hałdzie Lipówka oraz do kupna pakietu większościowego spółki EKO-GRYS. Chamy są wkurwione. Nie na żarty. Najbardziej na siebie, gdyż wszystkie znaki na hałdzie i w kwitach wskazują na to, że przeholowały w czepianiu się krawaciarzy. Tak się składa, że 5 września (czyli między chamskim przypomnieniem o prawie do udziałów a odpowiedzią krawaciarzy) chamy piszą jeszcze jedno pismo. Przekraczają w nim wszelkie dopuszczalne granice. Bo jak inaczej traktować takie na przykład zdanie: Panie Prezesie, przypominamy, że umowa, którą Pan zawarł osobiście w imieniu Huty Katowice SA jest "prywatą" łamiącą prawo. Prezes rozdaje konfitury Wspomniany pan prezes to niejaki Andrzej Szydło. Stajnia AWS. Wiceprezes HK SA za czasów osławionego Wróbla. Potem – na krótko – prezes huty. Właśnie z tego okresu pochodzi pismo chamów. Dlatego zwracają się do Szydły Panie Prezesie. Zmienia się władza, ale Szydle, który uchodzi za zaufanego człowieka Andrzeja Szarawarskiego, krzywda się nie dzieje. Zostaje członkiem Zarządu Polskich Hut Stali. Dlaczego chamy z EKO-GRYSU zarzucają mu łamanie prawa i prywatę? Dlatego, że wtedy, gdy był wiceprezesem HK SA, na Lipówkę wpuścił konkurencyjną firmę, a później – jako prezes HK SA – zlekceważył sygnały, że firma ta działa wbrew interesom Huty Katowice i wbrew interesom firmy EKO-GRYS (spółki-córki Huty Katowice). Prawo nieodpłatnego grze-bania się w hałdzie otrzymała firma o nazwie Vector zajmująca się sprzedażą okien. Pod umową są pieczęcie i podpisy dwóch wiceprezesów huty: Andrzeja Szydły i Andrzeja Radko. Robole z EKO-GRYSU protestują. Piszą pismo do Andrzeja Capigi, wówczas prezesa całego tego interesu, czyli Huty Katowice. Zwracają się do niego, by wstrzymał realizację umowy z Vectorem. Ten postępuje dziwnie, bo działa zgodnie z tą sugestią, zamiast zrobić z tak chamskim pismem to, co należy, czyli podrzeć i wyrzucić w diabły. Kupiona przez Vector maszyna do rozkopywania hałdy stoi bezczynnie do momentu, kiedy prezesem Huty Katowice zostaje Andrzej Szydło. Wtedy wreszcie Vector zaczyna kopać w hałdzie. Ale już pierwszego dnia zostaje przyłapany na wywożeniu złomu boczną dróżką przez las. A powinien przejechać z nim przez wagę. Umowa z Vectorem zostaje wypowiedziana w trybie natychmiastowym. I co? I nic. Vector robi swoje, jak gdyby nigdy nic. Jest wrzesień 2002 r. Chamy piszą swoje chamskie pismo do Andrzeja Szydły o prywacie i łamaniu prawa. Po chamsku podają w nim szereg dowodów na to, jak Vector robi w balona Hutę Katowice wraz z jej spółką-córką (czyli EKO-GRYSEM). Jak pamiętamy, tym pismem chcą wykopać Vector, a dokopują sobie. Menago kiwa roboli Porządny krawaciarz nie tylko ma traktować chamy po chamsku, ale – kiedy tylko się da – powinien też ich kiwać. Żeby czuli do niego podziw, a siebie uznawali za coś gorszego. Pod tym względem prezes EKO-GRYSU jest OK. Tę zaszczytną funkcję pełni Marek Drożyński, były przewodniczący Rady Miasta Dąbrowa Górnicza. Prezes Drożyński otrzymał niedawno zaszczytne miano "Menedżera Zagłębia Roku 2002". Do konkursu zgłosili go pracownicy. Myśleli, że pan prezes jest cool. W końcu średnia płaca w firmie wynosi 3,7 tys. zł (dane z grudnia 2002). W ostatnich latach były też 10-procentowe podwyżki. Podwładni Drożyńskiego nie wiedzą, że podczas przechodzenia na rentę bądź emeryturę czeka ich bardzo przykra niespodzianka, gdyż EKO-GRYS nie płacił składek za pracowników. Dług wobec ZUS to co najmniej 3,8 mln zł. Nie wiedzą także i tego, że zablokowane są konta firmy. Żaden bank nie chce jej dać kredytu. Według naszego informatora z Huty Katowice, działalność gospodarcza EKO-GRYSU w 2001 r. spowodowała straty rzędu prawie 400 tys. Ten rok ponoć zaczął się z niewielkim plusem, ale w to wszyscy wątpią. Do rokowań dotyczących grzebania się w hałdzie i kupna udziałów EKO-GRYSU staje 12 firm. Wygrywa przedsiębiorstwo KEM (główny dostawca złomu do HK SA), które oferuje 2,5 mln zł. Według naszego informatora z huty, KEM może nie znać całej prawdy o tragicznej sytuacji EKO-GRYSU. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wpierdol na szczycie Protesty w Genui są żałosnym świadectwem kultury, która usiłuje krzykiem rozwiązać problemy wymagające wnikliwej refleksji. Abp Życiński serwis internetowy Katolickiej Agencji Informacyjnej, 22.07.2001 r. Kim są uczestnicy, którzy sami mianowali się przedstawicielami ludzkości? To przedziwne zbiorowisko, skupiające lewaków wszelkich odcieni, anarchistów, maoistów, trockistów, stalinistów, neomarksistów. Przeciwników energii jądrowej i członków ruchów pokojowych. Feministek i ekologów. Nudystów i zwolenników chodzenia w sandałach. Wegetariańskich pijaczy soków owocowych. Niedobitki rewolty studenckiej ’68 i sieroty po ZSRR. Maciej Rybiński "Rzeczpospolita" 21–22.07.2001 r, Wracamy do tych zdarzeń i do ich ocen. Rok temu, w artykule "Faszyzm wraca do domu" opublikowaliśmy w "NIE" (nr 32/2001) relację z zajść w szkołach Petrini i Diaz oraz świadectwa osób przetrzymywanych w areszcie Bolzaneto, który specjalne oddziały włoskiej policji więziennej przygotowały na ten okres w swoich koszarach. W tamten krwawy weekend, po zakończeniu szczytu G8 (19–21 lipca 2001 r.) zostało aresztowanych 225 osób. Przypomnijmy. W nocy specjalne oddziały policyjne otoczyły dwie szkoły, w których znajdowała się siedziba Genua Social Forum, a przede wszystkim sala prasowa niezależnych dziennikarzy z Indymedia. Ze względu na późną porę i męczący dzień w środku wszyscy już spali. Byli to młodzi ludzie z różnych krajów (również trzech Polaków), a przede wszystkim młodzi dziennikarze, którzy odrzucili zaproszenie Berlusconiego do opancerzonej twierdzy, jaką była czerwona strefa. Zawodowcy pracujący na ulicy, a nie w wygodnym fotelu konferencyjnym. Policja wkroczyła do szkoły twierdząc, że właśnie tu podjechał TIR, z którego podczas manifestacji Mołotowa (do tej chwili wszelki ślad po ciężarówce sfilmowanej przez policję zaginął) i stąd rzucano kamienie w przejeżdżającą sukę policyjną. Powodem rozpoczęcia akcji miało być to, że jeden z antyglobalistów przebudził się i zaatakował policjanta nożem. Odbyła się prawdziwa jatka. Policjanci bili pałkami bezbronnych ludzi śpiących na podłodze, zniszczyli cały sprzęt komputerowy i aparaty fotograficzne (na kliszach znajdowały się dowody konszachtów między glinami a czarnymi ekstremistami z Black Blocku, którzy byli zwykłymi prowokatorami). Po aresztowaniu 93 osób policjanci wynieśli dowody przestępstwa antyglobalistów: dwie butelki koktajlu Mołotowa, nóż, kilka kijów i chusteczki higieniczne. To, co działo się dalej w Bolzaneto, szczegółowo opisaliśmy też rok temu. Przypomnijmy tylko, że niewinnym ludziom (w tym dziennikarzom i fotoreporterom) odebrano dokumenty, portfele, karty kredytowe, brano odciski palców, bito pałkami i rękawicami, aby nie zostawić śladów nadających się do obdukcji, ubliżano, pluto w twarz, gaszono im papierosy na rękach, grożono gwałtem, zmuszano do stania godzinami z rękoma w górze, sikania w majtki, straszono, że zostaną oskarżeni o morderstwo policjanta, w końcu dano do podpisania gotowe, fałszywe zeznania i pozostawiono w środku nocy na autostradzie. Międzynarodowe Stowarzyszenie Dziennikarzy wyraziło protest wobec pogwałcenia wolności zawodowych. Amnesty International wszczęła dochodzenie w sprawie przypadków pogwałcenia praw człowieka. We Włoszech i innych krajach odbyły się manifestacje protestu. Dziś, gdy 8 wielkich głów tego świata przymierza kapelusze w pilnie strzeżonym kanadyjskim kurorcie zimowym zaszytym w górach – okazuje się, że to włoscy policjanci podrzucili dowody winy antyglobalistów, czyli butelki samozapalne z benzyną. Jeden z policjantów znalazł je po prostu w krzakach, a później przyniósł na salę prasową. Arnaldo La Barbera – rok temu szef oddziałów antyterrorystycznych – jest oskarżony o udział w pobiciu, o fałszywe zeznania i oszczerstwo. Te same zarzuty postawiono Massimo Nucera, który jak się okazuje sam dziabnął nożem swą kamizelkę kuloodporną, aby był pretekst do akcji. To dopiero wierzchołek lodowej góry, która zaczyna się topić. Ludzie zmasakrowani przez policję odważyli się dochodzić sprawiedliwości w trybunale. Prokuratura pracuje, śledztwo w dalszym ciągu trwa, za jakiś czas cała prawda wyjdzie na wierzch... Jest to prawda bardziej złożona niż myśleliśmy w zeszłym roku pisząc o Genui. Do ciężkiego pobicia i aktów tortur doszło również przy okazji innej manifestacji antyglobalistów, która miała miejsce w marcu 2001 r. w Neapolu. Także tam policja dowiozła protestujących do koszar (zbierano nawet rannych ze szpitali), pobiła ich i upokorzyła. Wtedy jednak rządził we Włoszech nie Berlusconi, lecz lewicowy rząd i odpowiedzialność za to ponosi lewicowy minister Bianco. Tak więc oskarżyć należy cały system władzy, która niezależnie od barwy w pewnym momencie zapomina, czym jest demokracja. Ruch antyglobalistów jest pacyfistyczny i wielokrotnie to udowodnił. Jest również ruchem dojrzałym, który umie manifestować na ulicy z podniesionymi rękami, nawet gdy policja odcina drogę ucieczki zamykając plac z czterech stron i strzela gazem łzawiącym prosto w twarz. Pora zadać wreszcie trzy rozsądne pytania: – kto uczy policję obchodzić się w ten sposób z obywatelami, którzy mają przecież prawo manifestować swoje opinie i przekonania? – kto wymyślił Black Block, by zdyskredytowć antyglobalistów? – skąd się bierze w Polsce tylu głupich dziennikarzy, którzy rok temu napisali tyle idiotycznych bredni o tym, co wydarzyło się w Genui, i nie byli solidarni z kolegami po fachu, lecz jak zwykle – z władzą? Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Daj "Newsweek" jest nowym wcieleniem proradzieckiego tygodnika "Przyjaźń". Sławi przyjaźń, przykład i pomoc USA. Wspaniałe Stany Zjednoczone u siebie pognębiły wielką korupcję i pod ich zbawiennym naciskiem na szczycie Unii Europejskiej w Sewilli postanowiono wzorować się na Ameryce. Polska powinna więc dostosować swe normy do cywilizowanego świata – zachęca amerykańsko-polskie czasopismo w numerze 26. Jeżeli amerykańskie sposoby są skuteczne, to tym bardziej szkodliwe. Jestem namiętnym zwolennikiem korupcji. Musi być bowiem z natury dobre to, co Waszyngton, Kaczyński, Lepper oraz "Newsweek" złem ogłaszają. Ludzie nie lubią tych, co biorą, ponieważ mało, że oni mają władzę, to jeszcze się bogacą. Z tymi, co dają, sympatyzują, chyba że ktoś dużo daje. Przyczyna lubienia tych, co dają, ale nielubienia tych, co dużo dają, jest wobec łapowników taka sama, jak wobec dziewczyn. Która daje, ubogaca nam życie, lecz ta, co dużo daje, wywołuje moralne potępienie, bo się bogaci. To bowiem zawiść rodzi rygoryzm moralny. Uważałoby się powszechnie demokrację za korzystny ustrój, gdyby tylko władza była tak uboga, jak większość obywateli. Oczekuje się więc od rządzących, że będą równie nieudolni w zapewnianiu sobie pomyślności, co tej powszedniej. Jednakże człowiek, który potrafi stwarzać bogactwo ogółu, ale sam zarobić nie potrafi, to w ogóle nie jest polityk, tylko ekonomista. Jedyny ustrój, w którym położenie życiowe rządzących i rządzonych było zrównoważone, nazywał się stalinizmem. Był to zresztą jeden z powodów, dla których cieszył się on wielkim wzięciem, czemu dzisiejsi historycy kłamliwie zaprzeczają. W stalinizmie co prawda ogół żył ubogo i w po- równaniu z nim władzy wiodło się dobrze, ale ona sama rekompensowała społeczeństwu z nawiązką to materialne zróżnicowanie. Rządzący znacznie silniej i częściej narażeni byli na tortury, śmierć lub dożywotnie ciężkie roboty niż ludzie nie uczestniczący we władzy. W tym między innymi rozumieniu stalinizm był ustrojem naprawdę wielkiej sprawiedliwości społecznej. Ponieważ korupcja bogaci dzisiejsze elity, zawiść pospólstwa zasłania jej zalety. Łapówkarstwo stanowi zaś doniosły czynnik korygujący ślepą bezduszność gospodarki rynkowej. Gdyby np. przetargami nie rządziła łapówka, wygrywaliby je ci, którzy mają więcej forsy przeznaczanej w ofercie. Pieniądze zaś, jak wiadomo, nie biorą się z zasługi. Łapówka sprawia zaś, że wygrywać może i ten, kto pieniędzy w ogóle nie ma lub ma ich mało, lecz zręczniej od bogacza operuje niewielką forsą lub nawet tylko gołą jej obietnicą. W "NIE" pokazujemy to stale. Korupcja uczłowiecza więc niewidzialną rękę rynku, która bez niej byłaby łapą bestii. W Polsce nie ma ani jednej wielkiej fortuny, która by nie wyrosła z nadań państwowych. Gdyby więc właśnie korupcja nie była źródłem tych pieniędzy, musiałaby nim być przestępczość cięższa, np. handel narkotykami, terroryzm i bandytyzm. Korupcja umacnia znaczenie demokracji. Kto wygrywa demokratyczne wybory, decyduje o wzbogacaniu się swoich klientów zajętych biznesem. Kto się już wzbogacił, wpływa potem na wynik wyborów. Korupcja nie pozwala więc kapitałowi wyobcować się od polityki, a polityce – od realnego życia gospodarczego. Łapówkarstwo to sztuka, która do pewnego stopnia zrównuje ludzi. Równość zaś stanowi znamię demokratyzmu stosunków. Nie każdego stać na wielkie łapówki, ale ten ułatwia sobie życie dając je małe w zamian za skromne dla siebie pożytki. Smaruje policjanta, lekarza, gminnego gryzipiórka. Jeśli urzędnik nie ma władzy, dzięki której miliony przelewają mu na konto w Szwajcarii, zawsze łyknie sobie przecie chociaż stówę albo piwo. W kapitalizmie pozbawionym korupcji pieniądz rządziłby wyłącznie w proporcji do swej wielkości. Nic już nie wiązałoby wówczas tego obywatela, który chodzi boso, z tym, którego wozi szofer. Gdyby nie było korupcji, rozwój globalnych stosunków rynkowych pozbawiałby władze państwowe wszelkiego znaczenia. W ślad za tym znaczenie traciłyby procedury wyborcze i nikt by w nich nie chciał uczestniczyć. Brak korupcji oznacza więc upadek demokracji i zmierzch państwa. Zanik łapownictwa musiałby powodować skłócenie elity politycznej z elitą pieniądza, gdyż miałyby one przeciwstawne interesy i walczyły ze sobą. Korupcja zapewnia zaś harmonijną współpracę obu tych sektorów władzy nad krajem. Wreszcie korupcja stanowi w kapitaliz-mie ostatnią dźwignię awansu społecznego na szczyty. Bez niej z biegiem dziesięcioleci władza ekonomiczna i dobrobyt należałyby tylko do jełopów dziedziczących bogactwo po rodzicach. Osoby bez pieniędzy, choćby nie wiem jak zdolne, już u progu życia byłyby bez szans. W systemie korupcyjnym natomiast goły, ale zręczny pośrednik łatwo prześcignie biernego dziedzica fortuny. Dzięki korupcji następuje więc wymiana elit. Zakrawa na paradoks, że tak niezbędne w naszym ustroju i pełne zalet łapownictwo politycy zwalczają namiętnie. Rodzi to pytanie: czyż politycy wyspecjalizowani w donośnej walce z korupcją mniej z niej korzystają niż ich cichsi koledzy? Na ogół tak jest właśnie, ale do czasu. Korupcję, podobnie jak seks, otacza powszechna obłuda, tedy zwalczając oba te pożytki osiągnąć można popularność. Zawsze jednak dlatego chce się pognębić tych, którzy biorą, żeby odebrawszy im tę możliwość zyskać ją samemu. Walka o władzę to więc kostium skrywający walkę o łapówki. Wygrywają ją ci, którzy łatwiej biorą, gdyż oni mają lepsze poparcie pieniężne tych, którzy sposobią się dawać. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jego Świętobliwość nie bawi się w indian. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Goła dupa czwartej władzy Każda gazeta, stacja radiowa i telewizyjna w Polsce twierdzi, że jest „niezależna”, „wolna” i „bez cenzury”. Trzeba dodać „i zadłużona”, czyli zależna, zniewolona. Najważniejszym źródłem dochodów mediów jest reklama. Jej polski rynek wart był w 2003 r. około 10 mld zł. 64 proc. tego tortu konsumują TVP, Polsat i TVN. Tylko dzięki programom 1 i 2 wpływy Telewizji Polskiej wyniosły w zeszłym roku 2,6 mld zł. Polsat zgarnął 1,06 mld zł. Podobnie stacja Wejcherta i Waltera. W tym czasie wszystkie polskie tytuły prasowe musiały zadowolić się kwotą 1,6 mld. Na tym poletku dominuje Agora, której konta w ubiegłym roku spęczniały o około 576 mln reklamowych złotych. Ogromne pieniądze mogą mylić. Wydatki spółek medialnych często przewyższają wpływy, a coraz większym ciężarem stają się zaciągnięte wcześniej kredyty. Agora na krechę Od 2000 r. recesja w gospodarce i cięcia budżetów wielkich reklamodawców wpłynęły ujemnie na wyniki finansowe spółek. W 2000 r. zysk netto wydawcy „Gazety Wyborczej” wyniósł ponad 143 mln zł. W ubiegłym – zaledwie około 7 mln. Akcje Agory są dziś jednym z gorszych papierów na giełdzie. Był czas, gdy jedna kosztowała 179 zł. 7 maja 2004 r. – tylko 46,60 zł. W grudniu 2001 r. spółka ogłosiła, że zwalnia 170 osób. W styczniu tego roku – kolejne 500. Dziś nad imperium z ulicy Czerskiej długim cieniem kładzie się nie tylko półmiliardowy kredyt zaciągnięty w banku Pekao S.A., ale fakt, że „Gazeta Wyborcza” nie jest już najlepiej sprzedającym się polskim dziennikiem. Wyprzedził ją „Fakt”, którego sprzedaż przekroczyła 578 tysięcy egzemplarzy. To oznacza dla Agory nieunikniony spadek wpływów z reklam. Myślę, że już w 2001 r. prezes Wanda Rapaczyńska wiedziała, że bez własnej stacji telewizyjnej jej firma w przyszłości stanie się albo łatwym łupem zagranicznego inwestora, albo czeka ją marginalizacja. Stąd zabiegi wokół zakupu Polsatu i ataki na projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji przygotowany przez rząd Millera, który mógł ograniczyć ekspansję spółki. Dwa lata temu „Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza” wściekły się na Kołodkę zarzucając mu wojowanie z prywatnymi mediami, gdy ten jako minister finansów podjął decyzję o rezygnacji z usług Centralnego Domu Maklerskiego Pekao S.A., który od kwietnia 1996 r. obsługiwał emisję i reklamy obligacji skarbowych. Od 1999 r. do połowy 2002 r. „Gazeta” otrzymała z tego budżetowego źródła 10 mln zł, a „Rzepa” – 4,25 mln zł. Za – jak pisaliśmy – zbędne reklamy, bo popyt na papiery i tak był ogromny. Wanda Rapaczyńska ostrzegała wtedy przed „scenariuszem pakistańskim”, w którym to rząd decyduje, kto dostanie ogłoszenia. Aby poprawić wyniki finansowe, Agora nadal zainteresowana jest zakupem stacji telewizyjnej, co zapewniłoby jej większy udział w reklamowym torcie. Nie przestała też zabiegć o Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. Skarb państwa chce zaoferować inwestorom w drodze zaproszeń do rokowań od 30 do 60 proc. akcji tego wydawnictwa. Jeśli Agora kupi WSiP, znacząco poprawi swoją pozycję, bo w kasie wydawnictwa firmy leży podobno 150 mln zł. Jeśli nie, jej kłopoty się pogłębią. TVN ma bank W równie złożonej sytuacji znajduje się kontrolująca TVN spółka ITI. W zeszłym roku majątek jej głównego udziałowca Jana Wejcherta tygodnik „Wprost” szacował na 1,35 mld zł. Ale na TVN sp. z o.o. wisi od listopada 2003 r. ogromne obciążenie – konieczność spłaty w ciągu dziesięciu lat obligacji wartych 235 mln euro. I to nie koniec zobowiązań. Pół roku temu na mocy porozumienia ITI z BRE Bankiem strony ustaliły, że powiązana z tym bankiem spółka przejmie 10 proc. udziałów w telewizji TVN w zamian za umorzenie obligacji wartych 42,5 mln dolarów. W komunikacie podano, że Grupa ITI obniży swoje zadłużenie z 109.550.000 USD do 67.050.000 USD. Pytanie: kto naprawdę jest właścicielem spółki? Czy właściciele obligacji, którzy wyłożyli 235 mln euro? Czy też bank, który pożyczył 67 mln dolków? I jak to wszystko się ma do obowiązującej ustawy o radiofonii i telewizji? KRRiTV będzie mogła poszukać odpowiedzi na te pytania, bo ci, którzy mają koncesję na nadawanie, mają też obowiązek składania jej corocznych sprawozdań finansowych. Na razie TVN wybiera się na giełdę. Pierwsze podejście ITI w 2002 r. – o co prezes Walter miał pretensje do Agory – zakończyło się klapą. Tym razem spółka liczy na to, że uda się jej ściągnąć nawet 600 mln zł, co uważam za przykład „rolowania” długów kosztem giełdowych graczy. Moim zdaniem realną szansą firmy Wejcherta i Waltera jest ograniczenie wpływów reklamowych TVP. Gdyby z 2,6 mld zł, które zgarnia z rynku publiczny nadawca, udało się szarpnąć końcówkę, starczyłoby na spłatę obligatariuszy. Dlatego starcie między tymi nadawcami jest nieuniknione. Głodne rekiny Okrzyki o „wolności” i „niezależności” są nic niewarte, gdy trzeba spłacać długi. Jeśli polskim prywatnym mediom nie uda się zwiększyć wpływów z reklam, zostaną połknięte przez wielkie międzynarodowe koncerny. Na Polsat zasadzi się Rupert Murdoch, a na TVN – Berlusconi. O pieniądze możemy być spokojni, osobisty majątek premiera Włoch szacowany jest na ponad 7 mld dolarów, a Ruperta – na ponad 5. Tylko co to oznacza dla sceny politycznej? Gdy gdzieś w świecie szykuje się zamach stanu, pierwszymi na liście obiektami do ataku są gmachy radia i telewizji. Pałace prezydenckie, koszary i gmachy parlamentu nie mają znaczenia. Mediamagnaci W XXI wieku nikt nie zamierza cenzurować treści przekazu. Wystarczy nadzór finansowy sprawowany przez banki i symbioza ze światem polityki. W poprzedniej kadencji Sejmu głośno było o „partii Solorza”. W mediach padały nazwiska jej członków – posłów AWS Andrzeja Anusza, Tomasza Wełnickiego, Piotra Wójcika, a nawet ministra spraw wewnętrznych Janusza Tomaszewskiego. Mieli oni strzec interesów Solorza i Polsatu. Dlaczego wizja rządów Samoobrony przeraża Wejcherta i Waltera? Nie dlatego, że Lepper odbierze im koncesję, ale dlatego, że może to oznaczać skokowy spadek notowań złotego, który uczyni nierealną spłatę wartych 235 mln euro obli-gacji. Premier Lepper w koalicji z Jagielińskim, Giertychem juniorem i marszałkiem Wojciechowskim nie sprzedałby też WSiP-u Agorze i nie zgodził się na przejęcie Polsatu, a to wystarczy, by „Gazeta Wyborcza” pisała o nim źle lub bardzo źle. W naszym kraju prześladuje się prawdziwie niezależnych młodocianych nadawców, którzy nie pytając nikogo o zgodę montują na dachach swoje radiostacje i nadają hardkorowy rap z piwnicy. Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty ściga ich równie bezwzględnie jak Służba Bezpieczeństwa Radio „Solidarność”. W rękach ilu ludzi jest dziś kontrola nad większością „przekaziorów” w Polsce? Pięciu? Dziesięciu? Solorz, Walter z Wejchertem, Tyczyński z Rapaczyńską, Benbenek i Dworak. * * * Parlament Europejski w swych raportach ostrzega przed nadmierną koncentracją własności w mediach widząc w tym zagrożenie dla demokracji. Ostatni dokument przedstawiony przez holenderską deputowaną Joannę Boogert-Quaak nie zostawił suchej nitki na praktykach Berlusconiego, który we Włoszech ma wpływ na media publiczne (jako premier) i prywatne (jako właściciel). Administracja USA nie waha się przed wywieraniem nacisków na rząd Kataru w celu „zdyscyplinowania” finansowanej z budżetu tego państwa stacji Al-Dżazira. Ostatnio wytwórnia Walt Disney Company wstrzymała za pośrednictwem swej filii Miramax rozpowszechnianie w USA najnowszego filmu Michaela Moore’a „Farenheit 9/11”. Oficjalnie – bo jest „nieodpowiedni”; naprawdę dlatego, że w roku wyborczym wali Busha juniora po genitaliach. Tak to dzięki sile pieniądza w mediach demokracja staje się pozbawioną treści dekoracją. Agora 30 grudnia 2003 r. spółka Agora – wydawca „Gazety Wyborczej” – podpisała aneks do wartej pół miliarda złotych umowy kredytowej z bankiem Pekao S.A. z kwietnia 2002 r. (Nie jest dla mnie jasne, czy Pekao mogło udzielić tak wielkiego kredytu Agorze. Kapitały własne banku to 7,16 mld zł, a prawo mówi wyraźnie, że bank nie może jednemu klientowi pożyczyć więcej niż 5 proc. swoich kapitałów. 500 mln zł to więcej niż określone w ustawie 5 proc.). Forsa miała iść na dokończenie budowy siedziby spółki przy ulicy Czerskiej w Warszawie i zakup akcji innych firm. Pierwszą z szesnastu rat kwartalnych Agora miała spłacić z końcem marca 2004 r. Ponieważ, moim zdaniem, mogłoby to Agorze sprawić problem, bank zgodził się przesunąć termin o rok. Uważam, że prezes Pekao S.A., były premier Jan Krzysztof Bielecki, powinien już utworzyć rezerwy, mocno zacisnąć zwieracze i modlić, aby spółka coś wyskrobała. Zysk netto spółki za 2003 r. to gówniane 7,8 mln zł. ITI 25 listopada 2003 r. TVN sp. z o.o. z Grupy ITI z pomocą renomowanych instytucji finansowych: JPMorgan, Bear Sterns International LTD oraz Jefferies & Company INC sprzedała warte 235 mln euro obligacje. Termin ich wykupu upływa w 2013 r. Dziś to równowartość ponad miliarda stu milionów złotych (1 102 000 000 zł). Papiery oprocentowane są na 9,5 proc. Sądzę, że Wejchert z Walterem powinni w grudniu odłożyć 21,15 mln euro (lub 100,5 mln zł) tylko z tytułu obsługi odsetek! Co gorsza 131,5 mln euro zapłacono kontrolowanej przez Harrego Evansa Sloana SBS Broadcasting S.A. za 30,4 proc. udziałów w TVN. Zysk grupy ITI w 2003 r. wyniósł 40,4 mln dolarów. Polsat Pod koniec kwietnia Prokuratura Rejonowa Praga Południe umorzyła śledztwo w związku z doniesieniem współpracującej z poznańskim biznesmenem Piotrem Bykowskim firmy Pro-Market na zarząd kontrolowanego przez Zygmunta Solorza Invest-Banku. (O sporach między Bykowskim i Solorzem pisaliśmy na łamach „NIE” w nr 46 i 50/2002 „Solorz i upadlina”. Pro-Market uważała, że zarząd banku nie uwzględnił w bilansie opiewających na pół miliarda złotych weksli. Prezes Polsatu zaprzeczał istnieniu kwitów. Tymczasem w uzasadnieniu prokuratury znalazło się zdanie, że niewątpliwym jest istnienie zobowiązania wekslowego stanowiącego zabezpieczenie systemu finansowego konsorcjum. Teraz do szarży ruszy Bykowski i choć wynik starcia nie jest pewny, gdyby wygrał, mocno skaleczyłby Solorza. Odebrania koncesji Polsatowi chce Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Jego zdaniem stacja nie płaci tantiem. RMF FM Właścicielem krakowskiego radia RMF FM jest spółka Broker FM. W grudniu 2003 r. jej kapitał zakładowy wynosił... 100 tys. zł, podniesiono go ostatnio do 3,3 mln. Zobowiązania Brokera na koniec 2003 r. to 129,5 mln zł! Nie dziwi mnie, że w tych okolicznościach spółka myśli o giełdowym debiucie. Stoją puste nowe studia w Nieporazie wyleasingowane od kontrolowanej przez Millennium Bank firmy BEL Leasing. Między RMF a Zjednoczonymi Przedsiębiorstwami Rozrywkowymi (25 stacji radiowych Eska i Gold) trwa ostry konflikt. W Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie leży 12 wniosków związanej z rozgłośnią spółki Team FM o uchylenie koncesji dla stacji należących do Eski. 19 kwietnia br. przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Danuta Waniek w wystąpieniu sejmowym oświadczyła, że: została przekazana Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji pisemna informacja o potencjalnych nieprawidłowościach w działaniu upełnomocnionych przedstawicieli spółki RMF FM z siedzibą w Krakowie, wskazujących na możliwość przejęcia władztwa nad koncesjami innych nadawców. KRRiTV powołała specjalny zespół, który ma wyjaśnić sprawę. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sądu swąd Kanadyjczyk przekręcił 25 tys. polskich rolników na 33 mln zł, więc polscy sędziowie zrobili sprawiedliwość. Pierwszy sędzia skazał go na 8 lat więzienia, ale nie nakazał aresztowania. Drugi sędzia zmniejszył mu wyrok do 5 lat. Trzeci sędzia orzekł przedterminowe warunkowe zwolnienie, choć Kanadyjczyk już dawno z Pomrocznej spierdolił. Panie ministrze Kurczuk, widzisz Pan to i nie grzmisz?! W roku 1992 Jason Dallas z kanadyjskiej Victorii miał 39 lat, firmę Advance Capital Services Corporation i wielką ochotę na robienie interesów w Polsce. Wpadł na pomysł, żeby polską żywność eksportować do krajów WNP. Warszawskiej spółce Hod Impex zaproponował wspólny biznes na ponad 300 baniek w dolarach. Przedstawiciele Hod Impeksu ruszyli w Polskę i popodpisywali umowy z ponad 25 tysiącami chłopów na dostawę wszystkiego, co się da zjeść, głównie kartofli. (Stąd późniejsza prasowa nazwa przekrętu – afera ziemniaczana). Kanadyjczyk miał wyglądające na wiarygodne zabezpieczenia finansowe: depozyty w moskiewskim United National Republic Banku, regwarancje i skrypty revolvingowe w Uzincambanku w Taszkiencie oraz skrypty dłużne chińskiej korporacji GuangXi Trust Investment Corporation. Dopiero gdy polscy chłopi dostarczyli w sumie 170 000 ton żarła wartego prawie 33 mln zł, i gdy żarło to bezpiecznie wyjechało na wschód, wyszło na jaw, że wszystkie te banki i korporacje to lipa, a ich papiery mają wartość makulatury. Szmalu nie było, nie ma i nie będzie. * * * Jason Dallas, syn Alexa i Sadie, okazał się zwyczajnym co do metody i nadzwyczajnym co do skali oszustem. Hod Impex i tłum wyruchanych rolników mogli go szukać z takim samym powodzeniem, z jakim by znaleźli Bursztynową Komnatę. Za Dallasem wysłano wprawdzie międzynarodowy list gończy, ale kto by tam liczył na ujęcie hochsztaplera... Aż tu nagle – niespodzianka. Interpol przyskrzynił Jasonka w Szwajcarii i po krótkiej wymianie pism władze federalne deportowały go do Polski, gdzie w obrączkach na przegubach rąk miał doczekać do procesu. Czekał 2,5 roku – od połowy 1995 do początku 1998 r. Proces trwał prawie 2 lata. Na dwa miesiące przed ogłoszeniem wyroku Dallasa zwolniono z aresztu i pozwolono odpowiadać z wolnej stopy. 21 grudnia 1999 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Jasona Dallasa na 8 lat paki i 25 tys. zł grzywny. Sędziowie uznali, że Kanadyjczyk wyłudził mienie społeczne wielkiej wartości, za co powinien odkiblować, choć oszukani chłopi – gdyby wpuszczono ich do sądu – pewnie powyrywaliby mu nogi z dupy. Chociaż wyrok był nieprawomocny, to sąd mógł nakazać tymczasowe aresztowanie Dallasa. Nie nakazał. Dlaczego? O to należałoby spytać sędziego Sądu Okręgowego WOJCIECHA MAŁKA. To pierwsze z trzech nazwisk, które polecamy uwadze ministra Kurczuka. * * * Po złożeniu apelacji przez adwokatów Kanadyjczyka Sąd Apelacyjny w Warszawie złagodził wyrok Sądu Okręgowego; uznał mianowicie, że Dallas nie był winien wyłudzenia mienia społecznego, lecz zwykłego oszustwa, za co mógł dostać najwyżej 5 lat więzienia. Sąd Apelacyjny wprawdzie miał prawo uznać, że oszust z Kanady działał na zasadzie przestępstwa ciągłego, za co można by mu było wymierzyć karę 7,5 roku paki, ale sędzia Sądu Apelacyjnego ANDRZEJ WÓJCIK tak nie uważał. Trzecie nazwisko należy do sędziego Sądu Okręgowego JERZEGO CIECHANOWICZA z XI Wydziału Penitencjarnego w Warszawie, który 6 września 2002 r. wydał postanowienie o warunkowym przedterminowym zwolnieniu skazanego Jasona Dallasa z więzienia. I to jest, kurwa, skandal pod samo niebo, ponieważ sędzia Ciechanowicz zwolnił kogoś, kto w ogóle nie siedział i kogo w Polsce od dawna już nie było. Po nieprawomocnym wyroku z grudnia 1999 r. Kanadyjczyk nie miał zamiaru siedzieć na dupie i czekać, aż go zapuszkują, tylko najspokojniej na świecie opuścił Rzeczpospolitą. Nie wiadomo nawet, czy bycząc się na plaży na Karaibach lub innym Mauritiusie, wie, że Sąd Apelacyjny łaskawie zmienił mu kwalifikację prawną przestępstwa, a Sąd Penitencjarny zwolnił go przedterminowo i warunkowo. * * * Wiemy, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła do Sądu Apelacyjnego z zażaleniem na postanowienie Sądu Penitencjarnego, przy okazji wymieniając inne błędy popełnione w sprawie Dallasa. Znając jednak przychylność polskich sędziów dla kanadyjskiego oszusta, jesteśmy pewni, że nic to nie da. Chyba że sędziowie przestraszą się ministra Kurczuka, jeśli – oczywiście – minister Kurczuk ośmieli się ich przestraszyć. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gadki Hatki Już myśleliśmy, że publikacja "Brudy posła Giertycha" ("NIE" nr 6/2003) spłynęła po posłach Ligi Polskich Rodzin jak woda po kaczce. Roman Giertych usilnie stara się wykorzystać propagandowo aferę Rywina, nawołuje do rozwiązania parlamentu i nowych wyborów, ale nie zniża się do wyjaśnień na temat własnej roli w aferze Wielkopolskiego Banku Rolniczego. Raz tylko napomknął półgębkiem, że wszystkiemu winne są matactwa prokuratury. Nieoczekiwanie przerwał milczenie poseł Witold Hatka, który przy pomocy Romana Giertycha i Marka Kotlinowskiego kierował Wielkopolskim Bankiem Rolniczym doprowadzając go do bankructwa. Tercet ligusów przepompował sporą kasę z WBR do swoich prywatnych spółek. Kaliska prokuratura postawiła Hatce zarzut działania na szkodę banku oraz całego polskiego sektora bankowego i wystąpiła z wnioskiem o uchylenie immunitetu. Hatka dał odpór oskarżycielom wygłaszając z trybuny sejmowej oświadczenie poselskie w trzech kawałkach – 23 stycznia, 25 i 26 lutego 2003 r. Nie jest pewne, czy już definitywnie skończył. Zastanawialiśmy się, kto w tej trójcy był mózgiem, kto zaś wykonawcą: dwaj adwokaci, Giertych i Kotlinowski, czy Hatka, którego "Wyborcza" podejrzewa o brak matury. Teraz wszystko jest jasne: intelektualnie nikt Hatce nie dorówna. Z braku miejsca zacytujemy tylko fragmenty. Panie Marszałku! Moje oświadczenie nie ma nic wspólnego z tygodniem pomocy ofiarom, ludziom, którzy ponieśli uszczerbek – jest to akurat zbieg okoliczności. Za chwilę jednak okaże się, że poseł Hatka jest w pełnym słowa znaczeniu ofiarą, a także poniósł uszczerbek. Starannie wyreżyserowane przez specjalistów od socjotechniki powiązanych pajęczym systemem z agentami bezpieki i wynajętymi pismakami z "Gazety Wyborczej", "Gazety Pomorskiej", "Gazety Kaliskiej", "NIE", "Trybuny" i "Rzeczpospolitej" – brudnym piórem dziobią w ranach. Rozdrażniają, zanieczyszczają i przelewają brudne dusze opłacone groszami od wiersza, by poniewierać, szkalować zmęczonych Polaków. A może powiecie, że jesteście odnowieni, tacy demokratyczni, profesjonalni, że się was krzywdzi? A coście uczynili dla cierpiących, poranionych, wyrzuconych z ojczyzny? Jestem dowodem waszej troskliwości. Nie podobam się wam, nic to. Św. August (naszym zdaniem raczej Augustyn, ale co my wiemy o świętych) mówił: Złym się nie podobać – wielka to jest chwała. Wy nie jesteście w stanie nic dobrego czynić, bowiem zapadają sprzeczności między interesami korporacji, które reprezentujecie, a polskim narodem. To was miał na myśli Jan Paweł II, gdy przestrzegał Polaków. A wielki prymas Wyszyński przestrzegał mnie słowami: Strzeżcie się ludzi o nieciekawych twarzach. Wypowiadając te słowa, jestem przekonany, że o was myślał prymas. Więc stoję w miejscu zwanym polskim parlamentem i oświadczam: nie lękam się żadnej przemocy, nie lękam się szantażu pozbawienia życia. I stawiam znowu pytanie: czy pożywi się naród inspiracją oddziaływania sił zewnętrznych, którym patronuje duch masoński? Celem waszym jest zaknutowanie Polaków w imię bezlegalnej Europy, by założyć fundamenty pod Polską klęski moralnej i destrukcji. Wynika stąd jasno, że poseł LPR nie lęka się prokuratury i sądu. Dostało się Wiesławowi G., który był zarządcą komisarycznym upadłego banku i zawiadomił prokuraturę o wykrytych przekrętach. Wprowadzony przez Narodowy Bank Polski komisarz świadomie popełnił destrukcję w celu rozbicia Wielkopolskiego Banku Rolniczego. Dokonał przemocy wobec tysięcy rolników, którzy bank założyli. Ten agent służb, bo tak się sam nazwał, wezwał do pomocy kolesiów z Urzędu Ochrony Państwa, wynajmując sztab ludzi do śledzenia, zastraszania, paraliżowania działań akcjonariuszy, a w moim przypadku dopuścił się zdegradowania mojej osoby poniżej godności człowieka. Poseł oskarża Wiesława G. o zrujnowanie banku i jego 1500 akcjonariuszy, zbrodnicze pomówienie o kradzież samego Hatki i inne czyny karalne. Pod tym względem poseł góruje nad resztą obywateli RP. Zwykły człowiek naraziłby się na proces o zniesławienie. Lecz Hatka (sam podejrzany o przestępstwo) po to ma trybunę sejmową, żeby swobodnie demaskować Wiesława G. i innych wrogów osobistych. I nikt mu nie odbierze głosu, gdyż byłby to zamach na demokrację parlamentarną. Hatka korzysta z okazji, żeby przedstawić prawdziwą historię III RP. W dniu 27 października 1989 r., podbudowany żarliwą wiarą w odrodzenie Polski, powróciłem z emigracji politycznej. (...) Prominenci odkrawali sobie po kawałku Polski, a tabuny agentów uwłaszczały się majątkiem narodu. Wielu zamaskowano w różnych instytucjach państwowych. W tej niełatwej sytuacji Witold Hatka zapragnął naśladować księdza Wawrzyniaka, który w czasach zaborów powołał sieć polskich banków, i to takich, że zatrzęsła się niemiecka marka. Mając takie zaplecze, lud wielkopolski zdolny był do podejmowania walki z junkrami pruskimi. To hasło legło u podstaw determinacji tysięcy rolników i wielu wdów, które tak kochały Polskę, że nie żałowały grosza wdowiego, aby idąc śladami przodków, powrócić do idei księdza Wawrzyniaka... Hatka, rolnicy i wdowy stworzyli perłę pracy organicznej – Wielkopolski Bank Rolniczy. Dzieło to powstało 12 września 1992 r., w rocznicę wiktorii wiedeńskiej. Dzieło rzetelne, jak rzetelne są ręce rolnika, czarne i poorane. One Polski nie okradały, te ręce Polski broniły i żywiły. Rozumie się samo przez się, że bronił i żywił również Hatka. Poseł opiewa swą historyczną rolę: Wydaje mi się, że zasłużyłem na trochę szacunku chociażby dlatego, że 23 lata temu jako lider Solidarności podjąłem heroiczną walkę z komunistyczną przemocą, najmując się do kopania najtrwalszych fundamentów pod budowę wspólnego, wolnego, pięknego domu – Polski. Wówczas dzięki solidarnej miłości społecznej bijącej w setkach tysięcy polskich serc zaczęły kruszyć się bastiony bolszewickiego zła. Mam prawo i obowiązek przypominać, że dzięki takim jak ja i milionom podobnych z czasem runął mur berliński – to dla przypomnienia tym, którzy w Berlinie zapomnieli, a dzisiaj ordynarnie mnie atakują. Najładniejszy kawałek, cytat z księgi proroka Izajasza, zostawiliśmy na deser. Zaiste, jak ziemia wydaje swoje plony, jak ogród rozplenia swoje zasiewy, tak Pan Bóg sprawi, że się rozpleni sprawiedliwość i dzieła wobec wszystkich narodów. Dziękuję. Dalszy ciąg nastąpi. Zatruci pośród jazgotu zauważyliśmy jednak, że tego wstrząsającego oświadczenia nie słuchał nikt poza marszałkiem i paroma posłami niedobitkami czekającymi w kolejce do mównicy. A przecież takich pereł nie można rzucać przed wieprze. Z przemyśleniami Hatki powinien zapoznać się naród, zwłaszcza rolnicy o czarnych, pooranych rękach, wdowy i sieroty. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto widział mózg Paczochy Mówi się, że Leszek Balcerowicz otacza się wybitnymi fachowcami, liberalnymi młodymi wilkami. Niekoniecznie. Paczocha rządzi Janusz Paczocha, inżynier elektryk, po raz pierwszy wypłynął w latach 1990–1994, gdy był eto-sowym prezydentem Bytomia. Działał z rozmachem, wpędzając miasto w długi. A to wynajął potwornie drogą duńską firmę konsultingową B&K, pod jej nadzorem wydał 7 mln zł na remont szpitala i natychmiast oddał go wojewodzie, a to sprzedał za bezcen najlepsze lokale użytkowe i wydzierżawił miejskie targowiska zaprzyjaźnionym biznesmenom. Prasa opisywała jego dokonania w artykułach pod wymownymi tytułami: "Kolega kolegów", "Ten drobniutki miliardzik", "Sami swoi", "Nie wierzcie elektrykowi". Przez 3 lata prokuratura wałkowała aferę w Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej, która kosztowała podatników ok. 2 mln zł. Sprawcom włos nie spadł z głowy. Paczocha pozyskuje gwiazdę Na początku lat 90. artysta kabaretowy Jan Pietrzak żalił się pu-blicznie, w tym także Wałęsie, że nie ma w Warszawie stosownego miejsca na występy. Wtedy wkroczył do akcji prezydent Paczocha i opylił artyście bez przetargu dwupiętrowy lokal w centrum Bytomia, chełpiąc się przy tym, iż Wałęsa, prezydent i elektryk nie dotrzymał obietnic a on, też prezydent i elektryk wspomógł prawicowego artystę. Po czym skromnie dodał: "Może dlatego, że ja jestem inżynierem". Cena była przystępna: 382 starych zł za metr kwadratowy (inni nabywcy musieli bulić po 1111 zł za metr!). Miasto zapłaciło zamiast Pietrzaka za remont knajpy, obecnie Café Cabaret, wrzucając w koszty także nowiutkie wyposażenie gastronomiczne. Nic dziwnego zatem, że wdzięczny artysta wspiera swego dobroczyńcę w kampaniach wyborczych waląc w czerwonych z bardzo grubej rury. Paczocha dzieli Trzeba naprawdę wyjątkowego talentu, aby z grona 46 "swoich" radnych stracić w ciągu roku 24, przy czym odeszli oni do opozycji. To dlatego w 1994 r. bytomska prawica wybrała sojusz z SLD, bojąc się współpracy z żywą bombą zegarową w osobie Paczochy. Wyrzuciła go bytomska Unia Wolności, gdy założył konkurencyjne wobec niej Porozumienie dla Bytomia. (Chociaż wyrzucony Paczocha nadal podawał się za UWola). A po paru latach pozbyła się go Platforma Obywatelska. Paczocha prezesuje W styczniu 1998 r. Buzek na wniosek Balcerowicza mianował Paczochę na prezesa Głównego Urzędu Ceł. Paczocha ogłosił, że zrobi w tej instytucji porządek. Na wstępie zarządził, aby personel spinał pisma urzędowe spinaczem z okrągłym dziobkiem. Od dziennikarzy zażądał, by przestali nazywać pieszych szmuglerów "mrówkami", gdyż ubliża to mrówkom, i wprowadził nowe określenie – "wahadłowcy". Największy jednak rozgłos zdo-był Paczocha blokując przez rok otwarcie nowoczesnego terminalu granicznego w Koroszczynie, rze-komo "korupcjogennego". Przemytnicy mogli w tym czasie wozić, co chcieli, przez stare przejście w Kukurykach. Trzeba było specjalnej rezolucji Sejmu, żeby przełamać upór Paczochy. Dopiero wtedy, w maju 1999 r., Buzek szurnął go z posady. Straciliśmy ok. 3 mln zł z opłat od przewoźników, które w ciągu roku zarobiłby Koroszczyn. Roczne utrzymanie nieczynnego przejścia pochłonęło 3,6 mln zł. Polskie Konsorcjum Gospodarcze, które pro-wadzi komercyjną część terminalu, traciło co miesiąc 400 tys. zł. Niejaki Zygmunt Botur z Bytomia zawiadomił prokuraturę, że prezes GUC nie dopełnił obowiązków i naraził skarb państwa na straty. Sprawa rozeszła się po kościach. Nie ma u nas zwyczaju, żeby dygnitarze państwowi odpowiadali karnie za wyrządzone szkody gospodarcze. Paczocha dorabia w drobiarstwie Balcerowicz szybko wybaczył swemu protegowanemu i Paczocha miękko wylądował na fotelu sekretarza zespołu ds. odbiurokratyzo-wania (!) gospodarki przy Komite-cie Ekonomicznym Rady Ministrów. Efekt wiadomy. Nie na darmo jednak mówi się o Paczosze, że jest niezatapialny. W ślad za swym patronem przeniósł się do NBP, gdzie dostał fuchę doradcy. Co elektryk mógł doradzać bankowcom, pozostanie tajemnicą tej instytucji. Robiąc karierę w Warszawie, Paczocha nie zadowolił się chudą urzędniczą pensją. Wiceprzewodniczył Radzie Nadzorczej spółki Iławskie Zakłady Drobiarskie EKODROB S.A. Prawdziwemu fachowcowi od elektryki nie robi bowiem różnicy, czy robi w cłach, drobiu czy w bankowości. Był też bytomskim radnym. Jako człowiek bardzo zajęty w kadencji 1998–2002 zaszczycił swą obecnością tylko 29 spośród 73 sesji rady i nie splamił się pracą w żadnej komisji. Objawił się w Bytomiu dopiero przed wyborami. Zapragnął wrócić na stołek prezydenta. Paczocha wraca Przez parę miesięcy agitował na ulicach i w barach. W obietnicach Paczocha poszedł na całość, jakby właśnie rozbił bank w Monte Carlo. Rozprawa z chuliganami i złodziejami, obrona kopalń i innych zakładów przed likwidacją, najniższe czynsze w aglomeracji katowickiej, "godziwe" mieszkania socjalne, bezpłatny dostęp młodzieży i bezrobotnych do Internetu, ogrody działkowe dla wszystkich chętnych, odrodzenie sportu... Hasło obrony miejsc pracy brzmi obłudnie, bo nie kto inny, jak właśnie Paczocha opracował kiedyś program restrukturyzacji (czytaj – likwidacji) kopalń, czym zaskarbił sobie łaski Balcerowicza. Wcześniej zaś dobił Hutę Bobrek: gdy w 1991 r. chciał ją kupić włoski koncern Lucchini, Paczocha nie zgodził się zwolnić jej z wymogu "zerowej emisji"; w efekcie zakład nie dostał gwarancji rządowych i padł, makaroniarze zaś zainwe-stowali w Hutę Warszawa. Paczocha odwraca kota ogonem Nasz bohater stanął na czele protestu mieszkańców przeciw budowie centrum handlowo-roz-rywkowego na pl. Kościuszki. Pod hasłem "Plac sprzedany – Bytom sprzedany! Plac uratowany – By-tom uratowany!" zagrzewał do boju sklepikarzy, którzy boją się konkurencji (i sponsorują jego kampanię) oraz radiomaryjne emerytki. On, człowiek Balcerowicza, zachowy-wał się jak bliźniak Leppera, orga-nizując tumulty na sesjach Rady Miasta, szczując przeciw krwiopijcom. Akcję uwieńczył triumfalny wjazd na plac aktora przebranego za Kościuszkę, który nobilitował Janusza Paczochę za niezłomną obronę polskiej ziemi. Trybun ludowy Paczocha ukrył wszakże fakt, iż parę lat temu sam jako prezydent chciał zlokalizować na tym samym placu podobne centrum handlowe pod nazwą Barbakan. Tyle że mu nie wyszło, bo z zasady nie udawały mu się żadne inwestycje. To samo z parkingami podziemnymi na innych placach, których budowę zwalcza, chociaż przed laty sam ją planował. Paczocha agituje Lektura manifestów wyborczych Paczochy bawi do łez: W 1989 r. zniknęli komuniści, a skutki pozostały. Albo: Obiecywali złote góry – i je mają, a nam nawet nie sprzątnęli śniegu. Paczocha celuje w bojowych hasłach: Drogi Sąsiedzie! Nie klęcz – wstań i idź głosować! Nam nie zakleją oczu plakatami! Dzień wyborów, to dzień zapłaty (jak widać, w umyśle Paczochy błąkają się reminiscencje "Czerwonego sztandaru"). Ogłasza konkurs z nagrodami dla plotkarzy: Kto poda adres mojej willi – otrzyma ją. Kto poda numer rejestracyjny mojego mercedesa – stanie się jego właścicielem. Kto poda kraj, w którym mam tajne konta – otrzyma wszystkie pieniądze tam ulokowane. Paczocha tropi Na długo przed wyborami Paczocha spodziewał się najgorszego: Drogi Sąsiedzie! Mów wszystkim o kupowaniu głosów. Mów o czę-stowaniu z bagażnika. Piwo – w przeciwieństwie do Ciebie – nie ma prawa głosu! W dniu I tury jak chart biegał po mieście, szukając podejrzanych typów i wypytując, czy aby ktoś nie częstuje ich wódą lub browarkiem w zamian za głosy. Chociaż wyborcy obrzucili go kamieniami, wytropił w końcu coś, o czym mógł zawia-domić policję. W pewnym barze fundowano gościom talony po 10 zł, gdzie indziej zaś trzech facetów rozdawało z samochodu gorzałę bez akcyzy. Ekipa Paczochy natychmiast roztrąbiła to w mediach, niedwuznacznie sugerując, że głosy kupował SLD. Zademonstrowała święte oburzenie: I tura wyborów okazała się największą w historii Bytomia woj-ną alkoholową. Idziemy głosować, bo Bytom tonie w mafijnej wódce! Finał był dość zabawny. Obywatel od talonów do niczego się nie przyznał. Obywatele od flaszek zeznali natomiast, że zapłacono im po 150 zł na łeb za agitację na rzecz ugrupowania "Razem", czyli miejscowych PiSuarów – popleczników Paczochy. Paczocha przegrywa wygrywając W I turze dotychczasowy prezydent Krzysztof Wójcik z SLD dostał 14 369 głosów. Janusz Paczocha – 11 591, co nie przeszkodziło mu obwieścić, że tak naprawdę wygrał, bo trzeba doliczyć 7049 głosów na przyszłego sojusznika, Piotra Koja z "Razem". W II turze kandydaci szli łeb w łeb: Wójcik – 16 718 głosów, Paczocha – 16 259. SLD i "Wspólny Bytom" mają 13 radnych. PdB Paczochy i "Razem" – 12. Paczocha przegrał o włos. Będzie liderem silnej opozycji. I jeszcze wszystkim pokaże. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czym rzyga naród " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szantaż Panowie Oficerowie Wojsko polskie pojechało do Iraku nieść, te, no... pokój i stabilizację. Miller z Kwaśniewskim w tym akurat wypadku są zgodni. A to, że większość społeczeństwa jest przeciw okupacji Iraku, to marudzenie i niedostrzeganie prawdziwego interesu Polski. W tle stał chór generałów zawodzących basem, iż do Iraku jadą wyłącznie ochotnicy, a jest ich tak dużo, że odrzuconymi można by obdzielić misje pokojowe na całym świecie. Miło mi niniejszym donieść, że ochot-niczość (od ochoty) to łgarstwo. Wyżej reprodukujemy kuriozalny, a jednocześnie obrzydliwy dokument. Pokazuje, że ochotnicy są przymusowi. Posługując się zgodnym z prawem szantażem armia werbuje lekarzy wojskowych na wyjazd do Iraku. Podpisany na dokumencie pułkownik Wiesław Wronkowski (w zastępstwie, ale szef sztabu korpusu gen. brygady Bronisław Kwiatkowski odpowiada za treść pisma) ni mniej, ni więcej, tylko wydaje polecenie szefom sztabu jednostek wojskowych 2 Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie, by szantażem przymuszali wojskowych lekarzy do wyjazdu. Jeżeli bowiem lekarz odmówi wyjazdu do Iraku, to decyzją szefa sztabu przekreśla swoją dalszą karierę i lekarza, i oficera. Czyli jest skończony. Nie wierzę, by to pismo było samodzielnym pomysłem szefa sztabu. Musiał o nim wiedzieć dowódca korpusu, gen. dywizji Mieczysław Stachowiak. Gratulujemy metod działania w demokratycznej armii III Rzeczypospolitej. Podobno są na świecie kraje, w których za podpisanie takiego dokumentu w sprawie ochotniczego zaciągu oficerowi zerwano by naramienniki. Jeżeli tak rekrutuje się ochotników do Iraku i jeżeli w ten sposób działa się w polskiej armii, to lepiej sprawę obrony naszych granic oddać harcerzom. Szantażyści wygrywać mogą wojny. Ale sztabowcy tak niemądrzy, aby polecenia stosowania szantażu wydawać na piśmie, stanowią wielkie niebezpieczeństwo. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Władcy cip Przychodzi baba do lekarza, a lekarz wojujący katolik. Albo ignorant. Albo jedno i drugie. Czy baba musi być ofiarą? Lekarz ginekolog w Pomrocznej nader często nie zachowuje się jak fachowiec świadczący usługi medyczne, opłacany z naszych składek ubezpieczeniowych, tylko jak pan i władca, uzurpujący sobie prawo do ingerowania w życie osobiste pacjentek. A możliwości ma ogromne. Pigułki antykoncepcyjne są dostępne tylko na receptę. Spirali kobitka sama sobie nie założy. Możliwość zastosowania tych środków zależy wyłącznie od pana doktora. Zapisze albo nie – jak mu się będzie podobało. Dane zebrane przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która prowadzi telefon zaufania, wskazują, że wielu ginekologów z misjonarską zajadłością zwalcza wszelkie "nienaturalne" metody regulacji urodzin. Drugą stroną medalu jest totalna bezradność zdanych na ich łaskę i niełaskę kobiet. Rachunek sumienia Studentka prosi o receptę na pigułkę – lekarka odmawia. Uważa za stosowne pouczyć obcą, dorosłą kobietę: Studia to czas na naukę. Pacjentka ma zrezygnować z uprawiania seksu, bo pani doktor jej tak każe. Innej studentce odmawia recepty, w skrajnie chamskiej formie, ginekolog-mężczyzna: Jesteś za młoda, nie myśl o dupie! Dziewczyna nie odpłaca gburowi tą samą monetą, wychodzi głęboko upokorzona. Młoda, bezdzietna kobieta od dawna stosuje pigułkę. Po kolejną receptę musi iść do przychodni rejonowej. Trafia na nawiedzoną babę – trudno ją nazwać lekarką – która pyta: Czy jest pani pewna, że chce pani zabijać dzieci? Pacjentka próbuje tłumaczyć: nie prosi przecież o aborcję, tylko o pigułki, które nie dopuszczają do poczęcia!... Nic nie pomaga, nawiedzona trwa przy swoim. Trzydziestolatka stanu wolnego słyszy od ginekologa: Pani, osoba wykształcona, nie wie, że pigułki i spirale to środki wczesnoporonne i rakotwórcze, zabójcze dla zdrowia? Gdzie i kiedy ten półgłówek się kształcił? 20 lat temu na kursach parafialnych? Mężatce, matce czworga dzieci, która chce stosować pigułkę, pan doktor komunikuje: Powinna się pani wstydzić i zrobić rachunek sumienia! Brakuje pani busoli moralnej! Ostry dyżur Para hetero wyjeżdża na romantyczny weekend daleko od Warszawy. Niestety, pęka prezerwatywa. Wystraszeni kochankowie jadą do prowincjonalnego szpitala na ostry dyżur – po receptę na Postinor, środek antykoncepcyjny stosowany awaryjnie po "niebezpiecznym" stosunku. Lekarz odmawia: Nie zapisuję pigułek poronnych! Na szczęście dogania ich na korytarzu pielęgniarka i daje karteczkę z numerem telefonu praktykującego prywatnie w tej dziurze ginekologa. Mniej szczęścia ma dwudziestoparolatka z Warszawy, która prosi o receptę na Postinor, bo wprawdzie partner używa prezerwatywy, ale na wszelki wypadek lepiej mieć w szufladzie coś stuprocentowo pewnego. Lekarz odmawia, gdyż jego zdaniem pacjentka jest za młoda, powinna się uczyć i dobrze prowadzić (to znaczy nie bzykać się). W takim razie ona prosi o receptę na "normalną" pigułkę. On zaś odmawia – z równie bezczelnym uzasadnieniem jak wyżej. Pigułka służy też do leczenia zaburzeń hormonalnych. Lekarze, którzy widzą w niej dzieło szatana, mają to gdzieś. Kolejna historia z telefonu zaufania Federacji: do ginekologa przychodzi młoda kobieta, która leczy się z powodu nieregularnego cyklu i silnych krwawień. Facet odmawia przepisania pigułki: Pani mogłaby to wykorzystać do zapobiegania ciąży! Inny przykład: studentka z niewielkiego miasta bierze pigułkę jako lek na niedobór hormonów. W Warszawie szuka nowego ginekologa. Trafia na osobnika, który wrzeszczy: Pigułki się pani zachciało?! Nie wie pani, że to świństwo powoduje bezpłodność?! Narzędzie zabijania Matka trojga dzieci, lat 40, zabezpieczyła się spiralą. Mimo to zachodzi w ciążę! Okazuje się, że założona pół roku wcześniej spirala zniknęła. Kobieta przypomina sobie, iż przed trzema miesiącami, gdy starała się o pracę w prywatnej firmie, musiała przedstawić zaświadczenie, że nie jest w ciąży. Była wtedy w poradni rejonowej. Odwiedza teraz tę samą lekarkę – ginekolog, żądając wyjaśnień. Słyszy: A pewnie, że usunęłam to narzędzie zabijania! Gdybyś była porządną kobietą, byłabyś wdzięczna, że cię wyciągnęłam z bagna moralnego! Usunięcie spirali bez wiedzy i zgody pacjentki kwalifikuje się oczywiście do sądu. Jak do tej pory jednak misjonarze z gabinetów ginekologicznych są absolutnie bezkarni. Kobieta, której grzebią wziernikiem w narządach wewnętrznych, czuje się zwykle zawstydzona, skrępowana, bezbronna. Lekarz ma przewagę psychologiczną nad rozłożoną na fotelu ofiarą i bez skrępowania z tej przewagi korzysta. Wydaje mu się, że jest uprawniony do decydowania, czy, kiedy i jak wolno jej zapobiegać ciąży. Charakterystyczne, że tego rodzaju skandaliczne zachowania zdarzają się przede wszystkim w publicznej służbie zdrowia. W prywatnych lecznicach i gabinetach bardzo rzadko trafiają się fanatycy religijni, którzy zaryzykują utratę pacjentki (i kasy). Zdarza się oczywiście, że facet, który rano w przychodni rejonowej walczy z grzechem antykoncepcji, dorabia po południu w zaciszu swego gabinetu, skrobiąc życie poczęte. Jedno z drugim logicznie się przecież łączy: im mniej antykoncepcji, tym więcej aborcji. Może właśnie o to chodzi pseudomisjonarzom – o produkcję płodów, które usuwa się na czarnym rynku po 2 tys. zł od sztuki. Odwołując się do zapomnianych haseł wyborczych lewicy: Tak dłużej być nie musi 1. Bóg w białym fartuchu jest zwykłym usługodawcą – jak szewc czy krawiec. Nie pozwoliłabyś, żeby szewc ci mówił, jakie buty ci wolno nosić, dlaczego więc pozwalasz ginekologowi wtrącać się w sprawy znacznie ważniejsze? 2. Jesteś wolnym człowiekiem, masz własny światopogląd, rozum i system wartości. Gówno cię obchodzą wierzenia religijne i uprzedzenia twojego ginekologa. Niech praktykuje w kościele i w domu, w stosunkach intymnych ze ślubną żoną. W pracy natomiast ma psi obowiązek obiektywnie informować o wszystkich znanych współczesnej medycynie metodach regulacji poczęć. Jeśli nie może mu przejść przez gardło, że pigułka jest superskuteczna i dość bezpieczna, niech zmieni zawód. Praca sanitariusza w pogotowiu nie narazi go na takie dylematy moralne. 3. Nie słuchaj pokornie rad, pouczeń i pogróżek. Zrób awanturę z przytupem. Po piątej czy dziesiątej awanturze tak zwany pan doktor ugryzie się w ozór, zanim zacznie wygłaszać umoralniające kazania. 4. Masz prawo wybrać dowolną metodę planowania rodziny i przed nikim nie musisz się z tego tłumaczyć. Jeśli chcesz stosować pigułkę hormonalną, lekarz powinien skierować cię na badania, żeby sprawdzić, czy nie ma przeciwwskazań medycznych (nadciśnienie, cukrzyca, schorzenia wątroby lub nerek itd). Jeśli wyniki badań są dobre – ginekolog nie ma prawa odmówić wypisania recepty na pigułkę. 5. Jeśli odmawia – nie ze względów medycznych, tylko taką ma fanaberię – żądaj tej decyzji, wraz z uzasadnieniem, na piśmie, z datą, pieczątką i podpisem. 6. Jeżeli boi się odmówić na piśmie, interweniuj u kierownika placówki. To on powinien wyegzekwować od personelu przestrzeganie prawa. Jeśli kierownik ociąga się, również od niego żądaj odmowy z uzasadnieniem na piśmie. Nie wychodź, dopóki nie dostaniesz kwitu. 7. Z tym papierem zwróć się do rzecznika praw pacjenta przy regionalnej kasie chorych, od 1 kwietnia przy terenowym oddziale Narodowego Funduszu Ochrony Zdrowia. 8. Rzecznik praw pacjenta nie pomógł? Jest jeszcze Ministerstwo Zdrowia: Wydział Skarg – tel. 022 63 49 220, Biuro Praw Pacjenta – tel. 0 800 190 590. Minister Marek Balicki przy-rzeka, że ukróci ekscesy rozpanoszonych kato-ginekologów. 9. Wykorzystaj każdą możliwość wpędzenia w kłopoty konowała, który wbrew prawu odmówił ci pigułki. Złóż skargę do wojewódzkiego konsultanta ds. położnictwa i ginekologii. Mniejsze nadzieje rokuje skarga do okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej. Z naszych doświadczeń wynika, że samorząd lekarski to towarzystwo wzajemnej adoracji nastawione na obronę lekarzy przed wszelką krytyką ze strony pacjentów. Ale im większy szum uda się zrobić, tym lepiej! 10. We wszystkich skargach powołuj się na obowiązujące w Polsce przepisy. TWOJE PRAWA Prawo do prywatności i godności Konstytucja RP – art. 47; Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – art. 19.1 pkt 4; Ustawa o zawodzie lekarza – art. 36; Kodeks etyki lekarskiej – art. 3,12. Prawo do informacji Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – art. 19.1 pkt 2; Ustawa o zawodzie lekarza – art. 31; Kodeks etyki lekarskiej – art. 13, 16, 17. Prawo do decydowania, do świadomej zgody lub odmowy Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – art. 19.1 pkt 3; Ustawa o zawodzie lekarza – art. 32, 33, 34, 35; Kodeks etyki lekarskiej – art. 15. Prawo do poszanowania wartości i przekonań religijnych i filozoficznych Konstytucja RP – art. 53; Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – art. 19.3; Ustawa o zawodzie lekarza – art. 39. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z Los Angeles do Mszczonowa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dyskretny urok dewocji " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lekcja z bandziorkami "NIE" rozmawia ze SŁawomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Co by pan zrobił, gdyby uczniowie nałożyli panu kubeł ze śmieciami na głowę? – Dziecko, które ma co robić przez całe 45 minut lekcji, nie będzie miało czasu na tego rodzaju ekstrawagancje. W Polsce mamy prawie 20 tys. szkół. Nie w każdej szkole dochodzi do takich wydarzeń. Mamy do czynienia ze skandalicznymi sytuacjami w parlamencie, samorządach. Szkoła jest miniaturowym odbiciem społeczeństwa. – Może więc do szkół powinny wrócić kary cielesne? Zgodnie z maksymą ciotki Tomka Sawyera: Różdżką dziateczki Duch Święty bić każe – mówi Pismo święte. – Nauczyciel powinien być wyposażony w taki zespół instrumentów związanych z prowadzeniem lekcji, reakcją na typowe uczniowskie zachowania, żeby nie musiał się odwoływać do kar cielesnych. Natomiast żaden nauczyciel, tak jak żaden obywatel, nie jest przygotowany na to, że spotka go przestępstwo. Ale szkoła nigdy nie była miejscem bandyckich ekscesów. Stąd nie dziwię się, że w wielu wypadkach nauczyciele nie wiedzą, jak zareagować. – Słyszałem kiedyś taką opinię: za to, co dzieje się w szkole, nie wolno winić uczniów. W konflikcie między dzieckiem a dorosłym winien jest zawsze dorosły. W tym wypadku nauczyciel. – Pamiętajmy, że do szkół chodzą także dzieci, które mają za sobą przeszłość kryminalną. Istnieje przecież obowiązek chodzenia do szkoły do ukończenia 18. roku życia. Wielu nauczycieli i dyrektorów boryka się z tym problemem: co zrobić z dzieckiem np. 13-letnim, które weszło w konflikt z prawem, ma za sobą wyrok i pobyt w poprawczaku i wraca do szkoły? Wspomnę choćby o przypadku nastoletniej dziewczyny, która zadźgała kogoś nożem na śmierć. Wyjdzie z poprawczaka i wróci do szkoły, a szkoła ma obowiązek ją przyjąć. Do kontaktu z takimi osobami nikt z nas nie jest przygotowany. – Jak pan ocenia swoich kolegów? Oczytani i wygadani? Czy może niedokształceni i zakompleksieni? Znajomość karate pomińmy... – Wśród 600 tys. nauczycieli zdecydowana większość wie, po co pracuje w szkole. Ponad 90 proc. z nas ma wyższe studia pedagogiczne. Niektórzy mają po dwa, trzy fakultety. Masa osób zrobiła doktoraty. Jak w każdej grupie zawodowej, istnieje też grupka osób, które nie nadają się do tego zawodu. – Ale dalej w tym zawodzie pozostają. W ostatnich latach zwolniono w całej Polsce 1,5 tys. nauczycieli. To tyle, co nic. – Te osoby zwolniono nie dlatego, że źle pracowały, tylko w związku z niżem demograficznym. Ile było zwolnień dyscyplinarnych bądź wynikających ze złej oceny pracy nauczyciela, nie wiem. – Dziwne. Zmniejsza się liczba uczniów. Likwidowane są szkoły. Jacyś nauczyciele także stracili pracę. A pozostali tacy jak ten, który skradł 12-letniej uczennicy majtki, bo się w niej zakochał. Albo inny, u którego uczniowie mogli się zaopatrzyć w narkotyki. – W każdej grupie zawodowej znajdzie się jakiś dewiant, z którym należy się niezwłocznie rozstać. Przecież nauczycieli jest aż 600 tys. Dzisiaj dziecko wymaga chyba od nauczyciela o wiele mniejszej dawki wiedzy, a bardziej tego, by ten nauczyciel był przewodnikiem wśród ogromnej liczby źródeł wiedzy, które dziecko ma do dyspozycji. Wystarczy uruchomić Internet, by znaleźć się w gąszczu informacji. Nauczyciel ma pomóc w wyborze źródła wiedzy. Także dzisiejsza szkoła jest już inna, niż była 5 lat temu, i inna, niż będzie za 10 lat. – Zmiany widać nawet w strukturze szkolnictwa. Nauczyciele i uczniowie w każdej z kolejnych szkół mają zbyt mało czasu na wzajemne poznanie się. – ZNP nie popierał tych zmian. Uważaliśmy, że trzeba zacząć od zmiany programów nauczania i przygotowania nauczycieli do pracy w reformowanej szkole. – Efekt zmian jest taki, że wiele dzieci kończy edukację na okrojonej podstawówce. – Uprzedzaliśmy, że może dojść do takiej sytuacji. Po trzech latach funkcjonowania gimnazjum dość powszechna jest negatywna opinia o wychowawczej roli gimnazjum. – Co to znaczy? – Samorządy w poszukiwaniu oszczędności tworzą zespoły szkół i bardzo liczne klasy, a to nie pomaga w pokonywaniu trudności wychowawczych. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedenaste: nie pytaj Co trapi Polaka-katolika? Odpowiedź przynosi oficjalny serwis internetowy Kościoła katolickiego (www.opoka.org.pl). Ku uciesze niewierzących i zbudowaniu wiernych przytaczamy niektóre pytania stawiane na forum Opoki. • W jaki sposób określić na spowiedzi więzi, jakie łączyły mnie z kobietą (mężatka), jeżeli dochodziło między nami do zbliżeń o podłożu seksualnym, jednak nie było pełnego współżycia seksualnego? • Witam! Czy spożywanie ciała i krwi Jezusa nie równa się kanibalizmowi rytualnemu? • Witam – mam następujące pytanie: czy oglądanie w Internecie satanistycznych stron jest grzechem? • Pan Bóg... Pan Jezus... Dlaczego nie Pan Szatan? Dobrze wychowany człowiek wie, jak się zachować nawet wobec wrogów. • Witam. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i jednocześnie wielkim fanem heavy metalu. Chciałbym zapytać, czy oglądanie wampirycznych lub okultystycznych teledysków, tudzież słuchanie takich piosenek jest grzechem? • Od 3 lat prawie co noc śni mi się Lucyfer. W tych snach jest dla mnie bardzo dobry. Czuję się przy nim bezpieczna, mimo iż widzę, jaki jest okrutny dla innych. Przychodzi do mnie nawet, gdy nie śpię. Nie widzę Go, ale czuję Jego ciągłą obecność. Opiekuje się mną zupełnie jakby miał wobec mnie jakieś plany. Niedawno przyłapałam się na tym, że gdy Go nie ma przy mnie, popadam w depresję. Czy to coś znaczy i czy nie ma już dla mnie ratunku? Proszę, pomóżcie mi. Niedługo popadnę w paranoję. Nie należę do żadnej sekty i nigdy nie należałam. Jeśli to możliwe, to proszę o radę. Muszę w końcu to zwalczyć. Czy jestem stracona? • Mam duży problem. Wpadłem w pewną manię i chyba niedługo oszaleję. Wszystko zaczęło się już przeszło pół roku temu. Wtedy to strasznie zgrzeszyłem i od tego dnia spoglądając na każdy obrazek z Jezusem i Maryją wydaje mi się, iż widzę ich twarze w szyderczym uśmiechu i czerwonymi oczyma... Naprawdę mnie to niepokoi. Myślałem, że to może przyczyna mojego grzechu i źle się z niego wyspowiadałem, ale uznałem, że jednak nie w tym leży rzecz... Proszę bardzo, pomóżcie. • Czasami mi się wydaje, iż za moją wiarą stoi Szatan. To znaczy robię wszystko co mogę, ale ciągle wydaje mi się, iż to nie jest tak, jak powinienem. Czy to możliwe, żeby Szatan podsuwał ludziom sztuczną wiarę, wmawiając, że ta jest prawdziwa? • Szczęść Boże! Jeśli jestem obrzezany, to czy mam szanse na zbawienie? • Czy seks oralny w małżeństwie to grzech, mam z tym problem, nie wiem, czy muszę się z tego spowiadać. Autor : M.O. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedwabna podszewka Z dużą pompą odbyła się prezentacja dwutomowego – ponad 1500 stron – opracowania Instytutu Pamięci Narodowej "Wokół Jedwabnego". Dla tej instytucji sprawa Jedwabnego stała się uzasadnieniem istnienia oraz pobierania apanaży z kasy publicznej. Wydanie dokumentacji przedstawiającej możliwie kompletnie prawdę o wymordowaniu żydowskiej ludności Jedwabnego i Radziłowa oraz o podobnych zbrodniach w innych miasteczkach Podlasia w lipcu 1941 r. jest ze wszech miar uzasadnione. Czy potrzeba jednak do tego specjalnego instytutu z setką prokuratorów i kilkudziesięcioma adeptami historii zatrudnionymi w charakterze urzędników państwowych? Jeden z recenzentów uzasadniał to tak: ...dzieło IPN – instytucji państwowej stojącej na straży pamięci narodowej – jest czymś więcej niż byłoby podobne opracowanie jakiegokolwiek innego zespołu uczonych. Ono stwierdza w imieniu państwa*, że jedni jego obywatele dopuścili się zbrodni na innych jego obywatelach. Taka deklaracja zadufania biurokratycznego da się wyjaśnić jedynie spuścizną dziesięcioleci autorytarnej i etatystycznej presji na myślenie. Poświadczenie przez urząd państwowy nie umacnia wiarygodności prawdy historycznej, lecz raczej ją osłabia. Największym autorytetem w opinii i w nauce cieszą się ustalenia niezależnych akademickich zespołów badawczych. Są też z reguły mniej kosztowne. Merytorycznie publikacja IPN do dotychczasowej wiedzy o zbiorowym mordzie w Jedwabnem wnosi niewiele nowego. Zarówno część "historyczna", jak i "śledcza" potwierdzają głównie wcześniejsze relacje zebrane przez ŻIH, dokumentację procesową z czasów PRL (1949–1953) i przede wszystkim głośną pracę Jana T. Grossa "Sąsiedzi". Dodano trochę szczegółów – czasem istotnych, czasem bałamutnych. Jak choćby prokuratorskie "ustalenie", że czynnych uczestników mordu w Jedwabnem było co najmniej czterdziestu. Prokurator po 60 latach od wydarzeń zdołał doliczyć się tylu z imienia i nazwiska. Jednak zwykły rozsądek i doświadczenie podpowiadają, że sterroryzować, zapędzić do stodoły, spalić lub inaczej uśmiercić kilkuset ludzi, posługując się przy tym "gospodarskimi" środkami przemocy (pałki, orczyki, siekiery) zdoła co najmniej równy liczbą tłum. Autorzy opracowania dołożyli starań, aby powiązać masowe mordy Żydów przez polski motłoch z przebiegiem sowieckiej okupacji na tych terenach. Nastąpiło utożsamienie Żydów z systemem sowieckim – pisze Marek Wierzbicki – a nienawiść do Sowietów została utożsamiona z nienawiścią do Żydów. W ten sposób w latach 1939–1941 pod wpływem doświadczeń okupacji sowieckiej jednym z elementów patriotyzmu kresowych Polaków stał się w pewnym sensie antysemityzm... Zdumiewające odkrycie! Pozostawmy na uboczu kwestię zasadniczą: na ile i dlaczego Żydzi, a także Ukraińcy i Białorusini mieliby dochować lojalności wobec II RP po jej upadku? Byli przecież przez to państwo prześladowani i dyskryminowani. Żydzi dodatkowo mieli poważne powody, aby woleć władzę radziecką od niemieckiej. Ta pierwsza zagrażała majątkom, druga – życiu. Zresztą legenda o kolaboracji Żydów z Sowietami została zdecydowanie wyolbrzymiona. Istotniejsze jest co innego: na całych kresach wschodnich Żydzi zachowywali się podobnie, a okupacja sowiecka też miała identyczny przebieg. Dlaczego do masowych mordów doszło głównie na Podlasiu, a nie we Lwowskiem, na Wołyniu czy na Wileńszczyźnie? Nie da się zatem zminimalizować wpływu endecko-klerykalnej historii tego regionu i krzewionego tam od dziesięcioleci antysemityzmu. Nie jest prawdą – jak mówiono podczas sesji IPN – że panowała tam wobec Żydów obcość, a nie nienawiść. A odnośnie do owego kresowego "patriotyzmu", w który wpisał się antysemityzm, nasuwa się pytanie, dlaczego składnikiem tegoż patriotyzmu tak łatwo stała się zwyczajna kolaboracja z hitleryzmem. Bo mordy w Jedwabnem, Radziłowie i innych miejscowościach były również aktami jawnej i masowej kolaboracji. Dzisiejsza prawica na tle Jedwabnego twierdzi wciąż, że to Niemcy podszczuli Polaków do mordów, nie rozumiejąc, że to tym gorzej świadczy o polskich zabójcach Żydów. Do masakr Żydów przy liczącym się udziale ludności polskiej doszło w co najmniej 26 miejscowościach Podlasia. Z archiwów sądowych wydobyto akta 61 spraw karnych wytoczonych sprawcom tych zbrodni bezpośrednio po wojnie. Były więc one w Polsce Ludowej ścigane i karane. Według pracy Leszka Kubickiego, opublikowanej w 1961 r., skazano wówczas około 300 osób narodowości polskiej. Piszący o tym w monografii IPN Antoni Rzepliński przyznaje – niechętnie – że nie były to procesy stalinowskie, czyli fingowane. Sądziły zresztą głównie sądy powszechne i sędziowie z przedwojennym stażem i kwalifikacjami. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z "odkryciem" wydarzenia nieznanego, ukrytego, co suponuje dzieło IPN? W latach wojny i bezpośrednio potem wiedziało o nim wiele tysięcy mieszkańców tego regionu. Wiedziało AK i organy tzw. państwa podziemnego, po wojnie wiedziały o tym władze komunistyczne, wiedziało miejscowe PSL i oczywiście podziemie, doskonale znał prawdę kler. Te kilkadziesiąt spraw sądowych, których akta wydobyto z archiwów, nie toczyło się przy drzwiach zamkniętych, lecz publicznie. Składano zeznania, spisywano relacje. Zajmowała się tym Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich. Dlaczego zatem sprawa poszła jakby w zapomnienie nie tylko w kraju, lecz także na emigracji, gdzie żadna cenzura nie przeszkadzała? Zresztą w kraju także, jeśli ktoś chciał, to pisał i publikował o tym (np. Szymon Datner czy Leszek Kubicki). Legenda o "odkryciu" uchyla potrzebę ważnej dyskusji o powodach tego gremialnego puszczenia sprawy w niepamięć. Wnioski byłyby nieprzyjemne nie tylko dla tzw. władz komunistycznych, gdyż te przynajmniej kilkuset sprawców oddały pod sąd. * Wyróżnienia w cytatach pochodzą od redakcji. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szwagier na śmietniku Wiele wskazuje na to, iż za sprawą Andrzeja GoŁasia – byłego posła PPChD, a przy okazji brata Danuty WaŁĘsowej – Pomorze Zachodnie już wkrótce może stać się śmieciowym zagłębiem Europy. Andrzej Gołaś jeszcze niedawno był liderem szczecińskiego PPChD, a na sejmowych korytarzach zadebiutował już w 1993 r. jako poseł Ziemi Szczecińskiej z ramienia BBWR. Z czasem zaczął zdradzać politykę z biznesem. Cóż zrobić – okazje same pchały się w ręce... Początki lat 90. to czasy, gdy na Pomorzu można było nabyć okazyjnie setki hektarów ziemi po wycofujących się wojskach radzieckich. Gołaś (właściciel spółki o obiecującej nazwie "Sukces") za grosze kupił 250 hektarów lasu pod Kołobrzegiem – w granicach gmin Sławoborze i Rymań. Miał chłop farta – Lasy Państwowe wykazały kompletny brak zainteresowania przejęciem tego terenu. Wkrótce działka została przekwalifikowana z leśnej na zakrzaczone nieużytki. Przedsiębiorczy Gołaś nie płakał z tego powodu. Więcej, nie brak świadków, którzy opowiedzą o wyrębie lasów z działki szwagra Wałęsy, na co – śmiemy podejrzewać – nie posiadał stosownych zezwoleń. Jeśli wierzyć świadkom, drewno pozyskane przez Gołasia miało trafiać do nieistniejącej dziś już firmy Graf Construction w Sławoborzy. W taki to prosty sposób wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy oprócz skarbu państwa. Gdy Gołasiowy BBWR wylądował na śmietnisku historii, a zastąpiło go Porozumienie Polskich Chrześcijańskich Demokratów, na stołku ministra ochrony środowiska zasiadł partyjny kumpel Gołasia – Antoni Tokarczuk. Nawet najstarsi bywalcy knajp w powiecie kołobrzeskim nie są w stanie wymienić wszystkich projektów, które Gołaś roztaczał przed władzami tamtejszych gmin: strefa wolnocłowa, montownia rowerów, przetwórnie żywności... Obwołany mężem opatrznościowym, w 1999 r. wywołał pianę na ustach okolicznych mieszkańców – okazało się, że zamiast fabrykami, chce ich uszczęśliwić spalarnią śmieci. W sukurs mieszkańcom przyszedł biegły inż. Stanisław Wójcik, który stwierdził, że inwestycja ta jest nie tylko niewskazana, ale wręcz szkodliwa. Opinia eksperta plus referendum skutecznie ukręciły łeb inwestycji. W czerwcu 2001, kiedy o Andrzeju Gołasiu wszyscy zdążyli już zapomnieć, ten, szykując się do politycznej emerytury, wystąpił do Jerzego Stefanowicza, wójta Rymania, o wydanie decyzji o warunkach zabudowy pod swą sztandarową inwestycję, czyli Zakład Gospodarki Odpadami i Recyklingu Leszczyn-Kalina. Wójt Rymania bez zbędnych pytań zgodę wydał. Nie przejął się też tym, że koszalińskie Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło jego decyzję. Brata Danuty Wałęsowej lubią także urzędy państwowe. Wydział Ochrony Środowiska w szczecińskim Urzędzie Wojewódzkim jeszcze w listopadzie zeszłego roku zarezerwował olbrzymią kasę na prywatną inwestycję Gołasia. Jak wynika z "Wykazu zgłoszonych potrzeb do listy priorytetowych przedsięwzięć przeznaczonych do dofinansowania z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej", Gołaś mógłby liczyć na 23 mln zł. Na jeszcze więcej, bo aż na 35 mln, może liczyć z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Łącznie państwo gotowe jest wspomóc go kwotą 58 mln zł. Dla porównania, dla najdroższej z pozostałych inwestycji, czyli budowy systemu gospodarki odpadami komunalnymi dla miasta i gminy Darłowo, przewidziano tylko 1,5 mln zł. Ciekawostka: Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego klepie pieniądze, choć nie dysponuje ostatecznymi decyzjami o warunkach zabudowy. Nie zauważa też, że już od dłuższego czasu w sprawie zakupu działki i wydanych pozwoleń prowadzone jest postępowanie wyjaśniające przez prokuratury w Kołobrzegu i Białogardzie. Gołasia najwidoczniej lubią też we władzach powiatu. Pochlebna opinia dr. inż. Stanisława Wójcika biegłego z listy ministra ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa spowodowała, że starosta powiatu wespół z inspektorem sanitarnym uznali za zbędne informowanie opinii publicznej o pomyśle Gołasia. Ciekawe, bo biegły to ta sama osoba, która kilka lat wcześniej zdecydowanie sprzeciwiała się poprzedniej inwestycji pana Gołasia. Gmina Sławoborze nie podzielała najwyraźniej ogólnego zachwytu dla Gołasia i postanowiła sprawą zainteresować Najwyższą Izbę Kontroli, na którą ta najwyraźniej nie ma ochoty. Departament Prezydialny Wydział Skarg i Wniosków NIK w piśmie z 28 lutego 2002 r. odpowiedział, iż z uwagi na pełne zaangażowanie inspektorów w wykonywanie zadań planowych Izba nie ma możliwości podjęcia wnioskowanych badań kontrolnych. Pomysłem byłego polityka nie jest zachwycony także dowódca jednostki wojskowej JW 3294 w Świdwinie ppłk inż. Ryszard Derenowski, bo lokalizacja wysypiska pokrywa się z obszarem podejścia do lądowania samolotów z lotniska wojskowego. Każde wysypisko przyciąga tysiące ptaszysk, które zagrażają latającym tam samolotom. Wkurzenie pułkownika jest tym bardziej usprawiedliwione, że zgodnie z przepisami powinien był zostać zawiadomiony o tego typu inwestycji, o czym najwyraźniej zapomniano. Jeśliby więc, zgodnie z obliczeniami, do końca roku 2010 powstało wysypisko docelowo z ponad 4 mln ton śmieci, mogłoby się okazać, że armii nie starczy nie tylko na samoloty, ale nawet na sokoły, których tradycyjnie używa się do tępienia ptactwa w okolicach lotnisk. Przyglądając się sprawie, warto zerknąć do dokumentacji śmieciowej inwestycji Gołasia i francuskiej firmy Sita Polska. Tak się jednak składa, że powiaty, na potrzeby których ma powstać wysypisko, dawno już, i to za ciężki szmalec wybudowały własne. Nie widzą więc powodu, by teraz wydawać jeszcze większy na składowanie śmieci gdzie indziej, tym bardziej że Gołasiowa oferta – od 80 zł za tonę – do najkorzystniejszych nie należy. Inwestycja ma przynieść zyski jedynie wówczas, gdy będzie w niej składowanych nie mniej niż 250 tys. ton rocznie. Aby uzyskać taką ilość, trzeba by się o śmieci postarać. Skąd? To akurat nie problem. Szczecińskie wiewióry twierdzą, że już teraz w zaprzyjaźnionych firmach transportowych mówi się o kasie, jaka ma się pojawić w związku z kontraktami na transport zagranicznego szajsu. Radości nie kryją też niektórzy przewoźnicy promowi po północnej stronie Bałtyku. Od 1989 r. do Polski nie można sprowadzać takich niebezpiecznych śmieci jak np. odpady sanitarne, farby, lakiery, odpady przemysłu mięsnego czy rybnego. Inne mogą być do Polski przywożone, ale każdorazowo trzeba uzyskać zgodę Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska. Tym jednak Gołaś się nie przejmuje. Przecież przepisy mogą się zmienić. Grunt, że na razie były poseł dzięki ministerstwu i firmie Sita Polska dysponuje nie tylko kasą, ale i zaświadczeniami o tym, że bez przeszkód może składować większość wyjątkowo trujących świństw. 4 mln ton śmieci, które mają się pojawić w ciągu najbliższych 8 lat w odległości zaledwie 30 km od miasta-uzdrowiska Kołobrzeg – niech się przejmują inni. Autor : Adam Zieliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Misio i Bozia Łódzka kuria chce, by cztero- i pięcioletnie przedszkolaki uczyły się religii. Nie wzbudza to sprzeciwu dyrektorów przedszkoli, którzy martwią się jedynie, że nie znajdą pieniędzy na realizację pomysłów religijnych mocodawców. Ks. Józef Fijałkowski, wikariusz biskupi ds. katechizacji, publicznie wyraził nadzieję, że pieniądze mogą uzyskać już w przyszłym roku od Urzędu Miasta. Oczywiście! Można upchnąć to w pozycji "zasiłki". Duchowe. Paetz ma wzięcie Odwołany z arcybiskupiego stolca za nadmierne umiłowanie tyłeczków kleryckich ekscelencja Juliusz Paetz ma się dobrze i zgoła nie narzeka na ostracyzm towarzyski. Poza utratą archidiecezji w życiu księcia Kościoła nic się nie zmieniło. Nosi tytuł biskupa seniora i mieszka w pałacu tylko nieco mniej okazałym niż poprzedni. Pod koniec zeszłego roku udzielił w Wenecji ślubu Dominice Kulczykównie, córce znanego biznesmena. Przed trzema miesiącami w towarzystwie Jana Kulczyka, marszałka Wielkopolski Stefana Mikołajczaka oraz tenora Giuseppe di Stefano słuchał w poznańskiej operze śpiewu tenorów. Dwa miesiące temu udzielił ślubu córce Stefana Jurgi, byłego rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W czasie kampanii samorządowej pojawiał się publicznie w towarzystwie Stanisława Pietrasa, dyrektora poznańskiej opery i kandydata SLD na prezydenta miasta. Cieszy nas to bardzo, bo homofobia Polaków okazuje się mitem. Na początek wobec arcybiskupa. BModlitewnik dla psa Ważny oręż w walce z przestępcami otrzymali policjanci. Modlitewnik. Dowiedzą się z niego, że powinni żyć skromnie, nie przyjmować łapówek i we wszystkim zawierzyć swemu patronowi św. Michałowi Archaniołowi, który już nieraz dowiódł swej przydatności przy łapaniu przestępców i w działalności operacyjno-wywiadowczej. Modlitewnik ma nieduży format – tak by łatwo się zmieścił w policyjnej kieszeni. Nakład 3 tys. egzemplarzy. Autor, ks. Kot, kapelan Komendy Głównej Policji, za wzór wziął modlitewnik policji z 1925 r. Kartoflane brzuchy 100-lecie działalności obchodziło Wyższe Seminarium Duchowne Warszawskiej Prowincji Redemptorystów. Jak obliczono, w ciągu stu lat istnienia placówki studenci zbierali się 26 tys. razy na wspólnym nabożeństwie, wysłuchali 2800 konferencji prefektów, a profesorowie seminaryjni wygłosili aż 270 tys. wykładów. Jak zawsze najciekawsze informacje pochodzą z kuchni. Obliczono, że w ciągu minionego stulecia studenci zakonnicy pochłonęli 1,5 miliona kilogramów ziemniaków. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lekarze ostatniego kontaktu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nerkomania "Gazeta Wyborcza" wydzieliła płyn najwyższej klasy. Przed dwoma miesiącami ("NIE" nr 35/2003) pisaliśmy o aferze, która wstrząsnęła Polską: w szpitalu im. Kopernika w Łodzi używano do dializ (zabieg oczyszczania krwi u pacjentów z chorymi nerkami) środków niewiadomego pochodzenia i nieznanej klasie czystości. Nie była to "nasza" afera. Powołaliśmy się na publikacje prasy łódzkiej ("Express Ilustrowany" i "Wiadomości Dnia"). Dorzuciliśmy własne ustalenia. Przed tygodniem (13 października) "Gazeta Wyborcza" opublikowała na pierwszej stronie sensację: żadnej afery nerkowej w Łodzi nie było. Spodziewaliśmy się tego: mniej więcej przed trzema tygodniami chciano nas skłonić do oczyszczenia z zarzutów dyrekcję łódzkiego szpitala. Powołujący się na dyrektora szpitala prof. Józefa Tazbira pośrednik (niegdyś znany dziennikarz, a obecnie polityk i biznesmen) przekonywał, że warto uwierzyć w niewinność dyrekcji szpitala. Pośrednik już dawno przestał być dla nas osobą wiarygodną. Pognaliśmy go po kilku rozmowach telefonicznych. To, co miało załatwić "NIE", załatwiła "Gazeta Wyborcza". I to z jakim hukiem! Publikacji "GW" towarzyszyła audycja radiowa, a pod artykułem reklamowano wcześniej przygotowany program telewizyjny. Wszystko poszło jak z płatka: nie było redakcji, która nie wzruszałaby się losem oskarżanych medyków. Nie było redakcji, która nie robiłaby z łódzkich policjantów debili. Krajobraz po tej akcji jest prawie sielankowy: lekarze są czyści jak płyn do nerek, a policjanci powinni się uczyć. Gówno prawda! Afera w pigułce 13 października 2003 r. łódzka policja zatrzymała ordynatora oddziału dializ szpitala im. Kopernika w Łodzi dr. Janusza F. i jego konkubinę, byłą pielęgniarkę, a obecnie biznesłumen Marię T. Pani ta była dostawcą płynów używanych do dializ przez oddział swego konkubenta. Dostawy odbywały się legalnie: firma pani Marii – Jumar – wygrywała kolejne przetargi. Rzecz jednak w tym, że policji wydały się one ustawione. Środki, które wpompowywano w pacjentów, były fizycznie mieszane (z kilku komponentów) na zapleczu oddziału dializ. Trafiały tam w małych opakowaniach dostarczane przez szefową Jumaru. Była pielęgniarka kupowała je w Krakowie w dużych worach od znanej firmy chemicznej i przepakowywała. Wedle ustaleń policji, przepakowywanie to odbywało się w warunkach raczej mało sterylnych: w garażu. Firma Jumar ma swoją siedzibę – mieszkanie przy ul. Kościuszki 55 w Łodzi. Nie ma jednak laboratorium i nie ma zgody sanepidu na prowadzenie działalności. Mieszaniem ze sobą komponentów zajmowała się pracująca na czarno niejaka Aneta W., ekspert (po licencjacie) od obrotu nieruchomościami. Antyafera w pigułce "Gazeta Wyborcza" podaje, że jej reporterom udało się dotrzeć do wyników analizy stosowanego do dializ płynu. Okazał się on produktem najwyższej klasy. Dziennikarze zarzucili policji, że podjęła śledztwo bez zgody prokuratury. Wzruszali się też losem pozostawionego bez środków do życia przebywającego na przymusowym urlopie ordynatora. Powołując się na ustalenia komisji powołanej przez marszałka sejmiku wojewódzkiego bronili procedury przetargowej na płyny do dializ w szpitalu im. Kopernika. Wyśmiali policję za niezabezpieczenie dostarczanego przez Jumar preparatu. Powołali się na wyniki badań dializowanych pacjentów. Badania te nie wykazały u nich niczego złego. Dziennikarze zakwestionowali też używane przez policjantów określenie IV grupy czystości preparatów. Afera czy antyafera Bzdurą jest zarzut "Gazety", że policja musiała posiadać zgodę prokuratury na prowadzenie własnego śledztwa. Musi to wiedzieć jeden ze współautorów artykułu w "GW" – z wykształcenia prawnik. Sytuacją materialną ordynatora i jego sympatii my byśmy się nie wzruszali. Maria T. kupowała półprodukty po ok. 60 tys. zł, a odsprzedawała je szpitalowi za 360 tys. Dostarczała je przez 5 lat. Trochę więc mogła odłożyć. Badająca przetargi komisja marszałka sejmiku nieco pospieszyła się z wnioskami. W komisji przetargowej, przed którą wygrywała Maria T., siedział jej konkubent. Do przetargu stawały firmy "słupy". Był też przypadek zgłoszenia do udziału w przetargu firmy, która nigdy do niego nie stawała. Wszystkie te fakty znalazły potwierdzenie w dokumentach śledztwa. Policjanci faktycznie nie zabezpieczyli próbek preparatu dostarczanego przez Marię T. Dlaczego? Bo go nie było. Teoretycznie produkt ten powinien przechodzić przez aptekę szpitalną. Nie przechodził. Gdy policjanci weszli do szpitala, preparat do dializ dostarczała już inna firma. Dyrekcja szpitala odmówiła policji przekazania próbek starego preparatu tłumacząc, że go nie ma. Kilka dni po nagłośnieniu afery dyrektor Tazbir odnalazł jednak preparat i oddał go do analizy. Wierzymy, że wyniki były celujące. Pytanie jednak, co badano, skoro tego, co miano badać, nie było?! Jesteśmy też przekonani i szczęśliwi, że badania poddawanych dializie pacjentów przebiegły pomyślnie. Pragniemy jednak zauważyć, że każdy z przebadanych był wielokrotnie dializowany przy użyciu innego preparatu niż podejrzany. Jeśli więc wcześniej podano im coś nietrzymającego standardów, to nowy preparat mógł szkody te naprawić. Jedyne, co schrzanili policjanci, a w zasadzie ich rzecznik, to określenie IV grupy czystości preparatu. Nie ma takiego pojęcia; albo coś jest czyste, albo nie. Fakty w pigułce Ordynator Janusz F. i Maria T. do tej pory nie złożyli w sądzie zażaleń na ich zatrzymanie. Nie wnieśli też o zmianę stawianych im zarzutów. A są one niekiepskie. Panu doktorowi zarzuca się narażenie pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz udaremnianie i utrudnianie przetargów publicznych w celu osiągnięcia korzyści majątkowych. Grozi mu za to do 5 lat więzienia. Pani Marii T. zarzuca się produkcję i sprzedaż leków bez zezwoleń. Do 2 lat pudła. W dniu, w którym ukazał się artykuł w "GW", policjanci dalej robili swoje. Tego dnia przesłuchiwali pewnego pana, który czasem zastępował w szpitalu Anetę W. (tę od nieruchomości) w mieszaniu preparatów. Dżentelmen ów, z wykształcenia mechanik, uprzejmy był zeznać do protokołu, jak przygotowywał leczniczą miksturę. Według jego zeznań, pani Maria kazała mu mieszać na zasadzie trochę tego, trochę tego, a jakby się pan pogubił, proszę dzwonić. Małe co nieco Nazajutrz po ukazaniu się publikacji w "Wyborczej" do Łodzi wpadła kontrola z Komendy Głównej Policji. Policjanci przeanalizowali akta postępowania i nie stwierdzili nieprawidłowości. Były podstawy do postawienia Januszowi F. i Marii T. zarzutów. Również prokuratura łódzka nie ma do prowadzonego dochodzenia żadnych zastrzeżeń. No to jak? Mamy aferę czy nie? Warto jeszcze dodać małe co nieco. Nadzór nad działalnością szpitala sprawuje marszałek sejmiku Mieczysław Teodorczyk (SLD). To zrozumiałe, że zależy mu na dobrej marce szpitala. Ale dlaczego chce ją budować kosztem reputacji łódzkiej policji? Czy jest coś, za co mógłby jej nienawidzić? Czy tym czymś może być fakt, że trzy tygodnie wcześniej komendant miejski policji wywalił z roboty syna pana marszałka Norberta T. (spowodowanie po pijanemu wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym)? Może więc przy okazji chodzi o uwalenie komendanta? Po ukazaniu się publikacji w "GW" do komendanta miejskiego policji przyszli autorzy "Antyafery". Zanim komendant przeszedł do oficjalnej części rozmowy, rzucił mało rozgarnięte pytanie: Ile żeście wzięli? Niedługo później usłyszał swoje słowa w radiu z komentarzem, że zarzucił dziennikarzom łapownictwo. Dlaczego łódzki oddział "Gazety Wyborczej" zrobił z afery antyaferę? Pewnie tylko zbiegiem okoliczności jest fakt, że żona jednego z redaktorów jest podwładną dyrektora szpitala Józefa Tazbira. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bezprawie pana ministra " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wiza do dupy Oficer Urzędu Ochrony Państwa załatwia fałszywe wizy amerykańskie. Trzeba tylko być ślepym i mieć 20 tysięcy. Cztery lata temu, podstawiając naszą dziennikarkę podającą fałszywe dane i sporo forsy, wykryliśmy szajkę wyrabiającą płacącym prawdziwe wizy USA. Ambasada nawet za to dziękowała, choć przeczytała, że w interesie uczestniczą pracownicy amerykańskiego konsulatu. Artykuł "Do Ameryki za łapówkę" ukazał się w styczniu 1998 r. Teraz na rynku dominują wizy fałszowane przez facetów biegle władających amerykańskimi programami komputerowymi i dobrodziejstwami małej poligrafii. Wykryliśmy, że jednym z fałszerzy jest funkcjonariusz UOP. Naszych UOPków szkolą Amerykanie. W zakresie fałszerstw kształcą ich niestety marnie. Pewien mieszkaniec Rzeszowa, nazwijmy go X, wiedział, kto wie jak zdobyć fałszywą wizę. Wiedzę taką miał jego znajomy Y – traf chce pracownik rzeszowskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa. Panowie pogadali i dogadali się. X miał dostarczyć swój paszport i za 20 tys. zł gotówką w tym paszporcie pojawić się miała wiza do USA, ściślej jej doskonała podróbka. X wrócił do domu i przeliczył kasę. Brakowało mu 16 tys. zł. Zdecydował się pożyczyć od rodziny. Paszport i kasa trafiły do rąk Y. Ten obiecał, że wszystko będzie OK, wystarczy poczekać. X zdawał sobie sprawę, że Y nie jest konsulem amerykańskim, ale się doczekał. Y oddał mu paszport z wizą. X pozałatwiał formalności, ucałował żonę i 17 marca 2002 r. udał się do Warszawy. Nie dane mu było jednak ucałować amerykańskiej ziemi, ani obejrzeć urzędnika imigracyjnego w USA. Wiza w paszporcie X wzbudziła zainteresowanie strażnika granic RP na Okęciu. Zamiast do samolotu X trafił do pokoju przesłuchań. Tam dowiedział się, że Straż Graniczna rozbiła szajkę podrabiającą wizy. X twierdzi, że pokazywano mu zdjęcia różnych typów i pytano, czy to może któryś z nich opchnął mu trefny kwit. X zeznał, jak z tą wizą było. Paszport mu skasowano, podpisał protokół i był wolny. Strażnicy pocieszali go, że dostanie wyrok, ale nieduży. Wiza dobrze sfałszowanaWiza źle sfałszowana X był wkurwiony. Z takim nastawieniem wrócił do Rzeszowa i skontaktował się z Y. Zażądał zwrotu kasy. Y go olał. Nie działały na niego prośby ani groźby typu "zrobię ci koło dupy" czy "donos do prokuratury". X udał się więc do ojca Y. Był zdesperowany. Y powiedział, że jego też zrobili na szaro. Poprosił o kilka dni na zorganizowanie szmalu. 3 kwietnia na konto X wpłynęło 10 tys. zł. Dwa dni później – reszta. X dostał pismo, że jego paszport będzie dowodem w sprawie, którą będzie miał w sądzie. A samozwańczy konsul amerykański z UOP nadal pracuje w rzeszowskiej delegaturze. Straż Graniczna odmawia informacji na ten temat. Wiemy jednak, że sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa Warszawa Ochota. Potwierdziła to rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Katarzyna Konwerska-Grześkowiak. Ppor. Jerzy Bielak, p.o. rzecznika prasowego rzeszowskiej delegatury UOP, poinformował nas, że rzeszowski Urząd nie prowadzi postępowania w takiej sprawie. Wiewióry donoszą, że w rzeszowskiej delegaturze UOP sporo się ostatnio dzieje. Jeden z pracowników jechał niedawno samochodem pod wpływem alkoholu i miał kolizję. Trafił do izby wytrzeźwień, a następnego dnia kazano mu napisać raport o zwolnienie. Dwa lata przed emeryturą. Człowiek poszedł do swojego pokoju i strzelił sobie w łeb. Fuksa miał jego kumpel siedzący w innym pokoju, bo kula trafiła w ścianę za jego biurkiem. Urząd potwierdził, że 3 kwietnia 2002 r. takie zdarzenie miało miejsce. Sprawą zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie. Nie wydaje nam się, aby historia z wizą była prowokacją UOP czy grą operacyjną. Jeżeli tak było, to módlmy się, aby kto inny chronił ten kraj. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Białą Dama kaktusem ruchana cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Unią i Pracą ludzie się bogacą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sąd zabija czas W roku 2000 sądownictwo gorzowskie spektakularnie zatryumfowało nad złem. Ujawniono i skazano o 90 przestępców więcej niż w ubiegłych latach. Strażnikom prawa poprawiło to statystyki i samopoczucie. Zło czaiło się między pralką a wersalką – czyli tam, gdzie się nikt zła nie spodziewał. Czynione było przez obywateli przykładnych, nie karanych i pozostających poza podejrzeniami. W śledztwie kosztującym podatnika ponad 100 tys. zł przesłuchano kilkuset podejrzanych. 90 postawiono przed sądem. Jak przystało na poważną aferę, żaden ze skazanych nie poszedł do pierdla, a skarb państwa nie otrzymał nawet złotówki grzywny. * * * Do grandy doszło tak: Paweł Z. ma łeb jak sklep, za co szczęśliwy los dał mu w zarządzanie trzy sklepy AGD. Podpisał umowę z trzema towarzystwami inwestycyjnymi pośredniczącymi w przyznawaniu pożyczek. Firmy te autoryzowane były przez dwa poważne banki. Jeżeli musiałeś prać gatki, szedłeś do sklepu Pawex (Paw to od Pawła), dostawałeś pralkę oraz książeczkę przekazów pieniężnych na spłacanie rat. Paweł Z. zarabiał na marży od sprzedanej pralki oraz prowizji od udzielonego kredytu. Paweł Z. pomyślał swoim sklepowym rozumem pragmatycznie: że przecież gdyby ktoś zamiast pralki chciał wersalkę, to on też go może skredytować. Tyle że kredyt będzie na pralkę, a wersalkę trzeba kupić u kogoś innego, bo on w meblach nie robi. We wniosku o pożyczkę do banku stała jednak pralka, a nie wersalka. Dzięki tej idei Paweł Z. stał się w Gorzowie poważną instytucją finansową dla sprzątaczek, kasjerek, krawężników i chorych na raka – czyli tłuszczy, którą poważne instytucje finansowe kwalifikują jako nie posiadającą zdolności kredytowej. Banki zarabiały swoje, pośredniczące towarzystwa swoje, Paweł Z. swoje. Ludzie mieli wersalki, pralki lub betoniarki i byliby wszyscy szczęśliwi, gdyby nie owa subtelna różnica, która dzieli pralkę od wersalki. Otóż zgodnie z Kodeksem karnym, jeżeli pożycza się na pralkę, a kupuje sedes kompaktowy, to może to być nierzetelnością wycenioną na 5 lat kiblowania. Prokuratura dowiedziała się o procederze z komendy policji, która w jakimś procencie była zadłużona w omówiony sposób. Dalej nastąpiły zatrzymania Pawła Z., jego klientów oraz akty, które oskarżały 90 osób o to, że działając wspólnie i w porozumieniu doprowadzili Bank (...) oraz Towarzystwo Inwestycyjne (...) do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (tu padła kwota kredytu) poświadczając nieprawdę, że nabyto np. pralkę, a jej nie nabyto. W retoryce pani prokurator pojawił się zwrot "fałsz intelektualny". Sąd nie dopatrzył się w pismach prokuratury żadnych uchybień. Skazywał niemal wszystkich kredytobiorców rutynowo na 3 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata. Przed wyrokiem sąd zapytywał, czy oskarżeni będą się odwoływać, ci odpowiadali, że nie będą, zwłaszcza że prawie wszyscy do winy się przyznali. Wszyscy, z wyjątkiem jednego. * * * Pan Przemysław Wesołowski, funkcjonariusz Straży Ochrony Kolei, winny się nie czuł. Twierdzi: – Mój kredyt na dzień 4 kwietnia 2000 r., to jest, kiedy ogłoszono wyrok, był zgodnie z umową spłacony. Podobnie było w przypadku wielu skazanych, którzy zapożyczyli się na mniejsze kwoty. Pozostali wywiązywali się z umowy i nie było pośród skazanych takiego, co by umowę zerwał i trafił do windykacji. Prawdą jest, że zamiast sprzętu AGD za 7 tys. złotych kupiłem samochód, jednakowoż proszę mi wyjaśnić, na czym polegało "niekorzystne zadysponowanie mieniem". Bank chciał mi pożyczyć na zasadach, na jakich kredytuje się lodówki, to mi pożyczył, bo był to dla niego dobry interes. Nikt mi też nie wyjaśnił, na czym polegała szkoda banku, a na czym uszczerbek towarzystwa inwe-stycyjnego. Zdaje mi się, że zasada "nie ma poszkodowanego – nie ma przestępstwa" w polskim prawie funkcjonuje. A co z tajemnicą bankową, która bez ważnych powodów została naruszona?! – Dlaczego nie podnosił pan tego na rozprawie? Dlaczego nie odwołał się pan od krzywdzącego wyroku? – Panie! Sąd nie dał mi dojść do głosu! A wyrok był salomonowy. Niby była kara, ale jej nie było. Nikt nie miał potrzeby ani świadomości, jak się od niego odwołać. * * * Zatelefonowaliśmy do rzeczonych banków z prośbą o wyjaśnienia. Anonimowo wyłożono nam to tak. Bank w żadnym wypadku nie mógł być poszkodowany, dlatego że umowę z towarzystwami inwestycyjnymi skonstruowano tak, aby za nierzetelnego kredytobiorcę płaciło towarzystwo. Bank więc nie mógł stracić na "złym kredycie". Jeżeli mówimy o tajemnicy bankowej, to ta została dochowana, bo to nie banki dostarczyły policji kopii umów kredytowych. Żaden z banków nie był stroną, a w jednym nawet się okazało, że nic o aferze nie wiedzą. Udaliśmy się do towarzystw inwestycyjnych. Z trzech wymienionych w aktach istnieją dziś dwa. – Ile panowie stracili i kto powiadomił policję? Towarzystwa stwierdziły, że na tych kilkudziesięciu umowach nie straciły materialnie chyba nic. Ale za to odkąd sprawa wałkowana była przez policję i prokuraturę, stracili sporo, bo ludzie przestali przychodzić po kredyty. Reakcja towarzystw była taka, że obecnie na tych samych zasadach, co lodówkę w Paweksie, w innych sklepach można kupić kanapę, skafander, garnitur czy elektryczną szczotkę do zębów bez potrzeby owijania w bawełnę. Obroty jednak są nadal niższe, bo nikt chyba nie lubi, jak się go dzielnicowy czepia i przetrząsa mieszkanie sprawdzając, czy odkurzacz kupiony w kredycie jest na miejscu czy został pożyczony teściowej. Takich bowiem przykrości doznało kilkuset klientów, którym nic zarzucić nie było można. Powędrowaliśmy do organów, co oni zacz i dlaczego to tak?! Pan prokurator nie potrafił wyjaśnić, na czym polegało "niekorzystne rozporządzenie mieniem" i dlaczego takie sformułowanie pojawiło się jako część uzasadnienia 90 oskarżeń. Przedmiotem rozpoznania było fałszerstwo we wnioskach kredytowych, a jest ono samo w sobie karalne bez względu na to, czy pokrzywdzony jest, czy go nie ma. Przestępstwo to ścigane jest z urzędu i wniosek pokrzywdzonego nie jest potrzebny. Zbłądziliśmy także do sądu, aby zrozumieć, dlaczego ten niezbyt trafny akt oskarżenia został przezeń przyjęty, a nie zwrócony do prokuratury, a potem wyjątki z niego zastosowano do uzasadnienia wyroku. Chcieliśmy również ad hoc zapytać, na czym polega różnica między wymierzaniem sprawiedliwości a mechanicznym stosowaniem prawa. Sąd chwilowo nie miał dla nas czasu. * * * Zreasumujmy. Jeżeli obywatel pisze, że kupuje pralkę, a kupił lalkę, latarkę, froterkę lub bronę talerzową, to ta niefrasobliwość jest "fałszem intelektualnym" karalnym, a jeżeli w tej samej sprawie prokurator kłamstwo nazywa kradzieżą, to niefrasobliwości i "fałszu intelektualnego" pani prokurator w tym nikt nie dostrzega. Po dwóch latach sprawa ta dla skazanych ma charakter trudnego do pojęcia przykrego epizodu. Żaden z rozmówców nie potrafił wyjaśnić, do czego właściwie przed sądem się przyznał. I sprawa by do nas nie dotarła, gdyby nie ów jeden nieszczęśnik, co do winy się nie przyznał, a na domiar złego z powodu wyroku został wylany z roboty. Bo sokista karany być nie może. Obecnie wystąpił on do rzecznika praw obywatelskich z prośbą o uzyskanie kasacji, ułaskawienia lub o coś takiego, za co rzecznikowi byłby dozgonnie wdzięczny. Swoją drogą to my mamy dla strażników prawa w Gorzowie koncepcję, która pozwoli odnieść im nowe bezprecedensowe sukcesy. Wiemy, jak uwięzić prawie całe miasto. Otóż w drukach PIT, które każdy zarobkujący przynajmniej raz w roku składa w urzędzie skarbowym, na samym końcu stoi: Oświadczam, że przepisy ustawy karnej skarbowej o odpowiedzialności za podanie danych niezgodnych z rzeczywistością są mi znane. Jesteśmy dziwnie spokojni, że ogromna większość podatników z oczywistych powodów poświadcza nieprawdę podpisując się pod tym, dopuszczając się jednocześnie – podążając za retoryką gorzowsko-prokuratorską – "fałszu intelektualnego". Należy sięgnąć do archiwów skarbówki, wezwać i ujawnić kłamstwo pytaniem kontrolnym, np.: Czy nieumyślne podanie fałszywych danych jest zgodnie z ustawą karną skarbową karane czy nie karane? Każdy się wyłoży! Na wypadek, gdyby tę naszą szyderczą radę ktoś wziął w Gorzowie poważnie, podpowiadamy, że w Kodeksie karnym jest coś takiego jak niska szkodliwość czynu, a zupełnie poza kodeksem istnieje podobno zdrowy rozsądek. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łapa, która leczy Ponad dwa tysiące lat temu w Gelilei pewnemu młodemu Żydowi udało się podobno przemienić wodę w wino. Dziś prof. Łapiński obiecuje, że dokona podobnego cudu i uleczy chorą służbę zdrowia bez dodatkowych pieniędzy. Wyjąwszy Samoobronę, cała opozycja żąda krwi prof. Łapińskiego. Zupełnie nie liczy się to, że minister zdążył już zrobić coś dla biednych ludzi – na przykład znosząc kary za nieuzasadnione wezwanie karetki pogotowia. Nie ma znaczenia, że zmniejszył zyski producentów i sprzedawców leków. Opozycyjni posłowie jakoś nie mogą ścierpieć tego, że SLD-owski minister chce przerzucić większość kosztów leczenia ofiar wypadków drogowych na firmy ubezpieczeniowe. Niemal za zbrodnię stanu politycy prawicy uznają zapowiedzianą przez rząd i prof. Łapińskiego likwidację kas chorych. Zdaniem posłanki Elżbiety Radziszewskiej z Platformy Obywatelskiej minister Łapiński: dąży do całościowego zawłaszczenia opieki zdrowotnej w Polsce... chce sam nią kierować i dzielić pieniądze... oraz zaburza poczucie bezpieczeństwa. Radziszewskiej wtóruje jej klubowa koleżanka posłanka Ewa Kopacz, która na konferencji prasowej – ku rozbawieniu dziennikarzy – stwierdziła, że Łapińskiego należy odwołać profilaktycznie, żeby ustrzec nas przed tym, co nas jeszcze może spotkać („Rzeczpospolita” z 22 kwietnia 2002). Obie panie wywodzą się z Unii Wolności, partii, która do spóły z reformatołami z AWS uszczęśliwiła Polaków kasami chorych i kompletnie spartoliła reformę ochrony zdrowia. Z tego choćby względu powinny nieco powstrzymać swe języki. Po trzech latach AWSowsko-Uwolskiej reformy szpitale są zadłużone na ponad 5 mld zł, chociaż w 1997 r. darowano im ok. 7 mld długów. Połowa pielęgniarek nie dostała podwyżki, owych nędznych 203 zł, choć nakazywała to ustawa. Ale za to sporo pieniędzy, które powinny być przeznaczone na leczenie pacjentów, zostało skierowanych na wynagradzanie brygad biurokratów zatrudnionych w kasach chorych. Na początku roku 1999 w kasach chorych pracowało około 700 osób. Już po 11 miesiącach zatrudnienie wzrosło do 2204 pracowników (w tym 57 członków zarządów ze średnią pensją ok. 9 tys. zł). Po upływie kolejnych 24 miesięcy podwoiły zatrudnienie. Obecnie w kasach przekłada papierki ponad 4800 osób. W dolnośląskiej mającej ok. 300 mln zł deficytu tylko w zeszłym roku zatrudnienie wzrosło o 30 osób. Gdyby biurokracja kas chorych dalej rosła w dotychczasowym tempie, to za 8 lat liczba urzędników zatrudnionych w kasach byłaby niemal równa liczbie praktykujących lekarzy. Na koszt płatników składek chore kasy zafundowały sobie okazałe siedziby. Po piętrze zajmowanym przez zarząd Podkarpackiej Kasy Chorych można jeździć rowerem. Obok imponującego gabinetu dyrektora jest sala kominkowa o powierzchni ponad 100 mkw., ale windy dla niepełnosprawnych w budynku nie ma. Śląska Kasa Chorych z braku pieniędzy nie zawarła kontraktu na prowadzenie Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej z Centrum Onkologii w Gliwicach, ale znalazła środki na organizację wyjazdu ok. 500 pracowników na dwa dni do Szczyrku. Po to, aby mogli przespać się w drogim hotelu i potańczyć oraz wysłuchać wykładu swego dyrektora o pracy w warunkach stresu („Super Express” z 22 stycznia 2001 r.). Biurokratom w kasach chorych powodzi się więc całkiem nieźle. Pacjentom – zdecydowanie gorzej. Na przykład 9 września 2000 r. opolski szpital przy ul. Katowickiej odmówił przyjęcia 72-letniej Stanisławy L., która wymiotowała krwią. Dyżurny lekarz stwierdził, że chora należy do branżowej kasy chorych, powinna więc się leczyć w poliklinice policyjnej. Dwie godziny po przewiezieniu chora zmarła. Nie otrzymała na czas pomocy, bo nie miała papierka. Był to szczególnie drastyczny przypadek skrajnej bezduszności, toteż został nagłośniony przez prasę. Ale przecież w całej Polsce codziennie tysiące chorych ludzi niepotrzebnie cierpi z powodu wadliwych rozwiązań organizacyjnych, czekając tygodniami na numerek do lekarza specjalisty. Oczywiście nie jest tak, że występującym patologiom winien jest wyłącznie zły system organizacyjny oparty na 17 kasach chorych. Prawdą jest natomiast, że rozwiązania przyjęte przez koalicję AWS–UW praktycznie ubezwłasnowolniły ministra zdrowia, czyniąc go zakładnikiem kas chorych, z których każda robiła, co się jej podobało. Minister Łapiński jest politycznym ryzykantem i chce sam decydować o tym, jak będą wydawane pieniądze z naszych składek. Chce zarazem przyjąć na siebie pełną odpowiedzialność za funkcjonowanie całego systemu ochrony zdrowia. Oznacza to w praktyce wyjęcie spod kontroli ludzi prawicy ok. 13 mld zł. Bo taką mniej więcej kwotą obraca dziś 8 kas chorych, których rady nadzorcze i zarządy obsadziły prawicowe samorządy. Racjonalne wydawanie pieniędzy przeznaczonych na ochronę zdrowia może poprawić sytuację w tej dziedzinie. Ale bez zwiększenia ogólnej puli środków na ten cel zbyt wiele zrobić się nie da. W Polsce wydatki na lecznictwo wynoszą w przeliczeniu na jednego mieszkańca ok. 200 dolarów rocznie. W Wielkiej Brytanii ok. 2300 dolarów. Pomimo to Brytyjczycy są skrajnie niezadowoleni z jakości opieki medycznej. Rząd Tony’ego Blaira przymierza się właśnie do podniesienia o 1 proc. składki na ubezpieczenie zdrowotne, by móc wywiązać się z przedwyborczej obietnicy poprawy opieki zdrowotnej. (Już obecnie w Wielkiej Brytanii składka wynosi 10 proc.). Minister Łapiński optymistycznie obiecuje niemal natychmiastową i odczuwalną poprawę stanu lecznictwa. Po trosze obiecuje więc gruszki na wierzbie, ma bowiem jedynie mglistą perspektywę ewentualnej zgody ministra finansów na podniesienie składki na ochronę zdrowia z 7,75 proc. do 9 proc., i to w ciągu czterech lat, czyli do 2006 r. Przedwczesne rozbudzanie nadmiernych nadziei na poprawę ochrony zdrowia już za rok może wyjść bokiem całemu rządowi Millera. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poseł człekokształtny Nawet jeśli schudną, to nie zbiednieją. Są posłowie, którzy nawet gówno by zjedli, byle tylko pokazać się w wysokonakładowych mediach. Byle publiczność zapamiętała ich nazwiska. Wierzą święcie, że wystarczy być, żeby być. Dwójka wybrańców narodu zobowiązała się wobec redakcji "Super Expressu" nie jeść od 1 lutego. Aby dowieść zbiedniałemu, skołowanemu przez redaktorów "Super Expressu" społeczeństwu, że nawet poseł RP potrafi wyżyć za 500 zł miesięcznie. Czyli za tyle, ile ma bezrobotny lub obywatel przebywający na zasiłku socjalnym. Pomysł nie jest nowy. Przećwiczyła go słowacka bulwarówka z jedną puszystą posłanką. Na jej głodzie wydawnictwo pożywiło się świetnie, a i posłance krzywda się nie stała. Pies z kulawą nogą nie znał jej nazwiska do momentu, gdy zaczęła się publicznie odchudzać. Na rozsławienie swych nazwisk liczą też polscy parlamentarzyści: drugorzędni reprezentanci dwóch partii pretendujących do władzy. Paweł G. z PO i z krakówka oraz Paweł P. z PiS i z warszawki. Obaj próbę potraktowali poważnie. Już miesiąc wcześniej łamy "Super Expressu" zaroiły się od opisu heroicznych przygotowań do morderczego zadania. Krakowski Platformers jeszcze za poprzednio uskładane pieniądze kupił sobie maszynkę gazową. Nie po to, żeby w chwili słabości odkręcić kurki i pożegnać się w głodzie z ziemskim padołem, lecz zaoszczędzić na kucharzu. Gotować ma w kibelku sejmowego pokoju hotelowego. Bo w hotelu sejmowym jest jak w więzieniu. Posłowie kibelek i łazienkę mają, ale kuchni nie. Jest przecież wspólna restauracja. PiSowiec stołeczny publicznie złożył śluby czystości gastronomicznej. Żadnej kawy, żadnego alkoholu, cały miesiąc przeżyje na musli, bo na szczęście bardzo je lubi. Może po tym załapie się do reklamy tego produktu? Obaj posłowie pilnie chodzili na korepetycje organizowane przez redakcję. Ludzie biedni pokazywali im, jak można zrobić zakupy na bazarach, ugotować zupę na kurzych skrzydełkach, obierać ziemniaki. Posłowie pięknie pozowali do zdjęć z minami pełnymi zdumienia i chęci poznania. Aż przyszedł Czas Próby. Redakcyjni wysłannicy czujnie wcześniej obejrzeli stan lodówek posłów. Były puste niczym ich portfel inicjatyw legislacyjnych. Wtedy rozpoczęła się Wielka Głodówka. Ku uciesze kibicujących im biednych, skołowanych ludzi. Tymczasem głodówka obu biedaparlamentarzystów to żadne męczeństwo. Ich próbę głodu wyznaczono na czas zimowej przerwy w zajęciach parlamentarnych, kiedy poseł nie jest wystawiony na lobbystyczne, kuszące kolacyjki, lanczyki czy brancze. Może więc się odchudzać. Platformersowi Pawłowi G. z Krakowa dieta odchudzająca jest potrzebna, bo ma 8 kilogramów nadwagi. Za taką akcję powinien on jeszcze "Super Expressowi" dopłacić. Renomowana 2-tygodniowa kuracja to 3 tys. zł. Poseł G. powinien dopłacić też redakcji, bo zadeklarował, że post swój odbywać będzie poza domem. W sejmowym pokoiku hotelowym. Bez zrzędzącej żony i dziecka. Każdy, kto bywał w sejmowym hotelu, wie, że spędzane w nim noce warte są każdych pieniędzy ze względu na interesujące towarzystwo i dyskretną obsługę. No i całonocny, też dyskretny serwis gastronomiczny. Nawet o 4 rano ryby i pasztety dostarczają. Poseł stołeczny PiSuarowiec musi, niestety, mieszkać w domu. Na czas swojego biedowania wysłał więc żonę z dwójką dzieci do kurortu na narty. Niestety, ferie szkolne są tylko dwutygodniowe, więc lada dzień stara wróci. Ale małżonka głodującego posła ma w próbie głodu "Super Expressu" zagwarantowaną odrębność gastronomiczną. Własną lodówkę, własną kuchnię. Gdy poseł Paweł P. zgłodnieje, to jak piesek wsunie się pod stół małżonki i wtedy dzieci coś mu pod stołem podadzą. Da się żyć... Da się żyć znakomicie, bo obaj posłowie publicznie i niezwykle chętnie w ramach oszczędności zadeklarowali rezygnację z czytania książek, gazet, chodzenia do teatru, filharmonii, kina nawet. Wręcz odetchnęli z ulgą, że już tego robić nie będą, przynajmniej przez miesiąc. Próba głodu posłów ma wedle redakcji "Super Expressu" wymiar niezwykle poważny, fundamentalny wręcz. Mają oni przez pusty żołądek trafić do serca polskiego ludu. Sami zresztą poddani próbie posłowie deklarują, że siedzą w Sejmie jak na okręcie podwodnym albo w szklanym akwarium. Powoli tracą kontakt ze światem. Nauczymy naszych posłów, jak przeżyć za te pieniądze! – deklaruje Komitet Ekspertów powołany przez "Super Express". Jeśli próba Platformersa i PiSuara się uda, to redakcja zażąda, aby już potem wszyscy posłowie żyli za 500 zetów miesięcznie. Zaś marszałka i wicemarszałków ześle się na popegeerowską wieś. Do specjalnie stworzonego przez redakcję obozu reedukacyjnego. Takie polskie Pol Potowskie wzory. Nie ma pewności, czy po miesiącu głodowania obaj posłowie wrócą do rozpasanej konsumpcji. Jedno może być u nich trwałe. Rezygnacja z wydatków na książki, teatr, kino i gazety. Wystarczy im "Super Express". Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Góra kamiennych łbów Polską samorządność lokalną najlepiej zwiedzać w Kamiennej Górze. Czasem jest nielegalna, niekiedy szkodliwa, zawsze śmieszna. Kamienna Góra – liczące około dwudziestu pięciu tysięcy dusz miasto na południu województwa dolnośląskiego – posiada ratusz, parę kościołów, otoczony kamieniczkami rynek, dworzec kolejowy, kino i ze dwadzieścia knajp. Nic podejrzanego nie widać z górującej nad miastem Kościelnej Góry. A jednak coś jest nie tak: może to złe wiatry, może woda niedobra, może negatywnie oddziałują podziemne żyły wodne. Miasto nie ma Rady Miejskiej. To znaczy w ogóle rada jest, ale jak gdyby jej nie było. Nieważne wybory 27 października 2002 r. w całym kraju lud ruszył do urn, żeby w bezpośrednich wyborach wyłonić ciała samorządowe. Nie inaczej było w Kamiennej Górze. Wybrano Radę Miejską i burmistrza. Nie minęło jednak kilka dni, jak grupa mieszkańców wniosła do sądu protest, zawiadomiała też prokuraturę o popełnieniu przestępstwa polegającego na kupowaniu głosów wyborców za szmal, wódkę, kiełbasę, cukierki i bilety do kina. Protestujący twierdzili ponadto, że przed lokalami wyborczymi ponurzy, wyrośnięci osobnicy kupowali czyste karty do głosowania. Jako dowód przedstawili zdjęcia i nagrany film wideo obrazujące proceder. Po dłuższych deliberacjach sąd uznał protest za zasadny i unieważnił wybory we wszystkich okręgach miasta, co było precedensem w Pomrocznej („NIE” nr 16/2003). Orzeczenie podtrzymał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. Kamienną Górą nadal rządzili więc Rada Miejska i burmistrz poprzedniej kadencji. Nowy burmistrz mógł bowiem objąć urząd dopiero po złożeniu ślubowania przed nowym samorządem. Nowi radni nie mogli pogodzić się z takim stanem rzeczy. Przez dwa tygodnie po unieważnieniu wyborów przychodzili do ratusza, a nawet zbierali się i podejmowali uchwały, które z mocy prawa były nieważne. W końcu wojewoda dobitnie dał im do zrozumienia, żeby zabrali swoje zabawki i poszli do domu. Rządziła stara rada, ale nie podejmowała ważnych decyzji, nie uchwaliła też budżetu, ponieważ była tymczasowa. Stan taki trwał pół roku, do powtórzonych wyborów. Burmistrz medytujący W marcu 2003 r. mieszkańcy Kamiennej Góry uszczęśliwili się nową radą. Policja tajna i mundurowa obstawiła szczelnie lokale wyborcze, więc tym razem kupowania głosów nie udowodniono. Okazało się, że miejscowy lud wybrał tych samych kandydatów, na których stawiał pół roku wcześniej. Rada to jednak tylko połowa władzy. Tym razem nawaliła druga część – wykonawcza. Nowy burmistrz elekt Artur Zieliński (UW) nie kwapił się do złożenia ślubowania. Liczył na to, że załapie się do zarządu sejmiku dolnośląskiego, a nawet, że zostanie marszałkiem („NIE” nr 26/2003). Nadal rządził więc stary burmistrz Andrzej Mankiewicz, którego nowa rada wybrała na swojego przewodniczącego. Ciało samorządowe nie uchwaliło nowego planu zagospodarowania przestrzennego, nie podjęło też innych strategicznych uchwał, np. budżetowej, bo po co, skoro Urząd Miasta to prowizorka. Budżet narzuciła w końcu Regionalna Izba Obrachunkowa. Radni uchwalili za to wygaśnięcie mandatu burmistrza elekta. Z Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu niebawem przyszedł kwit, że nie można łączyć funkcji burmistrza i przewodniczącego rady, więc radni uchwalili też wygaś-nięcie mandatu radnego Andrzeja Mankiewicza. Parę dni później wojewoda orzekł, że radni nie mogli wygasić mandatu burmistrzowi elektowi Arturowi Zielińskiemu, bo nigdzie nie jest napisane, ile czasu może się elekt zastanawiać, zanim złoży ślubowanie. Nowy burmistrz zaślubił się więc z radą dopiero po dziesięciu miesiącach medytacji. Czyste ręce radnych W międzyczasie radni skupili się na wyborze nowego przewodniczącego, co pochłonęło ich na tyle, że znów odstawili na później takie pierdoły jak budżet, plan zagospodarowania, założenia rozwoju miasta itp. Pojawił się problem: rada liczy 21 wybrańców, a przewodniczący musi być wyłoniony bezwzględną większością głosów. Było dwoje kandydatów, a rada pękła na dwie frakcje: SLD–UP i resztę, czyli niezrzeszonych, kupców i Samoobronę, do których doszlusował radny Chęć z SLD. Gdy grający rolę lidera jednej z frakcji Jan Sikora rzucił hasło głosowania do skutku, radny Bruździak stwierdził, że to liczenie na eliminację biologiczną, bo w końcu któryś radny wymięknie i pójdzie do domu. Wreszcie rada wybrała na przewodniczącą Grażynę Grzyb. Po to tylko, żeby za miesiąc ją odwołać. Wiceprzewodniczący Sikora zwołał sesję, na którą przyszła tylko jego frakcja, wszyscy w białych rękawiczkach na dowód, że mają czyste ręce. Odwołali Grzyb, wybrali Sikorę, po czym walnęli po lampce szampana i poszli do domu. Sikorę rada musiała wybierać jeszcze trzy razy, bo po każdym głosowaniu nadzór prawny wojewody stwierdzał, że naruszono przepisy. Ściana i słupki Już, już Rada Miejska Kamiennej Góry miała zająć się sprawami miasta i uchwalić w końcu budżet, gdy nagle większościowa frakcja zorientowała się, że może przestać być większościowa. Zamiast budżetu uchwaliła więc wygaśnięcie mandatu niezrzeszonego radnego Stachniuka. Ktoś bystry zorientował się, że jedna ściana należącego do radnego pawilonu z butami stoi na gruncie miejskim. Wysnuto więc wniosek, że radny prowadzi działalność gospodarczą na terenie komunalnym, czego zabrania ustawa. Człowiek tłumaczył naiwnie, że chciał uregulować status tej ściany, ale urzędnicy olewali go. W konsekwencji radny Stachniuk pożegnał się z mandatem. Teraz stosunek sił w radzie wynosił 11:9 na korzyść frakcji Sikory. Zaczęło się więc wzajemne szukanie haków na innych radnych, żeby ich także pozbawić mandatów. Radny Słowiński w niedzielę przestawiał na swojej posesji słupki, bo myślał, że też gospodaruje na gminnym gruncie. Słowiński niepotrzebnie spanikował; okazało się, że grunt jest prywatny, tylko mapa geodezyjna w Urzędzie Miasta była źle narysowana. Rtęć w wodzie Minął kolejny miesiąc i stosunek sił w radzie wyniósł 11:9, ale tym razem na niekorzyść frakcji Sikory, bo opuściło ją dwóch niezadowolonych. Dla odwrócenia uwagi mniejszość rozpętała aferę. Na terenie wodociągów trzej radni znaleźli rtęć. Dyrektor wodociągów stwierdził, że radni sami musieli ją tam wstrzyknąć. Prokuratura nawet nie wszczęła śledztwa. Obecna większościowa frakcja chce uwalić Sikorę i jego ekipę. Wezwali więc szefa rady do zwołania sesji nadzwyczajnej. Ten zaś wyznaczył termin sesji na 30 marca 2004 r., bo wcześniej nie musi. Rada bowiem ma zbierać się – jak stanowi ordynacja – nie rzadziej niż raz na kwartał. SLD–UP zaapelowali do wojewody dolnośląskiego Stanisława Łopatowskiego o ustanowienie zarządu komisarycznego. Promocja diety Obecna rada podjęła w sumie 86 uchwał, z których 27 uchylił nadzór wojewody jako niezgodne z prawem, a nawet rażąco prawo naruszające. Wśród nich są takie perełki jak prawo dziedziczenia do trzech pokoleń lokali użytkowych dzierżawionych przez podmioty gospodarcze. Także bezprzetargowe wynajmowanie komunalnych pomieszczeń. Radni nie zapomnieli też podwyższyć sobie diety. Z porządku obrad za to od listopada do tej pory systematycznie spadał punkt dotyczący zakupu przez miasto węgla dla najbiedniejszych rodzin tutejszej mniejszości narodowej, czyli Romów. Nadal nie ma planu ogólnego zagospodarowania przestrzennego, strategii rozwoju miasta. Kamienna Góra, która mogłaby dobrze prosperować z turystyki, odstrasza przyjezdnych. Nie korzysta z tego, że 12 kilometrów na południe znajduje się uczęszczane przejście graniczne do Czech. Większość kamieniczek w rynku zdobią ścienne liszaje. Bezrobocie sięga 30 proc., bo w ciągu ostatnich lat padło osiem fabryk i zakładów, kilka pozostałych cienko przędzie. Nekroszantażyści Lud radzi sobie, jak może. Niedawno nieznany sprawca zajumał prywatnemu przedsiębiorcy wielką koparkę Catepilar. Sylwester B. wraz z dwoma kompanami rozkopał na cmentarzu grób ze świeżym umarlakiem, domagając się od rodziny 20 tys. zł okupu za zaprzestanie dalszej eksploracji. Szajka złomiarzy obrabia okoliczne cmentarze z krzyży. Młodzież zasila lokalne gangi dresiarzy. Wojewoda oświadczył, że nie rozwiąże Rady Miejskiej w Kamiennej Górze, bo szanuje demokrację. Zamiast tego na sesje rady będzie przybywał przedstawiciel wojewody, aby pilnować, żeby radni uchwalali mniej głupot. Rzut beretem od ratusza znajduje się Urząd Gminy Kamienna Góra. Otaczająca miasto gmina niedawno została uznana w rankingu za jedną z najbardziej gospodarnych w kraju. Rządzi tu stabilna rada i wójt wybrany na kolejną kadencję. Upada więc teza o złych wiatrach, żyłach wodnych i ołowicy z poniemieckich rur wodociągowych. Może przyczyn fenomenu należy doszukiwać się wewnątrz makówek, które radni dźwigają na swych dumnych szyjach? Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik w ramionach ośmiornicy Z rozdętej przez media hiperafery zwanej "łódzką ośmiornicą" i jej siostry "ośmiornicy bis" robi się najwyżej krewetka. Na początku procesu zapowiadał to jeden z adwokatów. Tytuły w prasie "Policja rozbiła pierwszą w Polsce grupę mafijną", "Kierownictwo gangu liczyło 60 osób w wieku 25-70 lat" – "Wprost" – lipiec 1999 r., "Koniec łódzkiej ośmiornicy" – "Wprost" – październik 1999 r., "Prokurator walczący" – "Gazeta Łódzka" – lipiec 2000 r., "Awans prokuratora, który rozpracował łódzką ośmiornicę" – PAP – kwiecień 2001 r., "Szef Falcone" – "Gazeta Łódzka" – kwiecień 2001 r., "Mordercy z mafii" – "Gazeta Łódzka" – listopad 2001 r., "Łódź: giną macki ośmiornicy" – PAP – luty 2002 r. Wszystko bzdury. W policyjnych i przestępczych kręgach Łodzi krążą od pewnego czasu szokujące opowieści o kulisach śledztwa w sprawie ośmiornicy i toczącym się procesie. Każdy obszczymur wie kto jest świadkiem koronnym i zna jego nazwisko. Po kilku tygodniach rozmów znam nazwiska i życiorysy nie tylko jego, ale też kilkunastu świadków incognito. Bez problemu zdobyłem zdjęcie B. z żoną, zdjęcia kilkunastu innych świadków. Wysłuchałem też taśm magnetofonowych z zapisem rozmów jednego z oskarżonych z przedstawicielami aparatu ścigania. Po przeczytaniu grubo ponad 100 publikacji prasowych, ok. 3 kg akt toczących się spraw, dziesiątkach rozmów wyszło mi, że ktoś kogoś robi w konia. Ośmiornica Nie istnieje żadna łódzka ośmiornica. Zacznijmy od oficjalnych informacji pochodzących z Prokuratury Krajowej. Wszystkie działania w sprawie ośmiornicy prowadzone są przez Wydział VI Łódzkiej Prokuratury Okręgowej i Wydział II (przestępczość zorganizowana) tamtejszej Prokuratury Apelacyjnej. Nadzór nad "okręgówką" sprawuje "apelacja", zaś nad jej czynnościami – Prokuratura Krajowa. W całej ośmiornicy przedstawiono zarzuty 199 osobom. Można je podzielić na 3 grupy: ośmiornica nr 1 (tzw. mała) – wyłudzenia, łapówki, udział i kierowanie związkiem przestępczym – 7 aktów oskarżenia wobec 58 osób; ośmiornica nr 2 (tzw. duża) – kombinacje na podatku, akcyzie itp. – 16 aktów oskarżenia wobec 74 osób; ośmiornica nr 3 – wątki kryminalne i gospodarcze – 7 postępowań przygotowawczych, zarzuty wobec 67 podejrzanych. Tyle wiadomo na pewno. Najprościej zdefiniować ośmiornicę nr 2. Grupa cwaniaków kombinowała przy produkcji wina (VAT, akcyza). Pokapowała się skarbówka i doniosła prokuraturze. Winni bekną bądź już beknęli. Co ma wspólnego druga ośmiornica z pierwszą i trzecią? Na dobrą sprawę nic poza prokuratorem prowadzącym te sprawy – Kazimierzem Olejnikiem. I ogromną potrzebą poprzedniej władzy błyśnięcia sukcesami w walce z przestępczością zorganizowaną. Co, poza osobą prokuratora Olejnika, łączy ośmiornicę 1 i 3? Zdaje się, że tylko osoba Marka B., czyli wspomnianego już świadka koronnego. Zarzuty wobec podejrzanych z ośmiornicy 1 i ośmiornicy 3 obejmują 115 osób. Jeśli chodzi o mnie, może ich być nawet tysiąc. Ale o tym, kto wygląda na przestępcę, decyduje jeden człowiek – świadek koronny. Gdy prokurator i sąd obdarzają go zaufaniem, gość typuje, kto ma beknąć, a kto nie. A co będzie, jeśli przy typowaniu zacznie uwalać swoich wrogów: tych, których sam okradł, bądź tych, których się boi? Co będzie, jeśli swoje przestępstwa przypisze innym? Kariera Marka B. Życie 43-letniego Marka B. ksywa Rudy podzielić można na cztery etapy: 1959–1987 – okres działalności w kraju, 1987–1990 – działalność wyjazdowa w USA, 1990–1999 – ponowna działalność w kraju, 1999–2002 – życie w ukryciu w roli świadka koronnego. Świadkiem koronnym został Marek B. w czerwcu 1999 r. po 12-miesięcznym pobycie w areszcie śledczym. Trafił tam 7 lipca 1998 r. O czym Rudy rozmawiał z prok. Olejnikiem przez całą drugą połowę 1998 r. – nie wiadomo, w aktach sprawy pojawiają się bowiem protokoły dopiero ze stycznia 1999 r. Za co B. trafił do pierdla w lipcu 1998 r.? Za przekręty gospodarcze – mówiąc ogólnikowo. Od stycznia do czerwca 1999 r. skutecznie wyznawał skruchę. Sąd uwierzył mu, że zbłądził po powrocie z USA, tj. w 1991 r. Świadek koronny z małżonką Innego zdania o świadku koronnym jest łódzki półświatek – z rozbawieniem opowiada o początkach kariery Marka B. w latach 80. Rudy wyłudził od niejakiego Henryka Z. 12 złotych 20-dolarówek i 7 monet 10-dolarowych. Zapłacił kuśnierzowi podrobionym czekiem. Przyjął od kilkunastu osób i oczywiście nie zwrócił zaliczki za sprzedaż mieszkania swojego wuja. Wyłudził od małżeństwa C. pieniądze na kupno innego mieszkania. Na kilkadziesiąt tysięcy marek wyrolował księdza przy załatwianiu miedzianej blachy na kościół. Wyrolował też parafian, którzy zbierali datki na budowę sanktuarium w Dąbrowie. Wykradł dokumenty z Urzędu Miasta w Łodzi, na podstawie których zgarniał łapówki za załatwianie lokali użytkowych. Oszukał chłopa z Wielunia na 5 tys. dolarów za obietnicę załatwienia wizy do USA. Są to drobiazgi, o których sąd nie ma pojęcia. Skąd o nich wiem? Od byłych kompanów B. Wszyscy moi rozmówcy byli i pewnie są informatorami dawniej SB i MO, a teraz policji i UOP. Zakładam więc, że o tym wszystkim wie też prok. Olejnik. Gdy Łódź zrobiła się dla Rudego zbyt ciasna, przekonał wyrolowanego przez siebie księdza (tego od blachy), żeby załatwił mu wizę do USA. Miał tam zarobić szmal i spłacić długi. Wyjechał, a jak wynika z korespondencji między naszym Konsulatem Generalnym w Nowym Jorku a Wydziałem Konsularnym MSZ (depesza nr 32/2483/89PK z 31 maja 1990 r.), wracał do starego kraju w niejakim pośpiechu. Był ścigany przez amerykańską policję za wyrolowanie kilku polonusów na kwotę nie mniejszą niż 700 tys. dolarów. Czy sąd wie o amerykańskiej karierze świadka koronnego? Wie. Wie również prok. Olejnik, który już w 1993 r. korespondował w tej sprawie z Prokuraturą Generalną. Od roku 1991 świadek koronny zaczął prowadzić legalną działalność gospodarczą w kraju, za co też zresztą został aresztowany (wyłudzenia, kombinacje podatkowe, fałszerstwa) i skazany na 8 lat pudła. Czekając na wyrok dwukrotnie wychodził zza kratek, powracając tam za każdym razem z nowymi zarzutami za nowe przestępstwa. Moi rozmówcy wymienili jeszcze 19 innych większych lub mniejszych przekrętów Rudego (przede wszystkim wyłudzenia), za które nigdy nie beknął i których śladu w aktach ośmiornicy nie ma. Pamięć absolutna Wyobraźcie sobie piramidę stojącą do góry nogami, czyli czubkiem do dołu. Cała jej konstrukcja opiera się na jednym, położonym najniżej elemencie. Musi to być oczywiście jej najmocniejszy element. W wypadku ośmiornicy trwałość piramidy = wiarygodność świadka koronnego. Czy po okazaniu skruchy w 1999 r. macie do niego tak duże zaufanie, że zdecydowalibyście się kupić od niego mieszkanie? Prokuratura zaufanie takie ma, inaczej nie ustawiałaby na nim ponad 100 elementów, czyli pozostałych oskarżonych. Aby piramida się nie rozsypała, najmocniejszymi w niej elementami muszą być te położone najniżej. Są to świadkowie potwierdzający zeznania świadka koronnego. Świadkowie którzy mają uwiarygadniać Marka B. też objęci są aktem oskarżenia. Czemu więc mieliby nadawać na siebie samych? A po to np., że liczyć mogą na szczególną łaskawość sądu, który za szczerą skruchę mógłby im wyznaczyć kary niższe niż przewiduje kodeks karny (art. 60 kk). Jak sąd miałby wpaść na pomysł tak daleko posuniętego humanitaryzmu? Oczywiście, na wniosek prokuratora. Czemu ten miałby oskarżonym iść na rękę? Odwdzięczając się za współpracę. Nie powinna więc chyba nikogo dziwić pamięć absolutna świadka koronnego i świadków go wspierających, którzy z precyzją szwajcarskiego zegarka opowiadają o szczegółach przekrętów sprzed 11 lat. Wszyscy grają o wolność. Burzenie piramidy Same niejako nasuwają się pytania: czy w tej setce oskarżanych znajdują się osoby niewinne? Co musiałoby się stać, żeby cała ta piramida runęła? Na pierwsze pytanie musi odpowiedzieć sąd. Odpowiedź na drugie jest nieco prostsza. Otóż rozbić tę konstrukcję jest najłatwiej poprzez podważenie wiarygodności świadka koronnego i udowodnienie, że śledztwo jest manipulowane. Jak do tej pory, w sprawie tej strasznej ośmiornicy zapadały niskie wyroki – od 1,5 do 4,5 roku pozbawienia wolności, przy czym te najsurowsze nie są prawomocne. Tyle zostało z groźnych zapowiedzi prokuratury o mafii, płatnych mordercach, skorumpowanych politykach, milionowych przewałach itd. Niejaki Krzysztof Lutosławski oskarżany jest o pospolite szwindle gospodarcze. 19 czerwca 1999 r. wyjechał jako turysta z żoną do Meksyku. 5 dni później Rudy został świadkiem koronnym, a 28 czerwca w Łodzi zaczęły się aresztowania. Przy wyjeździe robiła mu problemy Straż Graniczna. Nie było podstaw do zatrzymania, więc wyjechał, ale z kłopotami. Świadczy to o tym, że zanim jeszcze Marek B. został świadkiem koronnym, trwało rozpoznanie jego otoczenia. Być może już wtedy wytypowane były osoby do zatrzymania. Tezę tę za chwilę umotywuję. Lutosławski dowiedział się w Meksyku, że jest poszukiwany i że obciąża go świadek koronny. Znając skalę aresztowań ani myślał wracać do kraju, by odpowiadać za coś, czego nie zrobił. Siedzi więc w Meksyku i czeka. Jego adwokat już 5-krotnie występował o wydanie listu żelaznego. Bezskutecznie. Na Lutosławskim nie ciążą żadne poważne zarzuty, skąd więc strach przed dopuszczeniem go do zeznań? Czy nie jest to czasem obawa przed kompromitacją prokuratury? Inną możliwość uwalenia świadka koronnego dawała kaseta magnetofonowa, którą w trakcie śledztwa podrzucił policji (a potem prokuraturze) jeden z oskarżonych – Grzegorz Klejman. Na kasecie zarejestrowana jest rozmowa Klejmana z Rudym przeprowadzona 8 stycznia 1998 r., w dniu pogrzebu znanego łodzkiego bandziora Grubego Irka (zastrzelono go 24 grudnia 1997 r.). Według Klejmana, można było z niej odczytać, że świadek koronny przyznał się do zlecenia tego zabójstwa. Niestety, jakaś niewidzialna ręka w policji bądź prokuraturze wykasowała fragment, ponoć najcenniejszy. Honor Grzecha Oskarżony w ośmiornicy Grzegorz Klejman ma dystans do samego siebie. Jest facetem prostym i charakternym. Potężnych pieniędzy dorobił się w latach 90. na handlu nieruchomościami. Do fortuny doszedł legalnie – tak twierdzi. Ze swoich transakcji nie robi specjalnych tajemnic. Pieniądze na rozpoczęcie biznesu w nieruchomościach zarobił ciężką, kilkunastoletnią pracą pod łódzkimi Peweksami, gdzie był cinkciarzem. Stanął pod Pewexem już w połowie lat 70. Za ochronę odwdzięczał się SB i milicji okazyjnymi cenami dewiz, czasami informacjami. Jego fortuna rosła wraz z zawodowymi karierami milicjantów, a potem policjantów z Łodzi. Nie zdziwił się więc, gdy w połowie 1999 r. jeden z wysokich oficerów KW Policji poprosił go o tanie odsprzedanie jakiejś działki budowlanej. Szanujący władzę ekscinkciarz zgodził się bez namysłu. Działkę tę miała kupić podwładna policjanta, również pracownica KWP. 9 czerwca Klejman pogonił kobicie działkę za 15–20 proc. ceny rynkowej (akt notarialny Kancelarii Piotra Lelentala, repertorium A nr 3363/99). 19 dni później Grzegorz Klejman był już aresztowany, a przesłuchiwał go podwładny tego oficera, który załatwiał transakcję. Zbieg okoliczności? Wychodzi na to, że mając wiedzę o zeznaniach świadka koronnego i wytypowaniu Klejmana do aresztowania koledzy z policji postanowili go jeszcze skubnąć na jakieś 50 tys. nowych polskich złotych. Klejman garował 3 miechy, po czym wyszedł. W areszcie namawiano go do przyznania się do wszystkiego, co zarzuca mu świadek koronny. Radzono obciążanie innych oskarżonych. Liczono na to, że jego 24-letni strach przed policją i prokuraturą spowoduje, że "pójdzie w kolor", czyli zezna wszystko, co mu każą. Taśmowa prawda Po wyjściu z aresztu Klejmanowi udało się nagrać kilka rozmów. Z konieczności musimy się ograniczyć do drobnych fragmentów. Listopad 2000 r., rozmowa Grzegorza Klejmana (G.K.) z ówczesnym wiceszefem Wydz. Doch. Śled. łódzkiego Centralnego Biura Śledczego – Andrzejem S. (A. S.), Komenda Wojewódzka Policji, pok. 303. Temat: taktyka. A. S.: (...) Ale tak naprawdę powinieneś iść i powiedzieć tak: Wysoki Sądzie, czyny które mi są zarzucane, to są czyny, które były 10 lat temu i ja 10 lat temu to byłem zupełnie innym człowiekiem i inaczej patrzyłem na świat i być może zbłądziłem. Potwierdzam to, co powiedziałem w postępowaniu przygotowawczym, wstydzę się i nic więcej do powiedzenia nie mam, chyba że Wysoki Sąd ma jakieś pytania. Grzegorz, wszystko, wszystko, a później... G. K.: A Pakuła (prokurator – przyp. D. C.) wstanie i powie 8 lat. A. S.: A później to posłuchaj tego co Pakuła ma zrobić i to zrobi. (...) Prokurator powinien wstać, powiedzieć, że na podstawie art. 60 par. 3 sąd stosuje nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet może warunkowo zawiesić jej wykonanie w stosunku do sprawcy współpracującego z innymi osobami w popełnieniu przestępstwa. Jeżeli ujawni on wobec organów ścigania informacji dotyczących osób uczestniczących w przestępstwie oraz okoliczności jego popełnienia. Sąd stosuje to na wniosek prokuratora i na czym to polega? (...) G. K.: To niech mi napisze, że jeżeli zachowam się w odpowiedni sposób, to on wystąpi z odpowiednim wnioskiem. A. S.: Grzegorz, słuchaj, ja rozmawiałem na ten temat z Olejnikiem, to zostaje między nami. (...) G. K.: No nie, ale nie lepsze by było na papierze? A. S.: Ja nie mogę żądać od prokuratora, żeby się zachował tak, czy inaczej. Jeżeli on rozmawia ze mną na takie tematy, to znaczy, że darzy mnie zaufaniem i ja jego darzę zaufaniem. No przecież nie będzie odwracał kota pizdą, za przeproszeniem, jeżeli będzie tak, jak żeśmy uzgodnili. (...) Fragment rozmowy Grzegorza Klejmana (G. K.) z prokuratorem Jackiem P. (J. P.) z Prokuratury Okręgowej, potwierdzający zawarcie układu w sprawie zeznań Klejmana. Prokuratura Okręgowa, przełom listopada i grudnia 2000 r. J. P.: (...) Nie brałem udziału w rozmowach, które były z panem przeprowadzone w momencie, kiedy pan był zatrzymany, tymczasowo aresztowany, natomiast wiem, że... G. K.: Że były takie rozmowy prowadzone. J. P.: Były takie rozmowy i te rozmowy miały na celu taki układ, o jakim powiedziałem. (...) A w zamian za to, prokurator korzysta z możliwości, jakie przewiduje kodeks.(...) Ocena szczerości prokuratora Olejnika przekazana ustami zastępcy szefa łódzkiego CBŚ Andrzeja K. (A. K.) w rozmowie z Grzegorzem Klejmanem. Początek grudnia 2000 r. A. K.: Ja nie wiem, ja z tym chujem nie chcę w ogóle gadać, bo on co innego robi, a później jakieś maniany odpierdala, tak jak z Popeliną i innymi. Ja się z nim nie chcę układać.(...) Tragikomicznych wątków w sprawie ośmiornicy jest więcej. Nie przeszkadza sądowi to, że jeden ze świadków incognito skompromitował się już w procesie gangu Popeliny. Nie przeszkadza też, że utajniony został tak bardzo, że przesłuchujący go sędzia nie załapał, iż jest to ta sama osoba, którą od pewnego czasu ściga listem gończym. Celem tej publikacji nie jest ani bronienie któregokolwiek z oskarżonych, ani próba kompromitacji łódzkiego wymiaru sprawiedliwości. Po co więc ta pisanina? Ot, może skłoni kogoś do refleksyjnego pytania, czy instytucja świadka koronnego nie jest przypadkiem groźniejsza od samych gangsterów. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Duckman Z lektury warszawskich gazet, a także z rozmów z ludźmi, którzy pofatygowali się na wybory samorządowe, wiemy, co zrobi ta niezwykła postać: Ukróci włamania do mieszkań i kradzieże samochodów. Przegoni kieszonkowców z autobusów, tramwajów oraz metra. Zmusi policję do wyjścia zza biurek i patrolowania ulic. Rozbije w puch warszawskie kliki, sitwy i koterie. Zwolni połowę urzędników, drugą połowę zaś wyśle na kursy. Natychmiast zamknie nielegalną dyskotekę Labirynt. Ograniczy ruch samochodowy w centrum. Nafaszeruje miasto ukrytymi kamerami, które będą śledzić podejrzany element. Dokończy rozgrzebane inwestycje, np. Trasę Siekierkowską. Rozliczy aferzystów. Wyda zakaz spalania odpadów komunalnych. Ukarze winnych zniszczenia zabytkowej kamienicy przy pl. Zbawiciela. Wyznaczy odrębne trasy dla autobusów. Utrzyma ścisłą więź z warszawiakami. Zlikwiduje trującą środowisko i mieszkańców stację paliw przy ul. Słowackiego. Wyremontuje wiadukty. Ukręci łeb hydrze korupcji. Każe urzędom przyjmować interesantów do godz. 18, ponieważ urząd jest dla obywatela, a nie odwrotnie. Zajmie się losem bezdomnych zwierząt. Zerwie umowę z Waparkiem. Wyegzekwuje zakaz nalepiania ogłoszeń na przystankach. Zmodernizuje postsocjalistyczne widmo, jakim jest Dworzec Centralny. Nie zaniedba rewitalizacji ul. Ząbkowskiej. Jak najwięcej kompetencji przekaże radom dzielnic. Firmy, które zaśmiecają miasto ulotkami, w tym agencje towarzyskie, obciąży opłatą za sprzątanie. Wyrzuci agencje towarzyskie z siedlisk ludzkich. Zbuduje drugą linię metra i ścieżki rowerowe. Wprowadzi surowe kary (ale nie blokadę kół!) za złe parkowanie. Ochroni zieleń i zabytki. Będzie i jednocześnie nie będzie w sojuszu z LPR i z PO. Wykaże zero tolerancji dla grafficiarzy oraz meneli żłopiących piwo w miejscach publicznych. Zadepcze postkomunę, a równocześnie wyciągnie od rządu Millera i Sejmu większe środki dla Warszawy. Pokaże całej Polsce, jak należy rządzić. Takie są w każdym razie oczekiwania społeczne. Kto tego wszystkiego (i wielu innych czynów) dokona? Superman? Batman? Rycerz Jedi ze świetlistym mieczem? Wiedźmin, pogromca potworów? Harry Potter albo złota rybka? Wbrew pozorom, nie chodzi o bohatera mitycznego, literackiego bądź filmowego. Wyborcy chcą wierzyć, że ich życzenia spełni mały wielki człowiek, nowy prezydent miasta stołecznego Warszawy, Lech K. Po to wynieśli go do władzy. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poślizm Senator nawalony jak autobus. Poseł pieprzy jak poparzony. Oto elita podlaskiego SLD. Jak wiadomo z gazet, drinknięty senator SLD Sergiusz Plewa nie zauważył w porę czerwonego światła. Jego Mazda wyhamowała na Toyocie, która posunęła Poloneza, który uderzył inną Toyotę. Tak było 3 lipca 2003 r. w Wyszomierzu, gdy senator pędził z rodzinnego Białegostoku do Warszawy. Dziennikarze wywąchali sprawę po czterech dniach. Plewa nie jest ulubieńcem podlaskich mediów. Szmal, który bierze za prezesowanie Spółdzielni Mieszkaniowej „Słoneczny Stok” w Białymstoku, jest w miejscowych gazetach tematem dyżurnym. Jako zawodowy parlamentarzysta Plewa nie może brać prezesowskiej pensji; spółdzielni szefuje społecznie. Trud najpierw rekompensowała spółdzielcza „dieta” w wysokości 3,5 tys. zł miesięcznie. Po zadymie prasowej Plewa dostaje spółdzielcze nagrody. Gdy jazda autem na podwójnym gazie stała się tajemnicą publiczną, Plewa zadeklarował, że zrzeknie się immunitetu i pragnie ponieść wszystkie konsekwencje swego zachowania. Z wysłaniem odpowiedniego pisma do Senatu zwlekał do 9 lipca, co dało pismakom pretekst do jeżdżenia po SLD. W tych jazdach sekundował dziennikarzom jako Strażnik Lewicowej Moralności (SLM) poseł Mieczysław Czer-niawski z Łomży, przewodniczący sejmowej Komisji Finansów, do niedawna przewodniczący podlaskiego Sojuszu. Zrobiło się naprawdę wesoło. Dla przypomnienia: SLM Czerniawski to ten sam facet, który wziął udział w sejmowym głosowaniu dotyczącym wotum zaufania dla Marka Pola, chociaż nie było go na sali obrad. Ten sam wesoły gość, któremu w trakcie wyborów samorządowych myliły się miasta i w Białymstoku serdecznie witał mieszkańców Łomży. Do SLD przykleiło się za dużo gówna i śmierdzi teraz na odległość. Nie chcę czuć tego smrodu. (...) W ostatnim czasie do SLD przykleiło się za dużo karierowiczów i ludzi bez kręgosłupa – postawił diagnozę Czerniawski („Śmierdzi od Sojuszu”, „Kurier Poranny” z 8 lipca). Poczuła się wywołana do tablicy Barbara Ciruk z Białegostoku, która po raz pierwszy reprezentuje Sojusz w Sejmie: Jeśli ktoś tak mówi, to najpierw powinien obwąchać sobie nogi, a potem spojrzeć w lustro. (...) Jestem śmiertelnie oburzona. Nie uważam się za żadne gówno („Kurier Poranny” z 9 lipca). Na to wszystko musiał zareagować Marek Strzaliński, przewodniczący podlaskiego SLD. Trochę to trwało, bo facet jest jeden, a fuchy dwie – od marca gość jest jednocześnie tatusiem Sojuszu w województwie oraz całego województwa. W każdym razie tegoż 9 lipca poseł Czerniawski wydał oświadczenie, z którego wynika, że padł ofiarą ohydnej manipulacji prasowej: ...na łamach lokalnego dziennika ukazał się artykuł, którego tytułu wstydzę się powtórzyć. Wszystkich, którzy poczuli się obrażeni wulgarnymi słowami użytymi w tym tekście z całego serca przepraszam i zapewniam, że nawet w stanie najwyższego wzburzenia emocjonalnego nie mam zwyczaju używać takich słów i tak bardzo godzących w poczucie przyzwoitości sformułowań, a moje Koleżanki i moich Kolegów darzę najwyższym szacunkiem. Zamiast iść na wódkę, Czerniawski zatelefonował do „Porannego”. Może myślał, że nie mają dyktafonów. O gównie: Ja się tego nie wypieram. Natomiast napisałem przeproszenie za nieparlamentarne słowa. I tyle. Nic więcej. (...) Bo zawsze byłem elegancki. (...) Ale gdybym tego nie użył, to nikt by nie zauważył. Ja to mogę powtórzyć i potwierdzić. O posłance Ciruk: Ona dzięki mnie jest posłanką. (...) Komentarz pani Barbary Ciruk o tyle mnie martwi, że ona niewiele rozumie z tego, co się dzieje w SLD, co się dzieje w życiu. O innych parlamentarzystach SLD, których obraziła jego wypowiedź, rzekł pan poseł: Gówno się odezwało. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pingwiny żarłacze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klesza opieka oczy wypieka Kto wam naopowiadał, że Caritas jest od miłosierdzia? Caritas jest od zjadania szmalu. Aby pomagać biednym, głodnym i słabym, Kościół kat. zbudował biurokratyczną machinę pt. Caritas. Mimo że akwizytorami tej instytucji bywali urzędujący ministrowie (np. buzkowiec Radek Sikorski, który ofiary wymuszał na papierze firmowym MSZ), zaś działalność gospodarczą rozwijała ona ponad prawem (np. wrocławska Caritas potraktowała elementy do foteli jako przedmioty kultu, a o sprowadzanych bez cła samochodach już znudziło się nam pisać), Caritas twierdzi, że dysponuje kasą "nad wyraz skromną". Na swoich stronach internetowych deklaruje, że pomaga za pieniądze pochodzące przede wszystkim z samorządów i Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Jaki jest sens karmienia pośrednika pozostającego poza kontrolą darczyńców, skoro instytucje samorządowe i państwowe mają własne agendy wyspecjalizowane w pomaganiu? Czy Caritas pomaga lepiej? Nadzór nad Caritas Polska sprawuje Konferencja Episkopatu Polski, czyli Glemp z podwładnymi. Nadzór nad Caritas diecezjalnymi – właściwi biskupi. Nawet jeśli raz na jakiś czas Polską wstrząsa skandal, taki jak zabójstwo dyrektora krakowskiej Caritas dokonane przez jego domniemanego kochanka, który dostawał od szefa Caritasu wory pieniędzy, to te osobistości gwarantują ponoć, że merytorycznie wszystko jest cool. Główne dziedziny aktywności Caritas wymieniamy za stroną internetową Caritas Polska. Ilustrujące je przykłady pochodzą z publikacji w "NIE". Dziecko, młodzież, rodzina * Dom Dziecka prowadzony przez Caritas Archidiecezji Gnieźnieńskiej w Kołdrąbiu. Stanisław L. został aresztowany po siedmiu latach dyrektorowania. Sierotki zarzuciły mu obrzucanie ich wyzwiskami ("bękarty, kurwy, dziwki, prostytutki"), bicie po twarzy, niewpuszczanie na noc do domu, pojenie wódą i oglądanie pornoli. Również zmuszanie do robienia lasek i klasycznego rżnięcia. * Ksiądz z podwarszawskiej Zielonki zorganizował w Jarosławcu kolonie pod patronatem Caritas. Niedarmowe – rodzice bulili po 600 zł. Od lat samorząd Zielonki dofinansowywał Caritas kwotą ok. 40 tys. zł rocznie. Pełnopłatne kolonie w Jarosławiu w luksusowych warunkach kosztowały 630 zł. Dzieciaki od księdza mieszkały w barakach z dykty z dziurawymi ścianami. Z nieszczelnych dachów woda lała się wprost do łóżek. W zamkniętym od 4 lat ośrodku panowała stęchlizna i wilgoć. Podsta-wą menu były kluski z serem. Program kulturalno-oświatowy kończył się na porannej mszy. Z setki kolonistów prawie sześćdziesięcioro wróciło do domu przed czasem. Niepełnosprawność * Krzyś był pensjonariuszem Ośrodka Pomocy Społecznej Caritas pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego w Mikołowie-Borowej (Katowickie). Nie był i nie jest upośledzony umysłowo. Miał uszkodzone nogi. Wystarczyło w porę zdecydować się na operację i żmudne ćwiczenia rehabilitacyjne. Miałby szansę chodzić. Przez dwa lata pobytu w ośrodku nie zdołano mu załatwić dziecięcego wózka inwalidzkiego. Dostawał za to leki przeciwpadaczkowe, choć nigdy nie chorował na epilepsję. Ponieważ miał kłopoty ze wzrokiem, dostał okulary. 0,5 dioptrii, choć – jak się potem okazało – potrzebował minus 3,5 dioptrii. W Miłosierdziu Bożym było dużo dzieci po porażeniu mózgowym, ale nie było rehabilitanta specjalizującego się w zwalczaniu pozostałości po tej akurat chorobie ani belfrów przygotowanych do uczenia dzieci z porażeniem. Nie prowadzi się rehabilitacji psychologicznej ani fachowej pracy pedagogicznej. Ksiądz dyrektor zabraniał wywozić dzieci na ćwiczenia do innych ośrodków, żeby "nie zrujnować renomy ośrodka". Choroba, podeszły wiek * W Rzeszowie pod patronatem Caritas działały Warsztaty Terapii Zajęciowej dla Osób z Upośledzeniami Umysłowymi. Remont budynku i utrzymanie chorych sfinansował Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. On również pokrywał koszty utrzymania uczestników warsztatów. W podobnych instytucjach niekościelnych wystarczało na wycieczki i przyzwoite posiłki. Tutaj co dzień podawano zupę i kefir z ziemniakami. Dary od sponsorów. Niezadowolonych opiekunów dyscyplinowano wyrzucając z warsztatów ich chorych krewnych. Preteksty były dwa. Za bardzo albo za mało chory. * W Blechowie, Pacanowie i Solcu Zdroju sfałszowano podpisy na listach do Parafialnego Ośrodka Zdrowia Caritas. W chęć leczenia się w tej instytucji wmanewrowano ok. 8 tys. chorych. Ich podpisy posłużyły do wyłudzenia państwowego szmalu z kasy chorych. – Zrobiono nas w buca – uznali najbardziej wojowniczy i napisali stosowne protesty. Skrajne ubóstwo * Ośrodek Caritas w Płocku. Z oświadczeń byłej pracownicy, kasjerki i zaopatrzeniowca w jednym, wynika, że za pieniądze przekazywane przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej z przeznaczeniem na posiłki dla ubogich dyrektor Caritas zaopatrywał kuchnię pałacu biskupiego; tam też szła część darowywanych produktów. Dyrektor kantował na rachunkach, a żywność darowana biednym przez przedsiębiorstwa przeznaczał dla rodziny na wsi i jej świń. Klęski żywiołowe, wypadki losowe * Caritas Polska obdarowała uciekinierów z Kosowa drewnianymi kulami używanymi w latach sześćdziesiątych. Wśród uciekinierów nie było rannych w nogi i kalekich. Zresztą jedyne miejsce, do którego te kule można było bez wstydu przekazać, to muzea etnograficzne. * Do Sarajewa Caritas z Gdańska zawiózł buty, konfekcję, proszki do prania. Odbiorcą pomocy była tamtejsza Caritas. Dobrocią uraczono jedną, bogatszą stronę konfliktu – tę chrześcijańską kilkakrotnie mniej liczną od muzułmańskiej. * * * Na stronach internetowych Caritas Polska w grudniu 2003 r. wciąż można przejrzeć jedynie "Raport finansowy za 2001 rok". Raport nie obejmuje szmalu przepływającego przez Caritas diecezjalne, bo one mają odrębne osobowości prawne. Caritas Polska jest dla nich jedynie organem koordynacyjno-reprezentacyjnym. Na projekty krajowe wydano łącznie 15 772 273,42 zł. Najwięcej, bo ponad 11 mln zł, poszło na ofiary klęsk żywiołowych. Kolejne miejsce na liście zajmują stacje opieki Caritas (nieco ponad 2 mln zł). Najmniej kosztowna okazała się walka z narkomanią, uzależnieniami i patologiami, bo do tego celu wystarczy przecież dobry duszpasterz i różaniec (w skali roku 15 tys. zł). Na projekty zagraniczne, czyli ewangelizacyjną misję Kościoła kat., poświęcono blisko 5 mln zł. Ze śmiesznostek: za 1800 zł przygotowano paczki świąteczne dla dzieci z Abchazji, a 2,5 tys. zł wsparło działalność misjonarzy w Zambii. Raport jest tak skonstruowany, że nie sposób wyczaić, skąd się wzięła która złotówka. Pierwsze miejsce w zestawieniu zajmuje pozycja "budżet". Stawialibyśmy łupiny przeciwko orzechom, że chodzi o budżet naszego dobrego państwa. Kolejne to "Caritas innych krajów", "Caritas diecezjalne" oraz "osoby fizyczne i prawne". Z osób fizycznych wymieniony tylko jeden facet, Stanisław G., który maszynami o wartości 11 033 zł wsparł rolnictwo w Ruandzie. Za to z wielką ochotą wielebności wszelkiej maści liczą pieniądze zebrane przez Jurka Owsiaka i jego Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, choć ta po każdej edycji rozlicza się publicznie z zebranych pieniędzy. Z każdej złotówki. I tu dochodzimy do istoty sprawy. Każde ogniwo rządowe lub samorządowe, które udziela pieniędzy instytucji społecznej, powinno być zobowiązane do skrupulatnej kontroli sposobów wydawania tych pieniędzy. Każda organizacja je biorąca powinna się szczegółowo wyliczać z wydatków i być otwarta na kontrole zewnętrzne. Musi to dotyczyć także organizacji kościelnych. Wymaga to ustawy znoszącej wszelkie odmienne regulacje zawarte w innych ustawach. Jeżeli np. Kościół uzna to za sprzeczne z konkordatem, powinno to prowadzić do zakazu udzielenia jego placówkom wszelkich subwencji na cele inne niż literalnie w konkordacie wymienione. O miłosiedziu Caritas pisaliśmy w "NIE": "U Pana Boga za piecem" nr 11/1996 "Buta i buty" nr 49/1996 "Szopka pełna złota" nr 51-52/1997 "Bomby NATO kule Caritasu" nr 21/1999 "Radek komiwojażer" nr 22/1999 "Caritas Pacanów" nr 8/2000 "Dola pedola" nr 14/2000 "Kulka dla biskupa" nr 45/2001 "Kto się pasie w Caritasie" nr 48/2001 "Szła flaszeczka do laseczka" nr 4/2002 "Caritas lager" nr 30/2002 "Biskup smalcem robiony" nr 9/2003 Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ofelia skacze po flaszkę Dziś Szwecja, jutro Polska. Wstąpienie do Unii Europejskiej to koniec drożyzny w knajpie. 1 października 2003 r. obniżono na Wyspach Duńskich ceny mocnych napojów alkoholowych. Wynosząca dotychczas 130–140 koron (ok. 80 zł) cena butelki zawierającej 0,7 l zwykłej tutejszej wódki (40 proc. alkoholu) obniżyła się o ok. 40–45 koron (27 zł), a więc dość radykalnie. Celem tej akcji było odzyskanie przez duńskie sklepy i urząd podatkowy pieniędzy rosnącej liczby tych osób, które w ostatnich latach zaczęły regularnie zaopatrywać się w alkohol w Niemczech. Wielu Duńczyków mieszkających w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od granicy nie ukrywa, że u siebie kupują jedynie gazety i czasem świeże pieczywo w niedzielny poranek. Po wszystko inne jeżdżą do Niemiec. Cwane Duny W przyszłym roku wchodzą w życie nowe unijne przepisy, które pozwalają na niemal nieograniczony przywóz z dowolnego kraju Unii Europejskiej na własne potrzeby praktycznie każdego towaru, w tym oczywiście alkoholu. Można go będzie wwozić w takich ilościach, że jeden człowiek mógłby zupełnie legalnie zaopatrywać choćby i całą rodzinę nałogowych alkoholików. I Duńczycy już się na to cieszyli. W tej sytuacji duńskie władze uznały, że nie ma na co czekać, lecz trzeba jak najszybciej skłonić społeczeństwo do tego, aby zwłaszcza obłożone najwyższą akcyzą i podatkami towary – czyli m.in. alkohol i papierosy – zaczęto ponownie kupować w Danii. Stąd też październikowa radykalna obniżka cen wszelkiego rodzaju mocnych wódek oraz nieco mniejsza obniżka cen wina i znacznie skromniejszy spadek cen papierosów. Po sześciu tygodniach podjęto próbę dokonania pierwszych ocen. Okazuje się, że mieszkańcy położonej w pobliżu granicy niemieckiej południowej części duńskiego Półwyspu Jutlandzkiego w stosunkowo niewielkim stopniu zwiększyli zakupy w Danii. Po prostu ceny większości towarów są w dalszym ciągu niższe w Niemczech; Duńczykom opłaca się dokonywać tzw. codziennych zakupów po drugiej stronie granicy. A gdy już tam są, to przy okazji nabywają także napoje alkoholowe, nawet gdy mogą kupić je nieco taniej u siebie. Większość pozostałych poddanych JKM Małgorzaty II zareagowała na obniżkę cen napojów alkoholowych zgodnie z oczekiwaniami, tzn. przestali odkładać zakupy do momentu wyjazdu – przy okazji lub specjalnie w tym celu – do Niemiec i zaczęli zaopatrywać się w spirytualia w sklepach duńskich. Właściwe instytucje nieco niepokoi fakt, że najbardziej prawidłowo na obniżki cen mocnych alkoholi zareagowała duńska młodzież, która pije dużo i ostro. Problem w tym, że wśród Duńczyków w wieku 15–25 lat do dobrego tonu należy całkowite upicie się przy okazji piątkowego lub sobotniego wypadu do miasta w towarzystwie kolegów i koleżanek. Dotychczas upijano się stosunkowo tanim piwem. Obecnie już za niecałe 80 koron można kupić butelkę zawierającą 0,7 l 40-procentowej gorzałki. Obniżka cen alkoholi spowodowała też inne, tym razem jak najbardziej oczekiwane przez duńskiego prawodawcę zjawisko. Oto radykalny wzrost obrotów notują sklepy położone po duńskiej stronie cieśniny Sund, która oddziela Danię od Szwecji. Specjalizujące się w obsłudze szwedzkiej i norweskiej klienteli sklepy alkoholowe położone w pobliżu przystani promowych oraz tunelu łączącego Danię i Szwecję zanotowały w październiku 50-procentowy wzrost obrotów. Z kolei o promie, który codziennie o piątej po południu udaje się w drogę z Kopenhagi do Oslo, mówi się, że pływa wyraźnie bardziej zanurzony niż kiedyś. Dodatkowe obciążenie stanowią wywożone do Norwegii mocne alkohole oraz wina. Głupie lutry Wzrostowi szwedzkich alkoholowych zakupów w Danii towarzyszy drastyczny spadek wydatków na alkohol po drugiej stronie cieśniny Sund. Mająca monopol na sprzedaż alkoholu w Szwecji tamtejsza firma Systembolaget zanotowała w październiku w swoich oddziałach w przylegającej do cieśniny Sund południowej części Szwecji spadek sprzedaży wynoszący ponad 17 proc. Systembolaget to firma żywcem wyjęta ze snu nawiedzonego ideologa, który postanowił maksymalnie utrudnić dorosłym ludziom dokonanie zakupu tego, co najbardziej lubią. Nie dość, że ceny w Systembolaget są horrendalnie wysokie (butelka 0,6 l „Wyborowej” kosztuje 120 zł), to na dodatek samych punktów sprzedaży z założenia jest tak mało (490 w całej Szwecji), aby dodatkowo utrudnić możliwość kupna wódki, koniaku, wina, likieru czy nawet piwa (o zawartości alkoholu nie większej niż 3,5 proc.). Godziny otwarcia placówek Systembolaget też zostały tak ustalone, aby dodatkowo móc nękać spragnionych Szwedów. O tym, żeby w Systembolaget mogła kupić coś osoba małoletnia, nie warto nawet wspominać. Szwedzi Szwedom zgotowali ten los. Skutek uboczny funkcjonującego od lat Systembolaget jest taki, że przybywający do Danii alkoholowo wyposzczeni Szwedzi rzucają się na wszystko, co zawiera ponad 4 proc. spirytusu. Tyle, ile organizm wytrzyma, konsumują na miejscu; tyle, ile zmieści się w bagażniku samochodu lub w lukach bagażowych autobusu, zabierają do domu. O tym, jak wielką plagą są pragnący jak najszybciej i jak najwięcej wypić Szwedzi, wiedzą też dobrze pracownicy polskich promów zawijających do szwedzkich portów. Prawdę powiedziawszy, nie lepsi od nich są też pasażerowie duńscy, którzy nawet nie próbują ukrywać, że wypad promem z Kopenhagi do Świnoujścia to nie żadna turystyka. Grupy młodych mężczyzn wykupują taką dwu-, trzydniową wycieczkę najczęściej wyłącznie po to, aby najpierw dobrze popić, potem w Szczecinie wpaść na Turzyn (targowisko), następnie na ogół odwiedzają agencję towarzyską, a w drodze powrotnej oczywiście znów piją do upadłego. Nie gorsi od Szwedów i Duńczyków są też podróżujący polskimi promami Norwegowie. Ostatnio alkoholowa dyskryminacja szwedzkich wielbicieli trunków zwróciła uwagę nawet Unii Europejskiej, która domaga się od Szwecji respektowania prawa do przywożenia alkoholu i papierosów bez opłat celnych czy akcyzy. Komisarz UE ds. konkurencji straszył nawet Szwecję, że zaskarży jej monopol do Trybunału Sprawiedliwości. Przedstawiciele Systembolaget wyrazili w tych dniach nadzieję, że już niedługo szwedzcy politycy pójdą w ślady Duńczyków i rozluźnią nieco antyalkoholowy gorset, m.in. obniżając podatki, jakimi obłożono produkcję i sprzedaż alkoholi w Szwecji. Bez tego może wkrótce się okazać, że niezwykle wysokie podatki tak ograniczają konsumpcję alkoholu, iż nie będzie z tego tytułu żadnych dochodów, a wszelkie zyski będą osiągali inni – powiedział rzecznik prasowy Systembolaget. Żeby wszystko było zupełnie jasne, Agén dodał: Trzeba odejść od pomysłów wpływania na to, ile Szwedzi piją, bo próby kontroli lub jakiegokolwiek ograniczenia i tak skazane są na niepowodzenie. Norwegowie najgłupsi Jeszcze bardziej uciskani są poddani JKM Haralda V. Muszą płacić w detalu za słabiutkie piwo od 20 do 40 koron, tj. od ok. 10 do 20 zł! Dochodzi do tego, że mieszkający za kołem polarnym Norwegowie wynajmują mikrobusy, którymi na przekór trzaskającemu mrozowi i polarnej nocy przebijają się przez śniegi i zawieje jadąc czasem nawet kilkadziesiąt kilometrów do Finlandii tylko po to, aby do woli i w spokoju napić się piwa. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ikonowicz nie rabował W telewizji – dzika zadyma. Naprawdę – naprawianie świata. Od 1 do 3 czerwca w Evian, przy granicy szwajcarsko-francuskiej, obradował szczyt G-8. Po obu stronach – zarówno w Genewie i Lozannie, jak i francuskim Annemasse – towarzyszyły mu protesty antyglobalistów. Podstawowym przesłaniem antyszczytu miał być sprzeciw wobec wojny i coraz bardziej szalonej polityki Busha. W polskiej telewizji zobaczyliśmy przepychanki protestujących z policją, płonące barykady, młodzieńców rozpieprzających witryny sklepów i wynoszących, co się da. Ani słowa o tym, że władze Genewy zapewniły darmowy transport na demonstracje. Że brały udział w przygotowaniach antyszczytu, że całe miasto było we flagach z napisem "pokój" – a chyba nie był to wyraz poparcia Szwajcarów dla polityki zagranicznej Busha i Blaira. Nie dowiedzieliśmy się również o tym, jak wielu mieszkańców Genewy popierało demonstrantów. Jeden z polskich uczestników demonstracji opowiada, jak z okna bloku, przy którym odpoczywali, została spuszczona na linie mrożona herbata i list z życzeniami powodzenia i odwagi. Z takimi wyrazami sympatii demonstranci spotykali się bez przerwy. Jednak polskie media pokazały tylko dymy, nie zaś wielką, zajmującą sześciopasmową autostradę demonstrację, w której wzięło udział 100 000 ludzi. Broniący antyglobalistów w wypowiedzi dla TVN 24 Piotr Ikonowicz winił za wszystkie burdy policyjnych prowokatorów – jest to tylko część prawdy. Zatrzymany w Genewie, w centrum niezależnych mediów Grzegorz Rybak opowiada, jak w komisariacie wśród psów przewijał się ubrany jak rasowy demonstrant glina, którego przedtem widział, jak ciągnął ławkę, która chwilę później wylądowała na barykadzie. Ten sam glina brał udział w rajdzie na centrum mediów niezależnych. Policjanci przebrani za demonstrantów wbiegli do budynku udając, że chcą się schronić przed policją – nagle na rękawach pojawiły się opaski z napisem "police" i zaczęły się aresztowania. W Genewie można też było zobaczyć szwajcarską odmianę dresiarzy, którzy zamienili miasto w wielki rozpierdol. Walki z policją trwały od południa do rana. Rozpieprzane było wszystko – od sklepów i przystanków autobusowych po okna szkół. Tylko w części była to robota policji. Ci, którzy biegali po Genewie z kamieniami, z zapamiętaniem rozpieprzali miasto i wynosili ze sklepów markowe ciuchy. Uczestnicząca w demonstracji w Lozannie Kasia Staszewska opowiada, że mimo zadym i niezwykłej brutalności policji nie było demolowania wszystkiego, co stało na drodze demonstracji. O tym, że policja była brutalna, świadczy nie tylko przykład demonstranta, profesora uniwersytetu, którego psy odcięły z mostu, na którym wisiał. Spadł z 20 metrów, cudem przeżył, a policja na początku nie dopuszczała do niego karetki. Kolejnym przykładem przemocy policji była pacyfikacja obozu, gdzie antyglobaliści zastosowali bierny opór siadając na ziemi – kilka połamanych osób trafiło do szpitala, ponad 200 aresztowano. Mimo obecności prowokatorów oraz po prostu ludzi, którzy chcieli zadymy, organizatorzy demonstracji nie pozwalali na bezsensowną demolkę. Ci, którzy szli w demonstracji, powstrzymywali tych, którzy rzucali kamieniami w okna. Trudno obciążać za awanturę w Genewie tylko policyjnych prowokatorów czy tylko antyglobalistów. Ci, którzy widzieli walki w Genewie, zgodnie mówią, że nie miały w ogóle charakteru protestów, a wspólnego z antyglobalizmem miały tyle, ile niedawne wrocławskie spotkanie kibiców Śląska Wrocław i Arki Gdynia. Jeden z polskich uczestników słynnego już radykalnego "czarnego bloku", który brał udział w demonstracji w Göteborgu w 2001 r., tłumaczy mi, na czym polega różnica między "czarnym blokiem" a tym, co widział w Genewie. Z złożenia "black block" ma ochraniać demonstracje. Na przykład przed prowokatorami albo agresywną policją. Gdy sytuacja jest taka, jaka była na protestach w Pradze czy Genui, kiedy w centrum miasta obradują uczestnicy szczytu – ma na celu przebicie się do centrum konferencyjnego. W Genewie zaś takim zadaniem była blokada mostów do portu, którymi mieli jechać uczestnicy G-8. Mój rozmówca suchej nitki nie zostawił na tych, którzy rozrabiali w Genewie. Na widok bezsensownego demolowania wszystkiego, które kończy się masowymi aresztowaniami, rasowy zadymiarz dostaje szału. Wynikiem naparzanki z policją było nie tylko to, że powstał wspaniały materiał dla TVN i można było pokazać, że każdy, kto myśli inaczej niż Bush, to zwykły bandzior rabujący sklepy, a ci, którzy mówią o tym, że świat należy zmieniać, to ludzie nie do końca normalni. Autor : Karol Kretkowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wesołych świąt towarzysze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bij Araba ale nie konia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krzaklewski na bruk Były przewodniczący "Solidarności" Krzaklewski Marian opuści niebawem mieszkanie służbowe w Gdańsku Zakoniczynie. Nowe władze związku podjęły bowiem decyzję o sprzedaży domu-bliźniaka, w którym znajduje się mieszkanie Krzaklewskiego. Od 18 listopada Krzaklewski będzie opłacał czynsz jak zwykli śmiertelnicy, a wyprowadzić ma się po Wielkanocy. Sic transit gloria mundi. Elita łupem złodziei W Gdańsku Wrzeszczu złodzieje splądrowali mieszkanie nadinspektora Leszka Szredera, szefa pomorskiej policji. W czerwcu 1999 r. podobna historia spotkała ówczesnego komendanta wojewódzkiego policji w Gdańsku generała Stanisława Białasa, któremu skradziono telewizor, wieżę, wideo i biżuterię. Na liście okradzionych prominentów znajdujemy także byłych prawicowych polityków: wicewojewodę pomorskiego Krzysztofa Pusza (okradzione mieszkanie), byłą wicemarszałek Senatu Olgę Krzyżanowską (okradzione mieszkanie), Marylę Krzaklewską, żonę byłego przewodniczącego Mariana (skradziona torebka), oraz byłego szefa MSWiA Marka Biernackiego (okradzione mieszkanie). Towarzyskie kręgi złodziejskie słyną z dobrego węchu, u kogo warto szukać. Jurczyk podróżnik Prezydent Szczecina, Marian Jurczyk, zamierza składać kurtuazyjne wizyty prezydentom innych miast. Nie tylko w województwie zachodniopomorskim, ale w całej Polsce. Jurczyk spotkał się już z prezydentem Koszalina Mirosławem Mikietyńskim i Kołobrzegu Henrykiem Bieńkowskim. Celem tych wizyt było, jak wyjaśnił współpracownik Jurczyka, poznanie się. W najbliższym czasie Jurczyk chciałby się spotkać z prezydentem Poznania. No cóż, prezydenci lubią rozmowy na swoim szczeblu. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeganiany proboszcz Parafianie z Braciejówki, Troksa i Podlesia Rabsztyńskiego (gmina Olkusz) zbuntowali się przeciwko swemu księdzu proboszczowi Jackowi D. Horrendalnie wysokie opłaty za śluby, chrzciny, pogrzeby itd. (ponad 1200 zł), opłaty dla dzieci za samo przystąpienie do komunii (100 zł), brak wody i brud na cmentarzu, brak grabarza, zaniechanie remontu kościoła. Parafianie zagrozili, że pójdą do Kościoła polskokatolickiego. Poskutkowało. Przybyły natychmiast ksiądz dziekan pospiesznie zapewnił, że niechciany księżulo zostanie odwołany. I tak się stało. Ksiądz wyrzucony z Braciejówki został przeniesiony do podolkuskiego Osieka. Dowiedziawszy się o tym, mieszkańcy tej miejscowości natychmiast urządzili akcję protestacyjną. Ksiądz Jacek spakował swoje mana-tki i pojechał do kolejnej parafii. Podobno w Grodźcu koło Będzina. Papieżowcy Pomroczna nie ustaje w mnożeniu wyrazów czci, którymi darzy Wielkiego Rodaka, który siedzi w Watykanie. W Łodzi uroczyście czczono 16. rocznicę pobytu w tym mieście Jana Pawła II. Wiedzeni przez abepe Ziółka i prezydenta Kropiwnickiego radni łódzcy odbyli pielgrzymkę po miejscach, które 16 lat temu odwiedził pan papież. Odsłaniali tablice w miejscach, gdzie stąpała stopa J.P. 2, złożyli kwiaty pod pomnikiem człowieka, którego można obejrzeć na żywo w telewizji! Nie daje się zakasować jakiejś tam Łodzi umiłowane nade wszystko przez pana Ojca Świętego Podhale. Tam czci się 20. rocznicę pobytu J.P. 2 w Tatrach. W tym roku do istniejących krzyży i pamiątkowych tablic zostanie dorzucony krzyż i tablica na Siwej Polanie, a w Domu Ludowym w Kościelisku zostanie otwarta wystawa poświęcona pobytowi J.P. 2. Kto chce, będzie mógł pogadać z ludźmi, którzy widzieli wtedy papieża na własne oczy. Czarny barbarzyńca W Tarnowskich Górach parafianie remontowali kościół św. Marcina. Efektem remontu są zniszczone barokowe polichromie, rozebrany renesansowy chór i przemalowane 500-letnie gotyckie drzwi. To największe barbarzyństwo, jakie kiedykolwiek widziałem – oświadczył zszokowany wojewódzki konserwator zabytków. Ksiądz proboszcz nie miał zgody na tego typu prace. Sprawą zajmie się prokuratura. Gocłowski ojcem W prasie pomrocznej zaczynają pojawiać się artykuły o pedofilii wśród księży. Ostrożne. Rozbawiło nas szczególnie przypomnienie historii wikarego z Gdyni, który dopuszczał się czynów lubieżnych na nieletnich chłopcach. Księdza aresztowano, ale po trzech miesiącach wyszedł na wolność dzięki osobistemu poręczeniu arcybiskupa Gocłowskiego. Pytany, dlaczego poręczył za wikarego, abepe odpowiedział: Każdy tata chciałby, żeby jego syn był na wolności. A ja czuje się tatą swoich kapłanów. Przypomnijmy, że w grudniu 2001 r. Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał 36-letniego wikarego – synka taty Gocłowskiego – na 3,5 roku więzienia bez zawieszenia. Redemptoryści pany Zakon redemptorystów po raz kolejny dowiódł, kto rządzi w Toruniu. W meczu piłkarskim reprezentacji ojców redemptorystów przeciwko radnym i pracownikom samorządu miejskiego zakonnicy dokopali gryzipiórkom pięć do jednego. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Posłowie do broni Poseł Alfred Budner z Samoobrony wpadł na pomysł zamówienia w Radomskiej Fabryce Broni sztucerów dla panów posłów. Na sztucerach ma być wygrawerowany gmach Sejmu, a cała seria broni nosić nazwę "Parlament". – Chcemy w ten sposób wesprzeć polski przemysł zbrojeniowy. Bo jeśli wielbiciele łowiectwa zobaczą, że broń kupują parlamentarzyści, to i oni będą chcieli takie sztucery – majaczy pan poseł Budner, który jest szefem parlamentarnego koła myśliwych. Rzeszów na Wyspach Tonga Pan wicemarszałek województwa podkarpackiego Tadeusz Sosnowski wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł promowania Podkarpacia. Do głów państw na całym świecie wyśle album o Podkarpaciu. Liczy na to, że po obejrzeniu albumu odezwą się inwestorzy. Obiecuje, że wyśle go nawet do władcy Wysp Tonga, którego zna osobiście i z którym koresponduje. Mój zielony brat Nie sprawdził się na posadzie dyrektora Szpitala Kolejowego w Lublinie pan Adam Kalinowski. Urząd Marszałkowski skontrolował podległą Kalinowskiemu jednostkę i wykrył mniejsze i więk-sze nieprawidłowości w gospodarce finansami, zawieraniu umów dzierżawy, nadzorze nad materiałami budowlanymi. Musiał więc Kalinowski złożyć rezygnację. Aby sprawdzić raz jeszcze umiejętności Kalinowskiego, Henryk Makarewicz, marszałek województwa lubelskiego, powołał go na stanowisko dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Lublinie. Mnie nie interesuje, kto jest kim – twierdzi pan Makarewicz, który na pewno po prostu nie wie, że Adam jest bratem znanego skądinąd Jarosława Kalinowskiego. Łódź się łudzi Na pomysł zorganizowania XXX Igrzysk Olimpijskich w Łodzi wpadli radni z tego miasta. Na szczęście tylko niektórzy: na przykład Adam Stefan Lepa, przewodniczący Komisji Edukacji RM i radny Ligi Polskich Rodzin. O Łodzi będzie mówił cały świat – snuje optymistyczne wizje. Mirosław Orzechowski (LPR), wiceprezydent Łodzi, także jest za. Daj Boże, żeby się udało – marzy. Mieczysław Nowicki, były minister sportu, pełnomocnik prezydenta Jerzego Kropiwnickiego do spraw sportu, również popiera olimpiadę. Tylko skąd wziąć pieniądze? – zastanawia się. Znajdą się: na międzyszkolną olimpiadę niepełnosprawnych uczniów klas szóstych. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedały do łaźni Polskę objeżdża wystawa fotograficzna pt. "Niech nas zobaczą". To są te zdjęcia, które pokazują młodych, ładnych, miłych, uśmiechniętych ludzi. Tworzą one kampanię przeciwko homofobii, czyli propagują tolerancję dla homoseksualizmu. Wystawa taka zakończyła się w Warszawie, trwa w Krakowie, a za chwilę będzie w Gdańsku. To o tę kampanię i o homoseksualistów w ogóle starli się na łamach "NIE" stary, brzydki Urban i młoda, ładna Kosmala. Urban ("NIE" nr 13/2003) postawił tezę, że nie da się kołtuństwa i zakłamania zwalczać kołtuństwem i zakłamaniem, a samych pedziów i lesby cechuje zakłamana dbałość o zachowanie pozorów. Kosmala ("NIE" nr 15/2003) twierdzi, że bycie sobą w Pomrocznej oznacza dla wielu homków wpierdol, a w najlepszym przypadku kąśliwe, uwłaczające uwagi. Oboje mają rację, boć oboje piszą jednak trochę o czym innym. Nie da się zakłamania zwalczać zakłamaniem i tu absolutnie rację ma Urban. A oto przykład z hanzeatyckiego, oświeconego miasta o wielokulturowych tradycjach. Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku nosi się z zamiarem pokazania od 24 kwietnia wystawy "Niech nas zobaczą". 2 kwietnia gdański radny Grzegorz Sielatycki wystosował do pana Pawła, prezydenta Gdańska Adamowicza, list z wyrazami oburzenia i z żądaniem zakazu tej prezentacji w galerii należącej do miasta. Sielatycki ma 22 lata, należy do organizacji Młodzież Wszechpolska, a w Radzie Miasta reprezentuje klub Liga Polskich Rodzin. No i Bóg z nim. Pan Paweł, prezydent Gdańska Adamowicz, poczuł się jednak w obowiązku odpowiedzieć publicznie na ten list. Myślał długo, bo aż cały tydzień. W końcu 9 kwietnia przy pomocy Referatu Informacji i Komunikacji Społecznej UM powstał list prezydenta do radnego Sielatyckiego. Nie czuję się cenzorem i nie aspiruję do pełnienia takiej roli – zaczyna pan Paweł, prezydent Adamowicz, swoją wypowiedź. Swoboda wypowiedzi twórczej w demokratycznym państwie nie może być ograniczana i, jako prezydent Gdańska, nie będę tego czynił, niezależnie od moich osobistych poglądów w tej konkretnej kwestii. Ponieważ według pana prezydenta CWS Łaźnia nie jest miejscem odwiedzanym tłumnie, fakt ten całkowicie wyklucza ryzyko narażenia na przypadkowe zetknięcie z wystawą osób, które z różnych względów nie chciałyby lub nie powinny jej oglądać. To prawda. Łaźnia jest na zadupiu miasta, w dzielnicy, gdzie zbyt łatwo można otrzymać "wrzutę", i nie jest to miejsce tłumnie odwiedzane pomimo organizowania tam wielu ciekawych wystaw. Ciekawi mnie jednak, jakież to osoby – według pana Pawła – nie powinny oglądać wspomnianej wystawy? Rodziny z małymi dziećmi? A cóż zdrożnego jest w zdjęciu stojących obok siebie i trzymających się za ręce dziewcząt? Cóż takiego – zdaniem prezydenta – mogą oglądać tylko tacy ludzie, których nie trzeba zachęcać do tolerancji, bo już taką postawę reprezentują. Chciałbym jednoznacznie stwierdzić, że nie popieram organizowanej równolegle kampanii billboardowej. W odróżnieniu bowiem od wystawy w CWS Łaźnia, naraża ona na kontakt z tymi kontrowersyjnymi zdjęciami osoby, które mogą sobie tego nie życzyć. Czyż – wedle Adamowicza – kampanię za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej wolno prowadzić tylko w zamkniętych pomieszczeniach odwiedzanych wyłącznie przez zwolenników zjednoczonej Europy? Idąc tokiem myślenia prezydenta Adamowicza należałoby wprowadzić w Gdańsku zakaz poruszania się po ulicach miasta spacerujących dwójkami mężczyzn i kobiet, a może też przedszkolaków. Wykluczyłoby to, co prawda, jedno z ulubionych zajęć intelektualnych pana Pawła, mianowicie spacery ul. Długą z Aleksandrem Hallem i pogawędki o sprawach społecznie ważkich, no ale dla dobra publicznego warto sobie odmówić... Podpowiadam też panu Pawłowi, prezydentowi Gdańska Adamowiczowi, aby rozważniej wybierał premiery, wernisaże, bankiety, na które od czasu do czasu uczęszcza z racji swej funkcji. Nie raz i nie dwa podając komuś publicznie towarzysko rękę, podaje ją pedałowi. A to może siać zgorszenie u zorientowanych w tym, kto jest homo, a kto nie. PS Z tekstu Izy Kosmali wynika, że wieszania billboardów z "kontrowersyjnymi" zdjęciami odmówiła agencja AMS. Aż się wierzyć nie chce! AMS należy od kilku miesięcy do Agory, wydawcy "Gazety Wyborczej", piewcy tolerancji we wszelkich odmianach. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Młodość pod lufą – To jest plan IIId. Przeciętna klasa. 31 godzin lekcyjnych w tygodniu. Powodzenia. – Dyrektorka Gimnazjum 44 przy Smolnej w Warszawie jest fajną, szczupłą, opaloną i nieźle odpicowaną babką. Wierzę, że nie wysyła mnie do piekła. Jest piątek. Od poniedziałku będę uczennicą gimnazjum. Przez tydzień. Patrzę w lustro: kurdupel w wyciągniętych dresach i bez tapety. Rzeczywiście można mnie wziąć za smarkulę. Wychodzę z gabinetu. Mijam się z wymalowaną nastolatką ciągniętą za rękaw przez nauczyciela. – Do pani dyrektor zapraszam – wyje dziewczynie w ucho podstarzały belfer. Gapię się na ścienną gazetkę: Nauka matką świata... Podbiega jakiś gnojek i kopie mnie w plecak. – Ty szczylu! – W naszej szkole nie można przeklinać – odpowiada szczyl. – Jak mnie nie przeprosisz, idę do dyrektora. Odpuszczam szczylowi. Dzień pierwszy Poniedziałek, szósta rano. Dzwoni budzik. Artur zwala mnie z łóżka. Jestem flakiem. Na oknie zmrożona mgła. Wychodzę z chałupy o wpół do ósmej. Zimno jak cholera. Megazimno! Gile w nosie zamarzają. Przystanek daleko. Jestem uczennicą, a nie dziennikarką. Jestem zwykłą poniżaną przez starych i los smarkulą. Czekam na autobus. Obok mnie paru wyrostków z plecakami i mutacją. – Kurwa, pierwiastek z trzech do kwadratu to będzie iks czy igrek? Kurwa. – Wkuwają coś z grubych zeszytów. Podjeżdża fura – upieprzony błotem Autosan. Cały przystanek pakuje się do środka. Robi się duszno, gile natychmiast odmarzają. Nie mogę sięgnąć do tornistra po chusteczki. Jakiś facet z wąsami na nim stoi. Wycieram nos szalikiem. Ludzie rozkładają sobie nawzajem na twarzach bezpłatne gazety. Baba z boku wyzywa drugą, że dotknęła jej torby. Już czuć świąteczną atmosferę. Rzeźnia! Krokiem Quasimodo czołgam się do budy. Patrzę na plan. Sala 21, dwie lekcje wuefu. W gimnazjum gimnastyka jest płciowa. Oddzielnie ćwiczą dziewczynki, oddzielnie chłopczyki. Sala gimnastyczna na pierwszym piętrze. Dziewczyn na wuefie: sześć. Patrzą na mnie podejrzliwie. Mają cycki, biodra i w ogóle. Pewnie widzą moje zmarszczki. Na wuefie obowiązuje teoria maty: mata i grajta. Gramy w siatkówkę. Nie dorzucam do siatki. Trzecia gimnazjum to dawniej pierwsza ogólniaka. Karmione zmutowanym mięchem dzieciary są wielkie i silne. Spokojnie przerzucają piłę przez siatkę. Takie jak ja muszą wyginąć, myślę przerażona. W biegu rozwiązuję trampki; ledwo zdążam na fizykę. Babka od fizyki jest wychowawczynią IIId. Przedstawiam się uczniom. Mówię, że właśnie wróciłam z Londynu, gdzie chodziłam do szkoły... Nikt się do mnie nie uśmiecha i nie klaszcze. Czuję, że spuszczą mi wpierdol. Siadam sama w ostatniej ławce. Indukcja magnetyczna. Jak zrobić własnoręcznie elektromagnes. Po wuj mi elektromagnes – gadam sama ze sobą. – Przydaje się do pozbierania rozsypanych szpilek, pod warunkiem że rdzeniem będzie gwóźdź, a nie flamaster. – Nauczycielka czyta w moich myślach. Jakie szpilki? Dlaczego nie uczymy się, że nie można suszyć włosów w wannie suszarką podłączoną do prądu? Gdyby tego nauczyli w szkole tę wicemiss, co nie żyje, to może nie spaliłaby się własną suszarką. Z zadumy wyrywa mnie pukanie do drzwi. Wchodzi gruba okularnica z ogłoszeniem: Od dzisiaj pączki i drożdżówki sprzedawane będą w stołówce. O, zdaje się, że zbankrutował szkolny sklepik, podejrzewam i rysuję wykres z kierunkami prądu zmiennego. Recesja wykańcza wszystko. Wreszcie dzwonek. – Gdzie się pakujecie?! – Baba wydziera japę aż pod sufit. – Dzwonek jest dla nauczyciela, a nie dla ucznia. Siadamy. Do domu pięć zadań z prądnicy. Zapisujemy. Trzy z książki, dwa z ćwiczeń. Wychodzimy z klasy. Zostały 3 minuty przerwy. Ktoś od tyłu na mnie skoczył i rzucił mną o glebę. Kolejno dołącza do niego reszta klasy. Po piątej osobie przestaję liczyć, ilu ludzi po mnie skacze. – To jest młynek, klasowy rytuał dla nowego. Ja doszedłem do tej klasy na początku tego roku i patrz – Bartek podnosi nogawkę. Noga cała fioletowa i obdrapana. Mruga podbitym okiem. Dzwonek. Kurwa mać, jak głośno! Na muzyce mamy zastępstwo z babką od angielskiego. Uzupełniamy nudne ćwiczenia: Łaj Łorsoł iz najs? Po Warszawie chodzi dużo ludzi, bo chodniki są szerokie – takie inteligentne zdania tłumaczymy na język międzynarodowy. Nad klasą od angielskiego jest sala gimnastyczna. Nauczycielka przekrzykuje piłki do kosza. Zadaje nam do domu 12 zadań. Za karę, że w robocie dudni jej nad głową koszykówka, siatkówka i skoki przez kozła. Łup, łup, jeb, jeb i jeszcze raz jeb. W życiu nie widziałam sali gimnastycznej na pierwszym piętrze. Patrzę na plan. W piątek dwie godziny angola. Przerwa. Po raz pierwszy wychodzimy od razu po dzwonku. Kilku kolesiów idzie na fajkę. Przed religią nie trzeba nic wkuwać. Religii uczy katechetka: – Kiedyś uczyłam matematyki i byłam nerwowa. Rozmawiam z Bogiem. Przychodzi do mnie i uspokaja mnie. – Odpala te swoje teksty na każdej lekcji – uświadamia mnie koleś z tyłu. – Napiszmy temat lekcji. Wielki Post. Szczególny czas pracy nad sobą. Jak możemy Bogu wynagrodzić w post nasze złe postępowanie. – Babka od religii jest zakonnicą w cywilu. Na białej bluzce z kołnierzykiem, na grubym srebrnym łańcuchu wisi krucyfiks. – Boga wynagradzamy przez jałmużnę i modlitwę. Gapię się na katechetkę jak na ufoluda. – Kiedyś przyszła do szkoły w krótkiej spódnicy i długich czarnych butach. – Mateusz, kolo z przodu, odchyla się w moją stronę na rozbujanym krześle. – Wyglądała jak dziwka z krzyżem. Cała szkoła miała jazdę. – Tą jałmużną wynagradzamy Boga czy księdza? – pytam. – Pomódlmy się – odpowiada rzeczowo katechetka. – Modlitwa o miłosierdzie Boże. Ojcze nasz... – Przypominam o pozwoleniach od rodziców na film „Pasja” – dodaje katechetka, gdy już wygasa modlitwa. Za dwadzieścia pierwsza. Dzwonek na przerwę. Baba od religii łapie mnie przy wyjściu za rękaw i każe zostać na przerwie. Zamyka drzwi i przekręca zamek. Robi mi się dziwnie. – Słyszałam, że byłaś w szkole w Londynie... – Taaa – dukam. – Bo tam podobno przywrócili kary cielesne – jest zainteresowana tematem. Nie przyłożyła mi. Daję sobie banię uciąć, że jak tylko nadarzy się okazja, katechetka będzie tłuc bachory. Patrzę na plan: koniec lekcji. – Mamy jeszcze dodatkową chemię. – Bartek sapie jak stary wielbłąd. – Jak to dodatkową? – pytam. Myślę, że robi sobie ze mnie jaja. – No, to są lekcje nieobowiązkowe, ale kumasz, lepiej na nie chodzić... No to dupa. Kibluję w budzie następną godzinę. Na chemii rozwiązujemy zadania z glukozy. Cisza jak w kostnicy. Nie wiem, co to hydroliza glukozy. Nie wiem, co to zwęglanie białek. Nie notuję. W klasie mają mnie za skończonego cymbała i nikt nie chce ze mną siedzieć. Przynajmniej pierwszego dnia. Z chemii do domu kolejne 4 zadania. Trzeba napisać równania reakcji, jakieś substraty podkreślić i produkty. Piąta wieczorem. W domu otwieram kolejno moje szkolne zeszyty. Poszłabym do jakiegoś kina. Przeglądam prace domowe: z fizyki 3 zadania, z angielskiego 12, z chemii 4. No to, kurwa, poszłam do kina! * * * W ciągu następnych czterech dni tyle się w gimnazjum działo, że notowałam już tylko krótkie zajawki. Główny zawór gazu W gimnazjum jest stresująco na maksa. W sumie nic uczniom nie można, a zwłaszcza nie można się odstresować. Nie ma czasu zagrać w piłkę, nie można palić fajek ani skrętów, wypić piwa. Zabrania tego regulamin szkolny. Na przerwach po korytarzach chodzą nauczyciele i szpiegują. Nie można się malować, całować, przytulać, nosić spadających spodni i pokazywać brzuch. W gimnazjum wolno być tylko krzesłem. Nie rozbujanym. Za punkt honoru co odważniejsi obierają sobie dymanie szkolnego regulaminu. – Idziesz na fajkę? – ryczy mi ktoś do ucha. Idę na fajkę. Na przerwach drzwi do szkoły są zamknięte. – Piździ na podwórku. Idziemy na dół. – Lezę jak ciele za grupką buntowników. – Ty, nie rozglądaj się tak – puka mnie w szyję jeden z palaczy. – Żeby jarać tutaj przy głównym zaworze gazu, trzeba mieć układy z odpowiednimi ludźmi. – Wchodzimy do małego pomieszczenia. Wszędzie pełno małych zaworków i jeden duży. Wystarczy sekunda i wszyscy razem ze szkołą wypierdalamy w atmosferę. – Woźny zostawia otwarte drzwi. Ale uważaj, nauczyciele też mają z woźnym układ i czasem tu palą. Wtedy smaruj na dwór, tam koło Centrum Rodzenia. Najpierw suń do ochroniarza, żeby ci otworzył. Można się z nim dogadać. Odradzam palenie w kiblu. Lizusy kablują i często wpada tam dyrektorka. Po co słuchać, jak chuda piłuje fejsa. Fabryka We wtorek okazało się po pierwszej matmie, że wcięło babkę od polaka, czyli nie ma kolejnych dwóch polskich. W nagrodę po matematyce mieliśmy jeszcze dwie dodatkowe matematyki. Jeden plus dwa równa się trzy. Mieliśmy trzy matmy z rzędu! Graniastosłupy prawidłowe, ostrosłupy prawidłowe czworokątne, rzuty, siatki i inne gówna. Komu to potrzebne?! Rozwiązywanie zadań. Jedno po drugim. Zero odpoczynku. Zero życia. Liczymy objętość fał i pole pe. Do tego na pamięć twierdzenie Pitagorasa: ha równa się a pierwiastków z trzech przez dwa, fał równa się sześć razy pole trójkąta razy ha. Suma pól kwadratów zbudowanych na przyprostokątnych trójkąta prostokątnego jest równa polu kwadratu zbudowanego na przeciwprostokątnej tego trójkąta. Sześciokąty wpisane w okręgi i okręgi opisane na sześciokątach. Zadanie: Arkusz tektury ma 72 cm długości i 60 cm szerokości. W każdym rogu wycięto kwadrat o boku długości 8 cm. Przez zagięcie czterech prostokątów powstałych na bokach otrzymano otwarte pu-dełko. Oblicz objętość tego pudełka. Popieprzone. Po wuj ktoś wycina w tekturze kwadraciki i po co liczyć objętość tektury, skoro nic się do tektury nie da wlać. I tak non stop przez trzy godziny. Pieprzony absurd! Dziesięć minut później na fizie mamy transformator, obwód wtórny, pierwotny i przekładnię transformatorową. En – liczba zwojów w uzwojeniu. U wu przez u pe równa się ka równa się i pe przez i wu. Wszystko mi się centralnie pierdoli. Ha z ce prim. Ce prim z wu. Transformator z ostrosłupem i graniastosłup z uzwojeniem. Śmierdzi moim spalonym mózgiem. – Nie pękaj, młoda. Poćwiczysz w sobotę. – Bartek klepie mnie po głowie. – Co? W sobotę? Weź się odwal, co? – W sobotę przychodzimy do szkoły na dodatkowe lekcje matmy, głąbie jeden. Robi mi się słabo. Chce mi się rzygać. Po raz pierwszy marzę o mojej robocie, o redakcji, o szefie, o biurku, o telewizorze do oglądania w pokoju dziennikarzy. * * * Nauczyciel ma gównianą pensję, a zastępstwa i dodatkowe lekcje to ekstraszmal, zatem zdaniem na przykład nauczycielki matematyki szkolne lekcje mogłyby się składać z samej matmy, i do tego mogłoby ich być 15 dziennie – od poniedziałku do niedzieli. Tyle zdziałała ostatnia reforma edukacyjna. W związku z tym szkolne plecaki, torby i tornistry są ciężkie jak młoty pneumatyczne. W soboty, zamiast leżeć do góry wentylem i zbierać siły na następny tydzień harówy, dzieciaki przychodzą zapieprzać jak do fabryki. Niczym się nie różnią od chińskich dzieciarów szyjących buty i spodnie dla amerykańskiego Najka i Liwajsa. O pardon, Chinole dostają za swój arbajt jakieś grosze. Polskie dzieciaki przychodzą do szkoły w weekend na matematykę, dwie lekcje. Plus dwie fizyki, biologie albo chemie – jak wypadnie. Między tymi godzinami są 5-minutowe przerwy. Na każdą lekcję trzeba być zawsze przygotowanym. Na cały semestr można mieć trzy en – nieprzygotowania. Na trzech lekcjach można nic nie umieć i nie grozi to lufą. Każde en trzeba zgłosić nauczycielowi na początku lekcji, bo en oznacza też brak pracy domowej. Legalnie nieprzygotowanym można być na przykład, gdy przychodzi się do budy po chorobie. Nie mieć enów też jest niedobrze, bo wtedy padają podejrzenia o dopalacze, amfy i inne gówna do połykania i natychmiastowego zapamiętywania bredni. Nieobecności nieusprawiedliwionych ani spóźnień mieć nie można. Usprawiedliwiać ucznia może tylko lekarz. Za eny i esy można dostać na koniec roku nieodpowiednie zachowanie i kiblować w tej samej klasie kolejny rok, mimo szóstek i piątek z normalnych przedmiotów. Terror. Perfekcyjne szkolenie smarkaczy do bycia śrubką w maszynce i śmieciem na syfiastym chodniku. Non stop kolor, z małymi przerwami. Od poniedziałku do piątku między lekcjami jest pięć przerw po 10 minut, dwie po 15 i jedna – 20-minutowa Bułki z dżemem i drożdżówki z serem Mimo zakazu opylania uczniom gniotów na korytarzach ogłoszonego na fizyce nauczycielka historii nadal sprzedaje pączki na górnym korytarzu. Nauczycielkę rosyjskiego, zgodnie z zakazem, dyrekcja wygnała z bułkami do stołówki, przez co ta od drożdżówek i ruskiego ma mniejszy utarg, bo uczniowie chodzą na górę do baby od historii po pączki. Bliżej, a do stołówki daleko. Nie ma w gimnazjum uczciwej konkurencji. Grzegorz Przemyk Wielki nekrolog zrobiony na ksero przykuł moją uwagę w klasie historycznej na ściennej gazetce poświęconej stanowi wojennemu. Plus wielki drewniany krzyż nad drzwiami. To jedyna klasa z krzyżem w tej szkole. Na ścianach żadnych królów czy mapek z zaborami. Klasą opiekuje się nauczycielka historii od handlowania pączkami. Szkolna biznesłumen każe uczniom przynosić na lekcję herbatkę, bo przez te pieprzone pączki z marmoladą z niczym się nie wyrabia i nie ma na przerwach czasu wypić w pokoju nauczycielskim. Uczniom na historii nie wolno pić ani jeść. Uczniowie mają czas. – Nic nie słyszałam, że jesteś nowa w tej klasie. Wyjdź z klasy – strzela do mnie historyca na początku lekcji. – Pani dyrektor powiadomiła wszystkich nauczycieli – opowiadam i nie ruszam się z miejsca. – Proszę pani, to prawda – ryczy klasa. Znowu zostaję po lekcji. Historyca płacze mi w rękaw. – Ja cię przepraszam, ale jestem w tej szkole od września i w ogóle brak tu jakiejkolwiek informacji. – Trudno doklejać info do pączków – mówię jej na pocieszenie i wychodzę z klasy. Prawdziwy szmal Kasę robi się w szkole wcale nie na pączkach ani na drożdżówkach. 10 zetów od każdej pracy domowej. Na każdej lekcji nauczyciele zadają do domu średnio po 3 zadania. Szkolni biznesmeni piszą leserom prace i zgarniają niezły szmal. Kuba chciał swoją działalność gospodarczą zalegalizować i otworzyć w szkole firmę, ale nauczyciele się nie zgodzili. Kuba jest więc nadal w szarej strefie. – Ty, nie szkoda ci czasu – pytam go, jak właśnie wkłada kasę do portfela. – Jakiego czasu? Parę razy kliknę myszką na Internecie i styka. Nauczycielki i tak nie sprawdzają prac głąbów. Cieszą się, że w ogóle coś zrobili. Nervosol Specyfik wydaje bez limitów pielęgniarka każdemu uczniowi. Trzeba tylko podać imię, nazwisko i klasę. Przed matmą idę po Nervosol do piguły razem z Marcinem i Mariuszem, najlepszymi uczniami. Fajne doznanie. Ja nie słyszę o matematyce, a matma nie słyszy o mnie. Sporo ludzi chodzi na przerwach do piguły. W środę, czwartek i piątek zabrakło Nervosolu. W soboty nie ma z kolei pielęgniarki. WDŻ Wychowanie do Życia w Rodzinie jest w gimnazjum zamiast obiecywanego wychowania seksualnego. Prowadzi je żona wicedyrektora. Na wudeżecie nauczyłam się na przykład o różnicach między kobiecością a męskością: – Mężczyźni mają inne genitalia. Mają jądra, które produkują plemniki. – A penis? Co z penisem? – Nie rozmawiamy o penisach. Był też film edukacyjny na wideo o randce w samochodzie przy piwie. Dziewczyna pije piwo. Chłopak głaszcze ją po głowie. Samochód spada w przepaść. Dziewczyna budzi się w swoim drugim życiu i w ciąży. Nauczyłam się więc, że w ciążę zachodzi się od picia piwa i głaskania po głowie. Zaglądam do zeszytu kumpla 5 lekcji wstecz. Temat: higiena okresu dojrzewania. Odwiedzanie stomatologa, okulisty, ortopedy, spożywanie pięciu posiłków dziennie, w tym dużego śniadania. Z zadumy wyrywa mnie Bartek wydmuchujący nos, a później wrzask babki od wudeżetu: – Zostaw już te gluty albo je zjedz! Bartek wylatuje z klasy. Spotykam go na przerwie. – Eee, wpadłaś w oko takiemu schabowi z IIIf. Po lekcjach podchodzi do mnie jakiś gość bez karku, ale w dresach. – Pójdziesz do kina? – pyta. – Ja? – Ty, ty. Jakie lubisz prezerwatywy? Lekko mnie zatyka. – Ej ty, no jakie, z dżungli jesteś? – szturcha mnie wielką łapą w łokieć. – Truskawkowe czy bananowe? – Truskawkowe – mówię i pocieram łokieć. – To jesteśmy umówieni. GDW Godzina wychowawcza. W czwartek o ósmej mamy wypisać na kartkach naszą największą w życiu wartość. Do tablicy idzie Konrad i pisze swoją: SEN. Prawie wszyscy zgadzamy się z największą wartością Konrada. Godzina Wychowawcza służy do wyrabiania w uczniach humanizmu i poczucia wspólnoty społecznej – czytam w wytycznych programowych dla gimnazjów. Dziennik Nie ma mowy o dopisywaniu ocen, mimo że to uczniowie, a nie nauczyciele noszą klasowy dziennik w wielkiej torbie z naklejką „3 D”. Nauczyciele mają swój minidziennik z wypisanymi ocenami. Jak ktoś dopisał sobie kiedyś czwórkę z historii, to przyjechała policja. Ty, miller „Miller” w slangu gimnazjalnym oznacza ostatnio lamusa, pajaca, fraglesa. To jest coś między pierdołą a chujem. W gimnazjum rządzi tekst: Skończę z tobą, miller. To jedyna uczniowska oznaka świadomości politycznej, jaką zauważyłam przez tydzień mojego uczęszczania do gimnazjum. BMX RULEZ Taką nalepkę przykleił mi na zeszyt do matmy Bartek. Takie nalepki wiszą też w kiblach i w bibliotece. Bartek przeniósł się na Smolną z gimnazjum na Gocławiu. – Tamta szkoła to była masakra. Dresiarze regularnie ściągają z gówniarzy forsę. Biją po gębach i każą nosić dresy. Nauczyciele się ich boją i nie wzywają policji. W gimnazjum na Smolnej rządzą skejci od deskorolek, rolek i beemiksów – małych pokracznych rowerków służących do łamania sobie nóg i skręcania karków w trakcie jazdy po schodach. Bartek jest skejtem. Skejci są niegroźni, bo często są poobijanymi inwalidami. Aparaty szparkowe Średnio trzy razy w tygodniu są w gimnazjum klasówki. Nie mówiąc o pytaniu na każdej lekcji i niezapowiadanych sprawdzianach. Nie ma jak ściągać, bo przed klasówką wszystko trzeba zabierać z ławek i chować do tornistrów, wstawać i pokazywać ręce z podwiniętymi rękawami. Nauczycielki dzielą klasy na dwie grupy, przez co nie można zrzynać od sąsiada. Trafiam na klasówę z chemii i biologii oraz test humanistyczny z polskiego. Wszyscy na przerwie przed każdą klasówą dostają sraczki i z zeszytami chodzą do kibli. Mają twarze koloru świecy. Na chemii siadam w trzeciej ławce z napisami: HWDP, wyliż kutasa, klaudia to lafirynda. Ciężko się skupić. Dostaję grupę a. Koleś obok – be. Udowodnij redukcyjne właściwości glukozy w reakcji z tlenkiem srebra. Marek obok ma reakcję z wodorotlenkiem miedzi. Opisz, na czym polega proces hydrolizy na przykładzie sacharozy. Jak udowodnić, że sacharoza nie ma właściwości redukcyjnych. 20 minut na napisanie całości. Kobita od chemii na bank robi sobie w laboratorium amfę, takie ma tempo. Nic nie czaję. Zagaduję do Marka i chemica stawia mi za ściąganie kropkę – ocena niżej. Ale u mnie i tak nie ma czego obniżać. W piątek biologia i klasówka na całą godzinę. Polecenia proste: przyporządkuj, dokonaj podziału, ble, ble, ble. Reszta w suahili: przetchlinki, powierzchnia włośników, aparat szparkowy, warstwy miękiszu palisadowego, komórki miękiszu gąbczastego, budowa kserofitu i hydrofitu. Z całego testu umiem zrobić jeden punkt – tak mi się przynajmniej zdaje: Usuwanie z organizmu związków azotowych, nadmiaru wody lub soli mineralnych to... Trzeba uzupełnić. Dopisuję: szczanie. Babka od biologii ma niezłą bekę, ale przed klasą udaje, że nie może odczytać. Dostaję kolejną laskę. Laski z klasówki się poprawia. Trzeba się nauczyć i po lekcjach przyjść na indywidualne zaliczanie. Za to na teście humanistycznym błyszczę. Przyporządkowuję cytaty do postaci z „Zemsty” Fredry. Jestem tak wkręcona w pisaninę, że nie daję rady pomóc kolesiowi z ławki za mną. Rejent pieprzy mu się z Rejtanem. Kolo dostał z testu lufę z plusem. Za skojarzenie. W piątek siedem lekcji bez żadnych dodatków. Parę osób idzie zaliczać geografię. Jestem w dupę dojechana. Mam wory pod oczami i zaczynam obgryzać paznokcie. Myśl o sobocie sprawia, że wypadają mi resztki włosów. * * * Gdybym miała 16 lat i naprawdę była w IIId... Kurwa, za oknem słońce, mnie rozrywają hormony, a tu ucz się tych wszystkich bredni. Kupa! To, że ci młodzi frustraci nakładają nauczycielom śmietniki na głowy, to i tak jest sukces. Dobrze, że nie strzelają – jak w Stanach. Minister edukacji Krystynie Łybackiej polecam tygodniowy kurs bycia gimnazjalistką. Wtedy by skumała, co trzeba zmienić. Program trzeba zmienić. Niech ci ludzie uczą się czegoś na miarę swoich czasów: zajebistego postępu technologicznego. Niech ich to interesuje. Dlaczego szkoła oznaczać musi kołchoz i rodzić agresję. 10 lat temu uczyli mnie w szkole dokładnie tego samego, tych samych przetchlinek, glist i stułbi. Po wuj mi to wszystko było! Wbijali mi w banię niepotrzebne bzdury, którymi teraz mogę pograć sobie w ping-ponga. Gówniarzy nie stać na wyprodukowanie sobie pośredniego podejścia do życia. W klasach są tylko kujony i tylko analfabeci. Z jednym koleżką z IIId nie zagadałam przez ten tydzień ani razu. Kiedyś powiedział do mnie jedno zdanie rozkazujące: – Wjeb mu! Nie wiedziałam za bardzo, co odpowiedzieć. Z innymi komunikował się podobnie: Wjeb mu, wjeb mu! Wiecie, co najbardziej mnie osłabiło? Ta podła myśl, że dziesięć z sześćdziesięciu lat życia, które mnie czeka, poszło jak psu w dupę. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pytanie o męskość premiera W Polsce publikuje się dwie honorowe listy podejrzanych: spis stu najbogatszych oraz skład rządu. W przekonaniu człowieka odległego i od bogactwa, i od władzy są to zawsze dwie talie znaczonych kart. Życie gospodarcze i polityczne tasuje je ze sobą, by karty ułożyły się w sekwensy. Plotkuje się o tym, którzy posiadacze pieniędzy prosperują dzięki którym posiadaczom władzy, i nawzajem. Obu zmieszanymi taliami, a więc figurami władzy i kapitału, toczy się gra, ale jej kibicom niełatwo zajrzeć graczom w karty. Za żadne pieniądze nie można zawołać "sprawdzam" i spowodować, żeby karty zostały odkryte na stole. Wciąż tropimy niejasne ślady ewentualnej korupcji. "NIE" odkrywa zmowę Jana Kulczyka z jego zagranicznym pseudokonkurentem do prywatyzacyjnego przetargu, choć to przecież tylko przejaw biznesowego sprytu. Za coś takiego się nie siedzi. Hałas choćby na peryferiach sprzedajności stawia jej jednak pewne tamy, powiększa ryzyko graczy. Prawdą jest jednak, że głębię nieuczciwości raczej tylko wyczuwamy penetrując powierzchnię brudnej wody. Gdyby zanalizować listę stu najbogatszych, szukając takich czempionów, którzy się wzbogacili nie wygrywając przetargów na dobra państwowe, nie korzystając z państwowych zamówień, nie osiągając od rządu żadnych licencji, koncesji, ulg ani bonifikat, znalazłoby się na niej niewielu zwycięzców gry na rzeczywiście wolnym rynku. Karol Marks uważał, że kapitalista legalnie zawłaszcza wartość dodatkową wytwarzaną przez ludzi, których zatrudnia. Groził im rewolucją proletariacką, a nie prokuratorem. Współczesna polska analiza wyzysku byłaby bardzo odmienna, szczególnie że ludzie pracujący w ogóle zaczynają być rzadkością. Dzisiejszy wielki kapitalista uprawia przede wszystkim wyzysk ogółu podatników skuteczny niezależnie od tego, gdzie są zatrudnieni. Współczesne interesy oparte są na różnych formach przekupywania ludzi mających jakąś władzę z mandatu państwa. Nie zawsze pozyskuje się ich przychylność w sposób wyraziście sprzeczny z prawem. Często korupcja jest zawoalowana w sposób zgodny z przyjętym tajnie obyczajem: okazyjne kupna, dobre posady dla żon i pociotków, pożyczki itp., itd. Coraz to któryś uczestnik gry biznesu z państwem idzie siedzieć, ale gospodarcze, karne i personalne tego skutki są ograniczone. Lada moment jednak przekroczona być może masa krytyczna nieuczciwości. Nastąpi wówczas reakcja łańcuchowa. Wielki wybuch pogrążający całą formację rządzącą. Polityczna stabilność Polski może się zawalić nie pod wpływem umarłej już walki klas, lecz konfliktu konkurencyjnych interesów przemieszanych z walką polityczną. Autorzy "NIE" szturchając rząd Millera snują czarne przepowiednie, ale wiążą je z nieudolnością władz, ich chwiejnością, ostrożniactwem, brakiem ciekawej myśli programowej oraz zdecydowania w realizacji choćby tej nieciekawej. Rząd lewicy stopniowo traci poparcie, wiarygodność, impet. Wyobrażamy więc sobie, że zagraża mu tylko stopniowe obsuwanie się. Możliwy jest jednak również scenariusz bardziej dramatyczny: wybuch wielkiej, kompromitującej afery. Spowodowałoby to gwałtowny zanik wyborców SLD, ponieważ społeczeństwo zawsze lubi proste a efektowne objaśnienia niepowodzeń. Funkcjonariusze państwa cierpią z tego powodu, że ich zamożność nie dorasta do zakresu władzy i rozgłosu, którymi się cieszą. Tylko bogactwo jest bowiem pożytkiem trwałym i dziedzicznym. Rząd kierujący ludźmi z chcicą musi mieć więc dobry system ostrzegawczy, silne bezpieczniki (m.in. sprawne służby penetrujące transakcje, dobrze ulokowanych konfidentów), aby ustrzec się od utonięcia w rozlewisku coraz to bardziej wyrafinowanej sprzedajności. Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach ubiegając w tym konkurencję. To jedyny sposób na uwiarygodnienie zasadniczej uczciwości rządu jako instytucji. Także niezbędny sygnał dla swoich, że posiadanie władzy nie zmniejsza stopnia ryzyka w ciemnych interesach, a polityczna osłona swojaków ma swoje granice. Jeżeli Miller nie zechce ponieść takiego ryzyka lub nie potrafi przeniknąć plątaniny interesów, które go otaczają, zakres korupcji szybko będzie się wzmagał i różnicował. Aż po krach, który może wstrząsnąć Polską i formację rządzącą strącić w niebyt. Gdyby pan premier Miller czytał "NIE", odparłby na to: dobrze, ale dajcie mi taką aferę, a nie okruchy, tropy. Odpowiem tak: pojedynczy żołnierz z zardzewiałym karabinem na sparciałym pasku niekiedy może tak wystrzelić, że sprowokuje wojnę. Nie zdoła jej jednak poprowadzić ani wygrać. Chcieć musi ten, kto może, bo kto nie może, ten zawsze chce. Tylko co z tego? Panie Miller: mężczyznę poznaje się po tym jak kończy innych. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna U Pana Boga za Peatzem Po seksbaletach abp. Paetza zwiądł "autorytet moralny" polskiego Kościoła kat. Wielebne szaty królów etyki opadły odsłaniając neonowe, czerwone pornomajteczki. Z czytanym wspak hasłem "Roma". Po wymuszonej przez media, niechętnej, obłudnie uzasadnionej dymisji spontanicznego molestanta-bzykanta pęka w Kościele kat. solidarne milczenie owieczek. Kościół kat. czeka reforma albo rozłam. Właśnie z takiej perspektywy trzeba postawić mocno pytanie o to, co naprawdę decyduje o życiu i działalności Kościoła jako instytucji. Jest taki nieco złośliwy, ale trafny kalambur mówiący o egoistycznie-ostrożnym stylu działania kościelnych urzędników. Pierwsze: nie myśl! Drugie: jeśli myślisz, nie mów! Trzecie: jeśli mówisz, nie pisz! Czwarte: jeśli piszesz, nie podpisuj! Piąte: jeśli podpisujesz, nie dziw się... – takie pytanie padło w katolickim "Tygodniku Powszechnym". Zadał je ks. Tomasz Węcławski dziekan poznańskiego Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Ksiądz dziekan od trzech lat wiedział o zmuszaniu poznańskich kleryków przez ich zwierzchnika abp. Paetza do zaspokajania jego seksualnych pragnień. W "Tygodniku Powszechnym" Węcławski relacjonuje trzyletnie, wielokrotne próby poinformowania o napastliwości arcybiskupa jego władzy zwierzchniej, czyli papieża Jana Pawła II. Zdeterminowanych skargami gwałconych kleryków przyjaciół księdza dziekana traktowano w watykańskiej centrali niczym w urzędach z powieści Kafki. Kiedy dopchali się wreszcie do kardynała Ratzingera, ten odesłał ich do kardynała Sodano, sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej. Ten z kolei spuścił problem w dół – do nuncjusza apostolskiego abp. Józefa Kowalczyka. Ten natomiast sprawę schował do urzędniczego dolnego archiwum, czyli do kosza. Bo raz jeszcze okazało się, że wieloletni, wysoki urzędnik watykańskiej centrali abp Paetz jest tam niezwykle ustosunkowany. Blady strach padł na poznańskich, antyPaetzowych hierarchów po publikacji w sierpniu 2001 roku w "Faktach i Mitach". Zupa się rozlała, jak stwierdził ksiądz dziekan. Wtedy tonący moralnie hierarchowie i świeccy działacze katoliccy uruchomili tajemniczą ważną osobę z Krakowa. Mówiąc po polsku, kolesia (kolesiową?) papieża z lat młodości. Człowieka, który dotrze do samego Świątobliwego Ucha, bez biurokratycznej hierarchii. Początkowo nic z tego nie wyszło. Papież był dwukrotnie informowany jesienią 2001 r. przez ważną osobę. Zero reakcji. Może dlatego redaktor naczelny katolickiego miesięcznika "Znak" Jarosław Gowin napisał ostatnio w "Rzeczpospolitej": Przypadek arcybiskupa Paetza zmusza do postawienia pytania o skalę homoseksualizmu w Kościele polskim. Brak na ten temat miarodajnych danych, wydaje się jednak, że skala zjawiska nie jest duża. Problemem jest jednak nie tyle skala, ile pytanie, czy aby nie mamy do czynienia z rodzajem homoseksualnego lobby. Nie chodzi rzecz jasna o żaden "spisek", ale samorzutną wspólnotę wrażliwości, a także interesów. Wiadomo, że za czasów prymasa Wyszyńskiego każdy przypadek praktykowania homoseksualizmu przez księży spotykał się z natychmiastową i radykalną reakcją ze strony przełożonych. Czy ostatnio w polskim Kościele nie zapanował jednak duch złej tolerancji? Jeśli porównać wypowiedzi Gowina z relacjami księdza dziekana Węcławskiego, to lobby homoseksualne sytuowałoby się w samej watykańskiej centrali, gdzie przez wiele lat karierę robił abp Paetz. Ale to nie homoseksualizm jest problemem Kościoła kat. I spór nie toczy się między świątobliwym lobby pedalskim a heterykami. Ksiądz Jacek Stępczak, redaktor naczelny "Przewodnika Katolickiego", odmówił wydrukowania niezgodnego z prawdą oświadczenia broniącego abp. Paetza. Został za to wyrzucony z posady i zesłany do Zambii. Przez cały czas sprawie łeb ukręcali biskupi pomocniczy archidiecezji poznańskiej. O nich ksiądz dziekan gorzko mówi: Jeśli chodzi o biskupów pomocniczych, to rozumiem, że mechanizmy podległości w Kościele są takie, że trudno im się przeciwstawić. Redaktor Gowin dodaje: Nieumiejętność radzenia sobie z takimi sytuacjami jak poznańska, czy z wieloma innymi wyzwaniami, przed którymi stoi dzisiaj Kościół w Polsce, wynika nie tylko ze słabości ludzkiej. W jeszcze większym stopniu wynika ze słabości strukturalnych, z anachronicznego modelu polskiego Kościoła: nadmiernie zbiurokratyzowanego, nadmiernie hierarchicznego i sklerykalizowanego. Model taki był przez pół wieku wymuszony koniecznością obrony przed represjami komunistycznymi. Dlaczego jednak trwa w czasach wolności? Gdyby red. Gowin i ksiądz dziekan Węcławski nie bali się wyciągać wniosków z lektury naszego tygodnika, to odważyliby się już teraz odpowiedzieć na zadawane pytania. Kościół katolicki, zwłaszcza w Polsce, utrzymuje niedemokratyczną, hierarchiczną i sekretną strukturę, bo jest ona znakomitą przykrywką dla wygodnego, acz "grzesznego" życia jego akcjonariuszy i pracowników. Homoseksualizm jest w Kościele kat. tak samo popularny jak w świeckim społeczeństwie. Podobnie jak heteroseksualizm czy przypadki pedofilii. Ale w demokratycznym społeczeństwie, w państwie prawa istnieją mechanizmy eliminujące patologie, na przykład takie jak zmuszanie do świadczeń seksualnych. Gdyby polski Kościół kat. był demokratyczny, moralny, to już dziś molestowani klerycy, którzy wielokrotnie skarżyli się na to, dochodziliby swych praw w sądach. Jak każdy obywatel RP. Ale średniowieczne, feudalne zależności organizujące Kościół kat. wykluczają takie prawa obywatelskie kleryków i księży. Za czasów PRL polski Kościół kat. molestował władze partyjne w obronie praw obywatelskich. Teraz czas najwyższy, aby odpłacić Kościołowi kat. za czynione wówczas dobro. Każdy obywatel RP, niezależnie od wyznania, preferencji seksualnej, powinien wspierać wszelkie inicjatywy demokratyzujące Kościół katolicki. Czyniące z kleryków obywateli, a nie pokorne mięso seksualne dla hierarchów. W imieniu redakcji "NIE", tworzącego się parlamentarnego zespołu NIE deklaruję taką bezinteresowną pomoc w demokratyzacji tej feudalnej struktury. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wózek senatora " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Porzeczki w malinach W imieniu Rzeczypospolitej sędzia przyklepał gminne złodziejstwo i wandalizm. Kazimierz Pałucha uprawia czarne porzeczki. Gdy nadchodzi czas, w zagony wjeżdża specjalny kombajn, który zbiera owoce. Następnie pakuje się je na tiry i wiezie do odległej o kilkaset kilometrów przetwórni. Cała operacja musi być przeprowadzona sprawnie i w wariackim tempie po to, żeby porzeczki dotarły do przetwórni świeże. W trzy dni zebrać owoce z dziesięciu hektarów to naprawdę sztuka! Plantacja Pałuchy jest oddalona od jego chałupy o 7 kilometrów. Poza sezonem nikt oczywiście nie pilnuje krzaków. O tym, że gmina przekopała kawałek pola, pan Kazimierz dowiedział się przypadkiem. W 1997 r. na zlecenie gminy Jasienica firma kanalizacyjna wykopała na plantacji Pałuchy rów o powierzchni 1300 mkw. Z tego powodu Pałucha nie mógł zebrać owoców z piętnastu rzędów krzewów. W następnych latach okazało się, że pospiesznie i nieudolnie przeprowadzone prace spowodowały uszkodzenie biegnących pod plantacją drenów. Pole Kazimierza stanęło w znacznej części w wodzie. A przecież porzeczki to nie ryż. Pałucha rozpoczął ustalanie faktów. Im więcej ich ustalał, tym bardziej się dziwił. Po pierwsze, gmina nie zapytała jego – właściciela pola – o zgodę na kopanie. Po drugie, wójt wydał zgodę na budowę na 13 miesięcy (sic!) przed powstaniem projektu wodociągu. Po trzecie, wydał decyzję nie mając jej w warunkach zabudowy. Krótko mówiąc, w gminie Jasienica najpierw się działa, a później myśli. Takie postępowanie nie spodobało się głównemu inspektorowi nadzoru budowlanego (GINB), który stwierdził nieważność decyzji wójta o udzieleniu Urzędowi Gminy w Jasienicy zezwolenia na budowę wodociągu. GINB podkreśla, że wójt rażąco naruszył przepisy Prawo budowlane i Kodeks postępowania administracyjnego. W świetle prawa od 20 września 2001 r. (data decyzji GINB) wodociąg stał się samowolą budowlaną. Nic nie dała skarga, którą Zarząd Gminy Jasienica skierował do NSA. Naczelny Sąd Administracyjny 25 stycznia 2002 r. przyznał rację GINB i skargę w całości odrzucił. Również Śląski Urząd Wojewódzki w pełni poparł zastrzeżenia Pałuchy do działalności wójta i władz gminy. W piśmie z 29 października 2002 r., w wielu punktach wylicza wszystkie naruszenia prawa, które nastąpiły przy budowie wodociągu. Przypomina na koniec art. 6 kpa mówiący, że organy administracji publicznej działają na podstawie przepisów prawa i apeluje o większą wnikliwość i staranność w podejmowaniu decyzji administracyjnych, gdyż bezprawne działanie nie służy pogłębianiu zaufania obywateli do organu. Na dodatek do wodociągowej inwestycji przyczepił się Urząd Kontroli Skarbowej z Bielska-Białej. Kontrola wykazała, że źle rozliczono środki z dotacji budżetowej. Przy budowie jednego wodociągu nie da się chyba popełnić więcej błędów. Kazimierz Pałucha usatysfakcjonowany moralnie zapragnął uzyskać od gminy zadośćuczynienie finansowe. Z pełnym zaufaniem zwrócił się do wymiaru sprawiedliwości o ustalenie czynszu, który gmina powinna płacić jemu jako właścicielowi za użytkowanie gruntu pod zbudowany wodociąg. Sąd Rejonowy w Bielsku-Białej w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej wydał wyrok. Sędzia Jerzy Strzygocki potwierdził wszystkie ustalenia i wywody Pałuchy. Że ziemia należy do niego, że decyzja wójta była nieważna, wreszcie że wodociąg jest samowolą budowlaną. Po czym sędzia Strzygocki zdecydował, że gmina za 3000 metrów bezprawnie zagarniętego terenu ma płacić panu Kazimierzowi... 1 złoty (słownie: jeden) miesięcznie. Czyli 12 zł rocznie. Uzasadnienie? Proszę bardzo, podajemy ustalony przez Wysoki Sąd wzór matematyczny: ... zasądzona na rzecz powoda kwota 1 zł., wynikająca z następującego wyliczenia: 92 zł. jako stawka za 1 hektar: 10.000 m2 = 0,0092 zł. za 1 m2 uznanej powierzchni = 11,96 zł. za 1 rok : 12 miesięcy = 1 zł za 1 miesiąc. Kwota 92 zł to podatek, który gmina pobiera od hektara gruntu rolnego. W ostatnich zdaniach uzasadnienia sędzia Strzygocki podkreśla: ... powodowi należy przyznać, słuszność co do tego, że naruszono jego prawo własności... Absurdalność tego wyroku polega na tym, że faktycznie sąd nie wymierzył stawki dzierżawnej, o co wnosił Pałucha, lecz jedynie orzekł, że gmina za podpieprzony teren nie będzie pobierać podatku. Kazimierz Pałucha długo turlał się po podłodze ze śmiechu. Gdy mu przeszło, wniósł apelację. Pisze w niej o świętym prawie własności i innych podobnych pierdołach. Jednak najważniejszy jest jego wywód logiczny, który przedstawiamy: Przesyłanie wody jest działalnością gospodarczą, gdyż gmina wodę sprzedaje, i to z zyskiem. Woda znacznie podrożała od 1995 do 2003 r. – z 0,5 do 4 zł za m sześc. Sąd powinien zastosować stawki dzierżawne, które gmina pobiera od innych podmiotów prowadzących działalność gospodarczą. Zresztą teren, pod którym idą rury z wodą, otoczone piaskową obsypką, nie nadaje się na żadną uprawę rolną. Gmina łupi przedsiębiorców na tym terenie stawką od 9,6 do 16 zł za mkw. miesięcznie. Czyli pan Kazimierz powinien dostawać od gminy 28 do 48 tys. zł miesięcznie. – Chyba że nie mamy w Polsce równości wobec prawa i inne przepisy dotyczą podmiotów fizycznych, a inne samorządów? – pyta retorycznie Pałucha. Przypadek Kazimierza Pałuchy dowodzi, że wiele instytucji w Pomrocznej działa prawidłowo. Bezprawne decyzje Gminy Jasienica wychwycił GINB, podtrzymał to NSA, skrytykował Śląski Urząd Wojewódzki, a wydatki wnikliwie skontrolowała Izba Skarbowa. Jednak cała praca państwowych organów idzie na marne, gdy zawodzi wymiar sprawiedliwości. A na nim właśnie opiera się coraz bardziej kruche zaufanie obywateli do państwa. Sędzia Strzygocki został przeniesiony do sądu okręgowego. Czyli awansował. Być może za kilka dni będzie rozstrzygał w sprawie Colloseum czy innej wielkiej afery. Jakiego wyroku możemy się spodziewać? Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pryszcz preprezydenta Doktor Andrzej Olechowski nie wstydzi się przyznać, że był doradcą gospodarczym prezydenta Wałęsy, bramkarzem w klubie "Stodoła", ministrem finansów w rządzie Jana Olszewskiego, agentem wywiadu PRL, przewodniczącym Rady Nadzorczej Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego PKO BP/Handlowy. W swoich biografiach upowszechnianych w stołecznej kampanii prezydenckiej pomija jednak jeden ważny szczegół swojej działalności gospodarczej. Dlaczego? Nowoczesna i kompetentna administracja wspierająca przedsiębiorczość – to jedno z głównych haseł "Projektu dla Warszawy", programu wyborczego doktora Olechowskiego wolnego od jakichkolwiek interesów i celów grupowych lub partyjnych. Programu reakcji na fatalną i wciąż pogarszającą się sytuację gospodarczą i społeczną w Polsce. Na którą doktor Olechowski, jako przyszły prezydent Warszawy, ma lekarstwo. Pokaże, że można rządzić inaczej, lepiej. Pokaże, że nie ma przeszkód, aby organizacja, procedury i kultura polityczna władzy w Polsce spełniała najwyższe standardy nowoczesnej demokracji. Praktyka doktora Olechowskiego W latach 1991–1993 doktor Olechowski był przewodniczącym Rady Banku (Rady Nadzorczej) i jednocześnie reprezentantem interesów skarbu państwa w ówczesnym Banku Turys-tyki. Bank powstał po upadku pierwszej komuny wykorzystując szmalec PRL-owskiego Centralnego Funduszu Turystyki i Wypoczynku. Farciło się bankowi, od kiedy doktor Olechowski, zarabiający wówczas też jako minister finansów, załatwił mu licencję dewizową. Przywilej jakiego nie miały wtedy inne, mnożące się jak grzyby, ale znacznie większe banki. Zgodnie z ówczesnymi wiatrami historii ten mały, ale atrakcyjny bank rychło wystawiono na prywatyzację. Wcześniej jednak doktor Olechowski, jako szef Rady Banku, organu kontrolującego i nadzorującego jego działalność, obsadził bankowy Zarząd ludźmi kompetentnymi i profesjonalnymi. Czyli swoimi. Bank kupił latem 1993 roku biznesmen pan Aleksander Gudzowaty, wzbogacony na handlu ropą z Ruskimi, bo potrzebował takiej instytucji do obsługi swych rozrastających się interesów. Kupując opierał się na dobrych słowach, opiniach Zarządu banku i Rady kierowanej przez samego znakomitego doktora Olechowskiego. No i audycie, czyli kontroli stanu banku sporządzonej przez renomowaną wówczas firmę Artur Andersen. Tak, tak tego słynnego dziś Artura Andersena, który masowo "produkował" znakomite wyniki finan-sowe amerykańskiej firmy Enron. Co wstrząsnęło tamtejszą giełdą i doprowadziło do upadku firmy audytorskiej Artur Andersen, a niektóre bezrobotne jej analityczki do zarabiania szmalu na rozbieranych sesjach w "Playboyu". Bank Turystyki to nie Enron, ale krajowy odprysk Artura Andersena, który swym autorytetem potwierdził, że rok 1992 bank zamknął z niewielkim zyskiem. Gudzowaty w ciemno kupił go i rychło gówno wyszło z sejfów. Nie widział, nie słyszał, nie odpowiada Kiedy Gudzowaty zajrzał do worka, okazało się, że zysku nie ma. Co grosza, jak wynika z raportu pokontrolnego Najwyższej Izby Kontroli: Bank Turystyki S.A., którego dominującym akcjonariuszem do lipca 1993 r. był Skarb Państwa reprezentowany od 1991 r. przez Ministra Finansów poniósł w latach 1992–1993 straty, które kwalifikowały go do postawienia w stan upadłości. I dalej Jednocześnie, na skutek nierzetelnego postępowania Zarządu, rzeczywisty stan zagrożeń Banku nie był ujawniany zarówno w sprawozdaniach finansowych jak i innych dokumentach przekazywanych do Narodowego Banku Polskiego. Na przykład w informacjach dla NBP za czerwiec 1993 r. wykazano kredyty stracone o wartości 52 mld, stanowiące zaledwie 15% portfela kredytowego. Zarząd Banku tworzył przy tym rezerwy celowe w rozmiarach znacznie niższych od wymaganych przepisami NBP, co spowodowało zaniżenie ponoszonych kosztów i wykazanych strat. Cóż zrobił nowy właściciel? Zlecił innej firmie audytorskiej Moore Stephens nową ocenę stanu banku, a kiedy syf się potwierdził, zażądał od właściciela, czyli skarbu państwa, rekompensaty za straty. Aby uniknąć skandalu, zawarto pomiędzy ministrem finansów a Gudzowatym ugodę o dofinansowaniu banku przez dodatkową emisję akcji skarbu państwa. Tyle że te akcje stworzyły kapitał zapasowy banku. Mówiąc ludzkim językiem skarb państwa dał bankowi ok. 5 milionów dzisiejszych dolarów amerykańskich i nie miał z tego nic. Ani jednego głosu na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Słowem pięć milionów baksów ze skarbu państwa poszło się jebać jako rekompensata za nierzetelną wycenę banku. Kto odpowiada za przejebane pięć milionów? Wedle raportu kontrolerów NIK oczywiście Zarząd banku, czyli fachowcy Olechowskiego. Do dzisiaj siedem osób z Zarządu tuła się po sądach. Oskarżeni o spowodowanie wielomilionowych szkód na rzecz banku, czyli za udzielanie kredytów bez zabezpieczenia i umarzanie kredytów po spłacie tylko niewielkiej ich części. Raport wskazuje też na niedostateczny nadzór ze strony Rady banku. Bo oni, a zwłaszcza przewodniczący Olechowski pomimo posiadanego dostępu do niektórych informacji wskazujących na nieujawnianie rzeczywistego stanu kredytów i wadliwości stosowania procedur kredytowych, nie podejmowali stosownych działań zaradczych. Słowem doktor Olechowski, który zasiadając na posadzie przewodniczącego Rady banku, celowo lub z lenistwa pozwolił sobie na niegospodarność. Na stratę pieniędzy publicznych. Ale o tym doktor Olechowski, kreujący się w stołecznych wyborach prezydenckich, jako człowiek kompetentny, uczciwy, precyzyjny i pracowity (!) słyszeć, mówić i wiedzieć nie chce. Całusy od Olechowskiego Doktor Olechowski w swym Programie Wyborczym zwraca się do mieszkańców stolicy, czyli do nas też słowami tymi: Po pierwsze spowoduję, że miejscy urzędnicy będą wolni od wpływów partyjnych. Stworzę apolityczny, profesjonalny korpus urzędników warszawskich. Po drugie praca urzędników miasta i dzielnic będzie przejrzysta. Posada przewodniczącego Rady Banku Turystyki była jedną z ostatnich, odpowiedzialnych fuch doktora Olechowskiego. Potem żył z kapitału, piastował też zaszczyty w bankowości, był nawet radnym w gminie Wilanów. Próbował być prezydentem RP, ale elektorat odrzucił go, wskazując, że fotel prezydenta stolicy to szczyt jego marzeń. Tam właśnie chce popisać się swą pracowitością i fachowością. Po doświadczeniach z prywatyzacją Banku Turystyki, po ukrywaniu stanu faktycznego banku, po zrzuceniu na skarb państwa odpowiedzialności za własne zaniedbania wątpimy w to, że doktor Olechowski teraz wyleczy stolicę. W swoich ulotkach wyborczych doktor Olechowski zwraca się do warszawiaków: Będę wdzięczny za każdą uwagę, za każdy Państwa głos. Doktorze Olechowski nasze uwagi, nasz głos właśnie przekazujemy. Oczekujemy wdzięczności. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Broń masowego nudzenia Po raz pierwszy w życiu dorobiłem się na II wojnie światowej. Miałem wówczas 10 lat, sprzedawałem gazety i kiedy w 1943 r. ruszyła radziecka ofensywa, brałem na ulicy dziesięciokrotną cenę za egzemplarz. Nadal trudnię się sprzedawaniem gazet, ale na obecnej wojnie z Irakiem nie mam szansy zarobić ani grosza. Jest to nadzwyczajnie nudna wojna o z góry wiadomym wyniku, którą my w Polsce zostaliśmy od razu przesyceni. Nie choruję na antyamerykanizm. Niektóre amerykańskie produkty bardzo lubię, innych nie cierpię. Do ulubionych należą m.in. coca-cola, Bill Clinton, "Rodzina Soprano". Do brzydzących Mcsandwicze, Bush jr oraz filmy "Chicago" czy "Titanic". Wojna w Iraku należy do takich właśnie najnudniejszych amerykańskich widowisk. Ono jest zakłamane, monotonne, chaotyczne i na-trętnie wciskane z nadmiarem. Od kiedy Bush ruszył na Husajna, nie otwieram telewizji, gdyż z obrazków wojsk amerykańskich, wybuchów i informacji powstaje szarlotka w mózgu. Jesteśmy karmieni niczym osły i krowy sieczką wydarzeń, które nie sklejają się w żaden spójny obraz. Nim Amerykanie zamęczą Irakijczyków swoimi bombami – zamęczą Polaków swoją propagandą wojenną. Gdy idzie o polityczną ocenę wojny z Irakiem, podoba mi się zamiar wyzwolenia tego kraju spod Saddama Husajna, ale chciałbym, żeby w zamian żywy lub martwy Husajn wyzwolił Stany Zjednoczone spod George’a W. Busha. Jeżeli wojna będzie długa i krwawa, nie wykluczyłbym tego, że sprawi ona oba dobroczynne skutki. Na razie impreza wojenna wzmacnia Busha w USA, choć osłabia go w Europie, a słabnie tu także owa polska żaba, która podstawiła nogę, gdzie konie kują. Gdyby USA wygrały ongiś wojnę w Wietnamie, w ciągu 30 lat pomiędzy ucieczką Amerykanów z tego kraju a ich marszem na Bagdad Stany Zjednoczone wznieciłyby zapewne wiele wojen. Przypomnieć tu warto, że Stany walczyły z Wietnamczykami powodując się doktryną domina, która oznajmiała, że jeżeli Wietnam się zjednoczy za sprawą komunistów, to kraje Azji jeden za drugim odpadną od tzw. wolnego świata. Doktryna ta była błędna, bo Wietnam się zjednoczył, a tzw. wolnemu światu nic od tego nie odpadło. Gdyby teraz Stany Zjednoczone choć trochę dostały w dupę od Husajna i pobierały te klapsy długo, uchroniłoby to świat od wielu następnych wojen amerykańskich w różnych regionach świata krzewiących wśród pozostałych przy życiu tubylców wolność i demokrację. Teraźniejszą wojenną doktryną nadrzędną Waszyngtonu jest zwalczanie terroryzmu i ten motyw wojenny będzie bardzo długotrwały. Zwycięskie wojny amerykańskie upokarzające ludy drugorzędne, bo zacofane technicznie, wzniecą bowiem nowe fale terroryzmu jako sposobu walki słabych i bezradnych a sfanatyzowanych z hegemonem świata. Jeżeli na wojnie z Irakiem lub jej skutkach Ameryka się jakkolwiek potknie, zmniejszy to znakomicie szansę prezydenta Busha na wygranie ponowne wyborów. Jeśli jednak Stany Zjednoczone osiągną szybki i znaczny sukces militarny, poparcie wyborców dla Busha bardzo wzrośnie. Niesie to ogromne niebezpieczeństwo dla całego świata. Każdy następny prezydent USA będzie ochoczo powodował wybuch jakiejś wojny, gdyż jest to najlepszy instrument zapewnienia mu władzy nad światem. Z tego powodu życzę Amerykanom porażki, choć Allach nie wysłucha przecież Polaka, a do tego Żyda. W dawniejszych czasach mąż stanu, który chciał władać światem lub jego znaczną częścią, musiał – jak Hitler – zająć Europę od Pirenejów aż po Moskwę, co wymagało wielkiego wysiłku. Albo – jak Stalin – dojść i na Bałkany, i do Łaby, co kosztowało go 20 milionów radzieckich istnień. Dziś kandydat na prezydenta lub prezydent USA musi podbić tylko Irak, a nawet zaledwie Grenadę lub Liechtenstein i już wygrywa dzięki temu wybory, więc rządzi światem. W podzięce za zdecydowaną politykę militarną wybiera go zaraz większość z 200 milionów amerykańskich wyborców. Nigdy nikt nie zdobywał władzy nad światem tak małym cudzym kosztem jak jastrzębie z Ameryki. Stosunki demokratyczne, które USA zaprowadzają w świecie przy użyciu pieniędzy, czołgów i perswazji o tyle są względne, że w demokracji tej 200 milionów amerykańskich wyborców decyduje o losie 6 miliardów obywateli świata. Świat demokratyczny pod hegemonią USA jest więc znacznie mniej demokratyczny niż dawna Polska, gdzie 10 proc. ludności, czyli szlachta, decydowało o losie reszty. 200 milionów to bowiem zaledwie 3 proc. populacji świata. Nie jestem więc pewien, czy Polska pętając się w taborach krucjaty Busha staje po stronie wolności i demokracji. Szczęściem demokracja niemiecka nam to już wybacza, a demokracja rosyjska i francuska mają inne zmartwienia niż serwilizm Polski wobec USA. Niechętna zaś wojnie w Iraku większość polskiego społeczeństwa jest teraz neutralizowana przez zanudzanie go wojną. Przoduje w tym red. Lis z "Faktów" TVN. Amerykanie! Make war not love – mniejsza fatyga, a taka sama monotonia. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasza Polska" 30 kwietnia "Jedyna ostoja – Kościół – jest gwałtownie atakowany i to nawet przez kilku także biskupów, którzy przyjęli ideologię liberalistyczną. Trzeba więc Polskę odbudować mocną ręką, kradzieże odebrać, długi lichwiarzom zachodnim wymówić, banki przehandlowane odebrać, winnych wtrącić do więzień, media przejąć w polskie ręce, całe społeczeństwo umotywować do pracy i działania". ks. Czesław S. Bartnik, "Grzech pierworodny III Rzeczypospolitej" 7 maja "W 2002 r. dzień 9 maja rozpocznie kampanię propagandową rządu komunistycznego, mającą zamienić Polskę w kraj podbity, rządzony przez tę samą formację, co wtedy w 1945 r., ale tym razem w imię brukselskiej doktryny socjaldemokratyczno-liberalnej. Doktryny zakładającej likwidację państw narodowych i zamianę naszego kontynentu w gigantyczny eurokołchoz. Taka jest bowiem obecna struktura UE, współczesnego odpowiednika ZSRS". Piotr Jakucki, "Wiatr niewoli" Radio "Maryja" 6 maja "W Polsce w tej chwili nie ma takich męczenników, może na razie, oby nie było jak ks. Jerzy Popiełuszko, ale jest męczeństwo innego rodzaju – zabijanie przez pomawianie, przez oszczerstwa, i to szczególnie dotyczy kapłanów, biskupów, siostry zakonne. Chcą do tego doprowadzić, żeby dziewczyna, która idzie do klasztoru, czy młody człowiek, który idzie do seminarium, do klasztoru, żeby nie wyszedł na ulicę w sutannie, żeby się nie pokazał w stroju duchownym, bo go zaraz powieszą, pomówią o najgorsze. Ci którzy to najgorsze zachwalają, chcą te prawa wprowadzić i w Polsce też. I ci ludzie plują na księży. Jak się uwezmą na jakiegoś biskupa, to zaraz uderzą w księży. (...) To jest czas męczeństwa i nie dziwmy się, że również Radio »Maryja« jest atakowane. Wczoraj dowiedziałem się o takiej telewizji, ponieważ to jest telewizja, za którą stoją ludzie zajmujący się fundacjami, no nie będę może mówił wszystkiego, dlatego tą telewizję nazywam, często mówię: telawwizja. Mądremu dość". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Zalesiu k. Sokółki "Nasz Dziennik" 7 maja "W niedzielę TVN podała kolejne oczerniające Radio Maryja »fakty«. Działania specjalne w ramach »szarej propagandy« przeciwko Kościołowi nasilano w historii Polski wielokrotnie: po wojnie, po protestach robotniczych, po powstaniu »Solidarności«... Najpierw oczerniano Kościół i księży, potem ich mordowano". "Walka z Kościołem wczoraj i dziś" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ciepło ciepło " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premier i jego paczka Przedstawiciele Ruchu Obrony Bezrobotnych przynieśli do Kancelarii Premiera sześciokilogramową paczkę z niewykupionymi przez bezrobotnych receptami. Należy przypuszczać, że ten przejaw troski o finanse państwa poprzez nieobciążanie go dodatkowymi ciężarami wzruszył pana premiera, którego cieszy każda oszczędność budżetowa. Dwa wieśmaki Wieś Wierzbno, gmina Żarów, powiat świdnicki ma najwyższe pogłowie posłów. W tej to bowiem wsi wychował się, mieszkał do 30. roku życia i dojrzał gensek Marek Dyduch z SLD. W Wierzbnie mieszka też – razem z rodziną – poseł znany z publikacji w „NIE” Zbigniew Chlebowski z PO. W ślady ojca Tragiczna śmierć ojca, posła Samoobrony, który zginął po pijaku w wypadku samochodowym, spowodowała, że jego syn Ernest Ż., krocząc drogą ojca, uczcił jego pamięć i w Cycowie wjechał na skrzyżowanie dróg traktorem nie ustępując pierwszeństwa przejazdu. Ernest Ż. był kompletnie pijany (2,38 promila). Zwierzęta parlamentarne W Sejmie powstał parlamentarny zespół przyjaciół zwierząt. Do zespołu zapisał się szef PiSuaru Jarosław Kaczyński. W ten sposób zespół stał się klubem nieprzyjaciół ludzi. D. J. Spocznij Ilekroć w „Faktach” TVN mowa jest o konflikcie izraelsko-palestyńskim, a więc prawie codziennie od wielu miesięcy, ekran przemierza energicznym krokiem premier Izraela Szaron. Idzie od prawej do lewej w białej koszuli. Szaron przeszedł się już kilkaset razy w TVN, a to stary, otyły facet. Redaktorze Lis! Daj mu Pan już usiąść. Inaczej nikt nie uwierzy, że pokazujecie aktualności. U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bubel Leppera Tytuł wabi kolorystyką najsłynniejszego politycznego krawata i marką Samoobrony, już wypromowanej w mediach, nie tylko politycznych. W Deklaracji redaktora naczelnego czytamy: Oddajemy do Waszych rąk pierwszy numer dwutygodnika, a wkrótce tygodnika o nakładzie ponad 300 tys. egz. Nie kaduceusz – ale młot! I program: Będziemy bezlitośnie dekonspirować tych, którzy pod maską racji stanu i powagi urzędu starannie ukryli konta, interesiki, dywidendy, kontrakty stulecia i brudy całych epok historycznych. A jeśli ktoś sądzi, że skutecznie zatkał już krater wulkanu łakociami obietnic i klajstrem erzaców, to spróbujemy wyjąć tę zawleczkę, aby rozerwać skorupę ponurego spokoju i samouwielbienia. Jak rozrywa? Od czoła dwutygodnika kiepsko, bo razi czołobitnym wywiadem z przewodniczącym Lepperem i nudą projektów ustaw i uchwał złożonych przez klub parlamentarny Samoobrony. Ale skoro pan, czyli Lepper, każe, to sługa, czyli pan redaktor – musi. Ciekawiej jest od tyłu, czyli na stronach ostatnich. Tam magister inżynier Mikołowski udowadnia, że Unia Europejska to piąty rozbiór Polski. Iwona Zielinko ocenia Unię jednoznacznie – Eurodemonem. Bożena Szaniec we "Wstydliwej tajemnicy" odkrywa gehennę Polski zaślubionej UnioEuropejczykowi. Od Iwony w "Czym skorupka za młodu nasiąknie" dostaje się Buzkowi, bo w sondażu o preferowanych książkach zamiast poprawnej politycznie Biblii wymienił "Szatana z siódmej klasy"! Ot i pierwszy bezlitośnie zdekonspirowany poczciwy Makuszyński. Złudzeń co do linii programowej nie pozostawia poezja patriotyczna. W manifeście rymowanym "Unia Europejska" czytamy m.in.: Ziemie PGR-ów/ Nie dla nas rolników/ Rząd zaprosi na nie/ Niemców-osadników/ Za pół wieku może/ Spyta rodak stroskany/ Czy to już są Niemcy?/ Czy to jeszcze... Polska. Liderzy Samoobrony do tej pory wyrażali swoje umiarkowane poparcie dla polskiej akcesji do Unii Europejskiej. Zafundowali sobie partyjną gazetkę antyunijną, lustrzane odbicie "Głosu" Macierewicza. Jeśli jednak spojrzymy na stopkę redakcyjną, to na posadzie naczelnego jawi się Leszek Bubel. Były poseł Partii Przyjaciół Piwa, potem zdeklarowany nacjonalista, żydożerca. Wydawca licznych, upadających zawsze pisemek humorystycznych. Przewodniczący Lepper już raz wdepnął w Klewki i pana Gasińskiego... Ostrzegamy, jeszcze życzliwie. Z Bublem wyjdzie Pan na totalnego pajaca. Ani powagi politycznej nie będzie, ani włożonej w Bubli interes kasy. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Obwoźne sado-maso " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sędzia Rywina " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tragiczne skutki niewypicia wódki Na Urząd Celny na Okęciu za krótki jest prokurator, resort finansów, a nawet Naczelny Sąd Administracyjny. Spółka CONIN prowadzi na warszawskim lotnisku Okęcie sklepy wolnocłowe. W 2001 r. kilku pracowników firmy podpieprzyło z magazynów markowy alkohol (2690 flaszek) bez znaków akcyzy. Długo się nim nie nacieszyli, bo nakryła ich policja. Złodzieje stanęli przed sądem. Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie wydała postanowienie, by odzyskany towar wrócił do strefy wolnocłowej na lotnisku. Wódkę eskortować miała policja. Wszechmocna prokurator Bogdan Jakubiak, ówczesny dyrektor Izby Celnej Port Lotniczy, oświadczył, że nie wpuści trunków do strefy wolnocłowej. Niech CONIN zapłaci ponad 300 tys. zł cła i podatku. I wydał stosowną decyzję. Jednocześnie zaskarżył postanowienie prokuratury z Pruszkowa twierdząc, że tylko on może decydować o tym, co dzieje się w strefie wolnocłowej. Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie podzieliła tego rozumowania i wydała postanowienie, że alkohol ma wrócić na swoje miejsce. No to dyrektor napisał zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej. Trafiło ono do prokurator Zofii Wrzosek, która... w imieniu Prokuratury Okręgowej uchyliła oba korzystne dla spółki postanowienia. W odpowiedzi CONIN złożył zażalenie do Prokuratury Apelacyjnej na postanowienie prokurator Wrzosek. Przypadkiem trafiło ono... do prokurator Zofii Wrzosek. A prokurator Zofia Wrzosek wydała zarządzenie odmawiające przyjęcia zażalenia na postanowienie wydane przez samą siebie. Głową w mur CONIN odwołał się też do Ministerstwa Finansów jako organu nadrzędnego dla dyrektora Jakubiaka. Ministerstwo odwołanie przekazało do... dyrektora Jakubiaka, który teraz już jako organ drugiej instancji podtrzymał decyzję organu pierwszej instancji, czyli dyrektora Jakubiaka. Zabawa trwała. Cenne trunki na swoje miejsce próbował sprowadzić pełnomocnik spółki mecenas Krzysztof Czeszejko-Sochacki – obecny minister szef Kancelarii Sejmu. Ale i on nic nie wskórał u Jakubiaka. Szef ma zawsze rację W rozpaczy CONIN złożył doniesienie do Prokuratury Rejonowej Warszawa Ochota na działania celników, którzy nie respektując postanowień dwóch prokuratur działają na szkodę spółki odmawiając wpuszczenia flaszek na lotnisko. Prokurator Krzysztof Szczerba odmówił wszczęcia śledztwa. Umotywował to następująco: (...) decyzje Urzędu Celnego i Izby Celnej są kontrowersyjne – szczególnie wobec ustaleń Prokuratury Rejonowej w Pruszkowie, jednak w świetle decyzji Prokuratora Apelacyjnego w Warszawie (...) nie można stwierdzić, by działanie Izby Celnej (Port Lotniczy) w Warszawie było błędne. Czyli dyrektor Jakubiak wydaje kontrowersyjne decyzje, ale nic nie można poradzić, bo liczy się zdanie prokurator Wrzosek. Innym razem prokurator Szczerba napisał wprost, że musi słuchać przełożonej: Dla bytu śledztwa najistotniejsza jest decyzja Prokuratora Apelacyjnego, że w niniejszej sprawie zachowanie Urzędu Celnego było słuszne. Na boku poradził życzliwie prezesowi spółki, żeby sprawę nagłośnił. Prezes poszedł do „Wyborczej”. W gazecie ukazał się artykuł w dziale gospodarczym. Zamiast skrytykować prokurator Wrzosek, „Wyborcza” skupiła się na zawiłościach prawa celnego! Zrozpaczony prezes przydreptał do „NIE”. Napisaliśmy artykulik pt. „Pilnuj flaszki albo płać” („NIE” nr 32/2003). Niedługo po publikacji minister Grzegorz Kurczuk wypieprzył prokurator Zofię Wrzosek z Prokuratury Apelacyjnej publicznie zarzucając jej nepotyzm. Zaraz zagrzmiała „GW” twierdząc, że okrutna komuna dokonuje czystek. Robotę na Okęciu stracił dyrektor Jakubiak. W wyniku reorganizacji służb celnych wylądował jako zwykły kierownik składu celnego w Mszczonowie. Naczelnik spuszcza NSA Wróćmy do wódki. CONIN złożył skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego na decyzję dyrektora Jakubiaka. W wydanym wyroku (Syg. Akt V S.A. 180/03) NSA uchylił decyzję dyrektora Jakubiaka i nakazał celnikom wpuścić skradziony alkohol na teren strefy wolnocłowej. Bez żadnych opłat. W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził, że organy celne nie mogą odmówić wprowadzenia do wolnego obszaru celnego pochodzących z tego obszaru towarów odzyskanych po kradzieży. Dodał jeszcze, że orzeczenia NSA są ostateczne. Był październik 2003 r. Minęły cztery miesiące, a Urząd Celny III w Warszawie ani myśli zastosować się do wyroku NSA. W odpowiedzi na któreś już z kolei pismo jego naczelnik podkomisarz celny Marian Zaron odpowiada (pismo Nr 1501-RT-556-1044/01/A0) – proszę uważnie czytać – że NSA uchylił co prawda decyzję dyrektora Jakubiaka, ale tylko tę, którą dyrektor wydał jako organ II instancji. Wciąż jednak obowiązuje decyzja dyrektora Jakubiaka, którą wydał jako organ I instancji. I w związku z tym zastosowanie się do zaleceń zawartych w wyroku (...) będzie możliwe po zajęciu stanowiska w sprawie przez organ II instancji. Koniec. Kropka. Nad pechową wódką wisi chyba jakieś fatum. Każdy, kto chciał utrudnić jej kupienie na Okęciu i skonsumowanie (złodzieje, prokurator Wrzosek, dyrektor Jakubiak), skończył marnie. Apelujemy do urzędników celnych: Dajcienam tę wódkę, a ona zaraz zniknie. I fatum też. PS Od trzech lat policjanci z Komendy Powiatowej w Starych Babicach zamiast skupić się na łapaniu złodziei, pilnują 2690 butelek wódki, która marnuje się w ich magazynie. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Allach mówi NIE Tygodnik „NIE” ocenzurowany w Internecie. Przepraszamy, ale strona, którą masz zamiar odwiedzić, została zablokowana z powodu jej zawartości niezgodnej z obowiązującymi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wartościami religijnymi, kulturalnymi, politycznymi i moralnymi – taki napis po angielsku i arabsku pojawia się, gdy ktoś usiłuje połączyć się z naszą stroną ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wnioski, które nasuwają się z rozmów w Abu Zabi i tu, w Dubaju, są takie, że musimy zwiększyć liczbę informacji, które docierają na temat Polski do Emiratów i z Emiratów do Polski – powiedział prezydent Kwaśniewski podczas wizyty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w marcu tego roku. Widać nawet w szejkanatach nie traktują poważnie tego, co deklaruje nasz prezydent. Polska ma swoje wartości chrześcijańskie (WC). ZEA mają wartości islamskie (WI). Na szczęście w Pomrocznej ojciec Rydzyk jeszcze nie rządzi. Dlatego w Polsce można jeszcze obcować z „NIE” za pośrednictwem Internetu, a w Emiratach nie. Na razie. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. ˙Ř˙ŕJFIFHH˙í|Photoshop 3.08BIMéxHH ˙á˙ä+7G{ŕHHŘ(d˙'`8BIMíHH8BIM 8BIM8BIMó 8BIM 8BIM' 8BIMőH/fflff/ffĄ™š2Z5-8BIMřp˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č8BIM@@8BIM8BIMmúł15 otołú8BIM8BIM8BIM [Ppđi?˙Ř˙ŕJFIFHH˙îAdobed€˙Ű„            ˙ŔpP"˙Ý˙Ä?   3!1AQa"q2‘ĄąB#$RÁb34r‚ŃC%’Sđáńcs5˘˛&D“TdEÂŁt6ŇUâeňł„ĂÓuăóF'”¤…´•ÄÔäôĽľĹŐĺőVfv†–ŚśĆÖćö7GWgw‡—§ˇÇ×ç÷5!1AQaq"2‘ĄąB#ÁRŃđ3$bár‚’CScs4ń%˘˛&5ÂŇD“TŁdEU6teâňł„ĂÓuăóF”¤…´•ÄÔäôĽľĹŐĺőVfv†–ŚśĆÖćö'7GWgw‡—§ˇÇ˙Ú ?őT’@ÉĚŁŇ/%Č°RÇÇ´=ŔúMą˙ŕýWF­˙Nű*ŁůŰkIJČÎĂĆ!ˇÜÖ=Ĺ­k ÷ýŢžÚÇżÝé[˙m[ţëŸŽ8–fUI¤×NC鎛Ź{Xí÷ďŮMŘömśœĚý?óśł}żŕlU>°ôç7¨ý§ěÖĺUKÍu^ń戴“iŤgęߢĆű6ěk}ő_u?YÉűFuĎËpśÜLLl'›m¸NÄ şĘ‹iČmŸiÎc;Şbĺz—QżěőŮčţ–ďKôÉNś_×#NE¸ôâ:ëąîž–osÝ/žŚ:–˛§z}xŢžęýMžžN?ó•(ôיִS'¨bcş‚qł2n›ŸSŞôńý,‹şu{lvç_‘öGßęíţézßgż&şÖm—}cuĆĘňqńÜęíu™{)ąěŁ•eÚŤĚý=oÍő_ř|ÍŸĽôëZ=2Œ†ő6däő ~ÍXsýrípő­ł'"ýő?ŇĄô7í5ÓS-ŞË?C^Ďłú~‰Lěúń^YÇ`Ť,XâĚa‰sm˛Â,Śž™m[,ˇíčf˙Ň}›*ĎWĐŻ×Z?ëc™[‡Łuöš¨ŤpąÎ†;#ôžŽöŇﳡ׳˛żVŇzÖúKţŁÖéŘ×bśˇĺd=Žşú[flsGNÄĄřîŠÎe­>OšŐ>ĚŤŔÓ˘ľžŻb“—qąqġSY¸TÖ3.ďUťŹ{,Ěk骿ô”„IMË:•ěęŁĐ‡ąťł]d~äúxuѰşÇúcŐ}žŁ>šĐYXŽ­—Ő2ÜűeŁětšäŐKUxćÚčŸGí7šˇ~łł×ô-ű?úEŞ’Ÿ˙ĐőU[¨ăáäŕdQžÁn%•¸^ Ľ‘îöˇÝţg˝YI%<§Kˇ×čUż¤ă;†aŒĘ1ĆľĹů.šŢĽtV]S=•Űu8ßŃěű_óŁDwTÂé>“Ő1Á˝Ź;, u ˝ž­/ł'ßfnS[gŮ­Ëé˙Ŕ­Ź—׉ĚË\Účľ‚‹žípvě]Îú fë2+÷„ś•őŽŸŤ8™”äç×]_glšďÚܧYMx˛Ăé݉sŽ^UÔżô43ůŸŇ v܏/ý .żí“NC1ł+k,°Kv?Ďnß֍î˙ŠőWŸ}yúó׹:6ôťŹŤ˘dĐÖ‡ž€Öz¤Ůęţ–ę_wŹĆúoumý%č÷­ŻŤ˙Xz'T}XvŠÝ‹K^Ţœ.¤1Áľ~&Ę›gč~Ńö[qżE˙U”-NŤU˝¨ÓS>ŃCŢ÷¸ść7{_}ˇść9­ôýĎš–(}ăHjHOŢ˙ˇqâMĐ}Mę8ÝW ťŠfÔ+iĘš¸öŠýkCœÚ-Ľ”Ö_ąÎŁu§őYek˘éŘXxŐ“‹AĄŻÖ&ÓíüÍÖYeü˙YöYgé=ő?"ď°ăa´ˇ/ĐŻő,ť+sąöÓc[[kuö2C/Đ}żŹ‚ÍǢÖ3ÖéšěíÍÝ][gÜCÝ1âŃé)XcN’I"§˙ŃőT’I%,ćľí,xk„9§PAěWœ˙>‘kş-ľaW5c}Ÿ)ľ6IŃöź|ŻIŸč1>ŰçţeYţ‰z:§Ô¨śĘ›m˛ëŠ$úOąŽ—cďwĐőâýFWęţ%>Oţ.:=6QŐ/ąßhËmľSXxdS{čţÎsżţ wů8Öä×^PßśŘćäHŸk™eśŘDmŰ˝żCô~§ĐAé}3 ôţÍÇ`íą ťc\Ŕvţ‚Ö:Żś[~6MvŐNüĐ˛Űý[.ýK[ŚąŻÎ}ĄŇÚi ŚFëĎŞůwŃwčŠĹŮý媒ɞ:ń‚e˙zĎÄ3C†ę#ţęI1ąŠéš[[Xä´_‡´ťf;ö†˛Ş]żő}ŸŁőýoűQ‘úm;éeôž—ČkÁ´Ă„ţs>ŰůPÄB˘Ě˘cZ,žß̰´}˙¤oúOä+{lŔ$’IO˙ŇőU˝Œcž÷ą —8 KœJ’Ľ–]neŽVćÚ|^Yę?Ó˙­ŘĘ-IIŮ’ĂGŻ`ô+<ažßÍy×Ůżémé?Ň{ÖOPúďőK§0ť'Şă;K)Źđ•V/­kĚ^őçŠgçýięc2÷Ü1˛Ž˘†¸űkŽťUuÔĎ Ďc=ßéúK?H¨átŻśĐëi°—°ĂëÚ'ĹťN˙Ďk]ľ@ÔŻÇŽy Şčo§gÔ‡řĂúżÔ:ťznUřyvťí99Me5W^ÇŰwŮ2‚ęžŐs}?ÓŃę~ąoŮďĆýÖ˙˙\q:Ý7cŢÚ0:łu85œpĆ7ŐľßKÓŚŻNĆ3ý­éŐUľŻ ôœëMuąĹÓ‘.ÓČ)´áŢËXçŃ}NcÚK^Ç4îcÚćűöšťŘěu[­y?R¤šń}ő¸}g螼đ:†mY7?G’Öˇčł#k˙돾uĄI$’J˙ÓőT Źssa şłž§‘0áŘÇćXßŃŮü„tœź|VŢčÜa­h/{;jްűmň+bJ|ügôĂÓžšfÝľfmĘŞ;‹Zďý‰eëcü]ýXÁťţĽósĂÎ1ÄŐ•5Ămł‘góÚđĎćý”˙9ęYţ _ă&‹~śő łc™SÜch mcěĆöăúöśÜ†UgéŠűEY_á,ŠG¤ýsŚŚ3ŚŇÖŰM–´znÓŒţŸľÍŰsžÎű+ŞË÷×˙OÖÇőIdsłá=ŮáŽ"˛¤J<|R/ĎÄŘëőa`:âfüÇťcŤô,˘ş^úBqlţ~żOú>űýřőĘ[Ő˛›m•šZ+–Vö5Ó÷osGînúÍ­/­vĺŸIĎm´cÖÖEĆÁ[6łôU˝ű˛>Ë˝ŽŘÇ~ŻgŠéWUžˇŤ€ŢŤ[˛öśöëô€ÝůaĆ%3Ëž ˇýNâýßęş_Uţł…ő–Ž­[=,bďO*ŠćK˝ˇ{es›üýlţoÖŽľôMV×uLş§ *ąĄě{LľÍpÜ×5Ăé5Í_9ăôŒ,÷˝ČŻ ő°=˘×-Ü%ŽŁs›ťwłŐočýúŰ׊}Yëěú­ÓÇEúĂ{‹1m}8šnÄÔÚëÉŰčVnČôq˝KqÝwóţ‹Ô˙Dë[łŻr÷Š,ŽőŻ őŤŸGOĘZÍEn­ÎhŇVËCökľj:Ćľěa™|†Ň@Ý梇˙Ôő*I4°žKGäT+ŮwUűf1wŚĆ˛.vľŇč§Ńsl÷ßu?ĄýĽgŤoô{¸ŽÝS‡ç1§ďeácúÝ;1´¸śÇśĘE •Vň'eMßeoŰę{ŽŽÍŸń?ĚÖ”üů×z_Źćő+çŤŸcwHa?ĄŻ_ÍŞ­•1QRev?č4ťXĐŞťĐ:ćSśŃÓňŹńŮEŽçţ-ŽIHżjuĄżh|7:˙ô•U˛>Śýg˙ʟχŮr?QYőëK„ţĘĚi48káď-H6])Ę_4ŒŤ÷¸í}vRÚ­ygŚék˘}Ž-Ţßěý5ô'Nú™őrŤĚčžr°ěk]m„ÖťK=oVˇűţ˙CŮüÚđ\ţŐúuôăćâ]nF”˛ĘÜ ĚíŠÚÝŰýÇóWź}MËÍoŐžŸÖ)ł 6šˇ ¤Š?FË%óîv>Ë=˙đßŕŇZň9˙⍨aÖěž“”.ś›Xę1v8†Ÿež˝×mfE˙‘ýUtżW(úéV=”uŕË…o¨ă?s_a‡n¸žćz{jmuěý%V^ű-ţuotźŹœŞKďŻ`ůLc˝™ňú4tUtë $*âÜJíq sB V?ę.–Ušd%řuyšîńž[ľ%„î‘`V˛˘ľ”É\á—WPőľsĐđ@dŽ`Dc)áňŐwĽ÷ĆîwŰ9ŕŘ™ ‹UÄé óĽk<žÓŔÖfoˇ¨+íčŹ-÷ýŽúIśď¸ťC™-5 +|Ůłx,şš‡ĄŠ@]˙ŘűÁŰ{Âő”ÖhÄ@ćEl/šyi†ëÔűv×v6Ď)Y\DH¤zcń/ÜžNŠ[ŒąŽşłJÉ×€í–•Ě -~đY™łĄ—ß.}âń,–óÜ}t#‰ đŒĽ—-ł.ß’âä52P7;5n)Ű ˙{¸YškĂĚ\™OçÓŞĎśű‹Űž°Ú÷‹…ŔŁs;Ŕ´’“„,!h$€t—áký;šłőTY3o‹k’9&Ôśčgć-kŒGFÔő ÍÜűĘbš)(’ŽŃ‰ă쎍+T• z›e‰öZ‰]JěŰŞˇ}˝{‚TĹ!řĘaąD8 r‰Qg™@>Ż„Ł(‰ÂpœxĹVúĺ{ÝÝ‚6˝˛\ß3}9glęyźŮ3强OgśéŰ8ŮĄŇ뉝¸)Ç “"%üÁÉ–€Ÿ˘Š(Š( ?˙ĐŐh˘Š˘ŠosihŰu\™]ž’1‰Ŕ =<ÝŃ"ä U{Ž[RNý´ŢŽoď2n7sáŹ`›’Íšá—b%d_“ń*ýUMöĹöĆ–ßn$ëW^GťÄ!6ě<îKŽdtÎéVĆmRfĽęięç í]?z‚Ú.ĽśÖ;p]íđcŔl[†¨‘i{ž—:žĎÖW–˝0Ýžšn;¨Z]ĄQž'œ„VĆ eÔKĐVŠÔäh4)­ßSoCˇŰ\ݟ펎í lŕGI~ň›‚Qžŕ[ᅽŹ%§ď/Őó=ˇłŘ_şîŁť_ŽęwEş¤Ú32%|ŔłăËn$iÝztö›OěŰ’Żě]0ë5ÎÚű+UóÜ\LČŒ#™­řßćÓŤĐéąŢŚŇńrw]LŠœ"!Č$< FßńSU4[n›hŰnJ+†žúŮĺar —L˝ŹP'Q~­L¸ŰPŻž?™ęËťŠÝŻYűőľÍ(&ÄHĂŽ1¤Żŕňdń( -ŻŤló6ćënbeŤo’j#5Z‘Ú0šă­JœŢŞž]o÷Q˝‚m˛2ČŐi 8^8 ›îmĂPŐJÇbęí„´›şŰÝibqá’'PÍȸK9{çýë5OZôŚóhäéšŘťV‰[ÉÎ)Iš÷D3,Ú7wš‚˝JýSÝÝľN-™ĚCŰu^[:’' i5 =<ô˙złéŔ˙í7¤ Ą# †Ü DLć­g›œĐ C¨ž‘éĎdjŚéV^¤÷)–•Ă ‹W9‘Ŕ'/ÔĎJurbwMŠęňśŤWľ—P GČ^k60&YuG-ćvŽ•šˇ›—Ů¨8”˛„ŰÎ"pÔ/Jtňę4źß]\OI!š“e;aÜ皌4‹Z5Ü>+çѨ>Ťęš]¤[Ľ‰şZî!Kd˙‡í„k>`sNě3ý…Hl]1ďA”íehÍä\Hŕ276ů&,ő…œ(Íčť;k„Űžé:ű¤´7lřˇ@fM]˛Ä˛§Ői°žĹ•uZÖĽŠ–0 \@€ÇĘ"5U轡^ëqę{’vćöEœŸ Q)dôu˛ćúul *}QÔnÚˇűZY3qź;fĘm•ÂfLŐâ`y`ójKb´ÝŽáűžň ›ť*ŃsP’<„ßhć°óś•ˇŰÄşŠót`sŠUj‚óc=ò}#h~ÎĽhŠ( (˘€˙ŃŐh˘ŠŚ{śŮmşŘ6Ćć9§ŕ8ć[—>k|áO( (ŠÝţ ŰíˇmpYm@ă89sôřúľžEę'ÄĎVöŐW{gŒĐśŃbŽ!ŹŒŔ2Łs ĺÍ›.Fo{îŮ´ułn‘šF\Ă“kůÚŢĎQýÍHÎ[ýäÔqŠ6¸ňĂ"HHżéŃ“Oď÷tNdß^ŽČFľ\^”¨d–ű°ça4ĂýH&¸ˇéŕœLŽÜÇ! ­˛@dréäÔpÜ™†Ÿ%2żľ ŢĄrÜĽ˝Ą)EŔC c AgÉ™Œswü*|Ξ˛_‰l™˛tá™–DHÇé-9TĎÖ¨ë6şŽŠů)Ň´Ź.Ž DDÄb"#€ÂW=뛢/ŽqýI eŢ-ć4.ä#.ě2ŸFćĐrţ}Ľ9 Ău“u5qăjíBý•Âí?ŻRź”ś–Et˛Ő–Éf]ćÝOýŐÄC¨ţ i˛ägň\żţ.Ž#¨öápéł?(]&žú•Ţďr˘ŮŻÍ.ŒbŐ§˛‰Œ‡•„úCË[2mJ-÷'rN9”ĚżľĘkoszĆě÷KkÖH’š¸Ä{ř2ÜÇťř'_=ŘîddK&Œ°d‘’c=ŕ`Œs YC{˝NÔ—$ŕ5ޤ• Ă…źsˇ[ŮÜ˝Íři 5ÝÍWNľx?kKŕË- ÄsiP˙ukEYťQ–vÖFÂÍłfşˇrhŒ•Í⌠›E%ÜŽNqřaVmśúßq°ˇžś=DÜ,X†ÄÇŁćÓ‰Ă=”VÝt:v{}›Sq ą÷ˇ""0#“*Ĺs łs}Z˝šłÔľ#oqjř?v`0VYNBbb ;GĽ¨Š( (˘€(˘Š˙ŇŐh˘Š˘Š( ^ăŃ÷Ýrőݰ\­š8Ă“Ś2ä&Śz°í‘šîËžů=mú¤„ŹM Š:ޏ!ľŢ-Ü\ô&؋ɨŸmôÄŽF€óqCÓt­ŇÍrćŹtŽR3139ü§…Wz‹ÝěśCŻî˘mä=+ayKOýAqknĽŸlGž[*.-fz‹dTŔż&>úŸ9Ö‡™Ú÷$Ű6UâŐ֛̈́]mwRJdpbůLgěŘÎŁů‡Lś­˘×fKw;°EŤÎ$›r@Ľ—<Ú/¸P(ZcíY粔mŰĄĂöëŠ Ů5˝XŠŚż4´Ţ7ÖßMN]yůöź}UGjnKÜłôą;{˝í7.ľ& •%ŐĂĹ"ďŕÔCśĹ۲ęâÜäâč§AÁ2œe“ó˛îHu{×ţ’á_ďĎ÷Ö…á\ďž4-p+…÷äuÎff"Č=Í5ÓœWŠ-Ës%8vÄNaô˛×5ĚŞý.Q§Ĺk,¨fcš|#š$EŢĹuŽ‘mv:NÍ“0ćY4|ěšé.‰Ü7˝ćvŰ’›$¨A×PSršć^‚˝Ž§šßVşÜ!ĆŮĘ3”‹ăŒů~­eÖ›>ë;şŸˇ>[0‹ŰšŃ<á­“>bw­ôŸKĹŽÜ\ĘŐmľ‡ŠÎün­$ľ5A€Űm“ˇíÖ¤b•%cČąäG—/ćę;îčţŰŠÜ›ŤÇÝ—Łž>˛ăőžÜŇv[ĚÝţ%í˙ÇJäŇËô&.e") ‰ŰݤüLď`‹őKäS´×Pw_ÝŤhą]€Cś€Ęe3šVËbĹz$˘^`oŹőŤŞÚŢéÖě$üŁ2%^[Ű>锹‡Âc¤ÔÜzO¨§|éŤ}Ćâ"oŘľź!á\ c÷™ŐžŚuXJě1œ'ËĺýŚü<Řď6ËmĂnź8Ćőr g&ÄÎoŸĚşľÂĄäˇş'0ĚLNĚÁăŻŸň!Yľ‰ĎqěáÝút'ąĂ ĆŠDÍş÷Ў+Ťu\tÚVzqĚáČąĺm—šćóPŸÔUŚâćŕ^ŤKl˘Ç-ÇŞ}‹Œ 7?ÇrNšěűuíÚaö„ľĂ9Yş°"ZŘŽńŘZÄBmí˝F§‡í˝ŮžśŻĆM§ g>Äc™Š×A>–Eý˛ö{;Ů͸ۭŇüg1ŠA ’ó?SÝçűť~ÎŽ5´[Ř!nX-XdÓ8¸<šœsŢäĘIöz^ޤ+ŰJíŞ_Źž{9rQEhEPQ@QE˙ÔŐh˘Š˘Š(Š( ŠŢ˛!śănřY—’â&×›ć락JŇś‰žłu›âeOYáŰF‡ç›QŠMřĽÓĽ´ő ^¨p´ÜńxN¸ţňżĎńYN:'oT„rLę@ÉœF‰ăÉ›čÖ‘sľŰuOOˇjܸ] Ľ,lÄI.ĺQ—\b|×ţńŞćŐÓŰ~ÎŐműĺÓ-Ű r3)Xšylˇ¸ Ý”ę%Lń5u5ÓęÂł›V:Ź3§ŤKnjWBkj€Fţ ŁhđČ1iڝI%r ž2#?Ë…0éͲÚV˝Ü-&Ń‘bťc2k&uŽÚbĚŹ/Du™ÎďĂÉRyfOŻĘQjךž++;[I^اrżął8,0iÝH”Žkq[3$Žu\\śpóÁLŤ(ŔŒD FÂ""˘vhŐ˝ž¸óAhżŐŽŤç˙‘pkýMKס†ťx껏'#›7ŢG߼–íÎÔ$ÚrĄíjcĺ:á=ô}tűJz–­Ę( ÖÁ‚ŽÉ‰ă]Ô`GđËŘ\F§É>E<˝žbnźĎýĎă×C$Q@QEQEEP˙ŐŐh˘Š˘Š(Š( (˘€ŠÜm.mŢ{•€ËH bîŇ0‰hj räźPw3r=~Ůą|2öâęÝWkĂ20ŕ’ór´|7ĽŞ1úžŃu1P6š­/ŽvÇáÖ˛ęħ„1mk…ßZź™œ>ĹŠerĺVKu1eűŃş51mímˇ6Ţöěĺ 4­‘o XLÁ5ž,çeò‡7ł_rŸ(#‹8c3ňDG4×7FťdĹٸÄ̸}XôźĐŚ.›čéó‰Ëyš‚Wç..KLĂźvśĽ¨ßÂeyU/Étîvv­*ŐIM…pMšy^3pXöć|ÍÉţ“jBšZÁk„e’"0Šę˝ç)+›tÝ íŢ9ÔČĘQ˙)óH|ŇĽh XŇ­áWE 5Ě€ˇdÂ=[Ŕ|R[óéÍPQ@QEQE˙ÖŐh˘Š˘ŠĺŒ,‰#)ěÄŠ€NęîŢŃZŻ,ŁŽ$E=€°MŒ/@)Q,Ă„Ć1ŽO–)…Šᑚ]Œq>ěšö*.Áüv÷žŠî.ŤÝEńKŚöG IßÝŽršŃ†AóMçÉű=ZăEc{‡Ć˝í¸Ćßd‹Qň$œXrĄP7Ÿ:Öî$Kq$Œůšüđ OÓ 7ç= cŘ*\v™” ~qUo}ęţ÷}ÎůJAYœBQÝ0;X2KÓŹîţúřő/.r~“LŽNJ 6 —vśŢ:ŽâĂeÓžBďv—×Çpé^0ĄbÖˇ3—Mđó6Ş{§^oaÖ ť}Ä6ßiš Z”:k ‰”<ĄY™ĚĺgçcUŻ{Ýv‡ĹĆŰrVŽÎqœÄŒsŽaóëŸâwÚŮ›‡ÜHâĚĹ9ČĚYfű0Š f2'ĄôâZˇ(ŠĚś yDŁ0ÍwXHüFŢzrBŘçß6ČžkfO0D÷˝ŮžĎčzŞÜ6]ćĂ{Ű•¸Ř3QŽÉď G}M1T¨˘Š˘Š(Š( (˘€(˘Š˙×Őh˘Š¨›§Năn”ĺSîÉ'8ćZ „ľ+lš} –¨8ˇšZ xŽě‹łĚšËöĺŁ@F|MÜîvŢťeŠJÚů |ăÂ`Y>&Yü<Á_?×Đíbç˘wĘtÚ?U›ô3WĎôO´Ţź%€1 ŽäŁ,ΰóŠHl×@ŤKË3„LĎ/!}j–m,x+Kr*ßÚńŽÜôŞćőeiÄ"0žěŹ}cżR Ś­‹VYÂ;c.?—-[/öĹš K…‹2ŒÖů‚sĚOfĺÎŃů•^nĎ~śBäň‰aÂbc´H)T­ĺgůţ3Ľ˘rUŠ[^÷ç´eEH§cź<%¸(|¸ńŸÍV6‰TâźĚœ& c ‰Œ<ÂÍWrí1˙?,NĆDŐťáÇXONnú7%˙ÖßH…ÇĚ.Ĺ܏ĐöżwUłŰ/1€Ď76!!™‰ŽŘžVNnśŽŠŻꉉĆ'ŒLWľš|"ęňťDôĺéâëa“˛2™™%Ç}~ÇŮý×áV—BQ@QEQEEP˙ĐŐh˘ŠŚ÷–atŁăf0Äq‰†,žŁ@œQ@CîŤţ3ÓWöÄ-mťRjň‹`g—öœÁ_6×Ő5ówXmE´u.ác–DÄI‰Œ<3Táúł !ęCeŘ÷=ęëÝöőIá,dđMŒóiĽ˛5Ž`‹"Â31“Ř#Úó@kJřlčb•§A"z˘âzů,řl­FŤŽÉţâŤ}cľŘZĘâ/œxĚ)E"ĄĺÔaŽIćYůY•ž˘.w$Ůó0‡ˇ\Ly}c3ą´Žëupű™|¸ă2I1™[‹QÍÜ<šu {epl'f#Ćg4aهpš‡˝Č5ßńţĂ ĺĹw)ü˝ŻŰ_ň÷Č51‚Č`„gš ąçîüÜľĹÝîÝx’–DÄN^Y‰ópžíFÚ‹ô!ń§9¸G7pžŤ27!!)Œg ‰ňLUŘş`Ăů|­5hşr˙Q}žţçn˝EőĄĘî-ޞ–?˛^u}#°oVťîÓošÚ”HŠ÷ŰUť;Ű{˛Űćä&ŮŽĘ,œZ›ľ˛`|_gsöż‰R[ĺš•J—ÝĽ "á8„‘ëX'ő+ŞĽ.şv+ŔďʸíoM—Ś˙}}ŐŰüŢ›yšŘCÁ…ŒÄ cĘ11§Íœůů{žÎ‹}Ů"Ŕ†Äš˘"$N"~R’ĺďóMG\ڞْˇ ŒÇ—É?DŠ*ěÔ6šŰ‚z ošœŚ!…Áá–=Ă—ĺ2šťn´˛N3Œ”Ď8”O>^đÔ]HXÜ>ŇQNş0hăÍŠăĂhĺŸG0áęPČŐśw Ćdd†'.aăÇ’¸KZ‡”Rś¨ Ŕㄉ 揢Ufé´#sš5ź,]źÜ g’-V†.f”ihŐž×§6ë›Ý­ÓidńuŽv[ÄČĂtÖ$p!˘n;˝{€ń?ÓýĽGj­\UłŃHďÁÔŽĺjä¸óZŽÎç™S5tIo[0ni´&Ü’iÜ1r°›xĘo_˝źšwđ˝ŸßŤľ§Ä^-Š77R ‡ŰĘ[C‰–ާď;•dCĐľŃU{O[%ĆâËYĚťQâ˝Ä°‹yŔDËXË!ÚžcÓńĂÖU™l[V-Q‹q33ŘBCŢĄ¨˘‘]Ć.”0r3 ňÁ N‡čůă@-EP˙ŇÔ’Y”é OóĹwHÚĽOáôE-@&ö襍ĘGŚ2Y1)˲„zEPťaŮo7ˇ+ş¸Ă8Ř xi&ksĘÇ81ć¸x~ ÓS¤B$S#”Ϗ,ÔJ¤ˇ{Ä^, 6űbÔˇ|ÄĂR$—٧iĎ˙sř¸şŸz^ðÝîs$…ŕžÉaxiÚ|Úç5î7¸¤ÚŇ“aĎl‘Nb)úŐŞ|mÝĚWˇěÁ8 ćşt|¸xH˙:˛Š˘Š(wĎł9%LH—â%–ĽŐ˝Ů1$ ‚NxŔ×RRąPV]Sîđ;qü‹ŃmĹŤöÝoŠ<ýÚČÇ/$„F038ÇgŸŇiÇ LĚöá%s11ŰE+T´'7=ů\ÚLbcĺŒŚ?X -'Ehä;źXŚVSŒDĆ=œ1ÔQýe˛mO˝íŽS-Ž&a"k˛3†FLźŇ1ĎL”Ŕb˝ÝÇŚ18áŒc÷™yňwŞçđ›dÚˇ c/fŰ%EĹşźÉ(-<ě},Ë5Ѥő ´]v¸ÜúvÍ]BBK“›T“19–csqČĚń9bľřž˛Ş=WŃŰÍ˝éŽÂÚá–v‘…ťtóDŻ B’r<á3o­ Ú+Â1(ÄJ0Ÿ,MHÄ,­ĄĚ'Éó”•ĘG)ÄŽ8q.#1œF ¸\üůjÉÓÝ_šm.wtEţĺ1áÉ`\š9Úeâk!ŸöőtgĂ "f|Ńśě…Č žHŐžOîjżÔß]ˇ]¨ö•>ęÔâ HF ÖÁœ9…B<§ŢÓŹú’Ę;ľĂ{%[<őˇŁoőŽv˝ĆSmvai¸>`T)`hĚWě’ăîęnţek á)1™ü˘SŚČüĂŹ]!Ö(™5Y¸EÓĚČ!ĂÓ™`fÁ?źđ›÷•|ŘŹˇ;ŸEžä×6ęäő ,)iŠA:–-ićňŹšm¸Ň­''ÓkĂV]ĚľQL5÷\=HcîÚž_őúŽ÷rŠŚ˙ÓÓí?ҧđÇú"–¤,g5•š|Ş ýĽčmÖ ˇëMÚ^Ýś "LÜĹná~&’€C"ri;SÄőu)op‹€’Lđ ĘC1##19H‡–i“¸_1Š´(´śYĘÎćb Ľ#Á‘l˛đ×”š5ŠřҝÚZ&ŃZJĆbfHĚćH§źl2ć" 1‹—RţłrąĆ-’ĽGűG_üęĽŐˇâ HőĹüĎž)(ý’‡ű5R (˘€(˘˝€2ěŸäŠĘ)orťá2†DO rüŤĄŰŻ‹¨dáŰË>J˝čv˝ŔŁAa.ý5ÄŘ^ÇjOů¨*ŃđÓqżŹŹ&K"îd­™d`ąýž•VMl\ŕc#1ŰÂťC]ipŤ…â-A‹gČC9Ć€ú–Še´niÝvťMĹ3.Ö,üłëú@\´˝ÜclŘŐĐœłąË1çÎoF€ZŠ…ˇę[6H”œIBY§”€Y¤Œ0vŤď@MZŹŠŞŻ0ŒqňÇ–˝˘€(˘Š˙ÔŇśŠÇkłŸ• ţ Ó“0XI™@€Ć$E8DDyff›m?ţUŸý:ż¨4žísśŠbÖ÷ÍÇŰ2ÖHÎoâr´ö~Âá—ćgľZČÜ2qÄs "gľ°ÁČw„8wD–{FTěv|ľľŰîăs ­írŽŃ—œN>ľ<Ú\žĹLrţň¤č [ă5Œ‡SZÜ,f}îŘc‡MdaýBUQJŰHňÜ.cź1ÎQőG—óŠˇŢłę.•Ú-Ć7ĹŽíň%(ł6sDHçő }ÝRÉXEÓöُkm­XĽ‘É)Üâ#"…ó¨ 6ÇđÓ}ÝŹ¸Ű)op2A7‘Ć1‘ÇMFŸiRŤř;Ôdqťz{HeŹú­^ZřAÔŻÜlnś›œ3XŕËyŔaG3?Ş>çÓ­<|´_ođwtsďKV8Lé[ńĆ>v˘éŘ|ÄpvůtXz#›¨U˘KGĺŽeŁä™Ť’6’œ_šŢ0źłÉÖ§)ř5ŇaĹŒťwŇ`Çřj ťĂ"şŠ@”S‡á'Emť‹ňˏű24ÂN‹(ánáü°ăţÖj¸ćŠ3EH,Ÿ?őćĂłlűéíŰKĚâÝaŽ(™.|Šo(—†kä§}Ó›F階÷îç#…­Şl>ń ę/”=žmV~ŽüUé;Ű-ŮŰňb[azPL>ŮSf2ägÝł/„ŤŞ LŒÁ ĚLN11Ű@}'kÓ–;nĐ˝ˇmX[śŢH¤Ś3%%œłwó&íŃžë'R§(ă€:8 –8řyý`}⪙Đ?Ž/R;6éâî\Ťąv:łŮ–â~Đ;Úž×ń*ýgľ)BnšńŻ.1—:{y˘"ý_B€÷nąrLŽnlk@ p‰Ă?‡ËœósĚä§ô•š:WŁČĚů ĆÓV€(˘Š˘Š(˙ŐŃvŰ”§ałšyÂŇŞ32œ"# Ó{›7kÉJ4[Ü,@ľ{Í!ÂŕQx–ĘF\…§­Ÿ>‡žĹö!Ř6Ř(‚uDá<{OfqěíŞŮě”Öy×?Uľ‘íťĹôb.šď-S臚çě—Q_ž#™›v-˛ 3!yzħ°íĐQěţŃž}gŰ^ĹťîěÓŰ­Yq>RŔ#é´°XţuÚęęćňá—7M'˝ł$ĆÉĚüĽ5cé>Üú‚Fá¸Úmž[‚ŒdřńpáŸń=]\:_á} Ţů#yqHŰGŠűĚ}řu}X­AŽäŽí ŽÝMeŮşzÂ,öŕÓÍĹ­.f0˝6Çč÷¤ĄŤ™ŕÜ1ůbi cŽ?É^cčŒŐ Š2&yg7ĺĂ ôŢŒb‘(ĆJ?›ôRS1Žđ Ö cŸćŻ}ę#ĚšC)OÉś‰ď>Lh!räžŢ S5“#˝#1ů)A)™ă„EŠ=şIĄŔ,S"DŔăžŃ!šĹú÷áÓö"-Ël~Ö\Y¤‰™îŸ¤Aż´­¤LcË^”-Ą Q%%ÄÄöÁ ÷¨TĎ—ÖĆ)‚Ő`€Ćpâ$3ź|<ëPęMŻFč˘7K1šŽĚăÝ ú^×ď*Ł×? ŠnëÓĄ,YL›śńŽ`‰ó­";ëűŽř{:˘ěŐçOď Ü-ńAej§†p™ÁČd|Ꮪ>”– v•z&3ŘQ5ovęšF‹€¨§˛Dă8~ŒŇšąʰfGÔSUËJ"bbcýôŕb|´‚ŚuEyEBŸ˙ÖŃzŽÁśĎţŃá…>!‚ěÂ’j3Ľţci˙˘ˇíü0ŠJŁkđˇ¤-/RyLăó–}ĺýfĽX‘ś˘ÝPŤpŹ; 1ô@r=˘ŠuűœóMu,SŠ)’`F-Â<•çť4˝.bÜxpŒ+ĎwŒcł-/EbÜ;<•çť1ţú^Š M°á¡—˘™Ńü‘]†;"ť˘™8%ăŮ wŽ„é˝ń’ëëA×)ÄŽ2Śâýg׍ ČŔÍr­­Őj (Z‚&pĘK¸ qăJŃL“"=œ+ÚöІ‚Š( ?˙ŮHTTP/1.1 200 OK Date: Sun, 30 May 2004 01:31:16 GMT Server: Apache/1.3.27 (Unix) PHP/4.3.1 Last-Modified: Tue, 05 Nov 2002 17:35:05 GMT ETag: "21e880-3887-3dc80149" Accept-Ranges: bytes Content-Length: 14471 Keep-Alive: timeout=1 NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Twój jest ten kawałek podłogi Członku spółdzielni mieszkaniowej! Nie daj się robić w członka! Jedna trzecia obywateli Pomrocznej kwateruje w lokalach spółdzielczych. Rocznie płacą z tego tytułu 6,4 mld zł. Mieszkania i lokale użytkowe należące do spółdzielców mają wartość 350–400 mld zł. Ten gigantyczny majątek znajduje się w rękach 2,5 tys. zarządów spółdzielni mieszkaniowych, których działania pozostają praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą.Także wymiaru sprawiedliwości. Zarządy spółdzielni mieszkaniowych robią, co chcą, sprowadzając członków spółdzielni do roli płatników czynszu. Krajowa Rada Spółdzielczości i dwa Krajowe Związki Rewizyjne – organy uprawnione do przeprowadzenia lustracji i postawienia spółdzielni w stan likwidacji – nie mają interesu, by ujawniać przekręty. Ich los zależy od 2,5-tysięcznej partii prezesów, którzy składają się na utrzymanie biur i godne wynagrodzenia (do 5 tys. zł miesięcznie) zatrudnianych tam urzędników. Gdyby spółdzielnie zaczęły się gwałtownie dzielić lub likwidować, okazałoby się, że takie "czapy" nie mają racji bytu. Wymiar sprawiedliwości również nie spieszy z porządkowaniem spółdzielczości. Masowe wnioski o kontrolę spółdzielczych statutów czy o upadłość, żądania stwierdzenia nieważności uchwał spowodowałyby totalną zapaść w i tak źle funkcjonujących sądach. Nowa ustawa, stare błędy Prawo spółdzielcze z grudnia 2000 r. tylko teoretycznie naprawiło stare błędy. Jego przepisy nadal są sprzeczne z innymi ustawami i pełne luk. Pozwala to zarządom na dowolną interpretację i zagarnianie majątku członków. Gdy sprawy trafiają na sądowe wokandy, okazuje się, że niektórzy rozstrzygający je sędziowie ferują wyroki wbrew prawu – z niewiedzy, a często z powodu własnego lub najbliższych uwikłania w spółdzielcze interesy. Spółdzielcy próbują się bronić. Już teraz 30 proc. nie płaci za lokale. Gdy odsetek ten sięgnie 50 proc., spółdzielnie zaczną masowo upadać. Wbrew pozorom, może to być początek naprawy sytuacji. Furtka do nadużyć Zanim spółdzielnia zostanie wpisana do rejestru, jej statut musi być zgłoszony w sądzie. Sąd ma obowiązek sprawdzenia, czy jest on zgodny z prawem. Sędziowie takimi bzdetami nie zawracają sobie głowy i rejestrują, co dostaną. Na 100 zbadanych przez nas statutów żaden nie był zgodny z prawem spółdzielczym. Ich twórcy zadbali, by nie było w nich wynikających z ustawy "niewygodnych" postanowień. Powszechną "usterką" statutów jest brak zapisu, że członkowie spółdzielni nie odpowiadają za długi spółdzielni, a w pokrywaniu jej strat uczestniczą do wysokości wniesionych udziałów. Spółdzielcy nie wiedzą, jak taki statut zaskarżyć, często nie mają do niego dostępu. W olsztyńskiej SM Domator członek musi zapłacić za statut 8 zł. – "Rozrabiających" usuwa się z byle powodu, np. za krytykę prasową. Jestem tego przykładem. Na nasz wniosek sąd odmówił rejestracji poprawek statutu SM Pojezierze, a kolejny ma te same wady. Od dwóch lat podobnie czyni Zarząd SM Jaroty. Konsekwencją powinien być wniosek walnego zgromadzenia do KRS o postawienie spółdzielni w stan likwidacji, gdyż w sposób rażący narusza ona prawo. Ale to marzenie ściętej głowy – mówi Antoni Szmidt z Krajowego Związku Spółdzielców i Lokatorów. Musi wyjść na zero O brygadach prezesa Procyka pisaliśmy dwa tygodnie temu ("NIE" nr 35/2002). Opisane przez nas przekręty w tej i innych spółdzielniach-molochach możliwe są dzięki temu, że prawo spółdzielcze nie określa wielkości spółdzielni. W 1920 r. II Rzeczpospolita była wzorem dla Europy w dziedzinie prawa spółdzielczego. Do dziś w krajach UE obowiązują przepisy żywcem wzięte z tamtych rozwiązań, jak choćby to, że spółdzielnia nie może wybudować więcej niż kilkaset mieszkań. Chodzi o to, by wszyscy jej członkowie mogli wziąć udział w walnym zgromadzeniu. Po wojnie Sejm zadecydował, że w małym mieście nie może funkcjonować więcej niż jedna spółdzielnia, w dużym – nie więcej niż jedna w dzielnicy. Tak powstały i trwają spółdzielcze olbrzymy, w których kontrola zarzą-dów to tylko pobożne życzenia. Na podobnych zasadach jak olsztyńska SM Pojezierze działa gdańska spółdzielnia Na Zaspie, Lubawska SM, Perspektywa w Mrągowie, Nad Jarem w Elblągu czy Wiarus w Chełmie. Bilanse badane przez walne zgromadzenie, opatrzone podpisem biegłego rewidenta, są praktycznie nie do zakwestionowania. Usługa biegłego kosztuje 6–12 tys. zł. Wybiera go sam zarząd. – Gdybym dopatrzył się w bilansie nadużyć, nikt nie dałby mi więcej roboty. Ma on wyjść "na zero" – mówi rewident prosząc o niepodawanie nazwiska. Dobry bilans to absolutorium dla zarządu i kolejna 4-letnia kadencja. Wszystko na sprzedaż Najważniejszym zapisem prawa spółdzielczego jest norma, która powiada, że majątek spółdzielni jest prywatną własnością jej członków. A to oznacza, że zarząd nie ma prawa obciążać go bez zgody spółdzielców. – Właścicielami mieszkań, biurowców i lokali użytkowych są wyłącznie spółdzielcy na zasadzie współwłas-ności. Jedynym majątkiem spółdzielni są wniesione udziały, ale te mogą posłużyć jedynie na pokrycie strat. Bank, który ustanowi zastaw na spółdzielczych budynkach, nie ma prawa ich przejąć w przypadku, gdy spółdzielnia przestanie spłacać kredyt, bo spółdzielcy nie ponoszą odpowiedzialności za zobowiązania spółdzielni – twierdzi Szmidt. Wychodzi na to, że banki udzielają frajerskich kredytów, których nie odzyskają nawet, gdy zgłoszą upadłość spółdzielni. To teoria. Praktyka jest inna. Sami naiwni? Prezes SM Sami Swoi w Olsztynie wziął kredyt, zabezpieczając go spółdzielczymi budynkami, po czym zbrakło mu pieniędzy na spłaty. Bank zgłosił upadłość spółdzielni. Sędzia komisarz ustanowił syndyka, któremu "za ogół podejmowanych czynności" wyznaczył 400 tys. zł wynagrodzenia, nie określając terminu, w którym powinien zakończyć on postępowanie upadłościowe. Rozporządzenie ministra sprawiedliwości z 3 listopada 1999 r. mówi, że za sprawowanie zarządu syndyk może otrzymać 3–20 przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń. Sędzia "dał" syndykowi 20 razy więcej na podstawie taryfy z prawa upadłościowego. Oprócz tego syndyk i jego ludzie co miesiąc biorą szmal za zarząd majątkiem spółdzielców. I sędzia, i syndyk nie wiedzą (?), że prawo spółdzielcze odmiennie normuje procedurę upadłości, a prawo upadłościowe może być stosowane dopiero, gdy prawo spółdzielcze wprost nie określa danej sytuacji. Traktując majątek spółdzielców jako dobra spółdzielni, syndyk wystawił na sprzedaż 34 budynki za... 500 tys. zł. Żąda przy tym, by każdy spółdzielca dopłacił po 6–12 tys. zł do nierozliczonych do tej pory mieszkań. Potencjalnych nabywców jest dwóch: SM Jaroty, której prezesuje były wojewoda olsztyński, i grupa spółdzielców, która w miejsce SM Sami Swoi powołała SM Odnowa. Nigdzie w kraju jak dotąd do takiej sprzedaży nie doszło, bo "sprzedany" spółdzielca ma prawo zrezygnować z członkostwa i domagać się od nabywcy wypłacenia rynkowej ceny mieszkania. – Ale w interesie syndyka jest pozorowanie działań i prowadzenie upadłości jak najdłużej. Gdyby syndyk chciał działać zgodnie z prawem, powinien stwierdzić, że spółdzielnia żadnego majątku nie ma, zakończyć upadłość i złożyć wniosek do sądu o wykreślenie spółdzielni z rejestru. A wtedy spółdzielcy-właściciele mogliby powołać nową spółdzielnię albo wspólnotę. Cały proces odbyłby się co prawda z pokrzywdzeniem wierzycieli, ale ci powinni mieć świadomość, że kredytowanie spółdzielni niesie takie ryzyko – mówi Szmidt. Teoretycznie walne zgromadzenie może zarząd odwołać i zgłosić upadłość. Nikt tego nie czyni, bo spółdzielcom wbija się do głów, że razem z upadłością stracą swoje lokale. Przejęcia za długi Największe szwindle zarządów polegają na przejmowaniu mieszkań lokatorskich za długi w opłatach eksploatacyjnych i powtórnej ich sprze-daży na wolnym rynku. Pozbawionemu członkostwa i eksmitowanemu lokatorowi zwraca się tylko część zwaloryzowanego wkładu lokatorskiego, a spłacony przez niego kredyt spółdzielnia zatrzymuje sobie. Prezesi tłumaczą, że pieniądze wziął bank i byłemu członkowi nic się nie należy. To kolejne kłamstwo. Odzyskane mieszkanie nie jest przekazywane oczekującym w kolejce (chyba że zarząd ma w tym interes), lecz sprzedawane temu, kto da więcej. Spółdzielnia zarabia dwa razy. Uzyskaną kwotę zarząd może przeznaczyć np. na pokrycie strat i ukrycie niegospodarności. Niekorzystny kontrakt np. na wyko-nanie remontu może być całkiem korzystny dla prezesa. "Zwrotna" to 10–20 proc. wartości umowy. Kto to jednak udowodni, skoro obie strony łączy interes. Inny przekręt to zamiana dużych zadłużonych mieszkań na mniejsze. Barbara W., mając 6 tys. długu, pod presją zarządu "oddała" wskazanej osobie swoje 65-metrowe mieszkanie w zamian za 20-metrową kawalerkę. Nikt jej nie zwrócił różnicy we wkładzie budowlanym. Miliony dla notariuszy Przy okazji przekształcania własnościowego prawa do lokalu w odrębną własność skubią spółdzielców notariusze i sądy. Na podstawie znowelizowanej 21 grudnia 2001 r. ustawy prawo spółdzielcze Sejm ustalił, że opłata za tę przysługę wynosi 1/3 najniższego wynagro-dzenia, czyli 250 zł. Tyle samo ma kosztować założenie księgi wieczystej i wpis do niej. Ale notariusze i sądy traktują przekształcenie na równi z umową kupna-sprzedaży na rynku wtórnym i pobierają 6-krotnie większą taryfę za sporządzenie aktu notarialnego. Zdarza się również, że spółdzielnie przerzucają koszty scalania gruntów i podziałów geodezyjnych na członków, jak np. SM Alternatywa w Dąbrowie Górniczej. To dodatkowe, nieuzasadnione koszty, bo na ten cel w ustawie okołobudżetowej przeznaczono 162 mln zł. Fakt, wojewodowie odmawiają ich refundacji twierdząc, że nie dostali pieniędzy. To hamuje proces przekształcania spółdzielczych mieszkań i przedłuża byt spółdzielniom. Równi i równiejsi To, co dzieje się w spółdzielczości mieszkaniowej, to klasyczny przejaw nie do końca demokratycznej demo-kracji. Teoretycznie wszyscy członkowie są równi, ale zarządy są równiejsze. Odwołanie ich z funkcji graniczy z cudem. Prezesi swą chwałę głoszą w wydawanych przez siebie dworskich pisemkach, nierzadko redagowanych przez lokalnych dziennikarzy. Takie pisemko służy również do upowszechniania jedynie słusznej, prezesowej interpretacji prawa. Sprytny zarząd sprzeda, komu trzeba, mieszkanie za grosze, zatrudni współmałżonków miejscowych notabli, a przetargi wygrywać będą właściciele firm, którzy wiedzą, że nie ma nic za darmo. I tak to się kręci. Przekrętom w spółdzielniach mieszkaniowych poświęciliśmy w "NIE" co nieco miejsca: nr 38/1999 – "Nie ma litości dla "»Solidarności«" – "S" w Malborskiej Spółdzielni Mieszkaniowej zmuszała pracowników do zapisywania się do jedynie słusznego związku zawodowego; zarząd spółdzielni przymykał oko na bandę nierobów; nr 28/2000 – "Z życia właścicieli naszej ojczyzny. Marszałek" – kombinacje finansowe prawicowego prezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Białymstoku Aleksandra Usakiewicza ze Spółdzielnią Mieszkaniową Promocja; spółdzielnia wybudowała prezesowi dom w zamian za umorzenie kredytu ekologicznego; nr 48/2000 – "Filarem wyruchani" – wiele spółdzielni mieszkaniowych na Górnym Śląsku romansowało z Korporacją Ubezpieczeniową Filar S.A.; zarządy waliły w rogi lokatorów pobierając od nich zakamuflowane składki ubezpieczeniowe; nr 5/2002 i 22/2002 – "Smród z Etny" oraz nr 32/2002 – "Bujajże się prezesie" – kariera Gerarda B., prezesa Spółdzielni Mieszkaniowych Anibo w Kołobrzegu i Wspólny Dom w Szczecinie; przewały finansowe na wielką skalę, fikcyjna sprzedaż mieszkań, w efekcie – dochodzenia prokuratorskie, wyroki sądowe, a prezes ciągle nietykalny; nr 8/2002 – "Szła dzieweczka do laseczka za 5 tysięcy" – absurdalne przepisy "porządkowe" narzucone przez zarząd stołecznej Spółdzielni Mieszkaniowej Nad fosą; za zakłócanie porządku domowego – 2000 zł kary, za zakłócanie ciszy nocnej – 5000 zł; ciekawe, o ile w wyniku tej akcji wzrosły zarobki członków zarządu? nr 32/2002 – "Papuga czy sęp" – nadużycia w warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Adwokatów; tanie mieszkania "z odzysku" dla krewnych i znajomych członków zarządu, okradanie lokatorów; nr 35/2002 – "Prezes i jego członki" – prezes olsztyńskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Pojezierze trzęsie miastem; fikcyjne wybory, tanie mieszkania dla osób wpływowych, bezwzględne pozbywanie się wrogów. Autor : Alicja Brzeźińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krążownik Szlantacd. Ledwo rząd podjął uchwałę w sprawie gwarancji dla Stoczni Gdynia, "Solidarność" zapowiedziała ogólnopolski protest. Rodzi się pytanie: kto z kim gra i w jakie kulki? Ruch w Stoczni Gdynia zamiera. Od dawna brakuje materiałów: blach, profili, drutu. Pisaliśmy o tym w "NIE" nr 29/2002. Wstrzymywana jest powoli produkcja na niektórych wydziałach, zwłaszcza na K1, K2 i K3, gdzie rozpoczyna się budowę statku i przygotowuje kadłuby. Do tej pory kilkudziesięciu pracowników poproszono, aby wzięli urlopy wypoczynkowe lub bezpłatne. W październiku, już czwarty miesiąc z rzędu, stoczniowcy dostaną pensje w ratach. Warunkiem koniecznym do przetrwania stoczni jest pod-pis ministra finansów Grzegorza Kołodki na poręczeniach rządowych. Jednego dla PKO BP S.A. na 25,5 mln dolarów, drugiego dla PBK S.A. na 26,6 mln dolarów. Pieniądze te są potrzebne na dokończenie budowy dwóch statków, jednego dla Danii, drugiego dla USA. Kołodko uzależnia jednak złożenie swojego podpisu od wprowadzenia w statucie spółki zmian, które zniosłyby zapisy dyskryminujące skarb państwa jako akcjonariusza. Według tego statutu na 11 miejsc w radzie nadzorczej 6 należy do Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego, spółki Janusza Szlanty. Czyli prywatna spółka, mająca 16,6 proc. akcji stoczni, obsadza 54,5 proc. miejsc w radzie! Szlanta ma więc wpływ na obsadę ponad połowy rady, która ma jego, Szlantę, kontrolować. Trzy miejsca należą do związków zawodowych. Zajmują je szef stoczniowej "S", przewodniczący stoczniowego OPZZ i członek niezależnego związku "Stoczniowiec". Skarb państwa będący największym udziałowcem stoczni (24,8 proc. akcji) ma zaledwie dwa miejsca w radzie ("NIE" nr 28/2002). Teraz Kołodko domaga się zmiany tego stanu rzeczy. Szlanta zawsze i wszędzie podkreślał, że stocznia jest prywatną firmą, więc teraz usłyszał od Kołodki – w postaci wspomnianej uchwały – że rząd prywatnemu nie będzie dokładał i musi sobie co najmniej zapewnić kontrolę nad tym, jak będą wydawane pieniądze. Bo i dlaczego miałby w ciemno dawać Szlancie z podatków nauczycieli i pielęgniarek? Walne zebranie akcjonariuszy władne zmienić statut spółki zaplanowano na 7 listopada. Wydawałoby się więc, że zarząd stoczni przygotowuje się do wypełnienia warunków postawionych przez ministra finan-sów. Aż tu dość nieoczekiwanie w ubiegłą środę, 9 października, w stoczniowym radiowęźle wystąpił z audycją Dariusz Adamski, przewodniczący stoczniowej "Solidarności". Oznajmił załodze, że te warunki Kołodki to jednak są nie bardzo. Powiedział, że dyskutowali oni, tzn. solidaruchy, na zebraniu sekcji przemysłu okrętowego i wyszło im, że trzeba ogłosić protest, a najlepiej strajk. I najlepiej ogólnopolski. W obronie przemysłu stoczniowego. Akcję zapowiedział na 16 października. Przewodniczącego "S" w Stoczni Gdynia i członka rady nadzorczej tejże stoczni zarazem, Dariusza Adamskiego, chciałem zapytać, czy zapowiadany protest to jego inicjatywa, czy czyjaś inspiracja. Jaką formę protest ma przybrać: czy tylko wywieszanie flag, czy też wychodzenie na ulice. Chciałem też się dowiedzieć, czy przed swoim wystąpieniem w zakładowym radiowęźle pytał załogę stoczni, czy wyjdzie na ulice. I na koniec, ale to już z małpiej ciekawości, czy nie obawia się aby – organizując protest – że po jego miejsce w radzie nadzorczej także sięgnie Grzegorz Kołodko. Przewodniczący "S" powiedział, że z tygodnikiem "NIE" nie będzie współpracować. Walczy o utrzymanie tysięcy miejsc pracy, ale o przebiegu tej walki będzie informował poprzez inne media. Ma rację. Prześladuje mnie bowiem uparta myśl, że protest zapowiedziany przez "Solidarność" jest protestem nie w obronie stoczni, ale w obronie prezesa Szlanty przed Kołodką. Bo może jak tak robotnicy zaprotestują, zastrajkują, wyjdą na ulice, to Kołodko podpisze gwarancje dla stoczni bez zapewnienia sobie kontroli nad Szlantą? Czy więc kapitalista Szlanta gra ze związkiem zawodowym przeciwko lewicowemu rządowi? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sraczka z kranu KGHM truje ludzi. Ale niegroźnie – dostaną najwyżej rozwolnienia albo wysypki. To o co tyle hałasu? W amerykańskim filmie jest tak: ogromna i bogata do obłędu firma w pogoni za zyskiem potajemnie niszczy środowisko naturalne i truje mieszkańców małej, przez Boga i ludzi zagubionej osady. Zastraszonym ludziom pomaga szlachetny adwokat, dziennikarz albo naukowiec, który wlewa w ich serca odwagę i oni występują przeciwko trucicielowi. Bogata firma bierze w dupę od maluczkich. Polska to nie amerykański film. Kombinat Górniczo-Hutniczy Miedzi to jedna z największych i najbogatszych firm w Polsce. Tam, gdzie są położone kopalnie miedzi, to KGHM rządzi i nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Kopiąc dziury w ziemi kombinat liczy się z tym, że szkody górnicze wynikłe podczas eksploatacji złóż mogą być uciążliwe dla mieszkańców tych terenów. Szkody mogą powodować między innymi zanik wody. KGHM zobowiązał się więc bez szemrania, iż do jego obowiązków należy dostarczanie wody pitnej do niektórych gmin. Wymusza to na gigancie prawo górnicze i geologiczne. * * * Gmina Warta Bolesławicka i dwie inne, zamieszkiwane przez 12 000 ludzi, cieszyły się takim właśnie przywilejem. Wodę pitną z ujęcia Iwiny dostarczała spółka "Energetyka", własność KGHM. Był rurociąg, woda ciekła, ludzie pili, sielanka po prostu. W lutym tego roku z kranów poleciało coś, co do złudzenia przypominało eksplozję rzadkiego gówna i takież objawy wywoływało u konsumentów. Pokryci wysypką i nękani sraczką konsumenci poczęli monitować władze gminne, by coś z tym zrobiono. Władze wzięły się za to piorunem. Powiatowy inspektor sanitarny w Bolesławcu po około dwóch tygodniach rozstrzygnął wątpliwości: woda jest świetna. Owszem, napisał w piśmie z 11 marca 2002 r., że jest trochę mętna i ma wysoki stopień twardości, ale bezpośrednio nie stwarza zagrożenia dla zdrowia ludzi. Trzy dni później w innym swoim piśmie potwierdza: woda w zakresie oznaczonych parametrów bakteriologicznych odpowiada warunkom wody do picia i na potrzeby gospodarcze. Słowa o właściwościach chemicznych. I wydawałoby się, że tak zostanie. Woda ma śmierdzieć i już. Aż tu nagle, 29 kwietnia 2002 r., czyli ponad dwa miesiące od momentu zanieczyszczenia wody – ten sam państwowy powiatowy inspektor sanitarny w Bolesławcu pisze do spółki "Energetyka": że woda z wodociągu publicznego w Iwinach nie nadaje się do spożycia. I surowo wzywa spółkę do wskazania władzom trzech gmin zastępczego źródła zaopatrzenia mieszkańców w wodę spełniającą wymogi sanitarne. Powołuje się przy tym na swoje badania – te same, w których twierdził, że woda jest w porządku. No i fajnie. Szkoda tylko, że lecące z rur toksyczne pomyje przez dwa miesiące stosowało do picia i mycia 12 tys. ludzi. * * * Co się stało? Przyczyną pogorszenia stanu wody w kranach było zalanie kopalni Konrad w Iwinach, pod którą znajdowało się ujęcie wody pitnej. Jak oceniają fachowcy, najprawdopodobniej uległa przerwaniu warstwa izolacyjna w miejscu od-wiertu i to właśnie spowodowało dramatyczne pogorszenie jakości wody. 2 maja dr Zbigniew Hałat, specjalista epidemiolog, szef Instytutu Wody, na miejscu przeprowadził badania mieszkańców w celu ustalenia związku dolegliwości żołądkowych i skórnych z jakością wody doprowadzanej do kranów okolicznych miejscowości. Według jego oceny, jedną z głównych przyczyn zachorowań była zwiększona ilość siarczanów w wodzie. Pan doktor napisał obszerny elaborat na temat wpływu podwyższonej ilości siarczanów na zdrowie ludzkie. Można tam znaleźć takie słowa jak: "odwodnienie", "stan zagrażający życiu", "zaostrzenie występujących chorób" itp. Poza tym dr Hałat w lokalnej gazecie wspominał okazany mu, lecz nie udostępniony, wynik badań wykazujący zwiększoną zawartość ołowiu w wodzie. I dopiero po jego wizycie władze gminy zaczęły dostarczać wodę w beczkowozach. Sprawą zajęli się posłowie. 31 maja interpelację do ministra skarbu złożył Bogdan Zdrojewski. Przy okazji wyszło na jaw, że w maju powiatowy inspektor sanitarny orzekł, że woda ta nie nadaje się do podawania nawet zwierzętom gospodarczym. Nikt z władz gminnych jednak tego nie ogłosił. Odpowiadając na interpelację minister Kaczmarek stwierdził, że "Energetyka" robi co może, zaś związek między zalaniem kopalni a zanieczyszczeniem ujęcia jest badany przez specjalistów. Wielce uspokajające. * * * W końcu spółka "Energetyka" i KGHM zobowiązały się do wybudowania nowego rurociągu z nowego ujęcia, ponieważ eksperymenty polegające na uzdatnianiu wody ze starego ujęcia nie przyniosły zadowalających rezultatów. Od maja do lipca ludzie ganiali zatem z wiaderkami do beczkowozów – jak po powodzi. Wreszcie w sierpniu z kranów popłynęła woda z nowego ujęcia. Ruda jak Marusia z "Czterech pancernych" i mętna jak mleko. Władze gminy i sanepid z Bolesławca stwierdziły, że przyczyną zanieczyszczenia jest osad, który zgromadził się w instalacjach domowych podczas podawania zanieczyszczonej wody z zatopionego ujęcia. To nie problem – stwierdził wójt gminy Warta Bolesławicka – wystarczy puścić wodę z kranu przez dłuższy czas, zanim zacznie się jej używać i to wystarczy. Mieszkańcy twierdzą coś wręcz przeciwnego. Pokazywano nam filtry z domowych instalacji oczyszczających, bo niektórzy zapobiegliwie zamontowali sobie takie urządzenia. Filtry te po kilku dniach odmawiały posłuszeństwa, zasyfione do granic możliwości. Prezentowano nam zmiany na skórze – takie same, jakie występowały wówczas, gdy pili tamtą, szkodliwą wodę. Badania bolesławickiego sanepidu mówią wprawdzie, że woda jest dobra, tyle tylko, że próbki pobierano zanim dotarła do instalacji domowych. Wyniki badań bakteriologicznych przeprowadzone już w domowych kranach wykazały przekroczenie dopuszczalnych norm. Ale nikt się tym nie przejmuje. Ludzie, z którymi rozmawialiśmy, uporczywie wskazywali na błotnistą, cuchnącą maź, jaką pokryte są od wewnątrz rury w ich domach. To pozostałość po kilkumiesięcznej dostawie czegoś, co chciało być "wodą pitną". Dr Hałat postępowanie władz gminy uważa za karygodne. Już nagłe zmętnienie wody jest poważnym sygnałem ostrzegawczym wymagającym natychmiastowej reakcji. Przekroczenie norm bakteriologicznych nawet o niewielkie wartości jest niczym innym jak tylko wskazaniem, że woda nie nadaje się do picia. A badanie wody u producenta jest próbą uniknięcia odpowiedzialności, bo ludzi interesuje to, co płynie z kranu. Hałat wysnuł wniosek, że cała ta sytuacja to ze strony władz samorządowych próba unikania konfliktu z taką potęgą jak KGHM. Wydawałoby się, że nic prostszego, jak przepłukać tę chromoloną instalację i mieć święty spokój ze strony mieszkańców, zmuszonych do ciągłego grania w rosyjską ruletkę o własne zdrowie. Ale jakoś nikt się nie kwapi – ani samorząd, ani KGHM. * * * Nic nie usprawiedliwia faktu, iż przez trzy miesiące KGHM do spółki z lokalnymi bonzami i sanepidem truli ludzi toksycznymi pomyjami, zanim zdecydowali się łaskawie dostarczać wodę beczkowozami. Skandalem są sprzeczne decyzje powiatowego sanepidu, niepełna informacja ze strony władz gminy i opieszałość KGHM. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że władze samorządowe i kombinat uważają sprawę za zakończoną. A ludzie? Niech się przyzwyczajają. To nie Ameryka z filmu. Tutaj nie ujmie się za nimi żaden adwokat, co by im wyprocesował miliony dolców odszkodowania. To nasz kraj ukochany. U nas zawsze maluczcy biorą w dupę. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwaśny cukierek Niepotrzebnie się wyśmiewacie z George’a W. Busha, że wypluł cukiereczek. To była jedna z mądrzejszych rzeczy, jakie zrobił. Nie mógł przecież przemawiać do Putina z landryną w buzi. Nie powinien was też zwieść wyraz jego twarzy. To, że ktoś wygląda jak kretyn, jeszcze nic nie znaczy. Ale kiedy przywódca Ameryki domaga się wolnych wyborów w Palestynie i od razu zakłada, że w tych "wolnych" wyborach nie może wygrać najpopularniejszy z kandydatów, Arafat, rzuca interesujące światło na pojęcie demokracji. Zbombardowanie strzelających na wiwat weselników znacznie obniżyło poziom przyjaźni narodu afgańskiego do ich amerykańskich wyzwolicieli. Pojadą więc wyzwalać gdzie indziej. Tradycja demokracji amerykańskiej silnie się wiąże z hollywoodzką instytucją castingu, czyli obsady. Departament Stanu prowadzi na całym świecie casting na przywódców przyjaznych ojczyźnie dolara. A gdy już dostaną carte blanche od Białego Domu, mogą – jak generał Suharto, wielki strategiczny sojusznik Ameryki w Azji – spokojnie wyrżnąć siekierkami pół miliona podejrzanych o komunizm Chińczyków i w zamian przejąć ich majątki. To wielkie "zwycięstwo nad komunizmem" odbyło się w 1965 r., ale nawet gdy się okazało, że Suharto ukradł swemu krajowi 5 mld dolarów, mógł liczyć na poparcie Waszyngtonu, póki go zagniewany lud nie obalił. Po czym casting podjęto na nowo. W Arabii Saudyjskiej karalne jest posiadanie Biblii, większość ministrów nosi nazwisko Saud i należy do panującej rodziny, ale Saudowie przeszli w castingu. Za Saddamem, który nie przeszedł, Bush wysłał płatnych morderców z CIA. Na razie Amerykanie intensywnie poszukują w Iraku przyjaznej Zachodowi opozycji wśród tych, którzy jeszcze nie padli z głodu i chorób wywołanych narzuconą przez USA blokadą. Może się nie udać. Wypróbowana w Kosowie i Afganistanie zasada odpalania rakiet i bombardowania wszystkiego, co się rusza, powoduje wiele godnych pożałowania "pomyłek". Polowanie na Osamę ben Ladena odbywa się znaną z totolotka metodą chybił-trafił. Polowanie na Fidela Castro, którego CIA usiłuje ukatrupić od roku 1959, to ciągle chybił. Ostatnio przywódca kubański wskazał na konferencji prasowej w Panamie dokładny adres nasłanego przez amerykańskie służby specjalne killera i władze panamskie musiały go aresztować. Według USA Iran i Irak nie mogą mieć broni masowej zagłady, zaś Izrael – proszę bardzo. Nie wolno też ogłosić wolnych wyborów w Algierii, bo znowu wygrają islamiści. Znie-cierpliwieni dyktaturą wojskową Muzułmanie, nie mogąc dać wyrazu swym preferencjom za pomocą kartki wyborczej, odreagowują podrzynając gardła niewiernym i cudzoziemcom. Tryumfalny pochód amerykańskiej demokracji przez świat wymaga coraz więcej lotniskowców, samolotów bojowych i rakiet. Ponad miliard dolarów dziennie ładowane w ten śmiercionośny złom dało już pierwszy efekt – euro przebiło dolara. Skoro jednak produkcja się kręci, trzeba koniecznie coś opchnąć sojusznikom. W sprawie sprzedaży F-16 naszemu podupadającemu krajowi być może kulminacją jest czerwony dywan rozwijany przed Białym Domem dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Bush może prochu nie wymyśli, ale na handlu bronią się zna. Już widzę, jak oszołomiony waszyngtońską pompą na swoją cześć Kwaśniewski wyciąga książeczkę czekową i zamawia Phantomy. Na razie media ogłosiły, iż w wielkiej tajemnicy wyruszył w rejon Zatoki Perskiej polski okręt wojenny, aby zwalczać terroryzm. Niewykluczone nawet, że nasi chłopcy w ramach operacji wojennej rzucą się jak Grom z jasnego nieba i... coś przetransportują. Taki zaszczyt nie spotkał nas, wschodnich chrześcijan, od czasu wypraw krzyżowych. A Putin te cukierki zawija i zawija.. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przepijemy naszej babci domek mały " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Umarzanie ludzi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Aleksander Babiloński Czy władza polska nad Babilonią (dokładnie nasza strefa kolonialna) może być uznana za niespodziankę, czy za szczególną łaskę amerykańską? Otóż nie. Było to od wieków przewidziane i zapisane w księgach. Ów "wyrok na Babilon" ujrzał już prorok Izajasz, syn Amosa. Oto jego słowa. Dla ułatwienia lektury starobiblijnego tekstu w nawiasach podajemy wyjaśnienia. Księga Izajasza 13: Ja (Kwaśniewski) dałem rozkaz moim poświęconym; z powodu mego gniewu zwołałem moich wojowników, radujących się z mojej wspaniałości. Uwaga! Gwar na górach, jakby tłumu mnogiego (wojska polskie). Uwaga! Wrzawa królestw, sprzymierzonych narodów (USA, Wielka Brytania, Polska i Australia). To Jahwe zastępów (Bush) robi przegląd wojska... A co będzie, kiedy Polacy opuszczą swoją strefę okupacyjną? Wtedy Babilon, perła królestw, Stanie się jak Sodomą i Gomorą (będą kłopoty z wprowadzeniem demokracji i parlamentaryzmu) (...) Nie będzie nigdy więcej zamieszkany ani zaludniony z pokolenia w pokolenie Nie rozbije tam Arab namiotu... Skąd wiadomo, że chodzi o naszych? Napisane jest bowiem, że będą to wojska, które w złocie się nie kochają a jak pamiętamy: Idź złoto do złota, my Polacy... do tego najwierniejsze Jahwe (patrz wyżej). Stanie się zatem, co się stać miało. Zaś do programu lekcji religii dołączyć należy mowy Aleksandra Kwaśniewskiego, Babilońskim odtąd zwanego. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lody śmigłem kręcone cd. Jeden z największych przetargów organizowanych ostatnio w Europie Środkowowschodniej – budowa terminalu nr 2 na Okęciu – na finiszu. Chodzi oficjalnie o 198,85 mln dolarów, a nieoficjalnie – o grubo więcej. 28 czerwca komisja przetargowa Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze po długich naradach "zasugerowała" zarządowi PPL wybór oferty Budimexu. Nas to nie zaskoczyło. Już w kwietniu na łamach "NIE" (nr 14/2002) w artykule pt. "Lody śmigłem kręcone" pisałam: Z moich informacji wynika, że jeśli zwycięzcą przetargu zostanie Budimex pod kierownictwem prezesa Michałowskiego (a wszystko wskazuje na to, że tak będzie), zostanie to oprotestowane i wybuchnie gigantyczny skandal. Inteligencji Czytelników i odpowiednich organów pozostawiam poszukiwanie odpowiedzi na pytania: Skąd mogłam tak wcześnie wiedzieć kto wygra?; A jeśli nawet ja wiedziałam, to po cholerę bawiono się w jakieś tam przetargi? Najbliższe tygodnie i miesiące zapowiadają się więc gorąco dla członków komisji i zarządu PPL. Firma Hochtief Polska, której oferta nie była nawet rozpatrywana ze względów formalnoprawnych, już zapowiedziała podjęcie kroków prawnych w celu zakwestionowania decyzji PPL. Także Jerzy Binkiewicz, dyrektor firmy Strabag sp. z o.o., jak informuje prasa, nie wyklucza złożenia protestu w sprawie decyzji komisji. Wiewiórki filujące w okolicach lodziarni na Okęciu wyniuchały, że tak naprawdę terminal nr 2 może kosztować znacznie więcej niż opiewa oferta. Pośrednio potwierdza to przewodniczący komisji przetargowej Bogdan Chudziak, który indagowany na okoliczność gwarancji utrzymania ceny zaproponowanej przez Budimex, odparł, że w tak dużych kontraktach zawsze pojawiają się dodatkowe roboty i koszty. Pytam: Czy przypadkiem nie chodzi o skromne 40–50 mln zielonych więcej? Bo na tyle podobno cała inwestycja jest niedoszacowana. Mam też kilka innych pytań: 1. Dlaczego w ogóle był to przetarg niepubliczny, skoro urządza go firma państwowa? 2. Metr kwadratowy lotniska klasy HUB musi ileś tam kosztować, zatem czy można wybudować go za pół ceny? 3. Czy jedna firma może kupić wyposażenie technologiczne lotniska tej klasy zgodne z wymaganiami międzynarodowymi o 30–40 proc. taniej niż inna firma? 4. Jak się mają porównania kosztów eksploatacyjnych w projektach różnych oferentów jednego z najbardziej istotnych miejsc, jakim jest na lotnisku sortowania bagażu wychodząc z założenia, że liczy się nie tylko koszt budowy, ale i późniejszej eksploatacji? 5. Jaki pasażer gotów będzie zapierdalać z ciężkim bagażem około 900 metrów z garażu wielopoziomowego do terminalu nr 2? Fachowcy nie powinni mieć problemów z udzieleniem odpowiedzi na te pytania. Polecam je uwadze szanownych panów posłów, którzy interesują się sprawą. W kuluarach sejmowych od pewnego czasu mówi się, że wicepremier Marek Pol jest bardzo niezadowolony z upierdliwej dociekliwości przewod- niczącego komisji infrastruktury Janusza Piechocińskiego z PSL. Ale prawdziwą panikę u pewnych osób wywołała wiadomość o rezygnacji ministra finansów Marka Belki. Obawiają się, że jego następca może w sposób bardziej zdecydowany popatrzeć na to, co się dzieje wokół przetargu na Okęciu, a to by była wybitnie niepożądana okoliczność. W grę wchodzą przecież miliony dolarów. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do waszej wiedzy Polską rządzą szpiedzy Już rok w jednym z polskich aresztów garuje niejaki Jofa Kazadi, czarnoskóry Afrykanin, obywatel Demokratycznej Republiki Konga. Prokuratura zarzuca mu, że działając razem z Krzysztofem Habichem wyłudzał od skarbu państwa podatek VAT. O winie bądź niewinności Murzyna zdecyduje sąd. Żal mi jednak gościa, który się głowi, dlaczego wciąż siedzi? A odpowiedź jest banalna i prosta: był w kilku miejscach w niewłaściwym czasie, przez co posiadł niebezpieczną wiedzę. Polowanie na king kongów Co jakiś czas na łamy prasy powraca nazwa firmy King & King. Zazwyczaj przy okazji kolejnych publikacji o kongijskiej inwestycji KGHM Polska Miedź S.A. Zdecydowana większość mediów robi z "Kingów" łachów, którzy wyciągnęli z KGHM przynajmniej 740 tys. dolarów. Ale były też publikacje pozytywnie oceniające tę spółkę (m.in. w śp. "Życiu", w "Rzeczpospolitej"). Miały cechy wspólne: King & King jest zawsze krystaliczny; łachami są dwa SLD-owskie zarządy Polskiej Miedzi; zawsze ten sam autor – Jarosław Jakimczyk, obecnie piszący dla "Rzepy". Zdaje się, że jako pierwsi starali się do "Kingów" dobrać redaktorzy Filip Mecner i Marcin Rybak z "Gazety Wyborczej". W demaskowaniu interesów tej spółki ma też swoją zasługę "NIE". Przed trzema miesiącami ("NIE" nr 51-52/2002), w obszernym reportażu "Afropolacy" odsłoniliśmy kulisy tego, co prasa bezzasadnie nazwała "aferą kongijską". Choć po upływie 12 tygodni nie zmieniłbym w tym reportażu nawet przecinka, przyznaję, że tak samo jak inni dziennikarze kręciłem się w miejscu i ekscytowałem gównianymi pieniędzmi. "Afropolacy" w pigułce Gdy w 1999 r. KGHM utracił prawo do eksploatacji złoża kobaltu w Kongu, zarząd spółki wynajął firmę King & King. Nikomu w Polsce nieznana spółeczka z kapitałem zakładowym 50 tys. zł, bez stałej siedziby i jakiejkolwiek pozycji na rynku, miała za 1,5 mln dolarów poprawić wizerunek Polskiej Miedzi w Kongu i odnowić jej prawo do eksploatacji złoża. Na poczet zadania wzięli zaliczkę – 740 tys. dolarów. Swój wizerunek w Kongu "Kingi" zawdzięczały jednej osobie: polskiemu konsulowi, I sekretarzowi ambasady, chargé d’affaires i rezydentowi UOP w jednym – Marianowi Piaszczyńskiemu. Firmował pieczęcią ambasady umowy, które zawierali, organizował im konferencje prasowe. Na papierze firmowym naszej ambasady opatrzonym swoją pieczęcią uprzejmy był nawet przekazać prezydentowi Demokratycznej Republiki Konga charakterystykę firmy King & King: – tworzyła rynek finansowy w Polsce, w tym giełdę warszawską; – uczestniczy w zarządzaniu największymi polskimi firmami z branży paliwowej; – jest spółką-matką dla spółek paliwowych w Polsce, m.in. dla spółki Petrobaltic; – współpracuje z największymi konsorcjami paliwowymi na całym świecie; – uczestniczy w prywatyzacji spółek zajmujących się dystrybucją produktów paliwowych. Same kłamstwa – oficjalnie, na piśmie! Identyczne bzdury padały na konferencjach prasowych (w razie potrzeby służę wycinkami prasowymi i zapisami wideo). W całej tej szopce tak naprawdę nie chodziło o interesy KGHM. Chodziło i chodzi o ropę. Kłamliwy wizerunek spółki krzak, która od kilku lat nawet nie składa w sądzie bilansów (a ostatnie wykazują straty), budowany był przez naszą ambasadę na potrzeby jednego interesu. Ropa U ujścia rzeki Kongo do Atlantyku znajdują się nietknięte złoża ropy naftowej. Jest tam też gaz ziemny i mnóstwo bitumów – surowca używanego do produkcji asfaltu. Ropa jest łatwo dostępna. Złoża znajdują się na obszarze przekraczającym 4,6 tys. km2 w ilości szacowanej między 50 a 115 mln ton. Mało to czy dużo? Otóż gdyby ceny ropy spadły o 30 proc. i o 30 proc. wzrosła cena jej wydobycia, i gdyby było jej zaledwie 50 mln ton, to zysk netto tego, co ją wydobędzie, wyniósłby po 10 latach – uwaga! – 2,5 miliarda dolarów. Wiedzę tę posiadłem w firmie, która finansowała badania złoża – gdańskim Petrobaltiku. Jest to przedsiębiorstwo działające jako spółka z o.o., której jedynym właścicielem jest polski skarb państwa. Zajmuje się przede wszystkim poszukiwaniami i eksploatacją złóż ropy naftowej i gazu. Firma jest w świetnej sytuacji finansowej: 440-osobowe przedsiębiorstwo odprowadza do państwowej kasy 50 mln zł rocznie. Od 12 lat jej nazwa kojarzy się z osobą prezesa Jana Kurka. "Kingi" trafiły do Petrobaltiku proponując wspólny interes. Rekomendował ich Mirosław Kasza – główny biznesmen i strateg gospodarczy "Solidarności", należący do grona najbardziej zaufanych współpracowników Mariana Krzaklewskiego. Przyszło mu to łatwo, bo zasiadał w Radzie Nadzorczej Petrobaltiku. Kasza wprowadził ich również na salony AWS-owskiego zarządu KGHM, co – jak już wspomniałem – zaowocowało utopieniem przynajmniej 740 tys. dolarów. Koncesja Przez zaangażowanie naszej ambasady w Kinszasie w świadome potwierdzanie nieprawdy "Kingom" udało się uzyskać koncesję na eksploatację złóż w dolnym Kongu o wartości miliardów dolarów. Żeby jednak te miliardy zarobić, trzeba najpierw zainwestować. A pieniędzy "Kingi" oczywiście nie mieli. Zwrócili się więc do Petrobaltiku z propozycją utworzenia konsorcjum. Miało to wyglądać mniej więcej tak: King & King – 20 proc. (czyli minimalny zysk 500 mln dolarów!), Petrobaltik – 33 proc. (zysk 833 mln dolarów), partner ze szmalem (obojętnie kto) – 32 proc., rząd Konga – 15 proc. Tu pewne wyjaśnienie. Sympatia Kongijczyków do Polski nie był podyktowana zamiłowaniem do śnieżnego krajobrazu. Szukali inwestora, którym byłaby firma państwowa z kraju, który nie ma przeszłości kolonialnej. Wpasowaliśmy się idealnie. Wedle prawa kongijskiego, w eksploatacji surowców o znaczeniu strategicznym musi partycypować ich skarb państwa. Kongijczycy zaproponowali więc założenie joint venture i wyznaczyli do tego swoją państwową spółkę Cohydro. Na czele tej spółki stał niejaki Nyembwe Kazadi (nie mylić z kiblującym w Polsce Jofą Kazadim). Oto jego charakterystyka pióra red. Jarosława Jakimczyka z publikacji w "Życiu", za którą dostał nominację do nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwa śledczego. Napisał: afrykański hochsztapler i szantażysta. Moja charakterystyka Nyembwe Kazadiego jest inna: najpotężniejszy człowiek w Kongo. Najbliższy współpracownik i przyjaciel zamordowanego prezydenta Laurenta Kabili, opiekun rodziny prezydenta, najbliższy doradca nowego prezydenta Josepha Kabili (syna Laurenta). Odyseja Kazadiego Nyembwe Kazadiemu coś w tym naftowym dealu nie pasowało. Wiarygodność Petrobaltiku sprawdził bez problemu, ale kongijska ambasada w Warszawie nie mogła się niczego dowiedzieć o spółce King & King. Zwrócił się bezpośrednio do swego przyszłego partnera, prezesa Petrobaltiku. Jan Kurek, człowiek z ogromnym doświadczeniem, w kilku kolejnych pismach olał próby nawiązania bezpośredniego kontaktu. Dowiedział się bowiem, że ów Kazadi to afrykański hochsztapler i szantażysta. Skąd taką wiedzę czerpał? Z centrali UOP, a ta – od swojego rezydenta w Kinszasie Mariana Piaszczyńskiego. Tego polskiego dyplomaty, który firmę King & King przedstawiał jako mocarstwo naftowe. Kazadi postanowił więc przyjechać do Polski. A działo się to równo 3 lata temu, na początku 2000 r. Zwrócił się z prośbą o wizę do naszego konsulatu, czyli pana Piaszczyńskiego. Ten odmówił mu, co logiczne: gdyby Kazadi ustalił w Polsce, kto stoi za "Kingami", szlag by trafił 500 mln dolarów spodziewanego zysku. Wizę otrzymał Kazadi w innej polskiej placówce poza granicami Konga. Jego przylotu oczekiwały w Warszawie delegacje MSZ i ambasady kongijskiej. Czekała też Straż Graniczna, która postanowiła pognać Kazadiego z RP. Powód? Strażnicy otrzymali z UOP informację, że to afrykański hochsztapler i szantażysta. Wpuszczono go po interwencji MSZ. W trakcie kilku spotkań, w tym rozmowy z ministrem Markiem Ungierem, szefem Gabinetu Prezydenta, Kazadi niczego istotnego nie załatwił, do prezesa Kurka się nie dopchał. Postanowił wracać. W przeddzień wylotu do Kinszasy dotarła do Kazadiego informacja, że po wylądowaniu w Kongu zostanie aresztowany. Miała skłonić go do zaniechania powrotu. Zaryzykował. Na lotnisku N’djili w Kinszasie rzeczywiście czekała na niego grupka agentów kongijskiej bezpieki ANR. Kiedy zabrali mu już paszport, na miejscu zjawiła się jego własna ochrona umożliwiając mu ucieczkę. Dalej wszystko było jak w amerykańskim filmie: pościg ulicami stolicy, ukrywanie się w "dziupli". Po pewnym czasie dygnitarzowi udało się skontaktować z prezydentem Konga, który potraktował te działania jak próbę zamachu stanu i ściągnął Kazadiego do swojego pałacu. Kiedy byli już razem, prezydent wezwał szefa ANR. Ten przyznał, że chciał aresztować Kazadiego za zdradę stanu. Ściślej, za szpiegostwo, a jeszcze ściślej za szpiegostwo na rzecz Polski. Szef bezpieki przekonywał, że takie informacje dostał z polskiego Urzędu Ochrony Państwa. Potrafił też wskazać ich źródło: Marian Piaszczyński. Upierał się przy swoim: Piaszczyński otrzymał raport z Warszawy. Tego było już za wiele. Szef bezpieki, powiedzmy, odszedł... Podobny los spotkał kilka innych osób, które pomogły "Kingom" zdobyć koncesję na wydobycie ropy. Kazadi nie odpuścił. Postanowił ustalić wszystkie okoliczności zaistniałych wydarzeń. Jego praca zaowocowała powstaniem specjalnego raportu dla prezydenta Konga, który nazwał "Dossier King & King". Plecy "Kingów" Kto jeszcze, oprócz Mirosława Kaszy, stał za King & King? Według moich źródeł, jeden z najbogatszych Polaków, szef Procomu Ryszard Krauze. Nie widzę nic złego w tym, że biznesmen usiłuje powiększyć swoje zyski finansując prace jakiejś spółki. Wcale zresztą nie musiał wiedzieć, że finansował operacje UOP. Jest to bardzo prawdopodobne. Prawdopodobne jest również, że to Kasza polecił "Kingów" Krauzemu. Panowie mają dobre kontakty. Poznali się, gdy Kasza zasiadał w Radzie Poczty Polskiej, a kapitałowo wchodził w nią właśnie Krauze. Przyszło mi oczywiście do głowy zapytać Krauzego, czy finansował lub kredytował działalność Żmudy i Solskiego, odpowiedzi jednak nie dostałem. Na pytanie odpowiedział mi rzecznik Procomu stwierdzając, że nie finansował ich Procom. O pieniądzach szefa ani słowa. Głupia sprawa Powstała dość głupia sytuacja. "Kingi" mają glejt wart fortunę i z braku forsy nic nie mogą z nim zrobić. W warunkach koncesji jest zaś pewien istotny zapis: jeśli nie zaczną inwestować do końca 2003 r. – koncesję szlag trafi. Pójdzie się więc pieprzyć parę groszy – minimum 1 mld 333 mln dolarów (wartość działki Petrobaltiku i "Kingów"). "Kingi" i Piaszczyński, obecnie Marian W. (przestawszy być dyplomatą, musiał zmienić nazwisko, bo poprzednie było spalone), dalej biją pianę opowiadając o setkach milionów dolarów, które już zdeponowali w kongijskim Banku Narodowym, ale według mojej wiedzy mają świadomość, że szanse na wielkie pieniądze przepadły. Ostatnie takie robienie idiotów z Kongijczyków odbyło się w listopadzie 2002 r. w kinszaskim hotelu Memling. Na konferencji prasowej "Kingi" powtórzyli to, co już wcześniej o sobie mówili, uzupełniając tę opowieść o informacje, że Amerykanie korzystają z nowych technologii przeróbki ropy opracowanych przez King & King. Finał tych zabaw w propagandę sukcesu był dla pana Piaszczyńskiego – teraz Mariana W. – mało przyjemny. Kongijska bezpieka zatrzymała go i przesłuchiwała przyjmując hipotezę szpiegostwa. Miał szczęście, bo wyszedł z aresztu tego samego dnia. Półtora roku wcześniej nasz były konsul, I sekretarz, chargé d’affaires i agent specjalny przekiblował w pierdlu 5 dni. Nikt związany z King & King nie zrobi interesu w Kongu. Nie wiem, czy wiedziała o tym Polska Miedź, kiedy podpisywała umowę na usługi z "Kingami", na pewno jednak wie o tym teraz. Zadbałem o to przekazując zarządowi kombinatu pełne dossier, z nadzieją na wykorzystanie go w sądzie. Kurier z Kinszasy Znacząca część informacji zawartych w tym artykule pochodzi ze wspomnianego raportu "Dossier King & King" opracowanego przez służby kongijskie na zlecenie prezydenta kraju. 24 grudnia 2002 r. jeden z kongijskich dygnitarzy złożył mojemu koledze na stałe mieszkającemu w Kinszasie propozycję wyjazdu do Polski i przekazania mi raportu. Obaj osłupieliśmy; miejscowi większym zaufaniem darzą dziennikarza prywatnej gazety niż naszego chargé d’affaires! Raport podzieliłem na 3 części i zleciłem jego tłumaczenie trzem niezależnym tłumaczom. Wiedza w nim zawarta była na tyle interesująca, że nawiązałem kontakt z prezesem Petrobaltiku Janem Kurkiem. Zbiegi okoliczności Spotkałem się z prezesem Kurkiem w Warszawie już 2 stycznia 2003 r. Po rozmowie ze mną pojechał do Ministerstwa Skarbu podzielić się wiadomościami o nowych możliwościach inwestycyjnych. 6 stycznia premier Miller posunął ze stanowiska ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. Przypadek? Być może. Powołał też nowego ministra – Sławomira Cytryckiego, który – jako jeden z nielicznych członków gabinetu – przyznał się do współpracy ze służbami specjalnymi. Przypadek? Być może. Na konferencji prasowej w połowie stycznia Cytrycki oświadczył, że nie będzie przeprowadzał czystek w zarządach spółek skarbu państwa. Zełgał tylko częściowo. Między swoją nominacją a konferencją prasową zdążył posunąć ze stanowiska prezesa Petrobaltiku Jana Kurka. Przypadek? Być może, ale coś za dużo tych przypadków. Apetyt na petrodolary Petrobaltic ma nowego prezesa – Andrzeja Schulza. Ma on opinię uczciwego, spokojnego i zdolnego finansisty. Nie ma pojęcia o przemyśle wydobywczym, ale czy to ważne? Na docenienie talentów Schulza od dawna nalegał podobno jego kolega ze studiów Aleksander Kwaśniewski. Mam jednak wrażenie, że wsadzając Schulza na stanowisko prezesa Petrobaltiku, wyrządzono mu niedźwiedzią przysługę. W marcu ma się zakończyć proces przekształceniowy tej firmy ze spółki z o.o. w spółkę akcyjną. Ten, kto łyknie pakiet kontrolny gdańskiej spółki, łyknie też zyski z krojących się inwestycji zagranicznych. Samowyautowanie się "Kingów" z interesu w Kongu otwiera przed Petrobaltikiem niesamowite perspektywy. Wszystko gotowe: wynegocjowana kon-cesja, badania złoża, deklaracja kongijska chęci podjęcia bezpośredniej współpracy – bez King & King. I zysk – oszacowany na minimum 1 mld 333 mln dolarów, czyli ponad 5 mld zł. Pierwszy chętny już się czai. Jest nim PKN Orlen. Zainteresowanie to potwierdził mi rzecznik prasowy Orlenu. Czy znajdą się chętni do obrony niezależności Petrobaltiku? Nowy prezes zarządu przyznał, że czeka w tej sprawie na wytyczne ministra Cytryckiego. Szef rady nadzorczej Jerzy Kamiński (przy okazji prezes zarządu Impexmetalu) jednoznacznej odpowiedzi mi nie udzielił. Zarobić może też każdy, kto zainwestuje w akcje Orlenu. Warszawa aż huczy od plotek przynajmniej o jednej takiej osobie. Z zamiarem podwojenia swoich udziałów z 7 do 14 proc. nosi się najbogatszy Polak – dr Jan Kulczyk. Za niezależnością Petrobaltiku z całą pewnością opowiadaliby się dwaj zdymisjonowani: Jan Kurek i Wiesław Kaczmarek. Były minister nie chce bezpośrednio łączyć swojego odwołania z gdańską spółką, stanowczo jednak twierdzi, że gdyby nadal był ministrem, wspierałby Kurka. Chodzi gówno po ludziach Zrozumieć i poukładać opisane fakty pomógł mi pewien emerytowany oficer UOP. Wskazał na przykłady opanowywania przez ludzi służb specjalnych kluczowych gałęzi gospodarki, a kto ma szmal, ten ma i władzę. Władze przejąć najłatwiej przez przejęcie kontroli nad największymi spółkami, a są nimi spółki skarbu państwa. Jako przykład przytoczył katowicki Centrozap, gdzie za ingerencję w interesy, które rozpoczynał tam UOP, zapłacił stanowiskiem ministra sprawiedliwości Lech Kaczyński ("NIE" nr 28 i 31/2001, 27/2002, 5/2003). Nasza policja polityczna osłaniała tam geszeft mający doprowadzić do przejęcia firmy. 22 czerwca 2002 r. do Ministerstwa Skarbu trafił ze skargą pewien biznesmen blisko związany z Centrozapem. Poskarżył się, że depcze mu po piętach prokuratura. Wiadomość ta nie zrobiła na nikim wrażenia. Zaskoczyło coś w urzędniczych mózgach dopiero, gdy dodał, że otrzymał od prokuratury propozycję: zrobią go świadkiem koronnym, jeśli złoży zeznania obciążające ministra Kaczmarka. W "NIE" pokazaliśmy dwa podobne przypadki ("NIE" nr 31/2002). Przytaczaliśmy je przy okazji opisywania metod prowadzenia postępowań przez obficie czerpiącą z doniesień bezpieki Prokuraturę Apelacyjną w Łodzi. Dodajmy uczciwie, że w naszych przykładach propozycje – wolność za zeznania obciążające ludzi SLD – padały ze strony UOP, a rola łódzkiej prokuratury i jej lidera Kazimierza Olejnika sprowadzała się do zatrzymywania i wystawiania specsłużbom delikwentów. Co ma wspólnego katowicki Centrozap z łódzką prokuraturą? Otóż wątek śledztwa, w którym występuje interesujący nas biznesmen, prowadzi właśnie Prokuratura Apelacyjna w Łodzi. Znowu zbieg okoliczności? Być może. Interesującego nas gościa aresztowano 14 stycznia 2003 r. Nie wnikam w stawiane mu zarzuty. Ale czy znowu zbiegiem okoliczności jest fakt, że ze zgarnięciem go czekano przynajmniej od czerwca 2002 r., a aresztowanie nastąpiło kilka dni po tym, jak premier ustrzelił Kaczmarka? Czy kolejnym zbiegiem okoliczności jest fakt, że w tym samym czasie prokurator Kazimierz Olejnik awansował na zastępcę prokuratora generalnego? A Jofa siedzi Wróćmy do Jofy Kazadiego. 4 marca sąd przedłużył mu areszt. Po co, skoro oskarżeni są już na etapie zapoznawania się z aktami? Jego głównym nieszczęściem nie jest wcale to, że nosi takie samo nazwisko (bardzo popularne nawiasem mówiąc) jak kongijski dygnitarz Nyembwe Kazadi – człowiek, który zniszczył naszym specsłużbom interes wart minimum 500 mln dolarów, bowiem tyle jest wart 20-procentowy udział King & King w zysku 2,5 mld dolarów. Jofa Kazadi brał aktywny udział w nieoficjalnym śledztwie, które Kongijczycy prowadzili w Polsce po próbie kompromitacji ich dygnitarza, a później zapuszkowania go pod zarzutem szpiegostwa. Posiada więc wiedzę znaczną i dla bardzo wielu ludzi niewygodną. Posiada też warte wykorzystania zalety. Był wiceprezesem spółki Colmet, która pośredniczyła między rządem Konga i KGHM, kiedy wydobywaliśmy w Afryce kobalt. Jak wynika z listów, które otrzymałem z aresztu, trzykrotnie był już przesłuchiwany przez ABW (Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pieszczotliwie nazywaną Abwehrą). Bezpieka propo-nuje mu układ: wolność za złożenie zeznań obciążających zarząd KGHM. Śledztwo w sprawie kongijskiej inwestycji kombinatu zostało umorzone w czerwcu 2002 r. Po cóż więc grzebią się w nim teraz? Oczywiście, żeby "podkuć" (zwerbować) lub zmusić do posłuszeństwa obecnego prezesa KGHM Stanisława Speczika. Czy kolejnym zbiegiem okoliczności jest fakt, że Jofę Kazadiego trzyma w pierdlu Prokuratura Apelacyjna w Łodzi? Świat według... Chętnie uwierzyłbym, że opisana spiskowa teoria jest wytworem mojej wyobraźni. Nie potrafię jednak wytłumaczyć, dlaczego wszystkie przytoczone tu fakty układają się w całość. Czy możliwe jest, że o wszystkim, o czym tu pisałem, nie wiedzą szefowie WSI, ABW i AW (Agencji Wywiadu)? Niemożliwe – część wykorzystanych w artykule informacji przeciekła do mnie z tych właśnie instytucji. Czy jest możliwe, że takiej samej wiedzy nie posiadają ministrowie: skarbu, sprawiedliwości, spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych i administracji? Nie jest możliwe: byli oni adresatami wielu pism, które trafiły i do mnie. O co chodzi? Polski wywiad wykorzystuje polską placówkę dyplomatyczną do firmowania krzywych interesów dziwnego towarzystwa. Towarzystwo to skłonne jest nawet do działań mogących doprowadzić do przewrotu w Kongu! Wyprowadzają z polskiej firmy z większościowym udziałem skarbu państwa przynajmniej 740 tys. dolarów, planują wyciągnięcie od innej przynajmniej 500 mln. Kompromitują kraj i mimo powszechnej wiedzy na ten temat dalej biegają po wolności! Paranoja! Wszystkie te geszefty zrodziły się za czasów pierwszych rządów SLD, cudownie rozwijały się za czasów AWS, a za obecnej komuny powinny szczytować. No to po co nam wybory? I czy nie jesteśmy idiotami pasjonując się losami koalicji albo Rywingate? Jesteśmy. PS Ucinając plotki, które zaczęły się pojawiać, zanim jeszcze napisałem ten artykuł, chciałbym wyjaśnić. 12 lutego 2003 r. przekazałem nowemu prezesowi Petrobaltiku – właściwemu adresatowi – całe dossier King & King, ze wskazaniem, jak zarobić minimum 1 mld 333 mln dolarów. Za usługą swoją otrzymałem: 1 małą kawę niesłodzoną, ale ze śmietanką, 1 cukierek i 2 papierosy "R1-minima". Te ostatnie zdawały się jednak być prywatną własnością prezesa Andrzeja Schulza. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cnota i żetony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie płacz kiedy zapłacisz Pozornie wszystko jest proste. Od ręki można napisać projekt ustawy urzekający prostotą, logiką i prawniczą precyzją. Ustalający, iż źródłem finansowania zobowiązań i darowizn państwa oraz samorządów terytorialnych na rzecz kościołów i związków wyznaniowych są jedynie fundusze wyznaniowe pochodzące z odpisu od podatku dochodowego od osób fizycznych. I wtedy, jak marzą urzekający prostotą antyklerykałowie, wreszcie okaże się, kto jest katolikiem, a kto nie. Katolikiem będzie ten, kto zapłaci podatek. Niestety, to pozorna prostota. W Polsce Kościół katolicki, bo nie bądźmy obłudni, o niego chodzi, zasilany jest z budżetu centralnego państwa, dotacji samorządów, danin instytucji i osób prywatnych. Kościół kat. prowadzi także aktywną, zyskowną działalność gospodarczą. Państwo dotuje Fundusz Kościelny, czyli emerytury księżowskie. Dotuje katolickie uczelnie wyższe, funduje etaty dla katechetów w szkołach, kapelanów w służbach mundurowych. Dotuje konserwacje zabytków sakralnych, pielgrzymki papieskie itp. Wszystko to, razem z dotacjami samorządowymi, można wrzucić do funduszu wyznaniowego, jaki proponuje pan Cezary Głowacki. Tylko że budżet centralny, podobnie zresztą jak samorządowy, nie jest tworzony tylko z podatków dochodowych od osób fizycznych, lecz też z podatków pośrednich, ceł itp. Niewierzący mogą nie życzyć sobie finansowania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ale co robić, gdy życzą sobie tego wierzący? Przeprowadzić referendum? Ateiści mogą nie życzyć sobie, aby z ich abonamentu finansowano redakcję katolicką TVP. Ale tak samo obrońcy zwierząt mogą nie życzyć sobie, aby finansowano magazyn wędkarski. W TVP niewierząca mniejszość może nie chcieć finansowania zabytków kościelnych, podobnie jak zdrowi mogą wzdrygać się przed finansowaniem służby zdrowia. Bo oni nie korzystają. Ale państwo ma obowiązek wobec większości obywateli. Zachowując konstytucyjną równość obywateli wobec prawa nie da się zrzucić finansowania Kościoła kat. i jego instytucji wyłącznie na fundusz zasilany dobrowolnym odpisem od podatku dochodowego. Można za to taki podatek wprowadzić. Wtedy Kościołowi katolickiemu dojdzie dodatkowe źródło zasilania. I niech pan Głowacki nie łudzi się, że nagle obywatele RP nie będą płacić podatku kościelnego. Zapłacą, bo Kościół kat. ma wystarczające instrumenty do sprawdzenia i zastraszenia. W ten sposób "uderzenie w miękkie podbrzusze" Kościoła kat. minie się z celem. Pan Głowacki ma dobre intencje, ale nierealistyczne. Dobrymi intencjami – jak uczy ludowe przysłowie – piekło jest wybrukowane. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ssanie cd. Czy krakowski Sąd Pracy to organ państwa czy "Solidarności"? Opisaliśmy na naszych łamach, jak to Zarząd Regionu Małopolska NSZZ "Solidarność" (ZRM NSZZ "S") kantował skarb państwa, bezrobotnych i zagrożoną bezrobociem młodzież ("NIE" nr 12/2002). Napisaliśmy Na początku 2001 r. Zarząd Województwa Małopolskiego zlecił ZRM NSZZ "S" organizację specjalnych szkoleń umożliwiających bezrobotnym przekwalifikowanie się, by mogli skutecznie poszukiwać pracy. Wojewódzki Urząd Pracy zapłacił za te szkolenia 1 496 651 zł 74 gr, choć przedłożone przez ZRM NSZZ "S" dokumenty opiewały na więcej. Zakwestionowano kwotę 32 965 tys. zł. Już po opublikowaniu naszego artykułu Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej poinformowało nas, że udzieliło na szkolenia dotacji celowej w wysokości 200 tys. zł. Znaczna część kursów i szkoleń była fikcyjna. Ci, co je rzekomo organizowali, i ci, co mieli je prowadzić, łykali za nie kasę. Pierwsze skrzypce przy organizacji szkoleń grali: sekretarz zarządu małopolskich solidaruchów i radny Krakowa Krzysztof Gurba oraz koordynator szkoleń Adam Gliksman. O szwindlach tych dobrze zaś wiedzieli: kierownik działu szkoleń "Solidarności" w Krakowie Krystyna Gałkowska, przewodniczący małopolskich e"S"manów Wojciech Grzeszek i posadzony przez solidaruchów na stołku prezydenta Krakowa Andrzej Gołaś. Wiceprezydent Krakowa Bogumił Nowicki poinformowany został, że przy organizacji kursów dochodzi do szwindli. Oszustwom nie przeciwdziałał. Przy nie istniejących szkoleniach pojawiło się również nazwisko Witolda Ziobro brata posła Zbigniewa Ziobro, który u Buzka był wiceministrem w resorcie sprawiedliwości. Napisaliśmy o sposobach pozyskiwania przez ZRM NSZZ "S" niezbędnych papierków. Zaświadczenia lekarskie o zdolności kursantów do wykonywania zawodu, którego się uczyli, załatwiane były po znajomości. Rozmawialiśmy z lekarzem, który szantażem został zmuszony dowystawienia hurtem 45 zaświadczeń dla osób, których nawet nie widział. Kursy miały być przeznaczone dla mieszkańców gmin wiejskich, wiejsko-miejskich i miasteczek do 15 tys. obywateli. Ponieważ rekrutowano osoby zamieszkujące większe miasta, solidaruchy organizowały im fikcyjne meldunki na czas szkoleń. Zatrudniony przy szkoleniach Artur Kotaś poleciał z pyskiem do przewodniczącego Grzeszka. Grzeszek nie zareagował. Za to sekretarz Gurba zaproponował Kotasiowi łapówkę za milczenie, bo jak stwierdził – "trochę z kursów zostało". Jest świadek. Kotaś szmalu nie przyjął. Potem już w obecności przewodniczącego Grzeszka Gurba kazał mu przysięgać, że pary z gęby nie puści. Puścił. Napisał list otwarty do braci związkowców, który rozesłał do mediów. Powiadomił też prokuraturę o popełnieniu przestępstwa przez Zarząd Regionu. No to władze regionu rozesłały do mediów pismo, w którym stało, że Kotaś leczy się psychiatrycznie. Na wszelki wypadek Gurba powiadomił jeszcze o tym opinię publiczną osobiście na antenie Radia RMF. Na tym stanęliśmy. Metoda na p"S"ychola Solidaruchy wystąpiły do prokuratury o wszczęcie przeciwko Kotasiowi postępowania karnego w związku z publicznym (...) rozpowszechnianiem pomówień... I do sądu z powództwem o zniesławienie. Artur Kotaś z kolei pozwał ZRM NSZZ "S" do Rejonowego Sądu Pracy za ujawnienie, że przebywał na zwolnieniu wystawionym przez lekarza psychiatrę. (Powodem było zdołowanie po śmierci matki, ale o tym solidaruchy już nie wspomniały). Zażądał przeprosin w mediach i 100 tys. zł na cel społeczny. Stwierdził, że e"S"mani chcieli zasugerować, iż jest niepoczytalny, a to naraża go na bezrobocie, rodzinę na nieprzyjemności. I rzeczywiście Kotaś jest bezrobotny. ZRM NSZZ "S" w osobie pełnomocnika Marii Szarafanow złożył więc przeciw Kotasiowi pozew wzajemny. Artur Kotaś nie zgadza się na wzajemne powództwo i wnosi o rozdzielenie spraw. W udzielaniu szkalujących pozwanego wywiadów powód nie pominął także czasopism wrogo nastawionych do NSZZ "Solidarność" takich jak tygodnik "NIE", który opublikował w dniu 19.03.2002 r. oszczerczy i obelżywy artykuł pt. "Ssanie" – argumentuje pełnomocniczka Szarafanow. Jej zdaniem Kotaś nie może żądać przeproszenia w mediach i kasy na cel społeczny, nie jest bowiem ani osobą publiczną ani też znaną osobistością, widocznie skromni ludzie zdaniem "Solidarności" praw nie mają. Sprawa trafiła przed oblicze Okręgowego Sądu Pracy. Rozprawa odbyła się 10 maja. Sędzia zabrania Pełnomocniczka Szarafanow stwierdziła, że nie zgadza się na obecność dziennikarzy, zwłaszcza tygodnika "NIE". Kotaś nie bał się jawności. Sędzia Jarosław Łukasik pozwolił nam zostać na sali rozpraw. Zabronił jednak rejestrowania procesu w jakikolwiek sposób i... pisania o jego przebiegu. Zakaz sędziego nie może wynikać z troski o ochronę osoby A. Kotasia. Po pierwsze, Kotaś zgodził się na obecność prasy. Po drugie, ZRM NSZZ "S" już pogwałcił jego prawo do ochrony danych osobowych czy innych dóbr osobistych, rozsyłając do mediów informację o tym, że leczył się on u psychiatry. Bardziej już nie da się zaszkodzić Kotasiowi, choć jak nam doniesiono, członkowie Zarządu Regionu nie ustają w wysiłkach. Na spotkaniu ze związkowcami z Huty Sędzimira przedstawiciele prezydium wezwani do wyjaśnienia sprawy szkoleń tłumaczyli zebranym, że pan Kotaś jest chory psychicznie wszystkie zarzuty wyssał sobie z palca. Tymczasem pełnomocniczka Szarafanow powiedziała wysokiemu sądowi, że Zarząd Regionu jest gotów przeprosić Kotasia za ujawnienie, że przebywał na zwolnieniu wystawionym przez psychiatrę. Pod warunkiem jednak, że odszczeka on wszystko, co ujawnił opinii publicznej na temat szwindli ze szkoleniami. Nie inaczej. Sędzia zapytał, czy celem rozesłania przez ZRM NSZZ "S" do mediów informacji o Kotasiu i psychiatrze było jej opublikowanie. Pełnomocniczka Szarafanow stwierdziła, że nigdy w życiu. Rozsyłali tylko tak, do wiadomości tych wszystkich redakcji. Żeby zablokować opublikowanie listu otwartego Kotasia i spowodować, aby redakcje się zastanowiły. Sędzia Łukasik nie zapytał, dlaczego Zarząd Regionu nie zaznaczył w swoim piśmie, że to tylko do wiadomości i zastanowienia się. Mogłoby to postawić pełnomocniczkę Szarafanow w niewygodnej sytuacji. Nie stwierdził też rzeczy oczywistej, że już samo rozesłanie informacji do mediów jest jej upublicznieniem. Wysoki sąd też miał chyba wątpliwości, czy ujawnienie informacji, że ktoś leczy się u psychiatry, może mu zaszkodzić, zapytał bowiem A. Kotasia, czy uważa to za coś szkalującego. Mało nie spadliśmy z ławki. Sędzia Łukasik z pewnością czytał ustawę o ochronie danych osobowych. Takich informacji rozpowszechniać nie wolno. Panie sędzio! odniosłam wrażenie, że zabraniając nam pisać o przebiegu powyższej sprawy nadużył pan urzędu usiłując pełnić rolę kagańca dla prasy. Jakim prawem? Sprawa nie została utajniona i toczy się przy drzwiach otwartych. Chodzi przy tym o publiczne pieniądze. Stronami są: A. Kotaś, który zgodził się na obecność dziennikarzy, oraz ZRM NSZZ "S", który pełni swoją rolę jak najbardziej publicznie. Cóż takiego ma do ukrycia? Czy się to komuś podoba czy nie, będziemy informować o dziejach sprawy przewalanych szkoleń dla bezrobotnych. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co dzieje się z publicznym szmalem. Z przyjemnością wystawimy się więc na gniew sędziego Łukasika. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pod suknem Wirtualna autostrada Prezydent i premier bywają solidarni już tylko wtedy, kiedy można się razem błaźnić. Obaj wołają, że nie pozwolą Putinowi na eksterytorialny tranzyt przez Polskę Rosjan z Kaliningradu w głąb Rosji. Zgrywają się na Becków chociaż: 1) Kwaśniewski nie jest Wielkim Księciem Litewskim, zaś drogi komunikacyjne z Kaliningradu na Wschód biegną przez Litwę, a nie Polskę, 2) W polskim interesie gospodarczym i politycznym leżałoby zbudowanie linii tranzytowych przez nasz kraj – co swym krzykiem z góry wykluczają. Nie muszą one być wyjęte spod polskiej jurysdykcji, trzeba tylko zaproponować sensowne rozwiązanie, 3) Minister Beck w 1939 r. odmawiał Hitlerowi eksterytorialnych linii komunikacyjnych przez polski korytarz nie dlatego, że kanclerz nie miał racji szukając dogodnych połączeń między dwiema rozdzielonymi częściami swego państwa, tylko ponieważ Hitler chciał w ślad za tym ustępstwem Polskę zwasalizować lub podbić. Rząd II RP wolał więc wywołać konflikt zbrojny w koalicji z mocarstwami, niż zgodzić się na ustępstwa i potem popaść w osamotnienie. Wszystko to nie ma nic wspólnego z dzisiejszą Rosją, Putinem, Kaliningradem i rozsądkiem. Prostytuta Prezydent K. ogłosił, że na posiedzenie Rady Gabinetowej 12 czerwca nie zaprosił Balcerowicza, ponieważ Konstytucja określa, że biorą w niej udział tylko prezydent RP i członkowie rządu. W telewizji pokazano jednak za stołem obrad m.in. panów Ungiera i Szymczychę, którzy pozakonstytucyjnie ozdabiali swymi osobami to gremium, więc i Balcerowicz nie złamałby swoim tyłkiem naszej mocarnej Konstytucji. Prawda jest zaś taka, że to Balcerowicz nie chciał przyjść, gdyż jest nadąsaną primadonną. Chociaż prezesem NBP został dzięki Kwaśniewskiemu, za co lewica zapłaciła wielkie koszty polityczne. Wszystko więc nie tak jest, jak wam, ludkowie, się wciska. Piwnik czyta "NIE" Wiewiórki nam powiedziały, że szef Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi Kazimierz Olejnik poleciał ze stanowiska dlatego, że "łódzka ośmiornica" okazała się krewetką. "NIE" w dwóch kolejnych publikacjach wykazywało, że wykrycie i rozbicie wielkiej mafii to pic na drążku i pisało o krewetce właśnie ("NIE" nr 17 i 18/2002). Twierdziliśmy też, że drugi tytuł do sławy Olejnika – sprawa handlu skórami – dęta jest jak orkiestra strażacka ("NIE" nr 6/2002). Oczywiście nikt się nawet nie zająknie o tym, że "NIE" jest górą, zaś nosa utarto "Wyborczej", która jedną łódzką aferę stworzyła, a drugą łatwowiernie rozdymała. R Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Popiłek Przychodzi baba do lekarza chorób skórno-wenerycznych i mówi: – Panie doktorze, nazywam się Jerzy Urban, może mi pan pomoże, bo serce mnie w ogóle nie boli. – Niech pani spuści majtki i się wypnie. No tak! Wszystko się zgadza. Ma pani piłkę w dupie. – To, panie doktorze, wrodzone, a nawet dziedziczne. Ale właśnie miałam nietypowe objawy. – Popatrzę od przodu. O! Bardzo polski widoczek. Rzeżączka i patriotyzm. Swędzi i unosi? – Mam piłkę w dupie, jednak jak Polska przegrywa, to się cieszę. – Gdzie wyskakują te objawy? – W rozumie. Wyobrażam sobie, że nasi polscy Murzyni dokopują japońskim skośnym Murzynom, a potem Murzynom sprzedanym do wszystkich wolnych krajów świata. W Warszawie robi się istna Moskwa, ale oczywiście na przekór. To z powodu zwycięstwa patrioci demolują gmachy, wyjąc i rycząc podpalają auta, mordują Niemców, Ukraińców, Rosjan, Cyganów, Żydów, Czechów, Wietnamczyków i innych odwiecznych wrogów. Nacjonalizm rozdyma matki-Polki dumą brzemienne. Prezydent w telewizorze jak foka kręci piłkę na nosie przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego szczekanego jako szanty przez przyboczną Edytę Górniak. Kopaczy nożnych noszą po ulicach z politykami uczepionymi ich nogawek. Klechy modlą się do piłki i za piłkę. Ludność sypie kopce i wznosi pomniki. W telewizorze lewy bramkarz dyskutuje o filozofii z tylnym napastnikiem. Artystka Szapołowska sprzedaje zniewalające perfumy "Pot drużyny". Sejm uchwala wieczny hołd piłce nożnej i orła w herbie zamienia na trenera w koronie, chociaż ma niepolskie nazwisko. W "Big Brotherze" sportsmeni wzrokiem wywołują orgazmy. Kibice pielgrzymują do Częstochowy podpalając lasy, wyrzynając bydło, rżnąc przydrożne wieśniaczki i siebie nożami nawzajem. Robotnicy rzucają się do pracy potęgując subwencje i ulgi podatkowe, czym grzebią gospodarkę w dziurze budżetowej. Ich śladem urzędnicy zapadają na pracoholizm wywołujący chaos i anarchię. Auta pędzą lewą stroną na zakrętach z chrzęstem znosząc się nawzajem. Oszalałe pociągi jeżdżą do tyłu. Statki morskie wyłażą z wody i zasuwają przez pola, a co zdolniejsze nawet szybują w powietrzu. Rzeki występują z brzegów i wstępują do "Solidarności". Lepper rusza na Wawel i zjada Szczerbiec. Rada Szczecina uchwala przyłączenie do miasta przedmieścia Berlin. Moczulski ucieka z domu starców i maszeruje na Kijów. Balcerowicz rozstawia walizki dolarów po boiskach. Dziewczyny dają na ulicach i placach, a krowy biało-czerwone mleko. Członkowie reprezentacji narodowej, którzy polecieli hen do Korei Południowej, aby zapobiec takiej destabilizacji Polski, wpisują się na listę historycznych bohaterów pragnących kraj i naród uchronić przed większym złem. Stają obok Stanisława Augusta Poniatowskiego, margrabiego Wielopolskiego, Józefa Cyrankiewicza, a nawet Wojciecha Jaruzelskiego... Doktor pomacał babie chuja, zmierzył ciśnienie, zajrzał w dno oka, raz jeszcze do odbytu, po czym rzekł: – Okaz zdrowia, okaz zdrowia, ale oczywiście bańki pani nie zaszkodzą, panie. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wbrew Aparat kościelny atakuje to sekty, to feministki, to współczesne subkultury w sztuce i obyczajach. Jan Paweł nr 2 atakował w Polsce genetyków nie tykając na razie fizyków kwantowych i astronomów, chociaż oni wszyscy razem wspólnym wysiłkiem wysyłają Boga na zasiłek dla bezrobotnych. Jakiś Jan Paweł, powiedzmy nr 6, papież doskonały, bo sklejony z bezparkinsonowych genów geniusza, pantery i ptaka, poprosi jeszcze kiedyś uczonych o wybaczenie, jak to już uczyniono z Giordano Bruno i Galileuszem. Największe przeprosiny następca polskiego papieża ogłosi wobec krajów Afryki, ubogich części Azji i Ameryki za zwalczanie środków antykoncepcyjnych. Ich niedostatek prowadzi do nadmiernej rozrodczości, a więc nędzy, wygłodzenia nie mówiąc o epidemii AIDS. W obecnej sytuacji człowiek wolnomyślny, taki jak ja wróg Kościoła, powinien przez solidarność z uciskanymi stać się pederastą, lesbą lub transwestytą. Niezależnie zaś od krucjat religijnych koniecznie winien palić papierosy, skoro palaczy się prześladuje, być jako pedał – feministą. Wpływy papieża, Kościoła, apostołów zdrowia, ekologów zmuszają oponentów do przyjmowania póz przeciwstawnych. Skoro Kościół nie lubi homoseksualistów, ja np. nie powinienem już nigdy kochać się z żadną kobietą. Takim jednak sposobem Jan Paweł II nie tyle obrzydza życie homoseksualistom, którzy (które) w przytłaczającej większości już dawno opuścili katolicką, wilczą dla nich owczarnię, ale i mnie. Teraz podrywanie panienek traktować muszę jako nielojalność wobec mniejszości, seksualny oportunizm, niegodziwość wobec poniewieranych, zacofanie. Ponieważ jednak solidarność nigdy moją skłonnością nie była, olewam powinność łączenia się z uciskanymi. Wiele mam bowiem takich upodobań, którymi zaraziłem się od gorliwych katolików. Wolę się upijać wódką, niż ćpać, i posuwać panienki, niż nadstawiać koledze odbyt – szczególnie że pederastia wbrew pozorom wcale nie ułatwia pojmowania czarnych dziur w skali kosmicznej. Chętnie po katolicku biłbym żonę, gdybym był odważny i silniejszy. Lubię też obłudnie ględzić, że nikomu niczego nie zazdroszczę, a pieniądze nie mają dla mnie znaczenia, co w narodzie katolickim stanowi kłamstwo obowiązkowe. Przestałem także być feministą, choć solidarność z dążeniami kobiet wyzwolonych bezwzględnie cechuje człowieka światłego. Opuściłem sze-regi bojowniczek, odkąd feministki ramię w ramię z papieżem zaatakowały pornografię, goliznę na reklamach i prostytucję. Feministyczne wiedźmy wojują z porno, gołymi modelkami itp. głosząc, że są to objawy traktowania kobiety jako instrumentu męskiej rozrywki. Jednakże we współczesnej gospodarce rynkowej mężczyźni w równym co kobiety stopniu sprzedają to, co mają najlepszego, więc niekoniecznie przecież umysł. Sprzedajne ciała mają także męskie kurwy i modele, sportowcy, cyrkowcy, aktorzy. Mężowie bogatych żon żyją z pracy ciała, podobnie jak niepracujące żony swoich mężów, od których kobiety lekkich obyczajów różnią się tylko liczniejszą klientelą. Gdy już człowiek popadnie w taką herezję, że nie uważa feministek za nietykalne idealistki, to wskazać im też może, że to mężczyźni liczniej wędrują do pierdla za złodziejstwa i oszustwa, z których owoców po równi korzystały ich żony i kochanki. To my zdychamy na zawał zostawiając po sobie wdowy bogate bez żadnej zasługi. Terror w pracy mężczyzn wobec kobiet równoważony zaś jest najczęściej odwracaniem się ról w domach. W tym sezonie feministki osiągają obowiązkowe kwoty minimum dla kobiet kandydujących do władz partii i samorządów. Nie mam nic przeciwko objęciu kobiet ochroną – tak jak świstaki – i traktowaniu ich jako niepełnosprawnych politycznie, społecznie i zawodowo, aż do chwili wyrównania pozycji obu płci. Jeśli jednak uznać metody kwotowe za dopuszczalne w zmniejszaniu upośledzenia płciowego, to czemu nie stosować tych sposobów przeciw dyskryminacji społecznej? Dlaczego nie powrócić np. do punktów za pochodzenie przy przyjmowaniu na wyższe uczelnie, odchodząc i tu od wolnej konkurencji? W społeczeństwie rozwarstwionym trudno roztkliwiać się nad jednym tylko rodzajem dyskryminacji związanym z kobiecością. Pytanie więc brzmi: czy papież i jego podwładni zdolni są zmusić człowieka umysłowo wolnego do popierania wszystkiego, co tylko Kościół zechce zaatakować. Odpowiadam, że nie. Człowiek, jeżeli jest światły, niczego wielbić nie musi: ani demokracji, ani Żydów, ani seksu homoseksualnego, ani feministek, ani samej wolności, z której przecież korzysta. Człowiek bardzo światły nie wielbi nawet siebie – co zresztą najtrudniejsze. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Małpa biało-czerwona" Z powodu dłuższej nieobecności w kraju dopiero teraz zabieram głos na temat publikacji "Małpa biało-czerwona" ("NIE" nr 29/2003) w nawiązaniu do "Silezjaczek ci ja", czyli wywiadu z "ideologiem narodu śląskiego" Jerzym Gorzelikiem ("NIE" nr 23/2002). W przeciwieństwie do p. Gorzelika, Ślązaka bardzo świeżej daty – jego dziadek należał do owych tak przez niego potępianych "kolonizatorów" z tzw. Galilei, którzy masowo napłynęli na Śląsk po 1922 r. – jestem z dziada pradziada Ślązaczką. W przeciwieństwie do p. Gorzelika należę jednak do takich – i nie czuję się bynajmniej odosobniona! – którym bez trudu "wychodzi" godzenie polskości ze śląskością. (...) "doktor historii" naukową dociekliwość i umiar zastępuje pasją demagoga i zacięciem agitatora, który niekoniecznie licząc się z faktami szasta beztrosko takimi pojęciami, jak "naród śląski", "przywrócenie autonomii", "kolonialna mentalność", "czystka etniczna" czy "federacja regionów". Rojenia o nowych granicach regionu, zabiegi o wsparcie nacjonalistycznych radykałów z całej niemal Europy, odstępowanie Wiedniowi funkcji metropolitalnych dla południowej części Górnego Śląska, wreszcie podchody do zmiany konstytucji i ustawy o mniejszościach narodowych pokazują jak na dłoni, że p. Gorzelik, strojąc się w szatki obrońcy krzywdzonych przez Polskę Ślązaków, przebiera nogami z niecierpliwości, by per fas et nefas otworzyć sobie drogę do parlamentu (próg 0 proc. przy wyborach!). Zresztą – najlepiej od razu do Parlamentu Europejskiego... Nie dziwi u tego świeżo upieczonego Ślązaka i byłego członka Ligi Republikańskiej rozdzieranie na siłę tego, co po ustaniu rozbiorów miało i ma szanse powoli się zrastać, uporczywe konfliktowanie Ślązaków z resztą Polaków ani zajadłe podsycanie nienawiści na osi Śląsk–Zagłębie Dąbrowskie. Przy czytelnym założeniu, by na skróty, jak najszybciej dorwać się samemu do wielkiej polityki, takie manipulowanie Śląskiem, Ślązakami i ich emocjami jest dość typowe. Tej maści "obrońców" naszych interesów mieliśmy na Śląsku całkiem sporo. Ale tak prostacko i cynicznie chyba żaden z nich nie dążył do swego celu. Trzeba niemałej pogardy dla ludzi tego regionu, by w obecnej, pogarszającej się dramatycznie sytuacji ekonomicznej mamić ich powrotem do autonomii, a status mniejszości narodowej przedstawiać jako remedium na całe zło i nieszczęście. Elementarna przyzwoitość nakazywałaby jednak, żeby p. Gorzelik dał sobie spokój z interpretowaniem powstań śląskich jako "tragedii narodowej", a poległych, pomordowanych i zmarłych powstańców wyłączył ze swych doraźnych kalkulacji. Jako wnuczka i córka powstańców czuję się zobligowana przypomnieć o tym nakazie absolwentowi pierwszego uniwersytetu na Górnym Śląsku. On też powinna powstrzymać p. Gorzelika od wygłaszania tezy, że "Po prostu znaczna część Ślązaków tej polskości nigdy nie przyjęła". Czy dlatego właśnie powstańcy i młodzież harcerska bronili w 1939 r. Katowic jeszcze wtedy, gdy wojsko polskie już się stamtąd wycofało? Historyk Gorzelik wykazuje zaiste zdumiewające luki edukacyjne. Ślązaczka (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) Sejm dwuizbowy Ostatnio coraz więcej informacji o przestępczości wśród posłów znacznie przekraczającej średnią krajową. Pojawiły się również opinie, że ewentualne aresztowanie posła nie pozbawia go jego uprawnień oraz że nawet po skazaniu go prawomocnym wyrokiem będzie miał prawo i obowiązek uczestniczenia w posiedzeniach plenarnych oraz spotkaniach komisji sejmowych. Spowoduje to dodatkowe utrudnienia i koszty związane z dowożeniem posłów z aresztu lub więzienia do Sejmu. W związku z tym przyszło mi do głowy proste rozwiązanie. Proponuję wydzielić część pomieszczeń sejmowych i przystosować je do pełnienia roli aresztu. Rolę strażników z powodzeniem może pełnić Straż Marszałkowska. Na sali posiedzeń plenarnych, po lewej stronie Prezydium Sejmu znajdują się ławy, zazwyczaj puste. Można je oddzielić kratą lub szybami od reszty sali. Na ławach tych, po ich wyposażeniu w urządzenia do głosowania, mogliby zasiadać aresztowani posłowie. Dzięki takiemu rozwiązaniu uzyskalibyśmy wiele korzyści: redukcja kosztów dowożenia posłów na posiedzenia Sejmu, zajęcie dla Straży Marszałkowskiej oraz, co najważniejsze, większą frekwencję na posiedzeniach plenarnych Sejmu. Wydaje mi się, że projekt wart jest rozważenia. W. S., Bydgoszcz (nazwisko do wiadomości redakcji) Katonietykalni Czy mogliby Państwo zadać w imieniu kilku milionów (teraz to już byłych, jak sądzę) wyborców pytanie panu Millerowi i jego ministrom finansów oraz gospodarki, dlaczego mają zamiar i odwagę obłożyć podatkiem przedszkola, szkoły i organizacje charytatywne, a nawet nie napomkną o uporządkowaniu spraw związanych z opodatkowaniem olbrzymich dochodów Kościoła katolickiego w Polsce? Czyżbyśmy mieli nieszczęście dożyć czasów, kiedy to "lewicowy" rząd uznał, że przedszkole to taka sama firma jak gorzelnia? Czytelnik z Wrocławia (e-mail do wiadomości redakcji) "Święta juma" Szanowny Pan Redaktor Bogusław Gomzar W związku z podaniem nieprawdy przez Pana w Waszej gazecie "NIE" nr 36 w artykule Pana pt. "Święta juma" skrzywdzono naszego Księdza Proboszcza. Barokowa figurka, o której była mowa w Pana artykule, znajduje się na plebanii, ponieważ brak jest funduszy na jej renowację i zabezpieczenie przed kradzieżą. Nie wiemy, co to za mieszkańcy podali nieprawdę, i o co im chodziło? Należy tylko ubolewać, iż nie sprawdził Pan u dwóch niezależnych źródeł podanej informacji, jakże krzywdzącej naszego Księdza Proboszcza. Opinię zepsuć jest bardzo łatwo, gorzej ją naprawić. Szkoda tylko, że Pan o tym zapomniał. Ksiądz z naszej parafii zasługuje na szacunek i uznanie, ponieważ zrobił bardzo wiele dla Kościoła, a tym samym dla nas, a nie opluwania Go. (...) Mieszkańcy wsi Wojcieszyce (imienne podpisy) Wspaniałomyślna TP S.A. Chciałbym się podzielić z Wami niesamowitą dobrocią, jaka spływa na mnie i innych obywateli Pomrocznej od Telekomunikacji Polskiej. Jakieś pół roku temu wykupiłem od TP S.A. pakiet internetowy 15, który pozwala mi na surfowanie po sieci przez 15 godzin w miesiącu za 37,45 zł brutto. Jest to dla mnie najtańsze rozwiązanie oferowane przez TP. Na Neostradę czy nawet ISDN po prostu mnie nie stać. 6 sierpnia dostałem list od TP informujący o korzystnych zmianach w cenniku usługi pakiety internetowe, obowiązujących od 1.09.2003 r. Zaglądam do dołączonego cennika i szczena mi z radości opada na podłogę. Otóż nowa cena pakietu 15, którego jestem użytkownikiem, wynosi teraz 37 zł brutto. Dla zdezorientowanych wyjaśniam, że obniżka wynosi 45 groszy polskich. Radość mnie taka ogarnęła, że do dziś nie mogę się pozbierać. Telekomunikacja wie, jak przyciągnąć klienta. Tom (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyznanie nożownika Odpowiadam, czyli odpisuję rządowi, mimo że rządowi nie odpowiadam, czyli mu nie pasuję. Z kierowniczych kręgów SLD dochodzą opinie, że wbiłem lewicy nóż w plecy, działam w interesie Kaczyńskich, zdradzam własną partię dla rozgłosu, z próżności, szukając uznania na prawicowych salonach. Taki sposób wyrażania irytacji uważam za niemądry. Stwarza publiczne wrażenie lęku szefów formacji rządzącej. To oczywiste, że opozycja, a szczególnie bracia Kaczyńscy wykorzystają każdą krytykę wewnątrz SLD i każdy zarzut wobec premiera. Lewica przebyła już jednak chorobę tajenia swoich wad z tego powodu, że ich wywlekanie służy wrogom. Doświadczyła bowiem, że właśnie koszty samoupiększeń, bezkrytycyzmu i samozadowolenia są największymi, jakie się płaci. Tygodnik "NIE" uprawia wszakże krytykę rządu, a niekiedy stosunków w SLD nie od wczoraj, ale od chwili przejęcia władzy przez lewicę. Nie powodowało to wobec mnie zarzutu wrogości czy zdrady. Powody obecnej szarpaniny są małostkowe a stanowią rezultat naruszenia przez Leszka Millera zasady rozgraniczania rozmów dyskrecjonalnych od wypowiedzi publicznych. Nadużycie poufności Napisałem w "NIE", że logicznie rozumując podejrzewać trzeba, że idąc z propozycją łapówki Rywin miał powody, żeby w ogóle nie bać się premiera, i wyjaśniałem, dlaczego sądzę, że się go nie lękał. Premier Miller w związku z tym 2 lutego powiedział w Radiu Zet, że na jego prośbę szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego odbył ze mną rozmowę i mam oświadczenie, że Jerzy Urban nie potrafił podać tego rodzaju więzi. O żadnych więzach nie mówiłem. Dalej premier sugerował, że w ogóle paplam bez sensu i żadnych podstaw. W ten sposób rozmowa z ministrem Barcikowskim, którą traktowałem jako poufną, stała się podstawą do publicznego oceniania mnie przez premiera. Skoro Leszek Miller wykorzystał ją do przedstawienia mnie jako plotkarza, to w artykule "Co uwiera Millera" ("NIE" nr 7/2003) opowiedziałem, że wcześniej premier i kilku ministrów inicjowało rozmowy ze mną, co przeczy obecnej tezie, że uznają mnie za niepoważnego paplę. Gdy stanąłem jako świadek przed sejmową komisją śledczą, moja publikacja ułatwiła posłom stawianie pytań, na które obowiązany byłem odpowiadać niczego nie tając. I to robiłem przez dwa dni. Cykl rozmów Nie afera Rywina była powodem odbywania ze mną rozmów przez szefa Agencji Bezpieczeństwa, a wcześniej kilku ministrów i premiera. W felietonie "Pytanie o męskość premiera" ("NIE" nr 30/2002 z 1 sierpnia) zawarłem polityczną poradę: Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach ubiegając w tym konkurencję. To jedyny sposób na uwiarygodnienie zasadniczej uczciwości rządu jako instytucji. Właśnie zgodnie z tą myślą namawiałem potem 12 sierpnia premiera do ujawnienia afery Rywina. W dalszym ciągu felietonu objaśniałem, że "NIE" nie jest w stanie dostarczyć premierowi jakiejś udokumentowanej afery do ujawnienia, by wykazać, że SLD się samooczyszcza. Pomimo tego zastrzeżenia kilku kolejnych rządowych rozmówców badało mnie, czy aby nie opublikujemy jakiejś wykrytej przez "NIE" afery obciążającej czołówkę SLD. Ja zaś monotonnie zapewniałem, że nie mamy przygotowanego niczego takiego. W rozmowach tych mówiłem jednak o różnych publikacjach "NIE" i o tropach spraw, które do publikacji nie dojrzały, ale ujemnie charakteryzują stosunki w RP. Pojawiła się rozbieżność pomiędzy mną a rozmówcami w sposobie interpretacji treści i sensu tych rozmów. Premier i ministrowie utrzymywali potem, że przedstawiałem im bezwartościowe plotki, podczas gdy oni oczekiwali ode mnie sprawdzonych faktów. Ja zaś powiadałem, iż prezentowałem niepokojące mnie wyraziste tropy ilustrujące moje przekonanie, że źle się dzieje. Odnosiłem zaś wrażenie, że rozmówców interesuje głównie to, czy ogłoszę drukiem rewelacje kompromitujące kogoś z czołówki SLD. Ta dwoistość rozumienia sensu tych rozmów trwa nadal. W toku moich wywodów posługiwałem się też wobec rządowych rozmówców aferą Rywina mówiąc, że wyrosła ona na podłożu chorych stosunków. Niekoniecznie w każdej z rozmów podnosiłem Rywingate jako argument, ale np. w rozmowie z premierem 12 sierpnia – na pewno. W późniejszych rozmowach z Leszkiem Millerem już raczej nie. Byłoby wręcz nieprawdopodobne, abym wiedząc od red. Michnika o łapówkowej propozycji Rywina, konfrontacji u premiera itd. nie nawiązywał do tych zdarzeń przy spotkaniach z dygnitarzami. I żeby oni nic o tym nie wiedzieli przed publikacją w "Wyborczej". Przecież znaczyłoby to, że premier taił zdarzenie nawet przed najbliższymi swymi współpracownikami. Dlaczegóż miałby milczeć o niesłychanym nadużyciu jego nazwiska i urzędu? Oświadczenie Tobera Po moich zeznaniach przed komisją sejmową kilku ministrów 8 marca 2003 r. zwołało wspólną konferencję prasową. Trzech innych działaczy SLD nadesłało swoje oświadczenia. Ogłoszono także oświadczenie rzecznika rządu. I na ten oficjalny dokument odpowiem. Rząd w swym oświadczeniu udaje, że w ogóle nie rozumie, o co mi chodziło: l Ja namawiałem premiera do wykrycia i ujawnienia korupcji we własnych szeregach, zaś min. Tober wyliczał śledztwa i wyroki w sprawach o przekupstwo, które lewicy nie obciążają. l Ja, na końcowe pytanie komisji śledczej, czy mam jeszcze od siebie coś do dodania, odparłem, że powiedziałem już więcej, niż wiedziałem, mając na myśli to, iż przez wiele godzin odpowiadałem na pytania dotyczące moich przypuszczeń i osądów, więc nie tylko faktów. Minister Tober sugeruje, że przyznałem się do mówienia komisji nieprawdy. l Ja w rozmowie z premierem Millerem opowiadałem mu o różnych sprawach z rozmaitych względów wzbudzających niepokój. Minister Tober sugeruje, że w swych wywodach podawałem przykłady korupcji, które nie znajdują potwierdzenia. l Ja np. wspomniałem premierowi o krążących w Konstancinie, gdzie mieszkam, niekorzystnych dla niego pogłoskach o szykowanej prywatyzacji uzdrowiska Konstancin mającej ułatwić jego przyjacielowi prezesowi PZU Zdzisławowi Montkiewiczowi wygranie z uzdrowiskiem sporu o dom, który zamieszkuje. Premier zadzwonił i uspokoił mnie, że taka prywatyzacja nie jest przewidziana. Tymczasem Tober oznajmił, że "NIE" bezpodstawnie pisało o zamiarze tej prywatyzacji. Publikacji w "NIE" o Konstancinie w ogóle żadnej nie było. Rzecznik rządu w swoim oświadczeniu wymienił jednak i skomentował także trzy rzeczywiste publikacje tygodnika "NIE", o których mówiłem premierowi. Pobicie Wieczerzaka W rubryce "Tydzień z głowy" 9 sierpnia 2002 r. ("NIE" nr 32) podaliśmy, że negatywny bohater wielu naszych publikacji, były prezes PZU "Życie", Grzegorz Wieczerzak został pobity w areszcie, gdzie przebywa. I zadaliśmy pytania, czy aby nie ma to na celu zastraszenia go przez władze śledcze. Dwa tygodnie później wydrukowaliśmy sprostowanie rzecznika Aresztu Śledczego Warszawa Mokotów mjr. Andrzeja Janasa, że całkowicie rozmijamy się z prawdą. To samo stwierdziła kpt. Luiza A. Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Odpowiedzieliśmy, że mjr Janas pisze nieprawdę, bowiem zataja, że Wieczerzak był potłuczony i leczono go w szpitalu rzekomo z powodu upadku ze schodów. Czytałem bowiem przedstawiony mi do wglądu oryginał tajnego lub poufnego pisma szefa więziennictwa do ministra sprawiedliwości, że Wieczerzak spadł ze schodów i leży w związku z tym w szpitalu. Gdyby Wieczerzak sam z siebie potknął się i niefortunnie upadł, służba więzienna nie miałaby powodu tego taić. Gdyby go pobili współwięźniowie, także nie robiono by z tego tajemnicy stanu. Mówiłem premierowi, że sprawę uważam za poważną. Może to być bowiem trop wiodący do ustalenia, że zastosowano przemoc dla zamataczenia śledztwa w aferze korupcyjnej. Rzecznik rządu oznajmił: Postępowanie wyjaśniające nie potwierdziło informacji tygodnika "NIE" o pobiciu Grzegorza Wieczerzaka. A co potwierdziło? – pytam wielkim głosem. Jeżeli bowiem okaże się, że wyparowało pismo zarządu więziennictwa do ministra sprawiedliwości mówiące o upadku Wieczerzaka ze schodów i leczeniu go w szpitalu i jeżeli w szpitalu nie będzie dokumentacji leczenia, to skandal urośnie do ogromnego. Będzie to oznaczało, że w czyimś interesie posunięto się do fizycznej przemocy dla wpłynięcia na śledztwo, poczem zaciera się tego ślady na wysokim szczeblu rządowym. Dr Jan Kulczyk Firma EL-Dystrybucja Jana Kulczyka konkurowała z niemieckim przedsiębiorstwem E.ON w przetargu na prywatyzację zakładów energetycznych zwanych umownie Grupą G-8. Wartość transakcji – około 2 mld zł. "NIE" ujawniło list Kulczyka do niemieckiego konkurenta (nr 30 z 25 lipca 2002 i potem z nr 34 z 22 sierpnia 2002), w którym Kulczyk proponował zmowę co do proponowanych cen i poufne porozumienie oraz obiecywał wykorzystanie we wspólnym interesie swoich umiejętności załatwiania spraw z polskimi władzami. Nie doszło do porozumienia, które p. Kulczyk proponował na szkodę skarbu państwa, ani do sfinalizowania prywatyzacji. Być może to zasługa "NIE", być może i bez ujawnienia zmowy Kulczyk nie zgromadziłby potrzebnego kapitału. Świeżą tę wówczas sprawę podnosiłem w rozmowie z premierem, aby wyjaśnić, że patologia w stosunkach biznes–politycy nie ogranicza się do przekupstwa. Zakładam, że dr Jan Kulczyk nikomu nie daje łapówek. Zakładam, że zmowa przed przetargiem nie jest przez prawo zakazana. Przypuszczam też, że dr Kulczyk traktowany jest przez dygnitarzy ze szczególną uprzejmością tylko dlatego, ponieważ są ujęci jego wdziękiem osobistym. Przy tych wszystkich założeniach zaobserwować można następujący mechanizm, którego istnienie próbowałem objaśnić premierowi. Ludzie biznesu opowiadali mi (cóż, plotki...), że Jan Kulczyk chwali się, jak to odwiedza ze swoimi sprawami premiera, a ten przyzywa do rozmowy ministra wydając mu przy Kulczyku dyspozycje. Albo że Kulczyk wchodzi sobie na najintymniejsze spotkania na najwyższym szczeblu. Wieść o takich wpływach u władz wielce pomaga dr. Kulczykowi jako pośrednikowi w ściąganiu kapitałów zagranicznych. Czyni wielkimi jego możliwości inwestycyjne umożliwiając mu udział we wszystkich najważniejszych przedsięwzięciach gospodarczych zależnych od rządu. Ten samonapędzający się mechanizm patologizuje stosunki wolnorynkowe wprowadzając do konkurencji nierynkowy czynnik, którym jest łaskawość władzy. Mówiłem o tym, czyż bowiem premier nie powinien wiedzieć, jaką w biznesie wartość ma jego przyjaźń i jakie wywołuje skutki? System kapitalizmu psują nie tylko łapówki. 100 milionów Artykuły w "NIE" z sierpnia i września 2001 r. "Z czego żyją szpiedzy" nie dotyczyły okresu rządów lewicy. Pomimo to minister Tober trafnie tę sprawę wymienia w swoim oświadczeniu, ponieważ mówiłem o niej premierowi. Ilustruje ona bowiem inny rodzaj psucia państwa – przez służby specjalne, w tym wypadku wojskowe, korzystające dla swoich interesów z płaszcza ochronnego tajności. Chociaż afera jest niesłychana, to ani prawicowe władze, ani lewica, która niebawem przejęła rządy, nie uważały za stosowne zająć się tym skandalem. Redakcja "NIE" bezowocnie upomina się o wyjaśnienia należne jej z mocy prawa prasowego. Dopiero minister Tober ogólnikowo bąknął, że toczą się śledztwa. A przecież polskim podatnikom należy się objaśnienie, jak to się stać mogło, że minimum 100 mln zł wyjęto z państwowego banku (więc z ich kieszeni) metodą przedziwnych oszustw. Każda rodzina w Polsce straciła na tej aferze co najmniej 3 zł. Machlojki czynili ludzie związani z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Niespłacane kredyty brały spółki mające WAT w nazwie od jednego z warszawskich oddziałów PKO BP. Przedstawiono m.in. gwarancję komendanta WAT, podobno sfałszowaną. Jako zabezpieczenie części kredytów bank przyjął słoik jakiegoś szmuglowanego z Rosji jadu wycenionego... na około 100 mln zł. W głowie mi się nie mieści, że jeden z miejskich oddziałów bankowych w ogóle może udzielać tak wielkich kredytów nie sprawdzając nawet autentyczności podpisu gwaranta ani nie badając jego prawa do udzielania poręczeń. Chodziło mi o to – mówiłem premierowi – że "NIE" ujawnia aż tak niesamowitą aferę, a władze prawicowe i potem lewicowe milczą. W jako tako przyzwoitym państwie jest to nie do pomyślenia. Konkluzja W świetle tych i innych spraw, którymi starałem się metodą pozapublikacyjną zainteresować polityków SLD, twierdzenia ministra Tobera o tym, że dla łapownictwa, dla płatnej protekcji nie było i nie będzie ze strony rządu żadnego pobłażania, wydają się mocno na wyrost. Tym bardziej że rząd nie korzysta z instrumentów antykorupcyjnych, które znajdują się w jego posiadaniu. Powstanie policji finansowej, które miało być efektem reformy służb kontrolnych Ministerstwa Finansów, zakończyło się na przyjęciu ustawy. Nie powstały i nie działają oddziały wyposażone przez ustawę w szeroki asortyment środków prawnych i operacyjnych do kontroli sytuacji finansowej osób podejrzewanych o nielegalne dochody. Nie powstał system komputerowy analizujący przepływy bankowe, co oznacza, że miliony informacji analizowane są "na piechotę", a zatem możliwość wyławiania z tego rekordów podejrzanych jest praktycznie żadna. I wreszcie polskie biuro Olaf – antykorupcyjnej policji UE – kiedy w końcu po roku powstało, okazało się pozbawione wszystkich istotnych uprawnień. Nie wolno mu np. kontaktować się operacyjnie ze służbami finansowymi innych krajów; może jedynie składać meldunki w Brukseli. Minister Tober w rządowym oświadczeniu oznajmił, że Jerzy Urban przed komisją śledczą powiedział więcej, niż wiedział, sugestie, że rząd toleruje korupcję nie mają pokrycia w faktach. Przedstawione tu przeze mnie sprawy nie potwierdzają jednak wrażenia premiera i jego rzecznika, że biegam jako kolporter bezsensownych plotek i pomówień. Rządowe oświadczenie kończy się wezwaniem, aby większość obywateli zajęła się walką z korupcją. W świetle doświadczeń redakcji "NIE" i moich własnych serdecznie odradzam współobywatelom takie parzące zajęcia. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Święte słowa Przebywający w Białej Podlaskiej ksiądz dobrodziej Henryk Jankowski, prałat gdańskiej bazyliki św. Brygidy, dokonał rzeczy zdawałoby się niemożliwej. Udowodnił mianowicie, że skonfliktowanych ostatnio ludzi lewicy Począwszy od największego łajdaka w Polsce – Jerzego Urbana (...) poprzez premiera Leszka Millera (...) poprzez ministrów Janika, Sobotkę, panią Jakubowską (...) skończywszy na prezydencie Kwaśniewskim (za "Dziennikiem Wschodnim" z 27 października) łączy cecha wspólna. Wszyscy są bowiem zapatrzeni w siebie. Urban na przykład z demoralizowania i obrzucania błotem uczynił swe credo życiowe. Miller ogłuchł na głos społeczeństwa, a jego ministrowie nie potrafią odciąć się od koryta. Prezydent Kwaśniewski zaś szykując sobie ciepłą posadkę sprzedał z uśmiechem na ustach nasz kraj. Homilia prałata wzbudziła wśród wiernych wielki entuzjazm. Jankowskiemu odśpiewano nawet życzenia błogosławieństwa, a z gorącym całusem pospieszyła doń nauczycielka Elżbieta Grabińska. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pogrywanie programami Co rząd ma na dołującą gospodarkę, lawinę bezrobocia i wzrost zadłużenia? Rząd ma nowy program gospodarczy. Od kilku miesięcy znajomi politycy nie witają się ze mną normalnym "co słychać?", lecz soczystym "kiedy to pierdolnie?". W 2002 r. karmiono się jeszcze złudzeniami, że na górze ktoś pracuje nad programami, że są ludzie realnie oceniający sytuację, którzy wiedzą, jak z tego wyjść. Dziś lewicę łączy i konsoliduje magiczna wiara w Unię Europejską i Amerykę, które muszą nam pomóc. Doprawdy nie wiem, skąd w nich tak silne przekonanie o jakichś nadzwyczajnych zobowiązaniach Zachodu wobec Polski? * * * Skoro bezrobocie nadal utrzymuje się na poziomie powyżej 18 proc., zadłużenie zagraniczne Polski przekroczyło 82 mld dolarów, a nastroje społeczne sondują dno, "chłopcy z naszej opcji" uznali, że czas sięgnąć po sprawdzone metody, czyli nowe programy gospodarcze! Nic tak nie ożywia atmosfery politycznej. Miał schyłkowy Gierek "Program Wisła" (czyli pogłębiać dno i trzymać się koryta), miał Balcerowicz "II Program Balcerowicza" (grabimy za-wsze do siebie – nigdy odwrotnie), spadający Buzek czarował "Nowym otwarciem" (nowe otwarcie – stare rozwarcie), a ekipa Millera szuka swej szansy w najnowszym "Programie gospodarczym rządu", czyli pomysłach ministra Jerzego Hausnera. Nikt nie ukrywa, że to reakcja na przedstawiony przez Grzegorza Kołodkę "Program naprawy finansów Rzeczpospolitej". Hausner, jego dawny bliski współpracownik, pozwala sobie w czasie posiedzeń Rady Ministrów na coraz ostrzejsze uwagi, które irytują "minfina". Sprytnie przeciwstawia logikę inwestora, którą się kieruje, logice księgowego cechującej rzekomo Kołodkę. Media skwapliwie nagłaśniają ten konflikt. * * * Inwestor – dowodzi Hausner – wie, że aby wyjąć, trzeba najpierw włożyć. Stąd pomysły impulsu popytowego, obniżenia podatku od osób prawnych (CIT) do 19 proc. i zwiększenia kwoty wolnej od opodatkowania z obowiązujących dziś 2,8 tys. zł do 4 tys. Minister gospodarki chce też zamrozić świadczenia emerytalno-rentowe i płace w budżetówce. Te i inne pomysły mają zdaniem Hausnera zapewnić Polsce w 2004 r. wzrost PKB na poziomie 5 proc.! Być może... Na pewno zapewnią Pomrocznej dziurę budżetową większą od tej, którą zostawił po sobie Bauc. Bo jeśli minister gospodarki chce obniżać podatki – postulat miły sercu każdego liberała – a jednocześnie uruchamiać "impuls popytowy" – co z kolei zyska poklask lewicy – to powinien wyjaśnić, z czego pokryje deficyt? Pomysły Kołodki na cięcia wydatków socjalnych, porządkowanie Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego i likwidację różnych funduszy celowych budzą w tej sytuacji jedynie obrzydzenie. Tymczasem rząd Leszka Millera – czy chce, czy nie – musi walczyć np. z 4-miliardowym zadłużeniem w służbie zdrowia (nowy minister zdrowia już wyskoczył z żądaniem kasy), że o kopalniach i PKP nie wspomnę. Jak tak dalej pójdzie, to na łamach "NIE" będę opisywała kolejne patologie, czyli "Do kogo należą szpitale?" i "Jak zarabia się na długach ZOZ?". * * * Uważam jednak, że w pomysłach Hausnera jest metoda. Kto dziś pamięta lansowany przez niego w styczniu 2003 r. "Pakt dla pracy i rozwoju"? 15 lutego w Dobieszkowie jego założenia programowo-organizacyjne mieli podpisać między innymi Bochniarzowa od pracodawców prywatnych, Manicki z OPZZ, Śniadek z "Solidarności" i Goliszewski z Business Centre Club. No i co – podpisali? Co do ukochanego programu "Pierwsza praca", to z monitoringu przeprowadzonego w październiku 2002 r. przez ówczesny resort pracy wynika, że np. w okresie od czerwca do października 2002 r. w województwie lubelskim udzielono absolwentom 5 pożyczek na podjęcie działalności gospodarczej! 30 szczęśliwców znalazło się w województwie podkarpackim! I to był rekord Polski! Na 227 132 absolwentów programem objęto 62 413. A kosztowało to podatników tylko w październiku 185 mln zł! Łącznie na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu, w tym na realizację programu "Pierwsza praca", resort wydał kwotę 793 mln zł. Gdzie efekty? A co z "Czterema odsłonami", które minister ogłosił również w styczniu bieżącego roku? Sądzę, że minister gospodarki rozumie, iż nowy "Program gospodarczy rządu" wpisuje się w ciąg różnego rodzaju narodowych programów, których w ostatnich latach było bez liku i nic z nich nie wyszło. Kogo dziś obchodzi "Narodowy program rozwoju wsi polskiej", "Narodowy program przygotowania do członkostwa w Unii Europejskiej" czy "Narodowy program zwalczania przestępczości"? Jestem pewna, że pomysły Hausnera podzielą ich los choćby z jednego powodu: rząd musiałby mieć zgodę Balcerowicza na ich realizację. A tego, jak sądzę, minister gospodarki sobie nie załatwił. * * * Prawdziwy scenariusz – potwierdzony przez Hausnera w trakcie spotkania 6 maja w siedzibie Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego – jest taki: 1. Ponieważ rząd nie ma wpływu na Radę Polityki Pieniężnej i prezesa NBP, musimy czekać do końca kadencji RPP, która upływa z końcem tego roku. 2. Wojna z Radą nie ma dziś sensu, ponieważ byłaby to de facto wojna z prezydentem Kwaśniewskim, której rząd by nie wygrał. 3. Musimy wybrać w Sejmie i Senacie nowych rozsądnych członków RPP i wtedy na poważnie zajmiemy się gospodarką. Pytanie tylko, czy rząd Millera dotrwa do 1 stycznia 2004 r.? I co z "Programem naprawy finansów Rzeczpospolitej" przygotowanym przez Kołodkę? Nawet, jeśli rząd go klepnie, to pewnie w trakcie prac sejmowych posłowie tak go rozwodnią, że nawet autor będzie miał problemy z poznaniem swego dzieła. No i dryfujemy dalej! Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dymając towarzysza cd. Wicie, chłopy, co to jest demokracja wewnątrzpartyjna? Nie? To przejedźta się do Przemyśla. Opisaliśmy spory i zaloty przemyskich bonzów SLD ("Dymając towarzysza", "NIE" nr 29/2002). W zeszłym roku szef struktur miejskich Franciszek Siwarga zawarł z sekretarzem SLD Januszem Zapotockim kuriozalną umowę o wzajemnym wspieraniu się, obdarowywaniu stołkami i donoszeniu na ewentualnych wrogów. Sprawa stała się głośna i trafiła do prokuratora, a członek partii, który ją tam skierował, został wyrzucony ze struktur. Zanim ukazał się nasz artykuł, 10 lipca 2002 r. Zarząd Miejski SLD jednogłośnie udzielił rekomendacji Franciszkowi Siwardze jako jedynemu kandydatowi partii w wyborach na prezydenta miasta. W uchwale czytamy, że jakiekolwiek działania mające na celu zakłócenia przebiegu kampanii wyborczej do samorządu lokalnego będą traktowane jako wystąpienia niezgodne z etyką członka partii, szkodzące dobru SLD. Są groźby kar dyscyplinarnych. Po opublikowaniu "Dymając towarzysza" skrytykowani odwiedzili Jerzego Urbana w redakcji. Nic nie wskórali. Wrócili więc do Przemyśla i rozpoczęła się zadyma. Szef miejscowego Ruchu NIE Edward Rempała, krytycznie oceniający postępowanie miejscowych bonzów SLD, odebrał taki telefon: – Edziu, czy twój pies jeszcze żyje? – Zdechł miesiąc temu. – To ty, Edziu, uważaj... Było też kilka głuchych nocnych telefonów. Policja uznała, że jeśli będą się powtarzać, to zainteresuje się sprawą. Pewnej nocy ktoś spalił lokal, który prowadzi inny niepokorny członek SLD Bogusław Nowak, przewodniczący Społecznego Komitetu Obrony Obywatela. Po naszej publikacji Zarząd Wojewódzki SLD orzekł: Franciszek Siwarga nie może być kandydatem na prezydenta. Szukajcie innych. Członkowie dwóch kół 7 sierpnia zgłosili kandydaturę Kazimierza Nycza, byłego posła i prezesa miejscowego MZK (nie mylić z biskupem Kazimierzem Nyczem). Dwa dni później Nycz przestał być prezesem miejskiej spółki. – Traktuję to jako zemstę za zagrożenie dla Franciszka Siwargi w walce o nominację w wyborach na prezydenta Przemyśla – powiedział były poseł miejscowym "Nowinom". Siwarga skomentował krótko: sprawy wyborów to jedno, a problemy spółki to drugie. Dopiero co w maju br. ten sam Siwarga przekonywał jednak, że nie ma lepszego kandydata na stanowisko prezesa MZK jak Kazimierz Nycz. Odwołanie go odbyło się tak: gdy tylko okazało się, że jest rywalem Siwargi, rada nadzorcza MZK otrzymała polecenie zwołania natychmiastowego spotkania. W radzie są ludzie Siwargi, który jest również prominentnym członkiem Zarządu Miasta Przemyśla. Nycza odwołano bez podania przyczyn. Na jego miejsce powołano innego prominenta SLD. Franciszek Siwarga, kiedy przestał być brany pod uwagę jako kandydat na prezydenta, powiedział miejscowej prasie, że szefostwo wojewódzkie SLD nie ma prawa wtrącać się w przemyską politykę tej partii. Szef wojewódzkiego SLD Krzysztof Martens powiedział nam, że pan Siwarga został przywołany do porządku i odwołał to, co powiedział. Martens dodał, że przemyskie struktury zostaną uporządkowane. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że mogą to być kroki bardzo radykalne. Każdy inny kandydat na prezydenta z lewej strony w Przemyślu musi się liczyć z tym, że będzie miał przesrane. Ambitni towarzysze dołożą starań, aby skutecznie podstawić mu nogę. Dlatego pewnie wybory w tym mieście wygra Samoobrona. Kierownictwo SLD deklaruje szybkie przedwyborcze porządki w całej Polsce, bo działacze żrą się prawie wszędzie. Chyba czas bardzo nagli. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prawa rąsia Rokity " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Móżdżek po dziennikarsku W Polsce nikt nikogo nie chce słuchać, za to wszyscy lubią pouczać innych. Wierzą przy tym w swój autorytet, choć zawsze jest samozwańczy. Z pędu do gadulstwa, normotwórstwa, moralizatorstwa i frazesu zrodził się ostatnio "Dziennikarski kodeks obyczajowy". Słowo "dziennikarz" w odróżnieniu od "lekarz" czy "sędzia" nikogo określonego nie oznacza. Po prostu pewne osoby uważają się za dziennikarzy. Sam pomysł podciągnięcia pod jeden strychulec kodeksowy radiowego diskdżokeja, którego zajęciem jest zagadywanie ciszy, telewizyjnego statywu do kamery, profesora pisującego felietony, analizatora giełdy, redaktorki czasopisma o szydełkowaniu itp., itd. wydaje się czymś na kształt budowania wspólnego chlewu dla świni, słonia, bożej krówki i kanarka. Na kodeks ów składają się: a) wzniosłe frazesy Dziennikarstwo jest zawodem służebnym wobec społeczeństwa albo obowiązkiem dziennikarza jest poszukiwanie prawdy. Dziennikarz kieruje się dobrem wspólnym, nie deprawuje dzieci i młodzieży, szanuje wartości i tradycje narodowe, i tak w nieskończoność. Tego rodzaju kaznodziejstwo wyłącznie krzepi dobre samopoczucie autorów. b) wezwania do przestrzegania prawa Państwo uchwala prawa i utrzymuje aparat przymusu, który egzekwuje posłuch wobec prawa. Przedstawiciele środowiska prasowego ośmieszają się więc wydzielając z siebie w kodeksie obyczajowym zbędne wezwania do posłuszeństwa prawu. Kodeks ów zaś mówi, że dziennikarz obowiązany jest przestrzegać normy prawne, i dodaje kiedy (art. 16) musi chronić tajemnicę zawodową (art. 17) i nie wolno mu naruszać cudzych dóbr osobistych (art. 19). Nie powinien też kraść cudzych utworów (art. 26). c) nonsensy Poszukiwacz prawdy, czyli dziennikarz, ma obowiązek, cytuję, każdemu człowiekowi zapewnić uczestnictwo w debacie publicznej (art. 1). Przy czym udzielenie głosu 40 milionom stanowi powinność nie zbioru dziennikarzy, ale każdego z nich z osobna. Świadczy o tym użycie liczby pojedynczej – dziennikarz. Dziennikarz (art. 5) bezstronnie (...) analizuje fakty. Co prawda może on mieć poglądy i jego szef powinien je szanować, ale w swych analizach (publicystyce) nie wolno mu wyrażać poglądów własnych, lecz wyłącznie poglądy wyzbyte poglądów – jakąś ich bezstronną wypadkową. Prowadząc dyskusję dziennikarz (art. 6) nie może wpływać na jej przebieg i narzucać końcowych wniosków. Czyli prowadząc dyskusję nie wolno mu jej prowadzić ani podsumowywać. Kodeks zachwala też nierealną i nie przyjętą w Polsce regułę oddzielania informacji od komentarza. W istocie informacje prasowe często zawierają komentarz lub też sam dobór informacji kształtuje poglądy na bieg zdarzeń. Wystarczy porównać obraz dnia, który przynosi "Nasz Dziennik" i "Trybuna". Dziennikarze mają oddzielać własną działalność polityczną od obowiązków zawodowych. Norma bezskutecznie zalecana w telewizji publicznej przeniesiona zostaje do prasy politycznej skupiającej sympatyków tego lub innego kierunku. Np. Janusz Korwin-Mikke jako redaktor "Najwyższego Czasu" ma chwalić SLD oddzielając to od zwalczania lewicy, co czyni jako polityk UPR. Nie wolno dziennikarzom wyolbrzymiać sensacyjnego charakteru wydarzeń. To znaczy, że zakazuje im się być dziennikarzami i winni oni się starać, żeby ich gazety i czasopisma nikt nie kupował. Szczyt idiotyzmu zawarty jest w art. 22: Dziennikarz ma: obowiązek uszanowania woli informatora co do sposobu wykorzystania informacji... Jeżeli udaje mi się w ministerstwie potwierdzić, że minister wziął łapówkę, mam uszanować wolę informatorów, aby tego nie ujawniać, natomiast zgodnie z wolą informatora powinienem opisać sukcesy i mądrość ministra. Dziennikarzowi nie wolno występować w reklamach, ale może prowadzić ich akwizycję. Nie zakazuje mu się wzięcia np. miliona od PZU za reklamy w swojej gazecie ani zainkasowania prowizji. Po wzięciu do kieszeni np. 100 tys. z PZU nie wolno mu jednak ulegać naciskom reklamodawcy. Inaczej mówiąc, gazeta i on może być na żołdzie przedsiębiorstwa, ale nie wolno przez to wstrzymywać się od demaskacji machlojek sponsorów. Naprawdę autorzy "Dziennikarskiego kodeksu" żyją w świecie, który sami sobie wymyślili opierając się na drętwej mowie ks. Niewęgłowskiego. W art. 12 czytamy, że nie tylko sceny przemocy, ale i obrazy cierpienia i śmierci zagrażają deprawacją dzieci i młodzieży. Telewizja musi więc zmienić program, bo choroby i kalectwa są ulubionym tematem filmów przed godz. 22.00 puszczanych po to, aby krzewić nakazane wartości chrześcijańskie i inne modne ckliwości. Za nieprzestrzeganie kodeksu dziennikarz odpowiada przed sądem dziennikarskim lub związkowym, co jest fikcją. Gdy jako autor pozostaje anonimowy, za nieprzestrzeganie kodeksu odpowiada redaktor, który zatwierdzał tekst do publikacji. Jest to przeniesienie do kodeksu obyczajowego zasad prawa prasowego odnoszącego się do procesów sądowych. Jednak następuje rozszerzenie go na sferę obyczajów: ja jako redaktor mam więc odpowiadać np. za to, że mój pracownik podkłada mi świnię czyniąc kryptoreklamę, przyjmując za tekst łapówkę, popełniając plagiat, a też pisząc coś niezgodnego z wolą informatora lub kierując się interesem swego krewniaka. Strażnikiem kodeksu ma być znana z głupoty i bezczelności Rada Etyki Mediów – ciało, które ogłosiło ogólnikowe potępienie tygodnika "NIE" bez żadnych uzasadnień. Elita dziennikarzy publikuje analizy i oceny wpływające na opinię publiczną. Niektórzy komentatorzy mają zaufanie odbiorców swoich tworów. Sądzę, że autorytet np. analityków giełdowych czy sportowych zostaje nadwerężony, gdy wybrana reprezentacja środowisk dziennikarskich wydziela z siebie stek idiotyzmów. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sejm popuszcza pasa Głupi Narodzie! Jak będziesz miał szczęście, to w przyszłym roku trochę Ci się poprawi. Twoim wybrańcom poprawi się na pewno, i to dużo, dużo bardziej. Nikt tak pięknie nie pieje o zasadach demokratycznych, dbałości o interes obywateli i przestrzeganiu prawa jak przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego czy Instytutu Pamięci Narodowej. Piejący wymagają niemałej kasy. Coraz większej. Minister finansów raz do roku otrzymuje z tych instytucji dokumenty, w których określają one potrzeby pieniężne. I nie ma nic – dosłownie nic! – do gadania. Musi po prostu te kwoty wpisać do projektu ustawy budżetowej, bo są to "organy konstytucyjne", których budżety ustala parlament. Podobnie jest w tym roku. Instytucja......która w 2002 r. dostała tyle milionów zł......a w 2003 r. chce dostać tyle milionów zł......czyli o tyle procent więcej. Naczelny Sąd Administracyjny109,5 281,5 157 Krajowe Biuro Wyborcze29 35,522 Sąd Najwyższy 5263 21 Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji1923 21 Rzecznik Praw Obywatelskich22 2618 Instytut Pamięci Narodowej 83,59817 Kancelaria Sejmu RP 30434413 Najwyższa Izba Kontroli 196220,512 Państwowa Inspekcja Pracy185 206,512 Kancelaria Prezydenta RP1381487 Kancelaria Senatu RP112,51185 Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych 9,510 5 Rzecznik Praw Dziecka3,53,50 Trybunał Konstytucyjny23,5 22– 6 Udało się nam zdobyć propozycje nie do odrzucenia na rok 2003, które owe "organy" złożyły na ręce obecnego ministra finansów. I tak: Kancelaria Prezydenta RP w roku 2002 wyda z naszych podatków 138 mln zł. Na przyszły rok kanceliści pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego zażyczyli sobie już około 148 mln zł. W czasach zaciskania pasa i skromnego wzrostu gospodarczego zwiększenie wydatków o prawie 10 mln, czyli o 7 proc., wydaje się nieprzyzwoite. Prezydencki doradca ekonomiczny Witold Orłowski powinien wytłumaczyć, komu trzeba, że warto dać rodakom przykład umiarkowania, gdy rząd planuje wzrost PKB na poziomie 3,6 proc., a inflacja wynosi niespełna 1,3 proc. Kancelaria Prezydenta RP na tle innych "organów" i tak wykazuje daleko idącą powściągliwość. Jeszcze więcej czadu dali w Kancelarii Sejmu. W roku 2002 wybrańcy narodu kosztują nas blisko 304 mln zł. W roku 2003 chcą, abyśmy wybulili prawie 344 mln zł – jest to wzrost wydatków o skromne 40 mln, czyli aż o 13 proc. Gdy badana jest opinia publiczna, oceny pracy Sejmu są marne. Absolutnym rekordzistą, gdy chodzi o dojenie podatników w czasach recesji, może okazać się Naczelny Sąd Administracyjny. Sędziowie uznali, że w 2003 r. powinni wydać prawie 282 mln zł. Jest to skok o 157 proc.! W roku 2002 wystarczyło im bowiem 110 mln zł. Moim zdaniem, to głęboko nieprzyzwoita propozycja. Także Krajowe Biuro Wyborcze nieźle sobie winszuje. Mimo że w 2003 r. nie przewiduje się żadnych wyborów, kwota z budżetu ma wynieść ponad 35 mln zł, co oznacza wzrost o 22 proc. w porównaniu do bieżącego roku. Pewnie chodzi o dotacje dla partii politycznych. Wiadomo, że koszty demokracji – zwłaszcza polskiej – muszą ponosić głównie emeryci i renciści. Zupełnie zbędny Instytut Pamięci Narodowej zadowoli się skromną dotacją lekko powyżej 98 mln zł. Wzrost o 17 proc. W tym roku badania pamięci narodowej kosztowały nas tylko 83,5 mln zł. A jest jeszcze Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, NIK, Trybunał Konstytucyjny i inne. Ogółem instytucje państwowe w 2003 r. dostaną na swoje utrzymanie 1 598 996 000 zł, czyli o prawie jedną czwartą więcej niż w roku 2002 (dokładnie o 312 003 000 zł). Obok tabelka zawierająca komplet propozycji "nie do odrzucenia" pod groźbą wrzasku w mediach, że rząd Leszka Millera gwałci demokrację zabierając pieniądze świętym krowom polskiej demokracji. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dupy dać i ręką grozić " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premier na wagarach Rekordy bumelanctwa parlamentarnego bije poseł Waldemar Pawlak z PSL, który między styczniem a wrześniem 2002 r. 16-krotnie nie wytłumaczył się z nieobecności podczas obrad Sejmu, a 31-krotnie nie poinformował marszałka Sejmu, dlaczego nie wziął udziału w pracach komisji sejmowych, których jest członkiem (4 komisji i 3 podkomisji). Wagary kosztowały Pawlaka około 14 tys. zł, czyli o ponad 2 tys. więcej, niż wynoszą jego miesięczne zarobki. Nie grzeszy pracowitością parlamentarną również następca Pawlaka na stanowisku szefa PSL Jarosław Kalinowski, który zaliczył 10 nieobecności. Ich patron Witos był w Sejmie nieobecny tylko w żniwa, następcy mają żniwa przez rok cały. Poseł i jego łach Do biura poselskiego posła Zbigniewa Nowaka w Pińczowie wtargnęło dwóch obywateli, by powiedzieć, co sądzą o jego działalności. Zarzucili mu m.in. chęć likwidacji powiatu pińczowskiego, a także usunięcie kontenerów sanitarnych z ulic miasta. Dyskusja zakończyła się szarpaniną, podczas której rozerwana została marynarka pana posła. Podniesionych problemów nie udało się rozstrzygnąć, albowiem poseł zadzwonił po policję. Obaj dyskutanci dla wzmocnienia siły argumentów przed wizytą wlali w siebie co nieco. Marszałek Sejmu niech szykuje odzież roboczą dla posłów: 460 marynarek. D. J. Wycięli nam Rydzyka Branżowy miesięcznik "Press" urządza wybory Dziennikarza Roku i przyznaje tzw. polskie Pulitzery; głosują redakcje, obraduje jury, przyznawane są nagrody. Co roku tygodnik "NIE" bierze udział w tym plebiscycie. W końcu zeszłego roku też zagłosowaliśmy, maksymalną liczbę punktów przyznając red. Tadeuszowi Rydzykowi. W uzasadnieniu napisaliśmy, że uznajemy go za Dziennikarza Roku 2002 za poszerzanie finansowych standardów dziennikarstwa radiowego. Redakcja "Press" dostała nasz głos i chociaż wpłynął on po ostatecznym terminie głosowania, obiecała, że weźmie go pod uwagę. Nie wzięła. Dlatego, że robimy sobie jaja z poważnego plebiscytu – dowiedzieliśmy się nieoficjalnie. Sprawdziliśmy: w regulaminie głosowania nie ma nic na temat jaj, cenzury ani tego, że należy głosować na red. Paradowską. P. Ć. Czerwone balety SLD baluje, witając Nowy Rok. 8 stycznia imprezował w Klubie Oficerskim klub parlamentarny. Zaszczycili osobiście prezydent i premier. 14 stycznia premier podejmował w sali bankietowej URM swoje zespoły doradcze – ponad setkę osób. 15 stycznia kilkusetosobowy tłum tłoczył się w największej sali przy ul. Rozbrat na spotkaniu noworocznym Rady Stołecznej SLD. Też zaszczycił premier. Widziano ministra Szmajdzińskiego – prosto z Waszyngtonu. 22 stycznia pp. Miller i Dyduch gościć będą czołówkę SLD (i sympatyków) w salach hotelu Gromada. Gospodarze w świetnych nastrojach, podobnie goście. Nadzieja na kolejny sukces wyborczy osłabła, ale to nie powód, aby popadać w ponuractwo. Martwić się przyjdzie, jak całkiem zgaśnie. L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trup w arce Rydzyka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wójtopój O systemie przelewania wódki z ciał ludu do organizmów władzy gminnej i duchownej. Za 100 tys. zł można nabyć drogą kupna 5 tysięcy półlitrowych butelek wódki. Po 20 zł za flaszkę. Jak kto wódki nie lubi, może zapijać się piwem. Licząc po 2 zł za półlitrową butelkę za 100 tys. zł można kupić 50 tysięcy piw. Gdyby tę wódę dzielić na wszystkich mieszkańców sporej gminy, nie byłoby tego wiele, ot ze dwie, trzy flaszki na łeb albo i mniej. Rocznie. Ale gdy lud spożywa ustami swoich lokalnych przedstawicieli – można chlać wedle potrzeb. * * * W gminie Wiązownica, woj. podkarpackie, władza lubi i wódkę, i piwko. To duża gmina, więc i punktów z alkoholem jest sporo. Handlarze bulą na specjalny fundusz przeciwdziałania alkoholizmowi właśnie ok. 100 tys. zł rocznie. Kasa jest poza kontrolą radnych. Dysponuje nią wójt. I z woli wójta idzie na finansowanie czy – jak kto woli – sponsorowanie i zakrapianych igrzysk dla plebsu, i tych mniej oficjalnych imprez elity gminnej. Wójt Józef Długoń trzęsie gminą już trzecią kadencję. Wcześniej był hodowcą trzody chlewnej w Piwodzie. Z ludu wyrosły, wie Długoń, co robić, aby lud uszczęśliwić. Należy jemu dać wódki i piwa, też darmowego. Wie to wójt także z obserwacji, ponieważ w Piwodzie małżonka jego ślubna prowadzi sklepik z wyszynkiem. W uszczęśliwianiu ludu wójtowi pomaga ks. proboszcz Adam Rejman. Czyli niejako sam Bóg przez swego przedstawiciela ziemskiego. * * * Bodaj dwa lata temu w salce katechetycznej w Wiązownicy ksiądz proboszcz z wójtem pospołu urządzili obchody Dnia Matki. Pito do pierwszej w nocy albo i dłużej, aż dzieci zaczęły płakać. Wikary, jak poszedł na plebanię zdjąć sutannę, to w drzwi nie mógł trafić – wspomina owieczka. Balangi te, rzecz jasna, obsługiwali nauczyciele. Ksiądz proboszcz salki katechetyczne wynajmuje miejscowej szkole. Miał więc kto podawać. Ludziska zazdrosne są. Na przykład pleban z Szówska do spółki ze strażakami ochotnikami organizował festyn z okazji 95-lecia istnienia OSP. Strażacy jako jedyni na terenie gminy są w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym, co oznacza, że działają prawie profesjonalnie. Chcieli, aby wójt dał trochę antyalkoholowej forsy na festyn i sam go zaszczycił. Wójt nie mógł spełnić żadnej z tych próśb, bo i czas, i szmal zaangażował już gdzie indziej. Bawił bowiem na 10-leciu Koła Gospodyń Wiejskich w swej rodzinnej miejscowości Piwoda. Miejscowi do dziś mlaskają opowiadając o wielkich ilościach dobra wszelakiego, także procentowego, zakupionego za gminny szmal. Jak nie przymierzając na porządnym, bogatym weselisku. Nie mogło być inaczej, skoro gospodynie wiejskie zaszczycił sam wójt, a i komendant powiatowy policji z Jarosławia też się zjawił. O proboszczu dobrodzieju nie wspominając. * * * Nie zapomniał wójt o kulturze fizycznej. Na boisku szkolnym w Wiązownicy zorganizował turniej piłki kopanej gimnazjalistów o Puchar Wójta. Piwko, jak trzeba, stawiał wójt za friko, tuż obok boiska. Nagrodą dla zwycięskiej drużyny kopaczy gimnazjalistów był zaszczyt zagrania z drużyną wójta. W wójtowej drużynie za piłką biegali: proboszcz Rejman, wikary, komendant policji w Wiązownicy, dzielnicowy, komendant strażaków pożarnych, pracownicy urzędu gminy, przewodniczący komisji oświaty, prezes klubu sportowego Golbalux. No i wójt kapitan. Toż to zaszczyt niesłychany dla gimnazjalisty jebnąć w kostkę z fleka plebana katechetę. Po meczu pleban poświęcił obie drużyny. Lało się piwo, a strażacy pożarni swym czerwonym autem z kogutami dowozili wódeczkę. Wprawdzie nikt nie słyszał, aby pijane małolaty trafiały do izby wytrzeźwień, ale kto niby miałby ich tam wozić, skoro miejscowi gliniarze nie mieli do tego głowy. Ostatnio wójt Długoń zorganizował kolejne igrzyska. W Piwodzie święcono samochód strażacki. Błogosławieństwo bardzo mu się przyda, bo ponoć tylko rdza go trzyma w kupie. Święcił pleban Rejman. Uroczystość ta wielka odbyła się w miejscowej dyskotece. Zaraz po pokropku, gadkach plebana i wójta przystąpiono do balangi. Serwowano piwo za gminną, antyalkoholową kasę. * * * Sprzedawców wódy i innych płynnych frykasów procentowych z terenu gminy wkurwia, że wójt z plebanem często organizują bezpłatne polewanie wódeczki i piwa, bo handlarzom psuje to rynek. Wkurwia ich to zresztą podwójnie, bo na osobisty bania-fundusz wójta bulą ze swej ciężkiej krwawicy. System z Wiązownicy zastosować trzeba w całym kraju. Jest on pożyteczny. Nabywcy i sprzedawcy alkoholu opodatkowani zostają tak, aby władza państwowa i duchowna oraz jej goście pić mogli darmo i do woli. A kto nie trzeźwieje, ten nie ma głowy, żeby kraść. Przy tym cóż innego lepiej obrzydzić może obywatelowi alkohol jak widok pijanego wójta, proboszcza i innej władzy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Awans gajowego Maruchy Chcesz mieszkać w pałacu z parkiem i żyć jak chronione przed wścibskimi panisko? Nie musisz być ani prezydentem, ani gangsterem! Czasem wystarczy, że zostaniesz nadleśniczym. Zalasami, za jeziorami, w pięknie odnowionym za pieniądze plebsu pałacu żyje sobie jaśniepan Andrzej Kiszkarewicz wraz z familią. Persona to na ziemi gnieźnieńskiej do znaczniejszych zaliczana, gdyż państwową służbę pełni lasami zarządzając. Stanowi jego nie przystoi podłe otoczenie. Ale chamstwo współczesne jak bicz dziadowski się rozpuściło. Dlatego szepcze szpetnie po kątach: za nasze tak się urządził! Pyszna trawa Popowo Podleśne. Jedna z 19 wiosek gminy Mieleszyn, powiat Gniezno. Jest tu jak w tandetnej bajce: lasy, cisza i przejrzyste powietrze. Mieszkańców 20. Część żyje w starej, sypiącej się budzie. Pozostali w pałacu. Pani Teresa jest z budy. Siedemdziesiątkę skończyła. Mąż w lesie pracował. Dużo na powietrzu był, ale i tak na serce zachorował. Dziewięć lat temu zmarło mu się. – O pałacu to nic nie powiem. Bo nic nie wiem. Kiedyś można było tam chodzić. Przejść się po parku, popatrzeć... Teraz nikt tam nie wejdzie. Wszystko ogrodzone. I stróż pilnuje z psami. Pałac leży jakieś 200 metrów od budy. Żeby od razu intruzów zniechęcić, na drodze dojazdowej znak drogowy zakazujący ruchu. Z dopiskiem: "nie dotyczy ALP". Czyli Administracji Lasów Państwowych. Brama rozsuwana elektronicznie. Do tego domofon i reflektor. Pełna asekuracja. Za bramą zadbany park z pysznie przystrzyżoną trawką. Szczelnie otoczony płotem wysokim na półtora chłopa i ozdobiony drutem kolczastym. W dali pałac. Świeży tynk, dachówka, nowe okna. Cacko. Ciśniemy na domofon. Skrzeczy dostojną melodyjką. Nic. Przez płot wleźć nie sposób. Zamiast pałacu oglądamy pobliskie zabudowania. Jakieś byłe warsztaty czy biurowce nadleśnictwa – sypie się wszystko jak diabli. Wiadomo, lasy państwowe groszem nie śmierdzą. Jeszcze raz ciśniemy domofon. Nikt się nie odzywa, ale z głębin parku wynurza się dżentelmen i zmierza w naszym kierunku. Gdy podchodzi bliżej, widać szerokie bary, silne ręce oraz efektowne tatuaże. Wycieczki straszyły milicją – Że o co się rozchodzi? – zagaja. Wyjaśniamy: chcemy wejść na teren parku, pałac obejrzeć... – To teren prywatny. Nie można wchodzić. Przyjeżdżały tu już wycieczki autobusami. Milicją straszyły. A ja bez zgody szefa nikogo nie wpuszczam i basta. Nie odpuszczamy: to nie teren prywatny, tylko nadleśnictwa. A lasy są państwowe. – To zakładowe mieszkanie pana nadleśniczego Kiszkarewicza. Jak da zgodę – wpuszczę. A że lasy państwowe, nie ma nic do rzeczy. Trzeba było przyjechać tu przed remontem. Nadleśnictwo wydało kupę forsy nie po to, żeby każdy mógł się włóczyć po parku. – Panowie w ogóle nie powinni tu wjeżdżać. Kierowca chyba zna znaki? – podłącza się dama z zakupami. Pani G. też mieszka w pałacu. – Obcych tu sobie nie życzymy i koniec. Gmina na remont nie dała nawet grosza, ale w folderze pokazali nasz pałac. – Nawet dzieci przeganiają spod pałacu – żali się mieszkanka pobliskiego Popowa Ignacewa. – Jak był poprzedni nadleśniczy, można było wchodzić i jakoś nikt nic nie skradł. Jaśniepan z lasu Pałac w Popowie Podleśnym wybudowano w XIX w. Jaśniepaństwo zmyło się na początku II wojny i nie wróciło. Po 1945 r. pałac wraz z przyległym parkiem przejęły Lasy Państwowe. Przez długie lata obiekt niszczał. Na początku minionej dekady nadleśnictwo w Gnieźnie zabrało się za remont. Prace prowadzono również wewnątrz budynku i w parku. Trwały 6 lat. Wydano gruby szmal, ale dwór odzyskał dawną świetność. No, a komu służy ten wielkopański sznyt? – zapyta jakiś wiejski głupek. Odpowiadamy: panu nad-leśniczemu Kiszkarewiczowi oraz rodzinie G., bo po przeprowadzonym na koszt podatników remoncie otrzymali tam oni lokale służbowe. Mieszkają w pałacowych komnatach, bo zasługują, gdyż w lasach pełnią wyczerpującą służbę publiczną. Wizytówka – Ustalenie, ile kosztował remont pałacu, byłoby kłopotliwe – ocenia Andrzej Kiszkarewicz, szef nadleśnictwa gnieźnieńskiego i lokator pałacu w jednej osobie. – Nie widzę w tym nic złego, że wydaliśmy pieniądze na modernizację obiektu. Przynajmniej udało się go uratować. Proszę zobaczyć, jak wyglądają inne zabytki. Nie pełni on jakichś funkcji publicznych. Mieszczą się w nim mieszkania zakładowe. Ile? Dwa. Moje i G. Jaka jest powierzchnia pałacu? Użytkowa 280 metrów kwadratowych. Ogólna większa, ile dokładnie wynosi, nie wiem. Park w każdym razie ma z hektar. Jako nadleśniczy jestem dumny, że mamy taki dwór – to wizytówka regionu. Bardzo nas wzruszyła troska pana nadleśniczego o zabytki. Zapłakani zadzwoniliśmy do wojewódzkiej służby ochrony zabytków. – Pałac w Popowie Podleśnym nie figuruje w rejestrze zabytków, ale w ograniczonym zakresie podlega ochronie. Zakres prac remontowych powinien być z nami uzgadniany. Nikt tego nie zrobił. Zauważyłem, że zainstalowano tam plastikowe okna. To niedopuszczalne. Gdyby nadleśnictwo wystąpiło do nas z wnioskiem o montaż takich okien, nigdy nie wyrazilibyśmy zgody. Chciałem zobaczyć, jak wygląda wnętrze pałacu. Wylegitymowałem się, ale stróż nie wpuścił mnie do środka. Ziarno i plewa Ustaliliśmy, że stróż to Antek, choć lokaj Antoni brzmi lepiej. Czujnie strzeże i zdecydowanie broni pałacu od paru lat. Zajmuje się też estetyką parku. Pomyśli jakiś cham, że pan nadleśniczy Kiszkarewicz płaci mu z własnej kieszeni. Nic z tych rzeczy. Antoni jest zatrudniony w nadleśnictwie i to ono mu buli. Opowiada się o jakichś oszczędnościach budżetowych. Smakowano niegdyś pojęcie: "tanie państwo". Ono lubi oszczędzać, ale na zasiłkach dla nędzarzy. Państwo uważa, że musi lśnić wspaniałością. Już od stopnia nadleśniczego. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zaproście nas na stypę Wybory do europarlamentu mogą ożywić SLD. Pokazać, że mamy kompetentnych, nieskompromitowanych i nawet lubianych kandydatów. Nowoczesny program. A jednak te wybory dobiją SLD. Każdy rozsądny obserwator polskiej sceny politycznej widzi, że przyszłoroczne wybory do parlamentu Unii Europejskiej będą miały kolosalne znaczenie dla konkurujących partii politycznych. Pokażą, ile naprawdę partie polityczne są warte. Na jakie społeczne poparcie mogą liczyć podczas parlamentarnych wyborów krajowych w 2005 r. Już teraz przed lokalami Platformy Obywatelskiej ustawiają się kolejki zapisujących się do tej partii. Bo PO wyskoczyła w sondażach na czoło partyjnego rankingu popularności. Można szydzić z tego, obśmiewać nowy „trynd do władzy”, ale każdy obeznany z wyborami wie, jak bardzo liczy się wyborcza prognoza. Ludzie zwykle głosują na potencjalnych wygranych. Jeśli Sojusz uzyska dobry wynik, zahamuje spadek swej popularności. Jeśli wypadnie poniżej 20 proc., zacząć się może awuesizacja SLD, czyli ucieczki politycznych szczurów na inne platformy ratownicze. Rosnące zniechęcenie elektoratu do popierania Sojuszu. To wszystko polityczne oczywistości. Ale kierownictwo Sojuszu sprawia wrażenie, jak gdyby zagrożenia nie dostrzegało. Na pół roku przed eurowyborami nie mamy ogłoszonego publicznie programu działania polskich socjaldemokratów w europarlamencie. Wbrew pozorom to ważne, bo tam wszystkie decyzje zapadają najpierw na forum frakcji parlamentarnych. Debaty plenarne czy komisyjne są już tylko popisem rozpisanych wcześniej ról. W Brukseli wśród eurosocjalistów jesteśmy postrzegani, delikatnie mówiąc, z lekkim zdziwieniem. Nasz koalicyjny rząd broni WC w przyszłej konstytucji, a koledzy eurosocjaldemokraci są bardzo temu przeciwni. Eurosocjaliści popierają też odejście od traktatu nicejskiego forującego Niemcy i Francję we władzach UE. My chcemy zachować nasze wpływy. O ile nawet nasza obrona Nicei przyjmowana jest ze zrozumieniem, o tyle gotowość socjaldemokratów z Polski do umierania za WC budzi irytację i szyderstwa. Koncepcji socjaldemokratycznej eurospołeczeństwa obywatelskiego przeciwstawiamy, uważaną tam za konserwatywną, ideę społeczeństw państwowych. Pod tym także względem polska socjaldemokracja bliższa jest konserwatystom. Na pół roku przed eurowyborami Sojusz nie prezentuje swoich kandydatów do europarlamentu. Boi się, że media ich spalą? Wstydzi się ich? Liczy na szybką, krótką kampanię wyborczą i na asy wyciągnięte z partyjnych rękawów? Taka krótka kampania to krótka dyskusja o roli naszej frakcji w europarlamencie. To intelektualne rozleniwienie partii. Odpychanie dyskusji o sprawach fundamentalnych na przyszłość. To wywołuje wrażenie, jakby Sojusz bał się takich dyskusji albo nie był do nich przygotowany. Na pół roku przed wyborami nie mamy jeszcze ordynacji wyborczej. Kilkanaście miesięcy temu, gdy Sojusz miał jeszcze 30-procentowe notowania, SLD popierał podział kraju na kilkanaście okręgów. Bo to faworyzowało silny w całym kraju Sojusz. Wraz ze spadkiem notowań spada poparcie w SLD dla wielości okręgów. Dla partii o kilkunastoprocentowym poparciu lepszy jest wariant Polski jako jednego okręgu wyborczego. Tak czy siak ordynacji nadal nie ma. Są za to dwie inne, fundamentalne decyzje. SLD stworzy wspólne listy wyborcze z Unią Pracy. Dla UP eurowybory zawierają jedną pułapkę. Jeśli wygrają obecni posłowie UP, to Unia Pracy straci swój klub parlamentarny. Bo ma obecnie wymagane minimum 15 posłów. W miejsce wybranych do europarlamentu posłów UP wejdą kolejni kandydaci z listy SLD–UP z wyborów roku 2001. Ale będą oni z SLD. Na cóż może liczyć UP, żeby zachować klub parlamentarny i mieć doświadczonych parlamentarzystów w europarlamencie? Chyba tylko na pozyskanie, wypożyczenie posłów z SLD lub zassanie posłów niezależnych. Druga fundamentalna decyzja to wymóg znajomości przynajmniej jednego obcego języka wśród kandydatów SLD–UP na europosłów. Decyzja słuszna, bo chociaż w europarlamencie każdy przemawia w swoim języku, ma tłumaczenia obrad i dokumentów, to bez komunikacyjnej ekspresji niczego tam nie załatwisz. Niestety wymogu, aby kandydat na europarlamentarzystę miał coś do powiedzenia w obcym czy choćby swoim języku, kategorycznie nie sformułowano. Wybory do europarlamentu w SLD sprawiają wrażenie wielkiej niewiadomej. Gry na czas. A czasu nie ma, bo bomba ewentualnej porażki już została odbezpieczona. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Młody wiarus W Sejmie czeka na swoją kolejkę wniesiony przez posłów SLD, wśród nich obecnego ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka, projekt nowelizacji ustawy o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego. Ustawa ta uchwalona przez Sejm kontraktowy w 1991 r. w chwili zapału dekomunizacyjnego, a potem wielokrotnie zmieniana przez rządzącą prawicę, jest prawnym i historycznym dziwolągiem. Obdziela mianem kombatanta i odpowiednimi uprawnieniami rzeczywistych i domniemanych uczestników opozycji antypeerelowskiej. W rezultacie dzisiaj już tylko połowę korzystających z uprawnień kombatanckich stanowią żołnierze wielkiej wojny (formacji regularnych i ruchu oporu łącznie). Jednocześnie w kolejnych nowelizacjach pozbawiano uprawnień coraz to nowe rzesze wojennych kombatantów w drodze represji moralnej i materialnej za ich późniejszą powojenną służbę w organach policyjnych oraz sądowych PRL, a ostatnio nawet za działalność w PPR i PZPR. Z zasady stosowano odpowiedzialność zbiorową i domniemanie winy. Podejmowano na podstawie tej ustawy decyzje absurdalne i humorystyczne. Prawa kombatanckie otrzymał minister Taylor (UW) za to, że jako niemowlę parę miesięcy brudził pieluszki w niemieckim obozie przejściowym. Ale pozbawiono pośmiertnie kombatanctwa Ignacego Loga-Sowińskiego, członka kierownictwa konspiracyjnej PPR, za to, że uczestnicząc w tym gronie niejako automatycznie "kolaborował z okupantem". Lewicowe środowiska kombatanckie oczekiwały, że po wyborach SLD uporządkuje ten zbiór omyłek i nonsensów. Tkwiący w kolejce poselski projekt ustawy miał zapewne oczekiwania te zaspokoić. Uzasadnienie lśni słusznością, potępia zasadę odpowiedzialności zbiorowej, deklaruje wolę odpolitycznienia kwestii uprawnień kombatanckich, zapowiada wprowadzenie jasności tam, gdzie dotąd panowała dowolność w orzekaniu o uprawnieniach. Konkretne przepisy noweli nie potwierdzają tych bohaterskich zapowiedzi. Owszem, pewne ograniczenie zbiorowej odpowiedzialności przewiduje się w odniesieniu do żołnierzy KBW i funkcjonariuszy MO oraz prokuratorów i sędziów wojskowych. Oni będą pozbawieni praw kombatanckich, nabytych na podstawie zasług wojennych, jeśli dopuścili się zbrodni lub bezpośrednio uczestniczyli w stosowaniu represji wobec podziemia. "Inni" funkcjonariusze publiczni – bliżej nieokreśleni – tracić mają prawa kombatanckie, jeśli dopuścili się zbrodni, o których mowa(...) w ustawie o IPN. Nie jest jednak jasne, kto i w jakim trybie będzie weryfikować fakty, mające uzasadniać owe kombatanckie represje, czy sąd, czy urzędnicy Urzędu ds. Kombatantów, czy może prokuratorzy IPN? Najliczniejszą – jak dotąd – grupę pozbawionych uprawnień stanowią funkcjonariusze służb operacyjnych MBP i MSW. Ich nowela lekceważy. Nadal mają podlegać odpowiedzialności zbiorowej. Infamia ich czeka niezależnie od tego, czy przestrzegali prawa, czy też je łamali, a także niezależnie od tego, kogo i za co ścigali. Czy za niewinność lub przynależność do choć tajnej, lecz patriotycznej organizacji, czy też np. za mordy w pociągach popełniane na ocalałych z Holocaustu Żydach lub za takie wydarzenia jak mord 194 osób, w większości kobiet i dzieci, dokonany 6 czerwca 1945 r. przez zgrupowanie NSZ pod dowództwem kpt. "Szarego" Mieczysława Pazderskiego we wsi Wierzchowiny pow. krasnostawski. Autorzy noweli do ustawy przyjmują za dobre założenie, że w tamtych latach każda represja wobec podziemia była bezprawna i godna potępienia, z czego można by domniemywać usprawiedliwienie wszystkich poczynań tegoż podziemia. Bez zmian pozostaje też skłonność do obdzielania kombatanctwem coraz to nowych kategorii. Przez 10 lat solidaruchy wpisywały na tę listę "swoich" zasłużonych, coraz to młodszych zresztą. Teraz posłowie SLD chcą zagwarantować prawa kombatanckie żołnierzom pełniącym służbę w WP do końca 1948 r., jeśli brali udział w walkach z UPA lub organizacjami niemieckimi na Ziemiach Zachodnich i w ogóle "o zachowanie integralności państwa polskiego". Z góry da się przewidzieć, że z tej nowelizacji będą niezadowoleni wszyscy: prawica podniesie wrzask, że w stosunku do KBW, MO, a także sędziów i prokuratorów przewiduje się jakieś indywidualizowanie "winy", zaś na lewicy trudno będzie o poklask dla pozostawienia w znacznym zakresie bez zmian zasady zbiorowej odpowiedzialności oraz podtrzymanie prawicowej wizji powojennej historii, zacierającej konflikt racji i wartości, jaki się wówczas rozgrywał. A wszysko wskutek braku konsekwencji i odwagi. Problem uprawnień kombatanckich aż prosi się o rozwiązania stanowcze. Zgodnie z logiką języka i historii uprawnienia kombatanckie powinny przysługiwać jedynie uczestnikom wojny, na frontach i w ruchu oporu. Natomiast inne zasługi, z tytułu działalności opozycyjnej z jednej strony i akcji policyjnych z drugiej, należałoby wynagradzać – jeśli w ogóle – w drodze odrębnych przepisów. Inaczej w setną rocznicę zakończenia II wojny światowej w Polsce nadal mnożyć się będą nowi kombatanci. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hej dziewczyny w górę kiecki Yankie go home! Poland will be your home. Istnieje coraz większe prawdopodobieństwo, że amerykańscy żołnierze przybędą do Pomrocznej, aby osiąść tu w bazach i umocnić nasz kraj jako przedmurze NATO. Bush junior zechce zapewne ukarać rząd Schrödera za sprzeciw wobec ataku na Irak, wyprowadzając na wschód stacjonujące w Niemczech oddziały. W MON po cichu mówi się o wojskowym miasteczku Borne-Sulinowo leżącym opodal największego w kraju poligonu drawskiego. My jednak dotarliśmy do jeszcze cichszych plotek, z których wynika, że Amerykanie zaproszeni zostaną na Dolny Śląsk, do Pstrąża leżącego na skraju równie rozległego poligonu Świętoszów–Pstrąże–Trzebień. Za ulokowaniem tu głównej bazy US Force przemawia nie tylko bliskość zachodniej granicy oraz wchodzącej w skład sił szybkiego reagowania NATO 10. Brygady Kawalerii Pancernej w niedalekim Świętoszowie. Pstrąże to otoczone lasami duże osiedle, które zamieszkiwała ongiś kadra Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej (po upadku ZSRR – Rosyjskiej). Po ruskich sołdatach pozostały bloki mieszkalne, sklepy, kluby, kotłownie i rozmaite zabudowania gospodarcze oraz bunkry i schrony. Obecnie kompleks, który nieco zarósł chaszczami, wygląda jak po bombardowaniu. Część ruchomego wyposażenia wywieźli Ruscy, resztę doszczętnie rozszabrował miejscowy lud. Władze gminy Trzebień nie miały szmalu, żeby urządzić tu mieszkania, nie wypalił też pomysł osadzenia w Pstrążu repatriantów z Kazachstanu. Nawet Wojsko Polskie z braku środków zrezygnowało z zagospodarowania bazy. Marek Kotański chciał w tym miejscu urządzić miasteczko odrzuconych przez tzw. normalne społeczeństwo. Nie udało mu się. Chociaż Pstrąże od najbliższej osady oddziela kawał puszczy, a od większych miejscowości także rzeka Bóbr, regularnie wiosną i jesienią zatapiająca jedyny saperski most w okolicy, lud z gminy Trzebień pogonił szefa Monaru. Zorganizowanie bazy amerykańskich wojaków to jedyna możliwość reanimowania leśnej osady. Bush junior na pewno nie poskąpi dolarów na generalny remont miasteczka, dzięki czemu chłopcy od Wuja Sama będą mogli skorzystać z egzotycznej rozkoszy zamieszkiwania w blokach typu "Leningrad" (każde mieszkanie z balkonem i widokiem na Bory Dolnośląskie). Trzeba tylko czerwone gwiazdy na bramach wjazdowych przemalować na białe z kółkiem. Do prawidłowego wypełniania amerykańskiej szczytnej misji obrony świata przed złem nie wystarczy materialne zaplecze. Równie istotne są relacje z miejscową ludnością . Nie można lekceważyć tego czynnika. Okoliczni mieszkańcy są trwale zdemoralizowani dzięki ponad 50-letniemu współżyciu z ruskimi sołdatami. Życie gospodarcze tego terenu zdominował dwustronnie korzystny handel wymienny. Wielu rolników zaprzestało obsiewania pól, bo na dostatnie życie zarabiali barterem. Z tamtej strony płynęły hektolitry taniego jak barszcz paliwa do samolotów i czołgów. Traktory hulały na wysokooktanowej lotniczej benzynie, dzięki czemu powietrze w okolicy było czystsze. Polska strona brała też tony tuszonki, czyli mięsnych konserw, co uzupełniało deficyt białka zwierzęcego. Pełne ręce roboty mieli złomiarze. Jak woda szły elektryczne narzędzia i maszynki do golenia. Dla bachorów nie zabrakło czekoladowych konfietów. Ruscy łykali ciuchy, zwłaszcza szyte w Polsce podróbki wranglerów i lewisów z tureckiego, farbowanego u nas materiału, i sezonowe hity, np. koszule z non-ironu. Wzięciem cieszyły się przemycane z Zachodu pornosy, ale wszystko przebijał rodzimy spirytus dostarczany w butelkach po wódce lub dwudziestolitrowych bańkach. Oczekiwania odbiorców przez lata utrzymywały się niezmiennie na wysokim poziomie, dzięki czemu wzrosły areały upraw żyta i ziemniaków. W niemal każdym gospodarstwie na pełnych obrotach działały bimbrownie. Przyjaźń polsko-radziecka kwitła. Niestety, obawiamy się, że Amerykanie w tym względzie mają mało do zaoferowania. Nie posiadają aż tak taniej benzyny, nie pogonią konserw, bo mięsa dzisiaj ci u nas dostatek, podobnie jak czekolady. Chłopcy od Busha z kolei nie łykną podróbek lewisa, bo u siebie mają oryginały, przybyszom z ojczyzny Larry’ego Flynta nie wciśnie się "Penthousa" czy "Playboya". Co do spirytusu zaś, to obawiamy się, że konsumpcja zakończyłaby się tragicznie nawet dla twardzieli marines, nie mówiąc o przedstawicielach innych formacji. Gdyby po spożyciu bimbru padł pluton albo kompania, Bush z Powellem mogliby oskarżyć rząd Millera o sabotaż, a nawet atak terrorystyczny. Nad trefny obszar nadleciałyby bombowce B-52, siejąc zniszczenie, po czym zastępy ekspertów ONZ przeczesywałyby teren w poszukiwaniu ukrytych bimbrowni. Pomroczna utraciłaby z takim trudem zdobyte zaufanie nowego Wielkiego Brata. Jeśli Amerykanie w ogóle mają coś do zaoferowania, to najwyżej używane mundury polowe typu "woodland" w kolorowe ciapki, które są trudne do zdarcia, a więc nadają się do prac polowych, na rybki i dla kłusowników. Dodatkowym problemem jest bariera językowa . Ruski jako bratni słowiański język był łatwy do przyswojenia, ponadto nauczano go w szkołach. Na palcach jednej ręki można zaś zliczyć w okolicach Pstrąża osoby, które jako tako opanowały angielski. Tak więc realne jest przypuszczenie, że jedyne kontakty interpersonalne przybyszów sprowadziłyby się do bzykania bułgarskich, ukraińskich i rosyjskich panienek, które stadami oblegają pobocza autostrady A-4 leżącej na skraju poligonu. Seks bowiem, nawet oralny, nie wymaga talentów oratorskich. Alienacja amerykańskich żołnierzy zamkniętych w bazie jak w getcie mogłaby doprowadzić do frustracji, narkomanii i aktów samobójczych, podobnie jak to się działo w Wietnamie. Uderzyłoby to rykoszetem w tradycyjną przyjaźń polsko-amerykańską. Poddajemy więc ten problem pod rozwagę ministrowi Szmajdzińskiemu i jego doradcom. Gdyby mimo wspomnianych trudności doszło do przybycia na pomroczną ziemię chłopców Busha, nie od rzeczy będzie wspomnieć o zorganizowaniu dla nich specjalnych zestawów typu survival . Proponowany przez nas pakiet obejmuje broń osobistą, palną i białą, ponieważ jednostki policji w kraju są rzadko rozmieszczone, nieliczne i słabo uzbrojone. Trzeba więc liczyć na siebie. Dodatkowo można do zestawu dołożyć pałę bejsbolową, którą młodzieńcy z ojczyzny bejsbola niewątpliwie władają. Na wypadek spotkania tubylców płci obojga należy przy sobie posiadać flaszkę jabola (zamiennie może być "Żytnia"), kondom i – koniecznie – różaniec. Należy wyjaśnić przybyszom rangę tego gadżetu w ojczyźnie Wojtyły. Dobrze by też było urządzić Amerykańcom wykład o wyższości jedynie słusznej wiary nad innymi. Na koniec kilka zwrotów do zapamiętania, niezbędnych do utrzymywania poprawnych relacji z mieszkańcami: fuck yourself – pierdol się you have a nice pussy – masz milutką cipę in the name of father and son and holy spirit – w imię ojca i syna i ducha św. you are fucking asshole – jesteś pierdolonym dupkiem i love saint father John Paul the second – kocham ojca świętego Jana Pawła drugiego health! cheers! – zdrówko! (przy toaście) lets fuck off! – spierdalajmy! Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niepit Zalety picia alkoholu są tak oczywiste jak szczególna teoria względności Einsteina. Gdyby nie alkohol, byłabym 52-letnią bezdzietną dziewicą bez pracy, mieszkanka, a może nawet pół litra i chleba. Ponieważ picie wódki powoduje odmóżdżenie, marskość wątróbki po żydowsku, utratę urody i figury, których i tak nie mam, oraz upadek moralno-społeczny – o wyższości picia pisać mogę tylko przez zaprzeczenie. Otóż należy zamknąć oczy (bo widzi się podwójnie) i przypomnieć sobie osoby niepijące, a niestety takie znajomości też mam. Są to osoby: niepijące z zasady, niepijące dla zasady, niepijące dla zdrowia, niepijące ze strachu, niepijące, żeby przypadkiem dupy nie dać po pijaku, niepijące, bo się wygadają, niepijące, bo im naczynka na policzkach pękną, niepijące, bo powiedzą prawdę, niepijące, bo puszczą bąka lub pawia albo się zsikają, niepijące, bo stracą twarz, niepijące, bo w domu jest tylko słodkie wino, niepijące, bo mają wszyty esperal, niepijące, bo chwilowo mają wysokie stanowisko, niepijące, bo ich nie stać, bądź już niepijące – jak mój pierwszy mąż nieboszczyk – który lubił się napić bez ograniczeń. Autor : Małgorzata Daniszewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kartoteka trędowatych Już nie proboszcz, tylko bank poświadcza twoją cnotę. No, nareszcie się za was wezmą. Niespłacone kredyty, pożyczki, rachunki za telefon, za czynsz, za gaz, za wodę. Za wszystko. Wisisz dwie stówy od 60 dni i trafisz do rejestru. Żebyś wiedział, jak wolny rynek obcina ręce wyciągające się po pieniądze. W demokratycznej III RP nie ma jałmużny. Trzeba skończyć z drobnymi wyłudzaczami, którzy podpadli bankom. Porządek ma być wreszcie. Tu się przecież robi wielkie biznesy. I nie liczcie na to, że na liście dłużników, która zaczęła funkcjonować w majestacie Najjaśniejszej 4 sierpnia, znajdzie się któryś minister zdrowia, co wisi każdej pielęgniarce w Polsce po 203 zł podwyżki. Wiesław Kaczmarek może dalej spokojnie nurkować w ciepłych morzach: to nie jego wina, że zakłady z Narodowych Funduszy Inwestycyjnych zwalniają ludzi i zamykają bramy nie patrząc na to, czy nowi bezrobotni mają za co spłacać raty za pralkę. Ministrowie nie od tego są, żeby do rejestrów trafiać. Nie znajdzie się tam też nazwisko waszego pracodawcy, co nie odprowadza waszych składek do ZUS. Nie będzie w rejestrze ani frakcji Kulczyka, ani Gudzowatego. Oni nikomu nie są przecież nic winni. To wy – jeszcze za czasów Gierka – zaczęliście kasę pożyczać, żyć ponad stan, szastać pensjami, emeryturami i rentami. Teraz możecie przepuścić zasiłek, jak jeszcze go wam wypłacają. A od banków wara. Głupi górnicy, co wzięli odprawy i kupili samochody. Napatrzyli się na reklamy, a teraz będą naznaczeni w rejestrze. Bo kasy na czas nie wpłacili, utracjusze, obiboki. A i tak, jak mówi minister Piechota – Polska wydobywa wciąż za dużo węgla. Więc będą nowi kandydaci do rejestru. Przecież wiadomo, że jak wisisz bankowi 200 zł, to masz problem, a jak 2 miliony – problem ma bank. I żaden rejestr mu na to nie pomoże. Więc jak już pożyczać, to dużo. Z prowizją dla udzielającego kredytu... Skażą was bez sądu, po cichu, bez możliwości odwołania. Regulamin rejestru dłużników nie przewiduje procedury sprawdzania decyzji banku. Jak powiedział jeden młody, dobrze zapowiadający się przedstawiciel bankowości: "zgłaszający to także sprawdzający". I już. A jeśli przerażeni widmem finansowej infamii zapłacicie za swoje błędy, to i tak nie wiadomo, kiedy was wykreślą z rejestru. To bank decyduje. I nie myślcie, że jak wam ktoś wisi kasę, to też będziecie mogli go zgłosić i ukarać. Kogo obchodzi, komu wy – maluczcy – pożyczacie pieniądze?! Równość wobec prawa dobrze wygląda w konstytucji. W życiu są lepsi i gorsi. Na szczęście czegoś was ten kapitalizm uczy: system nie jest dla was. Bo na system musi być cię stać. Lokaty, odsetki, akcje, obligacje. W listopadzie 2001 r. – 10 proc. Polaków posiadało lub zakładało lokaty złotówkowe. W lipcu 2003 r. – 5 proc. We wrześniu 1994 r. – 4 proc. Polaków handlowało akcjami. W lipcu 2003 – 1 proc. Tak nam się dynamicznie rynek rozwija. 43 proc. Polaków nie prowadzi żadnych operacji finansowych. Wygląda na to, że mają rację... Wykorzystano badania PBS na zlecenie "Rzeczpospolitej", 19–20 lipca 2003 r. Autor : Julia Schwartz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieczytajka Częstochowska radna Barbara Siejka z prawicowego ugrupowania "Wspólnota" otrzymuje egzemplarz "NIE" z autografem Urbana w nagrodę za darmową reklamę gazety na sesji Rady Miasta 24 września. Ta pobożna niewiasta starała się wzbić na intelektualne wyżyny, żeby uzasadnić logicznie, że potępia "NIE" za to, co się w nim wypisuje, choć – jak wyznała – tygodnika, broń Boże, nie czyta. Wybrnęła z tego jak na analfabetkę przystało – ludzie jej opowiadali, że są tam same plugastwa i kpiny z J.P. 2, honorowego obywatela podjasnogórskiego grodu. Dlatego zwróciła się do Zarządu Miasta Częstochowy z apelem o natychmiastowe wstrzymanie sprzedaży "NIE" w magistrackim kiosku. Dzięki siejącej panikę Siejce radni w te pędy kioskowy nadział wykupili, za co zasłużona nagroda i niezobowiązująca prośba do jej bardziej gramotnych kolegów z klubu radnych "Wspólnota", żeby ten tekścik koleżance przeczytali, ale powoli. Autor : T.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna ŚWIĘTA PIJAWKA Jeśli chcę mieszkać w swoim kraju, muszę należeć do organizacji, jaką jest państwo. Gdybym wyjechał z Polski, wstąpiłbym automatycznie do jakiejś podobnej. Cóż z tego, że wolałbym do żadnego państwa nie należeć, więc nie płacić podatków, nie przestrzegać reguł ruchu drogowego i zakazów prawa karnego. Państwo wymusi moje członkowskie powinności, niestety. Do Kościoła kat. człowiek także przystępuje chcąc nie chcąc, bo w niemowlęctwie i z woli rodziców. Nic z tego jednak nie wynika. Może tę przynależność w ogóle ignorować lub wybierać sobie dowolnie zakres posłuszeństwa. Ta różnica uświadamia, dlaczego misja państwa jest wobec obywateli skuteczniejszą, wszechogarniającą, niemożliwą do odrzucenia, a w rezultacie bardziej ich przejmuje. Mając podobne co państwo ambicje władze Kościoła kat. zazdroszczą mu jego możliwości. Dążą do ich zapożyczenia. Czynią to starając się rozciągnąć i zaprząc do osiągania swoich własnych celów państwowe środki regulacji i przymusu. Dla dobra ludzi, rzecz jasna, którego kler jest interpretatorem, pragnie on przy użyciu państwowych sankcji prawnych wymuszać postępowanie zalecane przez religię. Nawet jeżeli chodzi o postępki obojętne z punktu widzenia potrzeb państwa i niekonieczne dla pomyślnego współżycia ludzi. Przyznać tu jednak muszę, że Kościół teraz już samoogranicza swój apetyt. Pragnie, żeby państwo karało tylko za niektóre tzw. grzechy. Nie żąda np. grzywny za obżarstwo, więzienia za pychę ani kamienowania za cudzołóstwo, co egzekwuje niekiedy islam – bratni Kościół monoteistyczny. Nie domaga się nawet kar sądowych za rozwiązłość seksualną, homoseksualizm czy prostytucję, aczkolwiek zachęca do stosowania tu łagodniejszych represji zaznaczających jakoś państwową dezaprobatę. Kościół żąda teraz realnie tylko dyskryminacji cywilnoprawnej gejów, więzienia za aborcję, zakazu handlu w niedziele (które należy święcić sprawunkami w kioskach przykościelnych), zabronienia oświaty seksualnej, utrudnienia rozwodów oraz korzystania ze środków przeciwciążowych i paru innych drobiazgów. Mógłby zaś przecież – choć byłoby to dla księży i biskupów ryzykowne – żądać też więzienia za pychę, aresztu za grzech pożądania objawiany np. przez odwracanie się za dziewczynami na ulicy, za czczenie konkurencyjnych bożków czy przekopywanie w niedzielę ogródka działkowego, co da się potraktować jako nieświęcenie dnia świętego. Nie wysunięto nawet jeszcze żądania, żeby udzielanie jałmużny stało się obowiązkowe, a daniny ściągały urzędy podatkowe i przekazywały do kościelnej kasy. Podobne idee pojawiają się jednak pod nazwą podatku kościelnego. Państwo neutralne światopoglądowo, autonomiczne wobec kościołów i laickie żadnych norm prawnych nie wywodzi z religijnych nakazów, ale z potrzeb gospodarczych, społecznych, z polityki międzynarodowej i zasad ludzkiej wolności tak przykrawanej, by nie wadziła drugiemu. W Polsce funkcjonuje państwo, które laickim nie jest. Konstytucja stanowi kompromis zamazujący to, jakie idee są fundamentem przymusowej organizacji obywateli o dziwnej nazwie Rzeczpospolita. Dziwnej, gdyż polskie państwo to bowiem nie rzecz, tylko banda niepospolita. Rzeczpospolita stanowi otóż krzyżówkę współczesnych doktryn o wolności człowieka i konieczności oraz innych regulacji wynikających z nowoczesnej cywilizacji z religijnymi źródłami inspiracji państwowego prawa i postępowania. Lewicowi radykałowie pragną, żeby państwo oswobodziło się ze służebności wobec tych norm religijnych, które są niezasymilowane jako uniwersalne w XXI wieku. (Przykładem zasymilowanego w Europie nakazu kościelnego jest np. zakaz bigamii). Radykałowie kościelni chcą państwa teokratycznego i prawa wywiedzionego z katechizmu. Realne spory toczą się gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami o zakres, w jakim państwo ma egzekwować religijne rygory. I o to, który zakaz jest religijny, a jaki wynika z racjonalizmu – przykładem pedofilia, pornografia, także kłótnie o definicję rodziny i jej praw, gdy jest bezślubna lub jednopłciowa. Zmagania te cechuje zmienność poglądów. Niegdyś Kościół przy użyciu państwowych praw i sądów osiągał karanie homoseksualizmu, prostytucji, głoszenia niektórych teorii naukowych, np. darwinizmu, a wcześniej herezji. Dziś wystarcza mu łagodna dyskryminacja tych zjawisk, zaś karanie za aborcję, pornografię, nierespektowanie jego wartości w telewizji i parę innych grzechów, których repertuar rad by rozszerzyć. Ma smak na zakaz handlu w niedziele i pigułkami przeciwciążowymi oraz skasowanie realnych możliwości uzyskiwania w sądzie rozwodów. Gdyby Kościół podobnie jak państwo był powszechną organizacją przymusową i stosował swe prawne regulacje, w tym karne, do wszystkich dziedzin życia, wywołałby w Europie reakcję w postaci buntu i schizmy lub rozkwitu ateizmu. System katolicki byłby bowiem skłócony z zasadami wolności człowieka, tolerancji czy po prostu nieznęcania się nad obywatelem bez potrzeby. Przy tym fundamentalizm religijny oparty na władzy państwowej wywołuje teraz niekiedy amerykańskie bombardowania, jeżeli polityka zewnętrzna fundamentalistów nie jest akurat proamerykańska. Świadomość ryzyka, jakie niesie teokracja, a też konfliktu między Duchem Świętym a duchem czasu, powoduje więc samoograniczanie kościelnych apetytów. Zwolennikom państwa świeckiego ono nie wystarcza. Dążymy do tego, żeby religie oddziaływały tylko poprzez swoje perswazje i sankcje kościelne, przejmujące wyłącznie tych, dla których one mają znaczenie. Kościół boi się jednak zrezygnować ze stosowania w swoim interesie siły państwa, ponieważ za słabo wierzy we własne siły. Woli zapożyczać moc policji i sądów, niż tracić dalszą część swej potęgi i posłuchu. Państwo, nawet dobrze rządzone, z czym w Polsce nie miewamy do czynienia, tak się jednak obywatelom naprzykrza, że odczepienie się od jego praw, regulacji i sankcji byłoby dla kościołów korzystne na dalszą metę. Mniejszymi, ale własnymi siłami uzyskałyby więcej – choćby przez to, że np. niechęć wobec ministrów nie obejmowałaby biskupów, a część pretensji do państwa przestałaby obejmować kler lub nawet czyniła z Kościoła instytucję antypaństwowego sprzeciwu. Rozkoszy takiej pozycji Kościół zażywał w PRL. Krytycy klerykalizmu są więc w istocie sojusznikami Kościoła, a tylko jest on za krótkowzroczny i za głupi, żeby to dostrzegać. Zrozumie to za późno, gdy dalszy proces laicyzacji społeczeństwa, a w ślad za tym państwa, odstawi go do kąta. Kościół jedną nogą chce się wspierać na potędze państwa. Zarazem zaś drugą pragnie tkwić w społeczeństwie, będąc w nim oparciem dla ludzi cierpiących z powodu wad stosunków, które to samo klerykalne przecież państwo stwarza lub toleruje. Jest to gimnastyka chybotliwa. Kościół, który upiera się przy karaniu przez sądy aborcji, okazuje tym żądaniem swą słabość. Przyznaje się, że nie jest zdolny do skutecznego egzekwowania zakazu perswazją i sankcją religijną. Więzienie jest więc potrzebne, kiedy grożenie piekłem nie działa. Ludzie przestają jednak w ogóle wierzyć w piekło po śmierci, gdy za życia zapewnia je im kryminał. Gdyby Kościół swą moc uznawał za dużą, nie żądałby karania więzieniem za aborcję; zyskałby wówczas sprawdzian zakresu swych wpływów. Stałoby się wiadome, ile kobiet i ginekologów obawia się grzechu. Lęk przed więzieniem cechuje zaś także ateistów, a wiara bez sprawdzianów staje się czymś, co podejrzewamy o pozorne tylko rządzenie umysłami. Może jednak Kościół kat. nie gra o zbawianie ludzi, a w ogóle tylko o pozory? Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rydzyk kobieciarz Ja w kwestii kobiecej. Pani zwana przez media Siwą, wdowa po przywódcy wołomińskiej grupy towarzyskiej, zupełnie nieadekwatnie zwanym przez media Dziadem, osadzona jest w areszcie. Bo oskarżono ją o kierowanie związkiem przestępczym na dużą skalę. Sprawa ta jest marginalizowana przez organizacje kobiece i męskie działające na rzecz równego statusu kobiet i mężczyzn. A przecież pani zwana Siwą powinna być w mediach, zwłaszcza feministycznych zaprezentowana. Do tej pory kierowanie grupami towarzyskimi zwanymi przez prokuratorów związkami przestępczymi zarezerwowane było wyłącznie dla mężczyzn. Kobietom było się tam trudniej przebić niż np. na listy w wyborach samorządowych. Do rad nie rzadkoporównywanych przez media do grup towarzyskich. I kiedy kobieta robi karierę ekscytującą jak kiedyś prezesowa Elektrimu, media prokobiece milczą. Zamiast pysznić się nią. Pokazywać jako wzorzec osobowy innym, zdołowanym przez facetów laskom. Nie lękajcie się blondynki, podnieście głowy! Można kierować grupą facetów, nawet z tak trudnego, konserwatywnego środowiska. Ja w kwestii kobiecej. Pani zwana Cycówką, małżonka obywatela RFN pochodzenia polskiego, przebywa w areszcie. Obok małżonka. Oboje oskarżeni są przez krakowską prokuraturę o zakłócanie przebiegu mszy świętej w tamtejszym kościele franciszkanów. Wedle sprzecznych relacji małżeństwo polskiego pochodzenia przyjechało na miodowy miesiąc do Krakowa. Tam, jak to w mieście knajp i permanentnych jarmarków, napiło się szampana i trafiło do kościoła. Bo Kraków nanizany jest na przemian knajpami i kościołami, niczym czerwone korale albo paciorki różańca. W kościele postanowili pomodlić się. Niestety, po niemiecku. Odmawiali modlitwy głośno, bo piewcy mowy Heinego zwykle artykułują końcówki głośniej niż entuzjaści Jacka Podsiadły. Dodatkowo pani, zwana potem Cycówką, równie energicznie uczyniła rachunek sumienia bijąc się zaciśniętą piąstką po gołej, bo obnażonej na okoliczność rachunku, piersi. Modlitwa głośna niemiecka oraz pierś bita wywołała w sprowincjonałym do jarmarku Krakowie powszechne zgorszenie. Modlącą się parę policja szybko wyłapała, osadziła w loszku, a prokuratura stryczek na ich szyje kręci. I tu znów media profeministyczne milczą. Czemu nie stają w obronie kobiety, która swego małżonka przed policją broniła, a wcześniej czyniła strzeliste akty wiary. Okazuje się, że Urban może ironizować z papieża i w loszku nie siedzi, a kobieta, która była „za” z karaluchami w krakowskim dołku współżyje. Okazuje się, że w Polsce można bezkarnie drwić z wiary jedynie po polsku. Za to modlitwa po niemiecku gorsza jest niż wszystkie felietony Urbana do kupy zestrzelone. Ja w kwestii kobiecej. Pan prymas Józef kardynał Glemp rozpoczął akcję rugowania przyczółków Radia Maryja w swojej diecezji. Na rzecz Radia Józef. Działa energiczniej przeciwko koncentracji mediów niż sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji pan Czarzasty. A pan Czarzasty prezentowany jest przez główne media niczym diabeł wcielony, zaś prymas Glemp jako baranek boży. A przecież kudy Czarzastemu do rangi Glempa, chociaż Glemp pewnie modli się codziennie o skuteczność Czarzastego. Problem nie w tym. Najsłynniejszą polską kobietą jest Maryja, nazwana od lat Czarną Madonną, Królową Polską, Matką Narodu karmiącą i wychowującą. Jest Matką-Polką pochodzenia żydowskiego. I teraz męski szowinista kardynał Glemp przedkłada Radio Józef nad Radio Maryja. Firma Radia Maryja jest jedyną, jednoznaczną płciowo marką medialną w naszym kraju. Gazeta „Rzeczpospolita” jest bezpłciowa. „Nasz Dziennik” zdecydowanie męski, a „Wyborcza” transseksualna. Zadajmy zatem pytanie fundamentalne: dlaczego polskie feministki i zorientowani prokobieco faceci nie stają w obronie kobiecej „Maryi” molestowanej teraz biurokratycznie przez „Józefa”? Wspieranego przez antyfeministę Glempa? Oczywiście w eterze „Maryi” wiele było treści sprzecznych z feminizmem. Ale marka szła w świat. Poza tym za „Maryją” powinni opowiedzieć się zwolennicy jedności i trwałości związków małżeńskich. Jak wszyscy z katechezy pamiętamy, Maryja i Józef byli w związku małżeńskim, Konstytucją RP dodatkowo uświęconym. I teraz prymas Glemp osoba odpowiedzialna w Kościele kat. za trwałość rodziny dołuje żonę, a wywyższa małżonka. Pomimo iż to żona osiągnęła medialny, zawodowy, komercyjny sukces, a małżonek nie, bo się nie przemęczał. Czy prymas Glemp chce, żeby teraz „Maryja” i „Józef” żyli jako single w dużej, zindustrializowanej warszawskiej diecezji? Pragnie rozerwania związku kiedyś jak najbardziej partnerskiego? Róbcie coś, kobitki i profeministyczni faceci! Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 14 maja "Dochodzimy do absurdu. Nasiliło się bardzo znane od XIX wieku nienawistne i chore drapanie czarcimi pazurami po twarzy Matki-Polski, jakoby Polska jedynie odarta z godności, szlachetności, piękna i normalności miała być prawdziwa i rzeczywista". bp Edward Frankowski, Jasna Góra (2.05) 15 maja "»Dzielny naród zawsze przedkłada szlachetną biedę wolności nad zdeprawowaną, służalczą zasobność«, słowa te napisał konserwatywny myśliciel Edmund Burke. (...) Ale na to trzeba ludzi o mentalności rycerzy, nie niewolników. Takich, którzy przed sprawami materialnymi stawiają Prawdę i walkę duchową o osobiste zbawienie. Taka Polska – chrześcijański »ubogi« Naród, który odrzucając propozycję jałmużny z rąk obcych, odrzuca wizję konsumpcji jako realizację marzenia o fałszywej wolności – byłaby także bogactwem Europy. Jej dumą". Ewa Polak-Pałkiewicz, "Źródła wolności" Radio Maryja 19 maja "Jak dzisiaj zobaczyłem na pl. św. Piotra, byłem smutny. (...) Ja nie chcę występować przeciwko komukolwiek i gdy usłyszałem jak pan prezydent mówił, to mówię: no, pewno mógłby być wielkim misjonarzem, mówi jak wielki misjonarz, tylko czy rzeczywiście, kto mu to napisał? (...) Ja nie występuję przeciwko komukolwiek, rozumiecie? Tylko trzeba wszystko widzieć. Nie dać się wymanipulować. Tak popatrzyłem – przy panu Kwaśniewskim siedział pan Mazowiecki. Nie występuję przeciwko komukolwiek z nich, proszę mnie zrozumieć, ale wiem, co się stało – gruba kreska. (...) Ojciec św. powiedział o jednoczeniu. Oczywiście, my jesteśmy wszyscy za jednoczeniem i powiedział o równych prawach Ojciec św. (...) Ja nie mówię przeciwko człowiekowi, proszę mnie jeszcze raz zrozumieć. (...) Widzę, jak są atakowani księża, chociażby biskupi też. Z byle czego robią potworne rzeczy, żeby zniszczyć nas. Nawet chociażby sytuacja ostatnia w Elblągu. Kochani, bądźmy bardzo dorośli wszyscy. Może się zdarzyć, że ktoś będzie miał 0,8 promila alkoholu. Wystarczy, że trochę koniaku się napije, a dorosły jeżeli jest chory, ciśnienie słabe, to i może wystarczy tylko tyle. Każdy się na tym zna. I dlaczego taki raban na cały świat?! (...) Ja widzę bardzo wielkie siły bezbożne przeciwko Kościołowi i przeciwko narodowi polskiemu, bo naród polski jest wierzący i ten naród trzeba zniszczyć". o. Tadeusz Rydzyk (z Rzymu), spotkanie Rodziny Radia "M" w Kartuzach "Nasza Polska" 20 maja "Głos sprzeciwu Pro-unijne pustosłowie, Stosy pełnych łgarstw analiz... Toż to jest – w odsłonie nowej – Stalinowski socrealizm! Pro-unijny prymitywizm Wsparty chamstwem bez oporu Nie powinien w sumie dziwić, Patrząc na agitatorów". "Piórkiem Oszołoma" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Braterstwo tuszu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 10 kwietnia "Podejrzewam, że zarówno w interesie SLD, ale też PSL i Samoobrony jest utrzymywanie społeczeństwa na możliwie niskim poziomie intelektualnym, tak by przeciętny obywatel miał zawód – bo to jest potrzebne – ale żeby nie myślał zbyt samodzielnie. A demokracja spełnia się tylko wówczas, gdy ludzie myślą samodzielnie. Bo jeśli tak myślę, wybieram do sejmu tego, kto jest lepszy ode mnie, gdyż wiem, że będzie reprezentował mnie lepiej niż zrobiłbym to ja sam. A dureń będzie głosował na takiego samego durnia". Mirosław Handke w wywiadzie "Nie było żadnej pomyłki w wyliczeniach" "(...) jak każdy nowotwór, SLD nie zdaje sobie sprawy z tego, że rosnąc i zagarniając coraz to nowe jego części zabija organizm, na którym pasożytuje – i tym samym podpisuje wyrok sam na siebie". Rafał Ziemkiewicz, "Imperium władzy" "Tygodnik Solidarność" 12 kwietnia "Filozofowie, jak wiadomo, rozróżniają "wolność od..." i "wolność do...". Rządząca nami partia załatwiła sobie jedno i drugie. Wolność od odpowiedzialności za komunistyczną degradację Polski. Wolność do tworzenia peerelu-bis pod szyldem socjaldemokracji. Ludzie Solidarności, których kosztem dokonały się wszystkie przemiany ostatniej dekady, na swoją wolność muszą jeszcze popracować". Jan Pietrzak, "Socjalni demokraci i wolność" "Głos" 13 kwietnia "Zakończę sięgając raz jeszcze do wypowiedzi prof. Piotra Jaroszyńskiego w Radio Maryja: "Czemu to ma służyć – to miażdżenie świadomości? Ma służyć temu, żeby dokonać rozbioru Polski, który już bardzo daleko jest zaawansowany, a utrata niepodległości to już jest kwestia sekund. Dokonuje się rozbiór Polski, a Polska traci niepodległość"". Włodzimierz Kałuża, "Owoce antynarodowej propagandy" "Nasz Dziennik" 13–14 kwietnia "Hipermarket zagładą praskich kupców i Dworca Wileńskiego. Bracie! Rodaku! Polska sprzedana! Kupując towar, popierasz pana, ale nie swego lecz unijnego, który wywiezie Twego złotego hen do Brukseli do Banku Matki. Tobie zostawi w koszu odpadki, Wielki też napis i szklane ściany. Wtedy zrozumiesz żeś wykiwany. Że z tą złotówką, którą mu dałeś, bez przemyślenia się pożegnałeś. Nie tylko Ciebie rozpacz ogarnie. Ale też Polskę, bo zginie marnie". "Bracie! Rodaku! Polska sprzedana!" Radio "Maryja" 15 kwietnia "Szeregu ważnych informacji na temat wyborów samorządowych dziś jeszcze nie posiadamy. Na pewno jednak posiada je przeciwnik. Idzie chyba o to, by polski obóz patriotyczny był zaskoczony, a tym samym nieprzygotowany do wyborów. (...) Ci wszyscy, którzy myśleli, że przeciwnik polityczny jest głuchy, ślepy i kulawy, mają poważny problem. Okazuje się bowiem, że dobrze widzi, przewiduje i nie ma żadnych skrupułów w osiąganiu zamierzonego celu. Nie można więc prowadzić z nim walki metodą partyzancką albo po harcersku wbijać finkę w stalowy pancerz machiny". Mirosław Król, "Spróbuj pomyśleć" "Tak się wszystko zmienia, bo nie liczy się człowiek, nie liczy się Pan Bóg i to wtedy ludzie stają się gorsi od hien. Jeżeli Boga nie będzie, to zobaczycie, co jest w Betlejem. (...) Ach, szkoda gadać. Jakbym coś powiedział, to tak źle i tak niedobrze. I zaraz nas posądzą, że jesteśmy tacy czy inni. Niedawno mówili: terroryści, terroryści, a teraz powiedz coś, to zaraz cię terrorystą nazwiom. Przedtem byli, cośkolwiek powiedzieć, to antysemita. A teraz – terrorysta". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "Maryja" w Białej Podlaskiej "Nasza Polska" 17 kwietnia "Dziś Polakom brakuje instynktu narodowego. To efekt braku elit, propagandy i zaprogramowanej akcji likwidacji autorytetów. W rezultacie Polacy znikają jako naród – czyli zbiór ludzi świadomych swej tożsamości – przemieniając się w bezwolną, podatną na manipulację masę. (...) Atakowany jest Kościół, rozdmuchiwane sztucznie "afery" wśród księży i hierarchów mają skompromitować Go w oczach Polaków i pozbawić nas ostatniego bastionu tożsamości narodowej – wiary katolickiej". Piotr Jakucki, "Dość potwarzy!" "Niedziela" (dodatek "Niedziela Młodych") 21 kwietnia "Moja siostra ma poważne problemy z kręgosłupem. Miała prowadzić dni skupienia dla młodzieży. Przygotowywała się sumiennie, ale w przeddzień powiedziała, że chyba musi zrezygnować, gdyż ma bóle i nie wie, czy da radę jutro wstać. (...) Poszłam do kościoła i odmówiłam w jej intencji Litanię do Aniołów, aby... nosili ją na swoich rękach przez następne kilka dni. Potem przy wieczornej modlitwie mówiłam: "Aniele Boży, Stróżu mój...". Kiedy Asia wróciła z dni skupienia, pierwszą rzeczą, jaką mi oznajmiła, było: "Alicja, oni mnie naprawdę nosili!!!"". Alicja Bronakowska, "Mój przyjaciel – Anioł Stróż" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pisaty i cytaty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Urodziny śmierci Stalina Dawno w stolicy nie obchodzono tak hucznie urodzin jak w zeszłym tygodniu. Były bankieciki, okolicznościowe wystawy, projekcje filmowe. Byli nawet artyści z przodującej Bułgarii i hymn skomponowany ku czci Jubilata. Brakowało tylko wspólnych zaśpiewów: "A wszystko to, bo ciebie kocham", chociaż i takie może w przestronnych, pałacowych toaletach się zdarzały. Szanownym Jubilatem był Józef Wissarionowicz Dżugaszwili, znany pod pseudonimem politycznym Stalin, którego rządzący w stolicy państwo Kaczyńscy wskrzesili z okazji... 50-lecia jego śmierci. Na złość postkomunistycznej lewicy, która Stalina do grobu dawno złożyła i osinowym kołkiem przebiła. Uroczyste, wielodniowe obchody 50-lecia śmierci-urodzin Stalina celebrowano w powszechnie znanym Pałacu Kultury i Nauki, kiedyś imienia Jubilata. Zbudowanym przez ludzi radzieckich w darze dla bratniego narodu polskiego. Gdyby nie ówcześni komuniści i komsomołcy, dzisiejsi antykomuniści i antystalinowcy nie mieliby, gdzie takiej imprezy organizować. W 13. roku istnienia antykomuszej RP w stolicy nadal nie zbudowano żadnego, nowoczesnego, poststalinowskiego centrum kongresowego. Ani jednego teatru, sali widowiskowej, cyrku nawet. Toteż obecni zawodowi antystalinowcy żyją z dorobku Stalina i stalinowców niczym z renty. Zwłaszcza że Stalin okazuje się dobrą marką. Rozpoznawalną w zglobalizowanym świecie. Szkodliwym podobno, ale wielu jest takich, którzy utrzymują, iż coca-cola też zabija. Tyle że powoli. Atrakcją kaczyńskiej, antylewicowej, stalinowskiej fety byli nie tylko artyści bułgarscy. Także bankieciki i bufety. Serwowano tam na kartki, czyli za darmo, menu określane jako nędza gastronomiczna stalinowskiej PRL. Czyli wódkę, chleb ze smalcem, kaszankę, kiszone ogórki. Dzisiaj takie dania podają na uważanych za eleganckie przyjęciach biznesowych, bo są to dania modne, niezwykle zdrowe, ekologiczne, bez chemicznych konserwantów. Dzisiaj już nie każdego robotnika z odrodzonej RP stać na takie rarytasy. Urodziny 50-lecia śmierci Stalina zawodowi antystalinowcy zorganizowali we wspomnianym Pałacu Kultury i Nauki. Jeszcze niedawno zapiekłe antykomuchy chciały ów symbol "stalinizmu i zniewolenia Narodu Polskiego" wysadzić, jak ludzie Osamy amerykańskie World Trade Center. Okazało się jednak, że ów Pałac jest kurą rzygającą szmalem. Po skomercjalizowaniu go stał się przedsiębiorstwem o miliardowych obrotach wynajmującym sale, lokale biurowe, kinowe. Posada dyrektora Pałacu im. Stalina należy do najsłodszych konfitur rozdzielanych przez prezydenta Warszawy. Za rządów UW, potem PO władał nim Paweł Bujalski, znany polityk-biznesmen. Teraz, w ramach podziału łupów, otrzymał go Lech Isakiewicz, poeta-polityk, mąż Elżuni, wicenaczelnej "Gazety Polskiej". On z kolei obsadził na licznych, podległych mu, szmalcowych posadach ideowych antystalinistów. Jedzą teraz chleb dzięki Stalinowi. Dzięki temu, że on zamiast pomnika swego ten Pałac stolicy ufundował. Przy tej okazji okazało się, że ludzie mieniący się ideowymi antykomunistami nie potrafią żyć na kapitalistycznym wolnym rynku. Wielodniowe obchody urodzin-śmierci Stalina były imprezą deficytową. Antystalinowska, antykomunistyczna, antypeerelowska impreza była więc finansowana w peerelowskim, komunistycznym stylu. Nie z pieniędzy organizatorów czy wpływów z biletów. Ale z dotacji budżetu miasta, czyli pieniędzy pochodzących wprost lub pośrednio z podatków oraz z pieniędzy przepuszczanych przez różne "substancje". W Polsce powstał zawód antykomunisty, antystalinisty. Wykonują go zwykle politycy, którym się w wolnych, demokratycznych wyborach nie powiodło – np. Ryszard Bugaj czy Czesław Bielecki. Dziennikarze niskonakładowych pism, jak "Gazeta Polska", deficytowy miesięcznik "Karta". Ludzie ci nie przypominają o zbrodniach stalinowskich za własne pieniądze. Obracają na komercyjnym rynku dziedzictwo stalinowskie, aby choć trochę zaistnieć w życiu politycznym, społecznym, a przy okazji zarobić co nieco. Na Węgrzech, na Litwie są soclandy. Post-komusze parki rozrywki. Deficytowe. Polscy zmarginalizowani publicyści, kiedyś opozycyjni artyści, politycy też chcą jeszcze sobie ze Stalina pożyć. Socland stworzyć. Dorobić do cienkich posadek. Jakoś pożyć. I dzięki nim, tym skomercjalizowanym antystalinistom, Józef Wissarionowicz może być wiecznie żywy. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mecz Polska – szyja Żal za dzieciństwem i młodością, które pachną wiśniówką. Intensywny pociąg do alkoholu odczuwałem od wczesnego dzieciństwa. Chcąc zapobiec mym przedwczesnym kontaktom z wódką, podczas rodzinnych imprez pilnie mnie obserwowano. Inwigilacja ta była uciążliwa, ale w miarę upływu czasu – i nade wszystko gorzałki – czujność opiekunów słabła. Wtedy sięgałem po przeznaczoną dla kobiet wiśniówkę i szybko wypijałem pod stołem kielicha, co przynosiło mi znaczącą ulgę egzystencjalną. Stawałem się wówczas dociekliwy – zezowatą ciotkę bez ustanku wypytywałem, dlaczego ma krzywe oczy, a wuja indagowałem o powód obecności jego ręki pod sukienką kuzynki. Moje dziecięce ciągoty do popijania tłumaczono zazwyczaj za pomocą genetyki. Dziadek Teodor był bowiem ekstatycznym miłośnikiem trunków we wszelkiej postaci i podejrzewano, że w ramach sztafety pokoleń przejąłem po nim pałeczkę. Prekursor mych alkoholowych pragnień niezwykle mi imponował, gdyż był posiadaczem sześciu żon, które jedna po drugiej umierały we frapująco młodym wieku. Wszystkie, zanim skonały, naiwnie błagały go, by porzucił towarzystwo i wrócił do domu. Domagały się, żeby założył kapcie, wyrzucił śmieci i grzecznie zasnął nad gazetą. Czyli domagały się cudu. Dziadek nie był jednak cudotwórcą i umiał trwonić czas wyłącznie przy wódce i kartach. Trapione tęsknotami dziadkowe małżonki zapadały więc na różne nieuleczalne choroby, co traktował on z wielką wyrozumiałością i bez specjalnego żalu wkrótce po pogrzebie żenił się ponownie. Dożył sędziwego wieku i zmarł honorowo – przy pełnej puli, osuszonej butelce i sześciu żonach w piachu. Orzechowy smak ryzyka Pierwszego kaca nabawiłem się w wieku 16 lat. Wtedy też doświadczyłem inicjującej dziury w pamięci. Był sylwester. Z tej okazji kupiliśmy sobie z kolegami po flaszce orzechówki per capita. Wódka ta miała smak soczku dla bobasów, lecz czaiła się w niej niebagatelna moc 45 koni. Piliśmy w pociągu, który pokonywał przestrzeń między Poznaniem i Koninem, a następnie po krótkiej pauzie ruszał w drogę powrotną. Sypał śnieg, co eskapadzie przydawało niejakiego uroku, ale było też przyczyną postępującego paraliżu kolei. Skład coraz częściej zatrzymywał się w polu, aż w końcu stanął na amen. Na dodatek wysiadło ogrzewanie, co skłoniło nas do penetracji okolicy. Ciągu dalszego pamięć dobrze zapowiadającego się kandydata na nałogowca nie zarejestrowała – kilka godzin życia znikło z mojego twardego dysku bezpowrotnie. Ocknąłem się nad ranem w jakimś ogródku działkowym. Ściśle rzecz biorąc przebywałem w kopcu wypełnionym warzywami. Zakopcowanie prawdopodobnie uratowało mnie – jak i buraczki oraz marchew – przed zamarznięciem. Obok leżał kumpel i w tej niewygodnej pozycji zapamiętale womitował. Poszedłem w jego ślady, ale częściowe oczyszczenie tylko na chwilę podniosło mnie na duchu. Toksyczne treści zwracaliśmy na przemian aż do popołudnia. Od tej pory unikam orzechówki i źle ogrzanych pociągów. Walenie z żarówki Zatrucie to na długi czas wywołało we mnie niechęć do alkoholu i kto wie, czy nie zostałbym podłym abstynentem, gdyby nie pobyt w szkole oficerskiej. Tam moje naturalne zdolności szybko się rozwinęły. Do perfekcji opanowałem niezwykle przydatną umiejętność błyskawicznego picia w warunkach bojowych. W pobliskiej melinie nabywaliśmy Vistulę – wódkę, której nie dało się pić z gwinta z powodu ujmującego smaku. Żłopaliśmy ją ekspresowo z żarówek regularnie wykręcanych z sali czyszczenia broni, a następnie precyzyjnie obcinanych bagnetami. Gdy został zabity Popiełuszko, chlaliśmy z powodu stresu, bo musieliśmy spać z granatami pod łóżkiem. Gdy przyjechał na inspekcję generał Siwicki, waliliśmy ze smutku, gdyż wszystkim rozkazano przefarbować wąsy na brąz – ulubiony kolor generała. Jak ćwiczyliśmy zwalczanie czołgów, też trzeba było w siebie wlać, bo nikt przy zmysłach i na trzeźwo nie położy się między gąsienice sterowanej przez pijanego czołgistę maszyny. W szkole kac był ciągły, a przeżycie bez klina niemożliwe. Wszystko szło zgodnie z hymnem: Więc pijmy wódkę, podchorążowie/ niech smutek tryśnie w stłuczonym szkle/ (...) Kiedy będziemy oficerami, wódkę wiadrami będziemy pić/mężatki zwodzić, panny uwodzić/po oficersku będziemy żyć. Fraza dotycząca walorów oficerskiego życia brzmiała kusząco, ale do promocji nie dotrwałem. Byłem dobrze wyćwiczony, dzięki czemu przez długie lata kaca odczuwałem dopiero po przekroczeniu płynnej granicy litra wódki lub piętnastu piw. Alkohol zawsze był dla mnie źródłem podniety. Po wypiciu stawałem się elokwentny jak ksiądz, a na dodatek ciągnęło mnie do czynów heroicznych. Lubiłem jazdę na masce albo dachu samochodu, skoki z usytuowanych na parterze okien oraz niecenzuralne kłótnie aż po świt. Nawiązywałem znajomości, których nigdy nie zdołałbym zawrzeć na trzeźwo. W towarzystwie byłem mile widziany i jeśli nie przekraczałem dopuszczalnych i przecież solidnie wyśrubowanych dawek, o brzasku zwarty i gotowy przystępowałem do czynności służbowych. Niestety, czas przeszły. U schyłku picia Wiek średni obdarzył mnie niemiłym upominkiem w postaci spadku tolerancji. Już po wypiciu dwóch kwaterek czystej budzę się w nocy z poczuciem źle spełnionego obowiązku. Wyrzuty sumienia i wywołany nimi niepokój koję piwem Reds, które w liczbie co najmniej trzech butelek trzymam przy łóżku. W końcu zapadam w sen, ale jest on płytki, mało zadowalający i pełen delirycznej symboliki. Rankiem mam dwa wyjścia. Mogę zamortyzować lądowanie kolejną porcją alkoholu – co wiąże się z ryzykiem spędzenia reszty dnia na działalności rozrywkowej – albo zdecydować się na mękę odstawienia, co oznacza bezpłodne przenoszenie się z kąta w kąt i czytanie wódczanej poezji Wojaczka. W obu przypadkach nie funkcjonuję jako człowiek pracy. Picie obciążone tak nieludzką perspektywą traci swą spontaniczność. Gdy w czasie biesiady nieuchronnie zbliżam się do wyczerpania limitu, nerwowo spoglądam na czekające na swą kolej drinki, pocę się i przeliczam. Zajęty psychodeliczną analizą nie uczestniczę w alkoholowych debatach, nie rzucam pomysłów na dalsze ciągi oraz nie zawieram znajomości z pannami siedzącymi przy stoliku obok. Męczę się i jestem elementem nastawionym wrogo do rozwoju imprezy. Od pewnego czasu pijam wyłącznie w przededniu wolnych sobót albo świąt państwowych lub kościelnych. Dzięki temu nazajutrz nie muszę świadczyć pracy z kacem na ramieniu. Nie uczestniczę też w mszach oraz uroczystościach patriotycznych, gdyż natura pijaka jest nie tylko leniwa, ale także bezwyznaniowa i kosmopolityczna. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Groził nam lwów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wasz pupil Czytam Was od pierwszego numeru i niezależnie od wszystkiego czytać będę do końca dni moich lub Waszych. W ostatniej kampanii wyborczej byliście tubą propagandową SLD. I co? Jesteście zadowoleni, usatysfakcjonowani, dalej sądzicie, że ta partia jest godna reprezentować swój elektorat? Ja twierdzę stanowczo, że nie. (...) Gdzie podział się program wyborczy (jeżeli był) SLD, gdzie ci fachowcy i kompetentni urzędnicy? Przez całą kadencję rządów prawicy SLD wszem i wobec oznajmiało, że posiada w zanadrzu gotowe programy gospodarcze, naprawcze, reformatorskie etc. I cóż się okazuje – po dojściu do władzy rząd się miota i gubi. Ale najgorsze jest to, że bije w dupę swój elektorat. Gorączkowo szuka pieniędzy i oszczędności tam, gdzie jest to najłatwiejsze, szuka ich wśród najsłabszych grup społecznych (studenci, emeryci i renciści, drobni ciułacze itp.). Osobny rozdział polityki obecnego rządu to jego stosunek do Kościoła kat. i księży. Takiego wazeliniarstwa i włazidupstwa nie spodziewał się lewicowy wyborca, a wręcz: – że lewicowy (podobno) prezydent i premier renegocjują konkordat, doprowadzą do opodatkowania Kościoła(ów) i księży oraz ich działalności gospodarczej; – że szukając środków do zaklajstrowania dziury rząd przestanie finansować działalność Kościoła katolickiego m.in. likwidując wydziały teologiczne na publicznych uczelniach, płatne etaty z mnóstwem przywilejów kapelanów we wszystkich formacjach mundurowych, nieobowiązkowe ponoć lekcje religii w szkołach; – że skończy się rozdawnictwo na wielką skalę obiektów, mienia, gruntów rzekomo należących się Kościołowi; – że podjęte zostaną działania legislacyjne, które raz na zawsze odsunęłyby księży i Kościół od wpływu na funkcjonowanie świeckiego państwa, jego instytucji rządowych, samorządowych, oświatowych, służby zdrowia, MON, MSWiA, finansowych itd.; – że to nie zdanie klechy o uwarunkowania zdrowotne, społeczne będą decydowały o przeprowadzeniu aborcji, wykonaniu badań prenatalnych; – że w szkołach publicznych lekcje edukacji seksualnej będą normą; – że za czyny niezgodne z prawem księża będą odpowiadać przed sądami. Niech papież odwiedza Polskę, kiedy zechce, ale niech Glemp za to płaci, zaś wiara niech nie będzie wykorzystywana do powstawania rzesz nietykalnych świętych krów, którym wolno wszystko, które stoją ponad prawem i których zamożna egzystencja odbywa się kosztem naiwnych wiernych. (...) Jestem zawiedziony i rozgoryczony. Czuję się, podobnie jak wielu mi podobnych, oszukany. Marek I., Elbląg (nazwisko do wiadomości redakcji) Polska sprawiedliwość Od kilku lat w Polsce mądre głowy pobierające pensje prezydentów, premierów, posłów pieprzą jak potrzaskani na temat dobroci demokracji, sprawiedliwości, jaką dzięki niej osiągnęliśmy, i wielu jeszcze dyrdymałach na jej temat. I oto dzięki polskiej demokracji mamy swoiste perełki sądownicze. W jednym z miast sąd swoim wyrokiem zamyka pozbawionego nóg człowieka do więzienia za niezapłacenie 600 zł. Katowicki Sąd Rejonowy nie stosuje żadnych sankcji dla skurwielów, którzy przekręcili ok. 350 mln zł. Zostawia przy tym paszporty, dając im oczywistą możliwość ucieczki za granicę. Bo była to mała szkodliwość czynu zakazanego. Jeżeli takie same normy występują w Zjednoczonej Europie, to ja mam ją w dupie. (...) W tym pięknym i jeszcze nie tak dawno w miarę bogatym kraju, jeżeli obywatelu chcesz czuć się wolnym i bezpiecznym, to musisz rżnąć tylko wysoko urodzone kurwy i kraść tylko miliony. Jeżeli ukradniesz z głodu bułkę, to niechybnie dostaniesz sądową działę – czyn wysoce zabroniony i szkodliwy społecznie. Winicjusz Wrzałek, Mysłowice Róbmy na czarno W roku 1970 podjąłem pracę w górnictwie zgodnie z posiadanym wykształceniem. Przepracowałem solennie w jednym zakładzie pracy pełne 25 lat w tzw. pierwszej kategorii zatrudnienia, na dole, stale i w pełnym wymiarze. Uzyskałem przywilej przejścia na wcześniejszą emeryturę. To tylko tak się mówi – przywilej. To, brzydko mówiąc, kop w dupę. Może w spółkach węglowych, urzędach górniczych kolega kolegę potrzyma trochę na posadce, ale szeregowi pracownicy są powiadomieni o „nabyciu prawa do emerytury” i nie ma odwołania. Chciałem, widząc co się dzieje, znaleźć sobie zajęcie na wcześniejszej emeryturze. Zgłosiłem działalność gospodarczą. Myślałem, trochę grosza wpadnie, zapłacę państwu podatek, dalej będę spokojnie i uczciwie pędził dalszy żywot. Ależ byłem naiwny, bo okazało się, że moje pieniądze, które były składane w ZUS, gdzieś się podziały i ci, co teraz pracują, składają się na moją m.in. emeryturę. Ktoś wymyślił więc, ile mogę dorobić, żeby nie zawieszać emerytury. Inny mądry Alot-nielot wymyślił fundusz zdrowotny, jeśli jako emeryt prowadzę działalność, czyli dorabiam sobie „na jasno”. Jan Marysia Rokita bije pianę, ile i czy emeryt może dorobić. Panowie posłowie, otóż oświadczam wam, że wam się tu coś popierdoliło i nie zdajecie sobie z tego sprawy. Emerytura należy się nam, emerytom, jak psu kość i wara wam od niej. To nie wy, panowie drzemiący w ławach poselskich, składacie się na nasze niewysokie emerytury, ale m.in. my, emeryci, z naszych podatków opłacamy wasze wysokie uposażenia. Jeśli my dorabiamy, to płacimy podatki, które idą nie gdzieś tam, tylko do budżetu państwa. Mam propozycję dla wszystkich dorabiających emerytów: Ludzie róbmy na czarno, a ci mądrale niech sobie dalej myślą, jak udupić emerytów. K. K., Rybnik (e-mail do wiadomości redakcji) Poczekam na prawdę Mam 43 lata, samotnie wychowuję dwoje dzieci, jeszcze pracuję... Przez te wszystkie najgorsze lata czerwonych pachołków, towarzyszy Szmaciaków, obrzucania błotem Kwaśniewskiego, byłam stałym i wiernym elektoratem SLD oraz Pana Leszka Millera. Liczyłam jako kobieta na normalność. Przede wszystkim na rozliczenie wielkich kanciarzy, złodziei i oszustów, rozliczenie Kościoła za niesłusznie uzyskane latyfundia, na uchwalenie aborcji związanej z trudną sytuacją materialną kobiety, na tanie środki antykoncepcyjne, bo o darmowych nie śmiałam już marzyć, na uregulowanie spraw konkubinatów, nie mam też nic przeciwko prawom homoseksualistów. Liczyłam na wyeliminowanie religii ze szkół albo na traktowanie religii jako przedmiotu nadobowiązkowego, bez uwzględniania go na świadectwie szkolnym, nie mówiąc już o liczeniu religii do średniej ocen. Liczyłam, że w tych sprawach po prostu zostanie przeprowadzone referendum. Niestety, panowie z SLD z momentem posadzenia zadków na stołkach rzucili się w pierwszej kolejności do kolan prawowitej władzy, czyli do stóp Białego Papy. (...) Gdzie ten cudowny program wyjścia z kryzysu? Jest zabieranie biednym, żeby mieli bogaci. Słyszałam coś odwrotnego, ale tego nie widzę. (...) Panie Leszku Millerze, może głos takiej szarej myszy z wiernego przez lata elektoratu nie ma już dla Pana znaczenia, ale przestaję głosować już na kogokolwiek, bo to nie ma sensu. Poczekam 4 lata i zobaczę, czy prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Henia z Tczewa (nazwisko do wiadomości redakcji) Wybrać i płakać Coraz bardziej wkurwia mnie funkcjonowanie rządu, który sam wybierałem. W kampanii wyborczej SLD obiecywało rozliczyć wszelkie malwersacje i przekręty AWS, po to chociażby, aby więcej żadne ugrupowanie nie odważyło się na TKM. Minęło tyle czasu i ciągle nic. Nasuwa się następująca konkluzja: albo nie było żadnych afer, w co szczerze wątpię, albo – jak to mówią – ręka rękę myje i obecna ekipa jest warta tyle co poprzednia, czyli funta kłaków. Niestety, trzeba powiedzieć, że tego typu słowa nie padają jedynie z moich ust, ale przede wszystkim ludzi, którzy mieli nadzieję, że SLD po wygranych wyborach zaprowadzi porządek i praworządność w państwie. A pakt o nieagresji, jaki zawarł rząd z Kościołem kat.? Po jaką cholerę sprzedajemy się czarnym? Naród polski nie jest na tyle głupi, aby słuchać Rydzyka i LPR, myślę, że w referendum poprze wstąpienie do UE, ponieważ większość z Polaków zdaje sobie sprawę, że niestety nie ma dla nas innej alternatywy, a nie dlatego, że da na to przyzwolenie Kościół. A. D. (e-mail do wiadomości redakcji) Nie jesteście pupilem Jesteście chyba jedynym czasopismem w Polsce (w każdym razie nielicznym), które nie boi się krytykować durnych posunięć kolejnych ekip rządowych. Czytając Wasze czasopismo uśmiecham się pod nosem, a jednocześnie ciska mnie jak cholera. Walicie im prawdę w oczy, a oni nie przejmując się krytyką prasową czynią, co czynili i czynić chyba będą. To, że olewali Was poprzednicy, jestem w stanie pojąć – wiadomo, walka polityczna i wrodzona prawicowa „nieprzemakalność”. Ale że w głębokim poważaniu ma Was obecny rząd, tego nie jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować. (...) Ravy (e-mail do wiadomości redakcji) „Soska do Brukselki” Jedyną prawdą w liście Cezarego Bukowskiego odnoszącego się do art. „Soska do Brukselki” jest sama szczera krytyka, że były redaktor „Zielonego Sztandaru” określa siebie jako półanalfabetę i półinteligenta. Przykro, iż kolega, którego poznałem jako młodego, obiecującego przyszłego polityka w ZWL-u, kilkanaście lat temu, jest teraz tym, czym sam się określa. Stwierdzam publicznie, iż nie wiem, gdzie kolega mnie słuchał i czy był trzeźwy, ale przykład bzdur, które napisał, świadczy o tym, jak ludzie wykształceni, półinteligenci i półanalfabeci rozumieją to, co dzieje się i jest w UE i na jakich warunkach wejdzie Polska i polskie rolnictwo do UE. Nigdy się nie tłumaczę, ale żaden kapitał mnie nie finansuje, ale jak są na to dowody, to proszę, by Cezary Bukowski je podał albo publicznie mnie przeprosił. Robię to, co umiem, na czym się znam, nikt inny tego nie robi. Mieszkańcy wsi muszą wiedzieć, co ich czeka po wejściu do UE, a nie ograniczać się do udziału w referendum. Głupota trzyma się mocno, nie wolno nawet w „NIE” publikować takich wiadomości i autorskich niedorzeczności półanalfabety o UE w obszarze rolnictwa. PS To nie red. Urban ani ja sam chcę kryptoreklamy, mnie nikt już nie może zaszkodzić, to red. Cychol prosił o wywiad, którego treść autoryzowałem i podtrzymuję. Jacek Soska Prezes Wiejskiego Centrum Integracji Europejskiej Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biała Dama kaktusem ruchana Za 14 mln zł udało się sprzedać nie wiadomo komu przedsiębiorstwo przynoszące państwu dziesięć razy więcej samego podatku rocznie. Paranoja. We wrześniu tego roku Ministerstwo Skarbu Państwa sprzedało Polmos Łańcut firmie Caribbean Distillers Corporation Ltd. Pomroczna łyknąć ma z tego tytułu nieco ponad 14 mln zł. (Do 23 października forsy nie wpłacono). Po wpłacie kasy CDC obejmuje 85 proc. akcji firmy ale, jak zapewniała jedna z rzeszowskich gazet, staje się jedynie właścicielem nieruchomości. Papierowy potentat Z okazji zakupu w Łańcucie pojawił się właściciel CDC prezes Martin Crowley. "Prospekt" CDC Ltd. informuje: CDC Ltd. jest zarejestrowana na wyspie Anguilla – Autonomicznym Terytorium Zależnym Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, czyli po ludzku w raju podatkowym. Powstała kilka lat temu i wytwarza wyśmienite alkohole – wszystkie pomysłu prezesa Crowleya, jednego z współzałożycieli firm Caribbean Distillers Corporation International Ltd. (CDC Int.), St. Maarten Spirits Ltd. i innych powiązanych z nimi spółek. Firma ta, wraz ze spółkami powiązanymi, prowadzi działalność w zakresie produkcji, destylacji, leżakowania oraz mieszania produktów spirytusowych. Należy do grupy czołowych producentów i dystrybutorów luksusowych alkoholi wysokoprocentowych na świecie. Sprzedaje swoje produkty w 46 krajach. Jest właścicielem, producentem i dystrybutorem najlepiej sprzedającej się na świecie tequili – Patron. Firmy Crowleya produkują też rum, likier pomarańczowy i tequilę o nazwie Mico, a zamierzają produkować również dżin. Obecnie CDC zatrudnia kilkaset osób w swoich fabrykach w Anguilli, Meksyku i Holandii. Zdaniem Crowleya w łańcuckim Polmosie wytwarzane są produkty o bardzo wysokiej jakości, toteż CDC z entuzjazmem przygotowuje się do rozwinięcia produkcji marek handlowych wódki, które byłyby dystrybuowane z Łańcuta na cały świat. CDC Ltd. ma zamiar wesprzeć technologicznie Polmos Łańcut i ma nadzieję, że będzie to udane przedsięwzięcie dla wszystkich zainteresowanych stron. Tyle prospekt. W Łańcucie Mr. Crowley strzelił zaś taką gadkę: Polmos przynosi straty, więc on biznesmen zlikwiduje niepotrzebnie produkowane marki: wódki Polonez, Biała Dama i Łańcut (a są to trzy sztandarowe gatunki, 60 proc. obecnej produkcji. Nazwy warte prawdopodobnie trzy razy więcej niż cały ten Polmos). W zamian za to będzie produkował w Łańcucie tequilę oraz rum. Przypomniało nam się, że niedawno czytaliśmy w prasie, jak to nowy właściciel Polmosu w Gdańsku sprzedał Lubuskiej Fabryce Wódek prawa do marki Żołądkowa Gorzka za kilka milionów złotych więcej, niż wynosiła kwota, za którą kupił cały zakład. Fabryki widma Lokalna prasa poinformowała, że członkowie władz Polmosu o sprzedaży ich zakładu dowiedzieli się z mediów. Zaczęliśmy pytać. MSWiA odpowiedziało: 13 września br. minister wydał zgodę Caribbean Distillers Corporation Limited z siedzibą w British West India na nabycie 85 proc. akcji w kapitale zakładowym spółki Polmos Łańcut. Z dokumentów rejestracyjnych spółki wystawionych 5 kwietnia 2002 r. wynika, że CDC Ltd. kontynuuje działalność jako spółka prowadząca międzynarodową działalność zarejestrowaną na terytorium Anguilla. Kapitał zakładowy wynosi 50 tys. USD, prezesem spółki jest Pan Martin Crowley. Data poprzedniej rejestracji spółki to 17 maja 1995 r. Jednocześnie Alicja Hytrek, rzecznik MSWiA, dała do zrozumienia, że to nie jej resort stoi za tą prywatyzacją. To sprawa skarbu państwa. Ministerstwo Skarbu Państwa. Pani Magda Nienautowska z zespołu prasowego MSP poinformowała: ministerstwo nie zna i nie potrafi ustalić numerów telefonów i adresów fabryk alkoholi należących do firmy CDC Ltd., ale wie, że takowe są w Meksyku, Anguilli i USA. CDC Ltd. ma zapłacić za Polmos ponad 14 mln zł czekiem. MSP nie jest właścicielem marek alkoholi. Jest nim Polmos. Zatem, kiedy pan Crowley wpłaci pieniądze stanie się właścicielem Polmosu, czyli marek wódki też. Transakcję zaklepał minister Kaczmarek. Dobra szkoła Artura Andersena Polski pełnomocnik Mr. Martina Crowleya, pan Paweł Partyka, doradca inwestycyjny Mr. Crowleya przy prywatyzacji Polmosu. W tym czasie piastował równolegle funkcję dyrektora w dziale Global Corporated Financy w szacownej firmie Artur Andersen. Po udanej prywatyzacji Polmosu Łańcut odszedł z AA. Zapytaliśmy pana Partykę o adresy fabryk alkoholi należących do firmy CDC Ltd. Mr. Partyka czarował jak wielką firmę reprezentuje, a następnie zapytał wprost, po jaką cholerę nam te adresy? Odpowiedzieliśmy, że coś każe nam zobaczyć fabryki Mr. Crowleya na własne oczy. Nakazał zadzwonić jutro, bo tak z głowy to nie zna. Zadzwoniliśmy. Mr. Partyka wstawił nam taki tekst: omówiłem tę sprawę z prezesem Crowleyem, przedstawiłem charakter pisma "NIE" i tematykę poruszanych w nim spraw. Mr. Crowley nie zgodził się na ujawnienie dziennikarzowi adresów swoich fabryk. Poinformowaliśmy więc pana Partykę, że według naszej wiedzy pan Crowley nie ma żadnych fabryk. Podaliśmy kilka szczegółów. Mr. Partyka przyznał: Mr. Crowley faktycznie nie ma fabryk. Tequilę produkuje dla jednej z jego firm dystrybucyjnych fabryka Siege Leguas w Meksyku. Inne fabryki pana Crowleya dopiero mają ruszyć z produkcją. Czyli wychodzi na to, że Mr. Crowley tylko twierdzi, że ma fabryki alkoholi. W rzeczywistości jest zwykłym pośrednikiem w handlu nieznaną szerzej na rynku gorzałką z agawy. Równie dobrze może być podstawiony przez większych od siebie cwaniaków. I tak tę sprawę komentują ludzie oblatani w rzeszowskim światku biznesowym. Bo kapitał założycielski firmy z raju podatkowego – 50 tys. USD jest wręcz śmieszny. Sprawa intrygowała nas coraz bardziej. Barbara Sieklińska, prezes konsorcjum Alti Plus z Krakowa: Tak, byliśmy zainteresowani zakupem Polmosu w Łańcucie i nadal byśmy byli, kiedy skończy się prywatyzacja Polmosu w Zielonej Górze, w której bierzemy udział i zapewne przegramy z producentem Maximusa. Nie startowaliśmy w dwóch postępowaniach na raz, bo nas na to nie stać. Warunek – MSP musi przedstawić faktyczny stan firmy, o co się zwrócimy. Na nasze pytanie, czy rzeczywiście Alti Plus chciało zapłacić za Polmos Łańcut 25 mln zł, pani prezes odparła: Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Z naszych – dobrze poinformowanych – źródeł wiemy, że tak. Na zdrowie Radca handlowy Ambasady Meksyku pan Everardo Corona powiedział nam, że o tequili Patron nie słyszał. Przy rządzie meksykańskim działa natomiast Rada ds. Tequili i tylko za jej zgodą można produkować prawdziwą tequilę i to wyłącznie na terytorium Meksyku. Fabryka Siege Leguas istnieje rzeczywiście, produkuje ona tequilę w kilkunastolitrowych pojemnikach. Idzie to na eksport do USA. Ambasada Meksykańska bardzo zainteresowała się informacjami na temat Mr. Crowleya. Nasze wiewiórki ze Stanów doniosły, że tequilę Patron można kupić w Teksasie, ale w Nowym Jorku już nie. Kto więc w tej sprawie kłamie i gdzie jest owe 46 krajów, w których można nabyć szlachetne trunki pomysłu Mr. Crowleya? W Europie nikt nie słyszał o wielkich firmach tego pana, który bez trudu kupuje Polmos w Łańcucie. Za grosze. Naszym zdaniem jest to wielka granda obliczona na szybki zysk. Facet zapłaci 14 mln zł za firmę z uznanymi na rynku markami wódki, zgarnie za nie trzy razy więcej niż za- płacił, a w fabryce albo będzie robił tequilę oraz rum, albo i nie, szczególnie że agawa za cholerę nie wyrośnie na pomrocznym polu. Adam Małek – dziennikarz rzeszowskich "Nowin" napisał, że według jego informatorów za tą skandaliczną prywatyzacją stoi wiceminister Ireneusz Sitarski. Poseł Wiesław Ciesielski pytał w MSP o szczegóły tej sprawy, ale nie otrzymał satysfakcjonującej go odpowiedzi. Inni posłowie z tego regionu również są zaniepokojeni. Nie będziemy nawet wspominać o lękach ponad 300-osobowej załogi Polmosu – firmy, która w zeszłym roku oddała państwu w formie podatku ponad 136 mln zł. "Nowiny" piszą dosyć dobrze o prywatyzacji i niczemu się nie dziwią. Kiedy zaczęliśmy się interesować tą sprawą, w gazecie tej pojawiły się wypowiedzi pana Partyki: kiedy sprzedamy prawa do marek wódki, będziemy się musieli podzielić zyskiem z MSP. Ciekawe, czy kto i jaką kasę jeszcze dzielił lub dzielić będzie przy okazji tej transakcji. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kondomy Husajna Jak bzyka amerykański patriota. Amerykanie to naród jajcarski, do wojny podchodzi bez charakterystycznego dla Polaków dramatyzmu i defetyzmu. W lukę rynkową wkracza bogata oferta internetowa – wojna na wesoło. Na stronie aukcyjnej eBay oferuje się ok. 3 tys. artykułów związanych z wojną. Podkoszulki (np. z Husajnem w celowniku i podpisem "Koniec gry" czy podobizną Busha na gruzach opatrzoną podpisem "Teraz mnie słyszysz?") to oczywiście sztampa, tak jak papier defekacyjny z obalonym prezydentem Iraku czy zegarki z buźką Husajna względnie Rumsfelda. Są i nowalijki. Niebanalny prezent stanowią niewątpliwie kondomy Saddama dostarczone na eBay prosto z jego wyzwolonych pałaców. Wydatek 36 dolarów sprawi, że można stać się posiadaczem gadającej figurki w kształcie Busha II lub jego najśmiertelniejszego wroga z Bagdadu. W dziale mydeł znajdujemy Husajna na sznurku, spoczywającego w wąsatym kubku; klienteli proponuje się też pięciomydłowy zestaw "alarm bezpieczeństwa" w kolorach odpowiadających gradacji stopnia zagrożenia USA napaścią. Bez trudu i niedrogo można wejść w posiadanie cieszących się sporą popularnością worków na trupy z podobizną dyktatora oraz myśliwskie pozwolenia na odstrzał kata Iraku. Nie brak konsumpcyjnych towarów saddamotematycznych. Do przyprawiania potraw bardzo ostrym poczuciem humoru służy "Bomb Saddam Mad Blast Habanero Hot Sauce". Patriotyczno-konserwatywna lodziarnia Star Spangled Ice Cream Co. zachwala lody "Nienawidzę Francuskiej Wanilii", przeznaczone dla klientów, którzy "nie chcą, by ich pieniądze szły na popieprzone cele lewicy". Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katolik z certyfikatem Katolickie media nie tylko informują, ale przede wszystkim budują poczucie więzi i wspólnoty. Samotna wdowa z Gliwic potrzebuje pralki "Frani"? Natychmiast radiosłuchacz z Sochaczewa oferuje mało używaną dwudziestolatkę. Samopomocą stoi również największa katolicka gazeta "Nasz Dziennik". W rubryce "Pomagamy sobie" ludziska przedstawiają najbardziej ponure scenariusze, które napisało im życie. Jestem sparaliżowany od pasa w dół, moje ciało gnije, wydzielając brzydki zapach, odleżyny są ropne, cieknące, choruję na cukrzycę, serce, płuca, pogorszył mi się wzrok, jestem zacewnikowany na stałe, mam sztuczny odbyt – charakteryzuje swój stan jeden z czytelników (nr 33/2003). Nie prosi o nic konkretnego. Pomóżcie mi, jak tylko możecie. Każda pomoc będzie dla nas ratunkiem – apeluje. – Czytam "Nasz Dziennik". Klepiemy biedę, syn ma zespół Downa. Pomyślałem: może grupa wsparcia, jakieś leki, szansa na rehabilitację? – opowiada Krzysztof N. z Kielc. Stosowne pismo do redakcji wzbogacił o plik zaświadczeń lekarskich, dotyczących stanu zdrowia dziecka. "Nasz Dziennik" myślał nad prośbą trzy miesiące. Wymyślił, że nie może jej spełnić, bo a nuż rodzice cierpiącego bachora żyją na bakier z przykazaniami boskimi? Aby publikacja ogłoszenia była możliwa, należy spełnić jeszcze jeden warunek: proszę o przysłanie do nas opinii z miejscowej parafii – zakomunikowano. Choć Krzysztof N. skończył wiele szkół, nie skapował sensu otrzymanego kwitu. – Myślałem, że "Naszemu Dziennikowi" wystarczy zaświadczenie z parafii, że nasz Pawełek był ochrzczony – mówi. Nie wystarczyło. Właściwy klecha odmówił wydania państwu N. świadectwa moralności z tego prozaicznego powodu, że niesystematycznie uczestniczą we mszy. Krzysztof N. pogubił się w katolickim pojmowaniu miłosierdzia. Niepotrzebnie, bo to proste jak gwóźdź. Proboszcz decyduje, kto dobry, a kto zły, kto chory, a kto nie. I nie ma co sięprzypierdalać, że to nieetyczne, tylko uważniej pochylić nad "Naszym Dziennikiem". Ci, których wielebni i gazeta spuszczą na szczaw, nie są straceni. Pamiętajmy, że każdy z nas może oddać się Panu Bogu i Matce Najświętszej – oni na pewno nikogo nie zostawią bez opieki. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Poinformowano, że pokojowa misja rozbrajania Saddama się przedłuża. Aby dokonać rozbrojenia dyktatora, demokratyczne siły sojusznicze systematycznie opróżniają swe magazyny z bomb i inteligentnych pocisków samosterujących, nakręcając spiralę zbrojeń. Prezydent Bush lub jego sobowtór wciąż przemawia w polskiej TV na tle patriotycznych draperii. • Zablokować prezydenta Kwaśniewskiego chcieli posłowie Samoobrony pod wodzą lidera Leppera. Akcja przed Sejmem RP się nie udała, bo Kwachu był nieuchwytny jak Saddam. Wkurwieni bezskutecznym czekaniem lepperowcy wkroczyli zwartą kolumną do gmachu. Walnęli drzwiami i szyba się stłukła. Wydali komunikat, że zostali zaatakowani przez bliżej nieznane siły. • SLD poszedł na rękę prezydentowi i podtrzymał jego antybiopaliwowe weto. Ogłosił od razu, że przygotuje nowy, poprawiony, projekt ustawy. Na pocieszenie PSL-owi SLD poparł jego kandydata do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. • Słowami sugerującymi wezwanie do dymisji ugodził prezydent Kwaśniewski swego wielkiego przyjaciela premiera Millera. Ten w odwecie odpalił listem Rywina do prezydenta, którego odpis posiadał. Po tym na linii ognia Duży Pałac prezydencki–Mały Pałac premierowski nastąpił rozejm. • Polegli czterej posłowie SLD. Stanisław Jarmoliński i Jan Chaładaj głosujący "na drugą rękę" za nieobecnych Alfreda Owoca i Mieczysława Czerniawskiego. Pianiści będą oskarżeni o fałszerstwo, zaś nieobecni – o współudział w przestępstwie. Wszyscy mają karierę parlamentarną z głowy. Nawet gdyby zechcieli kandydować, to media w czasie kampanii wyborczej przerobią ich na wióry (więcej w felietonie Gadzinowskiego na str. 15). • Danuta Waniek została przewodniczącą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji po dymisji UWola Brauna. Zapowiada to prostolinijność tego ciała. • Do dymisji podał się wojewoda dolnośląski Ryszard Nawrat z SLD. Rezygnację uzasadniał chęcią powrotu do działalności biznesowej. Media spekulowały, iż mógł być zamieszany w sprawie niegospodarności w PZU "Życie". Jak podliczyli dziennikarze, większość interesów Nawrata kończyła się stratami. • Do dymisji podał się Janusz Szlanta szef stoczniowego holdingu na Wybrzeżu Gdańskim. Co od tygodni przewidywaliśmy. • Wbrew medialnym informacjom minister skarbu Sławomir Cytrycki nie poddał się modzie dymisji. Okazało się, że jest jedynie chory. Mówią, że chory na Zdzisława Montkiewicza – prezesa PZU, który coś kombinował na własną rękę. • Zakończyły się wojewódzkie zjazdy SLD. Emocje nie dotyczyły kwestii programowych, lecz wyborów nowych szefów partii zwanych baronami. Dotychczasowi baronowie-ministrowie nie stawali do wyborów. Wybierali rządowe posady. Nowi baronowie to ludzie drugiego szeregu. Dlatego teraz w SLD bon ton wymaga, aby mówić baroniątka. • Liderzy PO zaproponowali PiS, PSL, SKL i RS wspólną koalicję w przyszłorocznych wyborach do parlamentu europejskiego. Gdyby to im się udało, skutecznie wykosiliby SLD z parlamentu europejskiego. A wiosną w 2005 r. wykosiliby z polskiego. • Okazało się, że Lech Grobelny, pionier wolnorynkowego kapitalizmu, ten od "Bezpiecznej Kasy Oszczędnościowej" jest niewinny. Dodatkowo siedział bezprawnie pięć lat w areszcie. Może za to zażądać od państwa odszkodowania i znów zarobić co nieco. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Robienie loda pod dżingiel " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Palec zgwałcony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O czyste niebo nad Polską Armia polska jest zwycięska, alfons to jest kurwa męska – pisał Minkiewicz, i to błyskotliwe zauważenie jak ulał pasuje do sytuacji sił zbrojnych III RP w ramach NATO. Łzy wzruszenia dławią nam krtań, gdy słyszymy, iż diametralnie i stuprocentowo zmieni tę sytuację zakup 48 samolotów wielozadaniowych, najlepiej amerykańskich. Prezydent Kwaśniewski przywiózł nam z USA przesłanie zacieśniania współpracy militarnej oraz współpracy gospodarczej, co – przekładając na polski – oznacza zamiar zakupienia amerykańskich F-16 zamiast francuskich Mirage albo szwedzko-brytyjskich Grippenów. Zdaniem wielu ekspertów, proponowane Polsce F-16 technologicznie pozostają w tyle za konkurentami, ale – jak nie bez nacisku zauważył reklamujący amerykański samolot amerykański gen. Walters – dokonując wyboru samolotu, Polska wybiera także polityczne i wojskowe więzi. Znów – tłumacząc na polski – Amerykanie pogniewają się, jeżeli kupimy samolot europejski, zwłaszcza że na Grippena zdecydowali się Czesi i Węgrzy, i zaczyna to wyglądać na antyamerykański spisek postkomunistów. A przecież nie chcemy, aby Amerykanie się na nas gniewali. Wprawdzie nie chcemy także, aby gniewali się Europejczycy, a zatem rozstrzygnięcie przetargu odłożyliśmy na grudzień, już po szczycie UE, który zadecyduje o naszym przystąpieniu do Wspólnoty. Politycy francuscy, szwedzcy i brytyjscy musieliby mieć IQ na poziomie George’a Busha juniora, żeby nie rozumieć, co to oznacza. Jak nie staniesz, dupa z tyłu – mówi ludowa mądrość. W tej sytuacji proponujemy rządowi RP rozwiązanie salomonowe, a także nowei odkrywcze: pieprzyć samolot wielozadaniowy! 1. Obowiązku zakupu takiego samolotu nie ma w priorytetach NATO. To my sami ze skwapliwością lizusa-prymusa zobowiązaliśmy się do wyposażenia armii w 16 takich latających MacGyverów do końca bieżącego roku, czym już daliśmy dupy. Wiadomo, iż zakupu takiego domaga się generalicja, bo generalicja w każdym kraju i zawsze domaga się zakupów uzbrojenia, ale żyjemy w systemie, w którym istnieje "cywilna kontrola nad armią" także po to, aby wykorzenić dyktat facetów z wężykami. Nawet w czasach zimnej wojny państwa słabsze gospodarczo migały się jak mogły od wydatków na zbrojenia i nikt ich za to z sojuszów nie wyrzucał. W NATO ujednolicone standardy zbrojeniowe nigdy tak naprawdę nie istniały. Poziomy uzbrojenia armii USA i reszty odbiegają od siebie drastycznie. Co wynika z faktu, iż nakłady na zbrojenia były w Stanach – proporcjonalnie – dwa razy wyższe niż w Europie. USA domagały się od krajów europejskich dostępu do baz położonych bliżej Związku Radzieckiego, oddania do dyspozycji Paktu kilku najlepszych jednostek, nie zaś dotrzymywania kroku w wyścigu zbrojeń. Turcja i Grecja latami dostawały od USA sprzęt za darmo lub na kredyt, zaś Portugalia udostępniła Amerykanom bazy na Azorach i nie robiła w ogóle nic więcej, bo całą swą przestarzałą armię angażowała w awantury w koloniach. Ostatnio, jak doniosła prasa, Turcy w zamian za zgodę na atakowanie z ich terytorium Iraku zażądali umorzenia kilkumiliardowego długu. W istocie pod koniec lat 80. USA wymogły na kierownictwie NATO uchwalenie obowiązkowego 3-procentowego wzrostu nakładów na zbrojenia, ale nikt – poza Stanami – się tą uchwałą nie przejął. W Europie wzrosty te były na poziomie 1–2 proc., a zdarzały się i spadki. 2. Wedle polskich standardów, na świecie nie istnieje żaden samolot wielozadaniowy. Poza może "Sokołem Millennium", czyli statkiem kosmicznym Hana Solo z "Gwiezdnych Wojen". Ośmieszyliśmy się w tej kwestii już dostatecznie i nie ma co ciągnąć tej farsy. 3. Tzw. offset, który ma być argumentem pozamilitarnym, a nawet społecznym na rzecz wypieprzenia kolosalnej forsy na kilkadziesiąt scyzoryków szwajcarskich ze skrzydłami – dzięki nowelizacji ustawy o offsecie stał się fikcją. Dotychczas surowe warunki offsetu zobowiązywały inwestora do kapitałowego wejścia do istniejącej polskiej spółki albo zlecenia podwykonawstwa polskiej firmie. Teraz może lokować offset w spółkach z kapitałem zagranicznym. Inaczej mówiąc, "zaliczone" zostanie założenie sobie własnej firmy na terenie Polski, albo wręcz kupienie od skarbu państwa akcji polskich przedsiębiorstw. Dotychczas połowa offsetu musiała być lokowana w zbrojeniówce, teraz – w przedsiębiorstwach o szczególnym znaczeniu gospodarczo-obronnym w firmach zajmujących się np. kolportażem, nadawaniem programów radiowych i telewizyjnych, produkcją, transportem i magazynowaniem produktów naftowych, transportem, usługami pocztowymi i telekomunikacyjnymi, wytwarzaniem, dystrybucją i przesyłem gazu, paliw i energii elektrycznej. Drugie pół może być inwestowane gdziekolwiek. W sumie, w ramach rozliczenia offsetowego za samoloty, kontrahent może kupić np. akcje rafinerii albo grupy energetycznej G-8, a za drugie pół – fabrykę mebli biurowych albo wystawić luksusowy biurowiec w centrum Warszawy. Mało tego! Choć offset reklamuje się jako cudowną receptę na kapitałowe ożywienie gospodarki na zasadzie: za każdy miliard dolarów, jaki Polska wyda na samolot, ktoś miliard dolarów zainwestuje w Polsce – naprawdę za miliard możemy dostać od 200 do 500 milionów. Znów dzięki nowelizacji. Dawniej inwestycje najbardziej pożyteczne dla polskiej gospodarki były "zaliczane" podwójnie, te najmniej potrzebne – tylko w połowie. Teraz wartość inwestycji będzie mnożona od 2 do 5 razy. Pięciokrotnie punktowane będą transfery nowoczesnych, najbardziej zaawansowanych technologii. Co za taki transfer zostanie uznane, to już wola rządu, który tworzy komisję offsetową. Inaczej mówiąc, dajmy sobie spokój z mrzonkami o gigantycznym zastrzyku gotówki, który postawi na nogi polską gospodarkę. 4. Mówiąc o kosztach samolotu rząd dyskretnie milczy o kosztach kredytu. Raz tylko wymsknęło mu się, iż dzięki zastąpieniu kredytu komercyjnego kredytem rządowym zaoszczędzi miliard dolarów. Było to wtedy, gdy rząd z dumą ogłosił, iż w warunkach przetargu na czołowym miejscu znnalazło się żądanie, aby rządy państw-oferentów kupiły samoloty od producenta i sprzedały nam je na kredyt. Taki kredyt ma być oprocentowany maksymalnie 4 proc., podczas gdy komercyjny – 7–8 proc. My się na rachunkach nie znamy, ale to jest zagadka z gatunku: "cegła waży kilo i pół cegły". Jeżeli na zmniejszeniu ceny kredytu o połowę zarabiamy miliard dolków, to znaczy, iż pierwotny koszt odsetek wynosił dwa miliardy, a finalny – miliard dolarów. 5. Koszt kredytu doliczyć należy do ceny samolotu, która wynosi 3,5 mld. Razem mamy 4,5 mld dolców, co w przeliczeniu na złotówki da ponad 18 mld. To prawie połowa rocznego deficytu budżetowego, że nie wspomnimy już o kosztach szkolenia pilotów obliczanych na 1,7 mln dolarów na osobę. To kwota absurdalna w kraju, w którym emeryci dostają podwyżkę rzędu 3,5 zł, 80 proc. bezrobotnych pozbawionych zostało prawa do zasiłku, a studentom odbiera się prawo do ulgowych biletów autobusowych. To szmal absurdalny tym bardziej, że wyrzucony w błoto. Bowiem... 6. Jeżeli sojusznicy z NATO nie uznają, iż obrona tej części Europy leży w ich interesie, samoloty nam nie pomogą, tak jak nie zapewniły nam bezpieczeństwa żadne pakty militarne w historii. Do obrony terytorium RP na wypadek wojny trzeba – jak twierdzą specjaliści od obronności – armii wielkości 10–13 proc. populacji, czyli około 4 mln ludzi, więc na pewno nie obroni nas niespełna 50 samolotów, choćby każdy był zaprojektowany przez Batmana. Na szczęście w tej części świata na wojnę się nie zanosi. A skoro tak, to po cóż w otchłani nędzy, w jakiej się znajdujemy, mamy wypierdalać w powietrze prawie 20 mld zł na kosztowne zabawki, z których użytek może być jedynie taki, że weźmiemy udział w kolejnej rzezi cywilów nazywanej przez Amerykanów "operacją pokojową" albo "akcją antyterrorystyczną". Pomijając już moralną wątpliwość tego typu akcji, branie udziału w masowych antyterrorystycznych akcjach odwetowych jest pewną metodą na ściągnięcie sobie na głowę terrorystów. Zaś tępienie terroryzmu ogniem i mieczem daje kiepskie rezultaty, jak to widać w Izraelu. I na koniec, jeszcze jeden argument – rzeklibyśmy – historyczny. W czasach czarnej komuny, gdy jęczeliśmy zniewoleni pod sowieckim jarzmem, ciemny i głupi sługus Imperium Zła Władysław Gomułka oświadczył sojusznikom, że Polski nie stać na nowe zabawki i zredukował nakłady na wojsko o połowę. Wymusił też na Pakcie Warszawskim zasadę: za ile broni sprzedamy, za tyle kupimy. Nie chcemy chyba uznać, iż Kwaśniewski z Millerem są od Busha zależni bardziej niż Gomułka od Chruszczowa. Bo choć porównanie Busha do Chruszczowa wyda się zasadne, to Kwaśniewski z Millerem nie mają nic wspólnego z Gomułką. Są nowoczesnymi europejskimi demokratami. A co, może nie? Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska / Mateusz Zgryzota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wychuśtać leszcza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Leszek Miller odniósł kolejny sukces jako mężczyzna, donosi "Viva!". Podczas balu Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej wybrany został najlepszym tancerzem. Sądzimy, że na balu polsko-rosyjskim jego tańce oceniono by skromniej. Piotr Adamczyk wyznał "Tele Rzeczpospolitej", że imponują mu ludzie o osobowości Chopina. Frycek był playboyem, miał rozbuchane potrzeby seksualne, potrafił się narąbać i nawet grać łokciami na fortepianie. Od Adamczyka sztuka nie wymaga aż takich ofiar. Jest kawalerem. Jedyną osobą, którą może zaniedbać, jest on sam. Kiedy nie doje albo nie dośpi. Edyta Górniak wyznała w "Na żywo-Światowe Życie", że kiedyś marzyła, aby zajść w ciążę przed trzydziestką. Już wie, że jej marzenie się nie spełni, bo musiałaby zaciążyć w ubiegłym miesiącu. Nie zaciążyła, bo nagrywała płytę. A kiedy Górniak śpiewa to – jak powszechnie wiadomo – nie może się kochać. Zaś o sztucznym zapłodnieniu nie pomyślała. Myślała ostatnio o sobie. Że jest cyniczna w kwestiach miłosno-hormonalno-emocjonalnych. Że złamała facetowi serce, rozkochując go w sobie i pozostawiając bez nadziei. Że ma dar jasnowidzenia i misję do spełnienia, bo swą muzykę porównuje do bioenergii. Że czuje się Polką, a Polka kochając faceta jest w stanie wytrzymać nawet z szatanem. No i o nowym spotkaniu z Piotrem Kraśką. On właśnie odważył się prosić ją o wybaczenie. Ona przebaczyła mu już dawno. Patrycja Markowska zadeklarowała w "Super Expressie", że będzie śpiewać. Chociaż nieraz widziała, jak jej ojciec Markowski wracał po koncertach. Wypalał wtedy przynajmniej paczkę papierosów, wlewał w siebie przynajmniej flaszkę alkoholu, aby się wyciszyć wewnętrznie i spokojnie zasnąć. Patrycja śpi dobrze. Kiedy nie koncertuje, to flirtuje, bo flirty to jej hobby. PaweŁ DelĄg podczas czatowania w "Twój Styl" – onet.pl przyznał samokrytycznie, że jeśli "Quo vadis" otrzyma Oscara, to tylko część nagrody należy się jemu. Dla sztuki gotów jest na wiele poświęceń. Na przykład dla roli gotowy jest przytyć 20 kilogramów. Ale nie więcej. Rudi Schubert, średnia waga 120–125 kg tak donosi "Super Express", zrzucił 34 kg, bo miał być koniem wyścigowo-reklamowym firmy wprowadzającej nowy środek odchudzający. Kontrakt nie doszedł do skutku. Rudi dostał trochę szmalu na otarcie łez. W swoim bogatym życiu imał się różnych zajęć, potrafi nawet szyć na radzieckiej maszynie na korbkę. Na estradzie zadebiutował na święcie w PGR. Jego kultowy przebój "Córka rybaka" powstał na telewizyjny konkurs na piosenkę dla pracowników PGR-ów. Teraz ma ciężko, bo tak wspaniały mecenas mu zdechł. Tomasz G. znany z "Gladiatorów", informuje "Na żywo-Światowe Życie", może przerwać swą dobrze zapowiadającą się karierę. Okazał się członkiem gangu Czapli, jednym z czołowych dealerów narkotyków. Grozi mu 8 lat. Karolina Jakubik z "BB" otwiera agencję modelek, donosi "Naj". W przerwach rozdaje autografy. Do nowego zawodu podchodzi poważnie. W domu ma już sto par majtek i prawie tyle samo biustonoszy. Uwielbia czerwone majtki, bo one sprzyjają karierze. Jerzy Pilch po zagraniu w filmie "Wtorek" zadeklarował w "Życiu", iż Shazza jest niewiastą niezwykle atrakcyjną i odczuwa głęboki żal, iż nie spotkali się wcześniej – gdy oboje byli wolni. Ucieczka od wolności czy zaczepka? PaweŁ Kukiz ma coraz mniejszą ochotę komentowania tego, co się dzieje w Polsce. Coraz częściej ucieka w swój prywatny świat, zwierza się "Życiu". Kocha pieniądze, bo mu dają wolność. Ale kocha tylko te z pracy, a nie z prostytucji. Nie uważa, co mu zarzucają undergroundowcy, że skurwił się na maksa reklamując pepsi. On tylko sprzedał swój czas. Zresztą pepsi Kukiz pije, ale tylko z wódką. Nienawidzi za to McDonald’sów i za żadną forsę tego nie zareklamuje. Pójdzie za Lepperem w bój o polskie fast foody. Dariusz Jakubowski wyznał intymnie "Przyjaciółce", że jest wielkim wrogiem komercji. To, że występuje w telenowelach, nie ma znaczenia, bo po prostu jako aktor wykonuje swój zawód. Ale jego życie nie jest telenowelą. Nie posiada komórki, nie chodzi w niedzielę do supermarketów. Nie ma samochodu. Po stolicy przemieszcza się wraz z małżonką miejskimi autobusami, gdzie często zdziwieni ludzie rozpoznają gwiazdora. Wysokie zarobki w telepierdołach to mity. Artysta nadal marzy o tym, aby zmienić mieszkanie, bo gdy małżonka, z zawodu śpiewaczka operowa, przygotowuje się do pracy, to słychać ją w całym bloku. Na dodatek ich suczka wtedy też wyje. Maciej MaleŇczuk uważa w "Rzeczpospolitej", że rock and roll to śmiertelna gra. Jeśli nie ma narkotyków, to nie ma rock and rolla. On nie używa prochów non stop, no i je dużo witamin, które zabijają dragi. Także uprawia sport. Maleńczuk nie jest już w alternatywie, bo obecnie bycie alternatywnym znaczy, jeździć starym samochodem, marzyć o wyjściu z "metra", a przede wszystkim zazdrościć innym szmalu. Maleńczuk za komuny walczył z systemem komunistycznym. Teraz nie ma żadnego systemu poza monetarnym,więc nie ma z czym walczyć. Nie znosi za to grania za darmo i nikt go nie namówi na charytatywkę. Nie lubi też rodzinnego Krakowa. Pełno tu ludzi, którym się nie udało. Wystarczy kopnąć tam w śmietnik, a wyjdzie z niego krakowski artysta. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : PIG Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna PiEPRZ i LiCZ Wolisz stracić 2 zł 50 gr czy sto tysięcy razy więcej? Są wakacje. Wakacje, jak wiadomo, służą do pieprzenia. Podczas wakacji pozbawiona nadzoru rodzicielskiego, a za to wyposażona w namioty młodzież, pieprzy się na potęgę, nadrabiając dziesięć straconych miesięcy i jeszcze na zapas. Droga Młoda Koleżanko, Drogi Młody Kolego. Apelujemy. Zanim podejmiecie czynności przyjemne, acz pospieszne, zważcie co następuje: Jeżeli planujecie sztos macie dwie możliwości: możecie założyć gumę albo nie założyć gumy. Guma kosztuje 2,50 zł. Jeżeli założycie gumę – to dobrze. Jeżeli gumy nie użyjecie macie dwie możliwości: za 400 zł możecie zafundować sobie pigułkę RU-486, która likwiduje ciążę, albo zaryzykować. Jeżeli zafundujecie sobie pigułkę – to dobrze. Jeżeli nie macie dwie możliwości: może się okazać, że panna zaszła albo nie. Jeżeli nie – to dobrze. Jeżeli zaszła macie dwie możliwości: możecie szarpnąć się na skrobankę – minimum 1000 zł, w końcu podziemie to podziemie (jakby co – dysponujemy adresami kontaktowymi) – albo zdecydować się na pozostanie w stanie błogosławionym. Jeżeli załatwicie sobie aborcję – to dobrze. Jeżeli nie wyskrobiecie macie dwie możliwości: panna może poronić albo donosić. Jeżeli poroni – to dobrze. Jeżeli donosi – będzie was to kosztowało 1000 zł za opiekę lekarza i USG, 500 za szkołę rodzenia, że nie wspomnimy już o garderobie ciążowej, zachciankach jedzeniowych i balsamie na rozstępy. Razem co najmniej 2000. Jeśli dotrwacie do porodu macie dwie możliwości: może urodzić się żywe albo martwe. Jeżeli urodzi się martwe – to będzie bardzo smutno, ale wtedy wasze koszty skończą się na porodzie – 1500 zł, jeżeli nie macie ochoty rodzić w syfie na korytarzu i bez znieczulenia. Jeżeli urodzi się żywe macie dwie możliwości: możecie zostawić w szpitalu albo zabrać ze sobą. Jeżeli zostawicie w szpitalu – to dobrze, macie problem z głowy. Jeżeli zabierzecie bachora ze sobą macie dwie możliwości: zawijać w pieluchę i oporządzać sprzętem wyżebranym od znajomych, którzy wcześniej zrobili ten kretynizm – albo pójść w koszty. Jeżeli znajomi są głupi i hojni, a klimat sprzyjający – to dobrze. Jeżeli nie, czeka was wydatek na: koszulki, kaftaniki, śpioszki, czapeczki, skarpetki, buciki, sweterki, spodenki, kombinezoniki, a także wanienkę, wózeczek, łóżeczko, materacyk, smoczki, nożyczki do paznokci i Bóg wie, co jeszcze. Ponoć są tacy czarodzieje, którzy ten cyrk opędzają za 500 zł, ale nikt ich jeszcze nie widział na oczy. Następnie pojawia się problem żywości: bachora można karmić piersią albo zwykłym jedzeniem – jak ludzi. Jeżeli karmicie piersią, to dobrze – od biedy do drugiego roku życia szczeniaka macie problem z głowy. Jeżeli postanowicie bachora od cycka odstawić – przez pierwsze dwa lata przeżre minimum 15 tys. zł. Skoro gówniarz żre, musi i srać. Macie dwie możliwości: kupować pieluchy albo pozwolić mu robić pod siebie i poczekać, aż się nauczy korzystać z nocnika. Jeżeli wybierzecie to drugie – wyjdzie wam taniej, ale atmosfera w domu po pewnym czasie może się stać męcząca. Jeżeli zdecydujecie się na pieluchy – czeka was wydatek rzędu 100 zł tygodniowo przez dwa lata – razem ok. 10 tys. zł. Kiedy szczyl stanie na dwóch łapach i przestanie robić pod siebie macie dwie możliwości: możecie, idąc do roboty, uwiązywać go na łańcuchu albo zafundować mu przedszkole. Jeżeli uwiążecie go na łańcuchu – OK, najwyżej zniszczy coś na poziomie gruntu. Jeżeli pójdzie do przedszkola – czeka was wydatek rzędu 300 zł miesięcznie, przez cztery lata, bez wakacji i świąt – powiedzmy 12 tys. zł, nie licząc zajęć dodatkowych. Jak gówniarz wyrośnie z przedszkola i wejdzie w wiek szkolny macie dwie możliwości: możecie uznać, że szkoła jest bezpłatną przechowalnią i nie przejmować się resztą albo "stworzyć bachorowi start w życie". Jeżeli wybraliście wariant pierwszy – to dobrze. Jeśli przejęliście się przyszłością swojego dziecka macie dwie możliwości: posłać szczeniaka do szkoły publicznej bądź prywatnej. Jak poślecie do publicznej – pół biedy, czeka was tylko wydatek rzędu 400 zł rocznie na tzw. wyprawkę szkolną. Do końca podstawówki – 2400 zł. No i trzeba bulić na komitet rodzicielski. Jeżeli pójdzie do prywatnej – doliczcie jeszcze czesne, bywa różne – od 100 do 500 zł miesięcznie. Uśrednijmy: 2500 rocznie razy sześć lat – 15 tys. zł. W międzyczasie czeka was jeszcze kilka atrakcji: pierwsza komunia – wydatek rzędu 1500 zł; ortodonta – 50 zł miesięcznie albo stały aparat za 5000 tys., toksyczne żarcie w McDonalds’ie – 11,49 zestaw XXL, jak wiadomo przeznaczony dla kurdupli, co najmniej raz w tygodniu. To absolutne minimum, jeżeli nie chcecie mieć krzywozębego, zakompleksionego antychrysta. Maksimum nie istnieje, więc nawet nie pytajcie. Jak dziecko dobije szczęśliwie do końca podstawówki macie dwie możliwości: Uznać, że wystarczy tej edukacji albo posłać gnoja do gimnazjum. Jak jesteście tacy ambitni, to czeka was wydatek na korepetycje: 30 do 50 zł za godzinę, w zależności od przedmiotu, dwa razy w tygodniu, przez – liczmy skromnie – jeden semestr, minimum 1200 zł za jeden przedmiot, ale na jednym się pewnie nie skończy. Dla uproszczenia powiedzmy dwa – 2400 zł. Jak szczyl pójdzie na egzamin do gimnazjum macie dwie możliwości: zda albo nie. Jak nie zda – to dobrze, macie z głowy. Jak zda – to czekają was trzy lata wydatków na książki i tym podobne bzdury – 450 zł rocznie, ewentualnie czesne – powiedzmy 2500 zł rocznie, korepetycje przed egzaminami do liceum – znowu jakieś 1200 za przedmiot, jeżeli ograniczycie się do ostatniego półrocza. Istnieje szansa, że gówniarz oleje wasze ambicje i nie będzie pożądał dalszego rozwoju intelektualnego. Jeżeli tak – to dobrze. Jeżeli nie, czekają go egzaminy do liceum. Tu sytuacja się powtarza: jeśli macie pecha i szczyl zda: wydatki na wyprawkę – 550 zł rocznie, ewentualnie czesne, minimum 300 zł miesięcznie, korepetycje przed maturą i – uchowaj Boże, ale bywa i tak – egzaminami na studia – kilka tysięcy. Zanim do tego dojdzie, będziecie musieli zafundować gnojowi studniówkę – jakieś 500 zł, z czego 200 za wjazd, a reszta – ciuchy i flaszka do wypicia w kiblu. Przez te 19 lat gówniarz będzie żarł, a mało taki nie żre: do 12. roku życia pół tego, co dorosły, a potem tyle samo albo więcej. Jeżeli przyjmiemy, że normalnie odżywiony dorosły wydaje na żarcie jakieś 100–150 zł tygodniowo – wychodzi ok. 100 tys. zł. Trzeba go będzie ubierać – w końcu nie będzie biegał gołkiem. Taniej niż za 1000 zł rocznie się tego nie opędzi. Trzeba go będzie posyłać na jakieś wakacje – w końcu nie wytrzymacie z bachorem 12 miesięcy w roku non stop. Najtańsze wakacje to obóz harcerski – 600 zł za dwa tygodnie, ale wtedy trzeba kupić mundur, plecak i różne takie, dorzucić jakieś kieszonkowe – 1000 zł minimum, dwa razy w roku przez całą szkołę – 26 tys. zł. Ponadto możecie być pewni, że szczeniak będzie domagał się idiotycznie drogich prezentów – bo przecież wszyscy jego koledzy już to mają – takich jak hulajnoga, cyfrowy aparat fotograficzny, urządzenie do zaplatania włosów w warkoczyki i staffordshire terier – tak ze trzy średnie krajowe rocznie. I oto, drodzy młodzi przyjaciele, stoicie przed alternatywą: 2 zł 50 gr na gumę dziś albo 250 tysięcy jak psu pod ogon, przez najbliższe 19 lat. I potem pretensje, że małe bydlę miało ciężkie, bo biedne dzieciństwo. I nie zapominajcie, że przyjdzie taki dzień, gdy wasza pociecha pierwszy raz pojedzie na wakacje pod namiot i walnie byle kogo, nie przewidując konsekwencji. Wnuczki też kosztują. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Baba wzlata nad Mulata " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Orgazm dla zuchwałych Obrona interesów finansowych, a zwłaszcza realizacja wytycznych ideowych bogatych konserwatystów oznacza, że od Busha oczekuje się kluczowych przemian w sferze obyczajowo-moralno-religijnej, które za Clintona skazane były na 8 lat hibernacji. Przede wszystkim trzeba ukrócić rozwiązłość i zepsucie. Jedyny dopuszczalny przez republikańską konserwę model edukacji seksualnej, prewencji AIDS i chorób wenerycznych to przedmałżeńska abstynencja seksualna. Reklamując przed wyborami swój program edukacyjny B. jr. zapewniał, że tylko naukowo udokumentowane projekty mogą liczyć na dotacje federalne. Ale w kwestii wychowania seksualnego opowiedział się za całkowitą prohibicją erotyczną do ślubu, wbrew wszystkim obiektywnym danym naukowym i wiarygodnym organizacjom. Na przykład raport z rozległych badań prowadzonych przez dra Douglasa Kirby opublikowany w maju 2001 stwierdza, że pełna edukacja seksualna nie przyspiesza inicjacji seksualnej, nie intensyfikuje częstotliwości uprawiania seksu ani nie zwiększa liczby partnerów seksualnych u młodzieży. Indagowany o to doradca prezydencki wzruszył ramionami i wyznał: "Wartości przebijają dane. Konserwatyści nie popuszczą". Niedawno Bush jr. dał na tępienie przedślubnej kopulacji 135 mln dolarów z funduszy federalnych. Jedną trzecią więcej niż w zeszłym roku. W ramach edukacji abstynenckiej o kondomach nie wolno pisnąć słowa, nawet jako o środku chroniącym przed złapaniem HIV-a. Żeby orgazm fundamentalistów republikańskich (tylko ich, bo 90 proc. Amerykanów jest za kompletnym wychowaniem seksualnym w szkole) był całkowity, sekretarz departamentu zdrowia przeforsował szelmowsko sprytną ustawę, w której pod pozorem pomocy ubogim ciężarnym nadano embrionom osobowość prawną, co stanowi kluczowy przyczółek do obalenia prawa do aborcji. Imperatyw przestrzegania najbardziej ortodoksyjnych wymagań religijnych nie dotyczy tylko USA. W ub. roku Bush zamroził 34 mld dolarów przyznane przez Kongres dla United Nations Population Fund. Pretekstem tej decyzji było oskarżenie uczynione przez republikańskiego kongresmena Christophera Smitha, najzajadlejszego wroga aborcji, że fundusze amerykańskie będą użyte na przymusowe aborcje w Chinach. UNPF zapewnia, że nie prowadzi żadnych akcji w prowincjach Chin, a amerykańskie pieniądze szły na antykoncepcję w trzecim świecie, na którą zapotrzebowanie wciąż tam rośnie i dzięki której możliwa jest walka z AIDS. Bush pod presją konserwy mówi jednak "nie". Mimo komfortu posiadania w Białym Domu tak efektywnego narzędzia ideologicznego jak Bush jr., fundamentalistyczna prawica republikańska trwa w stanie najwyższego alertu, by odeprzeć każde potencjalne odstępstwo od jej dogmatów obyczajowych. Obecnie konserwa republikańska dostaje apopleksji i amoku, choć przedmiot jej furii jeszcze się nie ziścił. Książka Judith Levine o prowokacyjnym tytule "Szkodliwe dla młodzieży: niebezpieczeństwa chronienia dzieci przed seksem" pojawi się na rynku za miesiąc, ale już słychać gromy. Kilku wydawców spietrało się i nie odważyło na jej publikację. Rękawicę podniosło wydawnictwo University of Minnesota Press. Normalnie zatrudnia dwu recenzentów z akademicką akredytacją. Tym razem rzetelność badań naukowych przedstawianych w książce kontrolowało aż pięciu. Książka dowodzi, że edukacja seksualna sprowadzająca się do zamknięcia seksu na kłódkę jest bez sensu. Młodzież – utrzymuje Levine, dziennikarka i pisarka specjalizująca się w sprawach seksu i płciowości, która pracowała nad książką od połowy lat 90. – jest na co dzień bombardowana setkami komunikatów i obrazów o podłożu lub kontekście seksualnym, ale nie ma możliwości zdobycia rzetelnej, bezpruderyjnej wiedzy o seksie. Amerykańskie wysiłki uchronienia dzieci przed seksem nie chronią ich przed niczym. Odwrotnie, są często dla nich szkodliwe – konstatuje autorka. Poglądy Levine mogą być oczywiście dyskusyjne, lecz uwagę zwraca siła furii, z jaką zaatakowano książkę, autorkę i wydawcę. Religijna konserwa domaga się od University of Minnesota wylania z roboty kierownictwa wydawnictwa. W dzisiejszej Ameryce – pisze Levine we wstępie książki – jest prawie niemożliwe opublikowanie książki mówiącej, że dzieci i młodzież mają prawo do przyjemności seksualnej i nie znaczy to, że znajdą się w niebezpieczeństwie. Matecznik wolności słowa i demokracji schodzi na psy. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Małpa biało-czerwona Jak dać małpie zegarek, to go zepsuje. Śląsk jest jak zegarek – bogaty i uprzemysłowiony. A małpa to dziki kraj na wschodzie Europy. Nazywa się Polska. Pod wodzą Jerzego Gorzelika, doktora historii Uniwersytetu Śląskiego, 2 lipca dotarła do Strasburga grupa przedstawicieli narodowości śląskiej. Na ten dzień Europejski Trybunał Praw Człowieka wyznaczył rozprawę dotyczącą odmowy zarejestrowania Związku Ludności Narodowości Śląskiej przez polskie państwo. W podróż do Francji śląscy narodowcy pojechali uzbrojeni w wyniki spisu powszechnego, z którego wynikało, że przynależność do ich nacji deklaruje 173,2 tys. obywateli Polski. Od dawna wiadomo, że na Śląsku mieszkają ludzie, którzy nie czują się ani Polakami, ani Niemcami, ani Czechami. Za to czują się pomiatani przez innych. Dr Gorzelik przywołuje słynną wypowiedź przedwojennego wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego, który stwierdził, że szanuje Polaków i Niemców, ale żadnych typów pośrednich nie będzie tolerował. Dla Ślązaków powstania śląskie to była – znowu słowa Gorzelika – tragedia narodowa. W 1990 r. objawili się w Czechach. Wówczas przeprowadzono tam spis powszechny. 44 tys. obywateli czeskich zadeklarowało narodowość śląską. Te nasze 173,2 tys. członków narodu śląskiego zapewne należy pomnożyć. Mieszkaniec jednej z południowych dzielnic Ligoty – zdeklarowany Polak rodem ze Lwowa – opowiadał mi, że rozmawiał z rachmistrzem spisowym, który powiedział mu wprost o poleceniu, by mówić ludziom, że narodowości śląskiej wpisywać nie można, gdyż nie istnieje. Dla polskich Niemców spis powszechny i pojawienie się śląskiego narodu to klęska. Dotąd twierdzili oni, że wszystkie szacunki dotyczące mniejszości niemieckiej są zaniżone. Rząd polski oceniał jej liczebność na 350 tys. Oni mówili nawet o milionie. Henryk Kroll obawiał się konkurencji ze strony śląskich narodowców i zakazywał współpracy z nimi. Orzeł zasłania oczy Jest taka popularna na Śląsku zagadka. Jaką rozpiętość skrzydeł ma orzeł w locie? Każda odpowiedź jest poprawna. Pada następne pytanie: jaką rozpiętość ma lecąc nad Sosnowcem? Dwa razy mniejszą, gdyż jednym skrzydłem zasłania sobie oczy, żeby nie widzieć tego burdelu na dole. A dlaczego gołębie latają nad Sosnowcem do góry brzuchami? Żeby im nie pokradli obrączek. Wszędzie są regionalne animozje. Słupsk i Koszalin się nie lubią. Nie znoszą się Toruń i Bydgoszcz, Zielona Góra i Gorzów, Kielce i Radom. Ale tu – na granicy Górnego Śląska i Zagłębia – niechęć przybrała charakter rasistowski. Kolejny dowcip. Przychodzi rodzina do sierocińca, by zaadoptować dziecko, ale po kolei odrzuca wszystkie propozycje. Nie chce Piotrusia o aryjskim wyglądzie ani Joasi, która śpiewa przepięknie, ani małego geniusza Jasia. Widząc irytację dyrektorki potencjalni rodzice mówią, iż chcieliby Murzynka. Chcą mieć pewność, że dziecko nie jest z Sosnowca. Śląskie poczucie odrębności budowane jest na negacji. Śląscy ideolodzy wyróżniają następujące cechy określające Ślązaków: rodzina, wiara, praca, porządek. Stąd prosty wniosek – inni to nieroby, złodzieje i takie tam tałatajstwo, które się nie myje, łazi do burdeli i gwałci zakonnice. Wyjątek robi się dla Wielkopolan. W niewesołej sytuacji są ci Ślązacy, którzy nie godzą się na takie sprymitywizowane traktowanie świata. Poczucie krzywdy i wykorzystywania "przez Polskę" jest bowiem wśród rdzennych mieszkańców Śląska tak głęboko zakorzenione, że spisek przeciw śląskości widzą nawet tam, gdzie go nie ma. Na przykład teraz. Wojewoda z Sosnowca, marszałek województwa z Sosnowca, sporo ważnych instytucji lokalnych obsadzonych przez ludzi z leżącego na wschód od Katowic Zagłębia Dąbrowskiego (w czasie zaborów należącego do Rosji). Efekt – nawet w prasie lokalnej lansowany jest pogląd, że oto ponownie od władzy odsuwa się Ślązaków. Dla kogoś z Warszawy to wszystko może wydać się śmieszne i irracjonalne. Ale nie dla ludzi mieszkających w województwie śląskim. Gdzie indziej Gierek uważany jest za Ślązaka. Tu każdy wie, że był Zagłębiakiem. Kolonizator Kwaśniewski Teraz śląskie organizacje regionalne nie liczą się w polityce. Na początku lat 90. było inaczej. Członkowie Związku Górnośląskiego cieszyli się potężnym wsparciem Kościoła. Obsadzili wszystkie ważne stanowiska w województwie, w tym wojewody katowickiego, którym został Wojciech Czech. Wojewoda miał obyczaj zaczynania każ-dego wystąpienia publicznego od krótkiego opisu Śląska, który w jego słowach liczył nawet do 8 mln mieszkańców i rozciągał się daleko i szeroko. Czech nie zatrzymywał się ani na granicach administracyjnych dawnego województwa katowickiego, ani nawet na granicach państwowych. Dochodził prawie pod Kraków i pod czeskie Brno. Posiedzenia Związku Górnośląskiego odbywały się w sali Sejmu Śląskiego, gdzie obecnie obraduje sejmik, a jeden z posłów rysował wzór, według którego obliczano wpływy skarbu śląskiego przed wojną, kiedy polska część Śląska miała autonomię. Teraz Związku Górnośląskiego w polityce nie widać. Zajmuje się festynami, spotkaniami wspominkowymi. Akcję deklarowania narodowości śląskiej podczas spisu powszechnego ogłosił Ruch Autonomii Śląska (RAŚ). Organizacja działająca najprężniej w okolicach Rybnika i Raciborza. Tamtejsze małe miasteczka i wioski zamieszkane są przez autochtonów. Przyjezdnych – niewielu. Przez całe lata 90. RAŚ uważany był za przejaw folkloru politycznego. Domagał się, by tereny Górnego Śląska uzyskały autonomię gospodarczą i polityczną. Ten plan aktualny jest i dziś. Najpierw należy połączyć ziemie górnośląskie. Czyli przepołowić województwo śląskie (bo dawne Częstochowskie i cały wschód województwa to nie Śląsk). Przepołowić miasto Bielsko-Biała (bo Biała należy do Galicji). To, co zostanie, należy złączyć z Opolszczyzną (ale bez Brzegu i Namysłowa, gdyż to już Dolny Śląsk). Taki twór ma posiadać własny rząd, parlament, policję, skarb i własne prawa. W gestii Warszawy zostanie tylko polityka zagraniczna i obronna. A do kasy państwowej ze Śląska ma płynąć najwyżej tyle pieniędzy, ile potrzeba na sfinansowanie armii. RAŚ akcentuje krzywdy, jakich Ślązacy mieli doznawać od państwa polskiego. Prześladowanie przed wojną (dowód – tajemnicza śmierć Korfantego podczas aresztowania w Warszawie) i po wojnie (dowód – wywózki ze Śląska do ZSRR). Eksploatacja śląskich bogactw, pomijanie Ślązaków przy nominacjach i awansach oraz zmuszanie uczniów, by w szkole używali literackiej polszczyzny. Gdy Aleksander Kwaśniewski uczestniczył w obchodach 75. rocznicy złączenia Śląska z Polską, autonomiści rozwinęli transparent: "Precz z warszawskim kolonializmem". Małpiszon jest Polakiem Oprócz przypominania śląskich krzywd autonomiści stale lansują pogląd, że Ślązacy poradziliby sobie ze wszystkimi kłopotami, ale nie mogą rządzić wedle swej woli. Jerzy Gorzelik nieraz publicznie powoływał się na Lloyda George’a, premiera rządu brytyjskiego po I wojnie światowej. Lloyd George stwierdził w 1919 r., że dać Polsce Śląsk to tak jak dać małpie zegarek. Działacze Ruchu Autonomii Śląska pewnie by dalej wzbudzali najwyżej wzruszenie ramion, gdyby w ich szeregi nie wstąpił Jerzy Gorzelik. Kiedyś działał w "Solidarności Walczącej", potem był w Lidze Republikańskiej. Po raz pierwszy zasłynął z bójki, którą stoczył 1 maja 1996 r. ze Zbyszkiem Zaborowskim, wówczas i obecnie posłem i liderem lewicy w województwie. Gorzelik jako pierwszy publicznie zaczął mówić, że istnieje coś takiego jak naród śląski, i że on sam nie jest Polakiem ani Niemcem, lecz Ślązakiem. To jeszcze nikogo specjalnie nie wzruszało. Pokpiwano, że można się nagle poczuć Chińczykiem lub Eskimosem, a odczucia jeszcze narodu nie czynią. Gorzelik udowodnił, że sprawa jest poważna. W 1997 r. podjął starania o zarejestrowanie Związku Ludności Narodowości Śląskiej (ZLNŚ) i wpisanie na listę stowarzyszeń. Wtedy się zaczęło. Okazało się, że powstanie organizacji reprezentującej nowy naród pociąga za sobą konkretne konsekwencje. Jedna z nich to zerowy próg procentowy przy wyborach do parlamentu. Taki, jaki mają mniejszości narodowe. RAŚ nigdy by nie wszedł do parlamentu, bo nie przebije partii ogólnopolskich. Ale ZLNŚ mógłby swoich przedstawicieli wprowadzić – tak samo jak udaje się Niemcom. Urząd Wojewódzki w Katowicach protestował przeciwko rejestracji. Żądał zmiany fragmentu statutu ZLNŚ: Związek jest organizacją śląskiej mniejszości narodowej. Jako uzasadnienie podawano, że nie ma narodowości śląskiej. Sąd uznał te argumenty i odrzucił wniosek o rejestrację. Sprawa oparła się o Strasburg. Wywołała już burzę międzynarodową. Śląskich narodowców popiera bowiem 25 partii zrzeszonych w Wolnym Sojuszu Europejskim (frakcji Parlamentu Europejskiego mającej 10 deputowanych), m.in. Szkocka Partia Narodowa (Wielka Brytania), Liga Sabaudzka (Włochy), Baskijska Partia Narodowa (Hiszpania), Autonomiści Galicyjscy (Hiszpania) czy Flamandzka Unia Narodowa (Belgia). Po ogłoszeniu wyników spisu powszechnego Wolny Sojusz Europejski wydał specjalne oświadczenie, mówiąc o "euforii" i o "sukcesie Ślązaków". Współpraca między RAŚ i autonomistami z innych krajów układa się doskonale. Podczas wyborów samorządowych RAŚ wspierali dwaj eurodeputowani z Baskijskiej Partii Narodowej, którzy objechali Śląsk. Z kolei przedstawiciele RAŚ uczestniczyli w seminarium zorganizowanym w Brukseli przez Światowy Kongres Węgrów, a poświęconym mniejszości węgierskiej na Słowacji. Indianie na węglu Europejski Trybunał Praw Człowieka wyda werdykt za kilka miesięcy, ale już w dniu jego posiedzenia rozpętała się żywa dyskusja. Wydawany w Katowicach "Dziennik Zachodni" na pierwszej stronie napisał: Dziś w Strasburgu rozstrzygną o prawach Ślązaków. Najszczerzej i najostrzej było w Internecie. Podam kilka pikantnych przykładów. Z korektą, aby dało się przeczytać bez zgrzytania zębami: l No pięknie, jaki wielki naród z tych ślązaczków. 173 tys.!!! Ha, ha. Pierwsi polscy Indianie. Mam nadzieję, że niedługo wam jakiś rezerwat otworzą. (...) Europejczycy za kilo węgla. Co, może Cesarstwo Śląskie chcecie na terenie POLSKI? Obudźcie się, OSZOŁOMY!!! l Śląsk budował Warszawę, Śląsk budował całej Polsce przemysł, to na Śląsku się pieniądze zarabiało. Teraz czas naprawić, co zepsuliście i czas oddać ten dług. l Jest jeden problem. Nas jest 40 milionów, a was może milion. (...) Tu na forum jesteście mocni. Zwłaszcza, kiedy piszecie z Niemiec, ale nawet na waszym Śląsku jesteście tylko nic nie znaczącą mniejszością. Ot, takimi Indianami. l Od 23 lat mieszkam poza Polską, przynosząc jej respekt i uznanie poprzez moje osiągnięcia zawodowe architekta. Jednak jeśli w środowisku polskim powiem, że jestem Ślązakiem, "wielcy" Polacy, pijacy, kierowcy autobusów, bezrobotni, nazywają mnie "neo-nazi" albo hitlerowcem. My, k..., jesteśmy najlepsi, my, k..., Polacy prawdziwi. Nacjonalizm – jak widać – wcale nie wyszedł z mody. Rząd polski obawia się, że jeśli pojawi się oficjalna narodowość śląska, to wkrótce pojawią się góralska i kaszubska. Bzdura? Depesza PAP z października 2002 r. donosi: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wystąpiło na początku września br. podczas posiedzenia sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych z apelem o nadanie Kaszubom prawnego statusu mniejszości etnicznej. Gorzelik ma pewność, że osiągnie swój cel. Myśli już nad zmianami w ustawie o mniejszościach narodowych. Mówi, że w parlamencie są ludzie przychylni śląskiej nacji. Nazwisk nie chce wymieniać, jednego nie ukrywa: Kazimierz Kutz. Gorzelik na razie z nim nie rozmawiał, ale ze względu na publiczne wypowiedzi reżysera i senatora wierzy w jego poparcie. Bismarck był milutki Autonomiści chcą, by Polska uwierzyła, że Ślązacy jej nienawidzą. To nieprawda. Wielu Ślązaków sprzeciwia się próbom zantagonizowania ich krainy z resztą Polski i za to obrywa. Katowicka "Gazeta Wyborcza" atakuje prezydenta miasta Piotra Uszoka za to, że ten miga się od podjęcia decyzji w sprawie projektu przemianowania ulicy 3 Maja na ulicę Wilhelma Fryderyka Grundmanna (pierwszy burmistrz Katowic, w czasach Bismarcka członek Partii Narodowo-Liberalnej, która realizowała Kulturkampf i wspierała Bismarcka w akcjach przeciw Polakom). Atakuje dyrektora Muzeum Śląskiego Lecha Szarańca za to, że głośno sprzeciwił się projektowi postawienia pomnika Richardowi Holtzemu (pierwszy przewodniczący Rady Miasta) i powiedział o nim: Holtze był Niemcem i zajmował się germanizacją tego terenu. Ślązacy, których on niemczył, nie mają mu czego zawdzięczać. Przeciwko pomnikowi dla Holtzego wypowiedział się prof. Jan Malicki, dyrektor Biblioteki Śląskiej. Piotr Uszok i Jan Malicki są rdzennymi Ślązakami. Narodziny nowej nacji to prawdziwa katastrofa – dla jej wyznawców z RAŚ i dla reszty mieszkańców województw śląskiego i opolskiego. Od rządów wojewody Kempskiego w Katowicach i premiera Buzka w Warszawie słowo Śląsk wywołuje alergię w innych częściach kraju. Gdy śląscy parlamentarzyści chcą coś załatwić dla regionu, od razu słyszą "nie". Powstanie narodu śląskiego tę alergiczną niechęć na pewno jeszcze pogłębi. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stella córka biskupa cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co piszczy pod stopą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szpital przemienienia cd. Dyrektor szpitala w Krośnie może trafić do pudła za przekręty, które opisywaliśmy prawie rok temu. Wczoraj Bronisław Jędrzejowski był swego czasu najlepiej opłacanym menedżerem służby zdrowia w całej Pomrocznej. Dostawał na łapę ponad 20 tys. zł, co zawdzięczał kontraktowi, który podpisał z nim ZChN-owiec Bogdan Rzońca, ostatni wojewoda krośnieński. Jędrzejowski rządził szpitalem jak swoim folwarkiem, co też umożliwiał mu ten sam Rzońca, wówczas już marszałek nowego województwa podkarpackiego. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Szpital im. Jana Pawła II w Krośnie zadłużał się w zastraszającym tempie. Na szpitalnym majątku Jędrzejowski stworzył kilka spółek ze słowem "partner" w nazwie i wysysał szmal. Nie było tajemnicą, że chciał doprowadzić placówkę do bankructwa i przejąć ją za długi. Spółki, w których pan dyrektor pobierał szmal siedząc w ich radach nadzorczych, zajmowały się obsługą szpitala. Pracownikami byli ludzie ze szpitala. Jędrzejowski dał im do wyboru: albo przechodzisz ze szpitalnego etatu do Partnera, albo wylatujesz na pysk. Doszło nawet do tego, że Jędrzejowski pojechał do Warszawy załatwiać wykreślenie szpitala ze spisu placówek służby zdrowia NATO. Krośnieńska placówka w planach wojskowych jest bowiem tą, która ma w razie wojny stać się szpitalem wojskowym. I sprywatyzować można ją dopiero po wykreśleniu z NATO-spisu. Opisaliśmy ze szczegółami mechanizmy działania zarówno spółek pana dyrektora, jak i całego szpitala, który w efekcie rządów Jędrzejowskiego miał ponad 20 mln zł długów. Nawet nawiedzonych prawicowców w województwie podkarpackim szlag trafił i zażądali wyjaśnień od Jędrzejowskiego. Zjawił się wystraszony na sesji sejmiku wojewódzkiego i wyjaśnił, że wszystko jest OK. Spółki stworzył po to, aby oszczędzać. Mająca większość sejmikowa prawica uwierzyła dyrektorowi i przyznała mu milion złotych. Firmy dostarczające do szpitala leki odmówiły jednak dalszego kredytowania i w największej placówce służby zdrowia na tym terenie najzwyczajniej zabrakło lekarstw. Przekręty w szpitalu były tak wielkie, że nie dało się ich zatuszować – tym bardziej że w placówce kontrolę przeprowadziła NIK i koniec końców wiosną tego roku Jędrzejowski stracił posadę dyrektora. Wykopał go ten sam sejmik, który lekką rączką wywalił bańkę w błoto. Marszałek Rzońca urządził jeszcze cyrk przy konkursie na nowego dyrektora placówki, ale tylko się skompromitował. Dzisiaj Prokuratura Okręgowa w Krośnie postawiła byłemu dyrektorowi szpitala Bronisławowi J. wiele zarzutów. Jest oskarżony m.in. o niedopełnienie obowiązków służbowych, złamanie wielu ustaw, bezprawne pobieranie kasy. Gdy szpital był już w poważnych tarapatach finansowych i tracił płynność finansową, dyrektor przelał na konto Partnera 7 mln zł jako zaliczkę za przyszłe usługi. Prokurator ustalił również, że umowy, które J. zawierał sam ze sobą, są nieważne. Zawarto je bez przetargu, z naruszeniem ustawy o zamówieniach publicznych. Zdaniem prokuratury, Partner zawyżał stawki za swoje usługi, nie ponosił kosztów, m.in. nie zapłacił miliona złotych za dostawę pary wodnej. Tyle samo poszło się jebać, bo dyrektor zawarł niekorzystne dla szpitala umowy na naprawę sprzętu. Podatnicy zapłacili również ponad 190 tys. zł komornikowi za to, że ten był uprzejmy egzekwować wyroki sądowe. Bronisław J. nie płacił lekarzom za dyżury. Ci sprawę w sądzie wygrali i kasę odzyskali. Prokurator ustalił, że kanty były również przy zawieraniu umów na pranie, gotowanie i sprzątanie. Nie trzeba chyba dodawać, że zajmowały się tym spółki Partner. Na przykład za wypranie kilograma szpitalnych szmat Partner pobierał 3,62 zł, natomiast nowa dyrekcja obliczyła, że kosztuje to 1,50 zł, wliczając w to pensję praczki, proszek itp. Za sprzątanie szpital płacił Partnerowi 338 tys. zł miesięcznie, a powinno to kosztować najwyżej 184 tys. zł. Podatnicy płacili również za remonty samochodów, które ze szpitala przeszły do prywatnych spółek. Bronisław J. pobrał bezprawnie ponad 45 tys. zł z tytułu zasiadania w radach nadzorczych spółek Partner. Naruszył prawo budowlane. Bez zezwolenia wybudował parking i przerobił część szpitala na hotel i biura spółek. Prokuratura obliczyła, że straty spowodowane przez najlepszego menedżera służby zdrowia w kraju sięgają 2,6 mln zł. Bronisław J. nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Do aresztu nie trafił, lecz jedynie wpłacił poręczenie majątkowe – 50 tys. zł. Zarzuty postawiono również pani wicedyrektor szpitala ds. ekonomicznych Annie M. i Markowi Z., byłemu prezesowi spółki Partner. Zarzuca się mu poświadczenie nieprawdy na dokumentach związanych z przetargami na usługi dla szpitala. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Hołdy szczególnie olanych Rośnie gorączka przed sierpniową wizytą Wojtyły w Polsce. Przodują miasta kolejny raz olane przez Białego Tatkę. Łódź – tylko jedna wizytacja papieża – szarpnęła się na wystawę w Muzeum Tradycji Niepodległościowych. Głównymi eksponatami są ornat ze stułą, w którym J.P. 2 odprawiał mszę, i zdjęcia, m.in. z masowego udzielenia komunii 1556 dzieciom. Szczecin (też tylko jedna krótka wizyta) błysnął oryginalnością nadając K. Wojtyle tytuł Honorowego Obywatela Miasta. Przez cały obecny pontyfikat papież jest rzecznikiem wielkości, dojrzałości i prężności Szczecina – napisano w uchwale. Cholera, znowu nam coś umknęło. Papież reklamuje wodę mineralną Cystersi ze Szczyrzyca wykorzystają wizytę J.P. 2 do promocji swego nowego produktu – wody mineralnej. Pobożni ojczulkowie prowadzą największy w Polsce ośrodek hodowli stada zachowawczego bydła rasy polskiej czerwonej. Do niedawna produkowali piwo, zostali jednak wyparci z rynku przez, jak narzekają, "piwne rekiny". Chcą się więc odkuć na wodzie mineralnej. "Źródła Ojców Cystersów ze Szczyrzyca" mają być marką znaną w całej Polsce. J.P. 2 obiecał, że publicznie skosztuje wody cystersów. Woda ma najpierw trafić do ośrodków kościelnych, a potem do wybranych hurtowni. Prostytutki kontra zakonnice W lasku na granicy Brynowa i Ochojca jest kapliczka św. Huberta. Od kiedy wokół kapliczki zaczęły pracować wyparte z innych miejsc prostytutki, przestały ją odwiedzać i przyozdabiać okoliczne zakonnice. Prostytutki dbają o urodę miejsca wieszając prezerwatywy wokół sanktuarium. Siły kościelne odpowiedziały interwencją w kilku komisariatach. Policja obiecała, że ze zdwojoną energią będzie spisywać klientów prostytutek i wypisywać mandaty za wjazd samochodem do lasu oraz zanieczyszczanie środowiska, aby przywrócić miejscu poprzednią pobożność. Wino mszalne bez koncesji 100 zł na walkę z alkoholizmem ma wpłacić właściciel sklepu z dewocjonaliami ze Słupska, który sprzedawał bez koncesji wino mszalne. Trunek kupował u niego, kto chciał, albowiem właściciel sklepu oceniał na oko, kto jest księdzem, a kto nim nie jest. W czasie rozprawy właściciel sklepu bronił się twierdząc, że uzależnianie sprzedaży wina mszalnego od koncesji na alkohol byłoby wtrącaniem się w sprawy kultu religijnego. Postawiony pod ścianą sąd stchórzył i wymierzył sprytnemu handlarzowi jedynie mandat, pouczając go zarazem, by od tej pory sprzedawał alkohol jedynie po sprawdzeniu święceń konsumentów. Autor : JAN Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pośladki razem! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Taka norma jaka Platforma cd. W "NIE" (nr 21/2003) ukazał się mój artykuł o działalności posłanki Platformy Obywatelskiej Grażyny Paturalskiej. Opisywałem w nim, jak pani poseł wraz ze swym małżonkiem była uprzejma wprowadzać w błąd różnych biznesmenów podczas zawierania z nimi kontraktów. Przedstawiała się bowiem jednocześnie jako współwłaścicielka firmy Pakmet i posłanka z ogromnymi możliwościami. Robiło to wrażenie i dodawało wiarygodności. Potem okazywało się, że Pakmet przestaje płacić, a Paturalska informowała wierzycieli, że ona nie ma nic wspólnego z Pakmetem, bo od dawna ma z mężem rozdzielność majątkową i nie odpowiada za jego długi. Po opublikowaniu artykułu Grażyna Paturalska przysłała list, domagając się druku sprostowania, choć nie wskazała w moim artykule faktów i informacji nieprawdziwych. Odpowiadam na ten list tylko dlatego, że Grażyna Paturalska również wcześniej zarzucała mnie i tygodnikowi mijanie się z prawdą wypowiadając się w "Głosie Wybrzeża" z 27 maja 2003 r. Zamieszczone przez Pana stwierdzenia są całkowicie gołosłowne a nadto faworyzują wyłącznie jedną stronę. W tym przypadku spółkę Selw (...). Ponieważ nie zadał Pan sobie najmniejszego trudu, by sprawdzić przytoczone przez Pana okoliczności (...) a nadto umieścił Pan nieaktualną stronę folderu firmy Pakmet (...). Co jest gołosłowne? Że Pakmet ma gigantyczne długi? Że zamawiano i odbierano towary od kontrahentów, choć wiadomo było, że Pakmet utracił płynność finansową i nie będzie w stanie dotrzymać zobowiązań? Że Paturalska wraz z mężem opowiadali nieprawdę kontrahentom, iż są współwłaścicielami Pakmetu i w folderach dostarczanych w 2002 r. (z takiego pochodziła reprodukcja w artykule) podawano taką właśnie informację? Jestem w posiadaniu potwierdzających to pism z wielu firm. Także tej, na skutek doniesienia której prowadzone jest dochodzenie prokuratorskie przeciwko J. Paturalskiemu. Niewątpliwym jest, że nie każda osoba, która nie płaci długów jest "kanciarzem i oszustem". Pani poseł jest uprzejma nie rozumieć istoty mojego artykułu. Otóż ja nie uważam za coś nagannego trudnej sytuacji finansowej Pakmetu i z tego powodu niepłacenia należności. Natomiast wprowadzanie ludzi w błąd co do tego, jak wygląda struktura właścicielska w Pakmecie, podpieranie się wizytówką posłanki na Sejm i wręczanie nieaktualnego folderu firmy – tak, to uważam za nadużywanie mandatu do prywaty i za zwykłą nieuczciwość. I o tym właśnie pisałem. Wszystkie wątpliwości co do sposobu działania państwa Paturalskich rozwiała historia kontraktu jeszcze z 1994 r., który Pakmet zawarł z państwem S., właścicielem baru Delfin. Państwo S. zawarli z firmą Pakmet umowę, iż ta wykona w postawionym pawilonie stolarkę aluminiową. Paturalscy reklamowali Pakmet jako znakomitą firmę, ale też twierdzili, że reprezentują francuską firmę Technal. Gwarantują wyszukaną, francuską elegancję – jak napisali w druku reklamowym. Państwo S. podpisali umowę i wzięli kredyt z Amerykańskiego Funduszu Wspomagania Przedsiębiorczości. Zobowiązali się, że szybko pawilonik będzie działał i zaczną spłacać kredyt. Nic z tego. Pakmet koncertowo spieprzył robotę. Najpierw Paturalscy nie dotrzymywali terminów, potem S. był zwodzony, że właśnie pani Grażyna jest w Tuluzie i nadzoruje robotę dla pana S., ale to musi potrwać itd. Potem wreszcie przyjechali jacyś ludzie z firmy z Kalisza ubrani w kombinezony Pakmetu i zrobili coś, co było zwykłą fuszerką: nie zamykały się drzwi, odstawały ramy, we wnętrzu hulał wiatr. Paturalscy, gdy przyszło do rozmowy o odbiorze prac, przyznali, że to spaprana robota i obiecywali, że na swój koszt wymienią wszystko, tylko żeby nie nadawać sprawie rozgłosu. Pan S. wkrótce zrozumiał, czemu miał trzymać gębę na kłódkę. Naprzeciwko jego baru zakończono budowę stacji benzynowej Shell. Wykończeniowe roboty wykonywał Pakmet. Po zakończeniu budowy Paturalscy podali S. do sądu o zapłatę, ale przegrali z hukiem. Opinie specjalistów i biegłych nie zostawiły suchej nitki na robocie firmowanej przez firmę Paturalskich. Nie pomogły zeznania przedstawionych przez Państwo Poselstwo świadków, którym sąd nie dał wiary. Paturalscy mieli zapłacić za fuszerkę ponad 8 tys. zł. Wówczas S. zażądali przed sądem jeszcze utraconych zysków oraz innych kosztów związanych z niemożnością podjęcia działalności gospodarczej na skutek działań Pakmet. Wtedy sąd wydaje kuriozalny wyrok: owszem, uznaje za zasadne zwrócenie przez Paturalskich zaliczki w wysokości 8 tys., resztę zaś żądań odrzuca oraz nakazuje państwu S. zapłacić Paturalskim 18 000 zł tytułem kosztów procesu (!!!). To niezwykły wyrok – jednoznacznie przegrany w sprawie i winny źle wykonanej roboty zarabia na procesie, który poszkodowany mu wytacza. Sugestie, że wyrok, dzięki któremu Paturalscy byli finansowo do przodu mimo swojej nierzetelności, ma jakiś związek z faktem, iż pani Paturalska rozpoczęła działalność polityczną, odrzucamy ze wstrętem. Ale dziwić się chyba wolno. Tak więc sugeruję, by pani posłanka Platformy nie była tak skora do insynuowania innym nieuczciwości. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skóra i prokuratura "Gazetę Wyborczą" podnieciły niezdrowe powiązania zakładów pogrzebowych ze szpitalem czy pogotowiem. Gdy jednak prokuratura handluje skórami, to chyba większa osobliwość. W Mysłowicach działają trzy zakłady pogrzebowe. Najstarszy, Józefa Góreckiego, istnieje od 1985 r. Firmę "Od A do Z" założył Eugeniusz Porc, laborant sekcyjny ze szpitala. Grzebie też miejscowy producent trumien, lecz trafiają mu się najwyżej dwa–trzy pogrzeby miesięcznie. Resztę tortu dzielą po połowie Górecki i Porc. W grę wchodzi średnio 700 umarlaków rocznie, wpływy 2 tys. zł za jeden pochówek, ale trzeba odliczyć koszty. Przy Szpitalu Miejskim nr 1 w Mysłowicach mieści się prosektorium, kostnica i kaplica – przez długie lata królestwo Porca. Jako pracownik szpitala kroił trupy, jako właściciel firmy pogrzebowej – grzebał. Rodziny bały się, że jeśli go nie wynajmą, źle potraktuje nieboszczyka, utnie mu coś albo wyrzuci z chłodni. Dr Narcyz Wojtowicz, dyrektor mysłowickiego ZOZ, opowiedział lokalnej prasie o licznych skargach na pana Porca. W 1999 r. ZOZ ogłosił przetarg na dzierżawę prosektorium. Wygrał Górecki. Na pożegnanie Porc odezwał się do konkurenta: "Mogłem cię odstrzelić, skurwielu, i miałbym dziś spokój!". Żywy nie wyjdziesz Eugeniusz Porc nie wystartował w przetargu, nie miał bowiem zaświadczenia o niekaralności. Tak się złożyło, że wcześniej dał po mordzie pracownikowi Góreckiego, Walterowi Apostelowi, który ośmielił się przywieźć do kostnicy czarny garnitur dla nieboszczyka. Jak wspomina Apostel, Porc przywitał go wrzaskiem: "Zejdź na dół, to żywy nie wyjdziesz!". Takie teksty w trupiej scenerii robią wrażenie. W 1995 r. za pobicie Apostela Eugeniusz Porc skazany został na 5 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Innemu pracownikowi Góreckiego, Piotrowi Śmietanie, karawan Porca przejechał po nogach. Tym razem obeszło się bez wyroku. Górecki zainwestował. Lokale do obróbki nieboszczyków, kiedyś nędzne i zagrzybione, teraz wręcz zachęcają do pobytu – nowe lodówki, lśniące kafelki. Nad frontowym wejściem szyld: DOM POGRZEBOWY GÓRECKI. A z boku, od strony podwórza – biuro konkurenta zakładu "Od A do Z". Owocuje to dziesiątkami pomyłek, oszustw, konfliktów. Złote buty Kiedyś wezwani przez rodzinę zmarłego pracownicy Góreckiego przyjechali do domu żałoby i zastali tam cudzy karawan. "Ja myślałem, że to wy!" – zdumiał się klient. Złapano ludzi Porca, gdy ubierali nieboszczyka. 24 października 2002 r., w czwartek, zmarł w pracy górnik z kopalni Mysłowice Andrzej P. Rodzina zleciła pogrzeb Góreckiemu. W piątek stawiła się w kostnicy szukając zwłok. Przez pomyłkę trafiła do kanciapy, gdzie mieści się biuro "Od A do Z". Personel Porca podszył się pod personel Góreckiego i ustalił szczegóły pogrzebu. Dopiero później krewne Andrzeja P. spotkały wysłannika Domu Pogrzebowego Górecki – zdumionego, że dogadały się z konkurencją. Gdy wróciły do Porca odkręcić sprawę, usłyszały od zatrudnionej tam damy: "Górecki kupi wam za to złote buty!". Co ciekawe, przedtem władze nie czepiały się zgonu Andrzeja P. spowodowanego prawdopodobnie przez zawał serca; pogrzeb miał odbyć się w sobotę. Gdy rodzina zrezygnowała z usług Porca, prokuratura zarządziła sekcję zwłok. Pogrzeb przesunął się na wtorek. Mimo skarg klientów i awantur z konkurencją, od początku lat 90. zakład Porca wygrywa organizowane przez Prokuraturę Rejonową przetargi na przewóz i przechowanie zwłok z wypadków. Górecki nie startuje – wie, że nie ma szans. Ostatni przetarg w roku 2000 wygrał jak zwykle Porc. Znów ma umowę na 3 lata. Zebraliśmy trochę kwitów świadczących o owocnej współpracy prokuratury z wybranym zakładem pogrzebowym. Takie np. pisemko do Góreckiego: "Proszę o wydanie z prosektorium Szpitala nr 1 w Mysłowicach zwłok Erwina S. celem przeprowadzenia sekcji sądowej. Zwłoki odbierze firma »Od A do Z«". Podpisano – prokurator Barbara Jarczyk. Brzmi to zabawnie, jeśli się wie, że ta sama pani prokurator we wrześniu 2001 r. poślubiła Cezarego Porca, syna Eugeniusza, który razem z tatusiem prowadzi pogrzebowy interes. Gdzie są zwłoki Wiele poszlak wskazuje na to, że mysłowicka prokuratura przyczynia się do wzrostu obrotów firmy Porca. 4 maja 2002 r. umiera Marta S. Rodzina wybiera zakład pogrzebowy Góreckiego. Przez 6 dni rozpaczliwie szuka zwłok. Prokuratura nie informuje, kiedy i gdzie odbędzie się sekcja. Nagle dzwoni firma "Od A do Z" z radosnym komunikatem, że już jest po sekcji i można odebrać ciało w Dąbrowie Górniczej. 16 października 2002 r. rano dzwoni telefon w mieszkaniu krewnej Magdaleny J.: "Wczoraj wiozłem zwłoki świętej pamięci Magdaleny. Niech się pani do mnie zgłosi, to pogadamy". Krewna jest w szoku, ale nie chce żadnych kontaktów z firmą "Od A do Z". Dzwoni do prokuratury. "Wszystko pani powiedzą w firmie »Od A do Z«. Tam też odbierze pani kartę zgonu" – wyjaśnia anonimowy damski głos. Awantury trwają jeszcze parę dni; w końcu krewna odbiera zwłoki z Dąbrowy Górniczej. Dlaczego trupy jeżdżą na sekcje prokuratorskie do Dąbrowy? Bo prosektorium w Mysłowicach dzierżawi niewłaściwy facet – Józef Górecki. Skąd, jeśli nie z prokuratury, firma Porca wyciąga nazwiska i adresy rodzin zmarłych, dzięki czemu może je po chamsku nagabywać? Po drugie, i to już jest gruby kant, zmusza się rodziny do odbierania kart zgonu w zakładzie "Od A do Z", a nie w prokuraturze! Najpierw nie można ustalić daty sekcji i pogrzebu, potem włącza się firma Porca i sugeruje coś w tym stylu: jeśli skorzystacie z naszych usług, sekcja będzie jutro o godz. 12.00. Spytajcie Cezarego Gabriela Górecka, żona Józefa, próbowała kiedyś na prośbę rodziny ustalić, gdzie jest nieboszczyk. W mysłowickiej prokuraturze telefon odebrała kobieta, która się nie przedstawiła, lecz oświadczyła stanowczo: "Zwłoki są w Mysłowicach!". "Tu ich nie ma" – zaprzeczyła Górecka; w końcu to jej mąż dzierżawi jedyne w mieście prosektorium wraz z kostnicą. Rozmówczyni spytała kogoś na boku: "Powiedz mi, jak Cezary załatwił sprawę tej sekcji...". Górecka pojęła, że chodzi o Cezarego Porca. Wtem słuchawkę przejął prokurator Artur Wójcik. "Nie udzielamy żadnych informacji" – oświadczył. Górecka na to: "Ale przedtem rozmawiała ze mną pani, która twierdzi, że zwłoki są w Mysłowicach...". "Nikt z panią nie rozmawiał!" – uciął prokurator Wójcik. Jawna niechęć prokuratury do Domu Pogrzebowego Górecki skutkuje tym, że rodziny muszą same wydzwaniać po urzędach, poszukując drogiego zmarłego, który chwilowo zaginął. W kontaktach z policją Górecki też ma przechlapane. Pewnego razu bowiem, stojąc obok samochodu, na parkingu przed prosektorium, wdał się w pyskówkę z Porcem seniorem. Ten wezwał na odsiecz znajomego – naczelnika Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej pana Mulczyka. Jak na zawołanie nadjechała "suka" drogówki i zgarnęła Góreckiego, choć w tym momencie ani nie prowadził żadnego pojazdu, ani nawet nie poruszał się po drodze publicznej pieszo. Zawieziono go do komendy, a zaraz potem na pogotowie, gdzie lekarz stwierdził, że delikwent trzeźwy jest jak niemowlę. Mundurowi zadzwonili więc do Mulczyka z pytaniem, co dalej. Co im powiedział, nie wiemy, Górecki wszakże został zawieziony do izby wytrzeźwień, gdzie powtórzyła się diagnoza, że jest trzeźwy jak gwizdek. Stres sprawił jednak, iż facetowi gwałtownie skoczyło ciśnienie; omal nie dostał wylewu. Władza musi mieć rację, więc prawem kaduka zabrano mu na 3 tygodnie prawo jazdy. Z karetki do karawanu Podobnie jak w Łodzi, mysłowickie Pogotowie Ratunkowe sprzedaje informacje o zgonach. Dola za cynk o "skórce" wynosi podobno 600 zł. 8 sierpnia 2000 r. wezwano pogotowie do nieprzytomnego Edwarda H. Przyjechała karetka bez lekarza. Kierowca i sanitariusz wrzucili chorego na nosze i – zamiast do szpitala – zawieźli go prosto na podwórko zakładu pogrzebowego "Od A do Z". Tam zgrabnie przeładowali Edwarda H. (żywego?, konającego?, martwego?) z karetki do karawanu. Karetka odjechała, karawan zaś zawiózł ciepłą jeszcze ofiarę do odległej o 20 metrów kostnicy. Pracownicy pogotowia kolaborują z zakładem "Od A do Z", ale co im szkodzi dorobić na boku u konkurencji. 30 kwietnia 2001 r. jakiś dobry duszek z pogotowia doniósł Góreckiemu, że właśnie opuściła ten padół Anna K. Po pogrzebie tajemniczy informator zaczął natrętnie domagać się szmalu. Ostatnią rozmowę z Góreckim zakończył ni to pogróżką, ni obietnicą: "Ja wiem, jak można rodzinę przekręcić". O wyczynach pracowników pogotowia Józef Górecki poinformował w pisemnej skardze kierownika tej placówki dr. Wiesława Siciarza. Jedyną reakcją Siciarza był telefon do Góreckiego: "Jeśli pan myśli, że skargi zwiększą panu frekwencję, to się pan myli". Z ręki do ręki Interwencję w tej sprawie podjął radny lewicy Dariusz Wójtowicz. "Zrób pan porządek z pracownikami" – zaapelował do kierownika. Dr Siciarz oświadczył, że nic nie zrobi, bo nikogo nie złapał na gorącym uczynku. Nie widzi też potrzeby zbadania przypadku Edwarda H., którego nikt nie próbował ratować i którego uznano za zmarłego, chociaż nie badał go żaden lekarz. Od szefowej pielęgniarek z pogotowia radny Wójtowicz usłyszał jednak coś innego: "Wiem, że nasi pracownicy biorą łapówki. Sama widziałam, jak przedstawiciel zakładu pana Porca dawał kopertę dyspozytorce. Gdy jej zwróciłam uwagę, odwarknęła, że za wcześnie przyszłam do pracy". Dyspozytorka została przesunięta do innego działu – oficjalnie za to, że nie wysłała karetki do pacjenta z uszkodzoną tętnicą. Poza tym w pogotowiu nic się nie zmienia, bo kto miałby reagować na sygnały o kryminalnych ekscesach? Mysłowicka prokuratura, związana z zakładem pogrzebowym Porców świętym węzłem małżeńskim? Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna o Pod Sokołowem koło Wrześni zginął pod pociągiem młody mężczyzna. Szedł po torach z walkmanem na uszach, żeby nie słyszeć nadjeżdżających pociągów. o Radni z Miastka (Pomorskie) przyjęli nowy statut gminy. Stoi tam, że dziennikarze, którzy chcą nagrywać przebieg obrad lub fotografować panów radnych, muszą na godzinę przed rozpoczęciem sesji zwrócić się z wnioskiem do przewodniczącego Rady Gminy. Ten poddaje wniosek pod głosowanie radnych. Jeśli radni się zgodzą, to można relacjonować. Teraz, w obliczu protestów, radni chcą pokazać twarze. o Arkadiusz L. z Siemianowic został aresztowany za gwałt. Natychmiast przyznał się policji także do kradzieży kilku samochodów. Panu Arkadiuszowi zależało bowiem na prestiżu i statusie społecznym. W więzieniu gwałciciele stoją na niskim szczeblu więziennej hierarchii, daleko za cieszącymi się sporym prestiżem złodziejami. o W Grodnie, gmina Baruchowo, 39-letni Zbigniew M. wrócił rowerem z zebrania OSP. Na podwórku rozszarpał go jego własny pies, mieszaniec wilka z owczarkiem górskim. Rodzina wytłumaczyła przybyłej policji, że pies reagował agresją i furią na zapach alkoholu. Jest to najbardziej niebezpieczny dla ludności pies w Polsce. o Przed sądem w Świdnicy stanął młody kierowca zatrzymany przez policję za jazdę po pijaku. Miał 1,7 promila w wydychanym powietrzu. Sąd skazał go jedynie na 250 zł grzywny. Nie zabrał nawet prawa jazdy, bo uznał, że chłopaczek nie miałby czym dojeżdżać do szkoły. Ważnym elementem tej bajki jest fakt, że kierowca jest synem wiceprezesa Sądu Okręgowego w Świdnicy. o Na warszawskim Targówku po-licja zatrzymała 45-letniego Zbigniewa C., zawodowego złodzieja-włamywacza. Przy złodzieju znaleziono listę 400 warszawskich mieszkań okradzionych lub mających być okradzionymi. I tak wspaniała baza danych przepadła. o 56-letni mieszkaniec Skalmierzyc przyjechał do Kalisza. Tu na ulicy, późnym wieczorem, zaczepiło go dwóch mężczyzn żądając 50 groszy i jednego papierosa. Gdy mężczyzna odmówił, złamali mu szczękę. Policja stara się ustalić, co można kupić za 50 groszy. o Aż 25 tys. zł zapłaciła doktorantka Wydziału Nauk Historycznych UMCS w Lublinie za pracę doktorską. Pracę napisał jej pracownik wyższej uczelni z Gorzowa Wlk. Wkład doktorantki, jak ustaliła policja, ograniczył się do poprawy błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, które namnożył uczony. o W Zgłobicach koło Tarnowa, przy ul. Krótkiej działa agencja towarzyska. Ostatnio jej właściciel rozszerzył zakres usług. Przybytek oferuje również remonty samochodów, wyładunek dużych tirów oraz ich mycie na miejscu. To miała być cicha agencja towarzyska, a nie śmiecący i hałaśliwy warsztat samochodowy – skarżą się mieszkańcy Zgłobic. Oburzony sołtys już zgłosił sprawę policji. o Do kiosku w Iławie włamała się 11-letnia dziewczynka. Została zatrzymana na gorącym uczynku. Chciała ukraść 4 paczki papierosów i kolorowe pisma. W Szczecinie przy ul. Łuczniczej 8-letni łobuziak podpalił samochód w podziemnym garażu. Auto spaliło się doszczętnie. Dodatkowy efekt działań ośmiolatka to kilka spalonych piwnic, zakopcona elewacja budynku, spalone okna w trzech mieszkaniach i trzy wysiedlone rodziny. o 221 pocisków artyleryjskich i 5 rakietowych, 13 granatów do pancerfaustów, 12 moździerzowych i 95 ręcznych, a także zapalniki, detonatory oraz trotyl wykopali saperzy w Rydzynkach pod Tuszynem. Arsenał należał do 43-letniego łodzianina, miłośnika militariów. Kolejne arsenały ukrył w lasach pod Łodzią. Zdaniem saperów, zgromadzone bomby wystarczyłyby do zmiecenia Rydzynek z powierzchni ziemi. o W lesie pod Policami grzybiarz znalazł paczkę z 200 tysiącami dolarów. Zaniósł pieniądze do domu i przez kilka dni zastanawiał się, co z nimi zrobić. Wreszcie zaniósł je na policję. Bóg wynagrodził jego uczciwość. Pieniądze okazały się fałszywe. o Ponad 200 flag państwowych zniknęło z łomżyńskich ulic po sierpniowych obchodach Święta Wojska Polskiego. Skradziono prawie co czwartą flagę z zawieszonych na słupach, domach lub postawionych przy pomnikach. Tylko niepoprawni idealiści dostrzegają w tym przejaw patriotyzmu. Zdaniem szefa Zakładu Zieleni Miejskiej i Dróg w Łomży, flagi narodowe kradzione są na kije do pomidorów, a nawet na szmaty do podłogi. To ostatnie nie mieści nam się w głowie. Sztuczne włókno, z którego są robione flagi, słabo wchłania. o Pijany nauczyciel informatyki pojawił się w gmachu gimnazjum przy ul. Puszczykowej w Bydgoszczy. W budynku był strażnik i dwie kucharki, które przygotowywały posiłki na przyjęcie weselne. Nauczyciel zaczął wyjadać z talerzy i rozrzucać garnki. Potem szarpał się ze strażnikiem, a następnie z policją. Należy sądzić, że to dobry pedagog, który chciał zrównoważyć nagonkę prasową na uczniów. o Napadli na sklep przy ul. Sucharskiego w Skierniewicach. Sklep obroniły dwie ekspedientki. Dwaj zamaskowani mężczyźni, którzy grozili im pistoletem, zostali pobici szczotką do mycia podłóg i oblani wybielaczem. Potem uciekali taksówką, ale złapała ich policja. Pistolet, którym grozili ekspedientkom, był prawdziwy. Szczotka i płyn wybielający też. o Do sklepu ze słodyczami przy ul. Urbanowskiej w Poznaniu włamał się łakomy 17-latek. Skradł 20 ciastek. Policja zatrzymała włamywacza. Ciastek, o dziwo, nie zwrócił. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uciekaj babciu do trumny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pocałujcie mnie w dostęp W Konstytucji stoi, że obywatel ma prawo do rzetelnej informacji (art. 61 ust.1). Obowiązuje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Prezydent Chełma leje na prawo i na obywateli. Chełm bogatą metropolią nie jest. Z początkiem tego roku miasto było zadłużone na ok. 25 mln zł. Zdarzało się więc, że nawet miejskim urzędnikom wypłacano pensje nieregularnie. W mieście z niebotyczną górą problemów ukazuje się lokalne pismo "Tygodnik Chełmski", któremu szefuje Hanna Maksim – kobieta przekonań lewicowych, zawzięta i upierdliwa. Do redakcji tygodnika docierały informacje, iż prezydent Chełma Henryk Dżaman pomimo trudnej sytuacji finansowej miasta lekką ręką umarza zobowiązania podatkowe i ponoć robi to "po uważaniu". Jednym z beneficjentów podejrzanej łaskawości SLD-owskiego prezydenta miał być radny Krzysztof K. z Unii Wolności. Rzecz wydawała się banalnie prosta do sprawdzenia. Przecież mamy ustawę o dostępie do informacji publicznej oraz prawo prasowe. Mało tego, ustawa o finansach publicznych zobowiązuje wręcz ministra finansów do podawania do publicznej wiado-mości wykazu osób fizycznych i prawnych, którym umorzono znaczne kwoty zaległości podatkowych. 16 stycznia 2002 r. red. Hanna Maksim wystąpiła do prezydenta Chełma z wnioskiem o udostęp- nienie informacji o ulgach podatkowych udzielonych przez niego w roku poprzednim. Poprosiła prezydenta, aby imiennie wyszczególnił osoby, wobec których podjął decyzje podatkowe, oraz podał kwoty zwolnień i umorzeń bądź zaniechania naliczania podatku od nieruchomości. Taki rympał! Żadnych informacji o przyznanych zwolnieniach podatkowych nie udostępnię – w tym mniej więcej stylu odpisał redaktorce pan prezydent Dżaman, zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych. Chcąc czarno na białym dowieść, że ochrona danych osobowych bynajmniej nie wyklucza publikowania informacji o indywidualnych ulgach podatkowych, dziennikarka zwróciła się o pomoc do rzecznika praw obywatelskich. Biuro rzecznika, po zasięgnięciu opinii generalnego inspektora danych osobowych, poinformowało "Tygodnik Chełmski", że nie stoi w sprzeczności z ustawą o ochronie danych osobowych ujawnienie wiadomości o tym,komu imiennie, na jakiej podstawie oraz w jakiej wysokości organ podatkowy umorzył zaległość podatkową albo też odstąpił od pobrania podatku. Dr Andrzej Malanowski poinformował Hannę Maksim, że rzecznik praw obywatelskich nie może zastępować obywateli w dochodzeniu przysługujących im praw. Poradził więc, aby skorzystała z formalnej drogi prawno-odwoławczej przysługującej każdemu obywatelowi Najjaśniejszej. Maksim zastosowała się do tej rady. Zaskarżyła odmowną decyzję prezydenta Dżamana do Samorządowego Kolegium Odwoławczego i do NSA. Złożyła też doniesienie do chełmskiej prokuratury, zarzucając prezydentowi popełnienie przestępstwa tłumienia krytyki prasowej poprzez odmowę udzielenia informacji dotyczącej finansów publicznych (art. 44 ustawy prawo prasowe). Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z 20 czerwca br. stwierdził, że prezydent powinien udzielić "Tygodnikowi Chełmskiemu" żądanych informacji, nie koliduje to bowiem z ustawą o ochronie danych osobowych. Innymi słowy, samorządowe organa podatkowe mają psi obowiązek udzielania prasie informacji o tym, komu, w jakich kwotach i z jakich przyczyn umorzyły zobowiązania podatkowe. Już po wyroku NSA Leszek Górny, prezes Samorządowego Kolegium Odwoławczego, napisał do prezydenta Dżamana, iż w świetle prawomocnego wyroku sądu powinien udostępnić "Tygodnikowi Chełmskiemu" informacje o umorzeniach podatkowych. Prezydent Henryk Dżaman olał ciepłym moczem i stanowisko rzecznika praw obywatelskich, i wykładnię generalnego inspektora danych osobowych, i wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, i ponaglenie prezesa Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Wystąpił do ministra finansów z zapytaniem, czy może udostępnić red. Maksim żądane informacje. Prezydent, wspierany przez swego zastępcę Zbigniewa Matuszczaka, w oczywisty sposób rżnie głupa. Każdy urzędnik – nawet niedouczony – wie, że stanowisko NSA jest wiążące dla organów administracji państwowej. Dla ministra finansów również. Minister, choćby bardzo chciał, nie może wydać dyspozycji sprzecznej z wyrokiem NSA. Dżaman ostentacyjnie gra na zwłokę. Ośli upór prezydenta prawdopodobnie wziął się nie tylko z chęci postawienia na swoim i pokazania pismakom, kto tu rządzi. Niewykluczone, że kończący kadencję Zarząd Miasta faktycznie ma coś do ukrycia w przyznawaniu ulg podatkowych. Wygląda na to, że ujawnienie całej prawdy przed październikowymi wyborami być może mogłoby popsuć szyki ludziom lewicy powiązanym z obecnym prezydentem Chełma, a mającym ochotę na mandaty w nadchodzących wyborach samorządowych. * * * Konstytucja przyznała obywatelom wiele praw uszczegółowionych w ustawach zwykłych. Tyle tylko, że większość z nich "na niby". Z formalnego punktu widzenia obywatelowi nikt nie może odmówić dostępu do wyczerpującej informacji o działalności organów władzy i osób pełniących funkcje publiczne. W praktyce zdobycie informacji może trwać wieki. W Chełmie próba dotarcia do informacji trwa już osiem miesięcy, chociaż po stronie dziennikarki opowiedziały się wszystkie możliwe w tej sprawie autorytety. Może to prawda, że – jak twierdzą politycy – mamy w Najjaśniejszej prawo nie najgorszej jakości. Ale system jego stosowania i egzekucja tegoż są pod zdechłym Azorkiem. Należałoby chyba surowo karać za naigrawanie się z przepisów Konstytucji i ustaw niby to gwarantujących prawa człowieka. Jest to problem tym bardziej palący, że burmistrzowie i prezydenci miast, których wybierzemy w październikowych wyborach, będą praktycznie nieusuwalni. Tylko nic z tego nie wynika. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z ręką w basenie Jak wylać niewygodny teatr i zabrać wyremontowaną z wielkim trudem scenę? Nic prostszego, zwłaszcza jeżeli teatr znajduje się na... miejskim basenie. Losy wrocławskiego Teatru Nowego mogą być pouczające nie tylko dla prezydenta Kropiwnickiego zmagającego się w Łodzi z teatrem o tej samej nazwie, ale i wszystkich innych marzących w Pomrocznej o prawdziwie niezależnej i wolnej kulturze. Scena I Rozkwit Inicjator i szef wrocławskiego „Nowego” Michał Białecki wymarzył sobie taki teatr kilka lat temu pracując jako aktor i reżyser w kilku krajach Europy Zachodniej. Początki były obiecujące. Pięć lat temu zespół zawodowych aktorów odniósł wielki triumf organizując pierwszy w dziejach polskiego Wrocławia letni sezon teatralny. Wkrótce potem miasto udostępniło teatrowi siedzibę – zrujnowany i nieczynny od 26 lat basen nr 4 Miejskich Zakładów Kąpielowych (MZK) przy ulicy, nomen omen, Teatralnej. Uważnym Czytelnikom „NIE” zakład ów nie jest do końca obcy – znajduje się w nim bowiem opisana swego czasu kultowa sauna rzymska gromadząca starszych gejów Ziem Odzyskanych. Łaźnia pogardzana jest niestety przez odmieńców młodocianych na zasadzie gerontofobii właściwej pedalskiej socjecie, o czym lojalnie uprzedzamy. Ale wróćmy do teatru. W ciągu czterech lat żałosną ruinę basenu nr 4 zamieniono kosztem ogromnego wysiłku grupy zapaleńców w scenę z prawdziwego zdarzenia. Koszt remontu entuzjaści oceniają na milion złotych. Wiele materiałów zdobyto „systemem gospodarskim”. Znaczną część robocizny wykonali wolontariusze. Teatr otwarto z rozmachem w grudniu 2002 r. „Nowy” szybko zgromadził wokół siebie grono oddanych, głównie młodszych widzów. Więk-szość przedstawień grano przy nadkompletach publiczności siedzącej w kucki pod sceną. Scena II Czarne chmury Teatru nie rozpieszczano od początku. Władzom miasta nie podobał się repertuar (Mrożek), a zwłaszcza występy kabaretów i koncert techno. Prawdziwe kłopoty zaczęły się jednak w lutym. Jako teatr niepubliczny działający w gminnym budynku „Nowy” starał się o dotację z budżetu miasta. W trakcie wcześniejszych wielokrotnych rozmów gminni spece od kultury zapewniali, że wszystko będzie cacy. Zaniedbane łazienno-basenowe gmaszydło przy Teatralnej stało się nagle epicentrum kombinacji grupy trzymającej we Wrocławiu władzę od 13 lat. W radzie nadzorczej miejskich basenów (przekształconych w międzyczasie w jednoosobową spółkę gminną) zasiadł nie kto inny, tylko dyrektor wydziału kultury Jarosław Broda. Co ważniejsze, wiceprezesem MZK został niejaki Paweł Skrzywanek, z wykształcenia historyk, we Wrocławiu jedna z bardziej znanych osób z kręgu młodego platformerskiego pampersiarstwa tworzącego tzw. stowarzyszenie Euro Art Meeting. Ów Euro Art był pomysłem na wyciągnięcie z kasy miasta olbrzymiej kasy na niby-kulturalne działania z okazji obchodów milenijnych. Najbardziej znanym, choć nie najdroższym wcale elementem uroczystości był osławiony występ Placido Domingo za 900 tys. dolców. Po okresie milenijnej prosperity bractwo z Euro Art zaczęło jednak prząść znacznie cieniej. Drugim po grupie działaczy i radnych z Euro Art Meeting ośrodkiem kulturalnej władzy Wrocławia jest pani Barbara Zdrojewska, prywatnie małżonka (skazanego niedawno na 14 miesięcy więzienia w zawiasach) eksprezydenta grodu Bogdana Zdrojewskiego. Prawa ręka Geniusza Sudetów wybrana z pierwszego miejsca listy PO–PiS zadeklarowała ponoć pomoc teatrowi. Nie zawiodła oczekiwań. Scena III Dymanie Miasto odkryło nagle, że teatr ma niewielki dług wobec basenu. O wcześniejszych ustaleniach polegających na zamianie długu na (wykonane już) prace remontowe zapomniano. Podobnie jak o umowie, która zapewniała, iż za polepszenie stanu technicznego basenu umożliwiającego działalność sceniczną trzeba będzie z „Nowym” podpisać umowę na kolejnych dziewięć lat. Od początku roku aktorzy, wyłącznie zawodowcy, grali za darmo licząc na lepsze czasy. I doczekali się. Pod koniec czerwca „Nowy” otrzymał nakaz natychmiastowej eksmisji. Cały efekt wieloletniego remontu pozostałby w takim układzie w Miejskich Zakładach Kąpielowych, czyli u Platformersów. Ponieważ w lokalnej prasie w obronie teatru podniosło się małe larum, władza zmiękła i odroczyła egzekucję o kilka dni. O wieloletnim wynajmie nie ma już jednak mowy. Mowa jest za to o przedłużaniu (lub nie) umów co kilka miesięcy, czyli o klasycznym trzymaniu za ryj. Miasto Wrocław ogłasza się nadal jako stolica kultury w ogóle, a teatru w szczególności. Plakaty o takiej treści witają gości na wrocławskim lotnisku. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ubogacanie błądzących Uczniowie z grudziądzkiego Gimnazjum nr 6 złożyli wizytę w Zakładzie Karnym nr 1. W trakcie spotkania młodzież zaprezentowała więźniom montaż słowno-muzyczny pt. "Śladami Papieża Jana Pawła 2", w którym przedstawiono nie tylko życie Ojca Świętego, ale także fragmenty jego nauczania, w tym orędzie o miłosierdziu bożym. Spotkanie zakończyło się wspólnym odśpiewaniem pieśni religijnych, więźniowie dostali też po różańcu. Resocjalizacja gimnazjalistów przebiegła prawidłowo. Wielebni piraci drogowi Nieopodal Zawady pod Zieloną Górą Fiat prowadzony przez 40-letniego duchownego zderzył się czołowo z Matizem. Ksiądz miał 1,7 promila w wydychanym powietrzu. Kierowca Matiza z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala. O zdarzeniu wie już biskup. Nie wie jeszcze, jakie wyciągnie konsekwencje wobec pijanego sługi Bożego. Najlepiej trzy zdrowaśki na pokutę. Na rok i 3 miesiące więzienia skazał Sąd Rejonowy w Kamieniu Pomorskim księdza Mariana K., za jazdę po pijanemu (3 promile) i posługiwanie się sfałszowanym prawem jazdy. Duchowny przyznał się do winy i sam zaproponował dla siebie wymiar kary. Wyrok nie oznacza, że duchowny trafi za kratki. Sąd nakazał bowiem umieszczenie go w zamkniętym zakładzie leczenia odwykowego w Kowalewie, który prowadzą księża. Dwa lata temu sąd w Stargardzie Szczecińskim skazał go dwukrotnie za jazdę po pijanemu. Stuhr narusza Zaprzestania rozpowszechniania nowego filmu Jerzego Stuhra "Pogoda na jutro" domaga się ksiądz Jan P., który uważa, że bezprawnie wykorzystano w nim nazwę jego festiwalu Sacrosong. Według księdza festiwal z filmu Stuhra odbiega od prawdziwego, jest pozbawiony warstwy duchowej, a to psuje wizerunek jego imprezy. Pozew przeciw producentom filmu trafił już do warszawskiego sądu. W uzasadnieniu adwokat księdza twierdzi, że w roku 1993 nazwa "sacrosong" uzyskała ochronę jako znak towarowy. Odetchnęliśmy z ulgą – obawialiśmy się kolejnego procesu o naruszenie uczuć religijnych. Ksiądz na przepustce W mundurze polowym, z wielkim zielonym workiem z napisem US Army pojawił się w Wałbrzychu ksiądz Jerzy Rz. Duchowny, który dochrapał się już majora, jest kapelanem w 101. Dywizji Powietrzno-Desantowej US Army. Służy w Iraku. Brał oczywiście udział w inwazji na ten kraj. Wszyscy wiemy, że to jest wojna, a moją bronią jest krzyż i brewiarz – opowiada wielebny weteran. Jasne – nie ma nic lepszego na półksiężyc i Koran. Schizma w Opolu Zdumiewające informacje napłynęły z synodu diecezjalnego w Opolu. Padły tam bowiem propozycje wprowadzenia kadencyjności proboszczów, obniżenia wieku emerytalnego proboszczów z 75 do 70 lat, wprowadzenia zasady, że księża mogą pracować w szkołach jedynie na pół etatu, ograniczenia kazań w kościele do 10 minut! Księża muszą też nauczyć się na nowo wygłaszać kazania – stwierdzono. Według synodu największymi mankamentami homilii polskich duszpasterzy jest ich długość, efekciarski styl i przerost formy nad treścią. Na razie jeszcze synod nie został rozpędzony. Rydzykowi opada Serwis internetowy Wiadomości.poprostu.pl 22 października podaje za Wirtualną Polską ciekawą nowinę: w ciągu trzech miesięcy udział Radia Maryja w rynku medialnym zmalał z 2,44 proc. do 0,76 proc. Jak to mawiają katolicy? Bóg dał, Bóg wziął... Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kino z Waltera Polskie wojny telewizyjne przeniosły się na ekrany kin. Frakcja antykomercyjna niespodziewanie zyskała nowego sojusznika. "Show" wyprodukowany przez Studio Filmowe "Oko", dystrybutora filmów "Syrena Entertainment Group". Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i wódkę Bols. Reżyser Maciej Ślesicki ostatnimi czasy kojarzony był z niewyrafinowanym intelektualnie serialem "13 posterunek" podbijającym oglądalność komercyjnych kanałów telewizyjnych: najpierw TVN, a obecnie Polsatu. Czar jego poprzednich fabularnych filmów "Sara" czy "Tato" poszybował w niepamięć. Jak wszyscy chyba już wiedzą, dzięki konkurencyjnym kanałom informacyjnym, komercyjnej TVN 24 i publicznej TVP 3, w kraju trwa domowa wojna medialna. Zaczęło się od tego, że kierując się programem socjaldemokratycznym i trendami Unii Europejskiej rząd zapragnął ograniczyć koncentrację mediów, czyli powstawanie wielkich, multimedialnych monopolistycznych koncernów. Posiadających kanały telewizyjne, gazety, portale internetowe, pisma kobiece i zwierzęce, czyli wszystko, co jest potrzebne do zmanipulowania i zidiocenia społeczeństwa. Jak zwykle w III RP, demokratycznie wybrany rząd okazał się za krótki, za słaby na istniejące już koncerny medialne. Najpierw Agora wybiła mu z główki zakaz posiadania ogólnopolskiego dziennika i telewizji, potem wypłynęła afera "Przychodzi Rywin do Michnika", następnie Sejm RP, czyli ja też, powołał toksyczną sejmową komisję śledczą, która zajmuje się głównie zwalczaniem telewizji publicznej. Stale zresztą dopingowana, nakręcana przez telewizje komercyjne, przede wszystkim TVN. Chodzi o to, żeby publicznej nie dać sprawnego systemu abonamentu, a może i odebrać, ograniczyć czas nadawania reklam, czyli czysty, żywy szmal. Pod hasłem, że publiczna tiwi jest szkodliwa dla społeczeństwa, a komercyjne dają to, co społeczeństwo łaknie. I nagle, niczym króliczek z cylinderka, wyskakuje film walący w komercyjne kanały telewizyjne. Niby rzecz nienowa. Były "Fakty i akty" pokazujące, jak media kreują nieistniejącą wojnę, aby odwrócić uwagę od prezydenckiej afery rozporkowej. Był "Truman show", pamflet na reality show wszelkiej maści. Nawet James Bond, jak zwykle w słusznej sprawie, rozwalał w jednym z odcinków imperium zła medialnego stworzonego przez żądnego szmalu i władzy prezesa globalnej komercyjnej telewizji. Oczywiście nasz "Show" jest lokalny, przaśny, niczym swojski "Big Brother". Ale przez to autentyczny. Pokazuje, niczym ortodoksyjni europejscy lewacy, bezwzględność komercyjnego kanału telewizyjnego, który za cenę większej oglądalności, czyli wyższych cenników reklamowych, potrafi upodlić wszystkich. I uczestników "Big Brothera", i jego realizatorów. Wszystko tam jest możliwe, pozostaje tylko kwestia wysokości honorarium czy nagrody głównej. Niby obserwacja nienowa, w Europie dziesiąt lat temu opisana, ale jakże u nas świeża. Ale "Show" jest filmem także wartym oka zaczepienia, bo jak rzadko ostatnio ma sprawny, pozbawiony waty scenariusz. Znakomitą rolę Cezarego Pazury i całego fraucymeru: Joanny Pierzak, Doroty Segdy, no i przecudnej urody Anny Wendzikowskiej, której cycki biją o głowę najpiękniejsze do tej pory w polskiej kinomatografii Renaty Dancewicz. A poza tym ona jeszcze umie grać! W sumie mamy inteligentny film polski, co jest wartością rzadką, choć trochę smrodkiem dydaktycznym zmącony. Film wrzucony w polskie wojny medialne. Nie tylko dlatego, że na premierze pojawił się Lew Rywin, co było kolejnym aktem antyTVN-owskim. Film reklamowany w publicznej tiwi, która odgryza się tym atakującej ją telewizji rodziny Walterów. Film prawdziwy. Bo w trakcie realizacji życie dopisało mu autentyzm. Przecież jeden z uczestników reality show schronił się tam, bo uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Zaś bohater tok szoł, też nadawanego w TVN, popełnił samobójstwo. Realizatorzy za cenę atrakcyjności programu totalnie go ośmieszyli. Najpiękniejsza w "Show" jest jednak czołówka. Prawdziwe, naprawdę!, zdjęcia z castingu panienek marzących o sławie dzięki kamerze. Marzących o roli gwiazd i ujawniających na "testach z wiedzy", że Andrzej Wajda otrzymał Oscara za film "Psy". Mistrz Wajda, kiedy to zobaczył, doznał ostrego opadu szczęki. Ale samiście narodzie komercyjnej telewizji i społeczeństwa komercyjnotelewizyjnego chcieli. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Depresja prezydenta Tadeusz Ferenc, były poseł SLD, obecnie prezydent Rzeszowa zobaczył w telewizji program o agencjach towarzyskich. Wzruszył się losem sąsiadów agencji tak bardzo, że postanowił przyjrzeć się tym przybytkom. Na początek prezydent Ferenc razem z wiceprezydentem Ryszardem Winiarskim odwiedzili jeden lokal rozrywkowy w centrum miasta. Nie spodobało im się. Być może dlatego, że knajpa jest młodzieżowa, nazywa się Depresja i nie jest agencją towarzyską. Zaszli tam nie przypadkiem. Jedna z obywatelek pisze stosy donosów na prowadzących lokal. Efektem ich krótkiej wizyty była decyzja o cofnięciu koncesji na sprzedaż alkoholu w pubie. Ot tak, bez dania racji. Właścicielka lokalu odwołała się i Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło werdykt prezydenckiego duetu. Rzecznik prasowy prezydenta Ferenca Marcin Stopa twierdzi, że jego szef więcej lokali nie kontrolował. Restauratorzy przestali drżeć. Mogą spokojnie handlować. Obecnie trwa w Rzeszowie sprawdzanie agencji towarzyskich, ponieważ Ferenc dowiedział się z telewizji, że taka agencja, działająca dajmy na to w bloku, jest uciążliwa dla sąsiadów. Boją się oni napalonych facetów zmierzających do takich lokali zaspokajać żądze. Urzędnicy miejscy kontrolują więc dokumenty agencji towarzyskich i salonów masażu. Tak im polecił prezydent. Sprawdzają to, co policja sprawdzała już dawno – czy przybytki mają stosowne pozwolenia. Ale może prezydent nie ufa policji. Ferenc straszy też, że wyśle na agencje strażników miejskich. Akcja zapewne skończy się fiaskiem, bo agencje mają kwity w porządku. Tak twierdzą gliny. Oficjalnie w Rzeszowie i okolicach działa 9 agencji, ale wiadomo, że jest ich więcej. Lewicowy prezydent małpuje prawicowego prezydenta stolicy Kaczyńskiego. Tym samym dołączył do grona Don Kichotów, bo tego typu akcje mają tyle sensu, co główne zajęcie bohatera książki Cervantesa. Oprócz patrzenia w telewizję i czerpania wniosków z programów tam nadawanych prezydent zajmuje się sensownymi sprawami, jak poszerzanie miejskich dróg czy budowa parkingów. I niech na tym poprzestanie. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Volkspolacy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spis spisków Żydzi, komuniści, kosmici i mieszkańcy Atlantydy zaatakowali World Trade Center. Według niedawno przeprowadzonych sondaży prawie 20 proc. Europejczyków nie wierzy w oficjalną wersję tragedii z 11 września 2001 r. Jeszcze więcej sceptyków mieszka na drugiej półkuli; aż 30 proc. mieszkańców USA uważa, że administracja Busha łże w tej sprawie. Niektórzy sądzą nawet, że nie było żadnego zamachu, nie ma żadnej al Kaidy, a sam koszmar potrzebny był do czegoś obecnemu prezydentowi. Żeby poczytać rozmaite rewelacje, wystarczy w dowolnej wyszukiwarce internetowej wpisać "WTC", "Osama" lub "9/11". Wyskoczą tysiące stron, na których można znaleźć "dowody" na to, że atak z 11 września to lipa. Winni za śmierć tysięcy ludzi – w zależności od tego, kto oskarża – są: rząd USA, paramilitarne milicje amerykańskie, sataniści, Mosad, masoni. W Stanach popularna jest ponadto wersja mówiąca o tajnym rządzie komunistów wspieranych przez Putina. Rząd ten chce za wszelką cenę doprowadzić do konfliktu nuklearnego na wielką skalę. Niewykluczany jest współudział kosmitów, a i zapomniani mieszkańcy Atlantydy dołożyli się do zagłady WTC. Swoje strony w Internecie – oskarżające rząd USA o zamach – ma też organizacja zrzeszająca kilkanaście rodzin ofiar tragedii z 11 września. Każdy porządny zwolennik teorii spiskowej ma argumenty na poparcie swojej tezy, a przynajmniej mnóstwo pytań. I ani jednej oficjalnej odpowiedzi. Papier i stal Wiele pytań dotyczy kwestii technicznych związanych z zamachem. Gdzie są szczątki samolotu, który miał uderzyć w Pentagon? A może to była ciężarówka wypełniona materiałami wybuchowymi, jak donosiły pierwsze raporty AP? Dlaczego wieże WTC zapadły się do wewnątrz, jakby wskutek dokładnie zaplanowanej akcji wyburzenia? Dlaczego w identyczny sposób implodował jeden budynek obok WTC? Szef ochrony WTC John O’Neill był w przeszłości ekspertem od materiałów wybuchowych, pracował także w FBI. Dlaczego znaleziono jego dokumenty, podobnie jak dokumenty terrorystów, w stanie nienaruszonym, a nie można było zidentyfikować i odnaleźć ponad 3000 ciał? Jak to możliwe, że w ruinach WTC znaleziono papierowe dokumenty obciążające Osamę ben Ladena i jego organizację, skoro kompletnie zniszczone zostały obie czarne skrzynki Boeingów? Zresztą wieże, nawet ugodzone samolotami, nie powinny się zawalić. To, że w zbiornikach samolotów znajdowało się 90 tysięcy litrów paliwa, nie znaczy, że ogień musiał mieć bardzo wysoką temperaturę. Pożar nie był na tyle gorący, żeby stopić stal. Maksymalna temperatura spalania paliwa lotniczego w powietrzu to ok. 1000 stopni Celsjusza – stal topi się dopiero przy 1500 stopniach. Niektórzy jako dowód na wysadzenie wież przytaczają fakt, że jako pierwsza zawaliła się wieża uderzona później. Bush i Powell Komu tak naprawdę zależało na zamachu? Oprócz tajnego rządu komunistów sprawcami tradycyjnie są Żydzi. Lecz najbardziej podejrzany jest prezydent USA i spółka. Albo Biały Dom doskonale wiedział o planowanym zamachu i nie zrobił nic, bo było mu to na rękę. Albo sam przeprowadził zamach, a całą winę zrzucił na al Kaidę, która w rzeczywistości jest organizacją założoną i kontrolowaną przez CIA. Bo o czym to wczesnym rankiem w dzień ataku rozmawiali senator Graham i kongresman Goss (późniejsi członkowie komitetu kierującego dochodzeniem w sprawie ataków z 11 września) z szefem pakistańskiego wywiadu, który według gazety "Times of India" finansował Mohameda Attę, przywódcę porywaczy? W jaki sposób jeszcze tego samego dnia administracja Busha wiedziała, kto stoi za zamachami? Tropiciele spisków przytaczają dowody na potwierdzenie własnych tez: Już w lutym 2001 r., jak podaje korespondent UPI Richard Sale, Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) złamała szyfry al Kaidy. W lipcu 2001 r. Osama ben Laden był leczony na nerki w amerykańskim szpitalu wojskowym, gdzie spotykał się z przedstawicielem CIA. Jednocześnie jest najbardziej poszukiwanym terrorystą, oskarżanym o zamachy na ambasady w Afryce i atak na statek USS Cole. Wcześniej, w maju 2001 r.: Sekretarz Stanu Colin Powell przekazuje talibom 43 mln dolarów. Oficjalnie jako pomoc dla głodującej ludności. Dlaczego plan ataku na Afganistan był gotowy już wiosną 2001 r. Plany te przedstawiono dyplomatom pakistańskim, którzy pokazali je talibom. Amerykańskie wojska były w drodze do Afganistanu już przed 11 września. Niezrozumiały wydaje się fakt pozostawienia przez porywaczy w samochodach na lotniskach tak oczywistych i obciążających ich dowodów w postaci ksiąg Koranu, planów ataku, zdjęć Osamy ben Ladena. Wiele wątpliwości wywołuje to, że ekipy ratunkowe były na miejscu dzień wcześniej. I czemu do tej pory nie schwytano ludzi, którzy przed atakiem dokonali podejrzanych operacji giełdowych, sprzedając akcje linii lotniczych i innych firm, które bezpośrednio ucierpiały na atakach na WTC? Koronnym dowodem spisku jest niezrozumiała opieszałość lotniczych sił reagowania: 11 września 2001 r. między godziną 8.15 i 9.05 zarówno wojsko, jak i cywilne służby nadzoru lotów wiedziały, że 4 samoloty pasażerskie zostały jednocześnie porwane i zeszły z kursu. Dopiero o 9.30 poderwano do lotu samoloty przechwytujące. Amatorzy i geniusze Rekordy popularności – zarówno w Europie, jak i Ameryce – biją książki opisujące "prawdziwą" historię 11 września. Jedna z popularniejszych to "Straszliwe oszustwo" Thierry’ego Meyssana. Według niego za atakami na WTC stało potężne amerykańskie lobby zbrojeniowe, które zarabia krocie na każdym kolejnym światowym konflikcie. Koronnym dowodem na to jest fakt, że na żadnym zdjęciu zrobionym podczas ataku na Pentagon nie widać samolotu, zaś zniszczenia były za małe jak na uderzenie potężnego samolotu pasażerskiego. Pracownicy Pentagonu i służby federalne tłumaczą to tym, że samolot odbił się od ziemi, wytracił prędkość i dopiero uderzył w budynek. Carol A. Valentine, kurator Waco Holocaust Electronic Museum, uważa, że na pokładzie samolotów nie było żadnych porywaczy. Były one zdalnie sterowane za pomocą systemu znanego jako Global Hawk. Jest to system, dzięki któremu samolot sam startuje, ląduje i bezpiecznie dociera na miejsce przeznaczenia. Na poparcie tej tezy Valentine ma niestety tylko pytania: Skoro według oficjalnych gazet przyszli porywacze samolotów, które miały uderzyć w WTC, odnosili bardzo słabe postępy na kursach lotnictwa, to jakim cudem mogli te samoloty pilotować aż tak dobrze i celnie? Valentine cytuje opinię doświadczonych amerykańskich oficerów, którzy zgodnie stwierdzają, że: maszyny musiały być albo sterowane automatycznie, albo pilotowane przez prawdziwych geniuszy pilotażu z kilkunastoletnim doświadczeniem. Nawet tzw. poważni ludzie podają w wątpliwość oficjalną teorię zamachu z 11 września. Agence France Presse cytuje Andreasa von Bulova, byłego członka niemieckiego parlamentu, który mówił, że za atakami na WTC może stać Mosad. "Le Figaro" napisał, że agent CIA wyższego stopnia spotkał się z ben Ladenem w szpitalu w Dubaju. Teorie spiskowe są zaraźliwe. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieporozumienie sierpniowe Wiecie, co to Sierpień 80? A co "Solidarność"? Nie pamiętacie? To posłuchajcie. Największe marzenie wszystkich Polaków po II wojnie światowej – Niezależny Samorządny Związek Zawodowy "Solidarność" – podzieliło los swojego historycznego przywódcy Lecha Wałęsy. W sensie materialnym aparat jest zabezpieczony, podobnie jak Lechu, w sensie ideowym i politycznym – to wszystko nicość. Wałęsa i "S" to nawet nie duchy, bo nie są w stanie nikogo przestraszyć. Przecież jak Wałęsa zapowiada, że będzie kolejny raz startował w wyborach prezydenckich, bo musi wrócić zrobić porządek, to wszyscy się najwyżej uśmiechają i idą dalej. To samo jest z "S". "S"arząd nieruchomości Każdy, kto przyjedzie do Gdańska, wysiądzie na Dworcu Głównym i skieruje swój wzrok w lewo, bez trudu dostrzeże nieopodal ogromne gmaszysko należące pospołu do Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" i Zarządu Regionu Gdańskiego. Właśnie trwa tam remont. Odnawiana jest fasada, wymieniana cała stolarka. Skąd związek ma na to kasę? W 1990 r. Sejm przyjął ustawę o restytucji mienia solidarnościowego. Przeliczono i zrewaloryzowano pieniądze, które "S" miała na kontach w grudniu 1980 r. Wyszły grube miliardy złotych. Ponieważ budżet państwa nie był w stanie tego zapłacić od razu, wypłata rekompensat szła powoli. Skarb państwa nie miał pieniędzy, ale miał budynki. W 2001 r. rząd Jerzego Buzka poprzez wojewodów przekazał związkowi sporo nieruchomości. W Gdańsku był to na przykład wielki budynek dawnego Domu Prasy w centrum miasta. Dzisiaj w całości jest przez związek wynajmowany. I to jest właśnie to zabezpieczenie, które nie pozwoli aparatowi związkowemu zginąć. Wystarczy i na pensje, i na organizowanie wypadów z petardami do Warszawy, i na remont siedziby "krajówki". Marian bez ryb Niewdzięczność ludzka nie zna granic – mógłby powiedzieć Marian Krzaklewski, gdyby ktoś chciał go jeszcze słuchać. Od odpowiedzialności za druzgocącą klęskę AWS w wyborach parlamentarnych w 2001 r. trudno mu się odżegnać, ale przynajmniej zapewnił solidarnościowej nomenklaturze godne trwanie w wymiarze finansowym. Tymczasem on sam po porażce w wyborach na szefa związku znalazł się w kłopotliwej sytuacji ekonomiczno-zawodowej. Wszedł co prawda w skład Komisji Krajowej, ale ponieważ jest to ciało społeczne, funkcja w KK nie łączyła się z możliwością zarobkowania. Koledzy naprędce stworzyli więc dla Mariana szeregowy etat – samodzielnego eksperta ds. dialogu społecznego. Musiał się za to wynieść z zajmowanego w Gdańsku domu, własności związku. Nie zrobił też Krzaklewski żadnej kariery w międzynarodowych organizacjach związkowych. Najwyżej – jak zauważyła "Polityka" (30/2003) – pozostaje mu jeździć jako cień w delegacjach byłego szefa regionu dolnośląskiego Tomasza Wójcika (jest wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Konferencji Pracy) lub sekretarza Komisji Krajowej "S" Józefa Niemca (został sekretarzem Europejskiej Konferencji Związków Zawodowych). Mariana nie zaproszono nawet na grilla do Łęczycy, gdzie sieroty po AWS skrzyknął w czerwcu 2003 r. Jerzy Buzek. W niebycie Z politycznego niebytu nie wygrzebuje "Solidarności" fakt, że SLD zaczął się obsuwać po kolejnych aferach, a Leszek Miller ma notowania gorsze niż w swoim czasie Krzaklewski i Buzek. W Stoczni Gdynia "Solidarność" uważana jest za część establishmentu związanego z odwołanym prezesem Januszem Szlantą, a przewodniczący "S" Janusz Śniadek – za kolegę Szlanty. Choć co chwilę wybuchają tu i ówdzie małe, dzikie strajki, to o "S" nikt się nie upomina. Na ich czele stają przeważnie lokalni działacze zakładowi, a białe flagi z charakterystycznym czerwonym napisem są noszone na przyczepkę. Jedyne, co związkowi jeszcze pozostaje, to wynająć kilka lub kilkanaście autobusów po 2 tys. zł sztu-ka, zapakować w nie po kilkudzie-sięciu chłopa (100 zł dniówka) i powieźć do Warszawy, aby trochę pokrzyczeli. Ogłoszone kilka tygodni temu wyniki Polskiego Generalnego Sondażu Społecznego za 2002 r. pokazują, że ponad 80 proc. Polaków uważa, że przemiany ustrojowe doprowadziły do pogorszenia sytuacji kraju oraz ich sytuacji osobistej. "S" ze swoim etosem i utopią to czas przeszły, dokonany, zapomniany. Papa też nie wierzy Jan Paweł II wierzył i bezkrytycznie wspierał związek – nową siłę społeczną w Polsce. Od roku 1989 ta wiara była wystawiana na różne próby. Jednak w kolejnych pielgrzymkach do kraju wspominał zawsze ciepło "Solidarność" jako związek i solidarność jako potrzebę postaw, umysłów, serc i rąk. Po kompletnej klęsce elit spod znaku "Solidarności", całkowitej klapie pomysłów AWS, wzroście bezrobocia, nieudanych próbach skomercjalizowania edukacji i służby zdrowia ze słownika papy zniknęły obie solidarności. Podczas pielgrzymki w sierpniu 2002 r. o żadnej nie wspomniał ani razu. Na nic się zdały późniejsze tłumaczenia w mediach arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego, że przecież papież się nie odwrócił. Milczenie o "Solidarności" w papieskich homiliach zabrzmiało głośno. Kogo obchodzą obchody? Na kilka dni przed 23. rocznicą Sierpnia w Gdańsku żadne obchody "Solidarności" nie zajmują niczyjej uwagi. Króluje Jarmark Dominikański. Spory o to, kogo zaprosić na obchody, a kogo nie zaprosić (że Kwaśniewskiego już można, Millera jeszcze nie), kto ma wystąpić (czy stary Pietrzak, czy młody zespół Leszcze) podnoszone są już z siłą konającego na suchoty staruszka. Fundacja Centrum Solidarności kierowana przez Bogdana Lisa i Jerzego Borowczaka (obaj uczestniczyli w pamiętnym strajku, a Lis był jednym z sygnatariuszy porozumień) dostała – jak donoszą nam wiewiórki – na organizację imprez trochę pieniędzy z Kancelarii Prezydenta i od "Gazety Wyborczej". Ani Kwaśniewski, ani Michnik przez długie lata nie byli ulubionymi bohaterami związkowców ze stoczni, kopalń i hut. Jeden, bo komunista; drugi, bo zdrajca. I nic nie pomoże kosmetyka zarządzona przez przewodniczącego Janusza Śniadka, aby z plakatów reklamujących uroczystości usunąć logo obu sponsorów, ani fakt, że fundacja to nie to samo, co związek. Wyciąganie do nich rąk po szmalec to dla "S" wstyd i ostateczna degrengolada. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Keine Grenzen Wakacje w pełni. Przeczytajcie zatem krótki raport na temat ruchu turystycznego na zachodniej granicy RP. Henryk D., sołtys jednej ze wsi w okolicy Zgorzelca, z Polaka patrioty, chłopa Ślimaka zmienił się w internacjonała. Nie z przekonania, ale z chęci zysku. Nic tak ludzi nie zbliża jak szmal. Rok temu walczył z germańską nawałą. Łowiąc ryby w granicznej Nysie Łużyckiej został znienacka zaatakowany przez niemieckich skinów-neofaszystów. Najpierw słownie, a gdy tę napaść odparł z godnością, łysole w koszulkach ze swastyką ze swojego brzegu rzeki ostrzelali go z karabinów. Kule padały wokół jak grad, kiedy sołtys rymnął o glebę, padł, ale wstał i uciekł. Następnie wszczął alarm. Konflikt dyplomatyczny wisiał w powietrzu. Nieco później śledztwo Straży Granicznej wykazało, że nie było skinów, karabinów i ostrzału polskiej ziemi. Opisując ten epizod ("NIE" nr 33/2002) podaliśmy pełne personalia głównego bohatera. Dziś musimy poprzestać na inicjale, bowiem Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze zarzuca Henrykowi D. udział w zorganizowanej grupie przestępczej przemycającej na tamten brzeg nielegalnych emigrantów. Według szacunkowych danych w ciągu roku grupa uszczęśliwiła w ten sposób co najmniej dwustu przybyszów z Bałkanów, Azji i Afryki. Odcinek Babel Jak twierdzą funkcjonariusze Straży Granicznej, w okolicy Zgorzelca działa kilkanaście podobnych grup. Na miejscu rozbitych pojawiają się nowe. – To już nie jest przedmurze zjednoczonej Europy, tylko wieża Babel – komentuje funkcjonariusz SG – w ciągu ostatniego tygodnia zatrzymaliśmy na naszym odcinku czterech Chińczyków, sześciu Algierczyków, sześciu Hindusów, ukrytych w transporcie cukru, dwóch emigrantów z Afganistanu, Turka i obywatela Ghany. Tego ostatniego już trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy. – Przemyt ludzi to obecnie najlepiej prosperująca gałąź przemysłu w oko-licy – stwierdza zgorzelecki policjant. – Żyją z niego całe rodziny. Za przechowanie nielegalnych emigrantów w "dziupli" zarabia się średnio 10 euro od łebka, za doprowadzenie do granicznej Nysy 15–20 Ř, za przejście na drugi brzeg i oddanie grupy w ręce niemieckich wspólników w biznesie nawet do 30 Ř. Opłaca się ryzykować. Bossowie tego interesu najczęściej rezydują w Moskwie lub Berlinie, a płotki w Polsce w razie wpadki dostają wyroki więzienia w zawiasach. Z sali sądowej wracają na granicę. W okolicy wsi Bielawa, na północ od Zgorzelca, z powodu suszy w Nysie więcej jest piasku niż wody. Gęste zarośla na obu brzegach ułatwiają ukrycie się. – Mój stary forsował Nysę raz w życiu, dotarł do Berlina, wrócił i gówno z tego ma; rentę, która nawet na tydzień nie wystarcza. Ja przechodzę na drugą stronę raz w tygodniu, dochodzę z "towarem" najwyżej do Rothenburga i utrzymuję całą rodzinę – chwali się mój rozmówca, który każe wołać na siebie Zenek. – Pamiętaj: tak jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, tak też nie korzysta się dwa razy z tej samej "dziupli". Ciągle trzeba zmieniać trasy i przegrupowywać na raz po kilka osób. Pilnować, żeby nie spanikowali i nie narobili hałasu. Stale zmieniać numery kontaktowych telefonów komórkowych. Nie robić swoich podopiecznych w chuja. Jak raz się wyda, że okantowałeś, to już nikt do ciebie nie przyjdzie. Konkurencja jest duża. Nieprzespane noce, nerwy, spalasz dwie, trzy paczki szlugów dziennie. Ciężki kawałek chleba, ale jest. Będzie lepiej Po wejściu Pomrocznej do Unii Europejskiej sytuacja na zachodniej granicy niewiele się zmieni. – Znikną posterunki celne, ale zostanie zadanie ochrony granicy państwowej – prorokuje funkcjonariusz SG. – Padną przygraniczne bazary, jeszcze bardziej rozwinie się kurewstwo i przemyt ludzi. Liczba konfliktów w krajach Trzeciego Świata nie maleje. Dla uciekinierów z Azji i Afryki punktami docelowymi nadal będą nieformalne enklawy ich ziomków w krajach Europy Zachodniej. Poziom życia w Polsce nie czyni z naszej ojczyzny wymarzonego raju dla emigrantów. Dla przeciętnego obywatela Pomrocznej byłoby najlepiej, gdyby nikt nie zatrzymywał nielegalnych transportów forsujących Nysę. Po zatrzymaniu trzeba towarzycho umieścić pod dachem, nakarmić, napoić, nierzadko przyodziać i podleczyć. Tym, którzy nie mają dokumentów tożsamości, należy wcisnąć w łapę bilet i wsadzić do pociągu, aby w swojej ambasadzie lub konsulacie wyrobili sobie nowe kwity. W trakcie podróży koleją trzy czwarte przybyszów daje w długą i zabawa zaczyna się od nowa. Łużycki Oddział Straży Granicznej kontrolujący odcinek zachodniej granicy nad Nysą w ubiegłym roku tylko na wymienione działania wydał 45 tys. zł. Do tego dochodzą koszty wynajęcia tłumaczy, pobyty zatrzymanych uciekinierów w aresztach deportacyjnych i ośrodkach dla azylantów, wreszcie bilety lotnicze do krajów ojczystych. To wszystko obciąża polskiego podatnika. Umowa o readmisji, jaką zawarliśmy z Niemcami, powoduje zaś, że nielegalni emigranci zatrzymani po tamtej stronie granicy, którzy przybyli z Polski, uprzejmie zwracani są naszej ojczyźnie. Tak się jakoś składa, że ruch w drugą stronę jest zdecydowanie mniejszy. W ubiegłym roku przy próbie sforsowania Nysy z Niemiec do Polski zatrzymano dwóch Turków, Czecha i Wietnamczyka. Turcy byli nawaleni jak stodoła po żniwach i popierdoliły im się strony świata, Wietnamczyka zgubiło uczucie – wracał po narzeczoną, a Czech oświadczył, że po prostu kocha nasz kraj. Później okazało się, że ma żółte papiery. Termin "globalna wioska" nigdzie nie jest bliższy sedna niż tu, nad Nysą. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na tapczanie leży leń Gdzie, ach gdzie jest nasz offset? Z wiarygodnego źródła proszącego o anonimowość mamy informację o niedopatrzeniu, jakie przydarzyło się polskiemu rządowi. Nieprawdziwe są zapewnienia MON, że termin podpisania umowy w sprawie samolotu F-16 został przełożony ze względu na dalsze negocjacje offsetowe. Według naszego informatora, przyczyną opóźnienia jest niedostosowanie umowy do prawodawstwa amerykańskiego. W przypadku kontraktu wartego gigantyczne pieniądze, najważniejszego nie tylko dla polskiego wojska, ale i dla całej polskiej gospodarki, takie niedopatrzenie jest karygodne. MON informuje, że umowa zostanie klepnięta w "terminie późniejszym". Jeśli znów nie pojawią się jakieś nieoczekiwane przeszkody. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Upiorny poborca Państwo pozwolą: oto Maciej Bacza z Przemyśla. Niekiedy komornik. Niekiedy nie. Syn Stanisława Baczy, komornika z całą pewnością. Maciej terroryzuje miasto i okolicę, a przemyski aparat sprawiedliwości ponoć nic nie może zrobić żeby to ukrócić. W 1991 r. Maciej Bacza został oskarżony przez ówczesną Prokuraturę Wojewódzką w Krośnie o zagarnięcie na szkodę Sądu Rejonowego w Krośnie ponad 137 tys. zł i za przelanie na konto swojej matki ze swojego konta urzędowego 32,1 tys. zł. Trudno było rozpocząć rozprawę, bo oskarżony Maciej Bacza unikał stawienia się przed wymiarem sprawiedliwości, dwa razy wyjeżdżając za granicę. W lutym 1992 r. sąd wystawił za nim list gończy. Ale za jego uczciwość poręczyła nieskazitelna Barbara Labuda. Powiadamiam, że wyrażam gotowość poręczenia osobistego za Macieja Baczę. Mogę zapewnić, że Maciej Bacza mimo uchylenia wobec niego środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania, ogłoszonego w związku z opublikowanym listem gończym, stawi się w prokuraturze i w żaden sposób nie będzie utrudniał prowadzonego przeciw niemu postępowania. Poręczenie przyjęto, owszem, skoro taka zacna persona poręcza, a Bacza w dalszym ciągu grał z sądem w chowanego. W końcu, jednak Temida go dopadła. Sąd Wojewódzki w Rzeszowie skazał Macieja Baczę na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata za podarowanie swojej mamusi 32,1 tys. państwowych złotówek, ale z zarzutu zagarnięcia 137 tys. zł uniewinnił. Uzasadniał to m.in. takimi okolicznościami: Prokurator nie zauważył, że oskarżony już jako dziecko był w osłabionej odporności. Często chorował na grypę i anginę z towarzyszącą gorączką. Te okoliczności mają znaczenie dla oceny zachowania się oskarżonego w czasie śledztwa. Do powyższego stanu faktycznego dodać należy, że sprawą zainteresowały się media (...) uznające sprawę jako historyczną i nie tylko. Naprawdę, taki bełkot cieszył nasze oczy. Wszystkie strony procesu apelowały. W Sądzie Apelacyjnym w Rzeszowie było jeszcze fajniej. Maciej Bacza został uniewinniony z obu zarzutów! Z uzasadnienia: Przez samowolne przelanie tej kwoty (na konto matki – przyp. M. W., T. Ż.) dopuścił się przewinienia dyscyplinarnego a nie zagarnięcia mienia społecznego (! – przyp. M. W., T. Ż.). Przestępstwo zagarnięcia mienia społecznego zachodzi wówczas, gdy sprawca ma zamiar przysporzenia sobie lub innym korzyści majątkowych. Matka wzbogacona na prywatnym koncie państwowymi pieniędzmi to oczywiście żadna korzyść. O kasację tego kuriozalnego wyroku wnioskował nie tylko oskarżyciel publiczny, ale również posiłkowy, którym jest były prezes Sądu Wojewódzkiego w Krośnie. Ciekawe jaki wyrok zapadnie z daleka od podkarpackiego wymiaru sprawiedliwości. Maciej Bacza, mimo problemów z wymiarem sprawiedliwości w dalszym ciągu bez przeszkód pełnił funkcje komornika. Oto kilka przykładów jego działalności. Państwo Dmytryszyn, wygrali w sądzie sprawę przeciwko Bankowi Staropolskiemu na 176 tys. zł. Kwotę tę miał ściągnąć z konta banku Maciej Bacza, który przedstawił się Dmytryszynom jako komornik. Dla siebie – jak twierdzą Dmytryszynowie – zażądał 10 tys. zł. Wymyślił sobie takie "koszty egzekucyjne”. Inni nazwaliby to żądaniem łapówki, skoro pp. Dmytryszyn byli zwolnieni z opłat sądowych. Odmówili, więc Bacza doprowadził do tego, że pieniędzy nie otrzymali. Mało tego, gdy pieniądze były już w depozycie sądowym, gdzie miały czekać na ostateczne rozstrzygnięcie, decyzją zwierzchnika Baczy, czyli prezesa Sądu Rejonowego w Przemyślu Krystyny Rębacz, magister, zostały zwrócone bankowi, czyli dłużnikowi. Stało się tak mimo próśb pp. Dmytryszyn do prokuratury i sędziego o nadzór nad czynnościami komornika. Poza tym Dmytryszynowie zgłosili doniesienie do prokuratury o próbie wyłudzenia "kosztów egzekucyjnych". Prokuratura postępowanie umorzyła motywując to tekstem prostym jak walenie: Nie ma przesłanek, by przyjąć, że motywacja Macieja Baczy przy załatwianiu sprawy pokrzywdzonej była skierowana na osiągnięcie osobistych korzyści. Żądanie nienależnej zapłaty przez faceta podszywającego się pod urzędnika państwowego to dla prokuratora drobiazg niewart reakcji. A prezes sądu Krystyna Rębacz stwierdziła, że Maciej Bacza nie jest komornikiem, więc ona nic nie może w tej sprawie zrobić. Dodajmy do portretu pana Macieja skargi dłużników na bicie przez jego ochroniarzy, rewizje osobiste połączone z odbieraniem pieniędzy przybyłym do jego biura interesantom, rozwalanie drzwi domu siekierą w asyście policji i inne tego typu zarzuty, z których każdy wystarczyłby w normalnym państwie do co najmniej zawieszenia takiego faceta w świadczeniu pracy w biurze komornika. Ale nie w Przemyślu. Możemy dorzucić jeszcze opowieść, jak to Maciej Bacza zajął facetowi samochód za to, że ten nie zapłacił mandatu w wysokości 26,5 złotego za jazdę bez biletu autobusem. Bacza widać ocenił, że 35 tysięcy procent odsetek będzie karą w sam raz dla łobuza jeżdżącego bez biletu. Zbiorowe zawiadomienie o popełnianiu przestępstw przez Macieja Baczę prokuratura potraktowała jak fanaberie pokrzywdzonych i postępowanie umorzyła. * * * Opowiadamy o tych zdarzeniach nie wdając się w szczegóły dlatego, że inni dziennikarze już je pokazywali. TVP emitowała w 1999 r. trzy reportaże. Opisywał je "Super Express". I może państwu wydaje się, że po emisji tych programów, po artykułach na pierwszych stronach gazet, coś się w Przemyślu zmieniło? Ktoś zainteresował się metodami pracy komornika, który komornikiem nie jest? A skąd! Maciej Bacza do dzisiaj działa bez przeszkód i bez żadnych zmian w sposobach swojego działania. Mamy w ręku kolejny plik skarg na sposób egzekwowania wierzytelności przez Macieja Baczę; zabieranie sprzętu bez żadnego pokwitowania, używanie siły fizycznej wobec dłużników bez przyczyny i tym podobne czyny. Wreszcie ludzie zorganizowali się w komitet pokrzywdzonych przez komornika I Sądu Rejonowego w Przemyślu, czyli Macieja Baczę. Organizatorem tegokomitetu jest Bogusław Nowak. 27 marca 2002 r. do mieszkania Nowaka wpadli pracownicy komornika Baczy niosąc ze sobą dwa zawiadomienia o wszczęciu egzekucji z ruchomości za niezapłacony mandat i niezapłaconą należność z tytułu wyroku kolegium ds. wykroczeń. Problem polegał tylko na tym, że obie te należności zostały uregulowane przed wizytą komorniczej ekipy, na co Nowak przedstawił stosowne kwity. Na ekipie nie zrobiło to żadnego wrażenia, zażądali bowiem uregulowania przez Nowaka kosztów czynności komornika. Nowak zatelefonował do zwierzchnika komornika Baczy, prezesa Sądu Rejonowego w Przemyślu sędziego Piotra Sierpińskiego, który poradził mu, by zapłacił te koszty, a potem odzyska pieniądze, bo przecież działalność komornika była bezzasadna. Nowak wezwał policję, na co pracownicy komornika zakomunikowali, iż doliczają do kosztów jeszcze 500 złotych za asystę policji. Jakaś paranoja, żeby doliczać do kosztów asystę policji wezwanej przez dłużnika. W pewnym momentcie pracownik komornika wszedł do kuchni Nowaka, gdzie pewnym krokiem skierował się do sfatygowanej frytkownicy i bez szukania znalazł... narkotyki, które radośnie przekazał policji. Nowak ma przegwizdane! * * * Mamy też dokumenty, świadczące o tym, że komornik Bacza mylił się w obliczaniu należności ściąganych od dłużników. Oczywiście na swoją korzyść. Bacza wraz z ludźmi ze swej kancelarii zajechał do kasy firmy "Granica”. Towarzyszący mu ochroniarze trzymali ręce na broni i nie legitymowali się nikomu. Boska Opatrzność sprawiła, że ochrona firmy przytomnie nie zareagowała na wejście do kasy kilku facetów z bronią, bo bez tragedii by się nie obyło. Z kasy wzięto około 14 000 złotych, podczas gdy na pokwitowaniu widnieje suma 11 596,18 złotych pobranych od dłużnika. Różnica około 3000 złotych. Los tych pieniędzy jest nieznany. Nieźle jak na jedna egzekucję... I jeszcze drobiazg – na różnych urzędowych dokumentach kancelarii komorniczej Stanisława Baczy – ojca, przy jego pieczątce widnieją dwa różne podpisy. Żadnego tam w. z (w zastępstwie) albo z up. (z upoważnienia), nic. Dwa różne podpisy. To niestety wygląda na to, że co najmniej jeden z podpisów nie jest autentyczny. Pachnie to brzydko. I oczywiście nikogo to nie obchodzi w całym Przemyślu, a już najmniej ludzi zobowiązanych z urzędu do czuwania nad przestrzeganiem prawa przez obywateli. * * * Podsumujmy. Od 11 lat na Podkarpaciu chodzi Maciej Bacza i ściąga od ludzi kasę jako komornik. Komornikiem nie jest, co mówiła wyraźnie w audycji telewizyjnej Krystyna Rębacz, magister, i ówczesny prezes Sądu Rejonowego, wyraźnie mówi o tym prokuratura w apelacji do Sądu Okręgowego z 11 grudnia 2000 r., wielokrotnie mówili o tym prokuratorzy, sędziowie i policjanci. Maciej Bacza bezprawnie zatem oświadczał ludziom, że jest komornikiem. Tylko kilkakrotnie miał prawo występować jako komornik, na podstawie zarządzeń prezesa Sądu Rejonowego. Ale na pewno nie miał prawa występować jako komornik gdy ściągał wierzytelności na rzecz pp. Dmytryszyn. Podawał się za komornika, a o takich przypadkach brzydko wyraża się kodeks karny. Podkreślamy akurat ten przypadek, ponieważ jest on najmocniej udokumentowany, ale przecież bez liku jest przykładów podobnego naruszania przepisów. Pełnił zgodnie z prawem funkcje komornika w 1991 r. w Krośnie, czego efektem było oskarżenie go o nadużycia finansowe. Podczas pracy w Przemyślu naruszał wszelkie możliwe przepisy regulujące postępowanie komornika. Nie jest możliwe, by ta jego tak bulwersująca działalność mogła trwać mimo wielokrotnych interwencji poszkodowanych, opisywania go w mediach, bez milczącej zgody i akceptacji przemyskiego aparatu sprawiedliwości. A oto co na ten temat miał do powiedzenia Andrzej Sierpiński, prezes Sądu Rejonowego w Przemyślu, nadzorujący komorników sądowych: Kłopot w tym, że to właśnie Maciej, formalnie tylko pracownik kancelarii od dłuższego czasu wykonuje czynności komornicze. Nie można go jednak postawić przed sądem, bo nie jest komornikiem! (...) Skargi na komornika I rewiru trafiają do sądu nie od dziś i wszystkie dotyczą nie Stanisława B. a Macieja. Na jedną skargę komornika II rewiru przypada trzydzieści skarg na komornika rewiru I. I są one zatrważające: dłużnik po wizycie Macieja Baczy jest jak przejechany walcem. Jego metody to zastraszanie, poniżanie, naruszanie nietykalności cielesnej, nawet – przykładanie broni do głowy. (...) Na razie jednak pan Maciej jest bezkarny ("Życie Podkarpackie” nr 18/2002). Dawno nie czytaliśmy tak porażającego dowodu na to, że aparat sprawiedliwości w Polsce jest w stanie gnilnym. Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komuna w sieci Siostry i Bracia! Łapcie za myszy, wbijajcie czerwone pazury w wasze klawiatury. Internet jest CHErwony! Zacznijcie od Polskiej Sekcji Marxist Internet Archives. Ta międzynarodowa witryna mieści dzieła Marksa, Engelsa, Trockiego, Lenina, Gramsciego i innych. Można czytać w 23 językach – po arabsku, fińsku, chińsku i po polsku. Stronę tworzą wolontariusze z całego świata, którzy, dla idei w czynie społecznym transformują klasyków z papieru na monitory komputerów. Kliknij socjalizm Nie tylko historią jednak człowiek żyje. Lewica. pl to nowoczesny, rozbudowany portal internetowy. Znajdziecie tu bieżące informacje z kraju i ze świata. Na przykład o ogolonych nacjonalistach tworzących młodzieżówkę Samoobrony albo o marszu zapatystów w Meksyku. Socjalizm XXI to strona o polskim ruchu robotniczym. Znajdziecie tu między innymi takie perełki jak protokół z przesłuchania w 1981 r. Edwarda Gierka przed tzw. Komisją Grabskiego w ramach rozliczania jego ekipy przez nowych decydentów. Kolejna witryna zadowoli najbardziej wymagających cyberlewaków. Polska Internetowa Strona Komnistyczna to istna kopalnia socjalistycznych gadżetów. Znajdziecie tu archiwum plakatów i pieśni propagandowych, biografie i przemówienia przywódców, historię Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i Związku Radzieckiego oraz opracowania historii innych państw komunistycznych, a także wiele innych materiałów. Nie zapomnijcie ściągnąć hymnu ZSRR w popularnym formacie mp3. Zajebiste! Zamiast mocno już zjełczałych tematów w rodzaju historii wojny domowej w Hiszpanii, kronsztadzkich marynarzy czy francuskiej rewolty roku 1968, które zapełniają lewackie publikatory, znajdziesz tu analizy konkretnej rzeczywistości kraju, w którym mieszkasz – zachęcają twórcy Lewicowej Alternatywy. Warto wstąpić i poczytać, ci kolesie naprawdę mają coś do powiedzenia. CHErwone strony Surfowanie po stronach poświęconych dzielnemu argentyńsko-kubańskiemu rewolucjoniście najlepiej rozpocząć od Che Guevara’s Portal. Stamtąd prowadzą już liczne linki do innych stron o Che. Koniecznie też wstąpcie na Cheguevara’s site. Chociażby po to, żeby posłuchać oryginalnych wystąpień bojownika i przejrzeć liczne zdjęcia. CHErwony Salon to kolejna witryna, której opuścić nie wolno. W związku z przejęciem większości środków przekazu przez elity centro-prawicowe korzystamy z demokratycznych możliwości jakie daje Internet. [...] Na naszych łamach pragniemy przedstawiać stanowiska wszystkich, którym wrażliwość społeczna nie pozwala na obojętność wobec wyzysku klasy pracującej. CHErwony Salon to kopalnia ciekawych newsów i artykułów. Jeśli chcielibyście poczytać, co ostatnio powiedział Fidel (stopa analfabetyzmu: Ameryka Łacińska 11,7 proc., czerwona Kuba 0,2 proc.), to jesteście w domu. Guerilla żyje i trwa. Widać to znakomicie na stronie poświęconej EZLN. Ejercito Zapatista Liberacion Nacional (Liberalna Narodowa Armia Zapatista – swobodne tłumaczenie z hiszpańskiego) jest rewolucyjną grupą lewicową w południowo-wschodnim Meksyku. Jej głównym terenem działania jest prowincja Chiapas, chociaż ich żądania jak i wpływ są ogólno-narodowe. Członkami EZLN są głównie wzburzeni ludzie z Dżungli Lacandon – regionu w Chiapas, Meksyk. EZLN ma około 12000 oddziałów, z czego od 2 do 3 tysięcy dość dobrze uzbrojonych – czytamy we wstępie. Witryna to kompendium wiedzy o meksykańskiej rewolucji i jej celach i przywódcach. Czerwień – kolor wolności Komunistyczna Młodzież Polski domaga się na swojej witrynie zalegalizowania miękkich narkotyków. To jeden z ich postulatów: ...przykłady krajów, gdzie to uczyniono pokazują, że w ogromnym tempie zmalał problem narkomanii i przestępczości związanej z handlem narkotykami; Nie trzeba używać – trzeba zalegalizować! Anty-Burżuj to portal lewacki. Na stronach Anty-Burżuja będziemy pisać o socjalizmie. I to nie takim, jak go rozumieją ugodowcy z Międzynarodówki "Socjalistycznej", którzy dawno przekształcili się w poprawiaczy kapitalistycznego ustroju. Kapitalizmu nie da się naprawić – trzeba go zabić – głoszą twórcy Anty-Burżuja. Gdy wtłoczycie w swoje głowy tyle czerwonego, by poczuć, że rozpiera was rewolucyjna energia, wytryśnijcie nią na stronie Obywatelskiej Inicjatywy Opodatkowania Obrotu Kapitałowego ATTAC Polska. Oparte na czystej spekulacji transakcje walutowe osiągają równowartość 1300 miliardów dolarów dziennie. Jest to 50 razy (!) więcej, niż wynosi wartość wymiany handlowej i niemal tyle, ile suma rezerw wszystkich banków narodowych świata, wynoszących łącznie ok. 1500 miliardów dolarów. Już w latach siedemdziesiątych światowej sławy ekonomista John Tobin, laureat Nagrody Nobla, zaproponował obłożenie spekulacyjnych transakcji walutowych podatkiem w wysokości zaledwie 1% i przeznaczenie wpływów z tego podatku na walkę z głodem i ubóstwem – Stowarzyszenie ATTAC walczy o wprowadzenie idei Tobina w życie. Możecie czynnie ich poprzeć, a nawet przyłączyć się do walki. Na każdej stronie znajdziecie odnośniki (linki) do dziesiątków innych. W światowej pajęczynie zagnieździli się licznie anarchiści, antyglobaliści, wolnościowcy, zieloni, feministki i całe to czerwone barachło. Jest tego zaskakująco dużo jak na kraj oparty na powszechnych WC. Zaskakująco dużo jak na społeczeństwo, które, jak wiemy z codziennych wiadomości telewizyjnych, żyje wyłącznie kolejną wizytą J.P. 2, nowym odcinkiem "Klanu" albo nową kreacją pani prezydentowej. Co ciekawe, na stronach tych raczej nie wspomina się o SLD. Jeśli już ktoś napomknie o tym wstydliwym temacie, to najłagodniejszym określeniem ugrupowania pod przewodnictwem L&Ma jest postkomunistyczna partia liberalna SLD. Przewodnik po Czerwonej Pajęczynie Marxist Internet Archives http://www.marxists.org Portal lewica. pl http://www.lewica.pl Socjalizm XXI http://www.socjalizm.cc.pl Polska Internetowa Strona Komunistyczna http://www.komunizm.px.pl Lewicowa Alternatywa http://www.lewicowa.org ATTAC http://manufaktura.pl/attac/ Che Guevara’s Portal http://www.cheguevara.silken.art.pl Cheguevara’s site http://www.cheguevara.silesianet.pl CHErwony Salon http://www.czerwonysalon.republika.pl EZLN Viva Zapata http://www.ezln.prv.pl Komunistyczna Młodzież Polski http://kmp.nf.pl Anty-Burżuj http://www.antyburzuj.boo.p PS Do wędrówki po internetowej czerwonej pajęczynie zainspirował mnie nasz forumowicz (www.nie.com.pl) o pseudonimie ak, któremu, tą drogą dziękuję. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pekaesem dalej Lepiej jeździć Mercedesem niż pekaesem – ustalili 7 marca uczestnicy konwentu burmistrzów i wójtów Śląskiego Związku Gmin i Powiatów. W oficjalnym stanowisku tej konkluzji nie zawarto, ale na własne oczy widzieliśmy, jak przedstawiciele gminnych władz z całego województwa śląskiego ze zrozumieniem potakiwali głowami, gdy dyrektor firmy przewozowej uzasadniał, że posiadacz Mercedesa klasy "S" nie ponosi takich kosztów jak ktoś, kto korzysta z wysłużonego Jelcza. Nie płaci bowiem podatku od środków transportu, nie wnosi opłaty drogowej oraz opłaty za gospodarcze korzystanie ze środowiska naturalnego. W cenie biletu PKS natomiast wszystkie te elementy są zawarte, co przemawia na korzyść Merca, a ponadto świadczy o tym, że polityka transportowa państwa nastawiona jest na rozwój komunikacji indywidualnej, nie zaś zbiorowej. Tę prawdę odkryli już dawno posłowie i senatorowie, o których mówi się ostatnio, że tacy jacyś nie kumaci i oderwani od życia. Nic podobnego. Zauważmy, że jako jedyna grupa zawodowa zostawili sobie obowiązujący od 31 stycznia przywilej bezpłatnego podróżowania pekaesami. Oczywiście tylko po to, żeby stawiać się na każde kichnięcie wyborców. Nikt jednak nie widział parlamentarzysty w autobusie na lokalnej trasie, co łatwo sprawdzić, bo zainstalowano w nich kasy fiskalne. Mimo że mogą jeździć za frico, wybierają jednak Mercedesy, zaś cała reszta podróżnych wnoszących do budżetu państwa w cenie biletów przeróżne opłaty musi być lekko stuknięta, skoro nie bierze przykładu ze swych reprezentantów. Jak zwykle najbardziej nieposłuszna jest młodzież szkolna. Nagminnie wykupuje dotowane bilety miesięczne dostarczając przewoźnikowi dochodów w granicach 80–90 proc. Gdy przychodzą wakacje i krnąbrna młódź nie musi dojeżdżać do szkół, przedsiębiorstwa komunikacji zbiorowej staczają się na skraj bankructwa. Sytuacji ekonomicznej PKS zagrażają też permanentni wagarowicze, których z domu końmi nie wyciągniesz. Jeśli ktoś jeszcze nie został przekonany do zakupu Mercedesa klasy "S", to niech sobie policzy tzw. wozokilo metry. W PKS jeden wozokilometr kosztuje nieco ponad 2 zł, czyli w przeliczeniu na kurze jajka – jakieś 7 sztuk. Uczestnicy narady nie chcieli zgodzić się z jajowym przelicznikiem prelegenta, choć stosowano go już przed wojną. Zaproponowali, żeby dla jasności wywodu prelegent wyraził to w kurczakach. Wyszło, że pekaesem można przejechać kilometr za dwa małe udka. Wniosek, żeby przeliczyć na wieprzowe kotlety, nie przeszedł. Jakby jednak nie liczył za 2 zł autobusem daleko się nie ujedzie, za to Mercem – ho, ho. Albo i dalej. Doprawdy nie wiadomo, dlaczego ludzie nie przesiedli się na Mercedesy. Chyba tylko przez małpią złośliwość. Cecha ta godzi także w PKP. Pociągami na Śląsku nie podróżują. Z tej przyczyny jako niedochodowe powinno się zlikwidować 500 z 733 pociągów kursujących po województwie – kolejny prelegent zapowiedział cięcia w obowiązującym zaledwie od stycznia rozkładzie jazdy. Ze swej strony władze uczyniły absolutnie wszystko, żeby nakłonić tkwiących w bezsensownym uporze pasażerów do zakupu Mercedesów klasy "S". Może ich za mało produkują? Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Randka w czarno W Kościele pedofilia jest bezkarna. Chyba że się podpadnie, komu nie trzeba. Wtedy można beknąć za coś, czego się nie zrobiło. – Kiedy spotkałeś księdza Słomkę? – Byłem wtedy uczniem 8. klasy. Mieszkałem z matką i bratem w Brzegu. Mój wujek, Czesław Nowicki, w Lublinie. Był już starym księdzem. Nigdy nie miał parafii, przed wojną i po wojnie uczył religii. Podobnie jak moja matka skończył studia na Katowickim Uniwersytecie Lubelskim. Wujek mieszkał w domu księży emerytów, miał jeden pokoik. Zagracony na amen. Książki stały w stosach, prawie pod sufit... – Ale co to ma wspólnego z księdzem Słomką? – Jesienią 1965 r. przyjechałem do wujka. Szukał miejsca, gdzie mógłbym się przez kilka nocy przespać. Po sąsiedzku zajmował wtedy dwa pokoje ksiądz Słomka. Właśnie wrócił z zagranicy. Zgodził się, żebym u niego przenocował. Gdzieś wyjeżdżał i miał się pojawić za dwa dni. Wertowałem setki książek przywiezionych przez niego z Francji i Włoch. Takich, jakich w Polsce nie widziałem nigdy. Pamiętam "Historię Polski” Oskara Haleckiego. I to, że w wielu książkach były orientalne banknoty jako zakładki. Izraelskie, jordańskie... było tych książek mnóstwo, chyba tysiące. I to takich! Dopiero teraz dziwię się, jak coś takiego pozwolono mu w tamtych czasach przewieźć przez granicę... Ksiądz Słomka pojawił się drugiego dnia wieczorem. Był bardzo miły. Powyjmował mnóstwo łakoci. Nigdy takich nie widziałem. Przygotował podwieczorek. Pamiętam cytrynowy sok. Wtedy cytryny były w Polsce rzadkością. – Był po prostu uprzejmy... – Potem poszliśmy spać. Leżałem w pierwszym pokoju, ksiądz w drugim. O coś mnie pytał. Potem poprosił, żebym przyszedł do niego. Usiadłem na krawędzi łóżka. Wziął mnie za rękę, potem przygarnął i przytulił. Pamiętam, że leżeliśmy pod kołdrą. Leciutką, ksiądz mówił, że włoską. Coś błysnęło za oknem, powiedział, że to SB chce nas sfotografować, wstał i zasłonił kotarę. Pamiętam jego błądzącą po moim ciele rękę. I to, że się mocno przytulił do moich pleców. Resztę darujcie. Potem zasnąłem. Rano obudziłem się już w swoim łóżku. Bardzo mnie piekło. Nie wiedziałem, jak sobie poradzić. Głupi, wziąłem od wujka spirytus salicylowy i przetarłem. Myślałem, że z bólu oszaleję. Po latach przeczytałem o Słomce w "Argumentach” bardzo krytyczną, kpiarską ocenę jego rozprawy ogłoszonej w "Zeszytach Naukowych KUL”. Chodziło o jakieś studium poświęcone etyce seksualnej małżonków. Słomka zastanawiał się, czy żona, która po coitus interruptus, po stosunku przerywanym, ze swoim mężem dokonuje samogwałtu, popełnia grzech lekki czy ciężki? I konkludował, że lekki. Pomyślałem, że jak na księdza pedofila, to jest za mało wyrozumiały. Wiem od mojej znajomej, że Słomka często występuje w Radiu Maryja. Mówi ponoć o kapłaństwie, ostatnio o rodzinie. Moja znajoma, której kiedyś o przyzwyczajeniach Słomki wspomniałem, powiedziała, że wygłasza te gadki po mentorsku, że taki bydlako-pewniak z niego wyłazi. Tak to nazwała, choć jest fanką radia Rydzyka. Widać z tego, że wyrzutów sumienia Słomka nie ma. Ani się niczego nie obawia... – Minęły lata. Skończyłeś prawo, filozofię, doktoryzowałeś się. Masz w dorobku ponad 250 publikacji, w większości poświęconych ochronie praw dzieci i kobiet. – Tak. Ale ważne jest tylko to, co udało się zmienić w samym prawie. A tego jest mało. Przez kilkanaście lat współpracowałem z dr Marią Łopatkową, byłem ekspertem prawnym Sejmu i Senatu, kilka drobnych zmian ochronnych udało się wprowadzić do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, kodeksu pracy i kodeksu cywilnego. I niektóre z nich zdążono już uchylić! Najważniejsze były jednak dotąd, na szczęście, nie uchylone zapisy, które udało się umieścić w konstytucji: zakaz stosowania kar cielesnych, przepisy chroniące wolność sumienia i przekonań dziecka oraz nakazujące powołanie rzecznika prac dziecka. Niestety, w ustawie zwykłej doprowadzono tę instytucję do normatywnej i społecznej fikcji. – Publikowałeś w większości czasopism prawniczych. Ale w pismach religijnych też. – Tak. Wielokrotnie w "Tygodniku Powszechnym”, "Ethosie”, "Ładzie” także w "Więzi”, "Znaku” i w kilku innych. W wydawnictwie KUL kilka razy też. Z inicjatywy Instytutu Jana Pawła II, KUL oraz Polskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w Rzymie ukazały się dwa wydania książki "W imieniu dziecka poczętego”, której byłem współautorem. – Z inicjatywy ks. prof. Tadeusza Stycznia zaproszono cię z wykładami na KUL... – Wykładałem prawo rodzinne i opiekuńcze na tamtejszym Wydziale Prawa Kanonicznego i Świeckiego. I egzaminowałem. – Czy spotkałeś tam Słomkę? – Nie. Ale z kilkoma osobami o nim rozmawiałem. Zorientowałem się, że prawie wszyscy wiedzą o jego preferencjach. Wyglądało, jakby nie widzieli w tym żadnego problemu. Prawdziwi Europejczycy. Tylko jeden student śmiał się opowiadając, jak zazdrosny jest jego kolega, facet, z którym Słomka obecnie mieszka. – W 1987 r. papież przyznał ci nagrodę. Pieniężną. Kościół rzadko daje pieniądze... – Tak, to były dolary, na tamte czasy duże. Nagrodę przyznała oficjalnie watykańska Fundacja Jana Pawła II za to, co pisałem, mówiłem i robiłem troszcząc się o ochronę ludzkiego życia od jego poczęcia. – Przecież jesteś niewierzący? – To co? Nie jest mi potrzebna żadna wiara, żeby być przeciwnikiem aborcji. Nogi również myję z przyczyn pozareligijnych... – I z tych papieskich pieniędzy powstały... – Dwa schroniska dla bezdomnych kobiet i dzieci. Schronisko wrocławskie było pierwszym na Dolnym Śląsku. Razem ze schroniskiem w podwrocławskiej Miękini zapewnia dach nad głową 70 osobom, niedługo setce. Tego roku przyjęliśmy już ponad 350 osób. Fundacja Betlejem, która prowadzi oba schroniska, nie ma biura, telefonu, auta. I nigdy nikogo nie zatrudniała. I dopóki ja żyć będę, nie zatrudni. – Przez 17 lat kierowałeś społecznie Terenowym Komitetem Ochrony Praw Dziecka we Wrocławiu. Docierały do was sygnały dotyczące pedofilii? – Od czasu do czasu. Czyli niezbyt często. Najgłośniejsza była sprawa kierownika kolonii, którego poleciło nam wrocławskie kuratorium. Zgwałcił dwóch chłopców. Byłem w sali legnickiego sądu, gdy zwalniano go z aresztu. Uśmiechnął się do dzieciaków i przez komórę zamówił taksówkę. Rok wcześniej byłem w al-Mukalli, jemeńskim mieście nad Morzem Arabskim. Właśnie krzyżowano tam publicznie faceta, który zgwałcił 9-letniego chłopca. Nie, żebym proponował takie rozwiązania u nas. Ale jako ojciec czworga dzieci czułem się ze swoim synem bezpieczny w tym prawie feudalnym państwie. – Dlaczego dopiero teraz mówisz o draństwach księdza Słomki? – Od kilku lat już o tym mówię. W różnych miejscach. Na KUL-u też. Wy również wiecie o tym nie od dzisiaj. Ale chętnych do pisania o tym nie było. A i ja musiałem jakoś dojrzeć. Nigdy nie powiedziałem matce. Ani wujkowi. Dobrze, że się nie dowiedział. Czułby się odpowiedzialny, a przecież nie było w tym jego winy. Zresztą opowiadanie o tej historii to wątpliwa przyjemność. Ale trzeba. Żeby dranie się bali. Żeby przynajmniej dzieci zostawili w spokoju. Zdjęcie księdza Waleriana Słomki pochodzi z księgi pamiątkowej "Najważniejsza jest miłość” – autor nieznany. Autor : Zofia i Piotr Zaporowscy Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złomasy O obcowaniu ludu prostego z kulturą wysoką. Czechu z kumplami remontuje zabytkowy bunkier. Na poznańskiej Cytadeli jest ich od cholery. Niedaleko 112 żeliwnych palantów idzie nie wiadomo dokąd. W gazetach piszą, że to pierwsza w Polsce plenerowa instalacja Magdaleny Abakanowicz, znanej w świecie rzeźbiarki. Dzieło sztuki. Czechu inaczej to widzi: – Snobizm normalny. Postawili te figury, bo Poznań chce być drugim Paryżem. Pytam się: ile za to można by bunkrów naprawić? Ilu głodnym dać michę? Pomysł zainstalowania rzeźb Abakanowicz na świeżym powietrzu zrodził się w głowach profesorów Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Rzeźbiarka miała wątpliwości, czy gród Przemysława jest odpowiednim miejscem dla jej dzieł gdyż ma on atmosferę wyciszenia, solidności, istniejącego porządku, którego nie można zakłócić własną mantrą, wyznaniem nie na miejscu. Dwa lata temu doszła jednak do wniosku, że nawet poznaniacy czasem zdolni są do mantrowania i ostro zabrała się do roboty. Bezgłowe i bezrękie postacie powstały w odlewni w Śremie. Mierzą po 220 centymetrów. Mają wielkie stopy. Stanęły w parku na Cytadeli. Artystka nazwała je "Nierozpoznani". Tłum z mitu Jak cała nowoczesna plastyka, tak i dzieło Abakanowicz nie może się obejść bez natrętnie dorabianej ideologii. Krytycy prześcigają się w wyjaśnianiu, co autorka miała na myśli, bo samodzielnie widz nie jest w stanie pojąć genialnego i głęboko ukrytego przesłania: Grupa, nazwana przez artystkę Nierozpoznani, to tłum (...) tajemniczych wędrowców podążających przed siebie, wyrażających emocje współczesności. Wydrążeni, pozbawieni ciała mówią o fenomenie życia, poruszają problemy godności, odwagi, przetrwania, opisują dramatyczną obecność człowieka we wszechwładnej przestrzeni politycznej i technicznej obecnego świata. Są tłumem z mitu, wyłaniają się z otaczającej ich natury, z kępy drzew, ziemi, obłoków. Każdy z nich kryje w środku odmienny ślad "kręgosłupa", zmierza w innym kierunku. Znawcy sztuki doskonale widzą, że za jakiś czas tajemniczy tłum stanie się bardziej agresywny, będzie wyrażał większe emocjonalne napięcie. Jednocześnie grupa pozostanie zbiorowiskiem anonimowych postaci. Będą czerwoni Stachu jeździ po Cytadeli rowerem. Żeby toksyny z organizmu wypieprzyć. A ma tych trucizn do diabła, bo nie lubi się oszczędzać. Jak się zziaja, to staje, żeby pikawa mu nie pierdolnęła. Czasem spojrzy na "Nierozpoznanych". – Kultura musi być. Ale źle to cholerstwo postawili. Latem lubiłem się tu poopalać. I trawę zniszczyli... Te figury mówią coś o życiu? Nigdy bym nie pomyślał. Mi przypominają tych wszystkich wielkich cwaniaków, co Polską rządzą. Chodzą tacy z rękami założonymi do tyłu i wszystko mają gdzieś. Baśka szlifuje kondycję swoją i psią. – Od godziny mnie ciągnie – pokazuje na umocowanego do smyczy wyżła. – Na razie nie mogę się do figur przyzwyczaić. Na wiosnę, jak wszystko zacznie kwitnąć, może będą ładniej wyglądać. Albo jak zardzewieją. Słyszałam, że wtedy "Nierozpoznani" będą czerwoni. Wtedy lepiej skomponują się z naszym otoczeniem. Dzieła na złom Od kiedy na Cytadeli pojawiły się żeliwne postacie, łakomym okiem patrzą na nie zbieracze złomu. – Ze złego tworzywa zrobili – ocenia emeryt Bodzio. – Żeliwo kruche jest. Wystarczy, że ktoś podbiegnie, walnie młotkiem i już kawał rzeźby odpadnie. A potem do wora i do punktu skupu metali kolorowych. I jest forsa. Jak bieda człowieka przyciśnie, to nie myśli o podziwianiu. Na rzeźby patrzy i myśli, jak by tu je zamienić na złom i sprzedać. Taka jest prawda o człowieku. Ale o tym, te figury nic nie mówią. – A o czym mówią? – Ja tam stary człowiek jestem i nie wiem. Ale ozdobne to one nie są. Wieczorem można się przestraszyć. Złomiarze na Cytadeli obecni są od wojny. To dla nich naturalne środowisko, bo Niemcy zawzięcie się tam bronili i w ziemi zostało od cholery żelastwa. Można też znaleźć sporo puszek po piwie zostawionych przez miłośników wypoczynku na łonie natury. Na żeliwnych "Nierozpoznanych" czyha wiele niebezpieczeństw. Oprócz przetworzenia na złom grozi im pomalowanie, bo stojąc na odludziu są wymarzonym obiektem ataku grafficiarzy. Pod okiem stróżów Miasto dba o Sztukę przez "S" duże jak cyc Pameli Anderson. Dlatego zaraz po zainstalowaniu rzeźb pojawili się przy nich strażnicy miejscy. Strzegli i zdecydowanie bronili dzieł Abakanowicz 24 godziny na dobę. W nocy marzły im tyłki, ale wytrwać musieli: rozkaz jest rozkaz. Gdy stróże miejscy sprawowali pieczę nad żeliwnymi monstrami, żywi poznaniacy nie byli tak gruntownie strzeżeni i dlatego większa ich liczba dostała po mordach, została okradziona oraz zgwałcona. To ich męczeński wkład w rozwój wysokiej kultury. Nierozpoznani samobójcy Dopiero po kilku tygodniach wycofano strażników i zastąpiono ich dozorcami z Fundacji Pomocy Wzajemnej "Barka". Mieciu w "Barce" mieszka już ładnych parę wiosen. Kiedyś miał dom. Żonę i dzieci. Oraz bezustanną ochotę na wódę. Pił i pił. Przysięgał: choćby skały srały, nigdy, kurwa, nie wytrzeźwieję. Słowa dotrzymywał. Trzeźwiał tylko czasem, jak przedobrzył. Wtedy wieźli go na detoks. Potem wlekli na szałówkę. I tak w kółko. W końcu żona się wkurzyła. Spakowała kuferek i wypierdoliła z chałupy. Wrócił. Przez pół roku ani grama. I znowu tango na maksa. W "Barce" wylądował z siedmioletnim kacem. Już kawał czasu nie bierze. Ucieszył się, jak go socjalni wybrali na stróża "Nierozpoznanych". Jest co robić. – Przyjeżdżają wycieczki na Cytadelę, to nauczycielki ciągną młodzież do rzeźb. I co mówią gówniarze? Śmieją się. Mojego zdania nie wyrażę. Bo ja nie jestem od wyrażania, tylko od pilnowania. Jakby tu przyszły lumpy, a nawet moi kumple nałogowcy i błagali: daj porąbać figury, nie mamy na żarcie, ani chwili bym się nie wahał. Za komórę i po policję. Taka moja rola. Waldas stróżuje razem z Mieciem. Pił, bo co miał robić? Ale nałogiem nigdy nie był – najwyżej zwykłym pijakiem. Też by po szkiełownię zadzwonił, gdyby zobaczył, jak żulia do dzieł się dobiera. Pewno, na temat rzeźb ma swoje zdanie, ale może je ujawnić jedynie off the record, bo sprawa jest polityczna. – Tak sobie myślę, że ludzie olewają te figury, bo mają na głowie poważniejsze rzeczy. Na przykład jak przeżyć. Zamiast tych figur woleliby dostać robotę albo jakiś zasiłek. Bo ciężko jest. Na Ratajach małżeństwo rencistów nie miało z czego żyć. Chwycili się za ręce i skoczyli z IX piętra. O tym trzeba pokazać sztukę. Samobójcy z osiedla Rataje byli prawdziwie nierozpoznani: nikt, nawet najbliższa rodzina oraz ksiądz proboszcz, nie zdawał sobie sprawy z ich dennej sytuacji finansowej. Romans z arcybiskupem To, że Magdalena Abakanowicz wielką i kontrowersyjną artystką jest, wiadomo nie od dziś. Gdy w lutym tego roku stało się głośno o molestacjach uprawianych przez biskupa Juliusza Paetza, Abakanowicz stanęła w obronie arcykapłana. Oskarżony został człowiek cieszący się powszechnym szacunkiem, o niepodważalnych zasługach dla poznańskiej nauki i kultury – napisali w liście otwartym zwolennicy Paetza. Pod epistołą podpisali się rektorzy poznańskich uczelni oraz Jan Kulczyk, zawodowy biznesmen, Stefan Stuligrosz, założyciel chórku dla chłopaczków przed mutacją, oraz Magdalena Abakanowicz, rzeźbiarka figur kontrowersyjnych. Dowodzi to szczerości artystycznej, z jaką robiła swoją instalację. Ludzie w ogóle i z osobna są przez Abakanowicz nierozpoznani. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 3 marca "(...) można powiedzieć, że wejście do UE ma być takim wielkim »okrągłym stołem«, przy którym dla »układu« poświęcono polskie interesy, interesy 40-milionowego katolickiego kraju". pos. Antoni Macierewicz w wywiadzie zat.: "Akcesja to wielki »okrągły stół «" 5 marca "Dziś na ekrany naszych kin wchodzi długo oczekiwana »Pasja« w reżyserii Mela Gibsona. (...) Media usiłują ten wstrząsający, ale jednocześnie pełen wiary i miłości obraz amerykańskiego reżysera okrzyknąć mianem »antysemickiego« i »brutalnego«. Utrwalając fałszywy wizerunek filmu, próbują w ten sposób zmienić ewangeliczną wymowę »Pasji« i zniechęcić do jej oglądania. (...) Trzeba ten film przyjąć jako formę dodatkowych rekolekcji wielkopostnych AD 2004, które przygotują nas na spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem". Piotr Mazur, "Nie lękajmy się »Pasji«" 6–7 marca "Młodego człowieka uczy się, że jego koleżanka czy kolega jest do wykorzystania, a nie do współtworzenia. Wykorzystanie może cieszyć się nawet pewnym przywilejem społecznym, bo na przykład uczennica, która ma kłopo-ty ze swoim »przypadkowym« macierzyństwem, będzie mieć zabezpieczone środki na zabicie dziecka. Z kolei tzw. edukacja seksualna sprowadza się do nauki technicznej obsługi własnego egoizmu, np. poprzez umiejętność posługiwania się środkami antykoncepcyjnymi". bp Stanisław Stefanek w wywiadzie zat.: "Igranie z przyszłością" "Pod żadnym pozorem nie możemy przyjąć unijnego traktatu konstytucyjnego. Nasze władze w ogóle nie kwestionują najważniejszego jego artykułu, a mianowicie – o wyższości tego traktatu nad prawem i Konstytucją narodową. Tu nie jest możliwy żaden kompromis. Byłoby to oddanie Niemcom władzy nad Polską". pos. Janusz Dobrosz (LPR) w wywiadzie zat.: "Na Ziemiach Odzyskanych, czyli u siebie" 9 marca "Rodzi się obawa, że gremialne już wprowadzanie prawodawstwa popierającego legalizację dewiacyjnych związków może sprawić, iż w przyszłości to nie zgodna z Bożym porządkiem postawa heteroseksualna, a wynaturzona pederastia może stać się obowiązkowa". Andrzej Stachowicz, "I kto tu kogo będzie nawracał?" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Towarzysz proboszcz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piromanka z zapałkami Święta to dobry moment, by rodzice więcej czasu poświęcili dzieciom, poczytali im bajeczki, o czym przypomina akcja "Cała Polska czyta dzieciom". Dzieci lubią bajki, jeżeli są w nich obcięte głowy, oderżnięte palce, mordowane staruszki, pastwienie się nad zwierzątkami i inne wspaniałości. W każdym domu cieszą dziatwę "Baśnie" Hansa Christiana Andersena. Nie mniej cenione są baśnie braci Grimm. Nie opatruje ich się znaczkiem ostrzegawczym – jak to robi telewizja w czasie projekcji krwawych filmów. A powinno. Weźmy "Krzesiwo" Andersena. Wracający z wojny żołnierz spotkał kobietę. Czarownicę wprawdzie, ale starszą panią. Wiedźma poprosiła go, by wszedł do wnętrza starego drzewa, które kryje w sobie tyle szmalu, że wystarczyłoby na budżet Kołodki bez cięć. Staruszka zaproponowała młodzieńcowi, by wziął sobie tyle kasy, ile zdoła unieść, a w zamian przyniósł jej z drzewa krzesiwo. Niewdzięczny skurwiel wziął i szmal, i krzesiwo, a nieszczęsnej starowince szablą odrąbał głowę. Lekturę można uzupełnić szabelką pod choinkę. "Baśń o dwóch Klausach" tego samego autora. Duży Klaus zabił konia małego Klausa. Mały wepchnął skórę zwierzęcia do wora i sprzedał ją za miarkę złota okłamując kupującego, że w worku jest czarodziej. Duży Klaus ubił więc siekierą swoje cztery konie i też próbował za złoto sprzedać ich skóry. Został wyśmiany. Wkurzony postanowił zabić małego, ale zamiast niego trafił siekierą trupa babci, którego mały Klaus trzymał w swoim łóżku. (A które dziecko nie lubi zaprosić babci do łóżeczka!) Mały zrobił interes na zwłokach staruszki. Udawał, że babcia żyje i sprowokował nerwowego oberżystę; ten rzucił w nieboszczkę kamieniem i dał sobie wmówić, że to on zabił babinę. To dało małemu okazję do szantażu, z której skurwysynek skwapliwie skorzystał pozbawiając oberżystę majątku. Natomiast dużemu, umysłowo mikremu Klausowi mały braciszek skłamał, że sprzedał trupa. Duży zarąbał więc inną babcię i też usiłował spieniężyć zwłoki. Ale takie zwłoki nie są przecież pokupne. W wyniku innej intrygi mały skurwiel spowodował śmierć biednego pastucha i przywłaszczył sobie jego stado bydła. Na koniec namówił podstępnie dużego Klausa, by wszedł do wora obciążonego kamieniami, i utopił przygłupa. Happy end. Bajka ta ma podtekst erotyczny oraz wydźwięk antyklerykalny. Mały Klaus za pomocą szantażu wyciągnął złoto również od wikarego. Księżulo składał otóż wizyty pewnej pani pod nieobecność jej męża, a gdy jej stary wracał do domu niespodziewanie, jego żona ukrywała wikarego w skrzyni. Mały Klaus szantażował więc duchownego, że wyda go rogaczowi. Wielki Duńczyk uczynił pozytywnymi bohaterami swoich baśni właśnie oszustów, szantażystów, zwyrodnialców i morderców. I przez to jego bajki są takie ciekawe. "Dziewczynka z zapałkami" – inna głośna opowieść niepotrzebnie uświadamia szczylom, jak obłudni potrafią być dorośli w swej rzekomej miłości do bachorów, zwłaszcza cudzych. "Ranek noworoczny oświetlił małego trupka trzymającego w ręku zapałki". Tę bajkę polecam tylko dlatego, że trafnie zniechęca do zabawy zapałkami. Niejedna mamusia udławi się wigi-lijną wieczerzą, gdy będzie czytała swemu dziecięciu o "niegodnej kobiecie". Bohaterka, ciężko harująca uboga praczka, wpadła w szpony nałogu. Posyłała co dzień swego syna po flaszkę, by gorzałką rozgrzać się nieco, gdyż prała stojąc godzinami w lodowatym strumieniu. A że drżała o zdrowie dziecka, to i jemu na rozgrzewkę dawała po grzdylu. "Pij, mój chłopcze! Jesteś taki blady, marzniesz w lekkim ubraniu". Bajka skłania dzieci do marzeń o mamusi, która jest trunkową praczką strumykową. Przykładnym katolikom, którzy zechcą przeczytać swym pisklętom baśń "Nowe szaty cesarza", przypominamy, że Kościół potępia wszelką publicznie eksponowaną nagość, a z wyobrażania sobie ludzi na golasa każe się spowiadać jako z myśli nieskromnych. W bajce tej dziecko dostrzegło gołego cesarza, któremu pochlebcy wmawiali, że jest wystrojony niczym prałat Jankowski. Fuj! Od tego krok tylko do tego, by dziatwa bawiła się w myślach genitaliami naszej głowy państwa. Specjalnym czerwonym znaczkiem zakazu powinna być też opatrzona historyjka Andersena o "Pasterce i kominiarczyku", czyli o stręczeniu i burdelu skrywanym pod pozorem bigamii. Rzecz dzieje się w świecie ozdobnych figurek. Stary porcelanowy Chińczyk, podszywający się pod dziadka porcelanowej pasterki, wbrew jej woli i uczuciu, które łączyło ją z porcelanowym kominiarzem, postanowił naraić panienkę wzbudzającemu we wszystkich odrazę mahoniowemu bossowi. Była to ważna figura, która rządziła w wielkiej, rzeźbionej szafie pełnej srebra. W mrocznym jej wnętrzu mahoniowy przetrzymywał 11 porcelanowych kobiet, o których oficjalnie mówiło się, że są jego żonami. Zależało mu na pasterce, bo uchodziła za niezłą dupencję. W znanej wszystkim bajce braciszków Grimm "Jaś i Małgosia" wandale ci bez pytania o pozwolenie zeżarli kawałek słodkiego domku Baby Jagi dopuszczając się niniejszym kradzieży połączonej ze zniszczeniem mienia. Następnie Małgosia wpycha staruszkę do pieca i piecze ją żywcem. I to też jest happy end. Opowieść o "Kopciuszku" z kolei uczy m.in., że dorosłych trzeba bezwzględnie słuchać, nawet jeśli wymagają od swych dzieci rzeczy upokarzających i bolesnych. Macocha zmuszała pasierbicę do wykonywania ciężkiej pracy w niehigienicznych warunkach. Siostry Kopciuszka zaś na polecenie kochającej mamusi okaleczały się posłusznie. Jedna oberżnęła sobie nożem palec u nogi, druga – piętę. I to są wzory heroicznego posłuszeństwa wobec mamusi. Baśń o "Czerwonym Kapturku" kończy się tragicznie dla wilka, nad którym do spóły pastwili się mężczyzna i dziecko. Myśliwy zamiast szybko zabić zwierzę strzałem w ucho "wziął nożyczki i rozciął śpiącemu wilkowi brzuch. (...) Czerwony Kapturek przyniósł prędko dużych kamieni, którymi napełnili cały brzuch strasznego wilka". Po takich lekturach śliczne niewinne dziewczynki i dzielni chłopcy nauczeni są, jak rozprawiać się z kotami i bez obrzydzenia nadmuchują żaby. W bajce o "Śnieżce" królowa-macocha dała dowody wytrwałości, ambicji i twórczego myślenia. Najpierw zleciła myśliwemu zlikwidowanie pasierbicy, ale chłop wymiękł. Wzięła więc sprawę we własne ręce. Próbowała dusić Śnieżkę gorsetem, uśmiercić za pomocą toksycznego grzebienia, aż wreszcie upierdliwą pannę otruła, choć nie na długo. Płynie więc z tego nauka, że stosowane w opisanych bajkach ostre narzędzia do cięcia, rżnięcia, rąbania są może mniej romantyczne, ale za to skuteczniejsze. Aby twoje dzieci nie zrobiły ci w domu al Kaidy, poczytaj bachorom instrukcję pralki. Nic nie zrozumieją, szybko się znudzą i prędzej zasną. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kasia Figura skończyła 40 lat, z dumą informuje "Na żywo–Światowe Życie". Z tej okazji Kasia polubiła swoje zmarszczki, nawet na swoim słynnym biuście. Lubi je, bo twierdzi, że jest teraz jak wino – im starsza, tym lepsza. Aby jednak nie skwaśnieć, Kasia stara się nie przemęczać. Wstaje późno, je wedle zasady feng shui. Codziennie medytuje. Gdy medytuje, nie myśli o zmarszczkach na cyckach. * * * Stanisława Celińska, kobieta zdecydowanie po czterdziestce, wyznała w "Gali", iż długo wstydziła się pokazać swój biust, chociaż rola tancerki w sztuce "Oczyszczeni" tego wymagała. Okazało się jednak, że ma biust Figury przed czterdziestką. Wcześniej grała biustem w Wajdowskim "Krajobrazie po bitwie". Ale tylko ciut, ciut. Nie mogła się rozebrać do rosołu, bo jej partner Olbrychski, grający oświęcimiaka, był zbyt muskularny i oboje musieli bzykać się w tekstyliach. * * * Magda Femme wywołała skandalik podczas premiery teledysku, odnotowuje "Uroda". Na premierze-bankiecie Magda pojawiła się prawie naga, z cycuchami na wierzchu. Ale to nie biust wywołał zgorszenie, lecz tatuaże: diabełek i Bliźnięta. Jej znaki charakteru i zodiaku. * * * Anna Hoksa, słynna Barbie z "Big Brothera" potrafi nie tylko wywołać skandal. "Na żywo–Światowe Życie" ujawnia, że Barbie umie śpiewać, grać na pianinie, gitarze, nawet na flecie! Pisać listy do zmyślonych osób. Uzdolnienia artystyczne ma po dziadku, który był kapelmistrzem orkiestry wojskowej w Wadowicach. Chodziła też do tej samej podstawówki co bracia Golcowie. Ukończyła 25 lat, ale nie skończyła ochrony środowiska. Ma za to od pięciu lat dziecko płci męskiej, pamiątkę po złamanym sercu. A od sześciu lat ma śrubę w kostce – pamiątkę po złamanej nodze. Bo i tak się poślizgnęła. * * * Katarzyna Dowbor, informuje "Na żywo–Światowe Życie", przestała już walczyć o mężczyznę, ojca swej córki, red. Baczyńskiego z "Polityki". Cóż, uczucie bywa silniejsze niż rozum, sumituje się Kasia. Obecnie oddaje się wychowaniu dziecka. Dziewczynki podobnej do ojca; ładnej, operującej dużym zasobem słów, używającej mimo niespełna dwóch lat przyimków, zaimków i przymiotników. Znającej bajki na wyrywki. * * * Anna Przybylska przyznała się w "Super Expressie", że nigdy nie marzyła o facecie-polityku, bo są to dla niej osobniki z innego świata. W dodatku wszyscy starsi od niej. Nie marzy o posadzie żony-ministra, bo musi być to cholernie nudne. Przybylska, która zawsze do tej pory grała role lumpiar albo małolat, po raz pierwszy zagrała w "Karierze Nikosia Dyzmy" kobietę elegancką. Ale i tak pozostała sobą. Ponieważ lubi jeść, to po zdjęciach zjadała całą scenografię, pochłaniając bankietowe półmiski. * * * MichaŁ Milowicz, który skończył 30 lat, jeszcze się nie ożenił informuje "Naj", chociaż miał w życiu wiele kobiet. Ma nadal szlacheckie pochodzenie, ale nie ma już potwierdzającego je rodowego sygnetu z wyrytym herbem, bo mu go ktoś zwyczajnie podpierdolił. A jakaż szlachetna kobieta zdecyduje się oddać swą rękę nieherbowemu? * * * MaŁgorzata KoŻuchowska też skończyła 30 lat, donosi "Cosmopolitan". Postanowiła wyjść z roli ciepłej blondynki i spoważnieć. Ale to trudne, bo w Polsce, jeśli aktorka nie zagra zakonnicy albo kobiety na skraju załamania nerwowego, to nie będzie miała opinii aktorki ambitnej. * * * Shazza też spoważniała, odnotowuje "Na żywo–Światowe Życie". Po rozstaniu z Tomkiem Samborskim i ukończeniu 36 lat przeistacza się z pierwszej damy disco polo w dojrzałą artystkę estradową i aktorkę. Stale pracuje nad swym warsztatem: chodzi do wróżki, kosmetyczki, fryzjera, siłowni. * * * PaweŁ Wilczak, donosi "Przyjaciółka", ma już 36 lat i też się nie ożenił. Co robi z zarobionym w sitc-comach i serialach szmalem? Wydaje na żarcie w knajpach i uchlewa się winem. Gdyby już się ożenił, robiłby to samo, tyle że w domu. * * * Cezary Pazura też obchodzi okrągłe urodziny informuje "Tele Rzeczpospolita". Artysta popularnością dorównujący Shazzie miał do tej pory trzy autorytety: dom, szkołę, Kościół. Dwa mu się ostatnio zdewaluowały. Pazura uważa, że po okresie "chmurnym i durnym" przyszedł czas na refleksję i działanie. Teraz głos powinno mieć jego pokolenie. Czterdziestolatków. * * * ElŻbieta Jaworowicz nie chce zdradzić swego wieku "Vivie!", za to zadeklarowała, iż nie jest modelką ani sylfidą. Swoje słynne czarne włosy ma nadal czarne nie dlatego, że je ciągle farbuje, lecz tak jej zostało zapisane w genach. * * * Leszek Miller wyznał w "Trójce", że nie będzie miał takich włosów jak Elżbieta Jaworowicz, czyli kruczoczarnych. Nie ma ich zapisanych w genach. Małżonka Aleksandra woli siwy łeb swego lubego. Bezbarwność podnieca, sugeruje Miller. * * * BogusŁaw Linda ukończył 50 lat, donosi "Gala", i choć siwy nie jest, przeraża go starość, nieszczęście, choroba, rachunki. Oddaje długi, bo wraz z kolegami zapragnął być gastronomikiem. Zaciągnęli kredyty na lokale "Prohibicja", które okazały się prohibicyjne, jeśli chodzi o zyski. W wolnych chwilach procesuje się z dawnym agentem, który go oszukał, oraz z wydawcą, który go okradł. * * * PaweŁ Okraska, mężczyzna wzbudzający w kobietach wibracje porównywalne z Lindą, a może nawet z Millerem, przyznaje w "Cosmopolitan", że całując się z partnerką na planie filmowym jego myśli układają się wprost proporcjonalnie do miejsca, gdzie całuje. * * * Martyna Wojciechowska, kobieta ukrywająca swój wiek pod makijażową urodą, zadeklarowała w "Urodzie", iż nigdy i nikogo się nie boi. Nawet rajdów samochodowych i rajdowców. Przez wiele lat żyła z kierowcą rajdowym i wie, że rajdowcy są permanentnie niewierni. Ma też licznych fanów. Ale z żadnym z nich nie poszłaby do łóżka. To uwłaczałoby jej godności. * * * Patrycja Markowska czuje się podczas koncertów jak prostytutka, odnotowuje "Uroda". Wtedy sprzedaje nie tylko swe ciało, ale i duszę. Kocha jednak występować, bo śpiewanie to dla niej orgazm. Swoją płytę zatytułowała "Będę silna". Chce życie przeżyć na maksa. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Biskupie czołobitności IPN Rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej urządził niedawno specjalną sesję ku czci emerytowanego hierarchy abp. Ignacego Tokarczuka. Obfitowała we wzruszające akty strzeliste. Chwalono abepe za to "że obronił duszę narodu przed komunistycznym zniewoleniem", lokowano go "zaraz za kardynałem Stefanem Wyszyńskim". Według Marka Lasoty z krakowskiego IPN (bowiem na sesję zjechali tłumnie przedstawiciele instytutu z różnych stron), zgodę władz PRL na mianowanie Tokarczuka w 1965 r. biskupem należy zawdzięczać "cudowi". Palcem Opatrzności okazał się w tym przypadku sam premier Józef Cyrankiewicz. Ustalono też "naukowo", że nawet "połączone siły SB z pięciu województw" nie dały dzielnemu hierarsze rady. Oczywiście, w wolnym kraju można urządzać juble ku czci każdego abepe, zwoływać sesje i wygłaszać laudacje. Pytanie tylko, czy jest to funkcja instytucji państwowej opłacanej – dość sowicie – z pieniędzy podatników.Z Ksiądz zatrzymany Proboszcz parafii polskokatolickiej w Kotłowie koło Mikstatu, 57-letni Mikołaj S., został zatrzymany w związku z głośną już sprawą siatki pedofilów z Dworca Cen-tralnego w Warszawie. Ksiądz oskarżony jest o doprowadzenie małoletniego poniżej lat 15 do poddania się czynnościom seksualnym i do wykonania czynności seksualnej. Parafianie z Kotłowa, a także z poprzedniej parafii księdza Matki Bożej Różańcowej w Ostrowie Wlkp. są wstrząśnięci. My nie. Czekamy, aż policjanci zakapują nam wraz z dokumentacją przyłapanego tamże wybitnego artystę – ulubieńca i laureata Kościoła kat. Wysokie czynniki państwowe chronią tę chlubę narodu. Długa kolejkapo kościelny rozwód 140 par czeka na orzeczenie Trybunału Archidiecezji Łódzkiej o unieważnieniu związku małżeńskiego (tak w kościelnym slangu nazywają rozwód). Czekać trzeba długo. Rocznie trybunał wydaje ok. 50 orzeczeń. Podobnie w sąsiednim Łowiczu, gdzie tamtejszy trybunał przez dwa lata rozpatrzył 80 pozwów. Najłatwiej przeciąć więzy udowadniając drugiej połowie choroby psychiczne trwale deformujące osobowość, alkoholizm, narkomanię, świadomie zatajoną bezpłodność. Wyrafinowani adwokaci mogą również przepchać tzw. wadę zgody małżeńskiej, którą może być na przykład wywarcie przymusu na narzeczoną albo przyjęcie z góry założenia o nieposiadaniu potomstwa. Rozwody cywilne są może mniej eleganckie, ale za to mniej w nich hipokryzji. Tarnów bez Chrystusa Króla Ambitne plany Tarnowa upodobnienia się do Rio de Janeiro poprzez ustawienie górującego nad miastem pomnika Chrystusa Króla spełzną prawdopodobnie na niczym. Stało się tak za sprawą miejscowej kurii i jej szefa, fioletowego Skworca, który oświadczył, że wszystkie działania na rzecz budowy pomnika (w tym zbiórka dolarów wśród Polonii amerykańskiej) odbywają się bez zgody strony kościelnej. Z przytomnością trzeźwiejącego alkoholika kuria zauważyła, że wystawianie tak drogiego monumentu (ok. kilkunastu milionów dolarów) w czasach kryzysu i bezrobocia może stać się narzędziem antyewangelizacji. Objawy rozsądku wśród czarnych nas nie niepo-koją zanadto, podejrzewamy bowiem, że chodzi głównie o skupienie wszystkich środków na budowę warszawskiej Świątyni Opatrzności, od której kryzysowi, bezrobociu i nędzy wara. Ksiądz przegonił złe moce W internacie w Chełmie dziewczyny urządziły sobie wieczór wróżb. Wieść o czarach rozniosła się stugębną plotką. W internacie słyszano po nocach jakieś dziwne dźwięki, stukania – jednym słowem pojawiły się duchy. O wszystkim powiadomiono panią wychowaczynię. Posłano po księdza. Ten przyszedł, odmówił z dziewczynami wspólną modlitwę. Poświęcił pokoje na całym piętrze. Po wizycie wielebnego nadprzyrodzone zjawiska minęły jak ręką odjął. Działo się to w Pomrocznej Roku Pańskiego 2002 w królestwie lewicowej minister Łybackiej. Dzwonem po uszach W parafii św. Jadwigi Królowej w Czerninie uruchomiono dzwon elektroniczny. Jest wspaniały, ma piękny dźwięk, a jedynym problemem jest to, że bije co kwadrans, od szóstej rano do 22 wieczorem. Kościół znajduje się w środku osiedla, tak że donośny głos dzwonu dociera do wszystkich mieszkań. Parafianom pozostało więc mało czasu na spanie i mogą noce poświęcić modlitwie. Kopiec J.P. 2 Stowarzyszenie kierowane przez księgową, właściciela zakładu poligraficznego i rzemieślnika z branży metalowej chce za 24 mln zł usypać w Krakowie kopiec Jana Pawła II. Kopiec ma mieć ok. 50 m wysokości a średnicę dwa razy większą niż kopiec Piłsudskiego. Przyozdabiać go mają m.in. odcisk stopy Ojca Świętego i trójwymiarowa postać Papieża wyświetlana przez laser. Między dwoma tarasami po zboczu ma kursować kolejka linowa! I po to szef papieża usypał krakusom Tatry, żeby puszczać się na tandetną imitację. Ksiądz – radnym Gorąco zapowiada się kadencja samorządu w Aleksandrowie Łódzkim. Nieprzerwanie od 1994 r. radnym jest tutaj ksiądz miejscowej parafii Norbert Rucki. Po ostatnich wyborach burmistrzem został niemiły księdzu Jacek Lipiński, o którym ksiądz pisał w gazetce parafialnej rzeczy, które później musiał, decyzją sądu, prostować. Zdaniem nowego burmistrza ksiądz, który pozostał radnym, nie może pogodzić się z myślą, że przestaje trząść gminą. Dowodem upadku autorytetu księdza ma być m.in. skandal, do którego doszło w niedzielę wyborczą podczas mszy świętej. Jeden z wiernych, ponoć oburzony kazaniem o politycznym wydźwięku, zaatakował proboszcza – czapką lub kapeluszem strącił i zniszczył mu okulary. Podobno otrzymał potem oklaski przed kościołem. Ich echo odbiło się w urnie. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prima aprilis " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gadaj bo zgnijesz Czy Lech Kaczyński dokonał zamachu na autonomię sądów? O tym wypowiada się dla „NIE” wiceminister sprawiedliwości w rządzie Suchockiej, poseł i senator prawicy Leszek Piotrowski. Lech Kaczyński chce uchodzić za bezwzględnego wroga bandytów, oszustów, złodziei. Strażnika prawa, rycerza sprawiedliwości. Lecz kulisy jego działań jako szefa resortu sprawiedliwości budzą grozę. Zaszczuty prezes Jako minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka Kaczyński bił rekordy popularności. Według sondaży, popierało go wówczas 70 proc. wyborców. W czasie rocznej działalności na tym stanowisku jego najbardziej spektakularną akcją było upokorzenie śląskich sędziów. Swoimi naciskami sprawił, że wbrew woli sędziów doszło do zmiany na stanowisku prezesa Sądu Okręgowego w Katowicach. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej w artykule 10, punkt 1 stanowi: Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. Co to oznacza? Prawa ustanawia parlament. Prezydent i rząd czuwają nad stosowaniem tych praw. Sądy orzekają, czy prawa zostały złamane, czy nie. Parlamentarzystów wybierają wyborcy. Ministrów dobiera sobie premier niekiedy za zgodą Sejmu, a sędziowie wybierają prezesów swoich sądów. W demokratycznym kraju przestrzega się zasady, że władze nie wkraczają wzajemnie w swoje kompetencje. Konflikt między ministrem Lechem Kaczyńskim a sędziami ze Śląska zaczął się jesienią 2000 r. Minister zażądał od nich odwołania prezesa Sądu Okręgowego w Katowicach Tadeusza Kałusowskiego. Zarzucił prezesowi, że gdy wyjechał na urlop, kierowanie sądem powierzył swojemu zastępcy Andrzejowi H. podejrzewanemu o działalność przestępczą. Sędziowie śląscy mieli zaufanie do obu prezesów. Wątpili, by wiceprezes rzeczywiście był przestępcą. Prezesa odwołać nie chcieli. Kaczyński zjawił się na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego Sędziów, które 15 grudnia debatowało nad wnioskiem ministra. Odrzucili ten wniosek. – Taka decyzja świadczy o kryzysie moralnym katowickich sędziów – komentował Kaczyński. Kilkanaście dni później zaszczuty prezes sam podał się do dymisji. Tadeusz Kałusowski przed swoim urlopem został wezwany do Kaczyńskiego. – Sądziłem, że wzywa się mnie raczej w jakiejś miłej sprawie, bo notowania sądu były doskonałe – wspomina. Dowiedział się, że panu ministrowi nie podoba się osoba sędziego H. Ale nie sądził, że to coś aż tak poważnego. Obiecał pomoc w wyjaśnieniu po powrocie z urlopu. Gdy wrócił z wakacji, z gazet się dowiedział, że Kaczyński wykrył „gigantyczną” aferę. Eliminacja komucha? Wiceprezes Andrzej H. od ponad roku siedzi na ławie oskarżonych. Prokurator oskarża go o przyjęcie łapówek od dwóch osób. Końca sprawy nie widać, obserwatorzy rozprawy twierdzą, że dowody oskarżenia wydają się co najmniej wątpliwe, a niektórzy już wieszczą katastrofę oskarżenia. Janusz Jaromin, sędzia Sądu Okręgowego w Katowicach (podjął się obrony Andrzeja H. przed sędziowskim sądem dyscyplinarnym): – W moim przekonaniu zebrany w sprawie materiał dowodowy nie pozwala na stwierdzenie takiego prawdopodobieństwa popełnienia tych czynów, które by zezwalało na wszczęcie postępowania przez prokuraturę. Obrony Andrzeja H. przed sądem powszechnym podjął się Leszek Piotrowski, który powiedział nam: – Pana wiceprezesa sądu w Katowicach bronię z pełnym przekonaniem. On został wrobiony. Jestem cały wkurwiony na to, co się temu chłopu stało. Jeden minister niskiego wzrostu wymyślił sobie, że go pognębi. I postawił go w stan oskarżenia. Ja od początku wiedziałem, że Andrzejowi H. dzieje się krzywda. Ta sprawa jest wyprana z dowodów. Piotrowski i Kaczyński uchodzą za zatwardziałych prawicowców. Andrzej H. może uchodzić zaś za uosobienie komucha. Zanim otrzymał nominację sędziowską, był komornikiem. Należał do PZPR. Był nawet sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej. Swoich poglądów nie wyparł się jako sędzia i wiceprezes sądu. Gdy w procesie milicjantów oskarżonych o strzelanie do górników z kopalń Wujek i Manifest Lipcowy jako świadek składał zeznania generał Wojciech Jaruzelski, wiceprezes H. zaprosił go do swojego gabinetu i podjął kawą. W 1994 r. wiceprezes Andrzej H. został ekspertem Komisji Prawa i Sprawiedliwości Sejmu RP. Pod koniec listopada 2000 r. minister Kaczyński podpisał wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego Andrzeja H. To procedura prowadząca do uchylenia sędziemu immunitetu i postawienia go w stan oskarżenia. W uzasadnieniu Kaczyński podaje fakty, które nie znajdują odzwierciedlenia w późniejszym akcie oskarżenia: W dniu 6 lipca 2000 r. wszczęto dochodzenie, które zostało przejęte przez Wydział V Śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, a obecnie prowadzone jest przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku. W toku tego postępowania kilka osób podejrzanych oraz świadkowie w swoich wyjaśnieniach i zeznaniach podali, że wiceprezes Andrzej H., jako funkcjonariusz publiczny przyjął szereg korzyści majątkowych znacznej wartości w zamian za działania, których miał się podjąć z racji zajmowanego stanowiska, a które stanowiły naruszenie obowiązującego prawa. Jednak z aktu oskarżenia wynika, że jedynymi, którzy pomawiają wiceprezesa Andrzeja H. o branie łapówek, są współoskarżeni. Nie ma ani jednego świadka, który by potwierdzał ich wersję (a sąd przesłuchał ponad 100 świadków). Co więcej, ci współoskarżeni są w dziwnej komitywie z prokuraturą, a byli z dawnym Urzędem Ochrony Państwa. Dmuchane oskarżenie Opoką, na której opiera się akt oskarżenia, jest Kazimierz W. Zausznik znanego sosnowieckiego biznesmena Krzysztofa P. Twierdzi, że sam przekazywał łapówki wiceprezesowi H. albo był świadkiem ich wręczania. Świadkowie tego nie potwierdzają. Za to niejeden raz wspominają, że przechwalał się układami w UOP. Najciekawsze rzeczy mówi świadek Helena G. Oto, jak wspomina swoje przesłuchanie w siedzibie UOP, około drugiej w nocy: Przyszedł też do pokoju pan W. i powiedział, że w tej chwili dziewczyny zmądrzały i zeznają i ja też mam o tym powiedzieć. Chodziło o jakieś podrabiane dokumenty, ale nie pamiętam dokładnie. Mówili, że jak nie powiem tego, to zgniję 8 lat w pierdlu. O żadnych dokumentach podrabianych nie powiedziałam, bo nie mam zielonego pojęcia o takich dokumentach. Wejście W. nie wpłynęło więc na moje zeznanie (...) Nie wiem, w jakim charakterze wszedł do pokoju, w którym byłam przesłuchiwana Kazimierz W. Wszedł on sam, nikt go nie wprowadzał, ale na zewnątrz stały osoby z UOP. Kolejnym pomawiającym wiceprezesa H. o popełnienie przestępstwa jest biznesmen Andrzej D. Miał on wręczyć 15 tys. zł wiceprezesowi H. chcąc, by ten wywarł wpływ na korzystny werdykt w sprawie, w które przedmiot sporu wynosił 10 tys. zł. Najciekawsze jest jednak to, że Andrzej D. początkowo został pozbawiony paszportu, zakazano mu opuszczania kraju, ustanowiono poręczenie majątkowe oraz dozór policji. Potem prokuratura uchyliła dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju. Andrzej D. pojechał do Afryki, wziął udział w rajdzie Paryż–Dakar. Sędzia Janusz Jaromin: – W początkowej fazie postępowania prokurator złożył wniosek o tymczasowe aresztowanie H. Rozumiałem, że chodzi o tymczasowe aresztowanie sędziego jako spektakularne działanie, które miało przynieść określony efekt publiczny. To byłby precedens w skali kraju... Jestem przekonany, że organa ścigania prowadzące to postępowanie bardzo chciały, aby w tej sprawie został zastosowany areszt wobec wiceprezesa sądu. Kolejni świadkowie przed sądem mówili o tym, że przesłuchujący ich funkcjonariusze UOP dopuszczali się zastraszania, szantażu (patrz ramka). Główny oskarżony biznesmen Krzysz-tof P. ujawnia, że namawiano go do złożenia wyjaśnień obciążających SLD. (Sprawę wiceprezesa H. dołączono do sprawy Krzysztofa P., bogacza, który raz kandydował do Sejmu, a raz do Senatu, miał skorumpować ministra Wacława N. i innych notabli oraz zatrudniać jednego z byłych komendantów głównych policji. Sędzia i biznesmen mieszkali na jednym osiedlu, wspólnie kupili działkę budowlaną, działali w tych samych organizacjach społecznych). Kozioł ofiarny? Andrzeja H. oskarżono ostatecznie o branie łapówek, ale nie bardzo wiadomo, dlaczego mu je wręczano. Prokurator pisze, że łapówki dawano Andrzejowi H. za obietnice wywierania wpływu na werdykty sądowe. Nic jednak nie wiadomo o tym, by Andrzej H. nagabywał sędziów albo prokuratorów. Żaden z tych ludzi nie złożył doniesienia na wiceprezesa H. Czy dlatego, że współdziałali w łapownictwie. Dobrze wiadomo, że sędzia Andrzej H. nie miał nic do powiedzenia w sprawach prowadzonych nie przez siebie w Sądzie Okręgowym w Katowicach i w podległych mu sądach rejonowych. Był bowiem wiceprezesem do spraw administracyjnych. Odpowiadał za to, by w lampach były żarówki, a na biurkach papier, długopisy i ołówki. Kupował komputery i kserokopiarki, budował, wynajmował budynki i remontował budynki sądów. Decydował o tym, jak zostaną wydane dziesiątki milionów złotych. Jakież pole do popisu dla człowieka o lepkich rękach! Znamienne, że na tym polu niczego mu się nie zarzuca. A że usiłowano coś znaleźć, to rzecz pewna. Haków na Andrzeja H. szukano nawet w zamierzchłej przeszłości (patrz ramka z zeznaniami Mariana M.). Czy Andrzej H. był kozłem ofiarnym mającym posłużyć karierze ministra Kaczyńskiego? Sądzę, że koniecznie to trzeba wyjaśnić. Musimy wiedzieć, czy przyszły kandydat na prezydenta w imię kariery gotów jest deptać konstytucję i łamać prawa. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śmierć albo śmierć Europa zaczyna żałować, że zaprosiła Polaków do swojego ekskluzywnego klubu. Debiut w ekstraklasie nastąpił przy okazji omawiania projektu nowej konstytucji europejskiej. Na trąbce zagrał Rokita, media podbiły bębenek, a rząd przyjął retorykę, której nie powstydziłaby się żadna partia nacjonalistyczna. Życie i zdrowie chcieliśmy poświęcić za chrześcijańskie korzenie w preambule i osławiony traktat nicejski. Cierpliwe tłumaczenia, że nowy system liczenia głosów jest bardziej sprawiedliwy, a do średniowiecza nikt nie chce wracać, podgrzały tylko narodową his-terię. Gospodarcze lokomotywy Europy – Francja i Niemcy – doszły do wniosku, że z Polakami dyskutować nie sposób i zintegrują kontynent omijając Rejtana szerokim łukiem. Z rosnącym oburzeniem obserwowaliśmy wzmożoną współpracę Niemiec i Francji. Współpracę, która ma na celu polityczne i gospodarcze wzmocnienie Europy. Szef francuskiej dyplomacji Dominique de Villepin stwierdził, że Niemcy i Francja pozostają siłą napędową Europy, i że kraje te, pogłębiając współpracę, mogą objąć rolę pionierów. Są więc pionierzy i ciury, czyli Polska. Palec polski Upór nasz jest o tyle absurdalny, że w tym boju jesteśmy zupełnie osamotnieni. Wstępujący razem z nami do Unii Czesi i Węgrzy prowadzą zupełnie inną politykę. Po fiasku konstytucyjnego szczytu czeskie dzienniki dość obszernie rozpisywały się o złamaniu przez Polskę zasady europejskiej solidarności, o potrzebie utrzymania jedności Europy i wspólnocie europejskich interesów. Jirzi Pehe, były doradca polityczny poprzedniego prezydenta Czech Vaclava Havla, wyłożył jasno to, co po cichu myślą o nas dyplomaci pozostałych krajów Unii: Niepowodzenie brukselskiego szczytu poświęconego konstytucji europejskiej spowodowane przede wszystkim nieustępliwym stanowiskiem Polski pokazało, że w zjednoczonej Europie kraj ten ma swoje własne interesy. A te ciężko będzie zharmonizować z interesami pozostałych państw europejskich. Opinia, że Polska to kraj z wyraźnymi własnymi ambicjami mocarstwowymi, który chce być ważnym, indywidualnym graczem w polityce europejskiej i światowej, i że Polska nie jest zainteresowana budowaniem wspólnej Europy, którą traktuje jak dojną krowę, jest zresztą u naszych sąsiadów dość powszechna. Pozbawieni skłonności samobójczych Czesi i Węgrzy leją na polską rację stanu i najwyraźniej chcą przyłączyć się do tzw. twardego jądra Europy. Coraz częściej tamtejsi politycy domagają się politycznego rozwodu z wiecznie niezadowoloną Polską. Gdy nasza prasa oskarżyła Europę o tworzenie podziałów w Unii, ambasador Węgier przy UE Peter Balazs oświadczył, że trzeba uszanować wolę zacieśniania współpracy między Francją, Niemcami i Wielką Brytanią w nadziei, że współdziałanie "wielkiej trójki" wzmocni Unię Europejską, a nie osłabi. Wśród Węgrów i Czechów panuje przekonanie, że Francja i Niemcy mają wystarczająco dużo sił, by w ostateczności działać niezależnie od pozostałych państw Unii. Nawet pojedynczo każde z tych państw może być liczącym się światowym graczem. Rzeczpospolita Amerykańska Prezydent Kwaśniewski sądzi, że paradoksalnie Stany Zjednoczone są największym krajem europejskim. Z racji swoich korzeni, historii i kultury, a także języka. Nie wierzę w izolacjonizm Stanów Zjednoczonych i nie wierzę również w antyamerykańskie nastawienie Europy. Tyle że wiara Kwaśniewskiego ma się nijak do faktów. Podobnie jak przywódcy Francji i Niemiec inni Europejczycy chcą, by Unia Europejska stała się supermocarstwem podobnym do USA. Z badań przeprowadzonych na zlecenie Transatlantic Trends 2003 wynika, że jedynie 10 proc. mieszkańców starego kontynentu przyznało, że Stany Zjednoczone powinny pozostać jedynym supermocarstwem na świecie. Europejczycy domagają się umocnienia pozycji Unii (89 proc.) oraz zacieśnienia współpracy gospodarczej i politycznej (75 proc.). 78 proc. ankietowanych twierdzi, że polityka Stanów Zjednoczonych może stać się w ciągu najbliższych 10 lat poważnym zagrożeniem dla Europy. Przykładem na umacnianie się Europy kosztem współpracy z Ameryką jest projekt armii niezależnej od NATO. Niedawno podjęto decyzję o dołączeniu żołnierzy niemieckich do tworzonych przez Francję i Wielką Brytanię "grup bojowych" pomyślanych jako europejskie siły szybkiego reagowania. Inne kraje Europy będą mogły przyłączyć się do "grup bojowych", jeśli tylko spełnią wymagania. Projekt nie wzbudza rzecz jasna entuzjazmu u Amerykanów. Przy okazji niedawnej sesji NATO w Brukseli amerykański sekretarz stanu Donald Rumsfeld podkreślił, że budowanie samodzielnych europejskich struktur wojskowych nie leży w niczyim interesie i zagrozi osłabieniem NATO. Błyskawicznie zareagował niemiecki minister obrony Peter Struck stwierdzając, że Stany Zjednoczone powinny uznać prawo Unii Europejskiej odgrywającej coraz większą rolę w polityce bezpieczeństwa i obronnej do posiadania odmiennego zdania niż jej amerykański sojusznik. Wśród współtworzących unijne siły zbrojne Polski oczywiście nie będzie. "Twarde jądro" Europy od dawna stara się prowadzić politykę konkurencyjną wobec amerykańskiej. Prezydent Jacques Chirac spotyka się z chińskim szefem państwa Hu Jintao i deklaruje rozpoczęcie "nowego etapu partnerstwa" francusko-chińskiego. Szefa totalitarnych Chin w Paryżu przywitał czerwony dywan, podświetlona na czerwono wieża Eiffla, barwne obchody Roku Chin we Francji i francuscy przywódcy, którzy nie kryją nadziei, że ta polityczna w zasadzie wizyta zaowocuje zwiększeniem współpracy gospodarczej. Francja chciałaby pchnąć do przodu współpracę w dziedzinie energii atomowej i lotniczej, a także wygrać prestiżowy przetarg na budowę superszybkiej kolei z Pekinu do Szanghaju. Ponadto Francuzi i Niemcy opowiadają się za zniesieniem embarga na sprzedaż broni do Chin wprowadzonego po masakrze na placu Tiananmen w 1989 r. Nad naszymi głowami rozkwita przyjaźń niemiecko-rosyjska. Ostatnio Niemcy otworzyły konsulat generalny w Kaliningradzie. Już teraz roczne obroty handlowe pomiędzy obydwoma krajami sięgają 24 mld euro, a Niemcy są w Rosji najważniejszym inwestorem zagranicznym. Wdzięczny Putin uznał Niemcy za kluczowego partnera z punktu widzenia budowy stosunków z Unią Europejską. Europejski garb Naszą pozycję w Europie dodatkowo popsuły wyniki ostatnich wyborów w Hiszpanii. Lider zwycięskich socjalistów nie dość, że zapowiedział wycofanie wojsk z Iraku, to dał wyraźnie do zrozumienia, że Hiszpania zgodzi się na proponowane zmiany w liczeniu głosów. Tym samym Polska jako jedyna opowiada się za utrzymaniem systemu z Nicei. Naszych orłów najwyraźniej nic nie złamie. Już nazajutrz Jerzy Szmajdziński pouczył Hiszpanów, że powinni wypowiadać sądy racjonalne, a nie emocjonalne, i zasugerował, że sami nie do końca wiedzą, co mówią, bo i tak nie mogą sobie pozwolić na nielojalność wobec Amerykanów. Bronisław Komorowski niezwykle taktownie stwierdził, że zawsze istniało podejrzenie, że tak powiem, na końcu Hiszpanie sprzedadzą swoją twardą postawę za oliwki czy za wino, czy za jakieś pomidory. Oto dyplomacja w wydaniu 40-milionowego państwa. W całej tej paranoi jako taki rozsądek usiłuje zachować już chyba tylko Danuta Hübner, ale ona już przestaje reprezentować Polskę, bo reprezentować zaczyna Europę. Na konferencji zorganizowanej przez Centrum Studiów nad Polityką Europejską opieprzyła Waszyngton za odmowę ratyfikacji protokołu z Kioto i zauważyła, że różnice, które istnieją między Ameryką a Europą są dość głębokie w wielu sprawach. Ponadto, wbrew powszechnym w Polsce antyrosyjskim fobiom, pani minister oświadczyła, że Unia ma interes w rozwijaniu bliższych więzi z Rosją. My, Europejczycy, stajemy się coraz bardziej zależni od Rosji jako źródła energii. Unia okazała się więc urzędowej Warszawie podstępna, zła i perfidna. Nie dotrzymuje wcześniejszych zobowiązań i chce nas wciągnąć w swój niezrozumiały konflikt z Ameryką. Nasi niegdysiejsi przyjaciele teraz zamykają przed nami swoje rynki pracy i grożą zmniejszeniem unijnych dotacji. Mieliśmy być Europejczykami pełną gębą, a może się zdarzyć, że będziemy robić za klasowego wała. Pozostaje nam już chyba tylko jedna droga do zjednoczonej Europy. Anschluss. Bohaterscy obrońcy Nicei: Leszek Miller, Sojusz Lewicy Demokratycznej, premier: – Jeśli chodzi o system głosowania (ustalony w Nicei – przyp. red.), konsekwentnie stoimy na tym gruncie. Włodzimierz Cimoszewicz, SLD, minister spraw zagranicznych: – Od początku mówiliśmy, że w jednej kwestii (traktat nicejski – przyp. red.) nie widzimy możliwości zmiany stanowiska. (...) Nie zgadzam się, że to stanowisko konfrontacyjne. Bronimy prawa do mówienia własnym głosem w sprawach europejskich. Jan Rokita, Platforma Obywatelska: – Zależało nam, aby prawa, które Polska nabyła w UE w ramach traktatu nicejskiego, nie zostały nam wbrew naszej woli odebrane. I nie zostały. Donald Tusk, PO: – Nicea albo śmierć to nie jest chwyt retoryczny. Jest to poważne wezwanie do narodowej roztropności, w imię której warto podjąć ryzyko dla ocalenia marzeń o lepszym życiu pokoleń naszych dzieci. Jacek Saryusz-Wolski, PO, były minister ds. integracji europejskiej: – W układzie nicejskim jesteśmy krajem rozgrywającym, w nowym systemie możemy być krajem rozgrywanym. Dlatego sprawę Nicei warto stawiać ostro. Jarosław Kaczyński, Prawo i Sprawiedliwość: – Przyjęcie projektu konstytucji (europejskiej w kształcie forsowanym przez Francję – przyp. red.) oznaczałoby, że Polacy przestaliby być gospodarzami we własnym kraju i straciliby wpływ na politykę Unii Europejskiej. Roman Giertych, Liga Polskich Rodzin: – Nie utracimy suwerennego państwa. Chodzi o to, żeby nie podchodzić do Unii naiwnie, ale twardo bronić swoich interesów. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ryjąc pod Czechami Policja w kopalni, Polacy zlani wodą i żelaznymi prętami – pisał rozogniony reporter. W Polsce górnicy robią głodówki i manifestacje. Z Czech napłynęły wieści, że polscy górnicy leżą w szpitalach pobici. Pomknąłem jako sprawozdawca na górniczą wojnę polsko-czeską. Czechy. Kilometr od przejścia granicznego Chałupki–Bogumin. Opuszczają się szlabany, zaraz przejedzie pociąg. Jest. Sunie powoli. Ciągnie 22 wagony po brzegi wypełnione węglem. Elektrowóz ma z boku napis "C˘D", czyli "C˘eská Doprava". Na wagonach widać napis "PKP". Węgiel jedzie na północ. Do Polski. W porównaniu z polskim, czeskie górnictwo ma się wyśmienicie. Kopalnie przynoszą zysk. W zeszłym roku wydobyły 14,5 mln ton węgla. Dają pracę 22,5 tysiącom ludzi. W tym dwóm tysiącom Polaków. Między Polakami a Czechami nie było dotąd żadnych konfliktów. Górnicy wiedzą, że pod ziemią nie ma miejsca na awantury, bałagan czy lenistwo. Wszyscy muszą ze sobą współpracować. Inaczej będą trupy. Bitwa pod ziemią Od niedawna tematem numer jeden w całym Ostrawsko-Karwińskim Zagłębiu Węglowym jest bitwa, do której miało dojść w kopalni Dukla. – Po skończenej robotie Polaki wepchnęli se przed naszich w kolejce do windy. I to byl pretekst do loupaniny – opowiada Jan Firek, Polak z Zaolzia. Chodził do czeskiej szkoły, więc po polsku mówi nie najlepiej. W swojej wsi jest prezesem koła górniczego. Teraz martwi się, co będzie, bo w jego kopalni także pracują Polacy. – Nasze chopaki rzekli waszym, co by stanęli na konce fronty. Wtedy Polaki pedzieli, że za rok to zostanom jenom oni, a Czeszi pójdou precz z kopalń. I tak se zaczelo. Stowka horników se tukla roksorami. To takowe metalowe pręty. – Szczegóły powtarzają wszyscy mieszkańcy terenów przygranicznych z Polską. Jan Firek, tak jak i pozostali, zna tę historię z gazety. O bitwie między Polakami a Czechami 25 listopada napisał "MoravskoslezskÝ Deník". Gazeta opisuje mrożące krew w żyłach wydarzenia – "olbrzymią bijatykę" na "żelazne tyki". Walczące strony próbowali ponoć rozdzielić pracownicy ochrony kopalń, ale bezskutecznie. Nie udało się to nawet policjantom, którzy zjechali na dół do kopalni. Dopiero zimna woda, którą zaczęto polewać górników, sprawiła, że bójkę przerwano. Zdaniem "Moravskoslezskiego Deníka" wielu uczestników potyczki odniosło obrażenia. Głównie Polaków. Mieli krwawe szramy i złamania. Dziesięciu naszych rodaków zostało rannych poważnie. Dziennikarz twierdził, że szefostwo górniczego koncernu OKD usiłowało nie dopuścić, by wieści o rozruchach się rozeszły. Byle skłócić Artykuł ukazał się 25 listopada i już tego samego dnia o tragicznych wydarzeniach bębniło radio. Dopiero wówczas policja wszczęła śledztwo, bo okazało się, że podczas krwawych incydentów w kopalni Dukla nie było ani jednego funkcjonariusza policji. Policjanci zaczęli od wizyty w szpitalach w Ostrawie i Karwinie, gdzie powinni trafić poszkodowani górnicy. Jednak ostatni hospitalizowany górnik z Polski pracował nie w Dukli, lecz w C˘SM. Frezarka ucięła mu przedramię. Lekarze je przyszyli i teraz już nawet rusza palcami. – W szpitalach w Karwinie i w Ostrawie nie natrafiliśmy na żadnych rannych podczas wymienionego incydentu – informuje podchorąży Zlatus˘e Viacková z Komendy Powiatowej Policji w Karwinie. Policja otrzymała pismo od Radka Chalupy, rzecznika koncernu OKD, który pisze: Artykuł i informacje w nim zawarte nie opierają się na prawdzie. Swoją negatywną wymową i próbą wywołania napięcia pomiędzy górnikami polskiej i czeskiej narodowości szkodzą dobrej reputacji i stabilności firmy. Mimo to śledztwo nadal będzie prowadzone. – Kierownictwo firmy uznaje ten artykuł za próbę wywołania napięcia pomiędzy czeskimi i polskimi górnikami – mówi mi Radek Chalupa. Kopalnie są prywatne Spotykamy się w siedzibie OKD w Ostrawie. Budynek stoi w samym śródmieściu. Po przeciwnej stronie ulicy – ratusz. Kiedyś ważniejszy od ratusza był właśnie biurowiec OKD. Przed rozpadem Czechosłowacji kopalnie czeskiego Śląska dawały pracę ponad 100 tysiącom ludzi. Skrót OKD oznacza Ostrawsko-Karwińskie Kopalnie. W 1998 r. OKD sprywatyzowano. 46 proc. akcji pozostawiło sobie państwo, ale ponad połowa należy do firmy Karbon Invest. Firma połączyła część kopalń, część zlikwidowała. Pozostały cztery zakłady wydobywcze na czeskim Śląsku i jeden na Morawach. To całe czeskie górnictwo. – Zasadnicza różnica między czeskim a polskim górnictwem polega na tym, że państwo nie udziela nam żadnego wsparcia – informuje Radek Chalupa. Czesi mają węgla jeszcze gdzieś na 30 lat. Zamierzają fedrować tak długo, jak długo będą kupcy na węgiel. A od 2, 3 lat w Czechach obserwuje się powrót do ogrzewania węglem. To dlatego, że podrożała energia elektryczna i gaz. Jednak najważniejszy odbiorca węgla kamiennego to przemysł. Węgiel z kopalń należących do Karbon Investu kupują huty. Trzy czeskie: Nová hut´, Vítkovice Steel i Tr˘inec. Austriacka w Linzu, węgierska w Dunaújváros, słowacka USS Steel w Koszycach. Węgiel z Czech jedzie także do Niemiec i do Polski. Chrapka na Morcinka OKD to firma, która przynosi zyski, a jej właściciel, czyli Karbon Invest, łakomym okiem zerka za północną granicę, do Polski. Nie tak dawno chciał kupić naszą kopalnię Morcinek, której złoża podchodzą aż do granicy i łączą się ze złożami kopalni C˘SM. Ale zakładowa "Solidarność" postawiła tak wygórowane warunki, że Czesi odskoczyli. Teraz Morcinek jest trupem. Górników zwolniono. Węgla się nie fedruje. Jedyna korzyść z tej kopalni to gaz, który się stamtąd wydobywa. Kto to robi? Czesi. Zamierzają w przyszłości przerzucić gazociąg nad graniczną rzeką Olzą. Te 46 proc. akcji OKD, które należą do państwa, chciał odkupić holenderski koncern LNM. Ten sam koncern przymierza się do hut w Trzyńcu i Witkowicach. Otrzymał nawet błogosławieństwo rządu Czech. A Czesi ze Śląska, zamiast się cieszyć z tego, że zachodni gigant wejdzie do nich ze swoim kapitałem, wszczęli bunt. Prywatny Karbon Invest mający większość udziałów zwołał walne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym wywalono z rady nadzorczej wszystkich przedstawicieli państwa. Holenderskiemu koncernowi zablokowano w ten sposób dostęp do informacji o firmie. Jeden z parlamentarzystów reprezentujących mieszkańców Zaolzia ostrzegł rząd, że huty przejęte przez LNM zrezygnują z czeskiego węgla i będą go sprowadzać z Polski, a to doprowadzi Karbon Invest do bankructwa i spowoduje zamykanie czeskich kopalń. A główni akcjonariusze Karbon Investu, Czesi Viktor Kolácek i Petr Otava, ogłosili, że jeśli LNM stanie się jednym z udziałowców Karbon Investu, to upadek tej firmy może nastąpić jeszcze szybciej. Wszystko dlatego, że koncern hutniczy LNM jest jednym z głównych konkurentów właśnie tych koncernów, do których należą huty sprowadzające czeski węgiel. Rząd odstąpił od swoich zamierzeń, a ostrawska gazeta "Horník" pokazała zdjęcie, na którym Viktor Kolác˘ek i Jir˘í Rusnok, minister przemysłu i handlu, ściskają sobie ręce. Kdo je víc W Stonawie, małej czeskiej wiosce leżącej kilka kilometrów od Karwiny, nie myśli się o wielkiej polityce. Mieszkańcy to reprezentanci głównej mniejszości narodowej zamieszkującej północne Czechy – czyli Polacy. Żyją biednie, bo choć bezrobocie w Czechach nie przekracza 10 proc., to w całym regionie ostrawsko-karwińskim sięgnęło już 18 proc. – Ja sem horník, kdo je víc? – Maksymilian Broz˘ek cytuje popularne w tych okolicach powiedzenie. Dosłownie tłumaczone znaczy: Jestem górnik, kto jest więcej? Pan Maksymilian przepracował 30 lat w kopalni. Zarabiał dobrze. Teraz też jest mu lepiej niż innym emerytom, bo górnicy otrzymywali wyższe emerytury. Ale młodzi nie mają pracy. Kopalnie ich nie przyjmują, chociaż czeskie prawo nakazuje zatrudniać najpierw Czechów, a później dopiero cudzoziemców. – Pracownikom z Polski nie trzeba tyle płacić, co nam – twierdzi Vaclav, górnik ze Stonawy. – My musimy dostać pensję, a poza tym ubezpieczenie zdrowotne i emerytalno-rentowe. A polscy górnicy są pracownikami firm Polcarbo i Alpex. Płaci się tym firmom, a one rozliczają się z Polakami. Kiedy jednak Vaclav zaczyna rachować, wychodzi mu, że gadki o taniej sile roboczej z Polski trzeba włożyć między bajki. Prawdziwy problem tkwi w czym innym. – Na początku to Polacy robili po 12 godzin non stop – przyznaje Vacek. – Teraz już tak nie jest, ale i tak jadą, ile się da. Stachanowcy zza granicy Czescy górnicy są zaniepokojeni wysoką wydajnością Polaków. Boją się, że w efekcie im również zostaną podniesione normy. Pod koniec listopada podsumowano wyniki pracy czterech brygad wybierających węgiel w kopalni Vacka. Mój rozmówca wyciąga kopalniany biuletyn i pokazuje odpowiedni fragment. Plan przekroczyła tylko jedna z nich. Oraz polska firma Polcarbo, która w tejże kopalni rabuje piątą ścianę. Piotrek pracuje w tej samej kopalni, co Vacek. Zatrudnia go właśnie firma Polcarbo. Przy czeskim piwie zastanawiał się z innymi Polakami, co teraz będzie, kiedy zaczęła się nagonka na polskich górników. Przy czwartym kuflu doszli do wniosku, że nic nie będzie. – Czesi to spokojny naród, miły. A poza tym tutaj mieszka kupa rodaków, tych z Zaolzia. Lubią nas – mówi Piotrek. Na zarzuty, że Polacy harują jak stachanowcy, tylko wzrusza ramionami. – Musimy być lepsi. Przecież inaczej nie chcieliby nas tutaj. A my robimy w pół roku to, co Czesi przez rok. Na polskie Piotrek zarabia w Czechach około 2,5 tys. zł. Mówi jednak, że gdyby w Katowicach dostał 1,5 tys., to od razu rzuciłby robotę w Czechach. Byle tylko starczyło na alimenty, mieszkanie i michę. Opróżnić biurowiec Piotrek mieszka w ogromnym hotelowcu wybudowanym w Pietrowicach, tuż przy granicy z Polską. Tu się gnieżdżą głównie Polacy i trochę Słowaków. Niektórzy prosto na szychtę jeżdżą z Polski, ale bezpieczniej jest spać po czeskiej stronie. Wiadomo – na granicy mogą za byle co zatrzymać. Według Piotrka łatwo sprawić, by polskie kopalnie też wychodziły na swoje. Z pamięci wymienia czeskie "dolÝ", które jeszcze działają. Połączono je po kilka razem. – Jak kilka kopalń ma jednego dyrektora, jednego głównego inżyniera, to i pozostałych urzędasów jest mniej. U nas też trzeba by zacząć od opróżnienia biurowców – radzi Piotrek. Tak się dziwnie złożyło, że tuż przed opublikowaniem przez "MoravskoslezskÝ Deník" artykułu o bitwie między polskimi a czeskimi górnikami, OKD ogłosił plany zwalniania kolejnych czeskich pracowników. Jednocześnie rozeszła się wieść o tym, że OKD przyjmie do pracy kolejnych Polaków. To zapewne powód, że ukazał się artykuł o zmyślonej bójce. Byle do Unii Radek Chalupa twierdzi, że OKD musi zatrudniać Polaków. Po 1989 r. w Czechach rozwalono szkolnictwo zawodowe. Górników się więc nie kształci. A nawet gdyby, to czeskie prawo zakazuje zatrudniania pod ziemią nieletnich. Uczniowie nie mogliby więc odbywać praktyk pod ziemią. W tym samym czasie, w którym w czeskiej kopalni Dukla rozgrywała się wirtualna bójka, po polskiej stronie było naprawdę gorąco. Rząd ogłosił plany zlikwidowania 7 kopalń i zmniejszenie zatrudnienia o 35 tysięcy ludzi. W centrum Katowic górnicy organizowali manifestacje, przed Urzędem Wojewódzkim wybuchały petardy. Nie ma co się dziwić. Gdyby nawet Czesi podjęli decyzję o tym, że w swoich kopalniach zatrudniają wyłącznie Polaków, to i tak miejsca by brakło dla ponad połowy zwolnionych. Nadzieją polskich górników jest Unia Europejska. Jak się dowiedzieliśmy, Czechom podobał się nie tylko Morcinek (zanim stał się trupem), ale kilka innych polskich kopalń. Na przykład Budryk. Nasi czescy sąsiedzi czekają tylko na zjednoczenie z Unią, by zacząć kupować nasze zakłady górnicze. Pod warunkiem że nie zostaną wcześniej zalane wodą. Oraz że je opuści "Solidarność", która stawia warunki nie do spełnienia. No, ale aby te dwa życzenia się spełniły, to trzeba naprawdę gorących modłów. A Czesi modlić się nie lubią. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arystokratów ci u nas dostatek... Jeden z radnych Rady Miasta Rejowiec Fabryczny zwraca się do burmistrza per "panie hrabio". Chce w ten sposób dać do zrozumienia, że sprawując władzę pan burmistrz z nikim się nie liczy i robi, co chce. Uczta Pola Pan wicepremier od autostrad, które będą kiedyś wybudowane, Marek Pol gościł w szkole integracyjnej w Milinie. Podarował dzieciakom komputer, a potem zjadł z nimi pizzę i drożdżówki. Dzieci pytały Pola, co trzeba zrobić, żeby zostać premierem. Trzeba się uczyć – skłamał wicepremier. Głogów Paryżem Dolnego Śląska W Głogowie powstał salon fryzjerski tylko dla dorosłych. Strzygą w nim, wyłącznie panów, dwie 20-letnie fryzjerki w czerwonej bieliźnie i czarnych pończochach. O pracę w zakładzie ubiegało się ponad 30 fryzjerek. Skłonni jesteśmy małodusznie sądzić, iż kobiety przygnała tu niska chęć zarobku, a nie szlachetna potrzeba dawania radości bliźnim. D. J. Goodbye MPT Nowa Kaczorowa rada nadzorcza największej korporacji taksówkarskiej będącej własnością m.st. Warszawy odwołała Adama Toborowicza z funkcji prezesa MPT. Toborowicz rządził firmą nieprzerwanie od 27 lat. To on – jeszcze w czasach realnego socjalizmu – z przynoszącego olbrzymie straty przedsiębiorstwa stworzył opartą na rachunku ekonomicznym i dającą olbrzymie zyski firmę. Potem w okresie transformacji, gdy niemal wszystkie państwowe molochy padały, zrestrukturyzował MPT i uczynił je największą, najnowocześniejszą i najlepszą korporacją taksówkarską. Ale kasa jest kasą, TKM rządzi i trzeba było tak intratną fuchę dać swojakowi. I dano. Nowym władcą MPT został... Andrzej Gelberg. Dziennikarz znany jako najbardziej nieudany redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność". Ten, który odesłał organ prasowy solidaruchów w niebyt i zapomnienie. Uwaga pasażerowie! Teraz miejskie taksówki jeździć będą tylko w prawo. W. P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Podpora Kaczora " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jaki prąd taki sąd " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polonia 1 powinna dostać potężną subwencję z KRRiTV za twórczy wkład w rozwój dziennikarstwa telewizyjnego. W programie informacyjnym "Co za szok" z każdym niusem pani prezenterka pozbywała się części przyodziewku, by w końcu wyjawić nagą prawdę. Już widzimy redaktor Olejnik rzucającą w stronę Borowskiego nie pytanie, lecz stanik, Dorotę Gawryluk gestem Sharon Stone z "Nagiego instynktu" zmuszającą Leppera do odpowiedzi lub Macieja Orłosia kończącego "Teleexpress" zdjęciem okularów. W familijnym Pulsie "Pytania Krzysztofa Skowrońskiego" wymierzone były w architekta Czesława Bieleckiego występującego w programie jako architekt pokoju na Bliskim Wschodzie. Eksawuesiarz uważa, że Szaron pacyfikuje Palestyńczyków w ramach obrony koniecznej, Izraelczycy są dobrzy, bo mają demokrację, a muzułmanie źli, bo się za szybko rozmnażają. Plan pokojowy Bieleckiego zakłada "przemieszczenia ludności" – to takie zdrobnienie od czystek etnicznych. Sądzimy, że były szef sejmowej Komisji Stosunków Międzynarodowych powinien pójść dalej i wysunąć nośne społecznie hasło "Palestyńczycy na Madagaskar". Kwiatkowski powiedział, że pieniądze z abonamentu idą na promowanie dobrych książek. Rzuciliśmy się zatem na program Beresia "Ciekawe książki", w którym występowali: Bereś, feministka w okularach oraz łysy w sweterku. Po kwadransie "pozbawiania się przestrzeni metafizycznej" na rzecz "mięsa psychologicznego" przystąpiono do omawiania książki "Seks w przyszłości". Bereś był przeciwko, dla feministki seks nie ma przyszłości, zaś dla łysego seks jest przeszłością. Teraz rozumiemy, na czym polega misja mediów publicznych. Na pokazywaniu Beresia, a nie seksu. "Hot Chat 2001" na TV 4 z szefem Samoobrony w roli głównej powinien nosić tytuł "Świat według Leppera". Kalinowski jest zdrajcą, Michnik powinien płacić podatki, PSL musi odejść z mediów publicznych, media powinny przestać szkalować widzów, czyli Samoobronę, a Lepper ma być premierem. Przewodniczący Samoobrony jest nastawiony pokojowo, a od Arafata odróżnia go to, że chociaż może, to nie chce wyjść na ulicę. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Chciałabym podać Ojcu Świętemu plasterek salcesonu, tylko gdzie znaleźć dobry – martwiła się cały tydzień siostra Ludmiła z garkuchni Domu Arcybiskupów Krakowskich odpowiedzialna za przygotowanie papie papu. Poza salcesonem przygotowano ponad milion hostii, które rozdawać będzie dwa tysiące księży i kleryków w ciągu zaledwie piętnastu minut. To absolutny rekord świata godny zapisu w Księdze Guinnessa. • Na Śląsku Mumia Wolności odrzuciła zaloty Ruchu Społecznego (resztówka po AWS) i zaczęła kokietować SLD. Na Podlasiu z rządzącą koalicją SLD–UP wystartują bractwa cerkiewne. Z Samoobroną Andrzeja Leppera – Polska Unia Gospodarcza Wojciecha Kornowskiego, przegrana w wyborach parlamentarnych. Na listach Mumii Wolności we Wrocławiu znajdą się liderzy szalikowców Śląska Wrocław, najbardziej bojowi zadymiarze. To odwet Frasyniuka za przejście dżudoki Rafała Kubackiego do klubu Samoobrona. • Pułkownik WP Ryszard Chwastek w liście otwartym skrytykował "barbarzyńską redukcję kadry" oficerskiej. Zrobił tym dobrze ministrowi Szmajdzińskiemu, dając mu pretekst do wyrwania Chwastka z kadry oficerskiej, czyli kontynuowania polityki redukcji. • Andrzej Lepper, podoficer, lider Samoobrony zapowiedział, że ścisłe kierownictwo tej partii będzie pobierać kaucje od kandydatów na posłów i samorządowców. Posłów wycenił na milion złotych, samorządowców zdegradował do stu tysięcy. Kaucje przepadną, jeśli wybrani z listy Samoobrony przejdą potem do konkurencji. Pomysł spóźniony nieco, bo czterech posłów już mu bryknęło. Czyli cztery duże bańki w plecy. • Łamie się koalicja Platfusmersów i PiSuaru posiadająca drugi wynik (18 proc. poparcia) w samorządowych rankingach przedwyborczych. Spółka POPiS miała wystawić kandydatów na prezydentów przynajmniej w 11 dużych miastach. W dwa miesiące po uroczyście odtrąbionej w mediach deklaracji zdołano ustalić jedynie dwóch. • Wyleniał Lech Wałęsa. Z powodu upałów zrzucił na lato wąsy. Kiedyś "NIE" proponowało mu wielkie pieniądze za odesłanie ich Urbanowi. Nie połakomił się. Do historycznego spotkania Lecha Wałęsy, Mieczysława Wachowskiego oraz państwa Lecha i Jarosława Kaczyńskich doszło po latach w Gdańsku. Tym razem wyżej wymienieni nie strajkowali, nie knuli, nie obalali ustroju socjalistycznego godząc przy okazji w sojusz ze Związkiem Radzieckim, tylko zasiedli wspólnie w ławach sądowych. Państwo Kaczyńscy zarzucili Wałęsie i Wachowskiemu "wielokrotne przestępstwa", a Wachowski zarzucił Kaczorom branie pieniędzy z FOZZ. Falandysz robił za papugę. • Obywatelowi Mirosławowi Danielakowi, znanemu publiczności jako Malizna, od półtora roku oczekującemu na proces tzw. starego Pruszkowa w jednym ze śląskich więzień, odebrano telefon komórkowy. No i jak się teraz będzie Malizna kontaktował z innymi bossami Pruszkowa, którzy siedzą gdzie indziej i nadal mają komórki? • Po pobiciu prezesa "Odry" Walusia Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych wydała histeryczne oświadczenie: "... żaden z przedsiębiorców i pracodawców, szczególnie prywatnych nie może czuć się bezpiecznie we własnej firmie, we własnym mieście i we własnym kraju...". Konfederacja Bochniarzowej twierdzi, że pracodawcy czują się jak przestępcy wyjęci spod prawa i protestuje przeciw spektakularnym aresztowaniom biznesmenów oraz oskarża "część władz" o aprobowanie nieinterwencji policyjnej w "Odrze". O tym, że trzeba ludziom płacić – ani słowa. Oświadczenie to szczyt bezczelności, wręcz prowokowanie do bicia. • Komendant główny policji gen. insp. Antoni Kowalczyk ma odejść ze stanowiska. Dymisja nie ma związku z nieróbstwem policji podczas zadymy w szczecińskiej "Odrze"; komendant ma polecieć za tzw. całokształt. Następcą Kowalczyka zostanie prawdopodobnie obecny jego zastępca nadinsp. Władysław Padło. Padło na Padłę. • Wedle "Gazety Wyborczej" relacjonującej w zeszłym tygodniu najnowsze naukowe odkrycia, jąkanie się wynika z ukrytej wady mózgu. Gratulujemy redaktorom odwagi. • W stolicy na placu Inwalidów bankomat wydaje banknoty Narodowego Banku Polskiego śmierdzące końskim gównem. Bank Balcerowicza ortodoksyjnie twierdzi, że pieniądze nie śmierdzą. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czy SLD jest jeszcze lewicą Kiedy cztery lata temu wstępowałem do Frakcji Młodych SdRP, nie sądziłem, że coś takiego przeżyję – delegacja lewicowego (sic!) rządu będzie popierać projekt wpisania odwołania do Boga (Invocatio Dei?) w preambule przyszłej konstytucji Unii Europejskiej. Przeciwko planom tym ostro zaprotestowało część państw UE z Francją na czele. Tą Francją, w której obecnie tak prezydent, jak premier wywodzą się z centroprawicy. Ponieważ we Francji idee republikańskie są od dawna kanonem przyjętym przez prawie całą klasę polityczną, doszło do czegoś w rodzaju absurdu: francuska prawica protestuje przeciwko klerykalizmowi polskiej lewicy. Unia Europejska funkcjonuje jako wspólnota wszystkich jej obywateli, bez względu na ich płeć, narodowość, rasę, światopogląd, wyznanie, preferencje seksualne itp., itd. Wspólnota wszystkich ludzi, nie tylko wierzących w Boga. Wydawać by się mogło logiczne, że delegacja polska skupi się przede wszystkim na prezentacji i szukaniu poparcia państw członkowskich Unii na rzecz naszych koncepcji praw człowieka i obywatela, praw socjalnych, rozwiązań systemowych regulujących funkcjonowanie przyszłych instytucji europejskich itp. Tymczasem najważniejszym zadaniem polskiej delegacji stało się doprowadzenie do wpisania odwołania do Boga w preambule konstytucji. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak po 1997 r. przyzwyczailiśmy się do podobnych zagrań przedstawicieli polskich władz – wystarczy tylko przypomnieć sobie konferencję ONZ w Pekinie – gdyby nie fakt, że nowe rozwiązanie prawne forsuje lewicowy rząd Leszka Millera! Znajomi często zadają mi pytanie: czy SLD w kreowaniu polityki gospodarczej i światopoglądowej jest jeszcze lewicą? Co do kwestii gospodarczych tłumaczę, że pewne posunięcia są nieuniknione, spowodowane deficytem budżetowym i potrzebą szybkiej naprawy finansów państwa. Że SLD jako odpowiedzialne ugrupowanie nie może postępować inaczej, choć wie, jak bardzo jest to bolesne dla wielu naszych rodaków. Ale jakich argumentów mam użyć, by usprawiedliwić taką a nie inną politykę światopoglądową mojego ugrupowania? W miarę upływu czasu nabieram coraz większego przekonania, że do końca rządów SLD obecne status quo w tym zakresie zostanie utrzymane. Nie będzie liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, nie będzie przywrócony do szkół obiektywnie nauczany przedmiot "wychowanie seksualne człowieka", nie zostaną zalegalizowane instytucja konku-binatów i związki par heteroseksualnych. Pod znakiem zapytania stoi kwestia działania na rzecz równouprawnienia kobiet i mężczyzn. O opodatkowaniu kościołów w ogóle można zapomnieć. W obliczu tych wszystkich przykładów pytanie moich znajomych, czy SLD jest jeszcze lewicą, staje się bardzo zasadne. Czyż neutralność światopoglądowa państwa, działanie na rzecz niedyskryminacji i równouprawnienia, przedkładania edukacji nad surowość prawa (aborcja, narkomania) to nie jest już program Międzynarodówki Socjalistycznej, do której rządząca SLD również należy? Polska lewica rządzona przez premiera Millera ewoluuje w kierunku konserwatywnym. Robi to w imię głupiego założenia, że poparcie Kościoła katolickiego jest warunkiem nieodzownym do wprowadzenia Polski do UE. Ale nie tylko. Wydaje się, że dzisiaj brak jest w Sojuszu nie tylko chęci przeprowadzenia tych wszystkich zmian, ale wręcz przekonania o ich trafności. Dominuje za to pogląd wyrażony niedawno przez Ryszarda Kalisza, że wszystkie te zmiany zostaną dokonane, ale nie w ciągu tej kadencji Sejmu, a może nawet nie w ciągu najbliższych 10 lat, bo społeczeństwo nie jest jeszcze na nie gotowe. Grunt pod taką ewolucję był przygotowywany od dawna. Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi marginalizowano osoby dążące do zmian prawnych w relacji Kościoła i państwa – uważając je za beton antyklerykalny i wmawiając pozostałym członkom SLD, że kwestie światopoglądowe to sprawy zastępcze. Nasz rząd postawił wszystko na wprowadzenie Polski do UE i powrót na ścieżkę szybkiego rozwoju gospodarczego. Temu podporządkowane są wszystkie inne cele. Niestety, jest to zagranie va banque, w wyniku którego w 2005 r. może dojść do scenariusza totalnej klęski – zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i prezydenckich. Jeśli lewica nie spełni obietnic gospodarczych, bo np. nie potrafiła, i światopoglądowych, bo nie chciała i się bała. Paweł Kończyk www.lewica.pl Czarne na czerwonym Mam 21 lat. Od 3 lat jestem członkiem-fanem SLD. Od pewnego czasu nachodzi mnie jednak pewna perwersyjna wizja: ciemny zakątek Sejmu, rozmawiają dwie osoby. Nagle jedna z nich rozgląda się na boki i gdy nikogo obcego nie widzi, nurkuje pod czarną sutannę drugiej. Po kilku minutach wychodzą z cienia, z ulgą na twarzach: Miller (premier) i Fluorescencja Glemp patrzą na siebie z czułością i idą dalej robić politykę... Wytłumaczcie mi, w jakiej ja jestem partii i dlaczego moja legitymacja zaczyna przypominać mi papier toaletowy?!! Dlaczego góro olewasz swoje fundamenty?!! Czy mam głosować na Leppera?! W. (e-mail do wiadomości redakcji) KoKat komisarz Jeśli wyrok, jaki zarobiła "Trybuna", utrzyma się (a sądzę, że tak), to KoKat (Kościół katolicki – jako instytucja dla odróżnienia od kościoła – wiernych) znalazł sobie kolejne źródło dochodu. By w przyszłości ustrzec redakcje przed ponoszeniem kosztów sądowych w sprawach o "obrazę uczuć", proponuję, by mój poseł pan red. Gadzinowski złożył w Sejmie projekt ustawy o ustanowieniu w każdej redakcji (nie tylko w prasie) stanowiska "Pełnomocnika ds. Uczuć Powszechnie Akceptowanych" (PUPA) z uposażeniem z-cy red. nacz. i z uprawnieniami komisarza. Stanowisko to obsadzałby KoKat. Komisarz podlegałby tylko prawom KoKat, a jego decyzje w odniesieniu do treści lub formy dzieła (włącznie z ewent. wstrzymaniem edycji) byłyby nieodwołalne. W redakcjach uważanych przez KoKat za "czerwone" stanowisk powinno być dwa, w "NIE" – 3 do 10. Jerzy Kalicki (e-mail do wiadomości redakcji) ... niech rzuci kamieniem Zaprawdę powiadam Wam, żaden brud i zło nie mają do Was dostępu, poza tym, które macie w sobie. I chcąc, czy nie, bardziej tygodnik "NIE" jest Bogu oddany niż wielu biskupów. I ni jedni, ni drudzy nie będą mogli zaprzeczyć, jeśli wejrzą w siebie, gdzie nikogo, poza nimi i Bogiem nie ma, czy może się mylę? SIWAK (e-mail do wiadomości redakcji) Szkolenie owiec Moja siostra kończy właśnie III klasę gimnazjum w szkole nr 75 w Krakowie. No to co? No nic. Tylko że u niej ocena z religii liczy się do średniej. Ale już ocena z języka niemieckiego nie. Powód? Bo jest to przedmiot dodatkowy. No tak, dodatkowy. Ale religia... podobno też. Michał, Kraków (e-mail do wiadomości redakcji) Znasz li ten kaj Na trop "NIE" wpadłem niedawno, przeczytałem kilka artykułów i... Tak doskonale dosadnych i rzeczowo napisanych artykułów nie czytałem od czasów felietonów p. Urbana w "Polityce". Czy obecna Polska jest naprawdę tak "popapranym" miejscem? Poza internetem nie mam kontaktu z "Krajem Wiecznej Transformacji", jednak dla kogoś, kto tak jak ja odwykł od życia w Polsce, jest to wprost nie do uwierzenia. Tak jak opisujecie różne przypadki z życia kraju, który było nie było leży w środku Europy, pozostaje jedynie zapytać retorycznie – do czego to wszystko doprowadzi? Pamiętam, jak w latach 80. stawiałem sobie podobne pytanie obserwując beznadzieję tamtych czasów. Krzysiek, Toronto (e-mail do wiadomości redakcji) Gość w dom... Chciałbym udzielić pewnej przestrogi wszystkim tym, którzy od czasu do czasu lubią spakować plecak i wyruszyć np. w góry. Zdarza się czasem takim osobom szukać noclegu, bo znalazły się akurat w miejscu, w którym z jakichś niewyjaśnionych powodów nie ma schroniska czy kwater prywatnych, a do najbliższych tego typu miejsc pozostaje jeszcze do przejścia kawał drogi. Poza tym są głodni, spragnieni i niewyspani. Niech nie wpadną na pomysł, by spytać o nocleg na plebanii. Jedyne na co mogą liczyć, to zamknięcie drzwi przed nosem i to w sposób tak chamski, że pasujący raczej do łobuza niż do księdza, a może zresztą to jest to samo. Warto podać jeszcze, gdzie mieści się to zagłębie "miłosierdzia", coby wiadomo było, w jakie okolice raczej się nie zapuszczać bez zarezerwowanego wcześniej noclegu. Otóż jest to miejscowość Huciska w Beskidzie Makowskim. Jakub Grabowski (e-mail do wiadomości redakcji) Pochrzaniliście Nie jestem pewien, czy piszę pod właściwy adres (ten jest jedynym, jaki znalazłem). Przeczytałem w "Telewizorni" ("NIE" nr 22/2002) o lądowaniu JP2 w Azerbejdżanie. Redakcja napisała nieprawdę: R2D2 nie mówił w wielu językach, choć przyznaję, że niezrozumiale pogwizdywał i miał mały dekielek. Zapewne mieliście na myśli C3PO (czytaj SIFRIIPIO), który faktycznie zna wiele języków. Jeśli nie oglądaliście żadnego odcinka "Gwiezdnych Wojen", to podpowiem, że C3PO często bredził głupoty, poruszał się niezgrabnie, był postacią komiczną, a w jednej z części sagi podszywał się pod boga, nie TEGO Boga! – zadowolił się zwykłym, pogańskim bożkiem dzikusów. Sagremor (e-mail do wiadomości redakcji) "Baczność! Słuchać czarnego!" Pisząc list, zatytułowany przez Was: "Baczność! Słuchać czarnego!" nie spodziewałem się, że doczekam się tak "błyskotliwej" odpowiedzi od samego Dowódcy. Celem mojej interwencji było zainteresowanie przełożonych tego pana tym, co się tu wyprawia, a o czym (byłem przekonany) nie mają pojęcia. Kilka dni po opublikowaniu mojego listu odbyła się uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod świątynię celebrowana przez samego Flaszkę. Nazjeżdżało się dostojników duchownych, "świeckich" i oczywiście wojskowych. Wśród generalicji był też pełniący obowiązki dowódcy 2 Korpusu! Przed świątynią w kolumnach czwórkowych stały pododdziały żołnierzy służby zasadniczej. Oczywiście szeregi złożone były z samych ochotników (wyznaczonych po dziesięciu z każdego pododdziału). Nikogo z dostojników to nie zainteresowało! W ostatni poniedziałek dowódca przekazał mikrofon czarnemu (porucznikowi), a ten z nieukrywanym zadowoleniem obwieścił, że ksiądz kapitan został dziekanem ŚOW i że dzięki temu prawdopodobnie garnizon nie zostanie zlikwidowany. W tym też momencie przypomniał mi się dobry, polski film, jak to Kargul westchnął, że nadeszły czasy, gdy człowiek zmuszony jest poprzez świnie protekcji dochodzić. Pancerny (e-mail do wiadomości redakcji) "Matka Boska i zabójcy" Proszę się nie dziwić policji, że prowadzą tę sprawę nie tak, jak powinni. Każde dochodzenie jest nadzorowane przez prokuratora, który zawsze ma rację. (Wiem co nieco. Byłem gliną 17 lat). Czytając ten artykuł dochodzę do wniosku, że prokurator ma ochotę sprawie łeb ukręcić, bo się boi zwierzchników włażących w dupę klerowi lub sam im włazi. Współczuję policjantowi, który tę sprawę prowadzi. Nie chciałbym być na jego miejscu. Bezkarność kleru tak długo będzie w naszym państwie istniała, dopóki najwyższe władze państwowe, z przewielebnym prezydentem i wielebnym premierem na czele, będą włazić im w dupę. Rzygać mi się chce, jak na to patrzę. Zawsze oddawałem głos na SLD, bo byłem pewny, że będąc u władzy i mając większość w parlamencie, będą tę czarną zarazę krótko trzymać za mordę. Zostałem oszukany. Jan Zaremba, Sieroszewice "Kubuś Rozpruwacz" Michał Owczarczuk ("NIE" nr 22/2002) twierdzi, że gry komputerowe ukazujące przemoc wzbudzają takową w dzieciach. To oczywista bzdura. Grałem we wszystkie wymienione w artykule i wiele innych, równie brutalnych i jakoś nie mam ochoty wziąć w ręce bejzbola, pistoletu i innych tego typu argumentów. A gram dużo i namiętnie. Pan Owczarczuk powtarza obiegowe opinie głoszone przez tzw. psychologów, socjologów i innych logów (tzw., bo na ogół nie wypowiadają się bez zaznaczenia, że "ja co prawda nie gram, ale wiem, że..."). Jako osoba obracająca się w kręgach graczy komputerowych nigdy nie spotkałem nikogo, kto z powodu gry komputerowej zrobił komuś krzywdę. Powiem więcej, gry komputerowe pozwalają odreagować stres, dać odpocząć szarym komórkom (a o to trudno w czasach, kiedy trzeba kombinować non stop, skąd wziąć pieniądze, aby dożyć "do pierwszego"), gry komputerowe nie niszczą umysłów. Po prostu osoba o już uszkodzonej psychice znajduje w grach ostateczny impuls do uwolnienia swojej agresji. Piotrek z Rybnika (e-mail do wiadomości redakcji) "Strażnik Tatr" Pogratulować recenzji ("NIE" nr 24). Zrobiona z literackim talentem i ze znajomością technik pisania recenzji. AWŁ poznała się na wartości literackiej opisywanego dzieła. Jednak, wplotła wychodzące z błędnych przesłanek poglądy, dotyczące przyrody wcale nie tylko Tatr. Sprawa jest poważna, gdyż "NIE" jest "cotygodnikiem" ogromnie opiniotwórczym. Czy uchodzi kpić z Gąsienicy-Byrcyna, który dla ratowania świstaków chciał zlikwidować trasę narciarską? Gdyby nie świstaki, niepotrzebny byłby Tatrzański Park Narodowy. Parki narodowe po to się tworzy, aby przyroda, będąca w ciągłym konflikcie z durniami sądzącymi, że ziemia jest "im powinna", miała gdzie przetrwać. Nie po to, zaś aby zachłanny głupiec miał gdzie ustawiać swoje kramy i karuzele. (...) jeśli ktoś troszczy się o ostatnią w Tatrach nadobnicę alpejską, to trzeba mu pomóc! (...) Ochrona przyrody ma różne motywy. Np. utylitarne (zasoby genowe!), estetyczne i etyczne. Z których motywów kpi AWŁ i dlaczego? Ja chętnie bym zakpił z rajców Zakopanego, którzy ostatnio uchwalili, że strefa ochronna TPN jest potrzebna od strony pól i lasów, natomiast jest niepotrzebna od strony terenów budowlanych. Czyn ten dowodzi mojej wcześniejszej tezy, że góral tępy jest i chciwy oraz że w interesie narodowym trzeba przed nimi chronić Tatry. Dowodzi też, że obecna dyrekcja i członkowie rady parku nie dorośli do swoich funkcji. AWŁ ich broni! Za to z porządnego człowieka, choć górala, zrobiła błazna. Pyra (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dworzanie Spędziłem z nimi 48 godzin. Faceci po 30. dogorywający na dworcu. Jeżeli masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę – powtarzali wielokrotnie. Bezdomniaki mówiąc serce mają na myśli zaufanie. Każdy uważa, że komuś dał się wykorzystać. Wszyscy czują się wydymani przez system. Chyba go nie lubią. Na dworcu PKP w Katowicach – podobnie jak na wielu innych w Pomrocznej – można spotkać co najmniej cztery grupy ludzi: podróżnych, ćpunów, dynksiarzy i bezdomnych. W odróżnieniu od podróżnych bezdomnych humor nie opuszcza. Środa, kilka minut po północy Psy robią kolejną rundę wokół dworca. Idą, śmieją się. Zatrzymują się nad legowiskiem jednego z bezdomnych, leżącego koło rzędu budek telefonicznych. – Ty, dziadek, żyjesz? Mówię do ciebie, odezwij się! – zaczyna wyższy. Mniejszy wzrostem ponawia rozkaz: – No, kurwa, puść parę z gęby. Dziadek milczy. Dwa kopniaki i ścierwo się rusza. – Jak do ciebie mówimy, to się odzywaj. Kopania unikniesz. Po przeciwnej stronie dworcowego hallu, pod kasami, do spania układa się grupa i komentuje. – Kopy to rzadkość, tylko dla wybranych – wyjaśnia Marian rozkładając najnowszy model kartonowego wyra. Wybrani to bezdomni alkoholicy i peronowe ćpuny. Policja ich nie lubi, bo kradną i śmierdzą. – Nas ani nie kopią, ani nawet nie obrażają. Czasem przylezą, zapytają, czy niczego nie mamy na sumieniu, i pójdą – mówi Marian przykrywając się plastykowym workiem znalezionym na zapleczu pobliskiego "Alberta". – Ty Maniek, stul pysk i śpij. Rano trzeba jechać na łaźnię. Lump lumpowi nierówny Stereotypowy bezdomniak to brudas, złodziej, ćpun, alkoholik. Ale jak zwykle stereotyp z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. Znajomki z Katowic, z którymi spędziłem 48 godzin, chodzą po ulicach i niewiele różnią się od większości emerytów. Ich status społeczny jest zresztą zbliżony. Czasem zalatują stęchlizną. Ale rzadko. – Kiedy trafia się na dworzec, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: chcę czy nie chcę się stoczyć? – mówi Inżynierek. – Chcesz iść na dno, przyłącz się do dynksiarzy albo ćpunów. Obie grupy śmierdzą tak mocno, że czuć na peronach. Zwykłe bezdomniaczki-szaraczki chodzą do łaźni i zazwyczaj szukają jakiejś roboty. – Jeżeli śmierdzisz, to nie masz szans nawet na odprowadzanie wózków pod hipermarketem – wyjaśnia Krzysiu. Na wózki chodzi kilka razy w tygodniu. W ciągu dnia odprowadzi cztery, pięć, jak Bóg pozwoli nawet dziesięć dorożek. Utarg ma niewielki, bo polaczki się wycwaniły i zamiast nowej złotówki do wózka wkładają starą dychę albo dwa fenigi niemieckie. Czyste bezdomniaki nie różnią się od przeciętnego ZUS-owca także ubiorem. No, może butami. – Na dworzec trafiłem latem. Miałem botki, ale po kilku tygodniach się rozleciały. Z "Caritasu" dostałem nowe buty, ale sandały. Teraz przez te szpary sakramencko piździ – mówi Tomek pokazując stopę z trzema skarpetami. – Ciesz się, że w ogóle dostałeś – do rozmowy wtrąca się Inżynier. – Jak mi się sandały rozpadły, to w MOPS-ie usłyszałem, że na nowe nie mam co liczyć. Dopiero po tym, jak wygarnąłem, że do Czech wysyłają (w ramach pomocy powodzianom; w listopadzie), to kobita dała mi o numer za małe pantofle i kazała się wynosić. Śmierć przychodzi z flachą Od początku października, na katowickim dworcu sczezło już ośmiu chłopa. Zdychali z wielu powodów, najczęściej z zimna i alkoholu. – Pod budkami telefonicznymi leżą dynksiarze (amatorzy denaturatu – przyp. B.S.). Oni najczęściej schodzą. Nawalą się, potem zasypiają i często już nie budzą – mówi Marian. W hallu dolnym dworca mieszkają ćpuny. Śmierdzący, obleśni, polujący na wszystko, co się rusza, też zdychają często, ale rzadziej z zimna, głównie z przećpania albo po prostu ktoś ich zabija. W najlepszej sytuacji są moi znajomkowie śpiący rzędem pod kasami biletowymi. Bo oni ani nie piją, ani nie ćpają. – Jeżeli jednego dnia nawaliłbym się, to drugiego mam dwa problemy – jestem bezdomny i mam kaca. Ledwie daję sobie radę z jednym – mówi Inżynier. A Maniek dodaje: – Na kaca potrzeba klina więc i kasy. Kasy nie ma, to się robi dziesionę (rozbój – przyp. B.S.), a potem do pierdla. Jakby zajrzeć w policyjne kartoteki, połowa "dworaków" siedziała. Przeświadczenie, że bezdomni popełniają przestępstwa, aby trafić do pudła i uchronić się przed zimnem, to kolejny stereotyp. – Nie ma gorszej kary niż utrata wolności. Z dworca zawsze możesz wyjść, z pierdla wtedy, kiedy ci pozwolą – mówi Munczako, który za kratami spędził ponad 12 lat. – Od trzech jestem obywatelem dworca i nie chcę wracać za kratki! Mylą się także ci, co sądzą, że bezdomniaki na ulice najczęściej trafiają z pierdla. Zazwyczaj jest tak, że najpierw tracą adres, dopiero potem coś popełniają i idą do pudła. Ilu bezdomniaków zdycha co roku w Pomrocznej, nie wie nikt. Znajomki z Katowic mówią jedno: na pewno więcej, niż podaje policja, i więcej, niż ginie w wypadkach samochodowych. Czyli co najmniej 500 osób rocznie. – W lasach pod Tychami są groby bezdomnych, o których wiedzą tylko tacy jak my. Między nami panuje taka solidarność, że jeden drugiego spuszcza w glebę. Obcych nie dopuszczamy, bo się zawiedliśmy. Chociaż po śmierci należy się nam szacunek – mówi Maniek. Dla niego szacunek to prawo do godnego pochówku. – Kilka tygodni temu na katowickim cmentarzu komunalnym zakopali jednego z nas. Bez butów, z gołym torsem – wspomina Tomek. Więc wolą chować się sami, mają pewność, że jeden drugiemu do trumny buty włoży. Nikt nie wie, ilu jest w Katowicach bezdomnych. Na dworcu naliczyłem ich ponad 60. Dwa tygodnie temu. Teraz pewnie jest o pięciu mniej. Dworzec jak wilczy bilet – Nazywają mnie Inżynierem, bo mam wyższe wykształcenie. Skończyłem polibudę w Gliwicach, kilka lat pracowałem na KWK Wieczorek, ale przyszły zwolnienia grupowe. Potem baba wywaliła mnie z domu. Jurek nie jest inżynierem, magistra też nie zrobił. Jest za to jednym z najlepszych polskich brydżystów. – Mieszkam na dworcu i tego się nie wstydzę. Rok temu byłem królem życia. Wynajmowałem mieszkanko na krakowskim Kurdwanowie, pracowałem, grałem w brydża. Potem mojemu przyjacielowi i pracodawcy zmarło się, zostałem bez kasy i mieszkania. Brak kasy to brak wpisowego na turniej. Stawki są wysokie, sporo można wygrać, ale trzeba zainwestować 500 złotych. Zameldowanych na dworcu nie chcemy. Takimi słowami kończy się każda rozmowa o pracy. – Żeby zostać nawet śmieciarzem, musisz mieć meldunek – denerwuje się Tomek. Kiedyś był rybakiem, pływał w gdyńskim "Gryfie". Firmę zlikwidowano. Starał się znaleźć coś po znajomości, ale nikt nie chciał zabrać go w morze. – Za duża odpowiedzialność. Gdyby coś się stało, kapitan poszedłby do paki – tłumaczy. Więc spakował żeglarski wór. Przywiało go na Śląsk. Popracował trochę w KWK Marklowice, ale go wyjebali, bo na robocie się nie znał. Kasy nie miał, więc kamienicznik powiedział sakramentalne "won". Wyniósł się i zamieszkał na katowickiej berzie (w lumperskim slangu dworzec kolejowy – przyp. B.S.). Teraz jak większość albo zbiera puszki aluminiowe (1,2 zł za kilogram!), albo odprowadza wózki w Géancie. – Problem bezdomności rozwiązałby się sam – uważa Maniek. Jego zdaniem wystarczy zlikwidować wymóg meldunku pracownika w pierwszym miesiącu pracy. – Robisz miesiąc, masz kasę, znajdujesz metę i meldujesz się. Potem podajesz adres, masz robotę i jesteś król. Niestety, zmiany w prawie pracy idą w jedną stronę, tę odwrotną. Dyktują je wielcy przedsiębiorcy. Ale oni mają i mieszkanie, i pracę. Autor : Bartek Sapota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziura i rów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krew nie woda was zaleje Pamiętacie powódź, która zatopiła rząd Cimoszewicza? Zostało po niej jeszcze 75 mln dolków do przekręcenia. Zbliżające się lato będzie obfitować w Europie w gwałtowne ulewy i powodzie podobne do tych z lat 1997 i 2002 – prognozuje renomowany duński Królewski Instytut Meteorologiczny. W grudniu 1997 r. na usuwanie skutków powodzi otrzymaliśmy z Banku Światowego 200 mln dolarów. Pieniądze te posłużyć miały do bezpośredniej odbudowy zniszczonych dróg i mostów, do budowy całego systemu zabezpieczeń i umocnień przeciwpowodziowych oraz – co nie mniej istotne – do opracowania systemu ubezpieczeń przeciwpowodziowych. Kredyt z BŚ jest zresztą tylko częścią całego projektu likwidacji skutków powodzi wartego prawie 500 mln dolców. Jak to zwykle u nas bywa, dzieleniem kasy i opracowywaniem projektów zajęło się wiele instytucji, ministerstw i specjalnie powołanych na tę okoliczność organów. Szczególne miejsce zajmuje wśród nich zapomniany dziś nieco Buzkowy superprofesjonalista Jerzy Widzyk, czyli pełnomocnik rządu ds. usuwania skutków powodzi (w randze ministra), oraz ulokowane we Wrocławiu Biuro Koordynacji Projektu Banku Światowego (BKPBŚ). Organ ów kierowany przez byłego wojewodę dolnośląskiego z czasów wielkiej powodzi Janusza Zaleskiego zajmuje także nader poczesne miejsce w dokumentach kontrolnych NIK skierowanych do prokuratury. Raport ów do mediów przeciekł bardzo fragmentarycznie i powierzchownie. A szkoda. * * * Dla uproszczenia przegląd krajowych osiągnięć przeciwpowodziowych podzieliliśmy na dwie kategorie: tego, co za pieniądze z Banku Światowego udało się dokonać, i tego, co okazało się zbyt skomplikowane. Udało się, i to w sposób nadzwyczajny, rozwinąć usługi konsultingowe. Za pieniądze na usuwanie skutków powodzi konsultanci z całego świata żarli w restauracjach i wydawali tysiące dolarów na taksówki rżnąc przy okazji polskiego gospodarza na potęgę. Dla przykładu Firma Halcrow Rural Management na skutek błędnej interpretacji zapisów umowy uzyskała nienależne wynagrodzenie w kwocie 403 tys. USD. Numer był dość ciekawy – polegał na zawyżaniu wynagrodzenia konsultantów pracujących w niepełnym wymiarze godzin. Nie wiemy, niestety, na czym polegały te krótkie konsultacje. Zdaniem NIK, nierzetelnie rozliczano wszystkie firmy konsultingowe biorące udział w projekcie. Rekordzistą okazała się francuska firma Sogreah (umowa na ponad 4 mln dolarów). Jej działania w znacznej części pokrywały się z zadaniami powierzonymi innym firmom. Nieco mniej udały się konsultacje wewnątrz rządu Pomrocznej. Pomiędzy datą zawarcia umowy kredytowej a spotkaniem ministra finansów, pełnomocnika Widzyka i ministra środowiska, na którym to spotkaniu ustalono sposób wydawania kasy, minęło... 11 miesięcy. Dlaczego? Nie wiemy. Być może z powodu zalewu pracy. * * * Wiemy natomiast, jak w nader prosty sposób Instytutowi Meteorologii i Gospodarki Wodnej udało się zarobić na czysto 1,25 mln zł. Meteorologom kasa z budżetu i z Banku Światowego spadła poniekąd z nieba, ulokowali ją więc z powrotem w banku na korzystnych lokatach. W tym samym czasie Rejonowe Zarządy Gospodarki Wodnej, także realizujące usuwanie skutków powodzi, nie miały grosza przy duszy i narażały się na płacenie horrendalnych kar umownych dla nieopłaconych w terminie wykonawców. Do czerpania zysków nie upoważniała Instytutu umowa z Ministerstwem Środowiska. Pieniądze meteorolodzy wydawali – trzeba przyznać – ciekawie i z fantazją, między innymi na swoje wyjazdy do Australii, Chin i USA. Także i tutaj z pieniędzy powodziowych kupowano żarcie i płacono rachunki w restauracjach. O najbardziej znanej akcji IMiGW, czyli zakupie 100 aut Toyota (wartych ponad dwa miliony ówczesnych dojczmarek), pisaliśmy w nr 48/2002. Dodać warto jedynie, że z 60 dostarczonych ostatecznie samochodów dwa trafiły w ręce zastępców dyrektora IMiGW jako auta służbowe. W tym samym czasie z powodu braku pieniędzy RZGW Kraków nie podpisał umowy na realizację cyfrowej mapy terenu. Mapa taka ma zasadnicze znaczenie przy określaniu kierunków rozlewania się wody. Nie powiódł się także projekt wprowadzenia w Polsce masowych ubezpieczeń powodziowych. Do dokonania analizy w tej kwestii wybrano amerykańską firmę EQE International. Firma wycofała się z kontraktu po kilku krytycznych uwagach pod adresem swoich opracowań, co nie przeszkodziło jej wystąpić o zapłatę 88 tys. dolarów za rzekomo wykonane prace. Pieniędzy ostatecznie nie dostała, ale systemu ubezpieczeń jak nie było, tak nie ma, więc słynne Cimoszkowe "trzeba się było ubezpieczyć" pozostaje hasłem aktualnym. Nie ma też bardzo wielu innych szumnie zapowiadanych elementów – zintegrowanego systemu radarów meteorologicznych czy automatycznego ostrzegania. Powiodło się, i to nawet dwa razy, tworzenie Rady Programowej przy komitecie usuwania skutków powodzi mającej uczestniczyć w skomplikowanych pracach przetargowych. Pierwsza 5-osobowa rada spotkała się tylko raz i ograniczyła do wyboru przewodniczącego, po czym rozwiązała się. Druga rada nie spotkała się ani razu. * * * Na koniec jest jednak wiadomość dobra. Nie wszystkie pieniądze z pożyczki poszły na żarcie, fury i konsultantów komóry. Dzięki operatywności urzędników z przyznanego 200-milionowego kredytu do marca 2002 wykorzystano zaledwie 135,4 mln. Na resztę zabrakło pomysłów i dokumentacji. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poganiacze posłów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie same barany Siedzi w Sejmie posłów sztuk 460. Najwięcej, 49, jest Bliźniąt (wśród nich, oczywiście, Kaczyńscy urodzeni 18 czerwca), a najmniej Wag, co zapewne sprzyja znanym kłopotom z Temidą. Spośród dwunastu znaków SLD–UP ma samodzielną większość tylko w pięciu (Rak, Panna, Waga, Skorpion, Strzelec) i równą połowę w Rybach, gdzie niezbędna okazuje się pomoc PSL. Prócz Ryb, ma koalicja rządząca przewagę wśród Lwów, Koziorożców i Bliźniąt. W pozostałych trzech znakach sytuacja jest bardzo skomplikowana. Na przykład u Wodników: – SLD–UP – 33,3 proc. – Samoobrona – 30,0 proc. – PO – 26,7 proc. – PiS – 10,0 proc. – PSL i LPR – 0 proc. Jak wiadomo, przewodniczący Miller proklamował taką wspaniałą w SLD demokrację, że każda komórka sama sobie wybiera sprzymierzeńców. Czy więc Krystyna Łybacka (ur. 10 lutego), naturalny lider czerwonych Wodników, zdecyduje się na układ z Samoobroną, bo przecież nie uda jej się zmiękczyć Wodnika Płażyńskiego (też 10 lutego!)? Podobnie u Byków, gdzie koalicja rządząca (zakładając lojalność PSL) musi ruszyć w zaloty do jeszcze jednego klubu. Któregokolwiek, ale to bynajmniej nie ułatwia sytuacji. Spośród przywódców sprawdzają się zdecydowanie bracia Kaczyńscy, w których znaku osiąga PiS najlepszy wynik (18,4 proc.), Kalinowski (12 kwietnia), który podobny sukces odnosi w PSL ze swoimi Baranami, Byk Tusk (22 kwietnia) uzyskuje zupełnie przyzwoity rezultat. Nie może się uskarżać Leszek Miller (3 lipca), który swoje Raki poprowadził do 55,8 proc. w ich znaku, a więc bezwzględnej i komfortowej większości. Musi jednak liczyć się z Pannami, w każdym sensie tego słowa, bo one to zawiodły swój znak do najefektowniejszej wiktorii (61,4 proc.). One, to znaczy: Ewa Janik (7 września), Izabela Jaruga-Nowacka (23 sierpnia), Ewa Kralkowska (28 sierpnia), Alicja Murynowicz (21 września), Irena Nowacka (8 września). I Herkules dupa, kiedy kobiet kupa. A jeszcze przystojny Cimoszewicz na dokładkę (13 września). W LPR nie sprawdził się ani Ryba Giertych, ani Lew Macierewicz. Baran Wrzodak radzi sobie zdecydowanie lepiej od nich (27,5 proc. w porównaniu z tamtymi odpowiednio: 2,6 i 8,6 proc.), można więc sądzić, że w najbliższym czasie będzie zasadnie ubiegał się o najwyższy stołek w partii. O Lepperze (13 czerwca) nawet wspominać nie warto. Z Kaczyńskimi przegrywa z kretesem, od socjaldemokratycznych Bliźniąt z ministrem Janikiem (11 czerwca) i Sylwią Pusz (18 czerwca) na czele, dzieli go przepaść. Dużo lepszy już Mojzesowicz, tak że przy rozłamie gwiazdy radzą się samoobrońcom orien-tować zdecydowanie na tego drugiego, pomimo dwuznacznego nazwiska. Jeśli chodzi o powiązania historyczne, to 1 maja i w rocznicę Rewolucji Październikowej rodzili się tylko Platformersi. Kompromisowi socjaldemokraci woleli oglądać światło dzienne na republikańskiego 14 lipca. Zodiakalnym bratem Dzierżyńskiego jest Adam Lipiński z PiS (fizycznie trochę nawet podobny, psychicznie – nie wiemy), który też urodzinowo oblewa rocznicę zburzenia kapitalistycznego centrum finansowego w Nowym Jorku. Wspólnota gwiezdna łączy Tuska z Gabrielem Janowskim i Jerzym Wenderlichem, a całą tę trójcę – z Leninem. Poseł Florek to brat galaktyczny Czapajewa, Dziewulski – Nerona, Łyżwiński – Robespierre’a, zaś Nowina-Konopka – mariawitki mateczki Kozłowskiej. Gadzinowski ma odpowiednik w Kiepurze, Aleksandra Gramała w Wandzie Wasilewskiej, Tadeusz Iwiński w Dantonie, a Danuta Hojarska w świętej Teresce z Lisieux. Doprawdy, szczególnie w tym ostatnim przypadku trudno odmówić gwiazdom przenikliwości. Oczywiście, żeby dać dzieciom możliwość pobrania genetycznych soków gwiezdnych, trzeba zabrać się do roboty dziewięć miesięcy wcześniej. Tak więc ci, którzy chcieliby mieć potomstwo przystojne i bogate jak Pawełek Piskorski, niech kupują viagrę w okolicach 25 maja. Pragnący mieć dzieci tyle, co Marek Jurek, które będą prać wnuki po dupach, powinni wskakiwać w pościel pod koniec września. Bara-bara dla pragnących zapewnić latoroślom przedwczesną i błyskotliwą inteligencję Michała Tobera zalecane podczas wakacji, w połowie lipca. Parajaskierniątka produkujemy podczas przesilenia letniego. Amory w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i jednocześnie rocznicy Cudu nad Wisłą zaowocują Gadzinowskim. Dla rodziców bez ambicji, którzy życzyliby sobie smarkaczy porządnych, skromnych, grzecznych i prawdomównych, mamy też coś na pociechę. Posłowie nie wypełnili wszystkich kart kalendarza. Pozostaje w nim nadal 97 dni bezpiecznych. Najmniej zapoślony jest grudzień, po nim listopad. Jeśli chodzi o grudzień, mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem. Oto w dniach 21, 22, 23, 24, 26 i 27 tego miesiąca nie przyszło na świat żadne poślisko. Natomiast w Boże Narodzenie – aż trzy. Te Jezusiki z Wiejskiej to Kazimierz Chrzanowski i Elżbieta Romero z SLD oraz Adam Ołdakowski z Samoobrony. Najlepiej wstrzelił się Chrzanowski, będący członkiem komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw dotyczących stanów nadzwyczajnych. Może zacząć od własnych urodzin, jeżeli, rzecz jasna, ktoś na ten temat coś zaprojektuje. Narodziny Chrzanowskiego i Romero trudno złożyć na karb przypadku. Nie bez przyczyny przecież posłowie SLD–UP ze szczególnym upodobaniem rodzą się w najważniejsze święta kościelne, maryjne w szczególności. I tak: 25 marca, Zwiastowanie NMP – Maria Potępa; 3 maja, NMP Królowej Polski – Zbigniew Musiał; 24 maja, Maryi Wspomożycielki Wiernych – Marian Janicki; 22 sierpnia, NMP Królowej Polski – Bronisław Dankowski; 8 września, Narodzenie NMP – Irena Nowacka; 15 września, Matki Boskiej Bolesnej – Janusz Krasoń i Marian Stępień, 8 grudnia, Niepokalane Poczęcie NMP – Marek Pol. Czy to nie determinuje polityki rządu?! Co poradzą na to spadkobiercy: Lutra – Lech Nikolski (10 listopada) i Zwinglego – Wiesław Kaczmarek (1 stycznia). Dodajmy na zakończenie, że objawienie Josephowi Smithowi Ksiąg Mormońskich (22 września) upamiętnia na ławach sejmowych Izabella Sierakowska z SLD; niezapomniany dzień opatentowania w Paryżu bidetu zasilanego z wodociągów miejskich (7 lipca) – Zyta Gilowska z Platformy Obywatelskiej; rzeź nocy św. Bartłomieja (24 sierpnia) – Jerzy Jan Polaczek z PiS (Polaczek-katoliczek); założenie pierwszej toalety publicznej (w Londynie 10 lutego 1852 r.) – wszechstronny Maciej Płażyński, zaś otwarcie pierwszego supermarketu ("Marble Dry Goods Palace" na Broadwayu, 21 marca 1848 r.) – jakże by mogło być inaczej, oliwa zawsze na wierzch wypłynie – Zygmunt Wrzodak z LPR. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oto są głowy zdrajców Obrazek z telewizora: premier Miller ściska rękę Kuklińskiego. W niewielkim mieszkaniu w Ciechanowie ogląda ten uścisk Włodzimierz M., były sierżant Ludowego Wojska Polskiego skazany za szpiegostwo. Ofiara. Dwieście kilometrów na północny wschód dalej, w wygodnym letnim domku spędza najdłuższe wakacje w życiu Andrzej Z., pułkownik w stanie spoczynku, emerytowany prokurator wojskowy. Kat. Dłoń Kuklińskiego w dłoni Millera powoduje, że ofiara sięga po pióro i pisze list do redakcji "NIE". Akta sprawy Włodzimierza M. są tajne do dziś. Nie jest tajne nazwisko prokuratora, który skutecznie go oskarżał 18 lat temu: Andrzej Z. Odszukuję mazurską hacjendę kata, namawiam go na rozmowę. Okazuje się, że płk. Z. również oglądał telewizyjny uścisk Millera z Kuklińskim. I że nieźle pamięta sprawę sierżanta M. • Wydaje się mojej osobie, że my, mali szpiedzy, nigdy nie doczekamy się naszej rehabilitacji i przyznania się władzy do tego, że chcieliśmy też czynić dobrze czy też spróbować wejść na drogę, która przyspieszała zmiany ustrojowe w naszym kraju. – Sprawę Kuklińskiego trzeba było załatwić, tak jak została załatwiona. I koniec. Rehabilitacja, przywrócenie stopnia wojskowego, rekompensata za przepadek mienia. Ale manifestacyjne robienie ze zdrajcy bohatera narodowego? Przyjmowanie go na salonach władzy, namawianie do powrotu? Miejsce zdrajcy jest na cmentarzu albo w więzieniu, a jeżeli wskutek fikołków historii zdrajca uniknie kary, powinien przynajmniej wiedzieć, że zdrajcą pozostanie do końca życia. • Gdy przejąłem stanowisko szefa magazynu uzbrojenia pułku, magazyn był w opłakanym stanie. Cały rok zajęło mi doprowadzenie setek sztuk broni do czystości. Również prowadziłem bardzo dokładnie dokumentację magazynu, że nikt nie mógł się do niczego doczepić ani mi zarzucić. Magazyn miałem naprawdę wyszykowany bardzo dobrze. Potwierdzały to kontrole i wpisy pochwalne do książki kontroli przez moich przełożonych. – Zdrajcą jest ten, któremu zdrada przyjdzie na myśl. Konsekwencje tej myśli, czyli czyny, za które zdrajca jest sądzony, są mniej ważne. Ten M., o którego pan pyta, i Kukliński niczym się nie różnią. Przez jednego i drugiego państwo nie poniosło żadnej straty, nie zginął ani jeden człowiek. Tylko że jeden zdrajca był sierżantem, a drugi pułkownikiem, o jednym zapom-niano, a drugiemu buduje się pomniki. To właśnie nazywam fikołkiem historii. • Kiedy rzeczywiście miałem nadmiar czasu – zwróciłem się do zastępcy dowódcy pułku o przydzielenie mi dodatkowej pracy. Jednak takowej pracy nie otrzymałem. Postanowiłem zacząć uczyć się pisania na maszynie, a jednocześnie kończyłem liceum ogólnokształcące, które zakończyłem maturą. Mając maszynę do pisania w magazynie zacząłem w ramach nauki przepisywać jakąś instrukcję tajną – którą wypożyczył mi szef uzbrojenia ze swojej kancelarii. Przepisałem ją w czterech egzemplarzach, jak również przepisałem tabelę kryptonimów i adresów węzłów łączności jednostek w kraju. Był to rok 1981, między lipcem a grudniem. Maszynopisy, które stworzyłem, położyłem do szuflady w biurku, które miałem w magazynie. Kiedy nauczyłem się dobrze pisać na maszynie, zwróciłem się ponownie do swoich przełożonych o danie mi jakiegoś zajęcia. Otrzymałem propozycję od zastępcy dowódcy jednostki pułku, ażebym gromadził siano na terenie ogrodzonych magazynów dla hodowanych przez niego nutrii. Powiedziałem, obywatelu majorze, ale nie mogę gromadzić siana na terenie magazynu ze względów bezpieczeństwa i tego nie będę czynił. Taka odpowiedź nie przypadła do gustu mojemu przełożonemu i od tego momentu zaczęło się prawdziwe tępienie mojej osoby. – Nieważne są motywacje zdrajcy. Są w historii Polski przykłady zdrajców, którzy dla wrogów poświęcali majątki, no i co? Jak ktoś mówi, że Kukliński nie jest zdrajcą, bo nie robił tego dla pieniędzy, to odpowiadam: po pierwsze, robił dla pieniędzy, bo w Ameryce się całkiem nieźle urządził, a po drugie, nawet gdyby nie chciał pieniędzy, to i tak niczego to nie zmienia. Ten magazynier z Ciechanowa chciał zdradzić dla pieniędzy... • 15 stycznia 1984 r. byłem dowódcą warty. 16 stycznia 1984 r., gdy byłem na wartowni, przyszedł do mnie jeden z dowódców kompanii, który trzymał swoją broń w tak zwanym depozycie magazynu uzbrojenia. Ni z tego, ni z owego powiedział mi, że z jego skrzyń zginęło 15 (piętnaście) sztuk bagnetów. Powiedziałem mu, że magazyn wraz z jego depozytem przekazałem komisyjnie dwa miesiące temu. Nie miałem w niczym żadnych braków, a to zostało zapisane w protokole przekazania magazynu. Powiedział, że go to nic nie obchodzi i mam oddać te bagnety, a jeżeli ich nie mam, to mam mu zapłacić. Jeżeli tego nie uczynię jak najszybciej, to on pomoże mnie dotrzeć w tymże pułku. W tym czasie miałem już złożony raport o przeniesienie do innej jednostki i zacząłem się trochę martwić. Człowiek ten był oficerem i mógł mi dużo zaszkodzić. Służbę zdałem i poszedłem się przebrać na kompanię, na której miałem wszystko, co było moje. Również znajdowały się tam te maszynopisy i w jakiś niewytłumaczalny dzisiaj sposób wziąłem je po raz pierwszy do domu poza teren jednostki. – To była prosta sprawa. Zawodowy żołnierz chciał przekazać Amerykanom tajne dokumenty. Jakie drobiazgi?! To były tajne instrukcje, nie pamiętam jakie. Zresztą, to nieważne. Nawet gdyby była to instrukcja korzystania z toalety polowej, to żołnierzowi nie wolno zdradzać jej wrogowi. Rosjanie, jak werbowali agentów w zachodnich armiach, to najpierw polecali im przekazać jakieś mało istotne dokumenty, żeby zbadać kanał przerzutu. I jak pan myśli, jak traktowano tych zdrajców, jeżeli ich złapano? Jak zdrajców! Waga przekazywanych materiałów nie miała większego wpływu na wyrok. • Znalazłem się w swoim mieszkaniu i biorąc na uspokojenie kilka tabletek relanium poszedłem spać. Przed zaśnięciem powziąłem decyzję, że następnego dnia, to jest 17 stycznia 1984 r. pojadę z tymi maszynopisami tajnych dokumentów do Warszawy i w Ambasadzie Amerykańskiej je sprzedam za 50 dolarów Attaché Wojskowemu. Uzyskane pieniądze, które będę miał, przekażę temu oficerowi i może w niedługim czasie opuszczę pułk, który był dla mnie mało przyjazny. – Proszę pana, okoliczności, o których pan mówi, to się bierze pod uwagę na procesie rozwodowym, kiedy to sąd musi zrobić wszystko, żeby nie skrzywdzić żadnej ze stron. Proces przed sądem wojskowym musi być precyzyjny; liczą się tylko fakty oraz przepisy prawa. Nie ma miejsca na sentymenty. • Maszynopisy, które miałem przy sobie, schowałem do skrytki na dworcu centralnym w Warszawie, a numer zapamiętałem sam tylko dla siebie. Wziąłem taksówkę i kazałem zawieźć się pod Ambasadę Amerykańską, gdyż nawet nie wiedziałem, gdzie ona się znajduje. Jednak nie wiedziałem, jak to wszystko mam uczynić. Zadzwoniłem na informację telefoniczną i zapytałem się o telefon tejże Ambasady. Zadzwoniłem pod ten numer i powiedziałem, że chciałbym spotkać się z Attaché Wojskowym, gdyż mam ciekawe materiały do przekazania. Odpowiedź była taka, że mam przyjść pod bramę główną i spróbować wejść do środka Ambasady. Chciałbym nadmienić, że dzwoniłem z budki telefonicznej oddalonej o około 200 metrów od Ambasady. – Nie widziałem filmu "Kobieta samotna". Jeszcze raz panu powtarzam: zdrajca jest zdrajcą! I musi być za to ukarany. Tak, o ile pamiętam, oskarżony był badany przez biegłego psychiatrę. Na wniosek sądu. • Podszedłem pod bramę główną i do jednego z pełniących tam służbę milicjantów powiedziałem, że chciałem wejść do środka Ambasady. Ów milicjant zapytał się mnie, po co? Odpowiedziałem, że chciałbym zwiedzić Ambasadę i zapytać się o możliwość wyjazdu do USA. Milicjant poprosił mnie o dowód, a następnie zapytał się mnie, gdzie pracuję. Odpowiedziałem – jestem zawodowym żołnierzem. Trochę widocznie go to zdziwiło i podprowadził mnie do swojego dowódcy, który był w stopniu sierżanta i miał możliwość skorzystania z telefonu. On również zapytał mnie o to samo, a jednocześnie poprosił o legitymację służbową żołnierza zawodowego. Pokazałem mu, a on po obejrzeniu jej powiedział, że zaraz umożliwi mi spotkanie z ambasadorami. Zadzwonił i po około 20 minutach podeszli do mnie po cywilnemu jacyś goście i powiedzieli, że zapraszają na spotkanie. W tym spotkaniu coś mi nie pasowało, a mianowicie to, że oddalałem się samochodem wraz z nimi od tej Ambasady. Znalazłem się w prokuraturze i od razu przystąpiono ze mną do rozmowy. – Przejąłem tę sprawę od młodszego stopniem i doświadczeniem prokuratora. Była prowadzona bez zarzutu. Przyznanie się do winy, pobudki materialne, chodziło o dużą sumę dolarów. Mówi pan, pięćdziesiąt? Być może. Ale wtedy ludzie tyle zarabiali miesięcznie. • Około godziny 19.00 powiedziałem im – w skrytce na dworcu centralnym mam schowane maszynopisy, które chciałem sprzedać po wejściu do Ambasady, a pieniądze przeznaczyć na te bagnety, których kradzież mi przypisano. Kiedy to powiedziałem podając numer i szyfr do otwarcia tej skrytki, kamień z serca spadł mnie, a tym ludziom jeszcze bardziej. Wiedzieli, że nagrody ich nie miną – bo właśnie "złapali" szpiega. Szybko w moim miejscu zamieszkania przeprowadzono rewizję, ale w ich oczach był smutek, gdyż nic nie znaleziono, a nawet w piwnicy przerzucono dwie tony węgla dwukrotnie. Na drugi dzień przypisano mi artykuł 124 § 2 i zostałem osadzony na ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Po żmudnym, bo prawie półrocznym śledztwie sąd w drodze łaski po bzdurnych badaniach psychiatrycznych; po bzdurnych zeznaniach świadków; po bzdurnych oskarżeniach prokuratora – skazał mnie tylko na 5 lat pozbawienia wolności, karę pieniężną i konfiskatę automatycznej pralki do prania, a dlatego tylko pralki, gdyż w mieszkaniu nie miałem nic ciekawszego do zabrania. Chociaż nigdy nie osiągnąłem żadnych korzyści w drodze przestępstwa – to jednak pralkę mi zabrano. Odsiedziałem 40 miesięcy i bez żadnych zgrzytów dostałem zwolnienie warunkowe. – Wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Na początku badano inne wątki; rozpatrywaliśmy jakiś rodzaj prowokacji czy też inspiracji osób trzecich. Ale sprawa okazała się jasna: sprawca działał sam. Oczywiście, że nieudolnie! A jakie to ma znaczenie?! Niech sam pan pomyśli, czy to, że zabójca zabił nieumiejętnie, jest okolicznością łagodzącą? • W trakcie mojego pobytu straciłem wszystko, bo nawet swoją rodzinę. Żona ze strachu w pozwie, jaki składała do sądu o rozwód ze mną, napisała: "Ja jako córka narodu Polskiego nie mogę prowadzić wspólnego życia z człowiekiem, który chciał zdradzić swój kraj". W chwili obecnej oprócz wysłania tego otwartego artykułu do redakcji "NIE" wysyłam wszystkie dokumenty, które zdołałem w całej swojej sprawie zebrać, do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. – Niby po co miałbym się z nim spotykać? Ze zdrajcą? A niech szuka sprawiedliwości, gdzie chce. Kuklińskiemu się udało, to może i jemu się uda. Krzyżyk na drogę. PS Włodzimierz M. podpisał się pełnym nazwiskiem, mimo to zdecydowałem się tylko na jego inicjał. Prawdziwe nazwisko prokuratora Andrzeja Z. na wyraźne jego życzenie ukryłem za zmyślonym imieniem i inicjałem nazwiska. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " 9 dni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zuska zapnij się " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świętych faktur obcowanie cd. Czy Wydawnictwo Stella Maris należące do Archidiecezji Gdańskiej brało udział w praniu brudnych pieniędzy? Ma to wyjaśnić śledztwo prowadzone przez gdańską prokuraturę. Tydzień temu ("NIE" nr 1/2003) napisaliśmy o wielowątkowym dochodzeniu prowadzonym przez II Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Jeden z wątków jest taki: w kościelnym wydawnictwie "produkowano" tzw. puste faktury, czyli wystawiano faktury za fikcyjne czynności gospodarcze. Tworzono w ten sposób koszty dla odbiorców faktur, które pozwalały wyłudzać od skarbu państwa podatek VAT. Osobą, która dość niefrasobliwie – eufe-mistycznie mówiąc – traktowała księgowość i dokumenty finansowe, był pełnomocnik arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego ds. wydawnictwa – ksiądz kanonik Zbigniew Bryk. Trójmiasto huczy od plotek. Wiewiórki są przestraszone i jeśli zgadzają się mówić, to wolą zapraszać do swojej prywatnej dziupli, niż afiszować się z dziennikarzem "NIE" w parku. Zaś prokurator Janusz Kaczmarek, szef Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, uprzejmie i z uśmiechem odmawia nawet potwierdzenia tego, co udało nam się ustalić. Jedyne, o czym zapewnia, to to, że nikt nie próbuje na niego wywierać żadnych nacisków, śledztwo jest w sprawie, a nie przeciwko komuś, nikogo nie aresztowano, bo nie było dotąd takiej potrzeby itp. Jedno jest pewne. Tak grubej sprawy na styku Kościół–prokuratura jeszcze nie było. Ważniejszym bowiem wątkiem prowadzonego dochodzenia niż sprzedaż pustych faktur jest sprawdzanie operacji finansowych z udziałem Wydawnictwa Stella Maris oraz kilku firm z Gdyni, które łączy osoba prawnika Janusza B. Co jeszcze wiemy Dowiedzieliśmy się, że firmy Janusza B. prowadziły wielkie transakcje finansowe z kilkoma krajami będącymi tzw. rajami podatkowymi. Według naszych informacji wiele wskazuje na to, że chodzi o legalizowanie forsy z niewiadomych źródeł. Z kolei głównym partnerem firm Janusza B. w Polsce było wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej. I firmy Janusza B., i wydawnictwo posiadały konta w tym samym oddziale tego samego banku. I właśnie te powiązania i te transakcje bada prokuratura. Dochodzenie prowadzone jest w trzech miejscach. W Urzędzie Kontroli Skarbowej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Prokuraturze Apelacyjnej. Każdy z tych urzędów zajmuje się innym wycinkiem. Z każdego płynęły informacje do arcybiskupa Gocłowskiego o rozwoju sytuacji. Jednak według naszych informatorów, Goc bardzo długo nie dopuszczał do siebie myśli, że sprawa jest poważna. Dodatkowo arcypasterz otrzymywał z własnej kurii informacje, które miały zmącić mu obraz, i rady, aby nic nie robił, bo sprawy zostaną załatwione we własnym zakresie. Tymczasem nic nie zostało załatwione. Do lokalnej prasy przedostały się informacje o problemach wydawnictwa, które miały powstać za dyrekcji Tomasza Weinbergera. Miał on prowadzić w przedsiębiorstwie zbyt rozrzutną politykę inwestycyjną. Został usunięty z funkcji w 2000 r. po wewnętrznej kontroli finansowej zleconej przez kurię. Tydzień temu napisaliśmy, że Weinberger w całej historii może pełnić rolę kozła ofiarnego. Jednak po pierwszej publikacji dostaliśmy informacje, z których wynika, że niekoniecznie tak musi być. Weinberger po opuszczeniu kościelnego wydawnictwa rozpoczął działalność w innej branży. Jest udziałowcem i prezesem spółki z o.o. pod nazwą Zespół Klinik Specjalistycznych – Szpital Gdański. Spółka jest właścicielem kilku placówek służby zdrowia (przychodni i klinik) w Gdańsku i poza Gdańskiem. Stara się o przejęcie kolejnych. Ks. Bryk osobiście dokonywał pewnych operacji, które w świetle ustawy podatkowej są sprzeczne z prawem. W 2000 r. biskupie wydawnictwo nie ujęło w deklaracjach VAT ani w przychodach kilku faktur sprzedaży swoich usług dla trzech firm, w tym dla spółki Janusza B. na kwotę ponad 12 mln zł. Jednak rozmaitych dziwnych, dziwnie zaksięgowanych lub nie księgowanych wcale transakcji jest tam wiele. Co przypuszczamy Abepe Gocłowski gra tego, który jest kompletnie zdziwiony sytuacją. Nie twierdzimy, że brał on udział w przestępstwie, ale też nie sposób sobie wyobrazić, że o niczym nie wiedział. Przynajmniej od pewnego momentu. Teraz, gdy śledztwo się toczy, a ukręcić mu łeb po publikacjach będzie trudniej, abepe prawdopodobnie poświęci ks. Bryka. Do lokalnej "Gazety Wyborczej" po jej publikacji o problemach w wydawnictwie Bryk wysłał kuriozalny dość list, w którym napisał m. in. tej nieuczciwości nie można zapomnieć (tzn. publikacji – przyp. W. K.), chociaż jako chrześcijanin muszę wybaczyć. Bryk grozi, że o swoje prawo do dobrego imienia upomni się przed sądem. Jednak w nadzorowanym przez niego wydawnictwie było tyle nader dziwnie prowadzonych spraw, że musiałby być człowiekiem o mentalności 3-letniego dziecka, aby o nich nie wiedzieć. Może być i tak, że dobrego imienia będzie musiał ks. Zbigniew przed sądem bronić nie z własnej inicjatywy, ale zostanie o to poproszony. Czego się chętnie dowiemy l Jaka jest rola w tej historii Tomasza Weinbergera? Czy był on jedynie rozrzutnym i nie-frasobliwym dyrektorem Stelli Maris, a dzisiaj służy za kozła ofiarnego, czy też to on ułatwił kontakty wydawnictwa z Januszem B.? l Skąd Zespół Klinik Specjalistycznych – Szpital Gdański spółka z o.o. ma pieniądze na inwestowanie w przychodnie i kliniki? l Od kogo wyszła inicjatywa wspólnej "działalności handlowej" – od Janusza B. czy ze strony kościelnego wydawnictwa? l Czy w banku, w którym dokonywano wielu potężnych transakcji między dziwnymi krajami a małą spółką, zwrócono na to uwagę, bo ustawa nakłada na banki obowiązek takiej kontroli? l Czy udało się przeprowadzić kontrolę w kilku wielkich firmach z udziałem skarbu państwa, które to firmy współpracowały z Wydawnictwem Stella Maris, oraz w innych instytucjach, jak Radio Plus czy Fundacja im. Brata Alberta, którymi zarządza ks. Bryk? l Dlaczego ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski, jak tylko się dowiedział, że w podległym mu wydawnictwie dzieją się cuda, bynajmniej nie boskie, nie złożył do prokuratury zawiadomienia o przestępstwie? PS 3 stycznia 2003 r. ks. Bryk złożył rezygnację z zajmowanego probostwa oraz z funkcji dyrektora Radia Plus. Abepe Gocłowski dymisję przyjął. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sądyzm Nawet w półświatku należy ostrożnie dobierać sobie kumpli. Nazwisko złego kolesia zaprzyjaźnionego z podsądnym potrafi oślepić Temidę. Wygląda na to, że bezpodstawnie skazano człowieka. Odpryskiem słynnego śledztwa w sprawie zabójstwa byłego ministra sportu Jacka Dębskiego jest tzw. sprawa mysłowicka. Policja i prokuratura w Mysłowicach prowadziły postępowanie w związku z zaginięciem w czerwcu 2000 r. niejakiego Jana Z. Obie sprawy łączy osoba typowana przez prokuratorów jako zabójca Dębskiego i zarazem sprawca uprowadzenia Jana Z. Osobą tą był Tadeusz M., ksywa Sasza, którego znaleziono powieszonego w celi aresztu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Według prokuratury popełnił samobójstwo. Sasza siedział w mysłowickim areszcie, gdy Halina G., ksywa Inka, oskarżona o współudział w zabójstwie eksministra po 15 miesiącach śledztwa nagle wskazała Saszę jako killera. Wiadomość o tym szybko przeciekła do mediów, które informowały nawet o trasie, którą poruszał się transportujący M. konwój z Górnego Śląska do Warszawy. Prasowe dossier Tadeusza M. zawierało informację, że był on także sprawcą porwania i prawdopodobnie zabójstwa mieszkańca Katowic, miejscowego biznesmena. Świadkami uprowadzenia miało być kilka osób, w tym żona i dzieci ofiary napaści. Informacje te uprawdopodobniały tezę, że Sasza to groźny, bezwzględny zabójca. Policja i prokuratura nie dementowały tych rewelacji, choć tyle było w nich prawdy, co w ewentualnej informacji o lądowaniu kosmitów przed Pałacem Kultury. Później Tadeusz M. rozstał się z tym padołem i media przestały interesować się sprawą mysłowicką. Niedawno zapadł w niej wyrok. Oskarżonym był kumpel Saszy. * * * Jeśli gangsterkę uznać za pierwszy krok w biznesowej karierze, to Jan Z. istotnie był dobrze zapowiadającym się biznesmenem. Wysoki, wielki jak trzydrzwiowa szafa facet, były ochroniarz jednego z górnośląskich posłów, znany był w miejscowym półświatku jako spec od tzw. działań rozjemczych. Polegały one na tym, że Z. jechał na miejsce konfliktu małych grupek przestępczych i napierdalał obie strony. Dzięki temu człek wyrobił sobie mir w środowisku. Głównym źródłem jego utrzymania był handel talonami na węgiel pozyskiwanymi od górników przed kopalnianymi bramami. Przyjmował też zlecenia na – delikatnie mówiąc – uspokajanie osób wskazanych mu przez ziomków z jego dzielnicy. Tak doszło do bliskiego spotkania Jana Z. z Saszą. 30 czerwca 2000 r. „rozjemca” wraz z kumplem Zbigniewem S. spuścił łomot Tadeuszowi M. i jego koleżce przed knajpką o romantycznej nazwie Capri w Libiążu. Powodem było wejście tych ostatnich na teren zarezerwowany dla grupy katowic-kiej i pozyskiwanie na nim talonów. Argumentem w rozmowie była m.in. płyta chodnikowa, która wylądowała na głowie Saszy. Tego samego dnia wieczorem Skodę, którą poruszali się Jan Z. i Zbigniew S., dogonił samochód zachodniej marki. Pojazd zablokował drogę, po czym wyskoczyli z niego dwaj mężczyźni, którzy rzucili się w kierunku Skody. Kierujący nią Jan Z. usiłował uciec wrzucając wsteczny bieg, lecz jego Skoda wyrżnęła w słup telefoniczny. Pasażerowie prysnęli w pole. Zbigniew S. zdołał uciec, Jan Z. zniknął. Sąd Rejonowy w Mysłowicach uznał, że Jan Z. został pobity i porwany przez Saszę i jego kumpla Roberta W. Obaj mieli dokonać tych czynów kierowani żądzą zemsty za wpierdol, który wcześniej zebrali. Robert W. otrzymał 4,5 roku odsiadki. Teza sądu jest być może słuszna, jednak przebieg procesu i uzasadnienie wyroku pozostawiają wiele wątpliwości. Instytucję, nad którą czuwa Temida, obowiązuje parę zasad, w tym rozstrzyganie na korzyść oskarżonego niedających się wyjaśnić wątpliwości, opieranie wniosków na wszystkich dowodach i trzymanie się wyznaczonej prawem swobody oceny tych dowodów. * * * Świadkami pościgu byli nie – jak pisano w gazetach – żona i dzieci ofiary, ale grupka postronnych osób, w tym kilku nastolatków grających w piłkę na boisku. Głównym świadkiem był kolega porwanego Zbigniew S., który uszedł cało z opresji. Przed sądem świadek ten zeznał, że absolutnie nie jest w stanie stwierdzić, kto był sprawcą pościgu. Oświadczył, że w czasie wydarzenia było ciemno, a on sam ma kłopoty ze wzrokiem. Nie jest w stanie także stwierdzić, jakiej marki samochód gonił Skodę. Inni świadkowie też nie rozpoznali twarzy sprawców pościgu i podawali rozbieżne opisy sylwetek oraz wyglądu napastników. Wymieniali różne marki samochodów. Nie byli zgodni także co do koloru karoserii – od białego przez szary po srebrny metalik. Obserwująca wydarzenie kobieta zapamiętała początkowe litery białej tablicy rejestracyjnej. To wszystko. Zeznania innych świadków nie wniosły nic do sprawy. Tymczasem sąd uznając winę oskarżonego Roberta W. stworzył osobliwe konstrukcje myślowe. Na przykład: Z zeznań świadka Tomasza S., złożonych przez niego w trakcie postępowania przygotowawczego wynika, że na miejscu zdarzenia za samochodem marki skoda jechał samochód srebrny metalik, przy czym świadek nie potrafi sprecyzować marki tego samochodu; wydawało mu się, że to był samochód marki toyota lub mazda lub audi starego typu. Opierając się na treści protokołu okazania Tadeusza M. sąd ustalił, że w dniu zdarzenia Tadeusz M. i Robert W. jechali za Janem Z. i Zbigniewem S. samochodem marki peugeot 605, gdyż w ocenie sądu Zbigniew S. w czasie okazania skojarzył osobę Tadeusza M. jako kierowcy właśnie samochodu marki peugeot 605. Tłumacząc po ludzku: świadek zeznał, że widział samochód określonego koloru i typu, ale od innego świadka sąd wie, że ten właśnie świadek musiał widzieć Peugeota, więc sąd wie lepiej niż świadek, co on widział. W języku prawniczym nazywa się to przekroczeniem granic swobodnej oceny dowodów. Podobnych perełek w uzasadnieniu wyroku mysłowickiego sądu jest więcej. Sąd swobodnie wybierał z zeznań świadków fragmenty, którym z jakichś powodów dawał wiarę, a inne negował. Oto próbka: Za nieprzekonujące sąd uznał zeznania złożone przez Marię K., w toku rozprawy, z których wynika, że na rozprawie świadek widziała Roberta W. po raz pierwszy. Ustalając powyższy stan faktyczny sąd oparł się na zeznaniach, złożonych przez Marię K. w toku postępowania przygotowawczego w takim zakresie, w jakim zeznania te są zgodne z uznanymi przez sąd za przekonujące zeznaniami złożonymi przez Marię K. w trakcie rozprawy. Żeby było śmieszniej – kobieta od początku twierdziła, że nie jest w stanie rozpoznać twarzy napastników, wspomniała o samochodzie marki Toyota koloru szarego i białych tablicach rejestracyjnych, zaczynających się od liter KCS. Nie rozpoznała na zdjęciu samochodu, którym od dawna poruszał się Sasza. Był to biały Peugeot 605 z czarnymi tablicami zaczynającymi się od liter KDB. Czterokrotne badania specjalistyczne nie wykazały, aby samochodem tym przewożony był porwany Jan Z. Wreszcie sąd w ogóle nie wziął po uwagę zeznania kumpla zaginionego Zbigniewa S., który to kumpel oświadczył, że otrzymał informacje, iż miesiąc po rzekomym porwaniu Jan Z. widziany był w Katowicach. * * * Oskarżony Robert W. dostał karę pierdla za pobicie oraz uprowadzenie ze szczególnym udręczeniem Jana Z. na czas dłuższy niż siedem dni. Sprawa mysłowicka trwała ponad dwa lata. W tym czasie kumpel Roberta W. Tadeusz M. został wskazany przez Inkę jako zabójca Dębskiego i w świetle fleszy przewieziony na Rakowiecką. Z trzeciorzędnego górnośląskiego bandyty awansował na jednego z najgroźniejszych gangsterów Pomrocznej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Robertowi W. zaszkodziła ta znajomość. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zerżnięty Wiatr Elitarny skandal w Szczecinie. Profesor Jerzy Wiatr, minister edukacji za drugiej komuny, czyli w rządzie Cimoszewicza i Oleksego, opluty, obrzucony wtedy jajkami, odsądzony od profesorskiej czci i wiary – doczekał się plagiatu swojej pracy naukowej. Inny socjolog prof. dr hab. Adam Sosnowski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Szczecińskiego zerżnął – jak się okazało – całe fragmenty pracy naukowej prof. Wiatra pt. "Społeczeństwo", wydanej het, w latach 60. Dokładnie przepisane fragmenty z Wiatra profesor Sosnowski umieścił w swojej najnowszej dysertacji naukowej pt. "Różnorodność życia społecznego". Plagiat wykryli studenci i polecieli z pyskiem do rektora US. Rektor – gdy mu szok minął – powołał specjalną komisję, która jeszcze pracuje, ale już ustaliła popełnienie plagiatu. Prof. Sosnowskiego zawieszono w prawach wykładowcy i posłano na urlop. Plagiator próbował przeprosić prof. Wiatra, ale przeprosiny nie zostały przyjęte. – Powiedziałem, że profesor, który popełnił plagiat, nie powinien mieć prawa do wychowywania młodzieży – oświadczył Wiatr. Na dokładkę rektor Zachodniopomorskiej Prywatnej Szkoły Biznesu zamierza wymówić robotę Sosnowskiemu, który także tam wykładał socjologię. Patrzcie, jak to się zmienia. Jeszcze niedawno zły był komuszy naukowiec Wiatr, a dobry jego obecny plagiator. W. J. Szurnięty minister Ulubieniec tygodnika "NIE" (i nie tylko), czyli Ryszard Czarnecki, były minister ds. integracji europejskiej, przestał być doradcą do spraw Unii Europejskiej Władysława Skrzypka, prezydenta Włocławka. Zdaniem prezydenta miasta Rysio nie wykazał się żadnymi sukcesami. – Pan Czarnecki nie jest w stanie robić dla Włocławka tego, czego ja bym oczekiwał – stwierdził prezydent miasta. Odnotowujemy ze smutkiem, że pan Skrzypek potrzebował aż czterech miesięcy, by się poznać na umiejętnościach i zdolnościach Rysia Czarneckiego. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hold Press Minister finansów Grzegorz Kołodko zawiesił w pełnieniu obowiązków służbowych trzech pracowników Departamentu Podatków Pośrednich, którzy zajmowali się m.in. wprowadzaniem tzw. kas fiskalnych dla taksówkarzy. Sprawę dostała prokuratura; można się spodziewać, że śledztwo będzie miało na celu rozpoznanie, czy doszło do korupcji. Wiadomość o zawieszeniu trzech urzędników rozesłał do wielu redakcji rzecznik prasowy ministra finansów Jarosław Skowroński. Dostała ją również redakcja "Życia Warszawy". Na pierwszej i trzeciej stronie numeru "ŻW" z 14 lutego 2003 r. zamieściła artykuł Doroty Kani i Igora Nowaka zatytułowany "Kasy fiskalne pod lupą prokuratury" i z logo "Temat »Życia Warszawy«!". O nieprawidłowościach związanych z wprowadzaniem kas fiskalnych "Życie Warszawy" pisało już w październiku ubiegłego roku – piszą Kania z Nowakiem. O tym, o czym Kania z Nowakiem piszą, że pisali w październiku, tygodnik "NIE" pisał w artykule "Kasa nostra" opublikowanym z datą 4 lipca 2002 r., czyli trzy miesiące przed publikacją "Życia Warszawy". Kania i Nowak: W październiku na łamach »Życia Warszawy« ujawniliśmy, że Adam Krauze jest powiązany z Posnetem. Napisa-liśmy również, że firma jest uwikłana w sprawę montowania kas w taksówkach. "NIE" w lipcu: "Jedną z większych firm produkujących kasy rejestrujące i systemy fiskalne jest w Polsce Posnet, spółka cywilna. Jej współwłaścicielem od roku 1999 jest niejaki Adam Krauze, zdolny matematyk, wieloletni (do końca grudnia 1998 r.) pracownik Ministerstwa Finansów. (...) Wiemy z dobrze poinformowanych źródeł, że Posnet ma chrapkę na jak największy kawałek tortu pod nazwą kasy fiskalne dla taksówkarzy...". Tak wygląda "Temat »Życia Warszawy«" i jego "ujawnianie". W krajach cywilizowanych przypisywanie sobie cudzych zasług jest społecznie potępiane. Prosimy zatem redaktora naczelnego "Życia Warszawy" Marka Zagórskiego: niech pojadą w świat i lizną trochę etyki dziennikarskiej. Niech przynajmniej skoczą do kolegów z "Gazety Wyborczej", którzy pisząc o zawieszonych urzędnikach ("Trzej zdjęci z kasy", "GW" z 14 lutego 2003 r.) zgodnie z obyczajami powołali się na lipcową publikację w "NIE". Nie jest to pierwszy wypadek, kiedy dziennikarze z innych redakcji wykrywają sensacje pożółkłe już w starych numerach "NIE". R. S. Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej trafnie został rozwiązany w 1957 r., gdyż marnie kształcił ideologicznie młodzież. Świadczą o tym słowa byłego członka ZMP, obecnie prymasa Glempa, w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (19 lutego 2003 r.). Znieważając rządzących przywódców SLD Glemp powiedział, że nie mają sumienia, bo sumienia zniszczyła kiedyś ideologia socjalistyczna. Ideologia socjalistyczna – drogi prymasie – powstała właśnie z porywów sumienia. Pana obecna ideologia – z nadania zaświatów. Glemp konkluduje: ci, którzy są u władzy powinni wykonywać służbę bezpłatnie, na wzór klasztorny. Ufamy, że biskupi dadzą ministrom przykład: wyniosą się z pałaców, zdejmą z siebie złotą biżuterię i oddadzą biednym, opuszczą swe limuzyny i przestaną pobierać wysokie wynagrodzenie za pokrapianie biurowców i supermarketów. U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak pies Niemca oszwabił Ponad wszelką wątpliwość 1 maja wstąpimy do Unii Europejskiej. Wiele wskazuje na to, że wstąpimy tam na dłużej. Mędrcy, dziennikarze, ostatni żyjący jeszcze intelektualiści, a nawet politycy aspirujący do Europarlamentu zadają sobie fundamentalne pytanie: Jak poradzimy sobie w tej Unii? Czy jesteśmy już zdolni do pełnej absorpcji środków pomocowych, czyli mówiąc językiem ludzkim, czy zdołamy przekręcić cały ten szmal, jaki uda nam się ze wspólnej kasy Unii wyrwać? Czy będziemy płatnikiem brutto, czy netto? Czyli czy do tego interesu będziemy dokładać, czy z niego wyjmować? Oczywiście, zanim już umrzemy za jakąś tam Niceę. Wszystkie te rozważania, roztrząsania, nawet szat rozdzierania, są w dużej mierze teoretyczne. Są już jednak godne polecenia i zastanowienia się przykłady z praktyki. Leszek G. pracuje jeszcze w Komendzie Miejskiej Policji w Katowicach. Łukasz S. – w oddziałach prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji. Obaj mają niewiele ponad 20 lat. Można rzec, pierwsze pokolenie III RP. Ludzie nieskażeni pierwszą komuną ani nawet ostatnią „Solidarnością”. Reprezentanci pokolenia, dla którego politycy od lewa do umiarkowanego prawa zgłosili akcesję naszego kraju do UE. Aby młodzi żyli już w wolnej, demokratycznej, dostatniej Europie. Wspólnej Europie. Młodzi – jak okazało się – są ambitni i przedsiębiorczy. W ostatnią sobotę małżonka policjanta państwowego Leszka G. wraz z jego szwagierką udawały się do Republiki Federalnej Niemiec przez starosłowiański Zgorzelec. Jechały do pracy w niemieckich burdelach. Pracę miały pewną, żadne tam gruszki na wierzbie, bo wszystko było dogadane przez wykwalifikowanych pośredników. Za użyczenie środków produkcji w postaci małżonki i szwagierki, czyli leasing, niemieccy przedsiębiorcy zapłacili z góry po 3 tys. euro od łepka. Biorąc pod uwagę wysoki kurs euro cena była godziwa. Za 6 tys. euro można w Niemczech kupić używaną co prawda, ale na chodzie elegancką brykę. Tu warto dodać, że małżonka i szwagierka też nówkami nie były. Ale nie wtrącajmy się do szczegółów kontraktu, żyjemy w kraju, gdzie rząd deklaruje wolność gospodarczą dla małych i średnich przedsiębiorców. Wracając do transakcji. Wszystko szło jak z płatka. Dostawa dotarła szczęśliwie do Zgorzelca, gdzie już, już przejmowali ją niemieccy kontrahenci. I wtedy zrobiło się jak w gangsterskim filmie. Samochód prowadzony przez niemieckich pośredników wraz z polskim towarem został zatrzymany przez dwóch mężczyzn przedstawiających się znaną z mediów marką Centralne Biuro Śledcze. Zaskoczeni niemieccy biznesmeni zostali powaleni na ziemię, a wyleasingowane środki produkcji skonfiskowane. Przestraszeni legitymacjami oraz bronią wyglądającą absolutnie autentycznie niemieccy biznesmeni wsiedli do swego samochodu i grzecznie ruszyli za polskopolicyjną prywatną S˘kodą w kierunku zgorzeleckiej komendy policji. Po kiego nasi policjanci niemieckich burdelarzy za sobą ciągnęli? Przecież logika nakazywała Niemcom bronią pogrozić i nakazać wynosić się im za Nysę Łużycką, co po 1945 roku już ćwiczyli. Wygląda na to, że młodych, pragnących pozyskiwać środki pomocowe ze Wspólnoty Europejskiej, zgubiła zwykła polska chytrość. Prawdopodobnie chcieli podjechać przed komendę policji w Zgorzelcu i tam zaproponować Niemcom kolejną wzajemnie korzystną wymianę handlową. My wam dajemy wolność, a wy nam euroszmal. My, Polacy, zawsze dawaliśmy uciemiężonym narodom wolność. Ostatnio wyzwoliliśmy Irak spod nieludzkiego reżimu Saddama czyniąc z tego kraju oazę spokoju i szczęśliwości. Niemców z NRD też wyzwoliła nasza „Solidarność” rozwalając moralnie mur berliński. Do dzisiaj Niemcy nam się za to nie wypłacili. Już, już doszłoby do odebrania słusznej, kolejnej raty repatriacyjnej, kiedy do akcji wmieszała się policja państwowa, tyle że miejscowa. Zgorzeleccy policjanci zatrzymali swoich katowickich kolegów, wspomniane wyżej środki produkcji oraz niemieckich pośredników. Zachowali się jak typowi policjanci niemieccy. Zamiast puścić kolegów, wszczęli biurokratyczne postępowanie. W efekcie zatrzymani Niemcy wytłumaczyli, iż poznane w Katowicach Polki chcieli jedynie zabrać do Niemiec na dyskotekę, w ramach integracji europejskiej, a do tych młodych polskich panów nie mają żadnych roszczeń. Po złożeniu takich wyjaśnień szybko rzekę graniczną przekroczyli. I tu pora na wnioski. Po pierwsze, istnieją już rozpoznane źródła środków pomocowych ze starych krajów Unii Europejskiej. Po drugie, jak wskazuje casus policji katowickiej, można z Unii szmal wyciągnąć dupy Niemcom i innym starounistom nie dając. Po trzecie, nie można w procesie absorpcji środków pomocowych iść na całość, mówiąc po ludzku, być za bardzo chytrym. I wreszcie po czwarte, a ściślej po pierwsze. Jeśli nie dokonamy przed 1 maja pełnej koordynacji działań wszystkich instytucji państwowych, pozarządowych i innych, to potencjalna część środków pomocowych przejdzie nam koło nosa. Nie może być tak, że jedna policja (śląska) środki pomocowe pozyskuje, a druga (zgorzelecka) nie jest z tym procesem absorpcji skoordynowana! Już teraz wszystkie instytucje muszą ściśle i owocnie współdziałać ze sobą! Przecież gdyby była wzorowa współpraca, Niemcy nie musieliby odjeżdżać samochodem za rzekę. Brykę też można by było im skonfiskować. Buty zostawiając. Reasumując. Na odcinku absorpcji środków pomocowych unioeuropejskich na dwa miesiące przed naszym wuniowstąpieniem istnieją jeszcze zakłócenia współpracy systemowej. To trzeba jak najszybciej naprawić. Pokażmy Wspólnej Europie, że u siebie już jesteśmy zjednoczeni. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie sądź drugiemu Kiedy w połowie lat 90. sędzia Garzon wysyłał pierwsze listy gończe za argentyńskimi i chilijskimi generałami, oskarżając ich o zbrodnie przeciw ludzkości, politycy na świecie pukali się w czoło: ot, Don Kichot. (...) W ciągu niespełna dziesięciu lat jeden sędzia obudził sumienia, odmienił praktykę prawa i politykę kilku krajów. Don Kichot wygrał. Maciej Stasiński, "Gazeta Wyborcza" z 28 lipca 2003 r. Tere-fere. Sędzia Baltasar Garzon łaknie sprawiedliwości i sławy. Zawzięcie ściga byłych dyktatorów i ich pomocników winnych łamania praw człowieka i zbrodni przeciw ludzkości. Nie może takich ścigać we własnym kraju, choć do 1975 r. panowała tam dyktatura generała Franco i powszechnie łamano prawa człowieka, stosowano tortury, zabijano przeciwników. Prawo hiszpańskie zakazuje bowiem rozrachunków z tamtą przeszłością. Ale pozwala pozywać przed sądy hiszpańskie winnych przestępstw wobec prawa międzynarodowego, niezależnie od tego, gdzie, kiedy i przez kogo przestępstwa te zostały popełnione. Sędzia Garzon ściga więc cudzych, byłych dyktatorów. Na razie ogranicza swoją aktywność do świata hiszpańskojęzycznego, czyli do Ameryki Łacińskiej. Dwa lata temu usiłował dopaść generała Pinocheta przebywającego w Londynie. Władze brytyjskie przetrzymały byłego chilijskiego dyktatora parę miesięcy w luksusowym areszcie domowym. Na ekstradycję do Hiszpanii Wielka Brytania jednak się nie zgodziła i ostatecznie Pinocheta odesłano do domu. Teraz, jak wiadomo, z większą szansą powodzenia sędzia Garzon dobiera się do skóry kilkudziesięciu argentyńskim wojskowym oskarżonym – nie bez powodu – o krwawe prześladowania, tortury i mordy komunistów oraz innych lewicowców pod rządami wojskowej junty. W Argentynie winnych chroni amnestia. Garzon domaga się zatem ich ekstradycji do Hiszpanii. Na razie dopiął tego, że oficerów aresztowano i nad dalszym ich losem zastanawia się argentyński rząd i wymiar sprawiedliwości. Przyzwoity człowiek nie może oczywiście litować się nad wojakami z argentyńskiej junty. Czy jednak wymierzaniem im sprawiedliwości ma się zajmować Hiszpania i sędzia Garzon, czy też należy do tego skłonić – nawet międzynarodową presją – rząd Argentyny, sądy argentyńskie i przede wszystkim tamtejsze społeczeństwo? Ewentualnie odwołać się do pomocy odpowiedniego trybunału międzynarodowego? Prywatna konkurencja sądów narodowych i poszczególnych ambitnych sędziów z międzynarodowym wymiarem sprawiedliwości może łatwo skompromitować samą ideę międzynarodowej sprawiedliwości. Porządek prawny, który zezwala sądom dowolnego kraju i z upoważnienia lokalnej ustawy ścigać obywateli innych państw za czyny popełnione na terytorium tych państw, ociera się bowiem o prawną anarchię i wystawia na próbę międzynarodowy ład prawny i polityczny. Wchodzi w konflikt z zasadą suwerenności państwowej, dla której wiele narodów wciąż żywi większe uznanie niż do praw człowieka. Jak wyglądałby świat, gdyby przykład sędziego Garzona się upowszechnił? W Polsce również znalazłaby się przy odpowiedniej agitacji większość sejmowa do uchwalenia ustaw zezwalających na pozywanie przed sądy każdego obcokrajowca winnego łamania prawa międzynarodowego. Byłoby kogo ścigać. W IPN prowadzi się rozległe śledztwo w sprawie rzezi wołyńskichi galicyjskich. Trochę sędziwych bojowców UPA w chwale dożywa lat na Ukrainie, trochę mieszka w USA i Kanadzie. Prokurator Kulesza mógłby zabawić się w Garzona i wysłać za nimi międzynarodowe listy gończe. Są też w IPN śledztwa przeciw obywatelom Izraela, którzy w latach bezpośrednio powojennych w służbach specjalnych PRL brali udział w wojnie domowej z podziemiem i w akcjach represyjnych. Znalazłyby się powody do sądowych porachunków polsko-niemieckich i niemiecko-polskich. A ilu Rosjan chętnie postawilibyśmy przez naszymi sądami? Puszka Pandory, którą sędzia Garzon usiłuje otworzyć, kryje niemało niespodzianek. I to nie zawsze po myśli i w zgodzie z sympatiami zwolenników sprawiedliwości globalnej i absolutnej. Ale bez obaw. Dopóki sędzia Garzon ogranicza się do Chile i Argentyny, możni tego świata rzecz traktują jako zabawną egzotykę. Każdy dalszy krok zostanie zastopowany, i to brutalnie. Belgijskie ustawodawstwo także pozwoliło sędziom pociągać do odpowiedzialności winnych przestępstw ściganych prawem międzynarodowym bez żadnych ograniczeń geograficznych. Skutkiem tego upoważnienia stało się wytoczenie premierowi Izraela sprawy za wyczyny jego podkomendnych w Libanie, kiedy jeszcze był generałem w służbie czynnej. Szaron ani myślał stawić się przed belgijskim sądem, przestraszyli się natomiast Amerykanie. Zagrozili Belgom wycofaniem kwatery głównej NATO z Brukseli i ewakuacją swych wojskowych do takiego kraju, który "globalnej" sprawiedliwości nie praktykuje, a w każdym razie nie zamierza jej serio traktować. I poskutkowało. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Fortuna łamie kołem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gucwińscy spółka zoo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dać kasę i dupy dołożyć cd. Ministrowi Łapińskiemu wydaje się, że reformuje służbę zdrowia. Reformę robią poza jego plecami lokalne kacyki. Wiąże się z tym sławetna wycieczka kas chorych do Republiki Południowej Afryki. Dwa tygodnie temu ("NIE" nr 23/2002) ujawniliśmy kulisy wycieczki do RPA dygnitarzy z kas chorych i Ministerstwa Zdrowia. Przypomnijmy. Według naszych informacji, organizator wyjazdu – niemieckie stowarzyszenie GVG – chce wykonać projekty informatyczne w kasach chorych oraz podległych im szpitalach. Kontrakt dla jednej kasy to 500 tys. euro. Pieniądze pochodzić mają z Unii Europejskiej. GVG bierze dla siebie 20 proc. od wartości kontraktu, jako koszty zarządzania. Sugerowaliśmy również, że Niemcy, tworząc system informatyczny dla kas chorych, będą mieli korzystniejszą niż inni pozycję w przetargu na realizację centralnego Rejestru Usług Medycznych. Ten kontrakt wart jest 800 mln zł! Powołując się na "NIE", temat podjęła "Nowa Trybuna Opolska". Wzięła na spytki jednego z uczestników wyjazdu, dyrektora Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych Kazimierza Łukawieckiego. Dyrektor wszystkiemu zaprzeczył: (...) Nie mam pojęcia o żadnych kontaktach z GVG. Żadnego programu wspólnego z GVG my nie przygotowujemy. (...) nie ma żadnej łączności między mną a firmą GVG w związku z jakąś tam informatyzacją. To są jakieś wierutne bzdury. Interesujące. Zaraz po przyjeździe z RPA na zwołanej specjalnie konferencji prasowej oraz w rozmowie z dziennikarką "NTO" Łukawiecki mówił expressis verbis o przyszłej współpracy z Niemcami. Zaklinał się, że po 500 tys. euro może pojechać na koniec świata. Czyli do Kapsztadu jechał... po szmalec. Teraz rżnie głupa. Żeby umilić dyrektorowi Łukawieckiemu początek tygodnia, podajemy kilka szczegółów planowanego i starannie zatajonego projektu. Całe przedsięwzięcie wzorowane jest na systemie, który z powodzeniem funkcjonuje we wschodnich landach Niemiec. Opiera się na tzw. firmach zarządzających, które zajmują się – z jednej strony – podziałem pieniędzy między szpitale, z drugiej – specyfikacją usług medycznych. Jedną z takich firm działających u naszych zachodnich sąsiadów jest np. SANA. Mechanizm wygląda następująco. Bierze się kilka szpitali, najlepiej z sąsiednich powiatów. I tak np. szpital A będzie specjalizował się w położnictwie i ginekologii, szpital B w onkologii, a C będzie leczyć gruźlików. Chodzi o to, żeby poszczególne placówki nie podbierały sobie nawzajem pacjentów i nie walczyły ze sobą o kontrakty z kasą chorych. Nad tym wszystkim czuwać ma wspomniana wyżej firma zarządzająca. Najważniejsze jest jednak to, że będzie ona rozdzielać także pieniądze. Niemcy z GVG wykonają odpowiedni projekt informatyczny i tym samym będą mieli wpływ na działalność firmy. Oczywiście, kasa chorych i GVG nie przeprowadzą całej operacji same. Muszą porozumieć się z właścicielem. Jak wiadomo, nadzór nad placówkami służby zdrowia sprawuje samorząd i bez jego udziału projekt nie może być zrealizowany. Jakoś nikogo zbytnio nie zainteresowała obecność w RPA przedstawicieli samorządów. W Afryce był m.in. przewodniczący Komisji Zdrowia Opolskiego Sejmiku Wojewódzkiego Andrzej Mazur, od którego bezpośrednio zależeć będzie powodzenie całej imprezy, gdyż on klepnie cały projekt. Tak więc pojawi się nowe ciało zarządzające, ulokowane między szpitalami a kasą chorych. Powstaną nowe etaty dla menedżerów i ciepłe posadki dla swojaków. I po to był ten cały egzotyczny wyjazd zorganizowany przez GVG, stowarzyszenie, które – jak przyznał w telewizyjnym "Gościu Jedynki" minister Łapiński – nie cieszy się w Niemczech dobrą opinią. Równie dobrze można więc było zorganizować wycieczkę do Lipska. Chłopaki z SANA z radością by pokazały, jak u nich to działa. Obeszłoby się bez zobowiązań, niedomówień, tajemniczych podejrzeń, niepotrzebnego szumu. A tak jest bryndza. Tymczasem Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych oczekuje pisemnych wyjaśnień od wszystkich przedstawicieli kas chorych, którzy poznawali służbę zdrowia w RPA. Ciekawi jesteśmy, jakie argumenty przedstawi dyrektor Łukawiecki. Jeśli możemy coś zasugerować, to proponujemy, by napisał, że cały wyjazd odbył się na koszt Federacji Farmerów i Producentów Win znad Renu – było nie było – członka GVG. Burdel panujący w Pomrocznej służbie zdrowia jest taki, że nic, tylko się uchlać reńskim winem. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jeszcze Polska nie plajtuje Gdyby Balcerowicz rządził Unią Europejską, dawno już by jej nie było. Od kilku miesięcy jesteśmy straszeni apokalipsą. Rząd i media, SLD i PO, członkowie RPP i doradcy różnych banków wieszczą nieszczęście. Emerytom nie będą wypłacane emerytury, urzędnikom, nauczycielom, lekarzom pensje, samorządy nie dostaną dotacji, kraj zamrze. Na domiar złego wzrosną podatki. Nastąpi to wówczas, kiedy dług publiczny przekroczy magiczny próg – 60 proc. PKB. Jak zatrzyma się na 59,99 proc. – nieszczęścia nie będzie, ale przy 60 uderzy grom i spadnie katastrofa. Tak ponoć stanowi konstytucja. Nadmierny wzrost długu publicznego jest dla gospodarki szkodliwy i społecznie niebezpieczny. Może spowodować załamanie waluty, kryzys finansowy, niewypłacalność państwa. Trzeba temu zapobiegać. To oczywiste. Ale w niejednym państwie przekraczano 60 proc. długu do PKB (dzisiaj powyżej tej granicy jest zadłużonych kilka państw UE) i nie musiało to oznaczać apokalipsy. Przynajmniej od razu. Co naprawdę zostało zapisane w naszej konstytucji? Art. 216 ust. 5 stanowi: Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto. Tylko tyle. Konstytucja milczy na temat innych skutków przekroczenia granicy 60 proc. A jednak Polsce katastrofa grozi. Może ją spowodować nie konstytucja, lecz ustawa o finansach publicznych z 26 listopada 1998 r. autorstwa ówczesnego wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza. To w niej zakaz konstytucyjny został obwarowany sankcjami sięgającymi granicy absurdu. Art. 45 ust. 1 pkt 3d tej ustawy zobowiązuje rząd do przedstawienia na najbliższy rok po przekroczeniu 60 proc. bariery długu ustawy budżetowej nie zawierającej deficytu. Podobnie bezdeficytowe mają stać się z roku na rok wszystkie budżety samorządowe. Ten przepis zatem nakazuje natychmiastową i praktycznie niewykonalną redukcję wydatków państwa o jedną czwartą lub więcej. Leszek Balcerowicz przekonywał Sejm, że te drakońskie sankcje mają na celu zapobieżenie sytuacji, w której jakikolwiek rząd i parlament łamałyby konstytucję doprowadzając do sytuacji, w której dług publiczny przekraczałby 60 proc. produktu krajowego brutto (wystąpienie 28 maja 1998 r.). Pięknie. Ale dlaczego za złamanie konstytucji w sprawie długu publicznego zamiast rządu i parlamentu ma być karane społeczeństwo – emeryci, nauczyciele, lekarze, dzieci szkolne, chorzy i inni Bogu ducha winni obywatele? Podnoszony bywa argument, że drastyczne formy zwalczania nadmiernego zadłużenia państwa i deficytu budżetowego wiążą się z członkostwem w Unii Europejskiej, że zmusza do tego prawo wspólno-towe. Tyle w tym prawdy, co w odwoływaniu się do naszej konstytucji. Traktat powołujący Wspólnotę Europejską (czyli tzw. traktat z Maastricht) w art. 104 ustanawia dla państw członkowskich limity deficytu budżetowego w granicach 3 proc. PKB oraz długu publicznego 60 proc. do PKB. Jednakże sankcje w wypadku przekroczenia tych granic są ostrożne i rozsądne, zmierzają do naprawy sytuacji bez wywoływania katastrofy. Komisja Europejska ma zbadać przyczyny przekroczenia limitów (ust. 2) i zależnie od tego opracować zalecenia dla danego kraju w sprawie wyjścia z sytuacji oraz wyznaczyć terminy realizacji tych zaleceń (art. 7). Zachowuje się przy tym poufność, aby nie wywoływać lub potęgować paniki. Dopiero kiedy państwo członkowskie uporczywie nie stosuje się do zaleceń, może nastąpić publiczne wezwanie do zastosowania wyznaczonych działań naprawczych (ust. 8–9). W ostateczności, kiedy i to nie pomoże, traktat przewiduje różne sankcje łącznie z nałożeniem na dany kraj grzywny w odpowiedniej wysokości (art. 11). Unia jednak uchyla te restrykcje, kiedy przekroczenie deficytu (a nie sam deficyt) zostanie skorygowane (ust. 12). Może zatem, zanim wejdziemy do UE, warto i w tej sprawie dostosować nasze ustawodawstwo do unijnego. W każdym razie warto od UE nauczyć się jednego: panikarskie metody zwalczania szkodliwych zjawisk w polityce gospodarczej, a zwłaszcza finansowej zawsze pogarszają sytuację, zamiast poprawić. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy cd. Mija 11 miesiąc od drogowego zabójstwa Ani Betlei w Połomi, województwo podkarpackie. I co? I nic. Opisywaliśmy ze szczegółami tę śmierć i wszystko, co potem. Naszym zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że Anię potrącił swoim Polonezem ks. biskup Edward Białogłowski. Dopiero na leżące już na drodze dziecko najechał ks. Tadeusz Niziołek. Sprawa trafiła do rzeszowskiej prokuratury, bo prowadzący ją strzyżowski prokurator Jacek Złotek kilka dni po wypadku zaczął głosić w gazetach, że dziecko uderzył jakiś tir. Opisując to zabójstwo ujawniliśmy wiele ważnych szczegółów. Podaliśmy też, że policja wie dużo na temat wypadku i sprawcy, ale mówi o tym nieoficjalnie. Oficjalnie szuka ducha i nigdy go nie znajdzie. Śledztwo wprawdzie trwa, ale sprawa jest zmataczona. Na tyle że prokurator w akcie oskarżenia będzie mógł zarzucić księdzu, który przyznał się do najechania na już nieżywe jego zdaniem dziecko, ewentualnie tylko ucieczkę z miejsca zdarzenia. Tak wynika z opinii szacownego Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. My zaś m.in. usta-liliśmy świadka, który potwierdził, że Ania żyła jeszcze nawet po tym, jak przejechał ją ks. Niziołek. Czytelnicy dopytują się: kto ukręcił łeb tej sprawie? * * * Mł. inspektor Janusz Ziobro z nadania SLD został zastępcą komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie na kilka tygodni przed wypadkiem w Połomi. Wcześniej był komendantem powiatowym policji w Strzyżowie, na które to stanowisko jego kandydaturę zatwierdził wojewoda z AWS. Ziobro tak bardzo o tym marzył, że przed konkursem na powiatowego szeryfa w Strzyżowie w niedziele biegał do kościoła dwa razy – do Wysokiej Strzyżowskiej, gdzie mieszka, i na sumę do Strzyżowa. Stołek komendanta glin powiatowych otrzymał m.in. dzięki poparciu szefowej miejscowej "Solidarności". W podzięce nakazał swoim ludziom zwrócić CB-Radio córce e"S"manki. Wcześniej gliny zatrzymały panience tę zabawkę, bo używała jej nielegalnie. Połomia, gdzie zabito dziecko, leży w powiecie strzyżowskim. To nie przypadek, że Janusz Ziobro bardzo zaangażował się w tę sprawę. Szefem policji wojewódzkiej w Rzeszowie jest insp. Józef Jedynak. Przyszedł z Tarnowa. W komendzie mówiło się, że Jedynak czekał na awans generalski i stanowisko w stolicy. Rzeszów miał być tylko krótkim epizodem w jego karierze. Dlatego kwestia obsadzenia stanowiska po Jedynaku wydawała się otwarta. W Rzeszowie, mimo rządów SLD, to miejscowa kuria nadal decyduje o obsadzie najważniejszych stanowisk, a przynajmniej ma na to ogromny wpływ. Dlatego każdy, kto chce awansować, powinien trzymać z biskupami. W policji należy mieć dodatkowo dobre układy z niejakim ks. Wyskielem. Za AWS był kapelanem policji, za SLD jest etatowym policyjnym psychologiem. Janusz Ziobro ma zdaje się dobre układy z księdzem psychologiem, bo kiedy był komendantem w Strzyżowie, nakazał swoim ludziom zrzutkę na stacje drogi krzyżowej do kościoła garnizonowego w Rzeszowie. Kasa trafiła do tego właśnie księdza. * * * Zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie Janusz Ziobro oraz Witold Wójcik zastępca komendanta KPP w Strzyżowie nazajutrz rano po wypadku w Połomi (7 maja 2002 ok. godz. 20) wysłali dwóch funkcjonariuszy z wydziału kryminalnego KPP Strzyżów (znamy nazwiska) do Rzeszowa, aby sprawdzili Poloneza Caro nr rejestracyjny RWA 4855. Samochód ten należy do biskupa Białogłowskiego. To rutynowe działanie dowodzi, że biskup był od razu podejrzany o zabójstwo. Konsekwencją oględzin powinno być jednak zatrzymanie podejrzanego auta do badań laboratoryjnych. Wówczas można coś ustalić. Tak dzieje się, kiedy sprawcą wypadku jest np. Kowalski, który ucieknie z miejsca zdarzenia. W tym przypadku tak się nie stało. Nasze wiewiórki donoszą, że Janusz Ziobro dobrze wiedział, kto był sprawcą wypadku w Połomi. Dlatego właśnie polecił sprawdzić samochód biskupa. Wiedza ta stała się jednak tajemnicą kilku policjantów oraz kleru i nie ma jej w prokuratorskich aktach. Podobnie jak notatek służbowych policjantów z Niebylca. Oni pierwsi byli na miejscu wypadku, ale od 11 miesięcy prokuratura nie raczyła ich przesłuchać. Oficjalne zapewnienia policji głoszą, że o ewentualnym udziale biskupa w wypadku nic nie wiedzieli do momentu naszej publikacji "Matka Boska i zabójcy" blisko trzy tygodnie po zdarzeniu. Ks. Tadeusz Niziołek przyszedł do komendy w Strzyżowie, aby przyznać się do najechania "na nieżywe dziecko", późnym popołudniem w dniu, w którym – rano – policja sprawdzała samochód biskupa. To właśnie skłoniło go do zjawienia się na policji – chciał odciążyć biskupa. Ksiądz Niziołek opowiadał więc o nieistniejącej ciężarówce, która jako pierwsza miała potrącić dziecko. Kościół potrafi mu się zrewanżować. Prokurator wierzy w jego wersję i stawia zarzut potrącenia trupa i tylko ucieczki z miejsca wypadku. * * * Zielonego Poloneza Caro biskupa Białogłowskiego prokurator zdecydował się zatrzymać do badań dopiero w dniu, kiedy opublikowaliśmy artykuł "Matka Boska i zabójcy". Zgodnie z naszymi przypuszczeniami po trzech tygodniach na aucie już nie było ważących w sprawie śladów przejechania dziewczynki. Specjaliści od wypadków drogowych mówią, że po blisko miesiącu od zdarzenia na samochodzie nie miało prawa być np. mikrośladów. Były za to inne ślady. W protokole kryminalistycznych oględzin pojazdu Polonez Caro sporządzonym przez Laboratorium Kryminalistyczne KWP w Rzeszowie 4 czerwca 2002 r. opisano m.in. wgięcie na tablicy rejestracyjnej, trzy ślady wgięcia przedniej maski, ślad dynamicznego otarcia – zarysowania powierzchni na prawym narożu zderzaka przedniego, wypięty zderzak po lewej stronie auta. Policyjni eksperci napisali, że przyczyną wypięcia było uderzenie w prawą stronę zderzaka. Krata wlotu powietrza była popękana, były też rysy na prawym przednim błotniku, ślady zarysowań powierzchni prawego lusterka. Samochód miał również pękniętą szybę. Eksperci napisali, że wprawdzie na aucie są liczne ślady, ale nie można jednoznacznie ustalić czasookresu powstania tych śladów. Dodali też, że na samochodzie nie było śladów świeżych napraw, natomiast na prawym narożu zderzaka przedniego znajduje się ślad, który powstał w bardzo krótkim okresie przed przeprowadzonymi oględzinami pojazdu. Nie ma możliwości określenia bliższego terminu jego powstania. Czyli samochód biskupa był dosyć solidnie poobijany, akurat w tych miejscach, które odpowiadały rzeczywistemu przebiegowi wypadku – biskup potrącił dziecko, które wypadło na drogę, po czym wpadło wprost pod koła Seata księdza Tadeusza Niziołka. Mikrośladów jednak nie ustalono, bo badanie przeprowadzono zdecydowanie za późno. I widać właśnie o to chodziło. Oficjalnie policja zrobiła, co do niej należało – zatrzymała auto biskupa, ale miesiąc po fakcie. Eksperci z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie w opinii na temat wypadku napisali m.in:. nie można wykluczyć potrącenia pieszej przez samochód polonez jadący z małą prędkością, przy której nie powstałyby ślady na tym samochodzie. IES zarzuca też lekarzowi przeprowadzającemu sekcję zwłok, że nie wykonał czynności obligatoryjnych przy potrąceniu pieszego, co w istotny sposób zawęziło możliwości rekonstrukcji wypadku. W opinii ekspertów Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Rzeszowie, wydanej na podstawie ekspertyzy kryminalistycznej odzieży i obuwia zabitej, wyczytaliśmy m.in. że na ubraniu Ani były dwa sporej wielkości ślady substancji koloru jasno zielonego oraz dwa punktowe nawarstwienia substancji koloru błękitno niebieskiego. Eksperci napisali jednak, że najprawdopodobniej ślady te powstały znacznie wcześniej przed wypadkiem. W ich ocenie końcowej na odzieży zabitej nie było śladów, za pomocą których można w jednoznaczny sposób ustalić rodzaj i typ pojazdu, który ją potracił. Tak się składa, że samochód biskupa ma kolor zielony, Seat ks. Niziołka jest błękitny. Trudno uznać więc za przypadek, że na ubraniach zabitej nie było śladów substancji np. koloru białego czy żółtego, a znalazły się akurat takie. I jeszcze jedno. Ciekawi nas też, dlaczego auto księdza Tadeusza Niziołka stoi do dziś zamknięte w policyjnym garażu w Strzyżowie, a policjanci przez całą zimę trzymali służbowe auta na zewnątrz. Konkluzja. Prawda o śmierci Ani nigdy nie zostanie wykryta. Kuria biskupia zyskała okazję do ogłoszenia oświadczeń o niewinności biskupa i podłej na niego nagonce. Kler uzyskał kolejny dowód swej bezkarności, chociaż dziewczynkę rozjeżdżały na szosie przypuszczalnie dwa – jeden po drugim – księże samochody. Sprawcy zaś jeszcze żywą zostawili bez pomocy i zbiegli, by mataczyć. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gumiaki z Wiejskiej Na górze róże, na dole fiołki. Kochajmy się jak dwa aniołki – Jarek i Leszek Potwierdziły się prognozy "NIE". Nie doszło do rozwodu Millera z Kalinowskim. Mimo przejściowych grymasów klub PSL zagłosował, tak jak chciał Miller, i poparł marszałka Borowskiego. Ostrzegamy, że na kolejnym zakręcie sytuacja może wymknąć się spod kontroli Kalinowskiego. Politycy PSL i SLD darzą się braterską miłością. Niektórzy ludowcy kochają socjaldemokratów prawie tak jak Kain kochał Abla. SLD-owcy odwzajemniają to uczucie. Obie partie zawiązały mariaż rok temu pod presją powyborczej sytuacji politycznej. Ustępstwa. Zamysł zawiązania koalicji z SLD od samego początku miał licznych i wpływowych przeciwników, szczególnie wśród posłów Stronnictwa. Do zamiaru wspólnego rządzenia z SLD z nieskrywanym sceptycyzmem podchodzili m.in. posłowie: Janusz Piechociński, Bogdan Pęk, Janusz Dobrosz, Zdzisław Podkański, Wojciech Zarzycki, Stanisław Kalemba, Waldemar Pawlak, Józef Gruszka. Janusz Wojciechowski zachowywał się jak Pytia. Piechociński, Wojciechowski, Podkański i kilku innych parlamentarzystów z klubu PSL wciąż cierpi na kompleks wasalny. W czasach PRL ludowcy byli poddani PZPR-owskiemu dyktatowi i do Okrągłego Stołu pokornie to akceptowali. Wspomnienia z odległej już przeszłości nadal im doskwierają. Wcale niemała liczba PSL-owców do dziś widzi w politykach SLD spadkobierców PZPR, ale podejrzewa ich o potajemne konszachty z Michnikiem, o kosmopolityzm i ekonomiczny neoliberalizm maskowany jedynie socjaldemokratyczną retoryką. Podpisując cyrograf koalicyjny z Millerem Kalinowski doskonale orientował się w nastrojach panujących w Stronnictwie, a jednak zaryzykował i zwarł układ z SLD na warunkach bardzo trudnych do strawienia przez ludowców. PSL zostało zmuszone do zaakceptowania na stanowisku ministra finansów Marka Belki, doradcy Kwaśniewskiego. Ludowcy musieli też zrezygnować z pomysłu podreperowania finansów państwa korzystnym dla chłopów podatkiem importowym. Skłoniono ich do odstąpienia od nośnej społecznie koncepcji wprowadzenia czwartej stawki podatkowej dla najbogatszych. W trakcie negocjowania umowy koalicyjnej Miller zmusił ludowców do powściągnięcia apetytów personalnych. Przydzielił im w rządzie tylko dwie teki ministerialne oraz parę stanowisk wiceministrów. PSL nie dostało ani jednego stołka wojewody. Jedynie Stanisław Dobrzański, który pomógł SLD w negocjacjach koalicyjnych, otrzymał premię, obejmując posadę szefa Polskich Sieci Energetycznych. Ministrem nie mógł zostać, pewnie przez pewne skazy w życiorysie. Bodaj po raz pierwszy od końca wojny ludowcy nie mają nikogo w kierownictwie resortu kultury, nie ma więc nikogo, kto by troszczył się o kulturę ludową. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie ma nawet naczelnika wydziału z rekomendacji PSL. Stanowisko ambasadora – na Słowacji – piastuje tylko jeden ludowiec. Z kolei w resorcie spraw wewnętrznych i administracji PSL-owcy od miesięcy bezskutecznie zabiegają u Krzysztofa Janika o posadę dyrektora departamentu zajmującego się mniejszościami narodowymi. Frustracje. Co wytworniejsi SLD-owscy parlamentarzyści ostatnio mówią między sobą o ludowcach per "gumiaki". (Dawniej popularne było określenie "buraki", ale już wyszło z mody). Chociaż większość ludowych posłów ma wyższe studia, to ich socjaldemokratyczni koledzy kapryszą, że PSL-owcom brak ogłady. Gorzej, że kilku SLD-owskich ministrów z gabinetu Millera traktuje per noga zastępców pochodzących z rekomendacji PSL. W klubie parlamentarnym PSL opowiadano mi, iż Tadeusz Steckiewicz, wiceminister skarbu państwa, nie mógł nawet dobrać sobie sekretarki wedle własnego uznania. Steckiewicz ma w ministerstwie do powiedzenia tyle, co Żyd w Oświęcimiu – soczyście tłumaczył mi jeden z posłów PSL. Jak wiadomo, z końcem września 2002 r. Marek Wejtko, SLD-owski wiceminister resortu gospodarki, podpisał z Węgrami porozumienie, zgodnie z którym od 15 października znacznemu obniżeniu miały ulec cła na importowane z Węgier pszenicę, drób i mięso wieprzowe. Zagrywka ministra Piechoty zaowocowała publiczną awanturą i wywołała gorączkę na Grzybowskiej, w siedzibie Naczelnego Komitetu PSL. Ludowcy twardo żądali dymisji SLD-owskiego wiceministra. Wejtko jednak nie wyleciał. Miller z trudem załagodził wewnątrzrządowy konflikt. PSL ma w kierownictwie resortu gospodarki reprezentanta w osobie wiceministra Macieja Leśnego. Jednak na Grzybowskiej Leśnego mają za arbuza, to znaczy podejrzewają, że jest zielony tylko z wierzchu. Faktycznie – Leśny lepiej dogaduje się z SLD-owcami niż z własnym zapleczem politycznym. Podobna sytuacja jest w resorcie finansów, gdzie Irena Ożóg, formalnie rekomendowana do resortu finansów przez PSL, rzadko konsultuje się z politykami Stronnictwa. Niewiele do powiedzenia ma prof. Mirosław Pietrewicz kierujący rządowym Centrum Studiów Strategicznych. Jak usłyszałem w klubie parlamentarnym PSL, Pietrewicz swoje opracowania powinien kierować wprost do archiwum, zamiast na biurka Kołodki i Millera. Rezultat byłby praktycznie taki sam. 26 września 2002 r. na posie-dzeniu stałego Komitetu Rady Ministrów prof. Pietrewicz sprzeciwił się zamiarowi sprzedaży STOEN-u Niemcom. Odrębne stanowisko Pietrewicza zostało zaprotokołowane, lecz w parę dni później rząd i tak wyraził zgodę na sprzedaż warszawskiej energetyki. Rzecz nie w tym, że premier i SLD-owscy ministrowie posta-wili na swoim ignorując zastrzeżenia PSL-owskiego ekonomisty. Problem polega na tym, iż nie zadano sobie najmniejszego trudu, aby do decyzji na czas przekonać parlamentarzystów PSL. Kalinowski, który na posiedzeniu rządu nie sprzeciwił się sprzedaży STOEN-u, także o to nie zadbał. Pieszczoty. Prawdą jest również to, że w kilku resortach współdziałanie pomiędzy SLD-owskim szefem a PSL-owskim zastępcą jest poprawne i ludowcy mają zagwarantowany wpływ na decyzje merytoryczne oraz – w ograniczonym zakresie – personalne. Na przykład minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk doskonale ułożył sobie stosunki z Markiem Staszakiem, PSL-owskim wiceministrem. Harmonijnie przebiega współdziałanie w resorcie oświaty, gdzie minister Krystyna Łybacka darzy zaufaniem Tadeusza Sławeckiego, wiceministra z PSL. Także Jerzy Szmajdziński potrafił sobie poprawnie ułożyć współpracę z PSL-owskim zastępcą Jerzym Urbankowskim. Janusz Wojciechowski twierdzi, że SLD przebiera w kadrach PSL-u, wystawiając ludowcom cenzurki dzieli ich na "dobrych" i "złych" ("Śniadanie Radia Zet", 2 listopada 2002 r.). W tym stwierdzeniu jest tylko pół prawdy, bowiem Sojusz faktycznie nie robi prawie nic, żeby wzmocnić wewnątrz PSL pozycję tych parlamentarzystów, którzy wyraziście opowiadają się za trwałym współdziałaniem z SLD. Miller olewa np. interpelacje poselskie Tadeusza Samborskiego, który jeszcze w poprzednich wyborach prezydenckich wbrew zaleceniom Pawlaka poparł Kwaśniewskiego w drugiej turze. Samborski uparcie punktuje nieprawidło-wości w funkcjonowaniu MSZ, żąda, aby Cimoszewicz wreszcie rozstał się z tymi pogrobowcami Bartoszewskiego i Geremka, którzy kompromitują polską dyplomację, ale przynosi to efekt rzucania grochem o ścianę. Także inni PSL-owscy parlamentarzyści wspierający na co dzień Kalinowskiego i koalicję z SLD napotykają bariery nie do pokonania, gdy starają się coś załatwić w resortach. Praktyka ignorowania sojuszników i przyjaciół może się zemścić. Gdyby SLD wykazywał tylko większą staranność w pozyskiwaniu ludowców, wygasłyby ich kompleksy z czasów PRL, a koalicja zyskałaby trwalsze podstawy. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Putin, szukaj! Było o co się bić, nawet jeśli Saddam Husajn, gaz musztardowy i wąglik się nie odnajdą. Szliśmy na wojnę, aby rozbroić Saddama z broni masowego rażenia i uwolnić świat od zagrożenia iracką potęgą wojskową. Wyszło tak sobie. Broni masowego rażenia – jak dotychczas – ani śladu. Colin Powell wprawdzie zapewnia solennie, że się znajdzie. Ale im później to nastąpi, tym trudniej będzie rozwiać podejrzenia, że nie została dowieziona po czasie. Putin, skądinąd doświadczony kagiebowiec, na pytanie Chiraca, czy Amerykanie ową broń w Iraku znajdą, miał odpowiedzieć: "Ja bym znalazł". Irak okazał się nie potęgą wojskową, lecz papierowym tygrysem. Po klęsce w pustynnej wojnie w 1991 r. oraz dziesięcioleciu sankcji, irackie dywizje pancerne były mitem. W 1991 r. straty Iraku sięgnęły 100 tysięcy poległych i rannych żołnierzy, ponad 6 tysięcy zniszczonych wozów bojowych, 70 tysięcy jeńców. Teraz dowództwo amerykańskie mówi o kilku tysiącach zabitych nieprzyjaciół oraz o kilkunastu tysiącach jeńców. Zniszczone pojazdy pancerne liczy się w setki, a nie w tysiące. Legendę o groźnej potędze wojskowej Saddama Husajna ukuto dla wprowadzenia w błąd opinii i ukrycia prawdziwych celów wojny. Dlatego z góry zakładano zaangażowanie stosun-kowo skromnych sił lądowych. Użyto wszystkiego razem czterech dywizji. Wystarczyło tego na rozproszenie wojsk irackich, natomiast zabrakło na wypełnienie obowiązków, które na zwycięzcę nakłada Konwencja Genewska – zapewnienia ładu i bezpieczeństwa na okupowanych terenach. Straty własne wojsk inwazyjnych były nikłe, około 150 żołnierzy. Zdumiewa jednakże, że co piąty poległ od ognia własnych czołgów, artylerii lub samolotów. Doświadczeni korespondenci wojenni donosili, że dotąd nie widzieli wojska równie nerwowego i skorego do pociągania za spust. Skąd ta nerwowość? Blefem propagandowym okazały się zapowiedzi Busha i Rumsfelda, że iracka społeczność entuzjastycznie powita "wyzwolicieli". Podnieconym prezenterkom naszej telewizji – publicznej i komercyjnej jednakowo – troiły się w oczach "tłumy" Irakijczyków poniewierających posąg Saddama Husajna obalony przez wojskowy dźwig na głównym placu Bagdadu. Nawet Aleksander Wszystkich Polaków wyznał, że ten widok "gęstniejącego tłumu" napawał go radością. Niestety, w tej i podobnych imprezach – poza Kurdystanem – brały udział najwyżej setki, zaś w grabieżach i anarchii – tysiące. Autentyczny entuzjazm zapanował jedynie na północy wśród Kurdów, ale z tego dla Amerykanów pożytek jak z wrzodu na tyłku. Obudzenie kurdyjskich nadziei grozi konfliktami z Turcją i antagonizuje arabską większość Iraku. Zawiodły zaś całkowicie nadzieje na szyitów, stanowiących więcej niż połowę ludności kraju i ciężko prześladowanych przez reżim Saddama. Posłuszni swoim ajatollahom bojkotują anglo-amerykańskie władze. Marzy im się w Iraku islamska republika. Dla Waszyngtonu byłaby to kuracja z gatunku leczenia dżumy cholerą. O nastrojach arabskiej ludności Iraku wiele też mówi łatwość, z jaką polityczni prominenci obalonego reżimu oraz wyżsi dowódcy policji i wojska rozpłynęli się w tłumie. Po prostu znikli. Nie wiadomo nawet, co z Saddamem i jego synami. Może zginęli. Większość prominentów i generalicji musiała jednak przeżyć. Szanse ucieczki do Syrii były nikłe, nawet konwój rosyjskiego ambasadora został po drodze ostrzelany. Zapewne większość poszukiwanych przez władze amerykańskie irackich dygnitarzy znalazła schronienie wśród swoich w klanach i rodach. Okupacja Iraku nie zapowiada się więc sielankowo. Nastroju wyzwolenia nie ma i chyba już nie będzie. Ale czy naprawdę o to chodziło? Wojna nie została stoczona nadaremno. Pozostały nietknięte i łatwe do uruchomienia szyby naftowe, rafinerie i rurociągi. Znalazł się – na pewien przynajmniej czas – pod kontrolą USA kluczowy strategicznie kraj regionu. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czarny punkt Polska to kraj absurdu. W Lubartowie odkryliśmy absurd drogowy. Świeżo wyasfaltowana ulica Olchowa została nieco poszerzona. Na drodze budowniczych stanęła kapliczka. Zamiast szurnąć przydrożnego świątka pod płot najbliższego domostwa, oblano go asfaltem i pozostawiono na drodze. Jak nam powiedzieli mieszkańcy Olchowej, za pozostawieniem sakroprzeszkody ujął się miejscowy samorząd. Ponieważ jest to droga publiczna, odpowiednie służby będą musiały oznakować przeszkodę. Czy właściwym znakiem będzie zwykłe jednostronne zwężenie drogi, czy też powstanie nowy znak, na przykład "uwaga kapliczka"? Przykład z Lubartowa źle wróży zapowiadanemu przez wicepremiera Pola programowi budowy autostrad. Nie pomoże kolejny plan, nic nie da łupienie kierowców winietami, gdy na drodze estakad staną kapliczki chronione przez fanatycznych tubylców. A jest tego w Pomrocznej więcej niż stacji benzynowych. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ptaszek na koksie Hodowanie gołębi to taka sama bezinteresowna pasja jak kopanie ogródka, jazda na snowboardzie czy zbieranie znaczków pocztowych. Tak myślicie? No to poczytajcie. Jeśli samica jest czempionem i zapłodnił ją czempion, pisklę jest warte nawet 30 tys. zł. Odliczając cenę wysokogatunkowej karmy sprowadzanej z Niemiec (z inną ilością bobiku w dniach popędu płciowego, a inną w okresie wychowywania małych), to i tak jest to biznes, że łeb skręca. Czempion to ptak, który wygrywa lotowania. Monopol na organizowanie lotowań, tj. konkursów, w których wyłaniane są najszybsze i najwytrzymalsze ptaki, ma Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych. Doping Hodowcy robią cuda, żeby gołąb pobił konkurentów. Przede wszystkim wierzą w karmę. Jedni używają wyłącznie gotowych mieszanek niemieckich zakładając, że Szwab najlepiej wie, jak przekuć aminokwasy w sukces. Inni pracowicie eksperymentują z wyką, bobikiem, kukurydzą, słonecznikiem, zielonym groszkiem i innym badziewiem. Zapisują tony notatek, z których tak naprawdę pewny jest jeden wniosek – gołąb, który nażre się pełnego witamin zielonego groszku więcej, niż przewidują standardowe normy, sra rozpryskowo. Inni hodowcy uważają, że z gołębiami jest jak z bachorami – decydujące znaczenie ma szczęśliwe dzieciństwo. Aby zapewnić pisklakom komfort intymnego kontaktu z właścicielem, wcielają się w karmidełka. Niezrażeni możliwością zarażenia ornitozą, leżą z otwartą gębą wypełnioną z lekka przeżutym pokarmem. Gołębi dzidziuś dziobie raz w żarło, raz w usta czy język właściciela, ale ta poufałość ma decydujący wpływ na budowanie ptasiego ego. Najpewniejszym sposobem na sukces jest jednak doping. Wiadomo, co dawać: Neo Cortefl, Terra Cortrill, Ledercort. Najogólniej – wszystkie preparaty zawierające kortyzol. Wystarczy przed startem zakropić ptaszkowi oczki. Jeśli dawka lekarstwa będzie właściwa, sukces murowany. Z dawkowaniem jest pewien kłopot, bo skuteczność kortyzolu zależy od pogody, a za mocno podrasowany gołąb może się przekręcić. Gołębie na haju żyją krócej. Zamiast dziesięciu, jakieś dwa lata. Ale są sposoby pozwalające udawać, że trup żyje i nadal produkuje cenne potomstwo. W Belgii i Holandii związki zrzeszające hodowców gołębi wprowadziły kontrole antydopingowe. Wystarczy po lotowaniu wziąć z gołębnika ptasie kupki do zbadania. W Polsce kontroli nie ma i prędko nie będzie. Oficjalne pismo PZHGP "Hodowca Gołębi Pocztowych" zapewnia, że nie warto, bo to woda na młyn adwokatów. Żeby wymierzyć karę, trzeba udowodnić, że właściciel celowo użył środków dopingujących. A udowodnić się nie da. Przecież sporną kupkę mógł zrobić cudzy zbłąkany gołąb. A jeżeli nawet nasrał swój, to nażarł się kortyzolu w koszu transportowym, w którym podróżował na lotowanie. Zjadł to, co wyrzygało cudze, naszprycowane ptaszysko i wina hodowcy jest żadna. Obrączki Dla hodowcy przynależność do PZHGP jest ważniejsza od przynależności do rasy ludzkiej. Tylko Związek organizuje lotowania. A bez lotowań nie ma ani kasy, ani emocji. Do PZHGP należy 41 tysięcy obywateli RP. Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 34/2002), działalność PZHGP jest przedmiotem zainteresowania chorzowskiej prokuratury. Stróże prawa badają, czy nieprawidłowości, do których doszło przy remoncie siedziby zarządu, noszą cechy przestępstwa. W imieniu pomorskich hodowców doniesienie o przestępstwie polegającym na niszczeniu dokumentów, malwersacjach finansowych i zagarnięciu funduszy złożył Tadeusz Pepliński ze Zblewa. Trzy grosze dorzucił Eligiusz Fryca, do niedawna przewodniczący Komisji Rewizyjnej PZHGP. Zawiadomił o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa mającego polegać na zagarnięciu funduszy stowarzyszenia, fałszowaniu i niszczeniu dokumentów w celu zatarcia śladów przestępstwa, rozporządzaniu majątkiem w sposób naruszający interes członków stowarzyszenia. Zdaniem zarządu PZHGP, zarzuty są ordynarnymi pomówieniami osób skompromitowanych. "Pepliński jak Bin Laden", "żałosny showmen ze Zblewa", "mułła" – tak pisano o Peplińskim w organie prasowym PZHGP. To nie jest spór o pietruszkę czy – uchowaj Boże – urażone ambicje. Chodzi o ok. 2 mln zł. Weźmy same tylko obrączki rodowe – aluminiowe kółka zakładane młodym gołębiom. Producenci zaoferowali, że na 2002 r. wyprodukują je po 0,27 zł za sztukę. Ta cena została zaakceptowana przez zarząd, ale w wystawionym przez PZHGP zleceniu znalazła się kwota o 2 grosze wyższa od wyne-gocjowanej. Ponieważ zakupiono 3 553 870 sztuk obrączek, z 2 groszy urodziło się 71 077,40 zł nieuzasadnionej nadpłaty. Producent z Poznania, który otrzymał niewielką część zlecenia, zwrócił się do PZHGP z ofertą przekazania "górki", ale jeśli wierzyć Frycy – nie spotkał się ze zrozumieniem. Podobni do Peplińskiego ben Ladenowie siedzą w chorzowskiej "skarbówce" oraz chorzowskim Urzędzie Miasta. Pierwsi stwierdzili, że księgi rachunkowe PZHGP prowadzi osoba, która nie słyszała, że w Polsce obowiązuje ustawa o rachunkowości. Drudzy zwrócili się do chorzowskiego sądu, żeby przydzielił stowarzyszeniu kuratora, bo weszło mu w krew łamanie statutu, oraz do prokuratury, żeby przyjrzała się bliżej smrodkom w związku. * * * Nieoczekiwanie PZHGP otrzymał wsparcie od wicepremiera Jarosława Kalinowskiego: Tak trzymać! – rzucił wicepremier. Uprawiacie wyjątkowo piękne i szlachetne hobby – po-uczył, najwyraźniej pod wrażeniem gołębiej pielgrzymki do Watykanu ("NIE" nr 34/2002). Hobby, które daje Wam możliwość zdrowego wyżycia się w uczciwym, sportowym współzawodnictwie, a zarazem duchowo rozwija i bogaci, nadaje życiu specyficzny smak. Wszyscy lubimy gołębie, wielu z nas fascynuje ich piękno i mądrość, Wy Hodowcy jednak je po prostu kochacie, a przy tym umiecie je rozumieć i potraficie z nimi wspaniale współdziałać. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziś Gdańsk jutro Polska całą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pająk ben Ladena Prawdziwy Amerykanin kocha swój kraj, walczy ze złem i snuje nić. Spiderman, filmowa wersja komiksu o zmutowanym po ukąszeniu pająka studencie z Nowego Jorku, którą niedawno można było obejrzeć na dużych ekranach, po tej stronie Atlantyku przeszła bez większego echa. Polskie kina też nie pękały w szwach. Za to za Wielką Wodą obywatele USA dostali pierdolca na punkcie niuńkowatego Petera Parkera i jego pajęczego alter ego. Film pobił rekordy oglądalności, zostawiając w tyle m.in. "Gwiezdne wojny – Atak klonów", "Władcę Pierścieni" czy obsypany Oscarami "Piękny umysł". Wpływy ze sprzedaży biletów po siedmiu dniach wyniosły 190 mln dolarów, o kilka długości przeskakując "Titanica". Twórca filmu, reżyser Sam Raimi, potomek galicyjskich Żydów, sukces zawdzięcza w znacznym stopniu Osamie ben Ladenowi. Po 11 września 2001 r. w Ameryce modne stało się bowiem manifestowanie uczuć patriotycznych, a kiczowaty Spiderman posiada wszystko, żeby rozgrzać serce przeciętnego mieszkańca kraju Wuja Sama. Tytułowy bohater, autentyczny nowojorczyk z czystym rodowodem, bez domieszki emigranckiej krwi, jest uosobieniem wartości wyznawanych przez amerykańską middle class. Cichy, skromny, zdolny, pracowity, posłuszny zastępczej rodzinie, do której trafił po nagłej śmierci rodziców, którzy zginęli w tajemniczym wypadku. W dodatku romantyk marzący o monogamicznym związku z niejaką Mary Jane, więc widzowie chętnie wybaczają mu dupowaty charakter. Mozolne wspinanie się po szczeblach zawodowej kariery to jego życiowy cel. Po ujawnieniu się pajęczych mocy, gdy odkrył, że łatwiej przychodzi mu wspinanie się po szklanych ścianach drapaczy chmur na Manhattanie, student Parker nie został, nie daj Bóg, terrorystą, bossem mafii lub czyścicielem okien. Postanowił spełnić młodzieńcze marzenie tysięcy amerykańskich chłopców i zaczął walczyć ze złem. Jak legendarni komiksowi bohaterowie Superman i kapitan Ameryka. Tyle że ten pierwszy nie był rodowitym Amerykaninem, pochodził bowiem z odległej planety Krypton, ten drugi zaś to wapniak sprzed 60 lat stworzony w wojskowym laboratorium superżołnierz walczący z niemiecką piątą kolumną w USA. * * * Spidermana okrywa czerwono-niebieski kostium, symbolizujący barwy amerykańskiej flagi. Ta zaś stała się obecnie w USA przedmiotem kultu. Naród, który stworzył swego czasu najbardziej demokratyczną konstytucję na świecie, do której dopisano później słynną pierwszą poprawkę o wolności słowa i wyznawanych poglądów, dziś tworzy z Gwiaździstego Sztandaru coś na kształt knebla, wpychanego w gardła niepokornych. Społeczeństwo naszego nowego Wielkiego Brata bardziej niż aferą z machlojkami w wielkich koncernach i padaczką na giełdach żyje duperelną, zdawałoby się, sprawą pozwu Michaela Newdowa ze stanu Kalifornia. Newdow uparł się, że sprzeczny z konstytucją jest tekst przysięgi na wierność amerykańskiej fladze, który bachory, od Alaski po Nowy Meksyk, muszą z rąsią na sercu klepać codziennie w szkołach. Tekst zawiera passus o niepodzielnym nigdy narodzie w obliczu Boga. Kalifornijczyk uparł się, że ten fragment jest sprzeczny z amerykańską ustawą zasadniczą, bo stanowi pogwałcenie konstytucyjnego rozdziału Kościoła od państwa. A co – pytał publicznie – z osobami niewierzącymi, wyznającymi politeizm lub negującymi istnienie Bozi? Sąd w pierwszej instancji odrzucił roszczenia Newdowa. Sąd apelacyjny uznał pozew za zasadny. Spowodowało to atak wściekłości konserwatystów. Stacje telewizyjne transmitowały wystąpienie kongresmenów, którzy przerwali obrady, aby – z nielicznymi wyjątkami – demonstracyjnie złożyć szkolną przysięgę na wierność fladze. Senat przyjął specjalną uchwałę potępiającą decyzję niezawisłego sądu. Obywatele spontanicznie zawiązywali komitety protestacyjne, a poparł ich prezydent Bush, pierwszy gwarant konstytucyjnych wolności. (Pisaliśmy o tym w "NIE" nr 28/2002 – "Bóg po wyroku"). Patriotów trafił szlag, gdy tydzień później 18-letni uczeń college’u Michael Holloman odmówił składania szkolnej przysięgi, w zamian podnosząc w milczeniu zaciśniętą pięść. Bulwarowa prasa do rangi odkrycia roku podniosła fakt, że rodziny obu protestujących obywateli wywodzą się z liberalnych środowisk powiązanych ze wschodnioeuropejskimi Żydami. Nikt nie zadał sobie pytania, po jaką cholerę Żydzi, choćby pochodzili z Uralu, mieliby wspierać Osamę. * * * Pisaliśmy kilkakrotnie o nieformalnej, ale skutecznej amerykańskiej cenzurze ograniczającej sprzedaż płyt niepokornych zespołów rockowych, hip-hopowych lub techno. Ofiarą tej cenzury padła m.in. megagwiazda amerykańskiego ciężkiego grania, zespół Slayer. Ich ostatnia płyta, zatytułowana "Got hate us all" ("Bóg nienawidzi nas wszystkich") sprzedaje się w stekach tysięcy egzemplarzy. W Stanach okładkę, na której widnieje Biblia, pocięta, zbrukana krwią, z wypalonym logo kapeli, w sklepach zastąpiono wkładką, na której na białym tle widnieje złoty krzyż tzw. jerozolimski. Na nic zdały się protesty zespołu i jego managementu. (Slayer z powodzeniem występował niedawno w warszawskiej Stodole i katowickim Spodku. Fani wraz z wokalistą wykrzykiwali tytułowe zdanie z pierwszego utworu płyty. Dobrze, że Kwach tego nie widział). Okładki najnowszej płyty amerykańskiego haevymetalowego zespołu Mannowar nie ocenzurowano chyba tylko przez przypadek. Na okładce widnieje wielki, półnagi, maksymalnie nasterydowany mięśniak w obcisłych gaciach z żelazną, kolczastą podwiązką na lewym udzie. Mięśniak (mógłby być bożyszczem gejowni z nowojorskiego metra) z widoczną satysfakcją zanurza miecz w piersi leżącego u stóp, śniadolicego wroga. Krew leje się wiadrami. W drugiej rąsi dzierży zajebistej wielkości Gwiaździsty Sztandar. Tytuł płyty brzmi "Warriors of the World" ("Wojownicy Świata"). To wszystko tłumaczy. W tle, w przypominającym pielgrzymkę pochodzie idą inni wojownicy, ale trochę chudsi. Trzeci w kolejce Niemiec (poznajemy po fladze) jest o połowę mniejszy niż amerykański prowodyr, a szósty w kolejności Ruski ma posturę największego polskiego atlety Grzegorza Kołodki. Nawet kultowy Sam Raimi nie uniknął cenzury. Z filmu wykasowano scenę nakręconą jeszcze przed atakiem na World Trade Center, w której Spiderman chwyta w pajęczą sieć rozpiętą między dwiema zburzonymi wieżami śmigłowiec z terrorystami. Producenci uznali, że źle się to będzie kojarzyło przeciętnemu zjadaczowi amerykańskich hamburgerów. * * * Na ostatnim wielkim zlocie fanów Harleya Dawidsona w New Jersey punktem honoru było obnaszanie się z wyzierającą spod skórzanej jupy koszulką z podobizną Osamy na celowniku lub po prostu nadzianego na pal. Sondaże z początków lipca tego roku przeprowadzone przez czołowe amerykańskie ośrodki badania opinii społecznej, dostępne także w Internecie, ilustrują jeszcze jedno zwycięstwo Al-Khaidy. Stwierdzono, że nowojorczycy oraz pozostali mieszkańcy Wschodniego Wybrzeża po 11 września o 40 proc. chętniej niż pół roku wcześniej sięgają po używki, zwłaszcza alkohol i miękkie dragi. Zapewne dlatego mieszkańcy Wielkiego Jabłka (jak nazywany jest Nowy Jork) w ostatnim plebiscycie olali sześć projektów czołówki amerykańskich architektów dotyczących odbudowy Dwóch Wież. Chcą, aby w miejscu, zwanym "ground zero" powstał wielki park. Wiadomo, w plenerze alkohol i dragi wchodzą najlepiej. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łódź magellana " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dama z Łysiaczkiem Wybitny literat Łysiak Waldemar wkroczył na front wojny lustracyjnej. Nic nas tak nie cieszy jak bratobójcza walka lustracyjna w obozie prawicy niepodległościowej, spieszymy zatem donieść, co następuje. Waldemar Łysiak wystosował do prof. Leona Kieresa list w tonie nieco urągającym, w którym to liście domaga się udostępnienia swojej teczki. Domaga się jej już po raz drugi, tym razem – deklaruje – po to, aby dowiedzieć się, na kogo kablował, od kiedy współpracował, jaki miał kryptonim, kto był jego oficerem prowadzącym etc. Ta niezdrowa ciekawość zrodziła się w trzewiach literata Łysiaka po tym, jak wielbiciel przesłał mu list, który dostał w 1996 r. od Elżbiety Isakiewicz, wicenaczelnej "Gazety Polskiej". Isakiewicz mianowicie wdała się kiedyś na łamach swego organu w ostrą polemikę z literatem Łysiakiem, a głosu czytelnika popierającego Łysiaka nie opublikowała – jak wyjaśniła – nie dlatego, że jest on dla mnie obraźliwy, tylko dlatego, że znam dowody na agenturalną działalność pana Łysiaka. Pan Łysiak by najchętniej panią Isakiewicz zawlókł końmi do sądu i tam sponiewierał prawnie – cóż, kiedy list potwarzny Isakiewicz napisała prywatnie, toteż nie daje on asumptu do sądowej satysfakcji honorowej. Osiąga tedy satysfakcję literat Łysiak na łamach "Najwyższego Czasu", na dwóch dużych stronach pastwiąc się nad swoją adwersarką. Przy okazji herosi Łysiaka. Pisze skromnie, acz szczerze: jestem pisarzem mającym wielu czytelników (...) twierdzi się często, że jestem najpoczytniejszym pisarzem tego kraju. Sławi Łysiak sam siebie słowami: Łysiak od niepamiętnych czasów wojuje z komuną. (...) Jeżeli Łysiakowe wieloletnie pyszczenie przeciwko esbecji, komunistom, renegatom i całej ten bandzie było mimikrą Łysiaka – czas zedrzeć mu tę maskę z gęby i ujawnić jego problematyczną przeszłość! (...) Byłoby chyba rzeczą pożądaną, aby fani Łysiaka – skromnie pisze Łysiak – mieli pełną jasność na temat jego życiorysu, kolaboracji nie wyłączając. Poza fanami posiada Łysiak naturalnie i zaprzysięgłych wrogów, co żywią do niego nienawiść, bo prawdziwych bohaterów zawsze nienawidzą kanalie i sprzedawczyki. Do nienawidzących mnie redaktorów zalicza Łysiak Michnika, Urbana, Toeplitza et consortes. Jeżeli o nas chodzi, mamy ewentualną agenturalną przeszłość pana Waldemara Łysiaka dokładnie tam, gdzie pana Łysiaka en général, i znajdzie się tam też trochę miejsca dla pani Isakiewicz i jej organu. Po konsultacji oświadczamy, że w powyższym miejscu ma pana Łysiaka także Urban, który w ogóle nie jest zdolny do głębokich uczuć, choćby nienawiści, a już zwłaszcza wobec niegdyś poczytnych twórców literatury popularnej, których sława minęła wraz z minioną epoką. Swoją drogą pamiętamy kilka Łysiakowych książek, które podstępna komuna drukowała mu w nakładach porównywalnych jedynie z "Trybuną Ludu" pewnie po to, aby rzucić cień podejrzenia na jego nieposzlakowaną reputację. Ale gdy obserwujemy mordobicie w obozie patriotów, raduje nas myśl, że jednak lustracja ma swoje dobre strony. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stocznia idzie do Żyda " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Centrum straceńców Trupizm polityczny stał się modny na lewicy. Nasyceni władzą działacze SLD zaczęli zezować ku centrum sceny. Kto tam jeszcze rusza lewą? – irytują się na tych, którzy opóźniają marsz ku prawej. Marsz na centrum. Życie polityczne w Polsce jest równie obłudne jak uczuciowo-seksualne. W sennych marzeniach prawdziwi mężowie stanu i staników tęsknią do ostrego seksu równie często jak do gorących, orgazmowych sporów ideowych. Na jawie obłudnie deklarują się ascetami seksualno-ideowymi. Miłośnikami złotego środka, harmonii, zgody ponad podziałami. Dyżurne autorytety i ośrodki opiniotwórcze zgodnie oszukują społeczeństwo, iż ideałem państwa jest zgoda. Zgoda, zgoda niech sobie każdy rękę poda. Zaś najwyższą polityczną mądrością głoszą pozycję centrową. Nie zalatującą nadal PRL-owskim swądem lewicę, nie zaściankową, ksenofobiczną pra-wicę. Tylko złoty środek. Partię ludzi mądrych, rozsądnych, statecznych. Ponieważ niedawna taka partia ludzi mądrych, rozsądnych, statecznych, ideał większości komentatorów politycznych i dyżurnych autorytetów moralnych, a raczej oralnych, czyli Unia Wolności, przegrała z kretesem, to najmądrzejsza po niej partia, czyli SLD, prze ku centrum. Po co? W Polsce centrowość polityczna w praktyce polega na: – Deklaratywnym odcięciu się od sporów światopoglądowo-obyczajowych. Czyli zaniechaniu sporów z Kościołem katolickim, bo obecnie w Polsce jedynie Kościół kat. posiada jakieś zwarte poglądy na seks, no i "życie" po śmierci. Kanclerz RFN i szef SPD potrafił, pomimo marszu na prawo, oddzielić Kościoły od państwa. Zabronić uczestnictwa instytucjom religijnym w instytucjach państwowych. Jak jest u nas, każdy widzi. Poza sporami seksualno-grobowymi innych, poważniejszych i powszechniejszych w Polsce nadal nie ma. – Układności w stosunkach międzynarodowych. Bezkrytycznym podporządkowaniu się polityce zagranicznej aktualnego Wielkiego Brata. Wczoraj popieraliśmy bezkrytycznie atak na Nową Jugosławię, dzisiaj na Irak, jutro? Na kogo wypadnie, na tego bęc. – Olewaniu interesów pracobiorców w imię nadrzędności budowy kapitalizmu w zapóźnionym cywilizacyjnie kraju. Taką symboliczną arogancją była zapowiedź likwidacji dotacji dla barów mlecznych. Wcześniej nie symboliczną, lecz całkiem realną, była działalność Unii Wolności w okresie rządów AWS–UW. Kiedy centroliberalna polityka ekonomiczna rządu zubożyła i zniechęciła do UW jej polityczne zaplecze – inteligencję ze sfery budżetowej. W ostatnim dziesięcioleciu wszystkie istniejące w naszym kraju partie centrowe: Kongres Liberalno-Demokratyczny, potem Unia Wolności, a teraz Platforma Obywatelska przegrywały i przegrywają. Prędzej lub ciut później. Ostatnio w samorządowych wyborach wygrały wyraziste partie prawicowego lub populistycznego sprzeciwu. SLD jeszcze nie przegrał. Jednak jego reakcją na porażkę wyborczą nie był remanent programu wyborczego, lecz zapowiedź ucieczki do centrum. Ku mitycznej "klasie średniej". SLD wygrał wybory parlamentarne i uzyskał ponad 40 proc. poparcia. Ale nie dlatego, co sugerują teraz niektórzy liderzy, iż odciął się od swej lewicowości. Wygrał, bo miał te 25 proc. tradycyjnego elektoratu plus 16 proc. tych, którzy uznali, że rządy SLD będą rządami profesjonalnymi i stabilnymi. Jak jest z rządami SLD – każdy widzi. Jak jest z lewicowością SLD ostatnio, też tradycyjny elektorat lewicy już widzi. Marsz SLD na prawo, być może potwierdzony na czerwcowym kongresie naszej partii, może powtórzyć dzieje niedawnych partii "ludzi rozsądku i rozumu". Tradycyjny, 20-procentowy elektorat SLD odsunie się od zdradzającej go partii. Zaś ten dodatkowy 16-procentowy centrowy elektorat znajdzie sobie innego gwaranta stabilności. Wtedy na osłodę pozostaną Millerowi i Oleksemu przyznane przez prezydenta Ordery Orła Białego. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gdynia topielica cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Babimoście odnowiono pomnik nagrobny Walentego Snowadzkiego, który żył w latach 1753–1827. Pan Snowadzki był założycielem fundacji Na Wyposażenie Cnotliwych Panienek. Fundacja wypłacała podobno sporą kasę pannom, które dotrwały w dziewictwie do ślubu. Najciekawsze w tej historii jest to, że wiele z obdarowanych panien musiało zwrócić szmal po nocy poślubnej. W Giżycku Alicja L. nie mogła załatwić sprawy u pani burmistrz Jolanty P. Rzuciła w nią więc pomiętymi dokumentami i obrzuciła wyzwiskami. Między innymi w obecności pracowników Urzędu Miejskiego nazwała panią burmistrz „zardzewiałą Jolą”. Sąd Grodzki skazał więc Alicję L. „za wulgarność” na grzywnę w wysokości 2 tys. zł. Grodzki Urząd Pracy w Krakowie zaproponował młodej bezrobotnej pracę barmanki w agencji towarzyskiej. Kiedy odmówiła, usłyszała, że może stracić prawo do zasiłku. Nie będziemy finansować dulszczyzny! Starcy wzlatują. Awionetka pilotowana przez 76-letniego mężczyznę rozbiła się w Żarskiej Wsi koło Zgorzelca. Starszy pan nie miał uprawnień pilota. Był zaledwie pasażerem awionetki, ale kiedy po lądowaniu w Zgorzelcu pilot oddalił się na chwilę, złapał za stery i wzbił się w powietrze, co okupił jedynie złamanym obojczykiem. 20-letni chuligan porozbijał szesnaście samochodów na Czubach w Lublinie. Drągiem powybijał szyby, zniszczył karoserię. W chwili zatrzymania skakał po dachu S˘kody. To było marzenie mojego życia – wyznał zatrzymującym go policjantom. Jesteśmy krajem niewygórowanych marzeń. W Skierniewicach policja weszła do mieszkania, w którym znalazła zmumifikowane zwłoki 89-letniej kobiety. W mieszkaniu był również 81-letni mąż zmarłej w stanie krańcowego wycieńczenia oraz 49-letnia córka, która utrzymywała, że mamusia nie życzyła sobie pogrzebu. Boktóż to lubi. Przez dwie godziny trzymała na balkonie, na przenikliwym chłodzie swoją opiekunkę dwuletnia dziewczynka z Gdyni. Nie chciała otworzyć drzwi, które zatrzasnęły się za opiekunką i nie reagowała na żadne prośby. Wycieńczoną kobietę uratowała mama niesfornego dziecka, która po drabinie strażackiej weszła na balkon i skłoniła córeczkę do ustępstw. I potem się dziwią, że taki bachor dorasta i leje belfrów. Na targowisku w Nowym Dworze Mazowieckim do stoiska warzywno-owocowego podszedł mężczyzna. Wycelował pistolet w sprzedawcę i zażądał wydania jednej papryki. Straganiarz paprykę obronił i obezwładnił napastnika. W sprawie prowadzi drobiazgowe śledztwo policja z Nowego Dworu Mazowieckiego. W jednej z łódzkich szkół średnich uczniowie oglądali filmy pornograficzne ściągnięte z Internetu. Jedna z panienek była podobna do jednej z uczennic. Zebrała się więc Rada Pedagogiczna, obejrzała film i stwierdziła, że panienka z filmu to nie uczennica. Uczniowie, którzy rozpowszechniali filmy, zostali ukarani naganą i musieli przeprosić koleżankę. Władze miejskie w Rybniku zakazały organizowania w szkołach wyborów miss piękności. Nie ma ich bowiem w programie nauczania. W zamian zaproponowały szkołom wybory miss intelektu. Intelektu także w programie nie ma. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co zrobic żeby zarobić " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ta zaćpana ustawa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ślepa głucha i kulawa Sprawiedliwość dopada tego, kto pod ręką. Życie dopisuje do naszych tekstów takie pointy, że chce się wyć. Sprawcy grubej afery uniknęli wyroku. Sąd wziął za to pod obcas emeryta, który miał nieszczęście narazić się aferzyście. Ponad osiem lat temu opisaliśmy działalność klanu Madejskich ("Wielki przekręt", "NIE" nr 9/94). Mózg klanu, Mirosław ksywa Prezes, obwołany w 1991 r. Biznesmenem Roku, założył spółkę Refleks, która – jak obliczyła prokuratura – nacięła 117 ofiar, od potentatów w rodzaju Agrobanku po małe firmy rodzinne – razem na 3,2 mln zł. Szmal zgrabnie przerzucano do innych spółek lub za granicę. W historii Refleksu są sceny jak z sensacyjnego filmu – kiedy np. Mirosław Madejski, ścigany w Moskwie przez ruską mafię, którą swoim zwyczajem próbował orżnąć w interesach, w piżamie wyskoczył przez okno pokoju hotelowego i umknął do polskiej ambasady. Albo gdy brat Mirosława, mianowany przezeń prezesem Refleksu, Piotr Madejski ksywa Pastuch, obiecał grupie natrętnych wierzycieli zwrot długu w ruskim szampanie. Ci jak idioci kopnęli się na przejście graniczne w Brześciu, gdzie rzeczywiście czekał pociąg z szampanem, tyle że cudzym. Innych wierzycieli płoszyła obstawa pana Mirka złożona z weteranów z Afganistanu. "Mały przekręt" w tymże numerze "NIE" opowiadał o tym, jak Mirosław Madejski pod koniec lat 80. kupił kilka działek we wsi Karwik na Mazurach, po czym wdał się w wojnę z sąsiadami: zagrodził jedyną drogę nad jezioro Seksty, spalił cudzy pomost, zatopił łodzie, zasypał kanał, osobiście skopał dwie sąsiadki itp. Uchodził za bezkarnego, gdyż miał chody w ówczesnym MSW. Śledztwo Prokuratura Rejonowa dla Warszawy Ochota prowadziła śledztwo w sprawie Refleksu wyjątkowo niemrawo: przez pół roku np. nie potrafiła przesłuchać Mirosława Madejskiego, który podróżował po świecie, wolny jak ptak. W czerwcu 1993 r. umorzyła postępowanie "z powodu braku dostatecznych dowodów popełnienia przestępstwa". Po zażaleniu Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Braci Madejskich śledztwo zostało wznowione. Dopiero w kwietniu 1996 r. mniej rozgarnięty z braci – od tej pory musimy go nazywać Piotrem M. – został oskarżony o zagarnięcie mienia wielkiej wartości i oszustwo. Mirosław Madejski nie czekał na zapuszkowanie, tylko prysnął do Rosji, gdzie w głębi tajgi zajął się organizowaniem polowań na grubego zwierza. Podczas gdy prokuratura w pocie czoła tropiła przekręty w Refleksie, klan zdążył solidnie się zabezpieczyć. Inwestował w nowe przedsięwzięcia, np. spółkę Panorama Tour. Komornik, którego nachodzili ludzie z oprotestowanymi wekslami i wyrokami sądowymi, bezradnie rozkładał ręce. Nieruchomości braci M. – w tym baza transportowa, przetwórnia owocowo-warzywna, stolarnia, działki – zapisane są na żony, konkubiny i pociotków. Proces nr 1 Akta sprawy w warszawskim Sądzie Okręgowym rozrosły się do 24 tomów. Przekopywanie się przez tę stertę musiało być cholernie męczące, toteż rozprawy wyznaczano rzadko, a sprowadzały się one głównie do ustalania, który ze świadków nie został prawidłowo wezwany. Mijały lata. Świadkowie emigrowali, chorowali, mieli wypadki, umierali. Pozostali przy życiu stracili nadzieję na odzyskanie swoich pieniędzy. Co z tego, że oskarżony stawia się na każdą rozprawę, skoro stał się gołodupcem? Żyje w separacji, także majątkowej, z żoną. Twierdzi, że utrzymuje się z zarobków biletera na wyciągu narciarskim w Korbielowie – 1000 zł miesięcznie, ale tylko zimą. W marcu 2000 r. sędzia Dorota Tyrała bezterminowo odroczyła sprawę – "mając na względzie treść aktu oskarżenia i wielkość stawianych oskarżonemu zarzutów oraz fakt planowanego długotrwałego urlopu Sędziego Przewodniczącego", to jest Doroty Tyrały. Pod koniec 2000 r. warszawski Sąd Okręgowy celnym kopem odesłał sprawę do Sądu Okręgowego w Płocku, niby to w ramach "właściwości miejscowej" (gdzie Rzym, gdzie Krym?!). Płock nie dał sobie wcisnąć tego kukułczego jaja: odesłał akta do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który z kolei zwrócił je warszawskiej "okręgówce" i kółko się zamknęło. Na 18 października 2002 r. wyznaczona jest kolejna rozprawa. Oczywiście nikt, a zwłaszcza sędzia przewodnicząca Tyrała, nie zagwarantuje, że tym razem zapadnie wyrok. W końcu mija dopiero 10 lat od popełnienia przestępstwa. Proces nr 2 Mazurska wojna Madejskiego z sąsiadami doprowadziła wszakże do innego procesu, w którym udało się prawomocnie osądzić winnego. Miecz Temidy spadł na emeryta Ryszarda Gumińskiego, posiadacza działki rekreacyjnej w Karwiku. Jak pamiętamy, szef Refleksu zagrodził drogę publiczną nad jezioro należącą do skarbu państwa. W lipcu 1987 r. kilkanaście osób usunęło nielegalny kawałek płotu i dużym nakładem pracy odbudowało zdewastowaną drogę. Madejski nie mógł im tego darować. Jednym z jego posunięć odwetowych był pozew z kwietnia 1988 r. o odszkodowanie od Ryszarda Gumińskiego, który brał udział w "zniszczeniu ogrodzenia drewnianego oraz nasadzeń". Swoje straty Madejski wycenił na 100 tys. starych złotych, po denominacji – 10 zł. Dla rekina biznesu była to równowartość paczki papierosów. Gumiński tłumaczył, że on i sąsiedzi pracowali wyłącznie na drodze, której granice wyznaczyli geodeci gminy Pisz. Nikt nie pchał się na położoną wzdłuż drogi działkę Madejskiego. W roku 1992 pojawił się jednak przed sądem sam Wielki Boss i oświadczył, że po głębszym namyśle żąda 19 mln starych zł (1900 nowych), ponieważ emeryt Gumiński jest odpowiedzialny za zniszczenie całej plantacji egzotycznych drzew, np. cedrów (które w Polsce w naturalnych warunkach w ogóle nie występują). W rzeczywistości cała działka Madejskiego to bagnisty teren o powierzchni 0,8 ha, gęsto porośnięty trzciną i wikliną. Egzotycznych roślin nikt tam nigdy nie widział, a gdyby ktoś był na tyle walnięty, żeby je posadzić, to i tak by nie wyrosły. Sąd w osobie sędzi Anny Adamskiej przejął się krzywdą biznesmena. Nic to, że po Madejskim wkrótce ślad zaginął, a korespondencja sądowa wracała z adnotacją "adresat nieznany"; nie pojawiał się też pełnomocnik powoda. Sędzia sama z siebie kilkakrotnie zlecała biegłemu Stanisławowi Świerkuli aktualizację wyceny szkód, oczywiście na koszt emeryta Gumińskiego. Osta-tecznie biegły Świerkula, nie oglądając miejsca zdarzenia, spreparował nieprawdopodobnie wysoką wycenę uśmierconych jakoby sadzonek, w kilku wariantach do wyboru. W roku 1996 wynajęta przez ofiary Refleksu agencja detektywistyczna ustaliła, że Mirosławowi Madejskiemu gdzieś w Rosji poderżnięto gardło. Ryszard Gumiński twierdzi, iż na kolejnej rozprawie poinformował o tym sędzię Adamską. Proces toczył się jednak dalej, choć przeciwnikiem emeryta był już duch Madejskiego. W marcu 1998 r., po 10 latach procesu, pani sędzia – w imieniu Rzeczypospolitej, a jakże – łupnęła Ryszardowi Gumińskiemu wyrok: 10 072 zł 22 gr odszkodowania na rzecz Mirosława Madejskiego plus 630 zł tytułem zwrotu kosztów postępowania. Do tego doszło 1000 zł kary porządkowej nałożonej na emeryta za to, że pyskował. To prawie 1100 razy więcej, niż pierwotnie żądał Madejski! Sadzonka w szkółce leśnej kosztuje 50 gr, więc za ten szmal można nabyć 20 tys. drzewek i gęsto obsadzić nimi kilkanaście hektarów. Niezła rekompensata za kawałek nielegalnie postawionego płotu. Emeryt złożył apelację od wyroku – bezskutecznie. Daremnie skarżył się prezesom Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotów, Sądu Okręgowego i Sądu Najwyższego, tudzież ministrowi sprawiedliwości, że sędzia Adamska przekroczyła uprawnienia, ponieważ w sprawie cywilnej nie można zasądzić odszkodowania wyższego, niż żądał powód (art. 321 kodeksu postępowania cywilnego). W grudniu 2000 r. Sąd Rejonowy przyznał, że "posiada informacje" o śmierci powoda. W kwietniu 2002 r., po 14 latach procesu, Sąd Okręgowy odrzucił ostatnie z zażaleń Gumińskiego. Komornik ściągnął mu z nędznej emerytury karę 1000 zł. Teoretycznie emeryt jest teraz winien nieżyjącemu Mirosławowi Madejskiemu kilkanaście tysięcy złotych (doszły odsetki) i nie ma szans, aby tę kwotę spłacił za życia. Kolej na spadkobierców – niech powalczą o odszkodowanie za cedry, których na bagnistym brzegu Seksty nigdy nie było. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Burmistrz w kratkę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak słodko być sierotką "Jedynka" TVP w popularnym programie "Zawsze po 21.00" wyemitowała wstrząsający reportaż o skurwysynach z sądów, co to matce dziecko odebrali, krzywdząc ją niesłychanie. Tym bardziej że matka jest katechetką w miejscowej szkole. Pokazano ją jako okaz dobroci, stworzony do opieki nad dziatwą i własnym synem. Robił wrażenie łamiący się matczyny głos tęskniącej za swą pociechą rodzicielki i wstrząśniętej sąsiadki. Wtórował im reporter o głosie mocnym jak onuce. Prowadzący program groził, że telewizja bacznie śledzić będzie rozwój wydarzeń, co pozwalało się domyślać, że drżeć powinni ci, którzy tak okrutnie postąpili z nieszczęsną matką. Wymowa reportażu była wyraźna: matka z natury rzeczy przeznaczona jest do opieki nad potomstwem, a pozostawienie chłopaka przez sąd przy ojcu szkodzi dzieciakowi. Telewizję podtrzymywały oburzone sąsiadki. Uważamy, że pies, któremu pod ogon należałoby wetknąć cały ten program, cierpiałby niewygodę, ale powinien się poświęcić. Ojciec zabrał dzieciaka do siebie zarzucając byłej żonie, że Krzysia maltretuje i złożył takie doniesienie do prokuratury. Ta postępowanie umorzyła, jednak sąd orzekł, że dzieciak ma zostać przy ojcu. Telewizja podważała to stosując środki nierzetelne. Pani psycholog udzielająca się w filmie sugerowała, że dzieciak się nie uczy, a to akurat jeden z najlepszych uczniów w klasie. Nikomu nie chciało się pogadać z ludźmi świadczącymi o reakcjach lękowych 8-latka na widok biologicznej matki, gdy przychodziła do szkoły. Telewizorki zarzucały szwindel kuratorce nadzorującej spotkania matki z Krzysiem, ale nie powiedziano, że to już któraś z kolei kuratorka, zmieniana wciąż na żądanie matki. Nie wspomniano też o zaangażowaniu się w konflikt miejscowego księżula. A szkoda, próbował on zmusić dzieciaka, by publicznie prosił matkę-katechetkę o przebaczenie. Krzysio z rykiem odmówił, na co dobrodziej nie dopuścił chłopaka do komunii i dopiero interwencja ojca dziecka w kurii wyprostowała proboszcza. Ale i tak zrobił swoje poniżając z ambony rodzinę ojca, co w takiej małej wsi nie jest dla piętnowanych grzeszników zdrowe. Dziennikarzom TV nie chciało się zajrzeć do dokumentów z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. Tamtejsi psychologowie i w roku 1999, i w 2001 konsekwentnie twierdzą, iż Krzysio ma negatywny stosunek do matki, a związany jest silnie uczuciowo z ojcem i jego obecną żoną, którą nazywa "mamą" i tak ją traktuje. Wnioski: że dzieciak i jego postawa to wynik konfliktu między rodzicami walczącymi w sposób bezpardonowy. Żadne więc rozwiązanie – czy pozostawienie przy ojcu, czy nakazanie, by przebywał przy matce – nie jest w pełni korzystne. W ostatniej opinii psychologowie proponują, by jednak mały Krzyś pozostał przy ojcu i by oboje rodzice poddali się terapii psychologicznej i pedagogicznej. Nie jest wprawdzie dla nas jasne, dlaczego RODK proponuje, że gdyby kontakty dziecka z matką w dalszym ciągu nie dochodziły do skutku, to należy je umieścić w placówce opiekuńczo-wychowawczej, czyli praktycznie pozbawić obojga rodziców, ale faktem jest, że podpisali się pod tym idiotyzmem. Na podstawie rozmów z obu stronami konfliktu, wywiedliśmy wniosek następujący: my w tym "NIE" jesteśmy oczywiście sukinsyny pozbawione uczuć wyższych, ale nawet my nie podjęlibyśmy się zaangażowania po jednej stronie konfliktu, gdy wiadomo, że nie ma dobrego rozwiązania. Zazdrościmy autorowi reportażu zdecydowania, że rację ma tylko matka, a cała reszta dokonuje na tej kobiecie zbrodni w biały dzień. Doceniamy jednak chęć TVP Kwiatkowski, by podlizać się Kościołowi. Czyż bowiem ksiądz i katechetka mogą nie mieć racji? Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kościół tak - wypaczenia nie. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Nasz Dziennik” 30–31 sierpnia „Również na terenie kościelnym pojawiają się takie formy zainteresowania homoseksualizmem i próby niesienia pomocy osobom o takich skłonnościach i popełniających czyny homoseksualne, które – mimo iż podejmowane przez osoby identyfikujące się z Kościołem – nie odpowia-dają w sposób całkowity nauce Kościoła i zasadom moralności chrześcijańskiej. Czasem pod płaszczem działalności kościelnej stosują pewne rozwiązania, które, nie mając jasności co do samej natury homoseksualizmu, tolerują to, co nie może być tolerowane”. bp Zbigniew Kiernikowski w wywiadzie „»Nie« wobec związków homoseksualnych” „Nasza Polska” 2 września „1 września 1939 r. wojnę wywołali Polacy, a potem budowali obozy koncentracyjne, w których mordowali Żydów i Niemców – jedyne ofiary II wojny światowej. Być może niedługo powyższa wykładnia dziejów najnowszych stanie się obowiązująca, zgodnie z realizowaną po 1989 r. przez grupy »postępu« z SLD i UW polityką edukacyjną niszczenia naszej pamięci narodowej. (...) Nie mamy polskiej władzy. Pozostaje nam walka o pamięć narodową na forum publicznym, ale także utrwalanie jej we własnych domach i przekazywanie jej z pokolenia na pokolenie. Tak jak w czasach zaborów”. Piotr Jakucki, „Walczmy o Pamięć!” „Niedziela” 7 września „Niestety, człowiek spoganiał i uwierzył we własne wszechstronne możliwości. Czyni przeróżne karkołomne plany, formułuje swoje niby-naukowe prognozy, informując o nich na bieżąco w mass mediach. Zapomina, że mimo tych narzędzi,jakimi dysponuje, tak naprawdę niewiele wie i nigdy wszystkiego swym umysłem nie ogarnie, bo nie jest Bogiem. Rolnicy zawsze mieli tu rację, polecając Świętej Bożej Opatrzności swą pracę i zbiory. Jest z nimi zawsze Kościół, który widzi trud czło-wieka, ale i jego pokorę przed Bogiem i zawierzenie”. ks. Ireneusz Skubiś, „Znad ścierniska unosząc głowę” „Ucząc o tym, jak uniknąć niepożądanej ciąży, demoralizuje się dzieci i młodzież, pośrednio zachęca ich do współżycia, niszczy naturalny rozwój uczucia miłości oraz myślenie o rodzinie i dziecku. Jak uważają znawcy problemu, seksedukacja zaowocowała jedynie tym, że zdecydowanie spadła w Polsce liczba zawieranych małżeństw. (...) Argumenty o dużym podziemiu aborcyjnym, o wyższości modelu życia partnerskiego nad wspólnotą rodzinną – to tylko niektóre kłamliwe hasła przyświecające wspomnianemu programowi”. Czesław Ryszka, „Zohydzić miłość i rodzinę” Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Od Hagany do Hagi W Hadze, na ławie oskarżonych siedzi Slobodan Miloszević oskarżony o czystki etniczne, choć tak samo jak Izrael twierdzi, że tylko walczył z terroryzmem. A Palestyńczycy nie mogą się doczekać na międzynarodowe siły pokojowe, które ich uchronią przed kolejnym Deir Yassine. Jak powstał Izrael? 29 listopada 1947 r. większością 2/3 głosów Zgromadzenie Ogólne ONZ podjęło decyzję o podziale Palestyny na dwa państwa: Izrael i Palestynę. W państwie żydowskim miało pozostawać 498 000 Żydów i 407 000 Palestyńczyków. Palestyńczykom i w ogóle Arabom się to nie spodobało. Widzieli to tak: odchodzą kolonizatorzy brytyjscy, a zastępują ich nowi – żydowscy. Najpierw więc wybuchła wojna domowa, a po ogłoszeniu powstania państwa Izrael 14 maja 1948 r. rozpoczęła się wojna państw arabskich z Izraelem. Żydzi lepiej uzbrojeni i dowodzeni pogonili kota Arabom na wszystkich frontach. Pomógł im trochę zdrajca arabskiej sprawy, król Jordanii Abdullah, który się po cichu dogadał z Goldą Meyerson – później znaną jako Golda Meir – że to, czego nie zagarną Żydzi, przyłączy do Jordanii. A co się stało z Palestyńczykami, którzy zgodnie z planem ONZ zawartym w rezolucji nr 181 mieli stanowić prawie połowę ludności nowego państwa Izrael? Normalnie, zostali wyczyszczeni etnicznie. W 50. rocznicę powstania Izraela Ministerstwo Edukacji wydało Księgę Pamiątkową. Nie wspomina ona ani słowem o istnieniu jakichś Palestyńczyków na tych ziemiach. Nie ma też mowy o rezolucji ONZ powołującej do życia dwa państwa: palestyńskie i żydowskie. Nic dziwnego. Z ziem zajętych ostatecznie przez Izrael wypędzono 700 000 do 900 000 Palestyńczyków. Tej gigantycznej czystce etnicznej towarzyszyły masowe rzezie czy jak się teraz mówi akty ludobójstwa. Opisuje je Dominique Vidal z „Le Monde Diplomatique” w książce „Grzech pierworodny Izraela”, streszczając odkrycia izraelskiej „nowej szkoły” historycznej, której uczestnicy dorwali się do odtajnionych archiwów i zaczęli pisać prawdę. Prawdę o tym, o czym milczy lub kłamie oficjalna historia kraju. Wersja oficjalna głosi, że Palestyńczycy udali się na wygnanie dobrowolnie. Historyk „nowej szkoły” Benny Moris wspomina o masakrach Palestyńczyków w ad-Dawayima, Eilaboun, Jish, Safsaf, Madj al.-Kurum, Hule, Saliha, Sasa, Lydda i najbardziej przerażającej w Deir Yassine. Gdy do jakiejś miejscowości po tej ostatniej rzezi wkraczała Hagana (armia obrony Izraela), ludzie uciekali z okrzykiem „Deir Yassine!” na ustach. I o to chodziło. Izrael miał być etnicznie żydowski. Im mniej Arabów, tym lepiej. Opowiada Jacques de Reynier, który przybył do Deir Yassine 10 kwietnia 1948 r., nazajutrz po masakrze, z misją Międzynarodowego Czerwonego Krzyża: W końcu nadszedł dowódca, młody, dystyngowany, nienagannie ubrany. W jego oczach był szczególny wyraz zimnego okrucieństwa. Tu jest tylko trochę zabitych, których pochowamy, gdy zakończymy „czyszczenie” wioski. Jeśli znajdę jakieś ciała, mogę je sobie zabrać, ale z całą pewnością nie ma żadnego rannego. Wjeżdżam do wioski. Pełno tu młodych ludzi, kobiet i mężczyzn uzbrojonych po zęby. Pistolety, karabiny maszynowe, granaty, a także noże, niektóre jeszcze zakrwawione. (...) Wśród porozbijanych mebli, nakryć stołowych znajduję kilka ciał. Zaczynają tu „czyszczenie” karabinem maszynowym, potem granatem, a kończą nożem. To samo w następnym pokoju, ale w chwili, gdy już wychodziłem, usłyszałem lekkie westchnienie. Była to dziesięcioletnia dziewczynka trafiona odłamkami granatu, ale jeszcze żywa. Gdy próbuję ją wynieść, oficer staje w drzwiach i zagradza mi drogę. Wymijam go i przechodzę z moim cennym ładunkiem. Deir Yassine „czyściły” Irgun i Lehi, bojówki założone jeszcze w Polsce przez Władymira Zewa Jabotinskiego (Żabotyńskiego). Obie te formacje podczas wojny arabsko-izraelskiej ściśle współpracowały z regularnym wojskiem, Haganą. Simha Flapan, inny historyk „nowej szkoły”, potwierdza, że wymordowanie ludności Deir Yassine to część akcji prowadzonych przez Haganę, a polegających m.in. na wysadzaniu w powietrze domów pełnych starców, kobiet i dzieci. Metoda działania wszędzie się powtarza. Opisuje ją historyk Balad al.-Cheikh na łamach poczytnego dziennika „Yediot Aharanot”: Podczas operacji 60 osób, po większej części nie biorących udziału w walce, zostało zabitych w swoich domach. Wojsko wchodziło po kolei do każdego domu i zabijało wszystkich, którzy się tam znajdowali. Efektem tych operacji była panika i masowa ucieczka ludności palestyńskiej. Pułkownik Izhak Rabin wydaje jasny rozkaz: Mieszkańcy Lydda muszą być natychmiast usunięci z miasta, niezależnie od wieku. W Lydda znalazło śmierć 250 cywilów, w tym bezbronni jeńcy wojenni. Benny Morris relacjonuje, że za zgodą szefa państwa, Ben Guriona, Rabin wywozi ludność ciężarówkami i autobusami z Ramleh i wypędza pieszo z Lydda. Oficjalni historycy tej wojny tak podsumują ten epizod: Arabowie, którzy złamali zasady kapitulacji i obawiali się represji, z radością przyjęli zaofiarowaną im możliwość ewakuacji na tereny kontrolowane przez Legion Arabski. W ciągu zaledwie dziesięciu lipcowych dni 1948 roku 100 000 Palestyńczyków udało się na wygnanie. Dziś, gdy obserwujemy żwawych chłopców w mundurach, jak czyszczą w Ramallah, Betlejem i innych miastach dom za domem z „terrorystów”, w Izraelu żyje 800 000 Palestyńczyków na ogólną liczbę 5,5 mln mieszkańców. W Cisjordanii i strefie Gazy żyje ich 2 750 000. Status uchodźców ma 3 300 000, a ponad milion nadal wegetuje w obozach. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czerwona oaza Komuchy znów prześladują jankesów. Tym razem w Iraku, gdzie popularnością cieszą się wiecznie żywe idee Marksa i Lenina. Założona w roku 1934 Iracka Partia Komunistyczna (IPK) uznawana była od lat za najsilniejszą w świecie arabskim. To właśnie komuchy inicjowały i przewodziły irackim zrywom narodowym w latach 40. i 50. Dręczyły okupantów i rodzimych monarchów. W swoim czasie nawet sam Saddam miałby prawdopodobnie poważne kłopoty z dojściem do władzy, gdyby IPK nie zapewniła mu poparcia kobiet i szyickiej wsi. Jednak gdy tylko dyktator zorientował się, że rosnąca w siłę IPK jest dla niego zbyt dużym zagrożeniem, okazał się nieprzesadnie sentymentalny. Niedługo potem tysiące działaczy komunistycznych zostały stracone, wielu udało się na emigrację, a sam ruch został formalnie zakazany. Saddam nie zdołał jednak do końca zniszczyć komunistów. W dolinie Eufratu i Tygrysu do dnia upadku reżimu działała partyzantka komunistyczna, której bohaterem jest dziś towarzysz Fahd, czyli Tygrys. Ramię w ramię z kurdyjskimi bojownikami i szyitami komuniści prowadzili walkę partyzancką przeciw dyktaturze. Po jej obaleniu znów mogą okazać się niewygodni, tym razem dla Amerykanów. Choć IPK sprzeciwiała się samej wojnie, dopiero obalenie dyktatury pozwoliło jej wyjść z wieloletniej konspiracji. Okazało się przy okazji, że komuchy są niezwykle sprawne i dobrze zorganizowane. Australijska gazeta „Herald Sun” podaje, że kolumny czołgów wjeżdżających do Bagdadu witane były przez mężczyzn z czerwonymi flagami, strategiczne budynki koszar armii w centrum Bagdadu „wyzwolone” zostały przez partyzantów IPK. Po zakończeniu oficjalnych działań wojennych okazało się, że komuniści dysponują tak sprawnym aparatem, że bez niczyjej pomocy udało im się przejąć władzę w kilku dzielnicach Bagdadu. Najlepszym dowodem na sprawność organizacyjną jest fakt, że „Droga Ludu” – oficjalny organ IPK – była pierwszą gazetą, która ukazała się w „wolnym” Iraku. Istniejąca od 69 lat, pod tytułem ma czerwony sierp i młot oraz hasło „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. * * * W stolicy Iraku komunistów ma być już ponoć 8 tysięcy. Ich biuro w centrum miasta przypomina te pokazywane w filmach propagandowych z lat 50. Czerwone flagi z sierpem i młotem, na ścianach portrety Marksa i Lenina. Wszędzie młodzi ludzie z kałachami w rękach i czerwonych opaskach na rękawach. To bojownicy utworzonych ostatnio Irackich Brygad Ludowych – kilka tysięcy młodych ludzi rozsianych po całym kraju, przyjmujących polecenia tylko od Suher Dżamejli – działacza Komitetu Centralnego IPK. Oficjalnie pilnują porządku i ochraniają biura komunistów, nieoficjalnie stanowić mają „miażdżącą pięść” proletariatu, gdyby jankesi zbyt długo nie chcieli opuścić irackiej ziemi. Oprócz Bagdadu działają obecnie we wszystkich większych miastach, a także na prowincji, gdzie niejednokrotnie sprawują władzę. By nie narazić się na miano „terrorystów” i legalnie uczestniczyć we władzy, weszli do tworzonej przez Amerykanów Rady Zarządzającej. Przedstawicielem z ramienia IPK jest w niej sekretarz KC Hamid Madżid Musa. Ten sam, który na spotkaniu międzynarodówki komunistów w Atenach 19–20 czerwca 2003 r. powiedział: w tej chwili naszym głównym celem jest usunięcie okupantów z naszej ojczyzny i oddanie Iraku narodowi... Trudno go zatem uznać za lojalnego sojusznika pana Bremera. Komuniści sami zresztą przyznają, że uczestnictwo w pracach Rady Zarządzającej traktują jako szansę uczestnictwa w zapowiadanych wolnych wyborach. Wiedzą, że jeśli byłyby naprawdę demokratyczne, to przy nieobecności partii BAAS mają realne szanse stać się nawet drugą siłą polityczną w kraju, zaraz po sfanatyzowanych szyitach. * * * Program wyborczy IPK może okazać się dla Amerykanów bardzo niewygodny, atrakcyjny zaś dla dużej części społeczeństwa irackiego. W sferze gospodarki komuchy są zdecydowanymi zwolennikami przewagi sektora państwowego nad prywatnym. Oznacza to, że większość atrakcyjnych gałęzi przemysłu pozostałaby nadal w gestii państwa. Zachowano by także kontrolę nad złożami ropy naftowej, co wysoce komplikuje plany administracji Busha. Poza tym – jak twierdzą – nowe państwo ma być w pełni demokratycznym organizmem. Ciekawostką jest fakt, że IPK domaga się ustawowego zagwarantowania 20-procentowego udziału kobiet w przyszłym rządzie. Prawa kobiet to zresztą konik komunistów. W samej partii działa platforma o nazwie Walka o Prawa Kobiet, która za cel stawia sobie obronę praw kobiet do nauki, pracy, domaga się zagwarantowania wolności obyczajowej. Wbrew pozorom takie postulaty zyskują w Iraku spore poparcie. Cieszące się za Saddama relatywnie dużą, jak na bliskowschodnie realia, swobodą kobiety chętniej słuchają komunistów niż religijnych przywódców szyickich. * * * Popularność IPK jest największa wśród sunnitów, którzy swoje sympatie dzielą między nich a byłego dyktatora. Bardziej zlaicyzowani z niepokojem patrzą na ambicje przywódców szyickich, by Irak stał się państwem teokratycznym. Tym samym komuniści wyrastają na najbardziej postępowy ruch w Iraku. Taką opinię potwierdza arabista Stanisław Guliński w wypowiedzi dla PAP: W krajach arabskich, podobnie jak w Turcji, partie komunistyczne są schronieniem dla stosunkowo dużej liczby inteligentów. Dla nas, Europejczyków, komunista paradoksalnie może się okazać człowiekiem najbliższym kulturowo, on zna najlepiej literaturę światową, jest na bieżąco z wydarzeniami kulturalnymi na Zachodzie, można z nim porozmawiać krytycznie o miejscowych sprawach religijnych. Ale także wśród szyitów i Kurdów IPK cieszy się względną sympatią. Pierwsi szanują komunistów za ich wieloletnią walkę z dyktaturą i poparcie okazane im podczas pamiętnego powstania. IPK dostarczała wtedy szyitom broń, a po upadku rebelii ukrywała wielu jej uczestników i zajmowała się przerzutem ich do Europy. Z Kurdami łączy ich natomiast wspólna przeszłość partyzancka i dobre kontakty z komunistami kurdyjskimi, bardzo wpływowymi w Kurdystanie. Wzajemną „miłość” potęguje fakt, że program IPK zakłada tzw. federalistyczną koncepcję państwowości, a w dłuższej perspektywie także niepodległość dla narodu kurdyjskiego. Część komunistów opowiada się wręcz za referendum, w którym sami Kurdowie mieliby wypowiedzieć się za lub przeciw niepodległości. Wpuszczenie komuchów na salony może się więc okazać dla Amerykanów poważnym problemem. Inaczej niż większość członków Rady Zarządzającej, cieszą się oni realnym poparciem społecznym. Choćby dlatego, że – w odróżnieniu od polityków popieranych przez Waszyngton – nie siedzieli na emigracji, ale prowadzili walkę z Saddamem w kraju. Nie byli też nigdy finanso-wani przez Amerykanów, co przy powszechnej niechęci do okupantów postrzegane jest jako zaleta. Ku utrapieniu amerykańskiej administracji IPK powołała ostatnio do życia coś na kształt frontu jedności narodowej. W jego skład prócz IPK weszła Robotnicza Partia Iraku, Demokratyczna Partia Iraku oraz... Partia Zielonych. Razem zamierzają stanąć do wyborów, które już za rok obiecują urządzić Amerykanie. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Ostrołęce ostro ciągną W ramach programu wspierania przedsiębiorczości gruby szmal z Banku Światowego, budżetu państwa i samorządów płynie do prywatnych kieszeni. Między innymi – posła SLD. W 1994 r. przyjęty został projekt Banku Światowego "Rozwój Małej Przedsiębiorczości TOR 10". W jego ramach 76 organizacji pozarządowych utworzyło 31 tzw. Inkubatorów Przedsiębiorczości i 62 Ośrodki Wspierania Przedsiębiorczości. Ich celem jest promocja, doradztwo i organizacja szkoleń dla małych i średnich firm oraz dla bezrobotnych. Powstały też 34 Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości, które udzielają preferencyjnych pożyczek na działalność gospodarczą. Wszystkie trzy struktury są wprost idealne do robienia szwindli. Program został dopracowany w 1998 r. Kasę wyłożył Bank Światowy i rząd polski. Według MPiPS koszt przedsięwzięcia wyniósł 28 mln dolarów. Powstałe Inkubatory Przedsiębiorczości, ośrodki mające ją wspierać i fundusze pożyczkowe działają teraz dzięki obracaniu uzyskaną wcześniej kasą, czyli odsetkom od kwot leżących na kontach i dochodom z działalności gospodarczej. Pisaliśmy ("NIE" nr 36/2002) o Ostrołęckim Ruchu Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP), który utworzył taki właśnie ośrodek i fundusz. O fikcyjnych kursach dla bezrobotnych. O tym, jak na prowadzeniu tam wykładów zarabiała lokalna elita, włącznie z wysokimi przedstawicielami władzy samorządowej i partyjnej (od prawicy po lewicę), pracownikami Urzędu Kontroli Skarbowej oraz Mazowieckiego Urzędu Pracy. Ten ostatni zlecał jednocześnie szkolenia i kontrolował ORWP badając, czy nie ma przekrętów. Informowaliśmy o rodzinach miejscowych notabli różnej orientacji politycznej – z żoną posła SLD włącznie – którzy brali preferencyjne pożyczki, często nie mając do nich uprawnień albo wykorzystując je niezgodnie z przeznaczeniem lub też nie zwracając ich. Napisaliśmy wówczas o prowadzonym przez ostrołęcką prokuraturę dochodzeniu w tej sprawie. Martwe dusze szkolone Jak się okazuje – mało napisaliśmy. Po ukazaniu się naszego artykułu aresztowano trzy osoby: prezesa zarządu Ostrołęckiego Ruchu Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP) Kazimierza Krzysztofa B., sekretarza zarządu Elżbietę M. oraz Andrzeja W., dyrektora przasnyckiej szkoły, której uczniowie zostali wciąg-nięci na listy jako fikcyjni uczestnicy szkoleń dla bezrobotnych. ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych organizowane przez Mazowiecki Urząd Pracy (MUP), któremu szefuje Lech Antkowiak. Zanim objął on MUP – był dyrektorem programu Banku Światowego TOR 10 w Ministerstwie Pracy. Gdy odszedł, fuchę tę przejął i piastował do końca trwania programu jego zastępca Tomasz Niesiołowski – dziś główny specjalista w Departamencie Polityki Rynku Pracy MPiPS. Jego nazwisko przewija się w ostrołęckiej sprawie. Gdy ORWP wygrywał przetarg na szkolenia dla bezrobotnych, sprawa przechodziła pod nadzór podległego Antkowiakowi ostrołęckiego Urzędu Pracy, którego dyrektor Andrzej Zalewski był jednocześnie członkiem stowarzyszenia ORWP i zarabiał na szkoleniach dla bezrobotnych, które są teraz przedmiotem śledztwa. Około 400 osób potwierdziło, że nie brało udziału w żadnych kursach, choć figurowało na listach uczestników. Wystawionych zostało około 700 lewych zaświadczeń o ukończeniu kursów. Okazało się, że odbywały się też szkolenia, które trwały godzinę lub półtorej zamiast przewidzianych kilkudziesięciu. Do pracy przy orga-nizacji kursów zatrudniano ludzi fikcyjnie, żeby wykazać koszty. Za wykładanie na kursach, których nie było, płacono lokalnym VIP-om. Ostrołęcki Fundusz Rozwoju Przedsiębiorczości udzielił kilkudziesięciu lewych pożyczek. Jak wcześniej pisaliśmy, brali je ludzie nie spełniający wymaganych kryteriów. Wiewiórki z prokuratury twierdzą, że ruch wokół funduszu i pożyczek gwałtownie wzrastał, gdy zbliżały się wybory i potrzebna była kasa na kampanie. Wśród pożyczkobiorców byli członkowie rodzin wysokich urzędników samorządowych. 4 tys. zł wziął też w 2001 r. Jerzy Krzyżowski – dziś prezes Funduszu Leasingowego Poczty Polskiej, który wcześniej zajmował się programem TOR 10 z ramienia MPiPS. Zamknięty obieg szmalu W 2000 r. inkubator ostrołęcki wygrał przetarg na szkolenia dla właścicieli i szefów małych przedsiębiorstw. Ich wykonanie zlecał firmom zainteresowanym odbyciem szkolenia. To doskonały sposób na przekręcenie pieniędzy. Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości zwraca bowiem uczestnikom 60 proc. kosztów poniesionych za udział w kursie. Gdy szkolenia są fikcyjne, firma szkoląca i przedsiębiorstwo, którego przedstawiciel jest szkolony, dzielą się forsą. Z otoczenia posła SLD Stanisława Kurpiewskiego dowiedzieliśmy się, że dwa razy takie szkolenia przeprowadzała należąca do niego Agencja Handlowo-Usługowa Kurpie. W wykazie przeszkolonych zaś znalazła się jego żona. Była szkolona jako szef firmy swojego męża – czyli tej, która ją szkoliła, choć przejęła ją od małżonka dużo później. (Przypomnijmy, że na odkupienie firmy od męża, żeby jako zawodowy poseł mógł brać pensję w Sejmie, państwo Kurpiewscy dostali pożyczkę z Funduszu Rozwoju Przedsiębiorczości). Poza swoją żoną pan poseł szkolił też firmy, które były zarejestrowane, ale nie prowadziły działalności. Razem było ich około 50. Refundacja wyniosła jakieś 125 tys. zł. W ramach inkubatora ostrołęckiego odbyło się kilkadziesiąt szkoleń dla przedsiębiorstw. Poważne wątpliwości budzi również sposób rozdysponowania szmalu, który od 1994 do 1996 r. był przekazywany na tworzenie ostrołęckiego inkubatora. Do kupy – jakieś 250 tys. zł. MPiPS oraz PARP nie kontrolują sposobu dysponowania opisanym szmalem. Fundusze Rozwoju Przedsiębiorczości, które udzielają pożyczek, mają jedynie obowiązek dostarczania ministerstwu comiesięcznego raportu. Inkubatory Przedsiębiorczości muszą to robić co kwartał. Widać sprawozdania te są piękne jak laurki – w przeciwieństwie do praktyki. Nie mogą budzić zastrzeżeń, skoro w informacji ministerstwa z kwietnia 2002 r. "o wynikach realizacji zadań instytucji wspierających rozwój małych i średnich przedsiębiorstw" stoi jak byk, że najbardziej aktywną działalność szkoleniową w 2001 r. prowadził m.in. Ośrodek Wspierania Przedsiębiorczości w Ostrołęce. Aż 2454 przeszkolonych! Jest fantastycznie! Działalność Inkubatorów Przedsiębiorczości potwierdza ich duże znaczenie w procesie rozwoju gospo-darczego. Stanowią one istotny instrument wspomagania powstających podmiotów gospodarczych i tworzenia nowych miejsc pracy. (...) Wynik rocznej działalności szkoleniowej poszczególnych ośrodków, chociaż minimalnie mniejszy od osiągniętego w 2000 r., potwierdza, że kryzys roku 1999 mamy już za sobą i pomimo braku środków na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu z Funduszu Pracy, zapotrzebowanie na tego typu usługi nadal jest duże – optymistycznie stwierdza dokument Departamentu Polityki Rynku Pracy, zaakceptowany, co stwierdzone jest podpisem, przez wspomnianego wcześniej Tomasza Niesiołowskiego. Nie dziwi, że zainteresowanie szkoleniami jest duże, skoro da się dzięki nim wyłudzić kasę od państwa. Nie ulega wątpliwości, że zarówno MPiPS, jak i PARP wiedzą o przekrętach. Ministerstwo było uczestnikiem dochodzenia w sprawie Ostrołęki. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że szykuje się zmiana rozporządzenia o dotowaniu szkoleń dla małych przedsiębiorstw. Jeśli do niej dojdzie, PARP będzie wskazywała firmy, które mają przeprowadzać szkolenia. Zmiana ta dowodzi, że władze wiedzą o kantach. Zwłaszcza że dochodzenia dotyczące inkubatorów i szkoleń odbywają się poza Ostrołęką w kilku innych miastach Polski, m.in. w Krakowie. O szmalu, który Zarząd Regionu Małopolska NSZZ "S" przewalał na fikcyjnych szkoleniach dla bezrobotnych, pisaliśmy dwukrotnie ("NIE" nr 12 i 21/2002). Tam, gdzie są bezrobotni, leży forsa do zagarnięcia przez pracowitych. Prawda ta znana jest w Afryce, gdzie ogromne fundusze pomocy giną w kieszeniach urzędników. Dzięki europejskim pieniądzom Polska raźno wstępuje do Afryki. Ostrołęckie sposoby afrykanizacji pomocy dla bezrobotnych, biednych, głodnych i bezradnych są banalne. Z czasem staną się wyrafinowane. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Walka klas Polska państwem katolickim? Bez obaw. Dzięki sukienkowym rośnie pokolenie wojujących antyklerykałów. W hodowaniu swoich własnych wrogów szczególnym talentem odznaczają się ojcowie salezjanie. W całym kraju mają 5 szkół podstawowych, 17 gimnazjów i 17 liceów ogólnokształcących. Dwie salezjańskie szkoły działają w Legionowie. Jako pierwsze w 1998 r. powstało liceum. Ówczesne władze Legionowa ściągnięcie zakonu salezjańskiego do miasta przedstawiały jako jeden ze swoich wielkich sukcesów. Sukces tym większy, że w rok po otwarciu katolickiego liceum w mieście zaczęło działać takież gimnazjum. * * * Salezjanie rozlokowali się w kompleksie przy ul. Broniewskiego 7. Do reformy szkolnictwa była tam porządna szkoła podstawowa. Z dużym terenem wokół, salą gimnastyczną, salą koncertowo-widowiskową i około 30 salami lekcyjnymi. Salę koncertowo-widowiskową i mniej więcej dziesięć klas dostali salezjanie. Pozostałą część budynku pozostawiono dla gimnazjum samorządowego. Przez kilka lat salezjanie urzędowali w obiektach należących do miasta. Ale – jak wiadomo – łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Lepiej się zabezpieczyć. W 2002 r., czyli w roku wyborów samorządowych, zakonnicy odkupili od miasta obiekty, z których korzystali. Umowę kupna-sprzedaży zawarto 31 stycznia. Dacie tej patronuje święty Jan Bosko, zarazem patron salezjańskiego zakonu. Za cenę jednego złotego miasto opyliło dwie nieruchomości (dom i pół szkoły). Żeby nie było wątpliwości. Salezjańskie Gimnazjum im. Św. Jana Bosko to nie jakaś tam szkoła prywatna. Jest to gimnazjum niepubliczne na prawach szkoły publicznej. To znaczy, że władzom oświatowym wara od niego, ale państwo ma dawać pieniądze. I daje. Salezjanie dostają dokładnie taką samą dotację z budżetu, jak znajdujące się w tym samym budynku gimnazjum samorządowe. Rocznie 2403,77 zł na jednego ucznia. Pozwoliło to salezjanom tak skalkulować wysokość czesnego, żeby wykosić wszystkie prywatne szkoły w okolicy i przyciągnąć do siebie dzieci z zamożnych rodzin. Gdy ktoś chce zapisać dzieciaka do salezjanów, na początek musi wybulić 540 zł, a potem przez 11 miesięcy po 270 zł. Za rok nauki wychodzi więc trzy i pół tysiaka. * * * Nauczyciele z gimnazjum samorządowego są solidnie wnerwieni, ale oficjalnie złego słowa nie powiedzą. Po cichu tylko skarżą się, że "najlepsze" dzieci podbierają im zakonnicy. W milczeniu przyglądają się, jak należącą do nich część terenu otaczającego szkołę braciszkowie obsiewają trawą, a swoich podopiecznych wyprowadzają na teren należący do szkoły samorządowej (trawy nie należy deptać). Dzieci cicho nie siedzą. Te z samorządowej szkoły obrzucają obelgami uczniów szkoły salezjańskiej. I nie tylko obelgami, ale także jajkami, zgniłymi jabłkami i pomidorami. Na salezjańskie gimnazjum padają także pociski cięższego kalibru. Niedawno po ich szkole kręcili się policjanci z psem. Po mieście poszła plota – szukają narkotyków. Czasami dochodzi do bójek. Górą są zawsze świeccy. Jest ich więcej. Dzieci z samorządowego gimnazjum piorą tamtych za to, że w szkole salezjańskiej są tanie wycieczki i obozy. Od rodziców słyszą, że na przyjemności dla "tamtych" idą dotacje od różnych firm i instytucji, również samorządowych. A samorządowa szkoła może najwyżej pomarzyć o dotacjach na organizowanie dzieciakom czasu wolnego. Uczniowie zakonników obrywają także i za to, że tam, gdzie obsiano trawę, wkrótce powstanie prawdziwe boisko. A samorządowa szkoła dopiero wystąpiła z wnioskiem do gminy o wybudowanie dla niej boiska. Świeccy łoją salezjańskich także dla zwykłej rozrywki. O ogniu piekielnym nie myślą. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wybierki - gra planszowa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak rozmnaża się Masłowska " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna DENNY ORZEŁ Na łamach prasy toczy się wojenka między MON a dowództwem Marynarki. Zastępuje poważną dyskusję na temat: jakie siły morskie i po co. Powołując się na prezesa Agencji Mienia Wojskowego Jerzego Rasilewicza "Rzeczpospolita" podała informację, że do sprzedaży ma pójść w najbliższym czasie nasz największy okręt podwodny ORP Orzeł klasy Kilo. Powodem ma być to, że nie przystaje on do zespołu małych łodzi podwodnych klasy Koben, które przejęliśmy i dalej będziemy przejmować od Norwegów. Następnego dnia w wybrzeżowej prasie lokalnej ukazało się dementi tej informacji podpisane przez służby prasowe Marynarki. Jednak informację o sprzedaży "Orła" potwierdził mediom wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke dodając, że 70 metrowy "Orzeł" jest na Bałtyk za duży i że jest w utrzymaniu droższy niż okręty norweskie. Chwilę potem rzecznik pasowy Marynarki Wojennej kmdr ppor. Janusz Walczak na łamach "Gazety Wyborczej" znowu zaprzeczył stwierdzając niejako, że wiceminister nie wie, co mówi, i "Orła" Marynarka sprzedawać nie zamierza. Tę przepychankę śledzą niewątpliwie nasi NATO-wscy sojusznicy i pukają się w czoło z pobłażliwym uśmiechem. Nie można wykluczyć, że na decyzję odchudzenia Marynarki wpłynęły publikacje naszego tygodnika, który zainicjował poważną debatę na ten temat ("NIE" nr 14/2002, 42/2002). Pisaliśmy, że przyjmując amerykańskie dary w postaci dwóch wielkich, starych i nie wyposażonych fregat oceanicznych próbujemy budować, nie wiadomo po co, flotę na Atlantyk, na którym nie mamy żadnych interesów. Dodatkowo narażamy biedny skarb państwa na utrzymywanie tych kolubryn. Obśmiewaliśmy plan budowy kilku wielkich korwet 1800 ton wyporności (który już został wstrzymany z braku pieniędzy, a napoczęte w robocie kadłuby stoją okryte brezentem). Naszym strategicznym zadaniem wyznaczonym przez szefostwo NATO – co niechętnie, ale jednak przyznaje i nasza Marynarka – jest zabezpieczenie środkowej części Bałtyku. To oznacza, że powinniśmy tę część obserwować, w razie potrzeby do wybranego punktu szybko dotrzeć, a w najgorszym wypadku odpalić celnie rakietę we wroga. Od biedy można to robić z brzegu, bo Bałtyk to trochę większa sa-dzawka. Najlepiej zaś, gdybyśmy mieli jednak do tego celu lotnictwo morskie i kilka małych okrętów. Takich jak norweskie łodzie podwodne. Szwedzi, nasz najbliższy sąsiad przez słoną wodę, mają taką doktrynę, że okręt o wyporności 900 ton jest na Bałtyk za duży. Jednak rozpoczęcie odchudzania "Marynarki XXL" od sprzedaży "Orła" oznaczałoby likwidowanie nie zbędnej tkanki tłuszczowej, ale mięśni. ORP Orzeł (numer burtowy 291) jest jednym z najnowocześniejszych okrętów wojennych, którymi dysponuje polska Marynarka Wojenna. Jako jedyny polski okręt podwodny został zakupiony jako nowy! Było to w 1986 r. Kupiliśmy go od Rosjan, dla których ten typ okrętów był towarem eksportowym. Polska chciała kupić cztery takie jednostki, ale z braku pieniędzy do transakcji nie doszło (koszt to ok. 200 mln dolarów). Okręt ma specjalną przeciwhydroakustyczną powłokę wykonaną z tworzyw sztucznych, co czyni go na Bałtyku praktycznie niewykrywalnym. Z jednej strony faktycznie "Orzeł" jest na Bałtyk za duży i w warunkach tej słonej kałuży nie jest w stanie w pełni wykorzystać swoich walorów bojowych – choćby dlatego, że może się zanurzyć na 300 metrów, a średnia głębokość Bałtyku to 60 metrów. Jest też z pewnością trzy razy droższy w utrzymaniu niż norweskie Kobeny (przy połowie mniejszej załodze Kobeny mają większą siłę ognia, bo 8 wyrzutni torped, podczas gdy "Orzeł" ma 6 wyrzutni). Z drugiej strony – zanurzony może leżeć na dnie bity miesiąc i dłużej. Można sobie wyobrazić, że "Orzeł" wpływa na Zatokę Fińską, stawia 10 min, boje hydroakustyczne, kładzie się na dnie i czeka. Panika w Kronsztadzie murowana. Choć jest duży, może na Bałtyku łatwo się schować, w odróżnieniu od amerykańskich fregat, które niestety na takim małym morzu w zetknięciu z atakiem torpedowym mają mizerne szanse. Jednak to, co czyni "Orła" najbardziej pożądanym na wszystkich NATO-wskich ćwiczeniach, to fakt, że łatwo mu udawać jednostkę rosyjską, chińską lub irańską – Rosja korzysta dziś z takich jednostek, sprzedała je także Chinom i Iranowi. A to, czym sobie pływają po oceanach te kraje, Amerykanów bardzo interesuje. Jeśli już coś sprzedawać, to dwa 30-letnie okręty skonstruowane przez Rosjan na bazie niemieckich U-Bootów – "Dzika" i "Wilka" – które wraz z kupą złomu, co się zwie niszczycielem rakietowym ORP Warszawa (w Marynarce mówią, że to okręt bankietowy Łukasika), dostaliśmy od Rosjan za anulowanie ich długów w stoczni MW w Gdyni. Czyli dostaliśmy je praktycznie po cenie złomu. Jednocześnie pomysł MON, aby pogonić "Orła", świetnie przysłuży się admirałowi Łukasikowi i jego towarzyszom broni – jest wszak dowodem na to, że cywilna kontrola nad Marynarką jest fikcją. Nie oni rządzą. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Matrix – Rewolucje" To są rewolucje? Ten film? W roku 1917 to była rewolucja! A w 1789 – to dopiero była rewolucja! Nawet w 1905 r. też była rewolucja. A to tutaj? Gonitwy opancerzonego żelazka z gromadą rozszalałych tranzystorów? Atak korkociągu na korek i gromadę ludzików w blaszanych garniturkach to rewolucja? Nie, proszę szanownych twórców filmu, zachowajmy właściwe proporcje: to żałosne pierdnięcie, a nie żadna rewolucja. "Tożsamość" Chwyt ograny już miliony razy – wszystkich morderstw pokazanych na filmie dokonał świr, któremu roiło się w główce, że był kimś innym. I to tamten zły człowiek zabijał. Phi! Ja, Maciej Wiśniowski, mam tak prawie codziennie: ktoś inny we mnie zabija niedobrych ludzi. Urban nie żyje od 1994 r. już kilkaset razy, sekretarz redakcji – trup 3 razy w tygodniu, dwoje zastępców rozrywam na strzępy raz na tydzień. Ale nie robię o takich banalnych sprawach filmu, bo staram się zachowywać przyzwoicie. "Podwodny zabójca" Clive Cussler Woda jest zimna. Jak się jest długo pod wodą, to się umiera. Ponadnarodowe korporacje to skurwysyny. Eksperymenty genetyczne to kurewstwo i śmiertelne zagrożenie dla życia ludzi. Niektóre plemiona eskimoskie to bandyci. Baskowie są fajni, jeśli odżegnują się od terroryzmu. Dobro zwycięży na lądzie, w wodzie i powietrzu. Amen. "W ułamku sekundy" Alex Kava Powieść o egzaltowanych niedorżniętych babach, napi-sana przez egzaltowaną niedorżniętą babę dla egzaltowanych niedorżniętych bab. Tłumaczka zdaje się pasować do towarzystwa. "Kiedy jednak zamknęła oczy, ta noc zaczęła powracać do niej w czystych krystalicznych obrazach, dźwiękach i wrażeniach. Czuła na swoim ciele jego ciało, jego język i ręce grające na jej zmysłach jak na delikatnym instrumencie. Pewne swoich ruchów, pewne gdzie i jak jej dotknąć i jak zabrać ją w miejsca, w których nie była bardzo długo. To było takie piękne". W razie jakby ktoś miał wątpliwości, jest to powieść o seryjnym mordercy. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieszczoty dla Piechoty Żerań był bankrutem, jest bankrutem i bankrutem zostanie. Trzy lata temu w artykule pt. "Wielki wszechświat i bęc" ("NIE" nr 46/2000) zapowiedziałam, że z ratowania Daewoo FSO nic nie będzie. Dziś ten sam artykuł mogłabym sprzedać redakcji bez najmniejszych poprawek zmieniając jedynie nazwisko Steinhoff na Piechota. O tym, że Daewoo jest bankrutem, wiadomo od roku 1998. Wiadomo, że od 2000 r. południowi Koreańczycy mają gdzieś to, co stanie się z Żeraniem i pracującymi tam fizolami. Szef Daewoo Kim Woo Choong razem z najbliższymi współpracownikami został skazany za korupcję. Z obietnicy zainwestowania w Polsce ponad miliarda dolarów i rozkręcenia produkcji do 500 tys. samochodów rocznie zostały trociny. Tymczasem kolejne polskie rządy zachowują się tak, jak gdyby nic się nie stało. Było Na początku listopada 2000 r., gdy straty Daewoo FSO sięgały 2 mld zł, do Seulu wybrała się delegacja rządowych pieczeniarzy z supliką prezydenta Kwaśniewskiego do prezydenta Kim De Dzunga. Aleksander prosił Kima, aby Koreańczycy wsparli polskie fabryki Daewoo i przypominał, że nad Wisłą koncern znajduje się pod opieką naszych władz. W praktyce oznaczało to ulgi i bonusy, a co najważniejsze – przymykanie oka przez urzędy skarbowe na transfer zysków nad rzekę Han. Z publikowanych przez "Politykę" i "Rzeczpospolitą" list 500 największych polskich firm wynikało tymczasem czarno na białym, że koreański biznes przynosi wyłącznie straty. Prezydent Kwaśniewski wierzył jednak, że Korea jest nam coś winna. Ci, którzy pamiętają owe seulskie dni, wspominają luksusowe hotele, regionalną kuchnię, ohydną w smaku żeńszeniówkę i ogólniki, którymi raczono naszą rządową delegację. Jest Po trzech latach jest bez zmian. Daewoo FSO to nadal zakład "szczególnej troski". Wciąż urzędnicy z Ministerstwa Gospodarki gotowi są włazić w dupę sympatycznym żółtym braciom z dalekiego półwyspu. I nadal nie brak frajerów, którzy wierzą, że kolejna rządowa delegacja załatwi w Seulu to, co trzeba. Najświeższy pomysł firmowany przez superresort gospodarki to "oddłużenie" Daewoo FSO winnego sześciu "polskim" bankom 591 mln zł. Oficjalnie to "restrukturyzacja", "walka o miejsca pracy" i "przyszłość polskiej motoryzacji". Tymczasem polska motoryzacja nie ma żadnej przyszłości poza prostym składaniem zestawów samochodowych, a planowana operacja ma zabezpieczyć interesy banków. Gdyby Żerań padł, banki umoczyłyby może 400, a może 500 mln zł. Nic dziwnego, że banki zgodziły się na propozycję redukcji połowy zadłużenia pod warunkiem, że drugą połowę – czyli prawie 300 mln zł – będą mogły wliczyć w koszt uzyskania przychodu. Oznacza to dla nich solidną ulgę podatkową, na którą zgodziło się Ministerstwo Finansów. I to w sytuacji, gdy rząd zastanawia się, jak ciąć świadczenia emerytom i rencistom, chorym kazać płacić za wizyty lekarza rodzinnego i gdy brakuje pieniędzy dla pielęgniarek, policjantów i strażaków. 90 proc. akcji Daewoo FSO nadal jest w rękach Koreańczyków. To im powinno zależeć na ratowaniu Żerania. Wiceminister Jacek Piechota w otoczeniu innych amatorów kapusty kimchi 23 września poleciał do Seulu. Miał załatwić zgodę Koreańczyków na oddłużenie spółki i nie dopuścić do przeniesienia urządzeń do składania Lanosów i Matizów na Ukrainę. Daewoo FSO udało się ostatnio podpisać duży kontrakt na dostawę tych aut do Kijowa. Kozacka siła robocza jest tańsza od polskiej, dalekowschodnia logika i rachunek ekonomiczny nakazują przeniesienie składania bryczek w stepy, wiadomo było zatem, że Piechotę nakarmią kimchi, napoją żmijówką i zapewnią o nieustającej miłości Korei do Polski. Tak też się stało. W środę wieczorem rzecznik prasowy rządu ogłosił, że wiceminister podpisał w Seulu protokół uzgodnień z syndykiem Daewoo Motor. Koreańczyk zobowiązał się uczynić wszystko, by przekonać sąd nadzorujący Daewoo do zaakceptowania działań, których celem jest kontynuacja działalności Daewoo FSO. Następnego dnia w czwartek Koreańczycy po dziewięciu godzinach negocjacji zgodzili się z propozycjami polskimi. Dla mnie nie ma znaczenia, czym uraczy nas po powrocie wiceminister Piechota. Przed nim tryskał optymizmem na konferencjach prasowych odpowiedzialny za branżę motoryzacyjną w rządzie Jerzego Buzka wiceminister Edward Nowak. Będzie Polski przemysł motoryzacyjny nie ma szans. Zakład na Żeraniu prędzej czy później zostanie zamknięty. Rządowa pomoc tylko przedłuży agonię. W Mlada Boleslav S˘kody produkuje Volkswagen, w Gliwicach fabrykę ma Opel, czyli General Motors, który notabene kupił koreańskie Daewoo. Konsorcjum Toyota–Peugeot w 2005 r. uruchomi produkcję taniego małolitrażowego samochodu w czeskim Kolinie. Na Słowacji ma zamiar usadowić się CitroĎn. Polska będzie naturalnym rynkiem zbytu dla tych zakładów. General Motors nie ma żadnego interesu, aby na Żeraniu rozwijać konkurencję dla Gliwic. Podobnie kombinują inne koncerny. Gdzie tu miejsce dla skompromitowanej południowokoreańskiej marki? Tak kończą się sny o potędze na koszt podatników. To standard ostatnich lat. Kto dziś pamięta o potężnym niegdyś Exbudzie? Został wchłonięty przez szwedzką firmę Skanska. Co stało się z elbląskim Zamechem? Sprzedany koncernowi ABB. Długa jest lista sprywatyzowanych zakładów, które najpierw właściciele wypompowali z kasy, a potem zamknęli. Minister Piechota powinien wiedzieć, że Żerań może i by miał swoją szansę, gdyby nie koreańscy właściciele, którzy dawno już zakazali eksportu składanych nad Wisłą samochodów do krajów Unii Europejskiej. Chodziło o ochronę miejsc pracy w Korei i tamtejsze związki zawodowe, które nie zgadzały się na polską konkurencję. Właściciele Matizów, Lanosów, Nubir i Leganz będą mogli niedługo zerwać z masek firmowe znaczki Daewoo, podjechać na ulicę Ignacego Krasickiego 25 przed ambasadę Korei Południowej i na znak protestu rzucić im przez płot ten symbol badziewia. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sprzedać Bałtyk Czechom To strasznie droga woda, a nie nadaje się do picia, kąpieli i niczego. Nad morzem z ust polityków, naukowców i gardeł dziennikarzy często rozlega się zawodzenie o braku „polityki morskiej”, o potrzebie „polityki morskiej”, o tym, że „polityka morska” wybawi ludność Wybrzeża od jakiejś plagi albo od biedy. Bzdura. Persony te twierdzą, że na morzu i nad morzem są do zarobienia jakieś wielkie pieniądze; po prostu one tam leżą jak bursztyn na plaży po sztormie. Wystarczy tylko pozbierać albo odcedzić, ale do tego potrzebna jest oczywiście polityka, czyli „strategia rozwoju sektora morskiego”. No bo przecież jak tu zbierać czy cedzić bez polityki i strategii? Na początku tego tysiąclecia, krótko przed objęciem rządów przez SLD, odbył się w Gdyni spęd polityków, uczonych marynistów i biznesmenów z udziałem samego Leszka Millera (jeśli kogoś interesuje szczegółowa data, to proszę: 22 kwietnia 2001 r.). Spęd miał piękny tytuł: „Pro eco mare” (poprawnie byłoby „oeco”), czyli dotyczył gospodarki morskiej. Ponadto miał jedną ciekawą cechę: nie mówiono tam o pieniądzach, chociaż spotkanie było – powtarzam – o gospodarce. To znaczy czasem padały słowa „finansowanie”, „środki” i podobne, a nawet raz – jako wyjątek potwierdzający regułę – powiedziano, że gdzieś tam coś komuś spadło o 560 mln zł. Liczb było więcej, ale mieściły się one w poetyce planu 6-letniego. To znaczy występowały rzędy cyfr zakończone tonami zwykłymi albo DWT (czytaj: didłejt, rozumieć nie musisz). Było też dużo dat, numerów autostrad i dzienników ustaw. Ale o pieniądzach, to znaczy o zyskach, dochodach, rentowności i podobnych sprawach, damy i dżentelmeni zebrani w Gdyni nie mówili. Czy dlatego, że w tym kręgu nie mówi się o czymś, co się ma albo co się ma mieć? A może dlatego, że nie było o czym mówić, o czym wszyscy wiedzieli, ale bali się powiedzieć? Druga odpowiedź wydaje się bardziej trafna. Naszym wielkim dziennikom (czyli ich reklamodawcom) zawdzięczamy listy 500 największych polskich przedsiębiorstw. Zajrzyjmy więc do spisu opublikowanego niedawno przez „Rzeczpospolitą”, żeby dowiedzieć się, jak wypadły zbiory bursztynu nad Bałtykiem w 2003 r. Pierwsza z branży „oeco mare”, na 138. miejscu listy, jest Stocznia Szczecińska Nowa ministra Jacka Piechoty ze stratą tylko 13,2 mln zł. Na 172. pozycji plasuje się Stocznia Gdynia S.A. Janusza Szlanty – 190 mln zł na minusie. Jedyny jeszcze poważny armator – Polska Żegluga Morska PP Pawła Brzezickiego (156 miejsce) – wykazał zysk prawie 5 mln zł, ale nie zapłacił od niego ani złotówki podatku. Czwarta i ostatnia w „oeco mare” jest Gdańska Stocznia Remontowa S.A. Piotra Soyki z lokatą nr 208. Firma zarobiła 12,9 mln zł i zapłaciła podatek dochodowy około 4 mln zł. Oczywiście, żeby ocenić zbiory bursztynu, nie wystarczy dodać algebraicznie opublikowane przez „Rzeczpospolitą” plusy z minusami. Na przykład taka „plusowa” PŻM zarobiła na koniec 2002 r. 8 mln zł, ale ZUS-owi wisiała wówczas 13,5 mln, PFRON-owi 5,2 mln i zalegała pracownikom z płacami za dwa miesiące! Ponadto miała 359 mln zł tzw. zobowiązań krótkoterminowych i tzw. ujemne fundusze własne (151 mln zł!). Na 2003 r. PŻM planowała wystąpienie do Ministerstwa Skarbu Państwa o „podniesienie funduszu założycielskiego” (czytaj: o dotację) w kwocie około 160 mln zł i o umorzenie długów w ZUS. W rzetelnym bilansie całej „oeco mare” trzeba by uwzględnić też prezent, jaki dostała od nas Polska Żegluga Bałtycka PP – państwo (czyli ty i ja) zbudowało terminal promowy w Świnoujściu, podarowało go PŻB, a potem pozwoliło spuścić dalej za jakieś 180 mln zł. Oczywiście, prawie cała tak „zarobiona” kasa poszła na spłatę długów. Grupa Stocznia Gdynia S.A. jest zadłużona po uszy (ile, nikt dokładnie nie wie, ale na pewno jakieś 800 mln zł). Właśnie Ministerstwo Skarbu wpompowało w nią 80 mln zł. Gruntowny rachunek powinien uwzględniać też koszty bałaganiarskich bankructw, na przykład wielkich firm rybołówstwa jak Odra, i innych podobnych wypadków przy pracy. Jakkolwiek liczyć, do zbiorów bałtyckiego bursztynu trzeba dużo dopłacać. Żeby pokryć straty „wygenerowane” przez przemysł morski, może nie wystarczyć podatków od zysku zapłaconych w zeszłym roku przez dwie największe firmy z Wybrzeża: Grupę Lotos S.A. (dawniej Rafineria Gdańska), która wpłaciła do kasy Ministerstwa Finansów 72 mln zł, i International Paper S.A. z Kwidzyna, której „danina” wyniosła 98,2 mln zł (ale dobry wujek Leszek Miller dokonał objęcia IP w Kwidzynie wolną strefą ekonomiczną, czym pozbawił budżet wpływów z podatku CIT od tego koncernu – patrz: „NIE” nr 19/2004). Rachunek jest prosty, a fakty brutalne – gdyby Wybrzeże nie było wybrzeżem, jego gospodarka stałaby lepiej. Bo żeby opłacalnie robić papier, wódkę, turbiny, elektronikę, prąd i lekarstwa albo kasować procenty od kredytów, nie jest potrzebny żaden dostęp do morza. Nawet do produkcji benzyny nie jest potrzebny, bo większość ropy przypływa do gdańskiej rafinerii rurociągiem z głębi Eurazji. I każdy kontener, nawet do Ameryki albo do Japonii, można nadać na pociąg via Hamburg (pociąg ładnie się nazywa: Polzug). Ale ten rachunek jest nie obliczony, a fakty ukrywane, bo ludzie, którzy zajmują się gospodarką morską, mają o niej takie pojęcie jak o łacinie. Bo nie jest prawdą, że „polityka morska” nie istnieje. Istnieje taka polityka jako polityka lęku i łgarstw. I będzie nawet miała swój ciąg dalszy. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ptaszki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Życie na opał Zbrodniarze – uczniowie gimnazjum. Łup – kilka brył węgla. Kara – śmierć. Górnik to ktoś, kto wydobywa węgiel. "Górnik" to nazwa popularnego pociągu ekspresowego łączącego Warszawę ze Śląskiem. We wtorek wieczorem 12 marca ekspres "Górnik" ruszył ze stacji w Katowicach i jechał w stronę Gliwic. Tuż przed ósmą wieczorem maszynista poczuł lekkie uderzenie. Akurat gdy pociąg po lewej stronie torów mijał kopalnię Kleofas, a po prawej – Załęże, robotniczą dzielnicę Katowic. Na torach leżało trzech chłopców. Czwartego uderzenie elektrowozu rzuciło na skarpę. Tego, który jeszcze dawał znaki życia, próbował reanimować lekarz jadący "Górnikiem". Bezskutecznie. Błyskawicznie ustalono personalia dzieciaków. Mieli po czternaście, piętnaście lat. Mieszkali niedaleko, uczyli się w pobliskim gimnazjum. Obok nich leżały płócienne worki. Takie, jakich używają węglarze. To się musiało wreszcie stać. Dzień w dzień, gdy zapada zmrok, na tory przecinające południową Polskę wychodzi tysiące ludzi. Na Śląsku mówią na nich węglarze. Zbierają to, co spada z wagonów wyjeżdżających z kopalń. Najwięksi ryzykanci potrafią wskoczyć na toczące się wagony i wysypywać węgiel na torowisko. – Trudno wymienić miejsca, gdzie się nie kradnie węgla – mówi Kazimierz Romanowski, komendant okręgowy Straży Ochrony Kolei w Katowicach. I rzuca nazwami kolejnych miejscowości: Knurów, Oświęcim, Dąbrowa Górnicza, Katowice, Bytom, Zabrze, Gliwice, Tarnowskie Góry, Częstochowa. Wśród zbierających węgiel na torach jest mnóstwo dzieciaków. Najmłodszy przyłapany węglarz miał pięć lat. Dzieci zdecydowanie lepiej sobie radzą od dorosłych. Są zwinniejsze. Wspinają się na słupy trakcji elektrycznej i stamtąd skaczą na wagony. – Rodzice często o tym wiedzą i godzą się. Osoba dorosła może być osadzona za kradzież węgla, a wobec nieletnich orzekają sądy rodzinne, gdzie procedura trwa bardzo długo i zwykle kończy się niczym – twierdzi komendant Romanowski. Sokiści i policjanci łapią zbieraczy węgla, a zarazem się nad nimi litują. – To bieda w domu wygania je na tory. Dzieci, które się tym zajmują, zarabiają w ten sposób na łakocie. Ale bardzo często zdobywają tak pieniądze na chleb dla rodzeństwa – tłumaczy nadkomisarz Barbara Mitręga, zastępca Komisariatu VI Policji w Katowicach. Dodaje, że nie wszyscy rodzice akceptują wyprawy po węgiel. – Ci, którzy odbierają zatrzymane przez nas dzieci, zachowują się bardzo różnie. Niekiedy są obojętni, czasem dzieciaki dostają lanie. Worek kradzionego węgla kosztuje od 10 do 20 zł. Często jednak cena ulega gwałtownym wahaniom. Czasami trzeba dostarczyć i dwa pełne worki po 50 kilogramów, żeby dostać dychę. Kradziony węgiel najczęściej kupują hurtownicy z targowisk i piekarze. Od targowiskowych hurtowników kupują wszyscy pozostali. Dla węglarzy ważnymi odbiorcami są także ludzie z wiosek położonych wokół aglomeracji katowickiej. Oni przyjeżdżają po towar samochodami i na raz biorą większą ilość. Węgiel podkrada połowa Załęża. Dzielnica cieszy się zasłużoną sławą najbiedniejszej w Katowicach. Dawniej było tak: w starych komunalnych kamienicach mieszkali starzyki i lumpy. Zaś w familokach i blokach – górnicy i hutnicy. Lumpy oraz starzyki pozostali. A z robotników zrobili się bezrobotni. Dlatego żaden z mieszkańców Załęża nie potępia tych, którzy w poszukiwaniu węgla wchodzą na tory lub zakradają się do kopalni Kleofas. Za tymi dzieciakami, co zginęły pod kołami "Górnika", płacze całe osiedle familoków. Tutaj znali ich wszyscy. – Inne chłopaki są różni. Niektórzy to bandyci. Ale ci byli bardzo porządni. Zawsze się kłaniali, nie pili, do szkoły chodzili – wspomina lokator jednego z familoków. Wspólnie z sąsiadem zastanawiają się, jak mogło dojść do tragedii. – Podobno ochroniarze z kopalni strzelali do chłopców. Ci uciekali. Mieli załzawione oczy od gazu. Dlatego wpadli pod pociąg. Dariusz Rolirad, wuj 14-letniego Dawida (chłopca uderzenie pociągu wyrzuciło na skarpę), pomstuje na biedę, w którą wpędzono jego rodzinę. To prawdziwa przyczyna tej tragedii. – Dawid tylko tak mógł zdobyć pieniądze na jakieś spodnie. Tak samo jego przyjaciele – mówi Rolirad. – Dzięki temu mieli na buty czy bluzę. Wuj Dawida pracował kiedyś pod ziemią. Podobnie – ojciec chłopaka. W kopalni nie ma już dla nich pracy. Obaj mieli tyle szczęścia, że ukończyli kurs agenta ochrony i znaleźli pracę. Zarabiają po niecałym tysiącu złotych. Chyba że nie ma premii – wówczas dostają mniej. Pieniędzy ledwo wystarczy na jedzenie i opłaty. A i tak należą do załężańskiej elity – bo mają robotę. Rodziny postanowiły, by chłopcom urządzić wspólny pogrzeb. Miały być białe trumny, jedna mogiła. Gdy uzgadniano szczegóły z przedsiębiorcą pogrzebowym, ten nawet upuścił kilka łez, ale do tego ograniczyło się jego współczucie. Swoje skasował. Przecież musi z czegoś żyć. Sokiści są pewni, że węglarze jeszcze nieraz dadzą grabarzom zarobić. Bo na torach ciągle będą ginąć ludzie. – Nie będę strzelał do złodziei. Nigdy takiego rozkazu nie wydam. My tylko zabezpieczamy szlaki, przeganiamy ludzi. Ale to donkiszoteria – twierdzi komendant Romanowski. Katowicka tragedia ma również kontekst polityczny. Dzień po tym, kiedy zginęli chłopcy, między familokami Załęża rozłożyła się ekipa TVN. Nakręciła program z udziałem rodzin zabitych chłopców. Zapłakana matka Dawida powiedziała wtedy do kamery, że ci, co to zrobili, powinni ponieść odpowiedzialność. Co od razu podchwycili działacze związkowi zaproszeni przez "telewizorów" i wskazali winnych. Telewidzowie usłyszeli: Winna jest władza w Warszawie, która doprowadza do likwidacji kopalń. Ludzie zgromadzeni wokół kamer zaczęli klaskać, program o tragedii zamienił się w populistyczny show. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wiało nudą. Liderzy opozycyjnych partii wdzięczyli się do kamer i mikrofonów radiowych. Udawali, że z troską montują Rząd Ocalenia Narodowego przed Belką. Robili to na niby, wiedząc, że nie da się zszyć Samoobrony z Platformersami i PiSuarami. Grali, bo każdy występ przed kamerami to zaliczka na poczet przyszłej kampanii wyborczej. Jan Maria Rokita kreujący się na Królową Polski wezwał naród do tego, by wezwał polityków do przedterminowych wyborów. Wezwał na niby, bo ten najbardziej zakłamany polityk III RP doskonale wie, że naprawdę żadna z partii, oprócz części Borówek, przyspieszonych wyborów nie chce. Marek Borowski, przywódca partii Marka Borowskiego, przed kamerami telewizyjnymi i radiowymi sitkami odkręcał prezentowane wcześniej stanowisko głównego ideolo Borówek Andrzeja Celińskiego, który zapewniał poparcie dla rządu Belki. Celiński, jak wróble ćwierkają, dostał od partii zakaz występowania przed kamerami. Wicepremier Jerzy Hausner ogłosił boom gospodarczy – wzrost PKB wynosi 6,5 proc. Rosną wszystkie wskaźniki, a jeden już wkrótce trochę spadnie: bezrobocie. W całym kraju pisano maturę. W Opolu dwa razy. Maturę zdały dwie córy Samoobrony: Hojarska i Beger. Posłanka Renata z arcypolskiej partii język polski zaliczyła ledwo na dwóję. O pozytywnej ocenie zadecydowało podobno staranne wykonanie pracy i wyraźny charakter pisma abiturientki. Beger wyrobiła sobie pismo, komentują złośliwcy, zbierając podpisy obywateli pod swoją kandydaturą podczas ostatniej kampanii wyborczej. Płonka Edward. Prominentny poseł partii Jana Marii Rokity naciągnął warszawską Fabrykę Samochodów Osobowych na Żeraniu na 2,5 mln zł! Leje na dług, bo jego małżonka jest szefem komorników w żywieckiej (czyli u niego) skarbówce. Olewa sprawę, bo media nie nagłośnią afery. Wszak Płonka nie jest z SLD. Świnia ubrana w krawat Samoobrony pojawiła się na plakatach finansowanych przez Fundację im. Schumana, zaplecze pieniężne Unii Wolności. Aby obrzydzić głosowanie w wyborach do europarlamentu na partię Leppera. Strzał nieskuteczny, bo przecież świnia to, pomimo zapachu, niezwykle przyjazne i inteligentne zwierzę. Piskorz i Kaczor, dwa zwierzęta polityczne, naparzają się w stolicy. Bo w wyborach do europarlamentu konkurują Michał Kamiński z PiS i Paweł Piskorski z PO. Michał jest protegowanym państwa Kaczyńskich, ale zrzutkiem z Łomży. Piskorski uwiera Platformersów jak czyrak na dupie, bo ciągnie smród geszeftów, Rokita postanowił więc wysłać go do Brukseli. Rządzące po Piskorzu w stolicy Kaczory dłubią w kwitach szukając haka na Piskorza. Piskorz liczy, że nie zdążą go złapać. Obie partie udają, że walczą z korupcją polityków. ABWera doniosła na Ahmeda Ammara, Jemeńczyka od 14 lat mieszkającego w Polsce. Donos dostał wojewoda wielkopolski, który wydalił Araba z naszego demokratycznego kraju. Powód oficjalny: nieznany. Powód nieoficjalny: Ammar spotykał się z terrorystami. Powód faktyczny: wydalenia Jemeńczyka zażądali Amerykanie. A w Babańcu na Suwalszczyźnie grasuje bocian-budzik. Głośniejszy niż samoloty na stołecznym Ursynowie. O trzeciej rano wali w szyby mieszkańców budząc ich do pracy. Bociana nie wolno ubić, bo to symbol płodności. Budzi ludzi suwalskich, by pracowali dla zjednoczonej Europy. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Fabryka cieniasów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwekslowani "Dlaczegoś biedny? Boś głupi. Dlaczegoś głupi? Boś biedny" – głosi ludowe porzekadło. Na straży tego porządku stoi w Najjaśniejszej wymiar sprawiedliwości. Anna i Jerzy M. wybudowali dom pod Olsztynem. Zapożyczyli się w bankach oraz u znajomych. Miejscowy urzędnik Lubomir H. poratował ich kwotą największą, bo ok. 45 tys. zł ("Pożyczyłem im ok. 60 tys. zł, trochę zwrócili, nie pamiętam, ile" – twierdzi dzisiaj). Zabezpieczeniem zawartej na gębę umowy pożyczki miały był dwa weksle, podpisane przez państwa M. Jeden został opatrzony znaczkiem opłaty skarbowej o wartości 10 zł, drugi – 50 zł. Pożyczkobiorcy byli przekonani, że blankiety wekslowe mogą być wypełnione najwyżej sumami wekslowymi, nie przekraczającymi kwot 10 tys. i 50 tys. zł. Nie podpisali umowy wekslowej, bo nie przyszło im do głowy, że wystarczy nalepić więcej znaczków, aby zażądać od nich nawet setek tysięcy. – Weksle opiewały na 60 tys. zł, bo chcieli mieć zabezpieczenie na wypadek, gdybyśmy nie od-dali należności w terminie i trzeba było doliczyć odsetki – opowiada Jerzy M. Sprawdził się czarny scenariusz. W styczniu 2002 r. wierzyciel odwołał się do Sądu Okręgowego w Olsztynie. Lubomir H. zażądał zwrotu 90 tys. zł plus odsetek od 2 stycznia 2000 r. Dowodem pożyczki w wysokości 100 tys. zł (tym razem wierzyciel twierdził, że państwo M. oddali ok. 10 tys. zł) był podrasowany weksel na 10 tys. zł, co polegało na doklejeniu znaczków skarbowych w taki sposób, że wartość weksla została dziesięciokrotnie podniesiona. W trzy tygodnie sąd wystawił nakaz zapłaty. Państwo M. mogli udowodnić, że nie są wielbłądem i nigdy nie pożyczali 90 tys. zł. Za rozpatrzenie sprawy przez sąd musieliby zapłacić 4,5 tys. zł. Ponieważ myśleli, że sądom najbardziej chodzi o sprawiedliwość, a im nie wystarczało na chleb, poprosili, aby za darmo wysłuchano ich racji. "420 zł" – usłyszeli od panienki z okienka. Odmówili dziękczynny paciorek, zapożyczyli się u matki i wrócili do sądowej kasy. Później zrozumieli, że sąd to nie bazar: 420 zł kosztowało rozpatrzenie zażalenia, a merytoryczne zbadanie sprawy – 4,5 tys. zł. Skoro sądy okazały się zbyt kosztowne na kieszeń młodej rodziny, państwo M. postanowili udać się do prokuratury. Ta – jak wiadomo – za darmo pochyla się nad pokrzywdzonymi. Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Rejonową w Ostródzie trwało krótko. Fragmenty zeznań Lubomira H.: Ja nie wiem, dlaczego w pozwie przeciwko M. zostało wpisane, iż oddałem w użytkowanie 100 tys. zł, pozew sporządzał brat, a ja podpisałem kartki, które następnie brat uzupełnił treścią (...) na wekslu tym nie było znaczków opłaty skarbowej, dokleił je mój brat. Brat Lubomira H. jest prawnikiem. Zeznał prokuratorowi: Strony nie sporządziły deklaracji wekslowych, mogłem wpisać do tego weksla dowolną sumę wekslową z wieloma zerami, dlatego też w uzasadnieniu napisałem dla uproszczenia istniejącego zobowiązania wekslowego, że wystawcy otrzymali łącznie 100 tys. zł. Dlaczego z 60 tys. zł zrobiło się 100 tys. zł? Prawnik H. objaśnił, że upomniał się nie tylko o pieniądze brata, ale również dwóch innych wierzycieli, którzy nie mieli pojęcia, że ktoś troszczy się o ich pieniądze. Lubomir H. potwierdził prokuratorowi, że przejęcie przez mojego brata wierzytelności panów K. nastąpiło bez ich ówczesnej wiedzy, lecz w ich dobrze pojętym interesie. Na moje oko bardziej gwóźdź przypomina marchewkę niż ten wywód prawo. Prokurator uznał jednak, że doklejenie znaczków opłaty skarbowej dla podniesienia wartości weksla nie stanowi przestępstwa. Stwierdził ponadto, że jeśli państwo M. tego poglądu nie podzielają, mogą dopominać się swego w sądach cywilnych. W kwietniu 2002 r. na wniosek H. komornik wszczął egzekucję i dom państwa M. poszedł pod młotek. Nie znaleźli się nabywcy, więc cena będzie obniżana aż do skutku. H. ma dostać 167 tys. zł. Ponieważ są również inni wierzyciele, a wiadomo już, że chałupa pójdzie za grosze, dług wzięty na jej budowę, powiększany o wciąż nowe odsetki, będzie towarzyszył kolejnym pokoleniom M. Anna i Jerzy M. z maleńkim dzieckiem siedzą na walizkach. Nie wiedzą, gdzie będzie ich dom. Nie liczą na miłosierdzie gminy. Ostatnio samorząd warmińsko-mazurskich Dźwierzut przydzielił rodzinie,wyeksmitowanej z dotychczas zajmowanej chałupy, mieszkanie w chlewie. Chlew jest śliczny, bez prądu, wody, za to z kupami kur, krów, świń i wielkim hakiem w suficie do oprawiania trzody. Pytanie, jak przeprowadzić remont za 82 zł miesięcznie, które czteroosobowa rodzina dostaje na życie z miejscowej opieki społecznej, można zadać wyłącznie Panu Bogu. Hak kusi. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Numer na paipeża " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Genialny magazynier Szczecin zapłaci z miejskiego budżetu 8 mln zł za antyniemiecką fobię byłego prezydenta miasta Mariana Jurczyka. Małolatom wyjaśniamy, a dziadkom z demencją przypominamy, że były prezydent Jurczyk to ten sam men, który jako genialny magazynier (był drugi w Polsce po genialnym elektryku z Gdańska) w 1980 r. kierował strajkiem w stoczni szczecińskiej. Wówczas imienia Adolfa Warskiego, dziś S. A., upadającej. Teraz Jurczyk jest wyklęty przez swoich jako tzw. kłamca lustracyjny i wykopany z Senatu. Było tak: W 1998 roku zarząd Szczecina wybrał na kupca atrakcyjnych terenów miejskich niemiecką spółkę Euroinvest Saller (ES) mającą siedzibę w Polsce, w Bolesławcu. Zapłaciła ona za grunty 13 mln zł. Forsa trafiła do kasy miejskiej. Spółka planowała budować centrum handlowe. Zanim doszło do zawarcia umowy u notariusza, zmieniły się władze Szczecina – prezydentem został Jurczyk. Na wejściu zapowiedział, że nie odda Niemcom polskiej ziemi. I nie oddał – kazał zerwać umowę. Przyczyna? Uchybienia formalne. Miasto zwróciło niedoszłemu kupcowi 13 mln zł. ES wystąpiła do sądu przeciw zarządowi Szczecina o zwrot zadatku w podwójnej wysokości – 5 mln zł. Ostatnio Sąd Apelacyjny w Poznaniu wydał wyrok: miasto ma zapłacić spółce ES łącznie 8 mln zł – 5 mln plus 3 mln odsetek od 1998 r. oraz koszty procesów w dwóch instancjach. To mniej więcej tyle, ile w Szczecinie wydaje się rocznie na pomoc społeczną! Dla spółki czysty zysk: niczego nie zbudowała, może zgarnąć kasę. Prawnicy miejscy wystąpili o kasację. Kasację wyroku, a nie genialnego magazyniera, sprawcy tej budżetowej rozpierduchy. Autor : W.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komunistyczna zbrodnia prawicy Nie chodzi o to, żeby IPN badał zbrodnie prawicy, a nie tylko lewicy. Chodzi o to, żeby IPN przestał istnieć. Instytut Pamięci Narodowej zwyczajowo ma kłopoty z budżetem, zwłaszcza w Senacie. Ale jakoś sobie radzi, bo wydawszy parę pomruków bojaźliwy SLD ostatecznie udziela finansowego wyposażenia wiekopomnemu dziełu zapomnianego już Janusza Pałubickiego. Tegoroczna debata nad budżetem IPN była poprzedzona pouczającą wymianą opinii w Senacie. Gdy mijała 60. rocznica mordu pod Borowem, senator SLD Ryszard Jarzem-bowski w specjalnym oświadczeniu zaapelował do prezesa Instytutu Pamięci Narodowej o wyświetlenie całej prawdy o tym wydarzeniu. Przypominamy, że był to głośny mord bratobójczy w 1943 r.: oddział NSZ zaskoczył i wymordował 28 partyzantów lewicowej Gwardii Ludowej. Prezes Kieres ucieszył się i chętnie podjął apel senatora Jarzembowskiego. W liście do marszałka Senatu zapewnił, że mord pod Borowem pozostaje w obszarze zainteresowania historyków IPN. Potępiając ten czyn przytoczył jednak obszernie całą argumentację, którą posługiwały się NSZ dla jego usprawiedliwienia – przede wszystkim wersję o rzekomo bandyckich postępkach GL. Na koniec Kieres obiecał – po sprawdzeniu sprawy – wszczęcie śledztwa w Oddziałowej Komisji Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie. Byłoby to pierwsze śledztwo IPN przeciw NSZ. Prawdopodobnie okazałoby się bezprawne, gdyż mordy NSZ w odróżnieniu od tzw. zbrodni komunistycznych dawno już uległy przedawnieniu. Ta wymiana poglądów dowodzi, że w kwestii działalności IPN pomału wszyscy – zarówno senator Jarzembowski, jak i prezes Kieres – dostają się w szpony obłędu. W podziemnym ruchu oporu mordy na rywalach i w ogóle na Polakach nie należały do rzadkości. Mordowały się nawzajem organizacje rywalizujące. Reakcja mordowała postępowców. Mordowano z wyroków sądów kapturowych, często z wątpliwym uzasadnieniem. Grzegorz Mazur, historyk krakowski, opisał, jak dowództwo lwowskiej AK prawie doszczętnie się wystrzelało w pogoni za rzeczywistą lub domniemaną agenturą NKWD. Z rąk organizacji podziemnych zginęło zapewne więcej Polaków niż Niemców. Zabić swojego było łatwiej i przede wszystkim bezpieczniej. Jest to wstydliwa karta dziejów podziemnego państwa, starannie zresztą omijana przez historyków. Po upływie ponad pół wieku pora na bezstronne badania, ale nie powinien się tym zajmować żaden urząd państwowy, a już na pewno nie mają tu nic do zrobienia prokuratorzy i śledczy. Na każdej próbie ustanowienia ministerstwa od historycznej prawdy najgorzej wychodziła owa prawda. IPN jest instytucją zbędną, a nie tylko nieobiektywną. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premier na wagarach Rekordy bumelanctwa parlamentarnego bije poseł Waldemar Pawlak z PSL, który między styczniem a wrześniem 2002 r. 16-krotnie nie wytłumaczył się z nieobecności podczas obrad Sejmu, a 31-krotnie nie poinformował marszałka Sejmu, dlaczego nie wziął udziału w pracach komisji sejmowych, których jest członkiem (4 komisji i 3 podkomisji). Wagary kosztowały Pawlaka około 14 tys. zł, czyli o ponad 2 tys. więcej, niż wynoszą jego miesięczne zarobki. Nie grzeszy pracowitością parlamentarną również następca Pawlaka na stanowisku szefa PSL Jarosław Kalinowski, który zaliczył 10 nieobecności. Ich patron Witos był w Sejmie nieobecny tylko w żniwa, następcy mają żniwa przez rok cały. Poseł i jego łach Do biura poselskiego posła Zbigniewa Nowaka w Pińczowie wtargnęło dwóch obywateli, by powiedzieć, co sądzą o jego działalności. Zarzucili mu m.in. chęć likwidacji powiatu pińczowskiego, a także usunięcie kontenerów sanitarnych z ulic miasta. Dyskusja zakończyła się szarpaniną, podczas której rozerwana została marynarka pana posła. Podniesionych problemów nie udało się rozstrzygnąć, albowiem poseł zadzwonił po policję. Obaj dyskutanci dla wzmocnienia siły argumentów przed wizytą wlali w siebie co nieco. Marszałek Sejmu niech szykuje odzież roboczą dla posłów: 460 marynarek. D. J. Wycięli nam Rydzyka Branżowy miesięcznik "Press" urządza wybory Dziennikarza Roku i przyznaje tzw. polskie Pulitzery; głosują redakcje, obraduje jury, przyznawane są nagrody. Co roku tygodnik "NIE" bierze udział w tym plebiscycie. W końcu zeszłego roku też zagłosowaliśmy, maksymalną liczbę punktów przyznając red. Tadeuszowi Rydzykowi. W uzasadnieniu napisaliśmy, że uznajemy go za Dziennikarza Roku 2002 za poszerzanie finansowych standardów dziennikarstwa radiowego. Redakcja "Press" dostała nasz głos i chociaż wpłynął on po ostatecznym terminie głosowania, obiecała, że weźmie go pod uwagę. Nie wzięła. Dlatego, że robimy sobie jaja z poważnego plebiscytu – dowiedzieliśmy się nieoficjalnie. Sprawdziliśmy: w regulaminie głosowania nie ma nic na temat jaj, cenzury ani tego, że należy głosować na red. Paradowską. P. Ć. Czerwone balety SLD baluje, witając Nowy Rok. 8 stycznia imprezował w Klubie Oficerskim klub parlamentarny. Zaszczycili osobiście prezydent i premier. 14 stycznia premier podejmował w sali bankietowej URM swoje zespoły doradcze – ponad setkę osób. 15 stycznia kilkusetosobowy tłum tłoczył się w największej sali przy ul. Rozbrat na spotkaniu noworocznym Rady Stołecznej SLD. Też zaszczycił premier. Widziano ministra Szmajdzińskiego – prosto z Waszyngtonu. 22 stycznia pp. Miller i Dyduch gościć będą czołówkę SLD (i sympatyków) w salach hotelu Gromada. Gospodarze w świetnych nastrojach, podobnie goście. Nadzieja na kolejny sukces wyborczy osłabła, ale to nie powód, aby popadać w ponuractwo. Martwić się przyjdzie, jak całkiem zgaśnie. L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gaz bez maski 28 października zeszłego roku w Budapeszcie strona polska podpisała szemrany kontrakt na dostawy gazu z Ukrainy do Polski z „węgierską” spółką Eural Trans Gas. Spółkę ETG o kapitale zaledwie 12 tys. dolarów założyła rumuńska aktorka oraz dwóch innych Rumunów związanych z show-businessem i Izraelczyk Zeev Gordon. Osoby te odgrywały jedynie rolę słupów. W Moskwie wróble ćwierkają, że za Eural Trans Gas stoi ponoć Siemion Magielewicz, któremu FBI deptało po piętach, zanim ewakuował się ze Stanów Zjednoczonych do Rosji. Wedle „Wyborczej” jest on w USA na liście najbardziej poszukiwanych przestępców jako podejrzany o defraudację 150 mln dolków. Za kilka tygodni lub – w najlepszym razie – za parę miesięcy prawdopodobnie straci stołek moskiewski imiennik naszego premiera Aleksiej Miller – prezes Gazpromu rządzący firmą z woli prezydenta Putina od maja 2001 r. „Nasz Miller” jedynie pośrednio przyczynił się do kłopotów „moskiewskiego Millera”. Rzecz w tym, że ministrowie polskiego rządu, a także funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz panowie Kossowski i Krok z PGNiG poszli na rękę ukraińskim i moskiewskim kanciarzom. Po serii demaskatorskich publikacji, które ukazały się na łamach „NIE” i w „Wyborczej” na temat szemranego kontraktu z Eural Trans Gasem polski rząd odszczekał się ustami Andrzeja Barcikowskiego, szefa Abwery. To, co Barcikowski pokrętnie niby to wyjaśniał, absolutnie nie było przekonujące. Janina Paradowska, dziennikarka „Polityki” prowadząca z Barcikowskim rozmowę w radiu TOK FM (8 grudnia zeszłego roku) tak oceniła wiarygodność rządowych wyjaśnień (cytuję): ... gdy czytam publikacje tygodnika „NIE” dotyczące owych kontraktów gazowych, no to ja muszę przyznać, że one są dość przekonujące; tam się podaje bardzo przekonujące fakty dotyczące negocjacji, gorszej ceny, którą żeśmy wynegocjowali. No a państwo nie odpieracie tych argumentów. Na takie dictum Paradowskiej Barcikowski odpowiedział: Tak, nie odpieram tych argumentów, bowiem ja nie mogę publicznie podać informacji, które są owiane, otoczone tajemnicą państwową, a także handlową. Niestety, nie wskazał, kto i na jakiej podstawie prawnej zdecydował, że cena gazu kupowanego przez spółkę publiczną ma być tajna. Jest oczywiste, że nie powinny być skrywane przed opinią publiczną informacje o cenach, które Polska płaci za importowany gaz. Ceny źródeł energii mają wpływ na ceny wszystkiego. Utajnianie wiadomości o cenach może służyć tylko osłanianiu szwindli lub tuszowaniu niekompetencji ludzi, którzy za pieniądze wyciągane z kieszeni obywateli kupują dla Polski gaz. Nawiasem mówiąc międzynarodowa agencja ratingowa Moody’s wśród licznych grzechów zarzuca PGNiG „nieprzejrzystość” i zbyt powolną poprawę funkcjonowania. Minister skarbu Piotr Czyżewski trzyma się wykrętnej taktyki Barcikowskiego. Odpowiadając (23 grudnia 2003 r.) w imieniu premiera Millera na interpelację poselską w sprawie kontraktu gazowego z Ukrainą uciekł w ogólniki. Ponoć dostał takie wytyczne od samego premiera: wyjaśniać tak, żeby niczego nie wyjaśnić. Pokazanie stanu faktycznego musiałoby zakończyć się kilkoma dymisjami w PGNiG i w ABW. Rząd niczego się nie nauczył. Dalej próbuje tuszować afery i osłaniać swojaków, którym premier Miller nieopatrznie zaufał. Dla oceny, czy podpisany kontrakt PGNiG z Eural Trans Gasem był szemrany, czy też nie, kluczowe znaczenie ma, rzecz jasna, kwestia ceny, którą Polska zapłaci za dostawę 2 miliardów metrów sześciennych gazu ziemnego (turkmeńskiego i ukraińskiego, a tak naprawdę należącego do rosyjskiego Gazpromu). Według nieoficjalnych informacji, do których dotarło „NIE”, Państwowe Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) płaci 125 dolarów za każdy tysiąc metrów sześciennych gazu dostarczanego przez Eural Trans Gas. Tymczasem wedle dokumentów, do których dotarliśmy, spółki Bartimpex, ACL oraz Elcom oferowały natychmiastowe dostawy gazu z Ukrainy po ok. 115 dolarów za tysiąc metrów sześciennych (cena DAF Drozdowicze, czyli na polskiej granicy). Jeden z oferentów Andrzej P. został przez Barcikowskiego pomówiony, że jest rosyjsko-ukraińskim agentem! Minister Czyżewski w ogóle nie odpowiedział na pytanie jasno sformułowane przez Izabellę Sierakowską i grupę jej kolegów z SLD (cytuję): Czy podpisując umowę ze spółką ETG rząd polski miał świadomość, że wyznaczona przez tę spółkę cena gazu jest znacznie wyższa od złożonych w ofertach innych spółek polskich. Czyżewski zrobił unik pisząc (cytuję): Wynegocjowana cena jest niższa od cen płaconych przez PGNiG innym dostawcom z kierunków wschodnich. Jak widać z tej wymiany zdań Sierakowska pisze „o zupie”, a minister opowiada „o dupie”. Oczywiste jest, że cena gazu, który kupujemy od Gazpromu w dostawach długoterminowych (ustalana wedle formuły tzw. cen kroczących), będzie zawsze wyższa od cen w dostawach spotowych (natychmiastowych). W dostawach opartych o umowy wieloletnie płaci się bowiem wyższą cenę za gwarancję bezpieczeństwa dostaw. Minister Czyżewski przeszedł do porządku nad informacjami podanymi w „NIE” („Jak zarobić 360 000 zł dziennie”), iż zarówno wiceszef ABW płk Paweł Pruszyński, jak i wiceminister skarbu Ignacy Bochenek (UP) na 6 dni przed podpisaniem kontraktu w Budapeszcie zostali ostrzeżeni, że PGNiG godzi się zapłacić wygórowaną cenę za gaz z Ukrainy, a prezes Kossowski odrzuca korzystniejsze oferty. Zdaniem redakcji „NIE” Sierakowska i jej koledzy powinni zażądać od premiera Millera i ministra Czyżewskiego dodatkowych wyjaśnień, a zwłaszcza publicznego podania informacji, po ile Polska kupuje gaz od węgierskiego pośrednika. Sejmowa Komisja Kontroli Państwowej powinna natomiast zobowiązać Najwyższą Izbę Kontroli do kompleksowego prześwietlenia PGNiG. Wyjaśnienia wymaga także podłoże decyzji podjętej 17 czerwca zeszłego roku o zmniejszeniu w Gazpromie zakupów gazu opartych na wieloletniej umowie. Wygląda bowiem na to, że aneks do długoterminowej umowy podpisano tylko po to, aby można było chachmęcić przy spotowych dostawach gazu. Ponadto okazało się, że tzw. dywersyfikacja dostaw gazu jest czystą fikcją. De facto PGNiG kupiło i tak gaz od Gazpromu, tyle że przy udziale podejrzanego węgierskiego pośrednika. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Latające prochy Mówią, że jesteśmy nihiliści. Plugawimy w "NIE" zamiast chwalić. Burzymy zamiast budować. Dziś prezentujemy epokowy projekt rozwiązania najpoważniejszego polskiego problemu cmentarnego. Ogłaszamy go, bo nie chcemy zabrać go ze sobą do grobu. Od początku nad tym miejscem ciążyły kłótnie wzmacniane warkotem buldożerów. Początkowo miał to być panteon bohaterów walczących o wolną Polskę, potem symbol pojednania dwóch sąsiednich narodów. Było i jest to miejsce zadrą w dupach nakręcanych przez nacjonalistów – polityków ukraińskich i polskich. Wór z problemami Krótka historia wykopków Rok 1921. Ogłoszony konkurs na projekt urządzenia cmentarza niespodziewanie wygrał student V roku lwowskiej architektury Rudolf Indruch. Z matki Czeszki, z ojca Słowaka, polski patriota. Obrońca Lwowa przed Ukraińcami, uczestnik wojny polsko-radzieckiej. Artysta, altruista, człowiek schorowany. Jego śmiała, konkursowa wizja cmentarza nigdy nie została zrealizowana do końca, bo zabrakło na to pieniędzy. Nie zabrakło za to prasowych polemik i pyskówek – spierano się w trakcie budowy o wszystko. Zwłaszcza o katakumby dla najbardziej zasłużonych, czyli o to, kto ma tam spoczywać. Rok 1939. Cmentarz był prawie gotowy, zachwycał bogatą, różnorodną roślinnością. Spoczywało tam 1926 obrońców i 933 osoby zasłużone w inny sposób. Obrońców ekshumowano z różnych miejsc pochówków. W 1925 r. wyeksportowano prochy jednego z nich do Warszawy, gdzie zasiliły Grób Nieznanego Żołnierza. Zatem postulowana przez nas ekshumacja nie byłaby tam czymś nowym. 1940–1989. Cmentarz popada w ruinę. Nieliczni pozostali we Lwowie Polacy nie byli w stanie go utrzymać. W 1971 r. za zgodą władz centralnych, miejskie władze Lwowa rozpoczęły burzenie cmentarza. Pomimo protestów organizacji polonijnych nie zaprzestano niszczenia. Rok 1989. Za zgodą władz radzieckich obecna na Ukrainie polska firma Energopol rozpoczęła rekonstrukcję cmentarza. W kwietniu 1990 r. kwiaty złożył tam prezydent Jaruzelski. Do tej pory jako jedyny prezydent III RP. Oficjalnego otwarcia odbudowanego prawie cmentarza nie udało się dokonać przez następne 12 lat pomimo umów państwowych polsko-ukraińskich. Zorganizowanie uroczystości blokuje nacjonalistyczna Rada Miejska, aktywna zwłaszcza za rządów mera Wasyla Hujbidy. Nacjonaliści ukraińscy nie godzą się między innymi na „niepodległościowy” napis w centrum cmentarza, powrót rzeźb lwów przed Łukiem Chwały, a także rekonstrukcję pomników francuskich i amerykańskich żołnierzy-ochotników walczących z Ukraińcami po stronie polskiej. Uważają ich za obcych interwentów. Odbudowany za pieniądze polskich podatników cmentarz nadal dzieli. Jest wygodnym pretekstem dla nacjonalistów do zaostrzania sporów. Zaczęło się nieszczęśliwie, już w grudniu 1918 r. Pospieszne, chaotyczne działania ówczesnego zarządu miasta Lwowa pod przewodem prezydenta Józefa Neumana sprawiły, że kupiono od sióstr benedyktynek ormiańskich kawałek gruntu, przedłużenie cmenta-rza Łyczakowskiego. Grunt fatalny, pochyłe, wertepowe zbocze. Tak to jest, kiedy samorządowcy robią interesy z kościelnymi. Nic dziwnego, że pierwszym ekshumowanym z różnych miejsc kilkuset mogiłom groziło ześlizgiwanie się ze stromego pagórka, zawłaszcza kiedy lało. Kiedy zaś świeciło słoneczko wzgórze wysychało wraz z całą roślinnością. Syf trwał do 1921 r., kiedy powstała Straż Mogił Polskich Bohaterów i rozpisała konkurs na projekt urządzenia cmentarza-panteonu. Tak powstał Cmentarz Orląt Lwowskich. (Patrz ramka). Miejsce pokręcone, podobnie jak XX-wieczna historia Polski. Od czasu powstania niepodległej Ukrainy powód zadrażnień między naszymi narodami i politykami. Nawet na najwyższym szczeblu. Nie tak dawno prezydent Kwaśniewski odwołał swój przyjazd do Lwowa i spotkanie z prezydentem Kuczmą, po-nieważ nacjonalistycznie nastawione władze Lwowa nie zezwoliły na wykończenie cmentarza zgodnie z wcześniejszymi polsko-ukraińskimi porozumieniami. Wór zalet Dzisiaj w prawie dziewięćset-tysięcznym ukraińskim Lwowie żyje kilkanaście tysięcy Polaków, zwykle w wieku emerytalnym. Do tej grupy można dodać następne kilkanaście tysięcy młodszych. Odzyskujących "polskość", uczących się języka Kochanowskiego i Leppera. Zwłaszcza, kiedy mają nadzieję na studia w Polsce i osiedlenie się tam. Gdyby władze polskie ogłosiły teraz nadzwyczajną repatriację dla po-zostających we Lwowie Polaków i osób poczuwających się do polskości, to w trymiga prysnęliby stamtąd wszyscy. Nawet ci chorzy i słabowici. Wahania mieliby jedy-nie prezesi polskich stowarzyszeń żyjący głównie z prezesownia, czyli pomocy finansowej macierzy. We Lwowie nie ma już Polaków, bo zaraz po zakończeniu wojny wyjechali oni do PRL. Osiedlili się na ziemiach poniemieckich, głównie we Wrocławiu. Do dzisiaj można tu usłyszeć śpiewny lwowski akcent. Do Wrocławia przewieziono też część zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich ufundowanych w 1817 r. przez Józefa Maksymiliana – Panoramę Racławicką i wiele innych lwowskich pamiątek polskości. We Wrocławiu bez trudu można znaleźć jeszcze pusty plac w centrum miasta. Idealny na wzorcowy, patriotyczny cmentarz. Płascy materialiści i patriotyczni sceptycy oczywiście zaczną się krzywić, że taka operacja to wielkie koszty i trudności techniczne. To nieprawda. Mamy bogate doświadczenia w sprowadzaniu prochów bohaterów do kraju. Niedawno zaimportowaliśmy m.in. Paderewskiego, Sikorskiego, a nawet młodego ukraińca grającego rolę Witkacego. Szumnie i z pompą importowaliśmy też kości – podobno kurczaka – udającego szczątki króla Stanisława Augusta. Skoro udało się naszej firmie Energopol z musu odbudować cmentarz Orląt Lwowskich, to jakiż problem wszystko teraz przenieść? A kosztami podzieli się Wrocław ze sponsorami. We Wrocławiu, w pohitlerowskiej Hali Ludowej co roku odbywają się Międzynarodowe Targi Sztuki Cmentarnej. Patriotyczni trumniarze na pewno nie odmówią ostatniej posługi lwowskim bohaterom. W ukraińskim Lwowie państwo polskie na siłę chce utrzymywać cmentarz – symbol obrony polskiego Lwowa przed ukraińskim rodzącym się wtedy patriotyzmem. I chociaż obok jest cmentarz Strzelców Siczowych, przeciwników Orląt Lwowskich, to miejsce nie ma szans stać się symbolem narodowego pojednania. Ma być archaiczną pamiątką "polskości" w mieście od pół wieku już niepolskim. Mieście, do którego nawet nacjonalistyczne polskie zgrupowania polityczne roszczeń nie wysuwają. Po co zatem, w XXI wieku, nam takie archaiczne "świadectwo polskości" ? Mamy przecież wiek ekspansji gospodarczej, mediów elektronicznych, a nie znaczenia wpływów nagrobkami. Jakich polskich interesów kulturowych i gospodarczych ten cmentarz ma we Lwowie bronić? Jakiej pamięci narodowej? Jakiej chwały i obrony Lwowa, skoro dwadzieścia lat później Polska to miasto utraciła? Niech zatem cmentarz Orląt Lwowskich pojedzie, śladem lwowiaków-Polaków, do Wrocławia. Miasta aspirującego do międzynarodowej wystawy EXPO. Miasta teraz polskiego, ale zawsze wielokulturowego. Są tam przecież: piastowski romańskoeuropejski kościół NP Marii na Piasku, pruska Hala Ludowa, zbudowana w stulecie zwycięstwa koalicji antynapoleońskiej, cmentarz Żołnierzy Radzieckich, cmentarz żydowski z grobem Ferdynanda Lassalla założyciela niemieckiej SPD, no i kosmopolityczne zoo. Cmentarz Polaków obrońców Lwowa pasuje do Wrocławia jak ulał. Niech orlęta polecą do Wrocławia. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka jest tylko jedna Nadzorczyni stołecznej oświaty udało się ożywić umierający Dzień Wagarowicza. Przeciw tej pani Dulskiej uczniowie ochoczo posunęli na wagary. W Warszawie i Trójmieście pojawiły się plakaty zachęcające młodzież do wzięcia udziału w imprezach i koncertach organizowanych przez firmę Schering AG z okazji Dnia Wagarowicza, czyli pierwszego dnia wiosny. Koncerty, loty samolotem i balonem, skoki bandżi, rodeo, wspinaczki, jazdy samochodami terenowymi, żarło z grilla oraz materiały informacyjne i książki na temat planowania rodziny, czyli antykoncepcji. I wszystko to za frajer. "Antykoncepcja, czyli seks na 6" – głosiło jedno z haseł na plakatach. Imprezy zaplanowano na piątek 21 marca po godzinach lekcyjnych i sobotę od rana. Pomysł nie podpasował jednej urzędniczce spod tego Kaczyńskiego, którego prezydenturą los pokrzywdził stolicę. Danuta Chojnacka, dyrektor Biura Edukacji Miasta Stołecznego Warszawy, oburzyła się, nadęła i puff – wydała rozkaz. Dyrektorzy warszawskich szkół otrzymali 12 marca pismo nakazujące im usunięcie z terenu szkół wszelkich ulotek i plakatów reklamowych wykorzystujących hasło "dzień wagarowicza". Dlaczego? Bo Chojnackiej słowo "dzień" kojarzy się z Dniem Matki, więc "wagarowicz" odpada. Szkoła nie może aprobować utrwalania w świadomości społecznej pozytywnego zabarwienia słowa "wagarowicz", przez zestawienie go ze słowem "dzień" – napisała Chojnacka. Dyrektorka spod Kaczyńskiego wyciągnęła z zakamarków swojej średniowiecznej pamięci Dzień Żaka i po otrzepaniu z kurzu zaproponowała zamiast Dnia Wagarowicza. Nie przełknęła naturalnie hasła: "Antykoncepcja, czyli seks na 6". Niedopuszczalne jest także promowanie na terenie szkoły oferty dotyczącej edukacji seksualnej w formie proponowanej przez organizatorów imprezy. Stwierdziła, że to niezgodne z ustawą o systemie oświaty, ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży oraz rozporządzeniem MENiS określającym, co można mówić w szkole na temat życia seksualnego, świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, życia w fazie prenatalnej, metodach świadomej prokreacji i takich tam. Mimo że urzędniczka z miasta kazała dyrektorom szkół zrywać plakaty i śledzić ulotki, informacja jednak trafiła do uczniów. W imprezie w centrum Warszawy wzięło udział 8 tysięcy młodych ludzi. Następnego dnia na lotnisku w Modlinie – ponad 10 tysięcy. Schering otrzymał stos podziękowań od dyrekcji szkół, nauczycieli i uczniów. My dziękujemy Kaczyńskiemu za oddanie stołecznej oświaty w nadzór osoby, która nie wpędza młodzieży w kompleksy próbując górować umysłowo choćby nad najgorszymi matołami. Oprócz materiałów informacyjnych, dydaktycznych i gadżetów promujących antykoncepcję Schering AG finansuje wydawanie książek takich autorytetów w dziedzinie wychowania seksualnego i świadomego planowania rodziny, jak pedagodzy i seksuolodzy: prof. Zbigniew Izdebski, przewodniczący ZG Towarzystwa Rozwoju Rodziny, i prof. Andrzej Jaczewski, lekarz, przewodniczący Komisji ds. Wychowania Seksualnego Towarzystwa Rozwoju Rodziny. Szkoły otrzymują broszury, gadżety i książki za darmo. Firma organizuje też bezpłatne badania mammograficzne w różnych regionach Polski oraz imprezy, z których zyski przeznacza na kupno wyspecjalizowanego sprzętu medycznego. Sama również finansuje takie zakupy. Wspiera badania i popularyzuje wiedzę na temat chorób nowotworowych. W 2001 r. uruchomiła w Internecie trzy niekomercyjne serwisy medyczne oferujące bogate informacje ze spisami lekarzy specjalistów włącznie. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwłoki politycznie niezbędne Wiadomo było od razu, że chociaż jeden polski trup wojenny stanowi niezbędny warunek zainteresowania się polskiego społeczeństwa poczynaniami naszego rządu wobec USA i w Iraku. Wraz ze śmiercią mjr. Hieronima Kupczyka nieodzowny ten warunek został spełniony. W tym rozumieniu jest to pożyteczna ofiara z ludzkiego życia. Polska opinia społeczna ma charakter zaściankowy. Jest obojętna wobec spraw międzynarodowych, gdy wykraczają poza nasze stosunki z sąsiadami. Olewanie przez rodaków polityki o nielokalnej skali pozwoliło władzom Polski poprzeć słowem i czynem najazd Ameryki na Irak bez żadnej na ten temat uprzedniej dyskusji w kraju i w Sejmie. Wpierw kłamano nam, że Saddam Husajn ma broń zagrażającą światu, więc także Polsce, i chce jej użyć. Jego reżim jest przy tym matecznikiem terroryzmu. Okazało się, że broni tej Husajn nie miał i nawet w obronie własnej niczego groźnego nie użył. Terroryści zaś zaczęli się do tego kraju licznie zlatywać dopiero zwabieni obecnością Amerykanów. Teraz się twierdzi, że współokupowanie Iraku przez Polskę służy wdrażaniu tam demokracji i zapobiega rozpadowi tego kraju. „Gazeta Wyborcza” piórem Miłady Jędrysik napisała: „Ale nawet ludzie nie uznający tych argumentów nie powinni tak beztrosko lekceważyć współodpowiedzialności za los Irakijczyków, którą Polska wzięła na siebie”. Ma to być powód, dla którego nie powinniśmy teraz wycofać żołnierzy z Iraku. Jest on nieprawdziwy. Polska nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za Irak, ponieważ nie mamy w tej sprawie nic do gadania. Polska ponosi odpowiedzialność wyłącznie za popieranie złej polityki Busha. Załamanie się eskapady powziętej przez Amerykę byłoby dla świata korzystne. Zniechęciłoby bowiem Stany Zjednoczone do dalszego wykorzystywania swojej przewagi militarnej dla urządzania świata według swych mocarstwowych ambicji. Okłamują nas, że pomagamy ustanawiać w Iraku demokrację. Jest ona tam niemożliwością, i to nie tylko ze względu na odmienne w tym kraju tradycje i skłonności. Demokracja, którą po II wojnie udało się Ameryce i Anglii narzucić pokonanym państwom – Niemcom i Japonii, a także wesprzeć we Włoszech – jest w Iraku nie do zaszczepienia. Przewagę liczebną, więc wyborczą, ma tam bowiem jeden odłam religijny. Przewagę uzbrojenia, organizacji i determinacji – drugi odłam pragnący państwem tym władać. Są też konflikty etniczne, np. aspiracje odśrodkowe Kurdów. Demokracja możliwa jest tylko w tych krajach zamieszkanych przez zantagonizowane etnicznie lub religijnie odłamy ludności, gdzie odłamy te chcą współżyć we wspólnym państwie w oparciu o demokratyczne reguły gry wzajemnej. Gdy nie chcą, to tylko dyktatura może spajać takie państwo, co zapewniał Husajn, Tito, Stalin. Bez cementowania siłą następuje rozpad. Byłoby śmiesznie, gdyby rząd amerykański zdecydował się wycofać z beznadziejnego i kosztownego w ludziach i dolarach okupowania Iraku zawierając w końcu porozumienie z Saddamem Husajnem. Dyktator chętnie obieca, że zrobi porządek w Iraku, a potem postara się rządzić już demokratycznie. Ciekawe, jak wówczas władze Polski i wspierająca je w tej sprawie większość opozycji uzasadnią naszą iracką eskapadę i trumny stamtąd przywożone? Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol penitencjarny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autosąd Ponad połowa badanych Polaków ma fatalne zdanie o sądach w III RP. Pojęcie „niezawisły sąd” traktowane jest jak żart. Pan Tadeusz Olczak był już bohaterem naszych artykułów, ale powrócimy do niego, by na jego przykładzie pokazać mechanizm działania lubelskich sądów. Swego czasu był Olczak właścicielem Pierwszego Komercyjnego Banku (PKB) w Lublinie. Potem NBP wprowadził tam zarząd komisaryczny, a za pomocą kilkunastu uchwał i obniżenia wartości akcji Olczaka sprowadził go do roli nic nie znaczącego akcjonariusza. Olczak, słusznie czy nie, uznał, że został pokrzywdzony. Poleciał zatem do sądów szukać tej, no... sprawiedliwości. Najpierw do istniejącego wówczas sądu wojewódzkiego, by zaskarżyć wpisanie do rejestru sądowego niekorzystnych dla niego uchwał. Zrobić to wtedy mógł drogą rewizji wnoszonej do sądu wojewódzkiego (potem okręgowego – dla jasności wywodu tylko tej nazwy będziemy używać). Warto przy tym pamiętać, że decyzję o wpisie zaskarżanych uchwał podjął Sąd Rejonowy w Lublinie w osobie pani sędzi Beaty Błotnik. Sąd okręgowy wydał niekorzystny wyrok dla Olczaka. W składzie tego akurat sądu była sędzia Halina Wołek. Zwracamy uwagę na te nazwiska, bo to istotne. No i dobrze. W czasie gdy Olczak przeżuwał gorycz porażki, w lubelskim systemie sądowym nastąpiły radosne dla środowiska sędziowskiego zmiany. Pani sędzia Błotnik, której decyzją dokonano wpisu zaskarżanego przez Olczaka, awansowała do sądu okręgowego. Zaś pani sędzia Wołek do tej pory męcząca swój metternichowski umysł w sądzie okręgowym przesiadła się na stołek sędziego w lubelskim sądzie apelacyjnym. Co robi obywatel w RP, który uważa, że sąd okręgowy go skrzywdził? Oczywiście składa apelację. Tadeusz Olczak tak właśnie zrobił. A tu mała niespodzianka – w składzie sędziowskim sądu apelacyjnego, który miał rozpatrywać tę sprawę, była pani sędzia Wołek. Ta sama, która wydała niekorzystny dla Olczaka wyrok w sądzie okręgowym. Gdyby więc teraz rozpatrując jako sędzia sądu apelacyjnego pozew Olczaka przyznała, że sąd pierwszej instancji się pomylił, to tym samym powiedziałaby, że jej decyzja jako sędziego sądu okręgowego była niesłuszna. Mówiąc krótko, musiałaby sama sobie przegryźć tętnicę. Łatwo się domyślić, czym się skończyła apelacja – odrzuceniem, bo nie trzeba mieć matury, żeby mieć instynkt samozachowawczy. Sędzia Wołek takim instynktem się wykazała. To prawda, że niesłychane jest, by ten sam sędzia orzekał w sprawie własnego wyroku, ale nie takie dziwy widywały polskie sale sądowe. Tadeusz Olczak składał kolejne pozwy. Zaskarżał w nich kolejne uchwały władz banku. I znowu siurpryzka – pozwy te były z kolei rozpatrywane w sądzie okręgowym przez sędzię Błotnik. Oczywiście, nie mamy żadnych podstaw, by twierdzić, że sędzia Błotnik mogłaby grzeszyć brakiem obiektywizmu nawet wtedy, kiedy przyznanie racji panu Olczakowi wywalałoby w powietrze jej wcześniejsze decyzje, które podejmowała jeszcze jako sędzia sądu rejonowego. Ale też z drugiej strony myślimy sobie, że rzadko kto lubi ogłaszać publicznie, iż jest cienki w swojej robocie jak polsilver. Jeżeli to ostatnie zdanie jest prawdziwe, to dowodem na to jest fakt, że sędzia Błotnik rozpatrzyła negatywnie dla Olczaka wszystkie trzy pozwy. Na podstawie opisanych powyżej wydarzeń raczej nie dziwi pewien ubytek zaufania pana Tadeusza oraz jego pełnomocników do lubelskiego wymiaru sprawiedliwości. Jego efektem była prośba skierowana do prezesa Sądu Apelacyjnego w Lublinie i Ministerstwa Sprawiedliwości, by było ono uprzejmie spowodować przeniesienie rozpatrywanych spraw na obszar innej apelacji. Pełnomocnik udokumentował konkretnymi numerami spraw, że sędzia Wołek, która rozpatrywała (odmownie, rzecz jasna) kwestie wyłączenia sędziów sądu okręgowego, wcześniej była zaangażowana w rozpatrywanie spraw między stronami. Zwracano w tym piśmie uwagę, że sprawa ta jest bezprecedensowa w polskim wymiarze sprawiedliwości, postępowanie sądu apelacyjnego przeczy całkowicie zasadzie rzetelności postępowania i respektowania przez sądy polskie zasady legalizmu, ponieważ narusza artykuł 45 konstytucji. Sugerowano wniesienie skargi konstytucyjnej. Powołujemy się na to pismo obszernie, ponieważ podpisany jest pod nim człowiek o ogromnym autorytecie prawniczym i tytule profesorskim. To okazało się za mało, bo wniosek odrzucono. I można by było na tym obrazku zakończyć opowiadanie, gdyby nie drobiazg, który w ostatnich dniach wypłynął, a który dowodnie dość pokazuje, że obawa pana Tadeusza Olczaka i jego pełnomocników co do wiarygodności lubelskich sądów ma pewne podstawy. Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie został kupiony za złotówkę przez Powszechny Bank Kredytowy, którego prawnym następcą jest teraz Bank Przemysłowo-Handlowy. Zatem BPH jest stroną w sprawach wytaczanych przez Olczaka. Część z tych spraw znajduje się w gestii lubelskiego sądu. Spór, który toczy pan Tadeusz, idzie o bank jako przedsiębiorstwo, czyli nieruchomości warte setki milionów złotych. Jedną z istotnych zasad działania sądów jest zasada bezstronności w stosunku do obu stron procesu. Nie byłoby na przykład ładnie, gdyby sędzia sądzący sprawę o kradzież samochodu zaraz za drzwiami sali sądowej wdał się w ożywioną rozmowę z jednym z podsądnych o możliwości nabycia samochodu, o którym przed chwilą rozprawiał. Budzić by to mogło uzasadnione podejrzenia, iż bezstronność pana sędziego może być nieco zachwiana, skoro tak bardzo zależy mu na tym samochodzie. A dokładnie tak właśnie wygląda z boku publicznie podnoszona w miejscowej prasie chęć nabycia przez lubelski sąd od BPH nieruchomości wartej 8 mln zł, podczas gdy z istoty sprawy wynika, że ta nieruchomość – jak wszystkie inne wchodzące w skład sprzedanego niegdyś przedsiębiorstwa bankowego – jest przedmiotem sporu. Sądowi zależy na kupnie czegoś, o czym ten sam sąd rozstrzyga. To pewna aberracja, delikatnie mówiąc. Pan O. złożył, owszem, wniosek o wpis ostrzeżenia w księgach wieczystych o sporze toczącym się wokół wspomnianych nieruchomości, niemniej dziwi niewiedza lubelskiego sądu co do tego, co i od kogo chciałby nabyć. Podobne decyzje czynią wytłumaczalnym obawy ponad połowy obywateli naszego kraju, że lepiej wymierzanie sprawiedliwości powierzyć Ku-Klux-Klanowi lub dochodzić jej samemu z bejsbolem w ręku, niż zdawać się na nasze sądy. Piszemy o tej sytuacji tym chętniej, że Lublin akurat to rodzinne strony ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka. Pozwalamy sobie mniemać, że pan minister, którego nie wzruszają koleżeńskie układy w swojej partii, gdy idzie o przestrzeganie prawa, pod tym samym kątem popatrzy na własne podwórko. Bo to głupio, gdy ludzie wątpią w państwie w niezawisłość sądów. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bogurodzica zakładowa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gdy poślina ci przydzwoni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sezon polowań na pedofila Oskarżenie o molestowanie seksualne jest doskonałym sposobem na udupienie człowieka. Opisaliśmy to w artykule "Raz, dwa, trzy, pedofilem jesteś ty" ("NIE" nr 19/2002). Oto kolejny przykład: wiele wskazuje na to, że Janusz O. były wicedyrektor Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego z Rybnika w efekcie intrygi trójki pracowników zostałoskarżony o molestowanie niepełnosprawnych wychowanków. Siedzi w kryminale 19. miesiąc i jeszcze posiedzi. 11 kwietnia 2001 r. "Super Express" zagrzmiał o krzywdzie wychowanków rybnickiego ośrodka. Zgwałcił mnie pięć razy. Bolało. Minął tydzień, może dwa, kiedy zrobił mi to znowu. (...) Raz zrobił mi "to", kiedy mój kolega spał obok na łóżku. (...) Zaczął mnie bić, pod nogi rzuciłam mu butelkę, potem mnie bił tą butelką po głowie i plecach. (...) Uderzył mnie w dziób, aż mi się w głowie zakręciło, bo szukał papierosów w mojej półce. Sadystą miał być wychowawca Janusz O. Nie mówili o tym wcześniej, bo się bali i nie mieli komu zaufać. Zaufali dziennikarce, znajomej ich wychowawczyni. Prokuratura wszczęła postępowanie. Niektórzy pokrzywdzeni zeznając przed prokuratorem wycofali się z zarzutów. Niektórzy, bardziej upośledzeni, tylko kiwali głowami, odpowiadali pojedynczymi słowami. Prokuratura wywnioskowała z ich zeznań, co chciała. Ruszaj swoją dupę Janusz O. był pupilkiem dyrektorki SOSW Elżbiety F. Nazywała go diamentem. Kulturalny, dyspozycyjny, niezastąpiony. W 1995 r. zaangażowała go do pracy w ośrodku. Wkrótce stał się jej prawą ręką. W 1998 r. oceniła jego pracę jako szczególnie wyróżniającą. O ile F. hołubiła swój diament, o tyle pozostałych wychowawców miała za nic. Metodą jej rządów było skłócanie wszystkich ze wszystkimi. Wiosną 1999 r. pedagodzy zwołali radę i postawili wniosek o odwołanie F. Janusz O. głosował jak inni. Elżbieta F. nie darowała mu braku lojalności. Kilka dni później oświadczyła, że do Wydziału Edukacji dostarczyła "czarną kopertę" z materiałami przeciwko O. Wkrótce założyła kolejną teczkę. Nazwała ją "RSD", czyli "ratuj swoją dupę". Gromadziła w niej uzyskiwane od podwładnych oświadczenia, z których miało wynikać, że widzieli sińce na rękach dziewcząt – dzieło Janusza O. – Obawiałem się, że jak nie napiszę, to będzie się mścić. Ja i kolega, który też podpisywał takie oświadczenie, czuliśmy się, jakbyśmy pisali donosy na pana Janusza. On zawsze zachowywał się elegancko, dzieci go lubiły – mówił rok później przed sądem o okolicznościach powstawania oświad-czeń świadek B. Inni pracownicy potwierdzili namowy pani dyrektor. Zrobi się z niego pedała Mimo akcji obrończej pani F. przestała być dyrektorką. Nowym dyrektorem został Witold C. Na swego zastępcę powołał Janusza O. Nominacja dolała oliwy do ognia. Podczas spotkania towarzyskiego Leszek F., prywatnie mąż byłej dyrektorki, służbowo opiekun nocny, zapowiedział, że jak się nie da wykończyć go w normalny sposób, to zrobi się z niego pedała. Obecne przy tym Irena S. i Mariola S. sporządziły notatkę służbową, którą przekazały Witoldowi C. Do akcji wykończenia kolegi przyłączyła się Halina P. Dyrektor zwrócił się do sądu rodzinnego o odwołanie jej z funkcji opiekuna prawnego kilku dziewcząt. Wychowanki skarżyły się, że nie dostają kieszonkowego i ubrań. Po kontroli okazało się, że pani P. zatrzymała sobie część powierzonych jej pieniędzy. 27 marca 2001 r. odbywała się rozprawa. Janusz O. zeznawał przeciwko wychowawczyni. Po wyjściu z sali rozpraw siostra Haliny P. wykrzyczała pod adresem czwórki wychowawców: pedofile, zboczeńcy, sadyści, nie dożyjecie emerytury w tym ośrodku, a O. i C. wykończę i jeszcze wam telewizję sprowadzę. Aresztowali pedofila Po ukazaniu się artykułu w "Super Expresie" Janusz O. został zawieszony w czynnościach wicedyrektora ośrodka. – Był przygnębiony, obawialiśmy się o jego życie. Nikt nie wierzył w jego winę – mówi wychowawczyni Joanna S., która Janusza O. zna od dziecka. 23 czerwca 2001 r. O. został aresztowany. Podczas zorganizowanej przez dyrektora Witolda C. konferencji prasowej pedagodzy bronili swego kolegi, zarzucając dziennikarzom tendencyjność. – Redaktorzy oskarżyli nas o chorą solidarność i spisek. Mamy dowody, że spisek istnieje, ale to nie my jesteśmy spiskowcami – mówią. Notatka służbowa z 29 czerwca 2001 r. Zgłosił się do ośrodka nasz były wychowanek Mariusz C. Kiedy dowiedział się, że pan Janusz został aresztowany, powiedział nam, że uczestniczył w rozmowie, kiedy pani dyrektor Elżbieta F. nakłaniała po feriach zimowych tego roku Jacka N. do rozpowiadania o panu Januszu, że "robił z chłopcami różne brzydkie rzeczy" oraz że "jeżeli Jacek udowodni, że odszedł z internatu przez pana Janusza, to otrzyma 90 milionów wyprawki". (...) Na pytanie czy zeznał to w prokuraturze odpowiedział "nie". Zapytany dlaczego nie, odrzekł "bo nikt mnie o to nie pytał". Przesłuchania W kwietniu 2002 r. przed prokuratorem Bernadetą Breisą chłopcy potwierdzili zarzuty. Z protokołu wynika, że zeznawali w sposób logiczny i precyzyjny. Do prokuratury trafiła również kaseta magnetofonowa z opisem molestowania i pobić nagrana... w domu pani F. Swoje wychowanki przyprowadzała tam również pani P. Z aktu oskarżenia: ...Od 1995 r. Janusz O. wykorzystywał swoich wychowanków. (...) Korzystając z pełnionego w nocy dyżuru udawał się do ich sypialni. Tam kładł się do łóżka, gdzie spał wychowanek, rozbierał go, po czym wkładał mu swego członka do odbytu (...) Z czasem wykorzystywanie seksualne wychowanków przez O. stało się dla niego normą, bowiem wykorzystywał do tego każdą nadarzającą się okazję w czasie nocy i dnia. (...) Do wychowanek stosował przemoc fizyczną. Pokrzywdzeni Bogdan D. był podobno wielokrotnie zmuszany przez Janusza O. do stosunków analnych. Matka chłopca w to nie wierzy. Zna O., bo pracuje w ośrodku. Zresztą syn powiedział jej, że do niczego takiego nie doszło. – Bogdan powtarza jak papuga, co mu się powie. Prokuratorka zadawała mu pytania, a on odpowiadał pojedynczymi słowami. Moim zdaniem nie rozumiał tych pytań – zeznała w sądzie. Wystawiając opinię o Bogdanie wychowawca klasy stwierdził: Wypowiada się niechętnie, ma duże trudności w prawidłowej budowie zdania. Nie umie opowiadać, nawet prostymi zdaniami. Rafał S. Sama pani F. napisała o nim: Łatwo poddaje się każdej sugestii, ze szczególną skłonnością do zachowań negatywnych. Notatka z 29 września 2001 r. z rozmowy z Rafałem S.: W trakcie rozmów z uczniami na temat olimpiady specjalnej Rafał S. powiedział, że był pytany o pana Janusza przez panią w internacie (prokurator) i powiedział to, co mu kazała pani F., która obiecała, że jeżeli będzie tak mówił to dostanie prezent. Rozmowę zakończył: "a do dzisiaj obiecanego prezentu nie dostałem". Bracia, Mateusz i Łukasz P., trafili do SOSW z sądowego nakazu na początku lat 90. Ojciec zmuszał ich do kazirodczych stosunków seksualnych, katował, przypalał żelazkiem. Domowe przejścia spowodowały, że Łukasz stał się niezwykle agresywny i niebezpieczny dla otoczenia. – Łukasz nie pozwoliłby zrobić sobie coś wbrew swej woli – twierdzą wychowawcy. W sądzie Łukasz tłumaczył, że chce o wszystkim zapomnieć. Mówił, że bardzo lubi O. Bywał u niego w domu, ale tam do niczego nie dochodziło. Jego głęboko upośledzony brat Mateusz nie miał pojęcia, czego chcą od niego w sądzie. Na pytanie, czy słyszał, co mówili koledzy, powiedział: świńskie rzeczy mi pokazywali. Sędzia zapytał, ile razy byłe te świństwa. Pomagał mu przypomnieć sobie podając kolejne liczby. Stanęło na sześciu, bo tylko do tylu Mateusz umiał liczyć. Przyznał, że brzydkie rzeczy o panu O. kazał mu mówić kolega Krzysiek. Świadkowie oskarżenia Krzysiek zeznał przed sądem: To, co powiedziałem, to dlatego, że miałem uraz do pana Janusza. Koledzy mówili, że O. jest gejem, ale oni ściemniali – chodzi mi o Mariusza C. i Jacka N. Czasem O. nie dawał Jackowi pieniędzy, gdy był on pijany. Poza tym zabraniał palenia, zabierał pa-pierosy i niszczył. Mariusz C., ten sam, który poinformował wychowawców o manipulacjach byłej dyrektorki, zeznał: – Jacek mówił mi, że O. wykorzystuje dzieci, potem mówił inaczej. P. i F. namówiły go, żeby zeznawał, że pan Janusz molestuje. Inni świadkowie zeznawali w podobnym tonie. Nie widzieli, by O. kogokolwiek molestował. Piotr G. przyznał się koledze, że nakłamał prokuratorce, ale nie wytłumaczył, dlaczego. Wiola B. napisała oświadczenie, że Janusz O. ją pobił, bo zachęciła ją do tego Halina P. Elżbieta F., jej mąż i Halina P. wszystkiemu zaprzeczali. Nie było obietnic, że za oskarżenie O. ktokolwiek dostanie prezenty. Ktoś wywiera na nich naciski, by tak mówili. Nie było konfliktu między nimi a O. Fakty temu przeczą. Biegli Nie było jednomyślności wśród biegłych. Psycholog A. Kobulańska-Ciupka nie wykluczyła możliwości zasugerowania świadkom wypowiedzi, przekształceń ich zeznań w protokołach, nie wykluczyła, że nie byli oni w stanie zapoznać się z ich treścią. B. Kołodziejczyk, psycholog kliniczny, uznała zaś, że oskarżenia złożone w prokuraturze są prawdziwe. Żadna z nich nie badała świadków. Naszym zdaniem zgromadzone dowody to lipa. Proces z wyłączeniem jawności trwa od miesięcy. Niech nam kto powie, czy aby przypadkiem w takich sprawach, jak ta i wcześniej opisana przez nas gdyńska, wyłączenie jawności nie służy przede wszystkim wyłączeniu społecznej kontroli nad wymiarem "sprawiedliwości"? Kontroli niezbędnej, skoro molestowanie seksualne stało się modnym instrumentem rozgrywek personalnych. Autor : Alicja Brzeźińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gul gul bul bul " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sztywne łącze z diabłem Zaprzedaliśmy duszę przez Internet, ale Szatan propozycję odrzucił. Lewitujesz. Twoje ciało zesztywniało oraz targają nim konwulsje. Całkiem obcym ci dotąd angielskim lecisz jak Tony Blair. Już wiesz: zostałeś opętany. Zamiast biec do egzorcysty udaj się do pośredniaka. Może twoje nowe właściwości sprawią, że dostaniesz robotę. Nie ma co ukrywać: nabycie takich umiejętności w sposób przyrodzony jest kosztowne, czasochłonne i uciążliwe. Na szczęście Szatan wie, że bezrobotny nie ma forsy. Dlatego stworzył kuszącą alternatywę – wystarczy podpisać cyrograf. Zaprzedanie duszy diabłu w zamian za podwyższenie kwalifikacji może się odbyć w Internecie. Już w 1999 r. doniósł o tym "Dziennik Polski”: Dzisiaj technologia komputerowa osiągnęła taki rozkwit, że za pomocą Internetu można nawet sprzedać diabłu duszę. Dla czcicieli Antychrysta wręcz wymarzoną okazją do zaprezentowania się innym, do przyciągania nowych zwolenników stał się Internet – medium, mające szczególny wpływ na młodych ludzi. Słudzy diabła nie mogli zmarnować tak wielkiej szansy do głoszenia najgorszej propagandy – propagandy kultu zła. Jeżeli chcesz zostać członkiem i oddać swoją duszę diabłu, wpisz swoje imię – okno dialogowe z takim napisem pojawia się na jednej ze stron. Odcięty penis Kościół ostrzega: podpisanie elektronicznego cyrografu należy traktować serio. Jako przestrogę publikujemy opowieść o pewnym młodym mężczyźnie ze Śląska, który wszedł na diabelską stronę internetową i dla zabawy podpisał szatański dokument. Najpierw zaczął wyć, z ust poszła mu piana, a potem zupełnie nieoczekiwanie wdrapał się na drzewo. Mówił obcymi językami. Niestety, były to języki starożytne, a więc nie zapewniające sukcesów na rynku pracy. Na dodatek nieszczęśnik udał się na mszę do Kościoła rzymskokatolickiego i tam z dziką satysfakcją odciął sobie penisa. W ten sposób nie dość że definitywnie stracił szanse na wykonywanie wielu dobrze płatnych zawodów, to jeszcze pozbawił się instrumentu niezbędnego do spełnienia papieskiego postulatu uprawiania płodnego seksu. Zły nie kupił Postanowiliśmy sprawę zbadać osobiście. Po wpisaniu odpowiedniego adresu modem ani nie zaryczał, ani nie buchnął ogniem i wonią siarki. Niedobrze? Zastanowiło nas, że przed wejściem do szatańskiego portalu autorzy zostawili internautom możliwość wyboru. Można kliknąć na ikonę lewą ("chcę żyć z Chrystusem”) albo na prawą ("chcę żyć z Szatanem”). Najwyraźniej wysłanników Złego charakteryzuje większa tolerancja niż ich katolickich oponentów. Wybraliśmy życie z Szatanem. Podpisywaliśmy wszystko, co podsuwał nam pan diabeł, a następnie sprawdzaliśmy, czy posiedliśmy jakieś nowe zdolności. Próba lewitacji zakończyła się klęską. Nie potrafiliśmy też się dogadać z żadnym Angolem, a nawet z osobistą żoną. Nie targnęły nami konwulsje. Żaden fragment naszego ciała nie zesztywniał. Dlaczego transakcja ze Złym nie doszła do skutku? Cyrograf bez mocy Odpowiedź znaleźliśmy na łamach "Dziennika Polskiego”: Wpisanie swojego imienia w okno dialogowe nie oznacza automatycznego zaprzedania duszy – wyjaśnia ksiądz Dariusz Ostrowski – wikariusz parafii Najświętszej Rodziny w Nowym Bieżanowie. – Gdy ktoś nie rozumie treści pytania, a kliknięciem podpisze cyrograf, nie będzie on miał żadnej mocy. Przyznajemy: nasze zdolności rozumienia treści pytania w momencie kliknięcia były poważnie ograniczone – z natury tak mamy. Prawdę mówiąc nie jesteśmy zdolni do świadomego podpisania nawet całkiem zwyczajnych dokumentów. Na pocieszenie poczytaliśmy sobie satanistyczne teksty. Między innymi wyczytaliśmy, że zdaniem sługusów diabła piwo jest lepsze niż Jezus, gdyż nie mówi Ci jak uprawiać seks, a ponadto nie musisz czekać 2000 lat na kolejne. Szatan przyjacielem Kościoła Szacuje się, że w Polsce żyje ok. 20 tys. satanistów. Silne ośrodki diabelskie znajdują się we Wrocławiu, Szczecinie, Gdańsku, Warszawie, Łodzi oraz w umiłowanym przez papieża Krakowie. Wśród wyznawców diabła jest 10 kapłanów zatwierdzonych przez papieża, ale nie tego z Wadowic, tylko ichniego, który jest czarnym papą i nazywa się La Vey. Naszym zdaniem, Kościół nie powinien walczyć z satanizmem, gdyż tępiąc diabła i jego ludzi podcina gałąź, na której tak majestatycznie siedzi od wieków. Dostrzegli to nawet sami sataniści. Dziewiąte przykazanie satanistyczne nie bez kozery brzmi: Szatan był i jest najlepszym przyjacielem Kościoła, pomaga mu przecież utrzymać business. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Lublinie policja szuka dwóch jamników, które uszkodziły samochody na ul. Leszetyckiego. Jeden z psów przegryzł przewody hamulcowe w Volkswagenie Passacie, drugi – linkę sprzęgła w Oplu Corsie. Obaj terroryści są maści brązowej. W Szkole Podstawowej nr 10 w Suwałkach uczeń klasy czwartej nadepnął na nogę pani od przyrody. Został za to uniesiony za bluzę w powietrze i obity po buzi. Dostało się też koledze, który poszedł zmoczyć chusteczkę, by wytrzeć rozbity nos kolegi. Zgodnie z prawami przyrody dzieci potem dorastają i rewanżują się belfrom. W Mielcu 14- i 16-latka pobiły do nieprzytomności 14-letnią koleżankę. Poszło o chłopaka. Panienki podeszły do bicia bardzo sumiennie. Policja ustaliła, że do napadu przygotowywały się w siłowni. 46-letni mieszkaniec Małopolski odpowie przed sądem za kazirodztwo i stosunki seksualne z 3-letnim synkiem. W czasie wizyt synka w swoim mieszkaniu tatuś wykorzystywał go seksualnie i uprawiał w jego obecności seks ze swoim pełnoletnim kuzynem. Znęcał się także nad dzieckiem strasząc je m.in. maską Drakuli. Morski Oddział Straży Granicznej w Ustce zatrzymał do kontroli kuter UST-108. 32-letni szyper był kompletnie pijany – ponad 3 promile w wydychanym powietrzu. Strażnicy odnotowali, że przed rokiem ten sam szyper, dowodząc kutrem UST-82, miał w wydychanym powietrzu tylko 2,61 promila. Dobra to nowina, że rybaków stać już na więcej przyjemności. W Gdańsku Wrzeszczu policjanci, którzy weszli do mieszkania w budynku przy ul. Chrzanowskiego, zastali 46-letniego mężczyznę siedzącego na tapczanie przy zmasakrowanych zwłokach swojej siostry, którą zabił. Kobieta miała wnętrzności na wierzchu. Mężczyzna, który sam poprosił sąsiada o wezwanie policji, skracał sobie oczekiwanie na nich bawiąc się obciętymi palcami siostry. Na palcach były pierścionki. Ponad 570 flag – polskich i unijnych – znikło z ulic Łomży podczas długiego weekendu majowego. Ocalały tylko te, które znajdowały się na chronionych budynkach. Kradzież tak wielkiej liczby flag świadczy o wzroście patriotyzmu w mieście, którego mieszkańcy dotychczas licznie emigrowali do Ameryki. 25-letni rzeźnik spod Krakowa zgwałcił i zamordował młodą kobietę. Chcąc zmylić trop podszył się pod swą ofiarę i wysyłał po morderstwie do jej znajomych SMS-y ze skradzionego jej telefonu komórkowego. Fortel się nie powiódł, w SMS-ach były błędy ortograficzne, których młoda kobieta nigdy nie popełniała. D. J. Rencista z Suwałk Tadeusz Ł. podjął niekonwencjonalną walkę z urzędnikami Referatu Geodezji Urzędu Miejskiego. Aby uzyskać wyrys z mapki geodezyjnej potrzebny mu do sprawy sądowej, posłużył się gaśnicą. Jak twierdzi, dopiero po tłuczeniu gaśnicą w ściany i kopaniu w drzwi dokument otrzymał. To się nazywa walka z biurokracją. BPJ Do Prokuratury Rejonowej w Tomaszowie Lubelskim zgłosiła się 30-letnia mieszkanka tego miasta, aby donieść na własnego męża. Jej zdaniem małżonek od dawna znęca się nad nią i nad jej nieletnią córką w ten sposób, że dniami i nocami głośno słucha Radia Maryja. Prokuratorzy do sprawy podeszli poważnie i zlecili policji zebranie materiału dowodowego niezbędnego do przedstawienia sadyście ewentualnych zarzutów. B. K. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 22 stycznia "Józef Oleksy, doktor nauk ekonomicznych po Szkole Głównej Planowania i Statystyki, specjalista od handlu zagranicznego i międzynarodowych stosunków gospodarczych, postanowił zająć się tym, »na czym się zna« – eksportem... ubeckich agentów. Może i przysłużyłby się Polsce (im mniej agentów w kraju, tym normalniej), gdyby nie miejsce, do którego chce ich ekspediować. Parlament Europejski, mimo skromnych kompetencji, musimy obsadzić ludźmi wiedzącymi, czym jest polski interes narodowy. Osobiście nie sądzę, aby byli agenci mieli takie poczucie". PW, "Eksporter Oleksy" 24–25 stycznia "W Krakowie powstała Fundacja Szlaków Papieskich. Jej fundatorem jest profesor Jerzy Turowski. Zarząd oraz radę fundacji będzie stanowił Komitet Organizacyjny Szlaków Papieskich w Gorcach i Beskidzie Wyspowym. (...) Szlaki papieskie to żywy pomnik ludzi Podhala oraz Krakowa. Są to przede wszystkim szlaki duchowe. Wędrówki, a może raczej pielgrzymki po nich wymagają opieki duszpasterza". Małgorzata Pabis, "Fundacja Szlaków Papieskich" "Bardzo dobrze czuli się najmłodsi uczniowie, mając anielskie skrzydła u ramion. Aniołki były białe, różowe, żółte, granatowe i srebrne – w zależności od tego, jaki kolor w drodze loso- wania przypadł danej klasie. Wszystkie dzieci w strojach wykonanych według pomysłów rodziców okazały się wyjątkowo fotogeniczne. Bal aniołków odbył się w ubiegłym tygodniu w katolickiej szkole podstawowej przy ul. Ogrodowej". (a), "Karnawał w szkołach" "Cóż to takiego, że Józef Oleksy »biesiadował« – jak sam mówił – i że przyjmował w prezencie marynowany czosnek i wodę mineralną od swojego przyjaciela Ałganowa. Czy to od razu oznacza, że jest »Olinem«, choć oczywiście każdy wie, że przy »biesiadowaniu« różnie bywa. (...) Ma rację premier Miller, że »historia zatoczyła symboliczny krąg«. Trudno o bardziej wymowny »symbol« niż Józef Oleksy na stanowisku ministra spraw wewnętrznych". Julia M. Jaskólska, "Lek na całe zło" 27 stycznia "Nie można przecież wykluczyć tego, że za parę miesięcy do pojednania z Piętnastką trzeba będzie przekonywać Polaków także przy pomocy sprawnie działającej policji. Władza jest więc roztropna i stara się zawczasu przygotować sobie na taką ewentualność odpowiedni kij. Trudno, by pani Huebner tymi sprawami się zajmowała, kiedy pod ręką jest doświadczony Oleksy. Czegoś się przecież od swego przyjaciela Władimira Ałganowa – zdolnego oficera wywiadu sowieckiego, a potem rosyjskiego – musiał w końcu nauczyć". AS, "Oleksy znajdzie kij" "Głos" 24 stycznia "I teraz po tym słynnym »pomożemy« Gierka, na którym ja byłem i były tysiące ludzi, bezpieka wiedziała, że ja nie krzyczałem – wszyscy krzyczeli »pomożemy« – ja nie krzyczałem. I bezpieka natychmiast mnie wezwała. (...) I może rzeczywiście coś tam napisano o współpracy. Ale nigdy z mojej strony nie było żadnego pisma, żadnego donosu. (...) Nigdy niczego nie napisałem. Nigdy żadnych donosów nie miałem. Ja byłem od urodzenia wrogiem komunizmu, wrogiem tamtej władzy. Dlatego niech nikt nawet nie myśli o tym, to się nie mieści mi w głowie... Ja nie mógłbym". Lech Wałęsa, wypowiedź dla Radia Maryja 17 stycznia 2004 r. Radio Maryja 26 stycznia "Dzisiaj w nocy czytałem artykuł w »Naszym Dzienniku« – »Jakobini Kampuczy«. Mówię o Pol Pocie. W ciągu 3 lat potrafił wymordować ponad 3 miliony ludzi w swojej ojczyźnie, jedną trzecią. Wychowywany był od dzieciństwa na rewolucji francuskiej, na tych niby-ideałach, na tym bezbożnictwie. Na tym jest budowana współczesna Unia Europejska, na bezbożnictwie. Tak jest budowana Francja, tak są budowane Niemcy. Odejście od Boga. I to jest wielkie niebezpieczeństwo. (...) To jest atak na katolicki naród, to wszystko, co przygotowują". o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia "M" w Tarnobrzegu Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Och, pardon Janusz Korwin-Mikke jest sztukmistrzem w wyłapywaniu dziur myślowych. Potrafi rozumować czysto jak matematyk i doprowadzać przewody myślowe do ich końcowych, zaskakujących konsekwencji. Dzięki temu odnosi sukcesy jako rozrywka umysłowa. Nie ma natomiast wzięcia jako polityk. Polityka to bowiem sztuka wielopłaszczyznowa, wymagająca intuicji i powiązania z życiem. Żywi się ona brudnawą logiką powszechną, a nie czystą. Powiada nam J.K.M., że skoro w Jedwabnem jedna grupa byłych obywateli Polski wymordowała inną grupę byłych obywateli Polski, a stało się to pod władzą państwa niemieckiego, Kwaśniewski nie powinien za to przepraszać Żydów. Prezydent RP nie jest bowiem głową narodu, lecz państwa określonego w konstytucji jako ogół obywateli polskich, nie zaś jako katolickordzenna część ludności. Na gruncie takiego prawnopaństwowego doktrynerstwa trafny byłby wniosek, że Kwaśniewski przeprosić powinien raczej za pogrom kielecki z 1946 r. niż jedwabieński z 1941. W Kielcach także jedna grupa polskich obywateli wymordowała gromadę współobywateli, ale stało się to pod rządami państwa polskiego. Niektórzy jego niżsi funkcjonariusze – żołnierze i milicjanci – brali udział w pogromie. Wyżsi urzędnicy lokalni zawinili zaś nieudolnością w przeciwdziałaniu mordom lub nie sprzeciwili im się ze strachu. Państwowy wymiar sprawiedliwości osądził zaś za tę zbrodnię niedbale i na pokaz. Rzecz w tym, że Kwaśniewski przepraszał za Jedwabne w obrębie innego porządku i obrządku niż państwowoprawny. Mianowicie z mandatu polityczno-moralnego. Prezydent RP wybierany jest przez ogół obywateli. Ma więc bardziej wymierny tytuł niż ktokolwiek inny, np. papież, prymas czy Moskal, do wypowiadania się w imieniu społeczności polskiej. Po drugie, w niespełna rok po Jedwabnem polityką państwową III Rzeszy Wielkoniemieckiej stało się wymordowanie wszystkich Żydów. Trudno jednak od prawnych (choć nie politycznych i nie moralnych) spadkobierców III Rzeszy, czyli od władz dzisiejszych Niemiec, domagać się, żeby przepraszali za to, że hitlerowska policja nakłaniała do mordu w Jedwabnem i tolerowała go, czyli za drobny tylko wstęp do zbrodni największego wymiaru. W historię Polski Jedwabne wpisuje się jako rzecz szokująca, w historię Niemiec – jako epizod. Po trzecie – i tu już się do pana Korwina-Mikke zbliżam – natręctwem i manierą jest ta cała moda na przepraszanie za przeszłość. Już wszyscy, wszystkich za wszystko poprzepraszali i owo "pardon, pardon, pardon" przemienia się w groteskę. Skoczność polityków do przepraszania zdradza wpływ obłudnej doktryny katolickiej z jej rytuałem wymazywania win poprzez ich wyznawanie. Gdyby Hitler wyżył i oznajmił: bardzo przepraszam Żydów za wymordowanie paru milionów ich przodków i pociotków, wielce tego żałuję – to pęklibyśmy przecież ze śmiechu. Przeprosiny Kwaśniewskiego, który stoi na czele państwa nie będącego prawnym spadkobiercą hitlerowskiej policji, nie śmieszą jednak. Były one uprawnionym i oczyszczającym atmosferę aktem politycznym. Miał on charakter polemiczny wobec polskich nacjonalistów twierdzących uparcie, że ogół Polaków był zawsze szlachetny i czynił dobrze, cierpiał od innych nacji nikomu sam cierpień nie zadając, a teraz wrogowie go spotwarzają wmawiając mu zbrodnie zbiorowe typu Jedwabne. Głowa państwa oznajmiła dobitnie, że polskie państwo dystansuje się od zakłamanego szowinizmu. Prezydent RP nr 3 stoi na czele państwa będącego spadkobiercą RP nr 2, w której 10 proc. obywateli uważało się za Żydów. Z tych 10 proc. ocalało po wojnie (głównie w ZSRR) 10 proc. Ta 300-tysięczna społeczność polskich obywateli, którzy siebie uważali za Żydów (lub niekiedy tylko współobywatele ich za takich uważali), opuściła stopniowo swoją ojczyznę. Przyczyną była trauma po zagładzie, powojenny antysemityzm, powstanie Izraela przyciągającego syjonistów, łatwość osiedlania się w USA, kampania antysemicka 1968 r. wzniecona w obrębie PZPR przy poparciu neoendeków i inne przyczyny. Faktem jest, że polscy obywatele – Żydzi – od razu lub po pewnym czasie nie uznali po wojnie swojego kraju za korzystne miejsce zamieszkania. Prezydent Polski przepraszał więc i za to, że ocaleli Żydzi nie chcieli być dłużej polskimi obywatelami. I że dziś z wielkiej, żywotnej gospodarczo i kulturalnie przedwojennej społeczności został nam Szymon Szurmiej na czele trupy gojów w Teatrze Żydowskim, Dawid Warszawski w "Gazecie Wyborczej" i dwóch rabinów targających się za brody. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Nasza Polska” 4 maja „1 maja... »Zmieniło się tyle, a nic się nie zmieniło«. W przeszłości komuniści świętowali zniewolenie narodu pod butem Moskwy, teraz składają hołdy Brukseli, gdyż piętno wasalstwa i Targowicy przechodzi z pokolenia na pokolenie”. Piotr Jakucki, „W pętli zdrady” „Mój znajomy wybrał się raz nad jezioro łowić ryby. I złowił szczupaka. W paszczy szczupaka była żywa rybka, której szczupak nie zdążył połknąć. Mała rybka przeżyła, zaś duży szczupak poszedł na patelnię. W tym wydarzeniu widzę proroctwo: jezioro to Europa, szczupak to UE, mała rybka to Polska, rybak to Pan Jezus. Trzeba teraz modlić się, aby szczupak UE nie zdołał nas połknąć i strawić, zanim sam będzie złowiony”. ks. Stanisław Małkowski, „Tylko prawda wyzwala” „Na jakimś reprezentacyjnym placu w stolicy Belgii powinien rychło stanąć pomnik Jerzego Urbana. On bowiem jako pierwszy i jedyny otwarcie określił zasadę relacji władza–społeczeństwo w Polsce, mówiąc w latach stanu wojennego i strajków: Rząd się na pewno wyżywi. Po 20 latach ta zasada pozostaje aktualna”. Wojciech Piotr Kwiatek, „Elity się wyżywią (jak żywiły się dotąd)” 11 maja „Jest oczywiste, że Polska staje w obliczu szczególnej okupacji, która może potrwać nawet kilkadziesiąt lat. Na tak długo musi Polakom wystarczyć ten łyk powietrza, który udało się złapać w krótkim przebłysku wolności. Na tę wyrafinowaną okupację Polacy muszą się jak najszybciej przygotować nie tylko od strony moralnej, ale przede wszystkim od strony ekonomicz-nej, w poczuciu odpowiedzialności za własne rodziny, przedsiębior-stwa i gospodarcze fundamenty egzystencji narodu. Pamiętajmy: im mniej dostaną okupanci, tym więcej otrzyma naród!!!”. pos. Witold Tomczak (list do narodu) „Nasz Dziennik” 6 maja „To ideologowie »poprawności politycznej« ośrodkiem myślenia milionów ludzi czynią seks. Tylko o tym każą im rozmawiać, tylko to im pokazują i tylko do tego ich od przedszkolnych lat zachęcają. Wiedzą, co robią; rozkład wszystkich historycznych cywilizacji zaczynał się zawsze od rozkładu moralnego, od rozkładu małżeństw i rodzin”. bp Stanisław Wielgus, kazanie z 3 maja (Płock) 7 maja „To, co mamy robić? Trzeba nam wziąć Wojciechowy krzyż, Stanisławowy miecz, Jackową figurkę z Krużlowej, Bobolowe męstwo, i iść »ad gentes«! To jest naszym bogactwem i to są znaki naszej tożsamości. Inaczej nie ma po co iść. Inaczej, »non possumus!«” bp Józef Zawistowski, kazanie z 2 maja (Warszawa) 8–9 maja „Pragniemy także dać wyraz naszemu oburzeniu w stosunku do osób i instytucji wspierających Krakowskie Dni Gejów i Lesbijek, zwłaszcza wobec Władz Uniwersytetu Jagiellońskiego, którego patronką jest św. Jadwiga, Królowa Polski, i z którego wyszło wielu wielkich ludzi, którym byłoby dzisiaj wstyd”. List otwarty protestacyjny Rady Dzielnicy i Miasta Krakowa „Głos” 8 maja „Unia dąży do stworzenia imperium Europy, rządzonego przez Niemcy i Francję, a Parlament Europejski staje się bezwolną maszynką wspierającą te zamiary. Dlatego Polacy zbojkotują zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego. Nie braliśmy udziału w instytucjach sowieckich, więc i dziś nie będziemy wspierali budowy superpaństwa europejskiego tworzonego kosztem niepodległości państw narodowych”. Antoni Macierewicz w Parlamencie Europejskim „Niedziela" 9 maja „Choroby diabelskie nie są zaraźliwe, ale może nimi zostać dotknięta cała rodzina lub grupa osób. Ten, kto pomaga egzorcyście przy uwalnianiu od złego ducha, musi nieraz przytrzymać opętanego, kiedy się rzuca, oczyścić go, jeśli się pobrudzi itp. Szatan gdy chce być dostrzegalnie obecny przyjmuje wygląd zmysłowy, fałszywy, ale taki, by go zobaczono; może być przerażającym zwierzęciem, strasznym człowiekiem, ale mógłby być również eleganckim panem. Zmienia się w zależności od efektu, jaki zamierza wywołać”. Milena Kindziuk, „Egzorcysta wyznaje” Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pudło za 5 miliardów W grudniu 2002 r. wśród biznesmenów zajmujących się dostawami dla wojska rozeszła się plotka: jeśli Nowakowi uda się doprowadzić do szczęśliwego finału przetarg na transportery dla naszego wojska – może liczyć na generalskie szlify. Przetarg wygrała firma forowana od początku. O tym, czy Nowak zostanie generałem, przekonamy się niebawem, bo 15 sierpnia. Ewentualne szlify generalskie płk. Pawła Nowaka kosztują 4 mld 925 mln zł. Już wysokość tej kwoty sugeruje, że zwalczanie korupcji warto zacząć tam, gdzie decyduje się o takich zamówieniach. W lipcu 2001 r., gdy w zasadzie znany był już wynik wyborów parlamentarnych, ówczesny minister obrony narodowej Bronisław Komorowski wykonał dwa posunięcia kadrowe. Pierwszym było mianowanie swego doradcy płk. Pawła Nowaka na dyrektora Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych (DZSZ) MON. Drugie posunięcie to nominacja dyrektora swego sekretariatu płk. Janusza Paczkowskiego na stanowisko szefa Inspekcji Sił Zbrojnych i zarazem zastępcę dyrektora Departamentu Kontroli MON. Według moich informatorów, miało wówczas dojść do cichej umowy z posłem Jerzym Szmajdzińskim desygnowanym przez SLD na ministra obrony po zwycięstwie lewicy. Komorowski, pewien wyborczej klęski pra-wicy, ale też tego, że zostanie posłem w zamian za pozostawienie na stanowiskach tych dwóch swoich nominantów, obiecać miał Szmajdzińskiemu wsparcie w sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Czy prawda – jest to nie do sprawdzenia. Gdy Jerzy Szmajdziński został ministrem obrony, były minister Komorowski dzięki wsparciu SLD został wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Szmajdziński oszczędził na stanowisku dyrektora od zamówień Nowaka i nadzorującego jego pracę Paczkowskiego. Równie solidnie jak nowy minister przypuszczalnej umowy dochowuje stary. Owszem, wali w nową władzę, ale tak ogólnie, jak cała opozycja. W bezpośredniej krytyce Jerzego Szmajdzińskiego jest bardzo wstrzemięźliwy. Solidnie zaiskrzyło między starym i nowym ministrem tylko raz: poseł Komorowski uprzejmy był stwierdzić, że jeden z przetargów przeprowadzono i rozstrzygnięto z naruszeniem prawa. Według moich informatorów i ekspertów, do których udało mi się dotrzeć – ma zupełną rację. W przetargu tym przynajmniej w 8 punktach zakpiono z ustawy o zamówieniach publicznych i zapomniano, co znaczy słowo "offset". Po wypowiedzi Komorowskiego sprawę podjęła Najwyższa Izba Kontroli. Mowa właśnie o przetargu na Kołowy Transporter Opancerzony (KTO). Zdjęcia te nie były jeszcze nigdzie publikowane. Wykonano je przed 10 tygodniami, rok po "zaliczeniu" testów w Polsce. Wóz wjeżdża do wody tyłem. Gdyby wjechał przodem, silnik zostałby całkowicie zalany przez wodę. Metalowe liny służą do wyciągania "Patrii" z basenu. Śrubki, jakie przymocowano jej we wrześniu ub.r. (przed targami w Kielcach), są zbyt słabe, aby biedactwo wyjechało z basenu ćwiczebnego o własnych siłach. KTO Minister Komorowski powołał płk. P. Nowaka na stanowisko dyrektora DZSZ MON 23 lipca 2001 r. Jak wynika z jego biogramu nadesłanego przez rzecznika MON – jest on oficerem doświadczonym i wszechstronnie wykształconym zarówno przez specjalistów z ZSRR, jak i amerykańskich. Z kursami, które ukończył, mógłby śmiało kierować kilkoma różnymi jednostkami organizacyjnymi MON. Nie podzielam jednak przekonania rzecznika ministerstwa, że ma płk Nowak kwalifikacje do zarządzania departamentem zajmującym się zamówieniami. Na próżno szukać w biogramie wzmianki o wykształceniu ekonomicznym, prawnym bądź kursie z zakresu zamówień publicznych. Niemniej to jemu przypadło kierowanie przebiegiem największych, wielomiliardowych przetargów. Dziewięć dni po nominacji Nowaka na szefa zamówień MON, 2 sierpnia 2001 r., stworzono komisję przetargową ds. przetargu na KTO. 21 sierpnia ogłoszono przetarg, stawiając na czele komisji Nowaka. Kołowy Transporter Opancerzony to maszyna szczególna. Ma pancerz, jeździ po drogach i wertepach, dzięki uzbrojeniu potrafi mordować. Poza tym pływa jak motorówka, pływając strzela, a do tego mieści w sobie od 12 do 15 żołnierzy. Według naszych specjalistów, armia III RP potrzebuje 690 takich maszyn. Powinny być one dostarczane w latach 2004–2013. Część zamówienia stanowić mają wozy bojowe (czyli bardzo solidnie uzbrojone), część zaś wozy bazowe, czyli takie, które będzie można przystosować do celów innych niż bez-pośrednie zabijanie (dowodzenie, zwiad, pomoc techniczna, pomoc sanitarna). Zapomniane zasady W pierwszym etapie dwustopniowego przetargu MON zwróciło się do 5 polskich przedsiębiorstw z propozycją: znajdźcie sobie partne-ra i złóżcie ofertę na dostarczanie polskiej armii KTO. Odpowiedziały trzy: 1.Huta Stalowa Wola (HSW) ze szwajcarskim partnerem, firmą MOVAG, produkującym wozy "Pirania" (używane w USA, Kanadzie, Niemczech); 2.Wojskowe Zakłady Mechaniczne (WZM) z Siemianowic Śląskich z fińskim partnerem, firmą AMV, produkującym wozy "Patria" (pojazd nieznany, jego poprzednik SISU używany jest w krajach skandy-nawskich); 3.Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych (OBRUM) z Gliwic z austriackim partnerem, firmą Steyr, produkującym wozy "Pandur" (używane w USA, Kuwejcie, Belgii, Austrii, Słowenii). O wyniku przetargu decydować miał szereg czynników, ale elementem podstawowym był oczywiście sam produkt. Zawsze w takich sytuacjach sporządza się dokument pt. Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ). Jest to szczegółowe określenie zasad gry. Muszą one być w zgodzie z ustawą o zamówieniach publicznych. W pierwszym etapie przetargu najważniejszy jest sam produkt, czyli parametry taktyczne i techniczne transportera. Jeśli okaże się, że jest on OK, czyli spełnia oczekiwania zamawiającego – może przejść do drugiego etapu. W nim najważniejszymi elementami powinny być: cena wozu i warunki offsetu, czyli to, ile zachodni producent wybrany przez polską firmę zainwestuje w naszej ojczyźnie. Niestety, nie były. Przy maksymalnym zanurzeniu zalany jest właz mechanika. Otwarcie luku spowodowałoby zalanie wnętrza wozu. "Patria" do samolotu transportowego wchodzi "na styk" i jest bez wieżyczki. Z wieżyczką by nie wlazła. Karmieni marzeniami Zakładem, który ma zdecydowanie najsłabsze zaplecze techniczne umożliwiające koprodukcję transporterów, są WZM z Siemianowic Śląskich. Podjęły się one dostarczania fińskiego wozu "Patria". Rzecz jednak w tym, że kiedy ogłaszano przetarg, wóz ten istniał tylko wirtualnie, na deskach kreślarskich. Poprzednik "Patrii", wóz SISU, miał dobre notowania, ale w ogóle nie mieścił się w ramach zamówienia złożonego przez MON. Konkurencja, czyli Szwajcarzy i Austriacy, z rozbawieniem patrzyli na starania WZM z fińskim partnerem. Dodatkową porcję śmiechu dostarczyło wszystkim szczere wyznanie Finów na ich stronach internetowych, że wozu dla naszej armii w zasadzie nie mają, ale będą mieli w 2004 r., kiedy będzie go trzeba dostarczać. Wiadomo było, że "Patria" wygrać nie może, bo ogłoszony przetarg był przetargiem na dostarczanie gotowego produktu spełniającego setki warunków. Nie był to przetarg marzeń, obietnic i zabawa w mierzenie sił na zamiary. Ale Finowie nie odpuszczali. Konkurencja potraktowała to jako swoistą kampanię reklamową mającą ułatwić "Patrii" zdobycie klientów w przyszłości, kiedy produkt powstanie, czyli po roku 2004. Śruba Nastał w końcu dzień prawdy – 4 marca 2002 r., dzień, w którym wszystkie trzy wozy miały się znaleźć w Wojskowym Instytucie Transportu Pancernego i Samochodowego (WITPiS) w Sulejówku i rozpocząć testy. Zjawiła się i "Patria", czym wywołała salwę śmiechu obserwatorów. Wóz był ładny, zielony, ale nie spełniał wymogów Specyfikacji. Był za ciężki, za szeroki i za wysoki, przez co np. nie mieści się w podstawowej wersji samolotu transportowego HERKULES (a na takie czeka nasza armia). Jego ciężar uniemożliwiał założenie dodatkowego opancerzenia (zwiększenie ciężaru spowodowałoby pójście wozu na dno). Posiadał konstrukcję ramową, a nie samonośną (co w praktyce oznacza, że nie może być wozem bojowym). Miał przestarzały układ napędowy (brak "szybkozłączy" znacznie wydłuża czas naprawy w warunkach polowych). I jeszcze jedno: "Patria" nie mogła pływać, bo nawet nie zamontowano w niej śrub. Po 3 miesiącach (w czerwcu 2002 r.) zjawił się w Sulejówku na konferencji prasowej odpowiedzialny za zaopatrzenie szef płk. Nowaka wiceminister ON – Janusz Zemke. Pokazał dziennikarzom pływające transportery. Oczywiście dwa, bo "Patria" nie pływała... Potem wszystkie trzy wozy pojechały na próby polowe na poligon w Wędrzynie. Dwa pływały i nawet strzelały na wodzie. Jeden nie pływał, bo nie umiał. – To była żenada! – śmieje się jeden z obserwatorów tych prób. – Przy wódzie wznosiliśmy toasty: żeby "Patrii" wyrosła śruba! A Finowie ze spokojem wyjaśniali: to nic, wszystko kiedyś zrobimy. Musieli być strasznie przekonujący, bo tak jak Austriakom i Szwajcarom zaliczono im "próby wodne". Ba! wszystko im zaliczono. Coś, czego nie ma, przeszło do drugiego etapu przetargu. Finał Nie ma co przedłużać tej opowieści. "Patria", czyli wóz, którego nie ma, a raczej jest pradziadkiem tego, który ma być – wygrał ogłoszony przez MON przetarg. Dopuszczając do drugiego etapu pojazd nie spełniający warunków Specyfikacji z pierwszego etapu złamano ustawę o zamówieniach publicznych. W finale drugiego etapu przetargu odpowiednio zmieniono jego warunki wstępne. W ogóle nie brano pod uwagę parametrów technicznych. I już! O wyborze zdecydowała cena zaproponowana przez Finów: niższa o ok. 11 proc. od ceny Szwajcarów i o 43 proc. od ceny Austriaków. Austriacy utrzymują, że zostali wykiwani przez swojego polskiego partnera, gliwicki OBRUM, który bez ich wiedzy zawyżył cenę "Pandura" o ok. 24 proc. Szwajcarzy i Huta Stalowa Wola nic nikomu nie zarzucają. Austriacy złożyli skargę do Sądu Arbitrażowego Urzędu Zamówień Publicznych. Arbitraż oddalił ich skargę na procedurę przetargową motywując decyzję tym, że skarżyć może OBRUM. Ten zaś skarżyć nie chce. Założyli więc w sądzie cywilnym sprawę przeciw MON. Dodajmy, że z rozpędu MON zamówił też uzbrojenie w postaci wieżyczki do KTO. Bez przetargu. Jest ona na razie równie wirtualna jak sama "Patria". Dostawcą wieżyczki ma być znakomita włoska firma Otomelara, ale jej fachowcy już dziś uprzedzają, że widzą niejakie trudności. Wyobrażają sobie, by wieżyczka pasowała do "Patrii", gorzej im jednak wychodzi wyobrażenie, by mogła ona "strzelać" zamówionymi już przez MON pociskami typu "Spike" (za 1,7 mld zł). Zdaje się, że decydenci w MON zdali sobie sprawę z faktu, że przegięli. Pan pułkownik Nowak przekonuje w "Trybunie", że wcale nie musi trzymać się zasad, które sam wyznaczył. Ba! udowadnia, że konstrukcja "Patrii" jest "bardzo dobra" i "nowatorska" i dlatego ją wybrano. Innego zdania jest szef Nowaka, wiceminister Zemke: wszyscy musimy wierzyć Finom na słowo, bowiem pojazd spełniający polskie wymagania na razie nie istnieje – wyznał "Polsce Zbrojnej". Który z nich kręci bliżej prawdy – nie wiem. MONstrumie zawyj! 5 mld zł to dużo (1 procencik od tej kwoty to 50 mln zł). Opozycja oskarża o korupcję moich kolegów z lewicy oddelegowanych przez partię do rządu. Dlatego apeluję: poproście opozycję o wyznaczenie trzech niezależnych ekspertów, dajcie im wgląd w dokumentację przetargu i udowodnijcie, że zgodnie z procedurą kupiliście najlepszy produkt na rynku, nie zaś mglistą obietnicę. Ja za 5 mld mogę wam obiecać nawet bojowy wóz międzygwiezdny napędzany promieniami kosmicznymi. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozwodu nie będzie Wbrew czarnym prognozom o rychłym zerwaniu małżeństwa Millera–Pola z Kalinowskim uspokajamy. Jeszcze ten związek się nie rozleci. Chociaż niewiele brakowało. Gdyby głosowanie nad odwołaniem marszałka Borowskiego doszło do skutku – cała zjednoczona opozycja i żywiołowy rozłam w PSL mogłyby doprowadzić do przewagi antyBorowskich głosów. I rozpadu koalicji. Bo kierownictwo SLD zapowiedziało jednoznacznie: koniec Borowskiego, to koniec spółkowania z PSL. Sejm wstrzymał swe obrady, a koalicyjni małżonkowie mają ciche dni. Przerywane subtelnymi już wymówkami. PSL-owcy ślą SLD-owcom pojednawcze sygnały. Jednym z nich jest postanowienie władz naczelnych PSL z zeszłego piątku. Ludowcy zapowiedzieli, że poprą marszałka Borowskiego. Po cichu zaś mówią, że nie za darmo. Chcą głowy znienawidzonego przez nich ministra skarbu Wiesława Kaczmarka. Dla złagodzenia operacji proponują "wyjście honorowe" – połączenie Ministerstwa Gospodarki kierowanego przez Jacka Piechotę ze skarbem Wiesława Kaczmarka. Wtedy nie będzie odwołania, tylko zwyczajne, techniczne wyrotowanie. Do tego mają dwa postulaty, merytorycznymi zwane. Chcą wprowadzenia podatku importowego. Ważnego dla ich elektoratu. Wicepremier minister Belka był temu przeciwny. Elastyczne stanowisko początkowo prezentował Kołodko. Potem zmienił zdanie, bo długoterminowo podatek ten nie daje ekonomicznych efektów, utrudniałby też nasze negocjacje z Unią Europejską. PSL-owcy proponują też zmiany w podatku od indywidualnych dochodów. Chcą zerowej stawki podatkowej dla zarabiających poniżej płacy minimalnej (obecnie brutto 760 zł), czyli dla rzesz rolników-emerytów lub IV progu podatkowego dla najwyżej zarabiających. Wynosiłby 50 proc. dla osób osiągających dochód powyżej pensji Prezydenta RP – czyli jakieś 30 tys. zł miesięcznie. Tych żądań Kalinowski publicznie nie ogłosił, ale od czego "NIE" ma swoje wiewiórki. Klub PSL w swoich żądaniach i radykalizmie nie jest jednomyślny. Za zdecydowanym wyrzuceniem marszałka Borowskiego są posłowie: Janusz Dobrosz, Bogdan Pęk, Zdzisław Podkański, Stanisław Kalemba i Wojciech Zarzycki. Za a nawet przeciw są biznesmeni PSL: poseł Zbigniew Komorowski, właściciel "Bakomy" i Waldemar Pawlak, robiący w giełdach towarowych. Na nasz nos pójdą jednak za władzą, acz potargować się muszą, bo inaczej kupiecki honor nie pozwala. Zdecydowanymi zwolennikami utrzymania koalicji są: lider Jarosław Kalinowski, Eugeniusz Kłopotek, Józef Gruszka, Tadeusz Samborski, Franciszek Stefaniuk. Spraw personalnych PSL-owcy jeszcze teraz nie wysuwają. Nie chcą być oskarżani, iż tradycyjnie tylko o posady im chodzi. Ustalili, że upomną się o nie później. W drugiej turze małżeńskich rozliczeń. SLD-owcy ślą zdradzieckim PSL-owcom twarde, męskie sygnały. Najpierw zjednoczone poparcie dla marszałka Borowskiego, a potem porozmawiamy o przyszłości. Inaczej będzie rząd mniejszościowy albo w ostateczności przyspieszone wybory. Nic nowego, nawet w krajach Unii Europejskiej. Twarde sygnały łączą się z polubownymi SLD-owskimi westchnieniami. Świadczącymi o dobrej woli, że w SLD nikt nie chce zielonych krzywdzić. Nawet kiedy pole manewru mają ograniczone. Pole manewru PSL kurczy się, bo do godzenia małżonków włączył się prezydent Kwaśniewski. Przypomniał liderom Platformy Obywatelskiej, że brak stabilnego rządu może teraz zaszkodzić naszej akcesji do Unii Europejskiej. AntyBorowski sojusz PO z Giertychowską LPR i antyUnijną grupą Pęka w PSL skompromitowałby ponadpartyjny sojusz proeuropejski, którego ogniwem jest PO. Przy okazji przypomniano działaczom tej obywatelskiej partii, iż rekomendowani przez nich ludzie zajmują atrakcyjne posady w spółkach skarbu państwa, nierzadko z poparcia prezydenckiego. Toteż Platforma Obywatelska zapewne nie poprze antyBorowskiego wniosku na kolejnym posiedzeniu Sejmu. Honorowo może się wstrzymać od głosu. Co daje przewagę klubom SLD–UP wzmocnionym dodatkowymi sojusznikami. PSL ma przed sobą jeszcze jedną minę. Po raz pierwszy od przejęcia władzy przez koalicję rządzącą, w czasie ostatniej parlamentarnej zadymy, wszystkie największe media stanęły jednoznacznie po stronie marszałka Borowskiego i SLD, jako gwarantów demokratycznych standardów państwa. Co prawda elektorat PSL nie zaczytuje się stołecznymi gazetami, ale z przyklejoną gębą antypaństwowego, nieodpowiedzialnego ugrupowania trudno żyć. Nastroje koalicyjne i żądania zweryfikują ostatecznie wyniki wyborów samorządowych. One zachęcą PSL albo skutecznie wybiją mu z głowy chęć rozwalenia koalicji, przyśpieszenia wyborów parlamentarnych. One pewnie ostudzą opozycyjne zapały PO i skłonią tych supereuropejczyków do poparcia rządu Millera, nawet mniejszościowego, aż do czasu naszej akcesji do Unii Europejskiej. Rozwodu koalicyjnego przed uchwaleniem budżetu na rok 2003 zapewne nie będzie. Skłóceni małżonkowie wrócą do siebie, choć w przyszłości słodyczy już nie zaznają. Ale czy ktoś zawierając koalicję z PSL liczył na słodkości? Autor : S.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dzień Dziadka Niech się święci 22 Lipca! Coraz więcej obywateli mile wspomina Polskę Ludową. W 2000 r. 57 proc. dorosłych Polaków wskazało na czasy Gierka, jako najlepsze w swoim życiu. W 2002 ponad połowa badanych w podobnej ankiecie wyraziła opinię, że przemiana ustrojowa w 1989 r. przyniosła więcej szkody niż korzyści. Tej części społeczeństwa na pewno zrobiłoby przyjemność przywrócenie święta 22 Lipca. Nawet pod innym niż rocznica PKWN słuszniejszym pretekstem. Idąc tym tropem można znaleźć co najmniej dwa dobre powody do przywrócenia święta 22 Lipca. W tym dniu w 1807 r. w Dreznie Napoleon I cesarz Francuzów nadał Księstwu Warszawskiemu konstytucję własnego zresztą autorstwa. Napoleona kochamy, nawet w hymnie państwowym wspominamy czule, więc czemu nie? 22 lipca 1917 r. komendant Józef Piłsudski został przez Niemców aresztowany i uwięziony w twierdzy w Magdeburgu. Utorowało mu to po kilkunastu miesiącach drogę do władzy. Uwolniony w listopadzie 1918 r. powrócił do Warszawy jako idealny kandydat na naczelnika powstającego państwa polskiego. Jest więc do wyboru zarówno tradycja napoleońskiej chwały orężnej, jak i martyrologia Piłsudskiego, a przy okazji sentymenty do PRL zostałyby uszanowane. Rząd zaś podreperowałby upadającą popularność. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Starosta nieprzeciętnie powiatowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku cd. 23 czerwca, w niedzielę, student pedagogiki Maciej Sz. mówił w "Teleranku" o blogach. 26 czerwca, w środę, ukazał się w "Super Expressie" artykuł na temat tego programu, który rozpętał burzę. Telewizję oskarżono o rozpowszechnianie pornografii. 25 lipca, w artykule "Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku" opisaliśmy nieznane szczegóły tej afery. Tego samego dnia przyszedł do redakcji list: Nie wiem, czy jest sens pisania tego listu. Na pewno narażę się na złośliwe reakcje, ale postanowiłam zaryzykować. Na początek się przedstawię. To ja jestem Małgorzatą z Siedlec. Ja naprawdę istnieję, nie zostałam wymyślona. Od razu wspomnę, że jestem czytelniczką "NIE" i nie należę do grona dewotek, zwolenników pana Rydzyka i jemu podobnych. (Zabrzmiało jak usprawiedliwienie). Wczoraj przeczytałam artykuł pana A.K. zatytułowany "Fiku-miku jestem w twoim pamiętniku". Zdziwił mnie brak profesjonalizmu autora. Mam śmiałość uważać, że jeżeli o czymś się pisze, powinno się ten temat lepiej poznać. Pan redaktor tego trudu sobie nie zadał. Już wyjaśniam, dlaczego tak sądzę. Po pierwsze, niewiele wie o prowadzeniu bloga – internetowego pamiętnika. Ma oczywiście do tego prawo (on również nie oglądał przecież tego "Teleranka", a tam o tym mówiono), ale jeżeli chce o nim pisać, powinien zapoznać się z techniką jego prowadzenia. Żeby wejść na strony bloga, nie trzeba znać jego hasła. Wystarczy znać imię (ksywę) jego autora, wpisać prosty adres (imię. blog. pl). I już wszystkie zapiski stoją przed nami otworem. Hasło potrzebne jest tylko autorowi bloga do pisania notatek. Aby napisać do nich komentarz, wystarczy wstukać wspomniany adres. Każdy, kto oglądał "Teleranek", mógł bez trudu dotrzeć do zapisków pana Macieja. Przynajmniej przez trzy dni od programu. Tak właśnie ja tam dotarłam, a potem redakcja "Super Expressu". Dopiero po ukazaniu się artykułu dostęp do strony został zablokowany i teraz rzeczywiście trzeba znać specjalne hasło, żeby poczytać wspomnienia pana Ebo. Po drugie, pan redaktor A.K. napisał, że "Super Express" łże podając informacje o tym, że na "ekranie pokazywano pornograficzne obrazki". Takich faktów w gazecie jednak nie podano. Z oczywistym zainteresowaniem śledziłam wypowiedzi na ten temat. Skąd więc pan A.K. czerpał swoje informacje? Po trzecie, nie rozumiem argumentu dotyczącego księży pedofili. To, że nie napiętnuje się tych zboczeńców, nie świadczy o tym, że w ogóle powinniśmy znieczulić się na skrzywienia. Używając określenia "skrzywienia", nie miałam na myśli orientacji seksualnej pana Macieja, ale treści, które stały się "dobrem" ogółu zainteresowanych (przez trzy dni). Po czwarte, nie przekonało mnie zapewnienie o tym, że "nasza dziatwa wie doskonale, gdzie szukać wiadomości o seksie". Myślę, że ta "dziatwa" nie ogląda "Teleranka", a jeżeli nawet, nie można założyć, że stanowi 100 proc. widzów tego programu. Wśród oglądających go są na pewno dzieciaki, którym jeszcze seks w głowie nie siedzi, ale wiedzą, co to blog. I weszły w internet poczytać sobie inne "niewinne" notki sympatycznego młodego pana z telewizji. I dowiedziały się nie tylko o tym, co pan Maciej lubi robić, ale również z kim. Ebo śmiało podawał nazwiska osób znanych publicznie (co one na to?) opisując ich upodobania i zachowania. Delikatnie mówiąc, zrobił im wielkie świństwo. Dla dzieci niezła gratka, tym bardziej że znajomymi tego pana są również "idole" (niestety) współczesnych dzieciaków, np. uczestnicy programu "Big...". I nic się nie stało? Ja pozwolę sobie uważać inaczej. Na koniec zgodzę się z jedną z wypowiedzi pana A.K. Uważam, że "Super Express" niepotrzebnie cytował wypowiedzi znalezione w blogu. Też zastanawiałabym się, czy nie jest to rozpowszechnianie pornografii. Czego się nie robi, by przyciągnąć czytelników. Wiem teraz, że napisałam pod zły adres. Każdy popełnia błędy. Może powinnam napisać do Was? (Podlizuję się chyba). I nie nazwałabym się donosicielem. Czy inne osoby powiadamiające Was o różnych aferach też tak nazywacie? Czy też są one wtedy określane informatorami? Chociaż przypuszczam, że to wydarzenie dla Was aferą nie było. Z wyrazami szacunku dla redaktora naczelnego – pana Jerzego Urbana Małgorzata z Siedlec (nadal anonimowa, ciekawe dlaczego?) Od autora: 1) Autorowi wydawało się podejrzane, że napisała Pani do "Super Expressu" zamiast wprost do telewizji. 2) Biuro Łączności z widzami do czasu opublikowania artykułu w "Super Expressie" nie otrzymało żadnego telefonu od telewidzów, co jednocześnie świadczy o braku szkodliwości czynu. 3) Autor nie wierzy w czystość intencji piszących o tej sprawie, natomiast jest przekonany – z czym i Pani się zgadza – że treści obsceniczne, a nie pornograficzne, rozpropagowała prasa, a nie telewizja. 4) Strony internetowe ebo zostały zablokowane natychmiast po otrzymaniu pierwszych sygnałów. 5) W Internecie na każdym kroku czyhają na bogobojną młodzież informacje niespodziewane, czego dowodem niech będzie hasło "Matka Teresa z Kalkuty". Związane z nim informacje są znacznie bardziej gorszące maluczkich niż blogi ebo. 6) Co do hasła, ma Pani rację, natomiast nie ma Pani racji sugerując, że autor nie oglądał "Teleranka". Nagrał go dla swoich dzieci, podobnie jak inne programy dziecięce emitowane w tym okresie, a po tzw. aferze obejrzał na stopklatkach. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O sztuce urządzania pogrzebów Co III RP robi dla policjanta, który poległ na służbie? Nad grobem błyszczy minister i trąby do dęcia. 17 sierpnia zginął od kul cyngli sierżant sztabowy Marek Cekała. Na Boże Narodzenie miał się żenić. Pośmiertnie dostał stopień młodszego aspiranta, złotą odznakę "Zasłużony policjant" i miejsce w alei zasłużonych na cmentarzu w Olsztynie. W dniu pogrzebu zatrzymano ruch w części miasta. Był biskup, salwy, notable z pierwszych stron gazet. – Twoja śmierć, Marku, to kolejne rzucone nam wyzwanie. Zapewniam, że przestępcy zostaną ukarani – mówił nad otwartą mogiłą wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Sobotka. – Twoja śmierć nie będzie nadaremna – wtórował komendant główny policji Antoni Kowalczyk. Od premiera Leszka Millera nadszedł list: Zapewniam o mojej pamięci. * * * 17 sierpnia wypadał w sobotę. Marek Cekała szedł do pracy na dziesiątą wieczorem. Cały dzień spędził z bratem – policjantem z Łomży – na plaży i zwiedzaniu okolicy. Służył w oddziale prewencji olsztyńskiej policji, ale od kilku lat na lipiec i sierpień był delegowany nad Śniardwy. Miasteczko, w którym żyje ok. 4 tys. prawdziwków, w sezonie turystycznym liczy ok. 30 tys. ludności. – Rozstaliśmy się o siódmej. Nocowałem w Szczytnie. W niedzielę po siódmej zadzwoniła matka. "Marek nie żyje". Na miejscu zdarzenia, odgrodzonym taśmą, stały dwa radiowozy. Zwłoki były przykryte workiem – opowiada brat ofiary. Bez trudu zrekonstruował przebieg wydarzeń minionej nocy. Marek Cekała był dysponentem radiowozu. Jeździł z kierowcą, starszym posterunkowym Sławomirem J. Przed dziesiątą odwozili kolegę do domu. Wracając, natknęli się na awanturę w "Okoniu". Właściwie na jej finał. Ktoś krzyczał, mężczyźni biegli w stronę wiaduktu. Sierżant, sądząc, że to drobni złodzieje, ruszył za nimi. Partner miał samochodem odciąć drogę ucieczki. Uciekinierzy przyjechali do Mikołajek, żeby wykonać wyrok. Chwilę wcześniej zastrzelili Jacka Klepackiego, pseudonim Klepak, ściśle związanego z mafią. Klepak miał na swoim koncie tak długą listę grzechów, że nawet do kibla powinien mu towarzyszyć pluton policji. Ale funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego stracili go z pola widzenia. Wystarczyło, że zapuścił brodę i polubił łowienie ryb. Zdaniem mieszkańców Mikołajek, Klepak spędził w miasteczku pół roku. Cekała przebiegł ponad 50 metrów. Nie wyjął broni. Ludzie, którzy siedzieli przy grillu w położonym obok ogródku, słyszeli, że jeden z przestępców ostrzegł: "Stój! Zastrzelę!". Nie zareagował, choć nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej. W Mikołajkach pracuje kilkunastu funkcjonariuszy, którzy mają do dyspozycji trzy kamizelki. Chwilę potem padły strzały. Broń miała tłumik, więc słychać było tylko głuche plaśnięcia. Wśród grillujących była pielęgniarka. Natychmiast pobiegła do rannego. Wtedy zadzwoniła jego komórka. Telefonował dyżurny z Komendy Powiatowej Policji z Mrągowa z ostrzeżeniem, żeby uważać, bo w "Okoniu" użyto spluwy. Przekazała informację, że policjant jest ranny. Kontakt z Cekałą był trudny, wkrótce stracił przytomność. Jak się potem okazało, kula przeszła przez lewe płuco i odbiła się od kręgosłupa. Zdaniem miejscowej gazety, Cekała zmarł po kilku minutach. Zdaniem rodziny ofiary i przedstawicieli policyjnych związków zawodowych, żył prawie godzinę. Karetka przyjechała po pół. W Mikołajkach dyżuruje jedna i wcześniej wezwano ją do "Okonia". Tam lekarz stwierdził zgon Klepaka. – Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, czy Marek Cekała miał szansę przeżyć. Może gdyby natychmiast znalazł się na stole operacyjnym? Jak przyjechałem do Mikołajek, reanimował go komendant miejscowego komisariatu – twierdzi nadkomisarz Wiesław Skudelski, szef mrągowskiej policji. Nie potrafi w minutach określić, ile czasu czekał Cekała na pomoc medyczną. Uważa, że "zrobiono wszystko na miarę możliwości". * * * Związkowcy twierdzą, że kilka dni po zabójstwie jakieś 200 metrów od miejsca, w którym padł Cekała, dziecko znalazło czapkę należącą do bandyty, co źle świadczy o jakości policyjnych oględzin miejsca zdarzenia. Utrzymują, że oddział prewencji KWP ruszył do pracy dopiero w godzinach południowych w niedzielę. Prokuratura Okręgowa w Olsztynie "dla dobra śledztwa" nie chciała zweryfikować tych informacji. Wiesław Skudelski stwierdził, że nie wystawiał blokad, ponieważ drogę Mrągowo – Mikołajki i tak zapchała policja, która jechała na miejsce tragedii. Mrągowska policja nie obstawiła dróg do Pisza, bo w tę stronę granica powiatu kończy się tuż za Mikołajkami. Leszek Wenerski, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Olsztynie, utrzymuje, że blokady wystawiono jakieś trzy godziny po zdarzeniu. Trzy godziny to jest akurat tyle, żeby spokojnie dojechać z Mikołajek np. do Warszawy. * * * Mikołajki są uważane za letnią stolicę mafii. Posterunek jest czynny do 16.00. Po czwartej latem dyżurował "patrol dwuosobowy zmotoryzowany". Czytaj: radiowóz i dwaj wypożyczeni z Olsztyna policjanci. Samorząd sfinansował remont pomieszczeń na pokoje gościnne. Na początku 2002 r. dorzucił kilkanaście tysięcy złotych na zakup drugiego radiowozu. Skoda Fabia została kupiona dopiero w październiku, bo inne samorządy skuteczniej walczyły o swoje. Policja ma w Mikołajkach na wyposażeniu jeszcze duży kuter i łódź motorową "Harpun". Służą jednak przede wszystkim do udzielania pomocy zaskoczonym przez burze żeglarzom. Gdy zginął Cekała, nawet nie wyprowadzono ich na wodę, choć przecież tą drogą bandyci też mogli uciekać. Samorządowcy słusznie uważają, że nie wolno wywoływać ich do tablicy z pytaniem o obecność przestępców z grup zorganizowanych. Mieliśmy wprowadzić identyfikatory z napisem "gangster" i "porządny człowiek"? Wiemy, że ci ludzie tutaj przebywali, ale jak możemy temu zapobiec? – dociekał po zdarzeniu zastępca burmistrza Sławomir Gawliński. W sprawie Cekały rajcowie mogli zrobić jedno. Zabrać "Okoniowi" koncesję na alkohol. I zabrali. * * * Ta sprawa będzie wykryta – zapewnił w dniu pogrzebu Cekały Antoni Kowalczyk. Dość szybko uda nam się złapać przestępców. Mówię to na podstawie wiedzy, którą mam od policji – oświadczył Zbigniew Sobotka. Wkrótce po zabójstwie zatrzymano domniemanych sprawców. Trafili do aresztu. Jak się wkrótce okazało, nie mieli nic wspólnego z morderstwem. W trzy miesiące po zabójstwie Prokuratura Okręgowa w Olsztynie odmawia informacji o postępach śledztwa zasłaniając się jego dobrem. Przedłużono je do marca przyszłego roku. Nie pachnie sukcesem. PS W ostatnich latach co roku ginie w Polsce przeciętnie ośmiu policjantów. Starania władz zwierzchnich koncentrują się na pogrzebach. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Plebania i plebs " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papierowy Anschluss Spółka Polskapresse wzięła pod but prasę w Pomrocznej. Dziennikarze skomlą, ale co z tego? W Poznaniu ofensywę spóła rozpoczęła od nabycia „Gazety Poznańskiej” i „Expressu Poznańskiego”. W styczniu 1998 r. prezesem zarządu Prasy Poznańskiej, spółki-córki wydającej oba tytuły, został Yann Gontard, Francuz utrzymujący, że biegle mówi po polsku. Złośliwcy twierdzą, że ponieważ nie za bardzo rozumiał on teksty publikowane w gazetach, zarządził, by „Express” i „Poznańska” były bardziej do oglądania niż do czytania. Nożem w opony Pismaki z „Expressu” od początku obawiały się, że Polskapresse nie będzie miała ochoty na wydawanie dwóch tytułów. – Yann Gontard obiecywał, że dopóki on prezesuje, „Express” będzie się ukazywał jako samodzielny tytuł – mówi pracownik Polskapresse. – Wkrótce, wbrew zapewnieniom, z „Expressu” zrobił wkładkę do „Poznańskiej”. Nikt nie podskakiwał, bo o robotę trudno. Po fuzji nie obeszło się bez zwolnień. Pewien wyrzucony na pysk dziennikarz wziął nóż i podziurawił opony w samochodzie służbowym jednego z szefów. Chciano nawet sprawę oddać do prokuratury, ale jakoś rozeszło się po kościach. Któregoś dnia dziennikarze poprosili Gontarda o podwyżkę. – Prezes uprawiał propagandę sukcesu. Ciągle trąbił o tym, jak to dokładamy konkurencji, że jesteśmy najlepsi itd. A my nic z tego nie mieliśmy. Na spotkanie dotyczące wzrostu wynagrodzeń przyszedł ubrany w kamizelkę kuloodporną. Na głowę założył sobie hełm policyjny, taki z osłoną na twarz. „To na wypadek, jakbyście chcieli mnie atakować”, wyjaśnił. Sądził, że to świetny dowcip. Ale nam się wcale nie chciało śmiać. Podwyżek nie dostaliśmy – opowiada wyrobnik z redakcji. Za Gontarda obowiązywały radosne standardy dziennikarskie: każdy tekst musiał być opatrzony zdjęciem przedstawiającym gęby uśmiechniętych ludzi. Nazywało się to „morda w koszulce”. Ostre teksty nie były mile widziane, bo nie pasowały do przyjaznego imidżu. Taka polityka sprawiła, że dziennikarze sami nałożyli sobie kagańce. Szczekają cicho i zazwyczaj w błahych sprawach. Sieczka albo wylot Od kilku lat Gontard nie jest już prezesem Prasy Poznańskiej. Profil „Gazety” po jego odejściu nieco się zmienił – więcej jest kryminałów i aferek. – O polityce pisze się, ale ostrożnie, żeby przypadkiem się nie narazić – mówi poznański dziennikarz. – Swoje poglądy można w tekstach wyrażać całkiem swobodnie. Pod tym warunkiem, że dotyczą one przyczyny powstania dziury w jezdni. Trzeba się pogodzić z rolą producenta dziennikarskiej sieczki albo odejść. Tylko że nie ma dokąd. W 2003 r. Polskapresse kupiła udziały w „Głosie Wielkopolskim”. Z należącymi do niemieckiej grupy wydawniczej trzema tytułami konkuruje w Poznaniu już tylko regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”. Wściekli na Orklę W cywilizowanym świecie sprzedaż tytułu nie jest prosta. Uznano, że prasa jest istotnym elementem życia społeczno-gospodarczego i nie może ona podlegać wyłącznie prawom wolnego rynku. Dziennikarskie związki zawodowe mają wiele do powiedzenia – jeżeli nie godzą się na sprzedaż gazety, właściciel może im skoczyć. U nas piszący traktowani są jak trzoda. Niedawno we Wrocławiu norweska Orkla sprzedała „Słowo Polskie” i „Wieczór Wrocławia” spółce Polskapresse. Razem z żywym inwentarzem. Dziennikarze protestowali. Obawiali się, że stracą pracę albo staną się tępym narzędziem służącym do „wytwarzania produktu prasowego”. Zwrócili się o pomoc do norweskiego syndykatu dziennikarskiego. – Norwegowie, którzy piszą dla Orkli, nie mogli się nadziwić, że tak nas traktuje ich firma. U nich to byłoby nie do pomyślenia – opowiada dziennikarz „Wieczoru Wrocławia” (rozmawiamy konspiracyjnie w „PRL” – malowniczej knajpie wrocławskiej). Ale na nic się to zdało – Niemcy kupili od Norwegów oba tytuły. Na łamach „Dagens Naeringsliv”, norweskiej gazety należącej do Orkli, ukazała się publikacja „Polska wściekłość na Orklę”: Zatrudnieni w dwóch dotąd Orklowskich gazetach w Polsce oskarżają norweski koncern medialny o zdradę i tchórzostwo. Zysk Orkli ze sprzedaży obu wrocławskich gazet wynosi ok. 50 milionów koron (ok. 25 mln zł – przyp. M.M.). (...) Aleksander Gleichgewicht (działacz „Solidarności”, który przyczynił się do budowy siły Orkli w Polsce – przyp. M.M.) jest bezlitosny w swej charakterystyce byłego pracodawcy Orkla Media w związku ze sprzedażą gazet „Słowo Polskie” i „Wieczór Wrocławia” (...). – Orkla podwinęła ogon pod siebie, wzięła pieniądze i znika – mówi Gleichgewicht. Według informacji „Dagens Naeringsliv” cena leżała w przedziale między 90 i 100 mln koron norweskich – mniej więcej dwa razy więcej, niż Orkla wcześniej zapłaciła za gazety. Nikczemne śrubki Po transakcji w Internecie pojawiły się komentarze: - Dziennikarzom współczuję, bo w „Polskapresse” zrobią z nich nic nie znaczące śrubki, a ponieważ rynek pracy właśnie upadł (bo niby gdzie mają przechodzić i w ramach czego konkurować), więc będą musieli być cisi i potulni. - Dziennikarze „Słowa Polskiego” i „Wieczoru Wrocławia”... nareszcie będą zarabiać tak jak w „Gazecie Wrocławskiej” (kupionej przez Polskapresse już wcześniej – przyp. M.M.); 1400 zło-tych za miesiąc... nieważne jak, nieważne ile... zawsze tyle samo. – Na razie za wcześnie, żeby jednoznacznie ocenić, jak Polskapresse nas traktuje – mówi dziennikarz z „Wieczoru Wrocławia”. – Ale zmierza to w złym kierunku. Na przykład szefostwu nie podoba się, gdy ktoś pije kawę z dużego kubka. Bo żłopanie trwa zbyt długo i na dodatek po dużej kawie dłużej się sika. A to niedobrze, bo przecież czas to pieniądz. Przedtem w redakcji panowała rodzinna atmosfera. Teraz trwa wyścig szczurów. Pracownicy boją się rozmawiać, bo wokół pełno szpicli gotowych donosem ratować tyłek. I trudno się dziwić, bo we Wrocławiu wszystkie tytuły – poza lokalnym dodatkiem do „Wyborczej” – połknęli już Niemcy. Kapusta z Kwaśniewską Polskapresse to działająca w Polsce grupa wydawnicza należąca do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau. Na początku lat 90. zaczęła kupować polskie czasopisma lokalne. Dziś Polskapresse zdecydowanie dominuje na rynku prasowym. Wydaje 12 gazet codziennych o łącznym nakładzie przekraczającym 800 tys. egzemplarzy. Do tego jest właścicielem 3 bezpłatnych tygodników oraz 3 tygodników telewizyjnych (2600 tys. nakładu) oraz trudnej do ustalenia liczby tygodników lokalnych. Trudnej do ustalenia, bo żeby uniknąć podejrzeń o praktyki monopolistyczne, niektóre tytuły kupowane są prywatnie przez członków zarządu Verlagsgruppe (np. „Gazeta Olsztyńska”). Zasięg „Gazety Wyborczej” wynosi ok. 18 proc. Zasięg wszystkich tytułów wydawanych przez Polskapresse – ponad 20 proc. Ale przepisy antykoncentracyjne w słynnej wałkowanej przez komisję śledczą ustawie były wycelowane w Agorę. W myśl tych zapisów Michnik nie mógłby kupić Polsatu, mógłby natomiast bez żadnych przeszkód telewizję Solorza łyknąć koncern z Passau. Zwrócił na to uwagę Juliusz Braun, gdy jeszcze był przewodniczącym KRRiTV – regulacje prawne umożliwiające nabycie Polsatu przez Polskapresse, a uniemożliwiające kupno Agorze określił jako dyskryminujące. Przychylność rządzących niemiecki koncern zawdzięcza swej daleko posuniętej poprawności politycznej. Kapitalistom z Passau kompletnie wisi, w jaki sposób trzepią kapustę. Jest moda na papieża? Proszę bardzo – sprzedają papieża, ale może być też Małysz albo Kwaśniewska. Do wyboru. Pryszcz Polskapresse dopiero od niedawna stała się przedmiotem intensywnego zainteresowania Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Trwają postępowania antymonopolowe w Poznaniu i we Wrocławiu. Jak się dowiedzieliśmy w UOKiK, 6 lutego 2003 r. zostało wszczęte postępowanie wyjaśniające przez delegaturę urzędu w Poznaniu. Wówczas „Głos Wielkopolski” nie był jeszcze własnością Polskapresse, ale chodziło o ustalenie, co się stanie na rynku w przypadku przejęcia tego tytułu przez niemieckie wydawnictwo. Postępowanie potwierdziło, że w przypadku dokonania koncentracji obu tytułów („Gazety Poznańskiej” i „Głosu Wielkopolskiego” – przyp. M.M.) uzyskałyby one silnie dominującą pozycję rynkową (udziały w rynku: sprzedaży prasy – ok. 74%, sprzedaży powierzchni reklamowej – ok. 76%) – stwierdził UOKiK. I co? I nic. Wkrótce Polskapresse kupiła udziały w spółce wydającej „Głos Wielkopolski”. Wygląda na to, że Polskapresse ma gdzieś ustawę antymonopolową i UOKiK. Podczas trwania postępowań wszczętych przez poznańską delegaturę urzędu niemiecka grupa wydawnicza w podobnych okolicznościach jak w Poznaniu podporządkowała sobie rynek prasowy we Wrocławiu. Ponoć postępowanie antymonopolowe prowadzone przez tamtejszą filię UOKiK jest bliskie zakończenia. Jest to efekt zbyt miękkich sankcji. Z wyjaś-nień UOKiK wynika, że może on na firmę łamiącą przepisy antymonopolowe nałożyć karę pieniężną do 50 tys. euro, a w ostateczności określić warunki przywrócenia konkurencji na rynku, np. poprzez przymusowy podział nielegalnie połączonego przedsiębiorstwa albo obowiązkowe zbycie części lub całości spółki. Kara w wysokości do 50 tys. euro dla firmy, która kupuje gazety za 50 mln zł, to pryszcz. W Sejmie trwają prace nad nowelizacją ustawy. UOKiK chce, żeby maksymalny wymiar grzywny wynosił 500 tys. euro. Też pryszcz. Tylko trochę większy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tchórza woń Gorący obrońca Nieznalskiej zrezygnował z robienia jej wystawy, gdy tylko LPR tupnęła nóżką. O Dorocie Nieznalskiej i jej instalacji „Pasja”, czyli męskich genitaliach umieszczonych na krzyżu – za co została skazana w pierwszej instancji na kilka miesięcy pracy przymusowej – pisaliśmy w „NIE” dwukrotnie (nr 15 i 41/2002). Zresztą kto o Nieznalskiej nie pisał, kto jej nie brał w obronę, kto podłego wyroku nie komentował. Niemal wszyscy światli, niemal cały artystyczny świat wystąpił przeciwko nakładaniu wędzidła sztuce współczesnej. Chcę tylko nieśmiało przypomnieć – będzie to ważne potem – że tygodnik „NIE” naśmiewając się z prokuratury, która akt oskarżenia sporządziła, i sądu, który ten absurdalny wyrok wydał, zachował trzeźwość myśli pisząc, że przecież pomysł zamieszczenia kutasa na krzyżu to nie jest żaden pomysł, to banał w historii działań plastycznych już oklepany. A samej „Pasji” Nieznalskiej do bycia sztuką przez duże „S” naprawdę wiele brakuje. LPR i polski wymiar sprawiedliwości dostarczyły tylko autorce niezasłużonej klaki. Artystka społeczno-użyteczna Nieznalska, skazana przez sąd na wykonanie prac społeczno-użytecznych, chcąc najwyraźniej pozostać w zgodzie z polskim wymiarem sprawiedliwości, zaczęła przygotowywać na połowę listopada wystawę swoich prac w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku (mieszczącym się w budynku zwanym nomen omen Baszta Czarownic). Uznając to za pracę jak najbardziej użyteczną. Słupsk został wybrany przez Nieznalską prawidłowo – jako matecznik posła Roberta Strąka i miasto, w którym Liga Polskich Rodzin cieszy się sporym wzięciem. Strąk o mały włos nie wygrał wyborów na prezydenta miasta z obecnym włodarzem pochodzącym z SLD, brakowało mu 3 proc. poparcia. Mógłby więc sam Strąk i jego ligusy tym skuteczniej Nieznalską w Słupsku kontrolować, uważniej się przypatrywać, lepiej ją poznać, a być może – niezbadane są wyroki niebios – w końcu po chrześcijańsku wybaczyć. To, co działo się dalej, opisała cała prasa. My jednak uzupełnimy relacje o nieznane opinii publicznej szczegóły. Strąk ma poniekąd rację Strąk, jak tylko zwąchał, że Nieznalska szykuje mu pod nosem wystawkę, machnął list do marszałka województwa pomorskiego Jana Kozłowskiego, aby ten planowany projekt poddał prewencyjnej kontroli (galeria w Słupsku podlega marszałkowi). Aby, broń Panie Boże, znowu jakie licho nie opanowało artystki, i aby jej duszy oraz dusz potencjalnych widzów (należy się domyślać, również samego Strąka) nie narazić na grzech obrazy uczuć. Marszałek miał skontrolować, czy na planowanej wystawie będzie objęta wyrokiem sądu „Pasja”. I tylko tyle chciał poseł Ligi Polskich Rodzin. Lepiej dmuchać na zimne. Poseł Strąk ma rację. Gdyby odwirować od zagadnienia planowanej wystawy Doroty Nieznalskiej wszelkie religijne i polityczne konteksty, to autorka jest osobą skazaną przez sąd RP (choć jeszcze nie prawomocnym wyrokiem). Trzeba na nią uważać. I z takiej pozycji poseł pisał do marszałka. Na tym polega śmieszność tej sytuacji. Obrońca z mysiej dziurki Marszałek pomorski odmówił zrobienia kontroli uznając widać, że nie chce się ośmieszać w roli cenzora. Dyrektor Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej Władysław Kaźmierczak poszedł jednak dalej. Odwołał wystawę. Jak twierdzi w lokalnej prasie, sam z siebie, bo nikt na niego nie naciskał. Ot, aby uniknąć niepokojów społecznych i pikietowania galerii. Czy dyrektor Kaźmierczak jest członkiem albo sympatykiem LPR? Nie! Był członkiem Unii Wolności. Czy jest może związany z lokalnym kółkiem różańcowym? Nie! Zawsze był związany ze środowiskiem liberalnym. W katalogu do wystawy „Sztuka przez duże G” pisał: (...) galerie powinny sobie wywalczyć eksterytorialność. Bo taki jest ich sens. Galerie i muzea powstały w opozycji do sztuki pałacowej i kościelnej (...). Gdy wybuchła awantura o „Pasję” Doroty Nieznalskiej, był jednym z najzagorzalszych, najgłośniejszych obrońców artystki. W kwietniu 2002 r. w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie razem ze swoją koleżanką Ewą Rybską wykonał performance w obronie artystki od krzyża i penisa (dyrektor Kaźmierczak sam jest artystą, jednym z bardziej znanych performerów w kraju). Pokaz Kaźmierczaka w Krakowie polegał m.in. na tym, że dyrektor-artysta położył się krzyżem na podłodze i pełzając na brzuchu powoli zjadł krzyż z usypanych wcześniej płatków kwiatów, krztusząc się przy tym i plując. Po czym wstał i stał chwilę także w postaci krzyża. W trakcie pokazu rozdawano widzom ulotki informujące o całej sprawie z Nieznalskąi nawołujące do jej obrony. Kaźmierczak, rzecz jasna, jest jednym z sygnatariuszy apelu w obronie Nieznalskiej. Mało tego. Prowadzi internetowe pismo o sztuce „Hysterics”, którego ostatnie wydanie, jakie można znaleźć w sieci, w znacznej mierze poświęcone jest właśnie Nieznalskiej. W manifeście programowym „Hysterics – On Line Art. Magazine” Władysław Kaźmierczak napisał: Będziemy histerycznie krzyczeć i zadawać trudne pytania. Wszystkim. Sobie również. Sobie, zdaje się, już to pytanie zadał. I odpowiedział. Sztuka współczesna i kruchta 20 września tego roku w Poznaniu odsłonięto nową instalację malarską Leona Tarasewicza. Instalacja polegała na pomalowaniu w żółte i zielone pasy fasady gmachu poznańskiej opery. Ponieważ koszt tej operacji wyniósł 150 tys. zł, w mieście słynnym z oszczędzania i gospodarności rozpętała się dyskusja. Działacze Ligi Polskich Rodzin nie byliby sobą, gdyby nie zabrali głosu na ten temat, w końcu z obcowaniem ze sztuką współczesną mają już spore doświadczenie. Skutecznie zaczęli zwalczać w sztuce chuje, kutasy, penisy, teraz postanowili zabrać się za kolorowe paski. Tradycyjnie więc zaprotestowali. Na razie nie słychać, aby chcieli podać Tarasewicza do sądu. Ale to dopiero trzy tygodnie od wernisażu minęły, więc jeszcze jest czas. Byłby to więc przypadek zgodny z kazusem Nieznalskiej. Pasy na poznańskiej operze można jeszcze oglądać (chyba, że to szybko zamalują). Rada programowa V Triennale Sztuki Sacrum w Częstochowie poprosiła malarza Andrzeja Urbanowicza z Katowic o przekazanie swojego obrazu na wystawę. Wystawa zorganizowana we wrześniu (czysty przypadek, że otwarcie nastąpiło także 20 września) tego roku w Miejskiej Galerii Sztuki miała przebiegać pod hasłem „Ku cywilizacji życia”. Urbanowicz jak najbardziej obraz dał i dodatkowo wyszukał taki, który nawiązywałby do głównego hasła tegorocznego triennale. Obraz przedstawia oko-waginę, a tytuł, jaki artyst nadał dziełu, brzmi „Wielka pizda szczająca na świat”. Wprawiło to w lekką konsternację organizatorów wystawy, zwłaszcza że w komitecie honorowym triennale zasiada sam przeor jasnogórskiego klasztoru. Przed zaproszeniem przeora na oglądanie – w przekonaniu, że ten nie skuma tego, co widzi – zmieniono tylko podpis pod obrazem dając mu tytuł „XXX”. Oczywiście, zrobiono to bez wiedzy autora. Urbanowicz powiedział częstochowskiemu dodatkowi do „Gazety Wyborczej”, że w rozmowie telefonicznej sugerowano mu co prawda, że to, co daje na wystawę, ma być przyzwoite, ale że on ma głęboko, czy przeor patronuje czy nie, i że daje na wystawę to, co dać ma ochotę. Dlatego zmiana tytułu bez jego wiedzy go oburzyła. Pojawiły się sugestie, że artysta może oddać sprawę do sądu, byłby to więc przypadek odwrotny do Nieznalskiej. Obrazy na V Triennale Sztuki Sacrum, w tym obraz Andrzeja Urbanowicza, można oglądać w Częstochowie do 30 listopada (chyba że obraz wcześniej zdejmą). Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z pudła do gabloty Jak ktoś raz przywyknie do zapachu nafty, to nawet prokuratura go od niej nie odstawi. W "NIE" opisywaliśmy kariery panów Stanisława K. (38 lat) i Romana M. (41 lat). Przypomnijmy, w 1990 r. założyli spółkę Tankpol w Szczucinie pod Tarnowem. Handlowali paliwami, samochodami Daewoo, sprzętem rolniczym. W 1995 r. kupili w Widełce pod Kolbuszową byłą bazę asfaltów i tam powstała firma PetroTank – obecnie ogromny magazyn paliw. Później 60 proc. udziałów w PetroTanku kupiła za 7 mln zł Petrochemia Płock. I tak dwóch biznesmenów z dnia na dzień stało się bogatymi ludźmi. Ustawili sprawę z Orlenem tak, że to Tankpol decydował, kto będzie prezesem PetroTanku. Został nim Stanisław K. Drugi, Roman M., prezesował w Tankpolu. Faceci znani byli z tego, że mają prawicowe sympatie i rozległe koneksje. Aleksander Grad, dziś poseł PO z Tarnowa, kiedy był jeszcze podsekretarzem stanu w Ministerstwie Zdrowia w czasach Cegielskiej, co czwartek meldował się w Szczucinie, siedzibie PetroTanku. Przyjeżdżał rządową Lancią, rzecz jasna. Brudy na wierzchu Pod koniec ubiegłego roku Wydział Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie postawił obu panom zarzuty m.in. prania brudnych pieniędzy. Według prokuratora polegało ono na tym, że K. i M. kupowali wyposażenie do stacji paliw, ale faktury przechodziły przez cypryjską spółkę – własność K. i M. Ta narzucała ogromną marżę i sprzedawała ten sam towar polskim spółkom powiązanym z K. i M. W ten sposób wyprano około 1,5 mln zł. Zarzuty sąd uznał za na tyle poważne, że wsadził gości do aresztu. Nie pomogła nawet propozycja wpłacenia ogromnej kaucji. Za to ruszyli na pomoc polityczni przyjaciele – politycy i urzędnicy państwowi. Do sądu sypnęły się poręczenia: posłów Grada z PO, Jana Tomaki z PiS, prawicowego senatora Mieczysława Janowskiego i Bolesława Łączyńskiego, wójta gminy Szczucin. Na łamach lokalnej prasy politycy grzmieli: jak prezesi PetroTanku będą siedzieć, to padnie firma i setki ludzi straci pracę. Te wszystkie gesty może nie od razu pomogły kiblującym, ale na pewno pomogły posłom i wójtowi. Zaraz po poręczeniu robotę w Orlen PetroTanku znalazł zięć posła Tomaki, Wojciech, a wójt z woli ludu przestał być wójtem, ale dostał robotę w Kielcach. Jest dyrektorem tamtejszego oddziału PetroTanku. Co na to PKN Orlen? "Rzeczpospolita" (19.11.2002, "Cypryjskie interesy paliwowego holdingu"): Orlen był zadowolony, że spółka dynamicznie się rozwija i nie interesował się co dzieje się w jej otoczeniu. W koncernie twierdzą, że nie wiedzą o przestępczej działalności Stanisła-wa K. Przyjęli do wiadomości jego oświadczenie złożone jeszcze przed nakazem aresztowania K., że stawiane mu zarzuty "nie mają związku z działalnością spółki Orlen Petro Tank". Stanisław K. stracił stanowisko prezesa w Orlen PetroTanku, kiedy już siedział w pierdlu. Według naszych informacji PKN Orlen już przejął lub jest w trakcie przejmowania za długi Tankpolu brakujących mu 40 proc. udziałów. W umowie przewłaszczenia czytamy, że: z wyjątkiem powiązań wynikających z umowy przewłaszczenia udziałów (...) nie istnieją żadne inne powiązania pomiędzy emitentem i osobami zarządzającymi lub nadzorującymi emitenta a przewłaszczającymi udziały. Tłumacząc: PKN Orlen odciął się urzędowo od gości z poważnymi zarzutami. To bardzo fajny patent: w firmie należącej do Orlenu mają miejsce machlojki na dużą skalę. Prokuratura stawia tak poważne zarzuty, że każda normalna firma, dbająca o swój wizerunek, natychmiast rozpirzyłaby wszystkie układy personalne w drobny mak i jeszcze długo przepraszała, że żyje. A tutaj nic takiego się nie dzieje. Mało tego. Na nasze pytanie do Zarządu PKN Orlen, jak skomentują fakt zatrudnienia faceta, przeciwko któremu toczy się postępowanie prokuratorskie mające ścisły związek z jego dotychczasową działalnością jako prezesa PetroTanku, Biuro Prasowe Orlenu odpowiada nam: ...informujemy, iż z posiadanej przez PKN Orlen wiedzy wynika, że postępowanie prokurtorskie w sprawie p. Stanisława K. w żadnym aspekcie nie dotyczy działalności spółki ORLEN PetroTank ani działalności p. K. w okresie sprawowania funkcji prezesa zarządu tejże spółki. Obecnie p. K. jest pracownikiem firmy ORLEN PetroTank. Ani jednego zdania prawdy. Postępowanie prokuratorskie dotyczy działalności PetroTanku i działalności Stanisława K. jako jej prezesa. Biuro Prasowe Orlenu zachowuje się idiotycznie, bo wystarczy zajrzeć do gazet, zadzwonić do prokuratora w Rzeszowie, żeby wiedzieć, że Orlen jest uprzejmy kłamać w żywe oczy. Jeżeli taka jest wiedza PKN Orlen, to niech lepiej zajmą się skręcaniem cygaretek z biletów tramwajowych na spoconych udach prezesów, a nie poważnym biznesem. Po staremu Nowym prezesem Orlen PetroTanku został Jarosław Wasiłek. To jest koleś, który był zaufanym Stanisława K. To K. sprowadził go do roboty w PetroTanku z posady urzędnika gminnego w Kolbuszowej. Prokurator badając nowe wątki przesłuchał w tej sprawie Edwarda Brzostowskiego, b. posła SLD, obecnie burmistrza Dębicy. Postawił mu zarzuty fałszowania faktur i związek z "cypryjską aferą". Gdy tylko sprawa przycichła, 28 lutego br. panowie Stanisław K. i Roman M. opuścili areszt odchudzeni nieco na więziennym wikcie. Uchylił go prokurator, co nam oficjalnie potwierdził. Nie chciał jednak powiedzieć dlaczego. Niedługo po wyjściu z pierdla Stanisław K. został doradcą nowego zarządu Orlen PetroTanku w Widełce. Jeździ porządnym, służbowym Lexusem. Tym samym, który kupił za niecałe 500 tys. zł, kiedy jeszcze był prezesem Orlen PetroTanku. Przecieracie oczy? Facet ma zarzuty prania brudnej kasy, a mimo tego dostaje posadę doradcy zarządu firmy należącej do PKN Orlen – firmy państwowej. Płacą mu wysoką miesięczną pensję. Z naszych informacji wynika, że K. faktycznie w dalszym ciągu rządzi PetroTankiem. Tak jak do tej pory. I tak jak dawniej nieco niekonwencjonalnie pracuje tam dwóch panów z działu marketingu. Waga: 140 i coś koło 100. Ulubiona marka auta: BMW. Ulubiona marka dresów: adidas. Specjalność: w ryja. Znaki szczególne: brak szyi. Ci dwaj etatowi pracownicy nadal zajmują się przypominaniem spóźnialskim – prowadzącym interesy z PetroTankiem biznesmenom – o przykrym obowiązku płacenia szmalu. Opornych leją. Panowie, jak wspomnieliśmy, mają firmowe czarne BMW serii 3 i jeżdżą "robić interesy" we dwóch: jeden bowiem myśli, a drugi prowadzi. Nie wiemy, który z nich nie ma prawa jazdy i który nosi kij bejsbolowy. Słowo skandal jest słowem delikatnym na określenie takiej chorej sytuacji w firmie. Mamy zatem kilka pytań do PKN Orlen. Dlaczego państwowy gigant daje się tak dymać i zatrudnia podejrzanych facetów na etatach w spółce-córce? Czyżby K. miał aż tak szerokie plecy i wpływowych przyjaciół? A może K. sypał w prokuraturze nazwiskami osób bardziej od niego wpływowych? Może ktoś, do kurwy nędzy, zada sobie w końcu pytanie i połączy dwa wątki: 20 mln zł, które wyparowały z Orlenu na kampanię Mariana Krzaklewskiego, ze Stanisławem K. oraz jego kolegą – facetami o prawicowych sympatiach i powiązaniach zamieszanych w wyprowadzanie i pranie szmalu. Bo cały czas odnosimy wrażenie, że władze Orlenu trzymają się zasady "żyj i daj żyć innym". Bo za jakiś czas przecież sytuacja może się odwrócić, a nowi szefowie Orlenu już o prawicowej proweniencji może też dadzą pożyć lewusom w jakiejś spółce-córce. Z wdzięczności za dzisiejszą głuchotę i ślepotę. Układ taki. Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Katiusza Busha " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Życie seksualne chrześcijan Samotnicy i katolicy w jednym! Nie dla was Kopenhaga! Na Wyspach Duńskich sporym powodzeniem cieszy się specjalna strona internetowa kristendating.dk, na której partnerkę może znaleźć porządny chrześcijanin lub porządna chrześcijanka – partnera. Przymiotnik "spory" jest w tym wypadku względny, gdyż mowa o ok. siedmiuset zarejestrowanych osobach poszukujących partnera lub partnerki o podobnie zawężonych poglądach. Jak powiedział Karsten Moeller, twórca kristendating.dk, oczekiwania w momencie zakładania strony przed czterema miesiącami były znacznie skromniejsze – spodziewano się, że ze strony korzystać będzie od 200 do 300 osób. Inny powszechnie znany i używany przez większość poszukujących partnera Duńczyków portal o nazwie dating.dk ma nieco ponad pół miliona zarejestrowanych użytkowników. Umożliwia szukanie partnerów we wszelkich możliwych konfiguracjach, tj. oprócz par "klasycznych" także pana do pana, pani do pani, pana lub pani do pary, pary do pary itd. A ponieważ takie możliwości już na wstępie zniechęcały do korzystania z tej strony garstkę chrześcijańskich poddanych JKM Małgorzaty II, stąd powstała idea stworzenia wyznaniowego portalu dla samotnych. Jak widać, w liczącej 5,3 mln mieszkańców Danii jest takich samotnych i kierujących się chrześcijańskimi przykazaniami zaledwie kilkuset. Warto przy tej okazji zauważyć, że w nazwie portalu mowa o chrześcijanach, a nie o katolikach. Szanse tych ostatnich – zwłaszcza gdyby poglądami zbliżeni byli do najbardziej ortodoksyjnej, polskiej odmiany katolicyzmu – na znalezienie partnera w Danii przez Internet są niezwykle ograniczone. Duńscy katolicy nie są fanatykami i w razie potrzeby nie tylko nie wahają się przed rozwodem, ale przede wszystkim, jak wszyscy inni Duńczycy, stosują znane współczesnej medycynie i powszechnie dostępne w aptekach środki antykoncepcyjne. Nie protestują też (być może jedynie z obawy przed ośmieszeniem się) przeciwko prowadzeniu w szkołach wychowania seksualnego dla dzieci i młodzieży. Jako realiści nie próbują też nakłaniać młodzieży do tzw. przedmałżeńskiej czystości. I można przypuszczać, że podobnie jak inni poddani JKM Małgorzaty II w sytuacji podbramkowej również korzystają z ginekologicznych metod przywracania miesiączki. Co przychodzi im o tyle łatwiej, że przed upływem 12 tygodnia ciąży szpitale na Wyspach Duńskich wykonują zabiegi aborcji na każde żądanie kobiety, a przy tym bezpłatnie. W minionym roku, po 30 latach obowiązywania przepisów zezwalających kobietom na usuwanie niechcianej ciąży na każde życzenie kobiety, dokonano nieco ponad 15 000 takich zabiegów. Ich liczba od roku 1972 systematycznie spadała od początkowych blisko 30 000 rocznie do niecałych 20 000 pod koniec lat 90. Zdaniem socjologów i lekarzy, działo się tak wskutek coraz lepszej informacji o potrzebie i metodach zapobiegania niechcianej ciąży i dzięki coraz większej dostępności coraz lepszych środków antykoncepcyjnych. Wprowadzenie kilka lat temu coraz częściej i chętniej stosowanej słynnej tabletki "dzień po" spowodowało skokowy i znaczny spadek aborcji. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szpieg bez reform cd. Przed tygodniem Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że nie będzie dalej sprzeciwiać się reformie służb specjalnych, w tym podległych mu Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI). Stanowisko MON nie jest zaskoczeniem. Potwierdza jedynie nasze tezy sprzed pięciu tygodni ("NIE" nr 8/2002), że szlag trafił 4 lata dyskusji o reformie służb specjalnych i że cała reforma gówno w służbach zmieni, bo w praktyce robiona jest "pod" konkretne osoby. Kulawy projekt reformy specsłużb został pozytywnie zaopiniowany przez rząd i trafił już do Sejmu – do Komisji ds. Służb Specjalnych. Informujemy więc. Członków Komisji, że nie mają w zasadzie nad czym główkować. Komunikatowi MON towarzyszyło już rozdanie stanowisk*. Agencja Wywiadu (AW). Na czele tej najpotężniejszej Agencji stanie cywil (wymóg ustawy) Zbigniew Siemiątkowski. Projekt ustawy o reformie specsłużb bardzo lakonicznie określa zasady finansowania nowej Agencji oraz daje jej możliwości prowadzenia niektórych działań także na terenie kraju. Uczyni to z Siemiątkowskiego najmocniejszą osobę w polskich tajnych służbach. Zajęcie się przez niego wywiadem stworzy mu też możliwość "umycia rąk" od związków ze środowiskiem, na którym przez 4 ostatnie lata bazował – Stowarzyszeniem Byłych Oficerów UOP. Wojskowe Służby Informacyjne (WSI). Ich szefem w dalszym ciągu będzie Marek Dukaczewski. Ze swojej formacji straci on około 90 specjalistów ds. wywiadu, którzy przejdą do Siemiątkowskiego, ale będą tam jedynie oddelegowani z MON. Będzie więc dysponował pełną wiedzą o działaniach konkurencyjnej służby. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW). Na jej czele stanąć ma również cywil (znowu wymóg ustawy), prokurator Zbigniew Goszczyński, były zastępca prokuratora okręgowego w Warszawie. Jego pierwszym zastępcą będzie protegowany Leszka Millera – Paweł Pruszyński, były szef delegatury UOP w Łodzi i były zastępca szefa UOP. W przeciwieństwie do Goszczyńskiego, Pruszyński zna się na UOP, będzie więc faktycznym panem na Rakowieckiej. Dzięki temu prostemu posunięciu spełniony zostanie wymóg cywilnej kontroli, a Miller będzie miał w ABW swojego sprawnego zresztą człowieka. W tej sytuacji wystarczy na drugiego wiceszefa wsadzić na przykład Zbigniewa Skorżę (zaprzyjaźnionego z PSL) i wszyscy będą szczęśliwi. Po zawarciu tego historycznego kompromisu między Millerem (Pruszyński), Kwaśniewskim (Dukaczewski), PSL-em (Skorża), Szmajdzińskim i Siemiątkowskim pewni jesteśmy, że sejmowe prace nad odpolitycznieniem i zreformowaniem służb specjalnych pójdą migiem. *Stan ustaleń na dzień 22 marca. Autor : D.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rzeźnia kobiet cd Pisząc o tym, jak okaleczono pacjentkę szpitala w Rybniku ("Rzeźnia kobiet", "NIE" nr 4/2001), nie wymienialiśmy nazwisk lekarzy. Czas jedno z nich ujawnić. Chirurg, który operował, to osoba publiczna. Jest posłem PiS, głównym ekspertem tej partii do spraw lecznictwa, podobno nawet kandydatem na ministra zdrowia w Kaczym rządzie. W mediach ostro piętnuje niedostatki służby zdrowia. Nie ma powodu, aby ukrywać przed elektoratem jego własne dokonania medyczne i niezwykłą biografię. Dr Bolesław P. z "Rzeźni kobiet" to poseł BolesŁaw Piecha. Piecha jest ginekologiem, znanym w Rybniku fabrykantem aniołków. Jak sam wyznał, wykonał coś koło tysiąca aborcji. Skrobał tak i skrobał, nabijał kabzę, lecz gryzło go sumienie. Aby je zagłuszyć, doktor Piecha zaczął moczyć dziób, i to tak intensywnie, że popadł w alkoholizm. (Operując na kacu dopiero stał się naprawdę niebezpieczny). Pewnego dnia jednak doznał cudownego nawrócenia. Od tej chwili Piecha stał się obrońcą zygotek i embrionków. Zaczął udzielać się w sferach kościelnych, wygłaszając – z praktyczną znajomością rzeczy – antyaborcyjne pogadanki. Dla pacjentek, które przyszły do niego przerwać ciążę, miał niespodziankę: kazanie o świętości życia poczętego. Do swej przeszłości – skrobania tudzież alkoholizmu – przyznał się na łamach kościelnej gazetki "Serce" w lutym 1998 r. Ofiara Piechy, Kinga Jeż, do dziś ma w domowym archiwum ten numer "Serca". Pojąć nie może, dlaczego taki pobożny facet, wzorowy katolik (z odzysku) tak potraktował pacjentkę. A to przecież jasne: ona od dawna nie jest płodem ani tym bardziej embrionem. * * * W Szpitalu nr 2 w Rybniku bez najmniejszej potrzeby, bez badań USG wycięto Kindze Jeż zdrowy układ rozrodczy. Inwalidka II grupy, z niewydolnym układem oddechowym omal po tej operacji nie umarła. W trakcie pierwszej doby po operacji nie obejrzał jej żaden lekarz, nie przebadano płuc, nie podano tlenu. W konsekwencji nabawiła się pooperacyjnej niedrożności jelit i paru innych chorób. – Dla prywatnych pacjentek panów doktorów w państwowym szpitalu było wszystko. Dla pacjentek II kategorii, nawet w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, nie było nic – opowiada Kinga Jeż.Operował ją Bolesław Piecha. Działo się to w październiku 1993 r. Nie wiadomo, czy już był nawrócony, czy jeszcze nie. Sprawa ciągnie się więc od dziesięciu lat. Kingę, która po znieczuleniu zewnątrzoponowym nie spała, mocno zaniepokoił fakt, że chirurg wciąż ją potrącał, jak gdyby miał kłopoty z koordynacją ruchów. W październiku 1996 r. Kinga Jeż wystąpiła do Sądu Okręgo-wego w Katowicach – Ośrodka Zamiejscowego w Rybniku o odszkodowanie za uszkodzenie ciała, cierpienia fizyczne i moralne. Gdy się czyta akta tej sprawy, nóż w kieszeni się otwiera. Zmowa lekarzy, którzy uchylają się od odpowiedzialności. Bezzasad-ność sądu wobec ich ewidentnych krętactw. A także piękny występ przyszłego posła Piechy: Nie mam obowiązku badać pacjentki przed operacją ani opiekować się nią później. Praca chirurga polega więc jedynie na tym, by pokroić w ciemno dostarczone mu ciało i szybko przejść z nożem do krojenia następnego? Tak pracuje personel rzeźni! * * * Ani szpital, ani Piecha nie wy-dali Kindze Jeż oryginalnej dokumentacji szpitalnej. Według niej, dlatego że sfałszowano ksero-kopię karty operacyjnej. A sąd postanowił odstąpić od przeprowadzenia dowodu z "Książki operacji" i dalszych dowodów leczenia wskutek nieprzedstawienia ich przez Szpital w wyznaczonym terminie. Sąd to tylko ludzie, w tym kobiety. Kobieta z Rybnika musi myśleć o tym, że a nuż zły los rzuci ją do szpitala, prosto pod nóż doktora Piechy. W kwietniu 2000 r. zapadł kuriozalny wyrok. Macicę wycięto słusznie, gdyż nie da się wykluczyć, że kiedyś w przyszłości mógłby ją zaatakować rak. (To otwiera nowe perspektywy przed medycyną: wycinać ludziom profilaktycznie różne narządy, teoretycznie narażone na raka. Palaczom płuco, miłośnikom bzykania jądro itp. Im mniej narządów wewnętrznych, tym lepiej). Za utracone jajniki przyznano jednak Kindze Jeż 20 tys. zł, ponieważ wycięto je bez wiedzy i zgody pacjentki. Rachunek za jajniki Kingi Jeż obciążył podatników. Lekarzom nie spadł włos z głowy. Chirurg Piecha awansował na dyrektora rybnickiego szpitala przemianowanego na Szpital Wojewódzki nr 3. Rozstaliśmy się ze zdesperowaną Kingą Jeż, gdy w wyniku jej apelacji Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił wyrok Sądu Okręgowego i zwrócił mu sprawę do ponownego rozpatrzenia. Było to w grudniu 2000 r. * * * Kinga Jeż czekała na rozprawę dwa lata – aż do stycznia 2003 r. Nie znaczy to, że przez dwa lata sąd nic nie robił. Akta krążyłyna trasie Wrocław–Łódź–Bydgoszcz–Poznań, od jednej Akademii Medycznej do drugiej, z przystankami w Rybniku. Po drodze zapodziało się gdzieś 19 ważnych dla sprawy zdjęć rtg. Żaden biegły nie chciał przetłumaczyć z łaciny na polski wyniku badań histopatologicznych wyciętych organów Kingi Jeż. Wszyscy zainteresowani wiedzą, że nie wykryto w nich żadnego, najmarniejszego choćby schorzenia. Ale sąd musi to mieć na piśmie z podpisem i pieczątką jakiejś sławy medycznej. I tego nie był w stanie zdobyć. Zdesperowana Kinga Jeż zwróciła się do prof. Mariana Szpakowskiego z Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, żeby przetłumaczył jej ten bezcenny dokument odpłatnie. Odmowa profesora to budujący przykład naukowej bezstronności: Nie mogę spełnić Pani prośby, bowiem przetłumaczenie rozpoznania histopatologicznego z łaciny na polski niczego Pani nie wyjaśni bez odpowiedniego komentarza. Opatrzenie zaś tego tłumaczenia komentarzem stanowiłoby fragment opinii, której nie podjąłem się zredagować ze względu na wymienione w moim piśmie do Sądu braki w dokumentacji. Jak pamiętamy, szpital ani nie przysłał sądowi, ani nie wydał Kindze Jeż pełnej dokumentacji, a sąd nie zdołał go do tego zmusić. Skutki obciążyły poszkodowaną. Opinię zgodziła się w końcu wydać Akademia Medyczna w Poznaniu. Biegli z Poznania uznali, że koledzy z Rybnika nic złego nie zrobili. USG przed operacją nie było potrzebne, gdyż Kinga Jeż nie jest osobą otyłą. (Skąd o tym wiedzą, skoro ani jej nie ważyli, ani nie oglądali?). * * * Wyrok ogłoszono 30 stycznia 2003 r. Niełatwo go zrozumieć: opieka nad powódką nie była zaniedbaniem, ale spowodowała u powódki uszczerbek psychiczny, za co należy się 10 tys. zł odszkodowania. O uszczerbku fizycznym w ogóle nie ma mowy. Kinga Jeż przyjęła 10 tys. i złożyła apelację od pozostałej części wyroku. Dość szybko, już w marcu 2003 r., odrzucił ją Sąd Apelacyjny. Wniosła kasację do Sądu Najwyższego. Myśli o Strasburgu. Nie mieści jej się w głowie, że po 10 latach od fatalnej, całkowicie zbędnej operacji, która zrujnowała jej zdrowie, nadal szarpie się w sądach, żeby udowodnić oczywiste fakty. Zbiera wycinki prasowe z relacjami o karierze Piechy. * * * Grudzień 2001, "Gazeta Rybnicka": nowy poseł Piecha dzieli się planami na przyszłość. Jak wykazała ekspertyza zrobiona dla mnie w Kancelarii Sejmu, nie mogę łączyć stanowiska dyrektora szpitala z funkcją posła. Pozostanę wicedyrektorem ds. lecznictwa, by wskazywać kierunki i możliwości zastosowania nowoczesnych technologii medycznych i zajmować się kształceniem kadr. Jezus, Maria, ratunku! PS Imię i nazwisko bohaterki zostały zmienione. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A słowo ciałem się stało i zamieszkało w celi Przypadek red. Andrzeja Marka, który ma pójść siedzieć, bo opierając się na przekonujących poszlakach zarzucił gminnemu urzędnikowi kombinatorstwo, powinien wywołać zmianę ustaw. Aby stały się zgodne z konstytucyjną zasadą wolności słowa. Rozległ się wielki lament, bo szczeciński Sąd Rejonowy na niejawnym posiedzeniu zarządził w piątek 6 lutego 2004 r. wykonanie kary trzech miesięcy więzienia orzeczonej wobec Andrzeja Marka, redaktora naczelnego "Wieści Polickich". Sąd skazał dziennikarza za publikację prasową rzekomo zniesławiającą urzędnika. Telewizje podawały, iż jest to pierwszy od co najmniej 14 lat przypadek osadzania człowieka w więzieniu za opublikowaną krytykę. Nietykalne "palanty" Otóż nie! Pamięć telewizorów jest krótka i wybiórcza. Zapomniano, że na początku lat 90. do więzienia powędrował Ryszard Zając za nazwanie lokalnych polityków solidarnościowych Palantami z "Solidarności". Wówczas Zająca nikt – z wyjątkiem tygodnika "NIE" – nie bronił, bo dosadna krytyka "Solidarności" uchodziła za coś równie obrazoburczego jak nie przymierzając obsikanie Grobu Nieznanego Żołnierza. Zając, którego za odwagę i trzeźwość poglądów wyborcy obdarzyli poselskim mandatem na jedną kadencję, skończył potem w niesławie. To jednak nie przekreśla faktu, że był pierwszym więźniem politycznym Najjaśniejszej i ofiarą prawnego zamordyzmu. Można i należy oburzać się na wyrok w sprawie Andrzeja Marka – jak to zrobił prawnik prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – ale trzeba sobie zdawać sprawę, że stanowisko szczecińskiego sądu nie odbiega znowu tak bardzo od linii orzecznictwa przyjętej w Najjaśniejszej. Oto na przykład zeszłoroczny pogląd wyrażony w wyroku Sądu Najwyższego – Izba Cywilna z dnia 27 lutego 2003 r. (IV CKN 1846/2000): Nawet, gdy informacja podana przez dziennikarza jest prawdziwa, jego działanie może być uznane za bezprawne ze względu na demagogiczny, upokarzający osobę, której dotyczy, sposób jej przedstawienia. Wprawdzie wyrok ten obowiązuje tylko w tej jednej konkretnej sprawie, która została rozpoznana i prawomocnie osądzona, ale – jak dowodzi praktyka – orzeczenia Sądu Najwyższego wywierają istotny wpływ na kierunki rozumowania sędziów, a zatem na wyroki wydawane przez sądy niższych instancji rozstrzygające spory w podobnych sprawach. Statua wolności Zgoła odmienne podejście do wolności słowa i krytyki prasowej obowiązuje w USA. Amerykański Sąd Najwyższy w głośnej sprawie pastor Falwell kontra Larry Flynt odpowiedział na pytanie, co jest ważniejsze: Flynta prawo do wolności wypowiedzi czy prawo pastora Falwella uprawiającego działalność polityczną do ochrony dobrego imienia. Sąd jednogłośnie uznał, że nadrzędne jest prawo do wolności głoszenia poglądów. W uzasadnieniu tego wyroku konserwatywny sędzia William Rehnquist wskazał, że wolność słowa jest dobrem samym w sobie. Co ważniejsze, jest również metodą szukania prawdy lub najlepszego rozwiązania problemów społecznych. Tylko wolna wymiana myśli daje gwarancję, że każda strona zostanie wysłuchana. Prawo nie pozwala, żeby każdy upowszechniał nieprawdziwe informacje o każdym nie ponosząc żadnych konsekwencji. Oszczerstwa są jednak ceną, jaką trzeba niekiedy płacić za wolną wymianę poglądów. W "Hustlerze" w tekście satyrycznym będącym parodią reklamy Flynt podał, że pastor Falwell kopulował z własną matką w wychodku, co było oczywistą nieprawdą! Tym niemniej sędzia Rehnquist uznał, że lepiej pozwolić na krytykę na granicy paszkwilu, niż wystraszyć obywatela szarpaniną po sądach. Sama obawa, że polityk mógłby występować do sądu w sprawie każdej krytyki, hamowałaby przepływ informacji. Sędzia Rehnquist przyznał, że Falwell może być oburzony formą krytyki, ale sam fakt, że ktoś może się obrazić albo dostać rozstroju nerwowego, nie może być powodem ograniczenia wolności słowa. Kagańce pozakonstytucyjne W USA Larry Flynt po wygranym procesie powiedział: Jeśli konstytucja obroniła takiego skurwiela jak ja, to możecie być pewni, że obroni was wszystkich. Bo ja jestem najgorszy. W Najjaśniejszej, w świetle obowiązującego prawa, a także linii przyjętej w orzecznictwie sądowym, Larry Flynt nie miałby najmniejszych szans na wyrok uniewinniający. W Polsce mieniącej się demokratycznym państwem prawnym dziennikarz Andrzej Marek ma przed sobą perspektywę kiblowania, bo choć nie napisał oczywistej nieprawdy, to jednak uraził prowincjonalnego urzędnika. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu (art. 14) oraz każdemu zapewnia wolność wyrażania swoich poglądów. Ładnie napisane, tylko co z tego? Rzecz w tym, że pod rządami tej konstytucji uchwalane są kagańcowe przepisy krępujące wolność wypowiedzi. Nowelizacja kodeksu cywilnego, która weszła w życie w grudniu 1996 r., przyniosła kagańcowy art. 448, na podstawie którego sąd może przyznać temu, czyje dobro osobiste zostało naruszone, odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę. Ofiarą tego przepisu omal nie stał się w zeszłym roku "Tygodnik Chełmski". Lubelski Sąd Okręgowy na wniosek dwóch spółek należących do braci S. zaocznie skazał wydawcę "Tygodnika Chełmskiego" na zapłacenie 300 tys. odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych i nadał temu wyrokowi klauzulę natychmiastowej wykonalności. Co prawda wyrok został potem uchylony w apelacji, ale redakcja tylko cudem uniknęła bankructwa, bo komornik zdążył już zająć konta wydawnictwa ("NIE" nr 32/2003). Naczelna "Tygodnika Chełmskiego" red. Anna Maksim komentując sytuację, w jakiej znalazł się red. Andrzej Marek, powiedziała: Nie wiem, co jest gorsze – trzy miesiące paki czy zasądzenie odszkodowania pozbawiającego kilkunastu dziennikarzy warsztatu pracy i skazujące ich na wieloletnią nędzę. Nowelizacja kodeksu karnego z 1997 r. wprowadziła bardzo niebezpieczny dla dziennikarzy art. 265 § 1 pozwalający wsadzić dziennikarza na 5 lat do pierdla za wykorzystanie informacji stanowiących tajemnicę państwową. Jak przytomnie zauważył wicemarszałek Janusz Wojciechowski, przepis ten przeszedł po cichu i bezszelestnie. Obecnie rząd Millera szykuje nowelizację ustawy o dostępie do informacji niejawnych. Będzie to jeszcze mocniejszy knebel dla dziennikarzy. Czarne świętości Wracając do incydentalnej sprawy red. Andrzeja Marka przypominam, iż rzecznik praw obywatelskich prof. Andrzej Zoll zapowiedział, że przyjrzy się sądowym aktom tej sprawy. Z kolei prof. Rzepliński powiedział, że trzeba by oczekiwać błyskawicznej reakcji ze strony prezydenta i ułaskawienia. To prawda, że należy uratować red. Marka przed więzieniem, ale w państwie demokratycznym nie powinno być takiej sytuacji, że od dobrej woli prezydenta ma zależeć los i wolność osobista dziennikarza, który odważył się skrytykować władzę. Konieczna jest taka przebudowa systemu prawnego, który by nie narażał sądów na pokusę kneblowania ust dziennikarzom, i nie tylko im. Tylko mocno wątpię, czy "licencjonowani obrońcy wolności", profesorowie Rzepliński i Zoll, staną na czele szerszej krucjaty w obronie wolności słowa. Musiałaby się ona bowiem rozpocząć od postulowania zmiany przepisów chroniących pod odpowiedzialnością karną "uczucia religijne" (art. 196 k.k.). Istnienie tego prawa jest reminiscencją epoki, w której czołobitność wobec religii wymuszono ogniem, mieczem i torturami – jak to trafnie ujęła prof. Barbara Stanosz w wywiadzie dla "Trybuny" (z 24 sierpnia 2003 r.). Porządkowanie sfery wolności słowa w Najjaśniejszej musiałoby objąć kuriozalny przepis w ustawie radiowo-telewizyjnej nakazujący poszanowanie wartości chrześcijańskich. Przepis ten skrytykował amerykański Departament Stanu w oficjalnym dokumencie "Report on Human Rights Practices" z 30 stycznia 1998 r. (fragmenty raportu opublikowaliśmy na łamach "NIE" nr 13/1998). Połajanki ze strony rządu amerykańskiego nie pomogły, toteż pesymistycznie można założyć, iż w dającej się przewidywać przyszłości nie będzie możliwe fundamentalne przebudowanie obowiązującego prawa w kierunku poszerzenia sfery wolności. Ale popróbować warto i trzeba. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Alimentarzysta Poseł Stanisław Głębocki (dawniej Samoobrona, a teraz Partia Ludowo-Demokratyczna) oskarżony o niepłacenie alimentów nie stawił się na sali sądowej. Następne wezwanie doręczy mu więc policja. Pan poseł ma, jak widać, zwyczaj olewać wezwania sądowe. Nie pojawił się bowiem wcześniej w sądzie pracy, przed którym pracownica jego sklepu upomina się o niewypłacone wynagrodzenia. Ta nieobecność kosztowała pana posła 700 zł. Po cóż trudzić się tworzeniem prawa, gdy się je lekceważy. Kuchnia modli się o pokój W kaplicy Pałacu Prezydenckiego odbyła się msza w intencji pokoju – doniosły media. W mszy, którą odprawił biskup polowy Wojska Polskiego Leszek Sławoj-Głódź, uczestniczyła Małżonka Pana Prezydenta Jolanta Kwaśniewska i pracownicy Kancelarii Prezydenta. Czy po to prezydent ma kaplicę, żeby własna żona modliła się w niej przeciwko jego polityce prowojennej? I co tam robił Głódź – generał armii, która najechała Irak poprzez swoich 200 delegatów? Nonpapiści Niewiarygodna wiadomość. Senat większością 40 do 29 (przy 4 wstrzymujących się) odrzucił projekt ustanowienia 16 października Dniem Jana Pawła 2. Jedna z głównych oponentek, senator Maria Szyszkowska z SLD–UP, podniosła roztropnie, że nie sposób na mocy ustaw wzmacniać autorytetu kogokolwiek. Pani senator zauważyła też przytomnie, że nauczanie J.P. 2, o którym pełno w tekście ustawy, jest raczej Polakom mało znane i mało się oni nim przejmują. Nie argumentowano, że papieżowi zbędny jest dzień kultu, skoro stanowi przedmiot bezustannej adoracji. D. J. Sztukmistrz z Lublina Arcykatolicki prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski nie ma wyższego wykształcenia. Chociaż studiował na KUL socjologię, to nie złożył egzaminu magisterskiego. Jednak jakimś cudem Pruszkowski jest absolwentem podyplomowego studium prawa pracy na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Sprawę badała poznańska prokuratura i wszczęła dochodzenie. Umorzyła je niedawno stwierdzając, że sprawa uległa przedawnieniu. Czy jego niewiarygodność dla mieszkańców Lublina również się przedawniła? T. I. Nosek Barcikowskiego Andrzej Barcikowski, szef ABWehry wizytował placówkę w Krakowie. Wizyta przy ulicy Mogilskiej wypadła wspaniale. Szefowie wydziałów trzaskali obcasami, szef delegatury Nosek kłaniał się w pas. Barcikowski dał krakowskim tajniakom do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych afer w prasie. Ma to związek z gęstą atmosferą, jaka urosła wokół szefa delegatury Noska. Jest on postrzegany jako człowiek prawicy, bliski przyjaciel Rokity i Kozłowskiego. Nosek jest absolwentem KUL, znanym z miłości do papieża, prawicy i wielkiej bogobojności. Wiele też mówi się o jego bliskich kontaktach z emerytowanym pułkownikiem Rusakiem, który jest wciąż częstym i chętnie widzianym w krakowskiej delegaturze gościem. Mimo to o Nosku mówi się, że ma potężne plecy w Warszawie. Dlaczego Barcikowski trzyma Noska? Dlaczego ostrzega przed aferami w mediach? To się zapewne wkrótce wyjaśni. Wypady szefa ABWehry Zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Zbigniew Goszczyński ma w zwyczaju wpadać do Zakopanego. Nocuje tam za darmo w specjalnym lokalu ABW. Nasze wiewiórki twierdzą, że zdarza mu się za dużo gadać do dam, które korzystają z jego gościny. Co w pokoju, gdzie ściany mogą mieć uszy, nie jest zbyt rozsądne. Kto jak kto, ale były prokurator wojskowy, wiceszef kontrwywiadu, powinien wiedzieć, że milczenie jest złotem. A. R. Na dywanik? Z otoczenia premiera doniesiono, że 22 marca Miller został wezwany do ambasadora USA, gdzie spędził cztery godziny od 18.00 do 22.00. Potem pozwolono mu iść spać. Wspominamy o tym, ponieważ za czasów poprzedniego Wielkiego Brata to jednak ambasador radziecki zawsze fatygował się do premiera PRL. U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trup w Arce Rydzyka – Będę odpowiadał swoim honorem za pieniądze, które wpłacacie na konto Radia Maryja – mówił w marcu 1997 r. w kościele św. Brygidy w Gdańsku podczas mszy inaugurującej powstanie Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej jego przewodniczący Bolesław Hutyra. – Tak, ja odpowiadam własnym honorem, bo ustaliliśmy z ojcem Rydzykiem, że pod naszą kontrolą będą te pieniądze. I mogę wam przyrzec, że żadna złotówka nie zostanie wydana na ekspertów, na papier, na ołówek, na cokolwiek innego (oklaski). – A na krzyżach kotwice, znaki nadziei – wtórował mu na tej samej mszy Ojciec Dyrektor. – Tyle razy krzyżowano nadzieję. Chcieli uśmiercić nadzieję. Ale ja wierzę w nadzieję (oklaski). Wiara Trudno dziś ustalić, kiedy doszło do pierwszego spotkania ojca Tadeusza Rydzyka i kpt. żeglugi wielkiej Bolesława Hutyry. Musiał to być jednak koniec 1996 lub początek 1997 r. Spotkali się w klubie dla marynarzy prowadzonym przez ojców redemptorystów przy kościele Morskim Matki Bożej Nieustającej Pomocy i św. Piotra Rybaka przy ul. Portowej 2 w Gdyni. Ojciec Tadeusz odwiedzał w Gdyni biuro Rodziny Radia Maryja przy tym właśnie kościele. Kpt. Hutyra był tam częstym gościem, jako prezes Rady Opiekuńczej przy Fundacji Stella Maris, światowej organizacji katolickiej dla marynarzy. Spotkali się, pogadali. Od słowa do słowa zrodził się pomysł, aby ratować kolebkę – Stocznię Gdańską. Pomysł był taki: zwrócić się do społeczeństwa, narodu, katolików, patriotów, aby wpłacali pieniądze na ratowanie Stoczni Gdańskiej. W jaki sposób to ratowanie za pomocą zebranych pieniędzy miało przebiegać, nie wiadomo. Koncepcje były różne i do końca nie sprecyzowane. Hutyra myślał o tym, by nie dopuścić do postawienia stoczni w stan upadłości i sprzedaży, ale zawrzeć układ z wierzycielami. Gwarantowałyby go zebrane pieniądze. Na wiosnę 1997 r. powstał Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego przy Radiu Maryja. To doniosłe zdarzenie poprzedziło kilka wielogodzinnych audycji radiomaryjnych na ten temat. Od chwili powstania komitetu Radio Maryja było główną i niemal jedyną tubą apelującą o wpłacanie pieniędzy na ten "narodowy" cel. Ojciec Dyrektor w swej niezwykłej dobroci udostępnił nie tylko eter, ale i konta Radia. Komitet Ratowania Stoczni swym autorytetem zasilili: kpt. że-glugi wielkiej Zbigniew Sulatycki – wiceminister w rządzie Suchockiej, odpowiedzialny za gospodarkę morską, ks. prof. Albert Krąpiec – filozof i teolog katolicki, wykładowca KUL, prof. Jerzy Doerffer – twórca polskiej szkoły budowy okrętów, bp. Edward Frankowski, ówcześni parlamentarzyści: poseł LPR Adam Biela, poseł AWS Stanisław Wądowłowski, senator Jadwiga Stokarska. Kpt. Bolesław Hutyra przystąpił do pracy z wielkim oddaniem, szczerymi intencjami, przekonany, że powołano go do Wielkiej Sprawy, do Służby dla Ojczyzny, Kościoła i Radia Maryja, na drogę wytyczoną Prawdą Ewangelii, którą mógł kroczyć ramię w ramię z Wielkimi Autorytetami. Przez dwa niemal lata na antenie Radia Maryja powtarzane były prośby o wpłaty na ratowanie stoczni. I przez cały ten czas ludzie wpłacali. Nadzieja Społeczny komitet, którego przewodniczącym został Hutyra, po kilku miesiącach przekształcił się w stowarzyszenie o nazwie Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej. Prezesem został kpt. Hutyra. W paragrafie 5 statutu wpisano, że celem stowarzyszenia jest ratowanie Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego oraz reprezentacja deponentów, którzy złożyli pieniądze na subkoncie bankowym "Radio Maryja dla Stoczni" w celu nabycia praw z akcji Stoczni Gdańskiej S.A. Stowarzyszenie Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego nie było jednak jedynym, które zbierało od ludzi kasę na ten cel. W 1996 r. "Solidarność" powołała stowarzyszenie Solidarni ze Stocznią Gdańską, któremu przewodniczyć zaczął Marian Krzaklewski. "Solidarni" zaczęli w całym kraju sprzedawać cegiełki poprzez m.in. urzędy pocztowe. Hutyrę opanowała myśl, że trzeba połączyć szmal – ten, który ludzie wpłacają na konto radia, i ten, który zbiera Krzak. Będzie go więcej, to i ratowanie stoczni łatwiejsze, bo za większą kasę więcej można zdziałać. W lipcu 1998 r. doprowadził do podpisania listu intencyjnego z Krzaklewskim o połączeniu całej tej – było nie było społecznej – kasy. W porozumieniu z kilkoma bankami miało powstać konsorcjum gwarantujące kasę na budowę statków. Panowie zwrócili się do sędziego komisarza, aby nie opylał Stoczni Gdańskiej Szlancie. Sędzia jednak opylił, ale to jest już zupełnie inna historia. Ile było kasy na koncie Radia Maryja, a ile miał Marian ze sprzedaży cegiełek, do dzisiaj precyzyjnie nie ustalono. Jedno jest pewne. Hutyra – jako prezes stowarzyszenia – ma tylko mgliste i sprzeczne dane na ten temat. Raz była mowa o 25 mln zł, raz o 2,5 mln dolarów. Ile tego wpłynęło, nie wiadomo do dzisiaj. Jedyna liczba, jaka się powtarza w wypowiedziach rozmaitych działaczy komitetu – to liczba ofiarodawców. Na konto Radia Maryja na ratowanie Stoczni Gdańskiej miało wpłacić ok. 940 tys. osób. Zakładając, że to szacunek zbliżony do prawdy i że kwoty wpłat były różne – od 5 zł do kilkuset – na konto Radia Maryja musiało wpłynąć dobre kilkadziesiąt milionów złotych. Bolesław Hutyra chciał się dowiedzieć dokładnie ile. Wielokrotnie pisemnie dopominał się od ojca Rydzyka informacji na ten temat. Bezskutecznie. Stosunek Ojca Dyrektora do Hutyry zmienił się diametralnie. Miłość Od sierpnia 1998 r. Tadeusz Rydzyk przestał mieć czas na spotkania z Hutyrą, choć wcześniej był gotów przyjmować go nawet w nocy. Poniechał także odpowiadania na jego listy. I rzecz ciekawa. Im bardziej Hutyra domagał się wiadomości na temat kwot wpłaconych na ratowanie stoczni, tym bardziej stosunki z Ojcem Dyrektorem stygły. We wrześniu 1998 r. Hutyra pojechał do Torunia na wcześniej umówioną rozmowę z Rydzkiem. Czekał 20 godzin (słownie: dwadzieścia). Na próżno. To go lekko zaczęło trzeźwić. Próbował jeszcze umówić się przez ekscelencję bp. Frankowskiego, ojca prof. Krąpca i przewielebnego ojca prowincjała CSsR Edwarda Nocunia. Ale i ci olali jego prośby. Cóż się bowiem okazało? Kpt. Bolesław Hutyra był współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych! Czyż Ojciec Dyrektor nie mógł stracić zaufania do Hutyry? Prawda, jakie to śliczne? Czytelnik tygodnika "NIE" być może nie do końca sobie uzmysławia, co to znaczy być społecznikiem, działaczem środowisk prawicowych, kościelnych oskarżonym o współpracę z SB, WSI czy innymi służbami. To gorzej niż być oskarżonym o kradzież, bicie żony, upijanie, gwałt czy pedofilię. To człowieka skreśla. Normalny człowiek oskarżony o bycie współpracownikiem czegokolwiek być może wzruszyłby ramionami i powiedział: "Pocałujcie mnie w dupę". Hutyra nie mógł. Gdy we wrześniu 1998 r. sporządzono warunkową umowę sprzedaży Stoczni Gdańskiej, a w grudniu dokonano sprzedaży, tworzone przez Hutyrę konsorcjum z Krzaklewskim rozpadło się, a jego samego odwołano z władz stowarzyszenia. Ojciec Rydzyk ogłosił zaś, że każdy, kto ma potwierdzenie wpłaty pieniędzy na stocznię i chce je odebrać, to proszę bardzo. Może się zgłosić. Kpt. Hutyra już miał inne zajęcie niż dopominanie się u Rydzyka o społeczne pieniądze. Postanowił bronić swego honoru. We wrześniu 1998 r. do sądu wniósł pozew o ochronę dóbr. Sąd Rejonowy w Gdańsku sprawę oddalił do czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Gdy w grudniu 1998 r. powstał IPN i potem jego gdański oddział – Hutyra zwrócił się o wydanie swojej teczki. Sprawa się wlokła. W kwietniu 1999 r. Bolesław Hutyra – wciąż wierząc, że sprawa stoczni jest do odkręcenia i wspominając swoje słowo honoru dane w marcu 1997 r. – zarejestrował Stowarzyszenie Akcjonariuszy i Obrońców Stoczni Gdańskiej "Arka". Z uwagi na przejścia w komitecie, któremu patronował Rydzyk, Hutyra nie chciał już kandydować do jego władz. "Arka" zebrała 2,5 tys. pełnomocnictw drobnych akcjonariuszy Stoczni Gdańskiej i domagała się zwołania Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy oraz sądowego unieważnienia sprzedaży. 15 września 2000 r., jadąc wraz z dwoma innymi członkami "Arki" na kolejne spotkanie w sprawie stoczni, Hutyra zginął w wypadku samochodowym. Nagła śmierć ostatecznie zwolniła kpt. żeglugi wielkiej Bolesława Hutyrę z danego w obecności Ojca Dyrektora słowa honoru. Alleluja i do przodu! Komitet Wspierania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego założony przez Hutyrę pod patronatem Radia Maryja dalej pracuje. W lutym 2002 r. wydał deklaracje poparcia dla strajkujących stoczniowców w Gdyni. Ojciec Dyrektor musi przeczekać brudną kampanię pomówień i działać dalej. Tyle jest jeszcze w tym kraju do uratowania. Szczęść Boże. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Laski w dłoń " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gotuj z "NIE": ośmiornica Przepis prokuratorski 21 stycznia 2003 r. był w Łodzi nie tylko Dniem Babci. Ma szansę przejść do historii jako data jednej z największych operacji służb specjalnych w tym mieście. Aresztowania zaczęły się już o szóstej rano. Wyciągano ludzi z domów, kilka osób wygarnięto z samochodów. Około dziewiątej grupa policyjnych antyterrorystów i goryli z ABWery zrobiła najazd na prywatną spółkę. Już dwie godziny później zdjęcia operacyjne pokazały się w TV. Tego dnia zapuszkowano łącznie 25 osób. W ciągu kilku kolejnych – 19 następnych. Popyt na ośmiornice Mieliśmy już w Łodzi ośmiornicę winiarską (wyłudzenia podatku VAT), ośmiornicę szpitalną (zgony noworodków), ośmiornicę zbrojną (jakiś gang), ośmiornicę urzędniczą (korupcja w samorządach), ośmiornicę główną (winiarska plus zbrojna), ośmiornicę cmentarną (lekarze pogotowia uśmiercali pacjentów). Zdaje się, że głowonogom niezbyt służy klimat miasta Millera, bo albo kurczą się, marnieją, albo zdychają. Choć aferka, którą dzisiaj przedstawimy, miana ośmiornicy z ust prokuratora – ksywy Ojejnik i Ośmiernik – Olejnika nie otrzymała, to właśnie ona w odróżnieniu od poprzednich w pełni na tę nazwę zasługuje: obejmuje więcej osób niż szpitalna, urzędnicza, zbrojna, cmentarna i główna razem wzięte. Nazwijmy ją ośmiornicą zbrojeniową, dotyczy bowiem zbrojeniówki, ściślej zaś mówiąc – łódzkiej spółki Wifama-Prexer. Sprawa najmłodszego głowonoga sięga lat 1998–1999. Znana była skarbówce od połowy 2001 r. Prokuraturze – od sierpnia 2002 r. Ośmiornicą jednak stała się w styczniu 2003 r. w czasie dość szczególnym. Wylęgła się akurat w pierwszą rocznicę narodzin raczej umierającej ośmiornicy cmentarnej, a Kazimierz Olejnik awansował właśnie na zastępcę prokuratora generalnego i jak ośmiornica wody, tak on potrzebował nowej ośmiornicy. Młode ośmiorniczki, takie półroczne (ok. 15 dag), nadają się praktycznie tylko do koktajli (najlepiej krwistych, z sosem pomidorowym). Zaskakują smakiem tylko nowicjuszy i po jakimś czasie wspomnienia kulinarne giną. (Identycznie jak z ośmiornicą w łódzkim pogotowiu!). Zdecydowanie najlepsze są ośmiornice stare (ok. 10 lat) i wypasione (2 kg). O takie jednak trudno. Na stoły najczęściej trafiają więc ośmiornice średnie – 5 lat, waga ok. 1 kg. Najpopularniejszą formą ich przyrządzania jest grill. – Przed wrzuceniem jej na ruszt, trzeba ją najpierw trochę pogotować, aby zmiękła. Jeśli nie mamy na to czasu lub warunków, trzeba ją porządnie rozbić. Najlepiej to zrobić rzucając nią 50 razy o kamień – zdradza tajniki swojej kuchni mistrz Dariusz Adaś. – I jeszcze jedno: przed jej podaniem należy opowiadać konsumentom o jej wyjątkowości. Wątpię, by prokurator Ośmiernik znał mistrza Adasia z Sosnowca, ale na pewno zna jego przepis. Ośmiornica zbrojeniowa jest średnia – 5 lat, a przed podaniem została zdrowo obita (44 zatrzymanych). Jak rosła ośmiornica Wifama-Prexer to największa w Polsce prywatna firma działająca w branży zbrojeniowej. Ma 13 lat i 100 proc. polskiego kapitału. Powstała z firmy Prexer Projekt. Gdy w 1995 r. syndyk masy upadłościowej łódzkiej Wifamy (70 lat tradycji, produkcja maszyn włókienniczych i drobiazgów dla wojska) ogłosił chęć spieniężenia upadłego zakładu, jego Zakład Mechaniczny kupił właśnie Prexer Projekt. Stało się to w roku 1997. Rok później odkupiono od Wifamy odlewnię, a w 1999 r. od łódzkiej Foniki kupiono Wydział Narzędziowni. Początkowo obecna Wifama-Prexer działała jako dwie firmy. Połączono je z początkiem 2002 r. Warto zwrócić uwagę, że gdy firmy państwowej zbrojeniówki ledwo zipały (Bumar Łabędy, radomski Łucznik, Pronit z Pionek, Pressta Bolechowo, Mesko ze Skarżyska), Wifama-Prexer generowała zyski, zwiększała produkcję i zatrudnienie, by dojść obecnie do poziomu 400 pracowników. Czyli jak się chce, to można. Niewątpliwy sukces spółki tkwił w elastyczności jej zarządu. Gdy siadały zamówienia dla wojska, z powodzeniem wdrażali produkcję cywilną. Robią więc dla Boscha, Philipsa, Bombardiera (pociągi), Same Deutz-Fahr (traktory) i wielu, wielu innych. Dla naszych szwejów tłuką noże, szable i kordziki, a z rzeczy bardziej konkretnych: bomby i rakiety ćwiczebne, taśmy do nabojów, pociski moździerzowe, jakieś granaty coś zakłócające, elementy do podwieszania bomb w samolotach, czujniki termiczne, pociski rozświetlające i całą masę czegoś, czego przeznaczenia cywil nie pojmie. Remontują specjalistyczne samochody wojskowe. To w największym skrócie. Żeby działać w branży zbrojeniowej, trzeba mieć odpowiednią licencję i certyfikat bezpieczeństwa. Krótko mówiąc trzeba być czystym jak łza. Nie można być karanym, nie można być nawet oskarżonym. Nie można zalegać z płatnościami w ZUS ani z podatkami. Trzeba za to wywiązywać się z obowiązku "utrzymania zdolności produkcyjnej na czas zagrożenia państwa". Mówiąc po ludzku, wszystkie linie produkcyjne związane z ewentualną produkcją dla MON muszą być w ciągłej gotowości. Jeśli zaś stoją – trzeba je nieustannie konserwować. Jako że utrzymywanie w gotowości niepracujących maszyn kosztuje, a w przypadku takiej produkcji kosztuje dużo, państwo może wspierać firmy zbrojeniowe specjalnymi dotacjami ze środków zwanych PMG (od Planu Mobilizacji Gospodarki). Z tego źródła tylko w latach 1998 i 1999 trafiło do Prexera i Wifamy ok. 7 mln zł. Polowanie na ośmiornicę W 2001 r. dokumentacją dwóch spółek zainteresował się Urząd Kontroli Skarbowej (UKS). I dobrze, bo od tego jest. Skrupulatnym kontrolerom wyszło, że źle rozdysponowano 4 150 000 zł z 7-milionowej państwowej dotacji na utrzymanie "bojowej gotowości produkcyjnej". Doprowadziło to, zdaniem kontrolerów, do strat skarbu państwa z tytułu nieuiszczonego podatku dochodowego w wysokości 3 450 000 zł. Nieprawidłowości te, wedle naszej wiedzy, polegały na sztucznym generowaniu kosztów. Mówiąc dokładniej, na wsadzaniu w koszty faktur za czynności niekoniecznie wykonywane lub znacznym zawyżaniu ich wartości. Ten oczywiście naganny i wręcz przestępczy proceder jest stałym elementem biznesu jak Polska długa. Nikt jednak nie kwestionował i nie kwestionuje najważniejszego: stałego utrzymywania "bojowej gotowości produkcyjnej" Wifamy-Prexer. Do czego więc sprowadza się istota zarzutów prokuratury? Do przykombinowania w księgowości, co walnęło fiskusa na prawie 3,5 mln zł. Gdy sprawa wyszła na jaw (połowa 2001 r.), właściciele łódzkiej spółki zdali sobie sprawę, że nie ma lekko i trzeba wyskoczyć z gotówki. Rzecz jednak w tym, że wolnej kasy nie mieli. Dogadali się więc ze skarbówką, że dług spłacać będą w ratach. Walenie ośmiornicy Kiedy UKS zrobił swoje, zawiadomił o stwierdzonych nieprawidłowościach urząd skarbowy. Gdy ten z kolei przebrnął przez zgromadzoną materię, postanowił zawiadomić prokuraturę. Stało się to w sierpniu 2002 r., w rok po stwierdzeniu nieprawidłowości i rok od rozpoczęcia przez Wifamę-Prexer spłaty zadłużenia. Calutka dokumentacja wykrytej przez kontrolerów UKS aferki trafiła do prokuratora Olejnika. Ten – jako że materia zbrojeniówki jest szczególna – zawiadomił ABW. W tym czasie spółka cały czas spłacała zadłużenie wobec fiskusa. Ostateczny cios, który wykończył średnią, bo 5-letnią ośmiorniczkę, nastąpił, jak wspomniałem, w tegorocznym Dniu Babci. Wszyscy zainteresowani zachwalali wyjątkowość złowionego okazu. Chętnie więc produkowała się w mediach łódzka prokuratura, równie chętnie – łódzka ABW. Wszyscy podszywający się pod sukces UKS podkreślali, że zapuszkowali calutki zarząd spółki. W pełnych euforii i tajemniczości wypowiedziach zabrakło drobnej tylko informacji: 28 stycznia (tydzień po aresztowaniach) przypadał termin spłaty ostatniej raty dla fiskusa. Mimo kiblującego zarządu, spółka ją wpłaciła. Pożeracze ośmiornic Ośmiorniczkę zbrojeniową ślicznie przygotowano. Z podaniem jej na stół czekano od połowy 2001 r. do stycznia 2003 r. Mimo posiadania pełnej dokumentacji zdecydowano się na zgarnięcie przed kamerami 44 osób. W dalszym ciągu w areszcie śledczym siedzi 8 pracowników spółki. Jeśli wszystkie te działania marketingowe służyć mają pobudzeniu apetytu przyszłych konsumentów, warto się skupić na ich oczekiwaniach kulinarnych. Nagłośniona afera podważyła wiarygodność spółki. Owszem, zmieniono kiblujący zarząd na nowy, dokonano manewrów w strukturze własności, ale paw na garniturku pozostał. Ze współpracy z łódzką spółką zrezygnował niemiecki Rhein Metall, producent wyposażenia czołgów Leopard II, dla którego miały być produkowane pociski kalibru 120 mm. Ze współpracy może się wycofać Komitet Badań Naukowych, z którym zawarto umowę na stworzenie "inteligentnego pocisku przeciwpancernego". No i najważniejsze. W styczniu finalizowane były ustalenia dotyczące offsetu związanego z kontraktem stulecia, czyli zakupem samolotów F-16. W tym czasie Wifama-Prexer miała już zawartą umowę intencyjną z amerykańskim partnerem na produkcję części uzbrojenia do tej śmiercionośnej maszyny. Czkawka po ośmiornicy Zarówno pociski do Leopardów, jak i część uzbrojenia do F-16 ściągać będziemy z zagranicy. W czerwcu 2003 r. łódzkiej spółce mija okres ważności licencji na produkcję dla zbrojeniówki. Jeśli glejt ten nie zostanie przedłużony, szlag trafi nawet tak proste kontrakty jak modernizację wysłużonych wojskowych Starów. Przy najlepszym układzie Wifama-Prexer będzie najwyżej mogła sprzedawać armii kordziki. Bez produkcji wojskowej firmie grozi powolna agonia, a jej pracownikom bezrobocie. Zgadzamy się, że w mieście tak biednym jak Łódź 400 bezrobotnych więcej to nieistotny szczegół, ale trochę ich szkoda... Jako pacyfiści dalecy jesteśmy od obrony interesów firmy produkującej narzędzia do mordowania. Najchętniej widzielibyśmy w Wifamie-Prexer produkcję wózków inwalidzkich dla ofiar wojen lub np. rowerków dla dzieci. Skoro jednak nasze marzenia nijak się mają do rzeczywistości, stajemy w obronie polskiej spółki. Spłata przez łódzką firmę zadłużenia wobec skarbu państwa udowadnia, że zarząd przyjął do wiadomości stwierdzone przez UKS nieprawidłowości. No to po co robić przed kamerami cyrk z zatrzymaniem 44 osób? Skoro zabez-pieczona jest calutka zgromadzona przez UKS dokumentacja, to po co trzymać sprawców przekrętu w pierdlu? Przecież nie uciekną z fabryką! Skąd w końcu te zbiegi okoliczności: kontrakt na pociski do Leoparda, ustalenia offsetowe związane z F-16, nagłośnienie ośmiorniczki w sposób charakterystyczny dla Kazimierza Olejnika i jego nagły awans raptem tydzień przed pierwszymi aresztowaniami? Dopuszczamy też inną hipotezę. Możliwe jest, że WSI i ABW wpadły na trop afery związanej np. z nieprawidłowościami w przetargach ogłaszanych przez MON. Zapuszkowanie zarządu łódzkiej spółki służyć ma jedynie jego skruszeniu i skłonieniu do zeznań, kto na czym w MON zarabia, zaś upadłość Wifamy-Prexer jest swoistą "ofiarą pozycyjną" – jak określiliby to szachiści. Wariant taki oznaczałby jednak, że łódzka prokuratura robi z obywateli wałów, wykorzystując do tego media. W świetle znanych nam dotychczas łódzkich ośmiornic wariant ten jest tak samo prawdopodobny jak każdy inny. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łuck Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kochanek z doskoku Gdy Leonidowi Kuczmie pali się grunt pod nogami, jego najbliższy zagraniczny partner – Aleksander Kwaśniewski – chowa głowę w piasek. Gdy Kuczma dźwiga się – jak wańka-wstańka – Olek znowu jest mu bratem. Tak było przed dwoma laty, gdy opozycja zorganizowała akcję "Ukraina bez Kuczmy" i wezwała zagranicznych liderów, by nie ściskali prawicy Kuczmy utytłanej – jej zdaniem – w krwi niezależnego dziennikarza Georgija Gongadze. Prezydent Ukrainy, do którego Kwaśniewski odwrócił się dupą, musiał szukać ratunku u Władimira Putina. Gdy protest zdechł, Kwaśniewski znowu budował strategiczny sojusz z Kuczmą. Na zwołanej przez Olka w Warszawie konferencji antyterrorystycznej Kuczma był jego prawą ręką. Prezydent RP nie zareagował głośno na wrześniowe powstanie na Ukrainie. Jeden z przywódców opozycji Wiktor Juszczenko powiedział w "Wiadomościach", że rozmawiał z Kwaśniewskim, który miał mu okazać przychylność. O kontaktach z Kuczmą nie słyszeliśmy. Ukraiński prezydent – jak w czasie poprzedniego kryzysu – sięgnął po telefon, by umówić się na spotkanie z Putinem. Pretendujący do roli lidera transformerów (państw dokonujących transformacji ustrojowej) Kwaśniewski albo demonstruje niekompetencje, albo trzyma się sztywno kursu określanego przez Stany Zjednoczone. Stawiamy na to drugie. U schyłku kadencji administracja Billa Clintona wyraziła głębokie rozczarowanie polityką Kuczmy. Waszyngton udzielił schronienia dzielnemu majorowi Mikole Melniczenko, który trzymał pod biurkiem Kuczmy magnetofon i nagrywał wszystkie jego rozmowy (znając szkołę KGB, przez którą przeszła prezydencka ochrona, ta opowieść wywołuje jedynie uśmiech politowania). Początek kadencji George’a W. Busha wskazywał na przebaczenie Kuczmie – gdyby było inaczej Kwaśniewski nie odważyłby się posadzić go obok siebie na antyterrorystycznej konferencji. Ale ocieplenie uczuć ze strony Ameryki okazało się tymczasowe. Ponownie włożono do magnetofonu kasety Melniczenki, z których ma wynikać, że Kuczma nie tylko obcina głowy dziennikarzom, ale jeszcze sprzedaje broń Saddamowi Husajnowi. Tym samym jest sponsorem terroryzmu światowego i wrogiem Ameryki. Dziwnym trafem akcja ukraińskiej opozycji "Powstań Ukraino" zbiegła się z odgrzaniem kaset Melniczenki i obcięciem przez Waszyngton pomocy finansowej dla Kijowa. To uskrzydliło opozycję. Nawet amerykański ambasador podziwiał demokrację na Ukrainie. W USA protestujący nie mieliby szans na rozbicie miasteczka namiotowego przed gmachami władzy czy okupowanie schodów Białego Domu. Gdyby w Stanach była państwowa telewizja, przeciwnikom prezydenta nie udałoby się wtargnąć do studia i udaremnić emisji głównego wydania wiadomości. Kuczma nie jest naszym idolem. Jeszcze przed pojawieniem się kaset Melniczenki pisaliśmy o łamaniu wolności słowa na Ukrainie, wykorzystywaniu aparatu państwowego do wyborów, by zapewnić sukces Kuczmie i jego ekipie. Wówczas Olek nie wypominał prezydentowi Ukrainy grzechów, ściskał się z nim w formule "bez krawatów". Bo "drobiazgi" nie mogły mu przesłonić idei strategicznego partnerstwa i przeprowadzeniu Ukrainy do Europy. Teraz stajemy w obronie istniejącego układu na Ukrainie, bo skutki obalenia Kuczmy mogą być groźniejsze – także dla RP – niż dotrwanie przez prezydenta do końca kadencji. Opozycja ma zbyt mało głosów w parlamencie, by usunąć szefa państwa konstytucyjnie – na drodze impeachmentu. Pozostaje jej kryterium uliczne. Antyprezydenckie akcje połączyły zwolenników Lenina i Stepana Bandery. Można sobie wyobrazić burdel, jaki powstałby na Ukrainie po obaleniu Kuczmy. Jedno z większych państw Europy przekształciłoby się w nowy punkt zapalny. Przykład, że władza leży na ulicy, mógłby okazać się zaraźliwy. Komuniści obalaliby nacjonalistów, populiści liberałów. Główną zdobyczą ukraińskiej demokracji są odbywające się terminowo wybory. Nie wiemy, jakie interesy mają obecnie Stany Zjednoczone na Ukrainie, ale wiemy, że w polskim interesie leży spokój za miedzą. Zamiast milczeć, Olek, który ma w środowiskach politycznych Ukrainy spory autorytet, powinien się do niego przyczynić. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bush pod nóż " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jaja smażone na ropie Oto ludzie, z którymi Oleksy jako baron mazowiecki musi pracować. Do niedawna pierwszoplanową postacią w Płocku był Wojciech H., wieloletni naczelnik miasta w poprzedniej Polsce, przewodniczący Rady Miejskiej, a w końcu prezydent Płocka. Lider płockiego SLD. * * * W Płocku jest dwóch ważnych pracodawców. Urząd Miejski ze spółkami komunalnymi i Petrochemia Płock – obecnie ORLEN S.A., ze swoimi 12 tysiącami dobrze opłacanych miejsc pracy. W Petrochemii rządzi ten, co wygra wybory w kraju, obecnie SLD, z prezesem Zbigniewem Wróblem. Roboty publiczne obstawiają koledzy tego, co jest prezydentem miasta. W październiku 2001 r. kandydatem SLD na prezydenta Płocka był Wojciech H. Najwyższą klasę potwierdził w pierwszej turze wyborów, kiedy to zdystansował pierwszego z pozostałej piątki kandydatów o kilka tysięcy głosów. Ktoś taki nie miał prawa przegrać. Do drugiej tury wystartował przeciw Mirosławowi Milewskiemu radnemu z Prawa i Sprawiedliwości. Skoro sukces był pewien, działacze SLD wyjechali na wakacje. Kaczyński natomiast przysłał Milewskiemu z Warszawy ekspertów od marketingu politycznego o jakimś francuskim rodowodzie. Kandydat na prezydenta Milewski chodził od mieszkania do mieszkania tłumacząc, że jest najlepszym kandydatem i zrobi porządek z SLD-owskim warcholstwem oraz ukarze winnych. W październikową noc 2001 r. około godziny ósmej wieczorem do sztabu SLD w Płocku przy ul. Kościuszki dochodzić zaczęły niepokojące wieści, że wygrana nie jest pewna, wręcz przeciwnie. Ostatni kurier z ostatniej komisji wyborczej, młody działacz SLD, dotarł do lokalu Państwowej Komisji Wyborczej koło dziewiątej z minutami. Komisja siedzibę miała w ratuszu. Tu na niego czekali reporterzy telewizji TVN. Otwarto bagażnik, gdzie znaleziono sfałszowane karty do głosowania oraz protokoły posiedzenia komisji wyborczej, również nieprawdziwe. Oglądaliśmy to potem na ekranach telewizorów. Zjawił się przewod-niczący PKW, policja i prokurator. Działacza SLD zapuszkowano. Oddzielono karty do głosowania – fałszywe od prawdziwych. Sporządzono nowy protokół i ogłoszono, że nowym prezydentem miasta Płocka jest Mirosław Milewski z PiS. Świadkowie tej chwili twierdzą, że Milewski miał był powiedzieć: – To niemożliwe! O Boże, to niemożliwe! Też tak uważamy. Jak naród Płocka mógł zaufać komuś, kto wówczas nie miał nawet prawa jazdy? * * * Milewski słowa dotrzymał i w atmosferze niemożliwości wywalił z roboty w magistracie 90 osób należących do SLD oraz ponad 200 ze spółek komunalnych. Listy członków SLD otrzymał od byłego członka tej partii Sylwestra W. – zajadłego przeciwnika przegranego kandydata Sojuszu. Milewski dobrał się także do dokumentów byłego lewicowego Zarządu Miasta. Kazał analizować poczynania komuchów i raz za razem sporządzać doniesienia do prokuratury o niecnościach, jakich dopuściła się była władza. Najcięższe z oskarżeń dotyczyło byłego członka Zarządu Miasta, członka Rady Krajowej SLD Stanisława J., obecnie wiceprzewodniczącego SLD w mieście. Zarzut wobec J. jest taki, że miał sprywatyzować jedną ze spółek komunalnych ze stratą dla miasta. * * * Lewica przegrała z kretesem i w najgorszym stylu. Pojawiła się więc grupa takich działaczy, którzy chcieli realizować wytyczne Leszka Millera na taką właśnie okoliczność. Zgodnie z nimi liderzy, którzy przegrali wybory samorządowe, powinni przestać być liderami. Jednakowoż znalazła się też inna opcja utrzymująca, że tak naprawdę to nie jest do końca pewne, czy Mirosław Milewski wygrał wybory zgodnie z prawem. Zgłosiła ona protest wyborczy argumentując, że fałszerstwo to prowokacja zmontowana przez działaczy opozycji, aby skompromitować SLD, a dowód na to jest w postaci owej telewizji, która zjawiła się nie wiadomo jak i skąd. Zdaniem SLD kreatorem tego skandalu był właśnie Sylwester W. Tezę tę lansował niezmordowanie niejaki Maciej K., działacz SLD oraz ZSMP. Podnoszono również, że nie można było odróżnić kart do głoso-wania fałszywych od prawdziwych – były one wszak z takimi samymi krzyżykami. Protest ten nie został do końca rozpatrzony. Stanęło bowiem na tym, że trzeba poczekać na orzeczenie prokuratury, a może i sądu w kwestii samych fałszerzy. Obecnie prokuratura postawiła zarzuty fałszerstwa dwóm byłym działaczom SLD i sąd ich będzie sądził. Rozstrzygnięcie protestu wyborczego pozostaje zatem w zawieszeniu. * * * Przegrany Wojciech H. zatrudniony został przez prezesa Zbigniewa Wróbla w ORLENIE na prezesurze w jednej z orlenowskich spółek. Wiceprzewodniczący SLD Stanisław J. jest prezesem bogatego Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych (PERN). Totumfaccy obu panów też zostali ustawieni. Młodzi gniewni oraz szeregowi członkowie partii pozostali na lodzie. Wybuch nastąpił wówczas, kiedy prasa doniosła, że obecny prezes ORLEN Wróbel wynajął firmę konsultingową, która miała myśleć, co zrobić, aby pan Zbigniew Wróbel był prezesem wieloletnim. Jednym z pomysłów było, że Wróbel powinien pozbywać się tubylców z kierowniczych stanowisk w koncernie i obsadzać je swoimi zausznikami spoza miasta. Była to bardzo głupia rada. Młodych SLD-owców trafił szlag. Z inicjatywy Macieja K. (miejskie SLD i Rada Krajowa ZSMP) wysmarował list do Leszka Millera, że w ORLENIE panuje nepotyzm i czystki. Premier ustami Józefa Oleksego odparł, że trzeba coś z tym zrobić. „Gazeta Wyborcza” opublikowała list Macieja K. do premiera ze zjadliwym komentarzem. Okazja do konfrontacji pojawiła się niebawem – gdy Miller ogłosił słynną uchwałę o weryfikacji członków SLD: jeśli przeciwko jakiemuś działaczowi toczy się sprawa przed wymiarem sprawiedliwości, to powinien on zawiesić swoje członkostwo. Zgodnie ze statutem SLD, powinien też utracić zajmowane stanowiska w partii. Maciej K. zauważył, że przynajmniej ośmiu członków władz partii w Płocku powinno zawiesić swoje członkostwo, z niedoszłym prezydentem Wojciechem H. włącznie. * * * Podczas omawiania owych weryfikacyjnych subtelności 29 grudnia zeszłego roku na raucie zorganizowanym w restauracji Tango do Macieja K. miał był podejść prezes PERN Stanisław J. i powiedzieć: „Odpierdol się ode mnie i tak jest już po tobie, obetną ci głowę, palce i potną ci jajca, jesteś nikim”. Według Macieja K. wobec tego, że kilka dni wcześniej podziurawiono mu opony Seata, a parę lat nazad jego ojca, działacza PZPR, znaleziono spalonego w samochodzie, a milicja obywatelska powodów pożaru auta nie ustaliła – poczuł się on zagrożony i doniósł do prokuratury na Stanisława J. podejrzewając, że on chce go wykończyć. Do prokuratury wpłynęło też kontrdoniesienie Stanisława J., który twierdzi, że Maciej K. zeznaje kłamliwie, albowiem on nigdy niczym mu nie groził. Wskutek pism Macieja K., którego wspiera dwóch radnych z SLD oraz znany już Sylwester W. chcący weryfikacji i ci, którym jest ona nie w smak, spotkali się na konfrontacji w Warszawie z samym Józefem Oleksym. Konfrontacja ta miała wykazać, czy weryfikacja dotyczy, czy nie dotyczy płockiego SLD. Głos zabrał przewodniczący Wojciech H. utrzymując, że jego to nie dotyczy. Na to Maciej S. miał był zasugerować, że gdyby on zeznał, że półtora roku temu widział, jak jego szef przyzwolił na fałszerstwo w wyborach, to sytuacja Wojciecha H. mogłaby się drastycznie skomplikować. Wojciecha H. zamurowało. * * * W tej przedszkolnej rozgrywce pojawił się gracz, którego do niedawna nikt nie brał pod uwagę. Niejaki Eugeniusz L. pseudo Genio z Milanówka. Genio karmi się na płockich burdelach oraz kręci nadwyżkami paliw, które produkuje PKN ORLEN. Problem jest w tym, że Genio to szwagier Wojciecha H., a w zasadzie były szwagier, bo siostra jego żony rozwiodła się z Geniem wiele lat temu. Cóż, łajdaczysko w rodzinie może się przytrafić każdemu . Zdaniem niektórych radnych miasta Genio miał być inwigilowany przez płocką delegaturę Centralnego Biura Śledczego na okoliczność swojej społecznej działalności na rzecz swojego byłego krewnego. Istnieją rzekomo podsłuchy, z których wynika, jakoby Wojciech H. sugerował byłemu szwagrowi, że ma z SLD-owskim gówniarstwem kłopoty nie do rozwiązania. Taśmy te nieznanym sposobem trafiły w ręce radnych, których ustalenia między Wojtkiem i Geniem miały dotyczyć. Spytaliśmy panów radnych, czy oni czasem nie żartują. Odparli, że są śmiertelnie poważni z naciskiem na słowo „śmiertelnie”. Taśm jednak nie pokazali tłumacząc, że są schowane, tak aby stanowiły gwarancję ich bezpieczeństwa. * * * Odbyliśmy w końcu rozmowę z najbardziej miarodajnym w tej sprawie niedoszłym prezydentem Płocka, a obecnie prezesem jednej ze spółek ORLENU Wojciechem H. Ten stwierdził, że Maciej K. to niezrównoważony oszołom. Wraz z jego odwiecznym adwersarzem Sylwestrem W. oraz radnymi, którzy opuścili klub radnych SLD, kręci on hecę na miarę afery starachowickiej. Panowie kierują się zemstą, gdyż mieli dostać stanowiska, gdyby wygrał wybory, a nie dostali, bo je przegrał. Pan Wojciech H. wskazuje, że w kwestii fałszerstwa wyborów Maciej K. raz twierdzi jedno, raz drugie, czyli przynajmniej raz kłamie. Zna Eugeniusza L., z powodu czego jest mu bardzo przykro: 30 lat temu wybierając sobie żonę nie przewidywał, z kim rozwiedzie się siostra jego żony. Zapytaliśmy Wojciecha H. dwukrotnie: – Czy jeżeli owe taśmy w ogóle istnieją, to możemy być pewni, że nie ma na nich niczego, co pana prezesa kompromituje? Pan prezes nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi. Uważa natomiast, że sprawy przekroczyły dawno poziom przyzwoitości politycznego dyskursu. W naszym imieniu zapytano także szefa płockiego Centralnego Biura Śledczego Bogdana M.; czy znana mu jest historia owych taśm nagranych przez jego funkcjonariuszy i czy prawdą jest, że w prokuraturze w Ostrołęce toczy się tajne śledztwo w sprawie zagubionych przez niego akt śledztwa zleconego przez obecnego prezydenta Płocka Mirosława Milewskiego w kwestii prac poprzedniego Zarządu Miasta, i czy zna niejakiego Eugeniusza L., pseudonim Genio. Naczelnik wyjaśnił, że nie! I że żadne postępowanie przeciw Eugeniuszowi L. w jego jednostce się nie toczy. Dodał również, że nie zna polityków Płocka, sam jest niezależny, apolityczny i lojalny służbie – co okazało się być nie do końca prawdą – zwłaszcza w przypadku tych nieznajomości. No i oceńcie ludności sami: hecato czy afera?! Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prokuratorzy do prokuratury " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol od ministra " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Duet egzotyczny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dobrze mi tak Dziennikarze zagraniczni pytają mnie często, czy lepiej mi się żyło w socjalizmie, czy lepiej teraz w kapitalizmie. Ci pytacze i te pyty oczekują odpowiedzi, że kapitalizm jest dla mnie pomyślniejszy, skoro nachapałem się forsy. Nikt jednak nie pyta, czy wolałem Polskę międzywojenną, czy hitleryzm, chociaż tu oświadczyć się mogę bardziej zdecydowanie. Wolałem okupację. Życie małego dziecka jest nudne, jednostajne i podporządkowane woli dorosłych. Za Hitlera zrobiło się ciekawie, zmiennie, emocjonująco, dosłownie wystrzałowo. Mogłem brykać, a szkołą męczono mnie dorywczo i lżej niż potem. Istnieją ludzie zawsze mający pecha, a nawet tacy, co i bez niego ustawicznie są niezadowoleni. Mnie zawsze było dobrze i tak już zostało. Budowanie socjalizmu u jego zarania dostarczało wielkich rozkoszy: ideowych napięć, nieprzespanych, pijanych, przegadywanych nocy, samopoczucia burzyciela starego i budowniczego nowego świata. Więzi w swoim stadzie. Pamiętam frajdę bycia kontestatorem starych porządków, mieszczańskich przesądów i obyczajów. Potem nadeszło zwalczanie stalinizmu: emocje wieców, rozkosze poklasku, zdarzenia wywołujące napięcia i niepewności, oszałamiająca intensywność życia. Poznawanie polityki w jej fascynującej złożoności. U schyłku socjalizmu czekała mnie służba rządowa. Kariera. Ważniactwo. Gra polityczna. Rozgłos. Dygnitarstwo. Dni przebiegające w obrębie samych spraw doniosłych, trudnych i zmiennych. Życie myślowe skoncentrowane na sprawach publicznych. Kapitalizm przyniósł mi przemianę służebności i zależności w niezależność i luzactwo. Dostatek ministra PRL przemienił w bogactwo kapitalisty. Jakże mam wybierać, kiedy mi było lepiej, a kiedy mniej dobrze? Rozumne życie polega na respektowaniu zasady "coś za coś". Coś trzeba stracić, aby coś nowego zyskać. Coś pożegnać, żeby witać nowe pożytki życiowe. Jałowa jest tęsknota za minionym: czy są to włosy na głowie czy młodzieńcza wrażliwość i ciekawość świata, żądza przygód czy jurność. Mozolnie trzymam się zasady oddzielania ocen politycznych, czyli poglądów, od własnej, osobistej sytuacji. Gdybym tego nie umiał, w 1956 r. byłbym zgorzkniałym 23-letnim kombatantem stalinizmu, a nie płomiennym, straceńczym kontestatorem. Mając po roku 1957 zakaz pracy snułbym się jako cierpiętnik i poszedłbym do opozycji. W latach 80. stopiłbym się z betonem partyjnym. Po zmianie zaś ustroju jako nowobogacki gardłowałbym za niskimi podatkami i pisał, że niezaradni sami są sobie winni. Po nastaniu wieku XXI pozostałbym wierny sitwie Leszka Millera posłusznie idąc w nogę z wodzami SLD. Bo z millerowcami było mi ciepło, bezpiecznie i przyjaźnie. Czego żałuję? Wszystkiego nie skosztowanego. Nie doświadczyłem zaś: pederastii, pedofilii i zoofilii, więzienia, narkotyków, znajomości języków, życia w innych niż Polska krajach, udziału w grach parlamentarnych lub grze biznesowej, alkoholizmu, konspiracji. Nie żałuję wszakże mojej trwałej nienawiści do sportu, własnego bezruchu fizycznego, niechęci do religii, a także niedoświadczenia chorób, samotności i biedy. Grzechów swoich żałuję, że było ich tak mało. Rozumiem, że egocentryczne jest marnowanie w "NIE" miejsca na rozważania prywatne o własnym życiu, ale przynajmniej zrobiłem to krótko i dosyć szczerze. Wynurzenia te są zaś wywołane publikacją w noworocznej "Polityce". Napisała ona, że w 2003 r. byłem największym kłopotem SLD wbijając mnie w poczucie własnej ważności. Żartuję... SLD miał tysiąc większych kłopotów niż Urban. Z natury rzeczy nigdy dla nikogo nie byłem wielkim kłopotem. Największy kłopot SLD nosi zupełnie inne nazwisko. Jeśli ja stanowię jakiś kłopot, to tylko dla poczciwych, zawsze strapionych ludzi wierzących w prymitywne cnoty, które ich zdaniem doraźnie powinny być nagradzane. Obrażam poczucie sprawiedliwości katolików, ekskomunistów, antykomunistów, postkomunistów i prawicowców. W odpowiedzi pokazać im mogę język i zanucić wspaniałą zapomnianą pieśń, która głosi: "z własnego prawa bierz nadania i z własnej woli sam się zabaw". Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niemoralna propozycja Dostaliśmy ponad 200 tekstów. Serdecznie dziękujemy. Niestety, dużą część 31 stycznia. To dobry zwiastun – jeszcze nie zostaliście dziennikarzami, a już pracujecie na dead line. Sprawa jest poważna i traktujemy ją poważnie. Dlatego że się napracowaliście, dlatego że przyznanie stypendiów to ważna rzecz dla pisma. Dlatego że idzie o kasę. Toteż czytamy Wasze teksty z uwagą, a to wymaga czasu. Do końca marca skontaktujemy się z tymi, których prace nas zainteresowały, i opublikujemy ostateczną listę stypendystów. Liczba tekstów sprawia, iż poza głównym stypendium – 1000 zł miesięcznie przez pół roku – pragniemy przyznać także kilka stypendiów na próbę – trzymiesięcznych, pięćsetzłotowych. Kilku osobom zaproponujemy także wstępną współpracę "za wierszówkę" z perspektywą zdobycia stypendium, gdy okaże się, że współpraca ta się układa. Zatem – jak mówią amerykańscy menedżerowie – Don’t call us, we’ll call you. Do usłyszenia. Autor : Redakcja "NIE" Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEwarto "Harry Potter i komnata tajemnic" Zdecydowanie nie warto – przestrogę tę kierujemy pod adresem pełnoletnich Czytelników tygodnika "NIE". Udanie się do kina w celu obejrzenia tego gówna może być brzemienne w skutkach dla zdrowia. Problem w tym, iż na salę wraz z nami wkraczają tabuny gnojów, które przed filmem czytały książkę z osiem razy i znają fabułę na pamięć. Wiemy więc, co się zdarzy za 10, 20, 60 sekund, a jak trafimy na gadatliwego szczeniaka, to na godzinę przed zakończeniem seansu wiemy już wszystko. Poza tym dziatwa żłopie coca-colę wiadrami i ćpa całe koryta popcornu. Dzieci mają, jak wiadomo, metabolizm wróbla, więc po tej coli latają szczać co 15 minut, tratując się w przejściach i nasze nogi przy okazji. Po kukurydzy czkają, bekają i pierdzą. Jakiś zachłanny idiota wymyślił, żeby ten film trwał 160 minut, nie dziwota więc, że po godzinie niektórzy nasi młodzi widzowie płaczą, bo się boją ciemności, a niektórzy śpią czekając na to, aż ten mały w okularkach zmierzy się z dużym tasiemcem. Film jest nudny jak flaki z olejem, staramy się więc zdrzemnąć, ale jak tu zasnąć w takim zgiełku? "Bez przedawnienia" Scenarzysta miał widać kilka dni trzeźwości, bo wpadł na fajny pomysł: żona adwokat broni swojego męża wrabianego w jakieś morderstwo sprzed kilkunastu lat, kiedy to jako dzielny amerykański marines rozwalił parę kobiet i dzieciaczków. To nie wstrząsa widzem, bo nie takie rzeczy robią amerykańscy marines, ale pobudza ciekawość, jak też poradzi sobie dzielna pani adwokat w starciu z bezduszną machiną wojskowych prawników. Radzi sobie dobrze, leje ich wszystkich jak dzieci, a końcówka jest dokładnie taka jak w filmie "Ostrze" – gdy okazuje się, że uniewinniony jest winny, tylko się tak dobrze maskował. Wiemy to na 30 minut przed końcem. Wychodzimy z kina nieutuleni w żalu, że scenarzyście nie udało się dotrwać do końca w swojej nierównej walce z nałogiem. Stephen L. Carter "Władca Ocean Park" Pierwsze z brzegu cztery powody, dla których "literackie wydarzenie roku 2002 w Stanach Zjednoczonych" – jak reklamuje tę powieść wydawca – nie stanie się literackim wydarzeniem roku 2003 w Polsce. Po pierwsze, nie zrobi kariery pisarz, który na to, co można napisać jednym zdaniem, poświęca dwanaście akapitów. Po drugie, nie jest fajnie, gdy czysty gatunkowo pomysł na thriller prawniczy jest rozwodniony w niemającej nic wspólnego z fabułą tzw. kwestii rasowej, czyli gdy na co drugiej stronie autor stara się dowieść, że czarny (zwany Afroamerykaninem) nie jest gorszy od białego, a nawet bywa lepszy. Po trzecie, polskie tłumaczenie jest do dupy, podobnie jak korekta. I wreszcie po czwarte, nie mam zaufania do autora, który głównego bohatera swojej książki nazwał tak, jak ja nazwałem psa – Misza. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Brudy posła Giertycha " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cip, cip Polonia Rok w rok Senat przekazuje prawicowo-klerykalnemu stowarzyszeniu "Wspólnota Polska" 90 proc. środków na wspieranie Polonii. Cóż z tego, że Senat jest teraz czerwony. Stara kadra Stelmachowskiego – jak w czasach Czarnej Wdowy Grześkowiak – robi skok na całą polonijną kasę. W budżecie na ten rok dla Polonii wyskrobano 45 mln zł. Była propozycja, by dać tę kwotę MSZ, w końcu jednak uznano, że najlepiej rozdysponuje ją Senat. I nagle szok: sejmowa Komisja Finansów dostała z Senatu projekt jego budżetu, a tam zapisany był obligatoryjny podział środków na współpracę z Polonią. 3 mln zł dla samego Senatu, 42 mln natomiast dla "Wspólnoty Polskiej" i fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" w proporcjach 9:1. Kto podłożył tę świnię Pastusiakowi? Czy marszałek nie czytał projektu budżetu, pod którym się podpisał? Czy może biedak myśli, że "Wspólnota Polska" ma prawnie zagwarantowaną wyłączność na kontakty z Polonią? W ostatniej chwili intrygę senackich urzędasów udaremnił poseł Mieczysław Czerniawski (SLD), zgłaszając w Sejmie wniosek, żeby Senat swobodnie dysponował polonijnym szmalem. Wniosek przeszedł, a wkrótce potem powstała komisja złożona z przedstawicieli Kancelarii Senatu i MSZ, która ma przydzielać dotacje organizacjom pozarządowym zajmującym się współpracą z Polonią. Podejrzane manewry jednak trwają. Podczas gdy inne organizacje w ogóle jeszcze nie wiedzą, że można w tym trybie ubiegać się o szmal, "Wspólnota" i fundacja "Pomoc Polakom na Wschodzie" zdążyły już złożyć wnioski o dotacje obliczone na to, żeby przejąć całą pulę. * * * O Radzie Krajowej "Wspólnoty" mówi się "czarna sotnia". Prawdziwą jej ozdobą jest aż dwóch arcybiskupów, jeden ksiądz profesor, jeden ksiądz szeregowy oraz jeden biskup ewangelicki. Temu uduchowionemu gronu tła przydają przykościelni politycy, którzy wypadli już z obiegu. Znalazł się wśród nich Witold Rybczyński, dyrektor Departamentu Konsularnego i Polonii MSZ. To chory układ: urzędnik, który z ramienia MSZ współdecyduje o przydziale środków dla prywatnego stowarzyszenia, wchodzi do jego władz. Jest więc petentem u siebie samego. Dla pewności ludzie Stelmachowskiego wybrali do swej Rady Krajowej również Piotra Miszczuka z Kancelarii Senatu, czyli drugiego przydzielacza forsy. "Wspólnota Polska" życzy sobie w tym roku 21 mln 50 tys. zł na zadania programowe i 17 mln 420 tys. na inwestycje, razem 38 mln 470 tys. Fundacja "Pomoc Polakom na Wschodzie" ma ochotę na 3 mln 320 tys. Dla kilkudziesięciu pozostałych organizacji pozarządowych przewidziano 3 mln 790 tys. Tylko "Wspólnocie" można powierzać zadania inwestycyjne. Ponieważ – tu cytat z projektu budżetu Kancelarii Senatu – stowarzyszenie zatrudnia wykwalifikowaną kadrę pracowniczą gwarantującą prawidłowe wykonanie zadań państwowych. * * * Wykwalifikowana kadra dziś kosztuje. "Wspólnota Polska" pobiera haracz od każdej inwestycji w wysokości 15–20 proc. jej wartości. Środkami tymi karmi własną biurokrację, oddziały terenowe w całej Polsce, ich kosztowne siedziby itp. Nic dziwnego, że główną misją "Wspólnoty" jest budowanie Domów Polskich. Czym więcej wyda, tym okazalej żyje i pracuje jej aparat. Jedną wielką aferą okazała się budowa Domu Polskiego w Wilnie, który miał kosztować milion dolarów, pożarł już siedem razy więcej, a teraz trzeba go utrzymywać za 100 tys. dolarów rocznie. Pisaliśmy o tej budowli dwukrotnie ("NIE" nr 17/2000 i 17/2001). Nie rozliczywszy się jeszcze z tego skandalicznego marnotrawstwa, "Wspólnota" wyciąga łapę po 695 tys. zł na 4 nowe Domy Polskie. Pragnie wybudować takowe w Suczawie i Vicsani (Rumunia), w Usolu Syberyjskim oraz w Kurytybie (Brazylia). * * * Fachowcy z konkurencyjnych organizacji mówią, że trzeba inwestować w ludzi, a nie w mury. Owszem, "Wspólnota" ma program edukacyjny za 5 708 700 zł – nikt nie zarzuci jej, że nie docenia czynnika ludzkiego. Podstawowy punkt tego programu to ściągać młodzież ze Wschodu na studia do Polski. Absolwenci chcą potem zostać u nas na stałe, więc dla polskich społeczności jest to nie pomoc, lecz szkodliwy drenaż mózgów. Poza tym za jedno stypendium dla studenta w Polsce można utrzymać kilku studentów w republikach poradzieckich. Zamiast sprzyjać awansowi społecznemu i gospodarczemu Polonii pieniądze na dokształcanie zawodowe Polaków przeznaczane są dla animatorów kultury religijnej, dyrygentów chórów, personelu Domów Polskich. W najlepszym razie na podciąganie rolników. Tym grupom "Wspólnota" proponuje kursy i praktyki zawodowe. "Wspólnota" organizuje też konkurs literacki "Wkład Polski do cywilizacji światowej". Nic tak nie leczy kompleksów jak megalomania. Mamy przecież Kopernika, Skłodowską-Curie, a przede wszystkim wielkich współczesnych: oskarowca Wajdę, noblistę Wałęsę i Polaka wszech czasów – papieża, co wymaga wyścigu grafomanów w pisaniu poematów panegirycznych, które rozchwycą w Nowym Jorku i Pekinie. * * * Program wspierania kultury i dziedzictwa narodowego poza granicami kraju (dziedzictwo narodowe to nowomowa z czasów Buzka) pochłonąć ma okrągłą sumkę 3 051 425 zł. Składają się nań takie przedsięwzięcia, jak IX Przegląd Zespołów Kolędniczych, wyjazd zespołów z parafii kwidzyńskich i elbląskich na Białoruś, III Diecezjalny Festiwal Piosenki Religijnej w Grodnie, wystawienie ramoty Rydla "Betlejem Polskie" dla Polaków we Lwowie, gdyż nieco bardziej współczesna sztuka mogłaby im zaszkodzić umysłowo; występy chóru AK "Nowogródzkie Orły" dla Polaków na Białorusi... A nam się wydawało, że Armia Krajowa zakończyła działalność rozkazem o samorozwiązaniu sprzed 56 lat! Zaplanowano także sprowadzenie zespołu z Ukrainy z okazji 11 listopada ogłoszonego Świętem Niepodległości i... Obrońców Lwowa. Nie wiadomo, niestety, czy zespół składa się z Ukraińców czy z Polaków i czy ograniczy się do przyśpiewek z "Tajoj", czy też wykona pieśń masową: Nie oddamy Lwowa, nie oddamy Lwowa, nasza armia jest gotowa. Przecież za pieniądze Senatu urządza się prowokacje polityczne. Przed kim mamy bronić ukraińskiego Lwowa?! * * * 2 243 740 zł przewidziano na rozwój organizacji młodzieżowych i harcerstwa. Co zabawne, kryją się w tym również atrakcje dla wyrośniętych harcerzy, natomiast organizacje młodzieżowe to dla Senatu kółka różańcowe i ministranckie: pielgrzymka dla osób starszych oraz dla młodzieży z Kresów Wschodnich, rekolekcje jasnogórskie dla rodzin polskich ze Wschodu, pielgrzymki Polaków z Litwy i Białorusi do sanktuariów maryjnych itp. 2 763 525 zł zasilić ma wspieranie organizacji polonijnych i polskich za granicą. Dokładność co do złotówki! W tym punkcie programu 24 razy powtarzają się spotkania z przedstawicielami organizacji polskich w kraju i za granicą, czyli bankieciki dla etatowych działaczy polonijnych. Studnia bez dna pod nazwą Dom Polski w Wilnie wymaga w roku 2002 drobnych 900 tys. zł. Może by go tak sprzedać albo zburzyć? * * * Program pomocy socjalnej i rzeczowej oszacowano tylko na 1 221 770 zł, co równa się zakąskowej części bankietów. W tym 80 tys. zł ma kosztować indywidualna pomoc w zakresie leczenia dla Polaków na całym świecie! Przychodzi polonijna baba do lekarza, ten odsyła ją do Stelmachowskiego, a on łaskawie kieruje na ostatnie namaszczenie. "Wspólnota" ubiega się o forsę dla repatriantów z Kazachstanu. Repatriacja wzbudza kontrowersje w łonie katoprawicy: Laga Stelmachowski chce sprowadzić do Polski jak najwięcej Polaków ze Wschodu, Glemp przeciwnie – pragnie zostawić ich w odległych krajach, bowiem są forpocztą katolicyzmu na obszarach fałszywej wiary. Ponieważ brakuje środków na repatriację, wygrywa koncepcja Glempa. Program rozwoju sportu polonijnego to tylko 1 061 900 zł. Grubo więcej, bo 1 841 440 zł, wymaga promocja spraw polonijnych. Biuletyn na kredowym papierze z przecudnymi zdjęciami dziadka Stelmachowskiego, jak jeździ po świecie, przecina wstęgi i głaszcze dzieci po płowych główkach. Wystawa "Miejscowości kresowe związane z postacią Jana III Sobieskiego" w Wiedniu, którego mieszkańcy marzą o tym, by wreszcie się dowiedzieć, z jakimi miejscowościami kresowymi związany był nawet im nieznany Sobieski. Konferencja "Duchowieństwo polskie wśród Polaków za granicą"... * * * Wyłania się z tego taka oto wizja: polonusi z całego obcego kraju powinni zbierać się w okazałym Domu Polskim, aby przebierać się w stroje regionalne, tańczyć krakowiaka z przytupem, rozpamiętywać martyrologię narodową i śpiewać pieśni patriotyczne, przetykane modłami. Cepelia i dewocja, zamykanie ludzi w polskim zaścianku. Ani śladu działań na rzecz awansu społeczno-ekonomicznego społeczności polonijnych, kreowania zaradności, wspierania elity intelektualnej. Z niecierpliwością czekamy na decyzje komisji: czy lewica także wspiera krakowiaczki, marnotrawstwo, pozoranctwo. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Głos" szuka agentów w Straży Marszałkowskiej, "Nasza Polska" marzy o Berezie Kartuskiej, a "Niedziela" odkryła wyborczy spisek postkomunistów: SLD popsuł komputerowy system liczenia głosów, żeby poprawić sobie wyniki. "Nasz Dziennik" 29 października "Propaganda »urbanowska« stanu wojennego charakteryzowała się zohydzaniem i ośmieszaniem wszystkiego, co polskie. Cynizm jej polegał na tym, że nie skupiała się zbyt intensywnie na tworzeniu pozytywnego wizerunku władzy, a raczej uzasadnianiu jej działań i budzeniu ogólnonarodowego pesymizmu, połączonego z niewiarą w wartość społeczeństwa polskiego. Uważny obserwator dostrzeże, że dziś dysponenci mediów, bazując na niemałym dorobku propagandystów PRL-u, korzystają z tej samej matrycy, ale na znacznie większą skalę". Anna Kołakowska, "Propaganda: cudowna broń władzy" 30 października "W związku z atakami na Radio Maryja nasuwają mi się pewne analogie. Władze hitlerowskie po zajęciu Polski w 1939 roku, lękając się uświadamiania Polaków przez rozgłośnie radiowe wolnych jeszcze państw Europy o ich draństwach, odebrały Polakom radioodbiorniki. (...) Teraz ataki mediów polskojęzycznych, opanowanych przez obcych ludzi, często wrogich Polsce, skierowane są na rozgłośnie Radia Maryja, jedyną niezależną, utrzymywaną z dobrowolnych ofiar. (...) Są to ataki bezbożnych, którzy chcieliby człowieka uzależnić tylko od doczesności". Leon Chmurny, "Czytelnicy" 5 listopada "Czy może więc dziwić fakt, że przy takim zachowaniu postkomunistycznego, SLD-owskiego rządu, nieszanującego własnego państwa Niemcy kupujący warszawski STOEN posunęli się do okazania niebywałej pogardy wobec 200 tysięcy Polaków zamordowanych przez nich w KL Warschau i 200 tysięcy wymordowanych podczas Powstania Warszawskiego?". Andrzej Lewandowicz, "Upadek obyczajów" Radio Maryja 28 października "Gdyby pan Kwaśniewski jak był wtedy w tym ministerstwie, to był ministrem sportu, powiedział wtedy, że ten Czernobyl pękł, to by wielu ludzi się uratowało, a oni nam nic nie powiedzieli, a wy żeście go za to wybrali prezydentem. I tyle ludzi choruje na raka". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Poznaniu "Głos" 26 października "W nocy ze środy na czwartek około godziny 4.35 wpadła do sali obrad plenarnych Sejmu duża liczba funkcjonariuszy ubranych w mundury Straży Marszałkowskiej. Mówię tak, gdyż wydaje mi się, że tylko część z nich była funkcjonariuszami Straży Marszałkowskiej. Znani byli nam z widzenia. A kim byli pozostali napastnicy – ci nieznani – nie wiem, choć mogę się domyślać, że zawsze wierni partyjnemu kierownictwu towarzysze spec-agenci". pos. Antoni Stryjewski (LPR) w wywiadzie "Według ubeckich wzorów" "Naród, który godzi się, by wizytówką jego stolicy było coś takiego jak Pałac im. Stalina, nie zasługuje na szacunek. (...) W 2002 roku, w 50. rocznicę rozpoczęcia budowy pałacu należałoby rozpocząć akcję demontowania pałacu – może w trzyletnim czynie narodowym?! Tak jak każdy Niemiec mógł uczestniczyć w rozbieraniu muru berlińskiego, podobnie każdy obywatel niepodległej Polski powinien mieć prawo do zdjęcia choćby jednej cegły z warszawskiego pałacu – największego w świecie pomnika Stalina i komunizmu. Kamienie z pałacu mogłyby też zostać z pożytkiem użyte np. przy budowie Świątyni Opatrzności Bożej lub do wyłożenia dróg w jej pobliżu". Opracował M. G., "Pomnik Stalina w Warszawie" "Nasza Polska" 5 listopada "Posłów i polityków broniących Ojczyzny, ostrzegających przed rozbiorem gospodarczym, nazywa się »warchołami« i »oszołomami«, tak jak w PRL. Dlaczego? Spójrzmy w życiorysy prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministrów... I tak, 11 listopada ponownie patriotyzmu będą nas uczyć Miller, Kwaśniewski i ich czerwony dwór. Przydałby się dziś Marszałek Piłsudski. Nauczyłby nas miłości do Ojczyzny i niezapominania win niegdysiejszym katom. Zarazem wiedziałby, gdzie to całe towarzystwo niszczące Polskę zapędzić". Piotr Jakucki, "Niepodległa" "Niedziela" 10 listopada "Pełne wyniki wyborów poznamy dopiero ok. 10 listopada, ponieważ nie zadziałała ogólnopolska sieć komputerowa, zakupiona za 25 milionów zł. Niektórzy mówią, że stało się to w momencie, gdy wyniki dla SLD okazywały się niekorzystne. Awaria systemu informatycznego jest dobrym sposobem, aby teraz ręcznie sterować liczeniem. (...) Czy naród ogłupiany, okłamywany, spłycany może być silny? Naszym wrogom tylko o to chodzi, aby uśpić czujność Polaków. A wróg jest dzisiaj potężnym i zorganizowanym tyranem. Planuje podbój świata. Nie kryje się z tym. Państwa stały się pionkami na szachownicy. Mało kto orientuje się, że przyszła chwila próby wartości patriotycznych i chrześcijańskich". Czesław Ryszka, "Chwila próby naszych wartości" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dwójpolówka Jaka jest różnica pomiędzy polityką lokalną a polityką? W ramach ogólnonarodowej dyskusji o uproszczeniu procedur budowy dróg prasa wielkopolska przypomniała autorowi pomysłu wicepremierowi Markowi Polowi, że jako mieszkaniec poznańskiego Górczynka, wespół z sąsiadami, protestował przeciwko rozbudowie ulicy Głogowskiej. Twierdził, że rozbudowana według samorządowych projektów trasa pogorszy życiową sytuację mieszkańców. Teraz wypowiada się publicznie jako zwolennik uproszczenia procedury administracyjnej ograniczającej protesty, które opóźniają rozpoczęcie inwestycji drogowych. Ulica Głogowska w Poznaniu stanowi wylot z miasta w stronę Wrocławia, w przyszłości będzie tamtędy prowadził dojazd do najbliższego węzła autostrady A2. Samorząd liczy na dofinansowanie inwestycji oprotestowanej wcześniej przez Pola, przez fundusz ISPA Unii Europejskiej, co wymaga aprobaty wicepremiera. Nikt w nią nie wątpi, bo polityk wyrósł ponad Górczynek. Quo vadis Frasyniuk W ramach kampanii wyborczej ubiegający się o fotel prezydenta Wrocławia uwolek Frasyniuk zaprosił dziennikarzy na wycieczkę busem po miejscach, o których, jego zdaniem, władze miasta zapomniały. Propagandowa wycieczka została przerwana przez awarię pojazdu. Frasyniuk będzie teraz musiał wydeptać sobie drogę do prezydentury. Kempka w pestkę Przed bydgoskim Sądem Rejonowym stanął Zbigniew Kempka, mąż senator SLD Doroty Kempki, oskarżony o jazdę po pijanemu i wręczenie łapówki policjantom. Pan Zbigniew w czasie procesu wyjaśnił, że wypicie dla niego – mężczyzny o wadze 120 kg – pół litra wódki to pestka: nie ma więc mowy o tym, że był pijany (miał prawie 3 promile we krwi). Utrzymuje, że wypił wódkę na grobie syna, i nie miał zamiaru siąść za kółkiem samochodu, przed którym zatrzymali go policjanci. Odrzuca także zarzut o próbę wręczenia łapówki policjantowi. Zaręcza, że pieniądze, które znalazły się w dowodzie osobistym wręczonym policjantowi, nie były przeznaczone dla niego. Na rozprawę męża pani senator nie stawiło się pięciu świadków, w tym dwóch policjantów. Nawet mężowie naszych senatorek mają senatorskie głowy. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Twój szczęśliwy numerek 5 lat temu sieradzka prokuratura wytoczyła sprawę karną nauczycielce, która w swoim zeznaniu podatkowym PIT wpisała błędny numer identyfikacyjny. Dziś prokuratura warszawska przechodzi do porządku nad szwindlem księgowym, w wyniku którego prywatna spółka prawdopodobnie nie uiściła podatku na kwotę ponad 2 mln zł! Co zrobiła pani Hanna Gorajska-Majewska, prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie, gdy w trakcie prowadzonego śledztwa potwierdziły się fakty, które "NIE" ujawniło już w listopadzie 2001 r. w publikacji "Lotto i jego główny wygrywacz"? Pani prokurator umorzyła śledztwo V Ds.158/03! Dwa lata temu opisaliśmy ("NIE" nr 47/2001), jak to prywatna firma ORO DRUCK POLAND przez parę lat rżnęła państwowy Totalizator Sportowy. W dodatku Totalizator przez dłuższy czas miał mniejszościowe udziały w tej spółce. Spółka ORO DRUCK sprzedawała Totalizatorowi rolki do automatów po diabelnie zawyżonych cenach – za rolkę, która powinna kosztować ok. 10 zł, liczyła sobie ok. 25 zł. Było to możliwe, gdyż poprzednie zarządy Totalizatora aż do września 2001 r. nie przeprowadzały przetargów na dostawy materiałów eksploatacyjnych. Robert Jaruga, autor artykułu pt. "Lotto i jego główny wygrywacz", wyśledził coś jeszcze. Firma ORO DRUCK wykazywała w urzędzie skarbowym niższe przychody, aniżeli faktycznie uzyskiwała dzięki dostawom do Totalizatora. Innymi słowy, ORO DRUCK rżnęła skarb państwa podwójnie. Raz – sprzedając państwowej firmie rolki po horrendalnie wysokich cenach, a drugi raz – zaniżając w zeznaniach podatkowych przychody, od których powinna zapłacić VAT i podatek dochodowy. Fakty te potwierdziły się w śledztwie. * * * Z materiałów umorzonego właśnie śledztwa wynika, że spółka ORO DRUCK prawdopodobnie nie rejestrowała w swojej księgowości wszystkich faktur, a tym samym nie ewidencjonowała wszystkich otrzymywanych od Totalizatora płatności. W rezultacie nie odprowadzała VAT oraz podatku dochodowego od nieujawnionej części przychodów. W latach 1998, 1999 i 2000 łączne przychody ze sprzedaży wykazywane przez ORO DRUCK POLAND w dokumentach przedstawianych urzędowi skarbowemu były o 4 768 736,70 zł niższe niż faktyczna wartość dostaw tej firmy dla Totalizatora. Według obliczeń głównego księgowego Totalizatora Sportowego, wysokość uszczuplenia należności podatkowych od spółki ORO DRUCK (łącznie podatku dochodowego oraz VAT) wyniosła 2 109 225,27 zł. I to przy założeniu, że ORO DRUCK nie miał żadnych innych nabywców poza Totalizatorem! Jak ustaliła prokuratura – spółka ORO miała jednak również zagranicznych klientów. Można więc przypuszczać, że fiskus mógł zostać wyportkowany na jeszcze większe pieniądze. W toku postępowania prokuratora powzięła informacje, że nie zgadzają się zapisy w księgach dwóch firm prowadzących ze sobą interesy. Ale z uzasadnienia do umorzenia śledztwa wynika, że ten wątek sprawy pani prokurator Gorajskiej-Majewskiej nie interesuje. Tu należy się Czytelnikom "NIE" pewne wyjaśnienie. Śledztwo V Ds.158/03 było wielowątkowe i nie zostało wszczęte w oparciu o publikację w "NIE". Zasadność podejrzeń "NIE" co do prawdopodobnych szwindli księgowych w spółce ORO DRUCK została potwierdzona niejako przy okazji i niestety – jak widać – nie wywołała żadnych konsekwencji. Badając interesy Totalizatora ze spółką ORO DRUCK pani prokurator Gorajska-Majewska ustalała, czy Sławomir S. sprzedając udziały, które miał Totalizator w spółce ORO DRUCK, nie popełnił przestępstwa. Zachodziło bowiem podejrzenie, iż Totalizator stracił na tej transakcji ponad 1,7 mln zł. Były prezes Totalizatora Sławomir S. w maju 2003 r. wyznał "Gazecie Wyborczej": Patrzę w oczy pani prokurator i wierzę, że nie zrobi mi krzywdy. Intuicja nie zawiodła byłego prezesa. Zdaniem warszawskiej Prokuratury Okręgowej, Sławomir S. jest czysty jak po wyjściu z łaźni parowej. Adwokat Marek Maciejko, pełnomocnik Totalizatora, zaskarżył do warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej postanowienie o umorzeniu śledztwa wydane przez prokurator Gorajską-Majewską. Zarzucił Prokuraturze Okręgowej obrazę art. 7 kpk, która wedle niego polegała na wyciągnięciu krańcowo błędnych wniosków z faktu stwierdzenia w oparciu o zebrane dokumenty, że Oro Druck Poland Sp. z o.o. wykazywała znacznie niższe przychody, aniżeli wynosiły według ksiąg Totalizatora jej wpływy od tego odbiorcy. Szef warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej Zygmunt Kapusta, indagowany przez "NIE" o dalsze losy śledztwa V Ds.158/03, stwierdził, iż jest grubo przedwcześnie, aby mógł coś powiedzieć, gdyż Prokuratura Okręgowa jeszcze nie odniosła się do zażalenia Totalizatora. * * * Stanowisko, które w opisywanej przez nas sprawie zajmie w nieodległej przyszłości warszawska Prokuratura Apelacyjna, będzie mieć tak czy inaczej brzemienne konsekwencje polityczne. Śledztwo, którego jednym z wątków były podejrzane relacje między Sławomirem S., byłym prezesem Totalizatora, a władzami spółki ORO DRUK POLAND ma bowiem bezpośredni związek z głośnym ostatnio "Raportem otwarcia" opublikowanym przez rząd Millera w maju zeszłego roku. Grono opozycyjnych posłów, którym przewodzi Wiesław Walendziak, szykuje się do zdyskredytowania tego raportu. Informowałem o tym w artykule pt. "Polowanie z Sekułami" ("NIE" nr 28/2003). Pierwszą salwę w bitwie, która na dobre rozgorzeje we wrześniu, oddał już wiceprezes NIK Krzysztof Szwedowski. Decyzja o umorzeniu śledztwa w sprawie domniemanych nadużyć w Totalizatorze jest zaś na rękę tym politykom, którzy chcą wybielić menedżerów zarządzających spółkami skarbu państwa w czasie rządów AWS. Jak wynika z informacji, którą dla Sejmu przygotował szef Prokuratury Krajowej Karol Napierski, prokuratury prowadzą 16 śledztw w związku z faktami ujawnionymi w "Raporcie otwarcia". Kilkanaście postępowań już zakończono aktami oskarżenia skierowanymi do sądu. W kilku przypadkach odmówiono wszczęcia postępowania. W kilku innych sprawy umorzono. Jeśli w śledztwach będących w toku poszczególni prokuratorzy będą równie wyrozumiali, jak prokurator Hanna Gorajska-Majewska, to opozycja będzie mogła z podniesionym czołem głosić tezę, że "Raport otwarcia" był wart funta kłaków. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czerwono czarno widzę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bułgarski ślad " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Najdroźsi agenci świata " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Geniusz znad Potomacu Pisaliśmy, że Bush jr jest głupi jak kilo gwoździ. Myliliśmy się. Prasa nieprzychylna napaści na Irak robi, co może, aby przedstawić amerykańskiego przywódcę jako człowieka o inteligencji najwyżej przeciętnej, polocie cegły i politycznym wyczuciu Olszewskiego. Choć wojnę potępia jak najbardziej słusznie, to w ocenie Busha myli się całkowicie. Odkąd tylko idol Maksa Kolonko objął swój urząd, amerykańska gospodarka zaczęła gwałtownie dołować. Sytuacja pogarszała się szybko, a podejmowane próby naprawy nie przyniosły rezultatu. Wtedy opatrzność zesłała samoloty na Pentagon i WTC całkowicie odwracając uwagę amerykańskiej opinii publicznej od sytuacji w kraju. Zastraszeni i zszokowani Amerykanie nie zareagowali, kiedy w imię ich bezpieczeństwa ekipa Busha zaczęła ograniczać słynne swobody obywatelskie i korzystając z możliwości danych przez współczesną technikę kontrolować coraz większą część życia każdego obywatela. Rozpętana wojna w Afganistanie musiała skończyć się szybko, ludzie znów zaczęli zwracać uwagę na to, co działo się bezpośrednio dookoła nich. Aby nie myśleć o politycznym niebycie, następny konflikt był niezbędny. Padło na Irak. W kolejce czekają Iran i Korea Północna. Wojny wystarczy na długie lata. Jaki geniusz kryje się w postępowaniu George’a W.? Najpierw zastanówmy się, co takiego mógł on uczynić przed rozpętywaniem piekła w Iraku? Jest kilka możliwości: 1. Nie robić nic – to rozwiązanie całkowicie odpada. Jego nieudolność w sprawach gospodarczych byłaby coraz lepiej widoczna, kryzys coraz głębszy, a marzenia o drugiej kadencji nierealne. 2. Krzyczeć o zagrożeniu i czekać, aż inspektorzy ONZ coś znajdą albo Saddam użyje swojej broni masowego rażenia. Takie rozwiązanie to w najlepszym razie półśrodek. Być może udałoby się zamglić sytuację gospodarki przed własnym społeczeństwem, ale do czasu następnych wyborów ciężko utrzymać taką informacyjną blokadę. Oczywiście, gdyby w Iraku znaleziono cokolwiek niedozwolonego, Bush zyskałby zgodę społeczności międzynarodowej na atak i nie narażał swojego kraju na niemal powszechną w świecie krytykę. 3. I trzecia możliwość – uczynić dokładnie to, co teraz wszyscy oglądamy, co było posunięciem genialnym. W przeprowadzanych w USA sondażach za największe zagrożenia uznano, oczywiście, światowy terroryzm. Nie mniej Amerykanie boją się także utraty przez ich państwo dominującej w świecie pozycji i zagrożenia dla tzw. amerykańskiego stylu życia. Na arenie międzynarodowej dzisiaj Stanom Zjednoczonym nikt nie może dorównać. Rosja boryka się z brakiem funduszy na zbrojenia, Chiny jeszcze przez wiele lat będą w tyle, a demonizowanie tego kraju ma na celu usprawiedliwienie coraz większych wydatków na Pentagon i zwiększanie technologicznej i ilościowej przewagi nad resztą świata. Jedynym realnym zagrożeniem mogła okazać się coraz mocniej zjednoczona Europa. Tutaj byłyby i odpowiednie pieniądze, i technologie. Takie państwo w ciągu dwóch dekad mogłoby zniwelować przewagę Ameryki i skutecznie z nią rywalizować. Bush z diablą przebiegłością rozbił Europę na co najmniej dwa obozy. Cofnęło to proces jednoczenia o całe lata, jeśli nie przekreśliło go zupełnie. Obnażyło słabość, bezsilność i niejednomyślność struktury, do której się tak garniemy, podważyło sens jej istnienia. Jedyne realne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych przestało istnieć. Oczywiście dalsze poni-żanie Europy mogłoby obudzić rozum jej elit i doprowadzić do przyspieszenia procesów integracyjnych. Stąd właśnie widoczne teraz zabiegi amerykańskiej dyplomacji o załagodzenie konfliktu. Cel i tak został już osiągnięty. Niejako przy okazji udało się całkowicie zmarginalizować rolę ONZ. Przejęcie kontroli nad iracką ropą, nakręcenie zbrojeniówki podczas burzenia państwa Saddama i w niedalekiej przyszłości również innych gałęzi przemysłu, biorących udział w odbudowie Iraku, musi sprawić, że amerykańska gospodarka, przynajmniej w liczbach, mocno się podniesie. To, że jedno państwo zachowuje się jak pijawka wysysając z reszty świata wszystko, co tylko ma jakąkolwiek wartość, jest nieistotne. Bushowi pozwoli to wszystko zostać prezydentem na drugą kadencję. Militarna przewaga technologiczna i ilościowa USA, bezpiecznych pod swą antyrakietową tarczą, będzie już tak duża, że żadne dyrdymały o obronie demokracji, pomocy uciśnionym, likwidacji zagrożenia czy przywracaniu równowagi nie będą już potrzebne. Ameryka będzie sięgała po to, co jej potrzebne na całym świecie, a ten zjednoczy się w modlitwie „żeby tylko wzięli, co chcą, i odeszli”, ale nawet to nie będzie już możliwe. A i jeszcze jedno – rację bytu przestaną mieć również takie figowe listki, jakimi teraz są dla Stanów Wielka Brytania i Polska. Autor : Michał Reinholz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wysoki Przesądzie! Jezus Chrystus umarł na krzyżu. Tak orzekł gdański sąd. Czy ci, którzy myślą inaczej, powinni podlegać odrębnemu sądownictwu? Uzasadniając skazanie za obrazę uczuć religijnych sędzia Tomasz Zieliński powiedział: W warunkach cywilizacji chrześcijańskiej krzyż dlatego właśnie jest symbolem cierpienia, że zginął na nim Jezus Chrystus. Mógł powiedzieć: "Dla chrześcijan krzyż jest symbolem cierpienia". Zamiast tego wdał się w wyjaśnianie, kto na nim zginął. Co to jest, do stu tysięcy ukrzyżowanych penisów?! Sąd świecki czy kościelny?! Uzasadnienie wyroku czy kazanie?! Gdzie my żyjemy?! "Cywilizacja chrześcijańska" to pojęcie czysto ideologiczne. Nie ma go w kodeksie karnym, na podstawie którego wydano wyrok. Nie ma takiego pojęcia w całym polskim prawie. Nie żyjemy w cywilizacji chrześcijańskiej, tylko w państwie autonomicznym wobec Kościoła, bezstronnym w sprawach światopoglądowych. Czy Jezus Chrystus zginął na krzyżu, czy w ogóle była to postać historyczna, czy był on jednocześnie Bogiem i człowiekiem – nie wiadomo. Jedni w to wierzą, inni nie. Wiara i niewiara są konstytucyjnie równouprawnione. Żaden organ państwowy nie może orzekać w materii wierzeń religijnych. Ogłaszać z mocy prawa, że Bóg jest jeden, ale w trzech osobach; że Chrystus zmartwychwstał, a Matka Boska została wniebowzięta. To nie są obiektywne, sprawdzalne fakty, tylko dogmaty jednej z wielu religii. Być może sędzia Zieliński czuł, że nie wypada mu tak po prostu ogłosić zza stołu sędziowskiego swej szczerej wiary w Chrystusa i jego śmierć na krzyżu. Dlatego dodał asekuracyjny wstęp: w warunkach cywilizacji chrześcijańskiej. Niewiele to zmienia, skoro – według sędziego – wszyscy w tej cywilizacji żyjemy. Dlaczego musimy szanować krzyż? Bo zginął na nim Jezus Chrystus. Amen. Ustrojony w togę i łańcuch z orłem sędzia wydał wyrok w imieniu Rzeczypospolitej swobodnie mieszając religię z prawem. Ocenił dzieło sztuki według kryteriów światopoglądowych, zgodnie z wierzeniami własnymi, oskarżających Nieznalską aktywistów LPR, a zapewne również dużej części Polaków-katolików. Tyle że nawet w Pomrocznej egzystuje mniejszość, dla której krzyż jest znakiem kulturowym, ale nie przedmiotem czci religijnej. Ludzie, którzy nie padają na kolana na widok krzyża, mają takie samo prawo wyrażać publicznie swoje przekonania jak jego czciciele. Artykuł o obrazie uczuć religijnych w kodeksie karnym wywodzi się z innej epoki. Bierze on pod ochronę uczucia wierzących, choć prawo nie troszczy się o uczucia ateistów i agnostyków. Daje olbrzymie pole do nadużyć, uczucia bowiem z natury rzeczy są kategorią subiektywną. Jednych śmiertelnie obraża plakat reklamujący film "Skandalista Larry Flynt" (facet w fartuszku z flagi amerykańskiej, w pozycji jak na krzyżu, na tle damskich bioder), drugich – rzeźba wyobrażająca papieża przygniecionego meteorytem, jeszcze innych – wciągnięcie majtek na pomnik "Solidarności" w kształcie kamiennej dupy. W zbiorowości ponad 38 mln jednostek zawsze się znajdzie paru oszołomów oburzonych z byle powodu. Czy to znaczy, że sądy – dla komfortu psychicznego tych paru oszołomów – mają zakneblować wszystkich pozostałych? Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Granie w branie W długie zimowe wieczory można pić wódkę lub oglądać telewizję; jedno zresztą nie wyklucza drugiego, a obie czynności połączenie to czyni atrakcyjniejszymi. Można też obłapiać istotę przeciwnej płci, choć raczej tego samego gatunku. Z braku takiej istoty można przystąpić do rozwiązywania krzyżówek dodawanych do dziennika "Fakt", co nawet średnio inteligentnemu sierżantowi policji zajmuje najwyżej kwadrans. Bardziej wyrafinowane zimowe zbijanie bąków, takie jak gry elektroniczne, wymaga nieco sprzętu i nieco znajomości nowoczesnych technologii. Tradycyjne gry towarzyskie (szachy, statki, poker, salonowiec, brydż, cymbergaj, warcaby, bilard, chińczyk) poszły w zapomnienie – takie one nienowoczesne, nudziarskie i beznadziejne. I oto wśród tych zabytków spędzania wolnego czasu pojawiła się perełka: Korupcyjna Gra Towarzyska dla Dorosłych Élítebuster, czyli Pogromca Elit. Jest to losowo-strategiczna gra karciano-planszowa. Gra również polityczno-ideologiczna. Z ideologii, czyli z instrukcji obsługi Pogromcy Elit: Każde społeczeństwo składa się zasadniczo z dwóch grup. Pierwszą, stanowiącą ogromną większość są tzw. wypełniacze. Jest to grupa, która żyje po to, aby przeżyć. Drugą, w sumie bardzo nieliczną, ale aktywną grupą są różni cwaniacy, aferzyści i hochsztaplerzy. Oni żyją po to, żeby wykorzystywać (w ostrzejszej wersji – pierdolić) tych, którzy żyją, żeby przeżyć. (...) Złodzieje ci lubią określać samych siebie mianem "elit gospodarczych". Oczywiście "elity gospodarcze" nie mogłyby osiągnąć swoich sukcesów, gdyby nie grupa najczęściej prymitywnych, niedouczonych, nieproporcjonalnie do swoich możliwości ambitnych, bez jakichkolwiek zasad moralnych i etycznych, bezgranicznie pazernych ludzi, którą tworzy duża część polityków i urzędników różnego, w tym samorządowego szczebla. Ta z kolei grupa lubi sama siebie określać mianem "klasy politycznej" lub "elity politycznej". (...) Korupcyjna gra towarzyska "élítebuster" jest zasadniczo przeznaczona dla wypełniaczy, aby choć przez chwilę mogli się poczuć jak rekiny czy asy biznesu. Celem każdego Pogromcy Elit jest – co oczywiste – zrobienie dobrego interesu. Dobry interes robi się za pomocą talii zwykłych kart (np. do gry w brydża plus jokery) oraz przekrętów robionych z kolei za pomocą tzw. kart przetargowych. Przekręty wymienione w instrukcji obsługi i przypisane kartom przetargowym: doprowadzenie (celowe) firmy do bankructwa fałszowanie audytu handel długami koncesja na wydawanie koncesji księgowość wirtualna kupienie ustawy niepłacenie podwykonawcom oszukiwanie dostawców i pracowników pośrednictwo w handlu surowcami prywatyzacja przemyt przetarg (ustawiony) rąbnięcie grosza klientom spekulacje giełdowe wykorzystanie luki prawnej wyłudzenie kredytu wyłudzenie podatku wyprowadzanie kapitału z kraju Jak nietrudno zauważyć, nie wszystkie przekręty są przekrętami z punktu widzenia prawa, a wrzucenie ich do jednego worka oznacza, że twórcy gry patrzą na nie tak jak większość obywateli, tfu! – wypełniaczy. Autorzy Pogromcy Elit swoją nieznajomość prawa i ekonomii rekompensują wyjątkowo przenikliwą znajomością psychologii. Otóż w Élítebuster można grać – jakkolwiek to dziwnie zabrzmi – uczciwie, ale można też tworzyć nieformalne doraźne kliki i koterie w celu utrudnienia komuś gry. Ktoś, kto ma szczęście, może być udupiony przez spisek psów ogrodnika. Jakie to polskie. Jakie emocjonujące. A jakie życiowe! Autor : R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mroki hausneryzmu Wicepremier tnie biednym. OPZZ: Ciąć bogatym! Pewnie skończy się na tym, że wszyscy będą biedni. Pamiętacie jeszcze Ewę Spychalską? Była przewodniczącą Związku Budowlanych, a następnie OPZZ. Po-tem została ambasadorem Najjaśniejszej na Białorusi. Z Mińska trafiła do pałacu prezydenta Kwaśniewskiego jako specjalistka. Po Kancelarii dwukrotnie zmieniała miejsce pracy. Na przykład Spychalska 5 stycznia tego roku Ewa Spychalska – lat 54, wykształcenie wyższe, mająca staż w polityce, budownictwie oraz dyplomacji i administracji państwowej – zarejestrowała się w warszawskim urzędzie pracy jako bezrobotna. Jak dobrze pójdzie, za kilka tygodni była pani ambasador dostanie zasiłek przedemerytalny w kwocie około 800 zł brutto. Bezrobotna Spychalska ubiega się o zasiłek, bo – w ramach oszczędnościowych posunięć podyktowanych planem Hausnera – „zredukowano” ją w jednym z centralnych urzędów. Dwudziestoparoletni syn byłej amba-sador ma urzędniczy etat za ok. 1200 zł miesięcznie. Przypadek Spychalskiej w sam raz nadaje się do skomentowania planu Hausnera. Socjaldemokratyczny wicepremier chciałby m.in. opóźnić przechodzenie kobiet na emeryturę, i to w sytuacji, gdy nawet w Warszawie pracy nie mogą znaleźć młode szprychy po studiach znające po kilka języków. Chciałby też nieco zaoszczędzić na zasiłkach przedemerytalnych. Jeszcze w tym roku ma wejść nowa ustawa, której projekt przewiduje obniżenie zasiłków do kwoty ok. 600 zł miesięcznie. Skoro Spychalska – która przecież ma wielu prominentnych znajomych w świecie biznesu i polityki – nie potrafiła znaleźć roboty, to jakie szanse może mieć np. pięćdziesięcioparoletnia bezrobotna pani inżynier, której zlikwidowano biuro projektów, czy też szara urzędniczka, która wyleciała z roboty z powodu reorganizacji? Filozofia wydłużania Dr Janusz Obodowski – były minister pracy i wicepremier z czasów PRL (do 1985 r.) – w komentarzu do planu Hausnera napisanym na zamówienie OPZZ stwierdza: Propozycje wydłużenia wieku emerytalnego dla kobiet oraz wdowców, wdów, a także inwalidów pod szczytnym hasłem „aktywności zawodowej” wychodzą przede wszystkim na przeciw interesom powszechnych towarzystw emerytalnych (PTE). Towarzystwa marzą o podniesieniu granicy wieku emerytalnego. Najchętniej widziałyby granice wieku emery-talnego w okolicach 67 lat. (...) Propozycja wydłużenia wieku emerytalnego dla kobiet (i innych osób) mija się z celami racjonalnej polityki zatrudnienia i naszą sytuacją na rynku pracy, i jest sprzeczna z obecnym rozwojem sytuacji demograficznej. Kto, gdzie i jak będzie zatrudniał osoby po sześćdziesiątce, jeśli w Polsce bezrobocie wśród ludzi młodych przekracza normy europejskie i granice przyzwoitości? Choć kolejne rządy Najjaśniejszej wypędziły około 1,2 mln osób na przyspieszone emerytury i niejednokrotnie fikcyjne renty, to i tak przeciętny wiek przechodzenia na emeryturę jest w Polsce zbliżony do średniej unijnej (mężczyźni 59,4 lat, a kobiety 56,1 lat; w Unii Europejskiej odpowiednio: 60,7 i 59,6 lat). Co ciekawe, w Najjaśniejszej od pewnego czasu zmniejsza się liczba emerytów i rencistów. W latach 1999–2002 spadła o ok. 250 tys., pomimo że ludzie nadal salwują się ucieczką przed bezrobociem przechodząc na wcześniejsze emerytury! Darujmy sobie dalszy marsz przez dżunglę statystycznych liczb i wskaźników, które zwykłemu zjadaczowi chleba mówią niewiele. Zwłaszcza że wicepremier Hausner pod ogniem bezpardonowej krytyki złagodził nieco stanowisko w kwestii wydłużania wieku emerytalnego kobiet. Liberalni socjaliści Godząc się odwlec termin zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na czas po roku 2014 Hausner w istocie nie zmienił filozofii leżącej u podstaw jego koncepcji „racjonalizacji wydatków państwa”. Hausnerowska koncepcja sprowadza się w gruncie rzeczy do szukania oszczędności w wydatkach socjalnych z jednoczesnym redukowaniem podatków płaconych przez ludzi najbogatszych. Oszczędności na emerytach i bezrobotnych miałyby poprawić stan finansów publicznych, a zmniejszenie podatków płaconych przez kapitalistów – wpłynąć na wzrost inwestycji i wzrost dochodu narodowego. A zatem w dłuższej perspektywie mieliby skorzystać na tym również najbiedniejsi. Tyle tylko że – jak pisał wybitny ekonomista John Maynard Keynes – w dłuższej perspektywie i tak wszyscy będziemy martwi. Bezrobotni mający pięćdziesiątkę na karku muszą za coś przeżyć najbliższe kilkanaście lat i raczej nie podnieca ich perspektywa dobrobytu za lat kilkadziesiąt. Przyznać jednak wypada, że sposób myślenia Hausnera jest bardzo podobny do rozumowania, które legło u podstaw polityki premiera Blaira w Wielkiej Brytanii i kanclerza Schrödera w Niemczech. Skoro w zamożnych, dobrze prosperujących państwach rządzący socjaldemokraci przyjęli filozofię wspierania bogatych kosztem ubogich, to być może Hausner też ma rację chcąc podążać taką samą drogą? Liderzy OPZZ nie chcą tego przyjąć do wiadomości. W ogłoszonym przez Prezydium OPZZ manifeście pt. „Ocena realizacji Umowy o współpracy zawartej pomiędzy SLD i OPZZ” napisano: Oceniamy, że kierownic-two SLD zatraciło swą lewicowość, przyjmując niejasne poglądy innych przywódców Międzynarodówki Socjalistycznej, jak G. Schrödera i T. Blaira, porzucając idee socjaldemokratyczne w polityce społecznej i gospodarczej, a nawet zagranicznej, na rzecz idei liberalnych, a czasem konserwatywnych. Członkowie Prezydium OPZZ pytają, dlaczego SLD broni się przed wizerunkiem partii ideowo i programowo powiązanej z ruchem związkowym, a stawia na współpracę z liberałami i organizacjami pracodawców? (...) dlaczego organizacje pracodawców mają większy wpływ na przebieg prac legislacyjnych? OPZZ niepokoi się tym, iż pod rządami lewicy wzrosła – do 60 proc. ogółu społeczeństwa – liczba ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego. Związkowców wkurza to, że zabezpieczenie na starość wydaje się mniej pewne, niż było przed rokiem 1999, zwłaszcza w obliczu zmian dokonywanych i planowanych w sferze ustawodawstwa emerytalnego. Instynkt robola Przewodniczący OPZZ Maciej Manicki publicznie nazwał szaleństwem zamiar pogorszenia zasad waloryzacji świadczeń emerytalnych. Manicki nie jest – jak Hausner – profesorem ekonomii, nie ma nawet wyższych studiów, ale ma za to klasowy instynkt robola. Zatem krew go zalewa, że podczas gdy Miller i Hausner łasili się do krajowych i zagranicznych kapitalistów, umizgiwali się do Bochniarzowej i Malinowskiego, to papież na spotkaniu z solidaruchami w listopadzie zeszłego roku bronił robotników cytując słowa Pisma Świętego: Zabija bliźniego, kto mu zabiera środki do życia i krew wylewa, kto pozbawia zapłaty robotnika. Maciej Manicki i jego koledzy z Prezydium OPZZ nie są ekonomicznymi troglodytami, choć taką gębę przyprawia im prawicowa prasa. Związkowcy chcą uzdrowienia finansów państwa, ale – mówiąc w pewnym uproszczeniu – żądają, aby za reformę zapłacili najbogatsi, a nie emeryci i bezrobotni. Manicki zdaje się wskazywać: panie Hausner, zreformuj pan reformę emerytalną, której jest pan współautorem, a która kosztuje budżet grubo ponad 10 mld zł rocznie. Zlikwiduj pan powiaty, bo utrzymanie administracji powiatowej kosztuje ok. 1,6 mld rocznie. A dopiero na końcu sięgaj pan do kieszeni ludzi pracy najemnej. Pomruki OPZZ brzmią groźnie. Ośmielam się jednak wyrazić przypuszczenie, że koniec końców wojna na słowa między OPZZ a SLD zakończy się na potyczkach słownych. Manicki i OPZZ-owscy posłowie w Sejmie stulą uszy po sobie i poprą plan Hausnera. Uzasadnią to tym, iż wybrali mniejsze zło. Popierając Hausnera opóźnią o kilka miesięcy przejęcie władzy przez prawicę, która też z pewnością przeprowadziłaby reformy w stylu planu Hausnera, tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Boży pampers Waldemar Gasper, niedawny prezes katolickiej Telewizji Puls ujawnił się w "Życiu Warszawy" jako aktywista Opus Dei. Sypnął garścią zasad, którymi powinien się kierować człowiek należący do Dzieła Bożego. Oto one: – Zobowiązałem się, że w sposób bardzo świadomy będę przeżywał swoją wiarę i pomagał innym w jej przeżywaniu: że nie będę czynił innym krzywdy ani siał zgorszenia. – Myślę, że jeżeli ktoś prowadzi życie niegodne katolika, jeśli jest bandytą, złodziejem albo oszustem, sam stawia się poza Dziełem Bożym*. – O Kościele jako całości także mówi się, że jest pazerny, że miesza się do polityki, dąży do władzy, chce sprawować kontrolę nad państwem. Kłamstwo żyje własnym życiem. W branżowym miesięczniku "Press" (nr 2/2002) w artykule "Arytmia" Marzeny Słoki-Chlabicz czytamy: Waldemar Gasper, założyciel Telewizji (...) zorganizował w styczniu przyjęcie dla przyjaciół i współpracowników. Atmosfera zdecydowanie różniła się od tej panującej w stacji – Gasper świętował tak, jakby odniósł ogromny sukces w TV Puls. Wznoszono toasty za jego zdrowie i za to, że udało mu się uruchomić telewizję w tak krótkim czasie. Nie wierzyłam własnym oczom, obserwując tę radość w chwili, gdy los telewizji jest tak niepewny – dziwi się jedna z uczestniczek. Impreza odbyła się w restauracji "Lolek" w Warszawie. Wśród gości byli m.in. Marek Budzisz, Jarosław Sellin i Wiesław Walendziak. Dalej dowiadujemy się, że Gasperowa telewizja przynosiła przez dwa ostatnie lata straty, a były prezes doprowadził spółkę na skraj bankructwa. Obecnie wysyła się tam pracowników na urlopy przymusowe i bezpłatne. Rozwiązuje umowy z dziennikarzami, pracownikami administracji. Za prezesury Gaspera żyło się jak w raju. Wynajmowano luksusowe, wielkie biura w budynku "Ilmetu" w Warszawie. Na Bal Debiutantów Zakonu Kawalerów Maltańskich telewizja Gaspera kupiła 16 szykownych, drogich sukien. Wiszą teraz i szeleszczą. Oprócz długów po prezesie pozostały cztery luksusowe samochody: Volvo, Alfa Romeo i dwie Hondy Accoord. Wśród pracowników katolickiej telewizji krąży anegdota: – Jeśli umówiłeś się z Gasperem na spotkanie, to przyjedzie czarne, ekskluzywne Volvo. Wysiądzie z niego człowiek w liberii, otworzy drzwi Gasperowi, a ten wyjdzie w kaszmirowym płaszczu. Z Telewizji Puls, współfinansowanej nadal przez podatników, bo dokładają się do jej deficytu spółki skarbu państwa: KGHM, Metale SA, Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA, PKN Orlen, PZU "Życie", człowiek Dzieła Bożego pan prezes Gasper wyszedł, wraz z grupą przyjaciół, z wielkimi odprawami pieniężnymi. Bo zapewnił to sobie wcześniej w kontrakcie menedżerskim. W "Życiu Warszawy" pytany czy Opus Dei wspomaga swoich członków finansowo? Czy pomaga im znaleźć pracę, gdy ją tracą? obłudnie odpowiedział: Nigdy nie byłem wspierany finansowo. Nie słyszałem również, aby z takiej pomocy korzystali inni. Bo też Dzieło nie do tego służy. Jest ono po prostu jedną ze wspólnot, w których katolicy uczą się bardziej świadomie przeżywać swoją wiarę. Po wypompowaniu milionów z katolickiej telewizji Gasper i jego kolesie rzeczywiście mają za co wiarę swą przeżywać. * Wyróżnienia w cytatach pochodzą od redakcji Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Porwanie żony informatora "NIE" "Olejnik w ramionach ośmiornicy" Zanim wydrukowano to wydanie "NIE" z artykułem na str. 3 "Olejnik w ramionach ośmiornicy", porwana została żona jednego z naszych głównych informatorów. Jej mąż przekazał redakcji taśmy z nagraniami kompromitujące łódzką policję i prokuraturę. W czwartek 18 kwietnia 2002 r. jako autor szykowanego do druku artykułu odbyłem kilka rozmów o jego treści z wysokimi oficerami Komendy Głównej Policji i Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. W kilka godzin później dokonano porwania. Gdy zamykaliśmy ten numer, trwały poszukiwania kobiety. Nadzór objął minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Osiemdziesięciolecie Wojciecha Jaruzelskiego Za co lud polski kocha Generała? Sądząc z wyników badań opinii od dwudziestu lat niezmiennie za stan wojenny. A czego lud Generałowi nie pamięta? Choćby tego, że awansował Leszka Millera. Redakcja "NIE" jest z ludem i życzy Generałowi Stu Lat! • Odbył się drugi kongres SLD: gadatliwy i frasobliwy. Walka wyborcza poszła w fotele wiceprzewodniczących. Wiceprzewodniczący SLD to ten, który chce, lecz nie może, bo go Miller onieśmiela. Ma za to prawo do schedy po zejściu przewodniczącego. • Przewodniczący i premier w jednym Leszku Millerze nie ustawał w pracy dla dobra kraju i partii. Powołał na ministra Elżbietę Hübner, aby utrzeć nosa krnąbrnemu, proprezydenckiemu Cimoszce. Skłonił ministra rolnictwa Tańskiego do dymisji, aby wykonać gest dobrej woli w stronę PSL. Aby poprawić stan nieistniejących autostrad, postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy dróg i autostrad. Aby poprawić stosunki rządu z klubem SLD, postanowił powołać pełnomocnika ds. naprawy stosunków z Sejmem. GUS już odnotował, że bezrobocie nieznacznie spadło. • A jednak partia bywa nieomylna, choć poniewczasie. SLD wyrzucił z szeregów Aleksandra Naumana – byłego wiceministra zdrowia i szefa Narodowego Funduszu Zdrowia. "Rzeczpospolita" podejrzewa Naumana o to, że należąca do niego firma spowodowała tzw. aferę sprzętową zakończoną lawinowym wzrostem zadłużenia szpitali. • W Dużym Pałacu powstał pomysł stworzenia listy prezydenckiej w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Szkopuł w tym, że są tam socjaliści, chadecy, komuniści, liberałowie nawet, ale nie ma partii prezydenckich. Lokomotywą listy Kwaśniewskiego ma być profesor Geremek. Autor klęski Mumii Demokratycznej w ostatnich wyborach parlamentarnych. • Liderzy Samoobrony, obserwując ławy poselskie PiSuaru, dają głowę, że choć brat Jarosław jest nadal posłem, a brat Lech już nie – Lech często zastępuje Jarosława podczas posiedzeń Sejmu. Zgłoszono propozycję, aby dla odróżnienia brat Jarosław zawsze nosił kokardkę. Bardziej skuteczna, choć ciut bolesna, propozycja to kolczykowanie parlamentarzysty Kaczyńskiego. • Można rzucać jajami w lidera Ligi Polskich Rodzin Romana Giertycha. W zeszłą środę zadeklarował on w polskim radiu, że obrzucanie jajami przeciwników to norma demokracji zachodnich. • Skoczył SLD. Wedle OBOP, w czerwcu SLD popierało 27 proc. wyborców. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ich Troje Artystyczny skok na kasę miasta stołecznego Warszawy. Aktor Bogusław Linda, reżyser Maciej Ślesicki i bard Przemysław Gintrowski założyli fundację, która chce powołać do życia prywatną szkołę filmową. W nieco normalniejszym kraju tercet twórców mógłby sprawdzić się w dowolnym biznesie za własne pieniądze. W Pomrocznej wszakże kołacze się wyniesiony z PRL przesąd, że władza powinna dotować nie tylko konkretne przedsięwzięcia artystyczne, lecz również artystów jako takich, gdyż im bardziej będą wypasieni, tym większe dzieła stworzą. Lekko sflaczały macho Linda, młody Ślesicki oraz zapomniany przez publiczność Gintrowski dotarli do wiceprezydenta Warszawy Andrzeja Urbańskiego. Co im obiecał, można się domyślać na podstawie późniejszych wydarzeń. 9 marca trzej artyści pojawili się na posiedzeniu Komisji Oświaty i Kultury Rady Dzielnicy Wilanów domagając się, żeby władze samorządowe dały im w prezencie budynek po upadłej „Elektrze” w Powsinie – około 900 mkw. pod dachem wraz z piękną działką, która ma parę tysięcy mkw. W tej malowniczej okolicy pragną bowiem otworzyć swoją szkołę. Obiecywano mieszkańcom, że w budynku po „Elektrze” powstanie dom kultury. Ale to nie to samo, co prywatny biznes trzech gwiazdorów. Na zwykły dom kultury od dawna nie było kasy. Dla gwiazdora ekranu i jego kumpli znalazła się natychmiast. Urbański obiecał im kasę na remont budynku. Oni zaś w zamian za to pozwolą miejscowej młodzieży przychodzić na zajęcia typu kółko filmowe, a także będą promować Wilanów w kraju i za granicą. Mają chłopcy gest... Olśniona widokiem Lindy na żywo i ogłupiona informacją, że wspiera go sam wice-Kaczor Urbański, Komisja Oświaty i Kultury zaakceptowała oddanie pomysłowemu tercetowi posiadłości w Powsinie. Teraz powinna się tym zająć Rada Dzielnicy. Wilanów, proszę Lindy i spółki, wypromował król Jan Sobieski ponad 300 lat temu. Od tego czasu ten kawalątek Warszawy jest wystarczająco wypromowany. Bardziej nawet, niż może wytrzymać – biorąc pod uwagę fakt, że ratuszowi zmierzają do zbudowania tam giganta handlowego Auchan, co ściągnie dzikie tłumy ludzi. Podejrzewamy zatem, iż chodzi tu raczej o promocję Lecha Kaczyńskiego, który chce objawić się światu jako mecenas kultury. Deal miasta z trzema facetami z branży artystycznej nie powinien specjalnie szokować, bo nie takie rzeczy stolica już widziała. Tym razem jednak majątek publiczny chce rozdawać ekipa, która obsesyjnie wręcz tropi występki swych poprzedników z tzw. układu warszawskiego – zwłaszcza szastanie publicznym groszem i wyzbywanie się za bezcen majątku. Chętnie założymy wyższą szkołę dziennikarską (wyobrażacie sobie Urbana w gronostajach rektora?), pod warunkiem oczywiście, że miasto sprezentuje nam odpowiednią siedzibę w jakiejś ładnej dzielnicy. W zamian będziemy promować tę dzielnicę, a nawet całą Warszawę. Słowem i czynem. Tylko uwaga – budynek musi być parterowy, bo nie lubimy ganiać po schodach, i otoczony parkiem, żebyśmy mogli niektóre ćwiczenia ze studentami odbywać na świeżym powietrzu. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rozwiązek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jazda polska " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Urban wali rapy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Komuchy uliczne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziwki, szczyle i komendant Szanowne prostytutki, droga młodzieży, rządzi wami Silny Cezary, czyli miejscowy Brudny Harry. Cezary Tatarczuk, lat 40. Po zrobieniu magisterki w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku zamiast nauczycielem postanowił zostać policjantem. Bo doszedł do wniosku, że jako policjant będzie miał większe możliwość oddziaływania na porządek. A porządek kocha tak samo jak historię. W obu dziedzinach odnosi sukcesy. Z historii zrobił doktorat na Uniwersytecie Gdańskim. Porządek zaraz zrobi. Od kiedy został komendantem powiatowym policji w Wejherowie – może się za to zabrać. Wcześniej – gdy był zastępcą komendanta miejskiego w Słupsku – jego niektóre pomysły nie znajdowały zrozumienia. Na samodzielnym posterunku w Wejherowie jest od lutego 2003 r. I zaraz przystąpił do działania. Najpierw komendant postanowił rozprawić się z kurwami Rozpoczął komendant od nękania pań utrzymujących się z dawania dupy kierowcom przy drodze krajowej nr 6 (Szczecin–Koszalin–Słupsk–Gdynia) wysyłając w rejon ich pracy patrole drogówki. Ponieważ prostytucja w Polsce jest niekaralna, policjanci nakładali na "kobiety pracujące" mandaty od 300 do 500 zł powołując się na art. 86 kodeksu wykroczeń (kto, nie zachowując należytej ostrożności, powoduje zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym...). Potem – jakoś tak w marcu-kwietniu – przyszedł komendantowi pomysł ustawienia przy drodze tablic z napisem "Kierowco pomyśl czy warto. Nie narażaj się na HIV". Tablice zgodzili się sfinansować wójtowie gmin Łęczyce i Luzino, przez które kurewska droga nr 6 przebiega. Tablice mają być cztery. Jeszcze nie stoją, bo komendant chce, aby wszystko było zgodnie z prawem. Najpierw wnioski do oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych w Gdańsku z prośbą o zgodę. Fizycznie wnioski nie poszły, bo osoba, która miała je zawieźć, zachorowała, ale papiery są gotowe, projekt tablicy wykonany. Jeszcze tego lata tablice powinny stanąć. A teraz wymyślił rzecz wręcz genialną. Wierni z miejscowych parafii mieliby udawać się w procesjach do miejsc, gdzie pracują przy drodze prostytutki i tam modlić się. Komendant uzyskał zainteresowanie i zgodę co najmniej dwóch proboszczów okolicznych wsi: z parafii św. Wawrzyńca w Luzinie i św. Maksymiliana Kolbego w Strzebielinie. Kiedy wyruszą procesje – nie wiadomo; na razie sprawa jest na etapie dyskusji. – Pomysł komendanta z Wejherowa jest dość nietypowy, jednak komendant miał prawo do podjęcia takich działań, nie musi ich uzgadniać z komendą wojewódzką – skomentował dla "NIE" całą sprawę komisarz Jan Kościuk z Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Komisarz Kościuk wypowiada się w imieniu komendanta wojewódzkiego. Takie jest oficjalne zdanie przełożonych podinspektora Cezarego Tatarczuka. Jest rozliczany z efektów pracy. I ocena tego pomysłu będzie możliwa dopiero za jakiś czas. Choć komisarz Kościuk przyznaje, że przydrożna prostytucja nie jest największym zmartwieniem pomorskiej policji. Raczej złodzieje z całej Polski, którzy latem nawiedzają wszystkie nadmorskie miejscowości. Przedstawiciel komendy wojewódzkiej nie słyszał też, aby prostytutki były jakimś zagrożeniem dla ruchu drogowego. W statystykach nie ma przypadku, aby któraś przyczyniła się do wypadku drogowego. – Dziwki przy drogach są, bo są. I będą. Jak im Tatarczuk obrzydzi życie na swoim terenie, to się wyniosą do sąsiedniego powiatu. Kilkanaście kilometrów dalej. Tego problemu się tak nie rozwiąże. Zresztą są poważniejsze sprawy – mówi mi oficer policji z jednego z nadmorskich komisariatów. – A wysyłanie tam procesji z różańcami jest nie tylko dziwne, ale niebezpieczne. Wystarczy, aby taka procesja liczyła kilkanaście osób i już dochodzi do zajęcia znacznej części pasa drogowego. I kto tam będzie szedł? Nawiedzone baby. Więc łatwo można przewidzieć, że może dojść do ekscesów. I co? Na pewno wyślą kilku funkcjonariuszy, aby to zabezpieczali. Zamiast na patrolu ulicznym, tam gdzie są potrzebni, chłopaki będą na procesji. To jest pomysł kompletnie pojebany, mnie by to do głowy nie przyszło. Po kurwach komendant rozprawi się ze zdemoralizowanymi bachorami Program uzdrowieńczy dla uczniów podstawówek, gimnazjów i szkół średnich komendant nazwał wstępnie "Trzy minus". W przygotowaniu jest specjalne vademecum wykroczeń i przestępstw, jakich dopuszczają się uczniowie na terenie szkół. We wrześniu vademecum mają otrzymać nauczyciele. Wraz ze specjalnymi bloczkami. W te bloczki będą wpisywać wykroczenia jak drogówka punkty kierowcom. Za bluzgi na boisku albo na sali gimnastycznej, za palenie fajek za szkołą, za rysowanie w czasie lekcji po ławkach. Jak ktoś trzy wpisy załapie, to bloczek powędruje do komendanta, a on sprawę przed sądem dla nieletnich zrobi delikwentowi. Że jest zdemoralizowany. Przewidujemy, że podinspektor Cezary Tatarczuk bardziej rozsławi Wejherowo niż inna córka tego miasta, Dorota Masłowska, autorka głośnego debiutu książkowego "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną". Tam bohaterem był Silny. No, ale Silny Masłowskiej to postać literacka, papierowa, wymyślona. Natomiast podinspektor Tatarczuk jest silny naprawdę, w życiu. Żadnej kurwie nie przepuści. I żadnemu gówniarzowi. Silny "NIE": – Dlaczego zabrał się Pan właśnie za kurwy, Panie komendancie? Podinspektor Cezary Tatarczuk: – Widok prostytutki w miejscu publicznym jest nieestetyczny, burzy dobry wizerunek gminy, może też wpływać demoralizująco na innych, np. na dzieci, które z rodzicami zatrzymują się na popasie na parkingach leśnych. A właśnie w takich miejscach takie panie uprawiają swój proceder. Ten proceder, to zjawisko wzbudzało zawsze lekki uśmiech wszystkich, nikt go nie traktował poważnie. Ja uważam, że stosunek do praworządności jest u nas niewłaściwy. Mam program "zero tolerancji". – Skąd Pan jednak wziął pomysł, aby tam wysyłać grupy modlitewne? – Z głowy. W wyniku działań operacyjnych zauważyliśmy, że jak w miejscu, gdzie stoją te panie, pojawia się radiowóz albo jakieś inne osoby trzecie, np. grzybiarze, to te panie się chowają, wchodzą głębiej w las. Pomyślałem, że jak znajdę wolontariuszy, ludzi dobrej woli, którzy będą pojawiali się w rejonie, gdzie te panie "pracują", to te panie będą miały utrudnioną pracę. Zwróciłem się do proboszczów tych gmin, gdzie występuje ten proceder, o pomoc. Oni zwrócili się do swoich rad parafialnych. Liczę, że uda się zorganizować jakieś grupy, które będą udawały się w te rejony, na leśne drogi, leśne parkingi i będą tam przystawały. Czy będą tam śpiewały piosenki, odmawiały różaniec, biwakowały – w to już nie wnikam. – A jeśli prostytutki będą wracały na miejsce "pracy", kiedy już grupa różańcowa odejdzie? – Zobaczymy, kto ma więcej wytrwałości. Sądzę, że ja. – Ale z programem "Trzy minus" to Pan chyba trochę przesadził... Przecież dla takich uczniów sąd dla nieletnich, nawet jeśli poprzeklinali trochę na boisku, to totalna trauma... – To program represji, nie prewencji, nie ukrywam. Chcę zdyscyplinować młodego człowieka i go zdyscyplinuję. Skoro rodzice i szkoła nie potrafią. – Dziękujemy za rozmowę. Ale nie życzymy sukcesów. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kazanie księdza mordercy Dobrzy pobożni księża i biskupi rozjeżdżają ludzi swoimi samochodami bezkarnie, ale niechcący. Natomiast zły pobożny ksiądz rozjeżdża człowieka na śmierć umyślnie. Ceni świętość życia, ale wiecznego. Wypadek. 17 września w Horyszowie Ruskim Kolonii koło Zamościa 56-letni Tadeusz M. wracał do domu. Tego dnia odebrał rentę. Było tuż przed dziewiątą wieczorem. W Horyszowie brak latarni przy ruchliwej drodze Zamość–Hrubieszów. Chodników też. Tadeusz M. szedł lewą stroną drogi w kierunku Hrubie-szowa. Prawidłowo. Nie doszedł do domu. Potrącił go samochód – biała Toyota Yaris o numerach rejestracyjnych LHR K021. Kierowca jechał od strony Zamościa. Uderzył Tadeusza M. z tyłu. Zmasakrowane zwłoki śp. pana M. znaleziono jednak po prawej stronie jezdni. Ten, który uderzył, ciągnął je pod autem minimum 35 metrów. Po skosie. Z człowieka zostało niewiele. Odpadła mu głowa. Oberwały się uszy. Czaszka pękła, a jej fragmenty leżały na szosie w promieniu kilkunastu metrów. Żona miała trudności z rozpoznaniem zwłok. Poznała męża po butach. Kierowca zabójca uciekł z miejsca wypadku. Spod znaku drogowego uwaga wypadki. Biała Toyota Yaris należy do księdza proboszcza Tomasza Rogowskiego z parafii pw. św. Michała Archanioła i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy (ha, ha, ha!) w Werbkowicach. Wcześniej był wielebnym w Stawie Noakowskim, wsi niedaleko Zamościa. Tam wybudował kościół, ale go pogonili, bo dewotki pisały do biskupa skargi. Ksiądz Rogowski, facet ponad 50-letni, miał już kiedyś nieprzyjemną przygodę na drodze: w miejscowości Krzak zabił krowę. Ślady. Tuż po wypadku w Horyszowie zatrzymały się dwie ciężarówki ze zbożem jadące od strony Hrubieszowa. Kierowca jednej z nich sprawdził, że ofiara nie żyje, i wezwał policję. Karetka nadjechała zupełnie przypadkowo. Na miejsce zdarzenia przyjechała policja z Zamościa, prokurator z Hrubieszowa, a także strażacy, aby ciało posprzątać z drogi. Szufelką. Wszyscy, którzy tam byli, widzieli ślady. Ksiądz miał niefart. Podczas uderzenia uszkodził chłodnicę. Wyciekał mu płyn. Ślady na jezdni wskazywały, że prawdopodobnie starał się pozbyć ciała spod auta. Jechał więc do przodu i cofał samochód, żeby człowiek – trup już czy żywy jeszcze – od niego się odczepił. Tadeusz M., a raczej to, co z niego w kawałkach zostało, odczepił się w końcu od Toyoty i został po prawej stronie jezdni. Naprzeciwko swego domu. Bez głowy. Leżał w poprzek szosy. Po śladach płynu chłodniczego widać było dokładnie, co zrobił kierowca. Odjechał ok. 250 metrów z miejsca, gdzie zostały zwłoki. Skręcił we wjazd do jednego z domków jednorodzinnych. Zawrócił i wolno przejechał obok miejsca zdarzenia. Z chłodnicy nadal ciekł mu płyn. Musiał dokładnie widzieć, co zrobił. Podjechał przed dom, gdzie trwał skup owoców. Było tam sporo ludzi. Jakieś 100 metrów od miejsca, gdzie leżał Tadeusz M., wielebny skręcił na podjazd do skupu, wycofał i szybko odjechał w kierunku plebanii. Ks. Rogowski wracał z jubla w sąsiedniej miejscowości. Na policji zeznawał co innego: że robił badania w zamojskim szpitalu im. J.P. II. O ósmej wieczorem. Dwa razy przejechał obok zwłok Tadeusza M. Z auta nie wysiadał. Po ucieczce z miejsca wypadku nie dojechał daleko. Kilka kilometrów dalej – w miejscowości Hostynne – zatarł silnik. Z powodu braku płynu w chłodnicy. Dotarł jednak do Werbkowic. Komisariat Werbkowice. Wielebny zgłosił się do komisariatu i opowiedział o zdarzeniu. Dmuchał w alkomat. Był trzeźwy. Policjanci twierdzą, że urządzenie nr 74010 ma atest, ale nie pokazali go nam. Komendant Kryspin Biczak odesłał nas do rzecznika prasowego Komendy Powiatowej w Hrubieszowie. Policjanci z Werbkowic (nie było ich na miejscu wypadku, bo sprawę wzięła drogówka z Zamościa) zawieźli ks. Rogowskiego do szpitala w Hrubieszowie. Z akt sprawy wynika, że pobrano mu trzy próbki krwi. Trafiły do badań w Instytucie Ekspertyz Sądowych im. prof. J. Sehna, Pracownia Alkohologii i Trucizn Lotnych. Po tym wypadku ksiądz zniknął z plebanii. Nikt nie odebrał zabójcy prawa jazdy. Nie trafił do aresztu, choć przy wypadkach śmiertelnych praktykowane jest to powszechnie. Wymiar sprawiedliwości nie chciał też żadnych poręczeń, kaucji czy paszportu. Ksiądz przestępca ulotnił się na trzy tygodnie. W dawnym województwie zamojskim jest to widać normalne, że klechy zabijają ludzi na drodze i nic im się nie dzieje. Było kilka takich przypadków. Zanim ksiądz zniknął, nakłamał w lokalnej gazecie "Kronika Tygodnia" (nr 38 z 28 września 2003 r.). Powiedział, że oślepiły go światła auta jadącego z przeciwka. Nie zatrzymał się, bo obok miejsca zdarzenia nie było zabudowań ani telefonów. On, bidulek, nie miał komórki. Tak się składa, że w Horyszowie Ruskim telefony są w każdym niemal gospodarstwie, a ksiądz zabił swą ofiarę tuż pod oknami kilku domów. Kłamał więc do prasy z premedytacją. W okolicy zawrzało po tej jego gadce. Ludzie tłumaczą: gdyby był niewinny, to by się zatrzymał i tyle. A komórkę ma – tak mówią parafianie. Pytają też: a może samochodem wielebnego jechał kto inny? A trzeźwy ksiądz zgłosił się na komisariat? Tego nie wie nikt. Prokuratura. Prokurator Jadwiga Lachowska z Prokuratury Rejonowej w Hrubieszowie 18 września wszczęła śledztwo. Podjęła decyzję o wysłaniu próbek krwi do krakowskiego instytutu. W swym postanowieniu pani prokurator napisała, że ksiądz Tomasz Rogowski potrącił faceta na drodze. Potrącił! Szef hrubieszowskiej prokuratury Józef Pokarowski stwierdził w rozmowie z nami: nie każde odjechanie z miejsca wypadku należy traktować jako ucieczkę. Prokurator powoływał się na orzeczenie Sądu Najwyższego. Prokurator nie potrafił wyjaśnić, dlaczego nie zatrzymano księdza. Być może dlatego, że prokuratura założyła: Tadeusz M. był nawalony i leżał na jezdni, a ksiądz "tylko" na niego najechał. Gdy odwiedziliśmy prokuratora, w aktach sprawy nie było jeszcze żadnych opinii biegłych ani wyników ekspertyz. Prokurator powiedział też: z relacji księdza wynika, że najechał na faceta leżącego na drodze, bo oślepiło go auto jadące z naprzeciwka. Prokuratura uwierzyła w tę wersję i klecha nie trafił za kratki. Wytłumaczono: sprawców wypadków śmiertelnych zatrzymuje się wówczas, jeśli zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa. Nie trafiają do paki, jeśli nie wypełniają znamion popełnienia przestępstwa. Prokurator dodał też, że ostatnio zatrzymał na 24 godziny w areszcie trzeźwego faceta za spowodowanie śmiertelnego wypadku. Ofiarą był zastępca komendanta Straży Granicznej w Hrubieszowie. Przyznał nam, że ucieczka z miejsca wypadku jest przestępstwem. Także wtedy, gdy ucieka ksiądz. Policja Zamość. Asystent Sekcji Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Zamościu Marek Gleń 6 października postanowił zasięgnąć opinii biegłego w sprawie tego wypadku. Napisał, że Tomasz Rogowski jadąc na prostym, nieoświetlonym odcinku drogi najechał na leżącego po prawej stronie jezdni pieszego. Nie udało nam się porozmawiać z panem policjantem, który bez stosownych ekspertyz stwierdza autorytarnie, jaki był przebieg wypadku. Nie było go w robocie. Nie chciał też z nami gadać naczelnik ruchu drogowego KMP w Zamościu. A rzeczniczka Teresa Tukiendorf powiedziała nam: śledztwo jest w toku. Przesłuchujemy świadków, zbieramy materiał dowodowy. Czekamy na opinię biegłego co do przyczyn wypadku. Wiemy, że kierujący był trzeźwy. Denat miał we krwi 3,2 promila alkoholu. Tyle gliny. Ksiądz. Wrócił do Werbkowic tuż przed Świętem Zmarłych. Jeździ swoją białą Toyotą, jak gdyby nigdy nic. Głosił kazanie w swoim kościele, przed którym jest tablica: "Kościół powstał na większą chwałę Boga, pożytek wiernych i ku pamięci pokoleń w czasie pontyfikatu Papieża Polaka JP II". Ks. Rogowski głosił parafianom: – Jeśli ktoś ucieka od odpowiedzialności za swe czyny, jest człowiekiem bezwartościowym. Rogowski nie kontaktował się z rodziną zabitego. Żyje spokojnie na swej plebanii. Miejscowi rzucają kurwami, kiedy tylko ktoś wymówi nazwisko proboszcza. Finał. Wszystko wskazuje na to, że ksiądz zabił człowieka na drodze. Ślady wskazują, że wlókł go po jezdni kilkanaście metrów. Próbował się pozbyć ciała spod auta, więc cofał wóz i najeżdżał tak, że Tadeuszowi M. odpadła głowa i była rozgnieciona na asfalcie. Jeszcze kilka dni po wypadku miejscowi znajdowali w rowie kawałki czaszki, a ślady krwi długo były na poboczu. Rodzina zabitego nie oglądała zwłok, bo ich nie pokazano w prosektorium. Nawet jeśli facet wracający do domu był pijany, a klecha trzeźwy, to powinien zostać zatrzymany i ponieść wszystkie surowe konsekwencje swojego czynu tylko z początku nieumyślnego. Jak każdy. Tym bardziej że na miejscu wypadku ustalono po śladach: kierowca jeździł wte i nazad. Wiedział dokładnie, co się stało. Zmasakrował. Uciekł. Ludzie nie wierzą, że prokuratura postawi jakikolwiek zarzut plebanowi. Wszystko wskazuje na to, że mają rację. Jak powiedział mi szef prokuratury w Hrubieszowie, prokuratura zakłada, że facet leżał na jezdni. Jak leżał, to pleban go tylko najechał urywając przy okazji głowę. Ot, niefart. Choć są tacy, którzy widzieli, jak Tadeusz M. szedł drogą do domu. Lewą stroną jezdni, czyli prawidłowo. * * * Zabicie człowieka przez kierowcę samochodu zawsze jest czynem nieumyślnym, choć często zawinionym, więc przestępczym. Kiedy jednak kierowca przejeżdża człowieka, a następnie nie sprawdzając, czy on żyje, włóczy ofiarę po szosie, cofa się i najeżdża, aż nieszczęśnikowi odpadnie głowa, a potem ucieka – jest to morderstwo. Jakkolwiek to prawnie zachachmęcą, w sensie moralnym to umyślne, bestialskie zabicie człowieka. Gdy w kilka tygodni po zgładzeniu z premedytacją człowieka ksiądz morderca naucza z ambony, mamy do czynienia z państwowym bezprawiem, bo zabójca nie siedzi. I z cynizmem Kościoła jako instytucji. Osłanianie swoich funkcjonariuszy, aby dokonujący zbrodni członkowie kleru mogli udawać niewinność, stanowi nie pierwszy taki amoralny odruch Kościoła. Kler gada o świętości życia, ale gdy trzeba chronić swój prestiż, lekceważy życie świeckich. Skłania się, mówiąc jego językiem, do "cywilizacji śmierci". Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pięć kółek na czole " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kopnięci Ten transfer wywołał poruszenie w całej parlamentarnej lidze. Trener PLD Jagieliński (dawniej Ludowe Zespoły Sportowe PSL) pozyskał do swojej drużyny zawodnika Jagiełłę. Jak zwykle najgłośniej zaszemrano w końcówce ekstraklasy, w teamie UP. Gwiazdor tej drużyny Nałęcz poskarżył się sprawozdawcom, że taka gra na dłuższą piłkę go nie interesuje. Oni są co prawda najmniejszym klubem ekstraklasy, ale nadal odzianym w liderskie trykoty. I muszą dbać o czystość gry. Fair play, jak mawiają ojcowie parlamentarnych rozgrywek, czyli Angole. A zawodnik Jagiełlo to wiadomo kto... Tym, którzy gry Jagiełły nie pamiętali, rychło sprawozdawcy ją przypomnieli. Sezon rozpoczął w liderskiej drużynie SLD. Był zawodnikiem drugiej linii. Początkowo w cieniu innych, częściej na rezerwowej ławie. Rychło dał się poznać jako skuteczny pomocnik, zwłaszcza w napadzie. Faulował niestety, czasem ostro. Złapany w pułapkę ofsajdową, bezskutecznie próbował dalej być w grze. Podpadł sędziom. Dostał żółtą, a zaraz potem czerwoną kartkę. Wykluczony z klubu powędrował na ławę rezerwową. Potem Komisja Dyscyplinarna. Nagonka sprawozdawców sprawiła, że nieźle zapowiadająca się kariera Jagiełły została zastopowana. Grzałby pewnie dalej rezerwowe ławy jako wolny strzelec wspierający na obronie były macierzysty klub w podbramkowych sytuacjach, gdyby nie wspomniana inicjatywa trenera Jagielińskiego. Oscylującego stale między parlamentarną drugą ligą a ekstraklasą. Szykującego się do urwa- nia punktów przy okazji kończących roczne rozgrywki pucharowe głosowań budżetowych. Każdy obserwujący gry parlamentarne wie, że lider rozgrywek SLD, wspomagany przez UP, dostał w połowie sezonu wyraźnej zadyszki. Prowadzony przez znanego dotąd z twardej ręki trenera-selekcjonera Millera atak zawiódł na całej linii. Klub wyraźnie pogubił się. Brakowało gry skrzydłami, dalekich podań z drugiej linii. Za dużo było za to gry kombinacyjnej. Prześcigający się w dryblingach napastnicy szybko zorientowali się, że łatwo dają się przez przeciwników okiwać. Gwizdy publiki, szyderstwa sprawozdawców doprowadziły do frustracji w niegdyś świetnie zgranej i umotywowanej drużynie. Pomimo starań bramkarza Jaskierni, raz po raz klub SLD wbijał sobie samobóje. Nie układa się również gra w europejskich pucharach. Co z tego, że selekcjoner Miller wymieniał zawodników pierwszej linii, jeśli nie poprawiało to wyników. Pojawiły się prognozy, że w następnym sezonie SLD spadnie do drugiej ligi, a może w ogóle nie znajdzie się w grze. Raz po raz dyktowane przez sędziów przeciwko SLD karniaki rozzuchwaliły resztę ekstraklasy. Drużyny, które kiedyś marzyły o dotrzymaniu pola liderowi, teraz ustawiając mecze między sobą jęły odbierać liderowi punkt za punktem. Brylował głównie złoty duet braci Kaczyńskich oraz Rokita zwany polskim Beckhamem. Rozpoczął się spadek SLD w ekstraklasowych notowaniach. Entuzjastycznie kiedyś nastawieni sprawozdawcy nie pozostawiają teraz na grze drużyny Millera suchej nitki. Wiwatująca na cześć eseldowskiej drużyny publika wita teraz każde nieudane zagranie gwizdami i wezwaniami do opuszczenia boiska. Ludzie dobrze zorientowani w sportowych kulisach plotkują, że od klubu SLD odwracają się sponsorzy szukający teraz na prawicy nowych zawodników rozgrywających. Doprowadza to do rozgoryczenia szeregowych zawodników SLD i zwątpienia w dalszą sensowność gry. Zwłaszcza że sprawozdawcy coraz częściej donoszą o ustawionych i sprzedanych meczach. O wysokich premiach dla rozgrywających i mizerii reszty pozostającej w obronie i pomocy. Telewizyjne transmisje live z parlamentarnych rozgrywek doprowadzają emerytów i rencistów do frustracji, elity – do depresji i anoreksji. Kolejny faularz bryluje na krytym obiekcie, kolejny ukarany zaraz wraca do gry. Nierzadko w innej koszulce klubowej. Wzajemna kopanina, burdy, stale ujawniane przypadki pijaństwa i korupcji zawodników. Kibice mają dość i społeczeństwo odwraca się od tego sportu. Modne stają się sporty indywidualne. Zawodnicy aklubowi. Zwłaszcza tenis. Zwłaszcza żeński. Zwłaszcza gdy na korcie pojawia się niepokalana Jolanta. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szajba z gzikiem Jak zwykle w czwartek zjadłem pyry z gzikiem (ziemniaki z serem rozmemłanym śmietaną) i udałem się na ulicę Półwiejską. Udawał się tam każdy, kto żyw, albowiem dobroczyńcy wszystkich poznaniaków, państwo Kulczykowie, otwierali Stary Browar. 3 miesiące wcześniej całe miasto oblepiono billboardami. Browar miał czarować, olśnić, oświecić i zaszokować. Jeszcze w przeddzień otwarcia na łamach miejscowej prasy Dominika Kulczyk-Lubomirska (och, jak to brzmi!) zapowiadała, że na tę prywatną bibę przybędzie minister kultury i jeszcze czeka tylko na potwierdzenie przylotu pary prezydenckiej. O wszystkich vipach z kraju i ze świata nie sposób wspomnieć nawet, gdyż sproszono ich 1200. Wszyscy oni mieli być "skoszarowani" na imprezie zamkniętej, zaś gawiedź miała się cieszyć tym, co zobaczy na telebimie. (...) Jak straszliwie wielkie było to przedsięwzięcie, niech świadczy fakt, że przerastało ono możliwości finansowe Kulczyków. – Nie mogliśmy go przeprowadzić bez pomocy sponsorów – wyznała Lubomirska. Okoliczne ulice i skwery "patronatem" objęła policja, jak najbardziej państwowa. I nikt do dziś nie wyjawił, z jakiej to niby racji? Pozamykano najruchliwsze ulice w centrum – było nie było półmilionowej – choć prowincjonalnej – aglomeracji. (...) Gorączka była w mieście niespotykana. Po wojnie większą mobilizację wywołał tylko przyjazd papieża. Pani Kulczykowa starając się o zakup Starego Browaru od miasta tłumaczyła, iż będzie on jej potrzebny do utworzenia w nim centrum kultury i sztuki na miarę europejską, a może i unikatową w skali światowej. Tymczasem w browarze powstało ponad 90 sklepów. Jedna z francuskich sieci ma tu dwa supermarkety, a druga – z materiałami budowlanymi – aż trzy. Jest więc Poznań nadal miejscem absolutnie nienasyconym w sklepy i kto żyw w Europie, niech przyjeżdża do prezydenta Grobelnego z petycją o otwarcie kolejnych hipermarketów. (...) W dniu szumnie zapowiadanego otwarcia społeczeństwo o mało co nie rozniosło Starego Browaru w drobny mak. Nie było ani telebimu zapowiadanego przez Lubomirską, ani ciężarówki, na której miał on stanąć. Z pokazu gry światłami, które miały być widoczne na 10 km, wyszedł wielki kit. Zebrana gawiedź w sile ok. 40 tys. wygwizdała imprezę. Oczywiście gwizdano anonimowo – jak nikt nie widział. Dlaczego? A dlaczego powstańcy wielkopolscy nie zdobyli dworca? Bo nie mieli peronówek... Podobnie i z poznaniakami. Gwiżdżą, lecz Kulczyków kochają. Nie jednak wszyscy. Znajdują się czarne owce, które myślą nie wiadomo co. Potrzebny jest atem społeczny komitet powołany do organizacji obchodów 60. urodzin pani na Starym Browarze. Do tego czasu pani ta zapewne będzie już księżną i imprezę urodzinową urządzi na Starym Rynku. Będzie na nią mógł przyjść każdy, kto wykupi bilet wstępu na rynek (za 4 euro). Z biletem (uliczki prowadzące do Starego Rynku będą strzeżone przez policję i straż miejską, więc mysz się nie prześlizgnie) będzie można skosztować piwa z Browarów Królewskich, które obejmie we władanie mąż księżnej Grażyny. Piwo będzie gratis. Kto zażyczy sobie dolewki, zapłaci tylko 1 euro. To niewiele zważywszy, iż na 8 telebimach bez przerwy będzie pokazywać się księżna Grażyna oraz jej szlachetna rodzina. W przerwach będą emitowane gole strzelane przez graczy Kulczyk Futbol Club Poznań. (...) Oczywiście nie potrzeba tłumaczyć, że wejście na rynek za biletami będzie jak najbardziej usprawiedliwione, gdyż do 60-lecia księżnej Kulczykowej całe Stare Miasto w Poznaniu stanie się własnością Państwa Kulczyków i nawet siedziba NSZZ "S" nie oprze się aneksowi. Zresztą nikt z tej siedziby nie będzie się sprzeciwiał aneksowi Starego Miasta, bo wszelako związek ten o taką właśnie Polskę walczył. Krystian Małecki (adres do wiadomości redakcji) "Widziałem dobrego Żyda" Szanowny Panie Redaktorze Przeczytałem w Pańskim tygodniku tekst "Widziałem dobrego Żyda" o moim rzekomym przedwczesnym odwołaniu ze stanowiska ambasadora Izraela w Warszawie. Minister spraw zagranicznych Izraela Silvan Szalon nie skrócił wcale mojej kadencji. Jak powszechnie wiadomo, moja nominacja na stanowisko ambasadora była nominacją polityczną, tj. na okres dwóch lat. Poprzedni minister Szimon Peres przedłużył mi moją misję w Warszawie o kolejny rok, który właśnie w grudniu dobiega końca. Tak więc wszystko odbywa się wedle reguł i tylko kadencja zawodowych dyplomatów trwa cztery lata. Znam osobiście ministra Szaloma, jesteśmy przyjaciółmi. W okresie gdy byłem przewodniczącym izraelskiego parlamentu (Knesetu), Silvan Szalon należał do najbardziej wyróżniających się parlamentarzystów. Będąc absolwentem prawa, ekonomii, zarządzania i administracji należy do najbardziej wykształconych członków Knesetu. Izrael jest dumny z procesu integracji, zachodzącego w izraelskim społeczeństwie, a ja śledząc ten proces jestem dumny, iż Silvan Szalon, urodzony w Tunezji jest obecnie ministrem spraw zagranicznych naszego państwa. Znam również pana Dawida Pelega, mojego następcę na stanowisku ambasadora Izraela w Warszawie. Jako wicedyrektor generalny izraelskiego MSZ i szef wydziału d/s Centralnej Europy miał okazję poznać także i Polskę. Nie mam wątpliwości, że będzie on znakomitym ambasadorem, czego mu życzę z całego serca. Będę wdzięczny za opublikowanie tego listu. Prof. Szewach Weiss Ambasador Izraela w RP "Krynica miłości" W nawiązaniu do art. "Krynica miłości" w "NIE" nr 48 (Boże, co za spalony tytuł! Nie lepiej było dać np. "Rokita sex show" albo "Sexrokita" – ja mam Was uczyć redagowania gazety?) uprzejmie informuję, iż 759 facetów, których zaliczyłam, to nie "seksualny rekord Polski", jak napisaliście (chociaż też), ale oficjalnie uznany seksualny rekord świata, o 116 lepszy od ubiegłorocznego rekordu Klaudii Figury (też Polki), która z kolei odebrała go Amerykance Houston (jej rezultat: 620). Cóż, Polka potrafi... Widać Wasz młody dziennikarz obsługujący bicie rekordu był pod takim wrażeniem, że nie bardzo kojarzył, w czym uczestniczył. Powszechnie znana rzetelność "NIE" nakazuje, aby umieściło ono to drobne wyjaśnienie. Z wyrazami szacunku i całuskami. Marianna Rokita Seksualna Rekordzistka Świata Od redakcji: Za umniejszenie rangi rekordu oczywiście przepraszamy. Przy okazji wyjaśniamy, że uczestników rekordu do walki zagrzewała muzyka TEDEGO, a nie jakiegoś Tedy’ego. Rodem z Orwella Premier Miller w wypowiedzi z 11 listopada podczas swojej "gospodarskiej" wizyty w Iraku porównał inwazję i okupację tego kraju do odzyskania niepodległości przez Polskę w 1918 roku, wykazując tym samym logikę rodem z powieści Orwella (wolność to niewola, wojna to pokój itd.). Niezależnie od oceny polityki Saddama Husajna nie ulega wątpliwości, że Irak był do czasu amerykańskiej inwazji państwem niepodległym i suwerennym (zgodnie z ogólnie przyjętymi definicjami tych pojęć), natomiast obecnie znajduje się pod obcą okupacją. Uważam, że ludzie, którzy nie odróżniają okupacji od niepodległości, nie powinni w ogóle zajmować się polityką, gdyż kompromitują nie tylko siebie, ale i kraj, który reprezentują. A. Krysiak, Warszawa "Rock’n’Rokita" Piszecie, że ludzie wolą oglądać bzdety, zamiast wpływać na losy kraju, ale – jak każdy kij ma dwa końce – tak i tu opinia ludzi z czegoś wynika. Ja sam uważam, że do prawdziwej demokracji to nam jeszcze daleko. W tym momencie nasz ustrój nazwałbym demokracją nakazową – najlepiej pasuje – niby-demokracja, niby-despotyzm. A co do polityków, powiedziałbym im wszystkim jedno: Drodzy Państwo, wasze stanowiska są "funkcją publiczną", a nie stanowiskiem prywatnym, jeśli więc Wam się nie podoba, to won na zasiłek. Krzysztof (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ksiądz na rykowisku cd. Sąd Rejonowy w Zielonej Górze skazał na rok pozbawienia wolności w zawiasach na 2 lata księdza (wyrok jest nieprawomocny), który pieniędzmi, koniakiem oraz winem mszalnym chciał przekupić Jacka Piwowarczyka, strażnika leśnego z Nadleśnictwa Przytok, który nakrył wielebnego w lesie w towarzystwie kobiety. Księżulo musi też zapłacić 1000 zł nawiązki na rzecz Caritasu. Ale strażnikowi też nie jest do śmiechu. O tej historii pisaliśmy w "NIE" nr 50/2002 z 12 grudnia 2002 r. Przypomnijmy. Leśnik natknął się na samochód z zaparowanymi szybami. W samochodzie był ksiądz i kobieta. Ksiądz odmówił zapłacenia mandatu za nielegalny wjazd do lasu, a także okazania dokumentów i oddalił się z miejsca zdarzenia. Strażnik zapisał numery rejestracyjne wozu i na ich podstawie ustalił tożsamość sprawcy. Ten usiłował przekupić leśnika. Sprawa trafiła do prokuratury, a potem do sądu. Miło nam donieść, że 5 lutego 2003 r. zapadł wyrok – księdza uznano winnym próby wręczenia łapówki w zamian za odstąpienie przez strażnika od czynności służbowych. Od samego początku szefowie strażnika, który okazał się rygorystą wobec księdza, robili wszystko, żeby umilić mu życie. Najpierw ukarano go naganą. Potem przeniesiono do gorszej roboty. Nakazano wykonywanie czynności strażnika leśnego pozbawiając niezbędnych do tego środków (zabrano mu broń służbową, samochód itp.). Potem postanowiono w ogóle zwolnić go z pracy, mimo że był członkiem władz związku zawodowego i podlegał ochronie prawnej (zwolnienie pana Jacka z pracy jest w tej chwili przedmiotem zainteresowania Sądu Pracy). Rozgoryczony Piwowarczyk powiadomił prokuraturę o tym, że jest szykanowany przez zwierzchników. Organa umorzyły postępowanie. Piwowarczyk zawiadomił prokuraturę o tym, że jego zdaniem, nadleśniczy zalegalizował pochodzące z kradzieży drewno. I też nic nie wskórał, mimo że dysponował przekonującymi dokumentami oraz zeznaniami świadków. O tym, że jest szykanowany, strażnik poinformował również Regionalną i Generalną Dyrekcję Lasów Państwowych. W obu przypadkach skończyło się klasycznym ping-pongiem, czyli bezpłodnym odbijaniem piłeczki z jednej dyrekcji do drugiej. Reportaż na temat tej sprawy w grudniu 2002 r. zrealizował TVN. Do dziś nie został wyemitowany. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Leszek Miller ordery przypinał Wielkie trzy godziny przeżył Radom, który własną osobą Eminentny Premier Miller nawiedził. W Radomiu od 21 lat budowany jest szpital. Chociaż ciągle nie skończony, doradcy Millera (co za rozum, co za rozum!) nie odradzili mu udziału w jego uroczystym otwarciu. Witały więc Pana Premiera trzy setki VIP-ów: senatorowie, posłowie, dyrektorzy i cała pośledniejsza drobnica urzędnicza. Premier ordery rozdawał, ale źle mu fagasy tacki podsunęli. Przypiął nie tak jak prezydent nadał. Odznaczeni odpięli więc ordery i oddali, a premier je na nowo, już według prezydenckiego ukazu, przypiął. Wola prezydenta stała się ciałem – powiedział premier, któremu udało się skończyć to, co nie skończone. D. J. Papież na gorzale 19 sierpnia, po zakończonej pielgrzymce, Ojciec Święty Jan Paweł II powrócił do Rzymu na pokładzie Boeinga 737–400 w barwach Polskich Linii Lotniczych LOT. Samolot ten został specjalnie przystosowany dla potrzeb papieskiego rejsu. W przedniej części kabiny, saloniku papieskim, wymieniono fotele na wygodniejsze, używane w klasie business. Ta część samolotu uzyskała również odświętny wygląd – w widocznym miejscu umieszczono herby papieski i państwowy. Wystroju dopełniały wiązanki polskich kwiatów – donosi z przejęciem "Kaleidoscope", czyli lotowska gazetka pokładowa. I odpowiada również na pytanie, które zawsze sobie zadajemy, czytając takie bzdury: kto za to zapłacił. Otóż – informuje "Kaleidoscope" – sponsorzy rejsu Ojca Świętego to: Szczecińska Wytwórnia Wódek, Polmos Żyrardów, Wyborowa S.A., Przedsiębiorstwo Polmos Białystok S.A., Unicom Bols Group, Martini, Vinpol oraz szlachetna grupa Finlandia Ballantines. I nie ma co się śmiać, że Ojciec Święty rozbija się samolotami po świecie za kasę zarobioną na gorzale. To jest sprawiedliwy wkład tych, którzy doprowadzają do choroby duszy w dusz tych leczenie. AWŁ Wprost do NATO W "Kropce nad i" minister Zemke i b. minister Onyszkiewicz zgodnie oświadczli, że "Wprost" jest głupie, gdyż w armii nikt się nie buntuje, bo wymienieni w tekście generałowie wyparli się jakichkolwiek kontaktów z dziennikarzami. MON twierdzi, że "Wprost" bunt zmyśliło, powody skłamało. Może jednak ośmiu generałów zechciałoby osobiście to powiedzieć, bo ciągle ktoś za nich zaprzecza. Przy tym dyskusji umyka skandal największy: telefon "Wprost" do NATO, aby wyraziło stosunek do buntu polskich generałów zmyślonego przedtem przez dziennikarzy. T. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Chorują " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dusiciele Urząd kontroli skarbowej dolicza się 110 mln akcyzy niezapłaconej przez Best Oil. Przejmuje majątek firmy. Do sprawy włącza się prokuratura. Sąd zamyka w areszcie ciężko chorego biznesmena, a kilkaset osób traci pracę. ABW z Olsztyna za wszelką cenę szuka na gościa haka. „Rzepa” pisze o aferze paliwowej. Tymczasem NSA uchyla decyzję urzędu skarbowego, która to wszystko spowodowała. Wszystkim tym, którzy chcą za namową polityków tworzyć miejsca pracy, radzimy, żeby walnęli się dwa razy kantem dłoni w baniak. Ledwo skończyła się afera Optimusa i Romana Kluski, a wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli kolejną. Tym razem w branży paliwowej. Straty budżetu państwa mogą być niewyobrażalne. Obrazek, który prezentujemy, jest tylko czubkiem góry lodowej. Jerzy Niewiadomski tyrał ponad siły w Niemczech i Holandii. Zbierał pieniądze. W 1998 r. otworzył firmę Best Oil, która była hurtownikiem w handlu paliwami. Odbiorcami było kilkadziesiąt firm. Biznes hulał. W Oświęcimiu Niewiadomski stawiał rafinerię. Inwestycja warta ok. 50 mln zł nie doczekała się uruchomienia. Rok od otwarcia Best Oil, gdy kasa zaczęła płynąć, zaczęły się nadzwyczaj częste kontrole. Tylko w 1999 r. było ich z 10. Jedyne, co kontrolerzy znaleźli, to 60 tys. zł z tytułu niedopłaconego podatku dochodowego. Niewiadomski twierdzi, że mógł się od tego odwołać. Doradzano mu, żeby tego nie robił. W 2000 r. do Best Oil przyszedł na kontrolę Remigiusz Ugodziński z Urzędu Kontroli Skarbowej w Ciechanowie. Doszukał się braków z tytuły niezapłaconej akcyzy. Dodał do tego VAT i wyszło mu, że zobowiązania firmy za 1999 r. sięgają z odsetkami ponad 110 mln zł. Chcieliśmy dowiedzieć się, jakliczył, ale spuścił nas, zasłaniając się tym, że nie jest upoważniony do rozmowy z prasą. Tymczasem według prawa pośrednik nie płaci akcyzy za paliwo! Płaci ją importer lub producent. Mając to na uwadze, władze Best Oil odwołały się do Izby Skarbowej w Warszawie, jako organu nadrzędnego. Ponieważ Izba Skarbowa podtrzymała decyzję UKS z Ciechanowa, sprawa trafiła do NSA. W międzyczasie urzędnicy UKS w Ciechanowie łyknęli premie za dobrze wykonane zadanie. Do stycznia tego roku było tak, że za wykrycie afery gospodarczej dostawali dudki – bywało w wysokości kilku tysięcy złotych. Wiele z tych sukcesów kwestionował potem NSA. Urzędnicy premii jednak nie oddawali. Gdy Niewiadomski czekał na rozstrzygnięcie NSA, sprawą zajęła się też Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce. 11 października 2002 r. prokurator Andrzej Luchciński skutecznie wystąpił do sądu o aresztowanie Niewiadomskiego i jego dwóch wspólników. Przesiedzieli ponad 7 miesięcy. Zarzut: przewalenie budżetu państwa na ogromną kasę i udział w przestępczej grupie zorganizowanej. Jerzy Niewiadomski 3 miesiące przed aresztowaniem przydzwonił swym pojazdem w inny. Z kolizji ledwo uszedł z życiem. Miał połamany kręgosłup tak, że tylko powłóczył nogami. Przez to, że siedział w pierdlu bez należytej opieki lekarskiej przez 7 miesięcy, został do końca życia kaleką. ABW z Olsztyna, która na wniosek prokuratury badała sprawę, wykazała niesamowitą nadgorliwość. Agenci jeździli do ludzi, którzy kupili od Best Oil biurka, meble i komputery sprawdzając, czy nie sprzedano ich za tanio lub za drogo. Dosłownie! Wiemy też, że za wszelką cenę próbowali nakłonić właścicieli kilku firm do zeznań obciążających Niewiadomskiego. W tym czasie UKS ściągnął kasę z kont Best Oil. Majątek firmowy Best Oil i prywatny Niewiadomskiego przepadł. W lipcu 2003 r. NSA wydał 5 wyroków. Uchylił wszystkie decyzje Izby Skarbowej w Warszawie. W jednym z uzasadnień czytamy: decyzje organów obu instancji (Izby Skarbowej w Warszawie i UKS w Ciechanowie – przyp. M.P.) zapadły z naruszeniem zasad (...) Ordynacji podatkowej. Czyli NSA potwierdził tylko to, co cały czas dowodził Niewiadomski. Best Oil wyliczył poniesione przez siebie straty na około 100 dużych baniek. Plus utrata zdrowia Niewiadomskiego. Jak na wyrok NSA zareagowała prokuratura? Mimo wyroku NSA prokurator nie był łaskaw nawet uchylić Niewiadomskiemu zakazu wyjazdu za granicę i dozoru policyjnego! Ma zabrany paszport i co tydzień musi się meldować w komisariacie. Miał firmę, kasę, zatrudniał ludzi. Nie ma nic. Wszystko wskazuje, że kiedyś odzyska swój majątek. Musi tylko poczekać, aż skończą się sprawy w sądzie. A to może potrwać wiele lat. W numerze 50/2003 opisywaliśmy podobną historię Tadeusza Bednarczyka. Też siedział w pierdlu i też NSA orzekł jednoznacznie o błędzie kontrolerów. Mimo to urzędnicy obrócili jego firmę w perzynę. Prokuratura i w tym wypadku z uporem utrzymuje środki zapobiegawcze w postaci dozoru policyjnego i zakazu opuszczania kraju. Bednarczyk też będzie ubiegał się o odszkodowanie, gdy jego koszmar się skończy. Będzie tego kilka ładnych baniek. W międzyczasie założył Stowarzyszenie na rzecz Dialogu Społecznego, które ma pomagać takim jak on. Bezprawnie pokrzywdzonym przez państwowych urzędników. Bednarczyk wyszedł bowiem z założenia, że dość już bezradności ofiar. * * * Znamienne jest, że sprawą Niewiadomskiego i Bednarczyka zajmował się ten sam Urząd Kontroli Skarbowej w Ciechanowie i w podobny sposób naliczał kary. Ta sama izba skarbowa negatywnie rozpatrywała odwołania. Ten sam prokurator prowadził dochodzenie. I wreszcie ta sama Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zamykała Bednarczyka i nękała Niewiadomskiego. W obu przypadkach działania tych władz okazały się bezpodstawne. Jak widać, jeżeli chce się upierdolić człowieka czy firmę, to zawsze jakiś sposób się znajdzie. Z biznesmenów próbowano zrobić grupę przestępczą. Również za pomocą prasy. Na temat obu dżentelmenów rozpisywała się „Rzepa” ręką Anny Marszałek przypisując ich do mafii paliwowej. Jeżeli znamy życie, to ani prokurator, ani urzędnik za swoje decyzje nie bekną. Beknie skarb państwa, czyli ja, ty i każda inna osoba, która płaci w Pomrocznej podatki. Jeżeli śladem Bednarczyka i Niewiadomskiego pójdą inni pokrzywdzeni w tzw. aferze paliwowej, straty budżetu będą niewyobrażalnie wysokie. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Była, jest i będzie Wódkę produkował cały antyczny Wschód, od Babilonii po Egipt. Rzymianie nazywali trunek spiritus vini, czyli duch wina, gdyż był najsubtelniejszym produktem alkoholowej destylacji. Zanim trafił pod strzechy, przeznaczano go na arystokratyczne stoły, podawano kapłanom i wieszczom w celu wzmocnienia daru przepowiadania przyszłości. W mrocznych wiekach średnich wódka stała się napitkiem niższych warstw społecznych. I proszę – w ciągu kilku stuleci żłopiące wino rycerstwo straciło znaczenie lub wyrżnęło się nawzajem, upadły monarchie, a do głosu doszły wódkopijne mieszczaństwo i chłopstwo, wzniecając rewolucje, lokomotywy dziejów. Od chłopów obyczaj konsumowania gorzałki przejęło ziemiaństwo, od ziemian – burżuje, od nich zaś artyści. Bóg jeden wie, ile wielkich dzieł literatury i sztuki by nie powstało, gdyby nie deliryczne natchnienie wybitnych przedstawicieli bohemy. Wódka wlewana w żołnierskie gardła wygrywała bitwy, a nawet wojny. W ostatecznych starciach liczyła się nie strategia, ale mocne łby żołnierskie i dowódcze. Obok mrozu, pepesz i czołgów T-34 to wódka z frontowych manierek doprowadziła radzieckiego żołnierza do Berlina i Łaby. Zmęczonemu codziennym trudem społeczeństwu gorzała pomagała odreagować stresy i zaznać pełni życia. Mądrzy mnisi z klasztoru Shaolin wymyślili Cu-I-Chuan, czyli Styl Pijanego Człowieka, żeby nawet menel mógł trenować napierdalankę na wysokim poziomie. Brak wódki niebezpieczny jest dla świata. Islamscy ortodoksi, którzy sami nie piją i innym nie pozwalają, całkiem na trzeźwo rozwalają samoloty o duże domy lub wysadzają się w powietrze z pasażerami w autobusach. Hitler – jak wiadomo, wegetarianin i abstynent – wywołał największą w dziejach wojnę. Wprowadzenie prohibicji w USA spowodowało rozwój mafii i gangsterskich fortun. Historyczna decyzja o obniżeniu wódczanej akcyzy to nie tylko pociecha dla strapionych konsumentów. To cios w mafie, które zbudowały swoją potęgę w dużym stopniu na przemycie spirytusu i rozrabianiu go na byle jaką namiastkę markowych wódek. Niższa akcyza zrobi im gorzej niż rzesze świadków koronnych. To wsparcie dla rodzimego przemysłu spirytusowego, który przegrywał konkurencję z zachodnią gorzałą lub samogonem zza wschodniej granicy. To ulga dla domowych, jakże obciążonych, budżetów przeciętnych zjadaczy chleba. Hasło "Wódko, pozwól żyć" nabiera teraz nowego znaczenia. Nie sposób nie wspomnieć o istotnej prokreatywnej funkcji gorzały. Po kilku setach nawet własna ślubna wydaje się atrakcyjną laską, dzięki czemu wzrośnie liczba poczęć. Ucichną więc alarmistyczne prognozy o wymieraniu narodu. Zwiększony popyt spowoduje wzrost produkcji rolnej, zwłaszcza zbóż, ziemniaków i buraków cukrowych. Poprawią się tzw. notowania społeczne, bo wzmocniony tańszą wódką lud dozna wrażenia, że obudzi się na kacu w zupełnie innym, przemienionym, lepszym kraju. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak nasz agent nie został szpiegiem Podoba mi się minister Zbigniew Siemiątkowski, szef wywiadu, zapragnęłam więc zostać jego Matą Hari. W przedbiegach na szpiega dyskwalifikował mnie jednak tatuaż (tak jest w ustawie) w miejscach ogólnie dostępnych, czyli intymnych. Na proces rekrutacyjny do AW i ABW posłałam więc mojego nietatuowanego kumpla, jednego z lepszych młodych prawników w Warszawie. Tylko on z naszej ekipy nie bał się wyjść na durnia. * * * Cefał z listem motywacyjnym na stronie internetowej kazali dostarczyć pocztą (tą z listonoszami w niebieskich kufajkach) albo osobiście do Agencji Wywiadu, na Miłobędzką 55. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pozwala wysyłać zgłoszenia przez imejl. Wysmarowaliśmy z Dominikiem takie kwity, że nawet Zacharski by nam zasalutował. Posłaliśmy Barcikowskiemu: kr.bk@abw.gov.pl. W poniedziałek koleżka Domino popędził z tym samym do AW. I się zgubił. – Kosmala, ale jaja. Tu nie ma żadnej tabliczki informacyjnej. Jakiś Bond normalnie. Nie wiem, jak wejść, żeby mi nóg nie odstrzelili – zadzwonił do mnie za piętnaście druga. – Idź prosto i machaj papierami – poradziłam. Zajebista konspira wywiadowcza – pomyślałam – zwłaszcza że namiary na AW są w Internecie, a nawet w normalnej żółtej książce telefonicznej. O drugiej znowu dryndnął Dominik – Kazali mi zostawić papiery w stróżówce u starszego sierżanta, który oczywiście w ogóle się nie nazywa, i oddzwonią. Na telefon z AW czekaliśmy do piątku. Wojtek Jakiśtam kazał Dominikowi przyjść w środę z dowodem osobistym, odpisem aktu urodzenia i 4 fotami (dokumentacja niezbędna do wyrobienia np. karty rowerowej). Założę się, że Domina mało szlag nie trafił, jak pan Wojtek oświadczył, że dyplom ukończenia Wydziału Prawa UW z wyróżnieniem jest o kant tyłka potłuc, bo funkcjonariusz wywiadu nie musi mieć wyższego wykształcenia. W środę Dominik na żywo poznał pana Wojtka w wystrzępionym krawacie. Na powitanie nie podał nawet graby. Zajechało szpiegowskim chłodem, takim nunczako z rumiankowego papieru toaletowego. Dominik skumał, po co mu kazali na dole przyczepić plakietkę z napisem HOTEL, jak go Wojtek wprowadził do pokoiku w klimacie pensjonatu z Ustki. – Żeby było jasne – odezwał się wreszcie Wojtek – po 10 miesiącach przeszkolenia będzie pan miał u nas 1550 zł na rękę, ale od nas to pana nie wyrzucą. Niech pan tak na mnie nie patrzy. U Barcikowskiego jest to samo. Niech zgadnę, też tam pan złożył kwity. Rekrutacja jest ta sama, ale z ABW rzadko oddzwaniają. Orientuje się pan w stosunkach międzynarodowych? – Ta – wydukał Domino. 1500 zł waliło mu w głowie jak spieprzony licznik w fabryce gumowych rękawiczek. – Dobra, w takim razie kto jest prezydentem Rosji, kiedy weszliśmy do NATO i kto jest zwierzchnikiem polskich sił zbrojnych? – Doskonale. To proszę test z wiedzy ogólnej. – Kto wyreżyserował "Ojca chrzestnego", a kto "Psy", kto jest prezydentem USA, jak nazywa się premier Wielkiej Brytanii i brytyjski następca tronu, kto napisał "Romea i Julię", a kto "Potop"? W jakim kraju leży Toskania i co jest stolicą Japonii? – Tak, to przećwiczymy pana z języka angielskiego: niech mnie pan zapyta "jak się nazywam" i kupi bilet na pociąg do Londynu. No tak, nieźle pan sobie poradził. To tylko panu został do wypełnienia kwestionariusz osobowy i na dzisiaj dziękujemy. – Czym się ostatnio zajmowałeś w swoim życiu, co robią twoi rodzice, w jakiej jesteś sytuacji materialnej, określ swoje preferencje seksualne. – I niech pan jeszcze tu podpisze, to tylko oświadczenie, że nie przeszkadza panu, że w trakcie egzaminów naruszamy pana dobra osobiste. Jutro ma pan egzamin psychologiczny, 90 proc. go oblewa, więc niech się pan przygotuje. Proszę jeszcze przynieść na jutro odręcznie napisany życiorys oraz podanie do ministra Siemiątkowskiego o przyjęcie do AW. Czy informował pan kogoś, że stara się o pracę w AW? Lepiej, rozumie pan, nikomu nie mówić. * * * – Jeśli ten test psychodeliczny zajmie im następne 8 godzin w moim życiorysie, to się zajebię. Słuchaj, czy jest możliwe, że oni tu skumali, że to nasza prowokacja, bo oni chyba sobie ze mnie robią tu wielkie jądra. – Dominikowi udzieliła się mocno zakurzona atmosfera AW, podczas gdy psychozy u przyszłych szpiegów na etapie testowym spece z agencji wykrywają w salce stylizowanej na szkolną klasę do chemii. – Czy jesteś odporny na widok krwi, czy byłeś molestowany seksualnie w dzieciństwie, czy mógłbyś patrzeć na krwawiące zwierzę, czy rodzice wyrządzili ci krzywdę? Kim się widzisz za 5 lat? Dopasuj kształt kostek do kolorów, do tego parę rebusów jak z dawnego "Przekroju" i dwa obrazki ze słoniami pod hasłem, znajdź 10 szczegółów. Szpiegowska logika, he, he. Po trzech godzinach zadzwonił wreszcie Dominik. – Te, słuchaj, mam jakąś rozmowę uzupełniającą z tej psychologii. Mówią, że coś jest nie tak. Pewnie wmówią mi, że narkotyzuję się płynem do polerowania segmentów. Nie wiem, ile to jeszcze potrwa – wyłączył telefon. I to wcale nie było śmieszne, bo od razu przypomniała mi się schiza wujka po psychologicznym szkoleniu w jego Miejskim Zakładzie Energetycznym. Musiał jak ciul stać w kółku i trzymając szatniarkę z jednej strony, a z drugiej montera, powtarzać: "Praca jest twoją matką, a twój szef twoim ojcem". Z kolei sąsiadka na szkoleniu psychologicznym w Kredyt Banku musiała walić młotkiem w klawiaturę kompa, bo kierownik zauważył, że cały jego dział denerwuje się przy komputerach. Dlatego sądzę, że najbardziej popieprzone pod czapkami mają ci dyżurni społeczni psycholodzy. * * * Dominik po psychouzupełnieniu w AW był lekko otępiały. – Przylazł taki siwy, chudy dziadyga i przez 15 minut zmuszał mnie, żebym przyznał się, że odbywam stosunki kazirodcze z moją siostrzenicą. – O kurwa – westchnęłam. – Bo dureń zapytał mnie, z kim w rodzinie mam najlepszy kontakt. To mu powiedziałem, że z siostrzenicą, bo ma rok i w sumie nic nie gada. Potem wmawiał mi, że jestem kleptomanem, impotentem, alkoholikiem albo narkomanem, bo tak wyszło z analizy mojego pisma. Aż dziwne, że nie wydedukował, że jestem Żydem, Murzynem albo transwestytą. A i nie było pytania jakiego koloru jest czarna skrzynka zapisująca parametry lotu, nie? – Bo ta skrzynka jest tak naprawdę pomarańczowa – odpowiadam, klepię mojego koleżkę po plecach i idziemy na piwo. Po dwóch tygodniach przyszła odpowiedź z AW. Olali Dominika, nawet nie dopuścili go do badań lekarskich, zwłaszcza że pan superszpieg Wojtek powiedział: wystarczy mieć dwie ręce, nogi i badania zaliczone. No, ale tego już nie spraktykowaliśmy. – Te, Dominik, naprawdę ty nic z tą siostrzenicą? – musiałam się upewnić po raz ostatni. Z ABW jeszcze nie oddzwonili. * * * Budżet amerykańskiej CIA ma 30 mld, nasz zapewne jest ze sto razy mniejszy, ale tajny. Ze strony internetowej pomrocznej AW wiadomo, że ma fundusz operacyjny, środki specjalne, że podlega kontroli skarbowej i że jako jednostka budżetowa nie płaci podatku dochodowego. Przyznajcie, że w czasach, gdy pierdnięcie niesie zagrożenie terrorystycznego ataku, spryt i profesjonalizm naszych funkcjonariuszy-szpionów powoduje zaparcie albo sraczkę. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna No to klik Żeby Angol uczył nas, jak korzystać z Internetu? Wstyd, bracia Polacy! 32-letni Brytyjczyk Mark Payne uruchomił w styczniu 2004 r. stronę internetową, na której można znaleźć kompanów do wypitki. Zarejestrowani użytkownicy strony www.drinkingbuddys.co.com – opłata to jedyne (w przeliczeniu) 30 zł miesięcznie – uzyskują dostęp do rejestrów, w których można znaleźć chętnego do wspólnego napicia się. Można wybierać spomiędzy tych, którzy wolą pójść do pubu albo do restauracji, ale można też nawiązać kontakt z kimś, kto woli obalić flaszkę lub kilka piw w bardziej kameralnym gronie – w mieszkaniu lub w parku. Są też tacy, którzy mogą tylko np. w sobotę lub we wtorek. Z kolei inni czują się dobrze jedynie w towarzystwie męskim albo przeciwnie – w gronie pijących dam. Dla każdego coś miłego. Payne twierdzi, że był zmęczony piciem w samotności i równie samotnym waleniem w komputerową klawiaturę. I nagle przyszło olśnienie: trzeba założyć stronę internetową umożliwiającą nawiązywanie kontaktów przez osoby, którym także znudziło się picie do lusterka. Wszyscy moi przyjaciele mieszkają daleko ode mnie. A wcale nie jest łatwo wybrać się samemu do pubu i rozpocząć rozmowę z kimś, kogo zupełnie się nie zna. Natomiast wybrać się na spotkanie do pubu lub w inne umówione miejsce z kimś, z kim wcześniej via Internet uzgodniliśmy czas i miejsce wspólnego spędzenia czasu, to jakby pójść na pierwszą randkę. Po której może, ale wcale nie musi być następna – powiedział Payne wyjaśniając motywy. O tym, że pomysł Marka Payne był strzałem w dziesiątkę, świadczy fakt, że w pierwszych kilkunastu dniach funkcjonowania nowej usługi blisko czterysta osób zarejestrowało się jako użytkownicy adresu pozwalającego bez kłopotów znaleźć najbardziej odpowiedniego kompana do wypitki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że za swoje pośrednictwo w skontaktowaniu właściwych osób pomysłowy Mark kasuje zupełnie przyzwoite pieniądze. A przy tym sam może w każdej chwili wyszukać sobie najbardziej odpowiedniego partnera do kielicha lub kufla. Zupełnie za darmo... Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kocia łapa Kaczora Baczność, posłowie-kursanci! Stary wiarus poseł Zawisza pyta was, co Sejm RP może. I odpowiada. Może potwierdzić, żywić, nadzorować i zachować. No, który pierwszy zgłasza się do głosu, by myśl Zawiszy rozwinąć? Cymański z PiSuaru? Wy, Cymański, nie, bo wy zawsze się zgłaszacie i gadacie jak najęci. Podkański? No, no, dobrze, Podkański. Widać, że PSL wraca na łono narodowokatolickie. Ale głosu wam nie udzielam. Odczyńcie pokutę za spółkowanie z bezbożnym SLD. Płażyński? Naprawdę to wy jesteście ten Płażyński? Oczywiście, wyglądacie jak były marszałek Sejmu. Jak lider liberalnej Platformy Obywatelskiej. Wy też z nami? A co chcecie w zamian? Macie pełnomocnictwa wszystkich? Siadajcie! No posłowie-kursanci! Jak już powiedziałem, Sejm RP może potwierdzić "przynależność naszego kraju do cywilizacji europejskiej". Kto tam się recholi? Co to za uśmieszki?! Jeśli Sejm RP uchwałą uchwali, że cywilizacyjnie jesteśmy Europejczykami, to jesteśmy i mordy w kubeł! I tak ma być. Że co? Że żabojad może zakwestionować? Albo inny Niemiec? Nie lękajcie się! Nie będzie Niemiec pluł nam, a Francuz dzieci nam spedalał! A niech no który jeszcze raz głos podniesie, to my mu tak po polsku, po europejsku: Małczat sobaki! Polegajcie na mnie jak na Zawiszy. Sejm RP też może "nadzorować proces negocjacji z Unią Europejską". Sprzeciwu nie widzę. Może, a nawet musi "zachować wierność wobec chrześcijańskich wartości kultury europejskiej i historycznego dziedzictwa Europy". No i musi "żywić przekonanie o wadze jedności Europy". Co za szmery w tylnych ławkach? Że Europa jest nie tylko chrześcijańska? A co nas jakieś śmierdzące Araby, zaplute muzułmany, niedomyte czarnuchy obchodzą?! Pleśń i brud przyniesione z innych, podrzędnych kontynentów? To może jeszcze żółtków pieścić mamy? W naszej białej, starej, chrześcijańskiej, kulturalnej Europie? Baczność! Ruki po szwam! Teraz wyjmujemy kajeciki, rysiki i piszemy! Sejm RP – sanktuarium naszej narodowej demokracji, emanacja woli Narodu – uważa. I teraz podkreślacie wężykiem, co uważa. Uważa "za niepodlegające żadnym ograniczeniom polskie prawodawstwo chroniące życie nienarodzonych". Co za śmichy? Który nie rozumie, co to jest życie nienarodzonych. Jak można myśleć, że nienarodzeni to także ikra i kurze jaja? Który myśli, że jeśli uchwalimy taką uchwałę, to ludzie zrozumieją, że zakazujemy jedzenia jaj kurzych i kawioru? Co wy mi tu – jakby to powiedzieć po europejsku... imputujecie? Wiecie przecież, o co chodzi! Nie narzuci nam Unia Europejska zgody na decydowanie przez kobietę o aborcji. To nie mieści się w "cywilizacji europejskiej". Cicho! Małczat sobaki, kiedy ja mówię. Baby trzeba zapładniać co roku. Orać i zasiewać. Ora i labora, jak mówi nasz papież. To jest naszym "najlepszym wkładem w duchowe, moralne i kulturowe dziedzictwo Europy. W godność rodziny, małżeństwa i wychowania". ň propos małżeństwa, jak mówią chrześcijańscy Europejczycy. Baczność, kursanci! Jak powiedział nasz lider Jarosław Kaczyński, nie ma zgody na legalne tak zwane związki homoseksualne czy tak zwane związki partnerskie. Nawet kobiety z mężczyzną. Bo tylko sakrament małżeństwa dziedzictwem kultury europejskiej jest. I to będzie naszym, polskim wkładem w Wielkie Dziedzictwo Kultury Europejskiej. Nauczymy tym chamów niedomytych, gdzie jest miejsce pedałów i innych zboczków! No, żadnych radykalizmów. Hasło "Pedały do gazu" to prowokacja wiadomych sił różowo-liberalno-postpezetpeerowskich. My pedałów i innych lesbijek nie będziemy eliminować fizycznie. To ludzie chorzy. Niech sobie żyją. W szpitalach, niech nie wychodzą z domu. Niech nie brudzą nam "duchowego, moralnego i kulturalnego dziedzictwa Europy". Jak powiedział nasz wódz Kaczyński, niech żyją sobie na kocią łapę, ale niech nie demonstrują swojej obecności i nie żądają dla siebie prawnego unormowania swych związków. Baczność, kursanci z LPR, PiS, PSL, PO! "Żywiąc przekonanie o wadze jedności Europy" Sejm RP musi przyjąć uchwałę przypominającą o tym, że w jednej Europie nie ma miejsca dla niechrześcijan i innych zboczeńców – liberałów, postkomuchów, pedałów. Nasz cel to jedna wspólna Europa. Jedna chrześcijańska wiara. Jeden wódz – bracia Kaczyńscy. Jeden biały, heteroseksualny naród. Jedno dziedzictwo. Jedna moralność. Jeden przekaz duchowy. A komu się to nie podoba – na Sybir. Nie, nie, nie! My nie będziemy bagnetami zapędzać do bydlęcych wagonów. Uruchomimy im wygodne slipingi. Paszli won, niejewropejcy! Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piotr Pedał I Od przelecenia przez Piotra I żołnierza służącego carowi szablą i dupą rozpoczyna się pierwszy ukraiński blockbuster "Modlitwa za hetmana Mazepę". Ostra jest też scena kazirodczo-masturbacyjna. Córka straconego za kablowanie carowi na Mazepę prokuratora Koczubeja onanizuje się jego odciętą głową. Mazepę gra Bohdan Stupka, czyli Chmielnicki z "Ogniem i mieczem". Jerzego Hoffmana wypada uznać za ojca chrzestnego największego dzieła ukraińskiej kinematografii. Zmajstrował "Ogniem i mieczem" kierując się nie rzetelnością historyczną ani powieścią Sienkiewicza, lecz polsko-ukraińską poprawnością polityczną oraz troską o rozwój strategicznych stosunków między Warszawą i Kijowem, a także proeuropejski wektor ukraińskiej polityki. Chmielnicki nie jest więc – jak u Sienkiewicza – prymitywnym pijakiem, który po przegranej z podstarościem Czaplińskim walce o białogłowę, zwaną z racji urody Heleną Kresową, zbuntował się przeciwko Rzeczypospolitej i sprzymierzył z bisurmanami, lecz mężem stanu, ukraińskim patriotą. "Modlitwa" zrealizowana została według przepisu Hoffmana. Miała być gotowa na dziesięciolecie niepodległości Ukrainy, w sierpniu zeszłego roku. Filmowi patronował Stupka – nie tylko odtwórca głównej roli, ale i minister kultury. To zapewniało rządowe dotacje. Jednak z realizacją nie zdążono na czas. W dodatku minister stracił stołek. Zabrakło pieniędzy na dokończenie filmu. O pomoc Stupka prosił swego rosyjskiego kolegę, ministra kultury Michaiła Szwydkoja. Ten obiecał 250 tys. dolarów, ale zaraz się wycofał, bo deputowani Dumy spytali go, jakim prawem rosyjski podatnik ma płacić za film o zdrajcy Rosji. Nawiasem mówiąc Chmielnicki cieszy się w Rosji znacznie lepszą reputacją – uznał przecież zwierzchnictwo cara na Zadnieprzu dając początek panowaniu Moskwy na Ukrainie. Wolał Ruskich niż Polaków, przez co hetman Czarniecki – ten z hymnu – w czasie jednej z wypraw pastwił się nad jego grobem. W "Modlitwie" przeciwstawiono azjatyckiego barbarzyńcę i zboczeńca Piotra I prozachodniemu, mądremu i przewidującemu politykowi Mazepie. Ten – według Stupki – mąż opatrznościowy służył w młodości na dworze Jana Kazimierza. Nie przeszkodziło mu to potem przyjąć z rosyjskich rąk tytułu hetmana Zadnieprza i carskich orderów. Piotr I był tak pewien jego wierności, że nie uwierzył w doniesienia prokuratora Zadnieprza Koczubeja o spiskowaniu Mazepy ze Szwedami. Hetman potajemnie paktował też ze Stanisławem Leszczyńskim. Jednak niepokonani od stu lat Szwedzi wydali mu się poważniejszym partnerem do spełnienia władczych ambicji. Po klęsce pod Połtawą ratował się razem ze szwedzkim królem Karolem XII ucieczką do Turków. Po paru miesiącach zmarł obłożony anatemą. W "Ogniem i mieczem" przez moment pojawili się mroczni imperialni rosyjscy bojarowie. W "Modlitwie" konfrontacja między europejską Ukrainą i azjatycką Rosją jest ideą fundamentalną. Rosjanie się wkurzyli, bo Piotr I uchodzi w ich oczach za przywódcę, który wyciął Rosji okno do Europy. Z okresu panowania Piotra pochodzi obecna rosyjska flaga, która ma opinię jedynego europejskiego symbolu kraju (dwugłowy orzeł w herbie ma rodowód bizantyjski, zaś hymn – radziecki). Piotr I wybudował nazwane na jego cześć najbardziej europejskie rosyjskie miasto – Petersburg. Prezydenci Jelcyn i Putin wielokrotnie powoływali się na czerpanie wzoru z polityki reformatorskiej i prozachodniej tego właśnie cara. W przyszłym roku najważniejszym wydarzeniem w Rosji będą obchody 300-lecia Petersburga, miasta Piotra i Putina. Historia ma to do siebie, że każdy może znaleźć w niej to, czego szuka. W naszej części Europy z tego śmietnika wygrzebuje się resztki, którymi leczy się kompleksy i wirtualnie podnosi własną wartość. Realne skutki tego procederu są mizerne. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Za trumną krowy Zabito krówkę, u której stwierdzono nosicielstwo BSE, jej mamusię i wszystkie siostrzyczki. Tak bolesnych i szeroko zakrojonych sankcji nie proponują nawet państwo Kaczyńscy w zaprojektowanym przez siebie nowym kodeksie karnym. Zwłoki krówek przerobiono na mączkę, a mączkę spalono. Prawdziwie wstrząsające okazały się inne kontrole, też w branży żywieniowej. Co druga placówka gastronomiczna (czyli knajpa) w naszym kraju sprzedaje sfałszowaną gorzałkę. Bezakcyzową, metanolową, a nawet – co jest najbardziej kurewską zbrodnią – rozwodnioną. Wiadomo, jak woda jest w naszym kraju zanieczyszczona. Wyniki jednoznacznie oznaczają, że co drugi obywatel odrodzonej Rzepy jest codziennie podtruwany. Jeśli dodać następny wstrząsający wynik ogólnokrajowych kontroli – co trzecia statystyczna zakąska do wódki, czyli mrożonka i konserwy, jest złej jakości, sfałszowana, przeterminowana – to spożywanie potomstwa spalonej w krematorium krowiej mamusi i jej siostrzyczek wydaje się być gwarancją szczęśliwej, pogodnej starości. W Sejmie RP, instytucji zwanej sanktuarium demokracji, działają przynajmniej cztery punkty gastronomiczno-handlowe, gdzie sprzedawany lub składowany jest alkohol. Minibarków w sejmowych pokojach nie doliczam. Skoro cztery, to statystycznie przynajmniej w dwóch rozprowadzany jest zatruty, sfałszowany alkohol. Taka jest opisana przez kontrolerów rzeczywistość i nie ma co z liczbami polemizować. Historycy odrodzonej demokracji RP zapewne będą odnajdować związki skutkowoprzyczynowe między spsieniem, upodleniem narodowym produktów żywnościowych a kondycją, jak to się teraz poprawnie politycznie mówi, elit władzy i intelektu odrodzonej Rzepy. Kiedy prominentny działacz NSZZ "Solidarność" potraktował pana posła z Samoobrony jebnięciem z główki, bo tak się to w środowiskach walczących nazywa, wydawało się, iż jest to jednostkowy incydent. Ot, po prostu, reprezentant idei wyzwolenia spod komunistycznego jarzma, upodmiotowienia robotników i papieskiej nauki społecznej, zapomniał, do czego służy głowa. Nie minęło jednak wiele tygodni i były poseł, wybitny działacz NSZZ "Solidarność", aktualny lider Unii Wolności, partii ludzi o wyrafinowanej "kwestii smaku" pan Władysław Frasyniuk najprawdopodobniej prasnął pana posła Antoniego Stryjewskiego z Ligi Polskich Rodzin. Prokuratorzy i historycy idei zapewne długą będą się spierać o okoliczności pojedynku posła i eksposła. Czy przewodniczący Frasyniuk jebnął z główki posła Stryjewskiego czy, jak składa świadectwo pan poseł Janusz Dobrosz z PSL, tylko plasnął go otwartą dłonią, czy przylał mu jedynie serią słownosierpowych. Pan poseł Stryjewski, noszący w kuluarach ksywkę Krętek blady, posiada posturę zagłodzonego dziecka z Somalii. Wygłaszając gromkie mowy na sali plenarnej, nierzadko musi trzymać się mównicy, bo nagły powiew klimatyzacji zdmuchnąć może ten płomień LPR-u. Za to przewodniczący Frasyniuk, jak przystało na lidera Unii Wolności, jest klasycznym mięśniakiem. Lewa tona, prawa nieważona. Jeden cios UW i ubiłby posła Stryjewskiego niczym rzeźnik zarażoną krowę. Może jednak tylko posła Stryjewskiego po policzku pogłaskał? Kiedy w 1997 roku wstępowałem do sanktuarium demokracji, prominent Unii Wolności poseł Jan Lityński grzmiał, przestrzegał, że urbanoreprezentant Gadzinowski i mu podobni będą zagrożeniem dla demokracji w odrodzonej Rzepie. Bo my z "NIE" chcemy rozwalić system. Potem "Gazeta Wyborcza" piórem Ewy Milewicz lansowała tezę, że SLD mniej wolno, bo jest korzeniami umoczona w totalitarny PRL, bijący 20 lat temu swoich przeciwników politycznych. Czy teraz "Gazeta Wyborcza" zacznie lansować tezę, że Unii Wolności i NSZZ "Solidarność" też mniej wolno, bo nie potrafią wytrzymać nerwowo w debatach politycznych? Bo używają albo usprawiedliwiają przemoc w debacie politycznej. Wszak przewodniczący Frasyniuk poważnie tłumaczył się, że mógł znokautować posła Stryjewskiego, ale żal mu się cherlaka zrobiło. Czemu jednak nie powali go swą głową? Nie jebiąc z główki, tylko używając zwojów mózgowych? Żyjemy w czasach zwyrodnienia wódki, zakąski i mózgów konsumentów. I pojedynczych krówek rozsiewających ponoć zwyrodnienie główek ludzkich. Jedynie krówkom nie upiekło się, bo skończyły w krematorium. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Michnik Millerowi Kwachem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Król dziczyzny Kto na kogo poluje w Polskim Związku Łowieckim? – Mam dla ciebie temat – dzwoni do mnie starosta. – Parostki rogaczy, ślimy muflona, kniejówka. Te klimaty. Ważny społecznie, bo 100 tysięcy Polaków poluje i należy do Polskiego Związku Łowieckiego. Skontaktuj się z prokuratorem X... Zaprzyjaźniony starosta należy do PSL. Jego kumpel prokurator w przeszłości należał do PZPR. Obecnie bezpartyjny. Prokurator – Prezesem PZŁ zawsze był Ktoś – relacjonuje prokurator. – Członek KC PZPR, szef milicji, minister. Szyszka, która bez kłopotu porusza się po najważniejszych salonach warszawki. W grudniu 1996 r. dostąpił tego zaszczytu Ireneusz Michaś. Senator. Z rodzinnego Ciechanowa pociągnął za sobą kumpla. Nazywa się Lech Bloch i od 1997 r. jest przewodniczącym Zarządu Głównego PZŁ. Kiedy Michaś przestał być senatorem, pozostał tylko weterynarzem. Taki musi miesiąc zabiegać, żeby go przyjął byle dyrektor departamentu. Wniosek prosty: dla dobra PZŁ Michaś powinien odejść. Ale nie chce. A w PZŁ demokracja jest troszkę sterowana. "Blocholandia" – tak o PZŁ pisze miesięcznik "Brać Łowiecka" (nie mylić z "Łowcem Polskim" redagowanym z pozycji klęcznej). Na dowód trafności tej oceny redaktorzy "Braci" przywołują fakt następujący: gratulacje z okazji ponownego wyboru wysłali Michasiowi i Blochowi na tydzień przed zjazdem, na którym wybierano władze. I nie pomylili się. Szmal w PZŁ wydaje się "po uważaniu". Miał zarząd kaprys, no to kupił dziesięć Nissanów Frontiera. Produkowanych na rynek amerykański, zatem trudnych do serwisowania w Europie. W dodatku nie u dilera, ale w przedsiębiorstwie wielobranżowym. Nie nówek. I za cenę wyższą niż oferowane przez Nissan Poland. Cztery wózki natychmiast sprzedano. Inny kwiatuszek. Razem ze składką członkowską co roku PZŁ wymusza szmal na ubezpieczenie, które obowiązkowe nie jest. W 2003 r. składka do Towarzystwa Concordia Wielkopolska wynosiła 12 zł. Ale Concordia skasowała po 9,60, bo PZŁ przysługuje zniżka. 2,40 zł x 100 000 myśliwych daje 240 tys. zł, które zarząd przeznacza na cele statutowe. – Na premie dla siebie – denerwuje się opozycja. PZŁ powinien robić różne rzeczy, żeby poprawiać warunki bytowania i rozwoju kuropatwy i zająca szaraka, że o jeleniach nie wspomnę. "Brać Łowiecka" opublikowała plan wydatków i dochodów jednego z 49 zarządów okręgowych PZŁ. Na koszty administracyjne i płace wydaje się więcej, niż wynosi suma składek członkowskich, wpisowego i składek kół od dzierżawionych terenów. Średnia płaca to więcej niż 3 tys. zł. Na ochronę zwierzyny w 2001 r. nie przeznaczono nawet złotówki, a w 2002 r. – 1000 zł, tj. 4 promile kosztów działalności zarządu okręgowego. Zwierzęta zabija się nie dla sportu, ale dla mięsa. Niedawno za kilogram sarniny płacono 24 zł. Dziś – 8 zł. Powód – zarząd PZŁ zlikwidował tworzone przez lata punkty skupu mięsa i są kłopoty ze zbytem. Smakosze przywykają do żarcia sarniny z importu. Po 140 zł za kilogram. Przewodniczący – To było tak, a to tak – opowiadał prokurator i podpierał się dokumentami. Wszystko czarno na białym. Ale rzetelność zawodowa każe mi zadzwonić do PZŁ i poprosić o rozmowę Blocha. Przy Nowym Świecie 35 w Warszawie stoi pałac. Trwa remont, żeby w pałacu było jeszcze ładniej. Wkrótce PZŁ będzie świętować 80-lecie. Gabinet Blocha ma chyba ze 100 metrów. Przewodniczący pracowicie spędził ostatnią dobę. Przeprowadził na mój temat rozpoznanie. Wie, że mieszkam w Suwałkach, a moim informatorem był niejaki Złotorzyński. Wściekła prawica! Złotorzyński był wojewodą za PRL, ale nie żyje. Dziwię się. Niepotrzebnie. Okazuje się, że tych Złotorzyńskich jest w moich rodzinnych stronach więcej. Ale skoro udaję Greka, nieważne, kto mnie nasłał. Ważne, co ze mnie za człowiek. Lech Bloch pytał tu i ówdzie. Świadectwo moralności wystawił mi poseł Czepułkowski. Sęk w tym, że ja wcale pana posła nie znam. Nawet z telewizora. Ale siedzę cicho, co mi tam... Zadaję pytania. Generalnie wszystko zgadza się z opowieścią prokuratora. Tylko kontekst jest inny. Polityczny. Ten kontekst sprawia, że powinnam w nowy sposób spojrzeć na fakty. Bo jak się chce psa uderzyć, to kij zawsze się znajdzie. Zarząd jest takim psem, którego chce skatować prawica. A prawicę wspierają Niemcy. Tego nie da się udowodnić, ale są poszlaki wskazujące, że za "Bracią Łowiecką" stoi kapitał zza Odry! Z Michasiem sprawa jest skomplikowana. Czy uczciwe jest, żeby rezygnować z człowieka tylko dlatego, że powinęła mu się noga w wyborach i nie załapał się do Senatu? Może sam Lech Bloch miałby w tej sprawie wątpliwości. Na szczęście z pałacu prezydenckiego przyszły stosowne sugestie: przetrzymać Michasia. Życzliwe spojrzenie na problemy zarządu PZŁ ma we mnie ugruntować przecudny album poświęcony polskiej przyrodzie i zaproszenie na uroczystość 80-lecia związku. Posłowie Posłowie pod wodzą Andrzeja Brachmańskiego przygotowali projekt ustawy o zmianie prawa łowieckiego. Sens zaproponowanych zmian jest oczywisty: oprócz wymuszenia na myśliwych posiadania psów wzmocnienie nadzoru Zarządu Głównego PZŁ nad tzw. terenem i pozbawienie samorządów jakiegokolwiek znaczenia w planowaniu gospodarki łowieckiej. Upieprzono nawet pozory demokracji. Łowczy okręgowi nie będą wybierani przez kolegów, ale wyznaczani przez Zarząd Główny, czytaj Blocha. Mogą wejść w skład Naczelnej Rady Łowieckiej kontrolującej zarząd, czytaj Blocha. Przeszkód prawnych nie ma. Tak zrealizuje się ideał Blocholandii. Świat zazdrości nam naszego modelu łowiectwa. Myśliwi zagraniczni zazdroszczą nam zasobności naszych łowisk – przekonuje PZŁ. Nie daj się sfrajerować, brachu. Chcesz coś ustrzelić? Wal do Niemiec. Statystyki nie kłamią. Na porównywalnych obszarach na myśliwego czeka tam trzy razy więcej zwierzyny niż nad Wisłą. Wkrótce w polskich ostępach z jeleni zostaną jedynie oszukani przez swój związek myśliwi. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller kupił federastów Jagielińskiego. Cena: kilku wiceministrów, wicewojewodów, posady dyrektorskie. Do tego fotel wicemarszałka dla prezesa Romana, jeśli tylko zdoła on dokleić w Sejmie paru posłów niezrzeszonych do wymaganej większości. Kupując federastów Miller przedłużył funkcjonowanie rządu i parlamentu. Z jawną pomocą federastów i skrywaną Platformersów Sejm zdecydował o skierowaniu do dalszych prac w komisjach nadzwyczajnych trzech pierwszych projektów ustaw z pakietu Hausnera. Groźba przedterminowych wyborów podziałała na parlament otrzeźwiająco. Jan Rokita opublikował w „Rzeczpospolitej” swoją wersję raportu komisji śledczej dowodząc o współpracy wydawców „Gazety Wyborczej” z „grupą trzymającą władzę”. W odpowiedzi „Wyborcza” opublikowała wersję raportu zredagowanego przez Tomasza Nałęcza obarczającego winą „bandę czworga”: Jakubowską, Czarzastego, Kwiatkowskiego i Rywina. Na publikację czeka wersja Zbigniewa Ziobry obwiniająca prezydenta, premiera, ministra sprawiedliwości i szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Odczytano skasowane zapisy z komputera Jakubowskiej świadczące o tym, że wiceprzewodnicząca SLD, Czarzasty, Kwiatkowski nie mówili prawdy przed komisją. Konwencja SLD nie wstrząsnęła Polską ani nawet partią rządzącą. Wystartowała „Inicjatywa Społeczna Tak”, czyli lista wyborcza do Europarlamentu pod przewodem Waldemara Dubaniowskiego, byłego członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, człowieka prezydenta Kwaśniewskiego. „Tak” czeka teraz na oficjalne „tak” Dużego Pałacu, co oznaczałoby prezydenckie „nie” dla konkurencyjnej „obywatelskiej” listy SLD. Na razie prezydent milczy wpatrzony w malejące poparcie Sojuszu. Jan Paweł II osobiście poświęci w przyszłym roku Świątynię Opatrzności Bożej – ogłosiła Purpurowa Eminencja Glemp. Pobłogosławi już 2 maja 2004 r., ale wirtualnie, przez telewizory. Poświęcenie papieża zależy od poświęcenia wiernych. Budowa faraonowej świątyni zatrzymała się, bo wierni nie chcą już dalej na nią płacić, a bogaty Kościół kat. dołożyć się nie kwapi. Oferta Purpurowej Eminencji skierowana do dużych firm jest jasna. Jeśli zapłacicie, to w zamian reklamowa fotka z papieżem Polakiem. Zmolestowani przez media posłowie uchwalili odebranie sobie trzynastych pensji. Aby stratę osłodzić, skasowali trzynastki także prezydentowi, premierowi, ministrom, wysokim urzędnikom państwowym, a także władzom samorządowym: wójtom, burmistrzom, prezydentom miast i marszałkom województw. Ot, solidarność w biedzie. Szympansy ze stołecznego zoo popadły w depresję. Popadły, bo zepsuł się im telewizor, który pasjami lubiły oglądać. Stołecznego zoologu nie stać na nowy telewizor. W III RP już 2 miliony ludzi cierpi na depresję. To zrozumiałe. Ale czasy nastały takie, że nawet małpy smutnieją. Nie wszyscy jednak się załamują. W Poznaniu powstała pierwsza Szkoła Tańca Erotycznego! Chętne do nauki gibania na rurze walą drzwiami i oknami. Oprócz tego szkoła uczy angielskiego i dobrych manier. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " NIE Tyje! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Związek nasz bratni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kieliszek demokracji Kup se wyborcę. Drogo nie wychodzi. Liderzy polityczni, działacze szczebli wysokich i niższych, towarzyszki i towarzysze z wszystkich partii, a także wy, zwykli obywatele, marzący o stołkach posłów, senatorów lub przynajmniej radnych! Mamy dla was dobrą nowinę. Nie wywalajcie wyborczych funduszy na ulotki, plakaty, billboardy czy spoty reklamowe w rozgłośniach radiowych. Nie inwestujcie w speców od kształtowania imidżu. Gromadzoną z myślą o następnych wyborach forsę po prostu wpakujcie na konto, żeby urósł procent. W gorącym czasie kampanii gotóweczkę przeznaczycie bezpośrednio na kupowanie głosów obywateli. To sposób najprostszy i najskuteczniejszy. Za część kwoty można nabyć parę skrzynek wódki i piwa, a także czekoladę i cukierki. Są bowiem tacy obywatele, którzy w życiu nie wezmą pieniędzy, ale lubią być częstowani. Śmiało! Prawo Pomrocznej jest z wami. W niedzielę, 27 października 2002 r., w całej ojczyźnie o świcie otwarto lokale wyborcze, aby lud w głosowaniu wyłonił radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Nie inaczej było w Kamiennej Górze. Mieszkańcy, którzy wierzyli w siłę demokracji bezpośredniej, podreptali do urn. Inni, niewierzący, zostali w domach. Podliczono głosy, wyłoniono Radę Miejską i burmistrza. Była atoli grupa osób, które nie podzielały ogólnego entuzjazmu, twierdząc, że część głosów została bezczelnie kupiona. Mniej wyrafinowana metoda polegała ponoć na częstowaniu wyborców kielichem gorzały przed podjęciem życiowej decyzji, na kogo postawić krzyżyk. W ciągu dnia komitety przebijały się promocyjnymi ofertami, więc po południu za oddanie głosu na wskazanego kandydata można było otrzymać całą flaszkę wódy lub trzy browary. Kobietom zamiast kielicha oferowano czekolady i cukierki dla bachorów, co dobitnie świadczy o nierównym traktowaniu płci i powinno być osobno oprotestowane przez minister Jarugę-Nowacką. Metoda bardziej subtelna to kupowanie przez stojących przed lokalami wyborczymi osobników czystych kart do głosowania wyniesionych z wnętrza przez obywateli. Karty wędrowały niebawem powtórnie do urn, ale wypełnione zgodnie z oczekiwaniami kupującego. Kilku kamiennogórzan wkurwionych taką formą walki wyborczej zawiadomiło prokuraturę, a także wniosło do sądu protest w tzw. szybkim trybie. Jako dowód posłużyły nie tylko zeznania świadków, ale również zdjęcia i nagrania na taśmie wideo. Sąd stwierdził, że należy poczekać do zakończenia śledztwa prokuratorskiego. Zarówno protestujący obywatele, jak też okręgowy komisarz wyborczy odwołali się od tego orzeczenia. Śledztwo mogło bowiem trwać miesiącami, a rada w tym czasie podejmowałaby kolejne uchwały, których skutków nie można by było odwrócić. Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze uznał ten protest i unieważnił kamiennogórskie wybory w całości. Było to pierwsze takie orzeczenie w Pomrocznej; wcześniej unieważniano wybory w jednym lub najwyżej kilku okręgach danej gminy. W tym wypadku sąd uznał, że skala naruszenia ordynacji była znaczna i dotyczyła obszaru całego miasta. Wyrok podtrzymał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu, gdzie odwołało się kilku świeżo wybranych radnych twierdząc, iż mieli czyste ręce i głosów nie kupowali. A teraz uwaga – słudzy Temidy stwierdzili, że unieważnienie spowodowane zostało naruszeniem ciszy przedwyborczej oraz zasad ordynacji, gdyż agitowano przed lokalami, a kupione karty do głosowania po wypełnieniu wrzucane były hurtem, w zwitkach, a powinny trafiać do dziury pojedynczo. Nie jest natomiast przestępstwem – oznajmili poważni panowie w togach – nabywanie głosów obywateli. Zachęcanie do głosowania poprzez słowną agitkę posiada taką samą prawną naturę jak zyskiwanie ich przychylności suwenirem czy butelką wódy. Nie wspomnieli również o tym, iż ordynacja zakazuje poić wyborców wódą. To doniosły precedens prawny. My uważamy nawet, że stawianie flachy jest bardziej etyczne i uczciwsze niż kupowanie ludzkiej naiwności obietnicami, najczęściej bez pokrycia. Postulujemy więc, żeby termin frazeologiczny "kiełbasa wyborcza" zastąpić bardziej adekwatnym określeniem "gorzała wyborcza". W Kamiennej Górze rządzą burmistrz i Zarząd Miasta poprzedniej kadencji. Nowy burmistrz nie ma przed kim złożyć ślubowania, bo nowa Rada Miasta nie istnieje, zaś bez ślubów władza jest nieważna. Niedoszli radni wrócili do swych codziennych zajęć, choć ociągając się. Przez dwa tygodnie działali, jak gdyby nic się nie stało, choć wszystko, co uchwalili, było z mocy prawa nieważne. Niebawem zostanie wyznaczony termin ponownych wyborów. Po mieście hulają plotki, że niektórzy kandydaci ponownie kupują głosy. Wiadomo, że nie będą teraz tacy głupi, żeby skup urządzać w dniu wyborów przed wyznaczonymi lokalami. Bo demokracji, jak wszystkiego w życiu, trzeba się uczyć na błędach. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rządzić żeby urządzić SLD obiecywało likwidować zbędne urzędy centralne. Robi to i tworzy nowe, takie same. Marzec 2002 r. Sejm uchwalił ustawę nazwaną: o zmianach w organizacji i funkcjonowaniu centralnych organów administracji i jednostek im podporządkowanych. Ustawa nakazuje między innymi połączenie w jeden organizm zbędnej Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych i Polskiej Agencji Informacyjnej SA (dawnego "Interpressu"). Konsolidacja obu agencji miała nastąpić poprzez wchłonięcie PAIZ przez PAI. To trafne rozwiązanie. Polska Agencja Informacyjna istnieje znacznie dłużej niż PAIZ ("Interpress" powstał w 1968 r.). PAI ma ugruntowaną pozycję na rynku usług informacyjnych i – co ważne – zarabia na siebie. Sejm i Senat postanowiły, że scalanie obydwu agencji nastąpi od 1 stycznia 2003 r. Zamysł połączenia dwóch spółek prowadzących zbliżoną działalność stanowił skromny krok w leniwym urzeczywistnianiu programu rządu Millera ograniczania liczby agencji, funduszów i innych tworów pożerających pieniądze z budżetu. Lipiec 2002 r. Minister skarbu Wiesław Kaczmarek nakazał zarządom PAI oraz PAIZ wszczęcie procedury zmierzającej do połączenia obu spółek, co wykonano. Kilkudziesięciu frajerów wykonało kupę dobrej, ale nikomu niepotrzebnej roboty. Bo oto zanim dokonano scalenia, w głowie ministra gospodarki Jacka Piechoty ulągł się pomysł na nową instytucję do promowania Polski za granicą. Sierpień 2002 r. Powstał projekt kolejnej ustawy o utworzeniu Agencji Promocji Polski Pro Polonia. Nie ma żadnej logicznej spójności pomiędzy ustawą z marca a sierpniowym projektem ministra Piechoty. Pierwsza ustawa nakazuje połączenie spółek, a projekt drugiej – ich likwidację! Przy czym od uchwalenia pierwszej ustawy do czasu zredagowania projektu następnej upłynęło zaledwie 5 miesięcy! Wrzesień 2002 r. Rząd Millera klepnął projekt ustawy Piechoty i postanowił skierować do Sejmu propo-zycję powołania agencji Pro Polonia. Czy faktycznie wszystkie kwestie organizacyjne koniecznie muszą być regulowane specjalnymi ustawami? Zamula to Sejm, zatyka drożność ustawodawczą. Usztywnia też struktury organizacyjne, bo gdy ich źródłem jest ustawa nie można ich elastycznie dostosować do potrzeb. Czy rzeczywiście minister gospodarki bez specjalnej ustawy i bez własnej agencji nie jest w stanie prowadzić sensownie działań promocyjnych za granicą, mając w resorcie specjalny wydział ds. promocji? Czyż nie może zlecać zadań instytucji już powstałej z mocy ustawy? Przecież zlecanie jest zdecydowanie tańsze, niż tworzenie dla każdego resortu osobnego zaplecza promocyjnego. Do projektu ustawy o powołaniu Agencji Promocji Polski Pro Polonia dołączono obszerne uzasadnienie. Cytuję: Szczegółowymi celami Agencji byłoby zwłaszcza: promowanie atrakcyjności Polski, kraju lokowania inwestycji i kraju pochodzenia towarów... Agencja będzie bezpośrednim instrumentem, wspierającym wykonywanie polityki gospodarczej państwa i polityki strukturalnej dotyczącej rozwoju sektorów... Bla, bla, bla! Gdy zagraniczny kapitalista zapozna się z polską polityką dotyczącą rozwoju sektorów – to w Polsce zainwestuje na mur. Poprzednio uchwalona scalona instytucja ma dokładnie te same cele zgrabniej określone. Można się domyślać, że paru facetów z otoczenia ministra Piechoty chce powołać firmę, w której dałoby się ulokować grupę kolesiów, wracających z zagranicznych placówek. Niestety, kolejka kolesiów do posad ciągnie się bez końca, więc Sejm posady uchwalać rządowi musi. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gatunki chronione: elita Jak kto lubi rzewne widoczki, powinien jechać do Karwieńskich Błot, gmina Krokowa koło Gdańska. Jak najprędzej, bo niedługo z Nadmorskiego Parku Krajobrazowego zostaną nędzne resztki. A to dlatego, że elita stoi ponad prawem, a stróże prawa wiedzą, że dla dobra dygnitarzy wolno prawo ignorować. W 1997 r. straszny hałas był wokół podwarszawskiego osiedla Eko-Sękocin. "Gazeta Wyborcza" zrobiła z tego aferę na pół Polski. Chodziło o możliwość wykupu domów ze znaczną zniżką, a poza tym osiedle stało na obszarze chronionego krajobrazu. "GW" rzuciła się na to z rozpędem, ponieważ w jednym z domów miał zamieszkać Grzegorz Kołodko. Jak ważne to było dla "GW", niech świadczy fakt, iż ukazało się około 40 artykułów na ten temat. Sytuacja w Karwieńskich Błotach to niemal kalka tamtych zdarzeń. Tu również stoją domy na terenie parku krajobrazowego, tu również mamy do czynienia z błędnymi decyzjami wójta i również tu w tle kłębią się interesy ważnych ludzi. Nadużyciem z naszej strony byłoby stwierdzenie, że brak stanowczości władz wynika wyłącznie z tego, że zbyt wiele ważnych osób zostałoby boleśnie dotkniętych wyegzekwowaniem przepisów prawa. Ale lubimy robić nadużycia. Samowolka Trudno znaleźć nad morzem obszar o większych reżimach ochronnych. Nad tymi połaciami trawy czuwają: wojewódzki konserwator przyrody, wojewódzki konserwator zabytków, Zarząd Nadmorskiego Parku Krajobrazowego i miejscowy wojewoda. Słowem z nikim niekonsultowane zrobienie kupy na tym obszarze skutkować może natychmiastowym rozstrzelaniem pod zabytkowym płotem. Na początku 1990 r. rozparcelowano tu teren na kilkaset maciupeńkich działeczek. Jako grunty rolne, ale za to z obietnicą, że szybciutko się je odrolni i zaraz będzie można stawiać tu chałupy jak dwór Artusa. No i nic z tego – w roku 1993 weszły w życie akty prawne wpisujące te tereny do ochrony konserwatorskiej i od tej pory nawet wychodka nie można tam postawić. Nie po to jednak mnóstwo ważnych ludzi nabyło tu ziemię, żeby zwracać uwagę na przepisy prawne. Zorganizowali się w Stowarzyszenie na Rzecz Ochrony Właścicieli Działek oraz Zagospodarowania Terenu Karwieńskie Błota II. Poza działaniami organizacyjnymi część właścicieli gruntów rolnych zajęła się budowaniem, co tam kto chciał. Jasne, że wszelkie obiekty stawiane na tych działkach to samowola budowlana i nie ma szansy, by budujący nie zdawali sobie z tego sprawy. Mamy podstawy, by przypuszczać, iż karmili się nadzieją, że ten stan rychło się zmieni. Nadzieją zapewne związaną z wójtem gminy Krokowa Henrykiem Doeringiem, który nastał na to stanowisko w 2002 r. Prokurator Wójt od czasu wyboru na stanowisko jest hobbystą zbieraczem – zbiera mianowicie doniesienia do prokuratury na siebie. Ma całkiem obfitą kolekcję. Ale jest całkiem spokojny – wszystkie są umarzane jak leci. Czy to oznacza, że wójt Henryk Doering jest otoczony przez grupę oszalałych pieniaczy? Niekoniecznie. Weźmy na przykład doniesienie w sprawie uzależnienia wykonania czynności służbowych od otrzymania korzyści majątkowych. Mówiąc krótko, doniesienie o żądaniu łapówki. Autor doniesienia przedstawił dwóch pełnoletnich, zdrowych psychicznie świadków, z czego jeden był pracownikiem Urzędu Gminy i podwładnym wójta, więc wiedział, czym ryzykuje. Prokurator Mirosław Przybył z Pucka odmówił wszczęcia dochodzenia, ponieważ czyn nie zawierał znamion czynu zabronionego. Prokurator okręgowy, do którego się odwołano, nie zostawił suchej nitki na decyzji prokuratora Przybyła. Materiał uzyskany stanowczo niewystarczający, charakter tej sprawy wymaga rzetelnego i szczegółowego postępowania przygotowawczego (czyli takiego nie było), należy przesłuchać w charakterze świadków skarżącego, Józefa F., wójta gminy Krokowa oraz innych pracowników. Ponadto prokurator okręgowy informuje prokuratora Przybyła, że jego ocena, czym jest żądanie korzyści majątkowej, jest, jakby to delikatnie powiedzieć, niekoniecznie słuszna. Prokurator Przybył ponownie umorzył sprawę. Pracownik Urzędu Gminy, który nie trzymał języka za zębami, poleciał na zbity pysk z roboty. Podobnie prokuratura potraktowała kolejne doniesienia: o złamaniu przepisów ustawy o VAT, rachunkowości i podatku dochodowym w zakresie podmiotów zależnych w prowadzeniu finansów fundacji i fundacyjnej spółki oraz w sprawie uzależnienia wykonania czynności służbowych od umożliwienia przejazdu przez działkę petenta, o poświadczeniu nieprawdy przy wydawaniu zaświadczenia o przeznaczeniu gruntów (urząd wójta oświadczył, że tereny, które chce zakupić dwóch biznesmenów, nadają się pod zabudowę, co było kłamstwem). Generalnie prokurator Przybył odmawia wszczęcia postępowania niejako taśmowo. Wójt A pan Henryk Doering cały czas pracuje nad tym, żeby jego kolekcja doniesień na jego działalność była uzupełniana na bieżąco. I tak: wystawił użytkownikom działek na terenie parku krajobrazowego zaświadczenie o przeznaczeniu ich rolnych działek do zabudowy. Naruszył tym samym dość poważnie przepisy, bo nie miał do tego najmniejszego prawa. Próbował też zatwierdzić dokument o kierunkach zagospodarowania gminy Krokowa, w którym jakimś cudem znalazł się zapis o możliwości zabudowy terenów parku krajobrazowego. Autorzy tego dokumentu, czyli pracownia architektoniczna, nie mają pojęcia, jakim cudem tam się to znalazło, bo oni niczego podobnego nie mogli napisać. Wojewoda uchwałę Rady Gminy uchylił. Śmietanka Wszyscy zachodzą w głowę, skąd taka determinacja wójta, by umożliwić właścicielom działek na terenie parku krajobrazowego nieskrępowaną budowę domów. I skąd jego kompletny spokój dotyczący istotnych zarzutów wobec jego osoby? Bo przecież każdy inny urzędnik, który wzbudza takie emocje i mający jeszcze dwie sprawy w sądach, nie pobyłby na swoim stanowisku nawet miesiąca. A Henryk Doering ma się świetnie. Odpowiedź przynosi nam lista niektórych właścicieli terenów, o które tak dzielnie walczy wójt Doering przydeptując po drodze różne przepisy prawa. Jest wśród nich zastępca prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, jest ojciec prezydenta Gdyni (też sędzia zresztą), jest sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku, jest rzecznik Prokuratury Okręgowej, jest kilku adwokatów z gdańskiej palestry, w tym jeden doradzający Kurii Gdańskiej. Są wysocy urzędnicy Urzędu Miejskiego w Gdyni, Rumi, Pucku i szef jednego z powiatowych kół SLD oraz wielu innych lokalnych prominentów. Ci ludzie są właścicielami spłachetków ziemi niewartych nic, dopóki nie stanie na nich dom albo chociaż domek letniskowy. Nie udało nam się dowiedzieć, którzy z nich nie wytrzymali i postawili jakiś budynek. Wszystkie powinny być rozebrane jako samowola budowlana. Jeżeli jakimś cudem udałoby się zamienić chroniony prawem park krajobrazowy na ziemię budowlaną, to posiadana przez prominenta działka zyska kilkunastokrotnie na wartości. Jest więc o co walczyć. Utworzone przez nich stowarzyszenie pisze listy i pisma. Poskarżyli się nawet premierowi, więc ten szarpnął wojewodę, który musiał udowadniać, że nie da się nic zrobić nie łamiąc prawa i że Stowarzyszenie pisze nieprawdę. * * * Wisi mi zdechłym nietoperzem, czy na tych pięknych łąkach, podobno bardzo cennych i zabytkowych, będą hasały zające lub inne ptactwo, czy też ludzie będą nawozić to własnym gównem z dziurawych szamb. Chodzi tylko o to, że mamy do czynienia z największą w Polsce samowolą budowlaną, a działania idą w kierunku usankcjonowania tej samowoli. Bo samowola łamiąca prawo przestaje nią być, gdy jest zgodna z interesem ważnych osób. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prezydent od dupy strony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cofiemy sie do tyłu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Para niemieszana Od ośmiu lat żyję w stałym związku z kobietą. Urzędy i instytucje w majestacie prawa traktują nas jak osoby sobie obce. Dlaczego? Bo nie jestem mężczyzną. Szacunki dotyczące liczby homoseksualistów w Polsce są mocno przybliżone, ponieważ większość społeczeństwa nie życzy sobie żadnych informacji na ten temat; woli nas nie znać i nie widzieć. Homoseksualistów nie chciał policzyć nawet GUS w Narodowym Spisie Powszechnym. Osoby homoseksualne dostępują najwyżej prawa do opowiadania w różnych mediach o swoich uczuciach i problemach. O tym, jak czasami idą ulicą, trzymając się za ręce, i jak w akcie heroizmu pocałują się publicznie narażając się na słowny lub fizyczny atak ze strony "zdrowej moralnie" większości. Tylko tyle, a może aż tyle, wolno pedałom i lesbom w Polsce. Należę do tej grupy, której nazwy nie wymienia się głośno i na każdym kroku doświadczam nieprzyjemnego kłucia w sercu czując się gorszym obywatelem RP. Czasem mam wrażenie, że wszyscy wiedzą, o co chodzi, ale nikt nie przerwie zmowy milczenia i nie wypowie słowa tabu: lesbijka, gej. * * * Pary homoseksualne, które chcą prowadzić wspólne gospodarstwo domowe, czeka niezła szopka. I tak, gdy zakładałyśmy nasze pierwsze wspólne konto w banku, za radą urzędniczki wpisałyśmy się do odpowiedniej rubryki jako siostry. Stając się w ten sposób współwłaścicielkami konta uniknęłyśmy opłaty za wystawienie pełnomocnictw. Uniknęłyśmy także ryzyka, że w przypadku śmierci którejś z nas rodzina zmarłej położy rękę na naszych wspólnych oszczędnościach. Najbardziej kuriozalne incydenty wynikają z wewnętrznych wytycznych Poczty Polskiej. Znajome, wieloletnie partnerki z warszawskiego Mokotowa, noszą w portfelach numery pełnomocnictw na specjalnie przygotowanych przez urząd formularzach. Pełnomocnictwa od notariusza mogły sobie o kant potłuc. W innych urzędach pocztowych nie pozwala nam się odebrać przysłanej listem poleconym korespondencji dla partnera. W najlepszym razie z szyderczym uśmiechem biurwa wpisuje w papierach: "kuzynka". * * * Kompletną kaplicą jest pobyt w szpitalu, zwłaszcza jeśli fatalnym zbiegiem okoliczności jesteśmy nieprzytomni. Teoretycznie wprawdzie możemy być odwiedzani i przez UFO, jeśli tylko zgadzamy się na taką wizytę, ale w praktyce ordynatorzy zapominają o tej możliwości i odsyłają naszą przejętą sytuacją partnerkę na drzewo. Bez względu na staż związku partner homoseksualny nie ma prawa wyrazić zgody na operację nieprzytomnej "drugiej połowy". Znam przypadek, kiedy zdesperowany towarzysz życia umierającego mężczyzny musiał przejechać pół Polski, żeby przywieźć do Warszawy sędziwą matkę pacjenta, bo tylko ona mogła pozwolić na operację. A o jej powodzeniu decydowały godziny. Facet miał szczęście, przeżył. Ubezpieczenie zdrowotne "rozciąga się" na niepracującego współmałżonka. Wara od tego prawa homoseksualistom, choćby żyli razem 20 lat. Renta rodzinna po mężu albo żonie – to też nie dla nas. * * * Pary lesbijskie i gejowskie zawsze mogły trzymać wspólne oszczędności w skarpetce. Ale nie w kasie mieszkaniowej prowadzonej przez Pekao SA, Bank Śląski lub BPH. Dlatego z odpowiednich odliczeń podatkowych skorzystali tylko rodacy uprawiający seks w formalnych związkach. Jeśli mieszkałeś z partnerem przez kilka lub kilkanaście lat w lokalu spółdzielczym i nieoczekiwanie zostałeś nieformalnym wdowcem, to możesz nawet nie zdążyć spakować walizek – tak szybko wypierdolą cię z domu, który dotąd uważałeś za własny. Zdarzyło się, że zmarł nagle znany artysta, gej, zostawiając wieloletniemu partnerowi spory majątek. Testamentu spisać nie zdążył. Rodzice, którzy kiedyś wyrzucili go z domu, już nie żyli. Znienacka zjawiła się siostra, z którą nie widział się od 30 lat, i położyła łapę na spadku. Przybyła w obstawie potężnie zbudowanych facetów z rodziny i wypieprzyła na bruk geja, dobrze wychowanego wrażliwca. Sprawa trafiła do sądu, gdzie pewnie toczyć się będzie długie lata. Jeśli drogi zmarły zostawił testament, odziedziczymy wypracowany wspólnie majątek płacąc za tę przyjemność podatek spadkowy według trzykrotnie wyższej stawki niż osoby bliskie zaliczane do I grupy spadkobierców i dorzucając zachowek dla rodziny. * * * Firmy państwowe i prywatne rozdają pracownikom i ich współmałżonkom, a niekiedy i dzieciom, atrakcyjne bonusy – np. bezpłatne albo ulgowe bilety w komunikacji miejskiej, PLL LOT, PKP, metrze warszawskim. Oczywiście, chodzi tylko o współmałżonków pokropionych w kościele lub ostemplowanych w USC. Tak mniej więcej wygląda równouprawnienie dla największej w Polsce mniejszości. Jak do tej pory, wszelkie próby zrównania nas w prawach z resztą społeczeństwa traktowano z taką samą powagą, jak zgłaszany przez ekologów postulat zakazania hodowli zwierząt futerkowych. Egzotyczne fanaberie garstki oszołomów. Nie sądzę, żeby teraz było inaczej. Autor : Anna Zawadzka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prokombinacja Warszawa huczy od plotek o sojuszu Lecha Kaczyńskiego (prezydenta) z Ryszardem Krauzem (właścicielem Prokomu). Kilka lat temu Prokom nabył 170 ha wilanowskich gruntów. Potem trochę sprzedał, trochę oddał pod budowę Świątyni Opatrzności Bożej, resztę zaś przeznaczył na inwestycję pod nazwą Miasteczko Wilanów: niskie, wtopione w zieleń apartamentowce, szkoły, hotel, kino, sklepy itp. Auchan: witajcie w Wilanowie Z biegiem czasu jednak przecudny projekt Miasteczka Wilanów kurczył się, rozrastało się za to planowane centrum handlowe. W końcu wyszło na jaw, że Prokom chce uszczęśliwić mieszkańców tej małej, kameralnej gminy hipermarketem Auchan w bliskim sąsiedztwie pałacu wilanowskiego. Wywołało to awanturę. Wzburzona ludność zażądała referendum. Zamiast tego Rada Gminy ogłosiła „konsultacje społeczne”. Pytanie sformułowano podstępnie: czy zgadzasz się na lokalne centrum handlowe? Ponad 51 proc. odpowiadających tubylców powiedziało: nie. Pod koniec kadencji Rada Gminy, nie chcąc narażać się ani mieszkańcom, ani Prokomowi, uchwaliła zgodę na „lokalne centrum handlowe” Auchan nie precyzując, jak to się ma do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, który nie pozwala budować wielkopowierzchniowych obiektów handlowych. Uchwała ma wady prawne, zaskarżono ją do NSA i wkrótce może zostać uchylona. Kaczor i jego drużyna obiecywali mieszkańcom, iż uszanują ich wolę, precz pogonią pazerny kapitał. I cóż się dzieje? Prokom sprzedaje hipermarketowi Auchan 15 ha. 31 października 2003 r. naczelny architekt Warszawy Michał Borowski w imieniu prezydenta miasta wydaje Auchan decyzję o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu – pierwszy krok do pozwolenia na budowę. W zaplanowanym na 140 ha Miasteczku Wilanów powierzchnia handlowa zajmie 71 tys. mkw., hala Auchan – 12 tys. mkw. To dwa i pół razy więcej niż cała ogromna Galeria Mokotów w Warszawie! Dochodzi do tego blisko 5 tys. miejsc parkingowych! Czemu Kaczyński tak ordynarnie zrobił w trąbę swoich wyborców? Rzekomo wiąże go wcześniejsza uchwała Rady Gminy. To pic na wodę, w uchwale nie ma ani słowa o rozmiarach projektowanego centrum. Zresztą, jak się zaraz okaże, inne zobowiązania poprzednich władz samorządowych Kacza ekipa demonstracyjnie wręcz olewa. Ratusz: spieprzaj, Turku Pod koniec lat 90. władze 12-tysięcznej gminy Wilanów zapragnęły zafundować sobie okazały ratusz („NIE” nr 2/2001). Miały kupione wcześniej na ten cel 3 ha gruntu. Konkurs na zagospodarowanie tej atrakcyjnej działeczki wygrała firma Deniz, której głównym udziałowcem był Turek Osman Yildiz. Wśród przegranych znalazły się spółki Asbud i Eco Classic – pierwsza powiązana z Prokomem, druga z wydawcą „Życia Warszawy”. 19 października 2000 r. powstała spółka Ratusz Wilanów: gmina wniosła do niej grunt, Deniz – 1,5 mln dolarów. Turecki partner zobowiązał się zbudować ratusz dla gminy i 9 budynków mieszkalnych na własny użytek. Inwestycję od początku atakowali opozycyjni radni i media z „Życiem Warszawy” na czele: dlaczego nie było przetargu, dlaczego wybrano Turka itp. Burmistrz Michał Strulak umiał odeprzeć każdy zarzut. Do tych sporów nie warto już wracać, bo klamka zapadła. Architekt Stefan Kuryłowicz spłodził ambitny projekt ultranowoczesnego budynku z wieżą zegarową i salą konferencyjną z przeszklonymi ścianami symbolizującymi przejrzystość władzy (he, he). Roboty ruszyły. Na pewien czas przerwała je wojna z niejakim Przybyłą, który próbował przejąć kontrolę nad spółką Deniz twierdząc, że Osman Yildiz jest mu winien kasę. Ostatecznie Przybyła przegrał w sądzie, Turek zaś wycofał się ze spółki. I pewnie przecięto by już wstęgę na ratuszu, gdyby nie zmiana ustroju i władz Warszawy. W obawie przed zawirowaniami politycznymi Deniz wystąpiła ze spółki Ratusz Wilanów gwarantując jednak wykonanie zobowiązań wobec gminy. Gdyby nawaliła, musiałaby wybulić 15 mln zł kary, której zabezpieczeniem jest hipoteka kaucyjna w kwocie 20 mln zł. W dwa miesiące po objęciu władzy przez Kaczora budowa stanęła. Zaczął się zmasowany atak na poprzednie władze Wilanowa i firmę Deniz. Poszły w świat donosy, że dopuszczono się niegospodarności, sprzeniewierzono majątek gminy itp. Inwestycję prześwietlały: CBŚ, prokuratura, Regionalna Izba Obrachunkowa, Urząd Kontroli Skarbowej. Jak do tej pory, żadnych przestępstw nikt nie wykrył. W Krajowym Rejestrze Sądowym spółka Ratusz Wilanów ma dwóch pełnoprawnych prezesów zarządu. Od 10 lutego 2003 r. zajmuje to stanowisko Andrzej Krzyśpiak, który reprezentował gminę w czasach burmistrza Strulaka. 8 września 2003 r. prezesem został człowiek Kaczora – Krzysztof Borowski. Nie dość na tym: jesienią 2003 r. był jeszcze trzeci prezes, w ogóle nie wpisany do rejestru – dr Aleksander Jędraszczyk. Ten ostatni, ekspert od inwestycji, na zlecenie Kaczora miał zrobić porządek. Zawiódł jednak oczekiwania mocodawcy: po zbadaniu sytuacji oświadczył, że firma Deniz wykazuje dobrą wolę i najprawdopodobniej skończy budowę w maju 2004 r. Ledwo to powiedział, wyleciał z posady. Byłby niezły cyrk, gdyby prezesi zaczęli walczyć o stołek. Faktycznie jednak spółką rządzi Borowski. To właśnie on doniósł szefom, że Deniz nie mogła dysponować nieruchomością na cele budowlane. (To nieprawda – Deniz miała stosowne pełnomocnictwa). Tego tylko trzeba było Kaczorowi. Z jego upoważnienia urzędnik nazwiskiem Zemła wstrzymał wykonanie decyzji o pozwoleniu na budowę – i ratusza, i 9 budynków mieszkalnych. Oznacza to przerwanie budowy doprowadzonej już do stanu surowego otwartego. Kopię decyzji Zemły otrzymał – żywotnie tym, jak widać, zainteresowany – Ryszard Krauze. Firma Deniz złożyła zażalenie do wojewody. Załatwiasz coś z władzami samorządowymi absolutnie legalnie. Masz wszystkie papierki i pieczątki. Nagle przychodzi nowa ekipa i mówi: nie, to było nielegalne, paszoł won! To niezła lekcja dla wszystkich, którzy chcieliby inwestować w Warszawie. Biblioteka: spieprzaj, dziadu Wilanów nie miał porządnej biblioteki publicznej. Podobnie jak w przy-padku ratusza, wymyślono, żeby ją zbudować za cudze pieniądze dając w zamian inwestorowi kawałek ziemi. Gmina wydzierżawiła działkę przy ul. Kolegiackiej firmie Devco (obecna nazwa: JPB Investment), która zobowiązała się zbudować biurowiec i przekazać gminie jego część na bibliotekę. Budowa ruszyła w maju 2002 r. 26 września Rada Gminy zdążyła jeszcze uchwalić ustanowienie na działce hipoteki w celu poręczenia spłaty kredytu, jaki firma JPB Investment chciała zaciągnąć na dokończenie inwestycji. Nie jest to nic nadzwyczajnego – nawet taki potentat jak Prokom brał kredyt na kupno wilanowskich gruntów. W styczniu 2003 r. bank Rheinhyp-BRE przyznał JPB Investment kredyt w wysokości 2 mln dolarów. Przyznał, lecz nie wypłacił, gdyż po zmianie ustroju i władz Warszawy wszystko się popieprzyło. Zaczęło się typowe dla Kaczej ekipy blokowanie rozgrzebanej inwestycji. Kaczy dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami, Geodezji i Katastru Marek Kolarski pod kolejnymi – coraz głupszymi – pretekstami odmawiał ustanowienia hipoteki na nieruchomości. W końcu szurnięto Kolarskiego, co nie zmieniło sytuacji. Czas leci, budowa stoi i niszczeje, a Urząd Miasta Stołecznego Warszawa trwa w stanie paraliżu. Wilanowski księgozbiór przeniesiono tymczasem do starego, przeznaczonego do rozbiórki przedszkola, z którego ewakuowano dzieci, gdyż w ścianach wykryto azbest. Drugie dno Niezrozumiałe posunięcia Kaczora stają się czytelne, gdy połączymy te trzy wątki w całość. 19 lutego – na wniosek Kaczego burmistrza Wilanowa Lecha Skowrona – Rada Dzielnicy postanowiła ulokować ratusz w budynku niedokończonej biblioteki. Zaskoczona opozycja krzyczała, że to absurd ekonomiczny i że całą tą operacją steruje Prokom. Zaskoczony nie był jedynie prezes firmy Deniz Arkadiusz Mazur, bo już w połowie stycznia wiceprezes Prokomu Zbigniew Wojciech Okoński oświadczył mu, że imperium Krauzego chętnie przejmie niedokończony ratusz, aby przerobić go na luksusowy biurowiec. Ma już nawet najemców lokali! Prokom zawarł bowiem – jak wyznał Okoński – wstępne porozumienie z miastem. Czyli z Kaczorem. Gdyby Prokom miał też apetyt na dwa hektary z „mieszkaniówką”, nawet nie musi ich kupować. Wystarczy wyegzekwować od Deniza karę umowną za to, że nie zbudował w terminie ratusza – czyli wejść mu na hipotekę, a w efekcie przejąć całą działkę. A jak prezes Mazur ma skończyć ratusz, skoro Kaczor mu nie pozwala?! Kacza myśl poraża prostotą: wykopać firmę Deniz, w ratuszu Wilanowa osadzić Prokom, w bibliotece upchnąć urząd dzielnicy. Najgorzej na tym wyjdzie biblioteka, ale kultura zawsze przegrywa w starciu z wielkim biznesem i polityczną hucpą. Forsowanie tego pomysłu oznacza oczywiście stratę czasu, przepychanki, procesy, odszkodowania. Zarówno Deniz, jak i JPB Investment mają umowy notarialne z gminą Wilanów, której następcą prawnym jest miasto Warszawa, i władowały już w obie inwestycje ciężkie pieniądze. Deniz – 35 mln zł, w tym 8–9 mln w sam ratusz. JPB – 4 mln. Kacza kombinacja odbiera mieszkańcom Wilanowa gmach o powierzchni 3,5 tys. mkw., efektowny i funkcjonalny, idealnie zlokalizowany, z wielkim podziemnym parkingiem. Ma go zastąpić 700-metrowy lokal przy ciasnej uliczce Kolegiackiej. Na pocieszenie obywatele dostaną hipermarket Auchan, z którym długo i zaciekle walczyli. Kto natomiast zyska? Jasne, że Prokom. A co z tego będzie miał pogromca „układu warszawskiego” Lech K., niedługo zapewne kandydat na prezydenta RP? Biznesmeni zaprzyjaźnieni z lewicą, np. Aleksander Gudzowaty – to oligarchowie, których PiS chce postawić do kąta. W przeciwieństwie do pana Krauzego, który nie jest złym oligarchą, tylko patriotycznym przedsiębiorcą, na którego można liczyć w potrzebie. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SMS-y coraz tańsze, ale o dobre pomysły coraz trudniej. Opuszczacie się: mało nowości, dużo popłuczyn po „walkach”, odgrzewane dowcipasy sprzed lat. Bierzcie się do roboty. To Wy wyznaczacie poziom komórkowej korespondencji w tym kraju. Wychodzi zakrwawiony kangur z tramwaju. Pytają go: Co ci się stało? Ktoś chciał mi wyrwać torbę! „Pianista” – producent piany. Fakty – Fuck Ty? – Fuck You. Ludzie leczcie kaca, zdrowie najważniejsze. Ilu mężczyzn potrzeba do otwarcia puszki piwa? Żadnego – od tego jest kobieta. Po co Lepperowi skrzynka dynamitu? Chce otaczać się wystrzałowymi laskami. Psychiatra pyta swojego nowego klienta: Kim pan jest? Jestem Piotr Pierwszy! – No, carów mamy dużo. – Ja nie car... Ja nowy ruski lotniskowiec. Kazirodztwo – zabawa dla całej rodziny. Krótki kurs j. niemieckiego: Ślad ryby na wodzie? Ribbentrop. Czym się bawi dziecko na wycieczce autokarowej? Klockami... hamulcowymi. Nie szczypta soli – szczypta kelnerki. Ostatnia wizyta papieża w kraju została unieważniona. Papa był na dopingu. Radio Maryja Fakty. Płyniemy z Panem Tadeuszem Absolutnie Luksusową Łódką Bols z Wyborowym kapitanem Smirnoffem do Soplicowa w Lodowej Finlandii na zjazd Absolwentów z Żytniej. Kiedyś szczałem w pieluchy, teraz szczam na wybory! Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mina Millera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trupy na karuzeli " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto jest grupa trzymająca władzę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spowiednik Tysiąclecia Gwiazdor Zbigniew Zamachowski w filmie "Prymas – trzy lata z tysiąclecia" kreował postać świętego niemal człowieka. Poczytajcie opowieść o tym bohaterze Kościoła i filmu. Dowiecie się o tym, czego nie pokazano w kinie. Był to człowiek gorącej wiary, niemal uczuciowej modlitwy, kochający Kościół święty, oddany mu całym życiem. Ksiądz miał wybitne powołanie kapłańskie, które kochał całą duszą. Poziom duchowy księdza był o wiele wyższy od wysokiego. Jeszcze dobrze komży nie ściągnąłeś, już za jaja cię trzymał, już wiedział, kogo będzie brał pierwszego, w tej no... zakrystii. Nieraz jak z tacą przyszedł z kościoła, nie, to zawsze nas wołał, wysypywał pieniądze na stół. Taca pieniędzy cała, kurwa, papierowe sobie, te wyjebał i my grali w karty. I tak każdego sobie wybierał, po kolei. Normalnie sadzał na krześle, majtki ściągał i normalnie walił. Walił i chuj. Czy to możliwe, żeby obie te – jakże różne – charakterystyki dotyczyły tej samej osoby? Możliwe. Pierwsza pochodzi od samego Prymasa Tysiąclecia, druga to wspomnienia prostego chłopaka z Lubaczowa, byłego ministranta. Obie dotyczą księdza kanonika Stanisława Skorodeckiego, spowiednika Stefana Wyszyńskiego i przyjaciela Jana Pawła II. Pojechaliśmy do Lubaczowa, by porozmawiać o księdzu Skorodeckim. – Małe gówniarze wołały za księdzem na ulicy: "pedał". On nawet się nie oglądał, tylko prosto do chałupy szedł. Skorodecki nie miał daru do kobiet w ogóle. Tylko chłopcy i tyle. Pogłaskał po głowie, pogłaskał i wio – wspominają w Lubaczowie. Z zażenowaniem, ale bez przejęcia, bo tajemnica żadna. To wszyscy wiedzieli. Mówili tylko "a, ten pedał" – opowiada nasz rozmówca. Nazwijmy go Piotrem. Piotr był ministrantem u Skorodeckiego przez siedem lat. Od trzeciej klasy podstawówki do ósmej. Rachunek się nie zgadza, bo dwa razy nie zdał. Ósmej klasy nie dosłużył do końca, zabrakło mu odwagi. – Raz w tej kanciapie u księdza nie było zamknięte. Wszedłem tam po coś, już nie pamiętam, i widziałem jak Zenek Ryszewski jebie księdza. On był pochylony, a ten z tyłu za nim. Uciekłem. Do służenia Bogu u boku księdza Skorodeckiego chłopców zachęcali starsi koledzy ministranci. Oni byli jego pupilami i werbownikami. Mieli klucze do jego domu, dostawali pieniądze. Wieść niesie, że ich zabawy z księdzem przybierały wymiar mniej delikatny niż petting, czyli pieszczoty ręką. – Kozioł to non stop był tam u niego, non stop. On go w dupę walił jak nic. Ten to miał kutasa, nich go krew zaleje, ze trzydzieści centymetrów albo lepiej. On takich właśnie szukał, który ma większego. – Ale który którego walił? – Kozioł księdza. W dupę. A Zbyszek Kot to był drugi jego pupilek. On normalnie brał chuja w pysk i mu druta ciągnął. – Komu, księdzu? – No a jak? Normalnie brał picia w pysk i ciągnął jak w burdelu, kurwa. – Pan to widział? – Ojej, nieraz... Wielebny starannie dobierał ministrantów. Prawie wszyscy byli z wielodzietnych rodzin, z najbiedniejszej ulicy w Lubaczowie. Ksiądz zawsze miał 8–10 chłopaków w wieku od 9 do kilkunastu lat. – On miał jednego takiego stałego klienta, cały czas, cały czas mu walił. To tamten mnie namówił na ministranta. Jak przyszedł świeży, to brał osobno. I za jaja... I do siebie do kanciapy. Nieraz człowiek normalnie się spuścił w majtki, zanim on kurwa, ten... – Cały czas mówimy o księdzu Skorodeckim? – O Skorodeckim, o Skorodeckim. Ulubieńcy księdza Skorodeckiego nie mieli źle. Po niedzielnej mszy wysypywał na stół drobne pieniądze z tacy. Banknoty zabierał, monety zostawiał. Dawał dzieciakom karty i grali. – W oko. Kasa była, cukierki były, my mieli wszystko, co tylko było. Jak my szli po pieniądze, to mało się nie pozabijali. Każdy brał jak najwięcej, żeby grać. – Graliście na pieniądze i kto wygrywał, ten zabierał? – No a jak. Ten zabierał. Nie żeby jemu wrócić, tylko do kieszeni i do domu. – Ksiądz nie chciał, abyście mu zwracali? – Nie, nigdy w życiu, absolutnie. On brał tylko grube pieniądze, a reszta drobnych na stół. Gdy ministranci rozgrywali partyjki, ksiądz dosiadał się do nich i wybranemu małolatowi wkładał ręce w majtki, targał za jaja. Czasem dwóm chłopcom naraz. Reszta udawała, że nic nie widzi. Potem wybierał jednego i szli do drugiego pokoju. – Guziki w sutannie tylko rozpinał, a tych guzików od chuja było, guzik obok guzika. Nie miał slipów, tylko takie rajtki, długie po kolana jak spodenki.... Nieraz picek tak puchł, że aż piekł, niech go krew zaleje. Nieraz jak od niego wychodzili z kanciapy, to tak, o, się za jaja trzymali. – Jak wziął takiego jednego małolata do drugiego pokoju, to pół godziny trzymał. Wypuszczał i szukał drugiego przy stole. Wszystko odbywało się w parterowym drewnianym domu przy ulicy Świerczewskiego 14, dziś ulicy Prymasa Wyszyńskiego. Ksiądz mieszkał tu przez kilka lat po wyprowadzce z plebanii. U swego spowiednika prymas Wyszyński bywał w Lubaczowie – oficjalnie i prywatnie. Widziano, że witał się z ks. Skorodeckim wylewnie. Ksiądz miał wideo. Puszczał im – jak mówi Piotr – "pornusy". – On tych kaset miał, Boże. Siedziało dziesięciu w pokoju, on brał jednego i do drugiego pokoju, a reszta oglądała normalnie. Ciastka nam dawał, cukierki... – Czy ksiądz wam jakoś tłumaczył swoje zachowanie? – Mówił tylko, żeby nic nie gadać. – Nie tłumaczył, dlaczego łapie za jaja? – Nie. Ministranci z góry wiedzieli, że co najmniej jeden będzie musiał się zabawiać z księdzem przy okazji niedzielnego spotkania. Godzili się na to. Dawał im przecież słodycze, jedzenie i kasę. Ich rodziny dostawały mąkę, olej, cukier, konserwy i co tylko wtedy przychodziło z darów. Jeździli po to wózkami w wyznaczone dni. Mogli sobie wybrać po parze butów. To były lata 80., Kościół dysponował darami. W niektórych rodzinach ministrantów mąkę świnie żarły, a psy i koty – konserwy. – Tak dobrze im się żyło ze Skorodeckim – zapewnia jeden z rozmówców. Było tak: w nocy jechał ktoś wyznaczony przez księdza do chałupy naprzeciwko jego domu przy Świerczewskiego (tam pewna pani prowadziła księżowski skład z darami) ciągnikiem z przyczepką, a później wracał do stodoły i dzielił te dary. Ci, co się ociągali z obciąganiem księdzu, darów nie oglądali. W kolejkę po dary zapisywał ksiądz. Aktywna miłość bliźniego ks. Skorodeckiego trwała do 1986 r. Skandal zrobił się dopiero wówczas, gdy kanonik dobrał się do nie dość dyskretnego chłopaka. Początkujący ministrant poskarżył się w domu. Matka wpadła do kościoła po mszy. – Ty pedale, ty chuju – krzyczała – co z ciebie za ksiądz?! – On uciekł i zamknął się w domu. To było w dzień. Widziało to wiele ludzi. Zbyt wielu. Niedługo potem biskup Marian Jaworski pogonił Skorodeckiego na drugi koniec Polski – do Szczecina. Dalej się nie dało. Kilku z dawnych ministrantów Skorodeckiego ma dziś pojebane życie i problemy ze sobą. Dwaj dawniejsi parobcy księdza to teraz alkoholicy, którzy czasem lubią się zabawiać z facetami na łące nad rzeką. Niektórzy problemów nie mają. Były przełożony ministrantów mieszka i pracuje we Włoszech. Jego ciotka jest tam zakonnicą. – Spotkałem tego jednego, co we Włoszech jest. Zapytałem: "Co, pedałku?". Odwrócił się i poszedł. Nawet papierosem nie poczęstował. Skorodecki to w Lubaczowie postać niemal święta, mimo że ludzie wiedzą, iż ksiądz molestował seksualnie ministrantów. Plotkują też, że był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. W Lubaczowie można usłyszeć, że miał pseudonim "Wanda" i był jednym z najlepszych TW w dawnym województwie przemyskim. Gdy do Lubaczowa przybył w 1991 r. papież, ks. Skorodecki przyjechał aż ze Szczecina, aby długo i publicznie na oczach tłumów obściskiwać się z Głową Kościoła. Do Szczecina, gdzie obecnie 83-letni kanonik mieszka i uczy łaciny w jednym z liceów, roz-mawiać z Wielkim Człowiekiem przyjeżdżają dziennikarze, filmowcy, młodzież, przedstawiciele władzy. 14 listopada 1999 r. ks. Skorodecki obchodził 80. urodziny na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Życzenia przysłały kancelarie Sejmu i Senatu, Prezesa Rady Ministrów, MSW, MSZ, władze Szczecina i województwa. Księdzu kanonikowi Skorodeckiemu hołdy składały również osoby prywatne i niezliczone organizacje. Podczas tego spotkania burmistrz Lubaczowa, człowiek z SLD, wręczył Skorodeckiemu akt nadania tytułu Honorowego Obywatela Miasta. Pytam dawnego ministranta u księdza-pedofila: – Chodzi pan do kościoła? – Nie. W Boga wierzę, pacierz mówię, ale nie chodzę. W chuja księdza nie wierzę. – Jak by pan dziś spotkał ks. Skorodeckiego, to co by pan mu powiedział? – Nic. Pochwalony i już. Ja się normalnie wstydzę. Pedofilię księży papież gromko ganił, Kościół przepraszał. Ministrantom z Lubaczowa nikt nie przekazał przeprosin. Stanisław Skorodecki został księdzem 6 stycznia 1945 r. Święcenia przyjął z rąk metropolity krakowskiego, księcia kardynała Adama Stefana Sapiehy. Najpierw trafił do Mielca, gdzie był prefektem diecezjalnego internatu, a następnie do Ropczyc pod Rzeszowem. Tu UB oskarżyło go o to, że przewodził zbrojnej bandzie ministrantów, dążąc do obalenia ustroju siłą.Został aresztowany podczas kolędy na początku lat 50. i skazany na 10 lat. Trafił najpierw do Rawicza, później do Stoczka Warmińskiego, a następnie do Prudnika Śląskiego. Był współwięźniem i powiernikiem prymasa Wyszyńskiego. W jednej z wielu rozmów, które odbył z dziennikarzami "Gazety Wyborczej", wspominał, że bał się, aby prymas nie uznał go za szpicla nasłanego przez UB. Każdy, kto choć trochę orientuje się, jak działał tamten system, może zresztą się domyślić, że kardynał podejrzewał, po co Skorodeckiego uczyniono jego współtowarzyszem uwięzienia. Kardynał wyspowiadał Skorodeckiego i odtąd siedzieli sobie razem kilka lat. Ksiądz Skorodecki stał się "opanowanym i silnym duchowo kapłanem, spowiednikiem i przyjacielem kardynała, jego największym uczniem, ostoją i wzorem dla współwięźniów". Tak napisał o nim prymas Wyszyński w swoich "Zapiskach więziennych". Kilka lat temu ks. Skorodecki napisał książkę "Byłem świadkiem". Wypuszczono go na wolność 28 października 1956 r. Trafił do Tarnowa (był katechetą i instruktorem harcerskim), a następnie do arcyważnej placówki dla Kościoła w ówczesnych latach – do Archidiecezji Lwowskiej, czyli do Lubaczowa. Działał tu 20 lat – w latach 1966–1986. Najpierw w parafii św. Stanisława, a następnie u św. Mikołaja. Był proboszczem i dziekanem lubaczowskim. W 1972 r. został też kanonikiem kapituły w Lubaczowie. Pełnił ważne funkcje w Kurii Arcybiskupiej. Dziś jest emerytem, ale naucza w liceum. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ofelia skacze po flaszkę Dziś Szwecja, jutro Polska. Wstąpienie do Unii Europejskiej to koniec drożyzny w knajpie. 1 października 2003 r. obniżono na Wyspach Duńskich ceny mocnych napojów alkoholowych. Wynosząca dotychczas 130–140 koron (ok. 80 zł) cena butelki zawierającej 0,7 l zwykłej tutejszej wódki (40 proc. alkoholu) obniżyła się o ok. 40–45 koron (27 zł), a więc dość radykalnie. Celem tej akcji było odzyskanie przez duńskie sklepy i urząd podatkowy pieniędzy rosnącej liczby tych osób, które w ostatnich latach zaczęły regularnie zaopatrywać się w alkohol w Niemczech. Wielu Duńczyków mieszkających w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od granicy nie ukrywa, że u siebie kupują jedynie gazety i czasem świeże pieczywo w niedzielny poranek. Po wszystko inne jeżdżą do Niemiec. Cwane Duny W przyszłym roku wchodzą w życie nowe unijne przepisy, które pozwalają na niemal nieograniczony przywóz z dowolnego kraju Unii Europejskiej na własne potrzeby praktycznie każdego towaru, w tym oczywiście alkoholu. Można go będzie wwozić w takich ilościach, że jeden człowiek mógłby zupełnie legalnie zaopatrywać choćby i całą rodzinę nałogowych alkoholików. I Duńczycy już się na to cieszyli. W tej sytuacji duńskie władze uznały, że nie ma na co czekać, lecz trzeba jak najszybciej skłonić społeczeństwo do tego, aby zwłaszcza obłożone najwyższą akcyzą i podatkami towary – czyli m.in. alkohol i papierosy – zaczęto ponownie kupować w Danii. Stąd też październikowa radykalna obniżka cen wszelkiego rodzaju mocnych wódek oraz nieco mniejsza obniżka cen wina i znacznie skromniejszy spadek cen papierosów. Po sześciu tygodniach podjęto próbę dokonania pierwszych ocen. Okazuje się, że mieszkańcy położonej w pobliżu granicy niemieckiej południowej części duńskiego Półwyspu Jutlandzkiego w stosunkowo niewielkim stopniu zwiększyli zakupy w Danii. Po prostu ceny większości towarów są w dalszym ciągu niższe w Niemczech; Duńczykom opłaca się dokonywać tzw. codziennych zakupów po drugiej stronie granicy. A gdy już tam są, to przy okazji nabywają także napoje alkoholowe, nawet gdy mogą kupić je nieco taniej u siebie. Większość pozostałych poddanych JKM Małgorzaty II zareagowała na obniżkę cen napojów alkoholowych zgodnie z oczekiwaniami, tzn. przestali odkładać zakupy do momentu wyjazdu – przy okazji lub specjalnie w tym celu – do Niemiec i zaczęli zaopatrywać się w spirytualia w sklepach duńskich. Właściwe instytucje nieco niepokoi fakt, że najbardziej prawidłowo na obniżki cen mocnych alkoholi zareagowała duńska młodzież, która pije dużo i ostro. Problem w tym, że wśród Duńczyków w wieku 15–25 lat do dobrego tonu należy całkowite upicie się przy okazji piątkowego lub sobotniego wypadu do miasta w towarzystwie kolegów i koleżanek. Dotychczas upijano się stosunkowo tanim piwem. Obecnie już za niecałe 80 koron można kupić butelkę zawierającą 0,7 l 40-procentowej gorzałki. Obniżka cen alkoholi spowodowała też inne, tym razem jak najbardziej oczekiwane przez duńskiego prawodawcę zjawisko. Oto radykalny wzrost obrotów notują sklepy położone po duńskiej stronie cieśniny Sund, która oddziela Danię od Szwecji. Specjalizujące się w obsłudze szwedzkiej i norweskiej klienteli sklepy alkoholowe położone w pobliżu przystani promowych oraz tunelu łączącego Danię i Szwecję zanotowały w październiku 50-procentowy wzrost obrotów. Z kolei o promie, który codziennie o piątej po południu udaje się w drogę z Kopenhagi do Oslo, mówi się, że pływa wyraźnie bardziej zanurzony niż kiedyś. Dodatkowe obciążenie stanowią wywożone do Norwegii mocne alkohole oraz wina. Głupie lutry Wzrostowi szwedzkich alkoholowych zakupów w Danii towarzyszy drastyczny spadek wydatków na alkohol po drugiej stronie cieśniny Sund. Mająca monopol na sprzedaż alkoholu w Szwecji tamtejsza firma Systembolaget zanotowała w październiku w swoich oddziałach w przylegającej do cieśniny Sund południowej części Szwecji spadek sprzedaży wynoszący ponad 17 proc. Systembolaget to firma żywcem wyjęta ze snu nawiedzonego ideologa, który postanowił maksymalnie utrudnić dorosłym ludziom dokonanie zakupu tego, co najbardziej lubią. Nie dość, że ceny w Systembolaget są horrendalnie wysokie (butelka 0,6 l „Wyborowej” kosztuje 120 zł), to na dodatek samych punktów sprzedaży z założenia jest tak mało (490 w całej Szwecji), aby dodatkowo utrudnić możliwość kupna wódki, koniaku, wina, likieru czy nawet piwa (o zawartości alkoholu nie większej niż 3,5 proc.). Godziny otwarcia placówek Systembolaget też zostały tak ustalone, aby dodatkowo móc nękać spragnionych Szwedów. O tym, żeby w Systembolaget mogła kupić coś osoba małoletnia, nie warto nawet wspominać. Szwedzi Szwedom zgotowali ten los. Skutek uboczny funkcjonującego od lat Systembolaget jest taki, że przybywający do Danii alkoholowo wyposzczeni Szwedzi rzucają się na wszystko, co zawiera ponad 4 proc. spirytusu. Tyle, ile organizm wytrzyma, konsumują na miejscu; tyle, ile zmieści się w bagażniku samochodu lub w lukach bagażowych autobusu, zabierają do domu. O tym, jak wielką plagą są pragnący jak najszybciej i jak najwięcej wypić Szwedzi, wiedzą też dobrze pracownicy polskich promów zawijających do szwedzkich portów. Prawdę powiedziawszy, nie lepsi od nich są też pasażerowie duńscy, którzy nawet nie próbują ukrywać, że wypad promem z Kopenhagi do Świnoujścia to nie żadna turystyka. Grupy młodych mężczyzn wykupują taką dwu-, trzydniową wycieczkę najczęściej wyłącznie po to, aby najpierw dobrze popić, potem w Szczecinie wpaść na Turzyn (targowisko), następnie na ogół odwiedzają agencję towarzyską, a w drodze powrotnej oczywiście znów piją do upadłego. Nie gorsi od Szwedów i Duńczyków są też podróżujący polskimi promami Norwegowie. Ostatnio alkoholowa dyskryminacja szwedzkich wielbicieli trunków zwróciła uwagę nawet Unii Europejskiej, która domaga się od Szwecji respektowania prawa do przywożenia alkoholu i papierosów bez opłat celnych czy akcyzy. Komisarz UE ds. konkurencji straszył nawet Szwecję, że zaskarży jej monopol do Trybunału Sprawiedliwości. Przedstawiciele Systembolaget wyrazili w tych dniach nadzieję, że już niedługo szwedzcy politycy pójdą w ślady Duńczyków i rozluźnią nieco antyalkoholowy gorset, m.in. obniżając podatki, jakimi obłożono produkcję i sprzedaż alkoholi w Szwecji. Bez tego może wkrótce się okazać, że niezwykle wysokie podatki tak ograniczają konsumpcję alkoholu, iż nie będzie z tego tytułu żadnych dochodów, a wszelkie zyski będą osiągali inni – powiedział rzecznik prasowy Systembolaget. Żeby wszystko było zupełnie jasne, Agén dodał: Trzeba odejść od pomysłów wpływania na to, ile Szwedzi piją, bo próby kontroli lub jakiegokolwiek ograniczenia i tak skazane są na niepowodzenie. Norwegowie najgłupsi Jeszcze bardziej uciskani są poddani JKM Haralda V. Muszą płacić w detalu za słabiutkie piwo od 20 do 40 koron, tj. od ok. 10 do 20 zł! Dochodzi do tego, że mieszkający za kołem polarnym Norwegowie wynajmują mikrobusy, którymi na przekór trzaskającemu mrozowi i polarnej nocy przebijają się przez śniegi i zawieje jadąc czasem nawet kilkadziesiąt kilometrów do Finlandii tylko po to, aby do woli i w spokoju napić się piwa. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zdrowaś Barbie Malarz Piotr Naliwajko popełnił malowidło szydzące z rozdarcia między religią a mistyką współczesną i zatytułował je "M.B.Cz.J.B." (patrz repr.). Katolicy obraz natychmiast rozszyfrowali i oczywiście się oburzyli, bo kochają być obrażani. Dzięki temu Naliwajko zdobył rozgłos – tym większy, że do świadomej profanacji się przyznał. Naprawdę ludzie wierzący nie mają jednak powodu do obrazy. Nikt przecież nie wie, jak Matka Boska wyglądała – a przypisanie jej oblicza najpiękniejszej lalki świata, przedmiotu zachwytu dzieci i dorosłych, obraźliwe być nie może. Wydaje się, że lalka Barbie ma szanse stać się prawdziwą Madonną, boginią XXI-wiecznej postchrześcijańskiej religii. Na globie istnieje ponad miliard polichlorowinylowych figurek Barbie, znacznie więcej niż wszelakich podobizn gipsowych i alabastrowych Madonn w kościołach, przydrożnych kapliczkach i mieszkaniach. Amerykańska dziewczynka ma przeciętnie 7 lalek Barbie. Na trzech mieszkańców globu statystycznie przypada jedna Barbie i co 2 minuty przybywa kolejna partia Barbie z wtryskarek. Boska i plastikowa Lalka Barbie ma tę przewagę nad Matką Boską, że ta druga ma jak najbardziej naturalne pochodzenie. Domyślać się trzeba poza wierzeniami, że Matka Boska też miała matkę. Do tego wraz z bezpotomną śmiercią Chrystusa jej geny zanikły (chyba że Jezus miał rodzeństwo), co oznacza, że była ślepą odnogą w historii ewolucji. Lalka Barbie ma pochodzenie bardziej boskie. Podobnie jak Atena wyskoczyła z łba Zeusa, tak Barbie powstała w głowie Żydówki: niejakiej Ruth Handler. Barbie jest ideałem niedoścignionego piękna. Na świecie żyje tylko jedna kobieta, która jest podobna do miliardów lalek Barbie! Zwie się Cindy Jackson i swoją barbieidentyczność uzyskała dzięki 27 operacjom plastycznym, którym poddała się w ciągu 14 lat kosztem odziedziczonych stu tysięcy dolarów. Obecnie Cindy ma 44 lata, a nakłady na urodę zwróciły jej się nie dlatego, że bogato wyszła za mąż – co planowała – tylko dlatego, że sprzedaje książkę o swojej mitrędze pod chirurgicznymi skalpelami. "Living Doll" za 40 dolców sztuka. Nie zmieni to jednak jej losu o tyle, że gdyby nawet dysponowała trzy razy większymi pieniędzmi, to i tak za 20 lat przypominać będzie rosyjską Matrioszkę, a nie amerykańską Barbie. Barbie wolna jest od fizycznych obrzydliwości, którymi jest naznaczona kobieta, ma za to niematerialność, której każda kobieta pożąda. Nie posiada owłosienia łonowego (chyba że jakiś pedofilek flamastrem domaluje), oślizgłego i cuchnącego sromu oraz wydalającego odbytu. Nie psują jej się zęby. Nie musi depilować włosów na nogach i pod pachami. Brak jej sutków. Do tego jest niezniszczalna. Nie starzeje się. Nie może umrzeć. Cechy te nazwać można z powodzeniem boskimi. Jest niewinna. Jak Sfinks niema. Dostojna i odważna jak Hans Kloss. Lalka Barbie powoduje u swoich wyznawców emocje, dyskusje i kult, jakich nie wywołuje żaden bóg i półbóg, a nawet Andrzej Lepper. Barbie może mieć bowiem cechy każdej swojej właścicielki, a też każda jej posiadaczka dostrzega w sobie cechy Barbie. Oficjalna Barbie – jedyna i prawdziwa – produkowana jest przez firmę Mattel, która przewidziała dla niej ponad 70 ról życiowych. Sprzedawana jest bez instrukcji obsługi, co pozwala dla każdej indywidualnie wymyślać życie. Także formy kultu – dialogi z kultem sprzężone – powstają w obcowaniu dzieci ze sobą. Barbie może być czarna, żółta lub biała. Madonna takim uniwersalizmem się nie odznacza. Lalka Barbie ma za sobą budżet podobny do Episkopatu Polski. Oraz ogólnoświatową gazetę "Barbie Bazaar" – która w Polsce pod tytułem "Zabawy i marzenia z Barbie" sprzedaje się w 80-tysięcznym nakładzie. Przebija popularnością dziecięcego "Gościa Niedzielnego". Do tego Barbie jest animowana, reklamowana i ekranizowana. Nie ma jeszcze "Radia Barbie" i telewizji, którą mają katolicy, ale to dlatego, że Barbie jest niema, a podłożenie pod nią głosu jakiegoś ks. Rydzyka byłoby sztuczne. Ewangelia świętej lali Każda wielka religia musi mieć swoją świętą księgę. Katolicy mają ewangelie, w których Chrystus nawołuje: "Weź swój krzyż i idź za mną!". Chrystus urodził się w stajni, następnie chciano go z mety zamordować. Całemu jego życiu towarzyszyły nienawiść i okrucieństwo, z którymi niezasłużenie spotykał się ze strony swoich przeciwników. To doprowadziło go do okrutnego końca w sile wieku. Nie było to specjalnie szczęśliwe życie, które współczesny człowiek z radością chciałby naśladować. W niewieściejącym świecie, w którym przemoc i zbrodnia nabierają coraz bardziej wirtualno-telewizyjnego charakteru, życiorys Barbie i jej historie opisane w miesięczniku "Barbie" bardziej przystają do rzeczywistości, w której sprawiedliwości już nie wymierza się mieczem, tylko długopisem, a do kradzieży używa się klawisza komputera zamiast łomu. Gdyby historyjki o Barbie zebrać w jedno wydanie, okazałoby się, że są to przypowieści nie mniej ewangeliczne niż ewangelie. W gazecie "Barbie" z grudnia tego roku Barbie zostaje na 17 lat uwięziona przez złą wróżkę Gotel. Wróżka jest zła dlatego, że niegdyś ojciec Barbie odrzucił jej zaloty. Ojojoj! Zło ma polegać na przetrzymywaniu Barbie wbrew jej woli, co się później okazuje żadną uciążliwością, gdyż Barbie kocha sprzątać, gotować, myć naczynia i robi to perfekcyjnie. Barbie ratuje z opresji dziewczynkę osuwającą się w przepaść. Dzięki zwycięstwu nad tym nieszczęściem Barbie staje się jeszcze bardziej kochana, w zamian za co los kieruje ją w objęcia młodego księcia, z którym bierze ślub. Czyli nie ma cudzego zła, co by drugiemu na dobre nie wyszło. Zła Gotel ulatnia się w sposób nadprzyrodzony. Barbie ma właściwości cudotwórcze – jak na boginię przystało. Znajduje szczotkę do włosów, która zamienia się w pędzelek o ponadnaturalnych możliwościach. Co zostanie nim namalowane, natychmiast się materializuje. W końcu żyje długo i szczęśliwie. Barbie ma zatem wrogów słabych i nielicznych, a dodatkowo poskramianych przez kapłanów firmy Mattel – zwanych współcześnie prawnikami. Wszelkie próby zdyskredytowania sacrum Barbie szykanowane są w sposób graniczący z naruszeniem wolności słowa. Powołując się na prawa do znaku towarowego Mattel każe usuwać publikacje papierowe i internetowe, w których ogląda się boginię topioną w kieliszku szampana, defragmentaryzowaną w młynku do kawy, odgrywającą ulicznicę, sadomasochistkę, uczestniczkę orgii ze swoim kucem, ofiarę anoreksji. O ile prawnicze żądania skutkują zwykle usunięciem obrazoburczych stron z sieci, o tyle żądania finansowe firmy pozostają jej marzeniami. Pozwala to antagonistom Barbie jątrzyć jeszcze podstępniej i natarczywiej. Co zresztą chyba odbywa się z korzyścią dla kultu Barbie. Cóż wart byłby jakikolwiek kult bez przeciwników godnych spalenia na stosach? Dlatego pewnie Kościół nazywa Barbie "kapitalistycznym wcieleniem masońsko-komunistycznych wyobrażeń kobiety". Z czym się nie zgadzamy, ale przyznajemy, że tak mu wolno, dopóki nie nawołuje do religijnych wojen i wskrzeszenia Świętej Inkwizycji, aby rozprawiła się z równie świętą Barbie. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niech zżółkną Polacy Wieszają na nich psy. Za psie mięso. Nie dostrzegając, że w naszym kraju często jak psy są traktowani. Znamy ich wszyscy. To oni zrewolucjonizowali polską gastronomię sajgonkami i sosem słodko-kwaśnym. Obuli, ubrali emerytów i młodzież w metki firmowe po przystępnych cenach. Jak większość cudzoziemców żyją obok. Ale już są widoczni. Polskę wybrali Ilu jest Wietnamczyków w Polsce? Nikt nie jest w stanie ich dokładnie policzyć. Choć wiadomo, że są najlicz-niejszą grupą cudzoziemców w Polsce. Socjologowie, np. dr Teresa Halik, oceniają ją na 20–30 tysięcy. Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców sygnalizował w 2001 r., że liczba Wietnamczyków może przekraczać 40 tysięcy. O 50 tysiącach mówią szacunki policyjne uwzględniające sporą grupę nielegalnych. Na pewno Wietnamczycy są największą grupą cudzoziemców zainteresowanych pozostaniem w Polsce. Ustępują im Ormianie, których jest ok. 20 tysięcy. W większości nielegalnie, dzięki czemu umykają statystykom. Polska od początku lat 90. stała się atrakcyjna dla obywateli innych krajów. Tłuste lata 1993–1997, opinia kraju otwartego, dynamicznego, z "miękką", czyli nierepresyjną administracją, łatwymi do przekroczenia granicami przyciągnęły zagranicznych gości. Nie tylko tych ze Wschodu. W roku 2001 o kartę czasowego pobytu wystąpiło ok. 5,3 tysiąca obywateli Ukrainy, 1,6 tysiąca Rosji, 1,5 Białorusi, 1,1 tysiąca Wietnamczyków, 700 Ormian. Do tego 400 osób z Kazachstanu, Indii, po 300 z Chorwacji, Turcji, Bułgarii. Z Zachodu pragnęło pobyć u nas 1,2 tysiąca Niemców, 1,1 Francuzów, prawie 1000 Brytyjczyków, 800 Amerykanów, 300 Szwedów i tyluż Holendrów. Aby uspokoić zapiekłych narodowców, warto dodać, że w tym czasie zapragnęło się osiedlić tylko 60 Żydów z Izraela. Większość ludzi Zachodu przyjechała tu do legalnej, czasowej pracy. Podobnie jak większość Ukraińców, Rosjan czy Bułgarek, przybyłych też do czasowej pracy, zwykle na czarno. Niezainteresowanych masowo osiedleniem się u nas, podobnie jak Polacy pracujący w krajach Beneluksu, w Niemczech czy Włoszech. Stołeczne Viettown O ile ludzie Zachodu i byłego ZSRR traktowali Polskę jak przystanek w podróży życia, o tyle Wietnamczycy stworzyli już w Polsce trwałą społeczność. Nie tylko dlatego, że Wietnam jest krajem zachęcającym do emigracji. Polska w czasach PRL-u była znana licznym wietnamskim studentom. Bardziej przyjazna niż chłodne byłe NRD czy rozbudzona nacjonalistycznie Czechosłowacja. Nasz boom gospodarczy, rozbudowana szara strefa, wolność gospodarcza sprzyjały osiedlaniu się. Zakładaniu firm handlowych i gastronomicznych. Obecnie działa w Polsce ponad 3 tysiące wietnamskich spółek wykazujących stałe dochody, płacących podatki i składki na ZUS. Dla porównania – chińskich jest niewiele ponad 50. W ciągu kilkunastu lat pobytu w naszym kraju Wietnamczycy utworzyli kilka reprezentujących ich stowarzyszeń. Największe to: Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Wietnamczyków (wydaje pismo "Que Viet"), Solidarność i Przyjaźń, Stowarzyszenie Przedsiębiorców Wietnamskich. Statut Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego organizatorzy wzorowali na podobnym towarzystwie – żydowskim. W stolicy powstało małe Viettown "Za Żelazną Bramą" i w okolicach placu Grzybowskiego. Na słynnym Stadionie Dziesięciolecia działa wielki azjatycki bazar. W Polsce stale spotykają się wietnamscy poeci. W warszawskiej Filharmonii Narodowej organizowane są koncerty z udziałem takich gwiazd, jak Don Ho czy Justyna Steczkowska. W kinach pokazy popularnych filmów z wietnamskim tłumaczeniem. Młodzi osiedleni Wietnamczycy widoczni są na krajowych uniwersytetach, w szkołach, przedszkolach. Świetnie mówią po polsku. Ambitni, zdolni, pracowici – ocenia ich Barbara Januszko z Uniwersytetu Warszawskiego autorka pierwszej pracy doktorskiej poświęconej uczniom wietnamskim. O dziwo, mimo iż zwykle są prymusami, to lubią ich polscy rówieśnicy. Pewnie dlatego, że oprócz nieakceptowanego kujoństwa, na co dzień stosują wpajaną im przez rodziców azjatycką wartość – sztukę unikania niepotrzebnych konfliktów. Warto dodać, że w Polsce żyje duża grupa wietnamskich katolików. W stolicy mają własnego duszpasterza ks. Edwarda Osieckiego. Bezpodstawne oskarżenia Recesja przyniosła irytację i wrogość wobec cudzoziemców. Polaków zaczęło boleć to, że żółci jeżdżą niezłymi samochodami. Że niedawno sami ciągnęli wózki z towarami, a teraz mają od tego Polaków. Oskarża się ich o przeróżne bezeceństwa. Pakowanie psiego mięsa do podsuwanych Polakom sajgonek. Korumpowanie urzędników, policjantów, zawieranie fikcyjnych małżeństw. O stworzenie mafii wietnamskiej. Bezkarnej, bo polska policja państwowa nie zna wietnamskiego, nie ma kapusiów w tych środowiskach. Zwykle polski policjant nie jest w stanie rozpoznać, czy zdjęcie właściciela prawa jazdy albo karty pobytu tożsame jest z posiadaczem tego dokumentu. Złośliwcy zauważają, że w Polsce Wietnamczycy w ogóle nie umierają. Przynajmniej urzędowo, bo dokumenty legalizujące pobyt zmarłego są cenionym spadkiem dla krewniaka. Recesja przyniosła irytację urzędników wobec zabierających Polakom pracę Wietnamczyków. Reprezentanci społeczności wietnamskiej skarżą się na coraz częstszą niechęć do nich w urzędach. Złośliwe upokarzanie ich za nieznajomość skomplikowanego prawa, za błędy językowe. W Warszawie, gdzie mieszka ok. 20 tysięcy Wietnamczyków, trudno spotkać rzeczników ich interesów. Przychylne im instytucje. O urzędnikach znających wietnamski nie ma co marzyć. Pozostają drogie kancelarie prawne, podejrzani pośrednicy wciskający podrobione dokumenty. Podobne problemy mają Ormianie, Rosjanie, Ukraińcy, Turcy. Dobrowolnie nie wyjadą W przyszłym roku Polska wejdzie do Unii Europejskiej, stanie się jej państwem granicznym. Przedłożony w Sejmie nowy projekt ustawy o cudzoziemcach zaostrza kryteria pobytu obywateli innych krajów. Wprowadza obowiązki wizowe dla nieunijnych krajów byłej wspólnoty socjalistycznej, zaostrza kryteria wjazdu dla Azjatów. Nawet kiedy zamkniemy granice dla wjeżdżających, pozostaje problem cudzoziemców już przebywających w naszym kraju. Pragnących pozostać w Polsce dłużej albo na stałe. Gdyby musieli wypełnić rygory zapisane w projekcie nowej ustawy, to dla większości z nich pozostaje powrót do kraju rodzinnego, z którym niewiele ich łączy. Sami dobrowolnie nie wyjadą, a państwa polskiego nie stać będzie na masowe kosztowne i upokarzające deportacje. Cóż zatem zrobią? Zasilą szarą strefę, będą znakomitym środowiskiem dla cudzoziemskich mafii. Czy musi się tak stać? Nie. Przy okazji nowelizacji ustawy o cudzoziemcach można wprowadzić jednorazowy akt abolicji dla naszych wietnamskich, ormiańskich, ukraińskich, tureckich braci. Tych, którzy wykażą się związkami z Polską, czyli legalnymi firmami, zatrudnieniem, nauką, udziałem w życiu społecznym, kulturalnym – warto przysposobić. Przyznać prawo pobytu z perspektywą obywatelstwa. Nadzieją na przyszłość. Jak to bywało w krajach Unii Europejskiej, na przykład Belgii. Polska nie musi być krajem jednolitym narodowo. Jak pamiętamy z historii, okresy jej świetności to Rzeczpospolita wielu narodów. Nie grozi nam przeludnienie ani znaczący wzrost bezrobocia, bo osoby podlegające ewentualnemu aktowi abolicji już w Polsce mieszkają i jakoś utrzymują się. To tylko potwierdzenie stanu istniejącego. Polacy szczycą się, podkreślają swą staropolską gościnność. Przypominają symboliczny pusty talerz czekający podczas wigilijnej wieczerzy na samotnego, bezdomnego, cudzoziemca. W praktyce są ksenofobiczni, zamknięci na nie swoich. Zazdroszczą kolorowości innym stolicom, a wzdrygają się przed nie naszym sąsiedztwem. Wietnamczycy, Ormianie, Turcy mieszkający w Polsce kombinują jak starzy Polacy. Wykorzystują luki prawne, co jest uznane za polską cechę narodową. Chodzą do katolickich kościołów częściej niekiedy niż polskokorzenni. Mówią niekiedy lepiej po polsku niż rdzenni. Czemu skośne oczy, śniada cera ma ich wykluczać z państwowej wspólnoty? Polscy patrioci zabiegają w Sejmie o wzmocnienie topniejącej substancji narodowej repatriantami z Syberii, Kazachstanu. Potomkami Polaków jeszcze z czasów I Rzeczpospolitej. Mówiących często tylko po rosyjsku. Traktujących Polskę nierzadko jak dom opieki społecznej czy pogodnej starości. Czemu to ich polonizujemy, a nie prężnych, aktywnych zawodowo Ormian, Wietnamczyków, Turków już mieszkających u nas? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wiedźmy nad ogniskiem Rodzice, przeczytajcie to, zanim oddacie swoje dzieci zakonnicom na wychowanie. Dzieci, nie czytajcie tego, bo strach. Pod koniec lat 80. Janek wyjechał na kontrakt do Niemiec. Zostawił w Jaśle żonę, czworo dzieci, mieszkanie i oszczędności. Po którymś powrocie usłyszał, co o żonie mówi ulica. Wpadł do mieszkania i trafił na libację. Nie zdzierżył, gdy zobaczył niespełna dwuletnią córkę osraną od stóp do głów i żonę uczepioną łydki kochanka. Zrezygnował z pracy w Niemczech, by być z dziećmi. W 1992 r. sąd pozbawił jego żonę praw rodzicielskich. Jemu zaś te prawa ograniczył, ponieważ postanowił oddać dzieci do Katolickiego Ogniska Wychowawczego "Nasz Dom". Inaczej dzieci nie mogły tam trafić. Janek uznał, że tak będzie dla jego pociech najlepiej. W liście do siostry dyrektor Zofii Chrapek prosił o przyjęcie i otoczenie opieką małoletnich do czasu, aż jego sytuacja materialna się poprawi. Siostra wyraziła zgodę. Parobek u zakonnic Gdy dzieci trafiły do "Naszego Domu", okazało się, że za ich pobyt trzeba płacić. Janek nie miał kasy. Siostrzyczka dyrektorka zaproponowała: odpracujesz ich pobyt. Od rana do wieczora robił to, co kazały zakonnice. Czasem pakował pożyczone auto ciuchami zebranymi wśród mieszkańców Jasła i wywoził to do wioski za Beskiem. Tam rodzice jednej z sióstr prowadzili szmateks. Gorsze ubrania dostawały dzieci. W "Naszym Domu" bywało wesoło. Na imprezki wpadali księża. Puste butelki po koniakach i wytwornych trunkach na polecenie sióstr Janek wyrzucał do koszy w mieście. Po siostrze Chrapek w "Naszym Domu" nastała siostra mgr Grażyna Ciepiela i trochę się pozmieniało. Janek widział, jak michalitki biły dzieci, zamykały je do kantorka, w którym trzymały miotły. Nic nie mówił, swoje myślał. Zresztą jego dzieci nikt się nie czepiał. Jakoś w tym samym czasie dostał pismo ze spółdzielni, aby spłacił zaległy czynsz. Wspomniał siostrom o swoich problemach. – Będziemy się za ciebie modlić – usłyszał. Widać siostry słabo się modliły, bo sąd wydał nakaz eksmisji. Był rok 1998. Janek wyjechał do Austrii. Dostał robotę. Pracował, co jakiś czas wracał do Jasła. Odwiedzał dzieci, pracował u sióstr i znów jechał do Austrii. Tak było do czerwca 1999 r. Wówczas, jak twierdzi, w "Naszym Domu" siostra Bożena Lysko pobiła jednego z wychowanków. 12-letni Dawid wagarował zamiast chodzić do szkoły. Za każdy dzień nieobecności w budzie dostał raz pasem po dupie. W szkole nie był przez miesiąc, ale czy dostał też za niedziele – nie wiem. W "Naszym Domu" była nerwowa siostra Aldona, ksywa Rudi. Wściekła się na jednego z wychowanków i zamoczyła jego łeb w gorącej wodzie. Siostry znęcały się głównie nad trzema chłopcami. Córka Janka – Dorota – nie wytrzymała i powiedziała małolatom, aby zgłosili pobicie szkolnej pedagog w Podstawówce nr 9. Posłuchali. Ta poszła do sióstr. Zrobiła się chryja i siostry pogoniono. Magister siostra Nulla Nową dyrektorką ogniska, które nazywało się już Katolicka Placówka Wychowawcza "Nasz Dom" została Jolanta Jonczyk, czyli siostra Nulla. Nowa dyrektorka wiedziała, że to Dorota namówiła chłopaków, by opowiedzieli w szkole, że byli bici. Nulla starała się odsunąć Janka od dzieci i ośrodka. Załatwiła też, że pobitych chłopców wywieziono, m.in. do księży michalitów w Krakowie. We wrześniu 1999 r. siostra Nulla poinformowała Dorotę: ze względu na fatalne zachowanie, złe stopnie i ostentacyjne palenie papierosów trafisz do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Piasecznie. Do szkoły Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza. Pierwszego dnia dziewczynie zrobiono zdjęcie, które trafiło do specjalnego formularza razem z informacją o wzroście, wadze, a nawet stanie uzębienia. Fiszkę miały dostać gliny, gdyby panience wpadło do głowy uciekać. W Piasecznie było tak: gdy któraś z lasek ufarbowała włosy, goliły ją na krótko. Dziewczyny mogły wychodzić do miasta raz w tygodniu na godzinę – grupami w towarzystwie siostry tajniaczki. Gdy któraś z małolat popatrzyła na chłopaka, siostra pytała słodko: "co suko, cieczkę masz?". Rodzina nie przysyłała kasy za pobyt – dziewczyny zmuszano do sprzątania korytarzy. Musiały lśnić. Dorota nieraz odpracowywała spóźnialstwo siostry Nulli. Dyrektorka z Jasła co miesiąc miała wysyłać kasę na utrzymanie Doroty przez siostry skrytki i spóźniała się, choć – jak wskazują kwity – łykała kasę ze starostwa powiatowego w Jaśle na Dorotę, kłamiąc, że dziewczyna wciąż przebywa w "Naszym Domu". Janek ma dokumenty. Podejrzewa, że skoro jego córka była w Piasecznie, to siostry skrytki mogły brać za nią kasę drugi raz z tamtejszych urzędów. W czerwcu 2000 r. Dorota skończyła podstawówkę. Chciała iść do "cywilnego" ogólniaka. Siostry kazały napisać podanie o przyjęcie do prowadzonej przez nie zawodówki. Ale były wspaniałomyślne – pozwoliły, by wybrała zawód: fryzjerka lub kucharka. Dorota nie buntowała się, bo skrytki straszyły, że wywiozą ją do Krakowa. Tam inne siostry prowadzą zakład resocjalizacyjny i dopiero u nich można poczuć, co to naprawdę znaczy mieć przejebane. Alimenty dla zakonnicy W tym samym czasie Janek dostał pozew do sądu. Chodziło o alimenty. Podała go siostra Nulla. Przed rozprawą zaproponowała: zgódź się, bo z nami nie wygrasz. Zgodził się, bo siostry tłumaczyły, że właściwie chodzi tylko o kwity dla pomocy społecznej. Dziś wie, że chodziło o prostą sprawę: facet wraca z Austrii, a na granicy mówią – jesteś poszukiwany, bo nie płacisz alimentów. Pierdel jak w banku i siostry miały go w garści. Dorota cały czas alarmowała ojca, że zakonne chcą ją wywieźć do Krakowa. W październiku Janek dostał telefon z Piaseczna – córka jest "chamka", bo zjadła bez pozwolenia ser z lodówki. Zabieraj ją. Wsiadł w pociąg. Kazał córce się zbierać. Zaskoczone zakonnice orzekły: córka nigdzie nie pojedzie. Zrozumiał, że są gotowe zadzwonić po gliny. Razem z córką uciekli za bramę. Dorota wybiegła tak, jak stała. Zabrała tylko buty do reklamówki. Wrócili do Jasła. Janek odwiedził komendę policji i opowiedział, co zaszło. – Od tego dnia jestem dla sióstr jak bin Laden dla Amerykanów – mówi. Teraz Janek bawi się w detektywa. Gromadzi kwity, które świadczą o przekrętach siostrzyczek. Zakonnice wykazały m.in., że jego starszy syn – Marcin – był w 2000 r. na koloniach nad Bałtykiem. Ciekawe, bo w paszporcie Marcina figurują pieczątki świadczące o tym, że w tym czasie przebywał w Austrii. Jest też pismo podpisane przez siostrę Nullę, że Dorota przebywała w Jaśle cały czas, choć jej świadectwo mówi, że była w Piasecznie. Są też interesujące kwity ze starostwa. Wynika z nich, że do końca 2002 r. Janek nie musi płacić na utrzymanie Doroty u zakonnic, bo jest biedny. Problem w tym, że córka została skreślona z listy wychowanków w październiku 2001 r. Poświadczył to sąd. Na utrzymanie "Naszego Domu" w tym roku pójdzie blisko 250 tys. zł z publicznej kasy. Gros szmalu daje wojewoda, a dokłada powiat. Na jedno dziecko przypada 1100 zł na miesiąc. Prokurator wącha siostry O tym, co widział przez lata u siostrzyczek, Janek powiadomił prokuraturę. Przypomniał pobicie w 1999 r. trzech chłopców. Chłopcy zeznawali w obecności księdza. Nie przypominali sobie, aby ktoś ich bił u sióstr. Jedna z zakonnic oświadczyła, że 14-latek nie może zeznawać, bo jest akurat pod wpływem silnych psychotropów. Poza tym to pedał, dewiant, zboczeniec. Umarzając dochodzenie prokurator zaznaczył, że chłopiec określa pobyt w placówce jako szczęśliwy. Stwierdził też, że zakonnice zapewne stosowały wobec wychowanków różnego rodzaju kary, w tym cielesne, ale tylko i wyłącznie w celach wychowawczych i nie wychodziły te kary poza zakres zwykłego karcenia. Nie tak dawno siostrzyczki z Jasła wywaliły na ulicę wychowankę. Miała szczęście, bo pedagog z ekonomika załatwiła jej internat, a Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie obiecało dawać kasę na dalszą naukę. Nie miała tego szczęścia inna podopieczna. Wyrzucono ją za to, że kiedy była chora, śmiała poprosić o termometr. Nie miła dokąd pójść, więc trafiła na ulicę. Widziano ją na dworcu w Rzeszowie. Mamy jej dane i zdjęcie. Siostra Nulla powiedziała wychowankom, że tej dziewczynie u zakonnic brakowało alkoholu, narkotyków i seksu. Janek cieszy się, że udało mu się wyrwać córkę z czarnych rąk. Ma notes, w którym figuruje kilkadziesiąt nazwisk dziewczyn, które trafiły do zakonnych szkół, zakładów resocjalizacyjnych i internatów. Takich placówek jest wiele. Ileż dziewczyn tam siedzi i jak mają przesrane za państwowe pieniądze? 17-letnia Dorota u zakonnic spędziła 10 lat. W Polsce tyle średnio odsiaduje się za zabójstwo. Imiona głównych bohaterów dla ich dobra zostały zmienione. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller może dwa razy Dał nam przykład duński premier jak zwyciężać mamy. W miarę zbliżania się terminu referendum unijnego coraz częściej pojawiają się w polskich mediach informacje o tym, że na wynik głosowania może wpłynąć niechęć obywateli do obecnego rządu. I każdym tego rodzaju wiadomościom towarzyszą skwapliwe zapewnienia, że wyjątkowo złe notowania rządu nie będą miały wpływu na to, czy Polacy będą głosować za, czy przeciwko przystąpieniu do Unii Europejskiej. * * * Z podobnym zjawiskiem w postaci niemal klinicznej mieliśmy do czynienia 11 lat temu na Wyspach Duńskich. W 1992 r. poddani JKM Małgorzaty II nieznaczną większością głosów powiedzieli "nie" układowi z Maastricht, co wywołało sporo zamieszania we Wspólnocie. Jednak prawdziwym powodem duńskiego "nie" nie była niechęć do wspólnej Europy. Społeczeństwo miało po prostu dość nieprzerwanych, ponad 10-letnich rządów koalicji konserwatywno-liberalnej. O tym, że ta niechęć może przełożyć się na "nie" dla układu z Maastricht, ostrzegano na wiele miesięcy przed referendum. Jednak ówczesny premier Poul Schlüter postanowił spróbować szczęścia. I w czerwcu 1992 r., gdy spytał Duńczyków o ich opinię o układzie z Maastricht, rodacy powiedzieli "nie". Poul Schlüter był (i pozostał) bardzo mądrym politykiem. Podczas szczytu Wspólnoty w grudniu 1992 r. w Edynburgu walczył jedynie o to, aby uczyniono dla Danii pewne wyjątki od postanowień układu z Maastricht. Chodziło nawet nie tyle o jakieś konkretne korzyści, ile przede wszystkim o to, aby Duńczycy mogli ponownie pójść do referendum. Rzecz w tym, że duńskie prawo nie pozwala dwukrotnie poddawać pod referendum tej samej kwestii. Specjalne wyjątki uczynione w Edynburgu dla Danii umożliwiały przeprowadzenie kolejnego referendum w tej samej w istocie sprawie: w kwestii przystąpienia Królestwa Danii do układu z Maastricht. * * * Po zmodyfikowaniu układu z Maastricht pozostała jednak jeszcze sprawa najważniejsza, czyli wspomniana już powszechna niechęć Duńczyków do koalicji rządowej. Była to niechęć irracjonalna, zmęczenie ludzi oglądaniem ciągle tych samych twarzy i słuchaniem ciągle tych samych tekstów. Rzecz paradoksalna, bo na owo irracjonalne "nie" dla rządu nie miały wpływu dobre czy nawet bardzo dobre oceny poszczególnych polityków oraz polityki gospodarczej i zagranicznej rządu. Oceny te były tak dobre, że premier Schlüter lękał się, aby przypadkiem wyborcy ponownie nie powierzyli władzy konserwatystom i liberałom. 14 stycznia 1993 r. konserwatysta Poul Schlüter złożył na ręce królowej dymisję swojego rządu i jednocześnie – zgodnie z możliwością przewidzianą w duńskiej konstytucji – zaproponował powierzenie misji utworzenia nowego rządu socjaldemokratom. Formalnym uzasadnieniem dymisji była banalna w istocie sprawa "oszukania" parlamentu przez konserwatywnego ministra sprawiedliwości w tzw. sprawie tamilskiej. Przez kilka lat z upodobaniem wykorzystywała ją opozycja do "szczypania" rządu, ale w rzeczywistości dymisja samego ministra sprawiedliwości byłaby aż w zupełności wystarczającą karą dla rządu za to "przestępstwo". Jednak przekonany o korzyściach płynących z członkostwa we Wspólnocie premier Schlüter wraz z całym gabinetem zrezygnował z władzy po to, aby Dania nie znalazła się poza unijnymi strukturami. W warunkach duńskiej monarchii konstytucyjnej była to propozycja, której królowa nie mogła odrzucić. W rezultacie po kilku godzinach od królowej wychodził już nowy premier, szef socjaldemokratów Poul Nyrup Rasmussen. A 18 maja 1993 r. Duńczycy "gładko" powiedzieli "tak" nieco podretuszowanemu układowi z Maastricht. * * * Przykład sytej i stabilnej Danii pokazuje, jak wielki wpływ na wynik referendum może mieć zadowolenie lub niezadowolenie społeczeństwa z aktualnego rządu albo z siły przewodniej. Przypomnijmy sobie ostatnie referendum z okresu PRL, gdy ludzie masowo powiedzieli partii "nie" na pytanie o reformę gospodarczą. I dlatego zamiast przekonywania samego siebie i wyborców, że to dwie różne sprawy, rząd powinien natychmiast wypracować formułę, która w sposób wiarygodny (i zachęcający dla przeciwników rządu) powiązałaby referendalne "tak" z "nie" dla niechcianego już rządu. Poul Schlüter w 1992 r. mógł sobie pozwolić na ryzyko powiedzenia przez Danię "nie" układowi z Maastricht. Podobnego ryzyka nie ma prawa podjąć rząd polski A.D. 2003. Czerwcowe "tak" lub "nie" dla Unii Europejskiej to nasze być albo nie być. I za tę cenę warto – ba, należy wręcz – obiecać ludziom wszystko. Nawet to, że jeżeli powiedzą "tak", to następnego dnia rozpisane zostaną wybory parlamentarne. A nawet jeszcze więcej. Europa warta jest nie tylko mszy, ale nawet jakiegoś przejściowego premiera oszołoma. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jola i Jaśnie Państwo Elita się bawi, bezrobotni głodują, a pani prezydentowa zbiera datki na chore dzieci. Tysiąc gości bawiło się na Zamku Lubomirskich w Nowym Wiśliczu na Międzynarodowym Balu Charytatywnym – piał z zachwytu "Super Express". Na zamku w Wiśliczu czas cofnie się dziś o 80 lat – zapowiadała krakowska mutacja "Wyborczej". I rzeczywiście – czas dał do tyłu. Zakręcił się jak świński ogonek. * * * Gospodarzami Wielkiego Balu Arystokracji Krajowej i Zagranicznej byli: Dominika Kulczyk-Lubomirska. Z tych Kulczyków. Córka doktora Jana, najwyżej notowanego w setce najbogatszych obywateli odrodzonej RP tygodnika "Wprost". Wnuczka działacza polonijnego w Niemczech, przez złe języki oskarżanego niegdyś o współpracę z wywiadem PRL. Dziś to nobilituje, bo to wspólnota elitarna z Wiatrem, Truszczyńskim, Olechowskim, Szteligą, Petelickim, Jasikiem i wieloma innymi. Jan Lubomirski. Mąż Kulczykówny. Dla dodania animuszu używający dla mediów także ksywki Lubomirski-Lanckoroński. Na Bal licznie przybyli wedle rangi. I. Żarło. Prosiaki pieczone, ryby wędzone i faszerowane, półmiski wędlin polskich, bogracz, czyli dużo mąki, mało mięsa, i 130-kilogramowy tort. Masa potraw jak na imieninach u Masy. II. Samochody marki Mercedes, Audi, BMW. Marki znane z Wołomina i Pruszkowa. III. Starszych roczników arystokraci – Radziwiłły, Potockie, Tarnowskie, Zamoyskie, wspominane wyżej Lubomirskie, jakiś boczny Habsburg, gość z Egiptu. Z Bourbonów odnotowano obecność Jacka Danielsa. IV. Jolanta Kwaśniewska z domu Konty. Małżonka Aleksandra, z zawodu Pierwsza Dama. Za wieczór pozowania tam zainkasowała czek na pół miliona dla swojej fundacji charytatywnej. V. Agnieszka Włodarczyk, gwiazda "Plebanii"; Paweł Deląg ksywka aktor; Justyna Steczkowska, nieutulona w żalu po tatusiu; Anna Samusionek z zaawansowaną ciążą, no i gwiazda wieczoru arystokrata estrady Michał Milowicz – łałłłł. Konferansjerował Maciej Orłoś. Byli też inni. VI. Biznes. Polska Kompania Piwowarska, Prokom, Idea, Bank Zachodni, Warta, WBK, Orlen i parę pozostałych posiadających mniejsze medialne przebicie firm. * * * II Bal Arystokracji, zwany pijarowsko "Charytatywnym", upłynął nie tylko w atmosferze wzajemnego zrozumienia między balangowiczami a biednymi. Dowiódł znakomicie odnotowanej w zeszłym wieku przez Tomasiego di Lampedusę w "Lamparcie" prawidłowości. Wzbogacone mieszczaństwo kupuje sobie permanentnie ubożejącą arystokrację. Ich dzieci wraz z tytułami i historycznymi splendorami. Pokazał obecny sojusz towarzysko-medialny dworu, biznesu, zubożałej arystokracji i gwiazd Letniego Festiwalu w Między-zdrojach. I prawidłowość, że dopóki Lubomirski-Lanckoroński nie zagra przynajmniej epizodu w którymś z sitcomów, to nawet pieniądze Kulczykówny nie znobilitują go towarzysko na salonach III RP. Tysiąc gości, w tym przedstawicieli największych firm biznesowych w kraju, zebrało na pniu pół miliona złotych. Wypada po pięć tysięcy na łeb, wliczając w to firmy. Połów proporcjonalnie gorszy niż na dobrym nowobogackim weselu. Na długiej liście zaproszonego kwiatu arystokracji światowej i krajowej znalazł się także książę krwi William i Edyta Górniak krwi cygańskiej. Oboje bal olali. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Brukselką się nie najesz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sąd nad penisem Te Husajny pederaści. Każąca ręka moralności dosięgła przed czterema laty Johna Lawrence’a i Tyrona Gardnera w najmniej oczekiwanym miejscu i najmniej stosownym momencie: w sypialni, gdy dwaj geje uprawiali pożycie analne. Gliny z Houston wparowały do ich mieszkania bez zaproszenia i nakryły parę na gorącym uczynku równie gorącego seksu. Nielegalnego, co gorsza. Choć to, co policjanci zastali na sypialnianym tapczanie, nie pokrywało się z treścią doniesienia złożonego przez czujnego moralnie sąsiada (w mieszkaniu jest czarny, uzbrojony rabuś), nie stracili kontenansu. Ściągnięci z legowiska i skuci Lawrence i Gardner spędzili noc w oddzielnych celach. W finale orwellowskiej akcji sędzia ukarał ich za nieobyczajność grzywną po 200 dolarów od łebka. Pogwałcili – stosunkiem całkowicie dobrowolnym, ale to bez znaczenia – teksańskie prawo. Zakazuje ono seksu oralnego i analnego – ale tylko homoseksualistom. Populacji hetero pozwala się w stanie Bushów baraszkować doustnie i dozadnie bez widma kajdanek. Nie jest to w Ameryce żaden ewenement. Jeszcze na początku lat 60. takimi ustawami pilnowały moralnego prowadzenia się obywateli wszystkie stany USA. Do dziś ofensywie rozpusty wciąż opiera się 13. Oprócz Teksasu kopulacji analnej i pieszczot oralnych (określanych jako "zboczone stosunki seksualne") zakazują – ale tylko pomiędzy osobami tej samej płci – Kansas, Oklahoma i Missouri, Alabama, Floryda, Idaho, Luizjana, Missisipi, Północna i Południowa Karolina oraz Utah i Wirginia. Lawrence i Gardner w roku 1998 zapłacili i nie objawiali głośno oburzenia, choć uznali charakter interwencji policyjnej za gestapowski. Postanowili jednak złożyć od wyroku apelację. Teksański sąd apelacyjny pretensje homosiów odrzucił, odwołali się więc do Sądu Najwyższego USA, który zgodził się ją rozpatrzyć. Kwestią wolności w dziedzinie preferencji oraz technik seksualnych Sąd Najwyższy zajmuje się zresztą nie po raz pierwszy. W roku 1986 utrzymał w mocy antyhomoseksualne prawo stanu Georgia, co wywołało ostrą krytykę. 26 marca, w dniu rozpatrywania sprawy pechowych kochanków uznawanej za jedną z ważniejszych w tym roku, przed gmachem sądu zebrał się pokaźny tłum. Większość przybyłych oczekiwała anulowania wyroku, ale niektórzy – uzbrojeni w transparenty "AIDS to boża zemsta" i "Bóg zesłał snajpera" – demonstrowali domagając się jego utrzymania. Adwokaci Lawrence’a i Gardnera wskazują, że prawo teksańskie jest sprzeczne z konstytucją, dopuszcza bowiem ingerencję organów ścigania w prywatne (intymne) życie obywateli. Ma ponadto charakter dyskryminacyjny, bo traktuje inaczej homo- i heteroruchaczy. W obronie praw gejów wystąpiły wszystkie organizacje homoseksualistów, stowarzyszenia medyczne, a nawet ugrupowanie konserwatywnych republikanów. Opowiadający się za anulowaniem ustawy używają m.in. argumentu bohaterstwa homoseksualisty Marka Binghama, który 11 września 2001 r. walczył z terrorystami w samolocie przeznaczonym do skasowania Białego Domu. Utrzymania ustawy domagają się religijne stowarzyszenia oraz władze stanowe Teksasu, Alabamy, Karoliny Płd. i Utah. Broniący prawa z urzędu prokurator okręgowy z Houston William Delmorer twierdzi: "Skoro uznajemy, że hazard, prostytucja i narkomania powinny być regulowane i zakazywane przez rząd, to na tej samej zasadzie i w tym punkcie rząd powinien stać na straży moralności". Sędzia Antonin Scalia, fundamentalista z obyczajowego mezozoiku, bombardował adwokata gejów podstępnymi pytaniami (z 35 pytań zadał 23). Komentatorzy sądzą jednak, że tym razem najwyższa sprawiedliwość USA ukatrupi teksańską ustawę. Homoseksualiści nie mają co triumfować: jako powód podany zostanie fakt dyskryminacji obywateli, nie zaś pogwałcenie wolności technik osiągania orgazmu. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W PUPie rżnięty cd. Pamiętacie, jak pan Stanisław poszukiwał pracy w PUPie ("NIE" nr 19/2003)? Historia ta ma ciąg dalszy, nie mniej śmieszny, ale prowadzący do nader smutnych wniosków. Przypomnijmy: naszemu bohaterowi wytłumaczono, iż nie może się zarejestrować jako bezrobotny, bo mu przybyło więcej niż 400 zł za opierdalanie się w radzie nadzorczej pewnej spółki. Wolno mu jednak było pozyskać status poszukującego pracy, który co prawda nie daje żadnych uprawnień, no ale może jakąś robotę mu znajdą. Przystał na to. Kazali mu przyjść za dziesięć dni po odbiór decyzji. Jak kazali, tak Stasio zrobił. Poszedł. Dają mu decyzję, a tam stoi jak byk: "Orzekam o odmowie uznania Pana/Pani za osobę bezrobotną". – Nie prosiłem o uznanie za bezrobotnego, lecz za poszukującego pracy. Urzędniczka daje mu kartę wizyt, na której jest napisane, że jak się poszukujący pracy nie stawi w wyznaczonym terminie, to utraci status bezrobotnego. Stasio kręci głową i czyta dalej, że ostatnio wykonywał zawód: "inżynier mechanizacji rolnictwa – technologia napraw", ukończył zaś szkołę "uniwersytet-politechnika". – Ja takiego zawodu nigdy nie wykonywałem, ukończyłem studia na Wydziale Rolniczym SGGW i nie w tym roku, który jest tu wpisany. Poza tym chciałbym wiedzieć, jak to jest możliwe, że utracę status bezrobotnego, skoro mi go nie przyznano, i dlaczego mi odmówiono tego, o co nie prosiłem. Urzędniczka każe mu iść do Działu Odwołań, tam zaś mówią, że takich odwołań to oni nie załatwiają – niech idzie do Działu Rejestracji i Wyrejestrowań. Poszedł. Najpierw mu wmawiano, że to on musiał podać takie dane. Upierał się, że nie. Poprawiono więc wszystko na cacy i byłoby OK, gdyby nie szatański pomysł, jaki przyszedł Stasiowi do głowy. Skoro oni robią sobie jaja ze mnie, to ja z nich też mogę – pomyślał. Wziął się i napisał odwołanie do wojewody: Żądam uchylenia decyzji o którą nie prosiłem, a także zbadania sprawy, kto i dlaczego poświadczył nieprawdę w dokumentach. Proszę też spowodować, aby w przyszłości urząd działał zgodnie z prawem, logiką i stanem faktycznym a nie urojonym. Odpowiedź przyszła w tempie błyskawicznym. Zaskarżoną decyzję utrzymano w mocy, no bo dochód miał, więc bezrobotnym być nie może. O tym, że nie prosił, i o poświadczeniu nieprawdy ani mru-mru. Poza tym w uzasadnieniu wykład: kto może, a kto nie może być bezrobotnym i że organ wyższy nie znalazł podstaw do uchylenia decyzji organu niższego, bo chociaż Stasio nie prosił, to przecież nie zaszkodzi, jak mu organ napisze, że mu się nie należy. Podpisano: z up. Wojewody Łódzkiego Andrzeja Cewińskiego p.o. Zastępcy Dyrektora Wydziału Polityki Społecznej. Pan Stanisław tłumaczy mi, że dochody stałe owszem kiedyś posiadał, ale mu urwali. Przedtem dostawał nawet za friko, a od roku tylko za udział w posiedzeniu rady i to o 120 zł mniej niż przedtem. W pierwszym kwartale nie zarobił ani centa, a tu mu organ wmawia, że bierze co miesiąc. Postanowiłem sprawdzić u źródła, jak sprawa wygląda. Paniusie z PUPy, działając w obronie własnej – ich zdaniem również koniecznej – wygrzebały ze starych papierów kwity na Stasia i tu wpadły we własne sidła. Kwity poświadczały prawdę, ale sprzed dwóch lat, a w tym czasie prawda się zmieniła. Organ odwoławczy dat nie sprawdził, dał z siebie zrobić wała i nawypisywał pierdół w swojej decyzji. Wytłumaczono mi też, że sprawa była rozpatrywana w trybie odwoławczym i dlatego nie ustosunkowano się do zarzutów poświadczenia nieprawdy, bo na to jest przewidziany tryb skargowy. Pan Stanisław może napisać skargę, a od decyzji odwołać się do NSA. Przy okazji wyszło na jaw, że pani kierowniczka Zdzisława Łucarz raczyła skłamać na piśmie, że petent nie okazał dyplomu przy rejestracji, czemu petent zaprzeczył kategorycznie. Kto kłamie? Bez Rokity i Ziobry nie razbieriosz. Kwity przemawiają na korzyść Stasia, bo zawód wyuczony wpisano mu dobrze, a o wykonywanym w dyplomie przecież nie stoi. Pan Mirosław Dziewiór – kierownik PUP nr 1 w Łodzi – twierdzi, że nie powinienem pisać o jego urzędzie, tylko o Sejmie. W PUPie ludzie pracują jak mrówki i mają tylko dziesięć minut na jednego petenta. Bezsensowne decyzje wydają zgodnie z ustawą uknoconą przez posłów. W ogóle to szczęście, że PUPa podchodzi do ludzi z sercem. Gdyby nie to – sprawa mogłaby się dla pana Stanisława inaczej skończyć. – O! – mówię. – To brzmi jak pogróżka! – To nie pogróżka – mówi kierownik – ale mamy notatkę, że ten pan źle się zachował podczas rejestracji. Notatki mi nie okazano. Za to zostałem pouczony, że jak o tym wszystkim napiszę, to wyrządzę straszną krzywdę pani Wiesławie Wojdzie – starszej inspektor wojewódzkiej – która jest bardzo solidną starszą panią i nie zasłużyła na to, żeby ją krzywdzić. A niby dlaczego ją krzywdzić? Panie urzędniczki! Wyście namąciły, a kto inny miałby za was beknąć? I skąd wiecie, że chcę krzywdzić starszą panią? Może ja wolę młodych chłopców? Spyta się ktoś, o co chodzi w tej całej sprawie. Niby o nic, bo pan Stanisław sam – bez pomocy PUPy – niezłą fuchę sobie już podłapał, bezrobotnym jak nie mógł być, tak nie może, więc skarżyć się nie ma o co. A my piszemy o tym dlatego, iż w historii pana Stasia, jak w lustereczku, widać jak niechlujnie pracują urzędy, jak są upierdliwe względem petentów i wyrozumiałe względem własnej indolencji. Jak niefrasobliwe w ustalaniu faktów, na podstawie których podejmują decyzje dotyczące ludzkich losów. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak uchronić raka od zawału " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz knebel " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak artyści robią wieś O nieudanym obcowaniu ludu ze sztuką wysoką, warsztatach srania w polu i pracy z ciałem na sianie. Za górami, za lasami, na malowniczym zadupiu tuż przy czeskiej granicy między Szklarską Porębą a Zgorzelcem leży wioszczyna o nazwie Wolimierz licząca około dwustu dusz. Ludzie żyli tu szczęśliwie niczym w wierszu Tadeusza Nowaka: od wiosennej orki po jesienne bronowanie. Ich szczęśliwość brała się z nieświadomości; nie wiedzieli nic o kosmicznej jaźni ani biodynamicznej ekokulturze, nie mówiąc o możliwości rozwijania ciała w przestrzeń. Żyliby nieświadomie do tej pory, gdyby nie to, że w 1991 r. "grupa aktorów-lalkarzy, w hippisowskich ciuchach, z dredami, tańcząc, paląc święte zioło zakochuje się w Wolimierzu, gdzie nie ma nawet asfaltu". Aktorzy osiedli we wsi, a w nieczynnej stacji kolejowej założyli eksperymentalny teatr o nazwie Klinika Lalek, a także Fundację na Rzecz Wspierania Kultur Alternatywnych i Ekologicznych, Instytut Przemiany Czasu w Przestrzeń, a nawet Międzyplanetarne Królestwo Sztuki. Wszystko po to, by rozwijać siebie, a w miejscowym ludzie obudzić artystyczno-ekologiczną duszę. Nieszczęście polega na tym, że po 12 latach wolimierzanie za cholerę nie łapią, o co w tym wszystkim chodzi, w artychach widzą zaś nie apostołów wyższej kultury, lecz pijaków, ćpunów, zboków i odmieńców. Pierwszy letni festiwal zrealizowaliśmy we współpracy z European Youth Forest Action – międzynarodową organizacją zajmującą się ekologicznym rozwojem naszej planety. W Wolimierzu odbył się Światowy Zlot Młodzieży Ekologicznej "Ecotopia ’95". Z całego świata przybyło wówczas około 500 osób, które przez trzy tygodnie tworzyły wzorcową ekoosadę. (...) W 1999 roku zorganizowaliśmy "Niedorzeczny Festiwal Dorzecza Bobru" – twórcze spotkanie okolicznych artystów. Dzięki nagrodzie Fundacji im. Stefana Batorego w konkursie "Na najlepsze projekty skierowane do społeczności wiejskich" w roku 2000 zorganizowaliśmy Festiwal Wiejskich Alternatywnych Społeczności.W 2001 roku odbył się w naszej Stacyjce Festiwal Global Ecovillage Network. Po raz pierwszy w Europie wschodniej spotkali się przedstawiciele wiosek ekologicznych z całego świata, by przez dwa tygodnie obradować na temat międzynarodowej współpracy i lokalnego rozwoju zrównoważonego. – Całą noc walili w bębny, darli się i włóczyli po wsi. Jeden leżał na środku drogi. W ostatniej chwili go zobaczyłem, mało co nie przejechałem traktorem – opowiada mieszkaniec Wolimierza. – Bronowałem pole, a tu nagle z krzaków wyłazi jakiś obcy i pyta mnie, czy go podwiozę do najbliższego miasta – dodaje drugi. – Panie, z nich tacy artyści jak z koziej dupy trąba. I niech pan naszych nazwisk nie podaje, bo oni jeżdżą w kilka samochodów po wsi. To jakaś mafia – stwierdza trzeci. W roku 2002 po raz pierwszy udało nam się zrealizować ideę Stacji czynnej non-stop przez całe lato. Prężne łódzkie środowisko alternatywne "Prokadencja", skupione wokół klubu "Forum Fabricum" postanowiło porzucić miasto na czas wakacji i współtworzyć z nami działania. (...) Jeden z uczestników workampu, członek łódzkiej grupy "Radykalna Manufaktura Metamorfozy Złomu" objawił się jako wielki talent w artystycznym spawaniu. W ciągu pobytu na stacji naprawił stary semafor i wykonał niezwykłe krzesło, które zo- stanie umieszczone na wysokości ok. 6 metrów na granitowym słupie. – Panie, po chuj stawiać krzesło na słupie? Mogliby ludziom meble w domach ponaprawiać, to by zyskali poważanie – rzuca refleksyjnie rdzenny wolimierzanin. Ogromny rower, dynamiczni aktorzy w maskach, muzyka na żywo, dzikie pola i lasy, po których niosło się echo bębnów i śmiechu. Pod sklepem, a zarazem koło kościoła w Wolimierzu, gdzie zwykle spotkać można jedynie kilku miejscowych pijaczków, w środku dnia odbyło się przedstawienie, które ściągnęło zarówno dzieci, jak i wiekowych starców. – Przyszli, narobili hałasu, to wyszliśmy popatrzeć, co się dzieje. Takie sztuki to moje dzieci na podwórku robią. Potem dowiedzieliśmy się, że zrobili tą szopkę, bo telewizja przyjechała. A pijemy przed sklepem za nasz, ciężko zarobiony pieniądz – wkurza się kolejny reprezentant lokalnej społeczności. W tym roku udało się nam zorganizować wspaniały festiwal techno oraz artystyczne warsztaty: żonglowania i plucia ogniem, pieczenia pizzy, ping-ponga, kręcenia dredów, grania na bębnach, kurs didżejów, a także zbiorowe wycieczki nad pobliskie jezioro Silver Busem. – W tym roku przegięli – mówi sołtys Wolimierza Ryszard Sosnowski. – Przez cztery doby od zmierzchu do świtu z rejonu nieczynnej stacji kolejowej dobiegał hałas, który uniemożliwiał sen osobom, mieszkającym nawet na drugim końcu wsi. Musieliśmy wezwać policję. Ponad pięciuset uczestników tej imprezy sterroryzowało wieś. Robili, co chcieli. – Obsrali cały teren wokół stacji, kradli kukurydzę z pola, jeden z lufką w gębie wlazł mi do stodoły i zasnął na sianie. Mógłby spalić gospodarstwo, ale pies był czujny – dodaje sąsiad. Każdy z uczestników Art. Lata mógł postawić swojego stracha na wróble i łąka przed Stacją zapełniła się kolorowymi stworami. (...) Istotnym elementem warsztatów była praca z ciałem. – Tak pracowali z ciałem, że moje dzieci rano, jak szły do sklepu, to widziały, jak para pierdoli się na środku łąki – oburza się wolimierzanka. – Mieliśmy dosyć. Zwołaliśmy zebranie mieszkańców, a wtedy okazało się, że szef tych aktorów sprzedał naszą świetlicę w prywatne ręce. Zebranie odbyło się na dworze – opowiada sołtys. – Ponad dziesięć lat temu teatr Klinika Lalek otrzymał od gminy nieodpłatnie w użytkowanie trzy budynki w Wolimierzu, w tym wiejską świetlicę – mówi burmistrz miasta i gminy Leśna Mirosław Markiewicz. – Wszystkie obiekty były w dobrym stanie. Lider teatru Klinika Lalek pan Wiktor Wiktorczyk zadeklarował, że w świetlicy zorganizuje cztery klasy szkoły podstawowej, naukę języka angielskiego, teatr dla dzieci, przychodnię lekarską i kurs wytwarzania wyrobów ze sznurków konopnych. Ponadto świetlicę miał udostępniać mieszkańcom wsi na zebrania. Jak się okazało, te deklaracje były utopią. Budynek został zdewastowany. Teraz pan Wiktorczyk sprzedał obiekt prywatnej osobie. Teoretycznie miał prawo, ale niesmak pozostał. – Kiedyś tam zajrzałam – relacjonuje mieszkanka wsi. – Na środku świetlicy paliło się ognisko, a oni siedzieli kręgiem. Ja już nie wiem, czy to sekta, czy co? Latem indiański ślub odprawiła szamanka Ule z Berlina. Rytuał odbył się według tradycji Słonecznego Niedźwiedzia. Para młodych przysięgała: "odtąd jesteśmy związani ze sobą, a jednak każde z nas z osobna jest wolne". – Pan Wiktorczyk sprzedał naszą świetlicę za – jak twierdził – 25 tysięcy złotych, które były mu potrzebne na wykupienie od PKP budynku nieczynnej stacji kolejowej – stwierdza sołtys. – Jak się dowiedziałem, stacja nadal jest własnoś-cią PKP, a władze miasta i gminy Leśna chcą ten obiekt odzyskać w zamian za dług, jaki kolej winna jest miastu. Pan Wiktorczyk jeździ po wsi Mercedesem, który do niedawna był własnością nabywcy świetlicy. Chciałem zapytać pana Wiktora Wiktorczyka, czy nie uważa przypadkiem, że po 12 latach eksperyment cywilizacyjno-artystyczno-ekologiczny prowadzony na żywym ciele społeczności Wolimierza spalił na panewce, a szmal z Fundacji Batorego, Fundacji Małych Ojczyzn i innych źródeł można byłoby wykorzystać bardziej efektywnie. Szef teatru Klinika Lalek był nieuchwytny niczym duch, który bieży, kędy chce. Pod domowym telefonem zastałem wreszcie małżonkę mistrza Jemiołkę Wiktorczyk. Powiedziała mi, żebym spadał, bo zewnętrzny świat to zło, a media kłamią. Wszystkie cytaty pochodzą z oficjalnej strony internetowej teatru Klinika Lalek. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " NIEwarto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Grzeb i sądź " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W polsatowskich "Informacjach" z braku innych tematów zajęli się Rokitą. Wymyślili, że odziedziczył nazwisko po chłopskim diable, który zamieszkuje w wierzbach. Przypominamy, że w czasach Millera wierzby miały obrosnąć gruszkami. Wszystkie zeżarł Rokita. * * * Szefowie polskich policjantów służących w Iraku załatwili dla nich kasę u Wuja Sama. Tak samo zresztą jak wojsko. Słowniki podają, że ktoś, kto z bronią w ręku walczy za cudze pieniądze w obronie interesów płacącego, nazywa się najemnikiem. Dlatego gołe pensje wypłacać mają jednak polscy podatnicy. * * * Dzięki TVN 24 wiemy, że jak prezydent Kwaśniewski odpoczywa w Juracie, to morze wokół jest zamknięte dla rybaków. Oficjalnie nazywa się to badaniem morskiego dna. Anatol Miller, rybak z Jastarni, nie może przez to zarabiać na życie. I też o to chodzi, żeby chociaż jakikolwiek Miller dostał w kość. * * * W "Graffiti" prezydencka Szymczycha powiedziała o nowym rzeczniku rządu, że nadeszła pora "by rzecznik był postacią mniej wyrazistą, a bardziej kompetentną". Na wieść o tym, że Tober był wyrazisty, konie z Janowa Podlaskiego dostały kolki ze śmiechu. * * * W TVN 24 "Raport" o polskich żołnierzach wylatujących do Iraku. Dziarscy żołnierze zapowiadają, że zostaną przyjęci życzliwie przez ludność iracką, wszak jadą jej z pomocą. Najważniejsze jest to, że nie jedziemy tam jako okupant. Jedziemy jako siły stabilizacyjne z misją pokojową – ogłasza pułkownik. Następny obraz: Oddział, gotuj broń! Ognia! – wrzeszczy ten sam pułkownik. Walka o pokój będzie długa i krwawa. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premier nie macany Dialog z kawiarni przed ośrodkiem w Łańsku: Pani, z rozmarzeniem spoglądając w wygwieżdżone niebo: – Spójrz, Kaziu, widać Duży Wóz. Pan, nie odrywając wzroku od kufla z piwem: – To na pewno Lancia. W demokracji władza miała być bliżej obywatela. Co z tego wyszło – wszyscy wiemy. Ale jest pewien postęp. Jak obywatel chce się poczuć blisko władzy, może sobie wykupić wczasy w rządowym ośrodku w Łańsku. 100 hektarów lasu na brzegu niedużego jeziora. Budynek główny, kilka mniejszych i parę jednorodzinnych domków nad jeziorem – ot, ośrodek jak każdy inny. Różnica jest tylko taka, że tu przeciętny obywatel obcuje bezpośrednio z elitą. Z tego niezwykłego przeznaczenia zwykłego ośrodka wynika wiele frapujących kontrastów. Młode kelnerki prezentują maniery godne pięciogwiazdkowych restauracji: "Czy zechcą państwo pozwolić, że już podam ciepłe danie?". Ale zgodnie ze starą FWP-owską tradycją do każdego posiłku podają herbatę w szklankach. Ponoć kiedyś kierownictwo ośrodka podjęło próbę przejścia na filiżanki, ale goście protestowali, bo lubią ten peerelowski sznyt. Kuchnia króluje tu raczej prosta – schab z kluskami śląskimi, smażona pierś z kurczaka – ale na każde z tych dań wykwintnie ocieka jakiś owoc południowy. Skądinąd ciekawe, po co kluski śląskie wyjmowali z wody, żeby teraz moczył je ananas. Pomieszczenie jadalni, wyposażone jak garaż w halogenowe oświetlenie, pomalowane jest na dość zaskakujące, choć – trzeba przyznać – dobrze dobrane kolory: szary, oliwka, zimna kawa. Modernistycznie ożywiają wnętrze tradycyjne żyrandole z poroża, jak w domku myśliwskim z epoki Cyrankiewicza. Dwa kieliszki wina do obiadu kosztują tyle, co pobyt w apartamencie z całodniowym wyżywieniem. Ciężkie, pluszowe meble w lepszych pokojach musiały kosztować wiele tysięcy, ale w łazienkach wybrani przez poprzednią ekipę wykonawcy remontu zapomnieli położyć fugi. Spomiędzy biało-różowych kafelków wyziera goły beton. W najdłuższy weekend nowoczesnej Europy Zwykli Obywatele spędzający czas w Łańsku mieli okazję poobcować z samym premierem, choć – powiedziałabym – raczej pośrednio. 1 maja, kiedy premier bawił jeszcze w ogrodach prezydenckich, po zacienionych wąskich alejkach ośrodka przemykały kolumny rządowych wozów. Dyskretnie – bo bez wycia syren, ale i tak można powiedzieć, że rzucały się w oczy: dwa wyposażone w policyjne światła na dachu Chryslery Voyagery, wielkie czarne BMW i skromnie zamykający pochód Fiat Tempra, w zwartym szyku dopierdalały setką, płosząc leśne zwierzęta i miejskie jamniki przywiezione tu przez Zwykłych Obywateli na wywczas. Kiedy któryś ze stałych bywalców ośrodka zapytał poufale – jak to bywa między władzą – czy nie mogliby zachowywać się trochę powściągliwiej, skoro nie mają jeszcze nikogo do chronienia, błyskotliwy oficer z BOR-u oświadczył pogodnie: "A, to dla festynu". Ano. Spostrzeżenie było o tyle trafne, że trudno zrozumieć, po co – lecąc na parodniowe wczasy helikopterem – Przywódca Narodu ciągnie za sobą cały park maszynowy ziemią. Zwłaszcza że nie planował urządzać wycieczek po okolicy. – Takie są przepisy – można usłyszeć w odpowiedzi. Nikt oczywiście nie dodaje, że przepis ów to uchwała Rady Ministrów, czyli jest to przywilej, który rząd przyznał sam sobie. Po terenie ośrodka przechadzali się dobrze zbudowani młodzi ludzie z giwerami w rączkach, dla niepoznaki chowając rączki w reklamówkach. Poza paradami samochodów i obstawy jedynym widomym dla obywateli znakiem obecności premiera między nimi były głośne przeloty rządowego helikoptera. W tę i we w tę, nad całym ośrodkiem, dwa razy na każde przybycie i odlot Leszka M., bo helikopter wysadzał go gdzieś niedaleko, ale stacjonował w Szymanach. Premier zachowywał się dyskretnie i powściągliwie. Tylko nieliczni dostą-pili zaszczytu ujrzenia go. Mieszkał bowiem na uboczu, w domku zwanym "stynka", do którego nie prowadzą żadne drogowskazy, ale ci, co powinni, i tak wiedzą, gdzie jest. Do stołówki nie chodził, na spacery się nie wybierał, dłoni nie ściskał, raz tylko pojawił się po zmierzchu na prywatnym ognisku zorganizowanym dla "wczasowiczów z uprawnieniami". Nie wolno przecież dopuścić, by obywatel za pieniądze mógł dotykać premiera, skoro mu nawet striptizerki w knajpie nie wolno. Zwykły obywatel mógł za to otrzeć się o innych, także znaczących, przedstawicieli elity władzy. Czasem, gdy Lanciami pomykali po ścieżkach zdecydowanie wolniej niż BOR i prawie niepostrzeżenie, a czasem nawet w bezpośrednim zetknięciu. Kiedy, będąc Zwykłym Obywatelem, powiesz "dzień dobry" reprezentantowi elity, który przechadza się dostojnie w otoczeniu rodziny, nie odpowie ci po prostu "dzień dobry". Odpowie ci tonem łaskawym, ale podkreślającym dystans: "pozdrawiamy, pozdrawiamy", czyniąc przy tym gest nieco podobny do papieskiego. Jeszcze parę lat temu główny budynek ośrodka, "Puszczę", krył zszarzały eternit. Dziś leży tam imponująca, gruba na pół metra, zbita strzecha. Mówią, że to słoma, która powychodziła z butów reprezentantom kolejnych elit przybywającym tu na wywczasy. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wolne miasto Warszawa Koniec dręczącego warszawskich kierowców WaPsurdu! Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia, IV Wydział Grodzki, postanowił umorzyć sprawę przeciwko Piotrowi Kłopotowskiemu obwinionemu przez Straż Miejską o parkowanie "w strefie płatnego parkowania" bez uiszczenia opłaty. To postanowienie jest krokiem milowym na drodze do pozbycia się ze stolicy firmy dręczącej kierowców drogimi opłatami, mandatami i blokadami na koło. Firmy, która z każdej stówy przychodu odprowadzała do kasy miasta zaledwie 23,4 zł. Firmy, która została wybrana przez radnych w sposób mało przejrzysty i podejrzany. Firmy, która podpisała z miastem umowę tak tajną jak najtajniejsze sekrety Mosadu. Firmy, która nie poddaje się miejskim kontrolom i ukrywa przed nimi dokumenty. Piotr Kłopotowski zaparkował swojego Merola w centrum przy ulicy Wilczej i ośmielił się nie zapłacić za parkowanie w automacie WaParku. Wniosek o ukaranie złożyła Straż Miejska, która z zadziwiającą rzetelnością dba o interesy prywatnej firmy WaPark. 21 lutego tego roku sąd rozpatrzył sprawę i orzekł, że Kłopotowski nie płacąc nie naruszył prawa. Tematem Waparku zajęliśmy się dogłębnie w "NIE" (nr 12/2002) w artykule "WaPsurd". Podałem wówczas dziesięć powodów, dla których nie powinniśmy płacić haraczu za parkowanie. Tak się składa, że w uzasadnieniu postanowienia w sprawie Piotra Kłopotowskiego padają podnoszone przez "NIE" argumenty. Świadczy to o wielkiej odwadze sędziego Adama Mitkiewicza, który przeciwstawił się bezprawiu i głupocie. Uzasadnienie postanowienia jest dla WaParku bezlitosne. Nie pozostawia żadnych wątpliwości, że waparkowcy nie mieli i nie mają prawa do jakichkolwiek opłat, a Straż Miejska nie może za ich brak karać mandatami i blokowaniem pojazdów. Sąd wyjaśnił, że nakładanie podatków i innych danin publicznych może nastąpić tylko w formie ustawy. Sąd nie uwzględnił w tym miejscu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który owszem potwierdził to, ale do 30 listopada zezwolił na bezprawne pobieranie haraczy. Zdaniem sędziego Mitkiewicza okoliczność ta nie ma znaczenia dla oceny prawnokarnej czynu zarzucanego obwinionemu. Sąd w swoim uzasadnieniu wykpił naciąganą interpretację Straży Miejskiej, jakoby kierowcy nie płacący popełniali wykroczenie z kodeksu drogowego nie stosując się do znaku informacyjnego "strefa płatnego parkowania". ... nie można uznać, że nie zastosowanie się do znaku informacyjnego, wypełnia znamiona wykroczenia z art. 92 par. 1 k.w. – stwierdził sędzia Adam Mitkiewicz. Brawo! O tym właśnie pisałem, wspominając, że zuchwale nie stosuję się do znaku informacyjnego Radio Maryja i żądam dla siebie surowej kary. Ustalmy fakty: * WaPark nie miał prawa pobierać haraczu za parkowanie. * Nie miał też prawa karać mandatami. * Straż Miejska bezprawnie wlepiała mandaty i zakładała blokady na koła. Czy my, wielokrotnie oszukani i naciągnięci przez WaPark kierowcy, walczący z zablokowanymi kołami, płacący nałożone bezprawnie mandaty, mamy prawo dochodzić swoich racji? Żądać zwrotu pobranych nienależnie pieniędzy? Zapewne zajmą się tym prawnicy. Jedno jest pewne: ja od dziś nie płacę WaParkowi ani złotówki, a gdy mi przyłożą mandatem, pójdę do sądu. Skutki spapranego prawa: Zeszłoroczna kontrola NIK wykazała, że płatne parkowanie zostało wprowadzone z naruszeniem prawa nie tylko w Warszawie. Działo się tak między innymi w: Płocku, Toruniu, Sopocie, Olsztynie, Zielonej Górze i Siedlcach. Radomski Zarząd Miasta musiał zwrócić kierowcom prawie 50 tys. zł po niekorzystnym dla radnych wyroku NSA. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miasto hasa na golasa Burmistrz może nierozsądnie wywalać pieniądze na lewo i prawo, byleby jego decyzje klepnęli radni. Może rujnować miasto, a i tak, jak ma w radzie większość, nie udaje się go odwołać i zastąpić kimś bardziej rozważnym. Tak stanowi prawo. Mieszkańcy Lędzin (woj. śląskie) mieli szczęście. Gdy szli do wyborów, nikt nic nie wiedział o bankructwie miasta. Wygrał ten, który odwiedził więcej domów, więcej osób przyjaźnie poklepał po plecach, ładniej się uśmiechał. O dziurze w kasie zrobiło się głośno dopiero wówczas, kiedy pracownicy Urzędu Miasta nie dostali wypłaty za listopad. – Nie wiedziałem, że jest tak źle. Nie wiedziałem, że jest tak źle – powtarza Władysław Trzciński, nowy burmistrz. – Ale proszę nie myśleć, że gdybym wiedział, to zrezygnowałbym z ubiegania się o stanowisko. Trzeba ratować miasto. Miasteczko bankrut Przy świeczkach nie da się pracować. Głupio by też wyglądało, gdyby urzędnicy ogrzewali się przy koksownikach. Tymczasem magistrat ma długi i wobec przedsiębiorstwa dostarczającego energię cieplną, i w zakładzie elektroenergetycznym. Wisi nawet firmie sprzedającej papier do faksów. Na początku grudnia na koncie Urzędu Miasta było niecałe 200 tys. zł. A do zapłaty na już – dziesięć razy więcej. Wśród zaległości były i drobiazgi, jak niecałe 50 zł za kserokopie map, i niezapłacony podatek dochodowy w wysokości 57 tys. zł. Jeszcze na tydzień przed gwiazdką burmistrz nie miał skąd wyłuskać kasy dla swoich pracowników. Po województwie poszła fama, że miasteczko zbankrutowało. Z końcem roku minął termin spłaty kredytów bankowych. 30 grudnia Lędziny powinny oddać ponad 20 tys. zł. Następnego dnia mijał termin spłaty 1,5 mln zł. – To nie wszystko. Wraz z długami spółki, która jest własnością gminy, zaległości Lędzin sięgają 4 milionów – twierdzi burmistrz Trzciński, który już rządził Lędzinami. Był pierwszym burmistrzem w kapitalistycznych dziejach Lędzin. Po nim na 8 lat stołek objął Mariusz Żołna. Radość ze zwycięstwa skończyła się w momencie wypłaty wynagrodzeń. Wtedy Trzciński dowiedział się, że miejskie konto zablokował komornik, który działał na wezwanie spółki Master zniecierpliwionej czekaniem na 207 tys. zł (nie licząc odsetek) należnych za składowanie śmieci na wysypisku. Później burmistrz Trzciński przeszedł bombardowanie całą serią szokujących wiadomości. Dowiedział się na przykład, że miejskiej spółce Partner miasto nie zapłaciło za zlecone remonty. Wyszło na jaw, że gmina ma długi nie tylko w urzędzie skarbowym, lecz także w ZUS. Żeby uchronić się przed kolejnymi przykrymi niespodziankami, burmistrz powrócił do peerelowskiego centralnego sterowania – każde pismo, które przychodzi do urzędu i z niego wychodzi, najpierw musi znaleźć się na jego biurku. Miło już było Lędziny są gminą od 1991 r., kiedy to przestały być dzielnicą Tychów. W miasteczku mieszka 16 tys. ludzi. Pod nosem mają fabrykę Fiat Auto Poland. Od drugiej strony miasteczka jest zjazd na Wschodnią Obwodnicę GOP (a to oznacza bezpośrednie połączenie drogowe z Warszawą, przejściami granicznymi ze Słowacją i Czechami oraz z autostradą Wrocław–Kraków). Na terenie gminy znajduje się kopalnia Ziemowit (działająca). O takim położeniu większość gmin w Polsce może tylko marzyć. Dlatego lędzinianie zaczęli walczyć o samodzielność, gdy tylko stało się to możliwe. Walkę prowadził obecny burmistrz – ten sam, który teraz załamuje ręce. Przed rokiem 1991 był wiceprzewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Tychach, po secesji Lędzin objął posadę burmistrza. – Kiedy odchodziłem, miasto miało 15 starych miliardów nadwyżki budżetowej – mówi. – To, co zaoszczędziłem, mój następca jedynie wydawał. Mariusz Żołna nie zaprzecza. Wydawał. Wybudował kryty basen, trzy urzędy pocztowe, parkingi, kanalizację. Stworzył duży Zakład Opieki Zdrowotnej. Miasto opłacało naukę swoich olimpijczyków w Anglii i Niemczech. Dzieciom z biednych rodzin kupowało podręczniki, studentom fundowało stypendium w wysokości 800 zł na semestr. Czy wydawał za dużo? Zawsze można dyskutować, czy nowa poczta jest potrzebna, czy nie. To zależy od punktu widzenia. – W pierwszych latach samorządu nie było kłopotów z pieniędzmi. Wtedy był inny problem: jak je mądrze wydawać – tłumaczy eksburmistrz. Nowy burmistrz nie zarzuca poprzednikowi, że wyrzucał pieniądze w błoto. Tylko, że wydawał pieniądze, których nie miał. Tuż przed wyborami wyremontowano jedną z ulic, a na innej wykonano kanalizację. Obie inwestycje były jak najbardziej potrzebne. Tyle że kosztowały 3 mln zł. Wirtualny budżet Kredyty, kredyty, kredyty. Za pomocą nowych pożyczek spłacano stare. Zdaniem Władysława Trzcińskiego na tym opierała się strategia Żołny. Swoje podejrzenia burmistrz opiera na analizie budżetu za 2002 r. – To jakaś fikcja – mówi Trzciński. Przypuszcza, że poprzednikowi potrzebny był taki budżet tylko po to, aby pokazywać go w bankach, w których Lędziny starały się o pożyczki. Na początku roku uchwalono, że dochody Lędzin mają wynieść 30,9 mln zł. Ta kwota wkrótce została skorygowana. Lędziny miały zarobić już tylko 26,1 mln. Rzeczywiste dochody są prawie o połowę niższe. – Jak można było zaplanować, że w 2002 roku dochody ze sprzedaży prawa własności nieruchomości wyniosą ponad 8 milionów złotych? Przecież w latach wcześniejszych były to sumy rzędu 100, 200 tysięcy – oburza się Trzciński. – Prowadziliśmy bardzo zaawansowane rozmowy z pewną firmą logistyczną zainteresowaną zakupem 30 hektarów ziemi. Gmina mogła zarobić kilka milionów i to uwzględniliśmy przy planowaniu budżetu. A potem, gdy firma niestety wycofała się, dokonaliśmy korekty budżetu. – Żołna uchyla rąbka tajemnicy. Jego zdaniem obecny burmistrz panikuje. Gdyby on (tzn. Żołna) był burmistrzem, wiedziałby, jak wyprowadzić gminę z dołka. Można hulać legalnie Władysław Trzciński rozgryzł swojego poprzednika. Pod koniec grudnia Lędziny miały otrzymać bardzo wysoką pożyczkę z Funduszu Ochrony Środowiska na budowę oczyszczalni ścieków. Pożyczka została wstrzymana ze względu na raban, jaki zrobił Trzciński. Gdyby siedział cicho, pieniądze trafiłyby na konto gminy i byłoby ich tyle, że spokojnie można by popłacić wszystkie długi. Banki nie robiłyby kłopotów w zaciąganiu kolejnych kredytów i tak by się zdobyło kasę na oczyszczalnię. A co potem? Kolejne kombinacje? Tego nie wie nikt. Ani obecny burmistrz, ani poprzedni. Nie wie również Regionalna Izba Obrachunkowa. Instytucja, która kontroluje finanse gmin. Teraz właśnie prowadzi kontrolę w Lędzinach. – To pierwszy tak drastyczny przypadek – mówi Dariusz Pluta, radca prawny RIO w Katowicach. Czy Lędziny mogą zbankrutować? Nie! Zgodnie z polskim prawem, jest to niemożliwe. Jeśli w gminie zapanuje chaos, to premier powołuje komisarza, który ma zaprowadzić porządek. Jednak zawieszenie legalnie wybranych władz gminy jest możliwe tylko w razie "powtarzających się rażących naruszeń prawa". Znaczy to, że nie wystarczy, by gminna władza łamała prawo. Musi to robić... nagminnie. I rażąco, czyli na przykład nie uchwalając budżetu. W Lędzinach do tego nie doszło. Poprzednie władze wydawały pieniądze zgodnie z prawem. I wydawały pro publico bono. Bo nikt nie zaprzeczy, że lepiej, by gówna płynęły podziemnym rurociągiem, niż trafiały do dziur wykopanych w ziemi. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak zabija Wyborcza W Polsce bohaterem się bywa. Tak samo jak Żydem. Można nim być i nagle przestać. Nawet niekoniecznie zależy to od polityki. W gospodarce rynkowej o wszystkim decyduje popyt. 7 kwietnia 1981 r. w Szczecinie doszło do tragicznego w skutkach pożaru. Sfajczył się Kombinat Gastronomiczny "Kaskada". Żywcem spłonęło 14 osób: ośmioro pracowników restauracji i sześcioro praktykantów. Ocalała tylko jedna osoba przebywająca wówczas w budynku: 19-letnia uczennica Zespołu Szkół Gastronomicznych – Alicja Ignacik. Pożar ten to jedno z największych nieszczęść, jakie dotknęły powojenny Stettin (nie licząc oczywiście bankructwa stoczni). Porównuje się go do wybuchu warszawskiej Rotundy. O pożarze i losach ocalałej dziewczyny nakręcono w zeszłym roku film, a przed miesiącem – w 2002 r. – szczeciński dodatek "Gazety Wyborczej" zamieścił wzruszający reportaż. Właśnie on skłonił mnie do tej relacji. Ala 27 kwietnia 1981 r. był w Szczecinie pięknym, słonecznym i ciepłym dniem (na podstawie "GW"). Tuż przed ósmą rano do najbardziej prestiżowej w mieście restauracji "Kaskada" przybiegła świeża i niewinna jak skowronek praktykantka Ala Ignacik. Skromna dziewczyna z prowincji szybko wskoczyła w fartuszek i czekając na przydział obowiązków usiadła z podręcznikiem w dłoni w jednej z sal restauracji. W pewnej chwili usłyszała okrzyk "pali się". Krzyczała wybiegająca z budynku sprzątaczka, pani Genowefa Bonter. Była 8.03, może 8.04... Kiedy uczennica Alicja usłyszała ten okrzyk, na korytarzach restauracji było już pełno dymu, szybko wdzierał się ogień. Zdała sobie sprawę, że jest sama i zdana tylko na siebie. Nie wiedziała, co zrobić. Intuicyjnie weszła na stół, z niego na parapet okna. Wybiła je kolanem i przeszła na wąski gzyms. Stała na nim trzymając się jakiegoś żelastwa, które nagrzewało się parząc jej dłonie. Przed budynkiem temperatura była tak wysoka, że wyginały się znaki uliczne. Wisiała tak kilkanaście metrów nad ziemią, gdy nagle zobaczyła tuż pod sobą młodzieńca. Stał w koszu wysięgnika samochodu ciężarowego i nie bacząc na dym i płomienie spokojnie namawiał ją, by podała mu rękę i zeskoczyła do kosza (wysięgnik wyżej nie sięgał). Posłuchała go i ocalała. Po zaliczeniu pogotowia zrozpaczoną i załamaną Alę czekała jeszcze "oficjałka". Następnego dnia w asyście prasy musiała wręczyć kwiaty swoim wybawcom. Na zamieszczonym w "Gazecie Wyborczej" zdjęciu stoi skromna dziewczyna ze swoimi wybawcami: Ryśkiem Malinowskim i nieżyjącym już Januszem Krzewińskim. Pani Alicja, czyli ówczesna Ala, nie chce wracać do tamtych wydarzeń, z szacunku wobec tej woli nie podajemy więc jej nowego nazwiska. Ma uraz. Jest szczęśliwa i szanuje cudem darowane jej życie. Miejsce po "Kaskadzie" stara się omijać... Tyle "Gazeta Wyborcza". Teraz ja. Janusz Chłopakiem, który ryzykując życiem wskoczył do kosza i "pojechał" ratować dziewczynę, był 26-letni wówczas dekarz Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej Janusz Krzewiński. W dniu pożaru w pracy zjawił się punktualnie, o siódmej. Słoneczko było wesołe, jego zaś męczył malutki kacyk. Poprzedniego dnia przy dźwiękach Armstronga i Perfectu zrobili z żoną po kilka gram. Ale było dobrze. Tego dnia miał z szefem Staśkiem Matusiakiem i Ryśkiem Malinowskim – kierowcą Stara z wysięgnikiem – zakładać rynny w budynku przy ul. Światowida. Z bazy wyjechali tuż przed ósmą. Wszyscy trzej siedzieli w szoferce. Nagle zobaczyli kłęby gęstego dymu. – Pewex się jara! – krzyknął Janusz i znacząco popatrzył na kolegów. Uśmiechnęli się na myśl o paru fantach i szybciuteńko pojechali w stronę dymu. Gdy już byli prawie na miejscu, zorientowali się, że to nie Pewex, tylko stojąca naprzeciwko "Kaskada". Ich samochód zatrzymał jakiś człowiek i wykrzyczał, że trzeba ratować dziewczynę w oknie na II piętrze. Rysiek został za kierownicą, Janusz wskoczył do kosza, Stasiek, pan Stanisław, pokierował wozem. Dalej było jak w "GW". Dodać najwyżej można, że temperatura była tak wysoka, że zaczął się topić lakier na samochodzie i kierowca odjeżdżał z rozłożonym jeszcze wysięgnikiem. Postawili dziewczynę i odjechali do roboty. Po drodze dogadali się, że żaden pary z gęby nie puści, bo kierownik by ich zabił, gdyby dowiedział się, że jadąc na robotę zboczyli z drogi. Po robocie wrócili do bazy, a tam wszyscy opowiadali o pożarze "Kaskady". Pan Stasiek się wygadał, ucinając jakąś fantastyczną opowieść słowami: "Wiem, dziewczynę żeśmy ściągali". Ale dalej była cisza. Janusz wrócił do domu, zjadł obiad i zabrał żonę z małym dzieckiem na spacer. Słowa kobiecie nie powiedział, żeby mu nie jęczała, że się znowu wychylił. Głupia sprawa, ale dopiero co wyszedł z kryminału. Gdy urodziło się im dziecko, było ciężko. Podpieprzył więc komuś wózek dziecięcy. Złodziejem nie był, kraść nie potrafił, kłamać też nie, to i wylądował w pace. Tajemnicy jego bohaterskiego czynu nie udało się przed starą ukryć. Następnego dnia z kumplami znowu montowali rynny, a gdy wrócili do bazy czekała już na nich prasa i dziewczyna, którą ocalili. Dzień później zdjęcie Janusza obiegło cały kraj. Żona Janusza nawet się go nie czepiała... Po kilku tygodniach jego firma świętowała 25-lecie. Przy okazji akademii nagrodzono bohaterów. Każdy dostał: – od PZU – 500 zł (niecała tygodniówka) minus podatek; – od "Solidarności" (był rok 1981) – plastikowy zegar ścienny; – od państwa – srebrny medal Za Ofiarność i Odwagę. Po uroczystości bohaterowie wypili na ławeczce po jednym piwie i rozeszli się każdy w swoją stronę. Janusz zabrał żonę i dziecko na lody, potem poszli kupić mu garnitur i krawat, na wypadek, gdyby znów został bohaterem, bo tego dnia występował w pożyczonym. Bohaterem więcej nie był, ale garnitur się przydał za rok, w sądzie. Latem 1982 r. wystartował do niego jakiś małolat. No to dostał kilka razy w twarz. Zamiast przyjąć ciosy z godnością, jako zasłużone, pokrzywdzony nie mógł sobie darować przyjemności zakapowania bohatera. Stan wojenny, pobicie... Czekał na sprawę. Któregoś dnia, co tu dużo gadać, nawalił się z kumplami i na urwanym filmie ukradł flaszkę wódki. Złapali go, oczywiście, bo co z niego za złodziej. No i porobiło się: karany wcześniej, kradzież w stanie wojennym, pobicie... Recydywa. Przegarował 9 lat: od dzwona do dzwona. Wyszedł w 1991 r. Żona czekała, ale świat się zmienił. Założył firmę usług budowlanych Jano-Service. Najpierw szło, potem się popsuło. Żonę i dorosłego syna odwiedzał, ale nie byli już razem, działalność firmy zawiesił. Gdzieś tak przed sześcioma laty spotkał znanego szczecińskiego wydawcę Maćka Wędzińskiego i zamieszkał w remon-towanym przez niego domu w Węgorniku. Zaprzyjaźnili się i Janusz został kimś w rodzaju "majordomusa". Przed rokiem, w 2001 r. autobus zabił najlepszego kumpla Janusza – Janka Niedźwiedzia. Potem telewizja podała, że Janusz też nie żyje. My Siedzimy tak sobie z Maćkiem i Januszem i gadamy o życiu. Słuchamy muzyki sprzed 20 lat, popijamy wódeczkę i uważamy, żeby "Wyborczej" nie uświnić, bo to dla Janusza pamiątka. – Jak o kimś napiszą, że zmarł, to ten człowiek długo żyje – pociesza Janusza gospodarz, Maciek. – No to ile ja pożyję, jak mnie już drugi raz chowają, osobno "Wyborcza", osobno telewizja, a żaden dziennikarz nie chce słyszeć, że żyję – śmieje się Januszek. – Już dwa razy byłem w urzędach sprawdzać, czy żyję. Żyję, ale widać do historii nie pasuję. – Miejsce po "Kaskadzie" omijasz? – pytam chcąc nawiązać do bohaterki "GW". – A czemu? – dziwi się Janusz. – Jest tam fajny ogródek piwny. Jak jestem w Szczecinie, to lubię tam zajść. Tylko koledzy na mój widok uciekają, jakby trupa zobaczyli. Garnitur przeżył, medal też. Jedynie plastikowy zegar od "Solidarności" z czasem szlag trafił. Zegar skonał wraz z mitem fundatora. Mit obdarowanego żyje dzięki uśmierceniu bohatera. Jest jak Wałęsa – jego pobohaterskie postępki nie pasowały do mitu. Fot. MACIEJ WĘDZIŇSKI Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tylko półgłówki opuszczają dniówki Dla zaplutych karłów rewolucji Poczułem przyjemne mrowienie w pupie oraz wzmożony ślinotok dzięki proletariackiemu humanizmowi zapisanemu w szarej masie kresomózgowia. Czucie pobudzone zostało w księgarni EMPiK widokiem "KALENDARZA ROBOTNICZEGO 2004"!!! Łoooooooooo!!! Zadzwoniłem do publiszera w Krakowie, którego nie wymienię z imienia – bo nie dawał łapówki za napisanie tego tekstu: – Skąd taka u Pana Szanownego diateza? – zapytałem. – Panie, "Kalendarz Robotniczy 2003" był najlepiej sprzedającym się kalendarzem w roku 2002, a teraz tego nadrukowaliśmy bardzo dużo, bo liczymy na sukces. – No ale skąd w Polsce robotnicy? – Nie! Nie! Robole nie! Robotników u nas jak na lekarstwo! Kupuje nas inteligencja! Studenci! Najwięcej sprzedajemy w kioskach na Jagiellonce i w Prusie przy Uniwersytecie w Warszawie. Żeby zatem dać widomy znak przynależności do ludzi mądrzejszych, kupiłem se "Kalendarz Robotniczy 2004". Merytorycznie składa się on z kalendarza zasadniczego. No wiecie – styczeń to January i imieniny Izydory obchodzone są drugiego w sobotę. Wartość zasadnicza tego proproletariackiego dzieła – wydanego zresztą przez właścicieli wydawnictwa o genezie powielaczowej bibuły – to socrealistyczne plakaty propagandowe z początku drugiej połowy XX w. Ta niewyrafinowana edycja ma jednak już w zamyśle wydawcy dostarczyć unikatowego wrażenia: przeżycia "przeszłości" w "przyszłości" (po angielsku wołają to: Post in the Future). Nabywca, przykładowo ja, przeżyje jutro to, co mój tatuś przeżył wczoraj. Pośmierduje "Matriksem", wybaczcie mi. Dodatkowym walorem tej publikacji jest możliwość analizowania wielkiej historii w kontekście małych, a z pozoru nieistotnych drobiazgów. Na przykład takim samym symptomem wielkości Rzymu starodawnego jest wrak Koloseum jak złom miedzianego garnka. Równie łatwo mniemać o kulturze, państwie i cywilizacji poznając naklejki wódczane jak analizując najskrytsze archiwa organizacji szpiegowskich. Na to, że Centralna Agencja Wywiadowcza trudziła się w latach zimnej wojny tam, gdzie nie trzeba, dam dowód opisując, co widzę. Strona tytułowa "Kalendarza Robotniczego 2004" to plakat Mieczysława Bermana "MILICJANT – TWÓJ PRZYJACIEL I OBROŇCA". Plakat ten widziała cenzura, zaakceptowała władza i co? Widzimy na nim milicjanta – ta większa postać! A cień jego jest jeszcze większy. Po cóż ten cień nie przydający plakatowi realizmu a sugerujący znaczenie, które trafnie oddał Mark Twain: każdy człowiek jest jak księżyc, ma swoją zacienioną stronę, której nie ujawniłby nikomu. Oczywiście człowiek patrzący na plakat tak tego nie przemyśli. Człowiek widzący cień czuje: coś tu jest nie w porządku. Do tego ten mały chłopiec, przyjaciel milicjanta, z ręką w kieszeni na szerokości rozporka. Jak patrząc na taką graficzną grafomanię miałbym mieć zaufanie do milicji? Styczeń 2004 r. przeżywać będę pod wezwaniem plakatu: "BĄDŹ CZUJNY WOBEC WROGA NARODU". Po pierwsze, odwoływanie się do narodu przez komunistę jest drastyczną polityczną niepoprawnością. Po drugie, jednak błąd na plakacie jest, bo wróg ulepiony został przez Pana Boga z gliny, ale nie nakrył go Bóg beretem z antenką! Wrogowie, co widać na licznych filmach dokumentalnych z tamtego okresu, chętnie nosili na głowach chusteczki do nosa zasupłane na rogach. Czerwiec będzie kolejnym miesiącem wartym przeżycia zgodnie z duchem kalendarza dla pseudoproletu. Adorować będę plakat Lecha Bagińskiego z 1952 r. zatytułowany: "Każdy wzorowy saper dumą naszej jednostki", nad którym widnieje napis "KAŻDY WZOROWY SAPER CHLUBĄ NASZEJ JEDNOSTKI". Propagandowy nonsens tkwi nie w tym, że saper trzyma niby-szuflę od śniegu i słuchawki od discmana na uszach. Chodzi przecież o to, że każdy saper jest wzorowy, bo pozostali polegli w służbie narodu. Władza ówczesna i propaganda chciała jednak saperów podzielić, prawdopodobnie biorąc pod uwagę stopień zapierdzenia kaleson – bo co innego? Mniej zapierdziane kalesony i dostawało się odznakę WZOROWY SAPER, na której widnieją pół zębatego koła, dwa kłosy i dwa tomahawki nawiązujące chyba do indiańskiej genealogii zawodu sapera. Lipiec też kroi się nieźle. Imieniny obchodzą w Polsce: Odon, Gotard, Estera, Ewalda, Edgar, Lukrecja, Witalis, Gwalbert, Ulryka, Benita, Marika, Lilia, Innocenty oraz Urban. Jeżeli miałoby się to okazać prawdą, to każdemu posiadającemu dowód z jednym z wymienionych imion, kto napisze do redakcji w tym czasie, prześlę kwiatek z powinszowaniem. Lipiec przebiegać będzie pod wspomnieniem grzechu sprzed 52 lat pod tytułem "BUDOWLE SOCJALIZMU NASZĄ DUMĄ". Hasło to zamieniane w praktykę przez następne dekady było przyczyną klęski ustroju. Socjalizm miał zaspokajać ludzkie potrzeby, a nie budować naszą dumę, która częściej – okazuje się – przeszkadza, niż pomaga. Dumą były kopalnie, koleje i huty, dzięki którym mieliśmy więcej stali wyprodukowanej na mieszkańca niż NRF (tak to wówczas brzmiało). Niebotyczny wskaźnik ucywilizowania – tyle że gówno z tego wynikało dla człowieka nie mogącego kupić wygodnych butów. Klęska centralnego planowania produkcji polegała na tym, że kopalnie wydobywały coraz więcej węgla, ten trzeba było przewieźć do hut, do czego potrzeba było coraz więcej wagonów, które były robione z coraz większej ilości wytapianej stali. Samonapędzający się paradoks. Coraz większy przemysł ciężki rozwijał się w jeszcze większy przemysł ciężki na potrzeby przemysłu ciężkiego. Była z tego tylko duma i pompatyczne zdjęcia w Kronice Filmowej. Absurd samopożerającego się i samonapędzającego przemysłu ciężkiego ekonomiści zaczęli dostrzegać dopiero u zmierzchu PRL. Dokładnie widać go jednak już na plakacie z 1952 r. Trzy potężne – jak groby faraonów – silosy nieznanego przeznaczenia. Dwa mniejsze bojlery, a do tego jakaś krwawa plątanina rur i w samym rogu leniuchująca klasa robotnicza pod flagami i transparentami. I po co były Amerykanom satelity szpiegowskie? Kolejny wytrysk niezrównoważonej umysłowo propagandy przeżyjemy we wrześniu: "ZSRR OBROŇCA POKOJU PRZYJACIEL DZIECI". Tadeusz Trepkowski, który wyemanował to dzieło plakatowe, wygłupiał się albo był głupi. Co ma obrońca od pokoju do przyjaciela i jak to się ma do dzieci? Dziś wyobraźnia nasuwa, że Związek Radziecki bronił przed ciekawskimi pokoju, w którym pedofil zaspokajał popęd. Najbardziej atrakcyjny w 2004 r. wydaje się dopiero niestety grudzień. Prawdziwy sen wariata po LSD: "KOMUNIZM TO WŁADZA RADZIECKA PLUS ELEKTRYFIKACJA". Dodałbym w tym samym tonie: Kapitalizm to kodeks handlowy razy masturbacja minus 22 proc. VAT. Imperializm natomiast to Pizza Hut w Słupsku minus onuca mojego dziadka z 1939 r. dzielone przez stosunek dolara do złotego. Zimna wojna to litr Jasia Wędrowniczka razy sinus litra Smirnoffa dodać zero litrów soku grejpfrutowego oraz jeden do minus trzeciej lodu. Generalnie kolosalnie wychodzi z tego prawda historyczna pewna jak prawo grawitacji i wyliczalna. Bezmózga kreatura ryła w kierownictwie słusznej idei pośród zastępów filozofów, więc przodujący ustrój zdechł. Wałęsa i Reagan byli do tego zupełnie niepotrzebni, chociaż pozornie grają oni role pierwszoplanowe przesłaniając sobą istotę zagadnienia. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bóg nie wierzy w Boga " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy Matka Boska Częstochowska nawiedziła województwo podkarpackie. Jest jeden trup i zagadka: proboszcz zabił czy raczej biskup i dlaczego sukienkowi dobrodzieje tak uciekali, że pozwolili skonać dziecku, które przejechali? 7 maja, wtorek 11-letnia Ania Betleja przykleja na oknach rodzinnego domu w Połomi wizerunki Matki Boskiej Częstochowskiej. Po 2 zł za sztukę. Dziecko było tego dnia dwa razy w miejscowym kościele. Połomia przygotowuje się do wielkiego święta. Pobocza drogi krajowej nr 9 z Rzeszowa do Barwinka migocą kolorowymi wstążkami i flagami w barwach narodowych i watykańskich. Przed piątą po południu samochód z kopią obrazu MB Częstochowskiej przyjeżdża do kościoła w Jaworniku. Zjechała duża grupa księży. Uroczysta msza. Dzieci przyjmują sakrament bierzmowania z rąk biskupa Edwarda Białogłowskiego. Kolację dla księży przygotowano w miejscowej szkole podstawowej. Usługują nauczycielki. Przed ósmą wieczorem pierwsi księża zaczynają opuszczać Jawornik w swoich samochodach. Ania rusza poboczem drogi po koleżankę. Razem miały iść do kościoła. Było jasno i ciepło. Chwilę później sąsiedzi słyszą głuchy trzask i kolejne dwa – cichsze – oraz odgłos szybko odjeżdżającego samochodu. Hamowania nie słyszał nikt. Ludzie wybiegają na drogę. Zatrzymują się samochody jadące od strony Rzeszowa. Dziewczynka umiera na drodze tuż obok swego domu. Tego dnia Episkopat Polski ogłasza, że wykroczenia drogowe są grzechem. Policja rozsyła komunikaty do prasy. 8 maja, środa W prosektorium strzyżowskiego szpitala przeprowa-dzono sekcję zwłok dziewczynki. Po trzeciej po południu do Komendy Powiatowej Policji w Strzyżowie zgłasza się 49-letni ksiądz Tadeusz Niziołek, proboszcz parafii w Nowej Wsi k. Czudca. Jest w sutannie. Od wypadku w Połomi minęło 20 godzin. Licząc od kolacji do ewentualnego pobrania krwi czas akuratny, żeby alkohol z niej zniknął. Ksiądz zeznaje, że to on przejechał dziecko. Twierdzi, że dziewczynka leżała na drodze i nie żyła. Uciekł z miejsca wypadku, ponieważ był w szoku. Oświadczył też, że w chwili wypadku był trzeźwy. Został zatrzymany. Seat Ibiza należący do księdza trafia do policyjnego garażu. 9 maja, czwartek Seata sprawdzają biegli z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Wieczorem ksiądz opuszcza areszt. Ma zarzut spowodowania wypadku i ucieczki z miejsca zdarzenia. W Połomi ludzie zastanawiają się, dlaczego ksiądz nie udzielił dziewczynce ostatniego namaszczenia i jak długo może trwać szok. W ludziach się gotuje. 10 maja, piątek Mieszkańcy Połomi biorą udział w pogrzebie Ani. Gnębi ich pytanie: skoro ksiądz "tylko" przejechał martwą dziewczynkę, to kto ją potrącił pierwszy? Zaczyna się układanie puzzli: kto co widział we wtorek. Po południu Matka Boska Częstochowska nawiedza Niebylec. Ksiądz Tadeusz ma już adwokata. 13 maja, poniedziałek "Super Nowości" cytują prokuratora Złotka: Wyniki sekcji zwłok wskazują, że dziewczynkę potrącił duży samochód – dostawczy, być może ciężarowy. Została uderzona w bok. Tymczasem oględziny pojazdu wykazują, że Seat rzeczywiście uderzył dziecko, kiedy leżało na jezdni. Są ślady na zderzaku, są też na podwoziu. – Szukamy dalej sprawcy wypadku. Przyznaję, że nie będzie to łatwe. Gazeta podaje również oficjalne stanowisko prokuratury: ksiądz przejechał martwą dziewczynkę. Zeznają świadkowie, głównie inni księża wracający z uroczystości w Jaworniku. 14 maja, wtorek Na nasze pytanie, kto przeprowadzał sekcję zwłok dziewczynki, prokurator Złotek odparł, że to tajemnica. Powiedział jedynie, że biegły z Krosna. Zdziwiło nas to, bo wiedzieliśmy już, że prokuratura zwracała się z tą sprawą do biegłego z Rzeszowa. Ustalamy uczestników sekcji: policyjny fotograf, prokuratorzy rejonowi J. Złotek i Z. Hus oraz biegły z Krosna i jego pomocnik. Od komendanta powiatowego policji w Strzyżowie Witolda Batora dowiadujemy się, że Seat księdza stoi w policyjnym garażu, ale aby go obejrzeć, trzeba mieć zgodę prokuratora. Jacek Złotek nie zgadza się. Kierujemy tę prośbę do Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Matka Boska wyjeżdża z kościoła w Wyżnem do Babicy. Dojechała szczęśliwie. Z apteki należącej do żony prokuratora Złotka w Niebylcu zdejmują transparent: "Witamy Cię Maryjo". 15 maja, środa "Chrystus (...) błogosławi jadącym samochodem, ale kary za grzechy nie ominą pijanych kierowców, którzy nadużywają wolności łamiąc prawo ludzkie". Prymas Józef Glemp na inauguracji IX Tygodnia Społecznego 23 maja 2002 (za PAP) Prokuratura Okręgowa informuje, że nie dostaniemy zgody na oględziny samochodu księdza. Poza tym sa-mochód jest w KW Policji w Rzeszowie. Tłumaczymy, że według nas stoi w Strzyżowie i wydaje się być kluczem do sprawy. Prokurator Kosior z okręgówki mówi, że musi ustalić, gdzie jest to auto. W komendzie policji w Strzyżowie dyżurny informuje, że nie ma komendanta. Dzwonimy do komendanta na komórkę: chcemy rozmawiać z policjantem prowadzącym sprawę. Komendant Bator mówi, że musi się skonsultować i prosi o telefon za 10 minut. O wyznaczonej godzinie w komórce komendanta włącza się poczta głosowa. Zastępca komendanta wojewódzkiego policji przyznaje, że samochód księdza jest zabezpieczony w Strzyżowie. Znajdujemy mężczyznę, który w feralny wtorek kilka minut po wypadku był na miejscu zdarzenia w Połomi. Kilka minut przed tragedią, włączając się do ruchu, na głównej drodze widział pędzącego z dużą szybkością przez Niebylec Seata Ibizę. Policja nie dotarła do tego faceta. Udaje nam się ustalić pewne fakty. Odbiegają nieco od wersji oficjalnej: 7 maja po uroczystościach w Jaworniku księża wyjeżdżali małymi grupami po kilka samochodów. Podczas kolacji był alkohol. Jedna z takich grup samochodów przemknęła przez Niebylec w kierunku niedalekiej Połomi tuż przed godziną 20 we wtorek. Aut było kilka. Po kilku minutach zdarzył się ten wypadek. Nie zatrzymał się żaden samochód z całej grupy księżowskich aut. Ustaliliśmy również, że na miejscu chwilę po zdarzeniu pojawił się samochód jadący w kierunku Rzeszowa. Auto zatrzymało się. Wysiadła z niego kobieta i podbiegła do leżącego w poprzek drogi dziecka. Ania miała wyczuwalny puls! To jest jeden z czterech świadków, którzy mogą potwierdzić, że nawet po tym, jak dziewczynkę przejechał ksiądz Tadeusz, Ania jeszcze żyła! My znaleźliśmy tego świadka bez kłopotu. Policja nie. Mężczyzna, który zatrzymał się na miejscu wypadku, też potwierdził, że dziecko żyło. Dzwonił po pomoc. Twierdzenia prokuratury, że ksiądz najechał na martwe już dziecko, wydają się nieprawdziwe, więc dziwne. Policyjne wiewiórki potwierdzają, że sprawa śmierdzi, i to bardzo. Ksiądz Tadeusz Niziołek jest wrabiany w sprawę, ponieważ Anię jako pierwszy potrącił ktoś znacznie ważniejszy w hierarchii kościelnej. Ktoś, kto jechał Polonezem Caro zielonym o odcieniu morskim. Zdaniem naszych wiewiórek, proboszcz z Nowej Wsi ma wziąć winę na siebie, ale nie będzie tego żałował. Oficjalnie policja szuka sprawcy bardzo energicznie. Obserwujemy. W Nowej Wsi do plebanii i ks. Niziołka podjeżdża Skoda Felicja bordo i znika w garażu. Wiemy z całą pewnością, że policja nie znalazła świadków, do których my dotarliśmy z łatwością. Nie zwróciła się o billingi rozmów telefonicznych księdza Tadeusza Niziołka z plebanii ani też z jego komórki. Nie wie więc, z kim się kontaktował ani też, kto do niego dzwonił przez 20 godzin od wypadku do zgłoszenia się na policję. Nie wie również, dlaczego ksiądz Tadeusz Niziołek tak długo zwlekał z wizytą w komendzie. Bez większych trudności udało nam się potwierdzić z całą pewnością, że ksiądz Tadeusz Niziołek następnego dnia po wypadku, w środę 8 maja od rana, spokojnie spowiadał w kościele w Babicy. Nie był więc w szoku, jak zeznawał policji. Mógł natomiast czekać na telefon, co ma dalej robić. Ustaliliśmy również, że feralnego wtorku, ok. godz. 20, główną drogą nie jechała żadna ciężarówka ani bus. Policja bez problemów mogła ustalić, kto podróżował w tym czasie samochodami jadącymi od Rzeszowa i przesłuchać podróżnych. Ustaliliśmy też, że ksiądz Niziołek i komendant powiatowy policji w Strzyżowie Witold Bator pochodzą z jednej miejscowości – Gwoźnicy. Najistotniejsze: zielonym Polonezem Caro o odcieniu morskim jeździł bez kierowcy biskup Edward Białogłowski. Kilka dni wcześniej ks. biskup był tym samochodem na pewnej imprezie raczej towarzyskiej. Też bez kierowcy. Wiemy również, że ks. biskup bierzmował dzieci w Jaworniku 7 maja, w dniu nawiedzenia Matki Boskiej Częstochowskiej. Odwiedził też ks. Stanisława Stęchłego, proboszcza z Niebylca. Proboszcz organizował imieniny. W systemie ewidencji pojazdów nie znaleźliśmy żadnego samochodu zarejestrowanego na nazwisko biskupa. Policyjne wiewiórki poinformowały, że to nic nadzwyczajnego. Zapytaliśmy komendanta policji w Strzyżowie, kto według policji faktycznie potrącił dziecko jako pierwszy i czy była to ciężarówka, jak chciał prokurator. Komendant Bator odparł, że nie i policja szuka obecnie samochodu osobowego. Raport techników z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie potwierdza wersję księdza Tadeusza, że najechał on na leżącą już dziewczynkę. 17 maja, piątek Akta sprawy są w Prokuraturze Okręgowej w Rzeszowie. Objęła nadzór nad sprawą. Dowiadujemy się w tej prokuraturze: z akt wcale nie wynika, że dziecko nie żyło przed tym, jak przejechał je ksiądz Seatem. Dowiadujemy się również, że najlepszy biegły sądowy patomorfolog w województwie oburzył się, że to nie on robił sekcję zwłok. Policyjne wiewiórki nieoficjalnie mówią, że wersja z Polonezem jest najbardziej prawdopodobna. Podczas mszy w Połomi ks. prałat Jan Kordas mówi, że na temat wypadku ludzie wygadują różne rzeczy, których nie są pewni. Sugeruje również, że to Ania była sprawczynią wypadku. W innych kościołach księża przestrzegają dzieci, aby uważnie wracały do domu, bo jak się zdarzy nieszczęście, znowu wrogie siły będą obwiniać księży. Ludzie wychodzą z kościołów, gwiżdżą. 20 maja, poniedziałek Komendant ze Strzyżowa Wiktor Bator jest na urlopie. Prokuratura Okręgowa pisze wytyczne i rano jeszcze nie wiadomo, czy sprawa wróci do Strzyżowa. Zastępca komendanta KPP w Strzyżowie komisarz Witold Wójcik informuje, że zgłaszają się kolejni świadkowie. Kuria milczy. Ksiądz Tadeusz Niziołek jest nieuchwytny, podobnie jak biskup. Na nasze pytanie, dlaczego nie sprawdzono billingów rozmów księdza Tadeusza, komendant odsyła nas do prokuratora. Prokurator Złotek twierdzi, że nie ma akt i faktycznie już nie prowadzi sprawy, choć dowiedział się o tym nieoficjalnie. Nas dziwi: dlaczego księdzu nie zadano prostego pytania. Kto jechał przed nim drogą krajową nr 9 w Połomi 7 maja ok. godz. 20. Musiał widzieć wypadek, skoro ludzie słyszeli najpierw trzask charakterystyczny dla uderzanego przez auto ciała, a po krótkiej chwili dwa głuche odgłosy – jak gdyby ciała najeżdżanego. Policja wie dużo o tej sprawie, ale nieoficjalnie. Oficjalnie szuka ducha i jak znamy życie, nigdy go nie znajdzie. To kolejna poszlaka, że trzeba badać, czy zabójcą jest być może biskup. BiaŁogŁowski Edward Eugeniusz, lat 57. Święcenia kapłańskie przyjął 17 czerwca 1972 r. Od 1987 r. biskup tytularny Pomarii i sufragan przemyski. Od 1992 r. sufragan rzeszowski. Członek Komisji Episkopatu ds. Powołań Duchownych, Ekumenizmu oraz Duszpasterstwa Turystycznego. W Kurii Diecezjalnej przewodniczący Wydziału Nauki Chrześcijańskiej, Komisji Liturgicznej, Komisji ds. Architektury i Sztuki Sakralnej. Członek Kolegium Konsultorów i Rady Kapłańskiej. Profesor propedautyki teologii w rzeszowskim Wyższym Seminarium Duchownym oraz wykładowca Filii UMCS w Rzeszowie. Doktor teologii dogmatycznej. "Biskupi Kościoła Katolickiego w III Rzeczpospolitej. Leksykon Biograficzny", Krzysztof Rafał Prokop, Kraków 1998 wyd. I. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dla ciebie bomba Czy żołnierz polski, drogi Czytelniku, służy do tego, żebyś czuł się w swoim kraju bezpiecznie? Gdzieżby. On służy do okupowania Iraku. Dolaszewo. Pipidówa tuż za Piłą. Pola, las, ładnie. Wymarzone miejsce na ekskluzywne osiedle domków jednorodzinnych. Pod koniec lat 90. właściciel gleby, wójt gminy Szydłowo, przeznaczył teren na osiedle Podkowa Leśna. W 2000 r. podczas wykopów pod fundamenty willi znaleziono metalową skrzynię. Kopią, patrzą – bomba. Obok następna. I następna. Arsenalik pozostawiony przez Niemców liczył trzy tysiące sztuk. Ewakuacja mieszkańców, zatrzymany ruch na pobliskiej drodze, saperzy, sprawdzanie terenu. "Jest bezpiecznie" – uspokoił wójt. Informację dostał od saperów. Dlaczego miał nie wierzyć? Saperzy mówili, że wszystko sprawdzali. Znacznie później okazało się, że mają sprzęt z 1945 r., który wykrywa bombki, pod warunkiem że leżą płyciutko, zagrzebane do 30 cm. Ale o tym już wójt nie rozgłaszał. 22 kwietnia tego roku na działce nr 426 koparka trafiła na kolejną bombkę. Nie ryła głęboko. Chodziło tylko o rozłożenie instalacji nawadniającej. Nie uszkodziła znaleziska, bo wtedy wszyscy przenieśliby się do Bozi. Tym razem bombka była lotnicza, odłamkowo-burząca. Po bliższym rozpoznaniu okazało się, że spoczywa w ziemi w towarzystwie 3799 koleżanek. Wszystkie ułożone na sztych łopaty. Znów skandal, ale trochę mniejszy, znów saperzy. Jak raz palił się położony za płotem las i strażacy słyszeli detonacje. Widać też jest naszpikowany bombami, które eksplodowały w wyniku wysokiej temperatury. Wójt Zdzisław Marciniak szefuje w Szydłowie od dawna, był tu naczelnikiem za PRL i nie lubi świecić oczami. Zaproponował, że gmina może kupić żołnierzom nowoczesny wykrywacz, taki co "widzi" do 120 cm. Ale usłyszał, że nie, bo armia jest teraz zajęta w Iraku. Wtedy wystosował pisma. Po pierwsze do Dowództwa Korpusu Zmechanizowanego w Bydgoszczy, bo Dolaszewo to ich teren. Generał dywizji Zbigniew Głowienka odpowiedział błyskawicznie, w pięć dni. Ponieważ "zakres zadań obejmujących oczyszczenie terenu z przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych wykracza poza zasady działania minerskich patroli", gmina musi za usługę zapłacić. Ale armia to nie podfruwajka, która czeka na byle skinienie, więc na wypadek, gdyby wójt sięgnął do kabzy, generał uprzejmie informuje, że nie jest zainteresowany zleceniem, bo ma dużo innej roboty. Wójt spłodził kolejną bumagę, tym razem do szefa MON Jerzego Szmajdzińskiego. Panie – chciał napisać – życia nie mam, ludziska boją się pierdnąć, nie mówiąc o posadzeniu pietruszki, zainwestowałem w stanicę harcerską nad jeziorem Zbiczno, żeby dzieciaki za półdarmo miały wakacje, kasy brakuje, zresztą usuwanie bomb nie należy do zadań własnych gminy. Po namyśle pismo skonstruował inaczej: W pobliżu działki, na której znaleziono niewypały znajdują się: stacja redukcyjna gazu, gazociąg wysokiego ciśnienia, zbiorniki wody pitnej, kolektor ciśnieniowy kanalizacji sanitarnej, przepompownia ścieków, droga Piła–Gorzów i budynki mieszkalne. Każdy skuma, że jeśli dojdzie do fajerwerków, bo tysiące bomb wybuchnie ludziom pod nogami, będzie duże widowisko. Prosił o dwie rzeczy: pośpiech i wskazanie jakiejkolwiek jednostki, która wybawi go opresji. Odpowiedź dotarła do Szydłowa po blisko dwóch miesiącach. Nagłówek: Sztab Generalny WP Generalny Zarząd Wsparcia. Podpis generał brygady Ryszard Lackner. Wójt o mało nie poleciał po piwo, kiedy przeczytał pierwsze zdania. Uprzejmie informuję – meldował generał – że znalezione niewypały i niewybuchy oraz inne przedmioty niebezpieczne usuwane są metodą interwencyjną siłami minerskich patroli rozminowania (...) Siły Zbrojne wydzielają kilkadziesiąt minerskich patroli rozminowania, które walczą z zardzewiałą śmiercią, niosąc pomoc społeczeństwu. Zasadnym jest nadmienić o niebagatelnych kosztach akcji oczyszczania kraju, które ponosi MON. W 2002 r. przekroczyły 26 mln zł. Na tym skończyły się dobre wiadomości. Armia musi zabrać niewypały, jeśli zostały znalezione, ale nie musi rozminowywać nie swoich terenów. Radź se pan sam – poradził generał. Jak jednak wójt ma znajdywać i wykopywać tysiące bomb? Mniej więcej w tym czasie na działce nr 426 znaleziono kolejne bomby. Zasobnikowe, rozłożyste, po 400 kg każda. Gość chciał posadzić drzewko, a tu masz. Ledwo wbił łopatę w ziemię, zgrzyt. Człowiek ma to do siebie, że się przyzwyczaja, więc tym razem sprzątnięto znalezisko bez pośpiechu. Obyło się też bez tabliczek "Uwaga, teren niebezpieczny" i odgrodzenia niewypałów. Oznaczył je właściciel działki, który zawiesił nad wykopaliskami czerwoną tasiemkę. Pierwszą partię bombek saperzy zabrali od razu, pozostałe leżały kilka dni, bo w jednostce nie było trotylu, aby wysadzić znalezisko. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dzika pobożność Ciemnogród atakuje! Groźnie i groteskowo. I chyba sprzecznie z prawem. 16 lutego Sylwester Chruszcz z Ligi Polskich Rodzin zażądał od dyrektorki warszawskiej galerii Zachęta Agnieszki Morawińskiej usunięcia z wystawy "W norweskim lesie. Norweska sztuka ostatniej dekady" dwóch prac Borre Larsena "Pomocna dłoń" oraz "Wybacz mi", gdyż obrażają one jego uczucia religijne. Chruszcz zagroził, że w razie niespełnienia jego życzenia zmuszony będzie złożyć w Prokuraturze Rejonowej w Warszawie wniosek o popełnieniu przestępstwa. Wszystko wskazuje na to, że czyn tego świątobliwego męża wyczerpuje znamiona przestępstwa określonego w art. 191 kodeksu karnego, gdzie stwierdza się m.in., iż kto stosuje groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. O tym, że w istocie mamy tu do czynienia z groźbą bezprawną, świadczy treść art. 115 § 12 rozdziału XIV k.k. "Objaśnienie wyrażeń ustawowych". Mówi się tam wprost, że bezprawna jest m.in. groźba spowodowania postępowania karnego. Nie każda oczywiście. Nie ma przestępstwa, gdy groźba ma jedynie na celu ochronę prawa naruszonego przestępstwem. Czy w tym wypadku chodziło o ochronę prawa? Dyrektorka galerii nie ugięła się przed szantażem i prac nie usunęła. Tłumaczyła, że norweski artysta nie chciał nikogo obrazić, a jego prace są tak niewinne, że aż wzruszające, gdyż odwołują się do prostej religijności i wiary w boską obecność w każdej chwili życia człowieka. Odczucia każdego z nas są sprawą indywidualną i tak subiektywną, że trudno na podstawie takiego zarzutu niszczyć wystawę – usprawiedliwiała się Morawińska. Niepotrzebnie – dodajmy – wbrew bowiem rozpowszechnianym przez rzeczników kruchty poglądom polski kodeks karny nie chroni "uczuć religijnych" Chruszcza ani nikogo innego, a za przestępstwo uznaje tylko taką ich obrazę, której ktoś dokonuje znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych. Żeby wypełnić znamiona przestępstwa, czyn musi więc mieć charakter znieważenia, a trudno sobie wyobrazić, by ktoś przy zdrowych zmysłach mógł za zniewagę uznać zawieszenie na ramionach boga-człowieka motka wełny w ciepłych kolorach. Według autorów komentarza do kodeksu karnego ze znieważeniem przedmiotu czci mamy do czynienia, wówczas gdy wypowiedź na jego temat ma charakter obelżywy lub gdy ktoś posługuje się wizerunkami uznanymi za święte w sposób im uwłaczający. Nie ma natomiast charakteru znieważenia wypowiedź lub zachowanie wyrażające negatywny stosunek do przedmiotu czci religijnej lub wykorzystujące ten przedmiot jako element kreacji artystycznej, jeżeli ze względu na formę nie zawiera elementów poniżających lub obelżywych. Takich elementów w figurkach Jezusa z "Norweskiego lasu" nie ma. Nie ma przestępstwa, jest za to groźba bezprawna. Sprawa ma ciąg dalszy. W poniedziałek 23 lutego Chruszcz spełnił swoją groźbę i złożył w prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie, którego nie było. Chruszcz doskonale o tym wie, ale skargę złożył. Można to odczytać jako szykanę polityczną wobec dyrektorki tej galerii i jako przestrogę pod adresem wszystkich innych galerii. Naszym zdaniem jego postępowanie wyczerpuje znamiona przestępstwa określonego w art. 238 k.k., który stanowi, że kto zawiadamia o przestępstwie organ powołany do ścigania wiedząc, że przestępstwa nie popełniono, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Większość prawników powie zapewne, że przepis ten dotyczy przypadków, gdy zawiadamia się o czynie, który w ogóle nie miał miejsca. Jednak interpretacja, w myśl której przepis ten powinien dotyczyć także tych, którzy dobrze wiedzą, że czyn popełniony, o którym zawiadamiają, nie jest przestępstwem, nie jest sprzeczna ani z treścią powołanego artykułu, ani z jego wykładnią zawartą w komentarzu do kodeksu karnego. Takie odczytanie art. 238 jest ponadto niezbędne do walki z rozpowszechnionym procederem ograniczania naszych konstytucyjnych praw poprzez instrumentalne wykorzystywanie wymiaru sprawiedliwości. Praktyki te wydają się szczególnie szkodliwe w Polsce, gdzie przyjął się konfucjański model relacji między władzą i obywatelem. Według tego chińskiego mędrca powinny one odzwierciedlać relacje w rodzinie – między ojcem jako jej głową i całą resztą. Symbolizujący władzę ojciec bywa wyrozumiały i dobroduszny albo karzący i surowy, i tylko od jego widzimisię zależy, co uzna za groźny występek, a co za czyn o znikomej szkodliwości lub wręcz pozbawiony znamion przestępstwa. W tym systemie zagrożony może się czuć każdy, na kim choć przez chwilę skupi się uwaga Temidy. Jej ślepota znaczy bowiem w Polsce co innego niż w państwach prawa. U nas karą staje się często samo podjęcie postępowania wyjaśniającego, a groźba złożenia zawiadomienia o przestępstwie może być (i faktycznie bywa) skuteczną szykaną mającą na celu realizację celów czysto politycznych. Klerykalna prawica dąży do ograniczenia naszych praw i wolności, a jej wrogiem numer jeden jest art. 73 konstytucji, który każdemu zapewnia wolność twórczości artystycznej i wolność korzystania z dóbr kultury. Czarni i czarniawi brzydzą się tymi swobodami i gotowi są niemal na wszystko, by nas ich pozbawić. W Bolesławcu na przykład, w wyniku ich presji, w lokalnym kinie zamiast kontrowersyjnej "Dogmy" wyświetlono "Prymasa". W Białymstoku interwencja radnej z LPR doprowadziła do zamknięcia wystawy "Pies w sztuce polskiej", a w Krakowie złożono doniesienie na członków norweskiej grupy Gorgoroth, którzy zapewne dwa razy się zastanowią, zanim przyjmą kolejne zaproszenie do naszego kraju. Przykłady można mnożyć, choć w większości przypadków skuteczne ingerencje odbywają się poufnie i wiadomości o nich nie docierają do opinii publicznej. W efekcie my nie przeczytamy pewnych książek i nie obejrzymy pewnych obrazów, filmów i sztuk teatralnych. Nie będziemy nawet wiedzieć, że istnieją. W Polsce prokuratorzy nie ścigają naruszeń konstytucji, jeśli jej przepisy nie są chronione przez konkretne artykuły kodeksu karnego. Tym, którzy chcą w pełni korzystać z należnych im praw, pozostaje droga cywilna. Zachęcamy do niej zatroskanych o los kraju obywateli. Niech ich energia przyczyni się do dobra publicznego. Najważniejsze jednak, by przebudzili się funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości i podjęli przewidziane prawem działania mające na celu ukrócenie szykan prowadzonych przez rzekomych obrońców moralności. Wszyscy wiemy, że nie chodzi im o żadne uczucia, lecz o władzę i narzucenie nam wszystkim wyznawanych przez nich dogmatów. Na razie sięgają po groźby i fałszywe lub bezpodstawne oskarżenia. Jeśli się nie przeciwstawimy, użyją środków, jakie dotąd znamy z doniesień prasowych ze świata, w którym z aborcją walczy się za pomocą bomb podkładanych pod kliniki ginekologiczne lub mordując wykonujących zabiegi lekarzy. Autor : Andrzej Dominiczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prawacy i naziole " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Towarzysz narcyz Czytelnik „NIE” wie, co się zdarzyło w miniony weekend. Ja piszę przed sobotą i niedzielą, wiem więc tylko, co ma się zdarzyć. Jestem głupszy od najgłupszego z Czytelników. Nie jest to zresztą sytuacja wyjątkowa. W weekend, który ja mam przed sobą, a Czytelnicy za sobą, Rada Krajowa SLD ma cofnąć rekomendację polityczną Leszkowi Millerowi i zażądać jego ustąpienia. Grupa Borowskiego zamierza ogłosić zarys programu nowej partii – Socjaldemokracji Polskiej. Niezależnie od tego, czy to się zdarzy, czy nie zdarzy lub co innego nastąpi, przebieg zeszłego tygodnia wykazał, że politycy – zajęci swoimi sprawami, rachubami i rozmowami – zupełnie zapomnieli, po co oni w ogóle istnieją. Inicjatywa grupy Borowskiego pobudziła także zmowy różnych grup drugorzędnych polityków lewicy. Grupa posłów SLD, którzy po raz pierwszy zasiadają w parlamencie, stworzyła jakieś porozumienie przeciwstawne władzom swej partii i klubu oraz grupie Borowskiego także. Domyślać się możemy, że debiutanci są przeciw wysłużonym politykom i chcieliby sami nabrać znaczenia, a że nie mogą osiągnąć tego w pojedynkę, awansować pragną gromadnie. W imię czego się zmawiają, co nowego proponują wyborcom, co ich łączy poza niezasiedzeniem w Sejmie, dlaczego zmawiają się pierwszokadencyjni, a nie rudzi, niscy czy łysi – nie zostało to narodowi objawione. Pani poseł Sylwia Pusz kojarzona z nową socjaldemokracją skrzykuje dla odmiany 30-latków z SLD, gdyż uważa, że nadszedł czas dla młodych. Młodzi uważają ją za starą i wysłużoną jako paprotka, a wyborcy nie dowiadują się, czego ona dla nich chce. Jawne jest tylko, czego chce dla siebie. Pragnie otóż władzy i znaczenia, ale nie zabiega o to u wyborców. Swoje bezprogramowe frakcje tworzą też inni. Borowski i jego grupa zmawiali się między sobą, a też rozmawiali z innymi politykami SLD. Żaden z nich nie odzywał się jednak przez tydzień do opinii publicznej w interesujących ją sprawach, np. służby zdrowia czy Iraku. Może „borówki” coś chcą zmienić w państwie, w kraju i działać na rzecz tego czegoś. Tworzą jednak wrażenie, że dopiero między sobą uzgadniają, w imię czego właściwie chcą się oddzielić, jak to uzasadnić i co zapowiedzieć. Wymyślą, uzgodnią, dorobią powody do czynów, to o tym ogłoszą. Przewodniczący SLD Janik i jego towarzysze apelowali o jedność. W imię czego? Co ona da wyborcom? Przypuszczalnie po prostu przyjemniej jest tonąć w większym gronie, tak jak tonięto na „Titaniku”, niż topić się w kajaku. Wyborcy SLD w każdym razie nie dowiadują się od Janika, jak im ta jedność miała posłużyć. Poszczególni politycy w większości wahają się teraz, wyczekują – może gdzieś przystąpią, może nie. Czytelne jest to tylko, że patrzą, jakie ulokowanie dla nich samych będzie korzystne. Kiedy już podejmą decyzję, dopasują do niej swoje przekonania. Ferment w SLD miał wykazać, że lewica jest wciąż potrzebna części społeczeństwa i będzie ją reprezentować lepiej niż dotychczas. Stwarza zaś wrażenie czegoś wręcz przeciwnego. Politycy pragnęli zaznaczyć wreszcie swoją służebność – demonstrują zaś to, że zajęci są samymi sobą i swymi indywidualnymi (wątpliwymi) karierami. W tygodniu, który minął, upadający premier udawał, że nadal rządzi, jak gdyby nigdy nic. Kwaśniewski, rodziciel socjaldemokracji i jedyny dziś ogólnie uznawany arbiter lewicy, podróżował po Bliskim Wschodzie. Po jaką cholerę – nie wiadomo. Chyba po to, żeby nie być obecnym w kraju. Burza w SLD, zamiast więc odrodzić społeczną wiarę w lewicę, dostarcza nowych dowodów jej zbędności. Mnożyły się objawy klubowo-salonowego zainteresowania samą sobą. Próby zrobienia potem lepszego wrażenia mogą więc okazać się spóźnione. Cóż bowiem z tego, że np. Wiesław Kaczmarek raczej został w SLD, żeby objąć tekę w nowym rządzie, skoro nikt z publiczności nie wie, co będziemy mieli z tego że został lub że się przeniesie do „borówek”. Albo w ogóle z czegokolwiek. Tak zwane społeczeństwo od dawna odnosi wrażenie, że politycy są mu zbędni (i nawzajem). Stanowią pasożytniczy klan zajmujący się zupełnie czymś innym niż to, co przejmuje ludność. Zarazem interesy zbiorowe musi ktoś reprezentować. Bez tego obejść się nie można, skoro powszechne zgromadzenie plemienne Polaków jest nie do zwołania. W takiej sytuacji lud nabiera chęci do gwałtownej zamiany całej politycznej elity na nową. Posłuch zyskuje Lepper i Kaczyński, którzy głoszą takie hasła. Teraz lewica jest do golenia, ale niech się nie cieszy ani prawica, ani Lepper. Już stoją w kolejce, a ona zaczęła się posuwać. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Berlusconi się obroni Gdyby Michnik nie pogonił Rywina i nie wybuchła afera, za parę lat Polska przypominałaby kraj zjadaczy makaronu. Walka dwóch gigantów mass mediów – premiera Silvia Berlusconiego (właściciela połowy telewizji i prasy włoskiej) z Carlo de Benedettim (właścicielem drugiej połowy rynku prasowego), która toczy się przed sądem, ukazuje sprzedajność wszystkich i wszystkiego. Rzymski Trybunał był nazywany "Portem we mgle". Sprawy sądowe rozstrzygały się nie na sali rozpraw, lecz na imprezkach wśród przyjaciół – we wspaniałych apartamentach, w willach oraz na jachtach. Tam załatwiało się wyroki – reszta była już tylko przedstawieniem. Papuga zapuszkowana Po 8 latach trwania – w sposób zaskakujący wszystkich – zakończył się teraz we Włoszech najgłośniejszy proces zwany "IMI-SIR, lodo Mondadori", w którym trzej adwokaci obecnego premiera byli oskarżeni o korupcję przedstawicieli prawa. Pierwszym wielkim oskarżonym był sam Silvio Berlusconi, ale po latach jego sprawa uległa przedawnieniu. Na ławie zostały tylko papugi premiera, sędziowie i osoby towarzyszące. Gdy w 2001 r. opisywaliśmy dość szczegółowo afery włoskiego magnata TV, wróżyliśmy, że papugom też się uda... Tymczasem 29 maja 2002 r. sąd w Mediolanie skazał w pierwszej instancji: Cezarego Previti (na 11 lat), Attilio Pacifico (11 lat), Giovanniego Acamporę (5 lat i 6 miesięcy) – a także sędziów Vittoria Mettę (13 lat) i Renato Squillante (8 lat i 6 miesięcy) oraz syna i wdowę po biznesmenie Rovellim (6 i 4 lata). Previti & Co czekają teraz na wyrok sądu apelacyjnego i kasację. Mają nadzieję, że sprawiedliwości stanie się zadość. Przeraża ich nie tyle więzienie, ile odszkodowanie dla IMI, de Benedettiego i państwa włoskiego oraz koszty sądowe, na zapłacenie których skazał ich sąd – łącznie 900 milionów euro! Miliardowe łapówki IMI-SIR. Afera pod tą nazwą należała do największych przekrętów w skali światowej. W 1982 r. należące do Rovelliego przedsiębiorstwo petrochemiczne SIR pozwało przed sąd Włoski Instytut Nieruchomości (IMI) za niedotrzymanie umowy i zażądało odszkodowania w wysokości 500 mld lirów. W 1993 r. sąd kasacyjny przyznał odszkodowanie spadkobiercom zmarłego Rovelliego, które w międzyczasie z odsetkami urosło prawie do 1000 mld! 300 mld poszło dla fiskusa, a 66 mld lirów (blisko 33 mln euro!) do kieszeni papug i sędziego Squillante. Lodo Mondadori. W 1990 r. odbył się przewód sądowy rozstrzygający spór między biznesmenami de Benedettim i Formentonem o kontrolę finansową największego włoskiego wydawnictwa Mondadori. Wygrał de Benedetti (właściciel dziennika "La Repubblica"), a Berlusconi stracił prezesostwo. Rok później wyrok został anulowany i wydawnictwo przeszło w ręce grupy Fininvest. Załatwieniem sprawy zajął się sędzia Metta. Tym razem łapówka do podziału z papugami była skromna – 3 mld lirów (ok. 1,5 mln euro). W tym przypadku korupcja została uznana za zwykłą. Czerwone togi Cezary Previti – uznany za mózg afer ła-pówkarskich – był szczególnym oskarżonym. Najbardziej zaufany człowiek Berlusconiego i jego osobisty przyjaciel, minister obrony w pierwszym rządzie oraz senator berluscońskiej partii Forza Italia. Sposoby, którymi próbowano zatrzymać proces Previtiego, opisywały najpoważniejsze gazety – sprawę śledził z uwagą np. "Financial Times". Afera rozpoczęła się od zeznań kobiety, która uczestniczyła w imprezach, podczas których otwarcie rozmawiało się o łapówkach. Gdy jej zeznania opublikowały dzienniki "La Repubblica" i "L’Espresso", wszystkie gazety Berlusconiego zrobiły z niej mitomankę. Środki masowego przekazu należące do grupy Fininvest rozpoczęły regularny atak na Trybunał w Mediolanie, oskarżając sędziów i prokuratorów o to, że poprzez procesy chcą pokonać włoską prawicę oraz jej lidera. Gdy Previti został przyciśnięty do muru, bo prokuratorzy dobrali się do jego kont w Szwajcarii, adwokat tłumaczył się, że pieniądze zarobił wykonując zawód adwokata, a ukrył je za granicą, żeby nie płacić podatków. Obrońcy Previtiego próbowali siedem razy przenieść proces do Perugii, gdzie klimat byłby bardziej im sprzyjający. Były minister skorzystał też z nowej ustawy o "uzasadnionym podejrzeniu stronniczości sędziów", zaskarżając "czerwonych prokuratorów" przed Trybunałem Konstytucyjnym. Najwyższy organ uznał jednak, że są oni całkowicie niezależni. Dyktatura sędziów Po ogłoszeniu wyroku skazującego polityka-łapówkarza włoska prawica ruszyła do obronnego ataku. Nasza demokracja jest poważnie chora i obywatele tracą zaufanie do wymiaru sprawiedliwości – deklarował przedstawiciel berluscońskiej partii – Bondi. Jestem ofiarą prześladowań upolitycznionych sędziów, którzy chcą wykorzystać mnie jako instrument puczu. Wszystkie dowody zostały wyciągnięte jak królik z kapelusza – obstawał przy swoim Previti. Był to wyrok ukartowany z góry – stwierdził prawicowy minister sprawiedliwości Castelli zapowiadając dochodzenie w mediolańskiej prokuraturze. Premier Silvio Berlusconi solidaryzował się ze swoim oddanym adwokatem i w jego obronie opublikował list na łamach dziennika "Il Foglio" należącego do swojej żony. Pisał w nim, że we Włoszech panuje dyktatura sędziów oraz tych, którzy za nimi stoją, i że czas z tym skończyć dokonując reformy wymiaru sprawiedliwości i przywracając deputowanym immunitet parlamentarny. (Włochy i Portugalia są jedynymi krajami w UE, w których immunitet parlamentarny nie chroni deputowanych. W Italii został on uchylony po aferach korupcyjnych rządu socjalisty Craxiego). To brzydka sprawa dla Silvia Berlusconiego, który widząc niebezpieczeństwo w tym procesie, zaprasza do reformy wymiaru sprawiedliwości w interesie całego kraju – to znaczy w swoim własnym interesie – pisała "La Repubblica", której właściciel także ma w tym wszystkim własny, gruby interes. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gospoś Osoby: ksiądz Piotruś, proboszcz parafii pod wezwaniem św. Michała Archanioła w Targowej Górce Maciuś, osobisty gospoś wielebnego chór parafian. Miejsce akcji: Targowa Górka (jakieś 50 km od Poznania), dawniej miasto, teraz wieś, ale duża. Scena I – W zeszłym roku była wojna. O zamykanie trumien przed pochówkiem. Proboszcz chciał, żeby zamykać, a wioska, żeby zostawiać otwarte. – Zdzisław siedzi w jedynym barze w Targowej Górce. I nie lubi piwa. Lubi wódkę. Jak lubi, to pije. Pamięć ma dobrą, poczet wszystkich powojennych proboszczów w Targowej Górce recytuje jak zdrowaśkę. – Ale postawilim na swoim i jak kto chce, to trumna przed pogrzebem jest otwarta i z nieboszczykiem można się pożegnać jak należy. A jak kto sobie nie życzy, to zamykają pudło i koniec. – Z otwieraniem trumny nie jest tak hop siup – włącza się bufetowa. – Przed jednym pogrzebem była otwarta i zmarlakowi muchy z nosa wyleciały. A kto chce takie widoki oglądać? Tadziu nie lubi wódki. Lubi piwo. Wrócił z roboty, a w robocie spocił się, to i pić mu się chce. Stoi koło sklepu. Pije i sika. Sika i pije. A w przerwach mówi. – Z zamykaniem trumien było tak. Maciuś, ten co z proboszczem mieszka, powiedział: – "A skończcieże już wreszcie z tym otwieraniem trumien! Misiu jest potem taki roztrzęsiony!". Misiu to niby proboszcz. No i Misiu chciał nam potem trumny zamykać. Ale nie dalim się. – No, fakt. U księdza mieszka Maciuś. Ale na pedała to on mi nie wygląda. Wychlać lubi i czerwony na twarzy jest. Jak wypije, to i czasem wysika się w krzakach. To swój chłop, a nie jakiś tam zboczeniec. Zresztą prześcieradłem to ja nie jestem. A i ksiądz Piotruś najgorszy nie jest. Był kiedyś taki proboszcz w Targowej Górce, co pół wsi wydymał. Znaczy kobiety grzmocił. Jak go do innej parafii mieli przenosić, to baby do biskupa pojechały i prosiły, żeby został. Ale moja nie pojechała, bo bym zabił – rozmyśla na głos Zdzisław. Scena II – Ja tam chodzę do kościoła, a nie do księdza – obwieszcza Rysiu. Jest ciepło, więc z gołym, owłosionym torsem łazi po wsi bez specjalnego celu. – Proboszcz kiedyś u stolarza zamówił stół. Stolarz swoje zrobił, a wtedy Maciuś do niego: "E tam stół. Jak z proboszczem sypialnię robiliśmy, to dopiero były przeżycia!". Co to miało znaczyć, to nie na mój rozum jest. Wiem tyle, że Maciuś księdzu gotuje, sprząta... A czy coś więcej, to cholera jedna wie. Nikt ich nigdy nie przyłapał na takich sprawach. W cieniu krzewów, przy stole, zasiada większe towarzystwo. – Co robi Maciuś u proboszcza? Niech pan Paetza zapyta. Mi się język rozwiązuje dopiero gdzieś po szóstym, siódmym piwie. A piję dopiero trzecie – oznajmia uczestnik biesiady. Scena III – Zgorszenia u nas specjalnego nie ma – pan Waldzio prowadzi rower, bo tak jest bezpieczniej, a on kaskaderem nie jest i ryzykować nie ma zamiaru. Idzie tak sobie zygzakiem i martwi się, że sklep zamkną, nim dotrze. – Jak mamy się gorszyć, gdy Paetz i inni, co są na świeczniku, takie rzeczy wyprawiają? Przykład idzie z góry. A tu, w Targowej Górce, proboszcz nie jest najgorszy. Na innego nie zasługujemy. Czasem się ordynarnie odezwie do człowieka... Ale do tego to my już przywykli. O nim i o Maciusiu słyszałem co nieco, zaprzeczyć się nie da. Niedaleko szkoły jest fryzjer. Któregoś dnia pojawił się tam Maciuś. Chciał włosy przefarbować. Ale farby, jakiej sobie zażyczył, fryzjerka nie miała. Ksiądz Piotruś wsiadł do auta i dawaj gazu do Poznania. W dwie godziny był z powrotem. Księży gospoś sobie pięknie włosy przekolorował. A potem wioska przez kilka niedzieli jadowicie gadała, jak to ksiądz potrafi pomóc w potrzebie bliźniemu. No i co? Ano nic – w oczy księdzu niczego nikt nie powie. Tylko za plecami. Na imprezach komunijnych, imieninach... Wtedy wszyscy mówią, że proboszcz z gosposiem mieszka. Że to wstyd dla wioski. Jak wytrzeźwieją, to o zgorszeniu nikt nie myśli, tylko kombinuje, gdzie by tu klina przyjąć. Epilog W Polsce tylko w 1/3 seminariów kandydaci na księży badani są przez psychologów. Watykan niby chce, żeby takie testowanie psychiki było obowiązkowe, ale na razie nie podjął jeszcze konkretnych decyzji i znając ociężałość tej instytucji nie należy się spodziewać, że nastąpi to "przed końcem czasów". Polska pod względem liczby powołań od lat znajduje się w światowej czołówce. Z informacji podanych przez Katolicką Agencję Informacyjną wynika jednak, że maleje w naszym kraju społeczny prestiż zawodu księdza. Zdaniem księdza Marka Drzewieckiego, duszpasterza ds. powołań, ksiądz, który umie cieszyć się ludźmi i mądrze ich kochać, prędzej czy później zdobędzie sobie życzliwość i szacunek parafian. Więc kocha mądrze. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jedziesz - wypij " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rada od parady Przed wyborami SLD obiecywał tańsze państwo. Mamy propozycję oszczędności: skasować Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Na początku lat 90. Rada podzieliła między nadawców tak zwany eter. Dziś ma niewiele do roboty. Monitoruje programy radiowe i telewizyjne, a gdy nadawcy wygasa koncesja, Rada decyduje, czy ją przedłużyć. Kontroluje i poucza Według Konstytucji, KRRiTV jest organem kontrolnym. Wydając koncesje, pełni jednak funkcje wykonawcze, co należy do rządu. Rzecznik praw obywatelskich zauważył ostatnio, że abonament radiowo-telewizyjny, o którym decyduje Rada, to podatek, a podatki może nakładać ustawą tylko parlament. KRRiTV jest urzędem, który pełni funkcje cenzorskie, czego zakazuje Konstytucja. W dodatku czyni to niekonsekwentnie, co wynika z mętnych przepisów. Ustawa o radiofonii i telewizji z 1992 r., wielokrotnie nowelizowana, zakazuje nadawcom propagowania działań sprzecznych z prawem. Nie wolno np. godzić w polską rację stanu. Kto ma definiować rację stanu? Krajowa Rada – stosunkiem głosów 5:4? Media elektroniczne nie mogą propagować "postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym", mają za to szanować "zwłaszcza chrześcijański system wartości". Urzędowego preferowania WC nie da się pogodzić z konstytucyjną zasadą bezstronności państwa w sprawach światopoglądowych oraz równouprawnienia wyznań. Ustawowy jest zakaz emitowania programów zagrażających fizycznemu, psychicznemu lub moralnemu rozwojowi niepełnoletnich. Nominacja polityczna czyni z członków Rady specjalistów w dziedzinie pedagogiki, a kołtuńskie poglądy przewodniczącego Rady Juliusza Brauna uzyskują sankcję urzędową. Ustawa, a w ślad za nią KRRiTV, przyjmują, że jeśli szczyle sterczą przed ekranem od szóstej rano do jedenastej w nocy, więc i dorośli muszą wtedy oglądać wyłącznie familijną papkę. Dopiero potem wolno oglądać reklamy piwa przerywane audycjami. Karze i grozi W ciągu 9 lat istnienia Rada nałożyła na nadawców 12 kar. W tym np. 200 tys. zł za "Gladiatorów", 100 tys. za film "Psychopata", 50 tys. za erotyk "Mężczyzna, który patrzy". Rekordową karę 300 tys. zł łupnęła telewizji TVN za program "Big Brother Bitwa" – "za lansowanie swobody obyczajowej i zachowań oderwanych od uczuć", czyli igraszki Frytki i Kena w wannie. Ukarani nadawcy odwołują się do sądu, procesy zaś ciągną się latami. Dlatego Rada idzie na ugodę z medialnymi przestępcami, negocjując obniżenie kary np. o połowę. Ostatnio jednak wygrała proces ze stacją TV 4, ukaraną 100 tys. zł za wyemitowanie ambitnego filmu Spike’a Lee "Tropikalna gorączka" nagrodzonego przez jury ekumeniczne w Cannes. Zachęcony tym wyrokiem i podjudzany przez katoprawicę Braun zapowiada, że teraz dopiero posypią się kary. Według nowego projektu ustawy – po milion złotych od nadawcy. Co zaś może zrobić Rada, jeśli publiczne media nierzetelnie informują lub nie zapewniają partiom politycznym równego dostępu do anteny? Grozić paluszkiem – i nic więcej, bo za to nie ma sankcji. Ustawodawca miał obsesję erotyczną i zaraził nią niektórych członków Rady. Dzieli i rządzi 9 członków Rady ma pensje podsekretarzy stanu (9781 zł), przewodniczący zaś kasuje ponad 10 tys. zł. Dygnitarzy tych obsługuje 144 pracowników. Rada tuczy Episkopat Polski, wynajmując odeń lokal o powierzchni 1781,3 mkw., za który płaci 1 659 790 zł rocznie. Rada wydaje pieniądze podatników na spędy zwane konferencjami czy szkoleniami, których plonem są takie na przykład idiotyczne złote myśli: "Wraz z załamaniem się instytucji panoptycznych, kruszą się też ich ostatnie już placówki i odnogi", "Obecność przemocy w stosunkach międzyosobowych i intymnych jest możliwa tylko dzięki ponowoczesnym mechanizmom adiaforyzującym", "Żyjemy w świecie symulakrów", "Specyficzne formy gwałtu rodzą się z prywatyzacji, deregulacji i decentralizacji procesów tożsamościowych" ("Przemoc–telewizja–społeczeństwo", konferencja z 7 marca 2002 r.). Stosując ręczne sterowanie Rada ciągle wywołuje afery i konflikty. Kiedyś pozbawiła pracy wielu dziennikarzy RMF FM, likwidując regionalne rozszycia reklamowe i programy informacyjne tej stacji. Ostatnio nie przedłużyła koncesji dla krakowskiego radia Blue FM i Twojego Radia z Wałbrzycha, co spowodowało uzasadnione protesty. Tak powstaje pole do podejrzeń, że kojarzona z lewicą większość w Radzie chce zniszczyć stacje związane z RMF FM i Agorą, że zamiast kryteriów wyłącznie merytorycznych stosuje czytelne gierki polityczne. Dopóki istnieje ten urząd, ciągle pojawia się pokusa, żeby zwiększać jego władzę nad mediami. Projekt nowelizacji ustawy radiowo-telewizyjnej, który wywołał gigantyczną awanturę przewiduje m.in., by Rada mogła w każdej chwili odebrać nadawcy koncesję. Czy orły SLD wierzą, że obecny stosunek sił 5:4 w Radzie utrzyma się wiecznie? Gdy proporcje się odwrócą, będziemy szlochać, że Rada ingeruje w sprawy programowe, stosuje cenzurę obyczajową, szantażuje finansowo nadawców i popiera obrzydliwych neopampersów. Po co zresztą ten cały urząd kagańcowy, skoro poza kontrolą Rady kwitnie rynek telewizji satelitarnej i kablowej. Abonenci Cyfry Plus mają do wyboru 523 kanały, których, o zgrozo, nie monitoruje żaden urząd. Postęp multimedialny zespala zaś telewizje z Internetem. Niech więc częstotliwości rozdziela w systemie przetargów Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty, przesadnej koncentracji kapitału przeciwdziała Urząd Ochrony Kon-kurencji i Konsumentów, o rozwój dzieci troszczą się rodzice dając im grzechotkę zamiast pilota. A nadawca, który narusza prawo, niech odpowiada przed sądem – jak każdy. Za parę lat będziemy zmieniać Konstytucję, gdyż wejście do strefy euro czyni zbędnym istnienie Rady Polityki Pieniężnej. Skreślmy przy okazji KRRiTV! Niech o tym, która stacja przetrwa, decydują odbiorcy, a nie politycy. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Proboszcz wielojajeczny Niezbyt mile wypadło powitanie nowego proboszcza w parafii farnej w Rogoźnie. Ks. Jana Kasztelana i biskupa Grzegorza Balcerka obrzucono jajkami i wulgarnymi okrzykami. Potem próbowano zakłócić przebieg mszy, a księżom towarzyszącym ks. Kasztelanowi poprzebijano opony w samochodach. Idzie o to, że wielu parafian jest niezadowolonych z przybycia do parafii ks. Kasztelana, o którym dotarły niepochlebne opinie z Potulic, gdzie był poprzednio proboszczem. Niektórzy parafianie próbowali wpłynąć wcześniej na arcybiskupa Gądeckiego, by zmienił decyzję – ale bezskutecznie. Nauki słuchania mas udzielono posługując się jajkami drugiej świeżości. Ksiądz z żoną Ponad 400 par bawiło się w Tczewie na ślubie Janusza Meissera, pastora Kościoła zielonoświątkowego. Oto przyjemności, których pozbawia ludzi katolicyzm. W podróż poślubną młode pastorostwo ma wyjechać do Egiptu. Pieniądze na wycieczkę zebrali wierni. Oto przykrości, przed którymi katolicyzm chroni wiernych. Księża się zbroją Ksiądz Stanisław Dudek, proboszcz w Bokinach (gmina Łapy), otrzymał pozwolenie na noszenie broni – po wcześniejszym zdaniu egzaminów, m.in. na strzelnicy. Ksiądz boi się parafian, którzy doprowadzili do odwołania go z probostwa. Parafianie zarzucali księdzu obojętność na sprawy parafii, ubliżanie im, stawianie wygórowanych żądań finansowych, rozwiązanie rady parafialnej. Po półrocznych zmaganiach dopięli swego i biskup z Łomży Stanisław Stefanek podjął decyzję o przeniesieniu księdza do innej parafii. Przeniesienie ma nastąpić latem. Do tego czasu ma dojeżdżać ksiądz z Łap. Sytuacja pozostała jednak napięta – stąd wniosek proboszcza o pozwolenie na broń. Bojąc się ostrzału parafianie z Bokin wysłali nawet petycję do policji, by nie wydawała proboszczowi pozwolenia na broń. Policja wolała ryzyko uzbrojenia księdza. Zły figluje Niepokojące wieści nadchodzą ze Szczecina, gdzie w jednym z bloków przy ul. Komuny Paryskiej grasuje Zły. Szczególnie agresywny jest w mieszkaniu państwa B. W nocy dusi domowników, zrzuca z łóżek, przesuwa sprzęty, hałasuje w kuchni. Mieszkańcy zwrócili się o pomoc do policji i Kurii Metropolitalnej. Policja, jak to policja, przysłała dzielnicową i nic. Na wysokości zadania stanął Kościół, lecz każdorazowe poświęcenie mieszkania powodowało zdwojone ataki Złego. W mieszkaniu odprawione więc zostaną egzorcyzmy, które załatwią Złego i unieruchomią lokatorów i sprzęty. Majakowski i dwóch arcybiskupów W Poznaniu część obecnej ul. Majakowskiego ma otrzymać nowych patronów: arcybiskupów Antoniego Baraniaka i Walentego Dymka. Ich ulice znajdą się w pobliżu ulic Jana Pawła 2, kardynała Hlonda, kardynała Wyszyńskiego i innych hierarchów kościelnych. Jeśli biskupi nadal będą umierać, trzeba będzie rozbudować Poznań. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Papuga pana Boga " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tajemnice spodni Wyklęty powstań ludu ziemi! Amerykanie – jak wiadomo – we wszystkim są najlepsi na świecie. Jednak w dziedzinie wynalazczości często przechodzą samych siebie. Wyhodowali np. kury nioski bez skrzydeł – po to, aby zajmowały mniej miejsca w klatce. Dobra nioska znosi jedno jajko na dobę. Stosując sztuczne oświetlenie można skracać czas nocy i z dwóch dób naturalnych uczynić trzy sztuczne. Dzięki temu amerykańska kura znosi 1,5 jajka na dobę słoneczną. Kury trzymane są w klatkach, karmione i oprzątane jak jakie lordówny. Ich jedynym zadaniem jest żreć, srać i znosić jajka. Jajka idą na sprzedaż, a guano – na nawóz i na dodatek do paszy, bo za pierwszym razem część składników pokarmowych nie jest wystarczająco strawiona. Dzięki tym zabiegom kury produkują więcej pieniędzy, bo w biznesie nie tyle o jajka chodzi, ile o zysk. Kura tyle ma zysku, co w pysku, a farmer tyle, ile mu wypracuje jej dupa. Nioska a szwaczka Szwaczka od kury różni się wyglądem. W zakresie sterowalności wykazuje do niej pewne podobieństwo. Stosując odpowiedni reżim i system organizacyjny można wydusić ze szwaczki większą wydajność pracy. W Łodzi działa firma VF Polska Sp. z o.o. wchodząca w skład amerykańskiej korporacji VF Corporation. Produkuje m.in. Wranglery i inne markowe dżinsy. Jej szwalnia mieści się w budynku po byłej chlubie budowniczych socjalizmu Fabryce Bistona, obecnie wynajmowanym od włoskiej firmy Merloni. Tak się bowiem porobiło, że znowu ulice są wprawdzie nasze, ale kamienice – na przykład – włoskie. Podobno Amerykanie założyli tę fabrykę po to, aby dać zatrudnienie łódzkim szwaczkom, których za komuny ciągle było mało, a za demokracji jest w nadmiarze. Ja w to, co prawda, nie wierzę, bo w biznesie na ogół nie o szwaczki chodzi, lecz o to, co się z nich da wydusić. W każdym razie prawdy zawsze są dwie, a trzecia leży pośrodku. Prawda pierwsza Pracujemy w systemie dwuzmianowym. Jest duża hala bez okien. Nie ma klimatyzacji. Latem temperatura jest tak wysoka, że można się we własnym pocie utopić. Dużo się pyli od tkanin, a pod sufitem są tylko dwa wywietrzniki. Zimą jest bardzo zimno, bo ogrzewanie, które jest, nie wystarcza. Normy wydajnościowe są niesamowite. Wśród pracowników krąży powiedzenie, że to jest obóz pracy. Wykonanie 100 proc. normy jest w ogóle niemożliwe. Kierownictwo firmy to wie i samo przyjmuje wykonanie 50 proc. jako 100 proc. Powyżej tych 50 proc. są dodatkowe pieniądze. Normy są obliczone na sekundy, więc nie ma mowy o tym, żeby głowę obrócić gdzieś w bok, tylko trzeba jechać i jechać, bo to są tysiące sztuk w ciągu 8 godzin. Ludzie pracują jak automaty; automaty też tam są, ale generalnie pracownicy są automatami. Tam się traci tożsamość, bo ma pan przydzielony numer i czuje się człowiek jak numer. Nazwiska nasze też znają, ale liczy się tylko numer. Jeśli chodzi o warunki BHP, to B (bezpieczeństwo) jest bez zarzutu, natomiast H (higiena) – lepiej nie mówić. Latem kobiety często mdleją. Po krótkim odpoczynku w pokoju socjalnym muszą wracać do pracy. Nie dość, że w sali jest bardzo duży hałas od maszyn, wózków i żelazek, to jeszcze są włączone megafony, przez które bez przerwy podawane są różne komunikaty. Po jakimś czasie tak od tego dudni w głowie, że nie można wytrzymać. Przerwy są dwie: 10 i 15 minut – jedna jest bezpłatna. Mało kto z nich korzysta, bo każdy chce w tym czasie zarobić. Poza tym, jeśli się ktoś spóźni po przerwie, to od razu jest wzywany przez megafon. Kierownictwo urzęduje w oszklonym kiosku, skąd wszystko widać. Na sali są instruktorzy, czyli nadzorcy. Oni niby mają za zadanie organizować nam pracę, ale to im się nie udaje. Na ogół jest taki chaos, że w ogóle nie wiadomo, kto co szyje i dlaczego. Za każde uchybienie można być wezwanym do pokoju instruktorów i otrzymać reprymendę podniesionym, aroganckim głosem. Wiadomo też, że w każdej chwili mogą obciąć premię; szczególnie za jakość. Przy tym tempie pracy szwaczka nie ma możliwości sprawdzić, czy coś źle wykonała. Przed przyjęciem do pracy przechodzi się test sprawnościowy. Na kartoniku z kółkami wystukuje się kropki na czas. Kto zapełni zbyt mało kółek, ten do pracy się nie nadaje. Żeby móc tu pracować, trzeba być bardzo zdrowym i bardzo odpornym psychicznie. Między pracownikami nie ma żadnej więzi koleżeńskiej. Jest tylko rywalizacja, bo gdy się ma jakieś względy u szefostwa, to można dostać lepszą pracę i trochę więcej zarobić. To nie jest praca, do której idzie się chętnie. Tam nawet sobie nie mówimy dzień dobry. Dawniej pensje były wysokie, jak na łódzkie realia. Teraz bardzo spadły, bo systematycznie zabierają nam premie. Jak były przestoje, to można było zarobić jakieś 500 zł miesięcznie na rękę. Gdy nie ma przestojów, no to 800 do 1000 zł. To zależy od rodzaju wykonywanej operacji technologicznej. Prawda druga Rozmawiam z dyrektorem naczelnym fabryki Dorotą Szczepańską. Przez telefon, bo do zakładu nie mogę być wpuszczony. Dlaczego? Nie wpuszczają tam nikogo, ponieważ obowiązuje tajemnica handlowo-marketingowa i technologiczna. Tajne portki (sic!). Pani dyrektor mogłaby mnie przyjąć najwyżej w swoim gabinecie, ale po co? Słucham więc: – To, co panu ktoś opowiedział o firmie, to w większej części nieprawda. Jestem tym zdumiona i zaskoczona. Chciałabym sprostować niektóre informacje. Od pracowników wymagamy tylko czterech rzeczy: wysokiej jakości, wydajności, dyscypliny i minimalizacji absencji. Normy ustalamy sami – średnia wydajność szwalni wynosi 96,5 proc. Zakład przechodził testy na hałas, oświetlenie, wentylację itp. Hala produkcyjna rzeczywiście nie ma okien, ale na wszelkie odstępstwa od norm BHP mamy zgodę odpowiednich władz. Mieliśmy kontrolę ze strony władz naszej korporacji i uzyskaliśmy nagrodę za wysoki poziom bezpieczeństwa pracy. Państwowa Inspekcja Pracy urządziła wycieczkę swoich pracowników do naszego zakładu pod hasłem „Jak powinno wyglądać stanowisko pracy”. Działamy w trosce o zmniejszenie bezrobocia w regionie łódzkim. Zatrudniamy 1400 osób, w tym 650 w szwalni. Szwaczka zarabia u nas około 2200 zł brutto miesięcznie. Jest to średnia płaca, więc mogą być odchylenia. Jestem zdumiona stwierdzeniem, że pracownicy źle się u nas czują. – Słyszałem o planach wybudowania nowego zakładu. Czy hala szwalni będzie z oknami? – pytam. – Ależ oczywiście! Czy wyobraża sobie pan, że w dzisiejszych czasach uzyskalibyśmy pozwolenie na halę bez okien? No, nie wyobrażam sobie, ale polski urzędnik, na ogół pozbawiony wyobraźni, może zezwolić na rozwiązania całkiem niewyobrażalne. Chętnie z tego korzystają zagraniczni biznesmeni. Na koniec rozmowy pani dyrektor życzy sobie autoryzacji. Proszę bardzo. Prawda trzecia Jaki jest procent prawdy w każdej z tych prawd? Próbuję to ustalić. Jedynym organem mogącym wydać zgodę na szwalnię bez okien jest okręgowy inspektor sanitarny, który musi jeszcze mieć opinię okręgowego inspektora pracy. Sprawdzam. Zgody takiej nie było. Pytam, czy była wycieczka inspektorów pracy? Nie. Pani dyrektor wyjaśnia, że się pomyliła. To była wycieczka z sanepidu. Sanepid zaprzecza. Aha, przypomina sobie pani dyrektor, to były uczennice z Zespołu Szkół Medycznych Nr 1 w Łodzi. – Wie pan, może coś takiego było, ale to chyba w ramach praktyk z paniami z sanepidu; w każdym razie nie pod takim hasłem, że niby najlepsze stanowiska pracy. A w ogóle to ten kierunek kształcenia już u nas nie istnieje – mówi dyrektor szkół medycznych. Dalej nie pytam i nie sprawdzam. Może się okazać, że była to wycieczka babć klozetowych pod hasłem „Jak powinna wyglądać toaleta we wzorowym zakładzie pracy”. Pan Janusz Grodzki, zastępca wojewódzkiego inspektora pracy, zapewnia: – Na każdy sygnał reagujemy kontrolą, za którą idą konkretne polecenia. Gdyby te szwaczki poskarżyły się u nas, to byłaby na pewno odpowiednia reakcja z naszej strony. Kontrole losowe nie są w stanie wszystkiego wyłowić. Generalnie jest tak, że zgodę na sztuczne oświetlenie wydaje się wtedy, gdy uzasadnia to technologia, np. przy produkcji towarów spożywczych. Na szwalnie takiej zgody nie wydajemy, bo jest to praca dokładna. To wymaga dobrego oświetlenia i nie występują tu okoliczności, które usprawiedliwiałyby wydanie takiej decyzji. Inspektor Rogowski dodaje: – Gdyby była taka zgoda, to dalibyśmy warunek stworzenia odpowiedniego mikroklimatu, a z tego, co pan mówi, wynika, że go nie zapewniono. W świetle polskiego prawa szwalnia powinna mieć zgodę na pracę w takich warunkach. Wiem, że tej zgody nie uzyskała. Jeśli pani dyrektor twierdzi, że ją ma, to niech pokaże. Pani dyrektor nie pokazała, bo nie miała co pokazać. Ja z kolei nie jestem adwokatem szwaczek z VF Polska Sp. z o.o. Mogą się bronić same składając skargi, zakładając związki zawodowe itp. Nie robią tego, bo są zastraszone. Bo jest bezrobocie, a trzeba jakoś utrzymać rodzinę. W rozmowach z fachowcami padają słowa: mobbing, stres, ale także słowa o bezradności władz, gdy poszczególne normy czynników szkodliwych nie są przekroczone. To działa kompleksowo. Wszystko pojedynczo może być w normie, a rezultat taki, że zwariować można. Jeśli do tego dochodzi presja psychiczna, to na pewno jest mobbing, ale nie ma na to w Polsce odpowiednich uregulowań prawnych. Taka szwaczka może poważnie zapaść na zdrowiu i co wtedy? Podatnik będzie łożył na jej rentę inwalidzką. Firma jest w porządku, bo norm nie przekroczyła. 80 proc. produkcji VF Polska idzie na eksport. Za granicą osiągany jest zysk. W Polsce pozostają straty związane z nieludzką eksploatacją siły roboczej. I o to właśnie chodzi zagranicznym inwestorom. To jest właśnie biznes! Dalsze, dość pokrętne wyjaśnienia pani dyrektor, dotyczące systemu wynagradzania i traktowania pracowników z należnym im szacunkiem – między bajki kładę. Nic się nie potwierdza z tego, co mi pani dyrektor mówi lub pisze. Gdzie sprawdzić, tam fałsz. No i ta tajemnica handlowo-marketingowo-technologiczna. Mógłbym ją zdradzić konkurencji, a kilkadziesiąt uczennic z Zespołu Szkół Medycznych Nr 1 w Łodzi nie?! Wiem teraz jedno: ilekroć będę wpychał dupę w obcisłe wranglery, to pomyślę o szwaczce, która może zemdlała wszywając zamek do mojego rozporka. Pani dyrektor oczywiście zaprzeczy. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Siedzą i jedzą Więźniów mamy zaradnych jak ten góral, który stwierdził, że zawsze sobie poradzi i glistą zawiązał but, gdy sznurówka mu pękła. Więzienia mamy przepełnione jak autobusy w godzinach szczytu, a tu jeszcze dwadzieścia kilka tysięcy skazańców oczekuje na wolne prycze. Trzeba tę armię rzezimieszków różnego kalibru gdzieś upchać i nakarmić, na co brakuje pieniędzy. Bez oglądania się na ministerialny budżet, który gwarantuje im dzienną stawkę żywieniową w wysokości 4,20 zł dla dorosłych osobników i 4,60 zł dla młodocianych, co sprytniejsi garownicy wymyślili patent na darmowe dożywianie. Nie chcą się tylko chwalić, że podjadają sobie na krzywy ryj i jeszcze są w stanie odłożyć zapas żarcia na wymianę z kolegami z celi. To nie fair wobec wygłodzonych kumpli wypatrujących kalifaktora z cienką zupką. Dlatego zdecydowaliśmy się sypnąć samolubnych podjadaczy. W ramach tzw. wypiski kupujemy w kantynie dowolny produkt żywnościowy, niech to będzie czekolada. Wcinając ją sobie spokojnie, piszemy osobiście (sekretarek już nie mamy) reklamację do producenta. Skarżymy się, że pokryta była białym nalotem, że rozpływała się w temperaturze pokojowej, że miała dziwny smak. A tak w ogóle była do dupy, bo przez trzy dni męczyła nas permanentna sraczka. Niech więc szanowny producent, którego wyroby od lat kupujemy, coś z tym zrobi. Jak nie, to zmuszeni będziemy donieść do sanepidu, że porządnych ludzi trują. Z groźbami jednak radzimy nie przesadzać. Pewien pensjonariusz Zakładu Karnego w Herbach pożalił się jakiś czas temu, że po zjedzeniu frytek smażonych na kwestionowanym przez niego oleju doszło do zbiorowego zatrucia. Wpadł, gdyż w ZK zamiast spodziewanej przesyłki z olejem roślinnym jako rekompensatą pojawił się przedstawiciel zaniepokojonego producenta dopytując się, czy w celach są naprawdę dobre warunki do smażenia frytek. Po cholerę był osadzonemu ten olej? Nie pytajcie. W ramach procesu resocjalizacji zapamiętajcie jedno: już raz zgubiła was pazerność, chciwość i cwaniactwo. Nie wypisujcie więc głupot domagając się tony makaronu, beczki ogórków kiszonych, wagonu kawy itp. ilości tych towarów, na które składacie reklamacje. W ogóle nie piszcie wprost, że żądacie rekompensaty w naturze. Aby pożyć w pierdlu, trzeba więcej pokory, przebiegłości i elegancji niż w biznesie. Jeśli do skargi dołączycie paragon z kantyny, jako adres zwrotny, podacie miejscowość, nazwę ulicy, numer budynku łamany przez numer celi (nazwa placówki raczej niewskazana), to możecie spokojnie oczekiwać odzewu w postaci upragnionej paczki oraz kilku zdawkowych słów z działu obsługi klienta. Starzy garownicy dostają w ten sposób słodycze, herbatę, serki topione, makarony, kawę, czego życzymy i wam, drodzy prezesi, dyrektorzy, urzędnicy, biznesmeni. Smacznej wyżerki i dużo osobistej satysfakcji z efektów zaradności także za kratkami. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto obroni zwykłego obywatela Chciałbym zabrać głos w sprawie rzadko przez Was poruszanej, a w pozostałej prasie w Polsce traktowanej jako tabu, czyli w sprawie deportacji naszych obywateli po wylądowaniu w USA. 21.10.2002 r. moja żona i jej siostra poleciały do Chicago na zaproszenie mojej kuzynki. Po ponad 60 godzinach odebrałem z lotniska w Warszawie 2 istoty (jedna z nich przypominała moją żonę) brudne, śmierdzące i upodlone do granic wytrzymałości. Kuzynka jest obywatelem USA i mieszka tam od 20 lat. W ciągu ostatnich pięciu lat moja żona czterokrotnie bez żadnych problemów jeździła opiekować się jej dzieckiem. Ani żona, ani jej siostra (jeździła trzykrotnie) nigdy nie przekroczyły terminu wizowego. Lądowanie. Pasażerowie ustawiają się w kolejkach do służb imigracyjnych. Podchodzi urzędniczka, pokazuje ręką: od tej do tej osoby do kontroli. Wszystkim tym osobom zostają pobrane odciski palców, wykonane fotografie "przestępców" (z boku i z przodu), przeszukane bagaże. Po czym rozpoczynają się przesłuchania. Przesłuchanie siostry trwa bez przerwy 5 godzin. Dwa telefony do kuzynki, czy wszystko, co powiedziała, jest prawdą. Serie tych samych pytań po kilkanaście czy kilkadziesiąt razy, aż do ogłupienia. Na koniec propozycja: jeżeli pani się przyzna, że będąc w USA pracowała, to panią puścimy. Siostra żony odmawia. Na tapetę biorą żonę. Proszę wstać, podnieść prawą rękę i złożyć przysięgę, że będzie pani mówić prawdę. Małżonka wstała i w tym momencie coś w niej pękło – nie będę składać żadnej przysięgi, traktujecie nas jak przestępców, nie odpowiem na żadne pytanie i nic nie podpiszę bez adwokata. Tłumaczka powtarzała słowo w słowo. Upokarzająca rewizja osobista (urzędniczki zabrały im biustonosze, sznurowadła, podkolanówki) i żona z siostrą wylądowały w nieogrzewanej celi aresztu imigracyjnego bez rzeczy osobistych, wody, papierosów. Po około 4 godz. pojawił się urzędnik mówiący po polsku. Żona i siostra poprosiły o kurtki lub koce. Urzędnik zaczął krzyczeć i straszyć, że zakuje je w kajdany. Po pewnym czasie przyniósł 4 arkusze papieru i kazał się tym przykryć, śmiał się, przyprowadzał kolegów i pokazywał je jak małpy. Oznajmił, że nic mu nie zrobimy, możemy nawet (cyt.) – poskarżyć się Wałęsie. Zmiennik tego dręczyciela okazał się być człowiekiem. Przyniósł po kubku ciepłej kawy, pozwolił wziąć z bagażu skarpety, po 1 papierosie i dał po 1 kocu. Na 4 godz. przed odlotem kobiety przeniesiono do celi męskiej. Poprosiły o pozwolenie zatelefonowania do kuzynki, aby ta mogła powiadomić nas o deportacji. Oczywiście odmówiono. Dopiero stewardesa LOT-u zlitowała się i pozwoliła ze swojej komórki zadzwonić do kuzynki – dzięki temu wiedziałem, kiedy mam odebrać żonę i jej siostrę z Okęcia. Jak to jest, że gdy faceci lecący na paszportach watykańskich nie zostają wpuszczani do Rosji, prezydent publicznie się oburza, rząd wręcza noty protestacyjne, szum w mediach. Natomiast gdy od długiego czasu zwykli obywatele na lotniskach Chicago czy N. J. są traktowani jak przestępcy i upadlani – nie ma problemu. Następny problem, który uparcie się przemilcza, to opłaty wizowe za samo podejście o wizę amerykańską. Ostatnia stawka to 420 zł na osobę plus telefony, tj. w sumie około 500 zł. Dzienny przerób ambasady to minimum 200 osób. Razy około 260 dni w roku. Może nadszedł czas, aby powiedzieć: dość. PAZ (nazwisko i adres do wiadomości red.) TK wychodzi z ram W którejś wypowiedzi szefa Tybunału Konstytucyjnego usłyszałem, że dane z deklaracji majątkowych są informacjami niepotrzebnymi demokratycznemu państwu. Otóż chciałbym zauważyć, że TK ma rozstrzygać, czy coś jest zgodne z prawem, czy nie. Od działań "państwotwórczych" są inne organa. Cytowano też obficie wypowiedź tego pana, że abolicja jest niesprawiedliwa, bo jak ktoś więcej oszukał, to więcej zyska, a uczciwy nie zyska wcale. Wszyscy prawnicy (i nie tylko) wiedzą, że amnestie i abolicje z definicji są niesprawiedliwe, więc nic nowego pan prezes nie powiedział. Jeżeli jednak czyni z tego zarzut niezgodności z Konstytucją, to proszę, aby raz na zawsze TK ogłosił, że żadnej abolicji i amnestii w Polsce nie będzie. Nigdy! Poza tym należałoby wnieść do TK skargę na wszelkie ustawy przewidujące prze-dawnienie przestępstwa. (...) Wypowiadając się dla Monisi prezes ględził o stawce 12-procentowej, że to za mało w porównaniu do 75 proc. I znowu sędzia przekroczył swoje uprawnienia. To Sejm stanowi prawo i ocenia, czy 12 proc. wystarcza, czy nie. Jeżeli ustawodawca mówi, że za nazwanie prezydenta leniem można dać tyle a tyle lat, to sędzia wg swojego widzimisię (przepraszam, sumienia) wymierza karę w zakresie przewidzianym przez ustawodawcę, a nie zabawia się w dyskusję o dolegliwości kary. TK ocenia zgodność z Konstytucją, a tam nie ma (prawie) żadnych liczb. Napisano tam, że występek ma być ukarany i dano wolną rękę parlamentowi na określenie sposobu i wymiaru kary. W. Florek (e-mail do wiadomości redakcji Teledebile 6 listopada włączyłem TV i trafiłem na "Inforamę Tele 5", w której wystąpił jakiś młody fanatyk niecierpliwie czekający na bombardowanie Bagdadu oraz zniszczenie wszystkiego, co zagraża... Stanom Zjednoczonym Ameryki Północnej! Dziennikarka pyta, kto właściwie – poza Wielką Brytanią – popiera atak na Irak, a fanatyk dumnie odpowiada, że Polska! Inni niebawem dołączą, gdy zrozumieją swoje niestosowne, a bezsensowne wahania. Pomyślałem sobie: to jakiś idiota, może związany z Ku-Klux-Klanem albo inną sektą amerykańskich ortodoksów. Na koniec audycji redaktorka "Tele 5" oznajmia, że gościem programu był... dziennikarz! Podobno korespondent "Rzeczpospolitej" w Ameryce! Myślę, że pora spierdalać z tego zidiociałego kraju, kraju Rydzyka i Giertycha, kraju gwiazd tv, takich jak Janowski, Łyżwiński i Gilowska, oblubienica dziennikarek. Jarosław L. Wroński Kościół to firma Jestem uczniem czwartej klasy liceum ogółnokształcącego. Na lekcjach religii przerabiamy "Kodeks prawa kanonicznego". Bardzo ciekawy jest kanon 515, paragraf 3. Brzmi on następująco: "Parafia erygowana zgodnie z prawem mocą samego prawa posiada osobowość prawną". Oto kolejny dowód na to, że Kościół jest firmą i powinien płacić normalne podatki. Bul (e-mail do wiadomości redakcji) Doradcy mówią nie Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Lech Nikolski kieruje Gabinetem Politycznym Prezesa Rady Ministrów jako jego szef. Jednocześnie w ramach podziału obowiązków w kierownictwie Kancelarii nadzoruje Departament Monitoringu Społecznego i Analiz. Ta pozornie błaha różnica terminologiczna ma doniosłe znaczenie praktyczne. Autorem raportu "Osiem miesięcy rządu Leszka Millera" nie jest kierowany przez Lecha Nikolskiego Gabinet (czy Zespół) Polityczny, lecz właśnie nadzorowany Departament MSiA. Jego kadra kierownicza i trzon pracowników zostały ukształtowane w czasach rządów Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej. Odnoszące się do wspomnianego "Raportu" publikacje ("Prawo kociej łapy", NIE nr 46/2002, i wcześniejsza Agnieszki Wołk-Łaniewskiej) nie wymieniają wprost jego autora. Używając sformułowania "zespół kierowany przez Lecha Nikolskiego", sugerują autorstwo Gabinetu Politycznego. Tymczasem Gabinet nie uczestniczył w opracowywaniu ani recenzowaniu "Raportu". Dokument ten nie wyraża poglądów zatrudnionych w Gabinecie Politycznym doradców premiera. Niestety, z powodu nieporozumienia wywołanego m.in. wspomnianymi publikacjami, musimy znosić uszczypliwe uwagi znajomych i zwyczajne bluzgi przez telefon. K. (nazwisko do wiadomości redakcji) Od redakcji: List ma charakter prywatny i nie jest oficjalnym stanowiskiem Gabinetu Politycznego. Dlatego nazwisko autora – zgodnie z jego wolą – zachowujemy do wiadomości redakcji. O "Tygodniu z głowy" Uprzejmie informuję, że w "Tygodniu z głowy" ("NIE" nr 47/2002) w notce dotyczącej posła Grzegorza Tuderka wkradły się pewne nieścisłości. A mianowicie: Wybór posła Tadeusza Ferenca na prezydenta Rzeszowa spowodował, co prawda "zwolnienie" mandatu, ale skutkiem tego było uzyskanie mandatu przez następnego kandydata na liście SLD w tym okręgu wyborczym a jest nim pani Joanna Grobel-Proszowska. Aby było możliwe uzyskanie mandatu poselskiego przez pana Grzegorza Tuderka, musiał nastąpić bezprecedensowy w skali kraju przypadek wygaśnięcia dwóch mandatów poselskich w jednym okręgu wyborczym. I tak się stało. Poseł Edward Brzostowski został burmistrzem Dębicy zwalniając drugi mandat. Stanisław Pawlak Dyrektor Biura Poselskiego W Stalowej Woli Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kluską w gardle Policja zatrzymała i wypuściła byłego prezesa Optimusa Romana Kluskę za to, że oszukał państwo. A co byście powiedzieli na wiadomość o tym, że nowy minister finansów prof. Grzegorz Kołodko niegdyś umożliwił Klusce większą kombinację kosztem skarbu państwa niż ta, o którą się go podejrzewa! Jak wiadomo z prasy, Kluska podejrzewany jest o oszustwa podatkowe, których miał się dopuścić w latach 1998–2000 jako prezes giełdowego Optimusa. Skarb państwa miał na tym stracić co najmniej 8 mln zł. Jeżeli miarą szkodnictwa Kluski jest wysokość strat poniesionych przez państwo wskutek działalności Optimusa, to mamy dziesięciokrotnie większą aferę. Walnięcie skarbu państwa umożliwił Grzegorz Kołodko, lekarz polskiej gospodarki. 27 maja 1994 r. ówczesny minister finansów Grzegorz Kołodko wydał rozporządzenie (Dziennik Ustaw Nr 65, poz. 278) w sprawie kas rejestrujących, popularnie zwanych kasami fiskalnymi. Rozporządzenie nakładało na niektóre grupy podatników obowiązek ewidencji obrotu i kwot podatku należnego przy zastosowaniu kas rejestrujących – od 1 stycznia do 31 grudnia 1995 r. Importerzy i producenci kas fiskalnych zacierali ręce na myśl o sprzedaży setek tysięcy takich urządzeń o wartości ok. 5 bilionów ówczesnych złotych – rocznie. Par. 6, pkt 1 rozporządzenia Kołodki mówił o tym, że podatnicy, którzy w terminie kupią i zainstalują kasy fiskalne, mogą odliczyć od podatku część wydatkowanej kwoty. Minister zróżnicował tę część w zależności od tego, czy kasa była wyprodukowana w Polsce, czy sprowadzona z zagranicy. Przy zakupie kasy produkcji krajowej odliczenie wynosiło 65 proc. ceny zakupu (nie więcej niż 25 mln – starych! – zł), a kasy importowanej – 50 proc. (nie więcej niż 15 mln zł, bez uwzględniania podatku VAT). W par. 6, pkt 2 minister finansów określił jaki produkt może uchodzić za kasę produkcji krajowej. Otóż tylko taki, w którym wartość pochodzących z zagranicy surowców, zespołów i podzespołów oraz innych komponentów niezbędnych do wytworzenia kasy nie przekracza 60 proc. pełnego kosztu wytworzenia kasy. Kasy importowane obłożone wtedy były 22-procentowym podatkiem VAT, a na kasy "polskie" (czyli polskie w 40 procentach) obowiązywała zerowa stawka VAT. Optimus, który wszedł na giełdę na miesiąc przed wydaniem omawianego rozporządzenia (dochód z emisji publicznej – ok. 450 mld starych zł), w kasach fiskalnych zobaczył swoją kolejną wielką szansę. Tak się jednak złożyło, że kasy, które miał sprzedawać na polskim rynku, po pierwsze, były droższe niż kasy oferowane przez konkurencję, a po wtóre, nie spełniały ministerialnego kryterium "polskości". Kasa Optimusa miała wartość 25 mln starych zł (przyjęliśmy średnie ceny kas typu CR 280F, PS 2000 i PS 2000 PLUS sprzedawane przez spółki Optimus i Optimus-IC), z czego komponenty importowane kosztowały 18 mln zł (72 proc.). Tymczasem konkurencja kierowała na rynek tańsze kasy sprowadzane z zagranicy w cenie 20 mln zł. Każdy, kto po-trafił liczyć (a podatnicy, którzy mieli posługiwać się kasami rejestrującymi – z pewnością potrafili), mógł przewidzieć, że Optimus przegra tę wolnorynkową wojnę o kasy. Co więc wymyślono w Optimusie? "Dozbrojono" kasy wyprodukowanymi w Polsce gadżetami (bo trudno inaczej nazwać podzespoły, które istotnie nie poprawiały funkcjonowania kasy). W ten sposób podniesiono wartość urządzenia do 32 mln zł. Czyli stała wartość komponentów importowanych – 18 mln zł – zmniejszała się do 56,25 proc. ceny całej kasy. Czyli z kasy zagranicznej robiła się kasa polska! Genialne? Genialne! Na czym polegał interes Optimusa, skoro sprzedawane przez niego kasy były jeszcze droższe? Policzmy Wychodzi na to, że podatnikowi bardziej opłacało się kupić droższą kasę z Optimusa niż tańszą od innego importera. A jak to się opłacało państwu? W ogóle się nie opłacało! Przez numer, który wykręcili geniusze z Optimusa, skarb państwa stracił na podatku VAT oraz na odliczeniach podatkowych. Ostrożnie przyjmijmy, że państwo straciło na jednej wprowadzonej na rynek kasie Optimusa 10 mln starych, czyli 1 tys. nowych zł. Jeśli przyjąć, że w latach 1995–96 Optimus sprzedał ponad 100 tys. kas fiskalnych, to strata skarbu państwa wyniosła przynajmniej 100 mln nowych (!) zł. Oczywiście nie zakładamy, że minister Kołodko działał w porozumieniu z geniuszami z Optimusa. Wiemy, że tekst rozporządzenia ustalał nie on, tylko podlegli mu urzędnicy. Ale on podpisał! Najpewniej w dobrej wierze – przepisy zostały sformułowane w intencji popierania produkcji krajowej. Ale to okazało się w praktyce pozorem. Można powiedzieć, że na pomysł "spolszczenia" kas rejestrujących mogła wpaść każda firma, nie tylko Optimus. Ale nie wpadła. Kasa OptimusaKasa importowana wartość początkowa 25 mln zł 20 mln zł w tym wartość podzespołów importowanych 18 mln zł (72 proc.) 20 mln zł (100 proc.) wartość po "spolszczeniu" 32 mln zł nie dotyczy w tym wartość podzespołów importowanych 18 mln zł (56,25 proc.) nie dotyczy podatek VAT 0 zł (0 proc.) 4,4 mln zł (22 proc.) odliczenie od podatku 20,8 mln zł (65 proc.) 10 mln zł (50 proc.) ile więc realnie kosztował podatnika zakup kasy 11,2 mln zł 14,4 mln zł Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Parafia św. PITa Przeszukania w pięciu suwalskich parafiach. Przesłuchania proboszczów. Jeśli ich oświadczenia w sprawie przyjęcia darowizn na ponad 1 mln zł zawierają nieprawdę, klechy wylądują za kratkami. Państwo musi zapłacić firmie "Juvena" pół miliona. Właścicielami "Juveny" są Walentyna i Tadeusz G. Niedawno prokurator przedstawił Tadeuszowi zarzut dokonania nadużyć podatkowych na kwotę ok. 1 mln zł. Śledztwo określane jest jako "rozwojowe". Aresztowanego Tadeusza G. traktowano w pierdlu dobrze. Służby więzienne nie odebrały mu komórki, po cichutku wpuszczały żonę, a kiedy zasłabł, przeniosły do szpitala. Prokurator dowiedział się o tym dużo później. Te przywileje, wynikające z faktu, że żona jednego z klawiszy pracuje w "Juvenie", Tadeusz G. mógł wykorzystać np. do czyszczenia ksiąg firmy. Mimo wszystko areszt nie przypadł biznesmenowi do gustu. Gdy wyszedł, postanowił dać państwu po nosie. Tadeusz G. przypomniał sobie nagle, że w 1999 i 2000 r. wraz z żoną ofiarowali suwalskim parafiom górę mamony i nie odliczyli darowizny od podatku. Dobrzy obywatel rozliczali w PIT-ach jedynie drobne kwoty, takie jak 30 zł na zakup goździków czy 1500 zł na zakup sztandaru dla miejscowej policji. Korektę zeznania podatkowego można zrobić nawet dwa lata później. Kilka tygodni temu Tadeusz G. wypełnił stosowny druk i zażądał zwrotu 500 tys. zł. Z kleszych "oświadczeń" wynika, że Tadeusz i Walentyna G. prześcigali się w zbożnym dziele wspomagania Kościoła kat. Weźmy datki dla parafii rzymskokatolickiej pw. Matki Bożej Miłosierdzia. 11 września 2000 r. Walentyna G. odpaliła proboszczowi 40 tys. zł. Tadeusz tego samego dnia – 45 tys. zł. Przebił żonę również 2 października tegoż roku: ona dała 35 tys. zł, on 48 tys. zł. 4 listopada 2000 r. hojniejsza okazała się Walen-tyna: rzuciła na tacę 49 tys. zł, a Tadeusz tylko 45 tys. 2 grudnia 2000 r. każde z małżonków wsparło parafię taką samą kwotą 21 tys. zł. W podobny sposób bogobojni małżonkowie rywalizowali w pozostałych parafiach. W sumie ofiarowali ponad 1 mln – więcej, niż wynosił ówczesny dochód "Juveny". W sprawie tego porywu serca wszczęto śledztwo, ponieważ z informacji policji wynika, że Tadeusz G. mógł kupić od wielebnych antydatowane oświadczenia wiosną 2002 r. za 5 do 10 proc. wymienionych w nich kwot. Wybrałem ten zawód, ponieważ nie chciałem mieć do czynienia z takimi jak pan – oświadczył stróżom prawa jeden z duszpasterzy. No to wdepnąłem w gówno – wyrwało się drugiemu wielebnemu. Inny zasłabł, gdy funkcjonariusze dociskali go, co zrobił z taką górą darowanego szmalu. Art. 55 pkt 7 ustawy o stosunku państwa do Kościoła kat. z 17 maja 1989 r. stanowi, że darczyńca może odliczyć od podatku ofiarowany Panu Bogu szmal pod dwoma warunkami. 1 – otrzymał od klechy stosowne pokwitowanie; 2 – ksiądz sporządził sprawozdanie o przeznaczeniu mamony na działalność charytatywno-opiekuńczą. Problem w tym, że ustawa daje obdarowanemu równe dwa lata na sporządzenie sprawozdania, co zrobili ze szmalem. Po takim czasie trudno zaś pamiętać szczegóły. No i suwalscy księża pamiętają mało. Konkrety, które im się wypsnęły, powinny jednak wystarczyć, żeby złapać ich na kłamstwie. Jeśli kłamali. Obdarowałem biednych w kwocie, którą dziś trudno określić – relacjonuje jeden. Moje sprawozdanie ma charakter przybliżony – melduje inny. Kwoty podane są orientacyjnie – opowiada trzeci. Dwóch deklaruje, że wsparło biedne parafie białoruskie. Jeśli pieniądze od państwa G. nie są jedynie bytem wirtualnym, księża złamali prawo, bo nie ma odpowiednich zgłoszeń celnych niezbędnych przy wywozie takich kwot. Dokumenty finansowe osób prawnych, jakimi są parafie, znalezione podczas przeszukań, nadają się do kabaretu. Jeśli nawet jest lista osób potrzebujących pomocy, brakuje informacji, czy tej pomocy udzielono, kiedy i w jakiej formie. Jeśli jest lista osób, które otrzymały paczki, nie ma słowa o ich wartości ani zawartości. Dekoracyjne rady parafialne nie wiedzą nic. Prowadziłem jedynie wewnętrzną ewidencję zapiskową – zeznał jeden z proboszczów, nad Hańczą uchodzący za eksperta od moralności. Te zapiski nie odzwierciedlają wydatków, bo nie było takiej potrzeby prawnej. Fakt. Wspomniana wyżej, kryminogenna ustawa dotycząca kościelnych finansów dopuszcza wszystko. Mogłaby się jednak w przepojonych miłością do owieczek kleszych sercach pojawić potrzeba duchowa wynikająca ze zwykłego poczucia przyzwoitości. Wszak parafia to wspólnota nie będąca wyłączną własnością proboszcza. Podatkowy raj Kościół: * ma prawo nie odprowadzać podatków z tytułu przychodów z działalności niegospodarczej * ma prawo nie prowadzić na ten temat dokumentacji * jest zwolniony z opodatkowania dochodów z działalności gospodarczej, jeśli w danym roku podatkowym albo w roku następnym dochody zostały przeznaczone na cele kultowe, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, działalność charytatywno-opiekuńczą, punkty katechetyczne, konserwację zabytków, inwestycje sakralne oraz remonty * jest zwolniony z podatków i świadczeń na rzecz samorządów * jest zwolniony od podatków od spadków i darowizn oraz wynikających z tego tytułu opłat skarbowych. Żeby darczyńcy chcieli dawać, mogą wyłączyć ofiarowane kwoty z podstawy opodatkowania podatkiem dochodowym i wyrównawczym * jest zwolniony od opłat sądowych i notarialnych * jest zwolniony od opłat celnych, jeśli dary są przeznaczone na cele kultowe, charytatywno-opiekuńcze oraz oświatowo-wychowawcze (wyjątki: wyroby akcyzowe i samochody osobowe) Podstawa prawna: Ustawa o stosunku państwa do Kościoła kat. w RP z 20 lutego 1997 r. z późniejszymi zmianami. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Doktor systemowy Dyrektor Lubuskiej Regionalnej Kasy Chorych, magister wychowania fizycznego, otworzył przewód doktorski. Chce zostać doktorem nauk medycznych – praca będzie bowiem z zakresu systemu opieki zdrowotnej. Promotorem ambitnego dyrektora jest poseł SLD pan Alfred Owoc. Na recenzenta wyznaczono ówczesnego ministra zdrowia prof. Mariusza Łapińskiego, który, czego doktorant nie mógł przewidzieć, został w międzyczasie byłym ministrem zdrowia. Mimo drobnych potknięć z dziedziny intuicji politycznej, wróżymy przyszłemu doktorowi niezłą karierę. Jak Miller z Kropiwnickim Prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki ubiega się o audiencję u Jego Ekscelencji Pana Premiera Leszka Millera. Od listopada. Był już nawet blisko, ale na dwa dni przed wyznaczonym terminem spotkanie odwołano. Kropiwnicki chciał przechytrzyć Millera i starał się zapisać na dyżur poselski posła Leszka Millera. Czujni pracownicy biura poinstruowali natrętnego petenta, że ma napisać podanie z uzasadnieniem, a najbliższy termin jest za trzy miesiące. Kropiwnicki napisał więc bezpośrednie podanie do premiera z prośbą o przyjęcie i wysłuchanie. Gotów jestem pojechać nawet do Ustrzyk Dolnych – zapewnia prezydent Łodzi. Nie umie pisać na Berdyczów? Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zjazd pajaców " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jajogłowizna Polskie Radio S.A. podało, że świstaki już chrapią, a "Wyborcza" ogłosiła, że intelektualiści przeciwnie – ożywieni. Zbijają się w klucze i wzlatują. Ogłoszenie o tym nastąpiło 8–9 listopada na marginesie strony 25 "Gazety" w rubryce "Listy". Kilkudziesięciu patentowanych intelektualistów, których poczet otwiera były minister Bartoszewski, a zamyka były szef "Znaku" Woźniakowski, ogłosiło Apel. Wśród dwóch plutonów osobistości mających status intelektualistów i stosowne zatrudnienie zdumiewa udział trzech osób mądrych. Wytykam je po nazwisku: prof. Aldona Jawłowska, prof. Jerzy Szacki i prof. Janusz Tazbir. Apel polityczny jest formą literacką wyrażającą tęsknotę za czasami zwanymi Polską Ludową lub totalitarnym zniewoleniem. Wówczas to podobne utwory krążyły w kopiach maszynopisu, czytano je głośno w Wolnej Europie, stawały jako zagrożenie na Biurze Politycznym, powodo-wały odprawy SB, a na sygnatariuszy ściągały represje. Przeważnie różne wykluczenia i zakazy, które w towarzystwie nosiło się jak szlachetne blizny. Piękne te czasy bezpowrotnie minęły, a smagnięci wolnością intelektualiści mogą sobie spacerować, apelować lub łowić ryby bez żadnej zauważalności. Tylko ja ze starego przyzwyczajenia wytropiłem opozycyjny apel: resztówka dawnego reżimu przeciw resztkom mózgów. Intelektualiści apelują, żeby Polska była państwem umiaru, uczciwości, sprawiedliwości i w ogóle. Inicjują więc Ruch na rzecz państwa idealnego. Państwo to ma być rządzone bezstronnie, czyli apolitycznie (sic!). Powinno stać się tworem świeckim, ale respektującym przykazania boskie i również humanistyczne. Ble, ble. Do Ruchu przystępować mogą osoby oraz organizacje. Spośród osób chętnie zapiszą się więźniowie in corpore. Każdy osadzony w pierdlu lub areszcie twierdzi, że niewinnie siedzi, uważa się za ofiarę niesprawiedliwości. Apel o tym zaś mówi. Powiada także o zrażeniu się ludu do polityków i o ich zbiorowej kompromitacji. Wszyscy politycy przystępują do Ruchu, bo uważają się za niewinne ofiary społecznej do nich niechęci. Apel wyraża niechęć wobec rozplenionej korupcji. Przekupni i przekupujący zapiszą się więc do Ruchu. Dający w łapę biznesmeni bardzo cierpią z tego powodu, że za wszystko muszą wręczać łapówkę, a to właśnie dlatego, że inni dają. Arystokracja urzędnicza wolałaby, żeby dostawał nie każdy, za to więcej martwi się nadmierną podażą łapówek, która obniża stawki. Ruch walczący z powszechną korupcją bardzo skusi łapowników do wstępowania. Intelektualiści są zdania, że Polsce grozi aktywizacja sił ekstremalnych i populistycznych. Co prawda nie mogli tego zauważyć, ale od tego są intelektualistami, aby sobie to wyrozumować. Ruch, który wymarzyli, ma temu zapobiec lokując się w politycznym centrum. Ułatwia to bardzo przystąpienie doń wszystkich partii politycznych reprezentowanych w parlamencie lub mających ponad 1 proc. poparcia. Plasują się one bowiem w centrum albo też tylko odrobinę na lewo lub na prawo od niego. Chętnie akces do Ruchu zgłosi Samoobrona pana Leppera. Opowiada się ona, podobnie jak P.T. Sygnatariusze Apelu za rozsądną interwencją państwa. Cierpi od niesprawiedliwych wyroków, jest za uzdrowieniem życia politycznego i związanych z polityką agend gospodarczych. Samoobrona zapewnia, że działa z umiarem i bez brutalności – tak właśnie, jak o to się apeluje. Sojusz Lewicy Demokratycznej oznajmi radośnie, że Apel streszcza program SLD. Prawość w służbie publicznej, tolerancja, wolność w granicach prawa, demokracja, sprawiedliwość, a szczególnie równość szans życiowych wszystkich obywateli to idee przez apelantów po prostu wyjęte z ust Leszka Millera. Podobnie jak walka z korupcją. W całości do Ruchu przystąpi też Prawo i Sprawiedliwość, bo gruntowne uzdrowienie państwa, przywracanie władzom uczciwości i kompetencji to wybitnie kaczy program. Gdy wszystkie partie wstąpią do Ruchu, wielopartyjność stanie się zbędna. Ruch będzie mógł przeobrazić się w partię jedyną, przewodzącą całemu społeczeństwu. Trzeba oczywiście nadać jej nazwę. Wziąłbym pod uwagę coś historycznie wypróbowanego. Przemiany życia politycznego w Polsce stanowią dziedzinę malarstwa pokojowego. Działacze AWS oraz Unii Wolności przemalowali się i pokazali jako Platforma Obywatelska i oto są partią mającą największe poparcie bez żadnych pozamalarskich zasług. SdRP przemalowała się na SLD i wygrała minione wybory. Teraz trwają prace renowacyjne, z których ma się wyłonić nowa prawicowa lewica zapowiadana jako "lista prezydencka". Prof. Religa z niezorganizowanych odpadków AWS tworzy nową prawicę. Intryganckie i aferalne Porozumienie Centrum Kaczyńskich przeobraziło się w Prawo i Sprawiedliwość, dzięki czemu bliźniacy zyskali poparcie. Już u zarania III Rzeczypospolitej ZSL przemalowało się na PSL, trwa więc, Stronnictwo Demokratyczne zaś nie zmieniło nazwy, zeszło zatem ze sceny. Ruch, który inicjują intelektualiści sympatyzujący z wylaną przez wyborców z Sejmu Unią Wolności, wpisuje się więc w bieg do sukcesu osiąganego zawsze poprzez przefarbowanie. Jajogłowi podpisali swój Apel w 86. rocznicę rewolucji październikowej. Czy to przypadek czy też polityczna aluzja – data ta stanowi jedyny fragment Apelu wzbudzający moją sympatię. Poza tym same frazesy. Frazes to strój roboczy polityki. Intelektualiści ubrali się jednak w sto frazesów naraz. Przegrzeją się i przeziębią. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy cd. Panie i panowie prokuratorzy! Mamy dla was konkurs. Czy różnica 20 centymetrów wzrostu u tego samego denata w rzeczywistości i na papierze urzędowym to dużo czy mało? I o czym to może świadczyć? 30 maja opublikowaliśmy artykuł "Matka Boska i zabójcy". Przypomnijmy. 11-letnia Ania Betleja została zabita przez samochód 7 maja 2002 r. na drodze w Połomi (woj. podkarpackie). 20 godzin po zdarzeniu na policję zgłosił się ks. Tadeusz Niziołek. Przyznał się, że jest sprawcą, ale uparcie twierdził, że Anię najpierw potrąciła ciężarówka i dlatego odjechał, nie udzieliwszy pomocy. Prokurator Jacek Złotek uwierzył w wersję księdza. Przeprowadziliśmy własne śledztwo. Wyszło nam, że dziecko jeszcze żyło po przejechaniu go przez księdza Niziołka i że jako pierwszy mógł potrącić je biskup Edward Białogłowski swoim zielonym Polonezem Caro. Otrzymaliśmy z Prokuratury Krajowej pismo potwierdzające, iż Polonez biskupa Białogłowskiego jechał przed Seatem księ- dza Niziołka – wtedy gdy zginęła Ania. Mówi szef Prokuratury Krajowej W odpowiedzi na krytykę prasową zamieszczoną w numerze 22/2002 w artykule pt. "Matka Boska i zabójcy", uprzejmie informuję, że postępowanie przygotowawcze w sprawie wypadku drogowego zaistniałego w dniu 7 maja 2002 r. w Połomi woj. podkarpackiego, w wyniku którego śmierć poniosła 11-letnia Anna B. prowadzone jest przez Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie (sygn. 9 Ds. 104/02). Decyzję o przekazaniu sprawy z Prokuratury Rejonowej w Strzyżowie podjął Prokurator Okręgowy w Rzeszowie w dniu 21 maja 2002 r. w wyniku analizy materiałów procesowych oraz wypowiedzi prasowych zastępcy prokuratora rejonowego w Strzyżowie. Dochodzenie zostało objęte nadzorem Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Dotychczas w toku tego dochodzenia ustalono następujące fakty. W dniu 7 maja 2002 r. około godz. 20.00 Tadeusz N. wracając samochodem marki Seat Ibiza z uroczystości w Jaworniku Niebyleckim potrącił w miejscowości Połomia Annę B. Na skutek doznanych obrażeń ciała, dziecko zmarło. Tadeusz N. zgłosił się do Prokuratury następnego dnia po wypadku około godz. 14.30. Po jego zatrzymaniu nie badano stanu trzeźwości, z uwagi na upływ 18-19 godzin od chwili wypadku. Przedstawiono mu zarzut popełnienia przestępstwa z art. 177 § 2 kk w zw. z art. 178 kk, a więc spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym i ucieczki z miejsca zdarzenia. Wobec podejrzanego zastosowano środki zapobiegawcze w postaci poręczenia majątkowego w kwocie 5. 000 zł oraz zakaz opuszczenia kraju połączony z zatrzymaniem paszportu. Na zasadnie art. 42 § 2 kk Tadeuszowi N. zatrzymano prawo jazdy. W złożonych wyjaśnieniach podejrzany Tadeusz N. przyznał, że najechał na leżącą na jezdni dziewczynkę, która jego zdaniem została potrącona wcześniej przez jadący przed nim w odległości około 25-30 metrów samochód ciężarowy typu TIR. Z boku tego samochodu od strony pobocza prawego zauważył "przedmiot w kolorze zbliżonym do bieli", który upadł na ziemię, w odległości 2 metrów przed jego samochodem. Przejechał przez tę "przeszkodę", gdyż nie miał możliwości zarówno jej ominięcia, jak i wyhamowania. Po zatrzymaniu swojego samochodu w odległości kilkudziesięciu metrów wysiadł z samochodu i wówczas od gromadzących się osób usłyszał, że "przejechał dziecko". Po powzięciu tej wiadomości, jak sam twierdzi, wpadł w szok, który wzmógł się po usłyszeniu sygnałów nadjeżdżającej karetki pogotowia i Policji. Wsiadł w samochód i odjechał z miejsca zdarzenia. (...) Dotychczas przesłuchano około 100 świadków, w tym siedmiu księży, którzy jechali tą samą trasą. Przesłuchani świadkowie nie potwierdzili wersji, według której przed samochodem m-ki Seat Tadeusza N. jechał jakiś samochód ciężarowy. Ponadto według większości świadków Anna B. żyła jeszcze po ich przybyciu na miejsce zdarzenia. Przeprowadzono szczegółowe oględziny samochodu Tadeusza N. i stwierdzono jego uszkodzenia na przednim zderzaku na wysokości 22 cm od podłoża. Dokonano również oględzin zewnętrznych i otwarcia zwłok Anny B. i ustalono m. in., że doznała ona złamania kości udowej i złamania kości czaszki. Przyczyną zgonu był pourazowy krwotok śródczaszkowy. Biegły stwierdził, że są to typowe obrażenia dla potrącenia samochodem, ale nie mógł stwierdzić, czy był to samochód ciężarowy, czy też osobowy. Brak jest natomiast obrażeń typowych świadczących o przejechaniu leżącego ciała dziecka na jezdni. Zebrany w sprawie materiał oceniono jako wstępny i wymagający uzupełnienia m. in. o opinię zespołu biegłych z zakresu medycyny sądowej, a także biegłych z zakresu ruchu drogowego, m. in. w celu podjęcia próby rekonstrukcji przebiegu zdarzenia. Konieczne jest również powtórzenie przesłuchań szeregu świadków, których dotychczasowe zeznania uznano za mało precyzyjne. Z zeznań 6 przesłuchanych świadków wynika, że przed Tadeuszem N. tą samą drogą jechał Edward B. samochodem marki Polonez koloru zieleni morskiej. Zabezpieczono ten samochód i dokonano szczegółowych jego oględzin. W dniu 3 czerwca 2002 r. eksperci Laboratorium Kryminalistyki Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie przeprowadzili szczegółowe oględziny pojazdu Edwarda B. Z treści ich opinii wynika, że na pojeździe tym nie ujawniono śladów biologicznych i mikrośladów mogących mieć związek z wypadkiem drogowym w Połomii. Nie ujawniono także śladów "świeżych napraw nadwozia". W toku prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie postępowania zwrócono się do Telekomunikacji Polskiej S. A. o nadesłanie danych co do połączeń telefonicznych, prowadzonych przez Tadeusza N. z aparatu stacjonarnego. Zwrócono się również do operatorów wszystkich sieci telefonii komórkowej o udostępnienie danych, czy podejrzany bądź reprezentowana przez niego parafia jest w posiadaniu telefonu komórkowego, a przy potwierdzeniu tej okoliczności zażądano nadesłania billingów. Dodać należy, że podejrzany zaprzeczył, aby był w posiadaniu telefonu komórkowego. Dowody z zeznań osób, które obsługiwały przyjęcie, po uroczystościach religijnych w Jaworniku Niebyleckim wskazują, iż nie podawano i nie spożywano tam alkoholu, a obecni tam księża powracali do swoich parafii przed godziną 20. Wyniki oględzin pojazdu, którym poruszał się Edward B. oraz czas, w którym księża opuszczali Jawornik Niebylecki, zadecydowały o tym, że ewentualny udział Edwarda B. w przyjęciu imieninowym księdza Stęchłego, oraz ewentualny udział w wypadku będzie przedmiotem wyjaś-nienia w dalszej fazie śledztwa. Aktualnie przesłuchiwani są świadkowie, ustaleni w ostatnim okresie, powtarzane są również dowody z zeznań osób, przesłuchanych w pierwszej fazie postępowania. W najbliższym okresie zostaną ponownie przesłuchani w charakterze świadków duchowni przejeżdżający przez Połomie, po uroczystościach religijnych w Jaworniku Niebyleckim, ze szczególnym uwzględnieniem pojazdów, jakimi się wówczas poruszali. Z uwagi na to, że zeznania niektórych osób, znajdujących się w krytycznym czasie w odległości kilkudziesięciu metrów od drogi, na której miało miejsce zdarzenie, wskazują na zbieżność usłyszenia "trzasku" z momentem przejeżdżania "samochodu osobowego w kolorze ciemnym", koniecznym jest sprawdzenie pojazdów osób powracających z uroczystości religijnych w Jaworniku Niebyleckim. Z materiału dowodowego bowiem wynika, że księża wracali drogą, prowadzącą przez Połomię bezpośrednio jeden po drugim. Seat Ibiza Tadeusza N. jest koloru czerwonego, a Polonez Edwarda B. jest koloru zieleni morskiej. Nadto przez cały czas publikowane są komunikaty, wzywające osoby, mające wiadomości w niniejszej sprawie, do kontaktu z Policją bądź Prokuraturą Rejonową w Rzeszowie, celem ich przesłuchania w charakterze świadków. Na kanwie dotychczasowych ustaleń krytycznie należy ustosunkować się zarówno do odstąpienia od podjęcia próby zbadania stanu trzeźwości Tadeusza N. bezpośrednio po jego zgłoszeniu się do Komendy Powiatowej Policji w dniu 8 maja br., jak i bardzo opóźnionego, bo dopiero w dniu 3 czerwca 2002 r. przeprowadzenia z udziałem ekspertów Laboratorium Kryminalistyki KWP szczegółowych oględzin samochodu m-ki Polonez, którym w krytycznym dniu wracał Edward B. W tym zakresie popełnione uchybienia wytknięte zostały już kierownictwu prokuratury apelacyjnej, a dalszy przebieg postępowania karnego w tej sprawie będzie monitorowany przez Prokuraturę Krajową. Karol Napierski Prokurator Krajowy Dorzucamy kilka dodatkowych pytań i wątpliwości, które wynikły z naszych reporterskich dociekań. 1. Policyjni eksperci badający Poloneza Caro na przednim zderzaku po prawej stronie spostrzegli świeżą rysę. Niewykluczone, że zadrapania zrobiono z premedytacją, aby ukryć w tym miejscu rysę nieco starszą. Czy nie istnieją bardziej wyrafinowane niż zastosowane techniki badania metalu? W końcu chodzi o zabicie dziecka i o dobre imię biskupa. 2. W protokole z sekcji zwłok napisane jest, że Ania miała 134 cm wzrostu. Ze szkolnej karty zdrowia dziecka wynika natomiast, że owszem, Ania miała 134 cm wzrostu, ale dwa lata temu. W dniu wypadku miała co najmniej 154 cm wzrostu. Czy to przypadek, że biegły i dwóch prokuratorów obecnych na sekcji zwłok dziewczynki popełnili tak podstawowy błąd? Może chodziło o to, że przy wzroście 134 cm łatwiej dopasować złamania ofiary do zderzaka ciężarówki lub busa? 3. W maju prokuratura w Rzeszowie, przejęła sprawę ze Strzyżowa. Dlaczego nie przesłuchano księdza biskupa oraz ks. Stanisława Stęchłego, proboszcza z Niebylca, do którego przed wypadkiem zajechał biskup na imieniny? Może prokuratura dowiedziałaby się tego co my: przed godziną ósmą wieczorem, 7 maja z plebanii w Niebylcu wyjeżdżał zielony Polonez Caro. Jego kierowca – mówiono nam – o mało nie potrącił kobiet idących poboczem. 4. Brakuje zeznań najważniejszego, bezpośredniego świadka zdarzenia w Połomi, choć wiemy, że taki był. 5. 8 maja ks. Tadeusz Niziołek zeznawał na policji w Strzyżowie. W protokole czytamy: ...nie wiem czy ksiądz biskup Białogłowski jechał przed czy za mną. Dwóch policjantów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie oddelegowanych do zbadania tej sprawy dotarło bez kłopotów do świadków – m.in. do kobiety, której Ania zmarła na rękach już po tym, jak przejechał ją swoim Seatem ks. Niziołek. Dopiero wtedy okazało się, że ksiądz nie przejechał trupa – jak miejscowa prokuratura wcześniej podała, a co "NIE" negowało, bo wcześniej z tym świadkiem rozmawialiśmy. 6. Po co ks. Tadeusz Niziołek pojawił się u rodziców Ani Betlei, udając tylko świadka zdarzenia. Rodzina wiedziała, że ma do czynienia ze sprawcą i udowodniła proboszczowi, że kłamie. W końcu przyznał się, że on jechał Seatem, ale dziecko spadło pod jego auto jakby prosto z nieba. 7. Ks. Niziołek powiedział rodzinie, że następnego dnia po wypadku spowiadał w Babicy. Zatem wielebny kłamie mówiąc o 20-godzinnym szoku po wypadku, bo skoro mógł spowiadać, to i zeznawać na policji. 8. Ksiądz wyraził zdziwienie, że rodzina śmie się go czepiać, skoro dostała już pieniądze. Mieli je księża przywieźć do domu państwa Betleja. Rodzina nazywa to wierutnym kłamstwem rozgłaszanym przez proboszczów z okolic Połomi. Czy nie oznacza to matactwa, które uzasadnia aresztowanie? 9. Policja powinna była ustalić, co działo się po wypadku, a więc po ósmej wieczorem 7 maja na plebaniach w Połomi i Boguchwale. Według naszych informacji, najprawdopodobniej w Boguchwale odbyła się ponadgodzinna pilna narada księży. O czym mówili u proboszcza, który ma znajomości w Komendzie Wojewódzkiej Policji? Zdaje się, że policja i o tym spotkaniu wie, ale nie docieka, czy nie zawarto tam zmowy, co zeznawać. 10. Czy prawdą jest, że ks. Tadeusz Niziołek jest notowany na policji za udział we wcześniejszym podobnym wypadku? Policji możemy podpowiedzieć tyle: nie szukajcie w systemie komputerowym, bo tam nic nie będzie. Rozpytajcie ludzi. 11. Dlaczego prokurator prowadząca sprawę Grażyna Kurczyna odmówiła podania numerów rejestracyjnych i nazwy ubezpieczyciela samochodu księdza Niziołka panu Robertowi Bagińskiemu z Biura Doradztwa i Dochodzeń Roszczeń Odszkodowawczych po Wypadkach Komunikacyjnych? Trzeba dodać, że człowiek ten otrzymał notarialne pełnomocnictwo od rodziny Ani do zajmowania się sprawą. Interesuje nas również, dlaczego pani prokurator usiłuje utrudnić działanie oskarżycielowi posiłkowemu, jakim jest brat zabitej Ani. Te i inne wcześniej poruszane przez nas kwestie mogą dowodzić, że w tej sprawie trwa manipulacja policyjno-prokuratorska. My nawet wiemy, który ważny gliniarz za tym stoi, a przynajmniej stał. I w razie czego podamy to do publicznej wiadomości opisując jego karierę. Na koniec dodajmy, że Kuria w Rzeszowie nakazała czytanie po kościołach oświadczenia, które wcześniej ukazało się w prasie. Kuria twierdzi, że biskup był niewinny, a my stosujemy komunistyczne metody, więc mamy się bić w piersi i kajać. Sądzimy, że Kuria wie, kto powinien bić się w piersi, ale w odróżnieniu od komunistów Kościół stroni od tego sportu, choć zaleca owieczkom spowiedź i pokutę. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jajo co zniosło się samo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Młodość pod lufą – To jest plan IIId. Przeciętna klasa. 31 godzin lekcyjnych w tygodniu. Powodzenia. – Dyrektorka Gimnazjum 44 przy Smolnej w Warszawie jest fajną, szczupłą, opaloną i nieźle odpicowaną babką. Wierzę, że nie wysyła mnie do piekła. Jest piątek. Od poniedziałku będę uczennicą gimnazjum. Przez tydzień. Patrzę w lustro: kurdupel w wyciągniętych dresach i bez tapety. Rzeczywiście można mnie wziąć za smarkulę. Wychodzę z gabinetu. Mijam się z wymalowaną nastolatką ciągniętą za rękaw przez nauczyciela. – Do pani dyrektor zapraszam – wyje dziewczynie w ucho podstarzały belfer. Gapię się na ścienną gazetkę: Nauka matką świata... Podbiega jakiś gnojek i kopie mnie w plecak. – Ty szczylu! – W naszej szkole nie można przeklinać – odpowiada szczyl. – Jak mnie nie przeprosisz, idę do dyrektora. Odpuszczam szczylowi. Dzień pierwszy Poniedziałek, szósta rano. Dzwoni budzik. Artur zwala mnie z łóżka. Jestem flakiem. Na oknie zmrożona mgła. Wychodzę z chałupy o wpół do ósmej. Zimno jak cholera. Megazimno! Gile w nosie zamarzają. Przystanek daleko. Jestem uczennicą, a nie dziennikarką. Jestem zwykłą poniżaną przez starych i los smarkulą. Czekam na autobus. Obok mnie paru wyrostków z plecakami i mutacją. – Kurwa, pierwiastek z trzech do kwadratu to będzie iks czy igrek? Kurwa. – Wkuwają coś z grubych zeszytów. Podjeżdża fura – upieprzony błotem Autosan. Cały przystanek pakuje się do środka. Robi się duszno, gile natychmiast odmarzają. Nie mogę sięgnąć do tornistra po chusteczki. Jakiś facet z wąsami na nim stoi. Wycieram nos szalikiem. Ludzie rozkładają sobie nawzajem na twarzach bezpłatne gazety. Baba z boku wyzywa drugą, że dotknęła jej torby. Już czuć świąteczną atmosferę. Rzeźnia! Krokiem Quasimodo czołgam się do budy. Patrzę na plan. Sala 21, dwie lekcje wuefu. W gimnazjum gimnastyka jest płciowa. Oddzielnie ćwiczą dziewczynki, oddzielnie chłopczyki. Sala gimnastyczna na pierwszym piętrze. Dziewczyn na wuefie: sześć. Patrzą na mnie podejrzliwie. Mają cycki, biodra i w ogóle. Pewnie widzą moje zmarszczki. Na wuefie obowiązuje teoria maty: mata i grajta. Gramy w siatkówkę. Nie dorzucam do siatki. Trzecia gimnazjum to dawniej pierwsza ogólniaka. Karmione zmutowanym mięchem dzieciary są wielkie i silne. Spokojnie przerzucają piłę przez siatkę. Takie jak ja muszą wyginąć, myślę przerażona. W biegu rozwiązuję trampki; ledwo zdążam na fizykę. Babka od fizyki jest wychowawczynią IIId. Przedstawiam się uczniom. Mówię, że właśnie wróciłam z Londynu, gdzie chodziłam do szkoły... Nikt się do mnie nie uśmiecha i nie klaszcze. Czuję, że spuszczą mi wpierdol. Siadam sama w ostatniej ławce. Indukcja magnetyczna. Jak zrobić własnoręcznie elektromagnes. Po wuj mi elektromagnes – gadam sama ze sobą. – Przydaje się do pozbierania rozsypanych szpilek, pod warunkiem że rdzeniem będzie gwóźdź, a nie flamaster. – Nauczycielka czyta w moich myślach. Jakie szpilki? Dlaczego nie uczymy się, że nie można suszyć włosów w wannie suszarką podłączoną do prądu? Gdyby tego nauczyli w szkole tę wicemiss, co nie żyje, to może nie spaliłaby się własną suszarką. Z zadumy wyrywa mnie pukanie do drzwi. Wchodzi gruba okularnica z ogłoszeniem: Od dzisiaj pączki i drożdżówki sprzedawane będą w stołówce. O, zdaje się, że zbankrutował szkolny sklepik, podejrzewam i rysuję wykres z kierunkami prądu zmiennego. Recesja wykańcza wszystko. Wreszcie dzwonek. – Gdzie się pakujecie?! – Baba wydziera japę aż pod sufit. – Dzwonek jest dla nauczyciela, a nie dla ucznia. Siadamy. Do domu pięć zadań z prądnicy. Zapisujemy. Trzy z książki, dwa z ćwiczeń. Wychodzimy z klasy. Zostały 3 minuty przerwy. Ktoś od tyłu na mnie skoczył i rzucił mną o glebę. Kolejno dołącza do niego reszta klasy. Po piątej osobie przestaję liczyć, ilu ludzi po mnie skacze. – To jest młynek, klasowy rytuał dla nowego. Ja doszedłem do tej klasy na początku tego roku i patrz – Bartek podnosi nogawkę. Noga cała fioletowa i obdrapana. Mruga podbitym okiem. Dzwonek. Kurwa mać, jak głośno! Na muzyce mamy zastępstwo z babką od angielskiego. Uzupełniamy nudne ćwiczenia: Łaj Łorsoł iz najs? Po Warszawie chodzi dużo ludzi, bo chodniki są szerokie – takie inteligentne zdania tłumaczymy na język międzynarodowy. Nad klasą od angielskiego jest sala gimnastyczna. Nauczycielka przekrzykuje piłki do kosza. Zadaje nam do domu 12 zadań. Za karę, że w robocie dudni jej nad głową koszykówka, siatkówka i skoki przez kozła. Łup, łup, jeb, jeb i jeszcze raz jeb. W życiu nie widziałam sali gimnastycznej na pierwszym piętrze. Patrzę na plan. W piątek dwie godziny angola. Przerwa. Po raz pierwszy wychodzimy od razu po dzwonku. Kilku kolesiów idzie na fajkę. Przed religią nie trzeba nic wkuwać. Religii uczy katechetka: – Kiedyś uczyłam matematyki i byłam nerwowa. Rozmawiam z Bogiem. Przychodzi do mnie i uspokaja mnie. – Odpala te swoje teksty na każdej lekcji – uświadamia mnie koleś z tyłu. – Napiszmy temat lekcji. Wielki Post. Szczególny czas pracy nad sobą. Jak możemy Bogu wynagrodzić w post nasze złe postępowanie. – Babka od religii jest zakonnicą w cywilu. Na białej bluzce z kołnierzykiem, na grubym srebrnym łańcuchu wisi krucyfiks. – Boga wynagradzamy przez jałmużnę i modlitwę. Gapię się na katechetkę jak na ufoluda. – Kiedyś przyszła do szkoły w krótkiej spódnicy i długich czarnych butach. – Mateusz, kolo z przodu, odchyla się w moją stronę na rozbujanym krześle. – Wyglądała jak dziwka z krzyżem. Cała szkoła miała jazdę. – Tą jałmużną wynagradzamy Boga czy księdza? – pytam. – Pomódlmy się – odpowiada rzeczowo katechetka. – Modlitwa o miłosierdzie Boże. Ojcze nasz... – Przypominam o pozwoleniach od rodziców na film „Pasja” – dodaje katechetka, gdy już wygasa modlitwa. Za dwadzieścia pierwsza. Dzwonek na przerwę. Baba od religii łapie mnie przy wyjściu za rękaw i każe zostać na przerwie. Zamyka drzwi i przekręca zamek. Robi mi się dziwnie. – Słyszałam, że byłaś w szkole w Londynie... – Taaa – dukam. – Bo tam podobno przywrócili kary cielesne – jest zainteresowana tematem. Nie przyłożyła mi. Daję sobie banię uciąć, że jak tylko nadarzy się okazja, katechetka będzie tłuc bachory. Patrzę na plan: koniec lekcji. – Mamy jeszcze dodatkową chemię. – Bartek sapie jak stary wielbłąd. – Jak to dodatkową? – pytam. Myślę, że robi sobie ze mnie jaja. – No, to są lekcje nieobowiązkowe, ale kumasz, lepiej na nie chodzić... No to dupa. Kibluję w budzie następną godzinę. Na chemii rozwiązujemy zadania z glukozy. Cisza jak w kostnicy. Nie wiem, co to hydroliza glukozy. Nie wiem, co to zwęglanie białek. Nie notuję. W klasie mają mnie za skończonego cymbała i nikt nie chce ze mną siedzieć. Przynajmniej pierwszego dnia. Z chemii do domu kolejne 4 zadania. Trzeba napisać równania reakcji, jakieś substraty podkreślić i produkty. Piąta wieczorem. W domu otwieram kolejno moje szkolne zeszyty. Poszłabym do jakiegoś kina. Przeglądam prace domowe: z fizyki 3 zadania, z angielskiego 12, z chemii 4. No to, kurwa, poszłam do kina! * * * W ciągu następnych czterech dni tyle się w gimnazjum działo, że notowałam już tylko krótkie zajawki. Główny zawór gazu W gimnazjum jest stresująco na maksa. W sumie nic uczniom nie można, a zwłaszcza nie można się odstresować. Nie ma czasu zagrać w piłkę, nie można palić fajek ani skrętów, wypić piwa. Zabrania tego regulamin szkolny. Na przerwach po korytarzach chodzą nauczyciele i szpiegują. Nie można się malować, całować, przytulać, nosić spadających spodni i pokazywać brzuch. W gimnazjum wolno być tylko krzesłem. Nie rozbujanym. Za punkt honoru co odważniejsi obierają sobie dymanie szkolnego regulaminu. – Idziesz na fajkę? – ryczy mi ktoś do ucha. Idę na fajkę. Na przerwach drzwi do szkoły są zamknięte. – Piździ na podwórku. Idziemy na dół. – Lezę jak ciele za grupką buntowników. – Ty, nie rozglądaj się tak – puka mnie w szyję jeden z palaczy. – Żeby jarać tutaj przy głównym zaworze gazu, trzeba mieć układy z odpowiednimi ludźmi. – Wchodzimy do małego pomieszczenia. Wszędzie pełno małych zaworków i jeden duży. Wystarczy sekunda i wszyscy razem ze szkołą wypierdalamy w atmosferę. – Woźny zostawia otwarte drzwi. Ale uważaj, nauczyciele też mają z woźnym układ i czasem tu palą. Wtedy smaruj na dwór, tam koło Centrum Rodzenia. Najpierw suń do ochroniarza, żeby ci otworzył. Można się z nim dogadać. Odradzam palenie w kiblu. Lizusy kablują i często wpada tam dyrektorka. Po co słuchać, jak chuda piłuje fejsa. Fabryka We wtorek okazało się po pierwszej matmie, że wcięło babkę od polaka, czyli nie ma kolejnych dwóch polskich. W nagrodę po matematyce mieliśmy jeszcze dwie dodatkowe matematyki. Jeden plus dwa równa się trzy. Mieliśmy trzy matmy z rzędu! Graniastosłupy prawidłowe, ostrosłupy prawidłowe czworokątne, rzuty, siatki i inne gówna. Komu to potrzebne?! Rozwiązywanie zadań. Jedno po drugim. Zero odpoczynku. Zero życia. Liczymy objętość fał i pole pe. Do tego na pamięć twierdzenie Pitagorasa: ha równa się a pierwiastków z trzech przez dwa, fał równa się sześć razy pole trójkąta razy ha. Suma pól kwadratów zbudowanych na przyprostokątnych trójkąta prostokątnego jest równa polu kwadratu zbudowanego na przeciwprostokątnej tego trójkąta. Sześciokąty wpisane w okręgi i okręgi opisane na sześciokątach. Zadanie: Arkusz tektury ma 72 cm długości i 60 cm szerokości. W każdym rogu wycięto kwadrat o boku długości 8 cm. Przez zagięcie czterech prostokątów powstałych na bokach otrzymano otwarte pu-dełko. Oblicz objętość tego pudełka. Popieprzone. Po wuj ktoś wycina w tekturze kwadraciki i po co liczyć objętość tektury, skoro nic się do tektury nie da wlać. I tak non stop przez trzy godziny. Pieprzony absurd! Dziesięć minut później na fizie mamy transformator, obwód wtórny, pierwotny i przekładnię transformatorową. En – liczba zwojów w uzwojeniu. U wu przez u pe równa się ka równa się i pe przez i wu. Wszystko mi się centralnie pierdoli. Ha z ce prim. Ce prim z wu. Transformator z ostrosłupem i graniastosłup z uzwojeniem. Śmierdzi moim spalonym mózgiem. – Nie pękaj, młoda. Poćwiczysz w sobotę. – Bartek klepie mnie po głowie. – Co? W sobotę? Weź się odwal, co? – W sobotę przychodzimy do szkoły na dodatkowe lekcje matmy, głąbie jeden. Robi mi się słabo. Chce mi się rzygać. Po raz pierwszy marzę o mojej robocie, o redakcji, o szefie, o biurku, o telewizorze do oglądania w pokoju dziennikarzy. * * * Nauczyciel ma gównianą pensję, a zastępstwa i dodatkowe lekcje to ekstraszmal, zatem zdaniem na przykład nauczycielki matematyki szkolne lekcje mogłyby się składać z samej matmy, i do tego mogłoby ich być 15 dziennie – od poniedziałku do niedzieli. Tyle zdziałała ostatnia reforma edukacyjna. W związku z tym szkolne plecaki, torby i tornistry są ciężkie jak młoty pneumatyczne. W soboty, zamiast leżeć do góry wentylem i zbierać siły na następny tydzień harówy, dzieciaki przychodzą zapieprzać jak do fabryki. Niczym się nie różnią od chińskich dzieciarów szyjących buty i spodnie dla amerykańskiego Najka i Liwajsa. O pardon, Chinole dostają za swój arbajt jakieś grosze. Polskie dzieciaki przychodzą do szkoły w weekend na matematykę, dwie lekcje. Plus dwie fizyki, biologie albo chemie – jak wypadnie. Między tymi godzinami są 5-minutowe przerwy. Na każdą lekcję trzeba być zawsze przygotowanym. Na cały semestr można mieć trzy en – nieprzygotowania. Na trzech lekcjach można nic nie umieć i nie grozi to lufą. Każde en trzeba zgłosić nauczycielowi na początku lekcji, bo en oznacza też brak pracy domowej. Legalnie nieprzygotowanym można być na przykład, gdy przychodzi się do budy po chorobie. Nie mieć enów też jest niedobrze, bo wtedy padają podejrzenia o dopalacze, amfy i inne gówna do połykania i natychmiastowego zapamiętywania bredni. Nieobecności nieusprawiedliwionych ani spóźnień mieć nie można. Usprawiedliwiać ucznia może tylko lekarz. Za eny i esy można dostać na koniec roku nieodpowiednie zachowanie i kiblować w tej samej klasie kolejny rok, mimo szóstek i piątek z normalnych przedmiotów. Terror. Perfekcyjne szkolenie smarkaczy do bycia śrubką w maszynce i śmieciem na syfiastym chodniku. Non stop kolor, z małymi przerwami. Od poniedziałku do piątku między lekcjami jest pięć przerw po 10 minut, dwie po 15 i jedna – 20-minutowa Bułki z dżemem i drożdżówki z serem Mimo zakazu opylania uczniom gniotów na korytarzach ogłoszonego na fizyce nauczycielka historii nadal sprzedaje pączki na górnym korytarzu. Nauczycielkę rosyjskiego, zgodnie z zakazem, dyrekcja wygnała z bułkami do stołówki, przez co ta od drożdżówek i ruskiego ma mniejszy utarg, bo uczniowie chodzą na górę do baby od historii po pączki. Bliżej, a do stołówki daleko. Nie ma w gimnazjum uczciwej konkurencji. Grzegorz Przemyk Wielki nekrolog zrobiony na ksero przykuł moją uwagę w klasie historycznej na ściennej gazetce poświęconej stanowi wojennemu. Plus wielki drewniany krzyż nad drzwiami. To jedyna klasa z krzyżem w tej szkole. Na ścianach żadnych królów czy mapek z zaborami. Klasą opiekuje się nauczycielka historii od handlowania pączkami. Szkolna biznesłumen każe uczniom przynosić na lekcję herbatkę, bo przez te pieprzone pączki z marmoladą z niczym się nie wyrabia i nie ma na przerwach czasu wypić w pokoju nauczycielskim. Uczniom na historii nie wolno pić ani jeść. Uczniowie mają czas. – Nic nie słyszałam, że jesteś nowa w tej klasie. Wyjdź z klasy – strzela do mnie historyca na początku lekcji. – Pani dyrektor powiadomiła wszystkich nauczycieli – opowiadam i nie ruszam się z miejsca. – Proszę pani, to prawda – ryczy klasa. Znowu zostaję po lekcji. Historyca płacze mi w rękaw. – Ja cię przepraszam, ale jestem w tej szkole od września i w ogóle brak tu jakiejkolwiek informacji. – Trudno doklejać info do pączków – mówię jej na pocieszenie i wychodzę z klasy. Prawdziwy szmal Kasę robi się w szkole wcale nie na pączkach ani na drożdżówkach. 10 zetów od każdej pracy domowej. Na każdej lekcji nauczyciele zadają do domu średnio po 3 zadania. Szkolni biznesmeni piszą leserom prace i zgarniają niezły szmal. Kuba chciał swoją działalność gospodarczą zalegalizować i otworzyć w szkole firmę, ale nauczyciele się nie zgodzili. Kuba jest więc nadal w szarej strefie. – Ty, nie szkoda ci czasu – pytam go, jak właśnie wkłada kasę do portfela. – Jakiego czasu? Parę razy kliknę myszką na Internecie i styka. Nauczycielki i tak nie sprawdzają prac głąbów. Cieszą się, że w ogóle coś zrobili. Nervosol Specyfik wydaje bez limitów pielęgniarka każdemu uczniowi. Trzeba tylko podać imię, nazwisko i klasę. Przed matmą idę po Nervosol do piguły razem z Marcinem i Mariuszem, najlepszymi uczniami. Fajne doznanie. Ja nie słyszę o matematyce, a matma nie słyszy o mnie. Sporo ludzi chodzi na przerwach do piguły. W środę, czwartek i piątek zabrakło Nervosolu. W soboty nie ma z kolei pielęgniarki. WDŻ Wychowanie do Życia w Rodzinie jest w gimnazjum zamiast obiecywanego wychowania seksualnego. Prowadzi je żona wicedyrektora. Na wudeżecie nauczyłam się na przykład o różnicach między kobiecością a męskością: – Mężczyźni mają inne genitalia. Mają jądra, które produkują plemniki. – A penis? Co z penisem? – Nie rozmawiamy o penisach. Był też film edukacyjny na wideo o randce w samochodzie przy piwie. Dziewczyna pije piwo. Chłopak głaszcze ją po głowie. Samochód spada w przepaść. Dziewczyna budzi się w swoim drugim życiu i w ciąży. Nauczyłam się więc, że w ciążę zachodzi się od picia piwa i głaskania po głowie. Zaglądam do zeszytu kumpla 5 lekcji wstecz. Temat: higiena okresu dojrzewania. Odwiedzanie stomatologa, okulisty, ortopedy, spożywanie pięciu posiłków dziennie, w tym dużego śniadania. Z zadumy wyrywa mnie Bartek wydmuchujący nos, a później wrzask babki od wudeżetu: – Zostaw już te gluty albo je zjedz! Bartek wylatuje z klasy. Spotykam go na przerwie. – Eee, wpadłaś w oko takiemu schabowi z IIIf. Po lekcjach podchodzi do mnie jakiś gość bez karku, ale w dresach. – Pójdziesz do kina? – pyta. – Ja? – Ty, ty. Jakie lubisz prezerwatywy? Lekko mnie zatyka. – Ej ty, no jakie, z dżungli jesteś? – szturcha mnie wielką łapą w łokieć. – Truskawkowe czy bananowe? – Truskawkowe – mówię i pocieram łokieć. – To jesteśmy umówieni. GDW Godzina wychowawcza. W czwartek o ósmej mamy wypisać na kartkach naszą największą w życiu wartość. Do tablicy idzie Konrad i pisze swoją: SEN. Prawie wszyscy zgadzamy się z największą wartością Konrada. Godzina Wychowawcza służy do wyrabiania w uczniach humanizmu i poczucia wspólnoty społecznej – czytam w wytycznych programowych dla gimnazjów. Dziennik Nie ma mowy o dopisywaniu ocen, mimo że to uczniowie, a nie nauczyciele noszą klasowy dziennik w wielkiej torbie z naklejką „3 D”. Nauczyciele mają swój minidziennik z wypisanymi ocenami. Jak ktoś dopisał sobie kiedyś czwórkę z historii, to przyjechała policja. Ty, miller „Miller” w slangu gimnazjalnym oznacza ostatnio lamusa, pajaca, fraglesa. To jest coś między pierdołą a chujem. W gimnazjum rządzi tekst: Skończę z tobą, miller. To jedyna uczniowska oznaka świadomości politycznej, jaką zauważyłam przez tydzień mojego uczęszczania do gimnazjum. BMX RULEZ Taką nalepkę przykleił mi na zeszyt do matmy Bartek. Takie nalepki wiszą też w kiblach i w bibliotece. Bartek przeniósł się na Smolną z gimnazjum na Gocławiu. – Tamta szkoła to była masakra. Dresiarze regularnie ściągają z gówniarzy forsę. Biją po gębach i każą nosić dresy. Nauczyciele się ich boją i nie wzywają policji. W gimnazjum na Smolnej rządzą skejci od deskorolek, rolek i beemiksów – małych pokracznych rowerków służących do łamania sobie nóg i skręcania karków w trakcie jazdy po schodach. Bartek jest skejtem. Skejci są niegroźni, bo często są poobijanymi inwalidami. Aparaty szparkowe Średnio trzy razy w tygodniu są w gimnazjum klasówki. Nie mówiąc o pytaniu na każdej lekcji i niezapowiadanych sprawdzianach. Nie ma jak ściągać, bo przed klasówką wszystko trzeba zabierać z ławek i chować do tornistrów, wstawać i pokazywać ręce z podwiniętymi rękawami. Nauczycielki dzielą klasy na dwie grupy, przez co nie można zrzynać od sąsiada. Trafiam na klasówę z chemii i biologii oraz test humanistyczny z polskiego. Wszyscy na przerwie przed każdą klasówą dostają sraczki i z zeszytami chodzą do kibli. Mają twarze koloru świecy. Na chemii siadam w trzeciej ławce z napisami: HWDP, wyliż kutasa, klaudia to lafirynda. Ciężko się skupić. Dostaję grupę a. Koleś obok – be. Udowodnij redukcyjne właściwości glukozy w reakcji z tlenkiem srebra. Marek obok ma reakcję z wodorotlenkiem miedzi. Opisz, na czym polega proces hydrolizy na przykładzie sacharozy. Jak udowodnić, że sacharoza nie ma właściwości redukcyjnych. 20 minut na napisanie całości. Kobita od chemii na bank robi sobie w laboratorium amfę, takie ma tempo. Nic nie czaję. Zagaduję do Marka i chemica stawia mi za ściąganie kropkę – ocena niżej. Ale u mnie i tak nie ma czego obniżać. W piątek biologia i klasówka na całą godzinę. Polecenia proste: przyporządkuj, dokonaj podziału, ble, ble, ble. Reszta w suahili: przetchlinki, powierzchnia włośników, aparat szparkowy, warstwy miękiszu palisadowego, komórki miękiszu gąbczastego, budowa kserofitu i hydrofitu. Z całego testu umiem zrobić jeden punkt – tak mi się przynajmniej zdaje: Usuwanie z organizmu związków azotowych, nadmiaru wody lub soli mineralnych to... Trzeba uzupełnić. Dopisuję: szczanie. Babka od biologii ma niezłą bekę, ale przed klasą udaje, że nie może odczytać. Dostaję kolejną laskę. Laski z klasówki się poprawia. Trzeba się nauczyć i po lekcjach przyjść na indywidualne zaliczanie. Za to na teście humanistycznym błyszczę. Przyporządkowuję cytaty do postaci z „Zemsty” Fredry. Jestem tak wkręcona w pisaninę, że nie daję rady pomóc kolesiowi z ławki za mną. Rejent pieprzy mu się z Rejtanem. Kolo dostał z testu lufę z plusem. Za skojarzenie. W piątek siedem lekcji bez żadnych dodatków. Parę osób idzie zaliczać geografię. Jestem w dupę dojechana. Mam wory pod oczami i zaczynam obgryzać paznokcie. Myśl o sobocie sprawia, że wypadają mi resztki włosów. * * * Gdybym miała 16 lat i naprawdę była w IIId... Kurwa, za oknem słońce, mnie rozrywają hormony, a tu ucz się tych wszystkich bredni. Kupa! To, że ci młodzi frustraci nakładają nauczycielom śmietniki na głowy, to i tak jest sukces. Dobrze, że nie strzelają – jak w Stanach. Minister edukacji Krystynie Łybackiej polecam tygodniowy kurs bycia gimnazjalistką. Wtedy by skumała, co trzeba zmienić. Program trzeba zmienić. Niech ci ludzie uczą się czegoś na miarę swoich czasów: zajebistego postępu technologicznego. Niech ich to interesuje. Dlaczego szkoła oznaczać musi kołchoz i rodzić agresję. 10 lat temu uczyli mnie w szkole dokładnie tego samego, tych samych przetchlinek, glist i stułbi. Po wuj mi to wszystko było! Wbijali mi w banię niepotrzebne bzdury, którymi teraz mogę pograć sobie w ping-ponga. Gówniarzy nie stać na wyprodukowanie sobie pośredniego podejścia do życia. W klasach są tylko kujony i tylko analfabeci. Z jednym koleżką z IIId nie zagadałam przez ten tydzień ani razu. Kiedyś powiedział do mnie jedno zdanie rozkazujące: – Wjeb mu! Nie wiedziałam za bardzo, co odpowiedzieć. Z innymi komunikował się podobnie: Wjeb mu, wjeb mu! Wiecie, co najbardziej mnie osłabiło? Ta podła myśl, że dziesięć z sześćdziesięciu lat życia, które mnie czeka, poszło jak psu w dupę. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Obcowizna Nasze fabryki państwowe sprzedaje się obcym fabrykom państwowym. Czy to oznacza, że Polska jest gorszym państwem? Poseł Janusz Dobrosz (PSL) wysmażył interpelację do ministra skarbu państwa w sprawie sprzedawania polskich firm państwowych koncernom zagranicznym – również państwowym. W Najjaśniejszej ten proceder bywa mylnie nazywany prywatyzacją. Pod mianem prywatyzacji po prostu zdepolonizowano kilkanaście przedsiębiorstw. Sprzedane firmy nadal mają państwowych właścicieli, tyle że zagranicznych. Niebawem dywidenda z tych firm popłynie za granicę zasilając budżety np. Francji i Szwecji kosztem dziurawego polskiego budżetu. Poseł Dobrosz zapytał ministra skarbu, kto personalnie odpowiada za wyprzedaż polskich dochodowych przedsiębiorstw państwowych zagranicznym firmom państwowym. Poseł podejrzewa, że proceder został wymuszony na polskich ministrach przez rządy państw obcych i międzynarodowe instytucje finansowe. 27 maja 2003 r. na trzech stronach maszynopisu odpisał Dobroszowi minister Piotr Czyżewski – grzecznie, ale nie na temat. Nie rozwiał wątpliwości posła, czy zastąpienie polskiej własności państwowej też państwową, tyle że cudzoziemską, można aby uznać za prywatyzację. I czy tego rodzaju transakcje są celowe i korzystne z punktu widzenia długofalowych interesów polskiej gospodarki. Recydywa Problem ten nie po raz pierwszy jest podnoszony w Sejmie. Trzy lata temu Janusz Buczkowski, ówczesny zastępca Emila Wąsacza, awuesowskiego ministra skarbu, pytany w Sejmie, czy prywatyzacja ma polegać na zastąpieniu polskiej własności państwowej szwedzką własnością państwową, odburknął, że sprzedanie choćby jednej akcji państwowej spółki innej firmie nawet państwowej to już jest prywatyzacja. Chodziło wówczas o sprzedaż elektrociepłowni warszawskich. Buczkowski wciskał posłom kit, to oczywiste! Bredził. Bo naga prawda była politycznie niewygodna. Ówczesny awuesowski rząd wyprzedawał, co się dało i za byle jaką cenę, bo gwałtownie potrzebował gotówki na sfinansowanie osławionych czterech reform. Na prywatyzacyjnych transakcjach kosmiczne pieniądze zarabiały banki i sępy w smokingach, czyli doradcy prywatyzacyjni, a także biznesowi pośrednicy w rodzaju doktora Kulczyka. Nabywcami polskich firm dających sobie jako tako radę były w kilku przypadkach zagraniczne koncerny państwowe. Na przykład szwedzki państwowy koncern energetyczny Vattenfall kupił elektrociepłownie warszawskie oraz Górnośląski Zakład Elektroenergetyczny. Francuski, w stu procentach państwowy, potentat Electricite de France za ok. pół miliarda dolarów przejął w Polsce kontrolę nad elektrociepłowniami w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku. Trzy lata temu inny francuski gigant, France Telecom, kupił kontrolny pakiet akcji Telekomunikacji Polskiej S.A. Już wcześniej ten państwowy koncern zainwestował w Centertel (sieć telefonii komórkowej Idea) robiąc na tym pyszny interes. Rząd francuski ma 56 proc. akcji France Telecom. Bizneswąd Rząd Buzka formalnie mógł nazywać prywatyzacją sprzedaż akcji polskiej firmy telekomunikacyjnej francuskiemu koncernowi państwowemu, gdyż w transakcji uczestniczył dr Jan Kulczyk, którego holding kupił zresztą 13,7 proc. akcji TP S.A. Po tej "prywatyzacji" pozostał osad podejrzeń. Po dziś dzień krążą pogłoski o tym, iż udział w tej transakcji Kulczyka, największego polskiego oligarchy, miał drugie dno. Dowodów stuprocentowych nikt nie przedstawił, ale tego rodzaju domniemanie uprawdopodobnia łańcuch poszlak. Wiele do myślenia daje na przykład fakt, iż minister Wąsacz unieważnił pierwszy przetarg, w którym France Telecom startował samodzielnie współzawodnicząc z włoskim telekomem. Francuzi mogli kupić akcje dopiero po wejściu w porozumienie z Kulczyk Holding. Sprzedanie francuskiemu koncernowi państwowemu kontrolnego pakietu akcji polskiej firmy telekomunikacyjnej nie przyniosło rezultatów, których mieliby prawo oczekiwać klienci TP S.A. Usługi nie staniały. Dostęp do Internetu poprzez sieć telefoniczną jest nadal najdroższy w Europie. Po depolonizacji TP S.A. abonament podrożał o 40 proc. Zarząd TP S.A. kupił natomiast usługi doradcze u francuskich właścicieli płacąc za jeden dzień pracy francuskiego eksperta 9,5 tys. zł ("Francuz za 200 tysięcy", "NIE" nr 11/2002). Awantura wokół procederu sprzedawania polskich państwowych firm zagranicznym państwowym firmom może mieć niebanalne znaczenie polityczne. Uświadomi ludziom, że rządowym sprzedawcom państwowego majątku tak naprawdę chodziło jedynie o łatwe pozyskanie forsy na doraźne łatanie dziur w budżecie. Po wtóre, spór posła Dobrosza z ministrem skarbu – jeśli nie zwiędnie po bezpłodnej wymianie korespondencji – może także uświadomić inną bardzo niewygodną dla apologetów prywatyzacji prawdę: istnieją w Europie firmy państwowe potrafiące konkurować z firmami prywatnymi. Czy trzeba się więc spieszyć z prywatyzacją polskiej energetyki, skoro we Francji z powodzeniem działa państwowy koncern Electricite de France, a w Szwecji państwowy Vattenfall? Czy koniecznie trzeba prywatyzować Państwowe Górnictwo Naftowe i Gazownictwo; norweski państwowy Statoil jest przecież europejskim potentatem i stać go na inwestowanie w Polsce i w Rosji pomimo konkurencji ze strony Shella i BP oraz innych prywatnych ponadnarodowych koncernów? * * * W badaniach przeprowadzonych przez OBOP w czerwcu zeszłego roku niemal 70 proc. ankietowanych stwierdziło, że państwo powinno nacjonalizować przedsiębiorstwa, które znalazły się w tarapatach finansowych. Wynika z tego, że przeważająca część Polaków ma złe zdanie o prywatyzacji jako takiej. 41 proc. ankietowanych określiło prywatyzację jako grabież. Zdaniem 87 proc. Polska źle wyszła na prywatyzacji majątku publicznego. Niemal 80 proc. uważa, że sprzedano zbyt dużą jego część. Może więc poseł Dobrosz ma rację tylko w połowie – nie chodzi o to, że polskie firmy państwowe są kupowane przez inne państwa – tylko po cholerę w ogóle je sprzedawać? Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O seksualnym molestowaniu policji Pały nie płaciły, kurwy wycieńczały, zbirów się nie bały, więc prokurator znalazł się na linii policja – agencja towarzyska. Gliny balangują Jerzy Michalski, właściciel pensjonatu i agencji towarzyskiej "Passat" w Grzybowie niedaleko Kołobrzegu, postanowił zapewnić pracującym u niego dziewczynom i odwiedzającym je gościom absolutny spokój i bezpieczeństwo. Dlatego przez trzy lata co kilka dni gościł za friko siedmiu gliniarzy z kołobrzeskiej dochodzeniówki, z jej ówczesnym szefem na czele. Michalski twierdzi teraz, podobnie jak trzydziestu świadków, głównie dziewczyny z agencji, że "pały nie musiały płacić za nic". Gliniarze jedli, pili, bzykali, domagali się, aby organizować im uroczystości rodzinne. Aż pewnego razu nad ranem do "Passata" przybyli ludzie z miasta – dwunastu znanych właścicielowi z widzenia i słyszenia zbójów. Opowiada Michalski: – Giwery wystawały im spod ciuchów, nawaleni gorzałą, naćpani. Barmanka zadzwoniła na policję, przecież wiedziała, że nasze pały dostają u nas za opiekę to, co chcą. Przyjechali szybko, dwóch. Przywitali się z bandziorami jak z braćmi! Barmance jeden z gliniarzy powiedział, że niepotrzebnie niepokoiła policję. Zadzwonisz jeszcze raz – będziesz miała sprawę za nieuzasadnione wezwanie policji – ostrzegł. To było w lutym. Po miesiącu odebrałem telefon. – Jest wjazd do agencji – zakomunikował mi jeden z "moich" glin i odłożył słuchawkę. Co to, kurwa, znaczy?! Jaki wjazd? Dlaczego bez uprzedzenia? Byłem poza Grzybowem, wskoczyłem więc w samochód i gazu. Przyjeżdżam i widzę: brygada antyterrorystyczna w kominiarkach, długie lufy w łapach, klienci w kajdankach skuci leżą na glebie. Ochroniarze i dziewczyny tak samo. – Co tu, kurwa, się dzieje, nakaz prokuratora jest? – zapytałem. – Zwykła, rutynowa kontrola, panie Michalski, sprawdzamy dokumenty – usłyszałem. Tak?! A jak tu siedziało dwunastu naćpanych zbójów, to przysłaliście dwóch gównianych facetów, a do sprawdzenia paszportów pięciu dziewczyn to was cała kompania przyjechała! – darłem mordę na cały regulator. I tyle mojego. Z samej Straży Granicznej było ich kilkunastu plus antyterroryści. Wkurwiony napisałem skargę do komendanta wojewódzkiego policji w Szczecinie. Wewnętrzne dochodzenie policyjne potwierdziło to, co napisał Michalski. Siedmiu gliniarzy, którym – wedle zeznań – stawiał i opłacał dupy w zamian za opiekę, zawieszono w służbie policyjnej. Sprawa trafiła do prokuratury. Ale śledztwo się ślimaczyło, więc po trzech miesiącach komendant zawieszenie anulował. Tak nakazuje ustawa. Jeden z policjantów nie wytrzymał i odszedł z policji. Pozostali wrócili do służby. Śledztwo ostatecznie zakończyło się dopiero po dwóch latach. Prokurator postawił siedmiu glinom zarzut popełnienia przestępstwa z art. 231 par. 1 i 2 kk, czyli przekroczenie uprawnień oraz niedopełnienie obowiązków. Wedle aktu oskarżenia, tych "siedmiu wspaniałych" przez trzy lata jadło, piło i bzykało panienki za Bóg zapłać. W zamian mieli ostrzegać właściciela agencji o kontrolach. Zwłaszcza o wizytach Straży Granicznej, która na Wybrzeżu słynie z bojowych najazdów na agencje towarzyskie w poszukiwaniu dziewczyn nielegalnie przebywających w Najjaśniejszej. Nie udało mi się pogadać z oskarżonymi policjantami. Komisarz Jan T., niegdyś szef tej sekcji, wymówił się chorobą i zwolnieniem lekarskim, inni odesłali mnie do prokuratora i sądu. Czekamy – mówili – na sprawiedliwy wyrok uniewinniający. Szefowie komendy w Kołobrzegu nie chcieli wracać do starej – jak to określili – sprawy. Panienki sypią Pensjonat "Passat": przystrzyżony trawnik, wodne oczko, w budowie kryty basen, na wodzie kolebie się łódka. Romantyczny raj. Ale wspaniałą rezydencję z parkingiem i garażami dla klientów otaczają wysokie, stalowe sztachety "uzbrojone" w kilkucalowe gwoździe. Działa skomplikowany system zamków, są kamery. – W takiej scenerii to chyba świętemu ze strachu by nie stanął. – To wszystko po to, żeby podczas ataku faceci w kominiarkach nie próbowali włazić górą – wyjaśnia Michalski. – Od początku tego roku miałem siedemnaście kontroli. Policja, Straż Graniczna, skarbówka. Gdyby nie było tych gwoździ, to oni na kontrolę właziliby przez parkan. Michalski jest oskarżony za czerpanie korzyści z cudzego nierządu. Prokuratura Okręgowa w Koszalinie podjęła w kwietniu tego roku śledztwo opierając się na materiale dowodowym dostarczonym przez Komendę Powiatową Policji w Kołobrzegu. Opowiada Michalski: – W kwietniu tego roku przyszli policjanci z nakazem prokuratorskim: mamy podejrzenie, że tutaj jest przechowywana nielegalna broń i narkotyki. Proszę bardzo, szukajcie – mówię. A oni nawet przez chwilę nie szukali broni ani prochów. Wzięli się za adresy klientów i dziewczyn, notesy, telefony. Czego chcieli? Zwinąć jak najwięcej dziewczyn, które u mnie pracują, żeby zeznały, że ja je kasuję za seks z klientami. Dziewczyny przewieziono do komendy w Kołobrzegu. Wstępne przesłuchania trwały od 21 do 1 w nocy. Była tłumaczka z języka rosyjskiego, ale gliniarze każdą dziewczynę najpierw brali na przesłuchanie bez udziału tłumaczki. Pracowano nad nimi w jednym pokoju, dopiero potem kolejno kierowano je do innego, by podpisywały gotowe już zeznania w obecności tłumaczki. To jest niezgodne z procedurą przesłuchań obcokrajowców. Przetrzymywane w komendzie dziewczyny nie chciały potwierdzić, że były kasowane za seks z klientami. Maglowano je prośbą, groźbą, krzykiem. Straszono deportacją. Jedną z dziewczyn, studentkę piątego roku farmacji, postraszyli, że zawiadomią uczelnię; inną, że rodzice się dowiedzą, gdzie pracowała. W końcu prawie wszystkie potwierdziły, że oddawały mi kasę za dymanie. Tak powstał zarzut przeciwko mnie. Mam oświadczenia tych dziewczyn, że policja przymusiła je do złożenia obciążających zeznań. Nie boję się wyroku. Mam przesrane podwójnie: u konkurencji, bo oskarżyłem policjantów, z którymi należy żyć dobrze, i na policji, bo nie chciałem współpracować. W "Passacie" wybuchła już jedna bomba, na szczęście nikomu nic się nie stało. Dwa razy odbierałem telefony o podłożonym ładunku i wzywałem pirotechników. Sprawcy – nieznani. Sugerowano nawet, że sam sobie tę bombę podłożyłem. Opowiada Olga, dziewczyna z Ukrainy, która pracowała w "Passacie" w czasach, gdy odwiedzany był przez "siedmiu wspaniałych": – Boję się mówić. Zeznałam u prokuratora jak na spowiedzi świętej. Zaraz potem byłam deportowana z Polski, przyjechałam znowu, pracuję w innym mieście, przed sądem zeznam, jak było. Niech nikt nie mówi, że kłamię. Szef płacił za wszystko. Jak zeznam, znów wyrzucą mnie pewnie z Polski. Jestem ciekawa, czy jakby w agencjach w Polsce były Szwedki, Dunki albo Niemki, to czy też byłyby tak źle traktowane przez polskie władze. No powiedz pan? Prokurator się dziwi Mówi prokurator Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie: – To pierwsza tego rodzaju sprawa w Polsce na osi policja – agencja towarzyska, ujawniona i skierowana na wokandę. Policjanci nie przyznają się; twierdzą, że prowadzili działania operacyjne. Właściciel stara się udowodnić, że w zamian za ostrzeżenia o kontrolach żądali udostępniania im za darmo lokalu agencji. W kołobrzeskim sądzie jest sprawa przeciwko policjantom i druga przeciwko oskarżającemu ich właścicielowi agencji. Świadkowie w jednej sprawie są oskarżonymi w drugiej. To przedziwny splot. Ta sprawa wykazuje, że ustawodawca musi wszystko przemyśleć na nowo. Mamy być w Unii Europejskiej. Ostatnio obywatelka polska uzyskała w Trybunale w Strasburgu orzeczenie, że może świadczyć usługi seksualne w krajach Unii, o ile dostosuje się do obowiązujących tam przepisów. To pierwszy zawód kobiety-Polki, na którego wykonywanie w UE otrzymała zgodę. To znaczy w Unii ona może zarabiać i żyć z nierządu, a w Polsce – nie. Co do innych aspektów sprawy – jak np. zwykła i logiczna konieczność opodatkowania tego rodzaju usług – to wychodzimy na idiotów. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niezbędny jest Związek Republik Radzieckich Wydana przed kilkoma tygodniami książka Roberta Kagana "O raju i sile" uważana jest za jedną z najważniejszych prezentacji myśli politycznej od czasu zakończenia zimnej wojny. Trafnością obserwacji porównywana jest do "Końca historii" Francisa Fukuyamy (1989 r.) oraz pracy Samuela Huntingtona "Starcie cywilizacji" (1993 r.). Fukuyama oznajmił bezwarunkowe zwycięstwo kapitalizmu i zapowiedział brak przyszłych wojen o idee. Miały je zastąpić bitwy o kubki smakowe Big Maca z Whopperem, równie bezwzględne, chociaż w porównaniu z bitwą o Stalingrad albo inwazją na Normandię niespecjalnie spektakularne. "Starcie cywilizacji" Samuela Huntingtona przepowiadała przyszłe starcie między judeochrześcijańską cywilizacją Zachodu a światowym islamem. Teza ta była w 1993 r. politycznie nieładna i została powszechnie uznana za wyraz słabości tęgiego, politycznego umysłu. Unoszące się kilka lat później nad dolnym Manhattanem tumankurzu uświadomiły wielu osobom, że ta słabość nie była udziałem Huntingtona. Książka Kagana mówi o problemie, który nas, Polaków, najbardziej dotyczy – postępującym rozdźwięku interesów między Europą Zachodnią a Stanami Zjednoczonymi. Został on zauważony przez licznych politycznych komentatorów w ciągu ostatnich kilku lat – nikt jednak nie sprecyzował tego równie jasno. Książka stała się bestsellerem, a Kagan porównywany jest do gwiazdy rock’n’rolla. "O raju i sile" opowiada głównie o zmianie podejścia Europy i Ameryki do używania siły w polityce światowej. Rozumowanie autora jest proste i przekonujące: jakoś tak się składa, że za używaniem siły wypowiadają się silni. Słabi woleliby raczej siły nie używać, lecz opierać politykę na moralności i umowach międzynarodowych, dowodząc, że myszy i koty mają równe prawo do samostanowienia, a mysz ma prawo przekonać kota, że najzdrowsze jest dla niego białko rybie. Tą myszą były XIX-wieczne USA perswadując ówczesnej potężnej Europie istotę moralności w międzynarodowej polityce. Sto lat mysiej polityki pozwoliło USA przekształcić się w kota. W międzyczasie wyrosły też nowe koty – drapieżny, ale umysłowo niezrównoważony brunatny kocur Hitlera i rozważny, powoli zjadający kolejne myszy, kocur Stalina. Wykrwawiona dwoma wojnami Europa Zachodnia stała się w tym czasie myszą. (Metafora kotów i myszy jest moja, a nie Kagana). Jego metafory są barw-niejsze, ale o nich za chwilę. Europejska mysz prowadziła po II wojnie światowej mysią politykę. Skupiała się na programach społecznych i stworzyła kapitalizm z ludzką twarzą. Hiszpanie nauczyli się po śmierci Franco zachwycać kolorem filmów Almodóvara, Francuzi utwierdzali się w przekonaniu, że wiedzą o życiu więcej od innych narodów, a Niemcy zamiast maszerować na Pola Elizejskie znaleźli spełnienie w wykonywanym z bezwzględną dokładnością sortowaniu śmieci. W międzyczasie Murzyni i Azjaci uświadomili sobie uniwersalność idei Oświecenia i wygonili lokalnych Europejczyków do Europy. Polityka w atmosferze wymyślonego przez Kanta "wiecznego pokoju" stworzyła niezaprzeczalne wartości. Jej realizacja była jednak możliwa dzięki amerykańskiej obecności militarnej w Europie, powstrzymującej Rosjan przed zrobieniem kolejnego "ura". Zdawał sobie sprawę ze zbytniej zależności od siły militarnej Stanów Zjednoczonych de Gaulle i za jego namową Francja wyprodukowała kilka bombek atomowych. Związek Radziecki się rozpadł, a Ameryka patrzy na świat wzrokiem wszechpotężnego kota szukającego innych, małych kotków, żeby przeszkodzić im w staniu się kocurami. Zainteresowana tylko sobą sama Europa zamknęła się w mysiej dziurze i pragnie stać się światową potęgą w produkcji sera dla innych myszy. Na razie sprzedaje rybie mięso małym kotom. Używając porównania Kagana, jeżeli Amerykanie nazywani są w Europie złośliwie kowbojami, to można ich porównać do szeryfów, których zadaniem jest schwytanie albo zabicie bandytów. Europa jest właścicielem salonu, do którego bandyci przychodzą napić się whisky. Najbardziej obrazowe jest w książce porównanie świata do lasu, w którym grasują drapieżne niedźwiedzie. Uzbrojony w nóż turysta będzie się starał niedźwiedzia unikać. Uzbrojony w strzelbę myśliwy będzie się starał niedźwiedzia znaleźć i ustrzelić. Ameryka – obecna "hyperpower" świata – ma sporo strzelb, postanowiła więc wyruszyć na niedźwiedzia. Europa strzelby nie ma i mieć nie chce. Zwłaszcza nie chcą strzelby Francuzi, między innymi dlatego, że uzbrojony w strzelbę Niemiec może sobie przypomnieć, że jego ojciec chadzał na niedźwiedzie do Lasku Bulońskiego. Książka Roberta Kagana kończy się stwierdzeniem, że pomimo wszystkich różnic Ameryka i Europa Zachodnia należą do wspólnoty zachodniej cywilizacji. Tutaj warto byłoby znowu przejrzeć "Starcie cywilizacji" Huntingtona... Jak wobec tego wszystkiego wygląda Europa Wschodnia, którą tak bardzo chcemy nazywać Środkową? Według Kagana, jej przywódcy pamiętający rządy siły Związku Radzieckiego mają zrozumienie dla polityki siły Stanów Zjednoczonych. Tutaj jego rozważania na temat tej części świata się kończą. I słusznie – temat to przecież trudny i nie wnoszący wiele do zrozumienia ziemskich losów. Miejsce to w końcu dosyć głupawe; nie do końca katolickie, nie do końca prawosławne, nie dotknięte zakazującą bezczynności protestancką etyką pracy. Autor : Maciej Nowakowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Diabła gonię tanio Konkurencja na rynku usług egzorcystów. Komercyjnie nastawieni cywile wypierają kościelnych biurokratów. Święta za pasem, dwoisz się i troisz, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Zapieprzasz po sklepach, skreślając kolejne pozycje z listy zakupów. Nastawiasz się psychicznie na najazd krewnych i odwiedziny u teściów. Jak co roku, krzywisz się na myśl, że znów będziesz musiał karpia jebnąć młotkiem w łeb. Nagle, w środku tej zawieruchy, stwierdzasz, że coś jest nie tak. Słabniesz, czujesz, że wszystko masz gdzieś. Tracisz wolę działania, odjeżdżasz myślami w niebyt. Słyszysz głosy szepczące ci wprost do mózgu wredne myśli. Możliwe, że twój stan da się racjonalnie wytłumaczyć: boisz się, czy pracodawca będzie miał szmal na wypłaty, czy wystarczy ci kasy na rybkę, szynkę, flachę i prezenty dla bachorów. Jesteś zmęczony bieganiem po sklepach i utyskiwaniem ślubnej, że nie kupiłeś grzybów do barszczu. Może się jednak okazać, że twój stan zniechęcenia do życia, a nawet świąt, wywołany jest przez przyczyny nie z tego świata. Jesteś nawiedzony, a być może nawet opętany przez istotę astralną, ducha lub diabła. Nie panikuj. Potrzebny ci egzorcysta. Od biskupa i z Internetu Opętanie należy uznać za fakt. Jest bowiem zbyt wiele przypadków, kiedy to życie i zachowanie pewnych ludzi nagle zmieniało się tak, jakby jakaś obca istota zaczynała mieć nad nimi władzę. Bywają też przypadki nawiedzeń okresowych, bądź nawracających co jakiś czas. (...) Opętania zdarzały się dawno i zdarzają się dzisiaj. Postęp nauki i techniki nie jest w stanie położyć im kresu. A wygląda nawet tak, jakby im sprzyjał – głoszą Anna Atras i Leszek Żądło w niedawno wydanej książce "Egzorcyzmy i ochrona przed atakiem psychicznym", po czym dodają: Jedyną skuteczną pomoc w takich wypadkach mogą zaoferować egzorcyści. Ba, łatwo powiedzieć, ale gdzie ich szukać? Najprościej zwrócić się do funkcjonariusza Kościoła kat., ale od razu napotykamy bariery. Nawiedzony musi być praktykującym katolikiem, potrzebna jest pozytywna opinia proboszcza. Czarnych od wypędzania diabła w Pomrocznej jest niewielu, trzeba więc czekać w kolejce. Do tej pory nie został spełniony papieski postulat, aby na jedną diecezję przypadało co najmniej dwóch wykwalifikowanych egzorcystów. Jak już się załapiecie w kolejce, kościelny zaklinacz złego będzie was przez dłuższy czas obserwował. Kiedy już poobserwuje, sporządzi raport, który trafi na biurko biskupa. Ten z kolei, jeśli ma wątpliwości, zasięgnie porady w Watykanie. Taka biurokracja powoduje, że obecnie – w dobie komercjalizacji usług – znacznie łatwiej jest skorzystać z propozycji całkiem świeckiego przepędzacza duchów. Ich zastęp rośnie, działają szybko i ogłaszają się w mediach oraz Internecie. Kilkaset lat temu Kościół kat. taką konkurencję puszczał z dymem, dziś tylko grzmi i straszy ogniem piekielnym. Masażyści i cykliści Najpierw się upewnij, czy należysz do grupy podwyższonego ryzyka opętania. Wspomniana książka dwojga autorów głosi, że jeśli jesteś satanistą, masażystą, spirytystą, szamanem, osobą zaszczutą przez rodzinę, dentystą, chirurgiem, psychiatrą lub psychoterapeutą, a także pseudo-kibicem, ćpającym uczestnikiem dyskotek, koncertów rockowych lub popowych albo ćpającym indywidualnie, nałogowym internautą, osobą uprawiającą seks astralny czy też szczególnie kontrowersyjnym politykiem, to diabeł dopadnie cię w pierwszej kolejności. Miejsca, w których diabły i demony gromadzą się najchętniej, czyhając na nosicieli, to m.in. siedziby policji, więzienia, niektóre kaplice i kościoły, piwiarnie, bary piwne, meliny, sklepy i budy spożywcze z mięsem i alkoholem. Egzorcyści Atras i Żądło stwierdzają także, iż duchy bywają coraz częściej gośćmi stadionów, dyskotek, hal koncertowych, a także spotkań wyznawców kosmitów. Wynika z tego, że przed diabłem nie uciekniesz, chyba że będziesz siedział w domu, ale i tam nie jesteś do końca bezpieczny. Dom może bowiem stać na cieku wodnym, uskoku tektonicznym, starym cmentarzu lub w pobliżu linii wysokiego napięcia, gdzie demon czuje się jak u siebie w domu. Oprócz zmęczenia, niechęci do roboty i olewania wszystkiego opętanie powoduje obsesyjne zainteresowanie tym, co budzi silne emocje (filmy porno, horrory, pornografia, seks, dewocja), nałogi (alkoholizm, narkomania, seks, obżarstwo, rzadziej nikotynizm), skłonność do przestępstw oraz daje poczucie misji związanych z destrukcją lub egzekwowaniem sprawiedliwości. Teraz wiadomo, dlaczego tylu polityków i wyznawców WC w Pomrocznej wygląda tak, jak gdyby byli nawiedzeni. Duchy żydowskie i katolickie Fach egzorcysty to ciężki kawałek chleba. Nie lubię duchów i niechętnie odwołuję się do egzorcyzmów, ale skoro już są, to muszę je zaakceptować. Nie lubię tego zajęcia, odkąd wypędziłem pierwszego ducha – wyznaje Leszek Żądło. Ale są przecież i małe radości. Niektórych może to dziwić, ale widzę i cieszy mnie to ogromnie, że to co robię jest potrzebne – stwierdza w internetowym magazynie "Zoom" Jan Pączko "Janula" z Wiśniowej Góry. Robota wymaga stałej edukacji i rozwoju. Miałem taki przypadek – wspomina Pączko – że pewna pani słyszała głosy i chciała się od nich uwolnić. Zacząłem od modlitwy katolickiej, a wtedy duch zaczął do mnie mówić: "Aaa, znów katolik! To nie da rady, bo ja jestem wyznania mojżeszowego". Duch nie wiedział, że studiowałem różne metody, stary i nowy testament, mahometanizm, wierzenia żydowskie i cywilne ze Stanów Zjednoczonych. Odprawiłem więc inny ceremoniał i duch zniknął. Zawód łowcy duchów bywa niebezpieczny. Trzeba być stale czujnym i wykazywać się refleksem. Pewien mistrz, jak wspomina, został zaatakowany przez demona podczas powrotu z festiwalu ezoteryki. Napastnik siadł mistrzowi na makówkę i ssał energię. Ten jednak nie wymiękł; przejeżdżając pod linią wysokiego napięcia owinął siłą woli mackę potwora wokół drutów. Pokopany prądem demon spierdolił w zaświaty. Nie wolno dać się zaskoczyć przez nieoczekiwane sytuacje. Po przybyciu na miejsce zabrałam się za egzorcyzmy. Okazało się, że mąż klientki napastowany był przez ducha dziwki. Wciąż na nowo uprawiała z nim seks astralny, wysysając go przy tym z energii. Gdy poczuła, że stanowię dla niej zagrożenie, starała się jak najwięcej skorzystać przed odesłaniem – relacjonuje Anna Atras. – W pewnym ośrodku wczasowym przybiłem do ściany ducha, który lubił młode harcerki. Kiedy go zauważyłem, wybierał się odwiedzić je, bo zaczęły seans spirytystyczny. Owszem, buntował się wisząc na ścianie przez kilka dni i nie mogąc dotknąć dziewcząt, potem zaczął słabnąć, a po dwóch tygodniach zdecydował, że woli odejść – opowiada Leszek Żądło. Jak zostać egzorcystą? Jeśli zebrać wypowiedzi fachowców z tej branży, okazuje się, że jest wiele możliwości. Jedni odkrywają, że urodzili się ze zdolnością do wypędzania diabłów, inni na-byli tę cechę w co najmniej dziwnych okolicznościach. Gabriela Dindas wyznaje: Te wszystkie moje zdolności mogę ogólnie i krótko nazwać stanem oświecenia. Jestem przykładem na to, że wreszcie odkryła się tajemnica działania ludzkiego mózgu. Naprawdę jest to niesamowite. Jeśli umrę nieznana, to pozostaje żal, że świat się o tym nie dowiedział. Najprościej jednak jest zapisać się na kurs, np. u mistrza bioenergoterapii Czesława Karkowskiego z Poznania. Po ukończeniu mistrz wystawia specjalny dyplom z pieczątką. Kurs pozwala zdobyć umiejętności rozpoznawania oraz likwidacji klątw i wszelkiego rodzaju wampiryzmu energetycznego, uczy oczyszczania i uwalniania mieszkań oraz ludzi ze złych energii duchów. Nawiedzony i opętany Niedawno doszedłem do wniosku, że coś ze mną jest nie tak. Olewam wszystko, mam napady niemyślenia, to znów ogarnia mnie kurwica. Co prawda zawód dziennikarza chyba tylko przez pomyłkę nie został wpisany do grupy podwyższonego ryzyka opętaniem, ale przecież reszta – stwierdziłem – całkowicie zgadza się z opisem. Lubię horrory i pornosy, bywam w halach sportowych i na koncertach rockowych, także w sklepach z mięsem i alkoholem, a zwłaszcza w piwiarniach i innych knajpach, gdzie zalewam się w trzy dupy. Namiętnie lubię seks, co prawda na razie nie astralny, tylko zwykły. Surfuję też po Internecie, klnę jak szewc i mam destrukcyjne myśli, zwłaszcza adresowane do sąsiada, który od pół roku wieczorami wierci dziury w ścianie. Czyżbym był opętany? Postanowiłem się zbadać. Po dłuższych poszukiwaniach wybrałem Biuro Usług Spirytystycznych "Nephilim" mieszczące się niedaleko Poznania. Przesądziła cena – tylko 500 złociszów za "zwykłe" egzorcyzmy. Dla efektu postanowiłem trochę podretuszować realia. Do pomocy wziąłem dwie osoby odgrywające rolę zatroskanych krewnych. Kumpel i koleżanka przez dwa tygodnie wydzwaniali do mistrza opisując moje dewiacje i prosząc o pomoc. Mistrz zażądał przesłania mojej fotki. Tego samego dnia poszła Internetem. Razem z nią opis zmian, które we mnie zaszły w ciągu ostatnich miesięcy. Przestałem chodzić do kościółka, częściej bywam w knajpie. Ubieram się na czarno, zamiast Eltona Johna słucham metalu, pokój ozdobiłem pentagramem, plakatem Black Sabbath i zdjęciem posła Giertycha. W dzień śpię, w nocy oddalam się w niewiadomym kierunku. Piję, palę, klnę i głośno puszczam bąki. Lekceważę wartości rodzinne. Mistrz uznał, że konieczne jest bezpośrednie badanie. Przygotowałem się starannie, studiując teksty ezoteryczne, relacje łowców duchów, dziesiąty raz obejrzałem nawet "Egzorcystę" Williama Friedkina. Na dzień przed wyjazdem nawaliłem się, pijąc na zmianę tequilę, guinessa, portera i "Dębowe Mocne". Zapewniało to rzygi i sraczkę na zielono, a są to oznaki diabelskiego opętania. Tak przygotowany udałem się w asyście "krewnych" do Biura "Nephilim". Firma mieści się w starej, pudełkowatej willi w stylu gierkowskim. Pracownię mistrz urządził w zaadaptowanym na ten cel garażu. Egzorcysta ma też sekretarkę, całkiem fajną laskę. Gdybym był diabłem, natychmiast bym w nią wszedł. Mistrz ubrał się w gajer, czarną koszulę i biały krawat, co nadało mu dostojny wygląd przedsiębiorcy pogrzebowego. Moja skacowana facjata zaniepokoiła go. Poinformował towarzyszące mi osoby, że jestem wysysany przez jakiegoś – jeśli dobrze pamiętam – egregora. Ten egregor włazi mi do głowy i wypiera moją świadomość. Potem facet badał mnie wahadełkiem, posadził na krześle i okadzał jakimś cuchnącym zielskiem, zapalił też kadzidlane lampy. Od tego dymu zmuliło mnie, pobiegłem do drzwi i rzuciłem pawia. Mistrz powiedział, że to dobrze, bo się oczyszczam. Później okrążył mnie trzy razy sypiąc na podłogę jakiś proszek, następnie kazał mi powtarzać afirmację, że jestem dobry i kocham wszystkich. To mnie wyprowadziło z równowagi, bo jak można coś takiego wciskać człowiekowi na kacu? Wywróciłem oczami, zawarczałem, wstałem i powiedziałem mistrzowi, że zaraz mu sypnę w baniak. Duchołap wystraszył się nie na żarty. Wyciągnął moich "krewnych" do biura i oświadczył, że duch, który mnie opanował, jest potężny, a on sam – w niezbyt dobrej formie. Seans trzeba będzie powtórzyć, za co weźmie od nas tylko 300 złotych i do tego gratis dorzuci dwie paczki ziół. Gdyby ataki się powtórzyły, należy palić kadzidło i czytać na głos afirmacje. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, bo drzemiący we mnie diabeł domagał się zimnego browaru. Więcej nie udawałem się do żadnego egzorcysty. Żyję z moim diabłem i nawet go polubiłem. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trzoda doktora Kulczyka Trudno mi odnosić się do pytania posła Kalemby, czy sytuacja, jaka jest w PZU, wpływa na zmiany ministrów, jako że ministrowie są powoływani i odwoływani przez premiera... I myślę, że nie jest rolą ministra skarbu, żeby oceniać bądź łączyć te zdarzenia – stwierdziła wiceminister skarbu Barbara Misterska-Dragan odpowiadając 10 kwietnia 2003 r. na interpelację w sprawie PZU. Pani minister odpowiedziała wykrętnie. Faktem jest, iż na przetasowaniach kadrowych w PZU poległo dwóch ministrów rządu Buzka (Wąsacz i Chronowski) oraz dwóch ministrów i jeden wiceminister z rządu Millera (Kaczmarek, Cytrycki i Sitarski). Monti na pochylni Za rządów AWS o tym, kto ma być prezesem PZU, decydował osobiście Krzaklewski. Zanim podjął decyzję, radził się Mirosława Kaszy. Teraz o tym, kto ma być szefem PZU, decyduje osobiście premier Miller. Przy rozdawaniu kart w największych spółkach skarbu państwa doradzają Millerowi łodzianie: płk Paweł Kruszyński, wiceszef ABW, i Józef Woźniakowski, który dopiero parę tygodni temu formalnie został wiceministrem skarbu. Sejmowe wystąpienie wiceminister Misterskiej-Dragan w sprawie PZU musiały więc poprzedzić zakulisowe gorączkowe konsultacje ministra Piotra Czyżewskiego z głównymi doradcami Millera. W środę, 9 kwietnia, wieczorem z grubsza sfinalizowano uzgodnienia co do przyszłości zarządu PZU kierowanego przez Zdzisława Montkiewicza. Następnego dnia, po pomyślnym zwieńczeniu tych pertraktacji, pani wiceminister mogła powiedzieć w Sejmie, że prezes Montkiewicz "stracił zaufanie" ministra skarbu. W przekładzie na język potoczny znaczy to, iż niezatapialny dotąd Monti jednak pożegnasię z posadą. Charakterystyczne, że wyrok w Sejmie został ogłoszony, zanim jeszcze Rada Nadzorcza PZU oceniła skalę błędów prezesa Montkiewicza. Minister Piotr Czyżewski – bliski i oddany współpracownik Wiesława Kaczmarka wylanego przez Millera w styczniu – jest menedżerem bez politycznego zaplecza. Paradoksalnie, mimo to – wskutek pomyślnego zbiegu okoliczności – to właśnie jemu udało się uzyskać do pewnego stopnia rzeczywisty wpływ na bieg zdarzeń w PZU. Dwaj poprzedni ministrowie skarbu nie mieli takiego fartu. Teraz Czyżewski zdecyduje, która z firm doradczych zgarnie 150 mln zł za wprowadzenie PZU na giełdę. Sępy w smokingach już przebierają nogami. Kulczyk na świeczniku Minister Czyżewski będzie niebawem zmuszony wejść na jeszcze bardziej niebezpieczne pole minowe. Odziedziczył bowiem po Kaczmarku i Cytryckim nierozwiązany problem sprzedaży akcji Rafinerii Gdańskiej konsorcjum Orlenu i Rotch Energy. Konsorcjum to po mistrzowsku zmontował Jan Kulczyk. Nie chcąc dopuścić do tego, aby na fuzji Orlenu z Rafinerią Gdańską de facto najwięcej obłowił się Kulczyk, minister Czyżewski musi najpierw usunąć z płockiej firmy prezesa Zbigniewa Wróbla. A tej operacji również nie udało się przeprowadzić ani Kaczmarkowi, ani Cytryckiemu, choć obaj usilnie próbowali. O tym, że Wróbel ma zasiąść na stołku szefa zarządu Orlenu, zdecydowali w zgodnym porozumieniu prezydent i premier. Nieuchronny konflikt z Kulczykiem i Wróblem może być więc dla Czyżewskiego bardziej niebezpieczny od zawirowań wokół PZU. Panowie Kulczyk i Wróbel cieszą się przyjaźnią prezydenta Kwaśniewskiego. A premier Miller ma ponoć – jak twierdzi warszawka – jakieś daleko idące tajemnicze zobowiązania wobec Kulczyka. I to bynajmniej nie dlatego, iż pani Aleksandra Miller, żona premiera, od lat pracuje w Warcie kontrolowanej przez Kulczyka. Dla Kulczyka kwestia zrobienia interesu na akcjach Orlenu ma wielkie znaczenie. Zarówno obroty, jak i zyski jego firmy Kulczyk Holding systematycznie spadają od dwóch lat. (Wg "Rzeczpospolitej" z 12–13.04.2003 r. zyski Kulczyka zmalały z 760 mln zł w 1999 r. do 97 mln zł w 2001 r.). Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE" ze źródła zasługującego na zaufanie, decyzja o tym, kto ma być szefem Rady Nadzorczej Orlenu zapadła w zeszłym roku na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim. W nocnym konwentyklu uczestniczyli: prezydent, Kulczyk i premier. Dyspozycje, kto ma być szefem Rady Nadzorczej Orlenu i kontrolować prezesa Wróbla, przekazano ówczesnemu ministrowi Wiesławowi Kaczmarkowi o 2 w nocy, dzwoniąc do jego domu. W rozmowie ze mną Wiesław Kaczmarek odmówił potwierdzenia tych faktów, ale też im jednoznacznie nie zaprzeczył. Wróbel na pasku W połowie zeszłego roku Wróbel niewąsko wkurzył premiera Millera, gdyż na własną rękę zabrał się za pertraktacje z episkopatem i pro-wadził je po prostu głupio ("NIE" nr 14/2003 r. – "Wróbel w garści"). Miller miał wówczas chęć spuścić Wróbla. Ale wtedy interweniował Kulczyk. Prezes Orlenu jest wiernym i posłusznym wykonawcą poleceń Kulczyka. Urzędnicy resortu skarbu mówią o Wróblu: laufer doktora Johana. Późną jesienią zeszłego roku Zbigniew Wróbel (jako prezes Orlenu) zdecydował o kupnie od Orbisu pakietu akcji w spółce AWSA Holland II kontrolowanej przez Kulczyka. Forsując tę dziwną transakcję Wróbel zupełnie nie przejął się burzą, jaką wywołała ona w mediach. Ujadała zresztą nie tylko prasa. Część akcjonariuszy Orlenu, a wśród nich także Bank of New York, nie kryła niezadowolenia. Tylko z tytułu pośrednictwa w tej operacji Kulczyk zarobił ok. 2 mln dolców. Zarządzany przez Wróbla PKN Orlen sponsorował kwotą ok. 200 tys. zł bal arystokracji zorganizowany na zamku Lubomirskich w Wiśniczu należącym niegdyś do protoplastów rodu zięcia Jana Kulczyka. Na tym balu prezydentowa Jolanta Kwaśniewska kwestowała na swoją fundację. Z końcem minionego roku Wróbel pojechał do Rosji załatwiać w koncernie Jukos dostawy ropy dla Rafinerii Płockiej. Zgadnijcie, kto go pilnował podczas tej podróży? Towarzyszył mu Jan Waga, prezes zarządu Kulczyk Holding i zarazem członek Rady Nadzorczej Orlenu. Nawiasem mówiąc, Wróbel podpisał z rosyjskim Jukosem dziwny kontrakt. Dostawcą surowej ropy dla Płocka nie jest Jukos, tylko spółka-córka tego koncernu. Z niejasnych powodów w operacji sprzedaży Orlenowi rosyjskiej ropy dodatkowo pośredniczy jeszcze firma z Luksemburga spełniająca funkcję agenta. Z początkiem kwietnia 2003 r. niezależne branżowe pismo nafciarzy "Petroleum Argus" podało, że rosyjski koncern Jukos jest zainteresowany zakupem akcji PKN Orlen. Pismo to twierdzi, że Jukos zamierza zostać udziałowcem Orlenu, kupując akcje od Kulczyk Holding. Nie wiadomo, czy miałoby to nastąpić dopiero po tym, jak Orlen połknąłby Rafinerię Gdańską z błogosławieństwem premiera Millera. Czyżewski na minie Dziś jest już jasne, że minister Czyżewski nie zasili tegorocznego budżetu państwa planowaną kwotą 9 mld zł. Takie miały być wpływy resortu skarbu z prywatyzacji. Będzie dobrze, jeśli Czyżewski przekaże Kołodce chociaż tylko jedną piątą kwoty zapisanej w ustawie budżetowej. W tej sytuacji premier Miller ma na podorędziu "obiektywne" argumenty, aby odwołać Czyżewskiego, kiedy tylko zechce. Za niewykonanie planu prywatyzacji. Trzymam kciuki, aby minister Czyżewski nie dał się ubezwłasnowolnić protektorom Kulczyka i żeby pomimo trudnej sytuacji budżetowej nie zgodził się na sprzedaż akcji Rafinerii Gdańskiej konsorcjum Orlenu i Rotch Energy. Czułbym się lepiej w kraju, w którym władzę sprawuje parlament i rząd, a nie oligarcha, który w Najjaśniejszej zbił miliardowy majątek głównie dzięki rabunkowej prywatyzacji prowadzonej przez kolejnych ministrów w kolejnych rządach. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak wysadzają Niemcy Najpierw polski gigant miedziowy dogadał się z niemieckim gigantem dynamitowym, a potem Polacy zostali wyślizgani z interesu. Miedź wydobywa się w Polsce techniką strzałową, czyli wysadza. Do wysadzania potrzebne są materiały wybuchowe. W Polsce wydobywa się dużo miedzi, a zatem potrzeba od cholery materiałów wybuchowych. Do Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi od lat dostarczano każdego dnia ok. 20 ton materiałów wybuchowych z Zakładów Tworzyw Sztucznych Nitron w Krupskim Młynie. W 1993 r. KGHM zainteresował się utwo-rzeniem nowej spółki produkującej i dostarczającej mu nowoczesnych materiałów wybuchowych. Kontrahenta poszukał poza granicami kraju i znalazł go w postaci niemieckiej firmy Westspreng GmbH. To duże przedsiębiorstwo, znaczące na rynku europejskim. Raduje, że KGHM zwrócił się do tak znanej i renomowanej firmy. Imponuje też determinacja ściągnięcia na polski rynek zagranicznego przedsiębiorstwa w dziedzinie opanowanej przez rodzimych wytwórców. Produkcja materiałów wybuchowych jest bowiem produkcją specjalną, na którą trzeba mieć koncesję niełatwą zresztą do uzyskania, co pozwalało przewidzieć wiele przeszkód na drodze do uzyskania zezwoleń na produkcję. Ale determinacja jest zrozumiała – Westspreng dysponował technologią produkcji emulsyjnych materiałów wybuchowych nieprodukowanych w Polsce. Według informacji przedstawiciela firmy Westspreng Johana Kasperskiego, ówczesny wiceprezes KGHM Stanisław Siewierski postawił niemieckiej firmie twarde warunki: powstająca firma ma być firmą polską (jak rozumiemy, z przewagą kapitału polskiego), znajdować się w odległości nie większej niż 50 kilometrów od KGHM, a kombinat miedziowy nie daje jakichkolwiek gwarancji na odbiór produkcji tych materiałów. Niemcy jednak postanowili zaryzykować. W październiku 1995 r. powołano do życia firmę Blastexpol sp. z o.o. 98 proc. udziałów miał Westspreng, 1 proc. posiadał jej prezes Johan Kasperski i 1 proc. obywatel polski Jan Łazarczyk. Taki podział udziałów niewiele miał wspólnego z wymogiem polskości firmy. Zainteresowaliśmy się, kto zacz ten Łazarczyk, który miał ją zapewniać. Otóż Jan Łazarczyk jest generałem Wojska Polskiego. W stanie spoczynku wprawdzie, ale zawsze. Szarża Łazarczyka jest o tyle istotna, że tereny, na których miała stanąć fabryka materiałów wybuchowych, znajdowały się w gestii Ministerstwa Obrony Narodowej. Kto, jak nie generał mógł zapewnić, że zostaną sprawnie przekazane Agencji Mienia Wojskowego, która z kolei – równie sprawnie – sprzeda je PBK Lubin, spółce będącej własnością KGHM. Co interesujące, inna część terenów, na których później powstała fabryka, była prywatną własnością Łazarczyka, który sprzedał je oczywiście Blastexpolowi. Nie mamy pojęcia, czy to ważne, ale w protokole Nadzwyczajnego Zgromadzenia Wspólników z 3 kwietnia 1994 r. punkt 4 porządku obrad mówi o udzieleniu Janowi Łazarczykowi i jego żonie pożyczki w wysokości 100 tys. zł. To niemało, jeśli zważyć, że tyle właśnie wynosił wówczas cały kapitał zakładowy spółki. Nie chcemy nachalnie twierdzić, że 100 tys. to była zapłata dla polskiego generała za jego starania. Tak tylko to odnotowujemy, z kronikarskiego obowiązku. Jednak wciąż – jak było do przewidzenia – niemiecka w istocie spółka Blastexpol miała ogromne trudności w uzyskaniu koncesji na produkcję materiałów wybuchowych. Westspreng postanowił więc ponaglić opieszałą stronę polską, niechętną do pomocy niemieckiemu kapitałowi. Oto zeznania Johana Kasperskiego złożone przed polskim sądem: Złożyliśmy wnioski, spełniliśmy wszystkie wymogi, ale Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wcale nie odpowiadało. Wtedy nastąpiło spotkanie ministra Kaczmarka w Paryżu z biznesmenami i wtedy prezes firmy Westspreng spotkał się z ministrem w celu zapytania go o przyczyny nierozpoznania wniosku. W rozmowie z ministrem brał również udział prezes Siewierski jako zainteresowany. Po rozpoznaniu okazało się, że sprawa koncesji była blokowana przez polski przemysł materiałów wybuchowych, który nie chciał się zgodzić, żeby firma zagraniczna wybudowała w Polsce fabrykę materiałów wybuchowych. Ze swojej strony dodamy, że my się polskiemu przemysłowi nie dziwimy. Nikt nie chce do akwarium ze złotymi rybkami wpuszczać szczupaka. I nagle sprawa rusza z kopyta. 24 września 1996 r. Rada Nadzorcza KGHM podejmuje uchwałę w sprawie wyrażenia zgody na przystąpienie KGHM Polska Miedź S.A. do Blastexpol spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Po co KGHM tam włazi? Rada Nadzorcza zobowiązuje Zarząd KGHM Polska Miedź S.A. do wystąpienia do właściwych państwowych organów koncesyjnych celem przyspieszenia uzyskania przez Blastexpol spółka z o.o. niezbędnych zezwoleń umożliwiających podjęcie produkcji i zastosowania emulsyjnych materiałów wybuchowych, co pozwoli na osiągnięcie w kopalniach KGHM Polska Miedź S.A. zakładanej poprawy warunków bezpieczeństwa przy transporcie materiałów wybuchowych i pracach strzałowych oraz obniżkę kosztów wydobycia rudy miedzi. Pewnie, że pojawia się pytanie, czy na pewno najlepszym sposobem na wzrost rentowności państwowej firmy, którą jest KGHM, jest wykańczanie polskich współpracowników przez wprowadzanie na rynek niemieckiego potentata. Jednocześnie zwraca uwagę, że KGHM w cytowanej uchwale deklaruje chęć odbioru produkcji Blastexpolu, co stoi w wyraźnej sprzeczności z wcześniejszymi deklaracjami prezesa Siewierskiego. Miała być polska firma, a nie była – w dalszym ciągu przewagę w udziałach mają Niemcy. Miało nie być gwarancji, a są – może nie gwarancje, ale poważne deklaracje. Blastexpol w dalszym ciągu nie mógł otrzymać koncesji. MSWiA zażądało, by do spółki przystąpiła posiadająca już taką koncesję firma polska. I tak się stało – do Blastexpolu przystąpiły Zakłady Tworzyw Sztucznych Nitron z Krupskiego Młynu. Dotychczasowy główny dostawca KGHM dostał mniejszościowy, 25-procentowy pakiet udziałów. A Blastexpol dostał koncesję. Na nasze pytanie, czemu Nitron pomógł konkurencji, wiceprezes Nitronu pan Korneliusz Duda odpowiedział, iż po pierwsze, Blastexpol jest jednym z największych odbiorców produkcji Nitronu, a po drugie, Nitron chciał „zbliżyć się do technologii” Westsprengu. Na czele KGHM z buzkorządowej nominacji staje Marian Krzemiński. 8 czerwca 2000 r. Nitron sprzedaje swoje udziały w Blastexpolu Westsprengowi. Ma takie prawo. 28 lipca 2000 r. KGHM zbywa swoje udziały w Blastexpolu na rzecz Westspreng GmbH. Wolno mu przecież. I co? I już. Dzięki tym działaniom na polskim rynku pojawiła się czysto niemiecka spółka produkująca materiały wybuchowe, czyli zajmująca się produkcją specjalną posiadającą koncesję i zgodę polskich władz na ten charakter produkcji. A do kompletu – prawo własności terenów, na których stoi fabryka. Niemcy wykonali świetną robotę osiągając to, co chcieli – rękoma samych Polaków. Niewątpliwie prezent ten zrobiła Westsprengowi ekipa zarządzająca KGHM z poręki rządu Buzka, pod kierownictwem Mariana Krzemińskiego. Ale było to możliwe dzięki zapisom, które do umowy KGHM z Westsprengiem wprowadzono za eseldowskiego prezesa Siewierskiego. Johan Kasperski zeznał przed sądem: KGHM ok. 4–5 miesięcy temu skorzystał z zapisu umowy, że będzie mógł wyjść ze spółki bez dodatkowych kosztów. Dlaczego KGHM zamiast planować zyski ze spółki, która miała gwarancje sukcesu w postaci znakomitego produktu i zapewnionego – przez KGHM – zbytu, myślał, jak wyjść z niej „bez dodatkowych kosztów”. I dlaczego w ogóle z niej wyszedł? Tego, niestety, nie wiemy, bo w KGHM odmówiono nam zapoznania się z tą umową, zasłaniając się tajemnicą handlową. Bardzo żałujemy, bo to pomogłoby nam pozbyć się wątpliwości. Zastanawiamy się: po jaką cholerę duże państwowe polskie firmy zaangażowały się w działania mające na celu wprowadzenie kuchennymi drzwiami niemieckiego potentata na polski rynek koncesjonowanej produkcji? Co z tego miały – bo przecież nie zyski ze wspólnej działalności, w przeciwnym razie odsprzedaż udziałów byłaby działaniem na niekorzyść tych spółek. Niepokoi nas też, dlaczego dwie kolejne ekipy zarządzające KGHM wywodzące się z przeciwnych obozów działały w tym samym kierunku, który – wedle naszej oceny – jest korzystny dla Westsprengu, a nie dla Kombinatu. W tej kwestii również nie usłyszeliśmy przekonującego ani – szczerze mówiąc – żadnego wyjaśnienia. Tajemnica handlowa. Oczywiście dopuszczamy myśl, że to wszystko nieprawda. Tak też twierdzi rzecznik prasowy KGHM: Stanisław Siewierski, ówczesny prezes KGHM, nie odbył spotkania w Paryżu z udziałem pana Wolfganga Thuma (właściciel Westsprengu – przyp. M.W.), na którym rzekomo omawiano m.in. pomoc dla firmy Westspreng w zaistnieniu na polskim rynku. Jeżeli zatem tak jest, to znaczy, że pan Johan Kasperski skłamał przed polskim sądem, co jest zagrożone karą. Wydaje nam się zatem, że w takim razie i pan Siewierski, i minister Kaczmarek powinni podać do sądu Niemca, który szkaluje polskich uczciwych biznesmenów i urzędników państwowych posuwając się do tego, by swoje kalumnie wygłaszać przed sądem, choć był uprzedzony o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Nie udało nam się poznać zdania pana Kasperskiego, który przez trzy tygodnie skutecznie nas unikał. Zmuszeni więc jesteśmy opierać się na dostępnych zeznaniach sądowych. A najbardziej w tym wszystkim frustruje nas fakt, iż w tak poważnej sprawie dotyczącej wielkiej forsy i dwóch dużych polskich firm państwowych, nikt nie chce nam po prostu powiedzieć, o co chodzi. Zastanawia nas, jak wiele jest wokół tego ludzkiego strachu, milczenia i prób nacisku, by nie wywlekać sprawy na światło dzienne. Właśnie dlatego o tym napisaliśmy. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto go popchnie Znacząca część członków SLD ma niechętny stosunek do polityki swojego rządu wobec wojny w Iraku i konfliktu amerykańsko-europejskiego na tym tle. Chociaż telewizje koncentrujące się w trakcie wojny na jej przebiegu mocno rozpaliły publiczne zainteresowanie wyprawą Busha, żadne, choćby niskiego szczebla, statutowe gremium Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie uchwaliło politycznej rezolucji przeciw aktywnemu poparciu przez polskie władze bliskowschodniego najazdu USA. A przecież jego podawane przez Waszyngton motywy (zapobieżenie agresji Iraku i rozsiewanie demokracji) budzą już teraz gorzki śmiech. Pies drapał Irak. Rząd popiera 10 proc. ludności, a Millera w roli premiera – 16 proc. (OBOP). Po zeznaniach przed rywinowską komisją zapewne znów mu spadnie. W największym tempie maleje poparcie dla Millera wśród zwolenników SLD. W ciągu jednego miesiąca co czwarty socjaldemokrata wcześniej premiera popierający zmienił zdanie. Działacze, w tym posłowie lewicy, mają już na ogół Millera dosyć. Dyskusje dotyczą tylko tego, kiedy się go pozbyć: już czy latem na kongresie Sojuszu. W SLD brak jednak jakichkolwiek grupowych, zgodnych z procedurami posunięć na rzecz zmiany przywództwa. A przecież w odróżnieniu od polityki zagranicznej sprawy personalne bardzo tę partię pasjonują. Póki Miller rządzi, pensjonariusze władzy wciąż się go boją. Gdy zacznie upadać, nabiorą śmiałości i skoczą na łamiące się drzewo z obrzydliwą skwapliwością i spóźnioną odwagą. Mamy więc w SLD kunktatorskie tchórzostwo, kryzys przywództwa i spadek notowań partii wśród wyborców, kryzys władzy przez Sojusz sprawo-wanej, a równocześnie przedziwne polityczne zatwardzenie. Motywem bezruchu jest lęk przed rozłamem w SLD czy choćby przed walkami wewnętrznymi, które Sojusz pogrążyłyby jeszcze bardziej. Jedna trzecia partii mająca dość przywództwa Millera i mniej więcej połowa SLD niechętna rządowi jest też paraliżowana przez przeświadczenie, że wbrew woli samego Millera nie można zmienić premiera, by obsadzić ten urząd przez działacza SLD, który może liczyć na znaczniejszy kredyt zaufania. W Sejmie nie ma większości, która obaliłaby rząd w sposób konstytucyjnie przewidziany, to znaczy przegłosowując kandydaturę następcy Millera. Chyba że zawiąże się nową szeroką koalicję rządową. Ale który z liderów SLD odważy się podjąć taką inicjatywę? Pozycja Millera będąc politycznie fatalną zarazem jest pod względem prawnym trudną do zachwiania. Ponieważ w toku wyborów delegatów na kongres SLD Miller zapewni sobie posłuszną mu większość, jest on nie do ruszenia aż do głosowania w Sejmie nad budżetem. W wariant przyspieszonych wyborów w czerwcu 2004 r. już nikt nie wierzy. Zresztą termin to tak odległy, że do tego czasu SLD mając garb w postaci obecnego rządu straci resztkę szansy na przyzwoity dla siebie wynik. Wszyscy więc nieentuzjaści Millera, od prezydenta po prowincjonalnych radnych SLD, czekają obecnie na to, czy czasem Miller sam nie zechce dla dobra sprawy unieść się honorem i popełnić polityczne harakiri. Są to nierealistyczne rachuby. Miller uważa się za stworzyciela formacji tylko przez niego cementowanej, dyscyplinowanej, a bez niego niezdolnej do przeżycia. Jego samooceny są bardzo wysokie – kontrastowe wobec ocen społecznych. Ma on poczucie misji – wygranie referendum i doprowadzenie Polski do UE, chociaż tak naprawdę już teraz to, kto jest premierem, nie ma dla tych procedur żadnego znaczenia. Przeciągając swe premierowanie Miller działa jednak na korzyść różnych operacji gospodarczych, na których mu zależy. Leszek Miller może okazać się więc długotrwałą przeszkodą powodującą upadek SLD. Nie mówiąc już o ogólnospołecznych skutkach galwanizowania rządu, który mało że mniejszościowy, to jest programowo jałowy, defensywny i pozbawiony zaufania. Rachunek jest prosty: albo formacja lewicowa aktywnie pomoże Millerowi odejść, albo podupadnie jeszcze bardziej pod jego przewodem. Pogrąży przy tym kariery kilku zdolnych ministrów Millera – historycznych przywódców lewicy. Nie wszyscy spośród nich są lokatorami chlewu dla trzody kulczykowanej. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Właściciel fermy strusiej spod Rzgowa domaga się 12 tys. zł odszkodowania za dwa strusie, które wystraszyły się przelatującego balonu uczestniczącego w zawodach o Puchar Wójta Gminy Rzgów. Jeden z ptaków uciekł, drugi w biegu zabił się uderzając o stodołę. Pozwani – pilot balonu, Aeroklub Łódzki i firma ubezpieczeniowa – nie poczuwają się do winy, bo oni z powietrza nie bombardowali ani nie gonili strusia, a tchórzliwość ptaka jest rzeczą znaną. Strażnicy miejscy w Katowicach ganiali za wietnamską świnką. Świnka jest znana przedstawicielom władzy miejskiej jako stworzenie nieznośne. Nauczyła się otwierać furtkę i ucieka swojemu właścicielowi. Świnka jest bardzo poczciwa, niestety podobna do dzika, więc straszy ludzi, a strażnicy ją. Czterem młodym mężczyznom z Wieliczki zabrakło pieniędzy na wódkę. Zadzwonili więc do rodziców jednego z nich i poinformowali o porwaniu. Za oddanie synka żądano 10 tys. zł. Przy kolejnym telefonie słuchawkę oddano samemu "porwanemu". Ten, łkając, prosił o spełnienie żądań porywaczy, którzy, jak twierdził, chcą mu uciąć rękę, katują i wykopali grób w lesie. Wszystkich, porywaczy i ofiarę – zdrowych, choć niedopitych – ujęto przy próbie podjęcia okupu. Dużo mniejsze wymagania finansowe miał 15-letni szantażysta z Bartoszyc – żądał od właściciela miejscowej kwiaciarni wypłacania co tydzień 10 zł! W razie odmowy groził podpaleniem kwiaciarni i zamordowaniem wszystkich jej pracowników. Pupa pupie nierówna... Na Bulwarze Gdańskim w Szczecinie 39-letnia kobieta pokazała nagie pośladki. Interweniowała policja i zawiozła panią, która miała niespełna promil, do izby wytrzeźwień. Sygnalizujemy nierówność w traktowaniu płci. Nietrzeźwy pan, który leżał w Krakowie na ulicy Górników ze spuszczonymi spodniami, został także przewieziony do izby wytrzeźwień, ale za pokazanie swojej pupy stanie przed sądem. 31-letni Karol M. ze Świno-ujścia skoczył ze statku wolnocłowego do wody, gdy okazało się, że próbował przekroczyć granicę państwową z podrobionym dowodem osobistym. Przepłynął kilkadziesiąt metrów i schronił się pod klapą zacumowanego promu. Pogranicznicy bezskutecznie nakłaniali go do wyjścia z wody. Wezwano więc policyjnego negocjatora, a potem antyterrorystów. Dopiero po prawie 2 godzinach negocjacji oraz zapewnieniu, że nie jest poszukiwany i nie trafi do więzienia, pozwolił się wyłowić. Pewien 53-latek ze Szczecina poinformował policję, że ukrył w piwnicy 6 zwłok. Wcześniej zdewastował mieszkanie, przychodnię i samochód. Pytany, dlaczego to uczynił, odpowiedział, iż chciał zwrócić na siebie uwagę. Jego życzeniom stało się zadość, mimo że w piwnicy nie znaleziono obiecywanych trupów. Dwaj łodzianie postanowili nakręcić film o sobie. W tym celu, wiedząc, że są nagrywani przez policyjne kamery, o godzinie drugiej w nocy na skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Mickiewicza przewracali kosze na śmieci i wyrzucali ziemię z kwietników. Jednocześnie machali w kierunku kamer pozdrawiając operatorów. Aktorzy amatorzy zamiast gaży dostali mandaty. W Sądzie Rejonowym w Gnieźnie oskarżony poproszony przez sędziego o zdjęcie czapki rzucił w niego szydłem. Miał przy sobie jeszcze dwa, zaostrzone, 23-centymetrowe ostrza. Mężczyzna odsiaduje już 15 lat za rozboje. Teraz odpowiadał za co innego. Prokuratura sprawdza, w jaki sposób oskarżony z kategorią "N" – niebezpieczny – mógł wnieść "białą broń" na salę sądową. W Szczecinie 22-letni mężczyzna zabił kompana od wódki. Bił go pięściami, kopał w głowę, dźgał nożem, topił, ręczną wiertarką przewiercił szyję, podłączył do prądu, a rany posypywał solą. Dostał dożywocie. Sąd zasądził także przepadek mienia użytego do zbrodni – wiertarki i trzech noży. Mieszkaniec Gronia założył się z kolegami, że wypije duszkiem z tzw. gwinta 0,75 litra wódki. Przytknął butelkę do ust i wygrał zakład. Chwilę później nie żył. Miał 51 lat. Zdrowia nie miał, ot, co – mówią, przygnębieni nieco koledzy zwycięzcy zakładu. D. J Sprzed budynku Sądu Okręgowego w Zamościu zwiał 38-letni Ukrainiec oskarżony o napad w Tomaszowie Lubelskim. Fakt, że podsądny swego czasu omal nie zatłukł młotkiem właściciela kantoru, nie robił widać wrażenia na konwojujących go policjantach – wyprowadzając go z sądu, zapomnieli założyć mu kajdanki. Gdy zbieg błąkał się po wolności, w miejscowym więzieniu nasi pokazywali 7-osobowej komisji klawiszy z Ukrainy sukcesy polskiego systemu penitencjarnego. B. K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bubel Leppera Tytuł wabi kolorystyką najsłynniejszego politycznego krawata i marką Samoobrony, już wypromowanej w mediach, nie tylko politycznych. W Deklaracji redaktora naczelnego czytamy: Oddajemy do Waszych rąk pierwszy numer dwutygodnika, a wkrótce tygodnika o nakładzie ponad 300 tys. egz. Nie kaduceusz – ale młot! I program: Będziemy bezlitośnie dekonspirować tych, którzy pod maską racji stanu i powagi urzędu starannie ukryli konta, interesiki, dywidendy, kontrakty stulecia i brudy całych epok historycznych. A jeśli ktoś sądzi, że skutecznie zatkał już krater wulkanu łakociami obietnic i klajstrem erzaców, to spróbujemy wyjąć tę zawleczkę, aby rozerwać skorupę ponurego spokoju i samouwielbienia. Jak rozrywa? Od czoła dwutygodnika kiepsko, bo razi czołobitnym wywiadem z przewodniczącym Lepperem i nudą projektów ustaw i uchwał złożonych przez klub parlamentarny Samoobrony. Ale skoro pan, czyli Lepper, każe, to sługa, czyli pan redaktor – musi. Ciekawiej jest od tyłu, czyli na stronach ostatnich. Tam magister inżynier Mikołowski udowadnia, że Unia Europejska to piąty rozbiór Polski. Iwona Zielinko ocenia Unię jednoznacznie – Eurodemonem. Bożena Szaniec we "Wstydliwej tajemnicy" odkrywa gehennę Polski zaślubionej UnioEuropejczykowi. Od Iwony w "Czym skorupka za młodu nasiąknie" dostaje się Buzkowi, bo w sondażu o preferowanych książkach zamiast poprawnej politycznie Biblii wymienił "Szatana z siódmej klasy"! Ot i pierwszy bezlitośnie zdekonspirowany poczciwy Makuszyński. Złudzeń co do linii programowej nie pozostawia poezja patriotyczna. W manifeście rymowanym "Unia Europejska" czytamy m.in.: Ziemie PGR-ów/ Nie dla nas rolników/ Rząd zaprosi na nie/ Niemców-osadników/ Za pół wieku może/ Spyta rodak stroskany/ Czy to już są Niemcy?/ Czy to jeszcze... Polska. Liderzy Samoobrony do tej pory wyrażali swoje umiarkowane poparcie dla polskiej akcesji do Unii Europejskiej. Zafundowali sobie partyjną gazetkę antyunijną, lustrzane odbicie "Głosu" Macierewicza. Jeśli jednak spojrzymy na stopkę redakcyjną, to na posadzie naczelnego jawi się Leszek Bubel. Były poseł Partii Przyjaciół Piwa, potem zdeklarowany nacjonalista, żydożerca. Wydawca licznych, upadających zawsze pisemek humorystycznych. Przewodniczący Lepper już raz wdepnął w Klewki i pana Gasińskiego... Ostrzegamy, jeszcze życzliwie. Z Bublem wyjdzie Pan na totalnego pajaca. Ani powagi politycznej nie będzie, ani włożonej w Bubli interes kasy. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na górze róże na dole Hindus O polskie kopalnie biją się Niemcy, Francuzi i Hindusi. Kto nimi zawładnie, ten wygra na europejskim rynku stali. Przesądzona jest już przyszłość kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Zostaną sprywatyzowane. Państwo chce również sprzedać Katowicki Holding Węglowy. Kupiec, który przejmie od państwa polskiego akcje Katowickiego Holdingu, zostanie wybrany najprawdopodobniej już pod koniec tego roku. Równie szybko może zapaść decyzja, co dalej z jastrzębskimi kopalniami. Hinduski LNM dopiero co podpisał list intencyjny, w którym wyraził wolę utworzenia do spółki z polskim państwem giganta górniczo-koksowniczego. LNM miałby 49 proc. akcji tego koncernu, a skarb państwa 51 proc. LNM wprowadziłby do tego koncernu Polskie Huty Stali wraz z należącymi do nich koksowniami, a państwo polskie dałoby kopalnie Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Wbrew pozorom prywatyzacja Katowickiego Holdingu Węglowego i prywatyzacja Jastrzębskiej Spółki Węglowej to dwie różne sprawy. Co prawda, i tu, i tu wydobywa się węgiel. Jednak ten węgiel nie służy do tego samego. Węgiel z okolic Katowic używany jest do spalania w kotłowniach, do podgrzewania wody w sieci centralnego ogrzewania, a przede wszystkim do wytwarzania energii elektrycznej. Kopalnie z okolic Jastrzębia Zdroju wydobywają węgiel koksujący, niezbędny do wytopu stali. Polska to jedyny kraj na zachód od Bugu (czytaj: jedyny w poszerzonej Unii Europejskiej), który ma zarówno wielkie huty, jak i wielkie złoża węgla koksującego. Brakuje nam tylko rud żelaza. Sprowadzamy je z Rosji albo z Brazylii. Zachód musi sprowadzać i rudy, i węgiel do produkcji koksu. Ten drobny szczegół, czyli rodzaj wydobywanego węgla, nie przeszkadzał jednak w tym, by jastrzębskie kopalnie dołowały tak samo jak i całe górnictwo. I tak samo nagle to się zmieniło. Jastrzębska Spółka Węglowa miała w zeszłym roku aż 15 mln zł zysku. Z kontraktów podpisanych na ten rok wynika, że tegoroczny zysk może wynieść 123 mln zł! W okolicach Jastrzębia Zdroju mamy jeszcze całkiem sporo węgla koksującego. Wystarczy go na 50 lat. Trzeba tylko... wybudować kolejne dwie kopalnie. Ponieważ rząd nie chce się bawić w budowanie kopalń (poprawka – nie ma na to pieniędzy), stąd pomysł na utworzenie wielkiego państwowo-prywatnego koncernu. Przyszły wspólnik wyłoży pieniądze na budowę nowych zakładów wydobywczych, bo będzie mu zależało na surowcu dla własnych hut. Ten śmiały plan zakłada, że utrzyma się koniunktura na stal. Bo jak się nie utrzyma, to wiadomo, co będzie. Prywaciarz pozamyka nierentowne huty. A kopalnie nie będą miały, komu sprzedać węgla i też splajtują. Jako państwowe nie mogły splajtować. Najwyżej przyczyniały się do tego, że rząd obcinał fundusze dla służby zdrowia, wstrzymywał waloryzację rent i emerytur albo podwyższał podatki. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, żeby produkcję stali ktoś chciał ograniczać. Więcej nawet. Koniunktura na stal podobno dopiero się rozkręca. Cena węgla koksującego będzie więc rosła. A ten, kto zdobędzie kontrolę nad wydobyciem węgla koksującego w Polsce, zacznie dyktować reguły rządzące całym unijnym rynkiem stali. Dlatego Jastrzębską Spółkę Węglową chcą kupić i Francuzi, i Niemcy. Swój kawałek polskiego tortu chcą mieć nawet Czesi, którzy od lat zabiegali o prawo do wydobycia węgla z pokładów zlikwidowanej kopalni Morcinek. Działająca w Polsce czeska spółka Karbonia PL dopiero w grudniu ubiegłego roku otrzymała od Ministerstwa Środowiska zgodę na eksploatację złoża leżącego na terenie nieczynnego Morcinka. Ale starania o prawo do wydobycia polskiego węgla Czesi rozpoczęli już wtedy, kiedy w Polsce mówiono, że kopalnie należy zaorać. Sztandarowy przykład głupoty, krótkowzroczności i kosmicznej wręcz niegospodarności to właśnie historia kopalni Morcinek. Była ona jedną z najmłodszych i najbardziej nowoczesnych polskich kopalń. Leżała na terenie miejscowości Kaczyce, tuż przy granicy z Czechami. Jej projektowanie zaczęto w 1977 r., a budowę rok później. 4 grudnia 1986 r. kopalnia wydobyła pierwszą tonę węgla. Istniała do 1999 r., kiedy to rząd Jerzego Buzka zadecydował o jej zamknięciu. Czesi od razu wystąpili z ofertą jej kupna. Buzkowy rząd uznał, że cena jest zbyt niska. Wypiął się więc na bratanków z południa i kazał Morcinka zaorać. Co wykonano w taki sposób, że prokuratura z urzędu powinna wszcząć śledztwo wyjaśniające, czy aby nie doszło do popełnienia przestępstwa. Złomiarze z tamtego rejonu do dziś płaczą, gdyż maszynę wyciągową o wartości kilku luksusowych Mercedesów zrzucono do szybu. Szyb, gdzie była umieszczona, po prostu zasypano. Złomiarze nie mogli więc zapłacić tych kilkudziesięciu tysięcy złotych za nią, jako za złom, by potem sprzedać ją z gigantycznym zyskiem. Zasypano także pozostałe szyby. Gdyby ktoś chciał teraz wznowić wydobycie, musiałby budować nową kopalnię. Morcinek znajdował się na samej granicy. Po drugiej stronie działa czeska kopalnia. Czego nie mogą Polacy, uczynią Czesi. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wąglik w gwiazdki z jadem w paski W latach 80. Amerykanie wprowadzili Husajna do klubu posiadaczy broni bakteriologicznej. Prezydent USA objaśnia światu, jak komu głupiemu, śmiertelną groźbę, jaką jest dlań broń masowego rażenia Husajna. Skąd ten Husajn ją wziął? – pyta głupi świat. Jak to skąd?! Od Ameryki dostał. Senatorowi Robertowi Byrdowi, demokratycznemu weteranowi kongresowemu, zebrało się na grzebanie w starych rządowych papierzyskach. Coś tam powyciągał, z kurzu otrzepał i właśnie włączył do archiwum Congressional Record. Zaraz potem, w trakcie przesłuchania szefa departamentu ataku Rumsfelda przed obliczem Senate Armed Services Committee, zagadnął go o irackie bronie bakteriologiczne: Czy przypadkiem nie stoimy w obliczu perspektywy zebrania żniwa, któreśmy sami zasiali? Po czym odczytał mu kawałek artykułu z "Newsweeka". Nigdy nie słyszałem o tym, co pan mi tu czyta – zarzekał się Rumsfeld, gość Husajna w roku 1983. – Nie mam o tym zielonego pojęcia i wątpię, czy to prawda. Składnica próbek bakteryjnych American Type Culture Collection w Manassas w Virginii wysłała co najmniej cztery przesyłki (ostatnia w roku 1988) z zarazkami wąglika do uniwersytetu bagdadzkiego, który miał związki z laboratoriami pracującymi nad bronią bakteriologiczną. Irak przyznał, że wyprodukował dzięki temu 2200 galonów zarodków wąglika, z czego część umieścił w głowicach broni. Inspektorzy ONZ podejrzewają, że było tego trzy razy więcej, i nie są pewni, czy wszystko zniszczono. Ta sama firma (ATCC) w roku 1986 zaopatrzyła uniwersytet w Bagdadzie w sześć szczepów bakterii clostridium botulinum, a dwa lata później dorzuciła jeszcze jeden. W 1986 r. w sukurs staraniom ATCC wyposażenia Husajna w nową, śmiercionośną broń przyszła placówka rządowa – Center of Disease Control and Prevention; Irak dostał od niej w prezencie próbki wywołującego paraliż jadu kiełbasianego i materiały do produkcji szczepionek przeciwko niemu. Towar wysłano z USA bezpośrednio do kompleksu al-Muthanna, centrum badań nad bronią chemiczną. Irak nie przeczył, że wyprodukował z tego 5300 galonów trucizny z zawartością pałeczek jadu kiełbasia-nego i zainstalował część na głowicach. Pięć głowic z toksyną botulinową gdzieś bez śladu wcięło. Własnymi, markowymi laseczkami zgorzeli gazowej (bakteria clostridum perfringers) wywołującymi wewnątrz ran toksyczne gazy doprowadzające do gangreny, krwawień wewnętrznych i dewastacji wątroby, po bratersku podzielił się z Irakiem w roku 1986 ATCC (pierwsza dostawa) i 1988 (kolejne trzy szczepy, żeby nie zabrakło). Center of Disease Control and Prevention zawsze był gotów zrealizować każde zamówienie irackich (wtedy) przyjaciół – wysyłając uniwersytetowi w Basra w roku 1985 wirusy West Niles czy też przekazując (w latach 1985, 87 i 88) próbki innych bakterii irackiej Komisji Energii Jądrowej, która była kwaterą główną budowniczych niedoszłej bomby atomowej. W roku 1988, tym samym, w którym Husajn gazował Kurdów, CDCP pchnął paczkę szczepów bakteryjnych do Sera and Vaccine Institute w Amiriyah, ośrodka znanego z badań nad bronią bakteriologiczną. Paczki kolonii zabójczych mikrobów – wszystkie miały błogosławieństwo Departamentu Handlu – CDCP wysłał do siedmiu placówek wskazanych przez inspektorów ONZ jako uczestniczące w irackim programie pozyskiwania broni bakteriologicznej. Dostarczali Irakowi próbki, których, jak twierdził, potrzebował do ochrony zdrowia społeczeństwa. Już wtedy, jak sądzę, było naiwnością w to wierzyć – sądzi Jonathan Tucker, były inspektor rozbrojeniowy ONZ. Dotychczas USA bały się swych niegdysiejszych prezentów tylko pod postacią Stingerów ofiarowanych przed laty bohaterskim mudżahedinom walczącym z sowieckim najeźdźcą. Teraz dochodzą bakterie... Być może zarażonym nimi podczas irackiej inwazji żołnierzom amerykańskim przyjemniej będzie umierać wiedząc, że są one made in USA. A jeśli zaatakują, to umierać pewnie będą, bo Izbę Reprezentantów poinformowano 1 października, że personel US Army jest niedostatecznie wytrenowany i brak mu sprawnego sprzętu ochronnego na wypadek ataku chemicznego i bakteriologicznego. Spodziewany efekt: "niepotrzebna" śmierć żołnierzy. Tak się składa, że ostatnio Ameryka ma zwyczaj najpierw wspomagać finansowo i dozbrajać przeciwnika, zanim go napadnie. Afgański Taliban dostał od USA 245 mln dolarów pomocy w latach 2000–2001. Potem zamiast dolców słano Tomahawki. To prawie tak zabawne jak nowa doktryna obronna Dablju juniora: atakujemy pierwsi, by komuś później nie przyszło do głowy nas zaatakować. Ostatnio w tej kwestii kongresmani przyciskali do muru jego pomocniczkę, Condi Rice. Jeden z demokratów stwierdził, że stosując takie rozumowanie USA powinny w 1948 r. przypuścić inwazję na ZSRR, by zapobiec zbudowaniu przezeń bomby atomowej. W świetle 50 lat uciemiężenia Wschodniej Europy byłoby to prawdopodobnie bardzo rozsądne – rezolutnie odpaliła dr Rice, prezydencka blondynka ds. bezpieczeństwa. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zagłuszyć rusofobów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kleik dla Polski Złotówka leci na pysk, czyli robi dokładnie to, o co chodziło Kołodce. Milcząc wicepremier realizuje swój program. Piękny wzór dla Millera. Oto, co moim zdaniem powinien czynić polityk gospodarczy obejmujący tekę ministra finansów w kraju, gdzie bezrobotnych jest co najmniej 3,5 miliona, wzrost PKB kształtuje się na poziomie 1 proc., eksport praktycznie nie istnieje, import zarzyna lokalną przedsiębiorczość, a Rada Polityki Pieniężnej, kierowana przez sprawcę tych wszystkich sukcesów, jest konstytucyjną świętą krową. Powinien zrobić to, co zachwalał prof. Kołodko. 1. Drastyczna, najlepiej jednorazowa, obniżka stóp procentowych do poziomu 1–2 proc. powyżej poziomu inflacji – dziś to powinno być 3–3,5 proc., a nie 8,5. To zadanie dla Rady Polityki Pieniężnej i premier Miller o tym wie, ale niestety traci czas, blokowany przez prezydenta, który uparł się chronić swego pupila Balcerowicza. Możemy się tylko modlić, aby nowy minister finansów przekonał lokatora Pałacu Namiestnikow-skiego do zmiany postawy. 2. Obniżenie kursu złotego w stosunku do dolara i euro jest dziś jednym z podstawowych warunków poprawy funkcjonowania przedsiębiorstw. Polska gospodarka stała się w ostatnich latach zbyt importochłonna w wyniku braku jakiejkolwiek polityki gospodarczej oraz błędnej polityki monetarnej prowadzonej przez Radę Polityki Pieniężnej. Jak dowodzi prof. Leon Podkaminer z Wiedeńskiego Instytutu Ekonomicznych Studiów Porównawczych, rachityczny wzrost gospodarczy (a w zasadzie już stagnacja), zamiast przez eksport, jest żywiony importem, co stawia nas w obliczu kolejnego kryzysu zadłużeniowego. Mocny złoty sprawia, że do Polski importowany jest nawet piasek z RPA. Wysoki kurs waluty obniża też zainteresowanie eksportem, bo niweczy jego opłacalność. Deficyt w obrotach handlu zagranicznego i wynikające z tego wysokie bezrobocie nabrały już charakteru trwałego. Obecna redukcja tego deficytu w relacji do PKB wynika ze stagnacji gospodarczej, a nie z lepszego przystosowania się polskich firm do nowych warunków. To może się zmienić, jeśli importerzy będą musieli podnieść ceny na skutek dewaluacji złotego. Rodzime przedsiębiorstwa staną się wtedy bardziej konkurencyjne, co będzie sprzyjało ich rozwojowi, że o nowych miejscach pracy nie wspomnę. Wielkie supermarkety i centra handlowe zaczną szukać dostawców na miejscu, a nie nad Sekwaną czy w okolicach Pernambuco. 3. Redukcje deficytu w handlu zagranicznym, a przede wszystkim deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego. I to do 3 proc. PKB. Ponadto musi poprawić się struktura finansowania. Przypomnijmy, że gdy w 1997 r. też wynosił on ok. 3 proc. PKB, to aż w 93 proc. był finansowany dopływem zagranicznych inwestycji bezpośrednich, czyli w produkcję, a nie – papiery wartościowe, co było przejawem zdrowia gospodarczego, a nie choroby. Fatalnie ciąży ogólny spadek nakładów inwestycyjnych przedsiębiorstw, które realnie zmalały w roku 2001 o 12 proc., a w I kwartale 2002 r. – aż o 15 proc. To oznacza, że utrzymanie wzrostu PKB na poziomie choćby 1 proc. bez zmiany polityki gospodarczej będzie niemożliwe. Od wielu miesięcy maleje dynamika eksportu. To kolejny powód, aby rząd zrobił, co tylko można, aby ograniczyć import. Przypomnę, że w tym roku mamy spłacić 2,5 mld USD zadłużenia zagranicznego państwa. Ostrożnie można przyjąć, że radykalna obniżka stóp procentowych przez RPP i dewaluacja złotego powinny mieć wpływ na obniżenie poziomu importu. Co stanie się jednak, gdy owe "oczekiwania" się nie spełnią? 4. Prof. Kołodko uważa, że wtedy rząd powinien jednorazowo zdewaluować złotego co najmniej do poziomu 4,35 zł za euro. To szalenie kontrowersyjna – ale konieczna – decyzja. Równocześnie trzeba usztywnić nowy kurs do czasu wprowadzenia euro do obiegu w ramach tzw. currency board, czyli kursu gwarantowanego przez państwo. Tego rodzaju plany nie wywołają euforii w krajach Unii, a zwłaszcza w Niemczech. Zostaną jednak przyjęte do wiadomości, bo Polska jeszcze ma prawo decydować o swoim systemie walutowym. W kraju, związanie polskiej waluty z euro można byłoby przedstawić jako wstęp do integracji. Ale uwaga! Przyjęcie currency board w obecnych warunkach mogłoby okazać się przedsięwzięciem śmiertelnie niebezpiecznym dla rządu, jeśli nie zagwarantuje on sobie współpracy Rady Polityki Pieniężnej. Nie chcę nawet myśleć o tym, co stałoby się z gospodarką, gdyby rząd związał złotego z euro na poziomie 4,35, a Rada nie obniżyła albo co gorsza podniosła stopy procentowe. Chaos to byłoby najłagodniejsze określenie tego, co byśmy mieli. Dlatego każde działanie, które sprowadza członków RPP do parteru, witam z zadowoleniem. Ostatni spadek kursu złotego wiązany z "milczeniem Kołodki" stawia to gremium w wyjątkowo trudnej sytuacji. To przecież rynek – a nie minister finansów – ustala dziś cenę polskiej waluty. Nie zdziwię się, jeśli sam Balcerowicz zacznie zachwalać w mediach osobę ministra finansów, aby przez to wzmocnić złotego. 5. Wprowadzenie podatku importowego – PSL już złożył w Sejmie stosowny projekt ustawy. Gdyby miał on służyć tylko ustabilizowaniu budżetu – nie ma sensu (choć moim zdaniem wiele wskazuje na to, że rząd sięgnie i po ten instrument, by znów tylko "zatkać dziurę"). Podatek importowy – poza celem fiskalnym – służy ochronie rynku wewnętrznego, daje przedsiębiorcom czas na wzmocnienie kondycji ich firm. Powinien obowiązywać przez ściśle określony czas, na przykład trzy lata, żeby posłowie i rząd nie przyzwyczaili się do łatwych pieniędzy. * * * Za wprowadzeniem tych rozwiązań przemawia fakt, że 2/3 przedsiębiorstw (o zatrudnieniu powyżej 50 osób) w ogóle nie prowadzi działalności eksportowej, a 46 proc. tych, które jeszcze coś eksportują, ponosi na tej sprzedaży straty! Udział sprzedaży eksportowej w sprzedaży ogółem wynosi w Polsce tylko 13 proc., czyli 3,5 razy mniej niż np. na Węgrzech. Mitem jest więc twierdzenie, że wprowadzenie tego podatku zachwiałoby polskim eksportem. Operacje te zwiększyłyby nieco inflację, ale tę ich wadę zrównoważą zalety. Następnie rząd powinien zająć się racjonalizacją wydatków i zwiększaniem dochodów. Na przykład szukając pieniędzy w firmach, które ukrywają bądź transferują zyski, co pod koniec ubiegłego roku szumnie zapowiadała w Sejmie wiceminister finansów Irena Ożóg i jak na razie na gadaniu się skończyło. Tańszy kredyt (efekt obcięcia stóp procentowych) sprawiłby, że spadłyby koszty obsługi długu wewnętrznego – a i firmom byłoby łatwiej. Obawiam się tylko, że nawet znacząca redukcja stóp procentowych niewiele da, ponieważ większość przedsiębiorstw ma bardzo niską rentowność. To oznacza, że są one mało wiarygodnym kredytobiorcą i banki nie będą ryzykowały niepewnego interesu, tym bardziej że jest jeszcze największy klient – budżet państwa, pożyczający pieniądze za pomocą obligacji, których gwarantem jesteśmy my wszyscy. Gdyby jeszcze politycy zdecydowali się na likwidację Otwartych Funduszy Emerytalnych dałoby to oszczędności dla budżetu rzędu 30 mld zł na początek i wymusiło na bankach błyskawiczną obniżkę oprocentowania kredytów, ponieważ ogra-niczeniu uległaby emisja obligacji i bonów skarbowych skarbu państwa. Wicepremier Marek Pol mógłby rozkręcać wtedy program budowy autostrad i fundować tanie kredyty na rozwój budownictwa mieszkaniowego. Wprowadzenie zakazu transferu kapitałów za granicę i podatku Tobina pozwoliłoby rządowi odzyskać kontrolę nad rynkiem finansowym i uchroniłoby gospodarkę przed niszczącymi wstrząsami. Tak... to byłoby piękne. Nie wiemy, ile z tych pomysłów bliskich koncepcjom prof. Grzegorza Kołodki zechce on i potrafi narzucić rządowi i Sejmowi. Wiemy jednak, że samo "zaciskanie pasa", "konsolidacja finansów publicznych" i "uelastycznienie kodeksu pracy" – czytaj ograniczenie praw pracowniczych (cóż za lewicowy pomysł!) to kuracja w stylu posypywania syfa pudrem. ANNA FISHER Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Samotna noc " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Złamane serce, rozdarta dupa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Półświatek koronny Przed pięciu laty Sejm importował straszaka na gangsterów, czyli uchwalił ustawę o świadku koronnym. Ma obowiązywać przynajmniej do września 2006 r., minął więc półmetek stosowania jej. Oceniamy, że świadek koronny to w rękach aparatu ścigania a także zwykłych, pospolitych zbirów narzędzie umożliwiające zapuszkowanie każdego z nas. Instytucję świadka koronnego piłujemy od czterech miesięcy. Podważyliśmy wiarygodność kilku koronnych wykazując ich nieuczciwość. Zarzuciliśmy prokuratorom manipulowanie świadkami i ich zeznaniami. Przypisuje się nam doprowadzenie do dymisji największego "gracza koronnym", prokuratora apelacyjnego w Łodzi Kazimierza Olejnika prowadzącego sprawę tzw. łódzkiej ośmiornicy. Nasze publikacje spowodowały skargi na działalność podległych mu struktur. Wpływały one do byłej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik oraz do jej następcy Grzegorza Kurczuka, gdy kierował pracami sejmowej Komisji Sprawiedliwości. Posługiwanie się świadkiem koronnym w polskich prokuraturach przeszło granice rozsądku. Mamy obecnie więcej skruszonych, współpracujących z organami ścigania i chronionych prawem świadków koronnych niż USA! Tak duża ich liczba powinna się przekładać na efekty, co chwilę więc słyszymy o rozbiciu kolejnego "największego gangu" w Polsce. Niewiele jednak z tego wynika. Oparte na zeznaniach świadków koronnych oskarżenia rozłażą się w sądach, bywają też odsyłane z powrotem do prokuratur. Za to coraz lepszy jest wizerunek medialny organów ścigania. Oto historie kilku ludzi, którzy stali się ofiarami świadka koronnego. No i co, doktorku? Zbigniew K. jest doktorem habilitowanym nauk medycznych, neurochirurgiem. Teoretycznie, bo od trzech lat nie trzymał w rękach skalpela. Przesiedział w areszcie prawie półtora roku. Od pół roku usiłuje udowodnić swoją niewinność. Prokuratura położyła łapę praktycznie na wszystkim, co posiadał. Od trzech lat nie może pracować, utrzymywać rodziny, normalnie żyć i spojrzeć w oczy znajomym. Bez wyroku. Doktor K. trafił do aresztu wyłącznie na podstawie oskarżeń świadka koronnego w sprawie "łódzkiej ośmiornicy" Marka B., ksywa Rudy. Pan ów zeznał, że neurochirurg za pieniądze wyciągnął go z pierdla – rzekomo instruował Rudego, co powinien robić, by wyjść zza krat. Sąsiad z celi wstrzyknął mu pod kręgosłup trochę gipsu. Doktor miał stwierdzić konieczność przeprowadzenia natychmiastowej operacji, hospitalizować aresztanta i zalecić rehabilitację. Rudy z pierdla wyszedł, operacja się odbyła, tyle tylko że była absolutnie konieczna, żadnego gipsu zaś nie było. Lekarz mógł to udowodnić na podstawie próbek tkanek i zdjęć rentgenowskich. Te jednak zostały zabrane z jego kliniki przez łódzką prokuraturę i zabezpieczone jako niedostępny mu na razie dowód w sprawie. Przez 16 miesięcy pobytu w areszcie przesłuchiwano go zaledwie raz, namawiając do współpracy. Odmówił. Gdy jego sprawa znalazła się już w sądzie, okazało się, że próbki tkanek są zniszczone, zaś spośród 21 zdjęć rentgenowskich brakuje 5 najważniejszych. Zdjęcia odnalazły się przypadkowo całkiem niedawno. Były zabunkrowane przez pewnego policjanta, który w ten sposób uchronił je pewnie przed znisz-czeniem. Kilka tygodni temu przygwożdżony pytaniami Rudy przyznał na sali sądowej, że faktycznie od 20 lat ma chory kręgosłup. Doktor K. zostanie zapewne oczyszczony z zarzutów. Należy jednak przypuszczać, że łódzka prokuratura odwoła się od takiego orzeczenia. Nie może przecież pozwolić na podważenie wiarygodności najważniejszego świadka, który powinien doprowadzić do zapuszkowania blisko 200 osób. Kto zrekompensuje neurochirurgowi straty moralne i materialne? Skarb państwa. Córka naczelnika Ryszard K. jako naczelnik skarbówki w pewnym mieście centralnej Polski był obowiązany do współpracy z UOP. Nie chciał jej rozszerzać poza zakres jego obowiązków. A UOP pragnął, aby dostarczał informacje obciążające lewicowe władze miasta. 23 kwietnia 2001 r. o szóstej rano czternastu osiłków – UOPki i antyterroryści – wtargnęło do jego domu. Dokonano przeszukania, potem na oczach sąsiadów skutego w kajdanki naczelnika przewieziono do urzędu skarbowego. Zaobrączkowanego widzieli go podwładni i podatnicy. Przeszukanie gabinetu. Potem doba w pierdlu. K. został wplątany w "ośmiornicę". Postawiono mu zarzut przyjęcia łapówki w kwocie 20 000 zł. Miał ją przyjmować przez 18 miesięcy, po tysiąc z ogonkiem co miesiąc. Jak pobierał tę łapówkę? Zdaniem świadka koronnego naczelnik polecił zatrudnić w jego firmie swoją własną córkę. Firma to zakład pracy chronionej, a dziewczyna pracowała tam jako pielęgniarka i pobierała normalną, czyli niską pensję. Bzdura? Pewnie, ale łódzkiej prokuraturze wystarczyło to do postawienia K. zarzutów. Naczelnikiem oczywiście już nie jest, bo na podstawie doniesienia prokuratury UOP odmówił mu dostępu do informacji niejawnych. Mecenas-prokurent Kazimierz Z. to 44-letni krakowski adwokat. Znany m.in. z tego, że reprezentował policjan-tów przed sądem karnym, cywilnym i pracy. Pewnego czerwcowego dnia w 2000 r. trzy minuty po szóstej rano 4 funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego zapukało do drzwi domu Z. i pokazało mu nakaz zatrzymania wydany przez łódzką prokuraturę. Na pytanie, o co chodzi, gliniarze nie potrafili albo nie chcieli odpowiedzieć. Mecenas Z. został odstawiony do izby zatrzymań w Łodzi, gdzie pierwszą noc spędził w kompletnym syfie: betonowa prycza, brudny koc, obrzydliwy kibel. Nadal nie wiedział, za co siedzi i jak długo to będzie trwać. Na protesty i prośby o wyjaśnienie wszyscy wzruszali ramionami. Nazajutrz w sądzie, do którego przewieziono Z. pod eskortą, wreszcie padło kilka słów wyjaśnienia. Prokuratura Okręgowa w Łodzi żądała sankcji za rzekomy udział mecenasa Z. w "łódzkiej ośmiornicy". Wedle podejrzeń prokuratora, Z. miał działać na szkodę spółki, której był prokurentem, i fałszował dokumenty. Wszystko to w zmowie z gangsterami. Podejrzewany zaprzeczał, ale na potwierdzenie swoich racji nie miał żadnych dokumentów. Nie bardzo też wszystko pamiętał, bowiem od jego "zbrodniczej" działalności minęło 8 lat. Wiedział jedno – nigdy nie złamał prawa: czy jako prokurent, czy adwokat, czy obywatel. Sąd jednak zaufał prokuratorowi (który swoje podejrzenia sformułował na podstawie zeznań świadka koronnego Marka B., ksywa Rudy) i postanowił o tymczasowym aresztowaniu Z. na trzy miesiące. 17-dniowy pobyt w areszcie śledczym Zakładu Karnego w Łęczycy upłynął mecenasowi Z. na próbach kontaktu z rodziną i adwokatami. W celi był przez grypsujących traktowany tak jak "obrońca psów". Ani razu nie był przesłuchiwany. Wyszedł za skutecznym poręczeniem majątkowym złożonym przez rodzinę. Zdołowany psychicznie potrzebował kilku tygodni, żeby dojść do siebie. Przez ten czas gromadził dokumenty, które świadczą, że podejrzenia prokuratury są absurdalne. Do dziś nikt nie chce tych dokumentów obejrzeć, a prokuratura nie poczyniła żadnych tzw. czynności procesowych. Z. nadal praktykuje jako adwokat. Czeka, aż wreszcie będzie mógł udowodnić swoją niewinność przed sądem. Aresztowanie mecenasa Kazimierza Z. było sensacją. Krakowska palestra przez parę tygodni nie mówiła o niczym innym. Media zamieściły informację o związkach z "ośmiornicą" i o tymczasowym aresztowaniu. O zwolnieniu nie napisał nikt. Wpłynęło to na liczbę klientów (kto chciałby być broniony przez "adwokata mafii") i na stosunki zawodowe. Koledzy-adwokaci woleli trzymać się na dystans, niż okazywać dawną przyjaźń. Dziś już wszystko jest prawie normalnie. Po co to było? Jeśli po to, żeby zniszczyć prawnikowi karierę, to się nie udało. Jeśli zaś po to, żeby ośmieszyć instytucję świadka koronnego, to udało się znakomicie. Papuga z giwerą – Uważaj, bo cię namierzają – to były pierwsze słowa, jakie po podniesieniu słuchawki telefonu usłyszał adwokat Andrzej O. Głos należał do jego dobrego znajomego, oficera Centralnego Biura Śledczego. Następnego dnia umówiony był w prokuraturze w jednym z miast zachodniej Polski. Miał zapoznać się z protokołami przesłuchań w sprawie, którą prowadził. Nie dojechał do prokuratury. Rano w samochodzie znalazł pistolet Walther P5 schowany w skrytce na rękawiczki. Adwokat wrócił do domu, zawinął broń w foliowy worek i ruszył w drogę. Zamierzał pokazać prokuratorowi tajemniczą giwerę. Po drodze zatrzymany został przez patrol policji. Zza radiowozu wyskoczyli antyterroryści w kominiarkach i z okrzykiem "na ziemię, ty chuju!" powalili mecenasa. Wykręcone do tyłu ręce, kajdanki, drobiazgowe przeszukanie osobiste i pojazdu. Znaleźli pistolet. Postawiono mu zarzut nielegalnego posiadania broni. Na trzy tygodnie trafił do paki. Siedział w towarzystwie kryminalistów. Zawiadomiono Okręgową Radę Adwokacką. Nie pomogły tłumaczenia, że przecież legalnie posiada inny pistolet, przechowywany w domowym sejfie, a ten znaleziony wiózł, by okazać prokuratorowi. Doprowadzony na przesłuchania usłyszał, że zarzuca mu się też przyjęcie złotej zapalniczki, o której wiedział, iż pochodziła z kradzieży. Dowiedział się też, że szykuje mu się zarzut udziału w zorganizowanej grupie zbrojnej. Człowiek, który do niedawna obracał się w towarzystwie polityków, znanych prawników i biznesmenów, z dnia na dzień stracił wszystko. Samochód i mieszkanie zabezpieczono na poczet grożących mu kar. Kobieta, z którą był związany, wielokrotnie przesłuchiwana przez policję, w końcu spakowała się i wyjechała z miasta. O. dowiedział się, że wszystkie te zmiany zawdzięcza jednej osobie. Józef Z., ksywa Mielonka, podrzędny bandyta z nadgranicznego miasta oskarżony o kradzieże, napady i rozboje był klientem O. Gdy przestał adwokatowi płacić, mecenas O. wycofał się ze sprawy. Później przypadkiem dowiedział się, że Mielonka intensywnie szuka dobrego karabinka z celownikiem optycznym. W podziemiu gadano, że zagiął parol na sędziego, który – gdy był jeszcze prokuratorem – pierwszy raz wsadził go za kratki. Mielonka uważał, że ten człowiek zniszczył mu życie. Józef Z. został świadkiem koronnym. Wsypał kumpli z grupy, kryminalistów, z którymi garował, postanowił też upieprzyć adwokata. Zrobił drobny błąd: popierniczyły mu się giwery. Andrzejowi O. podrzucił do auta Walthera, a do akt zeznał, że sprzedał mu Glocka. Adwokat wyszedł z aresztu – przesłuchania, dozór, próżnia towarzyska. Ojciec Andrzeja nie wytrzymał: dwa zawały, potem rozległy wylew. Pogotowie przyjechało za późno. Przebywający na wolności Mielonka, ochraniany przez policję, podczas kolejnych przesłuchań snuł przed prokuratorem opowieść o przygotowaniach do uwolnienia z aresztu jednego z bossów miejscowego podziemia. Łapówka miała wynieść 150 tys. dolarów. Adwokat pośredniczący w przekazaniu sędziemu wziątki przywłaszczył sobie całą kwotę. Był to oczywiście Andrzej O. Prokurator w pełni dał wiarę zeznaniom świadka koronnego, które są jedynym dowodem w tej sprawie. Akt oskarżenia w przygotowaniu. Prokurator-zbrojmistrz Koronna czerezwyczajka rok 1794 – pierwszy raz instytucja świadka koronnego zastosowana w Polsce. Rada Najwyższa Narodowa, rząd z czasów powstania kościuszkowskiego, zwalnia od odpowiedzialności karnej, a nawet daje bonusy fałszerzom pieniędzy, proporcjonalnie do ujawnionych dowodów i liczby wspólników. Po insurekcji jest 200 lat spokoju i o świadku koronnym nie słychać. rok 1996 – w Polsce gości Steve Baczynski, amerykański prokurator. Reklamuje świadka koronnego jako panaceum na mafiosów. W Polsce mafii nie ma, ale są grupy przestępcze, z którymi policja przegrywa. Rząd decyduje się skorzystać z wiedzy i doświadczenia Steve’a. 25 czerwca 1997 r. – Sejm uchwala ustawę o świadku koronnym. Członkowie zorganizowanych grup przestępczych zyskują bezkarność w zamian za kablowanie na kumpli. Państwo funduje im ochronę, wikt i opierunek. Niektórzy prawnicy bełkocą o naruszeniu zasady legalizmu obowiązującej w prawie polskim, ale to głos na puszczy. Ustawa ma obowiązywać 3 lata, potem się zobaczy. 6 grudnia 2000 r. – kolejna inicjatywa parlamentarzystów przedłużająca żywot koronnego do 1 września 2006 r. Gadatliwi bandyci zyskują większą ochronę. Bezrobotnym państwo wypłaca pensje, leczy i daje dach nad głową, a nie – jak wcześniej – tylko pokrywa koszty utrzymania. Na wniosek świadka sąd ma obowiązek wyłączyć jawność rozprawy na czas jego zeznań, ale nie wolno mu go pogonić, gdy ewidentnie bredzi i kłamie. Prokurator Wojciech M. akurat zaczął urlop. Był wczesny ranek, gdy nagle usłyszał łomotanie do drzwi. Ledwie je uchylił, a do mieszkania wpadło kilku antyterrorystów z długą bronią. Inni w tym czasie rozwalili drzwi do garażu. Rzucony na podłogę i skuty kajdankami patrzył, jak faceci w czerni robią rozpierduchę. Krzyczał, że jest prokuratorem, że to pomyłka. W odpowiedzi usłyszał – zatkaj się. Po godzinie było po wszystkim. Chłopcy nie znaleźli tego, czego szukali, cokolwiek to miało być. Dwóch smutnych panów w cywilkach poprosiło prokuratora do samochodu. Jechali długo, aż do Komendy Wojewódzkiej Policji w innym mieście. Wstępna rozmowa, przesłuchanie, na koniec protokół. Jak wynikało z rozmowy, u prokuratora szukano kilku sztuk broni palnej. W tym samym czasie przeszukania przeprowadzono w mieszkaniach jego rodziny. Gapie i sąsiedzi mieli o czym plotkować przez miesiąc. Następnego dnia kolejne przesłuchanie, tym razem w okręgówce. Zanim umorzono śledztwo, prokurator został odsunięty od czynności zawodowych. Później, od szefa swojej rejonówki, dowiedział się, że zajebisty urlop zawdzięcza świadkowi koronnemu, który twierdził, iż prokurator ma w chacie magazyn broni i wydaje ją przestępcom na akcje. Świadek to gówniarz, którego prokurator dwa lata wcześniej oskarżał w sprawie pobicia rodziny Romów. Świadek ten jest nadal traktowany jako wiarygodny, obecnie zeznaje w kolejnej sprawie. W odróżnieniu od pomówionego prokuratora jest bezkarny. Nie można go pozwać do sądu ani nawet jebnąć w zęby. * * * Sprawą działań łódzkiej prokuratury i CBŚ zajmowała się Prokuratura Okręgowa w Opolu, która umorzyła dochodzenie. Uzasadnienia jeszcze nie ma. Pokrzywdzeni szykują odwołania. Nie życzymy prokuratorowi Olejnikowi, aby jego opolski kolega zmienił zdanie. Nie życzymy Olejnikowi, żeby na przesłuchaniu pękł jakiś oficer CBŚ i w zamian za bezkarność zgodził się zostać świadkiem koronnym. Nie życzymy Olejnikowi, żeby świadek koronny naopowiadał na jego temat jakichś bzdur. Nie życzymy Olejnikowi, żeby wożono go – jak naszych bohaterów – w kajdankach po mieście. W ogóle niczego mu nie życzymy. Wszystkim życzymy, żeby instytucję świadka koronnego sprowadzić do parteru traktując jako punkt wyjścia śledztw, a jego zeznania jako dowód wymagający, jak inne, dokładnej weryfikacji. Albo zlikwidować ją w cholerę, a gliniarzy i prokuratorów zapędzić do normalnej roboty. Pracować na skróty się nie da. Sędzia patrzy na ręce "NIE" rozmawia z Andrzejem Markiem Celejem, sędzią Sądu Okręgowego. – Jak Pan w świetle praktyki ocenia instytucję świadka koronnego? – Możliwość dopuszczenia dowodu z zeznań skruszonego przestępcy to cenny instrument przy założeniu, że dochowane są wszystkie warunki wyznaczone przez ustawę. Świadek jest zobowiązany do wyjawienia wszystkich znanych mu okoliczności przestępstwa, w którym brał udział, i wskazania wspólników. Jakiekolwiek matactwa z jego strony przekreślają dobrodziejstwo umorzenia wobec niego postępowania po zakończeniu procesu i odpowiada on za swój czyn jak każdy inny przestępca. – Jakie możliwości oceny prokuratorskiego wniosku o przyznanie przestępcy statusu świadka koronnego ma sąd? – Ciężar odpowiedzialności związanej z oceną wartości informacji kandydata na świadka spoczywa na prokuratorze. Przed wydaniem postanowienia o dopuszczeniu dowodu z jego zeznań sąd zapoznaje się z całością zgromadzonego materiału, sprawdza, czy zachodzą przesłanki do przyznania statusu świadka, przesłuchuje go i odbiera zobowiązanie o złożeniu zeznań w trakcie rozprawy. – W trakcie procesu może się okazać, że prokurator "zapomniał" o popełnieniu przez świadka zabójstwa albo o zakładaniu przez niego lub kierowaniu grupą przestępczą. "NIE" opisywało takie przypadki. – Nie wiem, czy prokuratorzy czasami nadużywają tej instytucji, ale pamiętajmy, jaki cel im przyświeca: rozbicie grupy przestępczej. Sąd musi podjąć wówczas decyzję, co zrobić. Czy dowód z zeznań jest dowodem do oceny, czy obligatoryjnie się go odrzuca. Jest i druga strona medalu. Jeśli dojdziemy do wniosku, że złamano ustawowe wyłączenia, to i tak musimy ocenić zeznania świadka w kontekście innych dowodów. Świadek powinien utracić przyznany mu status, a prokurator powinien podjąć wobec niego postępowanie karne. Niestety, inicjatywa należy tu do prokuratora; tylko on może złożyć wniosek o cofnięcie statusu. To jest niepokojące. W tym zakresie, moim zdaniem, ustawa powinna zostać zmieniona. Uważam także za błąd, że to prokurator po zakończeniu procesu umarza postępowanie przeciwko świadkowi. To uprawnienie powinno przysługiwać sądowi, skoro to sąd nadaje mu status świadka koronnego. – Czy takie sytuacje zdarzały się w Pana sądzie? – W zakończonych już procesach z udziałem świadka koronnego nie było takiego przypadku. Obecnie toczy się wielki proces przeciwko gangowi narkotykowemu, drugi – przeciwko grupie pruszkowskiej – rozpocznie się jesienią. Za wcześnie o tym mówić. – Po zakończeniu procesu świadek koronny pozostaje bezkarny, zachowując majątek pochodzący z przestępstwa. To chyba lekka przesada... – Przyznaję z żalem, że niektóre sądy pomijają ustawowy wymóg dochodzenia zwrotu korzyści uzyskanych drogą przestępstwa i naprawienia szkody. To nie powinno się zdarzać. – Czy Pana zdaniem proces z udziałem świadka koronnego nie stoi w sprzeczności z prawem do obrony pomawianych przez niego osób? – W żadnym wypadku. W każdym postępowaniu może się zdarzyć, że świadek zostanie powołany dopiero na sali sądowej. Składane przez niego dowody podlegają ocenie, oskarżony może się bronić. Może kłamać, zaprzeczać zeznaniom i z tego tytułu nie będą wyciągane konsekwencje. Inaczej świadek, ten musi mówić prawdę. Świadek koronny ma o wiele więcej do stracenia, gdy zacznie kręcić. – Zdarza się jednak, co również opisywaliśmy, że kilku świadków koronnych w jednej sprawie składa wzajemnie wykluczające się zeznania, obciążając o popełnienie jednego przestępstwa różne osoby. Któryś kłamie... – Sąd decyduje, który dowód uznaje za wiarygodny. Może być tak, że da wiarę zeznaniom tylko jednego ze świadków. I wtedy decyzja, co zrobić wobec osoby zatajającej prawdę lub zeznającej nieprawdę, należy do prokuratora. – Instytucję świadka koronnego skopiowaliśmy z ustawodawstwa Stanów Zjednoczonych. Ale tam wykorzystuje się ją wyjątkowo, a procesy nie wloką się latami. Obliczono, że w Polsce mamy o 40 proc. więcej świadków koronnych niż w USA. – W procesie amerykańskim obowiązuje zasada oportunizmu, która znacznie skraca postępowanie. Oznacza ona możliwość "dogadania się" z przestępcą co do liczby zarzutów, np. faktycznie jest ich dziesięć, ale stawia mu się jeden czy dwa. Jestem zwolennikiem tej koncepcji. Po co kogoś sądzić np. za kradzież roweru, jeśli dokonał zabójstwa. Albo inaczej. Są podejrzenia, że popełnił zbrodnię z premedytacją, ale jej udowodnienie jest trudne. Można jednak postawić zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Jeśli podejrzany godzi się na to, staje przed sądem z takim zarzutem. W polskim procesie obowiązuje zasada legalizmu i przestępca odpowiada za każdy czyn, którego się dopuścił. Żadne porozumienia nie są dopuszczane. A co do liczby świadków, być może zbyt często prokuratorzy występują do sądu o nadanie takiego statusu, ale tak jest zawsze z nowinkami. Ta instytucja jest skuteczna, ale nie wolno się nią zachłystywać. W końcu zeznania świadka to tylko dowód, jeden z wielu. Na definitywne oceny przyjdzie czas, gdy zakończą się procesy. Minister uświęca środki "NIE" rozmawia z GRZEGORZEM KURCZUKIEM, ministrem sprawiedliwości – Zasadą prawa karnego jest odpowiedzialność sprawców za czyny zagrożone karą. Ustawa o świadku koronnym wprowadziła od niej odstępstwo, zezwalając nawet na bezkarność osobie, która przestępstwo popełniła w zamian za obciążające innych zeznania. Niektórzy prawnicy twierdzą, że stwarza ona zagrożenia dla porządku prawnego. – Dla mnie większym zagrożeniem są przestępcy działający w zorganizowanych strukturach. Rozpracowanie tych struktur formowanych nierzadko latami, bardzo hermetycznych jest niezwykle trudne, a często niemożliwe przy zastosowaniu konwencjonalnych metod operacyjnych. Stąd konieczność stosowania przez państwo środków nadzwyczajnych. Instytucja świadka koronnego jest właśnie takim instrumentem pozwalającym na walkę z przestępczością zorganizowaną. – Państwo, które musi uciekać się do takich środków, daje dowód bezsilności. – Mogę się z tym zgodzić, ale nie oznacza to, że mamy się poddawać i patrzeć, jak przestępcy śmieją się z wymiaru sprawiedliwości. W tej sytuacji cel uświęca środki. – Nie obawia się Pan, że świadkowie koronni mogą manipulować informacjami przekazywanymi w trakcie postępowania, niektóre zatajać, kłamać, a nawet – gdy jest im to z jakiś względów wygodne – pomawiać niewinne osoby. – Takie ryzyko istnieje zawsze, także w procesie bez udziału świadka koronnego. Pomówienia, zwłaszcza funkcjonariuszy państwowych, nie zdarzają się nagminnie, a jeśli się zdarzają, to z reguły zwycięża zdrowy rozsądek organu, który ocenia zeznania świadka. – Nie wydaje się Panu, że instytucja świadka koronnego jest etycznie dwuznaczna? – To jest wybór między dwiema wartościami, który sprowadza się do tego, czy darować karę nawet groźnemu przestępcy i dzięki jego zeznaniom rozbić grupę przestępczą, czy sztywno trzymać się zasad odpowiedzialności za popełniony czyn. To może wydawać się wątpliwe etycznie, ale nigdzie na świecie nie ma instrumentów doskonałych. Tą instytucją posługują się i Amerykanie, i Włosi, a przecież dysponują oni lepszymi środkami technicznymi, policja jest lepiej wynagradzana, a ich wymiar sprawiedliwości działa sprawniej. – Przepisy ustawy wyłączają z kręgu kandydatów na świadka koronnego osobę, która popełniła czyn z art. 148 par. 1–3 kk, tj. przestępstwo przeciwko życiu. Tymczasem w praktyce oskarżeni o zabójstwa zostają świadkami koronnymi, korzystają z ochrony i cieszą się wolnością. – Znam wasze publikacje i domyślam się, że zmierza pani do podważenia sensu ustawy. Ja będę bronił jej założeń i racji bytu. Być może nie wszędzie praktyka jest doskonała, może gdzieś zdarzają się uchybienia. Ale to nie powód, by raptem po 3 latach funkcjonowania przepisów zanegować je w całości i ośmieszyć, np. dla jakichś doraźnych celów. Nie burzy się całego domu tylko dlatego, że jeden pokój jest źle umeblowany. Sejmowa Komisja Sprawiedliwości pracuje obecnie nad projektami ustaw karnych, zbiera opinie, wyciąga wnioski z dotychczasowych doświadczeń. Być może za kilkanaście miesięcy dojdziemy do wniosku, że w ustawie coś trzeba zmienić lub skorygować. W tej chwili bardziej mnie martwi jakość pracy policji i prokuratury oraz opieszałość sądów niż drobne uchybienia w wykonawstwie ustawy o świadku koronnym. Rozmowy przeprowadziła ALICJA BRZEZIŇSKA Tegoroczne publikacje "NIE" o nadużyciach w postępowaniach z udziałem świadka koronnego: "Olejnik w ramionach ośmiornicy" – nr 17, 18, 19 "Jak pedofil z ośmiornicą" – nr 23 "Strzelając donosami" – nr 23, 24 "Ośmiornica na ruszcie" – nr 26 "Świadek dozgonny" – nr 27 Autor : Dariusz Cychol / Przemysław Ćwikliński / Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 30 kwietnia –1 maja "Jakoś nikogo nie oburza obecność wydawnictw satanistycznych we wszystkich większych księgarniach w Polsce. Nikogo nie napawa obrzydzeniem obecność literatury propagującej New Age i jawnie heretyckiej w wielu księgarniach używających szyldu katolickiego. Ale »ksenofobia«, »rasizm«? To musi być zakazane. Toteż »Tygodnik Powszechny« używa wszelkich nacisków, ziejąc wprost tolerancją, aby Księgarnię Patriotyczną wyrzucić. Oto przedsmak tego, co nas czeka w razie »integracji«". Ewa Polak-Pałkiewicz, "Déja vu" "Wczoraj do Polski przyjechał Mosze Kacaw, prezydent państwa Izrael. (...) Należny hołd złożony Kacawowi akurat zbiegł się ze śmiercią (26.04.2003 r.) proboszcza z Jedwabnego, ks. Edwarda Orłowskiego, znanego obrońcy honoru i dobrego imienia Polaków. Zbieżność tych wydarzeń na pewno urasta do rangi symbolu, który prze-cież – jak mawia filozof Paul Ricoeur – »daje do myślenia«". Jan Kowalski, "Cicho sza, dialog trwa" 5 maja "Podobnie jak w czasie szwedzkiego potopu, tak i w najnowszych dziejach Maryja okazywała się szczególną Patronką i Opiekunką Narodu, wypraszając Polakom nadzwyczajne łaski, na które oni sami nie zasługiwali. Polacy, dzięki tej nadprzyrodzonej interwencji, uzyskali świadomość, że nie są pozostawieni samym sobie, lecz że Wielka Miłość wychyla się ku nim z Nieba, aby ich ocalić. (...) Szczególne »zainteresowanie« Polską ujawnione w ostatnich latach może świadczyć o tym, że Europa masońska liczy na definitywne zlikwidowanie ostatniego bastionu chrześcijaństwa, kiedy Unia pochłonie Polskę". ks. Jerzy Bajda, "Aktualne »Przestrogi dla Polski«" Radio Maryja 5 maja Słuchaczka: "Przygotowując się w bardzo młodym wieku do sakramentu małżeństwa i jakżeśmy jeszcze mieli rozmowy z kapłanem, proboszczem, więc wtedy kapłan mówił nam tak: ile grzechu w narzeczeństwie – tyle krzyży w małżeństwie. Ja urodziłam dziewięcioro dzieci i wychowałam, nie wiedziałam, co to znaczy poronienie, nigdy nie byłam u lekarza i dzięki Bogu czworo dzieci sama urodziłam. I to doświadczyłam i wiem, że to jest czystość przedmałżeńska. I dzisiaj się zastanawiam, kiedy są takie częste chwile i ciężko matkom dzieci urodzić, poronienia wszelkie, nieszczęścia, ja po prostu nie rozumiem. To tyle. Bóg zapłać". "Rozmowy niedokończone" "Nasza Polska" 6 maja "Od niedzieli 27 kwietnia w całej Polsce rozbrzmiewa »Oda do radości«, jako drugi, a właściwie pierwszy hymn naszej ojczyzny, kiedy już zostaniemy wciągnięci do Unii Europejskiej. (...) proponuję, by »Oda do radości« w nowej, zaktualizowanej wersji kończyła się słowami: »Dzisiaj nasza jest Europa und Morgen die ganze Welt«". Stanisław Michalkiewicz, "Und Morgen die ganze Welt?" "Niedziela" 11 maja "W walkę z »homofobami« włączono autorytet: prof. Jerzego Aleksandrowicza, kierownika Katedry Psychoterapii Collegium Medicum UJ. Na pytanie »GW«, czy homoseksualizm nie jest wbrew naturze, odparł: »Żadna miłość nie jest wbrew naturze... A nie każda miłość ma na celu prokreację. Chociażby miłość do Boga czy do ojczyzny...«. Osobliwe poczucie humoru ma pan profesor! A czemu zapomniał o »miłości« pedofilów do dzieci?...". Krystian Brodecki, "Zboczenie inaczej" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Nie używaj imienia nadaremno Na Jasną Górę zegnano ok. 5 tysięcy uczniów i nauczycieli ze 110 szkół noszących imię Jana Pawła II. Jest już takich szkół w Pomrocznej ponad 200 i skupione są one w Rodzinie szkół im. Jana Pawła II. Na Jasną Górę nie zaproszono szkoły nr 37 z Częstochowy, która od dwóch lat nosi służbowe imię Karola Wojtyły. Okazuje się, że szkoła przyjęła imię J.P. 2 bez zezwolenia kurii. Zgodę uzyskuje się po wystąpieniu do proboszcza i przejściu prośby drogą hierarchiczną aż do nuncjusza papies-kiego, który musi poinformować papieża. Z patronami zmarłymi jak Stefan Batory, Hugo Kołłątaj czy Mieszko I nie ma tej mitręgi. Opluta Małgorzata Do bójki między księdzem Stanisławem K. z parafii w Smogulcu (gmina Kcynia), a panią Małgorzatą S. z Szubina doszło na ulicy w Nakle. Pani Małgorzata twierdzi, że ksiądz ją opluł i pobił. Ksiądz zaprzecza i twierdzi, że to on został pobity i znieważony. Pani Małgorzata ma świadków, ksiądz z kolei pojawił się w komisariacie z pokrwawioną twarzą i zbitymi okularami. Poszło o pieniądze. Pani Małgorzata kwestowała na rzecz Towarzystwa Pomocy Dzieciom. Ksiądz zapewnia, że chciał, by się wylegitymowała. Potem wersje się różnią. Prawdę ustala policja, a sprawa trafi zapewne do sądu, albowiem pani Małgorzata zapowiedziała, iż oplucia nie puści księdzu płazem. Idol Szkole Podstawowej w Rostkowie (powiat przasnyski) nadano imię św. Stanisława Kostki. W czasie uroczystości biskup Marcinkowski wciskał dzieciakom, że ich szkole nadano imię patrona, który pokazuje kierunek życia. Przypomnijmy, św. Stanisław Kostka zmarł w roku 1568 w Rzymie mając 18 lat. Swoje krótkie życie spędził na spaniu, jedzeniu, wydalaniu i modlitwie. Zniknięcie księdza-pedofila Prokuratura Rejonowa w Łęczycy wystąpiła do sądu o zastosowanie aresztu tymczasowego wobec księdza Wincentego P. podejrzanego o dopuszczanie się czynów seksualnych wobec kilku nieletnich chłopców. Prokuratura i policja szukają księdza już od dwóch miesięcy. Proszona o pomoc kuria biskupia z Łowicza odpowiedziała, że księżulo jest na urlopie i kościelna władza nie wie, gdzie przebywa. Ksiądz był wikarym w parafii Witonia koło Łęczycy w latach 1998–1999. Do policji i biskupa doszły wówczas wieści, że zabawia się z nieletnimi. Dochodzenie jednak umorzono, bo rodzice wycofali skargę. Księdza schowano na półtora roku w klasztorze, a potem skierowano – brawo biskupie Orszulik! – do nowej pracy w Lubochni koło Tomaszowa. Do sprawy powróciła jednak prasa i śledztwo wznowiono. Orszulik wysłał więc swojego podopiecznego na bezterminowy urlop. Księdza nie ma, biskup rżnie głupa, a na świecie toczy się dyskusja o sposobach pohamowania żądzy księży-pedofilów. Policja św. Franciszka Sprzed bazyliki ojców franciszkanów w Katowicach-Panewnikach przegnano żebraków. Decyzję o oczyszczeniu terenu przykościelnego z zakłócającego spokój sumienia wiernych marginesu społecznego podjęli sami ojczulkowie. Dla zapewnienia spokoju wokół kościoła mnisi poświęcający się dobroczynności wynajęli ochroniarzy. W celu uspokojenia patrzącego na to wszystko Pana Boga nazwano ich strażą kalwaryjską. Franciszkanie (gdzie jesteś, św. Franciszku z Asyżu?!) tłumaczą, że nie oni pierwsi w Pomrocznej przystąpili do przeganiania ubogich. Podobne kroki podjęto już bowiem wcześniej wobec żebraków w Częstochowie, Licheniu czy Krakowie-Łagiewnikach. Naiwnianie Wkurwili się polscy luteranie. Synod ich Kościoła wydał gniewne oświadczenie, w którym poskarżył się, że kolejne rządy Pomrocznej olewają ich prośby o zawarcie umowy podobnej do konkordatu. Zażądali nawet od rządu Millera podjęcia działań umożliwiających zrealizowanie konstytucyj-nie należnych luteranom praw. Poskarżyli się również, że katolicka Pomroczna olewa w podobny sposób wyznawców innych wyznań chrześcijańskich. Naiwni ci luteranie, chyba nie przypuszczają, że to, czego nie załatwił im luteranin Buzek, załatwi im nowy przyjaciel prałata Jankowskiego – Leszek Miller. Profanator W przeddzień wyznaczonej deportacji z Polski młody Ukrainiec zdewastował drzwi kościoła w Brzesku. Policja podejrzewa, że Ukrainiec chciał w ten sposób przedłużyć pobyt w Polsce. Sąd Grodzki skazał go jedynie na 10 dni paki. Prawdopodobnie Ukrainiec liczył na więcej. Krzyż GSM Niemal na wszystkich wieżach toruńskich kościołów, również zabytkowych, sterczą przekaźniki stacji telefonów komórkowych. Anteny zafundowali sobie nawet ojcowie redemptoryści od Radia Maryja. Miejski konserwator zabytków może jedynie prosić, by urządzenia były jak najmniej widoczne. Pytania o dochody z umów z operatorami telefonii komórkowej drażnią proboszczów. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwłoki bankowe Śladami zaginionej kasy Nie tak dawno temu polski szejk gazowy – Gudzowaty – wsiadał do rikszy przed łódzkim Grand Hotelem. Regionalna TV uznała to wydarzenie za godne pokazania, bo grubym szmalem zapachniało aż za rogatkami. Od niektórych łodzian też czasem waniajet, ale z reguły nie mamoną. Typowy łodzianin, jak nie stoi w kolejce po "kuroniówkę" albo zasiłek z opieki, to czatuje w bramie na sąsiada, by wyżebrać papierosa lub 20 groszy na browar. Pan Marian B. jakiś tam stały dochód posiada, ale do Gudzowatych się nie zalicza, więc na każdy pieniądz czeka jak na zbawienie. Wyliczył, że przysługuje mu od fiskusa zwrot 400 zł nadpłaconego podatku dochodowego. PIT zaniósł osobiście 14 marca do Urzędu Skarbowego Łódź Widzew. Po miesiącu z hakiem zaczął pytać, czy forsa już do niego płynie. Dowiedział się, że owszem, nadpłatę wysłano do niego pocztą 28 kwietnia. Ino patrzeć, jak się zwali listonosz z gotówką. Tymczasem tydzień minął i nic. Na poczcie Marianowi mówią, że urząd skarbowy kłamie, bo gdyby forsę wysłał, to by ona była, a nie ma. Dzwoni Marian do urzędu. Tam mówią, że poczta coś kręci, albowiem pie-niądze opuściły urząd w podanym terminie. W końcu w sam raz w Dzień Zwycięstwa, 9 maja, zjawił się listonosz z przekazem, na którym była data nadania 7 maja 2003 r. No i o co biega? Niby o nic. Jest tylko pytanie, gdzie forsa zabalowała przez 11 dni i kto oszukuje w sprawie daty wysyłki? Profesor Balcerowicz wykładał był na WUML – jeszcze za śp. komuny – że jak pieniądz idzie w tango, czyli do sfery cyrkulacji, to on się tam pomnaża i daje wartość dodaną, jak nauczał wielki uczony Karol Marks. Postanowiłem sprawdzić, dokąd panamarianowe pieniądze zbłądziły, czy się rozmno-żyły, a jeśli tak, to gdzie jest przychówek? W urzędzie skarbowym pan mgr Ryszard Taraszewski – pierwszy zastępca naczelnika – obejrzał zaświadczenie, jakie mi dała redakcja "NIE", i zaraz zaprosił pana mgr. Jerzego Rozpędowskiego – kierownika rachunkowości podatkowej. Obaj panowie byli zawiedzeni, że nie proszę o żadne zbiorówki czy zestawienia, tylko pytam o marne 400 zł. Traktowali mnie uprzejmie, ale miny mieli takie, jakbym puścił bąka w salonie. W końcu pan naczelnik skapo-wał, że takich czterystuzłotowych zwrotów jest więcej, że razem daje to gruby szmal, i jak ktoś przetrzymuje na swoim koncie takie przelewy, to może mieć z tego całkiem niezłe profity (vide oscylator Bagsika i Gąsiorowskiego). Po wymianie uprzejmości pan kierownik mgr Rozpędowski ustalił, że przekaz pieniężny dla Mariana B. złożony został 28 kwietnia w Urzędzie Pocztowym nr 7 w Łodzi i w tym samym dniu złożono polecenie przelewu z konta w NBP na rachunek Rejonowego Urzędu Poczty Łódź-Południe. Pani Alicja Trojanowska – naczelnik UP nr 7 w Łodzi – przyjęła mnie bardzo gościnnie. Opowiedziała o różnych kłopotach, ciężkiej pracy, a także o tym, że urzędnicy skarbowi przez miesiąc nie potrafili się nauczyć zasad potrącania należności za przekaz pocztowy. Od pani naczelnik dowiedziałem się, że poczta przystawia datownik na przekazie nie wtedy, gdy on jest złożony w okienku, tylko gdy przelew pieniędzy zostanie zaksięgowany na koncie Rejonowego Urzędu Pocztowego w Banku Pocztowym. Ona to śledzi elektronicznie. Stąd się pewno wzięła data 7 maja na przekazie Mariana B. – Zresztą godzina już późna, pracownicy poszli do domu – przyjdzie pan jutro, to wszystko sprawdzimy. Nazajutrz pani naczelnik jest nadal uprzejma, ale nabiera wody w usta. Zasłania się ustawą o ochronie danych osobowych, chociaż ja o tajemnice Mariana B. nie pytam. Chcę za to wiedzieć, jaki jest przepisowy termin na doręczenie przesyłki pieniężnej? Pani naczelnik twierdzi, że nie jest on określony. – No, a jeśli nie dojdzie przez rok? – To jest niemożliwe. – Więc po ilu dniach nadawca może reklamować przesyłkę? – Po siedmiu, ale może wcześniej, jeśli zechce. – No to na jakiej podstawie ma reklamować, skoro nie ma terminu na doręczenie? – Proszę pana, przekaz musi być odebrany w ciągu czternastu dni, a potem traci ważność i wraca do nadawcy. – A jeśli nie będzie doręczony w ciągu czternastu dni, to jak ma być odebrany? – Pan tu mówi o rzeczach niemożliwych. Przekaz na poczcie jest tyle razy opisywany, że nie może zginąć. Jeśli pan chce, to może pan uzyskać dalsze wyjaśnienia piętro wyżej w dyrekcji, tylko niech się pan spieszy, bo oni się właśnie przeprowadzają. Rezygnuję z dyrekcji i dzwonię do Okręgowego Oddziału NBP w Łodzi. Pytam, czy jest możliwe, aby NBP przetrzymywał przelewy i zwlekał z przekazaniem pieniędzy urzędu skarbowego na pocztę? Pani sekretarka dyrektora wyjaśnia, że niemożliwe – bank ma odpowiednie systemy i żadnej zwłoki być nie może, bo one (systemy) to wykluczają. Ale chce mnie skierować do rzecznika prasowego w Warszawie. Po co mam jechać do Warszawy – mówię – skoro rzecznik i tak będzie musiał wyjaśnić sprawę w Łodzi. No to niech pan przyjdzie – godzi się sekretarka. Przychodzę, przyjmuje mnie pani naczelnik Wydziału Rachunkowości. Potem zjawiają się jeszcze trzy panie. Tłumaczą mi, jakie są rodzaje przelewów. Na przykład eliksir idzie pocztą elektroniczną i jak już jest puszczony, to bez udziału człowieka wchodzi na rachunek klienta w innym banku w dniu nadania lub najpóźniej rankiem dnia następnego. Papierowy nazywany też sybirem, jest składany w banku wystawcy, który przesyła go do Krajowej Izby Rozliczeniowej, ta zaś do banku klienta odbiorcy i to może trwać do trzech dni, ale nie więcej, jeśli nie ma po drodze świąt. Pani naczelnik zapewniła mnie, że przelewy przyjmowane są w NBP do określonej godziny, a to dlatego, że muszą być tego samego dnia zrealizowane. Mogą nie wyjść tylko w jednym przypadku: jeżeli na rachunku wystawcy nie ma wolnych środków. Jeśli więc urząd skarbowy złożył przelew 28 kwietnia, to tego dnia NBP wysłał go do Banku Pocztowego na rachunek RUP Łódź-Południe. Więcej mi nie powie ze względu na tajemnicę bankową. Bardzo miła pani – domyślam się, że asystentka dyrektora – prosi, abym wszystko, co napiszę o NBP, przedłożył do autoryzacji. Obiecuję, że tak zrobię, a sobie myślę: nieźle ich musi ten Balcerowicz ćwiczyć, że tacy przezorni. Idąc dalszym tropem, dzwonię do Banku Pocztowego. Pani sekretarka chce mnie zwekslować aż do Bydgoszczy, do Centrum Rachunków Skonsolidowanych. Wyrażam zdziwienie, czy aby to możliwe, że pieniądze z jednej ulicy w Łodzi na drugą w Łodzi ulicę wędrują via Bydgoszcz? – i nalegam na rozmowę z kimś w Łodzi. Pani sekretarka łączy mnie z panią Jolą R., która nic mi jednak powiedzieć nie może bez pozwolenia pani dyrektor Marii Wolskiej. Łączy mnie ponownie z sekretariatem. Pani sekretarka obiecuje, że powie o sprawie pani dyrektor i – jeśli ta zechce mnie przyjąć – to zostanę powiadomiony telefonicznie. Czekam. Po dwóch godzinach telefon: – Mogę panu podać numer na komórkę do rzecznika prasowego w Bydgoszczy. On tylko może panu udzielić informacji. Ja na to, że nie zadzwonię, bo mi żal na komórkę się rujnować i po co mi Bydgoszcz, skoro rzecz się w Łodzi ma cała. – To jak pan chce, do widzenia. No to do widzenia – mówię i odkładam słuchawkę. Dla mnie sprawa jest jasna. Forsa utknęła na parę dni w Banku Pocztowym, który mógł ją pożyczać swoim klientom na procent. Banki, jak wiadomo, przeprowadzają różnego rodzaju operacje i kalkulacje, w których zwykły śmiertelnik się nie połapie, a nazywają to kreowaniem kapitału. Przetrzymanie przez parę dni jednej transzy przelewów, a potem następnych – kreuje środki, którymi można obracać. Czy tak było w tym wypadku, do końca nie sprawdzę, bo wszędzie się zasłaniają tajemnicą bankową, a detektywem Rutkowskim nie jestem. Mam za to cenną informację dla czytelników. Gdyby komu zaginęły pieniądze na poczcie, to niech dzwoni do pana Michała Jędryki – rzecznika prasowego Banku Pocztowego w Bydgoszczy. On sprawę wyjaśni. Numer telefonu: 0-605-201-706. No i tyle byłoby na temat wędrówki 400 złotych. Reszta jest tajemnicą Banku Pocztowego. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Całując Twoją dłoń Madame " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wściekłość Każda dziewczyna ma suwerenne prawo decydować o tym, komu da dupy, a komu odmówi. Kwestionują je niektórzy rodzice i wszyscy księża. Rząd się nie wtrąca. Każdy facet ma prawo sam decydować, kogo chce lub nie chce zerżnąć. Miller respektuje jego prywatność, dopóki numerant nie ma smaku na pięciolatka. Każda dziewczyna wraz z facetem, z którym sypia, ma prawo decydować, czy pragną mieć dziecko, czy przyjemność. Gdy jednak nie chcą się rozmnożyć, rząd SLD nie sprzyja wolności ich decyzji. Zakaz skrobanek socjaldemokratyczna władza tłumaczy brakiem politycznej siły, żeby zmienić prawo karne. Powiedzmy. Czym jednak socjalni demokraci objaśnią stosowanie przez ich rząd ekonomicznego przymusu rodzenia? A presja ekonomiczna jest dziś silniejszym i bardziej wszechstronnym środkiem nacisku na jednostkę niż w PRL środki polityczne i policyjne. Aby przypodobać się klerowi, władza państwowa wyzyskuje ludzką biedę do wpływania na prywatne decyzje swych poddanych. Żeby refundować nowoczesne środki antykoncepcyjne, rząd nie potrzebuje decyzji parlamentu. Z nikim nie musi układać się w tej sprawie. Względy pieniężne są tu bez znaczenia. Rządowi jako strażnikowi budżetu państwa opłaca się każdej kobiecie w wieku rozrodczym stale posyłać za darmo pakiet pigułek tych do użycia przed stosunkiem lub po nim. Łożenie na dzieci jest tysiąc razy droższe od pigułek, więc niechciane rodzić się nie muszą. One zaś najwięcej ogół kosztują. Często także jako dorośli bez wykształcenia i pracy. Były minister zdrowia Marek Balicki chciał zrobić nieśmiały krok w kierunku subwencjonowania pigułek przeciw ciąży. Jego następca zdradził kobiety i wszystkich wyborców lewicy. Jest to kurewstwo rządzących gnojków i tchórzy. Jako stwór salonowy nie znam potrzebnego tu bardziej dosadnego określenia. Zdrada ta – doniosła w skutkach praktycznych, życiowych – ma też wymiar symboliczny. Pokażcie mi, jakie idee lewicy lewicowa z nazwy władza przemienia w kroki praktyczne. Które zasady wolności, sprawiedliwości i sposoby wyrównywania wstępnych szans życiowych? Znajdujemy takie wartości tylko w przemówieniach, programach, obietnicach. Czyściutki bajer. Lewicowy rząd w polityce zagranicznej wspiera nowy kolonializm amerykański, hegemonizm silniejszego. W polityce wewnętrznej reprezentuje interesy warstw bogatych. Powiada, że idzie na rękę biznesowi, żeby pobudzić rozwój gospodarczy. Rząd Millera np. pokochał z nagła nawet podatek liniowy. W polityce tego rządu tyle jest liberalizmu ekonomicznego, ile potrzeba posiadaczom kapitału, żeby dobrze im szły interesy. Tyle zaś interwencjonizmu państwowego, ile potrzeba rządowi, aby zapewnić sobie więcej władzy, a jej z kolei posiadaczom nielegalne korzyści. Oto istota centrowej polityki gospodarczej SLD. Uwierzę w dobroczynne skutki podatku liniowego i innych dążeń liberałów wówczas, gdy pani Bochniarz, pani Zyta Gilowska, Donald Tusk czy Jan Kulczyk zaproponują jakiekolwiek posunięcie zbawienne dla rozwoju gospodarki, które zarazem jest sprzeczne z interesem wielkiego biznesu. Prowadzi wprost, a nie w mglistej przyszłości do zmniejszenia społecznego rozwarstwienia. Nie mogę wierzyć za każdym razem w zbawienność dla wszystkich akurat tego, co napycha kieszeń niektórych. Nie jestem frajerem. Interes kapitału ustrojony w kostium dobra ogólnego jest zaś natchnieniem polityki socjaldemokracji. Ogranicza działanie na rzecz wielkiego biznesu tylko strach przed wyborcami, chęć uniknięcia nadmiaru protestów ulicznych i strajków. W sferach rządowych powiada się, że Urban zdradził SLD. Wiem, kogo zdradziłem. Pytam jednak: co zdradziłem? Nie było czego zdradzać. W sferach rządowych mówi się z ubolewaniem: owszem, „NIE” Urbana kiedyś pomagało lewicy wygrywać, ale teraz szkodzi. A ja pytam siebie, w imię czego, durniu, pomagałeś im wygrywać? Ci kuglarze rządząc nawet do antyciążowych pigułek nie chcą dopłacać ze strachu przed narodowcami i klerem. Wyładowawszy wściekłość, która mną trzęsie, pójdę oczywiście znów głosować na SLD. Powlokę się z obrzydzeniem, ale przeciw Kaczyńskim, Lepperowi, Giertychowi. Jak zawsze poprę mniejsze zło. Cóż, że większe niż stan wojenny. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Obcinanie rąk do pracy Gdy Leszek Miller wiódł SLD do wyborczego zwycięstwa, twierdził, że jak obejmie rząd, jego priorytetem będzie walka z bezrobociem, które wówczas wynosiło 16,8 proc. Daleki od złośliwości nie napiszę, ile ono wynosi obecnie. Bezrobocie rośnie m.in. dlatego, że prawie nic się nie zmienia w sposobach przeciwdziałania mu. Oto fikcyjna historyjka. Powiatowy Urząd Pracy: – Good morning. I am John Kowalski. Jestem reprezentantem two hundred milionów, które pan pre-mier Leszek Miller w czasie pobytu w Stanach zachęcał do inwestowania w kraju przodków. Chcę w Polsce robić taki to a taki business. Znajdźcie mi odpowiednich fachowców. U was jest duże bezrobocie. Zmniejszę je dając pracę. Tylko muszą być najlepsi – nieistotne, mieszkają w Krakowie, Rzeszowie czy Kielcach. Business is business. – Ależ panie Kowalski – odpowiada przedstawiciel urzędu. – My tylko kojarzymy poszukujących pracy i jej oferentów z terenu naszego powiatu. Niech pan idzie do Wojewódzkiego Urzędu Pracy. – Good bye. Wojewódzki Urząd Pracy: – Good morning. I am... itd. Kowalski dowiaduje się, że z koleiten urząd kojarzy poszukujących pracy i jej oferentów z terenu województwa. – Jak to, przecież u nas, w Ameryce, np. gdy zakończono program Apollo, związani z nim fachowcy znaleźli pracę w innych stanach, bo tam byli potrzebni. A u was byliby na lokalnym zasiłku dla bezrobotnych. Natrętnego petenta odesłano do jednego z 350 ogólnopolskich prywatnych pośrednictw pracy. Prywatne pośrednictwo pracy: – Good afternoon. I am John Kowalski. Dobrze, że do was trafiłem. W państwowych pośrednictwach zbywają mnie, pewnie dlatego, że żyją z pensji niezależnie od efektów. U was musi być inaczej. Jeżeli znajdziecie mi odpowiednich fachowców – w Warszawie czy w Gdańsku – zapłacę, tj. zwrócę koszty i dam wam zarobić. – Tej oferty nie możemy przyjąć – rzecze przedstawiciel prywatnego pośrednictwa. – Dlaczego ty nie chcesz zarobić? – Według obowiązujących przepisów w Polsce można prowadzić prywatne pośrednictwo pracy, ale czerpanie z tego tytułu zysków jest zakazane. Taki jak ja pośrednik może się najwyżej domagać, aby oferent pracy (pracodawca) zwrócił mu koszty pośrednictwa, jednak tylko do wysokości 150 proc. przeciętnego krajowego wynagrodzenia. Nie może być więc mowy o zarobku. Nie mogę przyjąć tej oferty, nawet godząc się – według wytycznych ustawodawcy – pracować za darmo. Średnie krajowe wynagrodzenie wynosi obecnie około 2000 zł, mógłbym więc żądać od ciebie zwrotu najwyżej 3000 zł. A np. w "Gazecie Wyborczej" jedno ogłoszenie o wymiarach 5x6 cm kosztuje 1830 zł, a o wymiarach 6x10 cm – 3660 zł. Innych kosztów nie liczę. Musiałbym więc dopłacić do tego interesu. – Co ty mi mówisz? – dziwi się John Kowalski. – Wyjaśnij mi wreszcie, czy w Polsce jest już kapitalizm, czy jeszcze socjalizm. Rozumiem, że za poszukiwanie pracy nie płaci bezrobotny. Nie rozumiem natomiast, dlaczego ty nie możesz przyjmować pieniędzy, które ci się należą od pracodawcy zlecającego poszukiwania. Dlaczego nie możesz osiągać zysku i płacić od niego podatków podobno biednemu państwu? – Zajrzyj do Internetu, to przekonasz się, że obowiązują takie absurdy – o ironio, z powołaniem się na walkę z bezrobociem (www.mpips.gov.pl). – To z czego żyje te 350 pośrednictw – dziwi się dalej Kowalski. – Trzeba omijać przepisy – zaczął wyjaśniać pośrednik. – U nas, w Stanach, przepisy są po to, aby je przestrzegać. Za ich omijanie idzie się siedzieć. Powinieneś o tym wszystkim powiadomić waszego premiera. – Pisałem – wtrącił zrezygnowanym tonem pośrednik – ale nie dostałem odpowiedzi. – Czyli u was, w Polsce, wbrew temu, co mówił w Stanach premier Miller, nie można robić big businessu ani nawet small businessu. Good bye. – Do widzenia. Pomyślnych interesów w innych krajach. Autor : Stanisław Bera Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Słonina w składzie porcelany Telewizja niemiecka nakręciła film o Elblągu i wyłącznie grzecznościowo przesłała dialogi prezydentowi miasta Henrykowi Słoninie (SLD). Materiał posiadał mankament: jeden z obywateli gadał na antenie dłużej niż tatuś miasta. Prezydent postąpił zgodnie z powagą sytuacji i ustami swojej rzeczniczki zrezygnował z emisji. Pani rzecznik zareagowała z wielkim zaskoczeniem na naszą potulną uwagę, że przecież to nie pan prezydent opłacił koszt produkcji, to nie do niego więc należy decyzja, czy materiał zostanie pokazany, czy nie – relacjonuje dziennikarz. Po kilku godzinach rzeczniczka poszła na ustępstwa – ona napisze cały materiał, a Niemiaszki go nadadzą. Zachowanie Słoniny, dla Niemców szokujące, nie jest czymś szczególnym dla elit SLD. Swego czasu poseł Witold Gintowt Dziewałtowski, wówczas prezydent Elbląga, doniósł najwyższym władzom partii na "Głos Elbląga", który ośmielił się umieścić fotografię składającej kwiaty delegacji "Solidarności", chociaż tego samego dnia pod tym samym pomnikiem pojawili się z bukietem przedstawiciele lewicy. Informując o tym incydencie wyrażam przekonanie, że kierownictwo naszej partii podejmie stosowne działania – żądał polityk. Nie sprecyzował, czy chodzi mu o wylanie pismaka, czy zamknięcie gazety. Poseł Jan Sieńko ze Słupska skutecznie zażądał od Sądu Partyjnego SLD w Gdańsku ukarania jednego z członków SLD, ponieważ ośmielił się odpowiedzieć na pytania prawicowej gazety regionalnej. Lokalni politycy SLD z Podlasia nie ukrywają, że dziennikarz kojarzy im się z epidemią. Oto fragment "sprostowania", które trafiło do redaktora naczelnego "Kuriera Porannego": Nad takimi autorami musi pan mieć kontrolę i wyciągać sankcje służbowe. Inaczej gazeta straci czytelników, a kierownictwo swoją kondycję i za-ufanie. Takich autorów należy pozbyć się ze swego grona w obronie dobra, obiektywizmu, etyki i demokracji. Nie hodujmy sfrustrowanych zwierząt i nie szerzmy epidemii. Kwit podpisało kilkunastu działaczy, w tym mecenas i dwóch radnych SLD. Pic polega nie tylko na tym, że "sprostowanie" jest zbiorem insynuacji, prostowany tekst napisał inny dziennikarz niż wymieniony i ukazał się on w innym piśmie. 8 czerwca tego roku ok. 23.00 dwóch działaczy suwalskiego SLD zaatakowało Bogdę O., producentkę Telewizji Suwałki, która przed lokalem Komisji Wyborczej nr 3 wyposażona w stosowny identyfikator czekała na protokół z unijnego referendum. Zdaniem Bogdy O. i towarzyszącej jej osoby, działacze z najwyższym trudem wytoczyli się na zewnątrz. – My tu ustalamy, jakie będą wyniki, ty kurwo, na świecie się wzięłaś, bo cię matka poroniła, wypierdalaj stąd – oto próbki nocnych dialogów drugiej władzy z czwartą. Na koniec jeden z działaczy wykonał gest, który O. powinna odczytać jako przyjazny. Wrzucił do jej samochodu garść monet i zadysponował: – A to kurwo, na ofiarę. Kto jest winny złym stosunkom między władzą i mediami? Nie ma wątpliwości – dziennikarze. Media powinny zdecydować się, czy są komercyjne, czy są władzą. Raz są komercyjne, raz są władzą i nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności – grzmiał na majowym seminarium SLD, poświęconym przestrzeganiu norm etycznych Włodzimierz Marczewski, wiceprezydent Suwałk. Najlepiej, żeby pozostały władzą, ale w zaprzęgu SLD. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stalin czy Kwaśniewski 30 października przemawiając w swoim pałacu pan Prezydent Rzeczypospolitej bardzo chwalił demokrację i ja mu się nie dziwię. Przejrzysty mechanizm demokracji bezpośredniej, jakim jest powszechne głosowanie na kandydującą osobę, dwukrotnie przyniósł mu najlepszą z posad. Mało tego. Gdyby Kwaśniewski mógł kandydować po raz trzeci, zebrałby 80 do 90 proc. głosów tych ludzi, którzy pofatygowaliby się wybierać. Przy tym pan Kwaśniewski uważany jest za jedyny, jaki w Polsce istnieje, w pełni udany żywy inwentarz demokracji. Świadczy o tym ponad 70 proc. poparcia dla Kwaśniewskiego oraz wyniki sondażu na temat upragnionego następnego prezydenta. 34 proc. ludności wskazało na pamiątkę po Kwaśniewskim. Politycy plasowali się niżej psiego ogona. Uogólnię: demokrację chwalą te osoby, które w demokracji rządzą. Rządzeni wyrażają zaś niechęć lub wykazują obojętność. Znaczna część skłania się ku dyktaturze. Drugim co do znaczenia dorobkiem ostatnich 14 lat jest wolność. Publicznie wolność chwalą jednak tylko te osoby, które zarobkują zawodowo pisząc lub przemawiając. Wolność słowa zapewnia im więc dochód. Nie spotkałem nigdy kogoś reperującego auta czy liczącego coś w banku, kto by prywatnie wspomniał o radościach, które mu zapewnia wolność polityczna. Przez osiem godzin tkwi się w pracy, gdzie pracownik podlega władzy szefa – bardziej autorytarnej i niepodważalnej niż władza dyktatorów. W „czasach zniewolenia”, czyli w PRL, istniała swoboda zmiany pracy. Często pozwalała ona personelowi lekceważyć przełożonych i samą pracę. Poczucie wolności było wówczas przez 8 godzin na dobę znaczniejsze niż teraz – w dobie bezrobocia. Na gruncie prymatu wolności nad materialnymi składnikami bytu zlekceważyć należy tę wadę swobód pracobiorców, że marniejsze były w PRL rezultaty pracy. Kiedy człek usypia i przestaje egzystować w realu, nie ma żadnej wolności wyboru snów. Tkwi w obrębie przeżyć narzuconych. Jedna trzecia doby niezajęta pracą, snem i dojazdem jest splotem swobód i zniewoleń. Nowy ustrój przyniósł swobodę sprawunków, ale kasa ogranicza ją, i to drastycznie na ogół. Wolność ogólna przyniosła wolność wyboru telewizyjnych programów spośród wielu. Ale na każdym kanale człowiek zmuszony jest do patrzenia na latające żółwie, a pilot TV tkwi zawsze w łapach innego niż ja członka rodziny. Raz na cztery lata obywatel może wolno wybierać, ale tylko w jego mniemaniu mniejsze zło spośród proponowanych mu partii i osób. W socjalizmie mogłem wolno oddychać, bo prawdę mówiła radziecka pieśń, że w tym ustroju „wolno dyszyt czeławiek”. W demokracji duszę się, ponieważ do życia potrzebuję, owszem, tlenu i azotu, ale nade wszystko muszę oddychać dymem tytoniowym. Polska antystatua antywolności przedstawiać powinna luksusowy warszawski biurowiec, a przed nim na trotuarze gromadkę zziębniętych pań i panów pospiesznie zaciągających się papierosem. Wolność raz na cztery lata przy urnie, a zniewolenie co kwadrans, gdy organizm domaga się nikotyny! Kraina wolności niszczy wolność pracowników-palaczy, a także kobiet, które wpadły doznając zapłodnienia. Jedna trzecia społeczeństwa poniżona jest biedą, często połączoną z wolnością od pracy, a następna jedna trzecia upokorzona wszechobecnym zakazem palenia. Starcza śmiałości w korzystaniu ze swobód, żeby tłuc rządowi szyby, ale nie staje jej, aby powołać ruch wyzwolenia palaczy. Dyskryminowanych jak Żydzi w III Rzeszy i Murzyni w dawnej Ameryce. W katolickiej Irlandii uchwalono zakaz palenia w pubach, gdzie naród ten spędza czas. Niszczy się ukochaną instytucję Irlandczyków w trosce o ich zdrowie. Skoro tak, to powinno się tam znieść zakaz aborcji, bo tylko płód może umierać zdrowy. Życie niszczy zdrowie. W Związku Radzieckim za Gorbaczowa widziałem eleganckie bary bezalkoholowe – odpowiednik burdeli, w których seks byłby zakazany. Tkwił w nich wyłącznie personel, a barmanki mogły sobie moczyć nogi w sokach owocowych. Podobnie będzie z pubami w Irlandii, bo piwo nie idzie bez dymka. Gdy w pałacu Kwaśniewskiego zapytałem funkcjonariusza, gdzie tu można zapalić, skierował mnie do kibla. Tam też nie wolno – objaśnił – ale wypróżnienia są poza kontrolą. Za Stalina zrobiłem maturę po to, żeby z papierosem wyjść wreszcie na wolność ze szkolnego klozetu. Za Kwaśniewskiego zaganiają mnie z powrotem do sracza. Czyż ONZ uchwaliła deklarację praw człowieka, czy też człowieka wyłącznie niepalącego? Kto jest więc gorszy: Stalin czy Kwaśniewski? Odpowiedź zależy od tego, czy jest się trockistą, czy palaczem. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Burżuj na styropianie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co tam chłopie w ropie Nie wolny rynek, ale rykowisko protektorów. Dlatego Rafinerię Gdańską przejmie Orlen do spółki z rodziną Tchenguiz i dr. Kulczykiem. W imieniny Zofii (15 maja 2003 r.) cena akcji PKN Orlen nagle spadła o 3,5 proc. Z portfeli akcjonariuszy Orlenu znikło ponad 230 mln zł. (Postępowanie wyjaśniające w sprawie nagłego spadku akcji Orlenu prowadzi Komisja Papierów Wartościowych). Stało się tak, bo PAP podała, iż Nafta Polska (czyli spółka zarządzająca udziałami skarbu państwa w Orlenie i Rafinerii Gdańskiej) nie zgodzi się na przejęcie Rafinerii Gdańskiej SA przez konsorcjum zmontowane przez Jana Kulczyka. Giełdowy incydent unaocznił, jak wielkie znaczenie dla polskiego rynku paliwowego ma sposób, w jaki ostatecznie zostanie sprywatyzowana Rafineria Gdańska SA. Dobry doktor O przejęcie Rafinerii Gdańskiej zawzięcie walczy PKN Orlen, w którym dr Jan Kulczyk ma ok. 10 proc. akcji. Ten najpotężniejszy i najbogatszy polski oligarcha oraz posłuszny mu Zbigniew Wróbel, prezes zarządu Orlenu, twierdzą, że płocki koncern chce połknąć gdańskiego konkurenta po to, aby w Polsce powstał silny koncern naftowy mogący uzyskać dominującą pozycję w Europie Środkowowschodniej. Przeciwnicy wchłonięcia Rafinerii Gdańskiej przez Orlen przekonują, iż Kulczyk na spółę z Wróblem ściemniają. Orlen nie walczy o rynek, lecz z rynkiem. To prawda, że nawet po połknięciu Rafinerii Gdańskiej przez Orlen nadal każdy mógłby bez przeszkód sprowadzać benzynę i olej napędowy z dowolnych rafinerii na świecie i teoretycznie oferować niższe od orlenowskich ceny. Tyle tylko że importerzy nie mieliby gdzie sprzedawać tych sprowadzonych z zagranicy paliw. Po przejęciu Rafinerii Orlen byłby właścicielem ok. 2300 stacji benzynowych. Do drobnych sprzedawców benzyny należy w Polsce co prawda ok. 3600 stacji, ale większość z nich jest już związana długoletnimi umowami z Orlenem bądź Rafinerią Gdańską. Lobbyści Orlenu i Rotcha rozpowszechniają pogłoski, jakoby powstanie grupy Lotos popierał rosyjsko-amerykański koncern Łukoil. Twierdzą, że Łukoil połknie Rafinerię Gdańską, jeśli wcześniej nie wykupi jej konsorcjum dr. Kulczyka. To z pozoru może brzmieć prawdopodobnie. Nie przedstawili jednak dowodów zasługujących na poważne potraktowanie takiego scenariusza. Trzej kolejni lewicowi ministrowie skarbu wożą się ze sprzedażą akcji Rafinerii Gdańskiej już 20 miesięcy. Panuje opinia, iż jednym z powodów pozbawienia Wiesława Kaczmarka fotela ministra skarbu było to, iż sprzeciwiał się wchłonięciu gdańskiej firmy przez Orlen. Coś jest na rzeczy w tej pogłosce. Premier Miller uparcie prze do tego, aby Rafinerię Gdańską kupiło konsorcjum Rotcha i Orlenu. Powołuje się przy tym na prośby brytyjskiego premiera Tonny’ego Blaira będącego cichym protektorem Rotcha. Rajski trust Anna Solska w "Polityce" (nr 17/2003) nazwała grupę kapitałową Rotcha "tajemniczą firmą", o której niewiele wiadomo. Udało się nam dotrzeć do interesujących dokumentów i ustalić to i owo. Grupa kapitałowa Rotch jest trustem rodziny Tchenguiz. Została powołana w 1982 r. przez Victora Tchenguiza i jego dwu synów – Roberta i Vincenta. Rodzina Tchenguiz początkowo prowadziła interesy w Iraku, potem przeniosła się do Iranu, gdzie Victor Tchenguiz został finansowym doradcą perskiego satrapy, szacha Rezy Pahlawiego. Krążą pogłoski, iż fundamentem finansowym trustu rodziny Tchenguiz były fundusze nielegalnie wywiezione z Iranu przez szacha. Większość spółek z grupy kapitałowej Rotch jest zarejestrowana w tzw. rajach podatkowych, m.in. na Wyspach Dziewiczych i w Panamie. Do rodziny Tchenguiz należą liczne nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Majątek całej grupy Rotch można szacować na ok. 1,7 mld funtów. Przy zadłużeniu sięgającym kwoty ok. 1,3 mld funtów kapitał własny grupy wynosił w 2000 r. prawdopodobnie ok. 346 mln funtów (wówczas około pół miliarda dolarów amerykańskich). 51 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej chce kupić zarejestrowana w Holandii "spółka specjalnego przeznaczenia" – Rotch Energy B.V. Większościowym udziałowcem tej "holenderskiej" firmy jest spółka Lux. HoldCo, zarejestrowana z kolei w Luksemburgu, a jej właścicielem specjalny trust z siedzibą na jednej z wysp kanału La Manche. W ofercie Rotcha na zakup akcji Rafinerii Gdańskiej (dokument ten, czyli tzw. Projekt Posejdon, ma charakter poufny, ale "NIE" do niego dotarło) można przeczytać, że przez najbliższe 10 lat beneficjentami wspomnianego trustu z wysp kanałowych będą Vincent i Robert Tchenguiz oraz Keyvan Rahimian, dyrektor w grupie Rotch odpowiedzialny za sektor energetyczny. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przetargu na akcje Rafinerii Gdańskiej SA Rotch gotów był zapłacić dobrą cenę, wyższą od oferowanej przez konkurentów. Jednak urzędnicy resortu skarbu oraz menedżerowie z Nafty Polskiej od początku podchodzili do oferty Rotcha (który od grudnia zeszłego roku związał się z Orlenem) z ograniczonym zaufaniem. Dr Maciej Gierej, prezes Nafty Polskiej, bardzo pilnował, aby projekt porozumienia o sprzedaży akcji RG SA zawierał klauzulę zastawu rejestrowego na akcjach kupowanych przez Rotcha. Zastaw pozwalałby skarbowi państwa odzyskać na powrót akcje, w razie gdyby kupujący, tj. Rotch, próbował stronę polską wystawić do wiatru. Bardziej sensownym rozwiązaniem byłoby jednak w takim przypadku unieważnienie przetargu i pozbycie się Rotcha z dr. Kulczykiem na dokładkę. Rozdarty prezes Od momentu gdy Rotch utworzył konsorcjum z Orlenem, prezes Gierej jest w niewygodnym rozkroku. Jako szef Nafty Polskiej, a zarazem przewodniczący Rady Nadzorczej PKN Orlen występuje w podwójnej roli – sprzedającego i kupującego. Jako szef Nafty Polskiej powinien dążyć do jak najkorzystniejszego sprzedania akcji Rafinerii Gdańskiej. Z drugiej strony jako przewodniczący Rady Nadzorczej Orlenu – która zaakceptowała projekt kupna RG do spółki z Rotchem – dr Gierej właściwie powinien starać się, aby to się Kulczykowi i Wróblowi jak najtańszym kosztem powiodło. Wprawdzie prezes Gierej z własnej woli nie uczestniczy w tych punktach posiedzeń Rady Nadzorczej Orlenu, na których omawiana jest taktyka kupna Rafinerii Gdańskiej, ale sytuacja klarowna nie jest. Kolejni SLD-owscy ministrowie skarbu ten stan tolerują, gdyż dr Gierej jest ponoć niezastąpionym specjalistą w branży naftowej i twardym facetem z charakterem. Premier Miller sprzyja Kluczykowi i Orlenowi. Nawet się z tym specjalnie nie kryje. Tymczasem posłowie z klubu SLD coraz głośniej pyskują, iż absolutnie nie należy sprzedawać Rafinerii Gdańskiej rodzince naturalizowanych Brytyjczyków bliskowschodniego pochodzenia. Eseldowscy parlamentarzyści woleliby, aby powstała konkurencyjna dla Orlenu grupa Lotos, skupiająca tzw. rafinerie południowe oraz Rafinerię Gdańską SA i Petrobaltic. Do zwolenników tej koncepcji należy na przykład posłanka Małgorzata Ostrowska, była zastępczyni ministra Kaczmarka w resorcie skarbu. Także Kaczmarek nadal jest przeciwny przejęciu Rafinerii Gdańskiej przez konsorcjum Rotcha i Orlenu, choć – po pozbawieniu go urzędu ministra – wypowiada się w tej kwestii powściągliwie. Amerykańska furtka Ostatnio wzrosły szanse na to, by Rafineria Gdańska wybroniła się przed przejęciem przez Orlen, Kulczyka i rodzinę Tchenguiz. I nie tylko dlatego, że sprzyjający Kulczykowi premier Miller politycznie osłabł. Prezes Rafinerii Gdańskiej SA Paweł Olechnowicz prowadzi zaawansowane rozmowy z amerykańską firmą Kellog, która ma – w ramach offsetowego kontraktu na samolot F-16 – zainwestować ok. 480 mln dolarów w budowę dla Rafinerii Gdańskiej kompleksu odsiarczania i przetwarzania odpadów. Z Kellogiem jest powiązana firma Halliburton, której dyrektorem generalnym był (do sierpnia 2000 r.) obecny wiceprezydent USA Dick Cheney. Przebieg rozmów wskazuje na możliwość pomyślnego sfinalizowania sprawy. O tym, jak ostatecznie potoczą się losy Rafinerii Gdańskiej, przesądzą układy polityczne. Wbrew gadaninie apologetów wolnego rynku o tym, co dzieje się w kluczowych sektorach gospodarki, nie decyduje w Najjaśniejszej rynek, lecz konszachty polityków i oligarchów. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Akcja z arsenałem W środę 5 marca 2003 r. szef MSWiA, pan minister Krzysztof Janik, w telewizyjnej "Dwójce" opowiadał o sukcesach policji. Choć była to środa popielcowa, pan minister nie posypywał głowy popiołem, tylko straszył bandytów, że ich wyłapie lub wystrzela rękami swoich "chłopców". Pan minister ostatnio tak właśnie, ciepło i po ojcowsku, nazywa podległych mu funkcjonariuszy. W nocy ze środy na czwartek policja miała odnotować kolejny sukces. Rano w czwartek okazało się, że "chłopcy" są do bicia. Dwóch trzeciorzędnych bandytów, wcale nie asów killerów, ale zwykłych złodziei tirów i reketerów w podwarszawskiej Magdalence zmasakrowało szturmowy pluton stołecznych antyterrorystów. Jeden policjant zabity na miejscu, piętnastu rannych, w tym dwóch bardzo ciężko. W chwili oddawania tego artykułu było już wiadomo, że atakowani usmażyli się w płonącej willi. W czwartek 6 lutego o godz. 7.20 pan minister Janik w radiowej "Jedynce" narzekał, że bandyci grają nieczysto. Posługują się automatami i granatami, a to jest broń wojskowa. Nie zająknął się ani słowem o tym, że akcja w Magdalence była fatalnie zorganizowana i przeprowadzona. Policyjny szturm trudno uznać za sukces. Połowa uczestniczących w szturmie odniosła rany. Akcja miała być rewanżem za ubiegłoroczną strzelaninę w Parolach, gdzie w czasie potyczki z bandytami zginął oficer policji. Nikt w KGP do tej pory nie wyjaśnił, dlaczego dowodzący akcją zajęcia posesji w Parolach, gdzie znajdowały się kradzione tiry ze sprzętem komputerowym, szybko odesłał pluton antyterrorystów. Pozostało kilku funkcjonariuszy w cywilkach, z krótką bronią. Stare giwery zacinały się przy strzale. Wiemy z kilku źródeł, że gdyby przed posesją stał choć jeden oznakowany radiowóz, nie doszłoby do strzelaniny. Wielokrotnie pisaliśmy o tym, że według naszych informacji, przestępcze podziemie w Polsce zbroi się w najnowszy sprzęt. Korzysta m.in. z kanałów przemytu z państw byłej Jugosławii. Już wiele razy, wbrew twierdzeniom ministra Janika, bandyci w walkach wewnętrznych lub starciach z policją używali broni automatycznej i granatów. Tylko patrzeć, jak zastosują bazooki. Pod okiem szefa stołecznej policji gangi z kilku dzielnic Warszawy toczą wojnę o prymat. W ciągu roku było kilkanaście trupów, a chłopcy z ferajny walą do siebie w zatłoczonych knajpach i na ulicach. Strach myśleć, jaka byłaby jatka, gdyby w Magdalence, zamiast dwóch jumaczy, policja zastała terrorystów z al Kaidy. Kiedy pisaliśmy ("NIE" nr 7/2003, "Przewodnik dla terrorysty") o tym, że nie ma szmalu na zakup nowego sprzętu dla antyterrorystów, że karabinki HK MP-5 są wysłużone i zacinają się, że nie odbywają się zagraniczne szkolenia i terroryści, w razie ataku, mogą spowodować masakrę, nie potraktowano nas poważnie. Niestety, pisaliśmy prawdę. Niedofinansowanie policji odbija się teraz czkawką. Największe sukcesy w ciągu ostatnich dwóch lat policja odniosła nie w pracy operacyjnej, ale dzięki instytucji świadka koronnego – mało wiarygodnej i dwuznacznej moralnie. Sukcesy weryfikowane przez sądy uniewinniające oskarżonych tą drogą. Oczywiście, pan minister Janik nadal może straszyć bandytów z telewizora. Być może kilku umrze ze śmiechu. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Interes klasy zero W tej historii chodzi o rząd wielkości. A więc nie rząd Millera. Krzysztof Kubasiewicz, w jednej osobie lekarz ginekolog i dyrektor Radia Parada w Łodzi, oraz jego małżonka Ewa są jedynymi udziałowcami spółki z o.o. Flora. Spółka zaś jest właścicielem radia, browaru w Jabłonowie i do niedawna dużego gospodarstwa prowadzącego chów świń w Byszewie, gmina Kutno. Jest tego 168,5 ha ziemi plus budynki: chlewnie, brojlernia, budynki mieszkalne i socjalne, kotłownie, stacja paliw, kuźnia, warsztat itp. Słowem, cała infrastruktura dużego gospodarstwa rolnego. Flora nabyła je w 2000 r. od upadającej Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Byszewie płacąc w ratach 965 000 zł, w tym: za budynki i budowle 582 300 zł, a za urządzenia 360 700 zł. Produkcją rolną kierował tam zatrudniony przez spółkę magister inżynier rolnik po poznańskiej Akademii Rolniczej. Kubasiewiczowie doszli jednak do wniosku, że świnie, browar i radio w jednej spółce pasują do siebie jak bat do dupy. Postanowili więc rozdzielić to na trzy odrębne podmioty. Na początek powołali do życia Byszew sp. z o.o. z siedzibą w Łodzi jako jedyni udziałowcy. Następnie aktem darowizny z 22 września 2003 r. przekazali należące do Flory gospodarstwo rolne do Byszewa. Myśleli, że to tylko "operacja techniczna", bo obie spółki należą przecież do nich. Okazało się, że myślenie nie zawsze taką ma przyszłość, jakiej by sobie myślący życzyli. Przychodzi agent do notariusza Agencja Nieruchomości Rolnych (ANR) działa na podstawie ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego z 11 kwietnia 2003 r. Ma za zadanie poprawiać (powiększyć) obszar gospodarstw, przeciwdziałać nadmiernej koncentracji ziemi (powyżej 300 ha) i zapewnić, aby działalność rolniczą prowadziły osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Ustawa daje agencji prawo ingerencji w umowy dotyczące przenoszenia własności nieruchomości rolnych. Może ona, w przypadku umowy kupna-sprzedaży, wbrew woli umawiających się stron, przejąć ziemię w drodze pierwokupu, a w przypadku innych umów nabyć własność za zapłatą równowartości pieniężnej. Ustawa nie zakazuje agencji niszczenia dobrze prosperujących gospodarstw i spekulowania ziemią, jej szefowie uznali więc, że co niezabronione, to dozwolone. Agentem – pardon – dyrektorem filii ANR w Łodzi jest Aleksander Jakoniuk, żeby było ciekawiej, zamieszkały w gminie Kąty Wrocławskie w woj. dolnośląskim. Udał się on do notariusza i oświadczył, że będącą przedmiotem darowizny nieruchomość rolną nabywa na rzecz Skarbu Państwa reprezentowanego przez ANR, na podstawie art. 4.1. ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego, za zapłatą równowartości pieniężnej w wysokości 167 740 zł. Stosowny akt wysłał do obu spółek i do Sądu Rejonowego w Kutnie celem wpisania do księgi wieczystej. Krzysztof Kubasiewicz złapał się za głowę. Dopiero teraz zauważył, że prezes Flory Jan Pilarczyk, przygotowując z notariuszem akt darowizny, rypnął się o jedno zero. Zamiast 1 677 400 zł, podał wartość 167 740 zł. Kontrofensywa oskubanych Kubasiewicz w trybie nagłym odbył z żoną walne zgromadzenie, wywalił na zbity łeb Pilarczyka i z nowym prezesem Flory 4 listopada 2003 r. poleciał do notariusza prostować akt darowizny. Obaj oświadczyli że: na skutek braku świadomego powzięcia decyzji i wyrażenia woli ze strony organu reprezentującego "FLORA", a także wspólnego działania pod wpływem błędu, powstałego na skutek omyłkowo dokonanych obliczeń matematycznych, błędnie określili wartość nieruchomości. Dodali jeszcze, że nieruchomość kupiona była w 2000 r. za 950 tys. zł, a potem poczynione zostały nakłady, które podniosły jej wartość. Tak sporządzony akt przesłali do ANR w Łodzi i do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Kutnie. Agencja odpisała uprzejmie, że gówno ją ten akt obchodzi, bo w dniu jego podpisania ani Flora, ani Byszew nie były już właścicielami przedmiotowej nieruchomości. Ich przedstawiciele mogą więc tworzyć akty, jakie tylko zechcą, ale bez skutków prawnych. Okazja czyni złodzieja Udałem się do filii ANR w Łodzi na rozmowę z Krzysztofem Ochnickim, kierownikiem Sekcji Gospodarowania Zasobem i Ewidencji. Pytam, jaki cel przyświecał agencji podczas zawłaszczenia ziemi należącej do spółki Kubasiewiczów, bo chyba żaden z tych, które określa art. 1 ustawy. Gospodarstwo nie przekracza normy obszarowej, ma korzystnie ukształtowany rozłóg, przynosi dochód, a kieruje nim dyplomowany i doświadczony rolnik. Pan kierownik nie ukrywał, że skorzystali z okazji przysporzenia zysku skarbowi państwa. Ziemia jest dobra, pszenno-buraczana, a cena śmieszna, bo 1000 zł za ha, co daje 10 groszy za metr kwadratowy. Sprzedamy ją z 3–4-krotnym przebiciem. – Ale w ustawie jest przepis mówiący, że jeżeli wartość pieniężna wynikająca z treści umowy rażąco odbiega od wartości rynkowej, agencja może wystąpić do sądu o ustalenie ceny. – Skorzystalibyśmy z niego, gdyby wartość była zawyżona, a w tej sytuacji nie widzimy potrzeby – odpowiada kierownik. Poprawianie przez psucie Agencja ma zamiar rozparcelować przejęte gospodarstwo i sprzedać po kawałku na powiększenie gospodarstw rolników indywidualnych. Popyt na ziemię w tym rejonie jest duży. Podobno Izba Rolnicza pozytywnie zaopiniowała ten projekt. To mnie dziwi, bo niszczenie dobrze prosperującego gospodarstwa pod pozorem poprawiania struktury agrarnej to zwykłe barbarzyństwo. Poza tym sprawa nie jest tak prosta, jak się agentom rolnym wydaje. W akcie darowizny nic nie wspomniano o budynkach. Na tej podstawie pani notariusz, sporządzająca akt nabycia ziemi przez ANR, wpisała, że nieruchomość jest niezabudowana, a to nieprawda. Do kogo więc należą teraz budynki, inwentarz żywy, sprzęt rolniczy i zapasy? Na to pytanie nie uzyskałem odpowiedzi. Zachęcanie do przekrętów W agencji twierdzą, że za aktem darowizny kryje się jakiś przekręt, a omyłka dotycząca wartości była zamierzona. Na czym miałby polegać ów przekręt, nie wiedzą. O podatek nie chodzi, bo darowizna ziemi rolnej jest z niego zwolniona. Różnica w opłatach notarialnych niewielka, około 10 tys. zł, więc mało prawdopodobne, żeby z tego powodu zaniżano wartość ryzykując poważne kłopoty w razie wsypy. Właścicielowi majątku wolno z nim robić, co zechce, oczywiście w ramach dozwolonych prawem. Na moje oko to działanie ANR bardziej wygląda na jakiś przekręt. Przykłady już są ("NIE" nr 46/2003, "Działka za dwa złote"). Jak się sprawa skończy, na razie nie wiadomo. Pewnie będzie proces. Na razie Sąd Rejonowy w Kutnie odmówił wpisania aktu darowizny do ksiąg wieczystych. W sprawie wpisania aktu nabycia przez ANR jeszcze się nie wypowiedział. Na marginesie nasuwa mi się taka refleksja. Nasz rząd i parlament niby to dzielnie walczą z korupcją, a tworzą przepisy wręcz zachęcające do niej. Urzędnik ANR może, jeśli zechce, podkupić czyjąś ziemię za państwowe pieniądze. Jeśli nie zechce, może nie kupić i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć. Można więc takiemu urzędnikowi przemówić do ręki i w zależności od potrzeb prosić, żeby nie kupował, albo wręcz przeciwnie – żeby kupił – i w tym celu zawyżyć cenę transakcji. Nie chcę przez to powiedzieć, że w ANR biorą. Broń Boże! Pan Krzysztof Kubasiewicz miał okazję sprawdzić. A że nie skorzystał... No cóż – zawsze ta niepewność... Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dwojaki Dworaka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Podsłuchujki Wicepremier Pol zarządził, że wszyscy będziemy inwigilowani. I sami za to zapłacimy. Ministerstwo Infrastruktury, w ramach budowania państwa prawa, cichcem wprowadziło w życie rozporządzenie w sprawie wykonywania przez operatorów sieci telekomunikacyjnych oraz internetowych zadań na rzecz obronności, bezpieczeństwa państwa oraz bezpieczeństwa i porządku publicznego. Chodzi o to, żeby zmusić ich do zainstalowania urządzeń podsłuchowych, nagrywających rozmowy telefoniczne i umożliwiających bieżący przegląd wszelkich informacji oraz korespondencji w Internecie. Operatorzy muszą też zatrudnić deszyfrantów i speców z certyfikatem bezpieczeństwa, przeszkolonych przez służby specjalne. Ponadto nakazano im poprowadzić łącza do "wyznaczonych organów", czyli ABW, Agencji Wywiadu, Straży Granicznej, policji, Żandarmerii Wojskowej i Urzędów Kontroli Skarbowej. To wszystko na własny koszt. Na dostosowanie do tych wymogów operatorzy mają aż 28 dni. Niemal trzy lata temu informowaliśmy o pomyśle takiej totalnej inwigilacji, autorstwa ówczesnego kierownictwa MSW. Wyśmialiśmy tę ideę jako nierealną. Na przeszkodzie stoi brak możliwości technicznych, które umożliwiłyby rejestrację danych, brak przeszkolonych pracowników, a także znaczne wydatki operatorów na inwestycje. Większość nie wytrzymałaby takiego finansowego obciążenia. Wskazywaliśmy też, że wprowadzenie w życie ustawy naruszałoby wiele norm prawnych, w tym konstytucyjne prawo do tajemnicy korespondencji. W ministerstwie ktoś puknął się w czółko i projekt poszedł w odstawkę. Obecnie pomysł powrócił w niemal niezmienionej formie. Zamiast ustawy, którą trzeba przepychać w parlamencie, przybrał formę ministerialnego rozporządzenia, przyklepanego przez ministrów sprawiedliwości, finansów, spraw wewnętrznych i administracji oraz obrony narodowej. W odróżnieniu od pierwowzoru obecne rozporządzenie upraszcza tryb inwigilacji; nie ma obowiązku rejestrowania czasów i nazwisk funkcjonariuszy, którzy będą podglądać i podsłuchiwać obywateli. Czyni to pracowników "organów" anonimowymi, a więc bezkarnymi. Kiedy wśród polityków rozgorzała dyskusja na temat wcześniejszego projektu autorstwa awuesiarzy, to lewica najgłośniej krytykowała jego zapisy twierdząc, że tworzone są zręby państwa policyjnego. Dziś politycy SLD twierdzą, że totalne szpiegowanie to fundament państwa prawa i porządku. Widać, że gabinet Millera stopniowo traci kontakt z rzeczywistością. Pewnie doszli do wniosku, że to wszystko to matrix. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poganiacze posłów Nie ma nic bardziej zabawnego niż Sejmowa Komisja Etyki. Wśród 25 stałych komisji sejmowych istnieje Komisja Etyki Poselskiej. Do zakresu jej działania należy m.in. rozpatrywanie spraw parlamentarzystów, którzy zachowują się w sposób nielicujący z godnością posła. Nie postępują według reguł, które zapisane są w Zasadach Etyki Poselskiej. Każdy pomroczny poseł powinien kierować się zasadami: Bezinteresowności, czyli mieć na sercu interes publiczny. Nie powinien wykorzystywać swojej funkcji do uzyskiwania korzyści dla siebie i osób bliskich oraz przyjmować korzyści, które mogłyby mieć wpływ na jego działalność jako posła. Jawności; przy podejmowaniu decyzji poseł powinien w możliwie najszerszym zakresie postępować w sposób dostępny dla opinii publicznej. Powinien ujawniać związek interesu osobistego z decyzją, w podjęciu której uczestniczy. Oprócz tego wybrańcy narodu powinni być rzetelni, odpowiedzialni oraz dbać o dobre imię Sejmu. Podpadnięci Od początku działania Sejmu IV kadencji Komisja Etyki podjęła 37 uchwał dotyczących 40 posłów, którzy naruszyli zasady etyki. Na liście podpadniętych nie brak znanych nazwisk, m.in.: antyterrorysta Jerzy Dziewulski, były minister skarbu Wiesław Kaczmarek, filary narodowokatolickich wartości Zygmunt Wrzodak oraz Gabriel Janowski, detektyw Krzysztof Rutkowski, wiceprzewodniczący SLD Andrzej Celiński, gwiazda komisji śledczej i Człowiek Roku tygodnika „Wprost” Jan Maria Rokita (dwukrotnie). Nieetycznie zachował się również autorytet moralny, marszałek senior Aleksander Małachowski. Rekordzistą, a raczej recydywistą, wśród posłów jest znany happener i zadymiarz były wicemarszałek Sejmu Andrzej Lepper „skazany” aż czterokrotnie. Za co można beknąć? Za zalety pióra Poseł Marek Jurek (katolik akceptujący tłuczenie szczenięcych tyłków) zakapował posła Piotra Gadzinowskiego. Uraził go bardzo felieton zamieszczony w „NIE”; widać, pilnie czyta nasz tygodnik. Komisja rozpatrując tę sprawę zasięgnęła opinii ekspertów – etyków na temat czy styl i język, którym posługuje się poseł w zamieszczonym tekście narusza powagę Sejmu i licuje ze społecznie rozpoznawalnym pozytywnym wzorcem posła (w jakim oni świecie żyją?! – przyp. A.S) oraz opinii Rady Etyki Mediów (tej samej, która kiedyś wezwała do bojkotu tygodnika „NIE” – przyp. A.S.) w kwestii czystyl uprawiania dziennikarstwa przez posła Piotra Gadzinowskiego oraz język, którym posługuje się publikując w piśmie „NIE” jest dopuszczalny z punktu widzenia zasad etyki zawodu dziennikarza. (...) Komisja z ubolewaniem stwierdziła, że poseł Piotr Gadzinowski posłużył się językiem wulgarnym, który w społeczeństwie przyjęty jest za obraźliwy. Komisję dotknęły m.in. takie sformułowania, jak: spór o to, kto kogo przed kamerami wydupczył, czyli zwalił, walenie, czyli dupczenie i faszerowanie Żydami stodoły na gorąco. Poseł Gadzinowski, dorosły facet, otrzymał naganę za nie dość wytworny sposób wyrażania myśli w felietonach. Za bogactwo wrażeń Łagodniej, bo tylko upomnieniem, komisja zareagowała na wrażenia posła Kazimierza Wójcika, który na jednym z posiedzeń Sejmu stwierdził, że wiceprezes BP Andrzej Bratkowski podczas swojego wystąpienia wygląda trochę jak gdyby był na środkach odurzających. Tak samo ukarano posła Artura Zawiszę, który z mównicy sejmowej zwrócił się do posłów z SLD staropolskim małcziat sabaki! W uzasadnieniu uchwały komisja wypowiedziała się przeciwko brutalizacji życia politycznego (he, he, he) stwierdzając, że słowa te w języku polskim uznawane są za wysoce obraźliwe i nie przystoją w miejscu, w którym zostały wypowiedziane. Naganę dowalono Andrzejowi Lepperowi, który swoim prowokacyjnym zachowaniem i obraźliwymi wypowiedziami, opisującymi sposoby z jakich może skorzystać Prezydent RP, aby wejść na teren Sejmu, znieważył Pana Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Komisja stoi na stanowisku, iż każdy z posłów ma prawo do oceny politycznej działalności prezydenta. Jednak w swych wypowiedziach kierowanych w stosunku do głowy państwa, winien zachować umiar, biorąc pod uwagę ich społeczny wydźwięk. Tak więc poseł winien tak prezydenta krytykować, aby nie miało to wpływu na sondaże opinii społecznej. Za mordę Dając sobie po buzi na sejmowym trawniku posłowie Jerzy Pękała i Mieczysław Aszkiełowicz naruszyli art. 6 Zasad Etyki Poselskiej, tj. zasadę dbałości o dobre imię Sejmu. (Czy pomroczny Sejm ma jakieś dobre imię?). Ustalono, iż posłowie stosując wobec siebie przemoc fizyczną doprowadzili do widocznych uszkodzeń ciała i utraty równowagi. Sprawiali wrażenie osób znajdujących się w stanie wskazującym na nadmierne spożycie alkoholu. (...) Komisja uznała, że posłowie stając się uczestnikami i sprawcami takiego incydentu, okazali brak wyczucia granic, które nie powinny być przekroczone przez osoby aspirujące do godności mandatariuszy zaufania obywateli, jakimi powinni być niewątpliwie posłowie. W dyskusji stwierdzono, że posłowie Jerzy Pękała oraz Mieczysław Aszkiełowicz, przyczynili się niewątpliwie do deprecjacji godności i autorytetu wszystkich parlamentarzystów i ośmieszenia Sejmu RP. Komisja nie pomyślała o tym, że posłowie dając sobie po pijaku po pysku dokumentują to, iż są krew z krwi i kość z kości swych wyborców. Nie stali się salonowymi pieskami. I także tego nie spostrzegła, że wychodząc na dwór na bijatykę okazali ludową elegancję. Za nieskoordynowane wejście Naganę niczym uczniak, który narozrabiał na długiej przerwie, dostał przewodniczący Samoobrony poseł Andrzej Lepper. Ustalono, że grupa posłów, na czele której znajdował się poseł Andrzej Lepper spowodowała szkody materialne na terenie Sejmu RP. W szczególności zostały uszkodzone drzwi prowadzące do kuluarów, na skutek nieskoordynowanego wejścia wyżej wymienionej grupy posłów na odbywające się w tym dniu obrady Sejmu RP i niezastosowania się do zleceń porządkowych obowiązujących na terenie Sejmu. (...) Poseł A. Lepper w znaczący sposób przyczynił się do ośmieszenia wizerunku parlamentarzysty. (...) W szczególności chodzi tu, o unieruchomienie jednej części wszystkich drzwi wahadłowych prowadzących na salę obrad Sejmu. A przecież posłów nie uczono, jak wchodzić przez drzwi i ustawa o sprawowaniu mandatu też nie stwarza określonych wymagań. Za podważenie zaufania Posłankę Renatę Beger komisja dupnęła za podanie z mównicy sejmowej nieprawdziwych informacji, jakoby PSL i jego spółki organizowały import zboża do Polski. Komisja stwierdziła, iż wygłaszanie przez posłów z mównicy sejmo-wej w czasie największej oglądalności obrad nieprawdziwych informacji dotyczących innych posłów, czy też ugrupowań politycznych może podważyć zaufanie wyborców do pomówionej partii, na którą oddali swoje głosy. Orzeczenie to znacznie narusza swobodę sprawowania mandatu posła. Wymóg mówienia tylko prawdy ogranicza drastycznie prowadzenie walki politycznej i w praktyce zmierza do zakneblowania opozycji. * * * Komisja zamiast tropić prywatę, poplecznictwo, dygnitarstwo, chciwość, okłamywanie wyborców działa jak guwernantka dbała o salonowe maniery. Gdyby wszyscy posłowie zachowywali się zgodnie z zasadami bon tonu, życie polityczne w Pomrocznej zamarłoby całkowicie, elektorat nie miałby żadnej rozrywki, komisja zaś roboty. A tak, dzięki posłom jest przynajmniej wesoło. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska, dawniej Stalin Maryi ktoś porwał Jezusa i podstawił falsyfikat. Odwiedziłam dwa szpitale psychiatryczne. Poznałam Matkę Boską, Naomi Cambell, Jolantę Kwaśniewską, Osamę ben Ladena, Jezusa Chrystusa i Leszka Millera. Na zespoły typu maniakalnego zapada ok. 1 proc. populacji. Pacjentów, którzy utożsamiali się z Napoleonem, Hitlerem czy Stalinem, lekarze znają tylko z literatury fachowej. Nie spotkali się z nimi w praktyce psychiatrycznej. Pewnie dlatego, że typ zaburzeń psychotycznych jest prowokowany przez to, co ekscytowało chorego tuż przed ich wystąpieniem. – Matka Boska – przedstawia się i podaje rękę. Ma 47 lat. Króciutko ścięte włosy są starannie ufarbowane. Mysi kolor, żeby nie rozpoznali. Chodzi o wrogów, którzy są w każdym kącie. Czyhają na jej dziecko. Syna. Starają się osłabić czujność i w tym celu podają narkotyki. One są w powietrzu. Oddychając Matka Boska mimowolnie narkotyzuje się, przestaje mieć kontrolę nad sobą. Próbuje nie oddychać. Kiedyś straciła przytomność. Matka Boska z psychiatryka wie, że przegrała. Pokazuje zdjęcie syna: 9-letni berbeć w stroju od pierwszej komunii. Płacze, bo nie ma już tego chłopca. Zabili go. Nie zginął na krzyżu, skądże. Nie wiadomo, w jaki sposób stracił życie. A może trzymają go w jakimś lochu? W każdym razie jej podesłali innego. Głupcy – sądzili, że nie zauważy różnicy. Ten inny wciąż próbuje ją pozyskać. Pojawia się z kwiatkiem i czekoladą. Ma 25 lat i siwe włosy na skroniach. Mówi: „matko”. Kłamie. Gdy jest pod wpływem narkotyków, nie walczy z przebierańcem. Tuli go do siebie, głaszcze po włosach. Nie lubi tych chwil słabości. Nienawidzi faceta, którego przysłali zamiast Krzysia. Opowiada o domu, dzieciństwie, szkole, w której uczyła przez 6 lat. Po chwili milknie przerażona. A jeśli zwierzyła się wrogowi?! Naomi Cambell dobiega siedemdziesiątki. Gruba. W chwilach nawrotów choroby zachowuje się, jak gdyby miała 20 lat i urodę zwalającą z nóg. Mizdrzy się. Rozbiera. Kręci tyłkiem. Wcześniej napastowała sąsiadów, teraz pacjentów. Inteligentna. Nie mówi wprost, kim jest. Trzeba być cierpliwym, żeby zdobyć jej zaufanie. Wie, że jej poufałości nie budzą zachwytów. Jak się zanadto otworzy, dostaje leki. Garść kolorowych piguł. Leki same w sobie są dobre. Ale jak je połknie i patrzy w lustro, widzi obcą twarz. Wory pod oczami, fałdy tłuszczu na szyi, rzadkie włosy. Stara księgowa z PGR. Fuj! Przed lekarzami nie otwiera się w ogóle. Gra z nimi w grę pt. przechytrzę was. Oszukam. Żeby się ochronić, nie powiem, kim jestem naprawdę. Niech wam się wydaje, że starym rupieciem, proszę bardzo. Jolanta Kwaśniewska. 25-letnia ślicznotka. Nazwiska Kwaśniewska używa rzadko. Częściej mówi o mężu – prezydencie. Bez imienia. O pałacu. Służbie. Przyjaźni z brytyjską królową. Takie szczegóły, że głowa boli. Dotyczące intymnej toalety i rodzaju używanej szminki. Używa pojedynczych francuskich słów: bonżur, mersi, trebię. Na oddziale psychoz jest bardzo lubiana. Miła, kulturalna, prawie bez nastrojów depresyjnych. Chętnie pomaga słabszym, czyli trafnie wcielona. Pochodzi z biednej wsi pod Szczecinem. Jest z zawodu krawcową. Świry w spodniach są mniej ciekawe niż te w spódnicach. Faceci nie chcą być piękni, nie obchodzą ich dzieci ani miłość. Marzą o jednym: władzy. Bóg czy Miller to różne wcielenia tego samego. Jestem jedyny, najważniejszy i niezastąpiony. Wpływam na bieg zdarzeń. I na ciebie, marny pyle. Pojutrze zostaniesz apostołem (ministrem). Zbawię cię (zmniejszę bezrobocie). Pokonam szatana (Ordynacką i Oleksego). Z reguły są cwani. Wiedzą, że oświadczenie jestem Bogiem czy Millerem powoduje zwiększenie dawki lekarstw. Ważą, co i do kogo można powiedzieć. Psychiatrów i przypadkowych słuchaczy starają się olśnić swoimi możliwościami, a nie rangą. Ben Laden ma nieograniczoną władzę, ale używa jej w złym celu. Charakteryzuje go przekonanie, że skinięcie ręką w lewą stronę albo podrapanie się lewym kciukiem po prawym półdupku doprowadzi świat do zguby. Pycha walczy o prym ze strachem przed konsekwencjami. Na ogół przegrywa, więc ben Ladenowie mają więcej psychicznych dolinek niż górek. W końcu opanowuje ich dążenie do unicestwienia zła, czyli samego siebie. Poszłam do szpitala, bo koniecznie pragnęłam poznać Napoleona, Hitlera, Stalina. Poznałam Kwaśniewską i Millera, czyli życie w psychozie niczym się nie różni od życia w Warszawie. Autor : Helena Zięba Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaczka czka Uwaga wszyscy zwolennicy Kaczyńskiego Lecha, świeżego prezydenta naszej cudnej stolicy – puknijcie się w czoło! Prawo i sprawiedliwość, walka z korupcją, kompetentni urzędnicy, ble, ble, pierdu, pierdu. Zgadnijcie, kogo Kaczor wsadził na stołek prezesa zarządu warszawskiego metra, Zakładu Budżetowego Miasta Stołecznego Warszawy. Krzysztofa Celińskiego! Tego samego facecika, który szefował przez ponad 3 lata PKP, zwiększając dług państwo-wych kolei z 2 mld do 8. Tego samego, który do spóły z byłym awuesiarskim ministrem Jerzym Widzykiem chciał opchnąć szeroki tor Czechom, co uszczupliłoby budżet Pomrocznej o miliardy, które wpływałyby z kolei do budżetu czeskiego. Celiński za swoje "dobre usługi" w PKP pobierał od państwa 21 118 zł miesięcznie, a wspomniany minister Widzyk w ostatnich godzinach na ministerialnym stołku przyznał Celińskiemu bonusa – 50 tys. nagrody za obciążanie hipoteczne nieruchomości należących do skarbu państwa, fikcyjną restrukturyzację zatrudnienia, spadek przewozów towarowych i pasażerskich. Mimo usilnych starań nie udało nam się odnaleźć w kolejowej działalności Celińskiego innych jego zasług. Zresztą on sam miał z tym problemy, bo odpytywany swego czasu przez sejmową Komisję Transportu na okoliczność jego wiedzy o PKP, firmie, którą zarządzał przez 3 lata, nie potrafił odpowiedzieć na żadne z zadanych mu pytań, w tym jedno bardzo konkretne: Na co PKP przeznacza dochody, poza pensjami pracowników? Z Celińskiego dobyło się wtedy jedynie przeciągłe "Yyyyyyyyy", czym obecnych w komisji posłów i dziennikarzy doprowadził do szamotaniny pępków. I teraz, gdy na posunięcie Celińskiego z PKP zdecydował się wreszcie lewicowy minister infrastruktury Marek Pol, "świetnego specjalistę i fachowca" przejęła Kaczka. Jak poinformowano mnie w Urzędzie Miasta Warszawy, prezydent Kaczyński podpisał nominację z początkiem nowego roku. Gratulujemy! Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Onaniści wszystkich krajów marszczcie się! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Laska dzieciom Ksiądz proboszcz z Pielgrzymki na lekcjach religii bił dzieci z zerówki. Używał do tego celu półmetrowej, plastikowej laski gimnastycznej. Dzieci zeznały ponadto, że ksiądz targał je za uszy, kazał zdejmować odzież, ciągnął po dywanie. Sąd w Złotoryi uznał, że do przestępstwa doszło, ale umorzył warunkowo postępowanie wobec księdza na dwa lata próby z powodu nieznacznej społecznej szkodliwości czynu! W uzasadnieniu tego wyroku pani sędzia powiedziała, że zachowanie księdza było reakcją na złe zachowanie dzieci na katechezach! Nie koniec to jednak tej pomrocznej historii. Obrona księdza wniosła do Sądu Okręgowego w Legnicy o całkowite uniewinnienie uzbrojonego w plastikowy kij, bijącego dzieci brutala w sutannie. Dziennikarki do siłowni Proboszcz z Miłkowic (Wielkopolska) poturbował dziennikarki, które zbierały przed kościołem informacje do reportażu o jego konflikcie z parafianami. Według relacji dziennikarek, ksiądz wpadł w furię, wyrwał jednej z nich torebkę, przewrócił ją, ciągnął po trawie, a potem usiadł na niej i bił na oślep. Księdza odciągnęli parafianie. Dziennikarki zamknęły się w samochodzie. Przyjechała policja. Proboszcz poszczuł policjantów psem. Wydarzenia te miały miejsce w niedzielę, ale przesłuchanie odbyło się w poniedziałek, albowiem wielebny czuł się zbyt zdenerwowany, by odpowiadać na pytania policjantów. Cóż wprawiło klechę w tak zły humor? Temat reportażu. Bezczelni parafianie poskarżyli się pismakom, że ich proboszcz bierze za pogrzeb 1200, a za ślub – 1600 zł, co wydaje się im ceną wygórowaną. Drogi Pan Bóg Buntują się przeciwko swemu proboszczowi parafianie z Leźnicy Wielkiej koło Łęczycy. Powód – wysokie stawki od sakramentalnych posług. Brak ulg, promocji i zniżek dla ubogich, nieszczęśliwych i chorych. Delegacja parafian udała się do księdza dziekana. – A co będzie, jak dostaniecie jeszcze gorszego – zapytał delegatów dziekan. – To niemożliwe – odpowiedzieli delegaci. Parafianie są zdeterminowani. Nie przestraszyli się nawet w niedzielę, gdy zebrali się przed kościołem z postanowieniem, by nie wpuścić księdza. Zamiast księdza przyjechały dwa radiowozy (z Ozorkowa i Parzęczewa) i ksiądz z Łęczycy, który odprawił mszę. Większość parafian pozostała jednak nieugięta i na znak protestu pozostała na zewnątrz kościoła. Ruch należy teraz do kurii, która wskutek spadku popytu będzie musiała najprawdopodobniej przysłać księdza oferującego tańsze usługi. Prosto do raju 58-letni mężczyzna spadł z rusztowania na budowie kościoła parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Legnicy. Zmarł w szpitalu. Policja przekazała sprawę prokuraturze, ale wiele wskazuje, że rozejdzie się po kościach. Nie doszło do katastrofy budowlanej, a więc nic do tego Powiatowemu Inspektoratowi Nadzoru Budowlanego. Nic nie może także Państwowa Inspekcja Pracy, albowiem – jak twierdzą jej przedstawiciele – ma ona prawo interweniować wyłącznie wobec tych podmiotów, które zatrudniają pracowników na podstawie umowy o pracę. Nieboszczyk pracował zaś społecznie, więc i społecznie się zabił. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bilecik w pięciu smakach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kosmita robi druta Biorąc pod uwagę to, co się dzieje w Wilanowie, wiceburmistrz Krzyśpiak dzięki kosmitom może stać się nieśmiertelny. Przez wilanowskie osiedle Zawady ma przebiegać 400-kilowoltowa napowietrzna linia elektroenergetyczna, co jest zaznaczone w gminnym planie zagospodarowania przestrzennego. Linię tę zaprojektowano 30 lat temu na wypadek wojny – jako zapasowy kierunek zaopatrzenia stolicy w energię. Rząd już dawno powinien był zmienić przebieg linii. Normy NATO zakazują bowiem, aby biegła przez miasto. Bliżej Wisły też nie może biec, ponieważ z nieznanych przyczyn nie zgadza się na to Urząd Ochrony Państwa. Władze sąsiednich gmin – Konstancina i Lesznowoli – olały rządowe projekty i już dawno zlikwidowały w swoich planach zagospodarowania rezerwy terenu przewidziane pod "wojenną" linię elektroenergetyczną. Wilanów nie chce linii z planów wyrzucić. – Jeśli tu będą jakieś przekręty, to Warszawa będzie je robić z kosmitami, którzy nadlecieli z innej galaktyki. A ja i reszta władz gminy w nagrodę otrzymamy nieśmiertelność i niedługo poprzez przyciąganie czarnej dziury polecimy z naszymi rodzinami i będziemy tam panować nad galaktykami – tak mówi wiceburmistrz stołecznej gminy Wilanów Andrzej Krzyśpiak, który w zarządzie odpowiada za planowanie przestrzenne. Wiceburmistrz Krzyśpiak mówi też, że były wojewoda warszawski Maciej Gielecki, który zaakceptował decyzje Konstancina i Lesznowoli, ma teraz sprawę w prokuraturze. Wiceburmistrz Krzyśpiak mija się z prawdą – takiej sprawy nie ma w żadnej prokuraturze. Mieszkańcy Zawad nie chcą, żeby nad ich głowami wisiała linia o napięciu 400 kV. Uważają, że to zaszkodzi ich zdrowiu. W Niemczech – jak się dowiedzieli – ekolodzy żądają zakazu budowy domów w odległości mniejszej niż 250 metrów od linii o napięciu 380 kV. W Anglii w ogóle nie buduje się linii przesyłowych o tak wielkim napięciu, a te, które już są, mają być przebudowane. Gdyby w planie zagospodarowania została utrzymana rezerwa gruntów z przeznaczeniem pod linię elektroenergetyczną, to ceny działek budowlanych spadłyby z obecnych 40 do kilku dolarów za metr kwadratowy. Bo kto zechce budować się pod drutami z prądem? Właściciele ziemi nie wykluczają, że to działanie celowe – przyjdzie jakiś bogacz i wykupi wszystkie działki za bezcen. Potem władze gminy zmienią plany, usuwając z niego linię. A ceny działek powrócą do obecnego poziomu. W ten sposób ktoś, kto będzie umiał wejść w zmowę z urzędnikami, zarobi kilkadziesiąt milionów dolarów. Wiceburmistrz Krzyśpiak w urzędniczą zmowę wierzy tak samo jak w kosmitów. A w kosmitów powinien wierzyć tak samo, jak w istnienie oczyszczalni wód opadowych. Według projektów władz Warszawy taka oczyszczalnia miałaby przyjmować oraz kanalizować opady z Ursynowa i Okęcia. Tylko że Wilanów nie wykupił jeszcze ani jednego metra kwadratowego ziemi pod tę inwestycję. Jest za to druga oczyszczalnia – oczyszczalnia ścieków Warszawa-Południe. Buduje się ją w Zawadach, w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu w Wilanowie. Niemal naprzeciwko Stawu Wilanowskiego. Taka lokalizacja to kompletne nieporozumienie – nieopodal powstają luksusowe rezydencje i segmentowce. Jak oczyszczalnia zacznie działać, to w tym smrodzie nie będzie się dało żyć. Wiceburmistrz Krzyśpiak woli mówić o oczyszczalni, która nie istnieje, niż o tej, która istnieje i już wkrótce będzie smrodzić. Ale Krzyśpiak ma to najwidoczniej gdzieś, bo – jak sam mówi – szykuje mu się nieśmiertelność i panowanie nad galaktykami. Nad Wilanowem będzie wtedy panował ktoś inny, ktoś bardziej odpowiedzialny, ktoś, kto będzie musiał posprzątać cały ten planistyczny burdel. Autor : MMP Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ręce które kradną " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mózg w Moczu Z płatnym zdrajcą pachołkiem Rosji Aleksandrem Kwaśniewskim pokazał się w Bochni pan Leszek Moczulski. Pan Prezydent chwalił książkę, jaką o UE napisał Leszek Moczulski, i stwierdził, iż coraz krótsza jest lista różnic politycznych dzielących go z jej autorem. Przypuszczamy, że pan Kwaśniewski nie przeczytał wszystkich książek pana Moczulskiego, np. tych chwalących Układ Warszawski. Rzecz istotniejsza: czy prezydent zdołał wyjaśnić zebranym, kto zacz ów upiór z dawnych czasów Moczulski, którego ze sobą taszczy. Wersal w Rzeszowie Do skandalu polityczno-towarzyskiego doszło w Rzeszowie. Podczas spotkania premiera Leszka Millera z młodzieżą w Zespole Szkół nr 1 przy stole prezydialnym zabrakło miejsca dla marszałka województwa Leszka Deptuły z PSL. Obok premiera siedział za to wojewoda Jan Kurp z SLD. Tuż przed wystąpieniem Millera Deptuła wyszedł z sali. Tu nie chodzi o osobę, ale o urząd. Nie może być tak, że gospodarz województwa siedzi gdzieś pod filarem – mówi Deptuła urażony naruszeniem etykiety dworsko-samorządowej. Zdaniem anonimowych, cytowanych przez lokalną prasę, polityków cała afera to "celowa robota służb wojewody". Teraz marszałek główkuje, jak upokorzyć wojewodę. D. J. Podziękowanie Dżentelmenom ze Stadniny Koni Boszon w Bolikach koło Nowogrodu dziękuję za uratowanie z topieli mojej żony, która płynęła rzeką Pisą swoim okrętem "ABPOPA". Jestem wdzięczny za czyn bohaterski, pomimo że wyciągnięta żona zabrudzona już jest, zużyta i zepsuta. JERZY URBAN Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polonia 1 powinna dostać potężną subwencję z KRRiTV za twórczy wkład w rozwój dziennikarstwa telewizyjnego. W programie informacyjnym "Co za szok" z każdym niusem pani prezenterka pozbywała się części przyodziewku, by w końcu wyjawić nagą prawdę. Już widzimy redaktor Olejnik rzucającą w stronę Borowskiego nie pytanie, lecz stanik, Dorotę Gawryluk gestem Sharon Stone z "Nagiego instynktu" zmuszającą Leppera do odpowiedzi lub Macieja Orłosia kończącego "Teleexpress" zdjęciem okularów. W familijnym Pulsie "Pytania Krzysztofa Skowrońskiego" wymierzone były w architekta Czesława Bieleckiego występującego w programie jako architekt pokoju na Bliskim Wschodzie. Eksawuesiarz uważa, że Szaron pacyfikuje Palestyńczyków w ramach obrony koniecznej, Izraelczycy są dobrzy, bo mają demokrację, a muzułmanie źli, bo się za szybko rozmnażają. Plan pokojowy Bieleckiego zakłada "przemieszczenia ludności" – to takie zdrobnienie od czystek etnicznych. Sądzimy, że były szef sejmowej Komisji Stosunków Międzynarodowych powinien pójść dalej i wysunąć nośne społecznie hasło "Palestyńczycy na Madagaskar". Kwiatkowski powiedział, że pieniądze z abonamentu idą na promowanie dobrych książek. Rzuciliśmy się zatem na program Beresia "Ciekawe książki", w którym występowali: Bereś, feministka w okularach oraz łysy w sweterku. Po kwadransie "pozbawiania się przestrzeni metafizycznej" na rzecz "mięsa psychologicznego" przystąpiono do omawiania książki "Seks w przyszłości". Bereś był przeciwko, dla feministki seks nie ma przyszłości, zaś dla łysego seks jest przeszłością. Teraz rozumiemy, na czym polega misja mediów publicznych. Na pokazywaniu Beresia, a nie seksu. "Hot Chat 2001" na TV 4 z szefem Samoobrony w roli głównej powinien nosić tytuł "Świat według Leppera". Kalinowski jest zdrajcą, Michnik powinien płacić podatki, PSL musi odejść z mediów publicznych, media powinny przestać szkalować widzów, czyli Samoobronę, a Lepper ma być premierem. Przewodniczący Samoobrony jest nastawiony pokojowo, a od Arafata odróżnia go to, że chociaż może, to nie chce wyjść na ulicę. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewa noga dynda w centrum Wzywamy do dania odporu rozbijackiej robocie Wołk-Łaniewskiej. Redakcja Zabetonowany w fotelu premier Miller uzyskał jeden niewątpliwy efekt, który poeta ujął w słowach: "Mówimy partia – myślimy Lenin". Nie da się dziś rozmawiać o przyszłości lewicy w Polsce nie rozmawiając o osobowości Leszka Millera. Krzysztof Teodor Toeplitz czy Mieczyław F. Rakowski wzywają na łamach "Dziś" do dyskusji ideowej, szerokiej debaty o celach lewicy, o lewicowym systemie wartości, o tym, dokąd europejska lewica powinna zmierzać w XXI wieku. Jako lewak z zamiłowaniem do erystyki niczego nie pragnę bardziej niż takiej dyskusji. Jednak prawda jest taka, że jeśli lewica nie pozbędzie się Leszka Millera, nie będzie już miała w Polsce żadnej przyszłości na długie lata. Zresztą, gdyby ten gabinet, z Millerem na czele, zaczął nagle mówić o wartościach – mogłoby to wśród elektoratu lewicy wzbudzić pewną nieufność. Rękami i nogami Tajemnica sukcesu tzw. drugiej komuny – czyli lewicowej koalicji z lat 1993–1997 – tkwiła także w jej otwartości intelektualnej i dynamicznych zmianach. Nie zapominajmy, że choć w 1997 r. lewica przegrała wybory, udało jej się zwiększyć swe poparcie o milion głosów, i to mimo straszliwej powodzi i niefortunnej na nią reakcji rządu SLD –PSL. Zarówno atmosfera odejścia Pawlaka, jak i sytuacja, w której odchodził Oleksy, dalekie były od spokojnego konsensusu, ale ów radykalny gest złożenia premiera na ołtarzu społecznego spokoju przynosił efekty. I efekty – odwrotnie proporcjonalne, ale nie mniej wyraziste – przynosi trwanie Millera na fotelu premiera. Ci, którzy nie lubią Millera i SLD, na pewno go nie polubią "za konsekwencję", a ci, którzy go popierali – mają mu za złe ów upór, w którym widzą jedynie miłość własną postawioną ponad interesem publicznym. I najgorsze jest to, że, cholera, mają rację. Za duży kapelusz Rządowi Millera wróżyłam źle, zanim powstał. Czarnowidztwo swe opierałam na kilku miesiącach współpracy z okresu, gdy byłam rzecznikiem prasowym SdRP. Dostrzegłam wtedy w Millerze wszystkie najgorsze cechy przywódcy: małostkowość, skłonność do histerii, drażliwość i kompleksy wielkie jak Kilimandżaro, co sprawiło, że uciekłam stamtąd z krzykiem. Problem Leszka Millera polega moim zdaniem na tym, iż jego format jest za mały wobec tego, jak potoczyły się jego losy. I to zarówno format osobowościowy, jak i intelektualny. W kręgu znajomych "Elema" kursuje dowcip o łopatce. Otóż w 1950 r. w Żyrardowie Leszek z Zenkiem (Frankiem, Ryśkiem – to nie jest postać z kluczem) bawili się w piaskownicy. I Zenek zabrał Leszkowi łopatkę. I Leszek mu to do dzisiaj pamięta. Grupa sprawująca władzę – żeby użyć modnego ostatnio określenia – składa się z ludzi, którzy wiedzą, że ich kariera zależy od uczuć pre-miera, a nie od jego ocen. Że Leszek Miller chowa urazy i robi z nich użytek przy decydowaniu o sprawach ważnych dla kraju, a urazić go jest cholernie łatwo. W połączeniu z systemem politycznym, w którym cała rzeczywista władza spoczywa w rękach premiera – pisał o tym Jerzy Urban w artykule pt. "Tyrania premiera" ("NIE" nr 5/2003) – mamy system, który u swych podstaw oparty jest na wątpliwie skutecznej zasadzie: "nie podpaść szefowi". I to działa od góry do dołu: od ministrów, których losy zależą wyłącznie od posłuszeństwa wobec "kierownika zakładu pracy" – jak nazywany jest Miller wśród aparatu władzy rodem z SLD – aż do rozmaitych firm rządozależnych. To powoduje, iż powiązania o naturze towarzysko-biznesowej postrzegane są jako podstawa funkcjonowania układu wytworzonego przez ten rząd, a to z kolei naturalnie rodzi podejrzenia o korupcję. Leszek Miller ma za małą wiedzę, żeby potrafił zrozumieć sytuację pogrążonego w głębokim kryzysie 40-milionowego kraju w dobie przemian. Przez wyborami 2001 r. w "Polityce" ukazał się taki wywiad z Millerem, w którym zapytano go o podstawowe różnice między lewicą a prawicą. Miller odparł wówczas, iż prawica boi się globalizacji, a lewica dostrzega w niej szansę. To była pierwsza rzecz, którą wymienił. Pomyślałam wtedy ze zgrozą: Miller nic nie czyta. Gdyby wziął do ręki choćby jedną z dziesiątków książek, które powinny stanowić lekturę obowiązkową lidera europejskiej demokracji – Noama Chomsky’ego, Susan George czy choćby "Pułapkę globalizacji" – wiedziałby, że zdanie to jest tyleż nieprawdziwe, co kompromitujące. Posiedzenia Rady Ministrów za Oleksego czy Cimoszewicza trwały po kilkanaście godzin. Za Millera trwają dwie lub trzy. Miller zrobił z tego powód do chluby: że oto jest sprawniejszy od swych inteligenckich poprzedników. Tymczasem dzieje się tak dlatego, iż nie odbywa się tu żadna merytoryczna dyskusja. Każdy spór, który powstaje między ministrami, Miller ucina, każąc im sprawę załatwić między sobą. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak stwierdzić, iż większości dyskusji, które mogłyby w takiej sytuacji wyniknąć – zwłaszcza ekonomicznych – szef rządu by po prostu nie zrozumiał. Bo do tego konieczne było wyjście poza napisany wcześniej bryk. Nie może zatem premier być arbitrem pomiędzy ministrami. W ostatecznym rozrachunku wygrywa więc nie ten, którego koncepcje są spójniejsze, żeby nie powiedzieć lepsze czy bardziej lewicowe – ale ten, kto ma lepsze notowania u premiera. Dokąd to prowadzi – widać. Na do widzenia wszyscy razem Na pytanie, co Leszek Miller może dziś zrobić dla Polski, odpowiedź, niestety, może być tylko jedna: obiecać, że odejdzie. Jeśli przez media przetacza się dyskusja, czy niechęć do rządu przekłada się na głosowanie przeciw Unii Europejskiej, skoro Miller zrobił sobie z tego sztandar i poparcie dla Unii traktuje jako poparcie dla siebie – Miller powinien zapowiedzieć, że złoży dymisję w dniu ogłoszenia wyniku referendum. Niezależnie od wyniku. To mogłoby wyeliminować czy choćby zmniejszyć element rządowego plebiscytu w tym głosowaniu. Tak się nie stanie z przyczyn, o których powyżej. Co zatem powinien zrobić SLD, żeby ocalić choćby resztki sztandaru? Niestety, odpowiedź jest tyle prosta, co niewykonalna. Cofnąć rekomendację Leszkowi Millerowi. Dokładnie z tą samą stanowczością, z którą Leszek Miller (oficjalnie klub SLD) postąpił wobec posłów głosujących na cztery ręce, Rada Krajowa Sojuszu powinna podjąć uchwałę, iż wobec fatalnych i coraz gorszych notowań rządu, w obliczu referendum europejskiego, w trosce o dobro ojczyzny, ble, ble, ble... cofa Leszkowi Millerowi rekomendację na fotel prezesa Rady Ministrów i wzywa go do ustąpienia. Marek Barański komentarze Urbana dotyczące konieczności zmiany Millera nazywa "wezwaniem do liderobójstwa" i komunikuje Urbanowi, że w SLD mają go za chuja. Chciałoby się zapytać: dlaczego Barański rozumie, że aktyw SLD może wbrew interesom partii nie popierać odejścia premiera, dlatego że wzywa do tego Urban, którego mają za chuja, a nie rozumie, że naród polski może wbrew własnemu dobru nie poprzeć wejścia do UE, bo wzywa do niego Miller, o którym myśli równie niedobrze? Jedno i drugie jest możliwe. SdRP mogła zmieniać liderów i premierów, bo była partią zbudowaną z koterii. Dlatego nie można tam było mówić o monowładztwie. Przywódcami koterii byli ludzie obdarzeni silnymi osobowościami politycznymi. Długo udawało im się zachowywać pewną dynamiczną równowagę między sobą. Z posad ruszyć bryłę partii Od powstania SLD lewica traci na jakości. Znikło wielu polityków o wyrazistych osobowościach, którzy kierowali lewicą na początku tworzenia w Pomrocznej ruchu socjaldemokratycznego. Nawet jeśli żyją jeszcze w świecie polityki – stracili jaja, ale w większości pospadali z list poselskich, a zatem przestali się liczyć. Kierownictwo w partii przejęli ich asystenci poselscy, liderami sejmowego życia stali się posłowie, którzy w pierwszych kadencjach Sejmu zasiadali w tylnych ławkach i żaden dziennikarz nie kojarzył ich nazwisk z twarzami. To nie jest, niestety, efekt tego, iż Sojusz jako ugrupowanie elastyczne i otwarte daje szansę młodym zdolnym działaczom. Wśród dzisiejszych dygnitarzy, a niegdysiejszych outsiderów SLD, niewielu jest polityków, którzy zaistnieli dzięki swej politycznej osobowości, charyzmie czy błyskotliwej działalności sejmowej. To raczej goście, którzy – trwając w Sejmie drugą czy trzecią kadencję – okopali się na stanowiskach, zwłaszcza w terenie, tak że stali się nie do ruszenia. Należą do elitarnego grona lokalnych dysponentów posad i wpływów. Czyni ich to tak silnymi, że musi z nimi liczyć się centrala. Dlatego próżno szukać w SLD odważnych, którzy ruszą z posad bryłę partii. Robert Walenciak w "Przeglądzie" w ciekawej, acz pisanej z nieco serwilistycznych pozycji analizie sytuacji w Sojuszu, przedstawia stojące przed nim trzy drogi: zAWSienie, czyli atrofia przez podział; zmiana kierownictwa; ożywienie dotychczasowego kierownictwa. Sądzę, że jest też czwarta. Podział konstruktywny. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest partią życiorysów. Absurdem jest upychanie w jednej partii antyklerykałów z głęboko wierzącymi tradycjonalistami; wyznawców niewidzialnej ręki rynku i cudownej mocy prywatyzacji z lewicowymi ekonomistami o marksistowskich korzeniach. To się nie trzyma kupy. Krzysztof Janik w pamiętnej złotej myśli wygłoszonej, a jakże, w "Wyborczej", oświadczył: W SLD nie ma jednej linii doktrynalnej. Jest pragmatyzm, który świadomie traktujemy jako wartość. Tymczasem musi być jakaś "linia doktrynalna", bo czymś się, do kurwy nędzy, musi różnić lewica od prawicy. Nawet Demokraci od Republikanów różnią się jak osioł od słonia. I ta linia doktrynalna musi obejmować redystrybucyjną rolę państwa, równouprawnienie sektorów, pryncypialną walkę o równość szans z jednej strony, a konsekwentne przywiązanie do państwa neutralnego światopoglądowo i bezapelacyjną obronę swobód obywatelskich z drugiej. Bez tego nie ma lewicy. Tymczasem w całym SLD spośród rzeczywiście liczących się polityków jedynie Marek Dyduch ma czelność mówić, iż SLD nie powinien iść do centrum, czyli na prawo, tylko trzymać się lewej strony, bo tam jest jego miejsce. Jedynie Marek Dyduch – nieskomplikowany facet o mentalności terenowo-aparatowej – ma odwagę wzywać SLD do walki o światopoglądową neutralność państwa. Przy całej swej antyklerykalnej odwadze jest wszakże Dyduch człowiekiem raczej minionego niż przyszłego półwiecza. To zresztą szerszy problem tej partii: kręgosłup ideowy mają ci działacze, w których głęboko tkwi komunistyczna przeszłość. A oni z kolei są zwolenni-kami wewnątrzpartyjnej dyscypliny i partyjnego porządku i wszystkie radykalne ruchy traktują jako działanie szkodliwe i anarchizujące. Ogólnie mówiąc – awanturnictwo polityczne. Znaczy lewica Tymczasem podział SLD jest jedyną szansą lewicy w Polsce. Bo – jakkolwiek ponuro to zabrzmi – żadna inna partia lewicowa nie ma w najbliższym czasie szans. Unia Pracy jest już dawno pozamiatana, PPS nie ma i w gruncie rzeczy – co mówię z głębokim bólem jako jej były rzecznik – nigdy nie było. Powstające ugrupowania pozostaną partiami zadymowymi; w odróżnieniu od partii kanapowych, najlepiej sprawdzają się podczas pochodów i demonstracji. Należy do nich Nowa Lewica – zarejestrowana ostatnio nowa partia Piotra Ikonowicza, byłego szefa PPS. Jednak – co piszę z przykrością – niezależnie od charyzmy i ideowego zaangażowania Piotra, nie jest on człowiekiem, który mógłby zbudować jakąkolwiek strukturę zdolną przejąć władzę. Olbrzymi potencjał ma Samoobrona, ale dynamicznie autorytarna osobowość jej lidera sprawia, iż partia ta swego potencjału raczej nie udźwignie. Pozostaje SLD. Ale aby SLD był lewicą, musi pozbyć się tych, którzy ciągną go do centrum. Nie ma jednak raczej co liczyć na to, że sami wyjdą, bo powstanie jakieś ugrupowanie, w którym będzie im lepiej i w ten sposób partia sama się oczyści. Nawet partia Kwaśniewskiego na bazie Ordynackiej – jeśli powstanie – nie ma zbyt wielkich szans odegrać tej roli. Tam pójdą ci, którzy – jako ludzie prezydenta – będą mieli zapewnione stanowiska porównywalne z pełnionymi w SLD. Do partii tworzonej na prawo od SLD bez udziału prezydenta nie pójdzie nikt ważny, bo nie są to ludzie gotowi od nowa pracować na swoją pozycję. Co pozostaje? Stworzenie partii na lewo od SLD. Tam bowiem lewica traci elektorat. Ugrupowanie, które przyciągnie część Sojuszu sfrustrowaną prawicowym odchyleniem. Rewolucjonistów – tj. działaczy gotowych jeszcze coś zaryzykować dla zbudowania nowej siły. Warunkiem sukcesu jest oczywiście to, iż będzie to rozłam, a nie wyciek, czyli że naraz i pod sztandarami innymi niż personalne pretensje przejdzie tam grupa liczących się polityków takich jak Izabela Sierakowska, która ostatnio podniosła głowę, co wyraża się m.in. w stwierdzeniu, że chodzi z głową opuszczoną, bo się wstydzi za SLD, czy właśnie Marek Dyduch. Politycy, którzy wreszcie zaczną się bać społeczeństwa, a przestaną bać się elit. Problemem dzisiejszego SLD jest to, iż zbyt troszczy się o to, co napisze o nim "Wyborcza" i powie o jego polityce sześciu ekspertów z Ernst&Young, a za mało – o to, co pomyśli sześć milionów wyborców. Dlatego – na przykład – ewidentnie grając na opóźnienie prywatyzacji PZU czy PKO BP władza zapewnia głupio, iż proces prywatyzacji postępuje, zamiast – pamiętając, że 70 proc. Polaków uważa prywatyzację za złodziejstwo – dumnie ogłosić, iż lewicowy rząd postanowił pozostawić kontrolę nad tymi dwoma "narodowymi" firmami w rękach państwa. Do tego wszakże konieczna jest zmiana pryncypiów – i tu Rakowski z Toeplitzem mają rację, że te pryncypia trzeba w ogóle mieć. Bez tego nie pójdzie. Mądre odbudowanie warstwy wartości w retoryce politycznej wyrażone przez ważną, a nie szczątkową grupę inicjatorów może dać rozłamowej lewicy szansę. Jej warunkiem jest to, aby w "masie członkowskiej" nowa partia zgarnęła co najmniej jedną trzecią dotychczasowych eseldowców – stosując wszakże surową selekcję antyaferalną. Wśród elektoratu taka partia zabierze SLD znacznie więcej, bo wielu jest ludzi lewicy, którzy już nie mogą na Sojusz patrzeć. Jeśli SLD pozostanie jedną partią, zawali się do środka jak wieże World Trade Center – tak samo jak one potężna i nieodporna na zbyt wysoką temperaturę. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIE w Radiu "Zet" Monika Olejnik: – Kiedy buchnie siarką Grzegorz Kołodko? Leszek Miller: – Czym buchnie? – Siarką. – Pani widzi smoka wawelskiego w panu Kołodce? – To nie ja, to Jerzy Urban. – Cóż, Jerzy Urban ma słownictwo bardzo malownicze, być może widzi smoka, a nie Grzegorza Kołodko. Ja w Grzegorzu Kołodce widzę zdolnego, znakomitego ekonomistę i bardzo dobrego ministra finansów. – No właśnie. Pisze Jerzy Urban o ambicjach, które są potwornie wielkie. "Jego ambicje jeszcze się objawią, swoich koncepcji on nie porzuci, ponieważ są jego". – Myślę, że to nie jest zarzut, że ktoś ma ambicje i ktoś jest przekonany co do swoich poglądów. To bardzo dobrze. Ja mam kłopot z ludźmi, którzy nie mają żadnych poglądów i tych ludzi specjalnie nie cenię. (...) – Panie premierze, a co pan sądzi o przestrogach Jerzego Urbana*, który pisze tak: "O kupno przetargu wielkiego pakietu akcji strategicznego dla Polski, państwowej sieci energetycznej G-8 konkurują firma Jana Kulczyka i niemiecki lider E.ON. Ale to mistyfikacja, w rzeczywistości Kulczyk wchodzi w zmowę z Niemcami, aby lokując w interes niemiecką forsę i swoją polskość oraz dojścia, łatwiej łyknąć kąsek". – Ale zauważyłem u pani ciekawą metamorfozę, najczęściej pani cytowała "Gazetę Wyborczą", a teraz cytuje pani tygodnik "NIE". – Nie, nie, o tej siarce to jest właśnie z "Gazety Wyborczej", tak że wszystko się składa dobrze. – Ale widzę tygodnik "NIE" przed panią. Otóż witam oczywiście tę przemianę z uznaniem. – Ale poważnie pytam: co pan sądzi o tych przestrogach? – Cały ten przetarg zostanie przeprowadzony z zachowaniem niezbędnych reguł, w sposób transparentny, minister Kaczmarek swoimi kwalifikacjami i swoją kompetencją to gwarantuje. Wygra ten, kto po prostu przedstawi lepsze warunki i poczekamy na zakończenie tego przetargu. – Ze względów politycznych widzimy, że polski program byłby łatwiejszy do akceptowania przez polski rząd, zwłaszcza w świetle dalszych akwizycji codziennych kontaktów z władzami lokalnymi" – tak pisze niemiecki partner do Jana Kulczyka**. – Wie pani, to nic dziwnego, że każda władza publiczna, każdy rząd, stara się tworzyć dobre warunki dla rodzimej gospodarki. Kiedy ja rozmawiam z Gerhardem Schröderem, słyszę, jak ważne są interesy niemieckiego przemysłu. I Schröder nie ustaje w przekonywaniu, że tak właśnie powinno być. Trudno byłoby się nie dziwić, gdyby polski rząd mówił inaczej. Naszym celem jest także wsparcie polskich przedsiębiorców, polskiego przemysłu, polskiej gospodarki, ale oczywiście jeżeli chodzi o przetarg, tutaj warunki muszą być jednakowe dla wszystkich, bo nie można nawet stwarzać cienia podejrzliwości, że coś zostało zrobione niezgodnie z regułami. – A mowa o tej istniejącej zmowie już jest cieniem podejrzliwości, panie premierze? – Powinno to wzbudzić zainteresowanie. I z tego, co wiem, minister skarbu państwa jest tym bardzo zainteresowany. Z programu "Gość Radia Zet", 26 lipca br. * Anna Fisher, a nie Jerzy Urban pisała w "NIE" nr 30/2002 o zmowie Kulczyka z niemiecką firmą. ** Nie Niemcy do Kulczyka tak pisali, tylko Kulczyk do Niemców. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak zarobić 360 000 zł dziennie Pokaż mi, Urban, aferę łapówkarską, to uwierzę, że w mojej ekipie jest korupcja – mówił premier Miller. Pokazujemy więc. Ostrzegaliśmy wcześniej, że za progiem jest afera korupcyjna o skali nieporównanie większej od tzw. afery Rywina. Potwierdziło się co do joty! A chodzi o kontrakt na setki milionów dolarów. Alarmowaliśmy w "NIE" nr 34/2003 ("Polska idzie w gaz"), że amerykańsko-ukraińska spółka Sinclair wybrana przez PGNiG w szemranym przetargu na dostawę gazu z Ukrainy za ok. 200 mln dolarów nie wywiąże się z kontraktu i nie dostarczy gazu do Polski. Tak się stało. Sinclair nie wywiązała się z umowy. Stefan Ostrowski, przewodniczący komisji przetargowej w PGNiG, która wybrała tę spółkę, odszedł z pracy. Formalnie na własną prośbę. Od tego jednak nie zniknął niedobór gazu dla Polski. W związku z niedoborem szef PGNiG Marek Kossowski wystąpił do rządu o zezwolenie na zakup gazu bez przetargu. Rząd się zgodził. Mając to upoważnienie Franciszek Krok, wiceprezes PGNiG, podpisał umowę na dostawę gazu z Ukrainy... z węgierską spółką Eural Trans Gas założoną przez trzech Rumunów i jednego Izraelczyka. Krok pospiesznie podpisał w Budapeszcie kontrakt nie sprawdzając, z kim to zawiera tę kosztowną umowę. "Gazeta Wyborcza" opublikowała zaś informacje bardzo źle świadczące o nowym dostawcy ukraińskiego gazu. Powołując się na doniesienia zagranicznych mediów red. Andrzej Kublik napisał, że spółka Eural Trans Gas jest najprawdopodobniej kontrolowana przez rosyjską mafię. Reakcją na demaskatorską publikację "Wyborczej" była seria kłamstw wygłoszonych publicznie zarówno przez władze PGNiG, jak i przedstawicieli rządu. "Wyborcza" wskazała np., że prezes PGNiG Marek Kossowski minął się z prawdą informując publicznie, że spółka Eural Trans Gas była sprawdzana przez renomowaną kancelarię White & Case. Potwierdzamy: prezes mówił nieprawdę. Teraz redakcja "NIE" ma dowody na to, że również wiceminister skarbu Ignacy Bochenek wprowadził w błąd "Wyborczą" mówiąc, że jego resort w ogóle nie był informowany o węgierskim dostawcy gazu. Dysponujemy kopią notatki, którą 22 października 2003 r., 6 dni przed parafowaniem budapeszteńskiego kontraktu z Eural Trans Gasem, dostali m.in. Ignacy Bochenek i jego szef minister skarbu Czyżewski. Na notatce jest pieczątka potwierdzająca, że dokument wpłynął do resortu skarbu. Co prawda notatka nie informuje wprost o tym, że PGNiG chce parafować kontrakt ze spółką o mafijnych powiązaniach, jednak istnienie tego dokumentu dowodzi, że resort skarbu był co najmniej informowany o pertraktacjach prowadzonych przez PGNiG. Minister Czyżewski i wiceminister Bochenek zostali na czas ostrzeżeni o tym, iż Kossowski godzi się na kupno gazu po wygórowanej cenie. Już tylko to powinno było skłonić panów ministrów do działania w trybie nadzoru. Niech więc teraz nie wykręcają się sianem i rzekomą niewiedzą. Ostatnie zdanie tej notatki, którą otrzymali ministrowie Czyżewski i Bochenek, brzmi: przy planowanej ilości zakupu 800 mln m sześciennych gazu korzyści, jakie wynikać będą z lepszej oferty (od proponowanej przez węgierską spółkę Eural TG – przyp. red. "NIE") wynosić będą dla Polski około 8 milionów USD, a przy kupnie 2 mld m3 około 20 mln USD. Zatem już 22 października resort skarbu był poinformowany, że są lepsze propozycje od oferty Eural Trans Gasu, a PGNiG jest o krok od decyzji o kupnie gazu po wygórowanych cenach. "NIE" dysponuje wiarygodnymi informacjami, że sprawa "spotowych", tj. natychmiastowych, dostaw ukraińskiego gazu była dokładnie monitorowana przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Oficerowie Agencji dysponowali pełną wiedzą operacyjną na temat tego, co się święci przy gazowym kontrakcie. Już we wrześniu tego roku ABWera wiedziała, że do gry o dostawę gazu z Ukrainy do Polski włącza się Eural Trans Gas. ABW powinna zaś wiedzieć i uprzedzić o tym, że kontrahent Polski jest powiązany z mafią. Mamy mocne podstawy, aby przypuszczać, że ulubieniec Leszka Millera, zastępca szefa ABW, płk Paweł Pruszyński był uprzedzony o szykowanym przekręcie gazowym, dzięki któremu do czyjeś prywatnej kieszeni będzie wpływać ok. 90 tys. dolarów dziennie! Kwota ta wynika z zawyżenia ceny płaconej za gaz. Tę wymuszoną "prowizję" sfinansują polscy klienci PGNiG, odbiorcy gazu. Zagadką dla nas pozostaje kwestia, dlaczego płk Pruszyński nic w tej sprawie nie zrobił. Nie zastopował kontraktu! Równie zastanawiające jest zachowanie prezesa PGNiG Marka Kossowskiego. Podczas podpisywania kontraktu z amerykańsko-ukraińską spółką Sinclair Kossowski był na urlopie. Z kolei w październiku nie pojechał do Budapesztu, aby parafować kontrakt z Eural Trans Gasem. Zlecił to swemu zastępcy. Prezes PGNiG zachowuje się tak, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ukraiński gaz cuchnie korupcją. Jednocześnie sprawia wrażenie, jakby bał się albo też nie miał dość siły, aby zapobiec dziejącym się pod jego bokiem gigantycznym machlojkom. Pragnący zachować anonimowość wieloletni pracowik PGNiG zinterpretował takie zachowanie Kossowskiego następująco: albo prezes wziął dla siebie kasę od kogoś z rosyjsko-ukraińskiej mafii, albo działa pod przymusem kogoś wysoko ulokowanego w polskich sferach sfer politycznych. Być może chodzi tu o lewą forsę na kampanię wyborczą. Inaczej nie da się jego zachowania wytłumaczyć. W kręgach SLD na Śląsku mówią, że Kossowski to dobry i uczciwy człowiek, sprawdzony działacz partyjny. Sądzi się, że nie wziął kasy dla siebie. W ramach dziennikarskiego śledztwa staramy się dociec, czyje polecenia wykonywał. Jesteśmy bliscy rozwiązania zagadki. Zanim jednak napiszemy po nazwisku, musimy mieć niepodważalne dowody winy. * * * Afera z kontraktem parafowanym z Eural Trans Gasem polega nie tylko na tym, że jest to firma prawdopodobnie powiązana ze światem przestępczym. Skandalem jest cena, którą Polska ma płacić za dostarczany gaz. Eural Trans Gas liczy sobie o około 10 dolarów drożej za 100 metrów sześciennych, niż oferowały w przetargu sierpniowym inne spółki polskie i ukraińskie. Nawet dziś zarówno Bartimpex, jak i spółka ALC mogłyby sprzedać PGNiG gaz po cenie niższej od wyznaczonej przez Eural Trans Gas. Jeśli rząd nie unieważni budapeszteńskiego kontraktu, Najjaśniejsza zapłaci "kontrybucję Kossowskiego" w kwocie ponad 20 milionów dolarów. To więcej, niż od Michnika żądał Rywin za ustawę. Ostrzegaliśmy wcześniej, że za progiem jest afera korupcyjna o skali nieporównanie większej od tzw. afery Rywina. Potwierdziło się co do joty! A chodzi o kontrakt na setki milionów dolarów. Alarmowaliśmy w "NIE" nr 34/2003 ("Polska idzie w gaz"), że amerykańsko-ukraińska spółka Sinclair wybrana przez PGNiG w szemranym przetargu na dostawę gazu z Ukrainy za ok. 200 mln dolarów nie wywiąże się z kontraktu i nie dostarczy gazu do Polski. Tak się stało. Sinclair nie wywiązała się z umowy. Stefan Ostrowski, przewodniczący komisji przetargowej w PGNiG, która wybrała tę spółkę, odszedł z pracy. Formalnie na własną prośbę. Od tego jednak nie zniknął niedobór gazu dla Polski. W związku z niedoborem szef PGNiG Marek Kossowski wystąpił do rządu o zezwolenie na zakup gazu bez przetargu. Rząd się zgodził. Mając to upoważnienie Franciszek Krok, wiceprezes PGNiG, podpisał umowę na dostawę gazu z Ukrainy... z węgierską spółką Eural Trans Gas założoną przez trzech Rumunów i jednego Izraelczyka. Krok pospiesznie podpisał w Budapeszcie kontrakt nie sprawdzając, z kim to zawiera tę kosztowną umowę. "Gazeta Wyborcza" opublikowała zaś informacje bardzo źle świadczące o nowym dostawcy ukraińskiego gazu. Powołując się na doniesienia zagranicznych mediów red. Andrzej Kublik napisał, że spółka Eural Trans Gas jest najprawdopodobniej kontrolowana przez rosyjską mafię. Reakcją na demaskatorską publikację "Wyborczej" była seria kłamstw wygłoszonych publicznie zarówno przez władze PGNiG, jak i przedstawicieli rządu. "Wyborcza" wskazała np., że prezes PGNiG Marek Kossowski minął się z prawdą informując publicznie, że spółka Eural Trans Gas była sprawdzana przez renomowaną kancelarię White & Case. Potwierdzamy: prezes mówił nieprawdę. Teraz redakcja "NIE" ma dowody na to, że również wiceminister skarbu Ignacy Bochenek wprowadził w błąd "Wyborczą" mówiąc, że jego resort w ogóle nie był informowany o węgierskim dostawcy gazu. Dysponujemy kopią notatki, którą 22 października 2003 r., 6 dni przed parafowaniem budapeszteńskiego kontraktu z Eural Trans Gasem, dostali m.in. Ignacy Bochenek i jego szef minister skarbu Czyżewski. Na notatce jest pieczątka potwierdzająca, że dokument wpłynął do resortu skarbu. Co prawda notatka nie informuje wprost o tym, że PGNiG chce parafować kontrakt ze spółką o mafijnych powiązaniach, jednak istnienie tego dokumentu dowodzi, że resort skarbu był co najmniej informowany o pertraktacjach prowadzonych przez PGNiG. Minister Czyżewski i wiceminister Bochenek zostali na czas ostrzeżeni o tym, iż Kossowski godzi się na kupno gazu po wygórowanej cenie. Już tylko to powinno było skłonić panów ministrów do działania w trybie nadzoru. Niech więc teraz nie wykręcają się sianem i rzekomą niewiedzą. Ostatnie zdanie tej notatki, którą otrzymali ministrowie Czyżewski i Bochenek, brzmi: przy planowanej ilości zakupu 800 mln m sześciennych gazu korzyści, jakie wynikać będą z lepszej oferty (od proponowanej przez węgierską spółkę Eural TG – przyp. red. "NIE") wynosić będą dla Polski około 8 milionów USD, a przy kupnie 2 mld m3 około 20 mln USD. Zatem już 22 października resort skarbu był poinformowany, że są lepsze propozycje od oferty Eural Trans Gasu, a PGNiG jest o krok od decyzji o kupnie gazu po wygórowanych cenach. "NIE" dysponuje wiarygodnymi informacjami, że sprawa "spotowych", tj. natychmiastowych, dostaw ukraińskiego gazu była dokładnie monitorowana przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Oficerowie Agencji dysponowali pełną wiedzą operacyjną na temat tego, co się święci przy gazowym kontrakcie. Już we wrześniu tego roku ABWera wiedziała, że do gry o dostawę gazu z Ukrainy do Polski włącza się Eural Trans Gas. ABW powinna zaś wiedzieć i uprzedzić o tym, że kontrahent Polski jest powiązany z mafią. Mamy mocne podstawy, aby przypuszczać, że ulubieniec Leszka Millera, zastępca szefa ABW, płk Paweł Pruszyński był uprzedzony o szykowanym przekręcie gazowym, dzięki któremu do czyjeś prywatnej kieszeni będzie wpływać ok. 90 tys. dolarów dziennie! Kwota ta wynika z zawyżenia ceny płaconej za gaz. Tę wymuszoną "prowizję" sfinansują polscy klienci PGNiG, odbiorcy gazu. Zagadką dla nas pozostaje kwestia, dlaczego płk Pruszyński nic w tej sprawie nie zrobił. Nie zastopował kontraktu! Równie zastanawiające jest zachowanie prezesa PGNiG Marka Kossowskiego. Podczas podpisywania kontraktu z amerykańsko-ukraińską spółką Sinclair Kossowski był na urlopie. Z kolei w październiku nie pojechał do Budapesztu, aby parafować kontrakt z Eural Trans Gasem. Zlecił to swemu zastępcy. Prezes PGNiG zachowuje się tak, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ukraiński gaz cuchnie korupcją. Jednocześnie sprawia wrażenie, jakby bał się albo też nie miał dość siły, aby zapobiec dziejącym się pod jego bokiem gigantycznym machlojkom. Pragnący zachować anonimowość wieloletni pracowik PGNiG zinterpretował takie zachowanie Kossowskiego następująco: albo prezes wziął dla siebie kasę od kogoś z rosyjsko-ukraińskiej mafii, albo działa pod przymusem kogoś wysoko ulokowanego w polskich sferach sfer politycznych. Być może chodzi tu o lewą forsę na kampanię wyborczą. Inaczej nie da się jego zachowania wytłumaczyć. W kręgach SLD na Śląsku mówią, że Kossowski to dobry i uczciwy człowiek, sprawdzony działacz partyjny. Sądzi się, że nie wziął kasy dla siebie. W ramach dziennikarskiego śledztwa staramy się dociec, czyje polecenia wykonywał. Jesteśmy bliscy rozwiązania zagadki. Zanim jednak napiszemy po nazwisku, musimy mieć niepodważalne dowody winy. * * * Afera z kontraktem parafowanym z Eural Trans Gasem polega nie tylko na tym, że jest to firma prawdopodobnie powiązana ze światem przestępczym. Skandalem jest cena, którą Polska ma płacić za dostarczany gaz. Eural Trans Gas liczy sobie o około 10 dolarów drożej za 100 metrów sześciennych, niż oferowały w przetargu sierpniowym inne spółki polskie i ukraińskie. Nawet dziś zarówno Bartimpex, jak i spółka ALC mogłyby sprzedać PGNiG gaz po cenie niższej od wyznaczonej przez Eural Trans Gas. Jeśli rząd nie unieważni budapeszteńskiego kontraktu, Najjaśniejsza zapłaci "kontrybucję Kossowskiego" w kwocie ponad 20 milionów dolarów. To więcej, niż od Michnika żądał Rywin za ustawę. Paweł Pruszyński Ustawa o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) narzuca cywilną kontrolę jej pracy. Oznacza to, że na jej czele musi stać cywil (obecnie Andrzej Barcikowski). Faktyczną władzę sprawują jednak zawodowcy, na czele których stoi zastępca Barcikowskiego łodzianin Paweł Pruszyński. Nie chciał go w swoim resorcie Zbigniew Siemiątkowski (szef AW), nie chciał Barcikowski. Wepchnął go do nowych struktur Leszek Miller. 50-letni Paweł Pruszyński (ksywa Prusz) pochodzi z zacnej bezpieczniackiej rodziny (matka w MO i MSW, ojciec z Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, brat z wywiadu SB). Paweł kontynuuje tradycję rodzinną. W latach 1975–77 służył w Wojskach Ochrony Pogranicza. Po wojsku trafił do SB. W latach 1980–83 studiował w Wyższej Szkole Oficerskiej SB im. F. Dzierżyńskiego w Legionowie. Cały czas pozostaje w SB. Po weryfikacji współtworzy delegaturę UOP. W 1991 r. zostaje zastępcą szefa delegatury. Zajmuje się m.in. przewerbowywaniem starej agentury SB. Po wygranych przez lewicę wyborach (1994 r.) pełni obowiązki szefa łódzkiej delegatury UOP. Jej szefem zostaje w 1995 r. Jesienią 1996 r. zostaje przedstawiony L. Millerowi i Z. Siemiątkowskiemu – to punkt zwrotny jego kariery. Rok później jest już świetnie zainstalowany na dworze Millera. W 1998 r. odchodzi ze służb i zajmuje się biznesem, zostaje radnym Sejmiku Wojewódzkiego, wstępuje do SLD. Na przełomie lipca i sierpnia 2002 r. zostaje wiceszefem ABW. R Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Adoracja dla biznesmenów Warszawska parafia św. Andrzeja Apostoła z Chłodnej ma propozycję duchową dla biznesmenów z pobliskich biurowców: adoracja Najświętszego Sakramentu w porze lunchu. Zdaniem proboszcza parafii biznesmeni często stają przed trud-nymi wyborami moralnymi, np. pokusą nieuczciwych transakcji. Dlatego zamiast obiadu mogą przyjść do kościoła i podzielić się swymi dylematami z Panem Bogiem. Ksiądz chyba wie dużo o polskim biznesie, bo oprócz adoracji Najświętszego Sakramentu gwarantuje biznesmenom natychmiastowe skorzystanie z sakramentu pokuty. 2 lata za gwałt Na 2 lata więzienia z zawieszeniem na 5 lat skazał Sąd Rejonowy w Tomaszowie Lubelskim księdza, który zgwałcił jednego obywatela tego miasta płci męskiej. Do kary za gwałt w połączeniu z uszkodzeniem ciała dołożył karę 6 miesięcy pozbawienia wolności za groźby pod adresem poszkodowanego. Wielebny próbował pogróżkami nakłonić ofiarę owych ekscesów do wycofania skargi. Całość kary sąd zawiesił. Uzasadnienie wyroku utajniono. Prokurator najprawdopodobniej złoży apelację. Przypomnijmy, że na początku tego roku 60-letni mieszkaniec Tomaszowa Lubelskiego poskarżył się policji, że został zgwał-cony przez księdza. Wyrok za gwałt w zawieszeniu to rzadkość, którą można jedynie wytłumaczyć unoszącym się w sądach boskim miłosierdziem, jakim w Pomrocznej otaczani są katoliccy księża. 2 patyki za jazdę po pijaku Podobnym arcychrześcijańskim miłosierdziem wykazał się Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu, który sądził księdza komandora porucznika Mariana W., kapelana szpitala Marynarki Wojennej w Gdyni, za – przypomnijmy – spowodowanie wypadku samochodowego w centrum Sopotu. Ksiądz miał 2,77 promila we krwi. Dostał 2 lata zakazu prowadzenia pojazdów i 2 tys. zł grzywny. By nie była ona dotkliwa – zawieszono ją na rok. Proces księdza był utajniony, nie wiadomo więc, czym kierował się sąd, który tak łagodnie potraktował księdza. Katomistrzostwa piłkarzy W Krakowie odbyły się Mistrzostwa Małopolski Parafialnych Klubów Piłkarskich. Na boisku rywalizowały m.in. Święta Rodzina Kraków, Ministrant Nawojowa Góra, Quo Vadis Kraków, PKS Faustyna, Święty Józef Kalwaria Zebrzydowska. Święty Mikołaj lepszy od Jana Pawła II Bielscy radni podjęli historyczną decyzję o wzniesieniu na placu przed katedrą pomnika świętego Mikołaja. Ze św. Mikołajem konkurował J.P. 2. Wieść o przegranym losowaniu w Radzie Miejskiej rzuciła pianę na usta biskupowi Rakoczemu, który nazwał ją skandalem i dopatrzył się w niej zwycięstwa ideologii nad wyglądem miasta. Z kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, że na placu, który ozdobi św. Mikołaj, stał przez wiele lat pomnik wdzięczności Armii Radzieckiej. I wtedy wszyscy byli szczęśliwi. Proboszcz liczy Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej w Częstochowie kolportuje wśród mieszkańców broszurę z informacjami, kto i ile dał na ofiarę przez ostatnie 7 lat. Część parafian jest oburzona. Niektórzy podejrzewają, że ksiądz złamał ustawę o ochronie danych osobowych. To prawda. Ale przewidzieli to katoliccy ustawodawcy. Generalny inspektor ochrony danych osobowych nie ma uprawnień do kontrolowania zbiorów danych wykorzystywanych przez Kościół, jak również rozpatrywania skarg związanych z ich przetwarzaniem. Kościół i związki wyznaniowe są zwolnione z obowiązku zgłaszania swoich zbiorów do Inspektoratu dla zarejestrowania. Ale co tam, gdzie prawo nie stawia Kościoła ponad prawem, tam czyni to praktyka. Komornik w parafii Parafia św. Mateusza w Dalikowie pod Poddębicami ma zapłacić kilkunastoletniej Agnieszce 120 tys. zł zadośćuczynienia i prawie 7 tys. zł odszkodowania za obrażenia, jakich doznała na parafialnym cmentarzu. Pięć lat temu na dziewczynkę spadł tam konar drzewa. Dodatkowo parafia ma płacić jej dożywotnio 1450 zł miesięcznej renty. Wyrok w tej sprawie podtrzymał łódzki Sąd Apelacyjny. Pełnomocniczka nastolatki zapowiada skierowanie sprawy do komornika, bo, jak twierdzi, parafia nie chce dobrowolnie zapłacić odszkodowania. Ma rację: niech Anioł Stróż buli, skoro zaspał. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdzie się umartwia biskup Czy w pałacu będzie sala balowa, aby fluorescencja wirował w walcu? Krzeszów na południe od Kamiennej Góry to mała wioska, o której nikt by nie słyszał, gdyby nie wielki kompleks dawnego opactwa cystersów. Dwa wielkie kościoły, równie okazały klasztor, pałac opatów i zabudowania gospodarcze oddziela od plebsu masywny kamienny mur z bramą wjazdową. W czasach świetności – pięć wieków temu – krzeszowscy braciszkowie zarządzali obszarem o powierzchni ponad 300 kmkw., byli właścicielami 40 wsi i 2 miast, a także panami życia i śmierci poddanych. W 1427 roku na przykład jeden z opatów, kierowany chrześcijańskim miłosierdziem, kazał spalić żywcem trzech wieśniaków podejrzewanych o konszachty z husytami. Teraz czarni (dokładniej czarno-biali, bo takie habity noszą cystersi) też nie mają źle, choć wieśniaków palić już nie mogą. Na remont kompleksu przez lata szły wielkie pieniądze z Ministerstwa Kultury, choć braciszkom nieźle się powodzi. Szmal ciągną m.in. z odpustów. Krzeszów jest bowiem znaną miejscowością pielgrzymkową, zwłaszcza od czasu, gdy papa uwieńczył złotą koroną malutki obraz Madonny z Dzieciątkiem. Ponadto mnisi świadczą kompleksowe usługi dla turystów, włącznie z gustownym karawanem. Handlują książkami oraz dewocjonaliami, oczywiście bez płacenia podatku dochodowego. Braciszków jest czterech, bo jeszcze w 1810 r. mądre władze Prus w ramach sekularyzacji kościelnych majątków rozgoniły mnichów w czorty, a opactwo nie zostało później reaktywowane. Ci czterej pilnują około trzydziestu benedyktynek. Złe komusze władze PRL pozwoliły bowiem w 1946 r. na osiedlenie się w krzeszowskim klasztorze zakonnic ze Lwowa. Wypada średnio cztery i pół siostrzyczki do upilnowania na mnicha. Miejscowe owieczki wkurwiają poczynania w cysterskim klasztorze ekscelencji ordynariusza diecezji legnickiej, biskupa Tadeusza Rybaka. Niewtajemniczonych informujemy, że słowo excellentia po łacinie znaczy doskonałość. Dokładnie naprzeciwko opactwa stoi mocno przeszklona knajpa. Dobrze z niej widać dwa budynki, których losy ilustrują historię stosunków państwo–Kościół. Pierwszy to stojąca tuż za klasztornym murem dawna oberża. W epoce socrealizmu mieścił się tu geesowski hotel "Radocha", a na parterze knajpa "Willmannowa Pokusa". Nazwa nawiązuje do barokowego malarza Michaela Willmanna, któremu opat zlecił wykonanie fresków. Artycha zaś wymykał się do oberży i zalewał w trupa. W końcu szef cystersów kazał malarza zamknąć w klasztorze i nie dawał wina. Willmann z zemsty namalował na sklepieniu opata jako jednego z męczenników zarżniętego piłą, a siebie – jako właściciela gospody, który odmawia noclegu Świętej Rodzinie. Za komuny knajpa słynęła z balang, na które przybywali ludziska nawet z ościennych województw. Na dancingi bez gajera, krawata i sutej łapówki nie wpuszczano. Babcia klozetowa za napiwki kupiła wnukom mieszkanie. Słynna była biała kiełbasa po cystersku, gotowana w piwie i czerwonym winie. Potem przyszło nowe, kopalnie zlikwidowano, padły PGR-y, okoliczne fabryki i tartaki. Knajpę zamknięto. Niedawno budynek za gruby szmal kupił nowy właściciel. – Sprzedał dom, samochód i to wziął – komentują w "akwarium". – Na pewno wtopił. W środku grzyb gruby na dwa palce. Konserwator zabytków nie pozwolił mu przerobić poddasza na pokoje. Weźmie wielki kredyt, wyremontuje, a ludzie i tak nie mają forsy. Z forsą, grzybem i konserwatorem nie ma problemów właściciel stojącego opodal budynku. Wielki, 4-kondygnacyjny gmach z podwójnym poddaszem to dawny pałac opatów. Od kilku lat właścicielem budynku jest kuria biskupia w Legnicy. Kuria – formalnie, bo tak naprawdę pałac upatrzył sobie na prywatną siedzibę biskup Tadeusz Rybak. Budynek obecnie nie znajduje się na terenie opactwa, gdyż po sekularyzacji dóbr kościelnych obiekt został oddzielony murem od reszty kompleksu. Władze Prus urządziły w nim nadleśnictwo. Po roku 1945 w dawnej siebie opatów zamieszkało kilka rodzin zwykłych obywateli rozkoszując się zajebistym nadmetrażem. Idylla trwała do połowy lat 80., kiedy to na fali odnowy w stosunkach państwowo-kościelnych o pałac upomniała się krzeszowska parafia. Czarni dostali, co chcieli, a lokatorów stopniowo wykwaterowano na koszt państwa. Na koszt państwa też przeprowadzono gruntowny remont budynku, bo nagle przypomniano sobie, że jest zabytkowy. Wymiana więźby dachowej, nowe dachówki, tynki, rynny, nowa instalacja przeciwwilgociowa – za to wszystko zapłaciło Ministerstwo Kultury i Sztuki, z forsy pochodzącej od podatników. W roku 1994 pałac zapragnął posiąść legnicki biskup Rybak. Umyślił sobie urządzić tu letnią rezydencję. Z dala od zgiełku zatłoczonej Legnicy, gdzie przez kilka lat, nakładem wielkich kosztów, adaptowano na kuriewną siedzibę dawny Dom Oficera Armii Radzieckiej. Biskup Rybak godnie zastąpił w nim jako lokator tow. generała Dubynina. Dalszy remont krzeszowskiego domu opata nadal był w znacznym stopniu finansowany ze źródeł państwowych, głównie poprzez działającą przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa agendę dofinansowującą renowacje obiektów sakralnych. Duży szmal bezpośrednio z ministerstwa poszedł też na remont obu kościołów i innych budowli opactwa. Różnica jest jednak taka, że kościoły i reszta kompleksu są dostępne dla zwiedzających, a do pałacu nawet mysz kościelna się nie wśliźnie. Obiekt prywatny, wstęp wzbroniony! Kolejni awuesowscy ministrowie dawali, jak leci. W tym samym czasie w okolicy zawaliły się trzy nie użytkowane, zabytkowe kościoły protestanckie, bo gmin, na których terenie stały, nie stać było na remont. Renowację cennych kamiennych detali architektonicznych, w tym obramień okiennych i portali pałacu letniego, sfinansowała Fundacja Niemiecko-Polska. Jej działacze nie byli świadomi, że przy okazji sponsorują biskupie marzenie o własnym pałacu. Do świetności opactwa i biskupiej siedziby gęsto dokładali się też wierni. Do czasu, bo megalomania i brak taktu kolejnych proboszczów oraz ekscelencji doprowadziły do buntu miejscowych. – Jeden z proboszczów powiedział, że obrazy ze stacji drogi krzyżowej wymagają natychmiastowej renowacji. Obrazy zostały zapakowane i gdzieś wywiezione – opowiada pan Staszek. – Ale większość z nich już tam nie wróciła. Nie wiemy, co się z nimi stało, ale na ten cel rzucaliśmy na tacę. Pan Józek – wiekowy już krzeszowianin – opowiada, jak następny proboszcz go przechytrzył. – Załatwiłem mu na lewo czternaście świerkowych bali, na strop w kościele jak mi mówił – wspomina. – Proboszcz obiecał forsę. Gdy mu drewno przywiozłem, zatrzasnął mi drzwi plebanii przed nosem. Ani Bóg zapłać, ani nawet na flaszkę nie dał. Biskup też nie był lepszy. Za każdym razem, gdy przyjeżdżał, gromko wołał o pieniądze na remont kościołów. Potem okazywało się, że dla parafii nie zostawiał ani grosza, wszystko zabierał do Legnicy. W sierpniu 2001 r., po odpuście, kiedy do bryki Rybaka trafił wór wypełniony szmalem, wierni zakręcili śrubami bramę wyjazdową z dziedzińca przed pałacem opata. Najchętniej przywiązaliby biskupa do stojącego obok starego pręgierza, bo rozeszła się wieść, że bepe doi biedne owieczki, chociaż KGHM Polska Miedź S.A. podpisał z przewielebnym umowę, na mocy której do 2003 r. co miesiąc będzie bulić mu 50 tys. zł. Na – jak głosi umowa – działalność charytatywną i związaną z ochroną zabytków (...) uwzględniając obowiązki moralne wobec społeczności lokalnej (pisaliśmy o tej umowie w "NIE" nr 9/2002). Biskup Rybak chciałby też pozbyć się kilku rodzin, które mieszkają w przyległym do pałacu budynku. Zażądał od władz samorządowych, żeby wykwaterowały uciążliwców i załatwiły im nowe lokum, oczywiście na koszt gminy. Biskupa wkurza, że do jego ślicznego, odpierdolonego na cacy pałacu przylgnęła taka szara, szpetna chałupa. Gmina nie ma lokali ani szmalu, bo nikt nie chce dać choć na część wydatków. Biskup też nie może dać. Sporo kosztowały też sprowadzone z Austrii kryształowe, pozłacane żyrandole. Najpóźniej w czerwcu 2002 r. biskup umyślił zakończyć prace, dokonać uroczystego pokropku i wprowadzić się na pokoje. Będzie jubel, aż echo pójdzie po okolicy. Zjawi się zastęp czerwonych beretów, przybędzie niechybnie druh serdeczny biskupa, feldkurat Głódź, który ukochał podsudeckie bory, a także niejedną godzinę spędził z bepe Rybakiem na pobożnych medytacjach. Pewnie dlatego kuria chciała zakupić kilkanaście hektarów lasu w okolicy. Jest tylko jeden mały problem. Parę lat temu grono lokalnych patriotów wymyśliło, żeby krzeszowski kompleks został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Przyklasnął temu pomysłowi wojewódzki konserwator zabytków i spece z ministerstwa. Rozmowy są bardzo zaawansowane i prestiżowy wpis mógłby zostać dokonany już pod koniec tego roku. Warunkiem jest pełna renowacja kompleksu, udostępnienie go turystom i przywrócenie pierwotnego stanu. Niestety, wola biskupa staje tym planom okoniem. Wara od pałacu turystom, jak też innym chamom z Pomrocznej i zagranicy. Biskup ma przecież plany: w pobliżu chciałby założyć stawy hodowlane, bo kocha rybkę, a w niedalekiej miejscowości o wdzięcznej nazwie Betlejem chce otworzyć rozlewnię wód mineralnych. Ponadto należałoby rozebrać ów XIX-wieczny mur oddzielający dawną opacką siedzibę od reszty kompleksu. Biskup jednak ani myśli połączyć wypielęgnowanych trawników z terenem opactwa, po którym do woli hulają pielgrzymi i inne barachło. A co z biskupimi brykami? Wzniesione niemałym kosztem garaże kazał niedawno rozebrać – jako samowolkę – powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Miejscowa prawica chciała go za to zdjąć ze stołka, a biskup aż spurpurowiał z emocji. Bryki jednak gdzieś stanąć muszą, a bepe uparł się, że w bezpośredniej bliskości rezydencji. Ci z UNESCO też są uparci i skandal gotowy. Jeśli krzeszowski kompleks raz wypadnie z listy, to na długie lata. Trzeba zaś wyjaśnić, że w UNESCO modły nie skutkują. Fot. JACEK KUNIKOWSKI Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żałosne elity Za czasów komuny krążyło po Polsce nagranie magnetofonowe kabaretowego skeczu. Jakiś obywatel, parodiując przemówienie Władysława Gomułki, informował: "Bohaterski naród radziecki, w ramach braterskiej pomocy i internacjonalistycznej przyjaźni, przekazał narodowi polskiemu sto tysięcy par butów (tutaj następowała kilkusekundowa przerwa)... do podzelowania". Przypominam kabaretowy numer sprzed kilkudziesięciu lat, gdyż po niewielkiej modyfikacji trafnie opisuje on nasze obecne stosunki z innym Wielkim Bratem – USA. "Bohaterski naród amerykański w ramach braterskiej pomocy i kapitalistycznej przyjaźni przekazał narodowi polskiemu 5 (słownie: pięć) samolotów transportowych... do naprawy". W czasach gdy rolę Wielkiego Brata odgrywał ZSRR, "dary" w postaci butów do podzelowania musiały być przez nas przyjmowane, choć jako państwo wychodziliśmy na tym jak Zabłocki na mydle. Wasalny rząd i zniewolone przez komuchów społeczeństwo nie miały "w tym temacie" nic do powiedzenia! W RP 3 mamy ponoć demokrację, jesteśmy państwem suwerennym, a buty do podzelowania, jak przyjmowaliśmy, tak przyjmujemy, tyle że od innego "dobrodzieja". Polskie elity ukształtowane mentalnie w mrocznych czasach komunizmu nie potrafią zrozumieć, że polityka międzynarodowa to gra egoistycznych narodowych interesów, w której każda strona walczy do upadłego o swoje, i żadne sentymenty czy historyczne zasługi nie są brane pod uwagę! Jeśli nie potrafi się grać w te karty, to wychodzi się na żałosnego jelenia, którym inni pogardzają! Dobrym tego przykładem jest interwencja USA w Iraku. Z punktu widzenia ekonomicznych interesów amerykańskich najazd na Irak okaże się zapewne dobrym interesem, gdyż umożliwił jankesom kontrolę nad największymi na świecie zasobami ropy naftowej. Jaki jednak interes w przyłączeniu się do agresji ma Polska? Pytanie takie należało postawić przed podjęciem decyzji o naszym udziale w napaści na Irak. Należało negocjować z rządem USA warunki naszego udziału w "misji", w tym skalę naszych korzyści. Tak uczyniła Turcja. Tylko za udzielenie zgody na korzystanie przez samoloty amerykańskie z tureckiej przestrzeni powietrznej wynegocjowała ona "odszkodowanie" w wysokości... pięciu miliardów dolarów! Czy kogokolwiek na świecie oburzył targ, którego dobiła Turcja z USA? Nikogo! Takie reguły obowiązują w świecie polityki: coś za coś. Wie o tym każda doświadczona prostytutka: najpierw kasa w uzgodnionej wysokości, a później przyjemność, nigdy odwrotnie! Polskie postkomusze elity rządzące chcą się kurwić, ale są w tym fachu żałosnymi nieudacznikami. Najpierw nadstawili tyłka, którym Wielki Brat nie pogardził (ale po użyciu kopnął), później zaś wyruszyli za ocean, by coś za przysługę ugrać. I ugrali! Pięć zezłomowanych, trzydziestoletnich samolotów transportowych... do wyremontowania oraz obietnicę zawracania Polaków do domów nie z lotnisk USA, tylko już w Warszawie. Naiwność i głupota polskich elit i społeczeństwa jest porażająca. Dajemy się rolować i kopać po tyłku każdemu, kto tylko ma na to ochotę. Co najgorsze, każda taka kolejna lekcja niczego nas nie uczy. Przed szkodą i po szkodzie głupi. Zawsze i od wieków. Anthony Pietraszko (e-mail do wiadomości redakcji) Sprostowanie Prostujemy, bo nie jest prawdziwa, informację o zatrzymaniu pod zarzutem korupcji pana Jana Kubika, byłego wiceministra finansów. Przepraszamy za tę pożałowania godną pomyłkę. Redakcja "Powidz, że mnie kochasz" Szanowny Panie Redaktorze Uprzejmie informuję, że w związku z artykułem w tygodniku "NIE" nr 9/2004 z 26 lutego 2004 roku "Powidz, że mnie kochasz" Komendant Główny Żandarmerii Wojskowej polecił w tej sprawie przeprowadzić postępowanie wyjaśniające, o wynikach którego zostanie Pan Redaktor powiadomiony. Równocześnie, w tym samym numerze "NIE" ukazał się artykuł pt. "Generałowicz" i w świetle opisywanych tam zdarzeń Oddział Żandarmerii Wojskowej w Poznaniu przeprowadzi postępowanie sprawdzające. Z żandarmskim pozdrowieniem. Rzecznik Prasowy płk Edward Jaroszuk "Poseł człekokształtny" Zacznijmy od tego, że zarówno zasiłek, jak i jałmużna wypłacana na łapę bezrobotnego to nie 500, lecz naj-częściej niecałe 430 zetów. A poza tym, czy z tych pięciu setek zapłacone zostaną rachunki za prąd, wodę i gaz nabite przez panów posłów przy pitraszeniu strawy przez miesiąc. Głupie pytanie – nieprawdaż? Wszak panowie showmani nie podpierdolą owych dóbr cywilizacji, tak jak to czyni rzesza ludności zbędnej. Oni mają dojny elektorat, który w poczuciu integracji z dobrodziejami, wybeceluje szmal nie tylko na takie duperele. Alleluja i do przodu – poselska wasza mać. Ukłony z wałbrzyskich biedaszybów. WaSz (e-mail do wiadomości redakcji) "Z burdelu do rządu" Po przeczytaniu felietonu Jerzego Urbana ("NIE" nr 9/2004) nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z większością tez zaprezentowanych przez autora. No może oprócz faktu, że noszę ciemne marynarki i palę papierosy (wódka i cała reszta może być). Faktem jest, że szczytny pomysł legalizacji prostytucji wydawać się może mocno spóźniony i trąci fałszem. Tym większym, że jak dotąd sprzeciwiali mu się politycy z prawa i lewa (fakt, z prawa bardziej), ale przecież polityka to branża, gdzie kurewstwo kwitnie na potęgę, a hipokryzja jest normą. Być może trzeba było 10 proc. poparcia, żeby przypomnieć sobie swój własny program sprzed 2 lat (nt. liberalizacji różnych dziedzin życia). Jednak 2 lata temu na samą wzmiankę o tym pomyśle podnosił się rwetes, że jeszcze nie pora, bo referendum, bo papież, bo co ludzie powiedzą. Nasza więdnąca partia dopiero stojąc nad grobem pozwoliła na powstanie jednej młodzieżówki, cóż więc, panie i panowie, wzięliśmy się do roboty, może zostaną po nas jakieś miłe wspomnienia, a może jak w roku 2024 zostanę wicepremierem i ministrem edukacji, zaproponuję karnety zniżkowe dla studentów i emerytów chcących odwiedzić agencję towarzyską. Co do intencji, to zapewniam, że szczerze i nieugięcie będziemy walczyć o legalny burdel dla każdego, nawet jak naszym starszym towarzyszom sił nie stanie. Mamy tylko nadzieję, że towarzysze kierujący tym interesem przemyślą to przed nadchodzącą konwencją i wyciągną wnioski na przyszłość, kiwanie wyborców kończy się bowiem smętnie, czego dowodem jest oszałamiające poparcie dla SLD i może nam nie pomóc nawet rzucanie jajkami w Kaczora (o narobieniu przed Kancelarią Premiera nie mówiąc, chociaż ten pomysł jest wart rozważenia). Wojciech Kaźmierczak wiceprzewodniczący FMS "O człowieku, który się szefom nie kłaniał" Przeczytałem odpowiedź pana płk. rez. Kazimierza S. na artykuł pt. "O żołnierzu, który się szefom nie kłaniał" i wkurzyłem się. Może pan pułkownik napisałby coś o swojej działalności służbowej i pozasłużbowej w opisanym Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych i Logistyki w Poznaniu? Jest wiele spraw, które nie zostały opisane przez red. Mikołajczyka, a nawet nie wyszły na światło dzienne, a które dotyczą CSWLiL i nijak się mają do mjr. Kołcza, którego szanuję jako dobrego oficera WP, niekłaniającego się szefom, a robiącego swoje. Spraw, które nie powinny ujść uwadze w związku z restrukturyzacją armii, byśmy wszyscy byli dumni ze służby w Wojsku Polskim, a do czego tak dużo nam (niestety!) brakuje, gdy patrzymy na naszych byłych przełożonych. Chorąży (e-mail do wiadomości redakcji) "Jego ulice, jego kamienice" W zamieszczonym w 9 numerze "NIE" artykule, pan Henryk Schulz opisuje – nieściśle i nieprecyzyjnie – historie zakupu kamienicy przy ul. Foksal 15. Zauważa przy tym, że była to transakcja legalna, choć pokrętna (jak dodaje). Całość przeprowadzonej przed dwoma laty transakcji, jak również jeszcze nie zakończone wyprowadzenie lokatorów, są absolutnie zgodne z prawem i obowiązującymi przepisami. Pan Schulz pisze, że transakcja sprzedaży miała na celu "ogranie" Miasta. Otóż nie. Jedynym celem tej transakcji było wejście w posiadanie nieruchomości. Pan Schulz wspomina również, iż była właścicielka czuje się oszukana, chociaż zarobiła ponad milion złotych. Nie oszukałem ani sprzedającej, ani Miasta, co jasno wynika ze wszystkich dokumentów. Wbrew sugestiom p. Schulza, wszystkie działania Miasta są zgodne z prawem, co jest dokładnie udokumentowane. Nie jest prawdą, że Miasto wysiedlając niewielką część najemców, w jakikolwiek sposób "życzliwie" idzie mi na rękę. Miasto wywiązuje się jedynie ze swoich ustawowych obowiązków. Osobliwość tekstu p. Schulza polega na tym, że czytelnik może domniemywać, iż moja wina polega na tym, że żyję. Pisze bowiem, że to dobrze, że jestem zamożny, bo nie muszę wchodzić w podejrzane interesy, ale źle, bo urzędnik ze swojej pensji nie może kupić kamienicy. Pan Schulz pisze również, że wprawdzie wszystko jest legalne, ale jednakowoż oszukałem byłą właścicielkę, a wraz z nią również Miasto. Pan Schulz zauważa, że nie byłem związany z Prezydentem Lechem Kaczyńskim (co zresztą w tym złego), ale jednocześnie niepokoi go moja znajomość z Adamem Michnikiem. I jak się przed tym, Panie Redaktorze, obronić? Najbardziej w tekście spodobał mi się tytuł. Tak jest! Moje ulice, moje kamienice i mój nieustający podziw dla inwencji językowej i dociekliwości publicystycznej p. Henryka Schulza. Michał Borowski PS Gwoli prawdy: nie mieszkam i nie mam mieszkania w Sztokholmie, nie jestem współwłaścicielem biura architektonicznego w Warszawie, jestem zameldo-wany w Warszawie, nie mam 54, tylko 53 lata i nigdy, choć wynika to z artykułu, nie zamieniłem ani jednego słowa z panem Henrykiem Schulzem. Od autora: Kamienica przy Fok-sal 15 wyceniona była przez rzeczoznawcę na 6 mln zł. Pan Borowski kupił ją "okazyjnie" za ok. 3,2 mln zł – dzięki temu, iż wszedł w porozumienie ze spadkobierczynią przedwojennych właścicieli. Jadwiga I. mając prawo pierwokupu zaplaciła miastu 2 mln 125 tys., a pan Borowski jej owe 3,2 mln zł. To porozumienie określiłem jako "ogranie" władz miasta, choć wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Bo to strata dla miasta, choć każdy kupuje tanio, jeśli może i wolno mu. Nie twierdzę, że pan Borowski oszukał wspólniczkę w interesach, poinformowałem jedynie o jej punkcie widzenia. Obowiązująca uchwała Rady Dzielnicy Śródmieście z 11.03.97 r. (dot. budynku przy Foksal 15) zobowiązuje nabywcę do zabezpieczenia praw lokatorów, tj. dostarczenia im lokali zastępczych na swój koszt. Mimo to miasto zapewniło dwa lokale socjalne z własnych zasobów i stara się o wskazanie dalszych. Oceniłem to jako wyjątkową "życzliwość" władz wobec głównego architekta miasta. W akcie notarialnym z 20.05.2002 r. (Rep. A Nr 1892/2002) kupna kamienicy przy Foksal figuruje sztokholmski adres pana Borowskiego. W dokumencie zaznaczono, iż Michał Borowski nie posiada polskich numerów NIP i PESEL. Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sąd blond Coraz częściej sędziowski łańcuch dynda na kobiecej szyi. Sieje to grozę wśród wszystkich, którzy w slipkach noszą penisy, szczególnie jeśli kładą na nich ręce swoich konkubin. Lepiej od razu strzelić sobie w łeb, niż narazić się babom. Sprawa banalna. On – odrzucony kochanek, groźny i namolny. Ona – zastraszona, zlękniona, walcząca o prawo do własnego życia bez niego. 13 września 2002 r. on, czyli Piotr W., włamuje się do jej mieszkania w Pruszkowie. Chwyta ją za gardło, po czym po schodach wlecze na piętro. Rzuca na łóżko, obnaża ją i siebie i próbuje gwałcić. Przeszkadza mu dzwonek do drzwi. Ona, Beata K., idzie otworzyć, po czym znika na pół godziny. W tym czasie Piotr W. grzebie w jej rzeczach, wyciąga z szafki bieliznę, chowa ją w swoje majtki, zabiera wspólne zdjęcia, które chowa pod koszulę. I czeka. Policjanci zastają go na miejscu. Skuwają kajdankami. Na wniosek prokuratury trafia do aresztu tymczasowego, w którym przebywa 5 miesięcy. Po areszcie ląduje w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach na sześciotygodniowej obserwacji. W pierwszej instancji zostaje skazany na 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat. Gwałt Na rzekomy gwałt nie ma żadnych dowodów. Nie ma poszarpanej odzieży, sińców czy uszkodzeń naskórka, nie ma śladów w pochwie, wydzieliny, nie ma nawet w mieszkaniu bałaganu świadczącego o tym, że ofiara się bro-niła. Jest ekskluzywna bielizna, którą Piotr W. wydał z własnej woli policjantom. Wziął ją – powiada – jako dowód romansu Beaty K. z proboszczem z pewnej łódzkiej parafii. Ten romans był jednym z powodów ich kłótni. Beata K. składa zeznania, które są w wielu miejscach niespójne, sprzeczne, a nawet kłamliwe. Sąd tego nie dostrzega. Oddala wnioski dowodowe Piotra W., który chce dowieść swojej niewinności. Piotr W., absolwent Zarządzania UW i Inżynierii Środowiska SGGW, z otwartym przewodem doktorskim na UW, pracownik poważnych firm zagranicznych, członek kilku rad nadzorczych, działacz Partii Ludowo-Demokratycznej, za którego poręczenie składa przewodniczący PLD poseł Roman Jagieliński, zdaje się nie mieć prawa do obrony. Obcy bliscy Piotr W. uważa, że został wrobiony. Nie zgwałcił ani nie usiłował gwałcić. Przyjechał do przyjaciółki, bo ta umówiła się z nim poprzedniego dnia i nie przyszła. Martwił się o jej zdrowie, bo miała depresję, brała psychotropy i nadużywała alkoholu. Nie wyważał żadnych drzwi, Beata go wpuściła. Znają się od 1993 r. Obydwoje po rozwodzie. Przez 9 lat stanowili parę. Związek ich był burzliwy i trudny. Rozstawali się i schodzili, kłócili i godzili. Beata K. zeznała, że nie utrzymywała z domniemanym gwałcicielem kontaktów od 1999 r., kiedy to Piotr W. wyrzucił ją z domu. Piotr przyznaje, że tak się stało po tym, jak ubliżała i potłukła komputer jego synowi. Przestali się widywać na 3 miesiące. Lecz gdy syn Piotra wrócił do Niemiec, gdzie mieszka na stałe, ich znajomość odżyła. Jest to istotne z dwóch powodów. Dla sądu ma znaczenie, w jakich stosunkach byli Piotr i Beata w momencie domniemanego gwałtu. Powinno też mieć znaczenie to, czy Beata w zeznaniach mówi prawdę, czy kłamie. Na dowód swoich racji Piotr W. chciał przedstawić billingi telefonów komórkowych, z których wynika niezbicie, że od października 2001 r. do lipca 2002 r. Beata K. dzwoniła do niego 505 razy, czas rozmów wynosił ponad 32 godziny, co daje średnio trzy rozmowy dziennie, każda po około 4 minuty. Dosyć dużo tych konwersacji jak na całkowicie zerwane kontakty. Sąd dowodu nie przyjął. Świadkowie, których chciał powołać Piotr W., jednoznacznie twierdzą, że Piotr i Beata byli parą, również po roku 1999. Wspólnie wyjeżdżali na wczasy, nocowali u siebie nawzajem, razem odwiedzali przyjaciół. Tego również sąd nie chciał wiedzieć. Tytan nietknięty Policjanci na miejscu nie stwierdzili żadnego uszkodzenia zamka ani śladów po wyłamaniu drzwi. Jeden z nich pamięta, iż poszkodowana mówiła, że sama otworzyła drzwi, a Piotr W. wepchnął się do środka. Według Beaty K. jej były konkubent owego feralnego dnia wyłamał drzwi do mieszkania, które były zamknięte na zamek typu Gerda Tytan ZX. Udało mu się to, gdyż – jak twierdzi domniemana ofiara gwałtu – zamek był przekręcony tylko na raz. Tymczasem instrukcja obsługi tego zamka mówi wyraźnie, że od środka da się go zamknąć wyłącznie na raz. Na dwa razy można go zamknąć tylko z zewnątrz i wówczas niemożliwe jest jego otwarcie od środka. Ta sprzeczność jednak nie zastanawia sądu, który odrzuca dowód obrony w postaci opinii producenta zamków Gerda. Rewizja na zamówienie W dzień po aresztowaniu Piotra W. policja wnioskowała do prokuratury w Pruszkowie o wydanie nakazu przeszukania domu oskarżonego. W piśmie funkcjonariusze zarzucają Piotrowi W. nie gwałt, nie wtargnięcie do domu ukochanej, lecz... kradzież przewodów elektrycznych, a to w związku ze spra-wą przeciwko obywatelowi Bułgarii Aynurowi Mustafie K. Prokuratura wniosek rozpatrzyła pozytywnie. Do rewizji nie doszło. Ponoć dlatego, że policjanci z Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie mieszka oskarżony, zażądali, by przeszukanie odbyło się w ich obecności. Piotr W. żadnego Mustafy z Bułgarii nie zna, przewody widział na słupach przy drodze, a cała akcja okazała się zwykłą pomyłką komputerową. Tak przynajmniej tłumaczą się pruszkowscy funkcjonariusze policji i prokuratura. Nieoficjalnie gliniarze z Tomaszowa mówią, że to nie pomyłka, tylko celowe działanie, które mogło mieć dla Piotra W. bardzo groźne skutki, gdyby w trakcie szukania „znaleziono” jakąś giwerę lub prochy. Psycho tropy Na wniosek sądu Piotra W. przebadał seksuolog. Nie byle kto – sam prof. Zbigniew Lew-Starowicz. Jako biegły sądowy stwierdził u badanego brak dewiacji seksualnych, poziom libido w granicach normy wiekowej, a nawet umiarkowane zaburzenia erekcji członka wynikające najprawdopodobniej z zażywania leków na nadciśnienie. Niestwierdzenie przez seksuologa zaburzeń u Piotra W. nie wzruszyło sądu, który kazał podejrzanego o gwałt obserwować w szpitalu psychiatrycznym. Przymusowe wakacje trwały aż sześć tygodni. Już pierwszego dnia lekarz oświadczył Piotrowi W.: – Ten, co pana tu skierował, sam powinien się leczyć. Opinia sądowo-psychiatryczna, którą wydali lekarze z Tworek, jest jednoznaczna: Stwierdzamy, że Piotr W. nie jest chory psychicznie ani upośledzony umysłowo. Nie znajdujemy również podstaw do rozpoznania u badanego strukturalnych zaburzeń osobowości. – Nigdy nie brałam środków psychotropowych, nie leczyłam się neurologicznie – zeznała przed sądem Beata K. Tymczasem Piotr W. dotarł do dokumentacji medycznej świadczącej o tym, że prawda jest inna, a lekarstwa, które zażywała, w połączeniu z alkoholem mogą powodować daleko odbiegające od zwykłych zachowania. Piotr W. twierdzi, że tego dnia, którego przyjaciółka oskarżyła go o gwałt, zachowywała się bardzo dziwnie, była rozdygotana, a z jej ust czuć było alkohol. Widział też opróżnioną butelkę po Johnniem Walkerze leżącą przy łóżku, której w trakcie oględzin jakoś nie zauważono. Piotra W. zbadano na alkomacie – wynik 0,00 promila. Badań Beaty – z tego, co wiemy – nie przeprowadzono. Podwójna demolka Po pięciu miesiącach Piotr W. wyszedł z aresztu. 25 sierpnia 2003 r. z gronem przyjaciół jadł obiad w knajpie Pod Żubrem w Spale. Usiedli pod parasolem na zewnątrz lokalu. Tuż za ogrodzeniem stał samochód Opel Omega należący do Piotra W. W pewnym momencie przed lokal podjechali rodzice Beaty K. Obrzucili Piotra W. stekiem wyzwisk, zagrozili mu, że się z nim policzą, a następnie – zirytowani brakiem reakcji – zdemolowali jego auto. Kopali w karoserię, drapali lakier, obrywali zderzaki, tłukli światła. Łączne straty wyniosły prawie 4 tys. zł. Widząc, co się dzieje, W. powiadomił policję i spokojnie czekał. Awanturze przyglądało się wielu świadków, którzy zostali przesłuchani i potwierdzili taki przebieg zdarzeń. Mimo tak ewidentnej sprawy Prokuratura Rejonowa w Tomaszowie Mazowieckim umorzyła postępowanie przeciwko Henrykowi i Jadwidze K. – rodzicom Beaty K. Uzasadnienie: Niewątpliwym jest, iż Państwo K. popełnili czyny przestępcze jednak oceniając stopień społecznej szkodliwości przez pryzmat wydarzeń, które dotknęły ich rodzinę ze strony Piotra W. uznać należy znikomy stopień ich społecznej szkodliwości. W październiku 2003 r. po jednej z rozpraw sądowych Beata K. wraz z matką Jadwigą K. zaatakowały Piotra W. i jego adwokata. Uderzały czymś twardym owiniętym w gazetę. Mecenas uchylił się i uciekł do sali sądowej. Piotr W. nie bronił się, bo bał się kolejnego oskarżenia. Na oczach świadków dostał kilka razy porządnie w łeb tak, że się przewrócił na ziemię. Leżał w szpitalu dwa dni. Specjalista neurolog – biegły sądowy – stwierdził subiektywne dolegliwości po wstrząśnieniu mózgu powodujące naruszenie czynności narządów na okres przekraczający 7 dni. Wydawało się, że Piotr W. będzie mógł swoją byłą konkubinę i niedoszłą teściową oskarżyć przed sądem o napaść. Tymczasem na wniosek sądu wypowiedział się inny biegły lekarz, który na podstawie dokumentacji medycznej, bez oglądania pacjenta, uznał, że obrażenia spowodowały u Piotra W. rozstrój zdrowia poniżej 7 dni. Czyli sprawa z oskarżenia publicznego odpada. Kobiecą rączką W pierwszej instancji zapadł wyrok. Piotr W. został skazany za wtargnięcie do mieszkania Beaty K., groźby karalne i doprowadzenie do innej czynności seksualnej. To ostatnie zastąpiło gwałt, którego w żaden sposób udowodnić się nie dało. Inna czynność polegała, zdaniem sądu, na tym, że Piotr W. rozebrał się do slipek, a następnie położył dłoń Beaty K. na tych slipkach, w miejscu, gdzie pod spodem były genitalia. Tego, jak i wtargnięcia oraz gróźb nikt poza Beatą K. nie widział, czyli sąd uwierzył jej, mając jego wyjaśnienia za nic. Wyrok jest nieprawomocny. Próbowałem porozmawiać z Beatą i jej rodzicami, by poznać ich wersję wydarzeń. Nie chcieli rozmawiać. Piotr W. mówi chętnie. Ma własną teorię, dlaczego spotkało go naraz tyle nieszczęść. Uważa, że ma do czynienia z czymś, co nazywa damską zmową. Faktycznie, w jego sprawie występuje zadziwiająco dużo kobiet: Jolanta i Edyta – policjantki z Pruszkowa prowadzące dochodzenie, Dorota – prokuratorka, która wnioskowała o tymczasowe aresztowanie i rewizję w domu Piotra W., Marta – asesor sądowy, wydała nakaz aresztowania na 3 miesiące, Ewa – sędzia prowadząca sprawę, Dorota 2 – prokuratorka oskarżająca w procesie, Joann a – prokuratorka oskarżająca w procesie, Katarz yna – prokuratorka oskarżająca w procesie, Jolant a 2 – prokuratorka oskarżająca w procesie, która umorzyła dochodzenie o pobicie Piotra W., Edyta 2 – prokuratorka; sporządziła i podpisała akt oskarżenia, Katarz yna 2 – prokuratorka z Tomaszowa Maz., Małgorzata – pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej, była prokuratorka w Pruszkowie, obecnie adwokatka, Beata – oskarżycielka, ofiara gwałtu, który stał się „innym czynem”, bliska znajoma swojej pełnomocniczki Małgorzaty K., która jest znajomą kilku wymienionych. W wyniku działań tych wszystkich dam Piotr W. stracił pracę w niemieckiej firmie, nie zrobił też interesu życia, który właśnie kończył z włoskimi przedsiębiorcami, przesiedział ponad pięć miesięcy w pudle i sześć tygodni w zakładzie psychiatrycznym. Za to ostatnie badanie ma słono zapłacić. Źle wygląda jego kariera polityczna – wyrokowcy raczej nie są ozdobą list wyborczych. Piotr W. nie może wnieść apelacji, gdyż od 17 tygodni czeka na uzasadnienie wyroku, które według prawa miało nadejść w ciągu 7 dni. Wierzy chłop, że jego sprawę w sądzie wyższej instancji rozpatrzy wreszcie sąd z jajami. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak nie zabiłem Millera Na ziemi, wodzie i w powietrzu. Ścigaliśmy premiera w jego dniu ostatnim. Pierwszego maja, w dzień wuniowstąpienia od rana słoneczko nad Bogatynią świeciło jaśniej. Ptaszki śpiewały głośniej i weselej, a boćki zataczały kręgi nad miastem. Nawet trawa była bardziej zielona niż zwykle. To wszystko dlatego, że ziemię bogatyńską w południowo-zachodnim narożniku Pomrocznej nawiedzić miał Leszek Miller w ostatnim dniu premierowania. Na styku trzech granic pan premier wprowadzić miał nasz kraj do rodziny państw zjednoczonej Europy. * * * Tygodnik „NIE” od początku bacznie obserwował poczynania premiera Millera i jego rządu, nie mogło więc zabraknąć nas także w ten ostatni dzień. Wystąpiliśmy o akredytację do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Odesłano nas do Biura Prasowego Rządu, a stamtąd – do Urzędu Miasta i Gminy Bogatynia oraz landu Saksonia. Minął tydzień, a odpowiedzi nie było mimo licznych telefonów i e-maili. Na dzień przed uroczystym spotkaniem premiera Millera, jego czeskiego odpowiednika Vladimira Spidli oraz kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, w miejscu gdzie stykają się trzy granice, dowiedzieliśmy się, że na akredytację jest już za późno, ponieważ lista dziennikarzy została wysłana do Kancelarii Premiera i Biura Ochrony Rządu. Zapadła szybka decyzja: bierz fotoreportera i jedźcie. * * * W miejscowym biurze prasowym nie mieliśmy problemów z uzyskaniem plakietek z napisem „prasa” i kartoników do włożenia za szybę samochodu, które umożliwiały wjazd na teren uroczystości. Nikt nie sprawdzał naszych legitymacji prasowych i innych dokumentów. Wątpliwości nie wzbudził też mój paramilitarny wygląd, odbiegający od dziennikarskich standardów. Skoro poszło tak łatwo, postanowiłem wybadać czujność służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo szefa rządu. W Bogatyni zaopatrzyłem się w trzy pudełka ryżu, czarną folię i taśmę wulkanizacyjną. Zgrabnie jak Adam Słodowy zrobiłem z tego atrapy ładunków wybuchowych, które – zgodnie z modą palestyńską – umocowałem na pasie pod kapotą. Całości dopełniła atrapa granatu i wojskowy nóż „zabójca”. Tak przygotowani przybyliśmy na stadion przy ulicy Białogórskiej, nad który punktualnie o godzinie 11 minut 20 nadleciały dwa rządowe śmigłowce. Miejscowego ludu nie wpuszczono na trybuny. Przy lądowaniu asystowała tylko garść samorządowych notabli. Zawiodła się spoglądająca zza płotu gawiedź, która liczyła, że premier spadnie z wysoka. * * * Ze śmigłowca wyszedł Miller, wicek Pol i prezydencki Szymczycha. Za nimi wysypała się ekipa pomniejszych notabli z reprezentacyjną blondyną o uśmiechu szerokim jak Nysa. Towarzycho przetykane było borowcami, którzy nie mieli nic przeciwko temu, żeby tutejsze elity zrobiły sobie z premierem pamiątkową fotkę, jak z misiem w Zakopanem. Byłem na wyciągnięcie ręki od szefa rządu, ale nie chciałem się przedwcześnie ujawniać. Wysadzenie się w powietrze z Polem nie było szczytem moich ambicji. Tak przy okazji: minister Pol wylądował w tym samym miejscu rządowym śmigłowcem 5 kwietnia tylko po to, żeby podpisać umowę o budowie międzynarodowej drogi łączącej Niemcy z Czechami przez tzw. worek turoszowski, którą do niedawna blokował polski rząd („NIE” nr 17/2004). Nikomu nie przyszło do głowy, żeby dla oszczędności połączyć obie imprezy. Miejsce na lądowanie wybrano szczególne: tuż obok znajduje się duża stacja benzynowa, a zbiorniki z benzyną od stadionu dzieli mała przestrzeń. Idealne miejsce do terrorystycznego zamachu. Jest co prawda w Bogatyni inny, większy stadion, ale udając się stamtąd do granicy Miller musiałby przejechać przez osiedle imienia 25-lecia PRL. Ktoś widocznie uznał, że nietaktem byłoby przypominanie temu europejskiemu socjaldemokracie, skąd jego korzenie. A przecież w 1970 r. inny mąż stanu, Edward Gierek, też serdecznie witał się nad Nysą z kanclerzem Willim Brandtem. * * * Premier wsiadł do opancerzonej terenowej limuzyny, która ruszyła z piskiem opon. Bez trudności wbiliśmy się w kolumnę rządowych pojazdów. Nikogo jakoś nie dziwiło, skąd w kolumnie wzięły się nieoznakowane Volkswagen Polo i Opel Vectra. Za nami jechały jeszcze dwa samochody z kogutami, karetka i policyjny radiowóz. Przez całą drogę do przejścia granicznego Porajów–Zittau pędziliśmy tuż za samochodami z obstawą BOR. Kolumna przemknęła obok ozdobionego unijnymi flagami kościoła z napisem „Zło dobrem zwyciężaj”, który powinien stać się hasłem wyborczym SLD. Przy drodze stała tutejsza specjalność eksportowa nr 1, czyli ogrodowe krasnoludki. Pędząc ze średnią szybkością 120 km na godzinę dojechaliśmy do granicy. Tu chwilkę trwał postój, ale i wówczas nie wzbudziliśmy zainteresowania funkcjonariuszy policji i Straży Granicznej, którzy tłumnie obstawili przejście. Widocznie uznano, że skoro jedziemy, to możemy. Zittau przywitało nas takimi samymi ruderami, jak po polskiej stronie. Miejsce idealne na międzyrządowe spotkanie; landem Saksonią rządzi ichnia socjaldemokracja, czyli SPD, która doprowadziła do recesji i bezrobocia przekraczającego 30 proc. (dane z niemieckiej prasy). Obywatele spieprzają stąd do innych rejonów Niemiec. Mknąc z kolumną uprzywilejowanych pojazdów, których pilotowanie przejęły biało-zielone samochody z napisem „Polizei”, dojechaliśmy do położonego w malowniczym parku nad stawem pałacyku, gdzie braterskiego niedźwiedzia wymienili premier Miller z kanclerzem Schröderem. Obu mężów stanu miałem w zasięgu strzału, a nawet rzutu granatem. Jednakże i teraz postanowiłem powstrzymać się od działania. Za długą, polsko-niemiecką kolumną rządowych maszyn znowu mknęliśmy ulicami Zittau. Niemieccy koledzy po fachu naszych chłopców z BOR także byli uprzejmi dać ciała, bo nikt nas nie zatrzymał mimo naszych dolnośląskich numerów rejestracyjnych. * * * Gdy ekipa Millera śmignęła na polską stronę, gdzie czekał burmistrz Bogatyni, my tuż za dwiema czarnymi Beemwicami niemieckich „borowików” udaliśmy się w miejsce styku trzech granic, zwane po niemiecku Dreilanderecke. Tam zostawiliśmy samochody na poboczu drogi i wdrapaliśmy się na specjalne podwyższenie dokładnie naprzeciw pontonowego mostu, po którym trzej szefowie rządów mieli przejść ramię w ramię. Na podwyższeniu rozlokowaliśmy się pośród przedstawicieli bratnich niemieckich mediów. Obstawiający most rośli panowie w gajerach, z drucikami w uszach, nie zwrócili na nas uwagi. Wybrzuszenie pod moim flyersem wzięli zapewne za popularny u naszych zachodnich sąsiadów tzw. mięsień piwny. Po kwadransie kanclerz Schröder oraz premierzy Spidla i Miller weszli na specjalnie zbudowany, pontonowy most na Nysie. Dwieście metrów dalej stoi inny most żelbetowy, ale zamknięty kratą z kolcami. Pilnują go pogranicznicy i psy. Gdy mężowie stanu samotrzeć zeszli na niemiecki ląd, mostem rzuciła się z polskiej strony wataha złożona z ekipy z warszawki, miejscowych oficjeli, polskich dziennikarzy i funkcjonariuszy BOR. Wszyscy się przemieszali. Gdybym był terrorystą, wybrałbym ten moment, aby rzucić się z podwyższenia i rozerwać tuż obok Millera. Premier nie zdążyłby skonsumować kęsa chleba, który dzierżyła dziewoja w ludowym stroju. Zamiast tego stojąc w grupie niemieckich dziennikarzy, drących się „pane Myller, halo!”, pomachałem premierowi ręką. Może pan pamięta, panie Leszku, ten wysoki, łysy w ciemnych goglach i spodniach w ciapki to byłem ja. Następnie Miller wciągnął na maszt unijną flagę stojąc pod słupem z barwami Polski, Czech i Niemiec oraz drewnianym krzyżem. Krzyż postawiono na prośbę polskiej strony – jako symbol zjednoczonej Europy. Później przyszedł czas przemówień i zrobiło się nudno. Udaliśmy się więc na czeską stronę, gdzie można było skosztować świniaka z rożna i wypić piwo Gambrinus. * * * Pod koniec marca premier Miller apelował do społeczeństwa o obywatelską czujność w związku z zagrożeniem terrorystycznym. Miesiąc później okazało się, że służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo szefa rządu olały sprawę. Gdyby przestrzegano procedur, zostalibyśmy shaltowani, wyciągnięci z samochodów, rzuceni na glebę, skuci i zatrzymani do wyjaśnienia. Przy próbie ucieczki moglibyśmy dostać kulkę. Gdyby islamscy terroryści rzeczywiście byli tak zorientowani w europejskich realiach, jak się o tym trąbi, przypuszczalnie mogliby wykorzystać sytuację i rozerwać na kawałki szefów rządów trzech państw w symboliczny dzień wejścia do UE. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców (CEPiK) w Polsce w zasadzie już istniała. "NIE" zdobyło dowody, że działała nieźle, ale zaniedbania kolejnych ekip sprawiły, że wywalamy 200 mln na nowy system. O CEPiK-u pisaliśmy w lutym i w październiku 2003 r. Odkryliśmy, że system ewidencjonowania pojazdów i kierowców chciała nam przekazać Szwecja, a koszt wdrożenia wyniósłby 50 mln koron – kilka milionów dolarów – czyli za grosze. Rząd z okazji nie skorzystał. W zamian za to system będzie nam ustawiała firma z RPA w połączeniu z Softbankiem należącym do Prokomu. Tego samego, który nieudolnie informatyzował ZUS czy wybory samorządowe. Wykazywaliśmy wały, które miały miejsce przy wyborze zwycięskiej firmy. Rząd Leszka Millera na te rewelacje wypiął się. 27 października minister Krzysztof Janik podpisał umowę na zakup nowego systemu ewidencji kierowców i pojazdów. W ten sposób lekką rączką na CEPiK wydamy niepotrzebnie około 150 mln. Mało tego, w Polsce były już udane próby ewidencjonowania pojazdów. Od 15 do 17 października 1994 r. w Łańsku odbyło się Forum Stowarzyszenia Rozwoju Systemów Otwartych przygotowane przez Jolantę Salę z Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku. Podczas tej imprezy przeprowadzono prezentację pilotażowego systemu ewidencji pojazdów. W prezentacji brał udział ówczesny premier Waldemar Pawlak. Podłączył laptopa do sieci, wskazał łapą na losowo wybrany pojazd, po czym wklepał w komputer numery z tablicy rejestracyjnej. Na monitorze pokazały się dane dotyczące: właściciela wraz z adresem, numeru silnika, podwozia, punktu rejestracji, marki i typu pojazdu, a nawet koloru. Czyli wszystko! System ten działał w obie strony. To znaczy, że jeżeli można było odbierać dane, to można je było wysyłać. Wszystko bez zastrzeżeń. Ponadto wystarczyło wklepać tylko kilka cyfr z, dajmy na to, numeru nadwozia, by wszystkie pojazdy pasujące do opisu wyświetliły się na ekranie. Ewidencja opierała się (biorąc pod uwagę dzisiejsze kryteria) na przestarzałych systemach operacyjnych. Jednak małym nakładem środków można ją było systematycznie unowocześniać. CEPiK, który zakupił rząd, jest systemem trochę bardziej rozbudowanym. Na oficjalnych stronach MSWiA czytamy, że CEPiK będzie prowadził wszystkie dane dotyczące pojazdu, jak: kradzież, naprawy, zakład ubezpieczeń, który pojazd ubezpiecza, daty zawarcia i zerwania umów. Dla laika może się to wydawać bardziej skomplikowane niż system opisany powyżej. Nie do końca jest to prawdą. Dane wpisywane do komputera to tylko liczby. Jeżeli jest ich więcej, to potrzeba tylko większych twardych dysków, ewentualnie mocniejszych serwerów. I tyle. Powszechna ewidencja ludności w połączeniu z CEPiK-iem stworzy dodatkowy bałagan. Znacznie lepiej byłoby dołączyć ewidencjonowanie kierowców pod system PESEL, gdyż ten przechowuje informacje o nas wszystkich. W bazach danych znajduje się imię i nazwisko, data urodzenia, adres zamieszkania i kilka innych pierdół dotyczących każdego Polaka. To są dokładnie te same dane, które są w prawie jazdy. Jedyną różnicą jest wprowadzenie kategorii i numeru serii w tym ostatnim. Poprzez taką rozbieżność w obu systemach wielu kierowców uniknie kar. Kiedy kierowca zmienia miejsce zamieszkania, zmiana ta jest notowana w systemie PESEL, ale – jeżeli kierowca tego nie zgłosi – nie ma jej w prawie jazdy. Mandat wystawiony w oparciu o to prawo jazdy trafi na stary adres kierowcy. Ile państwo na tym traci? Nie sposób wyliczyć. Na Węgrzech problem ewidencji mieszkańców i kierowców został rozwiązany w sposób najprostszy z możliwych. Węgier idzie do urzędu i zakreśla kółeczkiem, jaki dokument jest mu potrzebny: prawo jazdy, dowód osobisty czy paszport. Wszystko na jednym formularzu. Po dwóch tygodniach dokument odbiera za pośrednictwem poczty. Można i tak? Można. Cały system szeroko rozumianej ewidencji jest oparty na podobnym naszemu PESEL-owi. Informacje zgromadzone przez "NIE" jednoznacznie wskazują, że wydanie 200 baniek na CEPiK to marnotrawstwo. Ośmielamy się nawet twierdzić, że CEPiK można było utworzyć bez wpuszczania firm zewnętrznych. Oczywiście dalej jest to możliwe. Wystarczyłoby tylko trochę pomyśleć i za psi grosz zrealizować taką inwestycję samemu nie dając przy tej okazji znów zarobić Prokomowi. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kundelek się nie modli Siedząc na kibelku jeden facet odsłuchuje grzechy spowiadających się, a arcybiskupowi to wcale nie przeszkadza. Imię i nazwisko: Marian Węglarz Zawód: malarz pokojowy Miejsce zamieszkania: kościół pod wezwaniem Matki Zbawiciela przy ul. księdza Ludwiczaka 20 w Gnieźnie Pasja: ściganie złodziei i grabieżców w sutannach Funkcje społeczne: wiceprezes Oddziału Terenowego Ruchu Ochrony Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją Przed wojną Dalki to była wieś pod Gnieznem. W 1921 r. świeckie jak diabeł Towarzystwo Czytelni Ludowych (TCL) zorganizowało tam pierwszy w Polsce Uniwersytet Ludowy. Podczas wojny kształcili się tu młodzi i zdolni hitlerowcy. Po wojnie – młodzi i zdolni ze Związku Młodzieży Polskiej. W 1962 r. właścicielem zabytkowego pałacyku o kubaturze prawie 7,5 tys. m sześc. i parku o powierzchni ponad 3 ha został skarb państwa. Trzy lata później obiekt przekazano Zespołowi Szkół Medycznych. W pałacu urządzono internat. W latach 70. robotę w internacie dostał Marian Węglarz. Pracował jako portier i palacz. Zamieszkał w służbowym mieszkanku. W połowie lat 90. internat przeniesiono do nowego budynku. W starym pozostawiono tylko dozorcę Węglarza. Wkrótce w pilnowanym przez niego obiekcie pojawili się czarni. Oświadczyli, że są prawowitymi właścicielami, gdyż założyli sobie nowe TCL, które jest spadkobiercą przedwojennego. Nawet zaproponowali mu pracę: będziesz pan palił w piecu? To Marian palił. Ale gdy przyszło do wypłaty, okazało się, że tyrał za Bóg zapłać brutto. Rzucił palenie. Wojna z klerem Wkrótce wyszło szydło z wora. Okazało się, że księża z TCL nie mają żadnych wiarygodnych dokumentów potwierdzających prawa do nieruchomości. Wpisu do księgi wieczystej dokonali przy pomocy Marka T., pełnomocnika Jego Purpurencji Glempa. Podstawą było zaświadczenie z 1992 r. o zarejestrowaniu TCL. Nawiasem mówiąc pan Marek T. został dekadę temu skazany prawomocnym wyrokiem sądu za fałszowanie dokumentów i wyłudzanie kredytów. Do dziś nie poszedł siedzieć, gdyż rozchorował się nieborak (szczegółowo o przywłaszczeniu przez księży pałacu i działalności Marka T. pisaliśmy już w "NIE" nr 41/1997). W 1996 r. pan Marian powiedział dość i rozpoczął wojnę – jak to bezkompromisowo określa – z gangsterami Kościoła rzymskokatolickiego. Założył z kolegami Oddział Terenowy Ruchu Ochrony Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją. Z siedzibą przy ul. Ludwiczaka 20 – w bezprawnie przejętym przez klechy pałacyku. Czarni nie pozostali dłużni: erygowali na Dalkach – teraz już dzielnicy Gniezna – parafię p.w. Matki Zbawiciela. Z pałacyku zrobili kościół. Ołtarz na środku Sytuacja na froncie jest następująca: przy ul. Ludwiczaka 20 mieści się wyświęcony przez abepe Muszyńskiego kościół Matki Zbawiciela (parter). Ma tam także siedzibę TCL – opanowane przez kapłanów rzymskokatolickich i wskrzeszone w celu zagrabienia majątku po dawnym, świeckim towarzystwie (I piętro). Po drugiej stronie barykady jest ruch walki z korupcją – z siedzibą w tym samym budynku (parter), a także pan Marian prywatnie, który zamieszkuje w kościele z żoną, córką i szczekliwym psem Barrym. Na środku jest ołtarz. Cisza, a potem burza W porównaniu do warunków, w których bytuje nieustraszony tropiciel księżych przewałów, opalanie się pod czynnym wulkanem to pestka. Pan Marian, jak pomyśli o księżach, to zaraz się w nim gotuje. – Złodzieje, gangsterzy, bandyci! – groźnie sapie i z narastającym zapałem zbiera dowody. Półki w jego mieszkaniu uginają się od akt, pism przewodnich, opinii, postanowień i orzeczeń. Gromadzi je skrzętnie, bo nie lubi być gołosłowny. Ksiądz Alojzy Święciochowski, proboszcz parafii Matki Zbawiciela i prezes zarządu głównego TCL w jednej osobie, jeśli akurat nie odprawia mszy, zasadniczo byczy się na piętrze. Wejście do będących w stanie wojny instytucji jest wspólne. No to panowie nadziewają się na siebie – co zrozumiałe – bez specjalnego entuzjazmu. Nie pada ani świeckie "dzień dobry", ani klesze "niech będzie pochwalony". Klękaj albo w łeb! Pewnej niedzieli pan Marian wybrał się z rodziną na spacer. W kościele trwała właśnie msza. Węglarze nie uklękli przed ołtarzem. Byli już kawałek od świątyni, gdy dopadł ich kościelny. Walnął żonę pana Mariana za profanację świętego miejsca tak, że miała wstrząśnienie mózgu. Prokuratura Rejonowa w Gnieźnie umorzyła postępowanie. Jak Marian Węglarz wyprowadza psa – nie ma siły: musi przejść przez kościół. To nieuniknione, gdyż mieszka w budynku, który czarni na kościół przechrzcili. Przy takich okazjach zdarza się, że Barry szczeknie na wiernych. No jak mu zabronić? Przecież to zwierz. Kiedyś nerwy puściły księdzu Alojzemu. W korytarzu dorwał Węglarza, zaczął szarpać, a na koniec złożył obietnicę: ja cię zabiję, a potem pochowam! Następnie księżulo udał się do prokuratury i opowiedział, że został napadnięty. Jako dowód przedstawił stłuczone okulary. Kilkakrotnie powiadamiał też organa ścigania, że rodzina Węglarzy dopuszcza się profanacji, gdyż nie oddaje czci ołtarzowi. – Jak wychodzimy z mieszkania, nie klękamy, gdyż konstytucja zapewnia nam taką możliwość – ocenia Marian Węglarz. Czarni postanowili pozbyć się niewygodnego lokatora. Mimo że nie mieli żadnych podstaw prawnych, bo właścicielem budynku, w którym mieści się mieszkanie pana Mariana, jest skarb państwa, zażądali pieniędzy za czynsz. Węglarz nie zapłacił nawet złotówki, bo z jakiej racji miał bulić? Katabasy chciały go eksmitować. Próbowały kilka razy. Sąd nie dał się nabrać. Spowiedź w toalecie W samym sercu świątyni pod wezwaniem Matki Zbawiciela mieści się toaleta Mariana Węglarza. Prysznic, umywalka i kibel. Szalet od świętego miejsca oddziela drewniana ścianka o grubości 1 cm. Jest ona wspólnym elementem ustępu oraz konfesjonału. Ktoś, kto – za przeproszeniem – wali kupę albo oddaje mocz, bez wysiłku słyszy konfidencjonalny szept penitentów. – A oni słyszą, jak podcieramy sobie tyłki – zauważa pan Marian. Z kodeksu kanonicznego: Miejsca święte zostają zbezczeszczone przez dokonanie w nich czynności ciężko niesprawiedliwych, połączonych ze zgorszeniem wiernych, co – zdaniem ordynariusza miejsca – jest tak poważne i przeciwne świętości miejsca, iż nie godzi się w nich sprawować kultu, dopóki zniewaga nie zostanie naprawiona przez obrzęd pokutny, zgodnie z przepisami ksiąg liturgicznych. Sąsiedztwo szaletu z konfesjonałem, choć w ogólnym sensie uzasadnione, gdyż w obu tych instytucjach mamy do czynienia z wydalaniem nieczystości, naraża na szwank tajemnicę spowiedzi. Dlaczego więc arcybiskup Muszyński dopuszcza do takiej szopki? Dlatego, że hierarchii kościelnej wygodniej jest przymknąć oko i udawać, że wszystko jest OK, bo za wszelką cenę chce utrzymać przyczółek w bezprawnie zagarniętym budynku. Flaga na łańcuchu Przy Ludwiczaka 20 powiewa flaga biało-czerwona ze znakiem paragrafu. To godło Ruchu Ochrony Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją. Sztandar przymocowany jest do ściany łańcuchami. – Kradli co rusz – objaśnia Tadeusz Panowicz, historyk, plastyk, bibliofil i prezes gnieźnieńskiego oddziału Ruchu. – A za wybicie szyby ksiądz płaci gówniarzom 20 złotych – uzupełnia Marian Węglarz. Pomimo szykan Ruch konsekwentnie domaga się od stosownych instytucji ścigania i karania aferzystów w sutannach. Przede wszystkim domaga się rozliczenia tych, którzy podstępem przejęli majątek po przedwojennym TCL. – Prokuratura bez większych efektów zajmuje się tą sprawą od 1996 r. Z wszystkich dokumentów wynika, że właścicielem jest skarb państwa, a co zrobiło starostwo gnieźnieńskie, żeby odzyskać nieruchomość?! – zapala się pan Marian. – Grabieżcom w sutannach w Gnieźnie wszystko uchodzi na sucho, bo nikt nie chce narazić się arcybiskupowi i jego świcie. Grabież majątku TCL to miał być precedens: wypróbo-wany na naszym terenie sposób chcieli stosować w innych miastach. W niektórych się udało, w innych na razie nie. Na Dalkach członkowie Ruchu rozwieszają ulotki. Także na drzwiach kościoła. Informują o efektach walki z korupcją i niesprawiedliwością w czarnym wydaniu. Niedawno wykryli, że TCL z ks. Święciochowskim na czele na skutek nowego wpisu do księgi wieczystej stał się właścicielem ponad 20 ha gruntu. A na gruncie położonych jest kilkadziesiąt budynków mieszkalnych. Podzielili się zdobytą wiedzą z mieszkańcami. Wzburzenie zapanowało powszechne, a frekwencja na mszach w kościele Matki Zbawiciela spadła. Albo że ksiądz Święciochowski przy pomocy najemnych drwali z zabytkowego parku wyciął drzewa. (Węglarz i Panowicz twierdzą, że pod topór poszło 160 sztuk). Kto by o tym wiedział, gdyby nie czujność kierownictwa Ruchu? Przygotowali dokumentację (także fotograficzną) i poszli z nią na policję. Księdzu nawet włos z głowy nie spadł. Ale o sprawie zrobiło się głośno. Ludziom, gdy dowiedzieli się, że z bezprawiem w III RP walczą Marian – malarz pokojowy, i Tadeusz – plastyk, od razu zrobiło się lżej na duszy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Modlitwa o duży interes W Mikołajkach obradowało stowarzyszenie biznesmenów. Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Na konwencję zaproszeni zostali prezydent RP Aleksander Kwaśniewski z małżonką, premier rządu RP Leszek Miller z małżonką, przedstawiciele Sejmu i Senatu, samorządowcy na czele z marszałkiem województwa warmińsko-mazurskiego i wojewodą. Któż to zapragnął mieć na swoim zjeździe najważniejsze władze Pomrocznej? Zaproszenia wystosowało Stowarzyszenie Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Konwencja odbyła się w słoneczny majowy weekend w hotelu Gołębiewski w Mikołajkach. Jak łatwo się domyślić, na spotkanie nie przybyli przedstawiciele żadnej władzy. Biznesmenów Pełnej Ewangelii miało być około ośmiuset. Mieli reprezentować Brazylię, USA, Kanadę, Anglię, Szkocję, Walię, Litwę, Łotwę, Białoruś, Rosję i Polskę. Było około stu. Nie przypominali biznesmenów, lecz raczej ludzi, którzy mają nadzieję nimi zostać. W trakcie kilku tak zwanych wykładów Pełni Biznesmeni zostali poddani mało subtelnej socjotechnice, przypominającej spotkania handlowców z Amwaya. Kulminacją był wykład profesora Roya Peacocka, który pracuje na Uniwersytecie w Pizie. Uczestnicy zostali uświadomieni, że przedsiębiorstwo Peacocka jest znane na całym świecie, nazywa się Thermodyne i znajduje się w czołówce technologicznej. Występ profesora poprzedził koncert kapeli Misja Musica, grającej rytmiczny gospel, wspieranej gardłami Pełnych Biznesmenów, którzy kolejno wkraczali na scenę, wyśpiewując swoją miłość do Jezusa. W dokumentach opublikowanych przez SBPE znalazły się Świadectwa pokazujące, jak zwykli biznesmeni stali się Biznesmenami Pełnej Ewangelii. Świadectwo członka polskich władz stowarzyszenia wiceburmistrza Giżycka Wojciecha Trybka (reprezentuje we władzach miejskich Porozumienie Wyborcze Przyjazne Miasto) zaczyna się od tego, że Trybek w wieku 17 lat miał długie włosy i bywał na koncertach rockowych. Był to symptom świadczący o tym, w jak złym kierunku kroczył przyszły wiceburmistrz Giżycka. Na właściwą drogę wszedł dopiero wówczas, gdy ciężko zachorowała, a następnie umarła jego żona. Od tamtej pory Trybek czyta Biblię i głosi Ewangelię. Ożenił się z siostrą nieboszczki i czasem robi za medium: Gdy zamknąłem oczy i otworzyłem usta, odczułem coś niezwykłego, słyszałem słowa, które wychodzą z moich ust, lecz nie były one wcześniej przygotowane przeze mnie. Ciekawe, czy na sesjach rady miasta Trybek mówi swoimi słowami, czy też przemawia przez niego ktoś inny? Opowieść losów Jamesa Darisa to inne Świadectwo przytaczane przez SBPE. James był właścicielem piekarni i miał kłopoty ze swoją nastoletnią córką. Wszystko się dobrze skończyło, gdy James pozwolił Bogu przejąć kontrolę nad swoim małżeństwem i dziećmi. Od tamtej pory James został ewangelizatorem, sprzedał piekarnię, a jego córka ponownie wyszła za mąż, tym razem za wspaniałego chrześcijanina. Kolejne Świadectwo przekazuje Cezary Startek, który miał zostać mnichem, ale dał dyla z klasztoru. W jego życiu brakowało autentycznej radości. Znalazł ją, gdy pewnego ranka prał ręcznie śmierdzące pieluchy swego syna. Wówczas Startka wypełnił Duch Święty. Świadectwa za cholerę nie pomogły mi pojąć znaczenia nazwy stowarzyszenia. Aby rozwiązać tę zagadkę, skontaktowałem się z jednym z organizatorów konwencji. Z mętnych wyjaśnień, dlaczego biznesmeni są Pełnej Ewangelii, pojąłem jedynie tyle, że Pełna Ewangelia jest lepsza. Rozumiem, że pełna flaszka jest lepsza od niepełnej, ale jak to się ma do Ewangelii, nadal nie kumam. Na stronie internetowej SBPE (http://sbpe.w.interia. pl) wyłożone to jest tak: W Ewangelii Marka w 16 rozdz. czytamy, że zwiastowaniu Ewangelii (Dobrej Nowiny) towarzyszyły znaki w postaci: uzdrowień, wyganiania demonów czy mówienie innymi językami – to są właśnie "Objawy" Pełnej Ewangelii. O samym Stowarzyszeniu przeczytałem taką oto informację: SBPE jest organizacją ponad dominacyjną, ponad wyznaniową; nie jest ani kościołem, ani żadną organizacją kościelną, a więc nie jest i nie może być sektą. Jedną z kluczowych zasad SBPE jest... dyskryminacja płciowa. Członkiem stowarzyszenia może zostać wyłącznie mężczyzna. Na konwencji nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytanie: jak można połączyć drapieżny i bezlitosny w swej naturze biznes z Ewangelią i zasadami chrześcijaństwa? Nie padła taka odpowiedź wprost, ale jak się dobrze nad tym zastanowić... Aby uczestniczyć w obradach tej "niesekty", wystarczyło wpłacić 360 zł. Jak napisano w folderze – dwie doby hotelowe dla jednej osoby. Poniżej jednak wyjaśniono, że cena pobytu obejmuje jeden nocleg. Zatem 360 zł zapłacili przyszli Pełni Biznesmeni za jedną dobę hotelową. Nie jest żadną tajemnicą, że przy większej liczbie osób można uzyskać od kierownictwa każdego hotelu zniżkę. Podając się za organizatora innej stuosobowej konferencji, bez specjalnych targów, dostałem w "Gołębiewskim" cenę 220 zł od ryja. Można domniemywać, że na imprezę obliczoną na osiemset osób cena była jeszcze atrakcyjniejsza. Rozumiecie już o co chodzi? Nie? Widocznie nie nadajecie się na Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olewica Ile w Sojuszu Lewicy Demokratycznej pozostało lewicowości? Sądząc po obradach Drugiego Kongresu – niezbyt wiele. Najwięcej w nazwie. Sporo w elektoracie, ostatnio topniejącym. W dyskusji kongresowej tęsknotę za lewicowymi wartościami słyszało się w wielu wystąpieniach. Delegat z łódzkiego wołał: Wielu z nas w świecie bogactwa zaślepiło się. Lewica ma służyć nie tym, którzy nas zaproszą na jacht, ale tym, którzy siedzą za kierownicą TIR-a. Delegatka z pomorskiego: Wykazujemy przesadną wiarę, że wzrost PKB zagwarantuje powszechną szczęśliwość. Sam wzrost PKB nie pomoże biednym. Trzeba zmienić zasady podziału. Nawoływano do sprzeciwu wobec klerykalizacji życia politycznego. Krytykowano uległość SLD wobec norm politycznej poprawności narzucanych przez prawicę. * * * Im wyżej, tym mniej lewicowości. Dziesięć przykazań socjaldemokraty ogłoszonych przez Leszka Millera mógłby przyjąć za swoje każdy liberał. Popieranie demokracji, gospodarki rynkowej, przedsiębiorczości, inicjatyw obywatelskich, państwa prawa, zasad tolerancji, równości szans edukacyjnych i wspieranie słabych i wykluczonych oraz zwalczanie korupcji to postulaty dobre, ale nic w nich wyróżniającego lewicę nie ma. Znakiem rozpoznawczym socjaldemokracji, nawet najbardziej umiarkowanej, jest miejsce w relacji praca – kapitał. Rządy socjaldemokratyczne dbały o równowagę między potrzebą rozwoju gospodarki a sprawiedliwością, ale socjaldemokracje jako partie czuły się rzecznikami interesów świata pracy. SLD takiego poczucia brak. Pod głównym hasłem referatu Leszka Millera po trzykroć wzrost gospodarczy podpisałby się również Leszek Balcerowicz. Nadzieja, że sam wzrost gospodarczy załatwi problem bezrobocia, może okazać się złudna. Nie każda też gospodarka rynkowa w jednakiej mierze zasługuje na socjaldemokratyczne poparcie. Są różne gospodarki rynkowe – amerykańska, niemiecka i szwedzka. Stosunki między pracą i kapitałem układają się w nich różnie, inna też jest interwencyjna rola państw. Te rozróżnienia nie doszły w oficjalnych wystąpieniach i dokumentach kongresu do głosu. Kongres uchylił się od wszelkich drażliwych decyzji. Nie uchwalał, co rząd ma robić, tylko przyjmował informację Hausnera, co oblicza i nad czym się zastanawia. Podatek liniowy – żadnego stanowiska. Aborcja, zrównywanie praw kobiet i gejów i inne kwestie sporne z Kościołem – woda w ustach. Nie mącił też spokoju wodzom SLD ogromny wzrost nierówności dochodowych w Polsce w ciągu ostatnich dwunastu lat, o wiele większy niż w porównywalnych krajachposocjalistycznych, a także większy niż w wielu rozwiniętych krajach zachodnioeuropejskich. Tradycyjnie socjaldemokracje czuły się zobowiązane do przeciwdziałania zbytniemu wzrostowi dysproporcji zarówno ze względu na sprawiedliwość społeczną, jak i w trosce o łagodzenie napięć i o pokój społeczny. Owszem, w referacie programowym poświęcono sporo słów strefom biedy i wykluczenia, obszarom popegeerowskiej ruiny socjalnej. Obiecywano pomoc. W końcowym wystąpieniu Leszek Miller wezwał zaś, aby zamiast gadać o sprawiedliwości społecznej, uprawiać filantropię. Tradycja lewicy europejskiej odrzuca filantropię jako uwłaczającą godności ludzi uboższych i nieskuteczną. Pomoc socjalną traktuje jako obowiązek społeczeństwa finansowany z podatków płaconych według progresywnej skali. Miller uzasadniał pomysł podatku liniowego lub jednolitego nie tylko od dochodów przedsiębiorstw, lecz także od dochodów osobistych. Nie przytoczył jednak nowych argumentów. Nadal nie wiemy, na czym, oprócz zapewnień Jana Kulczyka i Henryki Bochniarz, opiera się przekonanie, że dodatkowe dochody najbogatszych płatników uzyskane wskutek rezygnacji z progresji podatkowej pójdą na inwestycje, a nie na konsumpcję prowokującą społeczne napięcia. Wygląda na to, że ze słownika polskich socjaldemokratów znikło pojęcie państwa opiekuńczego, choć trochę z tego państwa jeszcze się w Polsce ostało. Czy to zapowiedź likwidacji do reszty? Zachodnie socjaldemokracje, których dziełem i chlubą przez dziesięciolecia było państwo opiekuńcze, nawet zmuszone rygorami ekonomicznymi do ograniczania jego atrybutów, nie zwykły robić z tej konieczności cnoty. * * * Delegatów kongresowych oburzała nonszalancja, z którą kierownictwo SLD traktowało postulaty ograniczenia panoszenia się hierarchów kościelnych w życiu publicznym i liberalizacji restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. Nie są to żądania specyficznie socjal-demokratyczne, na zachodzie Europy popierają je liberałowie, czasem chadecy. Jednak dla socjaldemokratów odwracanie się od konsekwentnej laickości życia publicznego jest po prostu nieprzyzwoite. Można nie mieć wystarczającej siły do przeprowadzenia odpowiednich ustaw, ale to nie powód do wycofywania z programu tego postulatu. * * * SLD ma poparcie tej – jak wynika z badań opinii znaczącej – części elektoratu, która w dobrej pamięci zachowała Polskę Ludową. Ta część społeczeństwa narażona jest na moralne i prawne szykany ze strony powołanych przez rządy AWS i UW państwowych instytucji odwetowych, takich jak IPN. Kongres uchylił się od zajęcia w tej sprawie stanowiska. Najmodniejszym słowem na kongresie była: "zmiana". Nie wiadomo jednak, czy rzeczywistych zmian wystarczy na odwrócenie tendencji utraty poparcia społecznego. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Celnik na miękko " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Porwanie żony informatora "NIE" "Olejnik w ramionach ośmiornicy" Zanim wydrukowano to wydanie "NIE" z artykułem na str. 3 "Olejnik w ramionach ośmiornicy", porwana została żona jednego z naszych głównych informatorów. Jej mąż przekazał redakcji taśmy z nagraniami kompromitujące łódzką policję i prokuraturę. W czwartek 18 kwietnia 2002 r. jako autor szykowanego do druku artykułu odbyłem kilka rozmów o jego treści z wysokimi oficerami Komendy Głównej Policji i Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. W kilka godzin później dokonano porwania. Gdy zamykaliśmy ten numer, trwały poszukiwania kobiety. Nadzór objął minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak chlupie życie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Numer na kolejarza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złomasy O obcowaniu ludu prostego z kulturą wysoką. Czechu z kumplami remontuje zabytkowy bunkier. Na poznańskiej Cytadeli jest ich od cholery. Niedaleko 112 żeliwnych palantów idzie nie wiadomo dokąd. W gazetach piszą, że to pierwsza w Polsce plenerowa instalacja Magdaleny Abakanowicz, znanej w świecie rzeźbiarki. Dzieło sztuki. Czechu inaczej to widzi: – Snobizm normalny. Postawili te figury, bo Poznań chce być drugim Paryżem. Pytam się: ile za to można by bunkrów naprawić? Ilu głodnym dać michę? Pomysł zainstalowania rzeźb Abakanowicz na świeżym powietrzu zrodził się w głowach profesorów Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Rzeźbiarka miała wątpliwości, czy gród Przemysława jest odpowiednim miejscem dla jej dzieł gdyż ma on atmosferę wyciszenia, solidności, istniejącego porządku, którego nie można zakłócić własną mantrą, wyznaniem nie na miejscu. Dwa lata temu doszła jednak do wniosku, że nawet poznaniacy czasem zdolni są do mantrowania i ostro zabrała się do roboty. Bezgłowe i bezrękie postacie powstały w odlewni w Śremie. Mierzą po 220 centymetrów. Mają wielkie stopy. Stanęły w parku na Cytadeli. Artystka nazwała je "Nierozpoznani". Tłum z mitu Jak cała nowoczesna plastyka, tak i dzieło Abakanowicz nie może się obejść bez natrętnie dorabianej ideologii. Krytycy prześcigają się w wyjaśnianiu, co autorka miała na myśli, bo samodzielnie widz nie jest w stanie pojąć genialnego i głęboko ukrytego przesłania: Grupa, nazwana przez artystkę Nierozpoznani, to tłum (...) tajemniczych wędrowców podążających przed siebie, wyrażających emocje współczesności. Wydrążeni, pozbawieni ciała mówią o fenomenie życia, poruszają problemy godności, odwagi, przetrwania, opisują dramatyczną obecność człowieka we wszechwładnej przestrzeni politycznej i technicznej obecnego świata. Są tłumem z mitu, wyłaniają się z otaczającej ich natury, z kępy drzew, ziemi, obłoków. Każdy z nich kryje w środku odmienny ślad "kręgosłupa", zmierza w innym kierunku. Znawcy sztuki doskonale widzą, że za jakiś czas tajemniczy tłum stanie się bardziej agresywny, będzie wyrażał większe emocjonalne napięcie. Jednocześnie grupa pozostanie zbiorowiskiem anonimowych postaci. Będą czerwoni Stachu jeździ po Cytadeli rowerem. Żeby toksyny z organizmu wypieprzyć. A ma tych trucizn do diabła, bo nie lubi się oszczędzać. Jak się zziaja, to staje, żeby pikawa mu nie pierdolnęła. Czasem spojrzy na "Nierozpoznanych". – Kultura musi być. Ale źle to cholerstwo postawili. Latem lubiłem się tu poopalać. I trawę zniszczyli... Te figury mówią coś o życiu? Nigdy bym nie pomyślał. Mi przypominają tych wszystkich wielkich cwaniaków, co Polską rządzą. Chodzą tacy z rękami założonymi do tyłu i wszystko mają gdzieś. Baśka szlifuje kondycję swoją i psią. – Od godziny mnie ciągnie – pokazuje na umocowanego do smyczy wyżła. – Na razie nie mogę się do figur przyzwyczaić. Na wiosnę, jak wszystko zacznie kwitnąć, może będą ładniej wyglądać. Albo jak zardzewieją. Słyszałam, że wtedy "Nierozpoznani" będą czerwoni. Wtedy lepiej skomponują się z naszym otoczeniem. Dzieła na złom Od kiedy na Cytadeli pojawiły się żeliwne postacie, łakomym okiem patrzą na nie zbieracze złomu. – Ze złego tworzywa zrobili – ocenia emeryt Bodzio. – Żeliwo kruche jest. Wystarczy, że ktoś podbiegnie, walnie młotkiem i już kawał rzeźby odpadnie. A potem do wora i do punktu skupu metali kolorowych. I jest forsa. Jak bieda człowieka przyciśnie, to nie myśli o podziwianiu. Na rzeźby patrzy i myśli, jak by tu je zamienić na złom i sprzedać. Taka jest prawda o człowieku. Ale o tym, te figury nic nie mówią. – A o czym mówią? – Ja tam stary człowiek jestem i nie wiem. Ale ozdobne to one nie są. Wieczorem można się przestraszyć. Złomiarze na Cytadeli obecni są od wojny. To dla nich naturalne środowisko, bo Niemcy zawzięcie się tam bronili i w ziemi zostało od cholery żelastwa. Można też znaleźć sporo puszek po piwie zostawionych przez miłośników wypoczynku na łonie natury. Na żeliwnych "Nierozpoznanych" czyha wiele niebezpieczeństw. Oprócz przetworzenia na złom grozi im pomalowanie, bo stojąc na odludziu są wymarzonym obiektem ataku grafficiarzy. Pod okiem stróżów Miasto dba o Sztukę przez "S" duże jak cyc Pameli Anderson. Dlatego zaraz po zainstalowaniu rzeźb pojawili się przy nich strażnicy miejscy. Strzegli i zdecydowanie bronili dzieł Abakanowicz 24 godziny na dobę. W nocy marzły im tyłki, ale wytrwać musieli: rozkaz jest rozkaz. Gdy stróże miejscy sprawowali pieczę nad żeliwnymi monstrami, żywi poznaniacy nie byli tak gruntownie strzeżeni i dlatego większa ich liczba dostała po mordach, została okradziona oraz zgwałcona. To ich męczeński wkład w rozwój wysokiej kultury. Nierozpoznani samobójcy Dopiero po kilku tygodniach wycofano strażników i zastąpiono ich dozorcami z Fundacji Pomocy Wzajemnej "Barka". Mieciu w "Barce" mieszka już ładnych parę wiosen. Kiedyś miał dom. Żonę i dzieci. Oraz bezustanną ochotę na wódę. Pił i pił. Przysięgał: choćby skały srały, nigdy, kurwa, nie wytrzeźwieję. Słowa dotrzymywał. Trzeźwiał tylko czasem, jak przedobrzył. Wtedy wieźli go na detoks. Potem wlekli na szałówkę. I tak w kółko. W końcu żona się wkurzyła. Spakowała kuferek i wypierdoliła z chałupy. Wrócił. Przez pół roku ani grama. I znowu tango na maksa. W "Barce" wylądował z siedmioletnim kacem. Już kawał czasu nie bierze. Ucieszył się, jak go socjalni wybrali na stróża "Nierozpoznanych". Jest co robić. – Przyjeżdżają wycieczki na Cytadelę, to nauczycielki ciągną młodzież do rzeźb. I co mówią gówniarze? Śmieją się. Mojego zdania nie wyrażę. Bo ja nie jestem od wyrażania, tylko od pilnowania. Jakby tu przyszły lumpy, a nawet moi kumple nałogowcy i błagali: daj porąbać figury, nie mamy na żarcie, ani chwili bym się nie wahał. Za komórę i po policję. Taka moja rola. Waldas stróżuje razem z Mieciem. Pił, bo co miał robić? Ale nałogiem nigdy nie był – najwyżej zwykłym pijakiem. Też by po szkiełownię zadzwonił, gdyby zobaczył, jak żulia do dzieł się dobiera. Pewno, na temat rzeźb ma swoje zdanie, ale może je ujawnić jedynie off the record, bo sprawa jest polityczna. – Tak sobie myślę, że ludzie olewają te figury, bo mają na głowie poważniejsze rzeczy. Na przykład jak przeżyć. Zamiast tych figur woleliby dostać robotę albo jakiś zasiłek. Bo ciężko jest. Na Ratajach małżeństwo rencistów nie miało z czego żyć. Chwycili się za ręce i skoczyli z IX piętra. O tym trzeba pokazać sztukę. Samobójcy z osiedla Rataje byli prawdziwie nierozpoznani: nikt, nawet najbliższa rodzina oraz ksiądz proboszcz, nie zdawał sobie sprawy z ich dennej sytuacji finansowej. Romans z arcybiskupem To, że Magdalena Abakanowicz wielką i kontrowersyjną artystką jest, wiadomo nie od dziś. Gdy w lutym tego roku stało się głośno o molestacjach uprawianych przez biskupa Juliusza Paetza, Abakanowicz stanęła w obronie arcykapłana. Oskarżony został człowiek cieszący się powszechnym szacunkiem, o niepodważalnych zasługach dla poznańskiej nauki i kultury – napisali w liście otwartym zwolennicy Paetza. Pod epistołą podpisali się rektorzy poznańskich uczelni oraz Jan Kulczyk, zawodowy biznesmen, Stefan Stuligrosz, założyciel chórku dla chłopaczków przed mutacją, oraz Magdalena Abakanowicz, rzeźbiarka figur kontrowersyjnych. Dowodzi to szczerości artystycznej, z jaką robiła swoją instalację. Ludzie w ogóle i z osobna są przez Abakanowicz nierozpoznani. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biedni na dziady Nie ma dnia, aby w mediach jakiś przedstawiciel "dużego" biznesu nie tłumaczył, że trzeba zacisnąć pasa, bo grozi nam katastrofa finansów publicznych. To przykład wyjątkowej hucpy i nachalnego lobbingu, bo tylko cudze paski zaciskają. Jesienią 2001 r. na łamach "NIE" dowodziłam, że ludzie z sektora finansowego nigdy nie dopuszczą do uzdrowienia finansów publicznych, bo ciągną wielkie zyski z choroby. Pisałam, że deficyt ten będzie rósł z roku na rok i tak też jest. Aby zrozumieć, o co chodzi, wystarczy sięgnąć do uzasadnienia projektu ustawy budżetowej na rok 2004, gdzie na stronie 36 znajdziemy taką oto tabelkę. Wynika z niej jasno, że w latach 1996–2004 zanotowaliśmy znaczny spadek dochodów budżetu w relacji do PKB. Produkowaliśmy, wytwarzaliśmy i świadczyliśmy coraz więcej usług, a państwo miało z tego coraz mniej. Powód był prosty. Systematyczne obniżki stawek podatkowych. Zatem gdy ktoś dziś mówi o nadmiernym fiskalizmie – bezczelnie kłamie. Używając liberalnej retoryki – "państwa w gospodarce mamy coraz mniej". W ogóle mamy coraz mniej państwa. W przeszłości każdej kampanii na rzecz obniżki podatków towarzyszyły solenne zapewnienia o nadejściu wskutek tego ożywienia gospodarczego i spadku bezrobocia. Bo inwestorzy, pracodawcy o niczym innym nie marzyli, tylko o tym, aby za dodatkową kasę tworzyć nowe miejsca pracy. Gdyby to była prawda, mielibyśmy bezrobocie na poziomie japońskim – 4 proc. Tymczasem w latach 1998–2001 liczba ludzi bez pracy rekordowo wzrosła, a gospodarka pogrążyła się w kryzysie. I to mimo kolejnych redukcji stawek podatkowych. A może właśnie dlatego? Dziś Sejm na wniosek Hausnera po raz kolejny tnie stawki. I to skokowo! Rząd jak zwykle zapewnia o "wzroście" i konieczności "zaciskania pasa". Zerknijmy na wydatki budżetu państwa (ustawa budżetowa na rok 2004. Uzasadnienie str. 57). Wydatki systematycznie rosną! Na rok 2004 rząd zaplanował je na poziomie 198,3 mld. Mamy taką oto sytuację. Politycy wszystkich rządzących opcji, od bezbożnej lewicy do pobożnej prawicy, od lat fundują dużemu biznesowi coraz większe ulgi. A wydatki budżetowe rosną. To musi prowadzić do wzrostu deficytu budżetowego, wzrostu długu publicznego! Ale o to właśnie chodzi! Większy deficyt oznacza przecież wyższe emisje obligacji skarbowych, coraz większy dług publiczny i coraz wyższe zyski sektora finansowego (głównie banków). Koszt obsługi długu publicznego w 2004 r. ma wynieść prawie 27 mld zł. Absolutny rekord transformacji ustrojowej! I na pewno w 2005 r. zostanie pobity. Dodajmy do tego 21 mld zł dotacji dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych trafiającej na konta jak najbardziej prywatnych Otwartych Funduszy Emerytalnych. Razem to 50 mld zł! O taką kasę w 2004 r. gra z nami jak najbardziej prywatny sektor finansowy. Grubo ponad 10 mld dolarów z naszych kieszeni do ich sejfów. W głupotę wicepremiera Hausnera uwierzyć nie mogę. Oficjalny, zapisany w projekcie deficyt budżetowy na rok 2004 ma wynieść 45,5 mld zł. Wystarczyłoby skasować wyjątkowo kosztowną reformę systemu emerytalnego i ograniczyć koszt obsługi długu publicznego, aby zmniejszyć deficyt budżetowy o ponad połowę. Gdybyśmy chcieli dalej konsekwentnie ciąć – zgodnie z apelami analityków – to wystarczy wykorzystać rezerwę rewaluacyjną NBP (około 30 mld zł) i budżet miałby nadwyżkę! Gdyby jeszcze Sejm wycofał się z uchwalonej już obniżki stawek podatku CIT do 19 proc., do budżetu w przyszłym roku wpłynęłoby dodatkowo od 4 do 5 mld zł. Gdy dziś politycy apelują do najbiedniejszych obywateli, aby zacisnęli pasa w imię iluzorycznej przyszłości, powinni publicznie zażądać, by w dzieło ratowania finansów włączył się Narodowy Bank Polski, jego prezes Balcerowicz i Rada Polityki Pieniężnej. Wystarczy wstrzymać emisję bonów pieniężnych NBP, aby banki zaczęły dusić się od nadmiaru kasy i w ramach zdrowej konkurencji zaoferowały swym klientom kredyty zgodne z unijnymi standardami, czyli na kilka, a nie kilkanaście czy kilkadziesiąt procent. Już dziś nadpłynność sektora bankowego – czyli pieniądze, które nie "pracują", bo nikt ich nie chce pożyczyć mimo interwencji NBP – to około 30 mld zł. Dlatego twierdzę, że wrzaski o "kryzysie finansów publicznych", "Argentynie" i "katastrofie" można spokojnie włożyć między bajki. To element wyjątkowo agresywnego lobbingu prowadzonego przez różnej maści konfederacje pracodawców i kluby biznesu finansowane przez duży kapitał, któremu marzy się sympatyczny 40-milionowy raj podatkowy w Europie Środkowowschodniej. Partia rządząca, czyli SLD, daje w tym temacie dupy aż miło. I zapłaci za to wysoką cenę. Jest jednak jeden pozytywny fakt płynący z tegorocznej dyskusji wokół ustawy budżetowej. Coraz więcej osób zaczyna zastanawiać się nad tym, do czego właściwie potrzebne jest nam takie państwo? Służba zdrowia to fikcja, policja to żart, korupcja w rozkwicie, bezrobocie przybrało rozmiary katastrofy, wymiar sprawiedliwości od lat pogrążony w kryzysie, a klasa polityczna budzi jedynie politowanie. Takim państwem można tylko gardzić, w dobrym tonie jest je oszukiwać, a na pewno nie warto za nie umierać. Jak długo można dawać się dymać? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Grassujący w sraczu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pastuch czarnych owiec W skarżyskim Mesko będziemy robili rakiety. Precyzyjne izraelskie rakiety, które z dużą dokładnością trafiają w terrorystów i małe dzieci. Pewien związkowiec wyjaśniał mi z błyskiem w oku, że w czasie pierwszego konfliktu w Zatoce Perskiej zakłady w Skarżysku robiły na trzy zmiany. Bynajmniej nie łożyska toczne. Bardzo mi żal zagrożonych utratą pracy robotników z Mesko, którzy cieszą się, że będą produkować śmierć dla małych Palestyńczyków. Dzięki nowej wojnie z terroryzmem polski przemysł zbrojeniowy złapie może drugi oddech. Wystarczy pooglądać dzienniki CNN, aby się zorientować, jak wiele jest jeszcze do zbombardowania. To w końcu nie nasza sprawa, kto i przeciw komu użyje naszych wyrobów. My chcemy tylko spokojnie pracować i wyżywić nasze rodziny. O los innych rodzin troszczy się w naszym imieniu Jan Paweł II. Opowiada się za pokojem i potępia większość akcji zbrojnych USA i NATO, w których Polska uczestniczy. Co nie przeszkadza Kwaśniewskiemu i Millerowi popierać te akcje i przymilać się do papieża jako niepodważalnego autorytetu. Ta schizofrenia poczciwej polskiej i katolickiej duszy bierze się z pragmatyzmu. Wszyscy tak naprawdę chcemy dobrze, ale przecież nie jesteśmy na tyle głupi, aby wierzyć w to, że można robić tylko dobrze. Tylko taki święty człowiek jak papież-Polak może pozwolić sobie na naiwność i uniknąć oskarżenia o szaleństwo. Większość ludu bożego, który już wkrótce padnie plackiem przed Ojcem Świętym, uważa, że Polska bez stryczka to dyktat unijny. I jakoś swój nastrój linczu godzą wierni z religijnym uniesieniem wobec największego w świecie przeciwnika kary śmierci. Papież w swych licznych encyklikach społecznych broni godności pracy, którą polski Sejm praktycznie lekceważy łatwo przystając na pogorszenie pracowniczych uprawnień w kodeksie pracy. Papież upomina się o anulowanie długu Trzeciego Świata, a my w ogóle przypominamy sobie o tym, że ten świat istnieje, kiedy media pokazują jego niektóre kraje jako teatr słusznych działań wojennych naszych sojuszników z NATO. Wojtyła jest za ekumenizmem i tolerancją, a polska policja nadaje polowaniom na nielegalnych imigrantów wrogi tym ludziom kryptonim "Obcy". Nasuwa się więc nieodparty wniosek, że albo ten papież nie jest tak naprawdę Polakiem, albo Polacy nie są dobrymi katolikami. A jednak kochamy "naszego" Ojca Świętego. Kochamy go tak mocno, że wybaczamy mu jego dziwactwa, humanizm, miłosierdzie i szerokie horyzonty. Za kremówki, przyśpiewki i to nieposkromione poczucie dumy i potęgi, że on nasz. Miliony ludzi omdlewających w nieludzkim upale poczują, że są dobrzy. Ale to będzie tylko show, iluzja, zbiorowa histeria, bo Jan Paweł II jest w ojczyźnie obcy jak Michael Jackson. Przybywa z innego świata. Ze świata wartości, który porzuciliśmy. Wierząca Polska katolicka w nic już nie wierzy. Ja wierzę, ale ja jestem niewierzący. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z Urbanem nie tańczę 84 proc. Polaków uważa, że rząd jest do dupy. 9 proc. go popiera. Naczelny może sobie głosować na SLD. Ja nie będę. Jerzy Urban w zeszłotygodniowym felietonie pisze o kurewstwie rządzących gnojków i tchórzy. Pytam siebie, w imię czego, durniu, pomagałeś im wygrywać – zwierza się Urban, ale puentuje te zwierzenia stwierdzeniem: Wyładowawszy wściekłość, która mną trzęsie, pójdę oczywiście znów głosować na SLD. Powlokę się z obrzydzeniem, ale przeciw Kaczyńskim, Lepperowi, Giertychowi. Otóż nie, Szefie. Głosując na takie SLD, głosuje Pan przeciw lewicy w ogóle. Głosuje Pan za tym, aby rządzące gnojki i tchórze nie musiały nic zmieniać w swym gnojkowym i tchórzliwym postępowaniu. W dupie mam takie mniejsze zło. Wściekło Pana kunktatorstwo rządzących, którzy boją się nawet ułatwić kobietom dostęp do środków antykoncepcyjnych, żeby nie drażnić Kościoła. Odwaga wyjścia z kościelnej dupy – odebranie czarnym absurdalnych finansowych przywilejów, zlikwidowanie ich poczucia bezkarności, a także zniesienie podyktowanych przez Kościół przepisów łamiących prawa obywatelskie – to jedna z przyczyn, dla których głosowaliśmy na lewicę. Tymczasem rząd Leszka Millera zdaje się sprawdzać, czy w penetracji czarnego odbytu uda mu się zajść dalej niż Buzkowi i Suchockiej. Ohyda, zgadzam się. Ale w jakiejże to innej kwestii rząd SLD zrobił to, czego należało się spodziewać po lewicy? Próbował może przywrócić zasadę równości szans – przyczynę, dla której lewica w ogóle powstała? Odtworzyć zasadę awansu społecznego, umożliwić dzieciom z biednych środowisk rozwój i kształcenie, wprowadzić system punktowo-stypendialny naruszający obowiązującą dziś zasadę reprodukcji prostej inteligencji? Skonstruować podatek spadkowy w taki sposób, aby absurdalna nierówność biednych i bogatych w dostępie do wszystkiego nie narastała z pokolenia na pokolenie? Gówno! Liderzy SLD popieranie awansu społecznego zakończyli na sobie. Może zatem SLD dokonał jakichś sensownych zmian dla zatrzymania bezrobocia? Metodą realnych ulg inwestycyjnych skierowanych na zatrudnianie nowych pracowników skłonił pracodawców do zwiększania, a nie zmniejszania zatrudnienia? Odszedł od filozofii prywatyzacji za wszelką cenę na rzecz polityki nastawionej głównie na ochronę miejsc pracy? Bronił kodeksu pracy, bezwzględnie karał pracodawców łamiących prawa pracownicze – tak aby kapitaliści wiedzieli, że rząd jest po stronie ludzi pracy najemnej? Może więc choć zadbał o pomoc społeczną, zasiłki dla bezrobotnych, o zagwarantowanie najuboższym, jeśli nie awansu, to choćby szansy na godne przeżycie? Absurdalne i uwłaczające 30-złotowe zasiłki zastąpił realną pomocą dla potrzebujących? A może – jeśli nie wyszła mu w żaden sposób pomoc biednym – urealnił zasadę równości wobec prawa, aby biedni i bogaci, Kulczyk i Zenek spod dziesiątego, mieli świadomość, że wolno im tyle samo i tego samego im nie wolno? A może choć – skoro sobie nie radził z problemami wewnętrznymi – prowadził mądrą, lewicową, nieagresywną, pokojową politykę międzynarodową, w której zasada równych praw narodów do samostanowienia stała ponad – przepraszam za anachronizm – imperialistyczną zachłannością mocarstw? Nie, nie, nie, nie i nie. A jeśli nie zrobił niczego lewicowego, to dlaczego, Pana zdaniem, rząd tzw. lewicy ma być lepszy niż rząd tzw. prawicy? Bo to są wprawdzie chuje, ale nasze chuje? Nie moje. Osobiście wolałabym, żeby dupy dawała prawica. Moje lewackie sumienie lepiej by to znosiło. A w praktycznym już, a nie ideowym wymiarze, z Pańskim głosem, czy bez, z głosem mojej ukochanej teściowej, wujka Renka i tysięcy ludzi, którzy rozumują tak samo jak Pan – że SLD zawiódł na całej linii, ale to w końcu nasza partia, i trzeba za nimi, żeby przeciw Kaczyńskim, Lepperowi, Giertychowi – SLD nie będzie rządzić po następnych wyborach. Przez 14 lat III RP żaden rząd nie uzyskał potwierdzenia wyborczego i temu się też na pewno nie uda ta sztuka, bo ma najgorsze notowania w historii tych 14 lat. Wybory władza przerżnęła nawet, gdy premierem był Cimoszewicz, a kraj się rozwijał. A zatem, nawet jeśli ktoś uważa, że rząd takiej lewicy będzie lepszy od rządu jakiejś prawicy, cóż z tego, skoro żadnego rządu lewicy, nawet takiej, po wyborach nie będzie. No chyba żeby powstała jakaś nowa prawdziwa partia lewicowa, która przebojem wedrze się do Sejmu. Bądźmy jednak realistami... A skoro SLD nie ma szans nie dopuścić do władzy prawicy, to Pana głos, Szefie, i głos Panu podobnych zadecyduje jedynie, czy ileś tam spasionych duchowo i fizycznie facetów, którzy nie potrafią już nawet samodzielnie zaparzyć sobie herbaty nie wspominając o włączeniu kserokopiarki – nadal będzie miało jakieś tam gabinety, sekretarki, stanowiska i wpływ na władzę. Inaczej mówiąc, czy klientelistyczno-elitarny układ zostanie spetryfikowany, czy też może ci goście, ich żony, krewni, znajomi i towarzysze broni znajdą się na bruku i nagle będziemy mieli kilkanaście tysięcy ludzi związanych z układem SLD szukających nerwowo roboty? Może taki wielki kop otrzeźwi liderów i aktywistów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, skłoni tę partię do zastanowienia się nad sobą. I dlatego nie będę głosować na SLD. Mam nadzieję, że uczyni tak wielu dotychczasowych wyborców Sojuszu. Bo dopiero klęska wyborcza – prawdziwa, totalna klęska, w wyniku której wielka grupa utuczonych gwiazd polityki znajdzie się poza parlamentem, radami nadzorczymi, wpływem na władzę – może uratować SLD przed samym sobą. Logika wahadła jest taka, iż ktokolwiek wygra wybory, to porządzi sobie najwyżej cztery lata. Ktokolwiek to będzie – nie wierzę w zagrożenie demokracji. Nie w Unii Europejskiej, nie w Europie w XXI wieku. Czy rządzić będzie Lepper, Giertych czy Kaczyński – wszyscy będą musieli respektować zasady demokracji i przegrać następne wybory. Wygra je ktoś z lewej strony. I od nas zależy, kto to będzie; czy partia, której nadal przewodzić będą karierowicze, łapówkarze i złodzieje okopani na swoich pozycjach, czy coś, co po 4-letniej kwarantannie wyłoni się jako prawdziwa, nowoczesna, wrażliwa społecznie partia lewicy. Mnie nie jest to obojętne. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rydzyk na widelcu Oszustwo podatkowe na wielką skalę, działalność niezgodna ze statutem i zakulisowe spekulacje akcjami spółki giełdowej. To nasze zarzuty wobec zakonu redemptorystów, Radia Maryja i dyrektora Tadeusza Rydzyka. Żądamy przeprowadzenia wnikliwej kontroli działalności finansowej Radia Maryja i redemptorystów. Zbadania ich geszeftów. Sobie znanym sposobem weszliśmy w posiadanie dokumentów dotyczących niezwykłych operacji finansowych z początków tego roku. Najważniejszy z nich to zawarta 25 stycznia umowa cesji wierzytelności. Warszawska Prowincja Redemptorystów odkupiła wówczas od spółki POLKOMBI wierzytelności pieniężne, czyli weksle, dwóch osób fizycznych: Aleksandra R. i Jana Króla. Łączna wartość wierzytelności wynosi 4 392 000 zł, lecz POLKOMBI opyliło je tylko za 2 000 000. Szmal na transakcję spłynął na konto POLKOMBI przelewem bankowym 28 stycznia 2002 r. 2 miliony żywej gotówki pochodziły z konta Radia Maryja (patrz przelew nr 1). Następnego dnia, 29 stycznia, POLKOMBI przesłało na konto Polskiego Kredyt Banku 1 866 600 zł (patrz przelew nr 2). Była to zapłata za weksle, które wcześniej sprzedano redemptorystom. 28 stycznia zarząd POLKOMBI, reprezentowany przez ówczesnego prezesa Kazimierza Woźniaka, podpisał bowiem z Polskim Kredyt Bankiem umowę cesji wierzytelności. Kupił od banku wierzytelności Aleksandra R. i Jana Króla, płacąc właśnie 1 866 600 zł. Skomplikowane? Nie tak bardzo. Po prostu spółka POLKOMBI posłużyła za pośrednika, za co skasowała uczciwie zarobione 133 400 zł prowizji. To często stosowany chwyt, gdy właściciel szmalu chce ukryć jego pochodzenie. Przepuszcza wówczas gotówkę przez różne spółki, licząc, że nikt nie dojdzie do źródła szmalu. Nazywa się to potocznie praniem pieniędzy. Niektórzy dodają: brudnych pieniędzy. Ale czy ktoś widział czyste? Oto, co powiedział nam na ten temat Kazimierz Woźniak, były prezes POLKOMBI, podpisany pod umowami z PKB i redemptorystami: – Czy pamięta pan transakcję polegającą na wykupieniu weksli prywatnych osób, a następnie odsprzedaniu ich zakonowi redemptorystów? – Pamiętam. Ale ja już nie jestem w POLKOMBI. Szczegółów nie pamiętam. – A kto pamięta? – Moi finansiści z firmy, na przykład pani Kochanowicz-Mańk. Mogę podać numer telefonu. – Czy ta transakcja była korzystna dla POLKOMBI? – Niewątpliwie na tym zarobiliśmy. Nic więcej nie jestem dziś w stanie powiedzieć. Proszę zwrócić uwagę na daty. POLKOMBI, które było w trudnej sytuacji finansowej, czekało na kasę od Radia Maryja. Dopiero po jej wpłynięciu nastąpił przelew na konto Polskiego Kredyt Banku. Obieg pieniądza był zatem inny, niż mogłoby to wynikać z dokumentów. Na wszelki wypadek, żeby przynajmniej na umowach daty się zgadzały, strony podpisały oświadczenie, że do umowy z 25 stycznia wkradł się błąd drukarski, bo rzeczywiście podpisano ją 28 stycznia. Redemptoryści dali osobę prawną, a faktycznym płatnikiem było Radio Maryja ojca Rydzyka. Czego bał się ojciec dyrektor? Czemu dał zarobić pośrednikowi, zamiast samemu kupić weksle? Dwóch doradców finansowych, gdy zapoznaliśmy się z dokumentami, odmówiło nam komentarza. Mimo życzliwości bali się, że "Kościół skończy z nimi". Trzeci zgodził się powiedzieć anonimowo: – To jest transakcja, której celem było ominięcie obowiązku podatkowego. Redemptoryści powinni zapłacić podatek od zysku, czyli różnicy między wartością weksli a ceną, za którą je kupili. Środki przeznaczone na transakcje powinni opodatkować, zanim jej dokonali, gdyż handel długami nie jest statutową działalnością zakonu zwolnioną z podatku. Mało tego, od momentu transakcji redemptoryści powinni prowadzić ewidencję podatkową. Warszawska Prowincja Redemptorystów jest kościelną osobą prawną. Korzysta ze zwolnienia podatkowego. Dotyczy ono jednak wyłącznie działalności statutowej wymienionej w art. 17 ustawy z 15 lutego 1992 r. o podatku dochodowym od osób prawnych. Art. 17 stanowi (uwaga, będzie ważny fragment dla kontroli skarbowej) o dochodach kościelnych osób prawnych z: niegospodarczej działalności statutowej; w tym zakresie kościelne osoby prawne nie mają obowiązku prowadzenia dokumentacji wymaganej przez przepisy Ordynacji podatkowej. Zatem w przypadku działalności gospodarczej, a taką jest handel długami, redemptoryści mają psi obowiązek prowadzić księgowość. Zwolnienie podatkowe z działalności gospodarczej dotyczy wyłącznie części przeznaczonej na cele: kultu religijnego, oświatowo-wychowawcze, naukowe, kulturalne, charytatywno-opiekuńcze oraz na konserwacje zabytków, prowadzenie punktów katechetycznych, inwestycje sakralne w zakresie: budowy, rozbudowy i odbudowy kościołów oraz kaplic, adaptację innych budynków na cele sakralne, a także innych inwestycji przeznaczonych na punkty katechetyczne i zakłady charytatywno-opiekuńcze (art. 17 pkt 4b ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych). Nigdzie nie ma mowy o zwolnieniu z podatku w handlu dłu-gami czy innej lichwie. Czyli, mówiąc krótko, zakon ojca Rydzyka i jego radyjko orżnęli skarb państwa na gruby szmal, o czym niniejszym donosimy właściwym organom kontroli skarbowej, prokuraturze i innym zainteresowanym. Ile szmalu są winni redemptoryści państwu? Trudno wyliczyć. Nie wiadomo, ile takich lub podobnych transakcji przeprowadzili braciszkowie i ile z nich zostanie wykrytych. Od tego zależy też, jaką karę nałoży na nich urząd skarbowy. Mogą to być miliony złotych, ale bardziej dokuczliwa będzie dla redemptorystów konieczność prowadzenia rachunkowości takiej jak inne osoby prawne prowadzące działalność gospodarczą. Pozostaje jeszcze wyjaśnić, dlaczego Radio Maryja kupuje za 2 miliony weksle jakichś obywateli. Ustaliliśmy, że Aleksander R. jest mecenasem, a Jan Król to duchowny znany z eteru Radia Maryja i stron "Naszego Dziennika". To ojciec Jan Król, zamieszkały w Warszawie przy ulicy Karolkowej 49, czyli w siedzibie Warszawskiej Prowincji Redemptorystów. To właśnie on relacjonował spotkanie Radiomaryjców z Janem Pawłem II, w październiku tego roku w Watykanie. Obydwaj panowie za szmal pożyczony od Polskiego Kredyt Banku kupili w 2000 r. znaczny pakiet akcji szczecińskiej spółki giełdowej Espebepe. Dlaczego właśnie Espebepe? Nie mamy zielonego pojęcia. Skąd zakonnik miał szmal na kupienie ponad jednej czwartej akcji giełdowej spółki? Co było podstawą do udzielenia kredytu? – Nasz oddział popełnił w tej sprawie błąd – przyznaje proszący o anonimowość wysoki pracownik banku. – Udzielono kredytu, którego zastawem były weksle i konto w biurze maklerskim. Jednak myślę, że pożyczkobiorca mimo to musiał wykazać się posiadaniem sumy 150, a nawet 200 proc. kredytu. Takie były wówczas przepisy kredytowe w naszym banku. Bardzo się ucieszyliśmy, gdy zgłosiła się spółka POLKOMBI z propozycją wykupu wierzytelności. Wobec drastycznego spadku notowań akcji, które kupili nasi dłużnicy, straciliśmy nadzieję na odzyskanie czegokolwiek. Faktycznie, obaj panowie wyszli na akcjach Espebepe jak Zabłocki na mydle. Kupowali je po ok. 9 zł. Teraz kurs tej spółki waha się wokół 10 gr, a w październiku wynosił nawet 2 gr (słownie: dwa). Należy jeszcze dodać, że szczeciński holding jest na skraju bankructwa i nie zanosi się na to, że stanie się giełdowym blue chipem. Czy znaczy to, że rydzyjkowi gracze giełdowi dali dupy, czy też kupnu szczecińskiej spółki przyświecał jakiś inny cel? Próbowaliśmy skontaktować się z panią Lidią Kochanowicz-Mańk. Robiliśmy to zawzięcie, bowiem kobieta ta zdaje się być postacią łączącą całą ciemną operację finansową Radia Maryja. W czasie gdy podpisywano dwie umowy cesji wierzytelności pani Lidia była w POLKOMBI dyrektorem generalnym zajmującym się finansami. Ta sama pani Lidia jest udziałowcem spółki Espebepe. Posiada 5,6 proc. udziałów. Wreszcie ta sama Lidia Kochanowicz-Mańk działa w Fundacji "Nasza Przyszłość", będącej "inicjatywą ewangelizacyjną" Radia Maryja. Niestety, pani Kochanowicz-Mańk nie była uchwytna ani pod komórką, ani w Fundacji "Nasza Przyszłość", z której zostaliśmy mało grzecznie wyproszeni. Zwróciliśmy się do dowodzącego Warszawską Prowincją Redemptorystów ojca prowincjała Zdzisława Klafki z pytaniem, jaki cel przyświecał braciszkom przy dokonywaniu tej transakcji. Tak jak się spodziewaliśmy – odpowiedź nie nadeszła. Możemy jednak pokusić się o pewną hipotezę. Radio Maryja wzbogaciło się na akcji ratowania Stoczni Gdańskiej. Zebrane przez Rydzyka pieniądze, świadectwa udziałowe i inne kosztowności nigdy nie zostały przeznaczone na upadającą stocznię. Nie jest wykluczone, że posłużyły Rydzykowi i innym redemptorystom jako kapitał obrotowy do spekulacji giełdowych. Ponieważ nie można tego było robić oficjalnie, bez płacenia słonych podatków, w imieniu Rydzyka występowały zaufane osoby fizyczne takie jak ojciec Jan Król. To oczywiście teoria, którą da się potwierdzić jedynie w wyniku śledztwa właściwych instytucji państwowych. Dajemy zatem organom kontrolnym na tacy jawny przypadek złamania Ordynacji podatkowej. Zobaczymy, jakie konsekwencje poniosą ci, którzy postrzegani są w Pomrocznej jako święte krowy. Dajemy również wszystkim miłośnikom i sympatykom ojca Rydzyka materiał do głębokich przemyśleń. Bo skąd niby Radio Maryja ma kasę na spekulację długami i akcjami, jak nie z Waszych darowizn? Z pogadanki ojca dyrektora Rydzyka wygłoszonej 16 listopada przez Radio Maryja: To jest metoda, stara metoda diabelska divide et impera, dziel i rządź; kłamcie, kłamcie, a zawsze coś zostanie; plujcie, plujcie, a zawsze coś przyschnie. To są ci propagandyści XX wieku, ci najwięksi tak robili systemów totalitarnych i tak dalej się robi. (...) Z jednej strony jest takie zapalenie wyobraźni, że te biura Radia Maryja, koła przyjaciół, tyle tych pieniędzy do Radia Maryja, że to Radio Maryja, już nie wiedzą, co robić. Są to pieniądze, ale jak czytamy w poszczególnych miejscowościach, to jest nie ze wszystkich miejscowości te pieniądze przychodzą do nas. A z niektórych jak przyjdą, z wielkiej części, to przychodzi 9 osób, 10 osób, jak już 20 z tej miejscowości, to już święto, tak że niewiele. (...) Nie ukrywam, że dowiaduję się, że w niektórych biurach, na przykład tu na ławki jeszcze z tego dla księdza z parafii, a jeszcze na utrzymanie tego biura, telefon sobie zrobią, faks, coś tam kupią i tak dalej. To już jest nadużycie. (...) To takie oskubywanie tego radia. To jest nieuczciwe. Z jednej strony radio nie utrzyma się, świadczy też o takim jeszcze komunistycznym kombinowaniu. POLKOMBI Towarzystwo Transportu Kombinowanego POLKOMBI, Spółka Akcyjna. Siedziba: Warszawa, Łucka 11. Jedna z wielu spółek, które wyłoniły się z PKP S.A. W 2001 r. osobistym doradcą prezesa POLKOMBI była Ewa Spychalska (była posłanka, była ambasador w Białorusi, niegdyś doradca prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, członek rady nadzorczej Espebepe). Częstym gościem w spółce bywał Bogusław Bagsik, doradca w spółce Variant Logistic. ESPEBEPE Szczecińskie PrzedsiębiorstwoBudownictwa Przemysłowego. Holding, Spółka Akcyjna. Obecny (14 listopada) kurs akcji: 0,11 zł; kurs maksymalny: 34 zł; minimum absolutne (i roczne): 0,02 zł. Akcjonariat: Jan Król 25,43 proc. (zakonnik) Aleksander Rostocki 9,28 proc. Lidia Kochanowicz-Mańk 5,60 proc. Pozostali: 59,69 proc. Fundacja "Nasza Przyszłość" Mieści się w Szczecinku, przy ulicy Klasztornej 16. Wydaje ogólnopolski miesięcznik "Rodzina Radia Maryja", prowadzi w Szczecinku prywatne liceum i gimnazjum, księgarnię wysyłkową, kafeterię i laboratorium fotograficzne. To właśnie ta fundacja występowała do władz Torunia z propozycją przejęcia kilkudziesięciu hektarów ziemi miejskiej na działalność wyższej szkoły założonej przez Rydzyka. Autor : Julia Schwartz / Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Guma wolności O roli prezerwatywy w kościelnym procesie rozwodowym. Wracasz sfrustrowany z roboty. Chcesz zalec na wersalce i jak człowiek obejrzeć mecz w telewizorze. Żona gdacze, bo chce oglądać serial. Już wiesz – z meczu nici. Nie wytrzymasz dłużej w tym piekle. Trzeba pozbyć się zarazy. Otruć? Wrzucić do wanny suszarkę, gdy będzie się kąpać? A może normalnie przejechać ją na zebrze? Niestety, nie jesteś killerem. Już chcesz się poddać, gdy włącza się zbawienne światełko. Unieważnisz ten pieprzony związek i balast w postaci baby wyrzucisz z życiorysu jak wór piachu. Żegnaj Genia Wierność oraz miłość do grobowej dechy ślubowałeś w kościółku. To pewien szkopuł. Sęk w tej grobowej desce – można powiedzieć. Ale spoko wodza. Nawet Kościół papieża przewiduje możliwość unieważnienia małżeństwa. Sięgasz po prawo kościelne. W kanonie 1601 czytasz: Ważne małżeństwo między ochrzczonymi nazywa się tylko zawartym (ratum), jeśli nie zostało dopełnione; zawartym i dopełnionym (ratum et consummatum), jeśli małżonkowie podjęli w sposób ludzki akt małżeński, zdolny do zrodzenia potomstwa, do którego to aktu małżeństwo jest ze swej natury ukierunkowane i przez który małżonkowie stają się jednym ciałem. Małżeństwo zawarte, ale niedopełnione może być rozwiązane. Wystarczy dowieść, że nie było tego... no... consummatum! I żegnaj Genia! Tylko jak udowodnić, że ratum, owszem, było, ale konsumpcji nie? Bo – ze wstydem przyznać należy – żonę swą konsumowałeś wielokrotnie. Nieludzki akt Ale bachorów nie spłodziłeś. To może rodzić podejrzenie, że akty małżeńskie miały charakter nieludzki. Zeznasz, że stosowaliście pigułki antykoncepcyjne i świniliście bez pamięci. I po sprawie? Nie. Mimo że Kościół piguły uważa za zbrodnicze, bzykanie po ich łyknięciu traktuje jako dopełniające związek małżeński. No dobra. W takim razie opowiesz ze łzami w oczach, że używałeś małżonki całkiem obrzydliwie, a mianowicie z pośrednictwem kondoma – urządzenia mającego w kręgach kościelnych bardzo złą opinię. Ech! Byli już przed tobą tacy cwaniacy. Wiedz, że walenie via kondom od wieków jest przedmiotem rozważań teologów. Stworzyli oni całe systemy filozoficzne, których obiektem jest spółkowanie, a których ty nie jesteś w stanie pojąć swym głupkowatym, świeckim umysłem. Ich jądrem jest kulminacja, czyli wytrysk. Strzał do pochwy Uczeni w piśmie podzielili się na dwa pałające wzajemną nienawiścią obozy. Jeden utrzymuje, że małżeństwo można uznać za skonsumowane, a przez to dopełnione i nierozerwalne, jeżeli do opróżnienia jaj dochodzi w pochwie. Zwolennicy tego interesującego poglądu znajdują się w opozycji wobec oficjalnej doktryny Kościoła. Ta mówi wyraźnie: związek baby z chłopem jest nierozerwalny, gdy kutas strzeli do pochwy. Różnica między „w” i „do” laikom może się wydać nikła, a przemyślenia na ten temat mogą oni uważać za stratę czasu. Ale wtajemniczeni wiedzą, jak jest ważka – z powodzeniem mogłaby doprowadzić do wybuchu jakiejś napierdalanki religijnej. Całkiem słusznie, gdyż przyjęcie jednego z tych rozwiązań prowadzi do zgoła odmiennych kwalifikacji stosunku z kondomem na prąciu. Spust w ubranku Jeśli uznać racje liberałów („wytrysk w pochwie”), bzykanko przez prezerwatywę jest dopełnieniem małżeństwa, bo szczytowanie „w ubranku” w myśl ich teorii jest koszerne – spełniony jest wymóg „w”, choć – przyznajmy – pośrednio. Jeżeli zaś zgodzimy się z papieskimi ortodoksami („wytrysk do pochwy”), spust w kondomie założeń nie spełnia. Wobec tego – wydawać by się mogło – małżonkowie, którzy uprawiali miłość stosując gumowe zabezpieczenia, są jak najbardziej rozerwalni. A to z powodu niestosownego miejsca lądowania spermy, która zamiast dotrzeć do życiodajnego naczynia trafia do jałowej gumki. Już zacierasz ręce? Kwitnie ci uśmieszek na gębusi? Snujesz plany z 18-letnią Tajką w roli głównej? Przedwcześnie – ze względu na znaczną liczbę wniosków o uznanie małżeństwa za niedopełnione z powodu używania prezerwatywy Kościół wymyślił, że mimo gumowej zapory jednak nie można mieć całkowitej pewności, czy aby jakaś kropelka nie przedostała się do pochwy. Potencjalna dziurka w kondomie sprawia, że babsko może potencjalnie zajść. Dlatego potencjalnemu ojcu nie można pozwolić, by cieszył się wolnością przysługującą kawalerom i księżom. Z siostrą i kozą Co więc robić? Jak się pozbyć niedającej żyć megiery? Pod ręką masz jeszcze coitus interruptus – stosunek przerywany. O, tu nie ma żartów. Od wieków Kościół za wyciąganie penisa z pochwy tuż przed i wylewanie nasienia na pościel albo na żonine dupsko karał dotkliwiej niż za spółkowanie z siostrą lub kozą. To grzech grzechów, a to z powodu marnotrawienia realnych szans na zapłodnienie, które w wypadku kozy są raczej mgliste. Przerywana kopulacja uznawana jest jako zdecydowanie niedopełniająca. Jest to skuteczna metoda uzyskania kościelnego rozwodu, ponieważ penis nie tryska ani w pochwie, ani do pochwy. Dobrze będzie, gdy sporządzisz stosowną dokumentację fotograficzną swoich niecnych wyczynów. Możesz pstrykać osobiście tłumacząc żonie obecność aparatu w sypialni jako próbę podniesienia atrakcyjności pożycia. Albo wynająć biegłego detektywa. Mające zdecydować o rozwiązaniu twego małżeństwa klechy zdjęcia obejrzą z wielką i zrozumiałą uwagą. Dbaj o to, żeby zostały uwiecznione momenty jednoznacznie wskazujące na niedopełnienie. Demonstruj eksplodującą fujarę tuż przed obiektywem. Manifestuj posianą pościel. Wszystko po to, żeby nie było nawet cienia wątpliwości, że dopuszczasz się całkowicie nieproduktywnej rozrzutności. W pochwie ani do pochwy nie tryska też ptak podczas stosunku zwanego suchym albo wstrzymywanym (amplexus reservatus). Po wycofaniu się mężczyzna musi się powstrzymać przed postawieniem kropki nad i. Praktyki takie są przez teologów mile widziane, a nawet zalecane małżonkom pragnącym spółkować maryjnie, lecz nie stanowią one dopełnienia małżeństwa. W tym przypadku rozwód dostaniesz nie jako rozpustnik i marnotrawca, tylko jako człowiek z cnotliwymi aspiracjami. Łeb do góry! Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdy rak byczy się w hotelu Dla firmy ubezpieczeniowej jesteś narzędziem do robienia kasy. Gdy spotka cię nieszczęście, znajdzie tysiąc powodów, by uznać, że pieniądze ci się nie należą. Uprzedzamy, zanim się ubezpieczysz. Jeśli Państwo pozwolą, rozpoczniemy od dowcipnego zdania: PZU Życie SA, największy polski ubezpieczyciel na życie, jako instytucja zaufania publicznego, stoi na stanowisku, że prowadzenie działalności gospodarczej w sposób odpowiedzialny i przejrzysty jest konieczne nie tylko ze względu na obowiązujące przepisy prawne, założenia etyczne i sankcje karne, ale przede wszystkim w interesie klientów, spółki, jej pracowników i partnerów. Bardzo nas to bawi, szczególnie słowa o zaufaniu publicznym i o interesie klientów, ale w radości nie towarzyszy nam Henryk Łuczak, lat 61. Może nie ma poczucia humoru? Ależ ma. On jest gotów śmiać się nawet z rozległego raka noso-gardła, który go żre od dłuższego czasu. Nie bawi go natomiast zupełnie, kiedy PZU Życie, wielka i bajecznie bogata firma, w której został przez Pocztę Polską S.A. dodatkowo ubezpieczony na wypadek leczenia szpitalnego, pazernie zgarnia pod siebie należne mu pieniądze za pobyt w szpitalu, mętnie i kłamliwie tłumacząc się ze swojego skąpstwa. * * * Zaczęło go coś boleć w sierpniu 2003 r. Ot, takie tam bóle gardła... Potem szybko okazało się, że to rak. Żarłoczny. Niemożliwy do operacyjnego leczenia ze względu na umiejscowienie i możliwość uszkodzenia istotnych części organizmu. Jedyne, co można z nim zrobić, to naświetlać. To dla Łuczaka oczywiście tragedia. Ale przecież – jak uważał – nie jest sam w swoim nieszczęściu. Z nim razem jest PZU Życie – wielka firma ubezpieczeniowa, która ciepłym głosem zapewnia go codziennie z ekranów i głośników, że on jest dla nich najważniejszy. To dobrze, że razem z czło-wiekiem w trudnej sytuacji jest cała ogromna struktura stworzona tylko po to, by w razie jakiegoś nieszczęścia łagodzić jego skutki. Pamiętając o tym, po dwóch miesiącach ciężkich (radykalnych – jak napisano w szpitalnej karcie informacyjnej) naświetlań, po których wracał do pokoju podtrzymywany przez sanitariuszy, słaby jak kot Łuczak wypełnił formularz, na podstawie którego miał dostać należne mu pieniądze z ubezpieczenia. Nie dostał żadnej odpowiedzi, że o pieniądzach nie wspomnimy. Ludzie chorzy na raka mają być może nieco nerwowe podejście do upływającego czasu, pan Henryk wydzwaniał więc po wielokroć do PZU po to tylko, by usłyszeć, że trzeba czekać na decyzję z Warszawy. Świadczy to o tym, że jedynie w stolicy PZU ma ludzi zdolnych do podjęcia tak strategicznych decyzji, jaką jest wypłata oszałamiającej kwoty 2135 zł. Wreszcie, po 77 dniach od wysłania wniosku, chory na raka człowiek otrzymał odpowiedź, że nie dostanie żadnych pieniędzy. Powód? Henryk Łuczak nie przebywał w szpitalu – jak twierdzi PZU Życie. Z przedłożonej dokumentacji medycznej i opinii Biura Obsługi Medycznej Ubezpieczeń wynika, że przebywał Pan w Regionalnym Szpitalu Onkologicznym Oddział Kliniczny Radioterapii PAM w Szczecinie w warunkach hotelowych. * ** To kłamstwo, oczywiście. Prawda jest taka: W odpowiedzi na Pańskie pismo uprzejmie informujemy, że działający na terenie szpitala hotel dla pacjentów pełni funkcję normalnego oddziału szpitalnego. Z uwagi na charakter prowadzonej na oddziale terapii (około 6 tygodni pobytu i duży stres) stworzono bardziej przyjazne pacjentowi warunki. Pobyt w hotelu i leczenie na oddziale radioterapii spełniają warunki normalnego pobytu stacjonarnego. To z kolei pismo podpisane przez dyrektora szpitala. Otóż jakiś inteligentny człowiek w szczecińskim szpitalu wpadł na pomysł, że nie ma nic bardziej stresującego dla człowieka poważnie chorego na raka niż długotrwały pobyt na oddziale onkologicznym i obserwowanie, jak umierają inni, którzy z chorobą walkę przegrali. To zabija tak istotną wolę walki z nowotworem. Pacjentów poddawanych naświetlaniom zakwaterowano więc w szpitalnym hoteliku, gdzie w dwuosobowych pokojach, pod całodobową opieką lekarską oraz pielęgniarską mogli być poddawani leczeniu. I to, co szpital wymyślił, żeby ulżyć pacjentom w cierpieniu, zostało przez PZU Życie wykorzystane jako pretekst, żeby odmówić wypłaty należnego odszkodowania. To draństwo, trzeba powiedzieć bez ogródek. * * * Naiwne jest myślenie, że firmom ubezpieczeniowym chodzi o pomoc, ulżenie w cierpieniu czy opiekę. O tym chrzanią te wszystkie słodziutkie reklamy, którymi karmią Was wszystkie firmy z całego świata. Prawda jest taka, że chodzi tylko i wyłącznie o Waszą kasę. Gdy przychodzi do realizacji umowy ubezpieczeniowej, z ciepłej i sympatycznej firmy wyłazi najgorszy potwór. Wynajdują najmniejsze uchybienia, byle tylko nic nikomu nie dać. Możesz ich pozywać do sądu. Za pieniądze swoich klientów stać ich na najlepszych adwokatów, którzy ciągną sprawy latami czekając, aż klient zdechnie. Zakład pracy Henryka Łuczaka co miesiąc niósł w zębach do kasy PZU Życie 21 tys. zł za 420 ubezpieczonych swoich pracowników. Takie składki również są częścią krociowych zarobków PZU Życie. W 2002 r. firma miała 302 mln zł zysku. Ciekawe, jaką część zysku stanowią niewypłacone pod wymyślonym pretekstem należności dla ciężko chorych, niekiedy umierających ludzi, których jedynym błędem było to, że uwierzyli, iż zakłady ubezpieczeniowe grają uczciwie. Jasne, nieuczciwi ludzie po wielokroć próbują oszukać firmy ubezpieczeniowe. Te nasyłają na nich armię policjantów, własnych detektywów i najemników. Za próbę wyłudzenia nienależnego ubezpieczenia ludzie skazywani są na surowe wyroki więzienia. Jakoś jednak nigdy nie słyszeliśmy, żeby ktoś z tych mordziatych prezesów ubezpieczalni poszedł siedzieć za to, że niesłusznie odmówił wypłaty ubezpieczenia jednemu ze swoich klientów. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Demaskator " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna To nieprawda, że nie żyjemy. Mamy się całkiem dobrze. Wasza ulubiona CSN w SMS też. Przybijamy piątkę z ogółem komórkowo-nadawczo-odbiorczym. Dzięki. Gratulacje za łby jak szafy: Filterowi z Zielonej Góry, Robertowi W. ze Skierniewic, Dickowi, Snifferowi. Czemu krowa ogonem miele? Żeby muchy miały karuzelę. Ogłoszenie: sprzedam pszczoły jak lecą. Lepiej leżeć na Powiązkach, niż być członkiem w nowych związkach. Przychodzi krowa do lekarza. On: co ci tak wesoło? Ona: nie wiem, może po trawie?! Temat maturalny: Osama ben Laden – romantyk czy pozytywista? AIDS – Amerikanskij Imperialiczeskij Dupnyj Syfilis! Nowe formy Totolotka: 1. TOTO w rękę. 2. Rękę w TOTO. 3. TOTO w TOTO. Dlaczego wąż nie ma jaj? Bo wyglądałby jak chuj. Bóg umarł – Nietsche. Nietsche też – Bóg. Świat stanął na głowie: Żydzi się tłuką, Polacy handlują, a Niemcy są gwarantem pokoju w Europie. Akty myślowe też mają swoje chwile orgazmu. Żryj grochówkę – Polska potrzebuje taniego gazu. A świstak siedzi... bo sreberka były z przemytu. Rydzyk do octu! Modlitwa dziewicy: nie musi być przystojny jak Janek, silny jak Gustlik, mądry jak Szarik, ale musi mieć lufę jak Rudy 102. Puk, puk! – Kto tam? – Mery. – Jaka, kurwa, Mery? – Mery Christmas! Blondynka w aptece: Są testy ciążowe? – Tak. – A czy pytania są trudne? Wiem, ile dla ciebie znaczyłem i przykro mi, że na zawsze cię opuściłem – twój rozum. Ten SMS został wysłany w 1949 r. z „Area5I” w USA w poszukiwaniu istoty rozumnej. Gdy dotarł do ciebie – misja zawiodła. Przychodzi żaba do lekarza w skarpecie na głowie. Co pani dolega? – Nie pierdol, to jest napad! Dwóch posłów Samoobrony wchodzi do McDonald’sa: dwa WieśMaki. To widzę, a co podać? Już nigdy nie dam się naciągnąć – kondom. Tym chata bogata, co ukradnie tata. Wiara: Niezawodnie wzmocni ducha, gdy ci dziecko ksiądz wyrucha. Jeślichceszkogośwkurwićnapiszmutentekstbezodstępówmiędzywyrazami. Do pełni szczęścia w TV brak mi informacji o papieskiej defekacji. Motherfucker – twój ojciec. Przychodzi facet do dentysty homoseksualisty i mówi: Oral B. Dentysta – Anal cacy. Od Operatora Sieci: Limit Twoich darmowych minut został przekazany na cel charytatywny. DZIĘKUJEMY! Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śmiercionośny Rydzyk Dwóch robotników budowlanych ulepszających posiadłość tatki Rydzyka przy ul. św. Józefa w Toruniu przeniosło się do Bozi. Trzeci w stanie ciężkim trafił do szpitala. Dwie ofiary przypuszczalnie pracowały na czarno. Nie farciło się jednak Rydzykowi również, kiedy opuszczał chaziajstwo. 25 WRZEŚNIA. Z dachu domu pielgrzyma, mieszczącego się na terenie rozgłośni Radia Maryja, spadł 49-letni Andrzej J., robotnik toruńskiej firmy remontowo-budowlanej. Roztrzaskał się na betonowej alejce. Zakonnicy utrzymywali, że na ten dzień nie zaplanowano dla niego żadnych robót związanych z pracą na wysokości. Miał jedynie pomalować garaż. Dlaczego mężczyzna wszedł na oszroniony dach? Samobójstwo wykluczono. Jeśli nie powodowała nim chęć obejrzenia panoramy Torunia, musiał dostać małpiego rozumu. Wiarygodność tłumaczeń pozostawiamy ocenie szanownych Czytelników. 19 PAŹDZIERNIKA. Przed piętnastą przed toruńskim uniwersytetem, w centrum miasta, czarny Mercedes, prowadzony przez księdza Rydzyka, uderzył w 83-letniego staruszka. Mężczyzna wbiegł na ulicę, żeby uratować psa, który wyskoczył na jezdnię. Pies, Mercedes i prałat mają się dobrze. Starszy pan ze zmasakrowaną miednicą trafił do szpitala. 22 PAŹDZIERNIKA. Tuż po dziewiątej betonowa płyta zmasakrowała 55-letniego Kazimierza L. Była tak ciężka, że świadkowie nie próbowali jej ruszyć. Zabrał ją z resztek mężczyzny dopiero specjalny dźwig Straży Pożarnej. Otarł się o śmierć zasypany ziemią 25-letni Tomasz K. Ludzie odkopywali go rękami, delikatnie, żeby nie uszkodzić ciała. Trafił do szpitala w ciężkim stanie ze skomplikowanym złamaniem uda. Jak podkreślają świadkowie, na miejscu tragedii nie pojawił się Rydzyk ani nawet jakiś pomniejszy zakonnik, żeby na przykład odmówić modlitwę za umierających. Robotnicy mieli wymienić kanalizację deszczową i ocieplić budynek, ponieważ na ściany wchodził grzyb. Zaczęli od wykopania rowu odsłaniającego fundamenty i ławy budynku, aby założyć folię izolacyjną i rurę do odprowadzania wody. Tak głęboki wykop należy zabezpieczyć przed osypywaniem się ziemi konstrukcją z desek. Wymaga to jednak czasu i przede wszystkim desek. Ponieważ nie było ani jednego, ani drugiego, zlekceważono przepisy i zdrowy rozsądek. Nie podparto w żaden sposób podkopanych, cudem trzymających poziom, betonowych płyt, którymi był wyłożony dziedziniec. Rozpoczęto remont bezprawnie, tzn. bez żadnej dokumentacji, dziennika budowy i projektu organizacji pracy. Brygadzista, który cudem uniknął zasypania, bo osłonił go betonowy krąg, twierdzi, że na chwilę przed tragedią uprzedzał kolegów, że podkopali się zbyt głęboko. Najpewniej mężczyźni pracowali na czarno. Wprawdzie właściciel firmy budowlanej zapewnia, że z księdzem rektorem klasztoru podpisał umowę o dzieło, ale dokument sporządzono tylko w jednym egzemplarzu, który chwilowo zaginął! Zdaniem fachowców z Państwowej Inspekcji Pracy, umowa o dzieło jest niewystarczająca przy pracach tego rodzaju. Może się zatem okazać, że w rozumieniu kodeksu pracy ofiary nie były pracownikami, a wypadek nie był wypadkiem przy pracy. Skutkuje to tym, że rodzina zmarłego nie dostanie złotówki odszkodowania, rannemu zaś nie należy się zasiłek chorobowy ani zwolnienie lekarskie i sam będzie musiał zapłacić za pobyt w szpitalu. * * * Ubożuchnego zakonu redemptorystów nie stać na wynajęcie firmy, zatrudniającej ludzi na normalną umowę o pracę, ale stać go na zakup od toruńskiego samorządu 22 hektarów. Transakcję, wartą ponad 4 mln zł, sfinalizowano kilka tygodni temu. Gleba, położona przy wylotówce na Bydgoszcz, nie zaspokoiła Rydzykowego głodu ziemi. Tatko w dalszym ciągu zamierza łyknąć 50 ha, położonych na JAR-ze i wybudować tu Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Tym razem nie chce płacić za hektary. Wniosek leży w magistracie od półtora roku. Miał być głosowany na ostatniej sesji urzędującej Rady Miejskiej, ale w obawie przed reakcją opinii publicznej Rydzyk poprosił o przesunięcie dyskusji na po wyborach. Na JAR-ze znajdują się jedyne w Toruniu tereny komunalne, nadające się pod budownictwo mieszkaniowe. RYDZYK I TEMIDA Bydgoska prokuratura ze zrozumieniem ("znikoma szkodliwość społeczna czynu") umorzyła śledztwo w sprawie sfingowania włamania do mieszkania słuchaczki Radia Maryja, która przechowywała 217 tys. maryjnych dojczmarek ("NIE" nr 29/95). Toruńska prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa, gdy ojciec Rydzyk oszukał skarb państwa, sprowadzając jako darowiznę dwa kupione przez siebie "Merce" ("NIE" nr 49/97). Prokurator z Koszalina nawet nie próbował przesłuchać Rydzyka, mimo że ten w 1997 r. rozpowszechnił w swoim radiu namiary prokuratorki z Torunia, która próbowała doprowadzić go na przesłuchanie w sprawie radiowych nawoływań do obcinania włosów posłom popierającym aborcję, bo ci parlamentarzyści, zdaniem Rydzyka, nie są lepsi od kurew, służących faszystom. W efekcie Maryjosłuchacz groził prokuratorce, że spali jej facjatę, chałupę i rodzinę ("NIE" nr 31/98). Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwaśniewskich dwóch Czego nie udało się dopiąć generałowi brygady Stanisławowi Feliksowi Kwaśniewskiemu urodzonemu 14 listopada 1886 r. w Krakowie, tego dokonał Aleksander Kwaśniewski urodzony 15 listopada 1954 r. w Białogardzie. Nieznającym szczegółów historycznych przypominamy, że był generał Stanisław Feliks Kwaśniewski prezesem Ligi Morskiej i Kolonialnej w II Rzeczypospolitej i prowadził bezskuteczną akcję propagandową na rzecz uzyskania przez Polskę kolonii; Aleksander Kwaśniewski jest zaś prezydentem Rzeczypospolitej III i kolonię właśnie dla Polski uzyskał. Dodajmy jeszcze ku chwale tego drugiego, że Stanisław Feliks zasadzał się przede wszystkim na niezbyt bogaty Madagaskar, podczas gdy Aleksander podbił roponośny, budowlany i pasjonujący archeologów Irak. Ten pierwszy Kwaśniewski miał tę przewagę, że nie snuł mrzonek o wprowadzeniu na Madagaskarze demokracji parlamentarnej i zachodnioeuropejskiego modelu życia, organizował natomiast wśród dzieci akcję zbierania sreberek od cukierków dla Murzynków, którzy – jak wiadomo – najbardziej lubią błyskotki. Nie skłócajmy jednak dwóch zasłużonych Kwaśniewskich, w tym jednego post mortem. Najważniejsze, że mamy kolonię. Pamiętamy zaś wszyscy, jak Kali ukochał pierwszego polskiego kolonistę – Stasia Tarkowskiego. Pan wielki nie porwał Kalego ani go kupił, tylko ocalił mu życie – tak mawiał. A zwracając się do rodaków dodawał: Bwana kubwa – biały pan (...) nie uczyni wam nic złego, jeśli naznosicie mu suchej mąki z bananów, jaj kurzych, świeżego mleka i miodu. I tak też rodacy chętnie i ze śpiewem czynili pomimo początkowego oporu złych czarowników. W Iraku wprawdzie Kali nazywać się będzie Ali, ale my nie będziemy przecież zakłócać dni wielkiej narodowej radości z powodu jednej głupiej litery. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik masowego przekazu Sobotka błyszczy na stosie w jęzorach ognia. Kto go przywiązał do słupa? A kto przyłożył zapałkę? Włączam telewizor. Proces tzw. wielkiej ośmiornicy. Przed kamerami pogromca gangu – prokurator Kazimierz Olejnik. Włączam radio. Znowu słyszę Olejnika. Tym razem o przecieku Kowalczyka. Rozkładam gazetę: Olejnik o zarzutach w sprawie Sobotki. Kazimierz Olejnik karierę zrobił dzięki łódzkiej ośmiornicy. Nie potrafię wyliczyć, ile tych ośmiornic było. Łączy je osoba prokuratora Olejnika i osoba niejakiego Rudego, przestępcy i świadka koronnego. Olejnik zaczął robić karierę od roku 1998, kiedy to został zastępcą prokuratora okręgowego w Łodzi i naczelnikiem Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej. Dwa lata później był już szefem Prokuratury Okręgowej. Rok później został prokuratorem Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi. W następnym roku stanął na jej czele. Stanowisko stracił 13 czerwca 2002 r., gdy na biurko ówczesnej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik trafiła skarga na jego działalność. Kopia trafiła na biurko ówczesnego przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka. Niedługo po zdymisjonowaniu Olejnika premier Miller zdymisjonował Barbarę Piwnik. Znawcy tematu ściśle ze sobą łączą te dwie dymisje. W pierwszej połowie stycznia 2003 r., gdy trzeba było wystawić zaufanego prokuratora do współpracy z sejmową komisją śledczą badającą sprawę Rywina, minister sprawiedliwości Kurczuk awansował Olejnika na stanowisko zastępcy Prokuratora Generalnego RP. Jeśli w najbliższej przyszłości dojdzie do rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, to szefem Prokuratury Krajowej najpewniej zostanie Olejnik. * * * Nie byłoby Olejnika bez ośmiornicy, a tej bez świadka koronnego Rudego, którego wiarygodność pod-ważałem wielokrotnie. Wymieniłem przestępstwa, które popełnił, a które zostały przez prokuraturę zatajone przed sądem. Przez wynalazek prokuratora Olejnika – Rudego – do puszki trafił jeden z najwybitniejszych polskich neurochirurgów – dr hab. Zbigniew Kotwica. Przegarował 17 miesięcy. Złamano mu życie, zniszczono karierę, poniżono. Lekarz siedział, bo nie przyjął propozycji, którą – jak twierdzi – złożył mu prokurator Olejnik: przyznania się do czegoś, czego nie popełnił – udzielenia Rudemu pomocy przy wyjściu z więzienia. Marek B., czyli Rudy, do pierdla trafiał co chwila. I chorował. To, że w ogóle żyje, zawdzięcza właśnie doktorowi Kotwicy. Podjął on kiedyś – gdy przestępca trafił do szpitala – decyzję o natychmiastowej operacji. Później Rudy, który jest mitomanem, zeznał w prokuraturze, że tak naprawdę był zdrowy. Za pomoc w opuszczeniu więzienia dał dr. Kotwicy łapówkę. W czasie gdy Kotwica siedział, był tylko raz przesłuchiwany. Zaczęły się dziać rzeczy dziwne: ginąć dowody niewinności lekarza, czyli ciężkiej choroby Rudego. Prokuratura zniszczyła zabezpieczone przez Kotwicę próbki histopatologiczne, ukryto część zdjęć rentgenowskich, ukryto przed powołanym biegłym część dokumentacji medycznej, zagubiono ważne dla sprawy zaświadczenie lekarskie z badań Rtg ("NIE" nr 15/2003). Zbiegi okoliczności, burdel w prokuraturze? Czy może działania świadome mające na celu bronienie wiarygodności Rudego? Przełom w sprawie dr. Kotwicy nastąpił, gdy nie wytrzymał jeden z policjantów. Podczas podpisywania protokołu zapoznania się z dowodami gliniarz w obecności pani prokurator dał lekarzowi 5 zaginionych zdjęć rentgenowskich. Świadczyły one o niewinności Kotwicy. Wiemy, że policjant wyciągnął je z szafy pani prokurator. Sąd nie przychylił się już do wniosku prokuratury o przedłużenie lekarzowi aresztu. Po wyjściu na wolność neurochirurg rozpoczął walkę z bezprawiem, które – jego zdaniem – uprawiał Kazimierz Olejnik i podlegli mu prokuratorzy. Pierwszym sukcesem była decyzja minister Barbary Piwnik o zdymisjonowaniu Olejnika. Na drugi sukces czekał ponad rok. 25 września 2002 r. Sąd Rejonowy w Łodzi nakazał Prokuraturze Okręgowej w Opolu (sama nie chciała) zbadanie, czy łódzcy prokuratorzy z Olejnikiem na czele łamali prawo ("NIE" nr 40/2003). W praktyce oznacza to, że w najbliższych dniach – gdy akta dojadą z Łodzi do Opola – wszczęte zostanie śledztwo w sprawie, w której kluczową postacią jest zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik! * * * Zbigniew Sobotka sam zdecydował o pójściu na urlop, a następnie złożył dymisję. Kazimierz Olejnik tkwi na zydlu mimo świadomości, że podległe mu struktury muszą badać sprawę, w której jest centralną postacią. Pozostawanie na stanowisku oceniam jako chęć kontrolowania ich pracy. Zbigniew Sobotka tłumaczy się: Nie ma mnie w tej sprawie (starachowickiej). Tłumaczenie Kazimierza Olejnika jest słabsze: Zarzuty są chybione. Ja jedynie nadzorowałem sprawę tzw. łódzkiej ośmiornicy, a nie prowadziłem konkretnych śledztw ("Życie Warszawy" z 2 października 2003 r.). Dzwonię do dr. Kotwicy: – Co pan czuje widząc Olejnika w telewizji? – pytam. – Że koło historii znowu się zakręciło i wróciliśmy do lat 40. Do stalinizmu, kiedy prokurator był zarazem sędzią, a urząd zapewniał mu nietykalność. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik w ramionach ośmiornicy cd. Porwana żona informatora "NIE" już wolna! W ostatnich dwóch numerach "NIE" pisaliśmy o sprawie nazwanej przez media "łódzką ośmiornicą". Przed trzema tygodniami ("NIE" nr 17/2002) przedstawiliśmy osobę świadka koronnego Marka B. i powątpiewaliśmy w jego wiarygodność. Wydrukowaliśmy też fragmenty zarejestrowanych na taśmie rozmów jednego z oskarżonych – Grzegorza Klejmana – z prokuratorem i dwoma policjantami prowadzącymi sprawę "ośmiornicy". Nagrania te bez wątpienia kompromitują łódzkie organy ścigania. Dają też podstawy do przypuszczeń, że śledztwo było przez te organy manipulowane. Gdy artykuł znajdował się już w drukarni, o jego treści poinformowałem wysokich rangą oficerów łódzkiej Komendy Wojewódzkiej i Komendy Głównej Policji. Kilka godzin po ostatniej rozmowie żona Klejmana, 50-letnia Bożena, została porwana. Chcę głęboko ufać, że czas porwania i moja publikacja to jedynie zbieg okoliczności. Za poszukiwania teoretycznie odpowiedzialne były te same osoby, które za kilka dni miały być w "NIE" publicznie ośmieszone. Być może dlatego poszukiwania ruszyły niechętnie. Tempa nabrały po interwencji dwóch posłów Samoobrony i zainteresowaniu się sprawą ministra spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofa Janika. Policja badała równolegle dwa wątki: autentycznego porwania i "samoporwania Klejmanów". Sam Klejman przyznaje, że w ostatnich dniach poszukiwań działania policji były wręcz modelowe. Po ukazaniu się naszej publikacji twórca mitu "ośmiornicy" prok. Kazimierz Olejnik zorganizował w Łodzi konferencję prasową, podczas której poinformował o postawieniu nowych zarzutów dwóm kiblującym już trzeci rok oskarżonym ("NIE" nr 18/2002). Nie uważam za pewne utrzymanie się w sądzie tych nowych zarzutów. A są one poważne: zlecenie zabójstwa dwóch gangsterów – łódzkiego Grubego Irka i gdańskiego Nikosia. Znowu przychodzi mi ufać, że wyłącznie zbiegiem okoliczności jest zwieńczenie trzech lat pracy prok. Olejnika i daty ukazania się mojej publikacji. Gdy pan prokurator opowiadał o wielkości "ośmiornicy", stanowczo zaprzeczając, że jest ona krewetką, Grzegorz Klejman pertraktował z porywaczami. Bożena Klejman odzyskała wolność 30 kwietnia, o go-dzinie 7.00 w pobliżu podłódzkiego Uniejowa. Wcześniej, ok. 2.30 na drodze między Rosoczycą a Wartą, Klejman – jak twierdzi – podrzucił porywaczom okup – 200 tys. dolarów. Był zdeterminowany uwolnić żonę i pewnie kierując się jej bezpieczeństwem "urwał się" policji. Stracił tym samym możliwość udowodnienia, że faktycznie była porwana. Zeznania uwolnionej kobiety nie przekonują policji na tyle, aby zrezygnowała z podejrzeń o "samoporwaniu". Bożena Klejman jest obecnie pilnie strzeżona w jednym z łódzkich szpitali przez policję i ochroniarzy wynajętych przez męża. Złożyła pierwsze zeznania. Wynika z nich, że przez 12 dni była przykuta łańcuchem i kajdankami w jakiejś oborze położonej zapewne pod Łodzią. Jest załamana psychicznie, skrajnie wyczerpana i pobita. Istnieją jednak ślady, które mogą pomóc policji w odnalezieniu porywaczy. Odezwali się do nas Polacy, których świadek koronny Marek B. okradł – jak twierdzą – przebywając w USA. Co prawda, gdy zostawał świadkiem koronnym, sąd darował mu winy, ale trzepnięci na niekiepską kasę polonusi zamierzają wobec tego dopominać się swego szmalu od skarbu państwa. Gdyby pan prok. Olejnik zechciał do "ośmiornicy" dorzucić jeszcze jedno nazwisko, to służę pomocą. Otóż pod koniec ubiegłego roku wrócił do Polski wspólnik Marka B., niejaki Andrzej S. Wrócił, gdy jego nazwisko pojawiło się w prasie amerykańskiej ("Boston Herald" i "Boston Globe"). Nie pisano tam o nim jako o biznesmenie i filantropie, lecz jako o pedofilu. Andrzej S. jest duchownym, dokładniej zaś franciszka- ninem, który wypłynął przy okazji tak głośnej ostatnio afery pedofilskiej wśród bostońskiego kleru. Poszukiwania radzę rozpocząć od klasztoru w Niepokalanowie, gdyby zaś nie przyniosły rezultatów, polecam kontakt z rodzicami księdza w Radomiu. Znając determinację prok. Olejnika wierzę, że skorzysta z tych rad i już niebawem usłyszymy o watykańskim ramieniu "ośmiornicy". Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niedola psychola " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Eurojazgot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prezydent na tacę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tranzyt przez mózg Od Bałtyku do Tatr zgodnie zabrzmiało stanowcze "nie!" Polaków wobec propozycji, by mieszkańcy oddzielonego od Rosji obwodu Kaliningradzkiego mogli jeździć do swego kraju bez wiz. To rzadkie szczęście, gdy polskie elity polityczne, niezależnie od orientacji, mówią jednym głosem. Ostatnio tknęła nas taka radość, gdy mówiono o możliwościach kontaktowania się mieszkańców rosyjskiego Kaliningradu z resztą Rosji. Murem stanęli obok siebie lewi-cowi politycy i prawicowe oszołomy, naukowcy i dziennikarze oraz idioci niezawodowi. Prezydent K. był po żołniersku zwięzły: Polska nie zgodzi się na żaden tranzytowy korytarz łączący Kaliningrad z resztą Rosji. Pan premier Miller powiedzieć zaś raczył, że o żadnych eksterytorialnych korytarzach czy podobnych przedsięwzięciach nie ma mowy. Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz był jak stal: Rosyjska inicjatywa stworzenia korytarzy jest skazana na porażkę. Nie ma o tym mowy. Powiedziane elegancko, ale stanowczo, choć żadnego projektu korytarza przez Polskę nie było. Antoni Macierewicz oświadczył: Z naszej strony muszę jasno powiedzieć, że każdy rząd, który by wyraził zgodę na eksterytorialne korytarze, będzie traktowany jak rząd, który powinien stanąć przed Trybunałem Stanu; rząd, który złamał zasadę suwerenności narodowej i tym samym pozbawił się kompetencji niepodległego rządu państwa polskiego. Zrobił wrażenie na kim trzeba. "Tygodnik Solidarność" wydrukował myśl o tym, że rozmowy Unii Europejskiej z Rosją o tranzycie Kaliningrad–Rosja są wobec Polski aktem agresji. Rozumiemy, że jesteśmy w stanie wojny z UE, tylko jeszcze tego nie zauważyliśmy. "Gazeta Wyborcza": Litwa – jak mówi "Gazecie" jej przedstawiciel – na pociągi bezwizowe się nie zgodzi. I słusznie liczy w tej sprawie na polskie wsparcie ("GW" 5.09.2002). Ale to wszystko mały pikuś. Publicysta "Gazety" Leopold Unger nie certolił się wcale w swych licznych komentarzach dotyczących Rosji. Putin w sprawie Kaliningradu i tranzytu "blefuje". To, co proponuje Putin, jest tym samym, czego chciał Hitler – z dziecinną łatwością przerzuca Unger kładkę między dwoma nazwiskami. Putin marzy o tym, by wbić klin między USA a Europę, uaktywnia sowieckich szpiegów. Flirtuje z Koreą Północną, popiera Saddama, mówiąc wprost toczy wojnę przeciwko cywilizowanemu światu. Putin i Rosja to symbole wojny dla Ungera. W ramach dialogu społecznego "Gazeta" publikuje też rzadkie kretynizmy Krzysztofa Czabańskiego reprezentującego na tych łamach polską prawicę. Czabański ma tylko jedną myśl o polskiej racji stanu dotyczącą Rosji: nigdy z Rosją, jak najdalej od niej! Przyjaźnie, lecz jeśli nie można inaczej – to i przeciw niej! To aksjomat każdego poważnego myślenia o polskiej racji stanu (...) A może ten cały, jak mu tam Chirac, żabojad, wiedział więcej niż my, gdy gardłował publicznie przeciwko wizom dla Rosjan z Kaliningradu? Niemożliwe. "Rzeczpospolita" ma wiadomości z pierwszej ręki. Bogusław Mrukot bez wahania mówi: (...) Rosja musi definitywnie pozbyć się jakichkolwiek złudzeń i przyjąć do wiadomości jedno: jeżeli zależy jej na dobru swoich obywateli z Kaliningradu, musi zaakceptować propozycje Brukseli. Choćby miały się jej wydawać upokarzające ("Rz" 26.07.2002). Ruscy muszą się upokorzyć, bo my wiemy, że Unia nie cofnie się ani o krok. "Życie". O co więc tak naprawdę chodzi? (...) Swobodne poruszanie się po Polsce i Litwie należących do UE pozwalałoby Rosjanom na prowadzenie operacji gospodarczych i wywiadowczych na terenie całej Europy. Bo takich planów Rosjanie się nie wyzbyli i nie należy tego oczekiwać – celnie spostrzegł Jacek Łęski, choć nigdzie nie powiedziano, że ruch bezwizowy na wyznaczonych szlakach komunikacyjnych oznacza, że Rosjanie poruszaliby się po całym terytorium Litwy czy Polski. Ach, bylibyśmy zapomnieli. Przecież jest jeszcze w "Rzeczpospolitej" znakomity publicysta Stefan Bratkowski, który od wielu lat toczy nieco jednostronny dialog Rosja–Bratkowski. On, miłośnik chłodnej logiki i pragmatyzmu, wie, że Rosja szkodzi sama sobie żądając tranzytowej linii kolejowej. Bo przecież to nierentowne. Dziś wraca obraz Rosji kłamiącej z nawyku – komentuje rosyjskie działania Bratkowski. Ale na pocieszenie dodaje: dzisiejszej Rosji nie potrzeba wrogów, by wymierała od wódki i chorób. Dzięki tym wszystkim mądrym ludziom i bezkompromisowym gazetom wiemy, że Rosja to wojownicza dzicz dysząca żądzą mordu cywilizowanego świata, podstępna i fałszywa hołota, która łże na każdym kroku. Poza tym to plemię zarażone różnymi chorobami, gotowe ściągnąć na nas i Europę zarazę, a lasy, łąki i pola obrócić w pustynię, zwierzęta wytruć, a spokojnych obywateli powystrzelać. My, Polska, oświadczamy głośno w imieniu własnym oraz Litwy i całej Europy: nie uda się wam, ani Unia, ani Litwa nie zrobią nic bez naszej zgody. 25 października 2002 r. gazety doniosły, że Litwa zgodziła się na bezwizowy tranzyt Rosjan do i z Kaliningradu przez jej terytorium. Unia Europejska też jakoś nie pytając Polski zmieniła swoje stanowisko o konieczności wprowadzenia wiz dla Rosjan podróżujących do Kaliningradu. Opracowano kompromis pozwalający obu stronom wycofać się ze sporu z twarzą. Polacy dali wyraźnie do zrozumienia, że są owładnięci obsesyjną antyrosyjskością, a Rosją głęboko gardzą. Takiego stosunku do rosyjskiego sąsiada w Moskwie nam nie zapomną. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy cd. 15 lat więzienia grozi księdzu Tadeuszowi N. Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie skierowała akt oskarżenia do sądu. Zabójcy Ani jednak nie znaleziono. Przypomnijmy. Ania Betleja zginęła tuż obok swego domu w Połomi. Potrąciły ją dwa samochody. Pierwszym mogł być Polonez Caro prowadzony przez ks. biskupa Edwarda Białogłowskiego. Drugim najechał na dziecko jadący za nim ks. Tadeusz N. Obaj sprawcy uciekli z miejsca wypadku zostawiając konające dziecko na drodze. 20 godzin po zdarzeniu do Komendy Policji w Strzyżowie zgłosił się ks. Tadeusz N. Oświadczył, że to on był sprawcą wypadku. Uciekł, bo był w szoku. Twierdził, że najechał na martwe już dziecko. Prokuratura w Strzyżowie uwierzyła w tę wersję. Prowadzący sprawę prokurator Jacek Złotek głosił w lokalnej prasie, że dziecko potrącił tir. Księdzu postawiono tylko zarzut ucieczki z miejsca wypadku i zwolniono do domu. Skandaliczne wypowiedzi prokuratora i działania w myśl tych wypowiedzi sprawiły, że sprawę mu odebrano. Trafiła do prokuratury w Rzeszowie. Ta przez ponad rok bujała się ze sprawą. Tygodnik „NIE” jako jedyny opisywał to zdarzenie ze szczegółami. Ustaliliśmy i podawaliśmy istotne fakty, m.in. taki, że dziewczynka żyła po tym, jak potrącił ją jadący drugim samochodem ks. Tadeusz N. Znaleźliśmy na to świadków, choć nie potrafiła tego zrobić policja. Nasza pisanina sprawiła, że sprawą zainteresowała się Prokuratura Krajowa przyznając nam rację. Policja badała też Poloneza Caro należącego do ks. biskupa Białogłowskiego. Śladów nie znaleziono, bo auto badano miesiąc po zdarzeniu, ale i tak była to sprawa bez precedensu w wo-jewództwie podkarpackim. Kuria niczym wszechwiedząca instancja śledcza ogłaszała w prasie bzdury o tym, że Anię zabiła ciężarówka. „NIE” zaś to komuniści niegodni wiary. Stan na dziś. Prokuratura postawiła jednak ks. Tadeuszowi N. zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym oraz ucieczki z miejsca zdarzenia. Oskarża też księdza o nieudzielenie pomocy, ponieważ dziecko żyło po tym, jak przejechał je swoim Seatem. Prokuratura ustaliła również, że ksiądz jechał z prędkością 75 km/h, choć obowiązywało tam ograniczenie prędkości do 60 km/h. Prokuratura zastosowała poręczenie majątkowe w wysokości 500 zł i zabrała księdzu paszport. Tadeuszowi N. grozi kara do 15 lat więzienia. Prokuratura poinformowała również, że nie znalazła sprawcy wypadku i sprawę tę wyłączyła do osobnego postępowania. Nie przypuszczamy, żeby organy ścigania znalazły winnego tej śmierci. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Diabeł z papierosem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stuknięci Inżynier Krzysztof Kluzek – kojarzony ze służbami specjalnymi, lat 44, były członek zarządu PZU SA – zasłynął wiosną zeszłego roku z powodu złożenia donosu na swego ówczesnego szefa Zygmunta Kostkiewicza powiązanego z AWS. Atak Kluzka przyspieszył przeprowadzenie zmian w kierownictwie PZU. Prezesem został wtedy Zdzisław Montkiewicz. Kluzek jednak musiał opuścić lukratywną posadę w PZU. Mówiło się, że na otarcie łez został członkiem Rady Nadzorczej ORLENU. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Kluzek podjął się teraz przeprowadzenia operacji wygryzienia z ORLENU prezesa Zbigniewa Wróbla i wiceprezesa Sławomira Golonki. 6 sierpnia Kluzek złożył wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Rady Nadzorczej ORLENU. Obrady miałyby być poświęcone w całości zmianom w składzie zarządu koncernu, który bywa powszechnie nazywany WRÓBLENEM. Maciej Gierej, przewodniczący Rady Nadzorczej ORLENU, a zarazem szef Nafty Polskiej, wykonującej w ORLENIE funkcje właścicielskie w imieniu skarbu państwa, urlopuje do połowy sierpnia. Posiedzenie Rady Nadzorczej ORLENU było planowane na 28 sierpnia i nie jest jasne, czy wniosek Kluzka zostanie zrealizowany. Inicjatywa podjęta przez Kluzka daje wiele do myślenia. Wskazuje, że mogą potwierdzić się pogłoski, jakie docierały do "NIE" z okolic Kancelarii Premiera. Nasze wiewiórki informowały, iż przed wyjazdem na urlop Miller co najmniej dwukrotnie naradzał się z najbliższymi współpracownikami w kwestii zmian personalnych w ORLENIE. Rozmawiał też o tym z ministrem Piotrem Czyżewskim. Ponoć Miller ma już dosyć osłaniania układu personalnego w ORLENIE, zwłaszcza po publikacjach, jakie ukazały się "Newsweeku". Wedle informacji, które dotarły do "NIE", Miller jeszcze przed urlopem dostał na biurko wybór co ciekawszych wypowiedzi zamieszczanych przez internautów na stronie "Newsweeka". Miller pierwotnie zlecił przeprowadzenie operacji Józefowi Woźniakowskiemu, swemu zaufanemu wiceministrowi skarbu, oraz Pawłowi Pruszyńskiemu. Sprawa się jednak skomplikowała po ujawnieniu przez "Rzepę" mało chlubnych faktów z biznesowej przeszłości Woźniakowskiego. Pozycję Woźniakowskiego dodatkowo osłabia jego agenturalna przeszłość, do której zresztą przyznał się lojalnie w oświadczeniu lustracyjnym. Ponoć dni tego totumfackiego Millera są policzone. Ma odejść wraz z Szarawarskim na przełomie sierpnia i września. Miller zdecydował się poświęcić kolejnego kumpla, gdyż liczy się z tym, że zaraz na początku nowego sezonu politycznego znowu stanie się celem zaciekłych ataków. Jest wielce prawdopodobne, iż w sprawozdaniu komisji śledczej badającej tzw. aferę Rywina znajdzie się wniosek mniejszości żądającej pociągnięcia Millera do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu za niedopełnienie obowiązku zgłoszenia do prokuratury doniesienia o podejrzewanym popełnieniu przestępstwa korupcji podczas prac nad ustawą radiowo-telewizyjną. Jasne, iż wniosek taki w samej komisji nie przejdzie, ale może być przedmiotem dyskusji na plenarnym posiedzeniu Sejmu, który będzie debatował nad sprawozdaniem komisji śledczej. Miller – zaraz po urlopie – prawdopodobnie będzie wszelkimi siłami dążył do oczyszczenia przedpola przed nieuchronnym starciem z opozycją. Na podstawie tego, co usłyszeliśmy od naszych wiewiórek, wnioskujemy, że Miller – czyszcząc sobie przedpole – spektakularnie odetnie się od Kulczyka, gdyż zażyłość z tym oligarchą stała się mu kulą u nogi. Ruszenie Kulczykowo-Wróblowego układu w ORLENIE może być początkiem ozdrowieńczego wstrząsu, który zmiecie także część klienteli Kulczyka ulokowanej nie tylko w ORLENIE. Zapowiada się więc gorąca jesień. Z ostrożności czynimy zastrzeżenie, że nasze przewidywania mogą się w jakimś fragmencie nie sprawdzić. Miller, który zaczął porządki zbyt późno i wciąż tylko śladem doniesień prasowych, od pewnego czasu już nie panuje nad wydarzeniami. Rządzą nim gazety. Z drugiej strony jest zakładnikiem układu, który umożliwia mu przetrwanie. Tak więc trudno przewidzieć, czy nagle nie zechce wycofać się z już powziętych, ale jeszcze nie ogłoszonych decyzji. Mimo sezonu ogórkowego SLD-owskie buldogi zaciekle gryzą się pod dywanem. Autor : W.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Polska biała i szeroka Ktoś powinien ostrzec wicepremiera Kalinowskiego: ostrożnie! Już wdepnął Pan w gówno, a niebawem może się nim ubabrać. Billboardy na ulicach miast reklamują kampanię Biała Lista. Ma ona wyłonić uczciwe polskie firmy, które nie zalegają z płatnościami. 4 czerwca 2002 r. w Kancelarii Premiera od-było się inauguracyjne posiedzenie kapituły tego – jak mówią organizatorzy – programu gospodarczo-konsumenckiego. Z wielką przyjemnością i satysfakcją przyjąłem propozycję przewodniczenia nie tylko kapitule, ale całemu programowi, bowiem przyświeca mu ważne założenie – promowanie tych przedsiębiorstw, które mimo trudności starają się być fair w stosunku do całego swojego otoczenia – kontrahentów, konsumentów, pracowników – oświadczył wicepremier Jarosław Kalinowski. Kampania rozkręca się. Z 31 członków kapi-tuły – ministrów, posłów, prezesów banków – można skompletować alternatywny rząd. Jest w tym zacnym gronie przewodniczący klubu parlamentarnego SLD Jerzy Jaskiernia, członek RPP Grzegorz Wójtowicz, prezes ZUS Aleksandra Wiktorow, wicemarszałek Senatu Kazimierz Kutz. Wszyscy deklarują poparcie i obiecują profity dla wpisanych na Białą Listę. Małgorzata Ostrowska, sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu, zapowiada: Nie ukrywam, że Biała Lista będzie instrumentem pomocniczym. Na jej podstawie będziemy weryfikować informacje o firmach po to, żeby przyznać im tytuł Rzetelnego Podatnika. Tego typu wyróżnienie da prawo do ulg i preferencji. Nadzieja na ulgi i preferencje zwabiła już ponad 200 przedsiębiorstw, od wielkich, jak Polskie Sieci Elektroenergetyczne, po malutkie. Kto się chce znaleźć na Białej Liście musi jednak ponieść pewien rozsądnie skalkulowany koszt weryfikacji i promocji – wyjaśnia dwumiesięcznik "Solidna Firma", tuba propagandowa całego przedsięwzięcia. Koszt tej operacji skalkulowano na 600, 1800 lub 3800 zł, zależnie od wielkości firmy, za każdy z trzech etapów konkursu. Gdyby zgłosiły się same średniaki, w kasie byłoby już ponad milion złotych. A to przecież zaniżony szacunek i dopiero początek... Kto to wszystko tak pięknie obmyślił? Kto zasiadał u boku wicepremiera Kalinowskiego na czerwcowym zebraniu? Facet, którego nazwiska nie ma wśród członków kapituły ani w stopce redakcyjnej "Solidnej Firmy" – Bogdan Chojna. * * * W pierwszej połowie lat 90. gwiazda Chojny świeciła pełnym blaskiem. Był prezesem Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych, wydawał informator "Business Foundation Book", organizował konkurs Teraz Polska pod egidą prezydenta RP. Latem 1995 r. skończyło się to wielką chryją. Bogdan Chojna okazał się niestety mistrzem w finansowaniu swojej prywatnej firmy, Business Foundation, z funduszy publicznych, pochodzących bądź to z Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą, bądź z wpływów z opłat rejestrowych Fundacji Teraz Polska, bądź też z darowizn sponsorów – powiedział ówczesny przewodniczący kapituły godła Teraz Polska, Andrzej Celiński. Według Celińskiego, Chojna wyssał z konta Fundacji 1,2 mld zł, a nadto zagarnął 50 beczek piwa. Cała obsługa Fundacji kosztuje – faksy, kopiarki. Pan Celiński uważa, że żyjemy w okresie przedfenickim, gdy nie było pieniędzy – odpierał zarzuty Chojna. Wreszcie Kancelaria Prezydenta odebrała mu prawo do posługiwania się godłem Teraz Polska. Roztrąbiona przez media wsypa nie zniechęciła Chojny do zarabiania na przyznawaniu przedsiębiorstwom prestiżowych wyróżnień. W 1996 r. Business Foundation zaczęła rozdawać certyfikaty Solidny Partner. * * * – Łebski facet, wizjoner. Szkoda, że swoje wizje realizuje na cudzy koszt – mówią trzej byli pracownicy Bogdana Chojny. Zdobycie umowy o pracę w Business Foundation graniczyło z cudem. Chojna wolał umowy o dzieło. Płacił niechętnie, w ratach po 200–300 zł albo wcale. Miał swój sposób na kierowców: "Na razie rozwieź ten towar, sprawdzisz się, to pogadamy o zatrudnieniu". I tak gość jeździł przez tydzień, po czym słyszał, że się nie nadaje. A następnego dnia w "Wyborczej" znów szło ogłoszenie: "Poszukuję kierowcy". Najostrzej wypowiadają się o Chojnie kontrahenci, których ten promotor uczciwości w interesach zrobił w bambuko. – Wrogowi nie życzę takiego partnera – mówi warszawski restaurator (nazwisko znane redakcji). Restaurator dawał lokal i żarcie, Chojna organizował "spotkania promocyjne" biznesmenów i znanych osobistości. – Impreza była super, ale dlaczego tak drogo? – spytała kiedyś restauratora przedstawicielka jednej z promujących się firm. Szczęka mu opadła – nie wziął grosza za swoje usługi. Okazało się, że fakturę wystawił Chojna. Za następne spotkanie restaurator wystawił rachunek. O zapłatę upominał się pół roku. "Nie możesz mnie kredytować?!" – irytował się Chojna. Jesienią 1997 r. pierwsza edycja konkursu Solidny Partner zakończyła się uroczystym koncertem w Filharmonii Narodowej pod batutą Yehudi Menuhina i Krzysztofa Pendereckiego. Ogromny bankiet wydała z tej okazji restauracja "Chłopskie jadło" z Krakowa. – W transmisji telewizyjnej miało ukazać się podziękowanie dla wszystkich sponsorów, w tym również dla mojej restauracji. Jak się okazało, mimo wcześniejszych zapewnień, Bogdan Chojna nie miał żadnej umowy z TVP. W wyniku jego działań poniosłem straty w wysokości 80 tys. zł – mówi Jan Kościuszko, szef "Chłopskiego jadła". Stanisław Roszkowski, właściciel Oficyny Wydawniczo-Poligraficznej "Taurus", przed laty drukował czasopismo "Business Foundation". – To była ciągła szarpanina o pieniądze – opowiada. – Najczęściej kończyła się moim ultimatum: nie drukuję tego numeru, póki nie będzie zapłaty za ostatni. Jednak i tak Chojna pozostawił mnie z długiem. Potem byli prawnicy, pisma, kłótnie, sprawa w sądzie. Ale po pewnym czasie, gdy Chojna zaczął wydawać "Solidną Firmę", znów zwrócił się do Roszkowskiego, przepraszając i obiecując spłatę długu. Drukarz przyjął nowe zamówienie... i wkrótce został z wierzytelnością ponad 20 tys. zł, a Chojna zmienił drukarnię. – To człowiek niebezpieczny, który niesolidność i podwójną moralność ma we krwi. Powinien być bezwzględnie wyeliminowany z życia publicznego, ponieważ robi kolosalne szkody wielu uczciwym, ciężko pracującym przedsiębiorcom. Wciąga w swoją grę szanowanych ludzi z pierwszych stron gazet – mówi Stanisław Roszkowski. Nie oszczędzał Chojna nawet inwalidów. Jak wspomina Zbigniew Bogołowski, prezes Spółdzielni Niewidomych "Warsen" w Warszawie, gdzie Chojna wynajmował biuro – pozostał po nim rachunek za telefon na ok. 1 tys. zł. * * * Ucieczka do przodu – to była dewiza Chojny. Kręci się karuzela nazw i szyldów: po niesławnej pamięci Business Foundation Chojna występował a to jako Krajowe Towarzystwo Kapitałowe, a to jako spółka cywilna 4 Aspirations. Z myślą o Białej Liście na początku 2002 r. założono nowiusieńką, czyściutką spółkę Start-02. W każdym niemal przedsięwzięciu Bogdana Chojny uczestniczy bliższa i dalsza rodzina. Siostra, Elżbieta Chojna-Duch, wiceminister finansów w rządach Pawlaka i Oleksego, współtworzyła Business Foundation. Gdy brat był prezesem PAIZ, zatrudniał ją w charakterze doradcy. Teraz zasiada w kapitule Białej Listy (a ponadto jest członkiem kolegium NIK i rady nadzorczej BGŻ). Szwagier, Jacek Duch (prezes Prokom Internet, członek zarządu Prokom Software oraz rady nadzorczej Banku Pocztowego) udziela się w najnowszym rodzinnym biznesie: konkursie Teraz Internet. Pociotek, Piotr Kossakowski, objął zaszczytne stanowisko sekretarza kapituły Białej Listy. Nawet córka Natalia znalazła tu fuchę: robi korektę w "Solidnej Firmie". * * * Biznesmenów pokroju Bogdana Chojny jest w Pomrocznej bez liku, ale czy akurat on musi promować uczciwość w biznesie? To tak, jakby wilk reklamował wegetarianizm. Autor : Aleksander Sztorm / Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zaproście nas na stypę Wybory do europarlamentu mogą ożywić SLD. Pokazać, że mamy kompetentnych, nieskompromitowanych i nawet lubianych kandydatów. Nowoczesny program. A jednak te wybory dobiją SLD. Każdy rozsądny obserwator polskiej sceny politycznej widzi, że przyszłoroczne wybory do parlamentu Unii Europejskiej będą miały kolosalne znaczenie dla konkurujących partii politycznych. Pokażą, ile naprawdę partie polityczne są warte. Na jakie społeczne poparcie mogą liczyć podczas parlamentarnych wyborów krajowych w 2005 r. Już teraz przed lokalami Platformy Obywatelskiej ustawiają się kolejki zapisujących się do tej partii. Bo PO wyskoczyła w sondażach na czoło partyjnego rankingu popularności. Można szydzić z tego, obśmiewać nowy „trynd do władzy”, ale każdy obeznany z wyborami wie, jak bardzo liczy się wyborcza prognoza. Ludzie zwykle głosują na potencjalnych wygranych. Jeśli Sojusz uzyska dobry wynik, zahamuje spadek swej popularności. Jeśli wypadnie poniżej 20 proc., zacząć się może awuesizacja SLD, czyli ucieczki politycznych szczurów na inne platformy ratownicze. Rosnące zniechęcenie elektoratu do popierania Sojuszu. To wszystko polityczne oczywistości. Ale kierownictwo Sojuszu sprawia wrażenie, jak gdyby zagrożenia nie dostrzegało. Na pół roku przed eurowyborami nie mamy ogłoszonego publicznie programu działania polskich socjaldemokratów w europarlamencie. Wbrew pozorom to ważne, bo tam wszystkie decyzje zapadają najpierw na forum frakcji parlamentarnych. Debaty plenarne czy komisyjne są już tylko popisem rozpisanych wcześniej ról. W Brukseli wśród eurosocjalistów jesteśmy postrzegani, delikatnie mówiąc, z lekkim zdziwieniem. Nasz koalicyjny rząd broni WC w przyszłej konstytucji, a koledzy eurosocjaldemokraci są bardzo temu przeciwni. Eurosocjaliści popierają też odejście od traktatu nicejskiego forującego Niemcy i Francję we władzach UE. My chcemy zachować nasze wpływy. O ile nawet nasza obrona Nicei przyjmowana jest ze zrozumieniem, o tyle gotowość socjaldemokratów z Polski do umierania za WC budzi irytację i szyderstwa. Koncepcji socjaldemokratycznej eurospołeczeństwa obywatelskiego przeciwstawiamy, uważaną tam za konserwatywną, ideę społeczeństw państwowych. Pod tym także względem polska socjaldemokracja bliższa jest konserwatystom. Na pół roku przed eurowyborami Sojusz nie prezentuje swoich kandydatów do europarlamentu. Boi się, że media ich spalą? Wstydzi się ich? Liczy na szybką, krótką kampanię wyborczą i na asy wyciągnięte z partyjnych rękawów? Taka krótka kampania to krótka dyskusja o roli naszej frakcji w europarlamencie. To intelektualne rozleniwienie partii. Odpychanie dyskusji o sprawach fundamentalnych na przyszłość. To wywołuje wrażenie, jakby Sojusz bał się takich dyskusji albo nie był do nich przygotowany. Na pół roku przed wyborami nie mamy jeszcze ordynacji wyborczej. Kilkanaście miesięcy temu, gdy Sojusz miał jeszcze 30-procentowe notowania, SLD popierał podział kraju na kilkanaście okręgów. Bo to faworyzowało silny w całym kraju Sojusz. Wraz ze spadkiem notowań spada poparcie w SLD dla wielości okręgów. Dla partii o kilkunastoprocentowym poparciu lepszy jest wariant Polski jako jednego okręgu wyborczego. Tak czy siak ordynacji nadal nie ma. Są za to dwie inne, fundamentalne decyzje. SLD stworzy wspólne listy wyborcze z Unią Pracy. Dla UP eurowybory zawierają jedną pułapkę. Jeśli wygrają obecni posłowie UP, to Unia Pracy straci swój klub parlamentarny. Bo ma obecnie wymagane minimum 15 posłów. W miejsce wybranych do europarlamentu posłów UP wejdą kolejni kandydaci z listy SLD–UP z wyborów roku 2001. Ale będą oni z SLD. Na cóż może liczyć UP, żeby zachować klub parlamentarny i mieć doświadczonych parlamentarzystów w europarlamencie? Chyba tylko na pozyskanie, wypożyczenie posłów z SLD lub zassanie posłów niezależnych. Druga fundamentalna decyzja to wymóg znajomości przynajmniej jednego obcego języka wśród kandydatów SLD–UP na europosłów. Decyzja słuszna, bo chociaż w europarlamencie każdy przemawia w swoim języku, ma tłumaczenia obrad i dokumentów, to bez komunikacyjnej ekspresji niczego tam nie załatwisz. Niestety wymogu, aby kandydat na europarlamentarzystę miał coś do powiedzenia w obcym czy choćby swoim języku, kategorycznie nie sformułowano. Wybory do europarlamentu w SLD sprawiają wrażenie wielkiej niewiadomej. Gry na czas. A czasu nie ma, bo bomba ewentualnej porażki już została odbezpieczona. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieustraszeni pogromcy komorników Poborców odstrasza się nie osinowym kołkiem ani warkoczem czosnku, tylko samopomocą chłopską. Związek Zawodowy Rolników Ojczyzna, znany m.in. z bezwzględnej walki ideologicznej z byłymi kolegami z Samoobrony, rozsyła ostatnio po kraju taką oto ulotkę. Obrazek: odpicowany facio ciągnie na sznurku ciągnik, obok którego podskakuje chłop w kapeluszu. Chłop z ubioru przypomina Busha na wczasach w Teksasie. Widać, że pierwszy to komornik. Zdradzają go gajer, teczka i głupawa mina. Drugi wygląda na zadowolonego. Robi taki gest, jak gdyby chciał pokazać krwiopijcy, że marny jego trud, bo wkrótce przybędzie odsiecz z sąsiedniej farmy. Ulotka Ojczyzny, tak pięknie zilustrowana, wieści, że w każdym powiecie jest grupa antykomornicza. Prawo chłopa – Nie sztuką jest zwołać pięćdziesiąt chłopa i pogonić komornika, a potem iść za to siedzieć – zagrzmiał w słuchawce głos Leszka Zwierza, wodza ZZR Ojczyzna. – Są lepsze sposoby. Nowa jakość. – Jaka jakość? – pytamy rolniczego związkowca, który twierdzi, że zawiaduje 85 tysiącami sfrustrowanego luda. – Prawna, legalna, z ministerstwa, z Sejmu. – Ale jaka? – ... Plan ojczyźnianych znamy w szczegółach. Trzy miesiące temu zwrócili się oni do resortów sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych i administracji z pytaniem, jak to właściwie jest z tymi komornikami. Pytali o status prawny i o prawo do korzystania z usług policji przy egzekucjach. Pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości już mają. Departament Organizacyjny był łaskaw odpisać m.in., że w myśl ustawy z 1997 r. komornik jest funkcjonariuszem publicznym działającym przy sądzie rejonowym, jednak pracuje na własny rachunek, więc nie jest pracownikiem sądowym. Kim więc jest? Osobą prowadzącą pozarolniczą działalność gospodarczą. Odpowiedzi z MSWiA jeszcze nie ma. Jednak – jeśli wierzyć Januszowi Malewiczowi, wiceszefowi Ojczyzny – minister Janik kazał jednemu ze swoich podwładnych przyjrzeć się sprawie, a także skonsultować ją ze związkowcami z policji. Ci ostatni podobno od dawna skarżą się, że zamiast łapać bandytów, muszą wysługiwać się komornikom, i to za darmo. Dlatego powstał pomysł, by krwiopijcy komornicy zaczęli płacić mundurowym za asystę. Prawo państwa Po głębszej analizie pisma i przecieków z MSWiA związkowcom nasunęły się następujące wnioski: 1. Komornik na pewno nie żyje z siania, zbierania i dawania świniom, bo jego działalność jest „pozarolnicza”. 2. Jednakowoż ten nierolnik i prywaciarz, nie będąc w sądzie na etacie, nie jest przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości, bo według Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, wymiar sprawiedliwości sprawują w Polsce sądy (pismo z ministerstwa), a nie osoby prowadzące działalność gospodarczą. 3. Status komornika zbliżony jest do statusu wolnego zawodu (pismo z ministerstwa), chłop nie musi mu więc czapkować ani wpuszczać go na podwórko, tak samo jak nie musi wpuszczać lekarza, dziennikarza i adwokata. 4. Komornik, który przychodzi z policjantami, nadużywa uprawnień, jeśli nie płaci im za ochronę. Opierając się na powyższym grupy antykomornicze Ojczyzny mają działać według ściśle określonej procedury. Po otrzymaniu sygnału od chłopa związkowcy poinstruują go, by za żadne skarby nie wpuszczał komornika do obejścia. Gdy związkowa odsiecz dotrze na miejsce, sprawdzi, czy wolny egzekutor nie nadużył uprawnień podając się za wymiar sprawiedliwości, na koniec zaś ustali, czy rozliczył się z mundurowymi. Poczem chłopi będą pisać skargi, co powinno zablokować egzekucję przynajmniej na jakiś czas. Ostatnim, najpotężniejszym orężem specgrup Ojczyzny ma być publiczne piętnowanie komorników, którzy najbardziej dorobili się na ludzkiej krzywdzie. Związkowcy będą zwracać się do sądów rejonowych z prośbą o udostępnienie oświadczeń majątkowych podpadniętych im komorników, by rozgłosić wszem i wobec, że jeden z drugim w sposób widoczny nadmiernie się bogaci, a wysoka prowizja pozbawia go ludzkich cech (cytat z ulotki). Prawo poborcy Rozmawialiśmy o pomyśle związkowców z najgłówniejszym egzekutorem w kraju Iwoną Karpiuk-Suchecką, która prezesuje Krajowej Radzie Komorniczej. Stwierdziła ona, że nie zna zbyt dobrze Ojczyzny ani jej planów. Przebąkując coś o swobodnym interpretowaniu prawa przez związek zawodowy oświeciła nas, że jest on w błędzie. Mimo wszystko ona i jej koledzy prowadząc działalność gospodarczą wykonują ją w imieniu i na rzecz wymiaru sprawiedliwości. Najbardziej zdenerwował ją pomysł z ujawnianiem majątków. – Może to początek jakiejś rewolucji? – zastanawia się pani prezes dziwiąc się, że rolnicy uwzięli się akurat na majątki komorników, a nie na przykład redaktorów. – Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic do ukrycia. Na koniec usłyszeliśmy, że Ojczyzna, jeśli wie coś o szczególnej bezwzględności komorników, powinna podzielić się tą wiedzą z Krajową Radą Komorniczą. Każdy sygnał zostanie szczegółowo sprawdzony. Nie nam rozstrzygać, czy plany ZZR Ojczyzna mają szanse powodzenia czy nie. Jednak 586 komorników, którzy działają przy sądach rejonowych w całej Pomrocznej, na pewno nie będzie miało łatwego życia zatruwa-nego przez dziarskich chłopaków od Zwierza i Malewicza. Autor : Bernard Kraska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jonathan Kellerman "Z zimną krwią" Gdzieś już chyba spotkaliśmy się z podobnym tytułem, Capote mu było czy jakoś tak... Książka udowadnia strona po stronie, że robota policjanta z wydziału zabójstw to śmiertelnie nudna, jałowa do szpiku kości, męcząca do wymiotów dłubanina w bełkotliwych opowiadaniach tępych ludzi, z których kompletnie nic nie wynika i dopiero około 318 strony (na 326) coś tam się jarzy, co nas kompletnie nie podnieca, bo i tak już popadliśmy w stan podobny katatonii. Kellerman dostał od nas drugą szansę, bo w USA są nim zachwyceni. Trzeciej nie dostanie. Niech pisze etykietki na flaszki, więcej z niego będziepożytku. "Hidalgo" Film przygodowy, w którym grają konie i ludzie. Konie są świetne. Monika Szwaja "Jestem nudziarą" Znakomity, głęboki, celnie oddający istotę sprawy tytuł. "Zaginione" Mamy dwie wiadomości: dobrą i złą. Zła jest taka, że w tym filmie chodzi o to, że rodzina jest fajna generalnie rzecz biorąc, i jak kto nie ma rodziny, to się męczy psychicznie i źle kończy. I zamiast to napisać na kawałku papieru i rozdawać jako ulotki na ulicy, to temu facetowi mającemu się za reżysera zachciało się zrobić jakąś kompletnie od czapy bzdurę z Indianami, psychopatycznym czarownikiem i plutonem grzechotników, żeby się ludzie w kinie męczyli. w kinie męczyli. Dobra to ta, że te zaginione znaleźli, więc nie grozi nam "Zaginione 2". Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyjdź z twarzą na pierwszomajową demonstrację W następnym numerze wydrukujemy plakat, który wystarczy nakleić na tekturkę, przytwierdzić do trzonka, a podczas wiecu lub pochodu będzie można go unieść wysoko w górę. Z dziewięciu wizerunków bohaterów XX- i XXI-wiecznego ruchu robotniczego wybierzcie postać, z którą chcecie święcić robotnicze święto. Głosujcie tradycyjnie – przez SMS na numer 7168 (koszt 1 zł + VAT). Numer idola poprzedźcie słowem OPINIA i odstępem. Na przykład, jeśli chcielibyście plakat Che Guevary, przyślijcie SMS o treści OPINIA 3, a jeśli Kwaśniewskiego – OPINIA 6. Chcemy się dowiedzieć, kto jest teraz idolem lewicy. Opublikujemy podobiznę idola, na którego padnie najwięcej głosów. Żebyście ją nieśli. Autor : R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Uciekaj myszko do rury Jeśli jesteś młodym kreatywnym informatykiem z wyższym wykształceniem znającym dwa języki obce, zdobądź pilnie kwalifikacje hydraulika lub układacza kafelków. Inaczej masz przejebane. Był w Polsce taki czas, gdy niespełna trzydziestoletni facet opowiadał nie kryjącym zachwytu dziennikarzom, że jego sześciomiesięczna firma warta jest 100 milionów nowych złotych albo i więcej. Bywało, że brylował w Davos i ledwo nadążał z upychaniem do szafy kolejnych tytułów "Najlepszego...", "Lidera...", "Biznesmena Roku" i czegoś tam jeszcze. Czas młodego wilczka upływał na poszukiwaniu "inwestorów strategicznych", tworzeniu "strategii B2B", wspinaczce wysokogórskiej, nurkowaniu lub komputeryzacji własnego jeepa. Forsa kręciła się sama. Internetowy boom – co zgodnie zapowiadali teoretycy "nowej ekonomii" – miał trwać wiecznie. Tymczasem na przełomie lat 2000/2001 wszystko się zesrało. Najpierw w Stanach, potem w Polsce. Internetowe projekty zaczęły zdychać jeden po drugim. Prym w tej dziedzinie wiódł Elektrim, którego strategia internetowa realizowana za prezesury Barbary Lundberg przeszła do historii jako przykład tego, jak w krótkim czasie, można zgnoić jedną z najlepszych polskich firm. Rzecz jasna zgodnie z prawem. Dziś już bez reflektorów i kamer plajtują kolejne duże projekty polskiego e-biznesu. Jakiś czas temu pisałam w "NIE", jak spółka Formus "przepaliła" 90 milionów zielonych papierów. W ostatnich miesiącach idący szybko na dno "Elek" likwidował swoje kolejne przedsięwzięcia o egzotycznych nazwach "Easy Net", "e-Center", "VPN service". Padły portale YoYo.pl, Ahoy, Arena.pl (zajmował się nim znany raczej z uprawiania krytyki filmowej Tomasz Raczek). Hoga – aby się ratować – zmieniła strategię. Skromniejsze przedsięwzięcia takie jak Pilot Finansowy wypadały z rynku błyskawicznie, gdy tylko okazywało się, że nie znajdzie inwestora strategicznego, czyli jelenia, który zapłaci z ogromnym przebiciem za coś, co jest zaledwie mglistą obietnicą zysku. Przy okazji z pracą żegnali się młodzi zdolni. Początkowe wysokie zarobki najpierw uległy ograniczeniu, a potem zupełnie padły. Śmietanka młodego pokolenia, nie skażona stylem życia "homo sovieticusa", mogła się przekonać na własnej skórze, jak to jest być na kuroniówce. Opowiadał mi jeden z nich, że największym szokiem było to, iż musiał się rozstać z pracą dosłownie z dnia na dzień, choć zarząd zapewniał wszystkich, że interes idzie świetnie, a perspektywy są znakomite. Dziś koleś składa komputery i jakoś udaje mu się wiązać koniec z końcem. Najmocniej w dupę wzięli inwestorzy giełdowi skuszeni obietnicami szybkich i nadzwyczajnych zysków. Zwłaszcza gdy w szczycie internetowej hossy płacili za jeden papier Optimusa czy Elektrimu od kilkudziesięciu do grubo ponad stu złotych. Jeśli straty mają dziś tylko kilkukrotne, to mogą mówić o sporym sukcesie. W jeszcze gorszej sytuacji znaleźli się właściciele akcji. Na przykład zaległości wobec banków wrocławskiej firmy STGroup – głównego udziałowca spółki prowadzącej portal YoYo.pl – sięgały kilkunastu milionów złotych, a jednostkowa cena akcji spadła z 18 złotych w 2000 r. do 36 groszy jesienią 2001. Upadek STGroup uznano za jedno z największych bankructw w branży nowych technologii w Polsce, choć nie brakowało i takich, którzy w całej sprawie dopatrywali się zwykłego przekrętu. Dziś mało kto chce słuchać, a jeszcze mniej osób wierzy w to, co mówią apostołowie polskiej nowej ekonomii. Na przykład panowie Rafał Styczeń, prezes Internet Investment Fund, czy Tomasz Czechowicz, który w 2000 roku w roli prezesa MCI Management został zaproszony na Światowe Forum Ekonomiczne w Davos jako jeden ze "100 Światowych Liderów Jutra". Inwestorzy, którzy zaufali ich zapowiedziom, nawet nie chcą słyszeć o "inkubatorach", "dot.com" i podobnych intratnych przedsięwzięciach. Coraz częściej pojawiają się też opinie, że internetowy boom na warszawskim parkiecie to było jedynie znakomite przedsięwzięcie public relations, za którym nic się nie kryło. Obietnice szybkich zysków na poziomie 1000 proc., atmosfera jak z Krzemowej Doliny i granicząca z hucpą pewność siebie szefów spółek tak podgrzały atmosferę, że zdrowy rozsądek ustąpił owczemu pędowi. No bo tylko frajer nie chciałby rozmnożyć forsy o 1000 proc. Jeszcze marniej wyszli na tym ci, którzy na własną rękę zakładali małe firmy licząc na choćby niewielki sukces. Szybko okazywało się, że pieniądze znikają błyskawicznie, a widoków na przyszłość brak. O ile duzi – tacy jak Prokom, Optimus czy Agora – mogli pozwolić sobie na finansowanie niedochodowych portali – Wirtualna Polska, Onet.pl i gazeta.pl na razie nie zarabiają na siebie – o tyle właściciele małych spółek nie mieli dokąd uciekać. Tak kończył się mit o firmach startujących w garażu, które miały się stać wielkimi korporacjami. Zapomniano, że większość z tych, którzy zaczynają w garażach, w garażach również skończy. Ale właściwie czy Polska potrzebuje informatyków i silnych spółek z branży elektronicznej? Na początku lat 90. grupa rodzimych programistów opracowała edytor tekstu o nazwie QR-Text – sprzedawał się znakomicie, zwłaszcza w administracji. Potem wykosił go Word i dziś już nikt nie pamięta o tamtym produkcie. Mamy w kraju jedną – dosłownie jedną! – spółkę, która produkuje płyty główne do komputerów. Części komputerowe sprowadzamy z Tajwanu, Malezji, Irlandii, a nawet Kostaryki. Prawdziwą gehenną – ze względu na praktyki TP S.A. – jest zakładanie osiedlowych sieci komputerowych. A mógłby być to najtańszy dostęp do Internetu i tysiące nowych miejsc pracy dla wykształconych młodych ludzi. To jednak pieśń przyszłości. Potrzebne są pieniądze na inwestycje – a tych jest coraz mniej ze względu na recesję. Nie każdy może być Billem Gatesem, ale prawie każdy w Polsce może układać kafelki – pod warunkiem że skończy się recesja w budownictwie. I tym będzie w przyszłości zajmowało się coraz więcej młodych zdolnych ze znajomością dwóch języków obcych i dziesięciu języków programowania. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co tam chłopie w ropie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niemiec odciął Wrzodakowi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miałeś chamie... Marzy mi się rewolucja, wiem, że za wcześnie, ale jakaś społeczna ruchawka spod Urzędów Pracy albo z okazji świąt robotniczych, by położyć kres powszechnej nędzy i bezdusznej polityce państwa, by przywrócić ludziom wiarę w lepsze jutro przypominające wczoraj. (...) Zamknięto nas w błędnym kole, boimy się krzyczeć o naszej nędzy i niesprawiedliwości, boimy się protestować, choć zarabiamy 560 zł na rękę, bo boimy się, że utracimy i tę głodową pracę, gdyż oznacza pusty żołądek i perspektywę mieszkania pod mostem. My już tylko jak zwierzęta walczymy o przetrwanie. A przed 10 laty obiecywano nam, że będzie lepiej. Obiecywali sprzedawczyki mieniący się wielkimi obrońcami demokracji, którzy zaczęli indoktrynację społeczeństwa od ulicznych kotłów z zupą, od obioru Polaka papieżem, od Nagrody Nobla dla Miłosza i Wałęsy. Ci intelektualiści finansowani przez Stany i Europę zachodnią (...) nie powiedzieli społeczeństwu, że za fasadą tej cudownej demokracji krył się koniunkturalizm. I narodu nie zapytano, czy chce zmiany ustroju, nie przeprowadzono demokratycznego referendum. Połowa, więcej, społeczności bluźni ten ustrój i swoją głupotę, że jak barany poszli za Solidarnością. (...) Odebrano ludziom godność i upodlono. W opłacanej telewizji oszołomy wmawiają, że bieda może być godna! Tylko sytego obłudnika stać na komfort dywagacji czysto retorycznych i roztrząsanie takich kwestii moralnych. Tak jak nadmierne bogactwo, tak i bieda i beznadziejność są demoralizujące. Człowiek głodny (zwłaszcza że kiedyś był syty) staje się zdolny do czynów najgorszych, jakich nie popełniłby w normalnych warunkach. (...). Naród rozgoryczony i zdesperowany polityką rządów buzkowych wybrał rząd nowy lewicowy, który z założenia ma chronić socjal najuboższych. I ten rząd odbiera nam resztki, dokopuje każdą ustawą najbiedniejszym. Łata w ten sposób dziurę budżetową. Zamiast postawić przed Trybunałem poprzedników, odebrać, co zagrabili, powiedzieć stop dalszej prywatyzacji, by uchronić resztę dóbr. (...) Gubienie ideałów boli, ale zewsząd otaczająca nędza jeszcze bardziej. Wrocławianka (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) „Henryka i pryszcze” Jeśli chodzi o książeczki oszczędnościowe PKO, nie potrzeba sięgać aż do czasów przedwojennych. Mój syn został w dniu chrzcin obdarowany książeczką PKO z wkładem 2000,00 zł, co w dniu darowania (28.09.1982) było równowartością niewielkiej pensji miesięcznej. Syn tymczasem skończył 19 lat i chciałam mu oszczędzone pieniądze (wraz z narosłymi procentami) wypłacić. Urzędniczka oddziału PKO w Poznaniu, w którym w roku 1982 została założona książeczka, poinformowała mnie, że wartość wkładu po przeliczeniu wynosi około 1,90 zł (jeden złoty dziewięćdziesiąt groszy). Na dodatek syn musi odebrać gotówkę osobiście, ponieważ nie mam upoważnienia do podjęcia takiej kwoty. Niech żyje nasza ukochana Ojczyzna! Czasem odnoszę wrażenie, że Polska leży na kontynencie afrykańskim. Maria Jabłońska (adres do wiadomości redakcji) Sposób na gołodupców Moja Ty Szanowna Redakcjo. Czytamy „NIE” co tydzień – ja, mąż, wnuki ostatnio też – od wielu lat i dziwne, że jeszcze nas nie pierdyknął jakiś zawał. My już przestaliśmy wierzyć, że w Polsce może być lepiej i normalniej. SLD naszych głosów już więcej nie dostanie. Ostatnio zbulwersował nas pomysł unicestwienia tzw. ciucholandów. Komu one zawadzają? Najpierw opodatkowano emerytury od opodatkowanych zarobków (zwykłe złodziejstwo), zabiera się możliwość dorobienia, żeby nie zdechnąć z głodowej emeryturki (opodatkowanej), wreszcie likwiduje się sklepy z tanią odzieżą, chociaż tam ubierają się nie tylko emeryci. Biedy jest coraz więcej. Może temu głąbowi, który to wymyślił, wpadło do łba, że może wreszcie ta pieprzona biedota przestanie się szwendać po ulicach, jak nie będzie miała w czym? Z gołymi dupami nawet nie wyjdą protestować. Czytelniczka z Mokotowa (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) Autostrady do nieba Chciałem „podziękować” nowemu rządowi za możliwość zamknięcia mojej firmy transportowej. Dlaczego? Już mówię. Cztery lata temu Buzkorząd zrezygnował z pobierania podatku drogowego, argumentując „będzie w paliwie”. Jednak o dziwo okazało się, że dotyczy to tylko samochodów osobowych. Tak więc ja dalej płacę podatek drogowy (sorry, zmienili nazwę na podatek od środków transportu). Obiecywali, że z tych pieniędzy będziemy budowali autostrady. Przyszła nowa ekipa rządowa, a wraz z nią p. Belka, który chce do Europy wjechać na nowych autostradach. Więc aby to realizować, stworzył nowy podatek drogowy, który nazywa się „opłata za poruszanie się po drogach krajowych”. Obowiązuje to od 1.01.2002 r. Od stycznia 2003 r. będzie obowiązywało moją firmę wykupienie licencji na transport, która też będzie kosztowała. K. S. (e-mail do wiadomości redakcji) Płać dwa razy Jak Państwo sądzicie: czy w Polsce możliwe jest podwójne opodatkowanie tej samej kwoty? Otóż od 2001 r. – tak. Przykładem są alimenty (ale nie dla dzieci, lecz dla byłej żony). Od tego roku (tzn. 2001) osoba płacąca alimenty nie może ich odpisać od kwoty dochodu, zaś osoba otrzymująca alimenty nadal musi je dopisać do dochodu. W ten sposób ta sama kwota jest podwójnie opodatkowana (raz przez płacącego i raz przez otrzymującego alimenty). Proponuję to nowatorskie posunięcie rozciągnąć na wszystkie dziedziny życia. Np. opodatkować przy każdym zakupie zarówno sprzedającego, jak i kupującego. dziadek (e-mail do wiadomości redakcji) Czysta woda życia doda Okresowe badania jakości wody muszą przeprowadzać różne punkty usługowe związane z branżą spożywczą. Za wizytę jaśnie oświeconych urzędników trzeba zapłacić ok. 60 PLN plus ok. 300 PLN za samo badanie i za... wydrukowanie protokołu ze 200 PLN. Ta pierwsza pozycja jest kurde śmieszna, bo PKS-em urzędnik dojedzie do dowolnego miejsca w danym powiecie za nie więcej niż 15 PLN w obie strony, zresztą skoro jest to kontrola, to dlaczego ma za nią płacić podatnik, który już i tak jest obciążony przez fiskusa. O pozycji drugiej się nie wypowiadam, bo nie wiem, ile kosztują pipety, odczynniki i inne cuda do prowadzenia takowych badań. Ale trzeci element to już jest naprawdę, kurwa, przegięcie!!! Czyżby protokół był robiony na papierze ze złota, zaś tusz miał w sobie platynowe opiłki? (...) A najweselsze jest to, że kontrola obowiązuje również tych, którzy są podłączeni do kanalizacji miejskiej. Logicznie i trzeźwo myśląc, za stan wody odpowiedzialność winny ponosić zakłady komunalne. Dlaczego więc badanie nie jest prowadzone na koszt właściciela kanalizacji? Jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy, brzmi: jest to szukanie kasy dla ogromnej rzeszy pijących kawusię urzędasów. Bartek, Stalowa Wola (e-mail do wiadomości redakcji) „Wypróżniaki” Droga Pani Izo K. Miej Pani na względzie zdrowie pana Niezgody. Człowiek odpoczywa sobie w bajkowych ogrodach na hiszpańskim wybrzeżu, a tu Pani przenosisz mu Fabrykę Lin i Drutu Drumet z Włocławka do Wrocławia. Toż to dla naszego arystokraty może być sprawa nie do przyjęcia. Mirosław R. (e-mail do wiadomości redakcji) PS Myląc te dwa miasta może Pani doprowadzić do poważnego konfliktu pomiędzy kibicami koszykówki WTK Anwil i Idei Śląsk. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pożegnanie z bronią MON mógłby mieć polskie skarby, ale woli obcy chłam. Przez ostatnie 10 dni Polska żyła wojskiem. Międzynarodowe Lotnicze Air Show 2003 w Radomiu, XI Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego w Kielcach, przejęcie strefy okupacyjnej w Iraku, bliskowschodnia wizyta ministrów Szmajdzińskiego i Siwca (Iran, Irak, Kuwejt). Uf. Choć wydarzenia te były powszechnie komentowane, warto przyjrzeć się im raz jeszcze. Najmniej wiemy o bliskowschodnich podróżach naszych ministrów, nie potrafimy więc wskazać, który z krajów tego regionu wytypowany został jako kolejny cel do ataku. Na "Air Show" zobaczyliśmy wszystko, co było do zobaczenia. Bardziej jednak interesujące jest to, co zobaczyć chcieliśmy, a czego widzieć nam nie dano – samolot transportowy CASA. Na targach kieleckich hitami były polskie wyroby: haubica Krab, zestaw przeciwlotniczy Loara i transporter Ryś. Każdy starał się też dotknąć produkt fińskiej science fiction – Kołowy Transporter Opancerzony Patria. CASA Samolot transportowy CASA w polskich barwach nie wystąpił w radomskich pokazach lotniczych nie dlatego, że produkujący go Hiszpanie nie zdążyli na czas. Owszem, zdążyli. Jak podała "Rzeczpospolita", C295 M CASA stoi na podkrakowskim lotnisku Balice od połowy sierpnia. Zaplombowany przez celników. MON nie ma pieniędzy na zapłacenie podatku VAT od nowej latającej zabawki. CASA z biało-czerwoną szachownicą na skrzydłach nie tylko nie wystąpił w Radomiu, ale – co gorsza – nie wozi naszych chłopców do Iraku. Zakup samolotu transportowego CASA to pierwsze wybitne dokonanie pułkownika (obecnie generała) Nowaka. Pisaliśmy o nim oraz o tym, jak AWS-owski rząd pod światłym przewodnictwem Jerzego Buzka i jego ministra od wojny Komorowskiego uparł się, żeby kupić hiszpański samolot. Mimo że alternatywą był znacznie tańszy ukraiński Antonow lub o niebo lepszy włoski Spartan ("NIE" nr 38/2001). Antonow, nawet gdyby był najlepszym samolotem transportowym świata, nie mógł buzkowcom się spodobać, gdyż kompromitowało go postradzieckie pochodzenie. I na nic atrakcyjna cena i ciekawy offset. W antyrosyjskiej fobii prawicy szmal się nie liczy. C-27 J Spartan to najnowocześniejsza konstrukcja tego typu na świecie. Stworzona od podstaw dla celów wojennych, wymyślona tak, żeby w stu procentach odpowiadać wymaganiom wojsk NATO. Aby uwalić tę ofertę, użyto prostego chwytu. Zarzucono Włochom (tudzież Rosjanom), że ich produkt nie posiada stosownych certyfikatów natowskich. To prawda. Całkiem nowa włoska konstrukcja przechodziła właśnie wówczas testy, które musiały chwilę potrwać. Ten pretekst posłużył MON do wyeliminowania AN-tka i Spartana z przetargu. Po oczyszczeniu pola, wobec teoretycznego braku konkurencyjnego produktu, pułkownik Nowak rozpoczął rozmowy z hiszpańską CASA w trybie zamówienia z wolnej ręki. W trakcie trwania tej procedury Spartan uzyskał wymagane certyfikaty, o czym powiadomił rząd polski. Nie spowodowało to jednak uruchomienia nowego postępowania przetargowego. Buzkowcy udawali, że o niczym nie wiedzą i w sierpniu 2001 r. (w święto lotnictwa polskiego) podpisano z Hiszpanami kontrakt na dostawę 8 sztuk C295 M o wartości 213 mln baksów. Dzięki temu będziemy mieli samolocik, do którego nie mieści się samochód pancerny Hummer, a nasz Tarpan Honker wchodzi "na lakier" po zdjęciu części oprzyrządowania. Do CASA nie włazi też standardowa paleta NATO. Na dodatek hiszpański samolot to konstrukcja wywodząca się z samolotu cywilnego. Jak wiadomo, takie maszyny projektuje się, żeby woziły ludzi i ich walizeczki, a nie wojsko, samochody pancerne, moździerze i inne dość ciężkie zabawki. Poprzednie kierownictwo MON mówiło, że hiszpańskim samolotem transportowym Casa wcale nie trzeba przewozić samochodów terenowych Tarpan Honker. Tyle że zaczęli głosić taką opinię dopiero wtedy, gdy okazało się, że Honker do Casy nie wchodzi, choć miał się mieścić. Dziś podobno wchodzi na wcisk, coś mu pozdejmowano. I znów okazało się, że samochód powinien nadawać się do transportu lotniczego. Nawiasem mówiąc, to, dlaczego wybrano Casę, jest dla mnie tajemnicą – podsumował pierwsze dziecko Nowaka w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" gen. Sławomir Petelicki ("Czołg nie jest od wożenia piwa", 27.08.2003 r.). Ryś "Wszystkie Ryśki to fajne chłopy" – wiemy to z "Misia" Barei. Ryś, o którym chcemy opowiedzieć, ma wszystko, co fajne chłopy mieć powinny: jest młodym przystojniakiem, choć z dużym doświadczeniem życiowym, jest modny i nowoczesny, ale bez snobizmu, świetnie pływa (nie nabiera wody), lubi szybką jazdę, a jak trzeba, to potrafi nieźle pierdolnąć. Ryś to kołowy transporter opancerzony produkowany w Wojskowych Zakładach Mechanicznych w Poznaniu. Jest to gruntowna modernizacja dobrze znanego polsko-czeskiego transportera opancerzonego SKOT. To te pojazdy na ośmiu kołach, które niektórzy pamiętają z obrazków pokazywanych w TV o stanie wojennym. SKOT na skrzyżowaniu i koksownik, przy którym grzeją się żołnierze, to obowiązkowy obrazek z tamtych czasów. W Polsce mamy jeszcze około 400 SKOT-ów. Trzeba coś z nimi zrobić, bo zestarzały się i nie odpowiadają współczesnym wymaganiom wojska. Można je zezłomować albo przerobić. Modernizacja, którą zaproponowały WZM w Poznaniu, daje w efekcie KTO nie ustępujące w niczym współczesnym tego typu pojazdom. Ba, w wielu elementach Ryś jest od swoich konkurentów lepszy. Ma nowiutki silnik CURSOR 8 o mocy 350 koni mechanicznych, w całości i z palcem w dupie włazi do Herculesa (samolot transportowy), ma wiele nowoczesnych systemów, w tym system automatycznej kontroli ciśnienia w kołach (co ułatwia pokonywanie grząskiego terenu), system ochrony i obrony przed opromieniowaniem laserowym, mnóstwo elektroniki i optoelektroniki oraz wiele innych bajerów. Może być wyposażony w nowoczesną wieżę niemiecką z kaemem 30 mm. Krótko mówiąc Ryś jest wypasiony na maksa, a co najważniejsze – bije na głowę ceną wszystkich konkurentów. Wojskowe Zakłady Mechaniczne nr 5 nie wystartowały w przetargu na KTO dla polskiej armii uznając, że ich produkt nie spełnia założeń przetargu, gdyż wojsko życzyło sobie całkiem nowej konstrukcji, a Ryś jest przecież w 25 procentach SKOT-em. Jak się okazało nie było to rozumne podejście, gdyż założeń przetargowych nie spełniał żaden z zaoferowanych Polsce KTO. Rysia zaprezentowano na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach po raz trzeci. Wzbudził powszechne zainteresowanie ekspertów, prasy i gapiów. Tylko armijni decydenci jakoś go nie zauważają. Do dziś poznańskie WZM nie dostały od wojska żadnego sygnału, czy ich praca pójdzie na marne, czy jednak ktoś kupi Rysia. Zakłady w Poznaniu mając dziesięciokrotnie lepszą bazę sprzętową niż zakłady w Siemianowicach Śląskich (tam ma być robiona fińska Patria) mogą bez problemu i za stosunkowo małe pieniądze zmodernizować 400 SKOT-ów, które pozostają w polskiej armii. Z powodzeniem Rysie mogą być wozami inżynieryjnymi, rozpoznania, transportującymi moździerze czy medycznymi. Do takich celów wcale nie trzeba drogiej zagranicznej Patrii. Może się jednak okazać, że praca i ogromne środki, które poniosły WZM w Poznaniu na modernizację SKOT-a, pójdą na marne. Krab Krab to armatohaubica strzelająca na odległość 40 km pociskami o kalibrze 155 mm. Ponad 8-metrowa lufa jeździ na polskim podwoziu gąsienicowym Kalina (produkcja gliwickiego OBRUMU) z szybkością 55 km/h. Produkt Huty Stalowa Wola (HSW) jest uznawany za broń supernowoczesną i skuteczną. Jest kompatybilna z bronią NATO. Jest super i da się zarabiać na jej eksporcie. Wszystkie te plusy potwierdzają eksperci z MON, którzy zakończyli badania egzemplarzy prototypowych. Na armatohaubicy Krab można zarabiać. I to dużo! Już dziś są chętni, żeby ją kupować. Jest z tym jednak pewien problem. Otóż, w branży zbrojeniowej jest tak, że aby cokolwiek sprzedać, trzeba posiadać rekomendację własnej armii. Niepoważnie i podejrzanie wygląda wyrób, który chce się komuś wcisnąć w momencie, kiedy nie ma go na wyposażeniu macierzystej armii producenta. – Jest przynajmniej 7 bardzo poważnych kupców – mówi proszący o anonimowość wysoki przedstawiciel HSW. – Ale jest problem: polska armia. Niby rząd polski finansował prace nad wdrożeniem do polskiej armii produktu polskich państwowych zakładów, ale coś nie chcą kupować. – Jak to nie chcą? – pytamy – przecież wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke wielokrotnie deklarował, że armia chce kupić Kraba. – Panowie! – uśmiecha się nasz rozmówca. – Od deklaracji do czynów daleko. Jesteśmy teraz na poziomie towarzyskich uzgodnień, że może MON kupi od nas od 2 do 4 sztuk, i to tylko po to, żebyśmy mogli mówić, że Kraby służą w polskiej armii. Loara Zintegrowany przeciwlotniczy zestaw artyleryjski Loara jest opowieścią jak z bajki. Naprawdę nie przesadzimy mówiąc, że jej możliwości można spokojnie umieścić w opowiadaniach fantastycznych. Nie jest to jedno urządzenie, lecz cały ich zestaw. Powiedzmy, że gdzieś stoi pojazd wyposażony w urządzenia jak z filmów Spielberga: superczułe radary śledzące, kamery termalne, kamery TV, dalmierze laserowe. Wszystkie te urządzenia są w stanie śledzić ponad 60 obiektów jednocześnie. Informacje o tym, co wyśledzą i namierzą, trafiają drogą radiową do położonego zupełnie gdzie indziej centrum dowodzenia, które wygląda jak laboratorium komputerowe. Do dowódcy należy tylko podjęcie decyzji, czy zniszczyć coś, czy nie. Jeśli zdecyduje się na zniszczenie, impuls z jednego kliknięcia w klawiaturę komputerową trafia do stojących zupełnie gdzie indziej wyrzutni rakietowych bądź armat. System sam podejmuje decyzje, z czego w to coś namierzonego przywalić. Podobne zestawy mają Niemcy, ale przyznają, że Loara wyprzedza ich o jedną generację. Jest to wspólne przedsięwzięcie kilku polskich firm, m.in.: warszawskiego RADWAR-u, BUMAR-u Łabędy i Huty Stalowa Wola. W prace nad tym systemem polski rząd zainwestował nie mniej niż 460 mln zł. Teoretycznie pieniądz ten można szybko odzyskać opylając za granicę zaledwie 10 zestawów. Problemu z tym być nie powinno, bo bardzo poważnie zainteresowanych zakupem jest przynajmniej 11 armii! – No i co z tego? – pyta retorycznie proszący o anonimowość przedstawiciel jednego z producentów. – Nie mamy rekomendacji własnej armii. – A ile tego polska armia potrzebuje? – pytamy. – Gdyby MON zamówił 30 takich zestawów, Polska byłaby najbezpieczniejszym krajem w regionie. – I nie zamawiają? – dziwimy się naiwnie. – Po cichu mówią, że może zamówią 2 zestawy w tym roku i 2 w przyszłym. To nie tylko za mało na rozpoczęcie produkcji, ale te powiedzmy 4 zestawy to też za mało, żebyśmy mogli chwalić się rekomendacją armii – irytuje się nasz rozmówca. Dzisiaj jeden z prezesów idzie na wódkę z jakimś ważniakiem z MON, może coś załatwi... Patria Stałym punktem każdej wycieczki w Kielcach było zwiedzanie rozreklamowanej przez nas Patrii, czyli istniejącego w marzeniach kilku wojskowych Kołowego Transportera Opancerzonego (KTO). Długa rozmowa z pełnomocnikiem ds. zarządzania jakością w zakładach producenta (WZM Siemianowice Śląskie) – mgr. inż. Janem Tyrką – była trudna. Na pytanie, czy wóz ma agregat do regulacji ciśnienia w kołach usłyszeliśmy, że ma! Ale, jak pokazali nam nasi eksperci, akurat nie ten egzemplarz, który pokazano. Na zarzut, że tonie nawet w basenie (co jesteśmy w stanie udowodnić zapisami wideo), słyszymy, że nie tonie. I tak ponad godzinę. Warto było pogadać. Utwierdziło nas to w przekonaniu o zasadności wszystkich zarzutów, które postawiliśmy kierownictwu MON w związku z zakupem fińskiego marzenia z Siemianowic Śląskich. * * * Mamy Loarę, ale armia jej nie chce. Mamy Kraba, na który MON też patrzy bez entuzjazmu. Mamy Rysia, ale wolimy o nim głośno nie mówić. Nie mamy w końcu Patrii, której fizycznie w wersji nas interesującej nie ma, ale mieć ją chcemy – nawet za 5 mld zł. Po raz trzeci więc powtórzymy nasz apel do szefostwa MON: wpuśćcie do resortu niezależnych ekspertów i pozwólcie im zajrzeć w dokumenty przetargowe. Lepiej teraz zgodzić się na kilka dymisji i trochę wstydu niż za 2–3 lata stawać przed Trybunałem Stanu. Autor : Dariusz Cychol / Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 5 lat lekkich robót Nie dajcie się bajerować kandydatom do Parlamentu Europejskiego. Podczas jednej z debat na temat naszego członkostwa w Unii Europejskiej licealista zapytany – czego najbardziej obawia się po wstąpieniu do Unii Europejskiej? – bez namysłu odparł: polskich posłów. Miał chyba gówniarz rację lękając się widoku naszych orłów w roli parlamentarzystów europejskich. Okupacja mównicy, groźby pod adresem Unii, wnioski o wypowiedzenie traktatu akcesyjnego, a na dokładkę poseł LPR wręczający komu się tylko da katolickie krzyże. Ponieważ wybory do Parlamentu Europejskiego tuż-tuż, warto się zastanowić, czy nasi politycy nie popsują Unii, do której weszliśmy. Czego nie może parlament Nasi kandydaci do PE nie szczędzą nam obietnic. Posłowie Samoobrony na przykład chcą zmusić kraje unijne, by te zatrudniały Polaków i zrezygnowały z okresów przejściowych. Postulat niewątpliwie zapewni Samoobronie społeczną przychylność. Tyle tylko, że PE nie ma żadnej władzy nad parlamentami narodowymi, a to właśnie one decydują, czy Polak będzie mógł pracować legalnie w danym kraju czy nie. Podobny kit wciskają nam kandydaci na europarlamentarzystę z rozdania LPR, gdy twierdzą, że schrystianizują Europę, i kandydaci PO, podobno wykształceni i znający się na realiach UE, którzy obiecują, że zmuszą rządy krajów zachodnich do inwestowania w Polsce. Czyż to rządy inwestują? Parlament Europejski (PE) to kolos na glinianych nogach. Jego funkcje są mocno ograniczone. O tym, co w Unii piszczy, nie decyduje europarlament, lecz spotykający się w tzw. Radzie Ministrów czołowi politycy krajów członkowskich. To od nich faktycznie zależy kształt unijnego budżetu. To oni dyskutują o dopłatach do rolnictwa, polityce wewnętrznej Wspólnoty. Ci sami ministrowie już na forum krajowego parlamentu, dysponując odpowiednią większością, zaklepują decyzje podjęte na spotkaniach wielkich tego kontynentu. PE jest gdzieś na szarym końcu tej układanki, a jego zadanie sprowadza się praktycznie do mało znaczącej aprobaty tego, co wcześniej już i tak zostało ustalone. I choć teoretycznie istnieje sposobność odrzucenia przez PE postanowień wielkich polity-ków, to w praktyce ci, którzy mają większość w parlamentach narodowych, dysponują też zazwyczaj większością w PE. W rzeczywistości więc, przynajmniej do czasu przyjęcia nowej konstytucji europejskiej, znaczenie PE jest raczej symboliczne. Świadczą o tym choćby osiągnięcia PE. Do najdonioślejszych zaliczyć można projekty: „Telewizja bez granic” – czyli zakaz transmisji ważniejszych wydarzeń sportowych jedynie w pasmach kodowanych, zaostrzenie norm dla materiałów pędnych i olejów silnikowych celem ochrony środowiska oraz wprowadzenie na opakowaniach papierosów większych i wyraźniejszych ostrzeżeń o szkodliwości palenia. Ponadto PE zajmował się w swojej historii tak historycznie doniosłymi kwestiami jak wprowadzenie obowiązku ekologicznej utylizacji złomowanych samochodów czy zaostrzenie przepisów dotyczących pasz dla zwierząt hodowlanych. Obecnie pracuje nad wprowadzeniem przepisów dotyczących utylizacji zużytych urządzeń elektrycznych i elektronicznych. Już sam przegląd parlamentarzystów PE skłania do refleksji. Czemu brakuje tam wyróżniających się polityków europejskich? Odpowiedź jest banalnie prosta. PE w dużym uproszczeniu przypomina amerykańską ligę piłki nożnej. Trafiają tam ci, którzy najlepsze lata kariery mają już dawno za sobą. Honorowa emerytura. Podstawową cechą odróżniającą PE od parlamentów narodowych jest to, że nie posiada on uprawnień ustawodawczych. Między bajki należy więc włożyć opowieści kandydatów o inicjatywach, pomysłach i projektach, jakie przyszli posłowie chcieliby z trybuny PE zaproponować Europie. Zupełną tajemnicą pozostaje, w jaki sposób kandydat Platformy rajdowiec Hołowczyc chce poprzez PE zmienić sytuację na polskich drogach i edukować kierowców, co zapowiada. Widać nie ma pojęcia, do czego chce być wybrany. PE w ogóle nie posiada bezpośrednich uprawnień w dziedzinie inicjatywy prawodawczej, takich jak np. grupa posłów na Sejm. Kompetencje te są zastrzeżone dla Komisji Europejskiej. W procedurze konsultacji uprawnienia PE sprowadzają się do wydania opinii, które Komisja Europejska i tak może swobodnie olać. Bzdurą na użytek wyborców należy nazwać opowieści naszych kandydatów, jakie to pieniądze załatwią dla swojego narodu, gdy tylko ten da im możliwość siadania w PE. Gówno prawda. Uprawnienia budżetowe PE są tak samo skromne jak możliwości prawne. Sprowadzają się do czysto teoretycznej możliwości odrzucenia przez parlament projektu budżetu w całości. W opowiadaniu głupot celują zwłaszcza kandydaci LPR i PiS. Wmawiają nam, że idą do PE walczyć o interes narodowy. Będzie to chyba niewykonalne, ponieważ posłowie organizują się w parlamencie według kryterium przynależności partyjnej, a nie narodowej. Grupy polityczne odpowiadają frakcjom politycznym w parlamentach krajowych. Do utworzenia grupy politycznej potrzebnych jest najmniej 23 posłów z dwóch krajów, 18 z trzech krajów, 14 z czterech i więcej krajów. Jak LPR znajdzie 14 polskich nacjonalistów-katolików z 4 różnych krajów? Gdyby zaś znalazła, co może 14 posłów? Żeby więc cokolwiek w PE zwojować, trzeba wziąć pod uwagę interesy kolegi parlamentarzysty, o zgrozo obcokrajowca. Nieprawdziwe są też zapowiedzi, że partie polityczne będą rozliczać swoich posłów z prac w PE. Mandat do PE ma charakter mandatu wolnego, co oznacza, że deputowani nie są związani instrukcjami państw, których są obywatelami. W praktyce poseł, jeśli chce, może głosować całkowicie wbrew matce partii, a jak się uprze – także wbrew interesom narodu polskiego. Posła europarlamentu ze stanowiska może zwolnić tylko akt zgonu lub własna rezygnacja. Co może parlament Parlament Europejski może w rzeczywistości bardzo niewiele. Może kontrolować prace Komisji Europejskiej, a także inne instytucje Wspólnoty. Posłowie PE mogą uczestniczyć w pracach komisji, które często zajmują się kwestiami pobocznymi. W Unii przydatne mogą się więc okazać: mentalność biurokraty i podejście hobbysty. Parlament ma głos w kwestii wydatków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionów oraz programów kulturalnych i edukacyjnych. Gdy jednak chodzi o realne pieniądze, na przykład dla rolnictwa, może jedynie proponować poprawki do budżetu, a decydujący głos w tej kwestii ma Rada Ministrów. Parlament może teoretycznie przyjąć lub odrzucić proponowanych komisarzy europejskich. Zupełnie teoretycznie, bo ich także proponują parlamenty narodowe. Na koniec niespodzianka dla polskich parlamentarzystów. PE ma prawo powoływania tak lubianych nad Wisłą tymczasowych komisji śledczych, które mają na celu zbadanie i wyjaśnienie ewentualnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu Unii. Trzeba jednak do tego przekonać przynajmniej 1/4 wszystkich deputowanych. Nasi posłowie ponad wszystko kochają kłócić się i protestować. Tymczasem w PE potrzeba zapalonych biurokratów znających prawo. Ludzi, którzy spędzą długie godziny w rozmaitych komisjach nad pozornie nieistotnym projektem. Nacjonalista w tym parlamencie to jak krowa w gołębniku. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łybacko módl się za nami Gdzież to konstytucja zwisa jako papier toaletowy? A skąd to nadaje się kłamstwa? Pobożne znaki prowadzą do państwowej centrali edukacji. Niejaki Ryszard Nowak publicznie oświadczył, że należący do sekt nauczyciele będą wywalani z roboty. Powoływał się przy tym na powstający w Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu program walki z niebezpiecznymi związkami wyznaniowymi. Minister Krystyna Łybacka niebawem zamierza go wprowadzić w życie. Ryszard Nowak, prezes Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami, bohater wielu naszych publikacji, buja się po kraju i zwołuje konferencje prasowe, podczas których objawia zagrożenia, które czyhają na małolactwo. Nowak twierdzi, że niebezpieczne sekty przenikają do szkół, werbują w swoje szeregi nauczycieli, a ci w czasie lekcji kaptują uczniów oraz studentów i piorą im mózgi. Trefni belfrzy dla zwykłego śmiertelnika są nierozpoznawalni, ponieważ ubierają się normalnie, nie noszą wisiorów i innych sekciarskich emblematów. Rodzice powinni uważać, kiedy w szkole nauczyciele zaczynają stosować niekonwencjonalne metody nauczania. Wśród nich są techniki relaksacji czy pozytywnego myślenia – cytuje wypowiedź Nowaka, myśliciela negatywnego, Słowo Polskie. Gazeta Wrocławska (29 grudnia 2003 r.). W MENiS powiedziano nam, że żaden program walki z sektami w szkołach nie powstaje i nie powstanie. Minister Łybackiej nawet przez myśl nie przeszło, żeby weryfikować nauczycieli i uczniów wedle ich światopoglądu i wyznania. Powoływanie się w publicznych wypowiedziach na panią minister jest kłamstwem i nadużyciem. To oficjalne stanowisko ministerstwa przekazane naszej redakcji przez Biuro Promocji i Informacji MENiS. Już mieliśmy wyśmiać tropiciela sekt Nowaka i napisać, że facet mija się z prawdą i oczernia Łybacką, ale wpadł nam w łapy dokument podpisany przez jej zastępcę wiceministra Tadeusza Szulca (patrz reprodukcja). Oficjalne pismo MENiS jest nie żadną tam prośbą, tylko zawoalowanym poleceniem. Wprowadza segregację na organizacje wyznaniowe, które są cacy, i te, które należy przegonić. Ministerstwo na oficjalnej stronie internetowej poleca publikację, którą w roku 2002 wydało ówczesne Ministerstwo Edukacji Narodowej, a promował sam prawicowy minister Edmund Wittbrodt. Tytuł książki: Sekty – fascynacje i zagrożenia. MEN poleciło wszystkim kuratoriom oświaty w Pomrocznej, aby publikację rozprowadziły do szkół, bibliotek pedagogicznych i innych placówek oświatowych. Po roku dodrukowano 2 tysiące egzemplarzy. Książka, oparta na słynnym raporcie MSW z czasów Buzka o zagrożeniach ze strony sekt oraz na tak światłych dziełach jak broszury Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, jako groźne ugrupowania wymienia m.in. formalnie zarejestrowane związki wyznaniowe: Stowarzyszenie Świadomości Kryszny, Misja Czaitanii czy ugrupowania buddyjskie. W taki bezprawny sposób państwo, które powinno być bezstronne wobec wszystkich wyznań, zwalcza konkurentów Kościoła kat. Polskie państwo przystało na to, żeby Kościół kat. indoktrynował dzieci już w przedszkolach, natomiast ministerstwo chroni dorosłych studentów od wpływu innych wyznań. Wszyscy obywatele Pomrocznej, w tym studenci i uczniowie, mają prawo do wyznawania dowolnej religii. Organom państwa nie wolno od nikogo żądać, aby deklarował swoje wyznanie. Gwarantuje to Konstytucja RP, a także ustawa o wolności sumienia i wyznania. Belfrzy mogą w szkołach wprowadzać w życie autorskie programy nauczania, nawet bardzo niekonwencjonalne, jeżeli zaakceptuje je dyrekcja szkoły i kuratorium. Podsekretarz stanu Szulc nawołuje do nietolerancji na tle religijnym i światopoglądowym, co nawet w kraju Przedmurza i Wartości jest przestępstwem. Stawia to ministerstwo w jednym szeregu z organizacjami wzywającymi do zwalczania myślących nie po katolicku, takich jak Ruch Obrony Rodziny i Jednostki (który przegrał w sądzie proces z Misją Czaitanii) czy komitet Ryszarda Nowaka. Albo minister Łybacka nie wie, co dzieje się w podległym jej resorcie, albo oburza się nieszczerze. Z Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej: Art. 25. 1.Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione. 2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym. Art. 53. 1. Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii. 2. Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie. (...) 4. Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób. 5. Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób. 6. Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych. 7. Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania. B Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dzika pobożność " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ośmiornica na ruszcie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 26 listopada "Wystarczy, że któregoś dnia komisarze obudzą się w złym humorze i dojdą do wniosku, że gospodarstwo rolne, żeby otrzymać dopłaty, ma mieć – dajmy na to – 2 hektary albo że pojedyncza działka ma liczyć więcej niż 10 arów, albo że dach obory nie może być z eternitu, albo że nie jest gospodarzem, kto nie hoduje pomarańczy – i zaraz pokaźna część polskich rolników zostanie bez wsparcia. O przykłady złej woli po tamtej stronie nietrudno. Choćby nieprzewidziane nigdzie opodatkowanie przez Unię naszych zapasów, że o innych »sprawkach» nie wspomnę. Czy naprawdę dla tych paru niepewnych euro warto było zaprzedać własne państwo?". MaG, "Pewne jak... w Brukseli" 27 listopada "Jeżeli konstytucja Unii nie przyjmuje zasad Dekalogu, to żaden mądry naród nie powinien się poddawać takiej władzy. Jeżeli w życiu politycznym rozum ma mieć jeszcze jakieś godne siebie zastosowanie, to właśnie takie, aby wymagać w stosunkach międzyludzkich i międzynarodowych respektowania tej sprawiedliwości, która od Boga pochodzi; bo innej nie ma. Jeżeli Unia chce eksperymentować na ciałach dzieci poczętych, jeśli chce popierać rozwiązłość, zboczenia, tzw. aborcję i eutanazję, to niech sama grzęźnie w tej zbrodni; ale po co my mamy wchodzić w to bagno?". ks. prof. Jerzy Bajda, "Obronić prawa rodziny" 1 grudnia "Jawi się wizja Polski wasalnej, która wyrzekłszy się swoich tradycji i wartości chrześcijańskich ma oddać się dobrowolnie w ręce współczesnych Teutonów i ateistów znad Sekwany. Czy mamy się z tym pogodzić? Sumienie mówi mi, że nie! Patriotyczna część naszego Narodu podejmuje niestrudzenie starania o ratowanie suwerenności Polski, wychodząc z apelem o domaganie się referendum konstytucyjnego i odrzucenie projektu konstytucji UE". Alfred Trybus, "Czytelnicy" Radio Maryja 1 grudnia "Życie publiczne w Polsce znajduje się w koleinach prowadzących na skraj przepaści. Toczy je jakiś ohydny nowotwór. Jednak najgorszym wyjściem byłoby dziś zakwestionowanie sensu niepodległego, suwerennego państwa i państwowości w ogóle na rzecz jakiejś formuły międzynarodowej. (...) Lepsze złe państwo, ale jednak państwo. Oddanie się w macki instytucji międzynarodowej z powodu takiego, że państwo polskie sobie nie radzi – to jakby przyjęcie rozwiązania, że skoro są problemy wychowawcze w rodzinie, należy oddać dzieci do domu dziecka. (...) Bez etyki pojętej w duchu klasycznym, do której Europa dojrzewała przez pokolenia, którą wypracowywała dzięki Kościołowi katolickiemu, bez obecności takiej etyki nie da się urządzić państwa i Europy, chyba że z wielką szkodą dla państwa i Europy. (...) Idąc inną drogą zmontujemy potworka, monstrum, który niczym bohater horrorów udusi swego twórcę". red. Mirosław Król, "Spróbuj pomyśleć" "Nasza Polska" 2 grudnia "»Nowa« ideowość SLD to także likwidacja polskości i tradycji katolickich: to postulaty legalizacji narkotyków, związków homoseksualnych, wprowadzenia wychowania seksualnego od pierwszej klasy szkoły podstawowej. »Nowa« ideowość rodem z czasów Stalina i Bieruta. Niedaleko padają jabłka od jabłoni". Piotra Jakucki, "Stara »nowa« ideowość" www.bosko.pl (TU JEST BOSKO – serwis młodzieżowy) "Tak więc mit dopasowania przez przedślubne współżycie jest bujdą, która niestety sieje spustoszenie wśród młodych, i jest przyczyną wielu poważnych, a zupełnie niepotrzebnych trudności w małżeństwie. (...) Tak więc, zachęta do sprawdzania dopasowania seksualnego przed ślubem jest sprytnym i perfidnym kłamstwem wyprodukowanym przez siły zła i nieczystości. Szatan nie znosi czystości, bo jest ona wypełnieniem woli i planu Stwórcy i prowadzi do pełni szczęścia człowieka". Jacek Pulikowski, "Mit »dopasowania« seksualnego" Autor : M.T, Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Atrakcyjny Kazimierz Śniadek – nie. Grajcarek – też niekoniecznie. W Peerelu ambiwalentnych uczuć doznawało się, gdy teściowa leciała w przepaść naszą nową Syrenką. W innych kwestiach uczucia były proste i jasne. Komuna była do dupy i im u niej gorzej, tym lepiej, a ci, co walczą z komuną, to fajne chłopaki, względnie odwrotnie – ale nikt nie cierpiał na anomię i każdy wiedział, po której jest stronie. Teraz to się piekielnie skomplikowało. Boleśnie odczuwam to skomplikowanie na okoliczność Grajcarka. Kazimierz Grajcarek to szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ "Solidarność". E"S"man, inaczej mówiąc, czyli wróg. Kandydował ten Grajcarek na szefa Komisji Krajowej i wygrał pierwsze głosowanie. Potem przegrał, a wygrał Śniadek, czyli okołokrzaklewski aparat. Grajcarek przedstawia jasną i czytelną wizję "S". "Solidarność" ma zająć się działalnością związkową, ergo – troską o interesy ludzi pracy najemnej. I przestać uprawiać politykę. Grajcarek nie odcina się naiwnie od polityki jako działalności brudnej i niegodnej człowieka; mówi – dość zresztą cynicznie – iż jest w naturze związku wkraczać w politykę, ale trzeba umieć wykorzystywać polityków do realizacji swoich zadań, a samemu nie dać się dymać. Grajcarek rozumie, że są ludzie, którym jest w związku za ciasno, a działalność związkową traktują jako trampolinę do dalszej kariery. I szczęść Boże, tylko kiedy już ze związku odejdą, niech przestaną działać na jego koszt. Niech robią to na własny rachunek. Jest w sumie Grajcarek zjawiskiem unikalnym – mianowicie prawdziwym związkowcem. Myślącym, radykalnym gościem z jasną wizją tego, co chce zrobić. Cholernie niebezpiecznym facetem. I teraz ambiwalencja. W Polsce nie ma związków zawodowych. Są tylko przybudówki partii albo struktury stricte partyjne – z jednej strony – i grupy zdemoralizowanych przywilejami związkowymi aparatczyków działających głównie dla własnego interesu – z drugiej. Jako osoba, która swą identyfikację grupową określa stosunkiem do środków produkcji – inaczej mówiąc lewak o poglądach klasowych – uważam związki zawodowe za niezbędny element równowagi w kapitalistycznym społeczeństwie. Jedyną siłę mogącą skutecznie reprezentować interesy pracownicze wobec właścicieli prywatnych czy państwowych środków produkcji. Z drugiej strony wszakże nie potrafię się przekonać, by życzyć dobrze "Solidarności". Począwszy od 1989 r. każdy sukces "Solidarności" był społeczną klęską i pokładanie w tej organizacji jakichkolwiek nadziei jest dalekowzroczne jak siadanie gołą dupą na rozpalonym piecyku. Sukces Grajcarka niewątpliwie przyczyniłby się do wzrostu znaczenia "S", sukces Śniadka sprawi, iż związek – niczym średniowieczny klasztor bernardyński – zamiast poszukiwania i działania zajmie się ciągłą, wzniosłą rekapitulacją swojej historii. Posprzątane, krótko mówiąc. Jednego tylko nie wiem: czy to dobrze, czy źle? Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Marcin Meller, nowy naczelny "Playboya", ujawnia w "Gali", że nigdy by się dla swojego pisma nie rozebrał. Chociaż wie, że przy obecnej technice komputerowej można z niego zrobić powabne ciało. Meller to człowiek etosu. Zasłużony działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Wiosną 1989 r. podczas spotkania aktywu NZS z aktywem PZPR w stołówce KC PZPR młody Marcin buntowniczo i dumnie rzucił Millerowi w twarz: "Wiem, po co jestem w NZS!". Meller i Miller. W jednym stali domu. Meller o nową Polskę walczył, Miller starej bronił. Po to, aby w tej nowej Miller był posłem i premierem, a Meller – naczelnym pisma z gołymi cipkami. * * * Dariusz Michalczewski czyta "Playboya", ale nie tylko. Jak zadeklarował w "Super Expressie", seks uprawia równie często i czynnie jak mordotłuczenie, czyli boks zawodowy. Tyle że seks zaczął wcześniej – już w 13. roku życia. Sparingpartnerki ściąga wzrokiem. Spojrzy i od razu widzi, czy kobieta ma ochotę na rozmowę, czy, jak to się na Śląsku mówi, na rąbańsko. W kobietach najbardziej podniecają go zęby. Zęby to coś do wybicia. * * * Robert "Litza" Friedrich, lider Arki Noego, ujawnia w "Gali", że gdy widzi ponętną laskę, to aby nie mieć bezbożnych wzwodów wyobraża sobie, że to jego siostra. Nawet gdy patrzy pożądliwym wzrokiem na ciało małżonki, to też czuje, że grzeszy. Grzech dopada go nawet w sklepie z pralkami. Niedawno wkurwił się tam na obsługę i zjebał sprzedawcę jak burą sukę. Ten nadstawił drugi policzek i rzekł mu: Panie! Jest pan z Arki Noego, a "kurwami" mnie obrzucasz. Zabrzmiało to jak przypowieść Chrystusowa. * * * Grzegorz Markowski przypomniał w "Playboyu", że do 5. roku życia nie mówił. Ale potem rozgadał się, a nawet rozśpiewał. Chlał i kłuł panienki, ile wlezie. Od pół roku jednak nie pije, tylko uśmiecha się do flaszek, bo wie, że kiedyś ta choroba minie. Niedawno spróbował viagry i do dziś odczuwa skutki przy oddawaniu moczu. Myśli o emigracji, bo boi się, że Lepper dojdzie do władzy. Z polityków podoba mu się Jolanta Kwaśniewska, bo ma klasę. Spodobał mu się też ostatnio słoń, którego oglądał podczas słoniowej erekcji. Klasa – słoń wtedy wygląda jak pięcionogi. * * * Marek Siudym ujawnił w "Trybunie", że bardzo kocha zwierzęta. Nieważne, czy to słoń, koń czy komar. Bo zwierzę nie zabija więcej, niż zdoła przejeść, a człowiek odwrotnie. Dla zwierząt Siudym zrobiłby wszystko. Aby wykarmić swoje konie, Siudym pracuje jak koń. Gra w różnych miejscach w Polsce. Mieszka w pociągach. * * * Zbigniew Zamachowski ujawnił w "Życiu Warszawy", że rozszerza paletę środków artystycznych. Na nowej płycie Ady Biedrzyńskiej nuci jak kos. Aby zarobić na wieloosobową rodzinę, ima się właśnie takich różnych zajęć artystycznych. Nie boi się, jak zadeklarował, nawet pracy ze zwierzętami i dziećmi. * * * Maciej Miecznikowski, wokalista Leszczy, zadeklarował w "Na żywo – Światowe Życie", że w polskim szołbiznesie wypełnia lukę między macho a małpą. Nie ma z tym żadnych problemów, bo uczył się na śpiewaka operowego. * * * Maciej Łyszkiewicz, lider kultowej formacji Leszcze, ujawnił w "Super Expressie" kulisy jej powstania. Założyli ją wspólnie z Maciejem Bednarkiem. Obaj byli po rozwodach, poszkodowani przez małżonki. Musieli jakoś odreagować na złe kobiety, które ich otaczały. * * * Olek Klepacz przypomniał w "Gali", jakie życie kiedyś prowadził. Był niebieskim ptakiem, balangowiczem, mieszkańcem Częstochowy, szukał inspiracji w zatraceniu i odmiennych stanach świadomości. Alkohol, seks, kobiety – to były jego bułki z masłem. Może też i seks z mężczyznami albo zwierzętami, bo przecież gdy się człowiek nawali jak stodoła w Kusiętach, to wszystko mu smakuje. I nagle spotkał Olę. Odmieniła go. Teraz Klepacz chce być dobrym ojcem. Jak papież Polak. * * * Krzysztof "Kasa" Kassowski pokazał "Przyjaciółce" nową narzeczoną. Ciemnoskórą Wenezuelkę Marianellę. Biedna Latynoska usiłowała wynająć mieszkanie w Warszawie, ponoć w centrum Europy. Właścicielka obsobaczyła ją. Mulatce nie wynajmę, oświadczyła, ze względów religijnych. Przecież ja też jestem katoliczką, zapiszczała Marianella. Nie kłam, na drzewo, bambusko, odprawiono ją. No i nadarzył się Kassowski. * * * Kazik Staszewski kupił dwa pudełka z Prusakami, donosi sensacyjnie "Gala". Ale nie insektami, tylko ołowianymi żołnierzykami. Buntowniczy raper skompletował już armię Adolfa Hitlera, a teraz chce rozegrać bitwę pod Waterloo. Będzie Napoleonem. * * * Robert LeszczyŇski ujawnił w "Stolicy", że sam Adam Michnik przychodził do niego i pokazywał donosy, które na Leszczyńskiego pisali różni zawistnicy. Nie był to co prawda Rywin, ale inni, też sławni. Leszczyński odczuł już akty zemsty ze strony Kuby Wojewódzkiego, Zbigniewa Hołdysa i innych małych intrygantów zazdroszczących Leszczyńskiemu sławy, pieniędzy i urody. Oskarżono go podstępnie o najohydniejszą dla poważnego krytyka muzycznego zbrodnię – że zakładał w młodości kapelę discopolową! Taką cenę płaci się w tym szołbiznesowym bagnie za niezależne poglądy, wzdycha Leszczyński poprawiając starannie ufryzowane dredy. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Buszujący w zbożu Policja zabiera się do aktywisty rolniczej "Solidarności" jak pies do jeża. Marian Zagórny, działacz NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych, został skazany na karę więzienia za wysypywanie zboża z wagonów i niszczenie mienia PKP. Jak wiadomo, prezydent Kwaśniewski ułaskawił zadymiarza, który po kilku miesiącach odsiadki wyszedł na wolność. Później kolejny sąd skazał go na karę grzywny za wysypanie na tory zboża z kilku wagonów na stacji kolejowej w Muszynie. Chłopski działacz oświadczył, że grzywny nie zapłaci, bo nie ma z czego. Cały majątek przepisał na żonę, z którą formalnie się rozwiódł, choć nieformalnie mieszkał z byłą ślubną pod jednym dachem. Sąd zamienił więc grzywnę na nieodpłatną pracę na rzecz PKP. Zagórny przez 300 godzin miał machać szuflą i miotłą na stacji w Muszynie, gdzie wcześniej narozrabiał. Kolej nie chciała go jednak na swoim terenie, tym bardziej że skazany publicznie oświadczał, iż będzie tam kontrolował transporty zboża przybywające z zagranicy. Sąd nakazał więc Zagórnemu sprzątać ulice i chodniki w Muszynie. Ten postawił się i powiedział, że na rzecz lokalnej społeczności nic robić nie będzie, w Muszynie czy gdziekolwiek indziej. Sąd zamienił więc karę prac publicznych na odsiadkę w pierdlu. Pan Marian stwierdził, że do paki nie pójdzie i słowa dotrzymał. Policja otrzymała więc polecenie doprowadzenia działacza za kratki. Stróżom prawa nie udało się do tej pory wykonać tego rozkazu. Nie dlatego, że Zagórny ukrywał się i zniknął. Chłopina, jak gdyby nigdy nic, hula po całej Pomrocznej, udziela wywiadów mediom, bierze udział w manifestacjach i protestach. Raz jeden policjanci zjawili się w siedzibie Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego NSZZ "S" RI w Jeleniej Górze. Mieli na sobie kamizelki kuloodporne (pewnie dla ochrony przed jajami i gnojówką), ale Zagórnego nie zastali. Jechał sobie w tym czasie do Warszawy na kolejną demonstrację przed Kancelarią Premiera. Po drodze kilkakrotnie zatrzymywały go do kontroli patrole "drogówki". Funkcjonariusze sprawdzali papiery, pozdrawiali i puszczali dalej. Czasem prosili o autograf. Na początku maja Zagórny z grupą rolniczych solidaruchów pojawił się na kolejowym przejściu granicznym w Międzylesiu. Chciał po raz kolejny zablokować tory, a przynajmniej sprawdzić zawartość wagonów, które wjechały do Polski. Swój występ zapowiedział tydzień wcześniej. Do Międzylesia zwaliła się kupa dziennikarzy, a także funkcjonariusze Straży Granicznej, policji i Służby Ochrony Kolei. Do blokady torów nie doszło, ale też nikt Zagórnego nie zatrzymał. Dzięki statusowi świętej krowy może nadal tworzyć swój wizerunek działacza, zatroskanego o los rolnictwa w Pomrocznej. Zbliżają się przecież wybory samorządowe. Nie czepiajmy się jednak policji, bo ma pełne ręce roboty. W ostatnim miesiącu policjanci w różnych rejonach Pomrocznej namierzyli i zatrzymali trzech facetów, którzy notorycznie uchylali się od płacenia alimentów. Sądy skazały ich na karę odsiadki. Pójdą siedzieć, bo żyjemy w państwie prawa. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Potrawka z kozła ofiarnego Wywalenie prezesa Wagonu jest jak przysypywanie syfa pudrem – kuracja łatwa, ale mało skuteczna. Nie zamierzamy nikogo bronić; błędy, jakie popełnił w Wagonie Prieditis, wytykaliśmy mu w poprzednich artykułach. Jednak kozioł ofiarny nie uratuje zakładu. 1. Wagon jest spółką prywatną. 52 proc. akcji mają bezpośrednio i pośrednio Słowacy na czele z Vladimirem Klepancem. Skarb państwa jest mniejszościowym akcjonariuszem i dysponuje zaledwie 25 procentami akcji. Swoje akcje Słowacy kupili od NFI Hetman, do dziś nikt tej transakcji nie zakwestionował. Słowaków do Wagonu sprowadził Andrzej Finke, ówczesny szef zakładowej "Solidarności", wspólnie z ministrem Andrzejem Chronowskim (AWS) i minister Aldoną Kamelą-Sowińską (AWS). Na marginesie – Słowacy poprzez różne spółki przejęli 75 proc. polskiego kolejowego potencjału produkcyjno-naprawczego. Kto na to pozwolił, przecież to strategiczna dla państwa branża! 2. Cena, którą Słowacy zapłacili za większościowe udziały w Wagonie, była skandalicznie niska. Po spieniężeniu wierzytelności nowi właściciele wyszli na tej transakcji kilkanaście milionów złotych do przodu. 3. Marian Prieditis wraz ze swoim zarządem objął dowodzenie fabryką w kwietniu tego roku. Gdy przychodził, w zakładzie trwał strajk. Załoga urządzała marsze po Ostrowie Wielkopolskim, groziła demonstracjami w Warszawie i rozruchami. Zakład był już wówczas katastrofalnie zadłużony, brakowało szmalu na wypłaty, prąd, wodę i materiały do produkcji. 4. Prowadząc przed sądem postępowanie układowe z wierzycielami i jednocześnie postępowanie restrukturyzacyjne przed Agencją Restrukturyzacji Przemysłu Prieditis stworzył szczelną ochronę prawną Wagonu przed działaniami windykacyjnymi poszczególnych wierzycieli. Krótko mówiąc – nikt, komu Wagon był winny szmal, nie mógł go odzyskać. Co było jak najbardziej w interesie załogi. 5. Przez pięć miesięcy pracy zarządu kierowanego przez Prieditisa nie było żadnych strajków ani niepokojów. Załoga dostawała wynagrodzenia; czasem w ratach, ale otrzymywała. Szef zakładowej "Solidarności" pisał jeszcze w lipcu tego roku o Prieditisie: Jest to pierwszy zarząd, który naprawdę chce z nami rozmawiać i rozwiązywać problemy załogi oraz zarząd firmy robi w tej chwili wszystko co możliwe by ratować firmę. Niepokoje w Wagonie wywołało bezprawne zajęcie przez jednego z wierzycieli szmalu zgromadzonego na koncie bankowym przeznaczonego na wypłaty. Zarząd spółki odwołał się do sądu i szmal wierzycielowi odbierze. Obecnie kwota ta jest w depozycie sądowym. Jednak brak wypłat spowodował strajk. Związki zawodowe wspólnie z wierzycielami rozpoczęły wojnę z zarządem Wagonu. 6. Wśród czterech postulatów znalazł się jeden kluczowy: wprowadzenie programu naprawczego zgodnie z ustawą z 28 lutego 2003 r. Nie wnikając w prawnicze szczegóły – zrealizowanie tego postulatu przyniosłoby tragiczne skutki dla zakładu. Według opinii prawnej, którą posiadamy, oznaczałoby to koniec postępowania układowego z prywatnymi wierzycielami spółki. Do czasu wejścia w życie planu naprawczego (nawet do kilku miesięcy) zakład pozostałby bez ochrony prawnej przed wierzycielami. Czytaj: każdy złupi tyle, ile zdąży, i chodu! 7. Trzeba dodać, że wśród najbardziej aktywnych wierzycieli są byli członkowie zarządu Wagonu. Osobiście odpowiedzialni za przedłużające się negocjacje z ARP, gdyż to właśnie oni są autorami maksymalnie schrzanionego programu restrukturyzacji, który kwestionuje obecnie minister Krężel. Rysuje się następujący obraz: Wierzyciele, wśród których są członkowie poprzedniego zarządu fabryki, chcą za wszelką cenę doprowadzić do zerwania niekorzystnego dla nich sądowego postępowania układowego. Związki zawodowe na czele z "Solidarnością" pomagają im w tym dziele. Załoga – posłuszna związkom – strajkuje i głoduje, bo jest nieświadoma, co sprzyja jej interesom. Teraz, gdy problemem Wagonu zajęła się komisja trójstronna, Agencja Rozwoju Przemysłu i trzy ministerstwa, nie ma już odwrotu. Prawdopodobnie to właśnie skarb państwa poniesie największe koszty ratowania Wagonu. Rząd kupi sobie w ten sposób spokój, ale tylko w Ostrowie Wielkopolskim. Co z Daewoo? Co z kopalniami? Co ze służbą zdrowia? Co ze stoczniami? Czy i tam Miller i jego załoga sypną kasę? Już zbiera się kolejka kilkuset innych firm będących w zapaści finansowej. Panie ministrze finansów, niech pan szykuje worek szmalu! Na pożarcie tłumowi rzucono Prieditisa. Pisaliśmy, że to zdolny i cieszący się dobrą opinią menedżer, i zdanie to podtrzymujemy. Po nagonce medialnej Prieditis może sobie w buty włożyć pęk świetnych referencji, którymi dysponuje. Nieważne, że prezydent Krajowej Izby Gospodarczej pisał o nim per Pan Marian Prieditis, którego wieloletnia działalność gospodarcza, ale i społeczne zaangażowanie oraz zdolności organizacyjne, są szeroko znane. Nieważne, że swego czasu minister współpracy gospodarczej z zagranicą powołał go do zespołu ekspertów ds. współpracy gospodarczej z krajami byłego ZSRR. Nie ma znaczenia, że był wieloletnim cenionym wykładowcą Katedry Mikroekonomii Uniwersytetu Szczecińskiego. Nie mają również znaczenia gratulacje, które otrzymał od prezesa Giełdy Papierów Wartościowych w związku z osiągnięciami w zarządzaniu Elektromontażem. Teraz o Prieditisie mówi się, że to UB-ek, Żyd, a nawet tfu... Łotysz. Żeby odkryć całą prawdę o upadku Fabryki Wagon, trzeba zacząć od odpowiedzi na dwa pytania: Kto wziął w łapę za transakcję sprzedaży Wagonu? Kto wziął w łapę za to, że PKP uregulowały swoje zobowiązania wobec Wagonu (30 mln zł) dopiero wtedy, kiedy zakład przejęli Słowacy? Tu należy szukać winnych obecnej sytuacji. A nie mydlić oczy Prieditisem. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 11 czerwca "Z ogólnego, wspólnotowego ukierunkowania powołania chrześcijańskiego nie wynika w żaden sposób konieczność moralna zaangażowania się Polaków w budowę Unii Europejskiej, która zasługuje z pewnością na miano »struktury grzechu«. (...) Nie można ignorować faktu, że Unia realizuje dokładnie założenia filozoficzne przedwojennego ruchu faszystowskiego i hitlerowskiego, jak też program bezbożnej i socjalistycznej »szkoły frankfurckiej«. Ci, którzy jeżdżą do Brukseli, mogliby w chwili szczerości wyznać, że nie udało im się nawrócić ani jednego nowoczesnego poganina. Tam można jeździć tylko po to, by tracić czas i honor Polaka. Dlatego chwała tym, którzy w referendum powiedzieli NIE". ks. Jerzy Bajda, "Miej sumienie!" 13 czerwca "Nasze władze, politycy, biznesmeni i hierarchowie zapędzili nas do Unii w jakimś swoim celu, bez rozeznania całości problemu i bez mądrego rozumienia, co znaczy wolność Narodu i państwa. Władze już od dawna przygotowały się na takie a nie inne wyniki. Choć zwyciężyły »rzutem na taśmę«, każą wszystkim Polakom radować się i śpiewać »Odę do radości«. Żądają i od nas pieśni ci, którzy nas przed ponad pół wiekiem uprowadzili do nieludzkiej ziemi, postkomuniści, którzy nas uciskali...". ks. Czesław Bartnik, "I co teraz?..." Radio Maryja 16 czerwca "Szatan się denerwuje. Dlaczego tak denerwuje się na Polskę? Bo Polska jest Boża i Maryjna jak żaden naród w Europie czy świecie. Dlatego taki atak na nas. (...) Jest niesamowita manipulacja. Gdy tak się na to wszystko popatrzy, zagłębi, manipulacja ludźmi poszczególnymi, narodami całymi, również naszym narodem. Potrzeba środków masowego komunikowania, bo przez tyle lat komunizmu nie było tego. (...) Ci, którzy niszczyli Polskę, niszczyli od myślenia, marksiści – oni dalej istnieją, oni teraz są innymi. Ja nie mówię przeciwko nim, ale szukajmy tych, którzy rzeczywiście odkryli prawdę, kochają Polskę, nie sprzedają jej, nie niszczą jej. Widzicie, co się dzieje z Polską, co z nami robią – ale nie zrobią, bo z nami jest Bóg, jest Maryja". o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia "M" w Głogowie "Nasza Polska" 17 czerwca "Tadeusz Mazowiecki, przy asyście prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, otrzymał w zeszły czwartek tytuł doktora »honoris causa« Uniwersytetu Warszawskiego. Obecność Kwaśniewskiego była zrozumiała. Obaj panowie co prawda nie posiadają nawet tytułu magistra, natomiast od lat co najmniej czternastu tworzą zgrany tandem niszczący Polskę, przypieczętowany wspólnie pitą zimną wódką w Magdalence". (EGO), "Pisał paszkwile, dostał honoris causa" "»Sieg Heil! Heil...«, no jeszcze nie wiadomo kto, bo konstytucja Unii Europejskiej dopiero jest w przygotowaniu, ale jakieś nazwisko bez wątpienia wkrótce się pojawi. (...) przynęta w postaci Anschlussu może posłużyć do schwytania w polityczną pułapkę solidarnościowej resztówki, która odtąd będzie mogła albo przystać do »Chamów«, których dzisiaj personifikuje pan Miller, albo do »Żydów«, na przywódcę których wysuwa się pan Kwaśniewski". Stanisław Michalkiewicz, "Geradeaus" Autor : M.T. / M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zawsze płacisz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Smród u pana senatora Senator Henryk Stokłosa, zamiast zgodnie ze zwyczajem pomiatać zwykłymi ludźmi, podpadł, bo zatrzymał dziennikarzy TVP. Śmiłowo to wioska w powiecie pilskim. Poruszając się po niej trzeba zachować ostrożność, bo niechcący można znaleźć się na terytorium pana senatora, jednego z najbogatszych Polaków. Pan Henryk ostatnio bywa poirytowany. Wszystko przez niesfornych poddanych, którzy nieoczekiwanie podnieśli łby. Do tego stopnia, że zachciało im się referendum w sprawie uchwały Rady Gminy w Kaczorach umożliwiającej Stokłosie wybudowanie drugiego zakładu utylizacji padliny. Senator zapewnia, że będzie to nowoczesne cacko i smrodów wydzielać nie będzie, ale kmiotki ośmielają się mu nie wierzyć. – Mamy już pod nosem jeden zakład utylizacyjny senatora Stokłosy – mówi jeden z mieszkańców. – Od lat słyszymy, że przestanie śmierdzieć. I co? Nic – cuchnie tak, że chce się rzygać. Jak mają do nas przyjeżdżać turyści? A do wyboru mamy dwie drogi: możemy pracować u Stokłosy albo żyć z turystyki. Bo wokół tylko lasy, jeziora i Stokłosa. Fetor emitowany ze spalarni wyczuwalny jest nie tylko w okolicach Śmiłowa, ale także w oddalonej o kilkanaście kilometrów Pile i położonej o ponad 20 kilometrów Chodzieży. – O tym, że senator Stokłosa planuje wybudowanie drugiego zakładu utylizacyjnego, dowiedzieliśmy się przypadkiem – mówi Irena Sienkiewicz, pełnomocnik Grupy Inicjatywnej na rzecz Referendum Gminnego. – Nie było żadnych konsultacji społecznych. Z prognozy oddziaływania zakładu na środowisko wynika, że wszystko będzie pięknie. Tylko że jego współautorem jest Ryszard Kalinowski, który we wszystkich kampaniach wyborczych Henryka Stokłosy był szefem jego sztabu wyborczego. Referendum gminne można przeprowadzić na wniosek co najmniej 10 proc. mieszkańców uprawnionych do głosowania. Grupie inicjatywnej w ciągu jednego dnia udało się zebrać wymaganą liczbę podpisów. Zawiadomienie o chęci przeprowadzenia referendum skierowano już do wójta. Głosujący będą mogli się opowiedzieć za utrzymaniem w mocy uchwały Rady Gminy albo za jej unieważnieniem. * * * Uchwałę w sprawie zmiany miejscowego planu zagospodarowania gminy Kaczory w rejonie wsi Zelgniewo i Śmiłowo i przeznaczenia gruntów rolnych na cele przemysłowe podjęto 11 kwietnia 2003 r. Rada jednomyślnie była za. Wśród głosujących nie zabrakło radnego Łukasza Stokłosy – syna pana senatora, a poza tym dyrektora w należącym do ojca Farmutilu, czyli firmie, która chce wybudować drugi zakład utylizacji padliny. Wójt gminy Kaczory twierdzi, że nie doszło do złamania ustawy o samorządzie gminnym. – Radny Łukasz Stokłosa nie jest właścicielem ani współwłaścicielem nieruchomości zlokalizowanych na obszarze objętym treścią planu. Jest po prostu pracownikiem Zakładu Rolniczo-Przemysłowego Farmutil zatrudnionym na podstawie umowy o pracę. Zdaniem pana wójta głosowanie nie dotyczyło zatem syna senatora Stokłosy. A guzik! Artykuł 25a ustawy stanowi: Radny nie może brać udziału w głosowaniu w radzie ani w komisji, jeżeli dotyczy ono jego interesu prawnego. W zajmującej się korupcją Fundacji Batorego nie mają wątpliwości, że w Kaczorach doszło do rażącego naruszenia przepisów. – Radny zatrudniony w firmie mającej interes prawny związany z wynikiem głosowania powinien wstrzymać się od głosu albo w ogóle nie brać udziału w głosowaniu. Tym bardziej jeśli jest synem właściciela tejże firmy. Radni lub mieszkańcy winni złożyć wniosek do wojewody o zbadanie, czy uchwałę podjęto zgodnie z prawem. Przychylni Stokłosie radni do wojewody nie wystąpili. Zrobili to mieszkańcy. Nic nie wskórali. * * * Ludzie, którzy pracują u Stokłosy, boją się swego szefa jak ognia. – My nie mieszkamy w Śmiłowie, tylko w Stokłosowie. A Stokłosa nie przebiera w środkach. Tu wszystko do niego należy. Pola, lasy, ludzie... – mówią. 27 lutego 2004 r. odbyło się zebranie wiejskie na temat budowy zakładu utylizacyjnego. Gdy obywatele zaczęli narzekać na smród, panu senatorowi puściły nerwy. Do jednego z dyskutantów wypalił: Jak pan się skichasz, to ja muszę wąchać pańskie gówna. A gmina mi za to płaci tylko 1700 złotych na kwartał! Panu Henrykowi chodziło o to, że ścieki ze Śmiłowa spływają do jego osobistej oczyszczalni. No bo jest z niego filantrop owszem, ale w zamian żąda bezwzględnego posłuszeństwa i jasne, że żadnego warcholstwa tolerować nie będzie. Stokłosa notował nazwiska tych, którzy śmieli wyrazić swój pogląd na temat fetoru i firmy. A po zebraniu zabrał się do roboty. – Wkrótce dostałem od pana senatora wypowiedzenie umowy najmu mieszkania – mówi Zbigniew Toporowicz. – Moja żona straciła pracę. Nie pracowała bezpośrednio u Stokłosy, ale pan senator wszystkich ma w kieszeni. Powiedzieli jej wprost, że w swoim zawodzie nie dostanie pracy w powiecie. Nieprzyjemności za wystąpienie przeciw inwestycji Stokłosy miał także podinspektor Marek Kąckowski, mieszkający niedaleko Śmiłowa wykładowca w szkole policyjnej w Pile. Ponoć dano mu do zrozumienia, że jako policjant nie może zajmować się jakimiś zakładami utylizacyjnymi. Chyba że koniecznie chce wylądować na emeryturze. Z innym uczestnikiem zebrania, właścicielem sklepu z materiałami budowlanymi, Henryk Stokłosa postąpił inaczej. Po prostu przestał u niego kupować. Jakiś odważny śmiłowianin ułożył piosenkę pt. „Międzywsiówka”: Podtruty powstań ludu gminy powstańcie, których dręczy smród niech prawo, wiara i wytrwałość zamieni w cud nasz wspólny trud. * * * W Śmiłowie metody senatora są dobrze znane od lat. Dlatego ludzie niespecjalnie się zdziwili zatrzymaniem dziennikarzy telewizyjnych. Jakiś czas temu pan Henryk przyłapał pracowników na kradzieży. Uwięził ich w piwnicy. Zanosiło się na duży skandal. Ale niespodziewanie ofiary nabrały wody w usta. Milczą do dziś. Dorota Pawłowska prowadzi w Śmiłowie bar U Doroty. Mówi: – Jak zaczęłam podskakiwć, senator Stokłosa zakazał swoim pracow-nikom bywania w moim lokalu, a w szczególności picia piwa. Czasem popijają, ale ukradkiem, bo szef widzi wszystko, a donosicieli nie brakuje. Ja tam już nie wierzę ani w prasę, ani w telewizję. Przyjechali z TVN. Z ukrytej kamery sfilmowali ludzi, jak mówili, że Stokłosa zakazał im pić u mnie piwa. Materiał się nie ukazał – dodaje pani Dorota. W 2002 r. Henryk Stokłosa miał chętkę na kawałek ziemi. Właściciele nie chcieli sprzedać. Wkurzyli tym pana senatora nie na żarty. Marcin Tutak i Izydor Łaskarzewski twierdzą, że wyjął z zawiasów i przewrócił na nich bramę, której pilnowali. Senacka Komisja Regulaminowa, Etyki i Spraw Senatorskich była przeciwna wnioskowi o uchylenie Stokłosie immunitetu. Senator Zbigniew Romaszewski argumentował, że uchylanie immunitetu z oskarżenia prywatnego jest nieporozumieniem, a pan Henryk utrzymywał, że brama przewróciła się sama z powodu zniszczenia, a on w wyniku zamieszania doznał obrażeń. Henryk Stokłosa dba o swój image. Gdy robi się zbyt głośno o jego występach, na łamach swego „Tygodnika Nowego” publikuje wywiady z samym sobą. I znów wszystko jest OK. PS Do tematu powrócimy w najbliższym czasie. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bezrobotnyś i na zdrowie Nie ucz się, nie myj, nie pracuj. Bądź szczęśliwy. Niebawem państwowe szpitale i inne placówki medyczne znikną albo uchowają się w szczątkowej postaci. Przeciętny mieszkaniec Pomrocznej będzie więc w chorobie zdany na własną inwencję. Wspomoże ją książka, która – chociaż wydano ją 230 lat temu – zawiera treści bardzo aktualne. Dzieło, o którym mowa, to "Rada dla pospólstwa względem zdrowia jego przez P. Tyssot, doktora i professora medycyny napisana", wydana drukiem w Warszawie Anno Domini 1773. Czyli za czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przez pojęcie "pospólstwo" autor rozumie wszystkie te grupy społeczne, które zmuszone są trudnić się pracą własnych rąk. Dwa wieki temu w Rzeczypospolitej było więcej takich obywateli, ale i teraz istnieją, mimo likwidacji kolejnych zakładów pracy. Nayczęstsza przyczyna chorób pomiędzy pospólstwem y wieśniakami jest ta: zbytek pracy przez długi czas – odkrywa autor i od razu daje najważniejszą radę. – Sposób zapobieżenia temu to unikanie przyczyny, która ie sprawuje. Misję zdrowotną spełniają więc likwidatorzy fabryk i innych firm. Robotnicy zamiast okazać wdzięczność i dać se luz, wpadają w gniew, organizują strajki, blokady, a nawet napierdalanki z policją. Nie wiedzą, że tego typu emocje wywołują szkodliwe wapory i febry z paroxyzmami. Tym, którzy niestety jeszcze muszą zasuwać do roboty, doktor Tyssot daje radę: gdy kto iest przymuszony do zbyteczney pracy, temperować ią, przez obfite zażywanie serwatki albo wody, do każdego półgarnca wlewaiąc szklankę octu. W dalszej części książki autor omawia sposoby unikania wysiłku zarówno fizycznego, jak też intelektualnego. Najgorsze, jego zdaniem, jest zmuszanie bachorów do codziennego, kilkugodzinnego ślęczenia nad książkami. Rodzi to osłabienie. Muszę i tę uczynić uwagę, że wczesne uczenie się ciągnie za sobą nieprzyzwoitości, które mniey pochodzą z natężenia umysłu, niż z potrzeby siedzenia zawsze w izbie albo ze złego powietrza w szkołach, gdzie dzieci są zamknięte – zauważa doktor. Każdy z nas, zaliczając tzw. obowiązek szkolny, słuszności tej tezy doświadczył. Nie zawsze, przestrzega doktor Tyssot, pomagają zioła i driakwie, zwłaszcza nalewki na spirytusie. Zatem skłonność przymuszanego do nauki szczylstwa do ziół, np. marychy, oraz nalewek i jaboli nie powinna niepokoić. To naturalna samoobrona obciążonego organizmu. A potem narodowcy krzyczą o wymieraniu społeczeństwa Pomrocznej. Wojujące o prawa kobiet feministki także nie działają w interesie społecznym. Niewiast ciała części ku ustępowaniu sporządzone, muszą być nie bardzo silne, nie tęgie y nikczmnieysze niżeli u mężczyzn, dla czego krwi cyrkulacja u nich nie tak bywa popędliwa, krew wodnistsza y humory są skłonniejsze do zamulenia – analizuje doktor, po czym dodaje: Możnaby tym złym zapobiec, do których takowe przyrodzenie niewiasty może przywieść, powiększając ich naturalney ruchawości. (...) Upośledziła ie edukacya, którą im się daje, aplikują się do takich robót, które daleko mniejsze poruszenie sprawuią. A więc feministki, ruszać się! Myciu doktor Tyssot poświęca sporo uwagi. Zabieg ten, skracający życie, czasochłonny i kosztowny, należy stosować z umiarem. Dzieci słabe naybardziey potrzebują mycia. Dzieci silne mogą się obeyść bez niego – stwierdza fachowiec króla Stasia. Na szczęście intuicja społeczeństwa pozwala uniknąć niebezpieczeństwa. Wystarczy wsiąść do byle jakiego środka komunikacji publicznej, a nos nam wskaże, iż naród mamy zdrowy. Wiele jeszcze we wspomnianym dziele znajdujemy uwag cennych. W rozdziałach "O robakach", "O puszczaniu się zębów" lub "O członkach zamrożonych". Bardzo ciekawy jest ustęp "O skutkach przestraszania, które okropne są ludziom każdego wieku, osobliwie zaś dzieciom". Wieszcząc wszelkie klęski opozycja wpędza naród w zatrzymanie transpiracyi, ściśnienie zupełne, mdłości, nudności, choroby nieuleczalne serca, rodzay szleństwa strasznego, maiaczenie i konwulsye. Ostatni rozdział dotyczy oszustów y lekarzy nieumiejętnych. Należą do nich wszyscy, którzy współcześnie nam leczą. Ponadto doktor Tyssot do dzieła dołącza opisy medykamentów, które każdy sam może sobie sporządzić, jeśli zechce mu się zbierać ziółka. Bardzo to koresponduje z ideą leku za złotówkę ministra Łapińskiego. Gdyby jakaś firma wydawnicza chciała wznowić to dzieło, możemy wypożyczyć nasz egzemplarz. Pójdzie jak woda, nie będzie też problemu z prawami autorskimi. Dzięki temu kraj rósłby w siłę, a ludzie żyli dostatniej i zdrowiej. Kończąc, pijemy zdrówko nalewką na ziółkach, miodzie i spirytusie, której opis znajduje się pod numerem 31 "Regestu lekarstw". Od razu lepiej! Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Judasz zawsze rudy Wczesną wiosną 2004 r. powinien ruszyć kolejny proces z cyklu ośmiornic. Prokuratura Okręgowa w Łodzi zakończyła już śledztwo i niebawem na ławie oskarżonych zasiądzie ok. 50 osób. Wszystkie łódzkie twory zwane ośmiornicami łączą dwie osoby: świadek koronny Marek B., ksywa Rudy, i łowca ośmiornic Kazimierz Olejnik, obecny zastępca prokuratora generalnego RP. Choć wspomniany proces spełnia wszystkie wymogi ośmiornicy (główni bohaterowie i duża liczba oskarżonych), nie będzie tak określany. Proces, którego nikt nie ośmieli się nazwać ośmiornicą, dotyczyć będzie zamierzchłej przeszłości: lat 1991–1993 i działającej w tym okresie firmy Excellent. Jej właścicielem i zarazem szefem był znany łódzki oszust – Rudy. Ideą powstania "Excellenta" były wyłudzenia pieniędzy od różnych osób fizycznych pod pretekstem inwestycji i od firm w postaci towarów. "Excellent", czyli Rudy, wyłudzał wszystko: cement, węgiel, obuwie, konserwy, telewizory, sprzęt komputerowy. Marek B. wpadł w 1993 r. Organy ścigania powiadomił oszukany dyrektor Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego Tormięs S.A. z Torunia – Andrzej W., prywatnie brat wysokiego rangą oficera UOP. Jego firma straciła na interesach z Rudym 268 tysięcy konserw. * * * Marek B. został już za przekręty w "Excellencie" skazany. W 1994 r. dostał 8 lat puszki. Ale i zarzuty miał niekiepskie: wyłudzenie 12,5 mln nowych zł i próbę wyłudzenia 7,4 mln zł. Wszystko na szkodę 39 firm państwowych i prywatnych. Zgodnie z prawem nie można być dwa razy sądzonym za ten sam czyn, dlatego też na ławie oskarżonych w sprawie "Excellenta" zabraknie głównego sprawcy. Będzie on za to świadkiem oskarżenia. Dodajmy, że w tej sprawie głównym świadkiem, ale nie świadkiem koronnym. Dlaczego? Bo prawo polskie wyklucza możliwość przyznania statusu świadka koronnego osobie, która stała na czele organizacji przestępczej. * * * Oszust nie odbębnił całego wyroku. Ze względu na konieczność skomplikowanego leczenia (zwyrodnienie kręgosłupa) w 1997 r. opuścił więzienie. Gdy tylko zrobiło mu się nieco lepiej, dalej zaczął kraść. Tym razem robił to przez spółkę Poland Global Trading. Nie stanął jednak na jej czele, bo był pod lupą. Prezesem nowego tworu uczynił niejakiego Jerzego W., 53-letniego bezrobotnego mechanika, wcześniej karanego. Robili dokładnie to samo co w "Excellencie". W Wigilię świąt Bożego Narodzenia 1997 r. w Zgierzu pod Łodzią zamordowano domniemanego szefa łódzkiego półświatka Ireneusza J., ksywa Gruby Irek. W następnym roku Rudy znowu trafił za kraty. Powód: przekręty w firmie Poland Global Trading. Tym razem oszust wpadł na świetny pomysł obrony: zaproponował współpracę prokuraturze. Rok później (w czerwcu 1999 r.) został już świadkiem koronnym we wszystkich odmianach łódzkich ośmiornic. Coś jednak trzeba było zrobić z działalnością Rudego w "Poland Global Trading". Prokuratura uczyniła z oszusta ofiarę... Sporządzony w 2001 r. akt oskarżenia (sprawa dalej czeka na wokandę!) stwierdza, że nieszczęśnik ów był jedynie bezwolnym instrumentem w rękach innego przestępcy. Którego? – Grubego Irka, który musiałby się podnieść z grobu, aby temu zaprzeczyć. Według tego samego aktu oskarżenia rola Rudego sprowadzała się jedynie do wyszukiwania potencjalnych ofiar wyłudzeń i czuwania nad procesem wyłudzania... Trzymając się logiki myślenia narzuconej przez prokuratora Olejnika, należałoby przyjąć, że twórcą łódzkich ośmiornic, czyli tamtejszych grup przestępczych, jest twórca "Excellenta" Marek B., czyli Rudy. Gdyby jednak tak rozumować, to oszust nie mógłby w ośmiornicy być świadkiem koronnym. Tak więc "Excellent" ośmiornicą nie jest i już! * * * Proces w sprawie "Excellenta" zapowiada się na bardzo długi i zabawny. Rudy wymienia jako swoich wspólników ludzi, którzy kiedyś byli jego partnerami w interesach! Po prostu utrzymuje, że 50 oskarżonych teraz przez prokuraturę osób działało w zmowie z nim. W zmowie był więc lekarz, który uratował mu życie, znany krakowski adwokat, który będąc syndykiem jednej z upadłych spółek stracił na Rudym ciężarówkę telewizorów, wspomniany dyrektor "Tormięsu", który sam złożył na oszusta doniesienie, osoby prywatne, którym winien był pieniądze. * * * Jedną z osób, które Rudy obciąża swoimi zeznaniami, jest niejaki Krzysztof L., ksywa Śmieciarz. Gdy latem 1999 r. łódzka prokuratura rozpoczęła hurtowe aresztowania, przebywał na wczasach za granicą. Wiedząc, że Rudemu całkiem odbiło, postanowił nie wracać. Siedzi teraz gdzieś w świecie i czeka na rozwój wydarzeń. Podobno policja wie, gdzie się ukrywa, ale nikt nie chce go ściągać do Polski. Sam Śmieciarz bardzo pragnie już wrócić. Przez swoich adwokatów 5-krotnie prosił sąd o wydanie "listu żelaznego". Nie chce wcale dużo, tylko tego, na co pozwala prawo: gwarancji nietykalności do czasu wyroku sądu, potem jest gotów poddać się ewentualnej karze. Po wyraźnym i ostrym dość niejasno motywowanym sprzeciwie łódzkiej prokuratury sąd 5-krotnie odmówił mu wydania "listu żelaznego". Dlaczego tak ostro stawia się prokuratura? Podejrzewam, że byłby to kolejny poważny oskarżony mogący podważyć wiarygodność Rudego. A wówczas szlag by trafił nie tylko sprawę "Excellenta", lecz również wszystkie inne poprzednie małe i duże ośmiornice. I nadwerężona zostałaby cudownie się rozwijająca kariera prokuratora Kazimierza Olejnika. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawoskrętek blady Prezydent Majchrowski niczego nie obiecywał. I słowa dotrzymuje. Mówią, że prezydent Kaczor szarogęsi się w stolicy. Urzędników traktuje jak cwaniaczków i drobnych oszustów, ogranicza zakres ich decyzji, wszystko pięć razy sprawdza, przez co urzędy są zatkane. Pracownicy snują się po korytarzach sfrustrowani, a petenci klną w żywy kamień. Widać, jak Kaczyński rządzi. I jak prawica w warszawce trzyma władzę. 300 kilometrów na południe rządzi Jacek Majchrowski, profesor, prawnik, historyk, publicysta, były wojewoda, od ośmiu miesięcy prezydent Krakowa. Zawiesił on członkostwo w SLD. W wyborach był popierany przez koalicję SLD–UP. A kto trzyma władzę? Wiceprezydenci. Ich czworo, chociaż nie banda czworga, bo żeby tworzyć bandę, trzeba ściślejszego związku niż tylko bezpośrednie podleganie prezydentowi miasta. l Tadeusz Trzmiel – związany z lewicą, ale bez legitymacji partyjnej; kiedyś pracował z Majchrowskim w krakowskim Urzędzie Wojewódzkim. l Stanisława Urbaniak – wybrana na radną z listy SLD. l Józef Winiarski – ciężka prawica; prezydencki ukłon bardziej w stronę Platformy oraz Prawa i Sprawiedliwości niż Ligi Polskich Rodzin. l Zbigniew Zuziak – od biedy lewicowiec, bezpartyjny, ale po eseldowsku pragmatyczny; przyklęknąć umie, socjaldemokratyczną ideologią za bardzo się nie przejmuje. Dyrektorzy wydziałów. W ramach ograniczania biurokracji prezydent zwiększył liczbę wydziałów z 9 do 18. Stosunek pozostawionych na stanowisku do nowo powołanych: 1 do 1. l Andrzej Kulig (wydział organizacyjny) – były dyrektor Gabinetu Wojewody Majchrowskiego, bezpartyjny prawnik, prawdziwy król Urzędu Miasta; rządzi w imieniu prezydenta, a często za prezydenta. l Leszek Jasiński (architektura i urbanistyka) – współpracownik Majchrowskiego z okresu, gdy był wojewodą, sieje strach wśród podwładnych; reorganizację wydziału rozpoczął od – jak nazwał pierwszy jej etap – "czasu apokalipsy". Etap drugi to "tornado"; współpracownicy domagają się od prezydenta odwołania dyrektora. l Małgorzata Marcińska (kancelaria prezydenta) – była dziennikarka Radia Mariackiego, pracownica biura prasowego Urzędu Wojewódzkiego; na konto komitetu wyborczego obecnego prezydenta wpłaciła 2000 zł. l Tadeusz Matusz (edukacja) – "Solidarność"; od wielu lat w kolejnych prawicowych samorządach Krakowa, urzędnik w rządzie Buzka. l Tadeusz Rusak (ochrona ludności i zarządzanie kryzysowe) – były szef UOP w Krakowie, szef całych Wojskowych Służb Informacyjnych; można o nim powiedzieć wszystko, tylko nie to, że od 1990 r. sprzyja lewicy. l Bogusław Sonik (promocja miasta) – prawica z okolic Rokity; emigrant polityczny, były dziennikarz BBC, dyrektor Biura Festiwalowego Kraków 2000; nie gardzi żadną okazją do zarobienia kilku złotych i dopieprzenia komunie; aż do nominacji zwolennik poglądu, że promocją miasta powinna się zajmować prywatna firma. Pełnomocnicy. Majchrowski powołał ich dziewięcioro. Nie mogą podejmować decyzji, często dublują pracę innych urzędników, niewiele robią, zarabiają od 1000 do 7000 zł. l Krzysztof Adamczyk (inwestycje strategiczne) – przeszłość polityczna: Unia Wolności, Unia Polityki Realnej, AWS; były wiceprezydent Krakowa; w końcówce kadencji w podległej mu miejskiej spółce wodociągowej załatwił robotę dla żony, technologa szkła; dla wiceprezydentowej stworzono specjalne stanowisko: odpowiadała za strefę ochronną wokół ujęć wody. l Andrzej Augustyński (profilaktyka i przeciwdziałanie przestępczości młodzieży) – z zawodu ksiądz. l Ewa Bielecka (strukturalne miejskie jednostki organizacyjne) – blisko Unii Wolności, teraz Platformy; radna, biznesłumen; poparła Majchrowskiego w drugiej rundzie wyborów prezydenckich, gdy przegrała w pierwszej; o Bieleckiej mówi się, że dla dobra miasta zrobi wszystko, co przyniesie jej osobiste korzyści bynajmniej nie niematerialne; podejrzewana o skupowanie ziemi i odsprzedawanie jej hipermarketom z kolosalnym zyskiem; nigdy nie złapana za rękę na robieniu nielegalnych interesów. l Władysław Jaworski (sprawy ekonomiczne) – w Krakowie mówią, że pełnomocnikiem został dlatego, że na konto komitetu wyborczego Majchrowskiego wpłacił razem z żoną 20 000 zł. l Grażyna Leja (turystyka) – jedyna pełnomocniczka wepchnięta przez PSL, które w Krakowie poparło kandydaturę Majchrowskiego; zna się na robocie. Aferałowie. W bliższym i dalszym otoczeniu prezydenta. l Zbigniew B. – znany w mieście przedsiębiorca pogrzebowy, krakowski Lew Rywin; działał w komitecie wyborczym prezydenta, załatwiał kasę; przed świętami Bożego Narodzenia w zeszłym roku powołując się na prezydenta Majchrowskiego miał zaoferować Zbigniewowi Fijakowi (były Zarząd Miasta, Platforma Obywatelska) stanowisko dyrektora Zarządu Cmentarzy Komunalnych w zamian za sprywatyzownie niektórych usług pogrzebowych; deal miał polegać na tym, że B. wygrałby przetarg na wykonywanie tych usług i odkładałby milion rocznie na fundusz reelekcyjny obecnego prezydenta; przed świętami Wielkanocy w tym roku (po czterech miesiącach!) Fijak ujawnił propozycję korupcyjną najpierw prasie, a potem prokuraturze; prezydent odciął się od Zbigniewa B. i jego działań; żona B. prowadzi sklep monopolowy; po wyborach znalazła się w miejskiej komisji ds. problemów alkoholowych; komisja opiniuje zasadność przyznawania koncesji na sprzedaż alkoholu. l Jan Tajster – z wykształcenia leśnik, apartyjny, były wieloletni dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych, ostatnio mianowany przez Majchrowskiego dyrektorem Zarządu Dróg i Komunikacji; zarzucano mu, że na cmentarzach był rozrzutny, fałszował dokumenty przetargowe i utrudniał kontrole, prokuratura niczego mu nie udowodniła, ale po zawieszeniu w pełnieniu obowiązków przez poprzedniego prezydenta Tajster na wszelki wypadek poszedł na zwolnienie lekarskie; chorował rok, wyzdrowiał po zmianie prezydenta; podlegli mu urzędnicy skarżą się na autorytaryzm nowo mianowanego dyrektora; z takiego samego stylu rządzenia słynął też na cmentarzach. W ciągu ostatniego roku o profesorze Jacku Majchrowskim było bardzo głośno dwa razy. Raz, gdy w listopadzie zeszłego roku został sensacyjnym zwycięzcą wyborów prezydenckich w Krakowie. Dlatego sensacyjnym, że w konserwatywnym krakówku popierany przez koalicję SLD–UP oraz PSL pokonał takich ulubieńców prawicy jak Jan Maria Rokita (Platforma Obywatelska) i Zbigniew Zerozero Ziobro (Prawo i Sprawiedliwość). Drugi raz Majchrowski zadziwił kraj, gdy w maju 2003 r. w nie-jasnych okolicznościach zabroniono mu witać w Krakowie prezydenta USA George’a Busha. Do dziś nie wiadomo, kto stał za uznaniem prezydenta Krakowa za niegodnego podejmowania amerykańskiego gościa; Departament Stanu USA nie przyznał się do wywierania presji na władze Polski, a Kancelaria Prezydenta RP nie przyznała się do ulegania takiej presji. Gdy Majchrowski postanowił wystartować w wyborach, ogłosił, że w razie ewentualnego zwycięstwa będzie prezydentem ponadpartyjnym. Można było w to uwierzyć. Mieszkańcy krakówka pamiętali, że był takim wojewodą: niby lewicowym, ale takim, który doprowadził do przeniesienia z Plant grobów żołnierzy radzieckich; niby związanym z SLD, ale takim, który na wicewojewodę wziął zwolennika Unii Wolności Jerzego Millera, niedawno zwolnionego w atmosferze skandalu prezesa Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa. Przed wyborami popierali profesora nie tylko ludzie lewicy i centrum, ale także tak egzotyczne egzemplarze jak ultraprawicowy rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych Jerzy Bukowski czy senator "Solidarności" Stefan Jurczak. Po zwycięstwie okazało się, że Kraków ma wprawdzie lewicowego prezydenta, ale w Radzie Miasta tradycyjnie przeważa prawica. No i co? – zapytacie. Nic. Majchrowski rządzi, bo rządzi... Ogranicza budżet, ponieważ miastu grozi bankructwo. O jedną piątą obciął wydatki na dzielnice, z 6 do 2 mln zł zmniejszył kwotę na przygotowanie programów unijnych. Dominująca w Radzie Miasta prawica go podszczypuje, będący w opozycji SLD toleruje, ale też już traci cierpliwość. Powiecie, że w krakówku jest pod tym względem lepiej niż w warszawce. Bo ja wiem... W stolicy cała odpowiedzialność spada na Kaczora i jego zauszników. W Krakowie większość odpowiedzialności bierze na siebie Majchrowski, ale wygląda na to, że miastem rządzą prawie wszystkie ugrupowania polityczne. Wszyscy, czyli nikt. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy cd. Kto zabił Anię? Wiedzą wszyscy prócz policji. Mija siódmy miesiąc od drogowego zabójstwa 11-letniej Ani Betlei w Połomi, województwo podkarpackie. Tak jak przypuszczaliśmy ani policja, ani rzeszowska prokuratura, nie potrafią ustalić, kto był sprawcą śmierci dziecka. Przypomnijmy 7 maja 2002 r. Ania wybrała się do koleżanki, aby razem z nią pójść do kościoła. Kilkadziesiąt metrów od rodzinnego domu potrącił ją samochód, którego kierowca uciekł w popłochu. Okoliczni mieszkańcy słyszeli dwa trzaski – najpierw głośniejszy, później cichszy – i odgłos szybko odjeżdżającego samochodu. Dziecko po uderzeniu żyło jeszcze, ale zmarło na rękach przypadkowych świadków zdarzenia. Jedna z miejscowych gazet opublikowała komunikat o treści mniej więcej takiej: policja poszukuje bandyty, który zabił dziecko i uciekł. 20 godzin po zdarzeniu do Komendy Powiatowej Policji w Strzyżowie zgłosił się ks. Tadeusz Niziołek. Przyznał się, że to on najechał na dziecko, ale – jak oświadczył – już nieżywe. Uciekł, bo był w szoku, a Anię najpierw potrąciła ciężarówka. Prokurator ze Strzyżowa Jacek Złotek uwierzył w wersję księdza. Postawił mu tylko zarzut ucieczki z miejsca wypadku. Następnie ogłaszał w prasie, że to nie ksiądz potrącił dziecko. Prasa złagodziła ton. Przeprowadziliśmy własne śledztwo. Z naszych ustaleń wynikło, że Anię jako pierwszy potrącił najprawdopodobniej biskup Edward Białogłowski zielonym Polonezem Caro o nr. rej. RWA 4855. Dopiero po naszej publikacji ("NIE" nr 22/2002) policja poddała ekspertyzie samochód biskupa, choć wcześniej wiedziała o tym, że widziano go na tej drodze tuż przed wypadkiem. Tak jak się spodziewaliśmy, eksperci z Komendy Wojewódzkiej nie znaleźli żadnych śladów. Specjaliści niezależni jeszcze przed badaniem auta biskupa stwierdzili: ponad 20 dni po wypadku praktycznie nie da się ustalić, czy auto brało udział w wypadku, chociażby dlatego, że nie będzie na nim mikrośladów. Kuria publikowała w lokalnej prasie komunikaty, że dziecko zabił samochód typu tir, a my, wredne komuchy, oczerniliśmy biskupa. Podobne komunikaty czytano wiernym. Pod koniec czerwca 2002 r. prokurator krajowy Karol Napierski w liście skierowanym do redakcji potwierdził jednak praktycznie wszystkie nasze wcześniejsze ustalenia. Szef wszystkich prokuratorów napisał też: Wyniki oględzin pojazdu, którym poruszał się Edward B. oraz czas, w którym księża opuszczali Jawornik Niebylecki, zdecydowały o tym, że ewentualny udział Edwarda B. w przyjęciu imieninowym księdza Stęchłego, oraz ewentualny udział w wypadku będzie przedmiotem wyjaśnienia w dalszej fazie śledztwa. Podawaliśmy do znudzenia wiele ważnych informacji, które naszym zdaniem mogły świadczyć o manipulowaniu śledztwem. Po tym, jak policyjni eksperci uznali, że Polonez Caro z kurii nie brał udziału w wypadku, dochodzenie w tej sprawie stanęło w martwym punkcie, choć prokuratura przesłuchiwała dziesiątki ludzi. Sprawa trafiła obecnie do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Biegli mają przeprowadzić precyzyjną rekonstrukcję zdarzenia, a na początku przyszłego roku wydać opinię na temat wypadku. Biskupa jednak nie przesłuchano do tej pory! Nikt też nie sprawdził tego, co łączy szefową baru "U Izy" – organizatorkę przyjęcia dla księży z 7 maja w Jaworniku Niebyleckim – z miejscowym klerem. Z zeznań wynika, że na przyjęciu nie było alkoholu, choć i policjanci, i my wiemy, że alkohol był. Gliny Niedługo po wypadku zmieniło się negatywne nastawienie szefostwa miejscowej kurii do obecnych władz wojewódzkich policji uformowanych już pod władzą SLD. W święto policji mszę w jej intencji (lipiec) odprawił sam bp Kazimierz Górny. Bepe odwiedził policjantów i szczególnie wylewnie witał się z niektórymi ważnymi figurami. Być może należy to łączyć z faktem, że obecny komendant wojewódzki policji inspektor Józef Jedynak bardzo interesował się wynikami badań biskupiego samochodu. Tak bardzo, że kilkakrotnie wypytywał badających policjantów, czy coś znaleźli. Wiadomo, że nie znaleźli, choć – jak pisaliśmy – według naszych informatorów jakieś ślady na aucie jednak były. Jak donoszą wiewiórki, odtąd arcyglina bywa już proszony na salony biskupie. Aby jednak w pełni pojąć, dlaczego działania policji były takie, a nie inne, trzeba pewnych wyjaśnień. Jedynak, ksywa Flinston, przyszedł na komendanta wojewódzkiego wprost ze stołka wodza miejskiego w Tarnowie, gdzie szefował od 1999 r. Wiadomo powszechnie, jak wyglądały wówczas konkursy na komendantów policji. Dla prawicowców u władzy ważną cechą przyszłego komendanta była właściwa postawa religijna kandydata poświadczona przez proboszcza. W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie niewiele zmieniło się od czasów Kazimierza Kędzierskiego, ksywa Klenczon, pupila miejscowej kurii. Ksiądz kapelan, niejaki Wyskiel, wskoczył na etat psychologa KWP w Rzeszowie. To ten sam facet, który trząsł Komendą Wojewódzką za poprzedniej władzy i bez jego zgody nikt nie mógł dostać ważnego stołka. Nadal zresztą trzęsie. Kolejna sprawa: na swojego drugiego zastępcę komendant Jedynak powołał byłego komendanta powiatowego policji ze Strzyżowa. Janusz Ziobro (tak się nazywa) wskoczył na stołek w województwie za SLD, choć nie brał nawet udziału w konkursie na szefa powiatowych glin w Strzyżowie w 1999 r. Za poprzedniej władzy głośno gromił lewicę i nakazywał swoim ludziom zabezpieczać byle odpust parafialny. Tak, aby byli widoczni. Nasi znajomi gliniarze nie dziwią się więc, że ich koledzy nie znaleźli śladów na aucie biskupa. Kuria Na początku września ponad 20 tys. ludzi wzięło udział w koronacji obrazu Matki Boskiej Łaskawej – Królowej Różańca w Czudcu, miejscowości oddalonej od Połomi o rzut beretem. Złote korony założył biskup Górny. Do tłumu przemawiał ks. bp Edward Białogłowski. Taka była odpowiedź kurii na szepty i głośne głosy oburzonych owieczek zbuntowanych po wypadku. O tym zabójstwie było głośno w całym regionie, a najbardziej szlag trafił właśnie miejscowych. Gwizdano w kościołach, gdy proboszczowie z ambon podejmowali temat wypadku. Byli i tacy, którzy odważyli się krzyczeć "kłamstwo" i wychodzić z kościołów, kiedy księża głosili: dziecko samo wpadło pod koła samochodu. Nastroje owieczek dotarły do kurii. Reakcja była błyskawiczna. W okolicach Połomi przeprowadzono czystkę wśród proboszczów i wikarych. Wystarczył cień podejrzenia, że ten czy ów ksiądz mógł donosić do "NIE", i pleban tracił stołek. Zresztą roszady kadrowe na terenie dekanatu jeszcze się nie skończyły. W Rzeszowie pojawiły się pogłoski, że bp Białogłowski ma wyjechać ewangelizować Ukrainę. Kto wie, niezbadane są wyroki kurii... Niedawno stanowisko stracił prokurator okręgowy w Rzeszowie. Oficjalnie z innego powodu, ale z pewnością nie pomogło mu w karierze to, że Prokuratura Krajowa przy okazji sprawy śmierci Ani wytknęła Prokuraturze Apelacyjnej w Rzeszowie rażące błędy. Na przykład to, że samochód biskupa poddano badaniom kilkanaście dni po wypadku. Mimo iż świadkowie, w tym księża, zeznawali tuż po zdarzeniu: Białogłowski jechał przez Połomię w krytycznym dniu i godzinie. I nie jest prawdą, jak chce dziennik "Super Nowości" (26.11.2002, "Czekając na ekspertyzę"), że my w "NIE" opisaliśmy jedynie pogłoski. Trzeba było czytać uważniej. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chrystus i bibeloty Apelujemy: nie krępujcie talentu księdza Jankowskiego! Ksiądz prałat – proboszcz Henryk Jankowski z Gdańska, mistrz samozdobnictwa, co Wielkanoc urządza instalację polityczną. Chamom wyjaśniamy, że instalacja (ang. i fr. performance) jest to przestrzenne dzieło plastyczne złożone z wielu elementów. Ta właśnie forma króluje dziś w sztuce wyższej. Stałą częścią instalacji Jankowskiego jest figura Chrystusa. Reszta elementów zmienia się – jak myśl, którą całość wyraża. W roku 1996 ksiądz-hrabia pokazał performance: dwa tory z semaforami. Jeden to Droga donikąd, drugi to Droga ku życiu. Na pierwszej drodze polegiwała zakrwawiona lalka, narzędzia ginekologiczne oraz kościotrup z napisem Koniec Polski. Smacznej całości dopełniała trumienka z dzieckiem i kołyska z trupią czaszką. Dzieło było antyskrobankowe. Jednakże na drodze ku życiu leżał Chrystus owinięty w polską flagę, co należy rozumieć jako spolonizowanie tej postaci. 1998 r. Grób zawierał krwawiącego orła białego. Krewni ptaka – inne orły białe – spętane zostały drutem kolczastym. Połamane krzyże znamionowały obronę ukrzyżowanego żwirowiska w Oświęcimiu, z którego wówczas usuwano te emblematy jako drażniące Żydów. Całość dopełniały nadpalone flagi narodowe i ordery. Koszulka sportowa i dżinsy z przypiętym orderem Orła Białego stanowiły przygrobną wypowiedź artystyczną dotyczącą mody męskiej. Lubiący chadzać w smokingu i przy orderach ks. Jankowski krytykował strój Jacka Kuronia, który ubrany był w dżinsy, gdy mu Orła przypinano. Wysłannik arcybiskupa Gocłowskiego napomniał Jankowskiego, ale nie wiadomo, czy dyskutowano o strojach pana Kuronia. W roku 1999 performance w kościele św. Brygidy stanowiły krzyże z szubienicami, swastyki, sierpy i młoty. Na krzyżu m.in. Piłsudski (marszałek). Pod radziecką flagą czerwone sukno i napisy: SS, SA, NSDAP, NKWD, KRN, UB, SB, PPR, PZPR, ZSL, PSL, SdRP, SLD, UP i UW. Chodziło o wskazanie na jednorodny charakter wszystkich tych formacji. Pod krzyżami leżały m.in. generalskie czapki proboszcza jako znaki jego współmęczeństwa. Ks. Jankowski mianował się bowiem m.in. generałem i hrabią. Reakcja episkopatu nastąpiła. Nakazano zdjęcie liter, co uczyniła niewidzialna ręka. Według mnie nie ma problemu – rzekł abepe Gocłowski, metropolita gdański, który przypuszczalnie Grób Chrystusa potajemnie ocenzurował. Usprawiedliwiając prałata prymas Glemp wskazał na ośrodek pana Urbana, gdzie pielęgnowane są cynizm, nienawiść, zacietrzewienie. Jak należy więc mniemać, ks. Jankowski na Chrystusie i Unii Wolności brał sprawiedliwy odwet za tygodnik „NIE”. Rok 2001. Grób ożywiała stodoła z Jedwabnego oraz Chrystus leżący a okolony czaszkami. Napis głosił: Żydzi zabili Pana Jezusa i proroków i nas także prześladowali! Przybył abepe Gocłowski w swej pontyfikalnej osobie i Grób ocenzurował. Jankowski musiał wycofać z niego Żydów. W 2002 r. grób-krzyż udekorowany był polską flagą i patriotycznym napisem Polska ukrzyżowana. Broczył we krwi orzeł w koronie, czyli herbowy. Napis Polacy ratujcie Polskę. Tym razem chodziło o ratowanie przed Unią Europejską. W Wielkanoc 2003 oko cieszyły kościotrupy z flagą Unii Europejskiej i manekiny z napisem Tu jest Polska, Polacy ratujcie Polskę. Jankowski obsypał flagę unijną czaszkami, ale zwalczał Unię bez dawnej artystycznej wyrazistości i fantazji. * * * Przegląd dzieł ks. Jankowskiego i towarzyszących im wydarzeń upewnia, że hrabia-prałat jest trwale tłamszonym artystą. Gdy ks. Jankowski woła, że Polsce zagrażają Żydzi, wywołuje to szczególne reakcje prześladowawcze. Dobrze widziane były natomiast twierdzenia, że Polsce zagrażają inni semici, mianowicie Arabowie zamieszkujący Irak. Prasa lewicowa i liberalna oburza się na nagminne w Polsce cenzurowanie dzieł sztuki z motywów dewocyjnych. Papież przygnieciony meteorytem w warszawskiej Zachęcie spowodował wylanie dyrektorki zakładu. Swobodnie potraktowane sacrum na wystawie w Gdańsku spowodowało wytoczenie artystce procesu. Ta sama prasa podjudza jednak episkopat do cenzurowania i prześladowania proboszcza-artysty z Gdańska. Niekiedy straszy go prokuraturą. Obie strony kochają wolność, ale skłonne są ograniczać ją inaczej myślącym. Proponujemy więc Okrągły Stół dla zawarcia porozumienia: nam wolno wyrażać dowolne poglądy posługując się swobodnie wybranymi symbolami religijnymi. Dewoci mogą w zamian wystawiać, co chcą np., że to Unia Europejska spaliła Żydów z Jedwabnego w swej stodole, czyniąc to w obronie Polski, której zagrażają Żydzi wyrzynający dzieci nienarodzone przerabiane następnie na maseczki kosmetyczne na twarz. I wciągają oni Polskę do UE, aby zakazać Polakom malowania jajek oraz żarcia bigosu i golonki, szczególnie przy dźwiękach Moniuszki. Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Teczkonosy Teraz już można. Śmiało młodzi przyjaciele! Nie będzie to wcale źle widziane. Nie musicie się obawiać. Krzysztof Janik sam zadeklarował, że na najbliższym jesiennym kongresie SLD zrezygnuje ze stanowiska przewodniczącego. I nie będzie ponownie ubiegał się o fotel szefa, nawet gdyby reprezentacja najważniejszych baronów SLD do stóp mu padła i zgodnie, jak rzadko, skandowała „Przy tobie stać chcemy”. Janik zapowiedział ostateczny rozbrat z Rozbratem. Teraz już można. Śmiało. Można głośno rozpowszechniać propozycję, że na najbliższym kongresie SLD całe kierownictwo Sojuszu, nie tylko Janik, powinno podać się do dymisji i tylko niektórzy winni próbować startować z sali, a nie z cieszącego się absolutorium prezydium. SLD musi pokazać nową, odmłodzoną twarz. Tak słyszę na przedwyborczych spotkaniach z członkami pozo-stającymi jeszcze w Sojuszu. Bez wymiany pokoleniowej SLD nie odżyje, bo starym twarzom potencjalni wyborcy mandatu już nie dadzą. Teraz już można. Śmiało. Nie tylko dlatego, że Krzysztof Janik, niczym Leszek Miller, wcześniej zapowiedział swą dymisję. Z SLD ubyło kilkunastu prominentnych działaczy, którzy przeszli do SDPL. Zwolniło się miejsce naczelnego ideologa SLD po Andrzeju Celińskim, naczelnego inteligenta SLD po Marku Borowskim, naczelnej wrażliwej społecznie po Joli Banach, naczelnej wrażliwej ideowo po Izie Sierakowskiej. Nawet miejsce naczelnego antypatycznego liberała jest wolne po Wieśku Kaczmarku. Tyle wolnych posad do zagospodarowania! Kiedyś, jeszcze dwa lata temu taka sytuacja w pale nie mieściła się! Teraz już można. Nawet niegoniący za stanowiskami ideowcy mają swoją szansę. Partia Marka Borowskiego miała być nową socjaldemokracją. Inną od starego SLD. Żywą programowo, ideową. Po prawie dwóch miesiącach działania „inność” SDPL polega na innym głosowaniu w Sejmie niż SLD w kwestiach personalnych. Programowo, ustawowo nowa partia niczego nowego nie zaproponowała. Oprócz hasła przedterminowych wyborów parlamentarnych. Coraz bardziej przypomina Komitet Wyborczy Marka Borowskiego do przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Ciekawe, czy podczas kongresu SDPL też dojdzie do wymiany pokoleniowej? Czy Marek Borowski da szansę młodym jak jego niedawny kolega z partyjnego kierownictwa Janik? Teraz już można. Naprawdę, młodzi przyjaciele. Teraz wszyscy starzy czekają na Was. Młodych, prężnych, żarliwych ideowo następców. Nieskorumpowanych układami, układzikami, miłością do gier i intryg. Trybunów ludowych, przywódców pokoleniowych, agresywnych nawet. Bo agresja polityczna teraz się sondażowo liczy. Śmiało młodzi przyjaciele. Przecież pan przewodniczący sam zapowiedział odejście. Naprawdę zgłaszając się na jego miejsce nie zrobicie mu przykrości. Nie spojrzy na Was krzywo. Przeciwnie bratersko poklepie. Naprawdę nikt z kierownictwa nie obrazi się, gdy zaproponujecie jakieś kandydatury. Przecież czekaliście na taką sytuację latami. Zdobywaliście wykształcenie, asystowaliście, ciężkie teczki taszczyliście za starymi, słabowitymi liderami. Śmiało! Teraz już naprawdę można. Teraz SLD gwałtownie potrzebuje odmłodzenia. Nowych, nieskalanych partyjniactwem twarzy. Ludzi innowacyjnych. Samodzielnie myślących. Nie wiecie, jak to zrobić? To proste, podpowiadam po raz kolejny. Trzeba zebrać grono najwybitniejszych liderów młodych liderów i wybrać grupę marzącą o trzymaniu władzy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znowu pewnie się pokłócicie. Bo ten ze starego SML nie będzie chciał poprzeć tej ze starego SMLD. Albo na odwrót. Wybuchnie spór o to, czy szefem odrodzonej, odmłodzonej partii ma być ta z SML, czy ten z SMLD? Ale jest na to sposób. Od dawna wypróbowany wśród młodych. Zawsze można wezwać sekretarza generalnego Dyducha albo urzędującego jeszcze przewodniczącego Janika. Oni najlepiej wybiorą swoich następców. Teraz już można. Partia oczekuje na młodych, samodzielnie myślących. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wymiśkowani wozacy Firmę Hartwig z Katowic państwo chce sprzedać za kilka razy mniej, niż wynosi jej roczny zysk. Niby Hartwig jeszcze się nieźle trzyma, a już urządzono jej stypę. Odbyła się w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Było na niej troje senatorów RP, przedstawiciel rządu w randze podsekretarza stanu, wicemarszałek województwa śląskiego, główny inspektor transportu drogowego, dyrektor Izby Celnej w Rzepinie i wielu innych notabli. Goście zostali zrobieni w trąbę. Utrzymywano ich w przekonaniu, że uczestniczą w przyjęciu urodzinowym. Ściślej, w 145. rocznicy założenia znanego przedsiębiorstwa spedycyjnego Carl Hartwig. Senator Bogusław Mąsior w swej nieświadomości palnął gafę mówiąc o Karliku, że jest polskim dobrem narodowym. Wszyscy klaskali. Wojciech Frank, były poseł AWS, może by wyśmiał owację, gdyby nie pominięto go na liście gości. Co dziwne. Jest on bowiem związany z Grupą Kapitałową JAS-FBG, której Ministerstwo Skarbu planuje opylić C. Hartwig Katowice. Zresztą nie jedyna to dziwna sprawa w tej historii. Początek był w 1858 r., kiedy to poznaniak Carl Hartwig zarejestrował garbarnię. Już wkrótce zauważył, że zamiast garbować skóry bardziej mu się opłaca wozić je do klientów. Nie tylko skóry zresztą. Konne wozy Hartwiga wkrótce jeździły po całych Prusach. Gdy w 1919 r. na mapie Europy pojawiła się Polska, C. Hartwig była największą firmą spedycyjną w kraju. Władze przedwojennej, kapitalistycznej Polski dogadały się z właścicielem w sprawie odkupienia przedsiębiorstwa. Na zlecenie rządu Bank Spółek Zarobkowych z Poznania sfinansował nacjonalizację firmy. W chwili wybuchu II wojny światowej C. Hartwig była potęgą spedycyjną na skalę europejską. W 1941 r. hitlerowcy zlikwidowali firmę, ale już 15 maja 1945 r. C. Hartwig wznowiła działalność. W PRL znowu była gigantem, który miał swoje spółki-córki w Londynie, Paryżu, Antwerpii, Nowym Jorku i Kolonii, wiele zagranicznych oddziałów i ekspozytur. Gdy zmienił się ustrój na lepszy i bardziej wydajny, pod nazwą C. Hartwig działało pięć państwowych przedsiębiorstw spedycyjnych. Trzy niewielkie (w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie) obsługiwały transport morski. W Katowicach i w Warszawie miały siedzibę giganty. Nad Odrą miodzio C. Hartwig Warszawa nękały kłopoty. Sieć swoich przedstawicielstw firma miała głównie na granicy wschodniej. Raz dostawała łupnia od prawicowych rządów, które jak mogły, tak zniechęcały Rosjan do handlu z polskimi firmami. Innym razem od własnych prezesów, których zmieniano jak rękawiczki. C. Hartwig Katowice miała się w tym czasie doskonale. Specjalizowała się w przesyłaniu towarów koleją. Kolejnym fantastycznym źródłem dochodów były agencje celne, które działały na każdym przejściu granicznym z Niemcami i Czechami, na niektórych przejściach granicznych ze Słowacją i dawnym Związkiem Radzieckim. Agencje celne C. Hartwig Katowice rozmieszczono również na lotniskach międzynarodowych w Krakowie i Katowicach. Do tego dodajmy jeszcze magazyny w różnych częściach kraju, bazy transportowe, ciężarówki i naczepy. C. Hartwig Katowice była prawdziwą potęgą. W czasach, w których inne polskie przedsiębiorstwa dołowały albo bankrutowały, to przedsiębiorstwo osiągało zyski. Mimo że było państwowe. Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak kończy. A jak samo nie chce się skończyć, to się je dorzyna. Prawicowy rząd stworzony przez koalicję AWS i UW postanowił odpaństwowić firmę. Niby nie było takiej potrzeby, bo sumiennie płaciła podatki, wpłacała składki ZUS i nie zalegała z pensjami dla pracowników, nie stanowiła więc żadnego obciążenia dla skarbu państwa. Co rząd postanowił sprzedać, to pracownicy i ich prezesi postanowili kupić. Zarejestrowali spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością o nazwie... C. Hartwig Katowice. Jedynym jej celem był udział w przetargu na zakup C. Hartwig Katowice. Spółka pracow-nicza zgromadziła około 2,5 mln zł. Spokojnie więc mogła wystąpić o kredyt na zakup firmy. Czemu tego nie robiła? Ktoś nam szepnął do ucha, że już wówczas próbowano wymiśkować hartwigowskich roboli. W jednym z pism podpisanych przez obecnego prezesa Henryka Kloskę przeczytaliśmy, że prezes Kloska prosi kierownictwo spółki pracowniczej (czytaj – żąda od swoich podwładnych), by ta nie podejmowała działalności zbieżnej z działalnością naszej Spółki. Czyli by nie robiła tego, na czym hartwigowcy się znali. I kazał wstrzymać rozpoczęte już przygotowania do tego, by część usług przekazać spółce pracowniczej. Dokopać robolom Gdy rządzić zaczęła lewica, hartwigowskie robole cieszyły się, że nastały dla nich dobre czasy. Byli w błędzie. Miśkowanie zaczęło się na dobre. W marcu 2002 r. Ministerstwo Skarbu ogłosiło wreszcie przetarg na zakup udziałów C. Hartwig Katowice. Do boju chciała stanąć również spółka pracownicza, ale ministerstwo z sobie tylko wiadomych powodów sprzeciwiło się. Dopiero po wizycie przedstawicieli załogi w resorcie pozwolono jej wpłacić 888 tys. zł wadium. Formalnie została więc dopuszczona do przetargu, ale zaraz odpadła. Warunki, jakie zaproponowała, okazały się nieatrakcyjne w porównaniu z ofertami wiążącymi innych potencjalnych inwestorów. Ostatecznie najlepszym „potencjalnym inwestorem” została grupa kapitałowa JAS-FBG. Dlaczego? Ministerstwo Skarbu nie chciało mi tego ujawnić. Tak samo, jak nie odpowiedziało, czy resort skarbu sprawdził, jaka jest sytuacja JAS-FBG. Czy grupa ta rozlicza się w terminie z partnerami, czy nie ma długów i ile obiecała zapłacić za C. Hartwig Katowice? Zamiast tego przesłano mi rankingi przedsiębiorstw opublikowane przez „Rzeczpospolitą”. JAS-FBG to grupa kapitałowa, której głównymi akcjonariuszami są dwaj mieszkańcy Pawłowic, niewielkiej mieściny leżącej obok Jastrzębia Zdroju. Jastrzębie Zdrój to miasto, w którym szarą eminencją jest Wojciech Frank, były prezydent i były wiceprezydent miasta, były poseł AWS, obecny przewodniczący Rady Miasta, obecny dyrektor ds. inwestycji i członek zarządu firmy Transbud Katowice. Transbud Katowice to firma kupiona przez JAS-FBG wtedy, gdy u władzy była AWS, a dyrektor ds. inwestycji Frank był jeszcze posłem Frankiem. Wszystko to są oczywiście przypadkowe zbiegi okoliczności. W połowie sierpnia zeszłego roku spółka JAS-FBG jako jedyna została zaproszona przez ministra skarbu do negocjacji z przedstawicielami załogi C. Hartwig Katowice na temat pakietu socjalnego. Co prawda jeszcze przed przetargiem rządowa Agencja Prywatyzacji wysmażyła pismo, że ten pakiet trzeba wynegocjować, ale jak wiadomo papier jest po to, by sobie nim tyłek podcierać. Pismo stwierdzało (w skrócie), iż w przypadku spółek o dobrej kondycji finansowej oferent musi przystać na minimalny pakiet socjalny. To znaczy: gwarancje zatrudnienia dla całej załogi na 24 miesiące, podwyżkę odzwierciedlającą wzrost inflacji, przestrzeganie ustaleń układu zbiorowego obowiązującego przed prywatyzacją. Na zieloną trawkę Pakiet socjalny nie został wynego-cjowany, gdyż JAS-FBG gwarantowała zatrudnienie tylko połowie załogi C. Hartwig Katowice. Jakieś 300 osób miało pójść na zieloną trawkę. I co się stało? Nic. Ministerstwo Skarbu ogłosiło, że pakiet socjalny został z inwestorem uzgodniony, ale przedsiębiorstwo ma nadwyżkę zatrudnienia wynoszącą około 300 osób. Ministerstwo jednak nie do końca jest be. Ma bowiem podstawy, by gadać o „nadwyżce zatrudnienia”. Dokładnie w tym dniu, w którym mijał termin uzgodnienia pakietu socjalnego między JAS-FBG a załogą, w C. Hartwig Katowice zapowiedziano zwolnienia grupowe. Prezes Kloska skazał na bezrobocie 300 osób (choć w rozmowie ze mną obiecał, że dla setki znajdzie się inne zajęcie). Dokładnie tylu, ilu nie chciała JAS-FBG. Są to najczęściej pracownicy agencji celnych przy przejściach granicznych z Niemcami i Czechami. Mieszkańcy okolic o gigantycznym bezrobociu. Zrozpaczeni wydzwaniali do Katowic, że gotowi są prowadzić sklepik, mały bar czy nawet kiosk z hamburgerami w miejscu, gdzie dziś znajduje się agencja. Ale prezes Kloska tłumaczy, że firma C. Hartwig jest powołana do świadczenia usług transportowych i spedycyjnych, a w tych rejonach na takie usługi nie ma popytu. Dlaczego tych ludzi zwalnia przedsiębiorstwo państwowe? Żeby JAS-FBG ten problem miała już z głowy? W końcu koszt zwolnień grupowych to 2 mln zł. Jeśli Hartwig będzie szczuplejsza o tę kwotę, to może i jej cena spadnie? Mamy spisane także inne sposoby dorzynania spółki. Jak się dowiedziałem, C. Hartwig Katowice została wyceniona na 10 mln zł (przy zysku 177 mln w 2002 i 56 mln w ciągu pierwszych trzech kwartałów 2003 r.). Wyceny dokonano 1,5 roku temu. Prywatyzacji przeciwna jest rada nadzorcza spółki. Przynajmniej takiej prywatyzacji. Do Ministerstwa Skarbu wysłała oświadczenie, że jej zdaniem należy z prywatyzacją zaczekać do momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Potem należy wykonać ponowną wycenę wartości przedsiębiorstwa. Dopiero znając nową wycenę będzie można poważnie się zastanowić, co dalej. Oświadczenie zostało olane. Przedstawiciel ministra skarbu w radzie nadzorczej C. Hartwig Katowice (zarazem przewodniczący rady) Edward Długaj z pokorą przyznaje, że o niczym nie jest informowany. W obronie C. Hartwig Katowice stanęło troje posłów: Tadeusz Motowidło, Elżbieta Jankowska i Marian Stępień. Parlamentarzyści kilka razy występo-wali z interpelacjami w sprawie firmy. Jak na razie uzyskali tylko kilka pokrętnych odpowiedzi. Kiedyś istniała koncepcja połączenia C. Hartwig Katowice z C. Hartwig Warszawa i Pekaes Multispedytor. To byłoby najlepsze rozwiązanie zarówno z punktu widzenia interesów państwa, jak i dla pracowników wszystkich trzech firm. Cóż z tego, skoro w tej koncepcji nie ma miejsca dla JAS-FBG i byłego posła AWS. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak opada Millerowi Nie ma nic przyjemniejszego, niż dokopać mistrzowi. Zwłaszcza gdy mu opadło. Toteż radość nieeseldowskich mediów z zeszłotygodniowych sondaży CBOS, prezentujących obsuw społecznego poparcia dla premiera rządu i SLD, jest zrozumiała. Jeszcze jeden, trzy, trzynaście takich sondaży i będzie można premierowi mściwie przypominać, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. Radość nierządowych mediów jest zrozumiała. Po czterech miesiącach rządowi Millera spadło bardziej niż w analogicznym okresie rządowi Buzka. Po raz pierwszy rząd ma więcej ocen negatywnych niż pozytywnych. Chociaż poparcie dla samego premiera jest jeszcze nadal większe od niechęci dla niego. Ostro też spadło SLD. Z 47 proc. w lutym do 35 proc. w marcu. Nie ma niczego trudnego w wytłumaczeniu takiego spadku. Odpowiedzialni za tłumaczenie ministrowie rządu czynią to gładko i racjonalnie. Rząd musiał podjąć wiele niepopularnych decyzji dla obrony budżetu przed zachłanną, żarłoczną dziurą. Buzkowcy pozostawili finanse wyssane do cna. Pustą, a nawet zadłużoną kasę. Trzeba było poobcinać, no to i poparcie wzięło się i obcięło. Wszystko to prawda, tylko co dalej? Owe racjonalne wytłumaczenia jako żywo przypominają słowa martwych już ministrów Buzka. Że podjęliśmy cztery wielkie, jakże słuszne, ale niepopularne w społeczeństwie reformy. I to społeczeństwo winne jest, że wyrzeczeń nie chce przyjąć do wiadomości, zrozumieć ich. Przypominają się słowa martwych już politycznie liderów Unii Wolności do końca przekonanych, że mają historyczną rację prowadząc taką racjonalną politykę. Jakże racjonalnie argumentując ją – w imię odpowiedzialności, ładu, spokoju. Adam Michnik, jeszcze nie członek SLD, w upowszechnionym niedawno wywiadzie dla polsko-niemieckiego, niskonakładowego „Dialogu” rzekł: Klęska Unii (Wolności – przyp. P. G.) jest bardzo nieprzyjemna, ale absolutnie nie ma powodów do paniki. Koalicja, która rządzi Polską, ma mało ciekawe korzenie, ale jest proeuropejska, prodemokratyczna, prorynkowa i w tym sensie możemy mówić o ciągłości w polityce polskiej. A także: Błędem wielu komentatorów postsolidarnościowych jest fałszywa interpretacja roli i miejsca SLD – tutaj rządzi dogmat, że SLD jest partią populistyczną, nostalgiczną itd. Owszem SLD ma również taką twarz. Ale nie całe SLD, oni rządzili w końcu cztery lata temu, w latach 1993–97 i co, Polska zawróciła wtedy do PRL-u? Przecież taka interpretacja nie jest poważna. I wreszcie: Powiem jednak bez ironii, że filozofia bojkotowania SLD od początku skazana była na niepowodzenie. Nie ma nic przyjemniejszego, niż dokopać mistrzowi, zwłaszcza kiedy mu opadło. Pokazać zyg-zyg największej partii politycznej opadającej ku ziemi z ledwo zdobytego nieba władzy. Ale tym razem sytuacja jest inna niż w czasie ściągania buzkorządu do mogiły. Spadkowi popularności SLD nie towarzyszy wzrost popularności przedwyborczej opozycji. W sondażu CBOS ubyło SLD, ciut PO RP, ale przybyło tylko Samoobronie i Lidze Polskich Rodzin. Zyskali zatem, choć niewiele, sztandarowi reprezentanci wściekle niezadowolonych. Gdzie się skupi pozostałe niezadowolenie? Klęska Unii Wolności nie budziła paniki, bo alternatywą był SLD. Ugrupowanie rozsądne, proeuropejskie, tolerancyjne, no i zdecydowanie bardziej popularne społecznie. Tym, którzy tak dzisiaj świętują tąpnięcie w popularności SLD, proponuję spojrzeć na alternatywę dla SLD na scenie politycznej. Skoro nie SLD i nie PO RP, no to co? Liga Polskich Rodzin i Samoobrona? SLD traci popularność m.in. za to, że prowadzi politykę kontynuacji, zwłaszcza w gospodarce, że forsuje nasze wejście do Unii Europejskiej. Struktury, której coraz bardziej boją się wyborcy wszystkich partii. Pozaparlamentarna ława opozycji SLD nie grozi, przynajmniej na razie. Ale proeseldowski rząd mniejszościowy w tej czy przyszłej kadencji jest całkiem realny. Zanim nie wykreuje się popularny, narodowy, socjalizujący populista. Może to być młody Giertych, może stary Lepper, może ktoś z zupełnie innego rozdania. Wtedy SLD wróci na ławy opozycji, a miłościwie panować nam będą narodowi i ludowi populiści. Czy takie rządy chcą mieć ci, którzy dzisiaj zacierają ręce patrząc na spadek popularności SLD? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pod kościołem leży ksiądz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zimne nogi Dawida Ben Guriona W Tel Awiwie w pewien czwartek po południu dwaj policjanci izraelscy ubrani po cywilnemu, ale w czarnych cyklistówkach z napisem "Misztara" (policja) molestowali publicznie dwie dziewczyny zatrzymane do wyjaśnienia na ulicy Dizingoffa, pierwszego burmistrza pierwszego żydowskiego miasta. Meir Dizingoff, szef telawiwskiego magistratu, w połowie lat 30. kochał pokazywać się konno, w krawacie i słomkowym kapeluszu, który zdejmował z głowy na widok kobiet miejscowych i przyjezdnych. Czasy dżentelmena Dizingoffa Tel Awiw ma już dawno za sobą, a nowocześni izraelscy Żydzi, szczególnie policjanci, nie patyczkują się z obcorasową płcią piękną. Obie panny były szczupłe, prostonose, długonogie i o jasnej karnacji. Jeden z policjantów przetrząsał torebki odebrane dziewczynom, wąchał jakieś zawiniątka, grzebał w puderniczkach, a gdy nie doszukał się paszportów, wysypał zawartość torebek na maskę samochodu. Jego kolega uruchamiał aparat łączności. – Mamy tu dwie takie bez dowodów, zaraz je dowieziemy – meldował. Policjant nagabywał dziewczyny po hebrajsku, a gdy nie zrozumiały, co mówi, związał im ręce plastikowymi kajdankami wciskającymi się w przeguby. – Pierdolić to się potrafią! – wyjaśnił gromadzie gapiów. – Pierdolą się jak królice, ale języka nie znają. Nauczą się w kiciu, gdy poczekają pół roku na samolot. Otworzył bagażnik samochodu, wyjął metalowe kajdanki i podał dziewczynom. – Nakładać na kopyta! Dziewczyny stały spętane, otoczone milczącym tłumem gapiów powiększającym się z minuty na minutę. – Ile one biorą? – zapytał ktoś z tłumu. – Stówę? Pięćdziesiąt? – Po co kasa. Teraz dałyby za darmochę, żeby tylko je puścić – zarechotał ktoś pod adresem policjantów, którzy nie spiesząc się wepchnęli dziewczyny na tylne siedzenie samochodu, trzasnęli drzwiami i odjechali. – Bydlęta – powiedział głośno pismak, korespondent "NIE", na co kobieta z tłumu wyjaśniła obecnym, że aresztowane dziewczyny były Rosjankami. – Pewnie, że bydlęta – dodała. – Przyjechały deprawować naszych mężczyzn. – Nie powiedziałem "bydlęta" o dziewczynach – wyjaśnił pismak. Nie ma to, jak przekonać się samemu, jak izraelscy Żydzi, ten obsceniczny gatunek uformowany na łapu-capu w bliskowschodnim tyglu etnicznym, stosują zasady apartheidu wobec wszystkiego, co nieżydowskie. Pogardliwy stosunek do obcokrajowców szukających w Izraelu pracy służy miejscowym Żydom do uporczywego podkreślania własnych praw narodowych i państwowych, jak gdyby w permanentnej obawie, że ktoś te prawa może podważyć. Pogarda wobec cudzoziemców, jeśli nie są zamożnymi turystami bądź Amerykanami, ma podkreślić dumę izraelskiego Żyda z żydostwa. Poniżanie cudzoziemców, żenujące przesłuchiwania na lotnisku międzynarodowym w Lod pod pozorem ostrożności przed terroryzmem, areszty i przymusowe deportacje służą izraelskim Żydom do zademonstrowania dumy narodowej i wyższości rasowej nad gojem. Można od biedy zrozumieć, że zasady izraelskiego apartheidu oparte na religijnym Mojżeszowym prawie Allaha i stosowane wobec Palestyńczyków stanowią próbę żydowskiej samoobrony przed zamachami terrorystycznymi. Zagrożony Żyd buduje wokół swoich siedzib betonowy mur, trzyma Palestyńczyków w getcie, nie wpuszcza ich do żydowskich miast, nie pozwala włóczyć się po szpitalach, szukać pracy, grzebać motyką w polu, paść bydła, otrząsać drzewa z oliwek. Izraelski Żyd najchętniej by Palestyńczyka wypatroszył za łaskawym przyzwoleniem miejscowego historyka filozofa, profesora uniwersytetu w Ber Szewie Beniego Morrisa. Pod koniec lat 80. profesor Morris – uważany za lewicującego, obiektywnego naukowca – wsławił się w świecie opublikowaniem szczegółowego wykazu zbrodni popełnionych przez izrael- ską armię na Palestyńczykach w czasie wojny wyzwoleńczej Izraela 1948. Międzynarodowe koła pięknoduchów i humanistów powitały z uznaniem pracę naukową Morrisa, który skrupulatnie podliczył wszystkie wypadki gwałtów na palestyńskich kobietach dokonane przez izraelskich żołnierzy, spisał zabójstwa bezbronnych Palestyńczyków i liczne grabieże palestyńskiego mienia. Według ówczesnego komentarza profesora Morrisa, założyciel Izraela Dawid Ben Gurion nie sprzeciwiał się brutalnemu, wyzbytemu hamulców moralnych molestowaniu Palestyńczyków. Minęły lata i profesor Morris poprawia swoje dawne prace naukowe. Oświadcza na łamach hebrajskich mediów, że z uwagi na interes narodowy Izraela za mało było owych ewidentnych izraelskich zbrodni, które swego czasu podliczał i które jego zdaniem nakłoniły Palestyńczyków do udania się na wieloletnią tułaczkę po obozach uchodźców. W 1948 roku Ben Gurion dostał zimnych nóg i nie dokończył wypędzania Palestyńczyków – oskarża obecnie Beni Morris pierwszego premiera żydowskiego państwa. – Gdyby Ben Gurion doprowadził do końca wysiedlanie Arabów, nasze losy potoczyłyby się zgoła inaczej i nie musielibyśmy kłopotać się o przyszłość. Morris uważa, że czystki etniczne są niezbędne, ponieważ stanowią potrzebę życiową narodów zagrożonych wynarodowieniem. Według Morrisa światowa historia powszechna potwierdza konieczność stosowania przymusowych przesiedleń i czystek etnicznych mających za zadanie ocalenie demokracji. Hebrajskie media zachowujące swego czasu poprawną wstrzemięźliwość wobec profesora Morrisa zaliczają go obecnie do elity intelektualnej Izraela. Przede wszystkim w dowód uznania dla odważnego stwierdzenia profesora, że syjonistyczny cel uświęca środki, które z natury rzeczy mogą wydawać się odrażające. Policjanci z ulicy Dizingoffa w Tel Awiwie najpewniej nie czytali rasistowskich dzieł Morrisa, ale instynktownie zastosowali się do jego zaleceń. Autor : Michael Szot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto zabił Papałę Kto, jak i dlaczego zabił komendanta głównego policji. Jak naprawdę zginął Ireneusz Sekuła. Za ile zabito Jacka Dębskiego. Kto był na stoku w Zakopanem, gdy strzelano do Pershinga. Czy wysocy funkcjonariusze CBŚ i UOP współpracowali ze zorganizowanymi przestępcami. Co wspólnego z mafią mają znani politycy UW i PO. Przedstawiamy nowe informacje m.in. o zabójstwie generała Marka Papały. Ich źródłem jest osoba powiązana z przestępczością zorganizowaną, dobrze wtajemniczona. Objęta ona została programem świadka koronnego. Uzyskaliśmy urzędowe potwierdzenie, że najważniejsze rewelacje są w zasadzie prawdziwe. Rozmówca ujawnił nam wiele nieznanych dotychczas,doniosłych faktów odnoszących się do głośnych zabójstw oraz powiązań ze światem przestępczym znanych polityków, wysokich funkcjonariuszy organów ścigania oraz biznesmenów. W styczniu 2002 r. spotkaliśmy się z gangsterem, członkiem grupy przestępczej działającej na południu Polski. Uzyskaliśmy potwierdzenie, że otrzymał status świadka koronnego. Był bardzo blisko tych, którzy decydowali o śmierci ludzi z pierwszych stron gazet. Opowiadał nam kilka dni, ze szczegółami, świadczącymi o tym, że informacje, którymi dysponuje, mogą wiele wyjaśnić w toczących się nadal śledztwach. Zabójcy generała Komendant główny policji generał Marek Papała został zabity 28 czerwca 1998 r. Grupę jego zabójców stanowiło trzech mężczyzn. Strzelał tylko jeden – Ryszard Bogucki. Użył rewolweru Smith and Wesson 38; pociski zostały podkalibrowane, czyli odpowiednio spreparowane, co miało utrudnić identyfikację broni, z której zostały wystrzelone. Przestępcy ujęli też nieco ładunku prochowego z pocisków, dzięki czemu huk przy wystrzale był słabszy, niż gdyby zastosowano amunicję o prawidłowym napełnieniu. W momencie zabójstwa Ryszard Bogucki ubrany był w szarą polarową bluzę z kapturem, dżinsy i adidasy (jak twierdzi nasz informator, strój to nietypowy dla Boguckiego). Na głowie miał czapkę – czarną dżokejkę, której daszek uniemożliwiał dostrzeżenie jego twarzy. Zabójcę ubezpieczał Krzysztof Weremko – zapaśnik. Za kierownicą samochodu zaparkowanego w odległości około 200 metrów od miejsca zamachu czekał Ryszard Niemczyk. Zabójstwo Papały przygotowywano mniej więcej dwa miesiące. Decyzja o jego wykonaniu zapadła podczas narady „Zarządu” – grupy ośmiu najważniejszych gangsterów w Polsce. Według naszych informacji powodem lub jednym z powodów był fakt, iż gen. Papała dotarł do informacji o gigantycznych nadużyciach związanych z kontraktem na dostawę samochodów Volkswagen Bus Transporter dla policji. Wartość każdego wozu została zawyżona. Wystarczy policzyć, ile jeździ po Polsce tych samochodów, by wyobrazić sobie, jak ogromne są to pieniądze w skali kraju. Papała zamierzał ujawnić cały mechanizm nadużyć bez oglądania się na znaczącą pozycję ludzi w to zamieszanych i wykazać skalę powiązań świata biznesu i zorganizowanej przestępczości. Nie uzyskaliśmy jednak urzędowego potwierdzenia tego motywu zabójstwa. Mamy potwierdzony przebieg zdarzeń i tego, kto popełnił zbrodnię. Zbrodnia została obmyślona w najdrobniejszych szczegółach. Dla ekipy zabójców wynajęto na ten czas apartament na Powiślu lub Starym Mieście. Prowadzono bardzo dokładną obserwację Papały. Rozpracowywano drobiazgowo plan jego dnia, robiono zdjęcia jemu i całej jego rodzinie. Został sfotografowany nawet pies generała. Ubrania, w które zamachowcy przebrali się bezpośrednio po zabójstwie, zakupiono w Poznaniu. Te zaś, które mieli na sobie podczas akcji, przezornie spalono. Zrobiono tak, by uniknąć ewentualnego badania, które wykazuje mikroskopijne ślady prochu na odzieży używanej podczas oddawania strzału. Bogucki strzelał z odległości 1,5 do 3 metrów, aby chronić się przed ochlapaniem krwią. Bezpośrednio po zajściu sprawdzono, czy akcja się powiodła. Zrobiła to Patrycja R. Przez telefon poinformowała o skutecznym wykonaniu zleconego morderstwa i to ją najprawdopodobniej widziała żona generała Papały, gdy w chwilę po morderstwie wyszła z domu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Bogucki wyrzucił broń do Wisły w okolicach mostu, niedaleko którego znajdował się wynajęty apartament. Pershing Świadek twierdzi: zabójstwo Andrzeja Kolikowskiego ps. Pershing zlecił Mirosław Danielak ps. Malizna. Było ono wynikiem gangsterskich porachunków. Również i tym razem strzelał Ryszard Bogucki. Natomiast ubezpieczał go Ryszard Niemczyk, zaś w samochodzie marki Audi, później porzuconym i spalonym, czekał kierowca, trzecia osoba, o której obecności nikt do tej pory nie wspominał. Zabójstwo to było naruszeniem niepisanego i ściśle dotąd przestrzeganego porozumienia o tzw. świętej ziemi, na której nie dokonuje się porachunków między rywalizującymi grupami gangsterów. Mowa o dwóch miejscach w Polsce – Zakopanem i Sopocie. Pershinga trudno było dosięgnąć. Dlatego zginął w Zakopanem, gdzie czuł się tak bezpiecznie, że nie miał nawet ochrony. Poza zabójcami i ich celem na miejscu egzekucji był również sam zleceniodawca Mirosław Danielak. Zdaniem naszego rozmówcy policja jest w posiadaniu billingu telefonu komórkowego Malizny. Wynika z niego, że był on na stoku w chwili, gdy zginął Pershing. Z bezpiecznej odległości obserwował egzekucję i przez telefon zdawał komuś relację z jej przebiegu. Sekuła Nasz informator twierdzi, że Sekuła nie popełnił samobójstwa, jak głosi oficjalna wersja śledztwa. To był wypadek. Jego zdaniem wicepremier w ostatnim rządzie PRL, potem poseł SdRP, szef Głównego Urzędu Ceł, biznesmen Ireneusz Sekuła został śmiertelnie raniony przez Artura D. Był winien rodzinie D. około 2 milionów dolarów. Artur D. wraz z ojcem złożyli mu wizytę w celu odebrania długu. Wywiązała się gwałtowna rozmowa, która po chwili przybrała agresywny charakter. Wtedy gospodarz wyciągnął spluwę – pistolet Astra. – Doszło do szamotaniny pomiędzy nim a Arturem D. Pistolet dwukrotnie wypalił, śmiertelnie raniąc Sekułę – zeznał nasz rozmówca. Dębski Świadek koronny przyznaje, że nie wie, kto zabił Jacka Dębskiego, byłego ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka. Twierdzi natomiast, że relacjonowana w prasie wersja zlecenia egzekucji przez Jeremiasza B., ps. Baranina (polski gangster i współpracownik austriackiego wywiadu wojskowego), jest nieprawdziwa. Powiedział nam, że polscy gangsterzy skontaktowali się z Baraniną, aby poinformować go o konieczności wyeliminowania Dębskiego. Ich uprzejmość była spowodowana wyłącznie faktem, iż Dębski był spokrewniony z Baraniną. Ten najwyraźniej nie żywił specjalnie gorących uczuć do krewniaka, ponieważ nie oponował. Wówczas nic już nie stało na przeszkodzie w wykonaniu wyroku. Dębski od dłuższego czasu narażał się grupie przestępczej pożyczając pieniądze od ważnych jej członków i zwlekając ze zwrotem długów. Naciskany przez wierzycieli straszył swoimi rzekomo dobrymi kontaktami z UOP. Ostatecznie na jego śmierci zaważyły 2 miliony dolarów. Dębski wszedł mianowicie w brudne interesy z pewnym biznesmenem. Panowie doprowadzili do upadku klubu sportowego, z którego wypompowali spory szmal. To Dębski – jak twierdzi nasz informator – kręcił tym interesem i to on liczył wyprowadzoną kasę, wspomniany biznesmen był tylko figurantem. Były minister okantował wspólnika na 2 bańki zielonych, i to właśnie oszukany wspólnik zlecił jego zabicie. Biznes i polityka Osobnym i sensacyjnym wątkiem są informacje, których udzielił nam nasz rozmówca o powiązaniach polskiej przestępczości zorganizowanej ze światem biznesu i polityki. Wymienił nazwiska dobrze znane opinii publicznej. Stwierdził, że u podstaw potęgi Unii Wolności w Krakowie legły gangsterskie pieniądze pozyskiwane z przestępstw. Wymienił nazwiska polityków tej partii, którym – jak zaręczał – on sam oraz jego koledzy przekazywali pieniądze. Podał daty i kwoty. Wskazał marki samochodów i miejsca spotkań. Osobiście – jak twierdzi – trzykrotnie wręczał pieniądze ściągnięte specjalnie na ten cel od podległych mu grup przestępczych na południu Polski. Utrzymuje, że jego odbiorcą za każdym razem był ten sam polityk – wówczas Unii Wolności, obecnie Platformy Obywatelskiej. Jedno z takich spotkań odbyło się w lipcu 1992 r. na parkingu przed motelem „Krak”, przy wylotówce z Krakowa. Gotówkę wrzucono do bagażnika samochodu marki Passat, którym na miejsce przekazania przyjechał wspomniany polityk. Polityka nie identyfikujemy, gdyż opowieści tej nie udało się nam potwierdzić w żadnym innym źródle, a nie chcemy uprawiać lepperiady. Gangster opisywał dokładnie swój udział w organizowaniu przekrętu dotyczącego głośnej prywatyzacji jednego z krakowskich przedsiębiorstw. W sprawie tej krakowska prokuratura prowadzi śledztwo. Wymienił nazwy banków, z których przestępcy brali lipne kredyty. Wskazał też nazwiska polityków zasiadających we władzach tych banków, którzy doskonale wiedzieli, z jakimi ludźmi prowadzą interesy i że pobrane przez nich kredyty nigdy nie zostaną spłacone. Danymi tymi gotowi jesteśmy wspomóc organy ścigania, aby powiązania bandytów i polityków wyświetlone zostały na procesach, a przez to ujawnione opinii publicznej. Służby specjalne Świadek utrzymuje również, iż na początku lat 90. przestępcy korzystali z informacji delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Krakowie, płacąc za konsultacje i przekazywane informacje po 5 tysięcy dolarów. Opowiedział nam o powiązaniach ze skorumpowanymi funkcjonariuszami wydziału ds. przestępczości zorganizowanej, regularnie opłacanymi przez przestępców. Mówił o udziale wysokiego funkcjonariusza CBŚ w porwaniu żony krakowskiego biznesmena zatrzymanego tymczasowo przez policję. Torturowana i śmiertelnie wystraszona kobieta skłoniła męża do zmiany zeznań, które mogły zagrozić innemu krakowskiemu biznesmenowi. Ster W opowieści naszego informatora człowiekiem, który kierował wszystkimi tymi operacjami, wydawał polecenia bandytom, przekazywał pieniądze i tworzył lub łamał kariery polityków i biznesmenów, jest pewien biznesmen z Krakowa. Próżno jednak szukać go na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Zawsze pozostawał w cieniu. Bardzo dbał o to, by nie stać się przedmiotem zainteresowania mediów. Prasa napisała o nim tylko raz – na początku lat 90. Oczywiście znamy nazwiska wszystkich, o których piszemy. Nasz informator twierdzi, że coś dziwnego dzieje się z jego zeznaniami dotyczącymi powiązań między światem polityki, biznesu i zorganizowanej przestępczości. Skarżył się, że przesłuchujący go prokuratorzy nagle głuchną, gdy zeznając porusza te właśnie wątki. Albo więc organy ścigania nie traktują go poważnie, a to oznacza, że jako świadek koronny zostanie ośmieszony na sali sądowejprzez obronę oskarżonych, przeciwko którym ma zeznawać, albo robią pod siebie ze strachu mając w perspektywie weryfikowanie zeznań obciążających ludzi bardzo wpływowych. Nie mamy uprawnień ani instrumentów śledczych, dlatego mogliśmy potwierdzić tylko niektóre z uzyskanych informacji. Uważamy za nasz obowiązek podanie zarysu pozostałych do publicznej wiadomości, oczekując, że pomogą rozwikłać przynajmniej niektóre ze spraw bulwersujących polską opinię publiczną. Publikacja ta stanowi też sygnał dla kogo trzeba, że mrocznych tajemnic spod podszewki Rzeczypospolitej na dłuższą metę nie uda się ukryć. Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z grzywki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arcybiskup i płomienie cd. Osiem lat temu na koncercie rockowym w hali Stoczni Gdańskiej upiekło się 7 osób, 248 odniosło obrażenia, zaś straty materialne oszacowano na 4 mln zł. Prokuratura Wojewódzka z Gdańska wysmarowała 170-stronicowy akt oskarżenia. Po sześciu latach sprawa znalazła się w punkcie wyjścia. Na początku października po raz trzeci sąd odczyta akt oskarżenia, bo zmieni się sędzia prowadzący. Dotychczasowy sędzia nie może sądzić, bo jako miłośnik jazdy samochodem na podwójnym gazie sam ma kłopoty z prawem. Oprócz uzasadnienia formalnego, opieszałość ma sens ogólniejszy. Organizator koncertu (Agencja Reklamowa FM Katolickiej Rozgłośni Archidiecezji Gdańskiej Radio Plus) jest miły sercu metropolity gdańskiego arcybiskupa Gocłowskiego. Gocłowski nie wstydzi się swojej sympatii i manifestuje ją publicznie. Zdaniem prokuratury, za tragedię odpowiadają cztery osoby: dwóch pracowników stoczni oraz dwóch agencji. O niewinności drugich wypowiedział się Kościół kat. Oskarżonego Tomasza T. przyjęto w 1997 r. do zakonu kawalerów maltańskich i przyznano mu tytuł "Kawalera Honoru i Dewocji". Uroczystą mszę koncelebrował kardynał Franciszek Macharski ("NIE" nr 48/1997). * * * Stocznia wypożyczyła halę organizatorom koncertu. Organizatorzy wynajęli agencję ochroniarską, która dostała klucze od drzwi budynku. Gdyby sześcioro drzwi o ogólnej szerokości 20 m było otwartych, ludzie bez kłopotu opuściliby obiekt w chwili zauważenia płomieni. Tak stwierdził biegły pożarnictwa. Ale widzowie mogli się wydostać tylko przez jedno wyjście, zresztą w połowie zasłonięte kratą. Nie otwarto drzwi z lenistwa i chęci zysku. Trudniej wejść na imprezę bez biletu, gdy bramka jest jedna i wąska. W trakcie śledztwa udowodniono, że przyczyną pożaru było celowe podpalenie. "Zbrodnicze podpalenie" – podkreślił biegły. Na powierzchni kilku metrów ktoś rozlał ciecz łatwo palną i natychmiast po nasączeniu przytknął do drewna płonącą zapałkę lub zapalniczkę. Wykluczono przypadkowe podpalenie np. niedopałkiem papierosa. Ochroniarzy zatrudnia się m.in. po to, aby sprawdzali, czy na imprezę nie jest wnoszony alkohol, broń, materiały łatwo palne. Powinni odesłać do domu pijanych ludzi. Tym razem trzydziestu chłopa pokpiło obowiązki. Na podstawie zeznań świadków policja ustaliła rysopis podpalacza. Jak twierdzą, był pijany. Na filmie nie widać, jednak żeby ochrona próbowała kogoś zatrzymać. Nawiasem mówiąc, podpalacz to interesujący wątek śledztwa. Szybko zaniechano publikowania portretów pamięciowych sprawcy, zaprzestano poszukiwań i wreszcie sprawę umorzono. Gdańszczanie tłumaczą to niezwykłym podobieństwem gęby z portretu do fizjonomii syna jednej z najbardziej wpływowych osobistości Trójmiasta. Kto wynajmował i powinien nadzorować poczynania ochroniarzy? Organizator koncertu. Stoczniowa straż pożarna została jedynie dzień wcześniej poinformowana o imprezie i zgodnie z umową wysłała pod halę wóz strażacki. Wbrew tej oczywistej logice aktem oskarżenia objęto dwóch pracowników stoczni. Broń Boże nie Ryszarda Golucha, ówczesnego prezesa i dyrektora stoczni w jednym, choć prawo stanowi, że za stan ochrony pożarowej odpowiada kierownik zakładu pracy. Nie ruszono też osoby, która wydała zgodę na wynajem sali. Winnymi uznano Ryszarda G., kierownika hali, oraz Jana S., szefa stoczniowej straży pożarnej. Oskarża się ich, że nie dopełnili obowiązków służbowych, narażając innych na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. Tuż po tragedii Sejm wydał jednoznaczne uregulowania prawne stanowiące, że za bezpieczeństwo imprez odpowiada wyłącznie ich organizator. Oskarżonych pracowników stoczni one jednak nie obejmą. Prokurator oskarża Jana S. o to, że hala nie miała "Instrukcji bezpieczeństwa pożarowego", choć obowiązek jej sporządzenia nakłada ustawa z 1992 r. Fakt. Stoczniowy kwit zawierający szczegóły dotyczące dróg ewakuacyjnych hali, umieszczenia urządzeń oddymiających, świateł awaryjnych itp. nie nazywa się "Instrukcją bezpieczeństwa pożarowego", tylko "Planem ewakuacyjnym". Błąd w nazwie wziął się stąd, że "Plan" powstał w 1983 r. i nie zmieniono nazwy. "Plan ewakuacyjny" jest leciwy, ale wszystkie jego zapisy były przestrzegane. Wprawdzie film dotyczący pożaru i pokazywany w telewizyjnych "Wiadomościach" prawdopodobnie zaginął, ale są zeznania świadków i zdjęcia. Z jednych i drugich wiadomo, że plany ewakuacji wisiały w holu głównym, były rozwieszone instrukcje pożarowe i gaśnice, na parterze hali było pięć hydrantów, a na piętrze kolejne dwa, kurtynę wykonano z materiału trudnopalnego i samogasnącego, a przełączane z akumulatorów światło awaryjne włączyło się po ok. 5–10 sekundach. Jeden z biegłych Tadeusz Szmytke uznał jednak, że obiekt hali nie odpowiadał wymaganiom p/poż. Smaczku temu oświadczeniu dodaje fakt, że to właśnie ten ekspert pożarnictwa swego czasu opracował "Plan ewakuacyjny" hali i jako oficer Wojewódzkiej Komendy Straży Pożarnej potwierdził przydatność hali do organizowania imprez. Optymiści twierdzą, że proces zakończy się po 50 latach, pesymiści zaś uważają, że wyrok nie zostanie ogłoszony, bo nie będzie komu go ogłaszać – pisaliśmy pięć lat temu. Żal, że dwóch przypadkowych facetów spędzi tyle czasu w gotowości do pójścia za kratki. O tragicznej historii koncertu po amatorsku zorganizowanego przez przydupasów abp. Gocłowskiego pisaliśmy przez 4 lata. "NIE" nr 49/1994. Donosiliśmy, że podczas mszy w intencji ofiar pożaru winą za tragedię abepe obarczył komunistyczną przeszłość i zalew amerkańskiej kinematografii, uwolnił zaś od niej katolickie Radio Plus i Agencję Reklamową FM – formalnego organizatora koncertu. Informowaliśmy, że Gocłowski skutecznie ukraca wszelkie prasowe spekulacje na temat winy Radia Plus i że prokuratorskie dochodzenie w tej sprawie jest beznadziejne. "NIE" nr 1/1995. Pisaliśmy o problemach finansowych, które utrudniają leczenie ofiar i gównianej robocie prokuratora, któremu kazano przesłuchać wszystkich uczestników koncertu. Podrzuciliśmy nowy trop: wykorzystywanie Hali Stoczni jako lakierni, gdzie farbami nitro wykonywano święte obrazki na zamówienie jednego z gdańskich duchownych. "NIE" nr 12/1995. Donieśliśmy, że wprawdzie śledztwo się ślimaczy – ekspertyzę o przyczynach pożaru odesłano do uzupełnienia – za to chłopcy z Plusa działają prężnie. Powołali Agencję FM sp. z o. o., która, w zastępstwie zagrożonej procesami Agencji Reklamowej FM, miała przejąć kasę pompowaną via festiwal w Sopocie w przydupasów Gocłowskiego przez Walendziakową TVP. "NIE" nr 50/1995. W pierwszą rocznicę tragedii proponowaliśmy prokuraturze by przyjrzała się zakresowi działalności gospodarczej Agencji FM, która zgodnie z wpisem do rejestru nie miała prawa zajmować się organizacją koncertów. "NIE" nr 49/1996. Przedstawiliśmy relację ze wzruszającego poświęcenia przez abp. Gocłowskiego pomnika ofiar pożaru, na które ofiar nie zaproszono. "NIE" nr 4/1997. Donosiliśmy o odczytaniu aktu oskarżenia, który nie objął księdza Bryka, reprezentanta kurii w Agencji, ani innego sukienkowego. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " 300 baniek mydlanych " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Upiory w białych fartuchach Stawiam 1000 euro na niewinność lekarzy łódzkiego pogotowia. Miesiące minęły od ukazania się w "Gazecie Wyborczej" reportaży o nieprawidłowościach w łódzkim Pogotowiu Ratunkowym, tzw. handlu skórami. Jak dotychczas nikomu nie udowodniono żadnej zbrodni, mowa jest raczej o handlu informacjami, który moim zdaniem, jest naganny moralnie, ale to nie przeszkadza, aby w prasie ukazywały się tytuły typu "Czy zabijali" – przypuszczenia, że prawdopodobnie to zrobili. Nic więc dziwnego, że w sondażach opinii publicznej 30 proc. respondentów uważa, że lekarze zabijali pacjentów, których mieli ratować. I to jest przerażające. * Jestem od 51 lat lekarzem, studiowałem we Wrocławiu (1945–1950), doktorat zrobiłem w Moskwie, doskonaliłem swe umiejętności w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych i we Francji. W tych krajach spędziłem wiele lat lecząc i wykonując prace badawcze. Postanowiłem więc zabrać głos, ponieważ dzieje się wielka krzywda i niesprawiedliwość wobec całej polskiej medycyny. Są jeszcze i osobiste przyczyny mojego niepokoju. Mija 50 lat od sprawy "mordów w białych fartuchach", którą z inicjatywy Stalina przygotowały organy bezpieczeństwa ówczesnego Kraju Rad. 13 stycznia 1953 r. ukazał się komunikat agencji TASS, że aresztowano grupę lekarzy dywersantów, którzy postawili sobie za cel – drogą nieprawidłowych terapii – skrócenie życia przywódców Związku Radzieckiego. Wśród wymienionych nazwisk wybitnych przedstawicieli radzieckiej medycyny było nazwisko prof. Aleksandra Michajłowicza Grinsztejna – neurologa, członka Akademii Nauk Związku Radzieckiego. Od połowy 1952 r. aresztowano ponad 300 przedstawicieli medycyny radzieckiej. Wszyscy po śmierci Stalina zostali uwolnieni, chociaż kilku z nich nie wytrwało trudów śledztwa i zmarło w więzieniu. Prof. Grinsztejn był moim nauczycielem, uczonym ogromnej kultury, erudytą, poliglotą (znał 10 języków obcych), człowiekiem, który nie skrzywdziłby żadnego żywego stworzenia. Został posądzony o najcięższą zbrodnię zabijania swoich pacjentów. Aresztowany 1 grudnia 1952 r., został zwolniony po śmierci Stalina 28 marca 1953 r. Ostatni egzamin kandydacki z neurologii przed komisją, której przewodniczył prof. Grinsztejn, zdałem na "otliczno" 30 listopada 1952 r. Następnego dnia nie było już w klinice profesora, a 13 stycznia 1953 r. dowiedziałem się, że egzaminował mnie zbrodniczy lekarz. Piszę o tym, żeby uzasadnić swoją wrażliwość na posądzanie lekarzy o zbrodnie przeniesioną jakoś do nieporównywalnych dzisiejszych stosunków w Polsce. Osobistym lekarzem Stalina był inter-nista prof. W. Winogradow, świetny klinicysta. Stalin cierpiał na nadciśnienie i arteriosklerozę naczyń mózgowych. W 1947 r. miał niewielki wylew z niedowładem prawostronnym połowiczym, jednak bez zaburzeń mowy. Na początku 1952 r., podczas ostatniej wizyty lekarskiej, prof. Winogradow stwierdził u Stalina gwałtowne pogorszenie i zalecił m.in. konieczność specjalnej opieki i całkowite przerwanie wszelkiej działalności. Podobno gdy Beria poinformował o tym Stalina, generalissimus wpadł w szał. "W kajdany go zakuć, w kajdany!" – miał wrzeszczeć. * Sprawa kremlowskich lekarzy była największym, ale nie jedynym w Związku Radzieckim aktem terroru wobec medycyny i służby zdrowia. W 1927 r. wybitny neurolog i psychiatra W. Bechtieriew po zbadaniu Stalina postawił rozpoznanie "zespól paranoidalny". Dwa tygodnie później już nie żył. Do dzisiejszego dnia nie są wyjaśnione okoliczności i przyczyna jego śmierci. W latach 30. (1938) zostali rozstrzelani prof. L. Lewin i prof. J. Kazkow, oskarżeni o uśmiercenie Maksyma Gorkiego, jego syna, W. Mienżyńskiego i innych. Prof. D. Pletniew, skazany za udział w uśmierceniu Gorkiego na 25 lat, zmarł w więzieniu w przeddzień spawy kremlowskich lekarzy. Maksym Gorki i jego syn chorowali na ciężką postać gruźlicy płuc; w tym czasie medycyna była bezradna wobec tego schorzenia. Mienżyński zmarł zaś na skutek postępującej niewydolności serca spowodowanej miażdżycą naczyń wieńcowych. W 1951 r. w procesie Slansky’ego w Czechosłowacji oskarżono lekarzy o uśmiercanie wybitnych działaczy politycznych tego kraju. Później lekarze zostali zrehabilitowani, wydaje mi się, że pośmiertnie. W żadnym z tych procesów nie udowodniono winy oskarżonym, ale stworzono atmosferę strachu i nieufności wobec jednego z najstarszych i najbardziej zacnych zawodów świata. W krajach ówczesnego Związku Radzieckiego pojawiła się fala oburzenia, nieufności i nienawiści wobec lekarzy, która wcale nie skończyła się po ich rehabilitacji. * Podobne mechanizmy reakcji społecznych na publiczne oskarżenie lekarzy o zbrodnie działają zawsze i wszędzie szkodząc – gdy są to zbrodnie niepopełnione. Obecnie wokół lekarzy Pogotowia Ratunkowego istnieje podobna atmosfera jak ta, gdy fabrykowano z przyczyn politycznych oskarżenia przeciw lekarzom. Prasa i środki elektronicznego przekazu zastąpiły niezawisły sąd i już wydały wyrok skazujący. Na pewno żaden lekarz umyślnie nie zamordował chorego powierzonego jego opiece. Jestem za to przekonany, że wielu chorych umarło, ponieważ nie doczekali się pomocy lekarskiej, ponieważ najbliżsi nie wezwali Pogotowia Ratunkowego, które "morduje". Takie są uboczne skutki zgiełku medialnego w tej sprawie. Nie rozumiem, dlaczego obecnie rozpętano nagonkę na służbę zdrowia i lekarzy, ponieważ o nieprawidłowościach na styku medycyny i biznesu pogrzebowego kilkakrotnie pisało "NIE" poczynając od 1992 r. Te nieprawidłowości nasiliły się w okresie komercjalizacji ochrony zdrowia nadmiernej, moim zdaniem, w tak biednym kraju jak Polska, której po prostu nie stać narzucenie ochrony zdrowia na wolny kapitalistyczny rynek. Medialny rozgłos w sprawie łódzkiego Pogotowia Ratunkowego jest czymś, o czym mówi stara opowiastka egipska: w starożytnym Egipcie zachorował Faraon, wszystkie starania medyków (w Egipcie – profesja zastrzeżona i uprawiana przez kapłanów) nie dały rezultatu i Faraon po-woli umierał. Wtedy zdecydowano się na rzecz ostateczną. Z Aleksandrii, która od czasu jej założenia w III wieku p.n.e. przez Aleksandra Macedońskiego stała się wielkim ośrodkiem nauki i kultury, także medycyny o kosmopolitycznym charakterze, wezwano medyka. Medycynę w Aleksandrii uprawiali nie tylko Egipcjanie, ale również Persowie, Arabowie i Żydzi. Działał tam wybitny medyk żydowski Serapion z Aleksandrii. Jego wezwano do Teb – do łóżka umierającego Faraona. Po dwutygodniowym pobycie w Tebach Serapion powrócił do Aleksandrii, a Faraon wyzdrowiał. Przyjaciele Serapiona chcieli się dowiedzieć, jaką formę leczenia zastosował ten wybitny medyk. Długo nie chciał zdradzić tajemnicy, w końcu powiedział: "Zastosowałem lewatywę. Jak to? – zapytali przyjaciele. – Faraonowi? – Nie, odpowiedział Serapion – sobie". Od tego czasu, gdy chorują Faraonowie, to lewatywy są aplikowane lekarzom i Żydom. Ciekaw jestem, jacy "faraonowie" chorują teraz w moim kraju? * Bronię lekarzy Pogotowia Ratunkowego szanując ich ciężką pracę, a z drugiej strony jestem zdecydowanym przeciwnikiem moralnie negatywnych biznesowych układów. Uważam, że Pogotowie Ratunkowe powinno dysponować adresami wszystkich działających na danym terenie zakładów pogrzebowych i udostępniać je w przypadkach zgonu chorego często zszokowanej, zagubionej rodzinie. Jako dowód mojego przekonania o niewinności lekarzy przedstawiam następujące propozycje: – Jeśli niezawisły sąd któremuś z lekarzy pogotowia udowodni zbrodnię zabójstwa w celu uzyskania zysków materialnych, wpłacam na konto "Gazety Wyborczej" 1000 euro z przeznaczeniem połowę na biedne, głodujące dzieci, połowę na pomoc dla lekarzy, którzy z powodu choroby psychicznej utracili prawo praktyki. – Jeśli natomiast sąd uniewinni lekarzy, uważam, że "Gazeta" powinna wpłacić 5000 euro na te same cele. Dlaczego taka dysproporcja? Dlatego, że nie jestem bogaty i na więcej mnie nie stać. Poza tym nie ja wywołałem niespotykaną w normalnych czasach nagonkę i sianie nieufności wobec opieki zdrowotnej, która nie może normalnie funkcjonować, jeśli społeczeństwo nie będzie miało zaufania do jej przedstawicieli. Chodzi mi także o to, żeby dziennikarze odpowiadali za to, co piszą. Dr hab. Tadeusz Bacia emerytowany profesor medycyny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik w ramionach ośmiornicy cd. Porwana żona informatora "NIE" już wolna! W ostatnich dwóch numerach "NIE" pisaliśmy o sprawie nazwanej przez media "łódzką ośmiornicą". Przed trzema tygodniami ("NIE" nr 17/2002) przedstawiliśmy osobę świadka koronnego Marka B. i powątpiewaliśmy w jego wiarygodność. Wydrukowaliśmy też fragmenty zarejestrowanych na taśmie rozmów jednego z oskarżonych – Grzegorza Klejmana – z prokuratorem i dwoma policjantami prowadzącymi sprawę "ośmiornicy". Nagrania te bez wątpienia kompromitują łódzkie organy ścigania. Dają też podstawy do przypuszczeń, że śledztwo było przez te organy manipulowane. Gdy artykuł znajdował się już w drukarni, o jego treści poinformowałem wysokich rangą oficerów łódzkiej Komendy Wojewódzkiej i Komendy Głównej Policji. Kilka godzin po ostatniej rozmowie żona Klejmana, 50-letnia Bożena, została porwana. Chcę głęboko ufać, że czas porwania i moja publikacja to jedynie zbieg okoliczności. Za poszukiwania teoretycznie odpowiedzialne były te same osoby, które za kilka dni miały być w "NIE" publicznie ośmieszone. Być może dlatego poszukiwania ruszyły niechętnie. Tempa nabrały po interwencji dwóch posłów Samoobrony i zainteresowaniu się sprawą ministra spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofa Janika. Policja badała równolegle dwa wątki: autentycznego porwania i "samoporwania Klejmanów". Sam Klejman przyznaje, że w ostatnich dniach poszukiwań działania policji były wręcz modelowe. Po ukazaniu się naszej publikacji twórca mitu "ośmiornicy" prok. Kazimierz Olejnik zorganizował w Łodzi konferencję prasową, podczas której poinformował o postawieniu nowych zarzutów dwóm kiblującym już trzeci rok oskarżonym ("NIE" nr 18/2002). Nie uważam za pewne utrzymanie się w sądzie tych nowych zarzutów. A są one poważne: zlecenie zabójstwa dwóch gangsterów – łódzkiego Grubego Irka i gdańskiego Nikosia. Znowu przychodzi mi ufać, że wyłącznie zbiegiem okoliczności jest zwieńczenie trzech lat pracy prok. Olejnika i daty ukazania się mojej publikacji. Gdy pan prokurator opowiadał o wielkości "ośmiornicy", stanowczo zaprzeczając, że jest ona krewetką, Grzegorz Klejman pertraktował z porywaczami. Bożena Klejman odzyskała wolność 30 kwietnia, o go-dzinie 7.00 w pobliżu podłódzkiego Uniejowa. Wcześniej, ok. 2.30 na drodze między Rosoczycą a Wartą, Klejman – jak twierdzi – podrzucił porywaczom okup – 200 tys. dolarów. Był zdeterminowany uwolnić żonę i pewnie kierując się jej bezpieczeństwem "urwał się" policji. Stracił tym samym możliwość udowodnienia, że faktycznie była porwana. Zeznania uwolnionej kobiety nie przekonują policji na tyle, aby zrezygnowała z podejrzeń o "samoporwaniu". Bożena Klejman jest obecnie pilnie strzeżona w jednym z łódzkich szpitali przez policję i ochroniarzy wynajętych przez męża. Złożyła pierwsze zeznania. Wynika z nich, że przez 12 dni była przykuta łańcuchem i kajdankami w jakiejś oborze położonej zapewne pod Łodzią. Jest załamana psychicznie, skrajnie wyczerpana i pobita. Istnieją jednak ślady, które mogą pomóc policji w odnalezieniu porywaczy. Odezwali się do nas Polacy, których świadek koronny Marek B. okradł – jak twierdzą – przebywając w USA. Co prawda, gdy zostawał świadkiem koronnym, sąd darował mu winy, ale trzepnięci na niekiepską kasę polonusi zamierzają wobec tego dopominać się swego szmalu od skarbu państwa. Gdyby pan prok. Olejnik zechciał do "ośmiornicy" dorzucić jeszcze jedno nazwisko, to służę pomocą. Otóż pod koniec ubiegłego roku wrócił do Polski wspólnik Marka B., niejaki Andrzej S. Wrócił, gdy jego nazwisko pojawiło się w prasie amerykańskiej ("Boston Herald" i "Boston Globe"). Nie pisano tam o nim jako o biznesmenie i filantropie, lecz jako o pedofilu. Andrzej S. jest duchownym, dokładniej zaś franciszka- ninem, który wypłynął przy okazji tak głośnej ostatnio afery pedofilskiej wśród bostońskiego kleru. Poszukiwania radzę rozpocząć od klasztoru w Niepokalanowie, gdyby zaś nie przyniosły rezultatów, polecam kontakt z rodzicami księdza w Radomiu. Znając determinację prok. Olejnika wierzę, że skorzysta z tych rad i już niebawem usłyszymy o watykańskim ramieniu "ośmiornicy". Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świętych faktur obcowanie "Puste faktury" służą do wyłudzania podatku VAT. Można je kupić na czarnym rynku oraz od Archidiecezji Gdańskiej. Ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, ma bardzo poważny problem. Ten problem to nie jest teraz ks. prałat Henryk Jankowski kopacz bursztynu ("NIE" nr 16/2002). Ten problem to także niespekulacyjny handel ziemią otrzymaną od skarbu państwa ("NIE" nr 48/2002). Ten problem nazywa się ks. kanonik Zbigniew Bryk. I wygląda na to, że wszystkie poprzednie problemy arcybiskupa Tadeusza – nawet razem wzięte – to małe miki, w porównaniu z tym jednym. Nasi informatorzy twierdzą, że tak wielkiej sprawy na Wybrzeżu nie było od co najmniej 10 lat. Szczegóły, które do tej pory udało nam się poznać, już wydają się dramatycznie ekscytujące. A nasza wiedza, którą ujawniamy niżej, to ledwie lizanie cukierka przez papierek. Faktura papier wartościowy II Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku prowadzi wielowątkowe dochodzenie w sprawie należącego do kurii Wydawnictwa Stella Maris. Według naszych ustaleń pierwsze informacje, że w drukarni tego wydawnictwa coś nie gra, i to na dużą skalę, zebrali inspektorzy skarbówki. To oni powiadomili prokuraturę. Zaś Urzędowi Kontroli Skarbowej "cynk" musiał dać ktoś wyjątkowo nieprzychylny abepe Gocłowskiemu i jego dworowi, aczkolwiek dobrze zorientowany w sprawach kuriewnego wydawnictwa. Rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej potwierdza, że jest prowadzone śledztwo dotyczące wielu przestępstw gospodarczych dokonanych przez "szereg podmiotów", wśród których jest Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Postanowiliśmy więc zdobyć wiadomości na własną rękę. Gwiazda Morza Wydawnictwo Stella Maris zostało powołane dekretem biskupa Gocłowskiego w 1989 r. do prowadzenia działalności gospodarczej w archidiecezji. Nie ma odrębnej formy prawnej – jest integralną częścią kurii. Stella Maris to nie tylko wydawnictwo w dosłownym sensie zajmujące się rzucaniem na rynek coraz to nowych śpiewników religijnych albo zbiorów kazań diecezjalnych homiletyków, ale przede wszystkim drukarnia świadcząca komercyjne usługi klientom z zewnątrz. W tej chwili jedna z najbardziej nowoczesnych w województwie pomorskim. Korzystając – jak cały Kościół – ze zwolnień z podatku dochodowego, z racji przywileju podatkowego stanowi nieuczciwą konkurencję dla innych tego rodzaju firm. Udało nam się ustalić m.in., że mniej więcej w połowie zeszłego roku arcybiskup Tadeusz Gocłowski w poufny sposób został powiadomiony o dochodzeniu prowadzonym przeciwko wydawnictwu, które nadzoruje. To skandal! Ułatwianie matactwa. Wtedy też i z tego właśnie powodu arcybiskup zdecydował się na odsunięcie od zarządzania Wydawnictwem Stella Maris ks. kanonika Zbigniewa Bryka, oficjalnie – pełnomocnika kurii ds. wydawnictwa, nieoficjalnie – jego faktycznego zarządcę zwanego powszechnie dyrektorem. Czego dowiedział się arcybiskup? Ano przede wszystkim tego, że jego funkcjonariusz ks. Bryk podejrzany jest o udział w przestępstwie polegającym na handlu "pustymi fakturami", czyli wystawianiu faktur nie mających odzwierciedlenia w rzeczywistym obrocie gospodarczym. Od kiedy w Polsce wprowadzono obowiązek płacenia podatku VAT, takie faktury stały się swoistym papierem wartościowym. Mechanizm jest taki. Firma A wystawia fakturę firmie B za czynności, np. usługi, które w rzeczywistości nie istniały. Może to być np. zapłata za udział w negocjacjach, doradzanie, pośrednictwo w załatwieniu kontraktu. Czy firma B płaci i ile płaci firmie A – to już jest zupełnie odrębne zagadnienie. Najczęściej płaci nieznaczną część kwoty, która jest wpisana na fakturze. Czyli po prostu kupuje fakturę. Po co? Faktury kupują przeważnie duże firmy, które chcą sobie zwiększyć koszty, zapłacić mniejszy podatek VAT lub też dostać jego zwrot. Uzyskane w ten sposób pieniądze lądują w prywatnych kieszeniach lub też tworzą "nieoficjalną kasę" – na łapówki lub specjalne fundusze, np. wyborcze. Sprzedają "puste faktury" także mniejsze firmy, które z tych większych chcą wyssać trochę forsy. Oczywiście firma wystawiająca fakturę musi zaksięgować ją oraz wynikający z niej przychód i zapłacić od tego podatek. No, ale Kościół podatku dochodowego nie płaci. Przywilej ten jest źródłem ogromnej liczby kościelnych szwindli, np. importu, po części fikcyjnego, samochodów albo bezkarnego jak dotąd przejęcia forsy przez Radio Maryja zbieranej na Stocznię Gdańską. Przestępstwo, amatorszczyzna, bufonada W ten właśnie sposób swoje usługi sprzedawało Wydawnictwo Stella Maris będące częścią Archidiecezji Gdańskiej. Tworzyło koszty dla innych firm, co pozwalało im wyłudzić od skarbu państwa podatek VAT. W sprawę zamieszanych jest co najmniej kilkanaście dużych firm z całego kraju. A poszczególne transakcje sięgały nawet do kilku milionów wartości. To jest przestępstwo. Pełnomocnik Gocłowskiego Ks. kanonik Zbigniew Bryk – proboszcz parafii św. Bernarda w Sopocie. Jego kościół jest przepięknie położony. Zbudowano go kilkanaście lat temu na skraju Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Prowadzi do niego aleja wysadzana dębami, przez szklaną ścianę za ołtarzem, na wprost wejścia, widać las. Ks. Bryk na kimś niezorientowanym może robić wrażenie nierozgarniętego, wiejskiego proboszcza. Dziwnym trafem jednak jego nazwisko pojawia się zawsze tam, gdzie gdański Kościół angażuje się w przedsięwzięcia wymagające dużego rozmachu. W latach 1984–1993 ks. Zbigniew Bryk był kapelanem abepe Gocłowskiego, czyli jego zausznikiem. Wcześniej przez kilka lat dyrektorem wydziału katechetycznego kurii biskupiej. Z tej dziedziny zrobił magisterium. W archidiecezji ks. Bryk uchodzi za „mocnego człowieka” arcybiskupa. Jest prezesem zarządu charytatywnej Fundacji im. Brata Alberta, dyrektorem gdańskiego, katolickiego Radia Plus. Gdy przed kilkoma laty papież J.P. II nawiedzał Sopot, Bryk był przewodniczącym diecezjalnej komisji, która nadzorowała przygotowania do tej wizyty. W całej tej sprawie ks. Bryk wykazał się jednak dużą nieudolnością jako oszust. Kiedy na jakąś firmę wystawiona jest lipna faktura i ktoś tę fakturę zakwestionuje – obie strony mogą zgodnie oświadczyć, że usługa wymieniona na fakturze została wykonana. To bardzo utrudnia dowiedzenie nieautentyczności podejrzanego kwitu. Jeśli jednak lipna faktura wystawiona jest na firmę, której nie ma, lub przez firmę, której nie ma – wiadomo od razu, że zostało popełnione przestępstwo. Ks. Bryk w pewnym momencie wypłacił ze Stelli Maris 20 mln zł za dostawy papieru. Faktury wystawiły firmy, które nie istnieją! Działania ks. Bryka ludzie biegli w tych sprawach określają delikatnie jako harcerstwo. Nawet ktoś początkujący w przestępczości gospodarczej nie zrobiłby ponoć czegoś tak głupiego. Jedyne sensowne wytłumaczenie jest takie, że Bryk zakładał, iż w Stelli Maris nigdy nie zostanie przeprowadzona żadna kontrola księgowa, skarbowa ani jakakolwiek inna, bo Kościół jest nietykalny. Pomylił się w tym przypadku. Nie podejrzewam księdza, aby tę kasę wziął dla siebie. Taką olbrzymią kwotę nawet osobie duchownej trudno przepić, przejeść, przepuścić na cokolwiek. Po coś jednak szmal Brykowi był potrzebny. Być może do jakichś dalszych rozliczeń w sprawie lipnych faktur. A być może Kościół gdań-ski spożytkował dziesiątki milionów w inny sposób. Z prośbą o cierpliwość Plotki o problemach finansowych kościelnej drukarni i o tym, że luksusowe samochody stojące przed plebanią ks. Bryka koło kościoła św. Bernarda zajął komornik – obiegały Gdańsk regularnie raz do roku. Pod koniec listopada 2002 r. słowo stało się ciałem. Gdański sąd wydał bowiem zgodę na egzekucję komorniczą z kont archidiecezji oraz z nieruchomości. Chodzi o należności w wysokości tylko ok. 700 tys. zł, jakie Stella Maris jest winna dwóm firmom. Sąd wydał też postanowienie o nadaniu klauzuli wykonalności bankowemu tytułowi egzekucyjnemu wystawionemu przez jeden z oddziałów Kredyt Bank SA w Gdańsku, u którego archidiecezjalne wydawnictwo ma 14 mln zł długu w postaci niespłaconego kredytu. O tym wszystkim poinformował na pierwszej stronie "Dziennik Bałtycki". Informacje te podał też PAP. Wkrótce po publikacjach oświadczenie podpisane przez wikariusza generalnego wydała kuria. Ks. dr Wiesław Lauer napisał m.in.: Od sierpnia br. podejmowane są działania, które za sprawą nowo powołanych do ich realizacji osób mają usprawnić te prace Kościoła w sferze gospodarczej. Napisał także: Nie jest intencją Stella Maris unikanie odpowiedzialności za zobowiązania wobec jakichkolwiek wierzycieli. Nie ma żadnych przesłanek, aby wierzyciele nie byli zaspokojeni. Nie ma powodów do obaw o przyszłość, wypada jedynie prosić o cierpliwość. Kuria podała do publicznej wiadomości, że prowadzi rozmowy z bankiem na temat restrukturyzacji długu. W lokalnej prasie – "Dzienniku Bałtyckim" i "Gazecie Trójmiasto", lokalnym dodatku do "Wyborczej" – pojawiły się natomiast wyraźnie płynące ze strony kościelnej przecieki, że niefrasobliwość w wydawaniu pieniędzy, bałagan w księgowości pojawiły się w Stelli Maris za czasów, gdy jej dyrektorem był Tomasz Weinberger, syn znanego gdańskiego adwokata, związany ze środowiskiem "młodopolaków" Walendziaka i Halla. No, ale kuria zwolniła Weinbergera z posady dyrektora wydawnictwa i wdrożyła program naprawczy. Od pół roku kieruje nim nowy dyrektor, a i ksiądz Zbigniew Bryk został odsunięty od wtrącania się w sprawy drukarni. Więc wszystko powinno powoli iść ku dobremu. Znane są więc nazwiska kozłów ofiarnych. Kto ich krył i za czyją wiedzą lub na czyje polecenie działali, nie dowiemy się pewno nigdy, prawda księże arcybiskupie? * * * Dotychczas nikomu nie postawiono żadnych zarzutów. Choć każda inna osoba w takiej sytuacji z pewnością trafiłaby do aresztu. Według informacji "NIE" czas, jaki upłynął od momentu, gdy pozostawieni na wolności podejrzani dowiedzieli się, że prowadzone jest docho-dzenie, był wystarczająco długi, aby zacząć porządkować papiery. Z tego co wiemy, częściowo już to zrobili. To zły znak dla prowadzonego śledztwa. Według naszych źródeł pewnych spraw wyczyścić się już jednak nie da. Wiemy też, że czynione są starania – choć przyznajemy, niezbyt nachalne – aby sprawie ukręcić łeb. Wiemy też, że jeden z wątków, który obejmuje śledztwo, dotyczy związanego z firmą konsultingową znanego w Trójmieście prawnika Janusza B. Do tego wątku będziemy chcieli powrócić. Na jednym z głównych gdańskich zabytków – Katowni – wisi olbrzymi baner reklamowy Stelli Maris. Napis głosi "Drukujemy jak w niebie". "Drukować" to w slangu przestępczym znaczy tyle, co "fałszować" właśnie. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rząd sklepikarzy W Polsce rządzą supermarkety. Nie figuranci jak Kwaśniewski, Lepper, Rokita czy nawet Kulczyk. Władza supermarketów staje się nieograniczona i niepodzielna. To przed nimi ugięła się najpotężniejsza grupa trzymająca władzę – Kościół kat. Jeszcze niedawno próbował on mierzyć się z centrami handlowymi. Napuszczał na nie kuriewnych polityków, którzy postulowali zakaz handlu w niedzielę i dni święte. Zachęcał dziennikarzy, aby obrzydzali je społeczeństwu. Buntował, organizował powstania drobnych kupców i producentów. I... musiał się ugiąć. Skoro góra nie przyszła do Mahometa, to Mahomet poszedł do góry. W zeszłym tygodniu polski Kościół kat. ogłosił, że otworzy w centrach handlowych kaplice. Tak jak kiedyś; za czasów pierwszej chrystianizacji stawiano kościoły w świętych gajach, przy cudownych strumieniach, gdzie od dawna zwykł się gromadzić lud. Kaplice w każdym zamku i pałacu letnim. Za pierwszej komuny partia ustanawiała ceny podstawowych artykułów żywnościowych, co w czasach imperium rzymskiego czynił pan cesarz. Dzisiaj cenę chleba, parówek z wody, masła z roślin, a zwłaszcza cukru dyktują supermarkety. One decydują, czy lud okrasi chleb powszedni mielonką z tłuszczu świńskiego, czy udkami ze zmodyfikowanego kurczaka o przesuniętym terminie ważności. Kiedyś pan imperator w Rzymie, a dzisiaj w Pile pan senator Stokłosa urządzali ludowi igrzyska. Dziś lud wali do centrów handlowych, aby na żywo obejrzeć Natalię Kukulską albo inną Steczkowską. Do tego człowieka-gumę, sześciopalczatkę, kobietę z brodą, Cygana z niedźwiedziem na pasku i polityka kwestującego na sierotki Marysie. Z okazji święta takiego czy owego, zwykle rocznicy panowania supermarketu na danym terenie, ogłaszane są promocje. Nierzadko dochodzi podczas nich do iście gladiatorskich walk. Lud tak kocha centra handlowe, że gotów jest umrzeć za sam żeton do wózka. Ale supermarkety to nie tylko władza nad pospólstwem. „Życie Warszawy” opisało tajne promocje przeznaczone dla VIP-ów, czyli aktoreczek i aktoreczków telewizyjnych seriali oraz posłanek z reality show na Wiejskiej. Kiedyś książę pan skarbiec przed dworem, fraucymerem swym otwierał, zapraszał, pokazywał, brać pozwalał. Niedawno jeszcze ohydna władza komunistyczna zwabiała elitę intelektualną i artystyczną do sklepów „za żółtymi firankami”. A komendanci Milicji Obywatelskiej spraszali zasłużonych kapusiów na pyszną golonkę do swojej kantyny. Dziś rolę dworu przejęły centra handlowe. Majordomusów – kierownicy działu pablikrelejszyn. W Polsce rządzą supermarkety. Władza ich staje się coraz bardziej nieograniczona i niepodzielna. Rozbita na dzielnicowe księstwa supermarketów Polska jednoczy się. Zniknęła niedawno popularna sieć Hit przejęta przez Tesco. W zeszłym tygodniu prasa poinformowała, że amerykańskie konsorcjum Apollo-Rida kupiło 28 centrów handlowych firmowanych przez niemieckie Metro. Za 700 mln euro. Czy już niedługo cała Polska stanie się jedną siecią jednej firmy supermarketowej? Wielu krajowych publicystów o poważnie brzmiących nazwiskach postuluje radykalną wymianę elit politycznych. Niech wszyscy obecni odejdą, a ich miejsce niech zajmą ludzie niezwiązani do tej pory z polityką. Nowi. Wyłonieni w inny niż partyjny sposób. Tak pewnie będzie. Za pięć lat będziemy mieli alternatywę: albo partia Auchan, albo Tesco. A w sondażach prezydenckich przodować będzie bezchlorowy wybielacz. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller pójdzie do nieba Jak pokazują wyniki najnowszego sondażu OBOP, 75 proc. Polaków ufa Kościołowi kat. Nie ufa mu 22 proc.badanych. 41 proc. respondentów sądzi, że udział Kościoła w życiu politycznym jest taki, jaki powinien być. Zdaniem 48 proc. jest zbyt duży. Tylko 7 proc. uważa ten udział za zbyt mały. Aż 56 proc. badanych jest zdania, że władze państwowe powinny kierować się zasadami społecznej nauki Kościoła. To rekord ostatnich kilkunastu lat! 36 proc. wyraża pogląd przeciwny. Co się zmieniło w sferze świadomości społecznej? Bez przerwy oglądamy najwyższych dygnitarzy RP padających na kolana – w najlepszym razie stojących na baczność – przed dostojnikami kościelnymi z papieżem na czele. Wszyscy, od Kwaśniewskiego i Millera poczynając, walczą o wartości chrześcijańskie zapewniając, że kryje się w nich cudowna recepta na rozwiązanie wszystkich problemów tego i tamtego świata. W życiu publicznym, w obiegu myśli nie ma żadnej wyrazistej alternatywy. Nikt nie ośmieli się głośno powiedzieć, że tak zwana nauka społeczna Kościoła sprowadza się do kilku pobożnych życzeń, równie naiwnych, co banalnych – że praca powinna mieć prymat przed kapitałem, kapitalista powinien być dobry i sprawiedliwy, bogaci dzielić się z biednymi itp. Po epoce Millera zostaną – być może – nie najgorsze wskaźniki makroekonomiczne. I olbrzymia luka w sferze idei, wartości, programów politycznych. Puste pole, na którym czarni uprawiają, co chcą. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zabójcza broń WP Drugą część opowieści o zadziwiających zdarzeniach w 4 Wojskowym Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu zaczniemy od wyrazów uznania dla żołnierskiej odwagi pana rzecznika prasowego MON płk. Mleczaka. Po tym, jak wykazaliśmy, iż przygotowane przez niego "sprostowanie" zawiera fakty nieprawdziwe i obraźliwe dla jednego z naszych rozmówców, wyjaśnienia rzecznika zniknęły ze stron internetowych ministerstwa. Co więcej, w liście przesłanym do naszego rozmówcy dr. Kuśnierza rzecznik Mleczak przyznał, iż informacje do niefortunnego sprostowania otrzymał od głównego bohatera publikacji – gen. Adamczyka, szefa Wojskowej Służby Zdrowia i byłego komendanta wrocławskiego szpitala. Generał wprowadzający w błąd rzecznika resortu to spora ciekawostka, ale w kierowanym przez pana Adamczyka i jego oddanego następcę, płk. Stoińskiego, szpitalu działo się wiele rzeczy ciekawszych. Nie zawsze wiadomo, co gorsze: czy jak wojsko polskie strzela, czy jak leczy, czyli Pijany skalpel Boleć musi Aleksander Cz. był jednym z bardziej znanych we Wrocławiu sprzedawców aut. Prócz francuskich pojazdów posiadał także kamienie w woreczku żółciowym. Choroba nie przebiegała gwałtownie, ale było oczywiste, że prędzej czy później kamienie trzeba usunąć. Dla dilera czas to pieniądz – Cz. zabiegał więc u lekarzy o przeprowadzenie operacji laparoskopem – bez otwierania brzucha. Po takim zabiegu można wrócić do pracy w ciągu 3–4 dni. Na to nie chciał się jednak zgodzić żaden z wrocławskich szpitali. Cz. był mężczyzną otyłym, z lekką cukrzycą. W takich sytuacjach stosowane jest zwykle krojenie klasyczne i dwutygodniowe leżenie w łóżku. W Polsce. (W Turcji jest się zdrowym w domu po 4 dniach, a w pracy po 5. Doświadczyliśmy tego w wakacje – przyp. red.). Mimo to jeden ze znajomych Cz., lekarz z wojskowego szpitala na Weigla, zaproponował załatwienie operacji laparoskopem. Oczywiście, w szpitalu wojskowym. – Męża wzięli tak, jak stał – wspomina dziś wdowa – nie było prawie żadnych badań. Pierwsze wieści po operacji były nader obiecujące, wszystko miało udać się na cacy. – Gdy odwiedziłam męża, miał wysoką gorączkę i uskarżał się na straszliwe bóle, poza tym miał spuchnięte plecy. Ale personel szpitala utrzymywał, że boli, bo musi, i nie wolno się cackać – mówi. Po paru dniach stało się jednak jasne, że z operowanym Cz. jest bardzo źle. Rozpoznanie: rozległe zapalenie otrzewnej – klasyczne powikłanie po źle przeprowadzonej operacji. Mężczyznę ponownie położono na stół operacyjny. – Wyszedł do nas jakiś lekarz i triumfalnie obwieścił, że z męża "spuszczono wiadro ropy". Wtedy dowiedziałam się, że męża operował za pierwszym razem dr S. – wspomina ze łzami pani Cz. Przypomnijmy, iż dr S. opisany w pierwszej części "Pijanego skalpela" wraz z ordynatorem J. uczestniczyli w kilku operacjach zakończonych niewyjaśnionymi zgonami. Ale dramat Cz. i jego rodziny nie zakończył się na operacji. Znajdującego się w krytycznym stanie Cz. przeniesiono na oddział intensywnej terapii. – Mam ogromny szacunek dla ludzi z "erki", robili wszystko z ogromnym poświęceniem. Na próżno. W sali intensywnej terapii pojawił się dr S. i mimo protestów anestezjologów postanowił zdjąć mężowi szwy. I to był już koniec – mówi szlochając wdowa – gdy S. zdjął szwy, brzuch się otworzył i mężowi wyszły na wierzch wnętrzności. Cz. walczył jeszcze trzy miesiące, po czym zmarł. – To niemożliwe, skandaliczne po prostu! – złapał się za głowę znany wrocławski chirurg z 30-letnim stażem – w tego typu infekcjach szwy operacyjne zdejmuje się na samym końcu, gdy pacjent jest już właściwie zdrowy, zakładając, że w ogóle przeżyje. Żona Cz., jak mówi, widziała w czasie swej wielomiesięcznej gehenny doktora S. – poza wizytą na "erce" – tylko dwa razy: raz znosił butelki wódki do samochodu, a raz "pachniał" alkoholem. – Czy musieliście państwo zapłacić za pobyt męża w szpitalu? – zapytaliśmy panią Cz. – Choroba męża kosztowała mnie ok. 60 000 zł. Oni nie domagali się wprost pieniędzy, ale mówili na przykład tak: "leczenie męża kosztowało nas już sto pięćdziesiąt tysięcy", a ja dawałam, bo co miałam robić? W rozmowie z "NIE" pani Cz. zadeklarowała gotowość powtórzenia tych słów przed organami, które wyraziłyby zainteresowanie sprawą. Ze swojej strony zaznaczmy, że zgon pana Cz. miał pewne cechy wspólne z innymi opisanymi wcześniej przypadkami zejść we wrocławskim szpitalu. Całkiem podobne było lekceważenie skarg chorego i jego rodziny na ból i obrzęk ("mazgajenie się"), a w efekcie podjęcie z opóźnieniem leczenia powikłań po spartaczonych operacjach. Są też i inne cechy wspólne. Po śmierci Cz. wdowa po nim usiłowała dochodzić sprawiedliwości. Ale, jak zwykle bywa w takich sprawach, śledztwo umorzono. Trupy śmierdzą, serca biją – Szpital robił wszystko, żeby zniechęcić mnie do otwarcia trumny męża, nie wiem nawet do końca, kogo pochowałam – mówi pani Cz. Rodzina innego ze zmarłych wykazała się ostatnio większym uporem i odwiedziła kostnicę. Mimo najszczerszych chęci nie byli w stanie rozpoznać swego bliskiego w zielonkawej cuchnącej bryle. Obecny komendant szpitala ze spokojem wyjaśnił w lokalnej prasie, że to rzecz normalna, zważywszy, iż szpital wojskowy nie posiada nowoczesnych lodówek na zwłoki. W ogóle, jeśli chodzi o media, szpital panów Stoińskiego i Adamczyka robi zawrotną karierę. Kilka dni po pierwszej z naszych publikacji na Weigla zwołano uroczystą konferencję prasową. Wbrew naszym nadziejom nie poświęcono jej jednak wyjaśnieniu tajemnic niektórych zgonów i walce z pijaństwem, lecz nowatorskiej metodzie leczenia efektów zawału serca, jaka wdrażana jest właśnie we wrocławskim szpitalu wojskowym. Media lokalne, rzecz jasna, barwnie opisały kolejny triumf wojskowej medycyny. Przypomnijmy, że kosztem astronomicznych pieniędzy w szpitalu tym budowany jest oddział kardiochirurgii mający być zdaniem gen. Adamczyka dumą placówki i źródłem jej przyszłych dochodów. Ale budowany nad szpitalną pralnią oddział jest dopiero w fazie wykańczania. Na oddziale kardiologicznym prowadzone są zaś badania nad wszczepianiem macierzystych komórek pobranych ze szpiku kręgowego. Nie wiadomo, czy metoda ta jest w jakimkolwiek stopniu skuteczna, wiadomo za to, że w obecnym stanie technicznym we wrocławskim szpitalu wojskowym nie można przeprowadzać operacji na otwartym sercu. Gdyby w czasie badań poszło coś nie tak, pacjenta można najwyżej próbować przewieźć "erką" do kliniki Akademii Medycznej. Aby być wiezionym do cywilnego szpitala, nie trzeba zresztą mieć wcale zawału. Niewiele dni temu w cywilnym jak najbardziej szpitalu na placu 1 Maja wylądował zawodowy żołnierz z jednostki transportowej. Jak wytłumaczono lekarzom cywilom, w szpitalu wojskowym planującym uprawiać kardiochirurgię na światowym poziomie nie było zespołu chirurgicznego gotowego do wycięcia... wyrostka robaczkowego. Ale może to i lepiej, bo żołnierz przeżył, co jak pamiętamy nie udało się 30-letniej pani G. operowanej na Weigla. Prasa lokalna opisuje ostatnio barwnie także przypadek kobiety, której po operacji w interesującym nas szpitalu pozostawiono w biodrze kawałek wiertła. I ostatni już temat medialny. Tym razem pozwolę sobie na większy cytat z niedawnego wydania lokalnej mutacji "Gazety Wyborczej": Angiograf to urządzenie niezbędne w skutecznym leczeniu zawału serca. Dzięki niemu wiadomo, które naczynia odżywiające serce są zwężone przez miażdżycę (koronarografia), i trzeba je poszerzyć (koronaroplastyka). – To często jedyna droga ratunku dla naszych chorych – twierdzi prof. Halina Nowosad, kierownik Pracowni Hemodynamiki Akademii Medycznej we Wrocławiu. – Niestety, nasze urządzenie ma już ponad 10 lat i ciągle się psuje. Leczymy falami: od awarii do awarii. Dlatego wrocławska Akademia Medyczna liczyła bardzo, że w konkursie organizowanym przez Ministerstwo Zdrowia otrzyma nowy angiograf, który wart jest 3–5 mln złotych. Nic z tego. – Dlaczego zostaliśmy pominięci, nie wiem – przyznaje prof. Leszek Paradowski, rektor AM. – Zażądałem w tej sprawie oficjalnych wyjaśnień od ministra zdrowia. To nie jedyna przegrana dolnośląskich szpitali. O nowy angiograf starał się też Wojewódzki Szpital Specjalistyczny (dotychczasowe z powodu awarii nie działa od czerwca). Jak nietrudno się domyślić, szpitalem, który angiograf (i nie tylko) otrzymał, jest 4 WSK. Ludzie listy piszą Liczba skarg, jakie w ciągu ostatnich dwóch lat wpłynęły do różnego typu instytucji odpowiedzialnych za stan szpitala, powinna dać do myślenia. Wygląda na to, że nie dała. Weźmy skargi ppłk. w stanie spoczynku Stanisława T. napisane do ministra Szmajdzińskiego, prezydenta Kwaśniewskiego, Leszka Millera i Marka Dyducha. Sprawa ppłk. Stanisława T. polega na tym, że będąc emerytowanym oficerem był jednocześnie teściem jednego z podpadniętych lekarzy usiłujących zwalczać pijaństwo (warto pamiętać, że cała historia "pijanego skalpela" toczy się w rodzin-nych wojskowych i lekarskich klanach). Zapadł, i to w weekend, na ostre zapalenie woreczka żółciowego. Gdy sprawa wymagała intensywnego krojenia, okazało się, że nie ma narzędzi potrzebnych do operacji. Mówiąc ściślej narzędzia były, ale zamknięte na kłódkę. Gdy szykujący się do operacji dr S. zadzwonił do dysponującej kluczami siostry oddziałowej, usłyszał, że dla niego klucza nie ma, bo tak nakazał ordynator dr J. Ostatecznie, po licznych błaganiach siostra zgodziła się klucz dostarczyć, ale operacja zamiast o czwartej po południu zaczęła się o dziesiątej w nocy. Po skargach starszego pana piszącego "o straszliwym poniżeniu po tylu latach służby" ministerstwo przysłało do szpitala kontrolę. I koniec. Nikt nie poinformował emerytowanego oficera o jej ustaleniach. Takie podchodzenie do "klientów" szpitala nie wydaje się zresztą niczym nadzwyczajnym. W naszych poszukiwaniach dotarliśmy także do pani A., prostej kobieciny z jednej z podwrocławskich wsi. W utrwalonej na taśmie rozmowie starsza pani opowiada, jak ordynator J. "zdjął" ją niemal ze stołu operacyjnego już po podaniu "głupiego Jasia". Poszło o to samo, pani A. była prowadzona przez niewłaściwego, zbyt mało uległego lekarza. Zdjęcie z planu operacji jego pacjentki miało byś karą i przestrogą. Na koniec tej części (jak wszystko na to wskazuje, nieostatniej) "Pijanego skalpela" zamieszczamy fragmenty listu pielęgniarek 4 Wojskowego Szpitala Klinicznego wystosowanego do prezydenta Kwaśniewskiego. List nie jest podpisany – kończy się zaś następującą frazą: W związku z tym, że Pan Adamczyk ma długie łapki, my pielęgniarki boimy podpisać się pod tym listem. Głośno mówi się, że po otrzymaniu szlifów generalskich planuje wrócić niebawem na dyrektorskie stanowisko do naszego szpitala przekształcając go na kardiochirurgiczny. W liście zaś znajduje się cały szereg nader konkretnych zarzutów, głównie mało chwalebnych detali ekonomicznych. Jak piszą pielęgniarki, w szpitalu na Weigla pracuje nie tylko żona szefa sztabu gen. Piątasa, lecz także jego syn, dla którego stworzono etat w pionie analityki medycznej. Autor : Adam Kowalski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Paciorek bez samogwałtu Szczyle zainfekowane są przez: system S-M-S budowany na dozowanej eskalacji trzech aktywności: Sensacji, Muzyki i Seksu. Są to obszary o szczególnym oddziaływaniu na młodego człowieka, a użyte w środku przekazu powodują chaos w dziedzinie wartości i odwracają uwagę od istotnych problemów młodych ludzi. System ten działa wyjątkowo skutecznie, gdy wymienione składniki występują jednocześnie"1. We łbie buzuje ci od dudniącej muzyki, która dochodzi zza ściany. Wkurwiony na maksa wpadasz do pokoju gówniarza. Wyczuwasz alkohol. Tapety oklejone roznegliżowanymi ciałami. Na podłodze walają się kolorowe śmieci: "Bravo", "Popcorn", "Bravo Girl", "Dziewczyna". Nie wpadaj jednak w panikę. Biegnij w te pędy do księgarni. Katolickiej. Tam znajdziesz antidotum. Najlepszy będzie w tym przypadku: "Miłujcie się" Katolicki Dwumiesięcznik Społecznej Krucjaty Miłości2. Taki pavulon w pstrokatej okładce, zalecany przez katolickich pedagogów w beznadziejnych przypadkach. Kupujesz ostatnich dziesięć numerów, zamykasz z nimi gnoja. Szybko powróci na ścieżkę cnoty. Cuda niewidy Istotnym problemem młodych ludzi nie jest wcale brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Istotnym problemem jest brak wiary w cuda. Zmienią to opisy ewangelicznych cudów dziejących się w Lourdes, które szokują nie tylko agnostyków i ateistów. Przykładem niech będzie historia Bernadety Soubirous. Ta pobożna niewiasta, choć walnęła w kalendarz dobre 120 lat temu, wygląda jakby zasnęła wczoraj. Ciało świętej nie podlega rozkładowi. Da też na pewno twojemu szczeniakowi wiele do myślenia cud nawrócenia świadka Jehowy, muzułmanki oraz głównego rabina Rzymu. A jeżeli to będzie dla niego mało, na pewno przemówi mu do rozumu cud nawrócenia córki oficera SB. Wzmocnione świadectwem nawrócenia radiestety. Zdarzają się także cuda medyczne. Jak choćby przypadek 23-letniego hiszpańskiego wieśniaka Miguela, który przez nieuwagę wpadł pod nadjeżdżający wóz i stracił nogę. Ale nie wiarę. Pewnego pięknego dnia obudził się więc chłopczyna z nową girą. To znaczy tą samą, którą amputowali mu chirurdzy. Rzecz miała miejsce w 1640 roku. Pornografia Problemem młodych ludzi nie jest wcale brak możliwości kształcenia się. Najbardziej gnębi ich wszechobecna pornografia. U takiego uzależnionego od pornografii erotomana są okresy tak zwanego seksualnego ciągu z objawami podobnymi do występujących przy alkoholizmie lub narkomanii z delirium włącznie. W tym okresie erotoman kilka razy w ciągu dnia musi zaspokoić swój popęd, a obiektem jego pożądania staje się każdy bez względu na wiek, płeć lub popęd. W życiu takiego człowieka liczy się tylko natychmiastowe zdobycie partnera do kopulacji bez żadnych skrupułów i odpowiedzialności. Chęć kopulacji rodzi przestępców seksualnych. Przed pięcioma laty w Łomży chłopiec z VII klasy wracając ze szkoły zgwałcił dziewczynkę z I klasy. W jego teczce znaleziono pisma pornograficzne. W Poznaniu czternastoletni Paweł pod nieobecność rodziców zaprosił na pornosa do swojego mieszkania dwunastoletniego Michała. Po obejrzeniu filmu najzwyczajniej w świecie udusił sznurkiem młodszego kolegę. Podczas przesłuchania stwierdził, że jakiś głos kazał mu to zrobić. I nie ma się co dziwić. Jak uświadamiają sukienkowi Dla młodego chłopaka w okresie dojrzewania kontakt z erotycznym czasopismem czy pornograficznym filmem jest mniej więcej tym samym, czym zderzenie pędzącego samochodu z przydrożnym drzewem. Wyznania grzeszników Istotnym problemem uczniaków wcale nie jest to, że w czasie wakacji wycierają osiedlowe ławki i trzepaki, bo ich rodziców nie stać na najpodlejsze nawet kolonie czy obóz. Gryzie ich, że uprawiają grzeszny samogwałt i fascynuje ich seks. Byłem onanistą – nałogowcem, erotomanem zapamiętałym w jak najostrzejszych formach perwersji – wyznaje Marek. Nadeszło dla mnie światło, które oświetliło moje serce i duszę. To dzięki pismu "Miłujcie się" zostałem uwolniony z więzów szatana. Nie wiedziałem, że samogwałt to wielki grzech. Sprawiałem wielki ból Miłosiernemu Jezusowi przez wiele lat. Na początku samogwałt robiłem raz w miesiącu, z biegiem czasu coraz częściej. Doszło do tego, że nałóg nachodził mnie codziennie – pisze równie skruszony Kamil. Na drogę cnoty sprowadził go brat, który przyniósł do domu "Miłujcie się". Zaciekawiony chłopak przeczytał świadectwa czystości innych rówieśników. Od tego czasu spowiada się, zamiast brandzlować. Nie wyzwolił się za to jeszcze z nałogu szesnastoletni Krzysztof. W wieku 10 lat, a może wcześniej zetknąłem się z gazetami typu "Bravo". Interesowała mnie w nich głównie strona "Mój pierwszy raz". Uważałem, że nie jest to nic złego, zwierzenia ludzi, którzy "coś" przeżyli. Nie minął rok, a ja stałem się niewolnikiem tych gazet. Później przyszły filmy pornograficzne i masturbacja. W czasie rekolekcji coś go tknęło. Ale bał się powiedzieć o swoim problemie księdzu. Nad wszystkim czuwał jednak sam Bóg, który zaprowadził Krzysztofa do kościoła, gdzie zetknął się z pismem "Miłujcie się". Teraz stara się żyć, jak Pan Bóg przykazał. Chociaż nie zawsze mu to wychodzi. Czystość przedmałżeńska Istotnym problemem młodych ludzi nie jest wcale to, że ponad 90 proc. z nich zamiast uzębienia ma coś co przypomina spalone kikuty. Palącą sprawą jest zachowanie czystości nie jamy ustnej, lecz przedmałżeńskiej. Czarni specjaliści przygotowali dla nich specjalny program, który pozwoli im żyć w czystości aż do sakramentu małżeństwa. Im większa wartość – a czystość przedmałżeńska jest wielką wartością – tym większego wysiłku wymaga jej osiągnięcie. Potrzebujesz programu, który pomoże Ci zrealizować Twój ideał. A oto ten program. 1. Wytrwale poszukuj spotkania z Chrystusem 2. Staraj się poznawać Chrystusa i żyć Jego Ewangelią 3. Umacniaj się Sakramentami 4. Rozwijaj swoje zainteresowania i talenty 5. Umacniaj wolę i unikaj wszelkich okazji do grzechu 6. Uważnie dobieraj sobie przyjaciół 7. Unikaj za wszelką cenę pornografii 8. Złóż Jezusowi przyrzeczenie zachowania czystości przedmałżeńskiej. Czarnoksiężnik Lenin Istotnym problemem młodych ludzi, nie są wcale takie zjawiska jak agresja, przestępczość, narkomania. Prawdziwym problemem dla małolatów są horoskopy, przepowiednie, kabały, okultyzm, które panoszą się w kolorowych pismach. Od pójścia do wróżki w psychice może dojść do nieodwracalnych zmian. A poza tym jest to ciężki grzech. Autorzy tych przestróg dokonują – zapewne bezwiednie – przełomu w historii filozofii oraz historii doktryn politycznych. Okazuje się bowiem, że największymi magami byli Marks, Engels, Lenin, Stalin. Wywoływali oni duchy oraz spółkowali z szatanem. Natomiast czołowi ideolodzy hitlerowscy wyznawali reinkarnację, rasistowską gnozę, byli prawdziwymi magami należącymi do filii masonerii staropruskiej. Antykoncepcja i seks Istotnym problemem młodych ludzi, nie jest wcale to, że 60 proc. z nich jest bitych przez rodziców niekiedy aż do 19 roku życia3. Plaga panosząca się wśród polskiej młodzieży to powikłania i zagrożenia wynikłe ze stosowania środków antykoncepcyjnych oraz rozwiązłości seksualnej. Informacje podawane w pismach katolickich obalają współczesną medycynę. I tak na przykład przyjmowanie pigułek antykoncepcyjnych zwiększa podatność na choroby przenoszone drogą płciową, a w szczególności na zarażenie wirusem HIV. Im większa liczba partnerów i im niższy wiek inicjacji seksualnej, tym większe ryzyko zachorowania na raka szyjki macicy. Nauki medyczne udowodniły również zjawisko występowania raka szyjki macicy uwarun-kowane zachowaniem seksualnym męża (?!). Niewielu mężczyzn jest świadomych tego, że ryzyko zachorowania na raka szyjki macicy u żon jest także uzależnione od wierności w pożyciu seksualnym ze strony mężów. Jedynym sposobem na uniknięcie raka jest wstrzemięźliwość seksualna i życie w monogamicznym związku... Oczywiście małżeńskim. 1 "Wychowawca" – miesięcznik nauczycieli i wychowawców katolickich. 2 "Miłujcie się" – Katolicki Dwumiesięcznik Społecznej Krucjaty Miłości, zalecany jest przez katolickich pedagogów dla młodzieży jako pismo, które "pomoże młodym osiągnąć człowieczeństwo przez duże »C«". 3 Dane za Fundacją Dzieci Niczyje. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ordynat Klimczak "NIE" rozmawia z przewodniczącym Stowarzyszenia Ordynacka WiesŁawem Klimczakiem. "Wyrwać Ordynacką z SLD" – postulowała "Gazeta Wyborcza". "Rzeczpospolita" upatruje w Stowarzyszeniu Ordynacka klucza do powoływania na wiele stanowisk, w tym do rad nadzorczych radia i telewizji. "Polityka" napisała wprost, że Ordynacka rządzi Polską. Kto zatem rządzi mityczną Ordynacką? Wiesław Klimczak, nazywany prezesem prezesów, przewodniczący Stowarzyszenia Ordynacka. A.R.: – Czym jest Ordynacka? W.K.: – Ruch, który przybrał dziś nazwę Ordynacka, istnieje od 1984 r., kiedy to powołaliśmy komisję historyczną ruchu studenckiego. Formalnie stowarzyszenie zarejestrowano w 2000 r. Obecnie liczy około 5 tysięcy członków. Ordynacka nie jest organizacją władzy. To, że są w niej ludzie z pierwszych stron gazet, czyni tę strukturę szczególnie ciekawą i ponętną. Ordynacka może najwyżej lobbować. Lobbing ludzi i lobbing spraw... – To słowo ma ostatnio raczej pejoratywne zabarwienie... – To źle, bowiem cywilizowany lobbing jest potrzebny społecznie. – Ale to nie wyklucza, że Ordynacka może rządzić krajem... – To nie jest nowa teza. Już kilka lat temu ktoś w "Polityce" napisał, że Ordynacka rządzi Polską. W latach 1993–97, kiedy jeszcze nie było formalnie Ordynackiej, ludzie wywodzący się z ZSP faktycznie rządzili krajem. Obydwaj ówcześni premierzy – Cimoszewicz i Oleksy – pochodzą przecież z ZSP. I wówczas nikt nie dopatrywał się w tym niczego groźnego. Być może formalne powołanie stowarzyszenia zaczęło w jakimś sensie budzić lęk... – Czy Ordynacka ustawia swoich członków, czuwa nad ich karierą? W niektórych publikacjach wręcz wskazuje się na mafijno-masoński charakter stowarzyszenia. – Powinniśmy stanowczo protestować, gdy ktoś próbuje ustawić nas jako stronę kryminalnego czy złodziejskiego układu. I to robimy. Pani prezes Rapaczyńska musiała nas za takie insynuacje przeprosić. Również nie damy się wpisać w żaden układ mafijny. Nie lobbistyczny, tylko mafijny czy korporacyjno-mafijny. A reszta? Lobbowanie, promowanie swoich ludzi nie jest naganne. Robią to wszyscy od wieków i mam wrażenie, że nie ma innej drogi. Nasi ludzie mogą czuć poparcie transparentnej organizacji społecznej, a nie jakiejś mafii. Nie wolno tylko przekraczać pewnej granicy przyzwoitości. Ludzie Ordynackiej to nie są same anioły. Także ci, którzy byli u władzy, popełnili wiele błędów. Nie chcę się odnosić do spraw prokuratorskich. Ale są inne. Grzech zaniechania, grzech zaniedbania... Oświadczam, że nad takimi ludźmi nie będzie ochronnego parasola. Owszem, solidarność, którą upubliczniliśmy w przypadku Włodka Czarzastego, powinna być manifestowana. Ale powinna być też dezaprobata. – Wobec kogo? – Na przykład wobec naszych ludzi, którzy mieli dużo do powiedzenia w samorządzie warszawskim poprzedniej kadencji. Należy publicznie wyrazić dezaprobatę w imieniu grupy, do której oni należą. Ruch Ordynacka może i powinien być głosem sumienia. – Kto się boi Ordynackiej? – Zdaje się, że bardziej lewica niż prawica. To nieporozumienie. W Ordynackiej zaledwie 40 procent ludzi posiada legitymację SLD. Chcę to wyraźnie podkreślić – nie jesteśmy przybudówką SLD ani żadnej innej partii. 20 procent ludzi Ordynackiej nosi legitymację innych partii politycznych – ZChN, PO, PiS, UW, Samoobrony... Są to wcale niemało znaczące postacie. Nie chcę ich wymieniać, bo nie pora na to. Reszta, czyli 40 procent, w ogóle nie należy do żadnej partii. Jest to ich świadomy wybór. Po prostu nie chcą. Ordynacka nie jest materiałem na partię. Ale ludzie Ordynackiej predysponowani są do tego, aby ewentualnie, jeśli nie mieszczą się w obecnych strukturach, powoływali nowe. Proszę bardzo, ja nawet do tego zachęcam. – Czyli Ordynacka jest gruntem, na którym mogą wykiełkować nowe inicjatywy? – Tak! – Pojawił się w "Gazecie Wyborczej" wywiad z profesorem Witkowskim, słychać wiele głosów, że Ordynacka będzie brała udział w wyborach, że wystawi swojego kandydata na prezydenta. To ciśnienie wewnątrz organizacji jest dla Pana niespodzianką? – Jest to sygnał. Wewnętrzna dyskusja w ramach samej Ordynackiej jest wskazana. Nie powinna ona natomiast wykraczać poza ramy stowarzyszenia. Rozmawiałem w tej sprawie z profesorem Lechem Witkowskim i zwróciłem mu uwagę, że nie taka powinna być droga. Możemy przecież dyskutować o wszystkim, ale forma, którą przyjął profesor, jest nie do zaakceptowania. Uważam, że obnoszenie się z takimi inicjatywami nie tam, gdzie trzeba, jest po prostu szkodliwe. – Uciekacie od polityki? – Kandydaci z logo Ordynackiej wystartowali w wyborach samorządowych w Toruniu i w Piotrkowie Trybunalskim. Z sukcesem. Ordynacka nie ucieka od polityki. Ucieka jedynie od wikłania się w bieżące spory polityczne, a zwłaszcza polityczno-personalne. – Posądza się prezydenta Kwaśniewskiego o próbę tworzenia partii, której zalążkiem miałaby być właśnie Ordynacka... – To, że prezydent jest członkiem Ordynackiej z legitymacją numer 1, jest dla nas satysfakcją. Nie jestem upoważniony do relacjonowania moich rozmów z prezydentem. Mogę tylko powiedzieć, że miałem dosłownie przed miesiącem długą i bardzo ciekawą rozmowę tyczącą tych wszystkich spraw. Prezydent nie naciska, nie jest jego intencją stworzenie takiego tworu. – ...? – Nie. Serio nie! Nie leży to w interesie pana prezydenta, który promuje politykę ponad podziałami. – A ze strony władz SLD nie ma jakiś nacisków? – Nie! Dwukrotnie mieliśmy spotkanie z liderem SLD Leszkiem Millerem. On wie, że dziś nie ma szans, żeby ludzie Ordynackiej, którzy są w SLD i mają takie aspiracje, mogli utworzyć liczącą się nową strukturę polskiej lewicy. Leszek Miller z ogromną uwagą przygląda się temu, co dzieje się w Ordynackiej, zachęcał, żebyśmy go zapoznawali z tym fenomenem... – Czy za tym zainteresowaniem nie kryje się lęk, strach? – Raczej kryje się za tym obawa, że nurt dyskusji o lewicy wymknie się z ram SLD. – A co w tym złego? – Zgadzam się, nic. Trzeba jednak umożliwiać niebywale szeroką i różnorodną dyskusję w samym SLD. Dlaczego ludzie Ordynackiej nie powołali platform programowych? Ja boleję nad tym, że nasi ludzie będący członkami SLD nie są ożywczym nurtem tej partii. – Dlaczego tak się dzieje? – Tych znaczących w SLD ludzi Ordynackiej nie będzie więcej niż 100. Spośród nich około 30 jest sensownie ulokowanych w strukturach partii. Z naszego środowiska pochodzi zaledwie 5 przewodniczących struktur wojewódzkich SLD. – Aparat partyjny SLD wywodzi się zatem w znacznej części ze Smolnej (siedziby ZSMP), a nie z Ordynackiej? – Można tak powiedzieć. Ludzie ZSP nigdy nie mieli w swoich genach potrzeby partyjniactwa. Nawet jeśli trafiali do aparatu, to byli enfant terrible tamtego systemu. Udział w życiu politycznym był dla nich zawsze rodzajem zaplecza do czegoś więcej. Do spełniania się w sferach nauki, kultury, przedsiębiorczości. I nadal wśród ludzi Ordynackiej jest niewielu takich, którzy chcieliby być organizatorami życia partyjnego. – To znaczy, że nie obchodzi was bieżąca polityka, nie macie ambicji kadrowych? – Ordynacka jako ruch społeczny nie będzie obojętna na to, jak będą się kształtowały układy personalne. Będzie nam na przykład nieobojętne, kto będzie kandydatem na prezydenta. Na razie za wcześnie o tym dyskutować. Toruńska Ordynacka zgłaszając kandydaturę Oleksego bardziej mu zaszkodziła, niż pomogła. Ja zresztą nie wiem, czy dziś Ordynacka ma tylko jedną kandydaturę na prezydenta. Ja sam miałbym co najmniej trzy. Osobowości dużego formatu będące oczywiście członkami Ordynackiej. Ale na razie o tym nie mówmy. – A co do premiera i obecnego układu władzy? – Uważam, że w tej kwestii Ordynacka nie powinna się wypowiadać. Teraz trzeba scenę polityczną konstruować, a nie rozmontowywać. Jeżeli już coś burzyć, to wewnątrz SLD, gdyż klucz do sceny politycznej leży właśnie w tej partii. Nie wiem, czy w ramach SLD jest lepsza kandydatura na premiera. W tej chwili, moim zdaniem, nie ma. – W tej chwili to znaczy do kiedy? – Do kongresu. To moje zdanie i nie ma w tym żadnej asekuracji. Mój komfort polega na tym, że nie jestem niewolnikiem żadnej opcji, nikomu nie podlegam. Jestem człowiekiem ruchów społecznych i publicznych. Mam realny osąd możliwości. Będę chciał go przedstawić na kongresie SLD, postawić pytanie, czy ten układ personalny został w pełni wykorzystany? Uważam, że nie. Istniejący – poszerzony wzmocniony – układ powinien wreszcie zafunkcjonować w imię polskiej racji stanu, która jest przecież również racją lewicy. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zajęcza łapka na nieszczęście Gdy burmistrz da dupy za 1,6 mln zł, przewalone mają strażacy pożarni. W Bieszczadach. Jacek Zając jest burmistrzem miasta i gminy Zagórz czwartą kadencję. Był jedną z gwiazd zdychającego obecnie ZChN w województwie podkarpackim. To szlachetne tu nazwisko. Takie samo jak byłego wicemarszałka Sejmu, szefa ZChN Stanisława. Trzy lata temu odbył się w gminie okrutny jubel – burmistrz otwierał sztandarową inwestycję lokalną: wysypisko śmieci w Średnim Wielkim. Szczęście burmistrza nie trwało jednak długo. Wykonawca – firma z Rymanowa Zdroju – upomniał się o szmal. Gmina ustaliła: firma opóźniła termin prac i w związku z tym nie dostanie szmalu, mało tego – bulić będzie karne odsetki. Właściciel kazał burmistrzowi spadać. Miał argumenty: spóźnienie to wina gminy, która miała postawić transformator w określonym terminie. Nie zrobiła tego. Poza tym w dokumentacji technicznej nie było mowy o pokładach skalnych na miejscu robót. W rzeczywistości skały były. Stąd opóźnienie. Burmistrz swoje, firma swoje. Wzięli się za łby i sprawa trafiła do sądu. Tam gmina przewaliła. Zając jednak nie popuścił i odwoływał się wyżej, za każdym razem buląc wadium. Przegrywał w kolejnych instancjach. Sprytu burmistrzowi odmówić nie można – sprawa o 1,6 mln zł toczyła się w sądach blisko 3 lata, a gminni radni nic o tym nie wiedzieli. Bomba wybuchła wiosną tego roku. Warto dodać, że gmina Zagórz liczy 13 tys. mieszkańców i 1,6 mln zł to dziesiąta część całego jej budżetu. Same opłaty sądowe rujnują ledwie zipiącą gminę. Ale burmistrz nie nosi swej głowy tylko pod kapelusz. Podumał i wymyślił. Wzrok jego padł na piękny budynek miejscowych strażaków pożarnych. Remiza powstawała wiele lat w czynie społecznym. Kasę na budowę rzuciła Komenda Wojewódzka Straży i PZU. Gmina też swego czasu dołożyła na budowę. W zamian za to strażacy mieli udostępnić gminie na 5 lat niektóre pomieszczenia. Stało się tak, że urzędnicy siedzieli tu lat 7, ale w końcu się wynieśli. Remiza strażacka jest dobrem wspólnym mieszkańców i strażacy siedzieli w niej na podstawie umowy użyczenia od gminy. W maju Zając umowę tę wypowiedział. OSP Zagórz, jednostka z tradycjami, a co najważniejsze działająca w ramach Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, trzyma swe czerwone bryki w remizie nielegalnie. Burmistrz i przychylni mu radni zaczęli publicznie głosić: strażacy to banda degeneratów i pijaków. Dlatego remizę musi przejąć gmina na własność, a następnie opchnąć ją biznesmenom. Ci urządzą tam knajpę i hotel, bo remiza świetnie się nadaje do działalności gastronomicznej. Burmistrz głosi również, że gmina wyłożyła trzy czwarte szmalu na budowę tego obiektu, ma więc do niego prawo. Burmistrz kłamie – oświadczyli strażacy i zapowiedzieli, że swej siedziby bronić będą do końca. Wówczas to na ich łby posypały się gromy z ambon. Strażacy bowiem urządzają orgie i burdy pijackie oraz deprawują młodzież na inne sposoby w ośrodku sportowym, a ściślej w barze Koliba Narciarska. Kilometr od centrum Zagórza. Tak ogłosili czarni w swej wszechwiedzy. Z tym barem było tak. Na terenie ośrodka sportowego Zakucie (dwie skocznie narciarskie, wyciąg) stała buda. Kosztem 40 tys. gminnej kasy, szmalu od sponsorów i ciężkiej pracy strażaków wyremontowano lokal na błysk. Otrzymał nazwę Narciarska Koliba. Gdy jeszcze strażacy nie byli głównymi wrogami burmistrza, zgodził się, aby to właśnie oni wydzierżawili lokal od miejscowego Domu Kultury. Właśnie w Kolibie Narciarskiej burmistrz Zając organizował konwent wójtów i burmistrzów, podejmował tu hucznie kontrolerów z Regionalnej Izby Obrachunkowej. Gościł w Kolibie prezes Polskiego Związku Narciarskiego Paweł Włodarczyk. Facet przyjechał i powiedział: są tu dobre warunki, aby postawić 90-metrową skocznię narciarską dla bóstwa narodowego. Kasa się znajdzie. Bar kręcił się znakomicie. Do czasu, gdy miejscowe klechy nie zaczęły krucjaty przeciwko Kolibie Narciarskiej. Burmistrz, jak na prawego prawicowcaprzystało, skoro usłyszał o orgiach od księży, potraktował to jak oficjalny donos. Wysłał do baru komisję od przeciwdziałania alkoholizmowi. Ta zaś nie była łaskawa uhonorować zezwolenia na wyszynk. Ściślej nie honorował kwitu przewodniczący komisji, na co dzień sekretarz gminy Tadeusz Bal. Ten sam, który to zezwolenie osobiście wcześniej wystawił. Strażacy poszli na wojnę, ale polegli, bo Zając nie przedłużył im zezwolenia na wyszynk i bar padł. Szlag trafił szczytne plany: z dochodów Koliby miała iść kasa na remont wyciągu i na wyposażenie dla strażaków. W Zagórzu nie jest tajemnicą, że bar razem z całym ośrodkiem kupi za drobne jeden z miejscowych biznesmenów – właściciel pokoi gościnnych. On to bowiem od momentu uśmiercenia Koliby przez Zająca obstawia lokalne juble serwując piwo. Otrzymuje dwudniowe zezwolenia na wyszynk. Bez zgody tych z komisji od zwalczania alkoholizmu. Biznesmen jest kolegą rad-nego Pałasiewicza. Ten zaś głosi odważnie – strażacy to banda degeneratów skończonych. Atmosfera wrogości wobec strażaków została umocniona. Jest więc i powód do sprzedaży ośrodka sportowego, gdzie budowana jest obecnie kolejna skocznia narciarska. Buduje ją „społecznie” jeden z ludzi burmistrza. Gmina płaci mu jedynie za paliwo i ludzi. Tak więc w ziejących nudą o tej porze roku Bieszczadach duch w zetchaenowcach nie gaśnie. Gorzej, jak się co od tego płomienia zapali – strażacy zapowiedzieli bowiem rozwiązanie swej jednostki bojowej i wyprowadzenie sztandaru. Mają też zamiar gromadnie pozwać Zająca i radnych do sądu, bowiem bandą to może oni i są, ale nie degeneratów, lecz porządnych chłopaków. Bo nie będzie Zając mordy se nimi wycierał w lokalnych gazetkach. Tak mówią. A Zając? No cóż, opchnie remizę i ośrodek, to może nazbiera na spłacenie firmie z Rymanowa Zdroju 1,6 mln zł z odsetkami. Tylko czekać ostatecznego wyroku sądu w tej sprawie. Prywatnie zaś Zając nabył ostatnio kilka hektarów ziemi tuż nad Sanem, w okolicy, gdzie mieszka. Myśli o utworzeniu ośrodka hipoterapii. Przydałby mu się jakiś lokal z noclegami i kuchnią. Remiza byłaby w sam raz – komentują po cichu miejscowi. Bo oni wiedzą, że na piątą kadencję facet nie ma co liczyć. Musi zatem iść w biznesy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tam gdzie pies dupą wodę pije Komenda Wojewódzka Policji z Gdańska chce w Komendzie Powiatowej Policji w Kwidzynie wprowadzić znak jakości ISO 9000. Pomagamy, jak umiemy. Kwidzyn był na ustach całej Polski, gdy przejmujący Zakłady Celulozowo-Papiernicze koncern International Paper Corporation zaczął nabywać od pracowników Celulozy ich udziały w firmie. Ludzie podostawali taki szmal, że wykupili w całym Kwidzynie wszystkie telewizory, lodówki, pralki. Od tamtego czasu 40-tysięczny Kwidzyn zniknął z łamów ogólnopolskiej prasy. Nie będę udawał i od razu powiem, że pojechałem do Kwidzyna, bo obgadali przede mną kwidzyńskiego komendanta policji. Z różnych rzeczy, które mi o nim naopowiadali, najłatwiej było się przypiąć do tego, że strzelał. Dzielnie oddając strzał Zdarzenie na pierwszy rzut oka banalne i niewarte uwagi. W nocy z 26 na 27 października 2002 r. (a była to ostatnia noc przed wyborami do samorządu) jadący prywatnym samochodem po cywilnemu komendant powiatowy policji w Kwidzynie Piotr Mateusiak dostrzegł na jednej z ulic trzech młodych mężczyzn wieszających plakaty wyborcze. Ponieważ obowiązywała już ustawowa cisza wyborcza, komendant dzielnie wyskoczył z samochodu i zakrzyknął do wandali, aby oddali się w ręce policji, czyli jego. Młodzieńcy się rozbiegli, glina pobiegł za jednym z nich. I byłby go ujął, ale dwaj pozostali ruszyli z odsieczą. Doszło do przepychanek. Niewiele myśląc komendant wyciągnął służbowy pistolet i oddał strzał w powietrze. Wówczas zza rogu wyjechał radiowóz... Przeciwko tym, którzy zakłócili ciszę wyborczą, toczy się sprawa przed Sądem Grodzkim w Kwidzynie. Dlaczego jednak nikt nie oskarżył ich o czynną napaść na funkcjonariusza policji? O tym za chwilę. Sprawa strzelania żyła w miasteczku między plotkarzami. 13 listopada 2002 r. o incydencie wspomniał "Kurier Kwidzyński" – w plotkarskim tonie nie podając, kto strzelał i w jakich dokładnie okolicznościach. 24 lutego tego roku na sesji Rady Powiatu, gdy komendant Mateusiak składał sprawozdanie z działań policji za ubiegły rok, jeden z radnych zapytał z głupia frant o strzały. Komendant przyznał: "Oddałem strzał ostrzegawczy, stosując się do przypadku nr 1" – cytuję za "Kurierem Kwidzyńskim" z 26 lutego 2003 r. "Przypadek nr 1" to par. 1 art. 17 ustawy o policji, który mówi o tym, że policjant ma prawo użycia broni palnej w celu odparcia bezpośredniego i bezprawnego zamachu na życie, zdrowie lub wolność policjanta lub innej osoby. Jeśli więc komendant strzelał zgodnie z art. 17 par. 1, to – powtórzmy – przeciwko zatrzymanym mężczyznom powinna się toczyć sprawa o czynną napaść na policjanta, a nie o wieszanie plakatów. Rzecz nabrała dodatkowego koloru, kiedy się dowiedziałem, że komendant nie sporządził raportu z użycia broni. "NIE" się pojawia, ciśnienie rośnie Rzecz nadal nie byłaby warta opisania, gdyby nie fakt, że po pierwszych pytaniach w tej sprawie Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku i Prokuratura Rejonowa w Kwidzynie dostały ciśnienia. Wychodzi na to, że po czasie próbują przekręcić sprawę w drugą stronę. Oto chronologia wydarzeń. 10 marca 2003 r. Rozmawiałem z prokuratorem rejonowym z Kwidzyna Mirosławem Andrysowskim. Zapytałem go m.in., dlaczego w sprawie użycia broni przez komendanta nie toczy się żadne postępowanie. Prokurator Andrysowski mówi, że sprawę zna niedokładnie; nie wpłynęło żadne zawiadomienie od żadnej ze stron – ani zażalenie od zatrzymanych na sposób postępowania komendanta, ani od komendanta na to, że ktoś wobec niego był agresywny. Na moją wątpliwość, czy przypadkiem prokuratura nie powinna się zająć tym z urzędu, prokurator Andrysowski odpowiedział okraszonym szczerym uśmiechem pytaniem: "A niby dlaczego z urzędu?". Jednak po moim wyjściu prokurator rejonowy z Kwidzyna zmienił zdanie, bo następnego dnia nakazał wszcząć w tej sprawie dochodzenie. 12 marca 2003 r. Zadzwoniłem do Biura Prasowego KW Policji w Gdańsku, aby zapowiedzieć swoją wizytę w sprawie oddawania przez kwidzyńskiego komendanta strzałów i zapytać, co "wojewódzcy" na to. Obiecali, że sprawdzą. 13 marca 2003 r. Komendant został wezwany do Gdańska, aby złożyć wyjaśnienia. 14 marca 2003 r. Do Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie podjechało z Gdańska kilku funkcjonariuszy z KW przejrzeć akta spraw, o które wcześniej pytałem w biurze prasowym. Jak to jest? Od października 2002 r. nikt się tym nie interesował, a teraz nagle takie zainteresowanie? Bo "NIE" zaczęło węszyć? Czy tak wygląda nadzór komend wojewódzkich nad pracą podległych komend powiatowych? Tak wygląda praca prokuratury? Tak szybko mija czas – Dlaczego używał pan broni? – zapytałem komendanta Mateusiaka. – Strzał ostrzegawczy nie jest użyciem broni. – A dlaczego pan strzelał? – Policjant musi sobie radzić w sytuacji stresu i ja sobie w sytuacji stresowej poradziłem. – Rzucili się na pana? Jak to wyglądało? – Jeden z nich zaczął napierać na mnie ciałem. – A wiedział, że pan jest z policji? Wylegitymował się pan? – Miałem w kieszeni radiotelefon, w którym cały czas odzywały się policyjne komunikaty. Normalny obywatel nie chodzi z takim radiotelefonem. – Dlaczego nie złożył pan doniesienia na sprawców o czynną napaść? – Ich było trzech, a ja jeden. To by przed sądem było zdanie jednego przeciwko trzem. – Napisał pan raport o użyciu broni? – Napisałem. – Kiedy? – Teraz. – Dlaczego dopiero teraz? – Bo dzwonili z Komendy Wojewódzkiej w tej sprawie. – A dlaczego nie wcześniej? Zaraz po zdarzeniu... – Tak jakoś z dnia na dzień mijało. To jest raport o wydanie zużytej amunicji, o wydanie jednego naboju. Nie chciałem komendantowi wojewódzkiemu wcześniej takim głupstwem głowy zawracać. W trosce o stres zatrzymanego W kwidzyńskim powietrzu jest zdecydowanie coś, co nie służy policjantom. Na polecenie Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie powiatowi zatrzymali jakoś tak w połowie stycznia 2000 r. Pawła O. i zapakowali go czasowo do Policyjnej Izby Zatrzymań. Gdy wzięli go na przesłuchanie, zaczął się wydzierać, że tylu załatwi tych z kryminalnej, że nikt nie zostanie. Wieczorem przyjechał komendant Mateusiak i wziął "klienta" z "dołka" do siebie do gabinetu na pogawędkę. Pogadali. W wyniku tej rozmowy Paweł O. poczuł się źle. Trudno się dziwić. Takie zatrzymanie to stres, skoki ciśnienia. Komendant nie wezwał pogotowia, co jest tradycyjną procedurą, tylko zawiózł go do prywatnego gabinetu jednego z kwidzyńskich lekarzy. Lekarz wydał zaświadczenie, że Paweł O. nie może przebywać w areszcie. Na podstawie tego zaświadczenia zwolnili go do domu. Komendant w końcu dostarczył Pawła O. prokuraturze. Okazało się, że jego pokrzykiwania, że załatwi wszystkich, były na wyrost. Wsypał nie wszystkich, ale czterech. Zeznał, że czterech funkcjonariuszy Wydziału Kryminalnego KPP Kwidzyn przyjmowało od niego i w jego obecności tzw. korzyści majątkowe. Między innymi garnki. Takie jak od Zeptera, choć nie oryginały. W lutym 2000 r. Prokuratura Rejonowa kazała ich aresztować. Po dwóch latach zapadł wyrok w pierwszej instancji: 1,5 roku w zawieszeniu na 4 lata. Toczy się apelacja. Funkcjonariusze nie przyznali się do winy. Po tym zdarzeniu naczelnik Wydziału Kryminalnego został mianowany pierwszym zastępcą komendanta powiatowego policji w Kwidzynie Piotra Mateusiaka. Widać w nagrodę za sukces, że stracił zaledwie czterech ludzi, choć mógł więcej. Dodajmy, że Paweł O. mający w międzyczasie jeszcze kilka konfliktów z prawem jakoś tak się ulotnił. Nie ma człowieka. Został po nim list gończy. Totalny niefart Jesienią 2001 r. starszy posterunkowy Marcin P. wracając z pracy z posterunku w jednej z podkwidzyńskich wsi uderzył swoim samochodem w drzewo. Poniósł śmierć na miejscu. Wynik badania krwi – 2 promile alkoholu. Dokładnie rok wcześniej ten sam policjant przypierdolił dokładnie na tym samym zakręcie w dokładnie to samo drzewo. Był dokładnie tak samo nawalony. Wtedy szczęśliwie przeżył. Jeden z jego policyjnych kolegów zeznał, że Marcin P. jechał wówczas z kimś nie jako kierowca, tylko pasażer, choć opinia biegłego mówiła co innego: nikogo innego tam nie było i nikt inny nie miał prawa przeżyć. Po szpitalu starszy posterunkowy wrócił na służbę. Długo nie posłużył. W styczniu 2002 r. dwaj funkcjonariusze Ogniwa Ruchu Drogowego KPP Kwidzyn sierżanci sztabowi zostali aresztowani przez Prokuraturę Rejonową w Kwidzynie za przyjęcie korzyści majątkowej na drodze, skazani przez Sąd Rejonowy w Kwidzynie na karę 1,5 roku pozbawienia wolności i wydaleni ze służby. Ich pech polegał na tym, że przyjęli korzyść od człowieka, który opowiedział całą historię swojemu znajomemu policjantowi z Gdyni. Ten nadał jej bieg. W listopadzie 2002 r. Prokuratura Rejonowa w Kwidzynie tymczasowo aresztowała policjanta jednego z rewirów dzielnicowych, starszego posterunkowego, za usiłowanie przyjęcia korzyści majątkowej. Tu nie można mówić o pechu, ale o skrajnej głupocie. Bo jak nazwać inaczej fakt, że facet jechał po służbie, po cywilnemu, zatrzymał wymuszającą na nim pierwszeństwo młodą kobietę i zażądał wprost łapówki przy siedzących w aucie świadkach, w tym dziennikarce lokalnej gazety. Sprawa jest w toku. * * * Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku chciałaby w niektórych podległych sobie jednostkach powiatowych wprowadzić znak jakości ISO 9000. Wiemy, że jedną z wytypowanych komend powiatowych jest właśnie komenda w Kwidzynie. Czas najwyższy z tym ISO, bo liczba funkcjonariuszy, którzy w ostatnich kilkunastu miesiącach eliminowani są ze służby, napawa obawą, że niedługo nikt tam nie zostanie na posterunku oprócz dyżurnego. W tym czasie jedyną pozytywną rzeczą, jaka spotkała kwidzyńską policję, było awansowanie komendanta Mateusiaka ze stopnia podinspektora na stopień młodszego inspektora. Dobre i to... Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szarpitrupy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rwąc włosy i trotuar Pan Andrzej Lepper jest fenomenalnym przywódcą niezadowolenia i krytyki. Wyzwalał w ludziach taką energię, że rwali płyty chodnikowe i ciskali nimi niczym poduszkami. Jego niepowodzenia czerwcowe wynikają stąd, że nie potrafi pokierować nastrojami w przeciwną stronę. Uczynić, żeby ludność z równym entuzjazmem brukowała ulice, jak je pod jego przewodem teraz dewastuje. Postępowe pomysły rzadko bowiem rodzą się w umysłach, które na okrągło myślą o tym, że wszystko, co robią inni, robią źle. Inteligencja nie lubi Andrzeja Leppera, a Lepper nie znosi inteligencji. Pierwsi pomawiają przewodniczącego o Hitlerjugendyzm, a pomawiany zarzuca elitom pierdzistołkizm i upiera się, że niewyobrażalne dla żyjącego z pracy rąk człowieka bogactwo musiało zostać ukradzione, co przecież obraża uczciwych kapitalistów. Niewątpliwie stan Polski jest odbiciem stanu umysłowości zarządzających nią, tak z pozycji posiadaczy formalnej władzy, jak i z foteli książąt gospodarki. To nie górnik, rolnik czy hutnik są odpowiedzialni za to, że hałdy węgla i pola z burakami są deficytowe. To ludzie z definicji mocarniejsi zarządzają instrumentami makroekonomii niemrawo i nieudolnie, tak iż ci na dole w końcu nie wiedzą, co mają ze sobą począć. Prawdą jest również, że ci u władzy nadzwyczaj łatwo sprzedają publiczne dobro w zamian za partykularne korzyści. Wątpimy jednak, że zamknięcie złodziei w więzieniach, czego domaga się Samoobrona, samo w sobie wystarczy. Pan Lepper mylnie mniema – jak każdy zarządzający budżetem wielkości portmonetki z resztą – że jak ktoś resztę i portmonetkę skradnie, to portmonetka bezpowrotnie znika. W skali gospodarki państwa wygląda to nieco inaczej. Jeżeli ktoś ukradnie fabrykę metodą prawniczych szalbierstw, szantażu czy łapówki, to traci ją skarb państwa, ale fabryka nadal stoi. "Cała złodziejska prywatyzacja", której zlustrowania żąda Samoobrona, polegała po prostu na zamianie właściciela publicznego na prywatnego, co wcale nie musi oznaczać dla społeczeństwa straty. Dowodzi się przecież, że prywaciarz rządzi się na swoim lepiej, a państwo – czy jest, czy nie jest właścicielem geszeftu – zawsze zabiera przynajmniej podatek od zysku, który w Polsce jest jednym z wyższych na świecie. Elity ze strachem myślą o nowych pensjonariuszach więzień, których wykryje lepperyzm. Po pierwsze dlatego, że utrzymanie złodzieja w więzieniu jest droższe niż bezrobotnego czy chorego w szpitalu. Po wtóre, bo po renacjonalizacji zamiast kompetentnych złodziei na stołki przedsiębiorstw wskoczą ludzie być może uczciwi, ale o robieniu papierosów, cukru, wódki czy wprost pieniędzy mający marne pojęcie. * * * Pan Andrzej Lepper jest rolnikiem. Hipotetycznie reprezentuje więc dyscyplinę ekonomicznej aktywności. Jeżeli posadzi się kilogram kartofli, to po 6 miesiącach ma się tych pyrów 10 razy więcej. Biznes jest jak cholera – tyle że z sadzenia kilograma ziemniaków utrzymać się nie sposób. Żeby był ekonomiczny sens, trzeba zasadzić ziemniaków 50 hektarów. Bieda polskiego chłopa jest m.in. z tego, że jego gospodarstwo ma przeciętnie kilka hektarów, a nie 70. Pan Lepper uwodzi elektorat obiecankami wyższych dopłat do tej biedy. Nie ma już rolniczej działalności, z wyjątkiem hodowli strusi i dżdżownic, żeby Polacy ze swoich podatków do rolników nie dopłacali. Większość płodów rolnych jest w Polsce od 50 do 120 proc. droższa niż na rynkach światowych. Przy tym prymitywna forma upraw powoduje, że są one być może ekologiczne, ale pod wieloma względami gorsze i niechętnie kupowane przez dużych przetwórców. Wbrew powszechnemu odczuciu na pomysłach pana Leppera mają szansę wzbogacić się nie ci, co na niego głosują. Ogromne zagraniczne firmy rolnicze przygotowują inwazję na Polskę – z chlewniami na kilkadziesiąt tysięcy świnek, oborami mieszczącymi dywizje krów i tak dalej. Jeżeli system dotacji zostanie utrzymywany, to trafią one właśnie do nich, a nie tych, co by ich potrzebowali najbardziej. Jeżeli Lepper nie każe chłopom na powrót organizować się w kołchozy – zamiast wysyłać ich na blokady – to za kilka lat zginie tragicznie ze swoją świtą, bo zaprzedał polską wieś amerykańskiemu kowbojowi. Panie przewodniczący, tu trza kombinować, co począć, żeby państwo coraz mniej dotowało rolników, a ci parali się czymś donioślejszym niż wymachiwanie motyką i taplanie w gnojówce. Spracowanej wsi należy się odpoczynek, który zapewnia współczesna technika. * * * Polska jest krajem relatywnie biednym. Górnictwo siarki i węgla – kiedyś motory gospodarki – obecnie stały się jej kulą u nogi. Z turystyki nie wyżyjem. Polski przemysł elektroniczny, elektryczny i maszynowy nie istnieją. Dotujemy produkcję zbrojeniową. Upadły tekstylia. Stocznie i autofabryki ugrzęzły w kłopotach. A przy tym mamy słabą siłę roboczą, która wysoko ceni swoje usługi, oraz kadrę kierowniczą, która na ogół ma pustkę w głowie. Z drugiej jednak strony w tej beznadziejnej sytuacji Francuzi robią w Polsce telewizory, Koreańczycy – odkurzacze i inne opiekacze, portki szyją Amerykanie, meble – Szwedzi, Francuzi kupczą w marketach, Chińczyki karmią nas chińszczyzną. Oni, panie Andrzeju, wyprowadzili ze swoich krajów ogromne pieniądze za granicę, aby produkować – jak pan uważa – u siebie bezrobocie, dzięki czemu Polak zapieprza wkręcając śrubki, a Holender, panie, byczy się przed komputerem na zasiłku dla bezrobotnego, inwestując zapomogę w nowojorską giełdę. Gdyby jednak jakiś polski kapitalista – złodziej, jak pan uważa – chciał, by polskie bezrobocie finansował swoją pracą Afgańczyk czy Ukrainiec lub żeby firma państwowa kupiła w Niemczech sieć stacji z benzyną, no to trybunały, zdrada narodowa i szubienica! Import bezrobocia i wyprowadzenie z Polski dewiz! Kombinując jak dotąd, Polacy będą zapierdalać na wszystkich wokół. Zachodnie fundusze emerytalne będą za to fundować emerytury Niemcom i Szwedom w wieku 30 lat, a polski ZUS będzie 70-latkom dawał 5 zł podwyżki. Prawda o światowej ekonomii jest przecież taka, że jeżeli milion złotych zainwestowany w Polsce przyniesie 200 000, a w Burkina Faso 400 000, to z punktu widzenia dobra społecznego trza inwestować w Burkina, żeby wszystkim tu było lepiej. Bezrobotnym kupić laptopy – niech piszą wiersze lub malują obrazki. Lepiej chyba być bogatym i nic nie robić, niż tyrać przez całe życie i nic z tego nie mieć. Prawda, panie przewodniczący? * * * Panie przewodniczący, Amerykanie mają Empire State Building, Francuzy – wieżę Eiffla, a Chińczyków jest najwięcej na świecie. I to nic, że ściany wewnątrz amerykańskiego wieżowca są krzywe, biura tak drogie i ciasne, że wynajmują je w całości Japończycy. To nic, że na pomalowanie francuskiej wieży nie wystarcza wpływów z biletów wstępu, a nieruchomość zwolniona jest z podatków gruntowych. Nic też nie szkodzi, że Chińczycy są mali. Jednak wszystkie te nacje mają jakieś powody do dumy pozostającej w związku ze współczesnością. Dopóki w Polsce dozwolonym przez władze powodem do dumy będą bohaterowie wojen, którzy – gdy ludzie nie chcą się już zabijać – postrzegani są jako najemni mordercy, dopóki szczycić się mamy bazyliką w Licheniu i częstochowskim pielgrzymstwem, nie uda się nikomu wyzwolić energii spo-łecznej. Polacy potrzebują jakiegoś dobrego i na czasie powodu, żeby myśleć, że są naj i w jakiejś konkurencji mają światowe znaczenie. Władza bez względu na koszty musi ludziom taki powód stworzyć, inaczej tkwić będą w marazmie, krytykanctwie i malkontencji. Doskonała wódka, szynka jak kawior, drużyna futbolowa czy autostrada z Berlina do Moskwy to są dla przaśnego kraju wystarczające doniosłości, żeby na świecie Poland kojarzyło się z czymś przez wielkie C, a nie tylko z przywódcą religijnym. Jeśli pan, panie Lepper, nie zaproponuje drogi postępu dla swojego kraju, myślenia idącego wbrew nieprawdziwym, acz pospolitym stereotypom, to kto to zrobi? Nikt tego nie zrobi! Za 4 lata nosić będą pana wprawdzie na rękach, uznając za rzekomego męża opatrzności, ale za 8 lat z równym entuzjazmem powieszą pana publicznie. Autor : Anna Fisher / Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fruwające gównojady Prawicowi dygnitarze podróżowali za frajer, a my, obywatele, fundowaliśmy ten pieniężny przywilej. Latali bowiem uszczuplając przychody państwowej firmy, czyli za nasze pieniądze. Oto jedna z cegiełek, z jakich wznoszone są mury kraju korupcji. Nikogo nie obeszła nieprzyzwoita i nieelegancka chciwość byłych premierów, marszałka Sejmu, prezesów banków narodowego i dwóch zagranicznych, którą ujawniliśmy w "NIE" (nr 13/2002). Telewizja nie zapytała prominentów, czy zwrócą forsę. Prasa nie zatrzęsła się z oburzenia. Parlament nie zawrzał. Panująca cisza stanowi zachętę do dalszego przyjmowania przez dygnitarzy wszelkich dowodów wdzięczności od firm państwowych. Dziś przelot za darmochę i wszystko w porządku, więc jutro może samolot w prezencie albo chociaż samochód. Gdy ogłosiliśmy, że prezes Narodowego Banku Polskiego – najwyższy strażnik państwowego pieniądza – Polskimi Liniami Lotniczymi lata za półdarmo i pani prezesowa Balcerowiczowa też – w NBP podjęto dociekania, kto doniósł do "NIE". Prezes Leszek Balcerowicz zażądał zaś znalezienia sprawcy jego własnego gównojadztwa. Mówił publicznie, że nie wiedział, iż lata za półdarmo. Wynikałoby z tego, że to państwowi urzędnicy rządzą jego prywatną kasą. I że nawet nie zauważa, ile za co płaci. Pytamy w związku z publicznymi wykrętami Balcerowicza: czyż można mieć zaufanie do nadzorcy banków i kursu złotego, do prezesa Rady Polityki Pieniężnej, jeżeli nie ma on pojęcia o cenach i nie panuje nawet nad własnymi wydatkami? Państwo Balcerowiczowie podróżowali w oparciu o zniżkę zwaną "zlecenie upustu NRR" udzielaną dla reklamowania PLL LOT. Na czym miałaby polegać reklama linii, gdy małżeństwo Balcerowiczów wsiada do polskiego samolotu? Jaką korzyść odnosi z tego przewoźnik? Przecież nikt poza grupką pasażerów nie wie, że sama pani Balcerowicz z mężem raczy akurat lecieć. I cóż to za zachęta do podróżowania LOT, skoro pasażerowie latający z Warszawy i do Warszawy i tak nie mają na ogół możliwości wybrania innego przewoźnika. Przy tym Balcerowicz nie cieszy się przecież takim wzięciem jak znany piłkarz, papież czy piosenkarz. Otacza go niechęć większości ludzi. Gdyby więc nawet ogłoszono publicznie, że Balcerowiczowie są pasażerami LOT, naród z tego powodu nie rzuciłby się raczej do kas tej linii. Z takich samych jak Ewa Balcerowicz i jej mąż upustów – "NRR" w wysokości 50 proc. – korzystali mąż poprzedniczki prezesa NBP pan Andrzej Waltz wraz z żoną HannĄ Gronkiewicz-Waltz, teraz nieubogą wiceprezeską banku międzynarodowego. Połowę ceny płaciła również Dominika Waltz, zapewne córka prezeski. Pokrewieństwo widać wystarcza, aby należał się przywilej. Także premier Jerzy Buzek, któremu dobroczynne dlań linie lotnicze pośrednio podlegały, korzystał z ulgi udzielanej w celu reklamowania LOT. Czy wszyscy oni fruwali w koszulkach reklamowych LOT, czy musieli też nosić czapeczki tych linii i trzymać w rękach baloniki z ich logo? Po złożeniu urzędu Jerzy Buzek 26 listopada 2001 r. za przelot zapłacił zamiast należnych 4252 zł 24 gr tylko 523 zł 54 gr (upust 90 proc.). Czy także on powie, że nie wiedział, iż nie płaci normalnie za przelot? Już przecież nie miał urzędników, na których winę mógłby zwalić – jak Balcerowicz. Marszałek Sejmu MACIEJ PŁażyński płacił tylko 10 proc. ceny biletu. Upust – 90 proc. Jego zniżka opatrzona jest symbolem "NRH". Oznacza to upust w celach humanitarnych. Albo więc dyrekcja LOT uznała marszałka Sejmu za człeczynę ubogiego, zasługującego najbardziej ze wszystkich obywateli na pomoc pieniężną, albo też latał on prywatnie po świecie w misji humanitarnej, np. żeby rozwozić protezy dla beznogich czy jałmużnę dla głodnych. Płażyński jest teraz politykiem Platformy Obywatelskiej. Opowiada się ona za ściśle rynkowymi regułami w gospodarce. Twierdzi też, że walczy z korupcją i protekcjami. Płażyński zachwalał w prasie swoją własną uczciwość. Trzeba więc wyjaśnić, czemu przyjmował ulgi wymyślone np. dla tragicznie chorych a biednych. Bez takich publicznych wyjaśnień eksmarszałek nie uwiarygodni swej misji miłośnika czystych reguł rynkowych i polityka zwalczającego przekupstwa, protekcję, przywileje władzy. Były premier pan Jan Krzysztof Bielecki od lat jest wysoko postawionym pracownikiem potężnego banku międzynarodowego. Latając prywatnie do Londynu i z powrotem korzystał ze zniżki o symbolu "NRA". Jest to upust akwizycyjny. Czy były premier jest komiwojażerem LOT? Sprzedaje bilety lotnicze? A może wykorzystuje swe dawne stanowisko szefa rządu lub obecne, żeby załatwiać LOT jakieś interesy? Jeśli tak, to cóż to za interesy? Nikt nie spieszy tego wyjaśniać, choć akwizycyjna rola ekspremiera może kryć w sobie jakieś rewelacje. Oczywiście, jeśli powód zniżki nie jest lipą, zwykłym naciągactwem skarbu państwa – właściciela LOT. Bielecki dostawał upust 75-procentowy, więc lepszy niż Balcerowicz. Zamiast 691 funtów premier Bielecki płacił 214. Wszelkie upusty i zniżki podlegają w PLL LOT ścisłej ewidencji. Gdyby więc posłowie albo NIK, albo właściciel LOT, czyli minister infrastruktury, zechcieli dociec, ile łącznie, komu i dlaczego udzielono zniżek i jakie są ogólne straty linii lotniczych z tego tytułu – można to łatwo posprawdzać. Prosimy, aby nie zapomniano wówczas ustalić, dlaczego ulgowo fruwał bogaty biznesmen Fibak. Oszczędzano jego kieszeń ze względów humanitarnych czy innych równie wzniosłych? Większość zleceń na zniżki dla grubych ryb (dysponuję kopiami) zatwierdzał Asystent Prezesa Zarządu PLL LOT Piotr Bieliński. Pojawiają się n a dokumentach także podpisy: Rzecznik Prasowy PLL LOT Leszek Chorzewski oraz p.o. Dyrektora Biura Marketingu i Rozwoju Sprzedaży Wojciech Czubek. Stanowisko "Asystenta Prezesa Zarządu" w strukturze organizacyjnej PLL LOT znajduje się w Biurze Zarządu firmy. Podaję to dla ułatwienia dociekań. Skoro np. pan Piotr Bieliński miał prawo złożenia podpisu na zleceniach udzielenia ulg lub darmochy, oznacza to, że powinno istnieć stosowne rozporządzenie regulujące tę kwestię. Wiewiórki w LOT poinformowały nas, że owszem jest tzw. Polecenie Służbowe Prezesa Zarządu D/12/2000/HR z dnia 25 lipca 2000 roku, którego celem jest: regulacja zasad stosowania upustów i jednorazowych cen specjalnych dla przewozów pasażerskich. Chodzi zwłaszcza o prywatne przeloty, ponieważ instytucje budżetowe oraz niektóre firmy w Polsce posiadają specjalne umowy handlowe z PLL LOT, na podstawie których wykupują bilety na podróże służbowe. Cóż to za zasady rezygnowania LOT z przychodów i czy jest w nich zawarta zasada przekupywania dygnitarzy? Należy w to wejrzeć. Pojawia się też pytanie o skalę zjawiska półdarmowego czy darmowego wożenia grubych ryb ze świata polityki i biznesu samolotami narodowego przewoźnika. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że chodzi na przykład o kwotę rzędu miliona dolarów rocznie. Za taką samą można się było naprawdę nieźle promować w środowisku bonzów politycznych! Jaka więc płatna protekcja w grę może wchodzić? Czy była skuteczna? Należy i to ustalić. Kiedy minister od Kwaśniewskiego Marek Siwiec za rządów Buzka raz przeleciał się helikopterem gdzieś w obrębie Polski w celach nie całkiem służbowych, rozpętała się w prasie burza i Siwiec na polecenie prezydenta natychmiast zwrócił pełne koszty przelotu. Czyż ten precedens nie powinien spowodować zmuszenia teraz dygnitarzy prawicy do opłacenia swoich odbytych w przeszłości przelotów? Czyż krzyk nie powinien być dziś większy, skoro oto więksi od Siwca dygnitarze wykorzystywali swe stanowiska dla prywaty? Czy oburzenie mediów zależy w ogóle nie od tego, co się zdarzyło, tylko kim jest ten, kto zrobił coś nieładnego? Jeśli więc nazywa się Buzek, Balcerowicz, Gronkiewicz-Waltz, Bielecki lub Kornasiewicz (a to mąż ekswiceminister), wszystko jest w porządku, bo to przecież ludzie nietykalni: lotne a niedościgłe orły z prawicy. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łódź Magellana Po co był potrzebny cały ten bajzel z kasami chorych? Poczytajcie. Kręciło się to przez lata. Firmy sprzedawały towary szpitalom, przychodniom i innym placówkom służby zdrowia przekonane, że będą mogły liczyć na spłatę zobowiązania łącznie z odsetkami. Jednak pod rządami Buzkowców mechanizm zaczął zgrzytać, a firmy zorientowały się, że mogą długów nie odzyskać. Zaczęły niepokoić się o swoje pieniądze. Kierowały sprawy do sądu, straszyły księgowe szpitali komornikiem itd. Nie przyniosło to zbyt dużych efektów, bo... nie było pieniędzy z kasy chorych. Jedna z łódzkich firm skierowała sprawę do sądu i otrzymała nakaz zapłaty. Pozwany – Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi – odwołał się wykazując, że sytuacja szpitala jest tragiczna, jego należności od kasy chorych na dzień 31.12.2001 wynosiły 9 532 151,40 zł. Szpital argumentował ponadto, że jego zobowiązania wobec innych podmiotów wynosiły ok. 33 mln zł. * * * Panaceum na długi służby zdrowia okazały się firmy zajmujące się windykacją długów. Jak Magellan sp. z o.o. w Łodzi. Na jej stronie internetowej możemy przeczytać: Magellan Sp. z o.o. powstała w styczniu 1998 roku i jest wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem 0000038232. Spółka rozpoczęła swoją aktywną działalność w grudniu 1999 roku. W chwili obecnej kapitał zakładowy Spółki wynosi 750 tysięcy złotych, natomiast kapitał zapasowy – 900 tysięcy złotych. (...) Spółka Magellan jest nowoczesną instytucją prawno-finansową, której przedmiot działalności stanowi dokonywanie operacji związanych z wierzytelnościami, m.in. nabywanie ich za gotówkę. Spółka prowadzi obrót zarówno wymagalnymi, jak i niewymagalnymi wierzytelnościami w odniesieniu do małych i średnich przedsiębiorców. (...) Nareszcie pojawił się ktoś, kto pomoże wierzycielom odzyskać pieniądze od szpitali. Zapłaci gotówką za dług i będzie się z nim sam borykał. Tylko czemu chcą utopić pieniądze, których inni nie mogą odzyskać? * * * Jedna z łódzkich gazet ujawniła niedawno, iż jeden z członków rady Łódzkiej Regionalnej Kasy Chorych pracuje jednocześnie w spółce Magellan, która zajmuje się skupowaniem długów szpitali i obrotem tymi wierzytelnościami. To Jacek Sikora, którego zgłosiło do rady Porozumienie Samorządowe Prawicy (dawniej AWS). Sikora zbierał same pochwały w kasie chorych, nikt do jego pracy nie miał żadnych uwag – twierdzi na łamach "Dziennika Łódzkiego" Marek Kowalik, sekretarz klubu PSP. Sam Sikora nie widzi nic niestosownego w tym, że pracuje w firmie zajmującej się skupem wierzytelności służby zdrowia. Po części ma rację, gdyż ustawa zabrania zasiadania w radzie m.in. pracownikom kas chorych, zakładów opieki zdrowotnej, samorządów. O firmie wykupującej długi placówek medycznych nie ma nawet wzmianki. * * * Aby dowiedzieć się, na czym polega przekręt, warto przyjrzeć się działaniu firm typu Magellan. Przede wszystkim muszą znaleźć firmy, które są wierzycielami placówek medycznych. Mogą to czynić poprzez reklamy, działania marketingowe, ale również wykorzystując znajomości z księgowością szpitali. Nie jesteśmy w stanie udowodnić, w jaki sposób firma Magellan znajduje zleceniodawców. Trzeba jednak przyznać, że robi to skutecznie, ponieważ jej zysk netto w 2001 r. wyniósł 1 852 626 zł, a kapitał własny podwoił się w stosunku do roku 2000 i wyniósł ok. 3,5 mln zł. Pogratulować. Następnie należy wynegocjować cenę za wierzytelność. Warto zwrócić uwagę, że w myśl kodeksu cywilnego kupujący nabywa prawo do odsetek oraz wszelkie prawa związane z wierzytelnością. Pomimo to na ogół wierzytelność kupuje się z pewnym dyskontem, np. 10 zł za 8 zł itd. Zatem firma zarabia na odsetkach oraz na różnicy między ceną zakupu i sprzedaży. Ale czy tylko? Nie jest tajemnicą, że firma ściągająca długi musi zatrudniać prawników (adwokatów, radców prawnych), którzy będą kierowali sprawy do sądu. Ten z kolei zasądza dla nich – na ogół od pozwanego – wynagrodzenie, które uzależnione jest od wartości przedmiotu sporu. Wspomniana na wstępie łódzka firma, której kwota wierzytelności wynosiła ok. 6000 zł, otrzymała wyrok z zasądzoną kwotą 4000 zł dla radcy prawnego. W wypadku egzekucji komorniczej dochodzą jeszcze koszty zastępstwa egzekucyjnego. Dlaczego firma Magellan tak chętnie kupuje wierzytelności jednego tylko sektora? Wszyscy wiedzą, że sytuacja w służbie zdrowia jest tragiczna. Chyba że ma się kogoś, kto spowoduje, że dług zostanie spłacony, gdy tylko poprosimy. Czy znajomym tym może być członek rady nadzorczej kasy chorych? Zwłaszcza taki, który wykorzystując swoje znajomości może dowiadywać się od placówek służby zdrowia, kto jest ich wierzycielem i jakie podjął już działania. Skierowanie tam handlowców, którzy zaproponują kupienie długu, będzie w 90 proc. owocowało sprzedażą wierzytelności. Potem kierujemy sprawę do sądu, otrzymujemy zasądzone koszty adwokackie, czekamy, aby urosły odsetki od długu i... nagle otrzymujemy pełną kwotę z kasy chorych. Skarb państwa traci na tych transakcjach pieniądze przeznaczane na koszty adwokackie i odsetki. Czy było ich dużo? Tylko Bóg i firma Magellan o tym wie. A może warto by było bliżej to zbadać, aby krąg poinformowanych osób się rozszerzył? * * * Następnego dnia po ukazaniu się informacji o pracy Sikory w firmie Magellan i jednocześnie w kasie chorych, ta sama gazeta poinformowała, że zrezygnował on z pracy w kasie w przyszłej kadencji. I słusznie – po co etat, ważni są ludzie, którzy w niej pozostaną. Poza tym los kas chorych jest bardziej niepewny niż los Magellana. Autor : T.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne 29-letnia mieszkanka województwa opolskiego na pięć sposobów chciała uśmiercić męża. W tym celu dwukrotnie wsypała mężowi po pięć tabletek nasennych – najpierw do piwa, potem do kawy. Następnie uderzyła go ciężkim przedmiotem i położyła do łóżka. Poduszkę oblała klejem, aby opary spowodowały jeszcze głębszy sen. Wylała też mężowi na głowę wywar ze środków wybielających i innych substancji żrących. Potem wyszła z domu, zamykając męża na klucz. Mężczyzna przeżył, ponieważ organizm mężów przystosowany jest do naturalnego środowiska rodzinnego. Władze Krakowa nie wydały zgody na otwarcie hipermarketu Carrefour w Nowej Hucie. Według prasy, włodarze miasta poczuli się szczególnie dotknięci prezentem w postaci dwóch butelek wina na głowę. "Odebraliśmy z niesmakiem tę próbę postawienia nas pod ścianą" – powiedział jeden z adresatów przesyłki. Czyżby wino było takie mocne, że po nim już ani kroku? Szubienicę pod pomnikiem Mickiewicza na Rynku w Krakowie ustawili 22 lipca młodzieńcy z Federacji Młodzieży Walczącej i klubu "Naród-Państwo-Niepodległość". Młodzi zajęli się wieszaniem. Na razie wieszają jedynie dyplomy "(Nie)honorowych Targowiczan roku 2002". Na sznurze znalazły się nazwiska: Jana Kułakowskiego i Jana Truszczyńskiego, za – jak podali młodzi patrioci – sposób prowadzenia negocjacji z Unią Europejską, Leona Kieresa, szefa IPN – za niewłaściwy, ich zdaniem, nadzór nad śledztwem w sprawie zbrodni w Jedwabnem. Wśród kandydatów do tytułu Targowiczanina Roku znaleźli się również: Bogusław Wołoszański, Emil Wąsacz i Jarosław Kalinowski. Garstka widzów zgromadzonych wokół szubienic byli to bywalcy knajpy "U Targowiczan" na Mazurach koło Rucianego, którą na cześć antenata prowadzi Aleksander hrabia Potocki. Sądzili, że to reklama ich ukochanego wódopoju. (D. J.) 159 strusi zginęło w pożarze fermy we wsi Pawłowice koło Sędziszowa. Ze stada uratował się tylko jeden ptak, który na noc nie wrócił do budynku. Trudno o lepszy przykład korzyści płynących z chodzenia własnymi drogami i niechowania głowy w piasek. Portret Stalina wisi przed wejściem do sklepu z rupieciami przy ul. Sienkiewicza w Łodzi. Ma za sąsiadów przedwojenny frak, Chrystusa i abstrakcyjny obraz. Interweniowała już policja, do której zgłosili się ludzie urażeni publicznym wystawianiem wizerunku generalissimusa. Właściciel portretu broni swego Stalina wskazując na charakter sklepu z towarem przeterminowanym. Burmistrz Supraśla, przewodniczący rady i skarbnik gminy siedzą na ławie oskarżonych białostockiego sądu. Tutejsza prokuratura oskarżyła ich o niszczenie i fałszowanie uchwał. Wpadli na dwóch. Jedna uchwała dotyczy dotacji wojewody wydanej na cel sprzeczny z przeznaczeniem, druga – konkursu na dyrektora szkoły. Rada nie zamierza odwołać Zarządu, bo inne gminy mają gorsze. Na przykład wiceskarbniczkę z Godowa prokurator pociąga za przerzucenie na własne konto i wydanie na własne potrzeby ponad 700-tysięcy gminnych złotówek, a wójta z Bierawy za umożliwienie wprowadzenia na polski obszar celny kilkudziesięciu nielegalnych samochodów. (B. D.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Potwór nowotwór Panny, które wzruszone w walentynki tulipanem i pluszowym misiem nie zachowają czujności, czeka los nader ponury. Horror ten opieram w całości na publikacji Włodzimierza Fijałkowskiego, profesora i katolika, reprezentującego tę szkołę położnictwa, która kobietę uważa za wypełnione łaską Bożą naczynie do przekazywania życia. "Jestem od poczęcia" Zaczyna się już przerażająco. Do autora przemawia z pleksiglasowego jaja 10-tygodniowy model płodu ludzkiego. Nie wchodzą w grę żadne halucynacje: ani wzrokowe, ani słuchowe. Doszło do spotkania, które zainicjował Jaś: – Czuję, że chcesz mi coś powiedzieć – rzekł 85-letni starzec do upiornego kawałka kauczuku w kolorze cielistym. Profesor obiecuje kauczukowej lalce, że opierając się na własnych wspomnieniach z okresu płodowego napisze tejże lalki pamiętnik, za co ona wyznaje mu miłość. No i teraz poczytajcie sobie, laski, co może w was urosnąć. Na początku atak plemnika. Obrzydliwy, żółty robal o gruzłowatej konsystencji jak skóra trędowatego dzięki rotacyjnym ruchom witki przedostaje się przez błonę komórkową do wnętrza jaja. W waszym organizmie pojawił się nowotwór. Podwaja liczbę swych komórek co 12–15 godzin. Mało tego – przemieszcza się. Przesuwa się wzdłuż jajowodu w kierunku macicy. (...) Wykonuje przy tym rotacyjny ruch odwrotny do wskazówek zegara. To prawdziwy taniec życia. Aby przerażająca wizja tańczącego po narządach żarłocznego pasożyta była kompletna, dodajmy, iż tak rosnąc w biegu obce ciało przekształca się w morulę, ta zaś w blastocystę. Owa blastocysta otacza się trofoblastem agresywnym i przystosowanym do zdobywania pożywienia za wszelką cenę. Kończy się pożywienie, trzeba przystąpić do działania. Czas nagli – mówi Obcy – odnalazłszy odpowiednie miejsce, osiadam na miękkiej błonie wyściełającej jamę macicy. (...) Za pomocą wypustek trofoblastu zagłębiam się powolutku w miękkie podłoże, poszukując styku z krwią żywiciela. Po tygodniu od wprowadzenia do waszego organizmu Obcy żywi się już waszą krwią i jest wrośnięty w wasze ciało. Wampir przystępuje do dzieła. Komórki warstwy zewnętrznej rozmnażają się bardzo szybko. Z nich formują się drobne kosmki penetrujące w głąb naczyń krwionośnych macicy. Wynaczyniona krew tworzy wokół kosmka małe jeziorko. Krótko mówiąc, wskutek działań Obcego w waszym organizmie występuje ileś tam krwawych wylewów, a on je chłepce nader obrzydliwie: Wydalam to, co gromadzi się we mnie zbędnego, a przyjmuję wszystko co jest mi potrzebne do życia i rozwoju. Inaczej mówiąc – nie dość, że na was pasożytuje, to jeszcze zanieczyszcza wam macicę, srając do środka. Obsrywając teren jak zwierzak próbuje przejąć kontrolę. Wyznaje z dumą, że ze strony żywiciela: wymaga to szybkiego i bezkolizyjnego przystosowania się do mej obecności. Organizm żywiciela Obcego – czyli wasz, drogie laski – poddaje się dyktatowi pasożyta. Odczuwa przemożną senność. Piersi są twardsze, niż zwykle (...) a brodawki sutków stają się bardzo wrażliwe na dotyk. Występują też zmiany smaku i powonienia. Dawniej nie raził jej dym z papierosów, teraz nie jest w stanie ani chwili przebywać w pomieszczeniu zadymionym. Obcy odbiera żywicielowi nawet tak niewielkie przyjemności, jak śledź w śmietanie. Dawniej lubiła śledzie, teraz nie może na nie patrzeć. Od rana do wieczora żywicielowi chce się rzygać, co skądinąd nie dziwne, skoro rośnie w nim taki potwór. Obcy rośnie błyskawicznie i coraz więcej czerpie z organizmu żywiciela. W trzecim tygodniu od zakażenia Obcy wygląda jak dwumilimetrowy robak z dupami na obu końcach. Jedną stroną wszczepia się w życiodajne podłoże swej egzystencji – czyli ścianę waszej macicy – i pamięta, aby usadowić się w miejscu dobrze ukrwionym, a następnie tworzy gąbczasty twór licznymi kanałami wypełnionymi krwią żywiciela, oraz – fuj! – szypułę brzuszną. Po miesiącu staje się czteromilimetrowym robakiem przypominającym rozwielitkę – składa się z łba z dwoma wypustkami po bokach i ogona. Z krwi żywiciela pobiera tlen, a oddaje dwutlenek węgla zatruwając organizm od środka. Kobieta zaczyna popadać w stan psychozy podobnej do tej, która przydarzyła się autorowi powieści: tłumaczy lekarzowi, że ma dziecko, które się do niej odzywa i reaguje na jej odpowiedzi. Jest to o tyle niepokojące, iż Obcy dopiero zabiera się za wytworzenie pięciu pęcherzyków mózgowych, a od jakiejkolwiek namiastki świadomości dzielą go lata świetlne. W szóstym tygodniu inkubacji Obcy ma już półtora centymetra długości, z czego połowę zajmuje łeb, już uzbrojony w szczęki i zawiązki zębów. Przed upływem dwóch miesięcy rozwoju jest przezroczysty, ma dwa centymetry długości, pozbawione powiek oczy po obu stronach olbrzymiej głowy, krótkie górne płetwy i przykurczone nibynóżki, spomiędzy których wyrasta mu coś na kształt olbrzymiego chuja. Służy on do tego samego, co wszystkie chuje na świecie – do ruchania was, drogie panny, poprzez wysysanie z waszego organizmu substancji życiowych i wydalanie własnych nieczystości. Ów koszmar domaga się od organizmu żywiciela, aby nazywał go darem. Dary bywają trudne do przyjęcia, ale daru się nie odrzuca. W dziewięć tygodni od ataku Obcy pokrywa się sierścią, wyrastają mu pazury i prawdziwy chuj, a górne kończyny ma już chwytne, co dobrze wyraża jego naturę, której podstawową cechą jest zachłanność. Po trzech miesiącach wygląda jak mysz obdarta ze skóry, bo prześwitują mu naczynia krwionośne, a na domiar złego przebija mu się dziura w dupie. W szesnaście tygodni od zaatakowania organizmu Obcy ma 20 centymetrów długości i uczy się tresować żywiciela metodą kopnięć. Wkrótce dowie się, że najskuteczniejsze są kopnięcia w nerki i żebra. Organizm kobiety broni się coraz słabiej, psychoza się pogłębia. Panna pisze listy do wielokomórkowca, który opanował jej macicę, przypisuje mu religijność i świadomość wolności. Na tym etapie Obcy wygląda jak stuletni karzeł – ma wielką łysą głowę i bardzo pomarszczoną skórę. Jest bardzo agresywny. Organizm żywiciela przybiera groteskowy kształt, do końca traci fizyczną sprawność. Wstanie z fotela staje się wyzwaniem na miarę zdobycia Everestu. Od tego momentu jest coraz gorzej – i tak aż do chwili, kiedy Obcy osiąga pełną dojrzałość i uznaje, że organizm żywiciela jest mu dłużej niepotrzebny. Pamiętacie tę scenę z filmu "Obcy", kiedy oblepiony śluzem płód kosmicznego megarobala wydostaje się z piersi bohatera rozrywając mostek, a krew sika na wszystkie strony? W naturze jest jeszcze gorzej. Wyobraź sobie, laseczko, iż ważący kilka kilogramów i mający w najszerszym miejscu z pół metra obwodu dojrzały do samoistnego życia pasożyt wydostaje się z ciebie tą samą wąską drogą, którą został tam wprowadzony. Wkładania tam tylko wibratora życzy redakcja "NIE". Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Masz ci chamie po Saddamie Spełniło się wieloletnie marzenie Kwaśniewskich. Doszlusujemy do krajów kolonialnych, czyli bogacących się krzywdą skolonizowanych. Zgodnie z logiką dziejów, w przyszłości, po przegranej wojnie z narodowowyzwoleńczą partyzantką, dobijemy do grona krajów "postkolonialnych". Żyjących z bogactw zrabowanych w kolonii. W ten sposób spełni się odwieczne marzenie Polaków – żyć i niewiele robić. Kolonializm, jak wiele bytów na tym najlepszym za światów, dzieli się. Na zły i dobry. Zły to taki, który wypompowuje bogactwa z kolonii do metropolii nie transferując stamtąd niczego pozytywnego. Dobry kolonializm to taki, który w zamian za zrabowane złoto lub ropę naftową przesyła z centrali nie tylko choroby przenoszone płciową drogą. Każdy, kto był w pohiszpańskim Peru, obowiązkowo zachwyca się architektonicznym stylem kolonialnym tamtejszych katedr i budynków rządowych zbudowanych nierzadko na mocnych fundamentach zniszczonych budowli Inków. Finezyjną, fikuśną rzeźbą drewnianych balkonów na placach "de major" najważniejszych miasteczek. Porażające elegancją Wietnamki odziane w tuniki, twarzowe spodnie i długie, jedwabne rękawiczki to efekt wieloletniej pracy francuskich, kolonialnych stylistów. Dobra marokańska czy algierska kuchnia nosi smak francuskich mistrzów. Drinki w Indiach – brytyjskich mieszaczy. Nawet Rosja kolonizując wewnętrzną Syberię przesyłała tam, co miała najlepszego: dekabrystów, Bronisława Piłsudskiego (brata Józefa), Bolesława Limanowskiego, Włodzimierza Ilicza Lenina czy Lwa Dawidowicza Trockiego. Ponieważ mamy być dobrymi kolonizatorami, już teraz musimy podjąć ogólnonarodową debatę, co damy naszemu Irakowi w zamian za ukradzione mu dobra? Czy tylko profesor Marek Belka, nasz współczesny Trocki, im wystarczy? Czym zabudujemy przez nas cywilizowaną, demokratyzowaną część irackiej kolonii? Stylem willi naszej nowej, bogatej klasy panującej, gargamelami zwanej? Pawilonami handlowymi ze stołecznego Stadionu Dziesięciolecia? Na pewno nie zabudową "downtownu" rodem ze stolicy, Radomia czy Krakowa. Nawet w czasie bombardowań centrum Bagdadu czy Mosulu prezentowało się w telewizji lepiej niż warszawskie. 60 lat po ostatnich ostrzałach. Ubrać modnie i twarzowo tamtejszych Kurdów i Arabów też szans nie mamy. Czy ktoś słyszał ostatnio o znaczącym na światowym rynku innym polskim projektancie mody niż Arkadius? Za PRL krótką karierę zrobiły kożuszki zakopiańskie. Ale czy pasuje dziś kożuch do dżalabiji? W żarciu to oni nas skolonizują. Już dziś nasza młodzież ucząca się i studiująca, czyli przyszła kadra kierownicza, zażera się tanimi kebabami. Czym my odpowiemy? Kaszanką? Luksusowym "salcesonem watykańskim"? Ruskie pierogi owszem, ale już karp po żydowsku może tam przez gardła nie przechodzić. Zwłaszcza do wódeczki, przy tradycyjnym polsko-arabskim toaście "Pij pierdolony Beduinie!". W naszej historii niewiele wymyśliliśmy oryginalnego. Barszcz podpatrzyliśmy u Ukraińców, żupan przejęliśmy od słowackich Węgrów, szablę od Turków, a hebel, strugiem przez narodowców zwany, od Niemców. Nawet miłości francuskiej prawdziwych Polaków uczyły Żydówki. Jedynie fundamentalizmem religijnym, płaszczeniem się przed kościelnymi dygnitarzami możemy zaimponować zeświecczonym przez reżim Irakijczykom. Przecież nie autostradami, które podobno mamy tam modernizować, bo Polacy oglądają takie tylko w kinie. Dawne kraje kolonialne słodziły grabież skolonizowanym odrobiną kultury. My zaś mamy olbrzymią szansę, aby kolonizując bogaty nie tylko w naftę kraj, odchamić siebie. Ucywilizować. Jak kiedyś demokratyczni Frankowie czy Germanowie najeżdżający cesarski Rzym. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bogatemu wała " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Michnik Millerowi Kwachem cd. W artykule pt.: "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik "NIE" z 18 kwietnia 2002 r.), a wcześniej także w artykule "Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14 lutego 2002 r.) zamieszczone zostały informacje, jakoby Agora SA (wydawca "Gazety Wyborczej") i jej akcjonariusze uzyskali w wyniku nowelizacji w 2000 r. ustawy o podatku dochodowym protekcyjną ulgę podatkową sięgającą 576 milionów złotych. Informacje te nie są prawdziwe, podobnie jak nie jest prawdziwym stwierdzenie, że Agora nie przeczyła informacjom o jej rzekomych zwolnieniach podatkowych. Jak się wydaje, źródłem błędnych informacji zamieszczonych na łamach "NIE" była publikacja "Rzeczpospolitej" z dnia 3 lutego 2001 r., w której sformułowana została teza o rzekomych miliardowych ulgach podatkowych dla akcjonariuszy kilkunastu spółek, a w tym i Agory SA. W tej sprawie Zarząd Agory SA wyraził swój zdecydowany protest w publicznym oświadczeniu datowanym na 6 lutego 2001 r., które przekazaliśmy posłom na Sejm RP oraz do wiadomości mediów. Nadto, w dniu 16 lutego 2001 r. na łamach "Rzeczpospolitej" zamieszczone zostało nasze sprostowanie, w którym zakwestionowane zostały jej wcześniejsze sugestie i błędne wyliczenia dotyczące naszych rzekomych zwolnień podatkowych. Nieprawdziwa jest informacja, że nowelizacja ustawy o podatku dochodowym z 2000 r. przysporzyła Agorze 576 mln złotych i tyleż stracił na tym skarb państwa. Agora S.A. nigdy nie skorzystała z takiej ulgi podatkowej oraz nie korzystała z innych niepowszechnych upustów podatkowych. Z treści artykułu "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik "NIE" z 18 kwietnia 2002 r.) oraz z nawiązania do artykułu "Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14 lutego 2002 r.) wnoszę, że piszecie Państwo o zwolnieniu podatkowym wynikającym z art. 52 p. 1 lit c ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Sprawą oczywistą jest, że Agora S.A. jako osoba prawna nie mogła korzystać ze zwolnień podatkowych adresowanych do osób fizycznych. Nieprawdziwa jest również informacja, że to akcjonariusze Agory S.A. – osoby fizyczne będące pracownikami i założycielami spółki – skorzystali z ulgi w kwocie 576 mln zł ze stratą dla skarbu państwa. Wspomniany przepis ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych obowiązywał tylko w 2001 r., a jednym z warunków jego stosowania był upływ trzech lat od dnia pierwszego notowania akcji spółki do dnia sprzedaży akcji. Gdyby nawet przyjąć najbardziej korzystną dla pracowników-założycieli interpretację, że trzy lata należy liczyć od pierwszego notowania jakichkolwiek akcji Agory na giełdzie, to trzy lata upłynęłoby w kwietniu 2002 r. (pierwsze notowanie akcji Agory S.A. miało miejsce w kwietniu 1999 r.; nie były to jednak akcje będące własnością pracowników), a tym samym żaden z pracowników-założycieli nie mógł skorzystać z tej ulgi w roku 2001, kiedy ulga obowiązywała. Kwota 576 mln zł rzekomej ulgi podatkowej wynika z błędnej publikacji "Rzeczypospolitej" z dnia 3.02.2001 r. W naszym sprostowaniu, które "Rzeczypospolita" zamieściła w dniu 16.02.2001 r. informowaliśmy, że według naszej interpretacji ze względu na istniejące dziesięcioletnie ograniczenie zbywalności akcji dla pracownikow-założycieli ewentualnemu zwolnieniu podlegałoby nie 19 069 800 akcji, ale 4 724 340 akcji, i to nie wcześniej niż w lipcu 2003 r., kiedy miną trzy lata od pierwszego notowania tych akcji na giełdzie. Już po wysłaniu sprostowania do "Rzeczypospolitej" otrzymaliśmy pisemne stanowisko Ministerstwa Finansów w tej sprawie zawarte w komunikacie MF z dnia 8 lutego 2001 r. Otóż zgodnie z interpretacją MF opartą o stanowisko KPWiG akcjonariusze założyciele Agory S.A. nigdy nie byliby uprawnieni do skorzystania z omawianej ulgi podatkowej, gdyż nabyli akcje po cenach preferencyjnych. Reasumując: * Agora S.A. nigdy nie skorzystała z ulgi podatkowej, o której jest mowa w artykule "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik "NIE" z 18 kwietnia 2002 r.) * pracownicy-założyciele spółki również nigdy nie skorzystali z ulgi podatkowej, o której jest mowa w artykule "Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14 lutego 2002 r.) * zgodnie z interpretacją MF i KPWiG pracownicy-założyciele Agory nigdy nie mogliby skorzystać z tej ulgi, nawet gdyby nie została zlikwidowana z dniem 1.01.2002 r. Przypominamy również, o czym już wielokrotnie informowaliśmy, że to nie Agora była pomysłodawcą i inicjatorem nowelizacji ustawy podatkowej. Piotr Niemczycki Wiceprezes Zarządu Agory S.A Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dzieci drugiego gatunku Chcesz wysłać niepełnosprawne dziecko na wakacje? Proponujemy kolonie na Księżycu. Poszukiwanie organizatorów letniego wypoczynku dla niepełnosprawnych rozpoczynam od telefonu do Biura Rzecznika Osób Niepełnosprawnych. Pani o miłym głosie nie potrafi mi udzielić odpowiedzi na proste pytanie: kto organizuje w Łodzi letni wypoczynek dla niepełnosprawnych i upośledzonych? Odsyła mnie do komórki zajmującej się organizacjami pozarządowymi. Tutaj podają mi nazwę tylko jednej instytucji. Stowarzyszenie Dzieci Specjalnej Troski JACEK I AGATKA organizuje jeden trzytygodniowy turnus w Nowym Targu. Ceny skierowania zróżnicowane w zależności od stanu psychofizycznego dziecka: 1000 i 1400 zł. Drogo. Zbyt drogo. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) nawet gdyby miał kasę, nie dofinansuje niepełnosprawnego. Powód? Dzieci będą zakwaterowane w internacie. PFRON stawia wymagania: musi to być ośrodek rehabilitacyjny. Caritas: nie przeszkadzać Kolejny telefon – Caritas Archidiecezji Łódzkiej. Spodziewam się, że w tej wielobranżowej firmie natchną mnie nadzieją i wiarą. Miejsca jeszcze są. Zakwaterowanie: Drzewociny niedaleko Pabianic. Oddycham z ulgą – na krótko. Cena skierowania: 520 zł (plus niezbędnik kolonisty: książeczka do nabożeństwa i różaniec). Jezu Chryste! Łapię się za głowę, aż mi wypada z ręki słuchawka telefonu. 520 zł – dla kogo? Dla tych, którzy codziennie w południe ustawiają się przed Caritasem przy ul. Gdańskiej 111 po biedazupy?! Moje rozmówczynie, panie Kobielska i Chądzik, informują, że "chorych i upośledzonych na kolonie Caritas nie zabiera". – Dlaczego? – pytam wprost. – Bo przeszkadzają na spacerach. – Ale w jaki sposób przeszkadzają? – dociekam. – No bo jak jest chory na padaczkę, to jest na spacerze problem. – Czy wychowawcy są wolontariuszami nieprzygotowanymi do opieki nad upośledzonymi i niepełnosprawnymi? – Nie! – pani Kobielska pospiesznie przerywa ten wątek. – Nie są wolontariuszami. (Kim są, niestety nie usłyszałam). – Gdyby pani zechciała – to propozycja dla mnie – zorganizować turnus dla upośledzonych w przyszłym roku, to opiekunami musieliby być nauczyciele ze szkoły specjalnej. – Na jakie mogą liczyć wynagrodzenie? – pytam. – Byliby zatrudnieni przez Caritas jako... wolontariusze. Pospiesznie kończę rozmowę. Victoria nie bierze uszkodzonych Następny telefon: firma Usługi Turystyczne VICTORIA z siedzibą w lokalu nr 6 przy ul. Marysińskiej i biurem w pokoju nr 8 przy ul. Piotrkowskiej 77. Wybieram tę firmę nie bez powodu. W drugiej dekadzie kwietnia w Urzędzie Miasta odbył się przetarg na wybór organizatorów kolonii letnich dla dzieci z łódzkich szkół podstawowych i gimnazjów objętych pomocą finansową miasta. Przetarg wygrała VICTORIA. Łączę się z Wydziałem Rozwoju Regionalnego, z Referatem ds. Turystyki. Mówię, że jestem matką upośledzonego dziecka. Dziecko może dostać w szkole kartę skierowania na kolonie i muszę wiedzieć jak najwięcej o organizatorze. VICTORIA ma wpis do rejestru z datą 14 lutego 2000 r. Skarg na usługi firmy do tej pory nie było. Krystyna Ronowska, właścicielka firmy, z wykształcenia jest pedagogiem ze specjalnością pedagogika opiekuńczo-wychowawcza. Wygrała przetarg, to wygrała. Widać oferta zakasowała inne na wejściu. Mnie szczególnie urzekły wskazania zdrowotne; wypoczynek organizowany przez K. Ronowską zaleca się: • dzieciom i młodzieży z bocznym skrzywieniem kręgosłupa – wysiłek fizyczny towarzyszący chodzeniu po górach połączony z oddychaniem przynosi równie dobre efekty jak zajęcia rehabilitacyjne, • osobom mającym kłopoty z drogami oddechowymi – suche i czyste powietrze działa jak lekarstwo, • chorym na anemię – mniejsze stężenie tlenu w powietrzu stymuluje układ krwionośny do zwiększonej produkcji czerwonych ciałek krwi. Telefonuję do VICTORII. Na moje pytanie, czy na wypoczynek organizowany przez firmę mogą jechać dzieci upośledzone, Krystyna Ronowska stawia sprawę jasno: – Uszkodzeni – nie. Agresywni – nie. Wymagający pomocy i obsługi – nie. I radzi, żeby wybrać "trochę lepszych". Popadam w popłoch: wybrać lepszych? Od kogo? Może pani Ronowska jako rasowy pedagog z wykształcenia chce mieć na organizowanych przez siebie koloniach dzieci ze średnią ocen 4,75 i czerwonym paskiem na świadectwie? W placówkach specjalnych ci z czerwonym paskiem też wymagają opieki i pomocy. Odpada. – Kim są wychowawcy? – zadaję standardowe pytanie. – Nie mają odpowiedniego przygotowania? – Są nauczycielami i studentami pedagogiki, ale jakie tam oni mają przygotowanie! – z rozbrajającą szczerością informuje mnie o kwalifikacjach swojej kadry pani Ronowska. I dodaje: – Sama jestem nauczycielem, więc wiem. Normalna nie dla nienormalnych Moja kolejna rozmówczyni to inspektor Beata Rogalska-Jarosz z Wydziału Edukacji i Sportu Urzędu Miasta. Potwierdza, że organizator (firma VICTORIA) rzeczywiście nie jest przygotowany do sprawowania opieki nad upośledzonymi i niepełnosprawnymi, bo – jak twierdzi – "są to normalne, wypoczynkowe kolonie i nie są kierowane do dzieci z problemami". Na moją uwagę, że jednak są kierowane do dzieci z problemami, bo skierowania trafiły także do szkół specjalnych, pani inspektor radzi: "Trzeba wybrać dzieci samodzielne. Takie, które same sobie poradzą". Tylko że one sobie za cholerę same nie radzą i w ubiegłym roku – pani inspektor to potwierdza – zdarzało się, że organizator odsyłał dziecko w trakcie trwania turnusu do domu, bo opieka nad nim przerastała możliwości wychowawcy. A jednak Urząd Miasta Łodzi nie wyciągnął z tego, jak widać, żadnych wniosków, chociaż sama pani inspektor wykazuje zrozumienie i mówi, że "trzeba o tym pomyśleć". Dzwonię na koniec do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, skąd odsyłają mnie do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej przy ul. Piotrkowskiej. To tutaj niepełnosprawni odbierają decyzję o pozytywnym lub nie rozpatrzeniu ich wniosku o dofinansowanie wypoczynku. Od tej decyzji zależy często, czy niepełnosprawny wyjedzie poza Łódź – jeżeli znajdzie na dwa–trzy tygodnie przyjazne miejsce i warunki gwarantujące mu godność oraz ułatwiające aktywne uczestnictwo w życiu społecznym. Pan Dominik Muskała tłumaczy mi, że ci, co chcieliby wyjechać w sierpniu, dowiedzą się o tym 10 lipca. – Dlaczego tak późno? – Nowa ustawa nakazuje rozpatrywać wnioski raz na kwartał. – Czy organizatorzy letniego wypoczynku zechcą tak długo czekać na informację? – Okazuje się, że na decyzję PFRON będzie czekało Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. W Żegiestowie cena turnusu rehabilitacyjnego: 800 zł; PFRON – jeżeli będą środki – dopłaci do jednego skierowania 600 zł. * * * Staram się zrozumieć, czy osoby niepełnosprawne, upośledzone, które są osobami przewlekle chorymi, na ogół niezamożnymi, w zderzeniu z ustawami, finansową nędzą funduszy, a przede wszystkim stosunkiem zdrowego społeczeństwa do nich – niepełnosprawnych, mają jakąkolwiek szansę na uzyskanie skutecznego dostępu do opieki rehabilitacyjnej oraz możliwości rekreacyjnych? Pozostawiam to pytanie otwarte. Aha, zapomniałabym. Rok 2003 jest Europejskim Rokiem Osób Niepełnosprawnych. Autor : Małgorzata Michalska - Kulig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pomnik mądrości W Warszawie wystawiono pomnik PRL-owskiej cenzurze. Fundatorem jest Polska Agencja Prasowa, dawniej klient cenzury. Na rogu słynnej ulicy Mysiej i Brackiej, w miejscu po rozebranym budynku, w którym przez całe lata mieścił się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli PRL-owska cenzura, PAP wybudowała sobie nową siedzibę w znacznym stopniu odtwarzając wygląd starego gmachu. Nad wejściem głównym rzuca się w oczy wyryty głęboko w kamiennej elewacji wielki napis LIBERTY CORNER – Róg wolności. W ten oto sposób Polska Agencja Prasowa miejscu osławionemu jako siedziba cenzury, od tego adresu wręcz nazywanej po prostu "Mysią", przypisuje tradycję polskiego odpowiednika Statuy Wolności. Autor : JeM Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Maryniarz też ziołnierz O opłakanych skutkach unikania wojska i joincie, który nie zadziałał. Co zrobić, żeby nie iść do woja? Można na Bozię mówić Jehowa lub podawać się za adwentystę dnia siódmego. Można też wstrzyknąć w żyłę wywar z muchy wyposażonej w tęczowy odwłok albo prozaicznie pochlastać się żyletą. Są to sposoby rutynowe – doskonale znane nie tylko poborowym, ale także wojskowym komisjom uzupełnień. Dlatego ich skuteczność bywa mizerna. Zygmunt S., mieszkaniec Węglewa, wioski pod Koninem, postanowił wymyślić coś oryginalnego. Zaczęło się od tego, że brzydzący się od urodzenia mundurem młodzian stanął przed komisją poborową. Orzekła ona, iż jest zdrowy jak byk, i dała mu kategorię „A”. Literka ta doprowadziła go do desperacji, bo o uniknięciu woja z powodów zdrowotnych musiał zapomnieć. – Nie pękaj. Skazanych nie biorą – doradzili mu koledzy. No to Zyga zapragnął zostać skazany. Nie jest to – wbrew pozorom – zadanie łatwe. Żeby dołączyć do elitarnego grona ludzi z wyrokami, nie wystarczy popełnić przestępstwo. Warunkiem koniecznym jest jego wykrycie przez policję. A o to niełatwo. * * * Zygmunt doszedł do słusznego wniosku, że nie może np. obrobić banku i czekać, aż zostanie ujęty. Po długotrwałych przemyśleniach udał się do słynnej dyskoteki Ekwador w Manieczkach. Od wieczora aż do brzasku leci tam muza techniczna, której – jak powszechnie wiadomo – bez haju słuchać się nie da. Bez trudu zakupił działkę marihuany. Następnie pojawił się w Komendzie Powiatowej Policji w Słupcy. Lakonicznie oświadczył, że chce być ścigany, ponieważ posiada przy sobie narkotyk. Słowa te wsparł demonstracją przezroczystej torebki foliowej zawierającej marychę z „Ekwadoru”. Policjantom opadły kopary. Pomyśleli: „Aha, gość jest gotów”. Ale badania wykonane alkomatem wykazały, że Zyga był trzeźwy jak niemowlę przed karmieniem. – Jak wyszło, że nie spity, chcieliśmy go skierować na badania psychiatryczne – opowiada gliniarz słupecki. – No bo różne rzeczy się widziało. Na przykład w sylwestra baba pobiła chłopa po łbie patelnią. Ślubny trafił do szpitala. Przyszła do nas teściowa ofiary i tak nadawała: „Przymknijcie moją córkę, bo to nic niewarta dziwka, a zięć jest cacy”. Też nas zdziwko chwyciło, nie powiem. Ale kupić narkotyk po to, żeby się pochwalić policji? Diagnoza była taka: Niechybny wariat. Przyniósł tytoń i udaje ćpuna. * * * Na wszelki wypadek przed wezwaniem psychiatry stróże prawa władowali wyjawione przez Zygę ziele do testera. I zdziwili się tego dnia po raz drugi: badanie wykazało, że substancja to najprawdziwszy pod słońcem narkotyk. Nie mieli wyjścia – przystąpili do wykonywania czynności służbowych. Zygmunt S. odetchnął z ulgą. Mimo że – choć bardzo sobie tego życzył – nie został natychmiast umieszczony w areszcie, to perspektywa kilkuletniego pobytu za kratami stała się całkiem realna, gdyż za posiadanie narkotyków grozi do 3 lat pierdla. * * * Wszystko szło zgodnie z planem. Jednak w śledztwie Zyga załamał się pod ogniem pytań. Miast robić z siebie notorycznego i całkowicie upadłego ćpuna, który bez działki nie potrafi obejrzeć wiadomości TVP, szczerze wyznał, że właściwie narkotyków nie bierze, a zakupu w „Ekwadorze” dokonał tylko po to, by zamiast do koszar trafić do przytulnego więzienia. I wszystko się pochrzaniło. Prokuratura na jego wyczyn spojrzała łaskawym okiem i z powodu niskiej społecznej szkodliwości złożyła do sądu wniosek o umorzenie sprawy. Wszystko wskazuje, że Zygmunt S. nie doczeka się poważnej kary: w najlepszym razie dostanie nikczemną grzywnę lub robótkę na cel społeczny, w najgorszym – może obejść się smakiem. To nie wystarczy, żeby uniknąć wypełnienia zaszczytnego obowiązku wobec ojczyzny. A teraz najważniejsze: rzecznik Sztabu Generalnego Wojska Polskiego pułkownik Zdzisław Gnatowski poinformował, że aby wymigać się od służby wojskowej, trzeba legitymować się ponad 3-letnim pobytem w pudle. Tymczasem – jak się rzekło – za posiadanie narkotyków grożą maks 3-letnie wakacje na koszt podatników. Ergo: nawet gdyby Zyga dopiął swego i trafił za kraty, zaraz po wyjściu i tak dopadłaby go armia. Chcąc zostać więźniem sumienia i definitywnie pożegnać się z bronią, musiałby Zygmunt zająć się dilerką albo ze szczególnym okrucieństwem zgwałcić koleżankę lub kolegę (bez względu na płeć piękny tuzin lat w mamrze). Skuteczne byłoby również zabójstwo, gdyż wyrozumiały sędzia niechybnie skazałby go na dożywocie. Aż chce się płakać, że zniesiono karę śmierci, bo gdyby Zygmunt S. za jakąś fajną zbrodnię zadyndał na szubienicy, przenigdy nie musiałby stawać na baczność przed ociężałymi umysłowo kapralami. PS Imię i inicjał bohatera zmieniłem. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nakryj radnego Miasto stołeczne Warszawa ma od cholery problemów: przestępcy łażą po ulicach czwórkami, mosty i jezdnie jak sito, woda w kranach śmierdzi, korek na ulicach trwa od rana do wieczora, służba zdrowia do dupy, rury pękają. Syf i malaria. Mieszkańcy stolicy mają jednak radnych, na których mogą liczyć, a przynajmniej tak im się wydaje. Wydaje im się, bo większość radnych zaprząta bez reszty cudza dupa. Ostatnio Rada Warszawy uszczęśliwiła lud stolicy "Stanowiskiem w sprawie działalności Agencji Towarzyskich i Seks Shopów w budynkach mieszkalnych na terenie m.st. Warszawy". Słowo honoru, zebrało się 52, przepraszamy za wyrażenie, radnych (na ogólną liczbę 68) i oznajmiło: Rada m.st. Warszawy zwraca się do Administracji Budynków Komunalnych, Administracji Spółdzielni Mieszkaniowych oraz innych administracji budynków mieszkalnych o likwidację działalności Agencji Towarzyskich i Seks Shopów w budynkach mieszkalnych w imię dobra mieszkańców budynków i osiedli. Za tym kretynizmem głosowało 48 radnych, wstrzymało się dwóch, a jedynym człowiekiem, który miał odwagę powiedzieć "nie", był radny SLD Andrzej Golimont. Pomijamy szczegół, że radni (poza Golimontem) prawem kaduka wtykają nos w domy prywatne i spółdzielcze. Nie chce nam się nawet gadać o poziomie intelektualnym tych, którzy głosowali "za", choć przeciętnie wykształcony człowiek łatwo udowodni, że nikomu na świecie nie udało się zlikwidować ani wykorzenić prostytucji, bez względu na mnożenie dolegliwości i na wysokość kar. Im bardziej restrykcyjne przepisy, tym bardziej prostytucja schodzi do podziemia z wszelkimi tego konsekwencjami: kryminalizacją tego zjawiska (gangi, narkotyki, przymus) i utrudnioną kontrolą. W Polsce prostytucja nie jest karana, więc każda kobieta, jeśli tylko ma na to ochotę lub z braku innego dochodu, może kochać się z każdym i brać za to pieniądze. I nic nikomu do tego. Usunięcie agencji towarzyskich z budynków mieszkalnych – zakładając, że ktokolwiek zechce wysłuchać tego bełkotu świętoszkowatych do szaleństwa rajców miejskich, wygoniłoby panienki na ulicę, razem zresztą z ich alfonsami. Zapomnijcie wtedy o opiece lekarskiej, która teraz w agencjach jednak jakaś jest, w buty sobie włóżcie poczucie bezpieczeństwa, które teraz jest udziałem klientów większości agencji towarzyskich, wyrzućcie za okno złudzenia, że policji uda się choćby częściowo kontrolować tę dziedzinę życia, co obecnie jest faktem. Możemy zrozumieć niewygody, jakie towarzyszą sąsiadom burdeli – awantury, walające się kondomy, nawaleni faceci itd. Ale: – po pierwsze, to są uroki życia w mieście, tymczasem ludzie chcieliby mieszkać w metropolii, ale żeby im było jak na wsi; żadnych knajp, dyskotek, bazarów, burdeli i budowy nowych domów w miejscach, gdzie ich psy lubią sadzić kupy; – po drugie, zawsze można wezwać policję, która przypadkiem nie byłaby opłacana przez właściciela burdelu;– gdyby w stolicy stworzyć legalną dzielnicę domów publicznych i innych uciech cielesnych, problem zniknąłby jak sen złoty, klientom byłoby wygodniej i warszawscy rajcy nie musieliby udowadniać swojej obłudy i świętoszkowatości. Rada m.st. Warszawy (oprócz Golimonta) daje wyraz swojej naiwności. Trzeba naprawdę być kompletnie oderwaną od rzeczywistości blondynką, żeby wierzyć, że uchwalając podobne dokumenty uda się wejść Kościołowi kat. w dupę na trzy miesiące przed wyborami samorządowymi. Ten raptowny wzwód wstrętu wobec agencji towarzyskich uważamy za szczyt obłudy i hipokryzji stołecznych radnych. Niniejszym ogłaszamy uroczyście, że każdy, kto będzie w stanie w sposób niepodważalny udowodnić bywanie któregokolwiek z sygnatariuszy tego "stanowiska" (patrz – lista) w agencji towarzyskiej lub w sex-shopie – otrzyma od redakcji tygodnika "NIE" wysoką nagrodę, a my z przyjemnością dowody te opublikujemy w "NIE". Liczymy na udokumentowane donosy zawodowych dupodajek i dupodajców oraz ich opiekunów. Już teraz wzywamy wszystkich potencjalnych wyborców do uważnej lektury nazwisk świętoszkowatych radnych, żeby wiedzieli, czym grozi oddanie na nich głosów w najbliższych wyborach samorządowych – Warszawa może się stać ponurym miastem pozbawionym tych przytulnych lokalików, gdzie można spędzić miłe chwile w obecności pięknych kobiet, rozumiejących jak nikt, czego nam trzeba. Lista radnych, którzy głosowali "za" stanowiskiem wzywającym administracje budynków mieszkalnych do likwidacji agencji towarzyskich Klub Prawicy Andruk Marek, Fabisiak Joanna, Górska Joanna, Górski Krzysztof, Hniedziewicz Stanisław, Łuniewski Mirosław, Masny Ewa, Michałowski Andrzej, Nieduszyński Witold, Pichlak Janusz, Rayzacher Maciej, Sienkiewicz Leszek, Skarżyńska-Bocheńska Krystyna, Wielgus Jerzy, Woźniak Marcin, Zając Tadeusz, Zawadzka Barbara. SLD Augustyniak Piotr, Badziak Bogdan, Borowski Bogumił, Budkiewicz Jan, Cieślak Justyna, Gajewski Tadeusz, Haupt Andrzej, Marciniak Danuta, Marszałek Waldemar, Matusiak Dariusz, Potapczuk Konrad, Różycki Stanisław, Suszyńska-Olszewska Krystyna, Wieteska Jan, Zwardoń Michał, Żbikowski Władysław. Platforma Obywatelska Czechowski Wiktor, Gawor Ewa, Hibner Jolanta, Kalińska Hanna, Misiurkiewicz Ewa, Potapowicz Sławomir, Retelski Włodzimierz. Zgoda Warszawska Kozak Michał, Mazurkiewicz Stanisław, Opaliński Paweł, Pitera Julia, Szyszko Andrzej, Zawistowski Grzegorz. Unia Wolności Skulski Lech, Suwalski Piotr. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Areszt na dupy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Każdemu według potrzeb – Napijemy się?! – stwierdza raczej, niż pyta. Na obskurnym stole tanie wino. Wiśniowe na spirytusie. 18 procent. Ma kopa. Takie wino to półtora kilograma puszek po piwie. Trzeba je znaleźć i zawieźć na skup. Nie wstydzi się. Zapomniał już dawno, że w ogóle jest coś takiego jak wstyd. Albo to ludzie gorszych zajęć nie mają?! Janek wygląda na pięćdziesiąt parę lat. Chudy, małomówny, złamany przez życie. Ale jeszcze się nie poddaje. Codziennie rano idzie z wózkiem na wysypisko. Zbiera to, co miastowe wyrzucą. Czasem trafi się całkiem przyzwoita rzecz. Ale żyje z tego, co się da sprzedać na skupie. Metal, makulatura, puszki aluminiowe. Drewno też zbierze. Ma czym palić w chałupie. Wcale nie było łatwo załapać się na to śmietnisko. Rządziły tu dwie rodziny. Nie lubią konkurencji. Janek uparty był. Gdy chcieli go wyrzucić, dał jednemu z drugim po mordzie. Kiedyś trenował boks. Później postawił wino. Pogodzili się. Mógł zostać na śmietnisku. To już szósty rok. Życie na śmietnisku zaczyna się o siódmej rano. Przyjeżdżają pierwsze pełne śmieciarki. Najlepiej jest w poniedziałek, bo przywożą śmieci z trzech dni. W mieście sporo piją w ten... jak to się nazywa... łikend. – Raz mieliśmy ubaw na śmietnisku. Przyjechał facet w garniturze. Za nim żona na szpilkach. Darła się okropnie. Były z nimi jeszcze dwie córki. Czegoś zaczęli szukać. W końcu babka przyszła do nas i pyta, czy ktoś nie znalazł wczoraj puszki po herbacie. Metalowej z napisem Earl Grey. Czarnej, kwadratowej. Zbieracze popatrzyli po sobie. Czego ona chce? A ona, że zapłaci. I zaczyna w torebce grzebać. Pieniądze pokazywać. Ktoś jej odpowiedział, że nikt takiej puszki tu nie widział. Ot głupia baba myślała, że tu ludzie głupie. Ci z miasta grzebali i łazili prawie cały dzień. Okazało się, że w tej puszce chłop schował pieniądze na samochód. Przywiózł z Niemiec i tam wsadził. Żona zrobiła nową kuchnię i puszka poszła do śmieci. Czy ktoś tę kasę znalazł? Janek się uśmiecha. Też kiedyś miał żonę. Mówiła, że kocha, ale jak został dziadem, to uciekła do innego. Z córką. Córka Basia ma 17 lat. Widział ją ostatnio. Mieszka dwie wsie dalej. Wstydzi się go. Janek chciał jej dać pieniądze. Jak może, to daje. Bo kiedyś Basi nerwy puściły i wykrzyczała, że jakby koło wsi las był i ruchliwa droga, to ona by tam poszła dupą zarabiać. O żonie Janek wie tyle, że ma z tamtym dziecko i pije. Janek pije rzadko. Przeważnie w niedziele. Przynosi do domu gazety z wysypiska i czyta. O polityce nie czyta, bo go, kurwa, drażni. Do niedawna miał telewizor, ale mu się zepsuł. O przeszłości mówi tylko tyle, że kiedyś było lepiej. Szkoła na Śląsku. Trochę boksował, robił na kopalni. Przyjechał na urlop i poznał Renatę. Namówiła go, żeby wrócił. Zgodził się. Znalazł pracę w cukrowni. Jak padła komuna, miał odłożone trochę kasy. Własne mieszkanie. Oboje pracowali. Cukrownia zaczęła zwalniać. Miał wylecieć i on. Mógł zostać, ale już jako firma prywatna. Kupił Jelcza. I jeździł z towarem. Dało się wyżyć. Tylko często go nie było w domu. W cukrowni płacili różnie. Raz w terminie, raz nie. Sprzedał Jelcza, trochę pożyczył i kupił Iveco. Zatrudnił kierowcę. Miał plany. Chciał kupić drugie auto i mieć firmę z prawdziwego zdarzenia. Raz w cukrowni spóźnili się z przelewem. W Iveco skończyło się ubezpieczenie. Był piątek. Nie miał z czego zapłacić. Przez sobotę i niedzielę auto miało stać. Planował, że zapłaci ubezpieczenie w poniedziałek. Wracał do domu. Samochód mu się zapalił. W 20 minut było po wszystkim. Auto za 80 tysięcy poszło z dymem. Strażacy też wystawili rachunek. Nie było ubezpieczenia. Bo nie było kasy za uczciwą robotę. Tak skończyła się kariera biznesmena. Później zlicytowali mu mieszkanie. Teraz nie ma nic. Mieszka w starej chałupie po matce. Żyje ze śmietniska. Mówi, że miał już dużo. Teraz nie chce mieć dużo, bo gdyby co, to mało straci. Tak lepiej żyć. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żyd goli gojów cd. Po naszej publikacji biskup diecezji Pomorsko-Wielkopolskiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego podjął decyzję o relegowaniu pastora Andrzeja Banerta z Kalisza. Wielebnego w obronę wzięła rada parafialna, więc biskup ją rozwiązał. Banert rozwija nowe formy zarabiania na życie. Przypomnijmy. W listopadzie zeszłego roku opublikowaliśmy artyku ł pt. „Żyd goli gojów” („NIE” nr 45/2003). Jego bohaterem był między innymi pastor Andrzej Banert, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Kaliszu. Maczał on swe wielebne palce w podejrzanych interesach związanych ze sprzedażą kamienic należących do Żydów. Weszliśmy w posiadanie kasety magnetofonowej, dzięki której bliżej poznaliśmy mechanizm działania pastora i jego przyjaciół wyznania mojżeszowego oraz rzymskokatolickiego. Nagranie zawierało także wyznanie Andrzeja Banerta określające jego stosunek do zawodu proboszcza protestanckiego: Ja mam żonę, mam trójkę dzieci i ja muszę z czegoś żyć. Parafia to moje hobby. (...) Ja traktuję to jako hobby, ja muszę z czegoś żyć! Wkurzyło to kaliską radę parafialną. Biskup podjął decyzję o przeniesieniu Banerta. Wtedy rada nieoczekiwanie stanęła w jego obronie. Została za to rozwiązana. Skończyło się tym, że nasz bohater nadal jest proboszczem w Kaliszu. I radzi sobie coraz śmielej. Na podlegającym mu cmentarzu ewangelickim w Ostrowie Wielkopolskim ktoś bez stosownego zezwolenia wyciął kilkaset drzew, w tym jeden pomnik przyrody. Złośliwcy twierdzą, że wycinki w przypływie ujemnych emocji wywołanych naszą publikacją dokonał osobiście czcigodny Banert. Nie dajemy wiary tym wrednym insynuacjom. Tym bardziej że sam pastor zniknięcie drzew wyjaśnia zgoła racjonalnie. Jak napisała prasa lokalna, utrzymuje on, że owszem wiadomo mu o wycięciu chaszczy i samosiejek. Co do drzew wyraził uzasadnione przypuszczenie, że ich zniknięcie może być sprawką kosmitów. – Przelecieli i zabrali je – oświadczył. Na pytanie, dlaczego kosmici nie wzięli drzew w całości, tylko pozostawili w cmentarnej ziemi korzenie, wielebny odpowiedział z zadziwiającą trzeźwością: – To dla kosmitów nowe doświadczenie. W przyszłości z pewnością zabiorą drzewa wraz z korzeniami. Pastor gra sprytnie. Oto informuje dziennikarzy, że cmentarz ogołocony przez ufoludki z drzew wygląda estetycznie i będą z niego mogli korzystać wszyscy mieszkańcy Ostrowa, za pochówek zaś kasować będzie połowę tego, co na innych ostrowskich nekropoliach. To kusząca propozycja, ale czy szanujący się rzymski katolik da się pochować wśród heretyckich ewangelików? Tymczasem Urząd Miejski w Ostrowie Wielkopolskim podszedł do kosmicznych wyjaśnień Banerta sceptycznie. Pracownicy Wydziału Ochrony Środowiska dokładnie wyliczyli, że z cmentarza znikło 321 drzew. Głównie klonów, lip, brzóz i dębów. Na podstawie badań przeprowadzonych w Akademii Rolniczej w Poznaniu obliczono, że pastor Banert za nielegalną wycinkę winien zapłacić karę w wysokości 6 302 835,70 zł (taka brzoza o obwodzie 138 centymetrów zamieniła się w 229 tys. zł). Nawet dla kogoś, kto kupczy kamienicami, a prowadzenie parafii jest dla niego zajęciem wyłącznie hobbystycznym, kwota to poważna. Dlatego wielebny odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. W chwili oddawania publikacji do druku nie podjęło jeszcze ono decyzji. Z wyjaśnień, które dostaliśmy od rzecznika prasowego UM w Ostrowie, wynika, że podczas wycinki wielokrotnie wzywano pastora do jej zaniechania i informowano go o grożących konsekwencjach finansowych. Olał te ostrzeżenia i wyrąb trwał nadal. Powoływał się przy tym na decyzję wydaną w 1989 r. Nie informował jednak, że na jej podstawie mógł wyciąć z cmentarza 12 drzew. Za samowolę pasterza zapewne zapłacą lutrowskie owieczki. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dramat na sprzedarz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Obcinanie rąk do pracy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papież, kiełbasa i święty grill Chodziliśmy śladami Wojtyły tam, gdzie go dopiero dowiozą. Tegoroczne lato długo popamiętamy: upały, na przemian susza i ulewy, burze, gradobicia i trąby powietrzne. W lasach pojawiły się meszki, w Bałtyku glony, a w rządzie Kołodko. W Odrze i Wiśle złowiono piranie. Padają kolejne fabryki, rolnicy blokują drogi. W dodatku w dniach 16–19 sierpnia Pomroczną nawiedza J.P. 2. Papieża zaprosili pan prezydent i pan premier. Prezydent – ponieważ lubi kurtuazyjne gesty. Premier liczy zaś na wzrost notowań lewicy przed wyborami samorządowymi. Koszty, jak zwykle, poniesie ogół obywateli, czy kto sobie tego życzy, czy nie. Tym razem trasa będzie krótka: Biały Ojciec postanowił, że wpadnie do Krakowa i zahaczy o Kalwarię Zebrzydowską. Spodziewany jest najazd tłumów. Według kościelno-policyjnych szacunków, w samym tylko Krakowie liczba przyjezdnych przekroczy dwa miliony. Dla tych, którzy nie lubią cisnąć się w ciżbie, "NIE" – na tydzień przed waty-kańskim desantem – przeprowadziło własną pielgrzymkę. Kalwaria Zebrzydowska – mieścinka przyklejona do wielkiego kościoła i klasztoru stojących na stoku stromej góry Żar. Powyżej ciągnie się droga krzyżowa słynna z tego, że lubiący sporty ekstremalne pokutnicy pokonują ją na kolanach. Mieszkańcy są przygotowani na przybycie papy i około czterdziestu tysięcy papamaniaków. Sklepikarze ogołocili hurtownie, których właściciele chętnie się zgodzili na opóźniony termin płatności, wiedząc, że tym razem zysk będzie murowany. Najbardziej uprzywilejowani są ci, którzy kręcą biznes w drewnianych budach dookoła placu przed kościołem. Kiełbasa, frytki, flaki, grochówka. Dla bachorów – plastikowe pistolety na wodę (najlepiej święconą), lalki Barbie, misie i przytulanki. Baloniki na druciku, chorągiewki z logo Watykanu, lizaki i szeroki wybór lodów. Dla dorosłych medaliki, święte obrazki, portrety Wojtyły. Ceny zróżnicowane. Prawdziwy hit to plastikowe nakładki na kolana i tzw. karty różańcowe – kartoniki przypominające kartę kredytową z wtopionym różańcem. Czarnym koniem może okazać się woda mineralna ojczulków cystersów ze Szczyrzyca, którą jako pierwszy ma skosztować papa, co będzie dla napitku najlepszą reklamą. Jan Paweł bis ubogaca i daje zarobić innym. Jakiś farciarz zainstalował przed kościelnym placem blaszany grill, który po papieskiej wizycie mógłby zyskać rangę świętego grilla (nie mylić ze świętym Graalem). Nie będzie problemu z nabyciem prezerwatyw, gadżetu niezbędnego na każdej pielgrzymce. Nie radzimy jednak uderzać po ten towar do największej w mieście apteki ojców bonifratrów, bo pogonią. Duży skok na kasę przewidują ojczulkowie bernardyni władający całą kalwaryjną górą. Jeśli każdy pielgrzymujący rzuci do puszki lub na tacę choćby złotówkę, do klasztornej kasy wpłynie spora, nieopodatkowana forsa. Pewnie dlatego inna nazwa bernardynów to obserwanci; siedzą, umartwiają się i obserwują, jak płynie szmal. Na grzeszników czeka kombinat spowiedniczy złożony z ponad pięćdziesięciu konfesjonałów. W Kalwarii Zebrzydowskiej naliczyliśmy też ze dwadzieścia salonów fryzjerskich. Jak pokutować, to ze świeżym fryzem na głowie. J.P. 2 zostanie przywieziony do podnóża kościelnych schodów, po których zostanie wciągnięty do wrót. Wiemy, że sąsiednie uliczki będą na wiele godzin wcześniej zamknięte dla zwykłych śmiertelników. Po mszy papa natychmiast zostanie wciągnięty do pancernego samochodu, nie będzie więc miał okazji zajrzeć na tyły przykościelnego placu, by spostrzec zagrzybione i łuszczące się ściany otaczających plac budynków. Nie przejdzie się też biegnącą nieopodal ulicą Bernardyńską, przy której stoją drewniane rudery. W miasteczku, które w ubiegłym roku nawiedziła powódź, jeszcze nie usunięto wszystkich szkód, ale w związku z papieskim nawiedzeniem szmal popłynie szerszym strumieniem, acz oczywiście tylko na niektóre inwestycje. Tak jak za czasów słynnych wizyt śp. tow. Edwarda Gierka, w Kalwarii Zebrzydowskiej postawiono na malowanie elewacji i pielęgnację trawników. Mieszkańców niewątpliwie ucieszy informacja, że po odjeździe papy będą bogatsi o przyklasztorny parking na pięćdziesiąt autobusów (700 tys. zł wybulił urząd marszałkowski) oraz lądowisko dla helikopterów za skromne 200 tys. złociszów. Duża forsa (w tym dotacja z Ministerstwa Kultury) poszła na remont kalwaryjnych kaplic, fasady kościoła i klasztorne dachy. Jeśli jest jakaś grupa kapitałowa, która z papieskiego touru nie będzie zadowolona, to jest nią ekipa tzw. dziadów kalwaryjskich, czyli osób zawodowo żebrzących przed kościelną bramą. Policyjny rozkaz, który przyszedł z samej góry, jest jednoznaczny: żadnych proszących o łaskę być nie może w obrębie kalwaryjnego interesu. Już na tydzień przed papieskim nawiedzeniem panowie w niebieskich mundurkach stanowczo usuwali żebrzących. My w niedzielę natknęliśmy się tylko na jednego osobnika zbierającego datki. Kościół kat. także w tej dziedzinie nie znosi konkurencji. O tzw. sankutarium w Łagiewnikach (dzielnica Krakowa) pisaliśmy wielokrotnie. Budowa obiektu o kształcie lądowiska dla kosmitów z wieżą przypominającą monstrualny gwizdek pochłonęła miliony złotych. Na tydzień przed przybyciem papy gorączkowo kończy się ostatnie roboty. W czasie pokropku, który odprawi Wujek Karol (ksywa z książki ojca Leona Knabita), szary zjadacz chleba nie ma nawet cienia szansy na pojawienie się w promieniu trzech kilometrów od budowli. Już teraz nie ma też wstępu na krakowskie Błonia, gdzie stanął wielki, drewniany ołtarz, podwyższenie kryte dachem i kilkaset długich ław. Smutni panowie z krakowskiego CBŚ wraz z kumplami z miejscowej Komendy Miejskiej Policji codziennie sprawdzają każdy centymetr kwadratowy terenu. Świątobliwe władze Krakowa sypnęły kwotą 800 tys. zł na remont nawierzchni dróg, którymi śmignie papieski orszak (znów kłania się tow. Edward). 600 tys. pójdzie na kible, a 100 tys. – na zwalanie słynnych krakowskich spadających gzymsów na trasie przejazdu J.P. 2. Parę ulic dalej gzyms może jebnąć na głowę obywatela i pies z kulawą nogą nie zaszczeka. Najbardziej wkurwieni są mieszkańcy rodzinnego miasta Wojtyły – Wadowic. Liczyli na to, że ziomek wpadnie do nich choćby na chwilę, a z nim rzesza złaknionych pielgrzymów. Tymczasem z interesu nici. Papa, choć z Kalwarii Zebrzydowskiej jest tu raptem 12 kilometrów, tym razem zechciał obejrzeć Wadowice tylko z lotu ptaka. Później śmignie nad Tatry i uleci pod Wawel. Na przemiał pójdą tony kremówek, nie będzie też okazji, żeby wypromować inny przysmak, którym ponoć delektował się Lolek – słynne wadowickie flaki. Profity z nawiedzenia ziemi ojczystej przez J.P. 2 zyskają jeszcze niektóre gazety drukujące specjalne dodatki i parę wydawnictw. Nas najbardziej wzruszyło nawrócenie poznańskiego REBISA, który wypuścił już dwa z zapowiadanych siedmiu tomów "Modlitw Jana Pawła II". To jest to samo wydawnictwo, które dominikanie – tropiciele sekt – oskarżali o propagowanie pogaństwa i mrocznych kultów. Na koniec informacje dla tych, których papieski desant ani ziębi, ani grzeje. Władze świętego Krakowa wprowadziły prohibicję od 16 sierpnia, od godz. 17.00, do 19 sierpnia, do godz. 19.00. Zakaz spożywania napojów alkoholowych (z wyjątkiem wina mszalnego) wprowadził wojewoda małopolski przy błogosławieństwie Rady Ministrów. Państwowa TV będzie transmitować wszystkie papieskie liturgie oraz puszczać obszerne relacje z całego touru plus filmy dokumentalne o nawiedzonych przez Wojtyłę miejscach. Na trasie przejazdu papieskiego orszaku stróże prawa (o których minister Janik mówi per "koledzy") już od ponad tygodnia wpraszają się do domów jak ksiądz po kolędzie i sprawdzają bezpieczeństwo. Podobno rekwirują nawet wiatrówki, bo w Meksyku – jak wiadomo – jakiś szczyl strzelał na wiwat śrutem. Wątpiącym w sens całego tego cyrku radzimy – śmigajcie w lasy, nad morze lub w inne zadupie. Za parę dni papa wróci do Watykanu i wszystko będzie jak wcześniej. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spadówa Michał Kłaczyński jest to młody prawnik z Krakowa, który przed Naczelnym Sądem Administracyjnym wyrwał kilka piór z kupra starych tłustych papug. Skutecznie rzucił im wyzwanie. Podważył system rekrutacji do adwokatury dający realne pierwszeństwo adwokackim córkom, synkom, pociotkom i innym protegowanym. Z pozoru Kłaczyński zachwiał feudalizmem tylko w jednej małej branży. Doniosłość jego postępku może być jednak dalej idąca. Dziedziczność zajęć i pozycji cechuje różne dziedziny: lecznictwo, aktorstwo, naukę, policje jawne i tajne itd. Podążając ścieżką Kłaczyńskiego można by w ogóle osłabić feudalne stosunki w Polsce budując społeczeństwo bardziej otwarte, mniej przygniecione przywilejami urodzenia. Wymagałoby to jednak odpowiednich środków promocyjnych: uczynienia z Kłaczyńskiego powszechnie znanego bohatera młodzieży, wzoru kontestacji, gadającej głowy telewizji, kawalera orderów, czołowej postaci w rankingach pism kobiecych na prawdziwego mężczyznę i idealnego kochanka, temat szlagierów, wzór elegancji, buźkę na koszulkach, patrona klubów i dyskotek, członka prezydenckiej świty, wyrocznię giełdową, miłośnika psów lub róż, idola organizacji młodzieżowych, telewizyjnego zachęcacza do telefonów komórkowych, jogurtu i szamponu, Człowieka Roku, laureata Wiktora lub chociaż Nike, doradcę premiera, gościa Big Brothera i Unii Europejskiej, defloratora miliarderek, ulubieńca Matki Boskiej Częstochowskiej. Wszystko to można by sprawić w trzy miesiące, aby tylko mieć wolę polityczną i trochę forsy na dobrą agencję promocyjną. Lewica nie chwyta jednak okazji tak zbieżnej z naszym etosem, chociaż rozbieżnej z osobistymi interesami cechu polityków. Nikt nie okazuje starań, żeby z Kłaczyńskiego uczynić bohatera narodowego, wzorzec dla młodzieży, ukochanego bojownika o sprawiedliwość w Polsce. Reakcja starych papug na wystąpienie młodego prawnika była typowa dla koterii o zachowawczych celach: kupić Kłaczyńskiego, a tym samym zneutralizować zarzewie buntu. Wiceprezes Naczelnej Rady Adwokackiej Andrzej Kubas nazwał niedoszłego aplikanta Kłaczyńskiego diamentem, który przez przypadek nie został wyłowiony przez system rekrutacyjny do adwokatury. Znaczy to, że chcą protestanta ozłocić i uciszyć. Jeśli obiekt na to przystanie, za dziesięć lat będzie nadzianą forsą papugą, ale już żadnym idolem czy drogowskazem. Minęły dwa miesiące od wypowiedzi Kubasa. O Kłaczyńskim cicho. Widocznie papugi go uciszyły. Rewolucji antyfeudalnej nie będzie. Gdy przedstawicielstwa lewicowej młodzieży chcą okazać kontestację pokoleniową, robią 15-osobową pikietę dbałą o niedeptanie trawników. Gdy pragną zaznaczyć swoje istnienie, urządzają konferencję lub sympozjum. Okazji, którą stanowi Kłaczyński, nie podchwycili wodzowie młodej generacji. Nie ma też szans na to, aby dorośli politycy SLD wywęszyli, że kopnął on skamielinę, bez której rozwalenia stosunki w kraju mogą się już tylko dalej degenerować. Ugodził on mianowicie w zasadę samokooptacji elit oraz w ich zamykanie się i obronę przed odświeżaniem i przemianą. Kluczem do sprawy nie jest oczywiście adwokatura ani żadna inna ekskluzywna branża, a nawet wszystkie one razem wzięte. Podstawę niesprawiedliwego a nadmiernego różnicowania losów ludzi, ich przesądzania na złe lub dobre już w momencie urodzenia stanowi dziedziczenie majątkowe. Gdyby w Polsce wprowadzić silnie progresywny podatek spadkowy: niewielki dla drobnej własności, ale sięgający np. 80 proc. dla wielkiej – to w każdym nowym pokoleniu odbywałoby się od nowa rozdawanie kart do życiowej gry. Wygrywałby zaradny, przedsiębiorczy, a nie wyłącznie korzystnie urodzony. Władza nad kapitałem i przedsiębiorstwami co ćwierć wieku przechodziłaby wedle reguł rynkowych w sprawniejsze ręce. Stając się jako poborca podatku spadkowego dziedzicem wielkiej własności skarb państwa uzyskiwałby z tego tytułu wielkie zasilanie. Uzdrowione przez kapitalistów przedsiębiorstwa po ich śmierci przechodziłyby w dyspozycję ministra skarbu za niezapłacone podatki. Wiesław Kaczmarek mógłby powtórnie i bez końca wszystko prywatyzować. Tak przez prawicę umiłowaną prywatyzację można by kontynuować przez wieczność całą. Cele gospodarcze prywatyzacji i w ogóle racjonalne mechanizmy kapitalizmu zostałyby wzmocnione, bo w każdym pokoleniu wygrywaliby nowi utalentowani, nowatorscy, przedsiębiorczy, nie zaś trutnie-synalkowie. Kapitalizm lepiej też prezentowałby się hołocie jako ustrój nagradzający umiejętność i zasługę, nie zaś premiujący poczęcie z plemnika powstającego w pobliżu portmonetki nabitej kartami kredytowymi. Kłaczyński jest z Krakowa, więc zapewne prawicowiec. Lewica powinna go ukraść, porwać, przekupić. Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Związek ich bratni Powstrzymanie „Solidarności” w Stoczni Gdynia kosztuje nas 80 milionów złotych. W środę 12 maja 2004 r. widzowie lokalnego telewizyjnego programu informacyjnego w Gdańsku i Gdyni mogli zobaczyć wzruszający reportaż o Marku R., robotniku ze stoczni. Markowi R. komornik zabiera 60 proc. wynagrodzenia. Marek R. chodzi do pracy na piechotę, bo nie ma na bilet autobusowy. Marek R. chodzi boso, bo pożyczone od kolegi buty mu się podarły. Markowi R. jest tak źle, bo rząd nie chce wspierać kolejnymi dotacjami przemysłu stoczniowego. Marek R. jest pracownikiem wydziału PFP w Stoczni Gdynia, członkiem związku zawodowego „Solidarność” w swoim zakładzie pracy i należy do brygady, której mistrz Kazimierz S. jest przewodniczącym „S” w wydziale i członkiem komisji „S” w całej stoczni. Mistrz jeździ do pracy Lanosem, bo widocznie oszczędza buty. Przedziwne, że mistrz-przewodniczący codziennie patrzy na swojego pracownika i nie widzi, że facet przychodzi boso do roboty. Marek R. dostał w zeszłym roku zapomogę z zakładowego funduszu socjalnego. Niedużo – 300 zł. W tej chwili nie dostanie nawet tyle, bo nie został podpi-sany regulamin takiego funduszu. Nie podpisała go „Solidarność”. W stoczni nie ma na nic. Na wypłaty dla pracowników, na zakup blach, aby budować statki. Nie ma też na zakładowy fundusz socjalny. Zaległości w odprowadzaniu przez zarząd stoczni pieniędzy na fundusz socjalny wynoszą 9,5 mln zł. Zarząd stoczni zaproponował związkom zawo-dowym przyjęcie nowego regulaminu świadczeń socjalnych i porozumienia dotyczącego ograniczenia świadczeń socjalnych. Związek „S” twardo negocjuje z zarządem. Podpisze porozu-mienie, ale jeśli stocznia zgodzi się zredukować zobowiązania pracowników wobec funduszu socjalnego o 50 proc. Chodzi o zobowiązania z tytułu zaciągniętych kredytów mieszkaniowych oprocentowanych 3 proc. rocznie. Jednym z głównych negocjatorów z zarządem stoczni w sprawie podpisania porozumienia o funduszu socjalnym, w którym „S” domaga się zredukowania zadłużeń z tytułu pobranych kredytów, jest Roman Kuzimski, wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność” Stoczni Gdynia S.A. Kuzimski figuruje na liście pożyczkobiorców z zakładowego funduszu mieszkaniowego jako ten, który otrzymał największą kwotę. Najwięcej zostało mu też do spłaty. On sam byłby więc największym beneficjentem umorzenia. Ładnie to tak, panie wiceprzewodniczący, we własnej sprawie się droczyć? Brak regulaminu świadczeń socjalnych powoduje, że członek związku Marek R. nie może dostać kolejnej zapomogi i kupić sobie butów. Aby chodzić do pracy, a może i pojechać na manifestację zorganizowaną w Warszawie. „Solidarność” jako siła polityczna nie istnieje. Jedyne, co jeszcze może z siebie wykrzesać, to zamówić kilkanaście autokarów, pojechać do Warszawy i porzucać kamieniami. Związkowcy już się szykowali, ale nieoczekiwanie minister skarbu państwa wyłożył na Stocznię Gdynia 80 mln zł. Z budżetu państwa w ramach pieniędzy na pomoc publiczną. Czyli z naszych podatków. Dając Stoczni Gdynia 80 mln zł minister Socha kupił rządowi spokój na dwa miesiące. Socha zapłacił, bo widocznie przeczytał w biuletynie informacyjnym „NSZZ Solidarność Stoczni Gdynia S.A.”, że nastał czas walki i że skoro nie da po dobroci, to „Solidarność” musi walczyć wszelkimi dostępnymi środkami. Za dwa miesiące sytuacja będzie taka sama jak teraz, bo 80 mln na niewiele wystarczy. Pomoc, aby była skuteczna, powinna być mądra. Albo ktoś podejmie decyzję, że stocznię zamyka i szykuje szwadrony policji do odparcia szturmu na rządowe budynki, albo podejmuje decyzję, że przemysł stoczniowy ma funkcjonować, czyli należy go wspomóc takimi pieniędzmi, jakie są potrzebne, choćby to miało być 200 mln dolarów. Bo na razie jest to podłączanie konającego do kroplówki. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ojcze nasz Moją żydowską przebiegłość odżywia komunistyczna perfidia. Toteż kiedy ojciec Rydzyk znalazł się w opałach, pospieszyłem mu z braterską pomocą. Motywem ratowania były doświadczenia wzięte od Józefa Stalina. Towarzysz Stalin pokazał, że trzeba zawsze dbać o podaż wrogów. "NIE" pasło się latami zwalczając Wałęsę. Czytelnicy chłonęli stałą rubrykę "Pan prezydęt powiedział", lubili relacje o sprawkach jego synów, pieniądzach, wojnach na górze i poniżej. Nie znając umiaru w skakaniu po Wałęsie, "NIE" przyczyniło się do zniszczenia swojego stałego bohatera – żywiciela. Wyciągam z tego naukę i cóż więc robi mój tygodnik, gdy Telewizja Polska starymi rewelacjami drukowanymi w "NIE" nabija armatę wymierzoną w tatka "Maryi"? Ogłaszamy, owszem, o nowym przekręcie ojca dyrektora, żeby pokazać, że u nas zawsze świeży towar. Zarazem jednak publikujemy opowieść o podobnej kombinacji finansowej gdańskiego arcybiskupa abepe Gocłowskiego. Opisując machlojki Gocłowskiego tygodnik "NIE" buduje Linię Maginota, Linię Zygfryda, Wał Pomorski, Mur Chiński – solidną fortyfikację chroniącą Radio Maryja przed karną wyprawą biskupów na Rydzyka. Fluorescencje zostały zaalarmowane, że gdyby wyraziły obrzydzenie wobec pieniężnych kantów Rydzyka, same siebie wychłoszczą. Kuria elbląska oszukańczo rujnowała przecież ludzi pożyczających jej forsę. Arcybiskup lubelski wyposażał swoje biura za pieniądze, które państwo łoży na kaleki itd., itp. Gdyby biskupi pozwolili przetrzepać Rydzyka – skarbowcy się rozpędzą i swoje przenikliwe oczka skierują na ciemne, chociaż złote interesy różnych kurii kuriewnych. Toteż ostatnie, ściśle modlitewne zebranie walne biskupów objawiło nie tylko zróżnicowanie ustosunkowań do Radia M., ale też pomieszanie uczuć. Z jednej strony samowolka szeregowego mnicha zagraża świętej i niepodzielnej władzy dyrekcji całego polskiego Kościoła. Ojciec Rydzyk zdolniejszy jest przecież od brata Lutra, który tylko psuł innym interesy, zamiast je robić. Z drugiej znowu strony – trzęsą się czerwone berety – urząd skarbowy może wyszczerzyć zęby nawet na biskupów, gdy poczuje zachętę od społeczeństwa, w którym bieda wyostrza rygoryzm moralny wobec klechów wypasionych szmalem. Toteż na spotkaniu z prasą służącym przedstawianiu wyników biskupich modłów przewodniczący komisji episkopatu do spraw zbawienia ojca Rydzyka i wyprostowania Radia Maryja biskup L.S. Głódź wił się i kluczył. Zupełnie jak biblijny wąż rajski, który pramatkę Ewę poczęstował trefnym jabłkiem i za karę przyszyty został potem do czapki mundurowej generała-biskupa Głódzia. Odtąd ten chytrus oplata mózg kapelana WP. Gdybym w ogóle był lordem, a lordem Robertsonem konkretnie, ojca Rydzyka zamiast Polski wcieliłbym do NATO, a wówczas nawet Bush chodziłby krok za Rydzykiem wołając: Alleluja and forward! Kiedy bowiem TVP w nagłym przypływie zuchwałości naruszyła granice imperium ojca Rydzyka, mnich ten dowodząc swymi wojskami hen z Urugwaju w ciągu kilku godzin rozwinął dywizje i rozpoczął ogień artyleryjski. Cała dewocja zaczęła robić huk: sejmowa i gminna, naukowa i niepiśmienna. Krzyczeli mnisi, Wrzodacy, narodowcy w tym ROPuchy, Jasna Góra i jasna cholera. A jakaż rozmaitość zbrojnych chorągwi: "Stowarzyszenie Solidarni z Kolebki", "Stowarzyszenie Godność", "Związek Stowarzyszeń Osób Represjonowanych w latach", "Wspólnota dla Intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa"... Nie obudzili się jeszcze tylko skinowie, Liga Republikańska i Kongres Polonii Moskala. Rydzyk nie użył żadnych środków obronnych – całą swą armią prowadzi działania zaczepne. Przemilcza się te sprawy, o których opowiadał program telewizyjny Morawskiego. Żadnego np. tłumaczenia się z dziesiątków milionów złotych zebranych dla Stoczni Gdańskiej, a zgarniętych przez Rydzyka, i o innych podobnych sztuczkach pieniężnych. Wyłącznie ofensywa! Telewizja połamała prawo, bluźnierczy atak na prawdę i niepokalaną rozgłośnię-dziewicę, Polskę, naród i ogół dusz nieśmiertelnych. Gdy Rydzyk sam przemówił przez swoje Radio, zahipnotyzował mnie, jakbym słuchał cudotwórcy Kaszpirowskiego. Ojciec dyrektor zawołał: ratunku bandyci! Bo – jak twierdzi – TVP poszczuła na niego zbirów, którzy grożą, że św. Rydzyka utłuką wraz z kolegami. Zabiją go jak ks. Popiełuszkę, ale Rydzyk ma gorzej od tamtego, bo śmierci Popiełuszki – klarował ojciec dyrektor – nie poprzedzała rządowa konferencja prasowa. Na grzybicznego tatkę dybie zaś sam prezydent, prokurator generalny i główny skarbowiec. Spisek ten dyrygowany jest z Zachodu – woła Rydzyk. Pretekstem do mordów będą zmyślone przez TVP pieniądze. Wrogowie Radia Maryja z premedytacją szczują bandytów na biednych zakonników. Albo po prostu wynajmą zabójcę. "Może posłużą się prawem, może postąpią wbrew prawu" – rozważał Rydzyk. Za te zabójstwa odpowiedzialni będą twórcy filmu i szef telewizji "ale również pytam, gdzie jest prezydent wszystkich Polaków czy pan premier". "Pilnujcie bezpieczeństwa ojców pracujących w Radiu Maryja, bo zaczęła się wojna" – wzywał ojciec dyrektor. Sądzę, że kiedy Rydzyk wołał przez radio o pomoc przeciw mordercom, grożąc autorom programu TVP sądem ostatecznym (bynajmniej nie rejonowym), naprawdę bał się, że go zabiją. Miał na myśli los swojego pierwowzoru. Tak jest. Rydzyk to wypisz, wymaluj polski Rasputin kolejnego przełomu stuleci. Rydzyk jak Rasputin to mistyka przemieszana z polityką, to terrorystyczna siła, natchniony bełkot i plebejska chytrość, kostium świątobliwy, charyzma i bezczelność. W całej tej rasputinowskiej mieszance z zagrożeniem niemieckim i żydowsko-masońskim na czele brakuje tylko kobiet w łóżku Rydzyka. Egzaltowane, wielbicielki proroka to wyłącznie staruszki, które gromadzą się po ulicach, by wznosić zbiorowe modły, i hoże łączniczki AK śmigające po ulicach, z torbami pełnymi brudnych pieniędzy dla proroka. Potwierdza to tezę o mizernej roli kobiet w polityce polskiej. Gdyby w naszym kraju jakikolwiek praw-dziwy mężczyzna mógł nabierać politycznej mocy poprzez siłę swojego heteroseksu, wówczas polski Rasputin na pewno także miałby swą mniszą sypialnię pełną młodych natchnionych mistyczek. Ojczyzno! Jakże bardzo brak mi w polskim szaleństwie pełnego rasputinowstwa, czyli fetoru rosyjskich onuc obcałowanych francuską perfumą. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Strażnicy WC Koniec świata! Już nawet Jarzyna bawi się w cenzora. Sztuka „Zszywanie” w Teatrze Rozmaitości, obecnie TR. Dialog dwójki młodych bohaterów współczesnego dramatu: – Co jadasz? – pyta pan. – Spermę przede wszystkim – odpowiada pani. I dalej: – Niedziela należy do Boga. – No to chuj mu w dupę, kurwa! Poza tym bohater odkrywa, że jest faszystą i terroryzuje psychicznie partnerkę. Zwierza się, że pierwszy wytrysk miał oglądając zdjęcia nagich kobiet prowadzonych do gazu w obozie koncentracyjnym Oświęcim. Krytyk Janusz R. Kowalczyk napisał w „Rzepie” recenzję. Nawoływał do opamiętania, straszył, że żerowanie na uczuciach pomordowanych i ich rodzin reguluje kodeks karny. Zauważył też deptanie uczuć religijnych oraz uwłaczanie ludzkiej godności. Przedstawienie uznał za kompromitację autora (sic!), tłumacza (sic!), reżyserai teatru. Recenzja ukazała się 10 maja. Do działania przystąpili stołeczni radni. Komisja Kultury zdecydowanie odcina się od bulwersującego przedstawienia i oczekuje działań od prezydenta miasta, które zagwarantują, że w przyszłości nie dojdzie do podobnych ekscesów. Ani jeden członek komisji spektaklu nie oglądał. Radni wyrazili za to żal do dyrekcji teatru, że nie otrzymali zaproszeń na premierę. Należą się im przez wzgląd na pozycję i godność. Prezydent Kaczor nie zareagował. Nie musiał. Dyrekcja teatru słynącego z wystawiania sztuk niepokornych sama posrała się ze strachu i ocenzurowała sztukę! Kazała wyrzucić zdania, które tak wkurwiły krytyka z „Rzeczpospolitej” i radnych od kultury. Dyrektor teatru Michał Merczyński zastanawiał się na łamach prasy, że być może teatr popełnił błąd, może aktorzy nie powinni używać tych dwóch zdań w spektaklu. Usprawiedliwił się, że teatr porusza drastyczne tematy społeczne, o których inne polskie teatry milczą. Merczyński, szef artystyczny teatru Grzegorz Jarzyna oraz reżyserka sztuki Anna Augustynowicz podjęli decyzję kuriozalną. Tłumaczyli się, że nie jest to cenzura i że wymowa spektaklu nic nie traci. Chcieliśmy pogadać na ten temat z dyrektorami i zapytać, czy cenzurując tekst zapytali o zgodę autora sztuki – Anthony’ego Nelsona? Odmówili rozmowy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Orgazm do nabożeństwa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Won! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kopnięci " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Doktor Ojboli " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne • W ciągu półtora miesiąca policja z Zambrowa aż trzykrotnie zatrzymała za jazdę po pijanemu 34-letniego Józefa T. Za każdym razem kierowca miał 2,91 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Człowiekowi, który zanim wsiądzie do samochodu, pije z aptekarską precyzją, grozi obecnie odebranie prawa jazdy, grzywna i więzienie. • O nowym, wysublimowanym sposobie kradzieży wody donoszą spółdzielnie mieszkaniowe. Na przykład w Inowrocławiu Kujawska Spółdzielnia Mieszkaniowa musiała zapłacić w zeszłym roku 70 tys. zł za pobór wody, którego nie wykazały wodomierze. Sposób jest dziecinnie prosty. Lokator delikatnie odkręca kran – woda jedynie kapie i nie porusza skrzydełek wodomierzy. Są tacy, którzy potrafią nazbierać w ten sposób nawet kilkadziesiąt metrów sześciennych wody miesięcznie. • Wniosek o nazwanie jednej z ulic imieniem Saddama Husajna złożył w Urzędzie Miejskim w Ustce jeden z miejscowych radnych, lider tamtejszej Polskiej Partii Biednych. Zdaniem radnego byłby to dobry chwyt reklamowy w ramach promocji miasta. Uwaga na retorsje USA! • Dwie 14-latki z Lublińca przyniosły na lekcję religii nabój do pistoletu gazowego. Zaczęły zastanawiać się, co jest w środku. W końcu wzięły cyrkiel i przebiły nabój. Do szpitala trafiło siedmioro uczniów. I tak to szkoła zabija ciekawość świata. • Pan Lech J. z Puław został zatrzymany w Końskowoli za jazdę po pijaku. Miał 2 promile. Zabrano mu prawo jazdy i skierowano sprawę do sądu. Już następnego dnia po tym wydarzeniu pan Lech pojawił się w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Lublinie i jak zawsze egzaminował kierowców. Pan Lech jest członkiem Komisji Promocji Bezpieczeństwa Projektowania i Utrzymania Dróg Wojewódzkiej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, która działa przy wojewodzie lubelskim. Trudno wymagać od człowieka na takim stanowisku, żeby odważył się na trzeźwo prowadzić auto po naszych drogach. • W Krejwińcach w gminie Sejny niektórzy mieszkańcy chcą unieważnienia wyborów na sołtysa. Dlaczego? Wybory odbywały się w mieszkaniu sołtysa. Nie wszyscy chcieli tam pójść, a ponadto niektórych z tych, co przyszli, sołtys wypraszał. Sęk w tym, że wybrany sołtys był jedynym kandydatem, a i teraz deklaruje, że natychmiast zrezygnuje, jeśli znajdzie się ktoś chętny na jego miejsce. Co dalej z demokracją w Krejwińcach? • Pani Waleria z Przemyśla wygrała przed Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu sprawę przeciwko Państwu Polskiemu, które musi jej teraz zapłacić 4 tys. euro. Chodziło o sześcioletnie postępowanie sądowe mające przywrócić skarżącej odebraną jej w 1948 r. nieruchomość w Częstochowie. Mimo anulowania tej decyzji w 1996 r. mieszkanka Przemyśla nie mogła korzystać z własności. Pani Waleria ma 100 lat, więc zdołała doczekać. • Studenci z Lubelszczyzny byli na pieszej wycieczce na Słowacji. Spóźnili się na przejście graniczne otwarte jedynie do godziny 18. Nie wiedzieli o tym i, zaniepokojeni co prawda brakiem strażników, przeszli na polską stronę. Kilkaset metrów dalej spotkali polskiego strażnika. Funkcjonariusz poinformował ich, że nielegalnie przekroczyli granicę i jeśli nie chcą mieć kłopotów, muszą wrócić na Słowację, czyli ponownie przekroczyć jej granicę nielegalnie, by po godzinie 8 rano legalnie wejść do Polski. Sprawę przestępstwa studentów rozpatruje obecnie sąd Rzeczypospolitej. • Na jednej z ulic Bukowna (powiat olkuski) kłócili się mąż z żoną. W sprzeczkę wmieszał się przypadkowy przechodzień. Doszło do bójki. W wyniku otrzymanych ciosów i upadku na ziemię mąż zmarł. Przechodniowi, który nie respektował zasady niemieszania się w małżeńskie spory, grozi 12 lat więzienia. • Prezydent Krakowa zarezerwował w poniedziałki dwie godziny na rozmowy z mieszkańcami miasta i godzinę na rozmowy z magistrackimi urzędnikami. Krakowianie, którzy chcą się spotkać z prezydentem, muszą czekać na wolny termin ponad pół roku. Na liście spotkań dla urzędników są jeszcze wolne miejsca. D. J. • 14 białostockim lekarzom i farmaceutom postawiono zarzut wyłudzenia z Podlaskiej Regionalnej Kasy Chorych co najmniej 200 tys. zł. Recepty na refundowane leki onkologiczne realizowali jeszcze ciepli nieboszczycy. Jedna ze zmarłych jednego dnia w jednej aptece kupiła 9 opakowań lekarstw, za które apteka otrzymała refundację w kwocie ponad 16 tys. zł. • Za postawienie lepszych ocen trzech uczniów miało zapłacić nauczycielowi z Ostrołęki 2 tys. zł. Przebieg transakcji uwiecznili na kasecie. Ich wzorem był Adam Michnik. Wzorzec podsunął im podobno dyrektor szkoły, wkurzony tym, że nie przyniosły rezultatu podejmowane przez niego rozmowy dyscyplinujące z belfrem łasym na pieniądze i prezenty. B. D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cukrzyca mózgu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Osłupiali Podstawione firmy, fikcyjne usługi, lewe rachunki. Przekręt podatkowy za miliony. Jakieś zlecenie na uszkodzenie inspektora skarbowego, który węszył, gdzie nie trzeba. Wygląda na to, że wszystko rozejdzie się po kościach. Przekręt był nieskomplikowany jak Dżordż Dablju. Teresa i Stanisław D. mają Zakład Budowlano-Montażowy STACON s.c. (ZBM STACON) w Kadzidle pod Ostrołęką. Co najmniej od 1997 r. firma wykonywała usługi – najpierw dla CPN, potem dla PKN ORLEN S.A. Słupy Małżeństwu D. nie w smak było płacenie wysokich podatków. Teresa D. pomagała więc różnym osobom – przeważnie swoim pracownikom – tworzyć firmy opodatkowane atrakcyjnie, bo ryczałtowo. W charakterze podwykonawców odwalały one fikcyjną robotę dla spółki STACON i wystawiały jej za to faktury. Na papierze STACON płacił im więcej, niż dostawał za tę samą robotę od koncernu. Tak za sprawą rzekomych podwykonawców generował koszty, przerzucał na nich swoje dochody i dzięki tym zabiegom oddawał państwu znacznie mniej, niż powinien. Przed upływam roku firemki likwidowali, bo inaczej wpadłyby one w normalne rygory podatkowe. Aby upilnować pracowników z ich firmami – słupami, Teresa D. robiła się tam pełnomocnikiem i sama nimi zarządzała. Szmal przelewała na prywatne konto, zakładała korzystne lokaty etc. Żeby wszystko było jasne, słupy działały w obiektach firmy STACON. Chodziło o duży szmal. Mamy kwity, z których wynika, iż w roku 1998 STACON zapłacił słupowi o ponad milion złotych więcej, niż wziął za to samo z CPN. Albo że w 2000 r. pani D. przelała na konto swojej firmy „Artykuły Spożywcze i Przemysłowe” z konta słupa ponad 2 mln zł. Zastraszenie Spółką STACON oraz jej „kooperantami” zainteresowała się skarbówka. Na jesieni 2000 r. ciechanowski Urząd Kontroli Skarbowej (UKS) zaczął grzebać w dokumentach. W styczniu 2002 r. prokuratura w Olsztynie sporządziła akt oskarżenia przeciwko trzem osobom. Współwłaścicieli spółki STACON Stanisława D. i Leszka K. oskarżyła o to, że na jesieni 2000 r., działając wspólnie i w pozozumieniu, podżegali inną osobę do zniszczenia mienia lub uszkodzenia ciała (przestępstwo zagrożone karą od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności) komisarza skarbowego, by zmusić go do odstąpienia od przeprowadzenia rzetelnej kontroli w firmie małżonków D. (zagrożenie karą od miesiąca do 3 lat odsiadki). Żeby było bardziej kolorowo, trzecim oskarżonym jest pracownik skarbówki. Postawiono mu zarzut użycia w stosunku do kumpla po fachu groźby bezprawnej mającej przekonać tamtego, by nie przyglądał się zbyt dokładnie kwitom spółki STACON (od 1 miesiąca do 3 lat pudła). Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce wyłączyła się z postępowania, gdyż jeden z oskarżonych jest spokrewniony z prokuratorskim małżeństwem w ostrołęckiej okręgówce. Potem jednak sprawa wylądowała przed sądem w Ostrołęce. Ten już nie widział powodów do wyłączenia się. Sprawa stanęła w miejscu. Wypłynęło nazwisko świadka, na którego zeznaniach opiera się oskarżenie. Zapewne dlatego, że nie czuje się on bezpieczny, nie dociera do sądu, by potwierdzić zeznania, które złożył wcześniej przed funkcjonariuszami CBŚ i prokuratury. Sędzia prowadząca sprawę odmówiła nam wglądu do akt. Niespodzianki Kontrole UKS trwały długo. W styczniu 2001 r. ostrołęcka policja oraz prokuratura wszczęły dochodzenie w sprawie fałszowania faktur ZBM STACON oraz jednej z firm – słupów. Dokumentacja została przekazana biegłemu sądowemu. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że leżała u niego rok. Po Ostrołęce krążą opowieści o próbach nacisku na biegłego, by nie był zbyt gorliwy. Wreszcie w listopadzie zeszłego roku prokuratura przesłała do Sądu Rejonowego w Ostrołęce akt oskarżenia w tej sprawie przeciwko małżonkom D. oraz Wiesławowi D., na którego zarejestrowana była jedna z firm. Do tej pory nie wyznaczono terminu rozprawy. Nastąpiła seria niespodzianek. Z kwitów, które posiadamy, jasno wynika, że UKS dopatrzył się opisanych wyżej przekrętów. Powoływanie firm, przerzucanie na nie dochodów spółki STACON, fikcyjne zwiększanie jej kosztów i kantowanie na podatkach. Inspektorzy skarbowi wykazali, że małżeństwo D. więcej płaciło podwykonawcom, niż zarabiało na ich rzekomych usługach. I że małe firemki nie były w stanie wykonać roboty, jaką im przypisano na papierze. Co z tego, skoro ta część odkrycia UKS do tej pory nie stała się przedmiotem dochodzenia prokuratorskiego i nie znalazła finału przed sądem. UKS przewidywał podwyższenie dochodu współwłaścicieli STACONU. Małżonkowie D. musieliby wówczas zapłacić podatki wraz z odsetkami. Ale jak nas poinformowano, analizy UKS ciągle są w toku, a ich wyniki to wielka skarbowa tajemnica. Tymczasem sprawa dotycząca fałszowania podpisów na fakturach leży. Czeka na wyznaczenie terminu. Inna – o podżeganie do zrobienia kuku jakiemuś kontrolerowi skarbowemu – obsuwa się. Dość klarowne odkrycie UKS dotyczące przewałów na podatkach już doczekały się odleżyn, bo ich analizy wydają się nie mieć końca. I wszystko to dotyczy jednej spółki. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na krzyżowy ryj " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tak " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 2 kwietnia "Tak, panowie (i panie) Europejczycy, wychodźcie z ukrycia; ponoć jest was, jak wynika z podawanych sondaży, siedemdziesiąt kilka procent, a jak na razie łatwiej spotkać yeti w lesie niż unioentuzjastę na ulicy". Wojciech Olszak, "Niech was zobaczą!" 3 kwietnia "Polscy artyści wraz z Chórem Opery Narodowej nagrywają teledysk do polskiej wersji hymnu UE – »Ody do radości«. Jest to nowa aranżacja, w której znajdą się fragmenty »Mazurka Dąbrowskiego«, utworów Chopina i polskiej muzyki ludowej. (...) Tak... Skoro nasi »artyści« nie widzą problemu w nadużywaniu hymnu narodowego, to podsuwam nowy pomysł: może by tak skrzyżować hymn niemiecki z muzyką ze »Skrzypka na dachu«? W wykonaniu i aranżacji jakiegoś rapującego afrykańskiego szamana, oczywiście. Ciekawe, jak na to zareagowaliby Niemcy?". Wojciech Olszak, "Oda do Dąbrowskiego?" 5–6 kwietnia "Pogrobowcy »siły wiodącej PRL-u« niszczą systematycznie cały dorobek duchowy Narodu pochodzący od tych, którzy płacili za Polskę ofiarą swojego życia. Odrzuca się Pana Boga i prowadzi się Polaków jak stado baranów przed ołtarze złotego cielca »Europy« (...). W Konstytucji napisano, że zakazuje się działalności partii komunistycznej, a tymczasem, ci, co niszczyli Polskę przez kilka dziesiątków lat, uprawiają nadal bezkarnie i bez przeszkód swój zbójecki proceder. (...) Polska potrzebuje teraz, bardziej niż kiedykolwiek, mądrych przywódców. Bóg może nam ich zesłać jedynie pod warunkiem wielkiej modlitwy i szczerego nawrócenia". ks. Jerzy Bajda, "Głębsze pokłady wojny" "Głos" 5 kwietnia "Mamy przed sobą krótki czas zamieszania i niepewności w szeregach SLD. Możemy go wykorzystać dla odrzucenia tej zarazy raz na zawsze, możemy też ten czas zmarnować czy przefrymarczyć w układach, a to z Kwaśniewskim, a to z Millerem. Mamy dziś taką samą szansę, jaką mieli ludzie Solidarności w roku 1989. Tamta została zmarnowana przy »okrągłym stole«". Antoni Macierewicz, "Czas decyzji" Radio Maryja 8 kwietnia "(...) Miller wam da, czego nie dam wam ja, w rytm tej wyborczej arii, Miller wam da, czego nie dam wam ja, talony na Łady, wczasy w Bułgarii, talony, talony, wczasy, wczasy...". Piosenka Andrzeja Rosiewicza, gościa o. Tadeusza Rydzyka w programie "Rozmowy niedokończone" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Premier nie chce się zamknąć " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gorące stolce Zanim obierze się przywódcę, trzeba mu przytroczyć na grzbiecie puszkę z żabami, aby gdy zacznie nadymać się pychą, móc mu powiedzieć: obejrzyj się za siebie. Talmud, księga Jomma 22 W mroki przeszłości odchodzi Jerzy Kichler, pierwszy Żyd Pomrocznej, szef Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP. Niespodziewany upadek Kichlera przypomina przypowieść biblijną. Powinien dać do myślenia wszystkim innym piastującym stanowiska "pierwszych". Pana Jurka byłego handlarza rodzynkami, żabami i rybkami akwariowymi oglądaliśmy od lat na fotografiach z papieżem i prezydentami, biskupami i ambasadorami, pouczającego z telewizyjnego okienka o wszystkich możliwych cnotach żydowskich. Odwołała go ze stanowiska ledwie 200-osobowa macierzysta gmina żydowska we Wrocławiu. Podstawowa organizacja żydowska wskutek dziesięcioletnich rządów Kichlera i jego zwolenników stanęła w obliczu katastrofy finansowej i wielu niewyjaśnionych zagadek ujętych w sprawozdaniu gminnej komisji rewizyjnej. Obie sprawy są zresztą w ścisłym związku. Główną zagadką jest bowiem odpowiedź na pytanie, co stało się z kwotą prawie 1,5 mln zł, którą gmina dostała od skarbu państwa za zrzeczenie się praw do nieruchomości w Kaliszu i Zielonej Górze. Przewałki w lilipuciej gminie kwitły na wszystkim – same wydatki zarządu na taksówki sięgały miesięcznie 4 tys. zł. Normą było zatrudnianie krewnych na wysoko płatnych stanowiskach. Członkowie zarządu wynajmowali od gminy lokale zapominając przy tym o płaceniu czynszu. W tym samym czasie chuligani demolowali niestrzeżony (z braku pieniędzy) cmentarz żydowski – miejsce najżywiej interesujące (z racji wieku) większość członków gminy. Jedyna osoba znająca odpowiedź, czyli sam Kichler, milczy jak zaklęta – na pytania dziennikarza lokalnego "Słowa Polskiego" odparł jedynie, że z antysemitami rozmawiał nie będzie. Dla byłego przewodniczącego wszelkie artykuły krytyczne są przejawem antysemityzmu, a Urbanowe "NIE" jest najbardziej antysemicką gazetą na świecie. Nie wiemy, co dalej stanie się z Kichlerem, zapewne nie wróci już do rybek i bakalii – wiemy za to, że upadek ze stolca prowincjonalnego namiestnika Jahwe jest wstrząsający i może wpłynąć na ostateczne pomieszanie zmysłów. Wstrząs podobny nie grozi ustępującemu niebawem z urzędu eminencji Henrykowi Gulbi Gulbinowiczowi, arcybiskupowi wrocławskiemu. Zasłużony i w latach posunięty kardynał odchodzi właśnie na emeryturę. Żaby oglądać będzie najwyżej w stawie w uroczym parku wokół klasztoru w podwrocławskim Henrykowie. To właśnie miejsce sędziwy purpurat wybrał sobie na spędzenie dni ostatnich, oczyściwszy uprzednio klasztor z części zbędnych zakonników. Pejzaż tam upiększają cudnej urody alumni z miejscowego seminarium spacerujący parami po henrykowskich zagonach. Przez wszystkie lata swego zasiadania na biskupim stolcu Gulbinowicz dał się bowiem poznać jako zdeklarowany przyjaciel młodzieży męskiej w koloratkach. Wedle zgodnej opinii kardynał był wporzo. Trzymał za mordę wszystkich – księży, wojewodów, nawet ojca Rydzyka redukując niemal do zera lokalny ruch radiomaryjny. W samym Wrocławiu trwają już przygotowania do powitania nowego patriarchy. Wedle wszelkich oznak na niebie i ziemi będzie nim nie byle kto, bo sam Sławoj Leszek Flaszka Głódź, skądinąd bliski przyjaciel Gulbinowicza z czasów młodości. Rajcy i miejskie VIP-y gromadzą już w piwniczkach zapasy win i leczą nietęgie zazwyczaj wątroby. Na nowego biskupa jak na Mesjasza czekają już właściciele podupadających ostatnio wrocławskich restauracji i żądni okruchów z pańskiego stołu wygłodzeni lokalni żurnaliści. Autor : Adam Kowalski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Do czego księdzu dziewczynka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " A ty toń " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Caritas lager Wyślij dziecko na wakacje z księdzem. I módl się, żeby pędem wróciło. Kolonie pod patronatem Caritasu organizował ksiądz prałat Mieczysław Stefaniuk z parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Zielonce koło Warszawy. Wyjazd nie był broń Boże darmowy. Rodzice bulili po około 600 zł. Baraki z dykty miały dziurawe ściany. Z nieszczelnych dachów woda lała się wprost do łóżek. W nieczynnym od 4 lat ośrodku panowała stęchlizna i wilgoć. Zleżała dziurawa pościel składała się między innymi z pociętych na pół prześcieradeł. Pozbawione srajtaśmy ubikacje zarosły brudem i przypominały najgorsze szalety miejskie. Ciepła woda pod prysznicem należała do rzadkości. Żarcie, nawet jak na standardy kolonijne, było nędzne. Kluski z serem i – jak to dzieci nazwały – zupy kompotowe, to podstawy caritasowego menu. Ksiądz prałat z siostrzyczkami, które odgrywały role wychowawczyń, nie przejmowali się specjalnie gówniarstwem. Program kulturalno-oświatowy kończył się na porannej mszy. Dalej bachory w wieku 7-12 lat musiały same organizować sobie wakacje. Te, które miały jakiś grosz, wędrowały do pobliskiego salonu gier albo do sklepu. Reszta szlajała się bez sensu po ośrodku i okolicy. Stan liczebny pozostawał zupełnie poza kontrolą organizatorów. Jeden z chłopców zabrał się w połowie turnusu z ojcem kolegi do domu. Nie powiadomił o tym nikogo. Nieobecność malucha nie wzbudziła jednak niepokoju wychowawców. Co do programu, to trzeba oddać księdzu Stefaniukowi sprawiedliwość. Raz zorganizował małolatom pieszą wycieczkę. Pomaszerowali do odległego o 10 kilometrów kościoła. Pomodlić się. Już po kilku dniach rodzice przyjeżdżali po dzieci. W połowie turnusu stan osobowy wynosił 50 procent. Bachorów nie zatrzymała w Jarosławcu ani dobra pogoda, ani nadmorskie plaże. Z setki kolonistów prawie sześćdziesięcioro powróciło do domów przed czasem. Kontrolujący obóz Sanepid wlepił właścicielowi ośrodka karę 1000 zł. Prałat z Zielonki oczywiście nie mieszkał w tekturowym baraku, lecz w luksusowym murowanym apartamencie. No, ale jak sam podkreśla, jest bratem posła i byle gdzie mieszkać nie może. Brat, Franciszek Stefaniuk, jest w Sejmie przewodniczącym Komisji Etyki Poselskiej i znanym działaczem Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ksiądz Stefaniuk w poglądach politycznych zaszedł dalej na prawo. Jest orędownikiem ZChN i Akcji Katolickiej. Niektórzy działacze AWS powiatu wołomińskiego publicznie odcinali się od księdza fundamentalisty, uznając że w prawicowości przegina pałę. Ustaliliśmy, że dla takiej grupy dzieci w Jarosławcu można było zorganizować kolonie w superluksusowych warunkach za 630 zł. Trudno przypuszczać, że w Caritasie zabrakło szmalu na dopłacenie tych 30 złociszów. Od 1992 r. miasto Zielonka dofinansowuje Caritas. Dotacje po około 40 tys. zł rocznie od rządzącej miastem prawicy nikogo nie dziwią. Wiadomo też, że burmistrz Stefan Stępkowski jest w świetnej komitywie z prałatem Stefaniukiem. Ponoć już uradzili, jak będą wyglądać najbliższe wybory samorządowe. Złośliwi mówią, że tanie kolonie przyczynią się w jakiś sposób do kampanii wyborczej bliskich sercu prałata Stefaniuka osób i organizacji. Wierzyć nam się w to nie chce. Chociaż kto wie? Taki burmistrz Zielonki ma zaledwie 3,8 tys. zł pensji plus dodatek funkcyjny – 200 proc. najniższego wynagrodzenia zasadniczego i dodatek stażowy. Razem na pewno za mało na kampanię wyborczą. Rodzice oszukanych kolonistów ślą do Caritas Polska i do biskupów listy protestacyjne. Żądają zwrotu kasy, zadośćuczynienia i ukarania winnych. Naiwni. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Baranina: przedśmiertne listy do "NIE" Jeremiasz Barański, pseudonim Baranina, oskarżony m.in. o zlecenie zabójstwa byłego ministra sportu Jacka Dębskiego, znaleziony w celi wiedeńskiego aresztu, gdy wisiał na pasku od spodni przymocowanym do okiennej kraty, na krótko przed śmiercią wysłał do mnie, jako dziennikarza piszącego o sprawie, dwa listy. Oceńcie, czy są to listy przygwożdżonego przez wymiar sprawiedliwości mordercy, który będąc w rozpaczy zamierza popełnić samobójstwo. Wiedeń, 28.04.2003 Pan Redaktor Gomzar! Szanowny Panie Redaktorze! Nigdy nie miałem i nie mam potrzeby wprowadzać Pana czy też "NIE" na jakieś lewe tory w sprawie Dębskiego. Najblirzszy czas pokarze dużo nowych faktów, ponieważ zdecydowałem się ujawnić wszystkie sprawy wysoko postawionych urzędników zarówno austriackich jak i polskich, którym bardzo zależy żeby mnie wycofać z obiegu, skazującym wyrokiem i oczywiście zrobić wszystko żebym znalazł się w Polsce. Ja jestem gotów odpowiadać przed polskim sądem również, nawet bardzo chętnie. W najbliższym czasie tz. przed 19.5.2003 ma być przesłuchany w Polsce świadek P. przez stronę austriacką z udziałem Prokuratora z Austrii i moich obrońców Dr Bernhausera i Pana de Viriona, jak również świadek S. (dot. Pani Mataniak). Jeżeli chodzi o moje rozmowy telefoniczne, to ja przecież doskonale wiedziałem, że są podsłuchiwane, ale dziennikarze nie mieli okazji wysłuchania ich w całości. CBŚ i prokuratura wybrała wycinki, jak zwykle, żeby mnie skompromitować. Uważałem i uważam, że powinien być Pan o wszystkim informowany i sam oceniać fakty. Sam rozwój obrony G. (w oryginale pełne nazwisko – przyp. B.G.) mówi sam za siebie. Pan Komosa i Mec. Puławski, dawni bardzo dobrzy koledzy (Prokuratorzy) układają misternie klocki obrony G. tylko jak długo będzie to tolerowane przez wymiar sprawiedliwości i czy CBŚ będzie grało do tej samej bramki jak dotychczas? W przyszłym tygodniu zostanie podane do publicznej wiadomości, że CBŚ do chwili mojego aresztowania bazowało na moich informacjach, które jako jedyne były w 100% pewne i zawsze potwierdzone. Polecam Panu zainteresowanie się osobami takimi jak (tu znajduje się lista kilkunastu osób – przyp. B.G.). To jest mała część ludzi, których łączą wspólne interesy i do nich zaliczają się też ludzie, którzy dzisiaj są na wysokich stanowiskach. Jeszcze raz powtarzam "SAFROL" i z nim związane osoby, jak i powiązania finansowe były głównym powodem śmierci Dębskiego. Ja osobiście spodziewałem się tego wcześniej. Chcę Panu nadmienić, że wartość tabletek Ekstasy zrobionych z około 2 ton Safrolu przekracza 50 milionów DM. Licząc po bardzo zaniżonej cenie. Suma ta miała uzdrowić całe towarzystwo. Dębski stanął na drodze. Wcześniej czy później kilku z tych Panów "zrobi w spodnie", ponieważ zmusi ich do tego sytuacja finansowa i część "Safrolu" trzeba wykopać, przerobić i sprzedać. Ci Panowie, którzy stoją za "kwitami" na Kwaśniewskiego są ściśle powiązani z Panami od "Safrolu", "Bosko" i innych interesów. Wszystkich tych Panów łączy jedno – chęć zarobienia dużych i szybkich pieniędzy, nie brudząc sobie specjalnie rąk. Mam nadzieję i wierzę, że nie da się Pan wyciszyć zupełnie. Jest Pan uczciwym człowiekiem i to jest najważniejsze. Życzę Panu sukcesu i spokoju! Łączę wyrazy szacunku J. Barański P.S. Uważam, że jest Pan jedynym dziennikarzem, który bardzo szybko dojdzie do prawdziwego zleceniodawcy w sprawie Dębskiego a przy tym ujawni się o wiele więcej spraw. Domyślam się jakie naciski są wywierane na Pana i związane z tym kłopoty, ale polecam iść w tym temacie do końca. Posiada Pan wiedzę w sprawie Dębskiego i Maziuka większą niż ktokolwiek inny z polskich mediów, a najciekawszy materiał otrzyma Pan w krótkim czasie. Ja nie oczekiwałem i nie oczekuję pomocy z Pana strony a o winie może decydować tylko Sąd. Ja liczę się z wyrokiem w I instancji, bo ten wyrok jest potrzebny tak policji jak i Prokuraturze, ale jestem w 100% pewny, że zostanie uchylony i sprawa będzie rozpatrywana jeszcze raz. Taktycznie zostało to wszystko rozegrane przez policje i prokuratury dwóch krajów, gdzie my nie mieliśmy możliwości zapoznania się ze wszystkimi aktami sprawy. Są nowe fakty i nowi świadkowie, jak również dowody na to że G. nie zniszczyła karty telefonicznej po ostatniej rozmowie ze mną i działała i telefon jeszcze dwa dni po zabójstwie Dębskiego! Bardzo mi przykro, że ma Pan kłopoty z mojego powodu. Nieco wcześniej do redakcji przyszedł inny list Baraniny datowany 3 kwiet-nia 2003 r., wysłany faksem z kancelarii adwokackiej w Wiedniu 8 kwietnia 2003 r. Dzień później Barańskiego znaleziono nieprzytomnego w celi. Oficjalna wersja głosiła, że usiłował popełnić samobójstwo wypijając środek do odkamieniania instalacji sanitarnej. Sam Barański oświadczył, że został zaatakowany w celi, doprowadzony do stanu nieprzytomności, po czym ktoś wlał mu płyn do gardła. W tej sprawie austriacka policja prowadziła śledztwo, które obecnie zapewne zostanie umorzone. Oto fragmenty tego listu: Redakcja "NIE" Warszawa Pan Redaktor Gomzar Szanowny Panie Redaktorze! Po kilku ostatnich wizytach ludzi ze służb specjalnych Austrii obawiam się, że może mnie spotkać to samo, co Maziuka. Zapewniam, że nie mam zamiaru pozbawić się życia, a wręcz przeciwnie – jestem pewien, że udowodnię, iż nie miałem nic wspólnego z zabójstwem Jacka Dębskiego. Przypisanie mi tej zbrodni stało się celem polskich i austriackich służb specjalnych. Moje uniewinnienie będzie największym skandalem w Europie i pozwoli odsłonić wszystkie matactwa tych służb. Co robiły te wszystkie służby? Przecież ja 11 kwietnia 2001 r. (dzień zabójstwa Dębskiego – przyp. B.G.) używałem telefonu, który dostałem od wywiadu angielskiego i który był tak spreparowany, że obojętnie jaką kartę włożyłem, był podsłuchiwany, a wszystkie rozmowy są nagrane. Dlaczego przedstawiciel wywiadu angielskiego w Austrii (tu imię i nazwisko – przyp. B.G.) odmówił zeznawania przed sądem, powołując się na status dyplomatyczny? W tak ważnej sprawie, a szczególnie jeżeli chodzi o morderstwo wszystko powinno znaleźć się na sędziowskim stole. Austria, Polska, Anglia, Belgia, Niemcy – wszyscy do końca, czyli do mojego aresztowania współpracowali ze mną, także na szczeblach ministerialnych. Następnie Jeremiasz Barański wymienia grupę osób, które – jego zdaniem – kilka lat temu zorganizo-wały gigantyczny przemyt z Chin do Polski safrolu, półproduktu do fabrykowania syntetycznego narkotyku extasy. Autor listu opisuje mechanizm przemytu i produkcji tego narkotyku oraz związki Jacka Dębskiego z tą grupą osób. Jedną z kluczowych postaci tego przedsięwzięcia miał być, jak utrzymywał Barański, austriacki biznesmen polskiego pochodzenia Wojciech P., obecnie odbywający karę więzienia za udział w produkcji extasy w Austrii. Przesyłam Panu zeznania P., które są dokładne, konsekwentne i potwierdzają to, co piszę o safrolu. Do tego dołączam protokoły z podsłuchów telefonicznych, które w całości potwierdzają udział tych panów w opisanej sprawie. Nie otrzymałem tych materiałów, które miały dotrzeć do mnie przez Internet. Ktoś, posługując się metodą hakerską, włamał się do mojej poczty internetowej i wykasował wszystkie pliki dotyczące sprawy Dębskiego i Barańskiego. To zastanawiający przypadek. Sprawca miał ułatwione zadanie, ponieważ wykorzystał mój ogólnie dostępny adres, który m.in. znajduje się na internetowej stronie "NIE". Elektronicznemu włamywaczowi nie udało się za to wejście na twardy dysk ani próba jego zainfekowania wirusem, tzw. trojanem umożliwiającym penetrację zawartości treści twardego dysku. Wszystko jest szyte bardzo grubymi nićmi. Jestem konfrontowany z faktami, które mi jeżą włos na głowie i do tego wszystkiego mam bardzo ograniczone ramy obrony, ale zobaczymy! – kończy list Barański. Można przyjąć, że oba listy to próba manipulacji tygodnikiem "NIE" przez zleceniodawcę zabójstwa Dębskiego, twardziela i cwaniaka, capo di tutti capi polskiego podziemia. Tym bardziej dziwi wobec tego fakt śmierci autora listów, ponoć samobójczej. Można też założyć, że Barański nie zlecił zamordowania eksministra sportu, a cała sprawa była manipulowana przez inne osoby. Prawda być może nie zostanie nigdy ujawniona. Pozostają wątpliwości: tajemnicza śmierć (też powieszenie w celi) rzekomego killera Saszy, matactwa i ewidentne kłamstwa w zeznaniach Inki, nonszalanckie podejście prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie Dębskiego do tak istotnej sprawy jak czas popełnienia zbrodni. Istnieje tajna notatka sporządzona przez funkcjonariusza CBŚ – analiza rozmów telefonicznych z numerów przypisanych Saszy. Końcowa konkluzja tej notatki, jak już wspominałem, eliminuje Tadeusza Maziuka jako sprawcę zabójstwa. Ta notatka nie znalazła się w polskich aktach sprawy, ale jej niemieckie tłumaczenie, o dziwo, trafiło do akt sprawy Baraniny w Wiedniu. Jest tam nawet podpis polskiego oficera, autora notatki, tylko że niemiecka wersja pozbawiona jest tej istotnej konkluzji. Zeznający przed wiedeńskim sądem ów polski policjant zaprzeczył, że podpisywał niemiecką wersję. Ta informacja nie trafiła do mediów. Jeszcze większe zdziwienie budzi fakt, że po rzekomej próbie samobójczej Baranina nadal dysponował możliwościami odebrania sobie życia (sznurowadła, telewizor z kablem, pasek od spodni), a także że umieszczono go w pojedynczej celi, ale bez kamer, mimo że miał status "niebezpiecznego" – podobnie jak Maziuka w polskim areszcie. Oskarżyciel Barańskiego, prokurator Walter Geyer, publicznie oświadczył, że spodziewał się, iż oskarżony może popełnić samobójstwo, bo wskazywały na to jego podsłuchane w celi rozmowy telefo-niczne. Jeśli tak, to dlaczego nie uczynił nic, żeby Baranina nie miał możliwości targnięcia się na życie? Dlaczego – jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie – policyjny lekarz, który przyjechał do aresztu po zgonie Baraniny, przez ponad godzinę nie został dopuszczony do zwłok. W tym czasie na miejscu byli tylko przedstawiciele służby więziennej. Na pięć dni przed śmiercią Jeremiasz Barański wystosował do austriackiej prokuratury pismo oskarżające o poważne przestępstwa kilka osób, w tym urzędników MSW. Na dzień przed śmiercią Barański przekazał pewnej osobie plik dokumentów z prośbą, aby zostały one wysłane do redakcji "NIE". Na dobę przed śmiercią włamano się do jego domu w Grammatneusiedl. Nieznani sprawcy ukradli gromadzone przez lata tajne archiwum Baraniny. Z informacji, które do nas dotarły, wynika, że Barański kopie dokumentów obciążających wiele osób zdeponował także w innym miejscu. Jest więc możliwe, że sprawa nie zakończy się wraz z jego śmiercią. Ja mogę jedynie zapewnić, że uczynię wszystko, żeby sprawa zabójstwa Jacka Dębskiego nie umarła wraz z głównymi aktorami tej gry. W listach zachowano oryginalną pisownię. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czarnoteka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Goryl czy manekin " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szczyt płyt " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niewyzytka "Zyta pyta. A dlaczego Zyta pyta? Bo cyta. A dlaczego Zyta cyta? Bo niewyzyta". Posłanka Zyta Gilowska to koszmarny sen parlamentaryzmu: skrzyżowanie Geremka z Korwin-Mikkem. Geremkowatość Zyty przejawia się w nauczycielskim tonie: Dla ekonomisty słowo "dziura" nie istnieje. Dziura może być w chodniku. W obrzydliwej do wyrzygania hipokryzji, kiedy – walcząc przeciwko opodatkowaniu zysków z lokat bankowych – zamiast mówić o krzywdzie miliarderów, którzy żyją z odsetek, ględzi o starszych ludziach, co oszczędzają na czarną godzinę, na własny pochówek. W fałszywej skromności, obrażającej inteligencję rozmówcy. Nie mam żadnych osobistych ambicji politycznych – mówi baba, która była wiceprzewodniczącą Sejmiku Województwa Lubelskiego, kandydowała do Sejmu w 1993 r. (nieudanie), została szefową lubelskiej UW, ale podała się do dymisji, a nawet wystąpiła z partii, bo się obraziła, że Unia wbrew jej życzeniom dogadała się w Lublinie z SLD. Na 1. miejscu na lubelskiej liście PO znalazła się w ten sposób, że wpisał ją tam Maciek z Donaldem, wypieprzając przy okazji zwycięzcę prawyborów, które miały w Platformie o wszystkim decydować, żeby nie było partyjniactwa. Kandydowanie Zyta traktowała w kategoriach obywatelskiego poświęcenia. Zmusił ją do tego niemy wyrzut w oczach studentów: skoro jest tak, jak pani mówi i skoro tak być nie powinno – to dlaczego pani nam to mówi? A nie tam, gdzie tworzone jest prawo, gdzie powstają reguły gry? Zycie nie przychodzi do głowy, iż studenci marzyli o tym, żeby gdzieś ją wyniosło do diabła, bo Zycie w ogóle nie przychodzi do głowy, że ktoś mógłby uważać, iż coś z nią jest nie tak. "Doprowadziła Pani lewą stronę sali niemal do białej gorączki" – w jakimś wywiadzie mówi do Zyty zalotnie redaktorka z "Życia", a Zyta na to uprzejmie: No i dobrze, bo miałam rację. Bowiem – wyznaje Zyta i tu, w tej szczerej prostocie, wychodzi z niej Korwin-Mikke – bez względu na to, czy ktoś chce mnie słuchać, czy nie – to i tak wiem, że mam rację. Po prostu wiem. A ci, co tego nie wiedzą, to ignoranci i janosiki, nosiciele walizki z socjalizmem przyduszonej kolanem oraz głupcy, którzy nie rozumieją, że gdyby Pan Bóg chciał, żeby była równość, to w każdym lesie rosłyby w równych rządkach identyczne drzewa. "Wydawało mi się, że Zyta jest taka jak ja, państwowotwórcza, że ma na uwadze Nasz Kraj, że choć raz polecę wielkimi literami, by pokazać, jakże zagubił się gdzieś w układach i przepychankach. Och, Zyta, jak mogłaś" – lamentowała w "Przeglądzie" Krystyna Kofta po tym, jak Gilowska złamała jej serce występując przeciwko nocnej degabrielyzacji Sejmu. Miłość Krysi do Zyty, jak się zdaje, opierała się głównie na tym, iż miały wspólną krawcową, a z podbudowy ideologicznej – feminizm pojmowany w ten szczególny sposób, który polega na popieraniu kobiet z racji ich pierwszorzędowych cech płciowych. Wybór Kofty wydaje się o tyle nietrafny, iż Gilowska ma w sobie tyle kobiecości, ile Helmuth Kohl przebrany w spódnicę, ale – co ważniejsze – jej skwapliwy i radosny udział w harcach antymarszałkowskich był absolutnie zgodny z jej istotą. * * * Zyta jest przeciw progresji podatkowej, a najchętniej w ogóle przeciw podatkom, które tłumią przedsiębiorczość. Najlepszy byłby, jeśli już jakiś koniecznie musi być, podatek liniowy – rozwiązanie nie spotykane wprawdzie w cywilizowanych krajach, ale niewątpliwie miłe dla bogatych. Równocześnie Zyta jest przeciw abolicji podatkowej, nazywając ją amnestią i gromiąc za zgorszenie i demoralizację. Jest przeciw wysokim podatkom od przedsiębiorstw i wysokim kosztom pracy wynikającym głównie z kodeksu pracy. Stanowczo karci państwo, które ściągając z przedsiębiorców tyle kasy tłamsi w ludziach aktywność i energię. I równocześnie jest przeciw restrukturyzacji finansowej przedsiębiorstw, czyli darowaniu zaległości podatkowych i ubezpieczeniowych tym firmom, które nie zapłacą ich i tak, ale jak im się odpuści – mogłyby nadal funkcjonować opierając się na aktywności i energii. Bezwzględnie gromi nieuszanowanie publicznego grosza, ale równocześnie przy każdej okazji wrzeszczy na rząd, że powinien więcej pieniędzy przekazywać samorządom, podczas gdy wiadomo, że to właśnie samorządy stały się bagnem korupcyjnym, gdzie topione są kolosalne kwoty, szmal wydawany jest całkowicie bez sensu i nazbyt często trafia do firm żon prezydentów i szwagrów wójtów. Zyta jest przeciw wpisaniu do ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji zapisów antydumpingowych wymierzonych w supermarkety, choć oczywiście z głębi serca popiera indywidualną przedsiębiorczość zwykłych prostych ludzi – która wszak osiem razy na dziesięć wyrażała się w otworzeniu sklepiku spożywczego, a te – jeden po drugim – wykańcza dumpingowa potęga supermarketów. Z oburzeniem opowiada, że tylko 1/25 budżetu wydaje się na wspieranie procesów rozwojowych, ale jest także przeciw sztywnym wydatkom na dotacje dla jednostek badawczo-rozwojowych, choć wiadomo na pewno, iż bez takiego sztywnego budżetu te jednostki nie będą w stanie prowadzić żadnych badań. Jest przeciw kasom chorych, ale ministra Łapińskiego, który – jako jedyny członek rządu stanowczo przystąpił do usuwania błędów buzkizmu i likwidacji kas chorych – nawyzywała od komisarzy ludowych. Belkę karciła: czy nie powinniśmy się obawiać, iż pesymizm, który towarzyszy tym rozmowom, tym debatom, może zniechęcać bardzo potencjalnych inwestorów? Czy istotnie dramatyzm jest tak wielki, żeby z tej trybuny wygłaszać przede wszystkim różne alarmistyczne jeremiady? Kołodkę zaś pyta ironicznie, skąd się ten jego optymizm bierze. I tak dalej. Dzisiejszym byciem przeciw nadrabia Zyta braki z młodości. Za komuny nie miała Zyta szczególnych osiągnięć w okazywaniu swej opozycyjności, tyle tylko że cierpiała z całym narodem i ustrój zmarnował jej młodość. Patrzę na swoje zdjęcia, jak miałam trzydzieści, trzydzieści parę lat i widzę kobietę smutną, wręcz zszarzałą – zwierza się Zyta "Życiu", bo wiadomo, że jak polityk rozmawia z "Życiem", to musi coś na komunę napluć, choćby od ludowej władzy co dwa lata dostawał mieszkanie, meblościankę na kredyt i talon na Ładę. Opowiada Zyta o swej komunistycznej gehennie: Na Uniwersytet dojeżdżałam potwornie zatłoczonym autobusem i sztuką było się do tego autobusu dostać. Widać dziennikarz nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, bo Zyta brnie dalej. Nie wyjeżdżałam za granicę. Na prowincji staże, stypendia zagraniczne były zarezerwowane i środowisko wiedziało dla kogo. Miałam chandrę, że słabo się rozwijam naukowo, że pokonuję idiotyczne trudności – snuje Zyta swój kombatancki życiorys, a do kompletu wspomina jeszcze coś o braku masła i wody w kranie na III piętrze. * * * Ale trzeba Zycie przyznać, że – choć może nie stawiała się szczególnie komunie – potrafiła z niezwykłą stanowczością przez ćwierć wieku pracy na KUL opierać się indoktrynacji klerykalnej. Absolwent psychologii na katolickiej uczelni nie będzie zachęcał kobiety do porzucenia męża, choćby ten ją napieprzał trzy razy dziennie, bo nauka Chrystusa mówi o nierozerwalności małżeństwa. Nauczony nauczać po katolicku życia w rodzinie nie powie młodzieży, że środki antykoncepcyjne nie wywołują raka, bo byłoby to wbrew kościelnej nauce o darze płodności. Katolickiej proweniencji położnik nie pozwoli rodzącej kobiecie na skorzystanie ze znieczulenia, bo powiedziane jest "w bólu rodzić będziesz" i cierpienie podczas porodu sprawia, że matka w pełni ofiarowuje siebie dziecku. Tymczasem Zyta Gilowska od lat 25 wykłada na katolickiej uczelni ekonomię opartą na podstawach przeciwnych do tzw. katolickiej nauki społecznej i nie tylko nikt jej nie wyrzucił, ale wręcz została profesorem. Katolicyzm pod przewodnictwem naszego Wielkiego Rodaka jest w tej kwestii dość stanowczy: naucza, że praca powinna stać ponad kapitałem, zaleca solidaryzm społeczny, opiekę państwa nad słabszymi i różne takie, które w sumie – choć papież prędzej założy hawajską koszulę, niż to przyzna – składają się na dość socjalistyczną wizję świata. Poglądy Zyty Gilowskiej na temat państwa reprezentują niezmącony jedną empatyczną myślą darwinizm społeczny. Zyta Gilowska jest jedynym w Polsce politykiem, który ma czelność mówić, że Balcerowicz to socjalistyczny mięczak. Kiedy wprowadziliśmy opisane w każdym porządnym podręczniku mechanizmy konkurencji wyzwalane przez gospodarkę rynkową, by, mówiąc brutalnie, zaczęła się indywidualna pogoń za groszem, najskuteczniej napędzająca gospodarkę – ludzie się zdziwili, a Balcerowicz stał się synonimem skrajnego liberała, którym nigdy nie był. Szybko zrezygnował zresztą z oporu w obronie finansów publicznych – wspomina Zyta grzech pierworodny naszego systemu. Przeciętny Polak jest przekonany, że budujemy wilczy kapitalizm wedle fanatycznych liberalnych reguł. Ale w istocie nasze państwo jest miękkie i słabe – ubolewa Zyta. – Daliśmy sobie wmówić, że praktykujemy drapieżny liberalizm. A ja twierdzę, że mamy w Polsce zakamuflowany socjalizm. Osoba, która potrafi nazwać socjalistycznym państwo, w którym na 3 miliony zarejestrowanych bezrobotnych 80 proc. nie ma prawa do zasiłku, należy doprawdy do głosicieli poglądów dość skrajnych. * * * Bezrobotni w słowniku pani poseł to lenie i obiboki, którzy w ogóle nie pracują, redystrybucyjna rola państwa to janosikowanie i my przeciwko janosikowaniu protestujemy, i nigdy nie będziemy tego popierać, zaś kiedy mówimy o obowiązkach państwa, to pani profesor czcigodnej katolickiej uczelni ma do powiedzenia tyle, iż celem państwa nie jest obrona emerytów i rencistów. Od początku kadencji Zyta zabrała w Sejmie głos z 70 razy. Co najmniej połowa tych wystąpień to państwowotwórcze i raczej zawiłe wykłady na temat reformy finansów publicznych. Ale koncepcje Zyty w tej dziedzinie da się streścić w paru zdaniach: zlikwidować środki specjalne, agencje i fundusze (szczególnie KRUS, bo emerytury rolnicze, z których żyją całe rodziny, to wydatki marnotrawne), obniżyć i spłaszczyć podatki, zrobić coś z tymi rozbuchanymi funkcjami socjalnymi, zlikwidować wydatki sztywne budżetu. Do wydatków sztywnych zalicza zaś m.in. płace w sferze budżetowej, emerytury, renty, zasiłki dla bezrobotnych, cały ów socjalizm budżetu. Jeżeli je odsztywnimy i weźmiemy się za desocjalizację budżetu – zamiast 2 zł podwyżki emeryci dostaną, na przykład, 200 zł obniżki. I tak zapewne wyglądałby wymarzony ustrój Zyty. Państwo niech zajmuje się finansowaniem bezpieczeństwa, obronności i nauki – o tej dziedzinie pani poseł nie zapomina, w końcu kiedyś przestanie być posłem i wróci na uczelnię. Emerytom zaś, rencistom i tym, którzy za gówniane grosze (np. w służbie zdrowia) pracują w sferze budżetowej – płaci tyle, na ile je stać. Jak dobry rok, to więcej, jak gorszy, to mniej, a jak nie ma, to pewnie nie płaci, bo państwo – to kolejna z tez Zyty – nie może się zadłużać. A ponieważ – patrz wyżej – fiskalizm tłamsi przedsiębiorczość i aktywność i najsprawiedliwszy byłyby podatek liniowy od osób fizycznych, a dla przedsiębiorstw trzeba podatki obniżać, jak się da – w budżecie zawsze byłoby za mało, a los emerytów, rencistów i różnych innych sierot po komunizmie można uznać za przesądzony. Głosujcie, drodzy staruszkowie, na panią profesor z KUL. Na pewno łączy w sobie kobiecą wrażliwość z katolickim umiłowaniem bliźniego. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W "Pod napięciem" pokazali facetów zakładających anteny satelitarne, którzy dostali wpierdol za to, że przeszli do konkurencji. Biznesmen, który zlecił pobicie, jest na wolności. Prokurator nie wniósł o aresztowanie. Naszym zdaniem, pobici powinni wnieść sprawę do Urzędu Ochrony Konsumentów i Konkurencji. * * * W "Kropce nad i" ekonomista Winiecki obnażył wrażą twarz Kołodki. Stwierdził, że chce on wygrać wybory samorządowe głosami pijaków spod budki z piwem i dlatego obniżył akcyzę na gorzałę. Nie dostrzegł, że na ostatniej konferencji prasowej Kołodko proponował też zagrychę? * * * W "Jedynce" Janowskiej i Mucharskiemu skończyli się polscy intelektualiści. Dlatego w nowym tasiemcu pt. "Rozmowy na czasie" uparli się zrobić intelektualistę z Michała Wiśniewskiego. Przez cały program walili w lidera Ich Troje zawartością słownika wyrazów obcych. W końcu uzyskali od niego stwierdzenie, że "robi sztukę". Wierzymy tylko w sztukamięs. * * * "Dziwny jest ten świat" – Milewicz miał pokazać, jak Amerykanie odnoszą się do muzułmańskich współobywateli. Dowiedzieliśmy się też, że Sowieci byli źli, bo gnębili Afgańców. Afgańcy są dobrzy, bo uciekli do Iranu, skąd łatwo było się dostać do USA, które w tym czasie szkoliły Ben Ladena. Konkluzja: amerykańscy muzułmanie są fajni, bo bogaci, a afgańscy są źli, bo biedni. Pomysł Milewicza jest prosty. Wszyscy Arabowie powinni się przenieść do Ameryki. Bush na pewno się ucieszy. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdy kochanek umie pisać Lekarz nocami maluje na murach świńskie napisy. Urzędniczka bankowa, obiekt jego pożądania, jest na skraju wyczerpania nerwowego. Śląska love story. Ewa Komorowska. Zadbana 40-latka. Pracuje w centrali renomowanego banku. Z mężem lekarzem rozstała się, bo miała podstawy, aby podejrzewać, że zdradzał ją z żeńską połową szpitalnego personelu. Od tamtej pory przez 12 lat samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Prędzej czy później kobiety bez chłopa głupieją, czego dowodzi jej historia. Szczepana Borkowskiego Ewa poznała we wrześniu 2000 r. Zrobił na niej dobre wrażenie: troskliwy, zaradny, uporządkowany, nie taki stary – koło pięćdziesiątki... Nawet nie przeszkadzało jej, że też był lekarzem. Szczepan twierdził, że od 6 lat jest po rozwodzie. Poprzednia żona była złą kobietą i zostawiła go z dwójką dzieci: 7-letnią wówczas córką i 17-letnim podrostkiem. Twierdził, że kocha, że się z nią ożeni, że razem poprowadzą przychodnię, którą miał zamiar otworzyć w swojej willi w Dąbrowie Górniczej. Wspólnie zaczęli planować przyszłość. Randki przerodziły się w bliską znajomość, aż w końcu powstał klasyczny związek dwóch samotnych serc. Od momentu gdy Ewa poznała Szczepana, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Głuche telefony, których do tej pory nie znała, stały się przykrą codziennością. Wkrótce pojawiły się też groźby, które nieznajomy osobnik czule szeptał do słuchawki, dzwoniąc do domu i do banku. "Poczekaj, teraz cię załatwię!" – szeptał głos. – "Już po tobie, zniszczę cię!". "Uważaj na siebie". "Zabiję cię". "Zrobię z twojego życia piekło"... W banku zaczęto patrzeć na Ewę z nieukrywaną podejrzliwością. Po dwóch miesiącach namiętnego uczucia Szczepan nagle zniknął. Dzieci powiedziały Ewie, że pojechał do USA. Dopiero w grudniu 2000 r. dowiedziała się od jego matki, że ukochany siedzi w areszcie śledczym. Komorowska nie zastanawiała się długo: opłaciła adwokata, zaopiekowała się dziećmi swego lubego, wzięła nawet pożyczkę na utrzymanie osieroconych pociech Szczepana. Mecenas, mimo że wynajęty za jej szmal, nie chciał powiedzieć, o co Szczepan jest podejrzewany. – Nie jest pani rodziną zatrzymanego, nie mogę wtajemniczać pani w jego sprawy – twierdził papuga. Wraz ze zniknięciem Borkowskiego ustały wszelkie telefony – i te głuche, i te z groźbami. Ewa nie skojarzyła wówczas tych faktów. Po jedenastu miesiącach Borkowski wrócił z aresztu. Ich związek nie układał się już jak kiedyś. Ewa łapała swojego niedoszłego narzeczonego na kłamstwach, ten z kolei z miłego, spokojnego pana doktora przerodził się w znerwicowanego, agresywnego frustrata. Komorowska zdecydowała o zakończeniu znajomości, gdy dowiedziała się, że Szczepan nie jest rozwiedziony, lecz rozwód dopiero przeprowadza. Wraz z powrotem Szczepana wróciły telefony z groźbami. Pojawiły się napisy. Najpierw niewielkie na klatce schodowej i w windzie: "Ewa Komorowska to kurwa". Później większe – na kościele, blokach, sklepach, pizzerii, fitness klubie – wszędzie tam, gdzie Ewa często chodziła. Malunki wzbogacone bywały o dokładny adres Komorowskiej. Pewnego dnia przy kościele pojawił się nawet pomarańczowy transparent: "Agencja towarzyska Ewa Komorowska przyjmuje (tu dokładny adres) od 18 do 6 rano". Gdy część Sosnowca została już pokryta napisami, tajemniczy malarz przeniósł się do Katowic. Zaczął od okolic banku, w którym pracuje Ewa. Pojawiło się hasło "Ewa Komorowska to kurwa z AIDS". Ewa wreszcie zaczęła kojarzyć fakty. Nieoficjalnie dowiedziała się, że Szczepan był aresztowany w związku z zarzutem o psychiczne i fizyczne znęcanie się nad swoją żoną Elżbietą Borkowską. Ustaliła również, że jej niedoszły narzeczony ma zakaz wykonywania zawodu lekarza. W tym czasie do jej przełożonych w banku zaczęły napływać szkalujące ją anonimy. Wreszcie w maju tego roku Szczepan się ujawnił. Przysłał do banku faks zarzucający Ewie wyłudzanie zwolnień lekarskich, kradzież dokumentów i szantaż. Komorowska o mały włos nie straciła roboty. Bank jest specyficzną instytucją, której pracownicy powinni mieć nieposzlakowaną opinię. Na szczęście jeden z przełożonych Komorowskiej zachował zimną krew olewając niczym nie potwierdzony donos. Jednak od czasu anonimów Ewa na wszelki wypadek jest skrzętnie pomijana przy podwyżkach i premiach. Okresowe badania lekarskie przechodzi z trudem, dostając zgodę na pracę na trzy miesiące. Gdy rozmawiałem z Ewą Komorowską, sprawiała wrażenie spokojnej. Ze wszystkich sił starała się nie rozkleić. Głos zadrżał jej tylko wówczas, gdy mówiła, jak cała ta sytuacja wpływa na jej dzieci, rodziców, znajomych. Rozpłakała się przez telefon, gdy po kilku dniach jej szefowa dostała faks od tajemniczego poety, który opisuje wdzięki Komorowskiej: "Chociaż pochwę mam jak wrota, ciągle szukam do niej chłopa...". Powiadomiona o wszystkich tych zdarzeniach policja przyjęła zawiadomienie, jednak nie ustaliła sprawcy gróźb karalnych, niszczenia mienia i psychicznego znęcania się. Prokuratura rejonowa umorzyła w tej sprawie dochodzenie wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa. Prokuratura okręgowa zaleciła ponowne wszczęcie postępowania. Udało mi się dotrzeć do Elżbiety Borkowskiej – byłej żony Szczepana, z którą jest już po rozwodzie. Jak twierdzą znajomi Borkowskiego, kobiety podziwianej z powodu wielkiej urody. W rozmowie telefonicznej Elżbieta wyznała, że Szczepan maltretował ją, bił, wieszał na żyłce, ciągnął za włosy, zamykał w komórce, wywoził na wysypisko śmieci i tam na mrozie porzucał. Pomagał mu w tym kilkunastoletni wówczas syn. Elżbieta ma kłopoty z mówieniem, nie chodzi o własnych siłach. Jej urywany głos jest głosem zniszczonej przez życie staruszki. Mieszka pod opieką swojej matki w Białymstoku. Matka Elżbiety nie ma wątpliwości: To wszystko przez Borkowskiego, łobuza jednego! Nieoficjalnie dowiedziałem się, że Borkowski został skazany za fizyczne i psychiczne znęcanie się nad żoną na 2 lata pozbawienia wolności. Odbywanie reszty kary zawieszono mu do 2004 r. Na 5 lat ma wstrzymaną możliwość wykonywania zawodu lekarza. Szczepan Borkowski ma się dobrze. Nadal nęka Ewę Komorowską napisami na murach, faksami do pracy i telefonami. Mimo oficjalnego zawieszenia wykonywania zawodu pracuje w prywatnej przychodni pana S., gdzie przyjmuje jako lekarz codziennie w godzinach od 9 do 12. Wychowuje dwójkę dzieci – 19-latka, który do tej pory ukończył sześć klas podstawówki, i 9-letnią córeczkę, która rozwija się prawidłowo. Przyznano mu dzieci, gdyż niepełnosprawna matka nie potrafiłaby o nie zadbać, poza tym nie miała sił, żeby o nie walczyć. Ponoć proces wychowawczy nadzoruje kurator sądowy. To, że facet znęcał się nad żoną, nie musi przecież oznaczać, że będzie lał dzieciaki... – Proszę o pomoc, boję się o dzieci, które mają tylko mnie. Czuję się zaszczuta i zmaltretowana psychicznie, straciłam szacunek i zaufanie w pracy i wśród znajomych – mówi Ewa Komorowska. Czy ktoś jej pomoże? Czy ktoś sprawdzi, czy Borkowski jest poczytalny i nadaje się na rodzica? Czy ktoś skontroluje nielegalne praktyki lekarskie, które wykonuje? Czy żeby odpowiednie organy państwowe zadziałały, musi dojść do tragicznego finału? Ludzie są bezbronni wobec frustratów, a stan frustracji się wzmaga. Nazwiska bohaterów zostały zmienione. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Komuna w sieci " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak to bez wojenki ładnie O lenistwie, złodziejstwie i pijaństwie. Czyli o Wojsku Polskim. W Departamencie Kontroli MON pracuje 144 mundurowych. Wspiera ich 23 pracowników cywilnych. Departamentem kieruje generał Piotr Makarewicz. W zeszłym roku departament przeprowadził 147 kontroli, czyli jeden wojskowy kanar kontrolował niewiele ponad jeden raz w roku. Niektóre z tych kontroli ujawniły w 2003 r. nieprawidłowości oraz straty mienia na ponad 9 mln zł, czyli bez mała tyle, ile z pieniędzy podatnika wyłożono na działalność Departamentu Kontroli MON. Wojskowi twierdzą, że koszty funkcjonowania Departamentu Kontroli wynoszą 5,7 mln. Z naszych wyliczeń wynika jednak, że jest to grubo powyżej 9 mln. Wydano zatem jedną złotówkę, aby stwierdzić, że ktoś inny taką samą złotówkę był uprzejmy w wojsku podpierdolić albo zmarnować. 9 zajumanych milionów na 150 tysięcy żołnierzy to niewiele. Być może w wojsku przestępczość gospodarcza jest rzadkością. Jednak prokuratorzy w mundurach, którzy widocznie pracowali intensywniej niż oficerowie z Departamentu Kontroli, przeprowadzili postępowania przeciwko 4131 osobom, ustalili 3241 wojskowych sprawców przestępstw, z których 938 osób to żołnierze zawodowi, a wszystko to w zadziwiająco szybkim tempie. W 90 proc. spraw wojskowi kończą postępowanie w terminie do trzech miesięcy, a ponad połowę spraw załatwiają w ciągu trzydziestu dni. Prokuratorów wojskowych wraz z asesorami jest w Polsce 160. Poza postępowaniami mają jeszcze obowiązki związane z działaniami zapobiegawczymi, uświadamianiem prawnym poborowych i występują jako oskarżyciele także w sprawach o wykroczenia. Zatem albo prokuratorzy wojskowi to tytani pracy, albo kontrolerzy resortowi się obijają. * * * Jak wyglądają kontrole wojskowe, dobrze ilustrują przykłady z Jednostki Wojskowej nr 2098, czyli Ośrodka Szkoleniowego Wojsk Lądowych z Bemowa Piskiego. Kontrola z MON wystawiła trójkę, co oznacza, że jakoś obleci, a w chwilę potem Prokuratura Garnizonowa w Olsztynie zamknęła chorążego Krzysztofa T., sierżanta P. i plutonowego B. Chorąży T. odpowiedzialny był za składnicę paliw. Żołnierz ten, wcześniej wyróżniany przez dowódcę jednostki pułkownika Bogdana Markiewicza za „wzorowe wykonywanie obowiązków służbowych”, nie umiał się rozliczyć ze 126 ton paliwa! Prokuratorom w Olsztynie podpowiadamy trop wskazany nam przez rozmówców: miejscem przeładunku paliwa była strzelnica jednostki, którą nadzorował inny chorąży – K. Tam przeładowano większość podpie-przonej benzyny i ropy, skąd wywożono je do stacji benzynowej prowadzonej przez żonę chorążego K. w miejscowości Trygały. Na razie chorążego K. odwołano z misji pokojowej w Kosowie. Inny wyróżniający się żołnierz z Bemowa Piskiego – starszy chorąży sztabowy S.K. – był odpowiedzialny za magazyn broni. Przed odejściem do cywila okazało się, że brakuje chłopinie ponad stu bagnetów, a kilka karabinów kałasznikowa było ukompletowanych z różnych, niepasujących do siebie części. Za bagnety pan chorąży wybulił z własnej kieszeni, a brakujące części do kałaszy-składaków załatwił mu kolega ze zbrojowni w Pomiechówku – chorąży S. Tego oczywiście kontrolerzy wojskowi nie wiedzą, bo stan magazynu jest prawidłowy, a straty wyrównane. Wiele zamówień w tej jednostce dokonywano pod dyktando jej dowódcy pułkownika Markiewicza. Między innymi zakupy chleba dla wojska. Jeden z dostawców zmuszony był ugościć pana pułkownika zapraszając go na urlop w Szwecji i znosić jego towarzystwo w trakcie wspólnej podróży w obie strony na promie. To może drobna nieformalność w realizowaniu zamówień publicznych, ale skoro kontrolerzy MON wykryli ich w zeszłym roku 27, to dlaczego nie natrafili akurat na tę? Jednostka w Bemowie to poligon cudów. Pułkownik Markiewicz na wykrywaniu niewybuchów spędził w zeszłym roku 257 dni, w tym dni choroby i urlopu. Tak stoi w dokumentach. Z relacji żołnierzy wynika, że pan pułkownik w ciągu całego roku poświęcił na wykrywanie niewybuchów łącznie kilkadziesiąt minut. Za każdy dzień takiej pracy żołnierz zawodowy otrzymuje dodatek w wysokości 5 proc. uposażenia. Nas zdziwiło, jak dowódca chodzący cały rok po lesie może dowodzić wojskiem, ale kontrolerów widocznie nie. Może oczy i uszy kontrolerów zamknięte zostały wskutek znajomości pułkownika Markiewicza z generałem Makarewiczem. Obydwaj spędzili czas na dwóch suto zakrapianych posiłkach, przy czym pan generał pewnie nie wiedział, że alkohol na te przyjątka fundowali dostawcy prowiantu dla jednostki jego kolegi pułkownika. Autor : Jędrzej K. Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pojednańcy Marnie wypadło polsko-ukraińskie pojednanie nad mogiłami pomordowanych w rzeziach wołyńsko-galicyjskich lat 1943–1944. Wspólne oświadczenie parlamentów Polski i Ukrainy – choć unikające starannie zbyt drastycznych określeń, takich jak ludobójstwo – napotkało głośny, choć liczebnie nieistotny sprzeciw opozycji w Warszawie, a w Kijowie przeszło zaledwie dwoma głosami. Na uroczystości w Pawliwce, dawniej Poryck, prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma przemawiali głównie do delegacji przybyłych z Polski oraz do licznie zgromadzonej ukraińskiej policji. Miejscowi Ukraińcy, a także tamtejsze organizacje kombatanckie i młodzieżowe imprezę zbojkoto-wały. Kuczma wypowiadał się ostrożnie i enigmatycznie, aby nie urazić wyborców z Lwowskiego i Wołynia. Kwaśniewski zaś starał się nie podpaść własnym patriotom i Instytutowi Pamięci Narodowej, który z zapałem produkuje tysiące tomów akt śledczych na temat ukraińskich zbrodni na ludności polskiej. Obchody 60-lecia mordów wołyńsko-galicyjskich odbywały się pod modnym w tej części Europy sztandarem polityki moralizatorskiej. Według jej reguł narody niegdyś zwaśnione i wyrzynające się nawzajem mogą pojednać się jedynie na podstawie wspólnie uznanej "prawdy historycznej" oraz przeprosin za zbrodnie popełnione przez współziomków. Wymagana jest ceremonia spowiedzi i wyznania grzechów zapożyczona od Kościoła kat., tyle że zbiorowa. Scenariusz ten zazwyczaj rozpada się, gdyż zadaje gwałt emocjom najbardziej zaangażowanych środowisk po jednej i po drugiej stronie, a ponadto wymaga odpowiedniej obróbki rzeczywistej prawdy historycznej. Tymczasem najsolidniejszą podstawą pojednania wrogich społeczności zawsze była i pozostanie wspólnota interesów. Adenauer pojednał Republikę Federalną Niemiec z mocarstwami Zachodu bez odbywania pokutnych podróży do Paryża, Londynu i Waszyngtonu. Wystarczyły wspólne interesy w rywalizacji z blokiem radzieckim. Japonia pojednała się ze Stanami Zjednoczonymi bez przeprosin za Pearl Harbor z jednej strony, a za Hiroszimę i Nagasaki z drugiej (wyparowało tam w sierpniu 1945 r. bez śladu około 250 tys. cywili, głównie kobiet i dzieci). Wystarczyły interesy. Również narodowe. Polska i Ukraina mają podstawowe interesy wspólne. Nie dzielą ich na szczęście już spory terytorialne. Powojenne przesiedlenia i wysiedlenia do pojednania tych skłóconych wspólnot etnicznych przyczyniły się bardziej niż dzisiejsze przepraszanie. Można zatem budować na tej podstawie przyszłość, a przeszłość pozostawić kojącemu czasowi. Polskie i ukraińskie emocje wokół rzezi wołyńskich są wciąż bardzo silne, natomiast pamięć o rzezi umańskiej (1768 r.), też bardzo krwawej (ok. 10 tys. ofiar) nie wzbudza już większych namiętności. Wystarczyłoby więc poczekać, unikając obchodów i uroczystości, które zamiast koić, rozdrapują wzajemne rany. Zwłaszcza że pasjonuje się tą przeszłością coraz mniejsza część społeczeństwa – i po polskiej, i po ukraińskiej stronie. OBOP ustalił, że połowa dorosłych Polaków o zaszłościach polsko-ukraińskich z lat 1943–1944 nie ma pojęcia, a z tej drugiej połowy, która o tym słyszała, jedynie mniejszość spodziewała się czegoś dobrego po ewentualnych ukraińskich pPojednańcyrzeprosinach. Jeszcze wyraźniej brak szczerego zainteresowania tymi wydarzeniami występuje zapewne na Ukrainie. Jest ono żywe wyłącznie na Ukrainie Zachodniej, gdzie czci się tradycje OUN i UPA oraz pamięta waśnie polsko-ukraińskie. Dla reszty Ukrainy, czyli dla trzech czwartych jej ludności, to sprawy odległe, a często obce. Tamtejsi wojenni weterani chlubią się zasługami bitewnymi w radzieckiej wojnie ojczyźnianej z Niemcami hitlerowskimi. Upierając się przy żądaniu ukraińskiej pokuty za grzechy UPA możemy narazić się jednym i drugim. Nawet gdyby udało się skłonić do tego Kuczmę i Juszczenkę. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szczena, która mówi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stosunki unią przerywane " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tuczniki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ekspert Glempa Państwo L. rozwiedli się w 1997 r. Skłamalibyśmy twierdząc, że rozwód przebiegał szybko, sprawnie i w duchu wzajemnego zrozumienia. Przeciwnie – pani L. postawiła sobie za punkt honoru wdeptać w glebę swojego małżonka i w tym celu podparła się psychologiem katolickim. Przymiotnik ten dodajemy po to, by odróżnić go od psychologa zwykłego. Dr hab. Maria Ryś, psycholog rodzinny, w 1997 r. pracownik Instytutu Studiów nad Rodziną w Łomiankach pod Warszawą, który wchodził w skład Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, była bez wątpienia psychologiem katolickim. Na zlecenie Episkopatu Polski napisała wówczas raport na temat wprowadzenia do polskich szkół wychowania seksualnego. Podręczniki do tego przedmiotu oceniła na łamach prasy przykościelnej pisząc: Całość zdaje się wskazywać na zaplanowaną akcję demoralizacji młodzieży (...) Proponowane formy edukacji staną się zinstytucjonalizowanym molestowaniem seksualnym polskich dzieci i młodzieży. („Nasza Polska” nr 11/97). Ta właśnie pani dr Ryś napisała na prośbę rozwodzącej się L. przedłożoną w sądzie „opinię psychologiczną” męża pani L. Oceniła, że pan L. to psychopata pragnący znęcać się nad żoną, zadający cierpienia innym i stanowiący zagrożenie dla żony i dziecka. A wszystko to wiedziała po 30-minutowej rozmowie z państwem L., bez żadnych badań specjalistycznych. Krajowy Zespół Specjalistyczny w dziedzinie Psychologii Klinicznej, do którego zwrócił się pan L., zdruzgotał całą tę „opinię” Pani Ryś, stwierdzono, że nie tylko naruszyła prawo sugerując badania psychiatryczne, ale też wytarła nogi Kodeksem Etyki Zawodowej Psychologa. Mówiąc krótko, winien zająć się nią sąd koleżeński, ale cóż, Maria Ryś nie jest ani członkiem Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, ani nie jest zatrudniona w publicznej placówce służby zdrowia, więc nie można jej ukarać. Ryś jest przykościelnym psychologiem, więc pozostaje poza jurysdykcją fachowców („NIE” nr 14/97). Po pięciu latach. Pani L. zażyczyła sobie unieważnienia małżeństwa przed obliczem Kościoła kat. W tym celu ponownie wykorzystała opinię dr hab. Marii Ryś. Sąd Metropolitalny Warszawski skierował do pana L. pismo. Bardzo uprzejme. Zapytał mianowicie, czy Marcin L. wyraża gotowość pogodzenia się ze współmałżonkiem, czy zgadza się na podany skład osobowy Trybunału (podano nazwiska księży) i czy uważa swoje małżeństwo za nieważne z tytułu niezdolności mężczyzny do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej lub wykluczenia przez niego nierozerwalności małżeństwa. Pan L. na piśmie oznajmił grzecznie Sądowi Metropolitalnemu, że nie jest świrem, na co dołączył stosowne dokumenty oraz poprosił Sąd Metropolitalny, by powołani eksperci byli niezależni, bo on jest niewierzący i nie ma zaufania do instytucji Kościoła kat. Sąd Metropolitalny olał to pismo: zero merytorycznej odpowiedzi. Poinformowano tylko Marcina L., że ma przyjść do sądu z dowodem osobistym w celu złożenia zeznań. Stawiennictwo jest obowiązkowe, napisano na dole wytłuszczonym drukiem. Marcin L. zdębiał troszkę, że instytucja kościelna, z którą nie ma nic wspólnego, może mu nakazywać, żeby się stawił. Świadczy to o integorystycznym podejściu instytucji kościelnych, które w ogóle ignorują w swych drukach to, że w Polsce żyją innowiercy i ateiści. Po miesiącu doczekał się kolejnego liściku – o tym, że Sąd Metropolitalny ma rozstrzygnąć czy Marcin L. jest świrem, czy też jedynie lekceważy dogmaty o nierozerwalności małżeństwa. Pan L. odpowiedział zatem, że nie będzie brał udziału w posiedzeniach kościelnego sądu. I znowu jakby deszczyk padał. Ostatnie pismo, z 4 lipca tego roku informuje jedynie sucho, że na świadka powołana została m.in. Maria Ryś (!). A Marcin L. nie jest Sądowi Metropolitalnemu potrzebny do tego, żeby rozprawa się odbyła. Nie mamy pojęcia, czym skończy się rozprawa o unieważnienie małżeństwa pana L. i pani L. Nawracamy do tej sprawy, gdyż dr Maria Ryś awansowała. To już dziś prof. dr hab., od września będzie prodziekanem na Uniwersytecie im. kard. Stefana Wyszyńskiego. To niby nie nasz problem, w jaki sposób ktoś, kogo kompetencje zawodowe i moralne zostały jednoznacznie negatywnie ocenione przez kompetentne acz świeckie gremium psychologów, może w dalszym ciągu piąć się po drabinie kościelnej kariery. Ale wyobraźnia podpowiada nam fatalną możliwość, że Maria Ryś dzięki kościelnemu zaufaniu może być poważnie potraktowana przez sąd państwowy albo Ministerstwo Edukacji. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ksiądz na rykowisku Wielebny staje przed sądem za to, że pieniędzmi, koniakiem oraz winem mszalnym chciał przekupić strażnika leśnego, który nakrył go w samochodzie z panienką. Jacek Piwowarczyk pracuje w Nadleśnictwie Przytok – siedziba w Zielonej Górze. W październiku 2000 r. zauważył w lesie dwa samochody: Nissana Primerę oraz Volkswagena Golfa. Oba stały w miejscu niedozwolonym. Podszedł do Nissana i zapukał w zaparowaną szybę. – Straż leśna. Proszę okazać dokumenty – powiedział. W aucie coś zaszurało i gruchnęło. Mężczyzna zaczął gwałtownie kompletować garderobę. – Nie pokażę żadnych dokumentów! – wydyszał do strażnika. – Ty też niczego nie pokazuj! Jedź stąd! – rozkazał siedzącej obok kobiecie. Niewiasta natychmiast posłuchała. Mężczyzna zaś wskoczył do Golfa i także się oddalił. Uciekali nadaremnie. Strażnik Piwowarczyk zapisał numery rejestracyjne obu samochodów i zrobił im zdjęcia. * * * Łatwo było ustalić, że właścicielem Nissana jest Tadeusz Z. mieszkaniec Grotowa. W książce telefonicznej znalazł numer do pana Tadzia. Raz zadzwonił – nic. Drugi raz – nic. Za trzecim razem odezwała się automatyczna sekretarka, która zakomunikowała, że dodzwonił się do parafii w Grotowie. Pan Jacek dryndnął do sołtysa Grotowa. – Tadeusz Z. był u nas proboszczem, ale go wywalili za jakieś machlojki finansowe. On ma jakąś babę w Zielonej Górze – rozjaśnił sytuację sołtys. Piwowarczyk znał tożsamość sprawcy wykroczenia polegającego na wjeździe do lasu pojazdem silnikowym, ale nadal nie wiedział, gdzie ów sprawca przebywa. A bez tego nie mógł dostarczyć wezwania na przesłuchanie. Bo sprawa nabrała wagi. Gdyby ksiądz i dama pokazali papiery, wszystko skończyłoby się na mandacie. Jakieś 3–4 dychy od głowy. Teraz obojgu groziło kolegium. * * * Ksiądz Z. nie mógł spać po nocach. Pamiętał błyski flesza, a na skandalu mu nie zależało. Zaczął szukać dojścia. U jednego z leśników zostawił swój numer telefonu. Sądził, że leśni ludzie lubią wypić, dlatego pewnego dnia udał się do kolegi Piwowarczyka, również pracownika nadleśnictwa, i zostawił u niego butelkę mszalnego wina: – To dla strażników. Z przeprosinami – obwieścił. Wino choć pełne magicznych mocy, marki było raczej podłej. "Sofia" nasza powszednia. * * * Jacek Piwowarczyk zadzwonił do księżula, żeby wezwać go na rozmowę wyjaśniającą. Wielebny stwierdził, że przyjedzie, ale za nic nie chciał się zgodzić na wizytę w nadleśnictwie. – Pan rozumie. Jestem księdzem... Spotkali się w terenie. Kapłan sugerował, żeby sprawie ukręcić łeb. Zaproponował butelkę koniaku. Strażnik swoje. Ksiądz wyciągnął gotówkę. Strażnik nadal, że kolegium. Wtedy poirytowany kapłan wyciągnął spod kurtki kamerę i zaczął wrzeszczeć: – Oddaj 200 złotych! Dałem ci pieniądze! Teraz mi je oddaj! Piwowarczyk zrozumiał, że to prowokacja. Wsiadł do samochodu i odjechał. Ksiądz nie dawał za wygraną. Biegł i filmował. Następnie z wyreżyserowanym przez siebie filmem udał się do nadleśnictwa. * * * Tam zaprezentował dzieło nadleśniczemu. – Piwowarczyk przyjął ode mnie łapówkę. Nie zależy mi na ukaraniu strażnika. Za jego grzechy rozliczę go w godzinie śmierci. Chodzi o to, żeby oddał moje pieniądze. I wszyscy zapomnimy o sprawie – stwierdził kapłan po projekcji. Filmik nie był jednak zbyt ciekawy. Na ekranie pojawił się jedynie kawałek dachu auta, słychać bełkot księdza. Nadleśniczy słusznie stwierdził, że na tej podstawie nie można uznać, że Piwowarczyk wziął księżą kasę. Widząc, co się święci, strażnik sporządził notatkę służbową. Domagał się od zwierzchnika, żeby sprawą zajęła się prokuratura. Czekał miesiąc – nadleśnictwo nie powiadomiło organów ścigania. Za to załatwiło sprawę z księdzem wypisując mu mandat za nielegalny wjazd do lasu – 40 zł. Załatwiono też Piwowarczyka karząc go naganą z wpisaniem do akt za wykonywanie czynności służbowych niezgodnie z regulaminem. No to strażnik Piwowarczyk poszedł do prokuratury. Złożył zawiadomienie o popełnieniu przez księdza przestępstwa polegającego na złożeniu obietnicy udzielenia korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie od wykonywania czynności służbowych. * * * Wszczęto śledztwo. Ksiądz zeznał, że feralnego dnia przebywał w lesie. W towarzystwie bratowej oraz pijanego brata, który spał na tylnym siedzeniu Nissana. Początkowo nie chciał podać adresu ani innych danych krewnych, z którymi dotleniał się wśród drzew. Później poinformował, że brat mieszka w województwie podkarpackim, a rzekoma bratowa w Zielonej Górze i na dodatek nosi całkiem inne nazwisko. Księżulo przyznał, że wręczył leśnikom mszalne wino i że proponował Piwowarczykowi butelkę koniaku. Stwierdził, że dał strażnikowi 200 zł, lecz nie po to, żeby go przekupić, ale... w celu zrealizowania filmu, który miał sprowadzić występnego strażnika na drogę cnoty. Zdaniem księdza Piwowarczyk szantażował go i zmuszał do wręczenia łapówki twierdząc, że wielebny ma poważniejsze przestępstwa na sumieniu niż tylko pobyt w lesie. Wyjdą one na jaw, gdy ksiądz stanie przed kolegium. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa klecha potraktował jako zemstę. Prokuratura nie dała wiary tym wyjaśnieniom i postawiła kapłanowi zarzuty, a następnie skierowała do sądu akt oskarżenia. W dokumencie nazwanym przez siebie oświadczeniem końcowym ks. Tadeusz Z. napisał: Wiem, że powołanie sędziego, prokuratora i księdza jest trudne, zwłaszcza w naszych czasach. Myślę, że i tak cel osiągnąłem – choć na ciernistej drodze. Wierzę, że Piwowarski (chodzi o Piwowarczyka – przyp. M.M.) już nigdy nie wejdzie na tą drogę. Ja daruję J.P. tę próbę zemsty na mojej osobie i wszelką krzywdę. Ksiądz Tadziu powinien wybaczyć papieżowi. To on przez uporczywe trwanie przy idei celibatu i grzeszności seksu sprawia, że księża rozładowujący seksualną energię muszą gzić się i kryć po lasach, a przyłapani wpadają w panikę, jak gdyby popełnili zbrodnię. PS W czasie zbierania informacji pojawiły się kolejne wątki związane z działalnością księdza Tadzia, a także Nadleśnictwa Przytok. Oznacza to, że do sprawy przypuszczalnie wrócimy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna * Edyta Górniak zamilkła. Zatruła się mazurkiem. Starym, w którego nowe wykonanie włożyła całą duszę swoją, za co niebawem stanie przed sądem. Nic dziwnego, że menedżer gwiazdy ogłosił, iż w ramach pokuty nie będzie ona śpiewać po polsku przez czas jakiś i pokazywać się publicznie na terytorium Rzeczypospolitej. Dawno już postulowaliśmy, żeby zmienić ten zramolały hymn. Szkodliwy – jak się okazało – nawet dla apolitycznych, niewinnych panienek. * Andrzej Lepper zniknął. Wsiadł do ta-jemniczej taksówki i nie wrócił do hotelu poselskiego, gdzie zostawił służbową komórkę. Dematerializacja wodza postawiła w stan napięcia część ideowego aktywu Samoobrony podejrzewającego specsłużby o skasowanie niedawnego wicemarszałka, a przyszłego premiera RP. Aktyw pragmatyczny uspokajał, że szef na pewno wróci. Poszedł na lewiznę, jak to się młodzieńcom w jego wieku zdarza, gdy hormony i feromony zagrają. I żeby się odstresować przed Wielką Blokadą zapowiedzianą na 25 czerwca. * Andrzej Olechowski przemówił podczas Konwencji Platformersów, zadeklarował wolę świadczenia usług prezydenckich warszawiakom, którzy "płacą europejskie podatki". Stawki, za jaką owe usługi, jako prezydent stolicy, Olechowski wykonywać będzie – jeszcze nie podał. Na pewno jednak będzie na "europejskim" poziomie. * Antoni Macierewicz zgłosił swą kandydaturę na prezydenta stolicy – podobnie jak Olechowski. Warszawiakom obiecał, że wypleni z miasta "komunistyczną nomenklaturę" i nie pozwoli na sprzedaż Warszawy cudzoziemcom. * Leszek Miller pogroził w czasie posiedzenia Rady Krajowej SLD. Tym lokalnym liderom, którzy podczas wyborów samorządowych wepchną na listy miłych sobie kandydatów, acz niekoniecznie popularnych wśród elektoratu. Za kompromitację wyborczą trzeba będzie opróżniać stołki. * Andrzej Arendarski wydymał pana posła Jana Klimka z fotela przewodniczącego Stronnictwa Demokratycznego. SD jest partią biedną w członki, niewiele ponad dziesięć tysięcy, za to zasobną w nieruchomości. W każdym większym mieście SD posiada przynajmniej jeden budynek, który korzystnie wynajmuje. Arendarski, obecny prezes Kra-jowej Izby Gospodarczej, daje nadzieję na wynegocjowanie lepszych stawek. * Andrzej Hatłas i Waldemar Adamczyk objawili się w Szczecinie jako przywódcy Samoobrony w tym regionie. Hatłas to człowiek posła Samoobrony Wacława Klukowskiego. Adamczyk – posła Jana Łącznego. Hatłas został namaszczony w Domu Kolejarza. Adamczyka namaszczono w salach recepcyjnych "Novotelu". W Samoobronie bowiem wykluwa się frakcja okcydentalna, gardząca całym tym powiatowym chamstwem. * Ryszard Majewski mało znany jeszcze działacz narodowy wykreował się na przewodniczącego Komitetu Obrony Polskiej Ziemi "Placówka". Cel komitetowców jest powszechnie znany: zachowanie ziemi ornej przed czyhającymi na nią Niemcami i innymi Holendrami. Wbrew ślimakowej tradycji "Placówka" nie zamierza jednak skupować polskiej ziemi, przechowywać jej, chronić przed obcymi kupcami. Chce za to wystartować w wyborach samorządowych i mieć władzę. * Jerzy Jurczyński poinformował, że NSZZ "Solidarność" Regionu Mazowsze może zostać skasowane na 2 mln zł przez panów kapitalistów z firmy Tele-Fonika Kable S.A. Za stałe blokowanie kapitalistycznej własności, czyli zamykanej właśnie fabryki kabli w Ożarowie. Decyzja należy do sądu. Jeśli kapitał wygra, to co pozostanie "S"manom z Mazowsza? Marsz na Warszawę z tradycyjnymi okrzykami "Precz z komuną!". * Piotr Libera pogroził biskupim paluszkiem politykom, członkom Konwentu Unii Europejskiej, którzy wybrali reprezentantów Polski do Konwentu Młodzieży UE. Lewica wybrała tam swoich, centroprawica swoich, prezydenccy swoich, a dla Kościoła kat. nawet jednego miejsca nie zostawili. Tłumaczą, że czerwone bereciki nie przesłały na czas swych kandydatów. Jeśli świeccy nie oddadzą Bogu tego, co boskie, to polski Kościół kat. może przestać wspierać akces RP do UE – zamruczał groźnie abepe Libera. Wszak wszyscy wiedzą, ilu jest w Kościele zdolnych kleryków. Z palcem w dupie poradzą sobie w tej Brukseli. * Arkadiusz M. wylądował w puszce, zatrzymany przez UOP pod zarzutem wspierania Zenona M., byłego posła Kongresu Liberalno-Demokratycznego przy wypompowywaniu szmalu z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej, dostał jedynie zarzut prokuratorski płatnej protekcji i przekroczenia uprawnień urzędniczych. Broni się twierdząc, iż jest to zemsta buzkowców z AWS za jego poparcie dla byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, też z AWS. Za Jacka Turczyńskiego, niegdyś nadziei ZChN, aresztowanego byłego dyrektora Poczty Polskiej, poręczyli Monika Olejnik i Jacek Żakowski. Turczyński siedzi, bo prokuratura boi się, że będzie tuszował afery, co jego współpracownicy próbowali już robić. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ochrzcim was Niemce i pedały Co nastąpi szybciej: europeizacja Pomrocznej czy pomroczność Europy? Mimo rzekomo euroentuzjastycznego nastawienia społeczeństwa oraz powiedzenia „tak” w referendum akcesyjnym większość Polaków (63 proc.*) uważa, że w Unii Europejskiej państwa członkowskie powinny zachować jak najdalej idącą niezależność. Zaledwie 19 proc. popiera wizję wspólnoty europejskiej jako państwa federalnego w rodzaju Stanów Zjednoczonych. Tak, ale nie Polacy chcą zatem integracji, ale nie chcą się integrować. Wara od nas i naszych spraw! Nie chcemy, żeby Unia decydowała o naszych podatkach (66 proc.), prawnej możliwości przerywania ciąży (65 proc.), szkolnictwie (59 proc.), służbie zdrowia (56 proc.), polityce socjalnej i opiece społecznej (53 proc.), polityce rolnej (46 proc.), polityce gospodarczej (45 proc.) i zagranicznej (46 proc.). W ogóle to nie ma takiej dziedziny, w której chcielibyśmy, żeby Unia mogła mieć prawo głosu. Nawet ci obywatele Najjaśniejszej, którzy chcą, by Unia Europejska działała na zasadzie państwa federalnego, opowiadają się za niezależnością Polski. Nie wpieprzać się do naszych podatków – stanowczo stwierdza 56 proc. z nich; tylko my będziemy decydować o tym, czy wolno przerywać ciążę (52 proc.); jak nauczane będą nasze dzieciątka (45 proc.) i jak będziemy się leczyć (41 proc.). W obrębie jednego państwa federacyjnego chcemy nawet prowadzić własną politykę zagraniczną (40 proc.) Czyżby rozdwojenie jaźni? Przecież decydując się na wstąpienie do Unii Polska wyraziła zgodę na przekazanie części swoich kompetencji na rzecz ponadpaństwowej struktury, jaką jest Unia. Wśród nieprzyjaciół Zapewnienia prezydenta Kwaśniewskiego o polskiej miłości do innych narodów Europy można o kant dupy potłuc. Widzimy wszędzie i we wszystkich wrogów. Na pytanie: Które państwa Unii Europejskiej są obecnie najbardziej niechętne Polsce, 57 proc. mieszkańców Najjaśniejszej odpowiedziało, że Niemcy, 54 proc. zaś wskazuje na Francję. Mniej podejrzliwie patrzymy na Wielką Brytanię (13 proc.), Włochy (12 proc.), Austrię (12 proc.), Belgię (7 proc.) i Holandię (6 proc.). Pomroczna weszła więc do Unii Europejskiej z poczuciem, że czołowe państwa przewodzące integracji są jej nieprzychylne. Europa to my Jesteśmy bufonem wśród narodów. W dupie mamy jedność europejską, jeśli nie wyraża ona naszych wąskich, zaściankowych interesów i przyzwyczajeń. Wszystkie partie polityczne od lewa do prawa, łącznie z prezydentem Kwaśniewskim, mówią jednym głosem. Do europejskiej rodziny wniesiemy nasz patriotyzm, naszą kulturę, pracowitość i zaradność, umiłowanie wolności, szacunek do ziemi, przywiązanie do wartości rodzinnych i moralnych oraz tradycji. Zachowamy tożsamość – w ten sposób namawiał Aleksander Kwaśniewski obywateli Pomrocznej, by w referendum akcesyjnym powiedzieli „tak”. SLD, partia jak najbardziej proeuropejska, w uchwale Rady Krajowej z 27 marca 2004 r. stwierdza: Zadaniem polskiego rządu jest przede wszystkim obrona interesów narodowych oraz realizowanie wspólnych celów europejskich. Ciekawe, czy dla Europy obrona interesów narodowych Pomrocznej też jest najważniejszym celem. Nawet arcyeuropejska Mumia Wolności w wyborczej Deklaracji Programowej do Parlamentu Europejskiego wali: Potrzeba nam ludzi, którzy godnie i skutecznie będą bronić polskich spraw. Co nie jest zadaniem deputowanych do Parlamentu Europejskiego, bo mają wyrażać interesy całej Europy oraz swojej orientacji politycznej. W jaki sposób profesor Geremek chce bronić interesów Najjaśniejszej, tego nie raczy wyjaśnić. W Parlamencie Europejskim nie ma frakcji narodowych. Są tylko partyjne. Nie ma się co łudzić, że prawica francuska, niemiecka czy włoska poprze nasze fobie narodowe. Ugrupowanie, które przymierza się do rządzenia Pomroczną, liberalna i europejska Platforma Obywatelska, też nie pozostawia złudzeń co do tego, jakiej chce Europy: Unia Europejska powinna chronić różnorodność dziedzictwa pamięci, tradycji i obyczaju Europy. I w żadnym razie nie może stanowić praw, które podważają podstawowe i sprawdzone przez stulecia w Europie wartości i obyczaje. Opowiadamy się wyłącznie za narodowym charakterem praw, które dotyczą kwestii szczególnie wrażliwych światopoglądowo we współczesnym świecie; zwłaszcza życia ludzkiego, rodziny i wychowania. Będziemy w związku z tym zabiegać we wszystkich instytucjach Unii, a zwłaszcza w Parlamencie Europejskim, aby nie stanowiły one norm ani zaleceń podważających w tych dziedzinach tradycyjne, chrześcijańskie i europejskie i wartości i obyczaje. W podobnym tylko bardziej radykalnym tonie wypowiadają się pozostałe pomroczne partie: PSL, LPR, PiS i Samoobrona. Kwintesencją tego myślenia były przemówienia pomrocznych posłów w Parlamencie Europejskim. Pani Przewodnicząca! – grzmiał poseł Antoni Macierewicz. – Polski Sejm uzależnił uczestnictwo Rzeczypospolitej w Unii Europejskiej od spełnienia czterech warunków i trzeba to dzisiaj przypomnieć, bo nie ma nic gorszego w polityce jak złudzenia i niewiedza. Po pierwsze zatem: wartości chrześcijańskie, które ukształtowały Polskę (...) zostaną uznane przez Unię i wpisane do preambuły przygotowywanego traktatu. Po drugie: głosowanie w Radzie Unii będzie odbywało się według systemu nicejskiego, a nie na zasadzie podwójnej większości. Po trzecie: Polska nie będzie uznawała żadnych rozstrzygnięć trybunałów i sądów Unii co do ewentualnych roszczeń niemieckich. (...) do tego trzeba dodać warunek zasadniczy: Polska nigdy nie uzna pierwszeństwa prawa Unii nad naszą konstytucją. Nie wyrzekniemy się suwerenności prawa narodowego. Gdzie tu sens i logika? Po co czynić wspólnotę z państw Europy, gdy się tego nie chce? * * * Z powyższego płynie taki oto wniosek. Pomroczne społeczeństwo i jego elity nie rozumieją idei Unii Europejskiej. Jednoczymy się z Europą, ale najważniejszym naszym zadaniem jest obrona interesu narodowego rozumianego jako wyciąganie forsy będącej cudzym dorobkiem. Chcemy bronić praw i tradycji, ale wyłącznie tych zakorzenionych w Pomrocznej. Swoje zaś nacjonalistyczne fobie chcemy narzucić innym narodom. Nasza ciasnota umysłowa jest ponadpartyjna i wiecznotrwała. * Dane pochodzą z badań CBOS z 2004 r. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sezon polowań na pedofila " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Choroba watykańska Opisywaliśmy sprawę mieszkańców Santa Maria di Galeria, którzy odkryli, że Radio Watykan mające anteny w okolicy zamiast dobrej nowiny przynosi im raka ("Białaczka z Watykanu", "NIE" nr 49/2002). Powstało wtedy aż 30 komitetów protestujących przeciwko rakotwórczym antenom. Komitety pozwały do sądu kardynała Roberto Tucci, dyrektora radia ks. Pasquale Borgomeo, inżyniera Costantino Pacifici. W ramach samoobrony Watykan – jak zwykle – powołał się na 11. punkt Paktów Laterańskich, na mocy którego żadne instytucje Kościoła nie podlegają ingerencji ze strony państwa włoskiego. W lutym 2000 r. sąd rzymski zdecydował o niewszczynaniu sprawy. Komitety, w skład których wchodzili również rodzice dzieci zmarłych i chorych na białaczkę, znalazły się na lodzie i nadal z antenami pod nosem. Wiele osób postanowiło się wyprowadzić. Prezesa, dyrektora rozgłośni i dyrektora technicznego Radia Watykan pozwali także mieszkańcy Cesano (inne okoliczne miasteczko) – tym razem ich adwokaci przedstawili oskarżenie, że tamtejsze dzieci zmarły na białaczkę wywołaną przez watykański smog elektromagnetyczny. Włoski sąd kasacyjny zdecydował o wszczęciu sprawy uznając, iż konkordat w tym wypadku nie może być honorowany, gdyż godzi w prawa obywatela gwarantowane przez włoską konstytucję (prawo do ochrony zdrowia i życia). Radio Watykan zasiądzie więc na ławie oskarżonych. Niezwykle zadowolony jest oskarżyciel cywilny Gianfranco Amendola: "Sąd kasacyjny udowodnił, że nie jesteśmy państwem wasalnym". Watykan twierdzi, że nigdy nie naraził zdrowia i życia włoskich obywateli. Zdaje się, że problem rakonośnych anten (ustawionych na 425 hektarach włości watykańskich pod Rzymem) zostanie rozwiązany przez umowę z Francją, która nie ma norm tak surowych jak Włochy. A i Francuz ma organizm odporniejszy. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Glemp ogonem na msze dzwoni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pejsaty bliźniak Polski " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak głęboko obrzezać goja Dawną prasę podziemną zastąpiła podłóżkowa. Taka właśnie gazeta – „Fakt” – podsuwa swoim czytelnikom pomysły bardzo cool. Zamówiła ona w CBOS badania na temat karania P.T. pedofilów. Wśród innych zadano pytanie, czy kastrować. 59 proc. ludzi pragnie odcinać im prodziecięcą męskość (wydanie z 22 marca 2004 r.). Drogę tu – jak zwykle – wskazują Żydzi, tyle że oni swoim chłopcom obcinają ciut za mało. Pedofila trzeba ciąć głębiej. Chętkę kastrowania deklarują ci sami obywatele, którzy przegłosowali obowiązującą konstytucję zakazującą stosowania kar okrutnych. Ufam, że „Fakt” zamówi kolejne badania: Czy wydłubać oczy podglądaczom? Czy ucinać łapę łapówkarzom, złodziejom lub onanistom? Czy kamienować niewierne żony, obcinać piersi zwolenniczkom topless, nogi mężom nagminnie chodzącym na dziwki, a palce internautom klikającym w poszukiwaniu porno? Odpowiedzi łatwo przewidzieć. Czujemy się przecież spadkobiercami tej Europy, którą w średniowieczu jednoczyło chrześcijaństwo, gdy praktykowano obcinanie przestępcom wszystkich członków z językami włącznie. Tym formom miłości bliźniego dopiero oświecenie położyło kres. Jego zwycięstwo we Francji miało formę rewolucji, która ostatecznie sprzeciwiła się obcinaniu jakichkolwiek części ciała z trafnym wyjątkiem głowy. Ją to bowiem zapełnia niekonsekwencja postaw i obłuda. Ze mnie jako rzecznika rządu w czasach schyłkowej komuny drwi się, że strajki zrazu nazywałem przerwami w pracy. Czynią to ci sami ludzie, którzy okupację Iraku nazywają misją stabilizacyjną. Miałem już proces o nazwanie zabójcy mordercą, ponieważ skazany został na dożywocie nie za morderstwo, tylko za „rabunek ze skutkiem śmiertelnym”. Była też sprawa o obrażenie ślepych przez określenie ich tym mianem. Powinno się pisać „niewidomi”. Nie ma też w Polsce kalek, tylko sprawni inaczej, ani głuchych, gdyż mienią się niesłyszącymi. Wariatów zaś wolno nazywać najwyżej chorymi psychicznie itd. Kanony poprawności językowej utwardzają zakłamanie. Obejmuje ono także politykę i życie gospodarcze. Potrafiłbym udowodnić, że łapówkarstwo, w szczególności drobne, a także oszustwa podatkowe dynamizują życie gospodarcze. Nie powinny tylko przekraczać pewnych granic. Nikt jednak publicznie nie podzieli podobnego przekonania, także żaden oszust podatkowy lub praktykujący łapówkarz. Do strefy zakłamania należy także antysemityzm. Każdy człowiek mający antyżydowskiego zajoba zaczyna swoje wywody od zapewnień, że antysemitą nie jest. Ma nawet przyjaciół Żydów, a babcia ratowała tych parchów. Wszystkie te zaklęcia razem wzięte służą środowiskom szowinistów do zapewniania siebie i świata, że w Polsce nie ma antysemityzmu. Wbrew ogłaszanym ostatnio żądaniom, żeby karać za wypowiedzi i wydawnictwa antyżydowskie. Opowiadam się otóż za antysemityzmem szczerze a bezkarnie wyrażanym. Zapobiegłoby to tłumieniu wyznawanych przekonań i ich fałszowaniu. Sprzyjałoby jawnej dyskusji antysemitów z filosemitami, a także z ludźmi normalnymi. Racjonalizacja wewnątrzpolskiego antysemityzmu byłaby zresztą trudniejsza niż wyznawanie odruchowe a podskórne antyżydostwa. A to dlatego mianowicie, że w Polsce prawie nie ma Żydów – fatalnym dla antysemitów zrządzeniem losu. To antysemici antysemitom zgotowali ten los. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Akademia robienia w bąbla Dla wynalazcy 10 tys. zł, dla sprytnego naukowca autorstwo wynalazku, dla ambitnej uczelni patent i splendory – tak buduje się potęgę nauki polskiej. Polska przeznacza na naukę 0,5 proc. PKB rocznie. To tyle, co Kazachstan albo Uzbekistan. Czesi dają naukowcom 2,6 proc. swojego budżetu. Nic dziwnego, że w Europie tylko 0,003 proc. opatentowanych wynalazków pochodzi z Polski. A poza tym, nawet jak jakiś łebski gość coś u nas wymyśli, to i tak znajdzie się ktoś, kto to udupi. Możemy jako kraj śmiało pretendować do miana głupka Europy. 40-milionowe państwo bez własnej myśli technologicznej, wynalazczości i bez osiągnięć naukowych. Oto historia pewnego wynalazku. Nie na miarę Nobla, nie takiego co zmienia losy ludzkości, lecz takiego, na którym można dobrze zarobić. Trzeba tylko chcieć i umieć. Rewolucja w nurkowaniu Henryk Korta ma na swoim koncie kilka patentów. Większość z nich nie znalazła zastosowania w życiu codziennym. Kilka, opracowanych jeszcze za komuny, wdrożono jednak w przemyśle. Przynoszą duże zyski, oczywiście nie autorowi wynalazku. Dlatego pan Henryk postanowił na swoim ostatnim wynalazku zarobić. Batychron miał się najpierw nazywać Meduza, okazało się jednak, że nazwa ta jest już zastrzeżona. Batychron wynaleziony przez Henryka Kortę jest urządzeniem ułatwiającym nurkowanie. Jest to najbardziej rewolucyjny wynalazek w dziedzinie pływania pod wodą od 1943 r., kiedy to Francuzi Cousteau i Gagnan wymyślili akwalung. Przezroczysta kopuła ze specjalnego miękkiego plastiku przypomina pod wodą spadochron. Jej czasza napełniana jest powietrzem tłoczonym przez rurę z góry z pokładu jednostki pływającej. Czasza jest przytwierdzona linami do czegokolwiek pod wodą (na przykład wraku). W ten sposób akwanauci mają do dyspozycji wielki pęcherz powietrza, w który mogą wsadzić głowy i oddychać jak na powierzchni. Wynalazek ten ma szansę zrewolucjonizować nurkowanie, uczynić je bardziej widowiskowym i dostępniejszym dla ogółu. Mówiąc krótko batychron pozwala na: • pięciokrotne wydłużenie czasu nurkowania, • rozmawianie pod wodą, • znaczne uproszczenie szkolenia nurków, • zmniejszenie kosztów prac podwodnych (tańszy sprzęt i znacznie mniej ludzi do wykonania zadania) oraz dekompresji (najtańsza komora dekompresyjna na świecie), • zwiększenie bezpieczeństwa osób nurkujących, • przenoszenie pod wodą ciężarów (batychron może służyć za dźwig), • zwiększenie atrakcyjności nurkowania. Batychron mieści się w niewielkim plecaku, nie jest skomplikowany w obsłudze ani w produkcji. A co najważniejsze, jedno urządzenie służy pod wodą trzem, pięciu, a nawet siedmiu nurkom (w zależności od rozmiaru czaszy). Batychron można wyprodukować z polskich materiałów, a tak się składa, że przedsiębiorstwa produkujące te materiały właśnie padają, bo nie mają zbytu. Korta wyliczył, że zrobiony chałupniczą metodą batychron będzie kosztował około 3 tys. zł. To niewiele, biorąc pod uwagę, że kompletne wyposażenie nurka jest warte co najmniej 4 tysiące. W Polsce jest około 200 tysięcy osób nurkujących. Na świecie – co najmniej 20 milionów. Ze względu na swoje walory batychron ma szansę stać się w przyszłości sprzętem równie powszechnym jak spadochron w lotnictwie. Nie trzeba wielkiego łba do interesów, żeby pokapować, że na wynalazku Korty można zbić fortunę. Praca uszlachetnia Henryk Korta spędził nad swoim wynalazkiem wiele miesięcy. Sprawdził, czy na świecie ktoś wcześniej nie wpadł na tak banalny pomysł. Przeprowadził wiele obliczeń, wprowadził kilka zabezpieczeń na wypadek uszkodzenia którejkolwiek z części batychronu. Wreszcie sporządził dokumentację techniczną, rysunki techniczne i kompletny opis wynalazku. Stanął na koniec przed koniecznością wyprodukowania prototypu i przetestowania go w wodzie. To już przekraczało skromne możliwości niezamożnego wynalazcy. Wówczas jak z nieba spadł panu Henrykowi doktor Grzegorz Rutkowski. Pracownik naukowy Akademii Morskiej w Gdyni, fanatyk nurkowania. Rutkowski szybko załapał, o co chodzi w wynalazku. Obiecał, że załatwi na uczelni pieniądze na prototyp i eksperymenty, nawet na komputer podłączony do Internetu i delegacje. Zapewniał też, że bez trudu wyciągnie kasę z Komitetu Badań Naukowych na badania nad wynalazkiem. W zamian, od tej pory, wynalazek miał mieć dwóch autorów: Korta & Rutkowski. Pan Henryk, choć niechętnie, przystał na taką propozycję. Akademia wzbogaca naukę Z kopyta ruszyły prace nad zastrzeżeniem patentu. Pan Henryk w dwa tygodnie przygotował wszystkie potrzebne dokumenty. Sam, gdyż jego nowy wspólnik właśnie wyjechał ponurkować do ciepłych krajów. Procedurą patentową zajęła się Krystyna Radoman, główny specjalista ds. ochrony własności przemysłowej, czyli rzecznik patentowy pracujący dla Akademii Morskiej w Gdyni. Zastrzeżenie patentowe już jest, a patent zostanie wydany latem tego roku. Ponieważ na uczelni nie codziennie patentuje się wynalazki (batychron jest szóstym w historii akademii), wezwano Kortę, aby podpisał stosowną umowę. Podpisał 1 lutego 2002 r. Na mocy umowy pierwszym współuprawnionym stała się Akademia Morska w Gdyni. Drugim współuprawnionym zostali twórcy wynalazku. Na pierwszym miejscu wymieniony został doktor Rutkowski, a na drugim Henryk Korta. Umowa mówi, że obydwaj współuprawnieni, czyli uczelnia i dwaj wynalazcy, mają po 50 proc. udziałów zarówno w kosztach, jak i przyszłych zyskach. Nie mogłem nie zapytać Henryka Korty, dlaczego podpisał tak krzywdzącą dla siebie umowę? – Teraz sam tego nie rozumiem. Miałem zaufanie do tej instytucji. W końcu to uczelnia państwowa. Liczyłem, że może dzięki takiej umowie szybciej ruszę z projektem. Dzięki przygotowanym przez Kortę dokumentom zastrzeżenie patentu poszło migiem. Następnie akademia zażądała od wynalazcy biznesplanu. Pan Henryk sporządził taki, bardzo szczegółowy i profesjonalny. Od tej pory uprzejmi urzędnicy z akademii zaczęli wynalazcę zbywać. Nie dostał ani złotówki – ani z uczelni, ani z KBN. Nie otrzymał nie tylko komputera, ale nawet kalkulatora czy liczydła. Nie rozliczono mu żadnej delegacji, choć odbył ich sporo w poszukiwaniu producentów materiałów. Nie zwrócono żadnych kosztów. Podsumowując: połowę praw do patentu zyskała uczelnia inwestując trzy kartki papieru (umowa) i tusz do pieczątki (cztery stempelki). Doktor Rutkowski zyskał prawo do ewentualnych zysków z patentu i pracę naukową, którą na podstawie materiałów zebranych przez pana Henryka zamieścił w opracowaniu "Aspekty bezpieczeństwa nawodnego i podwodnego oraz lotów nad morzem" wydanym przez uczelnię. Doktor Rutkowski zainwestował trochę czasu i talentu aktorskiego w gadkę z panem Henrykiem oraz parę złotych w prezentację wynalazku na Balt-Military Expo w Gdańsku, gdzie ich wynalazek podziwiał minister Szmajdziński. Jeleń ustrzelony Jeleniem jest oczywiście wynalazca Korta. Jak wynika z dość pobieżnych wyliczeń, stracił na wynalazku około 10 tys. zł. Tyle włożył w materiały, podróże, opłaty patentowe, ekspozycje na wyżej wspomnianych targach (pół na pół z Rutkowskim) i inne koszty. Setek godzin spędzonych nad dokumentacją wynalazku, modelami i biznesplanem nie da się wycenić. Gdy okazało się, że z dalszej współpracy nic nie wynika, pan Henryk wystosował do rektora akademii pismo. Wyłuszczył w nim, że czuje się trochę oszukany, że nie ma już ani grosza, że za coś przecież musi utrzymywać rodzinę i takie tam banały. Długo uczelnia się nie odzywała. Wreszcie nadeszła odpowiedź. Akademia zaproponowała odkupienie wszelkich praw patentowych i znaku towarowego "batychron" za... 10 tys. zł. Są takie momenty w życiu człowieka, że zmuszony przez okoliczności podejmuje trudne, a nawet głupie decyzje. Pan Henryk, który poza wymyślaniem wynalazków nie zarabia, nie miał wyboru. Zgodził się oddać kilka lat swojego życia za równowartość poniesionych przez siebie nakładów materialnych. Czyli dał akademii w prezencie lata swojej pracy i światowej skali wynalazek, na którym mógłby zbić wielki majątek. 22 stycznia tego roku Akademia Morska w Gdyni stała się właścicielem praw do batychronu. Jedynym wynalazcą został doktor Rutkowski. Jeśli dodam, że pan Henryk miał kłopoty z odebraniem gotówki i musiał interweniować u rektora, żeby swój ochłap otrzymać, to chyba nikogo nie zdziwię. Epilog 30 stycznia 2003 r. rektor Akademii Morskiej w Gdyni wystosował do Henryka Korty pismo. Oto jego treść, bez żadnych skrótów: Pan Henryk Korta Twórca Batychronu Gdynia Proszę przyjąć serdeczne podziękowania za wielomiesięczną współpracę z Akademią Morską w Gdyni w rozwoju myśli naukowo-technicznej. Przyszłość niesie jednak kolejne wyzwania. Jestem głęboko przekonany, że im Pan sprosta i zrealizuje jeszcze wiele planów. Jednocześnie życzę Panu zdrowia i wszelkiej pomyślności w życiu osobistym. Z wyrazami szacunku Rektor, prof. dr hab. inż. Józef Lisowski. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czarne dziecko SLD " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pingwiny i piguły " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kura, świnia i wojewoda Pracownikom dolnośląskiej służby zdrowia radzimy: kupcie trochę gnojówki, trochę benzyny, świnię, wynajmijcie Zagórnego i jego Rolników Indywidualnych – to atrybuty niezbędne do skutecznego protestu. W poniedziałek, 3 marca grupa około 50 pracowników służby zdrowia z województwa dolnośląskiego weszła do gmachu Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu domagając się pieniędzy na oddłużenie upadających szpitali. Wojewoda Ryszard Nawrat był nieobecny, wicewojewoda Ignacy Bochenek przeszedł obojętnie obok grupy z transparentami. Nikogo nie oddelegowano do przeprowadzenia rozmów z protestującymi. Ci zdecydowali się więc na okupację urzędu do czasu podjęcia rozmów przez kompetentnego urzędnika. Zadłużenie dolnośląskich placówek służby zdrowia przekracza miliard złotych. Do tej pory ani Urząd Wojewódzki, ani Urząd Marszałkowski nie wywiązały się z obietnic pomocy złożonych pod koniec zeszłego roku, po protestach i strajkach głodowych. Po południu cała Polska, dzięki relacjom telewizyjnym, mogła zobaczyć, jak wygląda dialog władzy z ludem w województwie dolnośląskim. Nieobecny w gmachu urzędu wojewoda (SLD) telefonicznie wezwał policję. Ponad stu funkcjonariuszy wywaliło z budynku pikietujących. Choć doszło do szarpaniny i przepychanek, robota nie była ciężka, gdyż większość grupy stanowiły kobiety. Następnie wszystkich zapakowano do kibitek i zawieziono do komisariatu – a to w celu spisania danych. Będą odpowiadać przed sądem za naruszenie prawa, jak zgodnie oświadczyli Mirosława Adamczak, rzeczniczka wojewody, i Ryszard Zaremba z Biura Prasowego dolnośląskiej policji. Pani Adamczak dodała, że za wtargnięcie do urzędu i utrudnianie pracy urzędnikom wojewoda skierował do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. * * * Pięć dni wcześniej ten sam gmach odwiedzili rolnicy. Mieli ze sobą pojemniki z gnojówką, jaja (kurze) oraz żywą świnię pomalowaną na czerwono i zielono w nieaktualne już barwy koalicji rządzącej. Rolnicy także przyszli z protestem. Policja, która obstawiła budynek, wpuściła ich do środka, dzięki czemu chłopi mogli wylać gnojówkę na schody w głównym holu urzędu, a świnię podłożyć wojewodzie w jego sekretariacie. Te działania niewątpliwie nie utrudniły pracy urzędnikom, ale stanowiły miłe urozmaicenie monotonnej roboty. Zapewne dlatego wicewojewoda Bochenek przyjął delegację rolników w swoim gabinecie. Rozmowa toczyła się w serdecznej atmosferze, urozmaicanej chłopskimi okrzykami "bandyci", "złodzieje" i "stalinowscy szpicle". Na koniec, w trakcie opuszczania gmachu, protestujący oznajmili, że wrócą tu z kanistrami benzyny i podpalą wszystko w cholerę. Wojewodzie zostawili świnię. Podczas tej roboczej wizyty chyba nikt nie naruszył prawa, bo ani pani rzecznik UW, ani rzecznik policji nie wydali żadnego komunikatu. Chłopskiej grupie szturmowej przewodził Marian Zagórny, działacz efemeryczno-kadrowego związku NSZZ Rolników Indywidualnych, skazany prawomocnym wyrokiem za wysypywanie zboża z wagonów i niszczenie mienia PKP. Zagórny, bohater kilku naszych publikacji, na kilka miesięcy trafił do pierdla, ale został ułaskawiony przez prezydenta Kwaśniewskiego. Następnie sąd w Muszynie skazał go na prace porządkowe na rzecz samorządu. Zagórny olał ten wyrok, bo chciał karę odbywać na stacji PKP w Muszynie, aby mieć oko na transporty. Nie chciała go tam jednak PKP, więc chłopski zadymiarz oświadczył, że nie będzie tyrał w ogóle. Sąd zamienił nakaz pracy na karę więzienia i za ukrywającym się Zagórnym wysłał list gończy. Działacz nagle ciężko zachorował, trafił do szpitala i sąd list wycofał. Teraz, jak widać, nastąpiło cudowne ozdrowienie. Nad Zagórnym nadal ciąży wyrok. Jeśli sąd w Muszynie nie przypomni sobie o tym, niebawem nastąpi przedawnienie. Poza tym, jak mówi minister Kurczuk, Polska jest państwem prawa. * * * Przy pierwszej wizycie w Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu – miesiąc temu – chłopi, pod wodzą tegoż Zagórnego, na odchodne budynek obrzucili jajami, a w gabinecie wojewody zostawili kurę. Ptak był płodny, bo zniósł jajo na panawojewodowy dywan. Przy drugiej – zostawili świnię. Proponujemy poprosić, aby za trzecim razem przytargali krowę, dorodną jałówkę, najlepiej rasy holenderskiej lub black welsh. Pan wojewoda dokupi trochę ziemi i założy gospodarstwo. Robota spokojna, dotacja z UE pewna i na początek jest inwentarz za friko. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wszechpolish jokes " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Masz ci chamie po Saddamie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Strusiowi po jajach Na Śląsku dojrzewa pomysł wprowadzenia podatku na rzecz tropikalnej zwierzyny zamieszkującej ubogie chorzowskie zoo. W sprawie zagrożonych zwierząt ludzie wprost tryskają pomysłami, choć nie mają ich, gdy chodzi o odwrócenie trosk własnych. Jedni deklarują gotowość przynoszenia suchego chleba i siana. Inni chcą, żeby ogród zoologiczny zajął się dochodowym handlem strusimi jajami, co pozwoli na samofinansowanie wybiegu dla strusi – a co np. z żyrafami, które nie znoszą jaj, a biegać też muszą? Dyrektorowi Śląskiego Ogrodu Zoologicznego najbardziej przypadł do gustu pomysł, żeby każdego mieszkańca regionu zobowiązać do wpłacenia 2 zł na konto Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie, a ten forsą podzieli się z zoo. Z kolei nowy zarządca komisaryczny WPKiW, którego wojewoda powołał, żeby uzdrowił całe Wesołe Miasteczko, zadał sobie trud i obliczył, że zadowoli go złotówka na kwartał od każdego pracującego. Teraz marzy mu się, żeby uchwały o nowym podatku lokalnym na rzecz słoni, zebr, jeżozwierzy oraz karuzel i huśtawek zaakceptował sejmik województwa śląskiego oraz poszczególne gminy. Na Górnym Śląsku w kiepskim stanie jest nie tylko państwowe Wesołe Miasteczko i wychudzone słonie z zoo. Są jeszcze kopalnie, huty oraz setki przedsiębiorstw państwowych. Wydaje się, że w tym całym interesie jedynie strusie są dochodowe, czyli wyrabiają na podatki. A zatem – panowie z Chorzowa – strusiowi przywalcie taki podatek, że aż skubany jajo zniesie. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Księżulo pod konwojem Przed dwoma laty chodzący po kolędzie ksiądz Stanisław Kosowicz z Radomia został brutalnie pobity przez nieznanych sprawców i oczywiście okradziony ze wszystkiego, co włożono mu do kieszonki w sutannie. Dlatego przed ostatnimi świętami ksiądz zaapelował do swoich parafian, by w czasie kolędy zapewnili mu ochronę. Parafianie słów księdza wysłuchali i konwojowali go od drzwi do drzwi. Apel księdza poparł biskup Siczek, dlatego konwojowano księży i w innych parafiach. Policja jest zadowolona, firmy ochroniarskie mniej. Wszystko dzieje się w Pomrocznej, podobno 100-procentowo katolickiej. Przewidujemy, że w najbliższej przyszłości powstaną wyspecjalizowane katolickie firmy ochroniarskie, które zajmą się ochroną krążących po ulicach polskich miast księży i zakonnic. Przewidujemy również wzrost bezrobocia wśród aniołów stróżów. Cudowne rozmnożenie kasy Rozpowszechniona wiara w cuda ułatwia robotę oszustom. W Lublinie zakończono właśnie śledztwo przeciwko trójce oszustów, która wyłudziła od ponad 100 osób, w tym wielu księży, ponad 4,5 mln zł. Oszuści obiecywali swym ofiarom krociowe zyski, mamiąc je lukratywnymi operacjami finansowymi na giełdzie, rynku nieruchomości lub w bankach. Naiwni księża wierzyli, że zainwestowane pieniądze w krótkim czasie przyniosą im 100 proc. zysku. Śledztwo trwało długo, bo nie wszyscy oszukani byli zainteresowani w wyjaśnianiu, skąd mieli pieniądze, które tak łatwowiernie powierzyli oszustom. Przeciętnie europejski Glemp Od purpury czerwieńszy prymas Glemp wyraził ostatnio pogląd, że zamieszanie wokół tzw. invocatio Dei w konstytucji europejskiej ukazuje, że zasadnicze dokumenty redagują w Europie ludzie, których poglądy odstają od przeciętnych Europejczyków, w większości wierzących. Zdaniem Glempa, jest to naruszenie zasad demokracji przez elity kształtujące UE. Jednocześnie pan prymas wyraził zadowolenie z efektów nawracania dawnych członków PZPR (chodziło mu oczywiście o tych ważnych z obecnej władzy). Pytany bowiem, czy nie obawia się, że do Europy wprowadzają nas dawni "towarzysze", purpurat stwierdził, że patrzy na to z dobrotliwym pobłażaniem, a nawet z nadzieją. Prymas stwierdził bez ogródek, że docenia w dawnych towarzyszach spryt, z jakim przeszli z kolektywizmu na system wolnego rynku. Wielu ludzi lewicy to także ci, którzy autentycznie odzyskali wiarę – powiedział Glemp, prymas. Słuchaj i patrz, elektoracie SLD–UP... Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psy kroją fury cd. Radio RMF w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Wpadliśmy na trop prawdopodobnie największej w ostatnich latach afery kryminalnej w policji. Reporterzy Radia RMF i "Dziennika Polskiego" w "Dzienniku Polskim" w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Wpadliśmy na trop prawdopodobnie największej w ostatnich latach... itd. Telewizja TVN w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Reporterzy Radia RMF wpadli na trop prawdopodobnie największej... Telegazeta TVP w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: "Dziennik Polski" wpadł na trop prawdopodobnie... W poniedziałek, 15 lipca 2002 r., rano pojawił się w kioskach 29 numer tygodnika "NIE" (zamknięty w czwartek, 11 lipca 2002 r. – o czym informuje nota w "stopce" redakcyjnej), w którym na pierwszej stronie opublikowaliśmy artykuł "Psy kroją fury" o prawdopodobnie największej w ostatnich latach aferze kryminalnej w policji (kradzieże samochodów na wielką skalę, napady na ciężarówki TIR, oficer policji z Radomska na czele kilkudziesięcioosobowego gangu składającego się z gliniarzy i przestępców itp.) Nie żałujemy kolegom z RMF i "Dziennika Polskiego". Niech też mają swoją wielką aferę, choćby kradzioną. Autor : R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska padaczka 250–300 tysięcy ludzi może do końca roku stracić pracę. Oczywiście ponad to, co jest planowane normalnie. W warunkach gospodarki rynkowej bankructwa przedsiębiorstw – małych, dużych i kudłatych – to codzienność. Nam grozi jednak gwałtowny upadek całych sektorów gospodarki, od stoczniowego poczynając, na budownictwie i sektorze bankowym kończąc. Takie nieoficjalne informacje dotarły do mnie z wysokich kręgów rządowych. Najbardziej znanym przykładem tego, co może się stać, jest przemysł stoczniowy. Upadek Stoczni Szczecińskiej sprawił, że w poważnych tarapatach znaleźli się dostawcy i koproducenci. Już zapowiedziano zwolnienia w Zakładach im. Cegielskiego w Poznaniu. Do podobnych kroków przymierzają się również toruński Towimor i huty, które dotychczas dostarczały stoczniom stal. Ostatni, sprzed kilku tygodni, raport OECD dotyczący Polski zwraca uwagę na kryzys sektora stalowego. Kłopoty hut bez wątpienia odbiją się na sytuacji zakładów energetycznych – przemysł hutniczy jest jednym z największych odbiorców energii elektrycznej w kraju. O ile huty zalegają z terminowym regulowaniem rachunków za światło, o tyle jutro w ogóle mogą przestać płacić. Kłopoty zakładów energetycznych i elektrowni z kolei uderzą w restrukturyzujące się od lat kopalnie, ponieważ ograniczą kupowanie węgla – paliwa polskiej energetyki. To oznacza kolejne zwolnienia i upadłości. Przedsiębiorstwa będą padały jak kostki domina. Na końcu są banki, które chcąc nie chcąc będą musiały najpierw zacząć tworzyć rezerwy obowiązkowe na wypadek tzw. złych kredytów, co w konsekwencji oznacza zmniejszenie zysków i gwałtowny wzrost bezrobocia wśród obecnych członków zarządów i rad nadzorczych tych instytucji – a następnie bankructwa tych świątyń kapitalizmu. * * * Na przełomie kwietnia i maja rząd zapoznał się z raportem o sytuacji w 22 największych spółkach skarbu państwa. Chodziło o Polskie Sieci Elektroenergetyczne, Polskie Porty Lotnicze, Bumar Waryński, Ciech, Lubelsko-Małopolską Spółkę Cukrową, Pekaes, KGHM Polska Miedź, PGNiG, Ruch, Totalizator Sportowy, PZU, PZU Życie, PAIZ, PAI, STOEN, Kopex, Uzdrowisko Krynica-Żegiestów, Zakłady Azotowe Tarnów Mościce, Zakłady Chemiczne Police, Zakład Energetyczny Wrocław, rzeszowski Zelmer i Pocztę Polską. W mediach rozgłoszono tylko wątek przekrętów, których dokonały w tych firmach etosiarskie ekipy. Dla mnie najważniejsze były informacje o setkach milionów złotych strat i zagrożeniu utratą płynności. Autorzy raportu podkreślali, że wiele z tych firm znalazło się wręcz na granicy utraty zdolności kredytowej! A mówimy o przedsiębiorstwach zatrudniających dziesiątki tysięcy ludzi. Jeśli i te kostki domina zaczną się walić, to nawet Matka Boska Częstochowska nie pomoże. Rząd wie, że zostały nie miesiące, ale tygodnie na podjęcie działań, które mogą powstrzymać ten proces. Myśli się o zawieszeniu – a nawet umorzeniu! – spłat zaległych zobowiązań wobec ZUS i urzędów skarbowych. Trwają poszukiwania ludzi, którzy wiedzą i doświadczeniem stwarzaliby choć szansę na wyciągnięcie padających przedsiębiorstw z bagna. Okazuje się, że kopany ze wszystkich stron rząd jest dla finansjery najbardziej wiarygodnym partnerem. W rozmowach przedstawicieli biznesu z urzędnikami Ministerstwa Gospodarki najczęściej używanym słowem są gwarancje – kredytowe bądź skarbu państwa. Problem w tym, że portfel tego stróża gospodarki świeci pustkami. Nowy minister finansów bardzo ostrożnie – jeśli w ogóle – gotów jest rozważać udzielanie gwarancji kredytowych. Dodatkowym elementem utrudniającym podjęcie skutecznych programów ratun- kowych jest brak wiedzy o rzeczywistej sytuacji finansowej dużych firm. Po skandalach finansowych za oceanem i – delikatnie mówiąc – niejasnościach związanych z określeniem rzeczywistych rozmiarów zobowiązań Stoczni Szczecińskiej mało kto dziś wierzy w oficjalne bilanse spółek. Zwłaszcza gdy audytorem są "renomowane" firmy takie jak: Arthur Andersen czy Ernst & Young. Na dźwięk tych nazw bankowcy zaczynają po prostu używać słów powszechnie uznawanych za obelżywe i zamiast rozmowy o biznesplanach i kredytach mamy scenkę spod budki z piwem. A przecież jednym z fundamentów, na których opiera się kapitalizm, jest wzajemne zaufanie partnerów. Inaczej nie można robić interesów. * * * Być może dotykamy najistotniejszego problemu, przed jakim stanęła polska transformacja. Po 12 latach budowy "najlepszego z systemów" mamy największe bezrobocie w Europie – z wyłączeniem Bośni i Hercegowiny oraz terenów Kosowa. Brak perspektyw i wiary w przyszłość oraz kompletnie zdemoralizowaną kadrę menedżerską. Praktycznie codziennie funkcjonariu-sze Centralnego Biura Śledczego dokonują aresztowań wśród przedstawicieli dużego biznesu. Wyprowadzanie majątku ze spółek, rżnięcie partnerów, wyłudzenia kredytów, przekręty na podatku VAT – klasyka. I nie ma się czemu dziwić. Ci wszyscy bohaterowie głównych wydań telewizyjnych wiadomości działali w ostatnich latach nad wyraz racjonalnie. Jeśli wiadomo było, że rozwijając produkcję – zwłaszcza eksportową – można ponieść tylko straty – to po jaką cholerę męczyć się i ryzykować? Od czego są "renomowane" kancelarie prawnicze i firmy audytorskie? Ten prawdziwy smar lodziarni. To one zapewniały dokumenty pozwalające brać wielomilionowe kredyty, a potem spokojnie transferować zyski w bezpieczne rejony świata. No bo chyba nikt poważny nie wierzy, że można bez śladu zabunkrować w Polsce kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów dolarów. Wraz z upadkiem kolejnego przedsiębiorstwa na naszych oczach walą się mity lansowane przez bardów transformacji. Zwykli ludzie zaczynają rozumieć, że zmiana systemu nie przyniosła ani poprawy ich losu, ani zwiększenia konkurencyjności polskiej gospodarki, ani nadziei na przyszłość. Człowiek jest w stanie przystosować się do każdych warunków. Ludzie żyją na pustyniach i za kręgiem polarnym. Potrafią przetrwać w okrutnych więzieniach i obozach koncentracyjnych. Większość rodaków z pewnością nauczy się żyć bez stałego zajęcia za kilka złotych dziennie. Ci, którzy wepchnęli ich w to gówno, syci i zadowoleni będą przy grillu i dobrych drinkach wspominać czasy świetności w salonach swych nowych willi. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sojusz Leszkowatych Dupowłazów Na początku była mała, niewinna notatka w "Tygodniku Otwockim". Skończyło się na sądzie i najwyższym wymiarze kary. Ale zacznijmy od notatki. Zjazd z Wywrotką. Na wniosek Powiatowej Komisji Rewizyjnej zwołany w sobotę, 15 grudnia II Zjazd Powiatowy SLD przerwał obrady. Uczestników Zjazdu bulwersowały fatalne warunki techniczne sali gimnastycznej ZSZ przy ul. Słowackiego, bałagan organizacyjny i... przewodniczący obrad, Leszek Piasecki, nowy wiceprezydent miasta Otwocka (!). Następnego terminu Zjazdu nie ustalono. awi W trybie sprostowania "Tygodnik Otwocki" zamieścił, co następuje: – po pierwsze – II Zjazd Powiatowy SLD został przerwany nie na wniosek Powiatowej Komisji Rewizyjnej – tylko na wniosek Komisji Mandatowej, która stwierdziła brak na sali obrad wymaganej liczby członków SLD Powiatu Otwockiego. – po drugie – za bałagan organizacyjny i fatalne warunki techniczne odpowiedzialny jest organizator II Zjazdu Powiatowego – czyli Zarząd Powiatu, a nie Leszek Piasecki – przewodniczący obrad, wiceprezydent Miasta Otwocka, a jednocześnie przewodniczący Rady Miasta SLD. Podpisano: Paweł Woźniak b. Przewodniczący Miejskiej Komisji Rewizyjnej SLD – Otwock, członek Rady Miasta SLD. "Tygodnik Otwocki" nie jest organem prasowym partii przypominającej skrótem LSD. Jest poczytnym lokalnym tygodnikiem, o opinii pisma niezależnego i wiarygodnego. Teraz nastąpił akt trzeci. Sprostowanie do sprostowania (co ciekawsze fragmenty): 2. Na ledwie rozpoczętym Zjeździe nie powołano żadnej komisji zjazdowej, a tym bardziej mandatowej, a kworum było i zjazd mógł prowadzić obrady. 3. Zjazd został przerwany na skutek skandalicznego zachowania Leszka Piaseckiego, który oprócz wymienionej funkcji pełni szereg innych, partyjnych, nie wiedzieć czemu przez Pawła Woźniaka nie wymienionych: przewodniczący koła SLD nr 1 w Otwocku, Przewodniczący Rady Miejskiej SLD w Otwocku, członek Rady Powiatowej SLD, członek Rady Mazowieckiej SLD, radny Rady Miasta, sekretarz Klubu Radnych SLD oraz prezes GS w Celestynowie, plus oczywiście te wspomniane w sprostowaniu. (...) 5. Leszek Piasecki nie jest przewodniczącym Rady Miasta SLD, a autor tekstu, Paweł Woźniak nie jest członkiem Rady Miasta SLD, gdyż takiego organu w SLD nie ma. Trzeba znać statut partii, do której się należy i nazwy organów, do których zostało się wybranym, w taki czy inny sposób. Podpisano: Przewodniczący Powiatowej Komisji Rewizyjnej SLD w Otwocku, mgr Jerzy Rybak. Pod spodem to, co najważniejsze, czyli PS: Zastanawiam się, czy to jeszcze SLD, czy też może już "sld" – stowarzyszenie leszkowych d... włazów. Rybak w treści swego sprostowania do sprostowania wypomniał przy okazji Woźniakowi jego inną publikację w "Tygodniku Otwockim". W dziale "Czytelnicy Piszą" – czytelnik Paweł Woźniak dzielił się wówczas refleksjami związanymi z wizytą w Ziemi Świętej Najbardziej Oczekiwanego i Niestety Wyjechanego Gościa. Fragmencik: Wizyta Jego Świątobliwości wiąże się zresztą z całą gamą innych doznań, zarówno religijnych, jak i całkiem codziennych, powszechnych, ale również niezwykłych. Bo jak można w inny sposób wytłumaczyć zjawisko, jakie podobno miało miejsce podczas ostatniej Wizyty Ojca Świętego w Jerozolimie, mianowicie po wylądowaniu samolotu papieskiego, nad płytą lotniska zjawił się napis utworzony przez przelatujące jaskółki "Witaj Święty Ojcze, Zbawicielu Świata". Jest to niewątpliwie zjawiskiem niezwykłym, a fakt, że taki napis (w jęz. Polskim) zjawił się na arabsko-żydowskim niebie, najlepiej chyba świadczy o ekumenicznym przesłaniu Ojca Świętego... Ufff... Co przeciętny elektorat z tego pojął? Zapewne tyle, że dwóch kolesi z SLD się nie lubi, że korespondują ze sobą za pomocą lokalnej prasy ku wielkiej uciesze gawiedzi. Wnikliwiej czytający elektorat dowiedział się jeszcze, że Rybak nie lubi bałaganu w partii i Piaseckiego, a Woźniak lubi Piaseckiego i papieża. Sprawą Rybaka zajął się Wojewódzki Sąd Partyjny SLD. Na wniosek przewodniczącego Rady Powiatowej SLD w Otwocku sąd postanowił wykluczyć Jerzego Rybaka z szeregów partii. Jest to najwyższy wymiar kary, jaki przewiduje partyjny statut. Fragment uzasadnienia: Działalność Jerzego Rybaka na kanwie publicznej (artykuły w prasie lokalnej) miała charakter destrukcyjny, nie budujący pozytywnego wizerunku partii w oczach lokalnej społeczności; ponadto obraźliwie odszyfrował (sic! – przyp. A.R.) skrót nazwy partii SLD, jako "Stowarzyszenie Leszkowatych Dupowłazów"... Rybak odwołał się do Krajowego Sądu Partyjnego w Warszawie. Ten w trzyosobowym składzie sędziowskim, którego nazwisk przez litość nie publikujemy, podtrzymał orzeczenie sądu pierwszej instancji o wykluczeniu Rybaka z partii. Uzasadnienie: Rybak na łamach prasy lokalnej zamieszczał wypowiedzi naruszające dobre imię i wizerunek partii. Czyli Rybak dostał najwyższy wymiar kary za to, że zamiast pieprzyć na łamach o papieskich jaskółkach, ośmielił się napisać o leszkowych (nie "Leszkowatych") dupowłazach. Co sąd prawdopodobnie odczytał jako zniewagę Najwspanialszego, Jedynego i Nieomylnego lidera SLD Leszka Millera. I na nic tłumaczenie, że Piasecki z Otwocka to też Leszek, a jak wynika z kontekstu o jego to majestat chodzi. W całym Otwocku szumi, że koledzy przed wyborami samorządowymi pozbyli się w ten sposób z list partyjnych najniebezpieczniejszego konkurenta. Co do najbliższych wyborów: jaskółki nad ulicą Rozbrat w Warszawie ułożyły się w napis: Straszne Lanie Dostaniemy! Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dożywianie senatora Senator SLD Sergiusz Plewa dostał 10 tys. zł nagrody za kierowanie Spółdzielnią Mieszkaniową Słoneczny Stok w Białymstoku. W uzasadnieniu rada nadzorcza napisała, że pieniądze (które senator przyjął) przyznano mu za całokształt pracy i szczególną troskę o spółdzielnię. Pan senator spółdzielnią specjalnej troski kieruje stale i oczywiście społecznie. O zdolności do samoobrony Krąży po Sejmie nie potwierdzona jeszcze wiadomość, że znana ze swojej zażyłości z sądami Rzeczypospolitej pani poseł Danuta Hojarska wybiera się na studia. Prawnicze, rzecz oczywista. Wicepremier nie zarobił Były wicepremier Janusz Tomaszewski nie pracuje już w łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie zarobił tam ani złotówki. Gdy na początku roku 2002 uczelnia zatrudniła Tomaszewskiego na stanowisku doradcy ds. finansowych, władze akademii nie ukrywały, że liczą na jego koneksje w świecie polityczno-gospodarczym. Do kieszeni Tomaszewskiego miało trafiać 6 proc. kwot, które spodziewano się uzyskać dzięki jego zabiegom. Wynagrodzenie Tomaszewskiego jest odpowiednie do kwot uzyskanych przez uczelnię dzięki jego protekcji. D. J. Miś – agent SLD Komornik Sądu Rejonowego w Gdańsku miesiąc temu wszedł na pensję wicemarszałka sejmiku województwa pomorskiego Jacka Głowacza z Ligi Polskich Rodzin i zabiera mu połowę świadczeń. Głowacz kilka lat temu handlował pluszowymi zabawkami, ale splajtował. Warszawska firma, która dostarczała pluszowe misie Głowaczowi, zawarła z nim umowę na spłatę. Ten jednak zniknął jej trzy lata temu z horyzontu. Objawił się teraz jako wojewódzki polityk LPR. Firma być może odzyska swoje pieniądze, ale województwo może stracić zarząd. To bowiem Głowacz daje pomorskiej koalicji POPiS jednomandatową przewagę nad SLD. Odwołanie Głowacza rozsypie koalicję jak paprochy z brzuszka misia. W. K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czy Michnik zatwierdzi Leppera „Gazeta Wyborcza” wyznaczyła nowych liderów dla PO i UP. Zamawiając w CBOS badanie aktualnego poparcia wyborców dla poszczególnych partii „GW” zażyczyła sobie dodatkowego ich odpytania o poparcie dla liderów. Okazało się bowiem, że wpływ liderów jest istotny, np. Miller ściąga SLD o 4 pkt. w dół. Rzecz w tym, że dwóm partiom „GW” przypisała innych liderów niż oficjalni. Liderem PO zamiast Donalda Tuska został Jan M. Rokita, a liderem UP w miejsce Marka Pola – Tomasz Nałęcz. Pozostaje poczekać. Jeśli odpowiednie gremia obu tych partii PO i UP) potwierdzą wskazania „GW” i mianują nowych liderów, będzie wiadomo, kto naprawdę w Polsce trzyma władzę. Obejdzie się nawet bez komisji śledczej. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Beata Kozidrak, molestowana przez "Na żywo-Światowe Życie", nie zdradziła, kim był ów Józek z jej megahitu "Józek, nie daruję ci tej nocy". Symbol seksu i polityki lat 80. zeszłego stulecia, bo publika skandowała wtedy zamiast "Józek" najpopularniejsze wówczas imię "Wojtek". Czyniąc aluzje do generała Jaruzelskiego. Kozidrak zdradziła za to, że była wówczas czynnie zaangażowana w ruch oporu. Jej piosenka "Martwa woda" pełna była politycznych aluzji, tak bardzo starannie zamaskowanych, że aż nieczytelnych. Na emigrację polityczną nie zdecydowała się jednak. Lubi przepych. Ma masażystę, wizażystkę, projektantkę mody. Zwykle jednak zakłada na siebie to, co lubi. Chodzi jak wycieruch. Piotr KraŚko nie jest kombatantem jak Kozidrak, ale ma ciągoty kawaleryjskie, zdradza "Telewidz". Kraśko po prostu kocha konie. Ma już dwa, oba z jednego ojca ogiera. Odkąd umiłował konie, nie docenia uroków życia w mieście. Marzy cały czas, aby chodzić w umorusanych oficerkach i bryczesach. Garnitury i krawaty zwyczajnie mu śmierdzą. Edyta Jungowska ujawniła w "Tele Tygodniu", że nie dopuszczono jej do finału Festiwalu Piosenki Aktorskiej, bo zamiast refrenu "Nie opuszczaj mnie" zaśpiewała "Nie dopuszczaj mnie". I jury posłuchało. Edyta lubi pracować w nerwach. Podczas jednego z nagrań zupełnie naturalnie zdarzyło jej się poklepać w pupkę artystę Zbigniewa Zamachowskiego. Intelektualista polskiej sceny poczuł się tym lekko dotknięty. PaweŁ DelĄg zadeklarował w "Trybunie", że nie lubi słuchać, że jest najseksowniejszym polskim aktorem. Bo to spłaszcza jego osobowość do poziomu fiuta. Lubi za to grać we Francji. Tam na jego powitanie, już podczas kręcenia pierwszej sceny, otwierają szampana. Justyna Steczkowska przeprosiła w "Wieczorze Wrocławia" wszystkich swych fanów za sesję zdjęciową w "Vivie!", podczas której mizdrzyła się pozorując żal na grobie tatusia. Martyna Wojciechowska zdradziła w "Super Expressie" swoje plany na najbliższą przyszłość. Najpierw wejdzie na Mont Blanc, potem przespaceruje się na Kilimandżaro, a następnie ustanowi rekord Guinnessa w jeździe na czas. Na okrągło, dookoła ziemi. Musi tylko ustalić trasę. Potem założy firmę organizującą ekstremalne wyprawy, czyli wyjazdy w jej towarzystwie. Marek Sierocki ujawnił w "Życiu Warszawy" nieznany epizod ze swego intelektualnego życia. Był szalikowcem, kibolem Legii Warszawa, i to tym ze słynnej w kraju i za granicami "żylety". Mózg i kreator krajowych festiwali piosenki wyjaśnił, iż nie klął wtedy, bo za jego czasów krzyczało się jedynie "sędzia kalosz", a nie – jak dziś – "Widzew chuj" czy "Polonia jude". Do dzisiaj kibole obcych drużyn traktują go z atencją. Nie flekują, jak wielu krytyków muzycznych, za festi-walową działalność. Maryla Rodowicz nie wystąpiła w Sopocie, bo ją Sierocki wyrolował, wyjaśniła w "Angorze". A chciała, bo każde pojawienie się artysty w telewizji, nawet na tak nędznym festiwalu, podbija jego pozycję. Ale Maryla czuje się dobrze. Co prawda mąż zabronił jej zakupu samochodu marki Czajka, bo uznał to za przejaw jej postkomunistycznych ciągot, ale w zamian w nowym domu zafundował jej 70-metrową garderobę. Tylko na buty Maryli. Leon Niemczyk przyjął przyznany mu przez polski ruch monarchistyczny tytuł hrabiego, informuje "Dziennik Łódzki". Zaraz potem swego psa nazwał von Fiutem. Przedtem był zwykłym Fiutem. Kaja Paschalska dziwi się w "Naj", że zrobiło się tyle zamieszania wokół jej teledysku, w którym wystąpiła z gołym pępkiem. Kaja ma 16 lat i już się nie buntuje. Obraca się w kręgu ludzi starszych, bo rówieśnicy ją nudzą. MaŁgorzata SŁupkowska dostaje listy od wielbicieli, informuje "Przy-jaciółka". Jeden z nich poprosił ją o zdjęcie z autografem, ale koniecznie w kostiumie bikini. W ramach rewanżu wystosował zaproszenie na romantyczną kolację przy świecach. Jak tylko wyjdzie z pierdla. AgnieszkĘ PilaszewskĄ wydymała z "Miodowych lat" prawdziwa żona jej sitcomowego męża Cezarego Żaka, donosi "Na żywo-Światowe Życie". Podobno dlatego, że Pilaszewska nabluzgała na te głupie sitcomy w mediach. Tak naprawdę chodziło o szmalec, który chce kosić rodzina Żaków. Ale Pilaszewskiej wydymanie zwisa kalafiorem. Ma już robotę w serialu "Na dobre i na złe". Agnieszka Frykowska nagrała piosenkę, informuje "Na żywo-Światowe Życie", zatytułowaną "Mówię do ciebie". Każdy wie, że mówi do Kena. Ten zaś, jak podaje "Super Express", po opuszczeniu Wielkiego Brata oklapł zupełnie. Kręci interesik z kolesiem na warszawskiej Starówce wciskając ludziom szmaty i inne kity. Jak mu się interes nie rozkręci – deklaruje mediom – to spada do Australii. Brakuje mu tu kogoś bliskiego. "Nikt mnie nie kocha" – szlocha do gazet. A nuż jakaś majętna pani przeczyta. Jan Borysewicz zadeklarował w "Super Expressie", że swojej kapeli pozwala pić wódkę tylko dwa razy w roku. Z okazji Bożego Narodzenia i świąt Wielkiejnocy. Na co dzień uchlewają się łyski z piwskiem. Ireneusz Dudek, bluesman, przypomniał w "Angorze", że nie pije już od 9 (słownie dziewięciu) lat. Janusz GŁowacki jest w świetnej formie, informuje "Życie Warszawy". I zdradza sekret tej formy: trzeba dużo grać w tenisa i pić. Takie połączenie daje znakomity wynik. Każdy polityk to potwierdzi. Maciej Zembaty zadeklarował w "Trybunie", że nie ma w Polsce wolności słowa. Bo nie można żartować z papieża ani flagi narodowej. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Walczyk z pedofilem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miłość za 6 milionów "Narodowy Bank Polski zaprasza do udziału w dwóch konkursach grantowych organizowanych w ramach Programu Edukacji Ekonomicznej" – taka informacja znalazła się na stronie internetowej NBP. Chodzi o kwotę 6 mln zł z pieniędzy podatników, która ma być przeznaczona dla mediów, organizacji pozarządowych oraz instytucji szkoleniowych. Przekaziory mają zająć się tematem "Oszczędzanie – inwestycją w przyszłość. Stabilny pieniądz warunkiem oszczędzania". Idą na to 3 mln zł. Wiadomo, o co chodzi! Balcerowicz doszedł do wniosku, że czas dać odpór tłuszczy, która atakuje jego śliczną politykę monetarną. Za tę sumkę można zrobić całkiem niezłą kampanię kupując przychylność pismaków. Termin składania wniosków mija 12 lipca o godzinie 16. Rozstrzygnięcie konkursu i podpisanie umów nastąpi we wrześniu. Wtedy spodziewamy się wysypu teleturniejów, reportaży, programów publicystycznych, artykułów i dodatków gazetowych pokazujących dobrodziejstwa stabilności pieniądza oraz pożytków płynących z oszczędzania, ze szczególnym uwzględnieniem koncepcji lansowanych przez Balcerowicza. W ramach promocji dostanie się też rządowi Millera. Zgodnie z regulaminem, wysokość pojedynczej dotacji nie może przekraczać 80 tys. zł przy wkładzie własnym wydawcy nie niższym niż 10 proc. Te 10 proc. to np. koszt pracy ludzi wykonywanej nieodpłatnie, co jest wystarczająco mętnym pojęciem, aby zagwarantować, że załapią się ci, co trzeba. Całość obsługuje Centrum Zamówień Publicznych sp. z o.o. z siedzibą przy ulicy Jelinka 21 w Warszawie. Jednym z członków zarządu tej prywatnej firmy jest Marian Lemke, były prezes Urzędu Zamówień Publicznych z czasów rządów AWS–UW. Tak w praktyce wygląda "dbałość o pieniądze podatników", którą prezes NBP wyciera sobie gębę. Nie pierwszy to wybryk panów z banku. W październiku zeszłego roku kilku członków Rady Polityki Pieniężnej wystąpiło do sądu pracy domagając się 325 tys. zł wyrównania do pensji. Była też rozważana rekonstrukcja Pałacu Saskiego z przeznaczeniem na siedzibę zarządu NBP – chodziło o 600 mln zł. Te konkursy grantowe uważam za skandal. Gospodarka zgnojona, perspektywy coraz gorsze, a Narodowy Bank Polski kupuje sobie przychylność mediów. Jak w takich warunkach można wierzyć w obiektywizm i bezstronność środków masowego przekazu? Posłowie zamiast pieprzyć o korupcji powinni zająć się jej zamiarem. Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Partia która kręci Władza jest idealna, ale wyborcy wadliwi. Wyborca statystyczny sprawia władzy zawód. Konstruując partię polityczną, taką, której stanowisko w podstawowych kwestiach odpowiadałoby większości obywateli, należałoby wziąć pod uwagę wyniki sondaży specjalistycznych prowadzonych przez CBOS w roku 2003 oraz badań Instytutu Studiów Społecznych (ISS) Uniwersytetu Warszawskiego w ramach programu Polskie Generalne Sondaże Społeczne. Zmiany ustrojowe po 1989 r. Większość, bo aż 56 proc. pytanych przez CBOS (grudzień 2003), uważa, że warto było zmieniać ustrój. Jednakże tę deklarację zdecydowanie osłabia opinia, że zmiana ta przyniosła więcej strat niż korzyści, którą wyraziło 48 proc. w badaniu CBOS, a 50 w badaniu ISS. Odwrotnie, czyli że korzyści przeważały nad stratami, sądziło 21 proc. w sondażu CBOS i tylko 16 w ISS. Sondaże sygnalizują też rosnące rozczarowanie do demokracji. Niezadowolonych z jej funkcjonowania w Polsce było w 2000 r. 52 proc., a w 2003 już 71 proc. (CBOS). Gospodarka i sprawy społeczne Złą opinię ma prywatyzacja. 43 proc. badanych przez CBOS uważa, że miała ona niekorzystny wpływ na gospodarkę, a tylko 19 proc. jest odmiennego zdania. Według tego badania przeważa pogląd, że na pry-watyzacji zyskali cwaniacy i kombinatorzy (48 proc.) oraz kapitał zagraniczny (34 proc.), a straciła większość obywateli – 63 proc. W sprawach społecznych przeważają nastroje egalitarne. Uznaniem cieszy się państwo opiekuńcze. 93 proc. badanych (CBOS) sądzi, że obecnie w Polsce różnice między bogatymi i biednymi są za duże. 80 proc. opowiada się za interwencjonizmem państwa na rzecz równości społecznej. Od 1998 r. 75 proc. konsekwentnie popiera progresję podatkową, a tylko 15 proc. dostrzega zalety podatku liniowego. 54 proc. badanych w 2003 r. (CBOS) opowiedziało się za obniżeniem wieku emerytalnego o 5 lat dla mężczyzn i aż 70 proc. dla kobiet. Z głównych założeń planu Hausnera na zdecydowane poparcie może liczyć: redukcja kosztów administracji (89 proc.), odebranie niesłusznie przyznanych rent (78 proc.), reforma rent rolniczych (61 proc.). Po równi podzielona jest opinia w sprawie rezygnacji z rewaloryzacji emerytur, dopłat do górnictwa, wydatków na wojsko. Zdecydowany sprzeciw budzą zamiary ograniczenia świadczeń przedemerytalnych (76 proc. przeciw) oraz zmniejszenia zasiłków chorobowych (83 proc. tego nie chce). Kwestie symboliczne 53 proc. badanych (ISS) uważa, że Kościół i organizacje wyznaniowe mają za dużo władzy. Eutanazję beznadziejnie chorego na jego życzenie dopuszcza 55 proc., a sprzeciwia się 31 proc. Za liberalizacją ustawy aborcyjnej opowiada się wciąż 61 proc. badanych (CBOS), mimo stopniowego spadku poparcia dla tej zmiany. Przeciwko dopuszczalności aborcji z powodów sytuacji materialnej lub osobistej kobiety optuje tylko 32 proc. Polityka zagraniczna Udziałowi wojsk polskich w okupacji Iraku w grudniu 2003 r. sprzeciwiało się 67 proc. badanych, a popierało tylko 28 proc. (CBOS). Większość nie chciała też "umierać za Niceę". Tylko 26 proc. badanych w grudniu 2003 zgodziło się z pomysłem zawetowania traktatu konstytucyjnego UE, 46 proc. wolało kompromis. Euroentuzjazm w Polsce słabnie. Choć wciąż jeszcze 63 proc. popiera akces do UE (listopad 2003 r., CBOS), to aż 56 proc. nie spodziewa się z tego korzyści i przewiduje, że wpłaty Polski do budżetu UE będą wyższe od uzyskanych dotacji. Stosunek do przeszłości Polacy lepiej niż wszystkie partie polityczne i oficjalna propaganda oceniają Polskę Ludową. Zdecydowanie negatywną ocenę popiera 33 proc. (CBOS 2003), opinie pozytywne i pośrednie (trochę dobrze, trochę złe) wyraża łącznie 60 proc. Wciąż utrzymuje się dwukrotna przewaga uznających słuszność decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r. nad jej przeciwnikami. Spory historyczno-polityczne coraz mniej Polaków obchodzą: w czasie obchodów rocznicy rzezi wołyńskich (1943 r.) blisko połowa badanych (45 proc. w CBOS) wyraziła kompletny brak wiedzy i zainteresowania, a tylko 37 proc. dostrzegło pożytek z tych obchodów. * * * Nie ma w Polsce żadnej partii, która w całości wyrażałaby preferencje opinii. Jednakże SLD rozmija się z tymi preferencjami w stopniu szczególnie wysokim i trudnym do logicznego wyjaśnienia. Można zrozumieć, dlaczego partie posolidarnościowe wbrew ocenom większości społeczeństwa z uporem zachwalają zbawienne skutki transformacji ustrojowej, ale dlaczego SLD im potakuje? Zrozumiałe jest też odsądzanie od czci i wiary Polski Ludowej przez tych, którzy na tym zrobili polityczne kariery. Czym jednak uzasadnić oportunizm SLD w tej kwestii, kontrastujący ostro z poglądami lewicowego elektoratu? Co zmusza SLD do ignorowania opinii publicznej w sprawach symbolicznych – laickości państwa, aborcji, eutanazji? Czy decydując się na niepopularne reformy dla poprawienia ekonomiki i ratowania finansów publicznych SLD musi jednocześnie drażnić większość, a zwłaszcza swoich wyborców pogardliwym stosunkiem do egalitaryzmu i tęsknot za państwem opiekuńczym? Szukając przyczyn obsuwania się w sondażach delegaci na konwencję Sojuszu Lewicy Demokratycznej powinni się nad tym dobrze zastanowić. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIE WARTO "Zemsta" Dwóch facetów w szlafrokach kłóci się, a potem godzi. Film o tej pasjonującej fabule wyreżyserował Andrzej Wajda. W związku z tym poszukuje się: – dwóch koni do rozerwania faceta, który za pomocą trefienia włosów i innych zabiegów nadał twarzy artystki Agaty Buzek wyraz przypominający żabę podczas składania skrzeku, – kandydata na posłańca, który złoży nasze gratulacje Januszowi Gajosowi, że dwa razy na 100 minut trwania tej cuchnącej naftaliną ramoty zdołał doprowadzić publikę do śmiechu, – producenta ściereczek, którymi wycierać będzie się czoła walącej nimi przed Wajdą hordy krytyków, – odważnego, który doniesie do świadomości Wajdy, że stworzył nudne, nikogo nie interesujące filmidło. Do tego dołączy gorset umożliwiający reżyserowi pionizacje sylwetki, bo musi mu być cholernie niewygodnie tak cały czas chodzić z wypiętą piersią, – publiczności, która z własnej woli, nie przymuszana przez nauczycieli i szefów, przyjdzie na "Zemstę". Na pokazie, na którym my byliśmy, na następny dzień po uroczystej premierze, było ze trzydzieści osób, średnia wieku 68 lat, które mamlając i cmokając z trudem wytrwały do końca. "Haker" Zebrała się w jednym miejscu jakaś grupa sepleniących i sztucznych jak spodnie z anilany amatorów, którzy za jedyny oręż warsztatu aktorskiego mieli poklepywanie się po plecach. Oni coś tam robili, ale nie wiemy, co, bo trudno się zorientować. Cały ten bajzel sfilmował ktoś amatorską kamerą, a taśma wpadła w ręce Janusza Zaorskiego, który podpisał się pod tym jako reżyser, co wskazuje na to, że musi mu być wszystko jedno, co firmuje własnym nazwiskiem. Mamy istotny komunikat: jak spotkacie na mieście Bogusława Lindę albo Marka Kondrata, to dajcie im parę złotych, bo muszą przymierać głodem, skoro zgodzili się uczestniczyć w tym absolutnym dnie. Jakiś satyryk nazwał to dla jaj komedią. Świetny dowcip. Jedyny, który się udał w "Hakerze". "Tożsamość Bourne’a" Kiedyś zrobiono już taki film z udziałem Richarda Chamberlaina. W tym uczestniczy Matt Damon po to, żeby udowodnić, że stara prawda o nieudanych powtórkach niegdysiejszych przebojów jest wciąż aktualna. Na początku filmu od razu wyjaśnia się, na czym polega istota całej intrygi, po czym można już wyjść z kina, bo reszta to okładanie się po mordach w przyspieszonym tempie oraz cienka jak polsilver gra aktorska. Jeżeli CIA pracuje tak, jak pokazano na tym filmie, to fart, że WTC stało do 11 września 2001 r., zawdzięczamy tylko lenistwu terrorystów. Jonathan Kellerman "Ciało i krew" Kellerman pisał kiedyś dobre powieści. Ich walor polegał na tym, że na początku nie można było przewidzieć końca, co jest pewną zaletą w powieści sensacyjnej. Poza tym były też niegłupie psychologicznie, co nie dziwi, bo autor jest psychologiem. Ostatnio jest wszakże głównie chałturnikiem, a "przerażający suspens", jakim – zdaniem "New York Timesa" – kończy się jego najnowsza powieść, jest mniej więcej tak zaskakujący, jak kac po 12 ubotach. No bo powiedzcie sami: czy jak facet ma "różową jedwabną koszulkę", "platynowy zegarek z tarczą wielkości talerza", "grube nadgarstki porośnięte kręconymi rudymi włoskami", "długie grube włosy koloru brudnego mosiądzu, spływające na kołnierz" i "grubą i mięsistą" dolną wargę – to może nie być mordercą i zboczeńcem? W życiu trudno mu się powstrzymać od zabijania, a cóż dopiero w powieści. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SUKA I ŻONA PREZYDENTA K. - SABA Aleksandra Kwaśniewska spowiadana przez Kamila Durczoka nie ujawniła, że jednym z ważnych tematów podjętych w czasie wizyty Ludmiły Putin w Polsce była dwunastoletnia brązowo-beżowa suka Sabina vel Saba, nazywana przez panią prezydentową czwartym członkiem rodziny. Po tym, gdy u boku córki państwa Kwaśniewskich pojawił się narzeczony (Kwach ciężko to przeżył i jego kontakty z Olą osłabły), Saba ma szanse na zajęcie nawet trzeciego miejsca. Mieszka w apartamentach prezydenckich, ma zarezerwowane miejsce w małżeńskim łożu państwa Kwaśniewskich. Biega swobodnie po całym Pałacu nie zważając na oficjalnych gości. W czasie jednego z wtargnięć interweniował strażnik. Został pogryziony, o czym natychmiast doniosła "Viva!". Bezdomnego małego kundla z domieszką wilczura przyniosła do domu – w Zatoce Czerwonych Świń – mała Ola. Duży Olek natychmiast bez pamięci zakochał się w Sabie, jest jej oficjalnym panem. Opiekował się nią ofiarnie, gdy przeżyła zderzenie z samochodem. O roli suki w życiu prezydenta świadczą liczne publikacje prasowe (nie wyłączając tak poważnych tytułów jak "Gazeta Wyborcza"). Jednak w żadnej nie natrafiliśmy nawet na wzmianę o problemie trapiącym Kwaśniewskiego od zeszłego roku. Saba się starzeje, o czym najlepiej świadczy mętniejący wzrok. Weterynarze wykryli u niej wiele innych schorzeń – w tym szybko postępujący reumatyzm. Sprawa tylko z pozoru wygląda błaho. Utrata dwóch członków rodziny (matrymonialne projekty Oli i zejście Saby) mogłaby mieć poważne konsekwencje dla związku Kwaśniewskich. W styczniu Saba uczestniczyła w kolacji wydanej w Pałacu na cześć Władimira Putina. Kwaśniewski zwierzył się rosyjskiemu prezydentowi z kłopotu. Znalazł absolutne zrozumienie. Putin ma czarnego labradora, którego darzy miłością bezgraniczną. Jedno z pierwszych pytań Ludmiły Putin po powitaniu z Jolantą brzmiało: "Kak czuwstwujet siebie wasza Saba?". Ta troska o ukochaną istotę natychmiast zbliżyła obie panie. Przeszły na "ty" i dobrze czuły się w swoim towarzystwie. Rosjanie jeszcze nigdy nie widzieli tak rozluźnionej madame Putin jak u boku Jolanty Kwaśniewskiej. Okazało się, że po powrocie do Moskwy Putin opowiedział żonie o zmartwieniach Kwaśniewskich. Ludmiła doskonale zna się na psach (po rezydencji Putina biegają trzy). Wie też, co robią w sytuacjach podobnych do tej, w jakiej znaleźli się Kwaśniewscy, zamożni Rosjanie. Nie mogąc pogodzić się z nadchodzącą utratą ukochanego czworonoga, dokładają starań, by przedłużyć mu życie. W 1999 r. przy Szosie Rublowskiej, która łączy Moskwę z podmiejskimi rezydencjami polityków i biznesmenów, został otwarty Ośrodek Rewitalizacji i Rehabilitacji Psów wyposażony w najnowocześniejszy sprzęt diagnostyczny. Pracują tu nie tylko weterynarze. W ośrodku można spotkać dorabiających znanych lekarzy z położonego nieopodal Centralnego Szpitala Klinicznego obsługującego ludzi władzy. Za kilka godzin pracy w ośrodku otrzymują większe wynagrodzenie, niż wynosi ich oficjalna miesięczna pensja. Kilkutygodniowy pobyt w ośrodku może przedłużyć życie psu nawet o dwa lata (pod warunkiem ścisłego przestrzegania zaleceń weterynarzy). Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w czerwcu Jolanta Kwaśniewska wraz z Sabą przyleci do Moskwy. Jej wizyta – podobnie jak wizyta Ludmiły Putin – będzie organizowana poza strukturami ministerstw spraw zagranicznych obu państw. – Nie mogę niczego potwierdzić ani zaprzeczyć – oświadczył nam dyrektor ośrodka profesor Filip Preobrażeński, którego zapytaliśmy o kurację geriatryczną Saby. – Powiem jedynie, że zajmowaliśmy się już kilkoma psami z Polski. Kuracja geriatryczna w ośrodku to równowartość samochodu średniej klasy. Jednak ten wydatek w pełni usprawiedliwia polska racja stanu i trwałość pożycia prezydenckiej pary. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chłopskie jadło W Ministerstwie Środowiska będącym pod kierownictwem PSL drobny na pozór zgrzyt może niebawem doprowadzić do złożenia dymisji przez SLD-owskich sekretarza i podsekretarza stanu. Prawdopodobne jest też odwołanie ze stanowiska szefa resortu Stanisława Żelichowskiego. Na 12 kwietnia zaplanowane zostało w Warszawie nietypowe śniadanie. Jest to, jak wynika z zaproszenia, "śniadanie prasowe" pt. "Ekologia w Przedsiębiorstwie". Miejsce – siedziba Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Menu – "szwedzki stół". Organizator – prywatna spółka "Solidna Firma" (wydawca periodyku o takim tytule i organizator konkursu "Mistrz Mowy Polskiej"). Gość śniadania – minister StanisŁaw Żelichowski. Żeby właściciele spółek działających w branży ekologii mogli błysnąć przed dziennikarzami złotymi łańcuchami oraz bransoletami, muszą zapłacić. Najtańsza wejściówka ("pasywny uczestnik") kosztuje 395 zł + 22 proc. VAT. Jej posiadacz może najwyżej wpieprzyć jajecznicę w końcu sali i uczestniczyć w dyskusji "po wstępnych referatach", czyli ocenić menu. Większe uprawnienia ma "aktywny uczestnik", który oprócz jajecznicy ma prawo do rozmów z mediami, ograniczonego zaprezentowania swojej firmy i reklamy na łamach magazynu "Solidna Firma" (format: 1/2 A-4). Za przyjemność tę musi jednak zapłacić 6000 zł + 22 proc. VAT. Wszystko może "sponsor". Nawet zareklamować w piśmie w formacie A-4! Ta niewątpliwa przyjemność i zaszczyt podania sztućców Żelichowskiemu wyceniona została na... 20 000 zł + 22 proc. VAT. Dla przypomnienia: za uczestnictwo w wykładzie byłego prezydenta USA Billa Clintona w warszawskim hotelu "Sobieski", trzeba było zapłacić 6000 zł + VAT. Ta swoista prywatyzacja ministerstwa zszokowała wiceministrów z SLD. Z ministrem Żelichowskim rozmawiał w tej sprawie premier Miller, ale PSL-owski minister uparł się na to śniadanie i basta. Przy okazji przygotowań do śniadania w resortowych dyskusjach na jaw wyszły sprawy tyleż śmieszne, co zatrważające. 80 proc. dokumentów wychodzących z resortu podbijanych jest "faksymilką" ministra przez jego gabinet polityczny. Jeśli pan minister nie ma czasu opatrywać ich własnoręcznym podpisem, to czy przynajmniej wie, co "podpisuje"? Zagrożone odrzuceniem przez Brukselę są wszystkie programy pomocowe z Unii Europejskiej w dziedzinie ekologii. Bez nich w najbliższych latach nie ma szans na postęp w tej dziedzinie. Miażdżąca krytyka, jakiej poddany został Żelichowski, spłynęła po nim jak po kaczce: minister zasłania się Jarosławem Kalinowskim. Olał też groźbę dymisji swoich dwóch zastępców. Na sekretarza stanu, czyli pierwszego wiceministra, szykuje się prezes rafinerii w Jaśle, bo coś mu ostatnio z firmą nie idzie. Drugim wiceministrem i przy okazji głównym geologiem kraju ma ponoć zostać burmistrz jednego z podwarszawskich miasteczek, bo zaczyna mu się dobierać do finansów komisja rewizyjna. Kwalifikacji obaj nie mają, są jednak związani z PSL, a to lepsze od doktoratu. Autor : D.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Keczupstwo i batonizm Sąd Rejonowy w Świdnicy skazał emerytkę Genowefę S. za kradzież butelki keczupu o wartości 1 zł 19 gr. Odbyło się osiem rozpraw, podczas których obwiniona starała się sądowi udowodnić, że w czasie, w którym dokonana została kradzież, przebywała z rodziną w Niemczech. Przed obliczem świdnickiej Temidy przewinęło się kilkunastu świadków. Policjanci, którzy zatrzymali złodziejkę w sklepie, na rozprawie nie rozpoznali emerytki jako sprawczyni kradzieży. Dokumenty znalezione przy złodziejce należały do Genowefy S. Zaginięcie ich zgłosiła policji miesiąc wcześniej. Te dowody nie przekonały sądu. Kierując się drogą dedukcji wlepił podsądnej karę grzywny. Niedawno sąd w Legnicy skazał inną emerytkę za kradzież batonika wartości 1 zł 10 gr. Nikt co prawda obwinionej nie złapał na gorącym uczynku, ale ochroniarz w supermarkecie, gdzie miała zostać popełniona ta zbrodnia, utrzymuje, że widział, jak kobieta wyrzucała papierek po łakociu. Sąd nie uwzględnił faktu, że osoba, którą skazał, cierpi na hiperglikemię i spożycie batonika w kwadrans powaliłoby ją na glebę. Czy sędziowie, podwładni ministra Kurczuka, rozliczani są za liczbę wyroków skazujących jak za czasów batiuszki Stalina? Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Boże cara chrani Gdyby Rosjanie czytali polskie gazety lub oglądali telewizję, dowiedzieliby się, że są przeżytkiem komunizmu, mają stalinowską mentalność, a ich kraj to azjatycka dzicz w odróżnieniu do cywilizowanej, europejskiej Polski. Wynik wyborów w Rosji przyjęty został w Polsce z wyraźną irytacją. Zdecydowana większość komentatorów obraziła się na społeczeństwo „radzieckie”, które nie chciało docenić osiągnięć demokratów (czytaj liberałów) i wybrało technokratów z obozu Putina. O wrodzonej niechęci Rosjan do demokracji świadczyć miały ponadto wyniki sondażu przeprowadzonego przez instytut WCIOM, z których wynikało, że 76 proc. Rosjan żałuje rozpadu Związku Radzieckiego, a 64 proc. uważa, że dawniej żyło się dużo lepiej. Imperium Putina Po ostatnich wyborach proprezydencka partia Jedna Rosja ma w 450-osobowej Dumie Państwowej 222 miejsca. Jedna Rosja będzie miała bezwzględną większość w nowym parlamencie. Wystarczy, że przeciągnie na swoją stronę raptem czterech spośród 65 niezależnych deputowanych – pisze komentator „Kommiersanta”. Według większości komentatorów taki układ Dumy jest realnym zagrożeniem dla rosyjskiej demokracji. Niemiecki „Sueddeutsche Zeitung” określa wynik wyborów jako odrzucenie zachodniej formy demokracji. Po haśle cała władza w ręce rad nadszedł czas na hasło prawie cała władza w ręce władcy Kremla. Rosja wybrała Putina i jego powierzchownie demokratyczne państwo autokratyczne. Odrzuciła natomiast słabo zakotwiczoną w kraju i w rosyjskiej kulturze zachodnią formę demokracji. Dozwolone będzie w przyszłości tylko to, co podoba się Kremlowi. Także w samej Rosji wybory zostały uznane za zmierzch demokracji, jak określił to liberalny dziennik „Wiedomosti”. W grudniu 2003 roku w Rosji odbyły się uczciwe, demokratyczne wybory, w których kraj w sposób zgodny z prawem zrezygnował z demokracji na rzecz zmodernizowanego autorytarnego reżimu w stylu sowieckim– komentuje dziennik piórem rosyjskiej socjolog Olgi Krysztanowskiej. Na pierwszy rzut oka mamy jakiś nowy typ monarchii. Pionowa struktura władzy wygląda na niemal zbudowaną – posłuszne regiony, pozbawione opozycyjnego tonu środki przekazu, ręcznie sterowane partie, a teraz znajdująca się niemal w całości pod kontrolą Duma – pisze dziennik „Izwiestija”. Obawy wzbudza zwłaszcza możliwość zmiany konstytucji, choć sam Putin zastrzegł już, że jest przeciwko wprowadzaniu jakichkolwiek poprawek. Kolos odzyskuje nogi Wyniki wyborów mogą być dla Putina i samej Rosji niepowtarzalną szansą. Po raz pierwszy od upadku Związku Radzieckiego Rosja ma szansę uniknąć walki pomiędzy Kremlem a Dumą. Odwrotna sytuacja, charakterystyczna dla czasów Borysa Jelcyna, wielokrotnie skutkowała zmuszaniem prezydenta do szukania politycznych sojuszników za cenę poważnych ustępstw. Osłabiano tym samym władzę samego prezydenta, a tworzono oligarchiczne, często półmafijne struktury wewnątrz państwa. Putin może teraz rządzić dużo bardziej samodzielnie, może autorytarnie, ale co najważniejsze będzie mógł podejmować szybkie decyzje nie obawiając się o ich realizację. Ambicje prezydenta i stojącego za nim aparatu byłych oficerów KGB i technokratów są spore. Jak większość Rosjan, chcą oni odbudowy potęgi Wschodu, jej znaczenia ekonomicznego i politycznego. Aby tak się jednak stało, Putin musi przy pomocy nowej Dumy ustabilizować sytuację wewnętrzną i zdecydowanie bardziej usamodzielnić się na scenie międzynarodowej. Na korzyść Putina niewątpliwie wpływa fakt, że katastroficzna dotąd sytuacja ekonomiczna „kolosa na glinianych nogach” – jak często nazywano Rosję – wykazuje znaczną poprawę. Według źródeł rosyjskich rok 2003 zamknie się 6,6-procentowym wzrostem gospodarczym. Europejski Bank Rozwoju szacuje ten wzrost na 6,2 proc. W pierwszych pięciu miesiącach 2003 r. produkt narodowy brutto w Rosji wzrósł o 7,1 proc., co znacznie przekracza średnią światową. Rok wcześniej porównywalny wskaźnik był dwa razy mniejszy. Tegorocznemu towarzyszy wzrost produkcji przemysłowej równy 6,7 proc., wzrost średniego dochodu o 14,5 proc. i cen konsumpcyjnych o 7,1 proc. Ponadto po raz pierwszy od upadku komunizmu zanotowano więcej inwestycji niż ucieczek kapitału z krajowego rynku. Warto przypomnieć, że w wyniku prywatyzacji z Rosji wyciekło ponad 30 mld dolarów. Rosyjska gospodarka rośnie od trzech lat w reakcji na wysokie ceny ropy naftowej i dewaluację rubla z 1998 r. Dzięki temu Rosja zmniejszyła dług zagraniczny ze 140 proc. PKB w 1998 r. do 35 proc. w 2003 r. To konsekwencja 11 września i nadal niestabilnej sytuacji w Iraku. Płynące nieprzerwanie od dwóch lat petrodolary sprawiły, że rosyjski bank centralny ma aż 55 mld dolarów rezerw walutowych. Zmierzch oligarchów Choć nadal słaba, Rosja jest jednym z największych na świecie rynków konsumpcyjnych. Mimo chaotycznej i rabunkowo przeprowadzonej prywatyzacji dysponuje olbrzymimi mocami przerobowymi. Przetwórstwo ropy naftowej, przemysł rafineryjny, hutnictwo żelaza i metali kolorowych, przemysł chemiczny to potencjał, który przy odpowiedniej polityce wewnętrznej może realnie zagrozić światowym gigantom. Wydaje się, że właśnie w tym kierunku chce iść Putin ze „swoją” Dumą. Zdaniem agencji inwestycyjnej Aton, Putin będzie starał się zwiększyć obciążenia podatkowe wobec wielkiego biznesu i powiększyć rolę państwa w regulowaniu gospodarki. Aby tak się stało, musi wzmocnić prymat władz federalnych nad regionami i podnieść podatki, głównie dla firm wydobywczych. Podatek liniowy obowiązuje bowiem w Rosji nie dlatego, że – jak twierdzą jego zwolennicy – jest najlepszy, ale dlatego, że ściągalność podatków była dotąd na żenującym poziomie. Prezydent Putin musi uporać się z dyktaturą oligarchów. Według Suwierowa – szefa centrum analitycznego banku Zenit – nowa władza może swobodnie doprowadzić do logicznego końca sprawę koncernu naftowego Jukos. Nacjonalizacja przedsiębiorstwa nie wygląda już nierealnie – uważa Suwierow. Walka z oligarchami i wzmocnienie ingerencji państwa w gospodarkę zaowocuje prawdopodobnie odejściem Michaiła Kasjanowa (poparcie społeczne na poziomie 9 proc.). Już teraz Putin twierdzi, że nie pozwoli się szantażować oligarchom, którzy w pierwszej połowie 2003 r. wyprowadzili z Rosji 4,6 mld dolarów. Sojusznikiem w tej walce z pewnością będzie nowa Duma. Nie tylko ze względu na posłuszną wobec Putina Jedną Rosję, ale też dlatego, że nacjonalistyczna Ojczyzna oraz Żyrinowski nie są wielbicielami oligarchów. Także komuniści, choć w opozycji, nie ruszą prawdopodobnie palcem w ich obronie. Pożądany równoważnik Ameryki Nowy skład Dumy nie powinien zmienić wiele w polityce zagranicznej Kremla. Jak twierdzą rosyjscy politolodzy, Putin nadal będzie starał się zachowywać równowagę między zdominowanym przez Amerykanów NATO a Unią Europejską. Dyrygujące Unią Niemcy i Francja potrzebują do równoważenia amerykańskich wpływów Rosji o silnej międzynarodowej pozycji. Na korzyść polityki Kremla paradoksalnie działa wojna z terroryzmem, w którą uwikłane są Stany Zjednoczone. Administracja Busha doskonale zdaje sobie sprawę, że przynajmniej milczące przyzwolenie Rosji jest jej nieodzownie potrzebne do prowadzenia krucjaty. Sama Rosja musi natomiast ustabilizować sytuację w niespokojnych republikach postradzieckich. Chodzi tu głównie o Czeczenię. Najbliższy czas może być wyjątkowy. Rosja może się uporać ze zbuntowaną republiką unikając oburzenia społecznego we własnym kraju i komentarzy światowej opinii. Na 14 marca 2004 r. wyższa izba rosyjskiego parlamentu, Rada Federacji, wyznaczyła datę wyborów prezydenckich. Władimir Putin, który został wybrany na prezydenta Rosji w marcu 2000 r., jest wielkim faworytem przyszłych wyborów, chociaż na razie oficjalnie nie zgłosił swej kandydatury. Podobnie jak ostatnie wybory do Dumy będzie to raczej test popularności dla obecnego prezydenta, bo trudno uwierzyć, by do tego czasu na rosyjskiej scenie politycznej ukazała się gwiazda mogąca go przyćmić. Tym samym Putin dostanie od narodu kolejne cztery lata, aby dokończyć reformy wewnętrzne, umocnić Rosję na zewnątrz i namaścić swojego następcę. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sars Wars W Pekinie, 16-milionowym mieście, zmarło na SARS osób 200. Tak można by skwitować medialne doniesienia o tajemniczym wirusie. Dodając, że w całych Chinach liczących 1 200 000 000 mieszkańców zachorowało około 3000 osób. To znacznie mniej niż na AIDS, rozpowszechnionemu w Chinach dzięki zarażonej transfuzyjnej krwi, a także strumieniowi wolnego, nierzadko zarobkowego seksu. To znacznie mniej niż ofiar wypadków spowodowanych epidemią mnożących się w Państwie Środka samochodów. Czemu zatem SARS jest tak sławna? Wciąż w czołówkach dzienników telewizyjnych, podczas gdy inne śmiercionośne choroby obecne w Chinach nie mają szczęścia zakosztować tak medialnej sławy. Zapewne dlatego, że SARS urzekła media swoją nowością i tajemniczością. Wspomniany AIDS jest już medialnie zgrany. Nie ciekawi, nie wzrusza. Opisany, pokazywany wielokrotnie nie budzi już żadnych większych emocji. Co innego SARS. Nikt autorytatywnie nie wie, gdzie się tak naprawdę wykluła. W Hongkongu czy na kontynencie, w Zhuhai w prowincji Guandong? A może w dynamicznie rozwijającym się Shenzhenie? Nikt też autorytatywnie nie wyjaśnił, jaki wirus wywołuje chorobę, jakie inne wirusy współdziałają przy uśmiercaniu zarażonego. Ta mgiełka tajemnicy elektryzuje niczym kobieta ponętnym dekoltem. Albo – to dla pań – obcisłymi dżinsami. W przeciwieństwie do dżumy czy łupieżu łojotokowego SARS jest bardzo malownicza i estetyczna. A ściślej – antySARSowa profilaktyka. Ach, te modne, estetyczne, różnokolorowe i wielowzorowe maseczki! Ileż one uroku dodają ich nosicielom. Jak pięknie komponują się na zdjęciach, w filmowych kadrach. SARS, czyli tajemnica plus koloryt maseczkowy znakomicie potęgują strach. A strach świetnie sprzedaje się w mediach. Strach ma wielkie, ważne dla reklamodawców, oczy. Ale strach potrafi też zastopować gospodarkę. Chiny wraz z pozyskanym niedawno Hongkongiem rozwijały się ostatnio najszybciej na świecie. Zamieniały się w wielką fabrykę konkurencyjnych produktów. SARS popsuł markę Chinom i chińskim produktom. Każda informacja o epidemii to miód na serce konkurencji. Odwołane wizyty, zamrożone kontrakty, opóźnione zakupy. Nic dziwnego, że Chiny nie chwaliły się SARS-ową nowością. Ale klasa polityczna może mieć też pożytki z SARS. W Pekinie spadł z fotela burmistrz i paru dygnitarzy. Byli zdrowi, ale nie dopełnili obowiązków, nie wyłapali wirusów w porę. Ciekawe, ile jeszcze zmian kadrowych spowoduje ta sławna medialnie choroba? W Warszawie wśród elit politycznych pojawia się tęsknota za SARS. Może by zmiany przyspieszyła... SARS zmusiła władze i media chińskie do zmiany polityki informacyjnej. W czasach wszechobecnej, globalnej telewizji już nie da się zignorować nawet małej epidemii. Na chorobę trzeba odpowiedzieć potężną akcją promującą zdrowych w wielkim kraju. Nie można dać się wtłoczyć w maseczki wszechobecne na telewizyjnych kanałach. Miejsce urzędników cenzurujących wiadomości muszą zająć kreatorzy wiadomości antyepidemicznych. Taka jest logika konkurencji w czasie epidemii globalnych telewizji. Jeszcze 20, 50 lat temu SARS przeszłaby przez miliardowy kraj niezauważona. Jak wiele poprzednich epidemii. Dzięki epidemii odbiorników telewizyjnych coś, co zabija rzadziej niż głupota popularnych reality show, ma szansę zaistnienia. W Afryce z głodu umiera tygodniowo więcej ludzi niż na SARS w Chinach i krajach sąsiednich. Telewizja nie pokazuje tego, bo śmierć z głodu jest nieestetyczna, pospolita i niemedialna. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bractwo św. Walędziaka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krwawy biznes "Super Express" doniósł (23.04.2003), że kilku biznesmenów zaprzyjaźnionych z politykami SLD nie spłaciło kredytu poręczonego przez państwo. "Teraz 34 miliony dolarów będą musieli spłacać podatnicy". Tego samego dnia minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że fakt, iż "wymienia się moje nazwisko, jest zwykłym kłamstwem". * * Zachodnim koncernom farmaceutycznym daliśmy w prezencie gigantyczną forsę – alarmował w "NIE" Robert Kosmaty. Gra toczy się o 24 mln dolarów, jakie Polska płaci corocznie za pozyskiwanie preparatów krwiopochodnych, wysyłając 150 tys. litrów krwi do frakcjonowania w Szwajcarii. Nasz redakcyjny kolega zwrócił uwagę na nagły brak sandoglobuliny P w śląskich szpitalach. Dramatyczny niedobór cennego leku powstał na podłożu skandalu polityczno-biznesowego ("Osoczeni", "NIE" nr 51–52/2002). Polska jest jedynym dużym europejskim państwem, które nie ma własnego zakładu przetwarzania krwi. W 1997 r. rząd Włodzimierza Cimoszewicza postanowił uniezależnić Polskę od Szwajcarów. Zdecydowano się wesprzeć budowę zakładu w Polsce rządowym poręczeniem kredytu bankowego. Zdecydowano także o podpisaniu – z pominięciem procedury zamówienia publicznego – wieloletniej umowy na zakup od krajowego inwestora preparatów krwiopochodnych. Krew miała być frakcjonowana w nowo budowanym zakładzie w Mielcu (specjalna strefa ekonomiczna). Do czasu jego uruchomienia firma LFO miała frakcjonować krew u swego zagranicznego licencjonodawcy. Krótko po podjęciu tych decyzji władzę w Najjaśniejszej objęła koalicja AWS–UW. Nowe kierownictwo resortu zdrowia z powodów politycznych zaczęło się podejrzliwie przyglądać inwestycji. Udziałowcem spółki LFO był bowiem Włodzimierz Wapiński, biznesmen o barwnym życiorysie, blisko zakolegowany z ministrem Markiem Siwcem i samym prezydentem Kwaśniewskim. O Wapińskim zrobiło się głośno, kiedy "Super Express" wykrył, iż kosztowne auto Mitsubishi Pajero, które złodzieje rąbnęli Siwcowi, faktycznie należało do niego. Przy okazji gazety przypomniały, iż Wapiński przez czas jakiś wynajmował od państwa Kwaśniewskich mieszkanie w tzw. Zatoce Świń na warszawskim Wilanowie. We łbach AWS-owskich polityków zaświtała myśl, że skoro w interesie tkwi Wapiński, to najprawdopodobniej jest to efekt protekcji polityków z otocznia prezydenta Kwaśniewskiego i z tego względu trzeba mu popsuć plany. Solidarnościowych polityków mało rzecz jasna obchodziło to, iż przy okazji przekreślają inwestycję, która daje budżetowi możliwość zaoszczędzenia wielu milionów dolarów, a Polakom pracę. Nie można też wykluczyć, iż solidaruchów podżegali do działań przeciwko LFO reprezentanci zagranicznych koncernów farmaceutycznych. AWS-owski minister Wojciech Maksymowicz niewiele zdążył zaszkodzić. Po jego dymisji minister Franciszka Cegielska kontynuowała podchody pod spółkę LFO szukając sposobu na upieprzenie inwestycji. Korespondowała w tej sprawie między innymi ze Stanisławem Pacukiem prezesem Kredyt Banku kredytującego tę budowę. Cegielska nie chciała się zgodzić na renegocjację umowy z 1997 r., a tego żądał zagraniczny partner spółki LFO, wielki koncern australijski CSL. Po śmierci Franciszki Cegielskiej resort zdrowia przejął Grzegorz Opala. Obrał metodę, którą Parkinson swego czasu nazwał "odmową przez zwłokę". * * * Kiedy po kolejnych wyborach parlamentarnych powstał rząd Millera, Wapiński i jego wspólnicy spodziewali się, że resort zdrowia zapali wreszcie zielone światło dla ukończenia mieleckiej inwestycji. Taki rympał! Minister Mariusz Łapiński podszedł do sprawy jak pies do jeża. Nie chcąc brać na swoje plecy dalszych losów budowy zakładu frakcjonowania osocza krwi, skierował sprawę do ministra Marka Wagnera z Kancelarii Premiera. Tu zaś powołano specjalny międzyresortowy zespół, w którego skład weszli: naznaczony przez Łapińskiego pełnomocnik, przedstawiciele resortu finansów, UOP i Centralnego Biura Śledczego oraz reprezentant resortu sprawiedliwości. Dotarliśmy do kilku kwitów wyprodukowanych przez członków tego ciała. Prokurator krajowy Karol Napierski informował zespół, że prokuratura tarnobrzeska prowadzi śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy realizacji mieleckiej inwestycji. Swoje 3 grosze dorzucili gen. Józef Semik i płk Mieczysław Tarnowski. Z ich donosów pośrednio można wywnioskować, że współwłaściciele firmy LFO prowadząc inwestycję za dużo płacili za doradztwo i za projekty techniczne. Płacili także za nie dostarczone urządzenia. Przelewali rzekomo pieniądze do nieistniejących firm w Holandii. Wszystko po to, aby za powstałe długi zapłacił w ostatecznym rachunku skarb państwa, który poręczył firmie LFO 26 mln dolarów kredytu. Zygmunt Nizioł – jeden ze współwłaścicieli LFO – przeczy tym informacjom. Ma dokumenty potwierdzające, że jest inaczej, niż twierdzą służby specjalne i prokuratura. Tyle tylko, że nikt – oprócz dziennikarzy – nie chce tych papierów oglądać. Nie przesądzając ani legalności, ani nielegalności tych interesów sprzeciwiamy się niweczeniu zamysłu przerabiania krwi w kraju. Rok w rok Polska traci 24 mln baksów i w tym kontekście poręczenie 26 mln kredytu wydaje się trafne. 8 października zeszłego roku wiceminister zdrowia Ewa Kralkowska wypowiedziała umowę z LFO na frakcjonowanie krwi. To dla spółki wyrok śmierci, gdyż żaden bank nie da jej w tej sytuacji kredytu na dokończenie budowy. Kredyt Bank stara się odzyskać pieniądze od gwaranta kredytowego LFO, czyli skarbu państwa. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się w resorcie finansów, że skarb państwa będzie się bronił dowodząc, iż prezes Pacuk i jego bank nie dopełnili obowiązku szczególnej staranności podczas kredytowania inwestycji. To może się jednak nie udać, szanse są pół na pół. Poza tym pozostają jeszcze roszczenia udziałowców firmy LFO do skarbu państwa, z tytułu zerwania umowy przez wiceminister Kralkowską. Wspólnikami Wapińskiego i Nizioła w LFO są Amerykanie: Robert Lewis i David Minotte. Ich pieniądze chroni polsko-amerykańska umowa o wzajemnej ochronie inwestycji. Podatnicy najpewniej zapłacą milionowe odszkodowania. * * * Zapytaliśmy ówczesnego wiceministra Aleksandra Naumana, co zamierza resort zdrowia, skoro projekt firmy LFO został utrupiony. Usłyszeliśmy zapewnienie, że w Polsce nie zabraknie preparatów krwiopochodnych. Jesienią zostanie otwarty przetarg na przerób polskiej krwi. Ponadto resort pertraktuje z amerykańską firmą BAXTER, skłaniając ją, aby w ramach offsetu związanego z kupnem amerykańskiego samolotu zainwestowała w Polsce i udostępniła swoją technologię frakcjonowania krwi. Nauman twierdził, iż już się nie powtórzy sytuacja, jaka miała miejsce w drugiej połowie zeszłego roku, kiedy nagle zabrakło sandoglobuliny. I tylko biznesmen Włodzimierz Wapiński podejrzewa, iż stracił kupę forsy, bo jakiś czas temu kolegował się z prezydentem Kwaśniewskim i ministrem Markiem Siwcem zamiast z osobami z innego gmachu. Ujawniamy zarazem przyczynę, dla której biznesmeni są przyjaźni całemu światu. Niebezpieczne to dla nich, z kimkolwiek się nie przyjaźnić. Autor : Anna Fisher / Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Honorowi dawcy śmieci Wywóz nocników, różańców, taczek, łopat, krasnali, stołków i papieży z fajansu – oto polski podbój świata. Nie jest dobrze. Z miesiąca na miesiąc narastają zaległości firm wobec fiskusa oraz ZUS. Dziś wynoszą ok. 25 mld zł, co oznacza, że tak naprawdę deficyt budżetu jest o 60 proc. większy od oficjalnie uchwalonego. Jeśli zatem wicepremier Kołodko deklaruje, że utrzyma restrykcyjną politykę pieniężną i obecny system podatkowy wykańczający małe firmy, a zarazem obiecuje, że zmniejszy bezrobocie i nie zwiększy inflacji, to jedno z dwojga: l albo nadmuchuje balon społecznych oczekiwań, który przekłuty także z Kołodki wypuści powietrze; l albo przyjął taktykę, że najlepsze, co można zrobić, to jedno gadać, a drugie robić; gadać mianowicie liberalnie, a postępować racjonalnie. Czas pokaże, którą taktykę Kołodko wybrał. Jeśli pierwszą – zwycięzcą całej rozgrywki będzie Lepper, bowiem SLD wygrał wybory dzięki lewicowym hasłom, a realizuje politykę liberalną odbieraną jako aspołeczna. Jeśli Kołodko wybierze drugą taktykę – jest szansa, że tak zasadnicza zmiana polityki gospodarczej przyniesie sukces. Choć z drugiej strony, duży zwrot w polityce gospodarczej bez ryzyka nie jest możliwy. Po przegraniu przez rząd bitwy o radykalne obcięcie stóp procentowych już w czerwcu wymyślono, że skoro recesji się nie pozbędziemy przez ożywienie popytu wewnętrznego, bo RPP do tego nie dopuści, to zajdźmy recesję od tyłu i pokonajmy ją eksportem. A ten ożywmy dewaluacją. * * * Tymczasem polskie przedsiębiorstwa nie są dziś w stanie konkurować z firmami zachodnimi na wolnym rynku. Idea globalizacji głosi obłudnie, że wszyscy powinni zrezygnować ze środków obronnych o charakterze protekcjonistycznym (cła, zezwolenia, koncesje, licencje, kwoty importowe, normy itp.), by cały światowy dorobek stał się dostępny dla wszystkich. Sęk w tym, że korzyści z wolnego globalnego rynku są udziałem tylko silnych i bogatych. Jesteśmy całkowicie niekonkurencyjni. Podczas wielkiej transformacji lat 90. nie zbudowaliśmy proeksportowej struktury gospodarki, gdyż nie było to kryterium ani prywatyzacji, ani inwestowania i restrukturyzacji. Na kraje Unii Europejskiej przypada ok. 2/3 polskiego ekportu i importu. A przecież zła jest nie tylko geograficzna koncentracja obrotów, ale również struktura tego, czym handlujemy, a zwłaszcza – co wywozimy. Dostarczamy do Unii trzecio- i czwartorzędną galanterię (metalową, tekstylną, drzewną, papierniczą). Jak na kraj o takim potencjale wywozimy mało maszyn i urządzeń, w tym prawie w ogóle nie eksportujemy wyrobów będących nośnikami nowoczesności. Wystarczy sobie przypomnieć coroczne żenujące nagrody „Teraz Polska” za jakieś soczki, maści itp. To dlatego nasz eksport jest tak bardzo wrażliwy na unijną, a głównie niemiecką koniunkturę. Gdy tam robi się choćby trochę gorzej, dostawy takie jak z Polski skreślane są w pierwszej kolejności wraz z wietnamską trzciną czy bambusową wikliną. Unijny rynek takich braków nie zauważa, my odczuwamy bardzo boleśnie jako załamanie w eksporcie. W latach 80. w krajach rozwijających się lokowaliśmy ok. 20 proc. naszego eksportu. Na początku lat 90. w narodowokatolickiej atmosferze lekceważenia „żółtków” i mocarstwowych urojeń praktycznie wyeliminowaliśmy te kraje jako partnera handlowego; dziś idzie do nich zaledwie 6 proc. eksportu. Lekko licząc, jest to rok w rok co najmniej 4–5 mld utraconych dolarów. Drugie tyle straciliśmy wypinając się na dawne kraje socjalistyczne, zresztą z wzajemnością, bo nasz barak nigdy nie był w obozie lubiany. * * * W zamian mamy od kilku lat swobodny przepływ towarów. Nikt nie ośmiela się głośno zapytać, czy otwarcie granic jest dla Polski per saldo korzystne, czy niekoniecznie. Ile miejsc pracy uratowaliśmy w Unii, a ile utraciliśmy u siebie osiągając w latach 1991–1998, a więc w ciągu 8 lat średni roczny wzrost importu w wysokości prawie 35 proc.?! Nasz deficyt w obrotach handlowych przeliczany bywa na półtora miliona miejsc pracy. Całkowity deficyt w obrotach towarowych wyniósł w 2001 r. prawie 12 mld dolarów, choć jeszcze w 1992 r. osiągnęliśmy półmiliardową nadwyżkę. Mamy ujemne saldo w obrotach towarowych z krajami CEFTA, z krajami EFTA, z krajami Europy Środkowowschodniej, a nawet z rozwijającymi się. Te sukcesy zawdzięczamy liberalnej transformacji. W obrotach z Unią też oczywiście mamy deficyt. Łącznie w latach 1995–2000 uzbierało się tego prawie 51 mld dolców! W samym 2001 r. było to minus 7 mld zielonych – trzy razy więcej niż 5 lat wcześniej. Tak więc ok. 1/5 naszych bezrobotnych brak pracy zawdzięcza otwartym granicom celnym z Unią. W takich warunkach chyba tylko wariat może utrzymywać, że z recesji wydobędzie nas eksport. W połowie lat 90., gdy ostro zachęcane ulgami podatkowymi firmy poszukiwały dość skutecznie rozmaitych nisz eksportowych, wywóz z Polski rósł – bywało – i o 25 proc. z roku na rok (średni roczny wzrost wyniósł w latach 1991–1998 ok. 17 proc.). Ale mimo tak ogromnej dynamiki w długim okresie, udział eksportu w naszym dochodzie narodowym zwiększył się nieznacznie – z 23 do ok. 26 proc. Na Węgrzech wzrósł w tym czasie z 15 do 51 proc., w Czechach z 52 do 62 proc., a w Rumunii z 17 do 30 proc. Ale w tamtych krajach polityka gospodarcza, w tym zwłaszcza prywatyzacyjna, od początku była zupełnie inna niż w Polsce. Tam narodowe gospodarki ochraniano i przygotowywano do sprostania konkurencji, u nas kolejne liberalne rządy, od Mazowieckiego po Buzka, wyprzedawały majątek szybciej i otwierały drzwi szerzej. Na pytanie, kiedy będzie lepiej, realista może powiedzieć szczerze i krótko, jak Kołodko w Sejmie: lepiej będzie za 25 lat. Do tego czasu młodsi obietnicę zapomną, a starsi wymrą. * * * Wiele sprywatyzowanych fabryk dożywa dni na gierkowskich maszynach, część w roli córek zachodnich spółek-matek służy do uciekania przed podatkami i wyprowadzania kapitału z Polski, jeszcze inne żyją i napełniają kieszenie nomenklaturowym elitom zmierzając do ekonomicznego upadku (Stocznia Szczecińska). Liderów eksportu nie brakuje tylko w jednej dziedzinie: wywozu zysków. Nie dopuścić do skokowego wzrostu bezrobocia to bardzo ważny cel dla lewicowego rządu. Być może w imię tego celu warto zdewaluować złotówkę. Ale to przecież nie ma nic wspólnego z wychodzeniem z recesji; to sztuczne chronienie posad przed gniewem społecznym, który ujawni się przy urnach. Od dewaluacji eksport nie wzrośnie, choć dzięki większej jego wartości złotowej wiele zakładów pracy może przetrwać. Do następnej dewaluacji. Drogi premierze Kołodko, dziś strategią dla Polski jest pobudzenie popytu wewnętrznego nawet za cenę niewielkiego wzrostu inflacji i zwiększenia zadłużenia wewnętrznego. Niezbędne jest też skuteczne szukanie mechanizmów protekcjonistycznej ochrony polskich przedsiębiorstw. Nawet za cenę rozsądnego przesunięcia terminu wejścia do Unii Europejskiej. Roboty publiczne na masową skalę finansowane przez państwo z budżetu, a nie przez ministra Pola ze zbiórek ulicznych, reforma prawa upadłościowego z surowymi klauzulami renacjonalizacyjnymi, związkowa ochrona i obrona pracowników w firmach prywatnych – oto antyrecesyjne przedsięwzięcia, które powinien podjąć lewicowy rząd. Albo wraz z całą formacją i koalicjantami odejdzie w niebyt. Autor : Karol Prusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " 1380 zł wolności " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cukrzyca mózgu Polski cukier: im tańszy, tym słodszy. Nikt nawet się nie domyśla, że słodząc herbatę każdą łyżeczką toczy uporczywą walkę o polskość rodzimego cukru. Chlup jedna i rozpuszcza się krwawy trud polskiego chłopa i spracowane ręce polskiego robotnika. Fru druga i brzmi „Rota”, łopoce biało-czerwona i kwili cicho orzeł bielik. Jak kto lubi słodko, to lu trzecią i miesza łyżeczką teutońskie panoszenie się niemieckich spółek cukrowych, sprawia więc, że ktoś tam nie będzie pluł nam w twarz ni dzieci germanił czy jakoś tak. Ta poetyka słodzenia zaczerpnięta została od Gabriela Janowskiego, posła skaczącego. Nie ulega wątpliwości potrzeba zorganizowania się w holding polskich cukrowni, które jeszcze przez przypadek nie zostały wykupione przez zagraniczną konkurencję. Żeby wspomniana konkurencja była w miarę uczciwa, to stanąć do niej powinny struktury duże, mocne i sprawnie zarządzane. Ale szlag człowieka trafia, że gdy już taki holding powstanie, to okazuje się, że w tej Europie możemy najmować się najwyżej do latania po dropsy dla prawdziwych fachowców. Weźmy taki oto dowód. Cena produkcji kilograma cukru z kampanii 2003/2004 w Krajowej Spółce Cukrowej wynosiła 1,90 zł za kilogram. Na początku roku ceny stały niziutko i spółka dostawała w plecy z każdym sprzedanym kilogramem. Ale od marca wiadomo było, że ceny pójdą w górę z powodu wejścia do Unii, gdzie regulowana cena słodkiego gówna oscyluje wokół 3,50 zł. Ale w Krajowej Spółce Cukrowej nikt nie powiązał wysokich cen z zarobkiem. Uzasadnieniem tego twierdzenia niech będą umowy zawarte ze spółką HOOP z 5 marca i 24 marca 2004 r. Mamy je przed sobą. Obie te umowy dotyczą sprzedaży 8500 ton cukru najwyższej jakości. W obu przypadkach sprzedaje się spółce cukier poniżej ceny produkcji, choć wiadomo, że ceny idą w górę i każdy następny dzień przyniesie kolejną podwyżkę, czyli podniesie zarobek Krajowej Spółki Cukrowej potrzebny jej tym bardziej, że ma na plecach zadłużenie w wysokości około 150 mln zł, zalega ze spłatami rolnikom i kontrahentom. A tu nie o grosze idzie – cukier sprzedawano spółce HOOP za 1,72 zł (5 marca) i za 1,75 zł (24 marca). W tym czasie na rynku cukier chodził już grubo ponad 2 zł. Łatwo obliczyć, że KSC na takich transakcjach straciła miliony złotych. Nie będziemy analizować kuriozalnych zapisów umowy obciążających sprzedającego kosztami transportu i ryzykiem oraz horrendalnymi karami za niedotrzymanie terminów dostaw. Może stąd specjalny zapis o poufności umowy i zobowiązanie stron do milczenia na jej temat? Wiadomo nam skądinąd, że to nie jedyna taka umowa zawarta ze spółką HOOP. Były jeszcze co najmniej dwie, które dają podstawy przynajmniej do zdziwienia, dlaczego KSC sprzedawała cukier z tak rażącym naruszeniem własnych interesów. W Krajowej Spółce Cukrowej tłumaczono nam, że nikt nie mógł spodziewać się tak raptowniej podwyżki cen i stąd umowa ze spółką HOOP. Nie dajemy wiary tym wyjaśnieniom, ponieważ ceny cukru ruszyły w górę już w lutym, a tanio sprzedawano w marcu. Poza tym wiadomo było, że i tak wzrosną po wejściu do Unii Europejskiej. Od początku było jasne, że to, czego żądał poseł Janowski i jego koledzy, jest może i słuszne, ale gówno z tego wyjdzie. Żeby KSC się wściekła, to i tak trudno by jej było konkurować na rynku z zachodnioeuropejskimi potentatami, skoro została utworzona z biednych i zadłużonych cukrowni i już na wejściu miała 300 mln zł długu. Holding został utworzony o co najmniej trzy lata za późno. Teraz Krajowa Spółka Cukrowa zmniejsza zadłużenie, negocjuje z bankami i wszystko jest na dobrej drodze, ale banki stawiają twarde warunki. Stąd zamykanie cukrowni. Poza tym w bambuko robią polski cukier polscy politycy, którzy przypominają sobie o branży dopiero wtedy, gdy zaczyna się jakaś kampania wyborcza (patrz: poseł Wenderlich głodujący w obronie cukrowni w Żninie). Wówczas sypią się obietnice interwencji państwa, umorzenia długów, dopłat i innych pierdół, o których składający obietnice wiedzą najlepiej, że to bajki. Potem, jak już mają mandaty, zapadają na sklerozę połączoną z głuchotą i mają w dupie wszystko oprócz swoich własnych interesów. Taką wersję się sprzedaje. Przyjmujemy te argumenty, choć prywatnie myślimy, że równie ważna jest umiejętność zarządzania powierzonym majątkiem. A tej Krajowa Spółka Cukrowa nie posiada. Więcej – uważamy, że jest kompletnie do dupy, chociaż cukrownictwo to jeden z najstarszych polskich przemysłów. Jak coś by trzeba było w Europie koncertowo spierdolić, wołajcie Polaków. Sukces gwarantowany. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Życie na przyczepkę Osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają, zgodnie z ustawą, pomocy w zabezpieczeniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej. art. 69 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej Nie ma nóg. Od opieki społecznej dostał 30 zł zasiłku celowego na zakup butów. Na ile pomoc była możliwa, była udzielona. Raz jeszcze pragnę podkreślić, że bliskie są mi sprawy ludzi takich, jak Pan – napisał swego czasu inż. Zbigniew Piórkowski, burmistrz Nowego Dworu Gdańskiego. Czesław Danielewski ma 53 lata. Był kierowcą. Nogi stracił z powodu miażdżycy. Gdy lekarze rozpoznali chorobę, było za późno. Nogi ucięto powyżej kolan. Dostał I grupę inwalidzką i rentę 600 zł. Małgorzata Danielewska ma 58 lat i jest rencistką II grupy. Cierpi na astmę. Dostaje rentę 600 zł. Danielewscy razem mają 1280 zł miesięcznie. Połowę wydają na leki. Czesław Danielewski trzeci rok mieszka w przyczepie kolegi postawionej na działce oddalonej o kilkanaście kilometrów od Nowego Dworu Gdańskiego. W przyczepie nie ma wody, toalety, ogrzewania. Ciągnie go do ludzi, więc w dzień przyjeżdża do miasta. Gdy brakuje pieniędzy na paliwo, śpi w "Maluchu" zaparkowanym pod którymś z nowodworskich bloków. Na lato miał upatrzony kąt za murem starostwa, dobry, bo osłonięty od wiatru, ale urzędnicy nie chcieli takiego sąsiada. Żona mieszka u córki. Mąż odwiedza ją w dzień, bo córka ma rodzinę i w nocy nie ma gdzie rozłożyć jeszcze jednego posłania. Kilka lat temu Danielewscy mieli piękne, trzypokojowe mieszkanie na parterze, przysposobione dla inwalidy. Przeróbek dokonał Danielewski. Zrujnował ich zakup Fiata 126p. Była taka akcja PFRON "samochód dla inwalidy". Warunki spłaty kredytu proponowano korzystne, urzędnicy z nowodworskiej opieki ochoczo wypełnili potrzebne dokumenty. Cóż, kiedy po zapłaceniu raty w wysokości 170 zł Danielewskim nie wystarczało na czynsz. A czynsz był wysoki – 450 zł miesięcznie. Danielewski słyszał, że gmina może przyznać takim jak on dodatek do czynszu. Najpierw wyjaśniono mu, że ma zbyt wysokie dochody. Potem burmistrz Piórkowski poinformował na piśmie, że dodatek mieszkaniowy nie może być przydzielony osobom posiadającym zaległości czynszowe. Proszę się nie denerwować, nikt nie wyrzuci inwalidy – uspokajali Danielewskich urzędnicy. W lipcu 1997 r. Sąd Rejonowy w Elblągu wydał nakaz eksmisji. Rok później burmistrz Piórkowski zmiękł. Po zbadaniu Pańskiej sytuacji materialnej i mieszkaniowej uznałem, że przysługuje Panu dodatek mieszkaniowy. Jednakże nie mogłem wydać decyzji o przyznaniu dodatku mieszkaniowego, gdyż na wniosku Spółdzielnia Mieszkaniowa poinformowała mnie, że wyrokiem Sądu Rejonowego z Elbląga utracił Pan prawo do lokalu – napisał Danielewskiemu. Gmina proponowała Danielewskim mieszkania zastępcze, które dla nich zupełnie się nie nadawały. Albo położone wysoko, a on nie może chodzić po schodach, albo bez wygód, z piecami. – W mieszkaniu nawet komórki na węgiel nie było. Kto by go nosił z podwórza? – pyta Danielewski. Marzył o pracy. Mam zdrowe ręce, zrobię wszystko – pisał do rozmaitych instytucji. W 1998 r. burmistrz poinformował na piśmie, że gmina składa kwity do PFRON, bo chce kupić dla Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej samochód przystosowany dla niepełnosprawnego kierowcy. Dadzą tę robotę Danielewskiemu, jeśli lekarze się zgodzą. Przeszedł testy, zgromadził potrzebne dokumenty. Przydały się tylko w elbląskim Sądzie Pracy, do którego pozwał MGOPS, który nie dotrzymał obietnicy. W sierpniu 2000 r. sąd jednak przyznał rację pozwanemu. Uzasadnił, że kierowca musi mieć nogi. Po to na przykład, żeby w sytuacji krytycznej pomóc pasażerom opuścić pojazd. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lewa noga pani Bochniarz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cezary Pazura zakomunikował w "Vivie!", że wierzy w szatana. Ogłosił też, iż zamierza wziąć się za reżyserowanie filmów. Opętało go? Deklaracje majątkowe i seksualne złożył za to w "CKM". Pazura jest już socjalnie zaspokojony, bo ma dom z ogródkiem, samochód oraz możliwość odrzucania propozycji ról filmowych. Zaspokojony jest również seksualno-emocjonalnie. Od kiedy jest z małżonką Weroniką, to nie wyobraża sobie, że mógłby dotknąć innej kobiety, nawet pachnieć nią. Zresztą miał z kobietami ostatnio złe doświadczenia. W czasie kręcenia "Nikosia" musiał obłapiać wysmarowane oliwką modelki. Potem miał paskudnie tłuste dłonie. Kasia Paskuda, modelka i aktorka początkująca, wyznała w "CKM", iż rozbieraną sesję zdjęciową w tej redakcji przypłaciła ciężką chorobą. Nie było to życie poczęte przenoszone drogą płciową ani inna tak otrzymywana z chorób, ani nawet rozstrój żołądka. Nabawiła się ciężkiej anginy, bo w czasie zdjęć pod prysznicem leciała tam wyłącznie zimna woda. To był pierwszy tak zimny prysznic w jej szołbiznesowej karierze. Olivier Janiak, też zarabiający "modelingiem", czyli po polsku model, zwierzył się "Vivie!", że już nie lubi budzić tak powszechnego seksualnego zainteresowania, jak kiedyś w Radio Barze, kiedy knajpa wibrowała od damsko-męskich relacji. Nie jest też molestowany w pracy, bo w Polsce kierownicze stanowiska zajmują faceci. On zaś gejów zaspokoić nie potrafi. Kayah odkryła prawidłowość, że czysto męska widownia oczekuje od piosenkarki czysto seksualnych bodźców. Odnotowała ową prawidłowość w "Przeglądzie", a odkrycia dokonała w czasie koncertów dla żołnierzy w Kosowie. Tam też poznała premiera Leszka Millera. Ale o szczegółach tej znajomości opowie tylko potomnym. Staszek Sojka potwierdził w "Pani", że kochał i miał wiele kobiet. Z wszystkimi spał, czyli bzykał się na maksa. Teraz ma tylko jedną kobitę, bo większa ich liczba już go niestety rozprasza. Robert Friedrich Litza nie chce, wyjawia "Przyjaciółce", korzystać ze swej żony jako przedmiotu zaspokajającego jego seksualne żądze. Dlatego nie stosuje antykoncepcji, no i z tego nieseksualnego bzykania oboje mają już pięcioro dzieci, a szóste w drodze. Poza tym Litza ma zastawki w sercu i widmo śmierci. Ale jest bardzo szczęśliwy, bo odzyskał wiarę w Boga. W Wielki Czwartek wraz z małżonką myją sobie nogi, całują je na znak, że dalej będą sobie służyć. KRZYSZTOF Ibisz zdradził w "CKM", że nie pił piwa nawet wówczas, gdy był posłem na Sejm RP, i to z puli Partii Przyjaciół Piwa. Na szczęście nie był to jego obowiązek partyjny. Przyznał się w "Angorze", że chce mieć jeszcze jedno dziecko z małżonką Anią. Ma z nią już mieszkanie, w nim – wspólne biurko. Ania ma dwie szuflady, a Krzyś jedną. Aby spełnić marzenie, Krzyś dba o zdrowie. Nie pije już coca-coli, nie pali cygar, nie jeździ na motorze bez kasku i trzymanki. Z rzeczy niebezpiecznych używa wody mineralnej z lodem, przez co może mieć ropne zapalenie migdałków. Edyta Górniak ogłosiła w "Naj", że jeśli w najbliższych kilkunastu miesiącach nie spotka mężczyzny życia, to zaadoptuje sobie dziecko. Poza facetami, a w przyszłości dzieckiem, ma jeszcze słabość do czekolady i rozmów telefonicznych. Na rachunki telefoniczne wydaje połowę tego, co zarabia. Reszta wystarcza na czekoladę. Dominika OstaŁowska zwierzyła się w "Gali", że zdecydowała się na dziecko z powodu panującej recesji. W branży i tak jest teraz zastój, ról jej nie dają, to hop w dziureczkę. Zwłaszcza że ma już własne mieszkanie, a na tatusia wybrała Huberta Zduniaka, który jest ogólnie fajny. Poza udanym zapłodnieniem Dominika cieszy się, że jako aktorka uniknęła grożącego jej niebezpieczeństwa – nie zakwalifikowano jej do grupy ślicznych, głupich blondynek. MaŁgorzata KoŻuchowska nie jest zapłodniona, ale i tak postawiła na naturalność – donosi "Super Express". W czasie kręcenia filmu "Wtorek" reżyser powierzył jej arcytrudną rolę tańczącej na rurze panienki. Dostała od tego zakwasów. Aby wypaść jak najlepiej, nabyła kosztowne wkładki silikonowe do stanika. Gówno warte, bo w czasie wirówki zaczęły się wysuwać. Wtedy Kożuchowska odrzuciła sztuczność i postawiła na swe naturalne cycki. Po robocie bała się spotkania z grającym we "Wtorku" słynnym raperem Bolcem. Po piętnastominutowej konwersacji przekonała się, że strach ma wielkie oczy. Bolec to miły, koleżeński, inteligentny chłopiec. Dobry materiał na dawcę materiału do udanego macierzyństwa. Martyna Wojciechowska zdradza "Przyjaciółce", że życie smakuje jej dopiero wtedy, gdy skacze z samolotu głową w dół, skok głową ku chmurom jest dla niej wymiotny. Poza skokami smakują jej mężczyźni. Każdego nowego zwie narzeczonym. Jest towarzyska, toteż jak tylko posmakuje jednego i wytrze usta serwetką, to zaczyna następnego. Nie smakowały jej za to jaja ciągle serwowane podczas rajdu Paryż–Dakar, bo były sadzone. Kasia Nosowska w "Gazecie Polskiej" przyznała rację swemu koledze. Kolega uważa, że teraz nastał czas prawdy. Skoro płyty sprzedają się tak kiepsko, wręcz tragicznie, to teraz wreszcie okaże się, kto naprawdę śpiewa dla sztuki, a kto tylko dla pieniędzy. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : PIG Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Laski w dłoń Czy wiecie, kto posiadł najwięcej lasek w Pomrocznej i wciąż zdobywa nowe? Nie nasterydowany łysol z grupy towarzyskiej zwanej mafią, nie dziany biznesmen czy wzięty polityk. Najwięcej lasek ma na koncie Jerzy Jakubów, skromny artycha z Kowar. Na dwóch piętrach starej wieży ciśnień zebrał ich ponad pięćset. – Dzieje laski są tak stare jak historia ludzkości, a nawet starsze – mówi właściciel zbioru. – Kij, podniesiony z ziemi setki tysięcy lat temu przez małpoluda, będący przedłużeniem ręki wywyższył go spośród innych istot. Następnie stał się wyróżnikiem statusu społecznego. Sękata pała, którą dzierżył najsilniejszy osobnik w grupie, podkreślała jego przywódczą rolę. Stąd prosta droga do późniejszej funkcji laski, która określała przynależność do klasy społecznej, od pasterskiego kija po królewskie berło i biskupi pastorał. Kijaszkami o osobliwych kształtach posługiwali się wszelkiej maści czarownicy, a prosty lud wierzył, że w ich różdżkach znajduje się zaklęta moc. Znacznie później laska, przedmiot dumy i zawiści, zeszła do lamusa. Szkoda. Zarówno indywidualne, jak też społeczne życie z laską u boku było jaśniejsze i prostsze. Obywatel spotykając innego obywatela mógł od razu ocenić, kto zacz, i wiedział, czy może nawiązać dialog, czy lepiej zejść mu z widoku. Wielofunkcyjność, którą laskom nadawali ich twórcy, powodowała, że stały się najmilszymi towarzyszkami egzystencji. Laska poiła, broniła, przechowywała szmal i dawała poczucie wyższości. W każdej chwili była podporą. Proponujemy przywrócenie tradycji chodzenia z laskami. Niech aktualne stanie się hasło: pokaż mi swoją laskę, a powiem ci, kim jesteś. Dla zwykłych obywateli najlepiej nadawałby się prosty kijaszek z główką lub poprzeczką. Duchownym wszystkich szczebli pasowałyby pasterskie laski z zakręconą końcówką. Taka laska służyła do wyłapywania ze stada niepokornych owieczek, drugi koniec, okuty i zaostrzony, był pomocny w sporach i dysputach. Podobno biskup nicejski, znany obecnie jako święty Mikołaj, taką laską nawracał pogan na słuszną drogę. Z lasek pasterskich wywodzą się zresztą współczesne pastorały. Mężowie, których żony wykazują nadmierny temperament, mogliby nosić gustowne laseczki zakończone rogami. Uczestnikom licznych w kraju pielgrzymek dalibyśmy oczywiście laski pątnicze, zaś tym, którzy nie bardzo wierzą w optymistyczne informacje rządu o wzroście poziomu życia – lachy szamańskie, służące do zaklinania rzeczywistości. Obywatele obawiający się wyjścia na ulicę mogliby uzbroić się w laski z ukrytą wewnątrz bronią. Obecna ustawa o broni zabrania wprawdzie posiadania takich podpór (pozwala na legalny zakup noża wielkości miecza lub maczety, którą można ściąć głowę), ale mała nowelizacja rozwiązałaby sprawę. A jak wzrosłoby poczucie bezpieczeństwa w narodzie. Trunkowym proponujemy wzór z kolekcji pana Jerzego, należący wcześniej do klubu AA: laskę-krucyfiks. Specjalną ofertę mamy dla VIP-ów. Pośród osobistości życia publicznego obecnie tylko marszałek Sejmu ma swoją laskę. Dziś pełni ona tylko symboliczną rolę, ale ongiś bywało inaczej. Kroniki życia sejmowego Najjaśniejszej sprzed dwustu lat opisują przypadki, kiedy marszałek podczas jednego posiedzenia „zużył” trzy laski, powściągając temperamenty obradujących. Premierowi Millerowi wręczylibyśmy laskę z twardego drzewa tekowego, zakończoną pozłacaną głową lwa. Mocna i gustowna, na pewno przyda się po każdym twardym lądowaniu. Pana prezydenta Kwaśniewskiego widzimy jako miłośnika nowego Wielkiego Brata i Busha juniora tylko z laską made in USA, cokolwiek żarówiastą, ale jakże widoczną. Ciupagę oferujemy ministrowi Szmajdzińskiemu. Proponujemy też wyposażyć co najmniej kompanię okupacyjnego kontyngentu naszych wojsk w Iraku w tę niezawodną broń. Nie zacina się, a żołnierz nie postrzeli z niej siebie lub kolegi. Dla ministra Sikorskiego idealna byłaby laska uzdrowiciela spod Częstochowy, bo tylko cud może pomóc w reformie służby zdrowia. Minister Janik jako twardziel zapewne chętnie dzierżyłby syberyjską lachę z wyrezanymi misiami, symbolizującą nieugiętość ducha. Pracownicy resortu rolnictwa mogliby paradować z laseczkami wzorowanymi na insygnium dawnego ekonoma – o wydrążonym wnętrzu, do którego skrycie wsypywało się zboże, zgodnie z przysłowiem: ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. Niedoborami w magazynach jak zwykle można obciążyć rolników i gryzonie. Ministrowi od kultury Dąbrowskiemu polecamy laskę-samograja z Senegalu. Wysunięty na najbardziej odpowiedzialny odcinek walki o dobrobyt narodu minister Hausner pewnie ucieszyłby się z magicznej laski czarownika plemienia Makombe. Jana Władysława Rokitę widzimy tylko z laską rokitą z korzenia wierzby. Purpurowej eminencji Glempowi delikatnie sugerowalibyśmy klasyczny pastorał owczarza, z wielkim hakiem i dzwoneczkiem. Obywatele! Bierzcie swoje laski w swoje ręce, a jeśli jeszcze nikt wam laski nie zrobił, nadróbcie to niedopatrzenie. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pani minister strzyże " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Koszalinie osły kują W Koszalinie zwolennicy utworzenia województwa środkowopomorskiego nie znaleźli się na listach wyborczych SLD. W ten sposób Sojusz troszczy się o czystość Buzkowej reformy administracyjnej. Koszalin to kolejne miasto, w którym działacze SLD koszą się nawzajem przed wyborami samorządowymi, co przedstawiała już prawoskrętna prasa ogólnopolska i lokalna. Nowość: macierzysta partia obecnego prezydenta miasta Henryka Sobolewskiego (SLD) olała go, nie umieściła na liście ani jako kandydata na prezydenta, ani na radnego. Ponieważ Sobolewski pokochał władzę, kandyduje jako niezależny z wrażego ugrupowania G-12. Grupuje ono secesjonistów – radnych, lokalnych działaczy SLD nie zadowolonych z poczynań partii. Owi nie umieszczeni na listach powołali swój komitet wyborczy, a SLD-owscy koledzy skierowali sprawę Sobolewskiego do sądu partyjnego. Prawdopodobnie Sobolewski z partii wyleci, co nie przeszkodzi, że ludność wybierze go na nową kadencję. Obecny prezydent jest lubiany, ma opinię faceta spoza układów i z odrębnym zdaniem. Wypominanie mu przez partię wieku (63 lata) uważane jest powszechnie tylko za pretekst do eliminacji, bo jakoś na listach wyborczych SLD młodzieży nie widać. Tak się dziwnie składa, że na listach wyborczych Sojuszu w Koszalinie (i zlikwidowanym województwie koszalińskim) nie znaleźli się nieposłuszni, czyli zwolennicy utworzenia województwa środkowopomorskiego. Jego powstanie obiecywał zarówno w kampanii prezydenckiej Aleksander Wszystkich Polaków, jak i SLD przed wyborami parlamentarnymi. W byłym województwie koszalińskim lewica wygrała, biorąc prawie wszystko. Na osłodę koszaliniacy zamiast województwa środkowopomorskiego dostali stołki: wojewody zachodniopomorskiego oraz w zarządzie i sejmiku nowego województwa zachodniopomorskiego. Po buzkowej reformie administracyjnej zapewniającej dominację Szczecinowi – Koszalin podupadł. Tak twierdzą zgodnie mieszkańcy i ich parlamentarzyści, widać to też tzw. gołym okiem. Bojem o województwo środkowopomorskie kieruje znany szołmen i pisarz Ryszard Ulicki, poseł SLD z Koszalina. W Sejmie leżą dwa projekty ustaw w sprawie powołania tego województwa podpisane przez 70 posłów. Klub poselski SLD zlekceważył nie tylko starania działaczy SLD, ale w ogóle dążenie mieszkańców do wyrwania się z marazmu – twierdzą działacze Stowarzyszenia Pomorza Środkowego "Integracja dla Rozwoju" z Koszalina. Podczas niedawnej wizyty w Koszalinie sekretarz generalny SLD Marek Dyduch potępił zwolenników utworzenia 17. województwa. Wywołało to protesty w koszalińskich kołach Sojuszu i jest zarzewiem kolejnych oświadczeń, listów, podsrywek i przysrywek. Całości przygląda się – nie bez obrzydzenia – publika, która prawdopodobnie w miażdżącej większości oleje wybory samorządowe w Koszalinie. Podczas konwencji wyborczej SLD w Szczecinie sekretarz generalny SLD Dyduch odniósł się krytycznie do koszalińskich secesjonistów. Panował nastrój urzędowego optymizmu umacniany przez baloniki, długonogie hostessy i powracający nieustannie refren piosenki: "We are the champions" – jesteśmy mistrzami. A w jakiej kategorii? Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewa noga dynda w centrum Oto odpowiedzi na wezwanie redakcji do dania odporu rozbijackiej robocie Wołk-Łaniewskiej. Pijacze szampana Kwintesencją obecnej sytuacji lewicy, SLD, rządu i premiera Millera jest stwierdzenie prof. Łagowskiego opublikowane na łamach "Przeglądu", iż nie będzie zgody na dokończenie reform, ponieważ nie ma zgody na to, że reformy te były korzystne. Trzeba powiedzieć więcej: popełniono błędy przesądzające negatywnie o przyszłości polskiej gospodarki i o losie polskiego społeczeństwa. Tymczasem formacja lewicy w postaci SdRP/SLD po krótkim okresie sprzeciwu wobec tak prowadzonej transformacji i zarzuceniu trafnego hasła – "kapitalizmu tylko tyle, ile niezbędnie potrzebne, socjalizmu tyle, ile tylko możliwe" (za które gromkimi brawami i zaufaniem obdarzaliśmy głoszącego je m.in. Leszka Millera) – przeszła do realizacji hasła "nie ma odwrotu od polityki Balcerowicza", czyli tych negatywnych poczynań reprezentujących raczej kapitalizm XIX-wieczny lub wczesnolatynoamerykański. Działają zgodnie z własnym interesem, kradną nasz wspólny majątek – taka jest społeczna ocena choćby prywatyzacji, niepodważalnego podobno dogmatu przemian. Większości lewicowych liderów zarówno w centrali, jak i w terenie ten kapitalizm naprawdę się spodobał. Zwłaszcza jego zewnętrzne oznaki. Pokazowy blichtr, świat i czar biznesu, urok luksusu, apanaży i splendorów wraz z rzeczywistością oglądaną z pozycji parlamentarzystów, radnych, członków rad nadzorczych, konsultantów, urzędników państwowych, samorządowych, spółek, agencji itp., itd. Partia (a ściślej kierownictwa i ich posłuszne dwory) władzy i pieniądza. Logiczne, że najczęściej z sympatiami dla Pani Bochniarz, BCC i Rady Biznesu, rzadko dla Kolegi Manickiego, OPZZ i ludzi z partyjnych dołów. Reszta to pochodne, jak choćby w polityce kadrowej dobór pokrewnych dusz lub posłusznych wykonawców. (...) Chcę być dobrze zrozumiany – nie chodzi o utrzymywanie równości w ubóstwie czy zgrzebność na pokaz. Ale 20 proc. bezrobotnych i 50 proc. żyjących na skraju minimum socjalnego partię lewicy do czegoś obliguje. Wyborcy podobnie to chyba odczuwają sądząc po wynikach sondaży zaufania i głosach w wyborach parlamentarnych i samorządowych. (...) U podstaw niezbędnych przewartościowań powinna leżeć wiara, chęć i praktyka działania w interesie głównie 90 proc. "średniej i poniżej krajowej", nie zaś "górnych 10 proc.". Dla tych, którzy takiego przekonania nie chcą lub nie potrafią udźwignąć, w SLD po prostu nie ma miejsca. Albo dla SLD zabraknie miejsca na politycznej mapie kraju. Jerzy Neumann Trzaskając drzwiami Wypowiadając członkostwo w SLD napisałem: Nie akceptuję staczania się partii lewicowej na pozycje liberalne. Nie akceptuję lekceważenia elektoratu, dołów partyjnych oraz ignorowania zapisów programu wyborczego. Nie akceptuję przyjętego przez ekipę Leszka Millera sposobu rządzenia krajem. Do ostatnich wyborów w lutym 2003 r. byłem sekretarzem SLD w gminie Warszawa Rembertów. Kontakty z organizacjami innych gmin (dzielnic) Warszawy pozwalają mi na stwierdzenie, że krytycyzm wobec struktur, kierownictwa i sposobu kierowania partią stopniowo narastał i już w 2002 r. osiągnął masę krytyczną. Do treści prezentowanych przez Agnieszkę Wołk-Łaniewską można tylko dodać, że władzę w SLD przejęła stara nomenklatura partyjna. Dość powszechnie wyrażano obawy, że gdy SLD stanie się partią władzy, to zaistnieje niebezpieczeństwo starych praktyk – "centralizmu demokratycznego". No i stało się. Jaskrawym przykładem jest Rada Krajowa, która składa się w większości z posłów. Posłowie stanowią prawo, uchwalają statut partyjny, kierują partią, wchodzą w układy z biznesem i sami rozliczają się przed sobą. Jest tak jak w dawnej PZPR – partia kieruje i partia wie lepiej, co jest ludziom potrzebne do szczęścia. W istniejącym układzie SLD nie jest reformowalne. Góra partyjna jest głucha na sygnały płynące ze wszystkich stron. Tak jak głucha była góra partyjna PZPR. Smak ciepłych posad jest nie do odrzucenia. Zupełnie nie zgadzam się z redaktorem Gadzinowskim – tego nie da się naprawić. Wojciech Bussler Ściąć elitę (...) Lewica przed wyborami głosiła przeprowadzenie reform, uzdrowienie gospodarki, rozliczenie afer, rewizję Konkordatu, likwidację Senatu, niepotrzebnych urzędów, instytucji, fundacji itp. Dzisiaj z całą swoją elitą topi są w gównie, które pod siebie zrobiła. Z obietnic i zapewnień uszło powietrze jak z przekłutego kondomu. Lewica nie posiada lidera. Miller jest postacią z minionej epoki, nie posiada cech przywódczych, jest nudny, monotonny, beznadziejny. Pozostali, jak Dyduch, Janik, Cimoszewicz, Szmajdziński i inni, ciągle ci sami, rotujący na ministerialnych stołkach, są mdli aż do wymiotów. Na domiar złego prezydent zapomniał już, że reprezentuje wszystkich Polaków (...) gdyby udziałem jego rodziny był głód, niepewność jutra, nędza, ciężka praca ojca i matki, to nie zapomniałby o tych, których te dolegliwości teraz dotyczą. Czasy, które teraz nastały, wymagają, aby na czele lewicy stanął człowiek, który swoją postawą, sposobem bycia, intelektem, odwagą i rozumem będzie w stanie porwać swoich zwolenników do działania, a wśród przeciwników budził szacunek. Człowiek, który z żelazną konsekwencją rozliczy afery i ukarze złodziei – tak z lewej, jak i z prawej strony. Który będzie miał odwagę zlikwidować niepotrzebny nikomu IPN, a zatrudnionych tam prokuratorów i sędziów skieruje do normalnej pracy. Akta SB przekaże do archiwów i udostępni je historykom. Człowiek, który naukę religii skieruje do pustych sal katechetycznych, zlikwiduje ordynariaty polowe, opodatkuje dochody Kościoła i cofnie jego przywileje. Czas politycznych kurdupli skończył się. W Sejmie lewica powinna posiadać mądrych i odważnych posłów, którzy przypomnieliby Panu Giertychowi, że ozdobą każdej głowy jest rozum, a nie jej rozmiar. A posłom prawicy zwrócili uwagę, że skaczą z partyjki do partyjki, aby być zawsze blisko fotela poselskiego, który daje tyle przywilejów, profitów i korzyści, pozwala im błyszczeć w mediach. Wystawienie w najbliższych wyborach do Sejmu kandydatów z poprzedniej listy oznacza śmierć lewicy. K. Z. Rozbijactwo Redaktor A. W.-Ł. twierdzi, że aby "z posad ruszyć bryłę partii", konieczny jest jej konstruktywny podział i w tym duchu prowadzi bałamutny wywód roztaczając katastroficzną wizję. Aby lansować takie tezy, założyła, że w SLD nie ma ludzi rozumnych, są tylko debile, którzy sami sobie kopią grób. Zaręczam, że tak nie jest; są ludzie, którzy szybko się zorientują, że podział, rozłam, odpływ członków itp. jest sprzeczny z interesem partii i będą w stanie temu zaradzić. Jakie środki i metody zastosują? Na pewno z rad pseudouzdrowicieli korzystać nie będą. Edward Taras Na lewo od mózgu Jedną z ważniejszych przyczyn niepowodzeń SLD jest zanik fermentu intelektualnego w tej partii. Idę o duży zakład, że 95 proc. jej członków, włącznie z dużą częścią wszelkich gremiów kierowniczych, zapytanych o istotę lewicowości coś będzie bąkać o obronie słabszych, o sprawiedliwości społecznej, o prawach człowieka i tym podobnych komunałach albo – jak Miller – o globalizmie. Kilka lat temu próbowano przymierzać się a to do francuskiego modelu lewicowości, a to do angielskiego czy niemieckiego, dokonywano nawet wiwisekcji Clintona w poszukiwaniu lewicowych komórek macierzystych do przeszczepu. Tymczasem o lewicowości trzeba mówić tu i teraz, jest to bowiem orientacja nastawiona na nieustanne poszukiwanie i nieustanny krytycyzm wobec znalezionego. (...) Czy to znaczy, że nie ma po lewej stronie polskiego życia politycznego wartościowych intelektualistów? Ależ są – jest to najwartościowsza grupa reprezentantów umysłowego życia Polaków. Cóż jednak z tego, skoro ich myśl nie przedostaje się do partyjnej rzeczywistości i w żadnej mierze nie ma na nią wpływu. Być może lepiej to wygląda w Warszawie albo w wielkich aglomeracjach mających znaczące ośrodki akademickie. Lecz obraz prowincji, a obejmuje ona sporą część miast wojewódzkich i ogromną większość powiatów, że o gminach już nie wspomnę, jest pod tym względem katastrofalny. Ferment intelektualny jest znakomitym antidotum na choroby, które trapią dzisiaj największą partię lewicy: kacykostwo przejawiające się w SLD zjawiskiem baronów, posadożerstwo, odradzanie się niczym nieuzasadnionej nomenklatury i inne odmiany prywaty, uwiąd myśli programowej i niezdolność realizacji podstawowych obietnic wyborczych. (...) Partia polityczna jest najbardziej sformalizowaną postacią organizacji jej elektoratu i w mniejszym lub większym stopniu odznacza się hierarchicznością, dyscypliną, podporządkowaniem. Prócz sformalizowanych organizacji elektoratowi lewicy potrzeba płaszczyzn, na których będzie mógł wyrażać opinie, poglądy i oceny bez żadnego wpływu na treść i sposób ich ewokowania przez partyjne struktury. Mam tu na myśli na przykład kluby dyskusyjne i wszelkie inne formy sprzyjające swobodnej wymianie poglądów. Lecz drugą stroną tego medalu jest stworzenie mechanizmów obligujących struktury partyjne do liczenia się i brania pod uwagę nastawień i potrzeb elektoratu. Wielu działaczy SLD poszło śladem współczesnego polskiego kołtuna, który w komunie dopatrzył się jedynej przyczyny wszelkich nieszczęść Polski i Polaków. Lecz w umyśle kołtuna nie mogła powstać refleksja nad uniwersalnością fenomenu i źródłami kołtuństwa przejawiającego się w wielu dziedzinach życia komunistycznej rzekomo PRL. Skłonność do tłumaczenia wielu różnych zjawisk jedną, choćby powszechnie akceptowaną, przyczyną daje luksus uwolnienia od konieczności myślenia. To także dlatego zaczęto się dopatrywać głównego źródła schorzeń największej partii polskiej lewicy w dużym procencie byłych komuchów, którzy przeniknęli do jej szeregów. Przecież aż zionęło głupotą z wypowiedzi Marka Dyducha, który podzielił SLD na porządnych socjaldemokratów i starych działaczy PZPR, którzy po powstaniu SLD wstąpili do niego i rozrabiają, bo chcą się "nachapać". Dla wielu "szczerych polskich socjaldemokratów" powstanie SLD było okazją do obmycia oblicza z resztek czerwonej szminki, której warstwę tworzyli byli członkowie i działacze PZPR, oraz wyłgania się od zarzutów o postkomunę. To dlatego, gdy tworzono SLD, powołane zostały zespoły składające się z posłów i radnych, które jednogłośnie miały orzekać o czyimś prawie wstąpienia do nowo tworzącej się partii. Efekt był tylko taki, że ludzie wartościowi zrezygnowali z poddania się upokarzającemu ostracyzmowi, ci natomiast, którzy w członkostwie partii upatrywali instrumentu załatwienia swych prywatnych spraw, nie będąc w kwestiach honoru nadto wybrednymi, i tak do tej partii dostali się później. (...) Zadajmy sobie pytanie: co lewica powinna i co może zmienić w dzisiejszej Polsce? Pytanie o to, co powinna, jest pytaniem o wartości, pytanie o to, co może, wyczerpuje natomiast istotę pragmatyzmu, z czego powinien był sobie zdawać sprawę Krzysztof Janik, który pragmatyzm zaliczył do najistotniejszych wartości SLD. Wiele uroku lewicy wynika zatem z obietnicy zmiany, zanim zdecydujemy jednak o tworzeniu partii na lewo od SLD, spróbować trzeba nakreślenia wizji pożytków z tego płynących. Obejmuje ona także kwestię reprezentacji społecznej w warunkach, gdy traci coraz bardziej swe właściwości nawet spoiwo wspólnoty życiorysów. (...) Być może rozpad SLD i powstanie w oparciu o część jego bazy członkowskiej partii bardziej zorientowanej na lewo to dobry zamysł, przed podjęciem próby jego urzeczywistnienia trzeba jednak odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań, a wśród nich o charakter podmiotu, którego interesy partia ma reprezentować, o główne spoiwo bazy członkowskiej i warunkowany tymi elementami program partii. WiesŁaw PoczmaŇski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zapach Wałęsy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nas dogoniat Sukces Tatu potwierdza to, co zapowiadaliśmy przed pojawieniem się nieletniego duetu w Polsce: o znajomości rosyjskiej kultury w RP będzie decydował zachodni pośrednik. "NIE" pierwsze – jeszcze w maju – pisało o Tatu. Przy okazji odwołanego przez bułgarskiego ministra spraw wewnętrznych koncertu w Warnie, do którego miało dojść parę dni przed pojawieniem się w tym mieście papieża-Polaka. Dumne ze swej niezależ-ności media RP zignorowały naszą publikację. Artykuły na temat duetu, obszerne wywiady z Leną i Julią (nawet w "Wysokich Obcasach") pojawiły się dopiero wówczas, gdy firma fonograficzna "Universal Music" przystąpiła do promowania nad Wisłą płyty "200 pod prąd". Nie mamy nic przeciwko biegającym po scenie w majtkach laseczkom, rozbieraniu przez nie w czasie koncertów fanów i fanek, popularyzowaniu – przez namiętne pocałunki w przerwach między piosenkami – lesbijskiej miłości. Doceniamy fakt, że płyta Tatu pojawiła się w wersji oryginalnej, a nie angielskiej, jak poprzedniej rosyjskiej gwiazdeczki promowanej w Polsce przez "Universal" – Alsou. To okazja, by nauczyciele przestali katować zainteresowane językiem rosyjskim dzieci wyłącznie Wysockim i Okudżawą. Ale nie lubimy, gdy ktoś próbuje z nas zrobić balona. Mimo rekordowej liczby sprzedanych krążków Tatu nie zdominowały rosyjskiej estrady, tak jak przed laty Ałła Pugaczowa. Ich sukces jest głównie efektem piarowskim popartym przez siłę rażenia zachodniej wytwórni fonograficznej. Tatu wymyślił pozostający pod wpływem Freuda psychiatra z Saratowa Iwan Szapowałow. Początkowo zajmował się reklamą. Także polityczną – nakręcił clip przedwyborczy dla ubiegającego się o reelekcję miejscowego gubernatora. Potem wszedł do świata show-businessu. Analizując częstotliwość odwiedzania stron internetowych doszedł do wniosku, że najwięcej kliknięć w sieci dotyczy nieletniego seksu. W oparciu o ten parametr stworzył nieletni, promieniujący erotyką duecik. Lesbijska otoczka okazała się dodatkowym atutem. Panienki w wywiadach podkreślają, że z chłopcami utrzymują stosunki wyłącznie koleżeńskie, co czyni je niedostępnymi, a jednocześnie jeszcze bardziej pożądanymi przez męską część publiczności. Dzięki współpracy z "Universalem" clipy zespołu znalazły się w MTV. Tatu mają z wytwórnią kontrakt na wydanie trzech płyt. Tatu nie są pierwszym w Rosji duetem panienek zgrywającym lesbijki. Na początku lat 90. na estradę wyszła agresywna, ogolona na łbie do skóry Policja Nrawow (Policja Moralności). W męskim sektorze rosyjskiej estrady roi się od homoseksualistów tak bardzo, że Pugaczowa żali się na trudności ze znalezieniem w swoim środowisku heteroseksualnego faceta. Jej o prawie 20 lat młodszy mąż, lokalna rosyjska megagwiazda Filip Kirkorow, jest autorytetem wśród moskiewskich gejów zwanych tu także gomikami. Część gomików na estradzie podkreśla swą orientację seksualną poruszaniem się na scenie, damskimi ciuchami, makijażem, tekstami piosenek. Mieli pecha – żadnym z nich nie zainteresowała się wielka zachodnia wytwórnia fonograficzna. Przemyślane, zaprogramowane stworzenie Tatu przypomina promocję jeszcze bardziej niż one popularnego w Rosji w latach 90. boysbandu Na-Na. Powołał go do życia producent Bari Alibasow. Dobrał młodziutkich wykonawców o delikatnej urodzie, nieskazitelnie gładkich buziach i chłopięcych sylwetkach. Fanki zdzierały z nich ciuchy, biły się o każdy strzępek, potrafiły przewrócić siedmiometrowego Lincolna grupy. Na-Na była popularna prawie całą dekadę, bo gdy tylko któryś z wykonawców tracił młodzieńczą werwę lub na jego gębie pojawiały się pryszcze, Alibasow wymieniał go na innego – zgodnego z ideałem widowni. Podobnie może być z Tatu. Lena i Katia wkrótce staną się pełnoletnimi dupami i coraz trudniej im będzie pędzić po scenie powtarzając "Nas nie dogoniat". Szapowałow bez trudu znajdzie o parę lat młodsze, udające lesbijki dziewczyny, które dogoniat i zastąpią weteranki. Jeśli, rzecz jasna, chwyt piarowski producenta nadal będzie rajcował publiczność. W Rosji są dziesiątki nie mniej popularnych od Tatu solistów i zespołów zawdzięczających sukces własnej twórczości. W polskiej telewizji pokazywano kryminalny film "Brat-2", w którym pojawiają się utwory kilkunastu wykonawców. Wśród nich Zemfiry, Cziczeriny, Bi-2, Splin. W konkurencji z nimi Tatu wypada blado. Przed laty Polska była dla Rosjan pośrednikiem w odbiorze kultury zachodniej. Za to rosyjskie osiągnięcia w kulturze pochodziły z pierwszej ręki. Obywatele RP spoglądają na rosyjską kulturą przez wąski i dający nikłe pojęcie o jej obrazie lufcik, który uchylił uganiający się za zyskiem zachodni pośrednik. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niemoralna propozycja Dostaliśmy ponad 200 tekstów. Serdecznie dziękujemy. Niestety, dużą część 31 stycznia. To dobry zwiastun – jeszcze nie zostaliście dziennikarzami, a już pracujecie na dead line. Sprawa jest poważna i traktujemy ją poważnie. Dlatego że się napracowaliście, dlatego że przyznanie stypendiów to ważna rzecz dla pisma. Dlatego że idzie o kasę. Toteż czytamy Wasze teksty z uwagą, a to wymaga czasu. Do końca marca skontaktujemy się z tymi, których prace nas zainteresowały, i opublikujemy ostateczną listę stypendystów. Liczba tekstów sprawia, iż poza głównym stypendium – 1000 zł miesięcznie przez pół roku – pragniemy przyznać także kilka stypendiów na próbę – trzymiesięcznych, pięćsetzłotowych. Kilku osobom zaproponujemy także wstępną współpracę "za wierszówkę" z perspektywą zdobycia stypendium, gdy okaże się, że współpraca ta się układa. Zatem – jak mówią amerykańscy menedżerowie – Don’t call us, we’ll call you. Do usłyszenia. Autor : Redakcja "NIE" Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna WAGONIA Jak do kupy zbierze się związek "Solidarność", NFI i zagraniczny inwestor – trzy najwyższe wartości naszej transformacji – to nie ma zakładu, coby to przetrzymał. Jeszcze kilka lat temu w Fabryce Wagon w Ostrowie Wielkopolskim pracowało 8 tys. ludzi. Firma zajmowała się remontami i produkcją wagonów kolejowych. Dziś do kasy zakładu ustawia się kolejka blisko 700 wierzycieli; dług już dawno przekroczył 80 mln zł, pracownicy dostają tylko część ze swoich i tak nędznych wynagrodzeń, a produkcja jest co chwilę przerywana z powodu braku prądu, wody czy gazu. Upadek "Wagonu" oznacza wylanie na bruk 2,5 tys. mieszkańców Ostrowa Wielkopolskiego. Wskaźnik bezrobocia w tym mieście osiągnie wówczas katastrofalny poziom 50 proc. Wkurwieni ludzie po raz kolejny wyjdą na ulice i z pewnością nie będzie to pokojowa demonstracja. – Pracujesz tutaj? – pytam tęgiego mężczyznę wychodzącego z bramy zakładu. – Tak, bo co? – Chcemy napisać o zakładzie i waszych kłopotach... – Co tu, kurwa, pisać? – Grubas kieruje się na parking rowerów, które są obecnie w "Wagonie" najpopularniejszym środkiem transportu. Kiedyś przed bramą stały setki samochodów. – Skurwysyństwo, kurewstwo, złodziejstwo i bandytyzm... – Płacą jeszcze? – Część pensji dostaliśmy, na resztę kazali czekać. – A ile zarabiasz? – Pracuję tu od 20 lat, dostaję 800 zł na rękę, jestem wykwalifikowanym pracownikiem kuźni, robota ciężka i fachowa... – Mało trochę... – Wszyscy tak zarabiają, tylko ci złodzieje biorą setki milionów... – Złodzieje? – No, te słowackie kurwy... * * * NFI Hetman sprzedał w kwietniu 2001 r. akcje Fabryki Wagon. Kupili je poprzez kontrolowane przez siebie szwajcarskie spółki trzej Słowacy: Emil Sekel, Vladimir Klepanec i Iwan Klepanec. Opłacalność tego dealu jest delikatnie mówiąc dyskusyjna, bowiem wraz z zakładem, który kosztował nabywców kilkanaście milionów złotych, Słowacy przejęli wierzytelność PKP o wartości około 32 mln zł. W ten prosty sposób, nie wkładając nawet złamanej korony, zarobili już na starcie. To kolejny przykład (pisaliśmy ostatnio o Kopalni Piasku Kuźnica Wareżyńska) podejrzanych transakcji NFI. Największym orędownikiem opylenia zakładu Słowakom był ówczesny przewodniczący zakładowej "Solidarności", kandydat na posła z ramienia AWS, Andrzej Finke. Słowacy odwdzięczyli mu się awansując go na stanowisko wiceprezesa fabryki. Pierwsze oznaki katastrofy pojawiły się w drugiej połowie 2002 r. Kilkaset osób straciło pracę, przed sądem wierzyciele wnioskowali o upadłość zakładu. Od stycznia tego roku strajki i demonstracje są codziennością zakładu. Niezadowolenie pracowników zmiotło kilka zarządów, robotę stracił nawet znienawidzony przez załogę solidaruch Finke. Wśród 17 postulatów załogi ten o odwołanie byłego szefa "S" zajmował miejsce drugie. Krzywdy solidaruch jednak nie ma. Jego kumple z AWS zadbali, by miękko wylądował w bazie paliwowej PKN Orlen. – Co się stało, że zakład tak podupadł? – pytam dobrze zorientowanego pracownika "Wagonu", który zgodził się gadać, gdy przysiągłem mu na wszystkie świętości, że nie zdradzę jego nazwiska. – No cóż... W ciągu dwóch lat z kasy firmy wyprowadzono ponad 200 milionów. Samych oszukanych firm jest około 700, a zobowiązania wobec nich przekraczają 100 milionów. Wielu z naszych kooperantów już dawno zbankrutowało. Upadek "Wagonu" to nie tylko dramat naszej załogi, ale i tych kilkuset firm. – Kto jest winien? – Hmm, no wiesz, Słowacy kupili za kilkanaście milionów zakład praktycznie płacąc kasą, która była na koncie fabryki. Ale ktoś im to, do cholery, umożliwił! Ktoś w NFI Hetman dał przyzwolenie na taką transakcję, a z drugiej strony "Solidarność" zakładowa naciskała, żeby to byli właśnie Słowacy... * * * 12 marca tego roku funkcjonariusze poznańskiej delegatury ABW aresztowali trzech Słowaków pod zarzutem wyrządzenia szkody majątkowej na wielką skalę. Sąd uznał, że Emil Sekel i Iwan Klepanec muszą wpłacić po 3,5 mln zł. Vladimir Klepanec 800 tys. zł kaucji, by odzyskać wolność. Obrońcy zaproponowali, że mogą wpłacić "od ręki" nawet 11 mln zł. Już następnego dnia na konto sądu wpłynęło ze Szwajcarii 7,8 mln zł. Słowacy wyszli na wolność. Od tego czasu ich wizyty w Ostrowie Wielkopolskim są nadzwyczaj sporadyczne i krótkie. Fabryka Wagon robi wrażenie. Olbrzymi teren, dziesiątki gigantycznych hal, teren gęsto poprzecinany torami. W niektórych budynkach pracują ludzie. Palniki tną blachę, młoty parowe kują żelazo, świecą się metalicznie nowe obręcze wagonowych kół. W 2000 r. minęło 80 lat istnienia "Wagonu". W sali tradycji wiele eksponatów mówi o dawnej świetności fabryki. Modele wagonów, dyplomy, puchary, medale, wynalazki i innowacje. Wielu dostojnych gości odwiedzało zakład, pozostały po nich zdjęcia w kronice. Otwieram ją na przypadkowej stronie – prezydent Wałęsa z gospodarską wizytą... – Widziałeś kiedyś tych Słowaków? – Pan Marian pracuje w biurze i chce rozmawiać. – Widziałem. Szczególnie jeden wpadł mi w oko. Taki miał złoty łańcuch – Marian rozstawia dwa palce na jakieś dwa centymetry i pokazuje na szyję. – Jak jakiś pedał albo gangster... – Był podejrzany od początku? – Gdzie tam! Jeździł z premierem Millerem w delegacji rządowej na Ukrainę, to jak mieliśmy mu nie ufać? * * * Protesty załogi dały jeden pozytywny skutek. Na fotelu prezesa zarządu zasiadł Marian Prieditis, znany i kompetentny menedżer. Człowiek, o którym się mówi, że rekomendował go wiceminister gospodarki Jacek Piechota. Nowy prezes natychmiast przystąpił do opracowywania planu naprawczego. Uznał, że jedynym sposobem na uratowanie fabryki jest podwyższenie kapitału spółki i wpuszczenie jako nowego większościowego udziałowca jakiejś poważnej firmy z branży kolejowej. Prieditis znalazł konsorcjum z Niemiec zainteresowane "Wagonem". Jednak misterny plan został uwalony na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy, na którym większość mają wciąż Słowacy. Sprawa podwyższenia kapitału zakładowego powinna powrócić w połowie lipca na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy. Zdaniem prezesa Mariana Prieditisa "oznacza to sparaliżowanie działalności zarządu spółki, który w okresie co najmniej 5 tygodni nie będzie mógł realizować istotnych elementów programu naprawczego". Czyli kicha kompletna i nie należy spodziewać się niczego dobrego. Kolejne tysiąc miejsc pracy jest zagrożone w innej fabryce wagonów. ZNTK Gniewczyna są również, za pośrednictwem szwajcarskich spółek, słowacką własnością. Ci sami Słowacy przejęli w marcu tego roku pełną kontrolę nad zakładem. Pojawiły się już pierwsze oznaki kłopotów finansowych. Nad załogą wisi widmo powtórki historii z Ostrowa Wielkopolskiego. * * * Ot, historia bandyckiej prywatyzacji w pigułce. Takiej, jakich wiele w Pomrocznej. Jeden za drugim wartościowe zakłady idą do piachu. Jedynym oskarżonym jest niewidzialna ręka rynku, która rzekomo stoi za kolejnymi bankructwami. Prawdziwi sprawcy pozostają bezkarni, nawet wówczas gdy czarno na białym widać, że albo ktoś dał dupy, albo dostał. Ta ręka biorąca też jest niewidzialna, ale to nie jest ręka rynku. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Underkatolik Miller Umizgi i Kwaśniewskiego, i Millera na nic się zdały. Czerwoni dla Kościoła to nadal czarne owce. – Nie potrafię sobie wyobrazić w szeregach SLD katolika o poprawnie ukształtowanym sumieniu – wycedził Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny "Więzi" podczas prezentacji wydanej przez watykańską Kongregację Nauki Wiary "Noty doktrynalnej dotyczącej pewnych kwestii związanych z udziałem i postawą katolików w życiu publicznym". Na temat interpretacji dokumentu mądrzyli się między innymi ks. prof. Andrzej Szostek – rektor KUL, prowincjał dominikanów ojczulek Maciej Zięba i wspomniany już red. Nosowski. Celem wydania przez Watykan noty było bardzo mocne wezwanie do kształtowania życia publicznego nie tylko przez udział w wyborach, ale także poprzez wdrażanie zasad moralnych. Wyraźnie przy tym rozdzielono rolę świeckich i duchownych: ci pierwsi mają aplikować w konkretnej rzeczywistości zasady moralne wykładane przez swych pasterzy. Szanujący się katolik nie powinien wstępować do partii skrajnie antydemokratycznych. Interpretatorzy watykańskiej noty nie sprecyzowali, o jakie partie chodzi. Zaznaczyli, że ochrzczeni w Kościele kat. mogą za to należeć do partii odwołujących się do społecznego nauczania Kościoła. Przyznali, że polski katolik nie ma zbyt wielkiego wyboru, bo partii takich jest mało. Dodajmy: mało, są nieliczne, a ich liderzy skompromitowani. Najwyraźniej nie zawsze w działalności politycznej stosują te same zasady, co w kapliczce. O czym świadczą nasze liczne publikacje. A rektor Szostek w trakcie dysputy dotyczącej noty wyraźnie nawoływał do zachowania spójności zasad moralnych we wszystkich dziedzinach. – Nie można przekonań religijnych zostawiać w kościele. Te same trzeba stosować w polityce – grzmiał. Chroniący zygoty jak niepodległości SLD jest bliski kościelnej nauce i mógłby być alternatywą dla kanapowych partyjek z Matką Boską w klapie. Nic z tego: Nosowski z "Więzi" mówi bez zająknięcia, że katolicy o poprawnie uformowanym sumieniu w szeregach Sojuszu znaleźć się nie mogą. Z tego płynie logiczny wniosek: ci katolicy, którzy w SLD się jednak znaleźli, są wadliwymi katolikami. Jeżeli przyjąć, że 90 proc. naszego społeczeństwa to katolicy, także w szeregach SLD przeważają osoby wyznania rzymskokatolickiego. Niestety – jak wynika z dyskusji wokół noty – większość ta jest wyposażona w kalekie sumienia. Miller czym prędzej powinien zgłosić pretensje. Inaczej nikt nie zrozumie, dlaczego przerżnie następne wybory. A po rozpadzie koalicji mogą one nastąpić wcześniej, niż przewiduje ustawa. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Owieczko ty baranie Masz pochwę, ale czujesz się facetem. Masz powołanie, ale nie chcesz być siostrzyczką. Pragniesz zostać papieżem w Watykanie, purpuratem albo chociaż objąć ciepłą posadę wikarego. Oddajesz się w łapy chirurgów, którzy przyszywają ci penisa, gdyż posiadanie tego narządu jest warunkiem koniecznym, żeby wstąpić do seminarium i rozpocząć sukienkową karierę. Szprycujesz się hormonami, ćwiczysz na siłowni i pijesz zimne mleko, aby głos nabrał męskich barw. Na nic twoje męki: Kościół czuwa, żeby baba przerobiona na chłopa nie sięgnęła Stolicy Piotrowej. * * * Szacuje się, że na świecie transseksualizm występuje u jednego na 30 tysięcy mężczyzn. Wśród niewiast tylko jedna na 100 tysięcy chce się pozbyć waginy i cyców i zostać manem. W Polsce, kraju katolickim i w związku z tym deprecjonującym kobiety, jest odwrotnie. U nas 5–7 razy więcej bab niż mężczyzn czuje się więzionych w swoim ciele i dąży do zmiany biologicznej płci. Transseksualista jest albo kobietą uwięzioną w ciele mężczyzny (typ M/K), albo mężczyzną zamkniętym w ciele kobiety (typ K/M). W obu przypadkach dąży do zmiany: kobieta marzy o posiadaniu członka, mężczyzna pragnie mieć szparę. Pierwszą operację zamiany prącia na dziurę przeprowadzono w Polsce w 1963 r. w Szpitalu Kolejowym w Międzylesiu. Teraz co roku dokonuje się w RP kilkudziesięciu takich zabiegów. Jednak faktycznie transseksualistów decydujących się na płciowe cięcia jest znacznie więcej – znaczna część wyjeżdża w tym celu za granicę. U nas panuje katolicka tolerancja i przez to nie ma sprzyjającego klimatu dla odmieńców. * * * Znawcy problematyki zgodnie twierdzą, że wyposażenie kobiety w atrapę jąder i penisa jest bardziej skomplikowane niż wycięcie ptaka i zastąpienie go szparką. W ogóle samce w ciałach kobiet mają przechlapane. W Internecie znaleźliśmy stronę z rubryką pt. Jak domowym sposobem upodobnić się do faceta? Głos: Kilka łyków, do pół szklanki, zimnego (z lodówki) mleka skondensowanego, takiego w kartoniku, jak do kawy. Pomoże, kiedy np. mamy gdzieś zadzwonić (działa kilka do kilkunastu minut). Piersi: Bandażujemy bandażem elastycznym, nawet dwoma jeden na drugi. Ściska to potwornie, i nie zemdlej. Można obwiązać skutecznie nawet 4-kę i wytrzymać przez 12 godzin. No i oczywiście fryzura bardzo dużo daje. Myśl o sobie jako o facecie, tak się traktuj i zachowuj: to naprawdę wpływa na zmianę sylwetki. Mniej lub bardziej, zależy od siły Twojego umysłu. Siły woli. Zmienisz się na twarzy, mięśni może przybyć, nawet pojawi się owłosienie w męskich miejscach. Trening pod okiem trenera może zdziałać cuda. Większy cud zdarzy się oczywiście, gdy zaczniesz przyjmować męskie hormony. Posiadacz jaj, który chce być kobietą, też nie ma lekko, a to głównie z powodu owłosienia na twarzy, klacie i kończynach. Żeby pozbyć się kłaków, często stosowana bywa elektroliza – drogie i boli. * * * W Polsce nie ma jasnych regulacji prawnych dotyczących możliwości sprostowania wpisu do aktu urodzenia po zmianie płci. Są z tym problemy nawet już po operacji. Niektóre sądy godzą się na wpisanie nowego imienia oraz nowej przynależności płciowej, inne nie. Bez zmiany w akcie urodzenia nie można zaś dostać skorygowanego dowodu tożsamości. A Tadeusz Kowalski z biustem nr 4 wygląda zaskakująco. Jednak bez względu na prezentowaną treść dowodu tożsamości oraz namacalne cechy płciowe lepiej uważać, z kim się tańczy. Przekonał się o tym Henio, mieszkaniec Czarnkowa (Wielkopolska). Henio wstąpił do pubu, w którym wypił pewną ilość alkoholi. Z każdą kolejką coraz wyraźniej podobała mu się siedząca nieopodal laska. Wdzięczył się do niej wytrwale i cel swój osiągnął – dupa pozwoliła mu się odprowadzić aż na szosę wiodącą do Poznania. Tam zamierzała złapać stopa. Henryk miał zamiary zgoła inne. Nie miał jednak pojęcia, że świeża znajoma jest kobietą wyłącznie mentalną, wyposażoną co prawda w mózg płci żeńskiej, ale ulokowany w męskiej powłoce cielesnej ukrytej pod makijażem i damskimi ciuchami. Co szybko wyszło z wora. Sprawa trafiła do sądu, gdyż transseksualista twierdzi, że podczas feralnego odprowadzenia został przez Henia okradziony. Wersja oskarżonego jest inna: kiedy dowiedział się, że ma do czynienia z transseksualistą, doznał kompletnego szoku i oddalił się bezwiednie z torebką. * * * Transseksualizmem zajęła się Kongregacja Nauki Wiary w Watykanie i niedawno wyprodukowała stosowny dokument. Wynika z niego, że jeśli transkatolik zmieni płeć, nie może liczyć na wykreślenie z księgi parafialnej starego imienia i zastąpienie go nowym. Księża za to zobligowani są do uczynienia stosownej adnotacji na marginesie księgi. W praktyce oznacza to kłopoty z zawarciem kościelnego małżeństwa, wstąpieniem do zakonu czy seminarium duchownego. Nowa kobieta czy new man mogą stanąć na ślubnym kobiercu lub wstąpić do seminarium tylko po wyrażeniu zgody przez ordynariusza. W bardziej skomplikowanych przypadkach wymagana jest aprobata Watykanu. – Nie może dojść do sytuacji, że ktoś weźmie kościelny ślub z kobietą, a później dowie się, że kilka lat temu była ona mężczyzną. – Takie niespodzianki nie powinny również spotykać przełożonych zakonnych – tłumaczył Katolickiej Agencji Informacyjnej biskup Stanisław Wielgus, przewodniczący Komisji Naukowej Konferencji Episkopatu Polski. Kościół wobec transseksualizmu zachowuje się tak samo jak wobec wszelkich problemów seksualizmu. Niby trzeba się pochylać nad cierpiącym, ale papież wyraźnie stwierdza, że interwencję chirurgiczną polegającą na zmianie płci należy uznać za moralnie niedopuszczalną. Teologia traktuje transseksualizm nie jako rzeczywistą niezgodność płci mentalnej i biologicznej, ale jako sprzeczność wyimaginowaną, powstałą na skutek zaburzeń psychicznych różnej proweniencji. Zdaniem Kościoła faktyczna sprzeczność między ciałem a duchem nie występuje. Czy wobec tego baba po zamianie waginy na penisa może zostać zakonnikiem albo księdzem, a później papieżem? Z wypowiedzi Marka Dziewieckiego, krajowego duszpasterza do spraw powołań, wynika, że nie dla odmieńców czarna sukienka. – Osoby, które poddały się operacji zmiany płci, nie są z definicji niezdolne do życia zakonnego. Jednak ich osobowość powinna być spójna i dojrzała, a o to jest niezwykle trudno w praktyce. Niezwykle rzadko zdarzają się sytuacje, gdy interwencja chirurgiczna i hormonalna jest uzasadniona ze względów czysto medycznych. Najczęściej jest to próba rozwiązania problemów psychospołecznych w "łatwy" sposób, a zatem za pomocą operacji chirurgicznej, a nie pracy nad własną osobowością. Nie bez znaczenia jest też fakt, że transseksualizm – podobnie jak homoseksualizm – jest dzisiaj modny i nagłaśniany przez media. Ojciec Krzysztof Mądel, jezuita, zachęca kolegów duszpasterzy, żeby wobec transseksualistów wykazywali wrażliwość: – Te osoby przeżywają prawdziwe dramaty, które często przez lata tłumią w sobie, myśląc tylko o jedynym – o wyrwaniu się z więzienia swojego ciała. Zgadnijcie, która postawa ma w Kościele przewagę? Z kartoteki lekarskiej: Zapuścił długie włosy i część stroju zmienił na kobiecy. Odczuwa dużą przyjemność przy każdym zbliżeniu z mężczyznami. Zawierał szereg "przyjaźni" o wyraźnie seksualnym zabarwieniu. W snach i marzeniach widzi siebie jako kobietę.(...) Pragnie całkowicie przeobrazić się w kobietę na drodze operacyjnej i prawnej. Wchodził w kontakt z różnymi placówkami służby zdrowia proponując chirurgiczną zmianę płci. (...) Pacjent nosi długie włosy, robi kokieteryjne miny. (...) Ma głębokie przekonanie, że przynależy do płci żeńskiej. (...) Nastrój nosi w sobie zarówno cechy beztroski – nie interesują go ani warunki materialne ani żadne sprawy zawodowe. Przy omawianiu jednak jego problemów seksualnych nastrój przybiera cechy depresyjne. Pacjent skłonny jest nawet do samookaleczenia (...). Lubiła chodzić w spodniach. W 8 roku życia obcięła sobie włosy na krótko. Drażniły ją wszelkie zainteresowania ze strony chłopców. Mając 14 lat przeżyła pierwszą, nie uświadamianą platoniczną miłość do młodej nauczycielki. Już w 15 roku życia zaczęła uświadamiać sobie niejasno, że właściwie odczuwa przyjemność jedynie w przebywaniu z dziewczętami. Cieszyła się nadanym jej w środowisku imieniem Tadeusz. Bardzo przykro odczuwała zachodzące w sobie biologiczne przemiany, potwierdzające jej przynależność do płci żeńskiej. (...) Pacjentka wie, że biologicznie jest kobietą, równocześnie jednak stwierdza, że czuje się w pełni mężczyzną i tylko w tej roli potrafi żyć, pracować, być z ludźmi. Popęd seksualny do kobiet ma bardzo silny. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne o Ponad 2 promile miał na służbie komendant Straży Miejskiej w Zgierzu. Komendant pełnił służbę w niedzielę, na tzw. dyżurze interwencyjnym. Przyłapał go sam prezydent miasta, który przyszedł do ratusza, by popracować, i przez 40 minut dobijał się do budynku, w którym popijał pan komendant. o Do ZUS w Częstochowie przyszedł mężczyzna domagając się wypłaty 900 zł. Kiedy urzędniczka odmówiła, niezadowolony petent wyjął z teczki gazrurkę i uderzył w głowę naczelniczkę jednego z wydziałów. Po załatwieniu w ten sposób sprawy schował gazrurkę i spokojnie oczekiwał na przybycie policji. Naczelniczką zajął się neurochirurg. Widocznie petent nie miał już nic do stracenia z wyjątkiem 900 zł. o Coraz niebezpieczniej na polskich drogach. W Wieliczce idącą prawidłowo poboczem drogi kobietę potrąciła biegnąca na oślep krowa. Poturbowaną kobietę przewieziono do szpitala, a policja szuka świadków zdarzenia, bo krowa poszła w zaparte. o W Poznaniu sąd zawiesił postępowanie w sprawie nabycia spadku, które trwa już 34 lata! Gdy zdawało się, że wreszcie zapadnie wyrok, zmarł jeden z uczestników postępowania. Sąd zaczął więc ustalać, kto jest spadkobiercą zmarłego. Zdaniem poznańskich prawników, nad sprawą zawisło fatum. Od chwili wszczęcia postępowania zmarło sześć innych osób: począwszy od sędziów, a na adwokatach kończąc. Śmierć przychodzi w Polsce szybciej niż rozstrzygnięcia sądowe, co czyni sądownictwo zbędnym. o W gimnazjum w Trzciance uczeń rzucił się na polonistkę z nożem. Usiłował poderżnąć jej gardło. Poszło o wypracowanie, za które nauczycielka postawiła mu tylko trójkę. Ambitny chłopak uważał, że zasłużył na wyższą notę. Bez noża ani przystąp do wyścigu szczurów. o Do sekretariatu jednej ze szkół podstawowych w Łodzi wtargnęło troje pijanych nastolatków. Przyszli ze skargą na pracownika szkoły, który na boisku szkolnym zwrócił im uwagę, by nie palili papierosów i nie klęli. Wybili mu więc zęby. Następnie zdemolowali sekretariat i poturbowali sekretarkę i dyrektorkę szkoły. o Pomorskie Sławno rozpoczęło współpracę z włoskim regionem Trento. Dosyć niefortunnie. Trzyosobową delegację włoską na dzień dobry okradziono w Koszalinie. W samochodzie Włochów były paszporty, ubrania, telefony komórkowe. Za kilka tygodni delegacja Sławna złoży rewizytę we Włoszech... o Zuzanna J., znana artystka sztuk wizualnych, zorganizowała na warszawskich Powązkach swój własny pogrzeb. Na uroczystości zjawiło się kilkadziesiąt osób – nieświadomych, że uczestniczą w tak oryginalnym happeningu i artystycznej prowokacji. Ukryta kamera filmowała autentyczny smutek przyjaciół i znajomych. Artystka była prawdopodobnie tam, gdzie chciała – w siódmym niebie. o Joanna L. z Puław odpowie za bigamię. Najpierw poślubiła w Palermo na Sycylii Włocha Vicenzo C., by po roku – w Londynie wyjść za mąż za obywatela Wielkiej Brytanii. Joannie grożą dwa lata więzienia, chyba że sąd uzna, że wystarczy odebranie paszportu... o Na 1056 poborowych z powiatu słupskiego, którzy niedawno stanęli przed komisją, aż 200 z przyczyn zdrowotnych otrzymało kategorię czasowej lub trwałej niezdolności do służby wojskowej. Wielu mężczyzn z tej grupy chciało jednak służyć w armii. O statusie żołnierza marzyli inwalidzi, osoby niepełnosprawne, nawet tacy, co poruszali się o kulach. Nie zanotowano ani jednego przypadku odmowy służby wojskowej... o Policjanci z Pisza pojechali aresztować w Drygałach Mariusza S., oskarżonego o składanie fałszywych zeznań. Trafili na przyjęcie zaręczynowe. Na policjantów rzucili się rodzice aresztowanego, a także jego narzeczona i przyszły teść, który chwycił za nóż. Trzeba było wezwać posiłki. W rezultacie do aresztu trafił także ojciec Mariusza S., zaś przyszły teść zdołał uciec. Jest poszukiwany. Rodzina zdała egzamin na piątkę. o Ponad 50 l alkoholu bez akcyzy znaleźli u sołtysa Sucharzewa policjanci z Mogilna. Sołtys zapłaci grzywnę za nielegalny handel alkoholem, a ponadto za groźby pod adresem świadków dostał 6 miesięcy aresztu w zawieszeniu na 3 lata. Podejrzewamy, że wśród wrogów sołtysa z Sucharzewa przeważają abstynenci. o Dwóch bandytów napadło na przechodnia w Kaliszu. Bandyci wykręcili ofierze ręce i wyrwali jej z ucha aparat słuchowy. Aparat wart był 6 tys. zł. Słyszeliście Państwo coś podobnego? o Głośno było ostatnio o sukcesie olsztyńskiej policji, która zatrzymała trzech porywaczy. Na chwilę przed spektakularnym sukcesem była jednak spektakularna plama. Policjanci pomylili bowiem mieszkania i wtargnęli najpierw do mieszkania sąsiada, którego obezwładnili, powalili na ziemię i skuli. Skuty mężczyzna musiał czekać na zakończenie akcji zatrzymania porywaczy, by któryś z policjantów przypomniał sobie o nim i łaskawie zdjął kajdanki. Rozwalone drzwi musiał naprawić sobie sam. o W czasie Karnawału Góralskiego w Bukowinie Tatrzańskiej górale z Kościeliska tak ogniście tańczyli „zbójnickiego”, że ciupaga jednego z nich złamała się, a jej ostre zakończenie poleciało w publiczność. Turystka z Warszawy straciła sześć zębów i sporo krwi. Ka wiwinem ciupazecką – krew cerwonom wytocę – śpiewają górale. Tym razem był to folklor autentyczny. D. J. o Ochrona jednego z olsztyńskich supermarketów na gorącym uczynku zatrzymała podejrzanego klienta. Złodziej dwóch par damskich stringów miał 94 lata. B. D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie wiedzieliśmy, skąd się biorą dowcipy o księżach. Po obejrzeniu w TVN "Superwizjera" nareszcie wiemy. Z Bieszczadów. Tamtejszy ksiądz, wspierany duchowo przez abepe Michalika, przez ostatnie 35 lat po robocie sadza sobie dzieci na kolanach, głaszcze po główkach, składa na ich ciałkach ojcowskie pocałunki, wkłada ręce pod koszulki i ma w rękach taką moc, że przez dotykanie dołu brzuszka leczy ból. Inni dobroczyńcy cudownym dotykiem koją swędzenie przyrodzenia. * * * Wybitnie kuriewny Niepo-kalanów II pozwolił nam na nowo odkryć katolickiego malarza o nazwisku Gauguin. Faceta, który zostawił ślubną i pięcioro przychówku, by na Tahiti malować gołe baby. Dokument o malarzu musiał być chyba konsekrowany, bo sygnowała go watykańska stacja Telepace. Jednak im dalej od centrum Kościoła już byle cycek robi za pornola. * * * Kwiatkowska "Dwójka" edukowała nas przedstawiając program "Kiedy liczą się sekundy – jak przeżyć katastrofę?". Przedstawiono kobitkę, która ma katar, więc nie wie, że za jej drzwiami pali się jak cholera. Wyciągnęli ją przez okno strażacy. Tych, którym węch kazał spieprzać, spopieliło. Dzięki filmowi umiemy teraz odpowiedzieć na pytanie, "co robić, by przeżyć katastrofę gospodarczą?". Trzeba mieć katar, to RPP nas wyciągnie. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szła dzieweczka do międzynarodówki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mały Żywiec do wylania Niespełna dwa tygodnie po tragicznej śmierci posła Samoobrony Józefa Żywca marszałek wojewódzki Henryk Makarewicz zwolnił z pracy jego syna, 22-letniego Piotra. Urząd Marszałkowski nie jest instytucją charytatywną – oznajmił pan marszałek. Uwaga politycy! Nie prowadźcie aut po pijanemu, bo biada sierotom po wpływowym ojcu. Prezydent na socjalu Pan prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz z rodziną przebywał na wakacjach w Egipcie. Po powrocie wystąpił do funduszu socjalnego Urzędu Miasta o częściową refundację kosztów wypoczynku. Prezydent zarabia 11,2 tys. zł. Zwrot nie był więc wysoki. Prezydentowi przyznano 100 zł, a małżonce – 50 zł. Pięcioma dychami dofinansowano również dziecko pana prezydenta, absolwenta Akademii Bydgoskiej, który pozostaje na utrzymaniu tatusia. Plewa nie wylewa Senator Sergiusz Plewa (SLD), któremu prokuratura postawiła zarzut prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwym i zrobienia wypadku, stawił się w prokuraturze w Łomży, gdzie prokurator przesłuchał go w charakterze podejrzanego i odebrał prawo jazdy. Jestem za tym, by bezwzględnie ścigać kierowców jeżdżących pod wpływem alkoholu – oświadczył po przesłuchaniu pan senator. Bractwo posłów ubogich Powstało Stowarzyszenie Parlamentarzystów Polskich. Jednym z celów stowarzyszenia jest niesienie pomocy parlamentarzystom, którzy po zakończeniu działalności w Sejmie i Senacie znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej. Do Stowarzyszenia należy na razie około 40 parlamentarzystów. Na liczebność stowarzyszenia wpłynie zapewne zapis, że nie mogą należeć do niego posłowie lub senatorowie, którzy zostali pozbawieni praw publicznych przez sąd lub skazani na karę więzienia za przestępstwo umyślne. D. J. O prowadzeniu się prezydenta W piłkarskich derbach Warszawy Polonia podejmowała Legię na jej własnym stadionie. Prawdziwi kibice Legii z niewiadomych przyczyn zwani "pseudokibicami" nie byli zachwyceni tą sytuacją, a odpowiedzialność za nią przypisali Lechowi Kaczyńskiemu. Swoje krytyczne zdanie kibice wyrazili w krótkiej formie poetyckiej: "Prezydent miasta to kurwa i pederasta". AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W Ostrołęce ostro ciągną " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kasta nietykalnych Jeżeli rozczarowany miłością prezydenta do Kościoła albo jego zażyłością z George’em Dablju Bushem zrobisz z papieru samolocik i trafisz nim Ojca Narodu w nos – grozi ci do 5 lat pierdla za czynną napaść na głowę państwa. Jeżeli napiszesz: "Kwachu jest cienias" – dojdą 3 lata za znieważanie prezydenta. Jak napiszesz: "Kwachu jest cienias, a Sejm to wały" – zniewaga organów konstytucyjnych, za co masz kolejne 2 lata. Gdy dopiszesz: "Polska jest chujowa" – znieważanie Rzeczypospolitej – 3 lata. "Komuno wróć" – propagowanie ustroju totalitarnego – 2 lata. Jak warkniesz do pałującego cię policjanta: "spływaj łachu" – znieważysz funkcjonariusza i doklepią ci jeszcze 12 miechów. Ta cała wyliczanka brzmi idiotycznie i taka jest w istocie, bo III RP tym się różni od PRL, że jednak nie idzie się do pierdla za opowiadanie politycznych dowcipów. Jednak filozofia prawa nie zmieniła się w tej kwestii nic a nic i brzmi mniej więcej tak: mamy konstytucyjne gwarancje wolności słowa, ale władzy nie podskakuj. W państwach demokratycznych system prawny olewa sikiem falistym miłość własną polityków wychodząc ze słusznego założenia, że jak ktoś jest wrażliwy, to zostaje wiolonczelistą, zaś prawa obywatelskie obejmują także prawo do kwestionowania symboli i świętości narodowych. W precedensowym orzeczeniu Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał, iż dziennikarz miał prawo nazwać Jorga Haidera idiotą nie tylko dlatego, iż ten rzeczywiście jest idiotą, ale – przede wszystkim – dlatego, iż bycie politykiem oznacza narażenie się na surowe publiczne oceny. W USA Larry Flynt toczył długą i zakończoną sukcesem walkę o prawo do używania flagi amerykańskiej jako pieluchy (było to jeszcze w czasach, w których Amerykanie byli przekonani, że żyją w wolnym kraju). We Francji karierę zrobił zespół, wykonujący Marsyliankę w rytmie reggae, z refrenem: "aux armes et ceathera" (do broni i tak dalej). * * * Zgodnie z hierarchią dziobania, im kto w PRL wyżej stał w strukturach społecznych, tym większe było ryzyko związane z zelżeniem go. Za lżenie organów naczelnych można było zarobić 10 lat paki. Dziś zliberalizowany kodeks karny obniżył tę granicę – nadal jednak grozi pierdlem za głoszenie krytycznych opinii o prezydencie, premierze czy posłach lub opieprzenie strażnika miejskiego. Przywilejami podobnymi nie cieszą się w ochronie swej czci prości obywatele. Publiczne znieważenie prywatnej osoby grozi – w najgorszym wypadku – ograniczeniem wolności. Karą więzienia do roku, jeżeli znieważymy kogoś w mediach. Najgorzej oczywiście kończy się lżenie pana prezydenta. Za nie pozbawioną trafności uwagę o tłustym dupsku prezydenta Kwaśniewskiego Wojciech Cejrowski został skazany na 3 tys. zł grzywny, co było wyrokiem łagodnym, bo sąd miał do dyspozycji 3 lata więzienia. Gdyby zaś Kwaśniewski nazwał Cejrowskiego wałem i faszystą – ten drugi mógłby najwyżej usiłować z oskarżenia prywatnego domagać się dla antagonisty ograniczenia wolności. Po 500 zł grzywny dostali narodowcy, którzy we Włodawie przywitali prezydenta okrzykami "Kwachu do piachu" – chociaż życzenie się nie spełniło. Roku więzienia i 2 tys. zł grzywny żądał oskarżyciel dla gościa, który na szybach własnego samochodu przykleił zdjęcia Kwaśniewskiego, Oleksego i Millera i napisał: "Tu możesz pluć". Prezydent Najjaśniejszej chroniony jest przed każdą napaścią. Gdańska Prokuratura badała sprawę przestępstwa popełnionego przez Lecha Wałęsę, który na spotkaniu przedwyborczym powiedział, że był nieuprzejmy podczas debaty telewizyjnej z Aleksandrem Kwaśniewskim, bo ten cham miał tam siedzieć i czekać, a tymczasem się spóźnił. Ostródzka prokuratura ścigała chłopaków, którzy rozwiesili w mieście karykatury bardzo tłustego prezydenta w bardzo krótkich spodenkach z napisem "Zrzuciłem parę kilko". Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał Leppera na 1 rok i 4 miesiące bez zawieszenia za nazwanie prezydenta największym nierobem w Polsce; w uzasadnieniu wyroku sąd oświadczył zaś, iż oskarżony był już karany za podobne przestępstwa, ale jeszcze w okresie próby związanej z poprzednim zawieszeniem dopuścił się podobnych przestępstw. Przyznają Państwo, iż – cokolwiek myśleć o Lepperze – termin "przestępstwo" jakoś nie przystaje do kilku łagodnych jobów. Skwapliwość prokuratury w ściganiu przestępstw lżenia prezydenta jest tak wielka, iż postanowiła wsadzić do pierdla niejakiego Gierasia, zarzucając mu, iż nazwał Aleksandra Kwaśniewskiego czerwonym komunistą. Śmieszność polegała na tym, iż tenże Gieraś, jako zadeklarowany marksista, słów takich mógłby używać wyłącznie jako komplementu, a na taki komplement Aleksander Kwaśniewski nie zasługuje z całą pewnością. * * * Najsurowsze kary – do 5 lat – grożą wszakże za czynną napaść na prezydenta. A czynna napaść to także rzut tortem, jajkiem, pomidorem czy papierowym samolocikiem. Nie mylić z zamachem czy próbą zamachu, to zupełnie inna – znacznie poważniejsza i trafna kwalifikacja prawna. Grzywna, ograniczenie wolności lub 2 lata pierdla grożą także temu, kto publicznie znieważa lub poniża konstytucyjny organ Rzeczypospolitej. Konstytucyjny organ to – jak łatwo się domyślić – każdy organ wymieniony w Konstytucji, a więc na przykład marszałek Sejmu czy Senatu, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji czy Rzecznik Praw Obywatelskich. AWS-owski wojewoda pomorski Tomasz Sowiński kazał prokuraturze ścigać Leppera za znieważenie organu konstytucyjnego, Lepper nazwał go bowiem gówniarzem i pospolitym bandziorem. Zarzut publicznego znieważenia organu konstytucyjnego i naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego prokuratura postawiła facetom, którzy rzucili w Buzka tortem z bitą śmietaną. * * * Posłowie, wojewodowie i ministrowie bujają się między organami konstytucyjnymi – za znieważanie których grożą 2 lata – i funkcjonariuszami publicznymi. Naubliżanie wojewodzie zakwalifikowano jako napaść na "organ konstytucyjny", ale za nazwanie ministra Cimoszewicza kanalią odpowiada Lepper jak za znieważenie funkcjonariusza. To łagodniejsza kwalifikacja: za znieważenie funkcjonariusza publicznego lub osoby do pomocy mu przybranej podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków można zarobić rok pierdla. Jeśli Cimoszewicz przybrał sobie do pomocy sekretarkę, a ktoś nazwie ją kurwą... Ten paragraf o funkcjonariuszach zaostrza przepisy z PRL. Tam bowiem znieważenie musiało nastąpić podczas i w związku. Czyli liczyło się tylko wtedy, gdy naurągaliśmy gliniarzowi za to, że nas zatrzymał za jazdę po pijanemu. Teraz – dzięki spójnikowi alternatywnemu "lub" – możemy zarobić rok, kiedy nieuprzejmie odezwiemy się do dowolnie wybranego funkcjonariusza, gdy jest on na służbie, a je np. lody. 8 miechów w zawiasach i grzywnę dostał niejaki Janowski, który nazwał "ćwokami" i "głupkami" strażników miejskich bezprawnie przeganiających handlarki w Zduńskiej Woli. Do więzienia można pójść także za publiczne znieważanie, uszkadzanie, niszczenie lub usuwanie godła i flagi (do roku). Za znieważanie narodu lub Rzeczypospolitej Polskiej można dostać do 3 lat, podobnie jak za propagowanie ustroju totalitarnego. * * * Kodeks Boziewicza, stwierdzał: Pojęciem obrazy określamy każdą czynność, gestykulację, słowne, obrazowe lub pisemne wywnętrzenie się, mogące obrazić honor lub miłość własną drugiej osoby, bez względu na zamiar obrażającego. Należy uważać za obrazę każde, nawet najdrobniejsze zadraśnięcie miłości własnej obrażonego, słowem to wszystko, co on jako zniewagę uważa, nawet wówczas, gdy osoba druga będąca na miejscu obrażonego, nie czuła się obrażoną. Nawet wszakże Boziewicz uznał za stosowne odnotować, iż publiczne krytyki nawet ostre i bezwzględne, dotykające osób lub urzędów, o ile napisane zostały w interesie dobra publicznego – nie mogą być powodem wyzwania. O tym sądy i prokuratury w Polsce zdają się zapominać. Może lewicowa większość sejmowa zdecydowałaby się wymienić te durne przepisy z kodeksu karnego. Właściwym miejscem do ochrony czci jest sąd cywilny, po wniesieniu prywatnego powództwa. A jak się nie uda, zawsze można komuś dać w kły. I tak jest demokratycznie. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jolka łupie w krzyżu Pani Prezydentowa K. każdemu źle robi na kręgosłup. "Nie łam się, jest OK" to program Fundacji "Porozumienie bez barier" Joli Kwaśniewskiej. Zapoczątkowana pod koniec lata kampania ma zwrócić uwagę ludzi w różnym wieku na profilaktykę układu kostnego – od okresu prenatalnego do późnej starości. Hasłem akcji jest "Choroby kręgosłupa nie są dziedziczne, sami na nie pracujemy". Zamiast uczciwie informować, robi się ludziom wodę z mózgu. – Zupełna bzdura – tak komentuje kampanię pragnący zachować anonimowość chirurg kręgosłupa. Chirurg nie byle jaki: dochował się nie tylko wielu doktorów, ale i profesorów, opublikował kilkaset prac naukowych. – Jak zobaczyłem panią Kwaśniewską w Katowicach 31 sierpnia, to się złapałem za głowę, to był spektakl reklamiarstwa i zupełnego braku wiedzy o wadach postawy. Profesorem wstrząsnęła Pierwsza Dama, która – jak mówi – plotła, że gdyby dzieci nie garbiły się i ćwiczyły, nie byłoby problemu. Tymczasem trudno wymyślić coś dalszego od prawdy. – Nie wolno ćwiczyć, jeżeli ma się genetyczne nieprawidłowości – grzmi naukowiec. Jego zdaniem, nieprawidłowości dotyczą ok. 20 proc. dzieci, które zanim wybiegną na boisko, powinny zostać właściwie zdiagnozowane przez specjalistę od kręgosłupa – spondyliatrę. To podstawa. Inaczej zamiast zdrowia nabawią się dużych problemów, bo często bolący kręgosłup to głównie objaw, że coś innego jest nie w porządku – tarczyca, układ krążenia, metabolizm, nadnercza itd., itd. W pierwszej kolejności trzeba leczyć właściwą chorobę, a nie zajmować się jej skutkami dla kręgosłupa. Najgłupsze, co można zrobić, to powiedzieć bachorowi nie garb się albo dać mu "pajączka" – naprawdę garbienie się to oznaka kłopotów hormonalnych. * * * Trudno uwierzyć, żeby 25-letni Sławek miał jakiekolwiek problemy z kręgosłupem. Chłop jak dąb – 1,90 m wzrostu, ponad 90 kilo żywej wagi. – Jak baba w rejestracji pół roku temu miała mi dać zdjęcie rentgena, to chyba ze dwie minuty kręciła głową i patrzyła to na mnie, to na zdjęcie. Wyszło, że mam kręgosłup 50-latka. Odcinek lędźwiowy już zesztywniały na amen, teraz choroba idzie w górę – mówi. Sławek cierpi na ZZSK – zesztywniające zwyrodnienie stawów kręgosłupa. Jest chory przynajmniej cztery lata, ale dopiero parę miesięcy temu postawiono właściwą diagnozę. – Łaziłem od neurologa, przez ortopedę, rehabilitanta, endokrynologa po reumatologa. Każdy mówił co innego. Z reguły kończyło się na dobrym odżywianiu, zrezygnowaniu z siłowni i ćwiczeniach dla staruszków z kartki, która się poniewiera po ośrodkach zdrowia. Rok temu dostałem skierowanie na badanie genetyczne i dopiero wtedy zacząłem właściwe leczenie. U Sławka wykryto antygen HLA-B27. Ma go 90 proc. chorych na ZZSK, których w Polsce jest do 40 tysięcy (brak dokładnych danych). Gwoli ścisłości – 4 na 5 osób, które mają pechowy antygen, nigdy nie zachoruje. Nikt nie potrafi wytłumaczyć też, czemu kobitki, które mają równie często B27, chorują kilka razy rzadziej. Tyle że pozytywni, którzy mają w bliskiej rodzinie chorego, 6 razy częściej zachorują niż ci, co nie mają. Nie wiadomo, jak zaczyna się ZZSK – może przez nieznaną infekcję bakteryjną albo jakieś alergie. Tak czy inaczej dziedziczność odgrywa najważniejszą rolę. Na marginesie, z HLA-B27 wiąże się jeszcze parę chorób, tzw. spondylo-artropatii. – Jak codziennie jadąc do pracy widziałem billboard, że na choroby kręgosłupa sami pracujemy, to mnie szlag trafiał – wkurwia się Sławek. * * * Próbowaliśmy jeszcze pogadać z innymi fachowcami od kręgosłupa, ale jak dowiedzieli się, na jaki temat będzie artykuł, nagle tracili ochotę na rozmowę, nawet na anonimową wypowiedź. Tłumaczyli tylko, że hasło akcji Jolki jest dobre, bo choroby narządu ruchu faktycznie nie są dziedziczne, dziedziczna jest tylko skłonność do nich. Chyba jednak sprawa nie jest taka prosta. Otóż w "Medycynie Rodzinnej" nr 2/2002 (wydanie internetowe) wyczytaliśmy, że wśród przyczyn choroby zwyrodnieniowej stawów na pierwszym miejscu wymieniono czynniki wrodzone lub dziedziczne, np. wrodzona dysplazja biodra, hemofilia, hemochromatoza, alkaptonuria. A zdaniem autorów z Oddziału Urazowo-Ortopedycznego Centrum Rehabili-tacji im. prof. M. Weissa w Konstancinie jest to najczęstsza choroba układu ruchu, która wraz z dyskopatią stanowi najczęstszą przyczynę absencji w pracy. Choroba zwyrodnieniowa stawów stanowi najpowszechniejszą przyczynę kalectwa wśród osób powyżej 65. roku życia. Pechowcy mogą mieć wrodzoną niepełnowartościową tkankę łączną, czyli łamliwe jak diabli kości. Inną dziedziczną chorobą jest np. zespół Morfana (polega na osłabieniu wypełniającego kości kolagenu). – Ta kampania promuje wiedzę, która była aktualna 100 lat temu. Nie wolno dezinformować ludzi, a pani Kwaśniewska nie może być mentorem od medycyny – kończy profesor. Prezydentowa chyba powinna wrócić do głaskania główek chorych sierotek... Najwyżej nabawią się bólu głowy. Autor : Adam Pieńkowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mała czarna z dodatkami Tylu odmieńców w czarnych kieckach naraz nie zobaczycie nigdzie. Na czele każdej z pielgrzymek idzie co najmniej jeden kapłan. Ich wygląd zdecydowanie odbiega od stereotypowego umundurowania katoksiędza. Duchowny luzak, rokendrolowiec, dziecko kwiat, szołmen, Beduin i ekscentryk – to podoba się młodzieży. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klapa opada Poemat o kolejowym szczaniu Poranek wczesny Jadę pospiesznym Wprost do Warszawy Załatwiać sprawy Pociąg o czasie Ja w drugiej klasie Wagon się kiwa Piję trzy piwa Łódź Niciarniana W pęcherzu zmiana Pęcherz nie sługa A podróż długa Ruszam z tej racji Do ubikacji Kto zna koleje Wie, jak się leje To, co trzęsie się W Los Angelesie Formę osiąga W polskich pociągach Wyciągam łapę Podnoszę klapę Biada mi biada Klapa opada Rzednie mi mina Trza klapę trzymać Łokieć, kolano Trzymam skubaną Celuję w szparkę Puszczam Niagarkę Tryska kaskada Klapa opada Fatum złowieszcze Wszak wciąż szczę jeszcze Organizm płynną Spełnia powinność Najgorsze to, że Przestać nie może Toczę z nim boje Jak Priam o Troję Chcę się powstrzymać Ratunku ni ma Pociąg się giba A piwo spływa Lecę na ścianę Z mokrym organem Lecąc na drugą Zraszam ją strugą Wagonem szarpie Leję do skarpet Tańcząc Czardasza Nogawki zraszam O, straszna męko Kozak, flamenco Tańczę, cholera Wzorem Astair’a Miota mną, ciska Ja organ ściskam Wagon się chwieje Na lustro leję Skład się zatacza Ja sufit zmaczam Wszędzie Łabędzie Jezioro będzie Odtańczam z płaczem La Kukaraczę Zwrotnica, podskok Spryskuję okno Nierówne złącza Buty nasączam Pociąg hamuje Drzwi obsikuję I pasażera Co drzwi otwiera Plus dawka spora Na konduktora Resztka mi kapie Na skrót PKP Wreszcie pomału Brnę do przedziału Pasażerowie Patrzą spod powiek Pytania skąpe Gdzie pan wziął kąpiel? Warszawa, Boże! Nareszcie dworzec! Chwilo szczęśliwa Na peron spływam Walizkę trzymam Odzież wyżymam Ach, urlop błogi Od fizjologii Ulga bezbrzeżna Pociąg odjeżdża Rusza maszyna Hen w dal Po szczy... Po szynach Kolejarze chcą strajkować. Mają rację: PKP powinno otrzymywać dotację, a nie jałmużnę. PKP generuje straty, których rząd nie pokrywa dotacjami. Mówi się, że na 4 tysiące pociągów tysiąc wozi powietrze. To prawda, ale i pozostałe 3 tysiące w większości nie przynoszą zysku. Zysk kolej ma na transporcie towarów. Gdyby zastosować wyłącznie rachunek ekonomiczny, to z połączeń pasażerskich należałoby zostawić jedynie kilka pociągów InterCity i międzynarodowych. Rząd musi się zdecydować, czy ze względów społecznych dotuje połączenia pasażerskie, czy nie. Jeśli postanowi dotować, to musi to robić w takiej skali, żeby podróżowanie koleją było bezpieczne, żeby w wagonach było czysto i nowocześnie i wreszcie, żeby pracownicy PKP dostawali za swoją ciężką pracę godziwe wynagrodzenia. W przeciwnym razie będzie to szmal wyrzucony w błoto. Należy cofnąć restrukturyzację. Prawicowy rząd przeprowadził restrukturyzację PKP. Jej efektem jest podzielenie przedsiębiorstwa na ponad 20 spółek. Spowodowało to kompletną utratę kontroli nad rozliczeniami wewnętrznymi w PKP. Według fachowców, dług zewnętrzny PKP lekko przekroczył 10 mld zł, jednak wraz z długiem wewnętrznym wynosi już nie mniej niż 17 mld. Spółki kolejowe nie płacą sobie nawzajem, część zobowiązań w jakiś dziwny sposób rekompensują. Wirtualna księgowość kwitnie. Wstrzymać prywatyzację. Rząd zamierza sprzedać wszystkie spółki PKP z wyjątkiem PLK (Polskich Linii Kolejowych). Jednak na większość nie znajdzie nabywców, chyba że będzie rozdawał za darmo. W efekcie rząd opyli te cząstki PKP, które przynoszą jakiekolwiek zyski: InterCity (połączenia między dużymi miastami), Cargo (transport towarów) czy LHS (szeroki tor). To nic innego jak rabunek w biały dzień. Należy temu bezwzględnie zapobiec. Natychmiast zweryfikować działalność wokółkolejowych hien. Na padlinie PKP żeruje mnóstwo cwaniaków. Jedni poprzez układy personalne zarabiają na niższej cenie przewozu, jaką dostają po znajomości. Inni handlują wierzytelnościami PKP. Jeszcze inni za bezcen pokupowali wokółkolejowe przedsiębiorstwa (np. Zakłady Napraw Taboru Kolejowego ZNTK, fabryki produkujące i remontujące wagony itp.) i rolują kolej na zamówieniach. Hieny wyprowadzają z PKP straszną kasę i dopóki się ich nie wytępi, nie ma co mówić o naprawie polskich kolei. Trzeba zrobić czystkę u Pola... W Ministerstwie Infrastruktury koleją zajmowali się do tej pory dyletanci lub ludzie w ogóle tą problematyką niezainteresowani. Od transformacji ustrojowej w 1989 r. brak jest jakiejkolwiek wizji kolei. Nie wiadomo, czy idziemy w stronę prywatnych kolei czy państwowych. W stronę rozwoju transportu kole-jowego czy w kierunku rozwoju komunikacji drogowej. Bez odpowiedniej współpracy ministerstwa z kolejami wiele zrobić się nie da. ...czystkę wśród kolejowych fisz... Należy pilnie rozliczyć tych, którzy doprowadzili do tragicznego stanu PKP. I tych, którzy przez lata regularnie okradali kolej. Za sprawę powinna ostro się zabrać Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i skrupulatnie zbadać, jakimi pieniędzmi i skąd pochodzącymi dysponują obecni i byli wysocy urzędnicy PKP. Nazwiska od lat są te same. Skąd na ich prywatnych kontach miliony złotych? ...i porządek na poletku związkowym. Stanisław Kogut, szef sekcji krajowej kolejarzy NSZZ "Solidarność", ma rację wzywając kolejarzy do strajku generalnego. Powinien jednak przed kolejarską bracią wytłumaczyć się, czemu nie robił tego wcześniej? Czemu nie organizował protestów, gdy rząd Buzka "reorganizował" PKP? Czemu nie strajkował, gdy złodzieje w białych kołnierzykach okradali kolej? Zanim przewodniczący Kogut zacznie się tłumaczyć, niech wyjaśni jeszcze jedno: czy to prawda, że każda firma, która chciała uzyskać od PKP jakieś grubsze zamówienie, musiała najpierw wpłacić jakąś kwotę na założoną przez niego fundację kolejową w Stróżach? Mamy w związku z tym jeszcze jeden postulat: koleją nie mogą rządzić związki! O obywatelskie prawo Polaków do kolei od lat walczymy z uporem godnym tej, a nawet lepszej sprawy. Od kiedy Marek Pol został ministrem infrastruktury awanturujemy się średnio co dwa miesiące, żeby zrobił coś z tym burdelem. Domagaliśmy się, aby wstrzymał prywatyzację Warsu, którą w podejrzanych okolicznościach za pieniądze wyciągnięte od załogi usiłowali przeprowadzić dwaj młodzi prezesi z nadania Krzaklewskiego ("Wars żegna was", 44/2001). Awanturowaliśmy się o należące do PKP tereny wokół dworca Kraków Główny, który wyceniono na 216 min zł, a chciano pogonić amerykańskiej firmie Tishman Speyer Properties za 26 mln zł ("Kraków daje dupy", 44/2001), dzięki czemu wicepremier Pol wstrzymał tę transakcję ("Kraków daje dupy cd.", 2/2002). Wrzeszczeliśmy o tym, iż rozbicie PKP na 20 spółek doprowadzi narodowego przewoźnika do ruiny ("Polska wykolejona", 49/2001). Przesłuchiwaliśmy Marka Pola na okoliczność jego pomysłu na ocalenie PKP ("Sypialnym do Europy", 1/2002). Przekonywaliśmy wicepremiera do wylania niekompetentnego pobuzkowego szefa PKP Krzysztofa Celińskiego ("Rozum wąskotorowy", 5/2002). Odnieśliśmy lekko spóźniony sukces, o czym też poinformowaliśmy ("Wysiadka", 25/2002). Biliśmy na alarm w obronie przewozów regionalnych, które – choć społecznie niezbędne – zarządzane były debilnie i przynosiły kolosalne straty ("Zdycha na stacji lokomotywa", 19/2002). Przedstawialiśmy demoniczny plan obrzydzenia klientom kolei, jaki najwyraźniej przyświeca dyrekcji PKP, na przykładzie węzła Lubań Śląski i okolic ("Ani rzucić się pod pociąg", 43/2002). Wyrażaliśmy satysfakcję z zatrzymania przez ABWerę Jana Janika, byłego dyrektora generalnego PKP wykazując wszakże, iż nie on jeden na to zasłużył ("Wolne prycze u Janika", 51-52/2002). Na konkretnym przykładzie pokazaliśmy kolei, jak daje dupy i robi klientów w konia. Trasę Gdynia–Lublin przejechaliśmy za pięć różnych kwot – od 120 do 190 zł, wszystko legalnie i w majestacie prawa ("Bilecik w pięciu smakach", 10/2003). Opisywaliśmy kulisy biznesu siedzącego prezesa Janika z Bogusławem Bagsikiem i ich wspólny zamach na wartą 160 mln zł Kopalnię Piasku Kuźnica Wareżyńska możliwy dzięki dwóm gołowąsom z Warsu ("Wystarczy dwóch cwaniaków", 26/2003). Na straży kolei stoimy i stać będziemy. SOK-iści z "NIE" Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Idzie wybuch Wybuchł metan. Wkrótce wybuchnie cały Górny Śląsk. Stan umysłu ludzi na Śląsku tym różni się od nastroju innych upadłych regionów i miast, że tutejsi jeszcze nie przywykli do spisywania na straty życia swojego i swoich dzieci. Był jakiś plan ratunkowy dla regionu, tylko pamięć o nim zaginęła. Górnictwo ma przechlapane. Polskie kopalnie doprowadziły w minionym roku do strat w wysokości 1,2 mld zł! A spodziewano się "najwyżej" kilkuset milionów do tyłu. Nie wierzycie? Poczekajcie na oficjalny komunikat rządu. Według naszego informatora, już w ubiegłą środę rząd miał tę hiobową wieść podać do publicznej wiadomości. Informacja została wstrzymana w związku z wybuchem metanu w Kopalni Węgla Kamiennego Bielszowice. Uznano widać, że jak na jeden tydzień, jedna górnicza katastrofa to dosyć. Rządowy program restrukturyzacji górnictwa przewiduje zamknięcie kopalń przynoszących największe straty. Wśród nich wymieniano również Bielszowice. Teraz ta rudzka kopalnia uznawana jest za pewniaka do odstrzału. Ściana, na której doszło do wybuchu metanu, ciągle płonie. Jej gaszenie potrwa najprawdopodobniej kilka miesięcy. Podziemnymi chodnikami snuje się dym, w różnych miejscach dochodzi do tąpnięć, czyli małych, górniczych trzęsień ziemi. To sprawia, że prawie połowa kopalni jest niedostępna. Zakład na pewno będzie miał fatalne wyniki. – Albo rząd zmieni koncepcję reformowania górnictwa, albo będą kolejne wypadki – ostrzega nasz informator. – Obecnie między kopalniami trwa wyścig o to, kto będzie miał lepszy wynik finansowy. Ci, którzy znajdą się na końcu, zostaną przeznaczeni do likwidacji. Lepszy wynik finansowy oznacza mniejsze straty. Dyrektorzy na gwałt szukają oszczędności, a psychoza ta przenosi się niżej, na ich zastępców, dozór kopalni, w końcu i na zwykłych górników. Bezpieczeństwo ludzi przestało mieć znaczenie. Sytuacja w kopalni Bielszowice dobrze obrazuje zjawisko, które od kilku miesięcy występuje w górnictwie. 21 lutego Inspektorzy Okręgowego Urzędu Górniczego zatrzymują prace wydobywcze na jednej ze ścian, gdyż stężenie metanu jest tam tak wysokie, że może być niebezpieczne. Zalecają przebudowę chodnika – ma on zostać poszerzony, by przyspieszyć przepływ powietrza. Formalnie zalecenie zostaje wykonane. Śledztwo da odpowiedź, czy prawidłowo – są co do tego wątpliwości. Jeszcze tego samego dnia na dół zjeżdża ekipa, która ma dokonać przebudowy chodnika. Jej członkowie dochodzą do wniosku, że nie dadzą sobie rady; potrzebne są dodatkowe maszyny. Dysponujemy oświadczeniem jednego z pracowników kopalni, który twierdzi; że pomimo zakazu OUG w zagrożonym rejonie wznowiono wydobycie już cztery godziny po wydaniu zakazu. 23 lutego Około czwartej rano następuje pierwszy wybuch. Przewraca dwóch górników, trzeci zostaje poparzony. O własnych siłach przechodzą na drugi koniec ściany (przebywający tam górnicy czuli wstrząs), gdzie zgłaszają wypadek. Co mówią dokładnie, to na razie nie jest jasne. Ich zwierzchnik sporządza notatkę mówiącą o poparzeniu gorącym powietrzem, które uszło z maszyny górniczej. Kilka dni temu prokurator Jan Maniara z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach oświadczył, że w notatce podano nieprawdziwy przebieg zdarzenia, bo poparzenie spowodował metan. 24 lutego Wczesnym rankiem odbywa się spotkanie naczelnego inżyniera i przedstawicieli związków zawodowych działających w kopalni Bielszowice. Związkowcy słyszą, że jeśli zdarzenie zostanie zgłoszone Urzędowi Górniczemu, to ściana zostanie zamknięta i na tym odcinku nie będzie wolno fedrować węgla. A to oznacza, że wydobycie kopalni zmniejszy się o jedną czwartą. Pogorszą się wyniki... Tego samego dnia, kiedy na dół zjeżdża pierwsza zmiana, w niebezpieczny rejon wysłanych zostaje aż 49 górników. To kolejna z zagadek, które teraz usiłuje się rozwikłać. O 12.30 następuje zapłon metanu. 31 górników odnosi obrażenia. 13 zostaje dotkliwie poparzonych. * * * W raportach Urzędów Górniczych z ostatnich kilkunastu miesięcy aż roi się od opisów wypadków, których by nie było, gdyby nie rozpaczliwe oszczędzanie na bezpieczeństwie ludzi. Choć zwykle wnioski brzmią tak: zawinili ci, którzy zginęli. Tak jak w Kopalni Węgla Kamiennego Jas-Mos, gdzie rok temu eksplozja pyłu węglowego zabiła 10 górników. Winni, bo wyrobiska nie opylili pyłem kamiennym, który zapobiega wybuchowi pyłu węglowego. Zastanawiający fakt – po tym wypadku Jastrzębska Spółka Węglowa, do której należy KWK Jas-Mos, zakupiła o 70 proc. więcej pyłu kamiennego niż wcześniej. Może więc go nie było? Albo kazano oszczędnie nim gospodarować? * * * Nietypowe metody poprawiania wyników finansowych są normą w górnictwie węgla kamiennego. Stosunkowo niedawno wybuchła afera z czymś, co Amerykanie nazwali u siebie kreatywną księgowością. Tuż po ogłoszeniu szczegółów programu restrukturyzacji górnictwa światło dzienne ujrzało dodatkowe 4,5 mld zł kopalnianych długów, które ukrywano przed rządem. Rząd był zmuszony zmodyfikować swój program. Teraz okazuje się, że w zeszłym roku górnictwo poniosło straty w wysokości 1,2 mld. A obliczano, że deficyt będzie znacznie mniejszy. – To są wirtualne pieniądze. Górnictwo nigdy ich nie zwróci – twierdzi nasz rozmówca. Zdobyte przez nas informacje również potwierdzają tę tezę. Z tych 1,2 mld deficytu już umorzono 492 mln zł. Czyli te rozliczenia mają tylko takie znaczenie, że służą do oceniania rentowności zakładów wydobywających węgiel. A wśród ludzi kierujących tymi zakładami wytwarzają psychozę strachu. Psychoza jest tym większa, że strata "wyprodukowana" przez górnictwo w ciągu zeszłego roku zwiększyła się o okrągły miliard złotych w porównaniu z rokiem wcześniejszym. – Zmniejszenie wydobycia i zwolnienie ludzi dały krótkotrwałe efekty – mówi autor jednego z programów uzdrowienia górnictwa. * * * Za fatalny stan branży nie wolno winić samych górników. Jeszcze ekipa Buzka wymyśliła sposób na ograniczenie zatrudnienia w górnictwie poprzez wysyłanie ludzi na urlopy górnicze i dawanie im gigantycznych odpraw. Na to rząd miał zapewnić pieniądze, a doszło do tego, że kopalnie i spółki węglowe ponosiły większość kosztów wiążących się z odchodzeniem pracowników. Tylko w ubiegłym roku górnictwu przyznano 1,2 mld zł dotacji, ale przekazano 900 mln. – A w tym samym czasie same odsetki od kredytów bankowych wyniosły 1,6 mld – twierdzi kolejny z naszych rozmówców. Firmy górnicze stosowały ogromne upusty, byle tylko sprzedać węgiel i zdobyć gotówkę. Oddawały węgiel za długi. W przypadku takich rozliczeń musiały ustalać cenę niższą niż rynkowa. W rezultacie w Polsce handlowano coraz tańszym węglem, a straty kopalń rosły w zastraszającym tempie. Górnicy są kompletnie skołowani. Bardziej się obawiają zamknięcia swojej kopalni niż zapalenia się metanu, wybuchu pyłu węglowego, tąpnięcia. Od początku kadencji rządu Leszka Millera ostrzegamy, że Śląsk to walizka z trotylem. Przedstawialiśmy obraz śląskich miast • Wałbrzycha, gdzie w ciągu 10 lat padły 3 kopalnie węgla, 3 koksownie, 3 fabryki porcelany, elektrownia i huta żelaza ("Kto pod miastem dołki kopie", nr 14/2002) • Lublińca, gdzie prokuratura postawiła tatusiom miasta zarzuty, iż wyprzedawały je za grosze ("Brzytwa kosi członków", nr 10/2002) • Lędzina, miasta bankruta ("Miasto hasa na golasa", nr 2/2003) • Rudy Śląskiej, gdzie lewicowy szef rady miasta interesował się wyłącznie tym, kto jest dysponentem samochodu służbowego ("Ruda w rozkroku", nr 26/2002) • Chorzowa, gdzie władze zajmują się budową kortów tenisowych i rozdawaniem mieszkań komunalnych krewnym i znajomym ("Chorzów bogaty jak Zabrze", nr 42/2002) • Zabrza, gdzie wszystko co cenne dostaje w prezencie Kościół kat. ("Zabrze piękne jak Chorzów", nr 42/2002) • Tarnowskich Gór, zatrutych odpadami po Zakładach Chemicznych ("Póki żyje Śląsk", nr 6/2002; "Śląski Czarnobyl", nr 31/2002). Pisaliśmy o wielkich aferach • monopol na zaopatrywanie Huty Katowice w rudę ma austriacka firma, która zarabia na tym więcej niż powinna i czai się do przejęcia huty ("Spisek baronów", nr 9/2002) • polski rząd bez dania racji rezygnuje z mogącego przynieść miliardy zysku i tysiące nowych miejsc pracy terminalu w Sławkowie, który mógłby być wrotami między Azją i Europą ("Przelecieć Polskę", nr 4/2002) • lud sprzedaje się jak bydło razem z mieszkaniami zakładowymi ("Ludzie jak barszcz", nr 20/2002) • bogaty i dochodowy Kopex z poręczenia wiceministra Szarawarskiego zarządzany jest przez faceta, który parę lat wcześniej został stamtąd wywalony za przekręty ("Facher macher", nr 30/2002). Sygnalizowaliśmy, że Śląsk to beczka prochu • przedstawiliśmy całościowy obraz dewastacji polskiego przemysłu hutniczego ("Jak walą się huty", nr 8/2003) • od pierwszej Barbórki pod rządami Millera wskazywaliśmy, że rzekomo dobra sytuacja kopalń to efekt kreatywnej księgowości i że rząd musi zdecydować się na to, co chce zrobić z górnictwem ("Sieroty po Gierku", nr 49/2001) • wiele wskazuje na to, że górnictwem rządzi mafia, a próby reformy torpedowane są celowo, bo z takiego burdelu ktoś wyciąga wielki szmal ("Spisek węglowy", nr 5/2003) • Śląsk czuje się oszukany, bo lewica dużo obiecywała, a teraz tylko zamyka kopalnie ("Górnicy do gazu", nr 31/2002) • absurdem jest import milionów ton rur, śrubek, węgla i sadzy – skoro jedno i drugie może i powinien dostarczać Śląsk ("Herbata z kiszoną kapustą", nr 41/2001). Pisaliśmy sobie a muzom • krzyczeliśmy o nieszczęściu, jakim dla Śląska był buzkowy dyrektor Śląskiej Kasy Chorych Andrzej Sośnierz, który pchnął kasę w kolosalne długi ("Jak przegrać w karty", nr 35/2002; "Gest kasiarza", nr 45/2002; "Kasa manna", nr 3/2003) • nie zapomnieliśmy o krwiopijcach z górniczej "S", którzy tłuką kasę na kartkach żywnościowych dla pracowników kopalń sprzedając żarcie w kopalnianych sklepikach z marżą jak w Marriotcie ("NSZZ Soliter", nr 45/2001) • pisaliśmy o tragedii, którą skończyła się kradzież węgla z pociągów – powszechny tu sposób na przeżycie ("Życie na opał", nr 47/2002). Naprawdę rozumiemy, że Śląsk ma prawo się wkurwić. Pytanie – czy rząd rozumie, że czarka się przeleje. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papież jak żywy Tylko tu się dowiecie, jak naprawdę wyglądała wizyta J.P. 2. Do przymiotników, jakimi komentatorzy określali atmosferę wizyty starszego pana: wspaniała, cudowna, niezwykła, dodałabym jeden – fałszywa. Jak żyję, nie widziałam takiego festiwalu obłudy, choć bywam na babskich rautach, balach charytatywnych, a nawet rocznicach ślubu. Dziennikarze spekulowali między sobą, na jakim dopingu jest J.P. 2, że starcza mu poweru tylko na kwadrans, a potem biegli i ogłaszali światu, jak cudownym zastrzykiem energii jest dla Ojca Świętego spotkanie z rodakami. Wierni w religijnym uniesieniu gotowi byli zatłuc każdego, kto przeszkadzał im w kontemplowaniu tajemnicy miłosierdzia bożego albo choćby wydawał się nie dość wierny. Ateiści ustawiali się szeregiem, aby spłynęło na nich papieskie błogosławieństwo, a faceci ze sztabu zajmującego się obsługą i zabezpieczeniem cedzili przez zęby "kurwa, niech on już wyjedzie". Potem zaś lecieli przed kamery opowiadać, jaką ogromną radością jest dla nich każda minuta służby Ojcu Świętemu i jak bardzo liczą na to, że jeszcze sprawi nam jakąś niespodziankę. A nad tym wszystkim królowało wkurwienie setek tysięcy stałych i przyjezdnych, którzy w jeden z ostatnich weekendów lata nie mogli walnąć nawet piwa. Kochający Ojca Świętego krakowianie niezbyt licznie pofatygowali się na lotnisko, aby uczcić jego przyjazd, za to masowo gromadzili się przed kurią, gdzie ich obecność raczej nie była pożądana, zwłaszcza że zajmowali się głównie wznoszeniem okrzyków w stylu "Kardynale, puść papieża". Od czasu do czasu ujawniał się w tłumie jakiś prawdziwy chrześcijanin próbujący zasugerować, że papież je kolację, że może być zmęczony, że ma prawo do chwili spokoju. "Poczekamy, spać nie damy" – odpowiadał tłum. – "Nie odejdziemy". Pojawienie się J.P. 2 w oknie kurii, gierka cokolwiek gwiazdorska, przystająca raczej śpiewakowi operetkowemu niż komuś, kogo obowiązujący tytuł brzmi "Ojciec Święty" – wywoływało spazmy radości również nie mające wiele wspólnego z religijnym uniesieniem. Wyprostowana sylwetka i wyraźna artykulacja papieża skłoniła reporterów, komentatorów, a i samego prezydenta do długich i monotonnych wywodów na temat cudownego energetyzującego wpływu spotkania z wiernymi i ukochanym Krakowem. I ten ton pozostał, choć już nazajutrz okazało się, iż ta niezwykła odmiana trwa u Karola Wojtyły 15 minut. Prywatnie wielu z obserwujących go prawie non stop dziennikarzy przyznawało, iż ów "zastrzyk energii" należy traktować dosłownie i że cudowne przypływy sił wyglądają raczej na efekt oddziaływania farmakologicznego. Te refleksje zostawili jednak dla siebie, publicznie zachwycając się papieżem radosnym i pełnym energii. Prezydent posunął się nieco za daleko, wymieniając katalog spraw, które poruszył w rozmowie z nim Jan Paweł II: bezrobocie, praca dla absolwentów, walka z terroryzmem, wizyta Kwaśniewskiego w USA... Samo ich wyliczenie zajęło więcej czasu niż cała rozmowa głowy państwa z J.P. 2 w cztery oczy. Rozmowy Wojtyły z gen. Jaruzelskim trwały znacznie dłużej, ale z tamtym przywódcą Watykańczyk miewał coś do załatwienia, a z tym ma z góry wszystko załatwione. Autentyczność prezydenckiego entuzjazmu nie budziłaby może aż takich wątpliwości, gdyby widzowie nie mieli wcześniej okazji obejrzeć dramatycznej sceny demonstrowania papieżowi ofiarowanej mu przez prezydenta chrzcielnicy. Jakiś kretyn ustawił ową chrzcielnicę za fotelem papieskim, Aleksander Kwaśniewski próbował zatem skłonić papieża do odwrócenia się. Wobec braku jakiejkolwiek reakcji, prezydent zarządził, żeby chrzcielnicę postawić przed J.P. 2. Okazała się jednak za ciężka, wobec czego biskup Dziwisz po prostu obrócił papieża wraz z fotelem. Obraz starca bezwolnego niczym lalka i jak lalka ustawianego przez purpurata o przebiegłych oczkach miał wymiar – można by rzec – alegoryczny. Jeszcze gorzej od prezydenta wypadł premier, który w pierwszym zdaniu komentarza po rozmowach z J.P. 2 oświadczył, iż "po raz kolejny" miał okazję przekonać się, że papież popiera go w jego dążeniach do UE. Źle wyglądała radosna egzaltacja prezydenta, ale jeszcze gorzej determinacja, z jaką premier usiłował wykorzystać spotkanie z półprzytomnym papieżem do propagandy dążeń własnego rządu. Z kolei wierni, hipnotycznie wpatrzeni w każdy gest Jana Pawła, Leszka Millera – bądź co bądź papieskiego gościa – przywitali gwizdami. Nie pomaga, że wśród polityków lewicy utrwalił się najwyraźniej obyczaj oddawania Bogu co boskie via żona. Po tradycyjnych już wystąpieniach Jolanty Kwaśniewskiej, która wspiera męża demonstrując swą katolicką proweniencję poprzez pełne czci całowanie papieskiej dłoni, podobną rolę przyjęła Aleksandra Miller. Obie zaś damy przebiła małżonka trzeciego SLD-owskiego gospodarza pielgrzymki – wojewody małopolskiego, która uznała za stosowne podzielić się z całą Polską wyznaniem, iż jest dla niej wielką wartością to, że "Ojciec Święty przekazał błogosławieństwo dla naszych dzieci". Niechęć papieskich fanów do komuny, gęsta i namacalna, jakże różna od ducha wszechogarniającej miłości bliźniego, którą usiłuje krzewić J.P. 2, była jeszcze bardziej wyrazista podczas mszy na Błoniach, gdzie porcję oklasków otrzymali wszyscy z wyjątkiem prezydenta i premiera RP. Owa maniera klaskania, witania gości i nagradzania mówcy oklaskami, zaczerpnięta z tradycji zebrań partyjnych, nikogo już nie zadziwia, nawet kiedy huraganowe brawa zrywają się w trakcie mszy, dla katolików bądź co bądź wydarzenia o charakterze sacrum. Zachwyceni zgodnym brzmieniem własnych młodych głosów aktywiści oazowi wywrzaskują na całe gardła "Pobłogosław!", nie zwracając szczególnej uwagi na to, iż skutecznie zagłuszają starczy głos Karola Wojtyły. Dziennikarze i komentatorzy zgodnie uznali, iż atmosfera, jaką tworzą setki drącej się w takt młodzieży, jest "wspaniała" i "niezwykła", choć w istocie – tworzy to klimat wiecu lub festynu. Z podobnym ogniem ci sami młodzi ludzie w innym czasie i miejscu mogliby skandować "Elvis, Elvis" albo "Wiesław, partia". W atmosferze wiecu wszystko jest możliwe. Przekonałam się o tym, gdy chcąc obejrzeć Błonia w noc poprzedzającą mszę, wdałam się w idiotyczny spór z równie idiotycznym przedstawicielem Ochotniczej Straży Pożarnej występującej w charakterze kościelnej straży porządkowej. Nagle otoczyło mnie kilkanaście nader uduchowionych osób, wrzeszcząc "my się tu, kurwa, modlimy". Z jednej strony nacierał na mnie jakiś żwawy staruszek z piersią pełną baretek, z drugiej szarpała mnie za rękę zakonnica. Za facecikiem ze straży stanęło murem kilkunastu innych strażaków, a wszyscy najwyraźniej mieli zamiar wziąć odwet za prześladowania pierwszych chrześcijan, ja występowałam w charakterze lwa. Uciekłam z krzykiem, choć miałam prawo tam przebywać, a nabyłam je za 100 dolarów, bo taki był koszt akredytacji. To kolejna sprawa, okryta dyskretnym milczeniem: może państwa nawiedzane w trakcie pielgrzymek wyrzucają na to miliony, ale dla Watykanu i współpracujących z nim instytucji to świetny interes. Akredytacja dziennikarska kosztowała 100 dolarów i otrzymywało się za to kolorową przepustkę ze zdjęciem, stertę ulotek, foliowy płaszcz przeciwdeszczowy i przejazd autobusem miejskim na miejsce celebry. Takich akredytacji PAI z KAI-em sprzedały – wedle różnych informacji – od 1400 do ponad 2 tys. Jeszcze lepszą kasę trafia na tym Stolica Apostolska. Tak zwane volo papale – kilkudziesięcioosobowa grupa dziennikarzy przylatujących z papieżem i z nim powracających do Watykanu; za ostatnią wycieczkę płaciła – jak powiedział mi jeden z nich – 3,5 tys. euro. Wśród spraw, które naprawdę godne były zachwytów w trakcie tej pielgrzymki, niewątpliwie króluje wytworna i piękna w swej prostocie architektura Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, niezależnie od tego, co myślimy o celowości budowy świątyni na 5 tysięcy osób w kraju, gdzie jest pół miliona bezdomnych. Cóż z tego, skoro nad ołtarzem dominuje obraz Miłosiernego Serca Chrystusowego wedle wizji św. Faustyny – odpustowy malunek, przedstawiający jedwabistowłosego Jezusa o aryjskich rysach, z tęczowymi, różowo-błękitnymi promieniami wypływającymi z piersi. Nikt z zachwycających się katedrą nie ośmielił się wszakże napomknąć o dysonansie, jaki wprowadza ten kicz. Pod obrazkiem widnieje tabernakulum w kształcie kuli ziemskiej, z czerwonym światełkiem umieszczonym na orbicie, gdzieś nad biegunem północnym. Zachłystujący się z zachwytu komentatorzy dyskretnie przemilczeli fakt, iż owo czerwone światełko z daleka z łatwością można wziąć za czerwoną gwiazdę, a całość uderzająco przypomina radzieckie plakaty ze sputnikiem, mające symbolizować osiągnięcia ZSRR w dziedzinie podboju kosmosu. Trzeba docenić również takt komentatorów, którzy zwykle gotowi są dłubać w najmniejszej nawet różnicy zdań i każdy konflikt w partii czy koalicji rozdymać do rozmiaru nocy długich noży – ale umknęła im całkowita marginalizacja prymasa Glempa. Stał się on persona non grata do tego stopnia, że J.P. 2 nie wymienił go nawet wśród osób, którym dziękował na pożegnanie. Trudno mówić o nadmiernym uduchowieniu uczestników pielgrzymki. Idąc na mszę można było kupić koszulkę z "Hardcore Christian" albo Jezusem za 15 zł, płytę "Złote przeboje socjalizmu" za 9,99 zł, homilie papieskie o jeden grosz drożej, obrazek z migającym czerwonymi żaróweczkami sercem Jezusowym, za 20 zł, i za tyleż zeżreć golonkę. Za to nie można było się wysrać, bo kilkadziesiąt toi-toiów nie wystar-czało dwóm milionom ludzi. Toteż rano przed mszą wierni – a także wierne – spoza Krakowa załatwiali swe potrzeby publicznie, kucając za drzewami, zaś nad całym polowym kościołem unosił się zapach gówna. Troska o bezpieczeństwo przyjęła formy znane z Chin Mao – pięciokilometrowy odcinek obwodnicy Krakowa, którą gość jechał do Kalwarii, chroniony był przez policjantów w mundurach stojących co 20 metrów. Ustawiono ich 4 godziny przed przejazdem papieża w szczerym polu. Ci policjanci, stojący godzinami w upale raczej niewiele zyskają na tej pielgrzymce – dodatkowe środki resort ministra Janika przeznaczył na nową kolumnę dla BOR, bo to wstyd, żeby premier i jego ochrona musieli jeździć za "papieżem ubogich" kilkuletnimi BMW. Niemiłe reakcje wywołała decyzja znienacka wprowadzająca prohibicję w całym województwie małopolskim, od nocy ze środy na czwartek do nocy z poniedziałku na wtorek. J.P. 2 przyleciał do Krakowa w piątkowy wieczór, opuścił miasto definitywnie w poniedziałek po południu i tak też krakowscy rajcy ustalili czas prohibicji: od 17.00 w piątek, do 19.00 w poniedziałek, w miejscach pobytu papieża. Tymczasem ktoś – ponoć sam premier – podbił stawkę, obejmując prohibicją pięć dni i całe województwo. Był nadgorliwy w przymilaniu się papieżowi, czy też chciał obrzydzić narodowi te wizyty? W Zakopanem na przykład, knajpiarze zgodnie naszczali na zakaz, zaś kontrole odsyłali do "Litwora" – nowego, ekskluzywnego hotelu na Krupówkach, gdzie zatrzymał się premier ze świtą a także "Witkiewiczówki", gdzie bawił prezydent. Za to w Krakowie strach był powszechny i prohibicja rzeczywiście skuteczna. "Drugi obieg" gorzały zapewniali taksiarze. Zaczepiali pasażerów, pytając, czy nie mają czegoś do odstąpienia – dawali 200 zł za pół litra. Warto też było widzieć kelnerów tłumaczących zagranicznym turystom, że nie mogą napić się wina do kolacji. A kiedy już trzeźwi jak świnie, ubrani w koszulkę z Jezusem, obżarci golonką, wysrawszy się za drzewem, trafiliśmy na świętą naukę – nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Papież, jak zwykle, wypowiedział się przeciw "hałaśliwej propagandzie liberalizmu", przez który rozumie większość praw człowieka takich jak na przykład prawo do świadomego rodzicielstwa czy godnej śmierci, a także większość zasad, którymi powinno kierować się neutralne światopoglądowo, demokratyczne państwo prawa. Wypowiedział się przeciwko "uzurpowaniu sobie prawa Stwórcy do ingerowania w tajemnicę życia ludzkiego" – inaczej mówiąc – postępowi nauki, nie tylko w dziedzinie badań genetycznych, ale choćby zapłodnienia in vitro. Nie opowiedział się za to za Unią Europejską, na conajwyraźniej liczyły władze. Premier próbował nawet mu ten aplauz wmówić. Stwierdzenie, iż Polska ma znaleźć w Unii "właściwe sobie miejsce", można interpretować zarówno jako poparcie, jak i krytykę dla stanowiska negocjacyjnego rządu Leszka Millera. Nie zapowiedział też Wojtyła swojej dymisji – na co liczył cały katolicki świat poza Polską. Modlitwa o to, aby starczyło mu sił, aby do końca wypełnić swą misję, wyglądała raczej na stanowcze odrzucenie tych żądań. A potem pomachał tłumom wrzeszczącym "zostań z nami" i odleciał. To wszystko, Panie i Panowie, dziękujemy i do zobaczenia. Elvis już opuścił budynek. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Samotność zakąski " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co zrobić żeby zarobić Piekary Śląskie: piętnastomiesięczny trup o wadze 3 kg 70 dag. Niedowaga – ok. 5 kg. Powód zgonu: zaniedbania rodzicielskie skutkujące skrajnym wyniszczeniem organizmu dziecka. Wioska na Orawie: skatowana przez rodziców dziewięcioletnia dziewczynka. Powód: za pieniądze, które dostała z okazji komunii, kupiła sobie czekoladowy batonik. W obu przypadkach rodzice bez pracy, pogrążeni w biedzie, beznadziei, wódce. Wdowa Trzeba mieć żonę (nie musi być młoda), kawałek dachu nad głową i stówę na ogłoszenie prasowe. Wystarczy takie: "Wdowa potrzebuje odrobinę czułości, telefon...". Kobieta musi wziąć szmal już za pierwszą randkę. Na ogół wystarcza rzucona mimochodem informacja, że właśnie zalega z czynszem. Na drugiej randce zbliżenie seksualne. Taksa za każdy numerek 100–200 zł. W odróżnieniu od prostytutek pracująca żona nie wynajmuje się na sam seks ani na godziny. Świadczy usługi kompleksowe. Częstuje dzisiejszym kompotem albo wczorajszą pomidorową, nie patrzy na zegarek, daje się zaprosić na mszę, potrafi przyszyć guzik do mankietu. Kryguje się przy braniu mamony, ale wiadomo, że emerytura po śp. mężu nigdy nie wystarcza na lekarstwa. Jeśli pani jest jeszcze w wieku rozrodczym, może oświadczyć przyjacielowi, że właśnie zaszła w ciążę. Większość skwapliwie sięga po portfel, żeby wyskrobać problem. Zarobek jest legalny i nie obarczony ryzykiem, chyba że żona poleci z ozorem do prokuratora i oskarży małżonka o zmuszanie do uprawiania prostytucji, co po kilku latach dobrego życia przydarzyło się przedsiębiorczemu z Bytomia. Cóż, trzeba się żenić z lojalną i uczciwą. Słupy Wystarczy wejść w posiadanie cudzego dowodu osobistego. Na początek trzeba niestety trochę zainwestować: w bilet w nieznane, hotel, garnitur. Trzeba też mieć niewielką gotówkę na przyszłe opłaty skarbowe i notarialne. W wybranym mieście należy dotrzeć do obywateli, którzy w porę nie przeciwdziałali bezrobociu i teraz sypiają na ławkach w parku. Wybiera się osobnika w średnim wieku z facjatą, na której widok przedszkolaki nie dostają spazmów, posiadającego dowód tożsamości i proponuje bezwysiłkowe zarobienie kilku groszy. Potem bierze do hotelu, karmi, domywa i ubiera. Tak przygotowanego prowadzi do urzędu miejskiego, skarbowego, statystycznego, banku i gdzie tam jeszcze trzeba, żeby zarejestrować działalność gospodarczą. Rzecz jasna, spółka jest własnością naszego słupa, któremu w podzięce oprócz garnituru odpalamy 50 zł. Najważniejsza jest wizyta u notariusza, który potwierdza, że jesteśmy pełnomocnikiem nowo narodzonej spółki, upoważnionym do dysponowania kontem. Urzędniczki, podobnie jak notariusz, dziwią się, że fizjonomia i maniery przedsiębiorcy nie pasują do ubioru prosto ze sklepowego wieszaka, ale to jest ich problem. Żeby zarobić, wystarczy zamawiać teraz towary na przedłużone okresy płatności i szybko sprzedawać, nie martwiąc się o rentowność, a na koniec ogołocić konto spółki i wrócić w rodzinne pielesze. Firma nie może egzystować dłużej niż półtora miesiąca, bo po takim okresie wierzyciele lecą do sądu, komornika i prokuratora. Ale w kilka dni można zakładać nową spółkę, na inne dowody osobiste, gdzie indziej. Wiele podlaskich prokuratur prowadzi sprawy przeciwko słupom. Żądają niskich kar pozbawienia wolności, które ze względów oczywistych słupy przyjmują jako dobrodziejstwo. W żadnym przypadku nie został ukarany nikt oprócz słupa. Zarobek ze słupa zależy od operatywności "pełnomocnika" i średnio wynosi ok. 100 tys. zł. Prącie Zdesperowani, którzy pozostają jeszcze w stosunku pracy, mogą sprzedać się sami. W tym celu należy w pracy lub w drodze do (z) pracy ulec wypadkowi, w wyniku którego wystąpi stały lub długotrwały uszczerbek na zdrowiu. Zrekompensuje ci to państwowy ubezpieczyciel. (Uwaga 1: Rolnik jest w pracy zawsze. Uwaga 2: W tym przypadku przestaje obowiązywać konstytucyjna zasada, że wszyscy obywatele są równi). Za 1-procentowy uszczerbek ZUS wypłaci kwotę 437,50 zł, a ubezpieczający rolników państwowy ubezpieczyciel KRUS – kwotę 400 zł. Zarówno ZUS, jak i KRUS honoruje ten sam taryfikator, według którego np. utrata prącia niezależnie od wieku jego posiadacza jest równoznaczna 40 procentom utraty zdrowia. Wynika z tego, że prącie rolnika jest o 1500 zł tańsze od prącia premiera Millera. W odróżnieniu od rekompensaty za utratę prącia rekompensata za utratę macicy jest uzależniona od wieku posiadaczki. Prawodawca uznał widać, że prącie jest potrzebne zawsze, a macica czasem. Chłopka do 45. roku życia weźmie za macicę 16 tys. zł, a jej miastowa koleżanka – 17,5 tys. zł. Starsze panie muszą się zadowolić połową tych kwot. W młodym wieku nie opłaca się fundować sobie skalpowania, bo za całkowite pozbawienie się skóry twarzy osiemnastolatka – podobnie jak osiemdziesięciolatka – weźmie 13 125 zł (miastowa) bądź 12 tys. (chłopka). Ponieważ trudno sfingować wypadek o tak wyszukanych skutkach, jak utrata macicy, oskalpowanie albo uszkodzenie pochwy powodujące wypadnięcie narządów rodnych (10 proc. utraty zdrowia), lepiej zarabiać na najmniejszych uszkodzeniach. W doskonałej sytuacji są rolnicy, bo KRUS – w odróżnieniu od ZUS – nie uznaje mniejszych uszczerbków na zdrowiu niż 5-procentowe. Inaczej mówiąc, za skrócenie palca, które lekarz orzecznik oceni na 1-procentową utratę zdrowia, KRUS zapłaci 2 tys. zł. Łatwo wyliczyć, że dzięki palcom rąk i nóg małżonków i ich rodziców z hektara piasku można spokojnie wychować następne pokolenie rolników. Skonfrontowaliśmy dane Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej dotyczące stóp bezrobocia w wybranych województwach z danymi Głównego Urzędu Statystycznego dotyczącymi leczenia przewlekłych nerwic. W woj. warmińsko-mazurskim stopa bezrobocia wynosi 28,7 proc. Leczeniem psychiatrycznym objętych jest tutaj 15,5 proc. dorosłej ludności (10 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet). W woj. lubuskim stopa bezrobocia sięga 4,1 proc. Leczeniem psychiatrycznym objętych jest 17 proc. dorosłej populacji (12 proc. mężczyzn i 22 proc. kobiet). W woj. mazowieckim, małopolskim i podlaskim zanotowano najniższą stopę bezrobocia (między 13–15 proc.). W poradniach zdrowia psychicznego leczy się tutaj od 10 do 12 proc. dorosłych mieszkańców. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Królewny z Królewca Prezydent żabojadów Chirac poparł Putina w kwestii wiz dla mieszkańców Kaliningradu, więc Miller będzie musiał go bardzo zbesztać. Bardzo nie podoba nam się sztywne stanowisko premiera Millera w sprawie ruchu wizowego pomiędzy Polską a obwodem kaliningradzkim. Nasze wejście do UE planowane na rok 2004 rzekomo zmusza nas do wprowadzenia wiz już w czerwcu 2003 r. Samorządowcy z Podlasia, Warmii i Mazur błagają premiera, by zmiękł, bo padną im interesy, zwłaszcza że – jak wiemy nieoficjalnie – Litwa (również kandydatka do UE) po cichu negocjuje z Piętnastką ułatwienia w ruchu granicznym z Rosją. Dla polskich regionów graniczących z obwodem wizy będą ciosem w jądra. Ponad 36 proc. populacji województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego jest bezrobotna. Tylko dzięki przejściom granicznym, a ściślej mrówkowemu przemytowi, ludzie nie zdychają z głodu. Samorządowcy robią w gacie na myśl o tabunach ludzi przed dopiero co odpicowanymi urzędami pracy, w których jedyną rzeczą, której brak, jest praca. Nikt tu nie wierzy w urzędnicze posady z UE. – Tak samo miało być w 1989 r., praca w zachodnich firmach, i co? Amerykanie poprzysyłali swoich "ekspertów". Polacy byli albo figurantami, albo zwykłymi robolami – nawija jeden z warmińsko-mazurskich dygnitarzy. Millera nie mogą przekonać do negocjacji w kwestii wizowego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim ani lokalni przed-siębiorcy (kapitaliści), ani tabuny bezrobotnych (socjaliści). W Kaliningradzie uczestniczyłem w ciekawym spotkaniu premierów Rosji i Litwy o przyszłości regionu. Szybko okazało się, że głównym problemem jest ruch osobowy, problem wiz, itd. Jako przyszli członkowie UE opieramy się na prawodawstwie unijnym, nie będzie żadnych wyłomów (...). Rosja grozi, że za wprowadzenie wiz zrewanżuje się wprowadzeniem "ułatwień" dla zagranicznych inwestorów. Dla polskich terenów przygranicznych oznacza to nic innego, jak likwidację fabryk. Ruszyliśmy więc czym prędzej do Kaliningradu, by znaleźć coś, co mogłoby zachęcić naszego Millerissimusa do zaniechania dewastacji wschodnich rubieży jego królestwa. Pełni obaw zaczęliśmy poszukiwania magicznego kwiatu paproci. Masza: – W Kaliningradzie jest 8 agencji. Na telefon. Prostytucja w Rosji jest zakazana, co oznacza, że za bzykanie za pieniądze idzie się w tiurmu. Za to za darmo można puszczać się nawet z pawianem w zoo, bo za zoofilię nic nie grozi. Naszymi przewodnikami są byli żołnierze, niektórzy wysoko postawieni. Dzięki temu nie mamy problemów z gliniarzami. Kiedyś co trzeci facet w Kaliningradzie chodził w mundurze. Później Jelcyn pozwolił na zmniejszenie wojska w obwodzie. Sporo ludzi odeszło. Teraz im się nudzi. W agencjach pracują najładniejsze dziewczyny. Za godzinę bierzemy 35 dolarów od Polaków i 40 od Niemców. Taki jest cennik narodowy we wszystkich agencjach. Konkurujemy ze sobą towarem, nie ceną. Przy Germańcach trzeba się powyginać. Polacy są mniej wymagający. Wiecznie zmęczeni i nieudaczni. Szczególnie wasi politycy. Tylko wachlują się dyplomatycznymi paszportami i opowiadają o polityce, która mnie na przykład gówno obchodzi. Pełno ich tutaj od czasu, jak zaczęło być wam tak spieszno do Unii. Wiem coś o tym, bo studiuję, hmm... stosunki międzynarodowe. Wasi biznesmeni podobnie. Z tą różnicą, że oni bez przerwy gadają o swoich wielkich biznesach. Sporo tu Polaków, a więc sporo klientów. Polek nie widuję. Nawet w markowych sklepach. Podobno u nas jest dużo taniej, ale nie przyjeżdżają na zakupy. Za to przyjeżdżają ich mężowie. W każdym hotelu są namiary na różne agencje. Zarabiam sporo forsy. Przeciętnie 12 razy więcej niż mój ojciec na budowie. Średnia płaca w obwodzie kaliningradzkim wynosi 55 dolarów. Bezrobocia tak naprawdę to u nas nie ma. Te 15 proc., które wykazują, to złodzieje samochodów i prostytutki. Ja lubię swoją pracę, bo lubię seks z różnymi facetami. Kiedyś chciałam być modelką, ale mi przeszło. To za ciężka robota. Nie dość, że musisz dawać dupy jakimś palantom, żeby wpuścili cię na wybieg, to jeszcze ta harówa z szurniętymi projektantami. Nie boję się o robotę. Jak wejdziecie do Unii, to będzie jeszcze więcej klientów. Co dwa tygodnie robię testy na HIV, chociaż z zasady używam prezerwatyw. W Kaliningradzie jest więcej nosicieli niż w Moskwie, a żyje tu tylko niecały milion ludzi. W agencjach dziewczyny są czyste jak tyłek waszego papieża. Słyszałam, że u was prostytutki biorą dużo więcej. Polacy są zawsze zdziwieni, że tak mało bierzemy. Mówią, że w Polsce po tej cenie takie dziewczyny najwyżej zatańczą na stole. W majtkach. Wiera: – Złe miejsce? Moim zdaniem nie. Zawsze wyjdę na swoje. Mieszkam za Bagriatonowskiem, w takiej zabitej dechami wiosce. Mam swoich klientów. Większość to Polacy. Ciekawe, co robią przy okazji. Przemycają czy przyjeżdżają tylko do mnie? Kolega mówi koledze i ciągle są nowi. Pewnie jestem dobra... Pracuję w dworcowej toalecie albo w terenie, jak jest w miarę ciepło. Czasem w nocy, czasem w dzień. Biorę mało, bo konkurencję stanowią te na telefon z gorylami przy spódniczkach: 300 rubli za laskę i 400 za godzinę. Podobne ceny mają dziewczyny w centrum, na placu pod Leninem. Pełen serwis, ale tylko godzina. Jak facet nie może szybko i co chwila musi odpoczywać, to jego problem. Ja mam zegarek ze stoperem. AIDS? Nie boję się. Nie jestem narkomanką. Poza tym zawsze używam prezerwatyw. Wlada: – Zawsze stoję na Moskiewskim Prospekcie. W tym samochodzie za drzewem stoi mój chłopak. Czasem są problemy. Wtedy Siergiej wchodzi do akcji. Biorę 200 rubli za loda i 350 za godzinę. Znam dużo Polaków. Najwięcej przemytników i tirowców. Przyjeżdżają dużymi starymi samochodami. Pewnie przemycają w nich papierosy. Pracuję tylko w nocy i w samochodzie. O tam, przy moście. Albo w hotelu. Mam z czego żyć. Całkiem nieźle. Kiedyś jeździłam na "patelnię", tzn. poczekalnię dla samochodów przed wjazdem do Polski przy naszej granicy. Ale tam stoją też wasze dziewczyny i biją wszystkie nowe. One biorą dużo więcej i nie mają zbyt wielu klientów. Poza tym są brzydkie. W Kaliningradzie jest spokój. Ze stałymi klientami bzykam się bez gumki. Z innymi tylko z kondomem. Natasza: – Zbieram na kompot. Oczywiście nie mówię tego klientom. Ale wszyscy wiedzą, że Prospekt Lenina śmierdzi heroiną. Ćpam od pięciu lat. Cenę negocjuję. Zaczynam od 100 rubli za laskę i 200 za seks. Mieszkam niedaleko, czasami jeśli mam ochotę, to biorę faceta do domu, ale wtedy za 500 rubli. Jak jestem na głodzie, to zbijam z ceny. AIDS? Nie mam. Nie zawsze robię to z prezerwatywą. Zwykle nie. Nie mamy swoich alfonsów. Gliniarzom musimy płacić haracze. Najczęściej dupą. Polacy? Jasne, że znam. Dlaczego swobodna turystyka prostytucyjna do Kaliningradu – zatem ruch bezwizowy – opłaca się Pomrocznej: l Wreszcie spadną zbyt wygórowane ceny w polskich burdelach. l Wzrośnie liczba pasażerów PKP, (najtańszy transport do Kaliningradu z Olsztyna: 16 zł i z Braniewa – w dwie strony – 35 zł, w cenę wlicza się również krótki kurs przewożenia przez granicę na sobie 5 litrów wódki oraz 6 pakietów fajek zafundowany przez jakiegoś miłego przemytnika. Nikt normalny nie zaryzykuje wycieczki do Kaliningradu furą (chyba że służbową), bo jeśli nie urwie zawieszenia na zmasakrowanych drogach, to tylko dlatego, że Ruscy wcześniej zdążyli mu podpieprzyć auto. Latem polecamy transport rekreacyjny: do Gdyni furą, a z Gdyni do Kaliningradu wodolotem lub statkiem z Elbląga przez Zalew Wiślany. l Zmniejszenie populacji obywateli Pomrocznej dzięki kaliningradzkiemu hifulcowi: oszczędności na kuroniówkach, składkach, leczeniu za frajer i takich tam bzdetach. l Wzmożony ruch na polsko-rosyjskich granicach można będzie uznać w statystykach za nawiązanie nowych stosunków gospodarczych z Rosją. W sam raz na wybory. l Jeśli jednak dwór Millerissimusa źle skończy i utraci dyplomatyczne paszporty, fajnie będzie się tanio pocieszyć i powspominać stare czasy. * * * Od 2000 r. import towarów z Rosji (głównie gaz) jest znacznie większy od eksportu (głównie mięso). W czasie czerwcowej wizyty Aleksandra Kwaśniewskiego, na Kremlu prezydent Kwaśniewski powiedział, że wyobrażenie, iż Rosjanie i Polacy z obwodu i do niego mają podróżować w zaplombowanych wagonach i autobusach wywołały na nim dreszcze na całym ciele. Potrzebne są więc wizy, żeby Kwaśniewski nie miał dreszczy. Granica z obwodem będzie najdłuższą granicą zewnętrzną nowej, rozszerzonej Europy. Polska jest (jeszcze) po Niemcach drugim największym partnerem gospodarczym obwodu. W Kaliningradzie działa 428 polskich firm. Ich obroty w handlu z regionem wyniosły w ubiegłym roku 294 mln dol. Polska ma wielki interes w tym, żeby nie utrudniać życia Polakom jeżdżącym do Kaliningradu i Rosjanom stamtąd podróżującym w głąb Rosji. Przewiduję, że Unia Europejska ugnie się w tej sprawie przed Putinem i Chirackiem. Millerissimus zaś wyjdzie na durnia niezłomnego. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dyrdymanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mały żeński pełnomocnik W Warszawie działa grupa ludzi, która, pod przykrywką walki z podziałami, stwarza nową, lepszą jakość podziałów. Niechętni są wszystkiemu, co ich stworzyło. Zdecydowanie kładą nacisk na swoją płeć. Niosą ją jak sztandar i wymachują. Nazywają się feministkami. Feministki lubią szokować, co pisze im się na plus, bo każdej prowokacji można przyklasnąć, jeśli ma się czyste podłoże i nie wygryziony intelekt. Jednak coraz częściej zdarza się im szok karykaturalny. Jest takim konsekwentne używanie sformułowań w rodzaju: "prawniczka", "adwokatka", "senatorka", "marszałkinia", "prezeska". Zasięg tego eksperymentu powoli zaczyna wymykać się spod kontroli. Bo o ile jeszcze w poprzednim Dniu Kobiet nikt normalny o takich formach nie słyszał (były dostępne w gazetach feministycznych jak "Zadra" czy "Wysokie Obcasy"), o tyle skoro sprawą zajęły się osobiście gremia rządowe, należy liczyć się z zaangażowaniem większych środków, masową popularyzacją oraz dużym rozmachem. Kilka miesięcy temu Izabela Jaruga-Nowacka, pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, ogłosiła się oficjalnie "pełnomocniczką". To pomysł z gatunku tych, które świecą własnym światłem przez długie lata. Aura wielkiej kariery wokół Nowackiej wymaga co prawda kobiecych poświęceń i niewygód, ale skoro pani Izabela złoży się na ołtarzu narodu jako "prezydentka" albo "premierka", sprawa godna jest ofiary. Tajemnicą rozpadającej się koalicji pozostaje to, dlaczego Jaruga-Nowacka przemianowała się akurat na "małego żeńskiego pełnomocnika". "Pełnomocniczka" bowiem nie jest najprostszym, żeńskim odpowiednikiem rzeczownika "pełnomocnik", ale podobnie jak "baletniczka" (w odróżnieniu od dorosłej "baletnicy") oznacza żeńskiego osobnika młodego, małego. Może jakiś rozpędzony doradca zaopiniował pozytywnie "pełnomocniczkę" w oparciu o "kierowniczkę" i "rzeczniczkę". "Kierownica" jest już zajęta, więc, oczywiste, w tym przypadku lepiej jest być "małym żeńskim kierownikiem" niż kółkiem do kierowania samochodem. "Rzecznica" natomiast nazbyt byłaby podobna do ulicznicy znad rzeki, zrozumiałe jest więc, że zgodziliśmy się na rzeczniczkę, aby ocalić ulicznice przed "uliczniczkami". Doradca pokpił nieco sprawę, bo nie dość, że nie wziął pod rozwagę dorosłej "baletnicy", to zapomniał o fundamentalnym wyrazie "pracownica" (pełnoletnia i wysoka). W świetle tych faktów Nowacka została lekko ośmieszona. Niestosowność formy "pełnomocniczka" umieszcza dawne i przyszłe inicjatywy pani Nowackiej w starszej grupie przedszkolnej. Wyszło tak, jak gdyby za przeproszeniem, z przyzwoitej jajecznicy, za pieniądze podatnika, zrobiono jajeczniczkę. Opierając się jednak na faktach, czyli istnieniu pełnomocniczki Nowackiej, kolejnym jej krokiem powinno być opublikowanie w Dzienniku Ustaw definicji "równego statusu płci w języku", na który się ministereczka pełnomocniczka powołuje. Jako specjalista muszę wiedzieć, na czym polega lingwistyczny równy status. Na tym, że formy żeńskie i męskie będą identyczne czy właśnie będą się różnić? Zmieniamy Bechlerównę w Bechler i Kowalską w Kowalski czy "polityka" w "politykierę"? Jako demokrata domagam się referendum w sprawie wyłonienia form jedynie słusznych. Dla mnie nie bez znaczenia jest to, czy będziemy mówić "ministerka" czy "ministera", czy "ministrella", czy "ministra", czy "ministeria", czy "ministressa", czy "ministereczka"... Racjonalizm, umiar i rozsądek każą mi się ponadto zastanowić nad paroma kwestiami. Po co potrzebne nam są prowokacyjne formy żeńskie? Żeby znieść dyskryminację kobiet piętnowaną przez politruków równouprawnienia? Żeby podnieść kobietom status, wyrównać (czy raczej dosztukować) do męskiego? Mniej to śmieszy, gdy przypomnimy sobie, że właśnie w tym celu powołano urząd pełnomocnika. Pełnomocnik to ktoś, kto pozmienia nazwy, zabierze się kompleksowo za reformę polszczyzny, uświadomi nam, że dobrowolnie stwarzamy nierówny status. Po co mamy rozróżniać kobietę i mężczyznę pełniących takie same obowiązki służbowe czy funkcje społeczne. Pełnią je inaczej? Czy płeć prezydenta zawiera jakąś istotną informację, która musi odcisnąć się na strukturze języka? To właśnie jest cios zadany równemu statusowi kobiet i mężczyzn. Rozróżnianie płci urzędników jest zaprzeczeniem ich równego statusu. Prezydent, premier, minister, niezależnie od płci, koloru skóry czy długości rękawa może dobrze albo źle sprawować swoje obowiązki. Nerwowy nawyk wciskania informacji o tym, że minister jest dziewuszką, trąci mocno seksizmem i skrywanym pod kiecką kompleksem kastracji. Rozumiem, że dla kobiet zagubionych w skomplikowanym świecie (owszem przyznaję, że to jest męski świat) nie do ogarnięcia jest istnienie w polszczyźnie wyrazu "nauczycielka" i "aktorka" w obliczu niemożności stworzenia "premierki". Choć wydaje się to niesłuszne i niesprawiedliwe, "premier" jest wyrazem rodzaju męskiego, podobnie jak "człowiek". Jeśli będziemy mówić o jakimś konkretnym premierze czy człowieku, posłużymy się konkretnym imieniem i nazwiskiem. Proszę sobie wyobrazić, gdzie można się ocknąć, jeśli zacznie się od przerabiania rodzaju gramatycznego. Równy status kobiet i mężczyzn wymusi obok "człowieka" "człowiecę" i "księdzarkę" obok "księdza". Zamieszanie z nazwami to po trosze efekt iluzji. Złudzenia, spowodowanego przeświadczeniem, że końcówka "-a" zapewni każdemu rzeczownikowi najlepszej jakości, stuprocentowy rodzaj żeński. Takie antidotum na wszystkie feministyczne bolączki. Niestety. Jak powiedziałam, to tylko iluzja. W nauce nie ma na nią miejsca. Z tego powodu pełnomocnik Nowacka długo jeszcze nie zaśnie snem spokojnym. Przyjdzie jej się zmierzyć z takimi wyrazami jak "wojewoda". I tak, jeśli rodzaj rzeczownika "prezydent" jest zdecydowanie niepoprawny politycznie, to co z płcią "wojewody"? I skoro ten parszywy "wojewoda" okaże się jednak brudnym fagasem, to jak zrobić z niego pachnącą perfumowaną wodą "wojewódkę mazowiecką"? Pardon, wojewódeczkę. Autor : Dorota Sawicka - Nagańska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna JeZUS Maria Ucieli ci nogę? W ZUS-ie ci odrośnie. Trzy trupy. Ludzie, którzy mogli żyć, gdyby mieli spokój, pieniądze na lekarstwa i odpowiednią dietę. ZUS uzdrowił ich na kilka miesięcy przed śmiercią. Teresa D., 53 lata. Kilka operacji, w tym onkologicznych, renta inwalidzka przyznana na stałe. Podczas ostatniej kontroli lekarz orzecznik bez badania i analizy najnowszej dokumentacji orzekł całkowitą niezdolność do pracy, ale tylko na rok. Zabrał dodatek pielęgnacyjny. ZUS w Ełku odmówił udostępnienia dokumentacji medycznej. Mimo to pacjentka odwołała się do sądu. Wygrała i umarła. Janina J., 52 lata. Postępująca miażdżyca, choroba serca. W związku z ograniczoną możliwością samodzielnej egzystencji wymaga wsparcia innej osoby w celu pełnienia ról społecznych – orzekli lekarze. Prawie jednocześnie orzecznik ZUS uznał, że może pracować. Choć powinna to być praca lekka, siedząca, nie wymagająca podnoszenia ciężarów. W Piszu bezrobocie jedno z najwyższych w Polsce. Janina J. zmarła, zanim znalazła odpowiednie zajęcie. Nie kupowała leków, bo za co? Rodzinę – państwo J. mają dwie córki – utrzymywał mąż. Zarabia niespełna 1000 zł miesięcznie. Na opłaty stałe – czynsz, prąd, ciepło – trzeba wydać 480 zł. Paweł S., 37 lat. Przy okazji badań okresowych w Zakładzie Ceramicznym w Chodzieży, gdzie pracował, wykryto u niego poważną chorobę serca. – Nie nadaje się do żadnej roboty – orzekł doktor. Potrzebny przeszczep – zdecydowali kardiolodzy. Mimo to lekarz orzecznik z Piły uznał, że Paweł S. jest zdrowy. Mężczyzna został pozbawiony możliwości leczenia i dostępu do bezpłatnej służby zdrowia (bezrobotny, pozbawiony możliwości podjęcia pracy, bez prawa do zasiłku i renty). Umarł, zanim przekonał ZUS do swoich racji. * * * Stowarzyszenie Osób Fizycznych Poszkodowanych Decyzjami Lekarzy Orzeczników ZUS z Bydgoszczy ma kwity dokumentujące wiele podobnych przypadków. – Jednostkowe tragedie ilustrują, że chory jest system. Również lekarze orzecznicy ZUS widzą jego wady – mówi działaczka Stowarzyszenia Maria Górska, szefowa SLD w Piszu. Przygotowana przez stowarzyszonych lista wad tego systemu zajmuje 27 stron maszynopisu. 1. Od kilku lat o zdolności do pracy zamiast komisji decyduje jeden człowiek. Jest całkowicie zależny od ZUS. Od 2000 r. zaczęto zmuszać lekarzy do rezygnacji z orzekania bądź przejścia na całe etaty w ZUS. 2. Wcześniej o rentach mógł decydować lekarz z II stopniem specjalizacji, który ok. 3 lat szkolił się pod okiem doświadczonego orzecznika. Obecnie orzeczników przygotowuje się w ośrodku szkoleniowym ZUS w Osuchowie na 5-dniowym kursie obejmującym 40 godzin wykładów i zakończonym egzaminem testowym. Mniej więcej połowę czasu poświęca się obróbce haseł: "mamy za dużo rencistów" i "nie należy dawać rent, bo to są nasze pieniądze". System nie jest nastawiony na pozyskiwanie medycznych sław. Orzecznik pracujący na pełnym etacie zarabia miesięcznie do 3,5 tys. zł plus premia kwartalna w wysokości do 1 tys. zł. Pracuje po 8 godzin, wydaje co najmniej 260 orzeczeń miesięcznie. W związku z sugestiami centrali, żeby przyznawać renty na 6 miesięcy lub rok (kiedyś minimalny okres wynosił 3 lata), liczba rozpatrywanych wniosków rośnie lawinowo. W niektórych oddziałach ZUS zmusza się lekarzy do załatwiania 15 pacjentów dziennie. Oznacza to, że na wypełnienie kilograma papierów, analizę dokumentacji i zbadanie chorego orzecznik ma 30 minut. 3. Nikt nie kontroluje orzecznika pod względem merytorycznym. Powinien to robić główny lekarz orzecznik, ale nie ma prawa zmienić decyzji podległego sobie medyka. Może jedynie napisać na niego donos do centrali ZUS. Coraz częściej ZUS odmawia pacjentowi wglądu do jego akt zasłaniając się tajemnicą lekarską! 4. Centrala ZUS może w każdej chwili sprawdzić, jak orzecznik z Zabrza czy Mysich Kiszek realizuje sugestię uzdrowienia co drugiego chorego. Orzeczenia wszystkich lekarzy wprowadzane są do centralnego systemu komputerowego raz w tygodniu, wystarczy kliknąć. Orzecznicy twierdzą, że zdarzają się telefoniczne, a więc nie zostawiające śladów polecenia z Warszawy: proszę odebrać rentę Iksinowskiemu. Bez badania Iksinowskiego, bez analizy dokumentacji medycznej. Najgorzej, że nie ma ustawowo zdefiniowanego pojęcia "niezdolność do pracy" i jego relacji do dawnych definicji inwalidztwa. Jednoznacznie określone kryteria i ramy zastąpiły ogólnikowe stwierdzenia. Przyznawanie rent zamienia się w wolnoamerykankę. * * * Orzecznicy najchętniej odbierają renty biednym, bezrobotnym, pokrzywdzonym przez los. Bo oni zamiast koneksji i woli walki mają kłopoty z napisaniem listu do sądu i załatwieniem paru groszy na bilet do miasta. Mimo to sporo pacjentów odwołuje się do sądu. Dane, które otrzymałam z biura prasowego ZUS, dotyczą 2001 r. Nowszych nie ma. W 2001 r. orzecznicy ZUS zbadali 1 549 992 osoby. Połowa starających się otrzymała rentę. 279 836 osób, czyli co trzeci załatwiony odmownie odwołał się do sądu. Sądy przyznały rację 38,4 proc. skarżących. Statystyka byłaby niewiele gorsza, gdyby orzecznicy przyznawali renty na zasadzie fifty-fifty. Jak w dziecięcej wyliczance: zdrowy, chory, zdrowy, chory... Podczas procesu pacjenta bada zwykle dwóch, trzech biegłych lekarzy. Z reguły opinie są wyczerpujące i wnikliwe merytorycznie. Cóż, kiedy lądują w sądowym archiwum. ZUS nie przejawia nimi zainteresowania, knocący orzeczenia orzecznik nie dowiaduje się, że je sknocił. Podczas szkoleń i narad nie pada pytanie, dlaczego ZUS tak dużo spraw przegrywa. Nie ma próby analizy i wyciągnięcia wniosków z sądowych materiałów. Nie robi się analiz kosztów z powodu przegranych spraw. Któryś z orzeczników przekazał Stowarzyszeniu Poszkodowanych sporządzoną przez siebie notatkę z zakrapianej odprawy w Osuchowie. Podczas niej ZUS-owcy orzecznicy debatowali m.in. o tym, jak uwalić projekt ministra Kurczuka utworzenia wojewódzkiej komisji lekarskiej, czyli orzeczenia ZUS poddać kontroli zewnętrznej. Jest to bardzo zły projekt i należy w oddziałach zebrać podpisy wszystkich orzeczników, aby zaprotestowali, bo kontrola orzeczeń nie może być wyprowadzona poza ZUS, tzn. do wojewody i lekarza publicznego zaufania. (...) Trzeba zintensyfikować akcję informacyjno-propagandową w dostępnych redakcjach, np. "Gazeta Prawna" i nie dopuszczać do prowadzenia spraw przeciwko orzecznikom w Izbach Lekarskich. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Strach się nie bać Zatarte silniki samochodowe jako wynik zastosowania biopaliwa. Śmiertelne ukąszenia kleszczy. Skażona woda mineralna Perierr. Tragiczne skutki zażywania paracetamolu. Strach jest dźwignią handlu. Ostatnio niektóre media straszą, że tankowanie benzyny chrzczonej alkoholem może doprowadzić do zniszczenia silników samochodowych. Wiadomo, że jest to fragment kampanii, której celem jest uwalenie przyjętej przez Sejm ustawy o biopaliwach. Obawiam się, że nie zabraknie w kraju naiwniaków, którzy uwierzą w te argumenty. Uwierzą, ponieważ zostali skutecznie nastraszeni. Specjaliści zajmujący się sztuką wpływania na społeczeństwo wiedzą doskonale, że najskuteczniejszym argumentem jest strach. Wiedza ta nie jest obca również specom od marketingu. Mordercze kleszcze W 1993 r. przez wszystkie media przewaliła się seria publikacji na temat zagrożenia, jakie niosą ze sobą kleszcze. Zaczęło się od publikacji w "Przeglądzie Tygodniowym". Zawierała wiele dokładnych informacji na temat chorób przenoszonych przez kleszcze – boreliozy z Lyme i kleszczowego zapalenia mózgu. Opisano historię badań nad nimi, nie zapominając o klinicznym opisie przebiegu choroby. Przedstawiono mapki z zaznaczonymi rejonami występowania kleszczy w Polsce. Sugerowano, że ukąszenie przez kleszcze może prowadzić nawet do śmierci. W świadomości czytelników miało utrwalić się przekonanie, że jedynym sposobem uniknięcia nieszczęścia jest "szczepionka przeciwko kleszczom". A więc przeciwko wszystkim chorobom roznoszonym przez te owady – co nie było prawdą. Była to ochrona jedynie przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu. W 1993 r. nie znano szczepionki przeciwko równie groźnej boreliozie. Niewiele osób, które zdecydowały się na ukłucie, wiedziało o tym. W całej sprawie najważniejszy był fakt, że szczepionki Encepur lub Fsme-Immun do najtańszych nie należały. W 2002 r. za Fsme-Immun trzeba było zapłacić 58 zł. No ale była nadzieja, że za obowiązkowe szczepienia pracowników zapłacą Straż Graniczna, Lasy Państwowe i diabli wiedzą kto jeszcze. Przez kilka lat tuż przed wakacjami temat kleszczy wracał jak bumerang. Przy okazji dobrze zaczęły sprzedawać się różnego rodzaju odstraszające te owady maści i płyny. Realnie Polaków gnębi bardziej tysiąc innych rzeczy niż kleszcze bardzo rzadko wywołujące chorobę. Na przykład konie, które kopią, i drapiące koty. Samobójca na kacu Nie znam lepszego sposobu na kaca, jak zażycie dwóch tabletek środka przeciwbólowego. O dusze ofiar przepicia od lat walczą paracetamol z aspiryną. Stosowane chwyty do najszlachetniejszych nie należą. W 1993 r. prasa informowała o zgubnych skutkach nadmiernego zażywania para-cetamolu. Pisano o możliwości nieodwracalnego uszkodzenia wątroby, a nawet przypadkach śmierci wywołanych przedawkowaniem. Jednocześnie mimochodem nadmieniano, że aspiryna jest cudownym lekiem niemalże na wszystko – zwłaszcza na chorobę wieńcową, bo chociaż nie chroni całkowicie przed ryzykiem zawału, to skutecznie je ogranicza. W wojnie paracetamolu z aspiryną brały udział poważne autorytety medyczne cytowane przez prasę. Wybór był prosty – bezpieczniej jest zażywać tradycyjną aspirynę, która obok działania przeciwbólowego ma też działanie przeciwzapalne. Sprzedaż paracetamolu zaczęła gwałtownie spadać. Dziennikarze nie wspominali, że każdy lek przyjmowany w nadmiarze może okazać się niebezpieczny i że trzeba byłoby zeżreć pewnie wiadro paracetamolu, aby przenieść się na łono Abrahama. Jestem pewien, że po skonsumowaniu wiadra aspiryny efekt byłby podobny. Tchórze z "Heweliusza" 14 stycznia 1993 r. na Bałtyku zatonął prom Jan Heweliusz. Zginęło 55 osób. Katastrofa "Heweliusza" została bezwzględnie wykorzystana przez niemieckich oraz szwedzkich przewoźników, dla których polscy armatorzy byli groźną konkurencją ze względu na niskie ceny. W publikacjach prasowych, które pojawiły się po tragedii "Heweliusza", szeroko pisano o przestarzałym polskim sprzęcie, przewożeniu nielegalnych imigrantów z Azji w zaplombowanych kontenerach. Polskie promy zaczęto określać mianem pływających trumien, a załogę "Heweliusza" przedstawiono jako grono niekompetentnych i samolubnych osobników, którzy w chwili zagrożenia jako pierwsi sadowili się w tratwach ratunkowych i myśleli tylko o własnych dupach. W rezultacie liczba zagranicznych pasażerów na polskich promach zmalała po katastrofie o około 20 proc. Niektórym dziennikarzom z terenu Gdańska i Szczecina proponowano promocyjne rejsy promami do Szwecji w celu zapoznania się z warunkami, jakie panują na bezpiecznych promach. Ta kampania w ograniczonym stopniu dotknęła polskie media, bo też nie do krajowego odbiorcy była skierowana. Polacy i tak długo jeszcze będą kierowali się ceną podejmując decyzję o wyborze armatora. Przycinanie "Sokoła" Prawdziwa wolnoamerykanka panuje między producentami uzbrojenia. Tu każdy chwyt jest dozwolony. Na przełomie lat 1991 i 1992 zakłady w Świdniku sprzedały Birmie 22 śmigłowce Sokół. W prasie amerykańskiej natychmiast pojawiły się informacje o tej transakcji. Rewelacje te natychmiast przedrukowywała prasa polska. Pisano o planowanej sprzedaży i powtarzano opinie komentatorów zza oceanu, że Polska wspiera rządzącą w Birmie juntę, której ulubionym zajęciem jest łamanie praw człowieka. Wniosek był prosty – Polska wspiera brutalny reżim. Śmigłowce jednak zostały sprzedane, za to jeszcze przez jakiś czas w mediach pisano o polskich instruktorach szkolących żołnierzy birmańskiej junty. Chwyt ze wspieraniem brutalnych reżimów jest bardzo dobry. Polska jakiś czas temu – ale przed 11 września 2001 r. i wojną z terroryzmem – chciała sprzedać Pakistanowi czołgi. Z interesu wyszły nici, ponieważ nie wspieraliśmy wtedy tak wstecznych reżimów. Ameryka kocha się zaś z Pakistanem nadzwyczajnie. Inny chwyt zastosowano chcąc zdyskredytować izraelskie konsorcjum Elbit pragnące sprzedać polskiej armii rakietę przeciwpancerną NTD. W roku 1997 w prasie pojawiły się informacje o tym, że firma zaangażowana była w Czechach w skandal łapówkarski. Chodziło o rywalizację między Izraelczykami a amerykańskim Boeingiem. Obie firmy walczyły zaciekle o kontrakt na modernizację czeskich samolotów i fabrykę w Vodochodach. Izraelczycy przegrali – jak się wydaje – w związku z niejasną próbą przekupienia czeskiego wiceministra obrony Jana Kalouska (strona izraelska zaprzecza, jakoby taki fakt miał miejsce). Rząd Buzka odstąpił od kontraktu na rakietę przeciwpancerną NTD. Tylko ze świętymi chcemy obcować. Wszystko na sprzedaż Spece od organizowania takich kampanii dowodzą, że wywoływanie jakiegoś wrażenia daje bardzo realne skutki. Można nim kierować, motywować zachowania w dowolnym celu. Może chodzić o tzw. produkty szybko zbywalne – chipsy, napoje, cukierki – albo rakiety, czołgi... biopaliwa. Zysk jednych oznacza stratę drugich. Wolny rynek, wolny wybór i takie tam, to bajeczka dla naiwnych. Tak naprawdę liczą się dojścia w mediach, kontakty z politykami oraz finansowa możliwość nagłaśniania korzystnych, choć nie zawsze zgodnych z prawdą informacji. Czasem wystarczy rewelacja o tym, że butelki, w które nalewany jest popularny napój chłodzący, są brudne – aby sprzedaż gwałtownie spadła. Czasem trzeba dodać, że prawdopodobnie – zawsze trzeba pisać prawdopodobnie – butelki te były zanieczyszczone środkami chemicznymi. Innym razem dobrze jest wskazać na powiązania korupcyjne, jeszcze innym na podejrzane kontakty z politykami. Cel jest jeden – zdyskredytować konkurenta. I nastraszyć opinię publiczną. Nie jest to trudne, ponieważ w krajach wysoko rozwiniętych ludzie na ogół nie mają zaufania ani do wielkich korporacji, ani do polityków i gotowi są uwierzyć w każdą bzdurę, jeśli tylko zostanie im ona podsunięta w odpowiedni sposób. Wcale nie zdziwiła mnie afera związana z biopaliwami. Wręcz przeciwnie – byłam zdumiona faktem, że tak łatwo udało się zidentyfikować głównych graczy. Świadczy to o wyjątkowo niskim profesjonalizmie tych, którzy ją organizowali. A gdy ktoś czymkolwiek da się przez jakiś koncern nastraszyć albo od czegoś odstraszyć, to niechaj wie, że kilkadziesiąt lat temu ogłoszono z przekonaniem, iż pomidory powodują raka. I w ogóle niech przejrzy stare strachy to się uśmieje. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie warto "Spiderman" Główny bohater ma problem, bo rosną mu włosy na wewnętrznej części dłoni, co powoduje, że ni z tego, ni z owego łapie w objęcia dość koszmarną pannę, a zaraz po niej tacę ze śniadaniem. Z tej przyczyny nadziewa na baniak czerwoną skarpetkę i narciarskie gogle, by przemieszczać się po ulicach, wieszając się na sznurkach między ścianami wieżowców, co pozwala mu na dogonienie małego zielonego ludzika, który lata z prędkością światła na dużej sosjerce. Wszyscy chwalą znakomite efekty specjalne. Fakt. Niemal nie ustępują jakością animacji w filmie "Przygody Misia Colargola". "Byliśmy żołnierzami" Żołnierze amerykańscy jadą na wojnę w Wietnamie. Niektórzy wracają żywi, ale większość nie. Dowódca nie jest z tego zadowolony. Dzięki tej produkcji wiemy nareszcie, dlaczego Amerykanie wzięli w dupę w Wietnamie. Nie mogą wygrać wojny ludzie, którzy w kółko międlą farmazony o Ojczyźnie, Bogu, radości z posiadania rodziny i nawet konia nie walą, za to co rusz walą się na kolana, żeby pogawędzić z Najwyższym. I to wszystko na pasiastym tle, bo amerykański sztandar służy tam za tapetę w studiach filmowych, jak się wydaje. Obrazu dopełnia portret żon amerykańskich herosów. Kretynki jedna w drugą, wygłaszające pompatyczne hasła o swoich mężach i perliście śmiejące się z własnych dowcipów, na dodatek w doskonałej większości szpetne jak Matka Teresa i nie bardziej od niej seksowne. Wszystkie postacie w tym filmie są bardziej płaskie niż kartka naszego tygodnika. Melowi Gibsonowi, który wreszcie zagrał siebie – żarliwego katolika z ósemką dzieci – dobrze w tym filmidle wychodzi tylko zalewanie się łzami. My też się zalewamy, z żalu po szmalu wyrzuconym na bilet. "Faceci w czerni 2" Robal żre prawie cały skład wagonów metra. Czarny agent daje mu odpór. Zabawne jak makaron. Pies gada. Kolki dostaliśmy, żeby się trochę zaśmiać. Tommy Lee Jones kocha kosmitkę. Wzruszyliśmy się jak stary siennik. Babie wyrastają macki z rąk w dowolnym momencie i obwijają różnych takich. Przerwy w bezsensownych dialogach takie, że można wyjść się wysikać i nic się nie traci po powrocie. Serdecznie śmialiśmy się tylko raz – patrząc na tłum frajerów, który przyszedł na następny seans. David Morell "Totem" Po ulicy latają ludzie, którzy zostali ukąszeni przez innych ludzi zarażonych wirusem podobnym do wścieklizny, ale trochę innym. Powoduje on, że człowiek zamienia swoje zachowanie w zwierzęce odruchy, kąsa, rozrywa gardła, odgryza kończyny. Potem popada w letarg i apiać od początku. Ludzi takich łapie jeden szeryf, który boi się jak cholera, dziennikarz alkoholik i parę innych osób. Jak ktoś ma ochotę się trochę pobać, niech lepiej pójdzie na obiad do teściowej. Anna Nasiłowska "Księga początku" Bardzo polecana przez jeden dziennik ogólnopolski. Autorka opisuje poród, pierwsze dni w szpitalu po porodzie, pierwsze dni w domu po szpitalu, pierwsze dni córci itd. Wszystko jak od tysiąca lat, więc stara się ubrać to w słowa, które mają świadczyć, że oprócz macicy pracował również mózg autorki. Jak dzieciak oddycha, to "smakuje powietrze". Jak dziecko śpi, to jest "nieodgadnione". Jak pani widzi psa, to postrzega w nim dziecko. Jak kobiety na porodówce się śmieją, to jest to "najcenniejszy kruszec naszej republiki". Jezu! Przewidujemy, że następną książką Anny Nasiłowskiej będzie 130 stron o wizycie u dentysty, rwaniu dwóch zębów i egzystencjalnych męczarniach dopasowywania sztucznej szczęki. Autor : M.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto go popchnie Znacząca część członków SLD ma niechętny stosunek do polityki swojego rządu wobec wojny w Iraku i konfliktu amerykańsko-europejskiego na tym tle. Chociaż telewizje koncentrujące się w trakcie wojny na jej przebiegu mocno rozpaliły publiczne zainteresowanie wyprawą Busha, żadne, choćby niskiego szczebla, statutowe gremium Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie uchwaliło politycznej rezolucji przeciw aktywnemu poparciu przez polskie władze bliskowschodniego najazdu USA. A przecież jego podawane przez Waszyngton motywy (zapobieżenie agresji Iraku i rozsiewanie demokracji) budzą już teraz gorzki śmiech. Pies drapał Irak. Rząd popiera 10 proc. ludności, a Millera w roli premiera – 16 proc. (OBOP). Po zeznaniach przed rywinowską komisją zapewne znów mu spadnie. W największym tempie maleje poparcie dla Millera wśród zwolenników SLD. W ciągu jednego miesiąca co czwarty socjaldemokrata wcześniej premiera popierający zmienił zdanie. Działacze, w tym posłowie lewicy, mają już na ogół Millera dosyć. Dyskusje dotyczą tylko tego, kiedy się go pozbyć: już czy latem na kongresie Sojuszu. W SLD brak jednak jakichkolwiek grupowych, zgodnych z procedurami posunięć na rzecz zmiany przywództwa. A przecież w odróżnieniu od polityki zagranicznej sprawy personalne bardzo tę partię pasjonują. Póki Miller rządzi, pensjonariusze władzy wciąż się go boją. Gdy zacznie upadać, nabiorą śmiałości i skoczą na łamiące się drzewo z obrzydliwą skwapliwością i spóźnioną odwagą. Mamy więc w SLD kunktatorskie tchórzostwo, kryzys przywództwa i spadek notowań partii wśród wyborców, kryzys władzy przez Sojusz sprawo-wanej, a równocześnie przedziwne polityczne zatwardzenie. Motywem bezruchu jest lęk przed rozłamem w SLD czy choćby przed walkami wewnętrznymi, które Sojusz pogrążyłyby jeszcze bardziej. Jedna trzecia partii mająca dość przywództwa Millera i mniej więcej połowa SLD niechętna rządowi jest też paraliżowana przez przeświadczenie, że wbrew woli samego Millera nie można zmienić premiera, by obsadzić ten urząd przez działacza SLD, który może liczyć na znaczniejszy kredyt zaufania. W Sejmie nie ma większości, która obaliłaby rząd w sposób konstytucyjnie przewidziany, to znaczy przegłosowując kandydaturę następcy Millera. Chyba że zawiąże się nową szeroką koalicję rządową. Ale który z liderów SLD odważy się podjąć taką inicjatywę? Pozycja Millera będąc politycznie fatalną zarazem jest pod względem prawnym trudną do zachwiania. Ponieważ w toku wyborów delegatów na kongres SLD Miller zapewni sobie posłuszną mu większość, jest on nie do ruszenia aż do głosowania w Sejmie nad budżetem. W wariant przyspieszonych wyborów w czerwcu 2004 r. już nikt nie wierzy. Zresztą termin to tak odległy, że do tego czasu SLD mając garb w postaci obecnego rządu straci resztkę szansy na przyzwoity dla siebie wynik. Wszyscy więc nieentuzjaści Millera, od prezydenta po prowincjonalnych radnych SLD, czekają obecnie na to, czy czasem Miller sam nie zechce dla dobra sprawy unieść się honorem i popełnić polityczne harakiri. Są to nierealistyczne rachuby. Miller uważa się za stworzyciela formacji tylko przez niego cementowanej, dyscyplinowanej, a bez niego niezdolnej do przeżycia. Jego samooceny są bardzo wysokie – kontrastowe wobec ocen społecznych. Ma on poczucie misji – wygranie referendum i doprowadzenie Polski do UE, chociaż tak naprawdę już teraz to, kto jest premierem, nie ma dla tych procedur żadnego znaczenia. Przeciągając swe premierowanie Miller działa jednak na korzyść różnych operacji gospodarczych, na których mu zależy. Leszek Miller może okazać się więc długotrwałą przeszkodą powodującą upadek SLD. Nie mówiąc już o ogólnospołecznych skutkach galwanizowania rządu, który mało że mniejszościowy, to jest programowo jałowy, defensywny i pozbawiony zaufania. Rachunek jest prosty: albo formacja lewicowa aktywnie pomoże Millerowi odejść, albo podupadnie jeszcze bardziej pod jego przewodem. Pogrąży przy tym kariery kilku zdolnych ministrów Millera – historycznych przywódców lewicy. Nie wszyscy spośród nich są lokatorami chlewu dla trzody kulczykowanej. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak uchronić raka od zawału Motto: Czym słoneczko bliżej, tym Sikorski niżej. Pan minister zdrowia odmówił dopłacania do środków przeciwciążowych. Skreślenie ich z listy chemikaliów niepełnopłatnych uzasadnił stosując szantaż moralny. Powiedział, że lepiej pieniądze przeznaczyć na leki przeciwrakowe i zapobiegające pękaniu serca, czyli ratujące życie. No bo istotnie dziewictwo nie grozi śmiercią, a tylko kalectwem. Zamiast się ruchać, można froterować podłogę. Też frajda. Szerokie zastosowanie metod perswazyjnych ministra Leszka Sikorskiego może przynieść większe oszczędności budżetowe niż plan Hausnera. Czy ważniejsze jest dotowanie opery, czy wyławianie z rzek kandydatów na topielców? Czy nie lepiej głodne dzieci dożywiać, niż uczyć je gramatyki? Czyż nie jest nieludzkie budowanie drogich autostrad, na których potem licznie giną ludzie? Itd. Tylko potwarca może podejrzewać, że minister robi narodowi świństwo rozmyślne. Na przykład, że przemyślał i pojmuje ten socjaldemokrata klasowe skutki swego humanitaryzmu. Są zaś one takie: unikanie rodzenia wpisane zostaje trwale do skłonności luksusowych – jak bywanie na balach charytatywnych i spędzanie zimy na Karaibach. Kobiety, które stać by było pieniężnie na rodzenie i hodowanie dzieci, mają bowiem forsę na uniknięcie tego przez zażywanie pigułek lub opłacanie skrobanek. Ubogie zaś podlegają przymusowi rodzenia. Minister Sikorski wpędza je w wielodzietność, więc w jeszcze większe ubóstwo. W ten sposób najliczniej rozmnażają się rodziny niemające środków na kształcenie swego przychówku. Dzieci dziedziczą po rodzicach biedę, ciemnotę, bezrobocie, bezradność. Oto, jak socjaldemokratyczny minister kształtuje współczesne mu i przyszłe stosunki społeczne. Inny potwarca zarzucić zaś mógłby socjaldemokracie w randze ministra nieumiejętność liczenia na poziomie szkoły podstawowej. Koszt dotowania pigułek antykoncepcyjnych jest kilkadziesiąt razy niższy od tych wydatków państwa, jakie pociąga za sobą rodzenie się dzieci, szczególnie w rodzinach ubogich. Połóg, urlop macierzyński, zasiłek rodzinny, dotacje do niektórych artykułów dziecięcych i do przedszkoli, koszty kształcenia i tak dalej bez końca. Mieści się w tym także pensja pediatry i dopłata państwowa do leków, jakie bachor pożre. Naprawdę dotacje do pigułek przeciwciążowych w ogóle nie są wydatkiem z budżetu, lecz oszczędnością. Bardziej dla społeczeństwa opłacalną, niż np. byłoby odebranie władzom 50 tysięcy samochodów służbowych z kierowcami. Bo tyle ich ponoć utrzymują podatnicy. Tylko zoologiczny wróg rządzącej socjaldemokracji posądzać mógłby ministra Sikorskiego o to, że nie jest przypadkowa zbieżność rodzaju oszczędności, które on czyni, z wyraźnymi życzeniami Kościoła katolickiego. Biskupi i księża oczekują bowiem od władz państwowych, że utrudnią one wszelkimi sposobami korzystanie przez kobiety z wolności nierodzenia. Rozmnażanie się stanowi powinność religijną zamężnych owieczek. Perswazje tego rodzaju głoszone z ambony cieszą się zaś tylko wówczas posłuchem, jeżeli wzmacnia je presja karna (zakaz aborcji) oraz ekonomiczna (drogie pigułki antyciążowe). Minister Sikorski nie jest kościelnym posługaczem, a skądże. On tylko zasiada w rządzie Millera, który nie chce zadrażniać stosunków z Kościołem. Demoluje je zaś każda władza, która kleru nie słucha i nie robi mu na rękę. Nie żaden szeregowy potwarca, lecz tylko wyłącznie skończone już bydlę wyrazić może żal, że minister od chorób zwany dla śmiechu ministrem zdrowia w ogóle urodził się. Na ogół – jak wszystkie dzieciątka – ministrowie poczęci zostali z brudu i niechlujstwa. Gdyby bowiem w PRL pani Sikorska – matka zechciała była uniknąć rodzenia przyszłego ministra Leszka, zapobiegłaby powstaniu łańcucha zdarzeń fatalnego dla milionów kobiet. Sam minister Sikorski to zatem sygnał ostrzegawczy wskazujący, jak bardzo opłaca się finansować z funduszy publicznych pigułki przeciwciążowe. Wśród dzieci, które się teraz rodzą z powodu aptecznej drożyzny, znów znaleźć się zaś może osesek, który za 40 lat zostanie socjaldemokratycznym mini-strem zdrowia. Czyż chcemy powtórnie ponieść takie ryzyko? Minister zdrowia Sikorski twierdzi, że brakuje mu forsy na dotowanie środków antykoncepcyjnych i kto go za to gani, ten godzi się na pozbawianie pomocy ludzi chorych na raka i serce. Odpowiadam na ten szantaż moralny lepszym rachunkiem: pigułki przeciw ciąży ograniczając liczbę rodzonych dzieci zapobiegają większej ilości przyszłych raków i zawałów, niż wyleczą z nich lekarstwa onkologiczne i kardiologiczne razem wzięte. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lekcja ozora polskiego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nadpolacy Brunatni młodzieńcy robią kariery. To nagroda za chamstwo, nietolerancję i nacjonalizm. Dokąd w Pomrocznej prowadzi publiczne wykrzykiwanie – tak jak w Krakowie – „pedały do gazu!” oraz „lesbijki do obozów pracy”, a także rzucanie w przedstawicieli tych mniejszości pomidorami, jajkami oraz cięższymi jeszcze dowodami miłości bliźniego? Odpowiedź jest prosta: do błyskawicznego sukcesu, szacunku władz i cichej miłości mediów. Dowód na to twierdzenie ma 25 lat, broni właśnie na Uniwersytecie Wrocławskim rozprawę magisterską o wizji Polski w myśli Dmowskiego i nazywa się Radosław Parda. Od niedawna student Parda jest także przewodniczącym sejmiku dolnośląskiego – reprezentuje swą osobą ludność trzymilionowego województwa. Wcześniej pan przewodniczący osobiście prezentował w Warszawie wymienione na wstępie zalety bojowe. Rzecz działa się w trakcie manify z okazji święta kobiet. Profeministyczną demonstrację brutalnie zaatakowali wówczas aktywiści Młodzieży Wszechpolskiej, której przewodniczący Parda jest ogólnopolskim prezesem. Wśród wszechpolskich kolegów nosi pieszczotliwą ksywkę Murzyn – to z uwagi na urodę południowego amanta filmowego. Najpiękniejsze w samorządowym sukcesie Pardy jest jednak to, iż na funkcję ojca województwa wybrany został głosami jedynej w swym rodzaju koalicji samorządowej złożonej z Platformy Obywatelskiej, Samoobrony, LPR i – jak wynika z sejmikowej arytmetyki – dwojga (ukrywających swą tożsamość) radnych SLD. Dla działaczy PO i buntowników z SLD oddanie LPR funkcji przewodniczącego sejmiku było ceną za „dmuchnięcie” dotychczasowego szefa sejmiku, nijakiego Kurzawy. Kurzawa podpadł wszystkim po tym, jak przeszedł z PSL do partii Borowskiego. Platformiarze i spółka liczyli, że LPR wysunie na stanowisko przewodniczącego Artura Paprotę, uchodzącego za umiarkowanego pragmatyka, działacza Młodzieży Wszechpolskiej z Legnicy. Paprota kandydować jednak nie mógł, gdyż w międzyczasie został... wiceburmistrzem warszawskiej gminy Żoliborz. Wybór Pardy i Paproty przyjęty został ze stoickim spokojem przez media lokalne i krajowe. Ot, młodzi, zdolni i sympatyczni. Niejakie zaniepokojenie wykazują jedynie niemieckie służby dyplomatyczne, które po cichu sugerują, że Parda nie powinien pojawiać sięna niektórych jublach i wręczać prestiżowych nagród – zwłaszcza polsko-niemieckiej Nagrody Dolnego Śląska. Inni takich obiekcji nie mają, mimo że Młodzież Wszechpolska nigdy nie odcięła się od swej przedwojennej specjalności: budowania getta ławkowego dla Żydów. Z kroniki kolejnych sukcesów młodych Wszechpolaków – obchody rocznicy Konstytucji 3 maja na Górze Świętej Anny koło Opola. W tym roku – w przeciwieństwie do lat ubiegłych – prawie stuosobowa grupa członków Młodzieży Wszechpolskiej nie była obiektem policyjnej inwigilacji, ale oficjalnym uczestnikiem uroczystości, a Prezes MW Jarosław Parda wygłosił utrzymane w duchu endeckim przemówienie tuż po władzach wojewódzkich. Po powrocie do Opola nastąpiła część szkoleniowo-formacyjna obejmująca wykłady zaproszonych gości, w tym: historyka, byłego rektora Uniwersytetu Opolskiego – prof. dra hab. Franciszka Marka, publicysty narodowego i autora m.in. „Tematów niebezpiecznych” doktora Dariusza Ratajczaka (cytat z oficjalnej strony internetowej). „Tematy niebezpieczne” i „formacja duchowa” ze skazanym za kłamstwo oświęcimskie pseudonaukowcem nie są jednak niczym niebezpiecznym, jeżeli sojusz z wszechpolskimi młodzieżowcami może przydać się światłym działaczom Platformy Obywatelskiej do celów tak wzniosłych, jak podział stołków i stołeczków w lokalnym urzędzie marszałkowskim. Autor : Maciej Wełyczko Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kręcę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Wiernopoddańczy manifest jedności ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej podpisał premier Miller wraz z przywódcami siedmiu innych krajów Zjednoczonej Europy i kandydujących. Antyiracki apel jest w istocie antyeuropejski. Wali w Niemcy, Francję, Grecję i pozostałe państwa UE, które są sceptyczne lub przeciwne wojnie. W antywojen-ną rezolucję Parlamentu Euro-pejskiego. Umacnia narastające w UE przekonanie, że Polska jest gospodarczym i politycznym "koniem trojańskim" w UE. • Aby dodatkowo wkurwić także Rosję, Miller podejmie w Waszyngtonie starania o przenie-sienie części amerykańskich baz wojskowych z zimnych Niemiec do gorącej Polski. Niemcy do niedawna były naszym głównym promotorem w UE, są najważniejszym partnerem gospodarczym i jedynym krajem na świecie, który naprawdę interesuje się Polską. Z drugiej strony amerykańskie wojsko to dobry dochód dla Polski i ważne zabezpieczenie militarne. • Tylko 40 proc. obywateli RP ankietowanych przez OBOP akceptuje bazy amerykańskie na polskim terytorium; przeciwnych jest 44 proc. Większość zgadza się na polityczne poparcie dla USA (52 proc.) i wysłanie jedynie służb medycznych na tyły wojsk sprzymierzonych (60 proc.). • Unia Europejska odmówiła rozmów na temat sprecyzowania w traktacie akcesyjnym zasad przyznawania dopłat bezpośrednich dla rolników. Wielkie zdzi-wienie unijnych dyplomatów wywołała deklaracja o ochronie moralności i życia poczętego, którą rząd chce dołączyć do traktatu akcesyjnego, aby podlizać się Kościołowi kat. Europejczycy uznali, że deklaracja jest spóźniona, ogólnikowa, zbyt szeroka i zupełnie niepotrzebna. • Osiem godzin trwała nasiadówka rozszerzonego kierownictwa SLD poświęcona dyscyplinowaniu rozsierdzonych dołów partyjnych, zamrożeniu inicjatyw, które mogą skłócić zwolenników integracji z UE. Zalecono powstrzymanie się od likwidacji pionu śledczego IPN, liberalizacji ustawy aborcyjnej itp. Zalecono też zakazać partyjnego plotkarstwa i przecieków informacji, zwłaszcza tych o różnicach i sporach w SLD. • Prezydent Kwaśniewski wypowiedział się przeciwko zażyłemu, wspólnemu, nieustannemu bankietowaniu polityków, wielkich biznesmenów i magnatów medialnych. Przeciw oligarchizowaniu się elit. Przeciw wystawnym balom tych elit, z których pełne zachwytów relacje oglądają w TV lub czytają potem w snobistycznych magazynach zubożałe, a nawet głodnawe nieelity. Pre-zydent zareagował więc wresz-cie na wieloletnie napomnienia i szyderstwa "NIE". Elementów samokrytyki w wypowiedziach prezydenta można się doszukać, ale z trudem. • Można spokojnie czynić znak krzyża i całować glebę. Tak orzekła ostrzeszowska prokuratura i umorzyła śledztwo wobec ministra Marka Siwca. Do czasu umorzenia istniały podejrzenia, iż pocałunki i znak krzyża znieważają papieża i uczucia religijne. • Można nazywać byłego redaktora "Wprost" Jerzego Sławomira Maca mitomanem. Sprawę sądową o obrazę Maca przez Urbana redaktor "NIE" wygrał ostatecznie. Zasądzono też od Maca 2250 zł. • Już tylko 65 proc. obywateli RP pytanych przez OBOP uważa, że sprawy kraju idą w złym kierunku. To mniej o 8 proc. niż w grudniu. Widać ludzie uznali, że gorzej już być nie może. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wojna Gdyni z Piotrem, jego żoną, dziećmi, psem i rybkami Urzędnicy dbają o gminny majątek niszcząc go. To nie głupota. To skurwysyństwo. Za lasami, za szosami jest Gdynia, miasto z morza i marzeń, gdzie władzę sprawuje mądry prezydent dr Wojciech Szczurek z Platformy Obywatelskiej oraz w jego imieniu rzesza urzędników, funkcjonariuszy i przedstawicieli. Wszyscy oni dbają, aby było sprawiedliwie, a praw ustalonych, żeby nikt nie naruszał. * * * 17 listopada 2003 r. Piotr W., obecnie bezrobotny, poprzednio pracownik przemysłu stoczniowego, zajął bezprawnie lokal mieszkalny – tzw. pustostan – należący do gminy Gdynia. Wszedł z rodziną, czyli żoną, trójką dzieci w wieku 10, 12 i 13 lat, psem i rybkami w akwarium, do zaniedbanego, zdewastowanego mieszkania w jednym z komunalnych budynków w peryferyjnej dzielnicy miasta i zamieszkał w nim. Zajął lokal bezprawnie, ale powiedzieć, że się włamał, byłoby nadużyciem i oszczerstwem. Piotr nie wyłamał zamków, nie wyważył drzwi, nie wybił okna. Na odwrót – Piotr założył własne zamki w drzwiach wcześniej zamków pozbawionych. Jak już Piotr do mieszkania wszedł z rodziną, psem i rybkami, to zaczął to mieszkanie naprawiać, odnawiać i remontować. Nie chciał mieszkać w syfie. 25 listopada 2003 r. rano do ich nowego mieszkania zawitali: urzędniczka z Administracji Budynków Komunalnych, trzech funkcjonariuszy policji, przedstawiciel Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, urzędnik do spraw dzieci. Żadna z tych osób nie zostawiła wizytówki ani nie okazała dokumentów – przecież to tylko bezrobotny. O tym, kto jest kim, Piotr W. z grubsza wywnioskował z kontekstu wypowiedzi. Bez trudu rozpoznał funkcjonariuszy policji, bo byli w mundurach. Orzekli zgodnie, że Piotr wraz z żoną, dziećmi oraz psem i rybkami w akwarium mają się wynieść. Piotr odmówił tłumacząc to sytuacją życiową. Właścicielka mieszkania, które poprzednio wynajmował, zmarła nagle, nic nowego nie mógł znaleźć od razu, co miał zatem w zimie robić? Mieszkanie stało puste, zaniedbane. Wszedł. Dbać o rodzinę musi. Dzieci posyłać do szkoły. Teraz dzieci chore, były u lekarza rodzinnego w przychodni i mają zwolnienia. * * * Bez nakazu sądu nie można nikogo wywalić na ulicę, nawet jeśli zajął lokal bezprawnie, tym bardziej że w okresie zimowym nie wykonuje się eksmisji. Wydawać by się mogło, że bezprawność Piotra W. przez okres zimy uchowa się w cieple. Nic z tego. Nie chce się po dobroci z żoną, chorymi dziećmi, psem i rybkami wynosić na śnieg, błoto, mróz, deszcz i wiatr? No to zrobi się tak, że ciężkie życie będzie jeszcze cięższe. Zupełnie beznadziejne. W kilka godzin po wyjściu porannej delegacji urzędników do lokalu mieszkalnego przybyło pięciu pracowników oddelegowanych z Administracji Budynków Komunalnych, którzy mieli jedno zadanie: uczynić zajmowany przez Piotra, jego rodzinę, psa i rybki lokal niezdatnym do użytku. Wykonali więc następujące prace remontowo-budowlane: usunęli skrzydła okienne z wszystkich okien, usunęli wszystkie drzwi włącznie z wejściowymi, usunęli drzwiczki, płytę kuchenną i kilka kafli z kuchennego pieca, usunęli drzwiczki oraz trzy górne warstwy kafli z dwóch grzewczych pieców w pokojach. Dodatkową atrakcją było odcięcie przez administrację wody i prądu elektrycznego. I teraz niech dzieci z gorączką leżą na materacach na podłodze, gdy przez otwory pozbawione okien i drzwi hula wiatr roznosząc po całym mieszkaniu dym, czad, sadzę i iskry z rozebranych pieców. Z obawy, żeby Piotr nie wstawił nowych okien i drzwi w miejsce wyjętych i aby Boże broń nie naprawił, co administracyjni rozwalili, władze gminy wystawiły przed budynkiem ochronę w postaci pracownika firmy ochrony osób i mienia Ekotrade. Piotr w miejsce usuniętych okien i drzwi zawiesił folię, aby jako tako zabezpieczyć chore dzieci przed chłodem. Mieszkanie lokatorzy ogrzewają piecykiem gazowym, potrzeby załatwiają dzięki uprzejmości sąsiadów, wodę do celów spożywczych kupują w sklepie. A energię zakład energetyczny sam im włączył podpisując z Piotrem umowę, bo czemu nie, skoro facet płaci rachunki. * * * Dodatkową szykaną miało być odebranie Piotrowi dzieci (rodzina najwyższym dobrem, podstawową komórką społeczną chronioną przez konstytucję itp.). Na wniosek gdyńskiego Urzędu Miejskiego 11 grudnia 2003 r. przed Sądem Rejonowym w Gdyni, Wydział ds. Rodzinnych, odbyła się rozprawa o odebranie praw rodzicielskich i skierowanie dzieci do pogotowia opiekuńczego. W postępowaniu Piotra pani sędzia nie znalazła patologii mówiąc przy okazji, aby Urząd Miejski nie załatwiał swoich spraw wykorzystując do tego instytucję sądu. Dalej więc Piotr ma żonę, trójkę dzieci, psa i rybki. Ma jeszcze sprawę karną o zajęcie nie swojego mienia. I cywilną – o opuszczenie lokalu. * * * Aby cała ta opowiedziana historia nie była jeszcze jedną opisywaną już po tysiąc razy historią o biedzie (bo gdyby Piotr był bogaty, to by sobie mieszkanie kupił i wcale nie byłoby historii), postanowiłem się dowiedzieć, czym się kierował urząd angażując w całą tę sprawę tyle osób, doprowadzając do kilku procesów i przede wszystkim, skąd w ogóle pomysł, aby wykurzyć Piotra z zajętego przez niego lokalu dokumentnie ten lokal demolując. Odsyłany od urzędnika do urzędnika trafiłem do dobrej pani Joanny Grajter, rzecznika prasowego dobrego prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka. Ona mnie objaśniła. Po pierwsze: wejście do pustostanu jest zajęciem własności gminy. A prezydent ma obowiązek strzec tej własności. I prawa. Bo co by było, gdyby nie strzegł? Przyszedłby zły dziennikarz od jeszcze bardziej złego Urbana i by opisał dobrego pana prezydenta, że ten majątku gminy nie strzeże, nie pilnuje, różnym ludziom zajmować pozwala. A nie można pozwalać każdemu na załatwianie swoich problemów życiowych, tak jak mu się podoba. Po drugie: jeśli rząd znowelizował ustawę o ochronie praw lokatora i nie pozwala go wywalić normalną drogą poprzez wywózkę, to gmina musi się bronić. Wyjęcie drzwi i okien, gdy dzieci z gorączką na podłodze, to był desperacki ruch urzędu miejskiego. Po trzecie: czy gmina ma ponosić winę za to, że stocznia jest w kryzysie i Piotr nie ma pracy? Że mu trudno mieszkanie wynająć? Chyba sam rozumiem... Nie, nie rozumiem. PS Wyjmowanie drzwi, okien, a jeśli ich się nie da wyjąć, to wybijanie szyb, stosują urzędnicy w Gdyni jako stałą metodę „zabezpieczania” lokali komunalnych przed dzikimi lokatorami. Wszystko, aby strzec gminnej własności. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Straszydło Osiągnąłem właśnie szczyt kariery. "Super Express" podarował maskę mojej mordy jednej czwartej swoich czytelników. Pozostali dostaną mordy innych ohydnych stworów: Leppera, Jakubowskiej lub Renaty Beger. W Halloween biegało i straszyło kilkadziesiąt tysięcy Urbanów. Prawdziwie potężny nie jest ten, kogo wszyscy kochają, ale ten facet, którego się boją. Premierowy pokaz masek gazeta urządziła dla pięciolatków w warszawskim Przedszkolu nr 295 (czyżby uchowało się aż tyle przedszkoli?). Ten jest najstraszniejszy! – krzyczały wytykając palcami Jerzego Urbana. – Bo wygląda jak diabeł i ma duże uszy – uzasadniały dlaczego ich zdaniem naczelny "NIE" zdobył palmę pierwszeństwa w straszeniu. Na dodatek bały się podejść do Urbana – pisze "Super Express" z 28 października. Pysznie. Moim ulubionym bohaterem historycznym był zawsze król Herod. Pracuję jako wszędobylskie straszydło, a nie tylko straszak na głupie bachory. Jak wiem, premier Leszek Miller zastraszał już co najmniej trzy znane osobistości starając się zniechęcić je do bywania w moim domu. Jestem mu wdzięczny, bo gościnność nie należy do moich skłonności. Skoro "gość w dom – Bóg w dom", ateista musi ryglować drzwi. Premier ma na karku strajk kolejarzy, górników, stoczniowców, manifestacje taksówkarzy, samotną walkę z Unią Europejską o konstytucję, budżet, reformę finansów, aferę Rywina i starachowicką, pieszczoty Kwaśniewskiego wobec Ordynackiej, Jakubowską (pozbyć się jej czy nie?), interesy Kulczyka i parę innych kłopotów. Skoro ma jeszcze czas, żeby regulować moje życie towarzyskie, jest tytanem pracowitości, jakiego Polska nie miała na czele rządu od czasu Felicjana Sławoja-Składkowskiego. Premier musi przecież wpierw śledzić mój dom, żeby wiedzieć, kto wchodzi, potem zaś dokarmiać ludzi, którym udało mu się obrzydzić kuchnię mojej straszliwej – jego zdaniem – żony. Jeszcze nie tak dawno temu dopływ gości reglamentował prosty, brudny cieć z mojej kamienicy, który zamykał bramę, upijał się i nie reagował na dzwonek. Ani marzyłem, że jego rolę przejmie ulubieniec widzów TV w randze Prezesa Rady Ministrów. Historia odnotowała, że już kilkanaście lat temu Urban służył do straszenia, i to nie głupich siusiumajtków z przedszkola, ale Kościoła katolickiego. Nieustraszonej opoki niebojącej się ani bram piekielnych, ani weźmy lwów, które w starożytności przyprawiano o niestrawność jego pierwszymi wyznawcami. Ukazała się pożywna książka prof. Andrzeja Garlickiego "Karuzela – Rzecz o Okrągłym Stole". Autor – wybitny stołownik – opowiada w niej m.in. o tym, że przez lata w czułym zespoleniu ze Stanisławem Cioskiem pracowaliśmy nad sposobami stłamszenia opozycji, do czego miało posłużyć zręczne manewrowanie Kościołem. Prof. Garlicki podaje, że w marcu 1989 r., gdy obrady Okrągłego Stołu dobiegały końca, Ciosek spotkał się z przedstawicielem episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem i – cytuję: Wyjaśniając konieczność odbycia wyborów w czerwcu oraz ustanowienia Senatu i prezydentury sięgnął do zdumiewającej argumentacji: "powiedział – zanotował ks. Orszulik – że zauważa przedziwne zbliżenie między min. Urbanem a Michnikiem, który nalega, by przesunąć wybory na wrzesień. Zauważa się tworzenie swoistego lobby żydowskiego, które żywo interesuje się pracami »okrągłego stołu«. Urban podejmuje pewne inicjatywy, z którymi dociera do samego Jaruzelskiego". Ks. Orszulik pozostawił te zadziwiające wynurzenia bez komentarza (...). Tak to po latach okazuje się, że Cioskowi, wówczas mojemu czułemu przyjacielowi i politycznemu wspólnikowi, służyłem do straszenia Kościoła żydowskim spiskiem. Przed delegatem biskupów oskarżał on członka rządu PRL w mojej osobie o zwąchiwanie się z opozycją. Biorąc za pretekst me rozmowy z Adamem Michnikiem – równie służbowe jak jego z Orszulikiem – ostrzegał też, że gudłaj ma dostęp do ucha Jaruzelskiego. Stanisław Ciosek, który trudzi się teraz na posadzie doradcy politycznego prezydenta Polski, oznajmił mi, że ks. Orszulik kłamie. Ks. Orszulik awansował od tamtego czasu na biskupa, ale może wyróżniono go za inne niż prawdomówność katolickie cnoty. Skoro Orszulik łże, Aleksander Kwaśniewski smakować sobie może nadal niezłomnej lojalności Cioska. Syci ona prezydenta i – co widać – tuczy. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Obywatel dresiarz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sąd zabija czas " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak zarobić 360 000 zł dziennie czyli gaz śmierdzący korupcją cd. Wizytę złożył w Najjaśniejszej gen. Władimir Radczenko, ukraiński odpowiednik ministra Marka Siwca. Radczenko zastąpił na stanowisku sekretarza ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Jewhena Marczuka, gdy ten został ministrem obrony. Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE", tuż przed wyjazdem do Polski Radczenko był indagowany przez ukraińskich parlamentarzystów o kontrakt gazowy z Polską. Spore poruszenie wywołała bowiem dziwna umowa na dostawę ukraińskiego gazu do Polski za pośrednictwem podejrzanej węgierskiej spółki Eural TG. Ponoć Radczenko miał oświadczyć, że podczas wizyty nie będzie poruszał kwestii tego kontraktu, gdyż Ukrainie udało się wynegocjować bajecznie wysoką cenę za gaz sprzedany Polsce. W tej sytuacji próba podważenia kontraktu działałaby na niekorzyść ekonomicznych interesów Ukrainy. Autor : H.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Władca płomieni Górnicy z likwidowanych kopalń! Dajcie sobie spokój z węglem. Róbcie zapalniczki! Wicepremier Hausner wam pomoże. Produkcja prostych jednorazowych zapalniczek nie wymaga wielkich nakładów i ma zapewniony zbyt. Używają ich miliony obywateli, każdego roku kupując ok. 120 mln sztuk. Mnożąc to przez 1,50 zł (przeciętna cena w kiosku), odliczając marżę, podatki i inne koszty można zarobić taką kasę, jaka nawet się nie śni deficytowej branży górniczej. Przemysł to my W październiku 1998 r. na wniosek prywatnej spółki "Budzyńscy" z Wąbrzeźna w Kujawsko-Pomorskiem ówczesny minister gospodarki Janusz Steinhoff wydał decyzję o wprowadzeniu cła antydumpingowego na sprowadzane z Chin do Pomrocznej zapalniczki gazowe jednorazowego użytku. Ot, tak po prostu, na wiarę i na podstawie kwitów przesłanych przez pokrzywdzoną spółeczkę. Masowy import tanich zapalniczek miał rzekomo przynosić "Budzyńskim" straty. W skierowanym do ministerstwa wniosku przedsiębiorcy określili się jako "przemysł krajowy". Okazuje się, że firma zatrudniająca kilkanaście osób jest jednym z dwóch producentów zapalniczek w Pomrocznej! Uściślając – składa je z części sprowadzanych z zagranicy. Obłożenie Chińczyków cłem okazało się zaporą niewystarczającą. W następstwie tej decyzji import jednorazowych zapalniczek z ChRL gwałtownie spadł: z ok. 70 mln sztuk w 1998 r. do 0,92 mln w 1999 r., ale za to pojawiło się 70 mln sztuk zapalniczek deklarowanych jako wielorazowego napełniania. Próbując wejść na europejskie rynki Chińczycy skonstruowali zapalniczkę, która udawała wielokrotną przez zamontowanie zaworka – oznajmił nie adwokat "Budzyńskich", ale dyrektor Departamentu Postępowań Ochronnych w ówczesnym Ministerstwie Gospodarki Wiesław Karsz ("Rzeczpospolita", 26 lutego 2002 r.). "Budzyńscy" zwrócili się więc do ministra gospodarki, aby nałożył cło na wielorazówki, bo tak naprawdę są to jednorazówki. Nie zastanawiając się wiele 17 sierpnia 2000 r. minister nałożył nowe cło antydumpingowe Zagranie to było nie fair, gdyż cło zaczęło obowiązywać z mocą wsteczną od 16 lipca 1998 r. do 5 listopada 2000 r. W ten sposób kilkunastu importerów dostało kijem po plecach. Za coś, co kiedyś sprowadzili zgodnie z prawem, musieli nagle odpalić fiskusowi stosowną działkę. Gdy już zbliżał się koniec okresu obowiązywania tego cła, "Budzyńscy" złożyli kolejny wniosek – o wszczęcie postępowania antydumpingowego. I do tej prośby minister przychylił się wydając (25 października 2000 r.) stosowne postanowienie. W ekspresowym tempie, bo już sześć dni później (31 października), wydał kolejną decyzję o nałożeniu ostatecznego cła antydumpingowego. W ten sposób "Budzyńscy" pozbyli się konkurencji. Takie same, ale inne Importerzy zwrócili się do ministra, by zechciał łaskawie raz jeszcze rozpatrzyć sprawę. Takiego wała! Minister wcześniejszą decyzję o nałożeniu cła potwierdził kolejną decyzją (z 14 listopada 2000 r.). Po dokładnym przyjrzeniu się zapalniczkom wielorazowym minister doszedł bowiem do wniosku, że zapalniczki wielorazowe tylko takie udają. Na przykład dlatego, gdyż są takiej samej wielkości, tego samego koloru, pakowane do podobnych pudełek i po tyle samo sztuk. A co najgorsze, służą do tego samego celu! Do rozróżnienia zapalniczek minister zagonił nawet dyplomatów z zagranicznych placówek wysyłając im specjalne formularze, w których mieli odpowiedzieć na zadane pytania. Ekscelencje olały Pomroczną nie odsyłając kwestionariuszy. Ze zrozumieniem do sprawy podeszli natomiast specjaliści. (...) w Instytucie Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (IGNiG) w Krakowie zostało przeprowadzone badanie zapalniczek (...). W protokole badań zaworów zapalniczek gazowych zapisano, że w przedstawionej instrukcji napełniania gazem zapalniczek poddanych badaniom nie było pełnej informacji dla klienta, z jakiej butli należy je napełniać, jak również jakiego aplikatora należy używać. W konsekwencji w protokole badań zapisano również, iż przy źle dobranym aplikatorze lub przy jego braku wszystkie zapalniczki są nieszczelne podczas procesu napełniania. Powyższa uwaga, zgodnie z protokołem, dotyczy wszystkich zapalniczek na polskim rynku. Oznacza to, że napełnianie gazem zapalniczek deklarowanych jako do wielokrotnego napełniania było wysoce utrudnione. Na poparcie swojego rozumowania minister zlecił też CBOS zbadanie, jak zapalniczki traktowane są przez społeczeństwo. Wynik przeprowadzonego badania wskazał na to, że zapalniczki do wielokrotnego napełniania nie są odróżniane od zapalniczek jednorazowych z uwagi na ich cechy użytkowe, brak instrukcji napełniania oraz właściwych aplikatorów. (...) otrzymany wynik w pełni potwierdził ustalenia dokonane w IGNiG w Krakowie. ("Monitor Polski", 30 listopada 2000 r.). Hocki-klocki Robieni w bambuko importerzy zaskarżyli decyzję ministra gospodarki do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Wydając wyrok (Syg. Akt V SA 3981/00 i V SA 27/01) w imieniu Najjaśniejszej Pomrocznej NSA uchylił zaskarżoną decyzję, a mówiąc bardziej dosadnie zjechał ministra gospodarki niczym burą sukę. Że nie sprawdził, czy spółka "Budzyńscy" może rościć sobie prawo do miana "przemysłu krajowego". Że interpretował raporty badań technicznych zapalniczek oraz przepisy ustawy o ochronie przed przywozem na polski obszar celny towarów po cenach dumpingowych, jak mu się żywnie podobało. Po pierwsze NSA stwierdził: Przedmiotem badania Instytutu Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (IGNiG) w Krakowie było (...) 18 szt. zapalniczek "wielorazowych", które spełniły "wymagania w zakresie szczelności po jednokrotnym napełnieniu (zgodnie z normą)", 16 próbek spełniło wymagania szczelności również po 10 napełnieniach, a 2 próbki odpowiednio po 7 i 9 napełnieniach uległy uszkodzeniu. Po drugie: Badania wykonano przy użyciu aplikatorów dołączonych do butli Premet – Pieszyce oraz aplikatorów dołączonych do butli O’K, które umożliwiały napełnienie zapalniczek. Po trzecie: Nawiązując do tych badań Instytut Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (...) stwierdził, że "wszystkie badane zapalniczki z technicznego punktu widzenia były zapalniczkami do wielokrotnego napełnienia, a brak dokładnej instrukcji odnośnie stosowanego aplikatora nie uniemożliwiał napełnienia, a jedynie go utrudniał". Podniósł ponadto, że stwierdzenie, iż badanie potwierdziło jednorazowy charakter zapalniczek "nie może być przypisane ekspertom z IGNiG". NSA nakazał ministrowi jeszcze raz przyłożyć się do roboty. Coś czego nie ma Buzkowy minister nie zdążył już zająć się zaleceniami NSA. Nastał nowy rząd, nastąpiła reorganizacja ministerstw, ale Departament Postępowań Ochronnych, którym wciąż kieruje Wiesław Karsz, nie przepadł. W maju 2002 r. ukazało się postanowienie o przedłużeniu, do końca 2002 r., terminu zakończenia postępowania antydumpingowego. Podpisał się pod tym minister Jacek Piechota. Czyli spółeczka "Budzyńscy" pardon "krajowy przemysł" mógł również pod rządami SLD-owców spokojnie składać zapalniczki nie lękając się konkurencji. W 2003 r. ukazały się cztery kolejne postanowienia (z kwietnia, czerwca i września) – wszystkie podpisane przez wicepremiera Hausnera, w których wicepremier podtrzymuje wcześniejsze stanowisko resortu. Cała ta zabawa z ochroną "krajowego przemysłu" namieszała nieźle w głowach urzędnikom z Ministerstwa Finansów. W marcu tego roku ukazała się Taryfa Celna Użytkowa, w której umieszczono obowiązek uiszczania cła antydumpingowego z powołaniem się na decyzję ministra gospodarki z sierpnia 2000 r. Nie byłoby to wcale dziwne, gdyby w decyzji tej nie napisano: nałożyć na zapalniczki dopuszczone do obrotu na polskim obszarze celnym (...) ostateczne cło antydumpingowe od dnia wejścia w życie decyzji do dnia 5 listopada 2000 r. (...). Czyli powoływano się na coś, co nie obowiązuje! Jak odpala Hausner Na kolejne decyzje przedłużające czas trwania postępowania antydumpingowego importerzy zapalniczek wnosili zastrzeżenia, przedstawiając rzeczowe kontrargumenty. Dziwili się, że resort tak zaciekle faworyzuje jedną prywatną spółeczkę. W końcu wicepremier Hausner zlecił nową ekspertyzę specjalistom z Wojskowej Akademii Technicznej (sic!), tym samym co konstruują wyrzutnie rakietowe i broń laserową. Jakiś czas potem okazało się jednak, że nie byli to eksperci z WAT, ale z komercyjnej spółki AWAT. Nagle zmieniono też kryteria badań. Celem ekspertyzy AWAT było ustalenie wpływu wmontowania zaworu na zbiorniku paliwa na własności funkcyjne i użytkowe ręcznych zapalniczek gazowych z zapłonem krzesiwowym. Głównymi użytkownikami zapalniczek są palacze. Przyjęto więc, iż czasem podtrzymywania płomienia będzie okres niezbędny do przypalenia papierosa przez użytkownika (czyli 1 s.) (...) W związku z powyższym z punktu widzenia przedmiotu ekspertyzy przyjęte założenia są w opinii Ministra Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej rozsądne, zaś ich zmiana we wskazanym kierunku była odpowiednia i uzasadniona (...). Jaja jak berety! Wicepremier i profesor ekonomii decyduje o tym, jak długo palacze odpalają szlugi. I publikuje to się w "Monitorze Polskim". O co chodzi Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Kasa, którą można natrzepać na głupich zapalniczkach, jest znaczna. Warto się nawet ośmieszać na arenie międzynarodowej angażując obce placówki dyplomatyczne i wydawać publiczne pieniądze na idiotyczne ekspertyzy. Finał sprawy jest nie tyle zaskakujący, ile banalny. Lada chwila ukaże się rozporządzenie ministra gospodarki o nałożeniu ostatecznego cła na zapalniczki. Po prostu idzie o to, aby pod przykrywką "krajowego przemysłu" zablokować import tanich zapalniczek z Azji. "Budzyńscy" zaspokajają zaledwie ćwierć procentu potrzeb krajowego rynku. Podobne zapalniczki zaleją więc Najjaśniejszą z Unii Europejskiej. Będą droższe i bez cła. Ktoś na tym nieźle zarobi. Jest jednak i dobra wiadomość: w odwecie pomroczni biznesmeni zaczną importować zapałki. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łgaczek narciarski " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Atak historii Zdziecinniali generałowie lubią zabawiać publiczność rozgrywaniem na papierze bitew i wojen, które kiedyś przegrali w polu. Ostatnio ta zabawowa mania udziela się politykom i politykującym dziennikarzom: zgłaszają korekty do decyzji politycznych sprzed dziesięcioleci, sugerując, że zrobiliby to inaczej, lepiej, uczciwiej i bardziej moralnie. To korygowanie historii politycznej kryje w sobie więcej niebezpieczeństw niż gry generalskie. Może budzić zbiorowe namiętności i wskrzesić upiory. Moralistów od polityki pasjonuje ostatnio podniesiona przez premiera Węgier Orbana sprawa tzw. dekretów Benesza, na podstawie których w 1945–46 r. wysiedlono z Czech ponad dwa miliony Niemców sudeckich. Moraliści przykładają do tamtych decyzji miarę dzisiejszych standardów i nie biorą pod uwagę ówczesnych realiów historycznych. Według Vaclava Havla ("GW"), który zresztą ostrzega przed wskrzeszaniem konfliktów sprzed półwiecza, prezydent Benesz podejmując decyzję o wysiedleniach stał przed strasznym dylematem, czy dać pierwszeństwo pragmatyce czy moralności. Fakty historyczne świadczą jednakże, że żadnego dylematu nie było. Benesz już w czasie wojny zapowiadał, co zrobi, uważał wysiedlenie za moralnie uprawnione i politycznie konieczne. Podobnie myślała przytłaczająca większość Czechów i wszyscy ich sojusznicy wojenni. Sprawa w ówczesnych realiach rysowała się klarownie. Kilka milionów sudeckich Niemców, obywateli czechosłowackiej republiki, podniosło w 1938 r. rokosz przeciw swojemu skądinąd demokratycznemu i praworządnemu państwu, odmówiło mu lojalności, zbiorowo i dobrowolnie przyjęło obywatelstwo i lojalność wobec Niemiec hitlerowskich, przyczyniając się do zguby Czechosłowacji. Żaden czeski polityk po klęsce Niemiec, okupionej dziesiątkami milionów poległych, nie mógłby w 1945 r. przeforsować pomysłu utrzymania tej sudeckiej mniejszości niemieckiej w granicach Czechosłowacji lub zgodnie "z prawem do samostanowienia" odstąpienia obszaru Sudetów pokonanym Niemcom. Nikomu to nawet nie przychodziło do głowy. Benesz – chętnie,dobrowolnie i bez wahań – wykonał w sprawie wysiedleń decyzję Konferencji Poczdamskiej (sierpień 1945) czterech mocarstw i planu Sojuszniczej Rady Kontroli (listopad 1945). Polscy autorzy zastanawiający się nad dylematem moralnym Benesza powinni mieć na uwadze inny i w istocie poważniejszy problem: wysiedlenie ponad 3 mln Niemców z polskich ziem zachodnich, też na podstawie decyzji Konferencji Poczdamskiej i także z chęcią i gorliwością. Ci Niemcy w odróżnieniu od sudeckich nie byli obywatelami polskimi i nie mieli wobec Polski żadnych zobowiązań lojalności obywatelskiej. Wysiedlono ich w odwecie za wywołaną i przegraną wojnę. Była to czystka etniczna na zasadzie zbiorowej odpowiedzialności, także w tamtych realiach dość powszechnie akceptowana. Nie była to, jak się dziś sądzi, rekompensata za utracone na rzecz ZSRR polskie Kresy Wschodnie. Wiadomo, że w Teheranie mocarstwa sprzymierzone uznały prawo ZSRR do ziem anektowanych w 1939 r., nie przewidując dla Polski choć częściowo równoważnej rekompensaty terytorialnej. Rząd Wielkiej Brytanii również później starał się ową "rekompensatę" możliwie zminimalizować. Zachodni alianci stali na stanowisku, że Polska obejdzie się mniejszym terytorium. Fanaberii Stalina wypada zawdzięczać, że wyszło inaczej. Jesteśmy zatem ostatnim krajem, w którego interesie leży moralne kwestionowanie powojennych decyzji o granicach i przemieszczeniach ludności. Jeszcze mniej stosowne wydaje się wylewanie krokodylich łez z powodu Akcji Wisła. Niezależnie od tego, kto to robi. Akcja Wisła nie była odwetem komunistycznych władz za rzezie wołyńskie, jak się ostatnio słyszy. Odwet za rzezie wołyńskie – choć niewspółmierny ilościowo – wzięła tamtejsza Armia Krajowa, dokonując masakry kilku tysięcy ukraińskich chłopów. Akcja Wisła była zabiegiem pragmatycznym. W rejonie Bieszczad UPA toczyła partyzancką wojnę z władzami polskimi. Szans na uzyskanie kapitulacji UPA nie było. Możliwości zaś skapitulowania strony polskiej – czyli oddania UPA władzy na tych terenach – nikt przytomny nie brał pod uwagę. Pozostawała zatem zbrojna rozprawa. Ponieważ partyzanci z zasady ukrywają się wśród miejscowej ludności i są w stanie przetrwać jedynie przy jej dobrowolnym lub wymuszonym wsparciu, wygaszanie ognisk partyzanckiego oporu zawsze powoduje duże straty wśród ludności cywilnej. Taka też była alternatywa Akcji Wisła. Każdy, kto z wygodnej perspektywy półwiecza tę alternatywę zachwala, ma okazję zobaczyć, jak wyglądałoby to w praktyce na podstawie telewizyjnych doniesień z zachodniego brzegu Jordanu. W 1947 r. wybrano brutalną i bolesną, ale najmniej brzemienną w nieodwracalne straty taktykę wysiedlenia miejscowej ludności na tereny w istocie zasobniejsze i bogatsze – po to, aby pozbawić partyzantkę osłony. Pomysłu tego nie kwestionowała wówczas żadna licząca się siła polityczna w Polsce, również PSL i hierarchia Kościoła katolickiego. Manewr ten okazał się skuteczny i w konsekwencji ocalił życie paru tysiącom Polaków i Ukraińców, którzy padliby ofiarą zbrojnych walk w terenach dość gęsto zaludnionych. Inna sprawa, że po wygaszeniu walk i ustaniu warunków dla ich ponownego wzniecenia trzeba było bez obaw pozwolić na powrót do dawnych siedzib, zresztą przez długi czas opustoszałych, tym przesiedleńcom, którzy tego sobie życzyli. I to jest nadal do zrobienia. Dziś w modzie są inne standardy. Rozdzielanie opętanych nienawiścią wspólnot drogą przesiedleń uchodzi za naganne moralnie, a nawet zbrodnicze. Zamiast tego podejmuje się próby zmuszenia takich wspólnot siłą do zgodnego współżycia. Jak dotychczas, wymaga to również stosowania brutalnej przemocy i to z niepewnym skutkiem, o czym świadczy zarówno Irlandia Północna, jak i Kosowo, a także Bośnia. Prymat moralności nad pragmatyzmem może – jak to nieraz bywało w przeszłości – okazać się iluzją, i to krwawą. Słuszności nowych standardów należy dopiero dowieść. Historii zatem lepiej do nich nie naginać, nawet słownie. Bezsilne jej złorzeczenie może tylko ośmieszać (przepraszanie za masowe mordy, tak jakby za nadepnięcie na nogę, zakrawa na farsę), w gorszym przypadku wskrzeszać ducha rewindykacji i odwetu. Autor : Piotr Kamieński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeleć mnie strażaku Ile jeszcze musi zdarzyć się tragedii, by ktoś zrobił porządek z kosztownym Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym. Mniej więcej rok temu (nr 34/2001) napisaliśmy story o Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, jasno wykładając, że utworzenie tej struktury nie jest specjalnie rozsądne, jeśli zważyć mizerię finansową resortu zdrowia. LPR scentralizował bowiem latające karetki pogotowia, choć byłoby lepiej, gdyby pozostawały one w gestii samorządów, albo gdyby ten cały majdan przejęła Państwowa Straż Pożarna od dawna do tego przygotowana. Uznaliśmy też, że Janusz Roguski niespecjalnie się popisał jako dyrektor LPR wysyłając faksem do podległych mu stacji polecenie, by nie latali do ewakuacji ludzi zalanych przez zeszłoroczną lipcową powódź. Myśleliśmy naiwnie, że ktoś może przyjrzy się LPR-om, ale nic takiego się nie stało. LPR dalej pisze swoją historię na czerwono, czyli ludzką krwią. Nie widać tego, bo marketing LPR ma opanowany: cykl filmów dokumentalnych, informacje w "Wiadomościach", czy gdzie tam jeszcze... Nie mówi się tam jednak o mniej chlubnych wydarzeniach, znów więc my o nich powiemy. l Z Finlandii do Wrocławia przewożono chorego samolotem "Mewa" należącym do LPR, choć wiadomo było, że szybciej i lepiej dla pacjenta byłoby przewieźć go samolotem rejsowym "Lotu", co trwałoby 2 godziny, a nie 12. Pacjent był uprzejmy nie przeżyć tej podróży. l Faceta z obciętą ręką z Myślenic, zamiast przewieźć bez zbędnych ceregieli bezpośrednio do Polanicy Zdroju, gdzie ręce przyszywają w ramach praktyk studenckich, najpierw przewieziono na lotnisko w Balicach, na które wezwano samolot z Warszawy, potem zaś tym srebrzystym ptakiem szurnięto go do Wrocławia, skąd udał się do Polanicy karetką pogotowia na kółkach. Żeby była jasność – ten tryb pracy, zapewnia gościowi w ciężkim stanie podróż kilkugodzinną zamiast godzinną. Zostało to spowodowane decyzją kierownictwa LPR. l Niedawno pielęgniarkę w śmigłowcu LPR zabiło śmigło, gdy nieostrożnie doń podeszła. Oczywiście winna jest jej nieostrożność. Takiego orzeczenia można się spodziewać. Ale tak naprawdę przyczyną była zmiana regulaminu lotów dokonana przez dyrektora LPR, polegająca na wyłączeniu z załogi mechanika, by zrobił miejsce właśnie pielęgniarce. Do tej pory mechanik pierwszy wychodził ze śmigłowca i ostatni do niego wchodził, gdy ten był już w minimalnym zwisie nad ziemią. On też czuwał nad bezpieczeństwem pasażerów i personelu śmigłowca. Nie było go, więc pielęgniarka, biegnąc do chorej, by podać jej rzeczy osobiste, skręciła w stronę śmigła i zginęła. l 16 czerwca karetka samochodowa Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego uległa wypadkowi, w wyniku którego ciężko ranna została pielęgniarka. Miała złamany kręgosłup. Wypadek zdarzył się w Juście. Wydawało się, że dziewczyna miała szczęście w nieszczęściu, bo choć stan rannej był poważny, to dosłownie za płotem znajdowało się lotnisko w Łososinie Dolnej, gdzie mógłby lądować śmigłowiec LPR. Pan dyrektor regionalny w Krakowie odmówił przysłania maszyny, sugerując jednocześnie, by ranną przywieźć do Nowego Sącza lub do Krakowa. W rozmowie z regionalną prasą tłumaczył się, że on wcale nie odmówił wysłania śmigłowca, lecz tylko zasugerował najlepsze rozwiązanie, gdyż śmigłowiec ma określoną pojemność zbiornika na paliwo i 200 kilometrów to zbyt dużo. Pan dyrektor może pomylił kosiarkę do trawy ze śmigłowcem, bo nikt nigdy nie słyszał o tym, żeby śmigłowiec nie mógł przelecieć 200 kilometrów na jednym zbiorniku. To tylko świadczy o tym, jak dobrze zna się na sprzęcie jeden z szefów całego tego interesu. l Rannych i ciężko poparzonych wskutek wybuchu w Medyce należało przewieźć ze szpitala w Przemyślu do Siemianowic Śląskich. Wydawałoby się, że najprościej i w sposób oszczędzający rannym cierpień byłoby wysłać po nich śmigłowiec. Ale nie – jakiś fachowiec w LPR wymyślił, że zrobi się to samolotem. Samolot nie wyląduje na łące koło szpitala – musi na lotnisku. Tak więc cierpiących ludzi wieziono najpierw z Przemyśla do Rzeszowa samochodem, potem samolotem do Katowic, a stamtąd znowu samochodem do Siemianowic Śląskich. Dopiero ostatniego poparzonego przewiózł śmigłowiec – tak jak trzeba. l Nagminne stają się wypadki uszkodzenia śmigłowców podczas podchodzenia do lądowania na nieznanym terenie, gdzie zaczepiają o druty telefoniczne czy wysokiego napięcia. Do tej pory podczas tego trudnego manewru teren obserwował mechanik. Teraz to spadło na pilota, który ma tylko jedną parę oczu. l Jeden z dyrektorów regionalnych LPR, Andrzej Strzyżewski (dziś w Lublinie, przedtem w Krakowie), najpierw wjechał kosiarką w śmigłowiec Mi-2, a całkiem niedawno wystartował takim właśnie Mi-2 razem z nieodłączonym potężnym wózkiem akumulatorowym (wielkości fiata 126 p), bo zapomniał go odłączyć albo miał inne, wagi państwowej sprawy na głowie. Fakt faktem, że po raz drugi uszkodził śmigłowiec i zniszczył wspomniany wózek całkowicie. Przytaczamy takie śmieszne i tragiczne opowiastki, by ponownie zasygnalizować, że oto utworzono strukturę, która nie dość, że działa źle, to na dodatek nikomu nie chce się zrobić w niej porządku. Nurtuje nas pytanie, dlaczego tak się dzieje. Odpowiedź, że w planach jest sprywatyzowanie Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i dzisiejsi dyrektorzy uwłaszczą się na państwowej własności, odrzucamy ze wstrętem. Oczywiście nie jesteśmy fanatycznie do tego wstrętu przywiązani. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pan prezydęt powiedział Serwis internetowy Wiadomosci.poprostu.pl podaje przykłady językowej inwencji nowego Geniusza Narodów George’a W. Busha. Oto niektóre z nich. • Dla Ameryki nie ma jaskini tak głębokiej ani tak ciemnej, by się w niej ukryć (o Ben Ladenie). • To nie zanieczyszczenia zagrażają środowisku naturalnemu. Jego prawdziwymi wrogami są nieczystości w wodzie i powietrzu. • Uważam, że jesteśmy na nieodwracalnej drodze do większej wolności i demokracji – ale to się może zmienić. • W przeszłości dokonałem właściwych osądów. Dokonałem ich również w przyszłości. • Będziemy mieć najlepiej wykształconych Amerykanów na świecie. • Spędziliśmy mnóstwo czasu rozmawiając o Afryce. Afryka to naród, który cierpi z powodu niesamowitej choroby. • Mamy poważne zobowiązania wobec NATO. Jesteśmy jego częścią. Mamy poważne zobowiązania wobec Europy. Jesteśmy częścią Europy. • Ogromna większość naszego importu pochodzi spoza naszego kraju. • Kosmos to ciągle wysoki priorytet dla NASA. • Myślę, że wszyscy się zgadzamy co do tego, że przeszłość już minęła. • Byłem dumny, gdy Republikanie i Demokraci przybyli do Rose Garden, by ogłosić wspólną deklarację: albo się rozbroicie albo my to zrobimy. • Wiem, w co wierzę. Ciągle będę artykułował to, w co wierzę i w co wierzę... Wierzę, że to, w co wierzę, jest słuszne. • Dyktatura byłaby dużo prostsza, nie ma co do tego wątpliwości. • Na każdą strzelaninę zakończoną czyjąś śmiercią przypadają trzy strzelaniny bez ofiar. To po prostu niemożliwe do zaakceptowania w Ameryce. Po prostu nie do zaakceptowania. Musimy coś z tym zrobić. • Nadszedł właściwy czas, by ludzkość weszła do układu słonecznego. • Ludzie mi ufają. Cały czas przychodzą do mnie mówiąc: nie zawiedź mnie znowu. Autor : W.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wszystkie partie są nasze Wyborcy! Wolicie utrzymanki czy prostytutki? Wicepremier Hausner przyjął postulat Platformy Obywatelskiej: odcięcie partii politycznych od budżetowych dotacji. Finansowanie partii politycznych z budżetu państwa jest źle oceniane przez polskie społeczeństwo. Hausner może być pewien poparcia. W obliczu powszechnych oszczędności, 13-letniego planu zaciskania pasa, dotowanie „pasożytów”, którymi w odczuciu społecznym pozostają politycy, nie może wzbudzać entuzjazmu. Według badań opinii publicznej, od 1992 r. nieprzerwanie rośnie odsetek obywateli uważających, że partie nie powinny dostać z bud-żetu złamanego grosza. Z ostatnich wynika, że 68 proc. Polaków uważa, iż partie powinny utrzymywać się jedynie ze składek członkowskich, 13 proc. pozwoliłoby politykom na prowadzenie działalności gospodarczej, a jedynie 4 proc. opowiada się za dotychczasowym rozwiązaniem. Aż 33 proc. Polaków popiera PO w jej pomyśle, że partie powinny mieć prawo finansowania działalności z kieszeni sponsorów. W Polsce, zgodnie z przepisami, majątek partii powstaje ponoć ze składek członkowskich, darowizn, spadków, zapisów, z dochodów z majątku oraz z dotacji i subwencji państwowych. Partie nie mogą prowadzić działalności gospodarczej, oprócz sprzedaży publikacji partyjnych i przedmiotów symbolizujących partię. Od 2001 r. głównym źródłem finansowania partii są subwencje z budżetu państwa. Mogą je otrzymywać tylko te z nich, które w wyborach do Sejmu przekroczyły próg 3 proc. (jeśli samodzielnie tworzyły komitet wyborczy) lub 6 proc. (jeśli wchodziły w skład koalicyjnego komitetu wyborczego). Pieniądze dostają jako subwencję celową na działalność partii oraz w formie refundowania wydatków poniesionych na kampanię wyborczą. Aby jednak dorwać się do kasy, należy przedstawić wiarygodne sprawozdanie, na co, po co i dla kogo miałaby iść państwowa kasa. Nasz system finansowania partii nie jest w żaden sposób odkrywczy w cywilizowanym świecie. Mniej lub bardziej sprawnie funkcjonuje w Niemczech czy we Francji, podobnie jak w innych krajach, w których tzw. społeczeństwo obywatelskie jest faktem, a nie tęsknotą socjologów. Ustawodawcy z unijnych krajów chcą zresztą posunąć się jeszcze dalej w kontroli finansów partii określając limit wydatków na kampanie wyborcze. Ku rozwiązaniom europejskim skłania się także Rosja. W myśl nowej ustawy ograniczono tam dobrowolne dotacje i zaostrzono finansowe rozliczenia powyborcze. Tymczasem poparty przez wicepremiera Hausnera pomysł Platformy idzie w zupełnie odwrotnym kierunku. W założeniu partie powinny dostawać jedynie tyle, ile wymaga utrzymywanie biur poselskich i działalność posłów w terenie. Grzegorz Schetyna z PO: W sytuacji powszechnej biedy i cięć budżetowych społeczeństwo źle odbiera fakt przekazywania partiom politycznym tak dużych pieniędzy. Skąd partyjni działacze mieliby brać resztę? Od sympatyków – dużych i małych. Taki system sponsorowania kampanii wyborczych z prywatnych kieszeni od lat działa w Ameryce. Tamtejsi politycy utrzymują się praktycznie wyłącznie z prywatnych, dobrowolnych dotacji. Konsekwencje są jednak takie, że kolejni politycy zamiast kierować się ideą dobra publicznego, podejmują działania na rzecz swoistej spłaty długu wobec sponsora kampanii. Jak w praktyce działa amerykańska demokracja, wyjaśnił senator McCain po tym, jak dziennik „Boston Globe” ujawnił, że przeforsował on poprawki do ustawy na korzyść korporacji, która sponsorowała jego kampanię. Senator zgodził się, że jego postępowanie może sprawiać wrażenie, iż jest podatny na korupcję. Stwierdził jednak, że gdyby nie przyjął pieniędzy, nie miałby szans konkurować z innymi kandydatami. Wszyscy jesteśmy skażeni, ponieważ dokoła znajdują się olbrzymie pieniądze. Nie można zostać kimś ważnym w tym kraju, jeśli nie będzie się miało środków na kampanię. Nie będzie się miało środków na kampanię, jeśli się komuś czegoś nie obieca – powiedział McCain. Prawie wszyscy kandydaci na stanowiska publiczne chętnie korzystają z datków, które firmy, federacje pracodawców, organizacje farmerskie, religijne i przede wszystkim wielkie korporacje przekazują na konta poszczególnych kandydatów. Na przykład na 389 korporacyjnych szefów 292 sponsorowało kampanię Busha juniora, same zaś firmy prawnicze przekazały na kampanię obecnego prezydenta 4 mln dolarów, a firmy inwestycyjne – 2,6 mln dolarów. Co lepiej poinformowani nie byli nawet zaskoczeni, gdy prezydent Bush wypowiedział układ z Kioto mówiący o ograniczeniu emisji szkodliwych gazów do atmosfery. Sponsorami kampanii obecnego prezydenta był bowiem m.in. Tom Kuhn z grupy lobbingowej przemysłu energetycznego. Choć teoretycznie indywidualne wpłaty nie mogą przekroczyć tysiąca dolarów, to sponsorzy z łatwością omijają ten przepis. Organizują tzw. masowe zbiórki lub kierują wpłaty w systemie miękkich pieniędzy – gdzie zgodnie z prawem przekazywać mogą nieograniczone darowizny z jednym warunkiem: pieniądze otrzyma partia, a nie konkretny kandydat. W Ameryce dyskusja nad reformą systemu finansowania wyborów idzie w przeciwnym kierunku niż w Polsce. Wzrasta presja ze strony organizacji obywatelskich na ograniczenie wpływów korporacji. Najdalej idące propozycje zakładają wprowadzenie całkowitego finansowania wyborów z budżetu. Problem tylko w tym, że prawo uchwalają właśnie politycy, a ci są od lat zakładnikami lobbystów i sponsorów, od nich tak naprawdę zależy, kto zasiądzie w Kongresie. Partie – czy nam się to podoba, czy nie – muszą mieć pieniądze na działalność. Składki członkowskie wystarczyć mogą na wydrukowanie kilku ulotek, ale nie wystarczą na poważną walkę o władzę. Partie mogą być utrzymywane – jak dotychczas – z budżetu państwa lub – jak to proponuje PO i wicepremier Hausner – brać pieniądze od sponsorów. Tylko że wtedy tzw. powiązania biznesowo-polityczne czy kupowanie ustaw nie będzie już wstydliwą praktyką opisywaną przez dziennikarzy, lecz legalnym procederem. Bo naiwnością graniczącą z idiotyzmem jest pogląd, że ludzie, płacący na daną formację polityczną grube miliony, kierują się wyłącznie poczuciem odpowiedzialności za kraj. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cnota ślubnych kurew Edukację narodową rozpocząłem w 1940 r. od litery "a". Spokojnie braliśmy jeszcze "b" i "c", ale nieuchronnie nadeszło "d" i akurat mnie wskazała belferka, żebym wymienił wyraz na tę literę. Usłyszawszy niechybne słowo, dostała spazmów, a że nasza lwowska Szkoła nr 116 przed wojną była zakładem dla dziewcząt imienia Notre Dame de Paris nasza pani nosiła duży krzyż na sweterku. Kołysząc emblematem pobiegła na skargę do dyrektora. Działo się to po wyzwoleniu Ukrainy Zachodniej spod okupacji pańskiej Polski. Dyrektor był więc Ukraińcem z sierpem i młotem w klapie. Sojusz tych przedmiotów: sierpa, krzyża i młota, nie wróżył mi niczego dobrego. Czekałem na wezwanie do dyrektora, który w gniewie zapominał polskiego w gębie i donośnie rugał w języku władzy. Ku mojej uldze nie po mnie przybiegł krzyż rozhuśtany. Dyrekcja wzywała prymusa Jaskiernię, przewodniczącego naszej klasy. Jaskierni kazano codziennie po lekcjach meldować u dyrektora, jak się sprawuję, czy kolektyw pod jego przewodem już Urbana wychował. Od tej pory robiłem na lekcjach małpie miny, prowokacyjnie jadłem niedostępne ogółowi bułki z nieistniejącą dla ludzi pracy szynką, zdzierałem farbę z ławki klamrą od tornistra i rysowałem pupy w państwowym podręczniku. Jak wysłuchiwał tego od dyrekcji Jaskiernia, lekceważyłem więc znojny trud robotników i chłopów łożących na moje wykształcenie, okazując też niewdzięczność wolnemu państwu radzieckiemu uczącemu mnie języka polskiej mniejszości narodowej. Mianowicie, że Ala ma kota. Przez miesiące dyrektor wciąż nie chciał widzieć na oczy coraz większego chuligana Urbana, tylko męczył mymi postępkami prymusa Jaskiernię, aż do czasu gdy go wyzwoliły okoliczności polityczne. Na zebraniu nauczycielskiego profsojuzu dyrektorowi zarzucono, że przed wojną jego żona miała majątek ziemski na Podolu. Dyrektor uniósł się oburzeniem: kurwa jedna ukrywała to przede mną! (Użył w radzieckiej rzeczywistości słowa na "b", gdyż kurwę w języku panującym pisało się bladź). Zawieszono go w pełnieniu funkcji i kolega prymus Jaskiernia w spokoju doczekał chwili, gdy Lwów zajęli Niemcy. Przywrócili oni zresztą dyrektora na urząd po oczywistej zmianie przezeń emblematu w klapie marynarki. Mnie wówczas już w tej szkole nie było, więc nie wiem, czy Jaskierni lżejsze się przez to stało prymusowanie za Hitlera. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa przypomniały mi się teraz naturalnie na wiadomość, że prezydent Rzeczypospolitej Kwaśniewski wezwał prymusa posłów SLD Jaskiernię (zbieżność nazwisk przypadkowa), ponieważ poseł Janowski z Ligi Polskich Rodzin blokował trybunę parlamentarną i okupował salę jedząc bułki z szynką i robiąc małpie miny. Klub Samoobrony blokadę zaś podjął. Odmówił jednak prezydent wezwania winowajców na perski swój dywanik. Nie chce on – oznajmił – widzieć na swe bystre oczy wrogów demokracji, którzy mówią jej "dupa", a nawet wypowiedziane pokazują sejmowym procedurom. Nasz prezydent jest zręcznym taktykiem, że wspomnę ucieczkę z Sejmu po drabinie bez połamania nóg, co najwyżej z uszczerbkiem dla szczebli. Sprawiał on, że głowa polskiego państwa przypominała głowę cukru – była po prostu do zjedzenia. Ujmował wdziękiem, nie majestatem. Popularna w tym zawodzie pielęgnacja nadęcia sakralizuje władzę i ją usztywnia. W Polsce to nie popłaca. Monopol na sakralność ma inny ośrodek pielęgnujący pompę przybraną w złocone szaty z wyniosłymi laskami kapłańskimi w upierścienionych dłoniach. Do tego idą czapy czarnoksiężników. Polski ludek nie chce nad sobą cara o hieratyczności Glempa, tylko kumpla, aby tylko mądrzejszego nawet od pięciu szwagrowszaków razem wziętych. Usztywnienie jest też przeciwieństwem elastyczności. Wyklucza zręczność. Socjalizm w swej polskiej młodości podbijał ludzi poprzez zasysanie w obręb nowego ustroju. Odrzuceni tworzyli zaś wrogą potencję. Kolejne fale odtrącania sprawiły, że puchła opozycja. Jakie byłyby losy Kuronia i Modzelewskiego, gdyby po kontestacyjnym liście do partii zaproszeni zostali w skład KC zamiast do odsiadki? Któż to wie. Nie inaczej z demokracją. Panuje ona wciągając w swe mechanizmy. Radykałowie, którzy je odrzucają, z czasem albo są oswajani przez demokratyczny reżim i uginają się respektując jego reguły, albo stają się małą sektą polityczną bez znaczenia. Sam Kwaśniewski nie byłby dziś modelowym demokratą, wschodnioeuropejską ostoją tego ustroju, gdyby formacja, której od początku 1990 r. przewodził, została wykluczona z wyborów czy wręcz zdelegalizowana, jak tego chcieli skrajni prawicowcy – antykomunistyczni ekstremiści. Dając Giertychowi i Lepperowi po łapach zaciska się im je w pięści. Kwaśniewski wręcz wyznacza populistom polityczną rolę awanturników odrzucających ustrojowe reguły gry. Pcha do dalszych ekscesów. Daje im przy tym w prezencie współczucie ludzi należne wyklętym. Przez odtrącanie wzmaga poparcie dla czarnych owiec tych odłamów społeczeństwa, które też czują się odrzucone i nie bez trafnej intuicji uważają, że panujący ustrój skazuje ich na bezradność. Błąd prezydenta jest natury taktycznej i psychologicznej. Wiadomo, że każda kurwa pojęta za żonę i aprobowana przez środowisko męża staje się ostentacyjnie wierną i obrzydliwie cnotliwą damą. Skutkiem społecznego odrzucenia jest zwykle upadek na dno kurewstwa. Całując tę swołocz Giertycha z namiętnością właściwą pocałunkom Breżniewa, idąc z posłem Janowskim do łóżka prezydent nie zaznałby może estetycznej rozkoszy, jaką sprawia kawa z Jaskiernią. Każdy jednak mężczyzna uprawia przecież pieszczoty z musu licząc na późniejszą przyjemność. Stanowiłaby ją dla Kwaśniewskiego sława niezawodnego zbawcy demokracji nawet w zadymie i w każdych okolicznościach przyrody. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trup z gładkiej lufy Jak zabić czymś, czym nie da się zabić. Policjanci są przekonani, że z broni gładkolufowej, którą mają na uzbrojeniu m.in. jednostki walczące z demonstrantami, nikogo nie da się zabić. Gumowy nabój najwyżej skórę może przeciąć. Ale żeby kogoś zmasakrować i na tamten świat wyprawić? Z takiej pukawki się nie da! Prują więc funkcjonariusze ze swych strzelb z przeświadczeniem, że boleśnie siniaczą delikwentów i większej krzywdy im nie robią. Trafiliśmy jednak na dowód, że amerykańską strzelbą gładkolufową typu Mossberg, określaną przez fachowców jako powtarzalna broń strzelecka z systemem przeładowania typu pump-action, można podziurawić człowieka jak sitko. Jego zwłoki leżą na wiejskim cmentarzu w gminie Olsztyn w woj. śląskim. Sprawę strzelby wywołała na początku lipca rencistka Stanisława N., żądając sądownie od skarbu państwa 1 mln zł odszkodowania za to, że po śmierci męża zastrzelonego przez policjanta właśnie z Mossberga pogorszyły się jej warunki życia. Kilka lat temu jej ślubny dostał po wódce małpiego rozumu. Pił z synem, po czym rozpieprzył mu siekierą warsztat szewski i w ogóle strasznie się awanturował. W nocy trzeba było wezwać policję. Do domu rodziny N. w wiosce Przymiłowice przyjechało dwóch funkcjonariuszy z kompanii patrolowo-interwencyjnej wyposażonych, oprócz owej flinty gładkolufowej, w ręczny miotacz gazu, kajdanki, pałkę i pistolet P-64. Użyli tylko strzelby. Z tego, co opowiadali potem prokuratorowi, wynika, że męża pani Stanisławy zastali w oświetlonym pokoju. Stał tyłem przy meblościance. Kiedy się odwrócił, ruszył na nich wywijając siekierą. Nie reagował na wezwania. Nie mieli czasu na oddanie strzału ostrzegawczego, zbliżał się do nich rozwścieczony zataczając na boki. Jeden z gliniarzy szybko wystrzelił ze strzelby raz i drugi. 60-letni Witold N. wciąż jednak nacierał. Widząc to drugi z funkcjonariuszy już miał wyciągnąć z kabury P-64, bo pomyślał, że koniec z nimi, kiedy jego kolega wycofując się do przedpokoju potknął się o próg i bez celowania wypalił jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Dopiero wtedy uzbrojony agresor powalił się na stojącą przy drzwiach wersalkę. Jak stwierdzono, Witold N. miał 4 rany w klatce piersiowej i brzuchu, rozwalone płuco i serce. Biegły określił, że trzeci strzał był śmiertelny, gdyż spowodował trzycentymetrowe rozerwanie przedniej ściany lewej komory serca. Ustalono, że strzały zostały oddane z odległości 2–6 metrów. Prokuratura umorzyła śledztwo nie dopatrując się w działaniu policjantów znamion przestępstwa. W uzasadnieniu decyzji podkreślono, że zachowali procedury związane z użyciem broni, więc na dobrą sprawę trupa być nie powinno. Również sąd podzielił ten pogląd oddalając zażalenie na umorzenie. Przy okazji przeanalizowano inne przypadki strzelania przez policję ze strzelb gładkolufowych. Trafieni amunicją gumową nie odnosili poważniejszych obrażeń. Rolnik z Przymiłowic to jak dotąd jedyna śmiertelna ofiara Mossberga w Polsce. W uzasadnieniu decyzji o umorzeniu napisano również, że policjant działał w przekonaniu, iż użycie broni załadowanej amunicją gumową nie może spowodować śmierci. W trakcie szkolenia strzeleckiego informuje się funkcjonariuszy, że strzał z broni na gu-mowe kulki nie powoduje zgonu osoby, do której zostaje oddany. Instruktorom wyszkolenia strzeleckiego z kolei taka wiedza przekazywana jest m.in. w Szkole Policyjnej w Słupsku. Także w instrukcji użycia tej strzelby napisano, że amunicja gumowa służy jedynie do obezwładniania, a nie do zabijania i dlatego karabinek gładkolufowy zaliczany jest do środków przymusu bezpośredniego, takich jak pałka i kajdanki. Dlaczego zatem N. stał się nieboszczykiem? Do Polski amerykańskie strzelby trafiły na mocy zarządzenia komendanta głównego policji nadinspektora Zenona Smolarka z 17 stycznia 1994 r. Uzbrojono wtedy funkcjonariuszy w karabinki Mossberg i SDASS Imperator na naboje kaliber 12 o owadzich nazwach – bąk, chrabąszcz i rój. Nie żadne tam groźnie brzmiące i kojarzące się z zadawaniem śmierci pytony czy kobry, tylko właśnie tak nieszkodliwie, po owadziemu. Karabinki przeznaczone są do walki na odległość do 50 m lub niszczenia osłon technicznych, np. samochodów. Szybkostrzelność praktyczna wynosi 5 strzałów w ciągu 10–15 sekund. Trafienie pociskiem typu bąk z odległości 20 m od lufy jest bolesne, lecz nie powoduje ciężkich zranień lub kontuzji. Może jednak powodować przecięcie skóry – ostrzega się strzelców w załączniku do zarządzenia komendanta głównego. O możliwości zabicia owadzimi kulkami ani o minimalnej odległości, z której bezpiecznie dla żywego celu można w niego kropnąć, nie wspomniano w żadnym miejscu. Są na świecie całe zastępy demonstrantów, którzy przetestowali na sobie działanie amerykańskich strzelb. W polskiej telewizji uczestnicy różnych rozpierduch pokazują chętnie obolałe i posiniaczone torsy. Niektórzy politycy – np. Władysław Serafin z Kółek Rolniczych, uczestnik sławnego starcia rolników pod Lubeckiem – gumowe kulki i policyjne pałki traktują jak zdobyczne trofea, którymi można przyozdobić gabinet. Policja też chyba jaja sobie robi, żądając – z powodu osłabienia wartości bojowej swych pododdziałów? – zwrotu utraconej w boju pałki typu tonfa oraz paru chrabąszczy czy bąków. Może byłoby to zabawne, gdyby nie ten nieboszczyk, co go miało nie być, z którego podczas sekcji wyciągnięto policyjne chrabąszcze. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piękny 29-letni Wojtek Olejniczak został ministrem rolnictwa radykalnie obniżając średnią wieku spierniczałego rządu. Nominacja zdolnego Olejniczaka to także akt skruchy przywódcy SLD i premiera w jednym – Millera. Po tym jak na zeszłotygodniowym kongresie szpetny, 50-letni aktyw powiatowy SLD wyciął młodych, zdolnych kandydatów zgłaszających się "indywidualnie", omijających sito wcześniejszych powiatowych ustaleń. Jeden Olejniczak jeszcze wiosny w SLD nie czyni. Rakowski wystąpił z SLD. Ale nie Mietek, bo ten jeszcze członkuje, lecz Maciej. Młody, zdolny lider łódzkiej lewicowej młodzi. W ubiegłej kadencji wiceszef miejskiej rady. Razem z nim wystąpiła Anna Rakowska, absolutnie niespokrewniona z Maciejem, do tej pory wiceszefowa klubu radnych SLD. Partię porzucili, bo ich zdaniem Sojusz odchodzi od wartości lewicowych, coraz bardziej premiuje bogatych. Ubyło też tabletek wczesnoporonnych ze statku Langenort. Kto je spożył, bada miejscowa prokuratura. Za czas jakiś okaże się, że nic z badań nie wyszło. Wyjdzie za to "Langenort" z Władysławowa i ten zapyziały port straci jedyną atrak-cję turystyczną. Już dziś rajcowie władysławowscy, restauratorzy, rybacy, sprzedawcy miejsc noclegowych powinni wysłać apel do Holenderek, aby jak najszybciej w sezonie letnim powróciły. Profesor Geremek nie pociągnie prezydentowi Kwaśniewskiemu. Zdementował publicznie informacje "Rzeczpospolitej", że będzie liderem prezydenckiej listy wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Stary nie ma już tej pary, by być lokomotywą wyborczą. Poinformował też, że Mumia Wyborcza żyje. Przyjęto właśnie dwóch nowych wiceprzewodniczących. W Warszawie toczy się wiecznotrwały proces polityczny gene-rała Wojciecha Jaruzelskiego i innych na kanwie wydarzeń sprzed 33 lat. O co konkretnie chodzi, mało kto już pamięta. Ostatnio rozprawę przeniesiono do peryferyjnej salki, bo reprezentacyjna, gdzie się toczyła, oddana została dla sądzenia gangstera ksywa Hitler. Naszym zdaniem eksmisja uwłacza godności gen. Jaruzelskiego jako oficera odznaczonego na wojnie z kanclerzem Adolfem Hitlerem imiennikiem bandyty. Niesiołowski, Buzek, Komołowski i inni przegrani spotkali się na placu łęczyckiego zamku. Aby wypić, przekąsić – bo burmistrzem Łęczycy jest awuesiak – i pogadać, jak ożywić politycznego trupa. Zamek łęczycki to muzeum diabłów polskich i importowanych. Możesz pić. Nawet nie zakąszając. Potem wskakuj do bryki i pruj nieistniejącymi w Czwartym Mocarstwie autostradami. Możesz nawet kogoś stuknąć, wypadek zrobić. I zasłużyć na warunkowe umorzenie sprawy. Tylko musisz być biskupem polskiego, jakże w deklaracjach "ascetycznego" Kościoła katolickiego. I mieć tak kuriewną prokuraturę jak w Elblągu. Kierowcy! Uważajcie na drogach, kiedy regularnie nasączony eucharystią biskup Andrzej Śliwiński bryką pruje. Nie w Wąchocku, lecz w równie śmiesznej stołecznej Galerii Porczyńskich odbył się Pierwszy Zjazd Kosmonautów. Uchwalili posłanie, aby jak najwięcej obywateli Czwartego Mocarstwa wypierdalało w kosmos. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna PIPa o dymaniu Co robolom przyniosła Najjaśniejsza? Kapitaliści, jak w czasach Marksa, wyzyskują. Górników przysypuje węgiel. Kolejarze wożą pasażerów niesprawnymi pociągami po krzywych torach. Na wsiach chłopów kąsa inwentarz. Rżnięcie na kasie. Inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy przeprowadzili w ubiegłym roku ponad 1,5 tys. kontroli przestrzegania przepisów prawa pracy przy wypłacie wynagrodzeń i innych świadczeń. Kontrolowane fabryki w 85 proc. należały do prywatnych właścicieli. Było w nich zatrudnionych prawie 140 tys. pracowników, w tym 56 tys. kobiet i 1200 młodocianych, czyli gnojków, którzy nie ukończyli 16 roku życia. Inspektorzy PIP zbadali prawidłowość naliczania i wypłacania tylko 36 tys. świadczeń. Okazało się, że 4,5 tys. roboli było bezczelnie kantowanych na łączną kwotę 176 mln zł. W stosunku do 2001 r. jest to wzrost aż o jedną trzecią! Pracodawcy najczęściej ruchają pracowników na: wypłatach, premiach i nagrodach, wynagrodzeniach za urlop i ekwiwalent, wynagrodzeniach za godziny nadliczbowe. Według ustaleń PIP U ponad 90 % kontrolowanych pracodawców stwierdza się różnego rodzaju naruszenie przepisów. Większość kontroli odbywa się bowiem u tych pracodawców, których dotyczą skargi składane przez pracowników lub sygnały o nieprawidłowościach od związków zawodowych. Ilu pracowników żyje w nieświadomości, że są oszukiwani, raporty PIP nie mówią. Biali murzyni. W 2001 r. skontrolowano pod kątem przestrzegania przepisów o czasie pracy 282 zakłady (w tym 88 proc. prywatnych). Zatrudniały one 56 tys. pracowników, w tym ponad 27 tys. kobiet i 440 młodocianych. Nieprawidłowości ujawniono u 275 pracodawców. I tak na przykład ujawniono, że 445 pracowników zapieprzało powyżej dopuszczalnej normy dobowej, tj. każdy z nich przepracował średnio po 12 godzin, a 1000 – powyżej normy rocznej, czyli średnio po 100 godzin. Oprócz tego robole nagminnie arbajtują w dni wolne od pracy, za co oczywiście nie otrzymują ani pieniędzy, ani urlopu. Zresztą nie sposób ustalić dokładnie zakresu tego zjawiska, gdyż pracodawcy nie prowadzą ewidencji czasu pracy albo robią to nierzetelnie. Zdarzają się też przypadki, że chciwi kapitaliści prowadzą podwójną ewidencję. Jedną do rozliczeń z pracownikami, drugą – lewą – dla inspektorów PIP. Młodość bez przywilejów. Najbardziej przesrane mają gnoje. Wiadomo, że taki Antek czy Jasiek tyrający w warsztacie czy na budowie nie podskoczy szefowi. W 2001 r. przeprowadzono 1375 kontroli przestrzegania przepisów przy zatrudnianiu młodocianych – przy czym w zdecydowanej większości (98 proc.) u prywaciarzy. Inspektorzy ustalili, że co trzeci małolat wykonuje prace zabronione, a co czwarty z nich nie przeszedł przeszkolenia w zakresie BHP. Młodzi zapieprzają także ponad normę, do tego bez wymaganej odzieży ochronnej, nie przechodzą okresowych badań lekarskich, nie dostają należnych urlopów. Wszystko to podpada pod Konwencję nr 138 i Zalecenia nr 146 Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP). Z podobnymi problemami zmagali się przed 100 laty pradziadkowie obecnie wyzyskiwanych. Trup ściele się gęsto. Według danych GUS w 2001 r. w wypadkach przy pracy w Pomrocznej poszkodowanych zostało ponad 86 tys. osób. W tym 1155 doznało ciężkich obrażeń ciała, 550 nie wróciło już po robocie do domu. Do największej ilości wypadków dochodzi w województwach: dolnośląskim, warmińsko-mazurskim i opolskim. Najbezpieczniej pracować w małopolskim i podkarpackim. Największe prawdopodobieństwo, że wykitujesz w pracy, jest w województwie pomorskim i opolskim. Najmniej ludzi ginie w świętokrzyskim i lubelskim. W ogóle w Pomrocznej bezpieczniej jest chodzić nocami po ulicach niż do roboty. Zdradliwa wieś. Wyjątkowo niebezpieczna jest praca na roli. W roku 2001 ponad 48 tys. pomrocznych chłopów doznało różnego rodzaju obrażeń. Z tego prawie 30 tys. przypadków stanowiło podstawę do wypłaty odszkodowań. Zanotowano 220 ofiar śmiertelnych. Najwięcej osób zginęło wskutek upadku (z drzewa, dra-biny, schodów, poddasza, przyczepy) oraz porażenia prądem – 50 proc. ofiar; przejechania, uderzenia, pochwycenia przez środki transportowe i przemieszczające się maszyny rolnicze – 13,6 proc.; pogryzienia przez zwierzęta – 12,3 proc. Jednakowo niebezpiecznie jest więc obcować z traktorem i koniem. Na powyższe dane należy wziąć poprawkę, bowiem tylko 36 proc. z 4 milionów rolników ubezpieczonych jest w KRUS. Pozostałe wypadki nie są objęte statystyką. Nie wsiadać do pociągu. Z efektów kontroli przeprowadzonych przez inspektorów PIP wynika, że natychmiast należy wstrzymać wszelki transport kolejowy. Kolejarze nie dość, że sami na co dzień igrają ze śmiercią, to jeszcze narażają pasażerów. I tak na przykład stwierdzono znikomy stopień usuwania usterek zagrażających bezpieczeństwu ruchu pociągów oraz wymiany szyn, które zakwalifikowano w kartach badań deteskopowych. Dotyczy to 1358 urządzeń spośród 3353 skontrolowanych. Oprócz tego powszechnie stosuje się nielegalizo-wane przekaźniki eksploatowane na posterunkach ruchu, w kontenerach, szafach sterowniczych, mające bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo ruchu pociągów. Do wypieprzenia na złom jest prawie 52 tys. urządzeń i przekaźników spośród 134 tys. sprawdzanych. Jedna czwarta z kontrolowanych pojazdów szynowych nie posiada świadectwa napraw okresowych oraz dopuszczenia do eksploatacji. Aż trudno wytłumaczyć, że wszystko się to jakoś jeszcze toczy. * * * I tak by to z grubsza wyglądało. Jest tragicznie. Jednak ze statystyk wynika, że systematycznie od paru lat notuje się coraz mniej wypadków w zakładach pracy. Jak jest możliwe? Im gorsza sytuacja gospodarcza kraju, więcej zamyka się fabryk, rośnie bezrobocie, a tym samym więcej ludzi siedzi bezczynnie na dupie i nie naraża się. Wykorzystano materiały Państwowej Inspekcji Pracy. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krzysztof Cugowski wyjaśnił w "Sukcesie", iż status gwiazdy pop w naszym kraju odpowiada dowcipowi o ataku światowych terrorystów na Warszawę – motolotnia uderzyła w Pałac Kultury i Nauki. Cugowski zna swoją wartość, wie, że w USA zawsze był grajkiem buszującym na lokalnym, polonijnym rynku. Szmalu teraz ma od metra, ale po cóż szmal facetowi po pięćdziesiątce? Gdy był młody, bywało, iż musiał szukać butelek w domu, żeby za surowiec wtórny zjeść coś na śniadanie. Koledzy z tamtych lat wspominają, że zawsze jednak zasobów starczało na lunch. * * * Robert GawliŇski przypomniał w "Gali", że własnoręcznie odciął pępowinę swego syna Beniamina i zaraz potem położył się koło dziecka, aby je ogrzać. Żaden koncert, żaden sukces nie dostarczył mu takich emocji jak ta obcinka. Swoich synów szkoli wedle kodeksu rycerskiego, co nie ma nic wspólnego z kapralstwem. Gawliński interesuje się rycerstwem, chociaż w praktyce kiepski z niego łucznik i cienki fechmistrz. Kiedyś miał ksywkę Król Starówki, bo po koncercie i zainkasowaniu szmalu potrafił zaprosić do knajpy cały rynek staromiejski. Teraz dopadł go wolny rynek. Gdy kupił sobie nowy wzmacniacz, gitarę i samochód, został zupełnie goły. Poprosił małżonkę-menedżerkę o wypłacanie mu zasiłku. * * * Zbigniew Wodecki, też nabył ka-pitalistycznych doświadczeń. W "Tele Rzeczpospolitej" Wodecki przypomniał, że miał na początku lat 90. okres zastoju, spadku popularności. Był dyskryminowany przez zwolenników solidarnościowej "bezkrwawej rewolucji", którzy uznali go za element PRL-owski i chcieli wyeli-minować z rynku, jak wszystko co postkomunistyczne. Wodecki przetrwał, ale się wyleczył z romantycznych, PRL-owskich, artystowskich złudzeń. Twardo chodzi po ziemi, bo życie w kapitalizmie tego go nauczyło. Żebyż umiał tak śpiewać, jak chodzić. * * * Reni Jusis ujawniła w "Pani", że w młodości jej idolem mężczyzny był PRL-owski przeżytek, pan Adam Słodowy z programu "Zrób to sam". Do dzisiaj dzięki stałemu kontaktowi z idolem Reni umie zrobić przedłużacz i położyć tapety. Teraz też lubi mężczyzn zdecydowanych i dlatego chudziel z petem w gębie, czyli Robert Gawliński, jest dla niej aseksualny. Nawet Lenny Krawitz nie byłby dobrym reproduktorem dla Reni. Reni odmówiła też już dwa razy "Playboyowi", mimo iż szanuje to pismo i marzy, by wreszcie pokazać, że jest kobietą. * * * Justyna Majkowska, ta trzecia z Ich Troje też odmówiła "Playboyowi", o czym poinformowała "Przyjaciółkę". Nie zrobi sobie też tatuaży, bo i tak nie przebije nimi swych kolegów z zespołu. Chce za to skończyć studia na pedagogice. W wolnych chwilach dorabia w solarium swej siostry – w Zduńskiej Woli. Szmalem nie szasta. Ostatnio kupiła sobie buty za 199 zł i powiedziała "basta", bo odkłada na dom. * * * Dorota Segda nie odmówiła, o czym informuje "Elle". Nie wzdrygała się przed udziałem w węgierskim filmie w scenie erotycznej odgrywanej w fatalnych warunkach, z samym Olegiem Jankowskim. Kiedy skończyła, skomentowała na głos: właśnie jebałam się z historią radzieckiego kina. * * * Olga BoŇczak wyjaśniła "Super Expressowi", iż może się w "Playboyu", rozebrać, ale nie do naga. Wystarczy, że cośkolwiek zdejmie i już jest seksy. * * * Ryszard Rynkowski zadeklarował w "Vivie!", iż ma już 50 lat i nigdy nie zbliży się do 20-letniej panienki. Bzykając taką czułby się tak, jakby kazirodził z własną córką. Ma słabą córkę widać. * * * Edyta Górniak poinformowała społeczeństwo przez "Vivę!", iż rozstała się ze swym menedżerem i partnerem Wiktorem Kubiakiem. Bo przychodził na spotkania z nową panienką, a poza tym klął gorzej niż w popularnych serialach. Teraz Górniak pragnie wyciszenia wewnętrznego. W Londynie przygląda się ptakom i wiewiórkom. Chodzi też po parku, by obcować z jeleniami. * * * Izabela Trojanowska potwierdziła w "Super Expressie", iż ścięła włosy na krótko i przefarbowała je. To, co jej pozostało na głowie, płucze w jajach przepiórczych, bo tak jej poradziła babcia. Chodzi na masaże limfatyczne twarzy. Pracuje też nad nogami, bo ma za chude. * * * Edyta Bartosiewicz w "Kulisach" wyznała, że nie żałuje porzucenia studiów wyższych na handlu zagranicznym. Żyje z tego, co lubi robić, a nawet więcej, co jest jej namiętnością, czyli ze śpiewania i pisania. Interesuje się też numerologią, historią Etrusków i wulkanami. * * * Jan Wieczorkowski zdradził w "Elle" swoją największą namiętność. Przede wszystkim kocha kiełbasę. Śląską, a po niej myśliwską, no i kabanosy. Ponieważ jest zdeklarowanym katolikiem, stara się nie obcować ze swą miłością w piątek. Ale nie zawsze mu się to udaje. Walczy jednak, aby nie ulec śląskiej w Wielki Piątek, bo wtedy to grzech śmiertelny. * * * Robert Chojnacki w "Angorze" wyraził potężne obrzydzenie do tego, co robi na scenie zespół Ich Troje. Deklaracja Chojnackiego nie ma podtekstów seksualnych, tylko artystyczne. Autor płyty "Sax and sex" uważa, że produkcja muzyczno-wokalna Ich Troje to ordynarne chamstwo. Lepperyzm w sztuce. * * * Krzysztof Skiba orzekł w "Dzienniku Wschodnim", iż miał rację pokazując dwa lata temu premierowi Buzkowi gołą dupę podczas koncertu w katowickim Spodku. Utwierdziła go w przekonaniu lektura raportu pokontrolnego w spółkach skarbu państwa. Po raporcie Skiba pokazałby Buzkowi nawet dwie dupy. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Whisky and radon Trzy lata temu opisywaliśmy walkę, którą grupa mieszkańców dolnośląskiej gminy Janowice Wielkie toczyła z miejscową władzą w sprawie kranówy wzbogaconej promieniotwórczym gazem – radonem. Ujęcie zbudowano bowiem w pobliżu dawnej kopalni uranu. Z sobie tylko wiadomych powodów miejscowe władze nie zdecydowały się na montaż prostej instalacji do usuwania gazu, który wszak łatwo się ulatnia. Grupa mieszkańców, w tym kilku radnych, postraszona ekspertyzami stwierdzającymi, iż ilość radonu znacznie przekracza dopuszczalne normy, naskarżyła na władzę do prokuratury. Ta powołała jako biegłych speców, którzy stwierdzili, że nie ma powodów do paniki, bo wszystko jest w porządku, i umorzyła śledztwo. W związku z tym władza poczuła się zwolniona z obowiązku przebudowy ujęcia wody ("NIE" nr 39 i 45/99). Postulowaliśmy, aby ówczesny minister zdrowia wprowadził wreszcie konkretną normę, dotyczącą zawartości substancji promieniotwórczych w wodzie pitnej. Wtedy byłoby jasne, czy ludziska mają władzę ciągać po sądach, czy też dalej spokojnie wciągać kranówkę. Problem nie dotyczy jednej gminy, ale sporych obszarów Pomrocznej, na których występują ujęcia wód zawierających pierwiastki promieniotwórcze. Nawet modne obecnie wody oligoceńskie nie są od nich wolne. * * * W Janowicach Wielkich lud nadal ciągnie wodę z niebezpiecznego ujęcia. Nadal też jest bajzel w przepisach, które określają, co obywatel naszej pięknej ojczyzny może łykać po odkręceniu kurka w kranie bez obaw, że będzie świecił w nocy. Dzięki temu różni przedsiębiorczy ludzie robią większe lub mniejsze kariery, kreując się na obrońców konsumentów wody. Dr Zbigniew Hałat założył Stowarzyszenie Ochrony Zdrowia Konsumentów. Publikuje też książki, na ten temat np. "Woda – przeczytaj zanim wypijesz". Pan doktor Hałat grzmi, że płyn, który serwują nam wodociągi, w praktyce nie nadaje się do spożycia. Radon – dodaje doktor – należy zaliczyć do najgroźniejszych czynników rakotwórczych. Ten sam pan doktor kilka lat temu był głównym inspektorem sanitarnym kraju (w randze wiceministra zdrowia) i wówczas w ogóle nie zauważał tego problemu. Nie podjął działań, których celem byłoby wprowadzenie jednoznacznych przepisów regulujących np. zawartość radonu w wodzie pitnej. Zebraliśmy do kupy wszystkie opinie i opracowania, dotyczące tej sprawy. l Spece z Państwowego Zakładu Higieny twierdzą, że obecność radonu w kranówce nie stanowi wielkiego problemu. Ulatnia się bowiem po odkręceniu kurka, w trakcie przelewania i gotowania. l Fachmani z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej piszą natomiast, że zamontowanie instalacji do odradonowania w ujęciach wody pitnej jest wskazane, gdyż w organizmie kumulują się dawki promieniowania, pochodzące z różnych źródeł. l Pracownicy naukowi Zakładu Fizyki Jądrowej Uniwersytetu Śląskiego biją na alarm, że uwolniony z wody radon fruwa w powietrzu, łącząc się z kurzem tworzy promieniotwórczy aerozol, który dostaje się do płuc. W czasie gotowania wody należy więc wychodzić z kuchni, a podczas kąpieli – wietrzyć łazienkę. * * * Wszystkie wymienione instytucje wykonują badania i sporządzają opinie także dla Ministerstwa Zdrowia. Jeden z urzędników twierdzi, że w Polsce nie ma norm dotyczących zawartości substancji promieniotwórczych w wodzie pitnej. Inny tworzy rozporządzenie dotyczące wytwarzania i obrotu butelkowanymi wodami mineralnymi. Stoi tam, że w minerałce ilość tych substancji nie może przekraczać 0,1 Beqerela na litr. Jeszcze inny spec opracowuje normę branżową dotyczącą wód leczniczych. Jest tam napisane o wodach radoczynnych: posiadają aktywność promieniotwórczą w dawce co najmniej 74 Bq/l i muszą być stosowane ściśle według wskazań lekarza. Kranówa w takich np. Janowicach Wielkich zawierała średnio grubo powyżej 100 Bq/l. Wszystkie te kwity podpisuje jeden człowiek: minister zdrowia, a instytucja, którą kieruje, stoi na straży przestrzegania zawartych w nich przepisów. Zbliżają się wybory samorządowe i temat radonu w wodzie znów odżyje w Janowicach Wielkich oraz wielu innych miejscowościach. Znów rozpocznie się walka na kwity. Przed wyborami niech min. Łapiński zrobi wreszcie porządek z tą wodą, bo np. w takich Janowicach opozycja drze gęby, że władza podtruwa lud. Władza zaś skarży się policji, która przesłuchuje opozycjonistów, zarzucając im "sianie niepokoju społecznego i lżenie władzy". Co będzie uznane za zastraszanie przedwyborcze. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kupujemy kościół W Dalikowie pusto, ale informacje rozchodzą się błyskiem. Przyjechały biznesmeny z Warszawy i się rozglądają, bo chcą kupić kościół. Co chwila ktoś łypie zza firanek. Wylegli z remizy strażacy pokazują nas sobie palcami. Plebania jest czysta, zadbana, bogata. Duży dom z ogrodem. Dla nas obejście zamknięte. Pukamy do pana wójta. Zwleka z przyjęciem na audiencję. – Chcemy kupić kościół – zagadujemy dwóch chłopaków, ministrantów, jak się okazuje. – Co chcielibyście w nim mieć: dom kultury, sklep czy dyskotekę? – Może muzeum – odpowiada młodszy. – To przecież gotyk, są tam nawet zabytkowe organy. – Mógł proboszcz powiedzieć, byłaby jakaś składka i byśmy to jakoś spłacili – pokornie dodaje starszy. Pan Janusz, stojący przed urzędem gminny i palący ukraińskie cygarety, nie pali się do składki. – Jak kupicie ten kościół, to może my wszyscy do Jehowych wstąpimy, bo oni chyba nie mają kościołów? – przewiduje. Czarno za to widzą przyszłość panie z biblioteki naprzeciwko kościoła. – Jak kościół padnie, to my też pójdziemy z torbami! Dlaczego? Nic nie będziemy mówić, nie chcemy mieć kłopotów. – To może jacyś inni tu nam przyjdą? Zarobek będzie jakiś – ożywia się pani sprzątaczka. Trzy młode laski z niedowierzaniem kręcą ładnymi twarzyczkami na wieść o tym, że w kościele może być dyskoteka. – Jedna „Kasablanka” wystarczy – wskazuje pierwsza na budynek remizy strażackiej stojącej naprzeciwko kościoła. – Gdyby była techno, jak w Łodzi... – rozmarza się druga. – Kara boska was za to spotka – ucina trzecia i pociąga za sobą pozostałe. Pan wójt dopuszcza nas wreszcie do siebie i przypuszcza atak. Pytaniami: – A po co wam kościół? Dla jakiego wyznania? Parafię chcecie sobie tu założyć? A pole uprawiać będziecie? Na wiadomość, że może to kupić kilka podmiotów z niedowierzaniem kręci głową: – I tak was na to nie stać. Obiecuje wywiesić w urzędzie ogłoszenie o planowanej wycenie parafii wraz z cmentarzem. – Było – zapewnia. – Ktoś je musiał zerwać. W sklepie naprzeciw kościoła w chwilę po naszej wizycie u wójta wrze. Wszyscy już wiedzą, że adwokaci od Urbana są we wsi. – Kijami skurwysyna zajebiemy! – grzmi katolicko postawny chłop w kombinezonie i gumiakach. Po chwili okazuje się, że nie chodzi o Urbana, tylko o komornika. Trwa proboszczowa agitacja, aby nie dopuścić do wyceny. Wychłostać komornika – jak to Samoobrona kiedyś robiła. Na boku chłop zmienia zdanie. – A co nas to obchodzi – nie kryje oburzenia. – Kościół jest nasz, nie księdza. Jak proboszcz nie dopilnował, niech płaci. Pani Regina przyjechała na rowerze do Dalikowa, na grób ojca. – Niech księża płacą – nie kryje wzburzenia. – Stać ich, niech pan zobaczy, jakimi samochodami jeżdżą. – Ksiądz z Aleksandrowa może kupić, bogaty jest jak Urban – dodaje przysłuchująca się rozmowie kobieta. – A ma odpowiednie fundusze? – powątpiewamy. – A kto ma mieć w Polsce pieniądze? Księża – dodaje inna. Za kurię wstydzi się pan Jerzy Wardęcki. Potomek szlacheckiego rodu, wnuk fundatora kościoła. Będzie o kościół walczył. Jeśli kościół pójdzie pod młotek, to wstyd spadnie na cały Kościół kat. Zbliża się czwarta po południu. Ogłoszenie o planowanej wycenie parafii nadal nie wisi. Wójt Paweł Szymczak kryje się przed nami za bułką z parówką. Nie może z nami rozmawiać, bo je śniadanie. Czwarta. Ludzie idą na mszę, a w kościele drzwi zaryglowane. Plotka głosi, że proboszcz zamknął je przed wysłannikami Urbana. Gdy wsiedliśmy do samochodu, proboszcz wpuszczał ludzi, ale boczną furtą. Wpół do piątej. Cmentarz oddalony pół kilometra od wsi. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to ogromny konar zwisający z drzewa. W każdej chwili może na kogoś spaść. Autor : Piotr Mieśnik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trędowaty Kiedy założyliśmy z Pierwszym Pedałem III Rzeczypospolitej oraz Pierwszą Wdową III Rzeczypospolitej kadrową partię o nazwie Tercet Skandaliczny, ktoś powiedział mi z nieukrywaną satysfakcją: No, teraz to jesteś naprawdę skończona! Chodzą wśród nas trędowaci, ostrzegając, jak w średniowieczu, dzwoneczkiem: Nie zbliżać się! Niebezpieczeństwo! Jerzy Nasierowski, Pierwszy Pedał III RP (sam Urban to wymyślił), jest jednym z nich. A że napisał cholernie dobrą książkę, to, kurwa, nic?! A sprawiedliwość, choćby w tej głupiej i nieważnej sztuce, to nic? Już dla nikogo się nie liczy? Bo dla mnie, kurwa, tak! Już za sam tytuł "Nie moje życie" (porządni ludzie piszą namaszczone memuary "Moje życie") nie należy się temu N. jakaś nagroda? Opisał naszą transformejszen. Pedała bez szmalu w tej transformejszen. Taki Stadion Dziesięciolecia (nasza EUROPA) jak u niego to nieboszczyk Fellini powinien sfilmować! A te wszystkie gejowskie historie? Tych wyklętych, błądzących nocą po Parku Kultury, szukających chwili przyjemności albo żalących się czasem: "Tu się nie znajdzie kogoś na stałe!". ("A gdzie się znajdzie?"). Dobroć i litość, ta hańba, ten wstyd. Konkrety, ceny! Laska pedalska w szalecie 8 zł (można utargować na 5). Budzenie przez telefon – 2,70. Na "Europie" pocięli się Armeńcy z Hindusami, a szeryf w kłopocie, bo policja bierze i od jednych, i od drugich. Kompakty z muzyką klasyczną sprzedawane na wagę, bo tu lud górą; kto by tych Prokofiewów kupował? Kaleki biją się kulami inwalidzkimi, starucha z Alzheimerem ("eisenhowerem") pyta nagle, gdzie są ludzie, bo chodzą, jeżdżą, ale ich nie ma. Jak rozpoznawać w autobusie kanarów (niczym Żyd szmalcowników)? "Przed śmietnikiem stał siwy bezdomny z żebraczymi torbami i komórkowym w ręku! Czy to kiedyś ja?". Za to w bramę wjechała limuzyna "za jakieś 3 miliardy" – karawan! "Z trudem nie splunąłem". W urzędzie starzy ludzie obwiniają o swoją nędzę Balcerowicza, bo "sprowadził Żydów z Madagaskaru". Za oknem "ktoś napadnięty na podwórku krzyczy w ciemne niebo: Pomocy!". Nie doczeka się jej. Toż transformejszen mamy. Taki "Lejzorek Rojtszwaniec" naszych czasów. Śmieszny, straszny, prawdziwy. Czyta się jednym tchem. No, kurwa (po raz trzeci i ostatni), wiwat trędowaci! Niech to będzie jedyne TAK w piśmie "NIE". Jerzy Nasierowski: "Nie moje życie", Czytelnik, Warszawa 2002. Autor : Anna Bojarska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Nie zaatakowała Polski al Kaida, bo informacja o powstaniu Czwartego Mocarstwa zapewne nie dotarła jeszcze do świata islamskiego. Pomimo wstępnych, pozytywnych informacji najmodniejszy obecnie w mediach wirus SARS też nas olewał. • Proces pokojowy rozpoczął się. W stolicy Czwartego Mocarstwa, Warszawie, doszło do ustnego zawieszenia broni między rozjuszonym spadkiem notowań Sojuszem Lewicy Demokratycznej a nakręconym wzrostem społecznych notowań PiSuarem. Obie strony już miały wystrzelić w siebie strategicznymi sejmowymi komisjami śledczymi ujawniającymi nielegalne, przestępcze finansowanie kas partyjnych. Zadziałały gorące partyjne linie i wzajemny ostrzał wstrzymano. • Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz, niegdyś działacz ateistycznego stowarzyszenia Bez dogmatu, został przyjęty przez pana papieża na prywatnej audiencji. Mógł liczyć na papaamnezję i tradycyjny suwenirowy różaniec. W kolejce po te dary ustawił się Kwaśniewski. • Trwała ofensywa Samoobrony. Posłanka Renata Beger, typowana na przyszłą szefową Kancelarii Premiera Andrzeja Leppera albo przynajmniej ministra finansów, ujawniła swe bogate życie seksualne. Lubi seks jak koń owies. Ta deklaracja wzbudziła zachwyt feministek z warszawki. Pilnie i szybko sięgnęły do słowników szukając hasła "owies". • A w kraju zabrakło na rynku pszenicy i żyta. Kolejny raz zwyciężyli kartelowi ponadpartyjni spekulanci związani przede wszystkim z PSL i SKL. Minister rolnictwa Tański zapowiedział interwencyjną sprzedaż z rządowych rezerw, ale znów za późno i za mało. • Kulczykolodzy z "NIE" ustalili, że następstwem wydrukowania przez "Politykę" artykułu o interesach Jana Kulczyka jest anulowanie przez Volkswagena ogłoszeń już zamówionych w tym tygodniku.Niektóre inne firmy też dokonują takich ruchów. Fundacja Kulczykowej "Warty" wycofała się podobno z subwencjonowania stypendystów "Polityki". Publikację w "Polityce" poprzedzały sugestie, aby jej zaniechać, przedstawiane przez zakulczykowanych polityków wysokiego i najwyższego szczebla. Donosimy o tym dla dobra wszystkich redakcji, aby wystrzegały się patrzenia Kulczykowi na ręce, "NIE" chce go mieć na wyłączność! • Media podały o płatnym, mafijnym wyroku śmierci na redaktorze naczelnym "Przekroju" Piotrze Najsztubie. Koledzy z branży wietrzą kryptokampanię promującą walczący o rynkowe życie tygodnik. O zastraszeniu poinformował też poseł Jerzy Michalski z SLD (dawniej Samoobrona). Grozić mieli mu siepacze związani z grupami przestępczymi w Najwyższej Izbie Kontroli. • Ocenzurowano krakowskie studenckie pismo "WUJ" za krytykę trybu wyborów do samorządu studenckiego. Ocenzurowano też telewizyjną reklamę komórek. Promowanie "Pierwszej komórki" potępiono za nawiązywanie do katolickiej pierwszej komunii. Studentom gęby zamknęli działacze "Bratniaka", a reklamówkę zdjęli ministrowie z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Podlizujący się poprawnością polityczną pijakom z episkopatu. • PSL opowiedziało się za UE, ZChN za EU, Polonia z krajów UE za EU, i tylko biskupi Kościoła kat. wstrzymują się od jednoznacznej deklaracji. Chociaż dostali za ewentualne poparcie najwięcej. • Trzy czwarte ankietowanych przez CBOS obywateli RP uważa, że mamy kryzys polityczny. Większość chce zmiany rządu i premiera. Chcieć to nie móc. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na wschód od niemiec " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Odślubiny z morzem Pomroczna nad swoim Bałtykiem buduje zamki z piasku. Kosztują jak usypane z brylantów. W gdańskim porcie morskim utopiono miliony dolarów na budowę terminalu zbożowego, poprzez który mieliśmy Europę Wschodnią zasypać ziarnem. Główny, kanadyjski inwestor wycofał się. Stracił górę forsy. Całość stoi nie dokończona i nie używana. W porcie jednak cały czas roją o następnej budowie. Tym razem z Brytyjczykami chcą budować za 190 mln dolarów terminal kontenerowy. Choć Ministerstwo Infrastruktury negatywnie zaopiniowało projekt, władze portu nie tracą nadziei, że uda im się dokonać skutecznego lobbingu w Ministerstwie Skarbu (właściciela większościowego pakietu akcji portu). * * * Budowę terminalu paszowo-zbożowego rozpoczęto w 1998 r. Koszt inwestycji – 86,6 mln dolarów. Pieniądze miały pochodzić w części z kredytu Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOiR), w części z Royal Bank of Canada. Port Gdański dawał 60 ha swojego terenu. Powstała spółka Europort Poland. Oprócz bazy terminalowej miał powstać wielki młyn, suszarnie i oczyszczalnie, olejarnia służąca do przetwarzania nasion olejowych. Zadęcie było wielkie. 1000 ton zboża w godzinę, 25 tys. ton na dobę, 2 miliony ton rocznie na początek, a potem, jak dobrze pójdzie to i 3, i 5 milionów ton. Mieliśmy zalać Rosję i Ukrainę zbożem, które przypłynie z Ameryki i Kanady do naszego portu. W tym samym czasie do mniejszego terminalu zbożowego w Gdyni, zdolnego do przeładunku miliona ton zbóż i pasz rocznie, wpływały statki zaledwie z połową tego tonażu. Marian Świtek, prezes Zarządu Portu Gdańsk S.A. – ulubieniec Macieja Płażyńskiego – który w porcie zrobił przechowalnię-zatrudnialnię dla politycznych kolegów, roił w gazetach wizje, jak to będziemy konkurencją dla portów niemieckich, jak to będziemy walczyć z ich monopolem, jak to sami zmonopolizujemy zbożowy handel w połowie Europy. Dwa lata od rozpoczęcia budowy wstrzymano ją. EBOiR wycofał się z finansowania inwestycji. Kanadyjczycy nieźle umoczyli. Znalazłem na stronie internetowej Saskatchewan Wheat Pool informację, że konsorcjum wycofało się z inwestycji, gdyż zmieniły się założenia eko-nomiczne projektu. Jakie niby? Co się takiego stało w Rosji i na Ukrainie w 2000 r., że wcześniej potrzebowali zboża, a potem już nie? Wszyscy postanowili się odchudzać i przestali jeść? Na 60 ha gdańskiego portu stoi niedokończona wielka inwestycja, na której od dwóch lat nic się nie dzieje i żaden statek z kulawą nogą czy ze zbożem tam nie zawinął. Mieliśmy otrzymywać czynsz dzierżawny. Nie otrzymujemy. * * * Absurd budowy wielkiego terminalu paszowo-zbożowego dostrzega nowy prezes Zarządu Morskiego Portu Gdańsk, Andrzej Kasprzak. O dziwo – upiera się przy słuszności innego pomysłu Mariana Świtka, budowy wielkiego terminalu kontenerowego. Gdański terminal kontenerowy o zdolności przeładunkowej 500 tys. TEU byłby największy na Bałtyku. Dzięki niemu staniemy w szranki z Rotterdamem i Hamburgiem. (Pierwszy właśnie podwaja swoje możliwości z 5 do 10 mln TEU rocznie, zdolność przeładunkowa drugiego wynosi 2 mln TEU rocznie)! Tym razem główny grosz (170 mln dolarów) ma wyłożyć konsorcjum firm brytyjskich. My musimy wysupłać 20 mln dolarów. Inwestycja za 190 mln dolarów, zarobek dla lokalnych firm budowlanych, nowe miejsca pracy dla setek osób w biurach spedycyjnych, transportowych itp. Rozpala wyobraźnię, a jakże. Wiceminister Marek Szymoński z Ministerstwa Infrastruktury, odpowiedzialny za sprawy gospodarki morskiej, wypowiedział się negatywnie na temat tego pomysłu. Władze portu w Gdańsku chcą jednak przekonać swojego właściciela, ministra skarbu Wiesława Kaczmarka, aby wyraził zgodę na wydzierżawienie inwestorom terenów. Że niby jak wejdziemy do Unii, to terminal będzie potrzebny, bo zwiększy się nagle nasz udział w handlu światowym prowadzonym na morzu. A to niby jakim cudem? Bałtyk zostanie oceanem? Ktoś przekopie Danię robiąc tor wodny na Morze Północne? Oceaniczny kontenerowiec zabiera przynajmniej 3 do 8 tys. TEU. Tylko taki transport się opłaca. Nie ma zapotrzebowania na tak wielki ładunek na Bałtyk. Dlatego wielkie statki zawijają do Rotterdamu albo Hamburga. Tam zrzucają cały towar, a mniejsze partie kontenerów ładują na małe statki dowozowe o pojemności 200–500 TEU, które płyną do Gdyni, Gdańska, Kłajpedy, Kaliningradu, Helsinek, Sztokholmu. Rotterdam i Hamburg nie wyrosły dlatego, że miały sprawnych menedżerów, ale dlatego, że są korzystnie położone. Zresztą niekoniecznie opłaca się przeładowywać towar na mniejsze statki. Lepiej, bo taniej i szybciej, od razu na samochody albo wagony kolejowe. l My Polacy lubimy mitologie: że jesteśmy krajem morskim, a morze to "nasze okno na świat", które w dodatku "żywi i bogaci". l O tym, że gospodarka morska w Polsce dogorywa, a właściwie przestała istnieć – już pisaliśmy ("NIE" nr 27/2002 i 42/2002). l Z naszych portów morskich słychać wciąż głosy, że powinniśmy budować, rozbudowywać, tworzyć. A to nowe, wielkie terminale, które nas uodpornią na konkurencję portów niemieckich. A to system autostrad południkowych, które pozwolą to co wpłynie do nas morzem, przewieźć na południe. Jedno i drugie to banialuki. Bałtyk to peryferyjna kałuża, a nasze porty są peryferiami peryferii. Handel prowadzimy głównie przez granice lądowe. I dlatego mądrzej jest myśleć o autostradzie równoleżnikowej dającej swobodny tranzyt przez Polskę z Berlina do Moskwy. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Armia generała Szwejka W powietrzu, na wodzie, na lądzie. I do dupy. Żołnierzyki: pieniądze Budżet Wojska Polskiego na rok 2003 wyniesie 9864 mln zł, z czego na wydatki majątkowe (zakup środków trwałych i obrotowych, czyli sprzęt i uzbrojenie) przeznaczy się 1964 mln, tj. 20 proc. (Dz.U. z 18.12.2002 r. nr 235, poz. 1981). Oznacza to, że 80 proc. idzie na wegetację armii: żarcie, środki czystości, ubrania, remonty bieżące, żeby nic żołnierzowi na baniak nie spadło, no i żołd. Z tego, co zostanie, kupuje się amunicję i materiały pędne – na bieżące potrzeby szkolenia wojskowego. W armii sanacyjnej przejadało się maksimum połowę budżetu wojskowego. Rozumiemy, że wojsko jest potrzebne, ale zastanawiamy się, czy na pewno takie jak nasze. 1 stycznia 2003 r. w WP służyło ponad 132 tys. żołnierzy, w tym 110 generałów i ponad 20 tys. oficerów. Żołnierzy zawodowych (służba stała, kontraktowa i nadterminowa) było ok. 60 proc. I nie jest to stan kompletny, bo armia nasza – wg generalskich planów – powinna osiągnąć liczebność 150 tys. i w całości być armią zawodową. Ale po jaką cholerę, skoro MON w oficjalnych dokumentach zaznacza, że bezpieczeństwo RP po raz pierwszy od kilku stuleci nie jest zagrożone, Polska jest dzisiaj bardziej bezpieczna niż kiedykolwiek w swojej nowożytnej i nowoczesnej historii. W dającej się przewidzieć przyszłości niepodległy byt polski nie jest zagrożony, nasz kraj nie jest narażony na bezpośrednią agresję (strona internetowa MON z dn. 22 września 2003 r.). Skoro nie ma w najbliższej przyszłości żadnego realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa naszych granic, to może warto się zastanowić nad tym, jak powinna wyglądać nasza armia, o ile w ogóle konieczny jest taki instrument. Przejadanie 80 proc. wydatków obronnych w połączeniu z mizerią budżetu państwa powoduje, że o żadnej liczącej się modernizacji polskich sił zbrojnych nie może być mowy w perspektywie najbliższych 10 lat, tym bardziej że gros wydatków na zakup sprzętu pochłonie zakup amerykańskich „sokołów”, tj. sławnych F-16. Zresztą w chwili, gdy my będziemy otrzymywać te latające cuda – armia amerykańska zaopatrywana będzie w supernowoczesne samoloty F-22 Raptor. A armie europejskie, które F-16 używają do tej pory, przejdą na nowy typ samolotu Eurofighter. Zabawki: rakietki Obronę polskiego nieba zapewniają systemy rakiet przeciwlotniczych S-125 Newa, które mimo podejmowanych modernizacji (m.in. zamiana lamp na półprzewodniki) dalekie są od tego, co można nazwać skutecznością. Cała walka o modernizację tego systemu zmierza obecnie do skrócenia czasu gotowości do walki, co zrozumiałe, jeśli zważyć, że teraz potrzeba na to 8 godzin od ogłoszenia alarmu. Posiadamy również nikomu niepotrzebne rakiety przeciwlotnicze typu S-200 Wega znane z tego, że w latach 70. kilkanaście razy strzelano z nich m.in. do amerykańskich samolotów rozpoznawczych SR-71 i żadna nigdy nie trafiła w cel. O pozostałych nie piszemy, bo ich mało. Generalnie rzecz ujmując, konstrukcje wyrzutni z pierwszej po-łowy lat 60. z pociskami rakietowymi produkowanymi w tym samym czasie to kpina, a nie obrona przeciwlotnicza. Co się może stać przy majstrowaniu przy konstrukcjach, żeby mogły być kwalifikowane jako te o pełnej zdolności bojowej, widać było na przykładzie tragedii w Wojskowym Instytucie Techniki w Zielonce. Zginęły dwie osoby. Zabawki: samochodziki Jeżeli myślicie, że zamiast rakiet mamy więcej doskonałych samolotów, to też się mylicie. Z najnowocześniejszych Migów-29 z liczby 22 sztuk 7 przeznaczonych jest na części zamienne. Z 98 Su-22 17 przeznaczono do wycofania z linii, a 14 kolejnych przeznaczono na części zamienne. Całe szczęście, że po wielu latach zdecydowano się w końcu na wykorzystanie Migów-29 po byłej Narodowej Armii Ludowej (NRD), które dzięki uprzejmości Niemców możemy od 24 czerwca tego roku (porozumienie o współpracy niemiecko-polskiej w dziedzinie uzbrojenia i leasingu środków bojowych) użytkować oficjalnie i dzięki temu wystawimy eskadrę taktyczną spełniając nasz natowski obowiązek. Tym bardziej że wspomniane Migi mają systemy HOTAS i HUD pozwalające na walkę bez odrywania rąk od sterów. Takiego wynalazku nie ma i mieć nie będzie cudny F-16. Z wojskami lądowymi też jest we-soło. Śmigłowce szturmowe to stare Mi-24 (43 sztuki z lat 70.), a udawanie, że polski Sokół W-3W może być szturmowy, to wciskanie kitu. Kombinacje nad modernizacją Mi-24 są pozba-wione sensu, bo jest to konstrukcja ponadtrzydziestoletnia (aparaty latające mają ponad 20 lat). Nikt w Polsce nie zaprojektował i nie zaprojektuje takiego śmigłowca szturmowego jakim jest Ka-50 Werwolf konstrukcji radzieckiej (uważany na podstawie częściowo odtajnionych danych taktyczno-technicznych za najlepszy śmigłowiec świata – oczywiście szturmowy, nadający się na pole walki pierwszej połowy XXI w.). Zabawki: armatki Sprzęt pancerny to ok. 900 sztuk radzieckich jeszcze T-72 (były dobre, ale kilkanaście lat temu) i polskiej modernizacji tegoż zwanej szumnie Twardy. Nasz „twardziuszek” to w gruncie rzeczy modernizacja T-72 i sporo mu do starego niemieckiego kota, jakim jest Leopard A4, radzieckich T-90 czy francuskiego Leclerca. Z artylerią też nie jest najlepiej. Olbrzymie wsparcie artyleryjskie zapewnia wojskom lądowym 956 haubic, moździerzy i BM 231 (takich trochę lepszych Katiusz). Fakt, że haubico- -armaty 150 mm to stare kołowe, czeskie Dany z lat 70. i 80., ale produktem HSW – haubicą 155 mm Krab też nie ma się co zachwycać, jak popatrzy się na konstrukcje rosyjskie, produkt eksportowy francuskiego koncernu GIAT czy najnowszą wersję południowoafrykańskiej G-6. Wszyscy na świecie idą w kierunku rozwoju artylerii rakietowej, która zgodnie z przewidywaniami ma zadać w przyszłym ewentualnym konflikcie ponad 25 proc. strat nieprzyjacielowi. Sumując – cała ta nasza muzealna zbieranina może stworzyć chwilowe i nader ograniczone warunki obrony dla granic naszego państwa, którego, jak przecież już wiemy, na szczęście nikt nie ma zamiaru atakować. Brak jest również nowoczesnego wozu bojowego dla piechoty, ale cały szum wokół Patrii niczego nie załatwia. Zabawki: stateczki Chujowo fruwamy, po ziemi chodzimy niepewnym i słabo opancerzonym krokiem, pływanie natomiast wychodzi nam wspaniale. Flotylla okrętów to mieszanina 7 najróżniejszych typów produkcji radzieckiej jeszcze, amerykańskiej, enerdowskiej i polskiej. Fakt, że małe okręty rakietowe typu P.1241 RE nazwano korwetami niczego nie zmienia, tak jak przemianowanie dozorowca Kaszub na korwetę zop (zwalczania okrętów podwodnych). Ciekawym zjawiskiem jest posiadanie przez nas okrętów rakietowych typ P. 660, które charakteryzują się tym, że nie mają na swych pokładach rakiet. Żołnierzyki: proporcje W armii przedwrześniowej, która liczyła w okresie pokojowym ponad 300 tys. żołnierzy, było 100 generałów, tj. na jednego przypadało ok. 3000 żołnierzy, w obecnej jest 100 i na jednego przypada 1300. Na jednego generała w 1939 r. przypadało 45 dział i moździerzy, obecnie – ok. 10. Bojowych wozów pancernych na jednego generała przedwojennego przypadało 12 (wliczając w to stare R-17), a średni wiek dla wozu bojowego to ok. 10 lat; obecnie na jednego generała przypada 28 czołgów i bojowych wozów piechoty (w tym 800 T-55, które praktycznie nie posiadają żad-nej wartości bojowej). Na jednego przedwojennego generała przypadało 45 samolotów, których średni wiek wynosił ok. 7 lat. Obecnie na jednego generała przypada 20 samolotów bojowych (wliczając w to nowe niemieckie Migi-29) oraz samoloty przeznaczone na części zamienne, a ich średni wiek to ponad 18 lat. Admirałów słonowodnych było przed wojną trzech, na każdego przypadało ok. 7000 ton wyporności bojowej jednostek bojowych i ok. 1100 marynarzy. Teraz mamy 8 admirałów i przypada na każdego z nich ok. 3500 ton okrętów (to według standardów amerykańskich jest jedna fregata) i 450 marynarzy, przy czym średni wiek okrętów bojowych przed wojną to 8 lat, a w chwili obecnej – 18. Skuteczność polskiej armii przedwojennej została sprawdzona w 1939 r. Jak by wyglądała skuteczność naszej obecnej, gdyby Białoruś wypowiedziała nam wojnę? * * * Na armię – jak i na prawie wszystkie zjawiska życia politycznego, gospodarczego i społecznego naszego kraju – nie ma pomysłu żadna rzą-dząca ekipa. Może warto zastanowić się, czy ta armia naprawdę jest nam w ogóle potrzebna, przynajmniej w obecnej postaci. Przy takich nakładach na modernizację sił zbrojnych będziemy się przezbrajać minimum przez 15 lat, a dowodzimy co tydzień, że są to pieniądze źle lokowane. To, co w rezultacie osiągniemy, i tak będzie przestarzałe. Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyprawcy krzyżowi Wojsko Polskie walczyło w Iraku za wolność naszą i waszą siłami prawie jednej kompanii. Straty własne Polski wynoszą jedna obtarta o but pięta i katar kaprala. Za tę cenę znaleźliśmy się wśród zwycięskich potęg i liczymy na miliardy dolarów łupu. Jako popieracz Busha Polska zapewni sobie dobrobyt, poza tym zadowalając się swą zdolnością do wytwarzania wiklinowych krzeseł i bombek na choinkę. Prezydent Bush przygroził teraz Syrii. W kolejce stoją Korea Północna, Iran, krnąbrna wciąż Kuba. Może też Wietnam, z którym Stany Zjednoczone mają swoje porachunki, arogancka Francja itd. Prezydent Bush nie czytał, jak się zdaje, niczego poza Biblią, a w każdym razie Lwa Trockiego, a jednak bezwiednie przejął od niego pomysł zbrojnego uszczęśliwiania świata w postaci permanentnej kontrrewolucji. Gdy Ameryka, szukając nowych środków perswazji wobec krajów, które nie doceniają zbrojnego nawracania świata na obrządek wolności i demokracji, znów bombardować zacznie Drezno – wtedy Polska pozostanie jedynym już być może sprzymierzeńcem Busha. Przy małej podaży kurewstwo staje się wysoko płatne. Odgłosy zwycięstwa nad Bagdadem w prasie polskiej niosą przesłanie, że warto było, bo łatwo poszło. Rzeczywiście. Wolałbym jednak kilka tysięcy amerykańskich trupów, a szczerze mówiąc i parę polskich dla przyprawy, żeby prezydent USA mocniej się zastanowił przed następną wyprawą wojenną, a Kwaśniewski i Miller przed wpychaniem Polski do amerykańskich taborów. Tylko z pozoru jest to pogląd niehumanitarny. Trupy tubylców ścielą się tym gęściej, im mniej ludzi tracą zbrojni misjonarze demokracji. Jeżeli w tym sezonie świat jest już skazany na to, żeby nim rządziła Ameryka, to wolę, aby globalizację załatwiały ich koncerny, giełdy i dyplomacja, a nie samoloty i czołgi. One są zbyt szybkie. Poszliśmy na wojnę z Irakiem, a pośrednio także Niemcami, Rosją, Francją i Chinami, ponieważ – jak mówili zarządcy Polski – doświadczenie z Hitlerem uczy, że lepiej agresji Saddama Husajna zapobiec, niźli się jej przeciwstawić dopiero wówczas, gdy rażeni będziemy przez jego broń jądrową, chemiczną i bakteriologiczną. Śmieszna analogia z Hitlerem okazała się po wojnie irackiej jeszcze komiczniejsza niż przed agresją na Bagdad. Gdyby Hitlera mogła unicestwić jedna bomba rzucona w jego schron i rajd niewielu czołgów po arteriach Berlina, nie byłby on w ogóle wart międzynarodowej troski. Zwycięzcy wciąż szukają tej broni masowego rażenia, która Busha pchnęła na Husajna. Amerykanie nie potrafią jakoś pokazać zdobytych hałd wąglika, rzędów atomowych pocisków i bomb ani baniaków z trującymi gazami. Szef inspektorów ONZ Blix ostrzega, że Amerykanie mogą sfabrykować dowody. W każdym razie niedawne zapewnienia, że trzeba Husajna zniszczyć, zanim on użyje tych broni przeciw innym krajom, nie okazały się wiarygodne. Nie użył przecież tych broni nawet w ostateczności, w obronie własnej – jakże więc wierzyć, iż ten potwór w ogóle je miał lub że skłonny był wypróbować sam wszczynając wojnę. Na domiar złego zwycięskie wojska jakoś się też nie natknęły na bazy terrorystów. W Mosulu wojsko amerykańskie strzelało do tłumu demonstrującego przeciw okupacyjnemu gubernatorowi. Zabito 12 osób, raniono kilkadziesiąt. To wspaniały widok – Irakijczycy różnych wyznań i różnego pochodzenia dyskutują o przyszłości swego kraju. W tym czasie tysiące innych Irakijczyków pokojowo demonstrują wyrażając własną opinię na temat rządu – powiedział dla "Wyborczej" Walter Mead z Rady ds. Stosunków Zagranicznych w Waszyngtonie. Ubyło jednak trochę tych, którzy w Mosulu wyrażali opinię niewłaściwą. Obietnica wolności i demokracji pod amerykańskim reżimem okupacyjnym pozostała – mimo takich krwawych incydentów – jedyną racją zwycięzców i potencjalnym zaczynem ideowym następnych wojen amerykańskich z polskim poparciem symbolicznym. Wiele zaś jest na świecie krajów, w których wolność i demokracja nie odpowiadają amerykańskim wzorcom. Właściwie są to prawie wszystkie kraje świata: i te zbyt biedne, aby Ameryce opłacało się je zdobywać, i te dostatecznie bogate w zasoby naturalne, aby warto było dać im lekcję wolnego rynku i demokracji. Redaktor "Wprost" Marek Król karci Niemcy i Francję za niewspieranie bliskowschodniej wyprawy wojennej Busha (nr 16 z 20 kwietnia). Nazywa Francuzów potomkami tych, którzy nie chcieli umierać za Gdańsk. Dlaczego jednak w 1939 r. Francuzi mieliby chcieć umierać za Gdańsk, skoro w 1940 r. nie chcieli też umierać za Paryż? Francuzi w ogóle nie chcieli umierać i to okazało się dla nich nie takie znowu głupie. II wojnę przeżyli nadzwyczaj licznie. Były sekretarz KC PZPR Marek Król nazywa rodaków Schrödera cudownie rozmnożonymi dziećmi Róży Luksemburg. Ma swojej dawnej ideowej mentorce za złe to, że nie popierała wojowniczości cesarza Wilhelma II. Chwali natomiast wojowniczych polskich socjaldemokratów poprzednio wpisywanych przez się na listę agentów KGB. Podelektujmy się królewską prozą: ...premier Miller podpisuje list ośmiu, wspierający USA, co uważam za decyzję wybitnie dalekowzroczną, być może jedną z najważniejszych i najmądrzejszych decyzji polskiej polityki zagranicznej. Ten podpis Leszka Millera może być w przyszłości więcej wart dla Polski niż podpis na akcesji do Unii Europejskiej, choć i to ma ogromne znaczenie. Uczestnictwo w koalicji antysaddamowskiej ma dla rozwoju Polski większe znaczenie niż siedzenie na dostawce przy Chiracu, Schröderze i Putinie. Inaczej mówiąc Polska dla Europy ma być tym, czym amerykańska baza Guantanamo dla Kuby. Dalekowzroczność takiego wyboru nie sięga otóż czasów, kiedy świat zespolony przeciw imperialnemu hegemonowi zacznie takie bazy likwidować. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rokita z grilla Czy pierwszy śledczy RP beknie za oszczerstwa? Z Gudzowatym nie ma żartów. Do Sądu Rejonowego Warszawa Śródmieście wpłynął akt oskarżenia przeciwko Janowi Władysławowi Rokicie, szefowi klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Adwokat Wojciech Tomczyk, działający w imieniu Aleksandra Gudzowatego, oskarża posła o świadome pomówienie firmy Bartimpex, co naraziło tę spółkę na utratę zaufania i poniżyło ją w opinii publicznej. Pełnomocnik Gudzowatego wystąpił do marszałka Sejmu Marka Borowskiego o uchylenie Rokicie poselskiego immunitetu. Równolegle przed krakowskim Sądem Okręgowym Gudzowaty pozwał Rokitę o naruszenie dóbr osobistych, żądając przeprosin i wpłacenia 20 tys. na rzecz fundacji Crescendum Est-Polonia z siedzibą w Mariewie. Rokita podpadł Gudzowatemu 8 lipca br., kiedy podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej porównał okoliczności uchwalania ustawy o organizacji rynku ekopaliw do afery Rywina. Obwieścił mianowicie, że rząd przehandlował Gudzowatemu ustawę o biopaliwach: – Kilka miesięcy temu próbowano wymusić haracz za ustawę o rtv, w tym przypadku wiadomo, że przepisy ustawy o biopaliwach sprzedano jednemu określonemu podmiotowi gospodarczemu... W moim przekonaniu to się zupełnie nie mieści w granicach demokratycznego państwa prawnego – obwieścił. Oprócz tego Rokita wyartykułował jeszcze kilka takich "niby to pytań" – na przykład: – w jakim stopniu o tej ustawie decydują posłowie, a w jakim stopniu zdecydowali już właściciele firmy Bartimpex?; – czy legalne jest to, by rząd sprzedawał przed decyzjami parlamentu precyzyjnie określone przepisy ustawy? * * * Jan Władysław Rokita plótł bzdury. Bezpodstawnie insynuował, że zobowiązanie się "Bartimpeksu" do zainwestowania w rozwój już kupionej przez tę spółkę fabryki Wratislavia jest formą ukrytej łapówki. Kupując "Polmos" Gudzowaty umówił się z resortem skarbu, że zainwestuje we wrocławskiej fabryce ok. 2 mln zł. Gdyby zaś Sejm uchwalił planowaną ustawę o biopaliwach, to wówczas zobowiązywał się zainwestować – w "Polmosie", który już stał się jego własnością – dodatkowo 12 mln zł w produkcję spirytusu bezwodnego. Trzeba wyjątkowego natężenia złej woli, aby dopatrywać się tu próby "kupna ustawy". Przecież skarb państwa ani nic dodatkowo nie zyskiwał, ani też nie tracił z tego powodu, czy Gudzowaty, w kupionej już przez siebie fabryce, uruchomiłby dodatkową produkcję spirytusu, ponosząc nakłady rzędu kilkunastu milionów złociszów. Od podniesionych przez Rokitę zarzutów natychmiast odciął się nawet jego klubowy kompan Janusz Lewandowski. Także marszałek Borowski po prześwietleniu umowy sprzedaży wrocławskiego "Polmosu" "Bartimpeksowi" wydał oświadczenie stwierdzające, że Rokita absolutnie nie miał racji. Taki pogląd przedstawiły również trzy niezależne kancelarie prawne i sejmowe biuro legislacyjne. Parlament wbrew Rokicie uchwalił ustawę o biopaliwach, zawetowaną później przez prezydenta. Teraz pasjonująco zapowiadają się sądowe potyczki między adwokatem Wojciechem Tomczykiem, wiceministrem sprawiedliwości w rządzie Mazowieckiego, a posłem Rokitą, którego "Rzeczpospolita" okrzyknęła najbardziej skutecznym śledczym wśród posłów. Wojciech Tomczyk swych kompetencji dowiódł między innymi podczas sporu między Gudzowatym a Lechem Kaczyńskim. W tamtej sprawie Kaczor, przegrawszy sprawę karną w pierwszej instancji, zmuszony był złożyć Gudzowatemu wyrazy ubolewania i zawrzeć z nim ugodę. Oczywiście nie jest wcale pewne, czy Sejm zgodzi się uchylić Rokicie immunitet. Może uznać, że nie powinien on karnie odpowiadać za atak na "Bartimpex", gdyż wypowiadał się wykonując mandat poselski. * * * Zarówno w Sejmie, jak i podczas ewentualnego procesu karnego Rokita będzie się najprawdopodobniej zasłaniał tym, iż swe twierdzenia opierał na raporcie NIK z kontroli przeprowadzonej w Ministerstwie Skarbu. W tym opracowaniu NIK bezpodstawnie zakwestionował rzetelność umowy sprzedaży "Bartimpeksowi" "Wratislavii". Raport powstał pod nadzorem Krzysztofa Szwedowskiego, zasłużonego dla AWS, byłego wiceszefa UOP (karie-rę w UOP Szwedowski rozpoczął w 1993 r.). W NIK, kontrolowanym przez pogrobowców AWS, Szwedowski zajmuje szczególną pozycję będąc de facto wiceprezesem do zadań specjalnych. Koncentruje się na dokopywaniu lewicy i wybielaniu polityków prawicowych. Pracownicy NIK nadali mu przezwisko Gołota. Krzysztof Szwedowski nie po raz pierwszy sprokurował zarzuty przeciw "Bartimpeksowi" i Gudzowatemu. W 2001 r. głośna była sprawa kontroli przeprowadzonej w PGNiG. Wówczas to – pod naciskiem Szwedowskiego – z pierwotnego tekstu protokołu usunięto obszerne fragmenty tekstu. Zmieniło to całkowicie wymowę tego opracowania. W wykreślonym fragmencie NIK na przykład stwierdzał, iż: decyzja o odrzuceniu uczestnictwa PGNiG w projekcie gazociągu Bernau–Szczecin miała charakter pozaekonomiczny. Bez udziału PGNiG gazociąg nie mógł powstać. Teraz mecenas Tomczyk będzie miał naturalną sposobność, żeby do sprawy powrócić. Dobranie się do skóry Szwedowskiemu byłoby rzeczą ze wszech miar pożądaną, jako że ten były UOPek nadal produkuje nierzetelne dokumenty na polityczny obstalunek prawicy. Ostatnio kierował przygotowaniem informacji pokontrolnej, mającej wybielić byłych AWSiarzy, kierujących największymi spółkami skarbu państwa za czasów rządów Buzka ("NIE" nr 28/2003, "Polowanie z Sekułami"). Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawni inaczej Dwie naczelne afery Najjaśniejszej, które w roku 2003 demolowały wizerunek i notowania Sojuszu Lewicy Demokratycznej, skutki kryminalne będą miały wątłe, za to nieobyczajności politycznej wyziera z nich co niemiara. Przede wszystkim powszechne lekceważenie legalizmu prawnego. I to nie tylko ze strony osób w aferach tych ściganych i podejrzewanych o przestępstwa, lecz – o dziwo – również wśród bohaterów pozytywnych, ścigających zło. Minister Jerzy Szmajdziński przyjęcie przez rząd feralnej ustawy medialnej blokującej spółce Agora dostęp do zakupu kanału telewizyjnego skomentował opinią o „skrytym zamiarze rządu”. W demokratycznym państwie prawnym rząd wnosząc do parlamentu ustawę nie może mieć skrytych zamiarów. Może chronić media publiczne, może przeciwdziałać koncentracji, proponować regulacje lepsze lub gorsze, nawet błędne. Skrytość zamiaru natomiast, czyli spiskowanie, godzi w prawa parlamentu i opinii. Prezes Agory Wanda Rapaczyńska otrzymała od Lwa Rywina propozycję udziału w przestępstwie, czyli w transakcji łapówkarskiej w interesie szefa rządu i SLD. Odpowiednie przepisy prawa nie tylko nakazywały jej odmówić, lecz także nakładały obywatelski obowiązek powiadomienia organów ścigania. Pani prezes owszem powiadomiła, ale nie prokuratora, lecz swojego podwładnego Adama Michnika. Zeznała w sądzie, iż była skłonna zwrócić się do prokuratora, ale została przegłosowana przez Michnika, Helenę Łuczywo i Piotra Niemczyckiego. Rapaczyńska kilkanaście lat schyłkowego PRL-u pracowała w USA w poważnej firmie finansowej. Ci, co ją „przegłosowali”, walczyli zaś w tym czasie o państwo prawa w Polsce. Adam Michnik, kiedy o propozycji Rywina dowiedział się od Rapaczyńskiej i potem bezpośrednio od jej autora, miał do wyboru legalistycznie na rzecz patrząc trzy drogi. Mógł powiadomić prokuratora, mógł ogłosić posiadane informacje w gazecie, mógł tylko podjąć dziennikarskie śledztwo. Zresztą jedno drugiego nie wykluczało. Michnik wybrał czwartą – i od legalizmu najodleglejszą – drogę, powiadomił pomawianego o inspirowanie Rywina premiera Leszka Millera. Po czym pół roku zwlekał z publikacją sam osądzając, że jest on niewinny. Premier Leszek Miller poinformowany na piśmie, że poważny producent filmowy w jego imieniu zażądał od szanowanej firmy łapówki za ustawę, czyli że premier został pomówiony o kryminalne przestępstwo grożące śmiercią publiczną jemu i jego partii, zamiast odwołać się natychmiast do organów ścigania i uderzyć publicznie na alarm, uznał, że sytuacji sprosta wzywając Rywina i zadając mu dwa pytania w „przytomności” Michnika. Być może owa kilkuminutowa konfrontacja (Millera z Rywinem) przekonała Michnika, że premier jest poza podejrzeniem, ale pozostawienie sprawy na pół roku bez postępowania prokuratorskiego i wiedzy opinii publicznej dało katastrofalne skutki. Minister Grzegorz Kurczuk z urzędu zobowiązany do nadzoru nad przestrzeganiem prawa, gdy posiadł wiedzę o aferze i sprawdził ją u źródła, czyli u Adama Michnika, postanowił najspokojniej poczekać na zakończenie prawnie nieistniejącego śledztwa dziennikarskiego i odpowiednią publikację. Ciekawe, czy postąpiłby podobnie, gdyby informacja dotyczyła nie handlu ustawą, lecz heroiną. Przewodniczący sejmowej komisji śledczej Tomasz Nałęcz, starający się o opinię niezłomnego rycerza prawa, najwyraźniej naciągał ustawę, aby pozbyć się ze składu komisji posłanki Samoobrony Renaty Beger pod pretekstem, że osoba pozbawiona immunitetu poselskiego i zagrożona śledztwem o fałszerstwo list wyborczych (niskie pobudki!) nie może uczestniczyć w dochodzeniu prawdy o aferze Rywina. Może i tak, ale prawo stanowi inaczej. Utrata immunitetu w niczym nie uszczupla praw i obowiązków posła, uchyla tylko jeden z przysługujących mu przywilejów. Od jego głosu może zależeć los każdej ustawy, nawet konstytucji. A przepis ustawy o komisji śledczej, na który się powołano, pozwala wyłączyć z jej prac posła, który nie gwarantowałby bezstronności w danej sprawie, w tym przypadku w sprawie Rywina. Zresztą wyłączając Begerową narażono Sejm na większy kłopot: na kandydaturę Andrzeja Leppera. Urządziłby on w komisji widowisko za tuzin Begerowych, więc Prezydium Sejmu zagrodziło mu drogę podwójnie naciągając prawo. Immunitet Leppera został bowiem uchylony z powodu czynu popełnionego z całą pewnością z pobudek politycznych, a nie niskich (wysypanie importowanego zboża na kolejowej stacji granicznej). Wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Sobotka poinformowany przez pozostające pod jego nadzorem władze policyjne o tym, że jego klubowy kolega poseł Jagiełło telefonicznie ostrzegając drobnych oszustów ze starachowickiego samorządu powołał się na informacje od niego pochodzące, uznał za wystarczające napisać, iż ze sprawą nie ma nic wspólnego, niczego nie wiedział i nikomu powiedzieć nie mógł, oraz polecił przekazanie sprawy prokuraturze. Nie przyszło jednak doświadczonemu politycznemu prominentowi do głowy, że w tej sytuacji nie może już nadzorować policji nie narażając się na podejrzenie o utrudnianie śledztwa. Minister Krzysztof Janik, zwierzchnik Sobotki, od początku poinformowany o sprawie starachowickiej stanowczo obstawał przy niewinności swego zastępcy, co mu przynosi zaszczyt. Ale zupełnie lekceważył „legalistyczną” konieczność odsunięcia go od nadzoru nad policją oraz wynikający z politycznej przezorności nakaz niezwłocznego poinformowania opinii. Od chwili kiedy lokalne łotrzyki znalazły się pod kluczem, nic nie stało na przeszkodzie ujawnienia sprawy z własnej inicjatywy rządu. Listę podobnych zdarzeń i zachowań można wydłużać. Polska dnia dzisiejszego tylko w konstytucji jest demokratycznym państwem prawnym. Normy prawne zbyt często i łatwo ustępują pierwszeństwa regułom i lojalnościom towarzyskim, koteryjnym lub korporacyjnym – co w Polsce jest zakorzenione od stuleci. Rezultat: państwo się rozprzęga i anarchizuje. Autor : Mateusz Zgryzota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dewoty i zygoty Parlament Europejski może wyskrobać Polskę z Unii Europejskiej. Przypadko-wo: za sprawą rezolucji rekomendującej legalizację aborcji w krajach UE i starających się. W zeszłym tygodniu posłowie Parlamentu Europejskiego zaapelowali o wolność aborcji we wszystkich cywilizowanych krajach Unii. I nie tylko. Najwięcej uwagi poświęcili stworzeniu systemu antykoncepcji w krajach do Unii wstępujących, zwłaszcza w Polsce i na Cyprze. I tu zrobili kuku rządowi RP. Czołgając się do UE miłościwie nam panujący rząd SLD-PSL-UP przyjął taktykę usuwania przeszkód na tej drodze krzyżowej. Ogłosił, iż kwestiami światopoglądowymi zajmować się nie będzie. Tym zaskarbił sobie poparcie medialne hierarchów polskiego Kościoła kat. Na użytek ludzi cywilizowanych, zwłaszcza z UE, przypomnijmy, że w Pomrocznej terminem kwestie światopoglądowe określa się spory seksualne. Czy można się bzykać przed ślubem religijnym, czy wolno walić w gumie, czy dopuszczalne są piguły anty? Obecnie, no, może poza sporem o Balcerowicza, główny spór "światopoglądowy" w naszym kraju dotyczy skutków związ-ków bzykalnych, a nie klasowych. Wzywając kraje czołgające się do UE parlamentarzyści krajów cywilizowanych niechcący dziś uzbrajają niecywilizowanych polskich kościelnych. Ojca chrzestnego Radia "Maryja" i Ligę Polskich Rodzin. Pragnących zerwać ten egzotyczny, rządowo-kościelny, taktyczny pakt o nieagresji. Posłowie UE wzmacniają swą rezolucją także antyrządowe niechęci lewicowego elektoratu SLD wkurzonego ugodową polityką rządu wobec czerwonych beretów. Niebawem okaże się, że poparcia polskiego Kościoła kat. w przyszłym referendum na rzecz Unii Europejskiej nie uda się uzyskać obietnicami przyszłej "Invocatio dei" w planowanej, lecz jakże niepewnej konstytucji UE. Ani deklaracjami dostojników SLD, iż ta rezolucja UE nas nie musi dotyczyć. Rezolucja za to umocni krytykę koalicyjnego rządu przez jego niedawny lewicowy elektorat uważający, iż na włażeniu do znanego organu Episkopatu bez mydła lewica wychodzi jak przysłowiowy Zabłocki na produkcji i dystrybucji wspomnianego wyżej środka czystości osobistej. Co powinien uczynić rząd, aby nie drażnić czerwonych beretów i osłodzić recesję lewicowemu elektoratowi? Ano jak najszybciej wypełnić przynajmniej połowę z zaleceń rezolucji Parlamentu UE. Odkładając kwestię najbardziej drażliwą, czyli aborcji, rząd winien zająć się sprawami edukacji seksualnej i antykoncepcji. Oraz płodności. Powinien stworzyć nowoczesny, czyli świecki system edukacji seksuanej. Powinien zapewnić dopłaty do środków antykoncepcyjnych. Aby nie było potem konieczności dokonywania nielegalnych, choć powszechnie dostępnych w naszym kraju, aborcji. Powinien też stworzyć system dopłat do leczenia bezpłodności. Przyjmując rezolucję o konieczności stosowania nowoczesnej antykoncepcji i wolności aborcji Parlament Europejski zamieszał w szykach kierownictwa SLD. Osłabił szanse euroentuzjastów w referendum o udziale w UE. Ale przypomniał naszym, ubierającym się w kostiumy zachodnich socjaldemokratów działaczom, że taktyka zamiatania śmieci pod dywan, spychania problemów światopoglądowych i obyczajowych na potem jest krótkowzroczna. Nie można aspirować do Unii Europejskiej i udawać, iż nie ma się stanowiska w kwestiach: antykoncepcji, aborcji, związków homoseksualnych, eutanazji, praw mniejszości narodowych, praw emigrantów, równoprawności kobiet, człowieczeństwa, czyli wolności dzieci itp. Tylko dlatego, że takie dyskusje mogą rozdrażnić, podzielić naród i elektorat. Nie można być socjaldemokratą i klerykałem. Nie można być europejskim jajeczkiem, częściowo nieświeżym. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Długi marsz Oleksego Czwórka kandydatów będzie w najbliższą niedzielę walczyła o fotel przewodniczącego SLD. Czyli o stryczek na własną szyję. "Józek idzie!" – tak komentowano wyniki niedawnej mazowieckiej konwencji SLD. Tam Oleksy dokonał czynów niezwykłych. Tak pokierował zebraniem, że jego uczestnicy "spontanicznie" nakazali mu kandydować na przywódcę SLD i jednocześnie zakazali rezygnować z funkcji barona mazowieckiego. Oleksy, znany przeciwnik łączenia funkcji, ochoczo zgodził się z głosem ludu. Następnie przeforsował pomysł, aby prawie połowę mazowieckich delegatów na konwencję stanowili ludzie młodzi, wskazani przez Federację Młodch Socjaldemokratów. Kupił tym młódź, a zaniepokoił starych obawiających się chińskiej rewolucji kulturalnej w SLD pod wodzą nowego przewodniczącego Mao. Oleksy poszedł dalej. Wiceministrem spraw wewnętrznych uczynił posła Andrzeja Brachmańskiego, barona lubuskiego. Czyli do Mazowsza dodał Lubuskie. Na tym dodawania nie zakończył. Najpoważniejszym kontrkandydatem Oleksego będzie Krzysztof Janik, współpracownik Millera, ulubieniec działaczy. Liczący też na głosy poselsko-senatorskie. Ci najchętniej wybraliby – jak proponował w "Trybunie" Mieczysław F. Rakowski – kogoś nowego spoza grona kierowniczego. Tyle że takiego nie widać. Oprócz wskazanej przez kierownictwo partii Jolanty Banach. Jej wybór zmieniłby oblicze SLD, zamknąłby gęby mediom wołającym o nowe twarze w kierownictwie SLD. Wybór możliwy, jeśli Krzysztof Janik podczas konwencji wycofa się z gry wyborczej. I razem z Millerem wykorzysta Banachową do zneutralizowania Oleksego. Nowy szef SLD odpowiedzialny będzie za wybory do Europarlamentu. Na razie za przygotowania do nich odpowiada wiceprzewodniczący Oleksy. Każdemu nowemu trudno będzie wymigać się od odpowiedzialności za ich wynik. Za to już wymigał się od nich premier Leszek Miller. Przewidział, że zły wynik SLD szybko przemienić się może w krytykę premiera i wezwanie do jego ustąpienia. Teraz, po rozdzieleniu funkcji szefa SLD i premiera, odpowiedzialność za wynik spadnie przede wszystkim na szefa SLD, a nie szefa rządu. Bo to przecież partia startuje, nie rząd. I nowy szef partii stanie się osłoną premiera. Dostanie klapsa za niepopularny rząd. Wezwania do ustąpienia premiera nie wyklucza prezydent Kwaśniewski. Podczas ostatniego lutowego spotkania z kierownictwem klubu parlamentarnego SLD prezydent ostro opieprzał liderów klubu za brak politycznej wyrazistości i lewicowej wrażliwości. Zapowiedział surową ocenę rządu już w dzień po eurowyborach. Sugerował, że jeśli Miller sam nie zapowie przed eurowyborami ustąpienia, to media mogą uczynić z eurowyborów plebiscyt: za czy przeciw premierowi i jego rządowi. Oczywiście, taki sondaż byłby niemożliwy, gdyby na listach SLD–UP znaleźli się kandydaci popierani przez prezydenta, bo wtedy odpowiedzialność za kiepski wynik by się rozłożyła. Pewnie dlatego prezydent Kwaśniewski zwleka z oficjalną deklaracją poparcia dla takiej listy. Kalkuluje, czy wiązać się z dołującym w sondażach Sojuszem, czy po jego klęsce, w czerwcu, spróbować powołać rząd "prezydencki", który dotrwałby do krajowych wyborów w czerwcu 2005 r. Wspierany przez nowego szefa SLD. Jeśli nowym przewodniczącym SLD zostałaby Jolanta Banach albo Krzysztof Janik, to szybka śmierć premierowi Millerowi za wynik eurowyborów nie grozi. Wtedy odpowiedzialnym pozostanie "Pierwszy Europejczyk SLD", wicepremier, wiceprzewodniczący SLD, Józef Oleksy. Bo nie będzie miał szansy nawet przerzucenia eurowyborczych obowiązków na któregoś z wiceprzewodniczących. Po zeszłośrodowym maratonowym zebraniu klubu parlamentarnego SLD wiadomo trochę więcej o przyszłości politycznej. Miller raz jeszcze zadeklarował, że nie ustąpi aż do końca kadencji parlamentarnej. Zapowiedział, że zrobi wszystko, aby uzyskać stabilną większość w Sejmie kupując nawet poparcie Federacyjnego Klubu Parlamentarnego Romana Jagielińskiego. Posłom i senatorom obiecał utrzymanie mandatów do czerwca 2005 r., a może do konstytucyjnego terminu, czyli jesieni przyszłego roku. Po co teraz dzielić się, po co tracić mandaty w przedterminowych wyborach, skoro można jeszcze porządzić, popracować, ewentualnie poprawić społeczne noto-wania. Posłowie, a zwłaszcza nie mający szans na reelekcję senatorowie, gładko kupili taki plan działania. Tym samym na margines zepchnięto prącego do przejęcia władzy nad partią i rządem Oleksego. Podczas zebrania klubu Tadeusz Iwiński, minister w rządzie Millera, zaproponował Oleksemu funkcję kandydata SLD w wyborach prezydenckich, co sala przyjęła z akceptacją. Co teraz zrobi Oleksy? Coraz silniej identyfi-kowany w opinii publicznej z rządem premiera Millera. Wiceprzewodniczący SLD odpowiedzial-ny za wynik eurowyborów. Wystartuje podczas konwencji do boju o fotel przewodniczącego wiedząc, że senatorowie i posłowie stanowiący ponad połowę delegatów wolą małą millerowską stabilizację? Czy wzorem przewodniczącego Mao wezwie młodych, ideowych, nie umoczonych i rozpocznie długi marsz z SLD ku nowej partii – Prawdziwej Lewicy. Na razie Oleksy poruszył się. Pójdzie dalej czy znów zatrzyma się w pół drogi? Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W koszalinie osły kują cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łkanie po Iwanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Nasz Dziennik” 14 maja „Jeszcze nie zabliźniły się rany za-dane Polsce przez totalitaryzm, a już wpadliśmy w sidła Unii Europejskiej. (...) Jako Naród musimy być mocni duchem i nie dopuścić do upadku polskiej państwowości. Mamy przecież takich gigantów patriotycznej myśli polskiej, jak ks. bp Edward Frankowski, ks. prof. Czesław S. Bartnik, prof. Piotr Jaroszyński i wielu, wielu innych”. Alfred Trybus, „Czytelnicy” 15–16 maja „Po niewielu latach, gdy Królowa Polski wywiodła nas z łagru sowieckiego, już trochę poluzowanego, wepchnięto nas podstępnie, głównie za sprawą Unii Wolności, postkomunistów i masonerii, do nowego łagru, tym razem zachodnioeuropejskiego. Właściwie to nie weszliśmy do Unii Europejskiej, lecz do unii z Niemcami, gdzie będziemy odgrywali taką niższą rolę, jak kiedyś Litwa w unii z Polską, a raczej jeszcze niższą, bo posuniętą aż do zaniku państwa polskiego (por. Jadwiga Staniszkis). (...) Nawet niektórzy duchowni, tam i już u nas, przypominający masońskich »księży patriotów«, odrzucają tytuł Chrystusa Króla, no i Królowej Polski – jako »nacjonalistyczne«. Dla nich chyba istnieje tylko jeden naród, a mianowicie żydowski, a wszystkie inne narody są »nacjonalizmami«”. ks. prof. Czesław S. Bartnik, „Matka Polski” 18 maja „Pan Premier Marek Belka w swoim exposé zapowiedział wspieranie ini-cjatyw obywatelskich, które łączą Polaków w działaniach dla dobra wspólnego. Niewątpliwie takie działania, z wielką miłością dla Polski i poświęceniem, prowadzi toruńska rozgłośnia Radio Maryja, kierowana przez Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Radio Maryja, prowadząc nie tylko misję ewangelizacji, łączy Polaków rozlanych po całym świecie. W związku z powyższym proszę o udzielenie odpowiedzi na następujące pytanie: 1. Czy i kiedy wielomilionowa rzesza słuchaczy Radia Maryja, także chorych i samotnych, może oczekiwać, że rząd Pana Premiera wesprze toruńską rozgłośnię dotacją celową, która pozwoli jeszcze lepiej docierać ze słowem miłości, prawdy i nadziei do polskich domów? Z poważaniem Witold Tomczak”. (interpelacja poselska) „Głos” 15 maja „Trzeba tu przypomnieć, że wszystko zaczęło się od dyrektywy Jerzego Urbana, który w swoim piśmie opublikował trzy tezy ukierunkowujące politykę zagraniczną nowego rządu, który powinien: (1) natychmiast zerwać z USA, przyjąć kurs na Unię Europejską oraz zaprzestać sporu o konstytucję UE, warunki nicejskie itd.; (2) natychmiast wycofać wojska polskie z Iraku; (3) wypowiedzieć kontrakt zawarty z USA, a dotyczący samolotu wielozadaniowego F16. Można by rzec – nic dodać, nic ująć; ta instrukcja mogłaby zostać napisana tak po rosyjsku, jak po niemiecku. U źródeł nowego kursu polskiej polityki leży paniczna ucieczka postkomunistycznego establishmentu z krótkotrwałej współpracy z USA, przejście do obozu niemieckiego i podporządkowanie się planom budowy »imperium Europa«”. Witold Kańka, „Polska zdradzona” „Niedziela” 23 maja „Polska ma wypełniać wielką dziejową misję: nieść wiarę w Chrystusa innym narodom, całej Europie, a nawet światu. Z tej misji nie wolno nam zrezygnować, bo zdradzilibyśmy nasze posłannictwo narodowe. Nie weszliśmy do Unii Europejskiej z pustymi rękami i ogołoconą duszą. Mamy wspaniałe skarby i wartości: wiarę w Boga, cnotę miłowania człowieka, serdeczność i życzliwość dla ludzi, pragnienie czynienia dobra dla innych”. Maria Okońska, „Nadszedł dla Polaków czas wielkiego egzaminu” Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie Paweł Czerniawski z SLD pogrywa ludźmi jak warcabami. Dwa lata temu oddział Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Suwałkach został zamieniony w filię. Zakazano tworzenia nowych etatów. Tymczasem kilka dni temu przyjęto do pracy nowego fachowca. Sklepikarza Zbigniewa Walendzewicza. Walendzewicz wyznał miejscowej prasie, że nie wie, co będzie w Agencji robić. Wie za to, ile będzie zarabiać – 9 tys. zł, co z pochodnymi daje kwotę 15 tys. zł miesięcznie. Walendzewicz był do niedawna przewodniczącym powiatowego SLD w Suwałkach i asystentem posła Czerniawskiego, wojewódzkiego szefa SLD na Podlasiu. Jest członkiem władz wojewódzkich Sojuszu oraz kuzynem wiceprzewodniczącego Rady Wojewódzkiej SLD Janusza Krzyżewskiego. Wiadomo już, że Walendzewicz będzie wicedyrektorem filii AWRSP. Dotychczasowy został zdegradowany na kierownika. Ponieważ jest osobistym szwagrem posła SLD Jerzego Czepułkowskiego, nie straci na degradacji ani złotówki. Najgorzej ma dotychczasowy kierownik, przez pół roku kształcony za agencyjny szmal w USA, bo nie jest kolegą, kuzynem ani szwagrem nikogo z SLD-owskiej elity. Szef suwalskiej filii AWRSP nie występował z prośbą o szmal na nowy etat ani o zatrudnienie Walendzewicza. Decyzję podjął osobiście Zygmunt Komar, dyrektor olsztyńskiego oddziału AWRSP. Faktycznym sprawcą awansu sklepikarza jest jednak szef sejmowej Komisji Finansów, baron Podlasia Mieczysław Czerniawski. Ta drobna uprzejmość wyświadczona przez Czerniawskiego wywołała w podlaskim SLD burzę. Najgłośniej krzyczą w Białymstoku, od czasu ostatniej konwencji miejskiej skonfliktowanym z władzami wojewódzkimi. Żądają zwołania nadzwyczajnej Konwencji Wojewódzkiej SLD, straszą samorozwiązywaniem kół. Od dwóch kadencji zwykły interesant nie miał szansy spotkania się z Czerniawskim. Wojewódzki przewodniczący nie przyjął też żadnego z nowo wybranych przewodniczących powiatowych SLD, chociaż od ponad pół roku o to zabiegają. Zlekceważył zaproszenia Podlaskiego Klubu Biznesu, który miał chęć pogadać o rozwoju handlu z Ruskimi. Chłopaki nie mają się do kogo zwrócić, bo opanowany przez AWS Urząd Marszałkowski, który jest odpowiedzialny za rozwój współpracy transgranicznej, szczęście Podlasia widzi w handlu z Azją. Mimo możliwości i tzw. przełożeń, o których krążą legendy, Czerniawski nie próbował interweniować w dogorywającym Bizon-Bialu, jednym z największych zakładów pracy w regionie. Na bezczynność przewodniczącego skarży się też PSL, który nie może uzgodnić z koalicjantem najprostszych spraw dotyczących Podlasia. Wielki Nieobecny mógłby tak unosić się ponad sprawami regionu, gdyby w Radzie Wojewódzkiej SLD znaleźli się ludzie odrabiający partyjną pańszczyznę. Tak nie jest. Wojewódzki Komitet Wykonawczy SLD nie działa od dwóch lat. Od kilkunastu miesięcy nie ma sekretarza Rady Wojewódzkiej SLD. Poprzednik odszedł, nie przekazując dokumentacji merytorycznej i finansowej. Ostatnio zasłynął w mediach wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD Janusz Krzyżewski. Opowiada, że aresztowania w Suwałkach są wynikiem ręcznego sterowania organami ścigania przez... polityków lewicy, jako że wiceprezydenta Suwałk – jak raz osobistego przyjaciela Krzyżewskiego – oskarżonego przez prokuratora o parę ponurych rzeczy, aresztowano zbyt mało dyskretnie. AWS rządziła w Podlaskiem źle i w wyborach samorządowych przepadła. Może to znaczyć, że w najbliższych wyborach obywatele nie zaufają z kolei SLD. Ma tę świadomość Józef Grajewski, szef białostockiego Sztabu Wyborczego SLD, ale na pytanie, czy tacy Grajewscy są w stanie wygrać z baronem, szeregowi członkowie partii odpowiadają "nie". Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Chrzest dla wszystkich W ramach szukania nowych źródeł finansowania metropolita z Poznania abepe Stanisław Gądecki wydał okólnik do swoich podwładnych, by nie odmawiali ochrzczenia dziecka, którego rodzice żyją w tzw. związku niesakramentalnym. Niektórzy księża robią bowiem wstręty niesakramentalnym i żądają pisemnych zobowiązań do wzięcia ślubu w kościele i wychowywania dzieci po katolicku. Zdarzają się jednak mniej rygorystyczni, którzy w imię miłości bliźniego inkasują szmal bez ceregieli i dają chrzest każdemu, kto o to poprosi, nie zaglądając w papiery. Budziło to zazdrość rygorystów. Gądecki postanowił to uregulować i otworzył oficjalnie łono Kościoła dla niesakramentalnych bękartów w Wielkopolsce. Ilość – trochę wartości – przechodzi w jakość... Z blokad do kruchty Na Jasną Górę zjechali delegaci rolników od kilku tygodni blokujących drogi Pomrocznej. Domagali się od rządu, nie od Pana Boga, zapewnienia opłacalności produkcji rolnej i zatrzymania importu płodów rolnych z zagranicy. Trudno się zorientować, do kogo kierowali prośbę o odrzucenie prezydenckiego weta w sprawie biopaliw. Krytykowali rząd, parlament, media i... kupowali sprzedawaną po promocyjnej cenie "Placówkę" Bolesława Prusa. Zarazem mówili o konieczności zachowania zasad wiary chrześcijańskiej i obrony życia ludzkiego. Pojawił się oczywiście ksiądz z kazaniem – bepe Frankowski, który nawoływał do głosowania przeciwko przystąpieniu Polski do UE. Jednym słowem, kompletna delirka... Papież sobie wiersze pisze Nikt nie wątpił, że nowe poezje poety z Watykanu okażą się wielkim sukcesem. Szczególnie przypadła nam do gustu opinia biskupa Pieronka: – Uderzyło mnie, że te wiersze są spojrzeniem na człowieka, ale tak jakby od strony Boga. Niewiele mu ustępuje Czesław Miłosz, który stwierdził, że tryptyk jest pełen treści i można go czytać bez przerwy, ciągle znajdując nowe znaczenia. Msza za kaucję Ksiądz Zbigniew B., były kapelan abepe Tadeusza Gocłowskiego, wyszedł w piątek z aresztu po wpłaceniu kaucji 100 tys. zł. Sąd wolał szmal od poręczenia Gocłowskiego. Już w niedzielę księżulo, dyrektor Wydaw-nictwa Stella Maris, podejrzany o pomoc w przekrętach na ogólną kwotę 30 mln zł (piszemy o tym od początku roku) w swej parafii w Sopocie, jak gdyby nigdy nic, odprawił mszę świętą. Miał tyle taktu, że nie wygłaszał umoralniającego kazania – zrobił to kolega, który wmawiał zdumionym parafianom, że cieszą się z powrotu księdza Zbysia. Przemytnicy w sutannach A jednak! 2 lata i 2 miesiące spędzi w pierdlu ksiądz Eugeniusz W., szef grupy duchownych przemycających samochody. Na machlojkach księży skarb państwa stracił minimum 400 tys. zł. Akt oskarżenia trafił do sądu w 1999 r.: 19 osób – w tym 12 księży – dobrowolnie poddało się karze. Ksiądz Eugeniusz W. i jego dwaj wspólnicy księża chcieli procesu. Przegrali we wszystkich instancjach. Dwaj koledzy księdza dostali w zawiasach, on pójdzie siedzieć. Alleluja! Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bez seksu i sensu Jeden minister z SLD potrafił pozbyć się świątobliwego profesora Chazana. Drugi, jak gdyby nigdy nic, nadal go zatrudnia jako eksperta. W debacie sejmowej nad wotum nieufności dla ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego wypomniano mu i to, że już na początku urzędowania podniósł świętokradczą rękę na mianowanych przez jego poprzednika konsultantów krajowych różnych specjalności medycznych. Żaden jednak konsultant nie miał tylu zagorzałych obrońców, co prof. Bogdan Chazan, specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa, fanatyczny przeciwnik aborcji i antykoncepcji. "Zwolniony za to, że bronił życia!" – ogłosiła posłanka LPR nazwiskiem Krupa, nowe wcielenie Bogumiły Jajakolekarz Boby. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zebrała bogatą dokumentację na temat wyczynów świętojebliwego profesora. Chazan uzurpował sobie prawo do ostatecznego wyrokowania, czy dany szpital publiczny przerwie ciążę uprawnionej do tego pacjentce, choć żadne przepisy nie dają krajowemu konsultantowi ani nikomu takiej władzy. Odmawiał zgody na aborcję w przypadkach ciężkich, nieuleczalnych chorób matki lub płodu. Robił, co mógł, a mógł wiele, żeby sabotować obowiązującą ustawę aborcyjną. Łapiński nie uląkł się wściekłych protestów fanów życia poczętego i wykopał Chazana z państwowej posady, co będzie zapisane ministrowi w rejestrze roztropnych uczynków, nawet gdyby nic poza tym mu się nie udało. Z powodu licznych skarg pacjentek zawieszono też Chazana w obowiązkach kierownika jednej z klinik Instytutu Matki i Dziecka. Nie pomogła kontrofensywa braci w wierze, którzy ogłosili, że słynny miłośnik embrionów padł ofiarą represji ideologicznych. Jeszcze trochę i Chazan zostałby tym, kim powinien być: szeregowym ginekologiem decydującym o losach jedynie tych kobiet, które zechcą się u niego leczyć, i tylko w takim stopniu, w jakim same mu na to pozwolą. Okazuje się jednak, że facet trwale obrósł w funkcje i godności, jak nie w jednym resorcie, to w drugim! Na stronie internetowej Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu znaleźliśmy skład komisji rzeczoznawców kwalifikujących podręczniki do użytku szkolnego. Klik na przedmiot "Wychowanie do życia w rodzinie". I kogóż my tu mamy: trzynastu rzeczoznawców, z czego co najmniej ośmiu to konserwa katolicka, reszta zaś – autorytety naukowe, o których nie słyszał nikt poza rodziną i kolegami z pracy. Ci sami ludzie figurowali na tej liście w epoce Buzka. Wśród nich Bogdan Chazan we własnej osobie, rekomendowany przez Instytut Matki i Dziecka. Ten sam, który pozbawił go ordynatury. Rzeczoznawcami MENiS mogą być osoby posiadające odpowiedni dorobek naukowy lub dydaktyczny, uznane w swojej dziedzinie, odpowiedzialne i rzetelne – zapewnia ministerstwo. Hasła odpowiedzialność i rzetelność jakoś nam się z Bogdanem Chazanem nie kojarzą. Jeśli wysoki urzędnik, nadużywając stanowiska, uniemożliwia obywatelom korzystanie z ich ustawowych praw, to sam łamie prawo. Przyłapany na łamaniu, naginaniu bądź omijaniu prawa, prof. Chazan dowiódł, że nie nadaje się do kwalifikowania podręczników szkolnych. Trudno się dziwić, że tacy eksperci utrzymali stworzony przez klerykałów wykaz podręczników prawie bez zmian (patrz "Seks na pół gwizdka", "NIE" nr 19/2002). Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gacie na VAT-cie Panie dyrektorze Andrzeju Cioto! Opamiętajcie się! Nie blokujcie szansy pokoleniowej ludowych rękodzielniczek! Dajcie szansę młodym! Pamiętajcie, że Historia może was osądzić. Są w naszym kraju kobiety, które potrafią robić koronki. Jak moja mamusia w świętej Częstochowie. Najsłynniejsze, markowe koronki to te z beskidzkiego Koniakowa. Heklowane przez tamtejsze panie starsze i młodsze. Heklowały one przez lata. Głównie serwety, obrusy, czasem końcówki księżowskich komży. Sprzedawały się koniakowskie koronki raz lepiej, gdy kupowali je Niemcy, raz gorzej, gdy Niemcy przestali kupować. Aż nowe pokolenie heklarek koniakowskich przerzuciło się na stringi. Czyli majtki damskie maksymalnie zminimalizowane. Okazało się, że tradycyjne ażurowe beskidzkie koronki idealnie pasują do nowych wzorów majtek damskich. Rychło popyt jął przekraczać podaż. Cała jednocząca się damska Europa zapragnęła bowiem mieć na pupkach koniakowskie wzory. No i wtedy wyszła cała ta typowa polska zawiść. Przeciwko młodym heklującym stringi koronczarkom wystąpiły stare. Zasłużone, zasuszone jeszcze w czasach pruderyjnej pierwszej komuny. Szefowa beskidzkiego oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych pani Helena Kamieniarz, heklująca od pół wieku, wysmażyła donos do prezesa stowarzyszenia dyrektora Cioty. „Nie może być tak, że koniakowska koronka jest na ołtarzach i za przeproszeniem na dupie! – grzmiała po góralsku artystka Kamieniarz. – Te majtki są tak dziurawe, że wszystko przez nie widać!”. I o to chodzi, pani Heleno, artystko ludowa. Niech sobie pani przypomni, czy 50 lat temu chodziła pani w majtkach? Na pewno nie, bo żadna z beskidzkich panien takich wydzibusów nie używała. Żadna porządna młoda góralka majtek nie nosiła, chyba że była krzywa albo pomylona do zamęścia nie przeznaczona. Te stringi to właśnie powrót do tradycyjnej kultury ludu polskiego. Do tradycyjnej katolickiej moralności. Mieć, ale tak, żeby i tak wszystko było widać. Ale przecież tu nie tylko o moralność i ołtarze chodzi. Serwety, obrusy i komeżki koniakowskie uznane przez stowarzyszenie za rękodzieło mają prawo do niższej stawki VAT. Stringi na razie nie mogą być rękodziełem, chociaż nogami nie są heklowane. Zaprawione w serwetach stare koronczarki w ten sposób chcą usunąć z rynku konkurencję. Młode heklujące głównie stringi. Tak to konflikt starych z młodymi, nowych wzorów z byłymi przekłada się na stawki VAT. Wiadomo, że stringi na dużym VAT-cie będą rynkowo mniej atrakcyjne. Chociaż są nadal najbardziej poszukiwane z koniakowskich koronek na rynku unioeuropejskim. Panie dyrektorze Andrzeju Cioto! Jako poseł Sejmu RP, członek Komisji Kultury i Środków Przekazu, delegat do Rady Europy, członek tamtejszej Komisji Kultury i Mediów, obserwator Parlamentu Europejskiego wzywam Pana do natychmiastowego uznania koniakowskich stringów za rękodzieło i obniżenia VATowania tych majtek! Koronka dobrze wyheklowana robi estetyczne wrażenie zawsze. Niezależnie od tego, czy jest na pupce, czy na ołtarzu! Zresztą warto pamiętać casus arcybiskupa Paetza, który masowo skupował męskie stringi w Rzymie. Czerwone z napisem „Roma”. Noszone na drugą stronę wabiły napisem „amoR”. Jeśli biskupi zagustują teraz w koniakowskich stringach, to nie będą zostawiali cennych euro za granicą. Zasilać zaczną rynek wewnętrzny. Pobudzać popyt. A wiadomo, że jeśli spodobają im się wzory na stringach, to rychło zamówią koronki na serwety, obrusy, a może i inne wystroje.Nasze elity upierają się przy haśle „Nicea albo śmierć”. Chodząc w chmurach nie dostrzegają naszych realnych szans w zjednoczonej Europie. A przecież więcej dla dobrego wizerunku Polski mogą zrobić tam masowo noszone koronkowe majteczki niż zacięta twarz Jana Marii Rokity. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polsat specjalizuje się ostatnio w produkcji programów pod egidą facetów w koloratkach. Tym razem występowali w dokumencie „Śmierć na życzenie” i oświecali nas, że w Holandii 81 proc. lekarzy zaleciło do tej pory eutanazję, która stała się przyczyną ponad 10 proc. zgonów. Między innymi paroletnich dzieci z wodogłowiem i innymi Downami. Jakby tego mało, 40 proc. eutanazji dokonuje się albo bez wiedzy rodziny, albo chorego.Takiego steku bzdur i kłamstw nie nadała jeszcze nigdy żadna telewizja w Polsce. * * * Polskie pielęgniarki nie mogą pracować w Unii, bo nikt nie uznaje ich dyplomów. W związku z tym muszą kończyć drogie studia pomostowe – poinformował „Przystanek praca”. Parę tygodni wcześniej ten sam program reklamował ofertę zatrudnienia siostrzyczek we Francji. I nie musiały znać nawet francuskiego. Wygląda teraz na to, że były poszukiwane na gwałt. * * * Milewicz wybrał się na Haiti, żeby nakręcić materiał o tym, jak miejscowi bogacze obalali wybranego demokratycznie prezydenta. Najbiedniejsi byli gotowi za faceta ginąć. Daleki przelot Milewicza należy jednak uznać za usprawiedliwiony. U nas czegoś tak egzotycznego nakręcić by nie mógł. Żadna biedota nie oddałaby w obronie demokratycznie wybranego lewicowego premiera nawet dziurawych skarpetek. * * * Najpierw w „Faktach”, potem w „Wiadomościach” prymuska z SLD-owskich „pierwszaków” Aldona Michalak przestrzegała starszaków płci męskiej przed stawaniem okrakiem – z uwagi na to, co mają między nogami. Ledwo nastała w Sejmie, już jej koledzy pokazywali? * * * W TV Puls w programie „Moja rodzina” było o rzeczach niemoralnych, czyli o homoseksualizmie. Jak wiadomo, jest on w polskim, zdrowym społeczeństwie „drzazgą za paznokciem”. Obecna w studiu specjalistka magister dokonała zaskakującego rozróżnienia: są dobrzy i źli homo. Dobrzy nie ujawniają swoich skłonności publicznie, a nawet wstydzą się ich. Źli to geje i lesbijki, którzy obnoszą się ze swoim pedalstwem, a nawet chcą równego traktowania. Przytakiwał tym rewelacjom prowadzący program ksiądz. Chyba nie pochodził z Poznania i nie znał Paetza. * * * W „Barze” na oczach widzów regularny akt seksualny odbyli Magda blondynka i Robert student prawa, który zamierza zostać sędzią. W przyszłości atrakcyjne oskarżone mogą się spodziewać, że bezpruderyjny sędzia Robert będzie miał właściwy stosunek. Do sprawy. * * * „Śniadanie w Warszawie”. W brukselskiej anglojęzycznej kablówce. A także w Dublinie i Lizbonie. Aby Angole dowiedzieli się, jak żyje się ludziom na peryferiach jednoczącej się Europy. I oto Rynek Starego Miasta sprzedany jest lepiej niż słynny most na Tagu czy dublińskie opłotki. Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej, melduje poranny korespondent. Uspokaja posiłkując się wiceministrem Markiem Szczepańskim, eleganckim, nienagannym angielskojęzycznym mężczyzną, że Polacy nie planują inwazji na wyspę w poszukiwaniu pracy. Bo w kraju Chopina wszystko już rośnie. Przecieram oczy. Kto tam robi taką propagandę sukcesu? To uchodząca wśród polskich dziennikarzy za wzór obiektywizmu i bezstronności brytyjska telewizja BBC. Jak tak dalej będą nadawać, to Angole zaczną przyjeżdżać do nas do roboty. Nawet na czarno. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ducha nie paście " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pies rasy katolik " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyjdź z twarzą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Agorafobia – Byłoby wspaniale, gdyby była druga "Gazeta Wyborcza" – powiedział 6 września w radiowych "Sygnałach Dnia" Mariusz Walter, były szef TVN i współwłaściciel grupy ITI. W warszawce zawrzało. Czyżby TVN ruszył na wojnę z Agorą? Czyżby po kapitulacji generała Leszka Millera przed marszałkiem Adamem Michnikiem sierżant Walter przejął po Millerze dowództwo ataku na Agorę? W kwietniu tego roku rząd skierował do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, który uniemożliwiał nadmierną – zdaniem autorów projektu – koncentrację mediów w jednym ręku. Przeciwko tym pomysłom prywatni nadawcy z Walterem w awangardzie wytoczyli najcięższe działa. Padły oskarżenia o chęć ograniczenia wolności obywatelskich itp. Rząd faktycznie się wycofał dając Agorze, czyli "Wyborczej", wolne pole do ofensywy. Stąd lęk i irytacja Waltera. Gdyby mariaż Agory z Polsatem Solorza doszedł do skutku, powstałby koncern potężniejszy od tego, czym niegdyś było przedsiębiorstwo RSW Prasa-Książka-Ruch. Taki gigant zagroziłby interesom ITI Waltera. – Agorze chodzi po prostu o pieniądze – alarmuje więc Mariusz Walter. – O zdobycie takiej pozycji na rynku w przyszłości, żeby trudno ją było innej, niemożliwej dziś, moim zdaniem, konsolidacji dogonić. Wypowiedź ta zbiegła się jednak z podaną przez PAP tego samego dnia informacją, że Polsat wstrzymał poszukiwanie inwestora strategicznego. Oznacza to, że niebezpieczeństwo, o którym wspominał współwłaściciel ITI, zostało na jakiś czas odsunięte. Aby zrozumieć motywy Mariusza Waltera, warto przyjrzeć się złożonym relacjom biznesowym spółki ITI. Gra za kulisami prawdziwsza jest niż na scenie. Kluska do Jakubasa Wszystko zaczęło się w kwietniu 2000 r., gdy kierowany przez Wojciecha Kostrzewę BRE Bank wspólnie ze Zbigniewem Jakubasem nabył od Romana Kluski i jego małżonki za 261,2 mln zł akcje Optimusa. W prasie pisano, że Jakubas na zakup akcji zaciągnął kredyt w BRE. Interes wydawał się wyśmienity. Akcje Optimusa notowane na giełdzie kosztowały wtedy około 240–250 zł. Nabywcy zakładali, że uda im się "zaparkować" papiery na krótko, a następnie sprzedać inwestorowi strategicznemu ze znacznym zyskiem. To się nie udało. Skończył się boom internetowy na światowych giełdach i notowania akcji Optimusa gwałtownie spadły. Stało się jasne, że na tej ryzykownej transakcji BRE Bank może dużo stracić. Zdenerwował się też Jakubas, któremu odsetki od kredytu rosły z dnia na dzień. Jakubas do Waltera Aby ratować sytuację, nowi właściciele Optimusa musieli znaleźć nabywcę. W listopadzie 2000 r. ogłoszono, że inwestorem strategicznym zostanie notowany na giełdzie w Luksemburgu ITI Holdings. Za około 33 proc. akcji dających 70 proc. głosów na walnym zgromadzeniu spółki Optimus miano zapłacić rekordowe 471,5 mln zł. Prezes Kostrzewa w wywiadzie udzielonym agencji Reuters zapewniał, że BRE Bank zarobi na tej transakcji od 70 do 100 mln zł. Uważni obserwatorzy nie pukali się w czoło widząc panów Mariusza Waltera i Jana Wejcherta. Wiadomo było, że BRE Bank jest poważnym kredytodawcą spółek wchodzących w skład ITI. 25 lipca 2002 r. "Rzeczpospolita" podała, że jest to kwota 130 mln zł. Mówiąc eufemistycznie, Kostrzewa trzymał Waltera i Wejcherta za nabiał. W marcu 2001 r. strony dogadały się, że będzie to nie 471,5 mln zł, ale 386,36 mln, a Jan Wejchert, prezes ITI Holdings, zapewniał, że interes dojdzie do skutku w założonym terminie. Kostrzewa do Kluski Pewną słabością był sposób uregulowania zobowiązań ITI wobec BRE i Jakubasa. Otóż większość należności za Optimusa ITI miało zapłacić obligacjami zamiennymi na akcje o wartości 79 mln dolarów, a resztę w gotówce. Obligacje zamienne miały zostać wymienione na akcje ITI w chwili, gdy doszłoby do ich publicznej oferty na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Na razie BRE Bank dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, podczas gdy Klusce musiał w 2000 r. zapłacić ponad 169 mln. W gotowiźnie! Na papierze Kostrzewa miał zysk, ale realnie był to numerek w stylu Enronu. ITI znacznie przepłaciło, ale też i BRE gotówki nie zobaczył. Kostrzewa od Waltera ITI Holding znalazł się pod silną presją. Prezesowi BRE zależało na tym, aby jak najszybciej doszło do emisji publicznej akcji spółki i "realizacji zysków". Tylko że na giełdzie w Warszawie panuje bryndza. Kierownictwo ITI wiedziało o tym i – jak się wydaje – hamowało w 2001 r. ofertę publiczną. Wydarzenia nabrały tempa na początku tego roku, gdy stało się jasne, że BRE Bank za kilka miesięcy znajdzie się w poważnych tarapatach. W tej sytuacji wyciśnięcie pieniędzy z ITI mogłoby poprawić wizerunek prezesa Kostrzewy. BRE Bank publicznie zapowiadał przecież, że tegoroczny zysk netto może wynieść nawet ponad 400 mln zł, a 1/3 dochodu operacyjnego miała pochodzić z realizacji inwestycji kapitałowych. I Mariusz Walter musiał zaryzykować publiczną ofertę akcji ITI Holdings, żeby wpompować forsę w swego kredytodawcę. Walter kaput Rzecz w tym, że kampanię reklamową prowadzono – delikatnie mówiąc – nieudolnie. Termin emisji także wybrany został niezbyt szczęśliwie – lipiec, gdy inwestorzy myślą o wakacjach w ciepłych krajach. W efekcie – jak to później ujęto w oficjalnym komunikacie spółki – emisja publiczna została przesunięta na później, co de facto oznaczało klapę. Kostrzewa kaput W tej sytuacji BRE zawarł z ITI umowę, w której strony zrezygnowały z zamiany na akcje tego holdingu wszystkich posiadanych przez bank obligacji o wartości ok. 340 mln zł. Niektórzy analitycy zaczęli w tej sytuacji podawać w wątpliwość zdolność ITI do obsługi zadłużenia. Można się zastanawiać, jaki wpływ na tegoroczne wyniki finansowe BRE Banku będzie miała sprawa ITI. Może okazać się, że zysk brutto trzeba zmniejszyć o ponad 100 mln zł. Górą Michnik A co ma z tym wspólnego Agora? Otóż trudno sądzić, aby kłopoty ewentualnego konkurenta specjalnie martwiły kierownictwo tej spółki. Przykład ITI pokazuje, jak kręci się ten światek. W środku jest widz, czytelnik, odbiorca reklam, który niewiele albo nic nie rozumie. Jeśli obejrzy nagle w TV Mariusza Waltera, który marzy o odebraniu "Wyborczej" niemal monopolu na kształtowanie umysłów, niech nie sądzi, że komukolwiek naprawdę chodzi o umeblowanie ciemnego łba szarego człowieka. Gra interesów odbywa się pod osłoną pięknych słów. A poeci po to formują estetykę słowa, aby biznes miał się w co stroić. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trędowaty Kiedy założyliśmy z Pierwszym Pedałem III Rzeczypospolitej oraz Pierwszą Wdową III Rzeczypospolitej kadrową partię o nazwie Tercet Skandaliczny, ktoś powiedział mi z nieukrywaną satysfakcją: No, teraz to jesteś naprawdę skończona! Chodzą wśród nas trędowaci, ostrzegając, jak w średniowieczu, dzwoneczkiem: Nie zbliżać się! Niebezpieczeństwo! Jerzy Nasierowski, Pierwszy Pedał III RP (sam Urban to wymyślił), jest jednym z nich. A że napisał cholernie dobrą książkę, to, kurwa, nic?! A sprawiedliwość, choćby w tej głupiej i nieważnej sztuce, to nic? Już dla nikogo się nie liczy? Bo dla mnie, kurwa, tak! Już za sam tytuł "Nie moje życie" (porządni ludzie piszą namaszczone memuary "Moje życie") nie należy się temu N. jakaś nagroda? Opisał naszą transformejszen. Pedała bez szmalu w tej transformejszen. Taki Stadion Dziesięciolecia (nasza EUROPA) jak u niego to nieboszczyk Fellini powinien sfilmować! A te wszystkie gejowskie historie? Tych wyklętych, błądzących nocą po Parku Kultury, szukających chwili przyjemności albo żalących się czasem: "Tu się nie znajdzie kogoś na stałe!". ("A gdzie się znajdzie?"). Dobroć i litość, ta hańba, ten wstyd. Konkrety, ceny! Laska pedalska w szalecie 8 zł (można utargować na 5). Budzenie przez telefon – 2,70. Na "Europie" pocięli się Armeńcy z Hindusami, a szeryf w kłopocie, bo policja bierze i od jednych, i od drugich. Kompakty z muzyką klasyczną sprzedawane na wagę, bo tu lud górą; kto by tych Prokofiewów kupował? Kaleki biją się kulami inwalidzkimi, starucha z Alzheimerem ("eisenhowerem") pyta nagle, gdzie są ludzie, bo chodzą, jeżdżą, ale ich nie ma. Jak rozpoznawać w autobusie kanarów (niczym Żyd szmalcowników)? "Przed śmietnikiem stał siwy bezdomny z żebraczymi torbami i komórkowym w ręku! Czy to kiedyś ja?". Za to w bramę wjechała limuzyna "za jakieś 3 miliardy" – karawan! "Z trudem nie splunąłem". W urzędzie starzy ludzie obwiniają o swoją nędzę Balcerowicza, bo "sprowadził Żydów z Madagaskaru". Za oknem "ktoś napadnięty na podwórku krzyczy w ciemne niebo: Pomocy!". Nie doczeka się jej. Toż transformejszen mamy. Taki "Lejzorek Rojtszwaniec" naszych czasów. Śmieszny, straszny, prawdziwy. Czyta się jednym tchem. No, kurwa (po raz trzeci i ostatni), wiwat trędowaci! Niech to będzie jedyne TAK w piśmie "NIE". Jerzy Nasierowski: "Nie moje życie", Czytelnik, Warszawa 2002. Autor : Anna Bojarska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIE warto "Godziny" Genialnie zagrany. Śmiertelnie nudny. Narracja o konsystencji makaronu Malma nie zmusza widza do zastanowienia się – rozdziera szczęki. To film o wyobcowaniu. O dramacie, jakim jest funkcjonowanie w narzuconej przez społeczeństwo roli, w której żyć się nie chce. I nie potrafi. O tym, że trzeba wtedy podejmować decyzje, które są dla otaczających niezrozumiałe. O fałszywych wyborach. Członkowie amerykańskiej Akademii Filmowej zobaczyli więc w tym filmie samych siebie. Nie dziwota zatem, że dali siedem nominacji do Oscara, choć w końcu tylko Nicole Kidman dostała jedną figurkę. "Gangi Nowego Jorku" Żeby dowiedzieć się, że fanatyczna wiara odbiera rozum i zmienia ludzi w bezmyślne, okrutne bydło, a politycy to sprzedajne świnie, nie trzeba iść na ten film. Wystarczy otworzyć okno w Polsce. O tym, że bandyci, zanim zaszlachtują konkurencję, muszą palnąć mówkę, nie wiedzieliśmy, ale też nie jest to wiedza warta aż 20 zł za bilet. By wiedzieć, że znany, podobno dobry, reżyser wydalił z siebie kupę kompostu, a nie film, dość przeczytać niniejszą recenzję. Scorsese ledwie biernie rejestruje parę luźno bądź wcale ze sobą nie powiązanych wątków. Nic z tego kompletnie nie wynika. Plastikowa intryga, takież emocje. Polański wygrał rywalizację ze Scorsese’em? A czym tu się chwalić? "Daredevil" Bajki, drodzy polscy dystrybutorzy amerykańskich odpadów filmowych, oprócz fantastycznego świata winny nieść ze sobą choćby przesłanie, które w odbiorcy zostanie na dłużej. Tu jakiś ślepy facet lata po dachach i gania się z gościem, który celnie rzuca ołówkami. Coś tam było jeszcze, ale nie pamiętamy co, bo 5 minut po wyjściu z kina zapomnieliśmy, że coś oglądaliśmy. "Elling" Różnica między śmianiem się z ludzkich słabości czy przywar a wyśmiewaniem się ze słabującego na rozumku miastowego głupka jest taka mniej więcej jak między filmem świetnym, którym jest "Człowiek bez przeszłości", a nędznym filmem "Elling". Robert Neuman "Szum" Powieść ta ma obnażać polskie media i polskich dziennikarzy – tak się ją reklamuje. Obnażanie to pozbawianie ubrania. A co powiedzieć o autorze, który idzie dalej: zdziera z dziennikarzy skórę, wyskubuje mięso, miażdży kości? Co zostaje? Nic. I taki tytuł powinna nosić książka ukrytego pod pseudonimem dziennikarza polskiej edycji "Newsweeka". Jan Grzegorczyk "Adieu. Przypadki księdza Grosera" Rozeszło się po Polsce, że to "odważna" książka. Wielką miarą odwagi ma być podejmowanie tematów tabu w życiu polskiego duchowieństwa. Mniejszą miarą trochę innej odwagi jest używanie przez autora słów powszechnie uznawanych za wulgarne ("kurwa" w powieści katolickiej, ho, ho, ho...). Tymczasem książka o księdzu Groserze jest słaba, a miarą tej słabości niech będzie następujący eksperyment: pozostawcie fabułę, lecz zmieńcie dekoracje; zamiast kleru wstawcie strażaków, policjantów albo piekarzy. I co? Nudziarstwo. Krzysztof Kotowski "Zygzak" "Waszyngton za zamkniętymi drzwiami" – był kiedyś taki amerykański serial telewizyjny. Oglądając go, znajomy reżyser rozmarzył się: Gdyby tak jakiś polski scenarzysta napisał "Warszawę za zamkniętymi drzwiami"... I napisał. Tak jak umiał. Wielka polityka i mali ludzie, bomby i zabójstwa, intrygi i dialogi jak z Bonda. Nędzna imitacja amerykańskich pocketbooków o sensacyjnej fabule w politycznym sosie. Podobno ktoś już się przymierza do ekranizacji "Zygzaka". Gdy tylko film wejdzie na ekrany, z pewnością o nim napiszemy. W tej rubryce. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gołąbek niepokoju " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sarkofag Kwiatkowskiego Na tę misję publiczna telewizja przeznaczy ponad 800 000 abonamentów. Od kilku lat przy ul. Woronicza w Warszawie straszy niedokończone ogromne gmaszysko. To nowa siedziba zarządu TVP. Miała kosztować 94 mln zł. Będzie kosztować 130–140 mln. Jeśli nie utonie w mule. Nikomu to nie przeszkadza, bo publiczna TV to bogata firma. "Biznes perspektywy" Historia zaczęła się w 1997 r., gdy władze TVP wspólnie z SARP zorganizowały konkurs na projekt „budynku redakcyjno-biurowego z garażem wielopoziomowym”. Wygrała propozycja biura DiM’84 Dom i Miasto posła AWS i architekta Czesława Bieleckiego. 11 tys. mkw., 13 kondygnacji, 270 miejsc na podziemnym parkingu... Full wypas! Spółka PIA Piasecki za 94 mln zł plus 7 proc. VAT miała do końca marca 2003 r. oddać to monstrum „pod klucz”. Ponieważ cena była „promocyjna”, pojawiły się plotki, że to grupa Ordynacka kręci lody. Podejrzewano, że aby wygrać przetarg, PIA Piasecki zaproponował celowo zbyt niską cenę, którą już w trakcie budowy zamierzał renegocjować. Jest to możliwe, gdy inwestor i wykonawca wcześniej „dojdą do porozumienia”. Pieczę nad budową sprawował ówczesny wiceprezes TVP Jarosław Pachowski odpowiedzialny w zarządzie za inwestycje i pion finansowy. Kontrakt ubezpieczono w Bankowym Towarzystwie Ubezpieczeń i Reasekuracji Heros na 7 mln zł. "Samo życie" W czerwcu 2002 r. do zarządu TVP popłynęły skargi podwykonawców, że Piasecki nie płaci za wykonane roboty, choć telewizja regularnie, zgodnie z zaawansowaniem prac, przelewa pieniądze na jego rzecz. Pachowski za nic już nie odpowiadał. W kwietniu odszedł na fotel prezesa Polkomtela. Telewizyjne korytarze huczały od plotek, że wiceprezes uskoczył, nim sprawa się rypła. Jednym z wydymanych podwykonawców okazała się spółka Suprimex, w której radzie nadzorczej zasiadał ówczesny świętokrzyski poseł SLD Henryk Długosz. Media sugerowały, że zamieszany w tzw. aferę starachowicką baron „zasysał” tą drogą kasę od Roberta Kwiatkowskiego. Prawda była inna. Suprimex na budowie przy Woronicza zamiast zarobić, stracił pieniądze i reputację. Na początku lipca 2002 r., gdy już gołym okiem było widać, że wykonawca dołuje, TVP wstrzymała wypłaty i zażądała, aby spółka wywiązała się z umów z podwykonawcami. Piasecki tłumaczył, że pracuje nad ugodą z wierzycielami i wszystko będzie cacy. Na wszelki wypadek, nieoficjalnie, telewizja zwróciła się do kilku dużych firm z pytaniem, czy podjęłyby się dokończenia inwestycji, gdyby umowa z PIA Piasecki została rozwiązana. Równie nieoficjalnie odpowiedział Strabag: „Możemy to zrobić, ale za 107 mln zł”. Także inne firmy były zainteresowane dokończeniem budowy. „Śmiechu warte” Gdyby wtedy decyzja zapadła, nowy wieżowiec telewizji pewnie tętniłby dziś życiem. Ale zarząd TVP oddał sprawy w ręce jednego z dyrektorów generalnych – Wojciecha Kabarowskiego. To były szef ośrodka wrocławskiego TVP i postać „kultowa”. Pisano o nim, że dał się schwytać policji prowadząc samochód pod wpływem alkoholu oraz że na Woronicza pobił strażnika, który żądał od niego identyfikatora. W 2000 r. ściągnął go do centrali prezes Kwiatkowski. Kabarowski na początek – pod koniec sierpnia – rekomendował zarządowi TVP jako pełnomocnika dyrektora generalnego ds. nadzoru nad inwestycją TVP S.A. swojego zaufanego współpracownika Krzysztofa Bokowego. Pod koniec listopada 2002 r. TVP wypowiedziała umowę firmie PIA Piasecki. Udało się uzyskać z Bankowego Towarzystwa Ubezpieczeń i Reasekuracji Heros 7 mln zł odszkodowania. Panowie Kabarowski i Bokowy przedstawili nowy pomysł na dokończenie inwestycji: uznali, że trzeba podzielić kontrakt na mniejsze zlecenia. W tym celu miano zorganizować sześć odrębnych przetargów, które wyłoniłyby nowych podwykonawców. Na szczęście pomysłu tego nie zrealizowano uznając, że bezpieczniej mieć umowę z jednym wykonawcą, który odpowiada za wszystko, niż narazić się na sytuację, w której co prawda każda firma robi, co do niej należy, ale nie wiadomo, kto koordynuje prace i kto ponosi odpowiedzialność za całość. „Kino mocnych wrażeń” Na początku 2003 r. tempo prac na budowie spadło. Stało się jasne, że pierwotnie przyjęty termin zakończenia budowy nie zostanie dotrzymany. Nowy harmonogram na zlecenie TVP przygotowała firma Bovis Lend Lease. Zakładał on, że możliwie szybko zostanie w drodze przetargu wyłoniony inżynier kontraktu z ramienia inwestora i nowy generalny wykonawca. Inżynierem kontraktu została firma Prochem. Generalnego wykonawcy nie wyłoniono do dziś. Od listopada na budowie panuje bezkrólewie. Nikt nie pomyślał choćby o zabezpieczeniu budynku przed niszczącym działaniem opadów deszczu i śniegu. Więc garaż wielopoziomowy jest dziś zamulony – na moje oko – na metr! „Zapomniano” o instalacji odwadniającej. W efekcie po każdym deszczu woda leje się przez stropy i po ścianach strumieniami niszcząc to, co już wybudowano. Obawiam się, że do jesieni warstwa mułu w telewizyjnym garażu wzrośnie o kolejny metr. Że to obawy nie bezpodstawne, dowodzi barwna korespondencja, jaką od miesięcy prowadzą ze sobą pracownia DiM’84 Dom i Miasto z prezesem TVP. Na projektancie obiektu spoczywa określona odpowiedzialność również za jego ostateczny kształt, o czym TVP zdaje się nie pamiętać. Poza tym DiM’84 miał opracować nową dokumentację wykonawczą wyprzedzająco w stosunku do budowy. Po lekturze pism Bieleckiego odniosłam wrażenie, że ci, którzy w imieniu TVP nadzorują inwestycję, nie mają pojęcia, jak skomplikowane to zadanie. Specjaliści wiedzą, że najbardziej niebezpieczna sytuacja pojawia się, gdy jeden z podwykonawców kończy prace i schodzi z budowy, a roboty dalej ma ciągnąć inny. Może okazać się – i najczęściej tak jest – że ten, co skończył, za nic już nie odpowiada, a nowy słusznie prawi, że to, co zostało spartaczone, to nie jego sprawa. Taka sytuacja musi wywoływać konflikty. I wywołuje. Mostostal Płock, który ostatnio zakończył prace, zaliczył opóźnienie 130 dni wobec założonych terminów, ale kary umowne naliczono mu jedynie za 20. Domyślam się, że za pozostałe 110 dni odpowiada TVP. Czy można się dziwić, że w tych warunkach koszt budowy wyniesie 130–140 mln zł? „Familiada” Nowy zarząd TVP z prezesem Dworakiem na czele i rada nadzorcza o wszystkim wiedzą, ale nie robią nic zajęci personalnymi czystkami po Kwiatkowskim. Pieniądze nie są problemem – nie brakuje frajerów płacących abonament, a wpływy z reklamy są wciąż pokaźne. Bez trudu mogę przewidzieć, co będzie dalej. Podwykonawcy – choćby nie wiem, jak bardzo się starali – skazani są na błędy i opóźnienia. Doprowadzi to do kolejnych przepychanek, najpierw z pełnomocnikiem Bokowym, a następnie z zarządem TVP. Planowane terminy i założone wcześniej koszty nie zostaną dotrzymane. Pojawi się pytanie, kto jest winien? Na pewno nie były wiceprezes Jarosław Pachowski. O dyrektorze generalnym ds. inwestycji i spraw ekonomicznych Wojciechu Kabarowskim wszyscy już zapomnieli, bo został zwolniony, a pełnomocnik Krzysztof Bokowy będzie dalej robił swoje. Po jakimś czasie pikantne szczegóły bizantyńskiej inwestycji przy Woronicza dojrzeją i staną się przedmiotem dociekań Najwyższej Izby Kontroli. Z jej raportu dowiemy się, jak było. Jeśli prawda nie utonie pod warstwą mułu w garażu wielopoziomowym. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ostatnia wola pana Karola Ile dywizji ma papież? Armia banknotów przed marszem na Moskwę. W początku stycznia 2002 r. u ambasadora Polski przy Stolicy Apostolskiej parafianki Hanny Suchockiej pojawiła się zakonnica. Okazała papier z nagłówkiem Zgromadzenia Sióstr Świętego Feliksa z Cantalice Trzeciego Zakonu Regularnego Świętego Franciszka Serafickiego. Sporządzony po włosku dokument apelował do polskich władz kościelnych i państwowych o udzielenie okazicielce wszelkiej pomocy w spełnianiu jej misji na obszarze Polski. Zakonnica pragnęła, aby nasza ambasadorka pomogła jej w uzyskaniu duplikatu zagubionego biletu na samolot LOT Rzym–Warszawa. Przy okazji wyjaśniła, że podróż jej wiąże się w jakiś sposób ze sprawą zdeponowanego w Polsce prywatnego testamentu papieża Jana Pawła II. Sygnał o ewentualnym przechowywaniu w Polsce takiego testamentu przekazany został, jak zdradziły nam wiewiórki, w tajnej depeszy dyplomatycznej z Rzymu do polskiego MSZ. W Krakowie od dawna krążą pogłoski, że papież podczas ostatniej wizyty w Polsce pozostawił w tym mieście swój prywatny testament – rodzaj uzupełnienia dokumentu oficjalnego przechowywanego w Watykanie. Zdeponowany miał zostać w klasztorze (lub kościele) Zakonu Braci Kaznodziejów, czyli dominikanów, bez wiedzy kardynała Macharskiego. Źródłem pogłosek byli znani z zawiści ich sąsiedzi i rywale Bracia Mniejsi – franciszkanie. Ta rozpleniona w Krakowie wersja okazała się jednak nieprawdziwa. Do redakcji „NIE” zgłosił się Polak, który zaproponował sprzedaż kserokopii francuskiego tłumaczenia z języka polskiego papieskiego dokumentu prywatnego. Skojarzyliśmy to z informacją o depeszy, która nadeszła do MSZ od Suchockiej. Jak nas objaśnił sprzedawca dokumentu, jego brat był cywilnym pracownikiem Roty Rzymskiej, który uczestniczył w prawnej a rejestracji testamentu w biurze przy Piazza Risergimento rzymskiego notariusza Giuseppe Marrone. Urzędnikowi Roty udało się wykonać kserokopię tłumaczenia w wersji francuskiej (istnieje jeszcze podobno tłumaczenie na angielski i włoski). Sprzedawca okazał ekspertyzę wykonaną przez rzymskie biuro Vaskignium specjalizujące się w ustalaniu na zlecenie Watykanu prawdziwości zabytków epistolograficznych kwalifikowanych jako relikwie. Biuro to odmówiło nam jednak potwierdzenia, że ekspertyza dotyczy prywatnego testamentu papieża, chociaż też nie zaprzeczyło. Ustaliliśmy, że osoba proponująca nam dokument używa autentycznego nazwiska i pracuje jako administrator domów w Lublinie należących do jego brata mieszkającego we Włoszech. Nasz gość, który zrazu żądał za dokument ogromnej kwoty (zadowolił się mniejszą), twierdził, że oryginał spisanego po polsku testamentu został przywieziony przez papieża do Krakowa i zdeponowany w skarbcu klasztoru benedyktynów w Tyńcu. Stało się to 15 czerwca 1999 r. w czasie pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. W przeddzień przeprowadzonej następnego dnia w Starym Sączu kanonizacji błogosławionej Kingi. Wybór klasztoru tynieckiego nie stanowi zaskoczenia. Jest to jedno z miejsc kultu w Polsce darzonych przez Jana Pawła II, także i z racji krakowskich korzeni, szczególną estymą i, co warte podkreślenia, wyjątkowym zaufaniem. Wystarczy przypomnieć chociażby słowa z listu Jana Pawła II skierowanego w czerwcu 1994 r. z okazji 950-lecia klasztoru do opata Adama Kozłowskiego, w których papież przypomniał o zasługach tej placówki dla Kościoła i Polski oraz o swoich osobistych więzach z tynieckimi mnichami. Treść dokumentu nie jest rewelacyjna. Jan Paweł II pragnie m.in., by po jego śmierci ustanowiono specjalną fundację, która zajęłaby się ewangelizacją i reewangelizacją (podkreślenie redakcji) ziem dawnej Rzeczypospolitej. Pragnie, aby w krajach sąsiadujących z Rosją (w tym także w Polsce) utworzono sieć specjalnych seminariów kształcących przyszłych ewangelizatorów Wschodu. Domaga się, by ustanowiono w tym celu kilka nowych seminariów, m.in. na Litwie, Białorusi i Ukrainie. Postuluje, by za pieniądze fundacji popierano wszystkie inicjatywy służące odnalezieniu prawdziwej wiary przez chrześcijan ze Wschodu. Papież polecił, by fundacja była zasilana pieniędzmi pochodzącymi z praw autorskich do jego encyklik, książek, płyt z nagraniami modlitw i homilii, wizerunków, albumów, tomików poezji itp. Oczywiście odwołuje się także do ofiarności wiernych. Polscy katolicy ze szczególnym wzruszeniem, zrozumieniem i zadowoleniem, jak przeczuwamy, przyjmą do wiadomości takie oto szczegółowe zalecenia Jana Pawła II: „Najochotniej uznaję i przyjmuję, to co apostołowie i Kościół podają do wierzenia oraz wszystkie tegoż Kościoła zwyczaje i ustawy. Takie są słowa Definicji Soboru Trydenckiego. Co Kościół w osobie Biskupa Rzymskiego głosi i autorytetem swoim potwierdza, nieomylne jest, gdyż natchnieniem Ducha Świętego dane. Nie ma więc większego grzechu niż wątpienie już samo – od którego niech was Bóg zachowa – w słowo Kościoła Apostolskiego. Kościół w nieskończonym swoim miłosierdziu pochyla się nad zbłąkanymi owcami, ale wszelkie błędyherezje, odstępstwa przez Kościół potępiane i odrzucone i przez was mają być odrzucone, wyklęte w duszach i sercach waszych. Przez wszystkie lata mojej posługi wyciągałem ojcowską dłoń na wschód. Lecz laska odtrącona została. Zanim przeto stanę przed obliczem Wszechpotężnego zwracam się do ciebie, ludu Boży. Herezja wschodnia, zwąca się samozwańczo prawosławiem odwróconą być musi. Służyć ma temu Święta Fundacja EKUMENIZM I REEWANGELIZACJA, którą wy – ukochani bracia i siostry powołacie. Celem owej fundacji niechaj będzie wykupywanie cerkwi, klasztorów i wszystkiego, co do schizmy wschodniej należy, i obracanie ku służbie Kościołowi Rzymskiemu. Niech stanie się nareszcie jedna owczarnia i jeden Pasterz. Środki pieniężne dla Fundacji niech pochodzą z opłat za używanie wizerunku i słowa mojego, które mi się wedle praw Boskich i ludzkich należą, a które na siew prawdy w pokorze poświęcam. Ergo: Miasta, w których stoją moje pomniki, popiersia i im podobne przedstawienie wpłacą corocznie na Fundację szczodrze uchwalony procent swojego budżetu. Item miasta i wsie, w których nazwano moim imieniem ulice, place, skwery etc. ofiarują procent właściwy. Item instytucje, organizacje i związki noszące moje imię – procent od przychodów swoich. Wierni przechowujący w swoich domach obrazy, figurki, czy produkty drobnej wytwórczości z moim wizerunkiem lub herbem ofiarują na fundację raz w roku, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryji Panny, daninę wedle swej możności. Item, którzy nazwali lub nazwą synów moimi imionami – datek chrzest święty uświetniający. Item używający moich portretów podczas manifestacji i wszelkiego rodzaju akcji społecznych złożą każdorazowo wspólną ofiarę na Fundację za każdy dzień trwania akcji. Item handlujący obiektami z moim wizerunkiem – dziesięcinę swoich dochodów rocznych (z wyjątkiem zakonów, które odprowadzą do Fundacji połowę zysków). Item wydawcy moich dzieł teologicznych, poezji, dramatów, pism przekażą Fundacji piątą część zysku z dopłatą moich tantiem. Kościoły, klasztory i wszelkie instytucje eklezjastyczne, w którym eksponuje się mój wizerunek niczym świętego, choć nie zostałem jeszcze wyniesiony na ołtarze, ofiarują w zadośćuczynieniu za ten niewczesny kult równowartość dwu średnich tacek niedzielnych. Ukochanym mieszkańcom tak bliskiego mi królewskiego miasta Krakowa nadaję natomiast wieczny przywilej utrzymywania ze środków municypalnych wszelkich siedzib Fundacji i ich pracowników, co w połączeniu z ofiarami wcześniej wzmiankowanymi zapewni umiłowanemu grodowi najświętszą zasługę. Modlitwom waszym Świętą Fundację EKUMENIZM I REEWANGELIZACJA polecam. Niech was wspomaga Najjaśniejsza Pani”. W testamencie papież wyznaczył też osoby, które mają zająć się organizacją fundacji. Bez zdziwienia przyjęliśmy wiadomość, że powierzył to zadanie amerykańskiemu kardynałowi Edmundowi Kazimierzowi Szoce. Szoka, syn polskich emigrantów, cieszy się bezgranicznym zaufaniem papieża w sprawach finansowych. Zawdzięcza papieżowi kardynalską purpurę, a papież jemu – spokój o stan watykańskich finansów. Kard. Szoka przez 8 lat kierował watykańską Prefekturą do Spraw Ekonomicznych Stolicy Świętej i w połowie lat 90. udało mu się wydobyć watykańskie finanse z bagna. Sprawił, że finanse Watykanu po raz pierwszy od dziesiątków lat znalazły się nad kreską, co niektórzy w Watykanie porównywali z cudem, który wydarzył się równocześnie w Civitavechcia (przypomnijmy: po gipsowej twarzyczce Madonny popłynęły krwawe łzy). Szczególnie ciekawa i otwierająca pole do wielu niezwiązanych z fundacją spekulacji, jest druga nominacja. Papież wyznaczył na jej szefa arcybiskupa Wiednia, kardynała Christopha SchÖnborna. Urodzony w Czechach, zaledwie 57-letni Schönborn jest bardzo często wymieniany wśród ewentualnych następców Jana Pawła II na Stolicę Piotrową. Jego młody wiek pozwala mu zachować pozycję mocnego kandydata nawet w przypadku jak najdłuższego życia obecnego papieża. Schönborn jest człowiekiem kompletnie oddanym papieżowi. To jemu zawdzięcza nominację na biskupa oraz kardynała, którym został w wieku zaledwie 53 lat. Schönborn jest szczególnie predysponowany do kierowania fundacją. Jest bowiem członkiem Kongregacji ds. Nauki Wiary oraz ds. Kościołów Wschodnich. W latach osiemdziesiątych, w czasie pracy w Szwajcarii, kierował komisją episkopatu szwajcarskiego ds. dialogu z prawosławnymi. Brak w tym gronie hierarchów z Polski. Polski dziennikarz pracujący w Rzymie objaśnił nas jednak, iż nie należy dostrzegać w tym fakcie oznaki nieufności papieża wobec polskich biskupów, ale raczej wyraz ostrożności, by fundacji nie został postawiony w przyszłości zarzut forpoczty polskiego nacjonalizmu w Rosji i na Ukrainie. Ewangelizacji prawosławia zaszkodziłoby bowiem łączenie postępów katolicyzmu z polską ekspansją kulturalną, językową czy państwową. Papież zalecił testamentem stworzenie fundacji, gdyż od dawna stosuje tę formę realizacji swych projektów. Przypomnijmy, że w 1984 r. powołał fundację pomocy pustynnym państwom Sahelu (łożą na nią głównie episkopaty Niemiec i Włoch), zaś w 1992 r. fundację Populorum Progressio, która realizuje różne inicjatywy mające pomóc zmarginalizowanym społecznościom indiańskim i metyskim Ameryki Łacińskiej. Papież Jan Paweł II nie jest pierwszym następcą św. Piotra, który przygotował testament. Wiadomo jednak z historii, że kolejni papieże za nic sobie mieli ostatnią wolę swych poprzedników, że wspomnimy o Urbanie VIII, Aleksandrze VIII czy Janie XII. Stąd zapewne wyodrębnienie z istniejącego przypuszczalnie oficjalnego testamentu złożonej w Polsce i po polsku spisanej części dodatkowej, nazwanej prywatną. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak pies w studni W policji można zostać generałem za przesranie miliona złotych. W Komendzie Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie panują zwyczaje bizantyjskie. Pracowały tu i pracują rodziny, znajomi i ludzie z układów lokalnych. Na prostych gliniarzach robiło się i robi oszczędności, a ci z wojewódzkiej czapy administracyjnej żyją jak lordowie. Robota za biurkami i niezła kasa. Pracę w komendzie znajdowały przeważnie długonogie laski, oczywiście na etatach funkcjonariuszy, albo synkowie, córki i dalsza rodzina policyjnych ważniaków. O etatach zaś decydował kapelan policyjny, niejaki ks. Wyskiel, obecnie policyjny psycholog. Prosta gliniarnia liczyła, że po wygranych przez lewicę wyborach komendantem zostanie człowiek z jej nadania i zrobi z tym bajzlem porządek. Rządy w policji objął Józef Jedynak, ksywa Fred Flinston, były komendant miejski z Tarnowa, facet kojarzony z ministrem Janikiem. Obiecywał, że zrobi porządek, pogoni tych zza biurek na ulice itp. Tę gonitwę ograniczył do pozbycia się zastępców swego poprzednika Kazimierza Kędzierskiego, choć bez dotkliwych dla nich szkód. Trafili na stołki szefów komend powiatowych. Jedynak powołał na swego z kolei zastępcę m.in. pogromcę komuchów Janusza Ziobro, komendanta policji powiatowej ze Strzyżowa. Facet wsławił się tym, że dwa razy dziennie biegał przed wyborami na msze za sukces AWS. Widać dobrze biegał, bo został szefem powiatowej psiarni w Strzyżowie. Już jako szeryf powiatowy zyskał sławę po tym, jak jego domu tygodniami pilnowali gliniarze z Rzeszowa. Komendant oznajmił bowiem, że bandyci dybią na jego życie. Ziobro ma się dobrze, przeżył rzekomych bandytów z AWS, a za lewicy awansował na poważne stanowisko w Rzeszowie. Główne układy w komendzie nie zostały ruszone. Ważne stołki piastują tam nadal faceci, których córki za rządów prawicy wożono do Szczytna służbowymi autami, podczas gdy gliny pracujące na ulicach miały limit paliwa – 10 litrów na 8 godzin służby. Jedynak natomiast sprowadza gliniarzy z Tarnowa na szmalcodajne stołki. * * * Ostatnio w komendzie wojewódzkiej wybuchła afera. Policja wypłaciła firmie Maxbud ok. miliona złotych za roboty budowlane w Komendzie Powiatowej Policji w Sanoku. Problem w tym, że ta firma nigdy robót tych nie wykonała. Wewnętrzna komisja ustaliła to w maju 2003 r., a gdy o sprawie zrobiło się głośno, odpowiedzialny za roboty zastępca komendanta wojewódzkiego policji Jan Pierzchała oznajmił publicznie, że gliny zapłaciły za niewykonaną robotę, ale firma Maxbud wykonała szereg prac dodatkowych, więc bilans powinien wyjść na zero. Niepublicznie zaś ten sam Pierzchała podpisał się pod sprawozdaniem, w którym wyraźnie napisano: nawet gdyby Maxbud wykonał jakieś prace dodatkowe, to gliny i tak utopiły szmal. I dupa blada. Zaraz po tym sprawozdaniu KWP wypłaciła Maxbudowi 20 tys. zł tytułem znakomitego wywiązania się z umów. Sprawa jest tym śmieszniejsza, że gdy KWP wybierała właśnie Maxbud do robót w Sanoku, nawet nie zadała sobie trudu, aby sprawdzić sytuację firmy; miała ona kłopoty finansowe i już wówczas było wiadomo, że padnie. Gliny nie potrafiły, a najpewniej nie chciały sprawdzać, komu powierzają roboty w Sanoku. * * * Mimo to komendant Jedynak awansował na generała. W Rzeszowie urządzono z tej okazji taką szopkę, jakiej nie widziano tu już dawno. Dobrze, że koleś nie bujał się ulicami na białym koniu. Wszystko inne zwyczajowo właściwe takim fetom było. Facet i tak musiał czekać na ten awans rok, bo wcześniej zdmuchnęliśmy mu go sprzed nosa publikując serial "Matka Boska i zabójcy". Niedawno Jan Pierzchała podał się do dymisji i została ona przyjęta. Gość jest w dyspozycji komendanta głównego policji. Nie pomogło nawet to, że Pierzchała swego czasu podarował komendantowi Jedynakowi lampę za tysiąc złotych. Z dedykacją na dodatek. Wówczas gdy starał się o jego względy. * * * Kolejnym strzałem KWP jest budynek komendy policji w Leżajsku. Komenda wojewódzka za ciężki szmal kupiła budynek kompletnie nieprzystosowany do potrzeb glin od miejscowej spółdzielni mieszkaniowej. Obecnie trwa tam remont – też za ciężki szmal. Na miejsce Pierzchały awansował do Rzeszowa dziwnym trafem akurat komendant z Leżajska. W całej tej sprawie chodzi o to, że prostym gliniarzom żyje się i pracuje coraz trudniej, z roboty mogą wylecieć praktycznie za gówniane sprawy. Ważniacy w mundurach zaś mają się dobrze, niezależnie, czy to w Rzeszowie, czy w Gdańsku. Mnoży się stanowiska w administracji policyjnej, szmalodajne stołki dla pociotków i krewnych – jak to się dzieje w Rzeszowie. Policyjna czapa ma lekką robotę, szmal, wpływy, układy i intrygi. Prosta gliniarnia – jak doskonale wiemy – ma totalnie przejebane i nastroje wśród nich są fatalne. Przejawem tego był protest w Warszawie, zapowiedź strajku włoskiego i głodówki. Sprawą przewalenia szmalu przez KWP zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Jak znamy życie – nie znajdzie nic. Ale możemy podpowiedzieć: szukajcie, który z ważnych gliniarzy z KWP buduje dom lub budował go niedawno i która firma to robiła. Bo kto szuka, ten znajdzie. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " A krzyż się huśtał " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Pan Sylwester H. poznał w pubie w Czarnkowie uroczą blondynkę. Poderwał ją. W czasie pieszczot wyszło na jaw, że blondynka jest mężczyzną i ma na imię Arnold. Pan Sylwester zdenerwował się do tego stopnia, że ciężko pobił blondynkę-Arnolda, zabrał mu torebkę z pieniędzmi i kurtkę. Amator blondynek odpowie przed sądem za nierespektowanie równości płci. W sklepie w Chojnicach zatrzymano na kradzieży zabawek dwóch dziewięcioletnich chłopców. Do przestępstwa zmusili ich, groźbą pobicia, trzej starsi koledzy w wieku 11 i 13 lat. Kapitalistyczna gospodarka błyskawicznie reaguje na potrzeby rynku. W ręce celników w Cieszynie wpadła wyprodukowana w Turcji specjalna koszulka dla tzw. mrówek, czyli osób przmycających alkohol przez granicę. Aby nie było wątpliwości, dla kogo przeznaczone są koszulki, na metce zamieszczono wizerunek mrówki. Kara dyscyplinarna grozi kierowcy PKS, samarytaninowi, który w czasie regularnego kursu zjechał z trasy i podjechał pod sklep monopolowy w Tarnobrzegu. Uczynił tak na prośbę spragnionego pasażera. Łódzka policja rozbiła gang napadający na tiry. Szefem gangu był właściciel podwarszawskiej firmy pogrzebowej. Łupy zrabowane w czasie napadów rozwożono po Polsce karawanami. Zmniejszało to ryzyko kontroli drogowej. Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga – pisze cytowany często przez pedagogów pan Mickiewicz. W toaletach Zespołu Szkół Prywatnych w Pabianicach zainstalowano więc kamery. Dzięki kamerom wiemy, kto pali – chwali się dyrekcja, zapewniając, że w trosce o ochronę prywatności oko kamer nie sięga do kabin. W jednej ze szkół podstawowych w Szczecinie uczniowie otrzymali do wypełnienia anonimową ankietę. Dzieci pytano o to, czy w domu pije się często alkohol oraz czy widziały, jak rodzice uprawiają seks. Pytania ankiety, zdaniem Urzędu Miejskiego, mają na celu opracować programy pomocy młodzieży, bo a nuż rodzice jej nie zabawiają. 52-letnia mieszkanka Chorzowa zabiła męża. Ciało owinęła w ręczniki oraz foliowy worek i schowała w szafie. Trzymała je tam przez trzy miesiące. Ciało odnaleźli policjanci, którzy powiadomieni przez syna poszukiwali zaginionego. Kobieta odpowie nie tylko za zabójstwo męża, ale i za nienależne pobieranie renty przez kwartał. Uczniowie setek szkół w Polsce zostali zebrani jednego dnia o jednej godzinie i podjęli próbę bicia rekordu Guinnessa w jednoczesnym śmianiu się. Placówki oświatowe pracują obecnie nad dokumentacją próby ustanowienia rekordu, który dałby Polsce miano najweselszego kraju Europy. To, z czego śmieli się uczniowie, powinno być objęte tajemnicą państwową. Do Księgi Guinnessa może także trafić pomnik Jana Kiepury w Sosnowcu. Jeżdżący po świecie w poszukiwaniu osobliwości nadających się do tej księgi Amerykanie ze Stamford w stanie Connecticut odkryli, że w cokole, na którym stoi pomnik, jest zainstalowany wywietrznik z restauracji. Ich zdaniem jest to jedyny przypadek na świecie, by rzeźba sławnego człowieka wydzielała smrody. Pewnemu mieszkańcowi Świętoszowa skradziono w ciągu czterech lat aż 12 samochodów. Tylko w jednym roku stracił ich 7. Aż 3 – gdy był z wizytą u teściowej w Nowej Soli. Prokuratura nie uwierzyła w pechową teściową i facet odpowie przed sądem m.in. za wyłudzenie odszkodowań z firm ubezpieczeniowych na prawie 200 tys. zł. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Etiuda rewolucyjna na dwie harpie Co to jest: czarne i białe u eseldowca na szyi? Agnieszka Kublik i Monika Olejnik robią wywiad z serii "Dwie na jednego". Duet "Gazety Wyborczej" ma opracowaną metodę: łapie się dowolnie wybranego polityka SLD i godzinami przesłuchuje go na okoliczność tego, dlaczego był w PZPR. A dowolnie wybrany polityk SLD tłumaczy się pokornie i z zasady wychodzi na to, że nawet jak był, to niechcący albo przez nieuwagę, a w ogóle to nic ważnego tam nie robił, a jeżeli już, to tylko komunie na pohybel. Za czas reżimu PRL nigdzy dość przeprosin, a za Najjaśniejszą, rządy AWS–UW i Balcerowicza – wdzięczności. Ostatnio harpie dopadły AleksandrĘ JakubowskĄ, która okazała się – trzeba przyznać – znacznie twardsza od wielu klubowych kolegów. Zdobyła się na deklarację, iż nie wstydzi się swego życiorysu, ale deklaracja owa pozostaje w lekkiej sprzeczności z innymi wypowiedziami. 23 pytania – słownie dwadzieścia trzy – harpie poświęciły kwestii pracy Aleksandry Jakubowskiej w "Dzienniku Telewizyjnym" i jej związanej z tym dyspozycyjności wobec komunistycznego reżimu. Jakubowska przyszła do DTV dopiero w 1987 r., więc trudno było obarczyć ją odpowiedzialnością za Katyń, proces szesnastu, Radom, pacyfikację Wybrzeża i kopalnię Wujek, wobec tego harpie postanowiły udowodnić jej, iż – w odróżnieniu od nich, naturalnie – dupa z niej, nie dziennikarz, bo robiła za tubę reżimu w reżimowej telewizji. Ja (Monika Olejnik) pracowałam w tym czasie w radiowej Trójce i wiele moich materiałów zdejmowano – poucza Jakubowską gwiazda polskiego dziennikarstwa. Jakubowska pokornie wyjaśnia, iż jej nic w DTV nie zdejmowano, bo zaczynała od materiałów pt. nielegalne wyrzucanie śmieci w Powsinku, ergo nie robiła wcale za tubę komunistycznej propagandy, tylko tak sobie coś dziergała na uboczu. I zaraz próbuje się zrehabilitować dodając, że w "Rzeczpospolitej" jej materiały zdejmowano i dlatego poszła do DTV. Co oczywiście jest żadnym usprawiedliwieniem, bo skoro źle wspomina cenzurę w "Rzeczpospolitej", to nie mogła się spodziewać, że lepiej będzie w DTV. Ale jeżeli sięgnąć do doświadczeń Pani Moniki i moich, to przyznają Panie, że nawet w reżimowej telewizji i reżimowym radiu były enklawy, w których można było uprawiać rzetelne dziennikarstwo – pyta przymilnie Jakubowska, ale rozmówczynie natychmiast osadzają ją na miejscu: Taką enklawą była Trójka, na pewno nie DTV. W "Echach Dnia" dało się przemycić wiele tematów społecznych – przekonuje, dość żałośnie, pani minister. – Na przykład robiłam wtedy szalenie dyskusyjną ustawę antyaborcyjną, co wywołuje, całkiem już zasłużonego kopa w nerki: Jeżeli bohaterstwem było przemycenie dyskusji o ustawie antyaborcyjnej, to gratulujemy! I tak dalej. Polityk, bądź co bądź, prominentny rządzącego ugrupowania i była rzeczniczka rządu SLD tłumaczy pokornie dwóm sfrustrowanym wielbicielkom Unii Wolności, że całe jej życie to zbieg nieporozumień i niepowodzeń. Podczas obrad Okrągłego Stołu p. Jakubowska bardzo chciała obsługiwać stronę solidarnościową!, tylko jej Barański z Zakrzewskim nie pozwolili, a w 1976 r. wyjechała do Szwecji na truskawki i tylko dlatego nie podpisała się pod protestem przeciwko wpisaniu przyjaźni z ZSRR i kierowniczej roli państwa do Konstytucji, a do "Dziennika" przeszła, bo ją zaprosił Bilik, który wyczuł, że idą zmiany, czyli rok 1989, i roztoczył przed p. Jakubowską perspektywy tych zmian etc. Jakubowska jest twardzielem w zestawieniu na przykład z marszałkiem Senatu profesorem Longinem Pastusiakiem, który załamał się już na początku przesłuchania. 22 pytania – jest w tym jakaś metoda – gwiazdy "GW" poświęciły kwestii: dlaczego Pastusiak w latach 60. wstąpił do partii i dlaczego z niej nie wystąpił. Profesor tłumaczy się żarliwie, beznadziejnie próbując usatysfakcjonować rozmówczynie, których liberalizm polega na tym, że nie nalegają, aby byli komuniści trafili na latarnie, wystarczy im, jeżeli wylądują w rynsztoku. Dlaczego Pastusiak wstąpił do partii? Z pobudek antykomunistycznych: Parliśmy ku zmianom i manifestacją poparcia dla tej wiosny politycznej, choć był to październik, było wstąpienie do PZPR. A co w partii robił? Nic. Byłem w podstawowej organizacji partyjnej w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, nawet w egzekutywie, ale nie miałem żadnej ważniejszej funkcji. A jak zareagował na marzec ’68? Stanowczo. Na znak protestu zrezygnowałem z egzekutywy w POP. A co robił w partii po tym akcie sprzeciwu? Nic, jak wyżej. Legitymacja sobie leżała. A dlaczego jej nie oddał? Wiedziałem, że nie jest to tylko partia Moczara. Ja się identyfikowałem z tą drugą częścią. I wiedziałem, że gdybym odszedł z partii, to bym osłabił tę część. Nawet fakt, że był zięciem Ochaba, wykorzystał do swej walki z komunizmem, bo dzięki temu wiedział, jakie są podziały w partii i mógł stanąć po właściwej stronie. I nawet gdy w 1989 r. kandydował do Senatu z listy PZPR, wyrażał w ten sposób swoją krytyczną postawę wobec kierowniczej roli partii: Namawiano mnie do kandydowania do Sejmu, ale nie chciałem, bo Sejm miał być kontraktowy. A co – poza walką z partią poprzez należenie do jej szeregów – robił profesor Pastusiak w PRL? Nigdy się nie ześwinił, nie zgodził się poprzeć inwazji na Czechosłowację i zajmował się Ameryką, choć w latach 70. w KC powiedziano mu Towarzyszu, myśmy dokonali oceny waszych dzieł i doszliśmy do wniosku, że jesteście głównym propagatorem imperializmu amerykańskiego. Mówiono mu tak w KC na ucho. Harpiom uległ nawet Marek Borowski, posiadacz IQ większego niż jego rozmówczynie razem wzięte. Wywiad – robiony jeszcze za rządów poprzedniego, pożal się boże, rządu – damy zaczęły od komunikatu, iż jako opozycja jest on, Borowski, niecywilizowany i jako taki stanowi odpowiednik PDS, czyli enerdowskich postkomunistów, bo panie K. i O. nie znalazły żadnej jego wypowiedzi chwalącej rząd AWS–UW. A Marek Borowski, zamiast zapytać, z jakiej, kurwa, racji miałby chwalić rząd, po którym następcy będą sprzątali jeszcze przez trzy dziesięciolecia, zaklina się, że nawet jeśli SLD nie mówiło nic dobrego o Buzkorządzie, to na pewno coś myślało i dawało temu wyraz w głosowaniu. Panie K. i O. pytają, czy w SLD-owskiej szafie jest trup, czy może SLD nie ma za co przepraszać – i same odpowiadają: musicie tak długo przepraszać, jak długo będą się tego domagali pokrzywdzeni. A marszałek na to – pokornie – że on nie sądzi, żeby pokrzywdzeni stale domagali się przeprosin. Ani słowa o tym, kto dał harpiom prawo do występowania w imieniu tzw. pokrzywdzonych. Ani o tym, jaka jest proporcja pokrzywdzonych przez PRL, który w istocie źle się obchodził z opozycją – i pokrzywdzonych przez III RP, która źle obchodzi się z chłopem, robotnikiem i inteligencją pracującą, czyli zdecydowaną większością. Harpie cytują niczym klasyków marksizmu-leninizmu swoją redakcyjną koleżankę Ewę Milewicz, która napisała, że byłym komunistom w demokracji wolno mniej, a pan marszałek pokornie oświadcza, iż nie podziela tego poglądu całkowicie, zamiast zapytać, ilu wyborców oddało swe głosy na panią Milewicz. Składa pan marszałek samokrytykę, iż zgrzeszył brakiem dociekliwości w poznawaniu ciemnych stron komunizmu, bo choć w 1968 roku na SGPiS-ie organizował wiece i strajki w obronie studentów, to w 1975 roku wrócił do PZPR, gdyż wytłumaczono mu, że są inne czasy i nie wykazał dostatecznie analitycznego podejścia do wypadków w Radomiu i Ursusie. Dziś zaś Marek Borowski najwyżej ceni Kuronia i Modzelewskiego. Oni i Michnik byli w PRL prawdziwymi socjaldemokratami – cóż, kiedy Borowski o tym nie wiedział. Odwagą Lenina wykazuje się pan marszałek, gdy rzuca harpiom prosto w oczy stwierdzenie, iż Balcerowicz winien był przeprosić za histerię, którą urządził na okoliczność prezydenckiego weta do ustaw budżetowych. SLD ma trupa w szafie i nie chce za niego przeprosić, a pan domaga się od Balcerowicza przeprosin? – odparowują harpie, a Borowski pokornie ustępuje: No dobrze, zostawmy te przeprosiny i zapewnia, że nawet nie przyszłoby mu do głowy kpić z Balcerowicza. Czemuż nie, do kurwy nędzy – chciałoby się zapytać, tym bardziej iż z grzechu kpienia z Balcerowicza pokornie tłumaczy się harpiom także Leszek Miller: Na początku lat 90. byłem w trudnej sytuacji. Czułem się osaczony i dlatego byłem bardzo radykalny. Powiedziałem parę rzeczy, które nie przynoszą mi ani zaszczytu, ani chluby. Nowy ustrój Miller krytykował z pewnej takiej nieśmiałości, a stary popierał z – cóż – kunktatorstwa: To była jakaś hybryda. Uważałem jednak, że daje szansę takiemu chłopakowi z bied-nej rodziny jak ja. No i dał – zauważają sardonicznie harpie, a Miller skwapliwie dodaje: – Ale nie wszystkim. Nie dodaje już jednak, że obecny ustrój nie daje szansy nikomu, kogo nie stać na to, żeby ją sobie kupić. Wobec słynnej tezy klasyka "GW" – że SLD wolno mniej – szef SLD-owskiego rządu nieśmiało oponuje, że SLD ma taką samą legitymację jak każda partia, bo przeszłość przeszłością, ale odpowiada się również za to, co się w tej chwili robi, a ostateczną instancją oceniającą przeszłość jest naród, wyborcy. * * * Jeżeli politycy partii rządzącej mają ochotę dawać się flekować dwóm ciotom kontrrewolucji, które widzą swą misję dziennikarską w tym, aby pouczać społeczeństwo, iż jest tępe i roszczeniowe, bo nie podoba mu się życie za kilkaset zł, to szczęść Boże. Tylko myślę sobie, że może pora, żeby tzw. postkomuniści zaczęli rozliczać się nie z tego, że byli komunistami, tylko z tego, że być nimi przestali. I miast kajać się za przeszłość socjalizmu, zaczęli się tłumaczyć z teraźniejszości kapitalizmu. Do tego potrzeba jednak innych dziennikarek w konfesjonale. Młodszych. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Who is chuj Trwałe miejsce w historii można sobie kupić za stówę. Plus 69 zł za fotografię. Nawet goście żyjący z socjalu mogą się załapać do encyklopedii "Kto jest kim w Polsce – Europa 2003". Wystarczy, że latem zamiast chleba będą wpieprzać szczaw. "Kto jest kim w Polsce" wydaje Polska Narodowa Oficyna Wydawnicza z Poznania. Sroce spod ogona nie wypadła. Przewodniczącym Rady Naukowej jest Wiesław Siwiński. Profesor doktor habilitowany jak najbardziej. Oficyna wzoruje się na doświadczeniach Królewskiego Towarzystwa Heraldyczno-Genealogicznego z Londynu – pierwsze "Who is Who" powstało nad Tamizą w 1849 r. Robotę zlecił król, gdyby się kto pytał. W środku "Kto jest kim w Polsce" najważniejsze nazwiska. – Osobistości – przekonuje wydawca. Uwaga: Twoja obecność w encyklopedii "Kto jest kim" to nie tylko nobilitacja osoby, ale także zawodu lub powołania (w przypadku księży, nauczycieli czy lekarzy) – zachęca oficyna. Szczególnie zależy jej na pozyskaniu klechostanu, w którym – jak wiadomo – skromniś goni skromnisia. Argument misjonarskiej natury powinien przełamać wewnętrzny opór delikwenta i skłonić do sponsoringu parafie oraz zakony. W przypadku osób duchownych liczna ich obecność to mocny akcent w dyskusji o kształcie przyszłej konstytucji Unii Europejskiej. Proszę państwa... Wydawca wierzy w perswazję, ale opornych bierze z łapanki. Tomasz Zaforymski jest architektem i mieszka w Suwałkach. Przed laty miał chwilę słabości i zapłacił jakiejś poznańskiej oficynie (nie wie, czy to ta sama, która go obecnie prześladuje) pięć stówek za kawałek miejsca w "Who is Who", pardon – w historii. Realizację usługi dokumentują dwie cegły. Na każdej walnięto złotymi literami jego nazwisko. Również na tomie pierwszym zawierającym hasła od A do Ł. – Moja mania wielkości została zaspokojona – opowiada. Przeganiał więc agentów tłumaczących, że powinien pozostać w historii na zawsze. Ale okazuje się, że nie tylko w stosunkach męsko-damskich "nie" znaczy czasem "tak". Ostatnio na jego firmę projektową przyszła niezamówiona przesyłka "za pobraniem". Listonosz skasował 69 zł. W środku w koszulce z folii cegła, której architekt nie chciał nawet rozpakować. Do tego dwa przekazy. Jeden na 119 zł – za kolejne wydanie dzieła. Gdyby chciał miejsce w historii w oprawie skórzanej (skóra typu cobra), to dodatkowo 780 zł. Drugi przekaz na 69 zł – za zamieszczenie zdjęcia. Do tego kusząca informacja, że może zostać obywatelem świata. W tym celu wydawnictwo prześle jego biogram do Komitetu Wydawnictwa Marguis Who’s Who w USA, które zbiera materiały do 21 edycji "Who’s Who In The World". Architekt nie chce być obywatelem świata i poczuł się zrobiony w jajo. – Zatelefonowałem do wydawnictwa żądając zwrotu podstępnie zagarniętych pieniędzy – opowiada. "Przepraszamy, pomyłka. Proszę odesłać książkę na nasz koszt", oświadczyła panienka. Odesłałem. Doliczyłem należność za przesyłkę. Całość wróciła po tygodniu z adnotacją: "adresat odmówił przyjęcia". Powtórzyłem czynność. Telefon, przeprosiny, "naturalnie proszę odesłać, pokryjemy koszty". I za tydzień cegła z powrotem. Zaforymski stracił już 150 zł (cegła plus koszty przesyłek wte i wewte plus telefony). Na biedaka nie trafiło. A jeśli chodzi o nerwy, mam sposób na ich uspokojenie. Polska Narodowa Oficyna Wydawnicza dołączyła do przesyłki listy osób zachwyconych publikacją. Panie Tomku, wybierz Pan najmilszą swemu sercu i obdaruj przed gwiazdką. Adresy znajdziesz w książce telefonicznej. Klient się ucieszy, bo fajnych książek dobrze mieć więcej. Nosi się je ze sobą do jadalni, sypialni, a zwłaszcza do kibla. Aleksander Kwaśniewski, prezydent: Z przyjemnością włączę ją (cegłę – przyp. B.D.) do mojego księgozbioru i zapewne często będę po nią sięgać. Stanisław Dziwisz, arcybiskup (ten przy białym tatce w Watykanie): Pożyteczna publikacja. Duże osiągnięcie z wielkim nakładem pracy. Gratuluję. Jacek Kluczkowski, dyrektor generalny Gabinetu Marszałka Sejmu: Marszałek jest przekonany, że (cegła – przyp. B.D.) pozwoli zaakcentować naszą obecność i docenić wkład Polski w dorobek cywilizacyjny oraz kulturalny świata. Edmund Kaptur, Polska Izba Gospodarcza Restauratorów i Hotelarzy: Osoba, której biogram znaj-duje się w Encyklopedii zalicza się do grona znanych oraz wpływowych osobistości w naszym kraju. Wpis do leksykonu stanowi wyróżnienie i jest dowodem szacunku i uznania. Cała publikacja "Kto jest kim" jest wyrazem szczególnego uznania za ponadprzeciętne osiągnięcia prezentowanych osobowości. Metoda jest stara, ale doskonalona. W drugiej połowie lat 40. w Łodzi prosperował prywatny wydawca, który zbijał forsę na pokupnych książkach m.in. o seksie. Pragnąc zniszczyć prywaciarza władza ludowa narzuciła mu plan wydawniczy: Marksa, Lenina, reportaże ze ZSRR o świetności gospodarki kołchozowej. Wydawca plan wykonywał i na tym dopiero się wzbogacił. W czasach tych chłop, gdy dostawał przesyłkę za zaliczeniem, był zdumiony, więc zaciekawiony, a też zwykle nie wiedział, że można odmówić przyjęcia. Jeśli jednak nie płacił, książka wracała do wydawcy, który wysyłał ją na inny adres. R Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kościuszko mikrofonu Cywilizowany świat bez USA by nie istniał. Sojusznicy, tacy jak Francja i Wielka Brytania, i byli wrogowie, jak Niemcy i Japonia, ogromnie skorzystali ze szczodrobliwości i poparcia Ameryki, gdy byli w potrzebie, podobnie jak Belgia, Holandia, Włochy, Rosja, Polska, Południowa Korea, Filipiny, Tajwan oraz inne kraje. Bez Stanów Zjednoczonych niektóre z tych krajów mogłyby już nie istnieć. Jak dziś rewanżuje się świat Ameryce za ocalenie? 4 Lipca (Święto Niepodległości w USA – przyp. P. Z.) wielu Amerykanów jest zawiedzionych i rozczarowanych falami antyamerykanizmu zalewającymi kraje, które jeszcze nie tak dawno zostały przez Stany Zjednoczone ocalone, albo te, którym USA pomogły. Co robić, jak tę potworną niewdzięczność zrekompensować i niesprawiedliwość naprawić? Ci z nas, którzy pamiętają i odczuwają wdzięczność, nie powinni dłużej milczeć. Dla ludzi takich jak ja – a są nas miliony – tegoroczny 4 Lipca jest dobrą okazją, by powiedzieć: Dziękujemy ci, Ameryko. Miliony odczuwające wdzięczność milczą czemuś. Więc za miliony dziękuje Ameryce jeden człowiek, który dłużej milczeć nie może. Nasz Kurier Jan Nowak, którego stary kraj jest dobrym przykładem na to, że bez Ameryki by nie istniał. Warunek Polska W 1917 roku Woodrow Wilson uczynił odrodzenie polskiej niepodległości jednym z 14 warunków pokoju. Gdyby nie Wilson, Polska zniknęłaby na zawsze z map Europy1. To był początek. Wojna w Polsce nie skończyła się jednak w roku 1918. Przez następne 6 lat pług wojny przeorywał polski krajobraz, gdy Polacy walczyli, by odeprzeć inwazję Armii Czerwonej. Kurier pamięta: należę do generacji dzieci ocalonych przez dobroczynną interwencję USA2. Państwo polskie przetrwało. Ale – jak łatwo się domyślić – problemy przetrwały także. Szalejąca inflacja doprowadziła kraj na skraj przepaści. Stany Zjednoczone znowu pospieszyły z pomocą, oferując pożyczki Dillona, które pomogły ustabilizować polską ekonomię. Za węgłem czyhał już następny problem i wyzwanie dla USA: Stany Zjednoczone dołączyły do Wielkiej Brytanii samotnie3 stawiającej czoło hitlerowskim Niemcom i – kosztem ogromnego poświęcenia, kosztującego życie młodych Amerykanów – ocaliły cywilizację europejską i jej wartości. (...) Jeszcze raz Stany Zjednoczone uratowały życie milionów. Jestem wdzięczny, że byłem jednym z ocalonych. Nawet wtedy Ameryce nie było dane spocząć na laurach: Tyranię Hitlera zastąpił terror Stalina. To Stany Zjednoczone uderemniły zapędy Związku Sowieckiego do zdominowania Europy. Zrozumiały przed innymi, że w zimnej wojnie trwa walka o ludzkie umysły4. Pojedynek z komunizmem Batalię o umysły Stany Zjednoczone powierzyły Janowi Nowakowi. We wczesnych latach 50. zlecono mi uruchomienie polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Żadne inne państwo poza Stanami Zjednoczonymi nie było w stanie podjąć się tak ambitnego przedsięwzięcia, nadawania od świtu do północy. Pojedynek Kuriera z komunistami zakończył się jego pełnym sukcesem: Umysły ludzi pozostały wolne. Łatwo się mówi. Ile dni od świtu do północy i nocy od północy do świtu to kosztowało – wie tylko sam Kurier. I mówi. Kiedy polscy stoczniowcy w Gdańsku pod wodzą Lecha Wałęsy wezwali do strajku w sierpniu 1980 r., rząd natychmiast zarządził blokadę informacji. Ale w ciągu godzin cały kraj wiedział o oporze robotników i towarzyszących mu wydarzeniach z audycji RWE. Ponieważ komuniści bali się strajku generalnego, szybko zgodzili się podpisać kompromisowe porozumienie ze stoczniowcami. "Solidarność" narodziła się. Trzeba być imbecylem, by nie wykoncypować, że ojcem chrzestnym tego dziecięcia była RWE, a sperma pochodziła od Statui Wolności. Kij i marchewka Czarne chmury nad Polską wciąż wisiały. Rok później lider komunistów, gen. Wojciech Jaruzelski, usiłował zniszczyć ruch deklarując stan wojenny. Bogu dzięki, jak zawsze, Stany Zjednoczone były na miejscu i odpowiedziały wyrafinowaną strategią kija i marchewki, która sprawiła, że Jaruzelski nigdy nie był przyparty do muru w sytuacji, że nie miał nic do stracenia i nic do zyskania. (...) Cierpliwa i konsekwentna realizacja tej polityki przez następne 8 lat doprowadziła do odrodzenia "Solidarności", która wyłoniła się triumfalnie w roku 1989. Triumf triumfem, ale problemy, jak wierny pies, nie odstępowały starego kraju Kuriera. Polska sformowała pierwszy niekomunistyczny rząd w byłym imperium sowieckim. Ale ekonomia kraju była w zgliszczach. Znów Ameryka przyszła z pomocą. Pierwszy rząd demokratyczny i krajowa gospodarka zostały ocalone przez liderów USA, którzy zaproponowali i wszelkimi siłami wspierali program międzynarodowej pomocy finansowej. W roku 1998 Kurier świadkował ostatniemu (jak dotychczas) ocaleniu Polski: przygarnięciu do NATO. Pierwszy raz w swej historii mój stary kraj był nie tylko wolny, ale i bezpieczny. Ile razy Stany ocalały Polskę Żeby się nie zgubić, podliczmy. Wilson to raz, dobroczynna interwencja – dwa, pożyczki Dillona – trzy, ogromne poświęcenia wojenne – cztery, zimna wojna – pięć, poród "Solidarności" – sześć, triumfalne jej zmartwychwstanie – siedem, ocalenie gospodarki przez liderów USA – osiem, przygarnięcie do NATO – dziewięć. Wychodzi, że Stany ocalały Polskę co 9 lat i 5 miesięcy. A przecież nie brakowało innych dopraszających się o ocalenie! Wieść o zwycięstwie rozniosła się szybko do Wschodniego Berlina, Pragi, Budapesztu, Bukaresztu i Sofii, jak również do Moskwy poprzez audycje RWE, Radio Liberty, Voice of America i RIAS (radio w amerykańskim sektorze Berlina). Obalenie polskiej dyktatury komunistycznej zainspirowało miliony w krajach bloku wschodniego, wyzwalając lawinę, która zburzyła mur berliński, spowodowała zjednoczenie Niemiec, samowyzwolenie Europy Wschodniej i w końcu zaowocowała dezintegracją Związku Sowieckiego. Przytoczony powyżej komiks historyczno-propagandowo-polityczny pt. "Dzięki Ameryko za twą pomoc" Jan Nowak (Jeziorańskość zostawił w "starym kraju") opublikowany w "Washington Post" i przedrukowany przez inne gazety w USA 4 lipca miodami podziękowań się zaczyna i kończy. W środku podziękę i wdzięczność Kurier wyraża jeszcze kilkakrotnie. Pomyśleć, że w 40-milionowym kraju co chwila ocalanym przez USA nie znalazł się nikt inny, kto w ciężkiej chwili, gdy Zbawcę ogarnia zawód i rozczarowanie, pospieszyłby ze wsparciem, otuchą i wazeliną. Dzięki, Kurierze, za twą pomoc. Ojczyzna sczeźnie, gdy już nie stanie tego 89-letniego Kościuszki mikrofonu. Czy Ameryka nas wtedy ocali? Jak nie ona, to kto? Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Synkowie pani Dulskiej " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Work & travel " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziobem do koryta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na krzyżowy ryj Czyżby święty symbol pojednania polsko-niemieckiego – Fundacja "Krzyżowa" – była zgrają naciągaczy? Fundacja "Krzyżowa" dla Porozumienia Europejskiego biorąca swą nazwę od Krzyżowej koło Świdnicy jest dla antywojennej przyjaźni Polaków i Niemców tym, czym plac Pigalle dla amatorów płatnej miłości. To w Krzyżowej Helmuth James von Moltke wraz z towarzyszami spiskował przeciw Hitlerowi. To tu podczas historycznej Mszy Przebaczenia 12 listopada 1989 r. Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki padli sobie w objęcia, puszczając w niepamięć nieprzyjemne zaszłości sprzed pół wieku. Wrocławski Klub Inteligencji Katolickiej kupił pałac w Krzyżowej od skarbu państwa za symboliczną złotówkę i odrestaurował za niesymboliczne zgoła 29 mln marek, które wyasygnowała Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej. Dziś mieści się tu Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży zarządzany przez spółkę, w której Fundacja "Krzyżowa" ma pakiet większościowy oraz należącą do tejże Fundacji Akademię Europejską. W statucie fundacji stoi m.in., że celem jej jest pobudzanie i popieranie działalności zmierzającej do utrwalenia pokojowego i naznaczonego wzajemną tolerancją współżycia narodów, grup społecznych i jednostek. Że popiera ona polsko-niemieckie pojednanie, umacnia ogólnoeuropejskie porozumienie, i takie tam... Fundacją "Krzyżowa" kieruje międzynarodowa rada składająca się z 22 członków – w tym po jednym przedstawicielu polskiego i niemieckiego rządu. Wśród członków honorowych zasiada Władysław Bartoszewski, a między zwykłymi – były wojewoda dolnośląski Witold Krochmal. Sekretarzem generalnym jest zaś dr Edward Wąsiewicz, który w lipcu tego roku został wybrany na pierwszego polskiego prezydenta polsko-niemieckiego Lions Club – elitarnej kliki snobów-dobroczyńców. "Krzyżowa" jest współzałożycielem Fundacji Kolegium Europy Wschodniej powołanej z inicjatywy Jana Nowaka-Jeziorańskiego. W radzie tej z kolei fundacji, oprócz wspomnianego już prezydenta polsko- -niemieckich lwów Wąsiewicza, znaleźli się m.in.: Bronisław Geremek, Leon Kieres, Zbigniew Siemiątkowski, Kazimierz Ujazdowski, Andrzej Wajda i Bogdan Zdrojewski. Władze fundacji uznały, że pałac pałacem, ale tak poważnej instytucji przydałyby się reprezentacyjne biura w stolicy województwa. A przy okazji hotelik, na którym można by zarobić. Umowę o wybudowanie obiektu fundacja podpisała z firmą Budimex Poznań S.A. pod koniec marca 2000 r. Ustalono, że wykonawca ruszy z robotą z początkiem kwietnia, fundacja wypłaci mu zaliczkę, a resztę wyłoży po zakończeniu budowy. Termin wykonania inwestycji, rodzaj przewidzianych prac oraz suma, którą fundacja miała zapłacić Budimexowi za robotę, zmieniały się czterokrotnie. Wreszcie stanęło na kwocie 8,5 mln zł i terminie ukończenia budowy 24 sierpnia 2001 r. Po przystąpieniu do dzieła poznańska firma dostała od fundacji zaliczkę w wysokości niespełna 4 mln zł. Mimo sporych komplikacji powodowanych przez klienta, który ciągle miał jakieś nowe pomysły albo coś zawalał, Budimex obrobił się prawie w terminie. Część obiektu fundacja zaczęła zagospodarowywać już 17 września, całość zgłoszono do odbioru 15 października. Protokół odbioru został podpisany 25 października 2001 r. Budimex wyraził gotowość usunięcia wskazanych niedociągnięć powstałych przy budowie. Zrezygnował też ze szmalu za roboty dodatkowe, aby zrekompensować te usterki, których – jak twierdzi – trudno przy wykonywaniu takiej inwestycji uniknąć. Do blisko 4 mln wypłaconej Budimexowi zaliczki "Krzyżowa" dorzuciła 1,715 mln zł i... zażądała kary za przekroczenie terminu: 26 milionów złotych! To conajmniej 2,5 razy więcej niż ta cała inwestycja była warta. Budimex odmówił. Stwierdził, że poślizg powstał z winy fun-dacji. Podjął obsługę gwarancyjną obiektu. – Stawialiśmy się na każde wezwanie inwestora i usuwaliśmy wszystkie usterki ujawniane w trakcie eksploatacji – mówi radca prawny Budimexu Barbara Nadolna-Rybarczyk. Fundacja nie dała za wygraną. Zażądała obniżenia ceny o 855 322 zł – w ramach odszkodowania za powstałe usterki. Dla świętego spokoju – a także w ramach rzetelności zawodowej – wiceprezes zarządu Budimex Poznań S.A. Krzysztof Komodziński zgodził się na obniżenie ceny o 960 tys. zł – czyli o 100 tys. zł więcej, niż chciała "Krzyżowa". Wzruszony tym sekretarz Wąsiewicz postanowił ograniczyć swe oczekiwania co do kary umownej do – ... 5 mln zł. To dokładnie tyle, ile fundacja jest winna Budimexowi. Budimex roszczenia nie uznał. Dysponuje opinią biegłego rzeczoznawcy stwierdzającą, iż to fundacja ponosi odpowiedzialność za opóźnienie, gdyż – po pierwsze – nie załatwiła na czas podłączenia budynku do prądu, a po drugie – bez przerwy miała jakieś nowe życzenia, co przedłużało prace. Rzeczoznawca, biegły Sądu Okręgowego we Wrocławiu, stwierdził też jednoznacznie, że ustalony na początku harmonogram z powodów niezależnych od wykonawcy, a także z powodu braku aktualizacji dawno przestał obowiązywać. Wobec tak nieżyczliwej postawy Budimexu "Krzyżowa" powróciła do swego pierwotnego żądania: 26 mln zł. Opierała się przy tym na punkcie umowy, mówiącym o karze w wysokości 0,3 proc. wynagrodzenia za każdy dzień zwłoki. Nawet gdyby przyjąć, że za 2 miesiące opóźnienia odpowiada Budimex – choć tak nie jest – daje to kwotę ok. 1,5 mln zł. Skąd zatem 26 mln? Może to szczęśliwa liczba prezydenta Wąsiewicza. W maju tego roku doszło wreszcie do spotkania kontrahentów. Wąsiewicz zażądał 26 mln, po czym pró- bował wzruszyć budowlańców – opowiadał, że "Krzyżowa" jest bez grosza przy duszy, że na hipotekach nieruchomości siedzą banki, które udzieliły fundacji kredytów, a uzyskiwane z tych nieruchomości czynsze idą w całości na spłatę kredytów. Na koniec Wąsiewicz oświadczył, że w tym roku Budimex nawet nie ma co marzyć o złotówce, w przyszłym – może dostanie jakiś 1 mln zł, a potem to się zobaczy. Jako zabezpieczenie zaproponował 500-metrową działkę, której fundacja wprawdzie jeszcze nie miała, ale miasto obiecało, że jej da. Poznaniacy zapowiedzieli oddanie sprawy do sądu. Usłyszeli, że "Krzyżowa" procesów się nie boi. Może przewlekać sprawy przez długie lata, bo jest zwolniona z opłat sądowych. Na takie dictum przedstawiciele Budimexu sięgnęli po fachowców od odzyskiwania dużych należności od dużych dłużników – Kancelarię Prawną "Lexus", Spółkę Komandytową z Wrocławia. Według ustaleń "Lexusa", na nieruchomościach "Krzyżowej" nie wisiały wówczas żadne obciążenia. Na koniec 2001 r. posiadała zobowiązania z tytułu długoterminowych kredytów ban-kowych oraz jakichś dostaw i usług. Wykazała niespełna 600 tys. zł strat. Jednak wobec majątku fundacji to betka. Majątek trwały "Krzyżowej" jest bowiem wart 53 876 136 zł. Trudno zresztą wzruszać się ubóstwem fundacji, która ma za sponsorów przedsiębiorstwa takiego kalibru jak: JTT Computer S.A., KGHM Polska Miedź S.A., Bank Zachodni S.A., PKO BP S.A., Dolnośląski Bank Regionalny S.A., Elektrownię Turów S.A., MPEC Wrocław S.A., Ernst & Jung S.A., TUiR Warta S.A., Telefonię Lokalną Dialog S.A. i wiele innych. "Krzyżowa" najwyraźniej uznała, że Budimex winien dołączyć do tego szlachetnego grona. Roszczenia Budimexu fundacja nazywa próbą wyłudzenia. Twierdzi, że Budimex wcale nie usuwał usterek i że "Krzyżowa" musiała robić to na własny koszt. Redakcja jest w posiadaniu dokumentów świadczących o tym, że wady zgłoszone przez "Krzyżową" w protokole odbioru obiektu zostały usunięte. Budimex nie ma ochoty na najbliższe 10 lat pieprzyć się z procesem, zwłaszcza że przeciwnik – jak sam wyznaje – nie boi się sądów. Wystawił wierzytelność na sprzedaż. W "Rzeczpospolitej" ukazało się ogłoszenie: można zakupić wierzytelność Fundacji "Krzyżowa" dla Porozumienia Europejskiego na kwotę 4 891 372,69 zł. Ten, kto się odważy, może pójść z nią do sądu, a jak wygra – będzie mógł poszczuć "Krzyżową" komornikiem, zająć jej konta i nieruchomości. A przy okazji – zostać współwłaścicielem okazałego obiektu hotelowo-biurowego w samym centrum Wrocka. Zachęcamy. Autor : Dorota Pardecka / Jarosław Sobień Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewicy łyso Ten strajk zelektryzował społeczeństwo. Dawno już takiego nie było. Prawda to czy nieprawda? – pytali w środkach komunikacji miejskiej udający się do pracy. Najświętsza prawda – potwierdzali powracający z nocnej, telewizyjnej zmiany. Strajkują solidarnie. Okupują miejsce pracy, nie dają się usunąć. Podobno odmawiają przyjmowania pokarmów. Tylko płyny. Wielu ich? Trójka na razie, ale rychło dołączą do nich inni. Nie można, panie, dłużej tak godności człowieka deptać. Trzymamy kciuki za strajkujących Monikę, Mirka i Leszka z reality show "Bar". Tego z Polsatu. Nie może tak być, że za łyk alkoholu, wyrzuca się człowieka z życiowej szansy, szansy na sukces. Na bruk. A panowie właściciele pławią się w dziwkach i szampanie. Strajk w Stoczni Gdynia społeczeństwo olało. Pies z kulawą nogą tam nie zajrzał. Wstrzymały się wszystkie związki zawodowe, szydziły z niego media. Jedynie senator SLD Ewa Serocka zręcznie mediując doprowadziła do szczęśliwego zakończenia. Ale kogo dziś zainteresuje strajk jakichś roboli, strajk o przywrócenie im kiełbasy w zupie? Jakież to trywialne, płaskie i niemedialne. Kto to w telewizji obejrzy? Którego z potencjalnych reklamodawców to zachęci? Nierealne to zupełnie. Takie z innej, wczorajszej bajki. Czy w polsatowskim "Barze" powstaną w wyniku spontanicznego strajku Leszka, Moniki i Mirka związki zawodowe stające w obronie godności ludzi pracy, tak jak w zeszłym stuleciu w obronie godności pracujących miast i wsi stanęła wałęsowska "Solidarność"? Przecież wszyscy ludzie mają takie same żołądki – warto przypomnieć hasło z poprzedniej epoki. Wszyscy ludzie mają prawo do zupy okraszonej kiełbasą, do łyka wódki. Godnego traktowania. Jak człowieka, a nie dodatku do maszyny, rekwizytu szołbiznesu. Być może w reality show, w programie udającym rzeczywistość, takie związki zawodowe powstaną. W rzeczywistości już istnieją, ale jakby ich nie było. Związki zawodowe, cytuję antykomunistę, zgorzkniałego lewicowca Ryszarda Bugaja, dziś uległy "głębokiej alienacji". To jest takie marksistowskie określenie, sprzed dwóch stuleci. To oznacza, że wyobcowały się ze sfer robotniczych, wchodząc w sfery menedżerskie. Do przedpokoju klasy panów właścicieli. W Stoczni Gdynia w składzie menedżmentu znalazł się wiceprzewodniczący NSZZ "Solidarność". Nie słyszałem, by pełnił swoją funkcję społecznie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Doświadczyła tego nie tylko NSZZ "Solidarność" w po przedniej kadencji, gdy firmowała antypracownicze poczynania władzy. Także na OPZZ spadł taki cień. W czasie rządów SLD-PSL w latach 1993-97. W tej kadencji szef OPZZ po raz pierwszy nie jest już posłem klubu SLD. Nie podlega dyscyplinie, politycznym uzależnieniom. Czy obecny spór o zapisy zmian kodeksu pracy doprowadzi do separacji OPZZ od SLD? Wręcz elektryzujący społeczeństwo strajk w reality show, zignorowany strajk w realnej Stoczni Gdynia, to kolejny dowód na mizerię intelektualną polskiej lewicy. Odpowiedzią na strajk o XIX-wiecznym charakterze wzniecony na początku XXI wieku było wstydliwe milczenie środowisk lewicowych. Chęć przeczekania, smrodliwego bąka, którego puścili wyposzczeni stoczniowcy. Postawa oczekiwania – obecnie na wejście do Unii Europejskiej – jest charakterystyczna dla lewicowych elit. Polska lewica z radością kupiła hasło Kwaśniewskiego "Wybierzmy przyszłość". Aby zapomnieć o kłopotliwej dla niej przeszłości. Przyszłość to cywilizowany, dostatni socjaldemokratyczny kapitalizm. Państwo prawa. Niestety, zapominając o przeszłości, myśląc jedynie o świetlanej przyszłości, lewica polska pomija teraźniejszość. Tymczasem przeskakując z przeszłego potępionego, wstydliwego socjalizmu w przyszłościowe społeczeństwo dobrobytu, ugrzęzła w teraźniejszej Polsce. Coraz bardziej przypominającej latynoską republikę bananową. Siedzi w tym bagienku i niczym baron Münchhausen rwie sobie włosy z głowy. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Darmo w paszczę Mała notatka we francuskiej "Marie Claire" (numer kwietniowy, s. 358) w beznamiętnej rubryce "Informacje zdrowotne": Pigułka antykoncepcyjna NORLEVO wydawana jest wszystkim nieletnim dziewczętom, które się po nią zgłoszą, darmowo, bez recepty i bez wymogu autoryzacji rodzicielskiej. Zarządzenie opublikowane w "Journal officiel" podkreśla, że klientka nie jest obowiązana do przedstawiania jakiegokolwiek dokumentu tożsamości. Do medykamentu dołączony być natomiast musi folder informujący o tym, gdzie znajduje się i czym zajmuje najbliższy ośrodek planowania rodziny. "Marie Claire" jest pismem dla kobiet, bynajmniej jednak nie rewolucyjno-feministycznym. W tymże numerze między innymi o tym, jak Jodie Forster wyobraża sobie szczęście czy o najnowszych metodach liftingu. Redakcja nie uznała oczywiście za stosowne opatrywać notatki żadnym komentarzem. Oczywiście, bo nie komentuje się oczywistości. Jest zaś oczywiste, że przedwczesne macierzyństwo, do którego dziewczyna może być nie przygotowana emocjonalnie, a tym bardziej społecznie, grozi jej niepożądanymi, a często zgoła katastrofalnymi konsekwencjami. Doraźnie uchroni ją przed nimi (albo przed aborcją) pigułka, natomiast w uporządkowaniu życia seksualnego i budowaniu dalszych planów życiowych pomoc proponują specjaliści z przychodni rodzinnej, których nie ma powodu się bać, o czym upewnia ją dyskrecja apteki. Niby proste? To spróbujcie w Rzeczypospolitej. Już słyszę jazgot o zachęcaniu do nierządu, zepsuciu Europy i dziewictwie Jana Pawła. Księża wytaczają moździerze na ambony. Co w niczym nie zmieni faktu, że przeciętna Polka i Francuzica tracą błonę w podobnym wieku. Niech jednak nasza rodaczka czyni to przynajmniej w strachu i bez niczyjej porady i troski. Takie są bowiem święte standardy miłości bliźniego w katolickiej naszej ojczyźnie. Amen. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jaskiernia ostrzelany z automatu Czy mafia dała łapówkę szefowi posłów SLD, żeby zrobić na złość sobie? Pewien biznesmen z Tarnobrzega uczestniczy w imprezie na strzelnicy w Warszawie. Jest tam pijane towarzystwo prokuratorskie – między innymi prokurator Kaucz i rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej Wilkosz-Śliwa. Zjawia się też Arnold Van Dorst reprezentujący interesy holenderskich producentów automatów do gier hazardowych. Skarży się Kauczowi, że dał Jerzemu Jaskierni 10 mln baksów, a ten niewdzięcznik nie załatwił mu ustawy o grach losowych. Nadstawiający ucha biznesmen z Tarnobrzega jest wstrząśnięty. Nie idzie jednak do prokuratury ani na policję. Nie pędzi do posła Rokity, Ziobry czy choćby Wrzodaka. Traumatycznym przeżyciem dzieli się z posłem Zbigniewem Nowakiem (niegdyś Samoobrona) słynnym z napisania blisko 30 doniesień prokurator-skich w większości zakończonych odmową wszczęcia postępowania. Nowak naturalnie zawiadamia prokuraturę oraz media. Ukazuje się artykuł o 10-milionowej łapówce. Nie w "Wyborczej", "Rzepie", "Super Expressie", "Wprost", "Polityce" czy "NIE", lecz w czasopiśmie "Fakty i Mity" wydawanym przez byłego księdza wyspecjalizowanego w wykrywaniu afer w łonie Kościoła katolickiego. Jaka piękna afera Podchwycona i rozszerzona przez inne media historia przedstawia się mniej więcej tak: W Polsce automatami hazardowymi rządzi mafia. Od większości automatów pobiera 50 dolarów haraczu i dzieli się kasą z SLD. Szmal najpierw zbierał Pershing z Pruszkowa, ale dostał w Zakopcu kulkę. Teraz zbierają inni. Partia w zamian od wielu lat próbuje zalegalizować automaty. Bo bandyci pragną dzielić się zarobioną forsą z fiskusem, wprost o niczym innym nie marzą. Tak im to leży na sercu, że przy okazji każdej nowelizacji ustawy o grach losowych organizują szmal na łapówki. Za każdym razem coraz większy. Ostatnio 5 mln dolarów. Jedyni sprawiedliwi, którzy stanęli mafii na drodze, to Buzek i Balcerowicz, dzięki którym w Sejmie poprzedniej kadencji powstała ustawa delegalizująca automaty hazardowe zwane pieszczotliwie jednorękimi bandytami. Sukces był ogromny. Do kasy państwa przestały wpływać pieniądze z opłat za gry losowe na automatach, a maszynki do grania zamieniły się cudownie w automaty zręcznościowe. Oczywiście wszyscy grający od tej pory to istni debile wrzucający szmal do urządzeń tylko w celu popatrzenia przez chwilę na migające w okienku kolorowe obrazki. Ta sytuacja musiała być dla mafii rządzącej automatami wyjątkowo uciążliwa. Gangsterzy docierają więc do człowieka, który jest wcieleniem wszelkiego zła, czyli do Wiesława Huszczy, byłego skarbnika PZPR. Osobnik ten, sądząc z licznych publikacji, zna wszystkich bez wyjątku łobuzów nie tylko w Pomrocznej, ale i poza jej granicami. Ze szczególnym uwzględnieniem Turcji i Szwecji. Okazuje się, że Huszcza ma żonę, która pracowała w salonie Bingo należącym do Hiszpana Antonio Grau Manchona, który – jak oświadczyła Justyna Pochanke z TVN – zginął w niewyjaśnionych okolicznościach dwa lata temu. To musiał być mafioso, bo miał ochroniarza, który chodził na co dzień z bronią i był Kolumbijczykiem. Huszcza naraja mafii swojego kolegę – przewodniczącego klubu parlamentarnego SLD Jerzego Jaskiernię. Od tej pory Jaskiernia łazi po Sejmie i marudzi: zalegalizujcie automaty. Jaskiernię wspiera w wysiłkach jego asystent społeczny Maciej Skórka, który cztery lata temu miał takie automaty. Skórka i Huszcza studiowali na AWF, co już jest podejrzane. Skórka pałęta się po parlamencie i lobbuje. Jaskiernia – stary cwaniak – wykorzystuje Anitę Błochowiak do zrobienia dobrze mafii automatowej. Pani poseł zgłasza do projektu rządowego poprawkę, wprowadzającą podatek kroczący od automatów (od 50 do 125 euro, co roku o 25 euro więcej) w miejsce 200 euro. W zamian zostaje członkiem komisji śledczej w sprawie Rywina; robi tam oszałamiającą karierę jako badacz ciągów komunikacyjnych, sraczy i skarpetek. Okazuje się wszak, że to nie ona i nie Jaskiernia pociągali za sznurki. Prawdziwą szarą eminencją okazuje się poseł z Radomia Marek Wikiński, który za swoje zasługi dla ustawy zostaje awansowany przez premiera Millera na sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Tak to dzielni dziennikarze śledczy wraz z byłym posłem Samoobrony wykryli aferę hazardową rozmiarami przyćmiewającą nawet megaaferę starachowicką (straty około 36 tys. zł), za którą hipergwiazda polskiego dziennikarstwa Anna Marszałek dostała polskiego Pulitzera. Każdy, kto odważy się zakwestionować powyższy scenariusz, zostanie przypisany do mafii lub do ludzi skorumpowanych przez mafię. Trudno. Przedstawię swoje wątpliwości. Nie wolno wątpić Po pierwsze, nie widzę interesu mafii w legalizowaniu automatów. Dzięki nowelizacji ustawy z 26 maja 2000 r. (Buzek i Balcerowicz) przeszły one do całkowitego podziemia finansowego nazywanego szarą strefą. Właściciele automatów zarabiali tyle co dawniej. Preferowana przez Ministerstwo Finansów polityka nękania fiskalnego legalnie działających podmiotów i spychania kontroli szarej strefy na policję praktycznie zapewniała im nietykalność. Tanio kupione naukowe opracowania profesorów z Politechniki Warszawskiej i Wojskowej Akademii Technicznej mówiły, że to, co do tej pory było automatem hazardowym, po zainstalowaniu jednego przycisku stało się automatem zręcznościowym. Na palcach jednej ręki można policzyć interwencje organów państwowych kończące się zamknięciem automatu i wymierzeniem kary. Widzę natomiast istotny interes takich firm jak Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe czy Polski Monopol Loteryjny w udupieniu automatowej konkurencji. Obydwa przedsiębiorstwa przymierzają się do wprowadzenia na rynek tzw. wideoloterii, dla których automaty niskowygraniowe są konkurencją. Po drugie, nie do obrony z punktu widzenia rachunkowego jest też kwota łapówki, jaką miał rzekomo przyjąć Jaskiernia. Żeby zarobić 10 mln dolarów dla zachłannego posła, Van Dorst musiałby sprzedać w Polsce co najmniej 20 tysięcy nowych automatów do gry. A to dopiero zwrot kosztów jednej łapówki. A co z 5 mln baksów dla posłów? Co z kosztowną kampanią lobbingową? I wreszcie gdzie ma być ten zarobek Van Dorsta, o który tak walczy? W Pomrocznej jest już co najmniej 100 tysięcy jednorękich bandytów, a legalny rynek szacuje się na około 50 tysięcy. Pomijam już to, że do Polski sprowadza się prawie wyłącznie automaty używane, bo są znacznie tańsze. Po trzecie, wprowadzona przez SLD nowelizacja ustawy o grach losowych uderza w mafię, a nie robi jej dobrze. Wprowadzenie pojęcia automatów o niskich wygranych pociąga za sobą bardzo dokładne i precyzyjne określenie tego, kto, za co i ile ma płacić. Nowelizacja przepchnięta przez SLD nakłada na właścicieli jednorękich bandytów takie oto płatności: - 12 tys. euro – jednorazowa opłata za dopuszczenie automatu danego typu do użytkowania (specjalistyczne badania określające, czy automat spełnia wymogi ustawy); - 40 tys. zł – pozwolenie na prowadzenie gier na automatach, ważne 6 lat na terenie jednego województwa; - 200 tys. euro – minimalny kapitał firmy starającej się o koncesję, potwierdzony przez urząd skarbowy; - 1196 zł – koszt ważnego 3 lata egzaminu dla osoby nadzorującej pracę automatu; - 1989 zł – koszt ważnego 3 lata (sic!) egzaminu dla członków zarządu firmy; - 150 zł plus Vat – opłata homologacyjna dla każdego automatu; - 1000 euro – zabezpieczenie finansowe na około 10 punktów z automatami; - 200 zł – opłata za każdy punkt z automatami (1–3 sztuki); - 75 euro – miesięczny podatek kroczący (100 euro w 2005, 125 euro w 2006 r.) od każdego automatu, niezależnie od tego, czy przynosi zyski, czy jest zepsuty. Tak to skorumpowani posłowie SLD przysłużyli się mafii automatowej, która za te przyjemności sypnęła im lekką rączką łącznie 15 mln baksów. Po czwarte, doniesienia prasowe aż roją się od naciągnięć, niedomówień i przeinaczeń. Antonio Grau Manchon wcale nie zginął w niewy-jaśnionych okolicznościach, tylko w zwyczajnym wypadku samocho-dowym na autostradzie w Hiszpanii. Szefowie holenderskiej spółki automatowej Allround (przedstawiani jako mafiosi) faktycznie zostali aresztowani pod zarzutem nielegalnego wywozu dewiz i wypuszczeni za kaucją. Nikt jednak nie pisze, że obydwaj w dwóch procesach sądowych zostali całkowicie uniewinnieni. Nie jest też prawdą, że automaty hazardowe nie mają liczników albo że liczniki te obsługa może dowolnie konfigurować. Otóż w automatach tych są elektroniczno-mechaniczne liczniki rejestrujące ilość przyjętych i wypłaconych pieniędzy. Są one plombowane przez jednostki badające, a następnie sprawdzane przez urzędników skarbowych. To oczywiście nie wyklucza nadużyć, ale te zdarzają się przecież w przypadku wszystkich rejestratorów jak chociażby tachografy, a nawet kasy fiskalne. Co do kas fiskalnych, to pomysł zamontowania ich w automatach hazardowych (pisze o tym średnio co druga gazeta) świadczy o kompletnej indolencji pomysłodawców. Przecież nie jest tajemnicą, że usługi rozrywkowe są zwolnione z podatku VAT. Co zatem miałyby rejestrować kasy fiskalne? Kompletnie nie trzyma się kupy teoria o używaniu automatów hazardowych do prania brudnych pieniędzy. Kontrolowane przez państwowe służby automaty w ogóle się do tego nie nadają, natomiast będące dotychczas w szarej strefie maszyny świetnie generowały brudne pieniądze. Po piąte, skoro mafii tak zależało na tej ustawie i tyle szmalu za nią dała, to czemu z niej nie korzysta? Według informacji z Ministerstwa Finansów od ogłoszenia nowelizacji ustawy (15 czerwca 2003 r.) do 1 grudnia zeszłego roku izby skarbowe wydały 14 zezwoleń dla 8 spółek – na 1743 punkty gier na automatach o niskich wygranych, w których może stać około 5 tysięcy takich urządzeń. To nie oznacza, że już tyle legalnie się kręci. Jak twierdzą w ministerstwie, do końca roku do eksploatacji wprowadzono zaledwie 200 maszyn. To dowód na to, że restrykcyjność ustawy jest zbyt duża powodując opieszałość w wychodzeniu z szarej strefy. Przyznaję się Od grudnia 1997 r. jestem asystentem społecznym posła Marka Wikińskiego, który jest moim kolegą od czasów studenckich. Mało tego, w październiku 1992 r. (mogę mylić daty) piłem gorzałę w klubie studenckim Karuzela w towarzystwie dwóch sympatycznych obcokrajowców. Jednym z nich był nieżyjący już Antonio Grau Manchon. Przyznaję się do tego publicznie, by ułatwić robotę wszelkim poszukiwaczom spiskowych teorii. Oświadczam jednak, że z legitymacji asystenta nigdy nie korzystałem, nigdy nie lobbowałem w żadnej sprawie, a wódkę piłem ze smakiem. To, że w przypadku ustawy o grach losowych miał miejsce lobbing, jest pewne. Jednak od lobbingu do łapówki droga daleka. Lobbing stosują wszystkie grupy interesów – w sposób bardziej lub mniej skuteczny. To, co nie udało się taksówkarzom w sprawie kas fiskalnych, udało się doskonale producentom i importerom nowych samochodów w sprawie laweciarzy. Swoisty lobbing stosowali ostatnio lekarze, kolejarze i górnicy. Każda nowelizacja prawa niesie za sobą jakieś skutki. Dla jednych korzystne, dla innych nie. Z tej banalnej prawdy usiłuje się zrobić wielkie odkrycie, by brutalnie zaatakować politycznych przeciwników. Jesteśmy krytyczni i surowi tam, gdzie faktycznie SLD daje dupy. W interesy hazardowe są uwikłani różni politycy, różnej orientacji politycznej, również z lewicy. O przewałach związanych z tą branżą piszemy od lat. Jednak rządząca Polską partia będąca na usługach mafii automatowej i obstalująca na użytek tej mafii prawo to po prostu zwykłe bzdury. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Traktory na sztorc W Gardnie pod Szczecinem szykuje się rewolta chłopska. Traktorami i siewnikami chłopi zajęli pola uprawiane dotychczas przez obszarnika. Chłopów przepędziła policja, ale obszarnik nie traci czujności. Zapowiada, że jeżeli chłopi nielegalnie obsieją jego ziemię – wyprowadzi swoje maszyny, większe i cięższe i rozjedzie bezprawne zasiewy najeźdźców. Ten jakże retro obrazek to efekt uboczny działalności Stanisława Zimnickiego, dyrektora szczecińskiego oddziału AWRSP, członka SKL–RNP i kolegi Artura Balazsa. (O korzeniach i osiągnięciach dyr. Zimnickiego pisaliśmy w "NIE" nr 51–52/2001). Obszarnik to spółka Agro-Ra, która od lat dzierżawi od AWRSP 300 ha po dawnym PGR w Gardnie. Chłopi to kilku rolników indywidualnych, ponoć sympatyków SKL i przyjaciół Balazsa – "naszego pana Artura" jak mówią – którym Zimnicki tę ziemię obiecał. W czerwcu 2001 r. Zimnicki zapowiedział spółce Agro-Ra wymówienie umowy. To podcina byt spółki, a wraz z nią – jej pracowników, skądinąd odziedziczonych po tutejszym PGR. Ludmiła Sibilska, prezeska Agro-Ra, walczy więc z decyzją Zimnickigo usiłując uzyskać przedłużenie dzierżawy. Jej korespondencja z centralą i szczecińskim oddziałem AWRSP to opasłe tomisko. Efekt żaden. Adam Tański, dyrektor centrali AWRSP w Warszawie, ani myśli psuć szyki Zimnickiemu. Odpowiada Sibilskiej, że w tym rejonie występuje duże zapotrzebowanie na grunty ze strony rolników indywidualnych i oddział AWRSP w Szczecinie wie, co robi. Zimnicki nawet słyszeć nie chce o przedłużeniu dzierżawy. Powodów nie podaje. Agro-Ra oświadcza, że hektarów nie odda. Polubowne załatwienie sprawy – co wedle dokumentów na początku sporu proponowała prezes Agro-Ra Ludmiła Sibilska – dziś nie wchodzi w rachubę. Jak zadyma się skończy – nie wiadomo, poza tym, że niewesoło. Dlaczego AWRSP uparła się na te 300 ha we władaniu Agro-Ra, a nie chce oddać indywidualnym gospodarzom innych terenów w Gardnie i okolicy wydzierżawionych pseudorolnikom? To proste – leżące ponad dziesięć lat odłogiem hektary wymagałyby kosztownej rekultywacji, ziemia zagospodarowana przez dotychczasowego dzierżawcę gotowa jest pod uprawy od zaraz. Z tego samego powodu Agro-Ra gotowa jest bronić tej ziemi do upadłego. * * * Na polach pod Gardnem rozgrywa się konflikt wyborczy. Obecni sympatycy don Arturo i jego SKL–RNP z Gardna, zapamiętale walczący o 300 ha, jeszcze wczoraj nosili na rękach Andrzeja Leppera podczas jego "gospodarskiej wizyty" w Szczecinie i okolicach. Perspektywa objęcia 300 ha dobrej ziemi atrakcyjnie położonej niedaleko od Szczecina radykalnie wpłynęła na zmianę ich poglądów. Bój to nie jest ostatni tej jesieni. * * * Dyrektor Zimnicki w rozmowie z nami zdecydowanie odciął się od rolników, którzy bezprawie – tak powiedział – najechali sporne hektary, nie zostawił też suchej nitki na Sibilskiej, obwiniając ją nie tylko o wywołanie konfliktu, ale o wiele innych brzydkich rzeczy, np. o niezatrudnianie byłych pracowników PGR. O swoim udziale w konflikcie, o tym, że na niego powołują się "najeźdźcy" – dyrektor skromnie milczy. A propos: od lutego w Szczecinie ludzie związani z rolnictwem plotkują, że dyr. Zimnicki już się pakuje; za sprawą partii teraz rządzącej ma opuścić lukratywne stanowisko w AWRSP. Zirytowany tymi pogłoskami dyrektor pokazał ostatnio Stanisławowi Kopciowi, eseldowskiemu przewodniczącemu sejmowej Komisji Rolnictwa, kto tu rządzi: publicznie w mediach wypomniał posłowi kontakty z Zenonem F., jednym z zatrzymanych teraz przez CBŚ biznesmenów rolnych, podejrzanych o wyłudzenia kredytów. Zachodniopomorska czołówka SLD, na czele z posłem Kopciem, zapewnia nieustająco, że Zimnicki musi odejść. Jak partia mówi – to mówi. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sekskolektyw Była w Pomrocznej moda na spodnie dzwony. Była na Polonezy Caro. Była na wadowickie kremówki. Teraz nadeszła na seks grupowy. Od pewnego czasu słyszę w towarzystwie ludzi sławnych i niesławnych, światłych i mniej światłych, że tak jak na aerobik czy siłownię, jeżdżą sobie na seks grupowy. Robią jednak tajemnicę co do miejsca i czasu, bo wtedy seks ekscytuje. Pamiętam z filmów i plotek, że seks grupowy to wyrafinowana rozrywka zepsutych bogaczy. Postanowiłam letnią porą wypróbować grupowego bzykania po polsku. Przegrzebałam setki stron internetowych: "Sex w przedszkolu", "Obwisłe piersi", "Niewolnicy stóp", "Seks rodzinny", "Lubię jak inni dymają moją starą" i takie tam. Wreszcie znalazłam Polchat.pl, na którym pod hasłem "Seks" jak byk stało: "Swingers". Od swingerów natychmiast odbiło mnie na www.klub69. Miałam farta. Klub właśnie zapraszał na imprezkę. Wypełniłam formularz i jeszcze tego samego dnia oddzwoniła do mnie milutka pani, sekretarz klubu. Mało mnie szlag nie trafił! Do Klubu 69 należą w większości pary-małżeństwa. Single mogą być wirtualnymi członkami, ale do uciech dopuszczani zostają pod warunkiem, że swój udział w harcach zgłosi inny singiel płci przeciwnej. Żeby było do pary. Jakiej pary? Miał być seks grupowy! Sekretarz była twarda: Singielka to pół biedy. Prawdziwą plagą są dla "69" samce-single. Przywożą ze sobą wystraszone gówniary, które siedzą w kącie i udają, że ich nie ma. Single najchętniej bzykają na krzywy ryj. Jedyną szansą wkręcenia się na seks grupowy było zarejestrowanie się z partnerem albo rekomendacja pary, która już jest członkiem klubu. I to ma być seks grupowy? Wolna miłość? To jakieś zbrojne skrzydło ortodoksyjnej kościelnej Oazy. Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować. Oficjalnie do spółkowania ze mną w Klubie 69 zapisałam ulubionego kolegę, z którym rzadko się kłócę. Posłałam nasze foty. Wpłaciłam 500 zł wpisowego plus 350 zł za zbliżającą się imprezę. W szczytnym celu umieszczania kilkunastu zaobrączkowanych penisów w kilkanaście różnych, ale do pary zaobrączkowanych wagin, Klub 69 wynajmuje "odpowiednio przystosowane" lokale na terenie całej Polski. Bibki trwają dwa dni. Można więc zajeździć się na śmierć. * * * Tym razem orgia pomrocznych swingerów odbywała się w hotelu pod Łodzią. Punkt pierwszy programu: kolacja powitalna. I od razu déj¸ vu – chrzciny. Przede mną sałatka jarzynowa, a w powietrzu gorący temat: bezstresowe wychowywanie dzieci. Najaktywniejszy był człowiek bez karku, w złotych łańcuchach z przytwierdzoną do złotego zegarka anorektyczną blondynką. Wszyscy (na oko) mieścili się w przedziale wiekowym 35–50. Przy tej ekipie byliśmy z Bartkiem zasmarkanymi szczylami. Jako pierwsi chrzcino-kolację opuściła najstarsza para: lekarze z Gdyni. Do towarzystwa już nie wrócili. Seks grupowy uprawiali w parze lub też w pojedynkę, zaryglowani w oddzielnym pokoju. W podobny sposób z piętnastu par zrobiło się wkrótce sześć, z nami włącznie. Z głośników sączyły się stare przeboje Madonny. Kilka pań ruszyło na parkiet. W trakcie zdążyły pozbawić jedną z nich pończoch. Erotyzmu przy tym było raczej niewiele. Panowie gadali w rogu o samochodach. Dochodziła pierwsza nad ranem. Stwierdziliśmy z Bartkiem, że czas już podgrzać atmosferę. Po chwili tańczyliśmy już zachęcająco w totalnym negliżu, co wywołało konsternację w towarzystwie. Nikt nie poszedł w nasze ślady. Baby dalej mieszały w osobnym kółeczku graniastym. Seks grupowy wprost nas osaczał. Wreszcie po dobrych dwóch godzinach potworzyły się pierwsze parki na kanapach po kątach. I znowu déj¸ vu: czyjeś urodziny w akademiku. Z tym, że w akademiku było lepiej widać. Dobry Jezu! Właśnie zdałam sobie sprawę, że wielokrotnie, ale nieświadomie brałam udział w seksie grupowym jeszcze w liceum. Po seksparty Klubu 69 pojęłam, co w Pomrocznej znaczy seks grupowy. Że w grupie zeżremy, popijemy wódką, w kącie przelecimy swoją starą tak, żeby grupa mogła to w najlepszym wypadku usłyszeć. I do domu, do dzieci, do babci. Wszystko po to, by później fałszywie ściszonym głosem opowiadać o grupowym seksie, którego dostąpiliśmy. Ktoś się jednak w tym ferworze grupowego bzykania pod Łodzią niefortunnie pomylił i przeleciał obrączkę nie do pary, bo nad ranem obudziła nas dzika awantura: dama chciała się natychmiast rozwodzić, bo "dziwkarza nie zamierza w chałupie hodować". Skończyło się na tym, że za karę "dziwkarz" nie zjadł śniadania, zaś parka wyjechała bez pożegnania. Z seksu grupowego w Klubie 69 zamiast wyrafinowanych technik seksualnych nauczyłam się na pamięć wszystkich stref erogennych mojego koleżki Bartka. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdybym spróbowała poszukać tych stref w grupie tak skrupulatnie na seks gromadzonej przez sekretarz Klubu 69. * * * Niestety pomroczny ten naród jak cholera, co potwierdza się w raporcie "Seksualność Polaków 2002" prof. Lwa Starowicza. Jak wynika ze szczerych deklaracji kochanych rodaków: seks grupowy lubi 3 proc. mężczyzn i 1 proc. kobiet. Mężczyźni realizują swoje pragnienia, bo tyle samo procent twierdzi, że przytrafił im się seks grupowy. Natomiast 1 proc. bab zmusiło się do tej formy aktywności seksualnej; seks grupowy smakowało 2 proc. kobiet. Do trójkątów dało się namówić tyle samo bab, co w ankietach deklarowało swoje dla nich uwielbienie (1 proc.). Aż 3 proc. mężczyzn tylko marzy o niewinnych trójkącikach i pęka przy tym z frustracji, bo marzenia spełniły się w realu tylko dla 1 proc. Wszystko przez zaborcze baby. Aż 11 proc. mężczyzn lubi wymieniać się partnerkami i aż 8 proc. ma przegwizdane, bo takie wymiany akceptuje tylko 3 proc. kobiet. Z czego tylko 2 proc. akceptację swą obróciło w czyn. Partnerkami wymieniło się tylko 1 proc. mężczyzn, co oznacza, że pozostałe 10 proc. wymienia się... kochankami. Posiadanie kochanki (ta, co się jej kupuje kwiaty i perfumy, nie ta, co pierze i wyciera kurze) deklaruje 45 proc. mężczyzn. A tak w ogóle, to nie ufam żadnym ankietom po tym, jak inny mój koleżka padł ofiarą badań Durexu nad długością penisów poszczególnych nacji. Wiesz co – zwierzył mi się. W tym pytaniu o długość penisa to sobie trochę dodałem. 7 cm. – Odbiło ci? – wrzasnęłam. – Przecież to i tak była anonimowa ankieta. – Wiesz, jak ja się wtedy fajnie poczułem... Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wielka nadzieja czarnych O księdzu, co oprócz wyciskania szmalu z wiernych wyciska stówę na leżąco. Umie zwalić z nóg jednym ciosem, nie zdejmując koloratki. Wielebny superman. To opowieść o wolności lokalnych mediów, teorii wioskowego spisku i heroizmie członków nauczycielskiej komisji dyscyplinarnej przy eseldowskim wojewodzie w Lublinie. Bite po głowach i rzucane o podłogę przez katechetę pakera szczyle wystąpią jedynie w charakterze tła. Rzecz dzieje się w Strzyżowie, powiat Hrubieszów, województwo lubelskie – na kompletnym zadupiu. Granica z Ukrainą przebiega tuż za rzędem stodół. Głównym źródłem utrzymania dla kilkuset dusz jest indywidualny import towarów bez polskich znaków akcyzy, czyli przemyt fajek i wódy. Z powodu wiejskiej cukrowni tubylcy nazywani są przez okolicznych zawistników Melasami. Dziennikarze wiedzą W połowie stycznia lokalne dzienniki i tygodniki zachłysnęły się sensacyjną wiadomością: katecheta ze Strzyżowa pobił 14-letniego ucznia gimnazjum. Wpierdol podobno był konkretny. Po bliższych oględzinach pismacy ustalili, co następuje: Roman K., kawaler, lat 37, z zawodu ksiądz, z powołania katecheta, zdenerwował się na 14-letniego Łukasza, gimnazjalistę płci męskiej. Zdenerwowanie wynikło stąd, że chłopak na lekcji religii oddawał się grzechowi spożywania chipsów. W krótkich żołnierskich słowach ksiądz kazał nieznośnemu bachorowi przemyśleć swoje zachowanie poza klasą. By pomóc mu w opuszczeniu sali, podniósł go do góry i rzucił o tablicę, a następnie wypchnął za drzwi tak nieszczęśliwie, że ten walnął łbem o parapet. Na korytarzu klecha podniósł nieszczęśnika jeszcze raz i pierdyknął nim o glebę, po czym – już wyluzowany – wrócił do głoszenia słowa bożego. Któremu z dziennikarzy chciało się poszperać głębiej, czyli dać piątaka nudzącym się na przystanku gówniarzom, mógł dowiedzieć się paru ciekawostek. Na przykład tego, że ksiądz Roman jest w Strzyżowie od niedawna, ale poniosło go nie po raz pierwszy. Przed Łukaszem spuścił manto dwóm innym chłopakom. Pierwszego solidnie pookładał szkolnym dziennikiem po zakutym łbie, a drugiego złapał za tzw. szmaty i walnął pięścią w tył głowy, co nawet na wiejskiej zabawie jest uznawane za chamski numer. Dziewczynki też miały z katechetą nielekko, namiętnie bowiem przypominał im publicznie, że trudne dni nie są usprawiedliwieniem dla umysłowej drętwoty, co dla 12–14-letnich siks musiało być nieco krępujące. Łebki opowiadały także, że klecha trzyma na plebanii małą siłownię i w związku z tym "ma parę". Para przejawia się na przykład tym, że wielebny bez problemu "bierze na klatę" okrągłą stówę i wyciska ją ponad dziesięć razy. Tężyznę fizyczną Romana K. widać zresztą na pierwszy rzut oka: prawie dwa metry wzrostu, koloratka wpijająca się w muskularny kark i przyciasna sutanna mówią same za siebie. Kuratorium wie Gimnazjalista trzymał język za zębami przez trzy dni. Czwartego wyznał matce, że siniaki, ból głowy i wymioty są efektem bliższego spotkania z księdzem Romanem K. W szpitalu w Hrubieszowie okazało się, że chłopak ma wstrząs mózgu i rozległe stłuczenia. Matka Łukasza próbowała pogadać z księdzem, ale rozmowa jakoś się nie kleiła. Dowiedziała się jedynie, że winę za to, co się stało, ponosi ojciec chłopaka. Spłodził go i gdzieś przepadł, a nie od dziś wiadomo, że półsieroty chowają się gorzej i sprawiają problemy wychowawcze. Z kolei na wywiadówce upierdliwa baba została zakrzyczana przez nauczycielkę czynnie działającą w miejscowej radzie parafialnej. Namiastkę sprawiedliwości znalazła dopiero u dyrektorki gimnazjum, która na podstawie pisemnej skargi zawiesiła księdza Romana w czynnościach służbowych i powiadomiła o sprawie delegaturę kuratorium oświaty w Zamościu. Kurator wszczął postępowanie dyscyplinarne. Skutek donosu był natychmiastowy. Do domu matki Łukasza zawitali "parafialni" z proboszczem parafii pw. Narodzenia NMP, zwierzchnikiem katechety, na czele. Nakrzyczeli na nią, że swoimi oszczerstwami podkopuje autorytet Kościoła na wschodnich rubieżach RP, przypomnieli także, że papież wybaczył zamachowcowi, który do niego strzelał, to i ona wybaczyć powinna. Na koniec dali do podpisania kwit: "Oświadczam, że sprawa domniemanego pobicia mojego syna została wyjaśniona, zobowiązuję się wycofać skargę, jaką złożyłam u dyrekcji gimnazjum" itp., itd. Zaszczuta babina w końcu dokument podpisała, czym wywołała u Romana K. uczucie ulgi. Chłop przestał gadać bez sensu o swoim odejściu ze szkoły, a zaczął o tym, że Łukasz, wracając po lekcjach do domu, omal nie zabił się na oblodzonej jezdni. Stąd właśnie u pokraki wzięły się siniaki i kłopoty ze zdrowiem. Biskup miesza O zajściu w Strzyżowie w ciągu tygodnia napisały trzy liczące się na Zamojszczyźnie tytuły: "Dziennik Wschodni", "Tygodnik Zamojski" i "Kronika Tygodnia". Z publikacji, zasadniczo niewiele się od siebie różniących, wynikało, że z księdza jest kawał drania. Tydzień później "Dziennik" i "Tygodnik" poinformowały czytelników, że sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie. Najbardziej zaskoczyła ludzi "Kronika", która opublikowała na pierwszej stronie artykuł pt. "Ksiądz niewinny?". Już na pierwszy rzut oka widać było, że w sprawę Strzyżowa wtrącił się biskup zamojsko-lubaczowski Jan Śrutwa. Redakcja "Kroniki" odebrała temat dziennikarzowi, który jako pierwszy zajmował się sprawą, i przekazała go jego redakcyjnej koleżance. Drugi artykuł opowiadał głównie o sukcesach Romana K. na polu wychowania strzyżowskiej młodzieży i kilku zawistnych Melasach, co się na biedaka uwzięły. Bis-kupi majestat próbował interweniować także w dwóch pozostałych redakcjach, ale "sprostowania" nie wywalczył. Coś wskórał jednak w kuratorium i szkole w Strzyżowie. Po pierwsze, Komisja Dyscyplinarna dla Nauczycieli przy wojewodzie lubelskim (Andrzej Kurowski z SLD – ten sam, który nie przestraszył się ekscelencji Życińskiego w sprawie opylenia centrum za symboliczne grosze nieruchomości w Lublinie, "NIE" nr 24/2003) cofnęła decyzję dyrektorki gimnazjum o zawieszeniu księdza w czynnościach służbowych, twierdząc, że była ona pochopna i sprzeczna z przepisami Karty Nauczyciela. Dyrektorka mogła odwołać się do MENiS, ale od ministerialnego rozstrzygnięcia w Warszawie wolała referendum w Strzyżowie. W marcu zwołała zebranie rodziców. Z głosowania wyszło, że ksiądz powinien uczyć dalej. Kolejnym śladem działalności zamojskiej ekscelencji był fakt, że Komisja w Lublinie piorunem podjęła heroiczną decyzję o zawieszeniu postępowania dyscyplinarnego wobec katechety do czasu zakończenia dochodzenia w hrubieszowskiej Prokuraturze Rejonowej. Ten czas już nadszedł, bowiem ponad miesiąc temu do sądu skierowano akt oskarżenia. Wynika z niego z grubsza to, co mówiły szczyle z przystanku: ksiądz bił częściej. Komisja jednak udaje, że nie ma sprawy. W kuratorium już szepczą, że nauczycielski sąd kapturowy chyba znów prze-sunie termin do czasu, aż zapadnie prawomocny wyrok sądowy. Czyli o jakieś pięć do ośmiu lat. Nikt nic nie wie Po co biskup Śrutwa broni pakera ze Strzyżowa? Poza korporacyjną lojalnością, zwaną jak zawsze w przypadku takiej lojalności "ochroną autorytetu", biskup ma jeszcze jeden powód tak prosty, że aż banalny. Roman K., poza parą w łapach i porywczym charakterem, ma jeszcze jedną zaletę. Księżulo dał się wcześniej poznać jako świetny organizator, dlatego bepe posunął go z Biłgoraja do Strzyżowa, by chłop wreszcie ruszył z miejsca budowę nowego kościoła, bo stary, drewniany, jest zupełnie do dupy. Zbieranie datków wśród zubożałych Melas idzie mu podobno znakomicie i ekscelencja nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że z powodu jakiegoś głupiego pobicia mógłby przenieść wielebnego gdzie indziej. Miejscowi już prawie zapomnieli o historii z Łukaszem. Tylko łebki z przystanku zastanawiają się czasem, co będzie, jak ksiądz w wyciskaniu dojdzie do 150 kilogramów i nie daj Boże znów się na któregoś z nich zdenerwuje. PS Upierdliwej babie ze sklepu w Strzyżowie spieszę wyjaśnić, że jak dziennikarka w gazecie broni księdza, to wcale nie znaczy, że jej mąż architekt wziął kasę za wykonanie projektu kościoła. Człowiek zrobił to społecznie. Autor : Bernard Kraska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jastrząb pokoju Peres przemawia przez Szarona, który tylko porusza ustami. Zagraniczni korespondenci akredytowani w Jerozolimie daremnie poszukują kontaktu z Szymonem Peresem (nazywanym w "Gazecie Wyborczej" nie wiadomo dlaczego "Szimonem"). Peres ulotnił się także z hebrajskich mediów i ni stąd, ni zowąd przerwał udzielanie się na oficjalnych pokazach garniturów, za którymi przepadał. Dopiero co roiło się od Peresa w gazetach, peresowało radio, szymonowała telewizja. Otwierałeś lodówkę i między jogurtami siedział na półce Peres szczerzący nowe zęby albo wisiał między krawatami w szafie, a tu nagle hokus-pokus: był Peres, nie ma Peresa. Sędziwy laureat Pokojowej Nagrody Nobla zniknął z tropikalnego horyzontu jeszcze na długo przed trójstronnym, amerykańsko-izraelsko-palestyńskim spotkaniem pokojowym w Akabie, nie pozostawiając po sobie śladu. Komórka Peresa milczy jak zaklęta, a telefony kierowane do jego domu położonego w dzielnicy Newe Awiwim w Tel Awiwie odbiera żona Sonia, odrzucająca słuchawkę na widełki bez wysłuchania, o co chodzi. Prawdę o tajemniczym zniknięciu Szymona Peresa zna jedynie grono wtajemniczonych Żydów zbierające się raz na tydzień u byłego współpracownika Peresa – Josiego Bejlina – celem wspólnej oceny sytuacji i ustalenia terminu pakowania walizek przed daniem dyla w bezpieczniejsze strony ziemskiego globu. Tylko oni znają mroczne kulisy zmowy żydowskich starców i wiedzą, że 80-letni Szymon Peres, śladem i na podobieństwo postaci ze świata nadprzyrodzonego występujących w hollywoodzkich produkcjach filmowych, wcielił się był w doczesne ciało 75-letniego premiera Ariela Szarona, wobec czego można się z nim porozumiewać jedynie w czasie seansów spirytystycznych inspirowanych i prowadzonych przez Bejlina przy użyciu własnej zastawy stołowej. Nawet Internet nie wie, że Ariel Szaron spłacił tylko dług honorowy, zezwalając Peresowi na wtargnięcie w osobiste jestestwo fizyczne i wydawanie Szaronową gębą pokojowych beknięć. Mowa o dżentelmeńskim rewanżu, ponieważ krótko po śmierci premiera Icchaka Rabina sukcesor Rabina i jego programów pokojowych zawartych w Oslo i parafowanych w Waszyngtonie, Szymon Peres, zaakceptował był bez stawiania oporu wniknięcie Szarona we własne zwłoki, odmrożone i przywrócone do działalności państwowej na stole niemieckich kardiologów dysponujących doświadczeniem nabytym w Auschwitz. Peres, kulawy cywil, kiepski w sztuce wojennej a pragnący ze wszystkich sił dorównać Rabinowi, który go szczerze nienawidził, użył sprytnie Szarona w charakterze nadzienia militarnego zaraz po objęciu stanowiska premiera. I tak to w drugiej połowie lat 90. ubiegłego stulecia, gdy rzeczony Peres łaskawie premierował był Izraelowi i zapowiadał publicznie, że zamierza wcielić w życie testament pokojowy pozostawiony przez Rabina, ukryty w powłoce premiera Peresa Ariel Szaron nakazywał dalekosiężnej artylerii ostrzelanie miejscowości Kana w Południowym Libanie, gdzie izraelskie pociski rozszarpały na strzępy ponad 100 okolicznych wieśniaków, starców, kobiet i dzieci daremnie szukających schronienia w bazie ONZ. Wówczas to, dzięki efektownej inicjatywie metafizycznej Ariela Szarona, zaiste mało brakowało, żeby po raz pierwszy w historii współczesnej cywilizacji laureat Pokojowej Nagrody Nobla stanął przed Międzynarodowym Trybunałem oskarżony o dokonanie zbrodni wojennej! Obecnie sytuacja uległa odwróceniu. Peres ukryty w skórze Szarona przyjmuje amerykańsko--europejską Mapę Drogową wraz z dobrodziejstwem inwentarza, potępia ustami Szarona 36-letnią izraelską okupację terenów palestyńskich i zapowiada uznanie niepodległej Palestyny, a watażka Szaron goniący reszt-kami sił usiłuje wyswobodzić się z władzy Peresa i wysyła do Gazy śmigłowce polujące na przywódców powstania palestyńskiego. Potem Peres karze Szarona za niesubordynację i zapowiada baranim głosem premiera Izraela, że zburzy osiedla żydowskie, które onże Szaron postawił, kładąc zręby syjonistycznego mocarstwa rozciągającego się od Morza Czerwonego po Morze Śródziemne. Obecność Peresa w Szaronie nieomal stała się publiczną tajemnicą, gdy spasiony do nieprzyzwoitości premier począł ni stąd, ni zowąd cytować utwory poetyckie niejakiego Chaima Nachmana Bialika. Zdezorientowani żydowscy ekstremiści mało czuli na strofy poetyckie Bialika i nie czujący obecności intelektualisty Peresa, tkwiącego w Szaronie jak Jonasz w brzuchu wieloryba, gotowi są wypatroszyć nieszczęsnego premiera, na którym się srodze zawiedli. Byłoby już po Szaronie, gdyby student likwidator Igal Amir mający na dorobku odstrzał Icchaka Rabina nie bawił chwilowo za kratami. Najtęższe głowy żydowskich okultystów salonowych usadowionych na skrajnej prawicy radzą zatem nad możliwością rozerwania na sztuki złotoustego oszusta pokojowego Szymona Peresa i pochowania go za płotem Cmentarza Zasłużonych na Górze Hertzla w Jerozolimie – bez uszkodzenia cielesnej powłoki króla Izraela Szarona. Jednocześnie, z uwagi na karygodną opieszałość miejscowej branży parapsychologicznej ociągającej się z udzieleniem wizjonerom Wielkiego Izraela efektownej pomocy narodowopatriotycznej, badana jest także możliwość podania premierowi Arielowi Szaronowi definitywnych środków przeczyszczających hodowanych na ostatnią godzinę żydowskiego państwa w Instytucie Biologicznym w miejscowości Cud Syjonu (Nes Tzyjona) pod Tel Awiwem. Z nadzieją, że prawidłowo wysrany Peres nikomu już zagrozić nie zdoła. Autor : Michael Szot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Płyńcie i gińcie Izba Morska w Gdyni, która osądza największą polską katastrofę żeglarską, prawnie nie istnieje. Posłowie z Komisji Infrastruktury obradują nad projektem ustawy o dalszym psuciu ustawy o izbach morskich – takich specjalnych sądach, co badają wypadki morskie. Ustawa o izbach jest zła, a po "naprawie" będzie jeszcze gorsza. Poselska reforma ma polegać na tym, że wprowadza się trzecią instancję: Sąd Apelacyjny w Gdańsku. Po wypadku ma być dochodzenie, potem proces w pierwszej instancji, apelacja do Odwoławczej Izby Morskiej i apelacja od apelacji do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Pisaliśmy o tym całkiem niedawno ("NIE" nr 47/2003). Świat likwiduje izby morskie, a w przypadku katastrof – morskich, lotniczych, kolejowych – ich badanie ogranicza do dochodzenia. Rozstrzyganie o winie i odpowiedzialności za katastrofę pozostawia zaś prawdziwym sądom. Szkoda, że posłów z Komisji Infrastruktury nie było w Gdyni 26 listopada tego roku, gdy Izba Morska zajmowała się sprawą największej katastrofy w żeglarstwie polskim, czyli rozjechaniem jachtu Bieszczady. Czegoś by się może o stanie tego państwa dowiedzieli. I przekonali się, że – jak zwykle – mamy rację. Tirem w furmankę Kto nie żegluje, ten pewnie nie pamięta, że 10 września 2000 r. w nocy, na Morzu Północnym u wybrzeży Danii, w drewnianą skorupkę jachtu Bieszczady uderzył zbiornikowiec do przewozu skroplonego gazu m/s Lady Elena. Statek należał do holenderskiego armatora, załogę stanowili Hindusi. Polski drewniany 13-metrowy jacht z ośmioosobową załogą, składającą się z siedmiu młodych żeglarzy w wieku od 18 do 31 lat i 59-letniego kapitana, został staranowany przez zbudowany ze stali tankowiec o długości 100 metrów. To tak, jak gdyby na autostradzie tir z przyczepą najechał na furmankę. Siedem osób – w tym kapitan – zginęło. Uratowała się tylko pełniąca wachtę przy sterze – wówczas 19-letnia – Małgorzata K. Udało jej się dotrzeć na tratwę ratunkową z jachtu, wdrapać na nią i odpalić czerwone rakiety. Kto nie żegluje, ten nie pamięta, ale zdziwić się przecież może, że ten wypadek Izba Morska już raz badała. Najpierw dochodzenie w sprawie głośnej katastrofy morskiej, w której zginęło siedmiu polskich obywateli, prowadzone było na takim poziomie jak śledztwo dzielnicowego w sprawie włamania do piwnicy i kradzieży słoika kiszonych ogórków. Potem doświadczony sędzia i czterech ławników, bardzo doświadczonych kapitanów, wydało orzeczenie o przyczynach katastrofy, które składało się z samych błędów. Tak właśnie stwierdziła Odwoławcza Izba Morska i zwróciła sprawę do Izby pierwszej instancji. Zaraz, zaraz, jeśli grono sędziów-ekspertów wspartych ekspertami z tytułem "delegata ministra infrastruktury" i jeszcze jakimiś biegłymi wydaje orzeczenie, z którego w trybie odwoławczym zostają strzępy, to trzeba by się zastanowić, dlaczego? Czy zawinili eksperci, czy może coś szwankuje w metodzie? Wysoki sędzia inkwizytor Niedawno – 26 listopada – proces "Bieszczad" rozpoczął się więc na nowo. Opowiedzmy naszym posłom-ustawodawcom, jak wygląda proces przed sądem zwanym Izbą Morską, który w sporze polscy żeglarze kontra zagraniczni marynarze zawsze dopierdoli swoim obywatelom, bo ich ma akurat pod ręką. Rozprawa rozpoczęła się od tego, że rodziny ofiar, adwokat uratowanej żeglarki (grozi jej uznanie za winną wypadku) i pełnomocnik armatora, czyli Związku Harcerstwa Polskiego (grozi mu to samo), domagali się kwitu, który z mocy kodeksu postępowania karnego przysługuje najgorszemu kryminaliście, czyli czegoś w rodzaju aktu oskarżenia. Sędzia Michał Gnatowski, w Izbie nowy człowiek, odrzucił ten wniosek. Organ państwowy, który decyduje o winie i o sankcjach i w którym obowiązuje kodeks postępowania karnego, prowadzi proces po przeprowadzeniu dochodzenia, którego wyniki są tajne dla podsądnych! Jak w średniowiecznej inkwizycji! Wezwana do tablicy uratowana żeglarka, która jest w sprawie tzw. zainteresowaną (czyli podejrzaną o zawinienie wypadku morskiego), maglowana była przez długi czas w celu "wyjaśnienia rozbieżności" w swoich własnych zeznaniach. Jednak sędzia Gnatowski nie poinformował jej o prawie do odmowy składania wyjaśnień lub o prawie odmowy odpowiedzi na poszczególne pytania (art. 386 k.p.k.). Najbardziej maglował dziewczynę mecenas Roman Olszewski reprezentujący stronę taranującą (m/s Lady Elenę). Pytania dotyczyły trzeciorzędnych szczegółów i były głównie łapaniem za słówka. "Rozbieżności" w zeznaniach polegały na przykład na tym, że żeglarka raz powiedziała, iż poprosiła o odpięcie jej pasa bezpieczeństwa, a za drugim razem poleciła odpięcie jej pasa bezpieczeństwa. Różnica między słowami "polecić" i "poprosić" ma, być może, jakieś znaczenie w wojsku, ale na jachcie sportowym żadnego. Poza tym, fakt, czy żeglarka była odpięta, czy zapięta do czegoś, kiedy i kto ją odpiął i na podstawie czego, nie ma żadnego znaczenia dla wyjaśnienia przyczyn wypadku, który nie polegał przecież na wypadnięciu pojedynczego człowieka za burtę. Sędzia powinien takie pytania uchylać, co należy do jego obowiązków (art. 171 k.p.k.). Tak samo powinien przywoływać strony do porządku, gdy dialog adwokata z "zainteresowaną" przeradzał się z przesłuchania w pyskówkę (art. 366 k.p.k.). A takie przywołanie wydawać się mogło wprost konieczne, bo przesłuchiwana ma na skutek katastrofy "żółte papiery", które wcześniej w całości ujawniono przez odczytanie. Sądy świeże, nieświeże i morskie I jeszcze jedno spostrzeżenie. Małgorzata K. jest jedynym uczestnikiem katastrofy przesłuchiwanym przez Izbę Morską. Na sali rozpraw nigdy nie pojawią się hinduscy marynarze z m/s Lady Elena i żadnego z nich żaden adwokat nie zapyta o kolor gaci, w których pełnili służbę na mostku. Cała bezmyślna agresja i sadyzm państwa skupia się tylko na własnym obywatelu, do tego na prawdziwej ofierze wypadku. Dlaczego w tej sytuacji prawnicy Małgorzaty K. nie powiedzieli jej jeszcze, że sąd, który nie został zapisany w konstytucji, po prostu nie istnieje, a jego wezwania to zwidy senne? Morskie katastrofy są bardzo spektakularne. O wiele bardziej niż wypadki drogowe. Spazmy rodzin, współczucie wyrażone przez premiera, kwiaty rzucane w morze w miejscu wypadku. Bardzo telewizyjne. Mniej telewizyjne jest za to dochodzenie przyczyn katastrofy. Izba Morska – powołana do badania takich spraw, będąca zarazem prokuratorem badającym sprawę i sędzią wydającym wyrok – robi to niechlujnie i na odpierdol. Dokuczając obywatelom własnego państwa bez powodu. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Węglem tuczeni Prawnicy i biurokraci stają się milionerami kosztem górników. Kompania Węglowa powstała w lutym 2002 r. pod skrzydłami Agencji Restrukturyzacji Górnictwa Węgla Kamiennego z połączenia Bytomskiej, Gliwickiej, Nadwiślańskiej, Rudzkiej i Rybnickiej spółki węglowej oraz kilku pojedynczych kopalń. Oficjalnie powodem jej powstania było stworzenie jednolitego organizmu, który mógłby kształtować ceny na krajowym rynku węgla. To dalekie od wolnorynkowych standardów rozwiązanie miało jeszcze jeden cel, do którego nikt się teraz nie chce przyznać: wykiwanie wierzycieli spółek węglowych. Spółek, które za sprawą niefrasobliwej polityki rządu, braku nadzoru i złego zarządzania znalazły się na skraju bankructwa. Pomysł był w dużym uproszczeniu taki, żeby długi zostawić w spółkach węglowych, a kopalnie bez obciążeń włączyć do Kompanii Węglowej. Okazuje się, że chytry plan spalił na panewce. Siedmiu komorników skutecznie ściga Kompanię Węglową za długi spółek węglowych, z których powstała. Chodzi o setki milionów złotych. Gdyby uczciwie policzyć aktywa i pasywa, okazałoby się, że niedawno stworzony górniczy moloch jest kolosem na glinianych nogach. To może tłumaczyć histeryczne i podejmowane w popłochu decyzje zamykania rentownych kopalń. 1 lutego 2002 r. w siedzibie Kancelarii Notarialnej w Siemianowicach Śląskich przed notariuszem Gabrielą Morawską stawili się przedstawiciele spółek węglowych i nowo utworzonej Kompanii Węglowej SA. Obecni przypieczętowali co najmniej pięć aktów notarialnych będących umową zbycia przedsiębiorstwa. Sporą część umów poświęcono sprawie długów ciążących na spółkach. Prawnicy mówią, że Kompania Węglowa SA, jako nabywca, przystąpiła do długów jako współdłużnik solidarny, z ograniczeniem jej odpowiedzialności do kwoty odpowiadającej wartości przedsiębiorstwa powiększonej o 5 proc. tej wartości (zwie się to świadczeniem indemnifikacyjnym). Ten skomplikowany twór prawny wymyślił znany specjalista prawa cywilnego profesor Stanisław Sołtysiński. Zapytaliśmy go, ile zarobił na górnikach: – Nie mogę tego powiedzieć, bowiem obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. – Ale opracowywał pan te transakcje od strony prawnej? – Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Czemu tak dociekamy? Bo jeden z mecenasów Kompanii Węglowej publicznie użalał się, że Sołtysiński wziął za swoją pracę 2 mln zł. Nie nam zaglądać w portfele prawników, szczególnie tak zwanych wybitnych. Skoro są chętni, niech płacą im nawet i 10 melonów. Mamy jednak wątpliwości. Po pierwsze, profesorowi zapłacono publicznym groszem – przedmiot prac i wysokość honorarium nie powinny być zatem tajemnicą. Po drugie, zdaje się, że kompanii chodziło o taką umowę, która utrudni wierzycielom spółek węglowych wejście na jej majątek. Tymczasem – jak napisałem – siedmiu komorników z prawomocnymi tytułami wykonawczymi na setki milionów złotych już puka do drzwi kompanii. Nie znaczy to, że pochwalamy jakiekolwiek sposoby kiwania kopalnianych wierzycieli. Prawo jest prawem, a długi trzeba spłacać. Śledzimy tylko obieg szmalu, który pod pretekstem zrobienia dobrze górnictwu i górnikom wycieka grubymi milionami z państwowej kasy. Czy Sołtysiński faktycznie skasował za swoje usługi dwie bańki? Czy kompania jest zadowolona z jego pracy? Zapytaliśmy o to prezesa zarządu Kompanii Węglowej Maksymiliana Klanka. Do dziś nie odpowiedział. Przy okazji wyszło na jaw, ile skasowała za swoje usługi pani notariusz Gabriela Morawska. Jednego popołudnia za kilka godzin pracy pobrała blisko 2 mln zł, z czego ponad połowę stanowi taksa notarialna, czyli jej zarobek. Dodajmy, że spółki węglowe oczywiście nadal funkcjonują, tylko już bez kopalń, że nadal są tam wysoko płatni prezesi z całą chmarą bardzo ważnych urzędników i długami po uszy. * * * Korzystając z pretekstu restrukturyzacji przerzuca się kopalnie jak worki z ziemniakami – a to do spółek węglowych, a to do Kompanii Węglowej. Sens takich działań weryfikuje życie – mimo wielu reform i restrukturyzacji kolejne rządy wciąż są z górnictwa niezadowolone. Na każdej takiej operacji żywą gotówkę zyskują prawnicy i notariusze, powstają nowe posady dla następnych, jeszcze lepszych prezesów, którzy bezpardonowo po raz kolejny zamierzają reformować górnictwo. I interes się kręci. Ciekawe, jak długo? Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mięśniaki Pana Boga Tajski boks (muay thai) to w zgodnej opinii fachowców jeden z najbardziej brutalnych sportów walki, w którym używa się pięści, łokci i kolan. Jeszcze w XX w. dłonie walczących owijano sznurkami, nieraz nasączonymi olejem i pokrytymi tłuczonym szkłem, żeby w czasie uderzenia nie ześlizgiwały się po ciele delikwenta. Przeciwnika można było dusić, wkładać mu palce do oczu, kopać w jaja. Nie bez powodu tajscy bokserzy są dziś ozdobą prowadzonych bez reguł walk w klatce. Wszystko dedykuję Jezusowi Chrystusowi, który jest Panem mojej historii. Jemu zawdzięczam wszystko, co posiadam. On powołał klub, On pozwolił mu przetrwać. Pragnę sztandar wiary wznosić wszędzie, jak najdalej, jak najwyżej – deklaruje Maciek Skupiński, założyciel i trener katolickiego klubu Serafin. Serafin to anioł, który stoi najwyżej w hierarchii anielskiej nieustannie wychwalając Boga. Godłem klubu jest anioł, pod którym zawieszone są dwie rękawice. Nad nim widnieje hasło: Ku Większej Chwale Boga. Magister pedagogiki Skupiński ma za co dziękować – wygrał w zeszłym roku amatorskie Mistrzostwa Świata Muay Thai IFMA w kategorii do 67 kg. W kraju tłucze wszystkich. Trenowani przez niego kolesie też już mają sporo sukcesów. Z muay thai wiążą się tamtejsze wierzenia i wschodnia filozofia. Przed walką zawodnicy wprawiają się w trans tańcem wai kru, czym okazują szacunek duchom. Zawodnicy z "Serafina" w rozmowie z dziennikarzem portalu kosciol.pl zapewniali jednak, że olewają niekatolicką otoczkę muay thai. A wai kru to tylko rozgrzewka. Zanim chłopaki zaczną walić się na treningach po ryju, odmawiają modlitwę: Boże, daj nam ducha walki, silną wolę i czyste serce, byśmy czcili Ciebie wiernie. Amen. Kończą trening też pobożnie: Boże, dziękujemy Ci za czas spędzony wspólnie na treningu. Przyjmij modlitwę naszych serc, naszej pracy i naszego wysiłku Na Większą Chwałę Twoją. Amen. Jakiś czas temu ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk wychwalał studenta radiomaryjnej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej, który miał czarny pas w dżudo. Znajomość dżudo, wywodził, też się może przydać w pracy ewangelizacyjnej. Boga można chwalić wszystkim – oprócz grzechu – tłumaczy pedagog Maciek. Cytaty ze strony www.kosciol.pl i www.serafin.waw.pl Autor : Adam Pieńkowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Dwa dni po pogrzebie świeżo narodzonej Adrianki małżeństwo z Lichnowych odebrało telegram ze Szpitala Klinicznego nr 2 w Gdańsku, w którym dziecko zmarło, żeby odebrać jego ciało. Dopiero drugi trup okazał się właściwy. Pierwszego ekshumowano. Pobrano z niego próbki, bo nie wiadomo, skąd się wziął w prosektorium ani czyje to dziecko. Pod Poznaniem policja zatrzymała BMW wypełnione marihuaną. W trakcie kontroli jeden z pasażerów połknął dowód rzeczowy – woreczek z narkotykiem. Akcja zakończyła się sukcesem, bo cały ładunek nie zmieścił mu się w żołądku. Nowe argumenty w dialogu społeczeństwa z samorządową władzą: butelka z benzyną i zapałki. Użyła ich 70-letnia mieszkanka gminy Jeleniewo wobec swojego wójta. Zniszczyła mu garnitur i część gabinetu. Tatuś Jeleniewa nie chce komentować zdarzenia, bo uważa, że rozgłaszanie całopalenia zmniejszy jego szanse w nadchodzących wyborach. Ludność nie ma zaufania do żywych pochodni. (B. D.) W Bytowie 9-letnia dziewczynka wpadła pod samochód. Stało się to na przejściu dla pieszych, na którym nad bezpieczeństwem wracających ze szkoły dzieci czuwał tzw. anioł. Był nim 39-letni bezrobotny. Pijany i dlatego zatrzymał samochody nadjeżdżające tylko z jednego kierunku, a o drugim zapomniał. Pił zapewne z radości, że znalazł pracę. Na ulicach Gliwic policjanci zatrzymali do rutynowej kontroli samochód "Nauka jazdy". Okazało się, że instruktor był pijany (1,3 promila). Najbardziej zaskoczona była 18-letnia kursantka, która zeznała, że do chwili zatrzymania szło im świetnie i nie zauważyła niczego niepokojącego w zachowaniu nauczyciela. Wielki sukces książki i filmu o Harrym Potterze okazał się błogosławieństwem dla polskich firm wyrabiających miotły. Tylko jeden odbiorca z Anglii zamówił w firmie z Leżajska 50 tysięcy mioteł. Polskie miotły gwarantują bezpieczeństwo lotu, są zwrotne, zgrabne i łatwe w prowadzeniu. Przez trzy tygodnie 71-letnia mieszkanka Zabrza mieszkała ze swoim zmarłym mężem. Wezwana przez sąsiadów policja znalazła zwłoki mężczyzny na tapczanie. Jego żona nie umiała dokładnie powiedzieć, kiedy umarł. Nie informowała o śmierci małżonka, albowiem miała nadzieję, że uda się jej odebrać należną mu rentę ZUS. Anarchista, który w styczniu spalił flagę Rosji przed konsulatem rosyjskim w Krakowie, stanął przed sądem pod zarzutem nieostrożnego obchodzenia się z ogniem. Anarchista twierdzi, że jest niewinny: flaga była niewielkich rozmiarów, a obok stał kolega wyposażony w gaśnicę. W kącie sali rozpraw stała, chichocząc, Historia: śmiała się z opozycjonistów z PRL, których za rozdawanie ulotek karano pod pretekstem zaśmiecania miasta. Mieszkańcy jednej z łódzkich kamienic chcą wystąpić o eksmisję lokatora, który urządził w swoim mieszkaniu hodowlę węży i skorpionów. Mężczyzna nie zamierza likwidować kolekcji i demonstracyjnie chodzi po budynku z dwumetrowym wężem na ręku. Sąd będzie miał twardy orzech do zgryzienia, jeśli mężczyzna udowodni, że wszystkie terraria są prawidłowo zabezpieczone. Na cztery miesiące w zawieszeniu na dwa lata krakowski sąd skazał mężczyznę, który na oczach synów, podczas domowej awantury, urwał głowę królikowi. Chciał w ten sposób pokazać pozostałym członkom rodziny, co ich czeka. W sprawę wmieszało się jeszcze Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, któremu oskarżony musiał zapłacić 700 złotych nawiązki. Pan Bartosz K. z Białegostoku jest osobą niepełnosprawną. Porusza się na wózku inwalidzkim. W pociągu, którym jechał do Ciechocinka, wypisano mu mandat, bo nie miał zaświadczenia ZUS uprawniającego do zniżki. Na konduktorze nie zrobiła wrażenia ani legitymacja rencisty, ani skierowanie do sanatorium, ani nawet wózek inwalidzki. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Aż 11,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu miał 38-letni mężczyzna, choć wypił duszkiem zaledwie pół litra spirytusu. Chciał w ten sposób popełnić samobójstwo. Odratowano go w Klinice Ostrych Zatruć Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi. Łodzianin zbliżył się w ten sposób do rekordu 46-letniego mieszkańca Łomży, który w kwietniu tego roku osiągnął wynik 12 promili! Na szczęście wierzących w śmiertelną dawkę alkoholu nie jest w Polsce wielu. W lesie koło miejscowości Domaradz (okolice Słupska) grasuje dzika krowa. Próbowali ją już złapać leśnicy i rolnicy. Bez skutku. Teraz wzięli się za nią policjanci, którzy uprzedzają kierowców, że dzika krowa ma zwyczaj chowania się między drzewami i wbiegania znienacka na jezdnię. Nadszedł czas zemsty krów na wołowinożercach? Bandyta napadł na 68-letnią kobietę w Retkini. Próbował jej wyrwać torebkę. Krzepka starsza pani odepchnęła jednak bandziora tak, że walnął łbem o chodnik i złamał podstawę czaszki. Bandytę odwieziono do szpitala, a starszą panią do komisariatu, gdzie pouczyła policjantów, jak postępować z przestępcami. Wzorców postępowania dostarczają także młode panie. W Lublinie dwaj chuligani wyrwali telefon komórkowy młodej kobiecie. Widziała to inna młoda pani, która ruszyła w pościg za przestępcami. Dorwała jednego, obaliła na ziemię i poczekała na policjantów. Feminizm krzepi. Dwaj mieszkańcy Rzecka postanowili wrócić do domu autostopem. Niestety, samochody nie zatrzymywały się. Rzucali się więc pod pędzące auta próbując je zatrzymać. Pierwszy z autostopowiczów miał 3,44 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, a drugi nie był w stanie poddać się badaniu alkomatem, bo trzeba trafić ustami w ustnik. 36-letnia mieszkanka Sanoka popijała alkohol z przyjaciółmi. W pomieszczeniu, w którym pili, zatrzasnęły się drzwi. Kobieta chciała sprawdzić, czy dzieci już śpią, postanowiła więc wyjść oknem na balkon pokoju, w którym przebywały. Spadła z IV piętra ginąc na miejscu. Oto skutki przesadnej rodzicielskiej troski. A oto brak troski. W miejscowości Żdżary w powiecie dębickim Fiat 126p zderzył się z ciągnikiem. Sprawca wypadku – pijany kierowca „Malucha” – uciekł z miejsca zdarzenia zostawiając w samochodzie troje rannych dzieci. W ucieczce nie przeszkodziła mu złamana podczas kolizji noga. Za 50 tys. zł powstała w Słupsku galeria portretów przed-wojennych i powojennych prezydentów i burmistrzów miasta. Dzieła stworzył miejscowy artysta plastyk. Obecny prezydent miasta Maciej K. będzie miał – jako jedyny – dwa portrety. Był już bowiem dwa razy prezydentem miasta. Pierwszy raz w latach 80. Sprawcą napadów na sklepy Biedronki w Sandomierzu i Tarnobrzegu okazał się student resocjalizacji. Przed sądem wytłumaczył, że potrzebował pieniędzy na studia oraz zorganizowanie przyjęcia weselnego. Sąd posłał go na 5 lat zajęć praktycznych z resocjalizacji. Po Drawieńskim Parku Narodowym chodził samuraj. A właściwie młody Holender przebrany za samuraja. Miał dwa najprawdziwsze samurajskie miecze. Zobaczyła go babina z pobliskiej wsi i zadzwoniła po policję. Samuraja ujęła policja. Przesłuchała i ze zrozumieniem przyjęła, że holenderski samuraj szukał w parku narodowym ukojenia i ciszy. Nauczycielka w jednym z liceów w Rzeszowie obraziła się na swoich maturzystów, którzy na pożegnanie ze szkołą kupili jej mikrofalówkę zamiast wymarzonej pralki. Inna nie chciała przyjąć oryginalnie wyszywanej poduszki. Twierdziła, że wygląda jak używana. Kupiono jej więc bransoletkę. Też była zła, bo za mała. Prezydent Częstochowy chciał podziękować gimnazjalistom za udział w Pikniku Europejskim. Zaprosił ich do urzędu, by pokazać zdjęcia z imprezy. Komputer nie działał jednak jak trzeba, ściągnięto więc kolejny, używany przez jednego z urzędników. Zdumionym uczniom ukazało się zbliżenie kobiecego krocza. Na następnym zdjęciu były dwie panie w czułym uścisku. Ciekawą projekcję przerwano zapewne dlatego, że na zdjęciach były Azjatki. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " "NIE" tyje " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Blada afera Szarego Mietka Gazety informują, że toczy się proces Romualda Szeremietiewa, wiceministra obrony w rządzie Buzka, odpowiedzialnego za zaopatrywanie armii w jej zabawki. Gazety nie informują, że proces spowodował tygodnik "NIE". Kilka lat temu ("NIE" nr 35/1999, "Lancia tajna, ale fajna") napisaliśmy, że prawicowy polityk Szeremietiew, ksywa Szary Mietek, kupił sobie prywatną Lancię za pół ceny u dealera w Tychach. Dziwnym przypadkiem w tej samej firmie dokonano znacznych zakupów dla wojska. Ogłosiliśmy dokumenty kupna-sprzedaży. Nikogo to nie zainteresowało. Kilka lat później sprawa Lanci znalazła się w sądzie jako jeden z pięciu zarzutów korupcyjnych wobec Szeremietiewa. Powinien mnie cieszyć rzadki objaw takiej skuteczności naszych publikacji, ale satysfakcję odczuwam małą i gorzką. MON dokonuje sprawunków na kolosalne sumy. Niektóre z nich zwolnione bywają z trybu przetargowego ze względu na bezpieczeństwo państwa i rozmaite tajemnice militarne. Liczne przetargi czynią wrażenie ustawionych pod określoną firmę, i to nie zawsze z przyczyn politycznych jak ten na F-16. Red. Dariusz Cychol pisał w "NIE", że MON szczególnie często korzystało z prawnej możliwości zmiany warunków już po przetargu na korzyść kontrahenta. Wszystko to razem stwarza okazje korupcyjne. Każe to patrzeć na aferkę z okazyjnym kupowaniem auta przez Szeremietiewa jako na zaledwie punkt wyjścia do dociekań prokuratora. Sprawunek ów Szarego Mietka dowodzić może bowiem dwóch skrajnie przeciwstawnych rzeczy. 1. Warunki i okoliczności kupna limuzyny są dowodem nieuczciwości byłego ministra. Tworzą więc prawny i operacyjny pretekst do szukania poważniejszych jej przejawów. 2. Warunki i okoliczności kupna auta dowodzą, że Szary Mietek był w zasadzie uczciwym politykiem, który uległ powszechnej pokusie korzystnego kupna. W końcu każdy woli zapłacić mniej niż więcej. Inni dla taniochy łamią sobie ręce i nogi lub tratują kobiety szturmując nowo otwarty sklep prowadzący promocyjną sprzedaż. Szeremietiew zamiast ręki złamał sobie karierę. Łapówki od wielkich transakcji są zwyczajowo pokaźne. Miewają formę paczki pieniędzy. Na ogół wpłacane są jednak na anonimowe konta uruchamiane na hasło w egzotycznych krajach. Nie zostawiają śladów na papierze. Czy dygnitarz w randze ministra sterujący zaopatrzeniem armii zaryzykowałby więc osiągnięcie korzyści o skali kilkudziesięciu tysięcy złotych zostawiającej ślad w dokumentach, gdyby on pobierał miliony dolarów łapówek? Jeśli po kilkuletnim śledztwie prokuratura i organy typu policyjnego nie wykryły w zasadzie niczego więcej, niż ujawniło "NIE", to zmarnowały ten czas: albo nie umiały, albo nie chciały niczego wykryć. Lub nie było nic do wykrycia, czyli Szary Mietek jest uczciwym człowiekiem, który uległ pojedynczej pokusie podsuniętej mu przez dealera samochodów, za co powinien odpowiadać, ale nie ma o co robić krzyku. Co pewien czas "NIE" wskazuje tropy wielkich afer korupcyjnych. Czasem tak wyraziste jak obraz telewizyjny w reklamach odbiorników Philipsa. Na przykład łapówkowa prowizja 3 mln dolarów przy sprzedaży cukrowni ze wskazaniem firmy pośredniczącej dokąd miała wpłynąć. Czy też branie nieoddawanych kredytów w państwowym banku przez firmykrzaki mające litery WAT w nazwie. Spółki zakładane przez ludzi z WSI. Kredyty gwarantowano podpisem generała – komendanta Wojskowej Akademii Technicznej, twierdzącego potem, że jego podpis fałszowano. Lub pod zastaw słoika przemyconego jadu wycenionego na ponad 100 mln. Przy tym branie i gwarantowanie kredytów odbywało się z pominięciem obowiązujących procedur, np. podpis nie był notarialnie poświadczony. I różne inne takie przypadki, gdzie granice pomiędzy tajnymi transakcjami wywiadu a prywatnymi interesami ludzi związanych z wywiadem są mocno zatarte, co jest nagminne przy handlu bronią. Zmierzam do tego, że "NIE" podsuwa tropy wielkiej korupcji i współtworzy powszechne poświadczenie, że jest ona rozpleniona. Finał sądowy znajdują natomiast tylko drobne szwindle opromienione niewspółmiernie wielkim rozgłosem. Konkluzja jest taka, że Polskę wśród innych schorzeń cechuje zatrata właściwych proporcji. Brak proporcji między tym, co zostało zasygnalizowane, a tym, co ulega osądzeniu. Brak też proporcji pomiędzy tą marnotą, która zostaje osądzona, a wielkim rozgłosem towarzyszącym śledztwom i procesom. Niewspółmiernie wielkim jakby dla zastępczego zaspokajania byle czym społecznego gniewu wywołanego nieuczciwością możnych. "NIE" strzela, Pan Bóg kule nosi, lecz jest to jakiś bóg szemrany, niesprawiedliwy. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Borowski jako "Gość Jedynki" przy okazji wypytywania go, kto zmniejszył stawkę na jednorękich bandytów, przyznał, że jest to takie samo zmniejszenie podatku jak na gorzałę i popyt na automaty powinien wzrosnąć. Wyznał też, że chciałby, aby wszyscy liderzy opozycji zachowywali się jak dojrzali politycy. Domyślamy się, że dojrzałość ma być taka jak u jabłek. Jak dojrzeją, to mają spadać. * * * Teatr TVP nadał 1 grudnia pyszną komedię Juliusza Machulskiego "19 południk" – polityczną, śmieszną, ostrą. Głównym bohaterem sprytny cham – prezydent orientacji narodo-worepresyjnej. Trochę Wałęsa, trochę Lepper. Krewny Miecia z "Tanga" Mrożka, Bigdy, Dyzmy, Króla Ubu, czyli krew z krwi tradycji literackiej. Silny człowiek pali polski Reichstag, a liberałowie-inteligenci posłusznie skaczą z nim na kanapie. Zirytowane Polską Stany Zjednoczone dzielą kraj między państwa, na których im naprawdę zależy: Rosję i Niemcy. Sztukę kwaśno skwitowała "Wyborcza", a wręcz wściekła ona Bronisława Wildsteina z "Rzepy", ponieważ sztuka obraża amerykańskie władze, Kaczyńskich i cały PiS, nie dowala zaś lewicy. Z pretensji tych wynika, że TVP powinna sztuki współczesne nadawać w kilku wersjach politycznych: dla lewicy, dla centrum, dla ludowców, narodowców i dla prawicy skrajnej, czyli czarnych ultrasów bez poczucia humoru typu Macierewicz i Wildstein. * * * Dokument "Człowieczek z Polski" przez parę dni publiczna "Jedynka" reklamowała jako film o projektancie "polskiego pochodzenia" Arkadiusie. W filmie Arkadius określił to trochę inaczej: jest, był i będzie Polakiem. Twierdzi, że dziewczyny, które mają otwarte umysły, nie boją się otwierać dekoltów. Pokazywane w filmie modelki chłonęły wiedzę z otoczenia pełnymi piersiami. A Kwiatkowska cenzura wycinała, ile tylko mogła, z tego, że pokazywana przez Arkadiusa kolekcja jest robiona w tonacji antybushowskiej. Bo taka moda obowiązuje w zjednoczonej, niekwaśniewskiej Europie. * * * "Dwójkowy" "Przystanek praca" przekonywał, że wysokie bezrobocie w Polsce jest wynikiem tego, że nie ma u nas fachowców, którzy mieliby odpowiednie kwalifikacje i byli uczciwi. Taką diagnozę postawili pracodawcy. Na pewno dlatego, że to oni są chodzącym profesjonalizmem i kryształowymi normami etycznymi. * * * "Panorama" wzięła na warsztat "Raport otwarcia" podpisany swego czasu przez Kaczmarka. Wypowiadający się w dzienniku Sekuła z NIK we wszystkich wypowiedzianych przez siebie trzech zdaniach nie zostawił na tym tworze suchej nitki. Parę godzin wcześniej w TOK FM ten sam Sekuła powiedział, że generalnie raport Kaczmarka w NIK-owskiej kontroli się potwierdził. Czepiał się tylko szczegółów. Potwierdza to tezę, że publiczna telewizja jest prorządowa. Kaczmarek nie jest ministrem. * * * W "Jedynce" leciał "Prawdziwy koniec wielkiej wojny", a w nim obrazki i informacje, jak to Polacy do spóły z Ruskimi wygonili biednych Niemców za Odrę i Nysę. A zanim ich wygonili, kazali im pracować i nosić białe opaski. Według autorów, zachowania takie były bardzo niehumanitarne. Humanitarnego wysiedlania przez komin w wykonaniu Niemców parę lat wcześniej nawet nie wspomniano. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ani goło ani wesoło Władze Wrocławia mają łby nie od parady. W tym roku w Berlinie nie odbędzie się kolejna edycja słynnej Love Parade – największego na świecie festiwalu techno pod gołym niebem. Organizatorzy musieli zrezygnować, ponieważ borykające się z problemami finansowymi władze stolicy Niemiec nie znalazły w kasie szmalu na dofinansowanie imprezy. Na wieść o tym grupa didżejów z Wrocławia rzuciła pomysł zorganizowania Parady Miłości w stolicy Dolnego Śląska. Entuzjaści sporządzili wstępny plan imprezy i rozpoczęli poszukiwanie sponsorów. Zwrócili się także do władz miasta. Liczyli na wsparcie. Prezydent Rafał Dutkiewicz i rządząca grodem nad Odrą prawiczka odpowiedzieli, że prędzej im kaktusy na rąsiach wyrosną, niż dopuszczą do festiwalu techno. Love Parade – zdaniem tego bogobojnego towarzycha – to zlot ćpunów, pedałów, lesb i innych pojebów, w dodatku prawie gołych. Pan prezydent zaś osobiście brzydzi się eksponowaną publicznie golizną. Poza tym do rezydencji na Ostrowie Tumskim wprowadził się właśnie nowy biskup na miejsce emeryta kardynała Gulbinowicza i żadne hałasy nie mogą ekscelencji zakłócać procesu aklimatyzacji. Ponieważ jednak istnieje możliwość wcześniejszych wyborów parlamentarnych, a popierany przez PO Dutkiewicz ma chrapkę na poselski fotel, wymyślono imprezę kadłubową. Tak doradziła prezydentowi prawicowa młodzieżowa przybudówka Platformersów. Kadłubek polega na tym, żeby ograniczyć festiwal do kilku małych, odrębnych imprez i całe barachło wypieprzyć poza miasto. Dzięki temu – kalkulują młode prawiczki – pan prezydent będzie mógł liczyć na głosy umiarkowanych fanów techno. Zamiast Love Parade będzie więc Street Art Festiwal. Władza wyraziła zgodę na przejazd tylko ośmiu platform z didżejami oraz tańczącymi ekipami, i to wyłącznie między Halą Ludową a Polami Marsowymi. Warunek numer jeden: żadnej golizny! Pozostałe elementy imprezy przypominają większy odpust – teatry uliczne, pokazy breakdance, sztuk walki, a nawet gry w zośkę. W tle kapele ludowe, popisy rowerzystów i dużo baloników. – To po prostu kupa – stwierdza DJ Cocsmix. – Nasza Parada Miłości nie byłaby może tak wielka jak berlińska, ale na pewno przyjechałoby co najmniej kilkadziesiąt tysięcy ludzi z Polski, Czech i Niemiec. Nawet gdyby miasto nie dało ani złotówki, to wystarczyłoby wsparcie sponsorów. Sprzęt i ekipę do obsługi technicznej mamy na miejscu. – Co roku spora grupa technomaniaków jechała z Wrocławia do Berlina – opowiada Rafał, ksywa Udany. – Widzieliśmy, jak wygląda organizacja tej imprezy od podszewki. Wrocław ma układ urbanistyczny podobny do Berlina. Możliwe byłoby takie zorganizowanie festiwalu, żeby impreza nie była uciążliwa dla mieszkańców. Ale władze wypięły się na nas. W odbywającej się od ponad dziesięciu lat Love Parade uczestniczyło co roku kilkaset tysięcy osób z kilkunastu krajów. W roku 2000 liczba imprezujących przekroczyła milion. Każdy z uczestników zostawił w mieście szmal, a festiwal stał się wizytówką Berlina. Nigdy nie doszło do ekscesów czy zadym. Nikomu nie przeszkadzały też machające gołymi cyckami panienki ani pary kochające się w zaroślach parku Tiergarten. Podczas każdej edycji festiwalu przedstawiciele różnych organizacji społecznych przeprowadzali akcje „świadomy seks”, rozdano setki tysięcy prezerwatyw. Największym problemem było uprzątnięcie góry śmieci po całodobowej balandze. We Wrocławiu mogliby tym zająć się bezrobotni, których liczba w mieście wzrosła pod rządami bogobojnej prawicy. W ubiegłym roku prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki (didżejska ksywka Kropa) udupił Paradę Wolności – odbywający się od ośmiu lat festiwal muzyki techno i trance. Kropa zaparł się, choć mieszkańcy w referendum stwierdzili, że nie mają nic przeciw imprezie. W Krakowie prezydent Majchrowski zabronił świętowania gejom i lesbijkom (czytaj też na str. 16 – „Hetero marsz!”). Teraz Wrocław stracił szansę na przejęcie berlińskiej Love Parade. O przejęcie festiwalu rywalizują Hamburg, Monachium i Dortmund. Po wejściu do Europy atrakcją Pomrocznej będą festiwale muzyki kościelnej, pielgrzymki, kolędnicy z turoniem i pasja w Kalwarii Zebrzydowskiej. Jeśli odbędzie się coś innego, prokuratury będą ścigać za obrazę uczuć religijnych. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stalin Wielki Naród prawdziwych Polaków i naród Rosjan mają Żydów na karku. Każdy swoich. Nie był żadnym zbrodniarzem ani komunistą. Był wielkim rosyjskim patriotą, prawosławnym samodzierżawcą. Zbudował potężne państwo, rozgromił Hitlera i równie groźnego wroga wewnętrznego – Żydów. Półki moskiewskich księgarń pełne są książek o Józefie Stalinie. Większość sławi wodza. Wystawione do sprzedaży utwory to nie są jakieś produkty powielaczowe napisane przez amatorów-fanatyków. To opasłe tomy w twardej oprawie wydane przez znane oficyny. Ich wspólne przesłanie brzmi: Stalin byłby idealnym przywódcą obecnej Rosji. W kiosku Dumy Państwowej, w której przeważają prokremlowscy deputowani, nie znaleźliśmy ani jednego tomu krytycznego wobec Stalina. Dziś nie ulega najmniejszej wątpliwości, że prawdziwym twórcą Wielkiej Rosji i kontynuatorem zadań rosyjskiego Prawosławia i Samodzierżawia był Józef Stalin – doszedł do wniosku Siergiej Siemanow w książce "Stalin. Nauki płynące z jego życia i działalności" (Wydawnictwo "Eksmo", 542 s.). Stalin – w wersji Siemanowa – kierował się wyłącznie interesami państwowymi. W przeciwieństwie do jego największych wrogów-kosmopolitów, czyli Żydów, którzy rządzili Związkiem Radzieckim przez dwie dekady po Rewolucji Październikowej. Nienawidzili Rosji i Rosjan, na których dokonywali masowych mordów. To oni stworzyli system represji. Siemianowowi wtóruje WŁadimir Karpow, eksgenerał, były redaktor naczelny miesięcznika literackiego "Nowyj Mir" i były szef Związku Literatów ZSRR, autor dwutomowego dzieła "Generalissimus" (Wydawnictwo "Wiecze", 1129 s.). W gronie konsultantów książki znalazł się m.in. minister obrony ZSRR marszałek Dmitrij Jazow i zastępca szefa sztabu Układu Warszawskiego generał Jewgienij Małaszenko. Karpow rozszyfrował cele trockistów: zrealizować odwieczne marzenie syjonistów – zagarnąć w swe ręce Rosję z jej bezkresnym terytorium i bogactwami naturalnymi. To Żydzi zamordowali cara Mikołaja II i jego rodzinę, by pozbyć się ich ewentualnych roszczeń do powrotu na tron. Akcję inspirował Trocki (Lejba Bronsztejn). Rozkaz wydał Swierdłow (Janosz Solomon Mowszewicz), do cara zaś strzelał Jakow Mowszewicz Jurowski. Żydzi chcieli zgładzić też Lenina, więc Trocki wynajął Fanni Kaplan, która raniła Ilicza. To, że zamachu Kaplan na Lenina i likwidacji carskiej rodziny dokonano na polecenie Trockiego, zostało ujawnione i udowodnione w czasie procesów sądowych w latach 1935–1938 – pisze Karpow. W niezawisłość radzieckiego wymiaru sprawiedliwości nie wątpi Siemanow. Jeżow (Herszel Jeguda) przyznał się na procesie, że był agentem polskiego, niemieckiego, angielskiego i japońskiego wywiadu. To naturalne, że takiego złoczyńcę skazano na rozstrzelanie i dokonano egzekucji nazajutrz po orzeczeniu wyroku – kwituje autor. Karpow i Siemanow ustalili, że trockiści-syjoniści są odpowiedzialni za czerwony terror w latach wojny domowej, krwawą pacyfikację Cerkwi i represje towarzyszące kolektywizacji. Żydzi wymyślili łagry i "trójki" sądzące. Autorzy publikują listy Żydów we władzach, wojsku i organach bezpieczeństwa. Wielu z nich używało rosyjskich nazwisk. Dlaczego? By zamaskować cele dokonywanych zbrodni. Do drugiej połowy lat 30. Stalin nie miał dość siły, by zapobiec dokonywanym przez syjonistów zbrodniom na narodzie rosyjskim – przekonuje Siemanow. Gdy jednak skoncentrował władzę w swoich rękach, wytoczył syjonistom procesy: Dokonała się zemsta (...). W ciągu dwudziestu poprzednich lat, kiedy rządzili ogromnym krajem, nie myśleli o narodzie rosyjskim, nie mieli litości wobec tych, nad którymi panowali i z którymi się rozprawiali. To oni zaczynając od 1917 r. wprowadzili reżim strachu, aparat represyjny. Zlikwidowali miliony ludzi. Dlaczego więc ich żałować, skoro zebrali żniwo, które zasiali? Przecież troccy-bronsztejnowie, zinowiewowie-appelbaumowie, kamieniewowie-rozenfeldowie, jagodowie-jegudy zawsze byli wrogami narodu rosyjskiego! (Siemanow). Tych, których nie stracono, osadzano w stalinowskich łagrach, w których warunki były lepsze niż w obecnych rosyjskich koloniach karnych. Tak twierdzi Grigorij Liparteliani, autor dzieła "Stalin Wielki" (porządek słów ma kojarzyć się z carem, Wydawnictwo "Roza", 719 s.), na którego prezentacji był między innymi Michaił Kałasznikow. Autor podał przykład antystalinowskiego pisarza Lwa Razgona, który mimo wieloletniej odsiadki dożył 93 lat: Co by było, gdyby ci ludzie dostali się do obozu lub więzienia dzisiejszej kapitalistycznej Rosji, w której skazani duszą się w celach z powodu braku powietrza i ciasnoty? Dzięki likwidacji wrogów – także w wojsku, takich jak Tuchaczewski – Stalin świetnie przygotował się do wojny. Siemanow nie ma wątpliwości, że gdyby trockiści byli w kierownictwie radzieckim w 1941 r., gdy Niemcy stali 30 km od Moskwy, to wojna byłaby przegrana. Jednak – jak zauważa – takich ludzi w KC WKP(b) i w rządzie nie było i być nie mogło – partia, jej Komitet Centralny zawczasu zdemaskowały Trockiego i spółkę, pozbawiły ich możliwości wpływania na los naszego kraju. Stalin odegrał w tym rolę najważniejszą (...) Wierchuszka kierownictwa partyjno-politycznego przestała być żydowska lub prożydowska. Niestety, mimo tego sukcesu Żydzi nadal spiskowali i w 1953 r. pod kierownictwem Berii zamordowali (otruli) wodza. Autorzy są pewni prawdziwości właśnie tej wersji wydarzeń. Świetnie im pasuje do ogólnej koncepcji. Drugim – nie mniej genialnym – elementem przygotowań do wojny z Niemcami było podpisanie tajnych protokołów w sierpniu 1939 r. Siemanow z satysfakcją odnotował, że niemieckie wojska w ciągu dwóch tygodni i z niewielkimi stratami rozgromiły zgniłą, pańską Polskę, którą nazywa za Mołotowem bękartem traktatu wersalskiego. Wszyscy autorzy wyliczają korzyści z paktu Mołotow–Ribbentrop. Stalin odzyskał ziemie utra-cone w czasie wojny 1920 r., wyzwolił zachodnich Białorusinów i Ukraińców, uzyskał dwa lata na przygotowanie do wojny, przesunął granice setki kilometrów na zachód, dzięki czemu ocalił Moskwę przed oddaniem w ręce wroga. W 1919 r. trockiści-syjoniści podjęli próbę zlikwidowania Cerkwi Prawosławnej i duchowieństwa jednym uderzeniem – przez CzK – twierdzi Karpow. Było to uderzenie w naród rosyjski. Ale Stalin czuwał. W 1933 r. wystąpił przeciwko represjom wobec Cerkwi, a w czasie wojny jej pomagał. Cerkiew została cudownym sposobem wyciągnięta z otchłani – pisze Siemanow. Bo Stalin wiedział, że naród rosyjski nie może istnieć bez samodzierżawia okrytego prawosławiem. Żydowską-kosmopolityczną kulturę (Babla, Eisentsteina, Meyercholda) wyparła patriotyczna, rosyjska. W kinach pojawiły się filmy o wielkich postaciach z przedrewolucyjnej Rosji. Rosyjski reżyser Pudowkin nakręcił "Suworowa". Z inicjatywy Stalina kosmopolityczny z samej nazwy hymn – "Międzynarodówkę" zastąpiono patriotycznym – Aleksandrowa. Przywrócony przez Stalina rosyjski duch i kultura natchnęły Rosjan do zwycięstwa w wojnie. Liparteliani: Minie czas i potomkowie znowu wzniosą pomniki człowiekowi, który zrobił dla swego kraju więcej niż jakikolwiek inny działacz państwowy na przestrzeni tysiącletnich dziejów. Karpow: Tak, był kult jednostki. Ale była i jednostka. Ach, jak naszej Rosji-Matuszce dziś brakuje takiej jednostki. Osiągnięcia wodza zmarnowali jego następcy. Siemanow: Nawet w najgorszym śnie Stalinowi nie mogło się zwidzieć, że trzydzieści lat po jego śmierci na Kremlu usadowią się zdrajcy i agenci zagranicznych specsłużb. Wraz z pieriestrojką do Rosji znów zawitała smuta. Jak w czasie porewolucyjnej zawieruchy w mętnej wodzie ryby łowią kosmopolici-syjoniści. Znowu realizują odwieczny plan panowania nad Rosją. Kontrolują politykę, biznes, media, kulturę. Dlatego konieczny jest nowy Stalin, który zrobi z nimi porządek. * Podobne poglądy nie są nowe. Przywódca popieranej przez co trzeciego Rosjanina Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej Giennadij Ziuganow głosi je od dawna. Jego zdaniem w KPZR były dwie partie: "ich" (Żydów) i "nasza" (patriotów). Ziuganow łączy swoją czerwoną ideę z białą. ZSRR jego zdaniem był formą istnienia Wielkiej Rosji. Lider komunistów domaga się przywilejów dla Cerkwi – poparł jej starania o wprowadzenie do szkół zajęć z religii prawosławnej, a teraz domaga się przekazania Cerkwi bezpłatnie państwowego kanału telewizyjnego "Kultura". Choć Ziuganow jest ateistą, rozumie, że może liczyć na Cerkiew w walce z kosmopolitami-syjonistami. Neostaliniści liczyli, że ich obrazowi wodza będzie odpowiadał Władimir Putin. Początki były zachęcające: wypędził z Rosji Żydów Bierezowskiego i Gusinskiego, zapowiedział odbudowę scentralizowanej władzy i silnego państwa, przystąpił do budowy wspólnego państwa z Białorusią, co odczytano jako początek zbierania ziem ruskich. Przywrócił stalinowski hymn. No i jest Rosjaninem z krwi i kości, ochrzczonym wiernym prawosławnym. Jednak Putin zawodzi. Jest wasalem Ameryki – światowej cytadeli syjonizmu. W Rosji nadal świetnie czuje się żydowski kapitał: Abramowicze, Czubajsy, Kochowie, Fridmany. Skupują za bezcen narodowy majątek grabiąc Rosjan, którzy masowo wymierają. Eksterminacji narodu dokonuje się pod hasłem liberalnych reform, które wspiera. Pokłócił się z Łukaszenką. Jedyna nadzieja, że to tylko taktyczne ustępstwa. Stalin też musiał ustępować trockistom. Genialny Wódz wykończył ich dopiero po 20 latach. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kuflowisko epilog SLD grzęźnie – to widać zarówno w Grudziądzu, jak i w całej Polsce. Weronika Taruń nie lubi świec. Płomień drży i nie oświetla należycie kuchennego stołu, dzieciaki mażą więc w zeszytach na chybił trafił. Kobieta z pokorą przyjmuje uwagi nauczycielek o niechlujstwie potomstwa, bo wstyd przyznać, że w mieszkaniu od roku z okładem nie ma prądu. Pani Weronika i jej mąż od trzech lat są bez pracy i bez prawa do zasiłku. Na chleb zarabiają u okolicznych chłopów. Stawka za godzinę – 1,50 zł. U mieszkających w centrum Grudziądza Teresy i Andrzeja Grzybów światło odcięto dawno temu. Nie wstydzą się, bo wkrótce po nich przestali płacić rachunki wszyscy sąsiedzi, a dwa miesiące temu pracownicy elektrowni odcięli prąd całej kamienicy. Skoro nikt z mieszkańców nie ma licznika, to po co budynek ma być podłączony. Kamienica Grzybów nie jest jedyna w 100-tysięcznym mieście, w którym o zmroku wszyscy kładą się spać. Bezrobocie wynosi 34 proc. Bez pracy jest 18,5 tys. osób i ta liczba co miesiąc się zwiększa. Od siedmiu miesięcy rządzi w ratuszu prawicowa ekipa prezydenta Andrzeja Wiśniewskiego. Już kiedyś był prezydentem. Trzy lata temu Gdyby Małgorzata Kufel z Grudziądza przedłożyła życie rodzinne ponad karierę zawodową i zamiast rządzić miastem, poświęciła się klejeniu pierogów, SLD, który w cuglach wygrał tutaj wybory samorządowe, żyłby sobie jak u Pana Boga za piecem – pisałam trzy lata temu ("NIE" nr 15/2000). Małgorzata Kufel, ślubna ówczesnego posła SLD Zenona Kufla, jest pigułą z tytułem magistra. Była naczelną pielęgniarką miejscowego szpitala, awansowała na wiceprezydenta miasta. Zaczęła nadzorować swoją dotychczasową firmę. Wybuchła wojna ratusza ze szpitalem. Poseł Kufel zarzucił medykom, że zarabiają po kilkanaście tysięcy złotych. W odpowiedzi "Gazeta Grudziądzka" opublikowała rachunek wystawiony szpitalowi przez Kuflową. Za miesięczne usługi pielęgniarskie zażyczyła sobie – i otrzymała! – 14 tys. zł. Nowy – Kuflowy – dyrektor szpitala Andrzej Banasiak, emerytowany lekarz wojskowy, rozpoczął rządy od decyzji o limitowaniu usług medycznych. Na przyjęcie w poradni endokrynologicznej, kardiologicznej i laryngologicznej trzeba było czekać pół roku. Jak zrobiła się zadyma, oświadczył mediom, że nie tylko nie wydał zarządzenia w sprawie limitów, ale nigdy nie miał takiego zamiaru. Ale połowa Grudziądza miała w łapach kopie podpisanego przez Banasiaka kwitu. Długi szpitala szacowano na od 3 do 20 mln zł – w zależności od tego, kto liczył. Kufel grzmiał, że gdyby nie finansowe rozpasanie medyków, wystarczyłoby na budowę oczyszczalni ścieków. 24 marca 2000 r. pod grudziądzki ratusz przyszła tysiąc-osobowa demonstracja skandująca "Grudziądz ledwo dyszy pod rządami czerwonych towarzyszy" i "Precz z Kuflami, precz z zarządem". Trumnę z napisem "Gospodarka Grudziądza" zostawiono przed biurem posła Kufla. Kukłę Małgorzaty Kufel w czerwonej sukience wrzucono do Wisły, kukłę Zenona Kufla w niebieskiej piżamie – do kanału. Wkrótce potem odbyło się referendum. Nie odwołano Zarządu Miasta, bo do urn zamiast wymaganych 20 proc., przyszło ok. 11 proc. mieszkańców. Grudziądzcy lekarze zażądali od przewodniczącego Leszka Millera, aby ocenił jakość rządów SLD w mieście. W lipcu 2000 r. Zenon Kufel przestał być przewodniczącym Rady Miejskiej SLD. Zastąpił go Bogdan Derwich. Dwa lata cześniej W niedzielę Kujawy nie zawiodły Sojuszu Lewicy Demokratycznej: według wstępnych szacunków koalicja SLD–UP zebrała tu ponad 50 proc. głosów. A jeszcze rok temu Jerzy Urban ostrzegał na łamach "NIE", że jeśli Sojusz będzie rządził w województwie kujawsko-pomorskim tak arogancko, jak dotąd, to elektorat się od niego odwróci. (...) Jednak elektorat się od "arogantów" nie odwrócił – wręcz przeciwnie – wypomniała w wielkim reportażu "Witajcie w lepszych czasach" "Gazeta Wyborcza" z 25 września 2001 r. Zdaniem "Wyborczej", autorem sukcesu było w Grudziądzu Stowarzyszenie Bezrobotnych "Pomorze" i jego szefowa Barbara Golińska, bezrobotna dietetyczka. Chodziła z ludźmi po ulicach i krzyczała "Chcemy pracy". Towarzyszący jej facet z czerwoną szturmówką wrzeszczał, aż stracił głos: "Komuno, wróć!", "Głód albo śmierć!". Posłem SLD z Grudziądza został Bogdan Derwich, wiceprezydent miasta. Przed rokiem W wyborach samorządowych SLD stracił władzę we wszystkich dużych miastach Pomorza i Kujaw. Nie zdobył wystarczającej większości, aby samodzielnie rządzić sejmikiem samorządowym ("NIE" nr 14/2003). W Grudziądzu klęska była szczególnie dotkliwa, choć zdaniem partyjnej góry Derwich miał dość czasu, by posprzątać po Kuflu. Ratusz i starostwo (w obu do wyborów rządził SLD) przejęła prawica. SLD nie dostał ani jednego mandatu w sejmiku (w poprzednich wyborach miał 2). Nie zdobył większości w Radzie Miejskiej. – Kufel przynajmniej słuchał ludzi, Derwich nie. Na listach zamiast autorytetów lokalnych znaleźli się ludzie, których najważniejszą cnotą jest to, że nie mają własnego zdania – mówią członkowie grudziądzkiego SLD. Najwięcej głosów dostała kandydatka na miejską radną Małgorzata Kufel, obecnie szefowa Klubu Radnych SLD. – Współczuliśmy Kuflom, bo SLD postąpił z posłem, jak gdyby to był śmieć. A Gosia dużo się nauczyła i jest bardziej przebiegła od męża. Lepiej nadaje się do polityki – twierdzą członkowie partii. Wczoraj Lewica nie naradzała się z prawicą nad tym, co zrobić, żeby powstrzymać proces odcinania prądu od miejscowych kamienic. Lewica walczy z prawicą. Jest to wojna o pryncypia. Przedmiotem wojny jest Stowarzyszenie Bezrobotnych "Pomorze". Barbara Golińska, wcześniej związana z KPN, jest obecnie członkiem grudziądzkich władz SLD. Do "Pomorza" formalnie należy 1200 osób, faktycznie 52. Tylu, zdaniem Golińskiej, płaci składkę – 2 zł miesięcznie. Gdy ratuszem rządził SLD, rzucił Stowarzyszeniu parę groszy dotacji. Wspierały go też firmy komunalne. Niektórzy członkowie pisali skargi do Millera i Urbana, że szmal poszedł do prywatnych kieszeni. Zdaniem skarżących się "Pomorze" potrzebne było Sojuszowi do fałszowania wyborczych list poparcia dla kandydatów tej partii. Stowarzyszenie ma bazę danych obejmującą 1200 nazwisk. Wrogowie Golińskiej dostarczyli "NIE" stosowne oświadczenia. Skargi na "Pomorze" trafiły do Urzędu Miejskiego i organów ścigania. Ratuszowa kontrola dokonana już za prezydenta Wiśniewskiego potwierdziła, że Golińska nie potrafi rozliczyć się ze szmalu. Policja wciąż bada sprawę. Dziś 12 czerwca, siedziba Stowarzyszenia Bezrobotnych "Pomorze". Dwa przejściowe pokoje, zapaćkane szyby, brudno. Golińska twierdzi, że jest ofiarą szykan politycznych, a nowe władze Grudziądza chcą unicestwić bezrobotnych. Trzeba przeciwdziałać, więc o wpół do dwunastej na rynku rozpocznie się przygotowywana od paru tygodni demonstracja przeciwko prezydentowi Wiśniewskiemu i jego ekipie. Ma przyjść co najmniej 400 osób. Rynek, dochodzi dwunasta. Zniszczony, pamiętający lepsze czasy transparent "Głód albo śmierć". Żądania skierowane do ojczyma naszego miasta prezydenta Andrzeja Wiśniewskiego – czyta przez tubę Józef Olszyński z Forum Emerytów i Rencistów. Żąda zmniejszenia bezrobocia, lokalu zastępczego dla bezdomnych i dotacji dla Stowarzyszenia Bezrobotnych "Pomorze". Przemawia też Golińska: Dziś nasze organizacje są zwalczane i upakarzane przez włodarzy miasta tylko dlatego, że ich przewodniczący mają odwagę przeciwstawiać się, manifestować i walczyć o tych, co są w potrzebie. (...) Dziś to początek cyklu manifestacji, będziemy wychodzić na ulicę do czasu, aż najbiedniejsi nie odczują poprawy materialnej, jedyni żywiciele nie otrzymają pracy, co pan, panie prezydencie obiecał. Prezydenta Wiśniewskiego nie ma, bo pojechał załatwiać unijny szmal. Jeśli chodzi o sięganie po środki pomocowe, Grudziądz wlecze się w ogonie województwa. Na blisko 200 mln euro, które łyknęło Kujawsko-Pomorskie, miasto dostało 2,5 tys. euro. Porównywalny Włocławek – 20 mln euro. Demonstrantów stawiło się na grudziądzkim rynku słownie jedenastu. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A kto umarł ten nie żyje Ustalenia prokuratury w sprawie zabójstwa Dębskiego to wszystko lipa. Ani Baranina go nie zlecał, ani Sasza go nie wykonywał. Inka rzeczywiście wystawiła eksministra – tylko komu? Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczyna się jeden z najciekawszych procesów ostatniej dekady. Na wokandę trafia sprawa oznaczona prokuratorską sygnaturą VI Ds 38/01. Halina G. ps. Inka oskarżona jest o współudział w zabójstwie byłego ministra sportu w rządzie AWS Jacka Dębskiego. Trzy dni później przed wiedeńskim wymiarem sprawiedliwości stanie Jeremiasz B. ps. Baranina, obywatel Republiki Austrii, oskarżony o zlecenie tego zabójstwa. Trzeciej rozprawy nie będzie; podejrzanego o dokonanie zabójstwa Tadeusza M. ps. Sasza pół roku temu znaleziono dyndającego na pętli z prześcieradła w celi aresztu przy Rakowieckiej w Warszawie. Rozpatrujące te sprawy sądy będą miały twardy orzech do zgryzienia nie tylko z tego powodu, że obydwa procesy są poszlakowe. Zadanie sędziów decydujących o winie i karze jest w tym wypadku wyjątkowo trudne. Uważam bowiem, że preparowanie faktów zarzucić można nie tylko podsądnym, ale też prokuratorom. Pozbierałem informacje o sprawie sprzeczne z tezami oskarżenia. Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 49/2002), oskarżona Halina G. w ciągu półtora roku kilkakrotnie zmieniała zeznania. Dwa tygodnie po aresztowaniu "z 99-procentową pewnością" jako sprawcę zabójstwa Jacka Dębskiego wskazała Adama R., drugorzędnego warszawskiego bandytę, którego rozpoznała po charakterystycznym sposobie poruszania się, krzywych nogach i nosie: zakrzywionym i tak dużym, że killer mógł czubka kinola dosięgnąć językiem. Inka widziała zamachowca z profilu z odległości nie większej niż pół metra. To zeznanie podtrzymywała przez kilka następnych tygodni. Później stopniowo zmieniała zdanie, aż w połowie zeszłego roku oznajmiła, że zabójcą eksministra jest na pewno Tadeusz M., killer zatrudniony przez Baraninę. Dwa dni po postawieniu mu zarzutu zamordowania byłego ministra, Sasza zawisł na Rakowieckiej. Wyniki dwóch sekcji zwłok, w tym drugiej, dokonanej po ekshumacji 21 sierpnia 2002 r., utajniła Prokuratura Apelacyjna w Warszawie. Nie otrzymał ich nawet sąd w Wiedniu, gdzie toczy się sprawa Baraniny, mimo wielokrotnych monitów ze strony jego obrońców. W swoich zeznaniach Halina G. zaczęła stopniowo coraz bardziej pogrążać Jeremiasza B. Stwierdziła m.in., że to on telefonicznie polecił jej wywabić Dębskiego przed lokal. Co także podkreśliliśmy, wskazanie Tadeusza M. jako killera dziwnym trafem nastąpiło po tym, jak Inkę w areszcie odwiedziło dwóch oficerów austriackiej policji ze specjalnych formacji do walki z przestępczością zorganizowaną. Obiecali jej załatwienie programu ochrony świadka w zamian za pogrążenie Baraniny. Na wniosek polskiej strony Jeremiasz B. został aresztowany i czeka na proces za kratkami wiedeńskiego aresztu. Jako obywatel Austrii nie zostanie wydany stronie polskiej. Ustaliliśmy Prokuratura w ogóle nie zainteresowała się Adamem R., którego wskazała Inka. Nie poszukiwano go, nie wydano za nim listu gończego. Stało się tak dlatego, że facet spieprzył z kraju przed zabójstwem Dębskiego. Był poszukiwany listem gończym jako podejrzany o popełnienie poważnych przestępstw, w tym zabójstwa właściciela kantoru w Warszawie. Gdy informacja o tym dotarła do Inki, kobieta była zdezorientowana, kręciła, zmieniała zeznania, zanim po dłuższym czasie wskazała Saszę jako killera. Niestety, i tu także nieco się walnęła. Opisała Tadeusza M. jako mężczyznę postawnego, wysokiego (wzrost co najmniej 180 cm), o dużej głowie, ogolonego na łyso. Tymczasem sekcja zwłok (ta utajniona) wykazała, że Sasza, owszem, był mięśniakiem, ale liczył tylko 173 cm wzrostu, a więc był jedynie o 3 cm wyższy od Inki! Główkę miał na pewno mniejszą niż Gari Kasparow. Na łyso ogolił się dopiero w areszcie w Mysłowicach, wcześniej hodował na łbie tzw. jeżyka. Przedstawiała go jako człowieka do specjalnych poruczeń Baraniny, a są dowody na to, że Tadeusz M. pracował w warsztacie samochodowym na peryferiach Wiednia i jako bramkarz w jednej z należących do Jeremiasza B. knajp, więc był tzw. leszczem. Nie mógł też we wrześniu 1999 r. podróżować z Inką do Szwajcarii, bo w tym czasie przebywał w Polsce, na co są świadkowie. Leszcz powieszony Prowadząca śledztwo w sprawie śmierci Saszy Prokuratura Apelacyjna w Warszawie ustami swego szefa, prokuratora Kapusty, i rzecznika prasowego oświadczyła, że podczas obu sekcji zwłok nie stwierdzono obrażeń ciała, działania środków toksycznych i substancji psychotropowych. My wiemy, że podczas obydwu obdukcji stwierdzono złamanie kilku żeber po lewej stronie klatki piersiowej, krwawe wybroczyny pod lewą pachą od strony pleców, a także specyficzne brunatno-czerwone, równoległe ślady na prawym ramieniu nieco poniżej mięśnia barkowego. Istnieje bardzo poważne prawdopodobieństwo, że ślady te pochodzą od elektrycznego paralizatora. Obdukcje przeprowadzali biegli z zakresu medycyny sądowej, ale dysponentem wyników ich badań jest prokuratura, która utajniła tak doniosłe w skutkach wyniki! W świetle naszych ustaleń coraz bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że Tadeusz M. został zamordowany w areszcie przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, 26 czerwca 2002 r. między godziną 7 a 9 rano. Zabójstwa musiało dokonać co najmniej dwóch ludzi. Nasuwa się pytanie, kto zlecił tę zbrodnię. Teoretycznie mógł to zrobić Baranina, jeżeli jego wpływy sięgały tak daleko. Jeśli jednak zrobił to człowiek, który kazał zabić Dębskiego, to dlaczego oszczędził jedynego świadka zabójstwa – Halinę G., która wskazała go jako zleceniodawcę? Tadeusza M. od zarzutu zabójstwa Dębskiego mógłby uwolnić średnio zdolny adwokat. Wystarczyłoby, żeby wykazał wszystkie niekonsekwencje w zeznaniach Inki. Dlaczegóż więc miałby się zawczasu sam wieszać? Według naszej wiedzy Sasza zginął, ponieważ mógł udowodnić, że w dniu śmierci Dębskiego nie przebywał w Warszawie, ale w okolicach Chrzanowa, gdzie mieszkał. Świadczą o tym nie tylko tajne policyjne notatki dotyczące billingów rozmów telefonicznych z telefonów komórkowych przypisanych Tadeuszowi M. Kopnęliśmy się na Górny Śląsk. Wśród kumpli Saszy panuje konsternacja. Kiedy wywożono go do Warszawy, co najmniej kilka osób z miejscowego półświatka było gotowych potwierdzić jego alibi na feralny 11 kwietnia 2001 r., kiedy zginął Dębski. Po śmierci Tadeusza M. na ferajnę padł blady strach. Śląscy twardziele, którzy współpracowali m.in. z Ryszardem Niemczykiem, Krakowiakiem i pruszkowską grupą towarzyską, teraz srają w pory. Kumpel Saszy, który obecnie garuje w jednym z zakładów karnych południowej Polski, wręcz odmówił widzenia ze mną, choć dyrekcja zakładu karnego nie miała nic przeciw tej wizycie. "Ziomale" wiedzą, że publiczne wypowiedzi w sprawie Saszy równają się wyrokowi śmierci. Kto ich tak wystraszył? Czyżby rzeczywiście Baranina, który garuje w wiedeńskim areszcie? Wreszcie: komu zależało, żeby Jeremiaszowi B. przypisać zabójstwo Dębskiego? Wrobić Baraninę Dziwnym trafem wskazany w pierwszej wersji przez Halinę G. jako zabójca Adam R. także kontaktował się z Baraniną. W Warszawie znany był jako człowiek Jeremiasza B. od mediacji w konfliktach miejscowego półświatka. Gdy okazało się, że w czasie morderstwa pod "Casa Nostra" nie było go w Polsce, nagle znalazł się inny killer, także wiązany z Baraniną. Pogrążenie Jeremiasza B., tajnego współpracownika EDOK – specgrupy austriackiej policji do zwalczania obcej przestępczości zorganizowanej – leżało w interesie grupy skorumpowanych funkcjonariuszy tej elitarnej formacji, obecnie rozwiązanej. Kilku oficerom postawiono zarzuty korupcji oraz przekroczenia uprawnień. Takie są kulisy odwiedzin złożonych przez austriackich policjantów w areszcie Ince na początku czerwca 2002 r. Obiecano jej, że w Austrii może liczyć na wszelką pomoc i objęcie programem ochrony świadka, wmówiono, że polski sąd uwolni ją od zarzutu współudziału w zabójstwie. Mówiąc delikatnie – ci, którzy dobrze znają Inkę, wiedzą, że jej członkostwo w MENSA (stowarzyszenie ludzi o bardzo wysokim ilorazie inteligencji) to czysta fantazja. Według wiedzy, którą dysponujemy, zabójstwa Dębskiego nie dokonał ani Adam R., ani tym bardziej Tadeusz M. Ince kazała wystawić Dębskiego zupełnie inna osoba, a raczej grupa osób. Zabójca ministra oszczędził ją, bo w zamian za pewne obietnice miała kreować wiodącą rolę Baraniny jako zleceniodawcy zbrodni. Kto zatem faktycznie zlecił zabójstwo? Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi interesami z bossami największych grup towarzyskich w Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali, bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400 tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym w wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób, w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B. Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji. Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych interesach. Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie. Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE" faktów ani z nimi nie polemizowała. Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej podszewce tej sprawy. Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE" prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE" faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o których piszę, i czynności, z których wnioski podważam, leżały jednak w gestii prokuratury. Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie. Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi interesami z bossami największych grup towarzyskich w Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali, bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400 tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym z wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób, w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B. Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji. Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych interesach. Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie. Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE" faktów ani z nimi nie polemizowała. Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej podszewce tej sprawy. Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE" prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE" faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o których piszę, i czynności, z których wnioski podważam, leżały jednak w gestii prokuratury. Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przewodnik dla terrorysty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W konsulacie siedzi leń Przebywam w Hiszpanii już od ponad 10 lat wraz z całą moją rodziną. Wiem, że nie jestem pierwszą i ostatnią osobą, która pisze do Polski skarżąc się na pracę Konsulatu w Madrycie. List w tej sprawie skierowałam do Pana Jacka Bylicy dyrektora Sekretariatu Wydziału do spraw Polonii Wychodźstwa i Polaków za Granicą i Pana Andrzeja Kaczorowskiego dyrektora Departamentu Konsularnego MSZ. Nie wiem dlaczego, ale nie jestem przekonana, że coś się w ministerstwie w tej sprawie zrobi. Piszę więc do Was. 1. Wydział Konsularny czynny jest dwie godziny dziennie, cztery dni w tygodniu. 2. Dziennie wydawane jest tylko 20 numerków. 3. Aby wejść do Konsulatu, każdy musi mieć numerek, bez względu czy chce informacje, druki, czy przyszedł poprosić o jakiś dokument. 4. O godzinie 7.00, czasami wcześniej, trzeba ustawić się w kolejce na ulicy, aby otrzymać jeden z dwudziestu numerków. 5. Numerki wydaje się przed godziną otwarcia Konsulatu, ale nigdy nie wiadomo, czy będzie to pół godziny, czy godzinę wcześniej. 6. Osoba oczekująca nie może się oddalić nawet na moment, bo nie otrzyma numerka. 7. Kolejka oczekująca ustawia się na ulicy przy bramie wjazdowej na teren Ambasady, gdzie nie ma żadnej osłony przed deszczem, zimnem i słońcem. 8. Brama wjazdowa otwiera się tak, że oczekujący muszą uciekać, żeby nie przycisnęła kogoś do muru i ustąpić wjeżdżającym i wyjeżdżającym pojazdom. 9. W okolicy nie ma miejsca, gdzie można by usiąść, jeżeli ktoś się źle czuje, ani toalety w razie potrzeby. 10. Ambasada znajduje się w okolicy, gdzie nie ma barów (aby odpocząć), sklepów (aby kupić napoje lub jedzenie), banków (aby wyciągnąć pieniądze). 11. Jeżeli wystąpi nagła potrzeba zrobienia fotografii, np. do paszportu blankietowego, trzeba wrócić do centrum, ponieważ w promieniu kilku kilometrów nie ma zakładu fotograficznego ani maszyny do robienia zdjęć. 12. Osoby starsze, dzieci, kobiety w ciąży i niepełnosprawni oczekują w tej samej kolejce na ulicy. 13. W momencie otwarcia Konsulatu grupa dwudziestu szczęśliwców posiadających numerki zostaje wpuszczona na teren Ambasady, ale nie do środka, wszyscy są zmuszeni czekać przed budynkiem. 14. Do środka wpuszczane są tylko dwie osoby, które jeżeli nie wiedziały, jak przygotować dokumenty, siedzą wewnątrz aż to zrobią. 15. Pierwsze osoby z kolejki nie mają czasu na przygotowanie lub wypełnienie dokumentów. 16. Osoby mieszkające poza Madrytem, podróżujące czasem całą noc, nie mają żadnych ulg, jeżeli w jednym dniu nie otrzymają numerka, to nie mają żadnej gwarancji, że dostaną go następnego dnia. 17. Większość dokumentów należy przynosić osobiście i podpisywać w obecności pani z okienka. 18. Opłaty za usługi są bardzo wysokie, np.: – paszport książeczkowy – 80 euro – paszport blankietowy – 17 euro - dla dziecka – 6 euro – zapytanie o karalność – 54 euro – legalizacja – 27 euro – wpis konsularny – 27 euro. 19. Pomimo wysokiej opłaty za wydanie pasz-portu książeczkowego, bez względu czy ktoś posiada prawo stałego pobytu, czy nie, okres oczekiwania wynosi ponad trzy miesiące. 20. Na zapytanie o karalność trzeba czekać pół roku i jest ważne tylko trzy miesiące od daty stempla w Warszawie. 21. Na jedyny bezpośredni telefon do Konsulatu nie ma żadnej możliwości dodzwonienia się, jest cały czas zajęty. 22. Personel Konsulatu złą obsługę, długi czas oczekiwania na proszone dokumenty i wprowadzenie 20 numerków dziennie tłumaczy dużą ilością pracy i małą ilością personelu. Teresa Karpowicz, Alforja Z myślą o jutrze Pracuję w zakładzie, gdzie dyrektorem jest człowiek posadzony na stołek przez SLD. Praca jak to w budżetówce – mało płatna, ale bezpieczna. Jakieś dwa dni temu dotarła do mnie lista dla chętnych do wstąpienia do NSZZ "Solidarność" (do tej pory nie było tu żadnych związków zawodowych). Co jest... grane? Dlaczego akurat "Solidarność"? Nie ma innych związków? Po rozmowie z kilkoma osobami dowiaduję się, że jest to inicjatywa... dyrektora! Tym bardziej coś mi tu nie gra. Nagle zaczyna mi kiełkować pewna myśl. Oto ona: Rządzące w mieście SLD naraziło się mieszkańcom tym, że blokując dopływ obcego kapitału do miasta, zrobiło z niego zadupie. Będzie to miało wpływ na wyniki tegorocznych wyborów. Rządzić będzie raczej prawica lub centroprawica. Stołek robi się niepewny i trzeba się przefarbować? Czytelnik z Koszalina (e-mail do wiadomości redakcji) Chciałam zabić W mediach usłyszałam o dziewczynie imieniem Beata, która zamordowała swojego brata. Dziwne, ale zapałałam sympatią do tej dziewczyny, ponieważ ona zrobiła coś, co ja przez lata tylko planowałam. Ja miałam młodszą siostrzyczkę, której wycierałam dupę, a ona w zamian za to kablowała na mnie matce. Ile razy ja przez nią dostałam "wpierdol" od matki, nie zliczę. Najgorzej, że moja pierdolona urocza siostrzyczka większość wymyślała. Doszło do tego, że mnie szantażowała mówiąc: Daj mi coś, bo powiem mamie. A co ty powiesz? – pytam. – Wymyślę – odpowiadała. Nawet, gdy jej coś dałam i tak opowiadała matce niestworzone rzeczy. Najdziwniejsze było to, że matka bezgranicznie jej wierzyła, a ze mną nawet nie próbowała czegokolwiek wyjaśniać. Za kablowanie siostrzyczka była przez matkę nagradzana, a to cukierek, ciastko czy lizak. Potem dołączył jeszcze do tej mafii mój młodszy braciszek. Myślę więc, że to rodzice są tu winni stwarzając niezdrowe układy domowe. Ta biedna dziewczyna była osaczona i broniła się. Na koniec tylko dodam, że choć dziś jesteśmy starymi babami, to moja młodsza siostra nadal traktuje mnie jak gorszą od siebie. B. J. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) "Kubuś Rozpruwacz" Całkowicie zgadzam się z opinią wyrażoną przez Piotrka z Rybnika dotyczącą gier komputerowych ("NIE" nr 22/2002). Mimo dosyć młodego wieku (mam 17 lat) również mi dane było grać chyba we wszystkie brutalne gry na PC. (...) Mimo że wg pań i panów "logów" mój umysł powinien być totalnie spaczony i nie powinienem mieć żadnych szans na resocjalizację, nadal jestem zdrowym psychicznie nastolatkiem, który w grach komputerowych szuka sposobu odreagowania stresów. A mam ich wystarczająco wiele. Wystarczy, że popatrzę na politykierów walczących o władzę i dorwanie się do największego koryta, jakim jest praca w Sejmie. Wtedy nachodzą mnie takie myśli, że nawet tytułowy Kubuś Rozpruwacz zaczerwieniłby się słysząc o tak fantazyjnych sposobach pozbawiania życia. (...) Wszystkie przypadki, którymi podpierają się socjologowie, psychologowie i inne "autorytety", są po prostu wyolbrzymionymi sytuacjami, w których brak akceptacji ze strony środowiska lub złe wychowanie (chodzi o zbyt mało czasu poświęconego dziecku przez rodziców) były przyczyną tragedii. Ponieważ jednak zawsze musi się znaleźć kozioł ofiarny, najłatwiej zwalić winę na gry, komputer, Internet, Żydów i cyklistów... Grabarz z Ryk (e-mail do wiadomości redakcji) Szkolenie owiec cd. Zamieściliście mój e-mail w numerze z 24.06.2002. Dotyczył on szkoły nr 75 w Krakowie i oceny z religii wliczanej w średnią ocen. Kilka dni po wysłaniu do Was listu siostra zakomunikowała, że Rada Pedagogiczna nie pozwoliła, aby niemiecki nie wliczał się do średniej! Kwestii religii nie poruszano. Została tak jak była. Przykro mi. Ale dowiedziałem się za późno. Michał Kawa, Kraków Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lody śmigłem kręcone cd. Jeden z największych przetargów organizowanych ostatnio w Europie Środkowowschodniej – budowa terminalu nr 2 na Okęciu – na finiszu. Chodzi oficjalnie o 198,85 mln dolarów, a nieoficjalnie – o grubo więcej. 28 czerwca komisja przetargowa Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze po długich naradach "zasugerowała" zarządowi PPL wybór oferty Budimexu. Nas to nie zaskoczyło. Już w kwietniu na łamach "NIE" (nr 14/2002) w artykule pt. "Lody śmigłem kręcone" pisałam: Z moich informacji wynika, że jeśli zwycięzcą przetargu zostanie Budimex pod kierownictwem prezesa Michałowskiego (a wszystko wskazuje na to, że tak będzie), zostanie to oprotestowane i wybuchnie gigantyczny skandal. Inteligencji Czytelników i odpowiednich organów pozostawiam poszukiwanie odpowiedzi na pytania: Skąd mogłam tak wcześnie wiedzieć kto wygra?; A jeśli nawet ja wiedziałam, to po cholerę bawiono się w jakieś tam przetargi? Najbliższe tygodnie i miesiące zapowiadają się więc gorąco dla członków komisji i zarządu PPL. Firma Hochtief Polska, której oferta nie była nawet rozpatrywana ze względów formalnoprawnych, już zapowiedziała podjęcie kroków prawnych w celu zakwestionowania decyzji PPL. Także Jerzy Binkiewicz, dyrektor firmy Strabag sp. z o.o., jak informuje prasa, nie wyklucza złożenia protestu w sprawie decyzji komisji. Wiewiórki filujące w okolicach lodziarni na Okęciu wyniuchały, że tak naprawdę terminal nr 2 może kosztować znacznie więcej niż opiewa oferta. Pośrednio potwierdza to przewodniczący komisji przetargowej Bogdan Chudziak, który indagowany na okoliczność gwarancji utrzymania ceny zaproponowanej przez Budimex, odparł, że w tak dużych kontraktach zawsze pojawiają się dodatkowe roboty i koszty. Pytam: Czy przypadkiem nie chodzi o skromne 40–50 mln zielonych więcej? Bo na tyle podobno cała inwestycja jest niedoszacowana. Mam też kilka innych pytań: 1. Dlaczego w ogóle był to przetarg niepubliczny, skoro urządza go firma państwowa? 2. Metr kwadratowy lotniska klasy HUB musi ileś tam kosztować, zatem czy można wybudować go za pół ceny? 3. Czy jedna firma może kupić wyposażenie technologiczne lotniska tej klasy zgodne z wymaganiami międzynarodowymi o 30–40 proc. taniej niż inna firma? 4. Jak się mają porównania kosztów eksploatacyjnych w projektach różnych oferentów jednego z najbardziej istotnych miejsc, jakim jest na lotnisku sortowania bagażu wychodząc z założenia, że liczy się nie tylko koszt budowy, ale i późniejszej eksploatacji? 5. Jaki pasażer gotów będzie zapierdalać z ciężkim bagażem około 900 metrów z garażu wielopoziomowego do terminalu nr 2? Fachowcy nie powinni mieć problemów z udzieleniem odpowiedzi na te pytania. Polecam je uwadze szanownych panów posłów, którzy interesują się sprawą. W kuluarach sejmowych od pewnego czasu mówi się, że wicepremier Marek Pol jest bardzo niezadowolony z upierdliwej dociekliwości przewod- niczącego komisji infrastruktury Janusza Piechocińskiego z PSL. Ale prawdziwą panikę u pewnych osób wywołała wiadomość o rezygnacji ministra finansów Marka Belki. Obawiają się, że jego następca może w sposób bardziej zdecydowany popatrzeć na to, co się dzieje wokół przetargu na Okęciu, a to by była wybitnie niepożądana okoliczność. W grę wchodzą przecież miliony dolarów. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kosmita robi druta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sra półgłówek Wujek Chłodek pozdrawia Was w ten noworoczny czas. W ramach kolędy znajdziecie w dzisiejszej porcji naszej gry trochę aktualnych tematów, z którymi mieliśmy do czynienia w zeszłym roku i które, niestety, chyba będą nadal aktualne – chyba że STACH KWĘKNIE i wymyśli jakąś nową jakość, czego sobie i Wam życzę. BAJKA TO RADOŚĆ DLA JÓZI BUCHAJ RUSZA! CZARNYM – CAŁY PIACH! ECHA BEZ KOREKCJI ELITA WIEPRZY NA PIECU FUCHA MĘCZY KLEJARKĘ GAJ POD RÓWNEM GŁUPIO NIE PLEĆ NA MIETKA GRAJĄC OSŁUPIAŁ JACEK W WÓZKU JURNA CZACHA KACHA Z WUJEM KARK SMUTASA KĘDY Z MIŁĄ? KLAKIER POLITYCZNEJ SZANSY KOREKCJA EMISJI LONDON Z KOCZKIEM NA PLANIE POLETKA NOWA MAZDA PISARZA PACHY BIORĄ W KLESZCZE PĘKI LIPY PUKANIE W KUPIE PŁODZENIE CHAŁY PRZY PRANIU SIĘ SIERDZI RADEK Z NIESMAKIEM CHUCHA SIKORSKI – ZWANY RADKIEM TADEK PODOBNY DO ZORBY W ŻUPIE DAR WAŁ W KORKU WYGRAŁ OKRĄGŁĄ SUMKĘ Nagroda dla Pana Wojciecha z Drezdenka. Pozdrowienia dla Wszystkich. Autor : Wójek Chłodek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Marksizm-wojtylizm O prawdziwych korzeniach papieskiej mądrości. Dawno temu Karol o nazwisku Marks obiecywał robotnikom, że jeśli przepędzą kapitalistów, nie będą musieli tyrać za wszawe grosze. Dziś nikt nie traktuje poważnie tych teorii. Poza Karolem o nazwisku Wojtyła. Najwybitniejszy Polak w dziejach uparcie głosi poglądy żywcem przepisane z Manifestu Partii Komunistycznej. Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu. (...) Masy robotnicze, wyzyskiwane w fabryce (...) są codziennie i stale zamieniane w parobków przez maszynę, przez nadzorców i przede wszystkim przez (...) właścicieli fabryk. Ten despotyzm jest tak małostkowy, nienawistny, zażarty, że otwarcie ogłasza zysk za swój cel. (...) Wyzysk robotnika przez fabrykanta tak szeroko się rozprzestrzenił, że jak tylko dostanie on wypłatę, zaraz dopadają go przedstawiciele innych części burżuazji: kamienicznik, kramarz, właściciel lombardu i tak dalej. (...) Przeciętną ceną pracy jest minimalna płaca robocza, to znaczy suma środków do życia, która jest konieczna, aby utrzymać robotnika jako zdolnego do pracy – czytamy w tym pasjonującym dokumencie z połowy XIX w. We współczesnej nam encyklice "Centesiumus annus" Jan Paweł II powiada: mimo poprawnego rachunku ekonomicznego ludzie, którzy stanowią najcenniejszy majątek przedsiębiorstwa, są poniżani i obraża się ich godność. Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, lecz na dłuższą metę może się odbić na gospodarczej skuteczności przedsiębiorstwa. Celem przedsiębiorstwa nie jest po prostu wytwarzanie zysku, ale samo jego istnienie jako wspólnoty ludzi. Obydwa te cytaty łączy troska o lud pracujący. W obu wyraźna jest negacja zysku jako jedynego celu prowadzenia działalności gospodarczej. Wygląda na to, że Jan Paweł II pokonał komunę tylko po to, by swobodnie głosić jej ideologię. Twórcy komunizmu już dawno zauważyli, że choć zysk przedsiębiorstw wytwarzany jest rękoma robotników, kapitaliści nie godzą się na sprawiedliwy podział. Płacą tyle i tylko tyle, ile potrzeba, żeby robotnik nie padł na pysk, a resztę pakują na konta albo trwonią w burdelach. Postanowili tę niesprawiedliwość naprawić. Na początek obiecywali robolom płacę proporcjonalną do zasług, a potem do potrzeb, więc całkiem niezależną od jakości pracy. Teraz do ich poglądów sięga Jan Paweł II. W encyklice "Laborem exercens" pisze: stosunek pomiędzy pracodawcą (...) a pracownikiem rozwiązuje się na zasadzie salariatu – czyli przez odpowiednie wynagrodzenie wykonywanej pracy. Za sprawiedliwą płacę, gdy chodzi o dorosłego pracownika obarczonego odpowiedzialnością za rodzinę, przyjmuje się taką, która wystarcza na założenie i godziwe utrzymanie rodziny oraz na zabezpieczenie jej przyszłości. Takie wynagrodzenie może być realizowane (...) poprzez tak zwaną płacę rodzinną, to znaczy jedno wynagrodzenie dane głowie rodziny za pracę, wystarczające na zaspokojenie potrzeb rodziny bez konieczności podejmowania pracy zarobkowej poza domem przez współmałżonka. W Pomrocznej na razie nie obowiązuje papieskie pojęcie płacy rodzinnej. W przepisach określono jedynie wysokość płacy minimalnej. Obecnie wynosi ona 800 zł brutto – 588 zł na łapkę. W żaden sposób nie może ta nikczemna kwota sprostać warunkom stawianym przez papieża. Z badań przeprowadzonych przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych wynika, że osobnik mający na utrzymaniu siebie, dwoje bachorów i małżonkę powinien kasować minimum 2308,50 zł miesięcznie (tyle wynosi minimum socjalne dla czteroosobowej rodziny). Nie lękajmy się wypłynąć na głębię! Gwarancję comiesięcznego otrzymywania takiej kapuchy zapiszmy w ustawie. To zachęci kawalerów i panny do zawierania związków małżeńskich i rozmnażania się. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych obliczył, że zwiększenie wysokości płacy minimalnej o 10 proc. powoduje, że bezrobocie rośnie o 4,6 proc. Sprawiedliwe 2308,50 zł wobec tych podłych 588 zł jest większe o 393 proc. Jak łatwo policzyć, po wprowadzeniu w życie papieskiej teorii płacy sprawiedliwej bezrobocie w Polsce wzrośnie o 180 proc. Na koniec września 2003 r. w urzędach pracy figurowało 3 730 000 osób bez pracy. Po zastosowaniu pomysłu Karola Wojtyły liczba ta szybko wzrośnie do 5 531 400. Z czystym sumieniem będzie można zwiększyć zatrudnienie w urzędach pracy, a także powiększyć liczbę modlitw o bezrobotnych. Uwaga! Przy wprowadzeniu pomysłu papieża należy spodziewać się oporu biznesmenów. Nawet instytucję płacy minimalnej w wysokości 588 zł kapitaliści uważają za szkodliwą dla gospodarki, a co dopiero mówić o znacząco wyższej papieskiej płacy rodzinnej. W oświadczeniu Rady Przedsiębiorczości Konfederacji Pracodawców Polskich czytamy: KPP uważa, że dziś najważniejszą rzeczą jest tworzenie nowych miejsc pracy, a nie ochrona już istniejących. (...) Wśród najważniejszych barier utrudniających tworzenie miejsc pracy jest wysoka płaca minimalna. Jest ona ustalona na poziomie przekraczającym poziom równowagi, szczególnie w przypadku płac robotników niewykwalifikowanych i osób wchodzących na rynek pracy, co znacznie ogranicza popyt na tych pracowników. Bo co prawda dla Kulczyków papież jest niekwestionowanym autorytetem, ale to jeszcze nie powód, żeby stosować w praktyce jego poglądy. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Heil haj Kto by pomyślał, że zielenina, tak naturalna jak koper czy kartofle, czyli stworzona przez Pana Bozię, wywoła światową paranoję. Kreuje ją federalny rząd Stanów Zjednoczonych. Pomroczna też popada w obłęd. Prezydent George Dablju ma poważną schizę na temat marihuany. Szkodzi przy tym swojej córce, którą gliniarze przyłapali na przypalaniu trawki. Administracja Busha zdecydowanie zaostrzyła ostatnio przepisy antymaryśkowe. Nawet w Kalifornii, gdzie w 1996 r. przegłosowano Projekt 215, czyniący marihuanę legalną, jeśli stosowana jest do leczenia. Dystrybucją i kontrolą procederu zajmowały się tzw. kalifornijskie kluby marihuanowe. Prokurator John Ashcroft wykorzystał nadrzędność prawa federalnego nad stanowym i kluby zamknięto. Amerykanie, którzy dzięki maryni zapominają o uszkodzonym w Wietnamie mózgu i kręgosłupie albo o bólu pękniętych zwieraczy towarzyszącemu często AIDS, masowo emigrują do Kanady. W Kanadzie marycha jest także nielegalna, ale przepisy są mniej restrykcyjne, zwłaszcza gdy chodzi o uśmierzanie bólu. I nie tylko! 4 września przedstawiciele kanadyjskiego Senatu zalecili, by państwo zalegalizowało marihuanę do użytku przez ludzi powyżej lat 16. Pomroczna Millera w paranoi przewyższa nawet USA Busha. Prokuratura nakazała zamknąć... internetowy serwis informacyjny Hyperreal, uzasadniając swą decyzję tym, że serwis nawoływał do palenia marychy. Idiotyzm totalny. Chłopaki od Hyperreal przenieśli bajzel do Czech. Wirtualnie oczywiście. Sieć jest bez granic. Każdy internauta może więc skręcając jointa w dalszym ciągu zaczytywać się w Hyperreal. Na stronie serwisu Hyperreal nie namawiano: smarkaczu przypalaj gandzię, a zrelaksujesz się po dzwonku. Wręcz przeciwnie. Hyperreal przekazywał nudne informacje farmakologiczne o maryśce niczym serwis konsumencki o wyższości margaryny nad wybielaczem, przytaczając wyniki światowych badań, zwłaszcza WHO. Wygląda na to, że Światowa Organizacja Zdrowia to spisek ćpającej masonerii. W kraju Kopernika nie jest dla prokuratury żadnym autorytetem. Wszystko zaczęło się od akcji informacyjnej stowarzyszenia Kanaba w Kaliszu. Ludzie z Kanaby kolportowali ulotki, co miało na celu opanowanie narodowej antymaryśkowej schizy. Całkowity zakaz używania marihuany uniemożliwia zastosowanie konopi w lecznictwie. Marihuana (tłum. ziele Boga) jest zaliczana do tzw. lekkich narkotyków. (...) gdyby rozluźniono restrykcyjne przepisy antymarihuanowe, ziele Boga stałoby się skutecznym środkiem uśmierzającym ból w opiece paliatywnej. Chemioterapia i radioterapia często powodują u osób z nowotworem dokuczliwe efekty uboczne, jak silne mdłości i wymioty nie do opanowania przez konwencjonalne środki, tj. Zofran. Badania kliniczne wykazały, że związki chemiczne zawarte w marihuanie skutecznie hamują te objawy. THC (główny składnik marihuany – przyp. I.K.) zwiększa łaknienie u pacjentów chorych na AIDS. Prowadzi to do wzrostu masy ciała traconej w szo-kującym tempie w czasie choroby, co poprawia długość i jakość ich życia. Zastosowanie w leczeniu marihuany prowadziłoby do zmniejszenia u chorych dawek morfiny i innych silnie uzależniających opioidów. Naukowcy badają także zastosowanie kanabidolu (składnik marihuany) w walce z atakami epilepsji. Autorzy ulotek wszystkie informacje podparli badaniami J. American Medical Association, Pharmacology 21, których wyniki znaleźć można w bazie danych wszystkich medycznych uczelni. Przytaczano też wypowiedzi polskich profesorów. Na przykład prof. Wojciecha Gaszyńskiego z Katedry Anestezjologii AM w Łodzi, który przyznał, że nie wahałby się aplikować cierpiącym środków na bazie marihuany, gdyby takie leki były legalne. Ulotki Kanaby trafiły na łamy lokalnej prasy w nieco zmienionej formie. Oto, co „niezależna” lokalna gazeta „Ziemia Kaliska” napisała o tej akcji: Kiedy wraz z listami wyjęłam ze skrzynki tę ulotkę i zaczęłam ją czytać, to dosłownie włosy zjeżyły mi się na głowie – wyznała nam Czytelniczka. Okazało się, że jest to wyjątkowo perfidna zachęta do zażywania marihuany. Perfidna, bo odwołująca się do badań Światowej Organizacji Zdrowia, które mają potwierdzać, że palenie trawki jest mniej szkodliwe niż picie alkoholu i palenie papierosów. Ale żeby tylko to! Wręcz wskazuje się na lecznicze walory zażywania mari-huany. Uważam, że sprawą powinny zająć się organy ścigania. I zajęły się. Tydzień później w tej samej gazecie wypowiedział się nadkomisarz Roman Szeląg, specjalista ds. prewencji kryminalnej KMP w Kaliszu: Rynek konsumentów narkotyków jest taki, jaki jest i handlarzom zależy na pozyskaniu klientów. Powszechnie mówi się o katastrofalnych skutkach dla organizmu zażywania narkotyków, więc autorzy ulotki redagują tekst na zasadzie: „no tak trawka szkodzi, ale bardziej szkodzą papierosy i alkohol”. Rzeczywiście mamy do czynienia z bardzo perfidną manipulacją. To jest jedna z wielu prób stworzenia coraz większego rynku. Marihuana powoduje trwałe uszkodzenie mózgu (...). Trawka – to natomiast bomba z opóźnionym zapłonem. Palona tylko weekendowo przez nastolatków powoduje zmniejszenie liczby chromosomów w komórkach z 40 nawet do 8. Dziewczęta narażają się na to, że w przyszłości urodzą kalekie dzieci, np. bez rąk i nóg. Taka jest prawda. Odkrywcze rozumowanie nadkomisarza z Kalisza podzieliła zapewne prokuratura. Zamykając serwis. U pepiczków nikomu nie odpadły jeszcze 32 chromosomy, a także nikt nie urodził się bez głowy lub dupy. Artykuł dedykuję wszystkim tym, którzy żywiołowo zareagowali na mój poprzedni tekst o gandzi. Zwłaszcza X-Edowi, który na forum internetowym Tygodnika tak wdzięcznie napisał: Szmata Kosmala znowu zmusza mnie do jarania skrętów. Psychicznie zmaltretowana przez Urbana ćpunka. PS Na serwerze http://hyperreal.info/kanaba znajdziecie również projekt zmiany ustawy z 24 kwietnia 1997 r. o przeciwdziałaniu narkomanii. Każdy głos jest ważny, byle był pełnoletni. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Burżuj na styropianie Takiego numeru w Pomrocznej dotąd nie było. Staje cała branża górnicza, bo działaczowi "Solidarności" powinęła się noga w biznesie. Kazimierz Żyrek jest szefem "Solidarności" w kopalni Silesia i członkiem Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ "Solidarność" przy Kompanii Węglowej. Jest też właścicielem nowego hotelu, w którym są sprowadzone z Austrii żyrandole z kryształu. Jest wreszcie użytkownikiem termosu z gorącą kawą i pakunku z kanapkami, które zabrał ze sobą, gdy zaczynał okupację pod ziemią. Pracownicy kopalni Silesia strajkowali cały zeszły tydzień. Żyrek zaalarmował ich, że zakład znalazł się na liście do zamknięcia. Górnicy to karny ludek. Rach-ciach i zaczęła się okupacja. Strajkujący wysuwali tylko jeden postulat. Żądali, by ktoś ważny powiedział im, że nie ma planów zamknięcia Silesii. Postulat ten został spełniony wielokrotnie, począwszy od pierwszego dnia protestu. Jednak okupacja się nie kończyła. Na próżno i wiceminister Marek Kossowski, i szefowie Kompanii Węglowej zapewniali, że nikt nie planuje zawieszenia kłódki na bramie Silesii, co więcej, że nie istnieje żadna lista kopalń do zamknięcia. Wydobycie stanęło. Związkowcy z "Solidarności" nie liczyli się z tym, że w ten sposób rzeczywiście mogą doprowadzić do zamknięcia Silesii – z każdym dniem pogarsza się jej wynik finansowy i w efekcie może znacznie odbiegać od wyników pozostałych kopalń. Pierwsze trzy dni strajku przyniosły ponad pół miliona złotych strat. W środę działacze Krajowej Sekcji Górnictwa Węgla Kamiennego NSZZ "Solidarność" obradowali w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie znajduje się strajkująca Silesia. Zadecydowali, że w piątek odbędą się protesty w innych kopalniach. W czwartek prawie wszędzie robiono "masówki", na których wyrażano poparcie dla kolegów walczących "o przetrwanie zakładu". W piątek strajkowały również inne kopalnie. Myli się wiceminister Marek Kossowski, gdy twierdzi, że poprzez okupację Silesii związkowcy chcą zablokować decyzję o włączeniu kopalni do jednego z koncernów energetycznych (zdaniem wiceministra działacze "Solidarności" bronią się przed tym, bo obawiają się, że ich związek straci znaczenie i wpływy). Mamy własne zdanie na temat przyczyn samobójczego protestu w kopalni Silesia. Kompania Węglowa finansuje wydawanie branżowego tygodnika pod nazwą "Trybuna Górnicza". Dla górników pismo to jest ważniejsze niż Biblia.To, co napisze "Trybuna Górnicza", jest święte i nie podlega dyskusji. Od kilku tygodni redakcja przygotowywała artykuł na temat Kazimierza Żyrka – przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w kopalni Silesia, a w minionym tygodniu rzecznika protestujących. Artykuł był nie o Żyrku-działaczu, tylko o Żyrku-biznesmenie. Dwa tygodnie poprzedzające okupację kopalni redakcja "Trybuny Górniczej" poświęciła na szukanie kontaktu z Żyrkiem. Chodziło o to, by zadać mu kilka niewygodnych pytań. Ponieważ przewodniczący-prezes nie reagował na przekazywane mu przez pośredników prośby o audiencję, redakcja postanowiła opublikować artykuł bez jego wypowiedzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności artykuł był kwalifikowany do druku w tym właśnie tygodniu, gdy Żyrek na czele 400 górników rozpoczął okupację kopalni. Przewodniczący-prezes osiągnął zamierzony efekt. Redakcja nie chciała eskalacji konfliktu i wycofała artykuł. Obawiano się, że "Solidarność" oskarży kierownictwo Kompanii Węglowej o polityczny atak. Artykuł, który się nie ukazał, opisywał walkę kilkudziesięciu przedsiębiorców bezskutecznie usiłujących wydostać swoje pieniądze od małżeństwa Żyrków. Górnicy mogliby przeczytać między innymi o handlu węglem, obrocie wierzytelnościami, kupwaniu urządzeń sprzedawanych potem kopalniom Nadwiślańskiej Spółki Węglowej. O luksusowych samochodach i hotelu Rist, który kosztował miliony złotych i sprawił, że Żyrkowie nie mogli wywiązać się ze zobowiązań. I wreszcie – o kryształowych żyrandolach z Austrii. Kazimierz Żyrek przez cały ubiegły tydzień udzielał się medialnie. Słychać go było w radiu, widać w telewizji. Mówił o tym, jak to ciężko jest protestującym kolegom. Tęsknią do żon, dziatek, chcieliby napić się piwa. Ale gdy trzeba, to są gotowi do poświęceń. A teraz trzeba. Za to ich Żyrek podziwia. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Małpokracja Zauważyłem w "Polityce" nr 39 malownicze zdjęcie zrobione przez Tadeusza Późniaka: wyleguję się na szezlongu jak kokota, a pod tym tytuł – "Życie z gorylem". W rzeczywistości przygodę erotyczną miałem z szympansem imieniem Jimmy, ale nie doszło do współżycia. Gdy mnie rozpinał, niezadowolenie wyraziła bowiem i jego i moja żona, obie obecne niestety. To niespełnienie zwróciło moje emocje ku małpom, u których mam większe wzięcie niż u ludzi. Małpy, jak wszystko zresztą, interesują mnie z ideologicznego punktu widzenia. Przez kilkadziesiąt lat XIX i XX wieku Kościół zwalczał teorię ewolucji Darwina w celach propagandowych sprowadzając ją całą do pochodzenia człowieka od małpy. Chrześcijański kler przedstawiał to ludziom jako dyshonor. Uważał, że bardziej elegancko jest pochodzić od modelu imieniem Adam sformowanego z niewypalonej gliny oraz od Ewy sporządzonej z żeberek. We współczesnej genetyce określa się to nazwą kreacjonizm. Chrześcijaństwo przegrało dramatyczną swą wojnę z małpą, która współcześnie zyskała inne doniosłe znaczenie. Dzisiejsza komunikacja pomiędzy ludźmi odbywa się za pośrednictwem małpy pisanej idiogramem @. Dlaczego małpa występuje jako stały element adresów internetowych, tego nie wiem. Może cywilizacja ma intuicję? Zbadanie genotypu człowieka doprowadziło do ustalenia, że liczbą i rodzajem genów różnimy się od małpy tylko o piździ włos. Nie tyle od małp pochodzimy, ile nimi jesteśmy. Oczywiście jeśli – śladem genetyków – pominąć duszę nieśmiertelną. Ostatnio umałpienie ludzi posunęło się przemożnie prowadząc ku zanikowi różnic pomiędzy naszym a małpim społeczeństwem. "Wyborcza" z 22 września poinformowała, że amerykańscy badacze rozdali małpkom pieniądze, a następnie sprzedawali im za nie żywność. Jedna małpa za te same pieniądze dostawała jednak ogryzek ogórka, a druga słodką i wielką kiść winogron. Małpy okazały poczucie sprawiedliwości i zawiść. Krzywdzone małpy wyrzucały kawałki ogórka, ponieważ wolały nie jeść niż godzić się na dyskryminacją. Podobnie, czyli nieracjonalnie zachowują się ludzie jako konsumenci i nabywcy w obrocie rynkowym i za ustalenie tego przyznany został Nobel z ekonomii. Przy okazji zostało ostatecznie dowiedzione, że gospodarka pieniężno-rynkowa nie jest ani wytworem historii, ani wymysłem liberałów, lecz stanowi wytwór natury, rezultat ewolucji, z której regułami teoria komunizmu stała w sprzeczności. W ślad za ogłoszeniem, że nawet małpy wolą nie jeść niż cierpieć wypaczenia gospodarki rynkowej, tak bardzo zależy im na stosowaniu praw rynku, premier Leszek Miller ogłosił na posiedzeniu Krajowej Rady SLD dalszy zwrot socjaldemokracji ku ekonomicznemu liberalizmowi. Reorientacja ta zyskała bowiem silną podstawę w naukach przyrodniczych i teraz socjaliści w obrębie socjaldemokracji, aby tworzyć antymillerowską opozycję, musieliby udowodnić, że człowiek nie jest kuzynem małpy ani od niej nie pochodzi, lecz wywodzi się wprost od pszczół, mrówek i innego robactwa tworzącego społeczeństwa socjalistyczne. Ideologiczny sens doświadczeń z małpami nie jest jednak tak jednoznaczny jak sądzą przywódcy Sojuszu Lewicy. Eksperymentatorzy, którzy przeprowadzili rozdawnictwo małpom forsy, a następnie nierówno wymieniali ją na towar, konkludują: Przy podejmowaniu decyzji małpy kierują się emocjami a uczucie krzywdy góruje nad rozsądkiem. Trudno nazwać racjonalnym zachowaniem rezygnację z własnego jedzenia tylko dlatego, że kolega dostał coś lepszego. Ale nie powinniśmy się dziwić małpom – postępujemy dokładnie tak samo. Przekładając to na język polityki, to samo wyrazić można tak: nowy kurs SLD jest bardzo racjonalny, jednakże właściwe ludziom nierozumne poczucie krzywdy sprawi, że fasada Kancelarii Premiera gęściej oblewana będzie odtąd farbą przez demonstrantów i więcej oni szyb natłuką a też mniej głosów oddadzą na kogo trzeba. Zacieranie się różnic biologicznych i ideologicznych pomiędzy ludźmi a małpami w połączeniu z globalizacją powodującą migracje spowoduje to, że za kilkadziesiąt lat ordynacja wyborcza do Sejmu zawierać będzie numerus clausus: jedna czwarta kandydujących – Polacy, jedna czwarta – kobiety, jedna czwarta – Chińczycy, jedna czwarta – małpy. Gdy schowają one ogony w spodniach, będą nie do odróżnienia od obecnych posłów. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Odór tysiąca jezior " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arcybiskup na płask W katedrze w Bydgoszczy, zaledwie kilka metrów od ołtarza zawisła płaskorzeźba z wizerunkiem arcyfioletowego Henryka Muszyńskiego i z napisem upamiętniającym jego zasługi dla Bydgoszczy. Tablicę ku czci abepe Muszyńskiego poświęcił abepe Muszyński. Dzieła, którymi zasłużył się Muszyński, to: wizyta w Bydgoszczy Jana Pawła 2, koronacja obrazu Matki Bożej Pięknej Miłości, podniesienie fary do godności konkatedry, nadanie świątyni tytułu kolegiaty, uroczyste obchody 500-lecia fary. Zaiste czyny godne brązu. Los księdza w pudle Na rok i osiem miesięcy skazał Sąd Rejonowy w Łęczycy (gratulujemy odwagi) 39-letniego księdza Wincentego P. oskarżonego o seksualne wykorzystywanie dzieci. Proces i uzasadnienie wyroku było niejawne. Ksiądz Wincenty wsławił się tym, że w latach 1998–99 jako wikary w podłęczyckiej Witonii doprowadził pięciu małoletnich chłopców do wykonywania czynności seksualnych i poddania się im. Skandal wybuchł już w kwietniu 1999 r., ale nie znaleziono wówczas podstaw do wszczęcia postępowania karnego, a biskup Orszulik przeniósł zboczeńca do innej parafii. W lipcu 2002 r. sprawę odgrzebali jednak dziennikarze. Za księdzem rozesłano nawet list gończy, bo prokuratura nie mogła go przesłuchać. Zatrzymano go na przejściu granicznym w Dorohusku. Życzymy miłej i szybkiej reedukacji w pudle, gdzie pedofile, mówiąc krótko, mają przejebane. Jak zwraca biskup Oskarżając o kłamstwo i kradzież, wśród groźnych gestów i wzajemnego przekrzykiwania się – w kościele – parafianie z Lubienia (gmina Rozprza) żądali od biskupa Antoniego Długosza zwrotu obrazu Mehoffera wywiezionego potajemnie z ich kościoła do muzeum archidiecezjalnego w Częstochowie. Fioletowy musiał być nieźle wkurwiony, skoro przed spotkaniem usiłował – własnoręcznie! – wypchnąć ze świątyni fotoreportera. Rada Parafialna uważa, że skoro Mehoffer ofiarował obraz parafii, to obraz należy do parafii. W obliczu buntu fioletowy zapowiedział, że cenny obraz powróci do Lubienia. Dzię-ku-je-my! Ksiądz nie hiena Niedobre wieści dla nieboszczyków nadchodzą z cmentarzy parafialnych. W Świeciu za samą zgodę na wymianę nagrobka na grobie ksiądz zaśpiewał 350 zł. Kapłan wyjaśnił, że paskarskie ceny nie są jego wymysłem, ale praktyką powszechną na terenie całej Pomrocznej. On sam stosuje się do decyzji synodu diecezji pelpińskiej, który ustalił wysokość opłaty na 10 proc. wartości nagrobka. Oczekujemy, iż w niedługiej już przyszłości w polskich seminariach duchownych pojawi się nowa specjalizacja – nekrobiznes. Joanna przeciwko Maryi Za wygłoszenie z trybuny sejmowej oczywistej prawdy, że Radio Maryja propaguje treści ksenofobiczne i antysemickie, szkaluje ludzi i instytucje oraz szerzy treści społecznie szkodliwe, Ruch Katolicko-Narodowy i Liga Polskich Rodzin zwróciły się do sejmowej Komisji Etyki o ukaranie świętokradczyni – posłanki SLD Joanny Senyszyn. Komisja przyznała się do swej niekompetencji i zwróciła się o opinię do ciał wyspecjalizowanych: Rady Etyki Mediów oraz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rodzina na rzęsach Więzi rodzinne i kumplowskie są w Polsce jak woda pitna: nie do wyczyszczenia. Rzęsa (łac. lemna) to drobna roślinka pływająca w wodach stojących. Rozmnaża się szybciej niż króliki, w wyniku czego błyskawicznie tworzy na powierzchni wody charakterystyczny kożuch. Roślinka jest bardzo pożyteczna, o czym przekonują Amerykanie z Lemna Corporation z Minneapolis. Maź tropikalna W roku 1985 Amerykanie opatentowali technologię polegającą na wykorzystaniu rzęsy wodnej do niszczenia związków organicznych w oczyszczalniach ścieków. Pomysł spodobał się Amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) i z jej rekomendacją trafił do Polski. Do tej pory wybudowano u nas kilkadziesiąt takich obiektów, a mogą ich być w najbliższym czasie setki. Samorządowcy ponaglani dyrektywą Unii Europejskiej, że w każdej miejscowości liczącej ponad 2 ty-siące mieszkańców powinna być oczyszczalnia, zastanawiają się nad wyborem odpowiedniej technologii. Podsuwa się im amerykański wynalazek jako stosunkowo prosty i tani w eksploatacji. Jednego się tylko nie mówi – w naszych warunkach klimatycznych rzęsa wodna zachowuje się wyjątkowo niemrawo. Dziesięć lat temu w miejscowości Kochcice, w gminie Kochanowice w województwie śląskim uruchomiono pierwszą w Polsce biologiczną oczyszczalnię ścieków opartą na amerykańskiej technologii. Na internetowej stronie Kochcic jest ona innym zachwalana słowem i obrazkami. – Jak się sprawują pracowite rzęsy? – to pytanie zadaliśmy wójtowi Kochanowic z okazjo dziesięciolecia uruchomienia na jego terenie amerykańskiej oczyszczalni. – Zmieniamy technologię, przechodzimy na oczyszczalnię mechaniczno-biologiczno-chemiczną. Z tą rzęsą to nas wpuścili w kanał. Zimą, gdy zbiorniki zamarzają, opada na dno i prawie nie oczyszcza ścieków, latem utrzymuje się na wodzie trzy, cztery miesiące. Może się to sprawdza na równiku. Wójt Ireneusz Czech ocenia, że to jedno wielkie hochsztaplerstwo. Do rzęsy przekonał gminę Józef Wieluch, ówczesny dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Inwestycji Rolniczych (WZIR). Podpisano kontrakt wartości około 10 mld zł (starych) z Lemna Co. oraz Hydro – Kielce, gdzie pracował syn pomysłodawcy. Funkcję inwestora zastępczego powierzono WZIR. Lenie z USA Zachwyt trwał do czasu, gdy Kochcice zafundowały sobie wreszcie kanalizację i wpuściły ścieki. Okazało się, że oczyszczalnia ich nie oczyszcza i dalej trzeba płacić kary za zanieczyszczanie środowiska. Lemna jako technologia rozmnaża się jednak świetnie. W ciągu kilku lat w województwie śląskim wybudowano 8 takich oczyszczalni. Działają kiepsko. Z dokumentu Wydziału Ochrony Środowiska i Rolnictwa Śląskiego UW w Katowicach z 31 lipca 2001 r. wynika, że wymagany stopień redukcji zanieczyszczeń uzyskują, jedynie 3 (w Pawonkowie, Przyrowie, Świerklańcu). 2 (w Miedznie i Lublińcu) usuwają w stopniu wymaganym zanieczyszczenia organiczne, lecz nie zapewniają wymaganej redukcji substancji biogennych, 3 (w Kochcicach, Boronowie i Wręczycy Wielkiej) nie zapewniają wymaganego stopnia oczyszczania ścieków. Dlatego też Śląski Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Katowicach wydał zarządzenia pokontrolne oraz wszczął postępowanie karne za przekroczenie poziomu zanieczyszczeń. To jednak mały pikuś w porównaniu ze stratami spowodowanymi przez wodne paskudztwo w Lublińcu. Rzęsa nie tylko nie oczyszcza ścieków, ale w okresie wegetacji doprowadza do podwyższenia stężenia azotu amonowego (o 360 proc.) i fosforu w stawach oczyszczających. Familijne oczyszczanie W 1994 r. w Lublińcu oddano do użytku oczyszczalnię konwencjonalną. Mogła przerobić 12 tys. m3 ścieków. Uznano, że inwestycja była na wyrost. Wpływało do niej ok. 10 tys. m3 ścieków. Po roku burmistrz Józef Wieluch podjął decyzję o modernizacji nowej oczyszczalni, oczywiście w oparciu o amerykański patent. W wywiadzie prasowym powiedział, że tamta oczyszczalnia była o wiele za duża, dlatego trzeba było kosztem 5,5 mln zł ograniczyć wydajność oczyszczalni do 5 tys. m3, co całkowicie miastu wystarcza. Nie powiedział, że zaplanował też drugi etap modernizacji polegający na... zwiększeniu przepustowości do 10 tys. m3 ścieków. Po jaką cholerę wpierw zwiększano, a potem zmniejszano wydajność? Utytułowany specjalista od oczyszczalni wyraził w ekspertyzie zdumienie: niewątpliwym ewenementem jest projektowanie rozbudowy istniejącej oczyszczalni celem uzyskania gorszych wyników od dotychczas uzyskiwanych. Wyjaśnienie było nie na profesorską głowę. Raczej na prokuratorską. Pomocne w tej mierze mogą okazać się pisma na temat oczyszczalni, które dotarły do różnych instytucji. Wyjaśniamy, że w tej dużej dla naszego miasta inwestycji brała udział rodzina burmistrza... Burmistrz miasta – inwestor. Prezes Hydro-Lemny na Polskę, syn burmistrza. Jego firmie zlecono projekt, kupiono technologię oraz dostawę urządzeń z USA. Zastępca dyr. do spraw technicznych Zakładu Gospodarki Komunalnej Lokalowej i Ciepłownictwa – drugi syn burmistrza, który odpowiada za eksploatację oczyszczalni – użytkownik. Pytamy, czy tak powinno być, żeby całą inwestycję miała w rękach rodzina – czytamy w piśmie z 6.11.2000 r. adresowanym do Prokuratora Generalnego RP. Natomiast z pisma do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach z 21.10.1999 r. można dowiedzieć się, że starosta lubliniecki, który niedawno wydał decyzję nakazującą przeprowadzenia do 2008 r. kolejnej modernizacji oczyszczalni – ale bez wskazywania na konkretną technologię – dowiedzieć się można, że kiedy był w Lublińcu wiceburmistrzem, brał udział w radzie budowy modernizowanej oczyszczalni, uczestniczył w komisji rozruchowej oczyszczalni, biorąc gratyfikacje finansowe. Wymiar sprawiedliwości od kilku lat nie może poradzić sobie z tą sprawą. W tym czasie lemna zdążyła opanować kolejne oczyszczalnie. Gminy straciły na nich co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych, nie licząc kar za psucie środowiska naturalnego i kosztownych modernizacji. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wymarsz antymillerowców Pierwsza fala dysydentów odeszła lub została wyrzucona z SLD przed wyborami parlamentarnymi 2001 r. Awantury o miejsca na listach wyborczych doprowadziły do podziałów i rozłamów. Na przykład w Polkowicach z SLD wystąpiła radna sejmiku wojewódzkiego Beata Chorąży-Ryszko z grupą ponad 100 zwolenników. Założyli Ogólnopolski Sojusz Obrony Bezrobotnych. W Radomsku radny wojewódzki i działacz Ruchu NIE Arkadiusz Ciach wraz z 200-osobową grupą byłych SLD-owców zarejestrował stowarzyszenie pod mało oryginalną nazwą Sojusz Demokratów Lewicy. W wyborach do Senatu Ciach zdobył ponad 26 tys. głosów. W Częstochowie zbuntowany aktyw pod szyldem Lewicy Ziemi Częstochowskiej poparł kandydującą do Senatu Danutę Marzec, na którą oddało głos 30 tys. wyborców. Zadymy spowodowało też wyślizganie z list wyborczych znanych parlamentarzystów: Władysława Adamskiego (Ostrowiec Świętokrzyski) – bo był zbyt antyklerykalny, Zbigniewa Antoszewskiego (Łódź) – bo nie chciał go "baron" Andrzej Pęczak. Nową serię konfliktów przyniosły wybory samorządowe. W opozycji do SLD powstało kilkadziesiąt lewicowych komitetów wyborczych: Lewica Razem (Ruda Śląska), Twój Dom Ostrołęka, Klub Ludzi Pracy (Katowice), KWW Odrzuconych z Lewicy (Łęczyca), Lewica dla Wszystkich (Białogard) itd. W kilku miastach powtarzają się te same nazwy – Lewica Samorządowa, Lewicowa Alternatywa. Mimo braku pieniędzy i struktur wiele z tych grup wprowadziło do samorządów swoich radnych. Inne urwały Sojuszowi parę procent głosów. W niektórych okręgach kandydat "alternatywny" wygrał z SLD-owcem. * * * Informacje o innych komitetach wyszperali w Internecie. Zaczęli się kontaktować. 3 listopada 2002 r. w Częstochowie spotkali się przedstawiciele komitetów z Polski Centralnej i Południowej. Ktoś rzucił hasło, żeby utworzyć partię. Dostał brawa. 7 grudnia w Kutnie odbył się zjazd założycielski Demokratycznej Partii Lewicy. Na razie w konspiracji, ponieważ aktyw obawiał się, że wielki konkurent zablokuje rejestrację nowej partii w sądzie. – SLD zakładano od góry, od "czapy". U nas jest odwrotnie, inicjatywa wyszła z terenu – mówią pełnomocnicy komitetu założycielskiego DPL, Arkadiusz Ciach, Robert Falkenberg i Zbigniew Litke. Pod szyldem DPL zebrało się około 50 komitetów, 6 tys. osób. Silną reprezentację ma w tym gronie Katowickie, księstwo Andrzeja Szarawarskiego, któremu zarzuca się, że gdy poszedł do rządu, olał partię. Licznie reprezentowane jest też Łódzkie, gdzie ludzie Pęczaka uwikłali się w korupcyjne układy, podejrzane biznesy i przekręty. * * * Elbląg: na dwa tygodnie przed wyborami samorządowymi powstało Stowarzyszenie Elbląskiej Lewicy założone przez dezerterów z SLD oraz bezpartyjnych, którzy jak do tej pory nie widzieli dla siebie miejsca na scenie politycznej. Tych pierwszych wkurzył dyktat aparatu – na zebraniach kół komunikowano partyjnym szeregowcom, że ich kandydatem na prezydenta miasta będzie dotychczasowy prezydent nazwiskiem Słonina. Kto nie popiera Słoniny, ten wróg. "Pasożyty podszywające się pod markową partię" – tak nazwał "nową lewicę" przewodniczący Rady Miasta. Radomsko: metodą sądów kapturowych wyrzucono z SLD masę ludzi. Dowiadywali się oni o tym z prasy, do dziś nie dostali decyzji, nie mówiąc o jakimkolwiek jej uzasadnieniu. Bolesławiec: "doły partyjne" miały dosyć wszechwładzy prezydenta miasta i lokalnego lidera Sojuszu Józefa Burniaka. Najbardziej zbuntowani oddali legitymacje SLD i skrzyknęli się w Komitecie Wyborczym Krystyny Boratyńskiej. Sosnowiec: tu powstała Lewica Społeczna. Wielu jej członków wywodzi się z SLD i ze Stowarzyszenia Edwarda Gierka, ale są również nowi ludzie. Uważają, że matka-partia stała się konformistyczna i odeszła od swego programu. W sosnowieckim Sojuszu widzą beton "nie do przeskoczenia". Nie chcą jednak wojny totalnej: w wyborach prezydenta miasta poparli kandydata SLD Kazimierza Górskiego. Urzędują w biurze senatora Adama Gierka. Prawie wszyscy mają samopoczucie skrzywdzonych kombatantów. To oni zakładali SdRP na początku lat 90., kiedy nie przynosiło to żadnych profitów. Dostawali jajami na pochodach pierwszomajowych, słuchali oskarżeń o wszystkie zbrodnie komuny. Doczekali czasów, gdy SLD stał się lokomotywą do władzy. Wtedy, pod koniec rządów Buzka, do partii wrócił "beton" nieboszczki PZPR, doświadczeni w zakulisowych rozgrywkach aparatczycy. W wielu miastach odsunęli na boczny tor dotychczasowych liderów. Zawłaszczyli partię, zamieniając ją w sitwę pochłoniętą walką o stołki. To oczywiście schemat, bo do niejednej sitwy przyłączyli się ochoczo "młodzi zdolni", a niejeden stary towarzysz wszedł w zwarcie ze świeżego chowu kacykiem. * * * Aktywiści DPL nie są dziećmi, nie spodziewali się natychmiastowego cudu gospodarczego. Oczekiwali jednak od rządzącej socjaldemokracji minimum wiarygodności i konsekwencji. Wyraźnego rozdziału Kościoła od państwa, osłony socjalnej dla najsłabszych, rozliczenia afer AWS. I zawiedli się na całej linii. Jednym tchem wyliczają błędy rządu Millera. Po co minister Hausner gadał o zakazie pracy dla emerytów, skoro go nie wprowadził, ale zdążył wkurzyć parę milionów ludzi? Jak można obiecywać budowę autostrad i nie zbudować nawet kilometra? Po cholerę pchamy się na wojnę z Irakiem? Dlaczego dajemy się wyrolować Amerykanom w sprawie offsetu? Tkwiąc w SLD musieli świecić oczami za partię i rząd, tłumaczyć się przed ludźmi z kolejnych wpadek, którym nie mogli zapobiec. Program DPL nie jest jeszcze skrystalizowany. Falkenberg chciałby podatku liniowego, Ciach domaga się zmiany ustawy o kombatantach, Litke ma hopla na punkcie demokracji wewnątrzpartyjnej. Wszyscy odczuwają potrzebę wypowiedzenia się, swobodnej dyskusji. W SLD ich poglądy nikogo nie obchodziły. Byli partyjnym mięsem armatnim, maszyną do głosowania. Ale do czasu. * * * W DPL panuje przekonanie, że Sojusz się sypie i najdalej na wiosnę rozsypie się ostatecznie. Dlatego potrzebna jest wyrazista alternatywa po lewej stronie. Potrzebne jest ugrupowanie, które trafi do elektoratu utraconego przez millerowców. Czy to się uda? SLD jest zbyt potężną strukturą, żeby utrata 6 tysięcy ludzi mogła ją osłabić. Lekceważenie tego sygnału alarmowego byłoby jednak fatalnym błędem. Autor : Dorota Zielińska / Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Montownie im. Balcerowicza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dorotka i starcy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jazda polska Wicepremier Pol, budowniczy autostrad, dobrze zasłużył się Polsce. Autostrada A4 ma w przyszłości stanowić ważny ciąg komunikacyjny Europy – będzie łączyć Niemcy z Ukrainą. Na razie podziwiać autostradę można na Opolszczyźnie – tam gdzie przebiega jej najdłuższy kawałek – jakieś 140 km. Ciągnie się od Wrocławia, a kończy gdzieś w polu pod Gliwicami. Zadęcie i kanty W lipcu 2001 r. uroczystego otwarcia autostrady z udziałem przedstawiciela Unii Europejskiej oraz arcybiskupa dokonał ówczesny minister transportu Jerzy Widzyk. – Zależało nam na tym, żeby nie trzymać gotowego produktu, kiedy na zatłoczonych drogach ginie tyle ludzi – mówił wówczas Eugeniusz Mróz, dyrektor Biura Budowy Autostrady. W nagrodę za dobrze wykonaną robotę Mróz awansował na dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg Publicznych w Warszawie. W dwa miesiące po uroczystości Najwyższa Izba Kontroli zawiadomiła prokuraturę o popełnieniu przestępstwa podczas budowy autostrady. Okazało się, że koszt budowy jest wyższy od planowanego aż o 50 mln euro. Dlatego że np. wykonawcy zawyżali koszt wycinki drzew oraz innych robót. Oprócz NIK zawiadomienie do prokuratury złożył zarząd Opolskich Parków Krajobrazowych. Budowniczowie autostrady oprócz zasyfienia bezcennego parku wyasfaltowali... chronioną prawem leśną drogę. Pieniądze i nieudolność Autostrada powstała m.in. za pieniądze z dwóch kredytów (125 i 100 mln euro) zaciągniętych w Europejskim Banku Inwestycyjnym (EBI). Od 1998 r. z forsy podatników spłacane są odsetki od tego. Bulić je będziemy aż do 2016 r. Oprócz tego spłacamy raty; np. za kredyt 125 mln – ponad 8 mln euro rocznie. Bulimy, choć autostrada powinna na siebie zarabiać. Szmalec trzepać miał wyłoniony w drodze przetargu koncesjonariusz, czyli administrator, który pobierałby m.in. opłaty za przejazdy – w sumie około 170 mln zł rocznie. Z tych pieniędzy miały być spłacane kredyty. Administratora nie ma, choć zaczęto go szukać już w 1997 r. Po dwóch latach dano sobie spokój. W 2000 r. poszukiwania wznowiono i znów zaprzestano, bo pewien mądry człowiek w rządzie wpadł na pomysł, żeby administratora zastąpić winietami. Gówno z tego wyszło, poszukiwania rozpoczęto więc po raz trzeci. Jak oceniają optymiści, doczekamy się go być może w 2005 r. Na znalezienie w Pomrocznej firmy, która zaopiekowałaby się 140-kilometrowym kawałkiem asfaltu, potrzeba więc 8 lat! Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy mieli tysiące kilometrów autostrad. Trupy i złodzieje Ten, kto dopuścił do tego, że od tylu lat nie ma administratora, który oprócz pobierania opłat za przejazdy zająłby się także monitoringiem oraz stworzeniem kompleksowej infrastruktury, ma na sumieniu ludzkie życie. Na autostradzie dochodzi bowiem do tragicznych i bezsensownych wypadków. Oprócz znaków drogowych i ekranów dźwiękochłonnych łupem złodziei padają siatki, bramy i inne metalowe elementy ogrodzenia oddzielającego jezdnię od pól i lasów. Po jezdni wałęsają się zwierzęta. Przed trzema laty zginęło dwóch kierowców, którzy wyszli na drogę usunąć potrąconego dzika. Gdy ściągali zwierzę z jezdni, walnął w nich rozpędzony samochód. Okazuje się, że przyczyną śmierci człowieka może być też brak... stacji benzynowej. Dwa tygodnie temu ciężarówka pieprznęła w pomoc drogową, która pomagała kierowcy, w którego aucie zabrakło benzyny... Zginęły trzy osoby. Parodią była akcja ratunkowa. W wyniku nieporozumienia z innymi służbami pogotowie nie mogło trafić na miejsce wypadku, nie ma bowiem skoordynowanego systemu ratownictwa. Policja, straż i pogotowie działają na własną rękę. Nic nie ma Co to za autostrada, na której nie mam gdzie przeprowadzić kontroli nie ryzykując, że skończę jak ci nieszczęśnicy z pomocy drogowej. Nie tylko nie ma miejsc, gdzie można bezpiecznie zatrzymać auto do kontroli, ale także nie ma gdzie odstawić cieknącej cysterny, wymienić bezpiecznie koła, odpocząć, zdrzemnąć się przez kilka minut w samochodzie. Nic nie ma. Jest tylko dobry kawał porządnej drogi bez skrzyżowań. Dlatego i policja, i straż pożarna już w fazie projektu zgłaszały zastrzeżenia, ale nie znalazły one zrozumienia w oczach budowniczych – alarmował na łamach prasy młodszy inspektor Jacek Zamorowski, naczelnik Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu („Nowa Trybuna Opolska” z 9 marca 2004 r.). I dalej: Na autostradzie, jak na każdej innej drodze, nie działa na razie żaden skoordynowany system ratownictwa drogowego. Nie widziałem żadnego dokumentu mówiącego o powołaniu policji autostradowej. Służbę na autostradzie pełnią doraźnie na zmianę jednostki policji, przez których teren przebiega trasa A-4. Aby spełnić standardy europejskie, nasza policja autostradowa powinna mieć 50 etatów, minimum sześć samochodów i tyle samo motocykli. W Europie na każde 100 km autostrady przypada bowiem średnio 50 policjantów. Oznacza to, że na zmianie służbę bezpośrednio pełni około czterech patroli. My mamy jeden patrol, który pojawia się na autostradzie raz lub dwa w ciągu ośmiu godzin. Nie może być inaczej, skoro cała sekcja ruchu drogowego liczy w Opolu zaledwie 50 osób, a w powiatach od 7 do 15. I obsługują cały powiat, a nie tylko autostradę. Polski porządek W styczniu 2003 r. rozgoryczone władze województwa opolskiego skierowały do ministra infrastruktury Marka Pola pismo: Początkowa duma i satysfakcja z faktu, że Opolszczyzna jako jedyne w kraju województwo ma zakończony program budowy autostrad, zmienia się w coraz większe rozczarowanie. Oto wysiłek kilku tysięcy budowniczych, a wreszcie obciążenie dla wszystkich podatników, którzy partycypują w spłacie zaciągniętych kredytów, staje się daremnym trudem. Staje się też złym przykładem niedokończonej roboty, nazywanej przez niechętnych nam obcokrajowców polskim porządkiem. (...) Ten smutny obraz rzeczywistości jest powodem uzasadnionej krytyki użytkowników autostrady, kpin zagranicznych gości, a zwłaszcza coraz silniejszych głosów mieszkańców Opolszczyzny obwiniających zarówno Wojewodę, jak i Zarząd województwa opolskiego o grzechy bezczynności i zaniechania. * * * Szacuje się, że opolski odcinek autostrady przemierza co miesiąc około 350 tysięcy samochodów. Zakładając, że samochodem podróżują tylko dwie osoby, wychodzi 700 tysięcy ludzi. Drodzy obywatele. Nie zarzucajcie ministrowi Polowi, że nie buduje autostrad. Pomyślcie o tych 140 km asfaltu, spłacanych kredytach i 700 tysiącach ludzi, którzy narażają zdrowie i życie. I cieszcie się, że nie ma w Polsce więcej autostrad. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy cd. 15 lat więzienia grozi księdzu Tadeuszowi N. Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie skierowała akt oskarżenia do sądu. Zabójcy Ani jednak nie znaleziono. Przypomnijmy. Ania Betleja zginęła tuż obok swego domu w Połomi. Potrąciły ją dwa samochody. Pierwszym mogł być Polonez Caro prowadzony przez ks. biskupa Edwarda Białogłowskiego. Drugim najechał na dziecko jadący za nim ks. Tadeusz N. Obaj sprawcy uciekli z miejsca wypadku zostawiając konające dziecko na drodze. 20 godzin po zdarzeniu do Komendy Policji w Strzyżowie zgłosił się ks. Tadeusz N. Oświadczył, że to on był sprawcą wypadku. Uciekł, bo był w szoku. Twierdził, że najechał na martwe już dziecko. Prokuratura w Strzyżowie uwierzyła w tę wersję. Prowadzący sprawę prokurator Jacek Złotek głosił w lokalnej prasie, że dziecko potrącił tir. Księdzu postawiono tylko zarzut ucieczki z miejsca wypadku i zwolniono do domu. Skandaliczne wypowiedzi prokuratora i działania w myśl tych wypowiedzi sprawiły, że sprawę mu odebrano. Trafiła do prokuratury w Rzeszowie. Ta przez ponad rok bujała się ze sprawą. Tygodnik „NIE” jako jedyny opisywał to zdarzenie ze szczegółami. Ustaliliśmy i podawaliśmy istotne fakty, m.in. taki, że dziewczynka żyła po tym, jak potrącił ją jadący drugim samochodem ks. Tadeusz N. Znaleźliśmy na to świadków, choć nie potrafiła tego zrobić policja. Nasza pisanina sprawiła, że sprawą zainteresowała się Prokuratura Krajowa przyznając nam rację. Policja badała też Poloneza Caro należącego do ks. biskupa Białogłowskiego. Śladów nie znaleziono, bo auto badano miesiąc po zdarzeniu, ale i tak była to sprawa bez precedensu w wo-jewództwie podkarpackim. Kuria niczym wszechwiedząca instancja śledcza ogłaszała w prasie bzdury o tym, że Anię zabiła ciężarówka. „NIE” zaś to komuniści niegodni wiary. Stan na dziś. Prokuratura postawiła jednak ks. Tadeuszowi N. zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym oraz ucieczki z miejsca zdarzenia. Oskarża też księdza o nieudzielenie pomocy, ponieważ dziecko żyło po tym, jak przejechał je swoim Seatem. Prokuratura ustaliła również, że ksiądz jechał z prędkością 75 km/h, choć obowiązywało tam ograniczenie prędkości do 60 km/h. Prokuratura zastosowała poręczenie majątkowe w wysokości 500 zł i zabrała księdzu paszport. Tadeuszowi N. grozi kara do 15 lat więzienia. Prokuratura poinformowała również, że nie znalazła sprawcy wypadku i sprawę tę wyłączyła do osobnego postępowania. Nie przypuszczamy, żeby organy ścigania znalazły winnego tej śmierci. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szperacz™ - wyniki szperania TytulAutorNumer / RokKolumna Tydzień z głowy 09/2002 1 Spisek baronów Przemysław Ćwikliński 09/2002 1 Kurewskie Życie Maciej Wełyczko 09/2002 1 20 lat w Kolebce Anna Fisher 09/2002 2 Zapach Wałęsy Piotr Gadzinowski 09/2002 2 Telewizornia Lap 09/2002 2 Haj Lajf 09/2002 2 Robiąc laskę Urban 09/2002 2 Dwa piwa dla Somalijczyka Dariusz Ciepiela 09/2002 3 Rządu ust korale Przemysław Ćwikliński 09/2002 3 Hołocie od ust Henryk Schulz 09/2002 3 Zarobki Pana Boga Dorota Zielińska 09/2002 4 Wymiękamy jak kiszone ogórki Bożena Dunat 09/2002 5 Listonosz doniósł 09/2002 5 Cywilizm Bogusław Gomzar 09/2002 6 Zamek dynastii Trax Artur Mac 09/2002 6 Miedziany cielec Kościoła Andrzej Rozenek 09/2002 7 Żebracza micha mnicha Bogusław Gomzar Andrzej Rozenek 09/2002 7 Krajowe życie światowe PIG 09/2002 8 Słoma z lakierków Iza Kosmala 09/2002 8 Czeczot Czeczot 09/2002 5 Tydzień z głowy 10/2002 1 Kto zabił Papałę Dorota Pardecka Maciej Wiśniowski 10/2002 1 Całusy dla Peatza Urban 10/2002 2 Haj Lajf 10/2002 2 Macierewicz do ondulu Piotr Gadzinowski 10/2002 2 Pedalcy Henryk Schulz 10/2002 2 Zakon na bank B.G. 10/2002 2 Głodne kawałki Maciej Mikołajczyk 10/2002 3 O szkole co nie chciała papieża Bożena Dunat 10/2002 3 Zarobki Pana Boga cd. Dorota Zielińska 10/2002 3 Brzytwa kosi członków Tadeusz Ryciarski 10/2002 4 Golasy na pochylni Anna Fisher 10/2002 4 Raj dla ubranych A.F. 10/2002 4 I po PIW-ie Joanna Skoczylas 10/2002 5 Jak świeci próchno Krzysztof Teodor Teplitz 10/2002 5 Listonosz doniósł 10/2002 5 Jego Magnificencja Kanciarz Tomasz Rogowski 10/2002 6 Minister na głodzie Jerzy Urban 11/2002 1 Miliard w rozumie Michał Maciej Piotrowski 10/2002 6 Francuz za 200 tysięcy Przemysław Ćwikliński 11/2002 1 Boży pampers Z.N. 10/2002 7 Jak sierżant z marychą D.C. 10/2002 7 Psie figle cd. B.D. 10/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 10/2002 7 Strusiowi po jajach Tadeusz Ryciarski 10/2002 7 Telewizornia Lap 10/2002 7 Żegnaj bacillusie! Ludwik Stomma 10/2002 7 Znikająca ludność Teofil Pałęcki 10/2002 7 Bóg dał znak R.S. 10/2002 8 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 10/2002 8 Grzechotniki J.C. 10/2002 8 Myszką w Glempa Maciej Mikołajczyk 10/2002 8 Święcenie łechtaczki Piotr Zawodny 10/2002 8 Czeczot Czeczot 10/2002 5 Tydzień z głowy 11/2002 1 Haj Lajf 11/2002 2 Kości rzucone w papieża Adam J. Sowa 11/2002 2 Nasz człowiek w watykanie Z.N. 11/2002 2 Pytek w pytę Urban 11/2002 2 Walenie w TVN-ie Piotr Gadzinowski 11/2002 2 Cip cip polonia Dorota Zielińska 11/2002 3 Niemiec germanił Polak tumanił Maciej Mikołajczyk 11/2002 3 Listonosz doniósł 11/2002 5 Kiereswyczajka M.Z. 11/2002 6 Pułkownik z dolnej półki Roman Stobnicki 11/2002 6 Wodujcie sobie taczki Wojciech Jurczak 11/2002 6 Celiński pod pociąg Andrzej Rozenek 11/2002 7 Chrapka na indeks D.C. 11/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 11/2002 7 Paciorkowiec M.W. 11/2002 7 Stopa na rękę Ludwik Stomma 11/2002 7 Święta orężada D.C. 11/2002 7 Telewizornia Lap 11/2002 7 Gówno na szynach Anna Zawadzka 11/2002 8 Krajowe życie światowe PIG 11/2002 8 Polska drze się w SMS-ie Tomasz Żeleźny 11/2002 8 Czeczot Czeczot 11/2002 5 Szkaradne pieniądze Dariusz Cychol 12/2002 1 Tydzień z głowy 12/2002 1 Wolność, równość i orgazm 12/2002 1 Chujnia europejska Urban 12/2002 2 Jak opada Millerowi Piotr Gadzinowski 12/2002 2 Minus Plus Andrzej Rozenek 12/2002 2 Sztubak w rządzie Jerzy Urban 12/2002 2 Telewizornia Lap 12/2002 2 Gryzonie B.G. 12/2002 3 Ssanie Dorota Pardecka 12/2002 3 Doktor Ojboli Bożena Dunat 12/2002 4 Sakrament w koronkach Agnieszka Wołk Łaniewska 12/2002 4 Czeczot Czeczot 12/2002 5 Listonosz doniósł 12/2002 5 M.A.S.H. babo placek Wojciech Jurczak 12/2002 5 Mocne popierdolenie 2002 Maciej Mikołajczyk 12/2002 5 Nasz skarb i jego bogdanka Przemysław Ćwikliński Maciej Wiśniowski 12/2002 6 WaPsurd Andrzej Rozenek 12/2002 6 Hausner jęczy i klęczy A.F. 12/2002 7 Pekaesem dalej Tadeusz Ryciarski 12/2002 7 Religa na kościach Adam Zieliński 12/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 12/2002 7 Wódociąg A.Z. 12/2002 7 Bal na raka Michał Rala 12/2002 8 Szkołą bydląt cd. Maciej Wiśniowski 12/2002 8 Odlot pani Balcerowicz Anna Fisher 13/2002 1 Ostatnia wola pana Karola Dariusz Cychol 13/2002 1 Tydzień z głowy 13/2002 1 Polska z jądrami Adam J. Sowa 13/2002 2 Prezydent od dupy strony Urban 13/2002 2 Sobieski poturczony Piotr Gadzinowski 13/2002 2 Szpieg bez reform cd. D.C. 13/2002 2 Telewizornia Lap 13/2002 2 Gdzie się umartwia biskup Bogusław Gomzar 13/2002 3 Ostatnie wieczerze Michał Rala 13/2002 3 Duchy na waleta Maciej Mikołajczyk 13/2002 4 Urban na kartki cd. J.U. 13/2002 8 Katedra św. Carrefoura T.Ż. 13/2002 4 Oj dana , dana jebać szatana Bogusław Gomzar 13/2002 4 Autostrata Iza Kosmala 13/2002 5 Listonosz doniósł 13/2002 5 Miller, podaj cegłę Andrzej Rozenek 13/2002 5 Suka i żona prezydenta K. - Saba L 13/2002 6 Suka i żona prezydenta K. - Saba Adam J. Sowa 13/2002 6 Poseł prosto z sieci Bożena Dunat 13/2002 6 Celińszczyzna 13/2002 7 Dola dla dyrektora Tadeusz Ryciarski 13/2002 7 Gnój pod krzakiem cd. M.G. 13/2002 7 Nasze ulice wasze kamienice M.M. 13/2002 7 Oda do Małysza N 13/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 13/2002 7 Wiktor u Kwaśniewskiej Ludwik Stomma 13/2002 7 Pary do pary Anna Zawadzka 13/2002 8 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 13/2002 8 Marynarka XXL Waldemar Kuchanny 14/2002 1 Tydzień z głowy 14/2002 1 1380 zł wolności Urban 14/2002 2 Lewicy łyso Piotr Gadzinowski 14/2002 2 Porwany przez bałwany B.G. 14/2002 2 Przewalszczyzna cd. B.D. 14/2002 2 Telewizornia Lap 14/2002 2 Lecim na Pcim Iza Kosmala Andrzej Rozenek 14/2002 3 Lody śmigłem kręcone Anna Fisher 14/2002 3 Ludzie jak barszcz Dorota Zielińska 20/2002 1 Awers pani Rewers Bożena Dunat 14/2002 4 Bookmacherzy Adam Zieliński 14/2002 4 Utracona cześć Ewy Chmiel Dorota Zielińska 14/2002 4 Czeczot Czeczot 14/2002 5 Listonosz doniósł 14/2002 5 Seks braci mniejszych Dorota Pardecka 14/2002 5 Kto pod miastem dołki kopie Bogusław Gomzar 14/2002 6 Gówniane alibi Piotr Gadzinowski 14/2002 7 Hitler w arafatce Ludwik Stomma 14/2002 7 Numer na paipeża Redakcja 14/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 14/2002 7 Pary do pary Janusz Korwin - Mikke 14/2002 7 Intercipa Michał Rala 14/2002 8 Pierdząc w fotel popłakuje Agnieszka Wołk Łaniewska 14/2002 8 Vipówka Iza Kosmala 14/2002 8 Polska to brzmi w trzcinie. Jerzy Urban 15/2002 1 Szaron Alejhem Michael Szot 15/2002 1 Tydzień z głowy 15/2002 1 Wolność na kółkach W.K. 15/2002 1 Bracia przejebańcy Piotr Zawodny 15/2002 2 Święta pijawka Urban 15/2002 2 Telewizornia Lap 15/2002 2 U Pana Boga za Peatzem Piotr Gadzinowski 15/2002 2 Dealer z zielonego wzgórza Bogusław Gomzar 15/2002 3 Dług 2 Iza Kosmala 15/2002 3 Tir w sutannie Teofil Pałęcki 15/2002 3 Cerkiew bez orgazmu Adam J. Sowa 15/2002 4 Jak ciągnie arcybiskup Przemysław Ćwikliński 15/2002 4 Papież na rybkę Maciej Mikołajczyk 15/2002 4 Prezydent na tacę Tomasz Żeleźny 15/2002 4 Listonosz doniósł 15/2002 5 Rozwiedź nas panie Agnieszka Wołk Łaniewska 15/2002 5 Kosmita robi druta MMP 15/2002 6 Pożytki z Curzytka Waldemar Kuchanny 15/2002 6 Szwagier na śmietniku Adam Zieliński 15/2002 6 Chujart Waldemar Kuchanny 15/2002 7 Męczeństwo posła Stryjaka Z.N. 15/2002 7 MKS Sraczka Ludwik Stomma 15/2002 7 Odlot pani Balcerowicz cd. A.F. i Z.N. 15/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 15/2002 7 Wodujcie sobie taczki cd. W.J. 15/2002 7 Krajowe życie światowe PIG 15/2002 8 Szynka zwana wanną Anna Fisher 15/2002 8 Chłopskie jadło D.C. 16/2002 1 Minister głupich kroków Krzysztof Teodor Teplitz 16/2002 1 Tydzień z głowy 16/2002 1 Era półdziewic Urban 16/2002 2 Inwazja czarnych plemników Piotr Gadzinowski 16/2002 2 Telewizornia Lap 16/2002 2 Jak Guzowaty wybił się na patryiotę Adam J. Sowa 16/2002 3 Lewiczki Andrzej Rozenek 16/2002 3 Michnik Millerowi Kwachem Jerzy Urban 16/2002 3 Wyciskanie bachorów Agnieszka Wołk Łaniewska 16/2002 2 Na boga i benzynę Piotr Zawodny 16/2002 4 Poyedźmy na hops Anna Fisher 16/2002 4 Prałat kopie Waldemar Kuchanny 16/2002 4 Dać mnichowi szkołę Bogusław Gomzar 16/2002 5 Listonosz doniósł 16/2002 5 Wiedźmy nad ogniskiem Tomasz Żeleźny 16/2002 5 Czeczot Czeczot 16/2002 5 Gdy bankowiec za pijany, a bank za trzeźwy Dorota Zielińska 16/2002 6 Generał z o.o. Bożena Dunat 16/2002 6 Przednia łapa Henryk Schulz 16/2002 6 Oto słowo czarne M.T. 16/2002 7 Autobójcy cd. Andrzej Rozenek 16/2002 7 Tydzień z głowy 20/2002 1 Haj Lajf 16/2002 7 Od Hagny do Hagi Piotr Ikonowicz 16/2002 7 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 16/2002 8 Maryja na katar B.P. 16/2002 8 Jak się walą gwiazdy Michał Rala 16/2002 8 Szmatmeni P.Z. 16/2002 8 Fruwające gównojady Anna Fisher 17/2002 1 Porwanie żony informatora "NIE" Dariusz Cychol 17/2002 1 Tydzień z głowy 17/2002 1 Co zwisa polakowi Przemysław Ćwikliński 17/2002 2 Haj Lajf 17/2002 2 Hugo na długo Adam J. Sowa 17/2002 2 Modlę się z Glempem Piotr Gadzinowski 17/2002 2 Pożytki z Curzytka Marek Pol 17/2002 2 Ryszard Kalisz tańczy Urban 17/2002 2 Olejnik w ramionach ośmiornicy Dariusz Cychol 17/2002 3 Wiza do dupy Tomasz Żeleźny 17/2002 3 Autostrata cd. Iza Kosmala 17/2002 4 Egzekucja Przemysław Ćwikliński 17/2002 4 Gdy Boni cię broni Anna Fisher 17/2002 4 Lukry, cukry i syropy Michał Rala 17/2002 4 Czeczot Czeczot 17/2002 5 Listonosz doniósł 17/2002 5 Czy mydło było człowiekiem Dorota Pardecka 17/2002 5 Psy na fajki Michał Rala 17/2002 5 Papuga pana Boga Maciej Wiśniowski 17/2002 6 Watykan za zamkniętymi drzwiami Piotr Zawodny 17/2002 6 Wolnoparafianka Tadeusz Ryciarski 17/2002 6 Czarnoteka Waldemar Kuchanny 17/2002 7 Darmo w paszczę Ludwik Stomma 17/2002 7 Telewizornia Lap 17/2002 7 Przewalszczyzna cd. B.D. 17/2002 7 Sakrament dziurawienia 17/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 17/2002 7 Strategia dłubania w nosie Anna Fisher 17/2002 7 Krajowe życie światowe Pig 17/2002 8 Wypróżniaki Iza Kosmala 17/2002 8 Tydzień z głowy 18/2002 1 Zbiropolacy Adam J. Sowa 18/2002 1 Belka i korniki Anna Fisher 18/2002 2 Olejnik w ramionach ośmiornicy cd. Dariusz Cychol 18/2002 2 Paw koszerny Piotr Gadzinowski 18/2002 2 Święto lewego buta Urban 18/2002 2 Telewizornia Lap 18/2002 2 Dług 2 cd. Iza Kosmala 18/2002 3 Gangsterzy z psich marzeń Maciej Wiśniowski 18/2002 3 Obywatel dresiarz Bożena Dunat 18/2002 3 Buraki w Nowym Jorku Tomasz Żeleźny 18/2002 4 Gdańsk wciąż postrzelony Waldemar Kuchanny 18/2002 4 Ratusz tusz Dorota Zielińska 18/2002 4 Atak historii Piotr Kamieński 18/2002 5 Czeczot Czeczot 18/2002 5 Henryk Schulz Kuglarze 18/2002 5 Listonosz doniósł 18/2002 5 Mazur Watykański Adam J. Sowa 18/2002 7 Móżdżek po dziennikarsku Jerzy Urban 18/2002 7 Nasz człowiek w Teheranie Dariusz Cychol 18/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 18/2002 7 Big Sister Andrzej Rozenek 18/2002 8 Fryderyki na rykowisku Bogusław Gomzar 18/2002 8 Tydzień z głowy 19/2002 1 Marsz na rząd. Andrzej Rozenek 19/2002 1 Haj Lajf 19/2002 2 Olejnik w ramionach ośmiornicy cd. Dariusz Cychol 19/2002 2 Poker rogacza Urban 19/2002 2 Rewers klient "NIE" D.P. 19/2002 2 Z pieniędzy do nędzy Piotr Gadzinowski 19/2002 2 Łapa, która leczy Henryk Schulz 19/2002 3 Pij bo się ściemnia Maciej Mikołajczyk 19/2002 3 Zdycha na stacji lokomotywa Andrzej Rozenek 19/2002 3 Kociaki z Powązek Małgorzata Leczycka 19/2002 4 Tramwajem do nieba Agnieszka Wołk Łaniewska 19/2002 4 Truchło do robienia pieniędzy B.D. 19/2002 4 Ujadanie psów pańskich Waldemar Kuchanny 19/2002 4 Listonosz doniósł 19/2002 5 Czeczot Czeczot 19/2002 5 Orgazm dla zuchwałych Piotr Zawodny 19/2002 5 Seks na pół gwizdka Dorota Zielińska 19/2002 5 Baba na łańcuchu Wojciech Jurczak 19/2002 5 Port nad kałużą Bożena Dunat 19/2002 6 Prezydent z krzywym interesem Dorota Pardecka 19/2002 6 Jaki kraj taki Lepper Agnieszka Wołk Łaniewska 19/2002 7 Obrzezane głowy Michael Szot 19/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 19/2002 7 Telewizornia Lap 19/2002 7 Kręcę Przemysław Ćwikliński 19/2002 8 Obraz 19/2002 8 Piotr Pedał I Adam J. Sowa 19/2002 8 Putin i jego małpy Adam J. Sowa 19/2002 8 Między bogiem a wściekłą krową Piotr Gadzinowski 20/2002 2 Breżniew Watykanu Piotr Zawodny 20/2002 2 Haj Lajf 20/2002 2 Modlitwa o zbabienie Urban 20/2002 2 Olek podaj cegłę! Adam J. Sowa 20/2002 2 Od stup do głów Karol Prusik 20/2002 3 Tuczniki Henryk Schulz 20/2002 3 Uciekaj myszko do rury Anna Fisher 20/2002 3 Gruzin w gruzach Bożena Dunat 20/2002 4 KOŃcówka Dorota Zielińska 20/2002 4 Wodujcie sobie taczki Wojciech Jurczak 20/2002 4 Czeczot Czeczot 20/2002 5 Etiuda rewolucyjna na dwie harpie Agnieszka Wołk Łaniewska 20/2002 5 Listonosz doniósł 20/2002 5 Premier nie macany AWŁ 20/2002 5 Soliteruchy Joanna Hen 20/2002 5 Jak olimpiada w Zakopanem Ireneusz Matajczyk 20/2002 6 Upiorny poborca Maciej Wiśniowski Tomasz Żeleźny 20/2002 6 Buszując w zbożu B.G. 20/2002 7 Niebieskoczarni R.S. 20/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 20/2002 7 Szczerząc sztuczną szczękę Ludwik Stomma 20/2002 7 Teleszwindel Andrzej Rozenek 20/2002 7 Telewizornia Lap 20/2002 7 Gożki Miodek Michał Rala 20/2002 8 Krajowe życie światowe Pig 20/2002 8 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 20/2002 8 Tajemnica ludzkich strzępów Adam Zieliński 21/2002 1 Tydzień z głowy 21/2002 1 Eurojazgot Urban 21/2002 2 Kładka B.D. 21/2002 2 Polska na korytarzu Adam J. Sowa 21/2002 2 Telewizornia Lap 21/2002 2 Za trumną krowy Piotr Gadzinowski 21/2002 2 Śląski Czarnobyl Łukasz Ciemny 21/2002 3 Proboszcz łyka jezioro Maciej Mikołajczyk 21/2002 3 Wojewoda czyni cuda Waldemar Kuchanny 21/2002 3 Egzekucja cd. Przemysław Ćwikliński 21/2002 4 Hau hau - he he Wojciech Jurczak 21/2002 4 Michnik Millerowi Kwachem cd. 21/2002 4 Ssanie cd. Dorota Pardecka 21/2002 4 Czeczot Czeczot 21/2002 5 Czego Piwnik nie doczeka Henryk Schulz 21/2002 5 Jak tonie kolebka Anna Fisher 21/2002 5 Listonosz doniósł 21/2002 5 Bal wyzwoleńców Justyna Mills - Wiszniewska 21/2002 6 Chłodzenie wiary Piotr Zawodny 21/2002 6 Stany zjednoczone republik radzieckich Adam J. Sowa 21/2002 6 Castrowanie Busha P.Z. 21/2002 7 Genialny magazynier W.J. 21/2002 7 Marek kapucha Jurek Dariusz Cychol 21/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 21/2002 7 Spisywani na straty Z 21/2002 7 Wiatrak Ludwik Stomma 21/2002 7 Co zrobic żeby zarobić Bożena Dunat 21/2002 8 Na granicy jest kurwica Bogusław Gomzar 21/2002 8 Łańcuszek idiotów Alicja Brzeźińska 21/2002 8 Matka Boska i zabójcy Tomasz Żeleźny 22/2002 1 Tydzień z głowy 22/2002 1 Jaka piękna katastrofa Piotr Gadzinowski 22/2002 2 Smród z etny cd. Wojciech Jurczak 22/2002 2 Telewizornia Lap 22/2002 2 Twój toksyczny bachor Iza Kosmala 22/2002 2 Wypędki Michnika Urban 22/2002 2 Dzień Hipokryty Dorota Pardecka Patrycja Bielawska 22/2002 3 Nadchodzi trądzik Andrzej Sikorski 22/2002 3 Kubuś rozpruwacz Michał Owczarczuk 22/2002 3 Dziennikarska hołota Michał Rala 22/2002 4 Jak zabija Wyborcza Dariusz Cychol 22/2002 4 Rowersi Andrzej Rozenek 22/2002 4 Czeczot Czeczot 22/2002 5 Dobić targi Michał Rala 22/2002 5 Listonosz doniósł 22/2002 5 Przerżnąć Rosję Krzysztof Pilawski 22/2002 6 Unia z krzyżykiem Agnieszka Wołk Łaniewska Andrzej Dominiczak 22/2002 6 Bez seksu i sensu D.Z. 22/2002 7 Kto skopie orła Ludwik Stomma 22/2002 7 Nie będziemy się cyckać Dorota Zielińska 22/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 22/2002 7 Piersi karmelity Teofil Pałęcki 22/2002 7 Jedenaste : nie pytaj. M.O. 22/2002 8 Komuna w sieci Andrzej Rozenek 22/2002 8 Krajowe życie światowe. Pig 22/2002 8 Jak pedofil z ośmiornicą Dariusz Cychol 23/2002 1 Strzelając donosami 23/2002 1 Tydzień z głowy 23/2002 1 Jamroży klient "NIE" A.R. 23/2002 2 Kobieta Odskrobana Urban 23/2002 2 Jak Lenin straszył Sylwię Pusz Piotr Gadzinowski 23/2002 2 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 23/2002 2 Telewizornia Lap 23/2002 2 Elita w mordę pluta Bożena Dunat 23/2002 3 Strzelając donosami Bogusław Gomzar 23/2002 3 Ryba psuje się od rządu AWŁ 23/2002 4 Samobój solidarności Andrzej Rozenek 23/2002 4 Łeb jak sklep Tadeusz Ryciarski 23/2002 4 Czeczot Czeczot 23/2002 5 Listonosz doniósł 23/2002 5 Państwo na bank Henryk Schulz 23/2002 5 Silezjaczek ci ja Łukasz Ciemny 23/2002 5 Mój zabujczy tatuś Bożena Dunat 23/2002 6 Rolada AWŁ 23/2002 6 Dyskretny urok dewocji A.Z. 23/2002 6 Co wypadło z mordy busha Adam J. Sowa 23/2002 7 Dać kasy i dupy dołożyć Andrzej Sikorski 23/2002 7 Macierewicz z oberwanymi nóżkami Ludwik Stomma 23/2002 7 Papież i lolitki P.K. 23/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 23/2002 7 Komunia przez uszy Maciej Mikołajczyk 23/2002 8 Czarne dziecko SLD Iza Kosmala 24/2002 1 Tydzień z głowy 24/2002 1 Strzelając donosami cd. Bogusław Gomzar 24/2002 2 Telewizornia Lap 24/2002 2 Tura bez kangura M.Z. 24/2002 2 Wolność dla Dziada Piotr Gadzinowski 24/2002 2 Złota lewatywa Urban 24/2002 2 Klecha obrotowy Jar 24/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 24/2002 7 Villa Roma A.F. 24/2002 7 Wieści gminne i inne 24/2002 7 Wieści z kruchty 24/2002 7 Modlitwa o duży interes Andrzej Rozenek 24/2002 8 Poselskie pisanki Z.N. 24/2002 8 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 24/2002 8 Wojtuś serduszko AWŁ 24/2002 8 Tere PHARE kuku W.K. 24/2002 6 Na straganie w dzień targowy Waldemar Kuchanny 24/2002 6 Kaczmarek mistrz liftingu Henryk Schulz 24/2002 6 Prawo Świętojebliwych A.B. 24/2002 4 Tatuś jak splunąć B.A. 24/2002 4 Wystarczy bić B.G. 24/2002 4 Za poślednie Ziobro Alicja Brzeźińska 24/2002 4 Czeczot Czeczot 24/2002 5 Listonosz doniósł 24/2002 5 Ręce które rąbią Waldemar Kuchanny 24/2002 5 W internecie kica Zając T.Ż. 24/2002 5 Główkując nogami Michał Rala 24/2002 3 Lepperzyca Bożena Dunat 25/2002 1 Tydzień z głowy 25/2002 1 Pod suknem 25/2002 2 POLecieć Anna Fisher 25/2002 2 Popiłek Urban 25/2002 2 Telewizornia Lap 25/2002 2 Więcej niż jedna wódka Maciej Mikołajczyk 25/2002 2 Wysiadka Iza Kosmala 25/2002 2 Telekadzidło Dorota Zielińska 25/2002 3 Telewizja szczuropolaków Adam Zieliński 25/2002 3 Autostrata cd. Iza Kosmala 25/2002 4 Komu sra glizda Michał Rala 25/2002 4 Przeleciec Polskę cd. Iza Kosmala Andrzej Rozenek 25/2002 4 Czeczot Czeczot 25/2002 5 Lato lepienia bałwana Agnieszka Wołk Łaniewska 25/2002 5 Listonosz doniósł 25/2002 5 Kultura szastania Maciej Wiśniowski 25/2002 6 Pasztet z kaczki Henryk Schulz 25/2002 6 Zdjęcie z prezydentem Marian Wirczyński 25/2002 6 Blondynka stanu AWŁ 25/2002 7 Dać kasy i dupy dołożyć cd. Andrzej Sikorski 25/2002 7 Matka Boska i zabójcy cd. 25/2002 7 Oto słowo czarne M.T. 25/2002 7 Ozór wolności Ludwik Stomma 25/2002 7 Gospoś Maciej Mikołajczyk 25/2002 8 Grafitti 25/2002 8 Seksnastka Andrzej Rozenek 25/2002 8 Nalewka na protezie Maciej Mikołajczyk 26/2002 1 Ośmiornica na ruszcie Bogusław Gomzar 26/2002 1 26/2002 1 Glemp nie podskoczy Andrzej Rozenek 26/2002 2 Kwaśniewski do łopaty. Urban 26/2002 2 Miłość za 6 milionów. A.F. 26/2002 2 Spot się leje Piotr Gadzinowski 26/2002 2 Tydzień z głowy 26/2002 2 Ziemia dla ziemian Anna Fisher 26/2002 2 Miasto wisielców Wojciech Jurczak 26/2002 3 Cela Vie Waldemar Kuchanny 26/2002 4 Człowiek który nie dał Henryk Schulz 26/2002 4 Dama ze środowiska Dariusz Cychol 26/2002 4 Jak skończy Miller Anna Fisher 26/2002 4 Czeczot Czeczot 26/2002 5 Kantkultura Agnieszka Wołk Łaniewska 26/2002 5 Listonosz doniósł 26/2002 5 Molestowana molestowany Adam Ewans 26/2002 6 Chleb z rakiem Andrzej Rozenek 27/2002 1 Ruda w rozkroku Robert Kosmaty 26/2002 6 Współżycie bez całusków Bożena Dunat 26/2002 6 Bóg po byku Urban 26/2002 7 Jak rozpętamy III wojnę światową Krzysztof Pilawski 26/2002 7 Miller w paszczy bolszewika Adam J. Sowa 26/2002 7 Sprostowanie ducha świętego Ludwik Stomma 26/2002 7 Wieści gminne i inne 26/2002 7 Bombowe życie krajowe Maciej Mikołajczyk 26/2002 8 Krajowe życie światowe Pig 26/2002 8 NIE Tyje! Redakcja 27/2002 1 Ruski w zalotach N 27/2002 1 Tydzień z głowy 27/2002 1 Co piszczy pod stopą Anna Fisher 27/2002 2 Daj Urban 27/2002 2 Syrena z kaczym dziobem Przemysław Ćwikliński 27/2002 2 Wieści gminne i inne 27/2002 2 Żółtko biało - czerwone Piotr Gadzinowski 27/2002 2 Dojąc beznogiego Henryk Schulz 27/2002 3 Kasa nostra Przemysław Ćwikliński 27/2002 3 Przepite morze Waldemar Kuchanny 27/2002 3 Agencja pod kogutem Dorota Pardecka Zuzanna Stawicka 27/2002 4 Policjanci z miasta W.J. 27/2002 4 Sędzia blokers Dominika Grass 27/2002 4 Świadek dozgonny Bogusław Gomzar 27/2002 4 Czeczot Czeczot 27/2002 5 Listonosz doniósł 27/2002 5 Uop baj baj A.R. 27/2002 5 Zbrodnia zdjęcia majtek M.Z. 27/2002 5 Korytarz do burdelu Andrzej Rozenek 27/2002 6 Ręce które rąbią cd. Waldemar Kuchanny 27/2002 6 Upiorny poborca cd. Maciej Wiśniowski Tomasz Żeleźny 27/2002 6 Zbujak cd. Bożena Dunat 27/2002 6 Groch z kapusiem M.Z. 27/2002 7 Haj Lajf 27/2002 7 Miller mle Der 27/2002 7 Pan Bóg piłkę nosi Ludwik Stomma 27/2002 7 Podczłowiek Wawrzyniec Kofta 27/2002 7 Wieści z kruchty 27/2002 7 Raj w pomidorach Michał Rala 27/2002 8 Rwąc włosy i trotuar Anna Fisher Michał Rala 27/2002 8 "NIE" tyje 28/2002 1 Pieprz i licz Agnieszka Wołk Łaniewska 28/2002 1 Tydzień z głowy 28/2002 1 Dewoty i zygoty Piotr Gadzinowski 28/2002 2 Haj Lajf 28/2002 2 Próżni w próżni Urban 28/2002 2 Sukces nokaut rewelacja Ada Kowalczyk 28/2002 2 Wieści gminne i inne 28/2002 2 Brudni, głodni i natchnieni Piotr Ikonowicz 28/2002 3 Chodaki AWŁ 28/2002 3 Skrobiąc "Rzepę" 28/2002 3 Przeleć mnię, strażaku Maciej Wiśniowski 28/2002 4 Stół do umierania Bożena Dunat 28/2002 4 Upiory w białych fartuchach 28/2002 4 Bóg po wyroku P.Z. 28/2002 5 Czeczot Czeczot 28/2002 5 Króliki Ameryki Piotr Zawodny 28/2002 5 Listonosz doniósł 28/2002 5 Wpierdol na szczycie Grażyna Zaga 28/2002 5 Hej toniemy Anna Fisher 28/2002 6 Na lewo od jelenia Dariusz Cychol 28/2002 6 O paniach co nie dawały Maciej Mikołajczyk 28/2002 6 Krążownik Szlanta W.K. 28/2002 7 Kultura szastania cd M.W. 28/2002 7 Lody śmigłem kręcone cd. Anna Fisher 28/2002 7 Madonny latają , bydlenta klekają Ludwik Stomma 28/2002 7 Oto słowo czarne M.M. 28/2002 7 Telewizornia Lap 28/2002 7 Wieści z kruchty 28/2002 7 Ratuszołomy Dorota Zielińska 28/2002 8 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 28/2002 8 Balcerowicz z dziurą w czole Piotr Ikonowicz 29/2002 1 Dymając towarzysza Tomasz Żeleźny 19/2002 1 Psy kroją fury Roman Stobnicki 29/2002 1 Tydzień z głowy 29/2002 1 Kleik dla Polski Anna Fisher 29/2002 2 Rok 2005 Piotr Gadzinowski 29/2002 2 Słodki pedofil Urban 29/2002 2 Telewizornia Lap 29/2002 2 Wieści gminne i inne 29/2002 2 Dyplom z podrobami Tadeusz Ryciarski 29/2002 3 Kluską w gardle Przemysław Ćwikliński 29/2002 3 Samobójstwo ze szczególnym okrucieństwem Bożena Dunat 29/2002 3 Wychuśtać leszcza Bogusław Gomzar 29/2002 3 Jak ciągnie laga Dorota Zielińska 29/2002 4 Kościuszko mikrofonu Piotr Zawodny 29/2002 4 Moskal nie wierzy w złom Dorota Zielińska Ewa Jarosławska 29/2002 4 Czeczot Czeczot 29/2002 5 Listonosz doniósł 29/2002 5 Szakal domowy Robert Kosmaty 29/2002 5 Życie na przyczepkę Bożena Dunat 29/2002 5 Drzazgi w dupie arcybiskupa Waldemar Kuchanny 29/2002 6 Nie kupuj u księdza Bogusław Gomzar 29/2002 6 Ogniste palce papieża Maciej Mikołajczyk 29/2002 6 Samotność kapłana Wojciech Jurczak Andrzej Rozenek 29/2002 6 Bredzić jak Łukasiewicz J.U. 29/2002 7 Gdynia topielica W.K. 29/2002 7 Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie B.D. 29/2002 7 Kieres na madagaskar L 29/2002 7 Oto słowo czarne M.M. 29/2002 7 Skowyt burej suki Piotr Gadzinowski 29/2002 7 Skrobiąc "Rzepę" cd. Jerzy Urban 29/2002 7 Serce debila Ludwik Stomma 29/2002 7 Gazeta poronna W.K. 29/2002 8 Krajowe życie światowe Pig 29/2002 8 Nakryj radnego Maciej Wiśniowski 29/2002 8 Cool czy K Anna Fisher 30/2002 1 Fryzjer Kołodki Urban 30/2002 2 Kwaśny cukierek Piotr Ikonowicz 30/2002 2 Smoking po Gierku L 30/2002 2 Tydzień z głowy 30/2002 2 Dobrychłop idzie na wojnę Bogusław Gomzar 30/2002 3 Palec zgwałcony Bożena Dunat 30/2002 3 Facher macher Iza Kosmala 30/2002 4 Straszydła Dorota Pardecka 30/2002 4 Czarny punkt A.R. 30/2002 5 Parafia św. PIT'a Bożena Dunat 30/2002 5 Oto słowo czarne M.T. 30/2002 5 Komuno wróć Ada Kowalczyk 30/2002 6 Rodzina na rzęsach Tadeusz Ryciarski 30/2002 6 Woda w proszku Ada Kowalczyk 30/2002 6 Chur wujów Wojciech Jurczak 30/2002 7 Jak trąbi PKS Iza Kosmala 30/2002 7 Polska padaczka Anna Fisher 30/2002 7 Pusty jestem Dariusz Cychol Tomasz Żeleźny 30/2002 8 Bójasy AWŁ 30/2002 10 Trup z gładkiej lufy Tadeusz Ryciarski 30/2002 10 Zwekslowani Bożena Dunat 30/2002 10 Caritas lager Andrzej Rozenek 30/2002 11 Nie pałacuj Robert Kosmaty 30/2002 11 Jak słodko być sierotką Maciej Wiśniowski 30/2002 11 Gul gul bul bul Wojciech Jurczak 30/2002 12 Taniec z szabrami Maciej Mikołajczyk 30/2002 12 Haj Lajf 30/2002 13 Janik na ołtarze Ludwik Stomma 30/2002 13 Listonosz doniósł 30/2002 13 Pa pieskie życie biznesu Piotr Gadzinowski 30/2002 15 Psy kroją fury cd. R.S. 30/2002 15 Telewizornia Lap 30/2002 15 Wieści gminne i inne 30/2002 15 Fiku miku jestem w twoim pamiętniku A.K. 30/2002 16 Szakira i Walikonik Ada Kowalczyk 30/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 30/2002 16 Spowiednik Tysiąclecia Tomasz Żeleźny 31/2002 1 "NIE" w Radiu "ZET" 31/2002 2 Pytanie o męskość premiera Urban 31/2002 2 Tydzień z głowy 31/2002 2 Aleksander wielozadaniowy Krzysztof Pilawski 31/2002 3 O czyste niebo nad polską Agnieszka Wołk Łaniewska Mateusz Zgryzota 31/2002 3 Noce mężów stanu J.S. 31/2002 4 Przegrać czyli wygrać L 31/2002 4 Statki na niebie Waldemar Kuchanny 31/2002 4 Dama z łysiaczkiem AWŁ 31/2002 5 Krzyżak wspak bedojten Piljak Michał Rala 31/2002 5 Pani minister wsiąka Maciej Mikołajczyk 31/2002 6 Wróbel w garści Henryk Schulz 31/2002 6 Euroafrica i kasa znika Maciej Wiśniowski 31/2002 7 Górnicy do gazu Michał Podgórny 31/2002 7 Półświatek koronny Dariusz Cychol Przemysław Ćwikliński Bogusław Gomzar 31/2002 8 Działka mleka Maria Bukowska 31/2002 10 Psie figle Maciej Mikołajczyk 31/2002 10 Spadł w górę Dorota Pardecka Zuzanna Stawicka 31/2002 10 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 31/2002 11 Egzorcysta z Lublina D.Z. 31/2002 12 Kluska i piuska Maciej Wiśniowski 31/2002 12 Oto słowo czarne M.T. M.M. 31/2002 12 Wieści z kruchty JAN 31/2002 12 Zbawie się sam 31/2002 12 Czeczot Czeczot 31/2002 13 Listonosz doniósł 31/2002 13 Słowo na niedzielę Ludwik Stomma 31/2002 13 Wieści gminne i inne 31/2002 13 Królewny z królewca Iza Kosmala 31/2002 14 Bractwo św. Walędziaka Piotr Gadzinowski 31/2002 15 Czy poseł robi kupę Iza Kosmala 31/2002 15 Ogon Millera Adam J. Sowa 31/2002 15 Telewizornia Lap 31/2002 15 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 31/2002 16 Upiory na upały Dorota Zielińska 31/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 31/2002 16 Zdychaj nie czekaj Henryk Schulz 32/2002 1 Eurokrętacze Henryk Schulz 32/2002 2 Pzpr w occie Urban 32/2002 2 Tydzień z głowy 32/2002 2 Menstruacja Michał Rala 32/2002 3 Sekskolektyw Iza Kosmala 32/2002 3 A dołem chinczyk płynie Roman Stobnicki 32/2002 4 Napadamy na bank Anna Fisher 32/2002 10 Trochę snobizmu wiarusie Iza Kosmala 32/2002 10 Chodu! Andrzej Sikorski 32/2002 11 Kasta nietykalnych Agnieszka Wołk Łaniewska 32/2002 11 Bawiciel 32/2002 12 Paciorek bez samogwałtu Andrzej Sikorski 32/2002 12 Oto słowo czarne M.T. M.M. 32/2002 12 Czeczot Czeczot 32/2002 13 Haj Lajf 32/2002 13 Listonosz doniósł 32/2002 13 Niech się święci co chce Ludwik Stomma 32/2002 13 Ekspert Glempa Maciej Wiśniowski 32/2002 14 Whyskey and radon Bogusław Gomzar 32/2002 14 Zbrodnia zdjęcia majtek cd. M.Z. 32/2002 14 Loda naszego powszedniego A.R. 32/2002 15 Telewizornia Lap 32/2002 15 Wieści gminne i inne 32/2002 15 Zaraza bez wiz Andrzej Rozenek 32/2002 15 Platon gatunkowo ciężki Bożena Dunat 32/2002 16 Siedzą i jedzą Tadeusz Ryciarski 32/2002 16 Czwarta tajemnica fatimska 32/2002 16 Krajowe życie światowe Pig 32/2002 5 Dupa Stalina Adam J. Sowa 32/2002 4 Pająk ben Ladena Bogusław Gomzar 32/2002 5 Dyrdymanie Robert Kosmaty 32/2002 6 Hrabia Gniewomir Przemysław Ćwikliński 32/2002 6 Komuchy uliczne Maciej Mikołajczyk 32/2002 6 Burmistrz dyktą podniecony ZJN 32/2002 7 Menedżmęty Andrzej Sikorski Zuzanna Stawicka 32/2002 7 Orły , Sekuły Robert Kosmaty 32/2002 7 Papuga czy sęp Alicja Brzeźińska 32/2002 8 Bujajże się prezesie Wojciech Jurczak 32/2002 8 Uciszony Dorota Pardecka Zuzanna Stawicka 32/2002 9 Papież, kiełbasa i święty grill Bogusław Gomzar 33/2002 1 Pastuch czarnych owiec Piotr Ikonowicz 33/2002 2 Obwoźne sado-maso Urban 33/2002 2 Tydzień z głowy 33/2002 2 Kurwy i kury Maciej Mikołajczyk 33/2002 3 O seksualnym molestowaniu policji Wojciech Jurczak 33/2002 3 Lotni ważniacy Anna Fisher 33/2002 4 Złote piaski Waldemar Kuchanny 33/2002 4 Honorowi dawcy śmieci Karol Prusik 33/2002 5 Mędrcy z rumowiska Anna Fisher 33/2002 5 Armia nisko mierzy Andrzej Rozenek 33/2002 6 Park sztywnych łączy Iwona L. Konieczna 33/2002 6 AWS walczy Maciej Wiśniowski Zuzanna Stawick 33/2002 7 Gminne Hipermarketanki Bożena Dunat 33/2002 7 Wieści gminne i inne D.J. 33/2002 7 Jego Świętobliwość nie bawi się w indian. Grażyna Zaga 33/2002 8 Papa, mydło i powidło Tomasz Żeleźny 33/2002 8 Charlie Wojtyłą AWŁ 33/2002 9 Kraj w którym zastyga papież Andrzej Rozenek 33/2002 9 Watykan z nogi na nogę Krzysztof Lis 33/2002 9 Listy do koryta Tomasz Żeleźny 33/2002 10 Rada od parady Dorota Zielińska 33/2002 10 Polak pokazał język Bogdan Iwański 33/2002 11 Star Car Michał Rala 33/2002 1 Jak Konigsberg to Danzig Krzysztof Pilawski 33/2002 12 Premier nie chce się zamknąć Grażyna Zaga 33/2002 12 Czeczot Czeczot 33/2002 13 Listonosz doniósł 33/2002 13 Nie dla diabła dziewica cd. Alicja Brzeźińska 33/2002 13 Fiku miku jestem w twoim pamiętniku cd. 33/2002 14 Gdynia topielica cd. W.K. 33/2002 14 Haj Lajf 33/2002 14 Zuska zapnij się Henryk Schulz 33/2002 14 Duet egzotyczny D.C. 33/2002 15 Jamnik myśli U 33/2002 15 Na szkle gwałcone Piotr Gadzinowski 33/2002 15 Telewizornia Lap 33/2002 15 Walnięty Waluś AWŁ 33/2002 15 Orgazm do nabożeństwa 33/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 33/2002 16 Lepszy bandyta niż prokurator Dorota Pardecka Maciej Wiśniowski 34/2002 1 Ciepło ciepło Piotr Ikonowicz 34/2002 2 Morderca kolorowych jarmarków Urban 34/2002 2 Tydzień z głowy 34/2002 2 Ajne grose geszeft Przemysław Ćwikliński Tomasz Żeleźny 34/2002 3 Pani minister strzyże J.H. 34/2002 3 Pamiętajcie o majtkach W.K. 34/2002 4 Wieści gminne i inne D.J. 34/2002 4 Wójt bez zahamowań Bożena Dunat 34/2002 4 Rozdrapka Bożena Dunat 34/2002 5 Ruchmistrz z Poznania Maciej Mikołajczyk 34/2002 5 Gorzała na wysoki połysk Robert Kosmaty 34/2002 6 Kot w worku bez dna Anna Fisher 34/2002 6 4 miliony pustych żołądków Henryk Schulz 34/2002 7 Przytulanki w krematorium Dorota Pardecka 34/2002 7 Zaklinacz Andrzej Rozenek Michał Szewczyk 34/2002 8 W pustyni i w Bushu Piotr Zawodny 34/2002 10 Puczkownik Wojciech Jurczak Bogusław Gomzar 34/2002 10 Kapitańskie tango Dorota Zielińska 34/2002 11 Nie w tym kraju Taju Iza Kosmala 34/2002 11 Guano Vaticano Bożena Dunat 34/2002 12 Listonosz doniósł 34/2002 12 Wieści z kruchty JAN 34/2002 12 Cudowne otrzeźwienie biskupa Przemysław Ćwikliński 34/2002 13 Czeczot Czeczot 34/2002 13 Oto słowo czarne M.T. M.M. 34/2002 13 Papież Stalina Adam J. Sowa 34/2002 13 Cool czy K cd. Anna Fisher 34/2002 14 Picie piany Tomasz Żeleźny 34/2002 14 Psy w rozjebanej furze Zuzanna Stawicka 34/2002 14 Uop baj baj cd. A.R. 34/2002 14 Wieczerzak sam się pobił 34/2002 14 Haj Lajf 34/2002 15 Telewizornia Lap 34/2002 15 Zaplute karły kapitału Piotr Gadzinowski 34/2002 15 Krajowe życie światowe Pig 34/2002 16 Nie warto M.W. 34/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 34/2002 16 Kluski na szaniec Anna Fisher 35/2002 1 Mały kapuś Urban 35/2002 2 Popiści i Papiści Adam J. Sowa 35/2002 2 Tydzień z głowy 35/2002 2 Europany i podludy Grażyna Zaga 35/2002 3 Prezes i jego członki Bożena Dunat 35/2002 3 Papież jak żywy Agnieszka Wołk Łaniewska 35/2002 4 Maciarewicz, wisła się pali! Jerzy Urban 35/2002 5 Tydzień z głowy 41/2002 2 Wieści z kruchty Jan 35/2002 5 Dobry ksiądz Maciej Mikołajczyk 35/2002 6 Oto słowo czarne M.T. M.M. 35/2002 6 Zły ksiądz Tomasz Żeleźny 35/2002 6 Lotna staruszka i cenzura Waldemar Kuchanny 35/2002 7 Święta zarżnięta a uśmiechnięta Grażyna Zaga 35/2002 7 Sędziaki Henryk Schulz 35/2002 8 Na bezpłaciu Maciej Mikołajczyk 35/2002 8 Złodziej gaci Iza Kosmala 35/2002 9 Ciągnąc lagę D.Z. 35/2002 10 Piątas Achillesowy Bogusław Gomzar 35/2002 10 Brak Big Brothera Marek Wachowski 35/2002 11 Poczta polowa A.R. 35/2002 11 Jak przegrać w karty Robert Kosmaty 35/2002 12 Wieści gminne i inne D.J. 35/2002 12 Czeczot Czeczot 35/2002 13 Haj Lajf 35/2002 13 Listonosz doniósł 35/2002 13 Wałęsa Ci przebaczy Ludwik Stomma 35/2002 13 Dymając towarzysza cd. Tomasz Żeleźny 35/2002 15 GENitalia Piotr Gadzinowski 35/2002 15 Telewizornia Lap 35/2002 15 Móżdżek Kwaśniewskiego Maciej Mikołajczyk 35/2002 16 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 35/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 35/2002 16 A mury runą Andrzej Rozenek 36/2002 1 Ahoj przygodo! AWŁ 36/2002 2 Kontakt Kuklińskiego L 36/2002 2 Tydzień z głowy 36/2002 2 Wbrew Urban 36/2002 2 Bezdrożnicy Andrzej Rozenek 36/2002 3 Ptaszek na koksie Bogusław Gomzar 36/2002 3 Balcerowizna Anna Fisher 36/2002 4 Czar pegeeru Michał Rala 36/2002 4 Jak sobie poślesz Maciej Wiśniowski 36/2002 5 Zwidy spawacza Dariusz Cychol 36/2002 5 Czterej kompani i pies Dorota Pardecka 36/2002 6 O indykach i posłance Marysi Dorota Zielińska 36/2002 6 Schizo i sprawiedliwość Michał Rala 36/2002 6 Bielsko - biała na szaro Robert Kosmaty 36/2002 7 W Ostrołęce ostro ciągną Dorota Pardecka 32/2002 7 Wybierki - gra planszowa 36/2002 8 Furia kuriewnych Piotr Zawodny 36/2002 10 Obwoźne sado-maso cd. R.S. 36/2002 10 Miłosierni i pazerni Bogusław Gomzar 36/2002 11 Oto słowo czarne M.T. M.M. 36/2002 11 Wieści z kruchty Jan 36/2002 11 Biały dom z białą laską Piotr Zawodny 36/2002 12 Głowa i kark Aleksandra Łukaszenki Krzysztof Pilawski 36/2002 12 Czeczot Czeczot 36/2002 13 Papież na gapę Ludwik Stomma 36/2002 13 Zad wędrowny W.J. 36/2002 13 Dudkiewicz wydudkiewicz Ada Kowalczyk 36/2002 15 Olejnik na łupież Piotr Gadzinowski 36/2002 15 Listonosz doniósł 36/2002 13 Telewizornia Lap 36/2002 15 Krajowe życie światowe Pig 36/2002 16 Nie warto 36/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 36/2002 16 Na krzyżowy ryj Dorota Pardecka Jarosław Sobień 37/2002 1 Oberek kajdaniarski Urban 37/2002 2 Tydzień z głowy 37/2002 2 Z winy Papieża Bożena Dunat 37/2002 2 Jak Polska biała i szeroka Aleksander Sztorm Dorota Zielińska 37/2002 3 Kacza dupa Z.N. 37/2002 3 Wieści gminne i inne 37/2002 4 Zabawa w chowanego Dariusz Cychol 37/2002 4 Chłopaki bezdomniaki Andrzej Rozenek 37/2002 5 Pocałuj mnię w dostęp Henryk Schulz 37/2002 6 Rozwiedźma Maciej Mikołajczyk 37/2002 6 Twój jest ten kawałek podłogi Alicja Brzeźińska 37/2002 7 Ta zaćpana ustawa Bogusław Gomzar 37/2002 8 Jaranie na śniadanie Jacek D. Pająk 37/2002 9 Przypalanie głupa Iza Kosmala 37/2002 9 Jak Baran z Buhnerem Anna Fisher 37/2002 10 Łódź magellana T.C. 37/2002 10 O jedynie słusznych poglądach towarzysza Smitha Piotr Ikonowicz 37/2002 11 Traktory na sztorc Wojciech Jurczak 37/2002 11 Arcybiskup i płomienie cd. Bożena Dunat 37/2002 12 Fioletowa Oberża Wojciech Jurczak 37/2002 12 Oto słowo czarne M.T. M.M. 37/2002 12 Pod kościołem leży ksiądz B.D. 37/2002 12 Czeczot Czeczot 37/2002 13 Diabeł zwycięzca Ludwik Stomma 37/2002 13 Gierek jądrowy Z. 37/2002 13 Listonosz doniósł 37/2002 13 Brunatne habity Tomasz Żeleźny 37/2002 14 Potrzebowscy i małodajka Piotr Ikonowicz 37/2002 14 Aleja świni Piotr Gadzinowski 37/2002 15 Haj Lajf 37/2002 15 Przyjedź wale na przysięgę T.Ż. 37/2002 15 Wyborcza gra wstępna Waldemar Kuchanny 37/2002 15 Jola i Jaśnie państwo Pig 37/2002 16 Prokurator na obrabiarce Waldemar Kuchanny 37/2002 16 Xiega Cytatów Wieczorek 37/2002 16 Katolicy Waldemar Kuchanny 38/2002 1 Wieści z kruchty 38/2002 1 Balując na raka Urban 38/2002 2 Ferajna NIE 38/2002 2 Telewizornia Lap 38/2002 2 Tydzień z głowy 38/2002 2 Oto są głowy zdrajców Przemysław Ćwikliński 38/2002 3 Sądu swąd Przemysław Ćwikliński 38/2002 4 Plebania i plebs Iza Kosmala 41/2002 1 Obwoźne sado-maso Urban 41/2002 1 Love Story Urban 41/2002 2 Szpiegołapy Ada Kowalczyk 38/2002 4 Fura która skacze przez płot Iza Kosmala 38/2002 5 Mietek Cześka AWŁ 38/2002 5 Pranie w odrze Wojciech Jurczak 38/2002 6 Sraczka z kranu Maciej Wiśniowski 38/2002 6 Ambasador podaje cegłę Michał Rala 38/2002 7 Wieści gminne i inne 38/2002 7 Radujcie się Waldemar Kuchanny 38/2002 8 Prezydent grzeszy w niedzielę Waldemar Kuchanny 38/2002 8 Siedź i rządź Maciej Mikołajczyk 38/2002 8 Dramat na sprzedarz Ludwik Stomma 38/2002 13 Haj Lajf 38/2002 12 ... i w słonej świecisz bramie W.K. 38/2002 9 Sojusz leszkowatych dupowłazów Andrzej Rozenek 38/2002 9 Chrzescianie lwa nie trawią Grażyna Zaga 38/2002 10 Nas doganiat Adam J. Sowa 38/2002 10 Patriot Games Piotr Zawodny 38/2002 10 Agrofobia Anna Fisher 38/2002 11 Forsę brać a dupy nie dać Przemysław Ćwikliński 38/2002 11 Młody wiarus M.Z. 38/2002 13 Spadówa J.U. 38/2002 12 Listonosz doniósł 38/2002 13 Czeczot Czeczot 38/2002 13 Xiega Cytatów Wieczorek 38/2002 16 Łapą po łapkach Henryk Schulz 38/2002 14 Miller na baby Agnieszka Wołk Łaniewska 38/2002 14 Oto słowo czarne M.T. M.M. 38/2002 15 Prymas i grzybek AWŁ 38/2002 15 Rydzyk kobieciarz Piotr Gadzinowski 38/2002 15 Premium non bibre R.S. 38/2002 16 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 28/2002 16 Zabijta megabajta Michał Rala 38/2002 16 Raz, dwa, trzy - pedofilem jesteś ty! 39/2002 1 Sejm popuszcza pasa Anna Fisher 39/2002 1 Dobry wojak Bush Piotr Zawodny 39/2002 2 Głos lumpa Urban 39/2002 2 Tydzień z głowy 39/2002 2 Jak czekista z czekistą Henryk Schulz 39/2002 3 Zeszmacony Waldemar Kuchanny 39/2002 3 Jak wysadzają Niemcy Maciej Wiśniowski 39/2002 4 A mury runą cd. A.R. 39/2002 4 Prawy do lewego. J.U. 39/2002 4 Bunt utrzymanek Anna Fisher 39/2002 5 Szpital przemienienia cd. Tomasz Żeleźny 39/2002 5 Burmistrzostwo świata Andrzej Rozenek Anna Skibniewska 39/2002 6 Dymający holender Jacek D. Pająk 39/2002 6 Smok wawerski Henryk Schulz 39/2002 6 Telekombinacja Bożena Dunat Waldemar T. Piąte 39/2002 7 Zuskowny interes Robert Kosmaty 39/2002 7 Raz, dwa, trzy - pedofilem jesteś ty! Alicja Brzeźińska Jarosław Sobień 39/2002 8 Dla ślubnego spokoju Jakub Jemioła 39/2002 10 Tyły Wojtyły Ada Kowalczyk 39/2002 10 Klasztor koncentracyjny Grażyna Zaga 39/2002 11 Oto słowo czarne M.T. M.M. 39/2002 11 Wieści z kruchty Jan 39/2002 10 Rzeczpospolita leśna Bogusław Gomzar 39/2002 12 Wieści gminne i inne D.J. 39/2002 12 Czeczot Czeczot 39/2002 13 Gierki Ludwik Stomma 39/2002 13 Listonosz doniósł 39/2002 13 Postaw na pedała Iza Kosmala 39/2002 13 No to cyk Przemysław Ćwikliński 40/2002 1 Gudzowate szczęscie Urban 40/2002 2 Pochwą nie mieczem Agnieszka Wołk Łaniewska 40/2002 2 Tydzień z głowy 40/2002 2 Miller taxi Przemysław Ćwikliński 40/2002 3 Język wiary 40/2002 4 Kulczykowanie katolików B.D. 40/2002 4 Krzyżak skarbowy Tadeusz Ryciarski 40/2002 4 Wieści z kruchty Jan 40/2002 4 Na wschód od niemiec Maciej Mikołajczyk 40/2002 5 Wieści gminne i inne 40/2002 5 Los członka Wojciech Jurczak 40/2002 6 Pacuk Baranowi wilkiem Anna Fisher 40/2002 6 W gnojówkę na główkę A.B. 40/2002 7 Wywrotka dla Kołodki Henryk Schulz 40/2002 7 Grassujący w sraczu Waldemar Kuchanny 40/2002 8 W koszalinie osły kują Wojciech Jurczak 40/2002 8 Zielony ściek B.G. 40/2002 8 Samoobroniec Andrzej Rozenek 40/2002 9 Wójt złamany Bożena Dunat 40/2002 9 Lublin depcze globus Dorota Pardecka 40/2002 10 Samoobora Maciej Mikołajczyk 40/2002 10 Nereczki po albańsku Grażyna Zaga 40/2002 11 Ryby palce liżą G.Ż. 40/2002 11 Hitler zawsze się przyda Dorota Pardecka 40/2002 12 Hotdogi wojny Mateusz Zgryzota 40/2002 12 Katiusza Busha Piotr Zawodny 40/2002 12 Bubel Leppera Pig 40/2002 13 Czeczot Czeczot 40/2002 13 Listonosz doniósł 40/2002 13 Szpieg trzeciej klasy Dorota Zielińska 40/2002 13 Pedałując do Budapesztu Michał Rala 40/2002 14 Wielki cyc i nic Grażyna Zaga 40/2002 14 Haj Lajf 40/2002 15 Ministrant spraw zagranicznych Henryk Schulz 40/2002 15 Telewizornia Lap 40/2002 15 Troszki Joszki Piotr Gadzinowski 40/2002 15 Listopad miesiącem prostaty Maciej Wiśniowski 40/2002 16 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 40/2002 16 Wąglik w gwiazdki z jadem w paski Piotr Zawodny 41/2002 2 Pies z laską Iza Kosmala 41/2002 3 Sąd zabija czas Michał Rala 41/2002 4 Dobrze wyszedł W.J. 41/2002 4 Kilowaty i megawały Ada Kowalczyk 41/2002 4 Upadłościan Anna Fisher 41/2002 5 Wózek senatora Dorota Pardecka 41/2002 5 Ajne plajte Tomasz Żeleźny 41/2002 6 Najdroższy pociąg świata Henryk Schulz 41/2002 6 Jak zarżnąć bezrobotnych Maciej Wiśniowski 41/2002 7 Kraj strat Anna Fisher 41/2002 7 Święto wódki Bogusław Gomzar 41/2002 8 Była, jest i będzie 41/2002 8 Ja pismak i wyborca Ryszard Rotaub 41/2002 10 Nieczytajka T.R. 41/2002 10 Tour de Białystok Bożena Dunat 41/2002 10 Wieści gminne i inne D.J. 41/2002 10 Matka Tadka Dorota Zielińska Bogdan Motyl 41/2002 11 Porwane dusze Grażyna Zaga 41/2002 11 Wieści z kruchty Jan 41/2002 11 Chujart cd. Waldemar Kuchanny 41/2002 12 Wierzę w dupę Agnieszka Zakrzewicz 41/2002 12 Czeczot Czeczot 41/2002 13 Glemp ogonem na msze dzwoni Ludwik Stomma 41/2002 13 Kochanek z doskoku Krzysztof Pilawski 41/2002 13 Listonosz doniósł 41/2002 13 Haj Lajf 41/2002 14 Wyplutka Piotr Gadzinowski 41/2002 14 Zawód zając Wojciech Królikowski 41/2002 14 Atrakcyjny Kazimierz AWŁ 41/2002 15 Maniek Krzaklewski Padł Piotr Gadzinowski 41/2002 15 Oto słowo czarne M.T. 41/2002 15 Dwa wesela i pogrzeb Maciej Mikołajczyk 41/2002 16 Krajowe życie światowe Pig 41/2002 16 Mr. Kiepski już w UE Agnieszka Wołk Łaniewska 42/2002 1 Art de copulation Urban 42/2002 2 Pałac dał głos 42/2002 2 Telewizornia Lap 42/2002 2 Tydzień z głowy 42/2002 2 Czerwony kapłan cd. B.D. 42/2002 3 Dobra polka ale obca Bożena Dunat 42/2002 3 Chory na liderię Andrzej Rat 42/2002 4 Żyd żydowi żydem Ada Kowalczyk 42/2002 4 Kandydując paszczą Dorota Zielińska 42/2002 5 Pryszcz preprezydenta Pig 42/2002 5 CIT wam w oko Anna Fisher 42/2002 6 Ile kosztuje 10 groszy AWŁ 42/2002 6 Chorzów bogaty jak Zabrze Marta Maczek 42/2002 7 Zabrze piękne jak Chorzów Robert Kosmaty 42/2002 7 Bałtyk wsiąka w dno Wojciech Jurczak 42/2002 8 Marynarka cd. Waldemar Kuchanny 42/2002 9 Hitler na rykowisku Waldemar Kuchanny 42/2002 10 Nie warto 42/2002 10 Po dwakroć chór zapiał Dorota Pardecka 42/2002 10 Chłopcy Wojtyłowcy Adam J. Sowa 42/2002 11 Święta krowa w oborze Iza Kosmala 42/2002 11 Wieści z kruchty Jan 42/2002 11 Przylać Moskwie Przemysław Ćwikliński 42/2002 12 Ślepa, głucha i kulawa Dorota Zielińska 42/2002 12 Głowy do pocłoty Ludwik Stomma 42/2002 13 Groził nam lwów L 42/2002 13 Listonosz doniósł 42/2002 13 Haj Lajf 42/2002 14 Krążownik Szlanta cd. Waldemar Kuchanny 42/2002 14 Lepper statuą wolności Maciej Wiśniowski 42/2002 14 Superspermen Piotr Gadzinowski 42/2002 15 Wieści gminne i inne D.J. 42/2002 15 Prokurator między nogami Dorota Zielińska 43/2002 1 Państwo hamstwo Urban 43/2002 2 Rozwodu nie będzie S.G. 43/2002 2 Tydzień z głowy 43/2002 2 Ani rzucić się pod pociąg Dariusz Cychol 43/2002 3 Leszek tłusty Anna Fisher 43/2002 4 Killer skarbowy Maciej Wiśniowski 43/2002 4 Trupojady Michał Rala 43/2002 5 Zasiadacze ziemscy Henryk Schulz 43/2002 5 Lewatywa z różańca Waldemar Kuchanny 43/2002 6 Uciekaj babciu do trumny Dorota Pardecka 43/2002 6 Cacko z Olkusza Andrzej Rozenek 43/2002 7 Kaczorowie są zmeczeni Iza Kosmala 43/2002 7 43/2002 7 Na podkarpaciu bez zmian Dorota Zielińska 43/2002 8 Upiec kaczkę Henryk Schulz 43/2002 8 W koszalinie osły kują cd. Ryszard Ulicki 43/2002 8 Człowiek z betonu Tomasz Żeleźny 43/2002 9 Goryl czy manekin Maria Bukowska 43/2002 9 Krew za ropę Krzysztof Pilawski 43/2002 10 Turban Busha Piotr Zawodny 43/2002 10 Brazylia ululana M.R. 43/2002 11 Świat w sokowirówce Piotr Ikonowicz 43/2002 11 Prawo moralne sfory Michał Rala 43/2002 12 Listonosz doniósł 43/2002 13 Polonia nawiedzona Ludwik Stomma 43/2002 13 Pan Zenek Anna Fisher 43/2002 13 Ben laden za kratami Robert Kosmaty 43/2002 14 Rząd kupisz na giełdzie Anna Fisher 21/2003 1 Dorotka i starcy Waldemar Kuchanny 43/2002 14 Haj Lajf 43/2002 14 Siku świętego Gabriela Piotr Gadzinowski 43/2002 15 Telewizornia Lap 43/2002 15 Zjadacze serc M.Z. 43/2002 15 Do cukierni na lewo Jerzy Urban 44/2002 1 O krzyż dla zbawiciela Urban 44/2002 2 Papierowy Putin Krzysztof Pilawski 44/2002 2 Tydzień z głowy 44/2002 2 Dialog 44/2002 3 Dupy dać i ręką grozić Waldemar Kuchanny 44/2002 3 Łajno w rogatywce Bożena Dunat 44/2002 4 Nie wart kacap pałaca Ada Kowalczyk 44/2002 4 Kursy latania na miotle Robert Kosmaty 44/2002 5 Wieści gminne i inne D.J. 44/2002 5 Biała dama kaktusem ruchana Tomasz Żeleźny 44/2002 6 Jeszcze jedna wódka Maciej Mikołajczyk 44/2002 6 Odślubiny z morzem Waldemar Kuchanny 44/2002 7 Pompą dymany Tomasz Żeleźny 44/2002 7 SS rusza do nieba 44/2002 8 Latające prochy Pig 44/2002 9 W diament się obrucisz Włodzimierz Galant 44/2002 9 Kochankowie naszych dzieci Wojciech Jurczak 44/2002 10 Parafia swiętego PITa cd. Bożena Dunat 44/2002 10 Oto słowo czarne M.T. 44/2002 10 Cudowny odpływ raków Grażyna Zaga 44/2002 11 Dziwki oo. franciszkanów Adam J. Sowa 44/2002 11 Puść Nike'a w skarpetkach Piotr Ikonowicz 44/2002 11 Eurojelenie Iza Kosmala 44/2002 12 Wylęgarnia klasy średniej Bogusław Gomzar 44/2002 12 Czeczot Czeczot 44/2002 13 Krótki film o odszczurzaniu Maciej Mikołajczyk 44/2002 13 Listonosz doniósł 44/2002 13 Opus diaboli Ludwik Stomma 44/2002 13 Kasa nostra cd. AWŁ 44/2002 14 Rządzic żeby urządzić Henryk Schulz 44/2002 14 Współczynnik przenikania szmalu Andrzej Rozenek 44/2002 14 Gra w dupnika Dorota Pardecka 44/2002 15 Pedofil z okienka A.B. 44/2002 15 Telewizornia Lap 44/2002 15 Uwiąd prawicy Piotr Gadzinowski 44/2002 15 Ssij pianę Piotr Zawodny 44/2002 16 Trele morele Iza Kosmala 44/2002 16 Ściągać portki Anna Fisher 45/2002 1 Cnota ślubnych kurew Urban 45/2002 2 Tydzień z głowy 45/2002 2 Kosztowna pobożność Millera Waldemar Kuchanny 45/2002 3 Lufa pod żuchwą księżnej Bogusław Gomzar 45/2002 3 Jabol Whysky Maciej Mikołajczyk 45/2002 4 Przepijemy naszej babci domek mały Henryk Schulz 45/2002 4 Słowo Boże za złotówkę Andrzej Rozenek 45/2002 4 Bluźnić ile wlezie Włodzimierz Galant 45/2002 5 Język wiary 45/2002 5 Śmiercionośny Rydzyk Bożena Dunat 45/2002 5 Wieści z kruchty Jan 45/2002 5 Kareta z pedałami Grażyna Zaga 45/2002 6 Przymalować mnichowi Iza Kosmala 45/2002 6 Heil haj Iza Kosmala 45/2002 7 Przychodzi działka do lekarza Jacek D. Pająk 45/2002 7 Co robi pies na L4 Maciej Mikołajczyk 45/2002 8 Piłsudski z nogą od stołu Dorota Pardecka Maciej Wiśniowski 45/2002 8 Ćwierć tony żony Maciej Mikołajczyk 45/2002 9 Mafia w marynarce Bożena Dunat 45/2002 9 Gest kasiarza Robert Kosmaty 45/2002 10 Wieści gminne i inne D.J. 45/2002 10 Dokąd uciec Andrzej Sikorski 45/2002 11 M0 A.B. 45/2002 11 Dać dupy na lewo Agnieszka Zakrzewicz 45/2002 12 Czy Oleksy zaleje Europe Z.G. 45/2002 12 Wiwat przemoc spontaniczna Grażyna Zaga 45/2002 12 Aaaaaaaktualnie zbawiciel Krzysztof Pilawski 45/2002 13 Czeczot Czeczot 45/2002 13 Listonosz doniósł 45/2002 13 Solorz i upadlina Andrzej Rozenek 46/2002 1 Powrót do cukierni na lewo Urban 46/2002 2 Tydzień z głowy 46/2002 2 Pieczeń z sierotki Dorota Pardecka 46/2002 3 Denny orzeł Waldemar Kuchanny 46/2002 4 Prezydent wszystkich pałaców Bożena Dunat 46/2002 4 Gumiaki z wiejskiej Henryk Schulz 46/2002 5 Niewyzytka Agnieszka Wołk Łaniewska 46/2002 5 Prawo kociej łapy Alicja Brzeźińska 46/2002 6 Sądomia i Gomzaria Jerzy Urban 46/2002 6 Globalna wioska Bogusław Gomzar 46/2002 7 Wieści gminne i inne D.J. 46/2002 7 Licha papa z watykanu Maciej Mikołajczyk 46/2002 8 Mortal kombatant Iza Kosmala 46/2002 8 Zapachy z pod pachy Waldemar Kuchanny 46/2002 9 Skóra i prokuratura Dorota Zielińska 46/2002 10 Wieści z kruchty Jan 46/2002 10 Pan minister leje Radosław Wojciech Wróblewski 46/2002 11 Oto słowo czarne M.T. 46/2002 11 Burdel zjednoczonej europy Piotr Gadzinowski 46/2002 12 Czeczot Czeczot 46/2002 13 Listonosz doniósł 46/2002 13 Morda, Waga i Pimpuś Sadełko Ludwik Stomma 46/2002 13 Pograssujmy Waldemar Kuchanny 46/2002 13 Kult kukły Zbigniew B. Kumoś 46/2002 14 Przychodzi Lepper do lekarza Piotr Gadzinowski 46/2002 15 Radzisz nie siedzisz D.Z. 46/2002 15 Salto morale L 46/2002 15 Telewizornia Lap 46/2002 15 Killer bachor Andrzej Sikorski 46/2002 16 Mc's Poland Michał Rala 46/2002 16 Jak SLD wybory wygrywał Bożena Dunat 47/2002 1 Dobre nowiny T.Ż. 47/2002 2 Ksiądz knebel B.D. 47/2002 2 Śmiesznostka ludzka Urban 47/2002 2 Tydzień z głowy 47/2002 2 Mówimy Partia widzimy Miller Z 47/2002 2 NIEmoralna propozycja Redakcja 47/2002 3 Polska pod celą Waldemar Kuchanny 47/2002 3 Długociągi Wojciech Jurczak 47/2002 4 Dwa trupy i zakupy Maciej Wiśniowski 47/2002 4 Jak znika przestępczość Bożena Dunat 47/2002 5 Psubrat Michał Rala 47/2002 5 Ajne grose geszeft cd. Tomasz Żeleźny 47/2002 6 Pocałujta posła w daewoo Radosław W. Wróblewski 47/2002 6 Wieści gminne i inne D.J. 47/2002 6 Łyse pały od kupały Bogusław Gomzar 47/2002 7 Biura Królowej Polski Mariusz Kuczewski 47/2002 8 Ksiądz do rany przyłóż Andrzej Sikorski 47/2002 8 Płać kto w Boga wierzy Dorota Zielińska 47/2002 9 Nie płacz kiedy zapłacisz Piotr Gadzinowski 47/2002 9 Oto słowo czarne M.T. 47/2002 9 Diabeł z papierosem Jerzy Urban 47/2002 10 Różowa Europa Agnieszka Wołk Łaniewska 47/2002 10 Tranzyt przez mózg Maciej Wiśniowski 47/2002 11 Uzi do buzi Agnieszka Zakrzewicz 47/2002 11 Wyie Banyhuy, adwokat. 47/2002 12 Onaniści wszystkich krajów marszczcie się! Włodzimierz Galant 47/2002 12 Z nierządu dla rządu Grażyna Zaga 47/2002 12 Listonosz doniósł 47/2002 13 Pożegnanie z Marią Ludwik Stomma 47/2002 13 1 proc. Waltera Anna Kawa 47/2002 13 NIEpokonani Tomasz Żeleźny 47/2002 14 Tam, gdzie rosną poziomki. Bożena Dunat 47/2002 14 Partia Ci wszystko wybaczy Piotr Gadzinowski 47/2002 15 Telewizornia Lap 47/2002 15 Życie na opał Robert Kosmaty 47/2002 15 Jego Magnificencja Robert Kosmaty 47/2002 16 Krajowe życie światowe Pig 47/2002 16 Nie warto 47/2002 16 Rydzyk na widelcu Julia Schwartz Andrzej Rozenek 48/2002 1 Tydzień z głowy 48/2002 2 Wieczne odpoczywanie Urban 48/2002 2 Lewuchy Zygmunt Skupiński Piotr Lat 48/2002 3 Samochody z wody Henryk Schulz 48/2002 3 Jak się pasie Arcypasterz Waldemar Kuchanny 48/2002 4 Jezyk wiary 48/2002 4 Wieści z kruchty Jan 48/2002 4 Kochankowie naszych dzieci cd. W.J. 48/2002 5 Oto słowo czarne M.T. 48/2002 5 Pater pedofilis Włodzimierz Galant 48/2002 5 Telewizornia Lap 48/2002 6 Złomasy Maciej Mikołajczyk 48/2002 6 Kasa nowa Roman Stobnicki 48/2002 7 Pół chłopa i Europa J.S i R.S. 48/2002 7 Urodziwa Eurodziwa Agnieszka Wołk Łaniewska 48/2002 7 Duckman D.Z. 48/2002 8 Smoczek Wawelski Robert Jętka 48/2002 8 Kto widział mózg Paczochy Dorota Zielińska 48/2002 9 Wieści gminne i inne D.J. 48/2002 9 Od chleba naszego powszedniego uchroń nas panie Waldemar Kuchanny 48/2002 10 Zalać rybaka Wojciech Jurczak 48/2002 10 Słoma na parkiecie Tomasz Żeleźny 48/2002 11 Spadaj skarbie Henryk Schulz 48/2002 11 Onaniści wszystkich krajów marszczcie się! Włodzimierz Galant 48/2002 12 Wyie Banyhuy, adwokat. Jacek D. Pająk 48/2002 12 Z nierządu dla rządu Grażyna Zaga 48/2002 12 Czeczot Czeczot 48/2002 13 Impuls seksualny Maciej Mikołajczyk 48/2002 13 Listonosz doniósł 48/2002 13 Psia wiara Ludwik Stomma 48/2002 13 Hołd press 48/2002 14 Leszek tłusty cd. Anna Fisher 48/2002 14 Nie płać i nie płacz Dorota Zielińska 48/2002 14 NIEmoralna propozycja Redakcja 48/2002 14 Jak Kołodko biegł na skróty L 48/2002 15 Protestuj bez szminki Grażyna Zaga 48/2002 15 Wykiszkowani Piotr Gadzinowski 48/2002 15 Haj Lajf D.J. 48/2002 16 Co się niesie w SMS-ie 48/2002 16 Terror niewinątek Maciej Mikołajczyk 48/2002 16 Proszę wstać kabaret idzie Maciej Wiśniowski 50/2002 1 Ducha nie paście B.G. 50/2002 2 Haj Lajf 50/2002 2 Ojcze nasz Urban 50/2002 2 Tydzień z głowy 50/2002 2 Ryjąc pod czechami Robert Kosmaty 50/2002 3 Trup w arce Rydzyka Waldemar Kuchanny 50/2002 4 Wieści z kruchty Jan 50/2002 4 Ksiądz na rykowisku Maciej Mikołajczyk 50/2002 5 Sęp ostateczny Waldemar Kuchanny 50/2002 5 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 50/2002 6 Pranie w Odrze cd. Wojciech Jurczak 50/2002 6 Upiorny poborca cd. M.W. i T. Ż. 50/2002 6 Najdroższa utrzymanka RP. Anna fisher 50/2002 7 Wypasione Orlenta Maciej Wiśniowski Tomasz Żeleźny 50/2002 7 Na szczurach i Polakach Radosław W. Wróblewski 50/2002 8 Skarżypyty Maciej Wiśniowski 50/2002 8 O sztuce urządzania pogrzebów Bożena Dunat 50/2002 9 Sadolecznictwo Bożena Dunat 50/2002 9 Burmistrz w kratkę Maciej Wiśniowski 50/2002 10 Odór tysiąca jezior Iza Kosmala 50/2002 10 No to frugo T.Ż. 50/2002 11 Pingwiny i piguły B.G. 50/2002 11 Rząd, błąd, swąd Mateusz Zgryzota 50/2002 11 Wieści gminne i inne 50/2002 11 W ożarowie mordy kują Andrzej Rozenek 50/2002 11 Czytanka Stefanka Dorota Zielińska 50/2002 12 Wieczne odpoczywanie cd. 50/2002 12 Listonosz doniósł 50/2002 13 Jak ruscy pod Stalingradem w dupe dostali Ludwik Stomma 50/2002 13 Upominki dla blondynki AWŁ 50/2002 13 Strajk, honor i ojczyzna Bogusław Gomzar 50/2002 14 Hołd press L 50/2002 15 Męczeństwo premiera Millera Piotr Gadzinowski 50/2002 15 Solorz i upadlina cd. Andrzej Rozenek 50/2002 15 Krajowe życie światowe Pig 50/2002 16 Ślady nieludzkich zębów Maciej Mikołajczyk 50/2002 16 Rzeczpospolita półgłówków Andrzej Dominiczak 51-52/2002 1 Palmy dla małp Henryk Schulz 51-52/2002 2 Schabowy po żydowsku Urban 51-52/2002 2 Demokracja i tylko dwie kalorie Maciej Mikołajczyk 51-52/2002 3 Komuna plus VAT Jerzy Urban 51-52/2002 3 Koniec widzeń Bóg się rodzi Andrzej Rozenek 51-52/2002 4 Po co komu dziesięć palców Robert Kosmaty 51-52/2002 4 Jaśnie pan Zyga Maciej Mikołajczyk 51-52/2002 5 Pieskie życie człowieka Maciej Wiśniowski 51-52/2002 6 Pieskie życie psa Bogusław Gomzar 51-52/2002 6 Święcona niegazowana Iza Kosmala 51-52/2002 7 Prochy do pieczenia Iza Kosmala 51-52/2002 7 Baltic flotka Waldemar Kuchanny 51-52/2002 8 Do dna Anna Fisher 51-52/2002 8 Miłosierdziel Henryk Schulz 51-52/2002 9 Nie same barany Ludwik Stomma 51-52/2002 9 Cuda cuda ogłaszają Bożena Dunat 51-52/2002 10 Pasterze śpiewają bydlenta klękają Dorota Zielińska 51-52/2002 10 Bór zapłać B.G. 51-52/2002 12 Siła wiary Maciej Mikołajczyk 51-52/2002 12 Grzechnij sobie Agnieszka Wołk Łaniewska 51-52/2002 13 Kościół tak - wypaczenia nie. 51-52/2002 14 Afropolacy Dariusz Cychol 51-52/2002 15 Lesbon ton Grażyna Zaga 51-52/2002 19 Masza zawsze dziewica Adam J. Sowa 51-52/2002 19 Gdy kochanek umie pisać Andrzej Rozenek 51-52/2002 20 Ślub grób Bożena Dunat 51-52/2002 20 Drogie panie głupie cipy Dorota Pardecka 51-52/2002 21 Diabła gonię tanio Bogusław Gomzar 51-52/2002 22 Komu wisi choinka B.G. 51-52/2002 23 Sektolatki Robert Kosmaty 51-52/2002 23 Język wasza mać! Iza Kosmala 51-52/2002 24 Piromanka z zapałkami Dorota Pardecka 51-52/2002 24 Generacja nie Iza Kosmala 51-52/2002 25 Żegnaj Gienia świat się zmienia Krzysztof Pilawski 51-52/2002 26 Zdrowaś Barbie Michał Rala 51-52/2002 27 Niedola psychola Ada Kowalczyk Adam Pieńkowski 51-52/2002 28 Osoczeni Robert Kosmaty 51-52/2002 28 Czeczot Czeczot 51-52/2002 29 Listonosz doniósł 51-52/2002 29 Ty sępie uszaty! Ludwik Stomma 51-52/2002 29 Dowód na nieistnienie człowieka Henryk Schulz 51-52/2002 30 Łykanie błyskotek Robert Kosmaty 51-52/2002 30 Haj Lajf 51-52/2002 31 Wolne prycze u Janika Andrzej Rozenek 51-52/2002 31 Wzęcie po wigilii Piotr Gadzinowski 51-52/2002 31 Bezrobotnyś i na zdrowie! Bogusław Gomzar 51-52/2002 32 Nie warto 51-52/2002 32 Prawdy wiary Bożena Dunat 51-52/2002 32 Rok z głowy 01/2003 1 Podpora Kaczora Krzysztof Gołąb 01/2003 2 Wasz prezydent nasz premier Urban 01/2003 2 Świętych faktur obcowanie Waldemar Kuchanny 01/2003 3 Gar rzepaku do baku Anna Fisher 01/2003 4 Młodość, torba i kij Andrzej Sikorski 01/2003 4 Poseł z o.o. Iza Kosmala 01/2003 5 W Ostrołęce ostro ciągną Dorota Pardecka 01/2003 5 Eurometa Mariusz Kuczewski 01/2003 6 Wodogłowie Bogusław Gomzar 01/2003 6 Czarny kawior u czerwonego barona Z. Balucki 01/2003 7 Płatna miłość czterech kultur Szymon Nowomiejski 01/2003 7 Wieści gminne i inne 01/2003 7 Dzieci na śmieci Andrzej Rozenek Bartek Sapota 01/2003 8 Randka w czarno Zofia i Piotr Zaporowscy 01/2003 8 Miłość większa niż grzech Zofia i Piotr Zaporowscy 01/2003 9 Wzór psa Bożena Dunat 01/2003 10 Chorowici jak bandyci Robert Kosmaty 01/2003 10 Lepiej z fiuta zrobić skręta niźli chodzić do rejenta Henryk Schulz 01/2003 11 Wojna sądu z sądem Tomasz Żeleźny 01/2003 11 Kasiara w kajdanach T.Ż. 01/2003 12 Sknerzusy Robert Kosmaty 01/2003 12 Ziemiochłon Wojciech Jurczak 01/2003 12 Dwa Leppery Ludwik Stomma 01/2003 13 Listonosz doniósł 01/2003 13 Won pedale! Ada Kowalczyk 01/2003 13 Rywinówek Jerzy Urban 02/2003 1 Ceperiada AWŁ 02/2003 2 Spadochron dla Millera Urban 02/2003 2 Tydzień z głowy 02/2003 2 Pingwiny żarłacze Maciej Mikołajczyk 02/2003 3 Trupy z Radia Maryja Bożena Dunat 02/2003 3 Jezyk wiary 02/2003 4 Owieczko ty baranie Maciej Mikołajczyk 02/2003 4 Wieści z kruchty Jan 02/2003 4 Haj Lajf 02/2003 5 Seweryn sęp Jaworski Dariusz Cychol 02/2003 5 Stalin Wielki Krzysztof Pilawski 02/2003 11 Mc Mao Piotr Gadzinowski 02/2003 12 Montownie im. Balcerowicza Maciej Rembarz 02/2003 12 Kraina Matek Bosek Maciej Mikołajczyk 02/2003 10 Klub killera Bogusław Gomzar 02/2003 8 Sąd Najwyższy i panienka Waldemar Kuchanny 02/2003 8 Sezon polowań na pedofila Alicja Brzeźińska 02/2003 9 Strach się nie bać Anna Fisher 02/2003 10 Dworzanie Bartek Sapota 02/2003 6 Miasto hasa na golasa Robert Kosmaty 02/2003 7 Radio Niefart Andrzej Rozenek 02/2003 7 Jedwabna podszewka M.Z. 02/2003 13 Listonosz doniósł 02/2003 13 Ojciec Al Caponek Ludwik Stomma 02/2003 13 Gadał Kwach do macicy Dorota Zielińska 02/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 02/2003 14 Centrum straceńców Piotr Gadzinowski 02/2003 15 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 02/2003 15 Jak wychodować Marka Jurka Agnieszka Wołk Łaniewska 02/2003 16 Krajowe życie światowe Pig 02/2003 16 Z siekierą wśród zwierząt Agnieszka Wołk Łaniewska 03/2003 1 Dzieci cacy cyklon be B.D. 03/2003 2 Haj Lajf 03/2003 2 Pamiątka z celulozy Urban 03/2003 2 Tydzień z głowy 03/2003 2 Członek Millera, członek Leppera Bożena Dunat 03/2003 3 Dziesięcioro przykazań J.U. 03/2003 3 Orle móżdżki Przemysław Ćwikliński 03/2003 4 Szczury stoczniowe Wojciech Jurczak 03/2003 4 Bida poniżej poziomu nędzy Anna Fisher 03/2003 5 Rura z kremem Henryk Schulz 03/2003 5 Generał w porzeczkach B.D. 03/2003 6 Na ramię klej Grażyna Zaga 03/2003 6 Ajne plajte cd. Tomasz Żeleźny 03/2003 7 Dla psa kiełbasa Agnieszka Wołk Łaniewska Zuzanna Stawicka 03/2003 7 Organy ściemniania Maciej Wiśniowski Zuzanna Stawicka 03/2003 8 Jak w mordę strzelił Dariusz Cychol 03/2003 8 Podpadziochy ze Ścinawy Bogusław Gomzar 03/2003 9 Klechot B.D. 03/2003 10 Nieboszczyk ogrodowy Maciej Wiśniowski 03/2003 10 Oto słowo czarne M.T. 03/2003 10 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 03/2003 11 Wieści z kruchty Jan 03/2003 11 Carrefuj Dorota Pardecka 03/2003 12 Wieści gminne i inne D.J. 03/2003 12 Idolki T.Ż. 03/2003 13 Listonosz doniósł 03/2003 13 Kasa manna Robert Kosmaty 03/2003 14 Zapaleńcy Andrzej Rozenek 03/2003 14 Gadu - gady Maciej Wiśniowski 03/2003 15 Niemiecka depresja federalna Piotr Gadzinowski 03/2003 15 Telewizornia Lap 03/2003 15 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 03/2003 16 Nie warto 03/2003 16 Błonka Milenki Andrzej Rozenek 03/2003 16 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 04/2003 4 ABC kapitalizmu Piotr Ikonowicz 04/2003 5 A ty toń Andrzej Sikorski 04/2003 4 Aferodawcy Anna Fisher 04/2003 3 Odwet berlińskiego muru Urban 04/2003 2 Telewizornia Lap 04/2003 2 Tydzień z głowy 04/2003 2 A kto umarł ten nie żyje Bogusław Gomzar 04/2003 1 Zieloni depczą zieleń Michał Rala 04/2003 5 Jak wylepperować Balcerowicza Anna Fisher 04/2003 6 Parciane ekscelencje Henryk Schulz 04/2003 6 Och, pardon Jerzy Urban 04/2003 7 O drobnym zaniedbaniu pana kanclerza Hitlera Janusz Korwin - Mikke 04/2003 7 Mrówka pracuje ciałem Katarzyna Nowak 04/2003 8 Wpierdol całodobowo Mariusz Kuczewski 04/2003 9 Cycem w komucha Maciej Rembarz 04/2003 12 W siódmym niebie Piotr Zawodny 04/2003 12 Czeczot Czeczot 04/2003 13 Listonosz doniósł 04/2003 13 Pedobabcia Maciej Wiśniowski 04/2003 13 Stosunki unią przerywane 04/2003 13 Mała orkiestra parafialnej pomocy Andrzej Rozenek 04/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 04/2003 14 Klątwa Stolzmana T.Ż. 04/2003 14 Areszt na dupy Dorota Pardecka 04/2003 15 James Błąd B.G. 04/2003 15 Kaczka czka Iza Kosmala 04/2003 15 Żyd to wstyd Bożena Dunat 04/2003 15 Haj Lajf 04/2003 16 Piękny umysł Stefana Michał Rala 04/2003 16 Co się niesie w SMS-ie 04/2003 16 My, Naród Polski Andrzej Sikorski 05/2003 1 Cimociemny Urban 05/2003 2 Granat co się sam rzuca L 05/2003 2 Prokuratorzy do prokuratury M.Z. 05/2003 2 Tydzień z głowy 05/2003 2 Tyrania premiera Jerzy Urban 05/2003 3 Polska Rzeczpospolita Kulczykowa Anna Fisher 05/2003 4 Na co zdechnie Goździkowa Dorota Pardecka 05/2003 5 Szejki buraczane Andrzej Rozenek 05/2003 5 Ssaki Henryk Schulz 05/2003 6 Związek nasz bratni Waldemar Kuchanny 05/2003 6 To jebane zakopane Michał Rala 05/2003 7 Wieści gminne i inne 05/2003 7 Ursusa kły i pazury Dorota Zielińska 05/2003 8 Jezyk wiary 05/2003 10 Oto słowo czarne M.T. 05/2003 10 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 05/2003 10 Rżnięty Walenty Krzysztof Pilawski 05/2003 11 Towarzysz proboszcz Grażyna Zaga 05/2003 11 Wieści z kruchty Jan 05/2003 11 Drażniąc Busha Maciej Rembarz 05/2003 12 Jak parują ludzie Agnieszka Zakrzewicz 05/2003 12 Czeczot Czeczot 05/2003 13 Grzanie mózgów 05/2003 13 Listonosz doniósł 05/2003 13 Poduszeczki dla bezdomnych Zuzanna Stawicka Michał Płowiecki 05/2003 13 Spisek węglowy Mateusz Cieślak 05/2003 14 Sto bękartów dla Szymczychy Dorota Zielińska 05/2003 14 Poznań pana po cholewach Maciej Mikołajczyk 05/2003 15 Pudel w pięciu smakach Piotr Gadzinowski 05/2003 15 Telewizornia Lap 05/2003 15 Haj Lajf D.J. 05/2003 16 W kwietniu psy nie biorą Zuzanna Stawicka 05/2003 16 Wojna niemiecko - ruska pod flagą biało - czerwoną M.W. 05/2003 16 Brudy posła Giertycha Dorota Zielińska 06/2003 1 Lew i koleżeństwo J.U. 06/2003 2 Oto szeleczki, oto sznurowadła Urban 06/2003 2 Tydzień z głowy 06/2003 2 Gdańsk padnie Tomasz Żeleźny 06/2003 3 Szubienica z widokiem na morze Waldemar Kuchanny 06/2003 3 Orlen w jajo Wojciech Jurczak 06/2003 4 Polak Węgier dwa brytanki Maciej Wiśniowski 06/2003 4 Póki żyje Śląsk Mateusz Cieślak 06/2003 5 Jak ściemnia czarny Agnieszka Wołk Łaniewska 06/2003 6 Olejnik do głowy AWŁ 06/2003 6 Ksiądz, seks i kasety wideo Maciej Mikołajczyk 06/2003 7 Żywość martwej ręki Bogusław Gomzar 06/2003 7 Oto słowo czarne M.T. 06/2003 7 Kutasem posmyrany Bogusław Gomzar 06/2003 8 Pedałowanie w Watykanie Agnieszka Zakrzewicz 06/2003 8 Idol nie pierdol B.G. 06/2003 9 Nie warto 06/2003 9 Bush dał , Bush wziął Mariusz Kuczewski 06/2003 10 Do kogo leci Miller Piotr Zawodny 06/2003 10 Eurozero Mateusz Cieślak 06/2003 11 Towarzysz prorok Krzysztof Pilawski 06/2003 11 Renta na kościach Wojciech Jurczak 06/2003 12 Wieści gminne i inne D.J. 06/2003 12 Banderowiec Waldemar Kuchanny 06/2003 13 Czeczot Czeczot 06/2003 13 Kadafka Ludwik Stomma 06/2003 13 Listonosz doniósł 06/2003 13 Maraton pieprzenia Andrzej Sikorski 06/2003 14 Sojusz z kolesiem T.Ż. 06/2003 14 Telewizornia Lap 06/2003 14 Wienerschnitzel z Baraniny B.G. 06/2003 14 Kurhan radnego Mamaja Piotr Gadzinowski 06/2003 15 Lutry i łotry Dorota Pardecka 06/2003 15 Haj Lajf 06/2003 16 Łgaczek narciarski R.S. 06/2003 16 Sra półgłówek Wujek Chłodek 06/2003 16 W czym prezes moczy dziób Andrzej Rozenek 06/2003 16 Co uwiera Millera Jerzy Urban 07/2003 1 Orlen w jajo cd. Wojciech Jurczak 07/2003 2 Walę Urban 07/2003 2 Euro dla zuchwałych Iza Kosmala 07/2003 3 Niech dzieci nam germani Jerzy Urban 07/2003 3 Rozpruć Balcerowicza Anna Fisher 07/2003 4 Zaczarowany ołówek Mateusz Cieślak 07/2003 4 Pusz generation Dorota Pardecka 07/2003 5 Resztki z Lecha Waldemar Kuchanny 07/2003 5 Lekarze ostatniego kontaktu Dariusz Cychol Michał Rala 07/2003 6 Noc ojca Maciej Wiśniowski 07/2003 6 Śmierć w okolicznościach łagodzących Bogdan Iwański 07/2003 7 Przewodnik dla terrorysty Dariusz Cychol Bogusław Gomzar Wojciech Jurczak Waldemar Kuchanny Bartek Sapota 07/2003 8 Pegaz nosi mundur Piotr Zawodny 07/2003 10 Komunizm na żółtych papierach Piotr Gadzinowski 07/2003 10 Biznes leży i pachnie REM 07/2003 11 Jańcio wódnik Maciej Mikołajczyk 07/2003 11 Nie róbcie cudzego AWŁ 07/2003 11 Już burmistrz a jeszcze nie złodziej Bożena Dunat 07/2003 12 Tur grobu pańskiego B.D. 07/2003 12 Architekt ma ZEZA B.D. 07/2003 13 Listonosz doniósł 07/2003 13 Telewizornia Lap 07/2003 14 Hold press 07/2003 14 Spaleni skąpstwem Piotr Zawodny 07/2003 14 Psy wiary Ludwik Stomma 07/2003 13 Wymarsz antymillerowców Dorota Zielińska Michał Płowecki 07/2003 15 Próba salcesonu Piotr Gadzinowski 07/2003 15 Flirt katolicki 07/2003 16 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 07/2003 16 Sędzia Rywina Dorota Pardecka 08/2003 1 Tydzień z głowy 08/2003 2 Z głową w Gomułce Urban 08/2003 2 Rząd chce spać Przemysław Ćwikliński 08/2003 3 Jak walą się huty Mateusz Cieślak 08/2003 4 W gnojówkę na główkę cd. A.B. 08/2003 4 Ludzie pod prądem Jarosław Aleksandrowicz 08/2003 5 Pochyłe drzewo lewicy Dorota Zielińska 08/2003 6 Z brudną bielizną Wojciech Jurczak 08/2003 6 Olejnik na wierzch wypływa Dariusz Cychol 08/2003 7 Sąd Najwyższy i panienka cd. Karol Napierski - Prokurator Krajowy 08/2003 7 Co narobiły psy Waldemar Kuchanny 08/2003 8 Sezon znikających trupów Andrzej Rozenek Michał Płowiecki 08/2003 8 Jaka Galicja taka policja Maria Bukowska 08/2003 9 Tata dilera D.P. 08/2003 9 Wieści gminne i inne D.J. 08/2003 9 Klik klik katolik Maciej Wiśniowski 08/2003 10 Ksiądz na rykowisku cd. Maciej Mikołajczyk 08/2003 10 Melina moralistów B.G. 08/2003 11 Pałac kultury 08/2003 11 Pen Club Wołomin Bogusław Gomzar 08/2003 11 Gdańsk padnie cd. Tomasz Żeleźny 08/2003 12 Precz z poganami P.Ć. 08/2003 12 Szerokotorowiec Iza Kosmala 08/2003 12 Czeczot Czeczot 08/2003 13 Diabelska intryga Ludwik Stomma 08/2003 13 Listonosz doniósł 08/2003 13 Za ropę waszą i naszą Mateusz Zgryzota 08/2003 13 Nałęczowianka Henryk Schulz 08/2003 15 Telewizornia Lap 08/2003 15 Zapach męszczyzny Piotr Gadzinowski 08/2003 15 Haj Lajf D.J. 08/2003 16 Krajowe życie światowe Pig 08/2003 16 Potwór - nowotwór AWŁ 08/2003 16 Biskup smalcem robiony Tomasz Żeleźny 09/2003 1 Macanki cacanki Urban 09/2003 2 Telewizornia Lap 09/2003 2 Tydzień z głowy 09/2003 2 Hamburger z jelenia Michał Rala 09/2003 3 Skąd się biorą świnie AWŁ 09/2003 3 Bankociąg Mateusz Cieślak 09/2003 4 Kablujemy na rząd Andrzej Rozenek 09/2003 4 Dżungla bez asfaltu Anna Fisher 09/2003 5 Pomór na czerwonych Bożena Dunat 09/2003 6 Wieści gminne i inne D.J. 09/2003 6 Hej dziewczyny w góre kiecki Bogusław Gomzar 09/2003 7 Śpij żołnierzu w ciemnym grobie niech się Polska przyśni tobie Andrzej Sikorski 09/2003 7 Bądź człowiekiem, umieraj taniej Dorota Pardecka 09/2003 8 Bambus z krzyża zdjęty B.G. 09/2003 10 Katolik z certyfikatem B.D. 09/2003 10 Oto słowo czarne M.T. 09/2003 10 Wieści z kruchty Jan 09/2003 10 Admirał na żyletki Waldemar Kuchanny 09/2003 11 Piątka za nazwisko Iza Kosmala 09/2003 11 09/2003 0 Polityczne mole Dariusz Cychol 09/2003 12 TotoLot Anna Fisher 09/2003 12 Listonosz doniósł 09/2003 13 Puszczalska Ludwik Stomma 09/2003 13 Stara kobieta i morze Waldemar Kuchanny 09/2003 13 Haj Lajf 09/2003 14 Jak Michnik kręcił z Rywinem Lew Rywin 09/2003 14 Rzeczpospolita kartoflana Piotr Gadzinowski 09/2003 15 Z żebra Adama Jerzy Urban 09/2003 15 Nie warto 09/2003 16 Posuń Leppera R.S. 09/2003 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 09/2003 16 Trędowaty Anna Bojarska 09/2003 16 Idzie wybuch Mateusz Cieślak 10/2003 1 Na tapczanie leży leń A.R. 10/2003 2 Niemoralna propozycja Redakcja "NIE" 10/2003 2 Śmieszne słowo prokurator Urban 10/2003 2 Tydzień z głowy 10/2003 2 Pałac Króla Marka Iza Kosmala 10/2003 3 Gdy komornik zajmie Kołodke Anna Fisher 10/2003 4 Krew nie woda was zaleje Ada Kowalczyk 10/2003 4 Bilecik w pięciu smakach Andrzej Rozenek 10/2003 5 Sto gram na setkę Anna Fisher 10/2003 5 Wieści gminne i inne 10/2003 5 Wieści gminne i inne 10/2003 5 Haj Lajf 10/2003 6 Zawód : Solidaruch Mateusz Cieślak 10/2003 6 Do waszej wiedzy Polską rządzą szpiedzy Dariusz Cychol 11/2003 1 Przedpłata na ostatnie namaszczenie Dariusz Wójcik 10/2003 7 Yeti w kapciach Maciej Wiśniowski 10/2003 7 Jak Kaczor beknie Henryk Schulz 11/2003 2 Telewizornia Lap 11/2003 2 Tydzień z głowy 11/2003 2 Podżegaczki wojenne Urban 11/2003 2 Trup w arce Rydzyka Waldemar Kuchanny 11/2003 4 Prezes wszystkich prawników Anna Fisher 11/2003 4 Bank napada Tomasz Żeleźny 11/2003 5 Brukselką się nie najesz Henryk Schulz 11/2003 6 Golonka z brylantami Jacek Grubelski 11/2003 6 Słonina po strasbursku Pig 11/2003 6 Akademia robienia w bąbla Andrzej Rozenek 11/2003 7 Haj Lajf 11/2003 7 Poseł z o.o. cd. Iza Kosmala 11/2003 8 Śniadek na smyczy Waldemar Kuchanny 11/2003 8 Niech zżółkną Polacy Piotr Gadzinowski 11/2003 9 Underkatolik Miller Maciej Mikołajczyk 11/2003 9 Nasze gołe Lubsko Maciej Mikołajczyk 11/2003 10 Wieści gminne i inne 11/2003 10 Jezus żyje w komputerze Maciej Mikołajczyk 11/2003 11 Oto słowo czarne M.T. 11/2003 11 Wieści z kruchty Jan 11/2003 11 Akcja z arsenałem B.G. 11/2003 12 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 11/2003 12 Wolne miasto Warszawa Andrzej Rozenek 11/2003 12 Czeczot Czeczot 11/2003 13 Listonosz doniósł 11/2003 13 Rywin Skorpion, Michnik plotkarz Bartek Sapota 11/2003 13 Towarzysze ministranci Ludwik Stomma 11/2003 13 Kalisz i gangsterzy Dorota Zielińska 11/2003 14 Niejadki Steinhoffa Mateusz Cieślak 11/2003 14 Wyznanie nożownika Jerzy Urban 12/2003 1 Kura, świnia i wojewoda B.G. 11/2003 15 Urodziny śmierci Stalina Piotr Gadzinowski 11/2003 15 Nie warto 11/2003 16 Panie cwelu, podano do stołu Bogusław Gomzar 11/2003 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 11/2003 16 Amerykański członek Andrzej Dominiczak 12/2003 2 Haj Lajf D.J. 12/2003 2 Tydzień z głowy 12/2003 2 Grabarz czy pogrzebacz 12/2003 3 Zasłuchani na śmierć R.S. 12/2003 3 Będziesz miał jak se narysujesz Agnieszka Wołk Łaniewska 12/2003 4 Gadki Hatki Dorota Zielińska 12/2003 4 Ratunku! Waldemar Kuchanny 12/2003 5 Wieści gminne i inne D.J. 12/2003 5 Królowie śniegu Bogusław Gomzar 12/2003 6 Osama z Janowa Zbigniew J. Nita 12/2003 6 Kluski w gębie Andrzej Rozenek 12/2003 7 Porzeczki w malinach Andrzej Rozenek 12/2003 7 Czad z kadzidła Barbara Stanosz 12/2003 8 Polska do nogi! Agnieszka Wołk Łaniewska 12/2003 8 Byle polska wieś spokojna Grażyna Zaga 12/2003 10 Rząd stawia setkę Waldemar Kuchanny 12/2003 11 Związek nasz bratni Mateusz Cieślak 12/2003 11 Język wiary 12/2003 12 Oto słowo czarne M.T. 12/2003 12 Sztywne łącze z diabłem Maciej Mikołajczyk 12/2003 12 Życie seksualne chrześcian Włodzimierz Galant 12/2003 12 Czeczot Czeczot 12/2003 13 Grom z maczugą Ludwik Stomma 12/2003 13 Listonosz doniósł 12/2003 13 Pałac Króla Marka cd. Iza Kosmala 12/2003 13 Kocia łapa Kaczora Piotr Gadzinowski 12/2003 15 Poseł nie myje cycków B.D. 12/2003 15 Telewizornia Lap 12/2003 15 Janik szorstkowłosy Iza Kosmala 12/2003 16 Krajowe życie światowe Pig 12/2003 16 Świnia paneuropejska Maciej Mikołajczyk 12/2003 16 Dobry wojak Kwach Agnieszka Wołk Łaniewska 13/2003 1 Spadną liście i Miller Urban 13/2003 2 Tydzień z głowy 13/2003 2 Zabawa w żołnierzyki Mateusz Cieślak 13/2003 2 Keczupstwo i batonizm B.G. 13/2003 3 Podsłuchujki B.G. 13/2003 3 Rządzic po wódce Iza Kosmala 13/2003 3 Pochowani Mateusz Cieślak 13/2003 4 Wieści gminne i inne 13/2003 4 Kołodko na grillu Anna Fisher 13/2003 5 Smród z etny cd. W.J. 13/2003 5 Gość w dom Dorota Pardecka 13/2003 6 Jak się wyludnia Warszawa Bogusław Gomzar 13/2003 6 Tam gdzie pies dupą wode pije Waldemar Kuchanny 13/2003 7 Eurozygoty AWŁ 13/2003 10 Europa ducha i Dyducha Maciej Mikołajczyk 13/2003 10 Do czego księdzu dziewczynka Maciej Mikołajczyk 13/2003 11 Wieści z kruchty Jan 13/2003 11 Cipa to brzmi dumnie Dorota Zielińska 13/2003 12 Mały żeński pełnomocnik Dorota Sawicka - Nagańska 13/2003 12 Kino z Waltera Piotr Gadzinowski 13/2003 13 Kochankowie Dabljiu Busha Ludwik Stomma 13/2003 13 Listonosz doniósł 13/2003 13 Mocz Małysza Roman Stobnicki Maciej Wirczyński 14/2003 1 Broń masowego nudzenia Urban 14/2003 2 Funkcjonariusze policji zatrzymali dywersantów AWŁ 14/2003 2 Telewizornia Lap 14/2003 2 Tydzień z głowy 14/2003 2 Co popadnie Bożena Dunat Dorota Jagodzińska 14/2003 3 Praźródła rywinizmu Maciej Mikołajczyk 14/2003 3 Haj Lajf 14/2003 4 Wódka z kapustą Michał Rala 14/2003 4 Uwiedziony przez Millera Waldemar Kuchanny 14/2003 5 Kacze jaja Henryk Schulz 14/2003 6 Wolne miasto Warszawa cd. Andrzej Rozenek 14/2003 6 Głuchość i niepodległość Maciej Wiśniowski 14/2003 7 Sadło się rozpadło Bożena Dunat 14/2003 7 Wieści gminne i inne D.J. 14/2003 7 Niezbędny jest Związek Republik Radzieckich Maciej Nowakowski 14/2003 8 Pocztówka z Norymbergi Andrzej Sikorski 14/2003 8 Rozmówki bosko - angielskie W.K. 14/2003 9 Statek do sałatek Waldemar Kuchanny 14/2003 9 Władcy cip Dorota Zielińska 14/2003 10 Oto słowo czarne M.T. 14/2003 11 Papastrofa Piotr Gadzinowski 14/2003 11 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 14/2003 11 Wieści z kruchty Jan 14/2003 11 Prezes wszystkich prawników cd. Redakcja 14/2003 12 Wojsko Polskie walczy o każdy dom Wojciech Jurczak 14/2003 12 Czeczot Czeczot 14/2003 13 GROM na golasa Ludwik Stomma 14/2003 13 Kupcząc dziurą Mateusz Cieślak 14/2003 13 Listonosz doniósł 14/2003 13 Członek w izbie Maciej Mikołajczyk 14/2003 15 Niemoralna propozycja cd. Redakcja 14/2003 15 Pianiści Piotr Gadzinowski 14/2003 15 Grafitti 14/2003 16 Nie warto 14/2003 16 Przeczytać i umrzeć Maciej Mikołajczyk 14/2003 16 Łupy w szponach orła Agnieszka Wołk Łaniewska 16/2003 1 Deresz z prezydenckiej stajni Zuzanna Stawicka 16/2003 1 Baranim głosem Bogusław Gomzar 16/2003 2 Między nami złodziejami Urban 16/2003 2 Tydzień z głowy 16/2003 2 Prawda, z którą mija się Tober Dariusz Cychol 16/2003 3 Zamek Króla Marka Iza Kosmala 16/2003 3 Ropa w mózgu Andrzej Rozenek 16/2003 4 Kraj tysiąca wioseł W.K. 16/2003 5 Wyszedłwszy z ruskiej dupy Bożena Dunat 16/2003 5 Zbujak cd. Bożena Dunat 16/2003 5 Osłupiali Dorota Pardecka 16/2003 6 Skarbonek Agnieszka Wołk Łaniewska 16/2003 6 Kieliszek demokracji Bogusław Gomzar 16/2003 7 Pan Tygrys był chory W.K. 16/2003 7 Buszując w śmieciach Ryszard Byliński 16/2003 8 Tenisówka Dramat w trzech odsłonach Dorota Janiszewska 16/2003 8 Szkoła przetrwania Maciej Wiśniowski 16/2003 9 Zgrupowanie żywicieli Andrzej Sikorski 16/2003 9 Zmęczony członek Wildsteina Piotr Gadzinowski 16/2003 10 Nie warto 16/2003 10 Pora na redaktora Waldemar Kuchanny 16/2003 10 Nie bluźnij robiąc loda Włodzimierz Galant 16/2003 11 Oto słowo czarne M.T. 16/2003 11 Tacę swą widzę ogromną D.P. 16/2003 11 Zgwałcona na czarno Wojciech Jurczak 16/2003 11 Celnik na miękko D.P. 16/2003 12 Frytki wolności Piotr Zawodny 16/2003 12 Obcy decydujące starcie A.R. 16/2003 12 Broń telejądrowa Grażyna Zaga 16/2003 13 Czeczot Czeczot 16/2003 13 Dziennikarzyna łowna AWŁ 16/2003 13 Listonosz doniósł 16/2003 13 Numerek zamiast merca Piotr Gadzinowski 16/2003 15 Telewizornia Lap 16/2003 15 Krajowe życie światowe Pig 16/2003 16 Przeprosiny Michał Rala 16/2003 16 Wyjdź z twarzą R. 16/2003 16 2+2=4+prowizja Andrzej Rozenek 17/2003 1 Matka jest tylko jedna Dorota Pardecka 17/2003 2 Tydzień z głowy 17/2003 2 Wyprawcy krzyżowi Urban 17/2003 2 Za głupi na psa Dariusz Cychol 17/2003 3 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 17/2003 4 Zderzenie sędziego z człowieczeństwem Maciej Mikołajczyk 17/2003 4 Krowa w kancelarii Bożena Dunat 17/2003 5 Haj Lajf 17/2003 6 Trzoda doktora Kulczyka Henryk Schulz 17/2003 6 Mech znad Hamleta Anna Fisher 17/2003 7 Terentiew na bezludną wyspę Iza Kosmala 17/2003 7 Jak Łódź Urbanowi rufy nie dała Jerzy Urban 17/2003 8 Nie dla chama hałda Mateusz Cieślak 17/2003 10 Pedały do łaźni Waldemar Kuchanny 17/2003 10 Bełty naszej młodości Zbigniew Jarzembowski 17/2003 11 Wieści gminne i inne 17/2003 11 Putin, szukaj! M.Z. 17/2003 12 Ropne zapalenie władzy Piotr Zawodny 17/2003 12 Volkspolacy I.K. 17/2003 12 Czeczot Czeczot 17/2003 13 Listonosz doniósł 17/2003 13 Wolne pały Ludwik Stomma 17/2003 13 Zamek Króla Marka cd. Iza Kosmala 17/2003 13 Niech żyje Janik z konopii Andrzej Sikorski 17/2003 15 Świat ocipiał Piotr Gadzinowski 17/2003 15 Fakując heda w treżer Maciej Wiśniowski 17/2003 16 Trupy polskie B.D. D.J. 17/2003 16 Wyjdz z twarza R. 17/2003 16 Łapówka Andrzej Rozenek 18/2003 1 Wyjdz z twarza 18/2003 1 Kto go popchnie Urban 18/2003 2 Rząd goni do pracy L 18/2003 2 Tydzień z głowy 18/2003 2 Wieści gminne i inne D.J. 18/2003 3 ZDarzenie artystyczne ze stryczkiem Artur Rotterman 18/2003 3 Mafia małolitrażowa Andrzej Rozenek Wojciech Jurczak 18/2003 4 Sprzątnięty Michał Rala 18/2003 5 Szczena, która mówi Bogusław Gomzar 18/2003 5 Żegnaj majowa jutrzenko Mateusz Cieślak 18/2003 6 Kapitalizm z ludzką twarzą Wiesław Michalak 18/2003 7 Przodownicy życia Bożena Dunat 18/2003 7 BULLmania Anna Fisher 18/2003 10 Kilowaty taty Bernard Kraska 18/2003 11 Niemoralna propozycja - finał Redakcja 18/2003 11 Podgórale Tomasz Żeleźny 18/2003 11 Chrystus i bibeloty J.U. 18/2003 12 Cipka w zmywarce AWŁ 18/2003 12 Saddam zmartwychwstał Dariusz Cychol 18/2003 12 Czeczot Czeczot 18/2003 13 Erotumany Michał Rala 18/2003 13 Listonosz doniósł 18/2003 13 Unia zamulonych Żydów Ludwik Stomma 18/2003 13 Odkupcie sobie miasto Mateusz Cieślak 18/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 18/2003 14 Niech sczezną aktorki Piotr Gadzinowski 18/2003 15 Urodziny pana Dodka Bogusław Gomzar 18/2003 15 Guzik szczodrze obdarzony Maciej Mikołajczyk 18/2003 16 Nie warto 18/2003 16 Papież królowa Anglii W.G. 18/2003 16 2+2=4+prowizja Andrzej Rozenek 19/2003 1 Jak zabić prezydenta Maciej Wiśniowski 19/2003 1 Haj Lajf 19/2003 2 Oj Józiu, Józiu AWŁ 19/2003 2 Przychodzi doktor na prezydenta Urban 19/2003 2 Tydzień z głowy 19/2003 2 W PUPie rżnięty Włodzimierz Kusik 19/2003 3 Jak się Henia z "Solidarnością" zapomniała Mateusz Cieślak 19/2003 4 Niepełnosprytni Anna Fisher 19/2003 4 Krwawy biznes Anna Fisher Henryk Schulz 19/2003 5 Łapcie miliony cd. Dariusz Cychol 19/2003 6 Sobieradzio Henryk Schulz 19/2003 7 Z pudła do gabloty Maciej Wiśniowski Tomasz Żeleźny 19/2003 7 Gotuj z "NIE" : ośmiornica Dariusz Cychol Jakub Łuck 19/2003 8 Polska zbrojna Bogusław Gomzar 19/2003 8 Policja i Głodomeria Maria Bukowska 19/2003 9 Jak lądują durnie W.J. 19/2003 10 Rada co się zjada Tomasz Żeleźny 19/2003 10 Wieści gminne i inne D.J. 19/2003 10 Allach jest czerwony Zaga 19/2003 11 Choroba watykańska Grażyna Zaga 19/2003 11 Geniusz znad Potomacu Michał Reinholz 19/2003 11 Kondomy Husaina Piotr Zawodny 19/2003 11 Kołysanka dla Janka Anna Fisher 19/2003 12 Ministerstwo daje od tyłu Dorota Pardecka 19/2003 12 Czeczot Czeczot 19/2003 13 Demaskator Ludwik Stomma 19/2003 13 Listonosz doniósł 19/2003 13 Z krzyża zdjęty B.G. 19/2003 13 Jeden gniewny człowiek Przemysław Ćwikliński 19/2003 15 Oto słowo czarne M.T. 19/2003 15 Sars wars Piotr Gadzinowski 19/2003 15 Hrabiowie z blokowiska Włodzimierz Kusik 19/2003 16 Krajowe życie światowe Pig 19/2003 16 Precz z polskim okupantem Agnieszka Wołk Łaniewska Mateusz Zgryzota 20/2003 1 Kubizm Wojewódzki Urban 20/2003 2 Strach żyć Anna Fisher 20/2003 2 Telewizornia Lap 20/2003 2 Tydzień z głowy 20/2003 2 Komu życie, komu dobre życie Maciej Wiśniowski 20/2003 3 Ulubione podpaski szwagra Paweł Zając 20/2003 3 Drugi oddech kaczuchy Henryk Schulz 20/2003 4 Osama ben Kaczyński Iza Kosmala 20/2003 4 Niesiadki D.Z. 20/2003 5 Pani i jej Moszna Mateusz Cieślak 20/2003 5 Planty i palanty Piotr Pasternak 20/2003 6 Wieści gminne i inne D.J. 20/2003 6 Bzdet od morza Waldemar Kuchanny 20/2003 7 JeZUS Maria Bożena Dunat 20/2003 7 Ty sikawko nieochrzczona Tomasz Żeleźny 20/2003 8 U Wróbla w garści Waldemar Kuchanny 20/2003 8 Bogu duszę, księdzu szmal Maciej Mikołajczyk 20/2003 9 Oto słowo czarne M.T. 20/2003 9 Wieści z kruchty Jan 20/2003 9 Greg siorba Przemysław Ćwikliński 20/2003 10 Hydrohucpa Iza Kosmala 20/2003 10 Dno spodka Iza Kosmala 20/2003 11 Pogrywanie programami Anna Fisher 20/2003 11 Berlusconi się obroni Grażyna Zaga 20/2003 12 Krew z odcientej łapy Urban 21/2003 2 Miller może dwa razy Włodzimierz Galant 20/2003 12 Czeczot Czeczot 20/2003 13 Kwaśniewskich dwóch Ludwik Stomma 20/2003 13 Listonosz doniósł 20/2003 13 Masz ci chamie po Saddamie Piotr Gadzinowski 20/2003 13 Baranina : przedśmiertne listy do "NIE" Bogusław Gomzar 20/2003 14 Haj Lajf 20/2003 15 Kundelek się modli Maciej Mikołajczyk 20/2003 15 Kocie łakocie Maciej Mikołajczyk 20/2003 16 Nie warto 20/2003 16 Pośladki razem! Andrzej Sikorski 20/2003 16 Ministerstwo wałkoni Anna Fisher 21/2003 2 Tydzień z głowy 21/2003 2 Jaki prąd taki sąd Jerzy Urban 21/2003 3 Jaka norma taka Platforma Maciej Wiśniowski 21/2003 3 Lewa noga dynda w centrum Agnieszka Wołk Łaniewska 21/2003 4 Bezrobol Dorota Zielińska 21/2003 5 Fortuna łamie kołem Dariusz Cychol Jakub Łuck 21/2003 5 Kuzyn "Wyborczej" Waldemar Kuchanny 21/2003 6 Wieści gminne i inne D.J. 21/2003 6 Buraki sadzane w izbie Bożena Dunat 21/2003 7 Dyrektor Waciak cd. Andrzej Sikorski 21/2003 7 Olejnik obala bełta Dariusz Cychol 21/2003 8 Rządzic po wódce cd. Iza Kosmala 21/2003 9 Stróż nie anioł Robert Jaruga 21/2003 9 Fioletowy nos Waldemar Kuchanny 21/2003 10 Matko Boska Babilońska Przemysław Ćwikliński 21/2003 11 Oto słowo czarne M.T. 21/2003 10 Protestanci won Marysia Zaporowska 21/2003 11 Krwiopijcy na głodzie Mateusz Cieślak 21/2003 12 300 baniek mydlanych Anna Fisher 21/2003 13 Listonosz doniósł 21/2003 13 Przeminęło z Wiatrem Ludwik Stomma 21/2003 13 Haj Lajf D.J. 21/2003 15 Mały cyc Piotr Gadzinowski 21/2003 15 Urban chrzestny Bogusław Gomzar 21/2003 15 Grzeb i sądź R.S. 21/2003 16 Karły drą japy Maciej Mikołajczyk 21/2003 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 21/2003 16 Oda do młodości 22/2003 1 Dyndanie na łańcuszku Urban 22/2003 2 Haj Lajf 22/2003 2 Tydzień z głowy 22/2003 2 Jakość Bąka Andrzej Rozenek 22/2003 3 Jak ks. Jankowski przed robotniczym gniewem Millera ratował Waldemar Kuchanny 22/2003 3 Instytut Pamięci Susłowa M.Z. 22/2003 4 Program partii programem partii Piotr Gadzinowski 22/2003 4 Pożytki z Curzytka cd. W.K. 22/2003 5 Triumf przyczepy Waldemar Kuchanny 22/2003 5 Szczury poza wyścigiem Zbigniew Jarzembowski 22/2003 6 Wieści gminne i inne 22/2003 6 Szamanka szama szmal Robert Jaruga 22/2003 7 Toga podbita pismakami Dorota Zielińska Anna Niebieska 22/2003 8 Etyczaki Helena Zięba 22/2003 8 Dymiący piecyk sprawiedliwości Bogdan Iwański 22/2003 9 Fornale Pana Boga Maciej Mikołajczyk 22/2003 10 Język wiary 22/2003 10 Wieści z kruchty Jan 22/2003 10 Biskup jak Messerschmitt Maciej Wiśniowski 22/2003 11 Jak powstaje Dzieło Boże Maciej Mikołajczyk 22/2003 11 Oto słowo czarne M.T. 22/2003 11 Głupie sześć milionów Wojciech Jurczak 22/2003 12 Zwłoki bankowe Włodzimierz Kusik 22/2003 12 Aleksander Babiloński Ludwik Stomma 22/2003 13 Cnota i żetony Piotr Zawodny 22/2003 13 Czeczot Czeczot 22/2003 13 Listonosz doniósł 22/2003 13 Cofiemy sie do tyłu Bożena Dunat 22/2003 14 Nie warto 22/2003 14 Prezydent wesołego miasteczka Włodzimierz Kusik 22/2003 14 Dziecięcy wózek służbowy H.S. 22/2003 15 Towarzysze i prawiczki Piotr Gadzinowski 22/2003 15 Uda dla policji D.P. 22/2003 15 Krajowe życie światowe Pig 22/2003 16 Żeby życie miało smaczek Iza Kosmala 22/2003 16 Inkwizytor Dariusz Cychol 15/2003 1 Egzekucja odroczona Jerzy Urban 15/2003 1 Prima aprilis Roman Stobnicki Maciej Wirczyński 15/2003 1 Sojusz Lewicy Parafialnej Urban 15/2003 2 Tydzień z głowy 15/2003 2 Fabryka cieniasów Mateusz Cieślak 15/2003 3 Dyrektor Waciak Andrzej Sikorski 15/2003 4 Sok z Cytryckiego Piotr Wadziński 15/2003 4 Szczęście Szczecina Jan Błaszcz 15/2003 5 A mury runęły Andrzej Rozenek 15/2003 6 Na wyrwę Mateusz Cieślak 15/2003 6 Język wiary 15/2003 7 Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy Michał Płowiecki Maciej Wiśniowski 15/2003 7 Wieści z kruchty Jan 15/2003 7 Nieznośna lekkość siatki Zbigniew Jarzembowski 15/2003 8 Pogadaj z telewizorem Paweł Zając 15/2003 8 Zły Roman Szefler 15/2003 8 Moc generała Marcin Zalewski 15/2003 9 Work & travel Szymon Piątek 15/2003 9 Pudel murzynem Piotr Zawodny 15/2003 10 Święte słowa marszałka Goringa Jerzy Anderson 15/2003 10 Bij Araba ale nie konia R 15/2003 11 Kuba wycastrowana Maciej Rembarz 15/2003 11 Sąd nad penisem Piotr Zawodny 15/2003 11 Know - how noszenia worków Waldemar Kuchanny 15/2003 12 Ratunku! cd. Wojciech Jurczak 15/2003 12 Fioletowy mus Ludwik Stomma 15/2003 13 Listonosz doniósł 15/2003 13 Nie daj się pobrać cd. Ryszard Taradejna 15/2003 13 Gdańsk padnie cd. Tomasz Żeleźny 15/2003 14 Wienerschnitzel z Baraniny cd. Bogusław Gomzar 15/2003 14 Leszek przebiegły Piotr Gadzinowski 15/2003 15 Telewizornia Lap 15/2003 15 Wieści gminne i inne D.J. 15/2003 15 Co się niesie w SMSie T.Ż. 15/2003 16 Urban, ty heretyku skończony Iza Kosmala 15/2003 16 Ja takuję Jerzy Urban 23/2003 1 Sejm za długi Anna Fisher 23/2003 1 Burżuj na styropianie Mateusz Cieślak 23/2003 2 Smoczek w sztucznych szczękach Urban 23/2003 2 Tydzień z głowy 23/2003 2 Z brukselką we łbie Mateusz Cieślak 23/2003 3 Europarchowo AWŁ 23/2003 3 Millerów dwóch Henryk Schulz 23/2003 4 Nieustraszeni pogromcy Szwajcarów Anna Fisher 23/2003 4 Rusza dusza Eugeniusza Robert Jaruga 23/2003 5 Wieści gminne i inne 23/2003 5 Haj Lajf 23/2003 6 Naciągacze z kolorowym wyświetlaczem Maciej Wiśniowski Dorota Jagodzińska 23/2003 6 Bóg nie wierzy w Boga Jacek Łaszcz 23/2003 7 Kino na krzyż 23/2003 7 Co kręci Wszechmogący Maciej Wiśniowski 23/2003 7 Zwarty kolektyw halabardników Waldemar Kuchanny 23/2003 7 Rozbractwo Andrzej Rozenek Dorota Jagodzińska 23/2003 8 Baronowie i barany Piotr Kamieński 23/2003 8 Ordynat Klimczak Andrzej Rozenek 23/2003 9 Wąchacze asfaltu B.G. 23/2003 10 Daj dupy skarbie Bożena Dunat 23/2003 11 Już Chrystus nie lubił celników Dorota Pardecka 23/2003 11 Zero zero zgłoś się Mateusz Cieślak 23/2003 10 Jak sprzedają się stygmaty Grażyna Zaga 23/2003 12 Kaczor podaj łapę Ludwik Stomma 23/2003 13 Listonosz doniósł 23/2003 13 Taka jak Platforma cd. 23/2003 13 Trzecia tajemnica grajewska Roman Stobnicki 23/2003 12 Wieści z kruchty Jan 23/2003 12 Globalna wioska Hiroszima Piotr Zawodny 23/2003 14 Prawacy i naziole Karol Kretkowski 23/2003 14 Kołki rozporowe Piotr Gadzinowski 23/2003 15 Pigułka na nieszczęscie D.Z. 23/2003 15 Telewizornia Lap 23/2003 15 Grafitti 23/2003 16 Pić konia, chlapnąć damę Maciej Mikołajczyk 23/2003 16 Urban wali rapy Paweł Zając 23/2003 16 Leszek traci głowę Maciej Mikołajczyk 24/2003 1 Cmok wawelski Urban 24/2003 2 Tydzień z głowy 24/2003 2 Złotopolscy Andrzej Sikorski 24/2003 2 Ikonowicz nie rabował Karol Kretkowski 24/2003 3 Uczciwy minister to były minister Iza Kosmala 24/2003 3 Wyrzutki do społeczeństwa Przemysław Ćwikliński 24/2003 4 Nasz człowiek z żelaza Mateusz Cieślak 24/2003 5 To idzie młodość Piotr Mieśnik 24/2003 5 Poszukiwacze zaginionych euro Robert Jaruga 24/2003 6 Wojna sądu z sądem cd. Tomasz Żeleźny 24/2003 6 Pomnik wybitego oka W.K. 24/2003 7 Trafiony kurwikami Waldemar Kuchanny 24/2003 7 Wieści gminne i inne D.J. 24/2003 7 Pasierb "Solidarności" Dariusz Cychol 24/2003 8 Starosta nieprzeciętnie powiatowy Bożena Dunat 24/2003 9 Arcyparcele Tymoteusz Iskrzak 24/2003 10 Loyola z Lublina Bernard Kraska 24/2003 10 Liturgia 4 promili Wojciech Jurczak 24/2003 11 Skatolikować go Maciej Mikołajczyk 24/2003 11 Wieści z kruchty Jan 24/2003 11 300 baniek mydlanych cd. Anna Fisher 24/2003 12 Haj Lajf 24/2003 12 Nieśmiertelny żołnierz polski Dorota Pardecka 24/2003 12 Biedny tylko rzepkę skrobie Ludwik Stomma 24/2003 13 Czeczot Czeczot 24/2003 13 Listonosz doniósł 24/2003 13 Wolność, równość, SMS Piotr Gadzinowski 24/2003 13 Czerstwi Piotr Gadzinowski 24/2003 15 Miasto nieujarzmione Bogusław Gomzar 24/2003 15 A Bush a kysz! Iza Kosmala 24/2003 16 Tydzień z głowy 25/2003 2 Pan paradoks Urban 25/2003 2 Capo di tutti virtuti Waldemar Kuchanny 25/2003 3 Miedziokraci Mateusz Cieślak 25/2003 1 Niech żyje rząd! Agnieszka Wołk Łaniewska 25/2003 4 Lewa noga dynda w centrum 25/2003 5 Wieści gminne i inne 25/2003 6 Życie codzienne w Unii Maciej Mikołajczyk 25/2003 6 Co tam chłopie w ropie Henryk Schulz 25/2003 7 Dyrektor Waciak cd. Andrzej Sikorski 25/2003 7 Wysoki swądzie Włodzimierz Kusik 25/2003 8 Jak nie dać komornikowi Maciej Mikołajczyk 25/2003 9 Sieć cicho Jarosław Milewczyk Andrzej Rozenek 25/2003 9 Matrix przyjdz królestwo twoje Bogusław Gomzar 25/2003 10 Nie warto 25/2003 10 Wieści gminne i inne Jan 25/2003 10 Biskup maca wzgórek B.G. 25/2003 11 Język wiary 25/2003 11 Papalotto G.W. 25/2003 11 WC z pedałem Włodzimierz Galant 25/2003 11 Człowiek bydlę rogate Grażyna Zaga 25/2003 12 Wirtuozi fujary Maciej Mikołajczyk 25/2003 12 Czeczot Czeczot 25/2003 13 Listonosz doniósł 25/2003 13 Stany bezrywinowe Piotr Zawodny 25/2003 13 Żeź winiątek Mateusz Zgryzota 25/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 25/2003 14 Witaj jutrzenko swobody Waldemar Kuchanny 25/2003 14 Budzik lewicy Piotr Gadzinowski 25/2003 15 Słonina w skłądzie porcelany B.D. 25/2003 15 Telewizornia Lap 25/2003 15 Krajowe życie światowe Pig 25/2003 16 Kochanica szympansa Redakcja 25/2003 16 Adam Kowalski Andrzej Sikorski 26/2003 1 Psia służba dyplomatyczna Dariusz Cychol 26/2003 1 A to było tak Jerzy Urban 26/2003 2 Frajer robi pompki Urban 26/2003 2 Telewizornia 26/2003 2 Tydzień z głowy 26/2003 2 Kraina kucania za stodołą Bożena Dunat 26/2003 3 Z morza do piachu Waldemar Kuchanny 26/2003 3 Polowanie na bociana Iza Kosmala 26/2003 4 Zróbcie dobrze ludowi Agnieszka Wołk Łaniewska 26/2003 4 Kuflowisko - epilog Bożena Dunat 26/2003 5 Partia pani Ciemniak B.D. 26/2003 5 Opas dei Dorota Zielińska Patrycja Bielawska 26/2003 6 Królowa gminy Maciej Mikołajczyk 26/2003 7 Oto słowo czarne M.T. M.M. 26/2003 7 Wieści z kruchty Jan 26/2003 7 Strajkmistrz Mateusz Cieślak 26/2003 8 Zboże coś Polskę Henryk Schulz 26/2003 8 Załatwiacze Anna Fisher 26/2003 9 Pudło pełne prezydentów Dariusz Cychol Jakub Łucki 26/2003 10 Strach ma czarne oczy Andrzej Sikorski 26/2003 10 Burmistrz nieślubny B.G. 26/2003 11 Zus się w piekle poniewiera Tomasz Żeleźny 26/2003 11 Pedziogród Adam Pieńkowski 26/2003 12 Wajda idzie w gaz Dorota Zielińska 26/2003 12 Jastrząb pokoju Michael Szot 26/2003 13 Listonosz doniósł 26/2003 13 Wieści gminne i inne 26/2003 14 Wystarczy dwóch cwaniaków Andrzej Rozenek 26/2003 14 Rydzyk orze w telewizorze Robert Jaruga 26/2003 16 Polska płaci za dziwki Dariusz Cychol 27/2003 1 Po łapie J.U. 27/2003 2 Szła dzieweczka do laseczka Urban 27/2003 2 Telewizornia Lap 27/2003 2 Tydzień z głowy 27/2003 2 Haj Lajf D.J. 27/2003 3 Jełopy Europy M.Z. 27/2003 3 Sierp, młot i cygaro Henryk Schulz 27/2003 3 Czarny dzień blondynki Iza Kosmala 27/2003 4 W PUPie rżnięty cd. Włodzimierz Kusik 27/2003 4 Awans gajowego Maruchy Maciej Mikołajczyk 27/2003 5 Palma Kasi Dariusz Cychol Jakub Łucki 27/2003 5 Niemiec odciął Wrzodakowi D.Z. 27/2003 6 Wagonia Andrzej Rozenek 27/2003 6 Brzydkie słowo na "p" Anna Fisher 27/2003 7 Wpierdol od ministra A.S. 27/2003 7 Wszechpolish jokes Andrzej Sikorski 27/2003 7 Bóg nie oddaje B.D. 27/2003 8 Parafia św. PITa cd. Helena Zięba 27/2003 8 Wieści z kruchty Jan 27/2003 8 Matka Boska i zabójcy cd. T.Ż. 27/2003 9 Oto słowo czarne M.T. 27/2003 9 Wielka nadzieja czarnych Bernard Kraska 27/2003 9 Milion od członka Mateusz Cieślak 27/2003 10 Wieści gminne i inne 27/2003 10 Kasa manna Dorota Pardecka 27/2003 11 Szosa etosa Maciej Wiśniowski 27/2003 11 Listonosz doniósł 27/2003 13 Pieczeń rzymskokatolicka Jerzy Anderson 27/2003 12 Niewinność gadziny Piotr Gadzinowski 27/2003 13 Taka norma jaka Platforma cd. Maciej Wiśniowski 27/2003 13 Czeczot Czeczot 27/2003 13 Przed rozruchami w Warszawie Andrzej Rozenek 28/2003 1 Olewica M.Z. 28/2003 2 Środki prokoncepcyjne Urban 28/2003 2 Tydzień z głowy 28/2003 2 Aborcja mózgu Agnieszka Wołk Łaniewska 28/2003 3 Chorują M.C. 28/2003 4 Gatunki chronione : elita Maciej Wiśniowski 28/2003 4 Haj Lajf 28/2003 5 Kadra bez członków Mateusz Cieślak 28/2003 5 Chłepcząc polską krew Anna Fisher 28/2003 6 Polowanie z Sekułami Henryk Schulz 28/2003 6 Jak znika fabryka Włodzimierz Kusik 28/2003 7 Bóg i zgniła papryka Bożena Dunat 28/2003 8 Walcie na Malcie Iza Kosmala 28/2003 9 Chwasty na grobie ministra Bogusław Gomzar 28/2003 10 IPN gubi Żydów L 28/2003 10 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 28/2003 10 Proces o pipkę Tomasz Żeleźny 28/2003 11 Żona gorsza niż prokurator Dorota Zielińska 28/2003 11 Kosmici w byczych jajach Maciej Mikołajczyk 28/2003 12 Wieści z kruchty Jan 28/2003 12 Wrogie przejęcie zbawienia Andrzej Sikorski 28/2003 12 Impulsomania Michał Płowecki 28/2003 13 Listonosz doniósł 28/2003 13 Nie warto 28/2003 13 Ojczyzna nie wzywa Mariusz Kuczewski 28/2003 14 Wdepnąć w gwiazdki Maciej Mikołajczyk 28/2003 14 Wieści gminne i inne 28/2003 14 Całując Twoją dłoń Madame Piotr Gadzinowski 28/2003 15 Telewizornia Lap 28/2003 15 Sekstłoki Robert Jaruga 28/2003 16 Achtung banditen! Jerzy Urban 29/2003 1 Zalesianie dziury budżetowej Iza Kosmala 29/2003 1 Całując sztuczne piersi Urban 29/2003 2 Papuga w pochwie Maciej Wiśniowski 29/2003 2 Tydzień z głowy 29/2003 2 Wolność wyszła w morze D.Z. 29/2003 2 Kiblować za ptaka Bogusław Gomzar 29/2003 3 Krakowiaczek z CIA Iza Kosmala 29/2003 3 Londyn zdrój Iza Kosmala 29/2003 3 Pastwisko Maciej Wiśniowski 29/2003 4 Sprzedać Polskę za Irak Waldemar Kuchanny 29/2003 4 Polska & Company Andrzej Sikorski 29/2003 5 Obcowizna Henryk Schulz 29/2003 5 Małpa biało czerwona Mateusz Cieślak 29/2003 6 Elektropersonalizm Anna Fisher 29/2003 7 Rywinność A.F. 29/2003 7 Wmordowzięcie B.G. 29/2003 7 Prawoskrętek blady Przemysław Ćwikliński 29/2003 8 Cynofobia B.G. 29/2003 9 Wieści gminne i inne 29/2003 9 Zachmurzenie Dorota Zielińska 29/2003 9 Żyjąc z Żyda Jerzy Wilmański 29/2003 9 Czeczot Czeczot 29/2003 13 Bujak na kółkach Dorota Zielińska 29/2003 10 Cłoczyńcy Dariusz Cychol 29/2003 10 Jak z górników robi się dziadów Mateusz Cieślak 29/2003 11 Psubraty w Chrystusie Agnieszka Wołk Łaniewska 29/2003 12 Zdrajcy księża i pedały Maciej Mikołajczyk 29/2003 13 Listonosz doniósł 29/2003 13 Trochę spermy, tyle krzyku Bożena Dunat 29/2003 14 Z ręką w basenie Ada Kowalczyk 29/2003 14 Poślizm Bożena Dunat 29/2003 15 Popiół i lament Piotr Gadzinowski 29/2003 15 Telewizornia Lap 29/2003 15 Krajowe życie światowe Pig 29/2003 16 Haj Lajf 29/2003 16 Pieprzak Agnieszka Wołk Łaniewska 29/2003 16 Masa krytyczna Przemysław Ćwikliński Maciej Wiśniowski 30/2003 1 Dzień dziadka L 30/2003 2 Tydzień z głowy 30/2003 2 Tykanie złotego zegarka Urban 30/2003 2 Z grzywki Przemysław Ćwikliński 30/2003 2 Pojednańcy M.Z. 30/2003 3 Na władzę nie poradzę Jerzy Urban 30/2003 3 Laga i ciupaga Dorota Zielińska 30/2003 4 Wypchańcy narodu Bożena Dunat Dorota Jagodzińska 30/2003 4 Przejdziem Kiełbaskę będziem turczanami Maciej Mikołajczyk 30/2003 5 Umarzanie ludzi Dariusz Bieleszczuk 30/2003 5 Klapa opada Andrzej Rozenek 30/2003 6 Kaczeńce Piotr Gadzinowski 30/2003 7 Wieści gminne i inne D.J. 30/2003 7 Fetor tropików Mateusz Cieślak 30/2003 8 Nie karmić papug Danuta Szpecht 30/2003 8 Domestos i stare koronki Waldemar Kuchanny 30/2003 9 Dzieci drugiego gatunku Małgorzata Michalska - Kulig 30/2003 10 Cyrograf Agnieszka Wołk Łaniewska 30/2003 11 Keine Grenzen Bogusław Gomzar 30/2003 10 Wieści z kruchty Jan 30/2003 11 Listonosz doniósł 30/2003 13 Czeczot Czeczot 30/2003 13 Pijany skalpel cd. Redakcja 30/2003 12 Na biwaku w Iraku Iza Kosmala 30/2003 13 Chciwość w kolorze blue Henryk Schulz 30/2003 14 Ręce które kradną Adam Pieńkowski 30/2003 14 Parlamęty Piotr Gadzinowski 30/2003 15 Radzą i biorą Bożena Dunat 30/2003 15 Telewizornia Lap 30/2003 15 Penisy na falach Julian Kindermann 30/2003 16 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 30/2003 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 30/2003 16 Wicebalcerowicz Anna Fisher Maciej Wiśniowski 31/2003 1 Amerykańska sprawiedliwość P.Ć. 31/2003 2 Oddaj Żydzie naszych Arabów Iza Kosmala 31/2003 2 Oj maluśki, maluśki Urban 31/2003 2 Telewizornia Lap 31/2003 2 Tydzień z głowy 31/2003 2 Siarka i rzeźbiarka Andrzej Dominiczak 31/2003 3 Wysoki przesądzie! Dorota Zielińska 31/2003 3 Łagrum Romanum Dorota Zielińska 31/2003 4 Oto jest grupa trzymająca władzę Z.N. 31/2003 4 Agonia Anna Fisher 31/2003 5 Klawe życie Henryk Schulz 31/2003 5 Papier na członka Robert Jaruga 31/2003 6 Podpaski szwagra cd. Dorota Pardecka 31/2003 6 Interesy Matki Teresy Bogusław Gomzar 31/2003 7 Utrzymanek biskupa Bożena Dunat 31/2003 7 Oto słowo czarne M.T. 31/2003 7 UPoludki M.C. 31/2003 8 Zbrzyźni i zbrzyźniejsi Mateusz Cieślak 31/2003 8 Złote runo leśne B.G. 31/2003 8 Dziwki, szczyle i komendant Waldemar Kuchanny 31/2003 9 Wieści gminne i inne D.J. 31/2003 9 Mafia na miarę naszych możliwości Andrzej Rozenek 31/2003 10 Glina miesza z błotem Dariusz Bieleszczuk 31/2003 11 Psia służba dyplomatyczna cd. Dariusz Cychol 31/2003 11 Świniokurcz koszerny Jacek D. Pająk 31/2003 12 Od Saddama do Husajna Jerzy Urban 31/2003 12 Listonosz doniósł 31/2003 13 Pedałowanie na ekranie Iza Kosmala 31/2003 13 Posłowie dla kobiet Dorota Zielińska Małgorzata Nowakowska 32/2003 1 Wicebalcerowicz cd. Anna Fisher 32/2003 2 Pan Czesiu ostry nóż Urban 32/2003 2 Telewizornia Lap 32/2003 2 Tydzień z głowy 32/2003 2 Katolik jedzie na chrzczonym Mateusz Cieślak 32/2003 3 Minister pasożyt Henryk Schulz 32/2003 3 Supermarketant Bernard Kraska 32/2003 4 Szarpitrupy Dariusz Cychol 32/2003 4 Pożeracze zer Przemysław Ćwikliński 32/2003 5 Casting sędziów Mariusz Kuczewski 32/2003 6 Wazony w togach Waldemar Kuchanny 32/2003 6 Pilnuj flaszki albo płać Andrzej Sikorski 32/2003 7 Zawsze płacisz D.Z. 32/2003 7 Jak chlupie życie R.S. 32/2003 8 Lepiej być znanym pijakiem Agnieszka Wołk Łaniewska 32/2003 9 Mój szofer św. Krzyś Maciej Mikołajczyk 32/2003 9 Wieści gminne i inne D.J. 32/2003 9 Andrzej Sikorski 32/2003 0 Honor , ojczyzna a Bóg zapłać Andrzej Sikorski 32/2003 10 Psubraty w Chrystusie cd. AWŁ 32/2003 10 Bekanie baronów Ada Kowalczyk 32/2003 10 Nieporozumienie sierpniowe Waldemar Kuchanny 32/2003 11 Serwus serwer Marcin Zalewski 32/2003 11 Arcyparcele cd. Tymoteusz Iskrzak 32/2003 12 Oto słowo czarne M.T. 32/2003 12 Wieści z kruchty Jan 32/2003 12 Listonosz doniósł 32/2003 13 Nie sądź drugiemu M.Z. 32/2003 13 Artyści za dwie dychy Bożena Dunat 32/2003 14 Sinica beach W.K. 32/2003 14 Szczalnia Szczeliniec B.D. 32/2003 14 Haj Lajf 32/2003 15 Zbliżenie w 8 sekund Michał Płowecki 32/2003 15 Wszawa Piotr Gadzinowski 32/2003 15 Dumni jumacze kółek Robert Jaruga 32/2003 16 Krajowe życie światowe Pig 32/2003 16 Polaki debeściaki Przemek Necki 32/2003 16 Pudło za 5 miliardów Dariusz Cychol 33/2003 1 Dwa lata bez łapówki W.K. 33/2003 2 Stuknięci W.J. 33/2003 2 Telewizornia Lap 33/2003 2 Tobernakulum Urban 33/2003 2 Tydzień z głowy 33/2003 2 Zabójcza broń WP Adam Kowalski 33/2003 4 Bubel na dupie Leppera Przemysław Ćwikliński 33/2003 5 Rokita z grilla Henryk Schulz 33/2003 5 Zalesianie dziury budżetowej cd. Iza Kosmala 33/2003 5 Homo też człowiek Dorota Zielińska 33/2003 6 Pastuch i arcypasterz Waldemar Kuchanny 33/2003 6 Pojeby z zajobami Dorota Zielińska 33/2003 7 Wieści z kruchty 33/2003 7 Wieści gminne i inne D.J. 33/2003 8 Nie wypuścimy Lenina z baru Andrzej Sikorski 33/2003 8 Srebrnik Waldemar Kuchanny 33/2003 8 Tu rządzi Mietek Bożena Dunat 33/2003 8 Rzeczpospolita w pigułce Tomasz Żeleźny 33/2003 9 Jak banki idą do nieba Anna Fisher 33/2003 10 Szarańcza Bożena Dunat Dorota Jagodzińska 33/2003 10 Głodni i nażarci Andrzej Rozenek 33/2003 11 Kartoteka trędowatych Julia Schwartz 33/2003 11 Wakacje generała Andrzej Rozenek Michał Płowecki 33/2003 11 Owsiak ye, ye Mariusz Kuczewski 33/2003 12 Owsiak ssie Bogusław Gomzar 33/2003 12 Czeczot Czeczot 33/2003 13 Listonosz doniósł 33/2003 13 Młodość musi się wyszumieć M.Z. 33/2003 13 Mors szcza na paradygmat Mateusz Cieślak 33/2003 14 Rosół z dinozaura Andrzej Sikorski 33/2003 14 Rozpuścić Araba w Kwachu Piotr Gadzinowski 33/2003 15 Dla ciebie bomba Bożena Dunat 33/2003 15 Oto słowo czarne M.T. 33/2003 15 Gensek na diecie cud Gruby Pig 33/2003 16 Haj Lajf 33/2003 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 33/2003 16 Rakieta wycelowana w SLD Dariusz Cychol 34/2003 1 Wściekłość Urban 34/2003 2 Tydzień z głowy 34/2003 2 Pudło za 5 miliardów cd. Dariusz Cychol 34/2003 2 Do czego służy żona Robert Jaruga Anna Fisher 34/2003 3 Z armaty do wróbla Anna Fisher 34/2003 4 Polska idzie w gaz Henryk Schulz 34/2003 4 Kasa dla bankrustasa Iza Kosmala 34/2003 5 Stalowe zaloty Michał Płowecki 34/2003 5 Renta mi się trzęsie Maciej Mikołajczyk 34/2003 6 Wójtopój Tomasz Żeleźny 34/2003 6 Gniew wirtuoza Maciej Mikołajczyk 34/2003 7 Mistrz walenia Przemysław Ćwikliński 34/2003 7 Wieści gminne i inne 34/2003 7 Kilo Żołnierza Maciej Wiśniowski 34/2003 8 Stary niemiecki lampart Dariusz Cychol 35/2003 1 Szantaż Panowie Oficerowie Maciej Wiśniowski 35/2003 1 Hodowca wiewiórek Urban 35/2003 2 Tydzień z głowy 35/2003 2 Ostatnie skrzypnięcie kolebki Waldemar Kuchanny 35/2003 3 Kopara opada Tomasz Żeleźny 35/2003 4 Lewica w wagonie z miejscami do leżenia M.Z. 35/2003 4 Z Urbanem nie tańczę Agnieszka Wołk Łaniewska 35/2003 4 Judenalia Piotr Gadzinowski 35/2003 5 Minister pasożyt cd. Jerzy Urban 35/2003 5 Twój szczęśliwy numerek Henryk Schulz 35/2003 6 Wicebalcerowicz cd. Anna Fisher Maciej Wiśniowski 35/2003 6 Stolica pod okupacją Andrzej Rozenek 35/2003 7 Łan, tu, fri Jezuniu! Andrzej Rozenek 35/2003 8 Mała czarna z dodatkami A.R. 35/2003 9 Pułkownictwo Maciej Mikołajczyk 35/2003 10 Sądyzm Bogusław Gomzar 35/2003 10 Nekromani Dariusz Cychol Jakub Łucki 35/2003 11 Dyktatura czerwonych gaci Bożena Dunat 35/2003 12 Jan z ziemią Bożena Dunat 35/2003 12 Czeczot Czeczot 35/2003 13 Najdłuższy nos świata Piotr Zawodny 35/2003 13 Listonosz doniósł 35/2003 13 Czerwieńcie się Piotr Ikonowicz 35/2003 14 Kiwnięty dziadunio Danuta Szpecht 35/2003 14 Litości dla Kulczyka Andrzej Kajetanowicz 35/2003 14 Gej pańszczyźniany Piotr Gadzinowski 35/2003 15 Honor, ojczyzna a Bóg zapłać cd. Andrzej Sikorski 35/2003 15 Telewizornia Lap 35/2003 15 Jak nasz agent nie został szpiegiem Iza Kosmala 35/2003 16 Nie warto 35/2003 16 Co ukrył rząd Mateusz Cieślak 36/2003 1 Szantaż Panowie Oficerowie cd. 36/2003 2 Telewizornia Lap 36/2003 2 Tydzień z głowy 36/2003 2 12 lat za niewinność Urban 36/2003 2 Zagłębie garbusów Mateusz Cieślak 36/2003 3 Morze chlupie w dupie Andrzej Rozenek 36/2003 4 "S"amobójcy Waldemar Kuchanny 36/2003 4 Jak Kulczyk kisi krowom mleko Maciej Mikołajczyk 36/2003 5 Numer na kolejarza Tymoteusz Iskrzak 36/2003 5 Niepoprawny pracoholik Maciej Mikołajczyk 36/2003 6 Wieści gminne i inne 36/2003 6 Ciąża ze świerszczykiem Robert Jaruga 36/2003 7 Mina Millera Tomasz Żeleźny 36/2003 8 Cela dla premiera Agnieszka Zakrzewicz 36/2003 9 Sojuszyści Piotr Kamienski 36/2003 9 Oto słowo czarne M.T. 36/2003 10 Święta juma Bogusław Gomzar 36/2003 10 Art macht frei Mariusz Kuczewski 36/2003 11 Przygody komody Dorota Zielińska 36/2003 11 Biała Dama kaktusem ruchana cd. Tomasz Żeleźny 36/2003 12 Wódce dajcie żyć Iza Kosmala 36/2003 12 Czeczot Czeczot 36/2003 13 Lepiej być znanym pijakiem cd. Agnieszka Wołk Łaniewska 36/2003 13 Nie wierzcie Piechocie Mateusz Cieślak 37/2003 1 Wypędzamy i prosimy o wypędzenie M.Z. 37/2003 1 Listonosz doniósł 36/2003 13 Haj Lajf 36/2003 14 Lotniskowiec Kaczora Bożena Dunat 36/2003 14 Potrawka z kozła ofiarnego Andrzej Rozenek 36/2003 14 Kombatanci wiecznie żywi Piotr Gadzinowski 36/2003 15 Tajniak dziewicą Henryk Schulz 36/2003 15 Lekcja ozora polskiego 36/2003 16 Lew pustyni Iza Kosmala 36/2003 16 Nam liczyć nie kazano Michał Płowecki 36/2003 16 Polaki debeściaki Przemek Necki 36/2003 16 Pomnik mądrości JeM 36/2003 16 Piłatem bliżej Anna Fisher 37/2003 2 Tydzień z głowy 37/2003 2 Rydzykoidy Urban 37/2003 2 Samotrzeć Agnieszka Wołk Łaniewska 37/2003 3 Sierpniem i młotem Ryszard Byliński 37/2003 3 Solidariusze łączcie się W.K. 37/2003 3 Emigrant Wojtyła D.Z. 37/2003 4 Ględząc w stołki Dorota Zielińska 37/2003 4 Gołąbek niepokoju Aleksander Pawik 37/2003 4 Kieres na waleta Henryk Schulz 37/2003 5 Haj Lajf 37/2003 5 Pora umierać Henryk Schulz 38/2003 1 Baba wzlata nad Mulata Urban 38/2003 2 Jak knują awsiki Andrzej Rozenek 38/2003 2 Telewizornia Lap 38/2003 2 Tydzień z głowy 38/2003 2 Okupuj mnie z przodu i z tyłu AWŁ 38/2003 4 Po łapach Jerzy Urban 38/2003 4 Pudło za 5 miliardów cd. Dariusz Cychol 38/2003 4 Łkanie po Iwanie Bogusław Gomzar 38/2003 5 Szmaja robi jaja Dariusz Cychol 38/2003 5 Homo też człowiek cd. Dorota Zielińska 38/2003 6 Homosie Janusz Korwin - Mikke 38/2003 6 Para niemieszana Anna Zawadzka 38/2003 6 Dziwki portalowe Anna Maria Braun 38/2003 7 HołdPress 38/2003 7 Pożegnanie z bronią Dariusz Cychol Andrzej Rozenek 37/2003 6 Pismaki do paki Waldemar Kuchanny 37/2003 7 HołdPress AWŁ 37/2003 7 Na sklejce malowane Waldemar Kuchanny 37/2003 8 Prymas aprilis Tomasz Żeleźny 37/2003 8 Zmywarka z dużym biustem Maciej Mikołajczyk 37/2003 9 Ptaszki Maciej Mikołajczyk 37/2003 9 Nie warto 37/2003 9 Żona zaufania Robert Jaruga 37/2003 10 Perwersum mobile Dariusz Bieleszczuk 37/2003 10 Wieści gminne i inne 37/2003 11 Kwit z psiarni Mateusz Cieślak 37/2003 11 Ochrzczony Grażyna Zaga 37/2003 12 Zagłębie denatów Tomasz Żeleźny 37/2003 12 Wieści z kruchty 37/2003 12 Oto słowo czarne M.T. 37/2003 12 Allah kule nosi G.W. 37/2003 13 Arnie barbarzyńca Włodzimierz Galant 37/2003 13 Kaczor w sieci Maciej Mikołajczyk 38/2003 7 Rachujnia Maciej Wiśniowski 38/2003 8 Wieści gminne i inne 38/2003 8 Kapelburmistrz Bożena Dunat 38/2003 9 Władza domy przenosi Tomasz Żeleźny 38/2003 9 Język wiary 38/2003 10 Latem bliżej Dorota Zielińska Arkadiusz Kajetan 38/2003 10 Wieści z kruchty Jan 38/2003 10 Manewry czerwonych beretów Krzysztof Lis 38/2003 11 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 38/2003 11 Oto słowo czarne M.T. 38/2003 11 Miller - Panu już dziękujemy Jerzy Urban 39/2003 1 HołdPress J.U. 39/2003 2 Rząd zwariował Mateusz Cieślak 39/2003 2 Serial z momentami Urban 39/2003 2 Tydzień z głowy 39/2003 2 Zemsta Różowej Pantery H.S. 39/2003 2 Nie kopać Dorota Zielińska 39/2003 3 Kryształ rżnięty Andrzej Rozenek 39/2003 4 Amator szalupy ratunkowej M.W. 39/2003 5 Waltzowanie banku Maciej Wiśniowski 39/2003 5 Połykacze bzdetów Henryk Schulz 39/2003 6 NIKczemnicy Tomasz Żeleźny 39/2003 6 Polak wychodzi z morza Waldemar Kuchanny 39/2003 7 Kto nie pisze ten nie je Bożena Dunat 39/2003 7 Olej olej B.D. 39/2003 7 Do góry pustym brzuchem Mateusz Cieślak 39/2003 8 Robienie loda pod dżingiel Włodzimierz Kusik 39/2003 8 Rekonwersja trepa Robert Jaruga 39/2003 9 Odsiadka na wzwodzie Bogusław Gomzar 39/2003 10 Warszawa żąda krwi Andrzej Sikorski 39/2003 10 Perpedes Benz Iza Kosmala 39/2003 11 Warka strong Henryk Schulz 39/2003 11 Wieści gminne i inne 39/2003 11 Kałużyński z obszczaną nogawka Jerzy Urban 39/2003 12 Olbrychski w łapciach z łyka Piotr Gadzinowski 39/2003 12 Kasa z prymasa D.Z. 39/2003 13 Listonosz doniósł 39/2003 13 Dokupant M.Z. 39/2003 13 Herodt przeciw PRL Z 39/2003 14 Jak wypędza Niemiec Adam Kowalski 39/2003 14 Papież żyje! A.R. 39/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 39/2003 14 Kij na nasz ryj Piotr Gadzinowski 39/2003 15 Polska idzie w gaz cd. Henryk Schulz 39/2003 15 Telewizornia Lap 39/2003 15 Nie warto 39/2003 16 Złamane serce, rozdarta dupa Bożena Dunat 39/2003 16 Polak czyli kundel Anna Fisher 40/2003 1 Rząd przegra w ruletkę Andrzej Rozenek 40/2003 1 Małpokracja Urban 40/2003 2 HołdPress 40/2003 2 Kuń trojański JAŁ 40/2003 3 Uwaga, uwaga nadchodzi Jerzy Urban 40/2003 3 Poprawczak Jędrzej K. Urban Maciej Wiśniowski 40/2003 4 Wirtuoz finansow Bogusław Gomzar 40/2003 4 Armia generała Szwejka Jędrzej K. Urban Maciej Wiśniowski 40/2003 5 Pleplaplatforma M.Z. 40/2003 5 Europę boli krzyż Andrzej Dominiczak 40/2003 6 Guma wolności Maciej Mikołajczyk 40/2003 6 Kodeks Cipokratesa Waldemar Kuchanny 40/2003 7 Wieści z kruchty Jan 40/2003 7 Badziewie Rzeczpospolitej A.R. 40/2003 8 Bush pod nóż Piotr Zawodny 40/2003 8 Ćmić woje Dariusz Cychol 40/2003 8 Głódź i puczoroby Maciej Rembarz 40/2003 9 Starosta nieprzeciętnie powiatowy cd. Bożena Dunat 40/2003 10 Towarzysze z hotelu Helena Zięba 40/2003 10 Nie dla Lwa kiełbasa Piotr Gadzinowski 40/2003 12 MO jak miłość Przemysław Ćwikliński 40/2003 12 Wieści gminne i inne D.J. 40/2003 10 Dożywocie za aborcję Dorota Zielińska 40/2003 13 Listonosz doniósł 40/2003 13 Gra w kopanego Mateusz Cieślak 40/2003 14 Pieszczoty dla Piechoty Anna Fisher 40/2003 14 Węglem tuczeni Andrzej Rozenek 40/2003 14 I któż Cię Ala wypierdala Bożena Dunat 40/2003 15 Syf, Piła i mogiła B.D. 40/2003 15 Wdzięki Kwiatkowskiej Maciej Stańczykowski 40/2003 15 Haj Lajf 40/2003 16 Módl się i chudnij Iza Kosmala 40/2003 16 Krajowe życie światowe Pig 40/2003 16 Klikanie po Urbanie P.Ć. 41/2003 1 Podnosząc łapę na papę Andrzej Dominiczak 41/2003 1 Partyjka durnia Anna Fisher 41/2003 2 Z punktu widzenia kota Urban 41/2003 2 Tydzień z głowy 41/2003 2 Hamowanie pedałami D.Z. 41/2003 3 Życie jak w Madrycie Anna Bojarska 41/2003 3 Doktor Ojboli Tomasz Żeleźny 41/2003 4 Wsiąkło w pampersa Henryk Schulz 41/2003 4 Poborca z ludzką twarzą Iza Kosmala 41/2003 5 Wyruchany na bank Andrzej Rozenek 41/2003 5 Drgawki Agnieszka Wołk Łaniewska 41/2003 6 Równać w kroku Dorota Zielińska 41/2003 7 Wynieś śmieci admirale Waldemar Kuchanny 41/2003 7 Krzyżyk na kurwach Maciej Mikołajczyk 41/2003 8 Łojezu! Włodzimierz Kusik 41/2003 8 Wieści z kruchty Jan 41/2003 8 Siostra plagiatka Maciej Wiśniowski Sylwia Sienkiewicz 41/2003 9 Oto słowo czarne M.T. 41/2003 9 Gnojenie gnoja J.U. 41/2003 10 Opolak katolik Andrzej Sikorski 41/2003 10 Wieści gminne i inne D.J. 41/2003 10 9 dni Andrzej Sikorski 41/2003 11 O przebiegłym Zusiu i chciwej babuleńce Dziadek Wojciech 41/2003 11 MONidło Dariusz Cychol 41/2003 12 Fura, która skacze przez płot cd. Iza Kosmala 41/2003 13 Księża na księżyc Maciej Stańczykowski 41/2003 13 Listonosz doniósł 41/2003 13 Bender w kloace Tymoteusz Iskrzak 41/2003 14 Od Buzka do pudła Michał Płowecki Andrzej Rozenek 41/2003 14 Nasze małe kurestwo Piotr Gadzinowski 41/2003 15 Rokita świeci twarzą Helena Zięba 41/2003 15 Telewizornia Lap 41/2003 15 Haj Lajf 41/2003 16 Miller wstaje lewą nogą AWŁ 41/2003 16 Nie warto 41/2003 16 Sobotka w sosie własnym Dariusz Cychol 42/2003 1 Mózg z lampasami Urban 42/2003 2 Ujeżdżanie Araba AWŁ 42/2003 2 Tydzień z głowy 42/2003 2 Wielkisz Bogusław Gomzar 42/2003 3 Hajda trojka Bożena Dunat 42/2003 4 Lewa noga pani Bochniarz Piotr Kamieński 42/2003 4 Bush z wami Mateusz Cieślak 42/2003 5 Stan ma sekretarza D.C. 42/2003 6 Urzędniki jak króliki Henryk Schulz 42/2003 6 Bigos z niewiniątek Maciej Mikołajczyk 42/2003 7 Oto słowo czarne M.T. 42/2003 7 Wieści z kruchty Jan 42/2003 7 Błogosławieni, którzy grzeszą cicho Waldemar Kuchanny 42/2003 8 Tchórza woń W.K. 42/2003 9 Kopanina Dorota Zielińska 42/2003 10 Wieści gminne i inne D.J. 42/2003 10 Za krótki na długi Bernard Kraska 42/2003 11 PIPa o dymaniu Andrzej Sikorski 42/2003 11 Bogatemu wała Z.P. 42/2003 12 Mięśniak na Kapitolu Piotr Zawodny 42/2003 12 Pan prezydęt powiedział W.P. 42/2003 12 Jak się elegancko zagryźć Piotr Gadzinowski 42/2003 13 Listonosz doniósł 42/2003 13 Czy lubisz dopłacać do ministrów Anna Fisher 42/2003 14 Czy lubisz dopłacać do ministrów Anna Fisher 42/2003 14 Czy lubisz dopłacać do ministrów Anna Fisher 42/2003 14 Miliardy na katar Henryk Schulz 43/2003 1 Nauka kłamania Urban 43/2003 2 Radiolenie A.N. 43/2003 2 Równać w kroku epilog 43/2003 2 Tydzień z głowy 43/2003 2 Twoje zwoje Przemysław Ćwikliński 43/2003 3 Król dziczyzny Bożena Dunat 43/2003 4 Żryjcie udziec Adama Smitha Maciej Stańczykowski 43/2003 4 Haj Lajf 43/2003 5 Rozmowy w kroku Iza Kosmala 43/2003 5 Who is chuj Bożena Dunat 43/2003 5 Całując rękę don Antonia Maciej Wiśniowski 43/2003 6 Noblesse bez Nobla Jerzy Urban 43/2003 7 Piąta żydokomuna Przemysław Ćwikliński 43/2003 7 Katokatorga Waldemar Kuchanny 43/2003 8 Oto słowo czarne M.T. 43/2003 8 Wiara czyni HIV-a Maciej Rembarz 43/2003 8 Niech żyje druga wątroba Dorota Zielińska 43/2003 9 Tajemnice spodni Włodzimierz Kusik 43/2003 10 Wieści gminne i inne 43/2003 10 Kaczor drapie chmury Iza Kosmala 43/2003 11 Wysoka umieralność pieniędzy Bożena Dunat 43/2003 11 Nekromania Dariusz Cychol Jakub Łucki 43/2003 12 Telewizornia Lap 43/2003 12 Czeczot Czeczot 43/2003 13 Dowódcy jednego żołnierza U.W. 43/2003 13 Jak rozmnażają się trupy M.Z. 43/2003 13 Listonosz doniósł 43/2003 13 Olejnik masowego przekazu Dariusz Cychol 43/2003 14 Rapacki masowego rażenia Agnieszka Wołk Łaniewska 43/2003 14 Czerwono czarno widzę Piotr Gadzinowski 43/2003 15 Kupujemy kościół Piotr Mieśnik 43/2003 15 Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu Michał Płowecki 44/2003 1 Biedni na dziady Anna Fisher 44/2003 2 Klękając przed Hausnerem Urban 44/2003 2 Tydzień z głowy 44/2003 2 Poziom Glempa Dorota Zielińska 44/2003 3 Prawdziwa prawda o Starachowicach Robert Jaruga 44/2003 3 Speckasa Henryk Schulz 44/2003 4 Souvenir de Sybir Waldemar Kuchanny 44/2003 4 Mentoryzacja i autodebilizm Piotr Wadziński 44/2003 5 Paciorkowcy Agnieszka Wołk Łaniewska 44/2003 5 75 koszul na starość John Eatwell 44/2003 6 Pociąg do szmaty H.s. 44/2003 6 Choroba która ratuje życie Tomasz Żeleźny 44/2003 7 Radni i zabici Mateusz Cieślak 44/2003 7 Supertruper Iza Kosmala 44/2003 8 Supertruper Iza Kosmala 44/2003 8 Drętwa mowa Robert Jaruga 44/2003 9 Trupy na karuzeli Waldemar Kuchanny 44/2003 9 Tu wolno palić Mateusz Zgryzota 44/2003 9 Jak beknie centuś Przemysław Ćwikliński 44/2003 10 Twardy dysk na miękko Włodzimierz Kusik 44/2002 10 Dyktatura czerwonych gaci cd. Bożena Dunat 44/2003 11 Wieści gminne i inne 44/2003 11 Zajęcza łapka na nieszczęście Tomasz Żeleźny 44/2003 11 Rok Kaczki Marcin Narwid 44/2003 12 Dobic Busha bo się rusza Piotr Zawodny 44/2003 13 Listonosz doniósł 44/2003 13 "Święta juma" Bogusław Gomzar 44/2003 13 Hieny z anteny Dorota Zielińska 44/2003 14 Jak artyści robią wieś Bogusław Gomzar 44/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 44/2003 15 Święta ateistka Andrzej Dominiczak 44/2003 15 Wszyscy jesteśmy pedałami Piotr Gadzinowski 44/2003 15 Bóg, wiara i siara Maciej Mikołajczyk 44/2003 16 Haj Lajf D.J. 44/2003 16 Nie warto 44/2003 16 Jak pies w studni Tomasz Żeleźny 40/2003 11 Sołtys z Lublina Tymoteusz Iskrzak 40/2003 11 Rock'n'Rokita Przemysław Ćwikliński 45/2003 1 HołdPress Z.N. 45/2003 2 Policjant policjantem policjanta Agnieszka Wołk Łaniewska 45/2003 2 Straszydło Urban 45/2003 2 Święte słowa Tymoteusz Iskrzak 45/2003 2 Tydzień z głowy 45/2003 2 Czarne mole książkowe Maciej Mikołajczyk 45/2003 3 Walka klas Mateusz Cieślak 45/2003 3 Władca płomieni Andrzej Sikorski 45/2003 4 Lepiej być rybą niż rybakiem Waldemar Kuchanny 45/2003 4 Lewica w złym stanie Mateusz Cieślak 45/2003 5 Szczaw na maryśce Bożena Dunat 45/2003 5 Psy jak bure suki Dariusz Cychol Andrzej Rozenek 45/2003 6 Straż gasi pragnienie Maciej Wiśniowski 45/2003 6 Tylko nie po oczach Andrzej Rozenek 45/2003 7 Kaczka dziweczka Robert Jaruga 45/2003 8 Podróżny z rusztu Andrzej Rozenek 45/2003 8 Kurwa z licencjatem T.Ż. 45/2003 9 Niewidzialna proteza rynku Mateusz Cieślak 45/2003 9 Wieści gminne i inne 45/2003 9 Ssanie przez siatkę Tomasz Żeleźny 45/2003 10 Żyd goli gojów Maciej Mikołajczyk 45/2003 10 Baju baju pierdu pierdu Bożena Dunat 45/2003 11 Gorące stolce Adam Kowalski 45/2003 12 Papież i Agatka Maciej Wiśniowski 45/2003 12 Oto słowo czarne M.T. 45/2003 12 Wieści z kruchty Jan 45/2003 12 Czeczot Czeczot 45/2003 13 Listonosz doniósł 45/2003 13 Opium dla ludu M.Z. 45/2003 13 Zła kobieta Dorota Zielińska 45/2003 13 Generał lepszego boga Piotr Zawodny 45/2003 14 Jude junta Michael Szot 45/2003 14 Pisarze podań o prace Marcin Zalewski 45/2003 15 Powrót taty Piotr Gadzinowski 45/2003 15 Telewizornia Lap 45/2003 15 Krajowe życie światowe Pig 45/2003 16 Moda na prostactwo Bogusław Gomzar 45/2003 16 Jak zarobić 360 000 zł dziennie Henryk Schulz 46/2003 1 Millerbiznes Redakcja 46/2003 1 Stalin czy Kwaśniewski Urban 46/2003 2 Telewizornia Lap 46/2003 2 Tydzień z głowy 46/2003 2 Dj Urban Andrzej Rozenek 46/2003 3 Kościół idzie do żyda Andrzej Rozenek 46/2003 3 Czym rzyga naród Andrzej Sikorski 46/2003 4 Śmierć przez zasiedzenie Piotr Gadzinowski 46/2003 4 Kiwnięty dziadunio cd. Danuta Szpecht 46/2003 5 Niech żyje eutanazja Henryk Schulz 46/2003 5 ITI ajajaj Anna Fisher 46/2003 6 Rządzić po wódce cd. Iza Kosmala 46/2003 6 Działka za dwa złote Bożena Dunat 46/2003 7 Kredyt dla ludożercy Maciej Mikołajczyk 46/2003 7 Historia jednego topielca Anna Fisher Tomasz Żeleźny 46/2003 8 Pieprzenie o soli W.K. 46/2003 8 Rzekowstręt Ada Kowalczyk 46/2003 9 "S"zczury stoczniowe Waldemar Kuchanny 46/2003 9 Jak funduje fundacja Mateusz Cieślak 46/2003 10 Komendant gadżet Michał Płowecki 46/2003 11 Pieczeń z Afryki Bożena Dunat 46/2003 11 Wieści gminne i inne D.J. 46/2003 11 Autosąd Maciej Wiśniowski 46/2003 12 Nieustraszeni pogromcy komorników Bernard Kraska 46/2003 12 Kazanie księdza mordercy Tomasz Żeleźny 47/2003 1 Jajogłowizna Urban 47/2003 2 Millerbiznes cd. H.S. 47/2003 2 Tydzień z głowy 47/2003 2 Kopalnie dolarów Mateusz Cieślak 47/2003 3 Nędznicy Anna Fisher 47/2003 3 Halluks lewej nogi Maciej Stańczykowski 47/2003 4 Tylko półgłówki opuszczają dniówki Robert Jaruga 47/2003 4 A sio i cip, cip Ada Kowalczyk 47/2003 5 Wieści gminne i inne D.J. 47/2003 5 Z prymasa nie ściągniesz Anna Fisher 47/2003 6 Ruda blondynka A.F. 47/2003 6 Władca płomieni cd. A.S. 47/2003 6 Siara spod Wróbla B.D. 47/2003 6 Nauka wiązania stryczka Bożena Dunat 47/2003 7 Szanuj Żyda, Żyd się przyda Bożena Dunat 47/2003 7 Wpierdol akademicki Michał Plowecki 47/2003 7 Lecimy jak krew z nosa Marian Wirczyński 47/2003 8 Zlikwidować Wojsko Polskie Mateusz Zgryzota 47/2003 8 Gra w Fińczyka Dariusz Cychol 47/2003 9 Minister w pułapce Henryk Schulz 47/2003 10 M/s Dupa Waldemar Kuchanny 47/2003 10 Nałęczowianka to nie szampan M.Z. 47/2003 10 Nerkomania cd. Dariusz Cychol 47/2003 11 O pogodną śmierć w rodzinnym gronie B.G. 47/2003 11 Przyjaciele z Partii Boga Agnieszka Wołk Łaniewska 47/2003 12 Sedesy imienia Reagana Piotr Zawodny 47/2003 12 Listonosz doniósł 47/2003 13 Zwłoki politycznie niezbędne J.U. 47/2003 13 Okolice odbytu Maciej Mikołajczyk 47/2003 14 Oto słowo czarne M.T. 47/2003 14 Wieści z kruchty W.P. 47/2003 14 Berlin pod Kaczą łapą Piotr Gadzinowski 47/2003 15 Brylanty do podcierania Andrzej Rozenek 47/2003 15 Telewizornia Lap 47/2003 15 Haj Lajf D.J. 47/2003 16 Co się niesie w SMSie T.Ż. 47/2003 16 Wojewodo pokaż jaja! Piotr Gadzinowski 47/2003 16 Kandydat na wisielca Andrzej Rozenek 48/2003 1 Jak zarobić 360 000 zł dziennie cd. H.S. 48/2003 2 Tydzień z głowy 48/2003 2 Sąd że proszę siadać Urban 48/2003 2 Żegnaj skarbie P.W. 48/2003 2 Trucie gazem Henryk Schulz 48/2003 3 Hajlajf D.J. 48/2003 4 Rzeźnia kobiet cd. Dorota Zielińska 48/2003 4 Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Michał Płowecki 48/2003 4 Macice wolności Dorota Zielińska 48/2003 5 Lepiej moczyć nogi Waldemar Kuchanny 48/2003 6 Najdroźsi agenci świata Mateusz Zgryzota 48/2003 6 Przetargowica Dariusz Cychol 48/2003 7 Sezon na pułkowników B.D. 48/2003 7 Jak ścigałem jednego rudego Waldemar Kuchanny 48/2003 8 Księżna de Browar Krzysztof Lis 48/2003 9 Czy leci z nami Kulczyk Roman Stobnicki 48/2003 9 Wieści z kruchty Jan 48/2003 10 Marksizm - wojtylizm Maciej Mikołajczyk 48/2003 10 Oto słowo czarne M.T. 48/2003 10 Jawnogrzesznicy Maciej Wiśniowski 48/2003 11 Złom patriotów Bogusław Gomzar 48/2003 11 McHeroes Piotr Zawodny 48/2003 12 Nie obrzygać królowej! Piotr Zawodny 48/2003 12 Szła dzieweczka do międzynarodówki Jerzy Anderson 48/2003 13 Listonosz doniósł 48/2003 13 Kopnięci Piotr Gadzinowski 48/2003 15 Telewizornia Lap 48/2003 15 Widziałem dobrego Żyda Michael Szot 48/2003 15 Krynica miłości Piotr Mieśnik 48/2003 16 Nie warto 48/2003 16 Granie w branie R.S. 48/2003 16 Spisek przeciw tobie Andrzej Rozenek 49/2003 1 Komu sierp, komu sierpowy Urban 49/2003 2 Tydzień z głowy 49/2003 2 Grupa trzymająca leki Henryk Schulz 49/2003 3 Prawa rąsia Rokity Z.N. 49/2003 3 Typ spod Jasnej Góry Bogusław Gomzar 49/2003 4 O dalszą ministryfikację kraju Andrzej Sikorski 49/2003 5 Zaproście nas na stypę Piotr Gadzinowski 49/2003 5 Dwa dzwonki nosorożca Paweł Kończyk 49/2003 6 Stowarzyszenie Umarłyc Świń Maciej Mikołajczyk 49/2003 7 Wieści gminne i inne D.J. 49/2003 7 Czterej pancerni i palma Jędrzej K. Urban Maciej Wiśniowski 49/2003 8 Balast dyplomowany Waldemar Kuchanny 49/2003 8 Generałowicz Maciej Mikołajczyk 49/2003 9 Pięć kółek na czole Włodzimierz Kusik 49/2003 10 Rżenie Fredry Tomasz Żeleźny 49/2003 10 Hej, hej komendancie! Tomasz Żeleźny 49/2003 11 Pojedynek na skalpele Bożena Dunat 49/2003 11 Wagonia cd. A.R. 49/2003 11 Oto słowo czarne M.T. 49/2003 12 Wieści z kruchty Jan 49/2003 12 Zakonnica pólkownica Jakub Kopeć 49/2003 12 Listonosz doniósł 49/2003 13 Ogryzanie lewej ręki Dorota Zielińska 49/2003 13 Pięść jednorękiego bandyty Andrzej Rozenek 50/2003 1 Członek miękki niegdyś śpiewający Urban 50/2003 2 Lepiej być rybą niż rybakiem cd. Waldemar Kuchanny 50/2003 2 Tydzień z głowy 50/2003 2 Lobbuzy Anna Fisher 50/2003 3 Cherlak niesie kasę Henryk Schulz 50/2003 4 Samotna noc Jerzy Urban 50/2003 4 Sadło leśnych ludzi Maciej Mikołajczyk 50/2003 5 Zażyj po użyciu D.Z. 50/2003 5 Toga w kratkę Dariusz Cychol Jakub Łucki 50/2003 6 Płyńcie i gińcie Waldemar Kuchanny 50/2003 6 Kurwa traci głowę Maciej Mikołajczyk 50/2003 7 Klesza opieka oczy wypieka Bożena Dunat Dorota Jagodzińska 50/2003 8 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 50/2003 8 Papa di tutti capi n 50/2003 9 Oto słowo czarne M.T, 50/2003 9 Zakontrolować na śmierć Michał Płowecki 50/2003 10 Wieści gminne i inne 50/2003 10 Krach Bank Anna Fisher 50/2003 11 Laury za gnój Andrzej Rozenek 50/2003 11 Anioł Augusto Piotr Zawodny 50/2003 12 Zlot londynek Agnieszka Wołk Łaniewska 50/2003 12 Gruszki na Leszku Agnieszka Wołk Łaniewska 50/2003 13 Listonosz doniósł 50/2003 13 Czeczot Czeczot 50/2003 13 Jolka łupie w krzyżu Adam Pieńkowski 50/2003 14 Posłuchaj za co płacisz Maciej Wiśniowski 50/2003 14 Licząc na obciętych palcach Anna Fisher 50/2003 15 Telewizornia Lap 50/2003 15 Zamknij dziób Piotr Gadzinowski 50/2003 15 Haj Lajf 50/2003 16 Złote jaja Mikołaja Robert Jaruga 50/2003 16 Tydzień z głowy 7/2003 2 Uczciwość grozi śmiercią Bożena Dunat 51-52/2003 1 Ruletka dla niewidomych Robert Jaruga 51-52/2003 1 Kogo Miller nie przeleciał Urban 51-52/2003 2 A krzyż się huśtał Iza Kosmala 51-52/2003 3 Gucwińscy spółka zoo Bogusław Gomzar 51-52/2003 4 Maksimum socjalne Patrycja Bielawska 51-52/2003 4 Johannesburg Anna Fisher 51-52/2003 5 Orzeł na blondynce Przemysław Ćwikliński 51-52/2003 6 Sond wyrokóje Mateusz Cieślak 51-52/2003 6 Sędzia na wzór i podobieństwo człowieka Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 7 Dożywianie Wajdy Anna Fisher 51-52/2003 8 Izbollah Henryk Schulz 51-52/2003 8 Najlepsi won M.Z. 51-52/2003 8 500 km zbędnej wilgoci Waldemar Kuchanny 51-52/2003 9 Małżonek Prezydenta Maciej Wiśniowski 51-52/2003 10 Jolka, Jolka pamiętaj L 51-52/2003 11 Ordermama Andrzej Dominiczak 51-52/2003 11 Trąceni przez NIE 51-52/2003 12 Murzyn na baterie Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 14 Polska miłość francuska Bożena Dunat 51-52/2003 14 Wódko! Ojczyzno moja! Piotr Gadzinowski 51-52/2003 15 Samotność zakąski Jerzy Urban 51-52/2003 15 Zaraza trzeźwości Agnieszka Wołk Łaniewska 51-52/2003 15 Ofelia skacze po flaszkę Włodzimierz Galant 51-52/2003 16 Pigułka kacoporonna Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 16 W 80 wódek dookoła świata Piotr Gadzinowski 51-52/2003 17 Mecz Polska - szyja Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 18 Niepit Małgorzata Daniszewska 51-52/2003 18 Poczęstuj mnie mamo Iza Kosmala 51-52/2003 18 O pożytkach z bezdomności Dorota Zielińska 51-52/2003 19 Lekcja z bandziorkami Mateusz Cieślak 51-52/2003 20 Matka Boska, dawniej Stalin Helena Zięba 51-52/2003 20 Szczaj na raka Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 21 Władcy mikrobów Robert Jaruga 51-52/2003 21 Każdemu według potrzeb Tomasz Żeleźny 51-52/2003 22 Małgosia z Trzeciego Świata W.K. 51-52/2003 22 Podejdź lumpie do płota Mateusz Cieślak 51-52/2003 22 Kartofle przy świecach Bogusław Gomzar 51-52/2003 23 Model dwa plus dziesięć Maciej Mikołajczyk 51-52/2003 23 Rok z głowy 01/2004 1 Na złodzieju czapka Bosko Bogusław Gomzar 01/2004 2 Napad moralności Urban 01/2004 2 Z Millerem na jednym wózku M.Z. 01/2004 2 Piratuj się kto może Robert Jaruga 01/2004 3 Dajcie popalić Maciej Mikołajczyk 01/2004 3 Wszystkie partie są nasze Maciej Stańczykowski 01/2004 4 Cel Pol! Waldemar Kuchanny 01/2004 4 W łóżku atrakcyjnego Kazimierza Mateusz Cieślak 01/2004 5 HołdPress AWŁ 01/2004 6 Papierowy Anschluss Maciej Mikołajczyk 01/2004 6 Depresja prezydenta T.Ż. 01/2004 7 Ojcierzyństwo W.K. 01/2004 7 Wieści gminne i inne D.J. 01/2004 7 Wójtoza Bożena Dunat 01/2004 7 Dziady pustyni Jędrzej K. Urban Maciej Wiśniowski 01/2004 8 Fina wina Dariusz Cychol 01/2004 8 O czlowieku, który się szefom nie kłaniał Maciej Mikołajczyk 01/2004 9 Polka terminatorka Bogusław Gomzar 01/2004 9 Jedźcie, ofiara spełniona Michał Płowecki 01/2004 10 S-eksmisja D.Z. 01/2004 10 Wieści z kruchty Jan 01/2004 10 Pelisa na penisa Dariusz Cychol 01/2004 11 Jelenie Dobrego Pasterza Michał Płowecki 01/2004 11 Czerwona oaza Maciej Stańczykowski 01/2004 12 Powrót czarnych turbanów Maciej Stańczykowski 01/2004 12 Prawni inaczej Mateusz Zgryzota 01/2004 13 Listonosz doniósł 01/2004 13 Psy nadają, karawan jedzie szybciej Dariusz Cychol Jakub Łucki 01/2004 14 Wysysanie szpiku Andrzej Sikorski 01/2004 14 Siara spod Wróbla Bożena Dunat 01/2004 15 Stowarzyszenie Żywych Filmowców Konrad Szołajski (jeden z uczestników zjazdu) 01/2004 15 Wiara w życie pozasejmowe Piotr Gadzinowski 01/2004 15 Kohen ma kota Michael Szot 01/2004 16 Latające wały Bogusław Gomzar 01/2004 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 01/2004 16 Trupy na medal Mateusz Cieślak 02/2004 1 Dziobem do koryta Waldemar Kuchanny 02/2004 2 Papierówki Urban 02/2004 2 Tydzień z głowy 02/2004 2 Europejczyk w Europejczyka Andrzej Sikorski 02/2004 3 Z głową w gumiakach Jerzy Urban 02/2004 3 Piekielny urząd celny Bożena Dunat 02/2004 4 Rząd robi wieś Iza Kosmala 02/2004 4 O dobrych kapitalistach i złych robotnikach Andrzej Rozenek 02/2004 5 Jedziesz - wypij Andrzej Sikorski 02/2004 6 Judasz zawsze rudy Dariusz Cychol Jakub Łucki 02/2004 6 Duszpasterz pędzi dusze Maciej Wiśniowski 02/2004 7 Katosnajperzy Maciej Mikołajczyk 02/2004 7 Wieści z kruchty Jan 02/2004 7 Póki głodny, to pobożny Andrzej Dominiczak 02/2004 8 Co ma MOPS pod ogonem Włodzimierz Kusik 02/2004 8 Jak blue z nosa Dorota Zielińska 02/2004 9 Dziś Gdańsk jutro Polska całą Waldemar Kuchanny 02/2004 10 I nie opuszczę cię aż do śmierci Maciej Mikołajczyk 02/2004 11 Wieści gminne i inne W.P. 02/2004 11 Boże cara chrani Maciej Stańczykowski 02/2004 12 Pejsaty bliźniak Polski Michael Szot 02/2004 12 Braterstwo tuszu Piotr Zawodny 02/2004 13 Listonosz doniósł 02/2004 13 Haj Lajf 02/2004 14 O pożytkach z bezrobocia Dorota Zielińska 02/2004 14 Gacie na VAT-cie Piotr Gadzinowski 02/2004 15 Jurko Muzykant 02/2004 15 Miller pójdzie do nieba D.Z. 02/2004 15 Telewizornia Lap 02/2004 15 Ile jest warte 0 zł Andrzej Rozenek 02/2004 16 Krajowe życie światowe Pig 02/2004 16 Palcie staniki i inną odzież Bożena Dunat Dorota Jagodzińska 02/2004 16 Jaskiernia ostrzelany z automatu Andrzej Rozenek 03/2004 1 Dobrze mi tak Urban 03/2004 2 Postęp do tyłu Dariusz Cychol 03/2004 2 Telewizornia Lap 03/2004 2 Tydzień z głowy 03/2004 2 Off, set i mecz! Jędrzej K. Urban Maciej Wiśniowski 03/2004 3 Przyjedź mamo na przysięgę Iza Kosmala 03/2004 4 Żarówki w mundurach Piotr Zawodny 03/2004 4 Trzepiąc konia i Serba Marek Popowski 03/2004 5 Gates rucha Dyducha Adam Kowalski 03/2004 6 Wieści z kruchty Jan 05/2004 10 Mózg z wolnej ręki Iza Kosmala 03/2004 6 Skarbysyny Maciej Mikołajczyk 03/2004 7 Wieści gminne i inne 03/2004 7 Król Zygmunt Bezdomny Waldemar Kuchanny 03/2004 8 Prorok świński Kałużyński Piotr Gadzinowski 03/2004 9 Nie warto 03/2004 9 Lokata Mojżesza Szota Michael Szot 03/2004 10 Starozakonni obojga zakonów Ada Kowalczyk 03/2004 10 Oto słowo czarne M.T. 03/2004 11 Wieści z kruchty Jan 03/2004 11 Z życia ostatnich chrześcian Maciej Mikołajczyk 03/2004 11 Koniaczek od Raczki Henryk Schulz 03/2004 12 Wymiśkowani wozacy Mateusz Cieślak 03/2004 12 Rokita populizmu się chwyta Piotr Gadzinowski 03/2004 13 Listonosz doniósł 03/2004 13 Goście o brudnych palcach AWŁ 03/2004 14 Gwizd wiz Przemysław Ćwikliński 03/2004 14 A my sami bez Osamy B.G. 03/2004 14 Hajlajf 03/2004 15 Wąsy na posyłki Piotr Gadzinowski 03/2004 15 Zanik członka Bożena Dunat 03/2004 15 Pan styropian Waldemar Kuchanny 03/2004 16 Sto lat za Arabami Jerzy Urban 03/2004 16 Głowa na miarę państwa AWŁ 04/2004 1 Haj lajf D.J. 04/2004 2 Kulasy i kulisy Urban 04/2004 2 Premierowi na rękę Przemysław Ćwikliński 04/2004 2 Tydzień z głowy 04/2004 2 Gaz bez maski Henryk Schulz 04/2004 3 Kulczyk i prądowaci Piotr Wadziński 04/2004 3 Jaja smażone na ropie Robert Jaruga 04/2004 4 Brednie Anny Marszałek Andrzej Rozenek 04/2004 4 Kto będzie sądził Leszka Millera Włodzimierz Kusik 04/2004 5 Interesy klasy zero Włodzimierz Kusik 04/2004 6 Płotki sięprężą, leszcze salutują Bożena Dunat 04/2004 6 Autostraceniec Mateusz Cieślak 04/2004 7 Wieści gminne i inne 04/2004 7 Krótki Longin Waldemar Kuchanny 04/2004 8 Poganiacze posłów Andrzej Sikorski 04/2004 8 Łapiński syn Buzka M.Z. 04/2004 8 Łapówki niepokalanie poczęte U.W. 04/2004 9 Grabissimo Dariusz Cychol Jakub Łucki 04/2004 10 Ujeżdżanie Araba Przemysław Ćwikliński 04/2004 10 Papa do rozpuku P.Ć. 04/2004 11 Przeklęta baba Bożena Dunat 04/2004 11 Oto słowo czarne M.T. 04/2004 11 Wieści z kruchty Jan Błaszcz 04/2004 11 Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Miachał Płowecki 04/2004 12 Gucwińscy spółka zoo cd. Redakcja 04/2004 12 Licząc na obciętych palcach 04/2004 13 Lichwiarz z klombów prezydenta Iza Kosmala 04/2004 13 Bush szuler karciany Mirosław Pałys 04/2004 14 Jak bida , to al Kaida Maciej Stańczykowski 04/2004 14 Jak czerwienieje Rokita Piotr Gadzinowski 04/2004 15 Pałacowanie KOS 04/2004 15 Telewizornia Lap 04/2004 15 Laski w dłoń B.G. 04/2004 16 Miller w matriksie Ada Kowalczyk 04/2004 16 Łybacko módl się za nami Bogusław Gomzar 05/2004 1 Ten skulczybyk Miller U 05/2004 1 Nasiąkanie Urban 05/2004 2 Prawo nie chodzi do kościoła Andrzej Rozenek 05/2004 2 Tydzień z głowy 05/2004 2 Pies rasy katolik Robert Jaruga 05/2004 3 Mroki hausneryzmu Henryk Schulz 05/2004 4 Wojna Gdyni z Piotrem, jego żoną, dziećmi, psem i rybkami Waldemar Kuchanny 05/2004 4 Konsul niehonorowy Bożena Dunat Magdalena Dusińska 05/2004 5 Zera wicepremiera Anna Fisher 05/2004 5 Stocznia idzie do Żyda Anna Fisher Waldemar Kuchanny 05/2004 6 Dwójka z "Wujka" Mateusz Cieślak 05/2004 7 Komunistyczna zbrodnia prawicy L 05/2004 7 Burmistrz nie czuje busa Dorota Zielińska 05/2004 8 Wieści gminne i inne 05/2004 8 Komando disco Dariusz Cychol Jakub Łucki 05/2004 9 Ząbki w piątki A.R. 05/2004 10 Zakonnice darmo nie dają Maciej Mikołajczyk 05/2004 10 Wypitny profesor Maciej Mikołajczyk 05/2004 9 Oto słowo czarne M.T. 05/2004 11 Świętych faktur obcowanie cd. Waldemar Kuchanny 05/2004 11 Blondyn blondynkom Piotr Gadzinowski 05/2004 12 Telewizornia Lap 05/2004 12 Telewizory do obory Robert Jaruga 05/2004 12 Rokita i cioty Mateusz Cieślak 05/2004 13 Guano Guantanamo Maciej Stańczykowski 05/2004 14 Papież gra w gumy Piotr Zawodny 05/2004 14 Listonosz doniósł 05/2004 13 Lepperowanie lewicy M.Z. 05/2004 15 Salon używanych Piotr Gadzinowski 05/2004 15 Wikary do chrzanu Robert Jaruga 05/2004 15 Fotowędka Maciej Wiśniowski 05/2004 16 Paragraf 23 Henryk Schulz 06/2004 1 Haj lajf D.J. 05/2004 16 Krajowe życie światowe Pig 05/2004 16 Ameryka na nas sika Przemysław Ćwikliński 06/2004 1 Kurwy z placu Leppera Urban 06/2004 2 Namolny Olo Piotr Zawodny 06/2004 2 Tydzień z głowy 06/2004 2 Sąd blond Andrzej Rozenek 06/2004 3 Aleksander Wszystkich Dewotek Iza Kosmala 06/2004 4 Co zostało z Kwaśniewskiego AWŁ 06/2004 4 Rozdzióbią was kruki i kaczory Anna Fisher 06/2004 5 Tuskoteka Waldemar Kuchanny 06/2004 6 Klubokawiarnia Z.N. 06/2004 6 Chuchmistrze Tomasz Żeleźny 06/2004 7 Z Kluską w gębie Maciej Wiśniowski Tomasz Żeleźny 06/2004 7 Kto męczy Ptaka Dariusz Cychol Jakub Łucki 06/2004 8 Wieści gminne i inne 06/2004 9 Łapówka na trzy palce Bożena Dunat 06/2004 10 Z Los Angeles do Mszczonowa Jędrzej Urban Maciej Wiśniowski 06/2004 10 Cynk o srebrze Mateusz Cieślak 06/2004 11 Czytać wasza mać! Przemysław Ćwikliński 06/2004 12 NIEwarto 06/2004 12 Telewizornia Lap 06/2004 12 Tokszołmeństwo P.Ć. 06/2004 12 Afrolale Z.N. 06/2004 13 Listonosz doniósł 06/2004 13 Poseł zrobiony w członka PIG 06/2004 13 Epidemia czerwonki Bożena Dunat 06/2004 14 Mandaryni Andrzej Rozenek 06/2004 14 Kupa chleba B.D. 06/2004 15 Zapluty karzeł reakcji Jerzy Urban 06/2004 15 Oto słowo czarne M.T. 06/2004 15 Przychodzi baba do lekarza Iza Kosmala 06/2004 16 Prokuratura oszalała Bożena Dunat Magdalena Dusińska 07/2004 1 Szpiegowaty Maciej Wiśniowski Jędrzej K. Urban 07/2004 1 Milion na boku Andrzej Rozenek 07/2004 2 Zbaranienie Urban 07/2004 2 Tydzień z głowy 07/2004 2 Czary - mary - bumary Dariusz Cychol Patrycja Bielawska Jędrzej K. Urban 07/2004 3 Juma narodowa Bogusław Gomzar 07/2004 4 Wieści gminne i inne 07/2004 4 Hajlajf 07/2004 5 Won! Mateusz Cieślak 07/2004 5 Hindus to ma spust Anna Fisher 07/2004 6 Latający brylant Jędrzej Urban Maciej Wiśniowski 07/2004 6 Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu cd. Michał Płowecki 07/2004 7 Kapitan żeglugi wiejskiej Waldemar Kuchanny 07/2004 8 Poseł człekokształtny Z.N. 07/2004 8 Dama wśród członków Mateusz Cieślak 07/2004 9 Przeleciał motyl szyszkę Dorota Zielińska 07/2004 10 Dziewica z przetargu Włodzimierz Galant 07/2004 10 Dzień kościelnego Michał Płowecki 07/2004 11 Mięśniaki Pana Boga Adam Pieńkowski 07/2004 11 Proboszcz Roku Jan 07/2004 11 Wieści gminne i inne Jan 07/2004 11 Spis spisków Maciej Stańczykowski 07/2004 12 Zimne nogi Dawida Ben Guriona Michael Szot 07/2004 12 Rozkrok Dworaka PIG 07/2004 13 Listonosz doniósł 07/2004 13 Rzeź wartości Bogusław Gomzar 07/2004 14 Rapy dla papy B.G. 07/2004 14 Telewizornia Lap 07/2004 14 Matka Boska i zabójcy cd. Tomasz Żeleźny 07/2004 15 Miller umie pisać Piotr Gadzinowski 07/2004 15 Oto słowo czarne M.T. 07/2004 15 Siekierka na kijek Robert Jaruga 07/2004 16 Sra półgłówek Wójek Chłodek 07/2004 16 Schronisko dla pijanych psów Dariusz Cychol Łukasz Grzegorzewski 08/2004 1 Hieronim Orzeszek Allach mit uns 08/2004 2 Pedofilistrzy Urban 08/2004 2 Telewizornia Lap 08/2004 2 Tydzień z głowy 08/2004 2 Licencja na zabijanie Dorota Zielińska 08/2004 3 Wpierdol penitencjarny Dariusz Cychol Jakub Łucki 08/2004 4 A słowo ciałem się stało i zamieszkało w celi Henryk Schulz 08/2004 5 Włam do głowy Bogusław Gomzar 08/2004 5 Mezalians Hausnera z Rokitą Jerzy Urban 08/2004 6 Równać w kroku cd. H.S. 08/2004 6 Rozporząd Iza Kosmala 08/2004 6 Białą Dama kaktusem ruchana cd. Tomasz Żeleźny 08/2004 7 Tragiczne skutki niewypicia wódki Andrzej Sikorski 08/2004 7 Stawka większa niż rycie Mateusz Cieślak 08/2004 8 Na górze róże na dole Hindus Mateusz Cieślak 09/2004 1 A żołnierz dziewczynie nie skłamie R. 09/2004 1 Tydzień z głowy 09/2004 2 WSIoki Dariusz Cychol 09/2004 2 Z burdelu do rządu Urban 09/2004 2 Seks chóralny Maciej Wiśniowski Łukasz Cabaj 09/2004 3 Wieści z kruchty Jan 09/2004 3 Partia skończona Jerzy Urban 09/2004 4 Kto sposzedł na ulicę Andrzej Rozenek Maciej Wiśniowski 09/2004 4 Scenariusze dla SLD M.Z. 09/2004 5 Góra kamiennych łbów Bogusław Gomzar 09/2004 6 Jego ulice, jego kamienice Henryk Schulz 09/2004 6 Wart Hans pałąca Adam Pieńkowski 09/2004 7 Wieści gminne i inne D.J. 09/2004 7 Orgazm w lodówce Paweł Zając 09/2004 8 Dupy na kartki Michael Szot 09/2004 8 Ekoruchadłą Włodzimierz Galant 09/2004 9 Kondom samba P.Z. 09/2004 9 Wielki mały członek Piotr Zawodny 09/2004 9 Co noc prorok Bożena Dunat 09/2004 10 Szkiełko w oko Michał Płowecki 09/2004 10 Generałowicz cd. M.M. 09/2004 11 Powidz, że mnie kochasz Maciej Mikołajczyk 09/2004 11 Jak rozmnaża się Masłowska Waldemar Kuchanny 09/2004 12 Nasi biorą Red. 09/2004 12 Zagłuszyć rusofobów R. 09/2004 12 Listonosz doniósł 09/2004 13 Spór pozór Barbara Stanosz 09/2004 13 Oto słowo czarne M.T. 09/2004 14 Stella córka biskupa Anna Fisher Waldemar Kuchanny 09/2004 14 Popiół i lament Piotr Gadzinowski 09/2004 15 Telewizornia Lap 09/2004 15 Wierzchem na kalece Maciej Mikołajczyk 09/2004 15 Oda do odbytu Waldemar Kuchanny 09/2004 16 Hajlajf D.J. 09/2004 16 Bogurodzica zakładowa Iza Kosmala 09/2004 16 Uparli się żyć Zuzanna Jurczyńska 08/2004 9 Unią i Pracą ludzie się bogacą Waldemar Kuchanny 08/2004 10 Min niet K.W. 08/2004 11 Wieści gminne i inne D.J. 08/2004 11 Dziecko Zyty i Rokity Anna Fisher 08/2004 12 Jeszcze Polska nie plajtuje M.Z. 08/2004 12 Bezprawie pana ministra Iza Kosmala 10/2004 1 Hajlajf 10/2004 2 Mucha i muszka Urban 10/2004 2 Tydzień z głowy 10/2004 2 Wektor głodu M.W. 10/2004 2 Długi marsz Oleksego Z.N. 10/2004 3 Partia która kręci M.Z. 10/2004 3 Polak wychodzi z morza cd. Waldemar Kuchanny 10/2004 4 Wielki wielki post Andrzej Sikorski 10/2004 4 Dzika pobożność Andrzej Dominiczak 10/2004 5 Tajnogrzesznicy Henryk Schulz 10/2004 5 Rządnica z Chodzieży Bożena Dunat 10/2004 6 Nieustraszony pogromca gołębi Andrzej Sikorski 10/2004 6 Cmentarna polka Ada Kowalczyk 10/2004 7 Wieści gminne i inne 10/2004 7 Czarna landrynka Tomasz Żeleźny 10/2004 8 Oto słowo czarne M.T. 10/2004 8 Buda czarnego luda Bożena Dunat 10/2004 9 Koło i krzyżyk Maciej Mikołajczyk 10/2004 9 Wieści z kruchty Jan 10/2004 9 Pedofuria Jerzy Urban 10/2004 10 Miękkie jest piękne Maciej Stańczykowski 10/2004 10 Artur bez wytrysku Iza Kosmala 10/2004 11 Spółkowanie z córkami Iza Kosmala 10/2004 12 Złotówka poszła w kurs Anna Fisher 10/2004 12 Listonosz doniósł 10/2004 13 Pogoń za jądrami Maciej Stańczykowski 10/2004 13 Gadki Hatki Dorota Zielińska 10/2004 14 Rzeźpospolita opolska Andrzej Sikorski 10/2004 14 Meningokoki atakują ! Anna Fisher 10/2004 15 Polak krwi arabskiej Piotr Gadzinowski 10/2004 15 Hau, hau jej pamięci Robert Jaruga 10/2004 16 Krajowe życie światowe Pig 10/2004 16 No to klik Włodzimierz Galant 10/2004 16 Doradcy do piachu Iza Kosmala 11/2004 1 7500 dla każdego Dorota Jagodzińska Helena Zięba 11/2004 1 Jak uchronić raka od zawału Urban 11/2004 2 Schronisko dla pijanych psów cd. Dariusz Cychol Łukasz Grzegorzewski 11/2004 2 Tydzień z głowy 11/2004 2 Kto rozbiera cię wzrokiem AWŁ 11/2004 3 Oko proroka Przemysław Ćwikliński 11/2004 4 Biznes po polsku Mateusz Cieślak 11/2004 5 Do golenia stań wesoło Henryk Schulz 11/2004 5 Biało - czerwona śmierć Dariusz Cychol Jakub Łucki 11/2004 6 Dziecko robione na raty Dorota Zielińska 11/2004 6 Gdy rak byczy sie w hotelu Maciej Wiśniowski 11/2004 7 Wieści gminne i inne 13/2004 14 Oksana w mordę lana Maciej Wiśniowski Jędrzej K. Urban 11/2004 8 Życie codzienne Polki na początku XXI wieku Michał Płowecki 11/2004 8 Jezus dobrze obsadzony B.G. 11/2004 9 Męka za dwie dychy Robert Jaruga 11/2004 9 Żydowska pasja Michael Szot 11/2004 9 Umoczony umorzony Mateusz Cieślak 11/2004 10 Bagsik show Michał Płowecki Andrzej Rozenek 11/2004 10 Autokastracja A.R. 11/2004 11 Forsa jest bezpartyjna Bożena Dunat 11/2004 11 KTO odpływa Dariusz Cychol 11/2004 11 Oto słowo czarne M.T. 11/2004 12 Wieści z kruchty Jan 11/2004 12 Za organ i organistówkę Maciej Mikołajczyk 11/2004 12 Utracona cześć Towarzysza Szmaciaka Anna Fisher 11/2004 13 Listonosz doniósł 11/2004 13 Szmal z PUP Bożena Dunat 11/2004 14 Wieści gminne i inne D.J. 11/2004 14 Żyd goli gojów cd. Maciej Mikołajczyk 11/2004 14 Czy Michnik zatwierdzi Leppera M.Z. 11/2004 15 Jak pies Niemca oszwabił Piotr Gadzinowski 11/2004 15 Telewizornia Lap 11/2004 15 Hajlajf 11/2004 16 Sumosiejka Robert Jaruga 11/2004 16 Walczyk z pedofilem Andrzej Rat 12/2004 1 Zjazd pajaców Urban 12/2004 2 Stado Śkód Robert Jaruga 12/2004 2 Tydzień z głowy 12/2004 2 Pozwól nabić sięw butelke Maciej Mikołajczyk 12/2004 3 Pozwól nabić sięw butelkę Maciej Mikołajczyk 12/2004 3 Oral ze śledziem A.S. 12/2004 3 Jak rozhartowała sięstal Anna Fisher 12/2004 4 Polska dla Polaków A.F. 12/2004 4 Michnik z Będzina Michał Płowecki 12/2004 5 ORP Dmuchany Jędrzej Urban Maciej Wiśniowski 12/2004 5 Obiecujący rząd Millera Iza Kosmala Tomasz Żeleźny 12/2004 6 Rozwiązek Henryk Schulz 12/2004 6 Socjalizm kanapowy Andrzej Rozenek 12/2004 7 Wieści gminne i inne 12/2004 7 Unią i Pracą ludzie się bogacą cd. W.K. 12/2004 7 Synkowie pani Dulskiej Jerzy Urban 12/2004 8 Powab Leppera Andrzej Rozenek 12/2004 9 Ulica marszałkowska M.Z. 12/2004 9 Prokombinacja Dorota Zielińska 12/2004 10 Hydrogazda Bożena Dunat 12/2004 11 Szlag trafił pioruny Dorota Zielińska 12/2004 11 Kazanie księdza mordercy cd. Tomasz Żeleźny 12/2004 12 Pingwin orze na Zetorze Bogusław Gomzar 12/2004 12 Wieści z kruchty Jan 12/2004 12 Bush w ręku Osamy Piotr Zawodny 12/2004 13 Listonosz doniósł 12/2004 13 Czy dałeś już biskupowi Waldemar Kuchanny 12/2004 14 Osły na Oslo Bogusław Gomzar 12/2004 14 Oto słowo czarne M.T. 12/2004 14 Hajlajf 12/2004 15 Kakaowy amant Piotr Gadzinowski 12/2004 15 Twarde jądro feminizmu A.D. 12/2004 15 Ściąganie z Murzyna A.R. 12/2004 16 Polecę z panem aeroplanem Jędrzej Urban Maciej Wiśniowski 12/2004 16 Tak Jerzy Urban 13/2004 1 Czerwony nadberet S.Ż. 13/2004 2 Tydzień z głowy 13/2004 2 Walczyk z pedofilem cd. A.R. 13/2004 2 Wesołych świąt towarzysze Urban 13/2004 2 Wierszokleci do zajezdni Z.N. 13/2004 2 Polska epoki kamiennej Maciej Mikołajczyk 13/2004 3 Śmierć albo śmierć Maciej Stańczykowski 13/2004 4 Ściąć prezydenta Agnieszka Wołk - Łaniewska 13/2004 5 Ludzie z plecami Andrzej Sikorski 13/2004 6 Wydziobani W.K. 13/2004 6 Szpionbiznes Jędrzej Urban Maciej Wiśniowski 13/2004 7 Wirus bierz go Maciej Stańczykowski 13/2004 8 Terrorysto załóż krawat Bogusław Gomzar 13/2004 8 Żono zjedz mojego trupa Robert Jaruga 13/2004 9 Jazda polska Andrzej Sikorski 13/2004 10 O wyższości gówna tow. Janika nad gównem tow. Czerniawskiego Bożena Dunat Patrycja Bielawska 13/2004 10 Parszywa dziesiątka Henryk Schulz 13/2004 11 Wyprowadzic w Pola Mateusz Cieślak 13/2004 11 Agent 000 L 13/2004 12 Pisaty i cytaty Robert Jaruga 13/2004 12 Telewizornia Lap 13/2004 12 Ich Troje D.Z. 13/2004 13 Ksiądz kwatermistrz Michał Płowecki 13/2004 13 Listonosz doniósł 13/2004 13 Rozmiar sprawiedliwości Bogusław Gomzar 13/2004 14 Dziekuję postoję Tomasz Żeleźny 13/2004 15 Marszałek niewidzialnej armii Piotr Gadzinowski 13/2004 15 Hajlajf D.J. 13/2004 15 Autoselekcja Pig 13/2004 16 Dzyń dzyń Maria Postawa 13/2004 16 Co się niesie w SMS-ie T.Ż. 13/2004 16 Czy Kwaśniewski to Kwaśniewski Mateusz Cieślak 14/2004 1 Andrzejki Urban 14/2004 2 Kijem w Kijów Mateusz Cieślak 14/2004 2 Tydzień z głowy 14/2004 2 Miller bis Renata Lilejko 14/2004 3 W rozkroku Tomasz Żeleźny 14/2004 4 Kulczyk pod klucz Ab. W. 14/2004 5 Tajny pakt Miller - Gates M.P. R. G. 14/2004 5 Jak głęboko obrzezać goja Urban 15/2004 2 Prima aprilis R. 15/2004 2 Tydzień z głowy 15/2004 2 Cimoszewicz obnażony Andrzej Rozenek 15/2004 1 Plantacja półmelonów Bogusław Gomzar Andrzej Rozenek 15/2004 3 40 % "Solidarności" P.Ż. 15/2004 3 Belce w oko Jędrzej K. Urban 15/2004 4 Łaskawca Bożena Dunat Magdalena Leszczyńska 15/2004 4 Piekarski po mękach Henryk Schulz 15/2004 5 Rozstrój organów Dariusz Cychol Jakub Łucki 15/2004 5 Bumar w butach Jędrzej Urban Maciej Wiśniowski 15/2004 6 Dusiciele Michał Płowecki 15/2004 6 Kariera węży ogrodowych Anna Fisher 15/2004 7 Stół na wysoki połysk Jerzy Urban 15/2004 8 Co Pitera ma pod sufitem Dorota Zielińska 15/2004 10 Bułgarski ślad Michał Płowecki 15/2004 11 Ręce Piłata Anna Fisher 15/2004 11 Stój bo pachniesz B.G. 15/2004 11 Wyszczekaj numer silnika T.Ż. 15/2004 11 Komornik z pasją Waldemar Kuchanny 15/2004 12 Stella córka biskupa cd. Waldemar Kuchanny 15/2004 12 Wieści z kruchty Jan 15/2004 12 Bóg zapłać A.R. 15/2004 13 Listonosz doniósł 15/2004 13 Oto słowo czarne M.T. 15/2004 13 Ala ma hamburgera Piotr Ciszewski 15/2004 14 Twój brzuch w ręku prezydenta Dorota Zielińska 15/2004 14 Wieści gminne i inne D.J. 15/2004 14 Cztery kongresy i pogrzeb Piotr Ciszewski 15/2004 15 Hajlajf 15/2004 15 Telewizornia Lap 15/2004 15 Pilot kryj się Przemysław Ćwikliński 15/2004 16 Nie warto 15/2004 16 Muzealnica Bożena Dunat 14/2004 6 Zakleszczone baby Dariusz Cychol Jakub Łucki 14/2004 6 Bo władza najbardziej jest chora Maciej Mikołajczyk 14/2004 7 Rybak w SOS-ie Waldemar Kuchanny 14/2004 7 Nie jestem Żydem, ale... Waldemar Kuchanny 14/2004 8 Tam gdzie krowy płaczą Waldemar Kuchanny 14/2004 9 Szacherek Majcherek L 14/2004 9 Gadaj bo zginiesz Mateusz Cieślak 14/2004 10 A szef Nyski pije whisky Andrzej Sikorski 14/2004 11 Wieści gminne i inne D.J. 14/2004 11 Oto słowo czarne M.T. 14/2004 12 Stella córka biskupa cd. Anna Fisher 14/2004 12 Wieści z kruchty Jan 14/2004 12 Zawód - onanista Włodzimierz Galant 14/2004 13 Listonosz doniósł 14/2004 13 Dwojaki Dworaka Tomasz Żeleźny 14/2004 14 Hajlajf 14/2004 14 PUNKcja cd. A.R. 14/2004 14 Telewizornia Lap 14/2004 14 Zarobiliśmy 1 350 000 000 zł A.R. 14/2004 14 Borówki i rozbratki Piotr Gadzinowski 14/2004 15 Bzdetni trzydziestoletni Maciej Wełyczko 14/2004 15 Towarzysz narcyz Jerzy Urban 14/2004 15 Krajowe życie światowe Pig 14/2004 16 Nie ma wódy na pustyni A.F. 14/2004 16 Zarodek się pieni Robert Jaruga 14/2004 16 Pokazać Izraelowi kolano Andrzej Rozenek 16/2004 1 Bóg w kamizelce Urban 16/2004 2 Kelner trzy dyski proszę Andrzej Rozenek 16/2004 2 Tydzień z głowy 16/2004 2 Po uszy w nafcie Henryk Schulz 16/2004 3 Kiedy górnik ma miesiączkę Dorota Zielińska 16/2004 4 Miarka redaktora Marka Maciej Mikołajczyk 16/2004 4 Uczony biało - czerwony Iza Kosmala 16/2004 5 Pała na szynach Mateusz Cieślak 16/2004 6 Koktajl z ludzkiej krwi Mateusz Cieślak 16/2004 7 Marszałek opiłek Tomasz Żeleźny 16/2004 7 Wieści gminne i inne Jan 16/2004 7 Młodość pod lufą Iza Kosmala 16/2004 8 Głos Ameryki i Allaha Maciej Stańczykowski 16/2004 10 Wydłub dziecku oczy i obetnij palce Tomasz Trela 16/2004 10 Kaczor ptak klęski Maciej Wiśniowski Jędrzej K. Urban 16/2004 11 Telewizornia Lap 16/2004 11 Oto słowo czarne M.T. 16/2004 12 Stella córka biskupa cd. W.K. 16/2004 12 Wieści z kruchty Jan 16/2004 12 Myśleć cyrylicą Maciej Stańczykowski 16/2004 13 Listonosz doniósł 16/2004 13 Plujta na wójta Rober Jaruga 16/2004 14 Poldojcze Andrzej Sikorski 16/2004 14 Dar Polski dla USA Waldemar Kuchanny Marek Sidor 19/2004 1 Półcool Urban 19/2004 2 Rury przechodzą na islam Andrzej Rozenek 19/2004 2 Tydzień z głowy 19/2004 2 Piękny umysł Iza Kosmala 19/2004 3 Szczekanie kanarków Jerzy Urban 19/2004 3 Posłowie państwa Kiepskich Andrzej Sikorski 19/2004 4 Kit elit Przemysław Ćwikliński 19/2004 5 Niezłomni obrońcy kałuży Waldemar Kuchanny 19/2004 5 Fura, komóra i agentura Dariusz Cychol 19/2004 6 Von Piast B.G. 19/2004 6 Maryja z knotem Michał Płowecki 19/2004 7 Oto słowo czarne M.T. 19/2004 7 Wieści z kruchty Jan 19/2004 7 Zamach na biskupa Andrzej Sikorski 19/2004 7 Kuracja doktora Kulczyka Andrzej Rozenek 19/2004 8 Strach na Wróbla Henryk Schulz 19/2004 9 Szamboturek Robert Jaruga 19/2004 10 Mandat dla dwojga Bożena Dunat 19/2004 11 Wieści gminne i inne D.J. 19/2004 11 Listonosz doniósł 19/2004 13 Rachuj z Kaczorem L 19/2004 13 Obcinanie rąk do pracy Stanisław Bera 19/2004 14 Pod twoją obronę Maciej Mikołajczyk 19/2004 14 Ani goło ani wesoło B.G. 19/2004 15 Szczyt płyt Piotr Gadzinowski 19/2004 15 Telewizornia Lap 19/2004 15 Hetero marsz! Iza Kosmala 19/2004 16 Krajowe życie światowe Pig 19/2004 16 Mamona masona Piotr Zawodny 19/2004 16 Smród u pana senatora Maciej Mikołajczyk 20/2004 1 Belka podpiera Amerykę Mateusz Cieślak 20/2004 2 Blada afera Szarego Mietka Urban 20 2 Blada afera Szarego Mietka Urban 20/2004 2 Tydzień z głowy 20/2004 2 Niemieckie ziemie odzyskane Maciej Wiśniowski 20/2004 3 Moczony w osoczu Anna Fisher 20/2004 4 Prawo Kaczki Andrzej Sikorski 20/2004 4 Komornik z pasją cd. Waldemar Kuchanny 20/2004 5 Oto słowo czarne M.T. 20/2004 5 Świętobliwa ofensywa Jerzy Urban 20/2004 5 Pałą i szparą Maciej Mikołajczyk 20/2004 6 Państwowy zabór dziecka Bożena Dunat 20/2004 6 Jad z męża Maciej Mikołajczyk 20/2004 7 Wieści gminne i inne D.J. 20/2004 7 Jak nie zabiłem Millera Bogusław Gomzar 20/2004 8 Krysia na dwie ręce Maciej Mikołajczyk 20/2004 10 Prezydenty Mateusz Cieślak 20/2004 10 Białe myszki i czerwony kur Bożena Dunat 20/2004 11 Sarkofag Kwiatkowskiego Anna Fisher 20/2004 12 Telewizornia Lap 20/2004 12 Ekscelencja klasy zero Piotr Zawodny 20/2004 13 Listonosz doniósł 20/2004 13 Czuj czuj buduj Jędrzej K. Urban 20/2004 14 Allach mówi NIE A.R. 20/2004 15 Piękny umysł cd Iza Kosmala 20/2004 15 Pif - paf Dorota Zielińska 20/2004 15 Pomnik kunia trojańskiego Piotr Gadzinowski 20/2004 15 Wprawki z trawki Zuzanna Jurczyńska 20/2004 16 Wysokie lody W.G. 20/2004 16 Nie warto 20/2004 16 Co się niesie w SMS-ie 20/2004 16 Tajne bankiety Andrzej Rozenek Dariusz Cychol 21/2004 1 Państwo Państwa rozweseli Urban 21/2004 2 Polowanie na ludziki M.Z. 21/2004 2 Telewizornia Lap 21/2004 2 Tydzień z głowy 21/2004 2 Jajo co zniosło się samo Michał Płowecki 21/2004 3 Piękny umysł cd Jerzy Urban 21/2004 3 Gamonie w MON-ie Tomasz Żeleźny 21/2004 4 Maryniarz też ziołnierz Maciej Mikołajczyk 21/2004 4 Jak psy na psy zeszły Paweł Kusto 21/2004 5 Oficer do specjalnych wymuszeń Michał Płowecki 21/2004 5 Tupiące mimozy Jerzy Urban 21/2004 6 Goła dupa czwartej władzy Anna Fisher 21/2004 7 Kobyłka cię nawróci Iza Kosmala 21/2004 8 Stella córka biskupa cd. Waldemar Kuchanny 21/2004 8 Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy Michał Płowecki 21/2004 9 Czarne mole książkowe Maciej Mikołajczyk 21/2004 9 Wieści z kruchty Jan 21/2004 9 Lansowanie Najświętszej Panienki Damian Miechowicz 21/2004 10 Na co komu tyle złomu B.G. 21/2004 10 Wieści gminne i inne 21/2004 10 Gdy poślina ci przydzwoni Krzysztof Gołąb 21/2004 11 Dziura i rów Bożena Dunat 21/2004 11 Krew, pot i łzy Piotr Gadzinowski 21/2004 12 5 lat lekkich robót Maciej Stańczykowski 21/2004 12 Listonosz doniósł 21/2004 13 Rosół z białego orła Andrzej Sikorski 21/2004 13 Oto słowo czarne M.T. 21/2004 14 Nadpolacy Maciej Wełyczko 21/2004 14 Polski rower bez pedałów Dorota Zielińska 21/2004 14 5 godzin z życia abonenta A.R. 21/2004 15 Rzeźnik na topielcu Mateusz Cieślak 21/2004 15 Teczkonosy Piotr Gadzinowski 21/2004 15 Hajlajf 21/2004 16 Miau, kretynie, miau T.Ż. 21/2004 16 Krajowe życie światowe Pig 21/2004 16 Listonosz doniósł 18/2004 13 Lew idzie do laski M.Z. 16/2004 15 Pokąsany przez panienki Maria Postawa 16/2004 15 Srebrniki z miedzi Mateusz Cieślak 16/2004 15 Agencja gorzej niż towarzyska Andrzej Rozenek 22/2004 1 Klops z borówkami J.U. 22/2004 2 Kaziu, daj głowę Urban 22/2004 2 Tydzień z głowy 22/2004 2 Ruroskoczek Robert Jaruga 22/2004 3 Droga przez mąkę Bogusław Gomzar 22/2004 4 Euroblond Iza Kosmala 22/2004 5 Ochrzcim was Niemce i pedały Andrzej Sikorski 22/2004 5 Cukierek bez kalorii Bożena Dunat 22/2004 6 Cukrzyca mózgu Maciej Wiśniowski 22/2004 6 Półprzezroczyści Dorota Zielińska 22/2004 7 Nie ma szczepionki na milleryzm Robert Jaruga 22/2004 8 Jak to bez wojenki ładnie Jędrzej K. Urban 22/2004 9 Sprzedać Bałtyk Czechom Waldemar Kuchanny 22/2004 9 Opowieści z krypciochy Antoni Keller 22/2004 10 Zdrowy jak "Rzepa" Mateusz Cieślak 22/2004 10 Polityk pierwszego kontaktu Maciej Mikołajczyk 22/2004 11 Wieści gminne i inne D.J. 22/2004 11 Fioletowa moralność Jerzy Urban 22/2004 12 Oto słowo czarne M.T. 22/2004 12 Wieści z kruchty Jan 22/2004 12 Przeproś M.W. 22/2004 13 Listonosz doniósł 22/2004 13 Spółdzielcy na koksie Ada Kowalczyk 22/2004 14 Zrzutka na krwiopijcę Mateusz Cieślak 22/2004 14 Rząd sklepikarzy Piotr Gadzinowski 22/2004 15 Związek ich bratni Waldemar Kuchanny 22/2004 15 Telewizornia Lap 22/2004 15 Jurek Cenzurek Pig 22/2004 16 Nie warto 22/2004 16 Strażnicy WC Tomasz Żeleźny 22/2004 16 Troja na huśtawce R.S. 22/2004 16 Odnalezionych tekstów : 3661 | ponowne wyszukiwanie | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak banki idą do nieba Bank jest jak człowiek: żyje na kredyt, daje na tacę i długo tak nie pociągnie. 1 sierpnia br. Rada Nadzorcza Kredyt Banku zaproponowała emisję 63 387 072 akcji w cenie 10,5 zł za jedną. Liczą, że dzięki temu uda im się zgarnąć 665 564 256 zł. Mogą się przeliczyć. Pożyczki, pożyczki Kredyt Bank od ponad roku potężnie dołuje. Moim zdaniem, sumka, którą zamierza pozyskać wypuszczając akcje, to realna wysokość strat poniesionych na wyjątkowo ryzykownych operacjach. Część z nich związana była z finansowaniem kościelnych przedsięwzięć i biznesowych pomysłów prawicowych polityków. Oficjalnie dzisiejsze rezerwy Kredyt Banku z tytułu złych kredytów to ponad 500 mln zł. Sytuacja byłaby, jak sądzę, gorsza, gdyby nie zagraniczne pożyczki zaciągane w ostatnich 18–20 miesiącach. Między innymi kredyt w wysokości 150 mln euro (ponad 600 mln zł) będący wynikiem umowy z listopada 2002 r. między spółką zależną banku Kredyt International Finance BV z siedzibą w Holandii a KBC Bank NV. Wcześniej, w październiku, pożyczono w tym samym banku 200 mln CHF na 4 lata i 180 mln euro na 5 lat. W czerwcu pożyczono 180 mln euro w dublińskim oddziale KBC Bank NV, w kwietniu w tym samym oddziale – 200 mln CHF, a w lutym 2002 r. Kredyt Bank zawarł umowę na prawdziwy megakredyt – 320 mln euro! Chyba żaden z polskich banków tak bardzo nie zadłużał się za granicą. A działo się to w sytuacji, gdy zarząd musiał wiedzieć, że straty w 2002 r. będą znaczne. W czerwcu 2003 r. Kredyt Bank zaciągnął kolejną pożyczkę – 220 360 000 zł, tym razem w Europejskim Banku Inwestycyjnym. Oficjalnie na finansowanie "MiŚiów", czyli małych i średnich przedsiębiorstw. Termin spłaty 2011 r. Pojawia się pytanie – po co pożycza? Duszpasterstwo i bankierzy Pod koniec ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że wydawnictwo archidiecezji gdańskiej Stella Maris stało się przedmiotem zainteresowania prokuratury, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i sądów. "NIE" dokładnie relacjonowało sprawę (nr 1-5, 11 i 14/2003). W prasie spekulowano, że zobowiązania pieniężne wielebnych sięgają 60 mln zł. Jednym z poważniejszych wierzycieli Stella Maris był Kredyt Bank. Oficjalnie chodzi o 14 mln zł, na które bank ma od listopada ubiegłego roku klauzulę wykonalności i może do abepe Gocłowskiego wysłać komornika. Nieoficjalnie plotkuje się o poważ-niejszych kwotach. Trwają ciche negocjacje z kurią na temat odzyskania pieniędzy. Czy to się uda? Zobaczymy. Na razie znani z wyjątkowo agresywnej polityki wobec wierzycieli przedstawiciele Kredyt Banku wykazują iście anielską cierpliwość. Moim zdaniem perspektywy nie są zachęcające – zwłaszcza w świetle wcześniejszych doświadczeń banku w finansowaniu instytucji kościelnych. Między styczniem 1999 r. a sierpniem 2001 r. do czterech instytucji salezjańskich (tzw. afera Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. Świętego Jana Bosco w Lubinie) trafiło 65 pożyczek lombardowych na kwotę ponad 500 mln zł. Udzielił ich lubiński oddział Kredyt Banku. Nie wróciło 132 mln. Główni bohaterowie skandalu: ksiądz Ryszard M., Mirosław M. i były dyrektor oddziału Tadeusz H. opuścili już dawno areszt ("NIE" nr 49/2001; 2, 9, 10, 14, 36, 50/2002). Sprawa została przez wrocławski sąd utajniona. Zaś windykacja długów to nadal przedmiot delikatnych zabiegów na styku centrala Kredyt Bankununcjusz Kowalczyk–Watykan. W kręgach finansowych wiadomo, że od czasów elbląskiego księdza Halberdy kredytowanie instytucji kościelnych w Polsce jest przedsięwzięciem skrajnie ryzykownym. Jeśli Kościół nie chce oddać "marności" – to nie odda polecając dusze zbłąkanych finansistów modlitwie i Bogu. To, że Kredyt Bank angażował się w te interesy, tłumaczone bywa wieloletnią przyjaźnią, która łączy byłego już prezesa Stanisława Pacuka z biskupem polowym WP gen. Leszkiem Sławojem Głódziem. Kredyt Bank miał słabość do wniosków kredytowych posiadających poparcie tej czy innej kurii. Mnie zaskoczyło to, że nic nie wiadomo o reakcjach Głównego Inspektoratu Nadzoru Bankowego na owe "kościelne nieprawidłowości". Audytor też nie reagował – był nim osławiony Artur Andersen! Kredyt Bank i liberałowie Oficjalna wersja jest taka. Za rządów AWS Kredyt Bank nie cieszył się sympatią ze względu na prezesa Pacuka kojarzonego z lewicą. Tymczasem bank zaangażował się w jedną z najbardziej spektakularnych i – jak już dziś wiadomo – nieopłacalnych operacji giełdowych ostatnich lat – spółkę 4Media. W lipcu 2000 r. Jacek Merkel wspólnie z lokalnym wydawcą Wojciechem Kreftem przejęli notowaną na giełdzie garbarnię Chemiskór z Łodzi. Postanowili zmienić profil firmy i poświęcić się działalności wydawniczej. W prasie spekulowano, czy nie jest to próba zbudowania Agory Bis, z tym że na Platformie Obywatelskiej. Merkel był przecież sławnym liberałem ("NIE" nr 5/2001). W kwietniu 2001 r. Kredyt Bank S.A. – Inwestycyjny Dom Maklerski objął akcje spółki serii F i G na kwotę 25 mln 350 tys. zł. Czciciele wolnego rynku okazali się bardziej teoretykami niż praktykami i po licznych skandalach spółka 4Media stała się przedmiotem zgoła nie biznesowych analiz. Kredyt Bank wcześniej wycofał się z przedsięwzięcia. Oficjalnie nie poniósł też strat. Bankowe klimaty W maju br. administracja podatkowa we Lwowie – bo i tam Kredyt Bank prowadzi interesy – wszczęła spór z Kredyt Bankiem Ukraina z powodu domniemanego finansowania opozycji ukraińskiej. W kraju reputacja banku nadszarpnięta została między innymi przeciągającym się sporem ze spółką leasingową CLiF. Prasa szeroko opisywała fakty zajmowania przez bank jej rachunków ("NIE" nr 47/2001; 27, 37, 40, 41/2002). CLiF odpowiedziało zawiadomieniem prokuratury i kontrroszczeniami wobec Kredyt Banku. Nie jest jasne, czy w związku z tym bank nie powinien utworzyć rezerw na wypadek, gdyby sądy przyznały rację CLiF-owi i trzeba by było zwracać pieniądze z odsetkami. Oficjalne stanowisko bankierów jest, że nie muszą tego robić. Gdyby jednak okazało się, że są w błędzie, główny akcjonariusz Kredyt Banku belgijska grupa finansowa KBC musiałby potężnie go dekapitalizować, co z pewnością byłoby bardzo kłopotliwe. Obserwatorzy rynku zastanawiają się, jaki będzie finał planowanej emisji akcji. Ostatnio duże emisje na warszawskim parkiecie nie mają szczęścia. W ubiegłym roku niemalże w ostatniej chwili wstrzymano sprzedaż papierów spółki Mariusza Waltera i Jana Wejcherta ITI. W tym roku jedna publikacja internetowa doprowadziła do wstrzymania emisji akcji spółki Hoop. Miejmy nadzieję, że podobna historia nie przydarzy się Kredyt Bankowi. Owe 665 mln zł bardzo by mu się przydały. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zapach Wałęsy Będzie nowa stołówka! Abp zdecydował, Lech się przychylił, a prezydent Gdańska wykona. Nowa stołówka, symbolizująca starą, stanie w nowym miejscu. Od dupy strony znanego w całym kraju gdańskiego pomnika Poległych Stoczniowców. Znacznie większa od tamtej, gdzie podpisywano historyczne Porozumienia Sierpniowe w 1980 r. Ale i potrzeby są obecnie znacznie większe. Tu nie chodzi tylko o stół, krzesła, wicepremiera oraz długopis z papieską końcówką. Bogdan Lis, wtedy przywódca robotników, obecnie biznesmen, informuje społeczeństwo za pośrednictwem "Gazety Wyborczej" (kiedyś "Gazeta Wyborcza Solidarność"): Ustalamy co miałoby się znaleźć, potrzebujemy miejsca na bibliotekę, archiwum, sale wystawiennicze i konferencyjną, na której moglibyśmy zarabiać. Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, jeden ze współzałożycieli Fundacji "Solidarności", mówi bez owijania w bawełnę: Chcemy, by wielka idea "Solidarności" powróciła do świadomości narodu i chcemy ją jak najszybciej wykorzystać. Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, polityk prawicy i solidarnościowego etosu, widzi centrum swego miasta ogromne. Strzelające w niebo, pomnikowe krzyże. W ich tle monumentalny wieżowiec nowej stołówki z głębokimi podziemiami na archiwum "Solidarności". Od stołówki i pomnika pomyka wielki Bulwar "Solidarności" - ulica, która byłaby symbolem drogi do wolności. Wizytówka miasta. Pełen życia, kipiący gwarem pubów, kafejek i lunch barów. Cieszący oko wystawami najlepszych firm: Gucci, Kenzo, Armani, Boss czy Gianfranco Ferre. Będzie nowa stołówka, bo stary budynek tej, gdzie Wielki Przywódca Polskich Robotników podpisywał historyczne Porozumienia Sierpniowe nie nadaje się do tak reprezentacyjnych celów. Nie jest na miarę "Solidarności" i Gdańska XXI wieku. Idea "Solidarności" na tym wcale nie straci, przekonują założyciele Fundacji "Solidarności". Ruiny kolebki "Solidarności" i grunt pod ruiny warte są dziś przynajmniej 1,5 mln zł. Fundacja wymieni je na działkę od dupy strony pomnika, na której wybuduje nową - symbolizującą starą - stołówkę. Szmalu rzecz jasna brak. Fundatorzy nowej stołówki dawali różnie. Lech Wałęsa - 10 tysięcy, Stocznia Gdańska - 1 milion, a abp Gocłowski pobłogosławił inwestycję bez poboru stosownej w takich sytuacjach ofiary na rzecz Kościoła kat. Mało jest, ale fundatorzy liczą na dalsze wpłaty od Stoczni i innych darczyńców. Wielka Idea "Solidarności" zobowiązuje. Będzie nowa stołówka. Bo stara jest jeszcze z czasów pierwszej komuny, nie remontowana za III Rzeczypospolitej, nadaje się już do rozbiórki. Będzie nowa stołówka. W salonach recepcyjnych Centrum Fundacji "Solidarności". Zdobiona portretami Lecha Wałęsy, arcybiskupa Gocłowskiego, prałata Henryka Jankowskiego, błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki oraz donatorów stołówki - prezydenta Pawła Adamowicza i prezesa Janusza Szlanty. Co roku Fundacja będzie organizować wielkie widowiska plenerowe, typu światło i dźwięk prezentujące zwycięstwo Idei "Solidarności" nad komunistycznym Imperium Zła. Bohaterscy ubrani w kufajki i kaski stoczniowcy, grani przez najlepszych artystów najznakomitszych telewizyjnych sitcomów, zbuntują się przeciwko nieludzkiej władzy, zyskają podmiotowość, uspołecznią swoje zakłady pracy i w Wielkim Finale odeprą ataki ponurych ZOMO-wców. Obecnie - Oddziałów Prewencji Policji bazujących w Gdańsku, tam gdzie kiedyś ZOMO. Na koniec będzie tradycyjne piwo, ognisko i darmowe kiełbaski. Dla wszystkich. Nawet dla roboli ze Stoczni Gdynia. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " PUNKcja cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Picie piany Copywriterzy z agencji reklamowych, inżynierowie dusz – reklamojebcy. Jak wy nam, tak my wam. Błogim samozadowoleniem sram na wasze głowy. To za reklamy piwa. Rzygać się chce, a nie pić piwo patrząc na – sorry – spoty... rodzime. "Ojtydiniśdanaś dana... cośtam (kurwa?) Zakopane" – tyle łapię. Bo górlaszczyzna w modzie? Gdzie podział się rozmach filmiku na statku z barmanem i genialną muzyką? Dlaczego Marek z Lechem w rowie nawet nie draśnięty? Myślicie, że wywalę jęzor i polecę po piwo? Takiego. Jakiś palant opracował tabelkę dla reklamojebców i jest to ich świętość. Piwo ma się kojarzyć z tym, gówno z tamtym. Produkcja debili. American way of life. One way ticket. Rozumiem, że na rynku iluzji bryndza, dobrze jest więc czasem wyskoczyć za granicę na koszt piworoba. Ale jaki wał wymyślił, że grupa kolesiów siedzi pod płachtą gdzieś het i zastanawia się, co też im wyślą z Polski. Jeden z facetów z kwadratowym ryjem pyta nawet: czy pamiętacie piwo? Takie zimne i z pianą. A jakie, kurwa, niby ma być piwo po 13 latach budowy k-a-p-i-t-a-l-i-z-m-u? I nic im więcej nie potrzeba. Albo to – "fiu, fiu, fiu – aj law ju" i jakaś banda wygrywająca na flaszkach i kuflach idiotyczną melodyjkę. Rzygam jak po Hamlecie. Też z Danii. Kto zna polskie realia, powinien zrobić to tak: wiejska zabawa, zadyma aż strach. Sztachety w łapach i brony w plecach. Panny piszczą, krew się leje. W tle buda i goście wychodzący z browarami w łapach. Komentarz – to konkurencja. Przebitka – fest impreza, pełny luz i balety z dupami. Wystarczy... tu wpisz nazwę – wystarczy być. I co, nie lepsza? I niepotrzebny żaden rów, drogowskazy na Moskwę, Wiedeń i gdzieś tam. Producenci piwa i ich reklamojebcy uparli się, że trzeba nam nasrać na głowy i wmówić stereotyp pijcy piwa – facet około trzydziestki w towarzystwie kumpli o wyglądzie alfonsów, koniecznie z kwadratowymi nieogolonymi pyskami robi ha, ha, ha przybijając piątkę na meczu bądź w rowie. To takie solidarne i kumplowskie, łagodne, fajne, cacy, ajaj itp., itd. I nic im więcej nie potrzeba. Albo tłusty sarmata z wąsami i szablą. Nawet chyba nie draśnięty. "Polityka" napisała, że po emisji reklam z hulającymi żołnierzami rosyjskimi spadła sprzedaż piwa tej marki. Spadła, bo spaść musiała. Ktoś, kto wpadł na pomysł, żeby ruskie sołdaty żłopały piwo, musiał zwojami lutnąć o glebę! Gdyby na zapojkę, to i owszem, sens by był. A tak, chujnia! To tak jakby przekonywać, że jankesi przepijają hamburgera wódką! Gazeta podaje, że Polacy traktują piwo poważnie: tak wychodzi w badaniach reklamojebcom i przy kleceniu następnych reklam są poważ-niejsi niż kondukt żałobny. Gówno prawda z tą powagą. W Pomrocznej nie sprawdzają się żadne popierdywania analityków i specjalistów od rynku. W żadnej dziedzinie. Bo tubylcy są przekorni. Widać reklamojebcy tego nie łapią i robią z nas durniów. Zresztą dobra reklama zawsze się sprzeda, chujowa nie. Tak piwa, jak podpasek. I nie pomogą żadne analizy ani Marek z Lechem w rowie u samego prezesa kuli ziemskiej. No, chyba że o konkretnej marce wspomni J.P. 2, ale to wyjątek. Zresztą nie ma się co podniecać. Wódka jest lepsza. I – co ważne – nikt jej nie obrzydza reklamami. PS Felieton to efekt skarg polskich reklamojebców, że nie dostali nagród w Cannes. Niech się cieszą, że nie nakopali im do dupy. I że im łańcuch nie spadł. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Parciane ekscelencje Polska dyplomacja jest na takim poziomie, że podnieść go może nawet wiceminister z PSL. Podczas zakulisowych konsultacji – przed powołaniem sejmowej komisji śledczej ds. Rywingate – PSL-owcy zażądali od Millera dwóch dodatkowych stanowisk. Miller odmówił. No to posłowie PSL w sprawie komisji głosowali razem z opozycją. Nie wszyscy. Kilku ludowców nie wzięło udziału w głosowaniu dając do zrozumienia, iż nie chcą stawiać lewicowych sojuszników pod ścianą w trudnej dla SLD sytuacji. Premier potem oznajmił, że dezyderaty personalne PSL rozpatrzy po zakończeniu pracy komisji, aby nie powstały podejrzenia, że jej powoływaniu towarzyszyły targi czy układy w obrębie koalicji rządzącej. Zachowanie ludowców bardzo wkurzyło posłów SLD. Zakąszając w sejmowej restauracji, chcąc nie chcąc słyszałem, jak pewien znany SLD-owski parlamentarzysta głośno użalał się: "te pieprzone gumiaki znowu nas szantażują". Kręcąc się stale po kuluarach Sejmu obserwowałem, że ludowcy już od dłuższego czasu grzecznie "czapkowali" o dwa dodatkowe stanowiska wiceministrów. ("Gumiaki z Wiejskiej", "NIE" nr 46/2002). Nie jest więc tak, że PSL-owcy rzucili się na Millera, bo poczuli nagle woń padliny. Uważam, że wepchnięcie Cimoszewiczowi do Ministerstwa Spraw Zagranicznych PSL-owskiego zastępcy wyszłoby na zdrowie naszej dyplomacji. Wyrobiłem sobie taki pogląd obserwując w Sejmie zabiegi PSL-owskiego posła Tadeusza Samborskiego o wyczyszczenie korpusu dyplomatycznego z różnych nieudaczników, których w MSZ po kolei upychali Skubiszewski, Bartoszewski i Geremek. Cimoszewicz uparcie chroni kadrowe spady, które odziedziczył po poprzednikach z etosu. Zdaniem Cimoszki, kopniak kadrowy, wymierzony w tyłek któregokolwiek z protegowanych Geremka, byłby czymś równie niestosownym i bezczelnym jak obsikanie Grobu Nieznanego Żołnierza. Na zarzuty Samborskiego, iż resort spraw zagranicznych dołuje doświadczonych dyplomatów z PRL-owskim stażem, a faworyzuje ludzi etosu ściągniętych do centrali MSZ przez Bartoszewskiego i Geremka, Cimoszewicz odpisał: Zdecydowanie odrzucam zawartą w interpelacji tezę o kontynuowaniu szczególnej polityki kadrowej... MSZ podjęło – przed przystąpieniem do rotacji przegląd stanu zatrudnienia na placówkach zagranicznych... zatrudniani są dyplomaci o merytorycznych i językowych kwalifikacjach. Cimoszewicz krytykę wyniośle odrzuca, a tymczasem poseł Samborski ma w zanadrzu takie na przykład fakty (przytaczam tylko kilka z wielu): * W Rzymie Polskę reprezentuje ambasador Michał Radlicki. Nie zna języka kraju urzędowania. W centrali resortu zasłużył się chybionymi reformami i czystkami personalnymi. Jest objęty postępowaniem prokuratury w sprawie budowy nowego obiektu ambasady RP w Berlinie. MSZ poniósł wielomilionowe nieuzasadnione koszty przy nieudolnym uruchamianiu tej inwestycji. Nadzorował ją Radlicki, jako dyrektor generalny MSZ. * Janusz Ostrowski, kierownik wydziału konsularnego ambasady w Rzymie nie zna języka włoskiego, w kraju był zastępcą Radlickiego i ponosi współodpowiedzialność za skandal z berlińską budową. * Marzena Krulak, kierownik wydziału konsularnego w ambasadzie w Atenach, ponoć nie tylko nie zna greckiego, ale nie włada biegle żadnym obcym językiem. Była dyrektorka kadr u Bartoszewskiego i Geremka specjalizowała się w czystkach personalnych. Za jej urzędowania w centrali MSZ tak zwana lista pracowników pozostających w dyspozycji kadr urosła do stu kilkunastu pozycji. * Marek Sawicki, konsul generalny we Lwowie, namaszczony jeszcze przez byłą marszalicę Alicję Grześkowiak, jest w konflikcie z największą lwowską organizacją polonijną. Pan konsul nie rozmawia z Emilem Legowiczem – liderem Towarzystwa Kultury Polskiej, Ziemi Lwowskiej. Konsul nie pofatygował się na zjazd lwowskiej organizacji polonijnej. Poseł Samborski interpelował u Cimoszewicza w tej sprawie. Minister w odpowiedzi napisał: uprzejmie informuję, że sygnały o mających miejsce nieprawidłowościach (w pracy konsulatu – przyp. H.S.) napływały od pewnego czasu do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jednakże nie zwróciły się do nas ani lwowskie organizacje polonijne, ani instytucje krajowe. No to Samborski spowodował, że Legowicz, lwowski lider polonijny, do MSZ napisał. Na takie dictum Cimoszewicz odpowiedział Samborskiemu, że wysłał do Lwowa kontrolę, która niczego nie wykryła. * Skargę Samborskiego na postępowanie Joanny Woroneckiej, ambasador RP w Egipcie, która zbłaźniła się podczas pobytu w tym kraju studenckiego zespołu pieśni i tańca z Lublina, Cimoszewicz także olał, ograniczając się do udzielenia formalnej i zdawkowej odpowiedzi. Pokazując mi grubą teczkę swojej korespondencji z MSZ, poseł Samborski powiedział, że z tych papierów – po ich zmieleniu – można by wyprodukować pastylki na wzmocnienie arogancji i sprzedawać je w aptekach ludziom chorym na skromność. Zgadzam się z Samborskim. Po rozmowie z nim gotów jestem przyklasnąć pomysłowi wzmocnienia kierownictwa MSZ politykiem PSL-owskim. Pod warunkiem że będzie miał jaja. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gej pańszczyźniany " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wygląda na to, że telewizja publiczna jest przygotowana na ataki terrorystyczne lepiej od ABWery i Agencji Wywiadu razem wziętych. Podczas ogłoszonej żałoby, w przeciwieństwie do innych telewizji, nie musiała zmieniać ani jednego wieczornego filmu. Wszystkie były na temat. „Nietykalni”, Parker Kane”, „Miasto śmierci” w „Jedynce”, w „Dwójce” thriller „Bez odwrotu” i „Taniec śmierci” w „Trójce”. Trupów nie liczyliśmy, ale było ich stanowczo więcej niż w Madrycie. * * * W „Z Wałęsą na rybach” kolejny raz okazało się, że geniusz Lecha nie zna granic. Przed poprzednimi wyborami prorokował, że im bardziej w nich SLD wygra,tym bardziej przegra w następnych. Teraz wieszczy, że jak wygrają złodzieje, to się rozpadną jak AWS. PiS się nie liczy, bo ma głupią nazwę, a Lepper stawia dobrą diagnozę, tylko rozwiązania ma bez sensu. Lechu martwi się o lewicę, bo – jego zdaniem – powinna mieć zawsze około 20 proc. głosów, a nie ma. Jest zatem powód, by Wałęsa wrócił do gry: musi ratować lewą nogę. * * * Siwiec w TVN 24 skomentował harce Platfusów i Samoobrony w ujęciu historycznym. A nauka ta nauczyła Siwca, że barbarzyńcy zawsze przegrywali. Głęboką mądrość tego wywodu potwierdzają przykłady niosących cywilizację Wandalów, humanizujących Europę Hunów czy niosących ludom kaganek oświaty oddziałów Dżyngis-chana. O wprowadzających świadomość eko-logiczną Kozakach pojących konie w Sekwanie nie wspominając. * * * „Fakty” przejechały się po ruskiej odmianie demokracji. Bo co to za wolne wybory, gdy ktoś wygrywa mając 70 proc. poparcia? Szczególnie nie podobało to się Collinowi Powelowi ,sekretarzowi stanu u Busha. Tego, który jest prezydentem, choć miał mniej głosów niż kontrkandydat. A wygrał, bo zdecydowały o tym wyniki z Florydy, gdzie gubernatorem był braciszek Dablju, który zupełnie przez przypadek wykreślił z list wyborczych kilka tysięcy zwolenników demokratów. Oszust z tego Putina. * * * Wszystkowiedząca KRRiTV dorypała karę telewizji publicznej za puszczanie „Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym”. Oficjalnie za to, że film demoralizował młodzież, zachęcał do picia alkoholu i deprecjonował rolę kobiety. I to wszystko przed jedenastą wieczorem. Tego, że serial był przede wszystkim o beznadziei, biedzie i wynikłej z tego głupocie, Wańkowa i spółka nie dostrzegli. Widać głupota ludzka pokazana w „Balladzie...” jest zaraźliwa. Teraz czekamy na zarzuty rozpijania narodu przez dokument „Ja alkoholik” i wzywania do porzucania dzieci i pedofilię popularyzowane w „Kochaj mnie”. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ostatnimi laty wszystkie telewizje rzuciły się pokazywać prawdę. Namnożyły się produkcje o nazwie telenowela dokumentalna. Było już o porodówkach, na których nikt nie wręcza położnym kopert. O lekarzach, którzy nie uświadczyli łapówki. Pogotowiu ratunkowym, nie handlującym informacjami o zgonach. "Drogówce", której wręcza się prawo jazdy bez załącznika. Wojsku bez fali. Nauce jazdy, po której egzamin się zdaje, a nie kupuje. Ostatnio, "Dwójka" i TVN rzuciły się na domy dziecka, w których nikt dzieci nie bije i nie ma handlu adopcjami. Czekamy na reality o niekradnących malwersantach i prawdomównych adwokatach. Wróciła prawda czasu, prawda ekranu – telewizyjnego. * * * Po obejrzeniu na Planete "Zapisków więziennych" chłopcy z PiSuara powinni jeszcze bardziej zapałać miłością do Chujni Europejskiej. Unijne, francuskie więzienia to to, o co chodzi Kaczorom. Niejadalne żarcie, Brudne kible, zimne cele, tłok w celach, prysznic raz na tydzień, a klawisze zaglądają więźniom w dupę i zabraniają śpiewać. Francuski dokument o pierdlach powstał z rozmów z bankierami, przemysłowcami i politykami znad Sekwany, którzy za kratami spędzili nieco czasu. Proponujemy, żeby ciąg dalszy filmu nakręcić u nas. Ciekawe, jakie spostrzeżenia za parę lat będą mieli namaszczeni przez Maryjana byli spółkowicze skarbu państwa? * * * "Otwarte studio" w familijnym Pulsie nadal wywołuje w nas zdziwienie. Ostatnio dyskusja miała być o gołych reklamach. Przeszło na pornografię, a zakończono na edukacji seksualnej. Przy tej okazji senator Szyszkowska wyszła na ateistyczną fundamentalistkę, a Robert Stiller na zwolennika cenzury. W sumie autorzy programu udowodnili postawioną przez siebie tezę, że za komuny było lepiej, bo od czasów Mazowieckiego naród oszalał na punkcie gołej cipy. * * * Kwiatkowska "Jedynka" dotknęła palącego problemu – dlaczego na zawody żużlowe przychodzi tak wiele dziewczyn i kobiet. Film "Żużlówa" na te pytania odpowiedział: to przez afrodyzjaczy zapach spalanego w paliwie motorów metanolu, pośladki żużlowców, dziwne wibracje i "chcicę żużlową". Teraz zastanawiamy się, czy Wachowski i Czarnecki chodzą na żużel z powodu "chcicy", pośladków, czy nastoletnich fanek tego sportu? Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szalik i stuła Przed kilku tygodniami prezydent Kwaśniewski publicznie założył szalik klubu Lech Poznań i wyznał odwieczną miłość do tej drużyny. Głupia redakcja "NIE" pisała wówczas, że Kwachowi odebrało rozum, gdyż naraża się w ten sposób na nienawiść kibiców klubów skłóconych z Lechem. Jak bardzo nie doceniliśmy wówczas dalekowzroczności pana Prezydenta Rzeczypospolitej! Przed rozpoczęciem rozgrywek miłość do Lecha zadeklarował bowiem sam arcybiskup poznański Stanisław Gądecki. Jego Arcyfio-letowość też przyjął szalik Lecha. Abepe przyjął ponadto piłkarzy w swym Pałacu i życzył sukcesów. W ten sposób prezydent i Kościół zaczęli stanowić jedność powiązaną szalikiem. D. J. Witamy na bruku "Bild Zeitung" to niemiecka gazeta, przy której "NIE" to wzór cnót, wstrzemięźliwości i dobrych manier, a Urban to Matka Teresa z Kalkuty. Warszawkę obiegają ostatnio informacje, iż oto szykuje się w wielkiej tajemnicy polską wersję tego dziennika. Ponoć wydaniem tabloidu w milionowym nakładzie zainteresowało się wydawnictwo Edipresse Polska mające w swojej stajni taką klacz jak chociażby dwutygodnik "Viva!". Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że polskiemu "Bildowi" ma szefować nie kto inny jak sam Jacek Żakowski. Intelektualista, przyjaciel księży profesorów, interlokutor Możnych Tego Światka (Polskiego). Od niedawna konsultant ds. wydawniczych w Edipresse Polska. M. L. Heniek-Wstaniek Na pierwszym miejscu listy kandydatów SLD do włocławskiej Rady Powiatowej z okręgu Kowal znalazł się Henryk Kierzkowski. Rozsławiony przed dwoma laty licznymi publikacjami, również w "NIE", były przewodniczący Rady Powiatu Włocławskiego, były przewodniczący Rady Społecznej Kujawsko-Pomorskiej Kasy Chorych. Wyrzucony z SLD za naruszenia zasad etycznych tej partii, pozbawiony rekomendacji partyjnych do pełnienia wszelkich funkcji. Teraz mocny człowiek wraca i tylko od władz wojewódzkich zależy, czy mu start zablokują. Czy odważą się. Bo w powiatowej SLD coraz częściej jest jak w parodii szlagieru Ordonki. "Partia ci wszystko wybaczy, smutek zamieni ci w śmiech. Partia tak pięknie tłumaczy zdradę i kłamstwo, i grzech...". Wrzód na Macierewiczu Zyga Wrzodak, niezłomny pogromca komuny i różowo-liberalnego żydostwa, zabrał się teraz za swego kolegę klubowego Antka Macierewicza. Ujawnił na stronach prawicowych pisemek, w Internecie, a nawet w macierewiczowskim "Głosie", że niezłomny Antek jest zwykłym kramarzem. W poprzedniej kadencji sprzedał swoje ideały głosując za balcerowiczowskimi budżetami, a także przeciwko wotum nieufności dla AWS-owskiego ministra prywatyzacji Emila Wąsacza. W zamian za atrakcyjne posady dla swych koleżków ideowych: Piotra Naimskiego, Arkadiusza Siwko i Jacka Turczyńskiego, obecnie aresztowanego za przekręty w Poczcie Polskiej. Słowem – Antek stroi się w piórka nieprzejednanego, a tak naprawdę to kręcił lody z Balcerowiczem, który miał i ma przecież odejść. Odpowiedź rzecznika Macierewicza, red. Bączka, jest krótka i jednoznaczna. Albo Wrzodak się zamknie i przestanie pyszczyć, albo Macierewicz bierze swoje zabawki i opuszcza Ligę Polskich Rodzin. Z. N. Stu minus jeden Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał na dwa lata ciupy i 250 tys. zł grzywny biznesmena Krzysztofa N. – 18. pozycja w rankingu najbogatszych Polaków "Wprost". N. pójdzie siedzieć za wyłudzenie 3,4 mln zł ze swojej białostockiej fabryki dywanów Agnella. Kilka tygodni temu ("NIE"nr 17/2002) kpiliśmy ze snobizmu Krzysztofa N., właściciela Fabryki Dywanów Agnella w Białymstoku, wrocławskiej Fabryki Lin i Drutu Drumet S.A. oraz udziałowca Poznańskiej Grupy Kapitałowej, który poinformował prymitywny naród poprzez kolorowe pisma, że "nabył właśnie od amerykańskiego bogacza, któremu nie powiodło się w biznesie, hiszpańską willę »Las Sirenas» na Costa del Sol o pow. 2250 mkw. z ponad stumetrowym salonem i 14-hektarowym parkiem z tysiącem pinii, palm, cyprysów, drzew migdałowych, mimoz i eukaliptusów". Ta willa, chyba teraz do wynajęcia, nie jest fartowna. Podobnie jak ranking "Wprost", między nami mówiąc. I. K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozpruć Balcerowicza Nawet ciemny bandzior wie, dokąd się idzie po forsę. Od miesięcy dowodzimy na łamach "NIE", że wzięcie za twarz Rady Polityki Pieniężnej i prezesa NBP wielkie by krajowi przyniosło korzyści. ("Leszek Tłusty" – "NIE" nr 43 i 48/2002). Wychodzi na nasze. Z nieoficjalnych, ale wiarygodnych źródeł związanych z Ministerstwem Finansów i Narodowym Bankiem Polskim dowiedziałam się, że rząd ostro naciska, aby Balcerowicz uwolnił część z rezerwy 31 mld zł na pokrycie ryzyka kursu walutowego. Bony, dolary Skąd te pieniądze? Otóż w latach 1994–1996, gdy polska gospodarka za "pierwszego Kołodki" rozwijała się w tempie 6–7 proc. PKB, korzystając z dobrej koniunktury Narodowy Bank Polski kupował dolary chcąc zabezpieczyć gospodarkę przed niespodziewanymi wahaniami kursowymi. Rzecz jasna, kupował je po cenach niższych niż obecnie. Różnica między tym, co "konie" z NBP zapłaciły 5–7 lat temu za sałatę a dzisiejszą ceną, fachowo nazywa się rezerwą rewaluacyjną. Jest tego całkiem sporo, bo jeśli dziś dolar kosztuje około 3,80–3,90, a euro leciutko powyżej 4 zł, to trzeba pamiętać, że złoty stracił od tamtych lat połowę na nominalnej wartości! Całe rezerwy walutowe naszego kraju to 29,8 mld dolarów! Ta kasa należy do nas wszystkich. O ile rząd i Ministerstwo Finansów ostrzą sobie na nią zęby, o tyle "konie" z NBP ostro stają dęba. Ani myślą oddać szmalu. Tylko że tym razem sytuacja banku centralnego jest trudniejsza niż w sławnym sporze o politykę pieniężną. Argument o "konstytucyjnej niezależności NBP" nie ma tu nic do rzeczy. Zysk NBP powinien być w dyspozycji rządu. Balcerowicz ma psi obowiązek oddać te pieniądze Kołodce. Co gorsza, w przypadku publicznej dyskusji na temat tak pożądanej przez rząd kasy potwierdzi się to, co wielokrotnie głosiłam na łamach "NIE" – że NBP to jedyna instytucja publiczna w Pomrocznej pozostająca poza kontrolą. Jak księgujesz tak masz Chodzi o to, że rezerwa rewaluacyjna jest wynikiem takiego, a nie innego księgowania. Dziś wykorzystanie tych środków byłoby możliwe np. poprzez dodrukowanie pieniędzy. Nie byłyby to puste pieniądze, bo pokrycie w dolarach jest. Wystarczy zmienić zasady rachunkowości obowiązujące w NBP, aby ten ekstrazysk pojawił się w dokumentach. Jak wyjaśnił mi jeden z wysokich urzędników NBP – to Rada Polityki Pieniężnej ustala sposób, w jaki kalkulowana jest ta rezerwa. – Trochę to tak, jakby każda firma sama sobie ustalała zasady księgowości. Jeśli to wyjdzie do opinii publicznej, może być niezła chryja – dodał. Obywatele dowiedzieliby się, na jakiej miliardowej kasie siedzi Balcerowicz i jego kolesie z Rady – i jeszcze po sądach się awanturują, że im za mało płacą. Ministerstwo Finansów w walce o zachomikowany przez NBP szmal ma supermocny argument. Pieniądze te są potrzebne, aby sfinansować wydatki związane z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Jeśli w budżetach na rok 2004 i 2005 zabraknie środków, za pomocą których możliwe będzie współfinansowanie unijnych projektów, może się okazać, że Polska więcej odprowadzi do Brukseli, niż z niej wyjmie. Kołodko wie też, że Europejski Bank Centralny nie tworzy wielkich rezerw związanych z ryzykiem walutowym, tylko dostosowuje ich poziom do aktualnej sytuacji. Gdy Polska stanie się członkiem EBC, powinna rozwiązać część z tych 31 mld zł zapasów. Właściwie już dziś można by było spokojnie wyjąć z NBP kilkanaście miliardów złotych i zainwestować je w budowę autostrad albo jednym ruchem zlikwidować zadłużenie służby zdrowia i zmniejszyć deficyt budżetu. Gospodarka ruszyłaby z kopyta i mielibyśmy taką "Strategię dla Polski", że aż miło! Jest jeszcze jeden ciekawy sposób wykorzystania tych pieniędzy. Każdego roku budżet państwa przeznacza idące w miliardy złotych kwoty na spłatę zadłużenia zagranicznego. NBP od dawna postuluje, aby Ministerstwo Finansów kupowało waluty na rynku po aktualnym kursie. Gdyby jednak te zobowiązania regulowane były dolarami kupowanymi po 2,30–2,50 zł, byłaby to idąca w miliardy złotych oszczędność dla budżetu państwa. Bankier jak pies ogrodnika Mam podstawy sądzić, że NBP za wszelką cenę nie chce do tego dopuścić. Obecny stan doskonale odpowiada Balcerowiczowi i RPP. Można z pozycji mędrców ćwiczyć rząd i jego ministra finansów. Uzasadniać konieczność zaciskania pasa i innych liberalnych pomysłów. Przy okazji nakręca się też sute zyski bankom, otwartym funduszom emerytalnym i inwestorom portfelowym chętnie kupującym obligacje skarbu państwa. No bo niby skąd Kołodko ma wziąć pieniądze na bieżące wydatki, jak nie z emisji obligacji? Nie wydaje mi się, aby w roku 2003 operacja wyrwania kasy z NBP się powiodła. W 2004 r. jednak, gdy obecny skład Rady Polityki Pieniężnej odejdzie w niebyt, nowi członkowie mogą skręcić Balcerowiczowi wora i przeforsować prostą zmianę dotyczącą zasad rachunkowości obowiązujących w banku centralnym, a wtedy okaże się, że nasz biedny kraj ma kasy jak lodu. Byłby to potężny impuls dla gospodarki i wielki sukces rządu Millera, który zapewniłby lewicy spokojne rządy przez następną kadencję. Przy okazji pojawiłyby się nietaktowne pytania do prezesa NBP: Dlaczego wcześniej tego nie zrobiono? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Urodziny pana Dodka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W łóżku atrakcyjnego Kazimierza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEwarto "Śmierć nadejdzie jutro" Lu! Fru! Ding! Ratatatatata! Trrrrrrrrrrrr...! Jebut! Srrrru! Pif, paf! Bum! Ratatatata! Bzzz, bzzzz... I love you. Bufff! Gruch! Łubudubudu! Martini dry and Smirnoff vodka and one olive. Sru, sru, ping, ping! Trrrrrrrrrrrr...! Buch! My name is Bond. James Bond. Opowiedzieliśmy właśnie oryginalną fabułę najnowszego filmu z serii Bondów, w której wciąż jeszcze występuje ten facet, którego życiową i znakomitą rolą była rola bezjajecznego nyguska w "Mrs. Doubtfire". Jako Bond jest taki sam i wywołuje wymioty, a nie emocje. "K-19" Ruskie to dobre ludzie, nawet niekiedy dzielne i zdolne do poświęceń, ale głuuuupie aż strach. Tumany do potęgi, nie potrafią nawet zrobić wiadra, a co dopiero nowoczesnego okrętu podwodnego. W tym, co mają, wszystko cieknie, marynarze są brudni, kapusie mają wodniste oczka, wszystko jest na odwrót, a mechanizmy uruchamia się na pych. Po tym filmie powstaje już tylko jedno pytanie: skoro Ruscy w czasach zimnej wojny to pitekantropy i idioci, to jak nazwać Amerykanów, którzy przez 50 lat robili przed nimi w gacie? Kathy Reichs – "Zapach śmierci" Kluczowa scena książki: patolog sądowy, kobieta w średnim wieku, sama, nieuzbrojona, w nocy, z jedną słabiutką latarką, w szalejącej burzy, w gęstym lesie, na terenie opuszczonego klasztoru sprawdza miejsce zaznaczone trzecim krzyżykiem na mapie znalezionej w domu faceta podejrzewanego o seryjne morderstwa. Pierwsze dwa krzyżyki oznaczały miejsca ukrycia dwóch zwłok. Pytanie: dlaczego pani patolog robi to sama? Bo policja uznała, że nie warto zawracać sobie tym głowy, bo facet im uciekł i nie zdążyli go przesłuchać, w związku z czym nie wiedzą na pewno, czy jest mordercą, czy nie. Na pytanie, jak to możliwe, żeby policjanci byli takimi debilami, amerykańska autorka nie odpowiada, ale na wszelki wypadek akcję książki umieściła w Montrealu, policja jest więc kanadyjska. Jedyną Amerykanką jest właśnie pani patolog. Zgadnijcie, kto złapie mordercę? Gregg Andrew Hurwitz – "Wieża" Facet wraca do domu i widzi, że jego dziewczyna się pakuje. – Co robisz? – pyta. – Odchodzę od ciebie. – Dlaczego? – Bo jesteś pedofilem. – Może masz rację, ale to mocne słowo jak na dziewięciolatkę. Podoba Wam się? Nie? Nieważne. Całą książkę i tak możecie sobie darować, bo to jedyny dialog, który może się w niej podobać. Acha, był jeszcze jeden dowcip o zakonnicy, która robi laskę taksówkarzowi, ale zapomnieliśmy pointy, więc chyba jednak trzeba przeczytać "Wieżę" przynajmniej do tego momentu. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Robiąc laskę" Szanowny Panie Redaktorze W felietonie zamieszczonym w numerze 9/2002 swojego tygodnika, zajął się Pan analizą uwarunkowań prawnych propozycji posłów czterech klubów parlamentarnych, dotyczącą możliwości obniżania diet parlamentarnych posłom i senatorom, którzy w sposób rażący naruszyliby zasady pracy Sejmu, Senatu oraz Zgromadzenia Narodowego, bądź ich organów. Prowadzony przez Pana interesujący wywód prawny prowadzi do wniosku, iż karanie finansowe posłów byłoby sprzeczne z Kodeksem pracy. Istotnie, byłoby tak, gdyby słuszne było Pańskie podstawowe założenie, że "poseł zawodowy jest pracownikiem, a Marszałek Sejmu pracodawcą według art. 73 k.p.". Tak jednak nie jest. Mandat parlamentarny ma – w myśl przepisów konstytucyjnych – charakter przedstawicielski, obywatelski i oparty jest na działalności społeczno-politycznej. Rozpoczęcia wykonywania mandatu nie można utożsamiać z objęciem urzędu państwowego, czy też nawiązaniem stosunku pracy na podstawie wyboru, w myśl art. 73 k.p. Pierwszy paragraf tego artykułu stanowi bowiem, iż nawiązanie stosunku pracy następuje, jeśli z wyboru wynika obowiązek wykonywania pracy w charakterze pracownika – a z ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora taki obowiązek nie wynika. Pozostawanie parlamentarzystów w stosunku pracy ograniczyłoby wolność wykonywania mandatu, bowiem stosunek pracy w świetle art. 22 k.p. jest ze swej natury stosunkiem podporządkowania – co kłóciłoby się z cechą niezależności charakteryzującą mandat wolny. Ani Konstytucja, ani ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora nie wprowadzają obowiązku zawodowego wykonywania mandatu, nie dają też podstaw do twierdzenia, że poseł wykonuje mandat w ramach stosunku pracy czyli, że staje się pracownikiem Kancelarii Sejmu lub jakiejkolwiek innej instytucji. Istotnie – dobrowolne tzw. zawodowe wykonywanie mandatu wiąże się z prawem do uposażenia oraz innymi uprawnieniami, które zbliżają pozycję posła do pozycji pracownika. Art. 27 ustawy o wykonywaniu mandatu traktuje jednak uposażenie i jego dodatki "jako wynagrodzenie ze stosunku pracy", a okres jego pobierania "jak okres zatrudnienia" – co wyraźnie wskazuje, iż uposażenie nie jest wynagrodzeniem ze stosunku pracy, a jedynie ma być traktowane jako takie do różnych celów, jak np. ubezpieczenie społeczne, uprawnienia emerytalne, prawo podatkowe. Taka jest czytelna intencja ustawodawcy. Reasumując – poseł nie jest pracownikiem, a Marszałek Sejmu, Sejm, czy Kancelaria Sejmu – pracodawcą. Trudno zgodzić się także z Pańską propozycją, aby Marszałek Sejmu, zamiast kar pieniężnych, używał innego środka w celu utrzymania porządku, mianowicie laski marszałkowskiej. Pomijając już – rzeczywiste w tym wypadku – przeszkody natury prawnej i humanitarnej, laska marszałkowska jest cennym przedmiotem, nie pozbawionym pewnych walorów artystycznych. Świetnie musi Pan sobie z tego zdawać sprawę, ponieważ to właśnie Pański Tygodnik kilka lat temu surowo – acz zdaniem Kancelarii przesadnie – krytykował koszty wykonania nowej laski. W tej sytuacji zgodzi się Pan jednak zapewne tym chętniej, że obowiązek troski o mienie publiczne wyklucza użycie zaproponowanego przez Pana środka. Krzysztof Czeszejko-Sochacki Szef Kancelarii Sejmu "Wolność, równość, orgazm" Wiadomość o powstaniu Parlamentarnego Zespołu NIE (nr 12/2002) sprawiła mi wielką radość i satysfakcję. To w połączeniu z artykułem "Wymiękamy jak kiszone ogórki" (nr 9/2002) daje nadzieję, że w sprawie zmian w konkordatowej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego coś ruszy tak, by ograniczono grabież mienia i finansów państwowych i publicznych. Cieszy mnie, że inicjatywa senatorki Krystyny Sienkiewicz, w czym wykazała się podziwu godną odwagą, pozyskała poparcie ładnego gronka parlamentarzystów z posłem Gadzinowskim jako pierwszym. W takim razie całemu zacnemu Parlamentarnemu Zespołowi NIE życzę, by szli od sukcesu do sukcesu, aż dojdą do celu. Którym jest sprowadzenie państwa z krętych ścieżek teokracji na prostą drogę ku prawdziwej demokracji obywatelskiej, gdzie każdy będzie miał równe prawa i wolność wyznawania swego światopoglądu. Heronim Mróz, Warszawa Obiema rękami podpisuję się pod apelem zespołu parlamentarnego NIE (nr 12), gdyż coraz bardziej mnie zastanawia polityka naszego rządu i brak realizacji deklarowanych w kampanii wyborczej postulatów. Najgorsze jest to, że – jak widać – rząd dobrze się czuje w tej roli i myśli, że załatanie dziury budżetowej i dyskusja o wstąpieniu do UE rozmydli problemy nagromadzone w czasie prawicowej dominacji. Dlatego czas najwyższy przypomnieć Panu Millerowi i elicie SLD, z jakimi hasłami szli do wyborów, i nikt tego lepiej nie zrobi niż Państwo podpisani na czele z Panią senator Sienkiewicz. Osobiście uważam, że ingerencja kleru w życie obywateli tego kraju daleko przekroczyła normy dopuszczalne w państwie o europejskich aspiracjach. Kościół budzi skojarzenia z potężną szarą strefą, po co więc fiskus ma szukać daleko, skoro można równo potraktować obywateli, jak i ich firmy, bez względu na to czy chodzą w spodniach, spódnicach czy sutannach, czy mieszkają w M-ileś, czy w kilkusetmetrowej rezydencji (czytaj parafii), czy jeżdżą Polonezem czy innym Merolem itd. Maciej Martyna, Kraków Pokażmy światu Iwińskiego ukrzyżować w Wielki Piątek. Będzie zgodnie z tradycją i po katolicku. A tłumaczkę ukamienować, i to bez sądu. A co? Przebijemy Afrykanów. Niech cały świat się dowie, jaka u nas sprawiedliwość i poszanowanie praw człowieka. Liga Patologicznych Rodzin się ucieszy, TVN i TOK FM zaprosić do transmisji uroczystości. Włodek M. (e-mail do wiadomości redakcji) Total niedopieszczony "Kropka nad i", 14.03.2002 r. Spotkały się trzy panie, dwie reprezentujące światopogląd liberalny i pani profesor z Ligi Polskich Rodzin. Dyskusja dotyczyła antykoncepcji. Wymiana poglądów między tymi paniami bardzo dobitnie pokazała, jak żylibyśmy w państwie rządzonym przez skrajną prawicę. Byłby to po prostu reżim totalitarny, w którym wartości i sposób życia wyznawców określonej religii narzucone byłyby pozostałej części społeczeństwa. Ledwie 13 lat minęło od końca komunizmu, a mielibyśmy następny totalitaryzm. Oglądałem ten program z czterema kobietami w wieku 16 lat do 75 lat. Ich reakcja była jednomyślna – ta stara baba jest chyba pierdolnięta. Ja ze swej strony dodam – po prostu jest niedopieszczona. Zdzisław B., Ostrów Wlkp. (nazwisko do wiadomości redakcji) Pruderyjne "NIE"? W kąciku "Telewizornia" ("NIE" nr 10/2002) stwierdziłem pewne niedopowiedzenie dotyczące golizny. Oto gołe fakty: "... Co odpowiedzieć nieletniej córce, gdy w łazience natknie się na widok ojcowskiej kuśki? Oczywiście nazwać to po imieniu – nie siusiakiem, ale penisem..." Jak dociekliwa córcia zacznie pytać o dalszy plan, to odpowiedź winna być uzupełniona o jądra. Jak edukować, to bez niedomówień. "... A co, jak synek natknie się na gołą cipkę mamusi? Otóż nie cipkę, tylko pochwę...". Czyżby "NIE" nie rozróżniało sromu od pochwy? Gdyby mamusia chciała synkowi pokazać pochwę (a właściwie jej część wewnętrzną), to mogłaby być karana za deprawację nieletniego. Trzeba by było najpierw wyedukować waszego edukatora. A. L. (e-mail do wiadomości redakcji) "Punkcja" Tak się akurat złożyło, że tego feralnego dnia, kiedy rozegrała się "punkcja", przechodziłem przez miasteczko studenckie i widziałem co nieco. Już z daleka słyszałem odgłosy zadymy, dochodząc do miasteczka obskoczyło mnie czterech pijanych punków z okrzykiem: "Co się chuju gapisz, trzeba się iść napierdalać z pałami...". Parę metrów dalej grupka "brudasów" siedząc na śniegu wymieniała się strzykawką bez żadnej żenady, większość mijanych przeze mnie punków była pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Widok ten wzbudzał poczucie zagrożenia, więc niech reżyser Daniel Schweizer nie mówi takich frazesów: "Wszędzie panowała miła atmosfera. Wprawdzie niektórzy młodzi ludzie byli pod wpływem alkoholu, ale nie było żadnej przemocy. Atak policji był dla nas niezrozumiały (...) broń przeciwko śnieżkom". Na własne oczy widziałem fruwające w powietrzu dechy (chyba z ławek) oraz butelki. Śnieżki też były. W rozmowie ze studentami dowiedziałem się, że wielu z nich wolało nie wychodzić tego dnia z akademików – po prostu się bali (bynajmniej nie policji), bo już od samego rana punki zaczęły zjeżdżać na miasteczko i okupować ławki oraz trawniki, a niektórzy z nich już o dziewiątej rano nie byli w stanie przeciwstawić się grawitacji. Być może, że użyte przez policję środki prewencji były zbyt brutalne – nie mnie to oceniać – ale nie przeginajcie pisząc artykuł w stylu: punki biedne i cacy, a policja zła, niewyżyta i brutalna. To niczemu nie służy i nie jest zgodne z prawdą. ASD asd.fm@poczta.fm Doradzacze Przypisałam wicewojewodzie kujawsko-pomorskiemu Arkadiuszowi Horonziakowi zatrudnienie trzech doradców: speca od ochrony zabytków z tytułem licencjata, byłego bezrobotnego oraz byłego barmana, wcześniej dyrektora zwolnionego dyscyplinarnie z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy ("NIE" nr 11/2002). Arkadiusz Horonziak twierdzi, że zatrudnił tylko dwóch pierwszych panów, do których obowiązków nie należało jednak doradztwo w sprawach przekształceń własnościowych. Trzeciego, Jerzego Sadowskiego, prominentnego działacza SLD, którego kilka lat temu jedno z bydgoskich przedsiębiorstw zwolniło za nieudolność, powołał na stanowisko doradcy ds. ekonomii wojewoda kujawsko-pomorski Romuald Kosieniak. Przepraszam. Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wesołych świąt towarzysze Odnotowany w marcu spadek poparcia dla SLD do 9 proc. skłania lewicę do uzasadnionego optymizmu. Teraźniejsze tempo spadku o 4 punkty miesięcznie nie może się utrzymać. Oznaczałoby to bowiem, że w grudniu przed Bożym Narodzeniem, kiedy ma się odbyć Nadzwyczajny Kongres Sojuszu, poparcie społeczne wyniosłoby –21 (minus dwadzieścia jeden) proc. Tendencja spadkowa będzie więc zwalniać niczym stopniowo hamujący pociąg i stanie na jakichś 3 procentach poparcia. Jak dowodzą bowiem dzieje Unii Wolności, taka skala poparcia odzwierciedla siłę przyzwyczajenia wyborców zwaną przez politologów żelaznym elektoratem. Miała rację Krajowa Konwencja SLD, która – kierując się zbiorową mądrością – wielką przewagą głosów odrzuciła propozycję marszałka Borowskiego i innych rewizjonistów, żeby kongres zwołać w czerwcu. Czerwiec to przecież i tak byłoby za późno na cokolwiek, a dzieci polityków zdają wtedy do następnej klasy, uwagę trzeba więc poświęcić sprawom domowym. W grudniu natomiast, kiedy kongres wyznaczono, bardzo chce się wysiadywać z powodu marnej pogody na dworze. Poza tym źle byłoby podejmować decyzje programowe i personalne, wówczas gdy sytuacja jest jeszcze płynna, niewyjaśniona. W grudniu zniknie niepewność. Działacze staną na mocnym gruncie kompletnej plajty. Grudniowy kongres pozaparlamentarnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej oklaskami powita przedstawiciela byłych koalicjantów – wiceprezesa pozaparlamentarnego PSL. Następnie odjadą ekipy telewizyjne, które nakręcą już niezbędną migawkę z sali, aby wieczorem pokazać, że zapomniany SLD odprawia swój kongres. Wówczas delegaci przystąpią do szczerego aż do bólu rozrachunku z przeszłością. Ból ten zadawany będzie głównie Leszkowi Millerowi. Jeden z delegatów w swym przemówieniu wskaże jednak, że błędem ustępujących władz było niezaproszenie na obrady byłego premiera. Kurtuazja wymagała tego – powie delegat – skoro Miller przez tyle lat itd., itp. Pogląd ten pominięty zostanie milczeniem. Chęć zadawania bólu, kiedy ma się ofiarę na widoku i pod ręką, znamionuje bowiem sadystów. Znęcanie się nad ludźmi na dystans czyni z oprawców coś w rodzaju bohaterskich lotników bombowców. Serdeczny list skieruje do kongresu prezydent RP Kwaśniewski. Napisze, że lewica jest i będzie Polsce potrzebna. Nie wspomni, do czego, gdyż od dawna już tego nie wie. Nie napisze też, która lewica, aby żadnej z lewicowych partii nie urazić. Wspomni o łączących go serdecznych więzach, mimo że w pierwszej wersji listu zamiast więzów wpisano mu "pęta". Po szczerej aż do kości dyskusji o przeszłości zyska większość wniosek z sali o zmianę przyjętego porządku obrad. Zamiast punktu "Wybór nowych władz" punkt "Uchwała o samorozwiązaniu". Podjęcie większością głosów tej uchwały wywoła dyskusję, kto ma sztandar wyprowadzić. Wskazywać się będzie, że drzewce te najlepiej uniesie młode pokolenie Sojuszników, któremu wszyscy mówcy niedawno przekazywali właśnie pałeczkę. Po długich targach sztandar zniecierpliwi się i sam wyjdzie. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wolność na kółkach Trzech wywalonych ze Stoczni Gdynia związkowców od miesiąca instaluje swoje biuro w coraz to innym miejscu przed bramą zakładu. Prezes stoczni Janusz Szlanta wymyśla zaś, co zrobić, aby im to uniemożliwić. Obie strony wykazują się dużą tzw. kreatywnością. Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Stoczni Gdynia "Stoczniowiec" Leszek Świętczak i dwóch jego zastępców, Tadeusz Czechowski i Jan Szopiński – po tym, jak 1 marca dostali dyscyplinarkę z roboty za zorganizowanie w lutym strajku, otworzyli biuro "Stoczniowca" przed bramą zakładu. Związkowe urzędowanie "podziemne" rozpoczęli w wynajętej przyczepie kempingowej, którą ustawili na przystoczniowym parkingu. Przyczepa stała raptem trzy dni. Straż zakładowa w asyście policji odholowała ją na parking strzeżony policji gdyńskiej. Kolejnym pomysłem związkowców było urządzenie biura w wynajętym Fordzie Transicie. Tym razem jeździli nim przez wszystkie godziny urzędowania od jednej bramy do drugiej. Pojeździli tylko dwa dni. W nocy, wzdłuż ulicy prowadzącej do stoczniowej bramy, ktoś wbetonował metalowe słupki, które uniemożliwiają zaparkowanie nawet na chwilę. Zmyślna gdyńska drogówka upilnowała i wlepiła związkowcom 100 zł mandatu za zatrzymywanie pojazdu w niewłaściwym miejscu, gdy na moment przystanęli, nawet nie gasząc silnika. Trzecią siedzibą związkowców jest namiot ogrodowy. Rozkładany rano, składany po południu. Najpierw postawili go na trawniku naprzeciwko bramy. Po dwóch dniach przewodniczący "Stoczniowca" musiał wybrać nowe miejsce. Znowu w nocy, na trawniku, ktoś wkopał 75 ozdobnych krzewów. Namiot stanął więc kilka metrów dalej – na torach kolejowych. W nocy na nieużywane od 20 lat tory przyjechały wagony. Namiot znowu przeniesiono kilka metrów dalej. Robotnicy ze stoczni namawiają kolegów, żeby postawili namiot na wiadukcie, którym wszyscy chodzą do pracy. Wiadukt nie był od wielu lat remontowany i się sypie. Może po zainstalowaniu się na nim "biura-namiotu", ktoś by go w nocy zaczął remontować. Wybrzeże rozmiłowane jest w obchodach rocznic strajków 1980 r., które wywalczyły w Polsce wolność związkową. Czy aby na pewno wywalczyły? Składaczom wieńców ku czci "Solidarności" ani do łba wpadnie pomóc współczesnym kolegom gonionym przez kapitalistę. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zakleszczone baby " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Samoobora – Siła Samoobrony to nie Andrzej Lepper. To my. Jak przewodniczący tego nie zrozumie, to skończy jak Wałęsa. – Maciej Jakubowski z Gostynia nie kryje wkurwienia. Urzęduje w dawnej noclegowni dla konduktorów. Ściany puste – nie ma ani krzyża, ani orła z koroną na łbie. Niedawno wisiał portret Leppera. Pan Maciej zdjął go po tym, jak Lepper wypiął się na doły i wpuścił na listy wyborcze farbowane lisy. Radykał i alkoholik W 1998 r. w Gostyniu powstał Ruch Obrony Bezrobotnych i Biednych (ROBiB). Prezesem został właśnie Jakubowski. Siedzibę stowarzyszenie znalazło koło dworca kolejowego, w budynku po noclegowni dla drużyn konduktorskich. Tam zainstalowano biuro i urządzono nową noclegownię – dla bezdomnych. Na otwarcie nie zaproszono księdza. Zamiast niego przybył Lepper. Jakubowski wstąpił do Samoobrony. Samoobrony są dwie – partia polityczna (to ci umiarkowani w biało-czerwonych krawatach) i związek zawodowy (radykalni bez krawatów). Pan Maciej zapisał się do związku. ROBiB zaczął rosnąć w siłę. W krótkim czasie deklaracje członkowskie podpisało 400 osób. – Pies ma w Polsce lepiej niż człowiek. Bo jak kundla znajdą na ulicy, to go nie pytają, skąd jest. Zabierają do schroniska i dostaje tam spanie i michę, aż zdechnie. I są na to pieniądze, 5 złotych na dzień. Na ludzi forsy nie ma. Dlatego, żeby pomóc samym sobie, postanowiliśmy założyć stowarzyszenie. Każdy, kto do nas przyjdzie, znajdzie dach nad głową, dostanie jeść, a czasem uda się też jakąś robotę na czarno załatwić. Działamy niemal wyłącznie dzięki prywatnym sponsorom. Na samorządy i inne władze nie ma co liczyć. To, co mówił Andrzej Lepper, było nam bliskie. Dlatego poszliśmy do Samoobrony. Jak Lepper miał gdzieś proces, jeździliśmy, żeby pokazać, że jesteśmy z nim. Dla mnie on był jak drogowskaz – mówi Jakubowski. W roku 2001 Jakubowski chciał zostać posłem. Ale Samoobrona go nie chciała. Powiedzieli mu: "Ty?! Przecież siedziałeś w kryminale! I alkoholik jesteś!". – Grzechy przeszłości mają długie cienie. Prawda, jestem alkoholikiem. Teraz trzeźwiejącym, bo od 7 lat nie piję. Czasem zdarzy się wpadka i zamoczę dzioba. Nieraz też siedziałem. W 1971 r. na przykład dostałem 10 lat za napad z rabunkiem. Ostatnio przymknęli mnie w 1992. Za pobicie. Odtąd nie byłem karany. Pytam: kto w Samoobronie wylewa za kołnierz? I kto tam jest święty? Posłem Samoobrony w Leszczyńskiem został Tadeusz Wojtkowiak. W grudniu 2001 r. Samoobrona na otarcie łez powierzyła Jakubowskiemu dwie funkcje: zastępcy przewodniczącego regionu i sekretarza zarządu powiatowego. – Była taka dyrektywa, żeby tworzyć struktury powiatowe i gminne. Do tego był potrzebny Ruch Obrony Bezrobotnych i Biednych i jakoś nikomu nie przeszkadzało, że jestem dawnym kryminalistą i alkoholikiem. Wkrótce wybrano 5-osobowy zarząd miejsko-gminny. Przewodniczącą została Agnieszka Jędryczka. Tadeusz Wojtkowiak zatrudnił ją w swoim biurze poselskim. Niebawem zaczęły się przedwyborcze przepychanki. Jędryczka bez uzgodnienia z pozostałymi członkami zarządu postanowiła, że Samoobrona w Gostyniu poprze Marka Cichowskiego, prezesa Gostyńskiego Towarzystwa Gospodarczego, który postanowił zostać burmistrzem. Kapitalista i parlamentarzysta – Krew nas zalała, bo Cichowski z ideałami Samoobrony nie ma nic wspólnego. On reprezentuje interesy właścicieli, a nie bidy – mówi Wiesław Czerwiński, działacz Samoobrony i Ruchu Obrony Bezrobotnych i Biednych. – Zwołaliśmy nadzwyczajne zebranie całej organizacji. Jędryczkę i Grzegorzewskiego, jej zastępcę, jednogłośnie odwołaliśmy za szkodliwe i samowolne działanie. Wybraliśmy nowe władze. Ja zostałem przewodniczącym. Był przy tym poseł Wojtkowiak. Zapewnił o współpracy i życzył wszystkiego dobrego. Ale tak naprawdę nie mógł się pogodzić, że jego ludzie wylecieli. Już następnego dnia krzyczał w swoim biurze w Lesznie: "Kurwa! Alkoholicy rządzić Samoobroną nie będą!". Wkrótce na łamach lokalnej prasy poseł zamieścił oświadczenie. Wynikało z niego, że nowe władze Samoobrony w Gostyniu zostały wybrane nielegalnie. Gdy przyszła pora na ustalanie listy kandydatów do władz samorządowych, nie znalazł się na niej żaden z działaczy gostyńskich. – To skandal – twierdzi Bernard Ptak, przewodniczący zarządu regionalnego Samoobrony. – Jestem w związku od 11 lat, czyli od samego początku. To właśnie ludzie skupieni wokół Jakubowskiego tworzyli zręby organizacji w Gostyniu i to oni rozumieją i czują ideały Samoobrony. Poseł i pani Jędryczka nie mają żadnego poparcia społecznego. To przypadkowe osoby. Tadeusz Wojtkowiak, od kiedy został parlamentarzystą, zaczął brzydzić się biedotą. Dlatego na wszystkich listach nie tylko w Gostyniu, ale w całym Leszczyńskiem, pojawili się ludzie, którzy z Samoobroną nie mają nic wspólnego. Chcą dorwać się do władzy, a potem jak najszybciej o Samoobronie zapomnieć. Bernard Ptak znalazł się na liście posła. Miał ubiegać się o miejsce w sejmiku wojewódzkim. Ale gdy zobaczył, że wśród kandydatów nie ma prawie nikogo z Samoobrony, natychmiast zrezygnował. Tadeusz Wojtkowiak autorytarnie ustalił, kto ma kandydować, a potem zwołał konferencję prasową. Oprócz dziennikarzy przyszli na nią także zawiedzeni działacze Samoobrony z Gostynia z Maciejem Jakubowskim na czele. Poseł ich nie wpuścił. Doszło do szarpaniny. Wyprowadzeni z równowagi związkowcy obrzucili jajkami auto pana Tadzia. A Lepper gdzie? 8 września prezydium zarządu wojewódzkiego Samoobrony postanowiło Jakubowskiego wykluczyć ze związku. Zawieszono w prawach członków cały zarząd z Gostynia, a także inne osoby, które sprzeciwiały się posłowi. Wśród nich znalazł się Konrad Kasztanowski, szef młodzieżówki Samoobrony w powiecie gostyńskim. W uzasadnieniu decyzji napisano, że ukarane osoby w sposób uporczywy i złośliwy podejmowały działania mające na celu rozbicie struktur Samoobrony i dyskredytowanie jej w oczach opinii publicznej. Bernard Ptak: – Decyzja prezydium jest niezgodna ze statutem Samoobrony. Prawo do zawieszenia w czynnościach czy wykluczenia ze związku miałaby rada wojewódzka albo walne zebranie członków organizacji w Gostyniu. Ja sam jestem członkiem prezydium wojewódzkiego, ale o wykluczeniu ze związku Jakubowskiego i zawieszeniu innych działaczy dowiedziałem się z prasy. Tak podjętej decyzji nie można traktować poważnie. Zostały złamane wszelkie zasady demokracji. W Gostyniu Samoobroną nadal kieruje zarząd z Wiesławem Czerwińskim na czele, bo został wybrany zgodnie ze statutem. Ale Tadeusz Wojtkowiak ma inne zdanie. W wypowiedziach dla prasy podkreśla, że w Gostyniu Samoobronę reprezentuje Agnieszka Jędryczka, która, zdaniem posła, nadal jest przewodniczącą zarządu miejsko-gminnego, mimo że podczas walnego zebrania wyrzucono ją na zbity pysk. Związkowcy wywodzący się z Ruchu Obrony Bezrobotnych i Biednych liczyli na to, że porządek w Gostyniu zaprowadzi Andrzej Lepper. Ale się zawiedli, bo przewodniczący niechętnie angażuje się w lokalne konflikty. Tym bardziej że to on przekazał posłom Samoobrony nieograniczone pełnomocnictwa przy ustalaniu list wyborczych. W tej sytuacji gostyńscy działacze postanowili startować w wyborach pod własnym szyldem. Zarejestrowali się jako "Komitet Wyborczy Samoobrona Bezrobotnych i Biednych". Ich hasło przewodnie brzmi "Nic o nas bez nas". * * * Samoobrona podzieliła się na dwa obozy. Ci, co na górze – na przykład poseł Wojtkowiak – coraz niechętniej pokazują się z radykalną biedotą. Ci, co pozostali na dole, czują się oszukani, bo ci z góry stracili na radykalizmie. Lepper obijając się między górą i dołem już dawno przestał nad tym panować. Wszystko to oznacza, że Samoobrona stała się już normalną partią polityczną jak wszystkie inne. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stolica pod okupacją Amerykański fundusz inwestycyjny usiłuje przejąć firmę kurierską. Pomagają mu w tym detektyw Rutkowski i policja. Jankesi czują się w Polsce jak w republice bananowej. Czego nie da się kupić – wezmą siłą. Firma kurierska Messenger Service Stolica SA została założona w 1993 r. przez czterech studentów. Działalność rozpoczynała w 26-metrowym mieszkaniu jednego ze wspólników. Kolportażem zajmowali się sami właściciele. Przez 10 lat działalności Stolica przejmując 29 proc. rynku osiągnęła pozycję lidera na rynku przesyłek kurierskich. Przewozi 40 tysięcy przesyłek dziennie. Posiada 43 przedstawicielstwa w kraju, zatrudnia ponad 2700 osób, w tym 1500 kurierów. W październiku 1996 r. amerykański potentat w dziedzinie przewozów kurierskich – Airborne Express – wybrał Stolicę na swojego wyłącznego przedstawiciela w Polsce. W lipcu 1997 r. firma została przedstawicielem Federal Express (FedEx) w zakresie międzynarodowych przesyłek kurierskich. W 1998 r. w dowód uznania Airborne powierzył Stolicy wyłączne przedstawicielstwo w zakresie lotniczych przesyłek frachtowych. Dwa lata temu 43 proc. akcji Stolicy kupił amerykański fundusz inwestycyjny Enterprise Investors (EI). Polscy właściciele rozumieli, że dynamicznie rozwijająca się firma potrzebuje zastrzyku finansowego, by móc sprostać zbliżającej się nieuchronnie konkurencji przedsiębiorstw unijnych. Postanowili jednak nie dopuścić do przejęcia Stolicy przez potężniejszą zagraniczną spółkę branżową. Alternatywą było dopuszczenie do udziałów w spółce kapitału inwestycyjnego. Amerykanie, zanim weszli w Stolicę, przez pół roku sprawdzali spółkę od wewnątrz, przeprowadzili też jej dokładny audyt, który wykonała znana firma Pricewaterhouse Coopers. Polscy udziałowcy nie sprawdzali swoich amerykańskich partnerów. W końcu legitymowali się oni wsparciem Kongresu USA i polskiego rządu. Skoczek, Janas i enterprajsy 25 czerwca 2003 r. o 9.30 w lasku przy ul. Prądzyńskiego odbyło się spotkanie funkcjonariuszy policji, przedstawicieli EI oraz Dariusza Janasa, byłego rzecznika stołecznej policji, teraz pracownika Biura Detektywistycznego Rutkowski. O 9.45 na teren siedziby Stolicy wkroczyli funkcjonariusze policji, którym towarzyszyła osoba prywatna – Dariusz Janas. Akcją dowodził komisarz Grzegorz Skoczek. Policjanci nakazali obsłudze recepcji opuścić stanowisko pracy i polecili im udać się na IV piętro budynku. W ten sposób wejście główne pozostało bez dozoru, co pozwoliło wtargnąć do biurowca reprezentantom Enterprise Investors, którzy pojawili się w firmie o 9.53. Potem czterech policjantów wkroczyło do pokoju informatyków. Zabronili pracownikom wykonywania jakichkolwiek czynności związanych z administrowaniem systemem. Nikomu ze spółki Stolica – mimo próśb – nie okazano jakiegokolwiek dokumentu nakazu przeszukania. Na żądanie funkcjonariuszy pracownicy działu IT zaprowadzili ich do pomieszczeń serwera znajdującego się w garażu budynku. Wówczas policjanci zażądali natychmiastowego odłączenia serwerów i fizycznego wydania tych, które zawierają dane księgowe. Spełnienie tego żądania byłoby jednoznaczne z paraliżem firmy i stratami trudnymi do oszacowania. Uznając, że nie ma nic do ukrycia, zarząd Stolicy zaproponował skopiowanie danych zawartych na serwerach. Negocjacje trwały półtorej godziny. Stolicę uratował znajdujący się w policyjnej ekipie biegły sądowy – informatyk wysłany przez prokuraturę. On właśnie uznał, że wystarczy skopiować dane. Działania policji spowodowały kilkugodzinny paraliż firmy. Policjanci zatrzymali dwóch pracowników Stolicy odpowiedzialnych za finanse. Głośno rozważali nawet możliwość skucia ich kajdankami. Ostatecznie finansiści zostali wyprowadzeni z firmy w asyście policji i przewiezieni do prokuratury. Tam przesłuchano ich w charakterze... świadków i jeszcze tego samego dnia w godzinach popołudniowych zwolniono. W prokuratorskich przesłuchaniach uczestniczyli przedstawiciele Enterprise Investors! Groźby i prośby Wszystko zaczęło się 5 maja 2003 r., kiedy polscy akcjonariusze Janusz Niedźwiedzki, Jan Tkaczow, Piotr Wasilewski otrzymali od pełnomocnika Enterprise Investors zawiadomienie o wadzie prawa sprzedanego wraz z wezwaniem do obniżenia ceny i zgłoszeniem szkody. 4 czerwca 2003 r. Dariusz Prończuk, reprezentant Enterprise Investors w Radzie Nadzorczej Stolicy, opublikował w „Rzeczpospolitej” informacje, że wyniki finansowe spółki za lata 2001–2002 były zawyżone, że EI nie ma dostępu do dokumentów, które są prawdopodobnie niszczone, a założyciele Stolicy działają na jej szkodę. Enterprise Investors stara się dowieść w ten sposób, że zapłacił za dużo za 43 proc. akcji spółki, które nabył w 2001 r. Amerykanie złożyli w prokuraturze zawiadomienie o próbie popełnienia przez polskich akcjonariuszy przestępstwa polegającego na działaniu na szkodę Stolicy i zażądali od nich wydania akcji spółki o wartości 8 mln zł. Tyle, ile trzeba, by przejąć kontrolę nad Stolicą. Polscy akcjonariusze popukali się w głowę – jaki mieliby interes, żeby działać na szkodę spółki, której są większościowym udziałowcem. Zlecili jednak pilne przeprowadzenie ponownego audytu finansowego spółki. Nie powstrzymało to Amerykanów przed działaniami siłowymi. Przedstawiciele Enterprise Investors wspólnie z policją państwową i firmą detektywistyczną posła Rutkowskiego (Partia Ludowo-Demokratyczna, wcześniej Samoobrona) wkroczyli do spółki próbując sparaliżować jej działalność. Uwaga inwestor Amerykański fundusz jest potężnym inwestorem na polskim rynku. Okazuje się, że jest też inwestorem konfliktogennym. Wszedł w spór z głównym akcjonariuszem Krosna S.A. Zdzisławem Sawickim. El jest oskarżany o kupienie po zaniżonej cenie krakowskiego Hydrotrestu, który wybudował zaporę w Czorsztynie. Kontrowersje budziły też spekulacyjne działania Enterprise Investors przy sprzedaży Lukas Banku. EI zainwestował w Lukasa 15 mln dolarów, by sprzedać akcje za 80 mln dolarów. Z funduszem dużo wspólnego ma też bohaterka wielu naszych artykułów Barbara Lundberg, która rozpieprzanie Elektrimu zaczęła od zakupu udziałów w spółce Bresnan International Partners. Kupiła je za gruby szmal właśnie od Enterprise Investors, w którym poprzednio pracowała i od którego za tę transakcję otrzymała prowizję. Działaniami funduszu Enterprise Investors interesowała się też prokuratura w związku z możliwością zaniżenia akcji giełdowej spółki Energoaparatura. Wiele emocji w mediach wzbudził lobbing, jakiego dopuścił się Enterprise Investors w sprawie aptek. EI jest właścicielem spółki Apteki Polskie, która tworzy sieć placówek farmaceutycznych. W 2001 r. przeciwko wprowadzeniu zapisu o tym, że apteki mogą być własnością wyłącznie farmaceutów, zawzięcie lobbował senator (poprzedniej kadencji) Wojciech Kruk (PO). Tak się składa, że 52,4 proc. udziałów w znanej jubilerskiej firmie „W. Kruk S.A.” kontroluje nie kto inny, tylko amerykański fundusz Enterprise Investors. Senator dbając o interesy spółki Apteki Polskie przysparzał korzyści udziałowcowi swojej własnej firmy jubilerskiej. Hoopaki spieprzać! Widząc, z jak bezwzględnym przeciwnikiem mają do czynienia, polscy inwestorzy postanowili opublikować na łamach „Rzeczpospolitej” list otwarty do posłów i senatorów, w którym informują o przyczynach i skutkach konfliktu akcjonariuszy Stolicy. „Rzepa” przyjęła ochoczo 59 367 zł za druk całostronicowego ogłoszenia, po czym odmówiła jego publikacji tłumacząc mętnie, że nie chce być stroną w sporze. To dziwne, gdyż zaledwie miesiąc temu (16 lipca) zamieściła płatne ogłoszenie Jarosława Supłacza, które było klasycznym przykładem „czarnego” public relations. Ogłoszenie odwoływało się do strony internetowej, na której autor kłamliwie przedstawiał wyniki finansowe spółki Hoop, producenta popularnych napojów. Publikacja w „Rzepie” przyczyniła się do opóźnienia wejścia Hoop na giełdę, co przysporzyło spółce znacznych strat. „Rzepa” nie miała więc wątpliwości drukując ogłoszenie oczerniające Hoop, jednak w przypadku funduszu Wielkiego Brata wolała nie ryzykować. Nawet za 60 tys., które polscy akcjonariusze Stolicy odzyskali dopiero po przeszło 2 tygodniach. Przypadki i błędne audyty Piszemy o tym wszystkim, gdyż co najmniej dziwne wydaje nam się zaangażowanie policji i prokuratury w sprawę konfliktu akcjonariuszy prywatnej spółki. Mało brakowało, a nadgorliwi funkcjonariusze spowodowaliby kompletny paraliż firmy kurierskiej. Koszt takiego przestoju jest porównywalny z wygaszeniem martenowskiego pieca w hucie. Nie wiadomo, ilu z poszkodowanych klientów żądałoby zadośćuczynienia. Takie kwestie powinno się rozstrzygać przed sądem, a państwowe służby, by nie być posądzone o stronniczość, powinny unikać takich sytuacji jak ognia. Mamy też ogromne wątpliwości co do etycznej strony działań posła detektywa Rutkowskiego, który wysłał swojego pracownika do wspólnej z policją akcji. Do niedawna rzecznika stołecznej policji. Na dodatek na pojazdach konkurencyjnej wobec Stolicy spółki Servisco widnieją emblematy agencji ochrony Rutkowskiego. Poza tym śmieszne wydało nam się, że poważny fundusz inwestycyjny po dwóch latach od przeprowadzonej transakcji stwierdza, że zapłacił za dużo i żąda więcej akcji, żeby stać się większościowym udziałowcem. Bracia jankesi, w Polsce jest takie powiedzenie: widziały gały, co brały. Po kiego grzyba były wam w takim razie te wszystkie kosztujące ogromne pieniądze audyty? Za co wzięli szmal eksperci badający finanse spółek? Poza tym z prostego rachunku wynika, że Amerykanie na Stolicy nie tylko nie stracili, ale wręcz zarobili kupę szmalu. Obecnie Stolica jest wyceniana na 156 mln zł, a eksperci twierdzą, że jej wartość wzrośnie o minimum 20 proc. po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Tymczasem, gdy EI kupował 43 proc. akcji Stolicy (za 10,4 mln dolarów), jej wartość wynosiła zaledwie 70 mln zł. Zapytaliśmy szefa działu public relations Enterprise Investors Iwonę Drabot o kulisy konfliktu akcjonariuszy Stolicy. Odpowiedziała, że dla EI nie ma znaczenia audyt przeprowadzony przez Pricewaterhouse Coopers przed transakcją zakupu akcji Stolicy, gdyż standardowy audyt dokonywany w oparciu o dane dostarczone przez Spółkę niesie zawsze niebezpieczeństwo błędu. Twierdzi też, że nie było żadnej wspólnej akcji EI, policji i agencji detektywistycznej Rutkowskiego. Wizyta przedstawicieli EI w tym akurat czasie była całkiem przypadkowa. Znaczy, przechodzili i wpadli. Z tragarzami! Tak samo uważa rzecznik prasowy komendanta stołecznego policji komisarz Marek Kubicki. Policja wykonywała jedynie polecenia prokuratury. W samej akcji, zdaniem rzecznika, brali udział wyłącznie funkcjonariusze policji. Tymczasem dostaliśmy zdjęcia z kamer przemysłowych zainstalowanych w siedzibie Stolicy. Widać na nich funkcjonariuszy wraz z przedstawicielami EI. Widać też byłego rzecznika stołecznej policji. Czemu wieloletni rzecznik stołecznej policji mija się z prawdą? Czemu instytucje państwowe jednym akcjonariuszom sprzyjają, a innym utrudniają życie? Czemu w ogóle angażują się w ten konflikt? Co tak wystraszyło niezależną „Rzepę”, że zrezygnowała z łatwych 60 tys. zł zarobku? Sami jesteśmy ciekawi, co się kryje za tymi wszystkimi „przypadkami”. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Leszek Miller ordery przypinał Wielkie trzy godziny przeżył Radom, który własną osobą Eminentny Premier Miller nawiedził. W Radomiu od 21 lat budowany jest szpital. Chociaż ciągle nie skończony, doradcy Millera (co za rozum, co za rozum!) nie odradzili mu udziału w jego uroczystym otwarciu. Witały więc Pana Premiera trzy setki VIP-ów: senatorowie, posłowie, dyrektorzy i cała pośledniejsza drobnica urzędnicza. Premier ordery rozdawał, ale źle mu fagasy tacki podsunęli. Przypiął nie tak jak prezydent nadał. Odznaczeni odpięli więc ordery i oddali, a premier je na nowo, już według prezydenckiego ukazu, przypiął. Wola prezydenta stała się ciałem – powiedział premier, któremu udało się skończyć to, co nie skończone. D. J. Papież na gorzale 19 sierpnia, po zakończonej pielgrzymce, Ojciec Święty Jan Paweł II powrócił do Rzymu na pokładzie Boeinga 737–400 w barwach Polskich Linii Lotniczych LOT. Samolot ten został specjalnie przystosowany dla potrzeb papieskiego rejsu. W przedniej części kabiny, saloniku papieskim, wymieniono fotele na wygodniejsze, używane w klasie business. Ta część samolotu uzyskała również odświętny wygląd – w widocznym miejscu umieszczono herby papieski i państwowy. Wystroju dopełniały wiązanki polskich kwiatów – donosi z przejęciem "Kaleidoscope", czyli lotowska gazetka pokładowa. I odpowiada również na pytanie, które zawsze sobie zadajemy, czytając takie bzdury: kto za to zapłacił. Otóż – informuje "Kaleidoscope" – sponsorzy rejsu Ojca Świętego to: Szczecińska Wytwórnia Wódek, Polmos Żyrardów, Wyborowa S.A., Przedsiębiorstwo Polmos Białystok S.A., Unicom Bols Group, Martini, Vinpol oraz szlachetna grupa Finlandia Ballantines. I nie ma co się śmiać, że Ojciec Święty rozbija się samolotami po świecie za kasę zarobioną na gorzale. To jest sprawiedliwy wkład tych, którzy doprowadzają do choroby duszy w dusz tych leczenie. AWŁ Wprost do NATO W "Kropce nad i" minister Zemke i b. minister Onyszkiewicz zgodnie oświadczli, że "Wprost" jest głupie, gdyż w armii nikt się nie buntuje, bo wymienieni w tekście generałowie wyparli się jakichkolwiek kontaktów z dziennikarzami. MON twierdzi, że "Wprost" bunt zmyśliło, powody skłamało. Może jednak ośmiu generałów zechciałoby osobiście to powiedzieć, bo ciągle ktoś za nich zaprzecza. Przy tym dyskusji umyka skandal największy: telefon "Wprost" do NATO, aby wyraziło stosunek do buntu polskich generałów zmyślonego przedtem przez dziennikarzy. T. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Biskupie czołobitności IPN Rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej urządził niedawno specjalną sesję ku czci emerytowanego hierarchy abp. Ignacego Tokarczuka. Obfitowała we wzruszające akty strzeliste. Chwalono abepe za to "że obronił duszę narodu przed komunistycznym zniewoleniem", lokowano go "zaraz za kardynałem Stefanem Wyszyńskim". Według Marka Lasoty z krakowskiego IPN (bowiem na sesję zjechali tłumnie przedstawiciele instytutu z różnych stron), zgodę władz PRL na mianowanie Tokarczuka w 1965 r. biskupem należy zawdzięczać "cudowi". Palcem Opatrzności okazał się w tym przypadku sam premier Józef Cyrankiewicz. Ustalono też "naukowo", że nawet "połączone siły SB z pięciu województw" nie dały dzielnemu hierarsze rady. Oczywiście, w wolnym kraju można urządzać juble ku czci każdego abepe, zwoływać sesje i wygłaszać laudacje. Pytanie tylko, czy jest to funkcja instytucji państwowej opłacanej – dość sowicie – z pieniędzy podatników.Z Ksiądz zatrzymany Proboszcz parafii polskokatolickiej w Kotłowie koło Mikstatu, 57-letni Mikołaj S., został zatrzymany w związku z głośną już sprawą siatki pedofilów z Dworca Cen-tralnego w Warszawie. Ksiądz oskarżony jest o doprowadzenie małoletniego poniżej lat 15 do poddania się czynnościom seksualnym i do wykonania czynności seksualnej. Parafianie z Kotłowa, a także z poprzedniej parafii księdza Matki Bożej Różańcowej w Ostrowie Wlkp. są wstrząśnięci. My nie. Czekamy, aż policjanci zakapują nam wraz z dokumentacją przyłapanego tamże wybitnego artystę – ulubieńca i laureata Kościoła kat. Wysokie czynniki państwowe chronią tę chlubę narodu. Długa kolejkapo kościelny rozwód 140 par czeka na orzeczenie Trybunału Archidiecezji Łódzkiej o unieważnieniu związku małżeńskiego (tak w kościelnym slangu nazywają rozwód). Czekać trzeba długo. Rocznie trybunał wydaje ok. 50 orzeczeń. Podobnie w sąsiednim Łowiczu, gdzie tamtejszy trybunał przez dwa lata rozpatrzył 80 pozwów. Najłatwiej przeciąć więzy udowadniając drugiej połowie choroby psychiczne trwale deformujące osobowość, alkoholizm, narkomanię, świadomie zatajoną bezpłodność. Wyrafinowani adwokaci mogą również przepchać tzw. wadę zgody małżeńskiej, którą może być na przykład wywarcie przymusu na narzeczoną albo przyjęcie z góry założenia o nieposiadaniu potomstwa. Rozwody cywilne są może mniej eleganckie, ale za to mniej w nich hipokryzji. Tarnów bez Chrystusa Króla Ambitne plany Tarnowa upodobnienia się do Rio de Janeiro poprzez ustawienie górującego nad miastem pomnika Chrystusa Króla spełzną prawdopodobnie na niczym. Stało się tak za sprawą miejscowej kurii i jej szefa, fioletowego Skworca, który oświadczył, że wszystkie działania na rzecz budowy pomnika (w tym zbiórka dolarów wśród Polonii amerykańskiej) odbywają się bez zgody strony kościelnej. Z przytomnością trzeźwiejącego alkoholika kuria zauważyła, że wystawianie tak drogiego monumentu (ok. kilkunastu milionów dolarów) w czasach kryzysu i bezrobocia może stać się narzędziem antyewangelizacji. Objawy rozsądku wśród czarnych nas nie niepo-koją zanadto, podejrzewamy bowiem, że chodzi głównie o skupienie wszystkich środków na budowę warszawskiej Świątyni Opatrzności, od której kryzysowi, bezrobociu i nędzy wara. Ksiądz przegonił złe moce W internacie w Chełmie dziewczyny urządziły sobie wieczór wróżb. Wieść o czarach rozniosła się stugębną plotką. W internacie słyszano po nocach jakieś dziwne dźwięki, stukania – jednym słowem pojawiły się duchy. O wszystkim powiadomiono panią wychowaczynię. Posłano po księdza. Ten przyszedł, odmówił z dziewczynami wspólną modlitwę. Poświęcił pokoje na całym piętrze. Po wizycie wielebnego nadprzyrodzone zjawiska minęły jak ręką odjął. Działo się to w Pomrocznej Roku Pańskiego 2002 w królestwie lewicowej minister Łybackiej. Dzwonem po uszach W parafii św. Jadwigi Królowej w Czerninie uruchomiono dzwon elektroniczny. Jest wspaniały, ma piękny dźwięk, a jedynym problemem jest to, że bije co kwadrans, od szóstej rano do 22 wieczorem. Kościół znajduje się w środku osiedla, tak że donośny głos dzwonu dociera do wszystkich mieszkań. Parafianom pozostało więc mało czasu na spanie i mogą noce poświęcić modlitwie. Kopiec J.P. 2 Stowarzyszenie kierowane przez księgową, właściciela zakładu poligraficznego i rzemieślnika z branży metalowej chce za 24 mln zł usypać w Krakowie kopiec Jana Pawła II. Kopiec ma mieć ok. 50 m wysokości a średnicę dwa razy większą niż kopiec Piłsudskiego. Przyozdabiać go mają m.in. odcisk stopy Ojca Świętego i trójwymiarowa postać Papieża wyświetlana przez laser. Między dwoma tarasami po zboczu ma kursować kolejka linowa! I po to szef papieża usypał krakusom Tatry, żeby puszczać się na tandetną imitację. Ksiądz – radnym Gorąco zapowiada się kadencja samorządu w Aleksandrowie Łódzkim. Nieprzerwanie od 1994 r. radnym jest tutaj ksiądz miejscowej parafii Norbert Rucki. Po ostatnich wyborach burmistrzem został niemiły księdzu Jacek Lipiński, o którym ksiądz pisał w gazetce parafialnej rzeczy, które później musiał, decyzją sądu, prostować. Zdaniem nowego burmistrza ksiądz, który pozostał radnym, nie może pogodzić się z myślą, że przestaje trząść gminą. Dowodem upadku autorytetu księdza ma być m.in. skandal, do którego doszło w niedzielę wyborczą podczas mszy świętej. Jeden z wiernych, ponoć oburzony kazaniem o politycznym wydźwięku, zaatakował proboszcza – czapką lub kapeluszem strącił i zniszczył mu okulary. Podobno otrzymał potem oklaski przed kościołem. Ich echo odbiło się w urnie. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Panie i Panowie. My też Was kochamy. SMS-ów starych i znanych jednak publikować nie będziemy. Facjaty mamy gładkie, charaktery fajne, żony też. SMS-ów każdemu z osobna przesyłać nie będziemy, więc czekajcie na nas w kioskach i do roboty. Filter Grinberg z Zielonej Góry jest mistrzem! Kobieto! Dwudziestokrotne zbliżenie może dać ci tylko luneta. 100lec Dowody na to, że historia kołem się toczy: prezydentem 3RP chciał być półidiota, był półanalfabeta, a jest półmagister. Skąd są dzieci? Przemysł chałupniczy. Chodź pod koc na jedną noc, zrobimy swoje i będzie nas troje. Boże, pomóż mi zawsze dawać z siebie w pracy 100%: 12 w poniedziałek, 23 we wtorek, 40 w środę, 20 w czwartek, 5 w piątek. Amen. Dziewczyna do chłopaka – Musimy porozmawiać poważnie! – A co ty, kurwa, Drzyzga jesteś? TKM: Teraz Kurwa Miller! Co będzie dla najjaśniejszego Pana? – pyta kelner Mulata wchodzącego z Murzynem do restauracji. Wódce powiedziałem "nie", ale nie posłuchała. Są dwie metody postępowania z kobietami i żadna nie działa. Dziecko to głośna reklama cichej współpracy. Stoczni Piechota jak kurwie cnota. Dlaczego blondynkom śmierdzi z uszu? Bo mają nasrane we łbie. Ilu biskupów potrzeba do zmiany żarówki? Ani jednego – polscy biskupi niczego nie zmieniają. Co to jest? 15 cm długie, uszczęśliwia dziewczyny i jest grube? – Baton czekoladowy. Plan Millera: Belką w łeb i gębę na Kołodkę. W meczu o mistrzostwo sakroligi zagrają Eucharystia Licheń kontra Opatrzność Wadowice. Szedł Lepper przez pole, patrzy leży podkowa. Odwraca ją, a tam koń. Robimy za murzynów u własnych czarnych. Polacy. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krążownik Szlantacd. Ledwo rząd podjął uchwałę w sprawie gwarancji dla Stoczni Gdynia, "Solidarność" zapowiedziała ogólnopolski protest. Rodzi się pytanie: kto z kim gra i w jakie kulki? Ruch w Stoczni Gdynia zamiera. Od dawna brakuje materiałów: blach, profili, drutu. Pisaliśmy o tym w "NIE" nr 29/2002. Wstrzymywana jest powoli produkcja na niektórych wydziałach, zwłaszcza na K1, K2 i K3, gdzie rozpoczyna się budowę statku i przygotowuje kadłuby. Do tej pory kilkudziesięciu pracowników poproszono, aby wzięli urlopy wypoczynkowe lub bezpłatne. W październiku, już czwarty miesiąc z rzędu, stoczniowcy dostaną pensje w ratach. Warunkiem koniecznym do przetrwania stoczni jest pod-pis ministra finansów Grzegorza Kołodki na poręczeniach rządowych. Jednego dla PKO BP S.A. na 25,5 mln dolarów, drugiego dla PBK S.A. na 26,6 mln dolarów. Pieniądze te są potrzebne na dokończenie budowy dwóch statków, jednego dla Danii, drugiego dla USA. Kołodko uzależnia jednak złożenie swojego podpisu od wprowadzenia w statucie spółki zmian, które zniosłyby zapisy dyskryminujące skarb państwa jako akcjonariusza. Według tego statutu na 11 miejsc w radzie nadzorczej 6 należy do Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego, spółki Janusza Szlanty. Czyli prywatna spółka, mająca 16,6 proc. akcji stoczni, obsadza 54,5 proc. miejsc w radzie! Szlanta ma więc wpływ na obsadę ponad połowy rady, która ma jego, Szlantę, kontrolować. Trzy miejsca należą do związków zawodowych. Zajmują je szef stoczniowej "S", przewodniczący stoczniowego OPZZ i członek niezależnego związku "Stoczniowiec". Skarb państwa będący największym udziałowcem stoczni (24,8 proc. akcji) ma zaledwie dwa miejsca w radzie ("NIE" nr 28/2002). Teraz Kołodko domaga się zmiany tego stanu rzeczy. Szlanta zawsze i wszędzie podkreślał, że stocznia jest prywatną firmą, więc teraz usłyszał od Kołodki – w postaci wspomnianej uchwały – że rząd prywatnemu nie będzie dokładał i musi sobie co najmniej zapewnić kontrolę nad tym, jak będą wydawane pieniądze. Bo i dlaczego miałby w ciemno dawać Szlancie z podatków nauczycieli i pielęgniarek? Walne zebranie akcjonariuszy władne zmienić statut spółki zaplanowano na 7 listopada. Wydawałoby się więc, że zarząd stoczni przygotowuje się do wypełnienia warunków postawionych przez ministra finan-sów. Aż tu dość nieoczekiwanie w ubiegłą środę, 9 października, w stoczniowym radiowęźle wystąpił z audycją Dariusz Adamski, przewodniczący stoczniowej "Solidarności". Oznajmił załodze, że te warunki Kołodki to jednak są nie bardzo. Powiedział, że dyskutowali oni, tzn. solidaruchy, na zebraniu sekcji przemysłu okrętowego i wyszło im, że trzeba ogłosić protest, a najlepiej strajk. I najlepiej ogólnopolski. W obronie przemysłu stoczniowego. Akcję zapowiedział na 16 października. Przewodniczącego "S" w Stoczni Gdynia i członka rady nadzorczej tejże stoczni zarazem, Dariusza Adamskiego, chciałem zapytać, czy zapowiadany protest to jego inicjatywa, czy czyjaś inspiracja. Jaką formę protest ma przybrać: czy tylko wywieszanie flag, czy też wychodzenie na ulice. Chciałem też się dowiedzieć, czy przed swoim wystąpieniem w zakładowym radiowęźle pytał załogę stoczni, czy wyjdzie na ulice. I na koniec, ale to już z małpiej ciekawości, czy nie obawia się aby – organizując protest – że po jego miejsce w radzie nadzorczej także sięgnie Grzegorz Kołodko. Przewodniczący "S" powiedział, że z tygodnikiem "NIE" nie będzie współpracować. Walczy o utrzymanie tysięcy miejsc pracy, ale o przebiegu tej walki będzie informował poprzez inne media. Ma rację. Prześladuje mnie bowiem uparta myśl, że protest zapowiedziany przez "Solidarność" jest protestem nie w obronie stoczni, ale w obronie prezesa Szlanty przed Kołodką. Bo może jak tak robotnicy zaprotestują, zastrajkują, wyjdą na ulice, to Kołodko podpisze gwarancje dla stoczni bez zapewnienia sobie kontroli nad Szlantą? Czy więc kapitalista Szlanta gra ze związkiem zawodowym przeciwko lewicowemu rządowi? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szarpitrupy Lekarz lekarzowi szakalem. Pamiętacie łódzką aferę handlu skórami? Pamiętacie. Handel zwłokami oczywiście nie umarł, zmieniły się tylko jego formy. Zabrzmi to pewnie niewiarygodnie, ale istotną rolę w tym biznesie odgrywają łódzkie prokuratury. Nie żeby na tym zarabiały! Przeciwnie: dopłacają do biznesu. Dlaczego to robią? Ze strachu i nieświadomości. Jeśli szuka Pan, Panie ministrze Kurczuk, dodatkowego szmalu dla organów ścigania, polecamy krótki wypad do Łodzi. Trupożercy Od ponad 50 lat działa w Łodzi Zakład Medycyny Sądowej (ZMS). Kiedyś podlegał łódzkiej Akademii Medycznej, a gdy ta połączyła się z Wojskową Akademią Medyczną, został częścią składową nowego tworu o nazwie Uniwersytet Medyczny. ZMS świadczy usługi na rzecz organów ścigania: opiniuje urazy i błędy lekarskie na podstawie akt, bada DNA, dokonuje obdukcji żywych i przeprowadza sekcje zwłok. Jako że ZMS to część placówki naukowej, istnieje tu obowiązek stałego podnoszenia kwalifikacji. Każdy rozpoczynający pracę lekarz ma 8 lat na zrobienie doktoratu. Większość z medyków leje na ten wymóg. Kwalifikacje podnoszą, ale przez zdobywanie kolejnych stopni specjalizacji zawodowej, a te nijak się mają do naukowych. Po 8 latach pracy, kiedy lekarz jest już naprawdę dobry w tym, co robi, musi odejść, bo nie ma doktoratu. W ciągu ostatnich 30 lat w ZMS doktoryzowały się nie więcej niż 2 osoby. Rotacja kadry jest więc duża. Za swoje usługi zakład zgarnia całkiem niekiepski szmal. Do połowy 2002 r. jedna sekcja kosztowała ok. 600 zł. Rocznie wykonywanych jest w Łodzi do 600. Z samego więc krojenia trupów wpływało do kasy ponad 350 tys. zł. Do tego dochodzą pozostałe usługi placówki. Łącznie ZMS miał co roku wpływy rzędu 600 tys. zł. Wróćmy do sekcji. W zdecydowanej większości przypadków płatnikiem Zakładu Medycyny Sądowej są prokuratury. Jednak z 600 zł wpłacanych na konto Uniwersytetu Medycznego za każdą sekcję do ZMS docierało ok. 350 zł. Lekarz, który fizycznie grzebał się w bebechach nieboszczyka i z ich obserwacji sporządzał szczegółowy raport, brał nie więcej niż 20 proc. tej kwoty, czyli 70 zł minus podatek (mniej niż dniówka Ukraińca na budowie w Warszawie). Apetyt na zwłoki Taki niezdrowy podział środków wywoływał wkurwienie lekarzy, nie mogli jednak podskoczyć, bo ZMS był w Łodzi monopolistą. Nie tylko zresztą lekarze byli i są niezadowoleni. Wkurzona działalnością placówki jest większość prokuratorów. Na wynik sekcji czeka się tam do 3 miesięcy. W wielu przypadkach oznacza to 3-miesięczny poślizg w śledztwie i daje sprawcy czas na zatarcie śladów. Szansę zrobienia szmalu w tej branży dostrzegł jeden z łódzkich biznesmenów i w zeszłym roku zdecydował się na wybudowanie własnego, supernowoczesnego i funkcjonalnego prosektorium. Firmą Prosektor zarządzać miało dwóch wieloletnich pracowników ZMS, lekarzy z wysokimi stopniami specjalizacji z zakresu medycyny sądowej. Chętnych do pracy nie brakowało: gotowość przejścia do nowej placówki zadeklarowała połowa pracowników dotychczasowego monopolisty. Nowa firma gwarantowała wykwalifikowane kadry, dostarczenie opinii do prokuratury w ciągu 7 dni od przejęcia zwłok i stałą cenę – 300 zł, czyli 50 proc. tego, co bierze monopolista. Żeby jednak wszystko zagrało, potrzebny był dostarczyciel zwłok, czyli zleceniodawca. Czyli prokuratura. Pierwsze miesiące funkcjonowania "Prosektora" były obiecujące. Nie pomogło nawet obniżenie cen za wykonanie sekcji w ZMS z 600 do 410 zł. Zleceń przybywało konkurencji. Przybywało do momentu, gdy za uwalanie "Prosektora" wzięli się: łódzki konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny sądowej dr n. med. Mirosław Kosicki i kierownik ZMS prof. zw. dr hab. med. Stefan Szram. Tu ważne wyjaśnienie zależności obu panów. Szef ZMS jest profesorem, czyli wiadomo. Konsultant wojewódzki też jest alfą i omegą na "swoim" terenie w swojej branży. Obaj panowie są pracownikami Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, w którego skład wchodzi ZMS. Zakład generuje zyski wpływające do Uniwersytetu. Konsultant Kosicki dorabia sobie u kierownika Szrama, jest więc od niego zależny finansowo. Obaj panowie zarabiają pieniądze dla uniwersytetu, a ten ich chroni. Według zasad obowiązujących w placówkach naukowych, konsultant wojewódzki Kosicki powinien wylecieć z roboty, gdyż będąc adiunktem nie zrobił w terminie habilitacji, czyli wedle kryteriów uniwersyteckich nie poczynił postępów w swoim rozwoju zawodowym. Pognanie Kosickiego z uczelni mogłoby dla niej oznaczać zdjęcie parasola ochronnego, jaki jej daje będąc konsultantem wojewódzkim, co zapewne odbiłoby się na zyskach placówki. Postanowiono więc przesunąć konsultanta Kosickiego z adiunkta na starszego wykładowcę UM. I teraz – choć się ponoć nie rozwija – wszystko z Kosickim jest OK. Jak się okazuje, konkurencja na rynku usług "koronerskich" uderzałaby nie tylko w Uniwersytet Medyczny i obu panów. Otóż lwia część zwłok, które prokuratura wysyła do Zakładu Medycyny Sądowej, trafia następnie za radą jednego z laborantów (wyróżnianego przez kierownika) do zakładu pogrzebowego jego żony. Tak więc prokuratorzy wykonują dokładnie to samo, co lekarze pogotowia, których ścigają. Różnica polega jednak na tym, że prokuratura robi to nieświadomie i nie czerpie z tego tytułu zysków. Przeciwnie: oddając ciało jeszcze za nie płaci! Trupem po oczach Konkurencję zaczął uwalać konsultant Kosicki. Na jego wniosek do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Łodzi wystąpił przewodniczący łódzkiej Okręgowej Rady Lekarskiej. Przewodniczący stwierdził, że lekarze z "Prosektora" bez upoważnień i zezwoleń wykonują sądowe sekcje zwłok. Rzecznik, rzecz jasna, oddalił te zarzuty udowadniając, że lekarze ci nie tylko mają wysokie kwalifikacje, ale i są biegłymi sądowymi. Potem w "Prosektorze" zaczęły się pojawiać liczne i dziwne kontrole. Nie wykazały żadnych uchybień. Konkurencja napuściła więc kontrolę sanepidu i PIP na ZMS dla odmiany. Ta kontrola wypadła druzgocąco: okazało się, że zakład kwalifikuje się do natychmiastowego zamknięcia. Ale przecież nie może do tego dojść, by profesor i konsultant zostali bez chleba. ZMS otrzymał dwa lata (!) na usunięcie niedociągnięć. Tak naprawdę "Prosektorowi" zaszkodziło jedno pismo rozesłane do łódzkich prokuratur. Jego autor informuje w nim, że tylko Zakład Medycyny Sądowej gwarantuje odpowiedni poziom merytoryczny przeprowadzanych sekcji, a tnący u konkurencji ludzie zostali wcześniej zwolnieni z pracy, gdyż nie poczynili postępów w swoim rozwoju zawodowym. Pod pismem podpisał się konsultant wojewódzki Mirosław Kosicki, który wolał nie zauważyć, iż on też nie poczynił postępów we własnym rozwoju zawodowym. Pismo przyniosło efekt: liczba sekcji zlecanych "Prosektorowi" spadła z 15 do 2 miesięcznie. Lekarze z "Prosektora" zwracają uwagę na jeden zapis: "nadzór merytoryczny" nad sekcjami wykonywanymi w ZMS. Ich wysoki poziom gwarantować ma kierownik – profesor Szram. – Bzdura! – Śmieje się jeden z lekarzy. – Jest on profesorem, ale specjalizuje się w anatomii patologicznej. Potrafi określić przyczynę zgonu nieboszczyka ze szpitala, ale za Boga nie zrobi sekcji sądowo-lekarskiej. – W praktyce oznacza to tyle, że profesor nie ma zielonego pojęcia o tzw. zgonach gwałtownych. Nie odróżni rany od noża od rany postrzałowej, bo jest specjalistą z innej dziedziny – twierdzi drugi lekarz. Co jeszcze to oznacza? To otóż, że jeśli sekcję np. ofiar wypadku wykonywał lekarz dopiero uczący się fachu, a pan profesor sprawował nad nią nadzór merytoryczny, to opinia ta jest do podważenia przez każdego inteligentnego prawnika! Gra w śmierć "Prosektor" szykuje kontruderzenie. Lekarze zapowiadają wystąpienie do prokuratora generalnego z informacją o błędach lekarzy uczących się przy profesorze Szramie. Służą przykładami. • W łóżeczku umiera dwutygodniowe dziecko. Ustalono, że dziecko było pijane i udusiło się własnymi wymiocinami. Podejrzenie upicia padło na matkę. Bzdura – twierdzą moi rozmówcy. Oznak uduszenia nie było. Gdyby dziecko miało się nawalić pokarmem matki, ta musiałaby mieć ponad 7 promili alkoholu. Stwierdzony u niemowlęcia alkohol jest wynikiem procesów pośmiertnych. Nadzór merytoryczny nad sekcją – prof. Szram. • W szpitalu przy porodzie umiera kobieta; nie obudziła się po narkozie. Przyczyny zgonu niezależnie od siebie badają aż 3 placówki. Tylko jedna – łódzki ZMS – stwierdza, że dziecko też zmarło (choć ma się wyśmienicie!). Pod opinią obok prof. Szrama podpisał się też konsultant Kosicki. • Mały Fiat potrąca przechodnia. Uderzenie jest tak silne, że gość wpada do środka przez przednią szybę i pada trupem. Przyczyna wedle ZMS: niewydolność krążeniowo-oddechowa na tle samoistnych zmian chorobowych. Nadzór merytoryczny – prof. Szram. * * * Jak do tej pory, nikt w prokuraturze (nie tylko zresztą łódzkiej) nie wpadł na pomysł, by firmy lub specjalistów z zakresu medycyny sądowej wybierać na drodze przetargu (kwalifikacje plus cena). Poczynione tą drogą oszczędności pozwoliłyby w województwie łódzkim na coroczne przyjmowanie do pracy 25 nowych prokuratorów. W tym roku pieniędzy wystarczyło zaledwie na 5 nowych etatów. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wójt złamany W nadchodzących wyborach SLD stawia na czystych ludzi z jajami. W niemałym mieście Giżycku największe jaja ma Jerzy B. i dlatego będzie wójtem. Używam inicjału kandydata zamiast pełnego nazwiska – z przezorności. Kandydat SLD na najważniejszy urząd w gminie korzysta z ochrony prawnej przewidzianej przez prawo prasowe (Nie wolno publikować w prasie danych osobowych osób, przeciwko którym toczy się postępowanie przygotowawcze lub sądowe). Kandydat: "Zaraz zajadę ci w ryja" W maju 2002 r. giżycka Prokuratura Rejonowa oskarżyła Jerzego B. o czyn z art. 13 par. 1 kk w związku z art. 282 kk. Mówiąc po ludzku, czepiają się gościa, że 12 listopada 2001 r. działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej dla siebie oraz wnuczki, grożąc Pawłowi D. połamaniem rąk oraz używając wobec niego przemocy, usiłował zmusić go do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem w związku z toczącym się postępowaniem o podział majątku dorobkowego. Rzecz dzieje się wśród mazurskich elit. Paweł D. jest stomatologiem, zaś jego żona Krystyna D. stomatolożką i zawodowym oficerem w jednym. Paweł D. utrzymuje, że żona woli mężczyzn w mundurach, zamiast w kitlach. Domniemana sympatia do mundurów miała ten skutek, że państwo D. od jakiegoś czasu żyją w separacji. Paweł D. zapewnia, że wyszedł z małżeństwa w skarpetkach. Krystyna D. musi sądzić inaczej, bo przygotowała dwa akty notarialne, w których dzielono nieruchomości – dom i położony w centrum miasta gabinet lekarski – w sposób dla niej korzystny. Cóż, kiedy Paweł D. nie wyraził zgody na żadną z propozycji. W tej sytuacji kobieta przekazała swoją część majątku tatusiowi Jerzemu B. Tatuś, jako człowiek niezachłanny, acz praktyczny, wymyślił salomonowe rozwiązanie. Zięć przepisze swoją część chałupy nieletniej córce, zaś gabinet sprzeda i odda kasę teściowi. Dopóki nie znajdzie się kupiec, może przyjmować pacjentów, pod warunkiem że każdego tygodnia odpali cztery stówki. Kandydat: "Ja ci, kurwa, pokażę, to ty zrozumiesz chuju zajebany" Jerzy B. musiał przewidywać, że zięć przyjmie pomysł bez zachwytu. Dlatego przedstawił go znienacka, wieczorem 12 listopada 2001 r. Paweł D. był sam w gabinecie, zaś Jerzemu B. towarzyszyła córka i syn. Doszło do rękoczynów, bo zamiast podpisać przyniesione dokumenty, medyk próbował opuścić gabinet. Przewrócono go na podłogę, potargano koszulę. Siniaki i zadrapania szczegółowo opisuje sporządzona następnego dnia obdukcja. Jerzy B. działaniem swoim wypełnił znamiona wymuszenia rozbójniczego – spointował zajście prokurator. Sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna, kiedy do gabinetu niespodziewanie wpadła znajoma Pawła D. Jeden rzut oka wystarczył jej, żeby właściwie ocenić sytuację. Wyjęła telefon komórkowy i zaczęła wybierać numer policji. Prokurator: oskarżeni (...) ewidentnie naruszając nietykalność cielesną pokrzywdzonej, używając wobec niej przemocy fizycznej w postaci przetrzymywania za ręce, kopania oraz szarpania za odzież zmusili ją do zaniechania podejmowanych działań. Zięć: "Co mi zrobisz? Zabijesz mnie?". Kandydat: "Wiesz, co stomatolodzy... co jest potrzebne bardzo". Zięć: "Ręce". Kandydat: "Do widzenia". Incydent skończył się, jak zaczął – niespodziewanie. Napastnicy sobie poszli, znajoma doktora policzyła sińce, zaś pan doktor zmienił koszulę na całą i zaczął rozważać, czy przyjąć jako wiarygodną rzuconą przez teścia na odchodnym obietnicę, że za brak wyczucia w interesach straci ręce. Ponieważ rzecz wydała mu się możliwa, poleciał na policję. Jerzy B. zaprzeczył zeznaniom ofiar, a na dowód przedstawił prokuratorowi taśmę magnetofonową z nagraniem całego zajścia. Nagrywał po kryjomu, z miłości do dokumentowania codzienności. Troszkę przedobrzył. Prokurator – co za pech – ocenił wartość nagrania w sposób sprzeczny z oczekiwanym przez przyszłego wójta gminy Giżycko. Tak więc Jerzy B. przegrał rodzinną potyczkę. Dzięki niej ujawnił jednak cechy, niezwykle potrzebne u liderów lewicy, takie jak bezkompromisowość, stanowczość, umiejętność nazywania rzeczy po imieniu, a przede wszystkim wolę osobistego stawiania czoła najtrudniejszym problemom. PS Cytaty pochodzą z nagrania udostępnionego prokuraturze przez Jerzego B. Imię i inicjał nazwiska lekarza zmienione. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zły " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak parują ludzie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Licha papa z Watykanu Bijemy na alarm: firma Kreisel od lat wprowadza na rynek produkty budowlane bez wymaganych atestów. W wała robieni są nie tylko konsumenci, ale także przedsiębiorstwa konkurencyjne, które za gruby szmal wykonują stosowne badania. Działający na naszym rynku od 1993 r. Kreisel jest jednym z pięciu największych producentów materiałów budowlanych w Polsce. Kwatera główna mieści się w Poznaniu. Produkuje kleje, zaprawy, systemy ociepleniowe, zaprawy murarskie itp. To spółka-córka niemieckiej spóły Norbert Kreisel GmbH. Większość udziałów jest w rękach Niemców. Niektóre produkty Kreisela nie mają dokumentów uprawniających do wprowadzenia ich do obrotu. Co to znaczy? Ano to, że ich jakość nie jest zbadana. Można żywić przekonanie, że produkty Kreisela charakteryzują się tradycyjną niemiecką solidnością, ale lepiej stropu czy ściany nie podpierać przekonaniami. Tymczasem Kreisel systematycznie obsypywany jest nagrodami. Na przykład w lutym tego roku zakład uhonorowano tytułem "Lider polskiego biznesu" przyznawanym przez Business Center Club. Nagrodę osobiście wręczył premier Leszek Miller. * * * Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, by wprowadzić do obrotu wyrób budowlany, trzeba mieć jeden z trzech flepów: l certyfikację na znak bezpieczeństwa, l certyfikację zgodności z Polską Normą lub aprobatą techniczną, l deklarację zgodności wystawioną przez producenta. Każdy z tych papierów musi być poparty badaniami przeprowadzonymi przez specjalistyczne laboratoria. Takie badania do tanich nie należą. Przeciętnie trzeba liczyć ok. 30–40 tys. zł za sztukę. Dla niewielkich firm to zawrotna kwota. Jednak Kreisel ani do małych, ani do biednych nie należy. Doskonała jakość naszych produktów zaowocowała bardzo dynamicznym wzrostem sprzedaży. Pod koniec lat 90-tych wynosił on ponad 100 procent, a obecnie około 20 procent – czytamy na internetowej stronie Kreisela. – Od 1997 roku wzrost przychodów ze sprzedaży plasuje się w granicach 200 procent rocznie (1998 r. – 211%). * * * W cenniku firmowym Kreisela figuruje ponad 50 produktów. Wydawane przez Instytut Techniki Budowlanej aprobaty techniczne posiada tylko 13 z nich, zaś jeden ma certyfikat zgodności. Z tej czternastki aż 8 produktów uzyskało aprobaty dopiero w 2001 r., 4 – w 2002, a 2 – w roku 1998. Wyroby te pojawiły się w sklepach znacznie wcześniej (przypomnijmy, że Kreisel działa w Polsce od 1993 r.). Na jakiej podstawie zostały wprowadzone do obrotu? Dlaczego przez lata instytucje do tego powołane nie stwierdziły żadnych nieprawidłowości, a nawet jeśli stwierdziły, to nie doprowadziły do wstrzymania wprowadzenia trefnych produktów do obrotu? Co z pozostałymi wyrobami Kreisela? Dariusz Grzywacz, product manager Kreisela, poinformował nas, że wobec sześciu wyrobów trwają obecnie prace aprobacyjne w Instytucie Techniki Budowlanej. Do czasu ich zakończenia produkty zostały wycofane z rynku. (Procedury aprobacyjne powinny być chyba wdrożone przed wprowadzeniem produktów do obiegu!). Grzywacz twierdzi, że już wcześniej wycofano z obrotu grupę tych produktów, które nie posiadały odpowiednich dokumentów i wobec których nie przeprowadza się w tej chwili żadnych badań. Dlaczego w takim razie w oficjalnym i świeżutkim cenniku Kreisela publikowanym w Internecie figurują produkty rzekomo wycofane z obrotu? Dlaczego można je kupić w sklepach? Zapytaliśmy Grzywacza, co, jego zdaniem, oznacza wycofanie z obrotu. – To znaczy, że w naszej firmie nie można kupić wycofanych produktów. W sklepach i hurtowniach mogą się jeszcze znajdować, bo zostały tam dostarczone wcześniej, przed podjęciem decyzji o wycofaniu. Naszym zdaniem wycofanie z obiegu produktu polega na uniemożliwieniu klientom nabycia go. Nie tylko u producenta, ale nawet w wiejskim sklepiku w Koziej i przysłowiowej Wólce. Poza tym bądźmy poważni: skoro producent – jak twierdzi Grzywacz – nie sprzedaje już wycofanych z obiegu produktów, to po kiego grzyba zamieszcza je w cenniku? Podsumujmy: 6 produktów czeka na aprobatę techniczną, czyli nadal nie posiada wymaganych przez przepisy papierów. 6 dalszych nie ma żadnych atestów i nic się wokół nich nie dzieje. Choć wycofano je z obiegu, nadal znajdują się w sprzedaży. Tak jak i te, wobec których trwają badania aprobacyjne. Co z resztą? Najprawdopodobniej pozostałe produkty wprowadzane są do obrotu na podstawie deklaracji producenta. W jaki sposób badana jest ich jakość? Grzywacz twierdzi, że w przypadku takich produktów jak Pozmur czy Pozmur-KL do wystawienia deklaracji wystarczą badania wykonane w zakładowym laboratorium. Trochę to nas zdziwiło, bo jeżeli jakiś obywatel robi pustaki i następnie sam bada ich jakość, to można podejrzewać, że wyniki mogą być subiektywne. * * * Instytucjami odpowiedzialnymi za sprawowanie kontroli nad wyrobami budowlanymi są Państwowa Inspekcja Handlowa oraz nadzór budowlany. PIH powinien czuwać nad produktami, które znajdują się w sprzedaży, zaś nadzór budowlany winien sprawować pieczę nad wyrobami na placach budów. Za wprowadzenie do obrotu produktu bez wymaganych przez prawo atestów grożą konsekwencje, że włos się jeży: od wycofania produktu z obiegu po karę pieniężną stanowiącą 100 proc. sumy uzyskanej ze sprzedaży wyrobu. To teoria. W praktyce nadzór nad materiałami budowlanymi jest czyściutką fikcją. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że słynny Kreisel bezkarnie wprowadzał na rynek towar bez dokumentów? Z przeprowadzonych przez PIH kontroli wynika, że ok. 90 proc. produktów budowlanych spełnia prawne wymogi. Zastrzeżenia, jeśli się pojawiały, to tylko wobec małych, polskich firm. Najwyraźniej inspektorzy nie trafili, gdzie trzeba. Wiele wskazuje na to, że Polska stała się uznanym w świecie odbiorcą niesprawdzonej tandety budowlanej. (Nie mówię o produktach Kreisela – bo nie ustaliłem tego). Na Zachodzie funkcjonują skonstruowane specjalnie z myślą o naszym kraju linie technologiczne do produkcji szajsu, który ląduje na półkach naszych sklepów. Zagraniczni producenci doskonale wiedzą, że nadzór w praktyce u nas nie funkcjonuje, a w razie czego i tak da się sprawę jakoś załatwić. Efekty łatwe do przewidzenia. W środowisku budowlańców głośno było ostatnio o papie z Włoch, która została wyprodukowana według tej metody. Na dachu nie wytrzymała nawet roku. Na szczęście papa z Watykanu jest ciągle dobrej jakości. Ostrzeżenie. Lista produktów firmy Kreisel, które nie posiadają wymaganych przez polskie przepisy atestów: * Extralep – zaprawa klejąca szybko wiążąca * Kamlep – zaprawa klejąca do kamienia * Multilep-F – klej dyspersyjny * Silikotynk – tynk silikonowy * Hydrosil-W – środek hydrofobizujący wodny * Hydrosil-R – środek hydrofobizujący rozpuszczalny * Budoszczel-H – zaprawa uszczelniająca * Budosil – silikon do sanitariatów * Akryl – masa uszczelniając * Budomont – klej montażowy Kreisel obsypywany jest nagrodami. Niektóre z nich: * 2002 r. – Nagroda "Lider Polskiego Biznesu", przyznawana przez Business Center Club dla najlepszych firm w kraju * 2002 r. – Certyfikat "Gazela Biznesu 2001". Tytuł przyznaje co roku ogólnopolski dziennik gospodarczy "Puls Biznesu" "najbardziej dynamicznym i wiarygodnym firmom działającym na terenie Polski" * 2001 r. – Godło Promocyjne "Lider Rynku" * 2001 r. – Certyfikat "Dobre bo polskie" Kreisel jest uczestnikiem "Programu Gospodarczo-Konsumenckiego Biała Lista". Organizatorom przedsięwzięcia chodzi o stworzenie spisu podmiotów gospodarczych, które po poddaniu się weryfikacji będą wyróżnione promocyjnym godłem solidności. Członkami założycielami kapituły programu są między innymi: wicepremier Jarosław Kalinowski, profesor Cezary Banasiński, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, oraz Wojciech Henrykowski, dyrektor Polskiego Centrum Badań i Certyfikacji (sic!). Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nieustraszeni pogromcy komorników " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Belką wykurzył prezydent premiera. Dalej było już trudniej, bo kilku partiom Belka kojarzy się z politycznym stryczkiem. Znowu wzrosły więc akcje Józefa Oleksego ostatnio ciągle drugiego, czekającego w przedpokoju władzy. „Quo vadis?” – tak witają się członkowie parlamentarnego klubu SLD. Albo prościej – „Gdzie jesteś?”. Wybór na razie jest niewielki. Albo pozostać w starym SLD, czyli w „prawdziwkach”, albo zasilić „borówki” – nowe, znane też od rzekomych korzeni rodowych lidera Borowskiego „aroniami”. Siła parlamentarna „borówek” wzrosła do czterdziestu posłów i – jak twierdzą liderzy „prawdziwków” – ma tendencję zwyżkową. Do „borówek” przyłączył się wicemarszałek Tomasz Nałęcz. Podążył za nim jedynie poseł Jan Sztwiertnia. Media prześcigały się w ujawnianiu obiektów, które ma w najbliższym czasie zaatakować w naszym kraju al Kaida. Typowano klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie, Pałac Nauki i Kultury w Warszawie, zamek wawelski w Krakowie. Czyli wszystko, co w Polsce ma jakąś wieżę. Ujawniono też stronę internetową modlących się terrorystów: „Prosimy Allaha, aby ziemia pochłonęła Kwacha”. Oprócz al Kaidy straszono też Unią Europejską. W tym przypadku ludność zareagowała tradycyjnie. Wykupiła zalegający w supermarketach cukier nie wybrzydzając nawet na wyższą cenę. Rada Nadzorcza KGHM odwołała Stanisława Speczika z funkcji prezesa spółki. Minister skarbu państwa Zbigniew Kaniewski, który dysponuje większością w radzie, był oburzony i zaskoczony tą decyzją. Mało brakowało, a jeszcze bardziej zaskoczyłaby go rada nadzorcza Orlenu. Do kolejnej próby ustrzelenia prezesa Wróbla jednak nie doszło, bo na członków rady padł pomór. Większość tuż przed zebraniem zachorowała. Czy leci z nami pilot? – słychać w Ministerstwie Skarbu. To nie ja, tylko Miller – powiedział „Wyborczej” Wiesław Kaczmarek o aresztowaniu w lutym 2002 r. prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Wypowiedź uwiarygodnił opisem okoliczności spotkania u premiera, gdzie zapadać miała decyzja. Większość jego uczestników twierdzi jednak, że spotkania takiego nie było. Sam Kaczmarek przyznał w TVN 24, że prokurator krajowy Karol Napierski pomylił mu się z kimś innym. Kilkadziesiąt osób poturbowanych i rannych w ciągu kilkuminutowej akcji. Nie al Kaidy, lecz promocji podczas uroczystego otwarcia centrum handlowo-rozrywkowego Blue City w Warszawie. Tylko 14,5 tysięcy głosów potrzebował Stanisław Husakowski, kandydat PO i PiS, aby uzyskać mandat senatora na Dolnym Śląsku w wyborach uzupełniających. Frekwencja wynosiła 6,2 proc. Przetarg na sprzedaż Huty Częstochowa, o którym krytycznie pisaliśmy w poprzednim numerze „NIE” w artykule „Kijem w Kijów”, został po prezydenckiej wizycie w stolicy Ukrainy zawieszony. Jeśli wierzyć sondażowi CBOS, Samoobrona wyszła na pierwsze miejsce w przedwyborczym rankingu partii – 29 proc. Druga jest Platforma Obywatelska – 26 proc., LPR ma 10 proc., PiS – 9 proc., a SLD – 8 proc. W tym samym sondażu Lepper jest drugim politykiem pod względem zaufania społecznego; nieznacznie ustępuje Kwaśniewskiemu. A w polskich biurach szał. Wszyscy grają w komputerową grę „Walnij pingwina”. Jak na całym świecie. Walnęła nas globalizacja. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rozkrok Dworaka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SS rusza do nieba Drukujemy dwa listy: uczennicy gimnazjum i dwojga jej starszego rodzeństwa. Cyrk, jaki w majestacie odrodzonej Rzeczypospolitej uprawia się nad grobami hitlerowców i państwowy olew, jaki w Polsce spotyka groby żołnierzy radzieckich, który kraj spod okupacji hitlerowskiej wyzwalali – Marysia komentuje z typowym dla jej wieku płomiennym oburzeniem, Zofia i Piotr – z wiedzą rodzącą sarkazm, właściwym wiekowi realizmu. Do listów dołączono zdjęcia z tej podniosłej uroczystości. Redakcja Do panów generałów Wojska Polskiego we Wrocławiu W sobotę, 5 października polscy żołnierze uczestniczyli w uroczystościach poświęcenia cmentarza żołnierzy niemieckich w Nadolicach Wielkich. Pułkowa orkiestra zagrała Mazurka Dąbrowskiego, na maszt wciągnięto biało-czerwoną flagę, polscy żołnierze w rogatywkach i podkutych oficerkach pieczołowicie poukładali przepiękne, kolorowe wieńce. I trzymali przy grobach honorową straż. A ich dowódcy, po-wiedziano mi że pułkownicy, stanęli na baczność i pięknie salutowali. Tylko, że na tym cmentarzu pochowano mnóstwo esesmanów, gestapowców, nawet strażników z oświęcimskiego obozu. Wszystko, jak potrafiłam, najdokładniej opisałam w artykule opublikowanym w lipcowym "Dziś". Pisałam tam na przykład o gestapowcu Skrzypulcu, którego polscy więźniowie polityczni uważali za gorszego od katów z Mauthausen. Pochowano go za bramą na prawo, w bloku Z, rzędzie 28, w grobie oznaczonym numerem 679. Są na tym cmentarzu setki, może nawet tysiące jego esesmańskich kolegów, także z dywizji SS "Galizien", która pacyfikowała wioski na Zamojszczyźnie i z brygady SS "Dirlewanger", która dokonała okrucieństw podczas tłumienia powstania warszawskiego. Panowie Generałowie! Mam 15 lat, chodzę do trzeciej klasy gimnazjum, uczę się historii. Moim zdaniem to hańba, żeby polski żołnierz trzymał straż przy grobach esesmanów i gestapowców. Proszę więc, abyście nie kazali naszym żołnierzom robić takich rzeczy. Marysia Zaporowska W twarz naplujemy sobie sami... Na cmentarzu wojennym w Nadolicach Wielkich koło Wrocławia pochowano szczątki żołnierzy niemieckich. Poległych podczas II wojny światowej na Dolnym Śląsku oraz Opolszczyźnie. Czyli tam, gdzie czerwonoarmiści rozgromili 20. dywizję grenadierów SS "Estland", 18. ochotniczą dywizję grenadierów pancernych SS "Horst Wessel", 31. i 36. dywizję grenadierów SS oraz 35. policyjną dywizję SS. We Wrocławiu, skąd do Nadolic przewieziono najwięcej plastikowych trumienek, doszczętnie wykrwawił się pułk SS, dowodzony przez obersturmbannführera Bessleina. Pod jego rozkazami służyli wyspecjalizowani w egzekucjach Żydów i Polaków członkowie oddziałów wartowniczych radomskiego i krakowskiego gestapo oraz Polizei-Verwaltung z Radomia, Łodzi i Warszawy. Byli tam również wartownicy zlikwidowanego w styczniu 1945 r. obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Oraz esesmani ukraińscy, łotewscy, litewscy, węgierscy, holenderscy i flamandzcy. Esesmańska międzynarodówka. Wokół ich grobów zasadzono setki wotywnych drzewek, za jedyne 250 euro od sztuki. Np. dębczaka numer 58 w bloku A zafundowało "Traditionsverband der 18 Inf./Pz.-Gren.-Div. Malsch". Marysia przypuszcza, że jest to podarunek kamratów z 18. dywizji grenadierów pancernych SS "Horst Wessel". Wygląda na to, że trafiła w dziesiątkę... W uroczystościach w Nadolicach wzięło udział duchowieństwo. Pod przewodnictwem kardynała Henryka Gulbinowicza katoliccy kanonicy, protestanccy pastorzy, zakonni ojcowie. Prałat Hubert Bittorf z Niemiec huczał o bliźniaczych okrucieństwach narodowego socjalizmu oraz bezbożnego komunizmu. Ambasador RFN Frank Elbe mówił o ofierze, która nie powinna pójść na marne. Karl-Wilhelm Lange, przewodniczący stowarzyszenia budującego niemieckie cmentarze, nie krył wzruszenia, że przy jego budowie pracowali żołnierze Wojska Polskiego. Minister Andrzej Przewoźnik cieszył się, że posadzone przezeń drzewko pięknie rośnie. Polscy żołnierze, ledwie uporali się z salutowaniem oraz układaniem wiązanek, podali zupę kolegom z Bundeswehry oraz ich dziadkom, których nie dosięgły kule czerwonoarmistów. Na dwóch zasyfionych, w niemałej części zdewastowanych wrocławskich cmentarzach, gdzie spoczywa 9 tysięcy żołnierzy radzieckich, nie zauważono żadnych podejrzanych ruchów. Wyprowadzane na spacer psy, jak co weekend oblały Ruskich równo. Zofia i Piotr Zaporowscy Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kontakt Kuklińskiego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katolik jedzie na chrzczonym Walka z fałszowaniem benzyny jest większym oszustwem niż samo paliwo. Od czerwca co kilka dni ludność Polski faszerowana jest triumfalnymi komunikatami wojennymi. I choć wojna idzie o ropę, wcale nie toczy się w Iraku. Rząd ogłosił, że wypowiada wojnę nieuczciwym sprzedawcom paliwa. Dowodzenie powierzono Urzędowi Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Stamtąd płyną rozkazy do pracowników inspekcji handlowej, którzy nacierają na poszczególne stacje paliw. Pobierają próbki paliwa. Raj dla oszustów Zdawałoby się, że na sprzedawców benzyny i ropy padnie strach i nagle na polskich stacjach pojawi się paliwo pierwszorzędnej jakości. Nic bardziej mylnego. Wojna o czystą benzynę to pic, gdyż inspekcji handlowej nie wolno reagować na zgłoszenia o złej jakości tego, co lejemy do baków. Nie może ot tak sobie przysłać kogoś, by pobrał próbki do badania. W czasach pradawnych wystarczył jeden telefon, by na stację podjechali inspektorzy handlowi ze słoikiem, do którego brali próbkę paliwa. Czasy pradawne to jakieś dwa, trzy lata wstecz. W czasach dawnych (czyli do czerwca 2003 r.) słoik nie zawsze już wystarczał. Bo taki dowód jak benzyna w pojemniku po dżemie przed sądem łatwo można podważyć. Ale wówczas wzywało się policyjnych laborantów. Paliwowi oszuści bali się ich jeszcze bardziej niż inspektorów handlowych. Bo policja ma tendencje do wietrzenia wszędzie przestępstwa. Od prawie dwóch miesięcy wszyscy, którzy handlują paliwem, mają używanie. Mogą kantować, ile wlezie, bowiem prawdopodobieństwo wpadki jest minimalne. Kanciarstw nie za dużo 10 czerwca dowiedzieliśmy się, że w kraj wyruszyły patrole wyśmienicie wyposażonych inspektorów handlowych. Próbki benzyny i ropy wysyłane są tylko do najlepszych laboratoriów. Sprzęt do pobierania próbek i do ich badania jest tak dokładny, że wyników nie da się podważyć. W połowie lipca poznaliśmy efekty pierwszego miesiąca wojny z nieuczciwymi sprzedawcami benzyny i ropy. Skontrolowano 600 stacji. Brzmi nieźle. Ale – jak to zazwyczaj bywa – diabeł siedzi w szczegółach. Pierwszy szczegół – jakość paliwa badano tylko na 214 stacjach. To około 2 proc. wszystkich stacji paliw. Czyli maluśko. Drugi szczegół – nieprawidłowości związane z jakością sprzedawanych benzyn i oleju napędowego dotyczyły 30,7 proc. skontrolowanych miejsc. Ta statystyka obejmuje także drobne odchylenia od obowiązujących norm. Stąd można wysnuć mylny wniosek, że to, co lejemy do baków, najczęściej ma tyle oktanów, ile trzeba, i nie posiada żadnych szkodliwych domieszek. Trzeci szczegół – podczas pierwszego miesiąca wojny z nieuczciwymi sprzedawcami produktów naftowych nałożono 76 mandatów, skierowano 111 wniosków do sądów rejonowych (np. wówczas gdy ukarany nie godził się na przyjęcie mandatu), a do prokuratur złożono zaledwie 20 doniesień o popełnieniu przestępstwa. Tyle, co nic. Wypadałoby zredagować taki komunikat: pewne nieprawidłowości występują, czasami dochodzi do oszustw, ale generalnie jest nieźle. Koń by się uśmiał. Koński rechot Porechoczmy więc razem z koniem. W województwie śląskim skontrolowano aż 9 stacji paliw. W Małopolsce – 6, na Dolnym Śląsku – 8, w Lubuskiem – 6, w Podkarpackiem – 9, w Zachodniopomorskiem i Pomorskiem – po 7. W pozostałych województwach było nieco lepiej. Rekord padł w województwie mazowieckim. Skontrolowano gigantyczną liczbę 27 stacji paliw. Spieszę wyjaśnić, że nie naśmiewam się z pracowników inspekcji handlowej. Przed rozpoczęciem operacji wojennej przeciwko oktanowym oszustom surowo zakazano inspektorom handlowym podejmowania działań na własną rękę. Jeśli to uczyniono w dobrej wierze, to popełniono piramidalne głupstwo. Przecież zakazując inspektorom natychmiastowej reakcji na skargi dotyczące paliwa, UOKiK broni oszustów przed roszczeniami kierowców, którym wysiadły auta. Działania są prowadzone w następujący sposób: inspekcje handlowe w poszczególnych województwach zbierają informacje o stacjach podejrzewanych o oszukiwanie klientów. Gdy oszukany prosi inspekcję o przeprowadzenie kontroli, to jego pisemny wniosek wysyłany jest do Warszawy, do UOKiK. Tam podejmuje się decyzję, czy wysłać kontrolę, czy nie. Nawet jeśli kontrola obejmie stację wskazaną przez klienta, to i tak człowiek nie ma z tego żadnej korzyści. Bo od zgłoszenia do wizyty inspektorów mija dużo czasu. Dajmy na to, że po zatankowaniu paliwa komuś wysiadł samochód. Gdy zjawią się kontrolerzy, to w zbiornikach stacji już dawno będzie towar z kolejnej dostawy. Panu nie wierzymy Centralizacja kontroli objęła całą Polskę. Sprawdzałem, jak to wygląda w Katowicach, w Bydgoszczy, we Wrocławiu, w Poznaniu, Krakowie, Lublinie, Zamościu i Koszalinie. Za każdym razem słyszałem, że inspektorom handlowym nie wolno podejmować samodzielnych akcji, że muszę złożyć pismo, że zostanie ono wysłane do Warszawy, a potem pozostaje mi czekać i żyć nadzieją. Przy okazji dowiedziałem się ciekawych rzeczy. Inspekcja handlowa z Zamościa nie jest przygotowana do sprawdzania jakości benzyny i oleju napędowego. Dlatego w Zamościu takie kontrole przeprowadzają inspektorzy z Lublina. Jeżdżą na nie specjalnym samochodem, który wypożyczają z Warszawy. W Koszalinie ostrzegają ludzi przed samodzielnym pobieraniem próbek paliwa, jako że mogą się one zapalić albo eksplodować. Tankowanie jest bezpieczne tylko wówczas, gdy paliwo ma służyć do jazdy, nie zaś do badania. Wczasowiczom znad morza radzą... składać wnioski i czekać. W Katowicach twierdzą, że próbki benzyny i ropy wysyłane są do krakowskiego laboratorium, a w Krakowie – że paliwa badane są w laboratorium katowickim. W Poznaniu ludzi odsyła się do pewnego urzędnika, który na dzień dobry opierdala, a potem swoiście zachęca do złożenia skargi: – Teraz w tym zakresie nikt nikomu nie wierzy. Panu też nie będziemy wierzyć. Wreszcie zadzwoniłem tam, gdzie mieści się główny sztab operacji wojennej skierowanej przeciwko paliwowym oszustom. Czyli do Warszawy, do UOKiK. Dwa dni trwało, zanim udało mi się znaleźć osobę odpowiedzialną za działania wojenne. Zapytałem: – W jaki sposób mogę spowodować, że skontrolowana zostanie stacja, na której tankowałem. Usłyszałem: – Spowodować pan oczywiście nie może. Dowiedziałem się, że moja skarga zostanie najwyżej ujęta w planie kontroli. Wyjaśniono mi również, że nie mogę samodzielnie pobrać próbek paliwa do zbadania, nie posiadam bowiem odpowiednich zbiorników i wynik laboratoryjny zostanie zakwestionowany. Ktoś tu mąci Coś mi nie pasowało. Skoro tankuję do baku albo do kanistra benzynę czy ropę, by na niej jeździć, to dlaczego nie mogę jej nalać, by dać do zbadania? Ze swoimi wątpliwościami pofatygowałem się do Instytutu Technologii Nafty w Krakowie. Do najlepszych w Polsce fachowców od badania jakości benzyny czy ropy. Aby pobrać próbki paliwa, które dla sądu będą stanowiły dowód, nie trzeba mieć żadnych specjalnych urządzeń. Wystarczą trzy atestowane kanistry, każdy o pojemności trzech litrów (do kupienia na każdej stacji; cena – 10 zł) oraz lodówki turystyczne, do których te kanistry się zmieszczą (można je dostać w byle hipermarkecie; cena – 30 zł). Te lodówki są po to, aby zapobiec odparowaniu z ben-zyny frakcji lekkich, co dzieje się w lecie. Do jednego kanistra wlewamy próbkę, do drugiego tzw. kontrpróbkę. Trzeci też napełniamy tą samą cieczą i pozostawiamy go na stacji paliw. Oczywiście wszystkie powinny być komisyjnie zamknięte i opieczętowane. Należy spisać protokół, który podpiszą świadkowie. Mogą to być nawet przypadkowi ludzie. Analiza wykonana w "akredytowanym" laboratorium kosztuje od 1 do 3 tys. zł. Jeśli wykaże ona, że paliwo nalane do kanistra nie odpowiada normom, rozłożyliśmy stację na łopatki. Zaciekawiło mnie, dlaczego UOKiK nie zgadza się na to, by zapieniony obywatel, w którego samochodzie rozsypał się silnik, sam kupił kanistry i lodówki turystyczne, po czym dostarczył próbki podejrzanego paliwa. Taka operacja jest dosyć skomplikowana, ale przecież możliwa. Dlaczego inspektorom handlowym zakazano podejmowania działań na własną rękę? Nalotów zleconych przez UOKiK nie było w końcu tak wiele. Wszak w Małopolsce albo Lubuskiem (jakość paliwa skontrolowano tam na 6 stacjach) do wykonania planu wystarczyło, by w ciągu jednego tygodnia któryś z inspektorów w drodze do roboty podskoczył z kanistrem na stację. Ktoś podejrzliwy mógłby w tym wietrzyć spisek. No bo skoro decyzje o kontrolach zapadają w jednym miejscu, to łatwiej wyciągnąć informacje na ich temat, niż gdyby planowano je w kilkudziesięciu miejscach kraju. Koncerny uczciwości Zapytałem UOKiK o to, jak zabezpieczono się przed ewentualnością przecieku. Niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Szkoda. Tym bardziej że UOKiK ogłosił wszem i wobec, które stacje sprzedawały paliwo złej jakości. Do 11 lipca na czarnej liście umieszczono 67 stacji z całego kraju. Najczęściej należą one do jakichś krajowych spółeczek. Dwie są własnością PKN Orlen. W tym towarzystwie nie ma ani jednej stacji Petrochemii Płock, Aral, Statoil, BP, Shell, Jet. A przecież to nieprawda, że na stacjach tych koncernów paliwo jest bez zarzutu... – Zanim zakazano nam samodzielnych kontroli, klient wezwał nas na stację należącą do (tu pada nazwa jednego z koncernów wymienionych powyżej). Tuż po nas na stację przyjechał kierownik regionalny koncernu, wyjął plik banknotów i zapłacił tyle, ile chciał klient. Odstąpiliśmy od kontroli, bo spór został załatwiony polubownie, ale dało mi to do myślenia o zawartości zbiorników – mówi pracownik inspekcji handlowej, którego imię i nazwisko pozostanie tylko do mojej wiadomości. Dodam, że trefna stacja znajduje się w miejscowości na południu Polski. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Xiega Cytatów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Socjalizm kanapowy 111 lat tradycji rozmienione na drobne. PPS dogorywa. Lewicowy elektorat jest na rozdrożu. Ideały, które miał realizować Sojusz Lewicy Demokratycznej, poszły w kąt. Wyborcy w większości już opuścili SLD. Naturalnym kierunkiem migracji wyborców o nastawieniu lewicowo-ideowym powinna być Polska Partia Socjalistyczna. Nie jest. Przechodzą do Samoobrony. Historia PPS sięga roku 1893. Wówczas w Wilnie odbyła się narada działaczy socjalistycznych, określona później jako I Zjazd PPS. Partia ciesząca się przeszło stuletnią historią, zasłużona dla polskiej i światowej myśli socjalistycznej jest obecnie ugrupowaniem kanapowym i nic nie wskazuje na to, że kogokolwiek przyciągnie. Wręcz przeciwnie – w PPS jak i w SLD coraz częściej słychać głosy, że czas sztandar wyprowadzić. * * * W styczniu, w tygodniku "Wprost", ukazał się reportaż z balu sylwestrowego, w którym udział brała prokurator Katarzyna Sawicka. Reporterzy organu towarzysza Króla uwiecznili panią prokurator przy jednym stole z byłym dyrektorem kopalni oskarżanym o korupcję i młodym mężczyzną o ksywie Sproket, którego przedstawiono jako jednego z groźniejszych warszawskich gangsterów. Ów młodzieniec to Roman Olszewski, członek PPS. Jak twierdzi, nigdy nie był karany, nie toczy się przeciwko niemu żadne postępowanie, a jego jedyną winą jest to, że nieświadomie kupił trefny samochód. Sprawdzał go na wszystkie możliwe sposoby (policja, detektyw), a jednak okazało się, że fura jest rąbnięta. Stąd jego nazwisko pojawia się w materiałach operacyjnych policji. To jednak wystarczyło do obciążenia prokurator Sawickiej prowadzącej między innymi część sprawy pruszkowskiego gangu. Jak już pisaliśmy, cała sprawa śmierdzi prowokacją. Wątek PPS pociągnęło "Życie Warszawy" bezlitośnie demaskując powiązania Sproketa z czołówką działaczy PPS. Matka Sproketa, Teresa Olszewska, to jedna z najbardziej zasłużonych i ideowych działaczek partii, członek Rady Naczelnej PPS. Oprócz tego żona Sproketa Agnieszka Olszewska jest aktywnym członkiem PPS. Ten przypadek potwierdza, że mafia chce mieć realny wpływ na władzę. To już nie chodzi o korumpowanie, ale o przejmowanie władzy i to jest najbardziej niebezpieczne – powiedział "Życiu Warszawy" Zbigniew Wassermann, poseł Prawa i Sprawiedliwości, zastępca w sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Jaką władzę posiada lewicowa kanapa nieobecna w parlamencie i już nieobecna w samorządzie, Wassermann nie wskazał. Dziennikarzom wolno opisywać fakty i wyciągać z nich różne wnioski. Nawet naciągane. Co innego przywódcy partii. Jak w tej sytuacji zachowały się władze PPS? Tuż po ukazaniu się artykułów w "Życiu Warszawy" odbył się w partii sąd kapturowy. Z PPS jednym cięciem wywalono Sproketa, jego żonę i matkę. Nie dając nawet szansy obrony. Stosowanie zbiorowej odpowiedzialności rodzinnej ośmiesza i kompromituje władze partii. Przenoszenie domniemanej (zresztą nie udowodnionej) winy z syna na matkę, z męża na żonę przypomina metody znane z partii wodzowskich też mających socjalizm w programie lub nazwie. To nie pierwszy przypadek czystki w szeregach PPS. Nie będziemy się zagłębiać w meandry polityki kadrowej władz PPS, bo mało kogo ona obchodzi. Warto jedynie zaznaczyć, że spotkała się ona ze stanowczą krytyką starych działaczy socjalistycznych zwanych w partii kombatantami. Ich legendarny nestor profesor Dunin-Wąsowicz skrytykował kierownictwo uznając, że zrobiło ono "krok wstecz w rozwoju partii". Problemem PPS od dawna jest przywództwo. Kłopot zaczął się wraz z objęciem steru przez Piotra Ikonowicza. Następne władze, które przyszły jako jego zaprzeczenie, przejęły wszystkie najgorsze cechy odeszłego wodza, zatracając gdzieś jego niewątpliwą charyzmę. Sam byłem członkiem PPS. Zrezygnowałem jeszcze za Ikonowicza, bo uważam, że fundamentem nowoczesnej partii socjalistycznej musi być demokracja. Historia i tradycje PPS robią wielkie wrażenie. Czy to wystarczy, by przyciągnąć post-eseldowski elektorat? Bardzo wątpię. I nie pomogą wezwania przewodniczącego Rady Naczelnej PPS Andrzeja Ziemskiego: Wielkim problemem współczesnej PPS jest to, że przewinęła się przez nią masa bardzo wartościowych ludzi, z których wielu odeszło nie aprobując zakrętasów linii politycznej, czy samobójczej wręcz taktyki. Inni nie mogli zaakceptować wodzowskiego stylu przywództwa, połączonego z niedowładem organizacyjnym. Miejmy nadzieję, że to jest już przeszłość, a rany dadzą się wyleczyć. Czas na nową, mądrą, skuteczną i demokratyczną, prawdziwą partię lewicy. PPS od lat targana personalnymi wojenkami, stosująca autokratyzm taką partią nie jest. Szkoda tylko tych 111 lat, tej nazwy. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dyktatura czerwonych gaci cd SLD – samodoskonalenie przez samorozwiązanie. Samorozwiązała się organizacja SLD w czerwonej gminie Radomin. "Może dobrze się stało" – uważa Jerzy Wenderlich, kujawsko-pomorski lider Sojuszu. Niedawno z podobnym wdziękiem zniósł samorozwiązanie klubu radnych SLD w toruńskim samorządzie. Pisał dziad do obrazu Poszło o Szafarnię ("NIE" nr 35/2003). Na piętrze pałacyku, w którym kiedyś pomieszkiwał Chopin, była szkoła. Trzy lata temu, gdy w związku z reformą oświaty uśmiercono w Polsce 3 tysiące szkół, zapadła decyzja o likwidacji szkoły w Szafarni. Niektórzy rodzicie zaprotestowali. Tak się złożyło, że co protestujący, to barwne osobowości. Jeden ma ograniczone prawa rodzicielskie za nieposyłanie dzieci do szkoły. Inny od 6 lat nie zapłacił gminie ani grosza podatku. Trwali przy swoim, bo wojna o szkołę zamieniła się w ogólnonarodową religijną wojnę przeciwko Brukseli i kolonizacji Polski. Wojnę wspieraną przez ówczesną marszałek Senatu Alicję Grześkowiak i finansowaną przez sympatyków Rodziny Polskiej. Mieszkańcy gminy wypowiedzieli się przeciwko szkole w ważnym (!) referendum. Protestujący odwołali się do gdańskiego NSA, który unieważnił uchwałę dotyczącą likwidacji szkoły. Zamiast reaktywować budę, radni po raz kolejny podjęli uchwałę o jej rozwiązaniu. Protestujący jak gdyby nigdy nic okupowali należący do gminy pałac. Tajne komplety, w których uczestniczyło 19 dzieciaków, prowadziła była dyrektorka Małgorzata Marcinkowska i były woźny. Prywatnie jej mąż. Wójt gminy Mieczysław Konczalski miał nadzieję, że sytuacja zacznie się normować w czerwcu 2003 r., bo nielegalna szkoła nie ma prawa wystawiać świadectw. Pod naciskiem mediów bydgoskie Kuratorium Oświaty nakazało przeprowadzenie egzaminów i wydanie cenzurek. Latem pomorskie gazety, stojące murem za nielegalną szkołą, groziły niesfornej gminie zarządem komisarycznym z powodu zlekceważenia wyroku NSA. Wydawało się to absurdalne, bo art. 31 ustawy o NSA stanowi, że jeśli ktoś oleje werdykt, może być ukarany wyłącznie grzywną. Obywatele nie wierzyli w gazetowe pogróżki, ale chcąc wyciąć wrzód z dupy, czyli szkołę z Szafarni, napisali do pana premiera skargę na minister Łybacką. Pod kwitem podpisała się jedna trzecia mieszkańców gminy mających prawa wyborcze. Protestujący organizując wielotygodniowe fikcyjne głodówki i używając gróźb popełnienia samobójstwa wymuszają korzystne decyzje władz państwowych (...) Pozwala się ośmieszać państwo polskie i funkcjonujący wymiar sprawiedliwości – wywalili radominianie czuli na wdzięk koloru czerwonego. Współpracownicy Millera wysłali skargę na Łybacką do podległego jej podsekretarza. Choć 1 września 2003 r. szkoła w Szafarni była jeszcze nielegalna, to na uroczyste otwarcie roku szkolnego przyjechał poseł LPR Witold Hatka. Ten, co jest szykanowany przez prokuraturę z powodów – nazwijmy to – finansowych. Szantaż – Broniąca naszych racji publikacja w "NIE" rozwścieczyła władze – mówi wójt Konczalski. Wojewoda Romuald Kosieniak zagroził, że jeśli samorząd nie zje uchwał dotyczących likwidacji szkoły w Szafarni, to w gminie zostanie wprowadzony zarząd komisaryczny. Formalny powód jest taki, że samorząd łamie konstytucję (?) i "są w tej sprawie wnioski z Polski". Rzeczywiście, do Millera napisał prawicowy radny z Katowic. Korniki z biurek bydgoskiego Urzędu Wojewódzkiego twierdzą, że Kosieniak zarządu komisarycznego nie wymyślił. Stosowne polecenia przyszły ze stolicy. Od ministra Janika i samego premiera. Próżno Konczalski tłumaczył, że nie ma podstaw do powołania komisarza. "Premier go powoła, bo ma takie uprawnienia, a pan skarż tę decyzję w sądzie" – poradził dobrotliwie wojewoda. Kosieniak nie słynie w Bydgoszczy z samodzielności myślenia. Do niedawna zarabiał na chlebuś jako geodeta w miejscowym starostwie. "Będzie z ręki jadł" – miał rekomendować jego kandydaturę na tatusia województwa podczas spotkania partyjnej wierchuszki Jerzy Wenderlich, wówczas przewodniczący kujawsko-pomorskiego Sojuszu. W Szafarni uczy się teraz 40 dzieci. Utrzymywanie szkoły dla takiej liczby uczniów jest racjonalne w Bieszczadach, gdzie przestrzenie duże, a ludzi co kot napłakał. 2 km od Szafarni jest natomiast duża, nowoczesna szkoła w Płonnem. Budżet gminy nie jest z gumy. "Skoro musi być szkoła, nie będzie Ośrodka Chopinowskiego" – zdecydowali radni. – Już dawno podpisałem porozumienie z Instytutem Chopina. Ale chciał wykorzystać cały budynek, stworzyć pensjonat i ośrodek edukacji muzycznej dla dzieci. Na takie rzeczy łatwo uzyskać dotacje unijne – opowiada wójt. W połowie października wystąpił z SLD, bo czuje się zdradzony. Po co mu przynależność do partii, która zrobiła z niego balona? Żeby pomóc jej wygrać kolejne wybory? Za wójtem poszli inni członkowie Sojuszu. Wszyscy odesłali legitymacje. Z długim, gorzkim listem. Jest w nim o przyzwoitości, gwałceniu zasad demokracji i odebraniu samorządowi prawa decydowania o własnych sprawach. Sądzą Państwo, że Sojusz deleguje do Radomina psa z kulawą nogą, żeby pogadał, bo przecież jest o czym? Gdzieżby. W podzięce za dziesięciolecia trwania przy czerwonym Jerzy Wenderlich oświadczył w gazetach, że jeżeli władza samorządowa nie potrafi doprowadzić do tego, by gmina była jak rodzina, to może trzeba kolejnych wyborów, by to poprawić. Czyli – dość Konczalskiego, który rządzi tu od 20 lat, dość zwycięstw lewicy (w ostatnich wyborach ekipa wójta wzięła 13 na 15 mandatów), niech nastanie prawica. Czy tak, Panie Pośle? Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zbujak cd. Od 1998 r. opisywaliśmy, jak łamiąc prawo, władze niszczą spółkę "Halex" ("NIE" nr 21 i 28/1998, 35/1999, 2 i 33/2001, 27/2002). Czterylata temu numer siedemnasty na liście wielkości kapitału zakładowego (220 mln zł), numer cztery wśród najszybciej rozwijających się polskich firm i numer jeden na liście importerów ruskiego węgla (88 proc. rynku). Buzkowym szło przede wszystkim o markowanie działań zmierzających do ocalenia polskiego górnictwa, zagranie sąsiadom na nosie i dobicie ruskolubnego "Haleksu". Przedstawialiśmy ruskie pomruki, z których wynikało, że należycie pojęli polskie intencje. Afera "Haleksu" poślizgiem toczy się do dzisiaj. Spółka domaga się od Ministerstwa Przemysłu oraz Głównego Urzędu Ceł 500 mln zł. Pozwy leżą w sądach. Ruscy przeszli od pomruków do działań i wszczęli procedurę zmierzającą do drastycznego podwyższenia ceł m.in. na polskie meble, żywność, perfumy. Nie spodobało im się, że wbrew zapisom Traktatu między RP i Federacją Rosyjską o handlu i współpracy gospodarczej oraz składanym deklaracjom pod koniec ub.r. rząd Millera ograniczył kontyngent ruskiego węgla do 800 tys. ton, w tym roku po naciskach podniósł go do poziomu z 2002 r., tj. do 1,6 mln ton. Ruscy uważają, że polskie działania są restrykcyjne i nie mają nic wspólnego z ochroną rynku przed dumpingiem. Powołują się na liczby. Nad Wisłą sprzedaje się ok. 90 mln ton polskiego węgla. Ruski import wynosi niespełna 2 proc.! Nie stanowi więc zagrożenia dla polskiego górnictwa, ale jest liczącą się pozycją w wymianie handlowej. Polscy prawnicy podzielają pogląd, że władze olewając przepisy wykorzystały instrumenty prawne, aby dołożyć konkurencji. Oto fragment opinii prof. dr. hab. Andrzeja Drwiłło: Uzasadnienie decyzji Ministra Gospodarki w sprawie ustanowienia kontyngentów ilościowych (...) w przeważającej części opisuje stan polskiego górnictwa, jego problemy, reformę, restrukturyzację, prognozę i konieczność dotowania ze środków budżetowych. Trzeba więc dostrzec, że decyzja jest swoistym działaniem wspierającym program restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego. (...) Nie odpowiada wymogom art. 3 ustawy z dnia 11 grudnia 1997 r. o ochronie przed nadmiernym przywozem towarów na polski obszar celny. Uzasadnienie nie wykazuje, że przywóz węgla (...) jest nadmierny i (...) wyrządza poważną szkodę lub zagraża wyrządzeniem takiej szkody przemysłowi krajowemu. Na swojej stronie internetowej polskie Ministerstwo Gospodarki nie chce komentować ruskich przymiarek do wojny celnej. Przyznaje, że import węgla do Polski ze wszystkich krajów świata jest znikomy i stanowi 2,5 do 3 proc. krajowego zużycia. Internauci klepią urzędników w główki: Następny koszt, jaki przyjdzie nam ponosić utrzymując kopalnie. Super! – pisze jeden. I dobrze. Polski rząd będzie teraz eksportować do USA i Izraela – komentuje drugi. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne W Zdrojach pewien mężczyzna wdrapał się na 70-metrowy komin szpitala psychiatrycznego, do którego pragnął być przyjęty na leczenie. Kiedy mu odmówiono, zdesperowany wyszedł na zewnątrz, włamał się do kotłowni i wszedł do pieca, a stamtąd na szczyt komina. Inni zachęcają do leczenia przemawiając w Sejmie. W najbliższych wyborów samorządowych mieszkańcy Bochni muszą wybierać pomiędzy ugrupowaniami: "Moja Bochnia i Powiat", "Bochniacy dla Bochni", "Bochnia i Ziemia Bocheńska Razem", "Samorządowy Blok Wyborczy Bochnia 2002". Różnić się pięknie to prawie wcale. Trzech lekarzy i aptekarka stanie przed sądem w Katowicach w największym do tej pory w Pomrocznej procesie aborcyjnym. Prokuratura zarzuca lekarzom dokonanie ponad 100 zabiegów. W czasie wielomiesięcznego śledztwa policja wkraczała do gabinetów ginekologicznych. W procesie będzie zeznawać kilkuset świadków. Wiadomość tę prasa lokalna przedstawia jako sukces policji i prokuratury. Coraz ciemniej w Pomrocznej. Trzy lata więzienia grożą policjantowi, który za zatrzymanie pijanego kierowcę. Policjant jechał po cywilnemu swoim prywatnym samochodem. Próbował zatrzymać podejrzanie zachowujący się samochód. Bezskutecznie. Krzyknął, że użyje broni. Ścigany nie zareagował. Policjant przestrzelił wówczas opony uciekającego samochodu. Zatrzymany kierowca miał 1,5 promila alkoholu we krwi. Prokurator uznał, że policjant przekroczył uprawnienia, a używanie pistoletu na drodze publicznej było niebezpieczne dla postronnych. Zdaniem prokuratora, uciekające auto nie stanowiło zagrożenia, a będący na służbie policjant powinien "powiadomić policję". "Dzień dobrrry – prrrecz z komuną" wykrzykuje na powitanie papuga Pedro należąca do pewnego małżeństwa z Rabienia. Pod wpływem rozczarowań właściciel próbuje nauczyć papugę okrzyku "Komuno wrrróć". Bezskutecznie. Papuga jest wierna swoim przekonaniom, bo inaczej niż politycy dostaje żreć niezależnie od tego, co krzyczy. Grupa dzieci z Gdańska szczęśliwie dojechała na Węgry, chociaż w czasie kon- troli autokaru, którym dzieci jechały na obóz, okazało się, że kierowca jest poszukiwany listem gończym, bo miał do odsiedzenia trzyletni wyrok za usiłowanie zabójstwa. Biegli psychiatrzy stwierdzili u niego ograniczenie poczytalności w stopniu znacznym. Dzięki temu był trzeźwy. Skuteczny sposób na dłużników znalazła spółdzielnia mieszkaniowa "Słoneczny stok" w Białymstoku. Zalegającym z czynszem lokatorom zagrożono odcięciem telewizji kablowej. Już po tygodniu od ogłoszenia groźby do spółdzielczej kasy trafiło kilkaset tysięcy zaległych czynszów, bo igrzyska ważniejsze są od chleba. (D. J.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Maraton pieprzenia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyjdź z twarzą Będzie 1 Maja – kiedyś święto raczej robotników, dziś raczej bezrobotnych i członków SLD. Mają być manifestacje – kiedyś kilometrowe pochody, dziś kilkusetosobowe wiece lub spacery. Dla urozmaicenia demonstracji pierwszomajowych chcemy dać tegorocznym demonstrantom prezent: majowy plakat idola (wymiary 45 na 60 cm). Obrazek należy nakleić na tekturkę, do tekturki przytwierdzić trzonek i podczas wiecu unieść wysoko w górę. Oto dziewięć propozycji wizerunków bohaterów XX- i XXI-wiecznego ruchu robotniczego. Wybierzcie z dziewięciu jedną postać. Głosujcie tradycyjnie – przez SMS na numer 7168 (koszt 1 zł + VAT). Numer idola poprzedźcie słowem OPINIA i odstępem. Na przykład, jeśli chcielibyście plakat Che Guevary, przyślijcie SMS o treści OPINIA 3, a jeśli Kwaśniewskiego – OPINIA 6. Chcemy się dowiedzieć, kto jest teraz idolem lewicy. Opublikujemy podobiznę idola, na którego padnie najwięcej głosów. Żebyście ją nieśli. Autor : R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rapy dla papy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna McHeroes Ile jeszcze potrzeba trupów, kalek i fałszywych bohaterów, by zaspokoić chore ambicje Busha? Szeregowiec Martinez. Przywieziono go z Iraku. Jak tylko wydobrzał na tyle, że był w stanie podnieść rękę, dostąpił zaszczytu. Przysiągł na sztandar i nagrodzono go obywatelstwem USA. Przysięgał podnosząc rękę – jedyną kończynę, jaką miał. Pozostałe zostawił na irackiej pustyni. Ale ma tę radość, że wszystkie witalne organy przywiózł ze sobą, co nie powiodło się ponad setce jego kolegów, którzy – jak powiedział Bush (gównodowodzący) – bronili bezpieczeństwa Ameryki. Co ważniejsze, Martineza nikt już z niej nie deportuje. Ale kiedyś może się zastanowić i zapytać, dlaczego nie mógł dostąpić obywatelstwa, gdy wysyłany był na inwazję w mundurze USA z kompletem kończyn. Sierżant Pogany nie musiał przysięgać na sztandar. Urodził się Amerykaninem. Pogany splamił sztandar. Nazajutrz po tym, jak przywieziono go jako funkcjonariusza wywiadu wojskowego do Iraku, by przesłuchiwał złapanych tubylców mających czelność bronić swego kraju przed amerykańskim wyzwoleniem, zobaczył jednego z nich. Dokładnie mówiąc dolny jego fragment. Od paska w górę Irakijczyk był skasowany kulami karabinu maszynowego. Pogany zwymiotował, zaczął się trząść. Po kilku godzinach, wciąż roztrzęsiony, udał się do dowódcy i zameldował atak paniki. Dano mu dwie tabletki na sen. Kilka dni potem odesłano go do Ameryki. Tam został poinformowany, że stanie przed sądem wojskowym oskarżony o tchórzostwo. Regulamin sądu wojskowego definiuje tchórzostwo jako naganne zachowanie spowodowane strachem. Ale w innym paragrafie stoi: Strach jest naturalnym uczuciem podczas walki. Być może ta dyskretna sprzeczność sprawiła, że armia po namyśle znalazła nowy paragraf na Pogany’ego: porzucenie służby. Na razie może się czuć niemal szczęśliwy: ma wszystkie kończyny i nie siedzi w areszcie, lecz zamiata parkingi w bazie Fort Carson w Kolorado. Może kiedyś zapyta, dlaczego nie dano mu jakiejś tabletki, by się mniej bał wyzwalania. Szeregowiec Jessica Lynch wpadła w zasadzkę. Strzelała do ostatniego naboju. Porwana do irackiego szpitala z ranami postrzałowymi i kłutymi. W szpitalu gehenny ciąg dalszy (m.in. gwałt doodbytniczy). Finał: odbicie jej przez bohaterskich kolegów. Ostrzelali lazaret, przepłoszyliirackich zbirów. Ameryka przed telewizorem nie rozstawała się przez tydzień z chusteczką do ocierania łez. Duma rosła jak babka drożdżowa. Potem okazało się, że Lynch nie strzelała w ogóle, nie było żadnych ran postrzałowych ani kłutych, w szpitalu nie było, z kim walczyć. Podkomendni gównodowodzącego potraktowali Lynch jak rekwizyt do odwrócenia uwagi Amerykanów od niepowodzeń na froncie i wbicia ich w patriotyczną egzaltację, której nigdy za dużo. 11 listopada odbył się ostatni (?) akt epopei. Telewizja ABC puściła 90-minutowy wywiad z bohaterką Jessicą, która stanowczo zrzekła się bohaterstwa. Złamania kości zostały spowodowane najechaniem jej Hummera na inny pojazd. Żadnych penetracji doodbytniczych nie pamięta, bicia też nie. Pamięta iracką pielęgniarkę, która jej śpiewała. Nie wystrzeliłam nawet jednej kuli... Padłam na kolana i się modliłam... Użyli mnie jako symbolu tego wszystkiego. Boli, że ludzie wymyślają historie, w których nie ma prawdy. Nie zamierzam przypisywać sobie zasług, które nie miały miejsca. Nie było powodu filmować całej tej akcji ratowania z irackiego szpitala. To było absolutnie niepotrzebne. 20-letnia Lynch, której męczeństwo opiewano – jak dotąd – w książce i filmie, nie jest tak głupia, by pytać, po co była cała ta szopka. Ale może zapyta – jak to robią coraz głośniej Murzyni – co z Shoshaną Johnson? (Johnson, czarna przyjaciółka Lynch z oddziału, przed dostaniem się do niewoli strzelała i została kilkakrotnie postrzelona). Dlaczego niezasłużona sława spłynęła na mnie, a Shoshane kompletnie zignorowano? Dlaczego za złamanie kości ja dostałam rentę uznającą 80 proc. inwalidztwa, a jej postrzały wycenione zostały jako inwalidztwo 30-procentowe? Major, teraz podpułkownik, Kupczyk o nic nie zapyta. Ale jego rodzina powinna zapytać tych, którzy go wysłali do Iraku, w obronie czego stracił życie. Pytanie, w imię jakiej racji stanu i dla kogo narażają życie jego koledzy, powinni zadać ich krewni, zanim ich najbliżsi podzielą los Kupczyka. * * * Wpływowy amerykańsko-libański biznesmen Imad Hage usiłował na kilka tygodni przed inwazją zorganizować spotkanie przedstawicieli władzirackich i amerykańskich. Irakijczycy są zdesperowani, wystraszeni nadciągającą agresją – przekonywał Hage. – Chcą rozmawiać, obiecują ustępstwa, których nie obiecaliby nigdy, gdyby zagrożenie atakiem nie było bezpośrednie. Ofertę przedstawioną przez szefów irackiego wywiadu Hassana al-Obeidi i Tahira Habbusha uznano za niewiarygodną. Obiecywali wszystko, poza głową Husajna. Amerykanie mogli sprowadzić do Iraku nieograniczoną liczbę agentów FBI do poszukiwań broni, których – jak po raz kolejny Irakijczycy utrzymywali – od dawna nie było. Wolne wybory miały się odbyć nie dalej niż za dwa lata. Irak, by wykazać dobrą wolę, oferował współpracę w walce z terroryzmem i wydanie USA prawdopodobnego sprawcy pierwszego zamachu na World Trade Center w roku 1993, Abdula Yasina. Bagdad obiecywał pełne poparcie dla każdego amerykańskiego planu pokojowego, który kładłby kres przemocy izraelsko-palestyńskiej. Stany miały dostać uprzywilejowane warunki eksploatacji irackiej ropy. Wreszcie– czego trudno nie uznać za całkowite poddanie się – z upoważnienia Husajna emisariusze deklarowali bezpośredni udział USA na terytorium Iraku w rozbrajaniu go. Hage udało się zorganizować spotkanie Richarda Perle (prominentnego polityka z Pentagonu) z przedstawicielami Husajna w Londynie. Do dalszych negocjacji Perle potrzebował jednak zgody Waszyngtonu. Odpowiedź, która nadeszła, była negatywna – stwierdza Perle. – Nie było zainteresowania kontynuacją rozmów. Hage nie tracił nadziei, jeszcze na kilka dni przed atakiem namawiał Perle do akcji, zapewnił: oferta Iraku jest bezwarunkowa, ma aprobatę Husajna. Ale Waszyngton chciał głowy prezydenta Iraku, człowieka, który po dyplomatycznym okiełznaniu jego chorobliwych ambicji i zmuszeniu go do demokratyzacji życia w kraju oraz zaprzestania represji, mógłby stać się najpoważniejszym świeckim sojusznikiem USA w walce z fanatycznym terroryzmem islamskim. 20 marca neokonserwatyści amerykańscy przystąpili do akcji w sposób, jaki im od początku najbardziej odpowiadał: odpalając rakiety Tomahawk na Bagdad. Wielkomocarstwowa pycha i arogancja kosztowały – dotychczas – życie ponad 10 tys. (to szacunki) Irakijczyków. 5 miesięcy po odtrąbieniu zwycięstwa porażki i straty amerykańskie dynamicznie się powiększają. Rejon bliskowschodni coraz bardziej się destabilizuje i wymyka spod kontroli. Niezmienny pozostaje jedynie urzędowy optymizm, propaganda sukcesu rządzącej ekipy. Europa patrzy na USA Busha z obawą i ledwie skrywaną odrazą. Czy istnieją sygnały alarmowe zdolne ocucić sprawującą jeszcze władzę w Polsce "lewicę" i odwieść ją od doktryny w ciemno aprobującej wszystko, co zrobi Bush? Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pomór na czerwonych Chcesz zdobyć władzę? Daj się zabić! SLD nie musi stracić władzy w Polsce. Może ją nawet objąć w bastionach prawicy. Wystarczy, że obywatele zaczną współczuć liderom tej partii. Tak mówią w Mysłowicach, 76-tysię-cznym mieście, w którym od 12 lat rządziła prawica. Fakty są ogólnie znane. 28 listopada 2002 r., tuż po zaprzysiężeniu, tragicznie zginął Stanisław Padlewski, pierwszy prezydent Mysłowic wybrany w powszechnych wyborach. Padlewski reprezentował SLD, który do Rady Miasta wprowadził 9 na 23 radnych. 22 stycznia 2003 r., tuż przed powtórnymi wyborami tatusia miasta, został ranny Grzegorz Osyra, z Millerowego nadania pełniący obowiązki prezydenta Mysłowic. Mimo to, a może właśnie dlatego Osyra wystartował w prezydenckim wyścigu jako kandydat Sojuszu. Najpoważniejszym rywalem Osyry okazał się Edward Lasok, przewodniczący Rady Miasta, prezes zarządu ProFlora Katowice. Tuż przed ostateczną klęską, która dokonała się 9 lutego 2003. r., Lasok pokusił się o ocenę wyborów. Nie twierdzę, że (współczucie – przyp. B.D.) to powód jedyny i wyłączny, ale także nie wierzę w fenomen polityczny G. Osyry, który w wyborach na radnego jesienią ub.r. otrzymuje 129 głosów i nie dostaje się do Rady Miasta, po czym już w styczniu głosuje na niego ponad 11 tysięcy "przekonanych" wyborców. Zginąć dla partii Przeciwnicy polityczni sugerują, że Padlewski targnął się na życie w trosce o interes partii. – Nie sądził, że wygra. Ale gdyby tak po prostu zrezygnował z prezydentury, kandydaci SLD nie mieliby w mieście czego szukać. Tajemnicza śmierć zapewniła partii zainteresowanie wyborców – twierdzą. Teorię częściowo potwierdzają zeznania dotychczas przesłuchanych świadków. – Wszyscy wskazywali, że był przybity ogromem obowiązków, których się podjął, olbrzymimi oczekiwaniami mieszkańców i stanem miasta – informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Zdaniem tych, którzy go bliżej znali, nie mógł targnąć się na życie. Żadnych kłopotów w domu. Syn kończy właśnie doktorat... Wyważony, sumienny – charakteryzują Padlewskiego. – Rozmawiałem z nim na kilka godzin przez śmiercią. Koło dwudziestej odwoziłem do domu. Zachowywał się zwyczajnie. Układał plany na następny dzień – opowiada Grzegorz Osyra. Alarm wszczęła żona Padlewskiego. Wstała koło szóstej uprasować koszulę, zauważyła otwarte drzwi balkonowe. Zmasakrowane ciało leżało na trawniku, dziesięć pięter niżej. Biegli stwierdzili, że śmierć nastąpiła między 5.40 a 5.50. – Prezydent mieszkał na ostatnim piętrze. Może ktoś zszedł z dachu na balkon Padlewskich, zastukał w okno i Staszek otworzył, nie wiedząc, że wpuszcza śmierć? – spekulują współpracownicy prezydenta. Zdaniem bliskich, tezę o samobójstwie wyklucza strój, w którym go naleziono. – Majtki i podkoszulek. A to był pedant, który na spacer z psem wychodził w garniturze. Nigdy nie zdarzyło mu się mieć podwiniętej skarpetki – wspominają. Śledztwo w sprawie śmierci Padlewskiego nie zostało jeszcze zamknięte. Zabezpieczono billingi telefoniczne. Będą przesłuchiwane wszystkie osoby, z którymi rozmawiał w ostatnich dniach życia. Na razie nie ma żadnych dowodów, że w tragedii uczestniczyły osoby trzecie. Autopchnięcie W pierwszych tygodniach pełnienia obowiązków prezydenta Mysłowic Osyra kazał postawić przed ratuszem namiot, w którym każdy chętny dostaje darmową zupę. Nie trzeba się zapisywać ani niczego tłumaczyć. Za 10 tys. zł uruchomił lodowisko na naturalnym, płytkim zalewie i dzieciaki przestały jeździć do sąsiedniego miasta i płacić 8 zł za godzinę zabawy. Decyzje zostały źle przyjęte przez opozycję. Pierwsza – ponieważ na wyżerkę przychodzą również mieszkańcy Sosnowca. Druga – bo koniunkturalna. Może to przedstawiciel niezadowolonych ranił Osyrę, gdy 22 stycznia 2003 r. po osiemnastej schodził po schodach do ratuszowej restauracji. – Chwilę wcześniej wszedłem tam z Markiem Helbinem. Przynieśliśmy gadżety wyborcze. Umyłem ręce i przypomniałem sobie, że nie zamknąłem samochodu. Rok wcześniej ukradziono mi Seata Toledo, potem zginął samochód ówczesnego prezydenta, więc pobiegłem sprawdzić. Wracałem, kiedy poczułem szarpnięcie. Musiałem stracić przytomność, bo osunąłem się po schodach. Byłem w rozpiętym płaszczu i marynarce. Kiedy odzyskałem świadomość, zauważyłem, że mam we krwi przód koszuli. Krzyknąłem, z restauracji przybiegła pani Basia, potem Helbin – opowiada Osyra. – Kiedy przyjechała karetka, pytałem lekarza, czy życiu Osyry grozi niebezpieczeństwo. Powiedział: "Na tę chwilę – tak" – wspomina Helbin. Rana okazała się niewielka i płytka – 1,5 na 1,5 centymetra. Ale gdyby nóż przesunął się o 4 milimetry, ugodziłby w aortę. Kandydat wykrwawiłby się na śmierć. Opozycja uznała, że najpewniej Osyra zranił się sam. On przy pomocy lekarzy dzielnie tłumaczył, że nie jest wielbłądem. Dziennikarze przyjęli deklaracje podejrzliwie. Mysłowice. Grzegorz Osyra twierdzi: TO NIE JA! Kandydat na stanowisko prezydenta miasta zapewnia, że nie dokonał samookaleczenia – wywalił w leadzie "Dziennik Zachodni". – Ta rana powinna mieć chociaż 4 cm, marzył przedstawiciel "Wyborczej". Tłumaczyłem: panie, wtedy Osyra byłby trup – opowiada Helbin. Ma w ogóle dość dziennikarzy. – "Super Express" przytoczył moją wypowiedź, że boję się mieszkać w Mysłowicach i kupiłem sobie pistolet. Nie boję się Mysłowic, nie zamierzam ubiegać się o pozwolenie na broń. I w ogóle nie rozmawiałem z tą gazetą! – denerwuje się. Sprawę dotyczącą zranienia Osyry prowadzi Wydział Śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nie ma jeszcze wyników badań, znaleziono za to osoby, które powinny udzielić informacji na temat wydarzenia. Na razie prokuratura wyklucza związek między śmiercią Padlewskiego i zamachem na Osyrę. Szperając w szufladach Prezydent Grzegorz Osyra nie chce snuć przypuszczeń, kto czyhał na jego życie. Z drugiej strony ma obawy przed wertowaniem magistrackich szuflad, by nie znaleźć w nich dowodów naruszenia prawa przez poprzedników. W odróżnieniu od czerwonego Zagłębia Śląsk zawsze głosował na prawicę. Nikt nie sądził, że karta się odwróci i prezydentem Mysłowic zostanie komuch. Tak więc na razie biurka są zamknięte. Ale ulica wie swoje. Prawicowym władzom miasta trochę się nazbierało. Rzadkością jest, żeby miasto tej wielkości nie miało oczyszczalni ścieków, a Mysłowice nie mają. Sąsiedzi skutecznie ubiegają się o dofinansowanie rozmaitych inwestycji ze środków pomocowych – Mysłowice nie dostały nawet euro. Na kiełbasę wyborczą wzięły 30 mln kredytu, który ich następcy będą spłacać przez 10 lat. Wybudowano m.in. dwa ronda. Nie tam, gdzie ruch jest szczególnie utrudniony, ale tam, gdzie można było szybko przed wyborami zakończyć inwestycję. Po przegranych przez prawicę wyborach poprzedni prezydent podjął pracę w spółce, która wygrywała większość ogłaszanych przez miasto przetargów. Czy prawicowa ekipa miała jakieś sukcesy? O tak. Spuściła na szczaw patrona Mysłowic, którym od 600 lat z okładem był legendarny założyciel miasta Mysław. Wolała Jana Chrzciciela. Wyrychtowała świętą kapliczkę. Teoretycznie chodziło o przeniesienie na inne miejsce zabytkowej. Trzeba to zrobić, żeby uruchomić wiadukt nad Przemszą – tłumaczono. Wiadukt jest budowany od 20 lat i końca nie widać, bo brakuje szmalu, zaś zabytek rozsypał się w trakcie przeprowadzki. Za 70 tysiączków wybudowano go od nowa. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieczne odpoczywanie Minister od szkół Krystyna Łybacka chce zarządzić, żeby nauczyciele przez dwie godziny w tygodniu bezinteresownie obcowali ze swoimi uczniami nie stawiając im w tym czasie pałek i nie wciskając ciemnoty. Uczniowie w milczeniu przyjęli tę dodatkową dolegliwość. Zjazd Związku Nauczycielstwa Polskiego ze złością odrzucił natomiast projekt swojej ministrzycy. To zrozumiałe. Już obcowanie z pojedynczymi egzemplarzami dzieci i młodzieży we własnym domu dla każdego człowieka stanowi nieznośną przykrość. Stworzenia niedorosłe zmasowane w szkole śmierdzą, wrzeszczą, okazują tępotę i arogancję, bywają też niebezpieczne. Z mocy prawa nauczyciele zobowiązani są zadawać się z niedorostkami przez 18 godzin lekcyjnych w tygodniu. Jakiekolwiek wydłużenie styczności przerasta ludzką wytrzymałość. Zawód nauczyciela nadzwyczaj jest ciężki i męczący właśnie dlatego, że zmusza do stykania się z dziećmi lub młodzieżą. Gdyby uczniowie siedzieli zawsze w domu, nauczyciele mieliby lepsze warunki rozwoju i samokształcenia oraz niezbędną w tym zawodzie ciszę i czystość w zakładzie pracy. Niestety, istnieje represjonujące stan nauczycielski prawo zwane obowiązkiem szkolnym dla dzieci. Próbę wydłużenia o dwie godziny obcowania nauczycielstwa z małolatami Zjazd ZNP odrzucił pod pretekstem pieniężnym. Wiadomo jednak, że gdy Polacy mówią o pieniądzach, naprawdę chodzi im tylko o godność i niepodległość, a także Boga, honor i ojczyznę. Przemawiając na Zjeździe Związku Nauczycielstwa Polskiego minister Krystyna Łybacka podlizywała się belfrom. Emanując obłudą mówiła, że wie, iż każdy nauczyciel pracuje i tak więcej niż owe już mordercze 18 godzin tygodniowo, ona więc chce tylko sformalizować stan istniejący. Dowiodę, że Łybacka kłamie, ponieważ z prostych wyliczeń wynika, że nauczyciele nie mają czasu pracować dłużej niż 3 dni w tygodniu po 6 godzin. Posłużę się tu precyzyjnym szacunkiem dokonanym przez tygodnik "Kontakty". Nauczyciel w roku szkolnym 2002/2003 będzie tyrać przez 183 dni. 182 dni musi zaś odpoczywać. I tak: wrzesień – 21 dni pracy, 9 sobót i niedziel; październik – 22 dni pracy, 8 sobót i niedziel, wolne 14 października z okazji Dnia Edukacji – razem 9 dni wolnych; listopad – 19 dni pracy, 9 sobót i niedziel, dwa Święta: Zmarłych i Niepodległości, razem – 11 dni wolnych; grudzień – 15 dni pracy, 7 sobót i niedziel do 23 grudnia, kiedy to rozpoczynają się ferie świąteczne trwające do końca miesiąca, razem 16 dni wolnych; styczeń – 12 dni pracy, 6 sobót i niedziel do 20 stycznia, gdy rozpoczynają się ferie zimowe trwające do końca miesiąca, plus Nowy Rok, razem 19 dni wolnych; luty – 20 dni pracy, 8 sobót i niedziel; marzec – 21 dni pracy, 10 sobót i niedziel; kwiecień – 18 dni pracy, 6 sobót i niedziel, przerwa świąteczna od 17 do 22 kwietnia, razem 12 dni wolnych; maj – 21 dni pracy, 9 sobót i niedziel oraz 1 maja i 3 maja, razem 11 dni wolnych; czerwiec – 14 dni pracy, 5 sobót i niedziel do 20 czerwca, kiedy jest koniec roku szkolnego, oraz dzień wolny w Boże Ciało, razem 16 dni wolnych; lipiec, sierpień – 62 dni wakacji. Gdzież zmieścić dodatkowe dwie godziny? Nauczyciele twierdzą, że chociaż obowiązani są odbywać tylko 18 lekcji tygodniowo, pracują jak wszyscy – 40 godzin, do czego zresztą z mocy prawa są zobowiązani. Gdyby tak było, ich dzień roboczy trwałby ponad 11 i pół godziny. Nawet dłużej, bo belfer nie pracuje przez 183 dni. Do wyliczonych dni wolnych dodać trzeba tzw. mosty, choroby, ciąże i porody, rekolekcje, odszczurzanie, nawiedzenie okolicy przez papieża, powodzie, silne mrozy, awarie w szkole, dzień nauczyciela i wagarowicza, wycieczki uczniowskie itp., itp. Pracując przez 183 dni w roku nauczyciel i tak wysilałby się zresztą bardziej niż statystyczny bezrobotny w Warszawie, który jak zbadano, przeciętnie pracuje tylko 179 dni w roku, oczywiście na czarno. W odpowiedzi na te wyliczenia i uwagi zasypany zostanę listami od P.T. belfrów. Opiszą w nich swe męczeństwo: uczą do zdarcia języka, nocami poprawiają zeszyty i przygotowują się do lekcji, żeby nad ranem podjąć pracę nad doktoratem. Niech otóż belferstwo opowieściami o przepracowaniu zawraca głowę swojej naiwnej ministerce. Przygotowywać się do lekcji nauczyciele muszą raz na parę lat z okazji kolejnej zmiany programu szkolnego, który zresztą niczego w ich rutynie nie zmienia. Gdyby zaś w pokojach nauczycielskich zainstalować podsłuch, okazałoby się, że "Big Brother" to przy tym pomieszczeniu obóz pracy i Akademia Nauk w jednym. Przyjdą też listy od nauczycieli krzyczących pisemnie, że po tym podłym moim na nich paszkwilu przestają czytać "NIE". Cóż, nasi Czytelnicy miłują prawdę i żądają prawdy, ale pod warunkiem że nie ich ona dotyka. Czytelnicy "NIE" lubią wyłącznie ściśle określone rodzaje prawdy. Na przykład, że min. Łybacka wyprawiła się powiedzmy do zoo i tam żywcem odarła małpy z ich futer, żeby uszyć je dla siebie. Albo że premier Miller kupił swojej kochance Porsche z rurą wydechową ze złota i w kształcie waginy, z której dobywają się spaliny perfum Chanel 5. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Honor. Powodowany nim minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz podał się do dymisji po tym, jak „NIE” ujawniło, że weszło w posiadanie ponad 6 tys. dokumentów, które wyciekły z MSZ wraz z twardymi dyskami. Premier Miller dymisji nie przyjął, bo jakiś tam honor nie będzie mu psuł ostatniego miesiąca sprawowania rządów. Skuteczność. To cecha posłanki SLD Anity Błochowiak, która z pomocą członków z tzw. drugiego szeregu komisji śledczej powołanej w sprawie Rywina przeforsowała swój projekt końcowego raportu komisji. Członkowie pierwszoplanowi – Nałęcz, Lewandowski, Rokita, Ziobro – okazali się gapami i pierdołami (czytaj komentarz „Lew idzie do laski” na str. 15). Nieskuteczność. Nie ma przełomu w misji tworzenia nowego rządu Marka Belki. Samoobrona jest przeciwko, PSL i SDPL się wahają, za jest tylko część SLD. Niewiele większe nadzieje na powstanie nowego gabinetu daje kandydatura Józefa Oleksego, który podejmie wyzwanie, jeśli ojczyzna znajdzie się w potrzebie. Niecierpliwość. Lider Samoobrony przebiera nogami żądając rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych. Trudno mu się dziwić. Z badań PBS – na zlecenie „Rzeczpospolitej” – wynika bowiem, że gdyby wybory odbyły się na początku kwietnia, to Samoobrona zgarnęłaby w Sejmie 163 mandaty (29 proc. poparcia), Platforma – 126 mandatów (22 proc.), PiS – 56 (10 proc.), LPR – 52 (9 proc.), SDPL – 33 (6 proc.) i PSL – 30 (5 proc.). Szykują się andrzejki trwające 4 lata. Nieomylność. Najsłynniejszy polski jasnowidz Krzysztof Jackowski ogłosił przepowiednię: będą wcześniejsze wybory, wygra Samoobrona. Optymizm. Będzie lepiej, ogłosiło Ministerstwo Finansów w przepowiedni na przyszły rok. PKB wzrośnie do 6 proc., a deficyt budżetowy zmniejszy się z 45,3 do 38,8 mld zł. Pesymizm. Będzie gorzej, ogłosił OBOP, który badał opinię publiczną. 64 proc. Polaków obawia się, że w ciągu najbliższych trzech lat ich sytuacja materialna się pogorszy, 12 proc. sądzi, że się poprawi, a 20 proc. – że większych zmian nie będzie. Wiara. W nadziei na powstrzymanie spadku popularności (ostatnio o 4 proc.) liderzy Platformy Obywatelskiej wybierają się z wizytą do Watykanu. Podczas prywatnej audiencji papież ma ich pocieszyć. Największym pocieszeniem byłoby powstrzymanie marszu Leppera, ale tego nawet papież sprawić nie potrafi. Niejasność. Można się pogubić w tym, co mówi Kaczmarek o Millerze, a Modrzejewski o Kulczyku. Tak zwana afera Orlenu rozwija się według sprawdzonego wzoru: maksimum słów, minimum wniosków. Ludzie na to patrzą, a Lepper rośnie im w oczach. Odwaga. Polscy żołnierze przebywający w województwie irackim zabili lokalnego przywódcę szyitów. Szykują się następne akty odwagi, rdzenni mieszkańcy polskiej strefy okupacyjnej ogłosili bowiem świętą wojnę o wolność. Przezorność. Kościół kat. podpisał z PZU tzw. ramowe porozumienie o ubezpieczeniu majątku kościelnego. Polisy będą obejmować skutki kataklizmów takich jak pożar i powódź, ale nie ubezpieczą diecezji i parafii od rezultatów przekrętów finansowych (o aferze kościelnego wydawnictwa Stella Maris czytaj na str. 12). Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Policjant policjantem policjanta Dwa tygodnie temu napisałam krótkowzrocznie, iż ten, kto obejmie schedę po Kowalczyku, sam się zdekonspiruje jako mieszacz policyjny. Podtekst był taki, iż komendantem głównym policji zostanie gen. Adam Rapacki, bo to on – moim zdaniem – stał za całą antysobotkową zadymą. W tym samym, antyrapackim duchu sytuację w policji opisał "Przegląd" i "Polityka". Janina Paradowska w TVN 24 powiedziała wprost, iż cała zadyma jest efektem kontrakcji, którą podjęli przeznaczeni do zwolnienia zastępcy komendanta głównego (Rapacki i Padło) i ona to wie, a nie przypuszcza. Wygląda na to, że zadyma medialna rzuciła Rapackiemu kłodę pod nogi. Kto mieczem wojuje... Na pocieszenie zwolennikom generała można powiedzieć, iż – jako ofiara sekciarskich rozgrywek z czerwonej psiarni – może liczyć na stanowisko komendanta głównego w przyszłym rozdaniu. Według moich informacji odrzucił dwie propozycje, które złożyło mu kierownictwo resortu: oficera łącznikowego KGP w Hadze albo w Wilnie. Zamiast tego domaga się stanowiska komendanta wojewódzkiego gdzieś w Polsce – aby mieć kontakt z prasą i tkwić w krajowych strukturach policyjnych. Kandydatów na stanowisko po Kowalczyku było trzech: poza Leszkiem Szrederem jeszcze komendant małopolski gen. Andrzej Woźniak i gen. Eugeniusz Szczerbak z Katowic, nowy zastępca komendanta głównego. Minister Janik odbył z wszystkimi trzema osobiste rozmowy i to one zadecydowały o wyborze Szredera. Szreder od dawna był postrzegany jako jeden z kandydatów do objęcia tego stanowiska, a Kowalczyk – jako facet, którego to stanowisko przerosło. Jednak obecna sytuacja na pewno zmianę tę bezpośrednio sprowokowała. Duże zasługi ma tu minister Kurczuk. Z 20 godzin zeznań Kowalczyka odtajnił 3 minuty, i to dobierając je tak, aby źle wyglądały. Na przykład odtajniając odpowiedzi bez pytań. W zasadzie Kurczuk potwierdził nasze informacje sprzed dwóch tygodni: iż komendant Kowalczyk zeznał, że nie informował ministra Sobotki o szczegółach operacji starachowickiej, mówił mu ogólnie o "planowanej realizacji w kieleckim". W jednym z kolejnych zeznań wycofał się z podanego wcześniej terminu rozmowy z wiceministrem. W mojej opinii, prezentacja Kurczuka była tendencyjna. Nowy komendant główny gen. Leszek Szreder jest apolitycznym policjantem z prawdziwego zdarzenia. Opozycja i sprzymierzone z nią media szukają na niego haka w fakcie, że był komendantem wojewódzkim w Gorzowie. A to dominium szefa sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych, barona zielonogórskiego Andrzeja Brachmańskiego, a zatem Szreder będzie chodził na jego pasku. Do tego media kreują Brachmańskiego na następcę Sobotki. Że niby wiceminister Brachmański ze swoim Szrederem odtworzy ten sam układ politycznej zależności, jaki Sobotka miał z Kowalczykiem. Pomysł wydaje się cokolwiek wątpliwy – Janik deklaruje, iż stanowisko będzie czekało na Sobotkę, a dla Brachmańskiego to żaden interes. Jednak bez przyklepania Brachmańskiemu roli Sobotki bis opozycja nie miałaby na Szredera kompletnie nic. A tego przyznać nie może. Wykazuje zatem, iż dowodem na zależność Szredera jest fakt, że w swoim pierwszym ruchu wywalił Rapackiego. Jaki rozsądny komendant główny zostawiłby na stanowisku swego zastępcy faceta, któremu prasa zarzuca nielojalność wobec szefa? Dziś sytuacja ulubieńca mediów podobna jest do sytuacji Milczanowskiego, który obalił swojego lewicowego premiera, ale żaden prawicowy premier nie zrobił go w nagrodę swoim szefem MSW. Bo to by było trochę jak adoptowanie sierotki, która zarżnęła tatusia i mamusię. PS Gwoli rzetelności informacyjnej odnotowujemy, że twórcą CBŚ nie jest – jak twierdzą jego wielbiciele – Rapacki, tylko gen. Józef Semik. Kiedy Semik budował CBŚ, Rapacki był komendantem we Wrocławiu. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wbrew " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedałowanie w Watykanie – Dlaczego taka książka? – Interesują mnie przestępstwa kryminalne – krew w kontekście watykańskim pobudziła więc moją ciekawość. Wypowiedzi Navarro Vallsa w trzy godziny po zabójstwie, twierdzącego bez cienia wątpliwości, że zostało ono dokonane w napadzie szału wywołanym faktem, że Tornay nie dostał odznaczenia Gwardii Szwajcarskiej, wydały mi się podejrzane. Potępienie Tornaya jako gwałtownego szaleńca, narkomana i jednoczesne "uświęcenie" Estermana uznałem za niesprawiedliwe uproszczenie. Matka Cedrica Tornaya – Mauguette Boudate – nie odpowiadała na moje listy. Udało mi się jednak dotrzeć do różnych osobistości watykańskich bliskich kapralowi i od nich dowiedziałem się, jak naprawdę funkcjonuje straż papieska, jakie reguły obowiązują w państwie kościelnym. Poznałem kolegów Tornaya, którzy mi o nim opowiedzieli. Wtedy zadzwoniła do mnie matka. Jej wstrząsająca opowieść o tym, jak kapelan Gwardii Szwajcarskiej Alois Jehle cynicznie zniechęcał ją do tego, aby przyjechała do Rzymu i zabrała ciało syna, mówiąc, że w watykańskiej kostnicy nie było lodówek, więc zwłoki zgniły i odpadła głowa, przekonała mnie o konieczności opisania tej historii. Intrygowało mnie, dlaczego Watykan chciał ukryć prawdę. Matka Tornaya poprosiła mnie, abym przeprowadził dla niej dochodzenie dziennikarskie. Odmówiłem. – W końcu jednak nie odkrył pan niczego specjalnego. Nie było "czwartego człowieka" (zabójcy) – taką wersję utrzymują adwokaci matki. Sekretem Watykanu tak pilnie strzeżonym przez Navarro Vallsa okazuje się banalny homoseksualizm... – Niezupełnie. Oczywiście homoseksualizm za murami watykańskimi to jeden z wątków, ponieważ zabójstwo miało podtekst homoseksualny. Watykan wykreował wersję o ataku szaleństwa, aby to zatuszować. Tornay w ciągu dwóch lat służby miał sporadyczne stosunki seksualne ze swoim przełożonym Estermanem, który później zdradził go z innym gwardzistą. Massimo Lacchei (znany włoski krytyk sztuki) opowiedział, że spotkał Tornaya przed San Pietro i zaprosił go do domu, gdyż zgodził się na stosunek oralny za milion lirów. Lacchei przedstawił spis lekarstw, jakie musiał zażywać po tej przygodzie. Homoseksualizm chłopaków z Gwardii Szwajcarskiej jest faktem i co czwarty z nich przyznaje się do tego otwarcie – tak twierdzi Ivon Bertorello – duchowny, któremu zawsze zwierzał się Tornay. (Bertorello jest dziwną osobistością – twierdzi, że pracuje dla wywiadu watykańskiego, inni podejrzewają, że pracuje dla francuskiego). O homoseksualizmie Estermana wiedzieli wszyscy – nawet papież. Przez lata nie był z tego powodu awansowany – w końcu ożenił się z Gladys Meza Romero. Wiele osób jest zdania, że był to ślub dla pozoru. Napięcia na tle homoseksualnym na pewno były glebą, na której wykiełkowała watykańska zbrodnia. Ale to nie jedyne zarzuty. Szwajcarzy niemieccy dominują nad francuskimi. Esterman często upokarzał Tornaya i innych, wprowadzał absurdalną dyscyplinę i rozkazy. Esterman był również bliski Opus Dei i tam próbował rekrutować gwardzistów. Upominał go za to kapelan Jehle mówiąc, że straż papieska nie powinna być poligonem walk politycznych. Ta niezdrowa atmosfera była podłożem zabójstwa z premedytacją. – Wizerunek Tornaya nie jest jednak kryształowy – homoseksualista, męska prostytutka... Watykan twierdzi, że był narkomanem, bo palił marihuanę... – Tornay palił marihuanę sporadycznie, jak wszyscy w Gwardii Szwajcarskiej – potwierdziły to analizy medyczne moczu i krwi. Cedric Tornay był młodym człowiekiem, który przybył z małej mieściny. Służba w Gwardii Szwajcarskiej była dla niego nadzieją na zmianę życia i dobrą pracę po powrocie do kraju. Straż papieska otrzymuje niezwykle niskie wynagrodzenie za służbę, silną motywacją jest wiara. Jak opowiedzieli przyjaciele młodego kaprala, był on gotów oddać życie za papieża i jako jeden z nielicznych naprawdę interesował się jego bezpieczeństwem. Tornay mówił głośno o tym, że Gwardia Szwajcarska jest tylko atrakcją turystyczną w kolorowych, renesansowych strojach i z halabardami. Gwardziści nie noszą broni w obecności papieża i gdyby jemu groziło niebezpieczeństwo, mają schwycić tron i uciekać... Gwardziści byli sfrustrowani odgrywaniem roli teatralnej. Tornay był promotorem kilku reform, które zostały odrzucone. Zdesperowany i wściekły, nie wytrzymując dłużej takiego stanu zabił znienawidzonego Estermana, kiedy ten nie dał mu odznaczenia. To tylko przepełniło kielich goryczy. Przy okazji ofiarą stała się również żona obecna w pokoju. Na końcu odebrał sobie życie. – W "City of secrets" pisze pan o innych watykańskich tajemnicach. Navarro Valls ma na ciele ślady po praktykach pątniczych św. Escrivy de Balaguera. Papież chory na Parkinsona powinien brać lekarstwo wpływające na funkcje umysłowe, ale przynoszące ulgę fizyczną. Czyżby papieżem manipulowało Opus Dei? – Ze źródeł medycznych bliskich papieżowi dowiedziałem się, że lekarstwo zażywane przez Jana Pawła II to Levo-dopa. Zwalcza problemy natury fizycznej, ale wywołuje halu-cynacje i utratę kontaktu z rzeczywistością. Papież woli cierpieć, niż przyjmować to lekarstwo. Bierze je więc w małych ilościach – stąd jego huśtawka samopoczucia, jaką obserwujemy: chwilami czuje się dobrze, chwilami zapada w letarg. Trudno powiedzieć, że papieżem manipuluje Opus Dei, bo Wojtyła jest bardzo bliski tej organizacji. Najwięcej do powiedzenia mają jednak dziś Navarro Valls, kardynał Sodano i kardynał Re, który jest prawdopodobnym następcą tronu Piotrowego. – Czego nauczyło pana to dochodzenie dziennikarskie? – Przede wszystkim tego, że w Watykanie panuje kultura sekretu, a informacja jest monetą, którą wymienia się po bardzo wysokim kursie. Dowiedzieliśmy się już o tym przy okazji sprawy pedofilii, która w Ameryce przybrała rozmiary skandalu. Recenzje "City of secrets", ostatniej książki Johna Follaina, która właśnie ukazała się w Ameryce, zamieściły najpoważniejsze gazety i tygodniki na świecie. Zanosi się na to, że "Miasto tajemnic" wzbudzi tyle emocji, ile swego czasu "Jego Świątobliwość Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów" Carla Bernsteina i Marco Politiego. Follain to młody dziennikarz i pisarz brytyjsko-francuski, autor książek o mafii, terroryście Carlosie "Szakalu" oraz o walce kobiet afgańskich (przetłumaczona również na polski "Zoya" jest bestsellerem międzynarodowym). Tym razem zajął się zabójstwem-samobójstwem w Watykanie, w którym 4 maja 1998 r. ponieśli śmierć Alois Esterman, komendant Gwardii Szwajcarskiej, jego żona Gladys Meza Romero i kapral Cedric Tornay. Follain przez 3 lata polował na sekrety watykańskie i doszedł do następujących konkluzji: Tornay zabił Estermana i żonę nie podczas ataku szału wywołanego faktem, że nie przyznano mu odznaczenia, lecz zrobił to z premedytacją. Watykan ukrył prawdę już w trzy godziny po zabójstwie-samobójstwie. Kłamstwo stało się oficjalną wersją wypadków koronując ośmiomiesięczne dochodzenie. Szał jest przykrywką zabójstwa na tle homoseksualnym. Ale nie tylko... Gdy sześć lat temu anonsowaliśmy watykański bestseller Bernsteina i Politiego ("Papież i kobiety", "NIE" nr 44/96), przewidzieliśmy, że niezrozumienie dla wartości, jakie przyniosła nowoczesność, stanie się poważnym problemem tego pontyfikatu. Ale nawet nam się nie śniło, że będziemy pisać o skandalu księży pedofilów, o zbrodni na tle homoseksualnym dokonanej przez halabardnika narkomana w pobliżu papieskiej sypialni, praktykach masochistycznych oraz o halucynacjach po Levo-dopie. G. Z. Autor : Agnieszka Zakrzewicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wystarczy dwóch cwaniaków Jak nie mając złotówki zarobić kilkadziesiąt milionów. Killerzy dążą do zbrodni doskonałej. Złodzieje, nazywani niesłusznie menedżerami, za wzór mają przekręt doskonały. Jedno i drugie jest formą idealną, zatem niespotykaną w rzeczywistości. Jednak czasem udaje się otrzeć o doskonałość. Przedstawiamy przekręt niemal doskonały. Paru cwaniaków postanawia szybko się wzbogacić. Ponieważ rzecz dotyczy kolei, jest wśród nich były dyrektor generalny PKP Jan Janik, obecnie zameldowany czasowo w areszcie. Tam gdzie jest Janik, pojawia się niczym jego cień Bogusław Bagsik (też w areszcie), znany szerszej publiczności ze spółki Art B. Bagsik nie występuje nigdzie formalnie. Tylko doradza. Gołowąsy rządzą Za rządów koalicji AWS–UW pod światłym przewodnictwem imć Buzka prezesami WARSU (kuszetki i wagony restauracyjne) zostali dwaj dwudziestoparoletni młodzieńcy: Mariusz Trzciałkowski i Piotr Smogorzewski. Wówczas radni warszawskiego samorządu z ramienia AWS. Stanowiska swoje objęli, bo byli bardzo kompetentni, a na dodatek udzielali się w sztabie wyborczym Maryjana Krzaklewskiego, gdy ten marzył o prezydenturze. Gołowąsy tak się przyssały do stołków, że pozostały na nich przez dłuższy czas po zmianie światłego przewodnictwa z Buzka na Millera. Pisaliśmy ("NIE" nr 44/2001) o chytrym zamyśle kupienia WARSU przez spółkę Lepard Center za pieniądze wyciągnięte od załogi. Pomysł ten w ostatniej chwili udaremnił Sławomir Zakrzewski, esel-dowski prezes Agencji Prywatyzacji. Pogonił obydwu awuesiarzy, a na ich miejsce 19 marca 2002 r. nominował Michała Zubrzyckiego, kompetentnego i doświadczonego zarządcę. Czemu dopiero wtedy, skoro SLD rządzi od października 2001 r.? Być może przychylność lewicowego rządu dla awuesowskich prezesów WARSU wyżebrała Ewa Spychalska. Prawdopodobnie dzięki jej wstawiennictwu Trzciałkowski i Smogorzewski zyskali kilka cennych miesięcy. Ewa Spychalska, niegdyś szefowa OPZZ i ambasador RP na Białorusi, sprzedała się WARSOWI za 10 tys. zł miesięcznie. Była zatrudniona w charakterze doradcy zarządu od 1 października 2001 r., miała własną asystentkę i inne przywileje, np. okres obowiązywania umowy do 2006 r. (sic!). Golasy kupują Nowy prezes zastał firmę w stanie tragicznym. Brak kontraktu z PKP i deficyt w kasie wróżyły szybki koniec istniejącego od 1960 r. przedsiębiorstwa. Zubrzycki rozpoczął urzędowanie od rozszyfrowywania mętnych operacji przeprowadzonych przez poprzedników. Okazało się, że dwaj młodzieńcy opylili to, co było największym kapitałem spółki: wierzytelności PKP. Kupiła je bliżej nie znana spółka Towarzystwo Inwestycyjne TOWIN. Kupiła to za duże słowo. Po prostu wzięła i nie zapłaciła za nie. Za spółką TOWIN kryje się inna, już bardziej znana spółeczka – Variant Logistic. Ją już bardzo łatwo połączyć z duetem Janik–Bagsik. Trudno przypuszczać, żeby panowie Trzciałkowski i Smogorzewski nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. Umowa cesji wierzytelności ze spółki WARS na spółkę TOWIN nie posiada żadnych gwarancji ani zabezpieczeń majątkowych, gdyż spółka TOWIN w momencie zakupu była goła jak święty turecki. Do umowy dołączono tylko jedno zabezpieczenie: poręczenie do kwoty 15 mln zł wydane przez Kopalnię Piasku Kuźnica Wareżyńska S.A. Jak to się stało, że WARS zrobił cesję wierzytelności na golasów ze spółki TOWIN i dlaczego za tę transakcję poręczyła kopalnia piasku, pozostanie słodką tajemnicą panów Bagsika i Janika. Cwaniaki ze spółki TOWIN wzięły zatem od spółki WARS S.A. wierzytelności PKP na łączną sumę nieco ponad 11 mln zł. Obiecując zapłacić sowicie, czego naturalnie nigdy nie uczynili. Spieniężyli za to wierzytelność tym, którzy akurat mieli z PKP rachunki do uregulowania. Największą część długu kupiła wchodząca w skład bogatego holdingu KGHM spółka Pol-Miedź Trans. Zamiast oddać kasę WARSOWI, golasy z TOWINU kupiły od NFI za około 9 baniek 60 proc. akcji Kopalni Piasku Kuźnica Wareżyńska. Tej samej, która wcześniej poręczyła za transakcje TOWINU z WARSEM. Biznes na piasku Wartość Kuźnicy Wareżyńskiej nie leży w samym piasku. Jej potencjał to własna sieć kolejowa i położenie. Przez teren kopalni muszą przejeżdżać transporty węgla i stali, bo nie ma innej drogi. Za tranzyt trzeba słono płacić. Płacą huty, elektrociepłownie i kopalnie. Sama KP Kuźnica Wareżyńska też świadczy usługi transportowe. Ma koncesję na przewozy kolejowe, ma własny tabor i swoje szyny. To główne i stałe źródło kasy dla Kuźnicy Wareżyńskiej. Sam piasek też nie jest do pogardzenia. Jakość surowca jest tam doskonała. Wystarczy powiedzieć, że piach z Kuźnicy Wareżyńskiej kupuje największy polski producent klejów i zapraw ATLAS. Z samego transportu i piasku KP Kuźnica Wareżyńska żyła całkiem dostatnio wypła-cając udziałowcom spore dywidendy i zatrudniając blisko 300 osób. Jednak największym skarbem KP Kuźnica Wareżyńska jest dziura w ziemi. I ziemia, która tę dziurę otacza. Wyrobisko pożwirowe zostanie wkrótce zalane wodą. Powstanie piękny, malowniczo położony i rozległy akwen. Wielka rzadkość na industrialnym Śląsku. Interes będzie po przekwalifikowaniu otaczających sztuczny zbiornik gruntów z przemysłowych na budowlane. Wartość metra kwadratowego gruntu skoczy co najmniej 30, a może nawet 60 razy. A ziemi tej jest ponad 100 hektarów. Przyszłemu jezioru wraz z przyległościami nadano nazwę "Błękitna Laguna" i wydzielono z KP Kuźnica Wareżyńska jako spółkę-córkę. Wartość szacunkowa po zalaniu wodą i zmianie przeznaczenia terenu wynosi ponad 80 mln zł. Do 27 listopada zeszłego roku kopalnią piasku zarządzał Jan Janik. Prezesurę przerwali mu funkcjonariusze ABWery, którzy byłego szefa kolei państwowych skuli i zamknęli do ciupy. Szanowny czytelnik zachodzi zapewne w głowę, jak to możliwe, że Narodowe Fundusze Inwestycyjne sprzedały taką firmę (ściślej 60 proc. akcji) za ok. 9 mln zł jakiejś szemranej spółeczce? Jak sprawdziliśmy, sam majątek trwały kopalni, według wartości księgowej, wynosi 25 mln zł. My tego fenomenu pojąć nie potrafimy. Jest to kolejny dowód na szkodliwą i kryminogenną działalność NFI i porażkę tego programu uwłaszczeniowego. Nie to jednak jest tematem artykułu; mamy nadzieję, że sprawę dziwnych decyzji NFI wyjaśni wkrótce prokurator. Zacieranie śladów Spółka TOWIN przekazała swoje udziały w KP Kuźnica Wareżyńska, w rozliczeniu za rzekome długi, spółce VL Spedycja, która jest własnością trzech dżentelmenów: Rafała Grzywacza (prywatnie szwagra Bagsika), Mariusza Chudego i Jana Janika. Siedzibą spółki VL Spedycja jest mieszkanie w bloku przy ulicy Krasnobrodzkiej 17 na warszawskim Bródnie. TOWIN pozostał golasem. Ma same długi i zero majątku. VL Spedycja część akcji (26,1 proc.) odsprzedała prywatnym udziałowcom, m.in. Karo-linie Janik, córce Jana Janika. Prze-kręt byłby idealny, gdyby nie zmiana w zarządzie WARS S.A. Jak już wspomnieliśmy, 19 marca zeszłego roku Michał Zubrzycki zmienił gołowąsów z AWS. 11 marca, na osiem dni przed odwołaniem, Piotr Smogorzewski napisał do Prokuratury Okręgowej w Warszawie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Oświadcza w nim, że zarząd WARSu padł ofiarą oszustów z TOWINU, którzy wyłudzili cesję wierzytelności i nie chcą płacić. Smogorzewski nie wysłał jednak pisma do prokuratury, lecz... zdeponował je u księgowej WARSU S.A. Nowy zarząd w osobie Zubrzyckiego nie miał już żadnych wątpliwości. Powiadomił o przestępstwie prokuraturę i skierował do sądu sprawę o zabezpieczenie wierzytelności na majątku kopalni piasku. Odzyskał też od VL Spedycja 16,8 proc. akcji KP Kuźnica Wareżyńska. Sąd wydał nakaz zapłaty stanowiący podstawę do zabezpieczenia na majątku kopalni. WARS położył łapę na wszystkich kontach kopalni i na całym jej majątku. Happy end? Wszystko wskazuje na to, że WARS nie tylko odzyska forsę, ale na całej aferze wyjdzie na plus. Zubrzycki podpisał w ostatnim czasie z zarządem KP Kuźnica Wareżyńska porozumienie na bardzo twardych warunkach: albo kopalnia spłaca cały dług TOWINU, albo WARS przejmuje całą kopalnię. Działający w imieniu VL Spedycji i prywatnych udziałowców zarząd kopalni stanie na głowie, żeby dług spłacić. Jeśli to się uda, to blisko 43 proc. akcji kopalni pozostanie w rękach właścicieli VL Spedycji i powiązanych z nimi prywatnych właścicieli. To w praktyce daje kontrolę nad spółką wartą 100, a może 160 mln zł. Czyli "inwestorzy" bez kasy będą na czysto 40 do 70 mln zł. Szczęśliwe zakończenie psuje pytanie, którego nie sposób nie zadać: kto na tym stracił? Nie trzeba być geniuszem biznesu, żeby bez wahania wskazać na NFI. To właśnie fundusze sprzedały za bezcen podejrzanej spółce dochodową kopalnię piasku. W plecy jest też PKP. Zamiast rozliczyć się w ramach kompensacji z WARSEM, który przecież płaci kolei za dzierżawę wagonów, kolej straciła tak potrzebną jej obecnie gotówkę od jednego z niewielu wypłacalnych kontrahentów, jakim jest Pol-Miedź Trans z Lubina. Szczęśliwe zakończenie psuje również postawa organów ścigania. Prokuratura i policja z Dąbrowy Górniczej w działalności spółki TOWIN nie dopatrzyły się niczego złego. Jak pisze prokurator Prokuratury Rejonowej w Dąbrowie Górniczej w uzasadnieniu do jednej z wielu odmów wszczęcia postępowania: ...w zachowaniu przedstawicieli Towarzystwa Inwestycyjnego TOWIN nie ma cech przestępstwa Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wiwat przemoc spontaniczna l 15–16 tys. antyglobalistów z całego świata l symboliczna okupacja amerykańskiej bazy wojskowej Camp Darby – pierwsza światowa manifestacja przeciwko służalczości nowym imperialistom l zamachy dynamitowe i podpalenia placówek handlowych oraz usługowych l dewastacja zabytków Florencji l prowokacje i zadymy wewnętrzne wśród antyglobalistów l nielegalne okupacje szkół i squotów oraz darmowa wyżera w supermarketach I jeszcze wiele innych atrakcji w programie pierwszego Europejskiego Forum Społecznego, mającego odbyć się we Florencji w dniach 6–10 listopada 2002 r. Brakuje tylko specjalnej delegacji ben Ladena. Raport szefa włoskiej policji Ganniego de Gennaro przedstawiony komisji parlamentarnej zawiera liczne sygnały alarmowe, a nowe ostrzeżenia napływają przynajmniej dwa razy dziennie. Nie ma zagrożeń specyficznych i skonkretyzowanych, lecz przewiduje się przemoc spontaniczną, zadymy uliczne, partyzantkę wielkomiejską jak w Genui oraz starcia na granicach, które antyglobaliści-anarchiści będą przekraczać wbrew zakazom. Pierwsze Europejskie Forum Społeczne (Social Forum Europa) we Florencji, czyli zebranie na Starym Kontynencie wszystkich ugrupowań i ruchów antyglobalistycznych, które w brazylijskim Porto Alegre dały życie Światowemu Forum Społecznemu, zostało zaplanowane już rok temu. Przewiduje się udział ponad 20 tysięcy delegatów reprezentujących oficjalnie 450 stowarzyszeń działających w wielu krajach świata. Przez 4 dni odbędzie się 600 seminariów, warsztatów i debat politycznych. Na 6 listopada członkowie związku Cobas i Antagoniści zapowiedzieli symboliczną okupację wojskowej bazy amerykańskiej niedaleko Livorno. Co ma być manifestacją przeciwko służalczości nowym imperialistom. Amerykanom ten pomysł nie przypadł do gustu, więc bazy będzie strzec ponad 300 włoskich komandosów. Stanowią oni pierwszy filtr przeciwko manifestantom, którym przyjdzie ochota przekroczyć wyznaczoną czerwoną linię bezpieczeństwa. Na 9 listopada organizatorzy SFE zaplanowali we Florencji wielki marsz i koncert przeciwko wojnie. Po ubiegłorocznych doświadczeniach ze Szczytu G8 w Genui włoski prawicowy rząd waha się, czy odwołać Europejskie Forum Społeczne, czy też postawić lewicową administrację miasta oko w oko z antyglobalistami. Nowy minister spraw wewnętrznych Pisanu, który zastąpił Scajolę słynnego dzięki masakrom w szkołach Diaz i Pertini oraz w koszarach Bolzaneto (zobacz "NIE" nr 32/2001 i 28/2002 – przyp. red.), ma już długą listę niebezpiecznych organizacji z 80 krajów. Policje Niemiec i Grecji ostrzegły swoich włoskich kolegów, że ponad 1500 obywateli ich krajów, karanych za wykroczenia przeciwko porządkowi publicznemu, już zakupiło bilety na pociągi, promy, autobusy i samoloty. Głównymi bohaterami ma być we Florencji siatka No Border, która wsławiła się swoimi wakacyjnymi wybrykami w Strasburgu. Występy zapowiedziała również Batasuna – której działalności zakazano właśnie w Hiszpanii, wyspecjalizowana w terroryzmie miejskim. Oczywiście przewiduje się ataki na McDonald’sy, banki, supermarkety, podpalenia śmietników i samochodów oraz zamianę szkół na hotele i biwaki uliczne. Tym razem Włosi ostrzeżenia policji niemieckiej i greckiej wzięli na serio, zwłaszcza że raporty wywiadu sygnalizują nową technikę walki – zakładnikiem antyglobalistów-anarchistów mają być zabytki i dzieła sztuki kulturalne Florencji, nie mające sobie równych w świecie. W mieście goszczącym Galerię Uffizich zapowiada się niezła zadyma, gdyż antyglobaliści mają też załatwiać porachunki między sobą. Oczywiście jeżeli pierwsze Europejskie Forum Społeczne w ogóle dojdzie do skutku. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komunizm na żółtych papierach Czy szybciej Hongkong schinizuje się, czy Chiny się shongkongnizują? – takie zakłady stawiane są często w barach i herbaciarniach Seulu. Ustrój Hongkongu brytyjskiej kolonii, która w 1997 r. stała się częścią Chińskiej Republiki Ludowej, został określony w nowej konstytucji. Zgodnie z przyjętą zasadą "jeden kraj, dwa systemy polityczno-gospodarcze", przez następne pół wieku dotychczasowy wolnorynkowy system gospodarczy prawa i wolności, a także styl życia Hongkończyków nie mogą ulegać zmianom. Terytorium zyskało status Specjalnego Regionu Administracji ChRL. Rząd pekiński zastrzegł sobie jedynie prerogatywy w zakresie polityki obronnej i zagranicznej. Prawostronny lewostronny Specjalny Region Administracyjny Hongkong ma własny rząd, parlament, odrębny aparat administracyjny. Posiada własny budżet i walutę – dolara hongkońskiego, uważanego za najbardziej stabilny pieniądz na świecie. Ma własny system podatkowy. Nie odprowadza do budżetu centralnego ani centa, nie dostaje też stamtąd dotacji. Posiada brytyjski system sądowniczy i policyjny. Jest odrębnym terytorium celnym i imigracyjnym, a granica między regionem a Chinami jest bardziej szczelna niż polsko-rosyjska. Hongkong posiada za granicą własne przedstawicielstwa ekonomiczno-handlowe pełniące funkcję placówek dyplomatycznych. Jest członkiem organizacji międzynarodowych, w których nie uczestniczą Chiny, a także stroną porozumień międzynarodowych, które przez Chiny nie zostały podpisane. Cóż zatem zyskał Hongkong po zassaniu go przez Chiny? Kalendarz chiński, nową stolicę, hymn, godło, barwy narodowe. Ustawy o obywatelstwie chińskim i o morzu terytorialnym. Garnizon chiński. Niewidoczny na co dzień, bo do miasta żołnierze chińscy wychodzą wyłącznie w cywilkach. Mundury są w użyciu przez dowódców podczas oficjałek, kilka razy w roku. Hongkong zdemokratyzował się po przyłączeniu do "komunistycznych" Chin. Do 1997 r. rządził nim brytyjski gubernator wraz z Radą Wykonawczą (rząd) i Radą Ustawodawczą (parlament lokalny). Teraz rządzi premier Tung Chee-hwa, multimilioner. Partie polityczne powstały dopiero w latach 90., kiedy kolonia wracała do macierzy. Wtedy też zaczęto przeprowadzać wolne wybory do Rady Ustawodawczej. 24 na 60 deputowanych do RU wybiera się w wolnych wyborach. W 2004 r. ma ich być już 30. Być może dalsze związki z "komunistycznymi" Chinami przyniosą pełne, demokratyczne wybory w Hongkongu. Nie zmieni się za to odziedziczony po Brytyjczykach drogowy ruch lewostronny. Pod czerwonym sztandarem Hongkong jest częścią Chińskiej Republiki Ludowej. Patrząc na Chiny przez pryzmat hongkoński ujrzelibyśmy najbardziej wolnorynkową gospodarkę świata wedle rankingu amerykańskiej Heritage Foundation i gazety "The Wall Street Journal". Bo nie ma tam ceł, z wyjątkiem tych na alkohol, papierosy i paliwa. Podatki pobierane są wyłącznie od dochodu z działalności gospodarczej (16 proc.), wynagrodzeń (15 proc.), czynszów (15 proc.). Wolne media obficie i krytycznie komentują politykę i sytuację Chin kontynentalnych. Legalnie działa ruch Falun Gong, organizacje nawołujące do "niepodległości Tajwanu", co jest największą antypaństwową herezją w Chinach. Uroczyście obchodzi się rocznicę wydarzeń na pekińskim placu Tian’anmen. Jeśli dodać do tego kilku deputowanych do miejscowego parlamentu, którzy są uznawani za persona non grata na kontynencie, to widać, jak pojemne potrafią być dziś "komunistyczne" Chiny. Dodatkowo Hongkong uznawany jest za najmniej korupcyjny kraj na świecie. W ubiegłym roku z roboty wyleciał komendant główny policji, bo wszechpotężny i wszechobecny urząd antykorupcyjny zrobił mu nocną kontrolę w służbowym sejfie. Brakowało 5 tys. dolarów hongkońskich, czyli nieco ponad 600 amerykańskich. Komendant zarabiał miesięcznie ponad 20 tys. dolarów amerykańskich. Tłumaczył się chwilową pożyczką. Wyleciał z posady natychmiast. Stracił prawa emerytalne. Przegrał kosztowne sprawy w sądzie. Co sąd sądzi Sądy w chińskim Hongkongu oparte są na prawie i tradycji anglosaskiej. Zatrudniają znakomitych prawników, importowanych z Wielkiej Brytanii, Australii, USA. Czasem ich niezależność powoduje uzależnianie się byłej kolonii od Chin. W styczniu 1999 r. hongkoński Sąd Najwyższy orzekł, iż dzieci urodzone na kontynencie posiadające co najmniej jednego z rodziców legalnie zamieszkujących Hongkong mają prawo do osiedlania się w tym specjalnym regionie. Ów wyrok zatrząsł rządem hongkońskim. Już w połowie lat 80. biznesmeni z Hongkongu zaczęli przenosić fabryki na południe Chin kontynentalnych. Obecnie w biurowieżowcach Hongkongu jedynie zarządza się firmami produkującymi w Chinach. Każdy szanujący się biznesmen z Hongkongu ma przynajmniej jedną konkubinę i dziecko na kontynencie. Gdyby ten efekt produkcyjny wrócił do Hongkongu, czyli ok. 2 milionów ludzi w ciągu pięciu lat, to na zatłoczonym terytorium nie byłoby gdzie palca wsadzić. To mogłoby zburzyć oazę dobrobytu. Powiększyć odnotowywane już, nieznane od lat, kilkuprocentowe bezrobocie. Powiększyć istniejące slumsy, czyli budynki przypominające nasze apartamentowce. Zdesperowany rząd Hongkongu pospieszył do chińskiego parlamentu i poprosił o korzystną dla siebie wykładnię hongkońskiego, niższej rangi, prawa. Oczywiście Pekin skorzystał z okazji, by potwierdzić swą nadrzędność jurysdyczną. W środowiskach prawniczych Hongkongu zawrzało. "To koniec niezawisłości naszych sądów" – krzyczały media. To uzależnianie się od Pekinu! W styczniu tego roku prezes stowarzyszenia adwokatów w Hongkongu zażądał w imieniu wszystkich prawników, aby rząd zadeklarował, iż nigdy więcej do Pekinu o wykładnię prawa nie wystąpi. Minął wiek złoty Nic tylko w łeb palnąć, wzdychają Hongkończycy. Nieznany do niedawna deficyt budżetowy sięga już rocznie 9 mld amerykańskich dolarów. Ceny nieruchomości, czynszów spadły na łeb. Kredytów mniej. Wokół Hongkongu "komunistyczne" Chiny zbudowały arcykapitalistyczne Specjalne Strefy Ekonomiczne. Konkurujący przepychem z Hongkongiem Shenzhen. Wabiący tanią, sprawną siłą roboczą. Nieskrępowaną związkami zawodowymi. Z nieograniczonymi powierzchniami do zabudowy. Alternatywą dla rozrywkowego, też odzyskanego portugalskiego Makau, staje się przecudnej urody Zhuhai. Dodatkowo Chiny weszły do WTO. Za lat kilkanaście, kilkadziesiąt zaczną spełniać standardy światowej gospodarki rynkowej. Wedle Amerykańskiej Izby Handlowej Hongkończycy histeryzują. Za bardzo przyzwyczaili się do szybkiego, łatwego zarabiania pieniędzy. Złote czasy jedynej furtki, jedynego pośrednika Chin już nie wrócą. Czasy łatwych, szybkich pieniędzy. Trzeba się brać do roboty. W sąsiadującej prowincji Guandong istnieje już prawie 40 tys. firm zarejestrowanych w Hongkongu. Zatrudniają ponad 6 milionów pracowników. Chiny są największym inwestorem w Hongkongu. "Bank of China" wraz z filiami to druga grupa kapitałowa zarejestrowana w Hongkongu. Przyjeżdżających z kontynentalnego Shenzhenu, oszałamiającego azjatyckim przepychem, osławiony Hongkong rozczarowuje. Krzywimy się na pierwszy jego widok. Zbyt stłoczony, architektonicznie ciut wczorajszy, szpanujący jedynie markami luksusowych samochodów. W 1997 r., kiedy wciągano tam chińską flagę wraz z nową flagą Hongkongu, wielu publicystów wieszczyło "skomunizowanie" Hongkongu, czyli masową emigrację ludzi i kapitału. Tymczasem Chiny kontynentalne skapitalizowały się tak szybko, że kapitalistyczna enklawa staje się pospolitością "komunistycznych" Chin. Musi walczyć o ekonomiczny byt w "komunistycznej" gospodarce rynkowej. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Von Piast " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kieres na Madagaskar Komunikat z wyników śledztwa IPN w sprawie masowego mordu Żydów w Jedwabnem potwierdza okrutne, ale od dawna znane fakty. Dodaje dwa nowe, ale wątpliwe "odkrycia". Sprawców było około czterdziestki, reszta ludności zachowała się biernie. Oskarżyć nie ma kogo, gdyż rozpoznani sprawcy zostali kilkadziesiąt lat temu w PRL osądzeni. Liczbę ofiar – szacowaną przez sądy PRL i w książce J.T. Grossa na 1500–1600 osób – prokuratorzy IPN zredukowali do 300. Oba te ustalenia dały podstawę do nieco uspokajających narodowe sumienia konstatacji między innymi bp. Pieronka. To, co nowe w ustaleniach IPN, zamiast wyjaśnić, gmatwa tylko sprawę. 40-osobowy oddział, zbrojny w broń palną, łatwo wymorduje 300 bezbronnych ludzi. Do wygubienia takiej liczby pałkami, orczykami, widłami, siekierami oraz pożarem trzeba dużo większego zbiegowiska. Historia europejskich pogromów z ofiarami śmiertelnymi dowodzi, że zawsze uczestniczył w nich tłum znacznie przewyższający liczbę gromionych i mordowanych. Natomiast policji po zajściach, tym bardziejpo latach, z reguły udaje się rozpoznać najwyżej kilkudziesięciu najaktywniejszych sprawców. Redukowanie liczby uczestników pogromu do ułamka czynnego tłumu zakrawa na kpinę ze zdrowego rozsądku. To samo z liczbą ofiar. Według danych ze spisów i ewidencji ludności w Jedwabnem mieszkało około 1,5 tysiąca Żydów. Niewielka liczba młodzieży, może setka, uciekła przed Niemcami wraz z Armią Czerwoną. W pogromie miało zginąć 300, a – jak pisze prokurator IPN – ponadto pewna grupa żydowskiej ludności ocalała, było to co najmniej kilkadziesiąt osób, które mieszkały po dacie zbrodni w miasteczku i jego okolicach do końca 1942 r. Brakuje do rachunku około tysiąca osób. Co z tymi Żydami? Wyjechali na Madagaskar? To się kupy nie trzyma... Raport IPN o Jedwabnem dowodzi bezsensu tzw. prokuratorskich śledztw historycznych. Prawie dwa lata prac, setka świadków, fura pieniędzy, aby potwierdzić znane fakty i ponadto trochę zamącić w głowach. Do tego potrzeba wielkiego Instytutu, z setką nieźle zarabiających prokuratorów? Byle katedra historii i kryminologii poradziłyby sobie lepiej i taniej. Profesor Kieres bronił mizerii instytutowego werdyktu powołując się na jego urzędową moc. Oto państwowy urząd prokuratorski, a nie jakiś gryzipiórek dziejopis, przystawił pieczątkę i zawyrokował, co jest prawdą. Teraz wszyscy i na zawsze wyzbędą się wątpliwości. Jest to biurokratyczna iluzja. Prawdy historyczne przez władzę poświadczane są kwestionowane najczęściej i najchętniej. Chyba że wątpiących wsadza się za kratki. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hydrohucpa Jak proroctwo Kondratiuka niżej podpisaną powaliło na kolana i jak wymyśliła sposób na dziurę budżetową. – Cześć Kosmala. Tu twój ulubiony minister. – Cześć – odpowiadam i główkuję, którego ostatnio obsmarowałam. A już wiem. – Co słychać? – Mam chyba dla ciebie coś fajnego. Dostałem ostatnio skargę. Przeczytaj i się pośmiej. Za pięć minut redakcyjny faks wypluł kartkę SKARGA. Po dwóch kursach szybkiego czytania czytam tak samo wolno, ale umiem czytać między wierszami: 24 marca bieżącego roku w Hydrobudowie została wszczęta kontrola. Prowadzi ją Urząd Kontroli Skarbowej. Upoważnienie kontrolerów obejmuje "podatek dochodowy od osób prawnych za lata 2000, 2001 oraz 2002". Wątpliwość naszą budzi fakt tak rozległej kontroli w spółce (...). Podpisane: mgr Józef Tomolik, prezes zarządu, za radę nadzorczą – Edward Kasprzak, za załogę – Henryk Stypka, przew. Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność". Do wiadomości: minister gospodarki, pracy polityki społecznej Jerzy Hausner, sekretarz stanu Wiesław Ciesielski. Ale jaja. Co to za firma ta Hydrobudowa? Świry? A może i ja napiszę skargę do ministra na to, że co roku muszę składać PIT. A może wcale nie takie świry, po prostu nie przywykli chłopaki do kontrolowania ich, bo np. w poprzedniej centrali Urzędów Kontroli Skarbowej dbano o to, żeby Hydrobudowa nie była niepokojona kontrolami. Oddzwoniłam do ministra. – O co tu chodzi, jakaś pieprzona hydrozagadka? – Przeczytałaś? – Ta. Co to za śmieszna firma? – Sprawdź sobie w prokuraturze. * * * Prokuratura Okręgowa w Katowicach. – Zarząd spółki Hydrobudowa Śląsk SA podejrzewa się o popełnienie przestępstwa art. 296 par. 1 i 3 kk. Słyszała pani, żeby obcej firmie, nie prowadzącej żadnej działalności gospodarczej, opchnąć 25 proc. akcji własnej firmy za dług? Budownictwo i Konstrukcje Sp. z o.o. nabyło akcje Hydrobudowy za jej własne środki finansowe. – Zwykłe wypompowanie szmalu z firmy? – Nie takie zwykłe. Ostatnio Hydrobudowa wykupiła obligacje wyemitowane z kolei przez Budownictwo i Konstrukcje o wartości 11 mln zł. Ciekawe, zwłaszcza że Budownictwo i Konstrukcje nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej. – Czyli że można facetów za takie machinacje pokręcić? – Słucham? – Co się należy za takie przekręty? – Jak to co. Sąd, kara finansowa na rzecz skarbu państwa, a w przypadkach skrajnych kratki. * * * Dzwonię do ministra. – Nie uwierzysz, na jaki pomysł wpadłam dzięki panu prokuratorowi. – Na jaki? – Żeby skontrolować wszystkie spółki akcyjne, bo jak ci faceci piszą, że zszokowani są kontrolą, to znaczy że do nich nie przywykli, bo wszyscy wcześniej mieli to w dupie. Zdaje mi się, że prześwietleniem kilku takich wałków można by zacerować budżetową dziurę, co? Bo mamy niby kodeks karny, kodeks spółek handlowych, czyli prawo, i gdyby tak to prawo zacząć egzekwować, to może można by obniżyć podatki albo akcyzę na wódkę. Wtedy fakt, grono pomrocznych bogaczy by się uszczupliło, ale zwykli ludzie kupiliby sobie flachę więcej. * * * Dryndnęłam do Hydrobudowy, żeby sprawdzić, jak się gada z prezesem Tomolikiem i co odpowie na zarzuty. – Nie będę z panią niczego wyjaśniał ani się spotykał. Jaka prokuratura, niech się zainteresują lepiej Jupiterem SA. Dziennikarze to szmaty. Oglądam komisję śledczą, to wiem. Jeb słuchawką. Byłam w szoku. Jaki Jupiter? Co ma piernik do F-16? To może zadzwonię do firmy Budownictwo i Konstrukcje Sp. z o.o., ul. Nowogrodzka 21, Warszawa – tak widnieje na kwicie z prokuratury. Informacja 913. – Nie ma takiej firmy na ulicy Nowogrodzkiej 21. – Niech pan jeszcze raz sprawdzi. – Nie, no nie ma. * * * Jest taki film "Hydrozagadka" wyreżyserowany przez mojego idola Kondratiuka. Facet chce kupić zalew, taki z wodą, tylko że nie ma forsy i dalej już wiecie. Po obejrzeniu "Hydrozagadki" pomyślałam sobie – Kondratiuk musiał być na gandzi – "Hydrozagadka" w życiu by się nie zdarzyła w realu, nawet w Peerelu. A tu proszę. Zdarzyła się w Pomrocznej. Hydrobudowa. * Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji ocenia, iż na skutek nasilającej się przestępczości gospodarczej w budżecie państwa brakuje co najmniej 5 mld zł. * Aparat skarbowy jest w stanie przeprowadzić rocznie 30 tys. kontroli. * W Polsce jest 2,5 mln firm. Jedna firma może być skontrolowana przeciętnie raz na 80 lat. Praktyka kontroli jest taka, że w 70–80 proc. obejmowane są nią ciągle te same firmy. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Noce mężów stanu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Solorz i upadlina Telewizja Zygmunta Solorza uszczęśliwia naród "Idolem". Pod podszewką – awantura o kasę i mnóstwo ludzkiego nieszczęścia. Występujący w imieniu 150 tysięcy wyrolowanych i ich rodzin Zespół Stowarzyszeń Poszkodowanych przez Solorza-Żaka domaga się od właściciela Polsatu zwrotu prawie 160 mln zł. Tymczasem medialny magnat buduje w Warszawie gigantyczną siedzibę. Zespół skupia kilka stowarzyszeń próbujących odzyskać pieniądze klientów upadłego Banku Staropolskiego. Doprowadził Pan do ruiny prawie 150 tysięcy osób i ich rodziny – piszą w liście do Solorza poszkodowani. – Nasi eksperci i specjalnie powołana Komisja Śledcza wykazali niezbicie, że to Pańskie działania doprowadziły do upadku Banku Staropolskiego. Bank Staropolski został zawieszony 13 stycznia 2000 r. Mówiło się o milionach dolarów wyprowadzonych na prywatne konta przez ówczesnych zarządców banku, między innymi przez jego założyciela Piotra Bykowskiego. Według doniesień prasowych, strata netto wynosiła prawie 500 mln zł, a wypłacalność BS określono współczynnikiem minus 238 proc. Na wniosek Komisji Nadzoru Bankowego Sąd Okręgowy w Poznaniu w lutym 2000 r. ogłosił upadłość Banku Staropolskiego. Aresztowany Bykowski wyskoczył z drugiego piętra poznańskiego sądu, co przypłacił poważnymi obrażeniami. Do dziś nie wiadomo, czy chciał uciec, czy popełnić samobójstwo. A.M. z Gdańska, aktywny przedsiębiorca, dostał wylewu krwi do mózgu po tym, jak dotarło do niego, że utracił kilkadziesiąt tysięcy dolarów, które były jego całym dorobkiem życiowym i zabezpieczeniem dla rodziny. Po dwóch latach na wózku inwalidzkim porusza się powoli o kulach po mieszkaniu. Ma trudności z mówieniem. Pisze więc: "Te skurwysyny zabrały mi wszystko co miałem, jak i również rzecz najważniejszą – nadzieję na spokojną starość, a mam już ponad 70 lat". W zależności od wysokości posiadanego wkładu poszkodowani dostali z Funduszu Gwarancyjnego 1000 lub 10 000 euro. Ci, którzy mieli większe wkłady, stracili oszczędności całego życia. Stowarzyszenie Poszkodowanych obarczając odpowiedzialnością za to właśnie Solorza powołuje się na dokumenty. Między innymi na tajne porozumienie z 10 listopada 1998 r. zawarte pomiędzy Invest-Bankiem a inwestorami: Telewizją Polsat i spółką PAI Media (również własność Solorza). Tworzącemu wówczas Powszechne Towarzys-two Emerytalne Polsat S.A. Solorzowi potrzebne było do uzyskania koncesji poważne wsparcie bankowe. Postanowił kupić bank. Dokument wyraźnie mówi o połączeniu Banku Staropolskiego z Invest-Bankiem i o wykupieniu przez grupę Polsat 50 proc. udziałów w tym przedsięwzięciu. W § 1 pkt 4 zapisano nawet obowiązek dokapitalizowania banku przez grupę Polsat w razie stwierdzenia takiej konieczności przez audytora lub Komisję Nadzoru Bankowego. Pod kwitem widnieje podpis Zygmunta Solorza-Żaka – jak go określono w § 6 porozumienia – "podmiotu dominującego w stosunku do inwestorów". W.K. z Krakowa (stracił 300 tys. zł): "Ciężko zarobiłem te pieniądze na budowach w USA. Uległem tam wypadkowi, który uniemożliwił dalszą pracę. Wróciłem do kraju, żeby się leczyć. Myślałem, że to co przywiozłem starczy mi do końca życia. Niestety jestem teraz dziadem, bez emerytury i na łasce córki". Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu w czerwcu tego roku wyjawiła, że powołany przez nią biegły nie stwierdził, aby dokonywano transferów środków pieniężnych na konta członków Zarządów czy Rady Nadzorczej Banku Staropolskiego. Sugerowana wersja z wyprowadzeniem szmalu przez Bykowskiego legła w gruzach. Dlaczego zatem upadł Staropolski? Zdaniem poszkodowanych, to właśnie niewykonanie postanowień porozumienia z 10 listopada 1998 r. doprowadziło do upadku banku. Na dodatek celowo wprowadzono w błąd media i nadzór bankowy: Reprezentanci Polsatu przedstawili Prezesowi NBP – Hannie Gronkiewicz-Waltz i mediom celowo zafałszowany obraz sytuacji Banku Staropolskiego, ukrywając wiele istotnych dokumentów, co dało podstawę do podjęcia przez Komisję Nadzoru Bankowego decyzji zawieszającej działalność tego banku... Z.R. z woj. podkarpackiego: "Mam 45 lat. Straciłam w Banku Staropolskim cały majątek – swój, męża i rodziców. Zachorowałam, straciłam pracę. Mam chorego syna, po wypadku drogowym. Wymaga stałego leczenia i rehabilitacji. Żyję w warunkach urągających człowieczeństwu. Leczę się u psychiatry. Nie mogę dźwignąć się po tej stracie. Dlaczego złodzieje chodzą na wolności? Kto mi pomoże? W jakim kraju żyję?". To, czy Solorz zapłaci długi po Staropolskim, czy nie – pozostaje w gestii sądu. Proces potrwa pewnie wiele lat. Jednak rozpętana przez Stowarzyszenie Poszkodowanych burza odkryła inne fakty – bardzo dla Solorza niewygodne. W masie upadłościowej Banku Staropolskiego znajduje się ponad milion akcji Invest-Banku o wartości nominalnej 102 mln zł. Nic więc dziwnego, że poszkodowani z niepokojem obserwują wszystko, co dotyczy Invest-Banku, upatrując w tym szansy odzyskania swoich pieniędzy. A Invest-Bank znajduje się w nieciekawej sytuacji. Wyraźnie nie służy mu patronat Solorza-Żaka. Trzeci rok z rzędu wykazuje stratę. 1999 r. – 37 mln zł; 2000 r. – 14,8 mln zł; 2001 r. – 30,1 mln zł. Wartość należności zagrożonych, według raportu Komisji Nadzoru Bankowego z grudnia 2001 r., przekroczyła 200 mln zł. KNB zakazała Invest-Bankowi wszelkiej formy reklamy, nakazała dostosować oprocentowanie do średniej 10 największych banków komercyjnych i zarządziła opracowanie i wdrożenie planu restrukturyzacyjnego. G.B. z Rzeszowa: "Miałam wpłacone ponad 20 000 USD do Banku Staropolskiego. Przez stracenie tych pieniędzy zmarł mój brat, bo nie mogłam mu pomóc w leczeniu, a pieniądze były wspólne. Chorował a nie było środków na opłacenie leczenia (przeszczep wątroby). Nawet na zrobienie grobu trzeba było pożyczyć pieniądze". Wielkie zaniepokojenie nadzoru bankowego budzą ryzykowne transakcje, które zawiera Invest-Bank z podmiotami powiązanymi, czyli spółkami określanymi jako grupa Polsatu. Dlaczego? Oto przykład. Spółka Inwestycje Polskie wystawiła w kwietniu tego roku fakturę VAT, którą publikujemy obok. Spółka ta w 85 proc. należy do Zygmunta Solorza-Żaka, a w 15 proc. do Hieronima Ruty (były przewodniczący Rady Nadzorczej IB). Jej kapitał zakładowy wynosi tylko 720 tys. zł. Mimo to spółka złożyła wniosek o kredyt inwestycyjny na zakup i dokończenie budowy biurowca w Warszawie przy ulicy Ostrobramskiej 77. Wniosek kredytowy uzyskał pozytywną opinię Komitetu Kredytowego Invest-Banku, przypomnijmy, też należącego do Solorza-Żaka. Mimo upomnienia udzielonego zarządowi Invest-Banku przez prezesa NBP Leszka Balcerowicza, który ostrzegł przed kolejnymi transakcjami z podmiotami powiązanymi. E.Z. ze Świebodzina stracił ponad 200 tys. zł.: "12 lat, co roku jeździłem do Niemiec na roboty, by moje dziecko mogło studiować i żeby miało mieszkanie. (...) Ta k... Walz zamknęła Bank Staropolski i co? NIC. Wielkie nic. Dziecko utraciło wszystko, a ja leczyłem się w szpitalu psychiatrycznym. Chciałem ich wszystkich w banku zabić. Teraz jestem innym człowiekiem, nie ma córki, żony – zostałem sam". Invest-Bank, który pozytywnie zaopiniował kredyt na 55 mln zł na budowę wielkiego biurowca, akurat zapragnął przenieść swoją centralę do Warszawy. Mimo że ma całkiem zgrabny, świeżo wyrychtowany budynek w Poznaniu, mimo iż sytuacja banku jest trudna i dodatkowe wydatki wydają się być zupełnie nie na miejscu. Sensacyjna faktura, którą publikujemy, opiewa na łączną kwotę 52 mln zł. To zapłata za wynajem powierzchni biurowych, magazynów i garaży dla Invest-Banku za okres od maja 2002 r. do marca 2012 r., czyli na najbliższe 10 lat właśnie w tym budynku firmy Inwestycje Polskie. Za taką kwotę Invest-Bank mógłby wybudować i mieć na własność nowy budynek w centrum Warszawy. W ten sposób w Warszawie powstaje gigantyczny biurowiec, w którym poza centralą Invest-Banku zamieszka również – zgadnijcie! – zarząd telewizji Polsat. Pytanie dla zdolnych matematyków: skąd wziął się szmal na wybudowaną przez spółkę Solorza nową siedzibę banku Solorza i telewizji Solorza? Nie wiecie? Dlatego nie latacie śmigłowcem Bell i nie jeździcie BMW. Poszkodowani upatrują w tej transakcji przejawów nonszalancji, wynikającej głównie z posiadania stacji telewizyjnej o ogólnopolskim zasięgu (...) Stowarzyszenie obawia się też, że dalsza rabunkowa gospodarka zasobami Banku, może spowodować powstanie przesłanek uzasadniających jego upadłość. Może to także spowodować zachwianie całego polskiego systemu bankowego... – czytamy w liście Stowarzyszeń Poszkodowanych do prezesa NBP Leszka Balcerowicza. Paweł K. z Zielonej Góry stracił 280 tys. zł uzbieranych na zakup domu. Dostał wylewu, w wyniku którego ma sparaliżowaną rękę. Ponieważ jest artystą-malarzem, stracił również zawód. Utrzymuje się z głodowej renty ZUS. * * * W kwietniu tego roku z wielkim hukiem upadł koncern medialny Leo Kircha w Niemczech (Pro Sieben, SAT 1, Kabel 1, Neun Live i DSF). Zawalenie się medialnego kolosa kosztowało niemiecki system finansowy co najmniej 3,5 mld euro. Nikt w Niemczech nie spodziewał się takiej katastrofy. Jak wskazują politycy zza naszej zachodniej granicy, zawiódł system kontrolny, którego siłę stępiła potęga mediów należących do Leo Kircha. Polsat od dłuższego czasu jest w miarę obiektywną stacją, do przeszłości należą wpływy Wiesława Walendziaka, Jarosława Sellina i innych pampersów. Grupa Polsat stanowi potężną siłę nie tylko finansową, ale i medialną. Niezależnie od tego, jak powstała, jest potrzebna na polskim rynku mediów. Nie chcielibyśmy, żeby Solorz-Żak podzielił los swojego niemieckiego kolegi. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że imperium Solorza – podobnie jak koncern Kircha – ignoruje zalecenia instytucji kontrolnych. Od niedawna całą przyjemność z oglądania koszykówki na Polsacie Sport psuje mi myśl o wydymanych klientach Banku Staropolskiego. Zagrania CSKA Moskwa czy Śląska Wrocław tracą cały urok. Wkurwia mnie to potwornie. Nie pomaga nawet uśmiechające się z ekranu dziecko, nakarmione słońcem przez dobroduszną Fundację Polsat. * Fragmenty listów ofiar bankructwa Staropolskiego pochodzą z pisma skierowanego 18 września tego roku do Zygmunta Solorza przez Zespół Stowarzyszeń Poszkodowanych przez Solorza-Żaka . Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złodziej gaci Prezydent Kwaśniewski powiedział, że nie ma znaczenia termin wyborów: koniec października czy początek listopada. Ważne, by społeczeństwo poszło głosować. 56 proc. ankietowanych rodaków ma w dupie ten obywatelski obowiązek. Wśród nich ja. Dlaczego? Pamiętacie cykl artykułów w "NIE" – "Autostrata"? Jeśli tak, omińcie ten akapit. Pisaliśmy trzykrotnie, alarmując tym samym wszystkie państwowe organy odpowiedzialne za ochronę obywateli przed złodziejstwem, o urzędnikach z ekipy rządzącej Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad, którzy dopuścili się poważnych nadużyć przy nadzorze kolejnych przetargów na budowę dróg. Przetargi wygrywały bankrutujące firmy niemieckie ograbiając w ten sposób pomrocznego podatnika z kolosalnej forsy przeznaczonej przez państwo na budowę nowoczesnych i wygodnych dróg szybkiego ruchu. Jako obywatelka pomrocznego, ale jednak państwa oczekiwałam wyciągnięcia poważnych konsekwencji wobec skorumpowanych urzędników. Każdego szczebla. Od tych malutkich, co kręcą lody, po tych, które lody te powinni wykryć, a tego nie zrobili. Tak powinno być w państwie prawa. Tak wbijali mi w szkole od podstawówki: społeczeństwo, państwo, prawo, władza ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza, stosowanie i egzekwowanie prawa, odpowiedzialność za czyny wobec państwa i prawa. I inne pierdoły. Takie same mądrości wtłaczano w głowy posłanki Wandy Łyżwińskiej z Samoobrony i Andrzeja Surowieckiego, pracownika umysłowego. Ja – dziennikarz Po naszym artykule nie było żadnego odzewu ze strony rządzących. Nie żebym się spodziewała kwiatów i gratulacji od odpowiedzialnego za autostradową działkę ministra infrastruktury Marka Pola. Wystarczyłaby informacja, że wszczęto postępowanie wyjaśniające. No co? Tak mnie uczyli w szkole. Źle mnie uczyli. Postanowiłam zapytać ministra o rezultaty. Nawet w pomrocznym państwie dziennikarz ma prawo pytać wszystkich o wszystko. Odpowiedź dostałam już po miesiącu: 10 maja b.r. przedstawiciel GDDKiA dokonał doraźnej kontroli prawidłowości przebiegu przetargu polegającego na zapoznaniu się z oceną ofert oraz przeprowadzeniu rozmów z członkami Komisji przetargowej. Nie stwierdzono nieprawidłowości. Ustalono wówczas, że Komisja przeprowadziła przetarg rzetelnie i bezstronnie oraz dołożyła należytej staranności przy wyborze najkorzystniejszej oferty. 2 sierpnia otrzymałam kolejne pismo z Ministerstwa Infrastruktury, nieco innej treści: Sprawa przetargu na budowę kolejnych odcinków autostrady A4 rozstrzyganych przez katowicki oddział GDDKiA jest przedmiotem kontroli NIK. Dopiero po jej zakończeniu będzie można stwierdzić czy przy przeprowadzaniu przetargów wystąpiły jakiekolwiek nieprawidłowości. Jeżeli wykaże je kontrola NIK, to wobec szefa katowickiej GDDKiA Krzysztofa Raja zostaną niezwłocznie wyciągnięte konsekwencje. Minister Marek Pol dopilnuje tego osobiście. Co za szokująca zmiana! Minister Pol kupił okulary. Wanda Łyżwińska – poseł Zaintrygowana lekturą "NIE" i autostradowym przewałem posłanka także napisała Polowi laurkę. W odpowiedzi otrzymała: Minister nie widzi żadnych nieprawidłowości w działaniu swych urzędników. Jednocześnie puściła kabla do UOP (Urząd Ochrony Państwa). Z UOP przyszło: Sprawa jest przedmiotem postępowania w świetle ustawy o UOP. UOP ucichł potem na dwa miesiące, wobec czego Łyżwińska nabazgrała następne pismo, żądając na podstawie tej samej ustawy wszczęcia natychmiastowego postępowania. Na co UOP odpowiedział: Sprawa została przekazana do rozpatrzenia przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach. Dlatego po miesiącu Łyżwińska dostała z Prokuratury Okręgowej w Katowicach kwit: Sprawa została przekazana według właściwości Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Wszystko po to, by 9 sierpnia posłanka otrzymała z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie pismo tej treści: Rozstrzygając spór kompetencyjny na podstawie regulaminu wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek organizacyjnych prokuratury Prokurator Apelacyjny w Warszawie jako właściwą do przeprowadzenia postępowania w sprawie przetargu na wykonanie odcinka autostrady wskazał Prokuraturę Okręgową w Katowicach. W związku z tym materiały sprawy zostały w dniu 9 sierpnia przesłane do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Łyżwińska po raz pierwszy poważnie zwątpiła w pomroczną państwowość. Andrzej Surowiecki – pracownik umysłowy Przeczytał w "NIE" o wirtualnych autostradach budowanych przez bankrutów. Jako przeciętny obywatel państwa prawa, a przede wszystkim podatnik postanowił sprawdzić, jak aparat tego państwa działa w praktyce. Pierwsze pismo wymalował do Urzędu Zamówień Publicznych. Wiedział, do kogo, bo sam jest prawnikiem i ekonomistą. Grzecznie poprosił o zbadanie sprawy i zajęcie stanowiska stosownie do kompetencji UZP. Na co mu Urząd odpowiedział: Uprzejmie informujemy, że UZP prowadzi postępowanie wyjaśniające, mające na celu ustalenie okoliczności wyboru wykonawców dla realizacji odcinków autostrady A4 Wirek–Sośnica oraz Sośnica–Batory. Zaraz potem dostał następne: Należy stwierdzić, iż Prezes Urzędu Zamówień Publicznych nie jest organem właściwym do oceny prawidłowości procesu wyboru wykonawców przedmiotowych inwestycji. Surowiecki nie lubi, gdy go traktują jak idiotę, postanowił nakablować na UZP i przewalone autostrady do ministra spraw wewnętrznych i administracji, samego Krzysztofa Janika. Na co dostał odpowiedź – kopię pisma skierowanego przez MSWiA do UZP: Przekazuję wystąpienie Pana Andrzeja Surowieckiego nadesłane do Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji. Uprzejmie proszę o ustosunkowanie się do sprawy oraz udzielenie zainteresowanemu stosownej odpowiedzi. W ten oto sposób trzy różne osoby dziennikarka, posłanka i obywatel-fachowiec wyczerpały swe możliwości domagania się respektu dla prawa w państwie prawa. Aparat państwowy potrafi jednak niekiedy działać szybko i zdecydowanie. Józef Klut – budowlaniec Józef mieszka w Kielcach. Na papierze, bo w poszukiwaniu pracy najczęściej sypia w Warszawie. W stolicy z robotą ciężko, szczególnie w branży Kluta, który jest specem od pomagania na budowach. Klut każdy zarobiony grosz posyła rodzinie. Za dzień budowlany pomocnik wyrabia najwyżej 30 zł. Konkurencję stanowią Ukraińcy, którzy potrafią pracować nawet i za dychę. Klut ma ze sobą dwie pary majtek. Jedna na zmianę, z czego wynika, że co wieczór Klut urobiony jak wół musi prać gacie. Niefart chciał, że przenosząc wiadro gipsu, zahaczył dupą o wystający drąg w ścianie. Rozdarł robocze spodnie i co gorsza gacie, boleśnie haratając przy tym tyłek. Spodnie – pal go sześć – służbowe. Ale gacie. Po robocie 2 sierpnia 2002 r. wybrał się więc do pobliskiego hipermarketu Géant w celu nabycia majtek, sztuk jeden, na co przeznaczył 5 zł. W Kielcach za tyle właśnie kupuje się gacie. Na półce z bielizną ujrzał gacie pakowane po trzy sztuki, ale za 43 zł. Drogo jak cholera, a poza tym Klut mógł sobie pozwolić na kupno tylko jednej pary majtek. Najprościej byłoby rozedrzeć paczkę i zwędzić jedne galoty, ale wtedy niechybnie przyłapałaby go sklepowa kamera. Schował więc całe pudełko pod sweter i majtając siatką z piwem nabytym w sklepiku obok budowy, prosił Boga, w którego jeszcze wtedy wierzył, żeby majtki nie zadzwoniły na bramce. Gacie zatarabaniły na pół marketu. Klut świadom przegranej od razu skierował się posłusznie w kierunku ochroniarzy, wyjmując spod pazuchy zwędzone majtki. Ci, rozbawieni do łez, wezwali policję. Funkcjonariusze państwowi kazali rozebrać się Klutowi do majtek, by sprawdzić, czy nie ma czasem gaci z marketu na sobie. W takim skąpym stroju kazali mu wypić piwo z siatki. Wszystko działo się na oczach tłumu zakupowiczów. Gdy Klut odmówił, gliniarze zabrali mu ciuchy. W samych gaciach na środku marketu Klut czuł się niezbyt komfortowo. Chcąc zakończyć to przedstawienie, wypił piwsko duszkiem. Wtedy gliny powiozły go na izbę wytrzeźwień. Tam nie chcieli go przyjąć, bo nie był dość pijany. Funkcjonariusze odwieźli więc Kluta na budowę. Po to, by na drugi dzień przyjechać po niego z wezwaniem do sądu. Sprawa odbyła się jeszcze tego samego dnia i tego samego dnia zapadł wyrok w Sądzie Rejonowym miasta Warszawy w VI Wydziale Grodzkim: Sąd orzeka Józefa Kluta winnym zarzucanego mu czynu, że w dniu 2 sierpnia 2002 r. o godz. 17.10 w Warszawie w sklepie Géant przy ulicy Połczyńskiej 4, będąc po spożyciu alkoholu 0,16 prom. dokonał kradzieży artykułów odzieżowych – 3 par spodenek męskich na łączną kwotę 43 zł na szkodę w/w sklepu. Za wykroczenie z art. 119 kw par. 1 sąd wymierza mu karę piętnaście dni aresztu. Na podstawie art. 42 kw warunkowo zawiesza wykonanie orzeczonej kary na okres jednego roku próby. Na podstawie art. 24 par. 2 kw sąd wymierza obwinionemu karę 400 zł grzywny. Na podstawie art. 82 par. 3 kpw na poczet orzeczonej winy zalicza się obwinionemu okres zatrzymania od dnia 2 sierpnia 2002 r. do 3 sierpnia 2002 r., tj. dwa dni, po zaokrągleniu, przyjmując że jeden dzień zatrzymania jest równoważny grzywnie w kwocie 200 zł. Na podstawie art. 119 kpw w związku z art. 624 par. 1 kpw zwalnia obwinionego Józefa Kluta od ponoszenia kosztów postępowania przejmując je w całości na koszt Skarbu Państwa. To się nazywa państwo prawa i skrupulatna, gdy o majtki chodzi, praworządność. I ja mam pójść na wybory? Po co? Żeby wybrać pazernych dżokejów, co mi będą jeździć po garbie pod płaszczykiem państwa prawa. Pocałujta w dupę wójta. Anarchia forever. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Patriot Games " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pasztet z kaczki Janusz Cliff Iwanowski Pineiro bohater głośnego dokumentu telewizyjnego, współautor książki "Po drugiej stronie lustracji" zafundował braciom Kaczyńskim paskudny prezent z okazji połączenia w jedną koterię PiSuaru z Porozumieniem Polskim. Napisał i własnym sumptem wydał książkę pod nieco pretensjonalnym tytułem "Trzeci akt dramatu". Pineiro nie pęka, chociaż Lech Kaczyński dopilnował, aby posiedział w areszcie tymczasowym w Białołęce 7 miesięcy bez czterech dni. Wyszedłszy na wolność podtrzymuje to wszystko, o co wcześniej oskarżał Kaczorów oraz ich przydupasów ze zdechłej PiCzki. Ludzi prawicy Pineiro przedstawia jako bandę chciwych władzy politycznych nuworyszy, pozbawionych wszelkich zasad moralnych. Zastanawiające jest, że nie przeląkł się procesów sądowych, jakie Kaczyńscy wytoczyli Jakubowi Kopciowi, współautorowi pierwszej książki o związkach Kaczorów z aferą FOZZ, a także "Trybunie" i Telewizji Polskiej. W nowej książce, która jest niby-pamiętnikiem z pobytu w białołęckim areszcie, Cliff Pineiro dalej twierdzi, że były polityk PC Maciej Zalewski, działając w porozumieniu z Lechem Kaczyńskim, usiłował, w drodze pozaprawnych posunięć, utworzyć w Kancelarii Prezydenta Wałęsy tajną grupę mającą inwigilować przeciwników politycznych Porozumienia Centrum. Po raz pierwszy padają nazwiska czterech oficerów wojskowych służb specjalnych którzy byli zaangażowani w to przedsięwzięcie. Jednym z zadań tajnego zespołu miało być między innymi znalezienie "dowodów" na powiązania Mieczysława Wachowskiego z KGB oraz prawdopodobne inwigilowanie Balcerowicza. Autor "Trzeciego aktu dramatu", niegdyś współorganizator Rady Ekonomicznej PC, konsekwentnie utrzymuje, że najpierw finansował tę partię z własnych pieniędzy, a następnie "obdarowywał" Jarosława Kaczyńskiego oraz Adama Glapińskiego forsą którą Grzegorz Żemek wyprowadzał z państwowego Impexmetalu i z FOZZ. Pineiro pisze: W kancelarii Prezydenta czekał już na nas Jarek (Kaczyński – przyp. H.S.). Otrzymał wtedy pierwszą "pożyczkę" w dolarach. Parę dni wcześniej dostałem od Żemka 100 lub 150 tys. dolarów w gotówce. Dał mi je w torbie na cukier. Opisałem to już w pierwszej swojej książce. Dla Jarka miałem odłożone z tego dziesięć tysięcy dolarów. Adam wielokrotnie przypominał, abym nie zapomniał o spełnieniu obietnicy. Dzień wcześniej przekazałem Glapińskiemu dziesięć tysięcy dolarów w jego mieszkaniu na wydatki związane ze służbowym wyjazdem. Świadkami tego były nasze żony. Jarkowi dałem drugie dziesięć tysięcy dolarów; miesiąc, albo dwa później po tym, jak wpłynęły na konto firmy Cliff pieniądze z Impexmetalu. Później dla Jarka regularnie odbierał "pożyczki" Glapiński. (...) To, że Glapiński był upoważniony do odbioru ode mnie większości gotówki, było uzgodnione wcześniej z Jarosławem Kaczyńskim. Dlatego uważam, że czas już przerwać spekulacje na temat, czy Adam brał dużo, a Jarek mało. Wszystko było ustalone z obydwoma liderami PC. Jedno jest pewne: pieniądze nie szły tylko na partię. Zasilały również kieszenie jej przywódców. Adam Glapiński miał brać nie tylko żywą gotówkę. Pineiro twierdzi, że płacił za byłego prawicowego ministra rachunki w szwajcarskim burdelu oraz fundnął mu w warszawskim sklepie Bossa garnitur i buty. Czytelnik nowej książki Pineiry będzie się z pewnością zastanawiał, na ile opublikowane wyznania są wiarygodne i czy faktycznie Jarosław Kaczyński brał szmal w zamian za płatną protekcję. Moim zdaniem to, co napisał Pineiro zasługuje na wzięcie pod uwagę. Jego wynurzenia współbrzmią bowiem z zeznaniami Grzegorza Żemka składanymi w czasie procesu FOZZ. 10 sierpnia zeszłego roku odnosząc się do swoich związków z braćmi Kaczyńskimi Żemek stwierdził w sądzie: Ich apetyty były tak wielkie, że któregoś dnia musiałem odmówić i zaledwie w parę godzin po rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim zostałem aresztowany. W książce pt. "Trzeci akt dramatu" Pineiro przytacza fragmenty notatek sporządzanych w 1992 r. przez oficerów UOP w trakcie przesłuchań Grzegorza Żemka. Z cytowanych w książce fragmentów tych notatek oraz z protokołu przesłuchania biznesmena Wojciecha Niedzielskiego wynika, iż Żemek "organizował" pieniądze z FOZZ dla Jarosława Kaczyńskiego i Adama Glapińskiego. Doskonale o tym wiedzieli mocodawcy Żemka z wywiadu wojskowego. Faktem nie podlegającym dyskusji jest to, że w rewanżu politycy PC Glapiński i Włodarczyk naciskali na ówczesnego prezesa NBP Grzegorza Wójtowicza, by zrobił Żemka swym zastępcą. Wójtowicz zeznał to w prokuraturze i powtórzył na sali sądowej w czasie niedokończonego procesu FOZZ. Jednak nie tylko w oświadczeniach Żemka można doszukać się stwierdzeń współbrzmiących z wynurzeniami Pineiry. Oto, co powiedział w wywiadzie dla " Gazety Wyborczej" (z 16-17 lutego 2002 r.) Andrzej Czernecki, poseł Unii Demokratycznej w II kadencji Sejmu: Jarosław Kaczyński nie miał żadnych skrupułów, żeby brać na lewo i prawo – czerwone, zielone i fioletowe. Wychodził z charakterystycznego dla prawicy założenia, że cel uświęca środki. Jego ludzie spotykali się z przedsiębiorcami i recytowali jedno z dwu zdań: "zbieramy na kampanię wyborczą", albo "potrzebujemy paru złotych na fundusze partyjne". Wszyscy dostawali. Tymi słowy scharakteryzował postawę Jarosława Kaczyńskiego "biznesmen z górnej półki", czołowy polski dostawca sprzętu medycznego. Wypowiedź byłego parla-mentarzysty i szanowanego przemysłowcabardzo uprawdopodobnia zwierzenia auto-ra książki "Trzeci akt dramatu". Zdecydowanie najciekawsze są w książce Pineiry zasygnalizowane przeze mnie wątki, obrazujące jak Kaczyński i Glapiński "organizowali" szmal. Natomiast tym miłośnikom literatury faktu, którzy mają już dość babrania się w "kaczych ekskrementach", polecam nakreślone przez Pineirę soczyste obrazy aresztanckiego życia w Białołęce. Niewątpliwym walorem jego wspomnień jest ich autentyzm. Przestrzegam jednak potencjalnych czytelników "Trzeciego aktu dramatu", że jest to książka napisana przez amatora i w dodatku zredagowana nieprofesjonalnie i niechlujnie. Widać, że autora, będącego zarazem wydawcą własnych wspomnień, nie było stać na wynajęcie osoby, która mogłaby wyłapać takie oczywiste lapsusy, jak na przykład przypisanie w tekście książki autorstwa noweli "Latarnik" Bolesławowi Prusowi. Pewna nieporadność stylistyczna i kompozycyjnanie przekreśla jednak walorów informacyjnych książki Pineiry. Cliff Pineiro "Trzeci akt dramatu", Wydawnictwo Royal Cliff, Warszawa 2002 Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Modlitwa o zbabienie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 300 baniek mydlanych cd. Zgodnie z naszymi przewidywaniami robi się coraz cieplej wokół przetargu na budowę Terminalu II na Okęciu. Za kilka dni do ataku ruszą posłowie. Mam złą wiadomość dla naczelnego dyrektora PPL Porty Lotnicze Zbigniewa Lesieckiego. Przyjaciele z Najwyższej Izby Kontroli dostarczyli nam kopię Uchwały Komisji Odwoławczej powołanej zarządzeniem Nr 2/2003 przez dyrektora Departamentu Komunikacji i Systemów Transportowych NIK z 5 maja 2003 r. Dotyczy ona zastrzeżeń zgłoszonych przez Lesieckiego do ocen i uwag zawartych w wystąpieniu pokontrolnym Izby z 24 kwietnia 2003 r. Komisja w składzie: Małgorzata Nowakowska, Monika Cybulska, Marek Glapa 12 maja 2003 r. na posiedzeniu jawnym postanowiła zastrzeżenia oddalić. Oznacza to, że Izba podtrzymuje krytyczne uwagi i trzeba będzie teraz wyspowiadać się przed sejmową Komisją Infrastruktury. Posłowie (zarówno z opozycji, jak i koalicji) już zacierają ręce na myśl o tym, jak bardzo będą mogli dobrać się do osób odpowiedzialnych za niesławny przetarg. Nie wchodząc w szczegóły z satysfakcją pragnę zauważyć, że kontrolerzy NIK podzielili większość krytycznych uwag jeszcze w zeszłym roku formułowanych na łamach tygodnika "NIE" wobec przetargu na rozbudowę Okęcia. Na stronie 11 uchwały znalazło się takie stwierdzenie: w ocenie NIK istnieją poważne zagrożenia dla prawidłowej realizacji przedsię-wzięcia, wynikające z niedostatecznej koordynacji działań mających na celu organizację finansowania inwestycji. Posłowie zapytają: o co chodzi? Może np. o finansowanie? 23 maja 2003 r. rzecznik prasowy firmy Ernst & Young Bartłomiej Pawlak w korespondencji skierowanej na moje ręce po ukazaniu się artykułu "300 mydlanych baniek" dowodził, że ostateczne wynegocjowane warunki finansowania zakładają, że banki dostarczą finansowanie w kwocie 215 milionów USD a pozostałą kwotę zapewni PPL. * * * Wyjaśnijmy – 6 maja 2003 r. została zawarta umowa gwarancyjna, która de facto pozwoli na skonsumowanie innej umowy pieniężnej podpisanej i otrąbionej jako wielki sukces 17 grudnia 2002 r. między PP Porty Lotnicze a Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Wygląda na to, iż dopiero od 6 maja można mówić, że jest kesz na rozbudowę Okęcia. NIK-owcom bardzo się nie podobał ten styl prowadzenia interesów. Do gustu nie przypadły im też szczegóły umów, które firma zawarła z doradcami zewnętrznymi: KPMG Polska, spółka z o.o., oraz firmą Artur Andersen. W ocenie NIK były to działania nierzetelne i niegospodarne. I tak wy-płacono zaliczkowo firmie KPMG – 50% uzgodnionego wynagrodzenia 426.250 zł, blisko pięć miesięcy przed wykonaniem przedmiotu zamówienia oraz firmie Artur Andersen – 30% wynagrodzenia tj. 96.000 USD, 10 miesięcy przed otrzymaniem opracowania (str. 13 uchwały). W sumie umowa z KPMG Polska opiewała na 852 tys. zł plus VAT, a Artur Andersen za przygotowanie Memorandum Informacyjnego wziął w złotych równowartość 320 000 dolarów! Za dużo? Cóż – aby wyjąć, trzeba najpierw coś włożyć. A poza tym takie są podobno stawki... * * * Z rozmów, które prowadziłam z posłami z sejmowej Komisji Infrastruktury, wynika, że mają oni już serdecznie dosyć tego, co dzieje się wokół Okęcia. A to skandal związany ze szwajcarskimi pieniędzmi dla zarządu PLL LOT, a to niejasności związane z przetargiem na budowę Terminalu II. Zgodnie z sugestiami autorytetów, do referendum unijnego był spokój, ale teraz zacznie się ostre strzelanie do wicepremiera Marka Pola i jego zastępcy Andrzeja Piłata, że o dyrektorze Lesieckim nie wspomnę. Wybrańcy narodu uzbrojeni w materiały NIK oraz publikacje tygodnika "NIE" zapytają np. wicepremiera o działalność specjalnej komisji resortowej, która jesienią zeszłego roku badała sprawę przetargu na rozbudowę Okęcia. Jej zdaniem wszystko było OK. A jak się to ma do dzisiejszych ustaleń NIK? Mogą też dociekać, dlaczego nie przeprowadzono dwóch oddzielnych postępowań przetargowych: na opracowanie projektu i wykonawstwo? Dlaczego tolerowano uchybienia formalne i błędne założenia początkowe co do sposobu przeprowadzenia przetargu? W ocenie NIK miały one wpływ na kolejne "nieprawidłowości", których lista jest długa, oj, długa. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szerokotorowiec " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niepełnosprytni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Capo di tutti virtuti Księże Prymasie. Skieruj wzrok na Gdańsk. Ulżyj ciężkiej doli nadkomisarza Belki. Nadkomisarz Czesław Belka, komendant II Komisariatu Policji w Gdańsku drapie się w głowę. Nie bardzo wie, co i jak powiedzieć. Bo tak po prawdzie nadkomisarz Belka ma przejebane. Po pierwsze, ma pod sobą najgorszy komisariat w województwie. Obejmuje teren całego Śródmieścia wraz z Głównym Miastem (4 mln turystów rocznie), dworcem PKP (100 tys. ludzi na dobę wte i wewte), Dolnym Miastem i terenami wokół stoczni (dzielnicą wyjątkowo niebezpieczną, gdzie strach się bać), 80 bankami i hotelami. Ludzie nadkomisarza Belki prowadzą ok. 5,5 tys. dochodzeń i śledztw rocznie: kradzieże, wyrwy torebek, rozboje, włamania, pobicia, zaginięcia, fałszywe banknoty. Jakieś 14–15 zgłoszeń dziennie. Największa liczba w całym województwie. Do tego dochodzi zabezpieczanie wizyt VIP-ów, bo przecież nikt, kto przyjedzie tu z królów, prezydentów, premierów, ministrów, nie podaruje sobie gdańskiej Starówki. Po drugie, ma na swoim terenie prałata Henryka Jankowskiego... Order za męstwo w wojnie Nadkomisarzowi Czesławowi Belce – zgodnie z właściwością, jak to się ładnie mówi – spadło na głowę prowadzenie postępowania o wykroczenie, którego się dopuścił ks. prałat. Podpułkownika rezerwy Krzysztofa Majera, prezesa Zarządu Dolnonośląskiego Związku Żołnierzy LWP, a zarazem wiceprezesa Zarządu Głównego tego związku jakoś tak na początku 2002 r. oburzył fakt, że Jankowski bezczelnie i bezprawnie nosi insygnia srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari. Sprawa nie była nowa. W grudniu 1992 r. ukazał się w tygodniku "NIE" (nr 51/1992) artykuł "Zdekonspirujmy pierś prałata", w którym redakcja zamieściła zdjęcie Jankowskiego w sutannie paradnej z dziewięcioma rzędami baretek. Spośród rozpoznanych medali i odznaczeń wybija się Order Orła Białego i właśnie Virtuti Militari V klasy. Order Wojenny Virtuti Militari ustanowiony został przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 r. Przyznawano go za bohaterskie czyny bojowe na polu walki. Ma go prawo nadawać prezydent RP albo naczelny wódz wojsk w czasie wojny. No i Jankowski dostał ten order od prezydenta RP. Tyle że samozwańczego. Niejakiego Juliusza Nowiny-Sokolnickiego, który w swoim czasie ordery i awanse rozdawał garściami. Jankowski otrzymał w maju 1981 r. Virtuti Militari w uznaniu niezwykłego męstwa w okresie narodzin "Solidarności", a w listopadzie 1982 Order Polonia Restituta. Decyzja Kancelarii Prezydenta Wałęsy z 15 października 1993 r. wyraźnie stwierdza, że Sokolnickiemu nie przysługiwały ani nie przysługują żadne atrybuty władzy i w związku z tym nadawane przez niego stopnie i awanse nie mogą być honorowane w Polsce. Co nie przeszkodziło kilka lat wcześniej (w lutym 1988 r.) przyjąć Wałęsie od Sokolnickiego Orderu Polonia Restituta. Ale to tak na marginesie, aby było jeszcze śmieszniej... O tym, że prałat nosi Virtuti, krą-żyło więc między społeczeństwem, żołnierzami służby czynnej, rezerwy i w stanie spoczynku, między kombatantami. Gdzieniegdzie na zdjęciach w prasie, na migawkach w telewizji pojawiał się Jankowski z baretkami na sutannie. Ppłk Majer po 10 latach od pierwszej publikacji w "NIE" na ten temat napisał w lutym 2002 r. do Ministerstwa Sprawiedliwości o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Minister Barbara Piwnik przekazała sprawę do Prokuratury Krajowej o zbadanie (zgodnie z właściwością). Prokuratura Krajowa zleciła to Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku (zgodnie z właściwością), Prokuratura Okręgowa – Prokuraturze Rejonowej (zgodnie z...), Rejonowa – Komendzie Miejskiej Policji (zgodnie z...), a Miejska – II Komisariatowi i Belce (wiadomo z czym...). No i Belka ma z tym teraz zgryz. Akta w komisariacie – począwszy od czerwca 2002 r. – puchną od kolejnych dokumentów i protokołów przesłuchań. Niedawno minęła rocznica. Każdy wie, ale nikt nie widział Policjanci z II Komisariatu sprawdzają najdrobniejszy szczegół. Przesłuchują świadków, którzy mogliby cokolwiek na temat prałata obwieszonego orderami powiedzieć. Łącznie z gen. bryg. Stanisławem Nałęcz-Komornickim z Kancelarii Prezydenta, kanclerzem Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Prosili o pomoc kolegów z kilkunastu komisariatów w Polsce. Niestety. Każdy niby wie, widział na zdjęciu w gazecie albo w Internecie, ale nikt na własne oczy. A policji jest potrzebne zeznanie: kiedy i w jakim miejscu ks. prałat popełnił czyn zabroniony. Policja śledzi też los każdej fotografii prałata z medalami, która została opublikowana. Po opublikowaniu zdjęcia w "Faktach i Mitach" (18/2002) policjanci z Gdańska wysłali zapytanie, skąd redakcja ma zdjęcie. Dostali odpowiedź, że z CAF PAP. Agencja odpisała, że nikomu zdjęcia nie dawała, bo nie ma takiego w swoich zbiorach. Ot, i ślad się urwał. "Polityka", "Trybuna", "Super Ekspress", TVN 24, radiowa "Trójka". Każdy coś tam zamieścił. A biedni policjanci musieli pisać do każdej redakcji pisma z prośbą: a skąd wiedzą, a skąd mają, a gdzie widzieli. I z każdej dostawali mniej więcej podobną odpowiedź: zdjęcia nadeszły pocztą, anonimowo. Nikt bowiem – kto chce wydawać ciekawą gazetę – nie wkopie swoich informatorów. Za mundurem panny sznurem Jak gdyby tego wszystkiego było mało, prałata Jankowskiego na niektórych zdjęciach można zobaczyć także w mundurze oficera Marynarki Wojennej. Ot, choćby na okładce wydanej kilka lat temu książki Petera Rainy (nadworny biograf prałata) "Ks. Henryk Jankowski. Proboszcz parafii św. Brygidy", wydanej przez wydaw-nictwo WERS z Poznania. Ubiór ten stał się nawet przedmiotem oświadczenia senator Marii Berny (SLD) wygłoszonego na 29. posiedzeniu Senatu V kadencji, 29 listopada 2002 r.: Mundur wojskowy, mundur oficera Marynarki Wojennej nobilituje każdego, kto go nosi godnie i zgodnie z prawem. Jednakże ubliża oficerskim dystynkcjom i mundurowi ktoś, kto nosi go bezprawnie, a więc niejako czyniąc sobie z niego i z siebie błazenadę. Zdania pani senator Berny nie podziela chyba ani dowództwo Marynarki Wojennej, które zaprasza ks. prałata na każdą uroczystość jako oficjalnego gościa, ani premier Leszek Miller. Przecież admirał floty Ryszard Łukasik nie zapraszałby błazna do siebie, a premier nie spotykałby się z błaznem na jego plebanii. Nieprawdaż? W maju 1989 r. Nowina-Sokolnicki awansował prałata na honorowego kontradmirała i dziekana generalnego Marynarki Wojennej RP. Nadał mu także Order Orła Białego. Ze stopniem oficerskim Jankowskiego jest jeszcze większe zamieszanie niż z orderami. W wojsku polskim nie ma pojęcia "honorowy oficer". W dodatku prałat na zdjęciach nosi mundur admirała floty z trzema gwiazdkami (paskami). Jako kontradmirał miałby prawo do jednej. Trzy paski na rękawie nosi admirał floty. Wysłałem w tej sprawie zapytania do rzeczników prasowych: Marynarki Wojennej i Ministerstwa Obrony Narodowej. Tak z czystej ciekawości, co mi odpiszą. Ale niestety, przez kilka dni, do czasu oddania artykułu do druku, nie wyrobili się z odpowiedzią. Przebieranki niepubliczne Art. 61 kodeksu wykroczeń stanowi: Par. 1 Kto przywłaszcza sobie stanowisko, tytuł lub stopień albo publicznie używa lub nosi odznaczenie, odznakę lub mundur, do których nie ma prawa, podlega karze grzywny do 1000 zł lub karze nagany. Par. 3 W razie popełnienia wykroczenia określonego w par. 1 można orzec (...) przepadek wymienionych w tych przepisach przedmiotów (...). Wykroczenie to podlega przedawnieniu w rok od popełnienia lub w dwa lata od wszczęcia przez sąd postępowania w tej sprawie. Ponadto nie ma w tych kwestiach orzecznictwa, więc nie wiadomo, jak np. zinterpretować passus "publicznie używa". Ale jeśli Jankowski występuje w sutannie przystrojonej baretkami w swoim kościele albo na imprezie w hotelu Heveliusz, albo upublicznia fotografie w mundurze admirała i z odznaczeniami, których nie ma, to raczej publicznie używa, bo publiczność wprowadza w błąd. Trudno negować, że zamieszczenie fotografii w książce przez siebie wydanej jest publicznym użyciem munduru. I w tym wypadku mielibyśmy niewątpliwie do czynienia z "umyślnością". Ale co zrobić, jeśli zdjęcie zostało rzekomo "włożone" do książki przez jej redaktora, opublikowane przez jakąś gazetę, zrobione w domu przez reportera? To już komplikuje "umyślność". Prałat wszak ma prawo wkładać w łazience, co chce, i puszyć się przed lustrem. Tylko jakoś trudno uwierzyć, że wszystko to dzieje się bez wiedzy prałata. Policjanci z II Komisariatu nie mogą skończyć postępowania w sprawie Jankowskiego. Co ppłk Krzysztof Majer im nadeśle nowy trop, nowe nazwiska świadków, to oni sprawdzają. Właśnie sprawdzają listę nadesłaną w połowie maja tego roku. Dajmyż spokój biednym policjantom i nadkomisarzowi Belce z Gdańska. Przebierańcami, którzy się dowartościowują błyskotkami, powinien się zająć psychoterapeuta. Zakończmy określeniem Witolda Gombrowicza z jego "Operetki": Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w parze z monumentalnym patosem dziejowym. O, to właśnie to. PS Trzeba trafu, że fotografie, które publikujemy, też przyszły anonimowo pocztą. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kiereswyczajka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ryjąc pod Czechami Policja w kopalni, Polacy zlani wodą i żelaznymi prętami – pisał rozogniony reporter. W Polsce górnicy robią głodówki i manifestacje. Z Czech napłynęły wieści, że polscy górnicy leżą w szpitalach pobici. Pomknąłem jako sprawozdawca na górniczą wojnę polsko-czeską. Czechy. Kilometr od przejścia granicznego Chałupki–Bogumin. Opuszczają się szlabany, zaraz przejedzie pociąg. Jest. Sunie powoli. Ciągnie 22 wagony po brzegi wypełnione węglem. Elektrowóz ma z boku napis "C˘D", czyli "C˘eská Doprava". Na wagonach widać napis "PKP". Węgiel jedzie na północ. Do Polski. W porównaniu z polskim, czeskie górnictwo ma się wyśmienicie. Kopalnie przynoszą zysk. W zeszłym roku wydobyły 14,5 mln ton węgla. Dają pracę 22,5 tysiącom ludzi. W tym dwóm tysiącom Polaków. Między Polakami a Czechami nie było dotąd żadnych konfliktów. Górnicy wiedzą, że pod ziemią nie ma miejsca na awantury, bałagan czy lenistwo. Wszyscy muszą ze sobą współpracować. Inaczej będą trupy. Bitwa pod ziemią Od niedawna tematem numer jeden w całym Ostrawsko-Karwińskim Zagłębiu Węglowym jest bitwa, do której miało dojść w kopalni Dukla. – Po skończenej robotie Polaki wepchnęli se przed naszich w kolejce do windy. I to byl pretekst do loupaniny – opowiada Jan Firek, Polak z Zaolzia. Chodził do czeskiej szkoły, więc po polsku mówi nie najlepiej. W swojej wsi jest prezesem koła górniczego. Teraz martwi się, co będzie, bo w jego kopalni także pracują Polacy. – Nasze chopaki rzekli waszym, co by stanęli na konce fronty. Wtedy Polaki pedzieli, że za rok to zostanom jenom oni, a Czeszi pójdou precz z kopalń. I tak se zaczelo. Stowka horników se tukla roksorami. To takowe metalowe pręty. – Szczegóły powtarzają wszyscy mieszkańcy terenów przygranicznych z Polską. Jan Firek, tak jak i pozostali, zna tę historię z gazety. O bitwie między Polakami a Czechami 25 listopada napisał "MoravskoslezskÝ Deník". Gazeta opisuje mrożące krew w żyłach wydarzenia – "olbrzymią bijatykę" na "żelazne tyki". Walczące strony próbowali ponoć rozdzielić pracownicy ochrony kopalń, ale bezskutecznie. Nie udało się to nawet policjantom, którzy zjechali na dół do kopalni. Dopiero zimna woda, którą zaczęto polewać górników, sprawiła, że bójkę przerwano. Zdaniem "Moravskoslezskiego Deníka" wielu uczestników potyczki odniosło obrażenia. Głównie Polaków. Mieli krwawe szramy i złamania. Dziesięciu naszych rodaków zostało rannych poważnie. Dziennikarz twierdził, że szefostwo górniczego koncernu OKD usiłowało nie dopuścić, by wieści o rozruchach się rozeszły. Byle skłócić Artykuł ukazał się 25 listopada i już tego samego dnia o tragicznych wydarzeniach bębniło radio. Dopiero wówczas policja wszczęła śledztwo, bo okazało się, że podczas krwawych incydentów w kopalni Dukla nie było ani jednego funkcjonariusza policji. Policjanci zaczęli od wizyty w szpitalach w Ostrawie i Karwinie, gdzie powinni trafić poszkodowani górnicy. Jednak ostatni hospitalizowany górnik z Polski pracował nie w Dukli, lecz w C˘SM. Frezarka ucięła mu przedramię. Lekarze je przyszyli i teraz już nawet rusza palcami. – W szpitalach w Karwinie i w Ostrawie nie natrafiliśmy na żadnych rannych podczas wymienionego incydentu – informuje podchorąży Zlatus˘e Viacková z Komendy Powiatowej Policji w Karwinie. Policja otrzymała pismo od Radka Chalupy, rzecznika koncernu OKD, który pisze: Artykuł i informacje w nim zawarte nie opierają się na prawdzie. Swoją negatywną wymową i próbą wywołania napięcia pomiędzy górnikami polskiej i czeskiej narodowości szkodzą dobrej reputacji i stabilności firmy. Mimo to śledztwo nadal będzie prowadzone. – Kierownictwo firmy uznaje ten artykuł za próbę wywołania napięcia pomiędzy czeskimi i polskimi górnikami – mówi mi Radek Chalupa. Kopalnie są prywatne Spotykamy się w siedzibie OKD w Ostrawie. Budynek stoi w samym śródmieściu. Po przeciwnej stronie ulicy – ratusz. Kiedyś ważniejszy od ratusza był właśnie biurowiec OKD. Przed rozpadem Czechosłowacji kopalnie czeskiego Śląska dawały pracę ponad 100 tysiącom ludzi. Skrót OKD oznacza Ostrawsko-Karwińskie Kopalnie. W 1998 r. OKD sprywatyzowano. 46 proc. akcji pozostawiło sobie państwo, ale ponad połowa należy do firmy Karbon Invest. Firma połączyła część kopalń, część zlikwidowała. Pozostały cztery zakłady wydobywcze na czeskim Śląsku i jeden na Morawach. To całe czeskie górnictwo. – Zasadnicza różnica między czeskim a polskim górnictwem polega na tym, że państwo nie udziela nam żadnego wsparcia – informuje Radek Chalupa. Czesi mają węgla jeszcze gdzieś na 30 lat. Zamierzają fedrować tak długo, jak długo będą kupcy na węgiel. A od 2, 3 lat w Czechach obserwuje się powrót do ogrzewania węglem. To dlatego, że podrożała energia elektryczna i gaz. Jednak najważniejszy odbiorca węgla kamiennego to przemysł. Węgiel z kopalń należących do Karbon Investu kupują huty. Trzy czeskie: Nová hut´, Vítkovice Steel i Tr˘inec. Austriacka w Linzu, węgierska w Dunaújváros, słowacka USS Steel w Koszycach. Węgiel z Czech jedzie także do Niemiec i do Polski. Chrapka na Morcinka OKD to firma, która przynosi zyski, a jej właściciel, czyli Karbon Invest, łakomym okiem zerka za północną granicę, do Polski. Nie tak dawno chciał kupić naszą kopalnię Morcinek, której złoża podchodzą aż do granicy i łączą się ze złożami kopalni C˘SM. Ale zakładowa "Solidarność" postawiła tak wygórowane warunki, że Czesi odskoczyli. Teraz Morcinek jest trupem. Górników zwolniono. Węgla się nie fedruje. Jedyna korzyść z tej kopalni to gaz, który się stamtąd wydobywa. Kto to robi? Czesi. Zamierzają w przyszłości przerzucić gazociąg nad graniczną rzeką Olzą. Te 46 proc. akcji OKD, które należą do państwa, chciał odkupić holenderski koncern LNM. Ten sam koncern przymierza się do hut w Trzyńcu i Witkowicach. Otrzymał nawet błogosławieństwo rządu Czech. A Czesi ze Śląska, zamiast się cieszyć z tego, że zachodni gigant wejdzie do nich ze swoim kapitałem, wszczęli bunt. Prywatny Karbon Invest mający większość udziałów zwołał walne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym wywalono z rady nadzorczej wszystkich przedstawicieli państwa. Holenderskiemu koncernowi zablokowano w ten sposób dostęp do informacji o firmie. Jeden z parlamentarzystów reprezentujących mieszkańców Zaolzia ostrzegł rząd, że huty przejęte przez LNM zrezygnują z czeskiego węgla i będą go sprowadzać z Polski, a to doprowadzi Karbon Invest do bankructwa i spowoduje zamykanie czeskich kopalń. A główni akcjonariusze Karbon Investu, Czesi Viktor Kolácek i Petr Otava, ogłosili, że jeśli LNM stanie się jednym z udziałowców Karbon Investu, to upadek tej firmy może nastąpić jeszcze szybciej. Wszystko dlatego, że koncern hutniczy LNM jest jednym z głównych konkurentów właśnie tych koncernów, do których należą huty sprowadzające czeski węgiel. Rząd odstąpił od swoich zamierzeń, a ostrawska gazeta "Horník" pokazała zdjęcie, na którym Viktor Kolác˘ek i Jir˘í Rusnok, minister przemysłu i handlu, ściskają sobie ręce. Kdo je víc W Stonawie, małej czeskiej wiosce leżącej kilka kilometrów od Karwiny, nie myśli się o wielkiej polityce. Mieszkańcy to reprezentanci głównej mniejszości narodowej zamieszkującej północne Czechy – czyli Polacy. Żyją biednie, bo choć bezrobocie w Czechach nie przekracza 10 proc., to w całym regionie ostrawsko-karwińskim sięgnęło już 18 proc. – Ja sem horník, kdo je víc? – Maksymilian Broz˘ek cytuje popularne w tych okolicach powiedzenie. Dosłownie tłumaczone znaczy: Jestem górnik, kto jest więcej? Pan Maksymilian przepracował 30 lat w kopalni. Zarabiał dobrze. Teraz też jest mu lepiej niż innym emerytom, bo górnicy otrzymywali wyższe emerytury. Ale młodzi nie mają pracy. Kopalnie ich nie przyjmują, chociaż czeskie prawo nakazuje zatrudniać najpierw Czechów, a później dopiero cudzoziemców. – Pracownikom z Polski nie trzeba tyle płacić, co nam – twierdzi Vaclav, górnik ze Stonawy. – My musimy dostać pensję, a poza tym ubezpieczenie zdrowotne i emerytalno-rentowe. A polscy górnicy są pracownikami firm Polcarbo i Alpex. Płaci się tym firmom, a one rozliczają się z Polakami. Kiedy jednak Vaclav zaczyna rachować, wychodzi mu, że gadki o taniej sile roboczej z Polski trzeba włożyć między bajki. Prawdziwy problem tkwi w czym innym. – Na początku to Polacy robili po 12 godzin non stop – przyznaje Vacek. – Teraz już tak nie jest, ale i tak jadą, ile się da. Stachanowcy zza granicy Czescy górnicy są zaniepokojeni wysoką wydajnością Polaków. Boją się, że w efekcie im również zostaną podniesione normy. Pod koniec listopada podsumowano wyniki pracy czterech brygad wybierających węgiel w kopalni Vacka. Mój rozmówca wyciąga kopalniany biuletyn i pokazuje odpowiedni fragment. Plan przekroczyła tylko jedna z nich. Oraz polska firma Polcarbo, która w tejże kopalni rabuje piątą ścianę. Piotrek pracuje w tej samej kopalni, co Vacek. Zatrudnia go właśnie firma Polcarbo. Przy czeskim piwie zastanawiał się z innymi Polakami, co teraz będzie, kiedy zaczęła się nagonka na polskich górników. Przy czwartym kuflu doszli do wniosku, że nic nie będzie. – Czesi to spokojny naród, miły. A poza tym tutaj mieszka kupa rodaków, tych z Zaolzia. Lubią nas – mówi Piotrek. Na zarzuty, że Polacy harują jak stachanowcy, tylko wzrusza ramionami. – Musimy być lepsi. Przecież inaczej nie chcieliby nas tutaj. A my robimy w pół roku to, co Czesi przez rok. Na polskie Piotrek zarabia w Czechach około 2,5 tys. zł. Mówi jednak, że gdyby w Katowicach dostał 1,5 tys., to od razu rzuciłby robotę w Czechach. Byle tylko starczyło na alimenty, mieszkanie i michę. Opróżnić biurowiec Piotrek mieszka w ogromnym hotelowcu wybudowanym w Pietrowicach, tuż przy granicy z Polską. Tu się gnieżdżą głównie Polacy i trochę Słowaków. Niektórzy prosto na szychtę jeżdżą z Polski, ale bezpieczniej jest spać po czeskiej stronie. Wiadomo – na granicy mogą za byle co zatrzymać. Według Piotrka łatwo sprawić, by polskie kopalnie też wychodziły na swoje. Z pamięci wymienia czeskie "dolÝ", które jeszcze działają. Połączono je po kilka razem. – Jak kilka kopalń ma jednego dyrektora, jednego głównego inżyniera, to i pozostałych urzędasów jest mniej. U nas też trzeba by zacząć od opróżnienia biurowców – radzi Piotrek. Tak się dziwnie złożyło, że tuż przed opublikowaniem przez "MoravskoslezskÝ Deník" artykułu o bitwie między polskimi a czeskimi górnikami, OKD ogłosił plany zwalniania kolejnych czeskich pracowników. Jednocześnie rozeszła się wieść o tym, że OKD przyjmie do pracy kolejnych Polaków. To zapewne powód, że ukazał się artykuł o zmyślonej bójce. Byle do Unii Radek Chalupa twierdzi, że OKD musi zatrudniać Polaków. Po 1989 r. w Czechach rozwalono szkolnictwo zawodowe. Górników się więc nie kształci. A nawet gdyby, to czeskie prawo zakazuje zatrudniania pod ziemią nieletnich. Uczniowie nie mogliby więc odbywać praktyk pod ziemią. W tym samym czasie, w którym w czeskiej kopalni Dukla rozgrywała się wirtualna bójka, po polskiej stronie było naprawdę gorąco. Rząd ogłosił plany zlikwidowania 7 kopalń i zmniejszenie zatrudnienia o 35 tysięcy ludzi. W centrum Katowic górnicy organizowali manifestacje, przed Urzędem Wojewódzkim wybuchały petardy. Nie ma co się dziwić. Gdyby nawet Czesi podjęli decyzję o tym, że w swoich kopalniach zatrudniają wyłącznie Polaków, to i tak miejsca by brakło dla ponad połowy zwolnionych. Nadzieją polskich górników jest Unia Europejska. Jak się dowiedzieliśmy, Czechom podobał się nie tylko Morcinek (zanim stał się trupem), ale kilka innych polskich kopalń. Na przykład Budryk. Nasi czescy sąsiedzi czekają tylko na zjednoczenie z Unią, by zacząć kupować nasze zakłady górnicze. Pod warunkiem że nie zostaną wcześniej zalane wodą. Oraz że je opuści "Solidarność", która stawia warunki nie do spełnienia. No, ale aby te dwa życzenia się spełniły, to trzeba naprawdę gorących modłów. A Czesi modlić się nie lubią. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Wieczorek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katolicy Urzędniczka I: – Ta pani nie składa do nas żadnych pism, nie przychodzi tutaj. Widocznie jej odpowiada tak, jak mieszka. Urzędniczka II: – Ten lokal jest do remontu. Nie możemy ubogim ludziom nakładać takiego ciężaru. Bożena P. od kilkunastu lat mieszka w zawilgoconej suterenie. Od pięciu lat bez prądu i gazu, a więc bez: światła, lodówki, pralki, telewizora, żelazka, dzwonka u drzwi, kuchenki, na której coś można ugotować. Ma gruźlicę. Jej dzieci mieszkają w domu dziecka, bo tam jest prąd i gaz. Tekst do folderu: Jest sielsko, był tu papież Sopot to miasto malowniczo rozciągające się pomiędzy Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym i złotymi nadmorskimi plażami. Wszystkim kojarzy się z najdłuższym w Europie spacerowym molo oraz festiwalem piosenki w Operze Leśnej. Urokliwa secesyjna architektura oraz zielone, kameralne uliczne zaułki przydają mu sielskiego charakteru. Zabytkowy zespół architektoniczno-krajobrazowy został wpisany do rejestru zabytków. Jest tu świeże powietrze i spokój. Dzięki specyficznemu klimatowi i źródłom zawierającym sole mineralne Sopotowi został nadany status uzdrowiska. Do Sopotu chętnie przyjeżdżają turyści, a w lecie na deptaku można spotkać wiele znanych z telewizji postaci. Aktorka Katarzyna Figura wyznała ostatnio w wywiadzie dla kolorowego czasopisma, że po urodzeniu dziecka będzie mieszkała właśnie w Sopocie. Trzy lata temu był tu papież. Niektóre domy na trasie przejazdu papamobile zyskały nowe elewacje, wymieniono chodniki, naprawiano nawierzchnię dróg. Tekst do prokuratury: W obronie czci Jego i naszej My, radni reprezentujący mieszkańców Sopotu, mamy już dość obrażania czci Ojca Świętego, wielkiego Polaka, który w czerwcu 1999 roku był gościem naszego miasta. Papież Jan Paweł II zasłużył na najwyższy szacunek, miłość i przywiązanie. Nie tylko jako przywódca Kościoła Katolickiego, nie tylko jako głowa państwa Watykan, ale jako jeden z największych ludzi XX wieku. Znieważanie Go, to znieważanie nas. Pisanie o papieżu w obraźliwym tonie narusza nie tylko normy etyczne, ale i przepisy prawa karnego. Domagamy się zajęcia tą sprawą i ukarania winnych. Tekst do MOPS-u: Zwracam się z pomocą Od wielu lat mieszkam w suterenie domu na ulicy P. Obecnie moja sytua-cja jest ciężka. Razem z moimi dziećmi i ich ojcem zajmowaliśmy część sutereny. Drugą część, przez ścianę zajmowała inna rodzina. Ale licznik na prąd i gaz mieliśmy jeden. I oni się wyprowadzili i zostawili duży rachunek. Obecnie nikt tam nie zamieszkuje, a lokal został zabity deskami. Kiedy zachorowałam na gruźlicę, to musiałam leżeć sześć miesięcy w szpitalu. Zaskutkowało to tym, że zwolnili mnie z pracy z Wojskowego Domu Wczasowego. Było to z dziesięć lat temu i od tej pory pracy nie posiadam. Trochę tylko staram się dorabiać na czarno jak się da, ale to jest już ciężko. Choroba mnie nie puściła, choć dwa lata temu znowu byłam w szpitalu na zaleczeniu. Ojciec moich dzieci mnie zostawił i wyjechał. Co pogorszyło moją sytuację. Pięć lat temu odcięto mi prąd i gaz. Od tej pory mieszkam przy świeczkach. Mieszka ze mną najstarsza córka, która jest pełnoletnią. Ona pracuje na czarno i stąd się utrzymujemy. Młodsza córka jest w internacie, a dwóch synów w domu dziecka. Zwracam się z pomocą. * * * Pracownica socjalna Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Sopocie: – Bożena P. jest specyficznym przypadkiem naszego ośrodka. Żyje w ciężkich warunkach. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak sobie radzi, jak gotuje cokolwiek. Z dziećmi kontakt utrzymuje, chodzi na spacery, one do niej przychodzą. Chociaż dom dziecka chłopców nie chce zwalniać do mamy na dłużej, bo przecież nawet lekcji przy świecach odrobić nie mogą. Sprawę rozwiązałoby, gdyby otrzymała od miasta mieszkanie komunalne, przynajmniej dwupokojowe, aby mogła zamieszkać w nim z dziećmi. Wtedy mogłaby dostać alimenty. Teraz z nich nie korzysta, bo dzieci są na utrzymaniu państwa. Ośrodek wystąpił do gminy o przydzielenie Bożenie P. mieszkania. Gmina zaproponowała jej lokal, ona go oglądała i miała się tam przeprowadzać. Wtedy straszna energia w nią wstąpiła. Cieszyła się. Myśmy tu w MOPS-ie nawet meble dla niej szykowali do tego mieszkania. Może jak pan napisze o tym, to się miasto ruszy. Urzędniczka w Wydziale Lokalowym: – To jest zdaje się rodzina patologiczna. W każdym razie nieciekawa. Czy Bożena P. daje gwarancję, że będzie płacić czynsz i za prąd, skoro teraz nie płaci? Teraz mówi, że będzie, a potem będą rosły zadłużenia. Myśmy proponowali jej lokal, ale w rezultacie nie przekazaliśmy jej, bo był za duży. To było 102 metry. A dzielić go na dwa mniejsze też nie było sensu, bo kto by chciał mieszkać z taką panią? A to mieszkanie zostało przygotowane do sprzedaży. Ja nie wiem, czy jest, o czym pisać w gazecie. Urzędniczka w Wydziale Gospodarki Gruntami: – Dawanie tego mieszkania Bożenie P. byłoby nierozsądne. Je by trzeba było wyremontować. Poza tym to mieszkanie jest zaraz pod da-chem, więc w lecie tam jest strasznie gorąco, bo dach ceramiczny. Więc z mokrej piwnicy przeniosłaby się w duchotę. Poza tym dach dziurawy i lałoby się jej na głowę. Mieszkanie jeszcze nie zostało sprzedane, szukamy nabywcy. To dobry punkt. Pan jest z "NIE"? Różni ludzie zasiadają przy stole Pańskim. * * * Czy w życiu Bożeny P. może być jeszcze gorzej, niż jest? Może. Dwaj synowie Bożeny P. są w sopockim Domu Dziecka nr 2. Dom jest przy ulicy Emilii Plater, sąsiadującej z ulicą, na której mieszka ich mama. Chłopcy mają do niej jakieś 150 metrów. Radni miasta Sopotu podjęli decyzję o likwidacji tego domu dziecka. Jest podobno niepotrzebny. Miasto prowadzi politykę prorodzinną, więc zmierza do tego, aby dzieci były w rodzinach zastępczych albo w rodzinnych domach dziecka. A najlepiej z rodzicami. Dom Dziecka nr 2 to ładnie położony budynek, niemal nad samym morzem. Trzy lata temu dokonano w nim modernizacji ogrzewania. Zastosowano nowoczesny, ekologiczny, tani system na gaz. Do końca roku dzieci zostaną "rozparcelowane" po innych domach dziecka. A urzędnicy znajdą na budynek dobrego nabywcę. Świetnie będzie się nadawał na pensjonat. * * * W suterenie Bożeny P. wisi makatka zrobiona ręką jej najmłodszego syna. Na szarym płótnie wyhaftował wielkie czerwone serce z napisem "Kocham moją mamę". Na korytarzu w Urzędzie Miejskim przed pokojem Wydziału Lokalowego wisi oprawiony kolorowy plakat "Ojciec święty w kolorach tęczy". Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szanowni i Wielce Drodzy Czytelnicy z całego świata! • Po pierwsze: - aby mieć możliwość w każdym miejscu kuli ziemskiej bez ruszania się z domu do sklepu lub punktu sprzedaży po Wasz ukochany tygodnik "NIE" i przeczytania jego aktualności - zamów prenumeratę elektroniczną tj. miesięczną, kwartalną, półroczną lub roczną. W tym celu wypełnij formularz udostępniony na naszych stronach internetowych www.nie.com.pl i już będziesz miał nas do woli, na co dzień. • Po drugie: - w zamian za wypełnienie formularza otrzymacie kod, który umożliwi Wam przystąpienie do lektury najbardziej aktualnego wydania tygodnika "NIE". Koszt takiego połączenia jest taki sam jak pre-numeraty krajowej. Czyli tyle samo, ile trzeba wyłożyć w kiosku, aby dostać solidną cotygodniową porcję adrenaliny w postaci tygodnika "NIE". • Po trzecie: - wiemy, że jesteście ludźmi zapracowanymi. Dlatego w trosce o Wasze zdrowie przyrzekamy, że zamawiający prenumeratę, na co najmniej jeden kwartał otrzyma nagrodę - niespodziankę. Wystarczy wejść na naszą stronę i zamówić prenumeratę. Cennik: (kliknij aby zamówić)w PLN Prenumerata miesięczna:20,00 Prenumerata kwartalna:60,00 Prenumerata półroczna:120,00 Prenumerata roczna:240,00 Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łeb jak sklep Zaproponowana w ramach rządowego pakietu "Przede wszystkim przedsiębiorczość" i przyjęta przez Sejm nowelizacja ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji trafiła się hipermarketom jak ślepej kurze ziarno. Ograniczy wyniszczającą je wzajemną rywalizację o klienta. Inni muszą się prosić, żeby coś dla swej branży załatwić. Pikietują przed Sejmem, składają petycje, blokują granice, łańcuchami przykuwają się do ministerialnych bram. Dyrektorzy hipermarketów nawet tyłków zza biurek nie ruszyli, a dostają to, o czym tylko mogli marzyć: opracowane przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zapisy ustawy regulującej relacje między wielkimi sklepami. Supermarkety boksują się bowiem ostro, ale nie ze sklepikarzami, lecz między sobą. Drobnym sklepikarzom żywiącym się okruchami z pańskiego stołu już dawno odpuściły. Jakieś 5 lat temu, kiedy zachodnie koncerny handlowe lokowały się na polskim rynku, zaproponowane restrykcje, takie jak zakaz stosowania niektórych form promocji, zakaz sprzedawania towarów bez marży handlowej itp., miałyby sens, bo określiłyby jednolite zasady gry dla dużego i małego handlowca. Teraz to musztarda po obiedzie. I nie ma co drobnych sklepikarzy oszukiwać, że jak hipermarketowi zakaże się sprzedawania makaronu 26-jajecznego z durszlakiem na dokładkę, to klienci ruszą na sklepiki osiedlowe po 4-jajeczny. Wielkie sklepy etap konkurowania z małymi mają już dawno za sobą. Menedżerów z Tesco, Reala czy innego Cash and Carry ani ziębi, ani grzeje to, że jakiemuś Kowalskiemu udało się sprowadzić do sklepiku tanie udka drobiowe. Ich boli, gdy tanimi udkami w liczbie kilku wagonów handluje konkurencja. Stąd skłonność do sprzedawania dwóch udek w cenie jednego z nagrodą dla wiernych klientów w postaci poduszki z pierza wyskubanego z tychże udek. Doprawdy trudno dociec, czemu ta skubana w promocji podusia rządowi przeszkadza? Przecież obywatele mają na nią chęć. Niech się dalej na zasadach wolnej amerykanki hipermarkety zwalczają. Niech kombinują, czym przebić ofertę konkurencji, jakie promocyjne cuda na patyku ludziom zaproponować. Po co ułatwiać im zadanie i wprowadzać administracyjne regulacje, których efektem nie będzie przecież obniżka cen, lecz powszechne wkurzanie się ludzi na rząd likwidujący okazyjne zakupy. A nic tak nie boli, jak okazje, które przeszły koło nosa. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeczytać i umrzeć Emeryci zamiast pić do śniadania francuskiego szampana powinni ćwiczyć ewakuację. W bagażniku samochodu należy wozić popiół i łopatę. Każdego obywatela obowiązuje permanentna czujność. Wszystko przez wojnę z Irakiem. Skąd to wiemy? Z poradnika MSWiA "Bądź bardziej bezpieczny". Bezpieczeństwo obywatelom powinno zapewnić państwo. Ale nie zaszkodzi, jak każdy zadba o siebie. Przewodnik MSWiA zawiera informacje i wykaz środków, które pomogą w przygotowaniach na wypadek większości niebezpiecznych zdarzeń. Autorzy utrzymują, że każdy z nas już teraz powinien sporządzić plan ewakuacji z chałupy. Powinien on obejmować co najmniej dwa miejsca spotkania w czasie niebezpieczeństwa. Poza tym niezbędny jest plan kontaktowania się w razie zagrożenia. Należy już dziś wybrać osobę spoza swojej miejscowości, by była ona punktem kontaktowym dla Ciebie i członków rodziny na wypadek gdybyście byli rozdzieleni. Dziadek musi ćwiczyć Wymarzonym obiektem ataku terrorystycznego są starcy na wózkach inwalidzkich. Ponieważ i pamięć, i sprawność takich osób jest ograniczona, jedynym sposobem jest ciągłe ćwiczenie najlepszych dróg ucieczki z domu. Nie należy się zrażać – ewakuację trzeba trenować dopóty, dopóki dziadek nie przestanie wjeżdżać do skrytki na rupiecie. Jeśli zakładasz, że przed zagrożeniem uciekniesz samochodem, nie zapomnij o zimowym zestawie ratunkowym. Jest co prawda wiosna, ale intensywne ataki terrorystyczne mogą sprawić, że klimat się popierzy i śniegi oraz mrozy będą nas nękać nawet w czerwcu. Dlatego w bagażniku wozu trzymaj koce, latarkę, łopatę, przewody rozruchowe, sól albo popiół, a także mapy. Nie zaszkodzi też do kufra załadować wysokokaloryczne pożywienie – to dla zwolenników diety optymalnej dr. Kwaśniewskiego. I zakonserwowaną trawę – dla osób cierpiących na anoreksję. Na wszelki wypadek należy ciągle być ubranym na cebulę, nie zapominając o swetrach i płaszczach przepuszczających powietrze i zatrzymujących ciepło. Kompas z gwizdkiem Żeby spokojnie spać – zdaniem twórców przewodnika – miej w domu niezbędnik, czyli zestaw najpotrzebniejszych przedmiotów. Nie można ich trzymać byle gdzie, tylko w pojemniku łatwym do wyniesienia. W poradniku napisano, że znakomity jest kosz na śmieci. Podana przez MSWiA lista przedmiotów, w które dla bezpieczeństwa powinniśmy się zaopatrzyć, obejmuje 40 pozycji. Żeby atak terrorystyczny nie był nam straszny, należy posiąść m.in. gaśnicę, linę, piłkę (nie do gry, tylko do cięcia), nóż podręczny, namiot składany, klucz francuski, kombinerki, kompas, gwizdek oraz podpaski higieniczne. Do tego trzeba zrobić zapas żarcia oraz wody (na 3–5 dni na członka rodziny). Swoje bezpieczeństwo wzmocnimy poprzez dokładne umocowanie dużych i ciężkich elementów mogących spaść i wyrządzić szkody oraz przeniesienie dobytku w bezpieczniejsze miejsca. Należy też natychmiast ściągnąć pana architekta albo inspektora budowlanego, żeby ocenili, jakie poprawki w konstrukcji budynku można wprowadzić, aby zmniejszyć szkody powstałe w razie niebezpiecznego zdarzenia. Dziwne pojazdy W obliczu terrorystycznego zagrożenia nie można zapomnieć o zwierzętach. Należy przygotować spis przyjaciół gotowych zaopiekować się naszymi pupilami oraz adresy schronisk, bo gdy za naszymi oknami zobaczymy znacznych rozmiarów grzyb albo wąglik, musimy wiedzieć, gdzie wywieźć kota, psa, a nawet aligatora. Uwaga: Czasem schronisko może być bardziej mordercze niż atak Saddama. Obywatele RP stanowczo powinni zwiększyć czujność i informować policję o każdym podejrzanym zachowaniu w okolicy. Bezzwłocznie należy zawiadomić gliniarnię, gdy ujrzymy, że ktoś zagląda do domów albo samochodów. Także wtedy, gdy zauważymy powtarzającą się obecność dziwnych pojazdów. Wyjaśniamy, że chodzi tu o często stosowane przezterrorystów riksze oraz furmanki. Od razu trzeba dryndać na szkiełownię, gdy poczujemy dziwne zapachy ulatniające się z i wokół domów oraz innych budynków. Nie można sobie pozwolić na bierność, kiedy do naszych drzwi zapukają nie legitymujący się niczym doradcy prawni lub jakiekolwiek inne osoby chodzące od drzwi do drzwi. Drgawki i wymioty W przypadku zagrożenia biologicznego i chemicznego spuść się przede wszystkim na instrukcje wydawane przez władze. Takim sytuacjom poświęcono osobny rozdział przewodnika. Nie możesz się dziwić, że zostaniesz poproszony o udanie się na wyżej położony obszar albo ustawienie się pod wiatr. (Uwaga! Oddawanie moczu w takim położeniu może sprawiać trudności). Poza tym czujność i jeszcze raz czujność! Bez niej nie rozpoznasz zagrożenia. Widzisz np. ludzi wymiotujących, w konwulsjach i zdezorientowanych. W czasach pokoju pomyślałbyś sobie, że to wielbiciele spirytualiów kończą długotrwałe balety. Ale podczas wojennej zawieruchy nie fantazjuj, lecz natychmiast poinformuj służby medyczne, opuść to miejsce i szukaj pomocy medycznej. Umyj ręce i dzwoń! Twoja wojenna podejrzliwość powinna również obejmować korespondencję. W przypadku otrzymania listu albo paczki nie możesz pod żadnym pozorem otwierać przesyłki, rzucać nią o glebę, a nawet wąchać. Zakryj ją lub umieść w plastikowej torbie, następnie umyj ręce wodą z mydłem i zadzwoń na policję. Stan zagrożenia może wykorzystywać małolactwo. Powie taki, że buda zamknięta z powodu potencji ataku, ale ty, doświadczony wagarowicz, nie wierzysz gnojowi. Idziesz do dyrektora, żeby zasięgnąć języka. I dupa – jeśli nie wziąłeś dowodu osobistego, nie puści on pary z gęby, bo tak nakazuje instrukcja! Jako osobnik nie potrafiący dowieść swej tożsamości narodowej zostaniesz wzięty za terrorystę i trafisz do paki. Możesz być poproszony o wylegitymowanie się w nader różnych sytuacjach. Dlatego w czasie wojny dowód tożsamości lepiej nosić przy sobie. * * * MSWiA wyjaśnia, że nie ma bezpośredniego zagrożenia dla naszej ojczyzny, dlatego powyższe instrukcje mają charakter zapobiegawczy. Wyraża też nadzieję, że przewodnik oceniony zostanie jako przydatny, ale nigdy nie trzeba będzie z niego korzystać. My zaś mamy nadzieję, że ktoś trzeźwy jak najszybciej wyda poradnik pt. "Jak uniknąć zagrożenia ze strony MSWiA". Będzie on miał znacznie większą wagę, gdyż trzeba będzie z niego korzystać codziennie. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niedobierzmowani Doigrali się parafianie z Przodkowa, którzy w zeszłym roku wystąpili w obronie wikariusza Waldemara Pieleckiego. Biskup Jan Bernard Szlaga na mocy kodeksu prawa kanonicznego nałożył na parafię św. Andrzeja Apostoła karę: przez najbliższe 5 lat w Przodkowie nie będą udzielane sakramenty bierzmowania. – Kara została nałożona ze względu na wzbudzanie niechęci wobec decyzji biskupa oraz zbyt silne jej eksponowanie – powiedział ks. Ireneusz Smagliński, rzecznik prasowy Kurii Biskupiej z Pelpina. Różańce od J.P. 2 Do wzruszających scen doszło w Olsztynie, gdzie pan prezydent miasta Czesław Małkowski, z SLD, wręczał olsztyńskim radnym różańce, które dostał od papieża podczas audiencji w Watykanie. Część radnych jest wysoce zniesmaczona. – Jestem osobą wierzącą, a życiorys pana prezydenta wskazuje jednoznacznie na to, że nie powinien on przekazywać różańców – powiedział przewodniczący Rady Miasta Olsztyna Zbigniew Dąbkowski (UW). Małkowski nie pierwszy się nawrócił. Plagiat zakonnika Amerykanka Jeanne M. zarzuciła popełnienie plagiatu krakowskiemu zakonnikowi ojcu K., wykładowcy w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”. Chodzi o artykuły poświęcone jezuitom, które, jej zdaniem, polski zakonnik przepisał od „a” do „z” z jej pracy. Domaga się przeprosin, opublikowania spornych tekstów pod jej nazwiskiem i 80 tys. zł zadośćuczynienia. Powołuje się przy tym na polską ustawę o prawach autorskich i Konwencję Berneńską o ochronie dzieł literackich. W pozwie podkreślono, że w tekstach opublikowanych pod nazwiskiem ojca K. powtórzono nawet te same błędy drukarskie. Pozwany zakonnik stanowczo odrzuca oskarżenia. Kościół pomoże Millerowi Podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Konferencji Episkopatu Polski premier Leszek Miller zaapelował do władz kościelnych o nadanie dniu wejścia Polski do Unii Europejskiej odświętnego charakteru. Tak wygląda w praktyce SLD-owska koncepcja rozdziału Kościoła od państwa. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dymiący piecyk sprawiedliwości Jak płockie organa ścigania Świerada ścignęły Złoczyńca Krzysztof Świerad mieszka w Płocku. Miejscowość jest Orlenem polskich miast, także w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości. Nie tak dawno skazano tu faceta, który zastrzelił rówieśnika, na 6 lat kicia, zabójca nie wiedział bowiem, z czego strzela, a przecież wiadomo, że gdy Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści. Jeśli chodzi o złoczyńcę Świerada, to dopuścił się paserstwa. Krzysztof Świerad jest plastykiem i w Płocku zna go każdy, kto ma coś wspólnego z kulturą. Jako artysta maluje, co mu w duszy zagra, propaguje bluesa i waży 58 kg, co jest ważną okolicznością, bowiem tym łatwiej ukryć się przed karzącą ręką sprawiedliwości III RP. Do niedawna prowadził kawiarnię Chimera, ale przestał, ponieważ w Płocku same chimery i efemerydy. Na każdej ulicy istnieje jakiś lokal po byłej kawiarni czy knajpce do wynajęcia. Więc złoczyńca Świerad żyje z przyzwyczajenia oraz prac zleconych. Pochodzi z Sandomierza i zapewne pluje sobie w króciutką brodę, że się stamtąd wyniósł 30 lat temu. Poza tym nikomu nie wadził, a przeciwnie, cieszył się ogólną sympatią. Przekonał się o tym w Internecie, w którym zabulgotało wśród nieznajomych nawet, kiedy się dowiedzieli o przestępstwie, którego dokonał. To mu dodało otuchy i nie załamał się, chociaż jako artysta miał do tego pełne podstawy z powodu artystycznej psychiki, która do najsilniejszych nie należy. Jak się miała rzecz cała Złoczyńca Krzysztof Świerad lubi ciepło. Nie to domowe, ale normalne, pochodzące z kaloryfera albo z piecyka. Ponieważ było mu zimno i chciał się dogrzać, postanowił nabyć jakieś źródło ciepła. Padło na piecyk gazowy, bo elektryczny jest drogi, zwłaszcza w eksploatacji. W tym miejscu można mieć niejakie pretensje do złoczyńcy – artysty. Wiadomo przecie, że ojcem wszelkiej twórczości jest cierpienie. Gdyby Sienkiewicz nie cierpiał z powodu wielkiego uczucia do Heleny Modrzejewskiej, to by nie napisał niczego dla młodzieży. Kupując piecyk Świerad stępił swą twórczość zbędnym komfortem. Piecyk został kupiony za jedyne 40 zł od syna swej mamusi ze sławnej w Płocku ulicy Kwiatka. Synek twierdził, że właśnie w mamusi mieszkaniu założono centralne, więc piecyk stał się zbędnym rekwizytem. Świerada coś tknęło, ale sprawdził i rzeczywiście, okazało się, że w mieszkaniu państwa G. założono centralne, a synek miał przeszło 20 lat, czyli był pełnoletni. Na tym nabywca, czyli Krzysztof Ś., poprzestał i nie drążył tematu. Wkrótce jednak okazało się, że piecyk, zanim trafił do Świerada, został skradziony pani G. Wraz z synem w kradzieży brało udział jeszcze dwóch kolegów meneli. Ich łupem dodatkowo padł telewizor marki Curtis wraz z pilotem i dwie butle gazowe. Nasz złoczyńca nic wtedy o kradzieży jeszcze nie wiedział, natomiast policja podjęła kroki, co wielu znawców policyjnych obyczajów wprawia w zdumienie. List gończy Zaboru rzeczy z domu pani G. dokonano według postanowienia o tymczasowym aresztowaniu z 28 marca 2003 r. w dniu 17–18 stycznia, co chyba oznacza, że działało się to w nocy. Jednocześnie we wspomnianym postanowieniu mówi się, że piecyk gazowy "Ognik" dotarł do Świerada już 17 stycznia, co wygląda na nieporozumienie, ale mniejsza o to, jak również szacuje się wartość wzmiankowanego piecyka na 300 zł. Tak się składa, że 3 lata temu kupiłem gazowy piecyk "Agni" od sąsiada za 200 zł, bo nowy rzeczywiście kosztował 300. Zatem w przypadku tego fatalnego sprzętu grzewczego jego cena w postanowieniu została zawyżona. Wartość tego źródła ciepła powinna zostać oszacowana przez biegłego sądowego i proponuję to z równą powagą, jak sąd doniesienie o przestępstwie i udział Świerada w paserce. Ale dajmy temu również spokój. W każdym razie policja pilnie poszukiwała sprawców kradzieży oraz złoczyńcy pasera, bo on zapłacił za piecyk tylko 40 zł, a więc mógł przypuszczać, że grat pochodzi z kradzieży. Policjanci bardzo długo zachodzili w głowę, co też może dziać się z Krzysztofem Ś., bowiem, jak wynika z dociekań, szukali go i nie znaleźli. A on mieszkał sobie z żoną i synami, codziennie o 14.00 wychodził na spacer z psem, otwierał nową kawiarenkę swego syna i w ogóle zachowywał się jak gdyby nigdy nic. A oni szukali. Wreszcie, kiedy znaleźć nie mogli, wystąpili do sądu o wydanie listu gończego. Zarządzenie o poszukiwaniach złoczyńcy listem gończym wydał przewodniczący rozprawie asesor Sądu Rejonowego Jacek Leśniak przy udziale prokuratora Prokuratury Rejonowej w Płocku Rutany Zalewskiej. Wreszcie policjanci znajdują Świerada w Komendzie Powiatowej w Płocku, gdzie udał się był na prośbę dzielnicowego. Do pokoju, gdzie rozmawiają, przychodzi inny funkcjonariusz i melduje, że znalazłszy naszego złoczyńcę, już go nie opuści i pojadą razem do kicia. Dzielnicowemu jest głupio. Rzecz dzieje się 22 kwietnia. Na trzy wojtki W postanowieniu z 28 marca mówi się o liście gończym, ale również o zastosowaniu aresztu tymczasowego na trzy miesiące (!) od dnia zatrzymania. Świerad ma głowę proporcjonalną, ale widać za małą, bo mu nie chce się to wszystko w niej zmieścić. W każdym razie od ręki, wspomagany przez ludzi spod celi, pisze odwołanie w sprawie aresztu. Chciałby go zamienić na dozór policyjny. Sędzia Jacek Leśniak postanawia jednak, że Krzysztof Ś. nadal będzie kiblował za swój karygodny czyn. Dobrze chociaż, że list gończy został już odwołany (25 kwietnia), bo byłoby jeszcze weselej. Pod celą – Najgorzej – powiada złoczyńca – że cele aresztanckie są zamknięte przez cały dzień, można wychodzić na spacer, ale w celi i tak przebywa się te 23 godziny. Cela jest na pięć osób, siedzi siedem, duszono, mimo otwartego okna. Co jakiś czas rozlega się okrzyk "nie szamać!", co oznacza, że któryś z osadzonych będzie załatwiał mniejszą bądź większą potrzebę fizjologiczną i nie należy wtedy jeść, jako że kibel stoi za cienkim przepierzeniem w celi. A ponadto życie aresztanta jest dość ponure. Może wprawdzie leżeć bykiem przez cały czas i czytać książkę. Może palić, jeśli ma co. Tak się jednak składa, że wypiska jest raz w miesiącu i wtedy w kantynie można kupić fajki, natomiast nie może ich przynieść np. żona na widzenie. Tak w ogóle jest to słuszne, bo rozmiary narkomanii w kiciu przekroczyły kilkakroć dawne kłopoty z gorzałą i każdy sposób jest dobry, by temu zapobiec, a papierosy trzeba by sprawdzać, chyba każdy oddzielnie. No, ale spróbujcie to wytłumaczyć nałogowcowi. – O więziennym obyczaju mógłbym już – mówi Krzysztof – sporo powiedzieć, ale znawcom przedmiotu tym nie zaimponuję. Najśmieszniejszą przygodę przeżyłem w łaźni. Upadło mi mydło. Kiedy chciałem je podnieść, dostałem przyjazne ostrzeżenie. Pod żadnym pozorem nie można wypinać tyłka, bo może to być odczytane jako zachęta i gejowska prowokacja. My to wiemy od dawna, ale Świerad niedzisiejszy. Proces W sali sądowej 15 maja sympatyczna atmosfera. Wyjaśnienia złożone, sędzia wysłuchuje ostatnich wypowiedzi, pani prokurator (już inna) przekomarza się z oskarżonymi i tłumaczy jednemu z nich, który chciałby dostać pół roku w zawiasach, że nie może tego uczynić, bo jej kodeks zabrania, a to z tego powodu, że oskarżony popełnił kradzież w warunkach recydywy. Na naszego złoczyńcę nałożono karę grzywny, ale ona została wliczona w odbytą już karę aresztu. Krzysztof w towarzystwie znajomych opuszcza salę nr 4 Sądu Rejonowego w Płocku. A tymczasem piecyk płockiej sprawiedliwości ciągle dymi. Za nieumyślne paserstwo list gończy oraz trzy miesiące aresztu! Nie tylko złoczyńcy Świeradowi nie chce się to w pale pomieścić. Może z braku pieniędzy na kulturę trzeba powykańczać artystów, żeby się nie męczyli! Ale Krzysztof Świerad przeżył trudy uwięzienia. Będzie miał w papierach, że karany. Ponieważ nie jest to udręczenie za wiarę, nie zostanie świętym, a może by chciał. Autor : Bogdan Iwański Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Teleszwindel Ludzie oszukani w teleturnieju "21" zamierzają procesować się z Telewizją Polską. Władze TVP udają, że nie ma problemu. Przez rok w TVP 1 można było oglądać teleturniej "21". Zamknięci w kabinach uczestnicy odpowiadali na pytania różnej trudności. Prowadzącym program był sympatyczny Rafał Rykowski, znany z innego teleturnieju TVP pod nazwą "Piraci". W "21" można było wygrać kupę szmalu. Niektórzy wynosili nawet 50 tysięcy w gotówce. Było to widać – jak zapewniała informacja wyświetlana w rogu ekranu – na żywo! W praktyce nagranie jednego programu trwało często cały dzień, a pytania były wielokrotnie powtarzane, żeby zrobić zadowalające producentów dokrętki. Co do szmalu, czyli kapusty, to pliki obanderolowanych banknotów zaraz za kulisami odbierał od uczestników barczysty ochroniarz. Informując, że nagroda przyjdzie na konto po emisji programu. Szopka dla naiwnych. Pan Wojciech wygrał 30 tysięcy złotych. Bardzo go to ucieszyło. Wybudował sobie garaż, a resztę pieniędzy przehulał. Wszystko – na krechę. Liczył, że zaraz po emisji programu dostanie gotówkę na konto. Teraz siedzi mu na karku komornik, który zajmuje co miesiąc część jego wynagrodzenia. Pan Janusz jest za sprawą teleturnieju pokłócony z połową rodziny. Przyszli do niego z prośbą o pożyczkę. Do tej pory nie wierzą, że zwycięzca teleturnieju nie odebrał nagrody. Przecież widzieli w telewizji, jak wychodził ze studia z plikiem banknotów. Pan Andrzej był ostatnim z uczestników. Gdy program się kończył, miał na koncie 30 tysięcy złotych i miał grać dalej. Był to setny odcinek teleturnieju "21". Następnego nie było. Pan Andrzej wrócił do swojego rodzinnego Świnoujścia i na szczęście się nie zadłużył. Ciężko mu jednak było wytłumaczyć rodzinie i znajomym, że szmalu nie ma. – Teraz zastanawiam się nad podjęciem bardzo radykalnych kroków. Jestem bezrobotny i te pieniądze bardzo by mi się przydały. Firma Arconex, producent teleturnieju, nie wywiązała się ze swoich zobowiązań wobec około 50 uczestników. Wisi im ponad 500 tysięcy złotych. Taka jest wersja oficjalna przedstawiana przez TVP. Pan Jan Babicz próbuje zorganizować wszystkich pokrzywdzonych. Jego zdaniem to telewizja, a nie Arconex, powinna oddać szmal. Babicz zgromadził już ponad 20 "wygranych" uczestników teleturnieju. – Razem mamy szansę. Pojedynczo nic nie wskóramy, gdyż bardzo wysokie opłaty sądowe większość z nas skutecznie powstrzymują od procesowania się – powiada Babicz, który z wykształcenia jest prawnikiem. Swoje zarzuty wobec TVP fachowo uzasadnia. Art. 919 par. 1 kodeksu cywilnego: Kto przez ogłoszenie publiczne przyrzekł nagrodę za wykonanie oznaczonej czynności, obowiązany jest przyrzeczenia dotrzymać. Orzecznictwo Sądu Najwyższego: Z punktu widzenia art. 104 k.z. (art. 919 k.c.) zobowiązanym do wypłacenia nagrody jest nie ten, kto zajmuje się organizowaniem konkursu, lecz ten, kto przyrzeka nagrodę. Paragrafami Babicza zajmie się sąd. Pozostają jednak jeszcze wątpliwości natury pozaprawnej. 1. Skoro problemy z wypłatą nagród wystąpiły już w czerwcu zeszłego roku, to dlaczego TVP emitowała program aż do lutego tego roku? Przecież o niewypłacaniu nagród była na bieżąco informowana przez kolejnych oszukanych uczestników. 2. Jak to się stało, że TVP podpisała umowę na produkcję teleturnieju z firmą, której kapitał zakładowy jeszcze w lipcu 2000 r. wynosił 20 zł? Teraz Arconex zniknął, telefony milczą, siedziby nie ma. 3. Czyż telewizja nie powinna przypadkiem wypłacić nagród poszkodowanym uczestnikom teleturnieju, a sama ewentualnie dochodzić swoich praw od producenta programu? Takie rozwiązanie wydaje się nietrudne dla wyposażonej w pełen aparat prawny telewizji. Pół miliona złotych to chyba niewiele wobec utraty wiarygodności w oczach widzów telewizyjnych zgadywanek i łamigłówek? Dyrektor Programu 1 TVP Sławomir Zieliński, osobiście odpisywał rozżalonym zwycięzcom teleturnieju. Sprowadzało się to do wyrażenia głębokiego współczucia i informacji, że TVP była "wyłącznie emitentem teleturnieju". Jedyny konkretny fragment pism Zielińskiego zawsze dotyczył umowy o emisję tzw. zwiastunów, które miały zachęcać widzów do dzwonienia na numer audiotele. Właśnie z zysków audiotele miały być wypłacone nagrody. Pisze zatem dyrektor "Jedynki" tak: Pierwszy zwiastun programu zawierał numer audiotele, pod którym mieli zgłaszać się uczestnicy programu. Późniejsze zwiastuny nie zawierały numeru audiotele, ponieważ podawanie informacji o możliwości zgłaszania się do programu, który miał już komplet uczestników byłoby wprowadzeniem w błąd. Czyli najpierw strony się umówiły, że szmal na nagrody będzie z audiotele, a później TVP uznała, że wystarczy jednorazowa emisja numeru telefonu. Do poszkodowanych pisał również Ryszard Kunicki – przedstawiciel Arconexu: Na mocy pragrafu 3 ust 5 (umowy między producentem a telewizją – przyp. A. R.) TVP zobowiązała się do emisji zwiastunów, w czasie o dużej oglądalności ustalonym w/w umowami (w godz. 19.00 – 22.00). W okresie od 1.02.2001 do 17.02.2002 TVP zamiast 160 zwiastunów, uzgodnionych umową, wyemitował 1 (podkr. – A.R.). Uniemożliwiło to finansowanie nagród. Następnie Kunicki wylicza, że TVP opyliła przeznaczony na zwiastuny teleturnieju czas reklamowy za 7,85 mln zł. Telewizja publiczna chwali się, że ufa jej 73 proc. Polaków. Na zaufanie pracuje się latami, a traci się je w jedną chwilę. Aby ratować nadszarpniętą reputację, mam dla kierownictwa TV Kwiatkowski radę: może sprawą teleturnieju "21" zajęłaby się pani Jaworowicz? A może jest to pretekst do nakręcenia kolejnego reportażu śledczego z cyklu "Tylko u nas"? Pokrzywdzeni mogą się kontaktować z panem Babiczem za pośrednictwem poczty internetowej: janbabicz@poczta.onet.pl Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ćwierć tony żony Papieżowi łatwo mówić o nierozerwalności małżeństwa i podstawowej komórce społecznej, bo nie ma 250-kilowej żony. Pan Tadzio ją ma. Jak Zocha położy się na wersalce, to jebs i mebla nie ma. Jak się przewróci, to Tadzio leci po sąsiadów, bo sam ciała nie podniesie. Do tego ślubna chora jest na głowę. Tadzio nie chce takiej baby w chałupie. Sęk w tym, że nikt jej nie chce. Zofia z Tadziem żyją w Osieku koło Koła. Kiedyś było na tyle miło, że się rozmnożyli. Na świat przyszło dwoje dzieci. Teraz już dorosłych. Syn zajmuje się spożywaniem alkoholi. Córka nie skończyła lepiej, bo jest nauczycielką. Tadzio opowiada, że wszystko zaczęło się pieprzyć po porodzie. Coś tam w głowie żonki się przestawiło. Ze cztery razy trafiała do szpitali dla psychicznych. Dali jej tabletki różne i od nich zaczęła strasznie ważyć. Ale pan Tadzio nie wiedział, że aż 250 kilo. * * * W Osieku Małym jest Ośrodek Pomocy Społecznej. Znają tam i Zochę, i Tadzia. – Jak mamy pomóc, skoro oni niczego od nas nie chcą? – przekonuje kierowniczka ośrodka. – Kiedyś pani Zosia W. napisała list do policji. Prosiła w nim o jedzenie i odzież. Policja przekazała nam pismo. Pojechaliśmy. Pani W. przepędziła nas, bo stwierdziła, że pomoc może przyjąć tylko od wójta albo od policji, ale nigdy z ośrodka. I tak było zawsze, kiedy próbowaliśmy. Zaproponowaliśmy usługi opiekuńcze. Chodziło o to, żeby pomóc chorej przy ubieraniu, przygotowywaniu posiłków itd. Pan Tadeusz odmówił. Pewnie, że zwracaliśmy mu uwagę na otyłość żony, sugerując, że trzeba coś z tym zrobić. Nie sądzę, żeby nadwaga była od tabletek. Ona po prostu dużo je. Potrafi się obudzić i w środku nocy zjeść dwa bochenki chleba i kilogram cukru. Państwo W. mają dwoje dorosłych dzieci. Ale one zajmują się swoimi sprawami. Jeszcze niedawno mieszkał z nimi syn. Ze dwa miesiące temu gdzieś powędrował. Tadzio postanowił umieścić żonę w specjalnym domu pomocy społecznej. Tyle że na to musi być jej zgoda. A ona za nic się nie godzi. Jej zgoda potrzebna też jest na operację, po której przestanie tyć. Zocha nie godzi się, żeby chirurdzy ją kroili. No to pan Tadzio wymyślił, że żonę trzeba ubezwłasnowolnić, nie tyle z myślą o operacji, ile o umieszczeniu w odpowiednim ośrodku. Złożył już nawet w sądzie stosowny papier, ale jak się dowiedział, że załatwianie sprawy może potrwać nawet kilka lat, to zbladł gwałtownie. Plan Tadzia jest prosty. Starą ubezwłasnowolnić, umieścić w jakimś ośrodku, a potem bez przeszkód kasować żoniną rentę. Bo sześć stów co miesiąc na rękę to nie byle co. Pan Tadzio nie ma żadnego interesu, żeby ślubna przestała tyć i chorować na głowę. Bo wtedy ktoś mógłby wpaść na pomysł, żeby rentę zabrać. * * * Ponieważ z ubezwłasnowolnieniem sprawa nie jest prosta, Tadeusz musiał zastosować wariant awaryjny misternie obmyślanego planu. Kiedy Zocha trafiła do szpitala, wykonał w chałupie szereg czynności mających wskazywać na to, że właśnie trwa remont. W oknach nie ma szyb, podłogi pozrywane... Słowem: modernizacja w toku. Po to, żeby przypadkiem komuś nie przyszło do głowy, że żona ma dokąd wrócić. Wszystkim chętnym demonstruje też wersalkę zrujnowaną przez małżonkę. I na wszelki wypadek w domu specjalnie nie przesiaduje. Zofia bytuje w szpitalu i czort wie co dalej. Córka przychodzi ją czasem odwiedzić. Nawet syn się pojawił. Lekko na bani. Złożył matce życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, a potem niechcący do rąk przylepiła mu się renta. Na szczęście szpitalny personel spostrzegł, co się święci, i forsę przed niechybnym roztrwonieniem uratował lokując ją w depozycie. W szpitalu mają poważny problem: co zrobić z ważącym 250 kilogramów fantem? Panią Zofią zajmuje się kilka pielęgniarek naraz. Z przepisów BHP wynika, że pracownik nie może dźwigać więcej niż 30 kilogramów. No to żeby ją podnieść, trzeba użyć około ośmiu pań i dziecka. Na takie marnotrawstwo sił i środków pozwolić sobie nie można. Próbowano stosować lewar. Nici – w szpitalu nie ma takiego, który mógłby udźwignąć więcej niż 150 kilogramów. Rozpoczęto więc intensywne poszukiwania odpowiedniego sprzętu, bo któż wie, jak długo Zocha tam zostanie. Doktory chciałyby ją wsadzić do jakiegoś ośrodka, ale bez zgody pani Zofii to niemożliwe. Chcieliby ją zoperować, żeby powstrzymać tycie, ale bez jej pozwolenia nie można. Ona chce do domu. Nie ma bladego pojęcia, że w domu jej nie chcą. * * * Obowiązujące w Polsce przepisy sprawiają, że ludziom takim jak pani Zofia nie sposób pomóc. Dopóki nie zostaną ubezwłasnowolnieni nie można ich zmusić do leczenia się, pobytu w szpitalach psychiatrycznych czy domach pomocy społecznej. Z kolei samo ubezwłasnowolnienie w praktyce niewiele znaczy. W styczniu opisaliśmy przypadek mieszkańców Wróblewa, którzy przez lata czekali z trupem matki na tapczanie, aż odwiedzi ich Lech Wałęsa. Sąd ich ubezwłasno-wolnił, ale nikt nie chciał być prawnym opiekunem. W efekcie – już po odkryciu przez policję zwłok matki – przez szmat czasu żyli zdani tylko na siebie i na własną swoistą pomysłowość ("Czekając na Wałęsę", "NIE" nr 4/2002). Stosowne instytucje są w takich sytuacjach bezradne, ale bezradność wynika nie tylko z niemocy prawnej. Jest także wygodna. Gdy dojdzie do tragedii, wszyscy zapłaczą, a potem szybko umyją ręce i karawana idzie dalej. Szczekamy więc. PS Imiona i inicjały bohaterów zostały zmienione. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przedpłata na ostatnie namaszczenie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miłość za 6 milionów. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 500 ha lasów pójdzie pod topór. Powstanie lotnisko większe od Okęcia, stadion większy niż w Sydney, wzrosną setki kasyn, hoteli, basenów i podobnych koszałków-opałków wartych kilkanaście miliardów baksów. Żeby to zbudować, niedookreślony bliżej biznesmen z Turcji dogaduje się z władzami Białej Podlaskiej. Lisowe "Fakty" zamiast 1 kwietnia puszczają takiego newsa na początku sierpnia. Inna sprawa, że chwilę potem dziennik TVN przekonywał, że lwowski Su-27, zanim jebnął o glebę, został przeleciany przez UFO. Widać chłopakom od upału we łbach się Lisuje. * * * Poseł Wasserman z Kaczego PiSuaru jako "Gość Jedynki" wył z zachwytu nad Janikowymi nowelami do ustaw mającymi dać w dupę przestępcom. Osiągnął niemal orgazm wychwalając Kurczuka za obietnicę wsadzenia kija w prokuraturę i sędziostwo. Zapowiedział, że PiSie podpisują się pod wszystkim czterema łapkami. To się, kurwa, Millerowi koalicjant trafia. * * * "Bądź i rządź – magazyn samorządowy". Twórcza inteligencja, która wymyśliła ten tytuł w Kwiatkowskiej "Jedynce", nie rozczarowała nas zawartością programu. Czterech gości truło i oglądało sobie obrazki z życia prowincji. Dzięki temu wiemy, że jest fajnie, jak są katastrofy, bo poszkodowani mają się do kogo udać, i jak rewelacyjnie układa się współpraca samorządów z policją. Tylko w Wyćmierzycach fajnie nie jest, bo po ulicach chodzą bezpańskie krowy i konie nieustannie srając. A policja za cholerę nie chce zlikwidować tej katastrofy i zgodnie z wolą wójta zająć się zaganianiem zwierząt do obór. Ciekawe, kto ma bardziej przesrane. * * * Dariusz Janas, policjant, który z okienka pouczał, co i jak, a któremu potem media zarzuciły dawanie cynku gangsterom, jest teraz emerytem. Dalej występuje w roli gwiazdy tv, tyle tylko że w Hot Chacie na TV 4. I nie jako policjant albo więzień, lecz facet dorabiający sobie do skromnej policyjnej emeryturki u Rutkowskiego. Jak twierdzi, policja pozbyła się go, bo był zbyt żywiołowy. Po przygodach Rutkowskiego z Lepperem jest u chlebodawcy w swoim żywiole. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bubel na dupie Leppera O tym, co się dzieje, kiedy organ urwie się człowiekowi i żyje własnym życiem. Tytuł w ukośne biało-czerwone pasy: "Samoobrona". "Gazeta ogólnopolska. Dwutygodnik". Format "Gazety Wyborczej". 16 stron, 3 zł za egzemplarz. Redaktor naczelny: Leszek Bubel. Lider Samoobrony Andrzej Lepper nazywany jest w dwutygodniku "Samoobrona" zamiennie: Lepper lub Löpper. Oto sylwetki jego trzech domniemanych krewnych: Lepper Joe – syn Davida. Dziennikarz. Jak wszyscy Lepperowie, z żyłką awanturniczą. W wieku dwudziestu ośmiu lat wszystko porzucił i wyruszył w podróż dookoła świata. Ostatnio widziano go w Brazylii, gdzie podczas swojej wizyty bezskutecznie szukał swojej rodziny nasz rodzimy Löpper. Lepper John A. – znowu polityk pochodzenia żydowskiego. Tym razem amerykański. Członek stanowego kongresu w Massachusetts z ramienia republikanów. Jajogłowy reprezentant bogatego stanu. Löpper Helmut – walczył w kampanii wrześniowej. Ale nie do końca po stronie Polski. Później całkiem mu się poszczęściło. Miast zamarzać podczas szturmowania Stalingradu bądź Leningradu, resztę wojny spędził w przytulnej Norwegii. Nauczył się tam zresztą norweskiego. Koniec wojny przywitał w brytyjskim obozie jenieckim*. Podcierać wodzowi Składając ponad rok temu przyjętą przez Andrzeja Löppera ofertę wydawania tej gazety, nie miałem pojęcia, iż wybrał on na swoich dwóch najbliższych współpracowników, oszustów i złodziei – pisze Bubel o Jerzym Maksymiuku i Kazimierzu Zdanowskim w artykule "Oszuści najbliższymi współpracownikami Löppera". Jeżeli Bubel dał się oszukać, to tym, który go oszukał, musiał być Lepper. Trzeci oszust. Nie wiadomo, czy także złodziej. Maksymiuk nazywany bywa przez Bubla nie tylko złodziejem i oszustem, ale również partyjnym policmajstrem. 18 czerwca policmajster dopadł mnie w sejmowym korytarzu z prośbą, abym udostępnił zdjęcia Löppera – pisze autor oznaczony inicjałami L.B. – Pomyślałem: "Maksymiuk jesteś popie.... na tle podcierania dupy wodzowi własnym organem!". Przywódca jest wielki jak dąb! Tylko się pod nim wysrać! Przepraszam wrażliwych Czytelników za styl komentarza, ale tylko taki jest adekwatny do tych zakutych łbów! "Chcesz być zerem zostań z Löpperem" – głosi hasło "Samoobrony", ale nie Samoobrony. Szanowny Panie Leszku – pisze do Bubla Stanisław Tymiński dziwiąc się, że naczelny "Samoobrony" tak późno przejrzał Leppera vel Löppera. – W 1994 roku Leszek Miller dwa razy przyjechał do mnie do Komorowa, aby namówić mnie do współpracy z nim i Kwaśniewskim w SLD – obawiali się, że będę konkurentem Kwacha w wyborach prezydenckich w 1995 roku. W tym samym czasie Miller aktywnie finansował Leppera (...) w Polsce od czasu wojny mamy niezmiennie dyktaturę wojskową pod parawanem właśnie takich najemników jak Lepper, jeden z dobrze opłacanych aktorów tej pantomimy. Bubel zniesmaczony W publikacji "Kult jednostki" "zniesmaczony Leszek Bubel" (tak się podpisał) wyznał, co go tak zniesmaczyło: Mówiąc Samoobrona jako żywo w domyśle zawsze jest Löpper: Związek Zawodowy Samoobrona – przewodniczący Andrzej Löpper, partia Samoobrona RP – przewodniczący Andrzej Löpper, Klub Parlamentarny Samoobrony RP – przewodniczący Andrzej Löpper. Na 100% ogólnopolskich materiałów propagandowych partii jest Löpper, jego wypowiedzi, jego program. Tylko z nim kandydaci robią sobie zdjęcia. W telewizyjnych spotach wyborczych pokazywany jest prawie wyłącznie Löpper. W najważniejszych medialnych programach z ramienia Samoobrony dominuje Löpper. W partyjnym statucie o wszystkim decyduje Löpper. Doszło do tego, że już nawet pierdnąć nie wolno bez zgody Löppera. Bubel nie dał się zdominować, wolał pierdzieć jako człowiek wolny, dlatego – jak pisze – W końcu kwietnia zrezygnowałem z zamieszczania loga partii Leppera, jak również jego czysto propagandowych pism i wystąpień – zresztą jedynych materiałów, jakie otrzymywałem z całej Samoobrony. Ustąpiły one miejsca znacznie ciekawszym. Ewentualnych krytyków moich decyzji informuję, że uważnie przyglądałem się poczynaniom Leppera z bliska i uważam, że polityków powinno się oceniać po czynach, a nie nic nie kosztującej paplaninie. Odpowiedzią na akcję kwietniową była reakcja czerwcowa adwokata Henryka Dzido, senatora Samoobrony: Z upoważnienia SAMOOBRONY Rzeczypospolitej Polskiej, wzywam Goldpol sp. z o.o. jako wydawcę dwutygodnika "SAMOOBRONA" Gazeta Ogólnopolska do zaniechania używania nazwy "SAMOOBRONA" w jego tytule. Reakcją na reakcję Dzidy jest odpowiedź Bubla: W związku z otrzymanym pismem informuję, że trudno mi się ustosunkować do jego treści merytorycznej, ponieważ: 1. brak jest w nim pisemnego upoważnienia kto i w jakim charakterze upoważnił Pana do występowania w imieniu Samoobrony RP. 2. na jakiej podstawie prawnej wzywa Pan do zaprzestania wydawana ukazującego się zgodnie z obowiązującym prawem tytułu prasowego "Samoobrona – Gazeta Ogólnopolska". Nic dziwnego, że w tej sytuacji wolny Bubel zdecydował się na następujący krok: Sprzedam Samoobronę gazetę ogólnopolską! Wypromowany i, co ważne, dochodowy tytuł "Samoobrona – Gazeta Ogólnopolska" jesteśmy skłonni sprzedać za godziwą kwotę. Löpper wysyła swoich emisariuszy oferując śmieszną kwotę 50 tys. zł!!! Odrzucamy taką cenę, tym bardziej, że z miesiąca na miesiąc wartość gazety będzie wzrastać. Wnioski Jeśli wszystko dobrze rozumiemy, to sytuacja jest taka: – Lepper zgodził się na to, żeby Bubel wydawał dwutygodnik "Samoobrona", organ Samoobrony, – rozczarowany Lepperem Bubel postanowił usunąć z gazety logo Samoobrony (pamiętacie, jak Wałęsa zażądał od Michnika usunięcia z "Gazety Wyborczej" symbolu "Solidarności"?), – rozczarowany Bublem Lepper zakazał mu wydawania "Samoobrony", – Bubel nie przyjął tego do wiadomości, ale na wszelki wypadek postanowił sprzedać gazetę, – kupnem jej zainteresowany jest Lepper, ale – jeśli wierzyć Bublowi – nie zapłaci więcej niż 50 tys. zł, co dla Bubla nie stanowi godziwej ceny za odczepienie się od Leppera. * Wszystkie cytaty pochodzą z dwutygodnika "Samoobrona" nr 13-14 z 3 lipca–6 sierpnia 2003 r.; pisownia oryginału. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Urban chrzestny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Twoje zwoje " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niepełnosprytni Komputery miały uzdrowić liczenie chorób i chorych. Wszystko, co policzyły, to pieniądze wydane na komputeryzację, czyli wyrzucone w błoto. Kupiliśmy od Busha 48 lekko przestarzałych myśliwców F-16. Jednym z projektów, który ma być realizowany w ramach tzw. offsetu, jest skomputeryzowany Rejestr Usług Medycznych – w skrócie RUM. Bez niego służba zdrowia zawsze będzie się zadłużała, w szpitalach zabraknie waty, a Związek Pielęgniarek i Położnych – w skrócie Związek PIP pogrąży się w nieustannym strajku. * * * Mało kto wie, że na Rejestr Usług Medycznych wydano już dziesiątki, jeśli nie setki milionów złotych! Raczej na próżno. Pierwsze przymiarki do RUM w Polsce zaczęły się w 1992 r. Powstała wtedy "koncepcja" i rozpoczęto "prace pilotażowe". Chodziło o stwo-rzenie jednolitych i powszechnie obowiązujących zasad zbierania, przekazywania i przetwarzania danych o zdarzeniach w ochronie zdrowia, rozliczanie kosztów leczenia, usprawnienie funkcjonowania szpitali, przychodni, aptek itd. W 1994 r. w ówczesnym województwie pilskim rozdano tubylcom pierwsze książeczki, bo RUM początkowo miał być "papierowy". W prasie odtrąbiono sukces. W 1995 r. w województwie lubelskim testowano "postęp", czyli RUM-owskie karty plastikowe przypominające te wydawane przez banki. Znów grzmiały surmy zwycięstwa. W 1997 r. na tym samym terenie pojawiły się karty elektroniczne – sukces jak cholera! W połowie 1998 r. rząd Jerzego Buzka, w ramach czterech fundamentalnych reform wprowadzając kasy chorych, ogłosił przetarg na system informatyczny w skrócie zwany SIKCH. Do wzięcia było około 30 mln zł. 18 listopada ogłoszono, że wygrała firma Kamsoft z Katowic. Nie spodobało się to startującej do tego szmalu znanej spółce giełdowej Computerland, która złożyła protest. Bohater licznych naszych publikacji były minister zdrowia Wojciech Maksymowicz – jak mówiono – "w tajemniczych okolicznościach" uwzględnił zażalenie. Ogłoszono kolejny przetarg, w którym pożeniono Kamsoft (8 kas chorych do skomputeryzowania za 14,9 mln zł) z Computerlandem (także 8 kas chorych do obsłużenia za 14,74 mln zł). Termin realizacji: 13 tygodni od podpisania umowy. Kamsoft dostarczył 27 dużych serwerów serii AS/400, 430 stacji roboczych klasy PC, kilkadziesiąt drukarek i przeszkolił ponad 750 użytkowników. Computerland – podobnie. Oba systemy informatyczne, rzecz jasna, do siebie nie pasowały, co uniemożliwiało wymianę danych. Problem miał być rozwiązany w drugim etapie, ale wszyscy byli zadowoleni, bo kasa poszła "do ludzi". Trochę później inny bohater licznych naszych publikacji, dyrektor Śląskiej Kasy Chorych Andrzej Sośnierz, za 22 mln zł kupił od Computerlandu karty chipowe i komputery za 30 mln, co odczytano jako wejście spółki giełdowej na teren Kamsoftu – bo to spółka katowicka. Sprawa w 2002 r. stała się powodem złożenia wniosku o odwołanie Sośnierza przez prezesa Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych. Po długiej walce z udziałem prokuratury Sośnierz dał sobie siana i nieskutecznie wystartował na fotel prezydenta Katowic. Teraz wspólnie z Aldoną Kamelą-Sowińską zakłada nową partię. * * * W 2001 r. z własnymi koncepcjami wystąpił minister zdrowia, obecnie baron mazowiecki SLD Mariusz Łapiński. Kasy chorych trzeba natychmiast zlikwidować! Pozwoli to zaoszczędzić 7 mld zł, oddłużyć szpitale i poprawić jakość usług. Największe zyski – zdaniem Łapińskiego około 2,5 mld zł – miała przynieść budowa skomputeryzowanego Rejestru Usług Medycznych. Ale aby wyjąć, trzeba najpierw włożyć. 500 mln zł na komputeryzację. Pytany, skąd brać pieniądze, minister odpowiadał, że może z Banku Światowego. Mamy w tej dziedzinie doświadczenie. Z Banku Światowego już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych wzięliśmy kredyt na wdrożenie Projektu Rozwoju Służby Zdrowia na łączną kwotę 130 mln dolarów. Pikantne szczegóły dotyczące wyrzucania tych pieniędzy w błoto zawiera "Informacja o wynikach kontroli wykorzystania kredytu Banku Światowego przeznaczonego na restrukturyzację systemu opieki zdrowotnej w Polsce oraz funkcjonowania zakładów opieki zdrowotnej w ramach konsorcjów zdrowia" z lipca 1998 r. przygotowana przez NIK. * * * Wynika z niej, że Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej nie było przygotowane do zapewnienia pełnej i właściwej realizacji umowy o kredyt. Koszty obsługi zadłużenia były wysokie, a 90 proc. wykorzystanej części kredytu w latach 1992–1993 przeznaczono na usługi zagranicznych firm konsultingowych, czyli – jak wtedy mówiono – Brygad Marriotta! To gówno będziemy spłacali do 2009 r. Każdy, nawet najbardziej tępy informatyk, wie, że twardy dysk z oprogramowaniem może kosztować 100, może też 1 000 000 dolarów. W urzędach skarbowych do dziś opowiada się anegdoty związane z "produkowanym" w Polsce przez kilku cwaniaków oprogramowaniem o nazwie "Katia dla Windows", które za rzekomo ciężki szmal było eksportowane na Wschód. Cwaniacy zarabiali na zwrocie podatku VAT. Przed sądami dowodzili, że program komputerowy można wyceniać całkowicie dowolnie. Z wdrożeniem Rejestru Usług Medycznych według amerykańskiego projektu może być podobnie. Na początek nie obejdzie się bez sowicie opłacanych konsultantów z Brygad Marriotta, którzy w ramach offsetu będą badali panujące u nas warunki i funkcjonowanie Narodowego Funduszu Zdrowia. Potem przyjdzie czas na "wdrażanie". Szacuje się, że będzie to kosztowało w ciągu najbliższych trzech lat 200 mln dolarów, czyli 800 mln zł. Prawie tyle, co komputeryzacja ZUS! To grubo więcej, niż w ubiegłym roku chciał Łapiński. Partnerami strony polskiej w tym dziele mają być między innymi: Lockheed Martin, LM Mission Systems, Atmel, Express Scripts, IBM. Minister Kleiber dowodzi, że wprowadzenie skomputeryzowanego RUM oznaczać będzie nie tylko przejęcie technologii i oprogramowania, ale spowoduje powstanie Centrum Badawczo-Rozwojowego RUM, które pracować ma nadrodzimymi rozwiązaniami i implementacją amerykańskich doświadczeń. * * * Brzmi to nieźle, tylko że, moim zdaniem, skończy się katastrofą. Dlaczego? Ponieważ informatyka nie nadaje się do obsługi burdelu, który panuje w polskiej służbie zdrowia. Pamiętajmy, że w ciągu 13 lat transformacji ustrojowej nie udało się w Pomrocznej zrealizować ani jednego sprawnie działającego systemu komputerowego o zasięgu krajowym. Opisywane przez nas kłopoty z komputeryzacją urzędów skarbowych, czyli POLTAKSEM, są tego najlepszym dowodem. Podobnie rzecz się ma z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych i urzędami celnymi. Informatyzacja urzędów pracy i jednostek pomocy społecznej, czyli tzw. projekt ALSO, realizowana z kredytu Banku Światowego kosztowała 42,5 mln dolarów i 24,1 mln zł. Głównym wykonawcą była firma Computerland. Szczegóły przedsięwzięcia zawiera opublikowany w listopadzie 2002 r. raport NIK. Są one jak zawsze pikantne. Jeśli ktoś dziś twierdzi – zwłaszcza gdy jest ministrem nauki – że można w Polsce zbudować scentralizowany sprawnie działający w obszarze administracji państwowej system informatyczny, to zwyczajnie nie wie, o czym mówi. Wyobrażam sobie nawet, jakie argumenty zostaną za kilka lat użyte, aby wyjaśnić, dlaczego 200 mln dolków poszło się jebać. Podstawową przyczyną będą opóźnienia wywołane koniecznością dostosowania oprogramowania do zmieniającego się prawa. Wiadomo, że w Sejmie zasiadają stachanowcy, którzy hurtowo produkują różne ustawy. Rząd także ma ambicje i co rusz składa do laski dziesiątki projektów. Powołany niedawno Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia nie cieszy się szczególnym uznaniem opozycji i jeśli – a SLD robi wiele, aby przyspieszyć ten szczęśliwy dzień – dojdzie ona do władzy, to zapewne zechce pomajstrować przy NFOZ. Firmy realizujące wtedy projekt skomputeryzowanego RUM przyjmą to z wdzięcznością, a nawet same pomogą. Nie można przecież wyobrazić sobie lepszego alibi! Minister Kleiber powinien o tym wiedzieć. Skąd ja to wiem? Z raportów NIK, które od 1996 r. opisują kolejne klęski polskiej informatyki. Zadziwiające, ale wyjaśnienia dotyczące przyczyn niepowodzeń są zawsze te same. Za to kasa płynie zawsze w tym samym kierunku – z kieszeni podatników do jak najbardziej prywatnych kieszeni. Bo o to przecież chodzi! Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kariera węży ogrodowych 25 marca 2004 r. Ministerstwo Skarbu sprzedało Januszowi Słabikowi 73,84 proc. akcji firmy GAMRAT w Jaśle. Kroi się prywatyzacja poligonu rakietowego. Na co dzień GAMRAT kojarzy się z wykładzinami PCW i podsufitką. Mało kto wie, że zakład ten od lat produkuje również paliwo rakietowe. Między innymi do słynnych pancerfaustów Arafata – granatników RPG 7. Zainteresowany klient w magazynach znajdzie obok rynien specjalistyczne ładunki napędowe do rakiet lotniczych, pocisków moździerzowo-rakietowych i artylerii. No to prywatyzujemy towarzysze! Rząd w 2002 r. wystawił na sprzedaż cywilną część zakładu. Produkcja wojskowa miała przejść do specjalnie wydzielonej w tym celu spółki – Zakładu Produkcji Specjalnej GAMRAT Sp. z o.o. Miano włączyć ją do grupy amunicyjno-rakietowo-pancernej, na czele której stało słynne z irackiego kontraktu Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego Bumar. Takie były plany. W ubiegłym roku do finałowej rozgrywki o cywilną część GAMRATU stanęło trzech oferentów: lZakłady Azotowe Anwil S.A. z Włocławka. lZakłady Chemiczne i Tworzyw Sztucznych Boryszew S.A. z Sochaczewa. lKonsorcjum Inwestycyjne złożone z Grupy CELL-FAST (spółka CELL- -FAST S.A. z Krosna plus „CELL-FAST” Słabik i Słabik spółka jawna ze Stalowej Woli – specjalność produkcja węży ogrodowych) oraz zajmującej się produkcją krze-seł spółki Nowy Styl. Reprezentantem konsorcjum został pan Janusz Słabik. W grudniu ubiegłego roku resort skarbu uznał, że najlepszą ofertę przedstawił pan Słabik, mimo że z konsorcjum wycofał się producent krzeseł. Dla ludzi z branży chemicznej było to zaskoczenie. Anwil jest kontrolowany przez potężny Orlen. Akcje Boryszewa w ostatnim roku były najlepszym papierem na warszawskiej giełdzie. Z kilkunastu złotych skoczyły do ponad stówy! Obie firmy mają kasy jak lodu. Słabik w tym towarzystwie wyglądał słabo. Ironizując – to GAMRAT mógł kupić producenta węży ogrodowych, a nie odwrotnie. Jeden z pracowników Ministerstwa Skarbu powiedział mi, że Anwil i Boryszew zaoferowały po około 40 mln zł za przejęcie jasielskiej firmy. Plus inwestycje, plus pakiet socjalny itd. Janusz Słabik położył na stół – jak już dziś wiemy – 17,5 mln plus zobowiązanie inwestycyjne, które trudno czasem wyegzekwować, na około 36 mln w ciągu trzech lat. Bumar wątpiący Mijał styczeń i luty, a do podpisania umowy sprzedaży nie dochodziło. Nikt nie kwestionował wiarygodności pieniężnej pana Słabika, choć pojawiły się plotki, że gwałtownie zabiega o kredyt. Za to gorąco zaczęło się robić wokół spółki zbrojeniowej. Dlaczego? Bo Bumar stracił serce do interesu. Ministerstwo kombinowało tak. GAMRAT sprzeda Bumarowi swoje udziały w Zakładzie Produkcji Spec-jalnej, za które ten zapłaci swoimi udziałami. Wymiana akcji jest konieczna, bo Bumar na razie kasą nie śmierdzi i nie może położyć na stół ponad 10 mln zł, które GAMRAT chce za swoje 10 281 udziałów w spółce zbrojeniowej. W wyniku tej operacji państwowy na razie GAMRAT zostałby 2,5-procentowym udziałowcem potężnego Bumaru. Zarząd Bumaru zaczęło dręczyć pytanie: Czy GAMRAT S.A. zostanie sprzedany panu Januszowi Słabikowi RAZEM z 2,5-procentowym udziałem w Bumarze? Czy też nie? Wiadomo, że wartość udziałów Bumaru bardzo by wzrosła, gdyby firma wygrała nowo zorganizowany przetarg na uzbrojenie irackiej armii. W tej sytuacji zyskałby nowy właściciel GAMRATU. Pan Janusz Słabik co prawda nie mógłby sprzedać tych udziałów, ale ich zastawienie byłoby całkiem na miejscu. Ministerstwo Skarbu uspokajało, że przed prywatyzacją te papiery zostaną przekazane do skarbu państwa, który natychmiast zwróci je Bumarowi. Teraz okazuje się, że zbrojeniowa część GAMRATU trafi do Bumaru, ale po prywatyzacji. Na takie dictum zarząd Bumaru postanowił bliżej przyjrzeć się wycenie Zakładu Produkcji Specjalnej, który miał otrzymać „w darze”. Do Jasła pojechała delegacja spółki mająca ustalić, czy majątek wymieniony w akcie notarialnym w ogóle istnieje i w jakim jest stanie. Gdy zapytałam o te drobiazgi rzeczniczkę prasową Bumaru Romę Sarzyńską, grzecznie, ale stanowczo dała mi do zrozumienia, że powinnam swymi rozterkami podzielić się z kim innym, bo jej firma nie ma dziś nic wspólnego z GAMRATEM. Liczyłam na rozmowę z dyr. Nawolskim kierującym w Ministerstwie Skarbu Departamentem Spraw Obronnych i Informacji Niejawnych, ale się przeliczyłam. Ciekawą wersję wydarzeń przedstawił mi wspomniany wcześniej pracownik resortu skarbu. Nie o pieniądze ani udziały tu chodzi, ale o to, co naprawdę jest wartościowego w Jaśle. To nie musi być wcale ów Zakład Produkcji Specjalnej. Cenniejsze dla Bumaru byłoby istniejące tam od lat Laboratorium Balistyki Rakietowej. Dlaczego? Bo porównywalne placówki można znaleźć tylko gdzieś w Rosji albo gdzieś w Stanach. W Europie nie ma tak dużych laboratoriów, a właściwie poligonów badawczych. Laikom wyjaśniam, że paliwo rakietowe, zanim zacznie napędzać śmiercionośne pociski, musi być sprawdzone. Testy polegają na tym, że rakiety się odpala i śledzi ich lot za pomo- cą specjalnych urządzeń. Sama linia produkcyjna nie jest wiele warta, jeśli nie wiadomo, czy wyrób finalny będzie zabijał, jak należy. Izraelski kontrakt 29 grudnia 2003 r. w siedzibie w Zakładach Metalowych Mesko w Skarżysku-Kamiennej w obecności oficjeli, kamer i mikrofonów podpisano wartą setki milionów dolarów umowę na dostawy w latach 2004–2013 dla Wojska Polskiego przeciwpancernych pocisków kierowanych nowej generacji Spike LR. Stronami umowy są: Zakłady Metalowe Mesko, izraelska firma Rafael Armament Development Authority i wspomniane już Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego Bumar. W ramach wartego 230 mln dolarów izraelskiego offsetu Polska ma otrzymać technologię produkcji paliwa rakietowego do Spike’ów. Na razie nie rozstrzygnięto jeszcze, która firma się tym zajmie. Jeśli Mesko to: W Skarżysku bez trudu dałoby się uruchomić produkcję paliwa. Tym bardziej że rakiety Spike mają być wytwarzane w tym zakładzie. Byłyby nowe miejsca pracy i wzrósłby majątek spółki. Pojawia się problem z testami. Najbliższe laboratorium jest w Jaśle i nie jest jasne – przynajmniej dla mnie – czy nie okaże się, że przez nieuwagę zostało ono sprzedane panu Januszowi Słabikowi. Bumar ma problem: Mesko nie wchodzi w skład jego holdingu. Jeśli izraelska technologia i linia produkcyjna paliwa trafi do Skarżyska, to po cholerę Bumarowi Zakład Produkcji Specjalnej w Jaśle! Cenne będzie samo laboratorium. Stąd delikatne zabiegi, aby nie dać sobie wcisnąć zbrojeniowej części GAMRATU bez gwarancji kontraktu z Rafaelem. Wygrywa Słabik: Jeśli właścicielem Laboratorium Balistyki Rakietowej lub choćby drogi dojazdowej do niego okaże się pan Janusz Słabik – to nawet jeśli paliwo do rakiet Spike będzie produkowane w Jaśle, interes dla Bumaru jest średni. Nowy właściciel mógłby żądać opłat za transport bez wątpienia śmiercionośnych ładunków po swoim terenie, co uczyniłoby produkcję przedsięwzięciem mniej dochodowym. A finał wieńczy dzieło W tej sprawie im dalej w las, tym więcej drzew. Bumar, Słabik, resort skarbu... mieszają się daty, nazwy i nazwiska. Wiadomo, że przejęcie GAMRATU przez prywatnego inwestora, przynajmniej w założeniach, musi oznaczać dla niego zysk. I nie ma znaczenia, czy pojawi się on w związku z egzekwowaniem opłat za transport paliwa rakietowego, możliwością skorzystania z kredytów bankowych zabezpieczonych udziałami Bumaru czy też, po jakimś czasie, sprzedażą spółki dzisiejszemu konkurentowi z Niemiec, Belgii czy Węgier. Takie są prawa rynku. Urzędnicy Ministerstwa Skarbu mogą być przekonani, że wszystko jest w największym porządku, jednak naszym obowiązkiem jest wskazanie słabych punktów jasielskiej prywatyzacji. Bo jeśli okaże się, że mamy rację, to za błędy na górze zapłaci najpierw załoga GAMRATU, a potem podatnicy – składając się na zasiłki dla bezrobotnych. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Rozwody. Rozwody zdominowały miniony tydzień polityczny. "Potencjał polityczny koalicji POPiS nie został w pełni wykorzystany" – stęknął impotencko rzecznik PiSuaru poseł Bielan. W sejmowych korytarzach słychać było Kaczyńskie prychania, że całe to wyborcze porozumienie z Platformersami można o kant kaczej pipki potłuc. Bo Giertych ma większy łeb polityczny niż Tusk z Płażyńskim. PiSuary zaczęły kokietować LPRy do koalicji. • Rozwód z Unią Europejską jeszcze przed skonsumowaniem małżeństwa zapowiedziało państwo Kaczyńscy ustami Jarosława. Albo UE da RP więcej szmalu, albo przesuwamy termin ślubu – pogroził Kaczyński. A w mediach roztoczył czarną wizję. Wyborcy w 2005 r. będą postawieni przed alternatywą: Albo my, państwo Kaczyńscy, albo rząd Leppera z Łukaszenką. • Nie może się pozbierać po "sukcesie wyborczym" SLD–UP. Rozwód z przegranymi baronami, czyli wodzami wojewódzkich struktur Sojuszu, zapowiedział gensek Marek Dyduch, wspierany przez światłego przewodniczącego Millera. Urażeni krytyką baroni zadeklarowali, że oczywiście zawsze mogą odejść, chyba że doły partyjne poproszą ich o pozostanie. Już, jak donoszą nasze wiewiórki, w gabinetach baronów pisane są pisma dołów partyjnych z wyrazami szacunku i poparcia dla przegranych baronów. • Pierwszy maja urośnie znów w największe święto. Baronowie UE zaproponowali, aby kraj nasz został zassany do UE nie pierwszego stycznia, ale pierwszego maja. Zapienił się na to prezydent Kwaśniewski i paru innych euroentuzjastów. Majową jutrzenkę zaakceptował premier Miller. Pierwszy maja to fajna data. Można połączyć tradycyjnie wolne od roboty Święto Pracy z przyszłym Dniem Wuniowstąpienia. • Znów Grzegorz Tuderek dostąpi zaszczytu zasiadania w ławach poselskich z ramienia SLD. W poprzedniej kadencji Tuderek został wybrany, ale zrezygnował na rzecz prezesury Budimeksu, bo tam pensja była lepsza. Rychło Budimex zrezygnował z Tuderka. W ostatniej kampanii Tuderek nie załapał się na mandat, za to teraz jego kolega Ferenc załapał się na prezydenta Rzeszowa i opróżnił swój mandat na rzecz nie wybranego Tuderka. • Nie czekali na wymianę pokoleniową członkowie grup gang-stersko-towarzyskich z Przemyśla. W czasie włamska wyrwali biżuterię, kompakty, a nawet serki topione. Mieli po 9–11 lat. Policję zaskoczył profesjonalizm działania rabusiów. • "Rzepa" podała, że prokuratura w Tarnowie przesłuchała byłego prezesa upadłej telewizji Familijnej alias Puls – Waldemara Gaspera. Podejrzany jest o wyprowadzenie z kościelno-prawicowej TV pół miliona złotych na szkolenie Krzaklewskiego u Tymochowicza. Gasper tłumaczy się, że wydał 500 tys. na naukę poruszania swoim własnym ciałem. Telewizja oo. franciszkanów miała być uduchowiona; oto nawet jej menedżer chciał za biurkiem pracować ciałem, a nie głową. • Senator RP, z zawodu krajacz ludzkich organów, Zbigniew Religa, zaproponował, aby karać rodzinę za odmowę zgody na pobranie do transplantacji narządów od zmarłego, np. nereczek, serduszek. Karać tak jak za nieudzielenie pomocy w wypadku samochodowym, czyli sadzać do pierdla nawet na 3 lata. W odwecie radykalna prawica oskarżyła Religę o ludożerstwo. • Ponad 200 tys. zł może uzyskać jako odszkodowanie od skarbu państwa nowy prezydent Szczecina, były senator RP Marian Jurczyk. Został on oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Z powodu zarzutów musiał zrzec się mandatu senatora, czyli sporej comiesięcznej kasy. Teraz chce ją odzyskać "dla zasady". Jeśli Jurczykowi to się uda, następny w kolejce może być Oleksy, który musiał zrezygnować z posady premiera, bo został niesłusznie oskarżony o szpiegostwo. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zakon na bank " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak pies Niemca oszwabił " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tajemnice spodni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Między nami złodziejami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Patrycja Ossowska, partnerka życiowa Darka Michalczewskiego, zdradziła w "Super Expressie", dlaczego on ją wybrał. Bo lubi blondynki z dużymi cyckami. Patrycja poza Darkiem lubi zakupy. Lubi kupować dżinsy, buty i biżuterię z białego złota. W czasie jednej sesji zakupowej potrafi wydać 15 tysięcy euro. To Darka wkurza, ale szanuje jej wybór, bo przecież ich obecne szczęście rozpoczęło się od wzajemnego poznania podczas zakupów w centrum handlowym. Patrycja przed poznaniem Darka skończyła technikum ekonomiczne, była księgową i pozowała dla "Playboya". Teraz księguje pieniądze Darka. * * * Karolina Muszalak, obecna partnerka życiowa Olafa Lubaszenki, wyjaśnia w "Elle", dlaczego Olaf ją wybrał. Bo ona ma urok osobisty. On zaś ujął ją swoim słynnym poczuciem humoru. Pierwszy raz podchodziła Lubaszenkę dwa lata temu, kiedy była na castingu do "Poranka kojota". Ale roli nie dostała, bo reżysera nie było na planie, zaś kasety z castingu pewnie nie chciało mu się obejrzeć. Dopiero artysta Czajka doprowadził jego do niej. Na razie Karolina nie obawia się, że znajomość z Olafem zaszkodzi jej, bo nie zamierza robić oszałamiającej kariery. * * * Magda MoŁek ujawnia "Przyjaciółce", czym ujął ją jej obecny mąż Daniel. Otóż oszołomił ją mięsnym fondue, które sam przygotował. Nie chodzi o smak ścierwa. Zadziwiło ją niezmiernie, że tak doskonale wykształcony facet, bo przecież kilka lat studiował w USA, zwyczajnie założył fartuszek i samodzielnie pokrajał kurczaka! * * * Justyna Steczkowska wyjaśniła w "Gali", że występuje w teledyskach razem z mężem, bo go nadal lubi. Poza tym nie uznaje seksu dla seksu, bo wtedy nie ma tak pożądanej przez nią metafizyki * * * Kamil Durczok ujawnia "Pani" jego małżonka Marianna, z domu Dufek, był okropnym grubasem, zanim panna Dufek nie zrobiła z niego podobającego się kobitkom dżentelmena i dziennikarza roku. Jednego nie potrafiła z Durczoka wyplenić – rozrzucania brudnych skarpet. Poza tym drażni ją, że Kamil wracając w piątek do domu zamiast odebrać dziecko, pędzi do kosmetyczki. No i, że na jego łazienkowej półce stoi więcej kosmetyków i maści na urodę, niż na należącej do niej. * * * Anita Lipnicka wyjaśniła w "Pani", czemu generalnie zawiodła się na facetach. Zawiodła się na facetach ze swego dawnego zespołu Varius Manx, którzy spokojnie patrzyli na zawarte przez nią umowy, w których pochopnie zrzekła się swych praw autorskich. Przez co w apogeum swej popularności zarobiła jedynie na kolorowy telewizor. W Polsce nie ma fajnych facetów – wzdycha Lipnicka. Ci uważani za fajnych są albo zajęci, albo gejowaci. * * * StanisŁaw Sojka wyjawił w "Kulisach", czym zachwyciła go królowa brytyjska Elżbieta II. Sojka miał okazję poznać ją w czasie jej wizyty w warszawskim British Counsil, gdzie robił za wokalistę u Szekspira. Zanim królowa zadała mu pytanie: Czy trudno pisać nuty pod Szekspira, dwie dwórki rozpyliły dezodorantowy zapach. Zakochał się w aromacie, który miał zabić zapach Sojki. Do dziś każda królowa pachnie mu piżmem. * * * Agnieszka WŁodarczyk wierzy w Boga, co deklaruje w "Vivie!". Dlatego stara się przestrzegać dekalogu. Agnieszce chodzi o to, żeby być szczęśliwą. Czyli mieć porządnego męża i dziecko. Do szczęścia brakuje jej też znajomości języka angielskiego. * * * Patrycja Markowska, nadal panienka, pożaliła się "Super Expressowi", że nakręciła teledysk pod wodą. Całą noc była w mokrym gorsecie. Dorobek artystyczny okupiła dwutygodniową anginą. * * * Marta Bodziachowska, pochodząca ze świętej Częstochowy, gwiazda "Baru" wyjaśniła w "CKM", że w Częstochowie święta jest tylko Jasna Góra. Ona zaś jest jedynie niegrzeczną dziewczynką. Lubi wypić. Woli wypić raz, ale porządnie. Idealnie pasuje na asystentkę dla posła Gadzinowskiego, też ze świętej Częstochowy, który też lubi, ale nie raz. * * * Muniek Staszczyk, też urodzony w świętej Częstochowie, przypomniał w "Kulisach", że 20 lat temu pierwsze pokolenie słuchaczy "T. Love" było zbuntowane. Gdyby wtedy w telewizji pojawił się taki program jak "Idol", to on i jego pokolenie totalnie olaliby taki program, a nawet zlali go ze sceny. Ale kto ma się dzisiaj buntować, ubolewa idol Staszczyk, skoro telewizja robi ludziom sieczkę z mózgu. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tere PHARE kuku Unia Europejska chce nam dawać forsę. Władze samorządowe nie potrafią brać. Liżą kasę przez papierek. Pupil abepe Tadeusza Gocłowskiego, prezydent Sopotu, Jacek Karnowski przedstawił się ogólnopolskiej publiczności jako jedyny obrońca kultowego, sopockiego mola, niszczonego przez podłą komunę w osobie wiceminister Ewy Freyberg z Ministerstwa Gospodarki. Gdański dodatek do "Wyborczej", wspierający Karnowskiego w jego molowej martyrologii, zestawił nawet Freybergową z Bolesławem Bierutem. Bierut dał niegdyś na molo pieniądze z puli rządowej. Freyberg nie dopuściła nawet, aby Karnowski poszedł żebrać o forsę z funduszy europejskich. Wynika z tego, że jest gorsza od Bieruta. Ministerstwo uznało, że projekt ratowania sopockiego mola nie spełnia warunków, jakie stawia fundusz PHARE, i zdjęło go z listy projektów, które miały być prezentowane w Brukseli. Na to miejsce wpisało projekt wymyślony przez władze Lęborka, który zwrócił się o kasę na budowę przejazdu samochodowego pod torami kolejowymi dzielącymi miasto na pół. Teraz samochody jadą przez tory, które są zamknięte w sumie 6,5 godziny w ciągu doby. Karnowski ogłosił w radiach, telewizji i "Wyborczej", że to sprawa polityczna. Lęborkiem rządzą czerwoni burmistrze i dlatego lepiej są traktowani przez czerwonych ministrów – mniej więcej w tym duchu wypowiedział się w Radiu "Zet". Prawda jest taka, że albo on, albo jego urzędnicy nie skumali, o co chodzi w ubieganiu się o środki pieniężne z Unii Europejskiej. Aż dziwne, bo to jest akurat dosyć proste. Europa lubi się nasładzać tym, że daje – w jej mniemaniu – biednym i naprawdę potrzebującym. Program dawania kasy na 2002 r. przebiega pod hasłem "Spójności społeczno-gospodarczej". Samorządy każdego z województw miały prawo do wytypowania trzech pomysłów, które w rezultacie, jak już Unia Europejska wyłoży na nie kaskę, przyczynią się do wzrostu zatrudnienia obywateli. Biurokraci siedzą wszędzie. W urzędach miejskich, ministerstwach i instytucjach Unii Europejskiej. Tam ich jest pewnie najwięcej. Rzecz polega więc na tym, aby jedni biurokraci przekonali innych biurokratów, że to im się właśnie należy i że podarowanej forsy nie zmarnują. Gmina, której zależało na kasie, powinna więc przedstawić siebie jako pełną bezrobotnych, ale z szansą na to, że ich liczba zmaleje, jak europejska kasa przypłynie. Zarówno Sopot, jak i Lębork przygotowały prezentacje multimedialne swoich projektów. Pozwoliłem sobie zabawić się w Komisję Europejską i obejrzeć obie na domowym komputerze. Korek z lotu ptaka Projekt Lęborka (65 tys. mieszkańców) przygotowano na urzędowym komputerze w postaci kilkunastu plansz, zdjęć i 30-sekundowego filmiku. Prezentacja trwa 8 minut. Co pokazał Lębork? Ano że bezrobocie w mieście jest na poziomie 33 proc., podczas gdy w całym województwie to "tylko" 18,5 proc., a w kraju 17 proc. Dalej, że są w Lęborku firmy, które mogłyby zwiększyć zatrudnienie, gdyby nie cholerny przejazd kolejowy, który dzieli miasto na dwie części. Na przykład taki Farm Frites Poland, który kilka lat temu zainwestował 50 mln dolarów w fabrykę mrożonych frytek i zatrudnia 250 ludzi. Mogliby uruchomić drugą nitkę produkcji i zatrudnić kolejne 100 osób. Ale nie mogą się rozwijać, bo ciężko im dowozić surowiec do fabryki. Fabrykę mają po jednej stronie torów, a pola ziemniaczane po drugiej. Wmontowany w komputerową prezentacjęfilmik to właśnie wypowiedź prezesa Farm Frites. Do tego robione z wojskowego samolotu zdjęcia zamkniętego przejazdu i korki na ulicach Lęborka, które się w związku z tym tworzą. Burmistrz Szreder pokazał też, że po drugiej stronie torów ma 80 ha terenów uzbrojonych w wodę, odpływ ścieków i prąd, na których mogłyby być inwestycje, ale nikt nie chce się tam pchać, bo nikomu się nie chce stać w tych korkach. Jak się ogląda projekt Lęborka, to faktycznie można się losem miasta wzruszyć. Rzeczywiście mogliby więcej, ale nie mogą, bo mają te tory pośrodku. Dupy w stringach grają w siatę Prezentacja przygotowana przez władze Sopotu jest bardziej "profesjonalna". To 10-minutowy film zrealizowany przez Telewizję Gdańską S. A. Większa część jest przewodnikiem, jak fajnie można w Sopocie spędzić czas: mają tam kluby, knajpy, galerie, kasyna, operę leśną, źródła zdrowej wody, hipodrom. Na filmie widać wałęsających się po ulicach miasta zadowolonych ludzi. Na plaży fajne laski w stringach grają w siatkówkę. Jak w jakimś Cannes, Monte Carlo albo na innej Riwierze. Komentarz do filmu kładzie nacisk na to, że prywatnej przedsiębiorczości jest w Sopocie sporo i że jest ona aktywna gospodarczo. Czyli też fajnie... Bezrobocie zaś jest na poziomie 7 proc. – mniejsze niż gdziekolwiek indziej – więc w tej sprawie też nie ma co robić niepotrzebnego ciśnienia. Konkluzja po obejrzeniu prezentacji prezydenta Karnowskiego jest taka, że w tej fajności Sopotu może być jeszcze fajniej, gdyby wyremontować molo. Po obejrzeniu tego materiału musi się więc cisnąć na usta pytanie: skoro macie tak dobrze i fajnie, to po co wyciągacie łapy po środki pomocowe, które są dla potrzebujących? Jeszcze wam mało? * * * Na rok 2002 z funduszu Phare na program "Spójność społeczno-gospodarcza" Unia Europejska przeznaczyła dla Polski 169 mln euro. Z tej puli dostanie Lębork. Rafał Szakalinis z przedstawicielstwa Komisji Europejskiej dyplomatycznie unika odpowiedzi na temat, co myśli o projekcie Sopotu i czy to naprawdę komuniści z Ministerstwa Gospodarki chcieli dokuczyć prezydentowi Karnowskiemu. Mówi ogólnie, że projekty różnych gmin generalnie nie wyglądały źle, choć jest to kwestia ich ciekawego przedstawienia. Gdyby miał coś radzić, to poznanie założeń europejskich programów, procedur panujących w UE oraz szkolenie kadr w gminach. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stella córka biskupa cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wąchacze asfaltu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na podkarpaciu bez zmian " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lesbon ton Pani robi z panią to, co inne panie skłania do robienia zakupów. To, że lesbo wchodzi w modę, czuło się już od kilku miesięcy, bo wiele słynnych marek jako chwyt reklamowy zaczęło wykorzystywać mniej lub bardziej dosadne obrazki lesbijskie. Prekursorem było Campari lansujące sugestywną reklamę z dwiema pięknościami w stylu Tamary Lempicki, z których jedna ma na plecach głęboki ślad po dobrze wyostrzonych pazurkach drugiej. Sisly, Gucci i Calvin Klein zagrali na biseksualizmie. Potem przyszła kolej na sny i marzenia erotyczne kobiet – bo w końcu to one są najlepszymi klientkami. Pierwszą była Nancy Friday – pisarka amerykańska, która w 1973 r. wydała książkę "Mój tajemniczy ogród", opisując marzenia erotyczne zwykłych dziewcząt: lesbijstwo, gwałt, wieczny głód seksualny. Do tego czasu powszechnie zakładano, że kobiety nie mają żadnych zachcianek seksualnych i nie śnią podniecających snów. Potem świat zeskandalizowała Kim Basinger odgrywając kultową rolę w "Dziewięć i pół tygodnia", oraz Janet Jackson, która podczas publicznej konferencji prasowej wyjawiła dziennikarzom, że lubi uprawiać seks związana i z opaską na oczach. I tak – od skandalu do skandalu – kobiety odkryły swój potencjał seksualny i to, że mają prawo do sprośnych fantazji, masturbacji i zadowalającego orgazmu. Co siedzi w ich głowach, nie jest już tajemnicą: co piąta ma chętkę na młodego przyjaciela swojego syna; 9 proc. pokochałoby się z nieznajomym spotkanym na ulicy; co dziesiąta chciałaby być zgwałcona, i to zbiorowo; 18 proc. kobiet marzy o kochanku telefonicznym lub telepatycznym, a połowa zdrowych, heteroseksualnych bab chętnie poflirtowałaby po lesbijsku. Zabawa w Safo często to nie tyle fantazja, ile tęsknota do młodzieńczych praktyk – bo większość kobiet przeżyła przygodę seksualną z koleżanką i np. w akademiku była "lesbijką do magisterki". Co damy śnią po nocach? Oczywiście, jak najdłuższe i najbardziej prężne męskie instrumenty. Czasami śnią nawet, że same je mają i ich używają... Dużo męskiej nagości może zagwarantować sukces komercyjny każdemu produktowi. Niektórzy już pomyśleli – na przykład jedna z angielskich firm produkujących tampaksy. Na wielkiej ulicznej reklamie kilka lat temu figurował facet w samych gatkach, a pod spodem wymowny napis: "Wybierz coś specjalnego do włożenia w majtki!". W tym sezonie manifestacja lesbijstwa będzie niezawodnym chwytem reklamowym. Lesbo-biznes rozkręca się na dobre. Podbijają Europę dwie młodociane piosenkarki rosyjskie – Julia i Lena. (O "Tatu" pisaliśmy w "NIE" nr 23 i 38/2002). Gdy na Festivalbar lolitki zakończyły występ soczystym pocałunkiem, rozentuzjazmowana publiczność – w przewadze damska i nieletnia – krzyczała: "My też chcemy się z wami całować!". Już niedługo na ekrany światowych kin wejdzie film "Kissing Jessica Stein", który ma przebić sukces "Dziennika Bridget Jones". Tym razem nowojorska Żydówka w barchanowych majtach będzie się uganiać nie za spodniami, lecz za sukienką. Szczyt powodzenia przeżywają lesbijskie listy mailowe i internetowe "gadu-gadu", gdzie baby bez żenady opowiadają o swoich wyczynach seksualnych, chętkach i marzeniach erotycznych. 300 lesbijek internautek wydało nawet wspólną książkę we Włoszech – "M@ilingDesire". Z zapałem czytają ją również mężczyźni, a potem odpisują na lesbijskie e-maile, oczywiście udając kobiety-lesbijki. A co na komercyjne lesbijstwo brzydsza płeć? Dwie nagie kobiety to lepiej niż jedna – cieszą się voyeryści, którzy jeszcze 10 lat temu nie mogliby doświadczać takiej uczty wzrokowej ze względu na kaganiec moralności. Psycholodzy jednak ostrzegają – po pierwszym zachwycie mężczyzna czuje się zagrożony i myśli: są dwie – więc może mnie już nie potrzebują... Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jamroży klient "NIE" Władysław Jamroży trafił do aresztu w ślad za swoim kumplem Grzegorzem Wieczerzakiem. Obydwaj mają kłopoty z prawem w związku z działalnością w spółkach skarbu państwa. W trakciea resztowania Jamroży połamał kartę od telefonu komórkowego i usiłował zjeść notatki, które miał przy sobie. Wyciągnął mu je z gardła (dosłownie) funkcjonariusz, którego Jamroży przy okazji pogryzł. Władysław Jamroży, pediatra z Polanicy, był naszym ulubieńcem od dawna, ale nikt nie zwracał uwagi na to, co piszemy o jego działalności, choć informowaliśmy o zarzutach wobec Jamrożego różne władze i instytucje państwowe. Pisaliśmy: l o tym, jak wspierał państwową kasą (60 tys. zł) fundację powiązaną z Tomaszewskim i "Solidarnością" ("NIE" nr 45/98, 46/98), l o dziwnej transakcji na 2,7 mln zł z firmą Powszechna Kasa Chorych pod pretekstem badania ciśnienia tętniczego obywateli Pomrocznej (48/97 i 2/98), l o kasie, jaka wypływała z PZU "Życie" do prywatnej wyższej szkoły wiceprezesa Rady Nadzorczej PZU Mirosława Zdanowskiego (41/97 i 2/98), l o serii płatnych reklam zamieszczanych w prasie za pieniądze PZU "Życie" a zachwalających zdolności menedżerskie Jamrożego (4/97 i 6/97), l o wycieku danych klientów PZU za granicę i o dziwnym zachowaniu Jamrożego, który twierdził wbrew prawdzie, że dane są pod kontrolą i bezpieczne (cykl artykułów pod tytułem "Sprzedało Cię PZU", 26/99, 28/99, 29/99, 31/99, 47/99), l o aferze IX NFI im. E. Kwiatkowskiego, gdzie 30 mln zł poszło się jebać, o co oskarżyliśmy ówczesnego ministra skarbu A. Chronowskiego, prezesa PKN Orlen A. Modrzejewskiego i obydwu lekarzy z PZU – Wieczerzaka i Jamrożego (16/2001 i 46/2001), l o międzynarodowym skandalu związanym z Deutsche Bankiem i Big Bankiem Gdańskim (7/2000, 8/2000, 9/2000), l o zadziwiająco wielkim majątku Jamrożego (45/2001), l o podejrzanych machinacjach, jakie Jamroży robił w Totalizatorze Sportowym (17/2000, 23/2000, 14/2001, 47/2001). Lekturę archiwalnych numerów "NIE" szczególnie polecamy prokuraturze. Są tam materiały na niejedno piękne oskarżenie. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieboszczyk ogrodowy Wyjrzyj przez okno. Pod płotem leży ksiądz. Maciejczykowie to mają szczęście. Mieszkają w Polanicy, czyli uzdrowisku. Lecznicze wody, łagodny klimat, świeże powietrze, chmary turystów łaknących rozstania się z paroma groszami dla podreperowania swojego zdrowia. A jednak Maciejczykowie szczęśliwi nie są i dają temu wyraz. A nawet zespół wyrazów, z czego część jest nieelegancka, a część na piśmie. Uważają swoje życie za dopust boży, co i słusznie, skoro sprawcą tego mniemania jest miejscowy księżulo – Kopacz Antoni. On to niweczy dobroczynne skutki oddziaływania uzdrowiska na ludzki organizm Maciejczyków. Ks. Kopacz był uprzejmy zagrzebać w ziemi swego poprzednika. Zaniepokojonych spieszę uspokoić, iż tamten wpierw umarł. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż grób dla zmarłego znajduje się na podwórku przed kościołem i dzieli go ledwie kilka metrów od granicy działki, na której stoi dom Maciejczyków. Nie każdy lubi mieć pod bokiem trupa, niechby nawet zacnego za życia. Maciejczyk jest praworządnym obywatelem. A co robi praworządny obywatel uważający, że ksiądz leci z nim w głąba? Pisze. A gdzie pisze? Do urzędów, bo uważa, że one powinny reagować na łamanie prawa. Zaczął zatem pisać Maciejczyk do różnych władz z pytaniem, jakim prawem ks. Kopacz zafundował mu trupa pod oknami, skoro to nie jest cmentarz? Wychodził z założenia, że skoro ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych mówi wyraźnie, że groby ziemne i groby murowane, przeznaczone na składanie zwłok i szczątków ludzkich, mogą się znajdować tylko na cmentarzach (art. 12 ust. 3), a podwóreczko przed świątynią cmentarzem nie jest, to ksiądz walnął samowolkę i państwo powinno przywołać go do porządku. Tak uważał Maciejczyk jak gdyby mieszkał na Marsie, a nie w Polsce. I dalej tak uważa – zdechnąć można ze śmiechu... Na wszelki wypadek zapytał najpierw grzecznie powiatowego inspektora sanitarnego, czy może na swojej działce też zbudować grobowiec rodzinny. Inspektor odmówił krótko i stanowczo, powołując się na cytowaną wyżej ustawę. Z kolei na zapytanie o księżą mogiłkę Wojewódzka Inspekcja Sanitarna dała do zrozumienia, że grób księdza jest nielegalny. Ale nic ponad to. Główny inspektor sanitarny w Warszawie potwierdził jedynie, że grobowiec przed kościołem w Polanicy powstał bez żadnych pozwoleń. I oświadczył, że dokumentację z tej samowoli przekazał burmistrzowi Polanicy. Według kompetencji zresztą. Burmistrz najpierw zagrał idiotę i udał, że nic nie wie, bo go nie poinformowano o pochówku. Potem pieprzył, że nie posiada kompetencji do rozstrzygnięcia tej sprawy. Następnie próbował spychologii – że niby czeka na dokumenty od szanownego pana księdza, a do tego czasu ma sprawę w dupie. Potem, że czeka na odpowiedź od właściwych władz kościelnych. I wreszcie wydalił z siebie kuriozum: obowiązkiem gminy jest przestrzeganie umowy międzynarodowej jaką jest Konkordat zawarty między Stolicą Apostolską a Rzeczypospolitą Polską ratyfikowany przez Prezydenta Państwa w dniu 23 lutego 1998 roku. Na podstawie art. 8 pkt. 3 Konkordatu władze kościelne miały prawo dokonać pochówku zwłok Księdza Proboszcza dr Zygmunta Barmińskiego na terenie przykościelnym. Gmina nie znajduje podstaw do kwestionowania pochówku na podstawie ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Alleluja. Wybieralna władza lokalna na piśmie informuje obywatela, że podciera się właśnie aktami prawnymi państwa pod pretekstem umowy zawartej między państwem a Kościołem kat., do której dodaje nieistniejące zapisy po myśli lokalnego proboszcza. To niesłychany zupełnie dowód na służebną rolę władzy samorządowej wobec Kościoła. Nie należy spodziewać się jednak, żeby kimkolwiek to wstrząsnęło. Takichsklerykalizowanych miasteczek i wsi mamy od cholery i nikomu niespieszno zadrzeć z Kościołem kat. Ani na szczeblu lokalnym, ani innym. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żono zjedz mojego trupa Jeśli towarzystwa ubezpieczeń na życie chcą zarobić, to ktoś musi stracić. Zgadnij, kto? Właśnie zakręcasz w lewo, gdy komórka odgrywa uwerturę „Lekkiej kawalerii” Franza von Suppé. Odbierasz. – Nie przeszkadzam? – O co chodzi? – Nazywam się Robert Choromański. Pański telefon dostałem od kogoś, kto pana bardzo dobrze zna, i chciałbym porozmawiać o pańskim zabezpieczeniu emerytalnym. Czy ma pan czas jutro o dziewiątej? Gówno mnie obchodzi moje zabezpieczenie emerytalne, jeżeli nie zapłaciłem jeszcze za Internet, a jutro o dziewiątej nie mam czasu. Ani pojutrze o dziewiątej, ani w ogóle o dziewiątej, bo o tej porze jeszcze śpię – oczywiście tylko tak myślę * * * Wbrew przekonaniom zachodzę więc nazajutrz do biurowca wynajmowanego kawałkiem przez Prumerica Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie S.A. w Warszawie przy Wspólnej. Pan agent Choromański jest wytworny jak przedsiębiorca pogrzebowy: w czarnym trzyczęściowym jednorzędowym drugorzędnym gangu i z zegarkiem Atlantic na przegubie ręki. Częstuje czarną jak garnitur kawą, ponieważ myśli nieustannie ma czarne: – A gdyby nagle pana zabrakło?! Ha?! Myślał pan kiedyś, co zrobi pana żona? No, a dzieci? Tyle teraz wypadków... Wie pan, my tu mieliśmy taką tragedię w firmie! Koleżanka! 28 lat! Jechała samochodem! Straaaszne! Nie wiadomo, co komu pisane. Nigdy nie wiadomo. – A jakby tak wykupił pan polisę... – i tu zaczynamy dwugodzinne targi. Pan agent niekrępująco ciągnie ode mnie, ile zarabiam, ile zarabia żona, jaki mamy majątek ruchomy i nieruchomy. Jak niebezpieczną mamy robotę, czy dzieci są zdrowe, ile mam oszczędności, jakie długi, a wszystko to dla mojego dobra, muszę więc się zgodzić, żeby te ustawowo chronione dane Prumerica przekazała za granicę. Prumerica sprzedaje bowiem najlepsze polisy na życie z programem emerytalnym, ponieważ działają one nawet wtedy, gdybym był chory na AIDS lub popełnił samobójstwo. A do tego firma w minionym roku zarobiła na swoim kapitale 13 proc., którym to zyskiem chętnie by mogła się ze mną podzielić według własnego uznania, jeżeli wykupię u niej polisę. Najpierw jednak specjaliści od arytmetyki ubezpieczeniowej wyliczą moje szanse życiowe. * * * Mniej więcej po tygodniu wezwany zostaję ponownie przed oblicze pana agenta, który komunikuje, że firma oceniła, że moje możliwości wsparcia jej działalności są w okolicach 297 zł miesięcznie, przy czym nie pokrywają kosztów pochówku. Ważne też jest, czy będę płacić dobrowolnie – wtedy jest drożej – czy może upoważnię Prumerikę do swojego konta. Dociera do mnie też via usta Roberta Choromańskiego doskonała wiadomość od zarządu firmy. Gdybym utracił obie dłonie, obie stopy, całkowicie stracił wzrok lub postradał zdolność słyszenia bądź został absolutnie sparaliżowany – firma jeszcze za życia wypłaci mi sto procent tego, co gwarantowała żonie po mojej śmierci. Z mety więc kalkuluję, jak by tu pozbawić się dłoni, oka i ucha, bo to daje – według mojej chłoporobotniczej arytmetyki – z 75 tys. zł przy zachowaniu dobrego stanu pozostałych organów. Więcej bym może dostał za nerkę, ale nerka jest potrzebna bardziej, a ręka mniej. Trzeba to oczywiście skonsultować z małżonką, która wolałaby mnie natychmiast zadołować i od razu chapnąć wszystko niż nie wiadomo, jak długo użerać się z kaleką. Widząc już siebie w stanie gnijącego truchła o krwawych oczodołach i bez kończyn, jestem nagabywany do natychmiastowego zapłacenia 300 zł, co daje mi trzymiesięczne zabezpieczenie przed śmiercią. Sporządzony jednocześnie wniosek, do niczego niezobowiązujący, pozwoli działowi szacowania ryzyka przystąpić do obliczania szczegółowo, ile opłaca się firmie ode mnie miesięcznie kasować. Tutaj agent sporządza moje oświadczenie swoją ręką, w którym oświadczam, jak mało piję, ile nie palę, że nie mam raka, cukrzycy, miażdżycy, kurwicy, grzybicy, dwunastnicy chorej, krzywicy, Herz migotu, jaskry. A w końcu opowiadam, na co nie umarł mój tatuś, jak długo zamierza żyć moja mamusia oraz czy rodzice moich rodziców już się demineralizują pod ziemią, czy jeszcze nie nadszedł na nich czas. Zostaję poinformowany, że jak bym skłamał i z powodu tego kłamstwa skonał, to odszkodowania nie będzie. Zauważam w myślach, iż gdybym nie skłamał i skonał, to towarzystwo piórem tego samego agenta ma możliwość tak sprokurować zapisy wniosku, aby spadkobiercom odszkodowania nie wypłacić. Generalna logika towarzystwa ubezpieczeniowego jest taka, że czym jesteś słabszy, pracujesz ciężej i zagrożenia z tej pracy są większe, tym musisz płacić więcej, aby otrzymać tyle samo lub mniej. Po tych uroczych dyskusjach trafiasz do najdroższej kliniki w Warszawie w Centrum LIM w hotelu Marriott, gdzie za darmo pozwalasz się nakłuć, zważyć w butach i pochwalić hemoroidami. Podpisujesz jeszcze, że na coś się zgadzasz i akceptujesz coś, bo tak to dla ciebie wymyślono. W rezultacie trzymiesięcznych tych kołowań otrzymujesz polisę z skserowanym podpisem prezesa Prumeriki oraz ogólne warunki ubezpieczenia plus warunki dodatkowe, których związku z polisą nie sposób ustalić – zwłaszcza komuś, kto będzie się ubiegał o odszkodowanie po twojej śmierci. * * * Nie chodzi w tym, co piszę, o to, że jakiś redaktorek uwikłał się w niepoważną gierkę z towarzystwem o 2-procentowym udziale w rynku ubezpieczeń przez agenta, który doprowadza go do mylnego przekonania, że w świecie realnych wartości śmierć może być warta 50 tys. zł. Chodzi o to, że w tym kraju działa 27 towarzystw ubezpieczeń na życie lub podobnie się nazywających, które oferują podobną ruletkę – odszkodowanie albo śmierć – za pomocą podobnie działających agentów. Zagraniczne towarzystwa ubezpieczeniowe sprzedały ponad 4 miliony indywidualnych polis emerytalnych. Nie wiem, kto emeryturę otrzymał. Natomiast ponad milion tych polis zerwano z winy niepłacenia przez klientów składek przed upływem dwóch lat. Oznacza to, że może przez dwa lata ludzie płacili od kilku do kilkunastu tysięcy złotych rocznie i pieniądze te dla nich przepadły. Oczywiście towarzystwa twierdzą, że nie są organizacjami charytatywnymi, oraz gdyby ten milion osób zmarł, to by musiały bulić, i że reprezentują interesy swoich akcjonariuszy oraz że sytuacja w gospodarce jest trudna. Bezrobocie rośnie, dochody ludności spadają, nie jest to więc wina towarzystw ubezpieczeń na życie, tylko siła wyższa. Prawda jest również taka, że polisy, których opłacanie przerwano, to najlepszy interes dla towarzystw – bo jedynie na nim zarobiły, ponieważ wszystkie (według ostatnich dostępnych danych za rok 2001) poniosły stratę na swojej działalności inwestycyjnej. Jeżeli zadzwoni więc komórka i szatyn lub blondynka powie ci, że chce pogadać o twojej emeryturze, pamiętaj: nie zarobisz na tym, jeśli nie umrzesz. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wymiękamy jak kiszone ogórki "NIE" rozmawia z senator KrystynĄ Sienkiewicz (Unia Pracy), która zażądała ukrócenia przywilejów finansowych Kościoła kat. - Jako "homo sovieticus" przyniosła Pani hańbę rodzinnemu Toruniowi, parlamentowi i Polsce. Tak mówią Pani wrogowie. - Przed Bożym Narodzeniem jako lojalny członek koalicji odebrałam kobietom zasiłki porodowe, obcięłam inne zasiłki, skróciłam urlopy macierzyńskie. Wiedziałam, że inaczej nie można, ale głosowałam z ciężkim sercem. Wiem, jak smutne były te święta dla milionów Polaków. Oczekiwałam, że biskupi powiedzą: "Biedą podzielimy się po równo". Ale nic takiego się nie stało. Przed Nowym Rokiem spotkałam się z członkami ogólnopolskiego Stowarzyszenia Obrony Podatników, które ma siedzibę w Toruniu. Jestem z nimi, bo drobny i średni biznes jest najłatwiejszy do oskubania przez fiskusa. Zaczęliśmy od banału. Ktoś powiedział: "Każdy musi umrzeć i każdy musi płacić podatki". W ten sposób rozpoczęliśmy dyskusję o kościelnych finansach. W trzy tygodnie przygotowaliśmy opracowanie dotyczące zmian w ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła kat. Nie dokonaliśmy zamachu na tacę. Proponowane przez nas poprawki ograniczają uprzywilejowaną pozycję wszystkich kościołów w sferze gospodarczej. - Biskup Pieronek ocenił, że ma Pani mentalność PRL-owską i ulega wpływom Moskwy. - Za PRL ja byłam więźniem politycznym, a hierarchowie budowali kościoły. W odróżnieniu od maluczkich nie mieli problemów z cementem, pustakami czy stalą. Oczywiście rozumiem, że z punktu widzenia biskupów zrobiłam rzecz gorszą niż Neron. On odbierał chrześcijanom życie, ja wyciągnęłam ręce po majątek. - Konsekwentnie walczy Pani z Kościołem. Swego czasu głosowała Pani przeciwko podpisaniu Konkordatu. - Skończyłam Studium Nauki Społecznej Kościoła kat., jako pierwsza zatrudniłam w ministerstwie księdza - myślę o Arkadiuszu Nowaku. Jestem katoliczką. Uważałam jednak, że umowy niosące tak odległe skutki prawne i finansowe powinny być przedmiotem referendum albo debaty społecznej. Skoro jako poseł nie znałam wszystkich skutków Konkordatu, co mogli wiedzieć na ten temat zwykli ludzie? Wymyśliłam takie brzydkie pojęcie "uobywatelnić obywatela". W Polsce oczekuje się, że będzie on tylko jadł i pracował, jeśli ma pracę. Należało mu uświadomić, że wykonując zobowiązania konkordatowe, będzie łożyć na obce państwo! - Projekt dotyczący finansów kościelnych nie stał się zaczynem ogólnonarodowej dyskusji. Ba, nawet parlamentarnej... - Wysłałam go 13 stycznia do ministra Belki, przewodniczących sejmowej i senackiej Komisji Finansów, przewodniczących klubów koalicyjnych i partii. 29 stycznia wicemarszałek Senatu Ryszard Jarzembowski opatrzył projekt parafką "popieram tę inicjatywę". Senatorowie, głównie kobiety, mówili "jestem z tobą". Oficjalni adresaci w ogóle nie zareagowali. Nie oczekiwałam cudów. Mogliby powiedzieć: "Nie teraz, Kryśka". Albo: "Jeszcze nad tym popracuj". Koledzy z Torunia, którzy pracowali ze mną nad projektem i oczekiwali burzy parlamentarno-medialnej, myśleli, że może wystraszyłam się i wyrzuciłam nasze dzieło do kosza. Mówili: "Kryśka, ty jesteś złym listonoszem". - Potraktowano Panią jak osobę, której zdarzyło się pierdnąć w salonie. - W sposób kulturalny, milczeniem, dano do zrozumienia, że zachowałam się niestosownie. Wczoraj (13 lutego - przyp. B.D.) marszałek Pastusiak podsumowywał zgłoszone inicjatywy ustawodawcze. Mówił m.in. o dzieciach wojny, ale o opodatkowaniu kościołów - ani słowa. 24 lutego jest posiedzenie Rady Krajowej Unii Pracy. Mam nadzieję, że rozpocznie się dyskusja, zajmą jakieś stanowisko. Powiedzą: "popieramy" albo "na stos". Rozumiem rezerwę SLD-owskiej generalicji, chociaż nie jestem politykiem, lecz tylko społecznikiem uwikłanym w politykę. Kler tak czy inaczej zostanie opodatkowany, gdy wejdziemy do Unii Europejskiej, może więc wszyscy myślą: po co to zamieszanie? Niech Kościół poprze nasz zamysł wejścia do Unii, cena jest nieważna, potem zrobimy swoje cudzymi rękami. Czy to uczciwe? I czy warto, skoro twierdzimy, że Polska jest neutralnym światopoglądowo, nowoczesnym państwem? Potem ludzie mówią: "Wymiękacie w tym parlamencie jak ogórki kiszone na wiosnę". - Mieszka Pani w Toruniu, na czwartym piętrze, w bloku bez windy. Była Pani ministrem i posłem. Skoro nie potrafiła Pani - wielu pewnie tak myśli - sama się urządzić, to czy można wierzyć w skuteczność Pani pracy na rzecz ogółu? - To są różne rzeczy. Jeśli parlament nie zainteresuje się projektem, zaczniemy zbierać podpisy, aby trafił do Sejmu jako inicjatywa obywatelska. - Nie boi się Pani? - Tuż po opracowaniu projektu trochę tak. Ktoś zaczepił mnie w pociągu. "Przepraszam, czy pani senator Sienkiewicz?". Odruchowo odpowiedziałam: "To nie ja". A potem w parlamencie słuchałam, jak w 2002 r. Ministerstwo Zdrowia o 50 proc. obcięło finansowanie programów zapobiegania HIV, AIDS, narkomanii, alkoholizmowi, ale nie uszczknęło złotówki przeznaczonej dla Kościoła. Potrafię opanować emocje. - Tak jak emocje dotyczące stanu wojennego i gen. Jaruzelskiego? - Kiedy dwadzieścia lat temu, 13 grudnia 1981 r., wieziono mnie świńską pocztą do więzienia, myślałam, czy ten Jaruzelski się nie boi, że go powiesimy? Przecież ludzie upomną się o nas, przyjdą stoczniowcy z pałami... Ale ludzie szli na spacery z dziećmi i pospiesznie wracali do domu na niedzielny rosół. Nic się nie zdarzyło. Kipiało we mnie, gdy w 1990 r. siedziałam w Sejmie jako podsekretarz stanu i przed sobą widziałam głowy Jaruzelskiego, Kiszczaka (dla którego też miałam upatrzoną latarnię), Siwickiego. Chociaż o Kiszczaku pomyślałam, że przystojny i gdyby poprosił do tańca... Potem w Rembertowie miejscowi katolicy o mało nie spalili nosicieli HIV. Zabrałam ich do ministerstwa, przez siedemnaście nocy spali na podłodze. Obok był pałac prymasowski, ale tylko jeden kleryk uległ namowom moim i Zofii Kuratowskiej, przyszedł do nich z posługą duchową. A Kiszczak użyczył tym ludziom willi operacyjnej w Konstancinie. Dużo czytałam o 1981 r., przewertowałam materiały sejmowej Komisji Konstytucyjnej. I w dziesiątą rocznicę stanu wojennego na Zamku Królewskim podeszłam do generała ze słowami, że chciałam go powiesić, a teraz nie mam żalu. - Była Pani u generała Jaruzelskiego 13 grudnia 2001 r. - To był protest przeciwko "bohaterom", którzy palą świeczki przed domem starego człowieka, bo to niczym nie grozi. Zapytałam kolegów, którzy szli do generała, czy mogę się przyłączyć. Może będzie mu miło, że przyszedł ktoś z "tamtej" strony. Bez entuzjazmu, ale się zgodzili. Wyszedł naprzeciwko nam godny, starszy pan, który cały ciężar odpowiedzialności wziął na siebie. - W którym momencie zdradziła Pani ideały "Solidarności", jak to mówią Pani dawni koledzy? - To był rok 1990-91, kiedy pracowałam z panem Sidorowiczem w Ministerstwie Zdrowia. On był świetnym kolegą, ale gorszym ministrem. Nie podobało mi się nadmierne uwikłanie urzędników w politykę, próba ubezwłasnowolnienia nas przez politycznych mocodawców. - Wróćmy do Pani projektu. Nie przyjęła Pani zaproszenia do "Kropki nad i". Zabrakło odwagi czy argumentów? - Nie będę rozmawiać z biskupem Pieronkiem. Zaatakował Izabellę Jarugę za zamiar wprowadzenia do szkół programu antykoncepcji. Nikt jej nie bronił - ani struktura partyjna, ani autorytety, chociaż powiedziała tylko to, co było w programie SLD. Książę Kościoła zasugerował potrzebę polania betonu kwasem solnym... Nikt nie skomentował wypowiedzi biskupa Pieronka, nikt się nie oburzył. Czepiamy się Leppera, został nawet skazany na zapłacenie dwudziestu paru tysięcy za obrazę prezydenta. Pytam, czy od ludzi stojących w hierarchii wyżej od technika rolnika nie należałoby oczekiwać więcej? Czy milczenie nie jest zwykłym kundlizmem? Rozmawiała BOŻENA DUNAT PROJEKT KRYSTYNY SIENKIEWICZ dotyczący zmian w ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła kat. w RP CELE • eliminacja przywilejów gospodarczych Kościoła, • racjonalizacja udziału budżetu państwa w przedsięwzięciach realizowanych przez Kościół, a także eliminacji finansowania przez państwo działalności misyjnej Kościoła, • rozszerzenie wiedzy państwa o ekonomicznych aspektach działalności Kościoła. KONKRETY • Popularność małżeństw konkordatowych powoduje wzrost kosztów administracji samorządowej. Pieniądze bierze ksiądz, prowadzenie, archiwizowanie dokumentacji oraz wydawanie zaświadczeń spada na barki urzędników USC. Propozycja: spowodować odprowadzanie przez Kościół na rachunki stosownych urzędów gmin takich kwot, jakie przewidziano za zawarcie ślubu cywilnego. Opłata za ślub konkordatowy, pomniejszona o opłatę administracyjną na rzecz gminy, powinna stanowić darowiznę na rzecz Kościoła, którą obywatel może odliczyć od dochodu. W efekcie Kościół zostałby zmuszony do ewidencjonowania przychodów z tego tytułu. • W ustawie zapisano, że za organizację nauczania religii odpowiada biskup, natomiast nie ma wyraźnego zapisu, kto powinien finansować tę naukę. Problem ten powinna rozstrzygać oddzielna ustawa. Na podstawie rozporządzenia ministra edukacji kasjerem jest państwo. Propozycja: koszty misji ewangelizacyjnej powinien w całości pokrywać Kościół. Księgowość kościelnych placówek oświatowych powinna być taka sama jak w innych placówkach oświatowych. • Ustawa nakłada na państwo obowiązek zatrudnienia księży w szpitalach i zamkniętych zakładach pomocy społecznej. Na ironię zakrawa fakt, że neutralne światopoglądowo państwo finansuje działalność misyjną Kościoła wśród chorych, a nie ma pieniędzy na wywiązanie się ze zobowiązań wobec pielęgniarek. Propozycja: kierownicy zakładów zawierają umowy na nieodpłatne wykonywanie obowiązków kapelana z duchownymi, skierowanymi przez biskupa diecezyjalnego. • Kościół prowadzi zakłady dla osób starszych, sierot. Propozycja: właściwy minister określi procentowo-kwotowy udział podopiecznych w kosztach pobytu (efektem będzie zostawienie części emerytury czy renty na potrzeby własne pensjonariusza). Każda placówka korzystająca z subwencji i dotacji z budżetu państwa musi prowadzić ewidencję księgową Đ taką jak inne tego typu placówki. • Cmentarze parafialne, na których wszystkie warunki finansowe dyktuje ksiądz. Propozycja: określić zakres odpłatnego administrowania cmentarzami w celu wyłączenia z opłat na rzecz parafii np. zgody na postawienie nagrobka. • Dochody Kościoła i jego osób prawnych są zwolnione z opodatkowania. Propozycja: wprowadzić do ustawy zapis: "Kościelne osoby prawne są zwolnione z opodatkowania podatkiem dochodowym przychodów, których źródłem jest wyłącznie sprawowanie posługi religijnej". Dochody z działalności gospodarczej kościelnych osób prawnych oraz spółek, których udziałowcami są te osoby, podlegają powszechnie obowiązującym przepisom podatkowym. • Ustawa wyposaża kościelne osoby prawne, które po 8 maja 1945 r. podjęły działalność na ziemiach północnych i zachodnich, w grunty należące do skarbu państwa. Propozycja: zapisać, że mogą być wywianowane jedynie parafie powstałe do dnia wejścia ustawy w życie. W przeciwnym wypadku rodzi się konieczność wyposażania w grunty parafie powstające w chwili obecnej. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Leszek traci głowę Pan minister Marek Wagner, szef Kancelarii Premiera, pojawił się w Pleszewie, żeby w imieniu szefa uczestniczyć w ustanowieniu patronem miasta ściętego świętego Jana Chrzciciela. Sam Leszek Miller również by przybył, lecz plany pokrzyżowali mu Szwedzi i Brytyjczycy. Heretycy ci nie w porę przyjechali do Warszawy. Lewicę coraz trudniej odróżnić od towarzystwa skupionego wokół Romana Giertycha. Sojusz psuje się od głowy, ale te zacne tendencje widać już także w głębokim terenie. Po konsultacji z biskupem Pozbawiony głowy Jan Chrzciciel został patronem Pleszewa z inicjatywy Mariana Adamka – burmistrza. Kandydował on z ramienia SLD. Poparcia udzielił mu między innymi pan minister Wagner. Wcześniej pan Adamek należał do PZPR, partii – jak powszechnie wiadomo – stojącej na straży wartości chrześciańskich. Nie można się dziwić, że w uzasadnieniu projektu uchwały o protektoracie Jana Chrzciciela Adamek napisał: Ukazując dorobek gospodarczy, kulturalny nie należy zapominać o wartościach duchowych. (...) Po konsultacjach z biskupem kaliskim Stanisławem Napierałą, dziekanem pleszewskim ks. kanonikiem Prałatem Szymcem proponuje się, aby orędownikiem Pleszewa był święty Jan Chrzciciel. (...) Nie ulega wątpliwości, że najstarszym orędownikiem miasta, poprzez którego Pleszewianie zanosili swoje modły, do Boga był święty Jan Chrzciciel – postać w gronie świętych szczególna. Rada Miejska przyjęła uchwałę jednogłośnie. Jako ciekawostkę podajemy, że wśród głosujących był jeden nie ochrzczony. Po ciężkiej pracy należy się chwila relaksu. Świta burmistrza po historycznej sesji udała się do knajpy Aqador. Tam na koszt podatników czczono patrona miasta, a także wszystkich świętych z głowami. Święty nie może Jan Chrzciciel był postacią nieco kontrowersyjną. Głównie zajmował się mało praktycznym poszczeniem na pustyni. Od czasu do czasu budził się z pustelniczego letargu, by protestować przeciw rozpuście. W końcu wsadzono go do paki, a następnie skrócono o głowę. Większość natrętnie przez nas indagowanych obywateli nie miała pojęcia, że Pleszew – rodzinne miasto parafianki Suchockiej – jest w rękach świętego bez głowy. Pleszewianin Irek wiedział, lecz do opiekuńczych funkcji świętego nastawiony jest sceptycznie: – Nie mam roboty. Wywalili mnie parę dni za wcześnie. Dlatego nie dostaję "kuroniówki". Wczoraj byłem w opiece. Dali 20 złotych. Banda i złodziejstwo. Jakby ten święty coś mógł, to już dawno by ich rozpędził. Tych Millerów, burmistrzów... Na cztery wiatry. Ale on nic nie może. Zrobili go patronem chyba tylko po to, żeby się na stołkach jeszcze wygodniej siedziało. Tadziu ma strój motocyklisty: kurtka skóropodobna, spodnie skóropodobne i buty oficerskie. Ale wyścigowym motorem nie jeździ. Prawdę mówiąc, z miejsca na miejsce przemieszcza się wyłącznie per pedes. A strój dobry, bo nie przemoknie, jak człowiek ruszy w długi rejs. Tadziu jest na chorobie. Gdy wróci, też go wyjebią z roboty. Słyszał, że opiekunem Pleszewa został Jan Chrzciciel. Nie rusza go to. Bo co ma ruszać? Pan Zdzisław przeżył 73 lata, wszystkie w Pleszewie. Przepracował cztery dekady. Emerytura: 760 zł na rękę. – Bo to jest tak – wyjaśnia – ci, co ciężko pracują, mają to, co za paznokciami (prezentuje roboczy brud). A ci, co rządzą i kombinują, mają forsy potąd (wskazuje na okolice uszu). Ale dobrze, że mamy patrona. Bo to nasze, katolickie. Kiła mogiła W Pleszewie straszą ulice, na których występuje przewaga dziur nad asfaltem. Bezrobocie największe w regionie i stan kasy miejskiej mogący skutkować wprowadzeniem zarządu komisarycznego. Co jakiś czas w mieście Jana Chrzciciela wybuchają afery. Na przykład ta z gazyfikacją. Gdy gmina ogłosiła przetarg na wykonanie sieci gazowej, w domu członka komisji przetargowej pojawił się przedstawiciel Piecobiogazu – firmy z Poznania biorącej udział w przetargu. Emisariusz złożył propozycję podobną do uczynionej przez Rywina. Tak jak Rywin został on nagrany za pomocą ukrytego dyktafonu. Prokuratura Rejonowa w Pleszewie uznała jednak, że padające stwierdzenia są zbyt ogólnikowe, żeby postawić zarzut złożenia obietnicy wręczenia korzyści majątkowej. Jesteśmy w posiadaniu stenogramu nagrania. Wysłannik Piecobiogazu oznajmił: Jeśli już by doszło do przetargu i my byśmy zostali szczęśliwym zwycięzcą, to firma jest w stanie, że tak powiem, tym zyskiem w dobrym tego słowa znaczeniu podzielić się na potrzeby lokalne czy na potrzeby fundacji dowolnych czy funduszy wyborczych, tak dalej i tak dalej. Zamiast uganiać się za świętymi Miller i Wagner powinni zrobić wszystko, żeby małe rywinki nie mogły bezkarnie składać takich propozycji. Bo jeszcze trochę bezhołowia i RP od źle zorganizowanego burdelu będzie różnić tylko nazwa, a Sojuszowi nie pomoże nawet niebiański zastęp w najsilniejszym składzie. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziwki, szczyle i komendant " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zjednoczenie przez podział Nie ma takiej religii, której wyznawcy nie zbrukaliby swoich rąk w krwi mordowanych innowierców. Nie ma takiej religii, która nie byłaby wrogiem nauki i postępu cywilizacyjnego – wszystkie one żywią się ludzką naiwnością i ludzkim prymitywizmem. Wszystkie cechuje także obłuda i skrajna nietolerancja, co przejawia się w dążeniu do ugruntowania swoich pozycji i poglądów za pomocą państwowego prawodawstwa. Mimo tych powszechnie znanych grzechów, z ludobójstwami łącznie, gremia kierownicze wszystkich religii przypisują sobie prawo ustanawiania zasad moralnych i obyczajowych, jakie powinny obowiązywać w omotanych przez nich społeczeństwach. (...) Światła lewica, jeżeli leży jej na sercu rozwój cywilizacyjny społeczeństwa, a nie tylko kurczowe trzymanie się władzy, nie może udawać, że nie dostrzega różnic ideologicznych pomiędzy socjaldemokracją i Kościołem. Jeżeli liderzy SLD godzą się na dominującą i uprzywilejowaną w naszym społeczeństwie rolę Kościoła, to po prostu nie są lewicą. Jeżeli bezkrytycznie godzą się z poglądem, że zygota jest człowiekiem z wszystkimi tego prawnymi następstwami, to są współwinni tysiącom ludzkich tragedii spowodowanych złym prawem państwa wyznaniowego. Jeżeli liderom lewicy wydaje się, że kiedy staną jedną nogą w piekarniku, a drugą nogą w lodówce, to średnia temperatura jaj będzie w sam raz, to są w grubym błędzie. Błądzą, bo w przeciwieństwie do szefa Dyducha są bez jaj. Chyba tylko on rozumie, że powinnością socjaldemokracji jest dbanie o rzeczywisty rozdział państwa od Kościoła oraz szerzenie wiedzy w społeczeństwie. Rozumieli to prekursorzy socjalizmu, jak np. wybitny polityk Ignacy Daszyński, prezes Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego. To on powinien być przykładem dla premiera Leszka Millera. Oczywiście, Kościół zawsze tych, którzy popularyzowali świecką wiedzę, uważał za swoich wrogów, ale czy to jest wystarczający powód, aby w państwie rządzonym rzekomo przez lewicę nie było ani jednej szkoły świeckiej, w sytuacji kiedy masowo otwierane są szkoły przyklasztorne? Czy satysfakcjonuje pana premiera, kiedy w rządzonym przez niego państwie lekcje na temat wychowania seksualnego młodzieży traktowane są przez wielu decydentów w oświacie jako wyuzdane namawianie do kurewstwa. Czy państwowe radio i telewizja rzekomo opanowane przez lewicę emitują jakieś programy religioznawcze? Nie ma w nich także żadnych dyskusji z wybitnymi uczonymi ateistami, bo byłyby traktowane przez hierarchów jako walka z Kościołem, a właśnie tylko w ten sposób, poprzez popularyzowanie światłych ludzi i wiedzy, należy walczyć z kołtunerią i zacofaniem cywilizacyjnym. Lewicy nie wolno rezygnować z walki o światłe społeczeństwo. I dokładnie w tym miejscu przebiega linia podziału między tymi, którzy w żadnym przypadku nie chcą narazić się dygnitarzom kościelnym, i tymi, którzy będą zabiegali o mądre, wykształcone w świeckich szkołach społeczeństwo, nawet wtedy kiedy to się nie spodoba duchownym. Dojrzeliśmy zatem do podziału SLD. Nie ma sensu dłużej bawić się w prymitywne cwaniactwo, najwyższy czas na zdecydowane określenie swojego światopoglądu. Mnie jak i wielu moim znajomym dzisiejszy Sojusz Lewicy Duszpasterskiej nie odpowiada. Chyba trzeba jeszcze raz sztandary wyprowadzić i wybierać się od nowa. Ale tym razem według jasno sprecyzowanych kryteriów ideologicznych. Grzegorz Ulma (e-mail do wiadomości redakcji) Pudło Wystartowała TV TRWAM, czyli "T(adeusz) R(ydzyk) WAM". W Łodzi umieszczono ten program – nie dość, że niezwykle katolicki to jeszcze amatorsko zrealizowany – zamiast DSF, i to wtedy, gdy rozgrywane były ostatnie mecze play-off ligi NBA. Mój operator kablowy (TV Toya) bez pytania odciął mnie od jedynej telewizji, w której mogłem oglądać mecze najlepszej ligi koszykówki męskiej. Z czego mam się cieszyć? Krzysiek, Łódź (e-mail do wiadomości redakcji) Można do ministra No to jesteśmy po transformacji. Także w wojsku. Żołdu specjalnie nie przybywało, ale w zamian za to lawinowo rosły czynsze za tak zwane kwatery służbowe. Doszło do tego, że spora część kadry nie jest w stanie utrzymać rodziny i wnosić opłat za to dobrodziejstwo. Nie mieli chłopaki wyjścia, ze wstydem i pokorą szli do urzędów gmin o dofinansowanie. Czujecie tego bluesa? Kwatera służbowa, właściciel skarb państwa, żołd państwowy, a biedne gminy do tego dokładają i liczą naiwnie na rekompensatę. Wiem coś o tym, bo przez ostatnie dwie kadencje byłem członkiem Zarządu Miasta w Ustce. Kasy jest wciąż za mało, trzeba więc ją zabrać w jednym miejscu, by się pokazać, że nas stać. Na F-16, na Irak, na.... Żołnierzom zawodowym odchodzącym do rezerwy przez rok (tak mówią przepisy) "wypłaca się uposażenie w takim wymiarze jak na ostatnio zajmowanym stanowisku wraz ze wszystkimi dodatkami (...) żołnierz ma prawo do tego świadczenia za rok z góry". Wszystko by było OK, gdyby nie oszustwo w majestacie prawa. Do tej pory żołnierz płacił 19 proc. podatku i grało. Jeżeli jednak decyduje się na to roczne z góry, wtedy okazuje się, że płaci nie 19, lecz podatek zryczałtowany 20 proc. i dodatkowo od kwoty bazowej 8 proc. na powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Prawda, jakie sprytne? Od takiej decyzji WBE można się odwołać do pana ministra Szmajdzińskiego. Wszystkim, którzy to zrobią (jak ja), serdecznie winszuję! Janusz M. Czapliński (e-mail do wiadomości redakcji) Kto to wytrzyma Jestem właścicielem małej firmy transportowej i krew mnie zalewa, gdy słyszę o kolejnym haraczu, jaki planuje nałożyć na moją firmę rząd. Planuje się dodanie do ceny paliwa kolejnych paru groszy zamiast winiety na samochody osobowe, ale dlaczego będąc właścicielem ciężarówki mam za to samo płacić drugi raz. Kiedyś zlikwidowano pamiętny podatek drogowy wliczając go w cenę paliwa, ale tylko dla samocho-dów osobowych; ciężarowe płacą więc w paliwie i w urzędzie, do tego wprowadzono dla samochodów ciężarowych winiety (około 2000 zł rocznie), a teraz ten dodatek do akcyzy... Kto to wytrzyma? Dla rządu to jeszcze lepsza kasa, bo zapłacą ją wszyscy, a za winietę zapłaciłyby tylko osobowe. Transport to nie studnia bez dna, a konkurencja z Unii czeka na bankructwo małych polskich firm, żeby przejąć część polskiego rynku. Jestem za wejściem do Unii, ale boję się, że dużo małych polskich firm, w tym i ja, nie damy rady spełnić unijnych warunków, bo nas na to nie stać. Marek M. (e-mail do wiadomości redakcji) "Sejm za długi" W artykule "Sejm za długi" ("NIE" nr 23/2003) napisałam, że większość posłów nie opowie się za przedterminowymi wyborami, bo to oznaczałoby pozbawienie się poselskich dochodów, a większość parlamentarzystów jest zadłużona po uszy. W odniesieniu do Jana Chaładaja jest to prawda częściowa. Jako poseł niezawodowy nie otrzymuje z Sejmu wynagrodzenia. Traciłby zatem "tylko" diety i dodatek za funkcję wiceprzewodniczącego komisji (łącznie 44,4 tys. zł rocznie), ryczałt na prowadzenie biura (116,4 tys.), asystenta, darmowe przejazdy i lokum w Warszawie. Mało to czy dużo? Posła Chaładaja nie pytałam. Przepraszam. Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zagłębie garbusów Sposób na bezrobocie? Pustynne stanice i wielbłądy. W Iraku? Nie, w Polsce! Dąbrowa Górnicza jest miastem, które ma ponad 14 tys. bezrobotnych i żadnego wielbłąda. A to właśnie za sprawą wielbłądów w mieście zniknie bezrobocie, a zaczną się czasy bogactwa i szczęśliwości. Tak twierdzi prezydent Jerzy Talkowski. I montuje konsorcjum, które sprowadzi wielbłądy. Niedaleko Huty Katowice zaczyna się słynna Pustynia Błędowska. Trzeba tylko wybudować luksusowe stanice, a potem skombinować egzotyczne wierzchowce, by śmiałkowie pragnący zakosztować życia Beduinów mogli przemierzyć tę naszą Saharę wzdłuż i wszerz. Turyści na minach Prezydent Dąbrowy Górniczej powołał już specjalnego pełnomocnika do spraw swojego projektu. Pewnie trzeba będzie stworzyć nowy urząd do spraw pustyni, bo przedsięwzięcie kosztować ma kilkaset mln zł. Że cały budżet miasta to niecałe 300 mln zł? Przecież 60 proc. potrzebnej kwoty da Unia Europejska! Dla dąbrowskiego prezydenta to więcej niż pewne, że Unia zapali się do wielbłądów. Sceptycy przypominają, że przez całe dziesięciolecia na pustyni był poligon artyleryjski. Pozostało mnóstwo niewypałów i niewybuchów, przed którymi ostrzegają tabliczki. Ale przecież dreszczyk emocji może być dodatkową atrakcją turystyczną. Będzie całkiem jak na Synaju albo pod Basrą. Na razie prezydent musi się zmagać z kampanią oszczerstw. Najbardziej bezwzględnie atakują ci, którzy go wcześniej wspierali. Ludzie z Samoobrony. Zebrali już podobno 7 tys. podpisów pod wnioskiem o zorganizowanie referendum poświęconego odwołaniu Jerzego Talkowskiego. Lokalny lider Samoobrony Bogdan Kępka zżyma się, że Urząd Miasta trzyma w tajemnicy informacje o liczbie mieszkańców. Nie wiadomo więc, kiedy będzie można zakończyć zbieranie podpisów. Lepper kręcił nosem Kandydatem Samoobrony w wyborach prezydenckich był właśnie Jerzy Talkowski. Lokalnym działaczom partii Leppera wydawało się, że 68-letni emerytowany nauczyciel będzie idealnym konkurentem dla SLD-owców od lat rządzących miastem. Talkowski był najbardziej aktywnym radnym poprzedniej kadencji. Podczas każdej sesji zabierał głos i na każdy temat. Zadawał pytania, które czasem dziwiły jego samego, a potem głosował jak inni. Ale ze względu na swoją aktywność był znany, uchodził za uczciwego i spoza układów. Z Talkowskim w teczce Kępka pojechał do Warszawy. W dossier kandydata Lepper przeczytał, że ten już rządził miastem (raz w stanie wojennym, a po raz kolejny na początku lat 90.). – Dwa razy był prezydentem? Wystarczy – skwitował przewodniczący Samoobrony. Mimo to Jerzy Talkowski został wybrańcem Samoobrony. Założył własny komitet wyborczy, a partia Leppera poparła go w drugiej turze, gdy był jedynym konkurentem Marka Lipczyka z SLD. Lipczyka, czyli dotychczasowego prezydenta, uznawano za pewniaka. W pierwszej turze na Lipczyka zagłosowało trzy razy więcej wyborców niż na Talkowskiego. Sposób na SLD Sposób, w jaki SLD utracił w Dąbrowie Górniczej władzę, powinien znaleźć się w podręcznikach walki politycznej. W roku wyborów samorządowych wybuchają awantury wywołane zgodą lokalnych władz na nowe hipermarkety, planami modernizacji targowiska miejskiego oraz budową gigantycznego ratusza. Zwłaszcza ratusz zaszkodził starej lewicowej władzy. Budowla została ochrzczona mianem Pentagonu ze względu na kolosalne wymiary i podziemia mające ponoć chronić przed atakiem jądrowym. Przez 15 lat miasto będzie spłacać budynek. Przy dobrych układach koszt budowy wyniesie fortunę – co najmniej 297 mln zł. Do Pentagonu przyczepiła się Regionalna Izba Obrachunkowa, sprawę bada prokuratura. Na domiar złego nic nie wyszło z prób ściągnięcia wielkiej japońsko-francuskiej fabryki samochodów. Dąbrowa Górnicza wygrała ze wszystkimi innymi miejscowościami w Polsce, ale inwestor wybrał małą mieścinę w Czechach. Przeciwnicy SLD mieli więc czym zniechęcać ludzi do Sojuszu. Przed drugą turą wyborów całą Dąbrowę Górniczą pokryły plakaty z tulipanami. Tulipany nosili w klapie Talkowski i jego współpracownicy. Do każdego mieszkania dotarł osobisty list od Talkowskiego z jego zdjęciem i ulotką. Wyborcy zobaczyli Talkowskiego w otoczeniu pozostałych kandydatów. Tych, którzy przerżnęli w pierwszej turze. Kandydata Talkowskiego poparły Samoobrona, Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość i zbuntowani działacze SLD, którzy są twórcami Demokratycznej Partii Lewicy. Jako efekt tej niezwykłej koalicji w Dąbrowie powstaje teraz plan zwalczania bezrobocia za pomocą wielbłądów. Niech motłoch pamięta Na pierwszą sesję Rady Miasta nowy prezydent przyszedł z ochroną. Po Dąbrowie poszła plotka, że radni (w większości z SLD) spróbują ogłosić referendum w sprawie odwołania Talkowskiego. Dlatego na sali zjawiło się około stu jego zwolenników. Do puczu jednak nie doszło. Talkowski mógł zacząć władać. Aby motłoch nie zapomniał, kto nim rządzi, w prasie zaczęto zamieszczać płatne ogłoszenia z wizerunkiem Talkowskiego. I tak na przykład z reklamy puszczonej w "Gazecie Wyborczej" mieszkańcy sporej części województwa śląskiego mogli się dowiedzieć, że w dniu takim to a takim Jerzy Talkowski, czyli prezydent Dą-browy Górniczej, spotkał się z takim to a takim politykiem. I że rozmawiali. Talkowski zaczął się rozliczać z obietnic składanych ludziom, w czasach gdy jeszcze był radnym. A to oczyszczenie skweru, a to załatanie dziury w płocie. Drobiazgi bez znaczenia dla budżetu miasta. Z jednym wszakże wyjątkiem. Kiedyś Talkowski zapalił się do pomysłu stworzenia szkolnego obserwatorium astronomicznego. Teraz nadarzyła się wreszcie okazja. Przyzwoity teleskop można kupić za 4000 zł. Prezydent postanowił wyasygnować na ten cel 400 tys. i wybudować obserwatorium w jednej z dąbrowskich podstawówek. Doprowadził do zmiany w budżecie miasta, w którym o taką kwotę zmniejszono dotacje na "zielone szkoły" (to zainicjowana jeszcze przez komunę akcja wysyłania dzieci z brudnego Śląska na kilka tygodni w czystsze rejony kraju). Niektórzy smarkacze przez okrągły rok nigdzie nie wyjadą z Dąbrowy Górniczej, ale za to będą mogli pogapić się na gwiazdy. Uczelnia może spadać Studenci Wydziału Mechaniczno-Technologicznego Politechniki Śląskiej na jednym ze spotkań z Talkowskim ostrzegli, że spalą mu samochód. Politechnika otworzyła tutaj swój wydział zamiejscowy. Komuchy wcześniej władające Dąbrową obiecały uczelni dotację i dawny budynek magistratu, byle ta zechciała otworzyć w mieście swój wydział. Obecnie studiuje na nim blisko 1300 studentów. Talkowski jednak postanowił, że po przeprowadzce władz miasta do Pentagonu opuszczony magistrat zostanie zamieniony na bibliotekę miejską. Stropy mogą nie wytrzymać ciężaru książek, ale to nic. Zaś uczelnia, jeśli chce, to może się wynieść z Dąbrowy Górniczej. Politechnika podjęła więc decyzję o tym, że w tym roku akademickim nie będzie naboru studentów. Talkowski i jego podwładni już od miesięcy siedzą w Pentagonie, a w ich dawnej siedzibie marnują się puste pomieszczenia. Podsłuch w Pentagonie Inwigilowany miał być Robert Koćma, przewodniczący Rady Miejskiej. Znalazł on w swoim gabinecie miniaturowy nadajnik z antenką o zasięgu ok. 100 metrów. Policja wyjaśniała sprawę, ale nic konkretnego nie ustaliła. Prezydent Talkowski podejrzewał prowokację, gdyż Koćma należy do SLD. Po swoim poprzedniku Talkowski odziedziczył armię urzędników. W większości bardzo złośliwych. Na 15 zwolnionych przez niego osób aż 11 złożyło pozwy do sądu pracy. Cztery już wygrały. Gdy jednych się zwalnia, to drugich się zatrudnia. Na przykład innych kandydatów na prezydenta, którzy w drugiej turze poparli Talkowskiego: Irenę Kurek-Strączkiewicz wystawioną przez Komitet Wyborczy Wyborców Nasze Miasto – Wspólny Cel, Artura Borowicza wystawionego przez KWW Prawica Razem. Kurek-Strączkiewicz była szefową zakładu krawieckiego, potem biura rachunkowo-ubezpieczeniowego, a teraz jest bohaterką postępowania prowadzonego przez prokuraturę w sprawie wyłudzenia kredytu. Borowicz to lekarz radiolog. Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych był kandydatem Unii Wolności do Sejmu RP. Zatrudnia się też emerytów: Jerzego Krzeczewskiego (naczelnik wydziału), Stefana Muszyńskiego (naczelnik wydziału), Elżbietę Szymkowską (kierowniczka w Pałacu Kultury Zagłębia). Krzeczewski był górnikiem, a społecznie sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR w kopalni Generał Zawadzki. Szymkowska pracowała w Urzędzie Stanu Cywilnego, a społecznie była radną KPN. Muszyński prowadził stołówkę w Komendzie Wojewódzkiej MO. Zaprawdę pod rządami Talkowskiego w Dąbrowie Górniczej doszło do porozumienia ponad podziałami. W tym zacnym gronie prym wiedzie niewątpliwie Marek Dul. Przed wyborami był emerytem, podczas wyborów – kandydatem na prezydenta miasta (jednym z tych, którzy w drugiej turze opowiedzieli się za Talkowskim), a po wyborach zawiesił emeryturę i został szefem Miejskiego Zarządu Ulic i Mostów. Władza niszczy zdrowie Powiada się, że w polskich urzędach panuje prywata i nepotyzm. Jeśli tak jest, to kariera Marka Dula ma wymiar symboliczny. Nie licząc samego Dula, w różnych dąbrowskich urzędach pracuje jeszcze czworo jego bliskich krewnych (z pensjami od 3 do 7 tys. zł miesięcznie). Wspomniany jegomość był już niegdyś prezydentem Dąbrowy Górniczej. W 1999 r. został odwołany. Wówczas okazało się, że władza straszliwie wyniszczyła jego organizm. Orzecznik ZUS przyznał mu drugą grupę inwalidzką. Dul zażądał od Urzędu Miejskiego wypłacenia... odprawy rentowej. Przed sądem doszło do ugody, na mocy której Dula odprawiono z ponad 91,4 tys. zł z tytułu niezdolności do pracy. Rencista bogacz z czasem zamienił rentę na emeryturę i leczył się w zaciszu domowym tak skutecznie, że zdrowie mu wróciło. I zdolność do pracy. Od przynajmniej dwóch lat Dul forsuje swój organizm, ile wlezie. Jak to polityk. Do ostatnich wyborów samorządowych był członkiem SLD. Wiedział, że nie ma szans, by Sojusz go wystawił, ale mimo to zgłosił kandydaturę. Zrobił to jednak po terminie i z tego powodu jego osoby nie wzięto pod uwagę. Wówczas demonstracyjnie zaprotestował, założył swój komitet wyborczy o nazwie Dąbrowska Odnowa Lewicy i uczynił się kandydatem DOL na prezydenta Dąbrowy. Wyrzucanie go z SLD trwało dosyć długo. Dlatego podczas wyborów był jeszcze członkiem Sojuszu. Obecnie należy do Tymczasowego Komitetu Krajowego Demokratycznej Partii Lewicy i w jej imieniu wydaje oświadczenia broniące prezydenta Talkowskiego i potępiające zdradziecką Samoobronę. Go bardzo cenimy Czynem i oświadczeniami popierają prezydenta: Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych, Stowarzyszenie "Pierwsza Praca", Towarzystwo Folklorystyczne "Gołowianie", Towarzystwo Przyjaciół Dąbrowy Górniczej, Dąbrowskie Stowarzyszenie Rodzin w Kryzysie, Stowarzyszenie Kupców Targowych, Stowarzyszenie Absolwentów I Liceum Ogólnokształcącego im. Waleriana Łukasińskiego w Dąbrowie Górniczej, Dąbrowskie Stowarzyszenie na rzecz Osób Niepełnosprawnych "Otwarte Serce", Unia Wolności, Platforma Obywatelska. I sam prezydent Jerzy Talkowski. O prezydencie można przeczytać: utożsamiamy się z projektami; jesteśmy i byliśmy przyjaciółmi; zawsze sprawy naszego Zespołu i miasta były mu bardzo bliskie, za co Go bardzo cenimy; cechuje Go wrażliwość na krzywdę społeczną; zawsze znajdował i znajduje czas dla tych, którzy przychodzą do Niego z kłopotami dnia codziennego; jego wrodzona odpowiedzialność oraz zatroskanie o przyszłość naszego miasta i los jego mieszkańców powinny stanowić wzór godny do naśladowania przez każdą urzędującą Władzę Samorządową teraz i w przyszłości. O Samoobronie i jej liderze: wichrzycielskie działania; publikowanie oszczerstw i fałszywych informacji; godne potępienia; dość tych awantur politycznych; nie mają prawa burzyć spokoju, zawiedzione ambicje prywatnych osób, refe-rendum może pogorszyć obecną sytuację finansową Dąbrowy Górniczej; a może to (...) kamuflaż przed osobami, które oszukał (...) oraz przed organami ścigania, z którymi (...) miał problemy. Wątpliwe, by Talkowski był w niebezpieczeństwie. Nawet, jeśli Samoobrona uzbiera dosyć podpisów i Państwowa Komisja Wyborcza zarządzi referendum, to do głosowania pójdzie zbyt mało osób, by wynik był wiążący. Talkowski i jego ekipa do końca kadencji bawić się więc będą w rządzenie miastem. Gorzej, że sytuacja, do której doszło w tym mieście, może się powtórzyć w całej Polsce. Rząd jest podpadnięty u obywateli, a SLD ledwie zipie pod ciężarem afer. Jeśli lewica nie okaże sprawności w rządzeniu, będzie miała równie przechlapane w całym kraju jak w Dąbrowie Górniczej. A trzeba się spieszyć, bo kiedy wysłane przez Pentagon wielbłądy ruszą na Pustynię Błędowską, z pewnością wytryśnie tam ropa naftowa. Na chwałę konkurentów SLD. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gudzowate szczęście Kiedy Polak do kogoś strzela, kula rykoszetem dosięgnie zawsze innego. W trakcie polowania na kaczki pan Aleksander Gudzowaty poważnie zranił szanse kandydata SLD na przejęcie po Kwaśniewskim prezydentury Polski. Mając mroczny umysł jasno to dostrzegam. Gdyby Lech Kaczyński został prezydentem Warszawy, odchody z kanalizacji ciekłyby z kranów do wanien i zlewów, tramwaje jeździłyby w poprzek ulic, radni i urzędnicy miejscy toczyliby walki na pięści i noże przed Grobem Nieznanego Żołnierza, ruch samochodowy zarządzono by kołami do góry, knajpy pozamieniano by na areszty, a parki – na wysypiska gruzów z walących się domów. Stolicę trzeba by przenieść do Pułtuska lub Przasnysza, choć najpewniej pojechałaby do Łodzi. Prezydent takiej to Warszawy nie miałby już żadnych szans wygrania wyborów nawet na starszego celi. Następnym prezydentem Polski zostałby więc Borowski, Miller albo nikt, czyli Olechowski. Pan Aleksander Gudzowaty zmącił ten nieuchronny bieg zdarzeń. Oskarżył Kaczora o zniesławienie i wygrał proces w pierwszej instancji. Były minister sprawiedliwości stał się nieprawomocnym skazańcem. Czyli ponieśli i wilka. Prawa w Polsce ustanawia kilkuset wybitnych umysłów przesianych z 30 milionów (odliczam dzieci i więźniów) mózgów przaśnych. Co parlament wygotuje ustawę, to mamy krupnik na dorszu z czereśniami. Ustawodawca postanowił, że przestępca umyślny skazany przez sąd może być prezydentem Warszawy, a nawet Krakowa. Ludności wolno wybierać sobie prezydenta-mordercę, prezydenta-rabusia, prezydenta-gwałciciela niemowląt, prezydenta-szpiega, prezydenta-włamywacza i prezydenta-oszczercę jak najbardziej. Nawet bardzo masowy zabójca skazany na dożywocie wybrany następnie głową miasta spokojnie Warszawą może rządzić i jest nietykalny. Jeżeli jednak prezydentem (burmistrzem, wójtem) wybrany zostanie człowiek, który mając już urząd otrzyma prawomocny wyrok za przestępstwo umyślne – to z mocy ustawy po wyroku traci swoją posadę. Myśl była więc taka, że i ludobójca może zostać wybrany, aby wyborcy z góry wiedzieli, z kim mają przyjemność. Gdyby Lech Kaczyński przed wyborami złapał prawomocny wyrok skazujący, mógłby swobod-nie rujnować Warszawę przez cztery lata. Jeżeli jednak prawomocny wyrok drugiej instancji za znieważenie Gudzowatego zapadnie wówczas, gdy Kaczor będzie już prezydentem – zostanie on zdeprezydentowany i pójdzie terminować do szewca. Prawnicy przewidują, że prawomocny wyrok skazujący niechybnie Kaczora czeka. Jeżeli więc Lech Kaczyński wygra wybory w Warszawie, wkrótce potem straci urząd prezydenta. Nie zdąży, niestety, zrujnować stolicy. Nie zdoła wtrącić służb miejskich w deficyt i ruinę. Warszawa nie będzie miała czasu zbankrutować. Nie zaleją jej całej nieczystości ani nie zasypią śmieci. Nie zdążą zawalić się mosty. Nie potrafi Kaczor tak szybko skłócić ze sobą wszystkich radnych i urzędników miejskich. Jednym słowem Kaczyński nie będzie miał czasu wykazać się swoimi talentami do rządzenia. Gdy więc za trzy lata powie, że potrafi rządzić Polską, jej ludność łatwiej da się oszukać. Strąconego prezydenta Warszawy naród uzna za ofiarę bezsensownego prawa. A jako męczennik, bo skazaniec, zbierze miliony głosów współczucia w wyborach na prezydenta Polski. Bo też Kaczyński w roli przestępcy naprawdę wyda się wyborcom bardziej na swoim miejscu, niż gdy zabiegał o rozgłos jako ostoja sprawiedliwości, minister-sadzacz. "Gazeta" – zarówno "Wyborcza", jak i "Polska" – często przedstawia pana Aleksandra Gudzowatego jako osobistość wszechmocną, knującą swe misterne plany. Podejrzewać więc można, że czyniąc skazańcem swego oszczercę Kaczora, biznesmen uknuł przemyślny, długofalowy, złożony i podstępny plan uratowania Kaczyńskiego przed kompromitacją w roli prezydenta Warszawy i wymoszczenie mu przez to drogi do blamażu wyższej rangi. Nie śmiem powiedzieć wprost, że Gudzowaty chce Kaczyńskiego zrobić następcą Kwaśniewskiego, gdyż miliarder mnie z kolei oskarży o ciężkie oszczerstwo. Wolę zaś być skazywany np. w towarzystwie gangu Pruszków, niż kłaść moje hemoroidy na ławie oskarżonych wygrzanej Kaczym kuprem. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z nierządu dla rządu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przegrać czyli wygrać W świetle dotychczasowych wyników wyborów prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych w mieście Warszawie oraz sondażu przeprowadzonego na zlecenie "NIE" i ogłoszonego w numerze nr 27/2002 r. SLD nie ma szans na wygranie w I turze wyborów w stolicy. Socjaldemokracja nie powinna być zainteresowana uzyskaniem dla Balickiego miejsca upoważniającego go do rywalizacji w II turze. Może się bowiem spodziewać porażki wskutek powstania w II turze spójnej antyeseldowskiej koalicji. Najkorzystniejsze dla SLD byłoby mocne trzecie miejsce w I turze. W ręku elektoratu Sojuszu znalazłaby się wówczas decyzja o tym, kto wygra z dwójki pretendentów stających do II tury, np. Kaczyński czy Olechowski. Korzyści byłyby dużo istotniejsze niż pozbawione szans zwycięstwa przejście do II tury. SLD może uwalić Kaczora. O tym warto pamiętać wyłaniając kandydata Sojuszu. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Homo też człowiek cd. Homoseksualizm to nie grypa – ludzie się nim nie zarażają. Od kiedy senator Maria Szyszkowska zgłosiła projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich, geje i lesbijki znaleźli się w świetle reflektorów. W dyskusji, a właściwie w zbiorowym ujadaniu na projekt i jego autorkę (chlubne wyjątki to rzetelny raport o homoseksualizmie w "Polityce" i porządny program telewizyjny, o dziwo, w komercyjnym Polsacie), powtarzają się do znudzenia dwa argumenty. 1. Legalizacja związków jednopłciowych spowodować musi wzrost ich popularności, a to nie byłoby korzystne społecznie. Bo cóż się stanie, jeśli coraz więcej młodych ludzi będzie wybierać luzackie, gejowskie i lesbijskie quasi-małżeństwa, bez dzieci i poważnych obowiązków? Spadnie, i tak już mały, przyrost naturalny. Kraj się wyludni, zaleją nas imigranci, polskość się rozmyje, wyschną studnie i krowy stracą mleko. Zabawne, jak wielu z pozoru niegłupich ludzi święcie wierzy, iż homoseksualizm jest zaraźliwy: szerzy się przez podglądanie. Zobaczy facet w telewizji szczęśliwą parę gejów – i już na drugi dzień przestaną mu się podobać dziewczyny. Umęczona praniem pieluch młoda matka dojdzie do wniosku, że lesbijkom żyje się weselej, porzuci ognisko domowe i zamieszka z koleżanką. Nieco bardziej wyrafinowana intelektualnie wersja tej teorii głosi, że duża część potencjalnych gejów i lesbijek nie jest świadoma swych prawdziwych skłonności albo je tłumi i ukrywa. Niektórzy nawet wiążą się z partnerami płci przeciwnej i żyją, jak Bóg przykazał. "Propagowanie homoseksualizmu" (czyli np. legalizacja homozwiązków, eksponowanie tej problematyki w mediach, hałaśliwe parady i demonstracje) obudzi utajone skłonności takich osób, zniechęci do normalnego życia i pchnie na drogę nieskrępowanego, aktywnego pedalstwa względnie lesbijstwa (które jest w tej optyce czymś bezwzględnie złym). Podobnie kretyńska pedagogika pokutuje w szkole, w katolickim programie wychowania do życia w rodzinie: nie mówić dzieciom o homoseksualizmie, bo a nuż złapią wirusa. Takie teorie wyrastają z niewiedzy podszytej uprzedzeniami. Orientacja seksualna jest trwałą cechą wrodzoną – jak kolor oczu lub kształt nosa. W każdej epoce, w każdej zbiorowości ludzkiej występuje parę procent homoseksualistów. Bez względu na to, czy się ich toleruje, czy tępi; czy są widoczni w życiu publicznym, czy nie. Nie da się przerobić homo na hetero i odwrotnie (osobny przypadek to biseksualiści). Stoi przed nami tylko taki wybór: albo konsekwentnie uznajemy, że ludzie mają równe prawa niezależnie od orientacji seksualnej (a także płci, światopoglądu, narodowości, rasy itd.), albo nie. Jeśli tak, to pozwalamy homomniejszości żyć zgodnie ze swą naturą, jawnie, normalnie, bez żadnej prawnej czy obyczajowej dyskryminacji. Nie ma obaw, mniejszość nie stanie się większością – sama przyroda do tego nie dopuści. 2. Chyba pierwsza ogłosiła to poseł Zyta Gilowska, a w ślad za nią chór prawicowych komentatorów: państwo i społeczeństwo przyznają małżeństwom pewne przywileje, np. podatkowe, żeby ułatwić im wielkie zadanie wychowania nowego pokolenia. Geje i lesbijki chcą korzystać z tych przywilejów, choć – uchylając się od prokreacji – nic nie dają społeczeństwu. Dlatego projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich jest do kitu. Jeśli tak, to należałoby wprowadzić dwie kategorie małżeństw: bezdzietne – bez żadnych uprawnień, dzietne – uprzywilejowane. Trwała bezpłodność lub świadoma rezygnacja z potomstwa wykluczałaby awans z kategorii pierwszej do drugiej. Chcemy też nieśmiało przypomnieć, że wiele lesbijek ma dzieci (w krajach bardziej cywilizowanych niż Polska załatwiają je sobie najczęściej metodą sztucznego zapłodnienia). Na tym dziwnym świecie trafiają się nawet geje, którzy w okresie nieudanych eksperymentów heteroseksualnych zdążyli się rozmnożyć. Dlatego projekt Szyszkowskiej przewiduje, że partnerzy wspólnie sprawują pieczę nad osobą i majątkiem dziecka pozostającego pod wyłączną władzą rodzicielską jednego z nich. Tak naprawdę spór toczy się o istotę i sens małżeństwa: czy ma to być – jak chce katoprawica – fabryka produkująca dzieci, czy raczej instytucja ułatwiająca wspólne życie parze ludzi związanych ze sobą uczuciowo? Służąca tylko temu, żeby byli – przepraszamy za staroświeckie określenie – szczęśliwi? Czy taki cel nie jest wart wsparcia i ochrony prawnej? Z dużym zainteresowaniem śledzić będziemy debatę w Senacie i Sejmie na ten temat. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szantaż Panowie Oficerowie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Star car Polacy są mądrzy i utalentowani. Dlaczego więc w Polsce nie wykombinowano lokomotywy, telefonu, patefonu, wibratora i modulatora? Przystępnie to wyjaśniamy. Raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego z 1990 r. zalecał rządowi polskiemu zaprzestanie badań naukowych w dyscyplinach podsta-wowych oraz likwidację instytutów naukowych jako jednostek budżetowych. Gdyby wicepremier Balcerowicz zastosował się wówczas do tych zaleceń, zaoszczędziłby młodym naukowcom wielu gorzkich rozczarowań. Dwa lata temu American Mars Society – prywatna organizacja rekrutująca się z pracowników Amerykańskiej Agencji Kosmicznej (NASA) i Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), działająca legalnie w 30 krajach świata – ogłosiła konkurs na opracowanie konstrukcji pojazdu załogowego dla misji na Marsa. Wśród 22 projektów, które załapały się do finału, był projekt 16-osobowego zespołu pracowników naukowych Instytutu Konstrukcji i Eksploatacji Maszyn Politechniki Wrocławskiej. Finał zresztą nie był do końca etyczny. Pierwsze trzy projekty dostały pieniądze – pozostałe nie. Rzecz w tym, że członkowie komisji oceniającej byli zarazem członkami zespołów, które startowały w przetargu i go wygrały. Polacy dostali jeno laurkę i wolną rękę na budowę marsjańskiego wehikułu. Mimo wszystko zaszczyt kopnął ich wielki. Choćby jednak wykombinowali najlepszą brykę na Marsa, to i tak bez amerykańskiej rakiety tam nie polecą. Kosztem 50 000 zł z żywic światłoutwardzalnych powstała makieta automobilu, która jest zielona jak niedojrzała sałata, fotele ma niebieskie, światełka białe, a szyby przezroczyste. Po prostu paradne obrzydlistwo, ale za to na Marsie ze wszech miar funkcjonalne i adekwatne do wymogów marsjańskiego prawa o ruchu drogowym. Do kompletu Polacy z Wrocłwia wymyślili też białą wstrząsoodporną skrzyneczkę na to cacko, żeby się samochodzik nie kurzył i nie stłukł w transporcie. Na początku zwrócili się do Polskich Linii Lotniczych, żeby im zafundowały przelot do Toronto w celu prezentacji inżynierskiego mistrzostwa intelektu. Wszak na tych trasach polskie Boeingi latają z pustymi fotelami – kombinowali naukowcy. Inżynierowie z LOT wypięli się na Marsjan. Ulgi i darmochy mają dla dygnitarzy, a nie dla wynalazców. Prototypik poleciał więc na finały pocztą kurierską bez konstruktorów. Amerykanie pochylili się nad modelikiem i kazali pracować dalej nad prototypem w wersji analogowej – tak, by się go na ziemi dało testować. Na tym etapie pozwoliło to zarobić dziennikarzom, którzy nakręcili, nagrali lub napisali 60 różnego rodzaju publikacji, natomiast konstruktorzy wciąż mają z tego figę. Przy okazji niedźwiedzią przysługę oddał inżynierom Janusz Weiss. Zaprosił ich do telewizyjnego "Polak potrafi", ale z 120 minut nagrania dziennikarze wybrali tylko te momenty, w których wspominano o sławojce w marsjańskim powozie. Tym samym telewizja omal nie zamordowała projektu wszem go wyszydzając. Konstruktorzy zareagowali ostrym pismem i Janusz Weiss z błazenady zrezygnował. Pogorszyło to jednak sytuację generalną projektu, gdyż sponsorzy deklarujący konkretną forsę nagle się zmyli; tłumaczą się trudną sytuacją gospodarczą na Ziemi. W sukurs przyszła naukowcom jedynie Agencja Mienia Wojskowego darując zdemobilizowaną ciężarówkę Star. Inżynierowie poszli na kompromis z marzeniami. Zrezygnowali z hermetycznej konstrukcji nadwozia. Napęd elektryczny silnikiem na każde z kół zastąpili podarowaną istniejącą w ciężarówce jednostką napędową Diesla. Zrzekli się układów regeneracji wody i powietrza. Generatory strontowe zastąpili spalinowymi wytwornicami prądu. Nie będzie też autentycznych manipulatorów, a płytę podłogową wykona się ze sklejki. Tym samym pojazd marsjański stał się trochę jak wóz cygański, ale 300 000 zł na jego powstanie to kwota bardziej zrozumiała dla decydentów i sponsorów. Dzięki tej transformacji doniosłość prac wrocławskiego instytutu pojął łaskawie tylko pan prezydent Kwaśniewski, który z całej siły obiecał objąć konstruktorów honorowym patronatem, na co przesłano im skromny glejt. O co w tej pozornej parodii chodzi? Ogłaszając konkurs Amerykanie mieli pewność, że wybudowanie marsjańskiego wehikułu, którego wartość porównywana jest z kosztami budowy atomowej łodzi podwodnej, czyli 3 mld dolarów, jest poza Ameryką niemożliwe. W sytuacji gdy polski projekt ma poparcie głowy państwa, sądzono, że w końcu jakiś Niemczycki, jeżeli nie będzie miał migreny, Gudzowaty, jeżeli nie będzie cierpiał na zęby, lub ktoś z Partii Polsatu Solorza wyskrobie głupie 3 duże bańki – choćby dla splendoru i prestiżu. Tym samym Amerykanie ugotują kosztowną zupę na nic nie wartym gwoździu zyskując oryginalny projekt i kilkanaście sprytnych głów, które niebawem pewnie dostaną propozycję stypendiów na amerykańskich uczelniach. Tak samo USA postępują zresztą od dziesięcioleci. Wyssali hitlerowskiego geniusza od rakiet Wernera von Brauna, który wymyślił im rakiety nośne dla programu Apollo. Na podobnych zasadach złowili polskiego profesora Mieczysława Bekkera, konstruktora, który następnie wymyślił kultowe pojazdy księżycowe dla misji Apollo 15, 16 i 17. Nam natomiast pozostanie jakiś kawałek dumy i chwały oraz pożytek dla ludzkości taki, że uczeni w Polsce zamiast handlować gazetami na dworcu lub myć automatycznie samochody – robią to, co jest ich prawdziwym powołaniem. Tak budowana jest prawdziwa wielkość Ameryki. Zrobić z gówna prezent i żeby od niego wszyscy stali się naprawdę szczęśliwi. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " ... i w słonej świecisz bramie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ozór z ryja wyzwolony Przeczytałem książkę "Słowa na wolności" Kamińskiej-Szmaj – profesorki takiej uczonej, że ona chyba nie z Warszawy. Opowiada, jak tutejsze narzecze porzuciło stęchłą skorupę żargonu PRL stając się perfumowaną mową "Gazety Wyborczej" ze skrzydełkami. W odrębnym rozdziale autorka dziobie toczony gangreną plugawy język "NIE" ni w srom nie trafiający. Zasromani wówczas własną chujowością piździmy złotym deszczykiem słowotoku pożółkłego jak stronice słownika Lindego. Profesorzyca opisała jednak ten pot i pierdnięcia, które wydzielamy mozolnie próbując wyswobodzić się z polszczyzny-pańszczyzny, z świstochrzęstu narzecza Mickiewicza–Różewicza poczętego w Bogurodzicy. Jest też w "Słowach na wolności" o zbrojnym języku "Gazety Polskiej". Jednak ani słowa o mowie rządu dusz. O tym jak nas Kościół językiem swym czarnym ubogaca. Azaliż odór świętości żargonu klechów i bigotów szkiełko kruszy, a oko papieskim bielmem pokrywa? J. U. Z trumną w knajpie Po śmierci można odwiedzić knajpę we własnej trumnie. W podłomżyńskim Kolnie w restauracji Malibu działa nielegalny dom pogrzebowy. Burmistrz Stanisław Szymańczyk uważa, że rozwiązanie jest wygodne również dla żywych, jako że na miejscu można zapić się w trupa i nie opuszczając lokalu towarzyszyć stypie po sobie. Morze w Białymstoku Województwo podlaskie wstąpi do Konferencji Europejskich Morskich Regionów Peryferyjnych (CPMR). Tak chce AWS-owski zarząd województwa. Za 17 tysięcy złotówek rocznie CPMR promuje najmocniejsze strony swoich członków, tj. dostęp do morza i linię brzegową. Podlasie ma linię brzegową, bo ma jeziora. Jeśli chodzi o morze, może zaanektować położone najbliżej Morze Czarne. Kijów powiatem Podlasia to kolejny pomysł po idei postawienia na handel z Singapurem, zamiast z Białorusią – świadczący o realizmie politycznym miejscowych marszałków. B. D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ola lala W Muzeum Lalek w Pilznie koło Dębicy pojawiła się nowa lala – Aleksandra Jakubowska. Pani minister w balowej sukni dumnie wymachuje plikiem czasopism. Odświeżono też zapomnianą już nieco postać Marka Belki. Były minister finansów nie jest już odziany w płaszcz rodem z Gogola, ale w wystawny strój kalifa z Bagdadu. W muzeum ma się pojawić nowa lalka posła Rokity. Niemowa sejmowa Mało kto słyszał o pośle Henryku Lewczuku z Chełma. Poseł nie zabiega bowiem o rozgłos i ani razu od początku kadencji nie pojawił się na sejmowej mównicy. Nie można mu jednak zarzucać, by lekceważył prace Sejmu. Opuścił dotychczas tylko trzy dni obrad. Siedzi w ławach i milczy regularnie na każdy temat. Odwyk od Millera Żałosnymi popiskiwaniami, które nie robią na nim żadnego wrażenia, nazwał premier, co spadł z nieba, żądania swych oponentów, by ustąpił ze stanowiska. Leszek Miller przyznał, że do wszystkiego można się przyzwyczaić i już nie martwi się tym, co o nim mówią. Wyjawił, że przyzwyczajenie się do krytyki zabrało mu kilka miesięcy. Sądzimy, że dla odzwyczajenia się od Millera wystarczy kilka godzin. Furka burka Gmina Gryfino wydała 150 tys. zł na zakup Peugeota 607 dla burmistrza Henryka P. Wychodzę z założenia, że biedny musi inwestować w coś, co będzie służyło przez długie lata – wytłumaczył się z kosztownego zakupu pan burmistrz. Odrzucił też sugestie, że mógł zadowolić się tańszym samochodem. – Jak jadę do Warszawy i jeszcze tego samego dnia wracam, to muszę jechać w jakichś przyzwoitych warunkach – stwierdził. Po co szef tak małej gminy ciągnie do stolicy, nikt nie zapytał. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Drugi oddech Kaczuchy Burmistrz warszawskiej dzielnicy Wawer pracuje na czarno. Takie prawo i taką sprawiedliwość zafundował warszawskim samorządowcom Lech Kaczyński, prezydent. Co może obchodzić Ślązaka czy Pomorzanina sytuacja w Wawrze, jednej z peryferyjnych dzielnic Warszawy? Na pierwszy rzut oka nic. Faktycznie jednak fotografia zdarzeń z tej warszawskiej dzielnicy jest ważna dla ogółu Polaków jako dotyczące ich wszystkich ostrzeżenie. Ligusy wspierają Kaczora Międzylesie to część warszawskiej dzielnicy Wawer. Jest tam szpital-pomnik Centrum Zdrowia Dziecka. Za lifting zaniedbanego pomnika zabrały się ostatnio panie Kwaśniewska i Walterowa, żona szefa TVN. Jeszcze w latach 30. minionego wieku Międzylesie nazywało się Kaczy Dół. Dopiero gdy niejaki Szpotański zbudował tam dużą na owe czasy fabrykę metalurgiczną, władze – idąc mu na rękę – przechrzciły Kaczy Dół na Międzylesie. Nie wypadało przecież, aby nowoczesna fabryka funkcjonowała w jakimś Kaczym Dole! Dzisiaj przedwojenna nazwa pasowałaby jak ulał. W styczniu 2003 r. Kaczyński rekomendował – a raczej naznaczył – na stanowisko burmistrza Wawra Macieja Wąsika z Ligi Republikańskiej, kumpla posła Mariusza Kamińskiego. (Żona posła Kamińskiego jest w warszawskim Ratuszu rzeczniczką prasową Kaczora). 33-letni Wąsik jest z wykształcenia archeologiem. Za rządów Buzka zajmował się hotelarstwem. Włodarzył w rządowym hotelu przy ul. Parkowej w Warszawie. Głównie dbał o to, aby służba zawsze należycie posprzątała po balangach, które w rządowej rezydencji urządzała artystka Agata, córuchna byłego premiera. Protegowany wodzusia Ligusów nie ma jednak doświadczenia w prowadzeniu administracji samorządowej. Toteż długo burmistrzem Wawra nie był. 14 marca 2003 r., zaledwie po paru tygodniach nieudolnego administrowania, wawerscy rajcy odwołali Wąsika i jego zastępców. Skuteczne odwołanie Kaczego nominata nastąpiło w dość niezwykłych okolicznościach. Na sesję rady przyszła bowiem kilkunastoosobowa bojówka Ligi Republikańskiej dowodzona przez posła Kamińskiego. Chamskimi okrzykami chłopcy Kamińskiego starali się rajców zastraszyć i nie dopuścić do usunięcia swego kumpla. Omal nie doszło do rękoczynów. Radni musieli wzywać na pomoc policję. Prezydent leje na rajców Dziesięć dni później wawerscy rajcy w demokratycznym głosowaniu – na przekór Kaczorowi i Kamińskiemu – wybrali na stanowisko burmistrza dr. inż. Dariusza Godlewskiego, bezpartyjnego, doświadczonego samorządowca. Godlewski w przeszłości już raz był burmistrzem w Wawrze i miał niezłe wyniki. Prezydent Kaczyński postawił się ponad prawem i nie uznał demokratycznego werdyktu rajców. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej 14 kwietnia oświadczył, że w Warszawie to on niepodzielnie rządzi i fanaberii wawerskich rajców nie będzie tolerował. Butnie oznajmił, że z wybranym demokratycznie burmistrzem nie podpisze umowy o pracę. Zapowiedział też, iż będzie wnioskował do rady Wawra o odwołanie burmistrza Godlewskiego. Istotnie, 24 kwietnia 2003 r. Lech Kaczyński z takim wnioskiem do rady Wawra wystąpił. Nie pomogły zabiegi wiceprezydenta Andrzeja Urbańskiego, który zjawił się na sesji z listem od Kaczora. Nie poskutkowała obecność sił porządkowych zgromadzonych przed budynkiem. Rajcy wawerscy zagrzewani do boju przez Mietka Wachowskiego – który wszędzie, gdzie może, robi Kaczorom wbrew – postawili na swoim. Pokazali wiceprezydentowi Urbańskiemu gest Kozakiewicza i wyrazili dla burmistrza Godlewskiego wotum zaufania. Burmistrz robi na czarno Kolejny niepomyślny dla siebie werdykt rady Wawra prezydent Kaczyński również olał. Dalej nie uznaje legalnie urzędującego burmistrza i odmawia podpisania z nim umowy o pracę. W tym stanie burmistrz Godlewski jest jedynym w Najjaśniejszej burmistrzem, który pracuje na czarno! A właściwie burmistrz nie tyle pracuje, ile codziennie wyraża gotowość świadczenia pracy. Godlewski, pomimo najlepszych chęci, w praktyce nic bowiem nie może zrobić. Kaczor ustanowił w Wawrze swego pełnomocnika, który ma rozwiązywać żywotne dla mieszkańców sprawy. Funkcję tę powierzył pani Annie Tumidalskiej, urzędniczce oddelegowanej z Ratusza. Mająca formalne, pisemne umocowanie do podejmowania decyzji w rozmaitych sprawach pełnomocniczka Kaczora nie jest jednak – w rozumieniu prawa pracy – przełożoną urzędników dzielnicy Wawer. W urzędzie dzielnicowym powstała więc sytuacja ze snu pijanego wariata. Burmistrz jest ubezwłasnowolniony. Z kolei pełnomocniczka Kaczora nie jest szefową urzędników załatwiających żywotne sprawy mieszkańców. Przedsmak prawa i sprawiedliwości Od objęcia przez Kaczora władzy w stolicy w dzielnicy Wawer nie rozwiązano ani jednego istotnego problemu. Zresztą źle się dzieje nie tylko w Wawrze. Ugrupowanie braci Kaczyńskich gromko zapowiada, iż będzie dążyć do uchwalenia nowej konstytucji. Tymczasem Lech Kaczyński w czasie pięciu miesięcy urzędowania nie potrafił uporać się z opracowaniem statutu Warszawy. Skutek tego jest taki, iż w stolicy przez ostatnie pół roku nie zostało wydane żadne pozwolenie na poważną budowę. Co tu mówić o wielkich inwestycjach, skoro pozwolenia na wyburzenie ściany w mieszkaniu czy budowę schodów wydają dwie osoby w warszawskim Ratuszu. Wnioski leżą tygodniami nie rozpatrzone. Burmistrzowie dzielnic, nawet ci uznawani przez Kaczora, zostali sprowadzeni do roli biur podawczych. Szczególnie paskudna sytuacja, która z winy Lecha Kaczyńskiego powstała w dzielnicy Wawer, daje przedsmak tego, co czeka Najjaśniejszą, gdyby Kacza koteria przejęła władzę w kraju. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 20 lat w Kolebce Gdy oglądałam w telewizji relacje ze strajku stoczniowców w Gdyni, doszłam do banalnego wniosku, że historia, jeśli w ogóle się powtarza, to wyłącznie jako farsa. W 1980 r. na bramie Stoczni im. Lenina w Gdańsku wisiały zdjęcia papieża, Matki Boskiej Częstochowskiej i kwiaty. W 2002 r. strajkujący wywiesili kukłę symbolizującą "Solidarność". W 1980 r. z Warszawy do Gdańska wybrała się doborowa ekipa doradców z Mazowieckim, Geremkiem i Staniszkis na czele. W 2002 r. doradcy nie dojechali - jeśli w ogóle ktoś dojedzie, to pewnie tylko Andrzej Lepper. W 1980 r. Wałęsa dzielnie przeskoczył przez płot. W 2002 r. były Pan Prezydent z Matką Boską w klapie musiałby wejść przez bramę - jest za gruby na skoki - a poza tym byłoby to niebezpieczne - strajkujący już nie lubią solidaruchów. W 1980 r. chodziło o godność i podwyżki. W 2002 r. chodzi o podwyżki, godność i wkładkę do zupy regeneracyjnej. W 1980 r. w Stoczni Gdańskiej msze odprawiał i spowiadał sławny ksiądz Jankowski. W 2002 r. prałat Jankowski nie nawiedzi strajkujących stoczniowców. Nie chce wygłupiać się z jakimiś mszami polowymi - tym bardziej że jest zimno i piździ. W 1980 r. w mediach pojawiły się informacje o "przerwach w pracy" i "nieodpowiedzialnych elementach". W 2002 r. dziennik "Rzeczpospolita" domaga się od rządu "zdecydowania", zaś "Gazeta Wyborcza" kwituje sprawę strajku krótką notatką. Nie zdziwię się, jeśli za chwilę przeczytam o "warchołach". W 1980 r. strajkowano w obronie zwolnionej z pracy Anny Walentynowicz. W 2002 r. prezes Szlanta zwolnił 130 osób. W 1980 r. ze stoczniowcami negocjowały specjalne delegacje rządowe. W 2002 r. rząd nie będzie z nikim negocjował, bo stocznia jest prywatna. W 1980 r. wydarzenia w stoczni były szeroko relacjonowane przez Wolną Europę i zachodnie media. W 2002 r. nie ma już Wolnej Europy, a zachodnie media polskimi strajkami czemuś w ogóle się nie interesują. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Religa na kościach Komu szkodzi, a komu pomaga autorytet światowej sławy chirurga i krajowej sławy polityka. Rozpoczęta przez Buzka reforma zdrowia wielokrotnie pokazała, jak to w imię poprawy dostępności do usług lekarskich zostawiano szpitale – miernoty, za to bezpardonowo niszczono placówki o świetnym dorobku z wyśmienitą kadrą. Proceder ten kwitnie do dzisiaj. Kim jest prof. dr hab. i do tego senator Zbigniew Religa w jednym, nie trzeba chyba mówić. Nie od dziś jest ulubieńcem wszystkich bodaj ministrów zdrowia. Kiedy w 2000 r. jego fundacja wyraziła chęć budowy szpitala w Rzeszowie, pomysł tak bardzo spodobał się ówczesnemu prezydentowi miasta Andrzejowi Szlachcie, że zaproponował, aby na ten cel za darmo przekazać dworek w Słocinie wraz z zabytkowym parkiem. Medialnemu urokowi Religi uległo swego czasu wielu innych – w tym choćby Paweł Piskorski, który tak zachwycił się skutecznością leczenia chorób serca, że postanowił zasilić profesorski instytut 400-tysięczną zapomogą z miejskiej kasy Warszawy. Warto pamiętać, iż już wówczas operacje kardiochirurgiczne wykonywały w Polsce 22 inne placówki. Tak się jednak składa, że nie samym sercem człowiek żyje. Czasem dopadają go inne choróbska. Ot, choćby reumatyzm, który jest zmorą aż co czwartego człowieka na świecie. O tym, jak straszna jest to choroba, świadczy fakt, że co trzecia ofiara schorzeń reumatycznych jest kaleką i musi korzystać z renty inwalidzkiej. Mając to na uwadze Światowa Organizacja Zdrowia lata 2000–2010 uznała "Dekadą kości i stawów". Mało który "sercowiec" nie słyszał o kierowanym przez Religę Instytucie Kardiologii w podwarszawskim Aninie. Mekką dla pokręconych przez reumatyzm jest Instytut Reumatologii w Warszawie przy ul. Spartańskiej 1. Niestety – z jego usług mogą korzystać jedynie szczęśliwcy, którzy i tak muszą odczekać swoje w kilkumiesięcznej kolejce. W budynku przy Spartańskiej zadekował się także niewielki Instytut Kardiologii. Przez długi czas "kardiolodzy" i "reumatycy" zgodnie w jednym stali domu. Do momentu, gdy kardiologia zażyczyła sobie 150 łóżek. "Reumatykom" pociemniało w oczach, zwłaszcza że wszystkich łóżek mają zaledwie 170. Zadośćuczynienie zakusom kardiologów oznaczałoby śmierć Instytutu Reumatologii. Śmierć piękną, tyle że nieuzasadnioną, gdyż mimo pseudoreformy służby zdrowia warszawski Instytut Reumatologii radzi sobie całkiem nieźle, dzięki czemu po dziś dzień ma kasę i zero długów. Okazało się jednak, że za kardiologami stoi sam prof. dr hab. Zbigniew Religa. Stało się jasne, że reumatologia skazana jest na pożarcie. Oficjalnie nie ma mowy o likwidacji Instytutu Reumatologii, lecz jedynie o jego reorganizacji. Niezależnie od nazwy pracownicy instytutu zgrzytają ze złości zębami. Starają się przy tym robić to po cichu, gdyż Sławomir Maśliński – naczelny dyrektor instytutu – wolał nie zawracać sobie głowy odpowiadaniem na głupie pytanie, dlaczego tak ceniona placówka musi zdechnąć. Na wszelki wypadek zarządził więc zakaz udzielania informacji na temat losów placówki. Entuzjazmu do udzielania informacji na temat szpitala nie widać także w biurze prasowym Ministerstwa Zdrowia, które do znudzenia powtarza wyświechtaną historyjkę, iż to wyłącznie organ założycielski i dyrektor placówki medycznej odpowiadają za jej los. I tu ciekawostka. Jeśli ministerstwo – jak twierdzi – nic do tego nie ma, to czemu list ministra Łapińskiego do prof. Religi o powołaniu Instytutu Chorób Układu Krążenia na bazie Instytutu Kardiologii przy Spartańskiej ukazał się już nawet w wewnętrznym biuletynie tego ostatniego? Pewne placówki muszą upaść, aby mogły istnieć inne. Czemu jednak prof. Religa wybrał szpital, poza którym w całej Polsce nie wykonuje się tak kompleksowej reumo-ortopedii, do czego zalicza się np. wszczepianie kolan. Jak gdyby tego było mało, jest to jedna z nielicznych tego typu placówek, która kształci kadry. Dobrowolna rezygnacja z podobnych placówek może oznaczać, że zdrowa pikawa będzie noszona na kulach. Autor : Adam Zieliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Upiec Kaczkę W procesie karnym toczącym się przed warszawskim sądem rejonowym z prywatnego oskarżenia Aleksandra Gudzowatego zapadł skazujący, choć nieprawomocny wyrok. Gdyby uprawomocnił się już po ewentualnym wyborze Kaczora na prezydenta stolicy, to wówczas lider PiSuaru z mocy ustawy musiałby zejść z urzędu. Gdyby w drugiej instancji Kaczyński wygrał, to w warszawskim sądzie czeka na rozpatrzenie drugi akt oskarżenia wniesiony również w trybie prywatnoskargowym przez Gudzowatego. Szef Bartimpeksu oskarża Lecha Kaczyńskiego o naruszenie przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Po tym jak Sąd Najwyższy 26 września br. orzekł, iż w tej sprawie Kaczorowi nie przysługuje immunitet (jako byłemu Prokuratorowi Generalnemu), proces z pewnością odbędzie się i może zakończyć się wyrokiem skazującym. Gdyby Kaczyński po raz wtóry obronił się przed Gudzowatym, to czeka go proces z oskarżenia Edwarda Mazura. 8 października tego roku adwokat amerykańskiego biznesmena wniósł do Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia akt oskarżenia przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu, zarzucając mu popełnienie przestępstwa z art. 212 par. 1 i 2 kodeksu karnego, czyli zniesławienia. Edward Mazur poczuł się poniżony stwierdzeniem Kaczora, iż: uosabia związek z najzwyczajniejszymi bandytami, najklasyczniejszą zorganizowaną przestępczością. Takie stwierdzenie Kaczyńskiego opublikowała "Gazeta Polska" (12 czerwca 2002 r.). Z kolei w "Życiu Warszawy" (24 czerwca br.) Kaczor oznajmił, iż biznesmen kontaktował się z gangsterami należącymi do gangu płatnych zabójców. Były to ciężkie zarzuty, toteż trudno się dziwić, iż Mazur wytacza teraz Kaczyńskiemu sprawę karną, równolegle z wcześniejszym pozwem w sprawie cywilnej, o której już informowaliśmy ("NIE" nr 39/2002). Biznesmen Mazur już wygrał podobną sprawę przed amerykańskim sądem okręgowym stanu Illinois. Rozpatrując sprawę nr 02 CH 0829 przeciwko dwu dziennikarzom "Dziennika Chicagowskiego", którzy – tak jak Lech Kaczyński – publicznie obwieścili, że Mazur: był zamieszany w organizacje przestępcze w Polsce – sędzia Sophia Hall nakazała pozwanym sprostowanie nieprawdziwej informacji i zasądziła na rzecz Edwarda Mazura odszkodowanie w kwocie 50 tys. dolarów. Wyrok amerykańskiego sądu będzie z całą pewnością wykorzystany przez Mazura podczas dwu polskich procesów, a przy tym wskazuje on, że zarzutów wobec Mazura nie daje się przed sądem dowieść. Biznesmen Mazur – pomówiony przez Kaczora o związki z bandytami, ale również o ciemne konszachty z postkomunistami, 25 września br. był współgospodarzem ceremonii wręczenia nagród "Za odwagę i serce im. Jana Karskiego". Uroczystość, podczas której uhonorowano nagrodą im. Karskiego Janinę Ochojską oraz Susan Pollack (ratowała etiopskich Żydów), odbyła się w waszyngtońskim Marriott Wardman Park Hotel, a uczestniczyli w niej – między innymi była ambasador USA przy ONZ Jeanne Kirpatrick, kongresman Steven Solarz, prof. Zbigniew Brzeziński, Bronisław Geremek. Świadczy to o tym, że różne ważne amerykańskie i polskie persony najwyraźniej nie uważają za stosowne skazać Mazura na banicję z salonu. Co wskazuje, że pomówienia Lecha Kaczyńskiego mają słabe raczej podstawy. Aby Kaczyński mógł być prezydentem Warszawy, nie tylko więc jak każdy inny kandydat musi wygrać wy-bory, ale później także trzy procesy – w tym jeden już wstępnie przegrany. Każdy więc zwolennik, mimo wszystko, Kaczyńskiego powinien mieć świadomość, że oddając na niego swój głos marnuje go prawie na pewno. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Łzy słońca" W połowie filmu byliśmy w rozpaczy: wszystko zapowiadało niezły, w miarę prawdopodobny film rozrywkowy. Nici zatem z recenzji, co oznaczało, że na próżno wydaliśmy kasę na bilety. Na szczęście dzielni amerykańscy filmowcy nas nie zawiedli. To nie był film o wahaniach między rozkazem a człowieczeństwem, tylko debilna agitka o tym, jak Biali Ludzie ratują życie Dobrym Czarnuchom, którzy są dobrzy tylko dlatego, że rozumieją, iż jedyną drogą do raju jest demokracja według amerykańskich wzorców. Biali Ludzie w większości giną dla tych głupich bambusów, a ci, którzy zostali przy życiu, krwawią z licznych ran i odchodzą podtrzymywani silnymi dłońmi swych przyjaciół, w tym dzielnego generała. Na miejscu zostają uratowane Murzynki Bambo, które tańczą dziki taniec radości wokół zarodka demokracji, którym jest jakiś mło-dy asfalt. Ku-Klux-Klan będzie prowadzał obowiązkowo do kina swoje pociechy na to rasistowskie gówno, żeby widziały, że tylko Biali mogą nieść Cywilizację i Postęp. "Tomb Raider 2" Pierwsze 120 sekund męska część widowni z lekka się ślini i zastanawia się, dlaczego ma takie ciasne spodnie – a to na widok tej Angeliny Jolie, którą jakiś człowiek bez serca namówił do tej roli, wiedząc, że tym ją skompromituje. Potem wszyscy zgodnie zasypiają. Bo oto zdarzyła się rzecz przedziwna – wydarzenia toczą się z szybkością światła, efekty specjalne zapierają dech w piersiach, trup ściele się gęsto, karabiny strzelają, potwory żrą ludzi bez opamiętania, a zdarzenia nadprzyrodzone robią różne fajne rzeczy. Wszystko razem daje śmiertelną nudę. To nowy jakościowo wkład amerykańskiej kinematografii do dziedzictwa kultury światowej – maksimum środków, minimum pracy mózgu. "Kuloodporny" "Poszukiwacze zaginionej arki" to w porównaniu z tym czymś wyrafinowany intelektualnie dramat psychologiczny. Na miejscu Spielberga i Lucasa wytoczyłbym proces facetowi, który reżyserował ten nikomu niepotrzebny zwój celuloidu. Nie o zerżnięcie pomysłu – hitlerowiec za pomocą cudownego gadżetu chce mieć władzę nad światem – tylko o to, że gość prezentując na ekranie swoją produkcję kompromituje amerykański system oświaty, który wypuszcza półanalfabetów. Zeruya Shalev "Życie miłosne" Dziewczę o idiotycznym nawet jak na izraelitkę imieniu Ja’ara pieprzy się z kolegą tatusia i z tego powodu wpycha pod samochód kota przyjaciółki, a także sądzi, że jej matka zionie ogniem oraz jest osobiście odpowiedzialna za zburzenie Świątyni. Stan bohaterki w jakimś stopniu wyjaśnia fakt, iż pozostaje ona w związku małżeńskim z osobnikiem wyróżniającym się obwisłą moszną. Wniosek: taki worek mosznowy ma degradujący wpływ na psychikę kobiecą, a w Izraelu jest fatalny poziom opieki psychiatrycznej. Allison Pearson "Nie wiem, jak ona to robi" Jedna taka jest maklerem w City i z tego powodu zaniedbuje męża, dwoje dzieci i egzemę. W końcu pojmuje jednak podłość swego postępowania, porzuca pracę, z której utrzymywała całą rodzinę, zwalnia sprzątaczkę, opiekunkę do dzieci oraz mieszkanie w Londynie i oddaje się powołaniu kobiety, tj. byciu żoną i matką. Żeby było już całkiem obrzydliwie, na mniej więcej co trzeciej stronie autorka promuje karmienie piersią i uroki płynące z płynącego z cycków mleka. Bleeeee. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szarańcza Obywatelu, bądź kimś. Bycie nikim jest bez sensu. * Jeśli jesteś parlamentarzystą, za szmal podatników wynajmiesz u bliskich lokal na swoje biuro. Poseł Tomasz Tomczykiewicz (PO) wynajmuje lokal od spółki, w której udziały ma jego brat. Senator Henryk Dzido (Samoobrona) prowadzi biuro razem ze swoją kancelarią adwokacką. Jeśli jesteś samorządowcem, masz za friko ratuszowe pokoje gościnne. W Słupsku (rządzi prezydent z SLD) wyjaśniono, że pokoje są po to, aby standard miejscowych hoteli nie zranił gustu gości. * Jeśli jesteś posłem, żonę, matkę, dziecko zatrudnisz. W swoim biurze. Michał Figlus (Stronnictwo Ludowo-Demokratyczne) dał zarobić bratu. Sylwia Pusz (SLD) – matce. Piotr Smolana (Samoobrona) – siostrze. Jeśliś samorządowiec, masz do dyspozycji ratusz i spółki komunalne. Wiceprezydent Krakowa Krzysztof Adamczyk postarał się o robotę dla ślubnej w miejskich wodociągach. Jako technolog szkła odpowiada ona za strefę ochronną wokół ujęć wody dla Krakowa. Wójt Żórawiny dał zarobić ponad pół miliona złotych firmie, której dyrektorem jest jego żona. Dyrektor Podkarpackiej Kasy Chorych podpisał kontrakt na leczenie pacjentów ze swoją połowicą Elżbietą Latawiec. Janusz Nowak, wiceburmistrz Ursynowa, klepnął budowę osiedla, bo przekonała go ekspertyza zamówiona u jego własnej córki. * Ulokujesz znajomych. Szefem Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Strzelinie został emeryt. Poprzednika "w pewnym sensie awansowano". Do tej pory emeryt był dyrektorem biura posła SLD Jana Sieńki. W Domu Pomocy Społecznej w Wielkiej Nieszawce pozbyto się zasłużonej pracownicy, żeby przyjąć siostrę członka rady powiatu toruńskiego. Wcześniej ustosunkowana pani była zamieszana w próbę przejęcia pieniędzy chorej psychicznie pensjonariuszki. Ustępujący prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa ujawnił listę ponad 100 osób, których politycy koalicji SLD–UP zabronili mu wyrzucić z pracy. W Bielsku-Białej prezydent Jacek Krywult zatrudnił dwie zaufane sekretarki i trzech zaufanych zastępców. Każdego z nich wspiera zaufany doradca i zaufana sekretarka. * Załatwisz sobie chatę. Elżbieta Stolarska, stołeczna radna poprzedniej kadencji, załatwiła 130-metrowe mieszkanie w Warszawie dla siebie i 40-metrowe dla pasierbicy. Podobnie radny Piotr Fogler. * Za friko pogadasz. Komórki samorządowców i oficjeli nie mają limitów, a w worek pn. wydatki na prowadzenie biura parlamentarnego (9800 zł miesięcznie) parlamentarzysta może wrzucać rozmowy telefoniczne prowadzone z hotelu sejmowego. Z tych pieniędzy lejesz też do baku. * Podzielisz się nie łamiąc przepisów wiedzą utrwaloną w sejmowych komisjach. Najaktywniejsi w wykładaniu są szef Komisji Europejskiej poseł Józef Oleksy i szef Komisji Spraw Zagranicznych poseł Jerzy Jaskiernia. Płotki też zarabiają na masełko. Za wykłady "Integracja europejska", "Podstawy wiedzy o Unii Europejskiej" plus seminarium w Wielkopolskiej Wyższej Szkole Humanistyczno-Ekonomicznej w Jarocinie poseł Andrzej Grzyb (PSL), zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Europejskiej dostał ponad 10 tys. zł. * Będziesz skuteczniej załatwiał swoje sprawy. Poseł Adam Woś (PSL, obecnie niezależny) skutecznie zażądał od gminy Sieniawa za przeprowadzenie rury kanalizacyjnej przez swoje pole 10 tys. zł odszkodowania plus takiej zmiany planu zagospodarowania przestrzennego, żeby na jego działce można było wydobywać piasek. Jeśli burmistrz będzie się ociągać z wdrożeniem zobowiązań, zapłaci dodatkowe 20 tys. zł kary. Senator Krzysztof Szydłowski (SLD) wpłacił lubelskiej spółdzielni Konmed wkład na mieszkanie. Kiedy ogłosiła upadłość, jedynie on odzyskał szmal. * Wypromujesz własną firmę. Marek Karpf (SLD), radny miejski i dyrektor Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu, ma firmę ochroniarską, którą wynajmuje miasto. Jako dyrektor odpowiada za nadzór nad przetargami, np. na ochronę obiektów będących pod opieką samorządu wojewódzkiego. * Zabawisz się przy przetargach. Zarząd Pelplina zlecił budowę sali gimnastycznej przy szkole w Małych Walichnowach. Zlecenie wydano, zanim rozstrzygnięto przetarg. Gimnazjalny dach w Chmielniku koło Rzeszowa wymieniał naczelnik Wydziału Inwestycji. Był jednocześnie członkiem komisji przetargowej, kierownikiem budowy i szefem komisji odbioru robót. NIK ustalił, że ponad połowa zbadanych przez niego gmin łamie ustalenia ustawy o zamówieniach publicznych i prawo budowlane. * Polubisz wziątki. Stanisław Żółtek, wiceprezydent Krakowa, chciał korzyści majątkowej w zamian za wykwaterowanie na koszt gminy lokatorów z prywatnej kamienicy. Waldemar Deszczyński, szef gabinetu politycznego ministra zdrowia, miał żądać od firmy farmaceutycznej 1,5 mln USD za wpisanie leku na listę refundacyjną, Tadeusz C., przewodniczący jednego z kół miejskich SLD w Szczecinie, w zamian za obietnicę załatwienia trzech działek pod inwestycje wziął od właściciela biura nieruchomości 170 tys. zł w trzech ratach. 200 tys. zł przyjął, a kolejne 180 tys. zł miał przyjąć wójt Czorsztyna za obniżenie wartości ośrodka wypoczynkowego o 1,4 mln zł. * Dostaniesz prezent. Prezydent Katowic otrzymał kopię miecza samurajskiego i serwis do kawy. Czesław Bielecki dostał laptop. Poseł Henryk Długosz (SLD) pióro Waterman za 879 zł. Najpopularniejsze są zniżki przy zakupie samochodów i sponsorowane wyjazdy zagraniczne. * Zabezpieczysz się na przyszłość. Krzysztof Goerlich, wiceprezydent Krakowa, który decydował o podjęciu budowy Nowego Miasta w Krakowie, po utracie władzy dostał posadę u inwestora. Prezydent Mysłowic po przegranych wyborach dostał pracę w spółce, która wygrywała komunalne przetargi. Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieśmiertelny żołnierz polski Polak może zastrzelić Araba, Arab Polaka, ale Polak Polaka zabić nie zdoła. Zaczynamy kapować, dlaczego George Dablju Bush tak ufnie i ochoczo wsparł się w Iraku na naszych, zdawałoby się wątłych, bo jakże tam nielicznych, siłach wojskowych. Naukowcy zatrudniani przez wyspecjalizowane firmy produkujące m.in. dla wojska pracują nad żołnierzem przyszłości – czyli takim, którego się kule nie imają. Dowiedzieliśmy się, że polscy żołnierze ćwiczą się w nieśmiertelności. Uczestnicy zabaw komputerowych naparzający się z wrogiem w grach wojennych mogą mieć najwyżej kilka żyć, a nasi żołnierze mają dostęp do nieograniczonej liczby szybkich wskrzeszeń. Na razie tylko za sprawą laserowych symulatorów strzelania PLS-1P kupionych przez MON od firmy KOLT S.A. za jakieś 4,5 mln zł w celu oszczędzania na amunicji. Symulatory składają się z nadajników laserowych montowanych do broni i odbiorników umieszczanych na żołnierskich kamizelkach oraz hełmach, z którymi zintegrowany jest układ sygnalizacji trafień. System ten uruchamiany jest za pomocą specjalnego pilota. Gdy żołnierz oberwie laserową kulką, system wyłącza go z gry. Teoretycznie. Z dobrze poinformowanego źródła otrzymaliśmy nieoficjalną informację, że zabawki te posiadają wady, które sprawiają, że rzeczywistość nieco odbiega od założeń. Żołnierz trafiony między oczy albo w serce wcale nie musi zostać wyeliminowany z ćwiczeń. Błąd polega na tym, że gdy wojak padnie trupem, może zostać wskrzeszony na przykład przez życiodajne światło kochanego słoneczka, na które system reaguje i dzięki któremu sam się uruchamia. Tak więc, gdy pogoda dopisuje, żołnierz polski jest nieśmiertelny. Pod warunkiem, że biega po poligonie podłączony do laserowego symulatora. Jak twierdzą nasi informatorzy, także pilot przeznaczony do uruchamiania systemu nie jest taki, jak należało oczekiwać. Przy testowaniu zabawek wyszło niechcący, że równie dobrze może go zastąpić zwykły pilot od wieży stereo czy telewizora. To cenna wiadomość dla zgrywusów, którzy chcieliby się pobawić w Pana Boga, jeśli uda im się trafić w okolice poligonu, na którym wojsko trenuje z pomocą tych sprytnych symulatorów. MON kupuje je w zestawach. Każdy zestaw składa się z urządzeń dla całego plutonu: 14 nadajników do zamontowania na KBKAK, 3 na granatniki, 1 dla strzelca wyborowego, 3 na karabiny maszynowe KMPK, tyle samo na tarcze justownicze. Do tego dochodzą odbiorniki montowane na głowach i torsach żołnierzy, pilot i 2 ładowarki. Płk Paweł Nowak, dyrektor Departamentu Zaopatrzenia Sił Zbrojnych (DZSZ), zaręczył, że do MON nie dotarła żadna informacja o wadach systemu symulacyjnego. Od 2001 r. Ministerstwo Obrony zakupiło już 17 takich kompletów za 4,5 mln zł. W tym roku planowany jest zakup 12 kolejnych. Departament Polityki Zbrojeniowej zatwierdził dokumentację techniczną wyrobu; został on wprowadzony do Sił Zbrojnych RP poleceniem szefa generalnego Zarządu Logistyki Sztabu Generalnego WP. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że wady tego typu zabawek możliwe są do wyłapania dopiero w praniu, czyli przy ich testowaniu. Wątpliwe, by szef generalnego Zarządu Logistyki Sztabu Generalnego WP biegał po poligonie z odbiornikiem laserowym na głowie. Producentem kosztownych zabawek jest wspomniana firma KOLT S.A. z siedzibą w Warszawie, która przewodzi grupie spółek powiązanych ze sobą i występujących pod tym samym logo. Zajmują się one podzespołami elektroniki specjalnej, aranżacją wnętrz biurowych, sprzedażą i montażem mebli, wykonywaniem konstrukcji stalowych, instalacjami sanitarnymi, produkcjąurządzeń fiskalnych, oferują sprzęt komputerowy. Ale – jak można przeczytać na stronach internetowych spółki – KOLT S.A. robi też w elektronice wojskowej, technologiach laserowych, produkcji sprzętu optoelektronicznego i urządzeniach ochrony środowiska. Brzmi to poważnie, w przeciwieństwie do wyglądu żołnierza biegającego w słoneczny dzień po lesie, choć został już 12 razy zabity. Jego przeciwnika wskrzesza się pilotem do telewizora zaraz po tym, jak otrzymał strzał w głowę. Prezes firmy KOLT S. A. Roman Okniński stwierdził, że istnienie tego rodzaju błędu w tym systemie jest niemożliwe. Nasi informatorzy twierdzą natomiast, że kierownictwo spółki było informowane o wadach. Mało prawdopodobne, by o błędach nie wiedziało także przedstawicielstwo wojskowe dokonujące odbioru sprzętu. Może chłopaki uznali, że spełnienie snu o nieśmiertelności żołnierza polskiego, nawet jeśli połowiczne, bo tylko na ćwiczebnym poligonie, jednak warte jest resortowego szmalu. Tym bardziej że i wojny przyszłości mogą stać się humanitarne. Wirtualne trafienia policzy komputer i ogłosi, kto wygrał wojnę. Wtedy nasze wojsko wyposażone przez firmę Kolt S.A. w nieśmiertelność uczyni z Polski mocarstwo. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Blichtr aroganta Czuję wstyd za Polskę, gdy moi kanadyjscy koledzy podśmiewają się i nazywają ją "kundelkiem USA". To niewiarygodne, co robi mit Ameryki poparty blichtrem hollywoodzkiego filmu. My tu, w Kanadzie, znamy lepiej Wielkiego Brata. Wiemy, że to, co robi, robi wyłącznie dla swej partykularnej korzyści. Mamy tu z USA tzw. umowę o wolnym handlu, ale jest on wolny tylko, gdy oni nam sprzedają towar. Ostatnio nałożyli nam cła wwozowe na drewno i zboże. Łowią też ryby w naszym obszarze morskim, gdy im się podoba. Lekceważą ustalenia z Kioto i właśnie budują nam śmierdzącą elektrownię 2 km za granicą, przy naszym mieście, a na ich pustkowiu, bo tanio. Przykłady można mnożyć. Ich demokracja – pusty śmiech... Grupy nacisku, interesu itp. Niesamowita jest też ciemnota przeważającej części tamtejszego społeczeństwa poparta arogancją i przekonaniem o własnej wyższości. Śmieszny a dobitny przykład: cały świat, wliczając Anglię, przeszedł na układ metryczny, a im się ani śni, ciągle cale i funty. Przecież oni mają wszystko najlepsze! Konstytucji też nie zmienią ani na jotę; ma ponad 200 lat, ale ciągle najlepsza! Smutne i odrażające jest to, że Polska chce się sprzedać za dolara. Jak kraj, który przeszedł przez tyle wojen i tragedii, może popierać okupację Iraku? Czy ludzie Iraku prosili, by urządzać im amerykańską "demokrację"? Czy my, będąc pod reżimem sowieckich, tęskniliśmy za wyzwoleniem przez NATO kosztem wojny i śmierci? Jestem szczęśliwy, że jestem w prawdziwie demokratycznym kraju, gdzie szanuje się wolę ludzi i mówi "nie" nawet Wielkiemu Bratu i do tego sąsiadowi. Natomiast kundelkowi daje się kopa, gdy go się nie potrzebuje. Bogusław z "Wankuwerowa" Co dalej Będąc członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej od 1999 r. mogą już dokonać pewnych retrospekcji i podsumowań, wyciągnąć wnioski wynikające z całokształtu funkcjonowania partii oraz mojego w niej miejsca. SLD nie jest już partią lewicową. Ideały, które nas do niej przyciągnęły, pozostają już li tylko na stronach statutu i w naszych sercach. Działania naszych reprezentantów (władz partii wszystkich szczebli, radnych, posłów, senatorów i przedstawicieli we władzach publicznych) nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością społeczną, godnością człowieka, solidarnością ludzi pracy, równością, wolnością, świeckością państwa czy obroną suwerenności i polskiej racji stanu. Przestał się liczyć człowiek, jego podstawowe życiowe problemy i prawo do minimum godnej egzystencji. Głosy szeregowych członków partii są wołaniem na puszczy. Nie mają one żadnego odniesienia w instancjach partyjnych ani tym bardziej ustawodawczych i wykonawczych. O tym, że istnieją koła SLD, nasi "wybrańcy" – radni, posłowie, senatorowie i inni, przypominają sobie dopiero, gdy przychodzą kolejne kampanie wyborcze i trzeba zbierać tzw. szabelki, czyli głosy wyborców. Tak dalej być nie może. Ja mówię zdecydowanie NIE. A co dalej... Rozważam następujące wyjścia: odejść z partii, zawiesić działalność bądź przeciwnie – zainicjować ruch sprzeciwu i odnowy. Marek Płuciennik Członek Koła "Górna – Dąbrowa" Buble Oglądając ostatnio występy pani poseł Nowiny-Konopczyny oraz jej towarzysza – też posła Dariusza Grabowskiego w debacie TAK lub NIE dla Unii, omal nie rozwaliłem telewizora. To, co mówiła ta przypadkowa posłanka przypadkowego Sejmu, przypadkowego społeczeństwa, to wstyd i hańba nie tylko dla Polaków, ale i dla katolików i innych wierzących oraz XXI wieku (choć i dla poprzednich chwałą by nie była). To zaś, co wyczynia poseł Ziobro, to z kolei hańba dla naszych uczelni, nie tylko prawniczych. Co w komisji robi facet, któremu 10 razy powtarza się to samo, a on nic z tego nie rozumie? Ryszard K. (e-mail do wiadomości redakcji) Skreśleni Konsulat honorowy RP w Stuttgarcie został zamknięty na czas od 22 maja do 15 czerwca. Wszyscy pracownicy otrzymali urlop. Kilka tysięcy Polaków odesłano do Monachium, do Konsulatu Generalnego. W praktyce zaś pozbawiono możliwości oddania głosu w referendum. Oznacza to utratę dla Polski kilku tysięcy głosów. Większość znajdujących się tu Polaków ciężko pracuje od poniedziałku do soboty, bardzo często też w niedziele. Wyjazd do Monachium (240 km, a dla niektórych jeszcze dalej) oznacza utratę całego dnia. Nie bez znaczenia jest też koszt przejazdu – ok. 70 euro. Dla wielu Polaków to duży wydatek. Oczekiwaliśmy, że na tę chwilę jedyną w historii Polski ludzie, którzy nas reprezentują w Niemczech, zmobilizują się – nie dla nas, lecz dla kraju, i że wykażą się zrozumieniem tej chwili i wyobraźnią. Głosowanie w sprawie referendum jest nieporównywalne z żadnymi innymi wyborami. To przełom ważący o przyszłości obywateli. Ale, jak widać, nie wszyscy tak to rozumieją. Zabrano nam poczucie bycia potrzebnym, mającym wpływ na losy naszego kraju i bycia dumnym z uczestnictwa w tym wydarzeniu. Polonia Niemiecka Nie ma mocnych Straszą mnie różni ludzie w telewizorze, że jak wejdziemy do Unii to moja "tożsamość narodowa" zostanie zachwiana. (...) Prawdą jest, że bardzo szybko napłynęła do nas kultura z Europy, tak samo jak szybko napłynęła ona do nas ze Stanów. Tyle że McDonald’s i walentynki to tylko "świecidełka", bo one myślenia nie wyma-gają. Nie drżyjcie więc obrońcy naszej "narodowości" – ten naród jest zbyt tępy, żeby przyjąć jakieś zwyczaje diametralnie zmieniające naszą "kulturę". Niestety. Jestem studentem. Mam lektorat z języka hiszpańskiego. Prowadzi go Meksykanin. Przed Wielkanocą opowiadał nam, jak w Meksyku spędzają to święto. Otóż idą na basen i przez dwa dni mają imprezę z popijawą i tańcami! To jest ta sama religia. Meksykanie to tacy sami katolicy jak Polacy. A ilu prawdziwych polskich katolików spędziłoby Wielkanoc na basenie zamiast na kolanach? Unia Europejska to jest szansa na poznanie innego sposobu bycia – pokojowego, tolerancyjnego, wolnego. Tej szansy "Polski Naród" nie wykorzysta. P. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sierpniem i młotem "Zanim powiesz do widzenia", "Szalej z nami, póki serce młode jest", "W życiu trzeba zawsze wolnym być, choć niełatwy jest każdy nowy dzień", "Co ja tutaj robię, przecież to nie tak miało być", te i inne dźwięki sączyły się z głośników, zanim na dobre rozpoczęła się uroczystość. Wśród elementów pejzażu okalającego pomnik siedząca na ławce staruszka odmawiająca różaniec. Dźwięki "Pierwszej Brygady" oznajmiły początek uroczystości. Na czele pochodu zmierzającego w kierunku pomnika trzej liderzy panny "S": legendarny, jego następca i czynny, czyli Lechu, Marian i Janusz. Ten ostatni jest też bohaterem kilku transparentów. "Szlantę zabrali, kolesie zostali", "Oczyścić stocznię ze złodziei", "J. Szlanta J. Śniadek grabarze St. Gdańskiej", "Oszukana i zdradzona Solidarność". Tak czarno na białym – dosłownie i w przenośni – napisali na nich stoczniowcy. Trzymane wyżej niż pozostałe walą równo po oczach. – Nie traćcie nadziei, jesteśmy od Ojca Świętego – daje się słyszeć głos wychudzonej kobieciny. Przeciskam się do legendarnego przywódcy. Otoczony wianuszkiem reporterów mówi coś o kolesiach, którzy się nachapali, czym wzbudza powszechny śmiech przedstawicieli czwartej władzy. – Nie chciałeś Polaku Lecha katolika, wybrałeś Olka bolszewika – rozśpiewany, brodaty dziadunio chyba chce w ten sposób złożyć hołd Wałęsie. Namawia go też na przyjazd do ostrowskiego Wagonu. * * * Sympatycy obchodów powolutku rozchodzą się. Plac Trzech Krzyży zaczyna pustoszeć. – No i po imprezie. A pan z prasy? – zagaduje mnie jegomość w podkoszulku, skórzanej kamizelce i z pokaźnym medalionem Matki Boskiej na klacie. – To pan jesteś od ministra Urbana? Coś takiego! A to prawda, że on tym, no tym... Rolls-Royce’em jeździ? Potwierdzam patrząc mu bezczelnie w oczy i pytam, czy ta Matka Boska to coś na wzór Wałęsy. – Panie, ja go tylko za jedno cenię, że on tę Matkę Boskę w klapie nosi. A tak w ogóle to ja go nie lubię, bo to agent Jaruzelskiego był. – Aleś pan teraz pierdolnął – oburza się wychudzony facio w sweterku. – Jak pan takie rzeczy możesz mówić o Lechu? "Czy dla państwa Lech Wałęsa jest, był bohaterem?", "Jakie znaczenie dla pana (pani) miały wtedy wydarzenia sierpniowe?" – nawet się nie spostrzegłem, jak wcieliłem się w pompatycznego Janka Pospieszalskiego z TV Puls. – On jest takim bohaterem jak ja i ten pan – odzywa się najstarszy głos. – Panie, ja panu powiem, o co w tym wszystkim wtedy chodziło – mówi fan Matki Boskiej. – Jako młody student politechniki odbywałem w Stoczni Gdańskiej praktyki. Nikt nie myślał wtedy o pracy. Naród się igrzysk domagał. – Panie, a pan wiesz, że tu ruskie wtedy mieszkali w tych przystoczniowych blokach. W osiemdziesiątym mieli wszystkich stoczniowców zwolnić i tych ruskich zatrudnić. Każdy ma swoją wersję tamtych wydarzeń. Ale w końcu walczyliśmy przecież o pluralizm. Autor : Ryszard Byliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listopad miesiącem prostaty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śpij żołnierzu w ciemnym grobie niech się Polska przyśni tobie Ataki terrorystyczne, waśnie narodowe, chaos i anarchia. Irak? Nie. Polska. Śląsk Opolski. 4 maja 2003 roku. Nie napadną nas fanatycy z al Kaidy czy Hamasu. Przyczyną nie będzie wojna w Iraku ani inny międzynarodowy konflikt. Napierdzielać się będą Polacy-katolicy z zamieszkującymi Opolszczyznę Niemcami-katolikami. Krew poleje się o pomniki. Młodszym czytelnikom należy na wstępie wyjaśnić, że ziemie nad Odrą należały kiedyś do Wielkiej Rzeszy. W 1945 r. nie proszona przez nikogo barbarzyńska Armia Czerwona przegoniła stąd kulturalnych żołnierzy Wehrmachtu, SS i innych formacji spod znaku swastyki. Przy okazji wysiedlono sporą część miejscowej ludności. Część jednak została. Za czasów obłudnej komuny nie istniał tzw. problem mniejszości. Niemcy, którzy tu pozostali, nie mogli zaznaczać swej odrębności. Do czasu odzyskania przez Najjaśniejszą wolności. Sprawa pomników ciągnie się już dobrych kilkanaście lat. Autochtoni czczą w ten sposób poległych ziomków, którzy brali udział w I wojnie światowej, a także tych poległych w czasie ostatniej wojny – najczęściej żołnierzy Wehrmachtu. Problem w tym, że umieszczane na pomnikach i obeliskach napisy oraz symbole nie są całkiem zgodne z polskim prawem (uchwałą nr 2 Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z 25 sty-cznia 1995 r.). Przedmiotem sporu są głównie hitlerowskie nazwy miejscowości (z lat 1934–1945), Krzyże Żelazne, charakterystyczne hełmy, stopnie wojskowe, miecze i inne uzbrojenie wykute w kamieniu czy odlane w brązie. Pierwsze komisje powołane przez wojewodę jeździły po podopolskich wsiach już na początku lat 90. Kontrolowano święte miejsca pamięci niczym agencje towarzyskie. Fotografowano i sporządzano szczegółowe opisy. Wnioski wraz z zaleceniami dokonania niezbędnych zmian przekazywano władzom gmin i starostom. Niemcy odebrali to jako szykany. – Obawiam się, że kontrola pomników jest akcją wprowadzoną pod czyjeś interesy polityczne – oznajmił jeden z liderów mniejszości niemieckiej Helmut Paździor. Bardziej dobitnie wyraził się na łamach prasy poseł Henryk Kroll, przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim: Jeśli ktoś uważa, że te pomniki są niezgodne z prawem, niech je zburzy, ale nie rękami naszych burmistrzów i wójtów. Mniejszość oskarżyła miejscową administrację rządową o sztuczne wywoływanie konfliktów. Wojewoda odbijał piłkę twierdząc, że egzekwuje prawo. Choć wszyscy mówili o kompromisie, żadna ze stron nie chciała ustąpić. Pod koniec stycznia do redakcji "Nowej Trybuny Opolskiej" zadzwonił jakiś osobnik. Kazał dziennikarzowi notować: Od 3 maja 2003 roku kontrowersyjne pomniki, tablice, obeliski zostaną zlikwidowane – wysadzone w powietrze. Zrobimy z symbolami gloryfikującymi faszyzm na pomnikach porządek, tak jak zrobiliśmy porządek z nazwami ulic, miejscowości w języku hitlerowskim i pomnikami, tablicami (9 sztuk) w latach dziewięćdziesiątych. Władza wykonawcza ma czas do 3 maja 2003 roku. Natomiast ze zwolennikami hitleryzmu porozmawiamy w inny sposób. Autor wyjawił, że jest członkiem tajemniczej ogólnopolskiej organizacji, on sam zaś był inicjatorem podpaleń kilkunastu niemieckich pomników w latach 1994–1997. Sprawę tamtych wydarzeń badała policja i UOP. Sprawcy nie wykryto, choć podejrzana była osoba chora psychicznie. – Potworność. Toż to zapowiedź terroryzmu w najczystszej postaci. Trzeba natychmiast zawiadomić władze, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, policję. Coś z tym trzeba zrobić – grzmiał poseł Kroll. Sytuacja wydaje się poważna. I to nie tylko z powodu Żelaznych Krzyży. Asystent wojewody opolskiego stwierdził dyplomatycznie: Doszły do nas z pewnych nieoficjalnych źródeł doniesienia o zamiarach zdestabilizowania sytuacji politycznej na Opolszczyźnie. Utrzymywanie przyjaznych, partnerskich stosunków z mniejszością niemiecką jest dla nas bardzo ważne, dlatego też jej pomników będziemy strzec jak "oka w głowie". Służby, które konstytucyjnie odpowiadają za utrzymanie porządku prawnego, już o tych nieoficjalnych sygnałach wiedzą i wiem, że rozpoczęły przygotowania do przeciwstawienia się próbom skłócenia obu naszych narodów ("NTO", 7 lutego 2003 r.). Na wsiach wybuchła panika. Mieszkańcy zadeklarowali, że jeśli zajdzie potrzeba, to wystawią pomnikowe straże, policja też, a nawet będzie spisywać obce numery rejestracyjne samochodów i robić zdjęcia. Sprawą zajęła się także Abwera, czyli Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Niezależnie od dalszego rozwoju sytuacji wszyscy czekają do maja. Termin wydaje się nieprzypadkowy. Z jednej strony święto narodowe, z drugiej – rocznica trzeciego powstania śląskiego, kiedy to na górze św. Anny, gdzie odbywają się uroczyste obchody, dochodzi do regularnych napierdalanek. I na dodatek zbliżające się referendum europejskie... A tu taka afera w regionie, który uchodził dotąd za wzorowy przykład współżycia dwóch naro- dowości. Najbardziej głupio czuć się musi wojewoda. Wygląda na to, że będzie bronił teraz tego, co jeszcze niedawno chciał usunąć. Ale jak to mówią chłopcy z ferajny: nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna KOŃcówka Na całym świecie wyścigi konne to żyła złota dla ich organizatorów i dla fiskusa. W Polsce odwrotnie – koń pędzi, państwo dopłaca. Spośród trzech torów wyścigowych – w Warszawie, Wrocławiu i Sopocie – największy jest warszawski. Spółka z o.o. Służewiec, która organizuje wyścigi, przynosiła coraz większe straty. Żeby ją uzdrowić, w styczniu 2000 r. sprzedano za złotówkę 100 proc. udziałów Totalizatorowi Sportowemu. Balanga za złotówkę Gdy Totkiem kierował sławny lekarz Jamroży, skazano Służewiec na upadek. Jak wynika z raportu NIK z lipca 2001 r., umowa z Totalizatorem nie zapewniała Służewcowi przetrwania. Ale i z tego, co było zapisane w umowie, Totek się nie wywiązał. Miał np. spłacić wszystkie zobowiązania Służewca – spłacił połowę, miał uruchomić 73 punkty przyjmowania zakładów – utrzymał tylko 20 dotychczasowych. Gwoździem do trumny Służewca była nowelizacja ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych – Totalizator Sportowy może prowadzić zakłady dotyczące wyścigów konnych tylko do 2003 r., na jaką więc cholerę Buzkowcy wcisnęli końską spółkę Totalizatorowi, a wkrótce zabronili mu zarabiać na tym interesie? Kierownictwo spółki też dołożyło się do ruiny. Tylko w roku 1999 przekroczono planowane koszty o ponad 2 mln zł, w tym koszty wynagrodzeń o ponad 600 tys. zł. Sam prezes zarządu Marek Przybyłowicz skasował dodatkowo 52,5 tys. zł na podstawie nielegalnej umowy-zlecenia podpisanej przez jego pracownika. Wyścigowa elita dwoiła się i troiła dorabiając pracami zleconymi. Kierownik działu administracyjno-gospodarczego brał kasę jako kierownik mityngu, a równocześnie sędzia na celowniku. Redaktorka ksiąg stadnych (do których wpisuje się końskie rodowody) była jednocześnie doradcą prezesa zarządu spółki, jego pełnomocnikiem ds. wyścigowych i członkinią komisji technicznej. Gdyby uczciwie pełniła wszystkie te funkcje, jej nominalny czas pracy powinien wynosić 80 godzin tygodniowo! Dwóch facetów dostało z tytułu umowy o dzieło 60 tys. zł za opracowania, które nigdy nie powstały. O 261 tys. zł, tj. o 174 proc., przekroczono planowane wydatki na reklamę i reprezentację. Wyścigi urozmaicano cyrkowymi atrakcjami, skokami spadochronowymi, bankietami – co przypominało bal na "Titanicu". NIK-owi nie spodobał się również skład komisji technicznej, która zatwierdza wyniki gonitw i pełni funkcję sądu dyscyplinarnego. Czterech spośród pięciu jej członków mieszka na terenie wyścigów, gdzie wszyscy znają się jak łyse konie. Drogocenna upadłość 17 stycznia 2001 r. spółka miała prawie 4 mln zł długów, z czego 3/4 było trudne do wyegzekwowania. Tego dnia prezes Przybyłowicz złożył w sądzie wniosek o jej upadłość. Nie przeszkodziło mu to trzy tygodnie później zgłosić się do Jamrożego z propozycją, że on sam chętnie przejmie 100 proc. udziałów w spółce! Kto za tym stał? Tropy prowadzą do siedzącego dziś w areszcie miłośnika koni Grzegorza Wieczerzaka, w owym czasie prezesa PZU Życie. Gdy Przybyłowicz ubiegał się o tytuł pierwszego na świecie sprawcy bankructwa wyścigów konnych, koniarze-hobbyści namawiali polityków do powołania krajowego Jockey Clubu – organizacji, która powinna administrować torami, udzielać licencji jeźdźcom, trenerom i sędziom, dbać o rozwój hodowli koni itd. Za kulisami działało lobby skupione wokół posła Leszka Dziamskiego (AWS), żywo zainteresowane rozdrapaniem służewieckich gruntów. W grę wchodzi 135 ha terenów zielonych wartości – lekko licząc – 300 mln dolarów. Dziamscy przegrali: uchwalona w styczniu 2001 r. ustawa o wyścigach przyznała prawo własności gruntów nowo powołanemu Polskiemu Klubowi Wyścigów Konnych. Pieszczoszki Balazsa Administratorem służewieckiego toru stała się 25-osobowa Rada PKWK, teoretycznie reprezentacja hodowców, trenerów i jeźdźców. Ówczesny minister rolnictwa Artur Balazs wcisnął tam jednak swoich wybitnych znawców koni. Byli to: 1) Krzysztof Łaszkiewicz – wówczas wiceminister skarbu, walczący jak lew o reprywatyzację; 2) Andrzej Urbański – dziennikarz, złotousty podsekretarz stanu w Kancelarii Premiera (Buzka); 3) Mirosław Mielniczuk – wtedy prezes Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, dziś podejrzany o niedopełnienie obowiązków przy wprowadzaniu systemu IACS; 4) Mirosław Helta – dyrektor oddziału warszawskiego Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, który sprzedał Wieczerzakowi stadninę koni w Jaroszówce (pisaliśmy o tej transakcji w "Jeździec z głową", "NIE" nr 7/2000), co bada dziś prokuratura. W tym towarzystwie zabrakło miejsca dla przedstawicieli najlepszych stadnin arabów w Janowie Podlaskim i Michałowie. Balazs nie zaakceptował wysuniętej przez PKWK kandydatury na prezesa klubu Jerzego Budnego – faceta, który zęby zjadł na wyścigach. Decyzję ministra objaśnił jego zastępca, Feliks Klimczak: Budny nie spełnia kryteriów. Jakie to kryteria – nie zdradzono. Kandydatem, który spełniał kryteria Balazsa, był sam Feliks Klimczak. A oto, jak rekomendował go szef: Prezes PKWK nie musi się znać na wyścigach od razu; wystarczy, żeby był zdolny, to szybko się nauczy. 1 września 2001 r. na Służewcu widzowie czekali trzy godziny na gonitwy. Wreszcie Rada ugięła się – przegłosowała kandydaturę Klimczaka, którą Balazs błyskawicznie zatwierdził. W końcówce rządów AWS władze Totalizatora Sportowego zdążyły jeszcze zdjąć Marka Przybyłowicza ze stanowiska prezesa spółki Służewiec i wsadzić na jego miejsce Bogusława Hebę, u Balazsa dyrektora departamentu w Ministerstwie Rolnictwa. Heba ma barwną przeszłość: na początku lat dziewięćdziesiątych razem z Kaczorami, Siwkiem i innymi orłami Porozumienia Centrum zakładał Fundację Prasową "Solidarności", która zasłynęła opisywanymi w "NIE" aferami. Przybyłowicz nie dał się jednak łatwo wyślizgać, wziął zwolnienie lekarskie i do dziś robi za chorego. Tatuś wcześniej zgładzony W wystąpieniu pokontrolnym NIK jest wzmianka, że w księgach stadnych znalazły się informacje o stanowieniu przez ogiery wcześniej zgładzone. Stanowienie w żargonie koniarzy oznacza bzykanie. I tak np. ojcem ogierka Drugi Trefl mianowany został ogier Krezus, którego na długo przedtem przerobiono na żarcie dla psów. W jakim celu robi się takie numery? Źrebię po cennym reproduktorze jest droższe niż po byle chabecie. Służewieckie kanty miewają drugie i trzecie dno. Oto np. orzeczenie komisji technicznej ze stycznia 2001 r.: trener A. Wójtowicz ukarany został grzywną 20 tys. zł za udział w wyścigach klaczy Njuschaah, wcześniej stanowionej ogierem Esej, czyli zaźrebionej. Ten typ dopingu wypróbowano w latach osiemdziesiątych na sportsmenkach NRD. Ukarano trenera z Bełżyc pod Lublinem – "spoza układu". Parę lat wcześniej na identycznym numerze przyłapano trenera B. Ziemiańskiego, który wystawiał w gonit-wach źrebną klacz arabską Ewolucja. Ale jemu włos z głowy nie spadł, co może mieć związek z faktem, że pan Ziemiański jest "swój" – mieszka obok toru... Koń szachraj Stali bywalcy znają te wszystkie chwyty. Wiadomo, o co chodzi, gdy dżokej – zamiast trzymać cugle w wyprostowanych rękach – wiosłuje łokciami. Albo od strony publiczności pogania zwierzę batem, z drugiej strony zaś, lewą ręką, dyskretnie ściąga cugle. Albo, mówiąc żargonem koniarzy, zły jest dosiad, czyli źle wyważony środek ciężkości jeźdźca, co przeszkadza koniowi w galopie. Można też celowo "wejść w końskie ogony" i dać się "zamknąć w klatce", czyli zablokować na finiszu. Wiadomo również, co jest grane, gdy facet długo wlecze się na końcu stawki i zaczyna efektowny finisz tuż przed metą, kiedy nic już nie zdąży zdziałać. Dla ambitnego konia, który uczciwie leci po swoją marchewkę, musi to być cholernie frustrujące. Wkurza się także i zniechęca topniejąca z roku na rok publiczność. Im mniej graczy, tym mniejsze wypłaty w totalizatorze. Im mniejsze wypłaty, tym mniej graczy. Im mniejszy legalny zysk organizatorów, tym więcej przekrętów. Likwiduje się stajnie wyścigowe, rezygnują trenerzy, coraz słabsza jest obsada gonitw. Wyścigi zwijają się, zamiast rozwijać. Sprzątanie łajna Na wniosek Rady PKWK 16 kwietnia 2002 r. wicepremier Kalinowski zmienił prezesa klubu: odwołał Feliksa Klimczaka, powołał Jerzego Budnego. Spółkę z o.o. Służewiec (która podlega teraz ministrowi Kaczmarkowi) przekształcono w jednoosobową spółkę skarbu państwa. Heba stracił stołek prezesa, ale pozostał w zarządzie. Nowym prezesem został Jan Topolewski, który chyba jeszcze nie wie, w co wdepnął. Nadto Kaczmarek dokapitalizował spółkę kwotą 15,1 mln zł, zapowiadając przy tym, że więcej nie da. My byśmy i tyle nie dali, dopóki ktoś w tej stajni Augiasza gruntownie nie posprząta. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dwa piwa dla Somalijczyka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miliardy na katar " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Johannesburg Duże miasto na Zachodzie Polski. Stolica przedsiębiorczości. Kraina Jana Kulczyka. Chcąc ukazać klimat stolicy Wielkopolski moi poznańscy przyjaciele opowiedzieli, jak 22 czerwca 2002 r. w parku Mickiewicza miejscy bonzowie z wielką pompą uruchamiali świeżo wyremontowaną fontannę. Nagle nieopodal zbiegowiska zatrzymała się luksusowa bryka. Jej pasażer wielkopańskim gestem, którym zwykle wzywa się w knajpie kelnerów, kiwnął palcem w stronę wystrojonego prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Po chwili dygnitarz został publicznie zrugany za to, że pospieszył się z uroczystym puszczaniem wody jeden dzień wcześniej. Powinien pamiętać, że w nocy z 23 na 24 w położonej nieopodal operze miano hucznie świętować imieniny dr. Jana Kulczyka. Fetę swym majestatem uświetnić miał premier Leszek Miller w otoczeniu innych dygnitarzy trzymających władzę. Rugającym był oczywiście sam Jan Kulczyk. Doktor. Prowizjoner. Incydent nikogo nie zdziwił. Doktor jest w Poznaniu osobą wyjątkową. Zdaniem mieszkańców, to on rządzi miastem. Z niewielką pomocą swoich przyjaciół. Przyjaciele pana Janka Wznoszę toast za marzenia pięknych kobiet – powiedział rok temu prezydent Grobelny w czasie uroczystości wmurowania aktu erekcyjnego pod obiekt komercyjno-handlowo-hotelowy wchodzący dziś w skład kompleksu zwanego Starym Browarem. Uważany za jednego z ludzi Prowizjonera Grobelny prace murarskie czynił wspólnie z innym dworakiem najbogatszego z Polaków, dominikaninem o. Janem Górą. Wielebny miał powody do wdzięczności. W 1998 r. Doktor podarował mu nowego Volkswagena busa, natychmiast ochrzczonego przez poznaniaków "Góramobile". Erekcję zwieńczyła wystawiona dla wybranych gości w plenerach parku im. Jana Henryka Dąbrowskiego opera "Rigoletto" Giuseppe Verdiego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Trzeba przyznać, że Kulczyk starannie dobiera sobie przyjaciół spośród mieszkańców grodu. Są to osoby znane, wpływowe, pomocne w budowaniu pozytywnego wizerunku najbogatszego Polaka. Jedną z nich jest były rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza prof. Stefan Jurga. W roku 2001, gdy uczelnia przyznała doktorat honoris causa papieżowi Janowi Pawłowi II, na uroczystość wręczenia tytułu do Watykanu wybrała się ponad stuosobowa delegacja, w tym cały senat! Lokalne media zaczęły nietaktownie pytać rektora Jurgę, czy przypadkiem wycieczki nie sfinansowano z pieniędzy podatników. Okazało się, że sponsorem był Przewodniczący Rady do Spraw Wspierania Badań Naukowych przy UAM – dr Jan Kulczyk. O Jurdze zrobiło się w kraju głośno w związku z sygnowanym przez niego listem "26 osobistości" w obronie abepe Paetza, notabene podpisanym i – jak niektórzy chcą – także zorganizowanym przez Kulczyka. Wśród sygnatariuszy listu figuruje inna poznańska osobistość kojarzona z Doktorem – dyrektor Teatru Wielkiego w stolicy Wielkopolski Sławomir Pietras. W ostatnich wyborach samorządowych SLD wystawił Pietrasa w wyścigu do prezydenckiego fotela. Podobno miała to być decyzja samej baronessy Łybackiej. Pietras, który cieszył się poparciem Doktora, prezydenta Kwaśniewskiego, samego Millera, a nawet prezesa polskich kopaczy piłki Michała Listkiewicza, przegrał w pierwszej turze. Wybory wygrał urzędujący prezydent Ryszard Grobelny popierany przez Platformę Obywatelską. Pietras nie powinien mimo to narzekać. Najbogatszy w Pomrocznej miłośnik opery i belcanta wspiera operę wzorem dawnych możnowładców. W połowie czerwca 2003 r. w czasie VIII Turnieju Tenorów Polskich pojawił się na balkonie w towarzystwie małżonki, legendy włoskich tenorów "boskiego" Giuseppe di Stefano, marszałka Sejmiku Wielkopolskiego Stefana Mikołajczaka... i kochliwego abepe Juliusza Paetza. Sceną operowej tandety stała się widownia. Takich ludzi jak Kulczyk trzeba chronić. Trzeba chronić przed złośliwym wplątaniem w afery – powiedział w jednym z wywiadów dyr. Pietras. Święte słowa. Wśród polityków lewicy chroniących Doktora od skutków afer wymienia się m.in. wicepremiera Marka Pola. Niegdyś dyrektora Fabryki Samochodów Rolniczych Tarpan w Antoninku, w którym montowano Volkswageny, a obecnie składa się S˘kody, a więc Wielkopolanina. W lutym 1998 r., gdy miasto nawiedzili przywódcy Trójkąta Weimarskiego, prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Jacques Chirac oraz kanclerz Niemiec Helmut Kohl, prasa odnotowała obecność Kulczyka w świecie tych panów. Kulczyku, Kulczyku, co nam niesiesz w koszyku? Szeroko opisywana przez media sprawa niezwykle korzystnego – za 6 mln zł – zakupu przez małżeństwo Kulczyków od miasta 1,5 ha parkowego gruntu w centrum Poznania to małe piwo Lech. Wcześniej, w roku 1998, należąca do Grażyny Kulczyk spółka Fortis w podobnych okolicznościach nabyła tereny i cztery zabytkowe budynki browaru Huggera, które zostały odrestaurowane i rozbudowane. Wartość otwartego kilka tygodni temu Starego Browaru szacuje się dziś na 66 mln dolarów. Sąsiaduje on z należącym – a jakże! – do Grażyny Kulczyk parkiem przejętym od gminy ewangelicko-augsburskiej! Podobnie jak w przypadku 1,5 ha gruntu parkowego, początkowo przetargiem na budynki browaru Huggera położone w samym centrum Poznania nie interesował się pies z kulawą nogą. Gdy miasto zeszło z ceny o 40 proc., pojawił się nabywca – należąca do pani Grażyny spółka Fortis. Potem dowodzono, że transakcja była niezwykle korzystna dla Poznania, a doszła do skutku tylko dzięki staraniom władz miejskich. W 1999 r. stojącym obok browaru przy ulicy Kościuszki budynkiem dawnej Prokuratury Wojskowej zainteresowała się Orkiestra Polskiego Radia "Amadeus" Agnieszki Duczmal. Chciano stworzyć tam salę koncertową i siedzibę orkiestry. Agencja Mienia Wojskowego sprzedała jednak nieruchomość Grażynie Kulczyk. Gdy zerkniemy na mapę, wszystko staje się jasne. Kulczykowie konsolidują grunty i nieruchomości! Oczywiście, zgodnie z prawem. Nie ma nic złego w tym, że inwestor kupuje tanio po kawałku potrzebny mu teren. Inna sprawa, czy jest to dobry interes dla sprzedającego. Nie pierwszy to i nie ostatni taki deal. W 2000 r. pani Grażyna Kulczyk za 5,4 mln zł sprzedała "Warcie" dwie nieruchomości w Poznaniu. Prawo pierwokupu do jednej z nich (wartej 4,5 mln zł) miało miasto, ale nie skorzystało. Wszystko zostało w rodzinie, ponieważ TUiR Warta należy do Kulczyk Holding. Wszyscy pacjenci Doktora Wiosną 1997 r. zawiązała się Grupa Inicjatywna, której celem było zorganizowanie w roku 1999 Powszechnej Wystawy Krajowej pod hasłem "Polska w Unii Europejskiej". Znaleźli się w niej wszyscy ważni: abepe Paetz, ówczesny prezydent Poznania Wojciech Szczęsny Kaczmarek, biznesmen Wojciech Kruk i oczywiście dr Jan Kulczyk. Pokazuje to scalenie szmalu, władzy i pastorału. Feudalizm. Gdy dominikanie zgłosili chęć wybudowania w Imiołkach (mają tam ponad 30 ha gruntów) nad Jeziorem Lednickim kościoła, sali konferencyjnej i hotelu, Kulczyk przekazał na ten zbożny cel milion złotych. Kiedyś takich ludzi nazywało się fundatorem, teraz sponsorem. Gdy rektor poznańskiej Akademii Muzycznej prof. Stanisław Pokorski (także sygnatariusz listu w obronie abepe Paetza) pożalił się Kulczykostwu, że harfy, które posiada uczelnia, nie stroją, małżeństwo sfinansowało zakup instrumentu produkcji włoskiej firmy Salvi. Nawet anielskie dźwięki emituje w Poznaniu Kulczyk. Pod koniec zeszłego roku Kulczyk znalazł się wspólnie z biznesmenem Piotrem Voelkelem i byłym posłem UW Karolem Działoszyńskim w gronie założycieli Fundacji Festiwalu Teatralnego Malta, której celem będzie organizowanie tej imprezy. Czy można się dziwić, że władze Poznania idą na rękę wszechstronnemu dobroczyńcy miasta? I tak dobroczynność staje się opłacalną inwestycją. Ostatnio pojawiło się jednak parę nieprzychylnych wielmoży publikacji prasowych. Niektórzy tłumaczą je intrygami niemieckiej firmy ECE, która chce w przyszłości na terenie dworca PKS wybudować podobny rozmiarami do Starego Browaru pasaż handlowy. Samo Kulczykostwo poczuło się zaniepokojone tonem publikacji prasowych. W połowie maja 2003 r. w Radiu Merkury pani Grażyna Kulczyk powiedziała, że wspólnie z mężem doszła do wniosku, iż być może Poznań nie chce ich działań kulturalnych. Tym tłumaczyła wycofanie się ze sponsorowania "Barona Cygańskiego", którego Teatr Wielki miał wystawić w noc sylwestrową 2003/2004 w Starym Browarze. Z drugiej strony prasa sportowa spekulowała na temat inwestycji Kulczyka w pierwszoligowego Lecha Poznań. Ma Bogusław Cupiał, prezes Telefoniki, Wisłę Kraków, Zbigniew Jakubas – Legię Warszawa, a Zbigniew Drzymała – Groclin Grodzisk Wielkopolski. Dlaczego Kulczyk nie miałby mieć własnej drużyny kopaczy? To równie niezbędne uzupełnienie magnackiego dworu jak śpiewacy, premiery i premierzy. Jakiś czas temu na łamach "NIE" przepowiadałam, że Doktor albo pójdzie drogą Berlusconiego i zajmie się polityką, albo politycy zajmą się nim i skończy jak rosyjscy oligarchowie: Gusiński, Bierezowski czy Chodorkowski. W 1986 r., gdy jeszcze nikomu w Italii nie śniło się o fantastycznej karierze Berlusconiego, kupił on klub AC Milan i został jego prezesem. Zaowocowało to uwielbieniem włoskich tifosi, których okrzyk bojowy "Forza Italia" stał się nazwą partii Berlusconiego i wyniósł go do władzy. Czy kibole Lecha Poznań staną się zalążkiem partii Kulczyka? Nie takie cuda widziano nad Wisłą. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stróż nie anioł Oczywiście na podstawie tych tendencyjnych incydentów odnotowanych przez "Gazetę Wyborczą", niecnych a karygodnych, nie godzi się dowodzić, że Solid Security jest organizacją kryminogenną. Ale moja własna analiza chorych układów i mechanizmów wikłających pracowników Solida zdaje się potwierdzać takie podejrzenie. 53 tysiące ochroniarzy Solid Security istnieje jako byt abstrakcyjny, efemeryczny spiryt, wytworzony w szarych komórkach pana Andrzeja Sz. Nie był on przyjacielem świętej pamięci Wojciecha Kiełbińskiego, ps. Kiełbasa, mojego nieodżałowanego sąsiada, którego zbrodnicza kula położyła trupem w sklepie mięsnym. Andrzej Sz. dowodzi tego przed sądem każdemu, który go o taką rzekomą znajomość pomawia. Widzialnym znakiem bytu wyimaginowanego przez Andrzeja Sz. są napisy na naszywkach w formie czarnej tarczy oraz białych samochodach: "Solid Security". Z punktu widzenia prawa istnieją dwie firmy: Solid Security, spółka z o.o., i Solid Security Group. Za to, co się w nich dokonuje, sprawstwo kierownicze przypada panu prezesowi Andrzejowi Sz. lub Arkadiuszowi R., od znajomości z którym Andrzej Sz. się nie odżegnuje. Jeżeli wynajmujemy agenta z Solid Security, to od godziny 17 do 22 pilnuje on nas jako pracownik Solid, spółka z o.o. Od 22 do 6 jest już zatrudniony na umowę-zlecenie w Solid Group, aby od 6 znowu stać się pracownikiem pierwszej spółki. Dzięki takiemu krętactwu właściciele obu firm mogą pozorować przestrzeganie prawa, co ma dla nich wymierne efekty złotówkowe. Oszczędzając żmudnych matematycznych wyliczeń wychodzi, że w ciągu roku na każdych 100 pracownikach z tytułu niewypłaconych nadgodzin oraz omijania składek ZUS obie firmy oszczędzają około 88 tys. zł. Biorąc pod uwagę dane pochodzące z Solidu przyznającego się do 7000 pracowników nieoficjalnie lub – jak chce oficjalnie żona Andrzeja Sz. – 5000, szeroko rozumiane społeczeństwo, znaczy ludność wraz z ochroniarzami, jest walone przez tę firmę ochroniarską na 6 lub 4,5 mln zł. Solid Security – cokolwiek to znaczy – istnieje od 1994 r. i w tym czasie zatrudniało do kupy ponad 53 tys. ludzi. Ta drastyczna różnica między zatrudnianymi i zatrudnionymi wynika z tego, że średnio ochroniarz w firmie wytrzymuje 7 miesięcy. Małżonka prezesa Alicja Sz. twierdzi, że to nieprawda, ale nie podaje, jaka jest prawda. Inspektora bój się, bój Można powiedzieć, że służba jest stresująca, a wartowanie obciąża pięć zmysłów, aż do zdechnięcia – co wymusza wysoką fluktuację kadr. Okazuje się jednak, że prawdziwym zagrożeniem dla ochroniarzy nie są bandyci czyhający na powierzone ich pieczy mienie, ale kierownictwo firmy. Świeżo zatrudniony na okres próbny pracownik staje się źródłem dochodu, które w żargonie firmy zowie się SS. Jako funkcjonariusza SS firma Solid Security kieruje cię na obiekt stosownie do twojego wyglądu. Jeżeli zgodnie z doborem naturalnym matka natura przyznała ci posturę prześlicznego geja, jak z magazynu "Nowy Men", to skierowany jesteś do biura w niklu i marmurze. Jeżeli jednak zohydzony jesteś pry-szczami i tłuszczącym się owłosieniem, akomodowany będziesz do "trolowania" wysypiska śmieci lub oczyszczalni ścieków. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe. Jednakowoż każda uroda z czasem przygasa, a doświadczenie rośnie, przy czym fortuna musi kołem się toczyć. By sprostać tym sprzecznym prawom natury, w które uwikłany jest ludzki los, dowództwo Solid Security opracowało wyrafinowany system obniżania zarobków tym, którym należałaby się nobilitacja. Pozwala to trzymać robola w cuglach i przynosić firmie ekstradochody. Wartujesz sobie w przepięknej willi na stołecznym Mokotowie, gdzie erkondyszyn błogo szeleści, a w telewizorze jest 200 kanałów. Wydawać by ci się mogło, że musi być tylko lepiej. Nawet rozpoczynasz studia zaoczne, aby kwalifikacje podnieść i mieć po nocach coś do czytania. Bardziej ze zdrowego rozsądku niż z regulaminu znanego ze słyszenia mniemasz, że w nocy spać ci nie wolno. Aż tu pewnego wieczoru widzisz, że ktoś przez płot niczym Wałęsa pomyka i nos na szybie rozkleja. Mógłbyś zastrzelić gałgana lub dotkliwie spałować, ale jak to tak – skoro to posłaniec twojego pryncypała żartownisia: inspektor nadzoru. Wtargnął on na obiekt i ma pretensje, że wtargnął, bo przecież powinieneś go ukatrupić. Przedmiotem jego zainteresowania są jednak przede wszystkim twoje marzenia senne. Inspektor bada twoje sny niczym doktor Freud macając kanapę w holu, czy nie ciepła, patrząc na policzek, czy czasem nie zaczerwieniony, i spogląda na buty, czy zasznurowane. A gdyby stwierdził, że koszula nie zapięta, a rozporek otwarty i morda nie ogolona, to potrąci ci 50 proc. dziennego uposażenia. Oczywiście można to jakoś przełknąć, jeśliś rzeczywiście zabarłożył. Chodzi jednak o to, że choć byś był czujny jak ważka, pachnący i jak niemowlęca dupa gładki, to pan inspektor i tak ci karę przypierdoli, bo takie są zasady. 100 karabinów Inspektor ma bowiem do nałożenia limit kar, a jak go nie wykorzysta, to przestanie być ważnym inspektorem. Jakbyś poczuł, iż spotkała cię niesprawiedliwość, wolno ci zaprotestować niemą "kurwą". "Kurwa" zwerbalizowana skutkuje stróżowaniem w nie ogrzewanym magazynie odległym o półtorej godziny jazdy podmiejskim autobusem. Tam cię i tak inspektorzy dopadną. W związku z tym zdawałoby się chwalebnym rygoryzmem kontrolnym wspomnieć należy, że w Polsce istnieje drastycznie niesprawiedliwe dla pracodawców prawo zabraniające nakładania na pracowników kar pieniężnych. Można je jednak skutecznie wykpić obiecując pracownikowi 4,50 zł za godzinę, ale narzucić 3,80 i różnicę między jednym i drugim nazwać premią; wówczas dopiero okraść robola z tejże premii. Kombinacja niemal nie do udowodnienia, w dodatku całkiem legalna. Kolejnym wyrafinowanym draństwem namierzonym na pensje pracownika, co oznacza cięcie kosztów firmy i wyższy standard życiowy właścicieli, jest wchodzenie przez inspektora na pilnowany obiekt na podstawie sfałszowanego przez siebie upoważnienia lub upoważnienia skradzionego z biura, ale bez stosownych pieczątek. Przychodzi twój szef, co potwierdzasz naocznie, i przedstawia zaświadczenie, z którego mogłoby wynikać, że nie jest on twoim szefem. Bingo! Czy go wpuścisz, czy nie, zawsze jesteś zrobiony w bambuko. Kosztuje cię to utratę połowy dochodów. Wysoce familiarne są rozmowy między dowódcą i żołnierzem firmy Solid Security. – "Strażnikuuuu... przerżnęliście już sprzątaczkę?" – pyta umiłowany chlebodawca. – "Zwaliliście już sobie konia?" – zapytuje troskliwie inspektor. Jemu samemu przydaje to znaczenia, a robola pozbawia resztek godności. Taki stan samoświadomości bardzo sprzyja sprawowaniu władzy. Wychodzi zatem na to, że kupując ochroniarza w Solid Security tak naprawdę powierzasz się człowiekowi okradanemu przez pracodawcę, zaszczutemu, który za kilka miesięcy prawdopodobnie złoży mundur i pozostanie bez środków do życia. Zgadnij zatem, Czytelniku, kogo pierwszego przyjdzie okraść tak zdemoralizowany człowieczyna. Problem jest też bardziej ogólny. Czy w państwie, w którym z braku forsy policja chronicznie niedomaga, w publicznym interesie leży zezwalanie na istnienie paramilitarnych struktur, które nie tylko dublują zadania policji, ale stają się uzbrojoną władzą samą w sobie i wyłącznie dla siebie? Odnosi się bowiem wrażenie, że te prywatne armie powoli wymykają się spod kontroli, a urzędnik chcący pociągnięciem długopisu pozbawić którejś koncesji musi liczyć się z setkami karabinów mogących omyłkowo odstrzelić mu głowę. Następnym krokiem poprawiania bezpieczeństwa państwa powinno być zalegalizowanie mafii. Gdyby zaczęła płacić podatki, a policja nie strzelała do niej kulami za 8 złotych sztuka, to stan finansów publicznych mógłby się radykalnie poprawić. • Około miliona złotych wart był sprzęt, który przez półtora roku wynosiło siedmiu ochroniarzy Solid Security ze sklepu Praktikera. Spotkała ich za to surowa kara. • Konwój bankowy, z którego w Rudzie Śląskiej skradziono 300 tys. zł, był należycie chroniony – uznała policja. Jeden z agentów Solid Security został ranny w rękę i w nogę. Gangsterzy porwali walizkę pieniędzy i odjechali czerwoną Nexią. Wyobraźni brakuje, czym by ten napad się skończył, gdyby ochrona konwoju autentycznie spartaczyła robotę. • Mieszkańcy Junikowa zaczęli kojarzyć dziwne zbiegi okoliczności: włamania i odwiedziny pracowników firmy Solid Security. Mieczysław J., dyrektor poznańskiego oddziału firmy, był naprawdę zaskoczony. Jest symptomem bardzo niebezpiecznego spaczenia psychicznego, gdy szef jest zaskoczony swoimi własnymi decyzjami. • Wypłaty zaległych pieniędzy, od 1 do 3 tys. zł, żądało 50 członków grup interwencyjnych Agencji Ochrony Solid Security w Poznaniu. Dyrektor oddziału rozważał wynajęcie konkurencyjnej firmy ochroniarskiej w obawie przed szturmem rozwścieczonych a uzbrojonych po zęby własnych pracowników. • Dariusz O. i Arkadiusz R. poznali się podczas pracy w Agencji Ochrony Solid Security, a następnie obrabowali Bank Gospodarki Żywnościowej przy ul. Dwudziestolatków w Warszawie. • "Na rogu Grójeckiej i Spiskiej w Warszawie na pasie do skrętu w prawo stał samochód firmy ochroniarskiej Solid Security. Ponieważ blokował ruch, zwróciłam uwagę panom siedzącym w nim, w odpowiedzi usłyszałam stek wyzwisk, z których najłagodniejsze to »poszła won«. Jak obywatele mają czuć się bezpiecznie, skoro chroniący ich ludzie zachowują się jak zwykłe zbiry?". Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dar Polski dla USA " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Teczkonosy Teraz już można. Śmiało młodzi przyjaciele! Nie będzie to wcale źle widziane. Nie musicie się obawiać. Krzysztof Janik sam zadeklarował, że na najbliższym jesiennym kongresie SLD zrezygnuje ze stanowiska przewodniczącego. I nie będzie ponownie ubiegał się o fotel szefa, nawet gdyby reprezentacja najważniejszych baronów SLD do stóp mu padła i zgodnie, jak rzadko, skandowała „Przy tobie stać chcemy”. Janik zapowiedział ostateczny rozbrat z Rozbratem. Teraz już można. Śmiało. Można głośno rozpowszechniać propozycję, że na najbliższym kongresie SLD całe kierownictwo Sojuszu, nie tylko Janik, powinno podać się do dymisji i tylko niektórzy winni próbować startować z sali, a nie z cieszącego się absolutorium prezydium. SLD musi pokazać nową, odmłodzoną twarz. Tak słyszę na przedwyborczych spotkaniach z członkami pozo-stającymi jeszcze w Sojuszu. Bez wymiany pokoleniowej SLD nie odżyje, bo starym twarzom potencjalni wyborcy mandatu już nie dadzą. Teraz już można. Śmiało. Nie tylko dlatego, że Krzysztof Janik, niczym Leszek Miller, wcześniej zapowiedział swą dymisję. Z SLD ubyło kilkunastu prominentnych działaczy, którzy przeszli do SDPL. Zwolniło się miejsce naczelnego ideologa SLD po Andrzeju Celińskim, naczelnego inteligenta SLD po Marku Borowskim, naczelnej wrażliwej społecznie po Joli Banach, naczelnej wrażliwej ideowo po Izie Sierakowskiej. Nawet miejsce naczelnego antypatycznego liberała jest wolne po Wieśku Kaczmarku. Tyle wolnych posad do zagospodarowania! Kiedyś, jeszcze dwa lata temu taka sytuacja w pale nie mieściła się! Teraz już można. Nawet niegoniący za stanowiskami ideowcy mają swoją szansę. Partia Marka Borowskiego miała być nową socjaldemokracją. Inną od starego SLD. Żywą programowo, ideową. Po prawie dwóch miesiącach działania „inność” SDPL polega na innym głosowaniu w Sejmie niż SLD w kwestiach personalnych. Programowo, ustawowo nowa partia niczego nowego nie zaproponowała. Oprócz hasła przedterminowych wyborów parlamentarnych. Coraz bardziej przypomina Komitet Wyborczy Marka Borowskiego do przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Ciekawe, czy podczas kongresu SDPL też dojdzie do wymiany pokoleniowej? Czy Marek Borowski da szansę młodym jak jego niedawny kolega z partyjnego kierownictwa Janik? Teraz już można. Naprawdę, młodzi przyjaciele. Teraz wszyscy starzy czekają na Was. Młodych, prężnych, żarliwych ideowo następców. Nieskorumpowanych układami, układzikami, miłością do gier i intryg. Trybunów ludowych, przywódców pokoleniowych, agresywnych nawet. Bo agresja polityczna teraz się sondażowo liczy. Śmiało młodzi przyjaciele. Przecież pan przewodniczący sam zapowiedział odejście. Naprawdę zgłaszając się na jego miejsce nie zrobicie mu przykrości. Nie spojrzy na Was krzywo. Przeciwnie bratersko poklepie. Naprawdę nikt z kierownictwa nie obrazi się, gdy zaproponujecie jakieś kandydatury. Przecież czekaliście na taką sytuację latami. Zdobywaliście wykształcenie, asystowaliście, ciężkie teczki taszczyliście za starymi, słabowitymi liderami. Śmiało! Teraz już naprawdę można. Teraz SLD gwałtownie potrzebuje odmłodzenia. Nowych, nieskalanych partyjniactwem twarzy. Ludzi innowacyjnych. Samodzielnie myślących. Nie wiecie, jak to zrobić? To proste, podpowiadam po raz kolejny. Trzeba zebrać grono najwybitniejszych liderów młodych liderów i wybrać grupę marzącą o trzymaniu władzy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że znowu pewnie się pokłócicie. Bo ten ze starego SML nie będzie chciał poprzeć tej ze starego SMLD. Albo na odwrót. Wybuchnie spór o to, czy szefem odrodzonej, odmłodzonej partii ma być ta z SML, czy ten z SMLD? Ale jest na to sposób. Od dawna wypróbowany wśród młodych. Zawsze można wezwać sekretarza generalnego Dyducha albo urzędującego jeszcze przewodniczącego Janika. Oni najlepiej wybiorą swoich następców. Teraz już można. Partia oczekuje na młodych, samodzielnie myślących. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Weryfikacja OPZZ i SLD to dwie niezależne od siebie organizacje. Jeżeli jednak OPZZ poważnie traktuje swoją misję związkową, to w związku z trwającą w tej partii weryfikacją członków powinno zwrócić się z prośbą do SLD o uwzględnienie pewnego problemu. Otóż w szeregach lewicowej partii znaleźli się ludzie, którzy w swych prywatnych firmach łamią prawa pracownicze i związkowe. Lista zarzutów jest długa: zwolnienia niezgodne z kodeksem pracy, wyrzucanie osób zainteresowanych działalnością związkową, niewypłacanie żadnych świadczeń z funduszu socjalnego (czyli zagarnięcie tych pieniędzy), niewypłacanie wynagrodzenia za nadgodziny... Tylko w województwie lubuskim liczba znanych mi nazwisk takich "biznesmenów" przekracza 20 (wielu z nich ma po kilka spraw w sądzie pracy przegranych lub trwających). Wątpliwości mogą budzić sprawy jeszcze nie rozstrzygnięte przez sąd pracy. Jednak nie spotkałem się jeszcze z sytuacją wygrania sprawy przez pracodawcę należącego do SLD. Sojusz powinien w czasie weryfikacji członków zadać sobie pytanie, czym kierowali się ci ludzie wstępując do partii, czy rzeczywiście ich poglądy są zgodne z programem SLD i czy w jego szeregach powinni znaleźć się osoby łamiące prawo. Ktoś może powiedzieć, że to wewnętrzna sprawa SLD. Jednak nie do końca, ponieważ przy każdych wyborach partia ta stara się o poparcie związkowców dla swej listy. Kandydaci desygnowani przez nasze związki często zbierają dużą liczbę głosów wzmacniając tym samym listę SLD. Jak jednak mają wytłumaczyć wyborcom w zakładach pracy, że ich partyjny kolega łamie kodeks pracy i uważa pracowników za "śmieci"? (...) Współpraca wymaga kompromisu i my to rozumiemy. Nie ma jednak tolerancji dla nieuczciwych pracodawców okradających swych pracowników nie tylko z pieniędzy i godności ludzkiej niezależnie od ich legitymacji partyjnej. Dotyczy to również "rodzinnych" interesów prowadzonych przez żony "lewicowców". SLD-owska legitymacja nie może stać się przepustką do bezkarnego łamania praw pracowniczych. Pracodawcy w Polsce muszą zrozumieć, że związki zawodowe nie są ich wrogiem, a związkowcy zainteresowani są jak najlepszym funkcjonowaniem zakładu z korzyścią dla właściciela i pracowników. Przede wszystkim powinni to zrozumieć pracodawcy będący członkami SLD. Jak wynika z moich rozmów z innymi działaczami związkowymi problem ten w poważnym stopniu utrudnia nam pracę w terenie i pozyskiwanie nowych członków, ponieważ ludzi denerwuje nasza bierność w tej sprawie. Dobrze by było, aby odpowiednie władze OPZZ podjęły w tym zakresie stosowne działania. Osobiście o każdym udokumentowanym (wyrokiem sądu pracy) przypadku łamania praw pracowniczych przez członka SLD zawiadamiam właściwe władze terenowe tej partii oraz biura parlamentarzystów z tego terenu. Czasami przynosi to pozytywne skutki, dlatego zachęcam do takich działań wszystkich kolegów pracujących w terenie. Jakub Puchan OPZZ "Konfederacja Pracy" "Ćmoje woje" W artykule "Ćmoje woje" opublikowanym w "NIE" nr 40/2003 przypisałem niesłusznie panu Józefowi Żelaśkiewiczowi, przewodniczące-mu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Irackiej, inicjatywę planowanej wizyty w Iraku Andrzeja Leppera. Poseł Lepper nie wyjechał, gdyż nie posiadał ważnego paszportu, a marszałek Sejmu odmówił mu wydania paszportu służbowego, aby wyjazdowi zapobiec. Zaś za inicjatora tej podróży uznać należy, jak twierdzi MSZ, ambasadę Iraku. Przepraszam Dariusz Cychol Gorzej niż było Łamanie podstawowych praw obywatelskich w kraju, w trzynastym nomen omen roku jego istnienia zakrawa na gorzką ironię. Ktoś powie, że przesadzam. Dla mnie to nie przesada. Dyktuje nam się, co możemy czytać, oglądać i mówić niekiedy. Czy to jest przesada? Cenzura prewencyjna jest zakazana przez konstytucję. Co z tego? Życie toczy się własnym trybem i regułami, które tworzą po części partie wywodzące się z fundamentalistycznych odłamów religijnych, po części niewykształcone społeczeństwo, po części bierność tych, którzy istotę problemu zdają się postrzegać. Pokazanie fragmentu kobiecej piersi w prywatnej telewizji w godzinach nocnych przez Krajową Radę Mędrców karane jest publicznie i finansowo. Kiedy doczekamy kamienowania za cudzołóstwo? Kiedy mówienie, że Boga nie ma lub wręcz przeciwnie, że jest, tylko "wygląda" nieco inaczej, niż twierdzi znajomy z sąsiedniej ulicy, będzie zagrożone karą grzywny za lat 10, karą chłosty lub aresztu za lat 20, a wyrwaniem języka za lat 50 powiedzmy? Niewykształconym, niedoinformowanym społeczeństwem łatwiej jest kierować, trudniej nieco wmówić, że jest dobrze, gdy jest źle. Co z tego może wyniknąć? Jarosław Milewczyk (e-mail do wiadomości redakcji) Wychodzi na wasze Od 1965 r. mieszkam w RFN. W roku 1985 zaangażowałem się w "small biznes" w Polsce. Najpierw firma polonijna, później kontrakty z Polimarem, później różne produkcyjne spółki z o.o. Byłem przerażony obrazem, który był przekazywany przez Wasze Pismo, myślałem, tak źle nie może być. Niestety, przekonałem się na własnej skórze, że łamy "NIE" to zwierciadło tego państwa, tych ludzi, tych mentalności i jestem tym przerażony. (...) Po 15 latach walki z wiatrakami zwijam się. Stwierdziłem niestety, że założenia o uczciwości i rzetelności ludzi, urzędników, sędziów, którzy rozumieją system działania prywatnych firm w państwie, jest znikomy lub nawet całkiem go nie ma. (...) Marian P. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) "Król dziczyzny" Chcemy podziękować red. Bożenie Dunat za przedstawienie problemów polskiego łowiectwa, jego "Króla dziczyzny", a także (chociaż zbyt skąpo) projektu zmian prawa łowieckiego. Jak znamy życie i "Króla dziczyzny", to sprawa ucichnie lub potoczy się z góry przygotowaną drogą, a ujawnione "kwiatki" zostaną "przekonująco" wytłumaczone jako poprawne działania Zarządu Głównego PZŁ. Nas i wielu polskich myśliwych bardzo ciekawi, jak zachowa się po tej publikacji Główna Komisja Rewizyjna (GKR) PZŁ. Chodzi o sprawę zakupu Nissanów oraz składki na ubezpieczenie (240 tys. zł). Od przewodniczącego GKR kolegi Osińskiego oczekujemy odniesienia się do tych spraw na łamach "NIE", a także "Łowca Polskiego". W sprawie zmian prawa łowieckiego zabrało głos wielu kolegów. Powinni się z nimi zapoznać przede wszystkim posłowie – wnioskodawcy projektu ustawy. Zdecydowana większość polskich myśliwych ten projekt ocenia negatywnie – jako bubel prawny wykonany na zamówienie ZG PZŁ. W polskim łowiectwie potrzebne są zmiany gruntowne, a nie duperelki i umacnianie władzy ZG PZŁ. Przechwalanie się tzw. polskim modelem łowieckim to wielkie nieporozumienie. Oczywiście proponowana nowelizacja nie ma nic wspólnego z dostosowaniem polskiego łowiectwa do wymogów UE. Sławomir Jabłoński z gronem myśliwych z Mazowsza i Lubelszczyzny Smród z ratusza Pragnę zadedykować panu prezydentowi Kaczyńskiemu ścigającemu nierząd z gorliwością Wielkiego Inkwizytora następującą myśl św. Tomasza z Akwinu: "Prostytucja należy do społeczeństwa jak kloaka do najwspanialszego pałacu. Prostytucja odpowiada kloace pałacu; gdyby się ją usunęło, cały pałac zacząłby cuchnąć" (Tomasz z Akwinu, Opuscula, XVI, Paris 1975, str. 14). Czyżby pan prezydent chciał zasmrodzić całą Warszawę? Teolog (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niemiec germanił Polak tumanił Jak ze szkoły wiadomo, w 1901 r. dzieci wrzesińskie strajkowały, bo nie chciały się uczyć religii po niemiecku. Dostawały za to od Prusaków po łapach i dupach, zamykano je w kozie. W zamian za tę traumę we Wrześni wybudowano im pomnik, nazwano ich imieniem ulicę, szkołę, park, a także urządzono muzeum. W zeszłym roku wydano grubą forsę na organizację 100. rocznicy strajku. Ukazał się z tej okazji znaczek pocztowy, przyjechała sfora głodnych rozgłosu VIP-ów, a także ogólnopolskie media. To jednak za mało. Uznano, że w 101. rocznicę strajku we Wrześni trzeba usypać kopiec upamiętniający męczeństwo. Bohaterowie wydarzeń sprzed 100 lat dzięki Konopnickiej (ziemia jęczy, Prusak polskie dzieci męczy, Nie rzucim ziemi skąd nasz ród oraz inne utwory w tonie podniosłym) jawią się w naszej świadomości jako nieskazitelni patrioci. W podręcznikach do historii stoi wielkimi literami, że z powodu pruskich prześladowań cierpieli także dorośli, którzy podczas kaźni zgromadzili się przed szkołą i stanęli w obronie mowy ojczystej oraz tyłków swych pociech. Potworni Prusacy w swoich obrzydliwych pikielhaubach skazali zaś tych patriotów na długoletni pobyt w więzieniu. No i kler też ucierpiał nad wyraz. Prawica chce zadąć w patriotyczne trąby, bo przecież wybory samorządowe tuż-tuż. Co za dużo, to niezdrowo. Piła i nie prała Od samego początku wręcz nabożnym szacunkiem otoczona jest Nepomucena Piasecka, 41-letnia wtedy żona malarza pokojowego, która za udział w ruchawce wrzesińskiej dostała najwyższy wyrok – 2,5 roku więzienia. Nigdy go jednak nie odsiedziała. Od komitetu zawiązanego w celu niesienia pomocy ofiarom pruskich restrykcji dostała 8 tys. marek i uciekła do Lwowa. Była to olbrzymia kwota. Urządzono jej nowoczesną pralnię, żeby wielka patriotka miała z czego żyć. Ale Piasecka była wiekuistą hedonistką i wyczynowo piła alkohol. Na niekończącym się kacu, z aureolą bojowniczki o wolność trudno życzliwie przyjmować klientów przynoszących brudne gacie do prania. Wszystkich więc przepędzała, co wkrótce zaowocowało plajtą. Wykombinowała więc sobie Nepomucena, że za szykany, jakich doznała od uzbrojonych w kijki i kałamarze Prusaków, powinna dostać więcej niż te nędzne 8 tys. Zaczęła więc prowadzić ożywioną korespondencję z komitetem, uprzejmie donosząc, że żyje w skrajnej nędzy, a przecież jest bojowniczką o polską sprawę. Nowego zastrzyku pieniędzy nie udało się jej wyłudzić, bo w komitecie dowiedzieli się, że Piasecka uwielbia bankietować. Chłopcy z ferajny Wśród 20 skazanych za udział w wydarzeniach wrzesińskich silną grupę stanowili ludzie z marginesu. Pięciu uprzednio siedziało za pospolite przestępstwa. Rekordzistą był Franciszek Korzeniewski, robotnik, który dorabiał sobie dokonując rozbojów oraz kradnąc, co popadło. Za zadawanie ran, kradzieże i obelgi połączone z groźbami przebywał w więzieniach 11 razy. Ten wielokrotny recydywista i wielki miłośnik ojczyzny w czasie procesu zeznał z godnością: W tym dniu byłem pijany, na ulicy nie stałem wcale, bo byłem w szynku (20 maja 1901 r., kiedy to rozpoczął się strajk – przyp. M.M.). Antoni Chojnacki – uprzednio pięciokrotnie karany za kradzieże i zadawanie ran – zeznał: Na ulicy nie krzyczałem. Zawołałem tylko do przechodzącego przyjaciela: chodź, pójdziemy się napić. Wspomniana patriotka-bojowniczka Nepomucena Piasecka miała podobno wypowiedzieć pod adresem pruskiego nauczyciela następującą groźbę: Psiakrew, psi diabeł, pies niemiecki, ty chcesz naszym dzieciom wydrzeć religię, wydrapię ci oczy. Zabijcie go na śmierć. Stanowczo jednak takiemu aktowi desperacji zaprzeczyła: To niemożliwe, bo byłam wtedy trzeźwą. Nie podważyła natomiast wiarygodności tego, że w jednej z karczm – zapewne będąc już nietrzeźwą – wraz ze znajomym snuła plany zamordowania pruskiego belfra. W grę wchodziło: a) wynajęcie łobuza, który mu serce przekuje, b) wykonanie wyroku osobiście. Jednak do egzekucji z jakichś przyczyn nie doszło. Ignacy Furmaniak, szewc (nie karany) tłumaczył się przed sądem prostolinijnie: Już przed obiadem byłem pijany i nic nie wiedziałem o żadnym zajściu. Jak wynika z ustaleń sądu, okrzyki patriotyczne wznosił tylko szewc Ignacy Balcerkiewicz, który ponoć krzyknął sobie na ulicy: Niech żyje Polska. Nie ma danych co do jego trzeźwości, ale mógł go upić Prusak nazwiskiem Pohl, który siedział w knajpie nieopodal strajkującej szkoły i stawiał Polakom piwo oraz wódkę, samemu nie wylewając przecież za kołnierz. Następnie namawiał: No, dalej, wyjdźcie na ulicę i drzyjcie się. Piasecka i 5 recydywistów dostali łącznie 8 lat i 8 miesięcy więzienia, natomiast pozostałych 14 skazańców miało w sumie do odsiadki o 5 miesięcy mniej. Wniosek prosty: najwyższe wyroki dostali degeneraci i recydywiści. Korony cierniowe założyli im na głowy dziennikarze i literaci. To oni też wprowadzili ich do zalatującego tandetą i hipokryzją kanonu polskiej mitologii religijno-narodowej. Wpierdol zewsząd John Kulczycki, amerykański historyk, opublikował książkę pt. „Strajki szkolne w latach 1901–1907”. Jest to pozycja wyjątkowa, bo nie ma w niej patetycznych pierdnięć. Są za to fakty, a te okazują się niezbyt patriotyczne. Ówczesne dzieci były bite przez rodziców, kiedy odmawiały modlitwę po niemiecku, przez pruskich nauczycieli, gdy nie chciały się modlić po niemiecku, i przez księży, kiedy w ogóle nie chciały odmawiać paciorka. Kulczycki podaje fragmenty autobiografii urodzonego w 1884 r. Jakuba Wojciechowskiego, który w wieku 7 lat rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Kunowie, niewielkiej wsi w powiecie śremskim. Kiedy nauczyciel ogłosił, że Wilhelm II wydał pozwolenie na wprowadzenie jednej godziny języka polskiego tygodniowo, matka Jakuba – tak jak matki innych uczniów – odmówiła napisania prośby, która była konieczna, żeby dzieci mogły uczestniczyć w tych lekcjach. Dzieci wpadły na genialny pomysł – odpowiednie pisma podpisały sobie nawzajem. Wojciechowski zapłacił nawet 14 fenigów ze swojego kieszonkowego za polską książkę, za co matka, gdy książkę później znalazła, sprała go na kwaśne jabłko. Przed sądem stanął ksiądz Laskowski podejrzewany przez pruskie władze, że nakłonił uczniów do odmowy pobierania nauki religii w języku niemieckim. Księżulo bronił się dzielnie. Powiedział, że nie tylko we Wrześni, ale także w Wieleniu, gdzie duszpasterzył poprzednio, urządzał dla Niemców-katolików biblioteki. Wyznał też, że on kocha wszystkie dzieci – zarówno polskie, jak i niemieckie. Kiedy zapytano, czy to prawda, że zachęcał wrzesińskie dzieci do bojkotu, stwierdził: (...) Gdy dziewczynki nie stawiły się na lekcje śpiewu kościelnego prowadzone przeze mnie, inne dzieci powiadomiły mnie, że one powiedziały o mnie nieprawdę przed inspektorem, jakobym im powiedział, że na lekcji religii mają wcale nie odpowiadać. Takie małe dzieci w obawie przed karą często mówią nieprawdę. Gdy dzieci znowu do mnie przyszły i zapytały, co mają zrobić z niemieckimi katechizmami, które im podarowano, powiedziałem, że im już żadnej rady nie dam, bo mówią nieprawdę przed nauczycielami i inspektorem. Potem dzieci były przez Prusaków przymuszane do niemczyzny na różne sposoby, a ksiądz Laskowski był zapewne z nimi solidarny. Duchem, bo jego ciało znajdowało się wtedy w Konarzewie pod Poznaniem, gdzie został proboszczem. Od księcia Czartoryskiego otrzymał beneficjum (104 hektary) i wrzesiński lumpenproletariat miał głęboko w tyle. I tak sobie cierpiał długo i szczęśliwie. Jawohl, Herr ksiądz! Czarni wcale nie chcieli buntów narodowych. Na sercu leżała im tylko skuteczność wychowania religijnego. Przerobienie rozwydrzonych bachorów na oddane Kościołowi kat. baranki bez katechezy w języku polskim było zaś niemożliwe. W trakcie procesu ksiądz ŁabĘdzki, proboszcz z Wrześni, powiedział: Nauka religii była dla dzieci trudna, gdy je uczono po polsku. Jest tym trudniejsza, gdy wykłada się ją po niemiecku. Dzieci i dziś nie pojmują, co księża wygadują podczas katechez, ale nie boją się już tak bardzo księżych pogróżek. Przed wiekiem wystarczyło postraszyć, że powitanie Gelobt sei Jesus Christus jest grzechem, i przerażone owieczki biegły strajkować. Wystarczyło rozkolportować ulotki, z których wynikało, że ci, którzy modlą się po niemiecku, niechybnie trafią do gara wypełnionego czarną jak sutanna smołą, i już jagniątka wymiotowały na widok niemieckiego katechizmu. Przed pruskim sądem w 1901 r. zeznawała także GadziŇska, żona szkolnego pedela. Zadano jej pytanie: – W jakim języku mówił Jezus Chrystus? Odpowiedziała bez zająknięcia: – No pewnie, że po polsku. – A w jakim języku Jezus zwracał się do Matki Boskiej. – W takim języku, w jakim ona mówiła do niego – odparła. Zapytano ją wtedy, czy papież modli się po polsku i czy rozumie polską mowę. – Nasze duchowieństwo dobrze mówi po niemiecku, chociaż jest polskie. To i papież rozumie po polsku i po polsku się modli. On jest nasz – szybko odparowała. Papieżem był wtedy Leon XIII, autor encykliki „Rerum novarum” (1891 r.), w której potępił ruch robotniczy i socjalizm, a polepszenie warunków życia biedoty uzależnił od dobrej woli kapitalistów. Gadzińskiej i jej podobnych nie rozumiał ni w ząb. Wniosek z tego prosty, że ośmiesza się ten, kto w wieku XXI sypie kopce nacjonalistycznym legendom zlepionym w przebrzmiałych warunkach ku krzepieniu serc. Te dziś bowiem chronić trzeba przed zawałem i szowinizmem, a nie germanizacją. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Taka norma jaka Platforma cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śmieszne słowo prokurator Wszyscy deklamują o walce z korupcją, co jest beczeniem owiec. Prokuratura bardzo ośmiela do uprawiania przekupstwa, żałuję więc, że na razie nikt mi nie chce dać łapówki a też nie mam akurat pomysłu, za co mógłbym sam komuś zapłacić. Panu Lwu Rywinowi grozi do 3 lat więzienia – tyle co i mnie za znieważenie pana papieża. Realnie chodzi więc o półtora roku w zawieszeniu, które każdemu z nas wleci. Ryzykując taki wyrok wolałbym spróbować zarobić 17 500 000 dolarów, niż zgrywać się na siostrę miłosierdzia J.P. II. A niech się facet zamęczy. Kościół uwielbia komfort, luksus, co łączy z antyludzkim apetytem na męczenników. Redakcja "NIE" wciąż opisuje skandale powodujące wielkie straty pieniężne dla państwa. Z przebiegu zdarzeń zwykle wynika nasza delikatna sugestia, że u ich podłoża jest przekupstwo. Nie umiemy tego udowodnić, więc nie możemy dopowiadać wyraźnie. Prokurator Olejnik dał zaś teraz wyraźny sygnał wszystkim, że prokuratura wyklucza zarzucanie komukolwiek korupcji, a już na pewno jej udowadnianie. Sfery biznesu i polityki mogą czuć się bezpiecznie, nadprokurator wywiódł bowiem prasie zgromadzonej przed jego majestatem, że żelaznym dowodem w aferze Rywina jest nagranie magnetofonowe jego oferty i że na nim oprze się oskarżenie. Z tego podkreślenia wnioskuję, że opracowywany właśnie rządowy program korupcji nikomu nie szkodzi. Uzasadnienie: W sprawie Rywina istnieje trzech żywych świadków, w tym dwóch niekaranych twierdzących, że pan Lew proponował opłacenie korzystnego dla nich kształtu ustawy. Są to madame Rapaczynsky, Piotr Niemczycki i Adam Michnik. Jest też czwarty świadek Leszek Miller wraz z Michnikiem poświadczający, że Lew Rywin nie wyparł się przed nimi, że składał korupcyjną propozycję. Leszek Miller to zaś świadek szczególnie wiarygodny z dwóch powodów. Jego rzetelność i uczciwość poświadcza przekonanie milionów wyborców. Poza tym dowiedziona została znaczna życzliwość tego świadka oskarżenia wobec obwinianego. Podkreśla to opozycja, opisuje związana z nią prasa wskazując, że premier nie zawiadomił prokuratury i witał się z Rywinem na premierze "Pianisty", gdy już wiedział, że producent powoływał się na jego nazwisko chcąc zarobić parę groszy. Gdy prokuratura daje nam do zrozumienia, że w sprawach o korupcję czterech dobrych świadków i spontaniczne przyznanie się obwinianego przy świadkach to mało, bo główne znaczenie mają dwie taśmy – oznacza to, że następną sprawę o korupcję będziemy mieli w XXIII stuleciu. Czterech świadków, w tym jedna dama i jeden premier oraz dwie taśmy! Materiał dowodowy dla żadnej redakcji, a tym bardziej prokuratury nigdy więcej nieosiągalny. Ja z wywodów Olejnika wyciągam taki wniosek, że zamiast się bawić w śledztwa dziennikarskie, powinniśmy w redakcji "NIE" bawić się lalką Barbie. Prokuratura też skupi się na uczennicy z Gdańska, która w legitymacji szkolnej przerobiła sobie datę urodzenia, żeby także mieć siedemnaście i pół. Olejnik przewiduje zmasowany atak prasy na prokuraturę. Prorok widocznie. Podwładny Olejnika prokurator o jarzynowym nazwisku tkwi w strasznym bigosie. Oznajmił on prasie, że o aferze Rywina dowiedział się 27 grudnia 2002 r., czyli z "Gazety Wyborczej". Można by więc mniemać, że gdyby pan prokurator apelacyjny nie kupował "Wyborczej", tylko "Filipinkę", Lew Rywin nie miałby żadnych kłopotów. Wnioskować też z tego można, co następuje. Nie wiadomość o przestępstwie pobudza prokuraturę do czynu – tak jak to jej nakazuje prawo. Prokuratura rozpoczyna swoje powinności na całkiem inny sygnał, który brzmi: mleko już się rozlało. Uzasadnienie: Adam Michnik dwustu elokwentnym osobom po 22 lipca 2002 r. opowiedział, że Rywin powołując się na premiera poszedł do Rapaczyńskiej po 17 milionów dolarów, a także po te pół miliona, które było do utargowania. Jeżeli każda z tych 200 osób opowiedziała z kolei sensację tylko 10 ludziom, daje to już 2200 osób. Jeśli każda z tych 10 osób powtórzyła to tylko 5 osobom, daje to 10 tysięcy osób, czyli całą liczącą się Warszawę. W stanie nieświadomości pozostają już tylko bezrobotni, sprzedawczynie, gospodynie domowe z poślednich domów i młodzież z blokowisk. Znamienny to pech, że wśród dywizji wtajemniczonych nie trafił się akurat żaden prokurator, który mógłby wiadomość potraktować jako impuls zawodowy. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrudnia tysiące ludzi zbierających informacje. Wyławia z nich wszystko, co ważne, by przekazywać zainteresowanym władzom państwa rozmaite rewelacje. Miałem okazję się przekonać, że ABW uważa za istotne lub ciekawe wszystko, cokolwiek dotyczy premiera. Wygląda jednak na to, że Agencja nie informowała prokuratury o ekspedycji Rywina do Michnika. Widocznie wśród 10 tysięcy uświadomionych nie miała akurat żadnego tajnego współpracownika. Chyba że ABW uznała za nieważne to, że ktoś chodzi po łapówki w imieniu premiera. Bezpieczeństwu wewnętrznemu zagraża próba łapówkobrania w zamian za przerobienie ustawy być może dopiero od 50 milionów dolarów wzwyż. Komisja śledcza Sejmu ma za jedno z trzech zadań zbadanie, czy prawidłowe były reakcje organów państwa na aferę Rywina. Powinna więc chyba ustalić przyczyny przewlekłej niewiedzy o pójściu Rywina do Michnika pana prokuratora o jarzynowym nazwisku i jego kolegów. Nazwisko tego prokuratora w języku potocznym jest równoważnikiem takich słów jak kapuś czy kabel. Przezwiska te naznaczają osoby poinformowane. Widocznie jednak prokurator Kapusta nie jest nomen omen. Dopóki wszyscy wiedzieli to tylko, że Rywin mówiąc, że wysłał go premier, udał się do Agory po łapówkę, uznawali to, z prokuratorami włącznie, za zdarzenie czysto towarzyskie. Dopiero wtedy, gdy "Wyborcza" ogłosiła to, co ogłosiła, urodziła się w kapuście największa afera w dziejach Polski. Gdyby komisja śledcza badała ten mechanizm przemieniania się sensacji towarzyskiej w aferę korupcyjną, rozważyć powinna następujący punkt widzenia. Patologię życia publicznego stanowi tylko to, co wykracza poza normy tolerancji zwyczajowo przyjęte przez sfery miarodajne. Na przykład gdybym dosiadł się do stołu, przy którym biesiaduje grono biznesmenów, których uważam za notorycznych łapówkodawców, wraz z grupą polityków, których posądzam o to, że są łapówkobiorcami, zgodnie z panującymi standardami postępowania nie uważałbym, że jest to grono nieuczciwe. Przed wyjściem do toalety spokojnie powiesiłbym na poręczy krzesła marynarkę z wypchanym forsą portfelem w kieszeni. Byłbym pewny, że nikt go nie ukradnie, gdyż kradzieże kieszonkowe są w tym gronie poza obrębem towarzyskiej tolerancji. Opłacanie urzędowej przychylności i asygnowanie prowizji mieści się natomiast w jej zakresie, jest dopuszczalne wedle niepisanych norm postępowania, ale dopóty, dopóki nie opisze takiej transakcji "Gazeta Wyborcza". Pod tym jednak warunkiem, że uczyni to na stronie pierwszej identyfikując jako wielką lub paskudną aferę. Dla komisji sejmowej płynie stąd wniosek, że stosunki w Polsce są prawidłowe i uczciwe, dopóki nikt nie pozwoli się nagrać, a "Gazeta" nagrania nie ogłosi. Załóżmy teoretycznie, że to Michnik przyszedł do Rywina z łapówką. Co by to było? Bardzo dobra odpowiedź, prokuratorze Kapusta: spacer. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Macice wolności Najprostsza droga do piekła wiedzie – jak wiadomo – przez zabijanie nienarodzonych. Ścigają się na niej, pracując nad projektem ustawy legalizującej aborcję, feministki z Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny oraz socjaldemokratki z SLD. Na razie feministki, którym przewodzi Wanda Nowicka, wyprzedzają posłanki pod chorągwią Joanny Sosnowskiej. Redakcja "NIE" zdecydowanie kibicuje feministkom, których projekt – bezkompromisowy, konsekwentnie nowoczesny – doprowadzi do zawału nie tylko tzw. obrońców życia, ale i kunktatorów. Główną zaletą projektu poselskiego jest to, że ma poparcie posłów. Może jednak da się połączyć walory obu projektów – autorki pracują nad sklejeniem ich w jedną całość. Ustawa o prawach i zdrowiu reprodukcyjnym (federacyjna) Już w preambule projekt społeczny powołuje się na podstawowe prawa człowieka – prawo do godności, równego traktowania, zdrowia, prywatności, decydowania o swoim życiu osobistym i do wolności sumienia. Nie jest to pusta deklaracja, tylko odwołanie się do wartości konstytucyjnych, z których logicznie wynikają konkretne uprawnienia. Wiedza o bzykaniu Podobnie jak w dotychczasowej ustawie antyaborcyjnej – oby trafiła ona jak najszybciej na przemiał – projekt przewiduje, że władze publiczne są zobowiązane zapewnić obywatelom, w tym młodzieży, swobodny, także pod względem finansowym, dostęp do metod i środków zapobiegania ciąży. Do tej pory było to tylko hasło, z którego nic nie wynikało. Tym razem ma to oznaczać konkretne obowiązki państwa. Minister zdrowia stworzy sieć placówek świadczących usługi z zakresu planowania rodziny. W każdym powiecie powinna być przynajmniej jedna taka placówka. (Zaraz padnie argument: skąd wziąć kasę, gdy służba zdrowia jest w zapaści finansowej, a Hausner chce ciąć wydatki. Ale pomyślcie, ile forsy można zaoszczędzić na domach dziecka i innych wydatkach państwa na dzieci niechciane). Minister edukacji wprowadzi obowiązkowy przedmiot "wiedza o życiu seksualnym człowieka". Tego wymaga również obecna ustawa, ale czarnym udało się zrobić z tego przedmiotu dodatek do katechezy, nafaszerowany moralizatorstwem i dezinformacją. Dlatego projekt precyzuje, że w programie mają się znaleźć informacje o zapobieganiu ciąży, profilaktyka chorób wenerycznych i AIDS, a także – to bardzo ładne sformułowanie – kształtowanie wolnych od przemocy relacji między kobietami i mężczyznami opartych na zasadzie równości. Od razu poszłoby do kosza parę katopodręczników, gdzie wprawdzie nie propaguje się przemocy, ale równości też nie. I jeszcze jedna propozycja: Przedmiot ten dostosowany do wieku dzieci będzie obowiązywać od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Ależ będzie wrzask, kiedy się to publicznie ogłosi! Pierwszaki mają się dowiedzieć, czym się różni chłopiec od dziewczynki! (Do tej pory zdobywały tę wiedzę przyglądając się młodszemu rodzeństwu). Aborcja na żądanie Najbardziej rewolucyjne zapisy projektu dotyczą aborcji. Kobieta ma prawo do przerwania ciąży w pierwszych 12 tygodniach bez podawania przyczyn. (Jakie to piękne i proste: nie musi tłumaczyć się żadnym pieprzonym urzędasom, błagać lekarzy o zaświadczenia! Nie jest petentką organów władzy, tylko wolnym człowiekiem, który sam o sobie decyduje!). Gdy od początku ciąży upłynęło więcej niż 12 tygodni, można ją przerwać, jeśli: 1. Kontynuowanie ciąży może pogorszyć stan zdrowia (definiowanego nie według widzimisię jednego czy drugiego konowała, tylko zgodnie ze standardami WHO) lub zagrozić życiu kobiety. 2. Występuje prawdopodobieństwo ciężkiego upośledzenia albo nieuleczalnej choroby płodu. 3. Kontynuowanie ciąży naruszy w odczuciu kobiety jej godność i poczucie bezpieczeństwa (zwłaszcza gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego lub kobieta czuje się zagrożona ze strony sprawcy ciąży). Czegoś takiego jeszcze nie było w polskim prawie nawet w złotych czasach PRL-owskich swobód ginekologicznych – brać pod uwagę odczucia kobiety! W dodatku przecież tylko kobieta może stwierdzić, czy zagrożone jest jej poczucie godności, bezpieczeństwa etc. W każdym z tych trzech przypadków ostateczna decyzja należy do kobiety (brawo!). W okolicznościach określonych w pkt. 2 i 3 przerwanie ciąży jest dopuszczalne do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety. Pkt 1 natomiast nie przewiduje żadnych ograniczeń czasowych. Znaczy to tyle, że można przerwać ciążę nawet w 9. miesiącu, także na dzień przed porodem. To nawet nam, weteranom walki o prawo do aborcji, wydaje się lekką przesadą. Chociaż rozumiemy intencje autorek. Z XIX-wiecznych powieści znamy takie sytuacje, kiedy dama nie mogła urodzić, lekarz w tużurku pytał ojca rodziny, kogo przede wszystkim ma ratować – dziecko czy matkę. I facet decydował, które z domowych stworzeń jest dla niego ważniejsze. Zapis w omawianym projekcie definitywnie rozstrzyga ten dylemat na rzecz kobiety. Ale i w tym przypadku pozostawia jej ostateczną decyzję. Chce baba ryzykować zdrowie albo wręcz poświęcić życie dla maleństwa, jak jedna katolicka święta – proszę bardzo, wolny wybór. Może jednak, biorąc pod uwagę możliwości współczesnej medycyny, trzeba przyjąć jedno ograniczenie – zdolność płodu do życia poza organizmem matki. Jeśli w ostatniej fazie ciąży zagrożone będzie zdrowie kobiety, można przenieść małe paskudztwo do inkubatora i tam je hodować do czasu, aż będzie mogło funkcjonować i bez macicy mamusi, i bez tego urządzenia. Hipokryzja na śmietnik Skoro kobieta ma mieć prawo do przerwania ciąży w możliwie najwcześniejszym jej stadium – i zgodnie ze standardami upowszechnianymi przez Światową Organizację Zdrowia – wynika z tego, że trzeba zalegalizować zalecaną przez WHO pigułkę wczesnoporonną RU 486. Są też inne ważne propozycje wyrastające z fatalnych doświadczeń Polek w Papalandzie. Zagwarantowanie dostępu do badań prenatalnych. Ustalenie, że lekarz nie może powoływać się na "klauzulę sumienia" odmawiając pomocy w zapobieganiu ciąży. Jeżeli sumienie nie pozwala mu przepisywać pigułek antykoncepcyjnych, powinien zmienić zawód! Jest też bat na obłudnych lekarzy: jeśli nie chcą skrobać, musi to dotyczyć wszystkich placówek, w których praktykują, również prywatnych gabinetów. Pacjentki miałyby dostęp do informacji, którzy lekarze odmawiają przerywania ciąży. Publiczna placówka służby zdrowia nie może się natomiast uchylać od świadczenia tej usługi, lecz tylko lekarz jako osoba. Co tu kryć – to jest ustawa naszych marzeń. Ten projekt uświadamia nam koszmarny dystans między Pomroczną a cywilizowaną Europą. Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie embrionu i płodu ludzkiego, warunkach dopuszczalności przerywania ciąży i edukacji seksualnej (sejmowa) Projekt poseł Joanny Sosnowskiej jest ostrożny, obliczony na to, żeby łatwiej go było przepchnąć w Sejmie. Zbyt ostrożny, wziąwszy pod uwagę to, że każda zmiana restrykcyjnego prawa podziała na tzw. obrońców życia i ich najmimordów jak tancerka go-go na Szymona Słupnika. Nie warto rezygnować z ważnych praw kobiet, skoro druga strona nie tylko nie doceni wspaniałomyślności, ale weźmie ją za słabość. Kto ojciec, kto matka To, co w projekcie sejmowym godne jest uwagi, to fragment dotyczący wykorzystywania ludzkiego materiału genetycznego do prokreacji wspomaganej. Te sprawy projekt federacyjny pomija milczeniem. Wchodzi tu w grę cała masa problemów: kto ma prawo do dziecka – dawczyni materiału genetycznego czy kobieta, która je urodziła? Biologiczny ojciec czy mąż "zastępczej matki"? Czy można kupić embrion? Kto dysponuje pozostałymi po leczeniu "odpadami" – zbędnym nasieniem, komórkami jajowymi, zarodkami? Prawo nie nadąża za rozwojem medycyny, nie przewiduje sytuacji, w których kobieta może urodzić własną siostrę albo wnuczkę, albo postarać się o dziecko nieżyjącego jużfaceta. W Polsce mamy w tej dziedzinie lukę prawną, choć np. w Niemczech i Austrii przyjęto odpowiednie ustawy już w 1989 r. Sosnowska wchodzi w gąszcz problemów bioetycznych trochę po partyzancku, koncentrując się na trzech sprawach. Co Bóg da Niedopuszczalne jest wykorzystywanie technik do selekcji płci płodu, z wyłączeniem sytuacji, gdy wybór taki pozwala uniknąć poważnej choroby – proponuje. Ten zakaz budzi wątpliwości. Polska to nie Indie czy Chiny, gdzie masowo usuwa się płody i porzuca noworodki płci żeńskiej. Polska rodzina preferuje model 2+2, z dwojgiem dzieci, chłopcem i dziewczynką (przynajmniej w teorii, bo w praktyce coraz częściej poprzestaje na jednym dziecku). Co jest złego w tym, że ludzie, decydując się na zapłodnienie in vitro, "zamówią" sobie dziewczynkę czy chłopca? Musiałby to być naprawdę masowy proceder, żeby zakłócić proporcje płci w całej populacji, co nam nie grozi przez najbliższe 20 lat. W tego rodzaju propozycjach pobrzmiewa zabobonny lęk przed wkraczaniem w domniemane kompetencje Pana Boga. Z góry wiadomo, co powiedzą na ten temat katole: że jeśli można dokonać selekcji zarodków według płci, jak sekserka oddziela kurki od kogucików, to następnym krokiem będzie inżynieria genetyczna – "produkowanie" dzieci o ponadprzeciętnym poziomie inteligencji i określonych cechach fizycznych, jak wzrost, uroda, kolor oczu. A to jest, według wszystkich konserwatystów, niewyobrażalny koszmar, Orwellowski nowy wspaniały świat. Ludzie muszą rozmnażać się po staremu pozwalając, żeby ślepy przypadek (Bóg?) powoływał do życia niezliczone zastępy osobników chorych, upośledzonych, garbatych, zezowatych, obłąkanych – gdyż na tym polega prawdziwy humanizm. Cywilizowanie embrionów Po tej dygresji wróćmy do projektu Sosnowskiej. Embriony stworzone w procedurach medycznego wspierania prokreacji mogą być za zgodą rodziców przekazane innym osobom potrzebującym. Brzmi to rozsądnie. Natomiast jeśli rodzice nie chcą oddać zarodków "do adopcji", nie przechowuje się ich w nieskończoność w zamrażarce, lecz niszczy. Sama wzmianka o niszczeniu podziała na środowiska katolickie jak płachta na byka, choć oczywiście w polskich ośrodkach leczenia bezpłodności od dawna to się robi. Ale, jak zwykle w Pomrocznej, dopóki się głośno o tym nie mówi, wszyscy to tolerują; burzę wywoła dopiero próba legalizacji takich praktyk. Zakazuje się tworzenia i wykorzystywania embrionów do innych celów, niż medyczne wspomaganie prokreacji. Ależ to zakaz klonowania terapeutycznego! Czy rzeczywiście musimy wprowadzać taki zapis do ustawy dotyczącej aborcji? Może wystarczy, że urzędnicy Millera, nikogo nie pytając o zdanie, walczą na forum międzynarodowym o zakaz klonowania? Chwała Sosnowskiej za to, że jako pierwsza próbuje zainteresować tymi problemami Sejm. Rzecz wymaga jednak dyskusji z udziałem fachowców. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niech sczezną aktorki Zwabiony niczym Orfeusz śpiewem syren udałem się wraz z red. Ćwiklińskim do stołecznego klubu Żuraw, bo tam właśnie Największy Europejski Magazyn "Cinema" miał zaszczyt zaprosić na uroczystość ogłoszenia werdyktu szóstej edycji konkursu dla młodych aktorek. Klub Żuraw powitał nas tłumem barmanów stojących po drugiej stronie bufetu i rzędem pustych miejsc przed barem. Jak szepnął wtajemniczony bywalec, pazerne kierownictwo klubu zakazało organizatorom podawania darmowych hard-drinków, co jest zwykle główną atrakcją tego typu "ogłoszeń werdyktu", licząc że podniecone soft-drinkami (musujący sok z winogron plus sok porzeczkowy niegazowany plus kwasek cytrynowy plus lód z kranówy) towarzystwo ruszy szturmem na bar niczym aktorstwo w "Ogniem i mieczem" i nastuka knajpiarzom kaski. Grubo się przeliczyli. Recesja dotknęła głęboko młodą twórczą inteligencję, co było widać przy barze. I gdyby nie red. Ćwikliński, który systematycznie zamawiał dla siebie i przyjaciół skrupulatnie regulując rachunek keszem i kartą, to rząd barmanów i barmanek umarłby z nudów. Tak czy siak red. Ćwikliński stał się głównym sponsorem imprezy, niesłusznie pominiętym na zaproszeniach i prospektach. – Co tu tak drogo? – dziwił się raz po raz Sponsor, pomimo zutylizowanych drinków trzeźwo zauważając, że naparstek bourbona w "Żurawiu" kosztuje tyle, co butelka w sklepie. Ale po wejściu do Unii ceny łyskaczy spadną, pocieszaliśmy się, agitując młodzież za pozytywnym głosowaniem podczas referendum. Wreszcie po kilku drinkach mikrofony zafurczały i ogłoszono werdykt. Z sześciu półfinalistek w kategorii "młoda aktorka" do finału dostały się trzy, z których nieobecne na imprezie Prestiżowe Jury wybrało jedną. Nagrodę dla tej Jednej wręczyła Laureatka poprzedniej edycji. Znana już w warszawce, bo obecna narzeczona wybitnego aktora starszego pokolenia. Wszystkie trzy finalistki były ponętne, budziły zainteresowanie, podobnie jak obecna na uroczystości małżonka artysty młodego pokolenia Macieja Stuhra, tudzież kilka innych pań. Kudy jednak temu obecnemu zainteresowaniu do szału lat minionych, gdy w obecnym klubie Żuraw był sklep AGD z lodówkami i pralkami na społeczne zapisy. Wtedy tłum mężczyzn kolejkowiczów wił się aż po poprzeczną ulicę Kruczą. Z przekrwawionymi z pożądania oczami marzyli o trzygwiazdkowej, laminowanej lodówce Mińsk albo ładowanej od góry pralce Diana. Dziś w "Żurawiu" Laureatka uhonorowana przez ubiegłoroczną zwyciężczynię nie miała takiego wzięcia jak rzucona tam za PRL, w ramach wymiany towarowej między bratnimi krajami, radziecka elektromagielnica Kalinka. Obiekt westchnień ówczesnych gwiazd ekranu. Oprócz tytułu Laureatka otrzymała szereg cennych nagród. Jednodniowy pobyt w Studiu Urody, nocleg w hotelu w Ciechocinku, rozbieraną sesję w magazynie dla panów, no i przede wszystkim bilet do Cannes. Terminowo zgrany z odbywającym się tam festiwalem filmowym. Aby Ją tam dostrzegli. Bo w kraju bryndza jest. Filmów, prawdziwych zwłaszcza, już się nie kręci. Teatry wyrzucają aktorów pod pretekstem dezynsekcji. Role dostać można jedynie w telewizyjnych serialach, ale na te czyhają kobiety różnych idoli medialnych. W dniu wręczania nagród inny kolorowy magazyn – "Wprost" – zamieścił alarmujący artykuł "Kino opieki społecznej" przestrzegający wykształconych czytelników przeciwko przy-gotowanej w Ministerstwie Kultury ustawie o kinematografii. Ohydną, zdaniem redakcji, bo zmuszającą zagranicznych dystrybutorów filmowych, czyli właścicieli kin, handlarzy kaset wideo, płyt DVD, magnetowidów i odtwarzaczy, telewizji kablowych i platform cyfrowych do współfinansowania polskich filmów. Artykuł red. Jarosława Gajewskiego, pachnący lobbingiem zagranicznych firm, "wypasem", jak mawia młodzież filmowa, bije na trwogę! Bo oto szykuje się skok na pieniądze podatników. Tyle że autor nie dodaje, iż chodzi o pieniądze firm i podatników amerykańskich. Bo te firmy korzystają jedynie z polskiego rynku kinowego, zresztą w kolonialny sposób. Wypompowują stąd zyski, olewając polską kinematografię. Sprzedają obcą produkcję nie inwestując w rozwój naszych talentów. Nawet w ciała młodych aktorek. Laureatka konkursu otrzy-mała tytuł najwspanialszej Młodej i wejście do klubu Żuraw. Za pierwszej komuny stojący po lodówki i pralki pod Żurawiowym sklepem konsumenci współfinansowali krajową produkcję filmową. Dzięki nim, przebierającym nogami na mrozie, mogły debiutować i grać: Maja Komorowska, Magda Zawadzka, Beata Tyszkiewicz. Dziś najzdolniejsza młoda aktorka dostaje bilet do Cannes, ale tylko w jedną stronę. Jeśli nie załapie się tam na sponsora, to zginie w tłumie kolejnych wstępujących ponętnych ciał. Bo proamerykańskie lobby blokuje ustawę, a tym samym rozwój polskiego kina. I to trzeba "Wprost" młodym artystom powiedzieć. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdy komornik zajmie Kołodkę Na pocieszenie zaprawdę powiadam wam: wyzyskiwacze też niedługo będą wyzyskani do cna. Gdy nie wiadomo, co robić – należy ogłosić "reformy". Pamiętacie "cztery fundamentalne" rządu Buzka? Miało być sprawne, tanie i uczciwe państwo. Wyszło odwrotnie. Rząd Millera zapowiada (którą to już z kolei?) "reformę finansów publicznych". Boję się, że klasa polityczna hoduje nam niezłego pawia. Kto to spłaci Od grudnia 1999 r. zadłużenie sektora finansów publicznych wzrosło z 273,4 mld do 327,8 mld – czyli o 54,4 mld. To wspaniały wynik! Gwoli sprawiedliwości dodam, że 25 mld "wyrobił" tylko w ciągu trzech kwartałów ubiegłego roku rząd Leszka Millera. Zadłużenie zagraniczne Pomrocznej na koniec III kwartału 2002 r. wyniosło ogółem 78,7 mld dolarów. W tym tempie za kilka lat nasz piękny kraj będzie wisiał różnym zachodnim instytucjom finansowym ponad 100 mld i jak pierdolnie, to na amen. Nie mam pojęcia, jak można spłacić 100 mld zielonych. Sternicy krajowej gospodarki też nie mają. Złośliwi twierdzą, że "znają miejsca i ludzi", którzy mogą ukoić stargane nerwy sterników. Nie wierzę w to. W resorcie zdrowia na miejscu Łapińskiego – który, moim zdaniem, nie dość energicznie kręcił wora różnym medycznym lobby – jest Balicki. Mam dobrą wiadomość dla pana ministra – zadłużenie kas chorych w ciągu trzech kwartałów ubiegłego roku zmniejszyło się ze 154,4 mln do 81,7! Zwiększyło się za to zadłużenie samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej z 389,7 mln zł pod koniec 2001 r. do 424,4 mln na koniec września 2002 r. Teraz rozumiem, dlaczego w wielu szpitalach nie ma pieniędzy na wypłaty. Tu ubyło, tam przybyło, a kasy na kojenie nerwów w kasach jak nie ma, tak nie ma. Nie da się tego powiedzieć o Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych i zarządzanych przez niego funduszach. Na koniec grudnia 1999 r. – po pierwszym roku wdrażania fundamentalnej reformy – zadłużenie ZUS wyniosło 3,1 mld zł. Na koniec września 2002 r. było tego już 7,6 mld zł. Tendencja jest wyraźna. Mam nadzieję, że nie dożyję do emerytury. Jednym ze sztandarowych haseł SLD i rządu Millera była likwidacja różnego rodzaju funduszy celowych i agencji. Oszczędności z tego tytułu miały być wielkie. Moim zdaniem, przez dziewięć miesięcy 2002 r. urzędasy w likwidowanych funduszach i agencjach bronili się wyjątkowo zręcznie. Zadłużenie tych jednostek spadło o symboliczne 2 mln zł ze 192 do 190 mln. Gdyby rzeczywiście cięto, spadek zadłużenia powinien być większy. Banki na żebry Spadek inflacji w styczniu do 0,4 proc. rok do roku z 0,8 proc. w grudniu 2002 r. wskazuje, że może nas czekać kilkumiesięczny okres deflacji. Oznacza to, że wkrótce banki każą sobie słono płacić za lokowane w nich oszczędności, podczas gdy oprocentowanie kredytów pozostanie na niezmienionym poziomie 15–20 proc. To chora sytuacja. Pozbawione dostępu do kredytu przedsiębiorstwa po raz kolejny ogłoszą "restrukturyzację" i na bruku wylądują tysiące nowych bezrobotnych. W tej sytuacji na miejscu ministra finansów nie liczyłabym na wzrost dochodów podatkowych. Pozostanie głębiej się zadłużać, co w warunkach deflacji oznacza kolejne umocnienie złotego. Drogi dziś złoty stanie się jeszcze droższy. Kredyty jeszcze trudniejsze, a banki jeszcze mniej skłonne, aby pożyczać. Syntetyczny wskaźnik koniunktury bankowej Pengab spadł w lutym do najniższego poziomu w historii. Bankowcy wiedzą, co się święci, choć oficjalnie prężą muskuły. Ciekawa jestem, kiedy wyjdą na ulicę z transparentami "Balcerowicz musi odejść"? Ze względu na wyjątkowo słabe wyniki całego sektora w zeszłym roku kilka tysięcy bankowców wyleciało na ryj. W tym roku będzie podobnie. Novum polega na tym, że zaczną spadać głowy prezesów. Mój stały dostarczyciel natchnienia, prezes Kredyt Banku Stanisław Pacuk, już pożegnał się z fotelem. Następny, o którym się mówi, to Wojciech Kostrzewa z BRE Banku. Ruina jak po wojnie Pamiętacie? Równo rok temu ogłaszano w Sejmie rewelacyjne plany wychodzenia z kryzysu. Zalecam naszym politykom gospodarczym studiowanie doświadczeń Japonii w walce z deflacją. Kraj ten, mimo że produkuje znakomite statki, samochody i sprzęt grający, od lat pogrążony jest w recesji, której solidnym objawem jest właśnie deflacja. Japończykom nie opłaca się nawet trzymać kasy w bankach, bo na tym tracą. Rozwinął się przemysł produkujący różnego rodzaju meble do przechowywania gotówki – specjalne szafy, komody, półki... W Pomrocznej to niemożliwe. Od razu napadną i zrabują. Do łask wrócą skarpety. Z "reformowania" także nic nie wynika, jeśli gospodarka jest w złym stanie. Trzeba uświadomić sobie, że w ciągu ostatnich 13 lat praktycznie przeprowadzono w kraju deindustrializację na niespotykaną skalę. Dziś przedsiębiorstwa wykorzystują około 67 proc. możliwości produkcyjnych. Taki efekt można osiągnąć prowadząc solidnie przegraną wojnę. Tylko jeżeli sobie przypominam, nikt nas przez ostatnie 13 lat nie napadał. Politycy cieszą się jak dzieci, że udało się "ustabilizować" bezrobocie na poziomie ponad 18 proc. To może się zmienić, gdy padnie przemysł stoczniowy i hutniczy. Co wtedy zrobi lewicowy rząd? Nie zdziwię się, jeśli np. w ramach "reformy" obetnie świadczenia bezrobotnym. I tak większość z nich jest na garnuszku pomocy społecznej, czyli żyje powietrzem. Organizowanie szkoleń mija się z celem. Gdy na jedną ofertę pracy przypada trzech chętnych, można myśleć o dokształtach i selekcji. Przy 250 kandydatach – jak to bywa w wielu regionach – to czysta loteria. W tej sytuacji politykom pozostaje agitacja za Unią Europejską. Jeden z najbardziej kuriozalnych argumentów, który słyszałam, brzmi tak: "Młodzi Polacy będą mieli szansę na zatrudnienie w krajach Unii". Do kurwy nędzy! Pokażcie mi europejski rząd, który zachęca swoją młodzież do szukania pracy za granicą? Czy lewicowi politycy nie wiedzą, ile kosztuje wykształcenie inżyniera, lekarza czy ekonomisty i że płaci za nie polski podatnik? Jak już wszystko sprywatyzuje Kulczyk i jemu podobni, to co nam zostanie? Polska krajem emerytów, rencistów i dorastającej młodzieży, bo rodzice – już legalnie – w ramach Unii Europejskiej wykonują najprostsze prace porządkowe na ulicach Brukseli, Madrytu czy Berlina. Tylko kto wtedy w Polsce będzie płacił podatki? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak wychodzi z morza cd. Polski statek znowu walnął w inny. W tej dyscyplinie jesteśmy pierwsi w Europie. Całkowicie bez echa w polskich mediach (za to szwedzkie i duńskie sporo na ten temat mielą) przeszła wiadomość o tym, że frachtowiec Joanna przypierdolił w prom pasażersko-towarowy Stena Nautica. Stało się to w poniedziałek 16 lutego 2004 r. około piątej nad ranem w cieśninach duńskich. "Nautica" należy do szwedzkich linii żeglugowych Stena Line, tych samych, które wożą ludzi i towary z Gdyni do Karlskrony. "Joanna" uderzyła wprost w burtę promu robiąc w niej 11-metrową dziurę. Woda zalała całą maszynownię. Około 130 pasażerów ewakuowano na morzu, bo jednostce groziło zatonięcie. Prom po kilku godzinach przyholowano do szwedzkiego portu Varberg, gdzie podjęto akcję ratowania... koni. Po zawodach w Arhus w Danii wracała promem do kraju szwedzka drużyna olimpijska specjalizująca się w pokonywaniu przeszkód wierzchem na koniu. Konie zostały uwięzione w przyczepach na pokładzie towarowym i rżały z przerażenia ponad 40 godzin, bo tyle trwała akcja ich wyciągania. Wartość zwierząt obliczono na ok. 10 mln koron. "Joanna" należy do polskiego prywatnego armatora z Gdyni, choć pływa – zapewne ze względów podatkowych – pod flagą Jamajki, ma polską załogę i kapitana. Przyczyny wypadku bada teraz szwedzka izba morska. Docieka, co spowodowało, że oficer wachtowy "Joanny" nie dostrzegł świateł promu, który nie jest łupinką. * * * Pomimo chwalebności, jaka to Polska z morza, dla morza i od morza, jedyne, w czym moglibyśmy w związku z morzem dzierżyć w Europie palmę pierwszeństwa, to liczba wypadków morskich i poniesione na morzu ofiary śmiertelne. Służę statystyką obrazującą zatonięcia lub całkowite spalenia statków o tonażu powyżej 100 BRT: l1981 r. – "St. Dubois" l1983 r. – "Kudowa Zdrój" (20 ofiar śmiertelnych) l1985 r. – "Busko Zdrój" (24 ofiary) l1986 r. – "Sopot" l1987 r. – "Skoczów" l1993 r. – "Jan Heweliusz" (największa katastrofa morska w dziejach powojennej Polski z 55 ofiarami śmiertelnymi). Tonęły także statki pod obcą banderą, ale z polską załogą: l1988 r. – "Athenian Venture" (29 ofiar) l1989 r. – "Kronos" (18 ofiar) l1993 r. – "Nagos" (zginęło 3 Polaków i 13 osób innej narodowości) l1995 r. – "Erato" (6 ofiar) l1997 r. – "Leros Strength" (20 ofiar) l1998 r. – "Pallas" (16 utopionych). To po katastrofach "Kudowy" i "Buska Zdroju" ówczesny minister gospodarki morskiej powołał w kraju kilka ośrodków szkolenia ratowniczego, aby marynarze, jak już w coś uderzą, przynajmniej wiedzieli, jak skakać do szalupy ratunkowej, a nie tonęli bezmyślnie. * * * W Polsce dużo się mówi o bezpieczeństwie na morzu, o jakości szkół morskich, szkoleniach z bezpieczeństwa. Wielokrotnie pisaliśmy w "NIE", że tylko się mówi, robi się gówno. Albo gorzej – robi się źle. W "NIE" nr 39/2003 napisaliśmy, że każdy marynarz – od majtka do kapitana – aby móc pływać na statku, co 5 lat musi przechodzić trening w zakresie bezpieczeństwa. To nie tylko zdrowy rozsądek nakazujący uczenia się, jak dbać o własną dupę w wypadku zagrożenia, ale nakłada tę powinność Międzynarodowa Konwencja o Wymaganiach w Zakresie Wyszkolenia Marynarzy, Wydawania Świadectw oraz Pełnienia Wacht (Konwencja STCW 78/95). Polska jak najbardziej jest jedną ze stron konwencji, gdyż – jak każdy cywilizowany kraj – dokument ten ratyfikowała. Napisaliśmy, że Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich podjęło uchwałę, aby olać to międzynarodowe prawo i uwolnić ludzi morza od konieczności przechodzenia szkoleń. Nie tylko wbrew konwencji, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi. Po publikacji artykułu przyszły aż dwa sprostowania. Z Urzędu Morskiego w Szczecinie podpisane przez dyrektora Piotra Nowakowskiego i z Ministerstwa Infrastruktury z podpisem dyrektora Biura Komunikacji Społecznej Ryszarda Nałęcza. Oba były jednakie w treści: dziennikarz "NIE" pisze nieprawdę lub w najlepszym razie się myli. Oba nieuzasadnione. Po naszym artykule interweniował główny inspektor pracy, z mocy ustawy odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich zatrudnionych. Został tak samo dokładnie olany przez urzędników Pola jak my. Wydając specjalne oświadczenie kierowane do ministra infrastruktury interweniował – grubo po naszej publikacji, ale chwali się, że w ogóle – marszałek Senatu prof. Longin Pastusiak. Nie byliśmy więc w krytyce poczynań urzędów morskich tak całkiem osamotnieni. * * * I oto w Ministerstwie Infrastruktury przygotowywane jest nowe rozporządzenie w sprawie wyszkolenia i kwalifikacji zawodowych na morzu. W projekcie mowa jest o tym, że należy wyeliminować luki prawne powstałe wcześniej. Rozporządzenie przywraca obowiązek przechodzenia przeszkoleń z zakresu bezpieczeństwa – dokładnie tak, jak pisaliśmy. Cieszy nas, że ministerstwo – choć nie wprost i choć wcześniej gorąco zaprzeczając – przyznaje nam rację. Od wiewiórek w ministerstwie dowiedzieliśmy się, że luki prawne powstały za czasów wiceministra Marka Szymońskiego, bohatera z "NIE" nr 7/2004. Pisaliśmy, że taki z niego zdolny kapitan, a tyle przeszkód się na niego rzuca, gdy pływa po morzach. I że biedak musi w związku z tym składać przed Izbą Morską wyjaśnienia. Okazuje się, że zdolny był z niego także legislator. A obecny wiceminister musi odkręcać to, co Szymoński skręcił. Tylko po co było tyle się z nami handryczyć? Jak "NIE" coś pisze, to znaczy, że wie, co pisze. * * * W szczecińskim Urzędzie Morskim 20 lutego 2004 r. po raz kolejny zebrało się Kolegium Dyrektorów. Tym razem gorąco dyskutowano o projekcie nowych mundurów dla pracowników urzędów morskich. Dyskusja ta, naszym zdaniem, nie przyniesie specjalnej szkody. Mamy nadzieję, że nowe mundury prezentować się będą okazale, a czapki wieńczyć będzie pióropusz albo kogucik. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SLD bez Słoniny Prezydent Elbląga Henryk Słonina zawiesił swoje członkostwo w SLD. W specjalnym liście do mediów wyjaśnił, że chce odpolitycznić urząd, stworzyć lepszy klimat do sprawowania obowiązków gospodarza miasta i poprawić współpracę z opozycją. To osobista, zaplanowana i dobrze przemyślana decyzja. Zapewniam, że nie ma nic wspólnego ze słabnącymi notowaniami Sojuszu – oświadczyła dziennikarzom rzeczniczka pana prezydenta. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że mogłoby być inaczej. Prezydent za grosze Dyrektor wydziału kultury łódzkiego magistratu Zbigniew P. wysłał faks ze swego sekretariatu do siedziby biura poselskiego PiS. Pan Zbigniew P. jest bowiem działaczem PiSuarowym. Takie nadużycie oburzyło pana prezydenta Łodzi Kropiwnickiego Jerzego, który nakazał dyrektorowi zwrócić 45 (słownie: czterdzieści pięć) groszy do kasy miasta. Pan prezydent zwrócił też urzędnikowi uwagę na niestosowność takiego zachowania. 45 groszy, a tyle reklamy... Zwierz kąsa Leppera Związek Zawodowy Rolników Ojczyzna złożył do sądu wniosek o psychiatryczne przebadanie Andrzeja Leppera. Jest to reakcja związku na wypowiedź pana Leppera, który stwierdził publicznie, że szef związku pan Leszek Zwierz ma żółte papiery. D. J. Gangsterzy i filantrop Ryszard Zembaczyński jest prezydentem Opola. Z nadania Platformy Obywatelskiej, partii określanej jako „złodzieje”, która szykuje się do przejęcia władzy. Jest wiceprzewodniczącym zarządu regionu PO na Opolszczyźnie. Prezydent Zembaczyński zasiądzie niedługo na ławie oskarżonych. Grozi mu od roku do 10 lat więzienia. Prokuratura Okręgowa w Bielsku-Białej postawiła mu zarzut nadużycia uprawnień i narażenie Banku Ochrony Środowiska na stratę 1,5 mln zł. Jako dyrektor regionalnego oddziału banku Zembaczyński udzielił bandziorom lewego kredytu. Prezydent Opola zasiądzie na ławie oskarżonych razem z członkami gangu wyłudzającego kredyty. Podejrzanym postawiono prawie 80 zarzutów. – PO absolutnie nie straciła zaufania do prezydenta Zembaczyńskiego – mówił w Radiu Opole poseł Leszek Korzeniowski, szef Platfusów na Opolszczyźnie. Będzie mógł to zaufanie włożyć do paczki i wysłać Zembaczyńskiemu za kratki. A. S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Organy ściemniania Grzegorz W., właściciel firmy hydraulicznej, tyrający na kilku budowach wokół Warszawy, żonaty, jedno dziecko, nie karany, spokojny obywatel. Grzegorz W., bandyta i złodziej, rabujący nieletnim ostatnie grosze, wielokrotnie notowany i znany policji, przez sześć miesięcy podejrzany o kolejny rozbój klient aresztu w Białołęce. Drugi portret rysowały policja i prokuratura. Pierwszy jest prawdziwy. 19 października 2000 r. rano do Grzegorza W., właściciela firmy hydraulicznej, zapukało dwóch smutnych panów z nakazem przeszukania mieszkania oraz z uprzejmą sugestią, by pan Grzegorz udał się z nimi do komisariatu, bo jest podejrzany o rozbój. Nie codziennie budzą człowieka informacją, że wart jest pierdla. Pan W. udał się zatem do komisariatu, by czym prędzej wyjaśnić to nieporozumienie, ponieważ – jak sięgał pamięcią – nikogo nie obrabował. Stanowcze działania policji z Wydziału Kryminalnego Komisariatu Warszawa Żoliborz w osobie starszego sierżanta Pawła Trybuły zostały spowodowane poprzedniego dnia oświadczeniem dwóch uczniów technikum, iż około godziny 13.20 zostali napadnięci przez trzech mężczyzn w wieku 18–20 lat, którzy wciągnęli ich do bramy i obrabowali z: telefonu komórkowego marki Ericsson, karty płatniczej Visa Elektron i 20 złotych polskich. Oświadczenia swoje chłopaki złożyli na ręce sierżanta Trybuły około 17.00. Czujny jak żuraw sierżant natychmiast wytypował sprawców rozboju. Byli to: Grzegorz W., Karol S. i Jacek Z. Sierżant Trybuła scharakteryzował podejrzanych krótko (pisownia oryginalna): W/wym osoby są bardzo dobrze znani pracownikom wydziału kryminalnego Komisariatu Policji Warszawa Żoliborz jako osoby trudniące się kradzieżami oraz rozbojami. Ponadto osoby te często widywane są w rejonie ulic gen Zajączka, Al. Wojska Polskiego. W/wym byli wielokrotnie legitymowani w miejscach zagrożonych tego rodzaju przestępstwami. Ostatnio byli zatrzymani w dniu 06.05.2000 r. jako sprawcy kradzieży samochodu. To istotna informacja dla sądu i prokuratury. Po pierwsze, wynika z niej, iż Grzegorz W., bo na nim się skupimy, ma własną firmę tak tylko dla śmichu, gdyż zarabia przede wszystkim kradnąc i rabując. Pisząc "trudnią się kradzieżami i rozbojami" sierżant Trybuła musiał być bogaty w wiedzę o licznych wyrokach za te przestępstwa, ponieważ trudno sobie wyobrazić, by w "notatce urzędowej" szkalował człowieka niekaranego prawomocnym wyrokiem sądu. Mamy w rękach inny dokument z kwietnia 2002 r. Jest to pismo z Wydziału Łączności i Informatyki Komendy Stołecznej Policji. Tutaj trafiają wszystkie informacje o zatrzymaniu i legitymowaniu kogokolwiek w ciągu ostatnich kilku lat. Z tego pisma wynika, że Grzegorz W. był legitymowany dwa razy w życiu – prewencyjnie, czyli bez żadnych podejrzeń – w tym raz w sądzie przez policję sądową. Nie ma mowy o żadnych wyrokach za kradzieże i rozboje. Nie przewijał się w żadnych materiałach policyjnych. Nie był zatrzymany jako sprawca kradzieży samochodu. Występował w takiej sprawie jako świadek. Przeszukanie w domu Grzegorza W. i drugiego podejrzanego zakończyło się fiaskiem. Na okazaniu obaj młodzi ludzie wskazali jednak na Grzegorza W. jako sprawcę napadu z 18 października. Rozpoznali go po rysach twarzy, kolorze włosów, uczesaniu i rozbieganych oczach. W. został zatrzymany. Warto jednak spojrzeć na to, co mówili poszkodowani. Po pierwsze, wiek napastników określili na 18–20 lat. Przykro nam to mówić, ale Grzegorz W. nie wygląda na młodzieniaszka. Wygląda na tyle, ile ma – na 30-letniego mężczyznę. Obaj poszkodowani mówili o jasnych włosach obciętych krótko na tzw. jeżyka. Potem zeznawali, że włosy były rude wpadające w blond. Grzegorz W. jest ciemnym blondynem o włosach średniej długości i takie miał 18 października. 19 października aspirant sztabowy Ewa Bandurska przedstawiła W. zarzuty na piśmie. Tego samego dnia o 14.40 rozpoczęła przesłuchanie Grzegorza W. Nie przyznał się do winy. Przedstawił dokładny rozkład dnia z 18 października: o 7.30 zjawił się na budowie w Chotomowie, stamtąd z jednym z podwykonawców udał się do Otwocka, tam przebywał do około 12.00 i ponownie wrócił do Chotomowa, skąd wyjechał do Warszawy około godziny 14.00, a do domu dotarł około 14.40. Podał nazwiska osób mu towarzyszących, z którymi rozmawiał, podał numery ich telefonów komórkowych i domowe. 20 października przed policją zeznawali dwaj świadkowie dający Grzegorzowi W. pełne alibi. Obaj twierdzą nawet, że W. wyjechał z Chotomowa o 15.00, a nie o 14.00. 21 października Sąd Rejonowy na wniosek prokuratora rejonowego postanowił tymczasowo aresztować Grzegorza W. na dwa miesiące. Pobyt w areszcie był podejrzanemu regularnie przedłużany przez sąd. W lutym asesor Monika Bednarek przedstawiła akt oskarżenia przeciwko Grzegorzowi W. Ponownie powołała się na typowanie sprawców przez policję jako wielokrotnie zatrzymywanych. Owszem, wspomniała o alibi oskarżonego, ale uznała je za niewiarygodne ze względu na duże rozbieżności co do godziny. Asesor Bednarek powołała się także na ustalenia biegłego psychologa, który miał stwierdzić kategorycznie, że poszkodowani nie wykazują tendencji do konfabulacji. Bardzo interesujące. Oto rachunek wystawiony przez wspomnianego biegłego: Ze względu na trudny charakter sprawy – podejrzani przedstawiają alibi; istnieje ewentualność, że świadkowie konfabulują albo mylą się co do osób, a od oceny tych zeznań należy merytoryczne rozstrzygnięcie sprawy zaś czyn jest zagrożony wysoką karą – wnoszę o przyznanie stawki godzinowej zwiększonej o 50 proc. Pan biegły jest tylko chciwy? Czy też kłamie w opinii przedstawionej sądowi na temat obu poszkodowanych, skoro pisze w niej wyraźnie: w wypowiedziach nie stwierdzam konfabulacji, choć w rachunku mówi, że mogą zmyślać? Prokuratura nie zaakceptowała rachunku wystawionego przez biegłego. Dlaczego? Szkoda jej pieniędzy czy też chciała wyjaśnić różnice w obu dokumentach biegłego? Dlaczego więc nie wyjaśniła? Chyba warto wiedzieć, czy poszkodowani mogli kłamać, czy nie? Choćby dlatego, że człowiek, który uparcie nie przyznaje się do winy i przedstawia alibi, siedzi wciąż za kratkami. Prokuratura i policja pracująca pod jej nadzorem dokładnie odtworzyły przebieg zdarzeń w dniu rozboju. Poszkodowani stwierdzili, że zastrzegli kartę skradzionego im telefonu. Jeżeli tak, to czemu w Idei nikt nie ma żadnych informacji o zgłoszeniu utraty karty SIM i telefonów przydzielonych podanemu abonentowi? I czemu wiadomość tę uzyskał dopiero sąd? Dlaczego ani policja, ani prokuratura nie zainteresowała się, czy karta SIM była rzeczywiście zastrzeżona w podanym przez poszkodowanych dniu? I czemu nie zainteresowano się, czy właściciel karty Visa Elektron zastrzegł ją, czy nie? Odpowiadamy: zastrzegł. Pół roku po napadzie, w kwietniu 2001 r. zgłaszając, że zaginęła w październiku. Kto i dlaczego wysłał do niektórych uczestników procesu Grzegorza W. telegram z sądu z informacją, że rozprawa nie odbędzie się, choć odbyła się bez przeszkód? Czyżby komuś zależało na osłabieniu jednej ze stron procesu? Dlaczego nikt w policji i prokuraturze nie pomyślał, że to się nie trzyma kupy, żeby facet, mający własną firmę i nieźle zarabiający, latał po ulicach za uczniakami i wyrywał im po 20 złotych z chudych portfelików. Sąd Rejonowy w Warszawie na rozprawie w grudniu 2002 r. uniewinnił Grzegorza W. i jego kolegę. Grzegorz W. przesiedział w areszcie 182 dni i tyleż nocy. Stracił zarobki, dobre imię, trochę zdrowia. Ma zamiar pozwać do sądu skarb państwa o odszkodowanie. Niemałe. Pewnie mu zapłacimy. Tylko dlatego, że sierżant Trybuła i asesor Bednarek spaprali robotę. Nie to jednak jest najistotniejsze. Gorsze jest to, że każdego dnia każdy z nas może zostać zgarnięty na dołek z własnego domu i siedzieć w pierdlu nie wiadomo ile, bo aparat sprawiedliwości w Polsce powinien kury macać, a nie decydować o ludzkim życiu. Biedne kury... Autor : Maciej Wiśniowski / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Dramatycznie spadał poziom wód w rzekach. Wysychały studnie i wodociągi. Płonęły lasy. Papież Polak modlił się o deszcz. Ulewy w Sudanie pozbawiły domów ćwierć miliona ludzi. • Spadł poziom przedwyborczego poparcia dla SLD. Notowania są najniższe w tej kadencji parlamentu.Na początku sierpnia na SLD głosowałoby 21 proc. (spadek o 4 proc.), na PiSuar – 15 proc. (wzrost o 3 proc.), PO – 14 proc. (wzrost o 2 proc.), Samoobronę – 12 proc. (wzrost o 2 proc), PSL – 10 proc., LPR – 6 proc. (spa-dek o 3 proc.), UP i UW po 5 proc. (wzrost o 1 proc.). • Strajkowali robotnicy ostrowieckiej Fabryki Wagon. Fabryki posiada-jącej liczne zamówienia, rentowną produkcję, fachową załogę oraz właścicieli wypompowujących z zakładu wszystko, co wartościowe, od kiedy go sprywatyzowano. Wedle dyżurnych, krajowych ekonomicznych autorytetów prywatyzacja jest lekiem na zastój gospodarczy i korupcję. • Kobieta w Polsce księdzem chrześcijańskim? Tak, ale w Kościele ewangelicko-reformowanym. Pani Wiera Jelinek będzie pierwszym pastorem płci żeńskiej w naszym kraju. – Ta decyzja wpłynie na ochłodzenie stosunków między nami – ekumenicznie rzekł ksiądz profesor Stanisław Celestyn Napiórkowski z KUL. Chrześcijanin, ale katolicki. • Polka arabskiego pochodzenia została obsobaczona w stołecznym Szpitalu Bielańskim jako „arabska gnojówa”. Bo skórę miała za ciemną i kolczyk w pępku. Marokanka polskiego obywatelstwa została wyrzucona ze stołecznego sklepu, bo chciała kupić polskie, a nie niemieckie nici. Neofitkę-patriotkę wyzwano od „brudasów”, zanim usunięto z placówki handlowej. • Do wszystkich aptek na podległym mu Mazowszu zwrócił się wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego Wojciech Wierzejewski. Aby nie sprzedawały antykoncepcyjnego leku Postinor Duo. Marszałek jest aktywistą Ligi Polskich Rodzin. Wierzy, że to Żydzi podsuwają Polakom środki antykoncepcyjne, żeby potem panoszyli się tu Arabowie. • Na Pomorzu zakończył się wojewódzki zjazd konkurencyjnej wobec SLD Demokratycznej Partii Lewicy. Kongres Krajowy DPL zaplanowano na 7 września w Warszawie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mała orkiestra parafialnej pomocy Od 11 lat Owsiak wkurwia kler i przykuriewnych polityków. Dlaczego? Bo złamał monopol na charytatywność? Bo jest wiarygodny i rozlicza się z każdej złotówki? Bo szanują go młodzi? A może po prostu: bo tak. – Niech pani nie daje! – starszy jegomość krzyczy na całe gardło, siłą odciągając od puszki zdezorientowaną kobietę. – Oni zbierają na Owsiaka, a później Owsiak za to robi Łutstok czy jakoś tak i tam rozdaje narkotyki. Starszy dżentelmen to znany w Biłgoraju aktywista parafialny. Wie dobrze, jakie zło czai się za obłudnym uśmiechem Owsiaka. Wie dobrze od swojego proboszcza. Kilka chwil wcześniej przed głównym kościołem w Biłgoraju dwie uczennice podchodzą z puszką do kobiety w średnim wieku: – Może pani wspomoże orkiestrę? Kobieta z promiennym uśmiechem sięga po serduszko i z rozmachem nakleja je na szparze puszki: – Nigdy! Wolontariusze natykali się na siebie wielokrotnie na ulicach Biłgoraju. Ci z czerwonymi serduszkami i ci z puszkami zrobionymi z pudełek na strzykawki: ponurzy i zmar- znięci. – Panowie zbierają pieniążki? – zatrzymuję taki patrol. – Tak, bo co? – odpowiada czerwony kinol. – A na co zbieracie? – Na szpital, na ma... man... mamograf. – A czemu właśnie dziś, kiedy zbiera orkiestra? – A co, nie wolno? Przecież nie dla siebie zbieramy. Akcję przeciw Owsiakowi ogłosił starosta biłgorajski Stanisław Schodziński (LPR). Oficjalnie pod pretekstem zbiórki pieniędzy na mammograf dla szpitala. Poparcia udzielili mu miejscowi proboszczowie, ogłaszając to wielokrotnie z ambon. – Chciałem przeprosić Jurka Owsiaka, który zrobił tyle dobrego dla naszego szpitala. – Burmistrz Biłgoraja Janusz Rosłan z SLD nie ukrywa, że jest mu przykro. – To wstyd dla miasta. Rosłan wygrał wybory w pierwszej turze zbierając ponad 50 proc. głosów. Nie ma jednak łatwego zadania. Musi współpracować z powiatem rządzonym przez ligusów i radą miasta prawicową w większości. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zakupiła w ubiegłych latach dla biłgorajskiego szpitala bardzo drogi sprzęt. Między innymi inkubator dla noworodków i pulsoksymetr badający tlen we krwi dzieci. Na frontowej ścianie szpitala wisi niewielki neon orkiestry. Starostwo usiłowało zmusić pracowników podległej mu służby zdrowia do udziału w swojej zbiórce. Spotkało się z ostrym sprzeciwem środowiska. Jeden z lekarzy odczytał protest: Nasz szpital otrzymał w poprzednich latach sprzęt od WOŚP i nie należy dokumentować naszej niewdzięczności za ten fakt konkurencyjną akcją. (...) Żenujące jest to, że dla rozegrania niezrozumiałych interesów biłgorajskiego starostwa włącza się pracowników służby zdrowia i to ich rękami chce się zdyskredytować popularną, szczytną i cenioną w społeczeństwie akcję „Świątecznej Pomocy”. Artur Brożko jest szefem sztabu orkiestry w Biłgoraju. Stanowczo ostrzegał swoich wolontariuszy, żeby nie reagowali na obraźliwe uwagi i zaczepki. – Nie chcemy konfrontacji – mówi. Dzwonię do starosty biłgorajskiego. Nie zastaję go. W jego imieniu przemawia Marian Tokarski – członek zarządu: – Jesteśmy dumni z naszej akcji. Nie mamy nic przeciwko Jurkowi Owsiakowi... – Czy już wiadomo, ile uzbieraliście? – Będzie wiadomo, jak policzymy... Może za dwa dni. A czemu to pana interesuje? Kiedy kończyłem pisać ten artykuł, na koncie WOŚP było 11 478 386,79 złotych. W trakcie finału zadeklarowano 30 362 782 złotych. Liczenie trwa. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Powab Leppera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Piątas Achillesowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sierpniem i młotem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lotna staruszka i cenzura Czy prehistoryczna już postać nazwiskiem Hitler nadal musi ograniczać naszą swobodę myślenia, czytania, oglądania, oceniania? Chodzi konkretnie o książkę, o to żeby mogła się w Polsce ukazać, a także o zasady. 22 sierpnia minęło sto lat skandalicznego i chwalebnego istnienia Leni Riefenstahl, Niemki, która uchodzi za najwybitniejszego w dziejach reżysera filmów dokumentalnych. Stulatka właśnie wróciła z głębinowego nurkowania na Malediwach na Oceanie Indyjskim. Wybiera się teraz wykonywać w Alpach, nad Dolomitami, wariackie akrobacje samolotowe z pętlami. Jest bowiem czynną pilotką wyczynową. W chwilach wolnych od tych rozrywek montowala swój nowy film o podmorskim życiu i udziela wywiadów skarżąc się na starość, marne zdrowie i bezustanne ataki prasy za jej prohitlerowską przeszłość. W Hollywood Jodie Foster, Madonna i Spielberg interesują się możliwością zrobienia superfilmu o życiu wielorako utalentowanej stulatki. Wpierw była tancerką. Potem została aktorką – gwiazdą niemieckiego kina. Największe sukcesy osiągnęła jako filmowa dokumentalistka. Jest wybitnie utalentowaną pisarką. Maluje, a jej obrazy osiągają wysoką cenę. Wspina się na wysokie góry i w wywiadzie dla "Frankfurter Rundschan" wspomina, że z kolegami aktorami taszczyła na szczyty pianino. W epoce Hitlera dama ta nakręciła dwa genialne nazistowskie filmy propagandowe: "Triumf woli" o parteitagu NSDAP w Norymberdze w 1934 r. i "Olimpiadę" o igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 r. (Złoty Lew na festiwalu w Wenecji). Te dwa filmy postawiły ją w rzędzie największych filmowców i prekursorów nowoczesnego kina. Reżyserowała też filmy fabularne. Hitler ją protegował i przyjmował. Plotkowano, że owa feministka nie do zdarcia była kochanką kanclerza Rzeszy, tańczyła przed nim nago. Ona temu przeczy. Leni Riefenstahl po II wojnie długo i ostro krytykowano za prohitleryzm. Do dziś rżnie głąba. Powiada, że nigdy nie była członkiem partii. Zjazd NSDAP – światowej miary wtedy wydarzenie – przedstawiła jako rzetelny świadek bez żadnego komentarza. Nie jej to wina, że międzynarodową imprezę sportową, olimpiadę, urządzono w Berlinie za Hitlera. Była apolityczna, chociaż owszem uległa fascynacji hitleryzmem jak prawie wszyscy Niemcy, ale cierpi przez to od 60 lat dlatego, ponieważ nie wyparła się obłudnie swojej politycznej młodości. Wskazuje przy tym – nie bez racji – że jako feministka, kobieta zawodowego sukcesu, bezdzietna maniaczka pracy i dama swobodnych obyczajów postawą swą kontestowała nazizm, który powołanie kobiety widział w rodzeniu dzieci, życiu rodzinnym, zajęciach kuchennych i chadzaniu do kościoła. Po zakończeniu wojny Leni Riefenstahl przeszła zresztą dwa procesy denazyfikacyjne, jeden przeprowadzony przez Amerykanów, drugi przez Francuzów. Została zaliczona do najlżej obciążonych hitleryzmem – do kategorii oportunistów. Wykreślanie w Polsce tej postaci z historii kultury, z obiegu filmowego i literackiego już dziś jest objawem bezrozumnego zacietrzewienia, stanowi hołubienie tabu, przesądu. Z jednej bowiem strony – fascynacje totalitaryzmem i sztuka z nich wyrastająca należą do historii Europy. Z drugiej strony – wykreślanie przez hiperpolską cenzurę wszystkiego, co było prohitlerowskie, nie ma sensu, gdyż żadne intelektualne postawy sympatii do nazizmu w Polsce nie grożą. Dziś Leni stała się już tylko symbolem witalności, artyzmu, wariactwa, feminizmu i długowieczności – rzeczy dobrych, a nie zła. Zachwyt i potępienie "NIE" rozmawia z krytykiem filmowym i tłumaczem Jackiem Łaszczem, który przygotowuje do druku "Wspomnienia" Leni Riefenstahl. – Kiedy kilka lat temu zorganizowano w Warszawie w kinie Tęcza przegląd filmów Leni Riefenstahl, wybuchł skandal, a władze Żoliborza skierowały sprawę do prokuratury... – Nic nie da się zrobić w sprawie Leni Riefenstahl. Przynajmniej w Polsce. Andrzejowi Gasowi, który odgrzebał dokumentację filmowanej przez ekipę Leni Riefenstahl egzekucji w Końskich w pierwszych dniach wojny, nie udało się zrobić o niej filmu. Owszem, przybywa coraz więcej tekstów krytycznych i pełnych zachwytu w gazetach, ale nie ma jak dotąd polskiego przekładu słynnych "Wspomnień", wydawanych na całym świecie w licznych nakładach, przez Japończyków uważanych za największą autobiografię XX wieku. Można to cytować z trzeciej ręki i z licznymi przekłamaniami, ale wydać – nie. – W czym jest problem? – To jest moje pytanie! Nie mogę tego zrozumieć! Myślę, że głównie w jakiejś dziwnej bojaźni wydawców. Przez pół roku proponowałem przekład "Wspomnień" Bertelsmannowi, ale on ze zrozumiałych względów nie może. Inni są bardziej otwarci i na sam dźwięk nazwiska odpowiadają szczerze: "Leni – nie!". – U nas ciągle każdy, kto miał związek z Hitlerem jest nie do przyjęcia... – Leni Riefenstahl była piękną i wysportowaną kobietą należącą do bohemy towarzyskiej ówczesnych Niemiec. To prawda, że opowiadano o niej różne rzeczy, np. że tańczyła nago przed Hitlerem, ale na pewno nie była to Salome, która go prosiła o czyjąś głowę. Trudno udawać, że jej nie ma, skoro dziś teoretycy historii filmu wymieniają Leni Riefenstahl jednym tchem z Sergiuszem Eisensteinem i Orsonem Wellesem. Jest w tej trójce bez wątpienia. – Ale Eisensteina można w Polsce oglądać, wydawać, pisać o nim, choć robił filmy propagandowe dla Stalina. – A Leni Riefenstahl nie można! Skandal stuletniego istnienia Leni Riefenstahl wiąże się z jej niesłychaną emancypacją i z jej aroganckim poczuciem misji jako artystki. Była pierwszą kobietą i to w hitlerowskiej Rzeszy – gdzie jednak, pamiętajmy, obowiązywały trzy "K" (Kichen, Kirche, Kinder) – której udało się to, co nigdy nie udało się żadnemu mężczyźnie. To co nie udało się Eisensteinowi właśnie. Stworzyła nową estetykę dokumentu filmowego, która nie zestarzała się do dzisiaj. Po siedemdziesięciu paru latach jej "Triumf woli" jest wciąż żywy i ściągają z niego najwięksi, choćby wymienić Spielberga. Trudno też po obejrzeniu "Triumfu woli" i obu "Olimpiad" nie zgodzić się z opiniami, że Leni Riefenstahl jest prekursorką współczesnej estetyki telewizyjnej i reklamowej. – Atakowana jest za to, że nigdy nie przeprosiła za swoje związki z nazistami. – To niewybaczalne dla wielu, że ona jeszcze żyje. I faktycznie nigdy nie przeprosiła. W opartym na jej wspomnieniach trzygodzinnym filmie biograficznym Ray’a Millera mówi: Nigdy słowa o antysemityzmie nie padły z moich ust. Nigdy czegoś takiego nie pisałam. Nie byłam antysemitką ani nie należałam do narodowych socjalistów. To czemu jestem winna? Powiedzcie mi to. To nie ja zrzucałam bomby atomowe. Nikogo nie zadenuncjowałam. Na czym więc polega moja wina? Powtarza to z uporem przez całe życie. – W Stanach Zjednoczonych postać Leni Riefenstahl cieszy się dużą popularnością. Jodie Foster przygotowuje się do nakręcenia o niej filmu biograficznego z sobą w roli głównej. – Owszem, ale dopiero teraz, od czasu jej głośnych albumów fotograficznych i wydanych "Wspomnień". Nie ulega wątpliwości, że jest ona dzisiaj znakiem i ikoną sztuki, i kultury masowej XX wieku w nie mniejszym stopniu niż Marilyn Monroe. Powstają o niej balety (osobiście była na premierze baletu "Riefenstahl" w Niemczech) i sztuki teatralne. Bardzo bym chciał namówić Macieja Nowaka, dyrektora Teatru Wybrzeże w Gdańsku, na wystawienie głośnej już bardzo "Marleni" Thei Dorn, w której łączy się w nieco bluźnierczy sposób wątki kariery Marleny Dietrich i Leni Riefenstahl. Wiem też z prywatnej rozmowy z Agnieszką Holland, że zrobienie filmu o Leni byłoby i jej marzeniem. Jak mówi Baerbel Dalichow, kuratorka jej poczdamskiej wystawy fotografii, gdyby nie jej zaangażowanie w nazizm, byłaby wzorcem nowoczesnej, aktywnej zawodowo i twórczo kobiety sukcesu. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Ostrołęce ostro ciągną Członkowie rodzin miejskich notabli oraz posła SLD brali preferencyjne pożyczki przeznaczone na wspieranie lokalnej przedsiębiorczości. Łykali szmal za szkolenia dla bezrobotnych. Prokuratura prowadzi przesłuchania. Parlamentarzysta wymiata niepokornych ze swojego podwórka. Ostrołęcki Ruch Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP) powstał w 1994 r. jako stowarzyszenie zainicjowane przez garstkę osób, w większości bezrobotnych. Dwa lata później stworzono Fundusz Rozwoju Przedsiębiorczości, który na preferencyjnych warunkach udzielał pożyczek nowo powstającym lokalnym firmom. W sumie na około 5 mln zł ("Tygodnik Ostrołęcki" nr 41/2002). Szmal płynął z Ministerstwa Pracy, Banku Światowego, Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości oraz kasy miejskiej. Superkredycik Okazało się, że atrakcyjne pożyczki pobierali również miejscowi notable i członkowie ich najbliższych rodzin. Często wykorzystując pieniądze niezgodnie z przeznaczeniem lub nie zwracając ich. Wątpliwości budzi sposób ich przyznawania. W tej elitarnej grupie są także znaczące osoby związane z lewicą. Z pożyczek korzystał obecny poseł SLD Stanisław Kurpiewski oraz jego żona. Wzięła forsę na odkupienie firmy od męża, żeby jako poseł mógł brać pobory w Sejmie. Zasilili się też dyrektorka oddziału Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, a kiedyś sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD Elżbieta Ziółkowska i jej małżonek (ona wzięła kasę, by spłacić pożyczkę męża) oraz radny SLD Roman Balcerzak ze swoją starą. Pożyczki brali także: mąż wiceprezydent Marii Sokoll (PO) – przewodniczącej komisji rozdzielającej kredyty w ORWP, żona prezydenta Arkadiusza Czartoryskiego (PiS), wiceprzewodniczący Rady Miasta Józef Galanek (PO) oraz syn wiceprezydenta Miasta Wiesława Piaścińskiego ("Nasza Ostrołęka" utworzona przez członków dawnego Stronnictwa Demokratycznego). Ten ostatni łyknął kasę na działalność gospodarczą, której nie prowadził. Jego tata – zapewne przez przypadek – jest wiceprezesem ORWP. Prezesem zarządu ORWP jest Kazimierz Krzysztof Bloch, niegdyś przewodniczący tutejszego ZSMP, którego wojewódzkim szefem był obecny poseł Kurpiewski. To starzy kumple. Ale poseł Kurpiewski kategorycznie podkreśla, że nie był traktowany preferencyjnie, gdy przyznawano mu pożyczki i że nie był posłem, gdy brał szmal. Był tylko lokalnym liderem swojej partii. Gdy postanowił kandydować do parlamentu, pożyczkę wzięła jego żona, ale teraz ona już też nie pożycza z ORWP, bo uczy w podległej mu niepublicznej Mazowieckiej Szkole Ekonomicznej. Bezrobotnych szkoliła biorąc stówę za godzinę, ale było tego raptem 70–80 godzin. Zdaniem posła, moralnie naganne jest dopiero to, że wiceprezydent Sokoll reprezentując miasto, które dawało szmal na ORWP, była w komisji, która przyznała pożyczkę jej mężowi. Sprawą pożyczek przyznanych z funduszu ORWP zajmuje się teraz Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce. – Prezes Bloch straszył na posiedzeniu Rady Miejskiej SLD, że będzie się mścił na rodzinach i dzieciach tych, którzy pomogli całej tej historii wypłynąć na wierzch – opowiadają świadkowie. Deal na bezrobociu Prokuratura została również poinformowana o tym, że na listach uczestników szkoleń figurują nazwiska osób, które nie brały udziału w kursach. Na tę okoliczność prokurator ma przesłuchać około 700 osób. ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych organizowane przez Wojewódzki Urząd Pracy. Na prowadzeniu wykładów zarobiła cała tutejsza elita: obok żony posła Kurpiewskiego, także wspomniany wiceprezydent Piaściński i jego ślubna, oraz przewodnicząca Rady Miejskiej SLD Maria Skibniewska. Jako szkoleniowców zatrudniano pracowników Urzędu Kontroli Skarbowej (UKS) i Wojewódzkiego Urzędu Pracy (WUP). Tego samego, który organizował przetarg, a potem przeprowadzał kontrolę w ORWP na okoliczność ewentualnych przekrętów dotyczących zlecania szkoleń czy osób w nich uczestniczących. Trochę głupio, że zarówno zlecającymi ową kontrolę, jak i ją przeprowadzającymi byli ludzie, których nazwiska figurują na liście wykładowców. Kontrola żadnych nieprawidłowości nie wykazała. Teraz papiery obwąchują kontrolerzy z UKS w Płocku. Poseł wymiatacz Stanisław Kurpiewski, niegdyś wojewódzki szef ZSMP, potem szef SdRP, a następnie przewodniczący Zarządu Powiatowego SLD, czyli lider Sojuszu na tym terenie, swą mocną pozycję ugruntował w ostatnich wyborach samorządowych, gdy został radnym wojewódzkim. Mało jest takich, którzy mają wątpliwości, że to on rozdaje posady w miejscowych instytucjach. Od 1989 r. uparcie startował w wyścigu na Wiejską, aż wreszcie go wybrano. – Kurpiewski nie znosi sprzeciwu w swoim folwarku. Powołuje się na poparcie ministra Janika, a przeciwników określa jako sterowanych przez UOP i byłych esbeków. Niepokorni wylatują z partii. Na przykład założyciel tutejszej młodzieżówki i przewodniczący SdRP w mieście, a do niedawna przewodniczący jednego z kół SLD Artur Popielarz nie podporządkował się panującym w ostrołęckim SLD feudalnym stosunkom. Kurpiewski nie mógł tego tolerować, zastosował starą metodę – twierdzą lokalni członkowie lewicy. Od jednego z młodych poseł otrzymał oświadczenie, że Popielarz domagał się od niego łapówki. Brzydka wieść rozeszła się w lewicowych kręgach, ale prokuratura tego nie potwierdziła. Młody nie potrafił określić, co miał dać w łapę Popielarzowi, gdzie i kiedy. Osoby, które były świadkami tego, jak rzekomo Popielarz domagał się łapówki, popukały się w czoło. Trzeba było zadziałać skuteczniej. Podległa Kurpiewskiemu Rada Miejska SLD wystąpiła do sądu partyjnego o wykluczenie Popielarza z Sojuszu. Jak twierdzi wypieprzony, nie umożliwiono mu nawet zapoznania się z zarzutami i odniesienia się do nich. Obecna przewodnicząca Rady Miejskiej SLD Maria Skibniewska, która w wyborach na szefa jednego z kół SLD przegrała z Popielarzem, argumentowała, że "sieje on ferment". Zarzucono Popielarzowi, że jego koło zażądało rozliczenia ludzi Sojuszu zamieszanych w sprawę pożyczek z ORWP i kursów dla bezrobotnych. Mogło to Skibniewską zdenerwować, bo ona też prowadziła te szkolenia. Niedawno po Ostrołęce rozeszła się plotka, że do sądu partyjnego powędrował kolejny wniosek o wykluczenie jednego z tych, co skarżyli się do centrali na Kurpiewskiego. Poseł i jego dwór plotki nie potwierdzają, ale sygnatariusze skarg obstawiają już, który z nich wyleci następny. Olewka Millera Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi kilkudziesięciu członków Sojuszu wręczyło protest przewodniczącemu Rady Mazowieckiej SLD Andrzejowi Piłatowi. Poskarżyli się na działania Kurpiewskiego – wówczas kandydata na posła. Piłat kazał wstrzymać się z awanturami na czas wyborów. Przekazany mu protest trafił w ręce Kurpiewskiego. Pismo to służy koledze Kurpiewskiemu za podstawę do szykanowania skarżących się – donieśli jego sygnatariusze Millerowi. Miller ich olał. Poszli do Dyducha. Sekretarz Generalny SLD zareagował: – Rutynowo zwróciłem się do komisji etyki i struktur wojewódzkich, aby zbadały sprawę. Jeśli potwierdzą się zarzuty stawiane posłowi, to zostaną wyciągnięte w stosunku do niego konsekwencje. Andrzej Piłat komentuje: – Próbowałem namówić obie strony do zgody, ale nie poskutkowało. Trudno rozstrzygnąć, kto ma rację. Napięcia się spotęgowały, gdy Stasiu został posłem i jego możliwości oddziaływania na różne decyzje zapadające na Mazowszu niepomiernie wzrosły. Nie odpowiada to pewnej grupie. Dobrze więc, że sprawa trafiła do centrali i rozstrzyga ją Komisja Etyki. Opinii przewodniczącej Komisji Etyki senator Marii Szyszkowskiej nie uzyskaliśmy, ponieważ w okresie wakacji jej biuro nie pracowało. (...) w trakcie kampanii członkowie Zarządu Powiatowego i Miejskiego SLD próbowali zastraszyć członków SLD głosząc na zebraniach kół, iż po wyborach ci członkowie, którzy pracują na rzecz innych kandydatów SLD z naszej isty, aniżeli kandydat powiatowy Kol. Stanisław Kurpiewski zostaną rozliczeni i usunięci z partii. Zaczęto spełniać te groźby (...). Mają też miejsce próby pozbawienia pracy tych spośród nas, którzy jawnie i wprost na forum partii mówią o nieprawidłowościach wewnątrz organizacji powiatowej SLD. (...) ostrołęckie SLD nie zdołało zawiązać koalicji powyborczej w 1998 r. pomimo korzystnego wyniku wyborczego. Sytuacja ta była wynikiem chorych ambicji oraz przemożnej chęci piastowania stanowisk w ratuszu. W wyniku tego ugrupowania centrowe, które wcześniej wyrażały chęć tworzenia koalicji w mieście z SLD, utworzyły koalicję z AWS-em – pisali ostrołęccy eseldowscy opozycjoniści. Poseł Kurpiewski uważa, że to z zazdrości tak go obsmarowują, bo on jest parlamentarzystą, a oni nie. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poprawczak " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Reality TV puściło film "Tajemnice kuchni". Zlepek zdjęć z ukrytych kamer, które pozakładali właściciele knajp, by kontrolować personel. Kucharze posuwali kelnerki na rosnącym cieście, pluli do potraw, wymiotowali do kotła, gasili cygara w plackach i oczywiście sikali do lodu i drinków. Światowa normalka. Do amerykańskiej gastronomii zraziło nas to, że ktoś śmie placuszek o 1 cm wysokości i 10 cm średnicy nazwać naleśnikiem. * * * Kwiatkowska "Jedynka" udowodniła produkcją "Tajne taśmy SB", że w komunie też można było przełamywać monopole. Bo ponoć wyłączność na archiwizowanie PRL miała Polska Kronika Filmowa. A jednak to esbecka wytwórnia filmowa produkowała dokumenty z najważniejszych momentów historii. Czy to samospalenie się Siwca na dożynkach, czy też pałowanie w Marcu, nie wspominając już o tajnych spotkaniach opozycjonistów, na których frekwencję robili tajniacy z MSW. Poza tym filmowcy-bezpieczniacy zajmowali się dokładnie tym, czym zajmują się wolne telewizje w Pomrocznej, czyli uwiecznianiem Kuronia, Michnika, Olszewskiego i innych Macierewiczów. * * * Janowska i Mucharski w "Rozmowach na czasie" nareszcie byli w swoim żywiole. Zrobili program o hip-hopie. Z uwielbieniem w oczach spijali z ust swoich krótkowłosych gości raperską poezję. Strofy napierdalające na syf i gówno, które są dookoła, okazały się, co prawda, mieszanką blokerskiego slangu, cynizmu i pesymizmu, ale robiły wrażenie. Było fajnie, aż pojawił się Śpiewak i ze słów prawdy zrobiła się "Gazeta Wyborcza". Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Laury za gnój " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kołysanka dla Janka Z żalem żegnamy naszego wielokrotnego bohatera, wielkiego biznesmena, dr. Jana Kulczyka. Cześć jego pamięci! Gdy w lipcu zeszłego roku na łamach "NIE" opublikowaliśmy pikantne szczegóły intymnej korespondencji dr. Kulczyka z jego niemieckim partnerem Hansem-Dieterem Harigiem, prezesem E. ON Energie AG, dotyczące ustalenia ceny, którą warto było zapłacić skarbowi państwa za zakłady energetyczne grupy G8, niektórzy znajomi politycy pukali się w czoło dowodząc, że Prowizjoner jest "nie do wyjęcia". Tymczasem dzięki naszej publikacji ta soczysta transakcja nie doszła do skutku. Dziś, gdy kolejne gazety biorą się za opisywanie dawno przez nas opisanych biznesów dr. Jana, ci sami znajomi politycy pytają: "Kiedy nr 1 na liście najbogatszych Polaków z niej wyleci?". Jan Przezorny O tym, jak bardzo ta zmiana klimatu zaniepokoiła dr. Jana, świadczy jego wywiad udzielony "Gazecie Wyborczej". Szczególnie rozśmieszył mnie fragment, w którym red. Wielowieyska pyta: – Pan ma w umowie zagwarantowaną fantastyczną opcję, która zakłada, że Francuzi będą musieli odkupić od Pana akcje po pierwotnej cenie z czasów, gdy skarb państwa sprzedawał TP SA – cenie cztery razy większej niż jest dziś. – Owszem – odpowiada dr Jan – istnieje taka opcja, ale nie daje zarobku i jest jedynie zabezpieczeniem. Jeżeli komuś daje się zarządzanie operacyjne firmą, to wówczas ten ktoś musi wziąć odpowiedzialność za jej wartość. W tym wypadku tę odpowiedzialność ponosi France Telecom, nie ja. France Telecom gwarantuje, że jego rządy nie doprowadzą do obniżenia wartości spółki. Dlatego mam tę opcję i nic więcej z tego nie wynika. Tysiące ludzi nabyły w 2000 r. akcje TP S.A. płacąc często powyżej 30 zł za papier. Dziś mogą je opylić za 12,40 zł. Doprawdy trudno uznać to za oszałamiający zysk. Ich wpływ na zarządzanie spółką był oczywiście żaden. Te tysiące ludzi oszalałyby z radości, gdyby France Telecom – jako największy inwestor – zagwarantował im warunki takie jak Kulczykowi. A są one przecież lepsze niż te, o których mowa w wywiadzie! Kulczyk Holding ma 13,57 proc. akcji TP S.A., za które zapłacił 1,27 mld euro. Pieniądze na ten cel firma pożyczyła w zachodnich bankach, a gwarantem pożyczki był France Telecom. Umowa z bankami została tak skonstruowana, że w razie obniżenia ratingu France Telecom mogą one zażądać od Francuzów wykupu akcji TP S.A. od Kulczyka. W czerwcu 2002 r. agencje Standard & Poor’s i Moody’s obniżyły ocenę wiarygodności kredytowej żabojadów, co zmusiło ich i Kulczyka do renegocjacji warunków kredytowych z bankami. Gdyby negocjacje zakończyły się fiaskiem, Francuzi musieliby wyłożyć około 1,7 mld euro! Różnica na korzyść dr. Jana wyniosłaby 469 mln euro! Ale to było w zeszłym roku. Jan Niezbędny W przygotowanym ostatnio dla amerykańskiej komisji papierów wartościowych raporcie rocznym za 2002 r. Francuzi ujawnili, że w związku z niewielkim prawdopodobieństwem wzrostu ceny akcji TP S.A. liczą się z tym, że Kulczyk Holding zdecyduje się zażądać od Francuzów, aby odkupili od niego akcje TP S.A. Obliczyli, że różnica między ceną, jaką będą musieli zapłacić, a godziwą wartością akcji wynosi – z uwzględnieniem spadku udziału inwestorów mniejszościowych w zyskach TP S.A. – ok. 571 mln euro i na tę kwotę utworzyli rezerwę. W ubiegłym roku rezerwa wynosiła 300 mln euro. A przecież France Telecom to najbardziej zadłużona spółka świata! Dlaczego były prezes FT Michael Bon zgodził się na tak korzystne dla Kulczyka rozwiązanie? Wiadomo, że Prowizjoner nie włożył w ten interes ani jednego euro, bo miał je z kredytu zorganizowanego przez konsorcjum kilku dużych zachodnich banków. I umówmy się – to państwowy koncern France Telecom był dla nich poważnym partnerem, a nie dr Jan. Jedyne wyjaśnienie tej zagadki może być takie – żabojady nie miały wyjścia! Jeśli francuski narodowy operator chciał kupić polskiego narodowego operatora, musiał skorzystać ze sławnego know-how dr. Jana! Dziś były prezes Bon pewnie pluje sobie w brodę, bo wie, że ten deal okazał się jedną z największych porażek i gwoździem do trumny jego kariery. O ile dymanie kolejnych polskich ministrów skarbu jest zajęciem miłym, łatwym i przyjemnym, o tyle udane próby dojenia dużych zachodnich koncernów są bardziej ryzykowne. Jak nieoficjalnie zapewnił mnie zaprzyjaźniony francuski bankier – szefowie France Telecom rozgłaszają po wszystkich ważnych gabinetach, od Londynu do Nowego Jorku, że z tym panem bezpiecznej jest nie robić interesów. Pytanie, czy siła perswazji żabojadów na ukochanym Zachodzie jest większa niż urok dr. Jana, ma charakter retoryczny. To tłumaczyłoby obecne poszukiwania przez Prowizjonera kontaktów na Wschodzie. Rosjanie mają pieniądze i interesują się Polską. Jasiu pa pa Pierwsze sygnały świadczące o tym, że Kulczyk Holding może mieć problemy z finansowaniem swoich projektów, dostrzegałam już w 2002 r. Mimo publicznych zapewnień Jana Wagi, prezesa Kulczyk Holding, że firma ma wystarczające źródła finansowania, premier Leszek Miller w trakcie słynnej sierpniowej rozmowy z Urbanem oświadczył, że w trakcie negocjacji z resortem skarbu El-Dystrybucja – spółka kontrolowana przez Kulczyk Holding – nie wylegitymowała się stosowną gotówką i wypadła z gry. W lutym tego roku jako pierwsi pisaliśmy o planach związanych ze sprzedażą posiadanych przez dr. Jana akcji TUiR Warta S.A. belgijskiej grupie KBC Bancassurance Holding Company. Pisaliśmy też o planach nabycia Rafinerii Gdańsk przez PKN Orlen. Nic z tego nie wyszło – na razie. Jeśli dziś niektórzy politycy opozycji wskazują na powiązania Kulczyka z premierem Millerem, to pamiętajmy, że swe koronne deale Prowizjoner robił z ekipą Buzka! Od września 2001 r. dr Jan z ekipą SLD niczego konkretnego nie załatwił! I obawiam się, że nie załatwi. Coraz liczniejsze publikacje tworzą specyficzny klimat wokół jego projektów. Rząd Leszka Millera ma najgorsze w dziejach III RP notowania, a klasa polityczna jest postrzegana przez obywateli jako skorumpowana do cna banda "lodziarzy". W takiej atmosferze podjęcie decyzji o sprzedaży czegokolwiek Kulczykowi wywoła w Sejmie dziką awanturę, która może skończyć się upadkiem rządu i Trybunałem Stanu. Politycy, z którymi rozmawiałam, podkreślają, że Kulczyk w ubiegłym roku pokpił sprawę, a jego służby prasowe dały dupy. Coraz więcej też jest chętnych do opowiadania o kulisach działalności jego imperium, a przecież wiadomo, że dużym interesom nic tak nie szkodzi jak rozgłos. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Strzelając donosami cd. Jeden gangster podkłada swą żonę pod policjanta, drugiego ścigają antyterroryści, gdy siedzi pod celą. Tydzień temu, w artykule pt. "Strzelając donosami", opisaliśmy kulisy kilku głośnych śledztw prowadzonych przez prokuratury w Łodzi, Wrocławiu i Zielonej Górze. Wykazaliśmy, że rzekome sukcesy prowadzących śledztwa opierają się nie na pracy operacyjnej i zdobytych dowodach, ale niemal całkowicie na zeznaniach świadków koronnych. Świadkowie ci to przestępcy, którzy w zamian za obietnice znacznego złagodzenia kary lub wycofania zarzutów, denuncjują innych bandziorów, najczęściej swoich wrogów. Zeznania te są dziwnym trafem zgodne z tezami prokuratorów, którzy w ten sposób prokurują sobie sukces. Stwierdziliśmy też, że słynna ucieczka Krzysztofa Jędrzejczaka (Jędrzeja) z łódzkiego sądu jest bardzo na rękę świadkowi koronnemu, a także prokuratorowi prowadzącemu śledztwo w sprawie "łódzkiej ośmiornicy". Pozwala bowiem podtrzymać tezę o groźnym "zbrojnym ramieniu" tej grupy. * * * Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nasz artykuł spowodował nerwowe ruchy w kilku prokuraturach i komendach policji. Rzecznik łódzkiej policji Jarosław Berger występując przed kamerą (TVP 1, 5 czerwca 2002 r., godz. 22.10, "Poza prawem") nadal nie był w stanie wyjaśnić kulis ucieczki gangstera ze specjalnie zabezpieczonego "rękawa", którego wykonanie kosztowało 2 mln zł. Przez gardło nie przeszła mu też informacja, że miał on w celi 2 telefony komórkowe (Idea i Plus)! Powiedział, że brane są pod uwagę cztery wersje ucieczki, ale szerzej rozwinął tylko jedną. Jędrzejowi w ucieczce mieli pomagać inni oskarżeni, a także... obrońcy. Berger nie wyjaśnił, na jakiej podstawie pomawia o współudział w tej sprawie adwokatów. Nie jest to pierwszy przykład szermowania takimi oskarżeniami. Po słynnej próbie ucieczki bandytów z sądu w Jeleniej Górze 13 marca 2000 r., zakończonej strzelaniną, prokurator publicznie oświadczył, że podejrzany o pomoc w zorganizowaniu akcji jest jeden z adwokatów oskarżonych. Śledztwo całkowicie wykluczyło tę tezę, ale rzucone błoto pozostało. Uważamy, że łódzka policja jest ostatnią instytucją, która mogłaby wypowiadać się w sprawie Jędrzeja, oskarżanego m.in. o zlecenie zabójstwa Grubego Irka – innego łódzkie-go gangstera. Wiemy i mamy na to dowody, że jeden z wysoko postawionych funkcjonariuszy policji był w niezwykle bliskich stosunkach z żoną gangstera. Podobno był to element gry operacyjnej. Dopiero po czasie okazało się, że Irek podstawił swoją ślubną, która wciskała kochasiowi spreparowane informacje. Innymi słowy to gangster dymał policjantów. Wiemy też, że jedną z branych pod uwagę wersji jest ta, iż zabójstwo zlecił Marek B., czyli świadek koronny w sprawie "łódzkiej ośmiornicy". * * * W tzw. sprawie gangu Czapy z Zielonej Góry, którą opisaliśmy, również są nowe elementy. Jacek B., ksywa Bocian – jeden z oskarżonych niedawno zwolnionych przez sąd z aresztu – wrócił do rodzinnego Gubina. Zastosowano wobec niego dozór policyjny, musiał też oddać paszport. Mimo to udał się do leżącego po drugiej stronie Odry Neu Stadt Guben, z rachunkami w ręku, po zamówione wcześniej części do samochodu. Granicę chciał przekroczyć na podstawie dowodu osobistego (tzw. mały ruch przygraniczny), ale został zawrócony przez Straż Graniczną. Sąd w Poznaniu stwierdził, że złamał warunek uchylenia aresztu i wydał decyzję o ponownym aresztowaniu. Bocian spakował więc szczoteczkę do zębów, książki Ludluma i ulubione gacie w grochy, po czym stawił się w najbliższym komisariacie. Tam jednak, bez kwitu z sądu, nikt nie chciał go przyjąć choćby na "dołek". W Komendzie Miejskiej usłyszał to samo. Gdy Bocian latał między komendami prosząc się wręcz do pierdla, na jego mieszkanie zrobili nalot funkcjonariusze CBŚ i antyterroryści. Nasłał ich prowadzący śledztwo prokurator z Zielonej Góry, przekraczając zresztą swoje kompetencje, gdyż Jacek B., jako oskarżony, podlega obecnie jurysdykcji sądu. Adwokat B. ustalił, że jego klient przyjdzie na rozprawę 6 czerwca i po niej, w sądzie, zostanie aresztowany. Tak też się stało. Tymczasem zielonogórska prokuratura nagłośniła sprawę w mediach, twierdząc, że groźny bandyta usiłował uciec za granicę, ale został powstrzymany. Teraz trwa za nim pościg. Dała się podpuścić pani rzecznik ministra sprawiedliwości Barbara Mąkosa-Stępkowska. Pani rzecznik oświadczyła "Gazecie Wyborczej": Będziemy się domagać wyjaśnień na temat poszukiwań Jacka B. Sprawa jest naprawdę bulwersująca. Zrobimy wszystko, aby oskarżony nie uciekł z kraju. Gdy udzielała tej wypowiedzi, Bocian już dobę garował w celi. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stół do umierania Możesz wybrać internistę, chirurga, neurologa. Ocenić, czy kompetentny, życzliwy i nie pijak. Tylko jeden doktor nie podlega regułom demokracji. To anestezjolog. Ukryci za zamkniętymi drzwiami bloków operacyjnych usypiacze, są oceniani wyłącznie przez chirurgów. A to oni powinni reagować, kiedy grozi śmierć albo kalectwo ludziom krojonym na stołach. Od niespełna roku Maria Z. jest usypiaczem i kierownikiem bloku operacyjnego w mazurskim Olecku. Jej mąż Krzysztof Z. – ordynatorem chirurgii. – Znakomity fachowiec. Takich operacji nikt tu nigdy nie robił – zapewniają lekarze. Państwo Z. zdobywali zawodowe doświadczenie w Białymstoku. Wpływ na decyzję o wyjeździe na zadupie, oprócz chęci oddychania świeżym powietrzem, miała afera z panią doktor w roli głównej. W Dziecięcym Szpitalu Klinicznym, w którym pracowała dr Maria Z., z tamtejszego Oddziału Intensywnej Terapii zginęło 270 ampułek delarganu – narkotyku podawanego przede wszystkim chorym na nowotwory, oraz książka, w której ewidencjonowano rozchód tego typu leków. O kradzież podejrzewano Marię Z. W grudniu 2001 r. białostocka prokuratura oskarżyła ją o popełnienie obu przestępstw. * * * Po kilku tygodniach wspólnej pracy piguły z bloku operacyjnego w Olecku, nie mające pojęcia o białostockiej wpadce szefowej, oceniły zachowanie pani Z. jako dziwne. Po kilku miesiącach jako dziwaczne. Wtedy poszły do naczelnej pielęgniarki szpitala, potem do dyrektorki i opowiedziały o swoich spostrzeżeniach. "Zmieni się" – obiecały obie panie. Zmieniło się tyle, że Maria Z. i jej mąż zaczęli traktować pielęgniarki w sposób ostentacyjnie wrogi. Przełom nastąpił w Boże Ciało. Brzęk tłuczonego szkła dochodził z bloku operacyjnego. Salowa B. z pielęgniarką P. poszły zobaczyć, co się dzieje. Gdy otworzyły drzwi do sali zabiegowej, zobaczyły dr Marię Z. z młotkiem w ręce, rozbijającą szyby w szafie na leki. Ponieważ nie zareagowała, wyszły z bloku. Znów próbowały rozmów z kierownictwem szpitala. Osiągnęły tyle samo, co wcześniej. Pielęgniarki nie rezygnowały – poprosiły o pomoc związkowców. 18 czerwca z pigułami z bloku operacyjnego spotkali się szefowie Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia oraz Komisji Zakładowej NSZZ "S". Plonem spotkania jest dwunastostronicowy "Protokół" podpisany przez uczestniczących w zebraniu trzynastu zainteresowanych: Do godzin popołudniowych nie widać nic złego. Wszystko zaczyna się w nocy. Wtedy chodzi, przestawia sprzęt, roz-kręca go, przekłada leki. Ten fakt potwierdziły wszystkie pielęgniarki (dalej plg – przyp. B.D.). Podały przykłady: Na dyżurze plg S. pani doktor wykręciła od aparatu do znieczulenia zastawkę, chodziła z nią po oddziałach, czyściła papierem ściernym twierdząc, że jest zagrzybiona. Rano oddała ją plg M., żeby zamonto-wała w aparacie. Po godzinie doniosła uszczelkę. Innym razem rozkręciła ssak, który potem nie nadawał się do pracy i nikomu tego nie przekazała. Stale coś rozkręca. Na dyżurze plg. A. odkręciła wtyczki od przewodów elektrycznych sprzętu, znajdującego się na sali operacyjnej, potem przepchnęła je przez rurę plastikową i założyła wtyczki na nowo. My się boimy – stwierdziły pielęgniarki – że stanie się coś złego, że kogoś porazi prąd albo uszkodzi się sprzęt, albo że niekompletny nie zadziała, jak należy. Plg S. zapytała "jak udowodnimy, że to nie nasza wina?". Plg B. (szefowa Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia – przyp. B.D.) zapytała, co pie-lęgniarki robią w takich sytuacjach? Plg U. wyjaśniła, że zawiadamia elektryka, który w ciągu dnia naprawia sprzęt. Konserwator G. potwierdził, że tak jest. Dodał, że osobiście rozmawiał z panią dyrektor na temat podziału kompetencji, mówił, że dobrze byłoby, żeby każdy wykonywał tę pracę, do której jest przygotowany fachowo (...) G. odpowiada za gazy medyczne. Najczęściej jednak zmiany butli dokonuje sama dr Maria Z., bo twierdzi, że pracownikom nie ufa. Zdaniem piguł, dr Maria Z. wyróżnia się z lekarskiego tłumu nie tylko zdolnościami majsterkowicza: Opowiada plg S.: 4 rano, jest cięcie cesarskie. Cięcie trwało, stałam obok, pacjentka odczuwała ból, więc poprosiłam o lek. Dr Maria Z. wyciągnęła z kieszeni ampułkę dolarganu – dolarganu nie ma na stanie bloku operacyjnego. Na uwagę, że to dolargan, włożyła go do kieszeni i wyciągnęła ampułkę fentanylu. Potem usiadła z kartą znieczulenia, nieporadnie coś usiłowała pisać i tak usnęła. Coś mruczała, coś odgarniała rękami. (...) Plg C. pamięta dziecko, które znieczulano do nastawienia kości, bo to syn pracownicy rtg. Doktor Maria Z. zabrała pielęgniarce strzykawkę, sama podała leki. Była dziwna, podsypiająca, pokładająca się. Pielęgniarka nie potrafiła ocenić, jaką dawkę podała dr Maria Z. Doktor zaczęła mówić, że na brzuchu dziecka chodzą robaki – "co za robaki tu łażą" i zaczęła je zmiatać z brzucha dziecka. Tę sytuację potwierdziła plg. P., która była przy zabiegu. "Byłyśmy przerażone" – mówią "żadnych robaków nie było". Nastawiono rękę, założono szynę gipsową, przewieziono dziecko na rtg. Tam pani doktor usnęła na krześle (...) Lekarz Maria Z. często wychodzi w trakcie zabiegów, szczególnie dłużej trwających. Wtedy zostawia pielęgniarki same przy pacjentach. Plg M. opowiada, że pielęgniarki same wybudzają i rozintubowują pacjentów (...) Zasypia z palącym się papierosem – opowiadają pielęgniarki. Ślady przypaleń są na bluzach, fartuchach, podłodze. Nawet karty znieczuleń mają dziury, wypalone papierosem. Plg. U. przytoczyła również fakt, kiedy przedstawiciel firmy Druger podłączał sprzęt medyczny i zwrócił uwagę dr Marii Z., że ma odkręcony podtlenek azotu. Doktor powiedziała, że wie i dalej trzymała rurę przy nosie. Plg D. zakręciła zawór, a doktor po chwili znów go odkręciła. Wtedy D. zakręciła główny zawór. Na drugi dzień dr Z. poprosiła o przypomnienie, co było wczoraj. Nie mogąc doczekać się żadnej reakcji ze strony kierownictwa szpitala na swoje sygnały o postępowaniu dr Z., pielęgniarki złożyły doniesienie do prokuratury. Ta wszczęła już w tej sprawie śledztwo. * * * Olecki szpital wchodzi w skład Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej. Organem prowadzącym jest Starostwo Powiatowe. Dyrektorem zatrudniającego dwustu pracowników SP ZOZ jest położna Emilia Urbanowicz. – Magister położnictwa – podkreślają w starostwie. Położna zajmuje się geszeftem na pół etatu. Na cały etat dyrektoruje Zakładowi Opieki Długoterminowej w pobliskich Jaśkach. SP ZOZ ma około 4 mln zł długu. Lekarz dostaje za dyżur kilkaset złotych. Związkowcy nie wiedzą, ile, bo to tajemnica. Za tzw. poddyżur, czyli czuwanie przy telefonie we własnej chałupie, również oddalonej od szpitala o 30 km – połowę kwoty. Salowa bierze za dwunastogodzinną nockę 15 zł. Brutto. Najczęściej dyżuruje 12 lekarzy, 16 pielęgniarek i jedna salowa. Maluczcy wkurwiają się. – W stanie wyższej konieczności szybciej dojedzie "erka" z sąsiedniego miasta niż poddyżurant z naszego szpitala – mówią. I jeszcze, że niehigienicznie jest, kiedy salowa po posprzątaniu wymiocin w izbie przyjęć, pędzi z wiadrem na salę operacyjną, gdzie musi szybko ruszać ścierką, bo jest pilnie wzywana do porodu. Na niechęć piguł do dr Marii Z. może rzutować wkurwienie dotyczące problemów dnia codziennego. Niechęć tak wielką, że złożyły w jej sprawie doniesienie do prokuratury. Taki pogląd prezentuje dyrektor SP ZOZ Emilia Urbanowicz. – Dla mnie to jest plotkowanie. "Protokół" najbardziej przypomina wypracowanie szkolne. Brakuje anestezjologów i pozbycie się lekarki mogłoby oznaczać zamknięcie szpitala. Poza tym dr Maria Z. znakomicie prowadzi reanimacje. Skoro jednak pojawiły się wątpliwości, niech je wyjaśni prokuratura. Prokuratura jest od tego, żeby pracowała, a nie, żeby miała budynek – twierdzi pani dyrektor. Ona sama spędza obecnie w szpitalu mnóstwo czasu. Dlatego zauważyła, że jeden z kierowców, który opowiedział się za pigułami, mył szpitalną wodą prywatny samochód. – Kradł wodę i nie miał świadomości kradzieży – oburza dyrektorkę mentalność szoferów. Dr Maria Z. przebywa na zwolnieniu lekarskim. W dniu mojej rozmowy z dyrektor Urbanowicz, 26 czerwca, podejrzewana o kierowanie buntem, szefowa piguł z bloku operacyjnego, została zdegradowana. Jest teraz zwykłą pigułą w poradni chirurgicznej kierowanej przez męża Marii Z. W starostwie są wyraźnie zaniepokojeni. Mieli chęć poprosić prokuratora, żeby wyjaśnił sprawę, ale ubiegły ich pielęgniarki. Z drugiej strony – ta afera jest całkiem niepotrzebna. Bo gdyby nawet lekarka była uzależniona i popełniła błąd, to czyż jest bardziej naturalne miejsce do umierania niż stół operacyjny? PS Inicjał nazwiska lekarzy zmieniony. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Domestos i stare koronki O zbrodni mycia schodów. O społecznej funkcji powonienia. O sądowej paranoi. Wydawałoby się, że trzy panie w średnim wieku to najzwyklejsze na świecie kobiety, żony i matki. Takie, jakie można spotkać w hipermarkecie robiące zakupy, na ulicy spieszące się do domu, idące do parku na spacer, bawiące się z wnukami. Ale niech nie myli nikogo ich poczciwy wygląd. To oprawczynie, zbrodniarki, sadystki. Za pomocą zbrodniczego narzędzia zwanego potocznie mopem myły klatkę schodową przed swoimi drzwiami w bloku używając do tego rozcieńczonej w wodzie trucizny o nazwie handlowej Domestos. Już jedną osobę chciały w ten sposób zabić. Ale karząca ręka sprawiedliwości z pewnością je dosięgnie. Prokurator Janina Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Północ sporządziła akt oskarżenia, Sąd Rejonowy w Gdańsku go przyjął i sądzi. Dziwne tylko, że zbrodniarki ciągle przebywają na wolności. Jak można narażać społeczeństwo na kontakt z tymi potworami? Pani prokurator! Panie sędzio! Dlaczego oprawczynie chodzą jeszcze po wolności? Co? Że robię sobie jaja! Ja? Oskarżone Oskarżona Danuta D., urodzona w 1938 r., obywatelstwa polskiego, z zawodu technik budowy okrętów, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 34 i 23 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana. Oskarżona Krystyna K., urodzona w 1952 r., obywatelstwa polskiego, z zawodu technik ekonomista, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 27 i 20 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana. Oskarżona Henryka B., urodzona w 1946 r., obywatelstwa polskiego, z zawodu technik technolog, mężatka, matka dwojga dzieci w wieku 25 i 15 lat, właścicielka mieszkania, do tej pory niekarana. Oskarżone wielokrotnie groziły Marii P. pozbawieniem życia używając przemocy oraz rozlewając żrącą substancję na klatce schodowej, co spowodowało u wymienionej podrażnienie błon śluzowych górnych dróg oddechowych, duszności i zawroty głowy skutkujące rozstrojem zdrowia i naruszeniem czynności ciała. Oskarżone zmuszały Marię P. do określonego zachowania polegającego na zaprzestaniu opieki nad wolno bytującymi kotami. O czynach tych Maria P. w listopadzie 2000 r. zawiadomiła osiedlowy komisariat policji, ten skierował sprawę do prokuratury. Prokurator Janina Szmuda-Więckowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk Północ początkowo umorzyła dochodzenie (postanowienie z 28 lutego 2001 r.) uznając, że prokuratura niekoniecznie musi się zajmować tym przypadkiem. A jeśli pani Maria chce wsadzić swoje sąsiadki do pudła, to niech wystąpi z oskarżeniem prywatnym. Jednak po złożeniu przez Marię P. wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy prokurator Szmuda-Więckowska sprawę przemyślała i sporządziła akt oskarżenia (30 listopada 2001 r.). Zaostrzyła przy tym kwalifikację czynu z art. 157 § 2 kk ("kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2") na art. 191 § 1 kk ("kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3"). Akt oskarżenia został skierowany do Sądu Rejonowego w Gdańsku. Proces rozpoczął się w marcu 2002 r. W postępowaniu przed sądem Maria P. jest świadkiem. Zawiść Dlaczego sąsiadki chcą zabić Marię P.? Pani Maria ma na to swoją teorię. Nie rozmawia z dziennikarzami, ale co nieco można wyczytać z akt sprawy. Wszystko przez zawiść. Bo panie się przyjaźniły. Lata całe. A zawiść się tliła. Część zawiści brała się z tego, że córka pani Marii jest osobą zdolną, pisze wiersze, występowała w zespole Muszelki, a teraz studiuje w kraju i za granicą. A dzieci pani Danuty, Krystyny i Henryki nie są tak zdolne i one nie mogą się nimi poszczycić. Ale to byłoby jeszcze nic... Naprawdę przyjaźń między sąsiadkami się popsuła, gdy pani Maria została w 1987 r. asystentką w biurze poselskim pani poseł Ewy Sikorskiej-Treli (AWS). Ta zawiść była na tle kontaktów pani Marii z ludźmi wpływowymi ze świata polityki. Ona sama zaczęła pojawiać się w telewizji i gazetach. Często wyjeżdżała do Warszawy, do Sejmu. Ale najgorsze to było to, że do jej domu zaczęły przychodzić wpływowe osobistości, np. pan Tomasz Sowiński (wojewoda pomorski za rządów Buzka) z żoną, ministrowie. Sąsiadki na tę wizytę nie zostały zaproszone i od tego czasu zaczęły "wojnę". A przecież nie powinny mieć pretensji, bo każdy lokator zyskał. W tym czasie została bowiem ładnie wymalowana klatka schodowa przez spółdzielnię, aby dostojni goście nie pomyśleli sobie czegoś złego. Wiedząc, jaką miłością pani Maria, ich niedawna przyjaciółka, darzy zwierzęta, zwłaszcza kotki, jak się nimi opiekuje – tymi, które ma w domu, oraz tymi, które mieszkają w piwnicy – jak je dokarmia, zawistnice zdecydowały uderzyć w ten czuły punkt. Zażądały usunięcia kotków z piwnicy, bo niby śmierdzi. Rozpoczęły się słowne przepychanki, zaczęły się groźby,straszenie śmiercią. Jakie przy tym tam padały słowa pod adresem biednej pani Marii – nawet wstydzimy się powtarzać. Taka nieprzyjemna sytuacja trwała kilka miesięcy, aż w listopadzie 2000 r. pani Maria zauważyła, że jej ciemiężycielki przystąpiły do realizacji zbrodniczego planu. Zaczęły rozlewać na klatce schodowej żrącą substancję, która miała ją zabić. Musiała się bronić. Pisała do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, zwracała się o pomoc do straży miejskiej i policji. Legitymując się legitymacją i wizytówką asystentki pani poseł z AWS. Oprawczynie Henryka B.: – Boże. Ja nie mam nic przeciwko kotom ani przeciwko Marii P. Ja jestem przeciwniczką smrodu. I co? Jestem oskarżona, grożą mi trzy lata więzienia. I za co? Że raz powiedziałam do Marii, że mam dość tego zapachu z piwnicy i trzeba coś z tym zrobić? To jest horror. Nie wiem, co się dzieje. Siedzieć na ławie oskarżonych jak jakiś zbrodniarz. Ledwo mogę mówić, myśleć, spać. Przecież to zawładnęło całym moim życiem. Henryka B. nie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej czynu. Danuta D.: – Jak kiedyś jej zwróciłyśmy uwagę, to powiedziała, że spotkamy się w sądzie. Wzięłyśmy to za żart. Bo jak inaczej. Myśmy ją prosiły, aby zrobiła porządek z tymi kotami. Ona się zaklinała, że zrobi, że posprząta, że nigdy więcej. A teraz mnie oskarża, że chciałam ją otruć. To jakiś absurd. Myłam mopem klatkę schodową przed własnymi drzwiami. Przecież każdy sprząta u siebie w mieszkaniu i przed mieszkaniem. Mam żyć w brudzie i smrodzie? Danuta D. przed prokuratorem ani przed sądem nie przyznała się do winy, stanowczo zaprzeczając, że używała gróźb i wulgarnych słów. Przyznała się jedynie do mycia klatki schodowej rozcieńczonym Domestosem. Krystyna K.: – Nie wiem, co się dzieje. Nie mogę nawet mówić na ten temat. Miałam zwierzęta w domu, psa, żółwia, kota. Trudno więc mówić, że nie lubię zwierząt i je traktuje niehumanitarnie. I sąd się teraz mną zajmuje. Za co? Że chcę spokojnie żyć we własnym mieszkaniu? A nie mogę. Nie mogę! Krystyna K. również nie przyznała się do winy zaprzeczając, że miedzy nią a Marią P. doszło do jakiejkolwiek kłótni, wyzwisk, gróźb. Przyznała się do mycia schodów rozcieńczonym Domestosem. Obrońcy W aktach sprawy, która toczy się przed gdańskim Sądem Rejonowym, jest pismo z 6 maja 2002 r. skierowane do ówczesnej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik. Czytamy w nim: Pani Maria P. osoba o wysokiej kulturze osobistej, a jednocześnie schorowana, podtruwana była przez swoje trzy sąsiadki, które postanowiły ukarać ją za pomoc okazaną zwierzętom. Rozwikłać tę trudną sprawę postanowiła Pani Prokurator Janina Szmuda-Więckowska. Jak się okazało obrona zwierząt i ich opiekunów nie jest łatwa. Przeszkadza się Pani Prokurator w prowadzeniu sprawy (...). Dlatego zwracamy się z prośbą do Pani Minister o otoczenie opieką tej sprawy i dalsze wspieranie naszych działań, zmierzających do ochrony zwierząt. Pismo podpisał sekretarz generalny Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami Wojciech Muża (dzisiaj Muża jest skarbnikiem w TOZ). Czy to pismo zostało ostatecznie do minister Piwnik wysłane i jaka była odpowiedź – nie wiemy. W aktach nie ma śladu. Pani prokurator nie mogła się pomylić pisząc akt oskarżenia – tak czy nie? Przecież nie zrobiła tego, aby mieć tę sprawę z głowy, aby pozbyć się kłopotu z Marią P. i zrzucić go na sąd. To są za poważne sprawy. To są pieniądze podatników. To są przeciążone pracą sądy. To jest dobre imię trzech kobiet. A co na to wszystko producent Domestosu? Czy nie powinien odpowiadać przed sądem za współudział? Pitaval Gdański 19 marca 2002 r. – przed Sądem Rejonowym w Gdańsku pierwsza rozprawa z oskarżenia publicznego przeciwko Henryce B., Danucie D., Krystynie K. 14 maja – druga rozprawa, na której w charakterze świadka przesłuchana została Maria P. 24 czerwca – trzecia rozprawa, na której sąd kontynuował przesłuchanie Marii P., po czym zarządził, że będzie ją przesłuchiwał w obecności lekarza psychologa. 24 września – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przysłała zaświadczenie lekarskie z 20 września usprawiedliwiające nieobecność. 12 listopada – sąd odwołał termin rozprawy. 20 stycznia 2003 r. – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 15 stycznia przebywa w szpitalu. 11 marca – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 7 marca przebywa w kolejnym szpitalu. 22 kwietnia – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, od 14 kwietnia przebywa w szpitalu; sędzia zdecydował, że przesłucha inne osoby, dając czas na wyzdrowienie Marii P. 3 czerwca – czwarta rozprawa, na której zeznawał strażnik miejski interweniujący w sprawie kotów i który przyznał, że Maria P. posługiwała się wizytówką asystenta posła; jego notatka przyczyniła się do powstania aktu oskarżenia; zeznawała była posłanka AWS Ewa Sikorska-Trela; zeznała, że Maria P. nie miała prawa posługiwać się wizytówkami ani poselską papeterią w pisaniu pism do TOZ. 8 lipca – rozprawa nie odbyła się, Maria P. przesłała zaświadczenie, że od 7 lipca przebywa w szpitalu w Gdyni. 23 września – termin kolejnej rozprawy; miejmy nadzieję, że stan zdrowia pani Marii znowu drastycznie się nie pogorszy, tak że swoimi zeznaniami będzie mogła przyszpilić zbrodniarki. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIE WARTO "Włamanie na śniadanie" Dwóch bandytów nieudaczników przez przypadek dobiera sobie kobitkę. Koniec scenariusza. Weź litr oleju, może być "Kujawski", żeby daleko nie latać. Dodaj do niego garść flaków i niedbale zamieszaj. Do flaków z olejem dodaj fabułę, uprzednio połamaną na słabo powiązane ze sobą wątki. Wrzuć do środka Bruce’a Willisa, żeby ludzie czytając jego nazwisko na plakatach dali się nabrać na kupno biletów. Rozwlecz całość do granic wytrzymałości widza. Otrzymasz gniota, czyli to, czym jest ten film. "Suma wszystkich strachów" Neonaziści wciąż groźni, ale demokracja – sorry, amerykańska demokracja, czyli jedyna słuszna – będzie górą. Banał: Ruscy to troglodyci. Ich prezydent o twarzy gościa cierpiącego nieustająco na dolegliwości prostaty nad niczym nie panuje, żona to ostatni pasztet, urzędnicy mają tępe, nalane gęby, a wszystkie pomieszczenia, w których zbiera się ruska władza, są ciemne, zimne i odpychające. Jedyny fajny Ruski to zdrajca na amerykańskim żołdzie. Na tym tle amerykańscy chłopcy and their president jawią się jako jasne anioły. Wrogowie zostają starci na proch, choć przedtem zdążyli dmuchnąć atomówką miasto Baltimore. Dostali za swoje, jak każdy, kto pójdzie na to do kina. "E = mc2" Film letni jak woda trzeciego płukania skarpetek chłopaków, którzy nie płaczą. Philip M. Margolin "Dzika sprawiedliwość" Całkiem zgrabna historyjka o seryjnym mordercy. Cóż z tego, skoro z krótkiego opisu umieszczonego na okładce dowiadujemy się, że główny podejrzany, który na dodatek znika najpewniej zabity przez mafię, żyje i jest niewinny, tylko ukrywa się i zrobił sobie operację plastyczną, żeby złapać prawdziwego mordercę. W książce wyjawia się to między stroną 240 a 290. W opisie na okładce – w trzecim zdaniu. Ponoć jeden facet rozwiódł się z żoną, bo pierwsza czytała wszystkie kryminały i czerwonym flamastrem na pierwszej stronie pisała nazwisko mordercy. Przynajmniej nie kazała sobie za to płacić 29,90 zł. Serdeczne pozdrowienia dla Grupy Wydawniczej Bertelsmann Media. Steven King i Peter Straub "Czarny dom" Steven King to jest facet, który dostatnio żyje z pisania i straszenia czytelników. Peter Straub ani chybi jest facetem, który aby dostatnio żyć, musi wchodzić w spółę z kimś zdolniejszym. Obaj, zdolny King i mniej zdolny Straub, kiedyś napisali cegłę "Talizman" – psychologizujący i w ogóle niestraszny horror fantasy. Teraz dorobili drugą cegłę "Czarny dom" – już tylko niestraszny horror. Wydawca myśli sobie pewnie tak: nawet jeśli King wejdzie w spółkę z Misiem o Bardzo Małym Rozumku, to wspólne ich dzieło odniesie murowany sukces. Takiego wała! Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przylać Moskwie Fakt. 8 marca 1999 r. niedaleko Chmielnika w województwie świętokrzyskim doszło do wypadku samochodowego, w którym zginął Mariusz L. Znajdował się on we własnym samochodzie Audi 100, w którym podczas wypadku przebywał również Ryszard Moskwa, przyjaciel i wspólnik Mariusza. Obaj byli trzeźwi. Komentarz. Gdyby Moskwa nie przeżył wypadku – nie miałby szczęścia. Przeżył – i to był początek jego nieszczęść. Fakty. Młodszy aspirant Adam Ślusarczyk z Komisariatu Policji w Chmielniku, w notatce urzędowej z 8 marca 1999 r.: Ustalono, że kierującym samochodem m-ki Audi nr rej. KWF 3990 był: Mariusz L. (w oryginale całe nazwisko – przyp. P.Ć.) s. Ryszarda i Lucyny (...) Pasażerem samochodu był Ryszard Moskwa s. Tadeusza i Marii. Ten sam młodszy aspirant Ślusarczyk przesłuchiwany trzy miesiące później przez prokurator Annę Skorupę z Prokuratury Rejonowej w Busku Zdroju: Faktycznie w notatce użyłem sformułowania, iż kierującym był nieżyjący Mariusz L. (w oryginale całe nazwisko – przyp. P.Ć.), pasażerem Ryszard Moskwa (...) Użyłem takiego sformułowania odnośnie nieżyjącego Mariusza L. gdyż ustaliłem to prawdopodobnie w rozmowie z lekarzem i strażakami, którzy byli również na miejscu. Wskazywało na to również ułożenie zwłok (...) Przyznaję, iż wg tego, co ustaliłem, bardziej odpowiednim sformułowaniem byłoby użycie słowa prawdopodobnie kierującym był Mariusz L. I jeszcze raz młodszy aspirant Ślusarczyk, tym razem jako świadek w procesie w Sądzie Rejonowym w Busku Zdroju 24 lutego 2000 r.: Zdaję sobie jednak sprawę, że tego rodzaju stwierdzenie, jakie zawarłem w notatce, było zbyt przedwczesne. Kiedy ja przybyłem na miejsce, to już nie było lekarza ani sanitariusza (...) Dla mnie wersja, że to nieżyjący Mariusz L. prowadził samochód nie wzbudzała podejrzenia, zwłaszcza że Moskwa utrzymywał, że to Mariusz L. kierował samochodem. Komentarz. Najpierw samodzielne stwierdzenie, że kierującym był L., potem, przy prokuratorze, że prawdopodobnie kierującym był L., aż w końcu, przed sądem, że to Moskwa utrzymywał, że L. kierował samochodem. A co z lekarzem? Był czy go nie było, gdy młodszy aspirant Ślusarczyk przybył na miejsce wypadku? Fakt. A teraz druk zlecenia badania krwi Ryszarda Moskwy wypeł-niony w Komendzie Miejskiej w Kielcach: W dniu 8.03.1999 r. ok. godz. 13.40 w Chmielniku na ulicy Aleja Zwycięstwa uczestniczył w wypadku drogowym ze skutkiem śmiertelnym, gdzie doznał obrażeń ciała jako pasażer samochodu Audi KWF 3990. Nad wyrazami jako pasażer ktoś dopisał wyraźnie innym długopisem wyraz prawdopodobnie w nawiasie. Znak zapytania. Nie zdołano za to ustalić grupy krwi denata Mariusza L. (w tydzień po wypadku pobrana krew okazywała cechy gnicia) i dlatego nie można było stwierdzić, czyja krew znajdowała się w samochodzie na miejscu kierowcy. Wykrzyknik. Policja tak zaangażowała się w wyjaśnienie okoliczności wypadku, że wiele miesięcy po nim poleciła wykonać ekspertyzę osmologiczną (zapachową), która miała wykazać, że samochód prowadził Moskwa. I choć policjanci bardzo się starali, to biorące udział w eksperymencie psy „stwierdziły” jedynie, że Moskwa znajdował się w samochodzie. Znak zapytania. Powołani przez sąd biegli nie potrafili stwierdzić, czy samochód uderzył w drzewo, czy nie, i czy dachował, czy nie, byli natomiast zgodni co do tego, że kierującym był Ryszard Moskwa, choć jego obrażenia ani pozycja ciała po wypadku nie wskazywały na to. Głównym argumentem biegłych przemawiającym za tym, że samochód prowadził Moskwa, było to, iż jak poucza doświadczenie sądowo-lekarskie i kryminalistyczne (...) sytuacja kierowcy jest znacznie korzystniejsza od sytuacji pasażera, zwłaszcza z przedniego siedzenia. Czyli fakt, że Moskwa przeżył wypadek, wskazuje na to, że znajdował się w sytuacji znacznie korzystniejszej, ergo był kierowcą. Fakt. Prokuratura Rejonowa w Busku Zdroju oskarżyła Moskwę o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, a Sąd Rejonowy w Busku Zdroju (sędzia Ryszard Żurek, ławniczki Anna Niepielska i Kazimiera Przynarowska) orzekł 4 czerwca 2001 r., że Ryszard Moskwa jest winien tego, iż kierował samochodem z niedozwoloną prędkością i nie korzystał z pasów bezpieczeństwa, czyli popełnił wykroczenia drogowe. Z uwagi na przedawnienie sąd umorzył postępowanie karne. Komentarz. Czyli nic się nie stało? Nieprawda. Orzeczenie sądu tylko z pozoru nie skrzywdziło Moskwy. Fakt. 2 marca Edyta L., wdowa po Mariuszu L., działająca w imieniu własnym oraz małoletniej córki Patrycji wniosła pozew do Sądu Okręgowego w Kielcach o zapłatę odszkodowania i rentę. Obie panie L. żądają od Ryszarda Moskwy 350 tys. zł w gotówce oraz 800 zł miesięcznej renty. Znak zapytania. Ojciec zmarłego Mariusza L. jest zamożny i wpływowy. Zapowiedział Moskwie, gdy ten jeszcze znajdował się w szpitalu, że ma dość pieniędzy i znajomości, by go wykończyć. Słowa dotrzymał. Ciekawe, który z instrumentów – pieniądze czy znajomości – miał decydujący wpływ na policjantów, prokuratorów i sędziów, którzy uważają Ryszarda Moskwę za sprawcę wypadku, choć przecież mogli go uznać za Marsjanina. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wojna sądu z sądem cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Urban, ty heretyku skończony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hajlajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Raj dla ubranych Ile miliardów – zgodnie z prawem – wypłynęło z Polski, nikt nie pyta. Zwłaszcza posłowie zajęci uchwalaniem kolejnych podwyżek podatkowych. Organizacja Narodów Zjednoczonych szacuje, że aktywa ulokowane w "rajach podatkowych" wynosiły pod koniec 1997 r. astronomiczną kwotę 5 bilionów dolarów! Tylko w bankach na wyspie Jersey zdeponowanych było 150 miliardów dolarów. Polacy lubią tę wysepkę. Wystarczyło, że liznęłam na łamach tygodnika "NIE" temat o ulgach podatkowych i korzyściach, które z tego tytułu osiągały największe spółki giełdowe ("Pozłacanie brylantow", "NIE" nr 7/2002), a natychmiast zgłosił się do mnie pracownik Ministerstwa Finansów z równie pikantnymi rewelacjami na temat tzw. rajów podatkowych. To eldorado dla swojaków. – Resort nie ma pojęcia na temat strat budżetu państwa z tytułu transferu zysków do krajów będących rajami podatkowymi – powiedział mój rozmówca. – I co gorsza, nic się w tej sprawie nie robi! Proszę wyobrazić sobie, że w mediach daje ktoś ogłoszenie: "Jak kraść zgodnie z prawem? Dwudniowe szkolenie. Prowadzi obywatel Masa". Byłby skandal. Czyżby? Firm oferujących szkolenia na temat planowania podatkowego czy legalnych sposobów zmniejszenia obciążeń podatkowych jest całkiem sporo. Działają zgodnie z prawem i wykazują dużą aktywność. Bez trudu znalazłam takie oferty w Internecie. Na przykład informację o wykładzie zorganizowanym przez Instytut Wspierania Przedsiębiorstw z Wrocławia pt. "Cypr – Raj podatkowy" z udziałem panów Romualda Pietraszki – konsula honorowego Cypru w Polsce i Jarosława Grabowieckiego – prezesa zarządu JG Offshore. Autorzy konspektu wykładu z brutalną szczerością wyznali: Mało kto wie, że większość banków oraz znaczna liczba spółek zajmujących się działalnością międzynarodową (w tym również polskich) zakłada własne firmy offshore w celu wykorzystania szeregu przywilejów i korzyści, jakie oferują raje podatkowe. Od płacenia podatków jest nauczycielsko-lekarsko-emeryckie bydło, które raczej nie wywiezie swoich "dochodów" na Cypr. I jeszcze musi słuchać w telewizji rzewności Bochniarzowej na temat niesprawiedliwego systemu podatkowego, który obciąża inwestorów. W Ministerstwie Finansów chyba jednak ktoś myśli, jak ograniczyć bezkarne drenowanie budżetu państwa. W grudniu zeszłego roku pojawiła się informacja, że resort chce zakazać odliczania VAT od transakcji importu usług, jeżeli zapłata trafia na konto firmy z kraju stosującego szkodliwą konkurencję podatkową. Pod tym pojęciem kryją się m.in. rozmaite usługi menedżerskie, konsultingowe, sprzedaż znaków towarowych itp. Czy to się powiedzie – zobaczymy. Inwestorzy nie zasypiają gruszek w popiele. W piśmie "Inwestor Zagraniczny" wydawanym przez Izbę Przemysłowo-Handlową Inwestorów Zagranicznych znalazłam informację o konferencji, którą zorganizowała Fundacja Rozwoju Rachunkowości wspólnie z Deloitte & Touche, a w niej takie oto stwierdzenie: godzina poświęcona przez inspektorów skarbowych na analizę cen w transakcjach między podmiotami powiązanymi często przynosi efekt w postaci 30-40-krotnie wyższego doszacowania dochodów niż godzina przeznaczona na kontrolę rozliczeń VAT czy podatku dochodowego. Zdaniem inwestorów jest to tym bardziej niebezpieczne, ponieważ podatnicy będą musieli przedstawić tę dokumentację na żądanie urzędników skarbowych w ciągu siedmiu dni. Jeżeli tego nie zrobią, różnice pomiędzy dochodem zadeklarowanym przez podatnika a określonym przez urzędników skarbowych opodatkowuje się stawką 50 proc. Postępowaniu podatkowemu w sprawie cen transferowych często towarzyszy postępowanie karne. A więc trzeba się bronić! Izba zapowiedziała zorganizowanie szkolenia na ten temat z udziałem pani Renaty Dłuskiej z renomowanej firmy Ernst & Young Sp. z o.o. Firma podkreśla: Jak wynika z przeprowadzonego przez Ernst & Young badania, wiele firm działających w Polsce bardzo poważnie traktuje problem cen transferowych i posiada wysoką świadomość zagrożeń, jakie mogą wiązać się z tym zagadnieniem. Mimo deklarowanej wysokiej świadomości istoty problemu, większość spółek nie podejmuje jednak konkretnych działań w celu przygotowania się do konfrontacji z organami podatkowymi. Krew mnie zalewa, gdy myślę o nauczycielce z Wróblewa, którą kilka lat temu ścigał jakiś kutas z urzędu skarbowego tylko dlatego, że pomyliła numer NIP w zeznaniu podatkowym. Sprawą musiał zająć się Sąd Rejonowy w Sieradzu, który umorzył postępowanie karne. Ale ta kobieta z całą pewnością nie była przygotowana do konfrontacji z organami podatkowymi przez firmę Ernst & Young. Nie musi się za to martwić zarząd Centrozapu, z którym od ponad pięciu lat handryczy się Urząd Kontroli Skarbowej. Chodzi o otrzymany z budżetu nienależny zwrot VAT (plus odsetki) – w sumie drobne 106 milionów złotych. Pieniądze te wyłudził poprzedni zarząd firmy, do niedawna w areszcie, dziś (za kaucją) tymczasowo na wolności. Mechanizm wyłudzenia był prosty. Chodziło o pozorowany obrót oprogramowaniem o wdzięcznej nazwie "Katia" dla Windows i radiometrami o nazwie UPR-214. Choć Centrozap specjalizuje się w sprzedaży wyrobów odlewniczych, zajął się eksportem oprogramowania. W obrocie "Katią" i radiometrami zaangażowane były również dwie warszawskie firmy, w tym Zakład Pracy Chronionej Hacosan. Nie zabrakło też pośredników z Litwy, Rosji, Austrii i Liechtensteinu. Przygoda nie byłaby pełna, gdyby opuściły ją spółki zarejestrowane w raju podatkowym na wyspie Guernsey, siostry Jersey. Finału tej sprawy dotychczas nie doczekaliśmy się. O korzyściach płynących z rajów podatkowych wiedzą doskonale prezesi największych spółek giełdowych. I tak w 1998 r. Telekomunikacja Polska założyła w Holandii spółkę TP SA FINANCE BV., która wyemitowała dla zachodnich inwestorów obligacje wartości 1 miliarda dolarów. Podobnie uczynił Bank Przemysłowo-Handlowy zakładając w królestwie tulipanów spółkę BPH FINANCE BV. Chodziło o to, aby inwestorzy, którzy kupili obligacje, nie musieli płacić podatku dochodowego od odsetek. Proste? Zakładając KULCZYK PON INVESTMENT BV (także w Holandii) Jan Kulczyk myślał pewnie podobnie. Firma KULCZYK TRADEX Sp. z o.o. z Poznania zajmująca się handlem samochodami należąca do KULCZYK PON INVESTMENT BV., może dzięki temu przekazywać cały zysk do Holandii w postaci dywidendy bez opodatkowania w Polsce. Takie jest prawo. Podobno KULCZYK INVESTMENT BV. nie ma w Rotterdamie nawet biura, a jedynie skrytkę pocztową. Co na to minister finansów? Wprowadza akcyzę na energię elektryczną i grzebie w kieszeniach emerytów i rencistów. Wiadomo, że nie uciekną. Tak kręci się ten światek. W ostateczności obrotny biznesmen może zamieszkać za granicą i tym sposobem – zachowując obywatelstwo polskie – stanie się w świetle prawa "osobą zagraniczną", co bardzo ułatwia np. wywożenie dewiz. Zgodnie bowiem z artykułem 25 kodeksu cywilnego liczy się miejsce stałego zamieszkania i wola zainteresowanego, by gros jego interesów i życia osobistego związanych było z bardziej cywilizowanym krajem niż Polska. Długo można wyliczać nazwiska ludzi z pierwszych stron gazet, głośno na tych stronach zatroskanych wysokością podatków, które muszą płacić. Rzecz w tym, że na ogół nie płacą, ponieważ ich firmy zarejestrowane są w rajach podatkowych. Warto o tym pamiętać, gdy jakiś minister finansów będzie pieprzył o patriotycznym i obywatelskim obowiązku, jakim jest płacenie podatków. Obowiązuje zaś patriotyzm wobec Cypru lub Belize. Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pary do pary Z najwyższą niechęcią drukujemy polemikę p. Korwin-Mikkego, z którą się głęboko nie zgadzamy. Do dania mu głosu skłaniają nas wdzięk i rozum autora jako obyczajowego konserwatysty, a gospodarczego i społecznego radykała. Redakcja PP. Yga Kostrzewa, Robert Biedroń, Krzysztof Garwatowski i Szymon Niemiec – oraz wydawnictwa "SOFTLAND" i "SOFTPRESS" – napisali manifest pt. "My, lesbijki i geje Rzeczypospolitej Polskiej..." – podany do druku w "NIE" przez p. Annę Zawadzką. Manifest jest tyleż wzruszający, co wystawiający inteligencji PT Autorów bardzo złe świadectwo. Pozwolę sobie na kilka uwag. Krytycznych. Przede wszystkim "najliczniejsza mniejszość" to pojęcie jak "największy liliput w USA" (hasło cyrku Barnuma); pojecie nonsensowne. Homosiów (nie piszę "pedał", bo to brzydko) ani "gej", bo to nie po polsku) jest przy tym w różnych społeczeństwach od 0,5 proc. do 1,5 proc. – tylko wśród działaczy harcerskich i w zakonach dochodzi to ponoć do 6 proc. – i jeśli ktoś chce powoływać się na status "mniejszości", to zamiast zawyżać jej liczebność, powinien ją zaniżać*. Nie występuje bowiem z pozycji siły! (Tak nawiasem: najliczniejszą dyskryminowaną mniejszością są w naszej cywilizacji mężczyźni w wieku 25–55 lat; to oni nie mają żadnych przywilejów socjalnych! Homosie (i lesbijki) istnieją w społeczeństwie od tysięcy lat i nigdy nie domagali się żadnych szczególnych praw. Powstaje pytanie: jeśli jakiekolwiek specjalne prawa uzyskają, czy nie wywoła to wściekłej reakcji ludzi normalnych? Włącznie z pogromami? Wybitny w tym piśmie autorytet, p. Jerzy Urban, wielokrotnie (mogę zacytować!) takie obawy wyrażał... Napisałem "ludzi normalnych", bo homo-związki są, oczywiście, nienormalne. Homosie są zazwyczaj z tego dumni: Oskar Wilde dałby w mordę, gdyby ktoś chciał nazwać Go "normalnym" (co brzmi jak "pospolity"). Homosie – przynajmniej ci czynni – uważają się za bardziej męskich od mężczyzn – na tej samej zasadzie, na jakiej znany XIX-wieczny szuler twierdził: Wy macie pieniądze od chłopów, a ja was ogrywam; więc to ja jestem pan z panów! Nikt Wam nie przeszkadza mieszkać razem, kwiatki wąchać, kochać się i w ogóle we własnych domach robić, co chcecie – na zasadzie My home is my castle. Jeśli natomiast usiłujecie narzucać normalnym ludziom swoje przesądy, swój jezyk, no, to sorry: sprzeciw! Związek dwóch lesbijek lub dwóch homosiów "małżeństwem" być nie może, bo "małżeństwo" (w odróżnieniu od stowarzyszenia, partii czy spółki) oznacza (z definicji!!!) związek zawarty w celu płodzenia dzieci. Co w waszym przypadku jest niemożliwe i jest przy okazji dowodem, że jest to związek nienormalny. Co nie znaczy "gorszy". Ale nienormalny, bo – znów z definicji – "normalne" jest to, co robi dziewięćdziesiąt parę procent ludzi. A teraz parę rad praktycznych. Nie możecie zawrzeć małżeństwa, ale nie jest prawdą, że nie możecie nic zrobić w cytowanych przez Was kwestiach; dwie osoby mogą założyć setki innych związków. Na przykład fundację lub spółkę (cywilną, z o.o.); radzę starannie przemyśleć jej statut, ale przecież istnieją liczni prawnicy-homosie (sam znam paru), którzy taki ramowy statut opracują! A po zawarciu spółki (co może nastąpić i w prywatnym mieszkaniu, i w wynajętej restauracji), możecie pić szampana, możecie wołać: Gorzko, gorzko!, możecie przenosić się przez próg (nawet dwa razy)... Ta spółka może nawet nazywać się "Małżeństwo Jana Kowalskiego z Wojciechem Zielińskim" – z czego nie wynika, że będzie ona "małżeństwem" w sensie prawnym – z tych samych powodów, dla których np. "ryba-piła" nie jest "piłą". Ale przecież Wam chodzi o nazwy, bo istota małżeństwa (tj. płodzenie dzieci) i tak jest dla Was niedostępna. Możecie też wnieść do takiej spółki aportem Wasze mieszkanie i wtedy – przy właściwie sformułowanej umowie spółki – po śmierci jednego z partnerów nie będziecie płacili żadnego podatku spadkowego (podczas gdy wdowiec lub wdowa jednak płacą!). Możecie również ubezpieczyć się wzajemnie na swoją rzecz, choć nie zachęcałbym do tego (nawet nie z uwagi na los 4-letniego Michałka ubezpieczonego nieopatrznie przez babkę i z tego powodu utopionego w Wiśle, lecz po prostu: szkoda pieniędzy na karmienie nimi firm ubezpieczeniowych; lepiej złożyć pieniądze na rachunku spółki). Spółka (lub fundacja) może brać kredyty. Możecie też sobie wzajemnie udzielić pełnomocnictwa do wyrażania zgody na operację w razie bezprzytomności, do odbierania listów z poczty, do zleceń bankowych... Wystarczy jedna wizyta u notariusza – znacznie tańsza niż ślub. Jest to tak oczywiste, że (wybaczcie szczerość) Wasz list traktuję jako chęć narozrabiania, a nie załatwienia konkretnych problemów. Bo Wy nie jesteście "homosie". Zwykli homosie to na ogół mili, sympatyczni ludzie. Wy jesteście DZIAŁACZE. Jesteście homosiom tak potrzebni jak robotnikom związkowiec Krzaklewski, kobietom – feministka, a rybie rower. W interesie działacza nie leży bowiem, by sprawy załatwić, lecz przeciwnie: by zaognić! Im bardziej zagrożeni np. homosie, im bardziej skonfliktowani z heterykami, tym bardziej Wy, DZIAŁACZE, jesteście im potrzebni! I będziecie jątrzyć, będziecie podjudzać, aż, nie daj Boże, doprowadzicie naprawdę do pogromów! Oczywiście jest kilka spraw naprawdę krzywdzących i wymagających załatwienia. Trzeba np. (czego moja partia, UPR, domaga się od początku!) znieść podatek spadkowy – i Wasz (nie tylko Wasz!) problem zniknie. Trzeba znieść podatek dochodowy (który przecież jest zjawiskiem ograniczonym tylko do przeklętego XX wieku; nigdy przedtem tego kretynizmu nie było – i wkrótce znów go, mam nadzieję, nie będzie!) – a zniknie "problem PIT-ów"... Przyłączcie się do nas, by te resztówki XX wieku wreszcie zlikwidować! I jeszcze dwie sprawy: Macie, oczywiście, prawo do prywatności. Bądźcie jednak konsekwentni i nie piszcie raz: Zauważcie wreszcie obecność nieformalnych związków partnerskich, a raz: I nie żądajcie od nas przyznawania się do homoseksualizmu. Albo tak, albo tak. Nikt nie wymaga od Was, byście przyznawali się do Waszej odmienności. Musicie jednak zrozumieć, że przytajony homoś lub lesbijka nie powinni zajmować stanowisk odpowiedzialnych politycznie (a i w businessie!), bo zawsze istnieje groźba szantażowania ich ujawnieniem tego wstydliwego faktu. Po drugie: istnieją mniejszości jeszcze mniejsze i jeszcze bardziej upośledzone od Was. Np. nekrofile czy zoofile. "Małżeństwo" zoofila z owcą – czy, jeszcze lepiej, z szympansicą, jest, być może, nawet bardziej naturalne niż "małżeństwo" dwóch homosiów; czy mielibyśmy zmieniać i tu znaczenie słów? Zanim wrzaśniecie "Nie!" – dobrze to przemyślcie... Zrozumcie, że dla niektórych heteryków myśl o związku dwóch homosiów jest równie obmierzła, jak dla Was myśl o związku nekrofilskim... Potraktujcie więc takich heteryków jako "mniejszość seksualną"... Bądźcie dla nich tolerancyjni! I nie narzucajcie się! Powtarzam: NIE NARZUCAJCIE SIĘ! Ostrzegam: NIE NARZUCAJCIE SIĘ! Powodzenia w myśleniu! * Podkreślenia pochodzą od autora. Autor : Janusz Korwin - Mikke Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pocztówka z Norymbergi Uczepieni nogawki Wielkiego Brata "wyzwalamy" Irak. Wbrew opinii publicznej, robiąc kuku Francji, Niemcom, na przekór innym jeszcze krajom Unii Europejskiej. Bez przyzwolenia Rady Bezpieczeństwa, bez poparcia ONZ. Gwałcąc przy okazji córeczkę pana prezydenta Kwaśniewskiego o imieniu Konstytucja. Bo jeden facet o inteligencji komara chce pokazać muskuły. Przy okazji likwidowania dyktatora wpierw popieranego przez USA potem już nie zginą setki niewinnych ludzi: dzieci i kobiet. Tysiące zmuszone zostaną do opuszczenia swoich domostw. W brudzie, pozbawionych żywności i wody koczować będą na pustyni. Konsekwencje humanitarne "wyzwalania" będą straszliwe. Polityczne – nie do przewidzenia z wyjątkiem tego, że Ameryka nakręci nową falę terroryzmu. Przy cichym przyzwoleniu USA na terenie Iraku walczą – o czym się nie mówi – przez nikogo nie kontrolowane bandy kurdyjskich rebeliantów. Napadamy "wyzwalanych" Irakijczyków pod hasłami "walki z terroryzmem" i "przywracaniem demokracji", choć tak naprawdę jest na to inne określenie. Określenie funkcjonujące w potocznym języku, a także w prawie i stosunkach międzynarodowych, instrumentalnie traktowanych przez pożeraczy prażonych kartofli. Nazywa się ono agresja. Agresja jest to zastosowanie siły zbrojnej przez jedno państwo lub grupę państw przeciwko innemu lub innym państwom. Istotą agresji jest użycie siły zbrojnej. Istotnym elementem agresji jest element pierwszeństwa, co znaczy, że agresorem jest państwo, które niezależnie od tego, czy z jego strony miało miejsce wypowiedzenie wojny, pierwsze popełni jeden z takich czynów, jak: 1 inwazja lub atak sił zbrojnych na terytorium innego państwa oraz wszelka okupacja wojskowa lub aneksja terytorium innego państwa przy użyciu siły; 2 bombardowanie lub użycie jakichkolwiek broni przeciwko terytorium innego państwa; 3 blokada portów lub wybrzeży innego państwa; 4 zaatakowanie sił zbrojnych lądowych, morskich lub powietrznych innego państwa; 5 użycie sił zbrojnych stacjonujących na terytorium innego państwa za jego zgodą, niezgodnie z warunkami określonymi przy wyrażaniu zgody lub wszelkie przedłużanie ich pobytu na terytorium po wygaśnięciu porozumienia; 6 wyrażanie zgody, by jego terytorium, które oddało do dyspozycji innemu państwu, było wykorzystane przez to inne państwo dla dokonania agresji przeciwko państwu trzeciemu; 7 wysyłanie band zbrojnych, sił nieregularnych lub najemnych, które podejmą ataki zbrojne przeciwko innemu państwu w stopniu dorównującym atakom wyżej wymienionym albo zaangażowanie się w znaczny sposób w takie działanie. Chcemy też uświadomić prezydentowi Kwaśniewskiemu, premierowi Millerowi, który tak skrzydlate wyrażał krętactwa podczas debaty sejmowej, że wojna agresywna jest zbrodnią międzynarodową i pociąga za sobą odpowiedzialność międzynarodową. Żadne nabycie terytorium i żadna szczególna korzyść wynikająca z agresji nie są i nie będą uznane za legalne*. A mogą wyjść z tego niezłe jaja. Niestety, przykre dla Pomrocznej. Wiceminister spraw zagranicznych Rosji Jurij Fiedotow zapowiedział już, że Rosja będzie się domagać, żeby kwestia Iraku wróciła do Rady Bezpieczeństwa ONZ i żeby Rada dokonała wszelkich politycznych i prawnych ocen sytuacji, do jakiej doszło. Podobne stanowisko zajmują Niemcy, Francja, Chiny. Ich opinie: zostało naruszone prawo międzynarodowe. * Lech Antonowicz, "Podręcznik prawa międzynarodowego", Wydawnictwo PWN, Warszawa 1996. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klawe życie Jeśli ktoś wam powie, że dorobił się fortuny ciężką pracą, spytajcie, czyją. Aż 1 mld 62 mln zł zarobiło 100 osób, które zapłaciły w 2001 r. w Najjaśniejszej najwyższe podatki od dochodów osobistych (PIT). Wypada po ok. 10 melonów na twarz rocznie. Przeciętny Kowalski, biorący średnią krajową na 10 melonów pracowałby 370 lat! * * * W 2001 r. 100 bardzo obrotnych osób zarobiło w Najjaśniejszej więcej aniżeli w tym samym roku rząd wydał na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego (938 mln w 2001 r.). Ale jak zauważyła Janina Solska w "Polityce" 19 lipca, wysokość zarobków zgłoszonych do opodatkowania w PIT nie daje jeszcze wystarczającej wiedzy na temat rzeczywistych dochodów najbogatszych i skali koncentracji bogactwa. Obowiązkowi zapłaty podatku PIT umknęli przecież cudzoziemscy menedżerowie zarabiający w naszym kraju oraz Polacy mający status tzw. rezydenta w innym państwie. Na przykład Zbigniew Niemczycki gros podatków płaci w Stanach Zjednoczonych, a Piotr Büchner – w Szwajcarii. Prawdopodobnie również Jan Kulczyk płaci podatki w Austrii i Holandii, a nie w Polsce. Wielokrotnie indagowany przez różnych dziennikarzy Kulczyk ani razu nie podał nawet w przybliżeniu, ile w Polsce zarabia i ile płaci podatku. Nie należy zapominać o tym, że nawet te ujawniane do opodatkowania dochody najbogatszych to właściwie ich swego rodzaju "kieszonkowe", a jeśli który przyskąpi, w całości może te pieniądze wpłacać na konto. Nie muszą tej forsy łożyć na codzienne utrzymanie. Luksusowe wille ze służbą, limuzyny, urlopy i podróże po całym świecie, opieka medyczna w najdroższych klinikach, wystawne obiady i kolacje, nawet telefony – wszystkie te wydatki idą w koszty firmy (zob. J. Urban "Środki prokoncepcyjne", "NIE" nr 28/2003). Krótko mówiąc: bogatemu diabeł dzieci kołysze – ludzie o niebotycznych dochodach w ogóle nie płacą za to, za co z własnej kieszeni musi bulić zwykły śmiertelnik. * * * Jakieś tam, ale jedynie bardzo przybliżone pojęcie o dochodach najwyżej uposażonych menedżerów, daje ogląd zarobków zarządów spółek notowanych na warszawskiej giełdzie. Z zestawienia "PARKIETU" wynika, iż zarządzający spółkami giełdowymi zarobili w 2002 r. tylko 408 mln zł. W zeszłym roku spółki te wygenerowały łącznie ponad 105 mln zł strat. W wielu spółkach – w tym także w bankach notowanych na giełdzie – rady nadzorcze i zarządy brały więc duży szmal za produkowanie strat. W minionym roku wynagrodzenia najlepiej opłacanych prezesów spółek giełdowych w Polsce wzrosły średnio o ok. 300 tys. rocznie (z 1,7 mln zł w 2001 r. do 2 mln zł w roku 2002). W tej złotej dziesiątce byli szefowie trzech spółek, które zanotowały straty. Natomiast łączny zysk całej dziesiątki spółek zmalał z 2,07 mld zł do 1,74 mld zł. Dziesięciu najlepiej zarabiających prezesów polskich spółek giełdowych w zeszłym roku wzięło łącznie 29,4 mln zł (tj. ok. 7,8 mln dolarów). Wedle "Wprost" (z 16 czerwca) – najwięcej, bo ok. 6,7 mln zł zarobił w zeszłym roku Bogusław Kott, prezes zarządu Banku Millennium. (Prawdopodobnie brał ponad pół miliona miesięcznie). Tak więc wynagrodzenie prezesa Kotta było aż sześćdziesiąt razy wyższe od średniego uposażenia w banku Millennium! Łączne zarobki członków zarządu banku Pekao SA w ubiegłym roku wzrosły o ok. 2,5 mln zł, podczas gdy zysk banku zmalał. Prezes Maria Pasło-Wiśniewska zarobiła w zeszłym roku ok. 3 mln zł, czyli więcej niż rok wcześniej. Wojciech Kostrzewa, prezes BRE Banku, zarobił w minionym roku prawdopodobnie ok. 2,3 mln zł. Tymczasem zarządzany przez niego bank odnotował stratę 379 mln zł. Stanisław Pacuk, który w 2002 r. kierował Kredyt Bankiem zarobił 1,97 mln zł. Kredyt Bank miał w zeszłym roku stratę w kwocie 331 mln zł. W wielu przypadkach członkowie zarządów spółek – nawet po odwołaniu za nieudolne zarządzanie i tolerowanie przekrętów – biorą wysokie odprawy. Na przykład w KGHM członkowie byłego awuesowskiego zarządu wzięli w zeszłym roku z kasy kombinatu ok. 2,3 mln zł, choć objęci są kilkoma śledztwami prokuratury. Widać jak na dłoni, że zarobki najsowiciej opłacanych menedżerów mają niewiele wspólnego z ich rzeczywistymi osiągnięciami gospodarczymi oraz z wynikami finansowymi zarządzanych przez nich spółek. * * * Pod tym względem polski kapitalizm podąża za światową "modą". Key Lay, szef koncernu ENRON, który dopuścił się gigantycznych oszustw, zarobił w czasie 3 lat (od 1999 r.) 247 mln dolarów. Denis Kozlowski, prezes amerykańskiego koncernu Tyco w czasie ostatnich trzech lat (do 2002 r.) zarobił 97 mln dolków. Był tak chciwy, że pokrywał z kasy koncernu koszty eksploatacji swej willi – oszczędzając 600 dolarów miesięcznie. Kozlowski został zwolniony, gdy wyszło na jaw, że "zapomniał" ujawnić 700 transakcji o wartości 8 mld dolarów i wpędził firmę w olbrzymie długi. Od grudnia 2001 r. do wiosny 2002 wartość walorów Tyco spadła o dwie trzecie. To w USA, a w Europie? Oto całkiem bliski nam przykład. Mario Corti, były prezes zbankrutowanej firmy Sair Group (była inwestorem strategicznym w LOT), ma z tytułu kontraktu zagwarantowane przez najbliższe pięć lat roczne dochody brutto rzędu 13,2 mln franków szwajcarskich, czyli ok. 34,2 mln zł. Zanim szwajcarska Sair Group zbankrutowała, zdążyła jeszcze "pod stołem" wypłacić ponad milion franków szwajcarskich polskim menedżerom LOT za doradztwo przy prywatyzacji. W styczniu 2002 r. byli szefowie ABB, koncernu obecnego również w Polsce, wypłacili sobie gigantyczne odprawy. Percy Barnevik otrzymał 87 mln dolarów, a Göran Lindahl – 50 mln. Tymczasem koncern ABB odnotował w 2001 r. prawie 700 mln dolków strat. Po interwencji akcjonariuszy wysokość odpraw byłych prezesów zmniejszono "aż" o połowę. Między rokiem 1984 i 1992 pensje prezesów i dyrektorów potroiły się we Francji, Włoszech i Wielkiej Brytanii oraz więcej niż podwoiły w Niemczech. Zwyciężyła zasada: wygrywający bierze wszystko – napisał Lester C. Thurow w głośnej książce "The Future of Capitalism". Jak z kolei zauważył amerykański noblista Joseph E. Stiglitz po 1992 r. zarobki prezesów zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, poszybowały jeszcze wyżej. Nie zapobiegło to długiej serii bankructw ani stagnacji. * * * W Polsce rządząca lewica ani myśli o podjęciu jakichkolwiek kroków zmierzających do zahamowania narastających nierówności społecznych. Przeciwnie – wicepremier Hausner szczerze ubolewa, że nie będzie mógł wprowadzić w przyszłym roku podatku liniowego, co by pozwoliło najbogatszym "zaoszczędzić" nawet po kilka milionów na podatkach – kosztem dziurawego budżetu. Kolejny minister skarbu głowi się, jak by tu doprowadzić do zmiany tzw. ustawy kominowej, ograniczającej gaże w spółkach skarbu państwa. Łatwo mu nie pójdzie. Po objęciu przez Stypułkowskiego stanowiska szefa PZU odpadł przecież argument, że najlepsi specjaliści uciekną ze spółek państwowych, gdyż w prywatnych mogą zarobić więcej. Stypułkowski zarabiał w Citibanku ok. 180 tys. miesięcznie (wedle szacunku "Wprost"). W PZU zarobi 10 razy mniej, a przecież przyjął tę posadę z pocałowaniem ręki korzystając z protekcji prezydenta Kwaśniewskiego. Źli ludzie plotkują, że prezes Stypułkowski altruistą nie jest. Pensję wyda na napiwki, a prawdziwą forsę – wzorem byłych menedżerów z LOT – zgarnie przy prywatyzacji PZU. Od zagranicznego inwestora. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 1 proc. Waltera Na spotkaniu u ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego widziano ostatnio efektownie oburzonego Mariusza Waltera, prezesa TVN. Odwiedził ministerstwo wraz z synem, także prezesem. Prezes ojciec wystąpił z tezą, że proponowane przez ministra nowe prawo filmowe jest niemoralne, bo narusza jego interesy jako kapitalistycznego właściciela prywatnej stacji. W istocie to nie prawo, lecz komunistyczne bezprawie. Na czym polega rzekoma bolszewia Dąbrowskiego?... Otóż w projekcie ustawy o kinematografii przygotowanej przez ministerstwo znajduje się janosikowy zapis nakazujący nadawcom telewizyjnym wpłacać 1 proc. przychodów z reklamy do powstającego kinematograficznego funduszu Instytutu Sztuki Filmowej. Po 1 proc. mają wnosić także inni udziałowcy rynku medialnego – dystrybutorzy i operatorzy kin. Z jednego biletu kinowego wartego średnio 15 zł dawałoby to 30 groszy... Dużo? Nie wydaje się. A może uratować upadającą kinematografię. Zdesperowani polscy reżyserzy gotowi są ograniczyć roszczenia wynikające z prawa autorskiego i nakazujące nadawcom płacenie tantiem (za wykorzystanie ich utworów). Godzą się na to, że będą dostawać mniej za powtórki, by niejako zrekompensować firmom rozpowszechniającym filmy poniesione straty. Ten kompromis zaproponowany przez Krajową Izbę Producentów Audiowizualnych (KIPA) popiera większość stowarzyszeń działających w środowisku kinematograficznym – Filmowców Polskich (SFP), Autorów Filmowych (SAF), Stowarzyszenie Twórców Obrazu Filmu Fabularnego (STOFF)... Mały 1 proc. na kinematografię to niewiele dla komercyjnej telewizji czy dystrybutora. Ale ten mały 1 proc. może bardzo wiele zrobić dla kultury, umożliwi bowiem dalszą realizację polskich filmów kinowych, których obecnie prawie nie robimy (poza taśmową produkcją lektur szkolnych dokonywaną przez emerytów Wajdę, Kawalerowicza i Antczaka). I które to filmy bez wsparcia oświeconego państwa nie powstaną – podobnie jak bez pomocy budżetu nie będzie filharmonii czy muzeum. Bolszewicki podatek nie jest wynalazkiem Dąbrowskiego. Występuje praktycznie w całej cywilizowanej Zachodniej Europie, czyli w Unii, do której zmierzamy. Również w tych bogatych krajach produkcja filmowa realizowana w językach rodzimych – francuskim, szwedzkim czy duńskim – byłaby zagrożona przez zalew taniego filmowego materiału made in USA. I dlatego prawie wszędzie działa tam skuteczny system ochrony narodowej kinematografii. Kilka lat temu nowa ustawa – w nieco innej wersji – była już rozpatrywana w Sejmie. Ale została skutecznie zablokowana przez lobbing amerykańskich dystrybutorów, którzy wydelegowali na Wiejską swych specjalnych wysłanników z prezentami dla posłów – obrońców "medialnej swobody", wówczas spod znaku AWS. Przeciw "europejskiemu bezprawiu" protestował też oficjalnie ówczesny ambasador USA Rey pisząc w tej sprawie karcący list do premiera Buzka. Ciekawe, czy taki lobbing skierowany przeciw polskiemu filmowi powtórzy się obecnie i czy parlamentarzyści oprą się podarkom? Sytuacja jednak trochę się zmieniła po sukcesach frekwencyjnych naszego kina, takich jak "Killer" czy ostatnio "Dzień świra", oraz ofercie filmowców, samoograniczających swoje tantiemy autorskie. Dystrybutorzy filmów uznali, że może jednak nie warto hamować rozwoju rodzimej twórczości – skoro mają bulić tylko 1 proc., co w dodatku zostanie zrekompensowane im w inny sposób. Ostatni szaniec obrony stworzyły zatem telewizje komercyjne, których sprzeciw wobec ustawy tak zdecydowanie wyraził Mariusz Walter. Jego głos zaskoczył, a niektórych filmowców nawet ubawił, bo przypomina wypowiedzi bohaterów Wajdowskiej "Ziemi obiecanej" – drapieżników wczesnego kapitalizmu, uważających, iż ich własność prywatna to świętość. W tym stylu Mariusz Walter długo krzyczał na czerwonego komisarza Dąbrowskiego za to, że pragnie mu odebrać pieniądze i dać je na jakieś nikomu niepotrzebne kinowe filmy. Prezes TVN zagrał to prawie tak efektownie jak śp. Andrzej Szalawski besztający swego filmowego kamerdynera. Współczuję artystom, którzy muszą z powodów pieniężnych pracować w TVN-nowskiej ziemi obiecanej. Walter, niegdyś ambitny twórca w państwowej TV, dziś realizuje artystyczne ambicje produkując "Big Brothera". Magnat telewizyjny najwyraźniej nie podziela poglądu, że przestrzeń medialna ma charakter dobra społecznego, a koncesja na komercyjną telewizję to licencja, którą państwo sprzedaje wraz z obligacjami wobec kultury. Filmowcy uważają, że nawet jeśli Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przez niekompetencję popełniła błąd zapominając kilka lat temu wpisać do warunków koncesyjnych europejski podatek na kinematografię, to teraz można tę pomyłkę naprawić przy odnawianiu koncesji. Słychać już o kompromisie po cichu proponowanym przez stacje komercyjne, również TVN. Miałby on polegać na tym, że telewizje te same wyznaczą sobie finansową pokutę, tj. zaczną produkować kinowe filmy. Jeśli przypomnimy sobie kolejne "Big Brothery" i "Gulczasy" – to możemy nawet przewidzieć, co zobaczymy. W naszym kinie niepodzielne zapanują Manuela, Frytka i Ken, uprawiający wyrafinowaną sztukę filmową w wypełnionym szampanem jacuzzi. Autor : Anna Kawa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z nierządu dla rządu Wejdziemy do Unii z polską specjalnością eksportową. Warto więc wiedzieć, co, gdzie czeka nasze kurwy. Na mocy ustawy Merlin z 20 lutego 1958 r. zostały zamknięte we Włoszech wszystkie domy publiczne, zwane powszechnie burdelami, domami zamkniętymi, domami rozkoszy lub wilczymi jamami. Miały tu one tradycję sięgającą czasów starożytnych. Dla chłopców wkraczających w wiek męski wizyty w burdelach były rytuałem – inicjacją dorosłego życia. Powszechnie uważano, że są niezbędne dla tworzenia szczęśliwych i trwałych związków małżeńskich. Święty Augustyn, który z libertyna stał się ascetykiem, twierdził, że młodzieńcy uczęszczający do tych miejsc nie mylą potrzeby kopulacji z odpowiedzialnością rodzinną. Domy publiczne były wyrazem podwójnej moralności Włochów. Żonaci mężczyźni odwiedzali je często. Ich żony przymykały na to oko, zadowolone z pozycji szanowanej matrony otoczonej dziećmi oraz z pieniędzy oddawanych im przez mężów. Właśnie te bigoteryjne nawyki kontestowane przez feministki skłoniły socjalistyczną senatorkę Angelę Merlin do przedstawienia w 1948 r. pierwszego projektu ustawy "rehabilitującej kobietę". Dopiero jednak po 10 latach ustawa weszła w życie. Jej zagorzałymi przeciwnikami byli monarchiści. Argumentowali swój opór konsekwencjami higieniczno-zdrowotnymi, jakie wywoła zamknięcie domów publicznych, gdyż prostytutki z hotelików przeniosą się na ulicę. Być może Włosi ociągaliby się z przegłosowaniem ustawy, ale ich kraj zdecydował się na wejście do ONZ, której statut zabraniał państwu kontrolowania prostytucji. Ustawa Merlin zamknęła drzwi 560 burdeli zapewniających regularną pracę 4 tysiącom kobiet i słony dochód 400 biznesmenom płacącym podatki. Zmieniła liberalną dyspozycję wydaną przez rząd Crispiego w 1886 r. Przestępstwem stało się pomaganie komuś w uprawianiu prostytucji a także czerpanie zysków z cudzego nierządu. Do kodeksu karnego nie włączono jednak samej prostytucji, więc osoby uprawiające ją nie mogły być rejestrowane w kartotece policyjnej oraz sanitarnej. * * * W ciągu 43 lat wielokrotnie próbowano nowelizować ustawę Merlin. W 1997 r. Ogólnokrajowe Stowarzyszenie Pań Domu (Federcasalinghe) przedstawiło projekt "prostytucji autonomicznej" organizowanej przez kobiety, dozwolonej jedynie od lat 18 i wykonywanej jako wolny zawód we własnym domu. Rok później jedna z lewicowych parlamentarzystek zaproponowała powtórne otworzenie domów publicznych, uważając, że to jedyny sposób zapobiegający rozprzestrzenianiu się AIDS. Zawsze proponowali to mężczyźni o poglądach prawicowo-konserwatywnych, a sprzeciwiały się feministki. W 2000 r. lewicowy minister skarbu Giuliano Amato (później również premier – przyp. G. Z.) zaproponował rozwiązanie restrykcyjne – wprowadzenie kar dla klientów prostytutek, ze szczególnym zaostrzeniem wobec tych, którzy kupują usługi seksualne nieletnich. Po raz pierwszy przyrównał ten proceder do niewolnictwa, a klientów zaliczył do osób popełniających przestępstwo w myśl ustawy Merlin. Policja zareagowała wlepiając słone mandaty za zakłócanie ruchu kołowego kierowcom zatrzymującym się przy drodze, by pertraktować z kurwami. W niektórych przypadkach rekwirowano samochody. Pewien bliski ślubu, młody mężczyzna którego ukarano mandatem i zarekwirowano mu pożyczone auto – popełnił samobójstwo. Sprawa ta wywołała polemikę na temat wolności osobistych oraz interwencję rzecznika praw obywatelskich, który orzekł, że działania policji naruszają prywatność. Minister spraw socjalnych Livia Turco przedstawiła więc projekt modyfikujący ustawę Merlin i przewidujący wykonywanie zawodu prostytutki w miejscach prywatnych i rejestrowania jego jako indywidualną działalność gospodarczą lub jako spółkę. Przewidywał on także ustanowienie "parków miłości", czyli obszarów peryferyjnych przeznaczonych dla prostytutek i klientów. Niestety, w ciągu 5 lat rządów włoska lewica nie zrobiła nic i teraz do dzieła przystępuje prawica. Rząd Berlusconiego chce zabronić prostytucji ulicznej i pobierać podatek od zalegalizowanego procederu "pracownic seksualnych". Czy "puttany" jednak zechcą płacić podatki? Gdzie i jak mają wykonywać swój zawód? Jeszcze nie wiadomo. We własnym domu kolejka klientów będzie przeszkadzać przyzwoitym sąsiadom. Burdele wpadają zbytnio w oko. Dzielnice czerwonych latarni zdegradują bezpowrotnie całe rejony miast, a "parki miłości" przemienią się w śmietniska pełne prezerwatyw i strzykawek skażonych AIDS. Według sondażu przeprowadzonego już w 1979 r., 56 proc. kobiet i 67 proc. mężczyzn było przychylnych zmianie ustawy Merlin. W 1991 r. 70 proc. Włochów nie miało nic przeciwko otworzeniu domów publicznych, a w 1997 r. – aż 80 proc. Dziś za otworzeniem domów publicznych opowiada się tylko 51 proc. społeczeństwa. Prostytucja unijna Holandia –w 2000 r. domy publiczne zostały zalegalizowane. Prostytutki pracują w dzielnicach czerwonych latarni i we własnych apartamentach. Rozliczają się z fiskusem (podatek 19 proc.), odliczając od podatku wydatki na seksualne narzędzia pracy. Mają prawo do świadczeń pracowniczych, emerytalnych i zdrowotnych. Stała praca dała im możliwość bania kredytów bankowych. Zawód można praktykować po ukończeniu 18 lat. Na – jak się szacuje – 30 tysięcy prostytutek do tej pory zalegalizowało działalność jedynie tysiąc. Niemcy –prostytucja jest legalna od maja 2001 r. Około 400 tysięcy. kobiet może więc wykonywać swoje usługi jak każdy inny zawód, płacąc słone podatki – 30 proc. Prócz świadczeń pracowniczych i zasiłku dla bezrobotnych prostytutki zyskały dostęp do kredytów, zakupów ratalnych i innych przywilejów związanych ze stałym zatrudnieniem. Szwajcaria –prostytucja została zalegalizowana w 1992 r., a w 1998 r. pierwsza spółka prostytutek otworzyła dom publiczny. Belgia –dzielnice seksu istnieją w każdym większym mieście. Zawód jest legalny. Hiszpania – w tym kraju, równie katolickim jak Włochy, 1800 domów publicznych zwanych puti-club płaci regularnie podatki. Prostytucja nie jest karana od 1975 r. Pracuje się nad nową ustawą o prostytucji dotyczącą 300 tysięcy "putas" – w większości emigrantek latynoskich. Francja – domy publiczne zostały zamknięte podobnie jak we Włoszech. Ostatnio kilku burmistrzów zakazało prostytucji w centrum miast, a Chirac obiecuje pomoc pieniężną krajom powstrzymującym swoją kurewską emigrację. Poza tym prostytucja jest tolerowana. Anglia – prostytucja jest nielegalna, aczkolwiek tolerowana. Mogą być karani i klienci, i prostytutki. Szkocja – prostytucja jest tolerowana i kamuflowana jako usługi relaksujące. Dania – prostytucja jest tolerowana i – jak we Włoszech – myśli się o legalizacji. Szwecja – od stycznia 1999 r. zabrania się ustawowo "wykorzystywania prostytucji" i wynajmowania apartamentów dla praktykowania tego procederu. Karze podlegają klienci. Irlandia – każda forma prostytucji jest nielegalna. Klienci i prostytutki podlegają karze więzienia. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kopanina Niezłe zamieszanie udało mi się wywołać tekstem „Nie kopać” („NIE” nr 39/2003). Polemiki, protesty, awantury i obelgi świadczą o tym, że – broniąc oczywistych racji ekonomicznych – dotknęłam jakiegoś bolesnego punktu, potwornie skłębionych emocji. Jak mówią znawcy śląskich spraw, górnicy są wkurwieni, a fale tego wkurwienia rozlewają się szeroko po kraju porywając inne grupy wkurwione z innych powodów – ostatnio np. taksówkarzy. Niemożności dialogu z wkurwionymi ludźmi doświadczył niedawno na Śląsku prof. Hausner. Z jednej strony padały liczby, z drugiej zaś – przemawiało poczucie krzywdy i strach, a także agresja. * * * a propos liczb, red. Mateusz Cieślak ("Gra w kopanego", "NIE" nr 40/2003) zarzuca mi z oburzeniem, że korzystałam z kwitów firmowanych przez Ministerstwo Gospodarki – jego zdaniem, całkowicie bezwartościowych. Pudło. Dane liczbowe pochodzą z raportu NIK, z GUS i z "Polityki". W punkcie dotyczącym eksportu wymagają uaktualnienia. Dziś wygląda to jeszcze gorzej, jeszcze bardziej absurdalnie: tonę węgla, której wydobycie kosztowało 130 zł, eksportujemy po 80 zł, a bywa, że i po 40 zł! Jeśli jednak powoływanie się na kwity rządowe ma być przejawem niewybaczalnej głupoty, to znaczy, że rząd świadomie przedstawia fałszywe dane wciągając do tego procederu Sejm, GUS, NIK, Kompanię Węglową, banki, media, świat nauki, instytucje unijne itd. Zanim popadniemy w paranoję, niech red. Cieślak udowodni Hausnerowi i Piechocie łgarstwa co do podstawowych faktów. Czyżby górnictwo nie było zadłużone na kwotę 25 mld zł? * * * Listy i maile, które dostałam, można podzielić na trzy grupy: a) wyłącznie inwektywy; b) inwektywy przemieszane z merytorycznymi argumentami; c) wyrazy poparcia – niestety, nieliczne. Autorom z grupy (b), zwłaszcza tym, którzy zadali sobie trud zaproponowania alternatywnej strategii gospodarczej, należy się odpowiedź. Grzegorz Stoigniew Nowak z Bełchatowa twierdzi, że trzeba zredukować liczbę kotłowni wykorzystujących olej opałowy i gaz, postawić na ciepłownie opalane węglem kamiennym oraz rozwinąć przemysł chemicznej przeróbki węgla, który da nam gaz opałowy dla ciepłownictwa, gaz silnikowy dla transportu oraz inne cenne półprodukty i surowce. Propozycja ta, z pozoru racjonalna, jest jednak pozbawiona realizmu. Jak doprowadzić do zamknięcia kotłowni olejowych i gazowych? Stosować przymus administracyjny czy ekstrapodatek? Kto ma inwestować w chemiczną przeróbkę węgla? Zapewne państwo. Musi więc ono prowadzić działalność gospodarczą na wielką skalę, ergo – utrzymywać potężny sektor państwowy, prawie jak w PRL. Tyle że dziś, po 12 latach prywatyzacji, takiego państwa i takiej gospodarki już nie ma. Uczestnicy gry rynkowej zainwestują w węgiel kamienny wtedy i tylko wtedy, kiedy będzie im się to opłacało. Państwo, oczywiście, może wspierać taki czy inny kierunek rozwoju stosując rozmaite zachęty i ulgi – nie powinno jednak tego czynić wbrew obiektywnym prawidłowościom ekonomicznym, bo inaczej zmarnotrawi duże pieniądze, niewiele w zamian uzyskując. Tomasz Bugaj z Zabrza przyczynę zła upatruje w nieudolności władz RP. Piętnuje "totalny tumiwisizm skompilowany ze złą wolą i skorumpowanymi baronami węglowymi". Tumiwisizm skompilowany ze skorumpowanymi baronami to rzeczywiście zgroza. Pan Bugaj wzywa do budowy koksowni i elektrowni, które zużyją naszą nadwyżkę węgla. Wielkie znaczenie gospodarcze miały kiedyś siano i owies spożywane przez konie, które były podstawowym środkiem transportu. Ranga siana i owsa spadła, gdy wynaleziono samochód napędzany benzyną. Teraz świat stopniowo rezygnuje z węgla kamiennego. Podobnie dzieje się w Polsce: w latach 50. XX w. pozyskiwaliśmy z węgla kamiennego 97 proc. energii, pod koniec lat 90. – 63 proc., a w tym roku – jedynie 44 proc. Rośnie natomiast zużycie węgla brunatnego (który na szczęście mamy), gazu ziemnego i ropy naftowej. Janusz K. z Bytomia pyta, po diabła kupujemy ruski gaz i ukraiński węgiel. Domaga się wprowadzenia ceł zaporowych na surowce energetyczne z importu. Wtedy staną się one droższe niż polski węgiel, a polski górnik będzie mógł spokojnie fedrować. Oj, nie czytało się broszurek rozdawanych przed referendum europejskim! A one przecież nie kryły, że kończą się czasy ceł zaporowych. Po akcesji Polska automatycznie stanie się stroną umów handlowych UE z krajami trzecimi, wielostronnych i bilateralnych. Będziemy zmuszeni do otwarcia rynku na produkty z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (patrz "Polska w Unii Europejskiej. Nasze warunki członkostwa", Warszawa 2003). Poza tym, Panie Januszu, wykażmy trochę chrześcijańskiego miłosierdzia – ukraiński górnik też chce żyć. Owszem, Unia stosuje system karnych ceł, żeby chronić własnych producentów przed konkurencją, dotyczy to jednak głównie produktów rolnych, a nie węgla. Dlatego – jak ostrzega prezes Kompanii Węglowej Maksymilian Klank – pojawi się na polskim rynku bez żadnych ograniczeń tani węgiel z Australii czy RPA. Per saldo te zmiany wyjdą nam na zdrowie. Wciąż mamy wysokie ceny energii, wyższe niż w UE, co dławi całą gospodarkę i wyciąga wielkie kwoty z kieszeni konsumentów. Czeka nas liberalizacja rynku energetycznego, polscy producenci i dystrybutorzy energii będą konkurować z unijnymi, a wtedy już na pewno nie uda się nikogo zmusić do kupowania względnie drogiego węgla, choćby oddziały górników okopały się w Warszawie i strzelały z armat. Andrzej Kowalewski z Katowic dowodzi, że skazano na likwidację kopalnie lepsze od innych: dwie z nich przynoszą zyski, dwie są średniakami w rankingu strat. Z kolei szefowie Kompanii Węglowej uzasadniają swój wybór tym, iż dalsze kopanie w Bytomiu grozi zawaleniem się miasta; z identycznych powodów zamknięto kiedyś kopalnię Katowice zostawiając pod ziemią 40 mln ton najlepszego węgla energetycznego. Obawiam się, że nie ma takiej kopalni, której zamknięcie nie wywoła protestów społecznych. Istotą programu Hausnera/Piechoty jest ograniczenie wydobycia i zatrudnienia, które ma doprowadzić do tego, że pozostałe przy życiu kopalnie będą wreszcie rentowne. Jak to osiągnąć, od czego zacząć – to szczegóły techniczno-operacyjne. Powinni o nich decydować fachowcy, ale nie pod presją strajkujących/okupujących/dymiących załóg, gdyż pistolet przystawiony do skroni źle wpływa na pracę mózgu. * * * Skoro wszyscy mają pomysły na rozwiązanie problemu, to i ja rzucę własny. Zdjąć z górnictwa kosztowną czapę administracyjną, struktury typu kompania czy holding, które służą tylko do ukrywania prawdziwych kosztów. Niech każda kopalnia będzie samodzielnym przedsiębiorstwem, które albo się utrzyma na rynku, albo nie. Wtedy dopiero będzie ono miało motywację, żeby wyplątać się z sieci pasożytniczych spółek, uwolnić od mafii handlującej kopalnianymi długami, która tuczy się wtedy, gdy długi rosną. Nie będzie też pretensji, że "góra" arbitralnie skazała tę czy inną kopalnię na śmierć. Poza tym, jak wykrył red. Cieślak, na pomoc publiczną w UE mogą liczyć tylko pojedyncze kopalnie. (Niestety, tę pomoc trzeba rok po roku redukować). * * * Red. Cieślak piętnuje głupotę, lenistwo, hipokryzję i niekompetencję polskiego rządu. Czy to nie nazbyt proste wytłumaczenie zapaści górnictwa? Wszystkie rządy III RP próbowały, z różnym skutkiem, restrukturyzować tę branżę. Nawet były premier Jan Olszewski wyznał ostatnio w debacie sejmowej, że i on chciał uzdrowić górnictwo, lecz bał się, że przeznaczone na to środki pójdą na podtrzymanie narosłej wokół niego patologii. To straszne – od 1989 r. rządzą na zmianę prawicowi i lewicowi kretyni! Czy red. Cieślak widzi jakąś alternatywną siłę, niegłupią, nieleniwą, kompetentną i po robociarsku szczerą, która wreszcie zmieni kurs polityki gospodarczej o 180 stopni? W rezerwie kadrowej pozostali już tylko Lepper i Giertych (nie licząc mglistych pomysłów na partię prezydencką, ale i ona, gdyby powstała, traktowałaby górnictwo tak samo, jak Buzek i Miller). Argumenty Cieślaka – straszliwe bezrobocie w Okonku i gdzie indziej – przemawiają w gruncie rzeczy PRZECIW jego tezom. Bo państwo musi mieć środki na kreowanie nowych miejsc pracy, programy regionalne (także dla Śląska), nasz wkład w unijne fundusze pomocowe itp. W biednym kraju nie da się tego pogodzić z dotowaniem na wielką skalę przestarzałych gałęzi gospodarki z górnictwem na czele. * * * Skoro mowa o bezrobociu, parę informacji z "Faktów" TVN, których nie można posądzić o uprawianie propagandy prorządowej: województwo śląskie ma 4,8 mln mieszkańców, w tym 330 tys. bezrobotnych. Stopa bezrobocia wynosi 16,4 proc. Są w Polsce miejsca, gdzie bezrobocie wynosi 30 albo i 40 proc.! A u nas wciąż po staremu: największe środki dostają nie ci, którzy mają najgorzej, tylko ci, którzy najgłośniej protestują. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poborca z ludzką twarzą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nadpolacy Brunatni młodzieńcy robią kariery. To nagroda za chamstwo, nietolerancję i nacjonalizm. Dokąd w Pomrocznej prowadzi publiczne wykrzykiwanie – tak jak w Krakowie – „pedały do gazu!” oraz „lesbijki do obozów pracy”, a także rzucanie w przedstawicieli tych mniejszości pomidorami, jajkami oraz cięższymi jeszcze dowodami miłości bliźniego? Odpowiedź jest prosta: do błyskawicznego sukcesu, szacunku władz i cichej miłości mediów. Dowód na to twierdzenie ma 25 lat, broni właśnie na Uniwersytecie Wrocławskim rozprawę magisterską o wizji Polski w myśli Dmowskiego i nazywa się Radosław Parda. Od niedawna student Parda jest także przewodniczącym sejmiku dolnośląskiego – reprezentuje swą osobą ludność trzymilionowego województwa. Wcześniej pan przewodniczący osobiście prezentował w Warszawie wymienione na wstępie zalety bojowe. Rzecz działa się w trakcie manify z okazji święta kobiet. Profeministyczną demonstrację brutalnie zaatakowali wówczas aktywiści Młodzieży Wszechpolskiej, której przewodniczący Parda jest ogólnopolskim prezesem. Wśród wszechpolskich kolegów nosi pieszczotliwą ksywkę Murzyn – to z uwagi na urodę południowego amanta filmowego. Najpiękniejsze w samorządowym sukcesie Pardy jest jednak to, iż na funkcję ojca województwa wybrany został głosami jedynej w swym rodzaju koalicji samorządowej złożonej z Platformy Obywatelskiej, Samoobrony, LPR i – jak wynika z sejmikowej arytmetyki – dwojga (ukrywających swą tożsamość) radnych SLD. Dla działaczy PO i buntowników z SLD oddanie LPR funkcji przewodniczącego sejmiku było ceną za „dmuchnięcie” dotychczasowego szefa sejmiku, nijakiego Kurzawy. Kurzawa podpadł wszystkim po tym, jak przeszedł z PSL do partii Borowskiego. Platformiarze i spółka liczyli, że LPR wysunie na stanowisko przewodniczącego Artura Paprotę, uchodzącego za umiarkowanego pragmatyka, działacza Młodzieży Wszechpolskiej z Legnicy. Paprota kandydować jednak nie mógł, gdyż w międzyczasie został... wiceburmistrzem warszawskiej gminy Żoliborz. Wybór Pardy i Paproty przyjęty został ze stoickim spokojem przez media lokalne i krajowe. Ot, młodzi, zdolni i sympatyczni. Niejakie zaniepokojenie wykazują jedynie niemieckie służby dyplomatyczne, które po cichu sugerują, że Parda nie powinien pojawiać sięna niektórych jublach i wręczać prestiżowych nagród – zwłaszcza polsko-niemieckiej Nagrody Dolnego Śląska. Inni takich obiekcji nie mają, mimo że Młodzież Wszechpolska nigdy nie odcięła się od swej przedwojennej specjalności: budowania getta ławkowego dla Żydów. Z kroniki kolejnych sukcesów młodych Wszechpolaków – obchody rocznicy Konstytucji 3 maja na Górze Świętej Anny koło Opola. W tym roku – w przeciwieństwie do lat ubiegłych – prawie stuosobowa grupa członków Młodzieży Wszechpolskiej nie była obiektem policyjnej inwigilacji, ale oficjalnym uczestnikiem uroczystości, a Prezes MW Jarosław Parda wygłosił utrzymane w duchu endeckim przemówienie tuż po władzach wojewódzkich. Po powrocie do Opola nastąpiła część szkoleniowo-formacyjna obejmująca wykłady zaproszonych gości, w tym: historyka, byłego rektora Uniwersytetu Opolskiego – prof. dra hab. Franciszka Marka, publicysty narodowego i autora m.in. „Tematów niebezpiecznych” doktora Dariusza Ratajczaka (cytat z oficjalnej strony internetowej). „Tematy niebezpieczne” i „formacja duchowa” ze skazanym za kłamstwo oświęcimskie pseudonaukowcem nie są jednak niczym niebezpiecznym, jeżeli sojusz z wszechpolskimi młodzieżowcami może przydać się światłym działaczom Platformy Obywatelskiej do celów tak wzniosłych, jak podział stołków i stołeczków w lokalnym urzędzie marszałkowskim. Autor : Maciej Wełyczko Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wiara w życie pozasejmowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Moda na prostactwo Przedstawiciele haj lajfu ostatnio coraz częściej afiszują się swoją fizyczną tężyzną. Udając zahartowanych twardzieli robią do obiektywów i kamer miny jak Schwarzenegger – Terminator. Do dobrego tonu należy medialne pokazywanie się w dresach i przepoconych koszulkach lub z tenisową rakietą w dłoni. W ankietach przeprowadzanych przez bulwarówki i pisma kobiece znani i bogaci deklarują, oprócz wyznawania wartości rodzinnych i zainteresowań artystycznych, także miłość do wybranej dyscypliny sportowej. Tymczasem to wszystko blichtr i poza. Politycy, biznesmeni (i bizneswomenki), urzędnicy wyższych szczebli oraz inni tzw. ludzie sukcesu! Porzućcie nudne sale fitness, monotonię kortów i szpanerskie pola golfowe na rzecz naprawdę mocnych przeżyć. Jeżeli chcecie nauczyć się, jak dążyć najkrótszą drogą do wybranego celu, nie bacząc na przeszkody, jak hartować wolę, przełamywać lęki i oddychać pełną piersią, praktykujcie l’art du déplacement albo art of movement lub iskusstwo pieremieszczenija, czyli sztukę przemieszczania się. Ta banalna nazwa nie oddaje jednak istoty i głębi tej nowej dyscypliny. Więc w skrócie. Na planie miasta wyznaczamy dwa punkty i łączymy je linią. Następnie ruszamy z punktu A do punktu B poruszając się po wyznaczonej w teorii trasie, nie bacząc na jakiekolwiek trudności. Ścian budynków, ogrodzeń, ruchliwych ulic i innych elementów miejskiej infrastruktury nie trzeba traktować jako przeszkód, lecz inspirację, dzięki czemu rozwijamy nie tylko ciało, lecz także osobowość. Liczy się nie tylko szybkość poruszania się, ale też gracja i artyzm ruchu. Ta sztuka określana jest także jako Le Parkour (PK) lub Urban Freeflow, ale naczelny "NIE" akurat nie ma z nią nic wspólnego. Praktykujący ją nazywani są tracerami. Dotarliśmy do pierwszej w Pomrocznej grupy wyznawców sztuki przemieszczania. W jednym z dużych miast zachodniej części kraju kilkoro młodych ludzi spędza wolny czas wdrapując się na ściany domów, skacząc z dachu na dach i przesadzając mury. – Podstawa to zrozumienie filozofii Le Parkour – tłumaczy Gumiś, lider grupy. – Jeżeli przeszkody na drodze do celu traktujesz nie jak problemy, ale jak wyzwania, i zakładasz, że wszystko jest do pokonania, to uczysz się pokonywać wszelkie bariery. Odpada lęk i stres, a pojawia się euforia. Oczywiście wszystko jest kwestią treningu. – Zaczynaliśmy od łażenia po balkonach na naszym osiedlu – opowiada Pawik. – Za pierwszym razem jakaś baba wezwała policję, bo myślała, że jesteśmy złodziejami. Pały nie mogły nas złapać; zeszliśmy sami, a oni nas spisali i zrobili sprawę w Sądzie Grodzkim za zakłócanie porządku. Od tego czasu nie jesteśmy tacy głupi. Niech nas gonią po ścianach. Dlatego również za- słaniamy twarze. Policja powinna łapać prawdziwych bandytów. – Zdarzają się oczywiście kontuzje, jak w każdym sporcie – dodaje Magik – ale intensywny trening pozwala na ich ograniczenie do minimum. Śmigacze, jak nazwali się rodzimi tracerzy, demonstrują swoje umiejętności na kilku ruderach w centrum miasta. Biegiem dopadają pierwszego budynku, po ścianie wchodzą na dach, z dachu na przybudówkę, po czym lądują na ziemi. Po kilku sekundach przeskakują mur i pędzą do kolejnej przeszkody. Po drodze wykonują kilka salt i innych fikołków. – Tracerzy są lepsi niż Spiderman, bo on korzystał ze sztucznych pajęczyn, był więc zwykłym pozerem – stwierdza Masełko. – Spiderman nie istniał w rzeczywistości, ty czubie – oponuje Gumiś. – Ja uważam, że pierwszym tracerem był Jezus, bo chodził po wodzie. Le Parkour, który narodził się we Francji kilka lat temu, szybko rozpowszechnił się na całym świecie. Grupy zwane też klanami istnieją nawet w Singapurze i Malezji. W Rosji iskusstwo pieremieszczenija praktykuje co najmniej dwa tysiące osób, a lideruje im grupa o nazwie Iguana Tracers. Aż dziw bierze, że ta sztuka nie rozwinęła się w Pomrocznej, kraju znanym z miłości do husarii, szarż ułańskich, Małysza i polityków skocznych jak Gabriel Janowski. Proponujemy naprawić to niedopatrzenie i sztukę przemieszczania objąć państwowym patronatem. Pomocną dłoń powinny wyciągnąć co najmniej trzy Ministerstwa: Kultury, Edukacji Narodowej i Sportu oraz Gospodarki. To ostatnie z tego powodu, że dzięki tracerom można będzie zagospodarować liczne upadłe i zamknięte fabryki. Wyznawcy PK aż ślinią się, żeby z gracją ścigać się w jakiejś opuszczonej kopalni. Należy zaznaczyć, że ideologia Le Parkour nie zawiera elementów agresji. Tracerzy nie niszczą mienia, a jeśli naruszają czyjąś prywatność, to tylko na chwilę. Unikają starć z policją, ochroniarzami i innymi siłami porządkowymi. Dbają o refleks i wysoką formę, więc nie chleją i nie ćpają. Są najłagodniejszą z miejskich subkultur. Sztuka przemieszczania tworzy ludzi o silnych osobowościach, więc powinna być zalecana wszelkim yuppies, którzy w przyszłości będą tworzyć klasę średnią. Górnicy, hutnicy, kolejarze, a nawet pielęgniarki, jak sobie poskaczą po dachach, zyskają optymizm ducha i rozszerzą horyzonty, zamiast bezsensownie robić zadymy przed siedzibą premiera. Przede wszystkim jednak sztukę przemieszczania powinien opanować rząd. Nareszcie mielibyśmy ministrów silnych duchem, bezstresowych, z optymizmem patrzących na nowe wyzwania. Hausner, Janik, Sikorski, a nawet premier Miller, gdyby przemieścili się np. z dachu "Marriotta" na terminal LOT-u, zapewne znaleźliby recepty na recesję, szarą strefę, deficyt budżetowy i przestępczość zorganizowaną. Le Parkour powstał kilka lat temu we Francji z połączenia sztuk walki, breakdance i wojskowych technik poruszania w terenie zabudowanym. Prekursorami tej dyscypliny są David Belle i Sebastien Foucan. Sztuka przemieszczania została rozpropagowana w 2000 r. dzięki filmowi "Yamakasi" Ariela Zeitouna, do którego scenariusz napisał Luc Besson. Obecnie na świecie praktykuje ją ponad 20 tysięcy osób, a sportowa rywalizacja odbywa się głównie za pośrednictwem Internetu (zdjęcia, filmy wideo, forum dyskusyjne). Uprawianie sztuki przemieszczania traktowane jest przez policję większości krajów jako wykroczenie, a nawet przestępstwo. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Wałęsa na rybach" opowiadał tym razem w regionalnej "Trójce" o swojej wojnie na górze i planie ekonomicznym dla Polski. Wojna była rozpętana przez wrogów i wymierzona w przyjaciół. Plan Wałęsy przebija plan Pola. Były prezydent radzi wybudować "16 pasów na wschód i 8 pasów na zachód", a wokół wybudować hotele, motele i magazyny oraz zająć się ekologią. Czyli resztę zaorać i obsiać trawą, żeby bezrobotni mieli na co wylatywać. * * * Minister Kurczuk w "Wiadomościach" zapowiedział, że dzięki zmianom w prawie oskarżony będzie musiał udowodnić, że jego majątek nie pochodzi z przestępstwa. Gdybyście byli do czegoś takiego zmuszeni, powiedzcie, że się kurwicie. Pieprzenie się za kasę nie jest przestępstwem, zaś dochód z tego nie jest opodatkowany. Klientek i klientów nie sposób spamiętać, podobnie jak kwot, którymi wynagradzali waszą usługę. A Kurczukowi życzymy sukcesów. * * * Brygady Męczenników Al Aksy kogoś zabiły. Kogo? O 18.45 "Informacje" "Polsatu" podały, że "rumuńskiego robotnika", Lisowe "Fakty" o 19, że "pracującego dla Izraelczyków Bułgara", w głównych "Wiadomościach" był to "zagraniczny robotnik". Telewizja kłamie! Tylko która? * * * Ministrowie i inni politycy są skorumpowani i przyjaźnią się z burdelmamami stręczącymi im małolaty. Małolaty są fajne i cycate, a kurwią się, żeby zdoby-wać forsę, nowe kwalifika- cje i znajomości. Pochodzą z dobrych domów i chadzają do szkół prywatnych. Policja niczego nie chce widzieć, mimo że ma posterunek przed burdelem z nieletnimi. Tak w Poznaniu rośnie i krzepnie klasa średnia. * * * W "Graffiti" na "Polsacie" Mniej Niż Ziobro wypłakiwało się w mikrofon Gawrylukowej, że nie będzie mogło mieć przyjemności z panem prezydentem. Spotkało się za to z zarzutem posła Szteligi, że "jest od początku ukierunkowane". Posłowi Sztelidze przydałoby się więcej tolerancji dla odmienności. Niektórzy już się tacy rodzą. W reklamie środka antykoncepcyjnego o nazwie Woda "Jurajska" przekonywano nas, że zamiast posunąć gołą panienę z jabłkiem, lepiej napić się wody. Najlepiej morskiej z okolic Władysławowa. Parka ubrana jak Adam i Ewa włazi w dojrzałe, falujące łany zbóż. Znika wśród nich. Widać zajmuje się produkcją "Danone z ziarnami zbóż". Skąd ziarna zbóż w kubku, widzimy. Skąd biaława, gęsta ciecz, możemy się tylko domyślać. Smacznego. Żonatym facetom, którzy lubią kawę, odradzamy "Jacobsa Aromę". Nie dość, że wypija się sama, to jeszcze zostawia po sobie ślady damskiej szminki na filiżance. W łóżku pani bawi się ze swoim chłopem w ciepło – zimno. Szuka bowiem małej przyjemności. Nie rozumiemy jednak, co ma do tego "Nestea". Polecalibyśmy viagrę. "Danone Vitalinea" to taka woda mineralna, która zastępuje fitness club, ale przyprawia o kretynizm. Każe zapieprzać po normalnych schodach, gdy obok są schody ruchome. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Moczony w osoczu Niech Szwajcarzy robią leki z polskiej krwi. My wolimy przegryzać sobie gardła. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu wkrótce postawi zarzuty byłemu ministrowi gospodarki Wiesławowi Kaczmarkowi – doniósł niedawno na pierwszej stronie "Super Express". Grozi mu nawet dziesięć lat więzienia. Powodem łowów na Kaczmarka ma być wystawiona przez niego – w czasach gdy po raz pierwszy był ministrem skarbu – opinia, która umożliwiła Laboratorium Frakcjonowania Osocza Sp. z o.o. uzyskanie gwarancji rządu na 25,9 mln dol. kredytu, który teraz będą musieli spłacać podatnicy, czyli my wszyscy. Szukanie bata Rzecz dotyczy głośnej sprawy, która na łamach mediów obecna jest od 1998 r. Wtedy to Jacek Łęski i Rafał Kasprów opublikowali w "Rzeczpospolitej" artykuł "Omsk, politycy, 26 mln dolarów, czyli sztuka negocjacji". Wynikało z niego, że doborowe towarzystwo (Włodzimierz Cimoszewicz, Marek Belka, Wiesław Kaczmarek i Marek Siwiec) skutecznie "pomogło" dwóm biznesmenom – Włodzimierzowi Wapińskiemu i Zygmuntowi Niziołowi – w uzyskaniu rządowej gwarancji na kredyt, z którego miała być na terenie specjalnej strefy ekonomicznej w Mielcu wybudowana fabryka leków krwiopochodnych. W tamtych czasach – podobnie jak dziś – taka publikacja może skutecznie utrudnić prowadzenie interesów. I utrudniła. Co z tego, że inwestorzy wybudowali fabrykę, kupili urządzenia i technologię, skoro resort zdrowia, delikatnie rzecz ujmując, nie kwapił się do współpracy. Broń Boże żadnych gwałtownych ruchów! Ot, zwykłe procedury polskiej biurokracji, które wymagają czasu... Nic dziwnego, że wszystko zaczęło się ślimaczyć, a kolejne pikantne publikacje podgrzewały atmosferę. Gdy sprawa dojrzała, umowę kredytową wypowiedział inwestorom Kredyt Bank i zgłosił wniosek o ogłoszenie upadłości spółki LFO. Stało się jasne, że z planów frakcjonowania osocza w kraju na razie będą nici. Media odtrąbiły kolejny skandal z udziałem liderów SLD, a sprawą zainteresowała się prokuratura. Kto kogo przekręcił To, co wydarzyło się w 2003 i na początku 2004 r., nie wzbudziło jednak większego zainteresowania dziennikarzy. Dlaczego? Bo po kolei upadały wszystkie wcześniejsze podejrzenia. 6 lutego 2004 r. Sąd Rejonowy w Tarnobrzegu zatwierdził układ spółki Laboratorium Frakcjonowania Osocza z wierzycielami. Oznaczało to oddalenie wniosku Kredyt Banku o ogłoszenie upadłości. Okazało się też, że majątek spółki grubo przekracza roszczenia wierzycieli, co potwierdził jeszcze w 2003 r. powołany przez sąd biegły Józef Jeż. Z jego opinii wynikało niezbicie, że inwestorzy – czyli panowie Wapiński i Nizioł – włożyli w interes 12 mln dolarów. I, moim zdaniem, pozbawieni są widoków na odzyskanie tej kasy. A skoro tak, to kto tu kogo przekręcił? Może okazać się, że winny jest Kredyt Bank. Otóż 23 września 2003 r. bank otrzymał pozew LFO o zapłatę odszkodowania w wysokości 119 476 952 zł z tytułu wypowiedzenia kredytu. Nie udało mu się też wycisnąć 12,7 mln dolarów z Ministerstwa Finansów z tytułu udzielonej w 1997 r. gwarancji. Nie jest zatem prawdą teza, iż na skutek działań Kaczmarka i kolegów stracone zostały pieniądze podatników. Najpewniej okaże się, że sądy – a wiadomo, że na jednej rozprawie się nie skończy – podzielą stanowisko spółki LFO, że Kredyt Bank nie miał dostatecznych powodów do zerwania umowy, a budżet państwa nic nie stracił. Bank zdaje sobie sprawę z ryzyka, choć jest przekonany, że wygra zarówno z LFO, jak i Ministerstwem Finansów. Tak przynajmniej wynika z jego sprawozdania finansowego za rok 2003. Na razie jednak nic nie wygrał. Nie rozumiem zatem, na czym zdaniem tarnobrzeskiej prokuratury miałoby polegać złamanie prawa przez byłego ministra skarbu? Płacą chorzy Bardziej od prawnych potyczek ciekawiło mnie to, jak funkcjonuje rynek krwi i leków krwiopochodnych w Polsce. Z raportu NIK opublikowanego w 2002 r. wynika, że rocznie resort zdrowia na frakcjonowanie polskiego osocza w Szwajcarii wydaje od 30 do 40 mln zł. Gdyby podjęto je w Polsce, chorzy na hemofilię, osoby z osłabionym układem immunologicznym i ci wszyscy, którzy potrzebują leków krwiopochodnych, mogliby kupować je po niskich cenach. Gdzieś pod koniec 2002 r. okazało się, że w kraju zaczyna brakować tego leku. Kilka gazet, także "NIE", alarmowało, że sytuacja stała się dramatyczna. Resort zdrowia jak zwykle zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą i wkrótce na rynek wróci ten ratujący życie lek. Nie wrócił. Chorym zamiast Immunoglobuliny P zaoferowano dziesięć, piętnaście razy droższe preparaty renomowanych zachodnich koncernów farmaceutycznych. W październiku 2002 r. w Szpitalu Klinicznym nr 1 im. Przemienienia Pańskiego w Poznaniu dr Hanna Jankowiak-Gracz wyliczyła, że kupując zagraniczne immunoglobuliny placówka poniesie stratę 1,2 mln zł! W skali kraju gra toczyła się o dziesiątki milionów! Nie doszłoby do tego, gdyby działała fabryka w Mielcu. Cel na obstalunek Gdyby przedsięwzięcie się udało, już dawno frakcjonowanie osocza i produkcja leków krwiopochodnych odbywałyby się nad Wisłą. Są to leki ratujące życie. Zapotrzebowanie na nie gwałtownie rośnie w przypadku udziału kraju w konfliktach zbrojnych czy jak obecnie zagrożenia terroryzmem. Można śmiało mówić, że stają się one wtedy zapasami o charakterze strategicznym. Wiem, że rząd premiera Cimoszewicza, który w 1997 r. podjął decyzję o udzieleniu gwarancji w związku z planowaną w Mielcu przez LFO inwestycją, wiedział o tym i kierował się dobrem publicznym. Stawianie dziś zarzutów Kaczmarkowi jest niepoważne. I dlaczego tylko Kaczmarkowi, skoro wcześniej sugerowano winę Marka Belki, Włodzimierza Cimoszewicza, Marka Siwca i innych? Odpowiedź na to pytanie – jak sądzę – ma związek z tzw. sprawą Orlenu. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Żyd żydowi żydem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sejm popuszcza pasa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozporząd Wicepremier Hausner chce skubać gołodupców, zamiast przyjrzeć się, co robi dobrze opłacana armia ministerialnych urzędasów. Ministerstwo Infrastruktury zaprasza do przetargu na OPRACOWANIE PROJEKTU ROZPORZĄDZENIA W SPRAWIE OGÓLNYCH WARUNKÓW PROWADZENIA RUCHU KOLEJOWEGO I SYGNALIZACJI – takie ogłoszenie wisiało na internetowej stronie ministerstwa. Napisałam o tym w „NIE” (nr 3/2004). Tydzień później sejmowa Komisja Transportu wezwała ministra infrastruktury do złożenia wyjaśnień w sprawie finansowania przygotowania ustaw i rozporządzeń. Wojciech Jańczyk był podsekretarzem stanu od zamówień publicznych, prawą ręką ministra Marka Pola. Problem z Jańczykiem polegał na tym, że doskonale znał ustawę o zamówieniach publicznych, ale jej stosowanie miał w dupie. Składał zamówienia „na gębę” bezprzetargowo wyłaniając wykonawców. Następnie zmuszał podwładnych do stwarzania dokumentacji przetargowych. W imieniu Ministerstwa Infrastruktury Jańczyk zamawiał sterty papierów: raporty, opinie, projekty ustaw, a nawet koncepcje projektów ustaw, cuda na kiju. Wszystko w prywatnych firmach doradczych i kancelariach prawnych. Wyręczały one pracowników ministerstwa, mimo że posiada ono Departament Prawny liczący 32 prawników, w tym ośmiu wybitnych legislatorów, którzy umierali w robocie z nudów. Minister Jańczyk szczególnie upodobał sobie firmę PricewaterhouseCoopers (PWC). Kulminacją tej współpracy okazało się zamówienie na koncepcję do projektu ustawy winietowej. PWC napisała koncepcję za jedyne 520 tys. zł. Według niej potem jedna z najdroższych warszawskich kancelarii prawnych „Wardyński i spółka” napisała projekt ustawy, którym później Pol wymachiwał przed oczami posłom i narodowi. Ten projekt nawet po obróbce w Komisji był nadal beznadziejny – poinformował Janusz Piechociński, szef sejmowej Komisji Infrastruktury, i dodał, że koncepcji autorstwa PWC nigdy nie widział, gdyż ministerstwo jej nie okazało. Ja widziałam tę koncepcję – jest bardziej żenująca niż projekt. Na zamówienia Jańczyka Ministerstwo Infrastruktury wydało minimum 56 mln zł. Gmach ministerstwa zapełniały setki wysokopłatnych specjalistów, a pracę za nich wykonywali najemnicy. W tamtym okresie tygodnik „NIE” natrętnie sugerował korupcję wśród urzędników wyższego szczebla. Nikt z rządzących nie kumał wtedy, o jaką dokładnie korupcję Urbanowi szło. Podejrzewano, że może chodzić o Jańczyka. Tym bardziej że na biurku premiera Millera pojawiła się zebrana przez jednego z posłów teczka Jańczyka z kwitami dokumentującymi jego radosną działalność w Ministerstwie Infrastruktury. Nie było wyjścia – następnego dnia Jańczyk poleciał z funkcji. Wydawałoby się – problem z głowy, wszystkie projekty, opinie czy rozporządzenia będą od tej pory pisać ministerstwu tylko jednostki budżetowe i tylko do nich powinny docierać informacje o przetargu, co ukróca też znacznie możliwości korupcyjne. A tu dup – napisałam o wywieszonym w Internecie przetargu na rozporządzenie dla Pola. Rozumiecie teraz, dlaczego kierownictwo sejmowej komisji zrobiło się tak elektryczne? Obecnie za zamówienia publiczne (po Jańczyku) odpowiada u ministra Pola podsekretarz stanu Andrzej Piłat. Posłowie nabrali podejrzeń, że ta funkcja zagroziła uczciwości również ministra Piłata. Piłat przybiegł więc na obrady komisji osobiście z gotowym, świeżym kwitem, informującym, że w 2003 r. Ministerstwo Infrastruktury wydało na pisanie projektów ustaw i rozporządzeń jedynie 322 tys. zł. Z czego prawie 258 tys. zł kosztował pakiet rozporządzeń ministra Pola do ustawy Prawo telekomunikacyjne. Piłat przysięgał, że wszystkie kwity na zlecenie MI pisały jednostki budżetowe, wyspecjalizowane urzędy i instytuty, żadni prywaciarze. Delikatnie ominął w swoim sprawozdaniu wydatki MI na ustawy i rozporządzenia za rok 2002 r. Czyli całe radosne panowanie Wojciecha Jańczyka. Jańczyk wykorzystał swoje możliwości, bo w MI to podsekretarz stanu decyduje o zakresie pracy Departamentu Prawnego i to on ostatecznie zleca zamówienia na zewnątrz. Z kolei NIK twierdzi, że nigdy nie będzie w stanie zakwestionować decyzji podsekretarza, bo nie jest w stanie ocenić faktycznej mocy przerobowej prawników z MI. Jańczyk wpadł przez własną głupotę – totalnie szedł po bandzie, mając w dupie subtelną grę pozorów z Urzędem Zamówień Publicznych. Przetarg na ruch kolejowy, o którym pisałam, nie został rozstrzygnięty. Zgłosił się oferent, który wycenił rozporządzenie na 250 tys. euro. Minister Piłat uznał, że to ciut za dużo. Przetarg leży więc nadal na biurku ministra Piłata i czeka. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wpierdol całodobowo Serdeczne pozdrowienia ze stolicy zasyła Piotrek z kolegami. Szare czteropiętrowe bloki, odrapane drzwi i nieczynne domofony. Tak wygląda większość budynków wzdłuż ulicy Olbrachta na warszawskiej Woli. Tak wygląda prawie cała stolica, ale nie ta telewizyjna z Traktem Królewskim i "Marriottem". Tak wygląda Warszawa, w której się mieszka. – Mnie tu nikt nie ruszy, bo wszystkich znam – mówi Piotrek 20-letni student. – Ale jak ktoś jest obcy, to niech lepiej po nocy nie łazi. Okolica rzeczywiście nie jest zbyt przyjazna. Na jednym z bloków duży napis głosi: Wola wita. Oferujemy wpierdol 24 godziny na dobę. – Niedawno szedłem parę minut po jedenastej koło sklepu – ciągnie Piotrek – stało tam paru kolesi, jak się później okazało moich kumpli. Już mieli mnie oklepać, ale poznali w ostatniej chwili. I oni mi mówią, że skroili przed chwilą paru studenciaków, co to z jakiejś imprezy wracali. Plecak im zabrali czy coś takiego. Tego samego wieczoru podlatują do mnie psiarskie z giwerami w łapach, a razem z nimi było jakichś dwóch kolesi. I jeden z nich mówi "to ten". Od razu wiedziałem, o co chodzi, i pomyślałem, że mam przejebane. Na szczęście ten drugi się przyjrzał i powiedział "nie ten". Puścili mnie, ale kazali spieprzać, bo stwierdzili, że to jest teraz strefa przestępstwa. Stary, tu są pierdolone slamsy. Osiedle powstało w połowie lat 60. i od tamtego czasu niewiele się zmieniło. – Jakeśmy się sprowadzali, to tu było jedno wielkie bagno – wspomina pani Alina, która mieszka tu od samego początku. – Pamiętam, że ciężarówka z meblami zakopała się przed blokiem. Wkoło nie było nic. Do sklepu kilometr, do przystanku dwa. Teraz to jest miasto, a wtedy była wiocha, za blokiem kończyła się Warszawa. Sprowadzili się tu głównie robotnicy i wojskowi. Zdarzali się i profesorowie, ale niewielu. Przez jakiś czas przy ulicy Pustola mieszkał nawet Ryszard Kapuściński, ale nikt już go tu nie pamięta. Mimo że nie jest to takie blokowisko jak Ursynów czy Bemowo – budynki są mniejsze, a okolica trochę bardziej zielona – to nawet dzisiaj można odnieść wrażenie, że Warszawa się tutaj kończy. Za blokiem pani Aliny wielkie pole. Jeszcze niedawno były na nim ogródki działkowe, ale kilka lat temu działki zlikwidowano z zamiarem budowy luksusowego osiedla. Miało tam stanąć kilka domków jednorodzinnych i parę małych bloków, wszystko grodzić miał płot, a porządku strzec kamery i ochroniarze. Plan nie wypalił. Zostało wielkie, zarośnięte chwastami pole, ogrodzone drewnianym płotem, który rozleci się lada dzień. Kilkadziesiąt metrów dalej to samo, z tą różnicą, że zza zarośli straszą dwie opuszczone hale. Budynki miały służyć do suszenia drewna. Postawiono je na początku lat 90. i od tego czasu stoją puste. Wieczorami w halach spotyka się młodzież i imprezuje. Ognisko albo grill i chlanie na umór. Czasami pojawi się policja. Gliny pomarudzą trochę nawalonym dzieciakom i jeśli wszyscy są grzeczni, czyli ich nie wyklinają, to się odczepiają i jadą dalej. Młodzi ludzie, którzy szwendają się między blokami, to drugie pokolenie, które tu się wychowało. Ich ojcowie stoją przed sklepami i sączą jabole. Synowie i córki nie chcą skończyć tak samo, ale z braku zajęcia zaczynają naśladować rodziców. Narasta w nich frustracja. W telewizji naoglądają się bogatej warszawki, której jakoś na własne oczy nie mogą zobaczyć. Porównują to wszystko ze standardem życia swoich starych. – Główne rozrywki to chlanie, ćpanie i napierdalanka – szczerze przyznaje wygolony, ubrany na osiedlową modłę młodzieniec napotkany przed spożywczym. – Jak nie masz kasy, to się nudzisz, a jak się nudzisz, to kombinujesz, jak się nie nudzić, czyli jak zdobyć kasę. – Tu mieszkają dzieci robotników, dla których słowo "intelektualista" znaczy tyle, co "pedał" czy "frajer" – mówi Piotrek. – Oczywiście są też studenciaki, jak ja, ale patrzą na to miejsce z góry. Reszta zostaje tu na zawsze. – Chciałbyś stąd zwiać? – pytam go. – Wiesz, stary, chyba nie. Ja się urodziłem na Kasprzaka i mieszkam tu od urodzenia, wszystkich znam, z każdym piłem. Tu jest syf, ale taki dodatni, nie wiem, czy mnie rozumiesz... Tu jest trochę jak na wsi. Piotrek zdał maturę i studiuje. Większość jego kolegów po podstawówce trafiła do zawodówek, których znaczna część nie pokończyła. Prawie wszystkie dziewczyny z jego klasy mają już kilkuletnie dzieci, niektóre nawet trójkę, z czego każde z innym ojcem. – Stary, tutaj średnia wieku, w którym panienka zostaje matką, to 17 lat. W podstawówce chodziłem z taką jedną panną, a teraz, jak ją spotykam, to mam wrażenie, że to kompletnie inna osoba. Wygląda na pięć dych, dwójka dzieci, jedno już do szkoły poszło, cztery zęby na krzyż. Stara baba, a ma dopiero 22 lata. Na osiedlu nie ma zbyt wielu rozrywek. Ludzie żyją tu sensacjami. Jakiś czas temu mieszkał przy Sowińskiego niejaki Alik, płatny zabójca zza wschodniej granicy. Został zastrzelony przed blokiem, gdy wyprowadzał psa. Sprawców do tej pory nie schwytano. W domu Alika znaleziono tyle materiałów wybuchowych, że mogłyby znieść z powierzchni ziemi cały blok. Osiedle było wtedy w centrum zainteresowania. Zjechali saperzy, ewakuowano cały budynek, a wszystko filmowały kamery telewizyjne. Ludzie pchali się, aby udzielić wywiadu dla TVN. Staruszki, sąsiadki gangstera, które latami nie wychodziły z domu, opowiadały, jaki to z Alika był miły człowiek, bo "dzień dobry" mówił. Kolesie z osiedla do tej pory przechwalają się, że pili z nim wódkę. – W zeszłym roku podpieprzyli autobus z pobliskiej zajezdni – informuje Piotrek. – Tylko po to, żeby się przejechać. Nie wyrobili się na zakręcie i rozpieprzyli kilka samochodów. Uciekli. Przyjechał WOT i znowu nasze osiedle w telewizorach pokazali. Chłopaki mieli ubaw. Akcja z autobusem miała i pozytywny wydźwięk. W każdej warszawskiej zajezdni zmieniono procedury sprawdzania wjeżdżających i wyjeżdżających pojazdów. Takie sensacje nie zdarzają się codziennie, więc nie zlikwidują nudy. Dalej ci, którzy mają jako taką kasę, przesiadują w osiedlowych knajpach albo na siłowni. Ci, którzy kasy nie mają, szwendają się bez celu, przesiadują na klatkach i sączą najtańszy browar. Czasami, bardziej z nudów niż dla szmalu, kogoś skroją z portfela albo telefonu. Bezrobocie nie jest tu specjalne wysokie – tylko zarobki niskie. Jak już ktoś pracuje, to za 5 zł na godzinę w jednym z okolicznych hipermarketów, gdzie jest poniżany i bezwartościowy. Frustracje wyładowuje na rodzinie albo przechodniach, popada w alkoholizm, a coraz częściej w narkomanię. Ostatnio w całej Warszawie staje się popularne palenie browna. – Spotkałem niedawno jednego kumpla z podstawówki – zwierza się Piotrek. – Ledwo go poznałem. Łapy mu się trzęsą, oczy zamglone, cały jakiś taki powyginany. Chciał papierosa, ale brakowało mu słów, żeby to powiedzieć. Stary, do jednej klasy z nim chodziłem! Osiedlowa młodzież czuje się coraz bardziej przegrana i stara się nadrabiać miną. Młodzi faceci przechwalają się, że znają pół mafii pruszkowskiej i że na jeden ich telefon zjawi się armia zbrojnych. Agresja im imponuje. Zazdroszczą mafiosom samochodów i bogatego życia. Pociąga ich etos "chłopaków z miasta". Stają się agresywni, bo dzięki temu ktoś ich zauważa, ktoś zaczyna się ich bać. Cieszy ich to, bo daje poczucie, że są ważni. Tak naprawdę czują się przegrani. Oczywiście nikt tego po sobie nie daje poznać, to upokorzenie... Mało komu ufają, a już szczególnie politykom, którzy mówią niezrozumiałym dla nich językiem. Upraszczają więc ten język. – Cała kasa ze STOEN-u poszła dla Kwaśniewskiego – informuje mnie Kamil, kolega Piotrka. Osiedla przy Olbrachta nie można nazwać wyjątkowym, jest typowe dla Warszawy, a pewnie także dla pozostałych polskich miast. Prawie wszystko jest tu średnie: zarobki, jedzenie, poziom życia. Tylko wykształcenie jest zasadnicze. – Napisz tak, żeby ludziom w Polsce uświadomić, że Warszawa to nie jest inny świat, tylko takie samo zadupie jak cały ten kraj – dodaje na koniec naszej rozmowy Piotrek. Imiona osób występujących w artykule zostały zmienione. Autor : Mariusz Kuczewski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niemiec germanił Polak tumanił Jak ze szkoły wiadomo, w 1901 r. dzieci wrzesińskie strajkowały, bo nie chciały się uczyć religii po niemiecku. Dostawały za to od Prusaków po łapach i dupach, zamykano je w kozie. W zamian za tę traumę we Wrześni wybudowano im pomnik, nazwano ich imieniem ulicę, szkołę, park, a także urządzono muzeum. W zeszłym roku wydano grubą forsę na organizację 100. rocznicy strajku. Ukazał się z tej okazji znaczek pocztowy, przyjechała sfora głodnych rozgłosu VIP-ów, a także ogólnopolskie media. To jednak za mało. Uznano, że w 101. rocznicę strajku we Wrześni trzeba usypać kopiec upamiętniający męczeństwo. Bohaterowie wydarzeń sprzed 100 lat dzięki Konopnickiej (ziemia jęczy, Prusak polskie dzieci męczy, Nie rzucim ziemi skąd nasz ród oraz inne utwory w tonie podniosłym) jawią się w naszej świadomości jako nieskazitelni patrioci. W podręcznikach do historii stoi wielkimi literami, że z powodu pruskich prześladowań cierpieli także dorośli, którzy podczas kaźni zgromadzili się przed szkołą i stanęli w obronie mowy ojczystej oraz tyłków swych pociech. Potworni Prusacy w swoich obrzydliwych pikielhaubach skazali zaś tych patriotów na długoletni pobyt w więzieniu. No i kler też ucierpiał nad wyraz. Prawica chce zadąć w patriotyczne trąby, bo przecież wybory samorządowe tuż-tuż. Co za dużo, to niezdrowo. Piła i nie prała Od samego początku wręcz nabożnym szacunkiem otoczona jest Nepomucena Piasecka, 41-letnia wtedy żona malarza pokojowego, która za udział w ruchawce wrzesińskiej dostała najwyższy wyrok – 2,5 roku więzienia. Nigdy go jednak nie odsiedziała. Od komitetu zawiązanego w celu niesienia pomocy ofiarom pruskich restrykcji dostała 8 tys. marek i uciekła do Lwowa. Była to olbrzymia kwota. Urządzono jej nowoczesną pralnię, żeby wielka patriotka miała z czego żyć. Ale Piasecka była wiekuistą hedonistką i wyczynowo piła alkohol. Na niekończącym się kacu, z aureolą bojowniczki o wolność trudno życzliwie przyjmować klientów przynoszących brudne gacie do prania. Wszystkich więc przepędzała, co wkrótce zaowocowało plajtą. Wykombinowała więc sobie Nepomucena, że za szykany, jakich doznała od uzbrojonych w kijki i kałamarze Prusaków, powinna dostać więcej niż te nędzne 8 tys. Zaczęła więc prowadzić ożywioną korespondencję z komitetem, uprzejmie donosząc, że żyje w skrajnej nędzy, a przecież jest bojowniczką o polską sprawę. Nowego zastrzyku pieniędzy nie udało się jej wyłudzić, bo w komitecie dowiedzieli się, że Piasecka uwielbia bankietować. Chłopcy z ferajny Wśród 20 skazanych za udział w wydarzeniach wrzesińskich silną grupę stanowili ludzie z marginesu. Pięciu uprzednio siedziało za pospolite przestępstwa. Rekordzistą był Franciszek Korzeniewski, robotnik, który dorabiał sobie dokonując rozbojów oraz kradnąc, co popadło. Za zadawanie ran, kradzieże i obelgi połączone z groźbami przebywał w więzieniach 11 razy. Ten wielokrotny recydywista i wielki miłośnik ojczyzny w czasie procesu zeznał z godnością: W tym dniu byłem pijany, na ulicy nie stałem wcale, bo byłem w szynku (20 maja 1901 r., kiedy to rozpoczął się strajk – przyp. M.M.). Antoni Chojnacki – uprzednio pięciokrotnie karany za kradzieże i zadawanie ran – zeznał: Na ulicy nie krzyczałem. Zawołałem tylko do przechodzącego przyjaciela: chodź, pójdziemy się napić. Wspomniana patriotka-bojowniczka Nepomucena Piasecka miała podobno wypowiedzieć pod adresem pruskiego nauczyciela następującą groźbę: Psiakrew, psi diabeł, pies niemiecki, ty chcesz naszym dzieciom wydrzeć religię, wydrapię ci oczy. Zabijcie go na śmierć. Stanowczo jednak takiemu aktowi desperacji zaprzeczyła: To niemożliwe, bo byłam wtedy trzeźwą. Nie podważyła natomiast wiarygodności tego, że w jednej z karczm – zapewne będąc już nietrzeźwą – wraz ze znajomym snuła plany zamordowania pruskiego belfra. W grę wchodziło: a) wynajęcie łobuza, który mu serce przekuje, b) wykonanie wyroku osobiście. Jednak do egzekucji z jakichś przyczyn nie doszło. Ignacy Furmaniak, szewc (nie karany) tłumaczył się przed sądem prostolinijnie: Już przed obiadem byłem pijany i nic nie wiedziałem o żadnym zajściu. Jak wynika z ustaleń sądu, okrzyki patriotyczne wznosił tylko szewc Ignacy Balcerkiewicz, który ponoć krzyknął sobie na ulicy: Niech żyje Polska. Nie ma danych co do jego trzeźwości, ale mógł go upić Prusak nazwiskiem Pohl, który siedział w knajpie nieopodal strajkującej szkoły i stawiał Polakom piwo oraz wódkę, samemu nie wylewając przecież za kołnierz. Następnie namawiał: No, dalej, wyjdźcie na ulicę i drzyjcie się. Piasecka i 5 recydywistów dostali łącznie 8 lat i 8 miesięcy więzienia, natomiast pozostałych 14 skazańców miało w sumie do odsiadki o 5 miesięcy mniej. Wniosek prosty: najwyższe wyroki dostali degeneraci i recydywiści. Korony cierniowe założyli im na głowy dziennikarze i literaci. To oni też wprowadzili ich do zalatującego tandetą i hipokryzją kanonu polskiej mitologii religijno-narodowej. Wpierdol zewsząd John Kulczycki, amerykański historyk, opublikował książkę pt. „Strajki szkolne w latach 1901–1907”. Jest to pozycja wyjątkowa, bo nie ma w niej patetycznych pierdnięć. Są za to fakty, a te okazują się niezbyt patriotyczne. Ówczesne dzieci były bite przez rodziców, kiedy odmawiały modlitwę po niemiecku, przez pruskich nauczycieli, gdy nie chciały się modlić po niemiecku, i przez księży, kiedy w ogóle nie chciały odmawiać paciorka. Kulczycki podaje fragmenty autobiografii urodzonego w 1884 r. Jakuba Wojciechowskiego, który w wieku 7 lat rozpoczął naukę w szkole podstawowej w Kunowie, niewielkiej wsi w powiecie śremskim. Kiedy nauczyciel ogłosił, że Wilhelm II wydał pozwolenie na wprowadzenie jednej godziny języka polskiego tygodniowo, matka Jakuba – tak jak matki innych uczniów – odmówiła napisania prośby, która była konieczna, żeby dzieci mogły uczestniczyć w tych lekcjach. Dzieci wpadły na genialny pomysł – odpowiednie pisma podpisały sobie nawzajem. Wojciechowski zapłacił nawet 14 fenigów ze swojego kieszonkowego za polską książkę, za co matka, gdy książkę później znalazła, sprała go na kwaśne jabłko. Przed sądem stanął ksiądz Laskowski podejrzewany przez pruskie władze, że nakłonił uczniów do odmowy pobierania nauki religii w języku niemieckim. Księżulo bronił się dzielnie. Powiedział, że nie tylko we Wrześni, ale także w Wieleniu, gdzie duszpasterzył poprzednio, urządzał dla Niemców-katolików biblioteki. Wyznał też, że on kocha wszystkie dzieci – zarówno polskie, jak i niemieckie. Kiedy zapytano, czy to prawda, że zachęcał wrzesińskie dzieci do bojkotu, stwierdził: (...) Gdy dziewczynki nie stawiły się na lekcje śpiewu kościelnego prowadzone przeze mnie, inne dzieci powiadomiły mnie, że one powiedziały o mnie nieprawdę przed inspektorem, jakobym im powiedział, że na lekcji religii mają wcale nie odpowiadać. Takie małe dzieci w obawie przed karą często mówią nieprawdę. Gdy dzieci znowu do mnie przyszły i zapytały, co mają zrobić z niemieckimi katechizmami, które im podarowano, powiedziałem, że im już żadnej rady nie dam, bo mówią nieprawdę przed nauczycielami i inspektorem. Potem dzieci były przez Prusaków przymuszane do niemczyzny na różne sposoby, a ksiądz Laskowski był zapewne z nimi solidarny. Duchem, bo jego ciało znajdowało się wtedy w Konarzewie pod Poznaniem, gdzie został proboszczem. Od księcia Czartoryskiego otrzymał beneficjum (104 hektary) i wrzesiński lumpenproletariat miał głęboko w tyle. I tak sobie cierpiał długo i szczęśliwie. Jawohl, Herr ksiądz! Czarni wcale nie chcieli buntów narodowych. Na sercu leżała im tylko skuteczność wychowania religijnego. Przerobienie rozwydrzonych bachorów na oddane Kościołowi kat. baranki bez katechezy w języku polskim było zaś niemożliwe. W trakcie procesu ksiądz ŁabĘdzki, proboszcz z Wrześni, powiedział: Nauka religii była dla dzieci trudna, gdy je uczono po polsku. Jest tym trudniejsza, gdy wykłada się ją po niemiecku. Dzieci i dziś nie pojmują, co księża wygadują podczas katechez, ale nie boją się już tak bardzo księżych pogróżek. Przed wiekiem wystarczyło postraszyć, że powitanie Gelobt sei Jesus Christus jest grzechem, i przerażone owieczki biegły strajkować. Wystarczyło rozkolportować ulotki, z których wynikało, że ci, którzy modlą się po niemiecku, niechybnie trafią do gara wypełnionego czarną jak sutanna smołą, i już jagniątka wymiotowały na widok niemieckiego katechizmu. Przed pruskim sądem w 1901 r. zeznawała także GadziŇska, żona szkolnego pedela. Zadano jej pytanie: – W jakim języku mówił Jezus Chrystus? Odpowiedziała bez zająknięcia: – No pewnie, że po polsku. – A w jakim języku Jezus zwracał się do Matki Boskiej. – W takim języku, w jakim ona mówiła do niego – odparła. Zapytano ją wtedy, czy papież modli się po polsku i czy rozumie polską mowę. – Nasze duchowieństwo dobrze mówi po niemiecku, chociaż jest polskie. To i papież rozumie po polsku i po polsku się modli. On jest nasz – szybko odparowała. Papieżem był wtedy Leon XIII, autor encykliki „Rerum novarum” (1891 r.), w której potępił ruch robotniczy i socjalizm, a polepszenie warunków życia biedoty uzależnił od dobrej woli kapitalistów. Gadzińskiej i jej podobnych nie rozumiał ni w ząb. Wniosek z tego prosty, że ośmiesza się ten, kto w wieku XXI sypie kopce nacjonalistycznym legendom zlepionym w przebrzmiałych warunkach ku krzepieniu serc. Te dziś bowiem chronić trzeba przed zawałem i szowinizmem, a nie germanizacją. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mocne popierdolenie 2002 Manewry jak manewry: dużo żołnierzy, trochę statystów, jeden prezydent Rzeczypospolitej. Za kulisami zabaw dużych chłopców toczy się prawdziwe życie. Sytuacja na polu bitwy jest taka: w knajpie chleją oficer niemiecki, duński i polski kapitan. Przychodzi do płacenia rachunku. Najpierw zagląda do portfela Niemiec. Stawia wszystkim w okolicy, bo w przeliczeniu na nasze zarabia 18 tys. zł miesięcznie. Potem Duńczyk. Ten przebija wszystkich – dostaje co miesiąc 27 patyków. Pora na kapitana WP. Kombinuje, co tu, psia mać, zrobić. Jak zapłaci rachunek, żona go zabije. Bo on tyra w armii od 25 lat i zarabia 9 razy mniej od młodszego stażem i stopniem oficera niemieckiego a 13,5 razy mniej od gówniarza z armii duńskiej. Pan kapitan wkurwia się równo i dyskretnie bierze na krechę. NATO-wskie manewry "Strong Resolve 2002" w toku. 4 marca, w samo południe, w Glistowie koło Wędrzyna mają wylądować spadochroniarze belgijscy. Nagle polscy oficerowie prasowi dostają cynk, że komandosi wylądują całkiem gdzie indziej. Ale nikt nie wie gdzie, bo belgijski oficer prasowy wyłączył komórę. Jeżdżą więc po wsi i pytają chłopów, ale i ci, o dziwo, nie są zorientowani. Sznur samochodów wypakowanych dziennikarzami brnie przez okoliczne błota ze dwadzieścia kilometrów. Oficerowie pytają, ale błądzą. Dziadek w gumofilcach i roboczym ubraniu idzie, gdzie oczy poniosą. Bo gdzie ma iść? Pewno, że wie, gdzie wylądują! Na polu u Grabarka. W Nowej Wsi. Oficerowie pakują go do samochodu, żeby pokazał, jak dojechać. Dziadek pokazuje i z zadowoleniem kurzy "Fajranta". Grzegorz Grabarek ma 44 lata, 5 synów, 1 córkę, 400 hektarów ziemi i 600 świń. Największy rolnik w okolicy. Wiceprezesuje Lubuskiej Izbie Rolniczej. – Teraz mamy tanie kredyty nawozowe, gwarantowane ceny na trzodę i płody rolne. Jak wejdziemy do Unii, to wszystko przepadnie. A 25 proc. dopłaty, które Unia proponuje, ni cholery nie zrekompensuje nam strat – wylicza Grabarek. – Takie wejście do Europy to my pierdolimy. 3 miesiące przed tegorocznymi manewrami przyjechali do niego panowie z MON i spytali, czy zgadza się, żeby na jego polu pobawili się trochę żołnierze. Mówili, że za wszystkie szkody zapłacą. Grabarek się zgodził. W ubiegłym roku na jego gruncie ćwiczyli Duńczycy. Za trzy dni dali 50 marek niemieckich. Wędrzyn. W obskurnych koszarach stacjonuje 15 Wielkopolska Brygada Kawalerii Pancernej im. Generała Władysława Andersa. Typowy leśny garnizon. Jak rzucisz kamieniem, trafisz w żołnierza, ale nie w kurwę. Kurwy już dawno się stąd wyniosły. Nie miały na co liczyć. Nie dalej niż rzut beretem od koszarowej bramy bar "U Izy". Za barem pani Marzena. Po drugiej stronie ulicy kościół garnizonowy (kamień węgielny poświęcił sam papież, natomiast wmurował Jego Ekscelencja Biskup Polowy Sławoj Flaszka Głódź). Przy ołtarzu ksiądz major Sławomir Niewęgłowski, kapelan garnizonowy. W barze "U Izy" pan kapitan WP pije czwarte piwo. – W brygadzie tylko dowódca dostaje więcej kasy od kapelana. Czyli ja, po ćwierćwiecznej służbie mam od kapelana mniej, bo nie jestem dowódcą brygady – wkurwia się kapitan. – Te pieniądze, które dostaję od wojska, bardzo mi się przydają. W Wędrzynie mieszka tylko 500 rodzin i z ich bym nie wyżył, to same żołnierskie familie. Żołnierze zawodowi mało zarabiają, a ich żony nie mają szans na pracę, bo tu nie ma roboty – objaśnia ksiądz major. Na ławkach kościoła garnizonowego leżą "Śpiewniki żołnierskiej pieśni religijnej" wydane nakładem Dekanatu Wojsk Lądowych. Dzięki temu gotowość bojowa brygady pancernej z Wędrzyna i całej armii rośnie zdecydowanie. Belgowie spóźniają się aż dwie godziny. Ale w końcu zaczynają skakać. Na wzgórze, z którego dobrze widać pole Grabarka, wdrapuje się cała Nowa Wieś. Z nieba poleci przecież inny, lepszy świat. Bo ich świat jest raczej chujowy. Stachu patrzy na niebo upstrzone czaszami belgijskich spadochronów. Ma na sobie brudne moro. Kupił je za bezcen od chorążego z Wędrzyna. – W sezonie to czasem gdzieś się człowiek załapie. Do zbiorów ślimaków na przykład. Płacą 1,5 złotego za kilo. Czasem grzyby albo jagody się sprzeda. Ale to tylko w sezonie. A tak nic. Siedzimy i nawet wychlać nie ma za co. Żeby napalić w piecach, kradniemy drzewo z lasu. Chuj wie, kogo ten las jest – prywatny czy agencji? To i kraść można. Kiedyś przyjęli mnie do pracy w leśnictwie. Taka prywatna firma wygrała przetarg. Miałem robić przy wycince drzew, ale zapowiedzieli, że piłę muszę mieć swoją. To wziąłem, kurwa jego mać, tę piłę na raty. Wypłata. 150 złotych za cały miesiąc zapierdolu! I żadnego ZUS-u ani innych ubezpieczeń. Wszystko na czarno. No to olałem taki układ. Zostałem bez pracy i z piłą na raty. Pani Jadzia (na oko dobrze utrzymana trzydziestka) zna sposób na biedę. – Jak dziewczyna ma dobry warsztat, to idzie na lekki chleb. Pokręci trochę dupcią przy A2 i jak się trafi klient, to ma pięć dych za numer. A gdy szkop na przykład, to i na górkę coś dołoży. Wiele tak robi, no bo co tu robić? Bezrobocie w Lubuskiem jest większe niż 30 procent. Brudne, zaniedbane dzieciaki z Nowej Wsi łaszą się do zagranicznego dziennikarza. Zachodni pismak się lituje. Daje im nalepki z logo "Strong Resolve 2002". Na jego anglosaskiej twarzy kwitnie uśmiech. Dziatwa przylepia sobie "Strong Resolve" na plecy i biega bez celu po okolicznych błotach. W barze "U Izy" pan kapitan pije piąte piwo. Kadra chorążych stoi przy automatach do gry. Stoi i gra, ale wygrać nie może, bo automat nie jest hazardowy. Chorążowie wrzucają w kółko ten sam żeton i wpatrują się w kolorowe obrazki. Pociągają małe piwa. Tylko czasem, któryś szpetnie zaklnie. – Za komuny, jako młody oficer, miałem 1,5 średniej pensji. Teraz, kurwa, MON na nic nie ma pieniędzy. Nawet na wyszkolenie bojowe żołnierzy. Kiedyś celowniczy czołgu patrzył gołym okiem na cel, potem przez celownik i najwyżej za drugim strzałem pocisk pierdolnął, gdzie potrzeba. Teraz sprzęt jest bardziej skomplikowany, a strzelań mniej. Więc lepiej podczas ćwiczeń spierdalać. I wie pan gdzie? W okolicę celu, bo tam i tak nikt nie trafi – radzi kapitan. – Znasz pan Pismo Święte? – retorycznie i ni stąd, ni zowąd pyta chorąży spod automatu. – Bo każdy kto zna, ten wie, że Kościół powinien zabraniać zabijania. No to co robią w armii kapelani? Armia jest przecież po to, żeby zabijać. Ile by wojsko zaoszczędziło, gdyby nie było kapelanów? – Z tym zabijaniem to nie jest tak – tłumaczy ksiądz major Niewęgłowski, a jego argumentacja jest równie zawiła jak teoria Trójcy Świętej. – W dekalogu pisze "nie zabijaj", ale precyzyjnie tłumacząc z hebrajskiego przykazanie to powinno brzmieć "nie zabijaj dla przyjemności". Pismo Święte zezwala na prowadzenie wojny sprawiedliwej. Najpierw trzeba stosować różne formy perswazji, próbować się porozumieć z nieprzyjacielem. Lecz jeśli to nie skutkuje, trzeba użyć siły. Wymuszenie pokoju przy pomocy wojny i zabijania nie jest złem. Pan kapitan zamawia szóste piwo, bo za jasną kurwę nie wie, czy armia polska już w 1968 podczas interwencji w Czechosłowacji wymuszała pokój czy też wymusi dopiero teraz w Afganistanie? Belgowie wylądowali na polu Grabarka. Składają spadochrony i spieprzają w kierunku ciężarówek. Polscy oficerowie są czujni, bo wróg nie śpi. Miejscowa biedota z nadzieją podbiega do komandosów. Wraca z pustymi rękami. – Kiedyś Ruscy to chociaż odznaki dawali. A chuj z takimi ćwiczeniami! – narzeka sfrustrowany do cna mieszkaniec Nowej Wsi. Pan kapitan dobrze wie, do czego są w armii kapelani. Pewien chorąży chciał, żeby major Niewęgłowski dziecko mu ochrzcił. Ale kapelan odmówił, bo "chorążego w kościele na mszach nie widział". To chorąży się wkurwił, pojechał na wieś i tam dziecko ochrzcił. Kapelan jest też do kasowania podczas kolędy. A przecież wie, że żołnierzom się nie przelewa, że zarabiają mniej od niego i rodziny muszą wyżywić. A czynsz za służbowe mieszkania w Wędrzynie jest wysoki – ponad 400 złotych za mieszkanie o powierzchni 50 metrów kwadratowych. Pan kapitan pije ostatnie piwo w barze "U Izy". Chce zrzucić mundur i normalnie żyć. – Słychać, że mają nam zabrać wszystkie przywileje. A przecież nie zostało nam już prawie nic. No, możemy tanio wykupić mieszkania. Tylko co dalej? Gdzie znaleźć idiotę, który potem to mieszkanie od nas kupi? I co ten idiota będzie tu robił? Zbierał ślimaki? A przecież tu kiedyś był pułk pancerny. Teraz jest brygada, a za jakiś czas nic nie będzie. Tylko bieda i lasy. Trzeba spierdalać – konkluduje. "Strong Resolve" (Mocne postanowienie) – ćwiczenia o tym kryptonimie odbywają się w Polsce i w Norwegii od 1 do 15 marca. Biorą w nich udział państwa NATO, a także kraje czekające na wejście do sojuszu. Do Polski przyjechało 15 tys. żołnierzy z 24 krajów. Ćwiczą na poligonach w Drawsku Pomorskim, Żaganiu, Wicku oraz Wędrzynie. Fot. TOMASZ KOPRUCKI Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czego Piwnik nie doczeka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne W Chorzowie chciano otworzyć darmową restaurację dla dzieci z biednych rodzin. Sprzeciwił się prezydent miasta, który twierdzi, że w Chorzowie nie ma głodnych dzieci. Szczególnie oburzyło pana prezydenta to, że dzieci miałyby przychodzić do darmowej restauracji także w niedziele i święta. Te dni, zdaniem pana prezydenta, jak nakazuje tradycja, dzieci powinny spędzać przy rodzinnym stole. W województwie śląskim w skrajnej nędzy żyje już 200 tys. osób. Poważny wypadek drogowy spowodował pod Kartuzami 14-letni kierowca. Chłopiec musiał chwycić za kierownicę, bo jego ojciec był kompletnie pijany. Dziecko trafiło z poważnymi obrażeniami do szpitala, tatuś wyszedł z wypadku cały i zdrów, zaliczył jedynie izbę wytrzeźwień. Policja zastanawia się teraz, jakie zarzuty postawić ojcu nieletniego kierowcy. Proponujemy: angażowanie do pracy małoletniego. Na zaproszenie kieleckiego oddziału Związku Literatów Polskich Kielce odwiedzi dwóch sławnych chińskich poetów, swoje utwory kieleckiej publiczności obaj panowie będą recytować w oryginale. Przyjazd chińskich poetów do Kielc, to efekt wizyty w Pekinie byłego ministra kultury pana Andrzeja Celińskiego, ulubieńca "NIE". Po rozmowie w Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Wolinie Marian K. podjął decyzję o rozpoczęciu leczenia odwykowego. Dwie godziny później znaleziono jego ciało na drodze, rozjechane przez samochody. Decyzja okazała się rozpaczliwa: u denata stwierdzono prawie 5 promili alkoholu we krwi. W kinie Helios we Wrocławiu zorganizowano przegląd Filmu Czeskiego. Na plakacie promującym imprezę wszystkie tytuły filmów są w języku czeskim, a tylko na jednym naklejono karteczki z polskim tłumaczeniem. Nakleili je urzędnicy z urzędu marszałkowskiego. Oryginalny tytuł filmu brzmi "Navrat idiota". Marszałek województwa, którego urzędnicy tak ciężko pracowali nazywa się Nawrat. Władze województwa świętokrzyskiego postanowiły wynagrodzić samorządowcom, że nie zawsze dawały im tyle pieniędzy, o ile prosili. Kupiły więc im bilety do teatru. W dniu, na który są ważne wykupione samorządowcom bilety kielecki teatr im. Żeromskiego ma w repertuarze "Skąpca" Moliera. 42-letni mieszkaniec Głogowa przyszedł do szkoły podstawowej po swoją siedmioletnią siostrzenicę. W szatni pokłócił się z jej koleżankami. Najpierw je skrzyczał, a potem pobił i skopał. Dziewczynki przez wiele miesięcy leczyły się z odniesionych urazów. Mężczyzna, który dostał 1,5 roku więzienia, tłumaczył, że zdenerwował się na dziewczynki. Prasa szczuje przeciwko tym, którzy dzieci kochają i pieszczą. Urzędnicy łódzkiej Kasy Chorych zażądali od lekarza opiekującego się chorym, któremu amputowano nogę, by we wniosku o protezę dla chorego dokładnie uzasadnił konieczność jej zrobienia. Może nie ma dokąd łazić? 14 osób zmieściło się w Wartburgu prowadzonym przez 18-letniego kierowcę. Małolaty wracały z dyskoteki w Korchowie w okolicach Biłgoraja. Kierowca zapłacił 900 zł mandatu – po sto od każdego ponadnormatywnego pasażera. W powietrzu liczy się nadwagę od kilograma. 30-letnią mieszkankę Grudziądza porwano, ogolono jej głowę i nagą wysadzono we wsi Annowo, kilkanaście kilometrów za miastem. Akcja wyrażała porachunki w obrębie małżeńskiego trójkąta, który okazał się bermudzki. Przez kilkanaście dni specjalna grupa policyjna szukała bandytów, którzy z centrum Katowic mieli porwać i wielokrotnie zgwałcić 36-letnią kobietę. Okazało się, że ich akcja była zbędna. Kobieta przez tydzień nie chodziła do pracy i bała się wyrzucenia z roboty za nieusprawiedliwioną nieobecność. Oddała się więc marzeniom i wpisała je do usprawiedliwienia nieobecności. Mieszkaniec Tarnobrzega odgryzł kawałek nosa koledze swojej konkubiny, za to, że doniósł jej, że widział jej ukochanego z innymi kobietami. Sąd wycenił nos na 5 tys. zł i 3 lata więzienia w zawieszeniu. Mało kto ma tak dobrego nosa. W Łodzi odsłonięto pomnik fabrykantów. Pomnik przedstawia postacie fabrykantów siedzących przy masywnym, owalnym stole i podpisujących umowę handlową. Na dwóch krzesłach zasiadają figury łódzkich królów bawełny, potentatów z czasów "Ziemi Obiecanej" – Izrael Poznański i Karol Scheibler. Obok nich stanęła postać Henryka Grohmanna. Trzy krzesła przy stole pozostają wolne zapewne dla związków zawodowych. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sierp, młot i cygaro " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Historia jednego topielca Były zarząd Stoczni Gdynia zbija bąki w pudle. Nie ma tam więcej wolnych prycz? Były prezes Stoczni Gdynia S.A. Janusz Szlanta jest wiceprezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych (Bochniarzowej). Obok Mariana Krzaklewskiego, abepe Gocłowskiego i marszałka Płażyńskiego – najbardziej wpływową postacią na Wybrzeżu w latach 1998–2001. W tym to roku Stocznia Gdynia S.A. została w kategorii "eksporter" nominowana do Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP. To, że dziś Janusz Szlanta stał się klientem prokuratury, to dla nas zaskoczenie. Towarzyszyliśmy powolnemu upadkowi jego biznesu od końca 2001 r., ale ostatnie posunięcia wymiaru sprawiedliwości wobec byłych członków zarządu Stoczni Gdynia S.A. wydają nam się lekko niezrozumiałe. No bo cóż takiego się stało? Trzech przedsiębiorczych obywateli postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce i ratować upadającą gałąź przemysłu. 31 mln zł? Toż to gówno! Janusz Szlanta miał kontakty w sektorze bankowym i Agencji Restrukturyzacji Przemysłu (pracował w Polskim Banku Rozwoju i u Krężla w Agencji Rozwoju Przemysłu). Hubert Kierkowski zapewniał "przełożenie" polityczne – był dyrektorem departamentu w Ministerstwie Skarbu za Lewandowskiego i Wąsacza, i znał, kogo trzeba. Andrzej Buczkowski umiał budować statki. Idealny zespół. Tylko bez pieniędzy. Na zasadzie: ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, to razem mamy akurat tyle, żeby wybudować fabrykę. Tylko po co budować, skoro można przejąć już zbudowaną! Sposób, w jaki kilka lat temu ci trzej panowie przejęli kontrolę nad Stocznią Gdynia, dokładnie opisali inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli. W czerwcu 1997 r. powstał Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny. Po przejęciu 39,13 proc. akcji stoczni przez SFI S.A. od banków nadzór właścicielski i zarządczy skoncentrowany został de facto w rękach Szlanty, Buczkowskiego i Kierkowskiego. Występując w imieniu SFI S.A. oraz posiadając pełnomocnictwa banków (statut stoczni nie został w tym względzie zmieniony) prezes zarządu SFI S.A. będący jednocześnie wiceprezesem zarządu Stoczni Gdynia S.A. w marcu 1998 r. odwołał z rady nadzorczej stoczni 4 spośród 6 przedstawicieli banków i zastąpił ich reprezentantami interesów SFI S.A. W ten sposób zgodnie z prawem Janusz Szlanta przejął całkowitą kontrolę nad Stocznią Gdynia S.A. W publikacji pt. "Golasy na pochylni" ("NIE" nr 10/2002) pisaliśmy: Tak oto spółka z kapitałem założycielskim niewiele przekraczającym 100 tys. zł za pożyczone z banku pieniądze (możemy się jedynie domyślać, czy był to Polski Bank Rozwoju) przejęła de facto kontrolę nad stocznią. To się nazywa prywatyzacja ˝ la polonaise! Gdańska prokuratura potrzebowała ponad półtora roku, aby dojść do podobnych wniosków. Tylko że to drobiazg, małe piwo, szczegół, czyli pinatz wobec spraw, które naszym zdaniem są bardziej pikantne. Mocny złoty i bęc... Czy to grzech, że ktoś przy pomocy żony i przyjaciół zakłada spółkę, bierze kredyty poręczone przez państwowe przedsiębiorstwo, a następnie je przejmuje? Historia polskiej prywatyzacji zna wiele takich przypadków i nigdy nikogo nie wsadzono za to do więzienia. Prezes Szlanta bez pomocy sektora bankowego niczego by nie dokonał. To banki nie zważając na procedury ostrożnościowe wspierały i finansowały jego idee, wchodziły w intratne biznesy. Bądźmy przy tym sprawiedliwi – Stocznia Gdynia przez kilka lat radziła sobie dobrze. Pan prezydent Aleksander Kwaśniewski nie nominowałby bankruta do swej Nagrody Gospodarczej. Interes Szlanty zaczął się sypać gdzieś na przełomie lat 2000 i 2001. Gdy Rada Polityki Pieniężnej i NBP z Balcerowiczem na czele zabrali się za umacnianie złotego. Eksporterzy – a przemysł stoczniowy to eksport – zaczęli brać w dupę. Ponieważ budowa statku trochę trwa, kontrakty podpisuje się z dużym wyprzedzeniem. Ich wartość – ustalana w dolarach – to w polskich warunkach prawdziwa rosyjska ruletka. Szlanta nie przewidział, że złoty aż tak się umocni i wcześniejsze biznesplany wezmą w łeb. Silny złoty zamiast zysków powodował straty. Gdy zabrakło kasy, zaczęła się równia pochyła. Przestano płacić dostawcom, potem bankom, na końcu stoczniowcom. W tzw. kręgach biznesowych o jednym z dyrektorów Stoczni Gdańsk zaczęto mówić "Mister 10 procent", bo takiej gratyfikacji zwykł oczekiwać za wcześniejszą spłatę zobowiązań. Sam Szlanta – podobnie jak prezes Stoczni Szczecińskiej Piotrowski – wielokrotnie publicznie krytykował Balcerowicza za politykę pieniężną. Guru polskiej gospodarki olewał eksporterów. Pod koniec roku 2001, gdy polski przemysł stoczniowy "dojrzał", stało się jasne, że zarówno Szczecin, jak i Gdynia pójdą na dno. Pisaliśmy o tym. Ostrzegaliśmy. Dziś, gdy złoty jest słaby, okaże się, że sektor stoczniowy przynosi zyski. Halper i Synergie dwie Zamiast badać gówniane 31 mln zł, gdańska prokuratura mogłaby poważnie zająć się należącymi niegdyś do stoczni gruntami w centrum Gdańska i rozwikłaniem tajemnic spółek Synergia 99 i Synergia 2000. O pierwszej Synergii i jej związkach z Jamesem Halperem pisaliśmy w artykule "Jankes w szmalcu" ("NIE" nr 8/2002). O drugiej Synergii – w "Gdańsk padnie" ("NIE" nr 6/2003). Ujawniliśmy między innymi fakt gigantycznego – na 500 mln zł – zastawu, który zostałby skasowany przez jankesów, gdyby Stocznia Gdynia padła. W odpowiedzi na zaprzeczenia Szlanty opublikowaliśmy dokumenty potwierdzające to, co napisaliśmy. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w tej sprawie nie zrobiła nic. Pytanie, dlaczego, pozostaje bez odpowiedzi. Ulubieniec Kredyt Banku Inny wątek związany ze stoczniowymi interesami to działalność Kredyt Banku mającego 25 proc. akcji Stoczni Gdynia S.A. W samych wekslach inwestycyjno-kredytowych Kredyt Bank utopił od 100 do 130 mln zł. Udzielił ponad 100 mln zł kredytu na zakup "kolebki Solidarności", czyli Stoczni Gdańskiej. Gdy w zeszłym roku zaczęło być gorąco, jedyne, na co zdobył się idący w potężne straty bank, to dyskretne zabiegi wokół gwarancji kredytowych, których Szlancie miał udzielić budżet państwa. Prezes w tym czasie dowodził, że ma zamówienia warte 300 mln dolarów i wszystko będzie OK, pod warunkiem że budżet pomoże. Pogrążony w problemach finansowych Kredyt Bank (na razie oficjalnie ponad 600 mln zł strat, może będzie więcej) nie jest w stanie przyjść ze skuteczną pomocą spółce, której jest udziałowcem. Pytanie, co robił nadzór bankowy i audytor, gdy bank angażował się w te – jak dziś widać – dość ryzykowne operacje, ma charakter czysto retoryczny. Bomba Wieczerzaka Jednak nie zabiegi wokół ponad 70 hektarów stoczniowych gruntów, nie kredyty Kredyt Banku, nie zgodność bądź niezgodność z prawem działań Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego i jego udziałowców zelektryzowała obserwatorów. 4 kwietnia 2003 r. "Rzeczpospolita" opublikowała informację o niezwykłych zwierzeniach byłego prezesa PZU Życie Grzegorza Wieczerzaka. Miał on wprowadzić przesłuchujących go prokuratorów w intymne szczegóły formalnych i nieformalnych umów PZU S.A. i PZU Życie z przedstawicielami Stoczni Gdynia S.A. We wrześniu 1999 r. PZU i PZU Życie kupiły akcje stoczni, łącznie za 25 mln zł. Zdaniem Wieczerzaka miała to być szczególna gratyfikacja za wsparcie starań BIG Banku Gdańskiego i Eureko o przejęcie kontroli nad PZU S.A. Hubert Kierkowski, ówczesny dyrektor nadzorujący prywatyzację PZU z ramienia Ministerstwa Skarbu, był jednym z założycieli Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego. Bez tej gratyfikacji – zdaniem Wieczerzaka – ze sprzedaży akcji PZU konsorcjum złożonego z Eureko i Big Banku Gdańskiego byłyby nici. Pies z kulawą nogą nie zwrócił uwagi na te rewelacje. Aż do piątku, 24 października – gdy rozeszło się, że prokuratura zatrzymała byłych wiceprezesów Stoczni Gdynia, a ABW poszukuje Szlanty. Historię zwierzeń Wieczerzaka natychmiast opisała "Gazeta Wyborcza". Jej dziennikarze twierdzili, że to oni dotarli do tych rewelacji opatrując całą sprawę komentarzem, z którego wynikało, że były prezes PZU Życie może mówić wiele rzeczy, nie ponosząc za to odpowiedzialności, a całość to raczej niewielki epizod okołoprywatyzacyjny. W naszej ocenie jest odwrotnie. Gdyby zeznania Wieczerzaka się potwierdziły, opłacałoby się wszystkim zamieszanym w sprawę panom prezesom przyznać status świadka koronnego i za szczere zeznania darować winy, a nawet majątki. Wtedy bowiem cała prywaty-zacja PZU mogłaby zostać zgodnie z prawem zakwestionowana! Eureko toczy dziś ostry spór z rządem o przejęcie kontroli nad PZU. Gdyby strona polska dowiodła, iż podłoże decyzji prywatyzacyjnych rządu AWS–UW miało charakter kryminalny, można byłoby spokojnie wysłać Eureko na Marsa. Korupcji w wydaniu polsko-holendersko-portugalskim Bruksela nie odważyłaby się jawnie popierać. Jest jednak pewien szkopuł. Na dno poszedłby też prezes BIG Banku Gdańskiego (obecnie Millennium Bank) Bogusław Kott, co – naszym zdaniem – byłoby niezwykle bolesne dla wielu przedstawicieli tzw. elit. W radzie nadzorczej BIG Banku Gdańskiego w 1999 r. zasiadał np. prof. Marek Belka, ówczesny doradca ekonomiczny prezydenta, a w radzie nadzorczej Stoczni Gdynia – Janusz Śniadek, obecny przewodniczący "Solidarności". Związki Kotta z politykami wszystkich opcji są powszechnie znane. Rozdrażniony Kott mógłby stać się niebezpieczny jak tygrys! Nie spodziewamy się zatem, aby wymiar sprawiedliwości, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i inne służby okazały w tej sprawie zdecydowanie. Kręcenie wora prezesom dużych banków stanowczo przekracza ich możliwości. Inna sprawa, że Wieczerzak może sam narobić niezłego bigosu np. zeznając w czasie swego procesu o układach w trójkącie PZU–BIG Bank Gdański–Stocznia Gdynia. Tylko kto go o to zapyta? Sędzia? Prokurator? Prywatyzacja ˝ la polonaise To, co wydarzyło się na Wybrzeżu, nie jest niczym nadzwyczajnym. To standard prywatyzacyjny. Po kilku latach eksperymentowania, gdy okazało się, że prywatny właściciel nie umie sobie poradzić – wszystko wróciło do punktu wyjścia. Dziś obie stocznie – ta w Gdyni i ta w Gdańsku – są de facto zrenacjonalizowane. Kontroluje je Agencja Restrukturyzacji Przemysłu. Nikt nigdy nie wyciągnie konsekwencji wobec rzeczywistych sprawców tego upadku, bo umówmy się – Janusz Szlanta nigdy nie pożeglowałby po szerokich wodach stoczniowego biznesu, gdyby nie jego polityczni i finansowi protektorzy. A jeśli nawet akty oskarżenia trafią do sądu, to po procesie okaże się, że zarzuty prokuratorskie miały bardzo wątłe podstawy. Autor : Anna Fisher / Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie będziemy się cyckać Sprawy kobiet są traktowane przez polityków jak przez drogowców drogi trzeciej kolejności odśnieżania. Jednym z majowych gości Radia "Zet" raczył być arcybiskup Tadeusz Gocłowski. Redaktorka Olejnik zahaczyła go o kwestię aborcji: czy SLD dotrzyma danej Kościołowi obietnicy, aby nie tykać obecnej ustawy? Miejmy nadzieję, że w SLD zwycięży rozsądek – odrzekł abepe. Nie czas teraz na takie sprawy. Słuchamy z niedowierzaniem: nie czas teraz? Czy biskup sugeruje, że w przyszłości nadejdzie właściwy czas na zmianę ustawy? To z definicji niemożliwe. Ekscelencja po prostu nie chce wznowienia publicznego sporu o aborcję, czemu trudno się dziwić, bo Kościół uzyskał już maksimum tego, co mógł, i pozostaje mu tylko bronić zdobytych rubieży. Fluorescencjom wtórują czołowi politycy SLD: nie czas na dyskusję na ten drażliwy temat. Najważniejszy jest spokój społeczny, dobre samopoczucie staruszka z Watykanu, nowy polski sojusz tronu z ołtarzem. Kwaśniewski ze srebrną kielnią od Glempa celebrujący budowę Świątyni Opatrzności Bożej; liderzy lewicy, którzy obiecują biskupom, że Polska będzie za wpisaniem Pana Boga do przyszłej konstytucji zjednoczonej Europy. Jeszcze nas do UE nie przyjęli, a już ją chcemy ewangelizować. Na to jest czas. Pojawił się projekt ustawy o równym statusie mężczyzn i kobiet, a w nim rewolucyjna jak na polskie warunki propozycja wprowadzenia w urzędach państwowych parytetu płci 1:1. Najważniejsze persony w rządzie i klubie parlamentarnym SLD – trzeba trafu, sami faceci – nie mówią "nie". Ale nie mówią również "tak". Dają do zrozumienia, że owszem, kiedyś w wolnej chwili będzie można na ten temat podyskutować, ale żeby zaraz uchwalać ustawę – co to, to nie. Nie jest to bowiem odpowiednia chwila na spory o równouprawnienie. Notowania rządu spadają, bezrobocie rośnie, Lepper szczuje, Krzaklewski demonstruje, złotówka jest zbyt mocna – oto prawdziwe problemy godne zainteresowania prawdziwych mężczyzn, których, jak wiadomo, poznaje się po tym, jak kończą. Męski front odmowy poparł ostatnio nawet Urban ("Modlitwa o zbabienie", "NIE" nr 20/2002), twierdząc, że wprowadzanie ustaw antydyskryminacyjnych nie ma sensu, dopóki nie zmie-nią się tradycyjne polskie obyczaje i wzory kulturowe, a zwłaszcza damska skłonność do robienia kariery za pomocą dupy, czy to w małżeństwie, czy poza nim. "Na razie bowiem prawny dach równouprawnienia nie ma się na czym trzymać!" – konkluduje J.U. Jasna sprawa, trzeba czekać. Za jakieś kilkadziesiąt lat kobieta samoczynnie się uczłowieczy, tylko czy wtedy będą jeszcze potrzebne antydyskryminacyjne ustawy? Babskie sprawy mają to do siebie, że zawsze mogą poczekać. Na każdym etapie spycha je w cień kolejna historyczna konie-czność. Na początku lat 90. najważniejsza musiała być transformacja. Plan Balcerowicza, szok kapitalizmu. Rządząca elita postsolidarnościowa doszła do przekonania, że nie da się przeprowa-dzić tej operacji bez pomocy Kościoła kat. Bo inaczej ludzie się zbuntują, wyjdą na ulice. Albo wybiorą jakiegoś szarlatana z czarną teczką. Potrzebny jest Kościół – uspokoi, pocieszy, podkarmi, w razie potrzeby wskaże palcem złych facetów, na których nie należy głosować. Za poparcie lub neutralność sutannowi kazali sobie drogo płacić. To wtedy zaczęła się obłędna klerykalizacja państwa i prawa. Niezadowolonym tłumaczono, że najpierw trzeba zbudować zdrową gospodarkę rynkową. W przyszłości, jak już się wzbogacimy i ucywilizujemy, automatycznie znikną inne problemy, problem aborcji również. Pewna racja w tym tkwiła, gdyż nowoczesna, wyedukowana biznesłumen z paszportem europejskim w kieszeni rzeczywiście nie musi się przejmować anachronicznymi przepisami krajowymi i publiczną służbą zdrowia w permanentnej zapaści. Trzeba tylko poczekać około 50 lat, aż ten typ Matki Polki uzyska statystyczną przewagę. Cały czas słyszymy od liberałów różowych i czerwonych, że oni, ogólnie rzecz biorąc, są za prawami kobiet, przynajmniej teoretycznie. Drażliwej kwestii aborcji, antykoncepcji, wychowania seksualnego woleliby jednak na razie nie poruszać. Bo: wybory. Zawsze zbliżają się jakieś wybory, a któż by w przededniu wyborów ryzykował konflikt z Kościołem. Bo: koalicja. My byśmy, owszem, chętnie coś dla kobiet zrobili, ale koalicjant się nie zgadza. Rozumie się samo przez się, że nie można narażać na szwank spoistości koalicji. Ona musi trwać i rządzić. Dla kraju. Bo: wizyta papieska. Dopust ten spada na nas średnio raz w roku, jak rok okrągły zatem nie należy mącić podniosłego nastroju przygotowań do wizyty, samej wizyty lub konsumowania jej duchowych owoców. Bo: Unia Europejska. Wszystkie ręce na pokład, żeglujemy w kierunku Brukseli, biskupi pastorałami wskazują kurs. Przed nami trudne negocjacje, Giertych z Rydzykiem brużdżą, premier desperacko grozi, że poda się do dymisji, jeśli Polacy w referendum pokażą Unii takiego wała (przez co prowokuje do głosowania "nie" rosnącą rzeszę obywateli, którzy są za Unią, lecz rząd im się nie podoba). Nie czas na awantury aborcyjne. I niech feministki nie liczą na to, że wejście Polski do Unii spowoduje rychłe zbliżenie naszej ustawy do standardów europejskich. Kościół i przykościelni politycy już pomyśleli o gwarancjach nienaruszalności status quo. Wymuszą deklarację parlamentu, że w sprawach wiary i moralności nie oddamy ani guzika. Gdy wejdziemy do Unii, znajdą się nowe zadania dziejowe do wykonania. Będziemy nadrabiać opóźnienie cywilizacyjne, dostosowywać się, nadganiać, konkurować. Niepoprawnym feministkom zamknie się gęby argumentem, że Polska nie może wlec się w ogonie unijnego peletonu. Nie czas na babskie fanaberie. Kiedyś, może, ewentualnie. Ale jeszcze nie teraz. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Posłowie i senatorowie SLD gotowi są umierać za przygotowany przez wicepremiera Husnera pakiet ustaw ograniczający wydatki państwa na administrację oraz racjonalizujący wydatkisocjalne. W zamian resort Hausnera podniósł już zasiłek pogrzebowy, a przewodniczący klubu parlamentarnego SLD Krzysztof Janik obiecał dotrwanie parlamentu do końca konstytucyjnej kadencji. Czyli śmierć powolną i słodką. Przewodniczący Federalnego Klubu Parlamentarnego Roman Jagieliński obiecał dać odpowiedź, czy jego federaści gotowi są głosować w Sejmie za planem Hausnera. Poparcie federastów Jagielińskiego dla oszczędnościowego programu może okazać się dla budżetu państwa bardzo kosztowne. Purpurowa Eminencja Glemp wyraziła wielką radość z udziału premiera Millera w posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Nigdy w historii tej komisji nie zdarzyło się, żeby premier przydreptał na jej obrady i do tego przyklepał wszystkie życzenia pieniężne Kościoła. Taki premier spadł nam z nieba, cieszyła się Purpurowa Eminencja i cały chór czerwonych beretów. Obradował kongres Antyklerykalnej Partii Postępu Racja. Racja, oprócz antyklerykalizmu, głosi socjaldemokratyczny program, postuluje zlikwidowanie Instytutu Pamięci Narodowej, Senatu, sprzeciwia się polskiej okupacji w Iraku. Jeśli Miller i inni liderzy nadal będą się płaszczyć przed Purpurową Eminencją, to wyborcy SLD będą mieli do wyboru nie tylko Samoobronę, ale i Rację. Ożywiło się przed pałacem prezydenta Kwaśniewskiego. Protestowała tam młódź socjalistyczna z FMS, czyli młodzieżówki SLD. Wkurwiła ich wypowiedź Kwaśniewskiego, że zawetuje każdą ustawę liberalizującą aborcję. Janusz Wojciechowski, wicemarszałek Sejmu RP, kandydat na nowego prezesa PSL odkrył „prawo Wojciechowskiego”. Jako dobry Polak i patriota nie skrywał odkrycia, tylko od razu ogłosił je urbi et orbi. Prawo Wojciechowskiego dotyczy koalicji politycznych. Wyjaśnia, że koalicja dwupartyjna, np. przewidywana PO plus PiS, jest kryzysogenna, zaś trójpartyjna, np. LPR plus PiS plus PSL, idealnie stabilizuje państwo. PSL ma obecnie 6–8-procentowe poparcie. W sam raz do każdej trójczłonowej koalicji. Ku wielkiemu zdziwieniu mediów propozycja Mumii Wolności zawarcia Wielkiej Koalicji z PO i PiSuarem została przez obie te partie wyśmiana i odrzucona. Z pozostałych partii jedynie SLD ustami Roberta Smolenia rozważa możliwość przyszłej koalicji z Mumią. Najprawdopodobniej będzie to Wielka Koalicja partii pozaparlamentarnych działająca w parku na ławce. Wielką Koalicję dla Wielkiej Wojny z poprawkami Jakubowskiej zawierają media prywatne. Nie chcą wzmocnienia telewizji publicznej ani przepisów zakazujących powstawania monopolistycznych układów w mediach elektronicznych. Jakubowska i popierający ją posłowie SLD uważają, że takie zapisy są konieczne, bo inaczej prywatne telewizje i radia staną się własnością jednego, dwóch zagranicznych koncernów – podobnie jak teraz gazety regionalne. Poprawki mogą przejść, bo ich poparcie zapowiedziała walcząca z obcymi koncernami LPR. Tomasz Nałęcz z UP, pobierający pensję wicemarszałka Sejmu RP, nadal pisze. Pisze i poprawia, pisze i poprawia dzieło swego życia: raport komisji śledczej. Nie wie, że pisze do kosza. Bo wszyscy i tak przyjmą wersję Rokity. W kraju nie musi być źle, skoro bociany poderwały się do lotu i już kierują się ku Polsce. Ornitolodzy obliczyli, że co czwarty bocian jest Polakiem. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tak nas widzą Z wielkim oburzeniem obejrzałem główne wydanie wiadomości RAI-1 w dniu 27.02.2002 o godz. 13.30. Po pokazaniu migawek z pobytu prezydenta A. Kwaśniewskiego w Rzymie przedstawiono wywiad z nim na temat przystąpienia Polski do UE oraz krótki biało-czarny film – jakieś zabudowania drewniane pod lasem w porze zimowej, z którego wyszła bezzębna starsza kobieta, ubrana w walonki, chustę i kufajkę, nieco zataczając się, udała się w krzaki, natomiast bezzębny gospodarz z uśmiechem otworzył od chatynki drzwi, w których na wprost nich ukazał się kaflowy, wysoki piec z wnęką w górnej części. Dzień wcześniej przy omawianiu wizyty też pokazano nie najlepszy obraz Polski. Ponadto przy prezentowaniu krajów pragnących wstąpić do Unii, omawiając Polskę, zawsze prezentują Stadion Dziesięciolecia z przybyszami z byłych Republik Radzieckich, w przeciwieństwie do Pragi i Budapesztu, które są prezentowane zachęcająco. (...) Uważam, że MSZ powinien zdecydowanie zaprotestować przy złośliwym przedstawianiu wizerunku Polski, w innym przypadku zawsze będziemy tak postrzegani. Ryszard Michalak, Rzym Zejdźmy na ziemię Od 12 lat mieszkam w Japonii i od samego początku pobytu staram się przekonywać Japończyków, że Polska to jednak kraj europejski (chociaż dla większości rozmówców Europa kończy się na Niemczech), posiadający swoją kulturę i język. (...) Przyglądając się rodakom z daleka, odnosi się wrażenie, że nikt nie myśli o tym, że Polska nie jest jedynym lub najpotężniejszym krajem świata i aby przetrwać jako niezależne państwo, nie wystarczy jedynie mieć historię, trzeba także zastanowić się nad tym, co zrobić, żeby przetrwać. Dobrze byłoby także, żeby nie było to przetrwanie narodu, który mówi o dobrych czasach zawsze w czasie przeszłym. Tadeusz Adam Ożóg, Kioto, Japonia Tylko złotówka! W szkole, do której chodzi mój syn, prowadzona jest akcja "Złotówka na Afganistan". Dziesięciolatek, który ma przekonać rodziców, by dali mu tę złotówkę, jest kompletnie nie zorientowany, czy za zebraną kwotę budujemy czołgi, wysyłamy jednostkę GROM na wojnę czy udzielamy pomocy mieszkańcom Afganistanu w przetrwaniu trudnego okresu. Nikt mu nawet nie pokazał, gdzie jest ów kraj, a tym bardziej nie naświetlił celu tej akcji. Mały pośrednik, w kraju mianującym się demokratycznym, zaczyna spełniać podobną rolę jak ja czy moi rodzice w epoce konfliktów w Korei i w Wietnamie. (...) Przemyślenia kieruję do organizatorów akcji, niestety tajemniczych, i przypominam, iż w tym samym Afganistanie kilkadziesiąt lat temu ludzie również głodowali, a nasz naród wspomagał paczkami tych, których mu kazano. W związku z tym nie jest pewne, czy kierujemy się miłością serca, czy też tworzymy zasłonę dymną dla bliżej nie określonych działań militarnych naszych przyjaciół. Spójrzmy realnie na nasze podwórko i tę symboliczną złotówkę przeznaczmy na głodujące dzieci polskie, które krążą od śmietnika do śmietnika i męczą wyschnięte pieczywo. Dzisiaj jeszcze jesteśmy ubogim krewnym krajów kapitalistycznych i zbawianie świata zostawmy tym, których na to stać. Konkludując, złotówka jest tylko symbolem, a historia jest cierpliwa i czy za lat naście nie okaże się, że ponownie pomyliliśmy drogowskazy. J. P., Opole Szatan i "pepsi" Chciałbym zgłosić sprzeciw! Kto wprowadził te rekolekcje? Przecież to jest ogłupianie młodzieży. Od zawsze uczęszczam na rekolekcje, chociaż już dawno nie wierzę w Boga, ale lepsze to niż szkoła. Poza tym moja mama stawia mi warunki: albo do Kościoła, albo... Ksiądz zaczął wygłaszać przemówienie, jak to Bóg jest potrzebny (tylko do czego?), bez Niego sobie nie poradzimy (ja jakoś sobie radzę), że jeżeli ktoś wierzy, a nie chodzi do kościoła, to jest chory. Dziwne, że ja o takiej chorobie nie słyszałem. Ale to jeszcze nic. Podobno w "pepsi" jest szatan! Wiem, że "pepsi" jest niezdrowa, ale szatana to ja w niej nie widziałem. Najlepsze jednak wydarzyło się na mszy. Kiedy ksiądz wymieniał intencje, nagle usłyszałem słowo polityka (bo do tej pory spałem). Chodziło mu o to, żebyśmy modlili się za polityków, by dobrze rządzili naszym krajem, pomagali ubogim, pokrzywdzonym przez los itd. Jednak sami czarni tego nie robią. Potrafią tylko wyłudzać kasę od naiwnych wierzących i gwałcić ministrantów. Rodzice, nie każcie swoim dzieciom chodzić do kościoła, bo po prostu zgłupieją. Proszę o wydrukowanie tego listu (...) ponieważ to nie jest tylko moje zdanie, ale większości moich kolegów i koleżanek. Filip Sz. (adres do wiadomości redakcji) Rodzi się patron Gdybyście rozpisali konkurs pt. "Jak zakończy się sprawa arcybiskupa Paetza?", moja propozycja brzmiałaby tak: Prymas zaproponuje, aby poddał się badaniom lekarskim. Zespół najwybitniejszych uczonych stwierdzi, że cierpi na pomroczność czerwoną ogoniastą, która w dużym stopniu ogranicza wolność działania. Premier i prezydent zaproponują naczelnemu "Rzeczpospolitej", aby podał się dymisji. Papież za ogromne cierpienia moralne w trybie pilnym nakaże wszczęście procesu beatyfikacyjnego, a za kilka lat będziemy mieli nowego patrona kleryków. M. Ostrowski (adres do wiadomości redakcji) Watykańskie podchody Watykańskie podchody w ekspansji na Wschód weszły już w II etap. W celu "znormalizowania sytuacji Kościoła katolickiego w Rosji" 11 lutego 2002 r. papież Jan Paweł II podniósł dotychczasowe administratury apostolskie dla katolików obrządku rzymskiego w Rosji do rangi diecezji. Jak w swej faryzejsko brzmiącej deklaracji podano, aby "wyrazić należny szacunek diecezjom Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego i ich czcigodnym arcypasterzom", diecezje katolickie w Rosji otrzymały tytuły świętych, a nie miast. Jak znam metody podbojów jedynie słusznej i prawdziwej wiary, jaką reprezentuje rzymsko-katolicki Kościół, poza którym nie ma zbawienia, to dopiero wstęp do całej uwertury. Już niebawem nowo powstałe diecezje poza tytułami świętych w nazwie będą miały również nazwę miasta. I tak dotychczasowa Diecezja Matki Bożej w Moskwie będzie nazywała się Moskiewska Diecezja im. Matki Bożej itd. Poproszony o komentarz przez redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego", ks. Adama Bonieckiego, emerytowany "szef dyplomacji" Watykanu kardynał Achille Silvestrini wyznał, że nie potrafi wyjaśnić racji, którymi kierowała się Stolica Apostolska. No comment. Michał Smyczek (e-mail do wiadomości redakcji) Baczność! Słuchać czarnego! Najbardziej wkurwiała mnie zawsze rubryka "Oto słowo czarne". Za głowę się łapałem, że jest jeszcze społeczne przyzwolenie na tak bezczelne pieprzenie czarnych. Zawsze był to jednak dla mnie odległy folklor. Do głowy by mi nie przyszło, że kiedyś będę miał okazję wkurwiać się "na żywo". Rzecz dzieje się w 34 Brygadzie Kawalerii Pancernej w Żaganiu. Od roku jednostką dowodzi płk dypl. Andrzej Kuśnierek. Od roku każdy żołnierz wie, że w 34 BKPanc służy się z Bogiem! Klecha – tzw. ksiądz kapelan (kapitan) – urósł pod skrzydłami dowódcy do gigantycznych rozmiarów. Jest arogancki i bezczelny. Klecha buduje kościół garnizonowy (bo w Żaganiu kościołów jest za mało) i ciągnie z żołnierzy. Podczas zbiórki wszystkich pododdziałów na placu apelowym czyta, ile który batalion dał. Że niektórzy żołnierze zamiast się szkolić budują kościół – nawet nie wspomnę – to jest chyba oczywiste. Na terenie jednostki (w klubie żołnierskim) zrobiono kaplicę. Niech sobie będzie. W końcu, czy to się komuś podoba, czy nie, katolicy też mają swoje prawa. Tyle że to nie prawa, ale obowiązek. Frekwencja żołnierzy na niedzielnej mszy św. musi być! Oficer dyżurny jednostki musi być zorientowany, ilu żołnierzy, z którego pododdziału uczestniczyło w mszy. Jest to podstawowe jego zadanie w niedziele. Przemówienie dowódcy 34 BKPanc w czasie tzw. rozprowadzenia Brygady (15.02.2002 r.): "Jestem zdegustowany frekwencją żołnierzy na mszy świętej w środę. O co tu chodzi?! Chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, że w tej Brygadzie służymy z Bogiem! Jeśli się komuś to nie podoba, proszę szukać pracy gdzie indziej. Od dowódców pododdziałów oczekuję meldunków wyjaśniających w tej sprawie!!!". Żołnierz 34 BKPanc musi słuchać czarnego! Nikt go nie pyta, czy chce stać w szyku czy nie. Ma stać – jest żołnierzem! Do kaplicy też pójdzie, bo go w końcu kadra zmusi – żeby za tę niewielką cenę mieć w końcu spokój. Dowódca brygady na zbiórkach wszystkich żołnierzy omawia osiągnięcia ostatnich dni, po czym przekazuje mikrofon czarnemu, który omawia swoje czarne sprawy. Wszyscy muszą go słuchać – w końcu tutaj służy się z Bogiem. Gdzie my żyjemy? Pancerny (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niedźwiedzia przysługa Jeśli Aleksander Wszystkich Polaków w skrytości ducha marzył o tym, że po skończonej chlubnie drugiej i ostatniej już kadencji w pałacu prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu załapie się na odpowiednią posadę w ONZ – stanowisko sekretarza generalnego pasowałoby jak ulał – musi wyzbyć się wszelkich na to nadziei. Przekreślił je osobiście George W. Bush zaliczając publicznie Kwaśniewskiego do czwórki swoich i Ameryki najbliższych sojuszników – obok Blaira, Berlusconiego i Aznara. Większość spośród 190 państw członkowskich ONZ nie przepada za Stanami Zjednoczonymi i nie głosuje za wyborem ich najserdeczniejszych przyjaciół. Z Chrześcijanin Kropiwnicki Jerzy Kropiwnicki, prezes ZChN, zapoznał się w IPN z nazwiskami osób, które donosiły na niego Służbie Bezpieczeństwa. Chciał 20, ale podano mu tylko 7 nazwisk. Wierny chrześcijań-skim naukom o miłosierdziu i przebaczeniu Kropiwnicki przebaczył pięciu kapusiom – funkcjonariuszom SB. Wierny naukom chrześcijańskim o piętnowaniu grzechu podał, że donosili na niego dwaj panowie: Mazur i Jakobson. Oba nazwiska są znane w środowisku łódzkiej opozycji. Obaj panowie aktywnie działali w strukturach solidarnościowych. Obaj jednak już nie żyją i – nawet jeśli by chcieli – nie mogą zaprzeczyć rewelacjom chrześcijanina Kropiwnickiego. Ujawnienie nazwisk kolegów-kapusiów zapowiedzieli również panowie Niesiołowski i Andrzej Ostoja-Owsiany. Na naszych oczach Historia zapisuje kolejny etap wzniosłego etosu solidarnościowej opozycji. Agitacja wyborcza Robert Bagiński, kandydat na prezydenta Gorzowa Wielkopolskiego, pozwał do sądu gazetę, która opublikowała zdjęcie, na którym uprawia seks. Gazeta sugerowała, że partnerką polityka jest prostytutka. Zdaniem polityka, gazeta naruszyła dobro reprezentowanego przez niego komitetu wyborczego oraz artykuł ordynacji wyborczej o rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji. Sąd uznał, że nie każda publikacja, która ukazuje się w trakcie kampanii wyborczej, jest materiałem wyborczym. Żeby ją za taką uznać, powinna zawierać elementy programu wyborczego oraz wyborczej agitacji. Zdaniem „NIE”, sąd nie ma racji. Pierdolenie to zajęcie typowo wyborcze. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dusiciele Urząd kontroli skarbowej dolicza się 110 mln akcyzy niezapłaconej przez Best Oil. Przejmuje majątek firmy. Do sprawy włącza się prokuratura. Sąd zamyka w areszcie ciężko chorego biznesmena, a kilkaset osób traci pracę. ABW z Olsztyna za wszelką cenę szuka na gościa haka. „Rzepa” pisze o aferze paliwowej. Tymczasem NSA uchyla decyzję urzędu skarbowego, która to wszystko spowodowała. Wszystkim tym, którzy chcą za namową polityków tworzyć miejsca pracy, radzimy, żeby walnęli się dwa razy kantem dłoni w baniak. Ledwo skończyła się afera Optimusa i Romana Kluski, a wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli kolejną. Tym razem w branży paliwowej. Straty budżetu państwa mogą być niewyobrażalne. Obrazek, który prezentujemy, jest tylko czubkiem góry lodowej. Jerzy Niewiadomski tyrał ponad siły w Niemczech i Holandii. Zbierał pieniądze. W 1998 r. otworzył firmę Best Oil, która była hurtownikiem w handlu paliwami. Odbiorcami było kilkadziesiąt firm. Biznes hulał. W Oświęcimiu Niewiadomski stawiał rafinerię. Inwestycja warta ok. 50 mln zł nie doczekała się uruchomienia. Rok od otwarcia Best Oil, gdy kasa zaczęła płynąć, zaczęły się nadzwyczaj częste kontrole. Tylko w 1999 r. było ich z 10. Jedyne, co kontrolerzy znaleźli, to 60 tys. zł z tytułu niedopłaconego podatku dochodowego. Niewiadomski twierdzi, że mógł się od tego odwołać. Doradzano mu, żeby tego nie robił. W 2000 r. do Best Oil przyszedł na kontrolę Remigiusz Ugodziński z Urzędu Kontroli Skarbowej w Ciechanowie. Doszukał się braków z tytuły niezapłaconej akcyzy. Dodał do tego VAT i wyszło mu, że zobowiązania firmy za 1999 r. sięgają z odsetkami ponad 110 mln zł. Chcieliśmy dowiedzieć się, jakliczył, ale spuścił nas, zasłaniając się tym, że nie jest upoważniony do rozmowy z prasą. Tymczasem według prawa pośrednik nie płaci akcyzy za paliwo! Płaci ją importer lub producent. Mając to na uwadze, władze Best Oil odwołały się do Izby Skarbowej w Warszawie, jako organu nadrzędnego. Ponieważ Izba Skarbowa podtrzymała decyzję UKS z Ciechanowa, sprawa trafiła do NSA. W międzyczasie urzędnicy UKS w Ciechanowie łyknęli premie za dobrze wykonane zadanie. Do stycznia tego roku było tak, że za wykrycie afery gospodarczej dostawali dudki – bywało w wysokości kilku tysięcy złotych. Wiele z tych sukcesów kwestionował potem NSA. Urzędnicy premii jednak nie oddawali. Gdy Niewiadomski czekał na rozstrzygnięcie NSA, sprawą zajęła się też Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce. 11 października 2002 r. prokurator Andrzej Luchciński skutecznie wystąpił do sądu o aresztowanie Niewiadomskiego i jego dwóch wspólników. Przesiedzieli ponad 7 miesięcy. Zarzut: przewalenie budżetu państwa na ogromną kasę i udział w przestępczej grupie zorganizowanej. Jerzy Niewiadomski 3 miesiące przed aresztowaniem przydzwonił swym pojazdem w inny. Z kolizji ledwo uszedł z życiem. Miał połamany kręgosłup tak, że tylko powłóczył nogami. Przez to, że siedział w pierdlu bez należytej opieki lekarskiej przez 7 miesięcy, został do końca życia kaleką. ABW z Olsztyna, która na wniosek prokuratury badała sprawę, wykazała niesamowitą nadgorliwość. Agenci jeździli do ludzi, którzy kupili od Best Oil biurka, meble i komputery sprawdzając, czy nie sprzedano ich za tanio lub za drogo. Dosłownie! Wiemy też, że za wszelką cenę próbowali nakłonić właścicieli kilku firm do zeznań obciążających Niewiadomskiego. W tym czasie UKS ściągnął kasę z kont Best Oil. Majątek firmowy Best Oil i prywatny Niewiadomskiego przepadł. W lipcu 2003 r. NSA wydał 5 wyroków. Uchylił wszystkie decyzje Izby Skarbowej w Warszawie. W jednym z uzasadnień czytamy: decyzje organów obu instancji (Izby Skarbowej w Warszawie i UKS w Ciechanowie – przyp. M.P.) zapadły z naruszeniem zasad (...) Ordynacji podatkowej. Czyli NSA potwierdził tylko to, co cały czas dowodził Niewiadomski. Best Oil wyliczył poniesione przez siebie straty na około 100 dużych baniek. Plus utrata zdrowia Niewiadomskiego. Jak na wyrok NSA zareagowała prokuratura? Mimo wyroku NSA prokurator nie był łaskaw nawet uchylić Niewiadomskiemu zakazu wyjazdu za granicę i dozoru policyjnego! Ma zabrany paszport i co tydzień musi się meldować w komisariacie. Miał firmę, kasę, zatrudniał ludzi. Nie ma nic. Wszystko wskazuje, że kiedyś odzyska swój majątek. Musi tylko poczekać, aż skończą się sprawy w sądzie. A to może potrwać wiele lat. W numerze 50/2003 opisywaliśmy podobną historię Tadeusza Bednarczyka. Też siedział w pierdlu i też NSA orzekł jednoznacznie o błędzie kontrolerów. Mimo to urzędnicy obrócili jego firmę w perzynę. Prokuratura i w tym wypadku z uporem utrzymuje środki zapobiegawcze w postaci dozoru policyjnego i zakazu opuszczania kraju. Bednarczyk też będzie ubiegał się o odszkodowanie, gdy jego koszmar się skończy. Będzie tego kilka ładnych baniek. W międzyczasie założył Stowarzyszenie na rzecz Dialogu Społecznego, które ma pomagać takim jak on. Bezprawnie pokrzywdzonym przez państwowych urzędników. Bednarczyk wyszedł bowiem z założenia, że dość już bezradności ofiar. * * * Znamienne jest, że sprawą Niewiadomskiego i Bednarczyka zajmował się ten sam Urząd Kontroli Skarbowej w Ciechanowie i w podobny sposób naliczał kary. Ta sama izba skarbowa negatywnie rozpatrywała odwołania. Ten sam prokurator prowadził dochodzenie. I wreszcie ta sama Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zamykała Bednarczyka i nękała Niewiadomskiego. W obu przypadkach działania tych władz okazały się bezpodstawne. Jak widać, jeżeli chce się upierdolić człowieka czy firmę, to zawsze jakiś sposób się znajdzie. Z biznesmenów próbowano zrobić grupę przestępczą. Również za pomocą prasy. Na temat obu dżentelmenów rozpisywała się „Rzepa” ręką Anny Marszałek przypisując ich do mafii paliwowej. Jeżeli znamy życie, to ani prokurator, ani urzędnik za swoje decyzje nie bekną. Beknie skarb państwa, czyli ja, ty i każda inna osoba, która płaci w Pomrocznej podatki. Jeżeli śladem Bednarczyka i Niewiadomskiego pójdą inni pokrzywdzeni w tzw. aferze paliwowej, straty budżetu będą niewyobrażalnie wysokie. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Biskup smalcem robiony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Powab Leppera Gdzie się podział zawiedziony elektorat SLD? Wiadomo. Zdaniem także naszych Czytelników piszących na forum internetowym nadzieją dla Polski i dla lewicy jest... Samoobrona. 10 stycznia tego roku Ryszard z Gdańska rozpętał na naszym forum prawdziwą burzę. Zamieścił wątek pod tytułem „SAMOOBRONA nadzieją dla Polski”. Składającą się z ponad 300 wpisów dyskusję śledziło 3 tysiące internautów. - Samoobrona jest odzwierciedleniem naszego społeczeństwa, jego bólu i rozgoryczenia. Jest jego sumieniem i głosem. (...) Samoobrona stanie się przeciągiem, który wymiecie na śmietnik historii tych wszystkich, którzy mają swój udział w budowie naszej rzeczywistości. - Obawiam się, że zarówno Prawica, jak i Lewica, ma teczki na Leppera i jego drużynę i utrudnią mu życie, gdy spróbuje rozliczać lub robić nerwowe ruchy. - ... mimo to w ramach eksperymentu może warto zagłosować na Leppera, chociażby po to, aby pogonić kota SLD. - Samoobrona to moim zdaniem jeden z najgorszych możliwych wyborów (zaraz po LPR). Już łatwiej byłoby mi znieść powrót buzkopodobnych czy Jana Marię (którego serdecznie nie cierpię). Tfu, przepadnij siło nieczysta. - Czyż w istocie nie są oni skrajną, bardziej radykalną lewicą? Dają mi nadzieję i są NOWI, w przeciwieństwie do tych, którzy mi ją odebrali. Jak to mówią, nowa miotła lepiej zamiata. A jest co posprzątać, prawda? (...) Nie wiem, jaka będzie Samoobrona. Nikt tego nie wie. Dając im szansę, daję ją sobie. - Co by nie mówić o Lepperze, to On jako jedyny ujął się za żołnierzami emerytami. Obecnie duża grupa emerytów wojskowych ma bezprawnie zabraną emeryturę i pozbawiono ich wbrew konstytucji i prawu (potwierdzonemu przez Sąd Najwyższy) prawa emeryta do opieki zdrowotnej. - Niepopuliści rządzili 13 lat, narobili tyle gnoju, że nie ma wyjścia, władzę trzeba przekazać populistom. - Samoobrona rozwali ten dziwny kraik do reszty, osobiście wolę, żeby władzą się zajęli liberałowie, a nie populiści od LePpeRa czy czerwoni. - Oni już się zajmują od 14 lat. Co jest jeszcze do rozwalenia? - Lepper i jego ludzie bardzo często mówią do rzeczy w sprawach państwa, ale wtedy są to na ogół tezy, poglądy i opinie żywcem (słowo w słowo) zerżnięte z „NIE”. - Tu coś Ci się pomyliło, to Urban zrzyna z Samoobrony. Nawet ostatnio wylepperował sobie skórę. - ... skoro nikt się po Samoobronie niczego dobrego nie spodziewa, to może oni też zawiodą nadzieję społeczeństwa? - Zawsze byłem lewicowcem (...) Jednak stwierdziłem, SLD nie jest tą partią, w której pokładałem nadzieję na lepsze jutro dla mnie i mojej rodziny. - SLD trzymający się kurczowo władzy (brak przyspieszonych wyborów) w zestawieniu z zimnym prysznicem, który nas czeka po wejściu do UE, dopełni czarny scenariusz. Na scenie politycznej pozostaną europrzeciwnicy. Powyborcza większościowa koalicja rydzykowo-buraczana jest przesądzona (... ) Aby mieszkać w normalnym domu, bardziej opłaca się zburzyć walącą się szopę, niż ją bez ustanku łatać... Zatem mamy 2 w 1 – trzeba wyburzyć i zacząć budowę od nowa. Dawać więc Leppera, żeby rozpierdolił ten burdel do końca i sprowadził nas do takiego parteru, że zaczniemy wszystko od początku. - Chciałbym zobaczyć, czy Lepper też będzie lizał ręce Czarnym. Czy odważy się przystopować Kościół w swojej pazerności? - Jak Samoobrona wygra wybory, to ja poproszę o bilet na Białoruś, bo tam Łukaszenko chociaż dróg nie blokuje. - Skoro Samoobrona jest odzwierciedleniem naszego społeczeństwa, to powinno nam być wstyd. - A czemu nie dać im szansy? Jak do tej pory samo skurwysyństwo z wybranych wychodziło. A alternatywy niet (na karuzeli ciągle ci sami), lewica prawicowa, prawica też kradła i rządzić nie umiała, a wszyscy przy dupie Kościoła i USA. - A co mamy do stracenia – wielkie „osiągnięcia” III RP, tzn. biedę, nędzę i rządy kretynów i złodziei? Czas, aby skompromitowana lewica znalazła sobie jakąś tratwę ratunkową na podobieństwo PO. Ciekawe, kto na nią pierwszy wskoczy? - Lepper dużo się nauczył w czasie dwóch kadencji w Sejmie. A najlepszymi nauczycielami byli i są wodzowie SLD z Millerem na czele. - Lepper nie szanuje ludzi nawet z własnego otoczenia. Dlaczego miałby szanować prawo i wszystkich obywateli sprawując władzę? - Jebać Millera, wybierz Leppera! - Ponieważ zapowiada się, że w przyszłej kadencji nie będę miał nikogo, kogo uważam za reprezentanta siebie i mi podobnych, na luzaku sobie pooglądam mecz bokserski między Platfirmą a Samą Broną. Będę kibicował Lepperowi, ale nie dlatego, że mnie urzekł, ale na pohybel Platfirmie. - Chyba wstąpię do Samoobrony, jeśli mnie zechcą. Będzie to moja druga partia polityczna w życiu. Mam nadzieję, że ostatnia. Wypowiedzieli się: as, Bezurazy THE II, Edmund Bared, filut, Gość, Jacek, Jerzy, Kowalski, Micha 122, Mirosław Urbaniak, Mlody–zainteresowany, panmis, P.K., raffde – starachowice, RAUBER, Ryszard z Gdańska, st.1111, żydomason. * * * Wiemy, że spora grupa posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej z sympatią spogląda na Andrzeja Leppera i Samoobronę. Wielu z nich już prowadzi negocjacje zamierzając zmienić barwy klubowe. W zamian mają obietnicę „biorących” miejsc na listach Samoobrony w najbliższych wyborach parlamentarnych. Utrata wyrazistości politycznej, uwikłanie w afery, niesprawność i niekomunikatywność rządu spowodowały, że w przyszłość SLD nie wierzą już nawet należący do tej partii posłowie. Ci, którzy czują elektorat, zamierzają przeskoczyć do Samoobrony. Czy partia ta stanie się platformą ratunkową dla działaczy SLD? Taką, jaką stała się PO dla AWS? Głos naszych Czytelników wskazuje jednoznacznie na ten kierunek. To ostatni dzwonek, żeby stworzyć jakąś alternatywę. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ala ma hamburgera Dobrze wytresowany bachor nie ominie baru McDonald’sa. "Dzieci wykorzystajcie instrumenty, aby oddać dźwięki, które słyszymy w barze szybkiej obsługi, później omówimy, jak zmieniał się wygląd baru w naszym mieście". Tak powinna wyglądać lekcja w młodszych klasach podstawówki według marketingowców firmy McDonald’s. * * * W 1993 r. ktoś mądry wymyślił, że hamburgerożerców można sobie wychować. W kilku miastach Wielkiej Brytanii rozpoczęto realizację programu edukacyjnego "Dorastamy razem" sponsorowanego przez McDonald’sa. Partnerami firmy zostały szkoły podstawowe. Bachory dostały zeszyty i pomoce naukowe. Oczywiście, na wszystkim widniało logo z charakterystycznym żółtym M. Młodsze klasy mogły bawić się w bar szybkiej obsługi. Zabawki dostarczył McDonald’s. Ponieważ zabawa powinna uczyć, bachorom zalecano, aby poznawały różne zajęcia związane z pracą w hamburgerożerni. Dostały "karty zawodów", dzięki którym mogły odgrywać różne role. Na lekcjach historii, zamiast wysłuchiwać ględzenia o królach, bitwach i innych bzdurach, poznawały... historię lokalnego McDonald’sa. Firmowy program edukacyjny zachęcał bachory i nauczycieli do zbierania informacji na jego temat. Podpowiadał, by zaprosić gościa – menedżera lokalnej hamburgerowni, który wyjaśni tajemnicę sukcesu firmy i powie, kto pierwszy wpadł na pomysł robienia "szybkiego" jedzenia. W ramach geografii mogą poznać... lokalizację "restauracji" McDonald’s. Na matematyce bachory uczą się liczyć pieniądze. Według firmowego programu edukacyjnego dodawały i odejmowały hamburgery oraz opakowania frytek. W edukacji ważne jest też obcowanie ze sztuką – zauważył McDonald’s. W jego pakiecie edukacyjnym znalazły się sugestie co do lekcji muzyki. Bachory, zamiast uczyć się o jakichś Bachach, Mozartach czy poznawać nuty, powinny bawić się w przedstawianie za pomocą instrumentów dźwięków słyszanych w barze szybkiej obsługi. Jeśli muzykowanie się znudzi, można pośpiewać. Bachory zachęcano do wymyślania własnych słów do piosenki "Old McDonald had a farm" (Stary McDonald miał farmę). * * * W Wielkiej Brytanii podniósł się szum, gdy w porozumieniu z kilkoma szkołami międzynarodowa korporacja wprowadziła swoje programy wychowawcze. Na przykład uczniowie donoszący o niewłaściwym zachowaniu kolegów dostawali jakieś Mc żarcie. W ramach wychowywania odbywały się również przedstawienia z udziałem maskotek McDonald’sa. Tego typu działania są o wiele bardziej skuteczne niż agitki z poprzedniego systemu. Gdyby dawniej dawno bachorom jedzenie w opakowaniach z Leninem, na muzyce kazano przedstawiać dźwięki związane z rewolucją październikową i stworzono maskotki propagujące realny socjalizm, to bardzo możliwe, że pozostałby on do dzisiaj. Autor : Piotr Ciszewski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Discovery nadała film o panu papieżu Wojtyle. Po angielsku powiedziano, że jego świątobliwość pochodzi z biednego kraju. W polskim tłumaczeniu "kraj biedny" stał się "krajem dalekim". Proszę, proszę... Nie potrzeba Belki, Hausnera ani Balcerowicza, żeby Polska przestała być biedna. Wystarczy cudowna moc papy i tłumacz-patriota. TVN, święta, Lis w rozmowie z Hannawaldem. Rozmowa polegała na dwujęzycznym, obustronnym waleniu się w piersi. Lis przepraszał za polskich kibiców, Hanni – za nazywanie ich pijanymi Polakami. Wazelina lała się litrami. I gdy już-już wydawało się, że Lis wyswata Hannawalda z polską flagą i Małyszem, niemiecki skoczek wysłał rajfura z TVN na drzewo. Teraz Lis, zamiast urabiać panieny dla Niemca, znów będzie mógł się zająć obrabianiem mu dupy w "Faktach". Na familijnym Pulsie w "Otwartym studiu" ruszano temat: czy Polacy słuchają papieża. Każdy uczestnik audycji zapewniał, że to on słucha najgorliwiej. Wszystkich przebili dwaj papiści – prowadzący Pospieszalski i showman Muniek Staszczyk. My i tak wiemy swoje. W Polsce papieża słuchają tylko politycy. Z lewa słyszą, jak mówi o wejściu Polski do Chujni Europejskiej i o karze śmierci. Z prawa zaś – o eutanazji, aborcji i prezerwatywach. Przeciętny Polak nawet jak słucha, to i tak nic nie rozumie. Jedynkowe "Kulisy PRL-u" zaprosiły historyka Eislera i dwie kobiety, żeby pogadać o doli Polek w ostatnich 67 latach. Kobiety twierdziły, że za komuny było im lepiej, bo dopiero "Solidarność" przyniosła im ustawę antyaborcyjną, bezrobocie oraz niedostępne przedszkola i żłobki. Eisler odkrył, że prawo do skrobanek i bezpłatne żłobki były elementem komunistycznego zniewolenia kobiet. Tak jak 8 marca. Wyszło na to, że komuna gnębiła kobiety narzucając im prawa kobiet. Nawet nie musiały w tym celu palić staników. Discovery Channel znów nas zaskoczył. Sądziliśmy, że o fotografowaniu dupczącej się pary wiemy wszystko. Nie! Holendrzy robią zdjęcia porno w maszynie do rezonansu magnetycznego, a Duńczycy posługują się USG. Takie zdjęcia nie ukazują się w świerszczykach, tylko w specjalistycznej prasie medycznej. Jedyna korzyść, jaką może z tego odnieść przeciętny kopulant, jest taka, iż naukowcy udowodnili, że facetowi dobrze jest w każdej pozycji, a kobiecie na tzw. łyżeczkę. Zawsze wiedzieliśmy, że najlepszy jest seks na boku. W TV 4 na "Hot Chat 2001" tym razem testowano Gabriela Janowskiego. Janowski, który nie podskakuje, nie zatacza się i nie blokuje, był jak zwykle nudny. Szczególnie gdy zapowiadał polski gospodarczy Drang nach Osten – przez Białoruś i Rosję, aż po Chiny. Janowski chce Wschód podbić polskim eksportem. Pewnie ma na myśli pilskiego Philipsa, gliwickiego Opla i Coca-Colę z Niepołomic. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Fruwające gównojady" Wybieram się wraz z całą familią do Polandu. Za chińskiego boga nie mogłem zrozumieć, dlaczego przeloty oferowane przez LOT są droższe od innych przewoźników. Tłumaczyłem sobie to w ten sposób, że mają spory kredyt do spłacenia za kupno samolotów. Gdybym nie czytał "NIE", nigdy bym pewnie nie wpadł na to, że ja kupując bilety dla siebie i rodziny muszę zapłacić za rabaty, które dostają eks-Buzkowcy. Gdybym był patriotą, mój patriotyzm kosztowałby mnie około 800 dolców, chyba to wystarczy na pokrycie 90-procentowej zniżki Płażyńskiego. Wybrałem FinnAir. Swoją drogą to oni mają tupet. Latając służbowo, będąc przy korycie używali Lufthansy, British Airways czy też innych linii, a teraz raptem pokochali LOT. Wniosek nasuwa mi się jeden. Za szmal podatnika nie chcieli latać z pospólstwem, bo mogli być rozpoznani, nie daj Boże, więc cena nie odgrywała roli. Lecąc prywatnie LOT też jest dobry, zwłaszcza jeśli dostaje się 75 lub 90 proc. rabatu. Obiecuję sobie, że do Polski nie będę latał LOT-em pomimo wygody (non stop), a do Polski przyjadę w czapce VirginAtlantic, może dostanę od nich zniżkę za reklamę, zwłaszcza że wykonałem wiele prac dla tej firmy. Andrzej Gajewski, Stamford CT Proponujecie mało skuteczne rozwiązania afery gównojadów pasożytujących na LOT. Co z tego, że NIK ich obsobaczy? Zwracam się publicznie do ministra finansów, pana Marka Belki, by wdrożył wobec tych podatników postępowanie karno-skarbowe. Należy przejrzeć, zweryfikować i poprawić ich PIT-y, i to do 5 lat wstecz. Otrzymane z LOT-u gratyfikacje należy podopisywać w rubryce "dochód" i wyegzekwować natychmiastową (z karnymi odsetkami!) dopłatę różnicy w podatku dochodowym od osób fizycznych, a następnie ukarać najwyższą grzywną za oszustwo podatkowe, i to za każdy sfałszowany PIT z osobna. To są wszystko osoby, które okradają nas świadomie, dlatego żadnej taryfy ulgowej! Nawet gdyby Gronkiewicz-Waltz rozliczała PIT wraz z Duchem Świętym! Urzędnik LOT, który choć raz złożył podpis pod takim dokumentem, powinien natychmiast dyscyplinarnie stracić pracę! Panie wicepremierze Marku Pol, proszę, by okazał się Pan gospodarnym i praworządnym poznaniakiem. Nuż kurwa, niech się coś w końcu zacznie dziać! Jeżeli nie potrafimy wypracować więcej pieniędzy, to chociaż nie pozwólmy się okradać! Maciej Kędzior, Poznań "Mazur watykański" Ciekawe, jak zareagowałby nasz rząd i kler, gdyby Kościół Zjednoczony Moona ustanowił w Polsce trzy okręgi administracyjne: Północny z siedzibą w Gdańsku, Centralny z siedzibą w Łodzi i Południowy z siedzibą w Krakowie, oraz przysłał swoich "urzędników". Ponieważ kościół Moona nie ma z Polską "konkordatu", uznalibyśmy to za próbę mieszania się do naszych spraw. Konkordatu z Watykanem Rosja nie ma, dlaczego zatem nasz rząd wpieprza się w sprawy wewnętrzne Rosji. Pikanterii dodaje fakt, że czyni to rząd podobno lewicowy, podobno aspirujący do Unii Europejskiej i podobno zabiegający o poprawę sąsiedzkich stosunków z Rosją. L. L. (e-mail do wiadomości redakcji) Niedawno prasa pisała o haniebnym traktowaniu Polaków na lotnisku u wielkiego brata USA. Jakoś nie było słychać, by prezydent czy premier wzywali na dywanik ambasadora USA. Natomiast przy jakimś klesze wielkie aj-waj. Wiadomo, Kwach olewa wyborców, bo to już jego ostatnia kadencja, ale opinia przypnie się do nazwiska i Jolka po nim dynastii nie podtrzyma. S. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Obiecywałem się już nie denerwować poczynaniami naszych polityków, ale to, co się dzieje wokół wydalenia czy niewpuszczenia do Rosji jednego pół-Polaka, przyprawia mnie o mdłości. Setki Polaków mających wizy było zawracanych z angielskiej i nie tylko angielskiej granicy. Wtedy nasze władze nie pisnęły ani jednym słowem. Natomiast jak jeden czarny, watykański konkwistador zostaje cofnięty na granicy, w sprawę angażuje się MSZ, premier oraz prezydent! Dziura budżetowa – zaprasza się ojczulka z Watykanu. Najlepsi kumple: Miller, Pieronek, Kwaśniewski i Glemp. Przy każdej uroczystości na pierwszych miejscach panowie z SLD na przemian z czarnymi lub purpurowymi. Czy to jeszcze Polska czy już Klechistan? C. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Lepper rośnie Jeden niebłahy szczegół spędza mi sen z powiek. To polityk znany jako Andrzej Lepper. Nadchodzi moment, by autentycznie się go bać. (...) Od czasu wejścia ze swoim ugrupowaniem do parlamentu nabrał większej ogłady politycznej niż prezydent Wałęsa w trakcie całej swej misji politycznej, z prezydenturą włącznie. Andrzej Lepper nie jest już krzykliwym buntownikiem, starannie dobiera słowa i unika potknięć w stylu "afery talibskiej". Zresztą nikt już zdaje się nie pamiętać o Klewkach. Pan Andrzej mówi to, co tłumy chcą usłyszeć. Śledząc jego wypowiedzi w porannym programie Radia "Zet" z przerażeniem stwierdziłem, że mógłbym mu uwierzyć. Jego zapewnienia o tolerancji, poszanowaniu mniejszości narodowych, poparciu jednako dla rolników polskich i Unii Europejskiej... Jego spokojny, stonowany głos i rzeczowa w sumie argumentacja wywołały we mnie obawy, że oto być może nadchodzi czas jego i jemu podobnych. Brak zdecydowania koalicji rządowej, co do konieczności wprowadzenia zmian w gospodarce, które mogłyby doprowadzić ją do stanu "używalności", spowoduje, że Samoobrona stanie się niebezpieczna. Pod bokiem uśpionych partii i partyjek rodzi się potężna, niebezpieczna siła. SLD, które sprawia wrażenie mimo wszystko zadowolonej z tego, co robi, nie bierze chyba zbyt poważnie pana Leppera i jego nowego, wykreowanego w tak krótkim czasie wizerunku polityka, który pociągnie za sobą tłumy. Mniejsza, że na zgubę SLD. Poważniejszy problem będziemy mieli my wszyscy, wcześniej lub później. Jarosław Milewczyk (e-mail do wiadomości redakcji) Pilnie poznam Zgodnie z obowiązującymi wartościami chrześcijańskimi, tylko w celu szybkiej i skutecznej prokreacji pilnie poszukuję pracowitej i płodnej polskiej partii lewicowej. Ślub konkordatowy na trzeźwo wykluczony. Partie niejednokrotnie rozwiedzione, ligi, kaczory, platformy, chłopy różnych maści i inne zboczone sojusze nich nie piszą, gdyż i tak ich rozpoznam po zapachu, programach i odchodach. Zawiedziony (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Orzecznicy i golce Tylko w naszym kraju osoba uznana za niezdolną do pracy z powodu choroby zawodowej w wieku 40 lat okazuje się do pracy bardziej zdolna, gdy ukończyła lat 50. W sierpniu br. wicepremier Jerzy Hausner przesłał list do rzecznika praw obywatelskich Andrzeja Zolla, w którym poinformował go wyczerpująco, jak profesor profesora, że rząd dostrzega problem ludzi po pięćdziesiątce. Nie wszystkich. Na razie długoletnich rencistów, którzy ozdrowieli z nagła do tego stopnia, że zostali uznani za zdolnych do pracy przez orzeczników ZUS. Fakt, iż człowiek zdrowieje po pięćdziesiątce, o tyle nie dziwi, iż orzecznicy uzdrawiają u nas samych... golców. Uzdrawianie lepiej sytuowanych jakoś im nie wychodzi. Niedawno w telewizji pokazano takiego jednego zdolnego orzecznika, gdzieś spod Włocławka, który uzbierał sobie pełną szufladę banknotów. "Rzeczpospolita" donosi o całej siatce orzeczników z poznańskiego ZUS, podejrzanych o branie łapówek na kwotę co najmniej pół miliona złotych! (...) Teraz przed tymi zdolnymi medykami staje prawdziwe wyzwanie. Oto na ich barki wicepremier nakłada obowiązek zweryfikowania pół miliona rencistów! To dla wicepremiera zapewne ostatnia szansa na wykazanie się skutecznym ograniczeniem wydatków budżetowych. Zastanawia mnie tylko jedno. Skoro konieczność przeprowadzenia tej operacji wicepremier tłumaczy faktem, iż wiele osób korzysta z rent bezprawnie, to na logikę rzecz biorąc – odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą ci, którzy te renty przez ubiegłych kilka lat przyznawali. Jakie są szanse, że akurat teraz zweryfikują tych, którzy napełniają im szuflady? Myślę, że większe szanse na budżetowe oszczędności przyniosłoby zrobienie golców z orzeczników. Nie mówiąc o tym, jaki aplauz społeczny dla działalności rządu wywołałby taki krok! Od 1 stycznia 2002 r. rząd zlikwidował zasiłki, obniżył wysokość świadczeń z 90 do 80 proc. przyszłej emerytury i zaostrzył kryteria uprawniające ich przyznanie, likwidując na przykład preferencyjne zasady pomocy dla osób, które pracowały w warunkach szczególnych. W Sejmie trwają prace nad obywatelskim projektem "Solidarności" zakładającym przywrócenie świadczeń w poprzedniej wersji. Rząd nie popiera tego projektu, bo jego zdaniem nie zachęca on ludzi po pięćdziesiątce do aktywności na rynku pracy. Rząd widzi u nas jakiś rynek pracy i szykuje zmiany, które mają tę grupę utrzymać na nim jak najdłużej. Spróbujmy to w skrócie podsumować. Najpierw rząd ograniczył wsparcie dla pięćdziesięciolatków, teraz twierdzi, że chce ich zachęcić do podtrzymania zawodowej aktywności. Najpierw orzecznicy ZUS pozostający poza jakąkolwiek kontrolą przyznawali renty, teraz mają je weryfikować. Najpierw podniesiono wysokość składki na ubezpieczenie zdrowotne, teraz planuje się obniżyć wysokość zasiłku chorobowego. Najpierw obniżono wiek emerytalny, teraz rząd chce go wydłużyć... Nie rozumiem sensu tych działań, chociaż jestem już po pięćdziesiątce i przede mną jeszcze wiele lat aktywności. Także umysłowej. J. P. (e-mail do wiadomości redakcji) Cynizm prawicy i lewicy Obejrzałem któregoś dnia "Monitor Wiadomości", w którym gośćmi byli posłanka SLD i poseł "prawy i sprawiedliwy". Zapomniałem nazwisk, ale nie one są tu ważne. Chodziło o "liberalizację" ustawy aborcyjnej i legalizację m.in. homozwiązków. PiSowiec bełkotał to, co zwykle przy okazji takich pogadanek. Posłanka partii, na którą głosowałem, mówiła prawie przekonująco o "naszych" racjach. Tuż pod koniec rozmowy PiSowiec przyłożył z grubej rury – zaczynanie tej ustawy teraz to oczywisty cynizm, skoro dopiero co Sejm, również głosami SLD, przyjął uchwałę w 25. rocznicę wiadomo czego. No i, kurwa, trafił! Bo to oczywiście prawda. Cynizm nie wynika jednak z tego, że partia lewicowa próbuje rozwiązać problem, który wielu ludziom rujnuje życie (niechciany bachor), ale z tego, że zgadza się na przyjęcie paranoicznej ustawy robiącej Boga z człowieka. Partia, która z natury rzeczy powinna budować państwo neutralne wyznaniowo. Oglądałem relację z tego posiedzenia Sejmu. Doprawdy wzruszyłem się widząc "lewicowych" posłów na stojąco słuchających tekstu uchwały! Borowski czytał siedząc, ale łzy wzruszenia kapały mu chyba na mikrofon. K. P. (e-mail do wiadomości redakcji) Znasz li ten kraj? Prokurator postawił panu Urbanowi zarzut zniesławienia głowy państwa watykańskiego. I tu mam pytanie, na które nikt nie jest w stanie udzielić mi odpowiedzi. Czy istnieje naród watykański? Moja żona katoliczka i wszyscy znajomi mówią, że takiego narodu nie ma, ale jak jest państwo i jego szef, to gdzie jest ten naród. Kiedyś podpisaliśmy umowę międzynarodową, z jakim narodem podpisaliśmy konkordat? Tak mnie to nurtuje, że od dawna normalnie nie mogę funkcjonować, tym goręcej będę śledził pański proces, może w ten sposób coś się wyjaśni w moich brakach wiedzy na temat Watykańczyków narodu utajnionego. Podobno prokurator ma jakieś trzy tomy podpisów; mniemam, iż to Watykańczycy podnoszą głowy w obronie swego szefa, to już by coś wyjaśniało, a może Ziobro z Marysią Rokitą więcej wiedzą i ujawnią to na samym końcu. Liczę bardzo, że dzięki procesowi pogłębię wiedzę na nurtujące mnie tematy. Także dziękuję panu za poczynania pozwalające odkrywać tajemnice państw bez narodów. Jarosław Gołębiewski (e-mail do wiadomości redakcji) "Piewca kotów i jeży" Autor artykułu "Piewca kotów i jeży" ("NIE" z 23 października br.) Robert Jaruga wyżywa się na zbiorze wierszy "Zachód słońca w Milanówku" Jarosława Marka Rymkiewicza, tegorocznego laureata literackiej nagrody NIKE. Tekst jest wyjątkowo dyletancki. Rozumiem, że nie każdemu poezja musi się podobać, że każdy ma prawo do krytyki i wyrażania swojego niezadowolenia. Jednak red. Jaruga, przekroczył granicę przyzwoitości. To, co jest niewątpliwym atutem poezji Rymkiewicza, nazywa "paskudną i nieuleczalną brzydotą". Nie wiem, jaką red. Jaruga posiada wiedzę na temat polskiej poezji współczesnej, ale sądząc po jego tekście jest ona raczej śladowa. Wiersze Rymkiewicza zawarte w nagrodzonym zbiorze są utworami wyjątkowej urody. To właśnie wyśmiewane przez red. Jarugę rymy wespół z konsekwentnym obrazowaniem poetyckim, są tym, co wierszom nadaje kształt malutkich arcydzieł. I nie jest to wcale przesada. Od czasów Leśmiana, a potem Tadeusza Nowaka, nie było w polskiej poezji tak wyrafinowanych i tak pięknych wierszy jak te ze zbioru "Zachód słońca w Milanówku". (...) Co tu dużo gadać. Rymkiewicz został nagrodą NIKE uhonorowany jak najsłuszniej, a – przypomnę – rywalizował m.in. z Wisławą Szymborską i Czesławem Miłoszem. Janusz Koryl, Rzeszów Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Porwane dusze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Spis spisków " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rywinność W zeszłym roku za korupcję wsadzono zaledwie 64 osoby. O co więc ten krzyk?! Nie tylko za sprawą Rywina najmodniejszym tematem w tym sezonie politycznym jest walka z korupcją. Werbalnie wygląda to imponująco. Każdy szanujący się polityk za punkt honoru uznaje rytualne potępienie tego zjawiska. Weszły w życie nowe przepisy karne mające zwiększyć ryzyko brania łapówek. Dotychczasowe efekty zwalczania korupcji nie mogą jednak zastraszyć chciwych funkcjonariuszy państwowych. Zobaczymy, czy nowe prawo radykalnie zmieni sytuację, której obraz jest taki oto: Większość obywateli deklaruje w badaniach opinii publicznej, że miało okazję dawać w łapę lub zna takie praktyki w swoim otoczeniu, tymczasem statystyka kryminalna powiada, że w 2002 r. w Polsce popełniono 1 083 854 przestępstw. Z czego jedynie 2408 miało charakter korupcyjny. Stanowi to około 0,02 proc. wszystkich! Szczegółowe dane dotyczące walki z korupcją są jeszcze bardziej ekscytujące. W 38-milionowym narodzie przeżartym rakiem korupcji w ciągu całego 2002 r. aresztowano z tego powodu 64 obywateli, zaś kwota udowodnionych łapówek wyniosła 18 mln zł! Wolne żarty! Jedynie 2 osoby trafiły do aresztu w związku z zarzutem płatnej protekcji, a pod zarzutem wszystkich form korupcji zaledwie 33 osoby! Łapówkarz bardziej więc powinien się bać tego, że kiedy idzie ulicą, cegła mu spadnie na głowę, niż że go wsadzą. A sam Lew Rywin miał żądać cztery razy tyle, niż wynoszą całe udowodnione wpływy pieniężne z korupcji w zeszłym roku. Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mamona masona Uwaga duchowni i świątobliwi prawicowcy: nie wolno wam brać do ręki banknotów dolarowych. Są bowiem skażone wpływami wolnomularstwa, magii, okultyzmu i astrologii. Alarm sprowokowany został przez wydaną właśnie w USA książkę pt. „Tajne symbole banknotu dolarowego” Davida Ovasona, specjalisty z zakresu astrologii prowadzącego od 40 lat badania nad przepowiedniami Nostradamusa. Zacznijmy od $ – symbolu waluty USA. Ten przekreślony zawijas ma średniowieczny podtekst. Ówcześni astrolodzy używali go dla oznaczenia planety Merkury, która kontroluje handel, bankowość i finanse. Genezą symbolu dolca była sylwetka węża wspinającego się po tyczce. Aha! Takie buty – wąż, jabłko, Ewa, grzech, wygnanie z raju. Pomyśleć, że katolicki naród polski w błogiej nieświadomości zawsze ładował w sienniki i skarpetki papiery ozdobione tak złowróżbnym symbolem. Na tym nie koniec. Przyjrzyjmy się dwóm obrazkom w kółkach na banknocie jednodolarowym. Na jednym mamy piramidę z lewitującym czubkiem, w który wprawione jest rzucające blask oko; na drugim widzimy orła z tarczą na biuście. Wizerunki są wzorowane na Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych. Tak postanowił prezydent Franklin D. Roosevelt, gdy w roku 1935 zlecał nowy projekt graficzny amerykańskiego pieniądza. Zarówno dziwaczna piramida, jak i orzeł oraz pięcioramienne gwiazdki nad jego łbem to magiczne symbole wolnomularskie. Roosevelt doskonale znał ich rodowód – sam był masonem... Podobnie jak sekretarz rolnictwa Wallace i sekretarz skarbu Morgenthau. Dominujący wpływ na kształt graficzny banknotu USA mieli perfidni wolnomularze. Zaskakujące tajemnice kryje też portret Waszyngtona, centralna ozdoba banknotu. Jest kopią jednej z wersji portretu pierwszego prezydenta USA pędzla Gilberta Stuarta z roku 1796. Zwracają uwagę zaciśnięte wargi lidera, napięcie malujące się na jego twarzy oraz jakby opuchlizna wokół ust. Można by mniemać, że w przebłysku jasnowidzenia Waszyngton ze zgrozą ujrzał, kto zajmie jego stanowisko w roku 2000... Ale nie! Prawda jest inna. Przywódcy przyszłego superimperium wprawiono właśnie sztuczną szczękę, z którą się jeszcze na dobre nie oswoił – stąd zagadkowy grymas Mony Lisy. Szwarcmadonna jako królowa Polski płata okrutne figle. Najpierw rzuca się w szpony wschodniej bolszewii, by zaraz potem wydać na żer kraju czczącego na banknotach antykatolickie treści? Cóż za poniewierka! Polaku katoliku – strzeż się dolara! Biorąc go do ręki ryzykujesz, że masońsko-astrologiczne miazmaty zainfekują twą niepokalanie katolicką duszyczkę. W ogóle stroń od waluty, bo czyż euro, symbol zateizowanej, spedalonej, hedonistycznej Europy, do której wciągnął cię spisek komuchów i liberałów, jest lepszy? Domagaj się nowej edycji prawdziwie naszych, jak dziennik, banknotów. Z Jezusem na awersie, papieżem na rewersie i krzyżami po bokach. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zróbcie dobrze ludowi Gdyby po kongresie SLD rząd został zmieniony, a Leszka Millera zastąpiłby sam Adam Małysz, nie poprawi to notowań władzy, jeśli nadal będzie ona postępować tak głupio. Co władza powinna zrobić, aby poprawić swój wizerunek? Najlepiej dobrze rządzić, zlikwidować bezrobocie, podnieść poziom życia najuboższych, przywrócić ludziom poczucie socjalnego bezpieczeństwa. Ale bez żartów. Zostaje agitprop. Kilka działań doraźnych, którymi władza może się przypodobać społeczeństwu i które mógłby wykonać nawet obecny rząd – nie wymagają bowiem ani nakładów, ani umiejętności. Przestańcie udawać, że chcecie sprzedawać. Pisałam już o tym parę tygodni temu w prowokacji pt. "Lewa noga dynda w centrum". 70–80 proc. Polaków myśli i mówi o prywatyzacji jak najgorzej, i to w dwóch niejako wymiarach – uważając przekształcenia własnościowe, z jednej strony, za sposób na grabież majątku narodowego, z drugiej zaś – za pewną drogę do bezrobocia dla zatrudnionych tam ludzi. I co gorsza, nader często w swych opiniach ludzie mają rację. Toteż rząd powinien z dumą ogłosić strategię zatrzymania sprzedaży instytucji nie subwencjonowanych przez państwo, np. PKO BP, czy dalszej prywatyzacji PZU. I zakomunikować zagonionej w kąt ludności, że nie musi się więcej wstydzić przywiązania do pozostałości socjalizmu, bo państwowe jest równie dobre jak prywatne. To dorobek wielu pokoleń i nie będziemy go więcej sprzedawać za gówniane pieniądze. Byłoby nieźle ogłosić, iż wszystkie umowy prywatyzacyjne zostaną przejrzane, a w razie niedotrzymania warunków tychże umów przez kupującego – dotyczy to szczególnie pakietów socjalnych i zobowiązań inwestycyjnych – zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje, z odszkodowawczymi włącznie. Nieźle byłoby nawet znaleźć ze dwóch takich – przepraszam – inwestorów, których można by przy dźwiękach fanfar chwycić za gardło. Wyjdźcie z amerykańskiej dupy! Jeśli prof. Belka chce jechać do Iraku i tam narażać się na dyskomfort, to Bóg z nim. Ale okupacja Iraku – w odróżnieniu od wojny – będzie długa, krwawa, niebezpieczna, politycznie ryzykowna, moralnie coraz bardziej wątpliwa. I gówno z niej będziemy mieli poza tym, że George junior poklepie nas po plecach. Nigdy nie jest za późno na to, żeby wycofać się z tej idiotycznej awantury. I generalnie – najwyższa pora, żeby lewicowy rząd przestał skamleć u furtki Białego Domu. Można by wciąż kategorycznie żądać zniesienia wiz dla Polaków – które to żądanie oczywiście zostanie zignorowane przez Busha – i w odpowiedzi wprowadzić tak samo płatne wizy dla Amerykanów. Dużej kasy z tego nie będzie, ale jaka satysfakcja! Wycofajcie się z idiotycznego zakupu myśliwców. Nie stać nas na nie po prostu, a nie są potrzebne. Ogłoście więc, panowie władza, że jeżeli negocjacje offsetowe nie zapewnią rzeczywistego pchnięcia naprzód polskiej gospodarki, to dziękujemy. Warto byłoby też ogłosić plan cięć wydatków na wojsko – w myśl idei "masło zamiast armat". Nikt nam ani całemu NATO nie zagraża. Przestańcie pieprzyć o podatku liniowym. Wprowadzenie podatku liniowego oznacza, iż bogatym obniża się podatki o 22 proc., a biednym o 2 proc. Świetny pomysł Millera dla lewicy! Zamiast tego należy ogłosić walkę z tymi bogatymi, którzy płacą jak biedni. Nadmuchują koszty, wywożą zyski. Zrobić kilka pokazowych procesów gościom, którzy według PIT zarabiają po 2 tys. zł i budują wille z basenem albo kręcą w Polsce gigantyczne lody, ale nie płacą tu ani grosza podatków. I do pierdla ich! Naród się ucieszy, bo ci, co nie mają nic, bardzo nie lubią tych, co mają od cholery. Bohaterów takich procesów nie będzie trudno znaleźć. W razie potrzeby służę kilkoma adresami. Weźcie za dupę firmy zagraniczne niepłacące w Polsce podatków. To oznacza w praktyce prawie wszystkie firmy zagraniczne, zwłaszcza międzynarodowe koncerny. Posprawdzajcie, co firmy te wpisują w koszty uzyskania przychodu i jak zyski przechwytują spółki na Cyprze czy gdzie indziej. Zapewniam, że to fascynująca lektura. I ogłoście, że polscy podatnicy nie będą więcej płacić za wakacje prezesa koncernu X na Seszelach albo za naukę dzieci dyrektora spółki Y w prywatnej szkole po 3 tys. dolków miesięcznie. A jak im się to nie podoba, niech wypieprzają z Polski ze swoją benzyną, supermarketami czy czym tam. Wprowadźcie zasadę pełnej jawności każdej procedury przetargowej. Termin "tajemnica handlowa" jest przez większość Polaków rozumiany jako krycie oszustów. Jeśli ktoś chce brać udział w publicznych przetargach, niech liczy się z tym, że wszystko – jego oferta, sytuacja jego firmy, obrady komisji przetargowej – stanie się publicznie jawne i każdy Zenek będzie se to mógł przeczytać w Interencie. Trudniej będzie brać w kieszeń, ale przecież to nie bierze "władza", tylko poszczególne osoby trzymające władzę, więc władza jako taka nie musi się o nie troszczyć. Sprzedajcie limuzyny. Na przykład tę nową kolumnę BMW siódemek kupioną pod pretekstem papieskiej pielgrzymki. Publicznie, na licytacji i niech je kupi jakiś Kulczyk czy inny miliarder, któremu zależy na sympatii władzy. Gówniane pieniądze dla państwa, ale gest wzbudzi życzliwość. Inny plus będzie taki, że premier przestanie wkurwiać naród przemieszczając się kilkusamochodową kolumną na sygnale i spychając obywateli do rowów. Obywatele w dupie mają to, że premier się spieszy. Obniżcie pensje administracji. Poczynając od ministrów, którym można zabrać po – powiedzmy – 500 zł. Ministrowie od tego nie zbiednieją, a ludzie zauważą, że oszczędzacie nie tylko na nich. Wystąpcie z projektem ustawy o likwidacji straży miejskiej. To jedna z najbardziej znienawidzonych i zbędnych instytucji w RP. Każdy lokalny kacyk chce mieć własną policję, która zajmuje się uświetnianiem gminnych jubli, ganianiem handlarek i wypisywaniem mandatów za parkowanie. Zamiast tego niech samorządy przeznaczają środki na policję państwową, bo do niej ludzie mają jeszcze jakie takie zaufanie. Wnieście nieco lewicowości do myślenia państwa o rodzinie. Założeniem tego tekstu jest realizm, nie będę więc namawiać lewicy, żeby przestała kucać przed Kościołem, opodatkowała księży, przestała finansować wydziały teologiczne etc. Ale w ramach śladowej lojalności wobec lewicowego elektoratu można by wpisać kilka nowoczesnych środków antykoncepcyjnych na listę leków refundowanych. Pamiętajcie: jedna kobieta – jedno opakowanie miesięcznie – jeden głos. Wprowadzić rzeczywistą edukację seksualną – skoro brak wam jaj, żeby zmienić ustawę antyaborcyjną. Warto znowelizować prawa dotyczące adopcji – tak aby święta więź biologicznej matki z dzieckiem nie stawała ponad dobrem dziecka. Docenią to tysiące rodzin w Polsce bezskutecznie ubiegające się o adopcję. Zróbcie porządek z lustracją. To postulat, który zadowoli twardy lewicowy elektorat bardzo na lewicę obrażony. Trzeba w cholerę rozwiązać IPN, a zaoszczędzone środki przekazać szkołom wyższym; uchylić ustawę lustracyjną w całości, bo ludzi gówno obchodzi, co minister robił za Gierka, zlikwidować głupią i stricte polityczną instytucję Rzecznika Interesu Publicznego, uchylić ustawy dyskryminujące ludzi lewicy – na przykład maksymalnie niekorzystny sposób obliczania wysługi lat dla działaczy partyjnych. Im dalej od komuny, tym więcej ludzi utożsamia się z PRL jako lepszym ustrojem, więc kucanie przed tymi, którzy ciągle usiłują kręcić nagonką, nie tylko wam nie pomaga, ale wręcz szkodzi. To pisze osoba, która w PRL chodziła do szkoły, a nie na plena KW. Jak widzicie – Państwo władza, i Pan, Drogi Premierze – finansowe koszty naprawy wizerunku władzy byłyby symboliczne. Towarzyskie – może nieco większe, bo pogniewałaby się na Was "Gazeta Wyborcza", ale trudno – nie można robić dobrze wszystkim. Nawet 100 proc. głosów dwóch tysięcy reporterów z "Gazety Wyborczej" nie pozwoli Wam wygrać następnych wyborów, w odróżnieniu od głosów dotychczasowych wyborców lewicy. Których może pora odzyskać. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niemoralna propozycja cd. Szanowni potencjalni stypendyści! Zechciejcie okazać nam jeszcze trochę cierpliwości. Z ponad 200 prac, które dostaliśmy – do ostatecznego etapu dostało się 20. Teraz musimy z tych 20 wybrać stypendystów. To zależy nie tylko od jakości tekstów – wszystkie utwory, które zostały w tym ostatnim etapie selekcji, są dobre – ale także od tego, czy ich autorzy chcą i mogą zostać w przyszłości dziennikarzami naszego tygodnika. Szukamy ludzi na tyle dyspozycyjnych życiowo, żeby mogli rozważać – na przykład – przeniesienie się do Warszawy, żeby w okresie otrzymywania stypendium mogli poświęcić się pracy w redakcji i nie ryzykowali z tego powodu utraty źródła utrzymania – skoro staż jest okresem próbnym, a zatem nie ma po nim żadnej gwarancji zatrudnienia. Wiele też zależy od Państwa zamiarów – na przykład autor jednego z najlepszych reportaży okazał się dyrektorem wiejskiej szkoły, który zupełnie nie planuje zmiany zajęcia. Z tych wszystkich powodów proces decyzyjny nieco się przedłuża, za co przepraszamy. Stypendystów i osoby, którym zaproponujemy współpracę za wierszówkę, z możliwością otrzymania stypendium, zamierzamy zaprosić do Warszawy na spotkanie z Jerzym Urbanem i zespołem naszej redakcji. Zawiadomimy Państwa telefonicznie lub mailem. Prosimy o kontakt z redakcją autorów tekstów: "Zły", "A miał to być kapitalizm z ludzką twarzą" i "Twój tatuś jest w niebie, kochanie". Podajcie Państwo jakieś namiary na siebie, najlepiej numer telefonu. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska dla Polaków Zagranica odrzuca przeszczepy polskich mózgów. Zaczęło się od brytyjskiego dziennika „The Guardian”, który doniósł, że Leszek Balcerowicz jest na liście kandydatów na prezesa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Z posady zrezygnował dotychczas pełniący tę funkcję Horst Köhler, który zamierza startować w wyborach prezydenckich w Niemczech. Informację powieliło BBC i wszystkie polskie media. Przez kilka dni eksperci dowodzili, że „prezes NBP wielkim ekonomistą jest”. Tak to po kandydowaniu do Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii i stanowiska prezesa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju Balcerowicz pojechać miał do Waszyngtonu. Balcerowicz wydał oświadczenie, że nie zamierza kandydować. W odróżnieniu od polskiej prasy wiedział, że nie ma szans, wolał więc przeciąć pogłoski i wyjść z twarzą. Nie jest on jedynym Polakiem, któremu nie udała się międzynarodowa kariera. Do niedawna wielką nadzieją ludzi nad Wisłą był prezydent Aleksander Kwaśniewski. Kim to Kwach miał zostać po zakończeniu kariery w Pałacu Namiestnikowskim! lPrzewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego – po Juanie Antonio Samaranchu. Hiszpan nazywał go swym „wielkim przyjacielem”. Mógłby mieć misję do spełnienia ze względu na panujące w tej organizacji klimaty. 24 stycznia 2004 r. policja aresztowała w Seulu wiceprzewodniczącego MKOl Koreańczyka Kim Un-Jonga pod zarzutem łapówkarstwa i malwersacji finansowych. lSekretarzem generalnym NATO – po lordzie Robertsonie. Anglik powiedział o nim w listopadzie zeszłego roku, że jest „idealnym kandydatem na sekretarza generalnego NATO” dodając natychmiast, że „nie jest to kandydat jedyny”. Ostatecznie stanowisko objął osobnik o dziwnym nazwisku – Jaap de Hoop Scheffer. lSekretarzem generalnym ONZ – bez komentarza. Ostatecznie prezydent RP został kibicem Małysza. Dariusz Rosati – były członek Rady Polityki Pieniężnej. W 1997 r. będąc ministrem spraw zagranicznych RP ubiegał się o stanowisko dyrektora generalnego Organizacji Rozwoju Przemysłowego ONZ (UNIDO). Fuchę dostał Argentyńczyk Carlos A. Magarinos. Na otarcie łez Kwach wysłał Rosatiego do Rady Polityki Pieniężnej. Teraz jego nazwisko pojawia się w kontekście posłowania do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Henryka Bochniarz – przewodnicząca Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, lobbystka. W październiku 1999 r. rząd Buzka przedstawił jej kandydaturę na stanowisko jednego z czterech zastępców dyrektora generalnego Światowej Organizacji Handlu – WTO. Skończyło się zgodnie z oczekiwaniami – Bochniarzowa nadal mendzi w telewizji o tym, jak w Polsce jest źle pracodawcom. Niewykluczone, że gdy Platforma Obywatelska utworzy rząd, przewodnicząca PKPP będzie mendziła na stanowisku ministra skarbu. Hanna Suchocka – parafianka z Pleszewa. W kwietniu 1999 r. była lansowana na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy. Stosowną suplikę skierowaną do parlamentarzystek w Strasburgu podpisały między innymi: Barbara Labuda, minister w Kancelarii Prezydenta, Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezes NBP, Zofia Kuratowska, Olga Krzyżanowska, Janina Paradowska, Nina Terentiew i Danuta Zagrodzka. Dziś Suchocka ambasadoruje w Watykanie. I niech tam zostanie. Jedynie dwie osoby z polskiego establishmentu przebiły się na światowym rynku posad. W listopadzie 1993 r. przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju został były premier i polityk Kongresu Liberalno-Demokratycznego Jan Krzysztof Bielecki, który w EBOiR przepracował dziesięć lat, a obecnie prezesuje w banku PKO S.A. Na początku 2001 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz, była prezes NBP, zastąpiła w zarządzie EBOiR Węgra Miklosa Nemetha. Złośliwi powiadają, że odpowiada w Londynie za „gospodarkę spinaczami”. Rodzime media powinny więc z właściwym dystansem traktować pojawiające się tu i ówdzie pogłoski o polskich kandydatach. Podniecić się można raz, drugi. Potem to robi się śmieszne. Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co kręci Wszechmogący Panie Boże, jeżeli jesteś. Chciałem niniejszym złożyć Ci gratulacje z powodu Twojej przebiegłości, co daje pewne podstawy do przypuszczeń, że jednak istniejesz. Jasne, najprostszym rozwiązaniem podczas kręcenia filmu, który w założeniu miał być krytyczny wobec religii katolickiej, byłoby dmuchnięcie piorunem reżysera, jak tylko wziąłby do ręki kamerę. Ale to byłoby banalne i naraziłoby Cię na zarzut wprowadzania cenzury prewencyjnej. O wiele inteligentniejsze było wybranie przez Ciebie opcji, by powstał film chujowy jak gwizdek. Nie zaprzeczaj, wiem, że zrobiłeś to specjalnie i długo nad tym myślałeś. Opracowałeś wszystko do najdrobniejszego szczegółu. Niby pokazano, że kanonizacja świętego czy świętej to pic na wodę i fotomontaż, a ludzi, dla których to świetny interes, jest sporo, ale pokazano to tak banalnie, że zęby bolą. Zezwoliłeś w swej łaskawości na aluzje, że kanonizowana kobieta była głupia jak but i niczego niezwykłego nie zrobiła, ale jednocześnie musiałeś tknąć swoim palcem reżysera, by poszedł drogą udowadniania, że cały pokazywany przez niego świat składa się z niedorozwiniętych umysłowo. Znakomitym chwytem było pokazanie zaprzysięgłego ateisty jako człowieka o wrażliwości kaloryfera, który miota się po całym mieście bez sensu i jest równie żałosny jak śmieszny. Niezłym pomysłem było też podpowiedzenie reżyserowi, żeby wziął do tej roli gościa, który rusza się jak Pinokio po ataku miotaczem płomieni. Ogólnie cel został przez Ciebie osiągnięty – ludzie po zakończeniu filmu długo siedzą w fotelach. Do momentu, aż obudzi ich bileter. Na drugi raz pochopnie nie pójdą na film, który pragnie coś brzydkiego powiedzieć o Panu Bogu. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lew pustyni – Sąsiedzie! UWole lecą do Iraku. – Wszystkie? – Nie, tylko jeden. – No to prawie wszystkie! Uwaga!!! Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło casting na 9 doradców dowódcy dywizji w Iraku. Startem w tych monowskich eliminacjach pochwalił się do tej pory tylko Andrzej Potocki (były poseł i dawny rzecznik Unii Wolności). Uczynił to w "Wyborczej" chcąc w ten sposób swoją kandydaturę jeszcze bardziej przybliżyć do doradzania. Pi ar to podstawa. Potocki poinformował m.in., że wprawdzie "nigdy nie był w wojsku, ale chwilowo nie ma zobowiązań", więc wrzucił swoje cefał do MON. W liście motywacyjnym wpisał też, że Irak to przede wszystkim wyzwanie: jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie można mieć realny wpływ na kształtowanie sytuacji politycznej i nowych struktur społecznych. Co mu się w Polsce nie udało, rad by knocić w Iraku? MON szuka doradców-ekspertów: ds. gospodarki wodno-ściekowej, stanu sanitarno-higienicznego, elektryfikacji, imigracyjnych, prawno-karnych i ropy naftowej. Właśnie tej ostatniej fuchy trochę nie kumam, bo przecież w polskiej strefie w Iraku wcale nie ma ropy. Równie dobrze MON mogłoby szukać doradców od przesypywania piasku, zamalowywania zębów na plakatach Saddama, porannego dżogingu wkoło meczetów albo ds. odpowiedzi na pytanie, dlaczego, do kurwy nędzy, jest tak gorąco. Kroi się tyrka jak przy stawianiu piramid. Żadne tam czerwone dywaniki, flesze i limuzyny. Jak Potocki trafi w druty i kable albo – co gorsza – w kible i kanały, to już po nim. A teraz liścik prywatny: Andrzejku Kochasiu! Gdzie się pchasz? Znamy się z ubawu, że mózg staje, w klubie Rasko, pamiętasz? Zgubiłam Twoją wizytówkę z numerem komórki, bo tak bym dryndnęła. I co teraz mam biegać za Tobą do Iraku i szukać Cię w namiotach okupantów? A jednak warto. Ppłk Cezary Siemion poinformował, że doradca-ekspert miesięcznie zgarniał będzie 1600 dolków plus 300 za pracę w szczególnych warunkach oraz 210 dodatku wojennego, do tego jeszcze 800 zło-tówek na konto w kraju. Razem wychodzi 2500 dolarów. Ale miałbyś rwanie po powrocie, Andrzej. Te dolce to oczywiście taka zmyła, bo cały szmal na doradców idzie nie od Amerykańców, co wojnę rozpętali i bezkarnie wysysają iracką ropę, tylko z pomrocznego dziurawego budżetu. Daj cynk, Andrzej, jak wrócisz. Twoja IZA KOSMALA Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dyskretny urok dewocji Dewocjonalia (od łac. devotio – poświęcenie) to przedmioty służące do pogłębiania pobożności. W zdewociałej Polsce to najlepsza maszynka do robienia nieopodatkowanych pieniędzy. Czy to w częstochowskim zagłębiu, czy na wadowickim targu sezon na dewocjonalia rozpoczynają pierwsze komunie. Potem jest już tylko lepiej – bierzmowania, uroczystości poświęcone Matce Boskiej itd. Mimo to sytuację na rynku dewocjonaliów księża określają jednym słowem – bryndza. Wszyscy zgodnie wspominają, jakim to fartem okazał się Wojtyła na papieskim stolcu. Kupno plakietki z jego wizerunkiem, dzbanka, talerza, makatki czy obrazka urosło do patriotycznego obowiązku. Turystyka pielgrzymkowa też nieźle nabijała czarnym kasę. Złote czasy należą jednak do przeszłości, tak samo jak potęga mocarzy dewocjonalnego światka – firm Inco-Veritas i Ars Christiana. Teraz i one coraz bardziej czują na plecach oddech wygłodniałej konkurencji. Do wyścigu po szmalec stanął także Kościół kat., który nie mógł przeboleć utraty zysków ze sprzedaży gadżetów. Dlatego dziś dewocjonaliami handlują aż trzy kongregacje – dominikanów, paulinów i palotynów, wspomagane przez diecezjalne księgarnie św. Wojciecha. Nie będzie Rumun... Fiaskiem okazała się próba wejścia na rynki wschodnie. Tamtejsze kościoły liczą bowiem na braterską, lecz bezinteresowną pomoc i nie spieszą się z wykupywaniem polskiego badziewia. Swej wielkiej szansy kler upatrywał również w rynkach Europy Zachodniej. Tu największym konkurentem Polski w dewocyjnej branży stają się... Albania i Rumunia. Kraje te wprawdzie nie mogą się równać z Pomroczną pod względem liczby katolików na hektar, ale potrafią produkować koraliki po konkurencyjnych cenach. Zachodni klient jest przy tym bardziej wybredny od polskiego. Nikt wcześniej nie słyszał w Pomrocznej np. o różańcach nasyconych olejkiem różanym, dopóki nie zamówili ich sobie u nas Włosi. Cud na odpuście Producenci liczą na nowe pomysły, które pomogą rozruszać odpustowy rynek polskiej tandety. 9 tysięcy pozycji liczy asortyment odpustowej szmiry. Zdarzają się jednak rzeczy nowatorskie – ot, choćby kieszonkowy zestaw dla księży (kropidło oraz naczynia na święconą wodę i oleje), niezbędny w razie nagłej konieczności udzielenia namaszczenia umierającemu. Jest też turystyczny zestaw do odprawiania mszy ze skórzaną lub plastikową walizką. Niestety, brak w nich krzyżyka, kropidła czy małej stuły, nie mówiąc o pojemnikach na przedśmiertne maści. Inną nowością dla świeckich, więc masowych, odbiorców jest obraz ukrzyżowanego Chrystusa, który w zależności od kąta spoglądania otwiera bądź zamyka umęczone bólem oczy. Trójwymiarowy Chrystus kosztuje jedyne 99 zł i sprowadzany jest z Katowic. Nowoczesnym nowatorem jest Maciej Salomon – autor różańca XXI w. przypominającego... kartę kredytową. Zamiast paciorków karta (52 x 85 mm) ma zgrubienia, które umożliwiają odmawianie Zdrowaś Maryjo. Na internetowej stronie producenta czytamy, że dzięki karcie różańcowej można się modlić dyskretnie. Jednakże Kościół zaleca ostentację, tj. publiczne wyznanie wiary. Pomysłodawca opatentował wynalazek, bo wiara wiarą, ale żyć też z czegoś trzeba. Oczywiście, wierzymy, że za takim postępowaniem kryje się nadmierna ostrożność, a nie obawa przed tym, że któryś z bogobojnych rodaków mógłby wynalazcy podpierdolić pomysł. Katol siłą jest i basta W 1995 r. ducha wyzionęły łódzkie Targi Sztuki Sakralnej i Rzemiosła Artystycznego oraz Sprzętu i Artykułów Obrzędowych. Bryndzę można było obserwować też na zorganizowanych w 1997 r. Pierwszych Targach Dewocjonaliów "Sacrum Expo ’97" w Piekarach Śląskich, kiedy to na 300 zaproszonych wystawców zjawiło się 43. Niewypałem okazały się Częstochowskie Targi Dewocjonaliów i Wyrobów Jubilerskich "Precjoza" w 1994 r. Sacrobiznes ma też znaczące sukcesy. Odbywające się już po raz trzeci kieleckie targi dewocjonaliów i wyposażenia kościołów "Sacroexpo" nie mają w kraju konkurencji. Dla porównania – w Europie większe od nich w tej branży są tylko targi "Religio" pod Paryżem. Najazdu czarnych pozazdrościł ostatnio Kielcom także Kraków, który w zeszłym roku urządził jesienne Targi Projektowania, Budownictwa i Wyposażenia Obiektów Sakralnych oraz Dewocjonaliów "Sakralia". Jak się okazało, targi nie ściągnęły osób, którym zależało na pogłębieniu swej pobożności, lecz urzędników Pana B., co ma zapewne związek z boomem budowlanym obiektów sakralnych. Dzięki targom można było dowiedzieć się m.in., iż w celach duszpasterskich może być wykorzystywany nie tylko ksiądz, lecz i ciepło. Nie chodzi o ciepłotę księdza, lecz o system grzejników umieszczanych za świętymi obrazami. Otóż okazuje się, iż emitowane promienie cieplne mogą stwarzać wrażenie, że ciepło emanuje wprost z postaci wyobrażonej na obrazie. Owe "ciepłe obrazy" cieszą się ponoć wielkim powodzeniem, gdyż wiele osób twierdzi, że łatwiej się im przed nimi modlić. Badziewie rządzi Mimo iż do turystycznego przyjazdu świątobliwości jeszcze daleko, już teraz producenci gadżetów zacierają ręce z radości. Znów będzie można po raz setny z kolei przeczytać jego biografię, zaznajomić się z jego dzieciństwem czy powzruszać nad kapłańską posługą. A też powiesić nad łóżkiem jego zdjęcie o wymiarach naturalnych, posłuchać płyt z jego głosem i obejrzeć wymyśloną przez niego sztukę. Nic dziwnego więc, że na wizycie papy starają się zarobić nawet producenci bombonierek, którzy już podczas ostatniej pielgrzymki pozwalali wybierać między czekoladkami komunijnymi i pielgrzymkowymi. Rzecz jasna, zdarzali i zdarzą się i tacy, którzy zamiast papieża w formacie hi-fi, VHS, DVD i wielu innych będą chcieli zapewne obejrzeć go w realu. Tacy jednak już teraz powinni zaopatrzyć się w... peryskop. Takie właśnie tekturowe biało-żółte peryskopy były na straganach z dewocjonaliami jednym z większych hitów podczas ostatniej papieskiej wizyty. Papierowa rura ma ok. 30 cm wysokości. Na obydwu końcach ustawione pod odpowiednim kątem lusterka. – To pożyteczny przyrząd, lepszy niż lornetka – zachęcają już teraz sprzedawcy. – Wystarczy, że stanie przed nami ktoś wyższy, zasłoni widok na ołtarz i zepsuje całą przyjemność. Ale jeśli będziemy mieli peryskop, bliźni nie zasłonią nam Pielgrzyma. Cisza nad kasą Każdego roku tylko Jasną Górę odwiedza przeszło 4 miliony wiernych. Dzięki nim w tamtej okolicy powstał przemysł, którego obroty można policzyć w setkach milionów złotych rocznie. Jakie zyski przynoszą inne sanktuaria, np. megakombinat w Licheniu? Polska nie ma swojej specjalności wytwórczej. Dawne dania główne naszej kuchni są na śmietniku: górnictwo węglowe czy stocznie. Potem wzięcie miały meble – minęło. Kraj jest katolickim skansenem, czyż nie można na tym zarobić? Oczywiście robiąc nie plastikowe flaszki w kształcie papieża, ale np. laserowe światłości wiekuiste albo święte roboty obrotowe, błogosławiące i przemawiające przez gigantofony, że moc truchleje. Czyż nie jest to naturalna strategia przemysłowa dla Polski? Fot. ŁUKASZ BANASIK Autor : A.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie same barany Siedzi w Sejmie posłów sztuk 460. Najwięcej, 49, jest Bliźniąt (wśród nich, oczywiście, Kaczyńscy urodzeni 18 czerwca), a najmniej Wag, co zapewne sprzyja znanym kłopotom z Temidą. Spośród dwunastu znaków SLD–UP ma samodzielną większość tylko w pięciu (Rak, Panna, Waga, Skorpion, Strzelec) i równą połowę w Rybach, gdzie niezbędna okazuje się pomoc PSL. Prócz Ryb, ma koalicja rządząca przewagę wśród Lwów, Koziorożców i Bliźniąt. W pozostałych trzech znakach sytuacja jest bardzo skomplikowana. Na przykład u Wodników: – SLD–UP – 33,3 proc. – Samoobrona – 30,0 proc. – PO – 26,7 proc. – PiS – 10,0 proc. – PSL i LPR – 0 proc. Jak wiadomo, przewodniczący Miller proklamował taką wspaniałą w SLD demokrację, że każda komórka sama sobie wybiera sprzymierzeńców. Czy więc Krystyna Łybacka (ur. 10 lutego), naturalny lider czerwonych Wodników, zdecyduje się na układ z Samoobroną, bo przecież nie uda jej się zmiękczyć Wodnika Płażyńskiego (też 10 lutego!)? Podobnie u Byków, gdzie koalicja rządząca (zakładając lojalność PSL) musi ruszyć w zaloty do jeszcze jednego klubu. Któregokolwiek, ale to bynajmniej nie ułatwia sytuacji. Spośród przywódców sprawdzają się zdecydowanie bracia Kaczyńscy, w których znaku osiąga PiS najlepszy wynik (18,4 proc.), Kalinowski (12 kwietnia), który podobny sukces odnosi w PSL ze swoimi Baranami, Byk Tusk (22 kwietnia) uzyskuje zupełnie przyzwoity rezultat. Nie może się uskarżać Leszek Miller (3 lipca), który swoje Raki poprowadził do 55,8 proc. w ich znaku, a więc bezwzględnej i komfortowej większości. Musi jednak liczyć się z Pannami, w każdym sensie tego słowa, bo one to zawiodły swój znak do najefektowniejszej wiktorii (61,4 proc.). One, to znaczy: Ewa Janik (7 września), Izabela Jaruga-Nowacka (23 sierpnia), Ewa Kralkowska (28 sierpnia), Alicja Murynowicz (21 września), Irena Nowacka (8 września). I Herkules dupa, kiedy kobiet kupa. A jeszcze przystojny Cimoszewicz na dokładkę (13 września). W LPR nie sprawdził się ani Ryba Giertych, ani Lew Macierewicz. Baran Wrzodak radzi sobie zdecydowanie lepiej od nich (27,5 proc. w porównaniu z tamtymi odpowiednio: 2,6 i 8,6 proc.), można więc sądzić, że w najbliższym czasie będzie zasadnie ubiegał się o najwyższy stołek w partii. O Lepperze (13 czerwca) nawet wspominać nie warto. Z Kaczyńskimi przegrywa z kretesem, od socjaldemokratycznych Bliźniąt z ministrem Janikiem (11 czerwca) i Sylwią Pusz (18 czerwca) na czele, dzieli go przepaść. Dużo lepszy już Mojzesowicz, tak że przy rozłamie gwiazdy radzą się samoobrońcom orien-tować zdecydowanie na tego drugiego, pomimo dwuznacznego nazwiska. Jeśli chodzi o powiązania historyczne, to 1 maja i w rocznicę Rewolucji Październikowej rodzili się tylko Platformersi. Kompromisowi socjaldemokraci woleli oglądać światło dzienne na republikańskiego 14 lipca. Zodiakalnym bratem Dzierżyńskiego jest Adam Lipiński z PiS (fizycznie trochę nawet podobny, psychicznie – nie wiemy), który też urodzinowo oblewa rocznicę zburzenia kapitalistycznego centrum finansowego w Nowym Jorku. Wspólnota gwiezdna łączy Tuska z Gabrielem Janowskim i Jerzym Wenderlichem, a całą tę trójcę – z Leninem. Poseł Florek to brat galaktyczny Czapajewa, Dziewulski – Nerona, Łyżwiński – Robespierre’a, zaś Nowina-Konopka – mariawitki mateczki Kozłowskiej. Gadzinowski ma odpowiednik w Kiepurze, Aleksandra Gramała w Wandzie Wasilewskiej, Tadeusz Iwiński w Dantonie, a Danuta Hojarska w świętej Teresce z Lisieux. Doprawdy, szczególnie w tym ostatnim przypadku trudno odmówić gwiazdom przenikliwości. Oczywiście, żeby dać dzieciom możliwość pobrania genetycznych soków gwiezdnych, trzeba zabrać się do roboty dziewięć miesięcy wcześniej. Tak więc ci, którzy chcieliby mieć potomstwo przystojne i bogate jak Pawełek Piskorski, niech kupują viagrę w okolicach 25 maja. Pragnący mieć dzieci tyle, co Marek Jurek, które będą prać wnuki po dupach, powinni wskakiwać w pościel pod koniec września. Bara-bara dla pragnących zapewnić latoroślom przedwczesną i błyskotliwą inteligencję Michała Tobera zalecane podczas wakacji, w połowie lipca. Parajaskierniątka produkujemy podczas przesilenia letniego. Amory w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i jednocześnie rocznicy Cudu nad Wisłą zaowocują Gadzinowskim. Dla rodziców bez ambicji, którzy życzyliby sobie smarkaczy porządnych, skromnych, grzecznych i prawdomównych, mamy też coś na pociechę. Posłowie nie wypełnili wszystkich kart kalendarza. Pozostaje w nim nadal 97 dni bezpiecznych. Najmniej zapoślony jest grudzień, po nim listopad. Jeśli chodzi o grudzień, mamy do czynienia z dziwnym zjawiskiem. Oto w dniach 21, 22, 23, 24, 26 i 27 tego miesiąca nie przyszło na świat żadne poślisko. Natomiast w Boże Narodzenie – aż trzy. Te Jezusiki z Wiejskiej to Kazimierz Chrzanowski i Elżbieta Romero z SLD oraz Adam Ołdakowski z Samoobrony. Najlepiej wstrzelił się Chrzanowski, będący członkiem komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw dotyczących stanów nadzwyczajnych. Może zacząć od własnych urodzin, jeżeli, rzecz jasna, ktoś na ten temat coś zaprojektuje. Narodziny Chrzanowskiego i Romero trudno złożyć na karb przypadku. Nie bez przyczyny przecież posłowie SLD–UP ze szczególnym upodobaniem rodzą się w najważniejsze święta kościelne, maryjne w szczególności. I tak: 25 marca, Zwiastowanie NMP – Maria Potępa; 3 maja, NMP Królowej Polski – Zbigniew Musiał; 24 maja, Maryi Wspomożycielki Wiernych – Marian Janicki; 22 sierpnia, NMP Królowej Polski – Bronisław Dankowski; 8 września, Narodzenie NMP – Irena Nowacka; 15 września, Matki Boskiej Bolesnej – Janusz Krasoń i Marian Stępień, 8 grudnia, Niepokalane Poczęcie NMP – Marek Pol. Czy to nie determinuje polityki rządu?! Co poradzą na to spadkobiercy: Lutra – Lech Nikolski (10 listopada) i Zwinglego – Wiesław Kaczmarek (1 stycznia). Dodajmy na zakończenie, że objawienie Josephowi Smithowi Ksiąg Mormońskich (22 września) upamiętnia na ławach sejmowych Izabella Sierakowska z SLD; niezapomniany dzień opatentowania w Paryżu bidetu zasilanego z wodociągów miejskich (7 lipca) – Zyta Gilowska z Platformy Obywatelskiej; rzeź nocy św. Bartłomieja (24 sierpnia) – Jerzy Jan Polaczek z PiS (Polaczek-katoliczek); założenie pierwszej toalety publicznej (w Londynie 10 lutego 1852 r.) – wszechstronny Maciej Płażyński, zaś otwarcie pierwszego supermarketu ("Marble Dry Goods Palace" na Broadwayu, 21 marca 1848 r.) – jakże by mogło być inaczej, oliwa zawsze na wierzch wypłynie – Zygmunt Wrzodak z LPR. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gdy kochanek umie pisać " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kantkultura Minister kultury Andrzej Celiński chce zbudować raj. Raj dla oszustów i złodziei. Jeżeli 74 proc. Polaków prywatyzację słusznie kojarzy z grabieżą – dzieje się tak dlatego, iż u zarania III Rzeczypospolitej reprezentanci narodu uchwalili, że można kraść. Trudno inaczej interpretować ustawy, które dopuszczały prywatyzację za symboliczną złotówkę, lub zwolnienia podatkowe wielokrotnie przekraczające kwotę, którą inwestor zapłacił za zakład. Wydawało się, iż po trzynastu latach od tych wiekopomnych rozwiązań klasa polityczna nauczyła się chociaż tego, żeby rozkradaniu majątku narodowego nie nadawać rangi rozwiązań ustawowych. I oto – bingo! – Andrzej Celiński, "uwolis hibernatus" w rządzie Leszka Millera, wyprodukował projekt "Ustawy o działalności kulturalnej". Jako żywo nawiązuje on do filozofii libero-neandertalczyków spod znaku Balcerowicza i Lewandowskiego: skoro państwowe jest złe, a prywatne dobre, należy po prostu założyć ręce i poczekać, aż cały państwowy majątek niepostrzeżenie przepłynie do sektora prywatnego. Projekt Celińskiego jest tak świetny, że nie zgadza się w nim nawet numeracja artykułów – na przykład w art. 56 przywoływana jest dotacja, o której mowa w art. 38 ust. 1 pkt 3, podczas gdy art. 38 dotyczy zupełnie czego innego i w ogóle nie ma punktu 3, zaś kwestia dotacji znajduje się w art. 43. Kulturbiznes Istotę programu stanowi stworzenie czegoś, co ma się nazywać instytucją kultury i co może być – uwaga! – państwowe, samorządowe, prywatne lub mieszane. Instytucją kultury ¸ la Celiński może być równie dobrze Filharmonia Narodowa w Warszawie, Gminny Dom Kultury w Pińczowie, należące do lokalnego przedsiębiorcy pogrzebowego kino w Łapach, Teatr im. Słowackiego w Krakowie i Fundacja Wspierania Wyplotu Łapci z Łyka, założona przez żonę właściciela masarni z Łowicza. O tym, czy coś jest "instytucją kultury", czy nią nie jest, będzie bowiem decydować – a jakże – wpisanie do rejestru instytucji kultury. A wobec rejestru – po spełnieniu wymogów formalnych (statut, dane dyrektora, wicedyrektorów i głównego księgowego, numer konta etc.) – wszyscy są równi. Organizatorem instytucji kultury może być każdy – od ministra począwszy, poprzez wojewodę, samorząd, dużą lub małą firmę aż do Zenka z Morąga. Pytanie: po co Zenek z Morąga miałby zakładać instytucję kultury? Ano może okazać się, że to najbardziej opłacalna forma prowadzenia działalności gospodarczej. Przede wszystkim ustawa w żadnym punkcie nie wymienia rodzajów działalności, które są podstawą do ubiegania się o status instytucji kultury. Wskazuje tylko, że instytucją taką mogą być w szczególności teatry, muzea, galerie, orkiestry i filharmonie, opery i operetki, kina, ośrodki, centra i domy kultury, biblioteki, instytucje ochrony i dokumentacji zabytków. Przepisy nie mówią za to nic o tym, czym ma zajmować się taka instytucja, co ma robić dla kultury – tak generalnie. Toteż wystarczy nazwać się kinem lub centrum, wybrać sobie jakiś przekonująco wzniosły cel kulturalny – i jazda! Potem bierzemy się za pisanie statutu, w którym sami wpisujemy dopuszczalny zakres działalności nie będącej działalnością kulturalną. Mówiąc krótko, piszemy o tym, jak będziemy zarabiać kasę, bo nie na kulturze przecież, nie? Myślicie może, że zarobiona kasa ma iść na działalność kulturalną? Ale gdzie ta – jak pisał wieszcz Wyspiański. Zarobiona kasa ma służyć bezpośrednio realizacji podstawowego celu instytucji kultury i być temu celowi podporządkowana, a cały zysk z takiej działalności musi być przeznaczany na zadania instytucji kultury. Pierwsze pół powyższego zapisu to bełkot – podstawowym celem działalności instytucji kultury jest prowadzenie działalności kulturalnej, a zatem nie może nim być działalność nie będąca działalnością kulturalną. Pies jest pogrzebany w części drugiej, gdzie mowa o zadaniach instytucji kultury. Gdyby chodziło o zadania statutowe, to byłoby wiadomo, że chodzi o wystawy, spektakle, warsztaty, czy co tam, ale w każdym razie o działalność tworzącą kulturę. "Zadania" to każda forma rozchodu należących do instytucji pieniędzy – pensje dla pracowników, premie, wycieczki szkoleniowe, samochody, komputery, cholera wie, co jeszcze, wszystko, co wiąże się z funkcjonowaniem firmy, działającej pod szyldem instytucji kultury. A firma taka – uwaga, uwaga! – zwolniona jest ze wszelkich opłat z tytułu posiadania, nabycia lub zbycia mienia służącego do prowadzenia działalności kulturalnej, czyli wszystkich podatków, także VAT. Dalej: jej dochody nie podlegają obciążeniu podatkiem dochodowym od osób prawnych, a ponadto nie musi płacić składek na PFRON i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Mało tego: dotacje udzielone przez organizatora – prywatną firmę lub osobę fizyczną – powołanym przez siebie instytucjom kultury uznaje się za koszt uzyskania przychodu organizatora. Inaczej mówiąc, odlicza się od podstawy opodatkowania. To takie "renty", tylko w skali makro. Tworzymy nie furtkę, ale wrota gnieźnieńskie, przez które wypływać będzie w majestacie prawa rzeka nie opodatkowanych pieniędzy. Teraz wystarczy tylko dobrze pokierować tymi pieniędzmi w ramach instytucji kultury. Dobrze pokierować zaś nie będzie trudno. W myśl zapisów ustawy dyrektor instytucji swobodnie gospodaruje posiadanymi środkami na podstawie zatwierdzonego przez siebie planu finansowo - rzeczowego. A gdyby po swobodnym gospodarowaniu dyrektora nie zostało takiej prywatnej instytucji ani grosza na działalność kulturalną, zawsze może – na równi z instytucjami publicznymi – wystąpić o dotacje z państwowego lub samorządowego budżetu. Wawel do lombardu Ten cały geszeft powyżej to zabawa dla detalistów. Najpiękniejszy w tym projekcie ustawy jest jego wymiar – powiedzmy – prywatyzacyjny. Instytucje kulturalne mogą być – jako się rzekło – prywatne, publiczne lub mieszane, czyli wspólne. Mogą się łączyć, ale mogą się też wzajemnie połykać. Ustawa nie mówi nic o tym, że prywatna instytucja nie może przejąć publicznej – wraz z majątkiem. Łatwo więc zgadnąć, jaki będzie kierunek tego typu procesu połączeniowego: zasobne w kasę instytucje prywatne przejmować będą pozbawione kasy instytucje publiczne. – A jakiż to może być majątek? Po pierwsze, wszystkie dobra kultury zgromadzone w muzeach, galeriach i bibliotekach. Ustawa pozwala na sprzedaż składników mienia instytucji bądź ich wynajem. Sprzedaż muzealiów wymaga zgody organizatora, ale nie wiadomo, kto pozostaje organizatorem, w razie gdy publiczna instytucja zostaje włączona do prywatnej, ale skoro tę publiczną wykreśla się z rejestru, na polu boju zostaje organizator prywatny, czyli – za przeproszeniem – mecenas, a on już będzie wiedział, komu i za ile opchnąć "Bitwę pod Grunwaldem". Po drugie – nieruchomości. Ustawa ofiarowuje publicznym instytucjom kultury użytkowanie wieczyste gruntów i prawo własności budynków, które zajmują. Często wielomilionowej wartości bądź bezcenne – Wawel, dajmy na to. Jak zabezpieczyć je przed przejęciem przez cwanych i obrotnych mecenasów sztuki? W tej sprawie Celiński nie ma dobrego pomysłu. Wprowadza dwa sprzeczne zapisy. Jeden – w art. 26 – że budynki wpisane do specjalnego ministerialnego rejestru, w razie likwidacji instytucji, przekazuje się innej instytucji kultury, lub innemu podmiotowi prowadzącemu działalność kulturalną – jakiemu, nie precyzuje, więc praktycznie może to być każdy. Druga wersja z art. 79 – że obiekty takie, podobnie jak zabytki, wracają do skarbu państwa lub samorządu. Jeden i drugi zapis okaże się wszakże gówno wart, gdyż połączenie bądź przejęcie instytucji publicznej przez prywatną nie oznacza likwidacji tej pierwszej, prawda? Likwidacja owszem, może nastąpić później, ale będzie to już likwidacja nowego podmiotu, a zatem powyższe przepisy jej nie dotyczą. Zaś majątkiem likwidowanej instytucji zawiaduje organizator, w tym wypadku najpewniej prywatny. Gdyby organizator pozostał jednak mieszany, prywatno-publiczny – mamy zapis, że wszyscy organizatorzy odpowiadają solidarnie za zobowiązania likwidowanej instytucji. Ergo – wszechwładny dyrektor z ramienia prywatnego może u odpowiedniego wierzyciela narobić długów, które potem spłaci się majątkiem pochodzącym z mienia publicznego. Czysto i prosto. Potrzebny wariat na filharmonię Dyrektor uzyskuje w tym projekcie rangę bez mała admiralską. Nie musi pochodzić z konkursu, musi za to być zatrudniony na kontrakcie menedżerskim na 3 do 5 lat. A w kontrakcie zapisana ma być nie tylko jego pensja, ale także kwota, którą przez cały ten czas organizator wybuli na rzecz instytucji. Jeżeli nie wpłaci, dyrektor może odejść. Uprzednio skasowawszy oczywiście odszkodowanie, czyli pełną pensję do końca zerwanego kontraktu. Dyrektora można wywalić tylko wówczas, jeżeli jest wariatem, przestępcą albo kopnie w kalendarz. Efekt będzie oczywiście taki, iż odchodzące rządy i samorządy masowo zawierać będą takie kontrakty, zapisując w nich wielkie pensje i nierealne nakłady, aby zasłużeni faworyci gasnących ekip mogli skasować odszkodowanie od następców. Dotychczas dotyczyło to tylko bogatych spółek skarbu państwa; teraz walnie też w zdychające samorządy i ministerstwo. Na przytoczonych powyżej wytryskach intelektu geniusz panaministrowego projektu ustawy się nie kończy. Ma powstać Rada Kultury, która ma opiniować budżet resortu, czyli zastąpić sejmową Komisję Kultury, i dysponować tym budżetem, czyli zastąpić ministra, a wszystko to w osiem osób pracujących "społecznie", ale za środki ujęte w budżecie państwa. Ustawa proponuje dwa warianty finansowania instytucji kultury: jeden w formie funduszu celowego, drugi – środka specjalnego; jedno i drugie sprzeczne z polityką rządu i uregulowaniami europejskimi, że nie wspomnę już o tym, że na pieniądzach, do których startuje Celiński, twardą rękę trzyma Belka i każdy następny minister finansów. Ustawa nie mówi za to nic o dofinansowywaniu konkretnych wydarzeń kulturalnych. Można będzie więc dostać kasę na powiatowe muzeum pozbawione eksponatów, ale nie na sprowadzenie baletu moskiewskiego Teatru Wielkiego. Ustawa nic nie mówi również o kwalifikacjach pracowników kultury, nie zobowiązuje ministra do wydawania corocznych rozporządzeń płacowych, które dotychczas były wzorem dla samorządów – ale każe układać godzinowe plany pracy wszystkich pracowników z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Wreszcie zapis wiekopomny – ustawa zobowiązuje Radę Ministrów do stworzenia istniejącej od lat odznaki "Zasłużony Działacz Kultury". Andrzej Celiński został ministrem kultury w nagrodę za to, że zapisał się do SLD. Dziś wybór między SLD a UW to dla polityka decyzja z gatunku: czy lepiej być zdrowym i bogatym, czy chorym i biednym. Może nie ma potrzeby za to nagradzać. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zakonnice darmo nie dają Milion – tyle siostry zmartwychwstanki dostały od władz Poznania. Figa – tak odwdzięczyły się pingwiny. Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego zostało założone po to, by – jak sama nazwa wskazuje – nasze rozpite i skorumpowane społeczeństwo zmartwychwstało z moralnego bagna. Ten szlachetny i – przyznajmy – trudny do osiągnięcia cel realizowany jest między innymi poprzez sieć przedszkoli i szkół, bo przecież skorupka już za młodu powinna nasiąkać. Zakonnice z Domu Prowincjonalnego w Poznaniu w 1992 r. powołały do życia Liceum Ogólnokształcące im. Matki Jadwigi Borzęckiej. Amen zamiast flachy W programie zmartwychwstańczego nauczania nie ma mowy o technikach seksualnych i innych, gdyż naucza się tam najpotrzebniejszych młodemu człowiekowi umiejętności. Cały (...) proces dydaktyczno-wychowawczy jest podporządkowany orędziu zbawienia i oświecony wiarą – czytamy w statucie szkoły. Uczniowie są wdrażani do modlitwy, liturgii i życia sakramentalnego, do kształtowania więzi z Bogiem, uwzględniając w tym wielką rolę Maryi. Ponadto ukazuje się im wielkie możliwości, a jednocześnie ograniczenia rozumu ludzkiego. Bachory kształtowane są tak, by odkryły prawdę o Bożej Miłości i umiały na nią odpowiedzieć; by zrozumiały Boży plan wobec siebie i pozwoliły prowadzić się Słowu Boga. Słowem – jedynym dopuszczalnym dopingiem jest modlitwa. W związku z tym belfrom zatrudnianym przez siostry stawiane są szczególne wymagania: Nauczyciel musi sam rozpoznać, co jest prawdą i miłością. Jeśli jest rozchwiany aksjologicznie, połowicznie szczery (czyli nieszczery) w swoich poszukiwaniach, sprowadza uczniów na manowce. (...) Nauczyciel musi pokochać prawdę i miłość, czyli nieustannie siebie przekraczać ku innym. Jeśli nie jest zakochany w prawdzie i miłości, skieruje wychowanków ku jakiejś rzeczywistości stworzonej lub ku sobie, głęboko ich w ten sposób deformując – napisano w szkolnych dokumentach. Ulubionym zawołaniem sióstr jest: Przez krzyż i śmierć do zmartwychwstania i chwały. Nie można się więc dziwić, że pewna nauczycielka po śmierci ojca nie mogła się doprosić o przysługujący w takich okolicznościach urlop okolicznościowy. Miasto daje Zbawienie zbawieniem, miłość miłością, a biznes to biznes – siory na szkole trzepią niemałą kapuchę. Czesne wynosi 340 zł na miesiąc. Już starożytni wiedzieli jednak, że zdrowy duch bydli się wyłącznie w zdrowym ciele. Tymczasem zmartwychwstańcze LO nie miało sali gimnastycznej ani pieniędzy na jej wybudowanie. Przedsiębiorcze pingwiny zwróciły się w tej sprawie do władz samorządowych. W 1999 r. otrzymały z miejskiej kasy 700 tysięcy. Rok później dołożono im jeszcze 400 patyków. Zastanowiło nas, co skłoniło ojców Poznania do takiej rozrzutności. Było nie było za pomocą publicznej forsy sfinansowali prywatne i całkiem komercyjne przedsięwzięcie. Z Biura Prasowego Urzędu Miejskiego w Poznaniu otrzymaliśmy następującą odpowiedź: Przesłanką do decyzji o partycypacji w kosztach był brak sali gimnastycznej przy Szkole Podstawowej Nr 10 zlokalizowanej w sąsiedztwie Liceum oraz deklaracja nieodpłatnego udostępnienia sali, po jej wybudowaniu, dzieciom i młodzieży szkół sąsiednich. Zgodnie z tym zobowiązaniem, po zakończeniu budowy podpisane zostało porozumienie o nieodpłatnym udostępnieniu sali, w godzinach przedpołudniowych, na okres 10 lat, tj. do 31.08.2011 r. Porozumienie jest aktualnie realizowane. Z naszych ustaleń wynika, że nie za bardzo. Zmartwychwstańczy faker Co prawda bachory z dziesiątki rzeczywiście przed południem wpuszczane są przez siostry na salę, by uczestniczyć w lekcjach WF, ale na tym koniec. Dzieci i młodzież z pozostałych szkół sąsiednich o korzystaniu z obiektu mogą jedynie pomarzyć. Siostry zrobiły z sali Zmartwychwstańcze Centrum Sportu i Rehabilitacji im. Matki Teresy Marii Jasieńskiej nie po to, żeby darmowo ćwiczyła tam gówniażeria. Pograć w siatkę czy w nogę może każdy, ale pod warunkiem, że zabuli 120 zł za 1,5 godziny (150 zł z prysznicem). – To skandal – wkurza się matka dziecka ze szkoły położonej nieopodal zmartwychwstańczego liceum. – Przecież miało być tak, że obiekt będzie służył wszystkim. A jest tak, że siostry dostały od miasta prezent i jeszcze na tym zarabiają, bo korzystać z sali mogą tylko ci, którzy zapłacą. One kasują, za co tylko się da; obok Centrum szybciutko zrobiły całodobowy płatny parking. Pięknie mówią o zbawieniu, dzieleniu się z innymi itd. Ale jakie dają świadectwo? Kasa, kasa, kasa. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co się stanie, gdy minie 10 lat przewidziane w podpisanym między miastem a zakonnicami porozumieniu. Wszystko zależeć będzie od zmartwychwstanek. Mogą zgodzić się na przedłużenie porozumienia i udostępnianie obiektu smarkaczom z dziesiątki, ale mogą też pokazać zmartwychwstańczego fakera i wtedy dzieciarnia zostanie bez sali gimnastycznej. Nie ma co się martwić – miasto zbuduje nową. Jak zabraknie szmalu, pożyczy od obrotnych siostrzyczek. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna UOP baj baj Czyż nowe służby specjalne jak szambo zgarną ze starych nieczystości? Zagęszczenie przemysłu na Śląsku sprzyja aferom, od których tam też naj-gęściej. Na brudne łapy przewalaczy czujnie spoglądają specsłużby. Między innymi UOP, którego skrót w Katowicach rozszyfrowuje się jako Urząd Ochrony Przyrody. Dzieje się tak zapewne za sprawą niezwykłych okazów fauny i flory hodowanych w delegaturze. Specgwiazdorzy O sprawie Centrozapu i AWiS prasa rozpisuje się już dwa lata. Zastępca szefa katowickiego UOP Mariusz Sz. został oskarżony przez prokuraturę o współpracę z podejrzanymi. W zamian UOP oskarżył prokuratora Mirosława P. o utrudnianie śledztwa. Seria dziwnych zbiegów okoliczności i tajemniczych niedopatrzeń zakończyła się wojną na górze, w której poległ minister Lech Kaczyński. Kilka miesięcy po całym zamieszaniu wiemy już, że prokurator został przez sąd oczyszczony z zarzutów. Oficer UOP ma zaś sprawę karną. Również przy najgłośniejszej ostatnio śląskiej aferze "Colloseum" nie zabrakło katowickiego UOP. Jak wiadomo, dwaj prezesi oskarżeni o fałszerstwo i wyłudzenie 345 mln zł prysnęli bez problemu za granicę. Kozłem ofiarnym został sędzia Andrzej R., przewodniczący wydziału odwoławczego Sądu Okręgowego w Katowicach. Nikt jednak nie zastanowił się, jak to możliwe, żeby dwóch koleżków będących pod stałą obserwacją specsłużb, tak łatwo dało dyla za granicę. Wiele radości sprawił prasie, szczególnie lokalnej, funkcjonariusz katowickiego UOP nazywany ironicznie melomanem. Specoficer został przyłapany przez detektywów z supermarketu Géant na oszustwie. Przeklejał nalepki z ceną z tanich płyt z muzyką disco polo na droższe kompakty swego ulubionego zespołu Kiss. Został zatrzymany zaraz po tym, jak za dwie warte w sumie 74 zł płyty zapłacił niecałe 6 zeta. Fotka kulturalna Na początku tego roku cała blisko 400-osobowa obsada katowickiego UOP turlała się po podłodze ze śmiechu. Powodem radochy było zamieszczone w "Trybunie Śląskiej" zdjęcie z wystawy "World Press Foto" (patrz fotografia). Ta, zdawałoby się, całkiem przypadkowa i zwyczajna fotografia wywołała takie emocje, gdyż funkcjonariusze rozpoznali na niej swojego szefa w towarzystwie Anny P., która kiedyś była jego sekretarką, a teraz awansowała na stanowisko specjalisty. Jak to możliwe, że chłopina dał sobie zrobić taką fotkę? – przecierali załzawione ze śmiechu oczy oficerowie UOP. Kserokopie zdjęcia krążą po delegaturze do tej pory. Jedna podobno trafiła jakimś zbiegiem okoliczności w ręce małżonki szefa. Major hydrolog Na czele katowickiej delegatury UOP stoi major Tadeusz S. Z wykształcenia hydrogeolog. Został mianowany na stanowisko w 1997 r. przez sweterkowca Janusza Pałubickiego. Jest bliskim przyjacielem Konstantego Miodowicza, byłego szefa zarządu kontrwywiadu UOP. O szefie delegatury wszyscy wiedzą, że chronicznie nie cierpi komuny. Niektórzy dlatego właśnie łączą katowicką delegaturę UOP ze sprawą domniemanych wakacji prezydenta Kwaśniewskiego z rosyjskim szpionem Ałganowem. Okazało się bowiem, że przy poszukiwaniu dowodów obecności Kwacha nad polskim morzem niezwykle intensywnie pracował pewien oficer straży granicznej, nazwijmy go Andrzej J. Starał się on za wszelką cenę udowodnić, że Kwaśniewski, w czasie gdy – jak twierdził – przebywał poza granicami kraju, pływał na jachcie po Bałtyku. Co ma wspólnego nadmorska straż graniczna z katowickim UOP? Otóż okazuje się, że zanim Andrzej J. został majorem straży granicznej, był funkcjonariuszem katowickiego UOP. Odszedł z firmy w związku ze sprawą o kryptonimie "Wyrobnicy". Czy to oznacza, że służby mają na niego haka i że wykorzystały go do szukania dowodów przeciwko prezydentowi? Wykluczyć tego nie można. Czy na szefa delegatury apolitycznego ponoć UOP nadaje się gość, który zwykł nazywać kolegów o niestyropianowej przeszłości per "bolszewickie niedojeby" i "popłuczyny po komunizmie"? Od 29 czerwca miejsce UOP zajmą dwie agencje – Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Wywiadu. Pracowników do nowych struktur będą przyjmować i weryfikować obecni szefowie delegatur UOP. Jak zweryfikuje swoją kadrę hydrogeolog major Tadeusz S.? Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skazani na fundusz Z dużym opóźnieniem zaczęto w Polsce dostrzegać, że reforma systemu emerytalnego z 1999 r. jest piramidalną bzdurą. Więcej, że jest ona jedną z istotniejszych przyczyn krachu finansów publicznych i związanych z tym okropności dozowanych społeczeństwu przez kolejnych ministrów finansów. Jest ironią dziejów, że obecną "naprawę" finansów firmuje J. Hausner (profesor ekonomii, jakżeby inaczej), który ową reformę emerytalną projektował. Pomysł, by zrezygnować z części bieżących dochodów (składek) na rzecz prywatnych instytucji (OFE) – a wynikły stąd deficyt finansów publicznych pokrywać pożyczkami z tychże OFE – jest genialnym w swej prostocie przekrętem. W USA profesjonalna dyskusja nad podobną reformą emerytalną była bardzo krótka. Wypowiedziało się kilku noblistów – i pomysł wylądował tam, gdzie powinien – na śmietniku. Na Węgrzech górą byli geniusze podobni swym bratankom Polakom. Jednak na Węgrzech podejmowane są przynajmniej próby wyjścia z matni. Na przykład w 2002 r. tamtejszy parlament umożliwił części przymusowych "członków" OFE powrót na łono ichniejszego ZUS-u. Jest to rozwiązanie połowiczne, gdyż swobodę wyboru dano tylko osobom będącym już "członkami" systemu. Rzeczywista naprawa systemu "zreformowanego" wymaga radykalnej liberalizacji przymusowego "członkostwa" w OFE. Wolny obywatel w wolnym kraju nie może mieć statusu pańszczyźnianego chłopa, który co najwyżej może optować za tym lub innym dziedzicem. Powinien on mieć niezbywalne prawo do powrotu na łono ZUS – oczywiście wraz ze swym kapitałem, którym obecnie dysponują OFE. Nie oznacza to, że obecne OFE mają zostać administracyjnie zlikwidowane. Niechaj sobie istnieją i wykażą się w wolnorynkowej konkurencji z publicznym systemem emerytalnym. Leon Podkaminer, Wiedeń Czarnego Wirtualna strzeże Jestem wieloletnim agentem ubezpieczeniowym ze wszystkimi potrzebnymi do wykonywania tego zawodu licencjami. Pracuję dla kilku największych w Polsce ubezpieczycieli. Po przeczytaniu w portalu WP o możliwości zakupu przez J. Urbana jakiegoś kościoła od komornika i przeznaczeniu go na dyskotekę (co zresztą pochwalam) pozwoliłem sobie napisać swoją opinię. Miała być odpowiedzią na opinie już wyświetlane w stylu: "Obronimy", "Nie oddamy", "Będą bronić go tysiące". Podałem, ile może wynosić OC cmentarza np. w Warcie, gdzie są specjalne zniżki dla kleru, oraz dodałem, iż zamiast wydawać pieniążki na dziewczynki, chlanie i samochody można za 350–450 zł mieć spokojne sumienie na cały rok. A w razie nieszczęścia uniknąć kłopotów. Wirtualna wyświetliła mi ładny napis: "Z powodu niecenzuralnych treści Twoich poprzednich wypowiedzi dodawanie Twoich opinii zostało zablokowane". Jeślibym napisał, że Urban jest pedofilem, to wszystko byłoby OK. O gangu czarnych nie można nic napisać. A tak na marginesie, jeśli konserwator zabytków albo gmina nie ubezpieczy kościoła lub cmentarza administrowanego przez kler, to jeszcze nie widziałem, żeby katabas to zrobił. Piotr (e-mail do wiadomości redakcji) Przestajemy działać Zmuszony jestem poinformować Czytelników "NIE", że Wydawnictwo "Forum Sztuk" i Dom Wydawniczy "Credo" od zaraz zaprzestają wszelkiej działalności, i to w sposób nieodwołalny. Po wielu próbach zastraszania i wszelkiego rodzaju szykan, które szczególnej mocy nabrały po wydaniu i rozpowszechnieniu książki "Życie seksualne księży", w wyniku tzw. nieznanych przyczyn i przez nieustalonych sprawców okradziony został, a następnie doszczętnie spalony dom właściciela wydawnictwa. Z powodu strat materialnych, ale przede wszystkim w trosce o bezpieczeństwo, zaprzestajemy tym samym wszelkiej działalności. Zwracamy się tą drogą do Czytelników "NIE", aby nie przysyłali już zamówień na książkę "Życie seksualne księży". Pozostające w naszej dyspozycji ocalałe egzemplarze książki prześlemy wyłącznie stałym i wieloletnim naszym klientom. Nie będziemy natomiast ani wznawiać, ani dodrukowywać książki. Z tych samych przyczyn całkowicie rezygnujemy z publikacji zapowiedzianego w książce jej drugiego tomu. Ryszard Gil b. właściciel wydawnictwa Ja odmawiam Gdy usłyszałam, że pani Jolanta Kwaśniewska zamierza kandydować na prezydenta RP – oniemiałam i pomyślałam sobie, że SLD oszalał albo uważa nasze społeczeństwo za bandę kretynów. Rozumiem, że Kwachowi "się nie odmawia", ale przecież SLD to nie jest dwór prezydencki, do jasnej cholery! To, że Kwaśniewskiemu marzy się zachowanie władzy i stanowiska, jest zrozumiałe, alejakie predyspozycje ma jego żona? – klęczy i całuje po rękach papieża, – rozdaje uśmiechy na prawo i lewo oraz fotografuje się z chorymi dziećmi (jej roli w ulżeniu doli polskich kobiet, którym każe się rodzić w nieskończoność, jakoś nie widać), – jest żoną Prezydenta RP. Jeśli SLD nie wystawi sensownej kandydatury – np. pana marszałka Borowskiego – zagłosuję chociażby na Samoobronę. Ja, moja rodzina i znajomi – nie dlatego, że cenię tę formację, ale na złość SLD!!! Krystyna z Giżycka (e-mail do wiadomości redakcji) "Kopalnie dolarów" Nie mogłam i nadal nie mogę uwierzyć w to, co przeczytałam ("NIE" nr 47/2003) o cenie węgla, który jest eksportowany za granicę: 30, 38, 40, 60 dolarów za tonę! Po przeliczeniu na złotówki daje: 120, 152, 160, 240 zł. A ja kupuję II gat. orzech za 445 zł. Kto nas tak wyzyskuje? I jest bezkarny? Czy to ten tzw. wolny rynek? Można ustalać ceny, jakie się komu podobają? Przecież węgiel to nasze narodowe bogactwo, a nie czyjaś własność! Sprzedajcie nam – polskim obywatelom – nawet po 60 dolarów i niech górnicy kopią, niech mają miejsca pracy i zarobki, a państwo dochód w postaci podatku od wynagrodzeń! Obecnie na składach opałowych ludzie kupują nie tonami, lecz na worki, które wożą rowerami, wózkami. Aż się serce kraje patrząc na tę nędzę. Żałuję, że zawsze dotychczas głosowałam na lewicę. Zawiodłam się i utraciłam wszelką nadzieję na poprawę swego losu. I losu Polski. Eugenia Kozicka, Leszno Chudnięcie przez tycie Słucham propozycji nowego guru polskiej ekonomii wicepremiera-superministra profesora doktora habilitowanego Jerzego Hausnera. Kombinuję, o co chodzi w oświadczeniu, że administrację się odchudzi – państwową o 10 proc., lokalną o 5 proc., a przy okazji podwyższa się wydatki na administrację państwową o 20 proc. Czy to ruch związany z przewidywaniem dużej inflacji? Czy też chodzi o to, żeby administracja była chudsza, ale bardziej sprawna i wydajna, więc wybitnym fachowcom należy zapłacić porządnie, bo dotychczasowe gratyfikacje były niewystarczające i rodziły korupcję? Skąd tych fachowców chce Hausner wytrzasnąć? Jeśli gdzieś są, to dlaczego dopiero teraz się po nich sięga? Głupota czy sabotaż? Żebym nie żył w tym kraju od kopy lat przeszło, to chyba miałbym wrażenie, że nie otrzeźwiałem i jestem na okrągło na rauszu. Ale jak tu, kurwa, nie pić? Ryszard K., Tychy Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komendant gadżet Komendant policji w Łowiczu podsłuchuje podwładnych. Łamie prawo. A ono nic. Zaufanie w policyjnym fachu to podstawa. Często powodzenie całej akcji zależy od tego, czy ktoś nie puści pary z pyska. Podobnie jest z życiem gliny. Musi polegać na kolegach i powinien im bezgranicznie ufać. Jeżeli ta podstawa jest naruszona, to jak psy mają wykonywać swój zawód? Pod koniec października do policyjnego warsztatu w Skierniewicach trafił radiowóz o numerze bocznym F322 z komisariatu w Kocierzewie. Pękła linka od prędkościomierza. Gdy mechanicy ściągnęli zegary z deski rozdzielczej, tuż pod panelem przednim odkryli jakieś urządzenie o charakterze niestandardowym. Tajemniczą skrzyneczką owiniętą w folię ochronną był FALCOM A2D RS-232 AUDIO MASTER. Od urządzenia pociągnięto dwa kable. Jeden – co ważne – do mikrofonu, drugi służył jako antena. Urządzenie było wyposażone w kartę SIM. Taką, jakiej używa się w telefonach komórkowych. Policjanci od razu zgłosili to przełożonym. Na miejsce nie stawiła się grupa dochodzeniowa, która znalezisko powinna zabezpieczyć jako dowód przestępstwa. Skontaktowano się za to z bezpośrednim przełożonym psów, którzy jeździli tym radiowozem, komendantem z Łowicza Adamem Rutą. Komendant kazał urządzenie zapakować z powrotem tam, gdzie było. Radiowóz został odstawiony do Łowicza. Następnie trafił do Komendy Wojewódzkiej w Łodzi, by znów powrócić do Kocierzewa. Zadzwoniliśmy tam, ale gliny były tak przerażone, że nie chciały z nami gadać. Komendant Ruta: – Gdyby ktoś się znał na podsłuchach, to od razu stwierdziłby, że to nie jest podsłuch. A w ogóle jest to urządzenie lokacyjne, które testowaliśmy. Ryszard Zaborski, komendant policji w Skierniewicach: – Czekamy na takie centrum dowodzenia jak ma komenda wojewódzka, gdzie zamontowane są GPS-y. Dzięki temu na elektronicznej mapie u dyżurnego będzie widać ruchy wszystkich radiowozów. Witold Kozicki, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej w Łodzi: – Policja prowadzi pewne czynności. Jakie? Nie mogę powiedzieć. Tajemnica zawodowa. Prokuratura w Łowiczu: – Nie prowadzimy żadnej akcji. Proszę dzwonić do prokuratury w Łodzi. Krzysztof Kopania, Prokuratura Okręgowa w Łodzi: – Nic nie wiem na temat żadnej akcji. Nie prowadzimy żadnej sprawy. Przypuszczam, że wiedzielibyśmy o ewentualnych czynnościach, bo stosuje się je przemiennie. To znaczy, że prokuratura w Łowiczu nie prowadziłaby sprawy przeciw swoim policjantom. Przekazałaby ją nam. Przedstawiciel firmy importującej takie i inne urządzenia podsłuchowe: – To jest urządzenie, które ma wiele zastosowań. Może działać jako urządzenie lokalizujące, gdy nie ma mikrofonu. Gdy jest w niego wyposażone, to działa jak podsłuch. Jest aktywowane z telefonu. Stąd karta SIM. Sprawa podsłuchu zainstalowanego w radiowozie trafiła jednak do prokuratury. Do Skierniewic. W prokuraturze nie chciano nam na razie udzielić żadnych informacji. Potwierdzono jedynie, że sprawę badają. Dziwnym trafem zaraz po tym fakcie dwóch policjantów z Kocierzewa, w których radiowozie znaleziono podsłuch, zostało zastąpionych nowymi psami. Komendant uzasadniał to wzmocnieniem pracy komisariatu. Ciekawe, w jaki sposób nowi policjanci, nieznający terenu ani ludzi, mają wzmacniać pracę komisariatu? Gdyby – jak chce komendant Ruta – nie był to podsłuch, tylko urządzenie lokalizujące, to nie miałoby zainstalowanego mikrofonu. Psy, z którymi gadaliśmy, twierdzą, że pan komendant osobiście kazał zamontować urządzenie w radiowozie. W tym celu 15 października radiowóz był odstawiony na jeden dzień do Komendy Wojewódzkiej w Łodzi. Poza tym niewiarygodna wydaje nam się bajeczka o stworzeniu centrum dowodzenia w podwarszawskich Skierniewicach i we wsiach wokół Łowicza. Należy pamiętać także i o tym, że podsłuchiwanie innych bez zgody sądu jest łamaniem prawa. Nawet wówczas, gdy glina podsłuchuje inne gliny. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wolnoparafianka W Małusach Wielkich w województwie śląskim w Polsce klerykalnej parafianie urządzają tradycyjne mordobicia na przykościelnym placyku. Po ostatniej jatce prokuratura postanowiła położyć temu kres. Ale prokurator sprawę tak zagmatwał, że nie wiadomo, kto był ofiarą, a kto napastnikiem. Zgodnie z interesem proboszcza walczącego z sąsiadami o sporny grunt. Pierwszy raz krew polała się w tym miejscu pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia. Zdarzenie to opisał syn dawniejszego zarządcy pańskiego dworu, który za wzorową służbę w 1942 r. dostał działkę od dziedzica, sąsiednią otrzymała zaś wspólnota gminna. – Część działki ojciec przeznaczył na cele społeczne. Gdy doszło do jej rozgraniczenia, powstał spór, gdyż chciano, aby ojciec jeszcze więcej przekazał z własnej działki pod budowę remizy strażackiej (obecnie na tym terenie znajduje się parking – przyp. T.R.). Ponieważ nie zgadzał się z żądaniami grupy mieszkańców, został pobity oraz uderzony w głowę kopaczką do kopania ziemniaków. W wyniku tego 10 dni leżał nieprzytomny w szpitalu. Sprawcy pobicia trafili do więzienia, ale w czasie pobytu ojca w szpitalu ludzie na granicy między działkami wybudowali budynek remizy strażackiej. Teraz, gdy konflikt odżył, słyszę, że ludzie, którzy bezprawnie zabrali część działki, mówią się, że szkoda, iż ojca wtedy nie zabito – stwierdził syn zarządcy majątku Józef Chałat, który ponad 20 lat temu uciekł z wioski do Koszalina. Odnotujmy przymusową banicję synów właściciela działki, pierwszą skatowaną ofiarę w osobie ich ojca oraz to, że surowa ręka ludowej sprawiedliwości nie zadrżała pakując do pierdla oprychów. Łomoty XXI w. Rok 1999 r. Właścicielami działki o powierzchni 3400 mkw. od 1980 r. są państwo Eleonora i Zdzisław Jędrasowie, producenci obuwia, jedni z bogatszych ludzi w wiosce. Ich sąsiadem zza miedzy nie są już strażacy, lecz parafia pod wezwaniem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Na jej zlecenie ma powstać parking. Jędras się nie godzi, bo uważa, że jemu należy się ów kawałek gruntu wielkości 400 mkw., o który walczył kiedyś ze strażakami zarządca majątku. Jako członek rady parafialnej pokazuje ludziom mapy z urzędowymi pieczęciami, z których wynika prawo do ziemi. Parafianie mu na to, żeby sobie dupsko tym podtarł. Ksiądz Biedroń cicho siedzi, co ludziom daje do myślenia. 19 sierpnia 1999 r. dochodzi do drugiej bitwy. Jędras z synami i pracownikami przystępuje do rozbiórki granicznego płotu. Zbiega się pół wioski. Lecą wyzwiska i kamienie. Pan Zdzisław zostaje ranny w nogę. Ludzie dwa dni i dwie noce czekają przed kościołem na proboszcza. Podejrzewają, że wielebny po cichu sprzedał bogaczowi sporny grunt. Ze złości zabijają deskami drzwi do parafii. W końcu ksiądz przyjeżdża. Nie wychodzi z samochodu. Parafianie myślą, że dobrodziej ich olewa. Ktoś podchodzi bliżej. Za kierownicą widzi nieprzytomnego (ze strachu?) księdza. Ekipa karetki pogotowia podaje mu relanium i zawozi do szpitala. Po rekonwalescencji ksiądz prosi arcybiskupa o przeniesienie do innej parafii. Policzmy kolejne ofiary: znerwicowany ksiądz w szpitalu, jego sąsiad ranny w nogę, jeden uczestnik pyskówki ukarany grzywną za zapowiedź wysadzenia w powietrze zabudowań Jędrasów i nadziania na widły pani Jędrasowej. 21 stycznia 2001 r. dochodzi do następnej bitwy. Proboszczem jest teraz ks. Stanisław Wolny. Jędras wraz z dwoma synami (studentami częstochowskich uczelni) i pracownikami przystępuje do grodzenia skrawka gruntu, na który z polecenia księdza niedawno zwieziono żwir i piasek. – Pierwsza przybiegła starowinka z sąsiedztwa, za nią sołtys i ojciec księdza. Hasło do ataku dał sołtys waląc pięścią w twarz naszego pracownika. Potem uderzył brata, następnie rzucił się na ojca. Mnie ugryzł w ramię, a któryś z parafian przyłożył mi laską ze szpikulcem w czoło. Po kilkuminutowej walce wycofaliśmy się – wspomina syn Jędrasów, Sebastian. Rozmnażanie Napadnięci Jędrasowie złożyli w prokuraturze doniesienie. Napisali, że atakujący odgrażali się, że ani sąd, ani geodeci nic nie zmienią, bo to i tak musi być kościelne. Podparli się obdukcją lekarską: Zdzisław Jędras doznał stłuczeń głowy i krwiaka podskórnego okolicy czołowo-skroniowej i wybicia zębów szczęki, stłuczeń, krwiaków i zadrapań skóry obu małżowin usznych oraz policzka prawego, stłuczenia tylnej powierzchni klatki piersiowej po obu stronach powodujących rozstrój zdrowia na okres powyżej 7 dni. Spowodowanie tak poważnego uszczerbku na zdrowiu powodować może karę nawet wieloletniego więzienia. Za obrażenia powodujące rozstrój zdrowia poniżej 7 dni, a takie odnieśli synowie Jędrasa, grozi kara 2 lat odsiadki. O ile nie wiadomo, kto ma prawo do spornej działki, o tyle wiadomo, kto na kogo napadł i dlaczego. Prokurator rejonowy tak jednak pokombinował, że z jednej potyczki wyszły mu cztery sprawy: – Przedstawił parafianom zarzut pobicia Jędrasów (3Ds 18/00) i skierował do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania wobec napastników, wśród nich sołtysa i ojca księdza. – Wszczął odrębne postępowanie w sprawie pobicia Z. Jędrasa przez nieustalonych sprawców (3Ds 207/00), po czym umorzył je z powodu niewykrycia sprawców. – Wszczął dochodzenie przeciwko Jędrasom za pobicie parafian (3Ds 19/00). – Do odrębnego, czwartego już postępowania wyłączył sprawę pobicia ojca księdza (3Ds 196/00) i umorzył je wobec niewykrycia sprawców. – Była to klasyczna obrona konieczna przed grupą kilkunastu napastników, nie zaś bójka, jak chce prokurator. Powinien potraktować to zajście jako jedną sprawę o napaść na Jędrasów i zakończyć ją aktem oskarżenia. Zamiast dokonać konfrontacji i okazań, prokurator wbrew elementarnym zasadom prawa sztucznie rozdzielił jedno zdarzenie. Chyba po to, żeby w konsekwencji z napastników uczynić pokrzywdzonych i oskarżyć sąsiadów księdza – mówi mecenas Lech Książkiewicz, pełnomocnik Jędrasów. Ksiądz za spadzistym dachem Licho wie, kto pociąga za sznurki w Prokuraturze Rejonowej w Częstochowie, ale w innych instytucjach miasta robi to ks. Wolny i jego parafianie wespół z Kurią Metropolitalną. Jak wyjaśnić bowiem nagłe zainteresowanie chmary rozmaitych urzędników państwowych interesami Jędrasów. Policja sprawdzała, czy nie przewożą trefnego alkoholu; PIP i ZUS – czy nie wykorzystują pracowników i czy odprowadzają składki; Urząd Skarbowy – czy płacą podatki; ochrona środowiska – czy nie palą w piecach odpadami z obuwniczej produkcji; nadzór budowlany – czy warsztat wybudowali zgodnie z dokumentacją. Zabudowania Jędrasów zainteresowały nawet Prokuraturę Okręgową w Częstochowie, która zajmuje się tylko poważnymi i skomplikowanymi przestępstwami. Otóż w okręgówce znajduje się sprawa o sygnaturze III Pa 5/99, która dotyczy m.in. dachu stromego dwuspadowego i rozstrzygnięcia kwestii podnoszonej przez księdza Wolnego, czy ów dach jest zgodny z zapisami miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego gminy Mstów. Z dokumentów zgromadzonych przez prokuratora dowiedzieć się można, że nadzór budowlany nakazał Jędrasom dokonać przeróbek zgodnych z wnioskiem Księdza Stanisława Wolnego zawartym w notatce służbowej z dn. 5.07.2000 r. spisanej w tut. Inspektoracie. W Prokuraturze Okręgowej doniosłymi dachami w Małusach Wielkich zajmuje się komórka, która podlega wiceprokuratorowi okręgowemu Stanisławowi Kaźmierczakowi. Wydział sądowy prokuratury sprawdza zgodność decyzji organów administracji państwowej i samorządowej z prawem budowlanym. Z grzeczności wielebnemu Kierownik Delegatury Śląskiego Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego Sławomir Stolarski sumiennie wywiązuje się z obowiązku informowania Prokuratury Okręgowej o podejmowanych decyzjach w sprawie zabudowań Jędrasów. O wszystkim powiadamia także Kurię Metropolitalną. Jakim prawem? – Otrzymałem z Kurii pismo z prośbą o udzielenie pomocy ks. Wolnemu w ramach posiadanych kompetencji. Do pisma dołączony był wniosek ks. Wolnego o wyłączenie ze sprawy Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Tego organu w postępowaniu administracyjnym nie można wyłączyć. Wszcząłem natomiast postępowanie o stwierdzenie nieważności jego decyzji, o czym powiadomiłem Kurię. Rozsyłanie urzędowej korespondencji do Kurii Metropolitalnej Stolarski wyjaśnia grzecznością. Za tę grzeczność Jędrasowie zapłacili 30 tys. zł. Otóż powiatowy inspektor w marcu 2000 r. zalegalizował dokonaną przez nich samowolnie zmianę funkcji budynku gospodarczego na obiekt zakładowy, w którym produkowali obuwie. Jednocześnie nakazał im kosztowne przeróbki adaptacyjne. W sierpniu 2000 r., gdy Jędrasowie wykonali wszystkie zalecenia, Śląski Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego anulował wcześniejsze postanowienie, bowiem powiatowy poszedł na skróty i w jednej decyzji zalegalizował samowolę i wyraził zgodę na zamianę funkcji budynku z gospodarczego na zakładowy. Zdzisław Jędras miał wylew, leży sparaliżowany w szpitalu, do którego sądy wysyłają zapytania o stan zdrowia pacjenta, bo ten nie stawia się na rozprawy karne. W związku z decyzjami nadzoru budowlanego została wstrzymana produkcja w warsztacie obuwniczym, który był dla rodziny jedynym źródłem utrzymania. Żona pana Zdzisława mówi, że dobiła go sprawa o rozgraniczenie działki, powodująca konieczność przesunięcia granic ich terenu o 80 cm, co doprowadzi do zburzenia budynków warsztatu. W tym miejscu będzie kościelny plac należący do parafii pod wezwaniem Matki Boskiej jak na ironię Nieustającej Pomocy. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klik klik katolik Paru dziennikarzy dzwoniło do mnie pytając, czy nie uważam, że przedstawienie mi w prokuraturze zarzutu dopiero w pół roku po publikacji felietonu, którego on dotyczy, świadczy o chęci rządu odwrócenia uwagi od Rywingate. Lub o chęci wzięcia na mnie odwetu za krytyczne publikacje o kierownictwie SLD. Uważam takie spekulacje za bezpodstawne. Za zarzucany mi czyn grożą mi maksimum 3 lata więzienia – dokładnie tyle, ile Lwu Rywinowi. Powiedzonko kolegów kryminalistów głosi "Trzy lata jak dla brata". Władze nie spuszczałyby ze smyczy komara, aby mnie nim poszczuć. One mają rottweilery. Moim współtowarzyszom z SLD wiadomo, że kiedy w 1991 r. wytoczono mi proces o upowszechnianie pornografii (posłużyłem się nagą dziewczyną do zwalczania projektu prawa o karaniu skrobanek), skończyło się to rezygnacją prokuratora w toku procesu z oskarżania mnie i uroczystym uniewinnieniem. Nakład "NIE" podwoił się na kilka lat. Ewentualne skazanie mnie za papieża w Polsce to wymarzona wręcz gratka dla Trybunału w Strasburgu. Z tych wszystkich przyczyn podejrzewanie rządu i innych czynników politycznych o to, że to one sterowały poczynaniami prokuratury wobec mnie, uważam za urągające inteligencji naszego rządu. Ja sam stawiam ją zaś bardzo wysoko. JERZY URBAN Prokuratura Okręgowa w Warszawie zażyczyła sobie widzieć Urbana Jerzego w związku z postawieniem mu zarzutu o znieważeniu papieża w felietonie "Obwoźne sado-maso". Zainteresowało nas, co też mają do powiedzenia na ten temat ludzie. Spojrzeliśmy na reakcje internautów w największym polskim portalu internetowym Onet.pl. Było to dla nas o tyle istotne, że informacje, iż Urbana chcą zamknąć w pierdlu za pisanie, były w gazetach z wyjątkiem "Trybuny" upchane gdzieś w dolnych rogach małą czcionką. Policzyliśmy głosy, przeczytaliśmy, co też mają do powiedzenia ludzie wyposażeni w komputery. Elita, znaczy... Co nas najbardziej zaskoczyło, to gorąca i obfita reakcja na tę informację. W dwóch dyskusjach na temat Urbana ("Jerzy Urban znieważył papieża?", "Urbanowi zarzucono znieważenie papieża") wypowiedziało się 2410 internautów, co oznacza, że była to jedna z najczęściej komentowanych informacji ostatnich dni. O rozdmuchiwanej do granic ludzkiej wytrzymałości aferze Rywina i jej poszczególnych wątkach wypowiadało się od 48 do 1968 internautów, o tym, że Amerykanie zrobili nas w balona z F-16, gadało ledwie 522 ludzi, o rozpadnięciu się na kawałki promu kosmicznego Columbia kilkało ćwierć setki. Uzasadniony zatem będzie wniosek, że sprawa Urbana budzi żywe emocje, co dobrze jej wróży. Policzyliśmy procentowo, kto jakie miał zdanie na temat Urbana jako potencjalnego klienta pierdla. 15,2 proc. było zdania przy okazji dyskusji o Urbanie, papieżu i Kościele kat., że katolicy to nietolerancyjne bydło, tępe buce i istoty pozbawione podstawowych umiejętności dyskusji 14 proc. wyraziło pogląd, że Urban to Żyd, łobuz, cham, świnia, monstrum, nieczłowiek, kaleka umysłowy, gnój, szumowina i co tam jeszcze 13 proc. wyraziło wolę, żeby się od papieża odstosunkował Urban i jego żałośni zwolennicy, albowiem papież jest cool, gdyż jest tak cudowny, boski, mądry i wielki, że w ogóle nie wolno go krytykować, a katolicyzm nie podlega krytyce, bo nie 9,8 proc. mniema, że Urban jest świetny gość 6,4 proc. z radością powitało decyzję prokuratury jako wstęp do wtrącenia Urbana na długie lata do pierdla, a może nawet powieszenie go, nie bacząc na brak kary śmierci w kodeksie 5,6 proc. z kolei przyznało rację Urbanowi co do meritum sprawy, czyli co do faktu, że papież jest stary, ślini się, trzęsie, nie panuje nad własnym ciałem i publiczne pokazywanie go jest nieludzkie oraz budzi fatalne odczucia estetyczne 4 proc. w Onecie było miłośników wolności słowa, uznających, że oskarżenie Urbana to kompromitacja Polski i jej wymiaru sprawiedliwości, powrót cenzury i atak na wolną prasę 1,6 proc. zdemaskowało prawdziwe chęci naczelnego "NIE" polegające na tym, żeby zrobić wokół siebie i pisma hałas, dzięki czemu wzrośnie nakład, a Urban nabije sobie kabzę 1,4 proc. węszyło w tym wszystkim spisek będący odpryskiem Rywingate i zemstą Millera albo Rywina nad Urbanem, że coś na ten temat pisał * Suma liczb nie tworzy 100 proc. z tego prostego powodu, że pominęliśmy szereg mądrych i istotnych, ale nie dotyczących zagadnienia wypowiedzi w rodzaju "heh!" lub "Sam jesteś matoł" czy też "Lecz się, bezmózgowcu!" i inne osobiste wycieczki między internautami. Ale obok cytujemy niektóre smaczniejsze kawałki. Drobny wybór komentarzy Urbanowi zastrzyk za ucho!!! Nie ma prawa w ten sposób obrażać papieża. Inteligencją Urban nie dorasta Mu nawet do pięt, takie artykuły to może pisać o swojej matce a nie o kimś tak wybitnym jak Ojciec Święty (~goldi) Wywalić pejsiastego z Polski (~Kimicic) Nikomu źle nie rzyczę, ale myślę, że gdyby ten facet, który obraził już chyba każdego kto jest tylko odrobinkę znaną postacią w Polsce lub na świecie trafił do więzienia to byłby dobry sygnał o funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. (...) W gruncie rzeczy tylko pokojowemu charakterowi Polaków ten facet zawdzięcza, że grozi mu tylko więzienie a nie okórtny samosąd gdzieś w ciemnej ulicy (~Michał) (...) Pytam tych, dla których Urban jest autorytetem: czy czujecie się Polakami? Jeżeli tak to nie rozumiecie czym jest patriotyzm, honor, ojczyzna a jeżeli tego nie rozumiecie, to nic nie rozumiecie. Dlaczego Polacy tolerują co ten pan w Polsce robi? (~toja) Hasło: ZERO TOELRACJI dla urbana jest w tej sytuacji jak najbardziej na miejscu. Powinno zrobić się wyjątek od stosowania konstytucji i poddać go torturom, nieludzkiemu i okrutnemu traktowaniu (~agentsld) Papieża nie da się obrazić. On jest Bogiem katolickim, a Boga obrazić się nie da (~Kirkegard) Koniec świata jest bliski, skoro tylu fanów ma Urban. Tylu opętanych, pozbawionych kręgosłupa moralnego, zdeprawowanych, bez jakiegokolwiek szacunku dla drugiej osoby, bez poszanowania tego, co Ten człowiek zrobił dla Polski. Może pały zomowców bym wam coś wbiły do tych zakutych łbów (~jacek) (...) Co by nie napisał Urban i jakimi by dowodami nie dysponował to i tak nie może być prawda. Choćby nawet napisał, że słońce dziś wstało o 5:32 a w kalendarzu widniałaby taka sama godzina. Choćby napisał, że 2x2=4 to też powiedzą, że to nieprawda. Jeśli natomiast dzień później to samo co Urban napiszą inne gazety, ooo, to od razu wszyscy się będą interesować (~pola) Ten krytykowany przez wszystkich dewotów URBAN – to jest głos wołającego na puszczy. Kiedyś, jeśli istnieje życie pozagrobowe, będzie mu to wynagrodzone (...) (~prawdziwy katolik) Jestem katolikiem, więc odpowiem Ci – debilu! Bezmugiem jesteś ty frajerze, nigdy nie stawiałem papieża przed bogiem ale szacunek należy mu się od wszystkich niekatolików (...) więc ta parchata świnia Urban mógłby się powstrzymać od takich opinii (~wojtek-franz) Problem w tym, że Urban nie kłamał i rzetelnie opisał stan papieża> A że prawda jest dla katolików bolesna to problem katolików (~ewka) Całe szczęście, że są jeszcze takie Urbany. Dość już tej kościelnej propagandy (...) (~swiety jak ON) a dla mnie autorytetem jest Rambo 2 (~kermit) Niech idzie do więzienia. Nie życzę sobie, żeby ten pan obrażał papieża i kogokolwiek (...) (~~inteligent) W ten sposób awansujecie drobnego mośka do rangi człowieka. W podobny sposób można skarżyć mojego psa, za obszczekanie przechodnia. Taka kreatura jak urban nie jest w stanie nikogo obrazić. Imię jego niech będzie zapomniane (rusticulus@op.pl) Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Allach jest czerwony Nadia Desdemona Lioce i Mario Galesi swoją deklarację przynależności do nowych Czerwonych Brygad podpisali krwią. Dramat rozegrał się, jak gdyby to był film z lat 70. Wpadli podczas rutynowej kontroli policji kolejowej w pociągu Rzym–Florencja 2 marca 2003 r. Podali sfałszowane dowody osobiste i prawie im się udało. Galesi jednak nie wytrzymał, wyciągnął pistolet i przystawił do gardła jednego z policjantów. W strzelaninie, która się wywiązała w pociągu, jeden policjant zginął, drugi został ranny. Postrzelony Galesi zmarł w drodze do szpitala. Nadia Lioce trafiła do więzienia, gdzie ustalono wreszcie prawdziwą tożsamość "brygadzistów" poszukiwanych od lat. Ślad po Lioce urwał się w 1995 r., kiedy to podczas innej rutynowej kontroli został aresztowany jej partner przynależący do Komórki Proletariatu Walczącego. Galesi ujęty po napadzie na bank w 1997 r. trafił do więzienia. Rok później podczas przepustki przepadł jak kamień w wodę. W październiku 2002 r. Lioce i Galesi zostali wpisani do rejestru podejrzanych (wraz z czterema innymi terrorystami) o zabójstwo profesora Massimo D’Antona. Doradca lewicowego rządu został zastrzelony cztery lata temu na jednej z bocznych ulic Rzymu, w zasadzie bez świadków. Lioce jest teraz oskarżona również o udział w drugim zabójstwie politycznym doradcy prawicowego rządu profesora Marco Biagiego, dokonanym rok temu w Bolonii. Nadia Lioce po aresztowaniu zadeklarowała: "Jestem więźniem politycznym". W komunikacie wydanym zza krat żegnała towarzysza poległego w walce i solidaryzowała się z masami arabskimi ciemiężonymi przez kapitalizm. Mario Galesi został pochowany w chustce palestyńskiej na głowie. Czerwone Brygady wracają na scenę we Włoszech dokładnie w 25. rocznicę porwania i zabójstwa Aldo Moro, które do dziś kryje wiele sekretów. W momencie wzmożonej działalności terrorystycznej na świecie. Solidaryzują się z terrorystami palestyńskimi i baskijskimi chcąc z nimi utworzyć wspólny front. Włoska prawica widziałaby chętnie na tym froncie ruch rodzimych antyglobalistów, który ostatnio daje się zbytnio we znaki. Włoscy komuniści i antyglobaliści-pacyfiści odcinają się od terroryzmu: "Dzisiaj Czerwone Brygady są naprawdę same". Włosi na ulicy mówią: "Brakowało nam tylko Czerwonych Brygad Allacha". Lista nowych Czerwonych Brygad jest długa. Minister spraw wewnętrznych Giuseppe Pisanu przedstawił na ten temat raport we włoskim parlamencie. Teraz musi ustalić, czy nowe struktury mają coś wspólnego ze starymi, z terroryzmem międzynarodowym i terroryzmem islamskim. BR-PCC (Czerwone Brygady – Komunistyczna Partia Walcząca). Uderzyły 20 maja 1999 r. zabijając Massimo D’Antona – docenta prawa pracy na rzymskim Uniwersytecie La Sapienza i konsultanta lewicowego ministra pracy Antonio Bassolino. Zabójstwo polityczne zostało ogłoszone przez komunikat BR-PCC liczący 25 stron i podłożony w śmietniku. Trzy lata później został zabity drugi profesor-konsultant Marco Biagi chcący zreformować prawo pracy, współpracujący tym razem z prawicowym ministrem Roberto Maronim (19 marca 2002 r.). BR-PCC umieściło swój komunikat w Internecie. Oprócz marksistowskiego patosu w stylu starych Czerwonych Brygad, zapowiadającego walkę zbrojną z państwem, pojawił się nowy element – projekt polityczny stworzenia frontu walczącego przeciwko imperializmowi. Komórki Zbrojne dla Komunizmu. Powstały w latach 70. i obudziły się powtórnie w kwietniu 1999 r., przyznając się do kilku ostrzegawczych zamachów na siedziby partyjne Lewicy Demokratycznej. Współpracują z BR-PCC w tworzeniu frontu antyimperialistycznego. Komórka Proletariatu Rewolucyjnego. Przyznała się do nieudanego zamachu na siedzibę związków zawodowych w Mediolanie w 2000 r. Popierają projekt BR-PCC. Komórka Rewolucyjnej Inicjatywy Proletariackiej. W 2000 r. dokonały zamachu na siedzibę komisji gwarancyjnej mającej czuwać nad wdrożeniem ustawy o strajkach. Są gotowe współpracować z BR-PCC. Komórki Terytorialne Antyimperialistyczne. Powstały w 1995 r. dokonując serii drobnych zamachów takich jak podpalenia, paczki i listy z bombami. W 2001 r. dokonały zamachu na siedzibę sądu weneckiego. Chcą być partnerem BR-PCC w stworzeniu szerokiego frontu zbrojnego. Komórka Proletariatu Walczącego. Poparła zabójstwa polityczne nowych Czerwonych Brygad. Front Rewolucyjny dla Komunizmu. Podpisał się w 2002 r. pod podpaleniami budynku Fiata w Mediolanie i siedziby związków zawodowych w Mediolanie. Nie popiera strategii dywersyjnej BR-PCC. Komórki Proletariackie dla Komunizmu. Dokonali ostrzegawczych zamachów na Sardynii w 2002 r. oraz wysłali pociski (jako ostrzeżenie) niektórym przemysłowcom. Partyzanckie Grupy Sabotażu. Podpisały się pod dwoma sabotażami w 1999 r. przeciwko firmom pracującym przy lotnisku w bazie NATO w Aviano, z której startowały bombowce bombardujące Bałkany. Ruch Anarchistyczno-Insurekcyjny. W jego skład wchodzą różne ugrupowania jak Solidarność Międzynarodowa (odpowiedzialna za zamachy ostrzegawcze na bazylikę św. Ambrożego w Mediolanie i katedrę mediolańską) oraz Spółka rzemieślnicza ognia i jemu podobnych (wysłała listy-bomby do prefekta Genui po wydarzeniach na szczycie G8). CCCCC (Komórki przeciwko kapitalizmowi więziennemu). Podpisały się pod listami-bombami wysłanymi niedawno do hiszpańskich linii lotniczych Iberia we Włoszech. Popierają terrorystów baskijskich. Źródła: ANSA Autor : Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O wyższości gówna tow. Janika nad gównem tow. Czerniawskiego Do nas przylepiło się za dużo gówna, które śmierdzi na odległość – powiedział 7 lipca 2003 r. lokalnej gazecie podlaski baron SLD Mieczysław Czerniawski, szef sejmowej Komisji Finansów. Chwilę wcześniej odsłonił się wierzchołek afery starachowickiej, w której chodziło o to, że kielecki baron SLD dał przestępcom noszącym legitymacje SLD cynk o planowanej akcji policji. W sprawie Starachowic wierchuszka partii z początku stanęła za swoimi. Ale atmosfera wokół SLD zagęszczała się i kogoś trzeba było rzucić na pożarcie. Czerniawski pasował jak raz. W marcu 2003 r. wyrzucono go z Klubu Parlamentarnego SLD za głosowanie "na cztery ręce". Sprawę długo i namolnie badała Komisja Etyki SLD. Ustaliła, że poseł Jan Chaładaj posłużył się kartą Czerniawskiego bez jego wiedzy, a Czerniawski nie był podczas głosowania na panienkach, tylko w Konstancinie rehabilitował bark. Komisja zawnioskowała, aby przywrócić Czerniawskiego na członka. To suwerenna opinia Komisji Etyki. Ja się z nią nie zgadzam. Dlaczego? Bo nie – oświadczył jednej z gazet sekretarz klubu SLD Wacław Martyniuk. Gość zachował się jak guru. W partii, która ma w nazwie "demokratyczna", nikt nawet nie pierdnął. Całą uwagę skupiono na gównie Czerniawskiego. Histerii poddał się sam poseł. Oświadczył – bo tego od niego żądano – że nie ma zwyczaju używać brzydkich słów, zaś koleżanki i kolegów darzy najwyższym szacunkiem. Obśmiane przez "NIE" oświadczenie pomogło Czerniawskiemu jak umarłemu kadzidło. Jestem śmiertelnie oburzona. Ja się nie uważam za żadne gówno. Kiedy moi koledzy w Sejmie czytali ten tekst, używali jeszcze mniej parlamentarnych słów. Według mnie nie ma już dla tego pana miejsca w naszych szeregach – rozkrzyczała się posłanka Barbara Ciruk. Zanim została parlamentarzystką, była dziennikarką. Od tego podłego zajęcia uwolnił ją Czerniawski: przed wyborami jako wojewódzki szef Sojuszu wpisał na wyborczą listę. Ciruk domagała się, żeby Rada Wojewódzka SLD potępiła przewróconego barona. Tak się stało. W połowie lipca 2003 r. zarząd pod-laskiego Sojuszu bez wysłuchania racji Czerniawskiego zażądał od niego, żeby zawiesił członkostwo w partii. Jedynym powodem było użycie słowa zaczynającego się na "g". Zarząd przyjął dosyć drastyczną postawę, żeby poseł Czerniawski przestał być problemem dla naszej partii. Oceny Czerniawskiego (...) były wręcz oburzające. Dlatego nasza reakcja była na miejscu – uzasadnił wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD. Werdykt Rady Wojewódzkiej był potrzebny Martyniukowi, żeby posunąć Czerniawskiego z fotela przewodniczącego Komisji Finansów. Aby było bardziej demokratycznie, zechciał jeszcze odpowiedniego wniosku z Podlasia. To tak, jak gdyby wymagać od żony, że zgłosi się do pracodawcy męża z żądaniem wylania ślubnego z roboty. W Białymstoku boksowano się, kto ma wykonać brudną robotę. Udało się znaleźć frajera. Od czasu kiedy poseł Mieczysław Czerniawski złożył wniosek o przywrócenie do Klubu Parlamentarnego SLD, minie wkrótce rok. Do tej pory papier nie został rozpatrzony. Może partia ma na Mietka coś konkretnego. Jeśli tak, powinna to wyciągnąć na stół. * * * 6 marca szefem SLD został Krzysztof Janik. Przemawiając użył słów: do Sojuszu przyczepiło się gówno. Czym gówno w ustach Janika różni się od gówna w ustach Czerniawskiego? Kontekst inny czy co? 9 marca rano przedzwoniliśmy na Rozbrat, żeby uzyskać pełny tekst przemówienia. – Przepisują nagranie, w środę będzie w Internecie – powiedziała miła panienka. – Chodzi nam o fragment z gównem. Pomyśleliśmy. Może "gówniane" zdania są już przepisane? Albo może zawieziemy kasetę i przegrają interesujący nas kawałek? I to był błąd. Problem techniczny zamienił się w polityczny. Mogliśmy rozmawiać już wyłącznie z Andrzejem Stefaniakiem, członkiem KKW SLD. Z rozmowy na rozmowę był on coraz mocniej przekonany, że przemówienie Janika jest wewnętrzną sprawą jego partii. 10 marca zmęczony telefonami oświadczył, że o zamieszczeniu przemówienia na internetowych stronach Sojuszu raczej nie ma mowy, a z ostateczną decyzją kierownictwa zapozna nas 11 marca. Spisał telefon. Nie odezwał się do dziś. Autor : Bożena Dunat / Patrycja Bielawska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Język wiary - Pamiętajcie – Żyd Żydowi oka nie wykole. - Najlepsza kamerą jest oko boże (zakonnica). Czy to trójkątne? (uczeń). - Jest woda gorąca i zimna, ale pamiętajcie o wodzie święconej. - Czy człowiek może czuć się dobrze, gdy wiara z niego wycieka? - Twoich grzechów to i automat nie spierze. - Zaśnieżyło wam mózgi na owsiakowisku. - Jezus naszym najlepszym adwokatem. - Potrzebujemy więcej księży, bo potrzebujemy więcej wiedzy. - Zamiast lalki Matkę Boską noś w sercu. - Jacek, poprawiłeś się. Podziękuj mamie za jajka. - Jeżeli musicie tak wrzeszczeć, to krzyczcie, że Bóg jest miłością. - Naszej Polsce potrzeba siarczystej modlitwy. - Jeśli pochodzisz od małpy, to po co przychodzisz na lekcje religii? - Kapłan najlepszym antyterrorystą. Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Grupa trzymająca leki Czy Łapińskiego wykończyły zachodnie koncerny farmaceutyczne za to, że wlazł im w szkodę? We wrześniu br. warszawka zawiadomiła "NIE", iż Kolegium ds. Służb Specjalnych przy Radzie Ministrów obradowało nad bezprawnymi działaniami zagranicznych firm farmaceutycznych. Pogłoski te musiał usłyszeć także poseł Mariusz Łapiński, były minister zdrowia. Wystąpił on do Andrzeja Barcikowskiego szefa ABW z pytaniem, czy Agencja faktycznie rozpracowuje firmy farmaceutyczne. W odpowiedzi Barcikowski stwierdził: (pismo z 29 października 2003 r. Ca-398/2003) podległa mi służba realizuje szereg intensywnych działań o charakterze operacyjno-rozpoznawczym i dochodzeniowo-śledczym zmie-rzających do ujawnienia nieprawidłowości w zakresie funkcjonowania polskiego rynku farmaceutycznego. (...) ze względu na tajny charakter podjętych czynności (...) nie mogę Pana zapoznać z wynikami dotychczasowych ustaleń. (...) podlegli mi funkcjonariusze dołożą wszelkich starań, aby uzyskana przez nich wiedza znalazła odzwierciedlenie w materiale stanowiącym podstawę do wszczęcia postępowania przygotowawczego, bądź możliwym do wykorzystania w już prowadzonych śledztwach. W żargonie biurokratyczno-bełkotliwym ABW informuje, że rozpracowuje przemysł farmaceutyczny. Posiadaną wiedzą polskie służby specjalne najprawdopodobniej podzieliły się z Amerykanami bardziej konkretnie. * * * "Rzeczpospolita" informując (21 listopada br.) o śledztwie wszczętym przez amerykańską Komisję Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC) megalomańsko stwierdziła, iż to jej publikacje z maja br. roku wywołały amerykańskie dochodzenie. Przechwałki te wydają się bezpodstawne. Amerykańskie dochodzenie ma odpowiedzieć na pytanie, czy filie amerykańskich koncernów farmaceutycznych działających w Polsce dawały łapówki. Czyli postępowały wbrew Foreign Corrupt Practices Act, ustawy zabraniającej przekupstwa. "Rzeczpospolita" – chełpiąc się, odwołała się do artykułu pt. "Leki za miliony" (z 12 maja 2003 r.). Oskarżyła w nim Waldemara Deszczyńskiego, byłego dyrektora gabinetu Mariusza Łapińskiego, o próbę wymuszenia łapówki. (Prawdopodobnie chodziło o koncern Merck Sharp & Dohme Idea Inc., lecz "Rzepa" nie wyjawiła nazwy firmy pomawiającej Deszczyńskiego). W opisanym zdarzeniu – rzeczywistym lub nie – miało chodzić o próbę wymuszenia łapówki przez polskiego urzędnika od firmy farmaceutycznej. Nie zaś o próbę skorumpowania polskiego funkcjonariusza publicznego przez amerykańską firmę! Amerykańska komisja nie ma uprawnień do ścigania polskich urzędników i instytucji. A zatem przypisywanie sobie przez "Rzeczpospolitą" zasług w wywołaniu amerykańskiego śledztwa raczej nie ma podstaw. Można się natomiast domyślać, iż wiosną bieżącego roku "Rzeczpospolita" dała się wpuścić w maliny. Dziennikarze, prawdopodobnie nieświadomie, dali się wykorzystać w grze zmierzającej do wykończenia Łapińskiego. Były minister zdrowia zalazł za skórę koncernom farmaceutycznym. Łapiński, modyfikując listę leków refundowanych, wydarł z gardła rekinom przemysłu farmaceutycznego ok. 880 mln zł. Waldemar Deszczyński twierdzi, że padł ofiarą podstępnej intrygi. Wytoczył "Rzeczpospolitej" proces o zniesławienie. Druga rozprawa w tym procesie ma się odbyć w styczniu przyszłego roku. Prawomocne rozstrzygnięcie zapadnie – jak zazwyczaj w tego rodzaju sprawach – po paru latach. Jednak już na obecnym etapie nie można wykluczyć hipotezy, iż dziennikarze "Rzepy", działając w dobrej wierze, stali się narzędziem w grze koncernów farmaceutycznych. Śledztwo, jakie wszczęła amerykańska SEC, wywołały tajne informacje przekazane ambasadzie amerykańskiej w Warszawie przez polskie służby specjalne, a nie publikacje "Rzepy". Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC) zazwyczaj postępuje bardzo ostrożnie. Nie podejmuje pochopnie śledztw wymierzonych w wielkie firmy. Informacje o tym, że jakiś koncern jest objęty dochodzeniem prowadzonym przez SEC, mogą bowiem wstrząsnąć giełdą. Wszczęcie postępowania świadczy więc, że muszą istnieć mocne podstawy uprawdopodobniające próbę korumpowania polskich urzędników. * * * Jest nadzieja, że amerykańskie śledztwo w jakimś zakresie ujawni wredne praktyki ponadnarodowych koncernów farmaceutycznych. Firmy te rocznie wydają w Polsce ok. 170 mln USD na tzw. agresywny marketing. Polega on m.in. na zatrudnianiu setek agentów wyspecjalizowanych w urabianiu lekarzy, aby przepisywali pacjentom drogie oryginalne leki, ukrywają przed nimi, iż mogą równie skutecznie leczyć się tańszymi preparatami odtwórczymi o niemal identycznym składzie chemicznym. Presji koncernów ulega w Polsce ok. 61 proc. praktykujących lekarzy. Wykazały to miarodajne badania. Lekarze oraz urzędnicy ministerialni są przekupywani wyjazdami na rzekome sympozja naukowe organizowane w egzotycznych krajach. (Na przykład 28 lipca br. podczas obrad sejmowej Komisji Zdrowia znowu wyszło na jaw, iż dwaj urzędnicy zajmujący się rejestracją leków wzięli udział w wycieczce sponsorowanej przez zagraniczne firmy farmaceutyczne). Wiadomo, że na urzędników resortu zdrowia była wywierana presja, aby akceptowali wysokie ceny importowanych leków i zgadzali się na wpisywanie zagranicznych farmaceutyków na listę leków refundowanych. (Czyli takich, które pacjent kupuje na receptę po zniżonej cenie, a resztę płaci państwo). * * * Setki tysięcy polskich kobiet dotkniętych jest osteoporozą. O ten rynek walczy zaciekle koncern Merck Sharp & Dohme Idea Inc., który sprzedaje fosamax. Substancją czynną w tym leku jest kwas alendronowy. Identyczny składnik mają polskie odpowiedniki fosamaksu. Jeden z tych odpowiedników rekostin produkowany przez Biofarm kosztuje tylko 20 zł (na ulgową receptę). Za oryginalny lek trzeba zabulić 66 zł. Agenci koncernu przekonują lekarzy, że fosamax jest skuteczniejszy, choć od polskiego odpowiednika różni się głównie tym, iż tabletki są powlekane woskiem carnuba, dzięki czemu nie podrażniają przełyku. Może to mieć znaczenie dla niewielkiej grupy osób szczególnie uwrażliwionych. Jednak na skutek agresywnego marketingu i beztroski lekarzy wiele polskich kobiet jest wpędzanych w zupełnie zbędne wydatki. Wytwórcy fosamaksu nie można zarzucić działalności niezgodnej z prawem. Co najwyżej podłe postępowanie, które karalne nie jest. Wskazane byłoby, aby ABW i amerykańskie instytucje śledcze zbadały, czy czasem wytwórca fosamaksu nie inspirował zawiązania konspiracji wymierzonej w polskich polityków, którzy stanęli temu koncernowi na drodze. To i owo na ten temat mieliby do powiedzenia zarówno Mariusz Łapiński, jak i jego były zastępca Aleksander Nauman. Zdaniem "NIE", amerykańscy śledczy zajmujący się polskimi filiami koncernów Schering-Plough, Eli Lilly oraz Johnson & Johnson powinni prześwietlić także działalność Merck Sharp & Dohme Idea Inc. w Polsce. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cywilizm Wojsko Polskie na rozkaz amerykańskich generałów ma obronić świat przed terroryzmem, a zwykłych koszar spod Łomnicy obronić nie potrafiło. - Tu, w tym miejscu, prąd jebnął Ryśka - pan Tadek pokazuje stojącą obok kępy krzewów stację transformatorową. - Zginął na miejscu. Ten, co z nim wtedy wyciągał z ziemi kable, wpadł w szok. Pobiegł do wsi, sam wypił pół litra i padł. Chłopaki chcieli zarobić trochę grosza, bo to teraz niczyje... Karkonoski Pułk Obrony Przeciwlotniczej w Jeleniej Górze został, w ramach reformy struktur wojskowych, zlikwidowany. Pozostały po nim puste koszary: wielki kompleks potężnych, pamiętających pruskie czasy budynków, obiekty gospodarcze i lesisty, pagórkowaty poligon, a na nim m.in. dwie strzelnice z elektronicznym systemem ruchomych celów. Gdy rok temu ostatni żołnierze opuszczali jednostkę, wszystko było w idealnym stanie. Budynki przez lata systematycznie remontowano i modernizowano, więc standard jak w NATO. Teraz okoliczny lud zaopatruje się tu darmo w dobra, kradnąc wszystko, co się przydaje w cywilnym życiu. Resztę niszczy. Może z pacyfizmu? Poligon od najbliższych zabudowań wsi Łomnica dzieli kilkaset metrów. Wiedzie tędy wydeptana ścieżka, którą tubylcy transportują wszystko, co da się wyrwać albo wyciągnąć z ziemi. Szutrową drogą, której nie chroni leżący obok w rowie szlaban, przybywają zmotoryzowani amatorzy wojskowego mienia. Czasami to szabrownicy z daleka. Ci dźwigają łupy przez wyrwy w betonowym ogrodzeniu (fot. 1). - Ludzie ryją w ziemi i wyciągają grube, miedziane kable - pan Tadek pokazuje pomieszczenie dawnej wartowni. - To nasze złoto. Nie każdy ma prawo kopać kable, nieraz były o to wojny. Rysiek zginął, bo połakomił się na zwoje w stacji trafo. Nie sprawdził, czy buda jest pod napięciem. Idziemy w stronę strzelnicy. Z wieży obserwacyjnej wyjęto wszystkie drzwi i okna. - Drzwi były potężne, całe metalowe - wspomina pan Tadek - przyjechali po nie jacyś czterej faceci Żukiem. Trochę się namęczyli. Podkłady kolejowe już wykopane czekają na swoją kolej (fot. 2). To kiedyś był tzw. kulochwyt, teraz - opał. Palą się długo i dają dużo ciepła. Pomieszczenie gospodarcze. Z parterowego budynku wyjęto niektóre okna i wszystkie drzwi. Jedne znalazły nowych właścicieli, drugie wyrwane z futryn czekają na transport (fot. 3, 4). Dwadzieścia metrów dalej stoi domek, który zachował drzwi i okna, bo pomieszkują tu bezdomni Staszek i Edek. Żyją z kopalnictwa szczątków po WP. Śpią pod kocami na wojskowych materacach. - Niech żyje Układ Warszawski, bo tu spokój, świeże powietrze i jeszcze zarobić można. Kompleksem obiektów byłego pułku przeciwlotniczego administrować powinna Agencja Mienia Wojskowego, ale jeszcze formalnie nie przejęła jednostki. Pułk bowiem, choć go nie ma, pozostaje w strukturach Wojska Polskiego, gdyż proces jej likwidacji nie został zakończony. Nie mogliśmy znaleźć nikogo z tzw. grupy likwidacyjnej. Koszarowych budynków pilnują nieuzbrojeni stróże z agencji ochrony mienia, ludzie senni - emeryci. Jak powiedziały nam wiewióry w mundurach, niektóre obiekty zostały rozszabrowane przez paru rzutkich oficerów, zanim wojsko opuściło koszary. Wrocławski Oddział Agencji Mienia Wojskowego zaoferował władzom Jeleniej Góry kupienie kompleksu bez przetargu i po korzystnej cenie. Miasto nie chce wziąć tego nawet za darmo. Dużo kosztuje utrzymanie budynków i całej infrastruktury. Nie pojawił się też inny chętny. Wszystkich odstraszają koszty remontu. Za rok zlikwidowane zostanie Centrum Szkolenia Radioelektronicznego: 150 hektarów powierzchni, ponad 50 budynków o łącznej kubaturze wynoszącej 400 tys. metrów sześciennych, 73 tys. metrów kwadratowych powierzchni użytkowej, własne ujęcie wody i system zasilania energetycznego, nowy system ogrzewania, największy w mieście kryty basen, hala sportowa, stadion, biblioteka i hotel. Okoliczny lud już zaciera ręce, czekając na największy szaber od 1945 roku. Podobno przyjmowane są zakłady, kto pierwszy zapierdoli rogi dwóch wielkich, wykonanych z brązu jeleni, zdobiących główną bramę jednostki. Świętoszów, teren 10 Brygady Kawalerii Pancernej włączonej w struktury sił szybkiego reagowania NATO. Tu ma trafić większość z zakupionych od Bundeswehry czołgów Leopard. Nie ma za to szmalu na zagospodarowanie wszystkich obiektów, które Wojsko Polskie przejęło po Rosjanach. Kompleks jest tak duży, że jeszcze teraz okoliczny lud ma co szabrować. Pokazywano nam, gdzie jest najlepsza dachówka, a gdzie brać cegły lub deski. Obiekty albo nie są pilnowane, albo wartownicy wolą za dużo nie widzieć. Wszędzie tam, gdzie po reformie żołnierze opuścili jednostki, szerzy się szabrownictwo i niszczeje mienie ogromnej wartości. Cywilizacja umiera oddając pola pustyni. Doradcy byłego ministra Komorowskiego uważali, że samorządy i biznes rzucą się kupować budynki i urządzenia wojskowe, a MON zrobi na tym kokosowy interes. Tymczasem w kraju miodem i mlekiem płynącym dzięki rządom Buzkowców nie dość, że nikt tych obiektów nie chce kupić, to nawet nie chce ich za darmo. Wkrótce nie będzie nawet co remontować. Administracja Buzka marnowała wszystko, co miała w ręku do ostatniego guzika. Fot. JACEK KUNIKOWSKI Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kino na krzyż " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tam, gdzie rosną poziomki Kujawsko-pomorskie było jedynym województwem w Polsce, w którym władzę niepodzielenie sprawował SLD. Bydgoszcz, Grudziądz, Inowrocław i Włocławek uchodziły za bastiony lewicy. Bastiony padły. MARZEC 2000 r. Zarzuciłam kujawsko-pomorskiemu SLD powielanie błędów AWS: brak programu, realnych osiągnięć, nepotyzm ("NIE" nr 11 i 15/2000). Twierdziłam, że mały Toruń zwiększał swoje szanse w wyborach do wojewódzkich władz partii dzięki martwym duszom. Liczba delegatów na zjazdy zależy bowiem od liczby członków SLD. Późniejsze wewnętrzne kontrole, których wyniki utajniono, potwierdziły, że w najlepszych toruńskich kołach Sojuszu za niepłacenie składek i nieuczestniczenie w zebraniach trzeba wyrzucić 50 proc. członków. Układ władzy w województwie funkcjonował dzięki porozumieniu rodzinnemu. Martwe dusze i poparcie bydgoszczan zbliżonych do ówczesnej wice-prezydent Grażyny Ciemniak, prywatnie siostry marszałka kujawsko-pomorskiego Waldemara Achramowicza, pomogły posłowi Jerzemu Wenderlichowi zostać wojewódzkim szefem SLD. Prorokowałam, że przyjdzie czas na rewanż przy konstruowaniu list kandydatów do parlamentu. CZERWIEC 2001 r. Po serii skandali przyjechała szefowa Komisji Etyki SLD, prof. Maria Szyszkowska. Ponieważ mimo jej krytycznych uwag ci, co sprawują władzę w tym województwie, oznajmili, iż mają przekonanie, że postępują prawidłowo, Szyszkowska wydała zalecenie, aby po wyborach parlamentarnych przeprowadzono wybory w partii zaczynając od kół. Mniej więcej w tym czasie w bydgoskim ratuszu SLD-owska elita podgryzała sobie gardła. Grażyna Ciemniak oskarżyła swego ówczesnego szefa, prezydenta Bydgoszczy Romana Jasiakiewicza, o kompromitowanie SLD. Prawdziwym powodem awantury była wysokość podwyżki przyznanej przez prezydenta ustosunkowanej pani wiceprezydent oraz pozbawienie jej premii. Komisja Etyki SLD przyznała rację Jasiakiewiczowi, ale listę kandydatów do Sejmu ozdobiło nazwisko Grażyny Ciemniak. Jasiakiewicz nie pojawił się na liście. Partia postawiła na osoby mało znane; główną zasadą konstrukcyjną było pozbycie się konkurencji. Rezultat zaleconych przez prof. Szyszkowską wyborów: odtworzenie starego układu władzy. CZERWIEC 2002 r. Po rezygnacji Jerzego Wender-licha bój o przewodzenie województwu stoczyli posłanka SLD Grażyna Ciemniak i marszałek Waldemar Achramowicz. Bratobójczą walkę wygrał ten trzeci – niespodziewanie zgłoszony przez salę – poseł SLD Krystian Łuczak z Włocławka. Dostał więcej głosów niż brat z siostrą razem wzięci. Były inne zabawne incydenty. Na przykład we Włocławku do wyborów samorządowych poszły dwie lewice, każda pod wodzą innego posła SLD. Bydgoszczanie odnosili wrażenie, że Roman Jasiakiewicz, który o włos nie został prezydentem Bydgoszczy w pierwszej turze wyborów, w drugiej stracił poparcie SLD dowodzonego przez poseł Ciemniak. Przerżnął uzyskując 45,38 proc. głosów. PAŹDZIERNIK 2002 r. Miller pocieszał, że klęska w województwie kujawsko-pomorskim nie jest totalna, bo w czarnym Toruniu wygrał kandydat lewicy. Nie dodał, że zwycięska lewica nie ma nic wspólnego z SLD. 21 lat temu torunianie wymyślili "poziomki" – słynne struktury poziome kontestujące politykę góry PZPR. Ku konsternacji Biura Politycznego KC PZPR jedna z "poziomek" zajęła fotelik miejskiego szefa partii. Historia lubi się powtarzać. Liderem "poziomek" jest dziś Michał Zaleski. Zaleski, prezes Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej, od dwóch kadencji radny, członek klubu SLD, dwukrotny kandydat Sojuszu na prezydenta miasta, pod koniec 2001 r. postanowił wstąpić do tej partii. O przyjęciu Zaleskiego decydowało koło Bydgoskie Przedmieście 1. Jak zwykle, frekwencja była tragiczna. Ci, którzy przyszli na zebranie, zarzucili koniunkturalizm facetowi, który od 30 lat trzymał z lewicą, a od 7 ją reprezentował. Nie powiedzieli mu tego w oczy, bo wbrew statutowi SLD na werdykt o przyjęciu do partii czekał za drzwiami. W Toruniu pokutuje pogląd, że upieprzono kandydata, ponieważ takie były wytyczne partyjnej góry postrzegającej w Zaleskim poważnego konkurenta do łask wyborców, na domiar złego mało dyspozycyjnego wobec rządzących liderów. Zaleski nie był jedynym, którego SLD nie życzył sobie widzieć w swoich szeregach ("NIE" nr 1/2002). Kandydat SLD na prezydenta Torunia przepadł już w pierwszej turze. Michał Zaleski został prezydentem z poręki Toruńskiego Międzyosiedlowego Porozumienia Samorządowego grupują- cego lewicującą inteligencję, odtrąconą przez SLD, i tę zbrzydzoną stosowanymi w partii metodami. Jest wśród nich profesor prawa, który pomógł wyrosnąć "poziomkom" 21 lat temu. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " M/s Dupa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Plantacja półmelonów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pogrywanie programami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rachujnia Raz, dwa, trzy, żyjesz ty. Zobacz, w jakim kraju żyjesz. Jest rzeczą zrozumiałą, że dziennikarz niczego nie czyta, bo jest od pisania. To inni mają czytać. My nie jesteśmy wyjątkiem. Ni z gruchy, ni z pietruchy postanowiliśmy jednak poczytać cyferki. I była to pasjonująca lektura. Jest nas prawie tyle samo, co na początku lat 90., czyli niewiele ponad 38 mln. Pod względem ludności zajmujemy 29 miejsce na świecie, a pod względem powierzchni – 69. Przeciętne państewko. Być Z tych 38 mln Polaków 9 mln jest w wieku przedprodukcyjnym, czyli to gnojstwo, a w wieku poprodukcyjnym, starych pierdzieli, mamy na stanie 5,7 mln. Budujących naszą nową Polskę jest więc teoretycznie blisko 24 mln. Od pyty ludzi. Gdyby tak się wszyscy wzięli do roboty, to ho, ho... Ale się nie wezmą – prawie co szósty Polak z tej liczby pozostaje bez pracy, stopa zarejestrowanego bezrobocia przekroczyła bowiem 18,5 proc. (wzrastając od 1990 r. o 350 proc.). Z ponad 3,5-milionowej rzeszy bezrobotnych blisko jedna czwarta poszukuje bezskutecznie pracy od dwóch lat. Według międzynarodowych ekspertów stopa rzeczywistego bezrobocia przekroczyła już dawno 20 proc., co plasuje nas w pierwszej dziesiątce, a dokładnie na 7 miejscu wśród państw dotkniętych tym zjawiskiem na świecie. Hurra!!! Ścisły finał. Budując nowy ustrój wytężyliśmy wszystkie siły witalne narodu, co doprowadziło do lawinowego wzrostu liczby rencistów i emerytów, których jest 6,2 mln, a wraz z rolnikami pobierającymi świadczenia – blisko 8 mln. Nie dziwota zatem, że na wypłatę świadczeń z tytułu rent i emerytur wydajemy ponad 102 mld zł, z czego ponad 45 mld pochodzi z dotacji budżetowych (stanowiło to 26 proc. wydatków budżetu w 2001 r.). W latach 1995–2001 suma wypłacanych świadczeń emerytalno-rentowych wzrosła o 235 proc. Takiej dynamiki nie da się zaobserwować nigdzie na świecie. Koszty utrzymania coraz większe, renciny i emerytury coraz chudsze. Fachowcy wymyślili więc Otwarte Fundusze Emerytalne. Miały one miękko wprowadzić emerytów do raju starości. Gówno z tego wyszło. Wynik finansowy brutto tych cudownych instytucji był w latach 1999–2001 ujemny, a roczna stopa zwrotu sięgała ledwo 4,5 proc. Gdyby tę kasę trzymać w banku, więcej byśmy zarobili. Robić O tych, co jeszcze pracują, jedno możemy powiedzieć: że pracują uważnie i ostrożnie. W ciągu ostatnich 10 lat zmalała liczba wypadków przy pracy. Co zaś do efektów społecznego trudu, to niestety nie mamy dobrych wiadomości – Polska spadła z 27 (w 1990 r.) na 33 (w 2001 r.) miejsce na świecie pod względem osiągniętego PKB w cenach bieżących. Jasne, produkujemy więcej i idziemy do przodu, ale inni produkują jeszcze więcej i nie idą, tylko biegną. Więcej robimy, to i więcej sprzedajemy. Eksport w latach 1990–2001 wzrósł o 232 proc. Cudnie, nie? Nie. Robimy zdaje się nie to, co nam trzeba, bo importujemy coraz więcej. Wniosek prosty: to, co wytwarzamy, można psu w dupę włożyć, skoro coraz więcej musimy kupować za granicą. Import w tym samym czasie wzrósł ponadpięciokrotnie. Albo nie umiemy handlować, albo nie mamy czym i w efekcie powoduje to, że deficyt na rachunku bieżącym plasuje nas na 12 miejscu w świecie. Proste, że jak się więcej kupuje, niż sprzedaje, to rośnie saldo ujemne. Nawiasem mówiąc sektor publiczny w odróżnieniu od prywatnego notował przez te lata nadwyżkę eksportu nad importem. Jeśli ten sektor umiał coś sprzedać w przeciwieństwie do sektora prywatnego, rodzi się jedno pytanie – na co nam była ta cała prywatyzacja? Dług publiczny to jeden z niewielu wskaźników w gospodarce, który dynamicznie rósł. W latach 1995–2003 skoczył o 250 proc. – do kwoty blisko 400 mld zł. W 2000 r. wartość długu zagranicznego plasowała nas na 11 miejscu na świecie i dawała 10 miejsce pod względem kosztów jego obsługi (w 2001 r. ponad 12 proc. wydatków budżetu państwa poszło na obsługę zadłużenia). Nie robić Bardzo ciekawe, że im biedniej, tym większy korowód urzędników administracji publicznej. W 2001 r. urzędników publicznych wszelkiej maści było blisko 350 tys. (wzrost w porównaniu z 1995 r. o blisko 200 proc.). Sztuka demokracji lokalnej też wymaga niezłych pieniędzy – rzeszę ponad 63 tys. radnych obsługuje blisko 200 tys. urzędników i co się dziwić, że samorządy terytorialne przeznaczają na wynagrodzenia blisko 95 proc. swoich wpływów, a więc gdyby nie dotacje z budżetu państwa, to cała ta zabawa dawno by się skończyła. Jak tak człowiek pomyśli, ile ci urzędnicy zużywają papieru, ile hektolitrów kawy wypijają i jak wykonują w skali roku miliony połączeń prywatnych ze służbowych telefonów, to rodzi się taka zuchwała myśl, że może by tak te tony pieniędzy przeżeranych, przepijanych i wydalanych przez tych darmozjadów wydać na coś innego. Na przykład na bezpieczeństwo publiczne. To niegłupi pomysł, bo choć od 1990 r. wzrosła o 30 proc. liczba pracowników bezpieczeństwa (wszystkich funkcjonariuszy jest blisko 150 tys., w tym nieco ponad 100 tys. policjantów), to efekt tego wzrostu jest mizerny. Wykrywalność ogółem "skoczyła" z 40 do 53,8 proc. (1990–2001) i wykrywa się tylko co piątego sprawcę kradzieży i kradzieży z włamaniem i co drugiego sprawcę rozboju. W 2001 r. z powodu niewykrycia sprawcy umorzono ponad 657 tys. postępowań, czyli tak jakby połowę z ogólnej liczby 1,3 mln popełnionych i zgłoszonych przestępstw. W 2001 r. sądy karne skazały ponad 222 tys. osób, z czego na karę pozbawienia wolności – 174 tys. Mają za swoje. No, może nie wszyscy, bo karę pozbawienia wolności można wykonać tylko wobec połowy skazanych prawomocnym wyrokiem, a reszta musi czekać w kolejce (w 2001 r. w zakładach karnych osadzono blisko 80 tys. ludzi, niewiele mniej niż w dwa razy większych Niemczech – co dawało nam 14 miejsce na świecie). Poza sądami karnymi w cywilnych leżało do rozpoznania ponad 10 mln spraw, z czego ponad 80 proc. to sprawy sprzed roku 2001. Zabawić się Chciałby się człowiek odstresować, zapomnieć o tym pierdolniku, ale nie bardzo ma gdzie. Liczba kin spadła o połowę do ok. 700, liczba woluminów w bibliotekach publicznych też zmalała (choć dalej posiadają one blisko 135 mln książek). No nic, tylko się upić, bo po tym, jak profesor Kołodko obniżył akcyzę, stać nas na ćwiartkę, a trzeba dodać, że czyn to chwalebny, bo od każdej flaszki bulimy VAT i akcyzę, czym zwiększamy dochody naszego kochanego państwa. Lecz picie alkoholu może doprowadzić nas do nałogu, a łóżek dla celów lecznictwa odwykowego posiadamy tylko 982. Można z tego zwariować, ale lepiej nie, bo liczba łóżek na oddziałach psychiatrycznych spadła w ciągu 10 lat o jedną trzecią, a w tłoku i ciężko się leczyć, i można dostać jeszcze większego zajoba. W ogóle lepiej nie chorować, bo w liczbie łóżek szpitalnych na tysiąc mieszkańców wyprzedzili nas Rosjanie, Bułgarzy i Ukraińcy. Cóż zatem zrobić przy niewystarczającej pensji lub emeryturze, lęku przed wyjściem wieczorem na ulicę, braku możliwości leczenia? Jak sobie pomóc? Może jakiś cudowny wynalazek na trapiące nas i nasze kochane państwo kłopoty? Nic z tego! W ciągu 10 lat z placówek naukowo-badawczych odeszło ponad 11 tys. naukowców, a ci, co zostali (28 tys.), posiadają sprzęt zużyty w blisko 80 procentach – to co można zmajstrować? Nic tylko palnąć sobie w łeb patrząc na ten cudowny obraz, co wielu zresztą czyni – wzrost zamachów samobójczych zarejestrowanych przez policję w ciągu ostatnich lat przekroczył 50 proc. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pułkownik z dolnej półki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pomocnika tresera fok i papug poszukują w Sopocie. Wymagana znajomość języka angielskiego. Treser jest bowiem Anglikiem, a więc foki i papugi porozumiewają się włącznie po angielsku. Naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej z Kamieńca Ząbkowickiego odmówił wyjechania do pożaru. Naczelnik był pijany i nie chciał prowadzić w tym stanie wozu bojowego. Żaden z pozostałych strażaków ochotników nie miał prawa jazdy. Za niewyjechanie do pożaru sąd pierwszej instancji skazał naczelnika na pół roku więzienia, w drugiej karę warunkowo umorzył na okres próbny jednego roku. Słusznie więc zrobił naczelnik. Więcej by dostał za prowadzenie wozu po pijaku. Pod Wieruszowem w gminie Galewice mężczyzna w wieku 40–45 lat próbował zgwałcić idącą do szkoły 13-latkę. Udało mu się przewrócić ją na ziemię, zedrzeć kurtkę i rozciąć nożem sweter i bluzkę. Otrzymał solidnego kopa w krocze, a dziewczynka wstała i poszła do szkoły nie oglądając się na zwijającego się z bólu napastnika. W Słupsku na trawniku w centrum miasta leżała czarna dyplomatka. Wzbudziła zaniepokojenie. Obawiano się zamachu bombowego. Jeden z wezwanych policjantów podszedł do teczki i kopnął w nią ciekaw, czy będzie detonacja czy nie. Nie było. Na Zamku w Lublinie odbył się finał ogólnopolskiego konkursu recytatorskiego im. Józefa Czechowicza. Dzieci, które zwyciężyły w kategorii "najlepsza ilustracja do wiersza", otrzymały maskotki w kształcie prezerwatyw. Jest nam przykro – tłumaczą organizatorzy. Na metce był napis, że to smoczek. Hm... wszystko zależy od sposobu użycia. W Białej Podlaskiej, gdzie nie ma izby wytrzeźwień, zwożą pijanych do szpitala. Kompletnie pijany mężczyzna zdzielił z całej siły opiekującą się nim pielęgniarkę dwa razy w głowę. Gdy wytrzeźwiał, tłumaczył, że pomylił pielęgniarkę z żoną. Samozwańczy ginekolog z Poznania dostał aż 15 lat więzienia. Był nim 54-letni właściciel budki z jedzeniem z dworca PKP, który zgłaszające się do pracy kobiety poddawał gruntownym badaniom ginekologicznym i sanitarnym. Tłumaczył im, że musi sprawdzić, czy są zdrowe. Potem je gwałcił. W Krakowie 43-letni urzędnik nawiązał romans z 27-letnią mężatką. Zdradzony mąż szantażując kochanka żony zażądał odeń samochodu Peugeot (wartego 50 tys. zł) tytułem rekompensaty. Policja złapała szantażystę. Nie daje wiary jego zapewnieniom, że chodziło mu o zemstę, a nie o korzyści materialne. Samochód Peugeot ma wartość większą niż cnota którejkolwiek żony. Objawił się kolejny euroentuzjasta. Henryk K., który odsiaduje w więzieniu w Wołowie karę 14 lat za zabójstwo. Z powodu zaniedbania dyrekcji więzienia pan Henryk nie mógł wziąć udziału w referendum unijnym. Żąda z tego tytułu 100 tys. zł odszkodowania. Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu odpowiadał – z wolnej stopy – za podrabianie czeków bankowych młody mężczyzna. W składaniu zeznań przeszkadzała mu czkawka. Ponadto zakłócał przebieg rozpra-wy głośnym puszczaniem wiatrów. Wezwano policję, która ustaliła, że miał ponad 2 promile alkoholu we krwi. Rozprawę odroczono, a poznaniak za obrazę sądu dostał tydzień aresztu. We Wrocławiu policja zatrzymała fałszywych policjantów – kompletnych amatorów. Przebierańcy zatrzymali do kontroli drogowej prawdziwego policjanta z 10-letnim stażem. Byli tak zaskoczeni, że na żądanie zatrzymanego gliny wylegitymowali się mu dowodami osobistymi. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jad z męża Jak myśl ben Ladena przysporzyła zajęcia polskim sądom. Pan Andrzej Ś., bezrobotny zegarmistrz z Grodziska Wielkopolskiego, od lat żre się ze swoją byłą małżonką o majątek. 26 maja 2003 r. udał się na pocztę i nadał dwa listy polecone: jeden do eksślubnej, a drugi do mieszkającego z nią syna Łukasza. Ich treść była jednakowa: ponieważ zostałem narażony na nieodwracalne straty związane z wycięciem drzew owocowych na mojej niespornej części posesji wzywam Marię i Łukasza Ś. po raz ostatni do uregulowania kwoty za wycięcie 14 drzew owocowych. Następnego dnia około szóstej wieczorem przesyłki dotarły do adresatów. Proszek na twarz Pierwszy kopertę otworzył Łukasz (25-letni uczeń III klasy liceum ogólnokształcącego). Ponoć podczas tej rutynowej czynności z koperty wysypało się kilka gramów proszku koloru szaro-brązowego. Tajemnicza substancja osiadła na twarzy i rękach otwierającego, a więc na kluczowych częściach ciała ludzkiego. Gdy pani Maria ujrzała niedolę syna, swą kopertę rozklejała z daleko idącą ostrożnością. Jak się okazało – nie bez kozery, bo i ona zawierała złowrogie ziarenka proszku. Oboje zgodnie i natychmiast uznali, że zostali ofiarami bioterroru. Koperty wraz z zawartością z pietyzmem zapakowali do woreczka foliowego i wynieśli z chałupy (używając przy tym gumowych rękawiczek). Wpadli w obowiązkową panikę, gdyż zupełnie nie wiedzieli, co dalej czynić w kryzysowej sytuacji. W końcu dryndnęli na policję. Funkcjonariusze z Komendy Powiatowej w Grodzisku też nie bardzo wiedzieli, jak się zachować. Co prawda dwóch odważnych śledczych wkrótce przybyło na miejsce zdarzenia, ale zamiast wesprzeć na duchu spanikowaną rodzinę, zaczęli się głupkowato śmiać. W przerwach między kolejnymi wybuchami wesołości oznajmili, że najlepiej będzie, jak proszek pani Maria zaniesie do sanepidu. Maria Ś. nie podzielała ich wesołości, tym bardziej że sanepid o tej porze już dawno był zamknięty na cztery spusty. Postanowiła poszukać pomocy w Komendzie Wojewódzkiej w Poznaniu, bo uznała, że pracują tam poważniejsi i bardziej fachowi stróże porządku. Zespół kryzysowy No i faktycznie. Oficer dyżurny nie zbagatelizował sygnału: kazał nie ruszać się i zadzwonić do straży pożarnej. Wkrótce w okolicach posesji zamieszkanej przez Marię Ś. i syna pojawili się policjanci z prewencji. Szczelnym kordonem otoczyli budynek. Na sygnale przybyła karetka pogotowia. Przyjechał specjalistyczny wóz ratownictwa chemicznego wraz z rzeszą strażaków. Nie zabrakło przedstawiciela sanepidu, a także starostwa. Napięcie systematycznie rosło. Sięgnęło zenitu, gdy strażak odziany w szczelny kombinezon wyniósł przesyłkę z groźnym proszkiem. Umieścił ją w wozie bojowym. Następnie pod eskortą policyjnych suk listy od pana Andrzeja wywieziono do sanepidu. O jedenastej wieczorem powołano Powiatowy Zespół Kryzysowy. W jego skład wszedł dzielnicowy, strażak, kierownik sanepidu i wicestarosta. Ciało to orzekło, że panią Marię i Łukasza w trybie pilnym trzeba dostarczyć karetką na oddział chorób zakaźnych szpitala przy ul. Zawady w Poznaniu. Ofiary zamachu bioterrorystycznego czuły się jednak nadspodziewanie dobrze, dlatego po jakichś dwóch godzinach ze szpitala je wyrzucono. Oczywisty terrorysta Pani Maria i syn od początku nie mieli wątpliwości, że oczywistym terrorystą jest nadawca listów, czyli Andrzej Ś. Już feralnego dnia udali się do niego z niezapowiedzianą wizytą policjanci. – Z przyjacielskiej rozmowy dowiedziałem się od nich, że w wysłanych przeze mnie listach znajdował się jakiś proszek. Byłem zaskoczony, bo nie mam nawyku wsypywania proszku do kopert – wyznał pan Andrzej. Gdy zespół kryzysowy się rozwiązał, proszek przebadano. Okazało się, że jest on zupełnie nieszkodliwy dla zdrowia. Z tego powodu Prokuratura Rejonowa w Nowym Tomyślu odmówiła wszczęcia postępowania. Było to postanowienie na wskroś powierzchowne. Nie zauważono bowiem, że przesyłka z proszkiem była nową, niespotykaną dotąd w RP bioterrorystyczną odmianą znęcania się nad rodziną. Ciemiężycielem – to jasne – był pan Andrzej. Węże aptekarki Pani Maria na decyzję prokuratury wniosła zażalenie. W uzasadnieniu czytamy: fakt ten (otrzymania listów z proszkiem – przyp. M.M.) wzbudził w nas uzasadniony niepokój, że znajdująca się wewnątrz kopert substancja może być szkodliwa dla naszego zdrowia. Dodała, że w przeszłości Andrzej Ś. wielokrotnie groził jej następującą frazą: tak cię urządzę, że nie będziesz pasować do żadnej trumny. Ponadto czasem zajeżdżał jej drogę samochodem oraz kilka dni przed nadejściem przesyłki filmował ją amatorską kamerą, jak szła przez rynek. To nie wszystko. Maria Ś. przypomniała sobie, że jej były mąż chwalił się swoją kochanką. Poinformował mianowicie córkę Kingę, że jego nowa laska jest kobietą niepospolitą, gdyż zajmuje się hodowlą węży. Oczywiste, że metodami chałupniczymi wytwarza z tych biednych zwierząt jad. Nadto ta występna kobieta jest farmaceutką, z łatwością więc mogła upichcić jakieś silnie toksyczne świństwo w postaci proszku. Poza tym były mąż od pewnego czasu dziwnie przedstawiał się podczas rozmów telefonicznych. Kiedyś, gdy dzwonił, mówił o sobie zwyczajnie – mecenas Ś. Ostatnio – uwaga! – kazał się tytułować ben Laden. A przecież ten męski brodacz nieodparcie kojarzy się z nisko latającymi samolotami i proszkiem w kopertach, wywodziła pani Maria. Maria Ś. przyznała również, że pojawienie się tajemniczo ubranego strażaka oraz chmary policjantów, co nastąpiło po jej rozmowie z dyżurnym KWP w Poznaniu, w znacznej mierze utwierdziło ją w przekonaniu, iż jej lęk przed proszkiem w kopertach nie był bezpodstawny. Zachowanie funkcjonariuszy i strażaka wskazywało bowiem niezbicie na trujący charakter listów. A gdy zespół kryzysowy zdecydował o przewózce do szpitala, była niemal pewna, że godziny jej i syna Łukasza są policzone. Duma ben Ladena Tak uargumentowane zażalenie musiało zostać rozpatrzone pozytywnie. Prokuratura w Nowym Tomyślu ponownie zabrała się do roboty. W lutym 2004 r. oskarżyła Andrzeja Ś. o to, że Marii Ś. przesłał list polecony, w którym znajdował się proszek niewiadomego pochodzenia, co w/w odebrała jako groźbę pozbawienia jej życia lub spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, która to groźba wzbudziła w niej uzasadnioną obawę, iż może zostać spełniona. O to samo prokuratura oskarżyła pana Andrzeja w związku z epistołą wysłaną do syna. Sprawa jest poważna, bo za takie sproszkowane groźby ten żyjący z wypłacanego mu w naturze czynszu mężczyzna może za kratami spędzić nawet dwa lata. – Zdecydowaliśmy się na oskarżenie Andrzeja Ś., bo uważamy, że popełnił on przestępstwo. To, że proszek nie był szkodliwy dla zdrowia, nie ma większego znaczenia. W przypadku gróźb równie realne obawy jak pistolet prawdziwy może wywołać atrapa broni przyłożona do skroni. Poza tym do zdarzenia doszło, gdy głośno było o ben Ladenie i wągliku – wyjawił nam pan prokurator rejonowy z Nowego Tomyśla. Prokuratura nie ma jednak żadnych dowodów na to, że proszek do kopert wsypał Andrzej Ś. – To zemsta ze strony mojej byłej żony. Przecież to ona mogła wsypać proszek do kopert i potem narobić rabanu, żeby mnie pognębić – ocenia pan Andrzej. Sprawa miała trafić do Sądu Rejonowego w Grodzisku. Nieoczekiwanie wszyscy sędziowie złożyli wnioski o wyłączenie ich z procesu, gdyż przyznali, że z panią Marią łączyły ich stosunki służbowe (przez lata pracowała w tamtejszym sądzie jako kurator). Następnie proces miał się rozpocząć przed sądem w Kościanie, ale i tu pojawiły się problemy – natury ekonomiki procesowej. Na finansowe i organizacyjne dolegliwości związane z koniecznością przemieszczania się ofiar, świadków i oskarżonego z Grodziska do Kościana listownie uwagę sądowi zwrócił Andrzej Ś. Jak dotąd Sąd Okręgowy w Poznaniu nie podjął w tej kwestii decyzji. W kopercie zaadresowanej do sądu proszku nie wykryto. Ale ben Laden i tak może być dumny ze swojego wkładu w rozwój polskiego wymiaru sprawiedliwości. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chory na stwardnienie rozsiane były pan policjant uronił łzę nad męczeństwem przykutego do łóżka szpitalnego premiera. Wysłał mu też maila z życzeniami powrotu do pracy i zdrowia. Przy okazji dodał, że ten wózek inwalidzki, co go widział z Millerem, bardzo by mu się przydał, bo z chodzeniem ma niejakie problemy. Jakież było zaskoczenie, gdy po kilku dniach dostał z Kancelarii Premiera podziękowania i informację, że wózek jest już w dro-dze. Nie wspomniano, że z wózkiem jedzie też ekipa „Teleexpressu”. Tak to – bez rozgłosu – premier robi dobrze społeczeństwu. Wzruszyliśmy się. * * * Marek Lewczuk z Lublina 5 lat temu znalazł na ulicy 30 tys. zł – poinformował „Dziennik” w TV 4. Odniósł je na policję. Policja kaskę przyjęła i pokwitowała. Ponieważ właściciel się nie znalazł, forsa poszła zasilać skarb państwa. Z Lewczukiem nikt nie chce gadać, a napomknienia o 10 procentach znaleźnego zbywane są gromkim śmiechem. Lewczuk żadnej znalezionej rzeczy już nikomu nie odda, bo przestał być głupi, mimo iż żadnej szkody nie poniósł. * * * W dokumencie „Ostatni dyktator Europy” demokratycznie nastawieni dziennikarze „Jedynki” przekonywali, że Łukaszenka jest zły, bo na Białorusi jest tani chleb, bezpłatna służba zdrowia, zakazy zgromadzeń i zamykanie gazet. Wypowiadający się przed kamerą przedstawiciele niedemokratycznej większości Białorusinów opowiadali zaś na przekór: że ich prezydent to pomazaniec Boży. Realizatorów to nie zraziło, na Białorusi bowiem większość stanowią homo sovieticusy. Więc to, co myślą, i tak się nie liczy. * * * Telewizja publiczna objawiła wreszcie swoją funkcję edukacyjną. W dwójkowym „Ekspresie reporterów” instruowano, że jak się nie chce płacić na ZUS 600 zetów będąc jednoosobową firmą, to trzeba fikcyjnie zatrudnić się u kumpla na umowę o dzieło i wtedy składka kosztuje miesięcznie tylko 140 zł. Emerytura tak czy owak wyniesie 530 zł. Facet z Zabrza, który to wymyślił, zasługuje na ekonomicznego Nobla. * * * W „Forum” Durczok powiedział, że Janik po zostaniu szefem klubu SLD spotkał się ze wszystkimi innymi szefami klubów i uzgodnił ramy współpracy. Lepper odpowiedział, że z Janikiem się nie widział od dawna, Giertych wyparł się jakichkolwiek z nim kontaktów, Kaczor Jarosław sprawę przemilczał, Rokita zaś opowiedział, jak do jego gabinetu wpadł Janik wraz z kamerzystami i fotografami, uścisnął mu dłoń i wypadł. Sądzimy, że jako stary polityczny wyga Janik wie, że już wkrótce wspólne zdjęcie z Rokitą może się przydać. * * * „Informacje” donios-ły, że fiskus znalazł nieovatowaną dotychczas niszę. W związku z tym odkryciem niszę pokryto siedmioma procentami podatku. Dzięki temu Ministerstwo Finansów sprowadziło do wspólnego mianownika kredo liberałów mówiące, że nieuchronne są jedynie podatki i śmierć. Niszą są bowiem pogrzeby i niezbędne do tego akcesoria. Idea nam się podoba, bo jest szansa, że dzięki temu ludzie będą żyli dłużej, ponieważ nie stać ich będzie na umieranie. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czterej pancerni i palma Tajemnica bumarowskiego kontraktu stulecia: Ile dopłacimy do zamiany czołgów na olej i na cholerę nam ten pasztet? O polskim przemyśle zbrojeniowym przeciętny człowiek słyszy tylko wtedy, kiedy przed kancelarią kolejnego premiera rozrywają się petardy, a demonstranci mówią do kamer, że wszyscy ich oszukali i przyjdzie im zdechnąć z głodu. A przecież to mylny obraz. Polska zbrojeniówka odnotowuje sukcesy. Wystarczy popatrzeć na znakomity i niesłychanie opłacalny kontrakt na sprzedaż czołgów do Malezji. Odtrąbiony jako wielki sukces Przedsiębiorstwa Handlu Zagranicznego Bumar. Trąbiącym był prezes Bumaru Roman Baczyński. Publicznie opowiadał, jaki to znakomity interes wart 400 mln dolarów. Świetnie. To rzeczywiście musi być biznes stulecia, skoro negocjowano go 9 lat. Ale nas interesuje nie to, ile wart jest ten kontrakt, lecz to, ile i czy w ogóle na tym zarobimy. Z tym, okazuje się, jest nieco gorzej. Po pierwsze, cała ta kasa to pieśń przyszłości, bo pierwsze czołgi dla Malezji mają zjechać z taśmy za dwa lata, a wtedy dopiero można liczyć na realne pieniądze. Po drugie, wątpliwości wzbudza twierdzenie, że czołgi PT 91 M to polska produkcja. Sprzęt ten ma systemy elektroniczne, system przenoszenia napędu i trakcję produkcji francuskiej, a ich wartość to 40 proc. ceny czołgu. Stąd chyba różnice w wypowiedziach, ile też pieniędzy zasili polską kasę państwową i kieszenie prywatne. Roman Baczyński mówi o 400 mln dolarów, a minister Zemke – o 250. To by się nawet mniej więcej zgadzało. Skoro około 40 proc. wartości takiego czołgu nie jest nasze, to i nie my na tym zarobimy, tylko Francuzi. Z szacunku dla urzędu stajemy na gruncie opinii ministra Zemkego i trzymamy się ćwiartki miliarda dolków. Ale od tego trzeba odjąć 70 mln dolarów. Dlaczego? Bo tyle wart jest polski offset, który mamy wetkać w Malezję. Czy wiemy, jakich to produktów polskiej myśli wojskowej pożądają Malezyjczycy? Nie wiemy, albowiem ten kontrakt jest tajny niesłychanie. Prezes Baczyński był łaskaw wyznać na łamach prasy, iż damy tam 40 polskich technologii wojskowych. No, to ciekawe jest bardzo. Chyba dajemy im jakieś gówna w rodzaju licencji na produkcję wytrzymałych na upały guzików do wojskowych płaszczy i technologię przedmuchiwania luf armatnich, ponieważ 70 mln za 40 produktów oznacza, że to jakieś drobiazgi. Albo też – a takie właśnie mamy informacje – Malezyjczycy dostaną od nas know-how na Łowczą (zintegrowany system dowodzenia polem walki), Brdę i Odrę (systemy radarowe). Jeżeli prawdziwa jest ta druga wersja, to oznacza, że sprzedajemy coś, w co polska gospodarka włożyła dużo, dużo więcej, czyli zbywamy poniżej kosztów. Same prace badawczo-konstrukcyjne na wspomniane systemy wyniosły około 200 mln zł. No dobra, w każdym razie od tych 250 mln dolarów odejmujemy 70 mln i zostaje nam w kieszeni 180 mln. Też nie najgorzej. Ale trzeba jeszcze oddać 20 mln na koszty obsługi – prowizję, odsetki od uzyskanych kredytów itp. Na czysto zostaje więc 160 mln dolków. I tak kupa szmalu. Pytanie, kiedy polski budżet będzie miał szczęście cieszyć się tą kwotą. Z tym problem największy. Otóż prezes Baczyński wyznał, że strona polska część zapłaty odebrać ma w postaci oleju palmowego w ilości 300 tys. ton (to daje 111 mln dolarów). Nie jest jasne, czemu, bo – jak wspomnieliśmy – to straszna tajemnica. Może Malezyjczycy mieli za dużo tego tłuszczu z drzew, może my za mało – w każdym razie obiecaliśmy, że weźmiemy. Ten olej kupujemy niby my, ale tak naprawdę francuska firma Safic Alcan – producent i handlowiec tego surowca. My daliśmy Malezyjczykom gwarancje na 3 mln dolarów, że ten olej od nich kupimy, a Francuzi z kolei nam udzielili gwarancji też na 3 bańki zielonych, że ten olej odkupią od nas. Jakoś bez sensu, ale miło, że coś się w finansach kręci. Dziwne też są warunki kontraktu. Safic Alcan zobowiązała się odebrać 300 tys. ton za dwa lata. I zapłacić ma za to cenę, która obowiązuje dzisiaj, czyli 370 dolarów za tonę. Nikt normalny nie handluje na takich warunkach towarem giełdowym, którego ceny zmieniają się z miesiąca na miesiąc. Nie wiadomo więc, ile będzie kosztował ten olej palmowy za dwa lata. Według MPOPC (Malezyjskiej Rady Promocji Oleju Palmowego – instytucji rządowej) ceny tego surowca w przyszłym roku mogą spaść o około 20 proc. Fran-cuzi zatem ryzykują bardzo. My ze swej strony obawiamy się nawet, czy w ogóle będą w stanie dotrzymać swoich obietnic i kupić olej. A to z kolei stawia pod znakiem zapytania cały kontrakt. Czyli na końcu ryzyko ponosimy my. Jeżeli za dwa lata olej palmowy będzie tani jak barszcz, to Francuzi będą bici w dupę, ponieważ przepłacą. Nie zyskają jednocześnie na sprze-daży taniego oleju palmowego, ponieważ – jak twierdzą fachowcy, z którymi konsultowaliśmy ten problem – nie za bardzo jest go gdzie sprzedać. W Europie z jej kontyngentami, cłami i nasyceniem rynku olejami roślinnymi z innych upraw – nie za bardzo. Na amerykańskim rynku, gdzie króluje soja – też nie. W Azji – też raczej nie, skoro właśnie stamtąd olej palmowy wypchano. Grenlandia? Antarktyda? Jeżeli olej będzie drogi, to też nikt go nigdzie nie kupi, skoro inne oleje roślinne będą tańsze. Po co zatem Francuzi włazili w taki niepewny interes? Kto gwarantował im odbiór ogromnych ilości oleju palmowego? Czyżby zasadne były wątpliwości co do tajemniczego pojawienia się w projekcie ustawy o biopaliwach terminu „i innych roślin” i powiązania tego z kontraktem Bumaru? Baczyński kategorycznie zaprzeczył, ale nie rozwiało to naszych wątpliwości, że zapłacą polscy kierowcy nie dając zarobić polskim rolnikom. Skoro tak wiele jest niewiadomych co do części kontraktu malezyjskiego dotyczącej oleju palmowego, to co będzie, jeśli Francuzi z podanych wyżej przyczyn wcale go nie odbiorą? Owszem, przepadną im te 3 mln dolarów, które dali jako gwarancję, ale my i tak będziemy musieli zapłacić 111 mln, czyli całą wartość kontraktu na olej minus te 3 mln, które już daliśmy jako gwarancję. Bo jak będzie klops, to Malezyjczycy postawią towar do dyspozycji i każdy arbitraż każe go Polsce odebrać wymuszając zapłatę i pokrycie dodatkowych kosztów. Nasze obawy mają tym mocniejsze podstawy, że w firmie Safic Alcan w ogóle nikt nic nie wie na temat tego kontraktu. Najpierw sekretarka bezskutecznie próbowała skojarzyć nazwę Bumar. To nie jest trudna nazwa, nawet dla Francuzki ze średnim wykształceniem. Literowaliśmy ją do słuchawki bardzo powoli. W końcu połączono nas z osobą odpowiedzialną za handel olejem palmowym, panem Lahmerie (jeśli dobrze zapisaliśmy nazwisko). Lahmerie nic nie wiedział o firmie Bumar. Na nasze pytanie, czy kontrakt jest już podpisany, zakomunikował, że nic nam nie powie. To nasz problem. O tyle nasz, o ile Bumaru. Skoro Francuzi pozwolili na podanie swojej nazwy do publicznej wiadomości jako bumarowskiego partnera, to czemu nabrali nagle wody w usta? A może to inna firma, bo w polskiej prasie uporczywie pojawia się nazwa Sofic? Takiej zaś firmy nie ma we Francji, sprawdzaliśmy na wszelkie sposoby. Nawet jeśli zostawić ten olej w spokoju, to i tak nadal coś się nie zgadza. Baczyński powiedział, że zakup oleju palmowego zapewnił Bumarowi gwarancję zapłaty za dostarczone czołgi. Po co zatem prezesowi kolejna gwarancja, o którą wystąpił do rządu RP? Przecież ma już jedną, ze strony malezyjskiej? Skoro gwarancja rządu malezyjskiego jest dla Bumaru niewystarczająca, to nie dziwi, że dla polskich banków tym bardziej, skoro odmówiły kredytowania produkcji czołgów na potrzeby kontraktu. Jeżeli mimo gwarancji dwóch stron kontraktu polskie banki odmawiają udzielenia kredytu, to czyżby to miało oznaczać, że po starannym zbadaniu uznały ten kontrakt za gówniany interes? I co to za bank w Malezji udzielił gwarancji, że nawet po regwarantowaniu przez nasz rząd została ona oszczana? Cóż to więc, do cholery, za kontrakt, skoro: sprzedajemy za śmieszną cenę nasze produkty i technologie, bierzemy na siebie całą odpowiedzialność za interes, nie możemy znaleźć pieniędzy na jego uruchomienie, choć od gwarancji aż gęsto, a kupić musimy od Francuzów całą tę technikę, którą oni wkładają do polskiej skorupy? Zarzut, że to wszystko nasze spekulacje, przyjmujemy z pokorą. Pod warunkiem wszakże, że pan prezes Baczyński byłby uprzejmy rozwiać nasze wątpliwości, co do tej pory było niemożliwe. Prezes Baczyński zastrzegł sobie bowiem wyłączność na udzielanie wszelkich informacji dotyczących malezyjskiego kontraktu, co oznajmili nam jego współpracownicy. Próbowaliśmy połączyć się z panem prezesem. Sekretarka na naszą prośbę o połączenie z Romanem Baczyńskim odpowiedziała, że nie wie, czy jej aparat (w sekretariacie głównym) posiada funkcję umożliwiającą przełączenie na gabinet prezesa. Kolejny raz, gdy w słuchawce usłyszała, że to znowu my, powiedziała tylko „O Boże” i rozmowa się urwała. Skoro tak, to niech tak świetna firma handlująca sprzętem wojskowym szarpnie się na łącznicę polową z demobilu (taka skrzynka z wtyczkami i korbką) – my wtedy zadzwonimy. Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katowanie Radiem Maryja Za głośne słuchanie Radia Maryja i zakłócanie w ten sposób spokoju sąsiadów krakowski sąd grodzki ukarał naganą 67-letnią mieszkankę Krakowa. Doniesienie w sprawie złożyli sąsiedzi. Wcześniej napisali do uciążliwej sąsiadki list, w którym stwierdzili – z odwagą zdumiewającą w ojczyźnie J.P. 2: Mamy dość porannych modlitw, mszy świętych, mamrotania różańca, etiudy rewolucyjnej Chopina, śpiewów religijnych... Pozwaną reprezentował w sądzie adwokat. Wyjaśnił, że jego klientka nie nastawiała radia na cały regulator, tylko używała trzech radioodbiorników jednocześnie, by słuchać programu w każdym pomieszczeniu i nie nastawiać radia na cały regulator. Dodał, że nie jest ona zaskoczona donosem, bo niegdyś sąsiedzi dzwonili do SB ze skargą na jej rodziców, którzy słuchali Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki. Dziedziczne zasłuchanie? Mniszki z ulicy Radzieckiej W Łomży przedszkole Zgromadzenia Sióstr Służek Najświętszej Marii Panny mieści się przy ulicy Radzieckiej. Zdaniem dyrektorki przedszkola siostry Małgorzaty, jest to dowód na to, że w Łomży czci się jeszcze Armię Radziecką. Siostry chciały zmiany nazwy ulicy. Rajcowie bronią jednak Radzieckiej jak niepodległości. Mają za sobą racje historyczne: ulica istnieje od XVIII wieku! W ostateczności sięgają po argument, że ulica nazywała się tak nawet w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Siostry nie przeszły przeszkolenia politycznego: teraz wszystko, co radzieckie, nazywa się z rosyjska sowieckie. Pomroczna teologami stoi Na Uniwersytecie Szczecińskim ruszy od października nowy wydział – teologii. Imponuje rozmach tego przedsięwzięcia – na nowym wydziale na trzech specjalnościach: kapłańskiej (tylko dla księży), pastoralno-katechetycznej i teologii rodzinnej (dla świeckich) będzie się kształcić aż tysiąc osób! To już szósty państwowy uniwersytet w Pomrocznej, który otworzył swe mury czarnym. Wcześniej uczyniły to Opole, Poznań, Katowice (zob. "NIE" nr 29/2002 i 18/2003), Olsztyn i Toruń. Polska stanie się krajem teologów, da Bóg bezrobotnych. Skazany ksiądz wciąż na wolności Ksiądz Marek S., skazany na 5 lat za spowodowanie pod Mikołowem wypadku, w którym zginęło pięć osób (rok za jedne zwłoki), ubiega się o łaskę Prezydenta RP. Sąd rejonowy zaopiniował wniosek negatywnie. Po odwołaniu rozpatrzy go teraz Sąd Okręgowy we Włocławku. Równocześnie ksiądz złożył kolejny wniosek o odroczenie wykonania kary, który został odrzucony przez włocławski sąd. Ksiądz złożył więc kolejne odwołanie. Skazany składał dotychczas wnioski uzasadniając je: stanem zdrowia, koniecznością rozliczenia akcji charytatywnej, przekazania parafii następcy itp. Z taczką na plebanię Z taczką przybyli na plebanię parafianie z Białej koło Częstochowy. Taczka miała posłużyć do wywiezienia proboszcza. Do wywózki nie doszło, bo ksiądz zdążył uciec. Atak na plebanię i jej kilkugodzinna okupacja były kulminacyjnym punktem sporu parafian z księdzem. Wierni zarzucali swemu kapłanowi pogoń za pieniądzem, chciwość, nieuczciwość, brak współczucia dla bliźnich, niewykonywanie obowiązków kapłana. Parafia podlega inspektoratowi towarzystwa salezjańskiego we Wrocławiu. Salezjanie ustąpili i przyrzekli przysłanie nowego proboszcza. Stary uda się na wypoczynek, bo niecnota męczy. Towarzysz Chrystus W teatrze w Jeleniej Górze wystawili sztukę Tadeusza Słobodzianka "Sen pluskwy, czyli towarzysz Chrystus". Jest to metaforyczna groteska o czasach komunizmu i postkomunizmu. Transparent z tytułem sztuki zawieszono na frontonie teatru. Protestują katolicy. Wyrażamy oburzenie i stanowczy protest przeciw obrażaniu imienia Pana Boga. (...) Domagamy się natychmiastowego zaprzestania reklamowania ww. sztuki i zdjęcie jej z repertuaru. Upoważnia nas do tego wyznawana wiara w Jezusa Chrystusa oraz fakt płacenia podatków, z których utrzymywany jest również teatr – napisali w swym liście protestujący. Dla odmiany jeden z proboszczów zauważył, że słowo "towarzysz" ma nie tylko negatywne skojarzenia, a tytuł zapewne wynika z całości tekstu sztuki, więc dobrze byłoby ją najpierw zobaczyć, by móc się wypowiadać. Ksiądz proboszcz musi jakiś nietypowy. Kariery mu nie wróżymy. Gasi ducha. Nocne życie parafii "Nasz Dziennik" 16 maja informował, że urodzony w XVI wieku patron Polski św. Andrzej Bobola 20 lat temu odwiedzał nocami parafię, w której się urodził – Starachociny. Proboszcz widząc czarną postać z czarną brodą rzucił się na przybysza sądząc, że to rabuś, ale ten przedstawił się jako duch i zażądał dla siebie kultu. Chęci swe potwierdzał pukaniem po nocy. Dopukał się więc. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Telewizory do obory Czy wiecie, że pilot to również kierowca samolotu, a nie tylko dodatek do TV? Krowa, jak człowiek jest ssakiem, ale żyje głupio, w telewizor nie patrząc. W Dzień Babci 21 stycznia "Teleexpress" podał, że został nagrodzony postęp w świecie krów, który jest całkowicie kreowany przez człowieka. Pierwszym rolnikiem w Polsce mianowano komputerowego hodowcę bydła. Bez użycia magicznych kart tarota ludzkość potrafi przewidzieć całe krowie życie od poczęcia, przez mleczną wydajność aż po rzeźnię. Z dokładnością do bajta komputer steruje krowim szczęściem i nieszczęściem. Jest to możliwe, dlatego że człowiek nauczył maszynę myśleć po krowiemu. * * * Człowiek w swojej wrodzonej megalomanii zapomina, że jest ssakiem. Fałszywie uważa, iż moc jego umysłu jest niczym wulkan, którego nijak nie można okiełznać. Taka megalomania jest pospolita. Sam, nabrawszy sceptycyzmu co do mocy własnych szarych komórek, obserwuję, że moje myśli nie są moje. Dręczą mnie mary i nocne polucje, że o tym, co zjem, wypiję i czym sobie krocze zdezodoruję, nie decyduję ja, ino telewizor. On proponuje "Oldspice’a" lub "Rexonę" o równie pospolitym zapachu. Czym się ogolę, co dziecku do majtek włożę, gdzie zatelefonuję – niby mam wybór, ale praktycznie go nie mam. Ingerencja w moją swobodę przekonań oraz przekonań innych, którzy z tego nawet nie zdają sobie sprawy, budzi mój wewnętrzny protest. Od czasów, kiedy oglądałem sobie "Zwierzyniec", a cały program TV trwał 6 godzin na dobę, telewizja niepostrzeżenie przepoczwarzyła się w 60 programów nadających na okrągło. Jak sen wariata! Daje to kolejne złudzenie możliwości wyboru. Jako telewidz nałogowy i maniakalny operujący pracowicie pilotem stwierdzam, że przeskakując z kanału na kanał mam wrażenie oglądania tego samego kanału. Moje odczucie jest tym silniejsze, że czynię tak od lat wielu i zajebisty serial o czterech pancernych i psie z czołgiem w roli głównej oglądałem już przynajmniej na siedmiu kanałach i w dziesięciu powtórkach. Istnieje jeden i ten sam program telewizyjny, którego fragmenty nadawane są tak, że równocześnie się ich nie ogląda i dopiero tygodnie telewidzenia doprowadzają do tego okrutnego wniosku. Zmienia się niekiedy treść informacji w wiadomościach – choć zwykle są to katastrofy, morderstwa, gwałty i afery oraz prognoza pogody. Telewizyjne prognozy z niebywałym uporem w zimę przewidują zwykle zimno, a w lecie – raczej ciepło! * * * Ślęcząc przed telewizorem od 5 rano do 1 w nocy odkryłem też inną prawidłowość, z jaką Solorzowie, Walterowie czy inni Pacławscy kierują moimi myślami. Z rana zdaje mi się, że mózg dziecinnieje. Myślałem, że to duchy ofiar aborcji we mnie wstępują, ale nie. Pierwszy program o 8.50– "Szara szyjka", film animowany. 9.05 – "Królowie i królowe", serial animowany. 9.15 – "Plastelinek i przyjaciele". 9.45 – "Bajeczki Jedyneczki". 9.55 – "Kropelka przygody z wodą". Dziecinadę tę kończy pozycja dla młodzieży masturbującej się: "Onassis". Czy można tego uniknąć skacząc na "Dwójkę"?! Gdzie tam! 7.05 – "Mieszkaniec zegara z kurantem". 7.45 – "Myszy – nie myszy" – serial animowany. Może Polsat? Skądże! 7.30 – "Transformery", serial animowany. Około południa twórcy telewizyjnych treści robią ze mnie kurę domową. Program pierwszy: "Klan", odcinek 783, ani joty psychologicznej prawdy. Program drugi: "Złotopolscy", już sam tytuł zieje fałszem, odcinek 438. "Serca na rozdrożu" (Polsat), serial argentyński, nieprawdopodobieństwo ekonomiczne, odcinek 133. TVN: "Na Wspólnej", odcinek 228, tego w ogóle nie rozumiem. TV Polonia: "Klan", odcinek 775. Około czwartej po południu mój mózg nabiera charakteru młodzieżowo-rapowego. Zachowuje się jak papuga po prozaku wessana przez odkurzacz. Błądzę po kanałach, a tam jak nie "Rower Błażeja", to "Czarodziejskie krzesiwo", teatr dla młodzieży, lub serial fantastyczny "Herkules", bynajmniej nie dla profesorów Akademii Wychowania Fizycznego. Około ósmej na ekranach i w potylicy goszczą różnego rodzaje łachudry – czym większe, tym dłużej pamiętane. "Kryminalna Jedynka" – wiadomo gdzie i o czym. "Kto zabił małą miss" – to na następnym kanale. "Trzy dni kondora" – film na podstawie powieści "6 dni kondora", w którym nie ma żadnego kondora, tylko stosy klientów zakładu pogrzebowego oraz Robert Redford. "Rodzina Soprano" (TVN) – o zawodowych mordercach w dobrym świetle. Wciskam klawisz pilota i mam "Gliniarzy na motorach" – bynajmniej nie o miłości. Około północy staję się erotomanem majsterkowiczem – dymającym między żeberkami kaloryfera z powodu braku stu złotych na agenturę towarzyską. Wszystko dzięki publicystyce społecznej "Sekslaski" czy "Erotyczne fantazje", która w telewizjach tak zwanych komercyjnych jest co dnia, a w niekomercyjnej telewizji publicznej – od wielkiego dzwonu. * * * Wyróżniają się trzy kanały. Telewizja Niepokalanów, która dowodzi, że robienie telewizji innej niż wszystkie jest jeszcze większym nieporozumieniem. Fashion TV – bardzo dziwne! Bardzo! Oraz jedyny hitlerowski kanał mylnie nazwany Discovery. Dzięki niemu mój syn uważa, że Adolf Hitler nadal rządzi w Niemczech. Jest to kraj o standardach albańskiej wsi z racji nieistnienia kolorowej taśmy filmowej. Strzelę, co zapamiętałem, choć niedokładnie, ale tak mi się właśnie to w główce poukładało. Rano w cyklu "Wielcy wodzowie – Adolf Hitler". Potem "Najwięksi złoczyńcy w historii – Adolf Hitler". Nie musiało być to tego samego dnia, ale było na pewno koło południa. Dalej "Pola bitew: Leningrad" – o polityce zagranicznej Adolfa Hitlera. Około dobranocki "Generałowie Hitlera – Paulus", około północy "Ludzie Hitlera: Hess – zastępca". Następnie "Dzieci Hitlera" W końcu: "Nazizm – ostrzeżenie z przeszłości" – to też nie jest o kaczorze Donaldzie. Oraz "Bunkier Hitlera". Pewnego sobotniego wieczoru Discovery wyemitowało film o Hitlerze: był on pederastą, pedofilem, korpofagiem, a zarazem matkojebcą, homoseksualistą, cukrzykiem, narkomanem, lekomanem, chorym na Parkinsona, tchórzliwym samobójcą spalonym przed kancelarią Rzeszy, którego potem widziano zmartwychwstałego w Argentynie. * * * Ludzie! Nie dajcie się omotać telewizorom. Teletwórcy robią wam z gówna prezent, a wy myślicie, że smakuje. Telewizory wynieście krowom do obory. Prawdziwa wolność to Internet! Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prawo moralne sfory " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ursusa kły i pazury Zdychający Ursus wymyślił sposób na przetrwanie. Silna grupa wrzodakowców wspierana przez policję ściąga haracz od producentów i sprzedawców części zamiennych do ciągników. W Polsce eksploatuje się 1 107 472 ciągniki Ursusa. Części zamienne do nich wytwarza lub sprzedaje 1640 innych firm. Niech bulą Ursusowi opłaty licencyjne. Na początek zaliczkę – 10 808 934 zł od wszystkich. Dystrybutorzy części nie kwapili się do płacenia haraczu, który podniósłby ceny nawet o 300 proc. Zaprawieni w bojach wrzodakowcy w marcu zeszłego roku wysłali więc w teren ekipę pod wodzą Jacka Pedrycza, dawniej rzecznika prasowego przewodni-czącego Wrzodaka, a dziś współwłaściciela handlującej częściami spółki Sklep Fabryczny, oraz Roberta Szaja, kierownika ds. ochrony rynku i marki w Ursusie. Obława Grupa Pedrycza–Szaja alarmowała policję w kolejnych miastach, że miejscowy producent albo dealer części do ciągników bezprawnie używa znaku towarowego Ursusa lub podrabia jego oryginalne wyroby, a na dodatek oznacza je numerami z katalogu Ursusa. Wrzodakowcy zwykle uzyskiwali od ręki prokuratorski nakaz przeszukania podejrzanej firmy. Zarekwirowane części trafiały "na przechowanie" do magazynów Ursusa, a niekiedy nawet do prywatnych domów. I tak np. część łupu wywiezionego z Agromy Kutno przekazano Robertowi Szajowi, który zadołował go w Teresinie u znajomych – Jerzego i Jadwigi W. Domostwo państwa W. słynie w okolicy z tego, że parę lat temu odwiedził je premier Buzek. Ale nie zawsze wrzodakowcom szło tak łatwo. W Kaliszu prokurator Maciej Antczak kazał im czekać na decyzję. Ponoć powiedział nawet: "Panowie, tu jest Polska, a nie Bangladesz!", na co komando Pedrycza postraszyło go Prokuraturą Apelacyjną z Łodzi. W Pleszewie wszakże 1 lipca 2002 r. prokurator Aleksander Głuchow wydał nakaz przeszukania hurtowni Agro-Rami, największego w Polsce dystrybutora części do ciągników i maszyn rolniczych. Napad z bronią w ręku Tego samego dnia przed bramą Agro-Rami w Kościelnej Wsi pojawiło się czterech cywili, z których jeden twierdził, że jest policjantem. Nie chcieli się wylegitymować, ochroniarze z agencji Enigma nie wpuścili ich więc do środka. Dzielna czwórka przeskoczyła przez bramę, tu jednak natknęła się na Janusza Stępnia, szefa Enigmy, a zarazem pełnomocnika właściciela. Machnęli jakimś kwitem, ale przeczytać go nie dali. Po ostrej wymianie zdań pracownicy wypchnęli gości za bramę, gdzie czekali wysłannicy Ursusa. Jeden z nich, podobno sam Pedrycz, wyciągnął komórkę, komunikując, że dzwoni do CBŚ: "Bogdan? Przyślij mi tu antyterrorystów, bo tych gnojów trzeba rzucić na glebę". Wezwany na pomoc przez załogę poseł Grzegorz Woźny (SLD) dodzwonił się do szefa Prokuratury Rejonowej w Pleszewie Antoniego Ulatowskiego, który nic nie wiedział o akcji w AgroRami. Obiecał jednak anulować nakaz przeszukania i wezwać właściciela, Sylwestra Ranisia, na przesłuchanie w normalnym trybie. Lecz około godz. 14 przybył oddział prewencji wyposażony w tarcze, pałki i długą broń. O 15.40 zjawił się oddział antyterrorystyczny i zablokował drogę Kalisz–Poznań. Zbiegli się mieszkańcy wsi. Wódz sił policyjnych, nadkomisarz Leopold Lis, zignorował zaproszenie do biurowca, gdzie czekał właściciel Agro-Rami. "Raniś ma tu przyjść" – zażądała władza. Raniś jednak nie przyszedł. Dostał ataku serca i karetka odwiozła go do szpitala. Wały na deszczu Janusz Stępień wynegocjował z policją, że w przeszukaniu mogą uczestniczyć dwaj "eksperci" z Ursusa. Polecił odblokować bramę, przed którą pracownicy Agro-Rami zdążyli ustawić barykadę. W sekundę potem antyterroryści zakuli jego ludzi w kajdanki. Stępień protestował, więc spotkało go to samo. Zgarnięto też pracownika Agro-Rami, który wyglądał na ochroniarza, bo miał czarną koszulkę. Zatrzymanych zrewidowano i przez parę godzin przetrzymywano w Komendzie Powiatowej w Pleszewie. Przy tej okazji ktoś rąbnął Stępniowi 400 dolarów. Do rana brygada Ursusa grzebała w biurze i magazynie Agro-Rami, wertując bez przeszkód dokumenty handlowe i dyktując policji, co należy zarekwirować. Załadowany po brzegi tir wywiózł furę części wartości 237 tys. zł, ze znakami Ursusa, czeskiego Zetora lub bez żadnych znaków. Po interwencjach w prokuraturze Agro-Rami wywalczyła tylko tyle, że jej mienie przewieziono z Ursusa do magazynów policyjnych. Sporo części zostało przy tym uszkodzonych, wały silnikowe zardzewiały na deszczu. Trzy i pół filmu Policja ma inną wersję wydarzeń: jej ludzie legitymowali się kilkakrotnie, okazywali grzecznie prokuratorski nakaz, lecz mimo to nie zostali wpuszczeni za bramę. Kiedy ją przeskoczyli, nadal uniemożliwiano im podjęcie czynności służbowych, a wkrótce zostali wypchnięci poza teren firmy. Spowodowało to konieczność wprowadzenia do działań wzmocnionego oddziału Policji. Zatrzymanie Stępnia i jego ludzi było legalne, zasadne i prawidłowo przeprowadzone. Poza tym użyto jedynie kajdanek (a nie pał czy pistoletów). Tak twierdzi Komenda Wojewódzka w Poznaniu. I świadek – Jacek Pedrycz. Przebieg akcji filmowano kamerami Enigmy, policji i Ośrodka TV Poznań; z własną kamerą biegał też jeden z pracowników Agro-Rami, choć policjanci ostrzegali: – Nie nagrywaj, kurwa, bo i tak ci to zabierzemy! Schował więc kasetę z filmem w biurze, w donicy z palmą, lecz wygrzebali ją stamtąd i zabrali gliniarze z Poznania w asyście antyterrorystów, co przypadkiem sfilmowali gliniarze z Pleszewa. Prokuratura nie chce uznać tego fragmentu filmu za materiał dowodowy. Poseł Woźny, którego nie powołano na świadka, powiedział prasie lokalnej: Najbardziej zdziwił mnie fakt, że operacją dowo-dzili przedstawiciele Ursusa, a nie policja. Tadeusz Ostrzychowski, biegły sądowy z Kancelarii Prawa Patentowego: Wątpliwe jest, czy Ursus w ogóle ma prawo zakazywać stosowania swojego znaku towarowego na częściach zamiennych do swoich ciągników. Tę wątpliwość powinien rozstrzygnąć sąd w postępowaniu cywilnym. Tak, ale za wniesienie sprawy cywilnej Ursus musiałby płacić, podczas gdy policją i prokuraturą może konkurencję poszczuć za darmo. Przyssani do budżetu Pretensje Ursusa wspierał tylko były minister skarbu Wiesław Kaczmarek. Trudno pojąć, dlaczego. Kolebka mazowieckiej "Solidarności" jest w ruinie. Z 12-tysięcznej załogi pozostało ok. 1200 osób, które żyją z dotacji państwowych na rzekomą restrukturyzację: w ubiegłym roku kolejno 25 i 18 mln zł, w roku 2000 – 30 mln. Po każdym takim zastrzyku pracownicy mogą się zgłaszać po zaległe pensje. Ursusowi strach nie dać – decydenci pamiętają słynne marsze wrzodakowców na Warszawę, miotanie śrubami i mutrami w rządowe budynki, blokowanie torów kolejowych. Szefostwo tej firmy umie też wciskać kit, że naszą perłę przemysłu ciągnikowego chcą kupić w całości lub w kawałkach bogaci inwestorzy – jeden polski, jeden hiszpański, a jeden nawet z Indii. Prawdziwy inwestor już tu był: parę lat temu kilkaset milionów dolarów chciała włożyć w Ursus amerykańska firma AGCO, ale ze świętej polskiej ziemi przegonił ją niezłomny przewodniczący zakładowej "S" Zygmunt Wrzodak. Spalony w Ursusie Wrzodak sprytnie zmienił teren działania – jest dziś posłem z Podkarpacia. Kupa złomu Namaszczony przez Wrzodaka na prezesa lekarz pediatra Stanisław Bortkiewicz maksymalnie zagmatwał strukturę firmy. Istnieje więc spółka-matka, Zakłady Przemysłu Ciągnikowego Ursus S.A., w których skarb państwa ma 48,9 proc. udziałów, Agencja Rozwoju Przemysłu – 23,6 proc., resztę zaś wierzyciele i pracownicy. W ZPC zostały gigantyczne długi i gołe ściany zrujnowanych hal, majątek natomiast przerzucono do spółek-córek (szczegółowo pisaliśmy o tym w "NIE" nr 45/2001). Najważniejsza z nich to Fabryka Ciągników Ursus sp. z o.o. Oficjalnie montuje 2 tys. ciągników rocznie, nasi informatorzy szacują jednak, że nie może to być więcej niż... 12 sztuk na rok! Niezbędne do ich montowania części Ursus kupował w tych samych firmach, z których chce teraz ściągnąć haracz. Niestety, przestał im płacić i produkcja zdechła. Kapitał zakładowy fabryki ciągników wynosi 27 mln 909 tys. zł, na tyle wyceniono aport wniesiony przez ZPC. Według naszych rozmówców wycenę mocno zawyżono: tor do jazdy próbnej ciągników jest zdewastowany, obrabiarki z 1965 czy 1968 r. – to kupa złomu, dokumentacja techniczna została częściowo wyprzedana itp. Wszystkie udziały w FC Ursus spółka z o.o. są zastawione: 33 491 – na rzecz Banku Wschodniego w Białymstoku, a pozostałe 22 327 udziałów – na rzecz kolejnej spółki-córki, Ursus Trading, w kwietniu 2001 r. sprzedanej holenderskiej firmie Portefield Investments. Sens tych skomplikowanych manewrów wydaje się banalnie prosty: kiedy upadnie spółka-matka, jej wierzyciele – w tym np. ZUS, któremu Ursus winien jest ponad 300 mln zł – dostaną tyle co nic. Padło już kilka terenowych filii Ursusa. W maju 2002 r. do sądu w Warszawie wpłynął wniosek o upadłość FC, ale wierzyciel na razie go wycofał. W rejestrze sądu są też wnioski o upadłość 5 spółek-córek, np. Ursusa Diesel. Legalne odkuwki Po kilkudziesięciu najazdach okazuje się, że akcja Pedrycza i Szaja nie miała podstaw prawnych. 1 sierpnia 2002 r. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie nakazała oddać przedsiębiorstwu POM w Tyczynie zabrane stamtąd części. Stwierdziła, że POM Tyczyn kupuje je legalnie w spółce IM-UR (którą Ursus sprzedał Włochom) i używa do produkcji podzespołów do ciągników; na wyrobach gotowych umieszcza własny znak, co jest zgodne z prawem. 14 września 2002 r. Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy postanowiła częściowo uwzględnić zażalenie prezesa spółki Agrotech. Prokurator Alicja Giełżecka poleciła zatrzymać "do wyjaśnienia" tylko urządzenia ze znakiem "U", resztę łupu zaś oddać Agrotechowi. Uznała też, że dealerzy części mogą używać numerów katalogowych Ursusa. 18 listopada 2002 r. Komenda Powiatowa Policji w Mielcu umorzyła dochodzenie przeciwko firmie Agro-Bis z Młodochowa. Ustalono, że Agro-Bis miała umowę z Ursusem dotyczącą handlu częściami. Dziś jednak musi je kupować od innych wytwórców, którzy z kolei wykorzystują odkuwki z Fabryki Metalurgicznej Ursus sp. z o.o. Ogólnie wszystko jest w porządku i Ursus czepia się niesłusznie. Czynny opór Agro-Rami nadal nie odzyskała zagrabionego mienia. Od pół roku nikt nie raczył przesłuchać jej właściciela ani żadnego z pracowników. Pleszewska prokuratura upiera się, że to Ursus ma rację, rozstrzyganie sporów gospodarczych przy pomocy antyterrorystów jest całkiem normalne, policjanci podczas akcji w Agro-Rami zachowywali się wręcz wzorowo, ukarać zaś należy ochroniarzy, którzy na nich napadli. Toczą się trzy śledztwa: w sprawie domniemanego piractwa przemysłowego Agro-Rami, Enigmy, która jakoby stawiała czynny opór policji, oraz policji z Pleszewa i z Poznania, która według Janusza Stępnia złamała prawo. Enigma stała się podejrzana po tym, jak Stępień wysłał skargę do ministra Janika. Skargę rutynowo przekazano w dół, aż do – cha, cha! – Komendy Powiatowej w Pleszewie. No i teraz pleszewskie gliny same się śledzą. Poza tym 12 poszkodowanych firm zawiadomiło o swojej krzywdzie Prokuraturę Krajową. Gdyby zsumować koszt pracy prokuratorów i policjantów z całej Polski, tropiących części zamienne do traktorów, straty poniesione przez ofiary najazdów i przez rolników, którzy daremnie szukali w sklepach aresztowanych duperszwancli – wyszłyby z tego pewnie grube miliony. Ale cóż to jest w porównaniu z kasą, jaka już w Ursusie utonęła i jaką jeszcze my, podatnicy, w tej beczce bez dna utopimy. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Forsę brać a dupy nie dać " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " A dołem chinczyk płynie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czy leci z nami Kulczyk " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do szpitala w Krośnie trafił kompletnie pijany Kamil, lat trzy. Spoiła go winem jego własna babcia. Prezydent Dąbrowy Górniczej Jerzy T. zarządził, że każdy wezwany do jego gabinetu pracownik magistratu musi pojawić się nie później niż po trzech minutach. Blady strach padł szczególnie na tych, co pracują na parterze, bo żeby dostać się do prezydenta, muszą przebiec cztery piętra. Spóźnialscy powinni liczyć się z odebraniem premii. W Nowym Targu kastraci nie będą mieli żadnych zniżek podatkowych. Radni uchwalili, że osobnicy wysterylizowani będą płacić takie same podatki jak jurni. Chodzi o pieski. Wniosek o względy podatkowe dla kastratów złożyło współczujące Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Z wielką pompą oddano do użytku wiadukt kolejowy w Topoli Królewskiej koło Łęczycy. Wydano nań 2,5 mln zł. Wiadukt ma służyć kolejce wąskotorowej. Kolejka nie jeździ już od ponad dwóch lat. Tory zostały częściowo zdemontowane, a przystanki zamknięte. 70-letni lekarz z Poznania zwabił do mieszkania 25-letnią studentkę. Podstępnie ją uśpił, a potem rozebrał. Rano kobieta obudziła się naga, obok pochrapywał lekarz. Stwierdziła, że nie została zgwałcona. Prokurator oskarży więc niemrawego starszego pana o dopuszczenie się „innych czynności seksualnych”, czyli zabawę w doktora. W Józefowie koło Biłgoraja pijany lekarz pracował na dyżurze w przychodni. Miał 2,22 promila. Szło mu nieźle. Wypisywał recepty, diagnozował i wystawiał zwolnienia. Do przyjazdu policji przyjął ośmiu pacjentów. Wszyscy czują się świetnie, co będzie z pewnością okolicznością łagodzącą w sprawie, którą wytoczy mu prokuratura. 40-letnia Małgorzata D. schowała się pod stołem w jednej z kawiarni na Piotrkowskiej w Łodzi i poczekała do zamknięcia lokalu. Potem ruszyła do barku i nie niepokojona przez nikogo wychlała ponad dwa litry mocnych trunków (brandy, gin, wódka). Rano nieprzytomną damę znalazła sprzątaczka. Przybyła na miejsce policja ustaliła, że Małgorzaty D. od kilku dni poszukiwała rodzina. 38-letni sierżant z Rynu rozpoznał w mijanym na ulicy mężczyźnie poszukiwanego listem gończym bandytę. Sierżant był po służbie, a w dodatku na gazie (1,5 promila), ale bez wahania postanowił zatrzymać złoczyńcę. Podczas pościgu strzelał w powietrze. Bandyty nie złapał, ale udało mu się zatrzymać jego brata, któremu przy zatrzymaniu nieco wlał. Za wzorową służbę sierżanta mają teraz wylać z policji. W Bydgoszczy otwarto pub o ciepłej nazwie „Krematorium”. Właściciel postarał się, by i wnętrze lokalu budziło uznanie koneserów. Napis nad wejściem tworzą litery stylizowane na kości, a na ścianach umieszczono metalowe drzwiczki. W Pile podczas Wigilii dwóch panów pokłóciło się o to, kto jest większym twardzielem. Ciągnęli zapałki. Ten, kto wylosował krótszą, miał odciąć drugiemu rękę tasakiem. 29-letni Grzegorz L. położył rękę na stole. Jego konkubina przyniosła tasak kuchenny i dała go 39-letniemu Zbigniewowi N. Ten bez wahania zamachnął się i uderzył. Lekarze stwierdzili uszkodzenie dłoni. Zbigniew N. tłumaczył później, iż miał nadzieję, że kolega zabierze rękę. Grzegorz L. wyjaśniał z kolei, że miał nadzieję, iż kolega nie uderzy. W Kielcach rodzina znalazła w mieszkaniu 19-letniego, nieprzytomnego mężczyznę. Prawdopodobnie zmarł z przepracowania. Był didżejem i w okresie noworocznym pracował bez przerwy przez trzy noce z rzędu. Gang z Gniezna szantażował przedsiębiorców z Wielkopolski. Metody zastraszania miał wysublimowane. Na przykład dowiedziawszy się, że jedna z ofiar ma wstręt do pająków, szantażyści tak długo rzucali w nią pająkami, aż spełniła żądania finansowe. Dwóch mężczyzn (w wieku 56 i 65 lat) ze Skawiny ukradło i zabiło młodego wilczura. W czasie przesłuchania przez policję wyjawili, że ukradli wilczura, bo chcieli go zjeść. W Jeleniej Górze dwaj młodzieńcy w wieku 18 i 19 lat poranili nożem 47-letniego narkomana, który żebrał pod kościołem. Przed sądem młodzi ludzie wytłumaczyli, że chcieli zabić narkomana dla zachowania czystości rasy polskiej. Rośnie nam pokolenie prawdziwych patriotów. Na policję w Myszkowie zgłosiła się 64-letnia Ewa S. i poinformowała, że jej mąż leży na tapczanie i dziwnie wygląda. Pod wskazanym adresem policja znalazła zwłoki 80-letniego męża w stanie głęboko posuniętego rozkładu, zmarł, bowiem przed miesiącem. Policja podejrzewa, że zabiła go żona, która, biorąc pod uwagę jej zamiłowanie do alkoholu, może jednak tego nie pamiętać. D. J. 4 października 2000 r. sędzia lubelskiego Sądu Rejonowego Marek C. wszedł pijany na salę rozpraw. Po wezwaniu policji sądowej odmówił poddania się badaniu na obecność alkoholu. Po tym incydencie został odsunięty od czynności służbowych przez prezesa Sądu Rejonowego i wszczęto przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne. Przez 3 lata nie pojawiał się w sądzie, zamiast niego zjawiały się zwolnienia lekarskie. 4 października 2003 r. sprawa się przedawniła i Sąd Dyscyplinarny przy Sądzie Najwyższym spokojnie umorzył sprawę, a sędzia Marek C. prawdopodobnie wróci do pracy. Przez okres zawieszenia Marek C. pobierał połowę wynagrodzenia. W wyniku przedawnienia sprawy sędzia otrzyma wyrównanie (ok. 50 tys. zł) i 128 dni zaległego urlopu. B. P. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak ciągnie laga "Proszę o przyjęcie mojej rezygnacji w pracach Komisji Emigracji i Polaków za Granicą. Motywuję to moim poczuciem bezradności. Komisja ulega naciskom prof. Stelmachowskiego, podejmując decyzje niezgodne, moim zdaniem, z interesem państwa" – napisała do marszałka Longina Pastusiaka senator Maria Szyszkowska. Artykuł "Cip, cip Polonia" ("NIE" nr 11/2002) sygnalizował niebezpieczeństwo, że katoprawicowe stowarzyszenie "Wspólnota Polska", którym kieruje Stelmachowski, jak zwykle przechwyci gros środków budżetowych dla Polonii, aby je głupio zmarnować. Z niecierpliwością czekamy na decyzje: czy lewica także wspiera krakowiaczki, marnotrawstwo, pozoranctwo – brzmiało ostatnie zdanie. No i doczekaliśmy się. Laga Stelmachowski po raz kolejny wyrwał gruby szmal podatnikom, jak gdyby Senatem nadal trzęsła Czarna Wdowa Grześkowiak. Laga w natarciu Wyścig był od początku nieuczciwy: Laga wystartował pierwszy. Kiedy konkurencyjne organizacje dostały faks ze wzorem wniosku o dotację, w Kancelarii Senatu leżał już plik kwitów "Wspólnoty Polskiej". Wnioski opiniuje Zespół ds. Finansów Polonijnych, w którym Laga ma dwie mocne wtyczki: przewodniczącego Piotra Miszczuka, członka Rady Krajowej "Wspólnoty Polskiej", i Ewę Czerniawską, która we "Wspólnocie" pracowała. Opinie tego grona trafiają do senackiej Komisji ds. Emigracji i Polaków za Granicą, która na ogół bezkrytycznie je przyklepuje. Na jej posiedzenia systematycznie przychodzi Stelmachowski, by czuwać nad pracą senatorów. Przewodniczący komisji Tadeusz Rzemykowski, teoretycznie z SLD, gnie się przed nim w ukłonach. Jedyna osoba, która chciała coś zmienić, prof. Maria Szyszkowska, zrezygnowała z udziału w tej farsie. Uchwały komisji zatwierdza Prezydium Senatu, a tam już czuwa marszałek Pastusiak, który pragnie odznaczyć prof. Stelmachowskiego jakimś ładnym orderem – bodajże Orła Białego. Gdybyż przynajmniej była nadzieja, że udekorowany staruszek wycofa się na emeryturę, zabierając ze sobą współpracowników... Rzut na taśmę W tym trybie i klimacie rozdzielono blisko 40 mln zł, czyli ogromną większość senackiej puli. Rzuca się w oczy, że podczas gdy innym dawano grubo mniej, niż prosili – "Wspólnota Polska" dostała więcej! Domagała się skromnych 2 mln 763 tys. 525 zł na wspieranie organizacji polonijnych za granicą – przydzielono jej 3 mln 445 tys. 998 zł. Wnioskowała o 5 708 700 zł na program edukacyjny, który nie jest wart złamanego szeląga – i nagle jakimś cudem urosło to do 7 504 806 zł. I tak przy każdym prawie wniosku... Do programu rozwoju organizacji młodzieżowych i harcerstwa ¸ 2 092 122 zł dopisano sprytnie organizację pielgrzymek. Na wspieranie kultury i tzw. dziedzictwa narodowego wybulimy 3 281 114 zł. Ludzie Lagi sami przyznają: Działania te w dużej mierze polegają na zakupie strojów ludowych dla zespołów tanecznych. Ubierzemy Polonię w stroje krakowskie i łowickie, korale, wianki, fartuszki, kierpce podhalańskie, kontusze, a nawet 30 smokingów. Niech śpiewa Oj di ri di! na festiwalach folkloru i zawodzi pieśni religijne. Niech recytuje poezje Marii Konopnickiej, kładąc nacisk na najbardziej nośne kawałki: "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz", "Jaś nie doczekał". Polonia przesadnie wyedukowana byłaby mniej pokorna wobec dobroczyńców, do czego rzecz jasna nie można dopuścić. Symbolicznie obcięto szmal na inwestycje: z 17 mln 420 tys. zł do 17 mln 90 tys. "Wspólnota" będzie więc bez przeszkód budować nowe Domy Polskie od Kurytyby (Brazylia) po Usol Syberyjski, o którego istnieniu wie tylko kilku badaczy tajgi, paru wszędobylskich księży katolickich. W nagrodę za aferę, jaką była budowa Domu Polskiego w Wilnie, odpowiedzialni za to faceci dostają kolejne miliony do wyrzucenia w błoto. Potem oczywiście okaże się, że tych monumentów Stelmachowskiego nie ma kto utrzymać, wobec czego będą one wiecznym obciążeniem dla budżetu RP. Ochłapy dla konkurencji Ogółem naliczyliśmy ponad 37 mln zł dla "Wspólnoty". A ponieważ kołderka jest krótka, kilkudziesięciu innym organizacjom pozarządowym przypadło marne 2 mln z ogonkiem. Prezydencka fundacja Semper Polonia, w epoce Czarnej Wdowy programowo ignorowana, dostała 427 520 zł na stypendia dla studentów polskiego pochodzenia w krajach, w których mieszkają; 72 870 zł na program "Szansa dla maturzystów" i 47 890 zł na kluby olimpijczyka w polonijnych szkołach. Ani grosza jednak nie przyznano na program Ex Libris Polonia – zaopatrywanie szkół i bibliotek w książki, sprzęt audiowizualny, pomoce naukowe. Żadnych szans nie mają najnowsze projekty fundacji – internetowa szkoła języka polskiego, zakładanie pracowni polonistycznych na zagranicznych uczelniach. Przegrały z cepelią i dewocją. 100 tys. zł kapnęło Stowarzyszeniu Parafiada im. św. Józefa Kalasancjusza, które pragnie pomóc odnaleźć się człowiekowi we wspólnocie parafialnej, aby mógł osobiście odkryć Chrystusa, a także wspiera misje pijarów w Afryce; 40 tys. – zakonowi bonifratrów... I po cóż było zmieniać skład Senatu? Nad Niemnem Cały ten system jest chory. Senat ma ambicje prowadzenia własnej polityki zagranicznej, szczególnie na Wschodzie – niekoniecznie zgodnej z tym, co akurat robią prezydent, rząd i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Pcha go w tym kierunku "Wspólnota Polska", od lat uwikłana w rozgrywki polityczne na Litwie, Białorusi, Ukrainie. Drużyna Lagi żyje z mitu, że Polonia i Polacy za granicą unikają polskich pla-cówek dyplomatycznych, bo jakoby nie mają do nich zaufania; urazu tego nabawili się za komuny i przez niedopatrzenie nie zauważyli zmiany ustroju. Wobec tego oczywiście potrzebny im jest partner wiarygodny, czytaj – "Wspólnota Polska". Organizacja niby-społeczna, wyposażona przez państwo w majątek dawnego To-warzystwa "Polonia", trwale zrośnięta z Senatem i skrajnie upolityczniona. Aktyw Lagi do perfekcji doprowadził pewne umiejętności. Nikt nie umie tak uzasadniać wniosków o dotacje ani organizować takich wycieczek dla posłów i senatorów (i ich rodzin). Jezioro Świteź, Niemen, Ostra Brama – te klimaty działają na wszystkich, od lewicy do prawicy. Przywieziony polityk wzrusza się, wygrzebuje z pamięci strofy wieszcza, rozdaje dzieciom cukierki. A wieczorem bankiecik z etatowymi działaczami polonijnymi, którzy chwalą dobrego dziadka Stelmachowskiego. "Wspólnota" wyhodowała cały zastęp zawodowych "Polaków ze Wschodu", rywalizujących o "dojścia" do krajowych prominentów, o zaproszenia na prestiżowe imprezy w kraju, a przede wszystkim o dary od wszelkich możliwych instytucji. Dary, z których działacze mogą nieźle żyć, nawet jeśli lokalna społeczność nic z tego nie ma. Po co nam Moskal Na Zachodzie z kolei "stare", wiecznie skłócone organizacje polonijne nie zdołały przyciągnąć nowej emigracji z lat 80. Czego bowiem miałby szukać świeży emigrant w tradycyjnym klubie, gdzie w sobotę rano zespół ludowy ćwiczy krakowiaka z przytupem, wieczorem zaś grupka starszych panów oblewa drobne geszefty? Na cholerę mu Kongres Polonii Amerykańskiej rządzony przez troglodytę-antysemitę Moskala? Ludzie z polskim rodowodem, którzy odnieśli prawdziwy sukces, robią dla promowania Polski więcej niż działające od kilkudziesięciu lat organizacje polonijne. Czy w ogóle jest coś, co "Wspólnocie" udało się na Zachodzie? Mrzonką okazało się wykombinowane na początku lat 90. "przyciąganie kapitału polonijnego", bo największe polonijne tuzy mogą zainwestować tyle, co kot napłakał. Nie wyszły próby wciągnięcia organizacji polonijnych z Zachodu w pomoc dla Polaków na Wschodzie. Nic nie dają kosztowne spędy typu Zjazd Polonii. Rolą "NIE" jest zazwyczaj tylko ujadanie, że źle się dzieje, ale tym razem rzucimy parę propozycji. Pieniądze muszą dzielić fachowcy, w trybie przetargu, w którym wszyscy mają równe prawa. Trzeba wreszcie odciąć Senat od kasy dla Polonii i przekazać ją MSZ (tak było przed wojną), bo tylko ono ma realne możliwości koordynowania pomocy dla Polonii i kontroli wykorzystania dotacji od Usolu Syberyjskiego po Kurytybę. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Guzik szczodrze obdarzony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 11 września "Dokonany w ostatnich dniach przez lewicowo-liberalne tygodniki w Polsce atak na Radio Maryja i jego dyrektora ojca Tadeusza Rydzyka oraz na Rodzinę Radia Maryja jest atakiem na polski Kościół katolicki. (...) Atak ten jest jednocześnie potwierdzeniem wojny, jaką po upadku PRL nowe centrale ideowe – lewicowo-liberalne – wydały Kościołowi katolickiemu i Polskiemu Narodowi. Cel jest jeden – zniszczenie i chaos, nad którym miałyby zapanować siły ateistyczne, antynarodowe i antypaństwowe". prof. Anna Raźny, "Nie lękajcie się!" 12 września "Kochani, jesteśmy świadkami następnych zmasowanych ataków w mediach liberalnych na Radio Maryja. (...) Jest to odwracanie uwagi od systematycznego, planowanego niszczenia Ojczyzny, rodzin, pogarszania morale i bytu wszystkich stanów i zawodów. Jest to rozdrażnianie świadome obywateli, wprowadzanie wrogości jeden do drugiego, dalsze niszczenie autorytetu. Jest to preludium do otwartego prześladowania Kościoła". o. Tadeusz Rydzyk, "Niech zwycięży miłość" 13 września "Dziś już nie jest tajemnicą, że ideologia stojąca za "edukacją seksualną" propaguje tzw. prawa seksualne, do których należą: prawo do antykoncepcji, prawo do sterylizacji własnej i osób opóźnionych w rozwoju, prawo do cudzołóstwa, do »małżeństwa na próbę« i rozwodów, prawo do sztucznego zapłodnienia i zastępczego macierzyństwa, prawo do samobójstwa, prawo do eutanazji, wreszcie prawo do zabijania dzieci psychicznie lub fizycznie upośledzonych, prawo do aborcji eugenicznej, prawo do wolnego dostępu do pornografii, prawo do wszystkich form seksualnego zaspokajania, włączając masturbację, homoseksualizm, zoofilię i sadomasochizm, prawo do pedofilii, prawo do handlu seksem, prostytucji i do »terapii« seksem, prawo do ustanawianej przez państwo kontroli populacji. (...) Dzieci należą do Boga, nie do państwa ani do ONZ, ani do UNICEF-u (czy jeszcze jakichś innych organizacji), i zostały powierzone rodzicom, od których Bóg będzie żądał zdania sprawy ze spełnionego zadania. (...) A więc od sumienia dzieci wszelkim ministrom i wszelkim »edukatorom« seksualnym wara! Sumienie dziecka jest rajskim ogrodem, u którego wrót sam Stwórca postawił straż Cherubów zbrojnych w ogniste miecze". ks. Jerzy Bajda, "Ocalić rodzinę" 16 września "Zapewne zbliżające się wybory oraz przyszłoroczny termin referendum w sprawie Unii Europejskiej zmobilizowały medialnych terrorystów i ich inspiratorów do tak intensywnego działania przeciwko Kościołowi katolickiemu w Polsce i przeciwko tak znaczącemu środkowi społecznego przekazu jakim jest Radio Maryja. Oni po prostu boją się głodu prawdy, jaki może przekazywać Kościół i jaki płynie z radioodbiorników nastawionych na częstotliwości tejże rozgłośni. I dlatego owi medialni terroryści wykorzystują media do prześladowania katolików i Kościoła katolickiego w Polsce". "Komunikat Zespołu Wspierania Radia Maryja" Radio Maryja 16 września "Pewno was to interesuje, dlaczego nas tak atakują. Ja tak się zastanawiam, ale czy widać po mnie smutek? Nie ma się czego smucić. Trzeba się śmiać. Jest wiele powodów do radości. To dlatego tak jest, że to pogaństwo wcale nie odeszło. (...) To pogaństwo jest na zewnątrz Kościoła i ono wchodzi w Kościół. (...) To pogaństwo ma do dyspozycji wszystko: ma banki, ma potęgi tego świata, ma media, ma prawo. To pogaństwo ustanawia prawa, zauważcie jakie prawa – bez Boga, przeciwko Bogu. To pogaństwo ustanawia prawa przeciwko człowiekowi, nie liczy się ze sprawiedliwością, drugim człowiekiem i tylko mówi: przyjemność. (...) Teraz prześladują inaczej. Wykorzystają do tego media – radio, prasę, telewizję. Jeżeli będzie nie tak jak chcą. Ma być to wszystko poprawne, ma to być takie, poprawna nawet religijność, ma być tak jak chcą. Tylko tyle ile chcą". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Miejscu Piastowym "Niedziela" 22 września "Ludzie z kręgów masońskich nie mogą znieść Kościoła, jaki objawił się na Błoniach krakowskich. Zaniepokoił się szatan tym wielkim zjednoczeniem Polaków wokół Papieża. Zaczął więc szukać możliwości, żeby jątrzyć, żeby zniszczyć jedność, pokazać Kościół skłócony. Ani Księdzu Prymasowi, ani o. Tadeuszowi Rydzykowi na pewno nie chodzi o dzielenie Kościoła". ks. Ireneusz Skubiś w wywiadzie "»Niedzieli« wystarczy na cały tydzień" "Młodego człowieka wprowadza się w relacje najbardziej głębokie, w relacje, które mają stworzyć właściwą atmosferę obdarowania życiem i przyjęcia daru życia w atmosferze sensacji, użycia, niezwykle powierzchownej, pozbawionej jakiejkolwiek odpowiedzialności zabawy darem ojcostwa i darem macierzyństwa. Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju programy seksedukacji". bp Stanisław Stefanek w wywiadzie "Rodzino, odwagi i wiary w siebie!" http://Ojczyzna.pl "(...) Wiesław Ciesielski odpowiada wyłącznie za swoje artykuły opublikowane w piśmie »Fakty i Mity«, a nie za linię programową pisma – oświadczył resort finansów, gdy »Rzeczpospolita« podała, że wiceminister publikuje w antyklerykalnym brukowcu. Prawo i Sprawiedliwość zażądało dymisji Ciesielskiego. (...) Jedno jest jasne – ŻADEN państwowy urzędnik nie może być upaprany w błocie. Czy to jest pisanie w FiM, czy »podrywanie« nieletnich chłopców na dworcu, czy współpraca z mafią, nie wspominając już o zdradzie Państwa, o czym świadczą uczelnie, które wychowały towarzysza »doktora« Ciesielskiego. Spieprzaj więc towarzyszu z rządu, póki czas. Teraz masz okazję zniknąć. Później, już nie. A że dobierzemy się w końcu do was, to pewne! (...)". Z rubryki "Ośla ławka" Autor : M.T. / M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pastuch i arcypasterz W Polsce nie ma sprawiedliwości. Zwłaszcza dla biskupów. Diecezje elbląska i gdańska sąsiadują ze sobą. Tu drobne pijaństwo i automobilowa stłuczka, tam przekręt na wiele milionów złociszów. Tu 11 maja 2003 r. biskup elbląski Andrzej Śliwiński spowodował, jak wiadomo, wypadek drogowy. Prowadzony przez niego Volkswagen uderzył w dwa inne auta – w wypadku ranne zostały dwie osoby. Jak sprawdziła policja, w wydychanym przez biskupa powietrzu było 0,8 promila alkoholu ("NIE" nr 21/2003). Tam Od kilkunastu miesięcy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku prowadzi wielowątkowe dochodzenie w sprawie należącego do jurysdykcji arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego z Gdańska Wydawnictwa Stella Maris. Chodzi m.in. o "wytwarzanie" tzw. pustych faktur umożliwiających wyłudzanie od skarbu państwa podatku VAT. Dokładna kwota nie jest znana. Mowa jest o ok. 100 mln zł ("NIE" nr 1-5, 11 i 14/2003). Tu Kilka dni po zdarzeniu na drodze Stolica Apostolska zdecydowała zawiesić biskupa z Elbląga w czynnościach biskupich i ogłosiła swoją decyzję. Był to pierwszy taki przypadek w Polsce. Pod koniec lipca tego roku biskup Śliwiński złożył rezygnację z funkcji, która została przyjęta przez papieża. Zgodnie z kanonem 401 kodeksu prawa kanonicznego, jak poinformowały media źródła kościelne. Kanon ten ma dwa paragrafy. Pierwszy mówi, że biskup diecezjalny, który ukończył siedemdziesiąty piąty rok życia, jest proszony o złożenie na ręce papieża rezygnacji z zajmowanego urzędu (ale papież może jej nie przyjąć). Śliwiński urodził się w 1939 r., więc do siedemdziesiątki mu jeszcze sporo zostało. Wygląda więc na to, że chłopina zwolnił się z funkcji na mocy par. 2 tegoż kanonu: "Usilnie prosi się biskupa diecezjalnego, który z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny nie może w sposób właściwy wypełniać swojego urzędu, by przedłożył rezygnację z urzędu". Tak więc Śliwińskiego "usilnie poproszono". Tam W sprawie toczącego się dochodzenia dotyczącego Stelli Maris o jakiejkolwiek ewentualnej odpowiedzialności za ten stan arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego nikt z hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce, nie mówiąc już o nuncjaturze watykańskiej, się nie zająknął. Tu Początkowo Prokuratura Rejonowa w Elblągu drogowe zderzenie potraktowała jako kolizję i na prośbę adwokata biskupa postanowiła warunkowo umorzyć postępowanie. Tak prokurator z Elbląga myślał jeszcze 30 czerwca. Według kodeksu karnego warunkowe umorzenie można zastosować w przypadku spraw zagrożonych karą poniżej trzech lat więzienia, gdy osoba nie była wcześniej karana, posiada dobrą opinię i wszystko wskazuje na to, że w przyszłości nie zrobi nic podobnego. Okazuje się, że biskup nie tylko nie utrudniał prowadzonego postępowania, ale zapłacił poszkodowanym odszkodowanie. Procedura umorzenia to nic aż tak szczególnego. W Elblągu w 2003 r. zastosowano już ją wobec kilku osób. Po miesiącu nastąpił zwrot w sprawie. Po interwencji prokuratury okręgowej okazało się, że prokurator rejonowy nie dość wnikliwie ocenił materiał dowodowy, a poszkodowany w zdarzeniu mężczyzna będzie musiał kontynuować leczenie powyżej 7 dni. Zmieniono kwalifikację czynu z kolizji na wypadek i akt oskarżenia skierowano do sądu. Tam Arcybiskup Tadeusz Gocłowski w dochodzeniu prowadzonym w sprawie Stelli Maris nie występuje. Nie był przesłuchiwany do tej pory i prawdopodobnie nie będzie. Tu i tam Część ludku bożego i bezbożnego z niejaką przyjemnością przygląda się przedstawieniu ze Śliwińskim. Prosty biskup może czuć niejakie rozgoryczenie. Dla niego łaska pańska na pstrym koniu ujechała. Nie to co u sąsiada arcybiskupa. Łaskawości wiele i w stajniach porządek. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tobernakulum Odlatując z posady rzecznika prasowego rządu pan minister Michał Tober, sekretarz stanu wystosował list okolicznościowy do redaktorów: Szanowny Panie Redaktorze Dobiegła końca moja misja Rzecznika Rządu; misja tak bardzo wypełniona wydarzeniami, ludźmi, tematami. Dziękuję za gotowość do współpracy, za czasami wielką cierpliwość, pełny profesjonalizm, a także za inspirujące uwagi i twórcze pomysły. Dziękuję za ten wspólnie przepracowany czas. Przede mną nowe, ważne zadania. Będąc sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury, mam wielką nadzieję na dalszą, równie dobrą współpracę z Państwem. Z poważaniem Michał Tober Odpowiadam stosownie, czyli w podniosłej tonacji pierdu-pierdu: Wielce Szanowny Panie Ministrze i Sekretarzu Stanu! Wstrząśnięty wiadomością, że Pan Minister łaskawie zakończył swą pracę misyjną, czuję się wysoce zaszczycony tym, że być może zalicza mnie do ludzi, tematów lub wydarzeń będących kroplami, które misję tę wypełniły. Zbudowany jestem przypisaniem mi profesjonalizmu, a nawet cierpliwości. Nie starczało mi pilności, aby w ogóle pracować, zaś hucpy, żeby robić to wspólnie z dygnitarzami. Nie stawało mi tupetu, aby kiedykolwiek zgłaszać Panu Ministrowi lub komukolwiek innemu uwagi i pomysły. Brakowało zaś rozumu, aby mogły być one twórcze i inspirujące. Jeżeli nawet Pan Minister raczy mnie mylić z inną osobą, czyni to w sposób niezwykle dla mnie pochlebny. Pisze Pan Minister w swym liście skromnie, że przed Panem Ministrem stoją zadania ważne. W istocie są to zadania najwyższej doniosłości krajowej i europejskiej mające też światową miarę. Nie potrafiłbym ich przecenić. W zglobalizowanym życiu ludzkości, w dobie gdy organizmy państwowe są cząstką szerszych struktur, kultura wytwarzana w Polsce przez wyspecjalizowane ministerstwo pozostaje jedynym wyznacznikiem odrębności Polski. Tym samym nową misją Pana Ministra będzie osobiste ucieleśnienie tysiącletniej tożsamości Państwa i narodu. Deklaruję pełną gotowość współpracy ułatwiającej Panu Ministrowi wcielanie Polski w siebie. Mam honor łączyć wyrazy itd., itp. Jerzy Urban I tak to wymieniliśmy bełkoty z fikcyjnym rzecznikiem Millera obejmującym inną, drugorzędną posadę w całkowicie zbędnym Ministerstwie Kultury. Pozwoliło nam to grafomaniąc zniszczyć trochę czasu, którego obaj mamy wielki nadmiar. Tober, gdyż stworzono tak wielu dygnitarzy państwowych, że nie starcza dla nich zajęć. Ja, gdyż mając zapewniony byt nie muszę zasuwać jak bezrobotny. Odczuliśmy obopólne zadowolenie z tego, że wymiana not dyplomatycznych nastąpiła z najwyższą pompą – circa ośmiopiętrową. Pożegnalne frazesy Tobera były bodajże jedynym, z czym zwrócił się kiedykolwiek do „NIE”. Posłanie do Tobera powyższych uprzejmości stanowiło też jedyną sprawę, jaką redaktor „NIE” miał kiedykolwiek do rzecznika rządu. Wobec szybkiego starzenia się przywódców SLD a błyskawicznego ich zużywania się Michał Tober, człowiek niezgrzybiały, a jak wynika to z jego listu politycznie doświadczony i biegle praktykujący kulturę i sztukę polityczną, niebawem zostanie premierem. Zdystansuje innych mężów stanu swojej generacji, np. pana chluśniem i uśniem Firaka, a nawet Sylwię Pusz. W Toberze witamy więc wodza lewicy XXI wieku. My, komuchy, cały nasz dom starców, radujemy się donośnie, że Michał Tober przeniesie w epokę inżynierii genetycznej i astralnej drogie nam wartości: pozoranctwo, podniosłe zakłamanie, barokowe pierdolenie trzy po trzy, rzeczowość powiatowego poety i poetykę krakowskiego radcy dworu. Aparatczycy wszystkich formacji – odtwarzajcie się w swoich Toberach. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozmowy w kroku Byłam zwierzęciem telewizyjnym. Hau, hau, miau, miau, kukuryku. Czasem opłaca się umyć ręce, posprzątać salon albo kibel. Przyjaciół i rodzinkę też dobrze jest od czasu do czasu zlustrować. Doradzam wystąpić w telewizji, najlepiej w tok szole i gadać obojętnie co – najlepiej o pieprzeniu się z czymś niekonwencjonalnym: dinozaurem, jeżem albo kaktusem, kawałkiem wołowiny w kuflu od piwa albo tą samą płcią na przemian z inną. Od razu przerzedzą się mordy od imprez. W "Rozmowach w toku" u Ewy Drzyzgi zabawę miałam przednią. Gadaliśmy sobie o bzykaniu dwóch płci naraz, czyli tzw. biseksualizmie, co w zasadzie mnie nie szokuje wcale, po tym jak usłyszałam, że na ziemi żyją jakieś robale, co mają 32 rodzaje płci. Siedziałam na różowym krzesełku, świeciły na mnie dwa albo trzy reflektory, mejkap ciekł mi po szyi na bluzkę, nie miałam co zrobić z nogami, więc ciągle się wierciłam i fałszywie uśmiechałam, w dodatku nie do kamery, bo przez oślepiające reflektory nie widziałam, gdzie ona jest. Nagadałam, że akceptuję seks z obiema płciami, że go nawet sama czasem uprawiam, ale do tego potrzebuję zachwytu cielesno-mentalnego osobnikiem i że to jest w związku z tym raczej wyselekcjonowane grono. W sumie wszystko rozbijało się o otwartość, szczerość, robienie sobie i innym dobrze w ciężkich czasach. I tu jasny chuj strzelił zapewne przyjaciółki nigdy przeze mnie nienapastowane. Dlatego teraz nie oddzwaniają na mesydże. Kit im w oko – i tak mi się nie podobały. Matka jednej z nich zarzuciła mi, że tyle razy sypiałam z jej córką po dyskotekach i co? I jajco! Miałam ją zgwałcić? Babsko musi starego zmuszać do bzykania, skoro dobrowolność w łóżku tak ją zszokowała. Ze zdumieniem odkryłam, że szoł wcale nie jest ustawiany, jak w Stanach, przez ekipę produkcyjną. To miło, że ludzie w naszym kraju naprawdę są tak pojebani, ale na szczęście otwarci i profilaktycznie mający wszystko w dupie. Z dwóch nagranych godzin na wizji miało pójść 45 minut. Założenie mojego telewizyjnego występu było więc mocno happeningowe, zaś rezultaty przerosły najśmielsze marzenia. Dwa tygodnie po nagraniu, w czasie emisji "Rozmów" ze mną w roli głównej, miałam wrażenie, że dzwoni do mnie cały świat, którego co gorsza nie pamiętam lub wcale nie znam. Dalsza rodzina dzwoniła do bliższej, bo doznała szoku, wszyscy do tej pory mieli mnie za wzór. Nie wiem, jak wy, ale mnie w ogóle nie szokuje, że ktoś wlazł w gówno. Nie powoduje to u mnie psychicznego urazu do końca życia ani go z tej przyczyny nie wypisuję, ani nie wpisuję do testamentu. W końcu to tylko gówno, poza tym to on wdepnął, a nie ja i nie ma to wpływu na smak mojej śniadaniowej jajecznicy. Zgoda, trochę dziwne, że nawija o tym wdepnięciu w telewizyjnym tok szole, ale z drugiej strony może chciał, żeby go ładnie umalowali albo się non omnis moriar – utrwalić dla potomności. Zresztą mi to wisi i nic nie obchodzi, bo mam czynsz do zapłacenia, bachora do ubrania i uszy do umycia, a w Afryce i w klatce obok głodują ludzie. Dlatego ten kraj jest taki pomroczny i dlatego wszystkie umarlaki-rodaki mają w trumnach wykrzywione gęby – bo zamiast napieprzać się z własnym życiem, inwigilują życiorysy innych, dzięki czemu na wytaplanie się z własnych nieszczęść i niepowodzeń zwyczajnie brak im czasu, zdychają więc wkurwieni. Bo oczywiście moje rodzinne miasteczko całe aż się zatelepało po "Rozmowach w Kosmali kroku". Wszyscy wszystkim przekazywali niusa z ponaddźwiękową prędkością. Im dalej w zegar, tym było kolorowiej – rżnę peloponeskie żółwie, do pochwy wkładam sobie stołowe nogi podziubane pinezkami... Aż dziwne, że miasto niechętnie mówi o seksie 14-latki z sąsiadem za przyzwoleniem tatusia, bo za węgiel, ani o 9-letniej siostrzyczce dymanej przez starszych braciszków. Tacy żrąc podsmażany makaron pod biseksualny tok szoł puścili pawia. Wyobrazili sobie, jak dyma ich pedzio. Tfu! Skurwysyństwo jest normą, a normy są nudne, nikt więc się nie oburza i nie obraża. Bo niby czym? Świętym heteroseksualizmem? Zasrana hipokryzja. Wybór między gównem w płynie a gównem w proszku. Chociaż sama nie wiem z tym zboczeniem – ostatnio dwa razy z rzędu zakochałam się w facecie. Mój własny, nieadoptowany ojciec po moim telewizyjnym występie podobno wyklinał mnie i w ogóle wytestamentował. Początkowo byłam pewna, że robi sobie jaja – analogicznie do tok szołu. I nawet mnie rozśmieszył tym trochę, ale z tygodnia na tydzień tracę tę pewność. Muszę przyznać, że prawdziwy to jest dramat dla błazna, którego publika bierze śmiertelnie serio. W sumie nie wiadomo, kogo obwiniać. Na szczęście większa część mojej publiki zareagowała prawidłowo, więc z mniejszości – kochanej rodzinki i przyjaciół – mogę teraz mieć większą bekę niż z tej całej telewizji. Dlaczego bekę? Bo jakoś sobie nie wyobrażam, żeby moim życiem i stosunkiem do świata kierował satelitarny przekaźnik, wysztafirowane pajace na plazmowym ekranie. Zwłaszcza że ostatnio nie widzę już żadnej różnicy między tok szołami i wiadomościami (przykład: francuskie rakiety Roland 2003). Kiedyś intrygowało mnie, co za typy mogą zesrać się w rajstopy na widok gwiazdy z "Big Brothera", "Idola" czy innego "Baru" – nieuki, świry, bezrobotni, monterzy kablówek, łowcy gratisowych długopisów, kubków i koszulek. Kumacie? A tu mi los zabił ćwieka – przejęła się część moich własnych genów plus ci, z którymi zwykłam pijać wódkę. Ale nic to, bo z drugiej strony mój występ w szoł wygenerował nowych kumpli – w knajpach u pedałków robię teraz za jeszcze większą gwiazdę! Zdaje się, że gdyby człowiek mógł zajść w ciążę z telewizorem, wszyscy codziennie zamiast kolacji mieliby skrobanki. Jedno jest pewne – większość zamiast mózgów ma kineskopy. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 1:0 dla Kołodki Młody jestem, uczciwy jeszcze i pracowitość w genach mam. Że trochę za dużo zarobiłem w 2002 roku, więc zacząłem główkować, jak podatku "nie nadpłacić". Kolegów mam różnych, i z lewa, i z prawa. I jeden taki, prywatnie katolik i przedstawiciel handlowy jednego klechy spod Warszawy, wyrwał się z doradztwem podatkowym. Pomyślałem, trudno, zrobię przekręt. Biznes się ma tak. Ja robię przelew 20 proc. zarobku brutto rocznego (12 000 zł) na konto plebana, pośrednik za miesiąc zwraca mi całą kwotę minus prowizja: 10 proc. dla plebana minus stówa dla pośrednika, czyli dostaję z powrotem 10 700 zł. Odpisuję sobie te 12 tys. od podatku jako legalną darowiznę na "organizacje religijne". 1200 zł bym dopłacił Kołodce podatku, gdyby nie wielebny i dziura w ustawie. Fajny pomysł, myślę, bo wtedy ja nie zapłacę nic podatku i jeszcze ok. 600 zł mi fiskus odda. Trochę mnie sumienie gryzie, ale w końcu połowa moich znajomych zna i praktykuje tę rachunkowość (co się później okazało). Dylemat miałem przez 2 miesiące – analizy robiłem, bilanse i inne rachunki takie, z jednej strony diabeł podpowiada, z drugiej bynajmniej nie anioł. I myślę sobie, dam tu, to będzie miał czarny nowe radio w aucie, dam tu, przejedzą w ramach tłustego czwartku babsztyle ze skarbówki. W podjęciu decyzji pomogła mi moja spóźnialskość, bo w ostatni dzień roku pańskiego 2002 bank księgował przelewy do 12.00, a nie do 15.00 – tak jak to zwykle bywa. Spóźniłem się 2 godziny, a data na przelewie musi być tamtoroczna. No i wygrał Kołodko. Czarny, który przegrał, pewnie różnicy i tak nie zauważy. Ja będę w maju 1200 zł w plecy, czarny 6 stów nie chapnie, pośrednik stówy, a Kołodko 1200 zł do przodu. Jednej rzeczy nauczyłem się dzięki temu – wypełniać PIT-37 w różnych wariantach podatkowych.Za młody widocznie jestem jeszcze na takie trudne decyzje albo moja wiara w niewiarę za słaba. Marcin, Warszawa, Pomroczna Kto jest idiotą Jestem umiarkowanym zwolennikiem lewicy, gdyż wg mnie wszyscy są "po jednych pieniądzach", ale konferencja prasowa części ministrów w sprawie Rywingate spowodowała, że nie wytrzymałem! Kilku ministrów ważnych resortów śmie tłumaczyć, że nie znali informacji krążącej przez pół roku po Warszawie wśród środowisk jak najbardziej im bliskich (dziennikarze, premier, KRRiTV itd). I jeszcze uważają, że można w te ich zapewnienia uwierzyć! Panowie ci powinni w takim razie podać się do dymisji. Dodatkowym smaczkiem jest to, że wśród tych ministrów jest człowiek, który odpowiada za bezpieczeństwo Państwa! Jeśli tak działają u nas ministerstwa i ich szefowie – nie należy się dziwić sytuacji w kraju. Zatem nic by się strasznego nie stało (a jakie oszczędności), gdyby w tych ministerstwach wszystkich zwolnić – zostawić tylko przez pewien okres sprzątaczki, żeby pozamiatały, i ślusarza, aby jako ostatni zgasił tam światło i założył tam kłódkę. A. Jankowski (e-mail do wiadomości redakcji) Glemp specjalny "Linia specjalna" z udziałem kardynała Józefa Glempa (19 lutego 2003 r.). Oczywiście bez Audio Tele, albowiem purpuraci nie mają w zwyczaju poddawać się osądowi opinii publicznej. Dwa fragmenty, które mogły poruszyć telewidzów. 1. W wynajętych pomieszczeniach kościelnych jednej z warszawskich parafii handluje się antyżydowskimi wydawnictwami. Na pytanie, co kardynał zamierza w tej sprawie i jaka była jego reakcja na list 200 parafian skierowany jeszcze w 2001 r., przeciwnych wykorzystywaniu pomieszczeń kościelnych do antyżydowskich praktyk, odpowiedź kardynała była żenująco prosta: cóż może zrobić, gdy wynajęto pomieszczenia na cele komercyjne. Kontrolować czyjąś działalność, czy może cenzurować przedmioty handlu? Tu duchowni zdaniem kardynała są bezsilni. Co zaś dotyczy listu z 200 podpisami, to kardynał nie przypomina sobie, aby takowy dotarł do niego. 2. Pedofilia proboszcza parafii w diecezji przemyskiej. Cały niemal kraj o tym wie z prasy. Kardynał natomiast – nie. Coś tam biskup przemyski wspomniał, ale on biedak nie zna tej sprawy. Co zatem kardynał w ogóle wie na temat działalności Kościoła w Polsce i czy jest w stanie cokolwiek poczynić dla wyeliminowania różnej maści patologii w Kościele. J. L. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Zrzutka Codziennie słyszymy z ust polityków, że wiedzą, jaka jest sytuacja w kraju, że ludzie głodują, że pracy nie mogą znaleźć, bo olbrzymie bezrobocie, że to i tamto... A kto, do kurwy nędzy, doprowadził nasz kraj do takiej ruiny? Ja? Ci bezrobotni, co ciułają grosz, a dziecku tłumaczą, dlaczego nie dostanie naleśnika tylko musi żreć zupę szczawiową? Szperacze śmietnikowi? Patrząc na zarobki sejmowych gadaczy aż mnie w dołku ściska. Żebym choć mógł potrzymać taką kasę. Żeby zarobić 14 patoli, muszę zapierdalać cały rok, słuchać darcia szefa, lawirować, kombinować. Żyję w strachu, czy aby nie rozwiążą zakładu i czy czasem mnie nie zwolnią... Apeluję więc do wszystkich prawych, mądrych i szlachetnych ludzi... Odłóżcie po 100 złotych, wpłaćcie to na konto organizacji pomagającym biednym – byle to nie była impreza księży, bo pieniądze szlag trafi. (...) Zmażecie tym uczynkiem choć ułamek krzywd wyrządzonych narodowi... Łukasz Michalczyk (e-mail do wiadomości redakcji) Gry wojenne Wojna. Ginąć będą również niewinni ludzie – starcy, kobiety, dzieci... Przybędzie sierot i inwalidów. Decydenci wyślą swoich żołnierzy. Oni obejrzą wojnę w telewizji, wysłuchają meldunków, poczytają korespondencje z Iraku. Nie będą narażać swojego życia. Wielka szkoda, że głowy państw, premierzy, ministrowie spraw zagranicznych i obrony narodowej... nie zasiądą za sterami samolotów, że zabraknie ich w nacierających czołgach i kompaniach, że nie poznają na polu walki smaku prochu, krwi i ludzkiej tragedii. ppłk w st. spocz. Zygmunt Ziębowicz,Lubli Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Port nad kałużą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dialog " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwaśniewski do łopaty Nie po to zabiłem ks. Popiełuszkę, żeby teraz popierać Leppera. Wędrowałem od komunizmu do sybarytyzmu, a więc w innym niż lepperowcy kierunku. Nigdy nie pokocham Samoobrony, ponieważ to są antyeuropejscy nacjonaliści i wrogowie cudzoziemczyzny, demagodzy i krzykacze, piastunowie uproszczonej, populistycznej wizji świata, mentalni rygoryści, kochasie swojactwa. Ja zaś jestem racjonalistą, kawiorowym socjalistą, kosmopolitą i nie ponurym sensatem, lecz luzakiem i libertynem. U chamów od Leppera czułbym się jak paw w chlewie. Traktuję Leppera z całą antypatią, ale bronię przez rozum. I także z estetycznych przyczyn: nagonka na wodza Samoobrony jest większym politycznym chamstwem niż wszystko, co on wszczyna. Głupotą przy tym. Popieram wysypywanie zboża na tory! W okresie 1993–1997 pisaliśmy w "NIE" rzeczowo i po nazwisku, że firmy związane z PSL są głównymi importerami zbóż. Zarazem Stronnictwo import ten elokwentnie zwalcza. Lepper stosuje bardziej skuteczne środki alarmu niż pisanina "NIE". Wywalając odrobinę zboża z wagonów stawia na nogi policję, telewizję, rząd i Sejm. Jego potem parlamentarne chuligaństwo stanowi po prostu umiejętne wzmaganie osiągniętego efektu. Nakręcane antylepperowskie oburzenie nie jest zaś rezultatem lekkiego łamania przezeń prawa karnego i regulaminu Sejmu. Wściekłość elit rządzących i opozycji oraz przesadną ich reakcję w rzeczywistości wywołuje skuteczność środków lepperowskich, której mu zazdroszczą polityczne wałachy. Nagonka prasowa i sejmowa na posłankę Hojarską stanowi objaw zatracania proporcji. Nielegalne wciskanie się na widzenie z synem nie jest czynem, który wzbudza społeczne oburzenie. Gdy Hojarska olewa wezwania do sądu, świadomie lub nieświadomie prowokuje efekt politycznie korzystny dla swej partii. Staje w roli ofiary nielubianych elit. Szczególnie teraz jako tragiczna wdowa. Ludzie myślą: politycy i ich klienci wykorzystują władzę do bogacenia się, niektórzy kradną, ale krzyk robi się nie wedle skali czynów, tylko rozróżniając swoich od obcych. Takim to sposobem politycy i związane z nimi przekaziory dążąc do zniszczenia lub zmarginalizowania Samoobrony wywołują efekt odwrotny. Czynią z lepperowców partię swojską i sympatyczną dla jednej piątej, na razie, wyborców. Zapewniają jej rozgłos i współczucie. Właśnie dzięki nagonce na niego Lepper może uosabiać społeczny sprzeciw. Prowokując wrogą mu warstwę rządzącą potrafił on uczynić z niej własny, powolny mu instrument propagandowy. Osiąga ten efekt metodą ciągnięcia osła za ogon. Po wyborach 2001 Samoobrona wyrasta na polityczne przedstawicielstwo wszystkich tych, którzy byli go pozbawieni. Badania wskazują zaś na to, że ogromna część pokoleń młodzieży kończy szkoły jako faktyczni analfabeci niezdolni do rozumienia większości programów telewizyjnych i treści gazet. Młodzież ta odcięta jest od możliwości dalszego kształcenia i realnego udziału w życiu zawodowym, umysłowym i publicznym. Nie rozumie języka "Wiadomości", debat sejmowych, nie czytuje prasy – jest faktycznie oddzielona od wszystkich, poza swoją grupą koleżeńską, form życia zbiorowego. Skazana jest na bezrobocie lub niskopłatne zajęcia prymitywne. Inne badania wskazują na potencjalną dziedziczność bezrobocia jako sposobu na życie, a także na dziedziczność wszystkich innych form upośledzenia, np. wielodzietności. Tylko Lepper, jakiekolwiek gada brednie, mówi przecież językiem zrozumiałym i słyszalnym, a przy tym powiada rzeczy, które znaczna część społe-czeństwa właśnie chce usłyszeć. Jest to więc coś takiego, jak gdyby z całej klasy politycznej jeden tylko człowiek mówił po polsku. Żadna nagonka nie odbierze mu tego rodzaju przewagi, przeciwnie – ona ją potęguje. I pcha ku niemu wszystkich, którzy czują potrzebę buntu i kontestacji. Pozostałe partie, rządzące i opozycyjne, oraz instytucje państwa, w tym policja i sądy, telewizje, Internet, radiostacje, prasa, są służebne wobec tej części społeczeństwa, która znajduje się w lepszym położeniu materialnym i umysłowym. Państwo stanowi organi-zację korzystniej ulokowanych: posiadaczy, nabywców, fachowców, inteli-gentów. Tylko Lepper nadaje polityczną artykulację nastrojom rozpaczy upośledzonych. Po upadku kolejno obu form dwudziestowiecznego buntu zrozpaczonych: faszyzmu i komunizmu dzisiejsi wyklęci ludu ziemi garną się do nacjonalistycznych ugrupowań populistycznych, być może prefaszystowskich, ale gdzież inaczej mogą upatrywać obrony i nadziei? Kiedy więc nuworysza Leppera z obrzydzeniem wysiudano z salonu, czyli spuszczono z fotela wicemarszałka Sejmu, pomyślałem sobie: jakżesz głupi są ci, którzy nami rządzą. Upokarzając Leppera, zdzierając z niego błyskotkę pchają go wręcz do wielkich politycznych przeznaczeń. Teraz zaś lewicowy rząd szykując się do policyjnej tylko reakcji na zapowiedziane przez Leppera blokady dróg pcha potencjał niezadowolenia w stronę radykalizmu. Wykluczając Leppera z obrębu demokracji to lewica i prawica sejmowa, a nie Lepper, stawiają pod znakiem zapytania przyszłą trwałość tego ustroju. Przewiduję, że za 10 lat zobaczymy w telewizorze Kwaśniewskiego, Millera, Borowskiego, Płażyńskiego, Olechowskiego, Tuska, obu Kaczyńskich, Giertycha, Rydzyka itd., którzy ubrani we fraki i ordery chwacko wywalają łopa-tami zboże z wagonów. Machać będą łopatami pod wodzą dożywotniego prezydenta RP Leppera zerkającego, czy aby żaden się nie leni. Ot, symboliczny rytuał państwowy na pamiątkę pierwocin politycznego przewrotu. Odpowiednik obecnego składania wieńców pod pomnikiem gdańskich stoczniowców. Przypomnieć przy tym wypada, że kiedy Wałęsa skakał przez płot stoczni, też łamał przepisy, gdyż w odróżnieniu od kotka robotnik powinien był wchodzić przez bramę. Samoobrona swoim składem społecznym, czyli przyciąganiem frustratów, swą demagogią, myślową niespójnością dążeń, ślepym impetem burzycielskim, prowincjonalizmem, kłamliwością, krzykactwem, nacjonalizmem, chytrością, nienawiścią do elit politycznych, pogardą dla prawa przypomina zaś właśnie "Solidarność" z lat 1980–1981. Tym także wzbudza moją antypatię, lecz i zrozumienie. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Samobójstwo ze szczególnym okrucieństwem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pan Tygrys był chory W Gdańsku Stogach władza ma mocne podstawy. Opiera się na prawie, porządku i jednym gangsterze. W Ameryce, jak nie mogli wsadzić Ala Capone za napady i morderstwa, posadzili go za podatki. Ale Polska to nie Ameryka. U nas demokracja jest prawdziwa, a sądy bardziej niezawisłe. Pan Tygrys z gdańskiej dzielnicy Stogi był łaskaw w jednym z lokali gastronomicznych spuścić wpierdol funkcjonariuszom Centralnego Biura Śledczego. Tak się tym zmachał, że musiał odzyskiwać siły w szpitalu miejskim. Po raz enty nie mógł się więc stawić przez sądem na rozprawie, w której jest jednym z oskarżonych. Nadspodziewanie spokojny pan Tygrys Jan P. nazywany jest Tygrysem od niepamiętnych czasów i od niepamiętnych czasów sprawuje nieformalną władzę na Stogach – starej gdańskiej dzielnicy położonej na wyspie i połączonej z resztą miasta mostem. Jak ktoś "na dzielnicy" ma problem, to raczej udaje się do pana Tygrysa niż do policji. Bo wiadomo: policja skuteczna bywa czasami, a pan Tygrys przeważnie. Tak przynajmniej gadają ludzie w barze Mariot na Stogach, gdzie jest najtańsze piwo w mieście. Na Stogach – przyznają to nawet policyjne statystyki – ginie na przykład mniej aut niż w innych dzielnicach. To chyba dobrze świadczy o porządku. Ostatnio zrobiło się mniej przyjemnie, bo przesiedlono na Stogi po powodzi trochę kryminalnego elementu z innych rejonów Gdańska. I zdarza się np. taki przypadek, że ktoś wyrwie torebkę nie tej kobiecie, co trzeba. Ale zdarza się np. też taki przypadek, że tego, co wyrywał, sumienie ruszy i nie tylko odda, ale za pokutę sam sobie nóż wbije w udo albo brzuch. O panu Tygrysie lokalne gazety piszą od czasu do czasu w nieprzychylnym tonie, choć przecież to człowiek jak większość: nigdy nie karany. W 1998 r. trafił co prawda do Sądu Okręgowego w Gdańsku akt oskarżenia przeciwko Janowi P. i siedmiu innym osobom, w którym to zarzuca się im przemyt za granicę kilkudziesięciu kradzionych aut. No ale od pięciu lat proces nie zdołał się rozpocząć. Na rozpoczęcie procesu w 1998 r. pan Tygrys, który odpowiada z wolnej stopy, nie mógł przyjść, bo był chory. Na kolejny wyznaczony termin w 1999 r. też nie, bo też był chory. Potem chorowali inni podsądni. Kolejne terminy rozpoczęcia rozprawy kolejno spadały z wokandy, zmieniał się skład orzekający i nazwiska lekarzy wystawiających zwolnienia. W aktach coraz więcej nazw chorób, lekarstw, zaleceń zdrowotnych. Cóż, element chorowity. Pan Tygrys je i bije Przy Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie powstała właśnie grupa szybkiego reagowania. W piątek 21 marca, jakoś tak wieczorem policjanci zaprosili do siebie dziennikarzy, aby się pochwalić sprawnością i gotowością. Pogaduszki, uśmiechy, zdjęcia. A redaktor z lokalnej, gdańskiej telewizji poprosił nawet brygadę, żeby władowała się do wozu i zamarkowała wyjazd na akcję. Aby ładnie wyglądało w wieczornej "Panoramie". Policjanci zgodzili się z ochotą. Jak tylko wsiedli, to od razu ruszyli jak burza, z piskiem opon, że o mało telewizyjnemu operatorowi po czubkach butów nie przejechali. Wyjazd na akcję był jednak jak najbardziej prawdziwy. Bo właśnie gdy brygada sadowiła się w aucie, to dostała cynk, że w knajpie na granicy Sopotu z Gdańskiem trwa napierdalanka. Napierdalani są policjanci z Centralnego Biura Śledczego. Napierdala zaś pan Tygrys ze Stogów. A było tak. Pan Tygrys biesiadował sobie w lokalu w towarzystwie swoich znajomych (lokalna prasa napisała później, że ochroniarzy, ale przed czym niby mieliby go chronić). Aż tu patrzy, przy sąsiednim stoliku jakichś trzech facetów siedzi i się gapi. No i wyszło mu, że to ani chybi psy. I się nie pomylił, bo faktycznie wszyscy trzej byli z CBŚ. Podszedł więc i lu w mordę. Jednemu z policjantów to nawet nieźle przyłożył, bo jak jeden z ochroniarzy złapał psa od tyłu, to pan Tygrys go tłukł aż miło. No ale przyjechała ta grupa szybkiego reagowania z Sopotu i zakuła pana Tygrysa i jego towarzystwo w kajdanki. I na nic się zdały krzyki, że pozabija... Już w Policyjnej Izbie Zatrzymań pan Tygrys zaczął się uskarżać na ból brzucha. Zawieziono go więc w konwoju do jednego szpitala, potem do drugiego na prześwietlenie. Tam stwierdzili, że może przebywać w "izdebce". No ale też długo nie poprzebywał, bo Sąd Rejonowy w Sopocie nakazał go zwolnić. Zatrzymany w piątek wieczorem wyszedł więc pan Tygrys już w poniedziałek przed czwartą po południu. Pan Tygrys nie przebywa Prokurator rejonowy w Sopocie postawił zarzuty napaści czynnej i grożenia pozbawieniem życia. I wystąpił o zastosowanie aresztu tymczasowego. Art. 258 par. 1 Kodeksu postępowania karnego mówi, że stosuje się taki areszt m.in. gdy podejrzany nie ma w kraju stałego miejsca pobytu. Pojechali policjanci i sprawdzili, że pan Tygrys nie przebywa od dawna w miejscu stałego zameldowania. Prokurator uznał więc, że nie ma stałego miejsca pobytu, co jest podstawą do zastosowania aresztu. Sąd Rejonowy w Sopocie uznał inaczej: brak ustawowych przesłanek, aby zastosować areszt. Co prawda tam, gdzie jest zameldowany, pan Tygrys nie przebywa, ale przebywa zapewne w miejscu, które podał jako adres do korespondencji. Bo do tej pory odbierał wszystkie wezwania, które do niego wysyłano. Policjanci, z którymi rozmawiałem, nie mogą ukryć rozgoryczenia. – Tu go ma sąd na tapecie i puszcza? Przecież z aresztu można by go było łatwiej doprowadzić w końcu na rozpoczęcie procesu w sprawie samochodów. A i pewnie na proces w sprawie bójki w knajpie – mówią. Nie mają racji. Postawa sopockiego sądu jest bez zarzutu. Sąd jest niezawisły, ale nie ustanawia przepisów, tylko je stosuje, nie może też kogoś zamykać, aby był dostępny w innej sprawie, a rozstrzyganie, gdzie jest zameldowany, a gdzie przebywa pan Tygrys, jest po prostu czepiackim mieszaniem spraw administracyjnych z karnymi. Dlatego areszty tymczasowe masowo zaludniane są "alimenciarzami", "działkowiczami", bo oni nie mają ani adresów meldunkowych, ani adresów korespondencyjnych. Dlatego siedzą zgodnie z przepisami. A pan Tygrys jest wolny. Też zgodnie z przepisami. Na 31 marca tego roku wyznaczony był kolejny termin rozpoczęcia procesu przed gdańskim sądem w sprawie o przemyt i sprzedaż kradzionych aut. Pan Tygrys się nie pojawił, bo się okazało, że jest chory i leży w szpitalu w Gdańsku. Zgodnie z przepisami przesłał do sądu zwolnienie lekarskie. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bush w ręku Osamy Żaden posiadacz czynnego mózgu nie zaprzeczy, że Bushowi należy się czarny pas w kategorii mielenia patriotycznych frazesów. Nadął nimi balon popularności po otrzymaniu 11 września 2001 r. prezentu od Osamy ben Ladena. Teraz Bush flaczeje. Gospodarka. Na przekór gromkim surmom Białego Domu miejsc pracy prawie nie przybywa, a bezrobotnych prawie nie ubywa. Płace zamarły w miejscu; jedna czwarta pracowników w USA zarabia 8,70 dolara na godz. lub mniej. Rocznie daje to 18 100 dolarów, taki jest oficjalny poziom ubóstwa. Minimalna płaca od roku 1997 wciąż stoi na 5,15 dolara na godz. Nawet oddany ideom republikanizmu szef Banku Rezerwy Federalnej Alan Greenspan, ochrzczony w "The New York Times" mianem Maestro Hucpy, nie zawahał się wbić Dablju między łopatki nóż wydając komunikat, że niebawem w kasie zabraknie pieniędzy na emerytury. Nietrzymający się kupy projekt budżetu został sflekowany przez wszystkich mających w tym względzie jakąś wiedzę. Media wciąż nagabują o broń masowego rażenia Husajna, której nie znaleziono. Do tego doszła właśnie sfuszerowana interwencja na Haiti. Rośnie liczba republikańskich kongresmenów realistów, którzy ze strachem patrzą, jak Bush szasta pieniędzmi potęgując deficyt i coraz dobitniej zdają sobie sprawę, że za bezwarunkowe poparcie kampanii reelekcji juniora mogą zapłacić własnym stołkiem. Jeśli Bush wygra, za dwa lata w wyborach uzupełniających ludzie jak amen w pacierzu odbiorą nam kontrolę nad Kongresem – główkują trafnie. Albo posłuchajcie tego: Piętrzące się błędy prezydenta podkopują jego szanse na reelekcję – to pisze jedyny prawdziwy intelektualista prawicowy, dziennikarz George Will. Wyjście jest jedno: Osamo, ratuj! Probushowe zapiewajły lansują właśnie hasło przedwyborcze: "Głos nie oddany na Busha, to głos oddany na Osamę". Abstrahując od stanu umysłów, w których wykluł się ten propagandowy mongolizm, należy stwierdzić, że nie kto inny jak ben Laden może zapewnić przedłużenie rządów dynastii Bushów. Efekt trzech lat prezydentury Busha to deficyt budżetowy, bezwstydne nabijanie kabzy garstce krezusów kosztem reszty ubożejącego społeczeństwa, ustawy dewastujące środowisko naturalne kosztem zysków biznesgangu, hańba oszukańczej wyprawy irackiej dla ratowania świata przed mającym już, już wysadzić go w powietrze Husajnem. Rozpoczęta właśnie kampania przedwyborczych reklam B. II, pokazujących zgliszcza dwu nowojorskich wieżowców, mająca w intencji odtworzyć mit patriotycznej jedności po 11 września, została z niesmakiem przyjęta przez media i wywołała oburzenie rodzin ofiar, na których trupach Dablju usiłuje uzyskać polityczny kapitał. Więc Osama. Schwytanie bożyszcza muzułmańskich terrorystów byłoby nabojem godnym odpalenia. Huk zagłuszyłby demokratów i oszołomił na chwilę wyborczą publikę. Jak poinformowali anonimowi wyżsi dowódcy wojskowi, gazety "The New York Times" i "Washington Post", na przełomie lutego i marca z Iraku do Afganistanu przerzucono oddziały specjalne US Forces z osławionym komando Task Force 121, które wyłuskało z ziemianki prezydenta Husajna. Do Pakistanu wysłany został dyr. CIA Tenet, by uzyskać zgodę prezydenta Musharrafa na operacje sił USA na terenie jego kraju oraz ewentualne wsparcie w akcji osaczania ben Ladena i spychania go na południe, w ręce Amerykanów. Musharraf obiecał ofensywę na terenach pogranicza z Afganistanem kontrolowanego przez lokalnych kacyków. Może za to zapłacić władzą i głową, bo islamska opozycja jest coraz silniejsza, a ludzie przeciwni są poddawaniu się naciskom Wielkiego Szatana. Operacja "Reelekcja Osamy" musi zostać przeprowadzona z nie lada finezją: nie o to chodzi, by go złapać. Casus Husajna pokazuje, że zapewnie to tylko chwilowy skok poparcia, który rozpłynął się bez śladu, gdy ataki terrorystyczne w Iraku miast – zgodnie z zapewnieniami Waszyngtonu – stopniowo ustawać, przybrały na sile. Osamę trzeba złapać tydzień przed wyborami, by dało to polityczny efekt, albo wtedy go pokazać jako właśnie złapanego. Niedawno dyrektor serwisu irańskiego radia oznajmił, że otrzymał pochodzące z dwu niezależnych źródeł raporty mówiące, że ben Laden jest już w rękach amerykańskich. Wizyta sekretarza wojny Rumsfelda w Afganistanie pod koniec lutego miała ponoć miejsce z powodu ujęcia ściganego nr 1. Jeśli nie jest to prawda (Waszyngton zaprzecza, co o niczym nie świadczy) i jeśli oddziałom USA nie uda się złapanie ben Ladena przed listopadem, to trzeba się zgodzić z poglądem, że przyszłość USA znajduje się w rękach islamskiego terrorysty. Zapewne wie on wyśmienicie, że dając się złapać tuż przed wyborami zapewni Bushowi kolejną kadencję. John Kerry podejmuje kroki, by zminimalizować katastrofalne dlań polityczne konsekwencje takiego potencjalnego zdarzenia, ale niewiele może uczynić. Pozostaje żywić nadzieję, że ben Laden będzie miał litość nad szarymi Amerykanami i nie da się przed wyborami złapać. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bóg nie wierzy w Boga Ten lewak i świr Bellocchio – niestety, jest także ateistą. Prawdziwym bezbożnikiem, zatwardziałym i praktykującym niewiarę, a nie jakimś tam agnostykiem, co to się waha, czy Bóg istnieje, bo nic mu na ten temat nie wiadomo. Zakład Pascala, przed którym klęczy tylu jego kolegów-reżyserów, jak Eric Rohmer i jego duchowy uczeń, Zanussi, nie jest w stanie go uwieść ani przestraszyć. Ani też skłonić do kombinowania typu: "Co szkodzi zachowywać się tak, jakby Bóg istniał, na wszelki wypadek? Gdyby po naszej śmierci miało się okazać, że to jednak prawda – czysty zysk. Idziemy do nieba, a w każdym razie nie trafiamy do piekła". Bellocchio otóż nie dygoce ze strachu, co będzie potem. To go nie kręci. Ernest, z którym reżyser w dużej mierze się iden-tyfikuje, ośmiela się nawet wytykać swoim braciom i rodzinie, że ich oficjalnie wyznawana, ledwo tląca się wiara nie jest asekuracją na życie wieczne, lecz tylko na doczesne. Bellocchio bierze na serio słynną wątpliwość Dostojewskiego: – Czy jeśli nie ma Boga, to wszystko wolno? – i odpowiada na nią pozytywnie. Synek bohatera Ettore zachowuje się jak szaleniec owładnięty przez demona, miota się, gestykuluje i krzyczy, by tamten go opuścił, by wyszedł z jego głowy. Jeśli On jest wszędzie, jak uczy go katechetka, to jest także w jego głowie i nie ma się gdzie przed nim skryć. Nie ma wolności, nie ma już prywatnego miejsca dla siebie. I wcale na to nie wygląda, by bohater, gdy sam pozna katechetkę syna, Dianę, recytującą mu poemat Arsenija Tarkowskiego o wiecznym nienasyceniu, gdy zobaczy, jak jest piękna i rozsmakuje się w niej, uchylał poprzez jej osobę drzwi do siebie przed wiarą. On się Boga nie boi i nie to go nęci. Palą go najgorsze miazmaty utopii: wolność, równość i braterstwo, prawda, miłość i wszystkie takie tam. Nawet synkowi tłumaczy, że nie umrą i się nie zestarzeją, jeśli zachowają w to wiarę, przede wszystkim w miłość i młodość. Jakby niepomny był tego, co się zdarzyło poprzednikom po obu stronach zakonu prawdy: żaru czystości Katarów, która przywiodła ich na stos, i miłości Inkwizytorów, którzy rozpalali te stosy. Próżno by szukać u Bellocchia tego zaglądania księżom w dupę, jak w sławetnym "Księdzu", któremu towarzyszyły u nas zorganizowane protesty; nie, nie, cokolwiek by o nim powiedzieć, reżyser jest estetą. Te obrazki, które maluje w filmie Ernesto, wyszły spod jego pędzla. Niestety, jest przy tym bluźniercą. I choć można podejrzewać, że ma Pana Boga tam, gdzie Antonia Bird zaglądała księżom, podobno nawet świetny aktor grający Ernesta, Sergio Castellitto, wzdragał się dopowiedzieć na głos, że w dupie. Chytrze włożono te słowa w usta brata bohatera, Egidia, który mordując ich matkę, być może uczynił ją świętą. Szaleniec Egidio nie chce współpracować w procesie beatyfikacyjnym, przerywa swe krnąbrne milczenie tylko po to, by wypowiedzieć tę ohydę, gdzie ma Boga. Jednak muszę coś powiedzieć na usprawiedliwienie Bellocchia. 38 lat temu, jako 25-letni młodzieniec, rozwalał w drebiezgi w swym jurnym debiucie ("Pięści w kieszeni") podstawową komórkę społeczną. Teraz dojrzał, nabrał delikatności uczuć. W jego filmie nikt nie wierzy naprawdę, a wszyscy udają dla świętego spokoju lub korzyści. Bluźniąc poprzestaje na matce, po której bohater odziedziczył zagadkowy uśmiech Giocondy. W wielu krajach "Czas religii" był nawet rozpowszechniany pod skromnym tytułem "Uśmiech mojej matki". U matki bohatera, osoby głupawej i zależnej, był to maskujący uśmieszek uległości i nieobecności, u Ernesta jest odbierany jako uśmiech szyderczy, prowokujący otoczenie. On sam tylko wie, jak bardzo ten grymas skrywa jego niepewność. Niepewność co do tego, jak żyć, a nie niepewność z powodu Pana Boga. Ernesto, a za nim pewnie i Bellocchio, już nie tropi tak zajadle filis-tra i kołtuna, by wytknąć mu jego obłudę, przyziemność i asekuranctwo. Raczej uznaje, że wszystko to jest ludzkie, być może nawet tkwi w tym jakieś rodzinne ciepło. Kto wie... Swoją drogą, cóż to jednak za frajda, pójść na lekcję religii, z której Pan Bóg już wyszedł. Autor : Jacek Łaszcz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieprzak Wiecie, że w Związku Radzieckim pszenica rośnie jak słupy telegraficzne? A, nie wiecie, co to jest Związek Radziecki? To idźcie na Pietrzaka. Uzyskacie od niego szeroki zakres wiedzy z dziedziny historii ruchu robotniczego. Od 8 do 11 wieczorem, z kwadransem przerwy na bar (alleluja!) Jan Pietrzak i jego towarzysze z ruchu oporu opowiadają dowcipy: l o zdjęciu Chruszczowa w trzodzie chlewnej (trzeci z lewej Nikita Sergiejewicz, bo nikt by tego ryja nie odróżnił, wyjaśnił Pietrzak, bo czasem trzeba wyjaśniać abstrakcyjne dowcipy, a kto dziś pamięta, jak wyglądał Chruszczow); l o tym, że Breżniew zadzwonił do Gomułki, że jakiś Mickiewicz napisał „Litwo ojczyzno moja” (– Ależ on już dawno nie żyje! – I za to was cenimy); l o tym, że ruskie w kosmos polecieli (– Wszystkie? – Nie, jeden! – To co mi dupę trujesz?); l o polowaniu, na które wybierał się Kania, Gierek, Tejchma i Kępa (– Ja nie pytałem o nagonkę!). Z nowszych anegdot – garść błyskotliwych dowcipów ze stanu wojennego: l o Jaruzelskim, że w ZSRR wystąpił po cywilnemu, a w Polsce zawsze w mundurze, bo tu jest na służbie, a tam pojechał do domu; l o mięsie trzeciego gatunku (pies pomielony razem z budą); l o tym, że przed wojną na szyldzie było napisane „rzeźnik”, a w środku było mięso, a dziś odwrotnie; l o salcesonie, co to jest cwaniak, bo nie dał się wywieźć do ZSRR; l o tym, że Polska jest jak rzodkiewka, a w Rosji same buraki (ten błyskotliwy respons miał dać Pietrzakowi sam Ronald Reagan); l o tym, jak jeden facet spowiadał się z zabicia zomowca (– Nie chwal się synu, mów grzechy); l o tym, jak jest po czesku „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się” („gołodupki hop do kupki”). – Wszystko żarty sprzed 20 lat – przyznał szczerze Pietrzak i zaraz dodał, iż wygłasza je w celach edukacyjnych, bowiem młode roczniki ich nie znają (skądinąd, z moją trzydziestką z hakiem byłam na sali najmłodsza, a średnia wieku wynosiła jakieś 68 lat), gdyż są zakazane w wolnej Polsce i tak to pamięć naszą się nam odbiera. Kto odbiera, Pietrzak nie wyjaśnił, ale na pewno komuna „rencami” ubeków, bo to długie ręce i wszędzie sięgną, nawet narodowi do głowy. Żeby przydać waloru aktualności opowiadanym przez szefa dowcipom z ubiegłego wieku, życzliwi współpracownicy – Ewa Dałkowska i Maciej Rybiński – opowiedzieli kilka dowcipów sprzed lat 80., najchętniej naturalnie o Żydach, bo to zawsze Polaka rozśmieszy, acz był też taki o Ordonównie i Jarossym, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że oglądany przez nas program nie jest najstarszym kabaretem na świecie. Z nowszych anegdotek usłyszeliśmy, że biuro podróży Dżihad organizuje wycieczki do Nowego Jorku. Biorąc pod uwagę, iż dowcip ten ma niespełna dwa lata, można go uznać zaświeżynkę. Jeszcze nowszy był ten o łódzkim pogotowiu, którym pracodawcy straszą chorowitych pracowników. Jeszcze chwila i artyści osiągnęliby poziom aktualności porównywalny z Absurdalnym Kabaretem stworzonym przez upośledzonych z Domu Pomocy Społecznej z Chorzowa. Do takich mistrzów gatunku jak OT.TO czy Kryszak zabrakło im jakieś pół roku, acz zdążyli już usłyszeć, iż Millerowi koalicja się rozpadła, a Kołodko właśnie odszedł z rządu. Chwilę wzruszenia przeżyliśmy podczas utworu, który pozwolił Pietrzakowi osobiście przetrwać noc stanu wojennego. Nie wiem tylko, czy wzruszenie podzieliłby Zbigniew Herbert słysząc, jak z jego hymnu moralnej niezłomności wydłubano refrenik, który artysta kabaretowy przy wtórze trzech szansonistek niezbyt pokaranych talentem wokalnym beczy do mikrofonu głosem rogacza na rykowisku: Wstaaaań i iiiiidź, dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdęęęęę. Ponadto czterokrotnie usłyszeliśmy o tym, jak kończy mężczyzna, trzy razy artyści kabaretowi śmiali się z tego, że Michnik się jąka, pięć razy wspomniano, iż Urban ma duże uszy, dwukrotnie, że Kwaśniewski tyje i wreszcie – ha, ha, ha! – dwa razy usłyszeliśmy, że Jaruzelski nie jest młody. Otrzymaliśmy sporą dawkę publicystyki międzynarodowej: podziękowaliśmy Amerykanom za pomoc udzieloną Polsce w latach 80., Niemcom wypomnieliśmy Hitlera, a Francuzom – niedotrzymanie zobowiązań sojuszniczych w 1939 r. Felietonista „Rzeczpospolitej” Maciej Rybiński długi passus poświecił zagadnieniu śmietników, w których ludzie grzebią w poszukiwaniu jedzenia, co najwyraźniej wydało mu się niezwykle zabawne, a felietonista „Newsweeka” Rafał Ziemkiewicz namawiał gejów, żeby powalczyli o ponowne wpisanie homoseksualizmu na listę chorób, bo można by dostać na to rentę, skoro Polska 6 proc. PKB rozdaje na renty inwalidzkie. Ewa Dałkowska zaśpiewała doskonale idiotyczną piosenkę Kofty pt. „Adziabadzia”, która powstała w stanie upojenia alkoholowego i tylko tak można jej słuchać, a także opowiedziała trzy dowcipy, których nie zrozumiała nawet wysmakowana publiczność Pietrzaka. Jeden zanotowałam, może Państwo zrozumieją. „Mówi Rywin: Jak tak, to ja już w ogóle nie będę przychodził do Michnika”. Po obejrzeniu tej prezentacji artystycznej poznałam wreszcie odpowiedź na pytanie: dlaczego od 10 lat nie było słychać o Kabarecie pod Egidą? Zadbali o to ubecy i niezdolni koledzy, a w telewizji osobiście pilnują tego Czarzasty z Kwiatkowskim. Jako socjalistka mam trzy wnioski natury socjalnej: 1. Przyznać Pietrzakowi rentę jako sierocie po komunie absolutnie niezdolnej do jakiejkolwiek pracy. 2. Wyznaczyć pensje minimalne dla dziennikarzy, żeby koledzy z „Newsweeka” i „Rzeczpospolitej” nie musieli dorabiać w amatorskich teatrzykach podwórkowych. 3. Uprzejmie proszę kierownika mojego zakładu pracy, żeby przyznał mi dodatek za pracę w warunkach szkodliwych dla zdrowia albo chociaż deputat alkoholowy, bo – jak rany – na trzeźwo drugi raz takiego wieczoru nie przetrzymam. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gensek na diecie cud Czy można wyżyć za 15 złotych dziennie? Oczywiście. Potwierdzą to emeryci, bezdomni, popegeerowcy, bezrobotni. Ale czy można wyżyć za 15 złotych żyjąc życiem konstytucyjnego organu, partyjnego dygnitarza, człowieka z pierwszych stron gazet? Marek Dyduch to figura. Poseł na Sejm RP, czyli 1/460 konstytucyjnego organu. Gensek, czyli sekretarz generalny SLD. Zwierzchnik partyjnego aparatu największej w kraju partii, nadal trzymającej władzę. Dyduch oficjalnie numer 2 w SLD na dzień przed politycznymi wakacjami rzucił podległemu mu aparatowi partyjnemu wyzwanie: Kto schudnie więcej niż ja? I złożył publiczne przyrzeczenie w "Życiu Warszawy", że zamierza w ciągu 14 urlopodni pozbyć się 8 zbędnych dla funkcjonowania jego organizmu kilogramów tkanek tłuszczowych. 8 kilo w 14 dni to tak jakby codziennie odcinać mu ok. 57 dag rąbanki mięsnej albo ujmować pół metra żeberek! Dobra gospodyni dysponując ośmioma kilogramami mięsa wyżywi trzyosobową rodzinę przez dwa tygodnie. W naszej części Europy. W Somalii wyżywi sześcioosobową rodzinę przez miesiąc. Albo i dwa. Jak mu się to udać może? – pytają ci, którzy dziesiątki tysięcy złotych stracili na odchudzanie. Problem już społeczny, bo jak wynika z zeszłorocznych badań Instytutu Żywności i Żywienia społeczeństwo polskie amerykanizuje się w szybkim tempie, czyli tyje. Już ok. 40 proc. mieszkańców miast, ludzi z nowej klasy średniej, cierpi na nadwagę. Problem nadwagi to dolegliwość odczuwana przez wszystkie ugrupowania polityczne, niezależnie od ich miejsca na scenie politycznej. A odchudzanie się to jedyny wspólny program działaczy lewicy i prawicy. Zwłaszcza w parlamencie. Miejscu wyjątkowo niezdrowym. Gdzie obowiązuje praca siedząca, nierzadko nocna, połączona z przemieszczaniem się za pomocą środków komunikacji służbowej. Typowa dieta parlamentarzysty to catering bankietowy, czyli żarcie wczorajsze, tłuste, rozcieńczane wódką ciepłą, bełkotliwą. I nagle pojawiła się nadzieja. Gensek Dyduch zaproponował miażdżonej nadmiernymi kilogramami klasie politycznej swą cudowną dietę. Pozwalającą powstać z foteli, poczuć się znowu lekkim, wolnym. Z przeprowadzonych przez nas sondaży rynkowych ogólnokrajowych wynika, że wszystkie te produkty, nabywane bez specjalnych zniżek czy okresowych promocji kosztują 15,18 zł. Przy założeniu, że hamburger rybny to "fish mac". Wtedy pozostaje jeszcze szkodliwa bułka i dopełniacze, którymi można podzielić się z bliźnimi. Co aktyw partyjny na to? Zaproponowana przez genseka Dyducha dieta cud to ostatni, kompleksowy program kierownictwa SLD dla podległego aktywu. Wezwanie do oddolnego samooczyszczania się ze zbędnego, nierzadko szkodliwego dla zdrowia działaczy, czyli partii balastu. W SLD ogłoszono weryfikację szeregów. Odrzucenie elementów skompromitowanych. Ludzi, którzy są niegodni miana socjaldemokraty. Ludzi, którzy bardziej dbają o własny brzuch niż służenie społeczeństwu. Deklaracja samoodchudzenia sekretarza generalnego SLD Dyducha aktyw partii odczytuje jednoznacznie. Po odchudzeniu na górze przyjdzie czas na zrzucenie niepotrzebnych kilogramodziałaczy na dołach. Nie zdziwmy się, kiedy na ponaradowych stołach zamiast tradycyjnego już jadła chłopskiego, czyli smalcu z chlebem, salcesonu, szynki, ogórasów i kaszanki, pojawią się Snickersy, rybne kotlety i avocado, ale tym razem bez krewetkowego farszu. Jak wynika z badań dietetyków, zwykły jogurt Danone działa na polityków krajowych odchudzająco, a już PSL-owska, posłoKomorowska Bakoma może zadziałać tucząco. Jak znikające zboże posła Bondy. Towarzysze! Można żyć skromnie. Za 15 złotych dziennie. Pokazuje to sekretarz generalny SLD Dyduch. Po wakacjach podlegli aktywiści będą mieli trudny wybór. Albo dalej żreć i tyć wykorzystując czas władzy, albo iść śladem genseka. Poprawiać wizerunek partii pogryzując pączki i batoniki i zrzucając tym sposobem konsumpcyjny balast. Aby zwalczać korupcję, wprowadzono publiczne deklaracje majątkowe. Znawcy korupcji wiedzą, że deklaracje mogą być zafałszowane. Są lepsze sposoby mierzenia wzrostu dobrobytu posłów, radnych, urzędników. Ważenie ich. Przed, w trakcie i po zakończeniu sprawowania funkcji. Jeśli któryś przytył, można zastosować tymczasowe zatrzymanie. Jeśli przytył nadmiernie – osadzenie. Tam gdzie schudnie. Autor : Gruby Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trzecia tajemnica grajewska Niesłychane: ksiądz sprzeciwia się budowie kościoła! Łatwiej wymienić to, czego Grajewo na Podlasiu nie ma niż to, co ma. Ma 23,5 tys. mieszkańców, w tym dwóch proboszczów rządzących dwiema parafiami. Nie ma pieniędzy. Nie ma noclegowni dla bezdomnych, która bardzo by się w mieście przydała. Nie ma Pałacu Kultury, Muzeum Prado ani drużyny piłkarskiej Juventus. Ma dworzec kolejowy remontowany od lat i ciągle w proszku. Ma władze, które mają poglądy niekoniecznie takie jak poglądy mieszkańców. W dodatku mają w zwyczaju konsultować decyzje nie z mieszkańcami, tylko z proboszczami, a czasem nawet z biskupem łomżyńskim ordynariuszem. Kiedyś Grajewo miało żłobek na osiedlu Południe. Ochotę na przejęcie tego żłobka miał ksiądz Czesław Oleksy, proboszcz parafii pw. Trójcy Świętej. Ochota wynikała z tego, że Oleksy ma plan stworzenia trzeciej parafii w mieście. Jak ks. Oleksy ma na coś ochotę, to władze tę ochotę spełniają – Grajewo już tak ma. W lutym, na sesji Rady Miasta, proboszcz od Trójcy Świętej mówił, jak ma się zamiar urządzić w byłym żłobku: miałaby tam powstać filia parafii, a po zbudowaniu kościoła filia by się przemie-niła w samodzielną parafię. Słuchając księdza radni mieli satysfakcję, że mogą zrobić coś dla Kościoła – zmienić plan zagospodarowania przestrzennego miasta. Plan został zmieniony większością głosów. Głosu mieszkańców radni ani ks. Oleksy nie mieli ochoty słuchać. Mieszkańcy tymczasem mruczeli o tym, że nie ma konieczności powoływania trzeciej parafii. Grajewo ma inne potrzeby. Niektórzy mówili, że jeśli już Kościół uparł się budować nowy kościół, to lepiej niech to uczyni na osiedlu domków jednorodzinnych przy drodze na Ełk niż na osiedlu Południe. Ks. Stanisław Łatwajtys jest proboszczem drugiej parafii – pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, i ma zwyczaj mówić to, co myśli. Pewnej marcowej niedzieli pomyślał, że mieszkańcy mają rację: nie potrzeba w Grajewie trzeciej parafii. Powiedział to w kazaniu, wyrażając obawę, że gdy z jego parafii wierni odejdą do nowej, to nie pozostanie mu nic innego, jak tylko zamknąć kościół i przerobić go na magazyn. A szkoda by było, bo kościół nowy i ładny. Radni w Grajewie mają w zwyczaju wsłuchiwać się w opinie obydwu proboszczów, dlatego nieco zaniepokoiły ich słowa Łatwajtysa. Klub radnych Służba Miastu wyszedł z ini-cjatywą wstrzymania wejścia w życie lutowej uchwały. Przewodniczący Rady Miasta Grzegorz Curyło wyraził zaniepokojenie kościelnym nieporozumieniem. Burmistrz Krzysztof Waszkiewicz zaznaczył, że władze miasta nie chcą być stroną w wewnętrznym sporze kościelnym, ale ów spór zauważają, dlatego postanowiły wysłać list do biskupa łomżyńskiego Stanisława Stefanka z zapytaniem o stanowisko w tej sprawie. Władze Grajewa wstrzymały oddech czekając na słowo biskupa. Mieszkańców, którzy wcześniej już powiedzieli, co myślą o budowie trzeciego kościoła, niezbyt interesowała wykładnia biskupa. Biskupa Stefanka nie interesowały opinie mieszkańców. Biskup bez zwłoki odpisał na list władz miasta, stwierdzając, że wątpliwości spowodowane wystąpieniem ks. Łatwajtysa ostatecznie wyjaśnił. Nie ma potrzeby wstrzymywania uchwały. Jest potrzeba przejęcia żłobka. Jest potrzeba erygowania trzeciej parafii na osiedlu Południe. Jest potrzeba zmiany planu zagospodarowania przestrzennego miasta. Przewodniczący Curyło powiedział z ulgą, że jest to odpowiedź, której oczekiwał. Mieszkańców, jak zwykle, nikt o zdanie nie zapytał. Krzysztof Borawski, grajewianin z Wojewodziny, w liście do miejscowej gazety napisał, że w sprawie trzeciej parafii można by urządzić plebiscyt: Wystarczy w kościele ustawić dwie urny i głosować monetą 1-złotową opowiadając się za budową trzeciej bądź pozostawieniem dwóch parafii. Potem wystarczy policzyć sumę. Jeśli ludzie zechcą budowy nowego kościoła – to już jest mały wkład. Gdyby pomysł pana Borawskiego urzeczywistnić, to Grajewo miałoby też demokrację, a na co demokracja miastu, które ma dwóch proboszczów. Autor : Roman Stobnicki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Grabarz czy pogrzebacz Geniusz czy ignorant, anioł czy diabeł wcielony, uzdrowiciel czy zabójca lewicy? Pełne oburzenia kierownictwo partyjno-rządowe wykluczyło Urbana z "towarzystwa". A co myśli "przypadkowe społeczeństwo"? Urban dał pokaz intelektualnie wyrafinowanej gry. (...) "elytom" zdrowo zamieszał pod czaszkami, a niektórym zwyczajnie "pogonił kota". (Jurek) Zeznaje jak zwyczajny zawodowy złodziejaszek: cokolwiek zasugeruje udając prawdomównego; to znów zakapuje kolegę, ale tak półsłówkiem; to zasłoni się brakiem pamięci... Żałosny starzec walczy o jakiekolwiek miejsce w areopagu władzy. (Papadoc) Dziękowałam Bogu za Pana inteligencję i klęskę tych kundelków szczękających. Był Pan wspaniały. (J. Nowak) Jest dość prawdopodobne, że prawica bolszewicka obali premiera (...) posłuży się prowokacją Urbana i Michnika. (Anna Pandel) Z pewnością zyskał Pan sympatię u telewidzów, a tygodnik "NIE" – nowych czytelników. (...) słowo "NIE" coraz łatwiej przechodzi przez usta ludzi nawiedzonych i coraz trudniej im udawać, że taki tygodnik nie istnieje. (T. Z.) Inteligentny drań. Precyzyjnie wyważone zeznania plus umiejętne odciąganie od "Wyborczej" czytelników, którzy znielubią Michnika za konszachty z Urbanem. (barbar) Ten gość mi się podoba. Nie jest jak chorągiewka, ma swoje poglądy, w przeciwieństwie do krów z SLD. (Sepulka) Urban się nie zmienił i nie ma zamiaru tego robić. Jest wrogiem Polaków i tego nie ukrywa. (Cz) Jerzy Urban w odróżnieniu od premiera L. Millera okazał się być jednym z nielicznych odważnych, prawdziwych mężczyzn. (MD) Jakim prawem człowiek wyzuty ze wszystkiego ma prawo krytyki kleru. Wszędzie są ludzie niedoskonali i to wiemy, ale Urban jest wyjątkową kanalią, no i nie jest Polakiem. (pol) Popieram, jedyny pismak, co dokłada każdemu bez wyjątku. (Zibi) Jerzy bolszewik Urban i prawda. Czyżby ten specyficzny jad, jaki emituje z siebie to monstrum Urban od dziesięcioleci, zmienił swój fetor? (andrzej) Urban jest cool. To, co mówi o władzy, jest porażające. (rene) Ludzie trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu. Tej najczęściej opluwanej kreaturze komunistycznej wierzy wg sondażu na Onecie 59%. (Zygi) To jedyny niezależny dziennikarz w Polsce. Dlatego może pozwolić sobie na komfort bycia sobą w każdej okoliczności. (Adela) Jak można wierzyć człowiekowi, który przez tyle lat z cynicznym uśmiechem okłamywał cały naród, a teraz nie szanuje żadnej świętości. (Zrezygnowany) Wierzę Panu Urbanowi, on często robi na przekór i szydzi, lecz myślę, że jest to uczciwy człowiek (popieram kibica). To krętacz i cwaniaczek taki sam jak reszta. (Zielony MartalKR) Był Pan rewelacyjny. (JW) Bydlaki typu Urban zawsze miały monopol na prawdę. (Tom) Pozostaje jednym z niewielu, dla których lewica coś znaczy. (Sanklubota) Ma tyle wspólnego z moralnością, co prostytutka z dziewictwem. (MLK) Jesteś Pan, choć mały, to za to wielkiego serca człowiek. (mojekonto) Nareszcie czerwone zachowują się jak ludzie i same skaczą sobie do gardeł!!! Warto było dożyć... (BABCIA) Miło było posłuchać wreszcie pięknej polszczyzny (...) język, jakim Pan się posługiwał, był rozkoszą dla ucha. (TŁ) Wyjątkowo świński charakter. (~rrr) Jako jedyny spośród dotychczas przesłuchiwanych wykazał troskę o poszanowanie prawa, sprawiedliwości, dobro naszego Państwa, uczciwość, jak również wierność dla idei lewicowych bez wypaczeń. (D. Gradowska, J. Strzelbicki) Nieprawdopodobne dno postaw, sposobów myślenia, idei i nie wiadomo czego. Ja tam Urbanowi nie wierzę. To stary cynik. (JF) Nie miałem żadnego "idola", żadnego punktu odniesienia. Teraz właśnie Pan jest moim "Idolem". (darek) Urban to niewątpliwie wytrawny żongler słowem polskim, ale i wredna dziennikarska bestia. (M-elka) Michnik został ojcem polskiego teatru politycznego. Ale ostatnie słowo należy do Urbana. (BS) Nie trzeba być miłośnikiem Rydzyka, by Urbana za świnię uważać. (‘81) Jurek, ty kanalio, zaczynam Cię trochę lubić... (Pulka) Jest obłudnikiem i "wali prosto z mostu" tylko to, co mu akurat pasuje i odpowiednio przyprawione. (Bata w średnim...) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Architekt ma ZEZA Etyczne jest jedynie robienie drogich projektów dla bogatych firm. Broniliśmy architektów, gdy tę kilkudziesięciotysięczną grupę zawodową zmuszono do zrzeszenia się w Izbie Architektów i zaakceptowania cenników z sufitu. Od roku z okładem cena projektu ma stanowić określony procent wartości inwestycji. Nieważne, czy chodzi o projekt Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, czy budowany sposobem gospodarczym domek jednorodzinny w Hajnówce. Nowe stawki są czterokrotnie wyższe od obowiązujących w biedniejszych regionach kraju. W Izbie mówią, że chodzi o niedopuszczenie do deprecjacji rangi zawodu. W Hajnówce – że tak rząd Millera realizuje wyborczą obietnicę o tańszych i dostępniejszych mieszkaniach ("NIE" nr 8/2002). Szeregowi architekci, że drożyzną wpędza się ich w bezrobocie, zmusza do emigracji. Ostatnio Izba zrobiła kolejny krok w kierunku zwiększenia swobód gospodarczych i stosunków wolnorynkowych. Wyprodukowała ZEZA, czyli Zasady Etyki Zawodu Architekta. Stoi w nim czarno na białym, że architekt nie ma prawa uczestniczyć w konkursach i przetargach, w których jedynym kryterium jest cena! (art. 28 pkt 4). Tak się składa, że właśnie takie konkursy i przetargi na budowę szkół, bloków komunalnych, więzień etc. dawały małym jedyną możliwość łyknięcia poważniejszej roboty. Wiadomo, że cena nie interesuje tylko największych inwestorów, którzy są klientami renomowanych firm architektonicznych i nigdy nie zaoferują roboty geniuszowi z terenu. Dla ohydnych pracodawców, dla których mniej niż wizja artystyczna liczy się szmal, architekt może projektować jedynie pod warunkiem, że będzie zatrudniony w firmie projektowej. Oczywiście, nie chodzi o wymiksowanie z rynku jednoosobowych firm architektonicznych, ale o ochronę wrażliwej duszy artystycznej architektów. Oczywiście, zapisy ZEZA bardzo współbrzmią z polską Konstytucją, w której jakiś debil napisał, że wszyscy obywatele są równi. Architekci też. Jakby mały chciał podskakiwać i olewać cenniki oraz ZEZA, czeka go cała paleta kar - od upomnienia, przez naganę i zawieszenie w prawach członka aż po skreślenie z listy członków. Najgorsze jest zawieszenie, bo pozbawia praw, czyli możliwości projektowania, ale składki na rzecz Izby płacić trzeba. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stary niemiecki lampart Darowanemu czołgowi nie zagląda się pod pancerz. Ale myśmy zajrzeli. 18 kwietnia 2002 r. premier prosił Sejm o zastosowanie tzw. trybu pilnego przy wprowadzeniu regulacji do ustawy offsetowej. Niedługo potem stworzona została podstawa prawna do przyjęcia daru od bratniego narodu niemieckiego w postaci 128 przechodzonych czołgów typu Leopard. Leopard, inaczej lampart, to duży kot. Po co regulacje w ustawie, skoro czołgi są darem? Bo w prezent ten trzeba było jednak zainwestować. "Leopardyzowane" mają być funkcjonujące w wojsku czołgi T-72, co jest w samym założeniu przedsięwzięciem fikcyjnym. Zrezygnowano z modyfikacji nowoczesnego czołgu PT-91 Twardy, uznawanego przez fachowców za jeden z lepszych na świecie czołgów tzw. lekkich. Projekty polskiego zespołu badawczo-rozwojowego idą do lamusa, a szmal polskiego podatnika trafia do kasy Bundeswehry. Modernizacja T-72 do wersji PT-91 Twardy zapewniłaby nie tylko byt paru zakładom, ale też sporą forsę z eksportu tych czołgów ("NIE" nr 31/2001 i 35/2002). We wrześniu mija pierwsza rocznica pierwszego pokojowego przyjazdu niemieckich czołgów do Polski. Święto kota Niemieckie czołgi typu Leopard 2A4 trafiły do 10. Brygady Kawalerii Pancernej (BKP) ze Świętoszowa. Wchodzi ona w skład Korpusu Sił Szybkiego Reagowania Połączonego Dowództwa Sił Zbrojnych NATO w Europie. Operacyjnie BKP podporządkowana jest 7. Dywizji Pancernej, której sztab stacjonuje w niemieckim Düsseldorfie. Dostaliśmy więc od Niemców do eksploatacji niemieckie czołgi, nad którymi dowództwo sprawować będą Niemcy. Przemawiali: Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, ministrowie obrony, niemiecki i polski. Potem dziennikarzy nakarmiono grochówką, a kiedy ją pożarli, przystąpili do pisania zachwytów. Rodowód kota Czołgi Leopard to konstrukcja z początku lat 70. Nasze, mające oznaczenie 2A4 są zmodernizowaną wersją maszyn produkowanych przez niemiecką firmę Krauss-Maffei Wegmann od października 1979 r. do marca 1982 r. Młode więc nie są. Każda maszyna wojskowa ma coś takiego jak resurs, czyli określony czas eksploatacji. Po jego wyczer-paniu maszynę taką należy poddać remontowi generalnemu, który w przypadku Leoparda kosztuje tyle, co niewielkie osiedle domków jednorodzinnych. Resurs pierwszych dostarczonych nam maszyn wynosił 25 proc. Następne pojazdy były w znacznie gorszym stanie. Jednak opinia polskich techników o niewielkim stopniu zużycia najlepszych z tych maszyn jest bardzo wątpliwa. Zdaniem części analityków z MON i WSI, czołgi te były wcześniej solidnie eksploatowane w armii Hiszpanii, która wypożyczyła je na 3 lata. Razem z czołgami dostaliśmy też część niezbędnego zaplecza: samochody do ich transportu, samochody zabezpieczenia technicznego, starą amunicję, symulatory do nauki strzelania itp. Nie rozczulajmy się jednak nad dobrocią sąsiadów: średni wiek samochodów to 30 lat (czyli powstały wówczas, gdy Polak marzył o Fiacie 125 p.). Cechy kota Leopardy ważą ponad 60 ton, kilkanaście ton więcej od eksploatowanych w Polsce T-72. Jadą asfaltem z prędkością 72 km/h, a po "podłożu ubitym" – 50 km/h. Z wielką prędkością uciekają z pola walki (tj. jadą do tyłu) – 30 km/h. Przedni pancerz mają gruby na 80 cm! Z cech, które najchętniej wymienia obecne kierownictwo MON, odnotować należy, że mają gumowe nakładki na gąsienice, dzięki którym mniej niszczą asfalt, ale takie nakładki mają i nasze czołgi – T-72 i Twardy. Celnie strzelają pociskami kaliber 120 mm. Wady kota Nasze Leopardy są przestarzałymi konstrukcjami sprzed 30 lat, pozostają więc w sprzeczności z realizowaną w Polsce koncepcją zmiany uzbrojenia na sprzęt lekki i mobilny. Stąd np. decyzja o zakupie 690 Kołowych Transporterów Opancerzonych. Do tyłu jeżdżą szybciej od naszych – fakt. Jeśli zaś chodzi o ich jazdę do przodu, to gorąco namawiam do ostrożności: ich wagi nie wytrzyma żaden most w Polsce! A więc jeździć mogą tylko od rzeki do rzeki – bronić obszaru o zasięgu powiatu. Jeśli chodzi o celność strzelania, to porównując ją z celnością T-72 i Twardego też nie popadałbym w euforię. Celniej strzelają nowsze od Leopardów konstrukcje. Przy okazji strzelania: nie produkujemy w Polsce amunicji kal. 120 mm, a uruchomienie produkcji byłoby tak drogie, że aż nieopłacalne. 80-centymetrowy przedni pancerz chroni czołg z przodu. Z "góry" Leopardy 2A4 są miękkie jak pupa niemowlaka i bezbronne, np. przy trafieniu pociskiem z haubicy. Mają 4-osobowe załogi. W naszym Twardym wystarcza 3-osobowa załoga, bo ładowacza pocisków zastępuje automat. Zaletą jest więc to, że darmo. Cena kota Kociak Leopard wcale jednak nie dostał się nam całkiem za darmo. Za sprzęt objęty kontraktem obiecaliśmy niemieckim towarzyszom broni zapłacić 90 mln zł. Fakt, mało, jakieś 10 proc. jego szacunkowej wartości. Jednak towar wart jest tyle, ile ktoś za niego zapłaci, śmiem zaś wątpić, żeby w ogóle znalazł się kupiec. Powiedzmy, że Niemcy mogliby cały ten towar sprzedać na złom i wziąć tyle samo. Otóż nie. W Niemczech sprzęt musiano by poddać utylizacji, a koszt utylizacji jednego Leoparda to ponad 40 proc. jego wartości! Pozbyto się więc kłopotu. Z danych, którymi dysponujemy, wynika, że do wyjściowej ceny 90 mln zł trzeba w efekcie dodać jeszcze 310 mln zł. Szmal ten trafi oczywiście do dostawcy, czyli Niemców. Życie z kotem Niemcy zaoszczędzili na utylizacji sprzętu, a nawet zarobili na jego sprzedaży, przy tym w zasadzie nadal dowodzą złomem, którego się pozbyli. Dzięki wprowadzonej na prośbę premiera zmianie w ustawie offsetowej nie muszą też u nas inwestować. Wedle szacunków ekspertów, do których udało nam się dotrzeć, dzięki darowanym Leopardom co roku do niemieckich kieszeni wpłynie nie mniej niż 50 mln zł (koszty serwisu i pocisków). Minął rok od przejęcia pierwszych Leopardów. Czy Bumar Łabędy załapał jakieś konkretne zlecenie na modernizację lub remont tych czołgów? Nie. A może udało się to gliwickiemu Obrumowi? Też nie. Jedyne, czym tam naprawdę interesowali się Niemcy, to przejęcie zakładów. Czy w Pionkach ruszyła produkcja amunicji? Oczywiście, nie. Tak samo jak nic nie wyszło z łódzką Wifamą i innymi zakładami. Płacz po kocie Jeden nierozsądny ruch z przyjęciem niemieckich czołgów sprawił, że: zwiększyła się nam o 128 szt. liczba czołgów. Znaczy to tyle, że polskie zakłady nie wyprodukują 128 szt. T-72 i Twardych. W przypadku tego ostatniego oznacza to koniec produkcji. Polskie zakłady nie zała-pały żadnych konkretnych kontraktów na remonty Leopardów, które nawet na wymianę oleju w skrzyniach biegów jeżdżą do Niemiec... Mamy za to czołgi, które strzelają amunicją, której nie mamy, i które nie mogą wjechać na polskie mosty. Ale za to do tyłu jeżdżą trzy razy szybciej niż T-72. PS Zgodnie z naszymi przewidywaniami ("Pudło za 5 miliardów"), dyrektor Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON Paweł Nowak 15 sierpnia dostał generalskie szlify. Gratulujemy prezydentowi poczucia humoru. Tak czy owak – zawsze Nowak. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tenisówka Dramat w trzech odsłonach Osoby dramatu: Ona Ja Odsłona I. Turniej Idea Prokom Open Ona – króciutkie blond włosy, złociście opalona cera, piegi. Goli włosy na rękach. Aparat na zębach. Siedemnaście lat. – Słuchaj, muszę ci opowiedzieć, jaka beka, haaaa, ale beka!!! Nie uwierzysz! – No. – Spotykam się z facetem, mówię ci, boski. – Stary? – Eee, około trzydziestki, trzydzieści dwa. – Aha, to ten, o którym mi wtedy opowiadałaś, ten, co cię podwoził wozem po treningu? – Nie, z tamtym, który w Hossie teraz pracuje, to się już dawno nie spotykam. Znudził mi się po prostu, wiesz, więc mu powiedziałam: spadaj stary. – Naprawdę? Ale beka. A jeszcze niedawno byłaś taka zachwycona, że taki zajebisty i w ogóle. – Co ty. On se teraz znalazł dziewczynę – śmiech – mówię ci jaka brzydka! Z taką pokraką, to mu dopiero będzie dobrze. – Noo, a ten twój teraz, to co robi? – Pracuje w stoczni. Ciężka robota. Jo, ale wiesz, poznaliśmy się na Dokerze. Grałam czelendża, no i tak jakoś zagadał i zaczęliśmy się spotykać. Skumaj, że jak gramy przeciwko sobie mecza w czelendżu, to on oddaje mi walkowerem. – Łeee, to bez sensu, mógłby trochę powalczyć. No, a jak randeczki, te sprawy? – Wiesz, najczęściej to jedziemy jego wozem gdzieś na działki, na Babie Doły albo do lasu i się pieścimy. To znaczy ja kładę się na tylnym siedzeniu, a on na mnie i tak leżymy. – Tak po prostu leżycie? – No. – Jo, to nieźle. – No, ale spotykacie się gdzieś w kawiarni, chodzicie do kina, spotykacie się u niego w domu? – Nie, no co ty. Przecież on ma żonę. Ona jest często w domu, zwłaszcza wieczorami, no co ty. – Żonaty i co, niespełniony w małżeństwie? – No. Nawet dwójkę dzieci ma. Ale mówi, że ten, że mu z nią nudno, że nie rozumieją się, czy coś. – Ty, a kochałaś się z nim? – Nie, jeszcze nie, ale już rozmawialiśmy o tym. On wszystko zaplanował. Chce, żebyśmy zrobili to na obozie. Wiesz, on jest też jednym z trenerów lekkiej. Mówił, że ten pierwszy raz zrobimy na obozie. I że będziemy kochać się codziennie, kilka razy nawet. Trochę się boję, ale może być zajebiście. A ty masz to już za sobą? – Jeszcze nie. Tyyy, no to nieźle masz wszystko zaplanowane. A myślałaś o zabezpieczeniu? – On o wszystko zadba, tak mi powiedział. – A jak rodzice? – Co? Aha, no wiesz... Mówię, że jadę do miasta albo coś. I jadę. Matka to nie, ale ojciec, jakby się dowiedział, to by rozpirzył to wszystko w diabły. Patrz tego starego pierdziela. Siedzi tam na trybunie prasowej. A oglądaj se, oglądaj meczyk pierdzielu jeden – obie w śmiech. – A całujecie się i ten? – No pewnie. Najbardziej to lubię z języczkiem, to dopiero czad. Pierwszy raz pocałowaliśmy się zaraz na początku. To było tak, że jakieś dwa lata temu zaparkowaliśmy koło Arki i poszliśmy się przejść do tego lasku obok, nie? – No. – I jak tak chodziliśmy po tym lasku, to gdzieś jacyś pijacy byli. Coś tam gadali i się przestraszyłam. I powiedziałam, że się boję. A on wtedy przytulił mnie pierwszy raz mocno i pocałował. Ty, skumaj tą lolitkę. – Co? – No, tą małą, co tu siedzi. Skumaj sweterek i kolczyki, wygląda jak dorosła. – Jo, to raczej, jak już to ty jesteś lolita, się umawiasz przecież z takim, no... dojrzałym facetem. Odsłona II. Kasyno wojskowe Dwa, trzy miesiące później. Ona – kilka bluz na sobie, polar, dresy. Torba tenisowa. Rzęsy pociągnięte czarną maskarą i krwistoczerwone paznokcie. Jedzenie wchodzi między aparat korekcyjny. – Nie skumasz, jaka beka!!! – No. Tylko ciszej, wiesz, ludzie siedzą. – Skumaj – konspiracyjny szept – coś się dzieje, ale ci powiem po kolei. Wiesz, wtedy w Sopocie wysłałam mu tego SMS-a, którego żeśmy razem układały, tego erotycznego, kojarzysz? – No i... – I ten jemu się spodobał, nie? Ale nie o tym chciałam... Bo chodzi mi o to, że wiesz, jak mu wysyłam SMS-y, piszę, kiedy się spotkamy i w ogóle, a on w ogóle nie odpowiada na nie. I wiesz, i potem, jak się spotykamy na korcie, nie?, to ja go pytam, dlaczego mi nie odpisujesz, a on wtedy, że wiesz, że nie miał czasu. – Akurat. Nie ma czasu, żeby zadzwonić albo przesłać SMS-a..., bez przesady. Na pewno jest sam w domu przez jakiś czas albo wiesz, no, przecież wraca z pracy kolejką i co, też nie ma czasu?! Po prostu się miga. – Tak coś też zaczynam podejrzewać, wiesz. Że nie ma czasu, niech mi nie pierdoli takich głupot. Kiedyś to sam dzwonił, a teraz nie ma czasu, jo! od razu. – I co zrobisz? – Nie wiem, nie wiem kurde, co się dzieje. Mówi, że nie mógł wysłać SMS-a, bo wieczorem jego żona siedzi w domu. Ale wiesz, przecież cały czas ona tam nie siedzi, żeby mi nie mógł wysłać SMS-a, nie? A w ogóle jak sobie tak pomyślę, że on w nocy śpi z żoną... To mnie normalnie zazdrość bierze. Myślisz, że oni to robią? – No pewnie, że tak, a ty myślałaś, że co małżeństwo robi w łóżku w nocy, przecież sama mówiłaś, że dwójkę dzieci mają. – Cicho, weź se nie żartuj. Wolę nie myśleć, że ona z nim... – A co ty sobie wyobrażałaś. Mówię ci, zastanów się. Wiesz, pomyśl obiektywnie, że facet ma niezłe szczęście, w domciu obraca żonkę, z tobą się spotyka... Myślisz, że on zostawi żonę i dwójkę dzieci? No, a zrobiliście to już? – Nie, no przecież mówiłam ci, że dopiero na obozie w grudniu. – Aha, to jeszcze trochę czasu jest. Mówię ci, zastanów ty się jeszcze. – ... A wiesz, co mnie najbardziej wkurzyło? Słuchaj, byłam na Dokerze, nie? I ten, był czelendż i pytam go, dlaczego nie odpisuje. On, że nie miał czasu i w ogóle. I się zbiera. Wiesz, ja do niego mówię, a on se idzie. Skumaj to! Ja mówię poczekaj i że chcę z tobą porozmawiać, nie?, i że czekam tam na schodach. O mówi, że zaraz przyjdzie. No to ja czekam. Pięć, piętnaście, trzydzieści minut. Pół godziny! W końcu się wkurzyłam i idę na korty. I wiesz co? On se gada z kolegami. Ja do niego, że czekałam i w ogóle. Ty, a on sobie idzie! Wiesz, ja mówię, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać i w ogóle, że jak nie chcesz się ze mną spotykać, to mi to powiedz, a nie że mnie olewasz i nie odpisujesz na SMS-y. I on wtedy do mnie: słuchaj dziecko, po prostu nie miałem czasu, teraz też nie mam. I idzie sobie na kolejkę. Zapierdala przez ulicę, nie?, a ja na niego wołam, a ten nic. I wiesz, dziecko do mnie powiedział, jakbym, kurwa, dzieckiem była. I wiesz, i tak się wpierdzieliłam, że nie wiem, co robić. – Wiesz, wydaje mi się, że ten, że powinnaś z nim poważnie pogadać, czy mu po prostu zależy na tobie, czy nie. Bo z tego, co mówisz, to mi się tak wydaje, że on, no wiesz, z tego wynika, że on, nie wiem, nooo... może nie chce się z tobą spotykać. – No. Zaczyna się rozklejać. Płacze. – Bo wiesz, ta żona i w ogóle, i wiesz i do mnie dziecko gada, dziecko, kurwa, jak chce się całować, czy coś, to kochanie, tego śmego, a jak ten, to dziecko na mnie woła! Pierdolnięty jakiś. I co ja mam teraz robić? – Słuchaj, co ja ci mogę powiedzieć? Mówiłam, pogadaj z nim. Prosto z mostu: chcesz się dalej spotykać, czy nie. – Ale właśnie... to nie, to nie jest... takie pro... proste. Bo jak go ko... kocham, ja go, kurwa, kocham i wiesz... chcę się z nim spo... tykać i, i nie, nie wyobrażam sobie – pociąga nosem – jakbym się wiesz, nie spotykała... – Ale posłuchaj. Dobra, okeeej, możesz się z nim spotykać, ale wiesz, on ma żonę i dzieci, myślisz, żeby rzucił to wszystko? – Myślałam, że... wiesz, że on mnie też... kocha. – Spoko, luz. Spokojnie się zastanowić musisz. Po prostu spytaj się go, nie? Czy cię kocha, nie? No. Odsłona III. Bieg jesienny – Hej, też biegniesz? – No... kurwa, ja pierdolę, nie widzę go nigdzie, muszę go, kurwa, gdzieś znaleźć. – Hej, ty się lepiej skup na biegu, jego to se później znajdziesz, nie? Po biegu – I co, które miejsce? – Siódme. – Super, ja pierniczę, kongratulejszons! – Eeee tam, ojciec i tak będzie niezadowolony. Powinnam być pierwsza! Autor : Dorota Janiszewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Agencja gorzej niż towarzyska " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wypitny profesor „NIE” proponuje: przyznać Stanisławowi P. tytuł Nauczyciela Roku. Pan dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Strzałkowie po pijaku wpierdolił policjantom. Dzięki temu stał się belfrem z charyzmą. Żaden rozwydrzony smarkacz nie wysmaruje mu gęby gąbką ani nie założy na łeb kosza na śmieci. * * * Rankiem 11 maja Roku Pańskiego 2003 Stanisław P. – bo o nim tu mowa – obudził się w stanie agonalnym. Gdy skonstatował, że nie znajduje się w swym małżeńskim łożu, tylko w wyrze zaopatrzonym w klamry i pasy, szczerze się zdziwił. Na dodatek nieopodal na takich samych niezwyczajnych łóżkach zalegali obcy mężczyźni. Pan Stachu zorientował się, że są oni – jak on – w wybitnie mizernej kondycji. Po analizie sytuacji, dokonanej ze zrozumiałym w tych przykrych okolicznościach mozołem, Stanisław doszedł do wniosku, że przebywa w izbie wytrzeźwień. To jak najbardziej trafne spostrzeżenie wcale go nie uspokoiło. Przeciwnie: naszego bohatera zaczęły gnębić niemiłe, bo pozostające bez odpowiedzi pytania. Owszem, z łatwością przypominał sobie, że poprzedniego dnia pił wódkę ze swoim podwładnym Janem K. – kierownikiem ds. administracyjno-gospodarczych. Pamiętał też, że telefonowała do niego zaniepokojona małżonka. Przysięgał, że będzie za 20 minut. Lecz co było potem? Dlaczego nie znalazł się w domu, tylko wylądował w tym obrzydliwym miejscu? Jakich dokonał wyczynów? Przebłyski pamięci przywoływały mglisty obraz ludzi w jaskrawych kamizelkach, którzy najwyraźniej coś od niego chcieli. Przebłyski absolutnie nie wyjaśniały sprawy. Dyrektora dopadł uzasadniony i definitywny niepokój. * * * Organom ścigania udało się jednak precyzyjnie zrekonstruować przebieg wydarzeń. Ustalono, że 10 maja 2003 r. około czwartej po południu w Strzałkowie na działce rekreacyjnej należącej do Jana K. pojawił się Stanisław P. Panowie z zapałem oddali się działaniom rekreacyjnym. Po wypiciu co najmniej litra wódki doszło między nimi do fundamentalnego sporu na tle światopoglądowym. Ideowy konflikt niezawodnie zakończyłby się nabyciem kolejnej flaszki, gdyby około siódmej wieczorem nie zadzwoniła komóra pana Stanisława. To ślubna żądała wyjaśnień. Stachu oświadczył uspokajająco, że toczy bardzo ważne rozmowy, ale niebawem rusza do domu. I faktycznie ruszył. Dotarł nawet w okolicę ulicy Górnej, co było znaczącym sukcesem komunikacyjnym. Tam dostrzegł niebieskiego Poloneza z frapującym białym pasem. Auto jechało z naprzeciwka. Gdy było blisko, pan Stanisław z radością odkrył, że to radiowóz wiozący dwóch policjantów. Pojazd wzbudził jego żywe zainteresowanie, które manifestowało się serią dynamicznych gestów połączonych z dramatycznym monologiem. Funkcjonariusze sądzili, że znany im z widzenia dyrektor P. wzywa pomocy. Wobec tego młodszy aspirant Krzysztof Jakubowski zatrzymał wóz i opuścił szybę. A Stachu podszedł i z prawej zdzielił go w gębę. Chciał poprawić z lewej, lecz chybił. "To ty zabiłeś moją matkę!" – wyjaśnił przyczynę rękoczynu. Sekundę później rzucił: "Przez ciebie, chuju jebany, powiesiła się moja matka!". * * * Gdy policjanci go obrączkowali, zwracał się do nich konfraternie, po imieniu i nazwisku. Najczęściej jednak operował formami mocno ekspresyjnymi, np. "Wy chamy i chuje jebane!", "Skurwysyny faszystowskie!" czy "Ja was załatwię, esesmany jebane!". Epoki historyczne panu Stanisławowi się plątały, bo w kleconych naprędce frazach esesmanów i faszystów czasem zastępowali ubecy. Kajdanki – od tylca – założono mu z niemałym trudem, gdyż wierzgał i wyrywał się, najwyraźniej uznając, że jest ofiarą bliżej nieokreślonego spisku. W końcu wylądował na tylnym siedzeniu Poloneza. Policjanci ruszyli w kierunku Słupcy. Po drodze – jak się zdawało – pan dyrektor nieco się uspokoił, bo poruszał tematykę wzniosłą. Mówił na przemian o Unii Europejskiej, II wojnie światowej oraz religii. W pewnym momencie skulił się i zgasł zupełnie. Gliniarze podejrzewali nawet, że zamierza wymiotować i bali się, że zafajda im radiowóz. Ale okazało się, że była to chwila koncentracji przed atakiem. Mimo że Stanisław P. skuty był od tyłu, jakimś akrobatycznym sposobem kopnął w głowę kierującego radiowozem aspiranta Jakubowskiego. Kop był tak silny, że aspirant stracił przytomność oraz panowanie nad kierownicą. Policyjny Polonez zatańczył i stanął w poprzek ruchliwej drogi. Przypadek sprawił, że nie został zmiażdżony przez często kursujące tam ciężarówki. Pan dyrektor próbował kontynuować ofensywę, lecz sierżant Błaszak zdołał go obezwładnić po przyjęciu ciosu w twarz z kolanka. Policjanci dostarczyli Stanisława P. do słupeckiego szpitala. W izbie przyjęć sierżant Błaszak pomagał mu wstać z kozetki. W nagrodę dostał kopa w jądra. Żeby poradzić sobie z panem dyrektorem, musiano ściągnąć posiłki. Ale nawet cały komisariat nie dawał rady. Dopiero po związaniu sznurowadeł obu butów pan dyrektor nieco się uspokoił. Co prawda nadal wygłaszał dziwne opinie w rodzaju "to ty wybiłeś całą moją rodzinę!", ale już nikogo nie walnął. Lekarz dyżurny uznał, że zachowanie pedagoga może wskazywać na psychozę, dlatego karetką i pod eskortą policyjną został przewieziony do Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gnieźnie. Tam uznano, że jest całkiem zdrów, tylko za dużo wypił, i dyrektora przetransportowano do izby wytrzeźwień. Oto cała historia dnia, który zniknął z pamięci Stanisława P. * * * Sprawa znajdzie swój epilog w sądzie. Prokuratura oskarżyła pana Stanisława o to, że w stanie nietrzeźwości (2,1 promila) napadł na policjantów i używał wobec nich słów obelżywych. Sytuację prawną dyrektora komplikuje fakt, że aspirant Jakubowski na skutek kopa w głowę doznał poważnych obrażeń kręgosłupa i może do końca życia pozostać kaleką oraz osobą niezdolną do pracy w zawodzie policjanta. Za spowodowanie tak ciężkiego uszczerbku na zdrowiu można trafić do pudła nawet na 10 lat. Pan Stanisław przyznaje się do winy, a nawet wykazuje skruchę, ale twierdzi, że niczego nie pamięta. Władze samorządowe i kuratorium do dziś pozwalają mu dyrektorować w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Strzałkowie. I słusznie, bo historia anglisty z Torunia pokazuje, że młodzież mamy w Pomrocznej trudną. To i belfrzy muszą być krzepcy a zaradni. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Po łapach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Drażniąc Busha Międzynarodówka prezydentów latynoamerykańskich może zrobić jankesom duże kuku. O nowym, socjalistycznym prezydencie Brazylii Luisie Inacio Luli da Silvie pisaliśmy w październiku, wieszcząc mu ze strony wuja Sama znaczne kłopoty. Lula, dawny przywódca związkowy i opozycjonista prześladowany przez juntę wojskową, która niepodzielnie władała Brazylią od 1964 r. do połowy lat 80., swoje urzędowanie rozpoczął od wkurzenia Dablju Busha – zaprosił na inaugurację prezydentury uosobienie jankeskich fobii, kubańskiego przywódcę Fidela Castro. Po utrzymanej w duchu przyjaźni i lewicowego braterstwa kolacji Fidel z właściwą sobie gracją oświadczył licznie zgromadzonym dziennikarzom: Lula obejmuje władzę w momencie, gdy cały świat znajduje się w głębokim kryzysie, ale Lula ma duszę zwycięzcy! Warto dodać, że Castro jest w Brazylii jednym z najpopularniejszych polityków, a wielu Brazylijczyków marzy o standardach socjalnych obowiązujących na Kubie. Drugim gościem był wenezuelski ekscentryk Hugo Chavez, którego Bush od dłuższego czasu stara się obalić: czy to za pomocą prób przewrotów wojskowych czy też spontanicznych strajków, które odbywają się w strategicznym dla Wenezueli sektorze naftowym. O swojej rozmowie z Lulą Chavez powiedział: Słowo "zmiana" było kluczowe w naszej dyskusji. Zmiana rozumiana jako reforma rolna, sprawiedliwość społeczna. Projekt prezydenta waszego kraju jest bardzo podobny do rewolucji boliwariańskiej, którą przeprowadzamy w Wenezueli. W naszych krajach nie może być głodu, musi zapanować równość i sprawiedliwość. Trzecim gościem honorowym był prezydent elekt Ekwadoru Lucio Gutierrez, który – podobnie jak Chavez – najpierw próbował dokonać zbrojnego przewrotu, za co na chwilę trafił do więzienia, a potem został wybrany na prezydenta na fali ogólnokrajowego powstania przeciw biedzie i wyzyskowi, którego trzon stanowili Indianie i radykalna lewica. W ten sposób powstała swoista nowa międzynarodówka prezydentów latynoamerykańskich republik. Bush zajmując się poszukiwaniem pretekstu do tego, aby zrównać Irak z ziemią i dostać się do ropy, stracił w ciągu roku kontrolę nad kilkoma bardzo ważnymi dla USA krajami. Do Kuby, która gwiżdże na kowboja z Teksasu, dołączyła Argentyna, w której po kryzysie objął władzę populistyczny peronista Duhalde, Brazylia z Lulą, Ekwador z Gutierrezem, Wenezuela z Chavezem, a w Urugwaju wkrótce wygra wybory radykalna lewica. Urugwajczycy bowiem również mają powyżej dziurek w nosie MFW i Bank Światowy, czyli jankeskie reguły gry pod międzynarodową przykrywką. Także centrolewicowy prezydent Chile Lagos zerka w lewo szukając porozumienia z czwórką prezydentów. * * * Lula podniósł polityczną poprzeczkę bardzo wysoko. Formalnie potępił zajmowanie wielkich latyfundiów przez tzw. chłopów bez ziemi, ale jednocześnie zakazał wojsku i policji usuwania ich siłą z zajętych obszarów. Zaraz potem ogłosił przystąpienie do skonsultowanego z Castro i Chavezem realizacji programu "Zero głodu", o którym głośno mówił podczas swojej kampanii. To problem kluczowy w kraju, w którym kilkadziesiąt procent ludności jest poważnie niedożywionych. Pieniądze na to zdobył przez wstrzymanie zakupu 18 francuskich myśliwców Mirage o wartości 760 mln dolarów. Widać krajowi o powierzchni trochę mniejszej od Europy myśliwce są mniej potrzebne niż kurduplowatej Polsce. Dowódca Brazylijskiego Lotnictwa Wojskowego (FAB) Luiz Carlos Bueno stwierdził, że siły zbrojne znakomicie rozumieją trudny moment, w jakim znalazła się ojczyzna, i popierają decyzję rządu, ponieważ armia jest dla kraju, a nie przeciw niemu. Kolejna decyzja Luli także jest związana z wojskiem. Postanowił on wycofać się z zamówień dotyczących rozwoju infrastruktury kraju podpisanych głównie z zagranicznymi koncernami i zlecił wykonanie tych prac wojsku, na czym Brazylia zaoszczędzi około 1,5 mld dolarów, które również zostaną przekazane na walkę z głodem. Prezydent Brazylii ostro wypowiada się przeciw rabunkowej prywatyzacji i polityce sprzedać szybko i tanio. * * * Da Silva niewątpliwie wyprowadził z równowagi Busha stwierdzając, że priorytetem jego prezydentury będzie zbudowanie Ameryki Południowej stabilnej politycznie, szczęśliwej i zjednoczonej, której podstawą będą ideały sprawiedliwości społecznej i demokracja. Aby to osiągnąć, należy odbudować MERCOSUR (porozumienie gospodarczo-polityczne Argentyny, Brazylii, Urugwaju i Paragwaju wzorowane po trosze na Unii Europejskiej – przyp. M.R.) osłabiony przez kryzy-sy w naszych krajach i egoistyczną politykę poprzednich rządów. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko że Brazylia, największa gospodarka Ameryki Południowej, nie zamierza uczestniczyć w powołaniu pod egidą USA Amerykańskiej Strefy Wolnego Handlu (ALCA), która miała objąć wszystkie kraje Ameryki Północnej i Południowej, bez Kuby oczywiście. Kontrola Waszyngtonu nad południem, gdyby ALCA weszła w życie, stałaby się wtedy totalna i USA mogłyby się pozbyć nieznośnych inwestorów europejskich, którzy nie chcą uznać Ameryki Łacińskiej za wyłączną strefę wpływów północnoamerykańskich, a także wszystkich nieprawomyślnych polityków. Walcząc z Saddamem i jego kilkoma rakietami Bush błyskawicznie traci wpływy w krajach, w których Amerykanie dominowali od ponad stu lat. Traci je także w Brazylii, z którą może mieć większy kłopot niż z Kubą czy Wenezuelą – niezależnie od tego, czy w ogóle wie, gdzie te wszystkie kraje leżą. Autor : Maciej Rembarz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O dwóch takich... Polska gospodarka odbija się jak pijana od ściany do ściany betonu. W latach nieboszczki Ludowej nomenklaturowy beton dławił inicjatywę ze skutkiem wiadomym. Dziś beton neoliberalny poszerza strefę ubóstwa, mnoży bezrobocie. Kraj zalewa powódź stagnacji i nędzy, a panowie w rządzie i banku centralnym dają skandaliczny przykład trwania w klinczu decyzyjnym, gdy działania uzdrawiające gospodarkę są potrzebne od dawna. Jeśli nie zdobędą się na skuteczne rozwiązania od zaraz, to popłyną na fali społecznego niezadowolenia, a w podręcznikach historii będzie można dowiedzieć się o Balcerowiczu i Millerze jako o dwóch takich, co popsuli Polskę. Krzysztof Wasilewski, Świnoujście Para w gwizdek Przed kilku dniami w radiowej Trójce pan minister Andrzej Zdebski opowiadał o realizacji programu "Pierwsza praca". Śliskie, pokrętne wypowiedzi ministra, a także reakcje słuchaczy znających temat z własnej praktyki, nie pozostawiły najmniejszych wątpliwości. Mamy do czynienia z kolejnym miliardowym marnotrawstwem – jeżeli nie przekrętem! Znów para w gwizdek. Setki milionów złotych przepływają do kieszeni cynicznych wydrwigroszy – tych z partyjnej laski różnych specjalistów od aktywizacji, poradnictwa i informacji. Autorów idiotycznych broszurek i merytorycznie pustych stron internetowych. Firm i spółek od drukowania makulatury i zakładania telefonów donikąd! (...) Możliwe i prawdopodobne, że za sporą część z owych 750 milionów powstaną tysiące biurowych etatów i etacików jako pierwsza praca (?!) dla kończącego szkoły potomstwa dobrze ustawionych rodzicieli i wujków. Prawica zbudowała sobie twierdze w postaci IPN, okopała się w kasach chorych, na samorządowych posadach, żeruje na niepełnosprawnych. Jak widać, partyjniackie draństwo nie omija lewicy, która włazi w..., a w istocie na plecy bezrobotnym absolwentom. (...) Jerzy Horski (e-mail do wiadomości redakcji) Pracy nie partii Nie wiem, który to już list związany z opublikowaną niegdyś wypowiedzią studenta informatyki. Jestem informatykiem z wyższym wykształceniem. Znam trzy języki obce (angielski, niemiecki, hiszpański). Nie chcę należeć do SLD, jak wspomniany student (kto teraz chce?). Mieszkam w dużym mieście (Szczecin). Pytanie: jak myślicie – ile zarabiam? Nic!!! Od roku bezskutecznie poszukuję pracy! Moja rada dla studentów – nie zapisujcie się do SLD, tylko spierdalajcie z tego kraju (co też mam zamiar i ja zrobić)! Informatyk bez pracy (e-mail do wiadomości redakcji) Mają, co chcieli Naprawdę jest mi niezmiernie przykro, że ktoś traci pracę, ale stoczniowcy sami sobie ten los obrali, zgadzając się na bezmyślną wyprzedaż majątku Polski za czasów Buzka. Przecież poprzedni zarząd był "ich", tzn. jedynie słuszny– prawicowy. Co się teraz czepiają Millera? (...) Tak właściwie to piszę ten list jako członek SLD. Chyba niedługo – były. Nie spełnili nic ze swoich obietnic. Ja już nie mówię o sięganiu do kieszeni biednych ludzi, ja mówię o brataniu się z czerwonymi beretami, i to mnie najwięcej boli. Opodatkowanie kleru nawet w formie ryczałtu od prowadzonej działalności gospodarczej, i podatek od nieruchomości naliczony jak od prowadzącego działalność rozwiązałyby wiele finansowych problemów. Przecież to jest najbogatsza warstwa społeczna!!! (...) To jest skandal. Jak tak dalej pójdzie, to SLD zacznie tracić ludzi, i to młodych. A. S. (e-mail do wiadomości redakcji) Chodzony Ze zdziwieniem obserwuję w TVP transmisje z marszów po Szczecinie w wykonaniu stoczniowców. Po pierwsze, nie widać żadnych klechów, po drugie żadnych paluchów w kształcie litery V. Co się dzieje? Krzysztof Malta (e-mail do wiadomości redakcji) Żal jajek Od kilku tygodni nic się nie słyszy, tylko o Stoczni Szczecińskiej – mam pytanie: a co z tymi bezrobotnymi w całej Polsce, a jest ich chyba około 3 mln, czyżby oni mogli zdychać z głodu ze mną na czele? (...) Tak się składa, że pochodzę z "czerwonej Łodzi" – mój zakład, gdzie pracowałem, zatrudniał ponad 10 tys. ludzi. Teraz stoi pusty i straszy ludzi, tak jak cały przemysł włókienniczy, tym się nikt nie przejął, nie słyszałem też, ażeby pan Lis w TVN chociaż raz powiedział, co się stało z Łodzią. Mam 4-osobową rodzinę, pracę ma tylko dorosła córka. Ukończyła Politechnikę Łódzką, pracuje na szwalni i w międzyczasie składa po 20 ofert do różnych firm. Syn po technikum wstaje ze mną o 4 lub wcześniej i przeszukujemy śmietniki, bo konkurencja duża. Mnie zabrakło 1 rok i 7 miesięcy, żonie 2 lata – do świadczeń przedemerytalnych. Kto nas teraz przyjmie? A swoją drogą z tymi stoczniowcami to jeszcze nie tak źle. Moja żona się popłakała, że tyle jajek zmarnowali, wymyśliła sobie, ile by było ciasta i jajecznicy – jak by byli głodni, to jedzenia by nie marnowali. Serdecznie Was pozdrawiam i mam nadzieję, że sąsiedzi dalej Was będą kupować, a ja czytać. Wiesław Walczak, Łódź "Wieści gminne i inne" Ze zdumieniem przeczytałem w rubryce "Wieści gminne i inne" ("NIE" nr 26/2002) notatkę o odbywającym się przed Sądem Okręgowym w Zielonej Górze procesie rzekomego gangu narkotykowego. Zdumienie moje bierze się z faktu, że nie jest to informacja zdobyta przez tygodnik "NIE" lecz żywcem przepisana z "Gazety Wyborczej" (...) jest całkowicie niezgodna z prawdą. (...) Autor m.in. pomówił mojego obrońcę, mecenasa Krzysztofa Filipa, o to, że działa on na niekorzyść swojego klienta. Tym samym podważył zaufanie społeczne, niezbędne do wykonywania tego zawodu. Fakt, że jestem oskarżonym we wspomnianej sprawie, nie powoduje automatycznie, że można przypisywać mi słowa i działania, których nie dokonałem. Moje zdumienie rośnie, gdyż ten sam tygodnik "NIE" wcześniej ("Strzelając donosami", "NIE" nr 23/2002) pisze o tej samej sądowej sprawie zupełnie inaczej. (...) Mój adwokat zażądał od "Gazety Wyborczej" sprostowania wymienionej notatki. Robert Czapiewski Tak dla "NIE" Panie Urban: dzięki za to, że wysłuchał pan głosu ludu i zmniejszył gabaryt "NIE". Spróbuj go Pan czytać w "Maluchu"! J. G. (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kasa nostra cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Aleja świni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Belka i korniki Gość w restauracji do kelnera, który pojawił się przy stoliku: – Co pan poleca? – Nic. Wszystko małe, drogie i nieświeże. Za to w knajpie naprzeciwko – palce lizać. Niech pan szybko zmieni lokal. – Co zrobi właściciel restauracji, który podsłucha taką rozmowę? Wyleje kelnera na zbitą mordę? Zapraszamy do knajpy pod nazwą Ministerstwo Finansów. 1. Pracownicy Ministerstwa Finansów powinni dbać o to, żeby jak najwięcej szmalu wpływało od obywateli-podatników do kasy państwowej. Im więcej pieniędzy w tej kasie, tym lepszy minister finansów i sztab jego ludzi. Powinni oni dwoić się i troić, żeby w ramach obowiązującego prawa wymyślać kolejne podstępne sposoby skubania podatnika (więcej na str. 5: "Kuglarze"). Tak jak obowiązkiem państwa jest obdzieranie podatników ze skóry, tak prawem podatników jest ratowanie skóry, czyli takie postępowanie wobec fiskusa, aby płacone podatki były jak najmniejsze. Między poborcą podatkowym a płatnikiem podatków nigdy nie zapanuje miłość, bo jak kat może kochać skazańca, a skazaniec kata? 2. W kwadracie ulic Puławskiej, Odyńca i Tynieckiej w Warszawie mieści się biuro firmy Eurofinance. Przedmiotem działalności tej firmy jest training, consulting & accounting, czyli po naszemu szkolenie, doradztwo i księgowość. Gdyby zechcieć umieścić firmę Eurofinance po którejś ze stron frontu podatkowego, to jest jej bliżej do podatnika niż do fiskusa. Za to, że specjaliści zatrudnieni w Eurofinance doradzą, jak robić, aby płacić jak najmniejsze podatki, podatnik musi bulić, i to słono. Bulić może na kilka sposobów: za bezpośrednią pomoc doradców finansowych, za materiały szkoleniowe (skrypty, programy komputerowe) lub za uczestnictwo w szkoleniach. Eurofinance zatrudnia najlepszych specjalistów, m.in. ludzi, którzy o podatkach wiedzą wszystko, czyli pracowników i współpracowników Ministerstwa Finansów. Dochodzi zatem do sytuacji podobnych do tej z restauracji: w godzinach pracy urzędnicy MF wymyślają sposoby skubania podatników, a po godzinach za pośrednictwem firmy Eurofinance radzą podatnikom, jak nie dać się oskubać. Tu i tu biorą za to pieniądze – raz w formie pensji, drugi raz w formie honorarium... Jeśli zapytacie, czy wobec tego nie cierpią na rozdwojenie jaźni, odpowiem: nie wiem, nie jestem psychiatrą. 3. 15–16 listopada 2001 r. w warszawskim hotelu "Marriott" odbyła się urządzona przez Eurofinance konferencja zatytułowana "Planowanie podatkowe – aspekty prawne i finansowe". Jednym z omawianych zagadnień była "optymalizacja obciążeń fiskalnych przy wykorzystaniu Międzynarodowych Oaz Podatkowych". Nie trzeba być profesorem ekonomii, by się połapać, że za słowem "optymalizacja" kryje się unikanie płacenia podatków w Polsce, a "Międzynarodowe Oazy Podatkowe" to tzw. raje podatkowe, czyli kraje, w których płaci się wielokrotnie mniejsze podatki niż w Polsce. Cena udziału w konferencji to 2880 zł od twarzy. Tyle trzeba zainwestować, żeby zarobić... ho, ho albo jeszcze więcej. Mniej trzeba zapłacić za przygotowane przez Eurofinance materiały szkoleniowe, w tym płytę CD. Raport pt. "Międzynarodowe Planowanie Podatkowe. Praktyczne Sposoby Optymalizacji Podatkowej" kosztuje 1960 zł brutto. Pojęcia "optymalizacja" tłumaczyć już nie trzeba, epitetu "praktyczne sposoby" – tym bardziej... Autorami raportu są – jak czytamy w reklamie internetowej – najlepsi specjaliści z zakresu optymalizacji podatkowej w Polsce. W tym i wielu innych przedsięwzięciach z firmą Eurofinance aktyw-nie współpracował główny specjalista z Ministerstwa Finansów Andrzej Kośmider. 4. Oto wicepremier Marek Belka wyłazi ze skóry, żeby sklecić jakoś budżet państwa, m. in. zwiększając dochody państwa. Oto podwładny Belki o nazwisku Kośmi-der spokojnie doradza każdemu, kto za to zapłaci, jak "optymalizować" podatki, czyli unikać ich płacenia, czyli psuć Belce robotę. Obaj działają w ramach prawa, wykorzystując wiedzę i talent. Jeśli Belka chce się dowiedzieć, jak jest robiony w balona, powinien nabyć drogą kupna raport współtworzony przez Kośmidra. A może Kośmider pożyczy szefowi ten raport? Będzie taniej i obaj panowie będą mieli okazję do wymiany doświadczeń... 5. Owocna dla obu stron współpraca pracowników Ministerstwa Finansów z Eurofinance rozwija się nie od dziś. Np. w listopadzie 1999 r. zorganizowaną przez Eurofinance konferencję dotyczącą "optymalizacji obciążeń fiskalnych i parafiskalnych" prowadzili wysocy urzędnicy MF, którym wówczas dowodził znany z półdarmowych lotów LOT-em obecny prezes Narodowego Banku Polskiego Leszek Balcerowicz. O tym m.in.: jak przeprowadzić optymalizację obciążeń fiskalnych i parafiskalnych przy wykorzystaniu Specjalnych Stref Ekonomicznych oraz Międzynarodowych Oaz Podatkowych radziło dwoje znacznych urzędasów MF: Bożena Ogrodowczyk, dyrektor Departamentu Podatków Bezpośrednich, oraz Adam Wesołowski, dyrektor Departamentu Podatków Pośrednich. Parze tej towarzyszyli inni urzędnicy państwowi: Wojciech Gołubowski ekspert celny z Urzędu Celnego w Warszawie, a także Teresa Korycińska wicedyrektor Departamentu Regionalnego Ministerstwa Gospodarki. 6. Mimo kilku prób nie udało mi się dowiedzieć, jakie honoraria wypłacała i wypłaca firma Eurofinance podwładnym Balcerowicza, Bauca i Belki – tajemnica handlowa. Nawet nie podejmowałam prób obliczenia kwoty, jaka nie wpłynęła do budżetu państwa wskutek cennych rad udzielanych podatnikom przez wysokich urzędników Ministerstwa Finansów. 7. Kilka lat temu prasa informowała, że wiceminister finansów Witold Modzelewski po odejściu (!) z państwowej posady zajmował się doradztwem podatkowym, biorąc za to ciężki grosz. Zadawano pytania, czy jest etyczne, aby współtwórca przepisów podatkowych radził, jak te przepisy zgodnie z prawem obchodzić i szukać w nich luk. Sam Modzelewski bronił się dość trzeźwym argumentem, że przecież musi z czegoś żyć, zarabia zaś na tym, na czym się zna. Nawet ostrożni obrońcy Modzelewskiego uważali, że należy znaleźć uregulowania prawne, które w przyszłości pozwolą uniknąć takich moralnie dwuznacznych sytuacji. Ostatnie przykłady Ogrodowczyk, Kośmidra i Wesołowskiego każą mi przypuszczać, że nikt nie znalazł odpowiednich uregulowań prawnych. Ba, nikt ich nawet nie próbował szukać. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne • W Białymstoku odbyły się pierwsze międzynarodowe zawody w jedzeniu parówek na czas. Najlepszy białostoczanin w dwie minuty zjadł metr i 18 centymetrów. Żyje. • Radny z Brodnicy oskarżony o spowodowanie na podwójnym gazie poważnego wypadku samochodowego ubożeje szybciej niż prosta ludność okoliczna. Majątek trwały przejęła żona, deklarowane zarobki w ciągu krótkiego czasu zmniejszyły się o jedną trzecią. Zanim dojdzie do rozprawy odszkodowawczej, możliwości płatnicze sprawcy zmaleją do zera. • Radni z gminy Suwałki nie dali dyscyplinarki wójtowi, choć wójtował po pijanemu, co za pomocą alkomatu stwierdziła policja, bo – jak uzasadniono – wójt dobrowolnie poddał się ocenie całej dorosłej społeczności gminy. Znaczy – startuje w wyborach, żeby znów zostać wójtem jako swój chłop nie lubiący trzeźwieć w pracy. • Filmy pornograficzne, potem seks z tatusiem i jego dwoma braćmi. Reguła: tatuś zawsze gwałcił jako pierwszy. Dzień dwunastolatka wieńczyła kolacja, jeśli udało ją się wyżebrać, i potem nocleg w psiej budzie. Sielanka rodzinna trwała cztery lata i zakończyła się przez przypadek w białostockim sądzie. Biegli nie stwierdzili nawet zaburzeń osobowości u żadnego z dorosłych mężczyzn. Polska rodzina ma szlachetną osobowość, której nikt nie zburzy. B. D. • 63-letni bydgoszczanin zabił człowieka na polowaniu. Myślał, że strzela do dzika. Trudno było mu się nie pomylić. Około godziny 3 w nocy dostrzegł bowiem na polu kukurydzianym ciemną sylwetkę przypominającą zwierzę. Był to 61-letni mieszkaniec pobliskiej wsi, który chodził na czworakach i kradł kukurydzę. • 33 lata czekała pani Genowefa Żółkos ze Świerzowej Polskiej (powiat krośnieński) na doprowadzenie prądu. Za poprzedniego ustroju jej położony na uboczu dom nie mieścił się w planach, później brakło kasy. Udzielając prasie wywiadów pani Genowefa poinformowała, że przy elektrycznej żarówce będzie czytać książki swojej ulubionej pisarki. Nie jest to Masłowska. Żarówka ma literaturę oświetlać w historycznej kolejności przyświecania. Nieszczęsna p. Żółkos zapowiada czytanie Marii Konopnickiej. • Jeden z komitetów wyborczych w Szklarskiej Porębie nosi nazwę "Clitoris". Po polsku oznacza to łechtaczkę. Komitet założył miejscowy lekarz. Są komitety reprezentujące prawą i lewą nogę, ja wybrałem środek – tłumaczy wybór nazwy kandydat. • Niezależny radny z Ostrowa Wielkopolskiego zawiózł do domu taksówką dwóch nieletnich chłopców. Tam obnażył się i nakłaniał ich do tego samego. Chłopaki dali w długą, a po radnego przyszła policja wezwana przez taksówkarza, któremu nie zapłacił za kurs. Ten drobny incydent przedwyborczy lokalna prasa określiła aż mianem "kryminalno-obyczajowego skandalu". • 35-letnia kobieta ze Starnic (gm. Dębnica Kaszubska) udusiła po porodzie swoje dziecko. Zwłoki przez dzień trzymała w wychodku, a potem spaliła w piecu kuchennym. Wcześniej nie miała czym zapalić. • Starsze małżeństwo zostało dotkliwie pogryzione przez pitbula. Pies o mało nie odgryzł rąk mężczyźnie, uszkodził mu też ścięgna nogi. Kobietę zepchnął z tarasu – została pogryziona, ma złamaną rękę i uszkodzony kręgosłup. Biegły kynolog napisał psu w opinii, że psy rasy pitbul są łagodne, łatwo dają się układać i są rodzinne. Z tym ostatnim łatwo się zgodzić, albowiem pies należał do syna pogryzionych. • Do kompletnego nieporozumienia doszło w Jeżowem koło Niska. Policjanci gonili "Malucha". Trzech młodzieńców uciekło na piechotę, czwarty, pijany, usnął w samochodzie. W nocy, w odwet za zatrzymanie kolegi, trzej młodzieńcy próbowali podpalić komisariat oraz stojące przed nim samochody. Zostali zatrzymani, będą mieli masę kłopotów. Nic nie grozi śpioszkowi – przyczynie awantury. Prawo nie zabrania spać pijanemu obywatelowi w samochodzie stojącym na poboczu szosy. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Juma narodowa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Owoc z drzewa sandałowego Oto przykład pomocy kościelnej dla matki z pięciorgiem dzieci. Paczkę z torebką cuchnącego ryżu, resztką makaronu i otwartym popcornem przyniosła do jednego z mieszkań na warszawskiej Pradze zakonnica. Proboszcz parafii Matki Boskiej Zwycięskiej nie miał czasu porozmawiać z ubogą parafianką. Wysłał zakonnicę z paczką. Siostra oprócz żywności przyniosła również ubrania dla dzieci na lato, tj. zimową kurtkę lekko tylko znoszoną i jednego buta typu sandał. Piraci z „Pasją” W Łopuszce Wielkiej na Podkarpaciu 200 osób zgromadzonych w domu kultury gapiło się w ekran komputera, na którym wyświetlano głośny film Gibsona „Pasja”. Wśród widzów był miejscowy proboszcz, sołtys i dyrektor szkoły, czyli elyta. Film pochodził z pirackiej kopii DVD. W połowie seansu wtargnęła policja i skonfiskowała komputer. Proboszcz na łamach lokalnej prasy stwierdził, że „więcej szumu wokół tego się narobiło, niż to wszystko warte”. Według dobrodzieja siódme przykazanie nie ma żadnego znaczenia, jeżeli jest łamane w dobrej wierze. Katolickiej. W Lisiewie na Kujawach lokalny wielebny poszedł o krok dalej niż jego koleś po fachu z Łopuszki. Zezwolił na wyświetlanie pirackiej wersji „Pasji” w kościele. Tu również wtargnęła policja. Z ciekawości lub z obawy przed naruszeniem uczuć religijnych czarnego pozwoliła na obejrzenie filmu do końca. Dopiero po projekcji zamknęła 42-letniego torunianina, który za zgodą wielebnego zorganizował pokaz w kościele. Niezręczne poręczenie Biskup siedlecki Zbigniew Kiernikowski poręczył za księdza Zbigniewa Sz. z Połosek, który siedzi w areszcie podejrzany o seksualne molestowanie dzieci. Biskup proponował, żeby księdza wypuścić z aresztu i oddać pod kuratelę kurii. W grę wchodził m.in. dom parafialny w Białej Podlaskiej, Dom Zakonny Ojców Paulinów w Leśnej Podlaskiej i cela klasztorna w domu zakonnym w Górkach. Zbliżające się święta miały motywować wielebnego do zastanowienia się nad swoim postępowaniem. Sąd Okręgowy w Lublinie poręczenia nie uwzględnił i postanowił, że duchowny nadal może rozmyślać w areszcie. Ksiądz pędziwiatr Policjanci drogówki z Ostrowca Świętokrzyskiego zatrzymali kierowcę, który przekroczył dozwoloną prędkość o 41 km. Poinformowali go, że zapłaci mandacik 300 zł. Kierowca oznajmił, że nie zapłaci, bo jest księdzem, spieszy się do biskupa do Warszawy i nadal będzie szybko jechał. Policjanci skierowali sprawę do sądu grodzkiego uznając, że cel nie uświęca środków. Pod twoją ochronę W Białołęce, w powiecie głogowskim, ok. 200 parafian zablokowało kościół, by uniemożliwić księdzu Zbigniewowi D. odprawienie mszy. Zapowiada się długi konflikt. Parafianie stawiają księdzu wiele zarzutów, m.in. posiadanie kochanki. List z żądaniem odwołania księdza podpisany przez 66 osób trafił już do biskupa zielonogórsko-gorzowskiego Adama Dyczkowskiego. Niektórzy parafianie występują jednak w obronie księdza. Po wsiach krąży anonim z listą nazwisk osób, które podpisały się pod listem do biskupa. Przy każdym nazwisku stek obelg. Pomówieni i obrażeni idą do prokuratury. Twierdzą, że ksiądz miał coś wspólnego z powstaniem anonimu. Cały czas trzymają w pogotowiu taczkę dla księdza. Życie parafialno-duchowo-religijne na prowincji znajduje się pod czujnym dozorem firm ochroniarskich, policji i prokuratury. Nie wspominając o Panu Bogu. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Modlitwa o duży interes W Mikołajkach obradowało stowarzyszenie biznesmenów. Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Na konwencję zaproszeni zostali prezydent RP Aleksander Kwaśniewski z małżonką, premier rządu RP Leszek Miller z małżonką, przedstawiciele Sejmu i Senatu, samorządowcy na czele z marszałkiem województwa warmińsko-mazurskiego i wojewodą. Któż to zapragnął mieć na swoim zjeździe najważniejsze władze Pomrocznej? Zaproszenia wystosowało Stowarzyszenie Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Konwencja odbyła się w słoneczny majowy weekend w hotelu Gołębiewski w Mikołajkach. Jak łatwo się domyślić, na spotkanie nie przybyli przedstawiciele żadnej władzy. Biznesmenów Pełnej Ewangelii miało być około ośmiuset. Mieli reprezentować Brazylię, USA, Kanadę, Anglię, Szkocję, Walię, Litwę, Łotwę, Białoruś, Rosję i Polskę. Było około stu. Nie przypominali biznesmenów, lecz raczej ludzi, którzy mają nadzieję nimi zostać. W trakcie kilku tak zwanych wykładów Pełni Biznesmeni zostali poddani mało subtelnej socjotechnice, przypominającej spotkania handlowców z Amwaya. Kulminacją był wykład profesora Roya Peacocka, który pracuje na Uniwersytecie w Pizie. Uczestnicy zostali uświadomieni, że przedsiębiorstwo Peacocka jest znane na całym świecie, nazywa się Thermodyne i znajduje się w czołówce technologicznej. Występ profesora poprzedził koncert kapeli Misja Musica, grającej rytmiczny gospel, wspieranej gardłami Pełnych Biznesmenów, którzy kolejno wkraczali na scenę, wyśpiewując swoją miłość do Jezusa. W dokumentach opublikowanych przez SBPE znalazły się Świadectwa pokazujące, jak zwykli biznesmeni stali się Biznesmenami Pełnej Ewangelii. Świadectwo członka polskich władz stowarzyszenia wiceburmistrza Giżycka Wojciecha Trybka (reprezentuje we władzach miejskich Porozumienie Wyborcze Przyjazne Miasto) zaczyna się od tego, że Trybek w wieku 17 lat miał długie włosy i bywał na koncertach rockowych. Był to symptom świadczący o tym, w jak złym kierunku kroczył przyszły wiceburmistrz Giżycka. Na właściwą drogę wszedł dopiero wówczas, gdy ciężko zachorowała, a następnie umarła jego żona. Od tamtej pory Trybek czyta Biblię i głosi Ewangelię. Ożenił się z siostrą nieboszczki i czasem robi za medium: Gdy zamknąłem oczy i otworzyłem usta, odczułem coś niezwykłego, słyszałem słowa, które wychodzą z moich ust, lecz nie były one wcześniej przygotowane przeze mnie. Ciekawe, czy na sesjach rady miasta Trybek mówi swoimi słowami, czy też przemawia przez niego ktoś inny? Opowieść losów Jamesa Darisa to inne Świadectwo przytaczane przez SBPE. James był właścicielem piekarni i miał kłopoty ze swoją nastoletnią córką. Wszystko się dobrze skończyło, gdy James pozwolił Bogu przejąć kontrolę nad swoim małżeństwem i dziećmi. Od tamtej pory James został ewangelizatorem, sprzedał piekarnię, a jego córka ponownie wyszła za mąż, tym razem za wspaniałego chrześcijanina. Kolejne Świadectwo przekazuje Cezary Startek, który miał zostać mnichem, ale dał dyla z klasztoru. W jego życiu brakowało autentycznej radości. Znalazł ją, gdy pewnego ranka prał ręcznie śmierdzące pieluchy swego syna. Wówczas Startka wypełnił Duch Święty. Świadectwa za cholerę nie pomogły mi pojąć znaczenia nazwy stowarzyszenia. Aby rozwiązać tę zagadkę, skontaktowałem się z jednym z organizatorów konwencji. Z mętnych wyjaśnień, dlaczego biznesmeni są Pełnej Ewangelii, pojąłem jedynie tyle, że Pełna Ewangelia jest lepsza. Rozumiem, że pełna flaszka jest lepsza od niepełnej, ale jak to się ma do Ewangelii, nadal nie kumam. Na stronie internetowej SBPE (http://sbpe.w.interia. pl) wyłożone to jest tak: W Ewangelii Marka w 16 rozdz. czytamy, że zwiastowaniu Ewangelii (Dobrej Nowiny) towarzyszyły znaki w postaci: uzdrowień, wyganiania demonów czy mówienie innymi językami – to są właśnie "Objawy" Pełnej Ewangelii. O samym Stowarzyszeniu przeczytałem taką oto informację: SBPE jest organizacją ponad dominacyjną, ponad wyznaniową; nie jest ani kościołem, ani żadną organizacją kościelną, a więc nie jest i nie może być sektą. Jedną z kluczowych zasad SBPE jest... dyskryminacja płciowa. Członkiem stowarzyszenia może zostać wyłącznie mężczyzna. Na konwencji nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytanie: jak można połączyć drapieżny i bezlitosny w swej naturze biznes z Ewangelią i zasadami chrześcijaństwa? Nie padła taka odpowiedź wprost, ale jak się dobrze nad tym zastanowić... Aby uczestniczyć w obradach tej "niesekty", wystarczyło wpłacić 360 zł. Jak napisano w folderze – dwie doby hotelowe dla jednej osoby. Poniżej jednak wyjaśniono, że cena pobytu obejmuje jeden nocleg. Zatem 360 zł zapłacili przyszli Pełni Biznesmeni za jedną dobę hotelową. Nie jest żadną tajemnicą, że przy większej liczbie osób można uzyskać od kierownictwa każdego hotelu zniżkę. Podając się za organizatora innej stuosobowej konferencji, bez specjalnych targów, dostałem w "Gołębiewskim" cenę 220 zł od ryja. Można domniemywać, że na imprezę obliczoną na osiemset osób cena była jeszcze atrakcyjniejsza. Rozumiecie już o co chodzi? Nie? Widocznie nie nadajecie się na Biznesmenów Pełnej Ewangelii. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kij na nasz ryj Biją piłkarzy Dospelu w Katowicach. Ich kibice. Za miłość szaloną, zdradzoną, zdeptaną na murawie. Za mecz przegrany, bo sprzedany, kochanków zdaniem. "Będą dostawać wpierdol po każdym tak przegranym meczu" – zagrozili kibole. Posiniaczeni piłkarze odpowiadają półgębkiem. Nie chcą donieść do prokuratury. Zastraszeni, przyłapani. Biją policjantów kibole w Świnoujściu. Za miłość szaloną, zdradzoną, zdeptaną na skorumpowanej murawie. Za mecz ich Floty przegrany, zdaniem żarliwych kochanków sprzedany. Za świat ten przejebany, gdzie tylko pieniądz się liczy, a honor już nie, tak jak przyjaźń, solidarność, zgodność słów z czynami. Biją policjantów, bo piłkarzy dorwać nie mogli. Czujnie się tamci schowali. Najchętniej spuściliby galoty i nakopali panom prezesom, którzy ligą kręcą, ale ci są niedostępni, dalecy. Niewidoczni za ciemnymi szybami Meroli, Audic i Beemek. Biją policjantów górnicy przybyli do stolicy. Za miłość do władzy szaloną, zdradzoną, zdeptaną. Za bezrobocie, wizję ostatniego zjazdu "na grubę". Za świat, gdzie za ciul mają solidarność, honor, przyjaźń, bo tylko szmal się liczy. Biją policjantów, bo władzy dokopać do rzyci nie mogą. Władza w gmachach, jak fortecach, żywym, policyjnym murem się chroni. Władza ma. Nie tylko do pierwszego, ale jeszcze te reklamowane stale w telewizjach "odrobiny luksusu". A oni tylko do piachu. Już nawet im nie zakrzyczą "Niech żyje nam górniczy stan". Biją policjanci kiboli i górników równo. Za pensje nędzne, za robotę wredną. Za ten świat, gdzie nie liczy się honor, przyjaźń, solidarność. Za to, że muszą za władzę dupę nadstawiać. Za to, że władza ma ich wiadomo gdzie. Na pogrzeby owszem przyjdzie, orderów pośmiertnie nie poskąpi. Ale na podwyżki czekaj tatka latka. I jeszcze taki kibol albo inny górnik kamulcami w nich rzuca. Zupełnie tych ludzi pogięło. Nie widzą, kto tu jest winny. Czemu bezrobotny mnie bije? Bom policjant? To co, mam iść na bezrobocie? Biją, znęcają się uczniowie nad nauczycielami. W Toruniu, czyli Polsce. Za miłość do życia zdradzoną. Za świat, w którym rządzi tylko fura, skóra i komóra. Szmal, za który starzy poprzegryzali sobie gardła. Za szkołę, której nienawidzą. Drugorzędną szkołę, fabrykę przyszłych bezrobotnych. Biją słabego, bo dyrekcji nie podskoczą. Oni już wiedzą, że świat dzieli się na tych, którym wycisk dać można, i tamtych niedotykalnych. Już potrafią skalkulować rachunek, rachunek zysków i potencjalnych strat. Czasem tylko pałę przeginają. O co chodzi, dziwią się, po co ten szum, tak samo jest w innych szkołach. Biją po kieszeni, znęcają się seksualnie nad nauczycielami uczennice w kołobrzeskim liceum. Za miłość do życia głupią, wcześnie zdradzoną. Za świat, gdzie górnicy nie kopią, piłkarze tak, bo sprzedali mecz. Gdzie biją kibole, policja i bezrobotni. Biją belfrów po kieszeni, wożą się ich brykami, znęcają się ostrą jazdą, bo widzą. Swe matki, starsze siostry, opiekunki bezrobotnych, sfrustrowanych, bijących. Raz się żyje, szepczą. Grzeczne panienki idą do nieba, a niegrzeczne chichoczą w dyskotekowych toaletach, kabinach damsko-męskich. Czternaście lat minęło od Wielkiego Przełomu. Narodzin naszego, wspaniałego świata. Kolejnego, jedynie słusznego ustroju. Królestwa wolnego rynku. Przez czternaście lat lud nie bił władzy swej, nie palił komitetów, nie zrywał anten propagandowych rozgłośni. Zadymił czasem, wtedy władza klapsami oddawała jak dziecku niegrzecznemu. Władza jeszcze nie dostawała, bo czujnie podzieliła się na finansową, rządową, ustawodawczą, medialną. Sfrustrowani nie wiedzą, komu się za ich krzywdę należy. Toteż piłkarze biorą w pysk za machlojki prezesów, policjanci – za rządowe programy restrukturyzacji górnictwa, a nauczyciele – za przyszłe bezrobocie młodych. Wisi nad nami wielka frustracja, chęć wielkiego lania. Czy rozejdzie się to po kościach piłkarzy, nauczycieli, policjantów, czy też doły dokopią górze? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dług 2 " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prałat kopie Ks. prałat Henryk Jankowski ma szansę za 833 zł dostać około 400 miliardów złotych. Skarb ten schowany jest w ziemi. To bursztyn. Przedstawiciel proboszcza kościoła św. Brygidy w Gdańsku geolog Andrzej Matuszewski rozpoczął w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku rozmowy na temat uzyskania koncesji na wydobywanie bursztynu. Pierwsze, intencyjne spotkanie odbyło się 3 kwietnia. Bursztyn ma posłużyć do budowy ołtarza w św. Brygidzie. – O taką koncesję może się starać każdy, także ksiądz Jankowski – mówi wojewódzki geolog, Kajetan Lipiński. – Jeśli tylko spełni wymagane ustawą o poszukiwaniu kopalin warunki, to nie ma powodu, aby mu odmawiać. Nie widzę zaś wśród tych warunków żadnego, którego ksiądz by nie spełniał. Biorąc zaś pod uwagę szczytny cel, możemy tylko przychylniejszym okiem patrzeć na osobę. Maryja w samej sukience Bursztynowy ołtarz, który ma być większy niż legendarna bursztynowa komnata rosyjskich carów, jest wspólnym pomysłem ks. prałata Jankowskiego i rzemieślników skupionych w Stowarzyszeniu Bursztynników Polskich. Bursztynowe cudo ma być głównym ołtarzem kościoła św. Brygidy w Gdańsku. Twórcą projektu jest gdański bursztynnik Marek Drapikowski. Udział w budowie ołtarza ma wziąć około 100 rzemieślników i artystów. Prace już rozpoczęto, mają potrwać do 2004 r. Przedsmakiem tego, czym może być bursztynowy ołtarz jest wykonana na zamówienie ks. Jankowskiego dwa lata temu przez Drapikowskiego monstrancja z bursztynu i złoconego srebra. Ma ona 176 cm wysokości i jest zrobiona na kształt drzewa z grupą modlących się postaci u podstawy. Projekt przewiduje, że ołtarz wysoki będzie na 12 m i szeroki na 7 m. Konstrukcję ze stali i srebra pokryć mają bursztynowe płytki. Co do ilości bursztynu potrzebnego do wykonania dzieła szacunki są różne. Jeden z nich mówi, że na wykonanie całości twórcy muszą zgromadzić ok. 8 ton (8 tysięcy kg) surowego bursztynu w bryłkach nie mniejszych niż pięść. Rzemieślnicy z własnego materiału – bardzo rzadkiego mlecznobiałego bursztynu – wykonali do tej pory sukienkę dla Maryi, która ma zajmować centralną część ołtarza. I postawili księdza Henryka przed problemem: skąd wziąć bursztyn na resztę? Lobbysta jakich mało Historyczny kapelan "Solidarności" traktowany jest jako postać kabaretowa, mająca zamiłowanie do przebierania się w rozmaite mundury i obwieszająca się orderami, lubiąca publicznie błyszczeć. Po jego antysemickich wystąpieniach kilka lat temu arcybiskup gdański zakazał mu wychylać nosa z własnej parafii i zamknąć gębę. Nic z tego. Prałat jest zapraszany na salony i sam tworzy salon. W połowie marca w swoim ekskluzywnym centrum hotelowym Jankowski urządził spotkanie z udziałem wojewody, rektorów szkół wyższych, prezesów firm. Poświęcone było gospodarce morskiej. Podczas niedawnego ingresu nowego komendanta wojewódzkiego policji pomorskiej zachowywał się tak, jak gdyby sam tego komendanta mianował. Miał więc znakomite okazje do lobbowania. A lobbować jest o co. Branża bursztynnicza w Polsce jest jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się. O dziwo do tej pory znajdowała się poza zainteresowaniem władz, działając sobie spokojnie na pograniczu szarej strefy. Od 1 stycznia 2002 r. prawo do poszukiwania i wydobywania bursztynu na obszarach lądowych znalazło się w gestii wojewody. Z przemytu na eksport Lata 90. to wielki bursztynowy boom na świecie. Może to wydać się śmieszne, ale przyczynił się do tego Steven Spielberg, który pokazał w "Jurassic Park", że kod genetyczny dinozaurów został przechowany przez wieki właśnie w bursztynie. Trójmiasto od kilku lat dzierży zaś miano bursztynowej stolicy świata. Chcąc opisać, jak wielki jest przemysł bursztynniczy w Polsce, człowiek staje przed nie lada problemem. Oficjalnych danych na ten temat nie ma. Wszystkie liczby są szacunkowe i pochodzą od Stowarzyszenia Bursztynników Polskich, które również bazuje na dobrowolnych informacjach od swoich członków. Eksport wyrobów z bursztynu wynosi 300 do 350 mln dolarów rocznie. To jest mniej więcej połowa tego, co eksportują rocznie wszystkie polskie stocznie – do niedawna tzw. przemysł narodowy. Ten poziom eksportu bursztynu wypracowuje wprawdzie ok. 2 tys. firm, najczęściej jednak są to firmy niewielkie, rodzinne, najwyżej kilkuosobowe. Kupują go od nas Amerykanie, Japończycy i cała Europa Zachodnia. Według szacunków, zużycie surowca bursztynowego w Polsce waha się w ostatnich latach od 180 do 220 ton rocznie. Daje nam to 50 proc. rynku światowego. I tu dochodzimy do pewnej niespodzianki. Bursztynu się w Polsce nie wydobywa, choć mamy na swoim terenie jedno z największych złóż tego surowca. Polskie zakłady rzemieślnicze bursztyn mają z Rosji, a dokładnie z obwodu kaliningradzkiego. Osiągamy ten bursztyn niemal wyłącznie z przemytu. Na 180 ton surowca zakupionego w 1998 r. (najbardziej aktualne, choć wciąż szacunkowe dane): 5 ton był to bursztyn zbierany na plaży, 21 ton – wypłukiwany (z nielegalnych odwiertów, bo legalnych nie ma), 30 ton pochodziło z importu oficjalnego, a 124 tony z przemytu. Takie proporcje w pozyskiwaniu surowca przez polskie warsztaty bursztynnicze utrzymywały się przez całe lata 90. Ołtarzem w komnatę Rosjanie z zazdrością i niechęcią patrzyli na Gdańsk dzierżący miano bursztynowej stolicy, choć to w Kaliningradzie jest on wydobywany. W kwietniu 2001 r. "Niezawisimaja Gazieta" opublikowała reportaż pt. "Gdzie przepada słoneczne złoto Rosji", bardzo nieprzychylny praktykom Polaków korzystających z przemycanego bursztynu. Władze rosyjskie postanowiły odzyskać pozycję na światowych rynkach ograniczając masowe przywłaszczanie bursztynu i jego przemyt za granicę. Rząd wydał postanowienie "O zaliczeniu unikalnych form bursztynu do kamieni szlachetnych", natomiast władze obwodu kaliningradzkiego wprowadziły całkowity zakaz wywozu nieprzetworzonego bursztynu. Ruscy zapowiedzieli w dodatku rekonstrukcję zaginionej bursztynowej komnaty. Zapowiedź budowy ołtarza w kościele św. Brygidy wygląda więc jak polska odpowiedź na rosyjski projekt. Ponieważ źródło nielegalnego bursztynu wysycha, trzeba odwołać się do zasobów własnych. Jest duży szmal do zarobienia. A kto pierwszy wystartuje do eksploatacji polskich złóż bursztynu, ten zarobi więcej. Kopaliny – w tym bursztyn – są własnością państwa. Udziela ono koncesji na wydobywanie kopalin. Jeśli bursztyn jest kamieniem szlachetnym opłata koncesyjna i opodatkowanie powinny być bardzo wysokie. Bursztyn dla zuchwałych Zgodnie z "Bilansem zasobów kopalin i wód podziemnych w Polsce" wg stanu na 31.12.2000 r. w Polsce udokumentowane są dwa złoża bursztynu: "Możdżanowo" k. Słupska o zasobach wynoszących 10 ton, oraz "Wiślinka" w powiecie gdańskim o zasobach geologicznych wynoszących 2,7 tony. Oba złoża nie są eksploatowane. I to wszystko, co wiadomo oficjalnie o występowaniu bursztynu w Polsce. Nikt w tej chwili nie posiada w Polsce koncesji na wydobycie bursztynu. Według szacunków Stowarzyszenia Bursztynników Polskich mamy w pasie nadmorskim od Chłapowa ku granicy wschodniej złoża warte 100 miliardów dolarów. Tym majątkiem nikt się nie interesuje. Ani w strategii rozwoju Gdańska, ani w strategii rozwoju województwa pomorskiego nie ma słowa o bursztynie. Dlatego też pewnie geolog prałata w rozmowach w Urzędzie Wojewódzkim nie mógł się do końca zdecydować, gdzie chcieliby kopać i wspomniał o całym obszarze nadmorskim od Gdańska, Pruszcza Gdańskiego przez Mierzeję Wiślaną aż do Krynicy Morskiej. Koncesja na kopanie bursztynu kosztuje 833 zł. Czy ks. Jankowski za 833 zł uzyska prawa do złóż za 400 miliardów złotych? Czy do 8 ton na zabytkowy ołtarz? Tego nie wie żadna władza państwowa. To wie wyłącznie ks. Henryk Jankowski – duchowny, który ma łeb przy ziemi. Bursztynowa komnata Jeden z najbardziej legendarnych i poszukiwanych skarbów na świecie. Powstała na zlecenie króla pruskiego Fryderyka I na początku XVIII wieku. Twórcą projektu bursztynowego gabinetu był wybitny architekt, dyrektor Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie Andrzej Schluster. Kilka lat trwały prace m.in. nad doborem kamieni odpowiedniej wielkości i koloru. Ostatecznie powstała sala o wymiarach 10,5 na 11,5 metra, której ściany w całości były wykonane z bursztynu. Odpowiednio dobrane bursztyny tworzyły płaskorzeźby, ornamenty przedstawiające girlandy, herby, scenki rodzajowe. Niektóre z nich były tak drobne, że widoczne tylko pod szkłem powiększającym. Sufity zdobiły połyskujące żyrandole, po bokach zaś stały wykonane z bursztynu świeczniki. W niektórych miejscach bursztyn umocowano na srebrnej folii w celu spotęgowania efektów świetlnych. Bursztynowe arcydzieło okrzyknięto ósmym cudem świata. Gdy w berlińskim pałacu car Rosji Piotr I po raz pierwszy zobaczył to wspaniałe cacko, był nim tak zachwycony, że kolejny król Prus Fryderyk Wilhelm postanowił mu je podarować jako symboliczną rękojmię sojuszu między Prusami a Rosją. W ten sposób bursztynowa komnata trafiła w 1716 r. do Petersburga, a kilka lat później do Carskiego Sioła. Tam została wzbogacona o 24 kryształowe weneckie lustra. Odbijały one wystrój przeciwległych ścian, powiększając przestrzeń gabinetu i zwielokrotniając jego bogactwo artystyczne. Przez 200 lat komnata zdobiła wnętrze Pałacu Jekaterynburskiego. Ominęły ją szczęśliwie dwie rosyjskie rewolucje. Dopiero II woja światowa rozpoczęła nową, pełną tajemnic jej historię. W lipcu 1942 r. komnatę przywieziono do Królewca. Gdy w kwietniu 1945 r. Armia Czerwona zdobyła Królewiec, już jej tam nie było. Od tej pory trwają poszukiwania. Liczne próby jej odnalezienia kończyły się niepowodzeniem. Wartość materialna bursztynowej komnaty wyceniana jest na co najmniej 50 mln dolarów. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Złodziej gaci " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Były wiceminister Radek Sikorski dał się namówić na "Pytania Krzysztofa Skowrońskiego" w Pulsie pod warunkiem promowania jego wznowionej książki o wojnie w Afganistanie. Sikorski załapał się na dyrektora wykonawczego Nowej Inicjatywy Atlantyckiej w Waszyngtonie. Cokolwiek to jest, nazwę ma mocną. Inicjatywa zajmować się ma dalszym rozszerzaniem NATO, tworzeniem strefy wolnego handlu między UE a NAFTA oraz integracją Rosji z NATO. Znając rusofilstwo Sikorskiego lękamy się, że wywoła wojnę. Radek ubolewał, że do Afganistanu wysłaliśmy tylko 87 żołnierzy, bo powinniśmy posłać tam 15 razy więcej, żeby hartowali się w boju z terroryzmem. Cóż, ciągle jeszcze zostałoby 200 tys. do obierania kartofli i sprzątania koszar. Monika Olejnik w TVN-owskiej "Kropce nad i" wzięła się za eutanazję. W temacie wypowiedział się Kazimierz Szałata z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego. Szałata, który nie rozumiał, dlaczego angielski sąd zgodził się na zejście nieuleczalnej kobiety, stwierdził, że ci, co chcą eutanazji, są nienormalni i nie rozumieją znaczenia słowa eutanazja. W zrozumieniu naukowca Szałaty najbardziej pomocne są jego własne słowa, że "życie bez świadomości jest piękne i ma przed sobą przyszłość". Na uczelniach katolickich na pewno. Ledwo Kwiatkowska "Jedynka" odtrąbiła w Planicy sukces Małysza, a już Włodzimierz Szaranowicz zaczął szukać dla niego nowych zastosowań. Sportredaktorowi nie wystarczy już, że Małysz wygrywa. Ma przestać być skromny i małomówny, bo musi stanąć na wysokości wyznaczonego mu przez media, prezydenta i premiera zadania – narodowego idola. Szaranowiczowi pewnie chodzi o to, żeby założył jakąś fundację, partię polityczną albo wszedł do rządu. Tam jednak nie cierpią skaczących głową na dół. W "Studiu Otwartym" familijnego Pulsu odprawiano hokus-pokus nad edukacją seksualną. Przy okazji Wanda Nowicka, Izabela Jaruga-Nowacka oraz Joanna Sosnowska zostały poddane egzorcyzmom. Jeszcze nie polewano ich kwasem solnym, ale musiały stawić czoło prowadzącemu, zaproszonym katolickim uczonym oraz publiczności rekrutowanej do programu przez Akcję Katolicką lub Opus Dei. Mimo że lewicowe feministki nie potrafiły udowodnić żadnej ze swoich tez, i tak powinny uznać program za swój osobisty sukces. Nie skończyły na stosie. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Balując na raka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O niepodległość dla bydlęcych uszu i ojdyra Rydzyka na stanowisku ministra finansów. "Gazeta Polska" 8 stycznia "Powiecie: ale to niesprawiedliwe, że ci, którzy służyli tamtemu systemowi, teraz brylują na europejskich salonach, że ci, którzy jeszcze nie tak dawno szpiegowali w Brukseli na rzecz Moskwy, teraz wprowadzają nas do Unii (...). Na pocieszenie zapewniam: wielu z nich aż skręca się z wściekłości, że przegrali, że historia tak się potoczyła, iż muszą cynicznie wdzięczyć się do Brukseli zamiast z przyjemnością oddać się Moskwie". Elżbieta Isakiewicz, "Z gestem" "Nasz Dziennik" 8 stycznia "(...) astrologia, wróżbiarstwo, magia – to grzechy przeciwko pierwszemu przykazaniu. Nawet jeśli my sami nie widzimy w tym nic złego, w oczach naszego Boga jest to straszliwe zło i zdrada. (...) Zamiast radzić się astrologów, posłuchajmy lepiej Matki Bożej, która powiedziała do s. Łucji: »Nie ma takiego problemu rodzinnego czy międzynarodowego, którego nie można by rozwiązać przez różaniec«". Wanda Kapica, "Astrologia i polityka" 11–12 stycznia "W 1791 r. część sprzedajnych elit politycznych zawiązała spisek mający na celu obalenie Konstytucji 3 Maja. Pod osłoną wojsk rosyjskich Targowiczanie usuwali organy powołane przez Sejm Czteroletni, likwidując resztki suwerenności państwowej. Posłowie obecnego Sejmu czynią to w majestacie prawa". MaG, "Lekceważą wolę Narodu" "Interesującym, odrębnym głosem w debacie o Radiu Maryja stał się drukowany w »Dzienniku Bałtyckim« z 29 listopada 2002 r. tekst Barbary Szczepuły »Ojciec Rydzyk na ministra finansów«. (...) Warto tu przypomnieć, że ksiądz Hugo Kołłątaj był faktycznym ministrem finansów Powstania Kościuszkowskiego. A ojciec Tadeusz Rydzyk doskonale zarządzać i gospodarować potrafi! (...) o czym świadczą przytoczone tu przykłady? Że nierzadko w prasie lokalnej od Gdańska po Płock i Tarnów można znaleźć prawdziwe perełki publicystyczne". prof. Jerzy Robert Nowak, "W obronie wolnego słowa" "Unia Europejska życzy sobie kolczykować bydło, ale to nie wszystko. Na jednym kolczyku ma być symbol kraju, w którym się zwierzę urodziło, a na drugim – kod kreskowy dla ułatwienia obrotu zwierzętami. Ale i to nie wszystko – ma ono otrzymać paszport (czy w celu wyjazdu do USA?) zawierający dane o zwierzęciu i jego pochodzeniu. Potrzebna będzie również księga rejestracji stada bydła oraz różnorodne formularze. (...) My, rolnicy, w zdecydowanej większości jesteśmy przeciwni wejściu do Unii Europejskiej. Nie starajcie się więc ograniczać naszej wolności, narzucając nam restrykcyjne obowiązki zniewalające nas. Sami zdecydujemy, co będziemy siać, hodować i w jakiej ilości". Adam Dziewiecki, "Czytelnicy" "Głos" 11 stycznia "Trzeba więc powtórzyć raz jeszcze prawdę prostą i oczywistą: jeśli Polska ma wydobyć się z ogarniającej nas sieci mafijnej – ludzie tacy jak Miller, Borowski, Kwaśniewski muszą odejść". Antoni Macierewicz, "Uzurpatorzy" Radio Maryja 13 stycznia "Pytają nas, czy pójdziemy razem z narodami Europy, z narodami świata. Odpowiadamy, że mamy w ręku starą kantyczkę: »pójdźmy wszyscy do stajenki«. Przecież to zaproszenie skierowane zostało już przed wiekami przez Boga Stwórcę, który Ziemię wypełnił małżeństwem, rodziną, to już wtedy wszyscy zostali zaproszeni do wspólnego gospodarowania. (...) Przed tysiącem lat, gdy do Polski przyszło chrześcijaństwo, to usłyszeliśmy to zaproszenie i poszliśmy za nim. My już innego nie potrzebujemy. (...) I dlatego z niepokojem patrzymy na pomysły, aby zapraszać narody do miejsc bez Boga, by tworzyć wspólnotę pozbawioną jakiegokolwiek związku z Bogiem, z imieniem Boga, z miejscem, gdzie się przypomina ład boży. (...) My znamy te różne pomysły i dlatego jesteśmy wierni temu pierwszemu zaproszeniu". bp Stanisław Stefanek, msza dla Rodziny Radia "M" w Zakopanem "Nasza Polska" 14 stycznia "W ramach starannie przemyślanego i misternie realizowanego planu prowadzona jest przez wpływowe i bogate ośrodki żydowskie na Zachodzie oraz Żydów zamieszkałych w naszej Ojczyźnie kampania zniesławiająca Polskę i jej wielkie historyczne dokonania, opluwająca jej wybitnych synów i ich heroiczne czyny. (...) Warto sobie uświadomić, że poprzez Unię realizowane są przez najważniejszego i najpotężniejszgo jej członka – mowa tu o Niemczech – plany politycznej i gospodarczej dominacji w Europie oraz odwieczne marzenia o rozszerzeniu na Wschód przestrzeni życiowej. (...) Na obecny stan rzeczy nałożył się długi prowadzony od chwili napadu niemiecko-sowieckiego w 1939 r. proces demontażu Państwa Polskiego, i to zarówno w aspekcie rabunku jego ziem i majątku trwałego, jak też przez fizyczną eliminację jego elit i wprowadzenie w to miejsce elit zastępczych wywodzących się przede wszystkim z mniejszości żydowskiej. (...) Sprzedaż polskiej ziemi jest niczym innym jak sprzedażą własnej Matki! Oddawanie państwowych urzędów w niepolskie ręce jest niczym innym, jak oddawaniem w niewolę własnego Ojca!". dr Jan Pyszko (prezes Polonii szwajcarskiej), "Niepodległość to obowiązek" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kałużyński z obszczaną nogawką Polska wypchana jest wybitnymi twórcami filmowymi, natomiast wybitna twórczość filmowa nie istnieje. Elity światowego kina na międzynarodowych festiwalach oglądają licznych polskich reżyserów, ale nie polskie filmy. Podziwia się zasługi i dorobek twórców zamiast produktów kinowych. Polscy filmowcy istnieją sami dla siebie i wytwarzają tylko swoją własną chwałę. W Polsce więcej się urządza krajowych festiwali filmowych, konkursów i przeglądów, niż robi filmów. Liczniejsze też są nagrody, które sobie przyznają twórcy kina, niż obrazy, które produkują. „Polityka” ogłosiła listę najbardziej dochodowych i najliczniej oglądanych polskich filmów. Są to prawie wyłącznie ilustracje do lektur szkolnych – na ogół złe, ale bardzo ruchome. Lista filmów, które przyniosły najmniejszy przychód pieniężny, też stanowi osobliwość światowej miary: 700 widzów, 1500 widzów i przychody rzędu 1200 albo 3000 zł. Proporcje między zajętymi w kinie krzesłami a kasą dowodzą przy tym, że np. z tysiąca widzów, których ogółem miał dany film, 80 proc. były to ciocie reżysera, kochankowie aktorek i sekretarki producenta, czyli publiczność przymusowa, toteż darmowa. Tak więc środowisko filmowe osiągnęło samowystarczalność: sami sobie robią, sami to oglądają, podziwiają, nagradzają i komplementują się wzajemnie. Tylko sami nie ponoszą pieniężnych kosztów tej gry pozorów. Ktokolwiek za to płaci, są to na ogół inni ludzie niż ci, którzy kupują bilety do kina. Nad tym światkiem salonowego pozoranctwa unosi się od pół wieku postać wielkiego krytyka filmowego nazwiskiem Kałużyński. Stanowi on jedyny godny uwagi człon całego cyklu produkcji i obiegu filmów. Do tego wyśmienitego segmentu należałoby dopiero dostawić, dorobić jakąś kinematografię. Kałużyński bowiem szybuje wysoko, ale w próżni. Siłą rzeczy zajęty więc jest autokreacją. Ostatnio Kałużyński odprawił prezentację siebie w dodatku do „Gazety Wyborczej” nomen omen „Duży format”. Będąc sobą Kałużyński jest zawsze ten sam. Świeżą ciekawostkę stanowi natomiast jego rozmówca. * * * Z nazwiskiem Dariusz Zaborek wcześniej się nie spotkałem, co nie ma znaczenia. System poglądów ma on seryjny. Zaborek tyle różni się od innych redaktorów „Wyborczej”, co jedna puszka coca-coli od drugiej. Jest to więc dziennikarz, który wie, jakie każdy człowiek powinien mieć poglądy i naprowadza rozmówców i czytelników na przekonania poprawne. Zajęty zaś jest też moralizowaniem, gdyż „nam nie jest wszystko jedno”. Publikując ciekawe sylwetki „Gazeta” nie tylko chce pokazać, jaki kto jest, ale też napomnieć bohatera, jakim być powinien. Jej wysłannicy to misjonarze propagujący kult zwietrzałego etosu opozycji w PRL. Zdaniem Zaborka, człowiek żyjąc powinien sprawiać, aby świat stał się lepszy. Zaborek, powołując się na refleksje starszego pana z jakiegoś filmu, zagaduje więc Kałużyńskiego, czy dzięki niemu świat stał się lepszy. Mniema widocznie, że krytyk filmowy powinien być Chrystusem, Mahometem lub Leninem. Poza zbawianiem ludzkości skłania też p. Zygmunta do mycia się. Czy umycie zajmuje tak dużo czasu? – napomina niemytego pana Zygmunta Zaborek wchodząc w rolę spóźnionej mamusi Kałużyńskiej. Gdy przestaniemy się myć, to tego wszyscy razem nie wytrzymamy – socjalizuje Zaborek niedostatki higieny osobistej Kałużyńskiego. Dla misjonarzy z „Wyborczej” każde brudne gacie mają bowiem wymiar społeczny. A jak kobiety znosiły Pana brak higieny? – drąży temat zszokowany Zaborek, który doświadczył tego, że partnerkom seksualnego współżycia najbardziej się w nim podobał aromat wody kolońskiej. Dalej jamnik Zaborek powarkuje na bujną wielkość, która z nim rozmawia, za nadmiar w życiu Kałużyńskiego kobiet, niestałość uczuć i za ucieczkę od partnerek w samotnictwo. W rozumieniu prefabrykatów myślowych będących reporterami „Wyborczej” starość bowiem powinno się spędzać z troskliwą ciotką kontrrewolucji u boku. Taka norma. Prefabrykat Zaborek gniewa się dalej na Kałużyńskiego za to, że po wojnie wrócił z Francji do reżimowej Polski. Bo ciągle nie wiem, dlaczego wrócił Pan z Francji – irytuje się mocno. – Nowa Polska to był dla nas wtedy sukces – odpowiada Kałużyński. – Osiem milionów ludzi przeniosło się ze wsi do miasta. – A Pan był jednym z tych dziennikarzy, którzy pracowali nad ich nową tożsamością – napomina rozmówcę ta puszka coca-coli. – Kultura może i była łatwo dostępna, ale przecież była to także kultura kłamstwa – wyrokuje Zaborek. – Nie ma Pan poczucia, że cały PRL i komunizm były jednym wielkim kłamstwem? A sytuacja przymusu i upokorzenia? Jak Pan sądzi, co po Panu zostanie? Czy dobrze Pan sypia? Jeżeli Pan pisał, że „Człowiek z żelaza” jest filmem miernym, to zdawał Pan sobie sprawę, jak to będzie odebrane?; Nie brał Pan pod uwagę, że to film ważny dla społeczeństwa?; A nie mógł Pan poczekać kilka lat lub nie pisać nic? A może broni Pan tak systemu, bo przez większą część życia był Pan na ich wikcie? Czy Andrzej Wajda też podaje Panu rękę? A czy w ogóle można ufać Pana pisaniu?; ... jeżeli zgodzimy się na kłamstwa małe, to możemy się zgodzić i na wielkie; Łatwo było Pana namówić do komunizmu, życie poznaje Pan w kinie. Może brakuje Panu zdrowego rozsądku? Tak oto przesłuchuje Zygmunta Kałużyńskiego komisarz polityczny z „Wyborczej”. * * * W „Wyborczej” drukuje się dwa rodzaje sylwetek ukazywanych poprzez rozmowę. Z politycznymi sprzymierzeńcami w rodzaju Giedroycia, Tischnera, Kołakowskiego rozmowy odbywane są na kolanach. Rozmawiając zaś z komuchami należy owszem pokazać obiekty w całej ich smakowitości, ale też dając należyty odpór ich życiorysom i nędzy moralnej. Czytelnikowi „Gazety” dozwala się spostrzec, że Zygmunt Kałużyński to osobowość wspaniała, cudowny oryginał myślący wnikliwie, mówiący barwnie. Wiedzieć ma jednak zarazem czytelnik, bo „nam nie jest wszystko jedno”, że należyty Kałużyński powinien mieć inny życiorys i zupełnie różne od posiadanych poglądy. Winien był zostać politycznym emigrantem albo KOR-owcem, a jeśli tego zaniedbał, ma być teraz komuchem skruszonym, pełnym obrzydzenia do siebie i liżącym Wajdzie tyłek. Taki Kałużyński, jaki jest, musi zaś brzydzić czytelników „Gazety”. Jakiś należyty Kałużyński winien też myć się, mieć żonę, szanować Zanussiego, bo grafoman czy niegrafoman, ale szczery demokrata i dobry katolik. Jako krytyk zachwycać się zaś nawet „Człowiekiem z żelaza”, czyli kiczem zrobionym według socrealistycznej receptury, ponieważ Wajda spaprał ten film w słusznej sprawie. Potępiać powinien Kałużyński PRL, a także siebie jako utrzymanka reżimu. Doceniać wyższą użyteczność prospołeczną kapitalizmu, a nade wszystko postawą swą i pracą zbawiać ludzkość. Wolność więc mamy taką, że jeśli wielki Kałużyński godzi się zaprezentować siebie szerokiej publiczności, czyli w „Wyborczej”, to musi ponieść taki tego koszt, że pozwoli jamnikowi obszczać swoje nogawki. * * * Piętnujący kłamstwa red. Dariusz Zaborek kłamie notabene w pewnej chwili cytując rzekomo Urbana: Świadomie kłamałem – mówił całkiem niedawno Urban o sobie w PRL. Niech mi łaskawy redaktor pokaże taki cytat! Zarzut Zaborka, że Kałużyński był utrzymankiem reżimu, przypomina mi zaś o mentalnym źródle takich domniemań człowieka z „Gazety”, czyli spod sztancy. Danuta Zagrodzka, dziś zresztą także dziennikarka „Wyborczej”, w czasach PRL napisała kiedyś w „Polityce”, że w warszawskich zakładach im. Świerczewskiego przydziały na auta i wczasy rozdrapuje kosztem załogi dyrekcja i polityczna elita zakładu. Taż elita przyszła więc do redakcji gromić nas za to i w dyskusji jej przedstawiciel powiedział do mnie, że oni jako klasa robotnicza mnie utrzymują, więc ja kąsam karmiącą mnie rękę. Odpowiedziałem rzeczowo: przychód i zysk ich zakładu w przeliczeniu na jednego pracownika wynosi tyle i tyle. Ja pisując jako Kibic w „Kulisach” przynoszę zaś socjalistycznemu wydawcy tyle, ile kilkudziesięciu robotników Świerczewskiego. Także bowiem robię towar, który się sprzedaje, ale ze znacznie większym zyskiem. Zbaraniały przedstawiciel klasy robotniczej zawołał: to nie jest marksistowski sposób liczenia, bo przecież my jesteśmy baza, a wy nadbudowa! Red. Zaborek zarzucający Kałużyńskiemu, że był utrzymankiem PRL, to ideologiczna baza obecnego reżimu. Cóż za szczęście, że jego nadbudową są żyjący jeszcze ludzie nie zniewoleni – tacy właśnie jak Zygmunt Kałużyński. Co nie zmienia faktu, że – jak każdy czerwony rozmówca tej „Gazety” – Kałużyński zamiast odpowiadając na pytanie objaśniać swoje racje, musi się tłumaczyć z nieczystości politycznej i intymnej skoro obie idą w parze. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kryształ rżnięty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 10 kwietnia "Podejrzewam, że zarówno w interesie SLD, ale też PSL i Samoobrony jest utrzymywanie społeczeństwa na możliwie niskim poziomie intelektualnym, tak by przeciętny obywatel miał zawód – bo to jest potrzebne – ale żeby nie myślał zbyt samodzielnie. A demokracja spełnia się tylko wówczas, gdy ludzie myślą samodzielnie. Bo jeśli tak myślę, wybieram do sejmu tego, kto jest lepszy ode mnie, gdyż wiem, że będzie reprezentował mnie lepiej niż zrobiłbym to ja sam. A dureń będzie głosował na takiego samego durnia". Mirosław Handke w wywiadzie "Nie było żadnej pomyłki w wyliczeniach" "(...) jak każdy nowotwór, SLD nie zdaje sobie sprawy z tego, że rosnąc i zagarniając coraz to nowe jego części zabija organizm, na którym pasożytuje – i tym samym podpisuje wyrok sam na siebie". Rafał Ziemkiewicz, "Imperium władzy" "Tygodnik Solidarność" 12 kwietnia "Filozofowie, jak wiadomo, rozróżniają "wolność od..." i "wolność do...". Rządząca nami partia załatwiła sobie jedno i drugie. Wolność od odpowiedzialności za komunistyczną degradację Polski. Wolność do tworzenia peerelu-bis pod szyldem socjaldemokracji. Ludzie Solidarności, których kosztem dokonały się wszystkie przemiany ostatniej dekady, na swoją wolność muszą jeszcze popracować". Jan Pietrzak, "Socjalni demokraci i wolność" "Głos" 13 kwietnia "Zakończę sięgając raz jeszcze do wypowiedzi prof. Piotra Jaroszyńskiego w Radio Maryja: "Czemu to ma służyć – to miażdżenie świadomości? Ma służyć temu, żeby dokonać rozbioru Polski, który już bardzo daleko jest zaawansowany, a utrata niepodległości to już jest kwestia sekund. Dokonuje się rozbiór Polski, a Polska traci niepodległość"". Włodzimierz Kałuża, "Owoce antynarodowej propagandy" "Nasz Dziennik" 13–14 kwietnia "Hipermarket zagładą praskich kupców i Dworca Wileńskiego. Bracie! Rodaku! Polska sprzedana! Kupując towar, popierasz pana, ale nie swego lecz unijnego, który wywiezie Twego złotego hen do Brukseli do Banku Matki. Tobie zostawi w koszu odpadki, Wielki też napis i szklane ściany. Wtedy zrozumiesz żeś wykiwany. Że z tą złotówką, którą mu dałeś, bez przemyślenia się pożegnałeś. Nie tylko Ciebie rozpacz ogarnie. Ale też Polskę, bo zginie marnie". "Bracie! Rodaku! Polska sprzedana!" Radio "Maryja" 15 kwietnia "Szeregu ważnych informacji na temat wyborów samorządowych dziś jeszcze nie posiadamy. Na pewno jednak posiada je przeciwnik. Idzie chyba o to, by polski obóz patriotyczny był zaskoczony, a tym samym nieprzygotowany do wyborów. (...) Ci wszyscy, którzy myśleli, że przeciwnik polityczny jest głuchy, ślepy i kulawy, mają poważny problem. Okazuje się bowiem, że dobrze widzi, przewiduje i nie ma żadnych skrupułów w osiąganiu zamierzonego celu. Nie można więc prowadzić z nim walki metodą partyzancką albo po harcersku wbijać finkę w stalowy pancerz machiny". Mirosław Król, "Spróbuj pomyśleć" "Tak się wszystko zmienia, bo nie liczy się człowiek, nie liczy się Pan Bóg i to wtedy ludzie stają się gorsi od hien. Jeżeli Boga nie będzie, to zobaczycie, co jest w Betlejem. (...) Ach, szkoda gadać. Jakbym coś powiedział, to tak źle i tak niedobrze. I zaraz nas posądzą, że jesteśmy tacy czy inni. Niedawno mówili: terroryści, terroryści, a teraz powiedz coś, to zaraz cię terrorystą nazwiom. Przedtem byli, cośkolwiek powiedzieć, to antysemita. A teraz – terrorysta". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "Maryja" w Białej Podlaskiej "Nasza Polska" 17 kwietnia "Dziś Polakom brakuje instynktu narodowego. To efekt braku elit, propagandy i zaprogramowanej akcji likwidacji autorytetów. W rezultacie Polacy znikają jako naród – czyli zbiór ludzi świadomych swej tożsamości – przemieniając się w bezwolną, podatną na manipulację masę. (...) Atakowany jest Kościół, rozdmuchiwane sztucznie "afery" wśród księży i hierarchów mają skompromitować Go w oczach Polaków i pozbawić nas ostatniego bastionu tożsamości narodowej – wiary katolickiej". Piotr Jakucki, "Dość potwarzy!" "Niedziela" (dodatek "Niedziela Młodych") 21 kwietnia "Moja siostra ma poważne problemy z kręgosłupem. Miała prowadzić dni skupienia dla młodzieży. Przygotowywała się sumiennie, ale w przeddzień powiedziała, że chyba musi zrezygnować, gdyż ma bóle i nie wie, czy da radę jutro wstać. (...) Poszłam do kościoła i odmówiłam w jej intencji Litanię do Aniołów, aby... nosili ją na swoich rękach przez następne kilka dni. Potem przy wieczornej modlitwie mówiłam: "Aniele Boży, Stróżu mój...". Kiedy Asia wróciła z dni skupienia, pierwszą rzeczą, jaką mi oznajmiła, było: "Alicja, oni mnie naprawdę nosili!!!"". Alicja Bronakowska, "Mój przyjaciel – Anioł Stróż" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kieres na waleta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Emotikony to używane głównie w komórkowej korespondencji SMS-owej znaki graficzne, które pozwalają więcej treści przekazać za pomocą mniejszej liczby znaków. To teoria. W praktyce stosuje się zaledwie kilka najpopularniejszych emotikon takich jak :) – dobry nastrój, :( – zły nastrój lub ;) – żartując. Przedstawiamy dziś kilkanaście emotikon, które zalecamy wprowadzić do szerszego obiegu. (_!_) – zwykła dupa (__!__) – gruba dupa (!) – cienka dupa (_._) – płaska dupa (_$_) – dupa wartościowa [_T_] – dupa kwadratowa (_:_) – dupa dziwna (_?_) – dupa tajemnicza (_#_) – dupa skaleczona (_%_) – dupa z hemoroidami (o)(o) – cycki doskonałe (+)(+) – cycki na silikonie (*)(*) – cycki ze stwardniałymi sutkami (@)(@) – cycki z wielkimi sutkami (^)(^) – cycki zmarznięte (o)(O) – cycki niesymetryczne \o/\o/ – cycki obwisłe. . – cycki Kate Moss O- – sikający Meksykanin (widok z lotu ptaka) -O- – Meksykanin na rowerze -O-O- – Meksykanin na tandemie O~O-O~ – 3 sikających Meksykanów; ten w środku opowiada dowcip Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mózg z wolnej ręki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy Sąd nie dał wiary twierdzeniom czarnego. Na początku kwietnia zeszłego roku („NIE” nr 15/2003) opisywaliśmy sprawę księdza Jana Osucha z Częstochowy, który oskarżył Czesławę K. o to, że nie chce oddać mu 30 tys. zł. Ponad wszelką wątpliwość udowodniliśmy, że pieniądze się księdzu nie należą. Sąd Okręgowy w Częstochowie zasądził kasę na rzecz księdza. 18 marca 2004 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił wyrok Sądu Okręgowego z Częstochowy i zasądził na rzecz Czesławy K. od księdza 2165 zł z tytułu kosztów procesu. Dorzucił do tego 2300 zł kosztów postępowania apelacyjnego. W uzasadnieniu sąd apelacyjny nie pozostawił na sądzie okręgowym suchej nitki: Apelacja jest w pełni uzasadniona (...) Sąd Okręgowy dokonał ustaleń faktycznych w sprawie w sposób sprzeczny z treścią zebranego w sprawie materiału dowodowego i dokonał oceny dowodów w sposób dowolny, stanowiący obrazę przepisu art. 233 §1 k.p.c. oraz bez wszechstronnego rozważenia. I nieco dalej: Rzeczą powoda (...) było wykazanie w sposób pewny lub co najmniej graniczący z pewnością, że udzielił pozwanej pożyczki w kwocie dochodzonej w pozwie. Taka sytuacja w sprawie nie zaistniała, a to przede wszystkim z różnych twierdzeń powoda m.in. co do daty pożyczki i jej wysokości. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Smoczek Wawelski " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Proszę się ode mnie od.......ić! Polskim, urzędniczo-politycznym sitwom społeczeństwo jawi się jako stado baranów, które można dowolnie przepędzać z jednego końca łąk w drugi, w sposób i o czasie, który jakiś urzędniczyna uzna za stosowny! Listem poleconym (cena znaczka 3,5 zł) Zakład Ubezpieczeń Społecznych poinformował mnie, że muszę wypełnić druki "DRA" za ostatnie... 16 miesięcy, gdyż zmieniły się przepisy. Poprzednio, jeśli wysokość składek nie zmieniła się, druków nie należało wypełniać, należało tylko uiścić składki. 16 miesięcy temu jakiś "reformator", których w Polsce wielka siła, zarządził, aby i w takich przypadkach druki wypełniać, o czym nie wiedziałem, gdyż lektura Dzienników Ustaw nie należy do moich ulubionych, a ZUS o zmianach powiadomić mnie zapomniał. Wypełniłem więc identyczną treścią (!) 16 druków i listem poleconym odesłałem je ZUS-owi (cena znaczka 3,5 zł). Do identycznego kretynizmu zmuszono w skali całego kraju miliony petentów ZUS, o czym poinformowała mnie miła urzędniczka tego urzędu, gdym próbował ją, jako przedstawiciela niepoważnej instytucji, zrugać! Obecnie dowiaduję się z prasy, że następny"reformator" uznał, że jednak w przypadkach, gdy wysokość składek nie zmienia się, druków wypełniać nie trzeba. Z niecierpliwością czekam na następnych "reformatorów", którzy dojdą do wniosku, że jednak nie zaszkodzi, aby druki wypełniać, co pozwoli w przyszłości zreformować i ten pomysł i nakazać druków nie wypełniać! W skali całego kraju opisana "śmiała reforma" kosztowała ZUS-y i obywateli co najmniej kilka milionów złotych zmarnowanych na znaczki. Po 40 latach życia w PRL i w III Rzeczypospolitej marzę już tylko o jednym: dożyć chwili, gdy te wszystkie złodziejskie ZUS-y, KRUS-y, Kasy, Narodowe Fundusze itp. zostaną rozpędzone na cztery wiatry! Sam chcę decydować o swoim życiu i o swoich pieniądzach. Czy ubezpieczę się w jakiejś firmie, którą sam wybiorę, czy też nie – to moja sprawa! U którego lekarza (czy w którym szpitalu) i za ile będę się leczyć, nikomu nic do tego! W jaki sposób zabezpieczę sobie środki do życia na starość – to jest tylko moje zmartwienie i nikogo więcej! Byłbym szczęśliwy, gdyby ci wszyscy "dobrodzieje", którzy pod pozorem troski o mnie bezczelnie mnie okradają, raz na zawsze się ode mnie od......li! Antoni Pietraszko, Piotrków Tryb. Wyborcze żołnierzyki Zatrzymuję jeszcze uwagę na artykule Henryka Schulza "Sierp, młot i cygaro" ("NIE" z 3 lipca). Istotnie. Prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Leszek Miller są dobrymi przykładami (choć zapewne nie jedynymi, tyle że bardzo widocznymi) ilustrującymi, jak dalece się można wyobcować ze środowiska lewicowego (tego z nizin społecznych), jak można oddalić się od ideałów. Oczywiście bezdyskusyjne są ich wcześniejsze wielkie dokonania polityczne. Liderzy SLD, nie tylko ci najwyższego lotu, bardziej wolą układy z możnymi tego świata (co samo w sobie nie jest naganne) niż z tymi, którzy pomogli, przede wszystkim podczas wyborów, wybić się na szczyt. Za nic mają najbiedniejszych, bezrobotnych, około 9 mln emerytów, rencistów i inwalidów. Takie w każdym razie powstaje wrażenie. Kontrasty w poziomie bytowania, nawet na prowincji, urastają nieraz do wymiarów gigantycznych. Wykraczają daleko poza różnice zasłużone, zrozumiałe. Przy jednoczesnym argumentowaniu, że nie starcza... Po słowa przychylności dla tych pokrzywdzonych przywódcy lewicy, również lokalni, sięgną dopiero przed kolejnymi wyborami. Nie ma pewności, czy tym razem ów elektorat zechce być łatwowierny. Stanisław Turowski (adres do wiadomości redakcji) Skok Propozycja wprowadzenia podatku liniowego jest niczym innym jak bezczelną próbą wielkiego "skoku na kasę". Wpływowe lobby ludzi najlepiej zarabiających postanowiło "załatwić" sobie dodatkowe dochody bez specjalnego wysiłku. W tym kraju to ogólnie uznawana za najbardziej efektywną forma akumulacji kapitału. Na egzystencjalne pytanie, kto za to zapłaci, jest jedyna odpowiedź: "pan, pani, państwo, my wszyscy zapłacimy. Kampania medialna wspierana przez największe media i ludzi mających w tym swój partykularny interes mami maluczkich nowymi miejscami pracy, które rzekomo powstaną dzięki liniowemu. (...) Przy tworzeniu miejsc pracy pieniądze, których nasi macherzy i tak mają pod dostatkiem, mają znaczenie drugorzędne. Najważniejsze są pomysły, dobra wola oraz poczucie elementarnej odpowiedzialności nie tylko i wyłącznie za własną dupę. To coś, czego naszym bogaczom brakuje najbardziej i bez czego Polska długo jeszcze będzie miała dwa razy mniejszy niż Czechy czy Węgry eksport na głowę mieszkańca. J. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Jego wysokość urzędas Prowadząc działalność gospodarczą jak chyba każdy spotykam się z gąszczem niezrozumiałych zawiłości podatkowych. (Każdy nowy minister upraszcza przepisy ha, ha, ha). Ponieważ nie mogłam uzyskać informacji w urzędzie skarbowym, zadzwoniłam do Ministerstwa Finansów. Nie życzę nikomu tam dzwonić. Wykonałam 11 telefonów i nie dowiedziałam się niczego, poza tym, żebym do jaśnie wielmożnych państwa skierowała pytanie pisemnie!!! Osoby odbierające telefony nie pozwoliły mi nawet zadać pytania do końca. Z taką arogancją, brakiem kompetencji i traktowaniem z góry obywatela i podatnika, z którego kieszeni finansowane są niemałe wynagrodzenia, premie i bonusy tych gryzipiórków, jeszcze się nie spotkałam. Anastazja (e-mail do wiadomości redakcji) Pic 1 lipca prezydent Kaczyński otwierał uroczyście najnowszy i najlepiej wyposażony Oddział Medycyny Ratunkowej w Polsce – w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Na czas wizyty Gościa polikwidowano w szpitalu stragany (na co dzień zajmujące każdy skrawek wolnej przestrzeni), do otwieranego oddziału zwieziono nieźle wyglądający sprzęt medyczny z całego szpitala. Po odjeździe Gościa rozpoczęło się mozolne odwożenie sprzętu z powrotem – tam, gdzie działa na co dzień i gdzie jest niezbędny. Nowy Oddział Medycyny Ratunkowej będzie więc czekać na nowe wyposażenie, prawdziwe. Ale sam oddział przecież jest. Dodam, że w czasie wizyty Gościa unieruchomiono jedną z dwóch głównych wind, żeby żaden łapserdak w dziurawej, podartej piżamie nie podrażnił swym wyglądem wnikliwego spojrzenia pana prezydenta. Na szczęście trawy przed szpitalem nie było potrzeby malować. Obserwator (e-mail do wiadomości redakcji) Jak brat bratu Napisaliście ("Tygodzień z głowy", "NIE" nr 25/2003): "Sejm uchwalił rezolucję wzywającą naszego Wielkiego Brata do zniesienia wiz dla obywateli najżarliwszego amerykańskiego sojusznika w Europie". Zgodnie z moją wiedzą na ten temat, nie ma najmniejszej szansy na zniesienie wiz dla Polaków, dopóki określony procent ich pozostaje w USA po wygaśnięciu prawa pobytu. Istnieje jednak teoretycznie możliwość wprowadzenia wiz dla Amerykanów chcących zaszczycić nasz kraj swoją obecnością. Najbardziej dotknęłoby to oczywiście amerykańską Polonię, która być może ruszyłaby wreszcie swoje dupy, a później mózgi i zaczęła coś robić w sprawie zniesienia wiz dla Polaków. Jesteście bardzo poczytnym tygodnikiem. Czy nie moglibyście zainicjować takiej akcji? Andrzej Waszczuk, USA "Skatoligować go" Spieszę zawiadomić, iż artykuł M. Mikołajczyka "Skatolikować go" ("NIE" nr 24/2003) zmusił wójta Waligórę do usunięcia wiernego poddanego ze stanowiska. W dniu zakończenia roku szkolnego pożegnano ubóstwianego Pana Dyrektora. Oddano mu cześć sadzając na scenie w starym fotelu pokrytym równie sfatygowaną firaną. I odbył się benefis Ireneusza R. Czułym słówkom i fontannom łez nie było końca. Najważniejsza jednakże kwestia padła z ust szefowej miejscowego koła dewotek, która to zinterpretowała wylanie przestępcy jako zwycięstwo ateizmu nad katolicyzmem. Ponieważ jest to jedyny w historii III RP tryumf ateizmu, niniejszym składam redakcji serdeczne gratulacje. Optymista (odtąd) (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na co komu tyle złomu Od ponad dwóch lat wioszczyna Krzeszów przycupnięta przy wielkim pocysterskim zespole klasztornym czeka na przyjazd ekspertów z UNESCO, którzy zadecydują, czy miejscowość wpisać na listę światowego dziedzictwa kulturowego. Na razie pan prezydent Aleksander Kwaśniewski nadał Krzeszowowi z okazji Międzynarodowego Dnia Zabytków honorowy tytuł pomnika historii Rzeczypospolitej. Chyba słusznie, skoro od dwudziestu lat kolejne rządy pompowały w opactwo szmal, za który można byłoby wybudować od podstaw trzy miejscowości rozmiarów Krzeszowa. Święty obiekt ma jednak pecha. Najpierw przeszkodą w wpisaniu na listę UNESCO były budowlane samowolki legnickiego biskupa Rybaka, który na letnią siedzibę upatrzył sobie stojący w obrębie kompleksu pałac opatów („NIE” nr 13/2002). Później miejscowość rozsławiła inaczej benedyktynka, siostra Paula, która nawalona jak stodoła (ponad 3 promile alkoholu w krwi) w ekstazie odśnieżała traktorem parking przed klasztorem, taranując świeckie pojazdy („NIE” nr 12/2004). Obecnie przytrafił się kolejny niefart. Nieznani sprawcy zajumali zabytkowy karawan, własność parafii, pozostający pod opieką tutejszej rady parafialnej. Pojazd pozostawiono na zimę w stodole należącej do jednego z mieszkańców wsi. Kiedy stopniały śniegi, okazało się, że wóz zniknął. Strata jest tym większa, że karawan, po niewielkich przeróbkach nadwozia, obsługiwał także wesela. Policja, która wstępnie liczyła, że ta kradzież to tylko krótkotrwałe użycie pojazdu, nic nie znalazła. Tak więc światowe dziedzictwo stanie się uboższe o pogrzebowo-weselny omnibus. Rada parafialna wyceniła straty na 40 tys. zł. Skruszony właściciel stodoły, który bije się w piersi za brak nadzoru nad kościelnym mieniem, ogłosił, że odpracuje całą kwotę zapieprzając na rzecz parafii. Proponujemy więc, żeby na listę dziedzictwa UNESCO wpisać ostatniego pańszczyźnianego chłopa w Krzeszowie. Na wypadek, gdyby ktoś widział śmigający po polskich drogach karawan, publikujemy zdjęcie. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czytanka Stefanka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Allach mówi NIE Tygodnik „NIE” ocenzurowany w Internecie. Przepraszamy, ale strona, którą masz zamiar odwiedzić, została zablokowana z powodu jej zawartości niezgodnej z obowiązującymi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wartościami religijnymi, kulturalnymi, politycznymi i moralnymi – taki napis po angielsku i arabsku pojawia się, gdy ktoś usiłuje połączyć się z naszą stroną ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wnioski, które nasuwają się z rozmów w Abu Zabi i tu, w Dubaju, są takie, że musimy zwiększyć liczbę informacji, które docierają na temat Polski do Emiratów i z Emiratów do Polski – powiedział prezydent Kwaśniewski podczas wizyty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w marcu tego roku. Widać nawet w szejkanatach nie traktują poważnie tego, co deklaruje nasz prezydent. Polska ma swoje wartości chrześcijańskie (WC). ZEA mają wartości islamskie (WI). Na szczęście w Pomrocznej ojciec Rydzyk jeszcze nie rządzi. Dlatego w Polsce można jeszcze obcować z „NIE” za pośrednictwem Internetu, a w Emiratach nie. Na razie. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaczeńce Dziś Prawo i Sprawiedliwość panuje w stolicy. Jutro – w całej Polsce. Prezydent Lech i premier Jarosław Kaczyńscy. Dziennie pochłaniała 2,5 kilograma ciastek albo 14 kilogramów owoców cytrusowych. Popijała coca-colą też nie oszczędzając. Anna Gołębiowska burmistrz warszawskiego Ursusa miesięcznie wydawała na słodkości dla swego sekretariatu, czyli siebie, ponad tysiąc złotych. Wszystko naturalnie szło z kasy miejskiej. Nie oszczędzała na zastawach, ozdobach wielkanocnych. Jako wierna córa Kościoła kat. ufundowała parafii obrusy. Też z kasy miejskiej. Odwołali ją głosami radnych PiS i lokalnego Stowarzyszenia Obywatelskiego. Pomimo że była z PiS. W odwecie jej partyjny kolega Lech prezydent Kaczyński wykluczył ursuskich PiSuarów z partii. Bo mianowana przez niego burmistrz miała za zadanie "ukryć wiele afer w urzędzie" pozostawionych podobno przez poprzednią ekipę. Tak była zajęta ich tropieniem, że prawie nie przyjmowała interesantów. Kaczokadry Burmistrzem największej, naj-bogatszej dzielnicy Śródmieście został Jarosław Zieliński. Działacz PiSuaru w Suwałkach. Tamtejszy radny. Pan burmistrz łączy obie funkcje kursując na linii Warszawa–Suwałki. Żal mu rozstać się z rodzinnym miastem i rajcowskimi dietami. Radną nie została Wanda Dejnarowicz. Na osłodę prezydent Kaczor rzucił ją na dyrektorowanie słynnego schroniska dla psów na Paluchu. Zaraz potem okazało się, że w poprzedniej pracy w Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Pruszkowie Dejnarowicz łamała prawo o rachunkowości i finansach, olewała ustawę o zamówieniach publicznych. Sprawa trafiła do prokuratora. "Nic o tym nie wiedzieliśmy" – bezradnie rozkłada ręce Anna Kamińska, rzecznik prezydenta Kaczora, prywatnie małżonka posła Mariusza Kamińskiego, też z PiSuaru. Andrzej Gelberg doprowadził na skraj bankructwa "Tygodnik Solidarność". To potwierdzają nawet ludzie prawicy, działacze "S". W nagrodę został prezesem Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego. Rządowanie rozpoczął od tworzenia nowych biur. Po paru tygodniach ponad setka taksówkarzy już odeszła z MPT. Spółka miejska zaczęła dołować. Prezydent nie przejmuje się tym. Zapowiedział sprzedaż MPT. Słabsze będzie tańsze. Ciekawe, kto ze swoich to kupi. Jerzy Leszczyński wygrał konkurs na szefa bemowskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Zorganizowany przed kaczorządami. Zdystansował kilkunastu kandydatów. Robotę niebawem straci na rzecz byłego burmistrza Wawra Antoniego Stradomskiego. Ten nie musi stawać do konkursu. Jest fachowcem, bo nauczycielem WF. No i aktywistą PiSuaru. Na miejsce wyrzuconego dyrektora Zarządu Domów Komunalnych w Śródmieściu mianowano Stanisława Szewczyka. Kwalifikacje? Przynależność do PiS. Syn prowadzi prywatną firmę Twój Dom, też administrującą budynkami. Oczywiście o konflikcie interesów Prawo i Sprawiedliwość słyszeć nie chce. Odwołany burmistrz Wawra Maciej Wąsik, członek Zarządu Głównego PiS, został zastępcą komendanta Straży Miejskiej. – Nie wiem jeszcze, za jakie działanie straży Wąsik będzie odpowiadał – informował komendant Witold Marczuk – PiSuar oraz Liga Republikańska, w rządzie Buzka szef Głównego Inspektoratu Celnego. Nie dziwimy się, bo Wąsik to archeolog bez dyplomu. Kaczokrewni Magistrat stołeczny i urzędy dzielnic stają się przytuliskiem dla pracowników rządu Buzka. Andrzej Urbański, ostatni kreator wizerunku Buzka, został wiceprezydentem. Odpowiada m.in. za promocję prezydenta Kaczora. Wojciech Arkuszewski, były poseł AWS i szef doradców Buzka, teraz kieruje miejskim zespołem doradców. Jarosław Guzy, mąż Anny i zięć senatora Zbigniewa Romaszewskiego, został szefem szmalcownej spółki Holding Wars. Anna, małżonka posła PiSuaru Mariusza Kamińskiego, jest osobistą rzeczniczką prezydenta Kaczora. Anna, też Kamińska, też z PiSuaru, ale żona niżej notowanego w hierarchii partyjnego posła PiS Michała, jest jedynie zastępcą dyrektora Biura Promocji Miasta. Prawo i Sprawiedliwość dba o rodzinę. Działacz samorządowy PiSuaru Karol Karski wydreptał pierwsze miejsce na samorządowej liście wyborczej, czyli mandat radnej w Aninie dla swojej siostry. Wojciech Starzyński, z PiSuaru, wykierował na radną swą małżonkę Ewę. Ale najbardziej hojny i prorodzinny okazał się aktywista PiSuaru poseł Przemysław Gosiewski. Posiadając od państwa Kaczyńskich dwa talony na premiowane miejsca na samorządowych listach wyborczych umieścił tam dwie swoje małżonki. Byłą i obecną. Dobrze, że Gosiewski nie jest muzułmaninem. Wtedy trzeba byłoby wykroić dla kobiet Gosiewskiego nowe rady. Przyjmując kaczokrewnych prezydent Lech zwalniał masowo urzędników magistratu. Od 1 czerwca ponad tysiąc zasiliło szeregi bezrobotnych. Wśród nich była Anna Wieteska, szeregowy pracownik Wydziału Ochrony Środowiska. Wyleciała tylko za nazwisko, takie samo, jakie nosi lider stołecznego SLD. Cóż z tego, że poza nazwiskiem pani Anny z liderem SLD nic nie łączy. Czystki kadrowe sparaliżowały urzędy. Jak donosiło "Życie Warszawy" (nr 138), w czerwcu przez trzy tygodnie Wydział Architektury w Urzędzie Wawra był nieczynny. Zwolniono sekretarkę, bo nie była z PiSuaru, ale nie zdołano zatrudnić swojej. Widocznie aktywistki Prawa i Sprawiedliwości liczyły na lepsze posady. W dzielnicy Włochy przez prawie dwa tygodnie nie wydawano praw jazdy. Paweł Zołoteński od Kaczora potwierdził, że powodem były nadmierne zwolnienia z pracy. Jedyny swój pracownik zachorował. Po dwóch miesiącach urzędowania odszedł nowy naczelny architekt miasta Warszawy prof. Jan Maciej Chmielewski. Stwierdził, że władze nie chcą zmieniać na lepsze, bo mają "inne priorytety". Problemy może mieć burmistrz Targówka, radny PiSuaru Romuald Gronkiewicz. Chociaż jest właścicielem domu, to korzysta z mieszkania komunalnego. Ale gazety zajęte są tropieniem afer SLD. Kaczostyl Bądźmy sprawiedliwi. Nie tylko obsadzaniem stanowisk zajmuje się prezydent Lech Kaczyński i jego drużyna. Autorytarnie skierował Muzeum Powstania Warszawskiego do gazowni na Wolę, na teren zajęty przez reżysera Wajdę. Na protesty pracowników muzeum, że mają inną lokalizację, odparł, że w razie czego zrobi się tam kolejne muzeum – Podziemnego Państwa Polskiego. Zatrzymał dotacje z budżetu miasta dla hospicjum onkologicznego na Ursynowie. Czuję się jakbym usłyszał spieprzaj dziadu – skarżył się dyrektor hospicjum "Gazecie Stołecznej". W czasie wyborów Kaczor sprzeciwiał się budowie autostrady na Ursynowie. Teraz taka powstanie. Tyle że nie w wykopie, jak planowano. Nie pod nazwą "autostrada", lecz "droga szybkiego ruchu". Znacznie szybciej realizuje się inna inwestycja – nowy gabinet prezydenta. Stary mu nie odpowiadał, bo – jak wyznała małżonka prezydenta Maria w "Gazecie Stołecznej" – Mąż lubi, gdy gabinet ma zaplecze. A tu jest tylko taka mała toaletka. Pech, że Kaczor upatrzył sobie na gabinet nową siedzibę – Pałac Branickich przy ulicy Miodowej. Remont już się kończy, kiedy pałac decyzją Centralnego Urzędu Mieszkalnictwa został zwrócony przedwojennym właścicielom. Obrońca Prawa i Sprawiedliwości oraz pokrzywdzonych przez komunę Lech Kaczyński odwołał się od tej decyzji do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Pomaga mu wiceprezydent Dorota Safjan. Małżonka prawicowego prezesa Sądu Najwyższego Marka Safjana. Prezydent Kaczor obiecał: 3 Rozwiązanie umowy z Waparkiem, czyli firmą pobierającą haracz za parkowanie w mieście. Umowy nie rozwiązał, sprawa trafiła do sądu dzięki obywatelom. Obecnie nikt nie wie, czy parkowanie bez opłat Waparku jest legalne, czy nie. 3 Stację metra Dworzec Gdański pod koniec 2003 r. lub na początku 2004 r. po uzyskaniu przez parlament dodatkowych 70 mln zł. Dotację dostał, ale obiecany termin oddala się niczym ostatni wagon metra. 3 Powstanie internetowej witryny o miejskich zamówieniach publicznych. Jest już, ale zawiera kilkadziesiąt drugorzędnych informacji. 3 Zakaz budowy nowego lotniska na Okęciu. Zaskarbił tym sobie popularność okolicznych mieszkańców, zaszkodził interesom całego miasta. Teraz cichcem próbuje wycofać się z nierealnej obietnicy. Kaczoklęska Rok już minie niebawem od czasu rządów Kaczorów w stolicy, a nadal nie ma "Statutu Miasta". Takiej jego konstytucji. Określającej zakres kompetencji urzędników. Dzielącej zadania między ratusz i dzielnice. Pokazującej, kto czym się zajmuje i za co jest odpowiedzialny. Długo jej nie było. Są bowiem dwa projekty. Jeden Prawa i Sprawiedliwości, drugi koalicyjnej Platformy Obywatelskiej. Po wakacjach Rada Warszawy zacznie nad nimi debatować. Nie wiadomo, który projekt przejdzie. Dwa dowodzą jednego – koalicja PiSuaru i PO ledwo się w stolicy trzyma. Prezydent Kaczor zasłynął z innych niefortunnych decyzji. Zabronił organizowania imprez kulturalnych na warszawskiej Starówce, bo mieszkańcy poskarżyli mu się na hałas. Ograniczył do minimum ogródki piwne nad Wisłą, bo ktoś z jego otoczenia wolał urządzić tam płatne parkingi. Szczytem arogancji prezydenckiej jest jego stosunek do ambasadorów. Prezydent stolicy to ważna w kraju figura. Ambasadorowie zwyczajowo składają mu wizytę. Nierzadko są to przedstawiciele krajów, z których stolicami Warszawa ma umowy partnerskie. Ale prezydenta Kaczora takie pogaduszki "nudzą". Olewał i olewa ambasadorskie prośby o audiencje. Pewnie jak zostanie prezydentem RP, to też nie będzie miał czasu na dyrdymały. Miały być prawo i sprawiedliwość. Miała stolica być zarządzana sprawnie. Po prawie roku rządów Warszawa stała się republiką kolesiów. Zauważa to już prasa nielewicowa. "Życie Warszawy", "Gazeta Stołeczna". Nie chcą dostrzegać tego jeszcze media centralne. Nie chcą zobaczyć, jak wygląda przyszłe państwo Kaczyńskich w stołecznej pigułce. Jarosław Kaczyński krytykował prawicowy, awuesowski "TKM", czyli "Teraz Kurwa My". Brat jego Lech PiSuarowski "TKM" wprowadził w Warszawie w życie. PS Informacje i cytaty pochodzą z niezależnej prasy. Niektóre ukazały się w "NIE", nr 14/2003 w artykule "Kacze jaja". Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie daj się pobrać cd. Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł M. Kuczewskiego pt. "Nie daj się pobrać" ("NIE" nr 13/2003). Rozumiem, że w ten sposób redakcja pragnie przyczynić się do realizacji art. 37 ust. 1 Konstytucji, który głosi: Kto znajduje się pod władzą Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności i praw zapewnionych w Konstytucji. A poborowy to też człowiek, chociaż nie wszystkie władze o tym pamiętają. W artykule tym znalazł się jednak fatalny błąd, który zamiar ten może zniweczyć. Kuczewski napisał: Od decyzji komisji poborowej (o odmowie skierowania do służby zastępczej – przyp. R.T.) przysługuje prawo odwołania. Należy to zrobić w ciągu 30 dni od orzeczenia. Decyzję komisji zaskarża się do Naczelnego Sądu Administracyjnego... Jeśli któryś z poborowych zapamięta tę radę i nie przeczyta pouczenia na końcu fatalnej dla niego decyzji (a pouczenie to będzie raczej prawidłowe – wiem coś o tym), trafi przed oblicze kaprala w jednostce wojskowej mimo wysiłków, by tego uniknąć. Otóż od decyzji powiatowej komisji poborowej (zwanej tu "orzeczeniem") odwołanie przysługuje do wojewódzkiej komisji poborowej (art. 38 ust. 2 pkt 2 i art. 41 ust. 2 ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej), przy czym termin ten jest znacznie krótszy: 14 dni od dnia doręczenia (art. 41 ust. 5). Skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego (NSA) faktycznie wnosi się w terminie 30 dni od dnia doręczenia decyzji (art. 35 ust. 1 ustawy o NSA), jednak można to uczynić dopiero po wyczerpaniu środków odwoławczych (art. 34 ust. 1 ustawy o NSA). A takim środkiem odwoławczym jest właśnie wspomniane odwołanie do wojewódzkiej komisji poborowej. Skutek będzie więc taki, że Wysoki Sąd skargę odrzuci powołując się na art. 27 ust. 2 ustawy o NSA. Niestety, na naprawienie błędu i wniesienie odwołania do wojewódzkiej komisji poborowej (14 dni!) będzie już stanowczo za późno. Wprawdzie art. 58 § 1 Kodeksu postępowania administracyjnego lituje się nad spóźnialskimi nakazując przywrócić termin na prośbę zainteresowanego, jeżeli uprawdopodobni, że uchybienie nastąpiło bez jego winy, jednakże obawiam się, że trudno będzie przekonać urzędników (a także Wysoki Sąd), że pechowego poborowego usprawiedliwia zawierzenie Waszemu szanownemu pismu, jeżeli w decyzji (orzeczeniu) zamieszczono prawidłowe pouczenie. Autor : Ryszard Taradejna Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziecko robione na raty Cywilizowany świat uznaje niepłodność za chorobę, Kościół za dopust boży, któremu trzeba się poddać. Po której stronie opowie się rząd Millera? Wraca temat zapłodnienia in vitro. Przypomina o nim list otwarty podpisany przez pełnomocnika rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Izabelę Jaruga-Nowacką i wiele znanych postaci orientacji laickiej. Szerszą akcję w tej sprawie próbują zmontować organizacje pozarządowe obawiając się, że po nowych wyborach zwycięska prawica zgasi ostatni promyk nadziei na zmiany. Poseł Zbigniew Janowski (SLD) skierował interpelację do ministra zdrowia domagając się ponownego objęcia leczenia niepłodności ubezpieczeniem zdrowotnym. Ponownego, bo zapłodnienie pozaustrojowe w roku 1992 skreślił z listy zabiegów refundowanych katoprawicowy minister Władysław Sidorowicz. Nie dlatego, że nagle zabrakło pieniędzy. Tych na służbę zdrowia zawsze brakuje. Sidorowicz zrobił to wyłącznie z przyczyn ideologicznych, na życzenie sutannowych. Kościół kat. cierpi w tej sprawie na schizofreniczne rozdarcie. Z jednej strony zaleca intensywne rozmnażanie się, zakazuje aborcji i antykoncepcji, uprawia wręcz kult dziecioróbstwa. Z drugiej zaś uważa, że nie każda metoda produkcji bobasków jest dozwolona. Kościół potępia: a) sztuczne zapłodnienie nasieniem obcego dawcy, bo to przecież zdrada małżeńska; b) sztuczne zapłodnienie nasieniem ślubnego męża, gdyż plemniki wolno wprowadzać do żeńskiego organizmu tylko przy użyciu penisa, w tzw. akcie miłości małżeńskiej; c) wszelkiego typu zapłodnienie in vitro – bo to manipulacja wbrew naturze. Choć dziecko poczęte w probówce jest nie do odróżnienia od poczętego w łóżku. A wbrew naturze jest też sztuczna szczęka. 12 lat po decyzji Sidorowicza znaleźliśmy się w ogonie Europy – razem z Rosją, Rumunią i Mołdawią. Wśród 25 starych i nowych krajów członkowskich Unii tylko Polska nie refunduje kosztów prokreacji wspomaganej. Dla porównania – w Danii, Holandii, Szwecji, Czechach, Słowacji refundowane są trzy cykle in vitro. We Francji i Niemczech – cztery. Na Węgrzech – pięć. We Włoszech ubezpieczenie obejmuje pełen koszt leków i część kosztów procedury medycznej. Austria refunduje całe leczenie kobietom przed 40. rokiem życia. Grecja i Hiszpania – wszystkim bez ograniczeń. A poza Unią? W Chorwacji refundowane są trzy cykle in vitro, w biednej Macedonii – 80 proc. kosztów leków. Wszyscy bowiem, poza władzami Pomrocznej, rozumieją, że chodzi o chorobę społeczną. Sprawa jest poważna, ponieważ w krajach rozwiniętych około 20 proc. par hetero ma problemy z płodnością. W Pomrocznej oznacza to 1,5 miliona kobiet i tyle samo mężczyzn. Państwo polskie, ustami kolejnych premierów i ministrów, mówi tym ludziom: mamy was gdzieś, chcecie, to płaćcie z własnej kieszeni. Zapłodnienie pozaustrojowe jest więc luksusem dostępnym tylko dla tych, których na to stać. Niezamożne pary zaciągają wielotysięczne kredyty na ich sfinansowanie, chociaż dziecko nie jest inwestycją samospłacającą się. Oczywiście, kredyty dostaną tylko ci, których bank uzna za wiarygodnych i wypłacalnych. Mniej więcej połowa społeczeństwa nie ma na to szans. Czarni robili, co mogli, żeby udupić ten typ leczenia. Organizowali nagonki – np. na klinikę prof. Szamatowicza w Białymstoku. Mimo to presja rynku, rosnący popyt spowodowały, że dziś w Pomrocznej zabiegi in vitro wykonuje 6 ośrodków akademickich i 18 prywatnych. Jak Pan wyjaśni fakt, że Narodowy Fundusz Zdrowia finansuje leczenie np. raka płuc u nałogowych palaczy, AIDS u narkomanów czy alkoholizmu, a odmawia się tego prawa kobietom, które w najmniejszym stopniu nie przyczyniły się do swojej choroby? – pyta poseł Janowski ministra Sikorskiego. Drobna korekta: nie jest to choroba wyłącznie kobieca.Zaburzenia płodności występują równie często u obu płci. Tak czy inaczej czekamy, co odpowie Sikorski. Czy skorzysta z ostatniej być może szansy, aby – robiąc wbrew Kościołowi – wyjść naprzeciw potrzebom społecznym. Jeśli ktoś się boi, że kosztowne zabiegi in vitro zrujnują Narodowy Fundusz Zdrowia, niech sięgnie po stosowne wyliczenia. Wynika z nich, iż koszty leczenia niepłodności wyniosłyby 0,39 proc. wydatków na opiekę zdrowotną. Odpadłoby jednak leczenie ludzi, którzy nie wytrzymują psychicznie bezdzietności i zapadają z tego powodu na choroby psychosomatyczne, nerwice, depresje itd. To już ostatni dzwonek, żeby ekipa Millera zmieniła coś w odziedziczonych po prawicy idiotycznych przepisach. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Osama ben Kaczyński Lech Kaczyński, prezydent pomrocznej stolicy, prowadzi antydżihad. Wraz ze swoją świtą terroryzuje arabskie kebaby. Ali Emaid Iddine. Patrzę na chłopa – no nie, przypomina Osamę jak cholera, ta owinięta biała szmata na głowie; można by go spokojnie przymknąć na 48 godzin. Oglądam jego drugi profil – jakby się dobrze przyjrzeć, Ali przypomina też tego tyrana Saddama Husajna. – Jestem Palestyńczykiem, bezpaństwowcem znaczy, ale urodziłem się w Syrii. To jest mój pierwszy dowód osobisty – macha mi przed oczami plakietką z napisem Rzeczpospolita Polska. – W Polsce pracuję od 1990 roku. Poznałem tu żonę, mamy troje dzieci. Ali mówi dobrze po polsku, literackim wręcz językiem. Nagle do baru przy Marszałkowskiej, gdzie siedzimy, włazi żul, śmierdzi jabolem i awanturuje się pieprząc coś o terrorystach. Ali Imad (tak się czyta Emaid) mnie przeprasza i idzie w stronę dziada. Powie "spieprzaj dziadu" czy nie powie? (niewkręconym w Kaczyńskiego przypominam, że taką rasową polszczyznę prezydent Kaczka zapodał jednemu ze swoich wyborców na spotkaniu przedwyborczym). Nie powiedział. – Proszę opuścić lokal, bo wezwę policję. Żul dostaje kebaba za friko i wychodzi. Jestem zdegustowana – Imad w ogóle nie zna polskiego. Co on robi w tym kraju? – Przepraszam bardzo. Czasem się to zdarza. – Imad znowu siada przy stole i kontynuujemy gadkę. W barze robi się coraz ciaśniej. Ludzie żrą kebaby jak durni. – Ten lokal podnajmuję od dwóch lat, trzy miesiące temu Zarząd Domów Komunalnych Warszawa Śródmieście dał mi pozwolenie na jego powiększenie. Włożyłem w to sporo pieniędzy. Wziąłem kredyt z banku. Ten bar to wszystko, co mam. Wyremontowałem go. I tydzień temu dostałem to – Imad pokazuje mi kwit: Uprzejmie informuję, że nie została wyrażona zgoda na dalszy podnajem w/w lokalu na rzecz Pana Ali Emaida Iddine z przeznaczeniem na gastronomię. Patrzę najpierw na podpis: Stanisław Szewczyk? Uuuu. To już powołano nowego dyrektora w ZDK Śródmieście, intratna fucha. – To jest zaufany człowiek prezydenta Kaczora, wiesz? – Nie wiem, nie znam się na tym, ale on rujnuje moje życie. W zeszłym tygodniu była u niego moja żona. Tak nam poradzono, że to będzie lepiej wyglądało, jak pójdzie żona, chociaż sprawa dotyczy mnie. Przyzwyczaiłem się, że w Polsce urzędnicy traktują mnie jak powietrze i nie chcą ze mną rozmawiać, chociaż mówię płynnie po polsku. Tylko w banku traktują mnie jak człowieka. Chciałem poznać szczegóły, dlaczego wydano taką decyzję, na jakiej podstawie ZDK wyrzuca mnie z lokalu. Żona z państwowej instytucji wróciła zapłakana. Potraktowano ją jak... – Jak dżiarja? – wcinam się w słowo Imadowi. Dżiarja to po arabsku kobieta z haremu. – No właśnie – kończy Imad i patrzy na mnie podejrzliwie. – Skąd znasz arabski? Nic mu nie mówię, bo musiałabym wsypać mojego ojca, który był w osiemdziesiątym którymś roku w Iraku na kontrakcie. Do dziś potrafię policzyć po arabsku do dwudziestu, znam kilka zwrotów i słówek potrzebnych głównie facetom. Eee tam, stare dzieje. – Co robiłeś Imad, zanim otworzyłeś swój bar na Marszałkowskiej? – Miałem klub na Saskiej Kępie. Tam też odebrano mi lokal po tym, jak zainwestowałem pieniądze. Sprawa jest teraz w sądzie. Ludzie z tamtej spółdzielni byli dla mnie bardzo mili. Nigdy nie było żadnych problemów. Dali aneks do podpisania. Podpisałem bez czytania, bo u Arabów jest taka zasada, co z oczu, to z serca. No i na podstawie tego aneksu wyrzucono mnie z dopiero co wyremontowanego przeze mnie lokalu. Tam byłem prawdziwym szefem, dzisiaj tnę kebaba, ale nie przeszkadza mi to, bo lubię każdą pracę. * * * Sprawdziłam Imada wszę-dzie. U glin jest czysty jak łza. Zadzwoniłam też do ZDK. Nikt nie chciał ze mną gadać o Imadzie Arabie, zasłaniając się decyzją administracyjną, do której wydania mają prawo bez podania przyczyn. Zapytałam wtedy urzędasa z ZDK (oczywiście zapomniałam jego personaliów, tym lepiej dla niego), czym się różni, jego zdaniem, Imad od osiedlowego trzepaka, oczywiście poza tym, że trzepak nie ma polskiego obywatelstwa. Nie odpowiedział, więc podejrzewam, że niczym. Osobiście jednak zdaje mi się, że istnieją jeszcze inne różnice, więc zabieram plik kwitów od Imada i przeglądam wszystko jeszcze raz w chałupie. W ramach prawa i sprawiedliwości, walki z pomrocznym Ku-Klux-Klanem, czyli w skrócie pleniącym się wszędzie zwykłym polskim skurwysyństwem. Marszałkowska, pawilon 137, 138, Snack Bar Sahara, regularnie płacone rachunki, dobre kontakty z bezpośrednim najemcą lokalu, dziadkiem, który kiedyś prowadził żelaźniak. Dziś dziadek mógłby w interesie nie wytrzymać ciśnienia kapitalizmu. Obok Sahary jest dobrze zaopatrzony sex shop, dwa pawilony dalej peep-show. W którymś z kwitów z ZDK do najemcy, od którego z kolei podnajmuje lokal Imad, znalazłam wreszcie pretekst planowanego wydymania z Marszałkowskiej Imada. Jednocześnie wyjaśniam, że intencją ZDK, jako dyspo-nenta oraz zarządcy budynków komunalnych jest, aby każdy najemca wykorzystał lokal zgodnie z własnymi potrzebami i możliwościami oraz z jego umow-nym przeznaczeniem. Stanisław Szewczyk. Przeglądam też decyzję o pozwoleniu na powiększenie baru Sahara. W tym piśmie ZDK nie przeszkadza, że Sahara to bar z kebabami, a nie ze śrubkami, bo zarówno najemca, jak i podnajemca wypełniają warunki umowy. Ten kwit podpisał trzy miesiące temu poprzedni dyrektor, neutralny jak Szwajcaria. I na moje podejrzliwe oko to PiSuary chcą z lokalu wysiudać zarówno Araba, bo wiadomo – Arab, ale także dziadka inwalidę, bo ktoś z kwaczących znajomych chce otworzyć na Marszałkowskiej własny small biznes i potrzebuje lokalu, o właśnie takiego jak Snack Bar Sahara. Mam jednak dla zetdekowców dosyć chujową wiadomość. Ponieważ straciłam mój cenny czas na grzebanie w kwitach i żenującej sprawie godnej zainteresowania ropuchy albo muchy tse-tse, popilotuję ją do końca. Jeśli ZDK Warszawa Śródmieście pod wodzą dżihadujące-go Szewczyka zabierze lokal Imadowi i dziadkowi kombatantowi i na jego miejsce wsadzi innego biznesmena, a ten nie otworzy tam żelaźniaka (żeby było zgodnie z umową), to oddajemy sprawę do sądu i będziemy się bacznie przyglądać każdej lokalowej decyzji Szewczyka. A w "NIE", jak wiadomo, prawników mamy wybitnych. I to nie jest żadna tam groźba. To tylko dżihad. Allah akbar. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Artur bez wytrysku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Znowu upadek W czasie posiedzenia Komisji Infrastruktury Rady Miasta Krakowa poświęconej budżetowi rozległ się huk. To spadł z krzesła, w którym ułamała się noga, wiceprezydent Tadeusz Trzmiel. Pan Trzmiel był blady i przejęty. Jedni radni wołali, by nic nie mówić o upadku prezydentowi Majchrowskiemu, inni zastanawiali się, kto mógł podpiłować nogę krzesła. Odnotowujemy ten incydent z obowiązku kronikarskiego. Kudy tam bowiem upadkowi Trzmiela do upadku Millera z helikoptera czy Jagielińskiego z konia. Poseł szuwarowo-błotny Z długiego rejsu do USA powrócił Stanisław Kalinowski, poseł ziemi chojnickiej. Poseł wyjaśnił zaniepokojonym jego długą absencją w Sejmie dziennikarzom, że usprawiedliwił swoją nieobecność, nawiązywał bowiem kontakty z amerykańską Polonią. Jest szansa na kon-takty pomiędzy Chojnickim Klubem Żeglarskim, klubem w Gdyni i z Chicago – opisał swój dyplomatyczny triumf pan poseł. Dla mnie, żeglarza szuwarowo-błotnego, była to przygoda nie lada – wyznał w wywiadzie przeczytanym, miejmy nadzieję, przez jego wyborców. Sztuka wychodzenia przez okno Przed szczecińskim sądem stanie Bogdan G., były doradca przewodniczącego Samoobrony Andrzeja Leppera, autor rewelacyjnych doniesień o talibach hodujących wąglika w Klewkach. Pan Bogdan uciekł przed rokiem ze szczecińskiego hotelu przez okno(!) nie płacąc rachunku za nocleg – 130 zł i rachunku za telefon – 156,10 zł. Prokurator zarządził badania psychiatryczne Bogdana G. Naszym zdaniem niepotrzebnie. Nie każdy bowiem, kto wychodzi przez okno, jest wariatem. Nieprawdaż, Aleksandrze K.? Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozwiązek Jeśli struktura OPZZ ulegnie rozchwianiu, zniknie jedyna realna siła mogąca się przeciwstawić politycznemu dyktatowi prawicy i oligarchów. Na tle tego, co się od dwóch lat dzieje w kierownictwie SLD i jego rządzie, centrala OPZZ jawiła się jako wyspa spokoju na morzu lewicowego chaosu. 3 marca 2003 r. około trzeciej po południu Maciej Manicki niespodziewanie zrezygnował z funkcji prze-wodniczącego OPZZ. Po krótkim przemówieniu wręczył kilka pism wiceprzewodniczącemu Łepikowi, wziął teczkę i wyszedł z sali obrad. Ruch Manickiego wprawił w osłupienie członków władz OPZZ. Tym bardziej że rezygnacja nastąpiła kilka godzin po spotkaniu z prezydentem Kwaśniewskim i 6 dni po wspólnej nasiadówce kierownictw OPZZ i klubu parlamentarnego SLD. W spotkaniu tym uczestniczyli m.in. premier Leszek Miller i marszałek Marek Borowski. Związkowi i partyjni liderzy wzajemnie ostro się opierdalali i nie wszystkie różnice zdań zostały przezwyciężone w trakcie ostrej dyskusji. Manicki wypowiadał się tak, jak gdyby miał zamiar nadal przewodzić. * * * Prawdopodobnie nie było jakiegoś jednego powodu, który skłonił Manickiego do odejścia. Rezygnując ze stanowiska nie miał upatrzonego zapasowego lądowiska. Posunięcie było więc bardzo ryzykowne, zważywszy smutny los Ewy Spychalskiej, byłej szefowej OPZZ, która w styczniu musiała zarejestrować się jako bezrobotna. W tle rezygnacji Manickiego nie ma afery ani ostrego konfliktu personalnego. Panuje powszechna opinia, że Manicki był facetem o czystych rękach, kryształowo uczciwym. Nie dorobił się. W korytarzowych rozmowach w gmachu przy Kopernika słychać, że Maciej Manicki był psychicznie wykończony, a fizycznie skrajnie przemęczony. Ponoć jego stan zdrowia bardzo się ostatnio pogorszył. Ucieranie wokół planu Hausnera jakiegoś strawnego dla związkowców kompromisu wymagało ze strony Manickiego prawdziwej ekwilibrystyki politycznej. Na to wszystko nałożyły się kłopoty finansowe OPZZ. Składając rezygnację Manicki powiedział m.in.: Trzy lata temu, gdy objąłem funkcje przewodniczącego, deficyt wynosił 8 mln złotych, teraz 4 miliony. Tak znaczne zmniej-szenie deficytu było możliwe dzięki restrukturyzacji OPZZ i drastycznej redukcji zatrudnienia z około 400 pracowników do około 220. Natomiast nie powiodła się próba podwyższenia składki członkowskiej na rzecz OPZZ, która od 1989 roku wynosi 2 grosze od członka (składkę OPZZ wpłacają związki zrzeszone w porozumieniu). Jeśliby wszyscy ją zapłacili, to do kasy OPZZ wpłynęłoby 250 tys., ale niestety zaległości z tego tytułu są olbrzymie... Chciałem, ale nie mogłem wprowadzić zmian. OPZZ to okręt, który tonie od dawna, ale do końca kadencji wystarczy środków na sfinansowanie wydatków... Mogłem dotrwać do Kongresu, ale to byłoby bez sensu. * * * Manicki w dosyć emocjonalnym, acz krótkim wystąpieniu zwrócił uwagę, że w „Solidarności” składka na rzecz centrali związkowej wynosi ok. 1,5 zł, czyli konkurencyjna centrala ma 75 razy więcej środków od jednego członka na prowadzenie działalności statutowej. W najbliższych miesiącach sytuacja finansowa OPZZ ulegnie dalszemu jeszcze pogorszeniu. Z budynku przy Kopernika wyprowadza się Bank Millennium, istotne źródło wpływów dla OPZZ. Szefowie związków zrzeszonych w OPZZ sprzeciwiają się kategorycznie zwiększeniu finansowania centrali. Nie rozumieją tego, że co prawda siła OPZZ zależy od siły i dokonań związków branżowych wchodzących w skład porozumienia, ale pozycja zrzeszonych związków zależy również od tego, jak centrala OPZZ radzi sobie w negocjacjach z rządem oraz ile po-trafi wytargować od pracodawców w skali ogólnopolskiej. Centrala musi więc mieć w miarę liczny sprawny personel składający się z kompetentnych, wykształconych ludzi potrafiących podjąć merytoryczną polemikę z ekspertami wynajętymi przez administrację i organizacje pracodawców. Centrala związkowa powinna móc też korzystać z zewnętrznego zaplecza eksperckiego. A dzisiaj nikt nie napisze ekspertyzy za Bóg zapłać. Istniejąca struktura organizacyjna OPZZ również jest kłopotliwym balastem. OPZZ skupia 102 związki ogólnokrajowe, z których wiele zrzesza zaledwie po kilkuset członków. Manicki chciał tę przestarzałą strukturę unowocześnić i utworzyć jednolity związek o nazwie Ogólnopolski Powszechny Związek Zawodowy (pozostałby skrót OPZZ). Z drugiej strony Manicki chciał „uwłaszczenia” wojewódzkich struktur OPZZ i nadania im osobowości prawnej, dzięki czemu mogłyby prowadzić działalność gospodarczą i zarabiać na swoje utrzymanie. Te pomysły napotkały jednak mur sprzeciwu w Prezydium OPZZ. * * * Czy nowy przewodniczący, który w kwietniu zajmie miejsce po Manickim, potrafi przeforsować w Radzie OPZZ jakieś sensowne pomysły poprawia-jące sytuację finansową i strukturę organizacyjną związkowego ruchu branżowego? Odpowiedź na to pytanie będzie mieć kapitalne znaczenie dla całej polskiej lewicy. W sytuacji kiedy SLD się rozsypuje, OPZZ jawi się jako jedyna zorganizowana struktura mogąca w jakimś stopniu równoważyć polityczne wpływy wściekłej prawicy. Na razie ster rządów w centrali przejął Ryszard Łepik. Ma on nad Manickim tę przewagę, że jest bardziej cierpliwy i lepiej dogaduje się ze związkowym aparatem. Jednak szanse Łepika, jeśli zechce kandydować, można ocenić jedynie pół na pół. Zapewne o prezesurę zabiegać zechcą dotychczasowi wiceprezesi Jan Guz i Wiesława Tarkowska oraz liderzy związków branżowych, a wśród nich z pewnością niesłychanie ambitny Paweł Janas, który dotąd więcej udzielał się we władzach SLD. Ponoć chrapkę na stanowisko przewodniczącego OPZZ ma także były SLD-owski parlamentarzysta Jan Kisieliński i obecny poseł Sojuszu Ryszard Zbrzyzny. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Łzy słońca" W połowie filmu byliśmy w rozpaczy: wszystko zapowiadało niezły, w miarę prawdopodobny film rozrywkowy. Nici zatem z recenzji, co oznaczało, że na próżno wydaliśmy kasę na bilety. Na szczęście dzielni amerykańscy filmowcy nas nie zawiedli. To nie był film o wahaniach między rozkazem a człowieczeństwem, tylko debilna agitka o tym, jak Biali Ludzie ratują życie Dobrym Czarnuchom, którzy są dobrzy tylko dlatego, że rozumieją, iż jedyną drogą do raju jest demokracja według amerykańskich wzorców. Biali Ludzie w większości giną dla tych głupich bambusów, a ci, którzy zostali przy życiu, krwawią z licznych ran i odchodzą podtrzymywani silnymi dłońmi swych przyjaciół, w tym dzielnego generała. Na miejscu zostają uratowane Murzynki Bambo, które tańczą dziki taniec radości wokół zarodka demokracji, którym jest jakiś mło-dy asfalt. Ku-Klux-Klan będzie prowadzał obowiązkowo do kina swoje pociechy na to rasistowskie gówno, żeby widziały, że tylko Biali mogą nieść Cywilizację i Postęp. "Tomb Raider 2" Pierwsze 120 sekund męska część widowni z lekka się ślini i zastanawia się, dlaczego ma takie ciasne spodnie – a to na widok tej Angeliny Jolie, którą jakiś człowiek bez serca namówił do tej roli, wiedząc, że tym ją skompromituje. Potem wszyscy zgodnie zasypiają. Bo oto zdarzyła się rzecz przedziwna – wydarzenia toczą się z szybkością światła, efekty specjalne zapierają dech w piersiach, trup ściele się gęsto, karabiny strzelają, potwory żrą ludzi bez opamiętania, a zdarzenia nadprzyrodzone robią różne fajne rzeczy. Wszystko razem daje śmiertelną nudę. To nowy jakościowo wkład amerykańskiej kinematografii do dziedzictwa kultury światowej – maksimum środków, minimum pracy mózgu. "Kuloodporny" "Poszukiwacze zaginionej arki" to w porównaniu z tym czymś wyrafinowany intelektualnie dramat psychologiczny. Na miejscu Spielberga i Lucasa wytoczyłbym proces facetowi, który reżyserował ten nikomu niepotrzebny zwój celuloidu. Nie o zerżnięcie pomysłu – hitlerowiec za pomocą cudownego gadżetu chce mieć władzę nad światem – tylko o to, że gość prezentując na ekranie swoją produkcję kompromituje amerykański system oświaty, który wypuszcza półanalfabetów. Zeruya Shalev "Życie miłosne" Dziewczę o idiotycznym nawet jak na izraelitkę imieniu Ja’ara pieprzy się z kolegą tatusia i z tego powodu wpycha pod samochód kota przyjaciółki, a także sądzi, że jej matka zionie ogniem oraz jest osobiście odpowiedzialna za zburzenie Świątyni. Stan bohaterki w jakimś stopniu wyjaśnia fakt, iż pozostaje ona w związku małżeńskim z osobnikiem wyróżniającym się obwisłą moszną. Wniosek: taki worek mosznowy ma degradujący wpływ na psychikę kobiecą, a w Izraelu jest fatalny poziom opieki psychiatrycznej. Allison Pearson "Nie wiem, jak ona to robi" Jedna taka jest maklerem w City i z tego powodu zaniedbuje męża, dwoje dzieci i egzemę. W końcu pojmuje jednak podłość swego postępowania, porzuca pracę, z której utrzymywała całą rodzinę, zwalnia sprzątaczkę, opiekunkę do dzieci oraz mieszkanie w Londynie i oddaje się powołaniu kobiety, tj. byciu żoną i matką. Żeby było już całkiem obrzydliwie, na mniej więcej co trzeciej stronie autorka promuje karmienie piersią i uroki płynące z płynącego z cycków mleka. Bleeeee. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rozwiedź nas panie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gatunki chronione : elita " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wolność, równość, SMS " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Areszt na dupy Koniec z nagimi dupencjami. Ppłk dr Marta Wołowicz zakazała wnoszenia na teren podległego jej śledczaka na warszawskim Służewcu kolorowych pism z panienkami bezpruderyjnie odsłaniającymi wdzięki, którymi obdarzyła je natura i chirurgia plastyczna. Teraz "Playboy", "CKM", "Hustler" i kilka innych tytułów przeznaczonych dla panów zostało skreślonych z listy artykułów sprzedawanych w kantynie. Przymusowym pensjonariuszom osobom mającym status ludzi niewinnych, bo jeszcze nie są skazani, pozostało przeglądanie pisemek dla miłośników łowienia ryb, gotowania, majsterkowania. Spróbujcie rozładować napięcie seksualne patrząc na klienta trzymającego w ręku młotek, patelnię albo zimną, śliską, zdechłą rybę. Zapytaliśmy ppłk Wołowicz, skąd ten zakaz. Wydano jakieś odgórne zarządzenie, opublikowano specjalne badania, które wywiodły, że fotka z gołą dupą szkodzi osadzonym? Owszem, stwierdzono, iż publikacje o charakterze stymulującym seksualnie podnoszą poziom agresji – odpisała nam władczyni pierdla na Służewcu informując jednocześnie, że żaden odgórny prikaz nie jest jej potrzebny. Kwestia dopuszczenia sprzedaży takich gazetek leży w kompetencjach dyrektora jednostki. Paragrafy regulaminu wykonywania kary pozbawienia wolności, na które się powołała, nie potwierdzają tego. Stoi tam, że dyrektor określa częstotliwość, terminy, miejsce i sposób dokonywania zakupów artykułów żywnościowych i wyrobów tytoniowych oraz przedmiotów dopuszczonych do sprzedaży w areszcie śledczym. Nie ma nic o tym, że szef jednostki decyduje, co aresztant może kupować do czytania lub oglądania. Wiła się pani dyrektor, gdy zapytaliśmy ją o to, kto stwierdził, że gazetki dla dorosłych wywołują w aresztowanych agresję. Bąkała coś o jakichś badaniach polskich i amerykańskich, o których nic bliżej nie potrafi powiedzieć i których wyników nie posiada. Rzecznik Prasowy Centralnego Zarządu Służby Więziennej (CZSW) Luiza Sałapa była zaskoczona. Powiedziała, że pisemka z nieskromnymi panienkami – jak reszta prasy – są dopuszczone do sprzedaży w aresztach śledczych i zakładach karnych. Nie robiono żadnych badań na tę okoliczność, nie wydano żadnego zarządzenia i nie czyniono szefom aresztów oraz zakładów karnych żadnych sugestii w tym względzie. Wychodzi na to, że sprośne pisemka powodują agresję głównie u pani ppłk Wołowicz. Aresztanci wkurwili się dopiero, gdy uniemożliwiono im kupienie gazetek. Nie każdemu sprawia przyjemność podziwianie tyłka kumpla spod celi. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Francuz za 200 tysięcy Telekomunikacja Polska S.A. chce w tym roku zwolnić 12 tysięcy pracowników pod pretekstem obniżania kosztów. Jednocześnie funduje sobie francuskich ekspertów, płacąc niejednemu nawet 200 tys. zł miesięcznie. Z umowy ZDR/15/01 zawartej 3 sierpnia 2001 r. w Warszawie między TP S.A. (podpisali prezes zarządu Paweł Rzepka i członek zarządu Marian Ogonowski) a France Telecom Polska spółka z o.o. (podpisał pełnomocnik Xavier Oger) wynika, że FTP zobowiązuje się do świadczenia na rzecz TP S.A. usług w zakresie: zarządzania, doradztwa, marketingu, planowania i administrowania zasobami ludzkimi oraz w zakresie aspektów technicznych*. Są to usługi odpłatne. Punkt 3.3 umowy mówi: Koszt Usług świadczonych przez jednego eksperta, za jeden miesiąc wykonywania Usługi, podany został z Załączniku nr 1 do niniejszej umowy - "Lista cen za usługi świadczone przez ekspertów FTP na rzecz TP", w skrócie "Lista Cen", stanowiącego integralną część niniejszej Umowy. Ceny Usług mogą ulec zmianie po upływie każdych [6] miesięcy od daty zawarcia niniejszej Umowy w drodze ustalonego przez obie Strony aneksu do Umowy. A oto załącznik nr 1 W przeliczeniu na złotówki - wg kursu z 8 marca 2002 r. - "najtańszy" wymieniony w załączniku ekspert zarabia dziennie 6760,20 zł (miesięcznie - 141 449 zł), a "najdroższy" - 9552,40 zł dziennie albo 200 233 zł miesięcznie. Plus VAT. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto, łącznie z premiami i innymi dodatkami w sektorze telekomunikacyjnym za pierwsze półrocze 2001 r. wyniosło - wg GUS - 3660,61 zł. W TP S.A. średnia pensja była jeszcze niższa. Zatrudniony tam Polak musiał więc zapierdalać trzy miesiące, żeby zarobić jedną dzienną stawkę Francuza. Gówno by nas obchodziło, czy i jak Tepsa tuczy swoich cudzoziemskich ekspertów (choć płacimy za to jako abonenci). Gdyby nie drobiazg: TP S.A. nie jest jeszcze firmą całkiem prywatną - udziały skarbu państwa wciąż wynoszą w niej 22,61 proc., a Rzeczpospolita Polska ma przedstawiciela w zarządzie firmy. Największy polski telkom jest faktycznym monopolistą - kontroluje 90 proc. rynku usług telekomunikacyjnych; w wielu regionach Polski ktoś, kto chce mieć dostęp do telefonu stacjonarnego, jest skazany na Tepsę, bo konkurencji nie ma. To wszystko upoważnia nas do tego, żeby szczególnie uważnie patrzeć firmie na ręce. Przez udostępniającą ekspertów spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością France Telecom Polska można wyprowadzić miliony dolarów. Zakładając, że TP S.A. zatrudnia tylko 20 ekspertów i płaci im przeciętnie po 160 tys. zł miesięcznie (dokładne dane stanowią tajemnicę handlową), to roczne nakłady na ten cel wynoszą 38 400 000 zł, czyli prawie 10 mln dolarów. Plus VAT. Ale może to się opłaca? Może dzięki garstce żabojadów sytuacja finansowa Tepsy znacząco się poprawiła? Notowania giełdowe firmy nie poprawiły się. 3 sierpnia 2001 r. jedna akcja TP S.A. kosztowała 14,50 zł (cena zamknięcia), a 31 grudnia 2001 r. - 14 zł. Spadł również tzw. zysk operacyjny - mniej więcej o 12 proc. Aż o 34,5 proc. zmniejszył się zysk netto. Liczba klientów wzrosła zaledwie o 150 tys., podczas gdy kilka lat temu, gdy TP S.A. była całkowicie państwowa, grono klientów powiększało się nawet o milion rocznie! Nic dziwnego, że inwestycje w roku 2002 spadną do 5,5 mld zł (w 2001 r. - 7 mld). Można się domyślać, skąd Tepsa wzięła szmal na gigantyczne apanaże dla Francuzów. Po pierwsze, w maju 2001 r. aż o 40 proc. wzrosły opłaty abonamentowe, a w lipcu - o 10 proc. - opłaty za rozmowy w automatach telefonicznych. Po wtóre, na rok 2002 zaplanowano poważną redukcję zatrudnienia: na bruk ma wylecieć od 9,5 do 12 tysięcy pracowników, czyli ok. 20 proc. wszystkich zatrudnionych. No ale czy warto trzymać w robocie kogoś, kto zarabia ledwie 3 tysiące? Obliczyliśmy, że gdyby na zieloną trawkę wysłać wszystkich kiepsko zarabiających Polaków pracujących w TP S.A. (60 tysięcy ludzi), to zaoszczędzone w ten sposób pieniądze by wystarczyły dla tysiąca dobrze zarabiających Francuzów... Może to jest, kurwa, pomysł na rozwalenie firmy, co? Umowę ZDR/15/01 podpisał poprzedni, mianowany w roku 1997, zarząd TP S.A. Od końca października 2001 r. prawicowego Rzepkę zastąpił raczej lewicowy - przynajmniej jeśli spojrzeć na jego ZSP-owskie korzenie - Marek Józefiak. Nic jednak nie wiadomo nam o tym, żeby nowy prezes zmienił warunki cytowanej umowy. A jej paragraf 6 mówi wyraźnie: Niniejsza Umowa została zawarta na czas określony i obowiązuje do dnia 31 grudnia 2005 roku. Jest zatem dość czasu na to, żeby przejebać nawet 50 mln dolców... *we wszystkich cytowanych fragmentach zachowano pisownię oryginału Udziałowcy TP S.A. (w procentach, stan z 31 grudnia 2001 r.) France Telecom - 33,93 Skarb Państwa - 22,61 Kulczyk Holding - 13,57 Tzw. posiadacze GDR (Bank of New York) - 9,99 Pozostali akcjonariusze - 19,90 Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piękny umysł Stefana Inżynierowie z Zakładów Radiowych Kasprzaka społem zracjonalizowali przycisk sieciowy Radiomagnetofonu ZRK. Zaproponowali, by do jego wykonania zamiast czerwonej masy plastycznej stosować czarną. Przycisk tym samym był o 2 złote tańszy (radiomagnetofon kosztował kilka tysięcy). Niestety, trzeba było malować biały napis "POWER", co kosztowało 30 groszy. Per saldo fabryka oszczędzała na każdym produkcie jakieś 1 zł 70 gr. Za to każdy inżynier z biura projek-towego kupił żonie używanego "Malucha". W konsekwencji tylko takich racjonalizacji kilka lat później przyszli zachodni bankierzyi Zakłady Radiowe Kasprzaka młotami pneumatycznymi zmietli z powierzchni ziemi. Dziś już nikt nic nie wie ani o tamtych magnetofonach, ani o ich przyciskach, a "Maluchy" zżarła rdza. Pan Stefan Górka pierwszego odkrycia dokonał 25 lat temu w Hucie imienia Lenina, gdy swój koszerny spryt zmaterializował w "Doginarce Hydraulicznej Do Wężownic". Naturalną konsekwencją tegoż wynalazku była "Uniwersalna Giętarka Do Rur i Kształtowników UGR-2". Te dwa pomysły zwiastowały niechybne stworzenie "Maszyny Do Cięcia i Gwintowania Rur Do Wężownic". Sami już rozumiecie więc, że musiała powstać "Maszyna Do Piaskowania Rur Do Wężownic", a następnie "Maszyna Do Metalizacji Natryskowej Rur Do Wężownic". A w końcu "Przyrząd Do Zamykania Końcówek Rur Do Wężownic". Wspominamy o tym, bo pan Stefan nas o to prosił. Po to, aby jego krzyk krzywdą spowodowany usłyszał cały. Pan Stefan bowiem nigdy nie otrzymał od PRL należnego mu – z powodu efektu ekonomicznego dla wężownic – wynagrodzenia. Po obecnych złotówkach szacuje je na ponad 100 000 zł. Kamienicznicy dostają kamienice, fabrykanci – fabryki, przymusowi robotnicy – renty, a o krzywdach wyrządzonych przez Polskę Ludową wynalazcom nikt nie wspomina, o rekompensaty nie walczy – piekli się pan Stefan. Pisał już do prezydenta, premiera, rzecznika praw obywatelskich, ministra sprawiedliwości, ministra pracy i polityki społecznej, Sądu Apelacyjnego, Sądu Najwyższego, Trybunału Stanu, Trybunału Konstytucyjnego, Urzędu Patentowego RP, Najwyższej Izby Kontroli, Adama Michnika, Prokuratury Generalnej, Krajowej Rady Sądownictwa, wojewodów trzech, biur poselskich przeróżnych i nawet Marian Krzaklewski osobiście mu odpisał, że jego sprawę ma za nic. Pan Stefan najlepsze orgazmy swojego 75-letniego życia ma za sobą. A mimo to jest chłopcem nieodpowiedzialnym. Wciąż dokonuje bowiem wynalazków z prędkością wypijanej przy tym herbaty. Patenty jego, choć nie są wytryskami geniuszu, dokonane w kraju bardziej pospolitym niż nasz przyniosłyby mu miliony euro. Na razie jednak zamiast trwonienia czasu na Rivierze, szkoli się Stefan w sztuce epistolografii. Listów napisał już ze dwieście, ale wszyscy adresaci mają piękny umysł Stefana najwyraźniej w dupie. Po jednej półkuli w każdym z pośladków. Nic w tym zresztą dziwnego – twierdzi pan Stefan – bo naród zajęty pasterkami, różańcami, roratami, gorzkimi żalami, rezurekcjami, litaniami przygotowany jest wyłącznie na cuda. Zmysły jego wyczulone na transcendencję nie postrzegają zjawisk zwyklejszych, ale życie czyniących łatwiejszym. Pan Stefan zgłosił w Biurze Patentów siłą 800 zł ze swej emerytury: "Klucz Planetarny Do Śrub Dużych", "Kombajn Do Usuwania Nieczystości np. Ropy Z Powierzchni Wody", "Uniwersalną Łopatę Szpadel" w czterech wersjach: UŁS-01, UŁS-02, UŁS-03, UŁS-04, "Grabie Parkowo-Ogrodowe" jednoosobowe, dwuosobowe i do zahaczenia pod ciągnik, "Lampę Stołową Zespoloną Z Podstawką Na Książki", "Biurko Szkolne" na dwóch kółkach i na dwóch nogach bez tych kółek oraz "Ergonomiczne Uniwersalne Biurko Dla Nauczycielek". Spod takiego biurka nie widać pani nauczycielskich majtek. Nad niewidzialnością* tych majtek pan Stefan deliberował naprawdę długo. Urząd Patentowy potwierdził też, że "Deszczownica Do Gaszenia Lasów", "Budka Lęgowa Dla Ptaków", "Domowa Tablica Szkolna", "Siłownia Wiatrowa Pionowa" pochodzą absolutnie z wnętrza głowy pana Stefana. Pan Stefan ima się różnych metod, aby wynalazkami swymi ludność uszczęśliwić, zwłaszcza tę sponiewieraną bezrobociem. Uniwersalna łopata szpadel mogłaby się przydać przykładowo każdemu kierowcy, który stoi w kolejce na przejściu granicznym w Chyżnem. Taki szpadel jest tak mały, że można go pod połę płaszcza niezauważalnie wcisnąć. Następnie udać się do lasu i po wydaleniu tego, co się via usta wchłonęło, higienicznie piaskiem przysypać. Zdaniem pana Stefana, należałoby wprowadzić ustawowy obowiązek posiadania jego łopatki UŁS-04 lub UŁS-03 w każdym samochodzie – jak nakazano wożenie gaśnicy i trójkąta ostrzegawczego. W Polsce jest kilkanaście milionów pojazdów. Razy jedna łopatka – to jest robota dla całego miasta bezrobotnych, co nie mają dwóch lewych rąk. Swoją propozycję zgłosił byłemu przewodniczącemu klubu AWS, ale ten miał ważniejsze ustawy do przepchnięcia niż nowelizacja kodeksu drogowego. W swoich próbach autoreklamy pan Stefan sam stawia jednak warunki mające nieco dziwny charakter. A) chciałby, aby jego pomysły realizowali Polacy; B) chciałby je oddać nawet za darmo; C) gdy dochodzi do pertraktacji, to dziwi się, że zainteresowani produkcją nie chcą mu dać pieniędzy; D) wysłał swe projekty do radcy handlowego Ambasady Niemiec z prośbą o wsparcie; E) mimo że ma drugą żonę, pan Stefan nadal jest wielkim antyfeministą i uważa, że w produkcji, marketingu i sprzedaży jego wynalazków zmaterializowanych w produktach nie mogą uczestniczyć kobiety jako osoboobywatele o pomijalnie małym stopniu racjonalności. Wystąpił też w swych staraniach pan Stefan z żądaniem do Urzędu Pracy, aby ten natychmiast przysłał mu adresy tych bezrobotnych inżynierów, których angażując w pracę mógłby z bezrobocia wybawić. Urząd odparł, że zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych nie może Stefanowi owych inżynierskich adresów podać. Dziś bardzo doskwiera panu Stefanowi myśl, że skoro strzeli w sosnowe ramki, to producenci, do których wysłał rysunki, bezczelnie i nieodpłatnie zaczną wdrażać jego pomysły do taśmowej produkcji – kolonizując rynki Europy. Z podobnym sceptycyzmem, jak całe życie omijał kościoły, przechodzi teraz Stefan obok tablicy z hasłem, w które przez całe życie wierzył, a zawłaszczyła je jedna z sieci telefonii komórkowych: "Początkiem wszystkiego jest nowa Idea". Nowe idee praktycznie i w przenośni pana Stefana wykończyły. * Naszym zdaniem można osiągnąć było to samo zalecając nauczycielkom przychodzenie do szkoły bez majtek. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Joanna Racewicz nie żałuje w "Na żywo – Światowe Życie", że zrealizowała film o Leszku Millerze. Ten film odmienił jej życie, bo podczas realizacji poznała kogoś ważnego. Poznała, bo dość szybko nawiązuje znajomości. Ale nie jest modliszką, jak plotkują o niej na korytarzach telewizorni. Nie zajęła też biurka po Pieńkowskiej. Teraz stoi kolejka chętnych już na jej biurko. * * * Mariusz Pujszo wyżalił się w "Tele Tygodniu", że program "Debiut", gdzie był jurorem, wypadł słabo. Słabo, bo Mariuszowi stale na wizji głos odbierano i przekazywano starej Cywińskiej. Bo za dużo było w tym programie agresji, którą zaszczepił w "Polsacie" Kuba Wojewódzki. Pujszo uważa, że za tę agresję Wojewódzkiemu należy się ostry wpierdol i izolacja. Poza tym główna nagroda "Debiutu" była za słaba. Tylko rola w serialu "Samo życie". Pujszo, który statystował w ponad 150 filmach, na pewno by na nią nie poleciał. * * * Izabela Szolc, donosi "Gala", potrafi zatrzymać każdy włączony magnetofon, nawet cyfrowy! Niech zatem Michnik nie próbuje się z nią umawiać. Iza jest Żydówką, pozuje się na golasa, pisze opowiadania fantasy, dostaje wysypki na dźwięk słów "małżeństwo, dzieci". Z Michnikiem ma też wspólny antypeerelowski wstręt. W młodości zmarnowała sobie cycki komunistycznymi biustonoszami. * * * Maciej Dowbor żali się "Gali", że jest poszkodowany przez media. Jest nerwusem i swe nerwy wyładowuje na kocie. Wkurzało go niedawno, że ma już 23 lata, a od dwóch lat spotyka się wciąż z tą samą kobietą, Anną Baczyńską, przez co brakowało mu kopa. Bez kopa nie mógł liczyć na sukces, pieniądze, szybkie samochody, nowe kobiety i śpiew. Ale to mu już przeszło. Teraz chciałby żyć jedynie w świecie prawdziwych wartości. * * * Robert Gonera prasuje bluzki! – donosi sensacyjnie "Na żywo – Światowe Życie". Prasuje swojej narzeczonej 26-letniej studentce prawa, która udomowiła go. W przerwach, gdy żelazko stygnie, Gonera biega po kwiaty dla niej. W czasie biegu czuje, że ma już 40 lat. I wtedy wkurza go powszechny kult młodości. * * * Marta WiŚniewska uważa w "Vivie!", że dobry mąż to pilnowany mąż. Mąż – Michał Wiśniewski – ma problemy z cerą, bo musi chodzić stale w makijażu. Denerwuje go ta tapeta, podobnie jak te idiotyczne, kiczowate stroje, w których chodzi, albo ćwieki, którymi nafaszerował swe ciało. Marta musi za to podciągnąć swój niemiecki, bo mąż zaczyna szwargotać z ich synem w tym języku. * * * Krzysztof Krawczyk zaprzeczył w czacie na Onecie, że będzie ojcem chrzestnym Xaviera Michałowicza Wiśniewskiego. Po prostu on i Ich Troje nie mogą zgrać terminów. Poza tym małżonka Krawczyka uważa, że chrzest będzie jedynie promocją Ich Troje, a Krawczyk tam tylko gadżetem. * * * Olek Klepacz wyjaśnił w "CKM", iż jego najnowsza płyta "Super market" znakomicie nadaje się do krojenia pastylek amfy. Dobra jest też do zawieszania w furze jako antyradar. * * * Anna Samusionek pochwaliła się w "Gazecie Stołecznej", że kupuje płyty w hurtowych ilościach. Nie wyjaśniła, czy tyle ma amfy, czy tak duży park samochodowy. Poza tym kupiła sobie buty z wężowej skórki w Mediolanie. Zaś jej pies lubi restaurację Dyspensa prowadzoną przez jej mniej zdolnych kolegów: Lindę, Kondrata, Zamachowskiego i Malajkata. * * * Natalia Kukulska wróciła z Los Angeles w USA, donosi "Super Express". Tam opiekował się nią i jej rodziną konsul RP ds. kultury senator Ryszard Czarny. Pożyczył im toster i aparat telefoniczny, bo w ich apartamencie nie było tego sprzętu. W Los Angeles Natalia skończyła trzymiesięczne studia w Instytucie Wokalistyki, a jej małżonek podobno w Instytucie Perkusyjnym. Małżonek przekonał się tam do hamburgerów, którymi musiał się żywić. Dziecko – do Myszki Miki, która przytulała się do niego w Disneylandzie. Natalia nabrała dystansu do świata. * * * Kazik ujawnił w "Super Expressie", że nie mieszka w willi, nie ma ochroniarzy ani nawet gorących romansów. Co zatem ma Kazik ze swego gwiazdorstwa i powszechnego idolstwa? Sukę Adelę rozszczekaną. Dwa rasowe koty. Starą żonę, z którą utrzymuje stosunki, bo ma poczucie wierności. Orzeszki, które chrupie, żeby nie palić papierosów. No i problemy z otyłością. Kazik wyładowuje się na scenie; gdy nie koncertuje, to tyje. Brzuchola wstydzi się bardzo, bo to nie tylko świadectwo jego zmieszczanienia, ale poziom obecnego ukoncertowienia. * * * PaweŁ DelĄg popisał się w "Gali" złotą myślą. "Aktor jest jak pionek. Na przykład taki Linda. Dziś jest, a jutro już go nie ma". Dobrze, że jest "Gala", bo gdzie byłby Deląg? PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe, pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pastwisko W Iraku wojna prawie się skończyła. W Polsce – trwa. Jest to wojna urzędników z urzędnikami. Opowiem dwa dowcipy. Pierwszy: w Polsce w celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa ustanawia się służbę cywilną oraz określa zasady dostępu do tej służby, zasady jej organizacji i rozwoju. Bezstronny i politycznie neutralny urzędnik! Niezłe, nie? Drugi kawał jest lepszy: Miller daje się rolować facetowi z awuesowskiego nadania, który ustawia mu kadry w ministerstwach. Bomba! Szefem Urzędu Służby Cywilnej jest Pastwa Jan. Facet mianowany w 1997 r. przez Jerzego Buzka, premiera. Ci, którzy uważają, że Buzek nie powołałby na tak istotne stanowisko faceta, który nie cieszyłby się pełnym zaufaniem Mariana Krzaklewskiego, uważają słusznie. * * * Warto pamiętać, że gdy AWS dorwała się do władzy, obowiązywała ustawa o służbie cywilnej z 1996 r. autorstwa SLD–PSL. Pastwa miał przed sobą huk roboty. Trzeba było doprowadzić do sytuacji, w której obsadzono by na newralgicznych stanowiskach urzędniczych aparatu rządowego ludzi AWS w taki sposób, by usunięcie ich było niemal niemożliwe. W tym celu wykonano kilka ruchów jednocześnie. Po pierwsze, wstrzymano egzaminy na urzędników mianowanych, które wprowadzała ustawa z 1996 r. Jak to zrobiono? Prosto – odwołano przewodniczącą Komisji Kwalifikacyjnej Zofię Stawowiak. I nie powołano nowego przewodniczącego, co sparaliżowało pracę komisji. Zanim jednak komisję uziemiono, przed nastaniem Pastwy egzaminy zdało rzutem na taśmę około 300 osób i prawie wszyscy zdążyli zostać urzędnikami mianowanymi na zajmowanych stanowiskach. Opozycja oczywiście darła mordę, że rządząca lewica tuż przed wyborami obsadza różne ważne stanowiska swoimi ludźmi. I, przyznajemy, można to było zrozumieć. Gdy Buzek został premierem, wspierany przez Pastwę oznajmił, że trzeba w służbie cywilnej wszystko zacząć od początku. Awuesiaki rozpoczęły pichcić nową ustawę. To była ciężka robota, bo należało drzeć się wniebogłosy, że odpolityczniają jakąś dziedzinę życia, upolityczniając ją, ile wlezie. I trzeba przyznać, że był to jeden z niewielu udanych ruchów ekipy Buzka; szkoda, że pozostał nieznany. Tych, którzy zdali za poprzedniej ekipy egzaminy, przeniesiono na najniższe stanowiska urzędnicze, a niektórych, pełniących już ważne funkcje, wywalono na zbity ryj płacąc duże odszkodowania z państwowej kasy (np. tak było z dyrektorem generalnym Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, który ostał się po Cimoszewiczu). Na zwolnione wskutek czystek funkcje prawica mianowała swoich. Powoływano ich oczywiście bez żadnych egzaminów, które nakazywała ustawa z 1996 r. Gdy już wszystko było obstawione przez prawicę jak trzeba, w 1999 r. rząd Buzka przepchał nową ustawę. Jej celem było utrwalenie awuesowskiego rozdania i uczynienie go nienaruszalnym dla ewentualnych następców. Służyły temu artykuły 144 i 145. Sankcjonowały one funkcjonowanie na stanowiskach dyrektorów generalnych (dyrektorów i ich zastępców w departamentach) w ministerialnych urzędach centralnych oraz urzędach wojewódzkich ludzi zatrudnionych przez Buzkowych z pominięciem wszelkich egzaminów i spoza korpusu służby cywilnej oraz ustawiały samego Pastwę na stanowisku szefa służby cywilnej. Z kolei artykuł 148 regulował powołanie Rady Służby Cywilnej, która miała składać się z 15 osób. 8 z nich mianuje premier, resztę – Sejm. Łatwo obliczyć, że skład rady jeszcze długo po tym, gdy wystygł na krześle ślad po Buzkowych pośladkach, będzie prawicowej proweniencji. I tak jest do dziś. * * * Po ponownym objęciu władzy przez SLD w 2001 r. sytuacja stała się paranoiczna. Władza lewicowa, a gros urzędników z nadania prawicy. Chytre komuchy wprowadziły więc do ustawy artykuł 144a, który ustalał zasady obsadzania stanowisk dyrektorskich w korpusie służby cywilnej bez konkursu w 2002 r. Czyli zrobili dokładnie tak, jak swego czasu buzkowcy, którzy wprowadzili dla siebie artykuł 144. Łojezu, jaki się zrobił skandal! Rzecznik praw obywatelskich wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego kwestionując zasadność tego przepisu. Trybunał z oburzeniem potwierdził, że przepis spowodował upolitycznienie polskiej administracji publicznej i go odrzucił. Klasyczny przykład politycznej w gruncie rzeczy decyzji i śmierdzącej obłudy. Bo nie przeszkadzały wcześniej ani profesorowi Zollowi, ani samemu Pastwie przepisy, które zezwalały prawicy na obsadzanie wyższych stanowisk urzędniczych poza egzaminami czy konkursami. Nie przeszkadzało im, że szef służby cywilnej nie realizował ustawy w punkcie dotyczącym egzaminów na urzędników i nie wręczał mianowań od listopada 1997 do lipca 1999 r. tym, którzy zdali egzaminy. Ale gdy okazało się, że w niektórych ministerstwach i urzędach centralnych lewica zatrudniła swoich ludzi na podstawie nowych regulacji, nagle sierotom po Buzku zagotowało się w gaciach i zapragnęli porządku. Według ich kryteriów, rzecz jasna. * * * Cała ta zażarta walka idzie nie o urzędników w ogóle, tylko o urzędników z tzw. wyższych stanowisk: dyrektorów generalnych w ministerstwach i urzędach centralnych oraz dyrektorów i ich zastępców w departamentach. Szefowi służby cywilnej marzy się już teraz zwiększenie jego wpływów na stutysięczną armię urzędników służby cywilnej. Byłby najszczęśliwszy, gdyby sam decydował o ich zatrudnianiu i zwalnianiu. Rozumie się samo przez się, że ten, kto obsadza tak kluczowe stanowiska, w gruncie rzeczy rozdaje karty w danej instytucji. Dość powiedzieć, że minister, oprócz obsady kilku stanowisk ściśle politycznych, takich jak doradca i szef gabinetu politycznego, nie ma nic do gadania przy zatrudnianiu ludzi w swoim resorcie. Może jedynie prosić dyrektora generalnego, by był łaskaw rozważyć zatrudnienie wskazanego przez niego człowieka. Ten może mu powiedzieć "nie, bo nie" i kazać pocałować się w dupę. A minister może dyrektorowi generalnemu naskoczyć. W ministerstwach i urzędach centralnych na stanowiskach dyrektorów generalnych są w większości zaufani ludzie AWS. Łatwo można sobie wyobrazić, że ministrom z SLD dość gównianie pracuje się z ludźmi o prawicowych korzonkach. Minister jednak, zgodnie z Buzkową ustawą, ma niewiele do gadania, jeśli chodzi o powołanie dyrektora generalnego, który rządzi ministerstwem. Jasne, minister może podjąć próbę spowodowania, by na stanowisko dyrektora przyszedł nowy człowiek. Tylko że on musi zdawać egzamin przed komisją konkursową, w której większość mają ludzie Pastwy. Rezultat przewidzieć łatwo. No to może by odwołać Pastwę? Nie da się. Do tego potrzebna jest zgoda Rady Służby Cywilnej. To ludzie prawicy. SLD tam nie ma nic do gadania, bo jest w mniejszości. Co można zatem zrobić? Teraz już nic, a była taka szansa w momencie, gdy lewica brała władzę. Trzeba było po prostu rozwiązać w cholerę cały ten Urząd Służby Cywilnej. Podstawa była: nierealizowanie ustawy o służbie cywilnej z roku 1996 aż do jej zmiany. Ale Miller chciał pokazać, że jest demokratą i Europejczykiem i że z prawicą można się dogadać. Teraz za miękkie serce musi płacić twardą dupą. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O czyste niebo nad Polską Armia polska jest zwycięska, alfons to jest kurwa męska – pisał Minkiewicz, i to błyskotliwe zauważenie jak ulał pasuje do sytuacji sił zbrojnych III RP w ramach NATO. Łzy wzruszenia dławią nam krtań, gdy słyszymy, iż diametralnie i stuprocentowo zmieni tę sytuację zakup 48 samolotów wielozadaniowych, najlepiej amerykańskich. Prezydent Kwaśniewski przywiózł nam z USA przesłanie zacieśniania współpracy militarnej oraz współpracy gospodarczej, co – przekładając na polski – oznacza zamiar zakupienia amerykańskich F-16 zamiast francuskich Mirage albo szwedzko-brytyjskich Grippenów. Zdaniem wielu ekspertów, proponowane Polsce F-16 technologicznie pozostają w tyle za konkurentami, ale – jak nie bez nacisku zauważył reklamujący amerykański samolot amerykański gen. Walters – dokonując wyboru samolotu, Polska wybiera także polityczne i wojskowe więzi. Znów – tłumacząc na polski – Amerykanie pogniewają się, jeżeli kupimy samolot europejski, zwłaszcza że na Grippena zdecydowali się Czesi i Węgrzy, i zaczyna to wyglądać na antyamerykański spisek postkomunistów. A przecież nie chcemy, aby Amerykanie się na nas gniewali. Wprawdzie nie chcemy także, aby gniewali się Europejczycy, a zatem rozstrzygnięcie przetargu odłożyliśmy na grudzień, już po szczycie UE, który zadecyduje o naszym przystąpieniu do Wspólnoty. Politycy francuscy, szwedzcy i brytyjscy musieliby mieć IQ na poziomie George’a Busha juniora, żeby nie rozumieć, co to oznacza. Jak nie staniesz, dupa z tyłu – mówi ludowa mądrość. W tej sytuacji proponujemy rządowi RP rozwiązanie salomonowe, a także nowei odkrywcze: pieprzyć samolot wielozadaniowy! 1. Obowiązku zakupu takiego samolotu nie ma w priorytetach NATO. To my sami ze skwapliwością lizusa-prymusa zobowiązaliśmy się do wyposażenia armii w 16 takich latających MacGyverów do końca bieżącego roku, czym już daliśmy dupy. Wiadomo, iż zakupu takiego domaga się generalicja, bo generalicja w każdym kraju i zawsze domaga się zakupów uzbrojenia, ale żyjemy w systemie, w którym istnieje "cywilna kontrola nad armią" także po to, aby wykorzenić dyktat facetów z wężykami. Nawet w czasach zimnej wojny państwa słabsze gospodarczo migały się jak mogły od wydatków na zbrojenia i nikt ich za to z sojuszów nie wyrzucał. W NATO ujednolicone standardy zbrojeniowe nigdy tak naprawdę nie istniały. Poziomy uzbrojenia armii USA i reszty odbiegają od siebie drastycznie. Co wynika z faktu, iż nakłady na zbrojenia były w Stanach – proporcjonalnie – dwa razy wyższe niż w Europie. USA domagały się od krajów europejskich dostępu do baz położonych bliżej Związku Radzieckiego, oddania do dyspozycji Paktu kilku najlepszych jednostek, nie zaś dotrzymywania kroku w wyścigu zbrojeń. Turcja i Grecja latami dostawały od USA sprzęt za darmo lub na kredyt, zaś Portugalia udostępniła Amerykanom bazy na Azorach i nie robiła w ogóle nic więcej, bo całą swą przestarzałą armię angażowała w awantury w koloniach. Ostatnio, jak doniosła prasa, Turcy w zamian za zgodę na atakowanie z ich terytorium Iraku zażądali umorzenia kilkumiliardowego długu. W istocie pod koniec lat 80. USA wymogły na kierownictwie NATO uchwalenie obowiązkowego 3-procentowego wzrostu nakładów na zbrojenia, ale nikt – poza Stanami – się tą uchwałą nie przejął. W Europie wzrosty te były na poziomie 1–2 proc., a zdarzały się i spadki. 2. Wedle polskich standardów, na świecie nie istnieje żaden samolot wielozadaniowy. Poza może "Sokołem Millennium", czyli statkiem kosmicznym Hana Solo z "Gwiezdnych Wojen". Ośmieszyliśmy się w tej kwestii już dostatecznie i nie ma co ciągnąć tej farsy. 3. Tzw. offset, który ma być argumentem pozamilitarnym, a nawet społecznym na rzecz wypieprzenia kolosalnej forsy na kilkadziesiąt scyzoryków szwajcarskich ze skrzydłami – dzięki nowelizacji ustawy o offsecie stał się fikcją. Dotychczas surowe warunki offsetu zobowiązywały inwestora do kapitałowego wejścia do istniejącej polskiej spółki albo zlecenia podwykonawstwa polskiej firmie. Teraz może lokować offset w spółkach z kapitałem zagranicznym. Inaczej mówiąc, "zaliczone" zostanie założenie sobie własnej firmy na terenie Polski, albo wręcz kupienie od skarbu państwa akcji polskich przedsiębiorstw. Dotychczas połowa offsetu musiała być lokowana w zbrojeniówce, teraz – w przedsiębiorstwach o szczególnym znaczeniu gospodarczo-obronnym w firmach zajmujących się np. kolportażem, nadawaniem programów radiowych i telewizyjnych, produkcją, transportem i magazynowaniem produktów naftowych, transportem, usługami pocztowymi i telekomunikacyjnymi, wytwarzaniem, dystrybucją i przesyłem gazu, paliw i energii elektrycznej. Drugie pół może być inwestowane gdziekolwiek. W sumie, w ramach rozliczenia offsetowego za samoloty, kontrahent może kupić np. akcje rafinerii albo grupy energetycznej G-8, a za drugie pół – fabrykę mebli biurowych albo wystawić luksusowy biurowiec w centrum Warszawy. Mało tego! Choć offset reklamuje się jako cudowną receptę na kapitałowe ożywienie gospodarki na zasadzie: za każdy miliard dolarów, jaki Polska wyda na samolot, ktoś miliard dolarów zainwestuje w Polsce – naprawdę za miliard możemy dostać od 200 do 500 milionów. Znów dzięki nowelizacji. Dawniej inwestycje najbardziej pożyteczne dla polskiej gospodarki były "zaliczane" podwójnie, te najmniej potrzebne – tylko w połowie. Teraz wartość inwestycji będzie mnożona od 2 do 5 razy. Pięciokrotnie punktowane będą transfery nowoczesnych, najbardziej zaawansowanych technologii. Co za taki transfer zostanie uznane, to już wola rządu, który tworzy komisję offsetową. Inaczej mówiąc, dajmy sobie spokój z mrzonkami o gigantycznym zastrzyku gotówki, który postawi na nogi polską gospodarkę. 4. Mówiąc o kosztach samolotu rząd dyskretnie milczy o kosztach kredytu. Raz tylko wymsknęło mu się, iż dzięki zastąpieniu kredytu komercyjnego kredytem rządowym zaoszczędzi miliard dolarów. Było to wtedy, gdy rząd z dumą ogłosił, iż w warunkach przetargu na czołowym miejscu znnalazło się żądanie, aby rządy państw-oferentów kupiły samoloty od producenta i sprzedały nam je na kredyt. Taki kredyt ma być oprocentowany maksymalnie 4 proc., podczas gdy komercyjny – 7–8 proc. My się na rachunkach nie znamy, ale to jest zagadka z gatunku: "cegła waży kilo i pół cegły". Jeżeli na zmniejszeniu ceny kredytu o połowę zarabiamy miliard dolków, to znaczy, iż pierwotny koszt odsetek wynosił dwa miliardy, a finalny – miliard dolarów. 5. Koszt kredytu doliczyć należy do ceny samolotu, która wynosi 3,5 mld. Razem mamy 4,5 mld dolców, co w przeliczeniu na złotówki da ponad 18 mld. To prawie połowa rocznego deficytu budżetowego, że nie wspomnimy już o kosztach szkolenia pilotów obliczanych na 1,7 mln dolarów na osobę. To kwota absurdalna w kraju, w którym emeryci dostają podwyżkę rzędu 3,5 zł, 80 proc. bezrobotnych pozbawionych zostało prawa do zasiłku, a studentom odbiera się prawo do ulgowych biletów autobusowych. To szmal absurdalny tym bardziej, że wyrzucony w błoto. Bowiem... 6. Jeżeli sojusznicy z NATO nie uznają, iż obrona tej części Europy leży w ich interesie, samoloty nam nie pomogą, tak jak nie zapewniły nam bezpieczeństwa żadne pakty militarne w historii. Do obrony terytorium RP na wypadek wojny trzeba – jak twierdzą specjaliści od obronności – armii wielkości 10–13 proc. populacji, czyli około 4 mln ludzi, więc na pewno nie obroni nas niespełna 50 samolotów, choćby każdy był zaprojektowany przez Batmana. Na szczęście w tej części świata na wojnę się nie zanosi. A skoro tak, to po cóż w otchłani nędzy, w jakiej się znajdujemy, mamy wypierdalać w powietrze prawie 20 mld zł na kosztowne zabawki, z których użytek może być jedynie taki, że weźmiemy udział w kolejnej rzezi cywilów nazywanej przez Amerykanów "operacją pokojową" albo "akcją antyterrorystyczną". Pomijając już moralną wątpliwość tego typu akcji, branie udziału w masowych antyterrorystycznych akcjach odwetowych jest pewną metodą na ściągnięcie sobie na głowę terrorystów. Zaś tępienie terroryzmu ogniem i mieczem daje kiepskie rezultaty, jak to widać w Izraelu. I na koniec, jeszcze jeden argument – rzeklibyśmy – historyczny. W czasach czarnej komuny, gdy jęczeliśmy zniewoleni pod sowieckim jarzmem, ciemny i głupi sługus Imperium Zła Władysław Gomułka oświadczył sojusznikom, że Polski nie stać na nowe zabawki i zredukował nakłady na wojsko o połowę. Wymusił też na Pakcie Warszawskim zasadę: za ile broni sprzedamy, za tyle kupimy. Nie chcemy chyba uznać, iż Kwaśniewski z Millerem są od Busha zależni bardziej niż Gomułka od Chruszczowa. Bo choć porównanie Busha do Chruszczowa wyda się zasadne, to Kwaśniewski z Millerem nie mają nic wspólnego z Gomułką. Są nowoczesnymi europejskimi demokratami. A co, może nie? Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska / Mateusz Zgryzota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kilo Żołnierza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Inkwizytor " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Dramatycznie spadał poziom wód w rzekach. Wysychały studnie i wodociągi. Płonęły lasy. Papież Polak modlił się o deszcz. Ulewy w Sudanie pozbawiły domów ćwierć miliona ludzi. • Spadł poziom przedwyborczego poparcia dla SLD. Notowania są najniższe w tej kadencji parlamentu.Na początku sierpnia na SLD głosowałoby 21 proc. (spadek o 4 proc.), na PiSuar – 15 proc. (wzrost o 3 proc.), PO – 14 proc. (wzrost o 2 proc.), Samoobronę – 12 proc. (wzrost o 2 proc), PSL – 10 proc., LPR – 6 proc. (spa-dek o 3 proc.), UP i UW po 5 proc. (wzrost o 1 proc.). • Strajkowali robotnicy ostrowieckiej Fabryki Wagon. Fabryki posiada-jącej liczne zamówienia, rentowną produkcję, fachową załogę oraz właścicieli wypompowujących z zakładu wszystko, co wartościowe, od kiedy go sprywatyzowano. Wedle dyżurnych, krajowych ekonomicznych autorytetów prywatyzacja jest lekiem na zastój gospodarczy i korupcję. • Kobieta w Polsce księdzem chrześcijańskim? Tak, ale w Kościele ewangelicko-reformowanym. Pani Wiera Jelinek będzie pierwszym pastorem płci żeńskiej w naszym kraju. – Ta decyzja wpłynie na ochłodzenie stosunków między nami – ekumenicznie rzekł ksiądz profesor Stanisław Celestyn Napiórkowski z KUL. Chrześcijanin, ale katolicki. • Polka arabskiego pochodzenia została obsobaczona w stołecznym Szpitalu Bielańskim jako „arabska gnojówa”. Bo skórę miała za ciemną i kolczyk w pępku. Marokanka polskiego obywatelstwa została wyrzucona ze stołecznego sklepu, bo chciała kupić polskie, a nie niemieckie nici. Neofitkę-patriotkę wyzwano od „brudasów”, zanim usunięto z placówki handlowej. • Do wszystkich aptek na podległym mu Mazowszu zwrócił się wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego Wojciech Wierzejewski. Aby nie sprzedawały antykoncepcyjnego leku Postinor Duo. Marszałek jest aktywistą Ligi Polskich Rodzin. Wierzy, że to Żydzi podsuwają Polakom środki antykoncepcyjne, żeby potem panoszyli się tu Arabowie. • Na Pomorzu zakończył się wojewódzki zjazd konkurencyjnej wobec SLD Demokratycznej Partii Lewicy. Kongres Krajowy DPL zaplanowano na 7 września w Warszawie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stolica pod okupacją " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bór zapłać Czarne bierze zielone i przerabia na złote. Kościół kat. zawłaszcza szkoły, przedszkola, żłobki i przychodnie tylko dlatego, że za króla Ćwieczka w budynkach tych mieściły się klasztory. Komisja Majątkowa przy MSWiA aprobuje niemal wszystkie tego typu kościelne roszczenia, choć w ustawie o stosunkach państwo–Kościół z 1989 r. zapisano, że czarni mogą domagać się zwrotu tylko tych nieruchomości, które zabrała im władza ludowa po 1945 r. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. W ostatnich latach wśród pracowników firmy Wojtyły nasila się inna tendencja. Sprzyjają jej urzędy świeckiego ponoć państwa, choć łamane jest przy tym prawo i przy okazji tworzą się kościelne latyfundia w średniowiecznym stylu. I znów "NIE" jako pierwsze odsłania kulisy tej grandy. Wróbel na drzewie W połowie drogi między Złotoryją a Lwówkiem Śląskim, pośród malowniczych wzniesień Pogórza Kaczawskiego leży wioszczyna Nowe Łąki – kilkanaście domów u stóp zalesionego grzbietu. Niedawno mieszkańcy zauważyli, że ekipa robotników metalową siatką odgradza spory kawał lasu porastającego wzniesienie i ustawia tabliczki z napisem: "Wstęp wzbroniony, teren prywatny". Jak się okazało, szczęśliwym posiadaczem 15 hektarów starodrzewu stał się ksiądz Franciszek Wróbel, proboszcz parafii w niedalekiej wsi Pielgrzymka. Terenu pilnują cieć i dwa psy. Padre otrzymał las za friko od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, bo kiedyś obszar ten należał do dużego kombinatu rolnego. Agencja dała, ponieważ proboszcz wystąpił do Komisji Majątkowej w Warszawie z żądaniem zwrotu kościelnej własności. Tak się tylko składa, że las i kawałek pola obok należały do protestanckiej parafii w Pielgrzymce, gdy wieś nazywała się jeszcze Pilgramsdorf i nikomu się nie śniło o układzie jałtańskim oraz nowych granicach w Europie. Agencja wyraziła zgodę, choć nie miała prawa oddać ani drzewka. Wspomniana ustawa o stosunkach państwo–Kościół kat. daje parafiom prawo do bezpłatnego otrzymania do 15 ha gruntów rolnych, jeśli proboszcz udowodni, że ludowa władza skonfiskowała mu nieruchomość. Stara ustawa o lasach dawała prawo do nabycia od AWRSP gruntów leśnych osobom fizycznym, ale jej znowelizowana dwa lata temu wersja eliminuje taką możliwość. Sejm uznał, że lasy są wspólnym, cennym dobrem narodu. Zaburzanie, przedwojenni obszarnicy i wszyscy ci, którzy liczyli, że dostaną kawał puszczy jako rekompensatę za utracone ongiś mienie, obeszli się smakiem. Wszyscy, z wyjątkiem funkcjonariuszy Kościoła kat. Jak się dowiedzieliśmy, przypadek księdza Wróbla nie jest odosobniony. Na Dolnym Śląsku, a zwłaszcza w trójkącie między Złotoryją, Lwówkiem i Bolesławcem, kilkunastu proboszczów wystąpiło z podobnymi roszczeniami. Część z nich już stała się posiadaczami kawałka leśnego terenu. Nie wszyscy otrzymali lasy od AWRSP, niektórzy wyrwali je nadleśnictwom. Tak się bowiem składa, że terenami popegeerowskimi zarządza Agencja Własności Rolnej podlegająca Ministerstwu Rolnictwa, a pozostałymi lasami – z wyjątkiem stricte prywatnych – Ministerstwo Środowiska poprzez Regionalne Dyrekcje Lasów Państwowych i nadleśnictwa. Tak czy inaczej, czarni otrzymują grunty leśne należące do skarbu państwa, co jest kpiną z ustawy o lasach. Rybak na polanie Po co proboszczom leśna dzicz, często leżąca z dala od parafii? Kiedyś łykali od AWRSP tereny rolne w ten sposób, że rady gmin i małych miasteczek często zmieniały w planach zagospodarowania przestrzennego kwalifikację tych terenów z rolnych na budowlane. Dzięki temu proboszcz z dnia na dzień stawał się właścicielem kilku lub kilkunastu działek budowlanych i pomnażał dobra swoje oraz Kościoła kat. Pokazano nam na mapie, że dziwnym trafem poszczególne kawałki "parafialnych" lasów na wspomnianym terenie tak się układają, że stopniowo tworzą kompleks. Na przykład na południe od lasu księdza Wróbla swoją część dostanie niebawem proboszcz leżących opodal Twardocic. Jak gadają skaczące po księżych drzewach wiewióry, zamysł stworzenia kompleksu narodził się w zaciszu legnickiej kurii, którą rządzi biskup Tadeusz Rybak. Kuria już wcześniej miała apetyt na dawne poklasztorne dobra w okolicy Krzeszowa, a także na Stawy Przemkowskie, drugie pod względem powierzchni na Dolnym Śląsku. Za każdym razem jednak podnosił się krzyk niezadowolonych, zaś media wzmacniały wrzawę. Teraz lasy wyrywane są po cichu i mało kto wie, o co chodzi. Rybka na sprzedaż W lasach należących do skarbu państwa prowadzona jest planowa gospodarka, koła łowieckie dokarmiają zwierzynę i dokonują planowanych odstrzałów. W lasach prywatnych właściciel robił, co chciał. Między innymi dlatego znowelizowano ustawę o lasach, żeby wyeliminować przypadki wycinania cennego starodrzewu dla uzyskania szybkiego szmalu. Nikt nie kontroluje zaś tego, co się dzieje w lasach kościelnych. Mamy informacje o wycince drzew, a przede wszystkim o urządzaniu w środku lasu stawów hodowlanych. Rybka bowiem to szybki i dochodowy interes przy stosunkowo małym nakładzie pracy. Rzecz jednak w tym, że stawy takie powstają bez zezwoleń, ponadto zmieniają tzw. stosunki wodne w okolicy. Część drzew gnije od korzeni, w innych rejonach jest za sucho. Chyba jednak nikogo nie zaskakuje, że w Pomrocznej są równi w prawach obywatele i równiejsi czarni. Jeśli ktoś kiedyś nawet przyczepi się do faktu, że czarni łykają lasy bezprawnie, ci odpowiedzą, iż czynią to dla dobra narodu. Po wejściu Pomrocznej do Unii tylko te lasy będą nasze, swojskie, katolickie. Tam będą ukrywać się partyzanci z Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Maniek Krzaklewski padł Trzeba pochować Maryjana. Wiem, wiem, że trup jest już nieświeży. Ale chłopu się należy. Dwanaście lat na pochówek u nas tyrał. Pies z kulawą nogą nie zawył, gdy zwłoki jego na zjeździe wyprowadzali. Wyrok zapadł rok temu, po przerżniętych wyborach, potem to już tylko jako żywy trup chodził. Do końca udawał, że oddycha, jeszcze z kostuchą chciał się wadzić. Tak mu "wadza" zasmakowała. Ostatni raz poderwał się, pomataczył, konkurentów w wyborach chciał wydymać. Ale tego nawet delegaci wybrani przez jego ludzi znieść już nie mogli. Był Maryjan mistrzem "demokracji partyjnej". Przepięknie umiał ustawiać związkowe wybory – tak aby było zgodnie z przyjętymi regułami i po jego myśli. Dzieci w szkołach uczą się, że "Solidarność" przywróciła w Polsce system i mechanizmy demokratyczne. W Polsce tak, ale siebie zamieniła w maszynkę do głosowania na Maryjana i jego drużynę. Starannie wyrzucającą niepokornych, premiującą uległych. Raz po raz losującą kolejnych "najwybitniejszych", "najuczciwych", "najbardziej patriotycznych". Ludzi jednego sezonu politycznego. Trzeba pochować Maryjana. Bo kto go uczciwie pochowa, jak nie my? Gdzież są dzisiaj jego legiony? Gdzież są przedwczorajsze, wczorajsze gwiazdy "Solidarności"? Pan prezydent Wałęsa szlifuje kasety demo z nowym magazynem wędkarskim. Pan premier Olszewski nie mieści się już nawet w ławach Ligi Polskich Rodzin. Wicepremier Tomaszewski, niedawno mocny człowiek rządu Buzka, dorabia na prowincjonalnej uczelni. Podobnie jak sam premier Buzek. Zniknął silny niedawno Szkaradek, zaszył się na kresach marszałek Zając, popadł w meszki niezłomny Niesiołowski. Nawet ci, którzy pod innymi markami przecisnęli się do parlamentu, sflaczeli. Z prezesa Piłki powietrze uszło, Mariusz wódz Ligi Republikańskiej Kamiński wałęsa się po sejmowych korytarzach, o dekomunizacji nawet nie bąknie. Czasem tylko pan poseł Marek Jurek na kolegów doniesie, do Komisji Etyki Poselskiej naskarży. Posiwiałe biedactwo. Nawet wielka nadzieja AWS pan poseł Walendziak osiadł na zgromadzonych za rządów AWS laurach. Rok minął od przesławnego lania i żadnej poważnej refleksji, analizy, oceny nie ma po prawosolidarnościowej stronie. Gdzież jest pan poseł Czesław Bielecki, jeszcze niedawno reklamowany jako wybitny umysł analityczny? Gdzież mózgi polityków Unii Wolności? Przepadły, zaschły na drugorzędnych posadkach? Trzeba pochować Maryjana. Bo tam, na solidarnościowej stronie, porażka polityczna od razu działacza zabija. Na lewej taki Oleksy został totalnie przeczołgany, ale żyje i rozwija się nadal. Unia Pracy wypadła z parlamentu w sezonie 1997–2001. Otrząsnęła się jednak i do władzy wróciła. Na prawicy inaczej. Jedna porażka to od razu śmierć polityczna. Chyba że przeskoczy się na nową Platformę czy inny PiSuar. Trzeba pochować Maryjana. Wtedy może na solidarnościowej stronie zapanują zdrowe, demokratyczne mechanizmy wyłaniania przywódców i kadr. Aby ludzie zdolni, ideowi nawet (bo tacy tam są) mogli dojść do głosu. Dzisiaj do Maryjanowej kiedyś "Solidarności" nie chce się przyznać Kościół katolicki i opozycyjne partie polityczne z wyjątkiem partii państwa Kaczyńskich. Nie afirmują "Solidarności" jej założyciele: państwo Gwiazdowie, pan Jurczyk, pani Walentynowicz. Nawet pan prezydent Wałęsa się dystansuje. Dlatego trzeba pochować Maryjana. Ukochanego niedawno przez dziennikarzy, karykaturzystów, dostawcę ich regularnych wierszówek. Trzeba go pochować, bo inaczej karlejąca "Solidarność" gnić będzie przez lata. Nie otrzeźwieje, nie zdemokratyzuje się. Trzeba przebić Maryjana kołkiem osikowym, aby już więcej nie wysysał zasłużonego dla demokracji związku zawodowego. Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nasz czyn lipcowy "NIE" tyje W śp. święto 22 lipca lub w dni następne w kioskach i sklepach pojawi się w sprzedaży pogrubione na stałe "NIE". Do redakcji napływały skargi, że zbyt wielkie płachty dziennika cotygodniowego rozkłada się z trudem. Spełniamy życzenie Czytelników o zbyt krótkich rękach. Odnowione "NIE"– to samo, lecz nie takie samo – wzbogacone będzie o nowe rubryki, pióra, treści i ilustracje. "NIE" podwoi liczbę stron: 16 zamiast dotychczasowych 8. Rozmiar każdej zmniejszony zaś zostanie o około jedną czwartą. Ponieważ w trosce o niezależność pisma nie zwiększymy powierzchni reklam, a wzrosną koszty wydawania, więc cena "NIE", której nie podnosiliśmy już od dwóch lat, wzrośnie o 20 groszy za egzemplarz – do 2 zł 40 gr. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Armia nisko mierzy – Co oni mi mogą zrobić – spytał konfidencjonalnie – gdybym odmówił dalszych lotów? – Prawdopodobnie będziemy musieli cię rozstrzelać – odpowiedział były starszy szeregowy Wintergreen. – Jak to "będziemy"? – krzyknął zaskoczony Yossarian. – Co to znaczy "będziemy"? Odkąd to jesteś po ich stronie? – Mam być po twojej stronie, kiedy cię będą rozstrzeliwać? – odparł Wintergreen*. Henryk Kosmęda jest emerytem wojskowym – majorem rezerwy – absolwentem Wydziału Elektroniki Wojskowej Akademii Technicznej i Akademii w Kijowie. Specjalność: rozpoznanie i zakłócanie radioelektroniczne. Bardzo się uradował, gdy przeszło rok temu zawitał do niego młody człowiek, który chciał na jego działce wybudować maszt telefonii komórkowej. Zaproponował umowę – 200 dolarów miesięcznie przez 25 lat. Posiadłość Kosmędy leży na przedmieściach Słupska. Miasta, w którym korzystanie z komórek jest miejscami utrudnione z powodu braku zasięgu. Trzy kilometry od działki należącej do majora jest lotnisko. Wojskowe. Postawienie wieży musi być uzgodnione z wojskiem. Wzięła to na siebie działająca w imieniu operatora (Centertel) spółka Piomar, która chciała stawiać maszt. Wywiązała się korespondencja między Piomarem a Dowództwem Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej. Czterokrotnie Piomar zmieniał parametry wieży dostosowując je do kolejnych zaleceń pułkownika Ryszarda Skomskiego – szefa infrastruktury. Wieża malała zgodnie z zaleceniami z 50 do 30, a następnie 29 metrów. Za każdym razem Piomar dostawał odpowiedź takiej treści: ...informuję, że Szefostwo Infrastruktury WLOP opiniuje negatywnie możliwość lokalizacji wieży telefonii komórkowej dla PTK Centertel przy ul. Malinowej w miejscowości Słupsk (...). Niniejsza decyzja podyktowana jest wymogami strefy ochronnej obiektu lotniskowego, w pobliżu którego zlokalizowana jest przedmiotowa wieża. Kosmęda przepracował na lotnisku w Słupsku ładnych kilka lat. Zna dobrze wszystkie wynikające z przepisów ograniczenia. Paragrafy mówią wyraźnie, że w zaproponowanym miejscu nie może zostać zbudowany obiekt mający więcej niż 93–94 metry nad poziomem morza. Ponieważ rzędna terenu, zgodnie z mapami geodezyjnymi, wynosi w tym miejscu 59,6 m n.p.m., to – jak łatwo policzyć – maksymalna wysokość wieży może wynosić 33,4 do 34,4 m. Czyli o ponad pięć metrów więcej niż ostatnia propozycja Piomaru. Aby nie być gołosłownym, Kosmęda pofatygował się do samej Warszawy, gdzie w samym Dowództwie Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej potwierdził prawidłowość własnych obliczeń. Na wszelki wypadek poprosił jeszcze o opinię komendanta Wojskowego Portu Lotniczego mjr. Jerzego Gontę i komendanta Lotniska Nr 2 ppłk. Romana Karpińskiego. Obydwaj oficerowie dowodzący słupskim lotniskiem stwierdzili, że nie ma przeciwwskazań do zlokalizowania masztu. Jeszcze jeden szczegół utwierdzał Kosmędę w przekonaniu, że DWLiOP w Warszawie wydało krzywdzącą dla niego decyzję. Trzydzieści kroków od miejsca wskazanego przez Piomar, na działce sąsiada, od 4 lat stoi antena innego operatora telefonii komórkowej. Jest wysoka na 29,3 m i znajduje się na tej samej rzędnej – 59,6 m n.p.m. Nie dość tego. W okolicy posiadłości Kosmędy, nawet bliżej lotniska, rosną drzewa, których wysokość przekracza 40 m, a u innego sąsiada przez 15 lat stał 30-metrowy komin stalowy od kotłowni ogrzewającej szklarnie. Uzbrojony w takie argumenty Kosmęda rozpoczął korespondencję z wojskiem. Na coraz ostrzejsze pisma otrzymywał coraz bardziej kuriozalne odpowiedzi. Wreszcie sprawa trafiła na biurko dowódcy WLiOP generała broni pilota Andrzeja Dulęby. Baczność!!! Generał Dreedle udostępnił prywatną strzelnicę pułkownika Cathcarta wszystkim oficerom i szeregowcom z personelu latającego grupy. Generał Dreedle życzył sobie, żeby jego żołnierze spędzali na strzelaniu do rzutków tyle czasu, na ile im tylko pozwoli przepustowość strzelnicy i rozkład lotów. Strzelanie do rzutków przez osiem godzin miesięcznie było dla nich doskonałym ćwiczeniem. Nabierali dzięki temu wprawy w strzelaniu do rzutków. W pierwszym piśmie generał Dulęba zdawkowo odpisał Kosmędzie, że montaż konstrukcji stalowej o charakterze wysokościowym w proponowanym rejonie nie jest możliwy do zaakceptowania. Na to Kosmęda w obszernym liście do generała ponownie wyłożył swoje o paragrafach, drzewach, kominie i sąsiadującej wieży. List skwitował pytaniem: Po co wyznaczać ograniczenia, pisać cyfry, metry, wysokości skoro w konsekwencji decyduje czyjś upór, a nie rzeczywiste parametry? Chyba, że chodzi o coś, czego nie ma w przepisach? Wkurwiony Kosmęda skierował całą korespondencję do Biura Skarg i Interwencji Ministerstwa Obrony Narodowej. Biuro odesłało kwity do generała Dulęby do ponownego rozpatrzenia. Zirytowany bezczelnością emerytowanego majora generał odpisał tym razem dłużej: ...przywołana w korespondencji, jako kontrargument, sąsiednia wieża posiada wysokość 29,3 m npt, ale znajduje się w dalszej odległości od osi i od progu startowego na rzędnej terenu 52 m npm (położona jest na obniżeniu terenu – granica progu denudacyjnego rz. Słupi). Ufff, takie argumenty generała Dulęby zrobiłyby na mnie piorunujące wrażenie, gdybym nie był w Słupsku i nie widział wszystkiego na własne oczy. Do rzeki Słupi jest trzy kilosy w prostej linii. O jakim progu rzeki pisze generał? O jakiej denudacji rzeczki mającej w tych okolicach około 10 m szerokości? Przytoczmy definicję ze "Słownika wyrazów obcych" Władysława Kopalińskiego: denudacja geol. proces obniżania się powierzchni Ziemi wskutek usuwania przez wodę i wiatr materiału skalnego (por. geol. deflacja; erozja) i obnażanie podłoża. Panie generale! Mózg się Panu denuduje! – To zapalenie opon mózgowych – zawołał z naciskiem, dając znaki pozostałym lekarzom, żeby się odsunęli. – Chociaż Bóg mi świadkiem, że nie ma żadnych podstaw, żeby tak sądzić. W dalszej części listu generał Dulęba przechodzi sam siebie: ...argumentacja o 40 m lesie jest wymysłem autora skarg. Na podstawie danych Ministerstwa Leśnictwa wynikających z wieloletnich pomiarów i obserwacji maksymalnie wysokie drzewa w Polsce nie przekraczają wysokości 33 m npt. Na zlecenie Kosmędy mgr inż. Tadeusz Zwierz, inspektor Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Szcze-cinku, dokonał precyzyjnego pomiaru drzew rosnących w okolicy. Inspektor Zwierz ustalił, że najwyższa jest daglezja (rodzaj sosny) i mierzy równe 43 m, w dziupli mając zapewnienia generała Dulęby i Ministerstwa Leśnictwa (jest takie?) oraz ich wieloletnie obserwacje. Tuż obok stoi sobie buk sięgając 36,5 m nad poziomem terenu. Mamy dla generała złą, bardzo złą wiadomość: te drzewa jeszcze rosną! Zniechęcony przedstawiciel Centertela prawdopodobnie wybuduje wieżę gdzie indziej lub dowiesi nadajniki do wieży już istniejącej. Tymczasem korespondencja między Kosmędą a wojskiem trwa. Absurd goni absurd, nieistniejące drzewa, obniżające się rzędne, wędrująca rzeka i iluzoryczna denudacja to zjawiska, w które święcie wierzą najwyżsi dowódcy polskiej armii. Bard studencki, satyryk, złotousty Piotr Bałtroczyk zwykł o tym mawiać: "wojskowizacja jako zaprzeczenie cywilizacji". * Cytaty pochodzą z powieści "Paragraf 22" Josepha Hellera. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bida poniżej poziomu nędzy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ściągać portki Kołodce brakuje forsy do zbilansowania budżetu? "NIE" chce dorzucić 3 miliardy. Sądzimy, że zaległości podatkowe Elektrimu mogą sięgać 1,7 miliarda zł, co z odsetkami przyniesie prawie dwa razy tyle. Należne nam ustawowe znaleźne – 300 milionów zł – prosimy przekazać min. Łapińskiemu. Zalecamy, żeby wpisał pigułki antykoncepcyjne na listę leków refundowanych. Elektrim mógł być najpotężniejszą z polskich spółek. Jeszcze 6–7 lat temu porównywano go do fińskiej Nokii. Miał wszystko: zaufanie inwestorów, potencjał rozwojowy, pieniądze i świetną kadrę zarządzającą z prezesem Andrzejem Skowrońskim na czele. W 1998 r., gdy AWS "czyścił" zarządy spółek giełdowych z ludzi podejrzewanych o sympatie do SLD, Skowroński musiał odejść, podobnie jak Witold Pereta z Animeksu, Edward Wojtulewicz z Impexmetalu czy Grzegorz Tuderek z Budimeksu. Fotel prezesa Elektrimu objęła Amerykanka Barbara Lundberg. Był to najgorszy z możliwych wyborów. Dziś nie ma śladu po dawnej potędze spółki, co gorsza może okazać się, że szafy w budynku przy ul. Pańskiej 77/79 pełne są trupów, które ostatecznie położą firmę. Dziś przedstawiamy jednego z elektrimowskich trupów – bardzo tłustego i smacznego. Z dokumentów, które zdobyłam, wynika, że Elektrim może mieć zaległości podatkowe sięgające – w zależności od tego, kto liczy – od 500 mln poprzez 1,7 mld aż do 3 mld zł! O dziwo, fiskus nie interesuje się zbytnio obrotami pieniężnymi w Elektrimie. Albo też interesuje się, tylko nic z tego nie wynika. Sprawa zaczęła się w sierpniu tego roku, gdy Kancelaria Prawna Głowacki, Grynhoff, Hałaziński oraz Weil, Gotshal and Manges – Paweł Rymarz przygotowali "Raport z badania podatkowego Elektrim S.A.", w którym to na stronie 5 stwierdzili: Przeprowadzone w Spółce badanie uzasadnia twierdzenie, że w rozliczeniach Spółki z budżetem państwa występują liczne nieprawidłowości – różnego charakteru i różnej wagi. Cały raport liczy 91 stron. Opiszę więc tylko jeden przypadek najbardziej smakowity. Na stronie 33 autorzy raportu stwierdzają: Zdaniem badających istnieje uzasadnione ryzyko, iż Spółka zbywając na podstawie umowy z dnia 7 grudnia 1999 roku na rzecz Vivendi S.A. 45 105 554 udziałów w spółce Elektrim Telekomunikacja zaniżyła wysokość dochodu z tej transakcji o kwotę 1 361 300 238,44 zł, a w konsekwencji zaniżyła wysokość zobowiązania podatkowego z tego tytułu na kwotę co najmniej 462 842 080 zł (wg stawki podatku 34%). Aby zrozumieć, o co chodzi, należy cofnąć się do 14 maja 1999 r. W tym dniu powołana do życia została Elektrim Telekomunikacja Sp. z o.o. Dla uproszczenia będziemy ją nazywać ET – określenie o tyle adekwatne, że w istocie okazała się tworem nie z tej ziemi. W Sądzie Rejonowym dla m.st. Warszawy, Sąd Gospodarczy XVI Wydz. Gospodarczo-Rejestrowy znajduje się Księga Udziałów tej spółki, z której wynika, że na starcie wartość nominalna 1000 udziałów wynosiła 100 000 zł. W kolejnych miesiącach następowało podwyższanie kapitału zakładowego ET poprzez pokrywanie wkładem niepieniężnym – czyli aportami – nowo utworzonych udziałów. I tak pod datą 5 sierpnia 1999 r. w Księdze Udziałów zapisano, że Sąd Rejonowy zarejestrował podwyższenie kapitału zakładowego spółki z kwoty 100 000 zł do kwoty 1 209 359 100 zł. 12 092 591 nowo utworzonych udziałów zostało pokrytych wkładem niepieniężnym w postaci 1000 udziałów w spółce KERNS HILL Inc. Utworzonej przez Elektrim S.A. dnia 27.07.1999 r. Inaczej mówiąc 10 dni po tym, jak Elektrim S.A. powołał do życia spółkę KERNS HILL Inc., spółka ta została wniesiona aportem do ET. I oto po kilku dniach okazuje się, że wartość nominalna udziałów w ET to już nie 100 000 zł, ale 1 359 000 100 zł! Nawet Jezus Chrystus tak cudownie nie rozmnażał, pewnie dlatego zajmował się tylko chlebem i rybami. To nie koniec. 7 września 1999 r. Elektrim S.A. sprzedaje francuskiej spółce Vivendi Telecommunications Internatio-nal S.A. 3 934 086 udziałów ET dających 32,53 proc. głosów na walnym zgromadzeniu za kwotę 103 mln USD. Może się okazać, że efektem dodatkowym tej transakcji było powstanie zobowiązania w podatku dochodowym od osób prawnych na kwotę 8 648 396 zł, choć to pryszcz w porównaniu z innymi długami firmy wobec fiskusa. Obowiązek uiszczenia podatku upłynął 31 marca 2000 r. Największy jednak cud wydarzył się 9 grudnia 1999 r. W tym dniu Sąd Rejonowy zarejestrował kolejne podwyższenie kapitału zakładowego spółki ET – tym razem z 1 209 359 100 zł do 10 008 089 700 zł (dziesięć miliardów złotych!). Metoda była taka sama jak w przypadku spółki KERNS HILL Inc. 25 479 657 nowo utworzonych udziałów zostało pokrytych przez Elektrim S.A. wkładem niepieniężnym w postaci 87 987 306 udziałów w Polskiej Telefonii Cyfrowej Sp. z o.o., nabytych przez Elektrim S.A. 26 sierpnia 1999 r. od BRE Bank S.A., Kulczyk Holding S.A., TUiR Warta S.A. oraz Drugiego Polskiego Funduszu Rozwoju – BRE Sp. z o.o. za 2 718 330 814,73 zł. Krótko mówiąc, dr Jan Kulczyk i prezes Wojciech Kostrzewa opchnęli Lundbergowej swoje udziały w ERZE za niespełna 3 mld zł, a ona z tego "zrobiła" około 8 mld. W tym miejscu aż ciśnie się na usta pytanie: Czy "Prowizjoner" Kulczyk wspólnie z "Tygrysem" Kostrzewą ochujeli? Sprzedali Lundbergowej udziały warte 8 dużych baniek za 1/3 wartości?! Chyba tak – sąd to potwierdził! Wyjaśnijmy – o ile Elektrim S.A. był spółką akcyjną, o tyle spółki zależne – takie jak Elektrim Telekomunikacja – to spółki "z ograniczoną odpowiedzialnością". W takich firmach nie ma "akcji" – są "udziały", których wartość, jak się okazuje, może być kształtowana bardzo dowolnie zwłaszcza w przypadku, gdy podwyższenie kapitału zakładowego odbywa się w postaci wnoszonych aportów. Taka operacja rzecz jasna przekłada się na wzrost ogólnej wartości księgowej całej spółki akcyjnej: jeśli "podpompujemy" wartość zależnych spółek-córek, to i wartość spółki-matki wzrośnie. 7 grudnia 1999 r. Elektrim S.A. zawarł z Vivendi S.A. kolejną umowę: sprzedaży 45 105 554 udziałów Elektrimu Telekomunikacja, o nominalnej wartości 100 zł każdy, za kwotę nieco ponad miliard dolarów, co według obowiązującego wówczas kursu NBP daje prawie 5 mld zł. We wspomnianej umowie strony ustaliły datę sprzedaży na 9 grudnia 1999 r. Z dokumentów wynika, że w kapitale spółki ET jedynie 1389 udziałów pokrytych zostało przez Elektrim S.A. gotówką, a reszta to aport w postaci udziałów w spółkach KERNS HILL Inc. i Polska Telefonia Cyfrowa. Jak się wydaje, rozliczenie podatkowe transakcji z Vivendi oparte zostało na podziale na poszczególne grupy udziałów, co mogło zawyżyć koszty uzyskania przychodu ze sprzedaży tych udziałów nawet w takim stopniu, że Elektrim S.A. mógł wykazać na tej transakcji stratę w wysokości ponad 40 mln zł! Zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem przy sprzedaży udziałów kosztem uzyskania był koszt wytworzenia aportu (w tym przypadku koszt zakupu udziałów wnoszonych jako aport do spółki ET). Tworząc sztuczny podział na "grupy udziałów" Elektrim mógł sprzedać te udziały, za które "zapłacił" najdrożej, pozostawiając we własnej dyspozycji te, które były wytworzone najtaniej. Organy skarbowe powinny sprawdzić, czy takie działanie było zgodne z prawem i czy celem tej operacji nie była przypadkiem chęć uniknięcia konieczności zapłacenia wysokiego podatku dochodowego. Zastanawiało mnie też, dlaczego rejestrując fakt sprzedaży udziałów na rzecz Vivendi S.A. w księdze udziałów spółki ET nie zarejestrowano "grup udziałów" przewidzianych w umowie z 7 grudnia 1999 r.? Podobno w dokumentach Elektrimu znajduje się opinia prawna, z której wynika, że koszt uzyskania przychodów przy tej transakcji wyniósł 1 325 201 177 zł, sam przychód zaś to 4 483 839 540 zł. Zostaje ponad 3 mld przychodu, a od tego przychodu należał się podatek w wysokości 34 proc. Zatem: należny podatek dochodowy z tytułu sprzedaży udziałów w ET grupie Vivendi S.A. to ponad 1 mld zł. I powinien być uiszczony do 31 marca 2000 r. A ponieważ nie został – może okazać się, że zaległość podatkowa wraz z odsetkami wynosi już teraz grubo ponad 2 mld zł! Gdyby ta interpretacja okazała się prawdziwa – nie ma Elektrimu! Pojawiłoby się za to pytanie: Czyżby zarząd spółki pod wodzą Barbary Lundberg "dymał" rodzimego fiskusa? Moim zdaniem prezeska nie miała wyboru. W 1999 r. pod jej kierownictwem Elektrim zadłużał się na potęgę. Musiał spłacać jedne kredyty drugimi. Nowa "strategia" polegała na tym, aby poprzez gigantyczne inwestycje zachęcić potencjalnych inwestorów do kupowania akcji. Nie miało znaczenia, że spółka osiągała kiepskie wyniki z działalności bieżącej. Lundbergowa mamiła inwestorów wizją przyszłych zysków. Tylko w roku 1999 długi Elektrimu osiągnęły około 6,2 mld zł! W tej sytuacji "pompowanie" wartości całej spółki przez podnoszenie wartości spółek zależnych było próbą ratowania wizerunku firmy na giełdzie. Z perspektywy lat możemy ocenić, czy miało to sens. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Elektrim siedzi w gównie po uszy. W czerwcu 1999 r. Elektrim sprzedał obligacje zamienne na akcje za kwotę 440 000 000 euro. Po pięciu latach można było je wykupić lub zamienić na akcje spółki. Cenę akcji określono na 64 zł. Lundbergowa zakładała, że w 2004 r. tyle będą kosztowały akcje kierowanej przez nią spółki! I znaleźli się frajerzy, którzy w to uwierzyli! Problem w tym, że gdyby cena akcji była niższa niż 64 zł – posiadacze obligacji mogą zażądać gotówki. To dlatego tak wiele dziś słychać w mediach o obligatariuszach Elektrimu, twardo domagających się kasy. Kurs papierów spółki oscyluje obecnie w okolicy 2,40 zł i zapowiadanych przez prezeskę 64 zł raczej nie osiągnie. Gdy kolejne zmieniające się jak argentyńscy prezydenci zarządy i rady nadzorcze Elektrimu czuły coraz większy nacisk ze strony obligatariuszy – zaczęto baczniej przyglądać się obrotom finansowym wykonywanym przez Barbarę Lundberg. Jak sądzę, z tego powodu powstał wspomniany, jakże interesujący, "Raport z badania podatkowego Elektrim S.A.". Musiał on solidnie przerazić ówczesny Zarząd, bo 13 września 2002 r. skierował pismo do Rady Nadzorczej stwierdzając, iż: Zarząd Spółki informuje, że istnieją uzasadnione podejrzenia co do prawidłowości rozliczeń podatkowych (podatek dochodowy od osób prawnych) w zeznaniach za 1999 r. Z informacji jakie posiadamy wynika, że z tego tytułu może powstać zaległość w podatku dochodowym oceniana na kwotę 1,7 mld zł co z odsetkami może dać kwotę zbliżoną do 3 mld zł. Dokument podpisali panowie Maciej Radziwiłł – prezes Zarządu, Jan Rynkiewicz i Robert Butzke – wiceprezesi. Powołano też specjalną komisję, która miała zbadać sprawę. Kilka dni później Zarząd został odwołany. Jeden z moich informatorów jest przekonany, że prawdziwym powodem dymisji Zarządu z Maciejem Radziwiłłem na czele wcale nie był złożony przez niego w sądzie wniosek o upadłość, lecz groźba ujawnienia gigantycznych zaległości w podatku dochodowym. Gdyby podane przez nas fakty potwierdziły się – łatwo przewidzieć, co może się stać. Właściwy Urząd Kontroli Skarbowej powinien natychmiast wydać decyzję o zabezpieczeniu aktywów będących jeszcze w posiadaniu Elektrimu (chodzi m.in. o udziały w takich spółkach jak Polska Telefonia Cyfrowa czy zespół elektrowni Pątnów – Adamów – Konin) oraz zająć znajdujące się jeszcze na koncie spółki pieniądze. Może okazać się, że tzw. obligatariusze będą musieli obejść się smakiem. Zgodnie z polskim prawem zobowiązania wobec skarbu państwa regulowane są w pierwszej kolejności. Tak więc ci wszyscy "inwestorzy portfelowi", którzy pożyczyli pieniądze Lundbergowej, dostaną potężnie po dupach. Pytanie tylko, czy do tego dojdzie? Aby obraz sytuacji Elektrimu był kompletny, warto nadmienić, iż audyt robił mu – zgadnijcie Państwo – zamknięty za "kreatywną księgowość" Andersen. Jest w moich rękach memorandum Andersena z 10 września 2002 r. skierowane na ręce prezesa Macieja Radziwiłła przez panów Radosława Czarneckiego i Andrzeja Puncewicza. Celem memorandum jest analiza możliwości optymalizacji pozycji podatkowej Elektrim S.A. "Optymalizacja podatkowa" oznacza szukanie możliwości niepłacenia podatków. Tym właśnie zajmował się Andersen. Zdecydowane wejście "skarbówki" może oznaczać kłopoty dla największych akcjonariuszy Elektrimu S.A. – kierowanego przez Kostrzewę BRE, Zbigniewa Jakubasa i Ryszarda Opary. Mielibyśmy przy okazji skandal porównywalny z Enronem – oczywiście na skalę Europy Środkowowschodniej. Pytanie tylko, kto się odważy? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zakonnice darmo nie dają " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Globtruteń Imponująco wygląda lista podróży zagranicznych prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego. Na przełomie stycznia i lutego gościł w Stuttgarcie i Badboll. W lutym był w Berlinie i Stralsundzie. Na początku kwietnia odwiedził LiŇge i Brukselę. Cztery dni po powrocie z Belgii był w Chemnitz, skąd pojechał prosto do Katynia. W połowie maja był w Strasburgu. Potem w Rzymie, skąd wybrał się na dwa tygodnie do Izraela, m.in. w sprawie programu obchodów 60. rocznicy zagłady łódzkiego getta. Jeszcze w tym roku Kropiwnicki odwiedzi USA. Trzeba go było wybrać kurierem dyplomatycznym, a nie prezydentem zaniedbanego miasta. Mądry bo bezrobotny Tomasz Pajęcki, rzeszowski radny AWS poprzedniej kadencji, który publicznie obraził prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego podczas jego wizyty w Rzeszowie, wystosował niedawno przeprosiny. Jedyne, co mam na swoje wytłumaczenie, to to, że działałem zbałamucony ówcześnie panującą propagandą – napisał w oficjalnym liście, który upublicznił, zanim jeszcze wysłał go do Aleksandra Kwaśniewskiego. – Obrzydliwe manipulacje sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego polegające na pokazywaniu filmu, w którym Pan Prezydent żartuje sobie z ministrem Siwcem, traktowałem naiwnie jako ujawnienie, że Pan Prezydent szydzi sobie z Ojca Świętego. Swój błąd zrozumiałem dopiero kilka dni temu. Pierwsze wątpliwości powstały, gdy 20 maja zobaczyłem, iż Ojciec Święty nie wygląda na kogoś, kto by się na Pana gniewał. Gdy na dodatek usłyszałem, jak wspólnym głosem, ze szczerą troską o Polskę, mówicie o Unii Europejskiej, coś we mnie pękło. Tak napisał były radny do urzędującego prezydenta. Na szczeblu eksradnego można dostać napadu uczciwości? Nie przesadzajmy. Pajęcki nie ukrywa, że liczy teraz na – jak sam się wyraża – "kolegów z SLD" w znalezieniu pracy. D. J. Świeżynki Donald Tusk na kongresie Platformy ogłosił dwie nowiny. Po pierwsze, koniec przywództwa i państwa Leszka Millera. Po drugie, początek przywództwa i państwa nowych przywódców z Platformy Obywatelskiej. Przywódcą PO został, z braku innych kandydatów, wspomniany Donald Tusk. Świeżynek w polityce. W latach 1989–94 przewodniczący Kongresu Liberalno-Demokratycznego. W 1994–95 wiceprzewodniczący Unii Wolności. W latach 1995–2000 członek Zarządu Unii Wolności. W latach 2001–2003 członek współzałożyciel Platformy Obywatelskiej. W latach 1991–93 poseł na Sejm, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego, w latach 1997–2001 senator UW, wicemarszałek Senatu. Obecnie poseł PO, wicemarszałek Sejmu. Szefem klubu parlamentarnego PO został Jan Maria Rokita. Poseł od 1989 r. Najpierw wiceprzewodniczący Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, potem wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego Unii Demokratycznej – w międzyczasie minister w rządzie Suchockiej – następnie wiceszef klubu Unii Wolności, od 1998 do 2002 r. przewodniczący Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Teraz w Platformie Obywatelskiej. Nowe twarze w polskiej polityce. Świeża krew. Z. N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Siekierka na kijek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Forsę brać a dupy nie dać Właścicielu dobrej firmy, jeśli zwrócą się do Ciebie z "Rzeczpospolitej" z propozycją zamieszczenia reklamy twojej firmy, bądź czujny. Może się okazać, że żyjesz niezgodnie z linią programową gazety. I kaplica! Panienka przez telefon: – Dzień dobry, jestem z Ogólnopolskiego Biura Prasowego. Proponujemy waszej firmie zamieszczenie reklamy w dodatku do "Rzeczpospolitej", "Dobra Firma". Koszt reklamy o powierzchni 140 cmkw.: 6000 zł plus VAT. Przedstawiciel spółki URMA, wydawcy tygodnika "NIE", przez telefon do panienki: – Tylko tyle? Na czym polega ta reklama? Panienka: – My przysyłamy do państwa dziennikarza, który na podstawie tego, co państwo powiedzą, pisze tekst reklamowy, który następnie jest opublikowany w "Dobrej Firmie". Przedstawiciel: – To my się zastanowimy. Przedstawiciel do Jerzego Urbana, właściciela URMY i naczelnego redaktora "NIE": – "Rzepa" chce nas reklamować. Tanio. Idziemy na to? Urban: – Jak tanio, to kupmy to he, he. Przedstawiciel do panienki, przez telefon: – OK, niech pani przysyła tego dziennikarza. Dziennikarz Antoni Kruk przychodzi do redakcji "NIE", włącza dyktafon, a przedstawiciel URMY opowiada, jaka to dobra firma. Najlepsza na świecie. Kruk po półgodzinnym nagraniu: – To ktoś to teraz napisze, tekst przyślemy państwu do akceptacji. A teraz podpiszmy umowę. Dyrektor spółki URMA podpisuje umowę z Ogólnopolskim Biurem Prasowym reprezentowanym przez Kruka. Mailem i faksem przychodzi tekst reklamy. Jest drętwy, choć wychwala pod niebiosa Urbana, URMĘ i "NIE". Dziennikarz tygodnika "NIE" pisze nowy tekst reklamy. Wysyła go mailem i faksem do Ogólnopolskiego Biura Prasowego. Panienka do przedstawiciela URMY przez telefon: – Dostaliśmy, dziękujemy. Reklama ukaże się w "Dobrej Firmie" 12 września. Przedstawicielka "Rzeczpospolitej" do przedstawiciela URMY przez telefon: – Dostaliśmy jakiś tekst. To jest artykuł? Przedstawiciel do przedstawicielki: – Nie. To jest reklama. Przedstawicielka do przedstawiciela: – Aha, to ja już wszystko rozumiem. Maciej Łukasiewicz, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" do Klaudii Kruk z Ogólnopolskiego Biura Reklamy, na piśmie: W odpowiedzi na Pani pismo z dnia 3 września br. uprzejmie wyjaśniam, że wycofałem reklamę firmy Urma sp. z o.o. wydawcy tygodnika "NIE", jaka miała ukazać się w dzienniku "Rzeczpospolita" w dniu 12 wrześ-nia br. na podstawie art. 36 ust. 4 prawa prasowego, ponieważ przedmiotowa reklama była sprzeczna z linią progra-mową "Rzeczpospolitej". Łączę wyrazy szacunku (nieczytelny podpis). Klaudia Kruk do URMY, na piśmie: Szanowni Państwo, Uprzejmie informujemy, iż publikacja artykułu reklamowego dot. Państwa firmy w Dzienniku Rzeczpospolita na dzień dzisiejszy nie może zostać wykonana. Głównym powodem rozwiązującym wiążącą nas umowę jest brak akceptacji wydawnictwa Presspublica na opublikowanie wspomnianego tekstu. Z przykrością stwierdzamy, iż na skutek zaistniałych okoliczności nie możemy podjąć z Państwem współpracy. Mając na uwadze powyższe prosimy o przesłanie numeru konta na które dokonamy zwrotu należności z tytułu niewykonanej usługi publikacji. z poważaniem Klaudia Kruk (podpis nieczytelny). Przedstawiciel URMY do panienki z Ogólnopolskiego Biura Prasowego, przez telefon: – Czy"Rzeczpospolita" kiedykolwiek zakwestionowała jakąś reklamę? Panienka: – O ile wiem, to nie. Przedstawiciel: – A czy w jakikolwiek sposób redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" sprawdza wiarygodność firm, które zamieszczają reklamy. Panienka: – O ile wiem, to nie. Przedstawiciel: – Czyli można sobie wyobrazić sytuację, że reklamę w "Dobrej Firmie" zamieściłaby zła firma należąca do oszustów i złodziei? Panienka: – Można. Ze stopki redakcyjnej "Rzeczpospolitej": Za treść ogłoszeń redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Tygodnik "NIE" do "Rzeczpospolitej" i reprezentujących ją firm: Walcie się na ryj! Najpierw zawracacie nam z chciwości dupę, a potem się wypinacie. Nam to lata, bo zachwalanie się za własną forsę ani jest honorowe, ani nie przydaje wiarygodności. Zaryzykowaliśmy 6 tys., żeby wykazać, że nawet reklama nie jest w "Rzepie" politycznie bezstronna. Nie wydajemy dodatku "Dobra Firma", ale jesteśmy dobrą firmą: płacimy pensje, podatki, składki na ZUS, a nasz zarząd nie ma kłopotów z prawem – jak zarząd wydającej was "Presspubliki". Jeśli właśnie na tym polega wasza linia programowa, to se ją narysujcie i się na nią gapcie. Z wyrazami Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie wypuścimy Lenina z baru Walnij setę pod wodza rewolucji. Nie zapomnij wypić za zdrowie prawicy. To dzięki niej wesoło jest. Arkadiusz Mazur szef opolskiej knajpy Czerwona Oberża i jego wspólnik mają szansę stać się najsławniejszymi Polakami sierpnia. Zepchnąć w cień artystkę Nieznalską i Lwa Rywina. Jak będą mieli szczęście, to wylądują na ławie oskarżonych w związku z art. 256 kodeksu karnego: Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa (...) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Jeśli ich nie postawią przed sądem, to też nie stracą. Darmową reklamę mają już zapewnioną. * * * Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w formie żartu złożyli w prokuraturze Młodzi Konserwatyści (to taka kanapowa przybudówka śp. AWS). Ci ludzie, którzy otworzyli "Czerwoną Oberżę" i tak ją urządzili zakpili sobie z setek tysięcy ofiar systemu komunistycznego, a także z prawicowych władz Opola, bo wejście do pubu znajduje się na wprost do ratusza. Jeśli był to żart, to niesmaczny, ale najbardziej niesmaczy mnie to, że takie żarty uchodzą dziś na sucho – poskarżył się miejscowej prasie jeden z prawicowców. Widocznie okolic ratusza żarty się nie trzymają. Miejsce przestępstwa nie wygląda groźnie. Raczej trochę tandetnie. Portrety Lenina, Marksa, Engelsa, Breżniewa, Stalina oraz przywódcy chińskiej rewolucji Mao Tse-tunga i innych przedstawicieli ruchu komunistycznego. Do tego plakaty przedstawiające sceny Wielkiej Rewolucji Październikowej. Kelnerki odziane w radzieckie furażerki z emblematami. Muzyka, która leci z głośników, nie przypomina nawet pieśni robotniczych. Żarcie drogie. Na zapitkę beczkowa Warka Strong i Żywiec. Do tego koszmarna tapeta w burdelowe paski i latarnie na zewnątrz jak, za przeproszeniem, w jakiejś kurewskiej oberży. Jednak pan Arek zapewnia, że wkrótce nastąpią zmiany. – Chcę zrobić galerię z prawdziwego zdarzenia. Utrzymaną w odpowiednim nastroju. Planuję zorganizować wystawę Wojny Ojczyźnianej, później będzie życie Lenina od czasów najmłodszych oraz ostatnie manewry wojsk Układu Warszawskiego, które odbyły się w NRD. * * * Nie byłoby tego całego szumu, gdyby nie zakulisowe działania opolskiej prawicy. Tradycyjnie, jak to prawica, musi ona wszystko spieprzyć, nawet uknutą przez siebie intrygę. "Czerwona Oberża" – niedawno była jeszcze kluboczytelnią nastawioną na bardziej ambitnych i wyrafinowanych gości. Nazywała się "Cztery Oceany". Podawano tam 100 gatunków win z całego świata. Organizowano kameralne imprezy artystyczne. Z tego powodu poprzednie lewicowe władze Opola postanowiły, że jako kulturalny przybytek, a nie zwykły pub, "Cztery Oceany" będą płacić niższy czynsz do kasy miasta. Zdaniem nowej prawicowej ekipy fakt, że knajpa miała takie fory, wynika z zażyłości, jakie łączą Mazura z komuchami, a nie działalności kulturotwórczej. W opolskim ratuszu powołano specjalną komisję, która zajęła się badaniem ulgi. Nie wiadomo, co ustalono, ale faktem jest, że podwyższono stawkę czynszu. Mazur wraz ze wspólnikiem postanowili wtedy olać wysoką kulturę i przemianować knajpę na zwykły pub. Brakowało jednak pomysłu na nazwę. Doszły ich słuchy, że wśród opolskich polityków prawicy i członków komisji nazywani są "Czerwoną Oberżą". Nie bardzo wiadomo, dlaczego, gdyż wspólnik Mazura w ostatnich wyborach samorządowych startował bez powodzenia z listy obecnego prezydenta Ryszarda Zembaczyńskiego. Uznali wobec tego, że oberżę uczynić należy ideowo czerwoną. Przedsiębiorczy biznesmeni zacierają ręce. Komuna ma wzięcie, budzi sentyment. Pan Arek liczy na nowych klientów i większe zyski. Jeśli się marzenie spełni, powinien nie być skąpcem. Postawić wódkę. Nie wykosztuje się wiele. Prawicowi politycy głowy mają gorące, ale słabe, bo marne, wypełnione tandetną nienawiścią. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Język wiary Nie jest łatwo z barana zrobić owieczkę. Oto spisane dowody wysiłku katechetów. - Dzieci, najlepszym radiem jest ambona. - Wy tylko się pilotujecie (chodzi o sprzęt RTV), a dziesięciu nie znacie (przykazań). - Marek – idioto, niech wreszcie do ciebie wiara dotrze. - Z dalekich wypraw Boga przywoźcie (przed feriami zimowymi). - Jest to relikwia św. szczęki (na wycieczce w Wambierzycach). - Noc ogarnia Polskę, spływa z Unii Europejskiej. - Katedry to takie piękne drzewa w parkach wiary. - Ubierajcie się godnie i patrzcie w autorytety. - Jezus cierpi, a wy mlaskacie. Ja tego nie zapomnę (na projekcji filmu o Chrystusie). - Ja to wiem – od Boga (odpowiedź na pytanie zadane zakonnicy, dlaczego zabiera głos w sprawach antykoncepcji, przecież żyje w "czystości" – III klasa LO). Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pamiątka z celulozy Mianowano pełnomocnika ministra do spraw czytelnictwa. Urząd ten lokuje się swą ważnością pomiędzy pełnomocnikiem rządu do spraw powodzi a pełnomocnikiem do spraw kobiet, gradobicia i manicure. Nowe dygnitarstwo przypadło prezesowi Polskiej Izby Książki. Nazwa tej instytucji urąga godności świętego przedmiotu, którego dotyczy. Izba mieścić powinna najwyżej dzieła pisarzy chłopskich: Reymonta, Ozgi-Michalskiego, Myśliwskiego. Księgi Narodu i Pielgrzymstwa przynależą do Polskiej Komnaty Książki. Dla Kofty czy Grocholi powołać zaś trzeba Polski Buduar Książki, żeby się wiedźmy nie ocierały o Miłosza lub Asnyka. Izba czy przyzba książki – jej prezes nazwisko też nosi pospolite: Andrzej Nowakowski. Powinno być January Szekspirowski albo Nestor Maria hrabia Tołstojowski. Według panującej u nas doktryny, na świecie istnieją wyłącznie książki do nabożeństwa. Rozumieć to trzeba tak, że książka jako przedmiot stanowi świętość, obiekt kultu. Forma ma właściwości magiczne. Cytuję pełnomocnika: Badania socjologiczne w UE udowodniły, że człowiek nie-czytający książek nie jest w stanie zrozumieć prostych tekstów, na przykład instrukcji obsługi! Jeśli młody człowiek nie nabierze do 15.-16. roku życia nawyku czytania, kontaktu z książką, jest faktycznie stracony dla życia społecznego w demokracji. Później nie ma szans tego nadrobić i staje się bardziej przedmiotem obróbki demokratycznej niż jej podmiotem ("GW", 6 stycznia 2003 r.). Wszystko kłamstwa. Od dziesiątków lat czytam po kilkanaście godzin na dobę, a nie rozumiem instrukcji obsługi psikacza do gardła ani szczotki klozetowej. Psycholodzy zrobili mi testy, z których wynika, że nie nadaję się do przyuczania w zawodach robotniczych. Mimo oczytania moje ustosunkowanie do demokracji też bywa przedmiotem ostrej krytyki. A przecież jako dziecko zaczytywałem się Marczyńskim i inną literaturą wyższego lotu niż "Serce" Amicisa – kicz, nad którym beczał przyszły pełnomocnik Nowakowski. Na Amicisie wyrabiał on sobie tę płytką uczuciowość niezbędną do uniesień nad książką. Kult książki to taki pomysł, jakim byłoby np. uświęcenie ruszania ręką albo jazdy pociągiem. Ręką można poonanizować się rozkosznie, ale też wydłubać sobie oko. Pociągiem jedzie się ku pięknym przygodom i na własny pogrzeb; można też salonką, a można kucać na buforze. Rzeczy ładne, a nawet mądre człowiek przyswaja to z gazety, to z ekranu, to z radia, to z cudzego pyska. Ważne, co w siebie lokuje, a nie, z czego odbywa się transport. Jeśli papierowe książki znikną, a zastąpi je rodzaj okularów połączonych elektronicznie z bibliotekami całego świata, toż to tylko wygoda: ręce wyzwolone z ciężaru foliałów, mieszkanie od bibliotecznego kurzu i smrodu odchodów myszy chrupiących Kołakowskiego. Kult książki lokuje celulozowe cegły powyżej innych konserw z cudzą myślą. Nikt mi nie wmówi, że serial "Rodzina Soprano" to coś bardziej pośledniego niż przepowiednie Fatimy, podręczniki do astrologii lub publicystyka historyczna Jerzego Roberta Nowaka tytułującego się profesorem. Podobnie jak książka, za świętość uchodzi teatr. Gdy prowincjonalna trupa poczęta z bimbru i naftaliny odgrywa grafomanię typu "Wyzwolenie" Wyspiańskiego lub młodopolskie ramoty, ma to być z natury rzeczy zjawisko szlachetniejsze od telewizyjnej reklamy – sztuki nowoczesnej, w formie zwartej, o skojarzeniach błyskotliwych. Sacrum religijne podważają ateiści. Kult książki czy teatru dali sobie wmówić wszyscy bez żadnego wyjątku. Żyć będziemy bezkrytycznie wierząc w takie zabobony jak szlachetność książki, dopóki będą istnieć przekonania nie poddane żadnej weryfikacji, bezdyskusyjne. Póki świeckie świętości – schematy kultury – nie umkną wyszydzone do składu rupieci, póty nasze upodobania nie staną się spontaniczne i pozostaną wmówione przez belfrów oraz pełnomocników jako elementy przymusowego kultu kultury. Pisałem kiedyś, że warto było nauczyć się czytania dla dwóch tylko książek: telefonicznej i kucharskiej. Od czasu, kiedy to mi się powiedziało, obie w dobie komórki z pamięcią i Internetu też stały się zbędne. Gigantyczny gmach Biblioteki Narodowej – bazylikę książkowego bożka – czas zamienić na supermarket. Można w nim zostawić jedną szklaną gablotę pamiątkową, a w niej pełnomocnika Nowakowskiego przez muchy obsranego. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Demokracja i tylko dwie kalorie Wolne narody Europy Wschodniej tęsknią za jarzmem komuny. Kapitalizm w porównaniu z komuną jest bardziej dolegliwy dla ubogich – wynika z książki prof. Henryka Domańskiego "Ubóstwo w społeczeństwach postkomunistycznych". Jeszcze w latach 80. odsetek ludzi głodnych, nie obutych i nie odzianych zmniejszał się. W latach 90. za sprawą niewidzialnej ręki rynku bieda ruszyła do ataku. Są pierwsze oznaki pojawienia się underclass – podklasy, w której skład wchodzi biedota mająca w dupie sprawy ogółu. To poważny krok w kierunku Zachodu, bo tam istnienie takiego kawałka społeczeństwa to już tradycja. Badania przeprowadzono w sześciu krajach: Polsce, Słowacji, Rosji, Bułgarii, Rumunii i na Węgrzech. Ich zasadniczym celem była charakterystyka różnych przejawów biedy po transformacji ustrojowej. W kategorii "warunki mieszkaniowe" zaskakująco dobrze wypada Rosja. Najmniej rosyjskich rodzin (zaledwie 0,2 proc.) żyje w lokalach mających przeciekający sufit, wilgotne ściany i podłogę z ubitej ziemi w pomieszczeniach przeznaczonych do spania. Polaków i Słowaków mieszkających w takich warunkach jest pięć razy więcej. Najgorzej wypadła Rumunia – 10,6 proc. Tylko 2,1 proc. rosyjskich rodzin zmuszonych jest spać w altanach, stajniach, szopach i innych pomieszczeniach poza domem; zaledwie 2 proc. Rosjan śpi w kuchniach. W obu tych parametrach Polska uzyskała gorsze rezultaty – odpowiednio: 8 i 6,3 proc. Uwagę zwracają Bułgarzy – aż 2/3 z nich notorycznie kima w pomieszczeniach przeznaczonych do gotowania. Polacy, jak wynika z przytoczonych danych, żyją w porównaniu z innymi społeczeństwami postkomunistycznymi w niezłych warunkach; najgorzej bytują Bułgarzy i Rumuni. Najlepiej mieszkają Rosjanie, których nasza wyobraźnia wciąż lokuje w mieszkaniach, gdzie co pokój, to inna rodzina. * * * Za to właśnie w Rosji są największe kłopoty z dostępem do usług medycznych. Aż 45,5 proc. nie stać na lekarstwa, a 24,6 proc. – na opłacenie wizyty u lekarza. W Polsce wyniki te wynoszą 17,6 i 5,5 proc. O Węgrzech często mówi się, że to gospodarczy tygrys Europy Środkowowschodniej. W tym kontekście zaskakująco blado wypadają wyniki dotyczące konsumpcji. 5,4 proc. Węgrów deklaruje, że nie stać ich na kupienie żywności dla dzieci, a tylko 88,1 proc. twierdzi, że nie ma żadnego problemu z nabywaniem jedzenia. W obu przypadkach są to rezultaty gorsze nie tylko od Polski (1,2 i 97,6 proc.), ale także od Rosji (2,7 i 94,6 proc.). Okazuje się, że można grać pierwsze skrzypce w gospodarce mając rozległe obszary niedostatku i nędzy – podkreśla profesor Domański. * * * 1/3 Polaków na pytanie, czy kiedykolwiek została dotknięta bezrobociem, odpowiedziała twierdząco. Najlepiej w tej kategorii wypadła Rosja i Rumunia (po 23 proc.), a najgorzej Bułgaria (46). Dość zaskakujące rezultaty przyniosło badanie wykształcenia. Przeciętny obywatel Rosji skończył 11,8 klasy i jest to najlepszy wynik; Polska z rezultatem 10,8 ma w tym rankingu trzecie miejsce. Poziom wykształcenia ma ścisły, niemal matematyczny związek z ubóstwem. Jak wynika z obliczeń prof. Domańskiego, osoby, które nie ukończyły szkoły podstawowej, mają w Polsce ponad trzykrotnie większą pewność zostania ubogim w porównaniu ze średnią krajową. Rosjanie mają najwyższy odsetek osób, które wychowywały się w niepełnych rodzinach – 36 proc. spędzało dzieciństwo bez tatusia lub mamusi. W Polsce 15 proc. – i jest to średni rezultat. Wychowanie w niekompletnych rodzinach uznawane jest za jeden z głównych wskaźników ubóstwa. * * * Wszystkie te dane dotyczą roku 2000. A jak było w komunie? W 1988 r., a więc krótko przed jej końcem, w Polsce 2,9 proc. osób chodziło spać o pustym żołądku. 12 lat później głodnych było 5,4 proc. Zwiększył się też wyraźnie odsetek osób, które nie miały drugiej pary butów: w 1988 – 11,6 proc., w 2000 – 22,4. Przybyło również tych, którzy nie mieli ciepłego okrycia: w 1988 było ich 0,9 proc., a w roku jubileuszowym – 3,2. Taka sama wzrostowa tendencja wystąpiła we wszystkich badanych krajach. Rekord zanotowano w Bułgarii. Tam liczba zasypiających przy marszu granym przez kiszki zwiększyła się z 4,8 do 28,7 proc.; odsetek osób bez drugiej pary buciorów zwiększył się z 13 do 61,3, a tych, którzy nie mieli ciepłego okrycia, przybyło z 4,8 do 25,5 proc.! Tylko trochę lepiej sytuacja wygląda w Rumunii. W Rosji, kraju raczej chłodnym, aż pięciokrotnie zwiększyła się liczba osób nie posiadających ciepłego okrycia. W Słowacji w 1988 r. właściwie nikt nie chodził głodny spać. W 2000 na głodniaka zasy-piało 5,4 proc. badanych – dokładnie tyle samo, co w Polsce i na Węgrzech. Ankietowanych poproszono o odpowiedź na pytanie, czy w 2000 r. było gorzej niż w 1988. Twierdząco odpowiedziało 86,6 proc. Bułgarów, 52,6 proc. Polaków, 77,7 proc. Rosjan, tyle samo Rumunów, 60,2 proc. Słowaków i 51,5 proc. Węgrów. Trudno przeniknąć podłoże tych postaw, jednak wolno założyć, że oceniając warunki wystawiono również ocenę nowemu ustrojowi i władzy jako czynnikom odpowiedzialnym za całokształt dokonujących się zmian. W latach 80. nie widziało się tylu żebraków i bezdomnych mieszkających na dworcach kolejowych (...), a widok ludzi penetrujących śmietniki nie był tak rozpowszechniony jak teraz. (...) Stwierdzenie będące dotąd raczej hipotezą niż faktem, które mówi, że w latach 90. kategoria ludzi ubogich uległa zwiększeniu, okazało się w istocie prawdziwe. (...) Komunizm, mimo swych zasadniczych wad, okazuje się dla ludzi systemem bardziej przyjaznym, podczas gdy kapitalizm, mimo zalet, nie przekonał ich o swej wyższości – podsumował prof. Domański. * * * Czy więc w społeczeństwach postkomunistycznych, a w szczególności w Polsce, pojawiła się wyizolowana z powodu chronicznej biedy część społeczeństwa nie uczestnicząca w życiu publicznym? Balansująca na krawędzi prawa, bez stałych dochodów i szans na ich pojawienie się. Jedną z definicyjnych cech underclass jest brak zainteresowania polityką i życiem publicznym, które traktuje się jako przejaw ogólniejszego syndromu wyłączenia się ze spraw, którymi żyje ogół. Postawy te znajdują wyraz w deklarowanej niechęci identyfikowania się z partiami politycznymi i nieuczestniczenia w wyborach. (...) W latach 90. w wyniku rozwoju stosunków rynkowych dokonał się wzrost liczby ludzi biednych. Kategoria ta stała się w Polsce bardziej widoczna niż w poprzednim systemie i pod wieloma względami zaczyna się wyodrębniać w strukturze społecznej w postaci nowego segmentu – pisze Domański. Od czasu upadku komuny bida panoszy się coraz okrutniej, a tęsknota za PRL nie jest wcale naiwnym sentymentem za bezpowrotnie minioną młodością. Znaczna część mieszkańców III RP już dawno się przekonała na własnej skórze, że wolny rynek to nie tylko święty Claus w supermarkecie, ale także głód, brak kapci, ciepłej katany i jakichkolwiek perspektyw na kolację. Henryk Domański, "Ubóstwo w społeczeństwach postkomunistycznych", Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2002. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Skąd się biorą świnie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cela vie Oto potęga demokracji: póki kumple są u władzy, można robić, co się chce. Jak kumple przerżną wybory, to do drzwi może zastukać prokurator. Byłemu dyrektorowi Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych Konradowi Tomaszewskiemu Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła zarzuty, że nadużył uprawnień, a swoimi działaniami przysporzył korzyści Mieszkaniowej Spółdzielni Budownictwa Ekologicznego w Gdańsku-Matemblewie. Wyrządził jednocześnie szkodę skarbowi państwa na kwotę ok. 833 tys. zł. Byłemu dyrektorowi Lasów grozi nawet do 10 lat więzienia. Afera wybuchła w grudniu 2000 r. po serii artykułów w "Gazecie Wyborczej". Pisał też o tym nasz tygodnik ("NIE" nr 4 i 30/2001). W 1999 r. MSBE stała się właścicielem prawie czterech hektarów atrakcyjnych gruntów budowlanych w jednym z centralnych punktów Gdańska. Pozyskała je dzięki zamianie z Lasami Państwowymi, które przejęły w mniej atrakcyjnym miejscu 75 hektarów lasów należących do spółdzielni. Podczas transakcji posługiwano się wyceną sporządzoną półtora roku wcześniej. W rezultacie metr kwadratowy gruntu kosztował spółdzielnię ok. 8 dolarów. W 1999 r. w Matemblewie cena metra kwadratowego przekraczała już 30 dolarów, a byli chętni, żeby płacić i 60 dolarów. Dzisiaj grunt w tej okolicy kosztuje nawet 100 dolarów za metr. Mieszkańcami osiedla w Matemblewie są prominentni politycy AWS, m.in.: poseł i sekretarz AWS Kazimierz Janiak, doradca premiera Jerzego Buzka – Teresa Kamińska, senator i minister edukacji Edmund Wittbrodt, restaurator i "szara eminencja" lokalnego AWS Ryszard Kokoszka, syn marszałka pomorskiego sejmiku wojewódzkiego Dariusz Zarębski, sekretarz miasta Gdańska Danuta Janczarek. Dzięki temu, że grunt pozyskano za grosze, budowane tam domy i mieszkania były wyjątkowo tanie. O połowę tańsze niż u developera budującego domy obok. Na przykład Kazimierz Janiak zapłacił za 180-metrowy dom ok. 400 tys. zł. Po publikacjach w "Wyborczej" i "NIE" rozpoczął się festiwal hipokryzji. Dyrektor generalny Lasów Państwowych Konrad Tomaszewski złożył do NIK wniosek o kontrolę i zapowiedział ukaranie winnych. Premier Jerzy Buzek ustami swojego rzecznika Krzysztofa Lufta publicznie wyraził oburzenie z powodu tego rodzaju transakcji. Skończyło się, jak wyżej. Postawieniem zarzutów byłemu dyrektorowi Lasów Tomaszewskiemu. * * * Dyrektor generalny Lasów Państwowych nie jedyny raz swobodnie poczynał sobie z pieniędzmi należnymi skarbowi państwa. Pisaliśmy w "NIE", że Tomaszewski uchylił decyzję swoich podwładnych z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych z Gdańska, która nałożyła na gminę Kościerzyna 104 tys. 313 zł i 54 gr kary za przedwczesny wyrąb lasu oraz 630 tys. 280 zł 72 gr na spółkę Dech-Pol za zgodę na wyrąb lasu na swoim terenie bez wymaganych zezwoleń. Tym samym zgodził się na łamanie prawa na terenach leśnych, które z mocy sprawowanej funkcji miał chronić, oraz naraził skarb państwa na utratę pieniędzy należnych z kar ("NIE" nr 24/2002). Może Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zajmie się i tą sprawą w wolnej chwili? Zwłaszcza że prokurator Henryka Gajda-Kwapień, gdyby dobrze poszukała w swoim biurku, toby jakieś dokumenty na ten temat znalazła. * * * A ekologiczne i tanie osiedle w Matemblewie ma od niecałego roku nowego lokatora. Jest nim były premier Jerzy Buzek. Nie wrócił na Śląsk, gdzie tylko pył węglowy w powietrzu, ale osiadł nad Bałtykiem, jodu się nawdychać. Choć wcześniej wyrażał oburzenie sprawą budowy taniego osiedla dla prominentów. Gdańsk musi więc mieć w sobie faktycznie coś z genius loci. No... i tu mieszka jego nieoceniona współpracownica Teresa Kamińska. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Berlusconi się obroni Gdyby Michnik nie pogonił Rywina i nie wybuchła afera, za parę lat Polska przypominałaby kraj zjadaczy makaronu. Walka dwóch gigantów mass mediów – premiera Silvia Berlusconiego (właściciela połowy telewizji i prasy włoskiej) z Carlo de Benedettim (właścicielem drugiej połowy rynku prasowego), która toczy się przed sądem, ukazuje sprzedajność wszystkich i wszystkiego. Rzymski Trybunał był nazywany "Portem we mgle". Sprawy sądowe rozstrzygały się nie na sali rozpraw, lecz na imprezkach wśród przyjaciół – we wspaniałych apartamentach, w willach oraz na jachtach. Tam załatwiało się wyroki – reszta była już tylko przedstawieniem. Papuga zapuszkowana Po 8 latach trwania – w sposób zaskakujący wszystkich – zakończył się teraz we Włoszech najgłośniejszy proces zwany "IMI-SIR, lodo Mondadori", w którym trzej adwokaci obecnego premiera byli oskarżeni o korupcję przedstawicieli prawa. Pierwszym wielkim oskarżonym był sam Silvio Berlusconi, ale po latach jego sprawa uległa przedawnieniu. Na ławie zostały tylko papugi premiera, sędziowie i osoby towarzyszące. Gdy w 2001 r. opisywaliśmy dość szczegółowo afery włoskiego magnata TV, wróżyliśmy, że papugom też się uda... Tymczasem 29 maja 2002 r. sąd w Mediolanie skazał w pierwszej instancji: Cezarego Previti (na 11 lat), Attilio Pacifico (11 lat), Giovanniego Acamporę (5 lat i 6 miesięcy) – a także sędziów Vittoria Mettę (13 lat) i Renato Squillante (8 lat i 6 miesięcy) oraz syna i wdowę po biznesmenie Rovellim (6 i 4 lata). Previti & Co czekają teraz na wyrok sądu apelacyjnego i kasację. Mają nadzieję, że sprawiedliwości stanie się zadość. Przeraża ich nie tyle więzienie, ile odszkodowanie dla IMI, de Benedettiego i państwa włoskiego oraz koszty sądowe, na zapłacenie których skazał ich sąd – łącznie 900 milionów euro! Miliardowe łapówki IMI-SIR. Afera pod tą nazwą należała do największych przekrętów w skali światowej. W 1982 r. należące do Rovelliego przedsiębiorstwo petrochemiczne SIR pozwało przed sąd Włoski Instytut Nieruchomości (IMI) za niedotrzymanie umowy i zażądało odszkodowania w wysokości 500 mld lirów. W 1993 r. sąd kasacyjny przyznał odszkodowanie spadkobiercom zmarłego Rovelliego, które w międzyczasie z odsetkami urosło prawie do 1000 mld! 300 mld poszło dla fiskusa, a 66 mld lirów (blisko 33 mln euro!) do kieszeni papug i sędziego Squillante. Lodo Mondadori. W 1990 r. odbył się przewód sądowy rozstrzygający spór między biznesmenami de Benedettim i Formentonem o kontrolę finansową największego włoskiego wydawnictwa Mondadori. Wygrał de Benedetti (właściciel dziennika "La Repubblica"), a Berlusconi stracił prezesostwo. Rok później wyrok został anulowany i wydawnictwo przeszło w ręce grupy Fininvest. Załatwieniem sprawy zajął się sędzia Metta. Tym razem łapówka do podziału z papugami była skromna – 3 mld lirów (ok. 1,5 mln euro). W tym przypadku korupcja została uznana za zwykłą. Czerwone togi Cezary Previti – uznany za mózg afer ła-pówkarskich – był szczególnym oskarżonym. Najbardziej zaufany człowiek Berlusconiego i jego osobisty przyjaciel, minister obrony w pierwszym rządzie oraz senator berluscońskiej partii Forza Italia. Sposoby, którymi próbowano zatrzymać proces Previtiego, opisywały najpoważniejsze gazety – sprawę śledził z uwagą np. "Financial Times". Afera rozpoczęła się od zeznań kobiety, która uczestniczyła w imprezach, podczas których otwarcie rozmawiało się o łapówkach. Gdy jej zeznania opublikowały dzienniki "La Repubblica" i "L’Espresso", wszystkie gazety Berlusconiego zrobiły z niej mitomankę. Środki masowego przekazu należące do grupy Fininvest rozpoczęły regularny atak na Trybunał w Mediolanie, oskarżając sędziów i prokuratorów o to, że poprzez procesy chcą pokonać włoską prawicę oraz jej lidera. Gdy Previti został przyciśnięty do muru, bo prokuratorzy dobrali się do jego kont w Szwajcarii, adwokat tłumaczył się, że pieniądze zarobił wykonując zawód adwokata, a ukrył je za granicą, żeby nie płacić podatków. Obrońcy Previtiego próbowali siedem razy przenieść proces do Perugii, gdzie klimat byłby bardziej im sprzyjający. Były minister skorzystał też z nowej ustawy o "uzasadnionym podejrzeniu stronniczości sędziów", zaskarżając "czerwonych prokuratorów" przed Trybunałem Konstytucyjnym. Najwyższy organ uznał jednak, że są oni całkowicie niezależni. Dyktatura sędziów Po ogłoszeniu wyroku skazującego polityka-łapówkarza włoska prawica ruszyła do obronnego ataku. Nasza demokracja jest poważnie chora i obywatele tracą zaufanie do wymiaru sprawiedliwości – deklarował przedstawiciel berluscońskiej partii – Bondi. Jestem ofiarą prześladowań upolitycznionych sędziów, którzy chcą wykorzystać mnie jako instrument puczu. Wszystkie dowody zostały wyciągnięte jak królik z kapelusza – obstawał przy swoim Previti. Był to wyrok ukartowany z góry – stwierdził prawicowy minister sprawiedliwości Castelli zapowiadając dochodzenie w mediolańskiej prokuraturze. Premier Silvio Berlusconi solidaryzował się ze swoim oddanym adwokatem i w jego obronie opublikował list na łamach dziennika "Il Foglio" należącego do swojej żony. Pisał w nim, że we Włoszech panuje dyktatura sędziów oraz tych, którzy za nimi stoją, i że czas z tym skończyć dokonując reformy wymiaru sprawiedliwości i przywracając deputowanym immunitet parlamentarny. (Włochy i Portugalia są jedynymi krajami w UE, w których immunitet parlamentarny nie chroni deputowanych. W Italii został on uchylony po aferach korupcyjnych rządu socjalisty Craxiego). To brzydka sprawa dla Silvia Berlusconiego, który widząc niebezpieczeństwo w tym procesie, zaprasza do reformy wymiaru sprawiedliwości w interesie całego kraju – to znaczy w swoim własnym interesie – pisała "La Repubblica", której właściciel także ma w tym wszystkim własny, gruby interes. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Odkupcie sobie miasto Pytanie za 50 milionów: jaki cel powinny stawiać sobie władze średniej wielkości miasta w Polsce? Odpowiedź: kształcenie teologów. Wokół Archikatedry Chrystusa Króla w Katowicach powstaje mały Watykan. Oprócz samego kościoła – największego, jaki został wybudowany w przedwojennej Polsce – znajdują się tam inne kościelne instytucje: siedziba Caritasu z Domem Księży Seniorów i najnowocześniejszym w stolicy Śląska basenem, drukarnia archidiecezjalna, redakcja "Gościa Niedzielnego", Wyższe Seminarium Duchowne. Teraz rośnie kolejna budowla – siedziba Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego. Mury już są. 17 kwietnia 2003 r. dr Damian Zimoń, kanclerz wydziału, a zarazem metropolita katowicki, ubogacił je uroczyście wmurowując cegłę pochodzącą z "Drzwi Świętych Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 Bazyliki św. Piotra w Rzymie". Mury są wysokie na pięć kondygnacji. Będą mieściły 12 sal wykładowych, gabinety, sekretariaty, aulę na 200 osób i bibliotekę na 100 tys. ksiąg. Budowla ma być nie mniej nowoczesna niż wspomniany basen. Alarmy, instalacja grzewcza przystosowana do zmian temperatury otoczenia, klimatyzacja, odporność na szkody górnicze. Za rok uroczyste otwarcie. Teologia szmalu Nauki ma tu pobierać 600 studentów, przyszłych teologów. Za wybudowanie siedziby Wydziału Teologii Uniwersytet Śląski nie zapłaci ani grosza. Inwestorem jest bowiem kuria archidiecezjalna w Katowicach. Sposób finansowania – sprzedaż należących do Kościoła gruntów o powierzchni prawie 904 hektarów. Kupiec – miasto Zabrze. Gmina, na której terenie znajdują się te hektary – miasto Zabrze. Zysk – 52,5 mln zł. Kasy wystarczy nie tylko na wy-budowanie siedziby Wydziału Teologii, ale i na kilka innych kościelnych gmachów. Jasne jak słońce, że polskie uniwersytety dopiero wtedy coś znaczą, gdy kształcą teologów. W 1991 r. senat Uniwersytetu Śląskiego podjął uchwałę o potrzebie utworzenia Wydziału Teologicznego. Fragment ówczesnej uchwały: Zadania, jakie Uniwersytet spełnia wobec społeczeństwa, a zwłaszcza wobec regionu, wymagają rozszerzenia spektrum nauk uprawianych w Uniwersytecie o nauki teologiczne, bez których udzielenie odpowiedzi na pytania nurtujące współczesne społeczeństwo wydaje się niemożliwe. Potem minęły lata aż za prof. Tadeusza Sławka, który pod koniec drugiego tysiąclecia był rektorem UŚ, sprawa nabrała rumieńców. Pan rektor napisał pismo do słynnego ministra edukacji narodowej, awuesowskiego Mirosława Handke: Licząc na osobiste poparcie Pana Ministra, który – jak wiemy z publikacji – jest rzecznikiem powrotu nauk teologicznych na uniwersytety, pozostaję z wyrazami głębokiego szacunku. 27 marca 1999 r. zostało zawarte porozumienie między rektorem UŚ i arcybiskupem katowickim w sprawie powołania nowego wydziału. Ziemia się kręci W zeszłym roku Zabrzem (diecezja gliwicka, archidiecezja katowicka) wstrząsnęła wieść, że Kościół otrzymał niemal tysiąc hektarów ziemi, którą w czasach PRL uprawiały PGR-y. Wyjaśnienie dla młodszych czytelników: PRL to skrót od Polska Rzeczpospolita Ludowa, a PGR-y to Państwowe Gospodarstwa Rolne uprawiające zboża, ziemniaki czy buraki albo hodujące świnie, krowy itp. Gdy rozwaliła się PRL, to rozwalono PGR-y. Odtąd pegeerowska ziemia była administrowana przez Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa (AWRSP). Akurat w Zabrzu ten odłóg znajdował się w bardzo atrakcyjnych miejscach. Część gmina Zabrze po prostu przejęła od AWRSP i dziś tam jest kompleks hipermarketów. Obok znajduje się ta nieskomunalizowana reszta, która przypadła Kościołowi. Kościół ma działki także w innych częściach miasta. W sumie jest ich 14. Te niecałe 904 hektary to około 9 kilometrów kwadratowych. Przed ostatnimi wyborami samorządowymi Zabrzem rządziło Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Wówczas powstał wstępny projekt, by gmina przejęła grunty administrowane przez AWRSP. Prezydent Roman Urbańczyk miał inne plany: być może zamiast z AWRSP, trzeba – albo raczej można będzie – rozmawiać z innym partnerem, który wejdzie w posiadanie naszych "pól przyszłości" właśnie w drodze regulowania przez Skarb Państwa zobowiązań wobec dawnych właścicieli. Miał na myśli Kościół, który zamiast miasta przejmie część miasta. 1 października ubiegłego roku rządowa Komisja Majątkowa w Warszawie przekazała zabrzańską ziemię Kościołowi. Była to rekompensata za majątek, który w czasach PRL odebrano z naruszeniem prawa 10 parafiom archidiecezji katowickiej. Choć parafie są w różnych miejscowościach województwa, Kościołowi przyznano ziemię na terenie jednej gminy – Zabrza. W tej sprawie interweniował poseł Jan Chojnacki, który chciał się dowiedzieć, dlaczego przyjęto tak kuriozalne rozwiązanie. Obiecano mu przeprowadzenie kontroli w AWRSP. Na tym się skończyło. Poseł ma wierzyć, że wszystko odbyło się legalnie i nie było innej możliwości, by Kościołowi wynagrodzić krzywdy. 30 grudnia 2002 r. do zabrzańskiego magistratu trafiło pismo z Kurii Metropolitalnej z propozycją sprzedaży miastu państwowej do niedawna, a kościelnej już teraz ziemi po 5,81 zł za metr kwadratowy. Następca Urbańczyka, prezydent Jerzy Gołubowicz, odpisał, że interesuje go ta propozycja. Byłby głupi, gdyby postąpił inaczej. Zabrze jest miastem aglomeracji katowickiej ściśniętym między Bytomiem a Gliwicami. Kościelne tereny są jednymi z niewielu, gdzie jeszcze jest miejsce dla dużych inwestorów. W marcu sprawą zajęła się Rada Miasta. I zaczął się cyrk. Radni uwalili projekt uchwały o odkupieniu ziemi od Kościoła. Postanowili, by ten punkt w ogóle wyłączyć z porządku obrad. Za takim rozwiązaniem głosowali radni prawicowi. Popierający prezydenta radni lewicy byli w mniejszości. Prawica mogła się chwalić, że dba o interesy mieszkańców i sugerować, że to lewica idzie na pasku Kościoła. Ale podczas następnej sesji prawie wszyscy radni zagłosowali za odkupieniem ziemi. Wstrzymała się tylko jedna osoba. Zabrze nie ma pieniędzy, których życzy sobie Kościół. Stara się o kredyt. Kościół od początku stawiał twarde warunki. Bękart konkordatu W ten prosty sposób biedne miasto Zabrze, w którym bezrobocie sięgnęło 28 proc., stało się głównym sponsorem Wydziału Teologii Uniwer-sytetu Śląskiego. Ponieważ komuś mogłoby się wydawać, że pieniądze idą na szczytny cel, którym jest finansowanie publicznej uczelni, warto się temu przyjrzeć bliżej. Artykuł 4 porozumienia zawartego między rektorem UŚ a metropolitą katowickim: 1. Postanowienie o ustanowieniu Wydziału Teologicznego w Uniwersytecie Śląskim zagwarantuje kompetencje władzy Kościoła Katolickiego, to jest Stolicy Apostolskiej, Konferencji Episkopatu Polski i Arcybiskupowi Katowickiemu, Wielkiemu Kanclerzowi Wydziału Teologicznego, nadzór nad działalnością Wydziału. 2. Zakres i formy nadzoru, zabezpieczające tożsamość katolicką i kościelną Wydziału określają odpowiednie postanowienia Statutu Uniwersytetu Śląskiego. Statut Wydziału Teologicznego: Wydział prowadzi działalność naukową i kształci studentów w sposób właściwy naukom teologicznym zgodnie z wymogami Konstytucji Apostolskiej "Sapientia Christiana" (art. 66–71) i Normami wykonawczymi do tej Konstytucji (art. 50). Działalność Wydziału służy poznaniu i pogłębieniu doktryny katolickiej (...) Wielkim Kanclerzem Wydziału Teologicznego jest Arcybiskup Katowicki (...) Do obowiązków Wielkiego Kanclerza w szczególności należy czuwanie, aby była wykładana nauka katolicka z zachowaniem należnej wolności w działalności naukowo-dydaktycznej (...) Nauczyciele akademiccy, którzy zajmują się dyscyplinami odnoszącymi się do wiary katolickiej i obyczajów, przed objęciem stanowiska muszą uzyskać misję kanoniczną od Wielkiego Kanclerza i złożyć wyznanie wiary. (...) Na stanowiskach profesora zwyczajnego i nadzwyczajnego w zakresie nauczania teologii katolickiej mogą być zatrudnione osoby, które za pośrednictwem Wielkiego Kanclerza uprzednio uzyskały "Nihil obstat" Stolicy Apostolskiej (...) Studentami Wydziału Teologii mogą być osoby, które uzyskały świadectwo dojrzałości, akceptują katolicki charakter studiów oraz kierują się zasadami moralności chrześcijańskiej. Przytoczyliśmy tylko część kwiatków. Innych nie będziemy cytować, bo ciągle chodzi o to samo. O to, że Kościół całkowicie kontroluje działalność wydziału, a świeckie władze uczelni nie mają żadnego wpływu na to, kogo się tam zatrudnia. Teologia ma charakter zgodny z katolicką i watykańską wykładnią (z wyjątkiem jednej katedry, którą kieruje ksiądz ewangelicki). Dla heretyków miejsca tutaj nie ma i nie będzie. Żeby nie było wątpliwości. Niezwykłe przywileje, które Uniwersytet Śląski przyznał Kościołowi katolickiemu, wcale nie są niezwykłe. Reguluje je tzw. konkordat, czyli umowa międzypaństwowa zawarta przez Polskę i Watykan. Niezwykły jest w tej historii tylko sposób, w który zdobyto pieniądze na budowę gmaszyska dla teologów. Balcerowicz, Belka i Kołodko, uczcie się, jak zdobywać kasę. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sprzątnięty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Platon gatunkowo ciężki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawo świętojebliwych Nasz ustawodawca to specjalista od załatwiania spraw nieistotnych. Mamy więc w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym wymolestowane przez parafiankę-ambasadorkę śluby końkordatowe oraz instytucję separacji pomysłu Adama Strzembosza. Nie mamy za to wielu instytucji potrzebnych ludziom prowadzącym mniej święte życie. Dostaliśmy po komunie kodeks rodzinny i opiekuńczy, najlepszy w poprzednim obozie. Wystarczy przypomnieć, że nie dość gorliwie wprowadzaliśmy radziecki wzorzec majątkowej wspólności ustawowej małżonków, który był wówczas przedstawiany jako dowód równouprawnienia płci. Polacy, jako jedyni, pozostawili sobie możliwość podpisywania intercyz, choć obiektywne warunki gospodarcze raczej nie sprzyjały tworzeniu rodzinnych fortun. Nie najgorszy ten kodeks funkcjonował bez większych zgrzytów, ludzie rozwodzili się wedle osobistych upodobań, jak kto chciał. Już jednak krótko po 1989 r. po cichu zabrano się za swobodę rozwiązywania małżeństw. Pod hasłem podniesienia poziomu orzecznictwa kopem przepchnięto rozwody do sądów wojewódzkich, które odtąd miały być I instancją. Wyuczonym w sprawach rozwodowych sędziom w rejonach pozostawiono sprawy o alimenty, o pochodzenie dziecka, sprawy opiekuńcze i inne bzdety. Nikt wtedy jeszcze nie pisnął, że cały ten zabieg ma służyć wyłącznie upodleniu grzeszników chcących się rozejść. Potem poszło już gładko. Nie czyniono nawet umizgów do publiczności, że kolejne nowele przyniosą jakiekolwiek korzyści śmiertelnikom. Podpisany w 1993 r. Końkordat nie przewidywał koniecznego pośrednictwa urzędników z USC w zawieraniu ważnych związków małżeńskich. Postanowienia tej bezcennej umowy przeleżały się przez całą kadencję 1993–97, gdy SLD był jeszcze brawurowo odważny w stosunkach z czarnymi. Z Sądu Najwyższego odszedł Strzembosz, ale jego idea separacji zapłodniła przychodzących do władzy w 1997 r. W pomyśle ślubów końkordatowych i tej instytucji nie byłoby niczego złego, gdyby nie to, że są one jedynymi widomymi dowodami myślenia polskiej prawicy o prawie rodzinnym. Za rządów awuesiaków zaklepano nam śluby przed kościelnymi urzędnikami i separację. Ustawodawca zajął się również skomplikowaną kwestią pochodzenia dziecka wiarołomnej kobiety, która niemal natychmiast po ogłoszeniu rozwodu wyszła ponownie za mąż. Do kompletu dorzucono jeszcze obniżenie wieku faceta – nupturienta. Wcześniej było to 21 lat, a za zgodą sądu – 18. Teraz chłop bez pytania trybunałów może się machnąć już po ukończeniu 18 roku życia. Nie zadbano jednak o zrównanie praw płci. Panna, która ukończyła lat 16, może dostać sądową zgodę na ślub, kawaler w tym wieku może sędziego obejrzeć z daleka. Dyskryminację mężczyzn pozostawiono w kodeksie świadomie, wbrew opiniom profesorskich mądrali z komisji przy ministrze sprawiedliwości. Innych zmartwień w zakresie prawa rodzinnego polska prawica nie poznała, a skoro ich nie zna, to problemu nie ma. Pora by jednak dostrzec, że od lat 80. zmieniło się kilka spraw, które w rozumnych państwach prawa mają ogromny wpływ na działania ustawodawcy. PiSuar chce pod hasłem moralnej i etycznej odrębności (czytaj: wyższości) polskiego prawa rodzinnego od prawa UE, zachowania radzieckich pomysłów. Nikt nie zastanawia się nad tym, że zmieniły się stosunki majątkowe Polaków, że nauka wypracowała wiarogodny dowód pochodzenia dziecka, że wina jednej ze stron, jako przyczyna rozwodu, w XXI wieku tylko śmieszy. Winę za rozkład pożycia wymyślono na świecie tylko po to, by można było wprowadzić rozwody. W XIX stuleciu przekonanie o nierozerwalności sakramentalnego związku można było zmiękczyć tylko opisami straszliwych zdrad i okrucieństw. Wkrótce sytuacje nadzwyczajne strywializowały się do „pijał i bijał”. Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie fakt, że od tego, kto ponosi winę za rozkład małżeństwa, polskie prawo uzależnia wiele skutków o poważnym znaczeniu. Winny nie może np. żądać alimentów. Sposób ukarania jest niezły, ale w polskich realiach oznacza, że winny nie dostanie renty po współmałżonku, nie dostanie jej również niewinny, gdy nie pozwał winnego o alimenty. W praktyce wygląda to tak, że po czterdziestoletnim małżeństwie żona nie dostanie renty po swoim ciemiężycielu, jeżeli nie wystąpiła o alimenty. Dostanie ją natomiast kobieta poślubiona tydzień wcześniej przez tyrana. Nie trzeba nawet zawierać innego związku, by była żona polizała łapę. Wystarczy, że przez całe życie prowadziła dom, a po rozwodzie wszelkie zgromadzone w ZUS i filarach środki powędrują za mężem. Trzeba winę za rozkład pożycia wypieprzyć z kodeksu na zawsze, uznając, że do rozwodu wystarczy, aby jedna ze stron naprawdę nie chciała pozostawać w stadle. Nie należy pary ludzi zmuszać do poniżającego dowodzenia win rzeczywistych czy urojonych. Pochodzenie dzieci jest wielkim problemem. Amerykanie dowodzą, że u nich ok. 10 proc. ślubnych pociech nie pochodzi od męża matki. U nas niektórzy hematolodzy dziecięcy mówią nawet o 15 proc., ale widocznie wyższy u nas odsetek wynika z tego, że zdrada mamusi jest przykładnie od razu karana chorobą potomka. Chłop jest głęboko upośledzony w przepisach kodeksu. Bo może on być ojcem dziecka, ale nie może domagać się urzędowego potwierdzenia tego faktu. Nie chodzi tylko o sytuacje, gdy matka dziecka jest ślubną małżonką kogoś zupełnie innego. Mamusia zadecyduje, czy partnera dopuścić do uznania oseska. Za to dziecko może pozywać domniemanego ojca zawsze, samodzielnie lub za pośrednictwem mamusi. Nauka dała nam dowód stwierdzający, czy dziecko pochodzi od konkretnego mężczyzny. Są nim badania genetyczne wymagające jedynie splunięcia do próbówki. Dawniejsze dowody mogły co najwyżej wykluczyć czyjeś ojcostwo. Nowe testy są już powszechnie dostępne w europejskich aptekach. Ile byłoby prościej wprowadzić ten środek dowodowy, niż narażać ławników na wysłuchiwanie z wypiekami na twarzach pikantnych szczegółów z życia par, trójkątów i innych wieloboków. Sejm śpi spokojnie czekając na kataklizm, nie przyjmując do wiadomości, że czas spycha go na margines śmieszności. Nie ma np. odpowiedzi na pytanie: co robić z dziećmi poczętymi w laboratoriach przy świadomym użyciu materiału genetycznego osób trzecich? Stosunki majątkowe małżonków regulują zasady wymyślone za Stalina. To, że w Polsce przez cały okres PRL pozostawiono możliwość pisania intercyz, zostało skrzętnie wykorzystane przez najbardziej świadomych przedstawicieli społeczeństwa, z aktywistami Wołomina i Pruszkowa na czele. Wspólność ustawowa przestała się sprawdzać nie dlatego, że Polacy stali się bogatsi, bo to dotyczy nielicznych. Przepadła, jako powszechna idea, w następstwie jednej z czterech wielkich reform – emerytalnej. Byłaby też pora, by ustalić, dlaczego żony, również macochy – a te mają przykry zwyczaj żyć dłużej – mają być uprzywilejowane w dziedziczeniu kosztem dzieci. To samo, choć rzadziej, dotyczy mężów, czasami ojczymów. Nasz kodeks rodzinny i opiekuńczy pasuje do potrzeb Świętej Rodziny i dzisiejszych kontynuatorów ich dzieła. Józef nie zajmował się kwestią pochodzenia dziecka, a jako cieśla nie miał widoków na wielką fortunę. Maria była podmiotem pierwszego opisanego eksperymentu genetycznego. Wolno im, bo robili to z wyboru. Ich dzieje opisała księga, ale nie był to kodeks. Niech nasze życie również opisuje księga, ustawa, kodeks. Tylko, jeśli łaska, napisana tu i teraz. Autor : A.B. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Psie figle cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zalesianie dziury budżetowej Widzieliście kiedyś drzewo warte półtora miliona? Władcy miłościwie panujący narodowi od zawsze otaczali się pięknymi roślinkami. Ogrody zakładali francuski Ludwik XIV, pomroczny przystojniak Stanisław August Poniatowski, a także brytyjska królowa Elżbieta. Prezydent Wszystkich Polaków Wielki Ekolog Aleksander Kwaśniewski także jest miłośnikiem zielska, ale tego władcę stać tylko na jedno drzewko – tak ma biednych podatników. Zgodnie z zasadą ty, prezydencie, fundujesz, ja płacę – my, podatnicy, uświetniliśmy naszego prezydenta i ulubionych posłów wbitym w glebę jednym badylem. Kosztował jakieś 1,4 mln zetów. Dobrze, że pan prezydent nie kazał posadzić lasu. Picea glauca (świerk biały) pochodzi z Kanady; w źródłach klasyfikowany jest jako świerk kanadyjski. Tworzy szerokie, piramidalne korony z gałęziami osadzonymi w gęstych regularnych okółkach. Dorasta do 20 m wysokości, rośnie bardzo powoli. Jest gatunkiem światłolubnym, dobrze znoszącym zanieczyszczone powietrze, niewybrednym wobec gleby, wytrzymały na niskie temperatury. Igły długości 1–2 cm, sztywne, niekłujące. Szyszki zwisające, jasnobrązowe, walcowate, długości 3–6 cm. Po rozpruciu placu między hotelem sejmowym a drugorzędnymi biurami Kancelarii Prezydenta ta nomen omen Picea dumnie rosnąć zaczęła. Rozmowa z ministrem szefem Kancelarii Sejmu, Krzysztofem Czeszejko-Sochackim: – Gratuluję inwestycji w drzewko. – Podoba się pani? – Dawno nie widziałam nic bardziej ohydnego. Czyj to był pomysł? – Kancelarii Prezydenta, to znaczy jest to inwestycja wspólna, ale głównym projektodawcą i organizatorem przetargu jest Kancelaria Prezydenta. My mieliśmy wgląd w projekt, bo po części go finansowaliśmy. – Ile zapłaciła Kancelaria Sejmu? – Pyta mnie pani o takie szczegóły. Proszę zadzwonić do pani dyrektor Szczepańskiej. Podać numer? Dyrektor Domu Poselskiego Barbara SzczepaŇska: – To była suma, zaraz, 1,3 mln zł z takim dużym hakiem. My, to znaczy Kancelaria Sejmu, płaciliśmy 1/3 tej kwoty, bo przy okazji rozkopywania dziedzińca i zry-wania asfaltu uszczelniliśmy sobie garaże. Wie pani, nie komentuję tego pomysłu, tylko nie wiem, jak na tej wielkiej choince zawieszę bombki świąteczne. – Jak to jak, wezwie pani straż pożarną. Sekretariat dyrektora administracyjnego Jana ŚwitaŁy w Kancelarii Prezydenta: – O co chodzi? – O świerk za 1,4 mln zł. – Dyrektora nie ma, ale proszę nam zadać pytania pisemnie i przesłać faksem do naszego Biura Informacji i Komunikacji Społecznej. 1 lipca posłałam kartelucha z pytaniami: 1. Jaki był koszt ostatniej inwestycji na dziedzińcu Kancelarii (kalkulacja kosztów posadzenia drzewa – świerk kanadyjski)?; 2. Skąd zostało sprowadzone drzewo?; 3. Jakie firmy wygrały przetarg i realizowały inwestycję?; 4. Jakie przewidywane są koszty nawadniania drzewa – tzw. specjalistyczny system nawadniania? Kancelaria Prezydenta odpowiedziała tak: Uprzejmie informuję, że Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, jako inwestor nie dokonywała zakupu materiałów użytych do remontu dziedzińca. Objęte umową prace – w tym posadzenie drzewa, wykonane zostały przez zwycięzcę przetargu, którym została firma "ADROG" – Sp. Jawna Zakład Usług Brukarskich z Warszawy. Wartość umowy określona była kwotą ryczałtową, obejmującą pełen zakres prac. Drzewo to świerk srebrzysty kanadyjski sprowadzony ze szkółki pod Poznaniem. Ponadto informu-jemy, że nie przewidujemy dodatkowych kosztów nawadniania ww. drzewa – chyba, że opady atmosferyczne będą znikome. Z poważaniem – podpis nieczytelny. O szmalu ani słowa. Wiemy jednak, że drzewko kosztowało więcej, niż wynosi gaża pana prezydenta za jedną 5-letnią kadencję i 2000 pensji pielęgniarskich. Ale na naturalnym pięknie przyrody nie należy oszczędzać. Dziury budżetowej nie klajstrować. Pan Kazio, ogrodnik sejmowy: – Ja bym tu amarantowych bratków nasadził za 500 zł i to by jakoś wyglądało, bo tak to widzi pani – ni w nos, ni w oko. I jeszcze taka forsa. Ktoś tu normalnie ochujał. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak czyli kundel Spójrz w lustro. Zobaczysz flaki z olejem. Nie pijemy. Jeśli sądzicie, że Polak potrafi wypić, to jesteście w błędzie. Rekord światowego opilstwa dumnie dzierżą Irlandczycy. Za nimi są Brytyjczycy, Finowie i Norwegowie. My z naszymi siedmioma litrami czystego alkoholu na łeb jesteśmy na 20. miejscu w świecie za Litwą i Holandią, ale przed Słowenią i Węgrami. Nie siedzimy. Jeśli przyjrzeć się liczbie więźniów osadzonych w zakładach karnych, to można dojść do wniosku, że Polska to państwo policyjne – 80 tys. plus czterech pensjonariuszy daje nam 13. miejsce w światowym rankingu. Daleko nam do Stanów Zjednoczonych, gdzie garuje ponad 2 miliony obywateli, czy Chin, których władze wsadziły za kraty blisko 1,5 mln przestępców, a są kilkakrotnie bardziej liczebne niż USA. Ale za nami są Niemcy (79 348 więźniów), Pakistan (78 938), a nawet Turcja (71 860). Nie napadamy. Dane te budzą niepokój, zwłaszcza że najwięcej groźnych napadów na świecie ma miejsce w Australii, a nie np. w Stanach – aż 708,5 na 100 tys. ludności! Niebezpiecznie jest na Dominikanie (682,4 napadu na 100 tys.) i w RPA (595,6 napadu). Jeśli ktoś wybiera się do Izraela, ma duże szanse zostać napadniętym. Ten kraj z 491,8 napadu na 100 tys. mieszkańców zajmuje 5. miejsce w rankingu tygodnika "The Economist". Polska jest poza pierwszą dwudziestką. Nie kradniemy. Podobnie z kradzieżami. Najszybciej obrobią was w Danii (7687,6 kradzieży na 100 tys. obywateli), na pewno stracimy portfel w Australii (6215 kradzieży na 100 tys.), tradycyjnie okradną nas na Dominikanie (4779,3) i w Norwegii (4577,1). Pomroczna w tej statystyce w ogóle nie występuje. Zatem wbrew temu, co głoszą media, możemy czuć się bezpiecznie. Pytanie, za co u nas sadzają, pozostaje bez odpowiedzi. Klienci systemu penitencjarnego zapewniają, że "za niewinność". Nie leczymy się. Nie ma nas też w statystykach dotyczących ochrony zdrowia. Wydajemy 6,2 proc. PKB na lecznictwo, a i tak niektórzy spece od reformy finansów publicznych uważają, że za dużo. Nie mówię o rozrzutnych Stanach Zjednoczonych, które na ten cel przeznaczają aż 12,9 proc. swojego PKB (1. miejsce w rankingu), pogrążonej w kryzysie Argentynie (8,4 proc. PKB – 17. miejsce) czy porównywalnej do Polski Słowenii (7,6 proc i 29. miejsce). Na pewno za to wyprzedzamy Albanię, Bangladesz, Ekwador i Filipiny. 2,3 lekarza na 1000 mieszkańców nie daje Polsce miejsca w pierwszej trzydziestce krajów świata o najliczniejszej kadrze leczącej. Likwiduje się szpitale, chociaż gdy chodzi o liczbę łóżek na 1000 Polaków, to jesteśmy na poziomie takich potęg jak Kuba oraz Trynidad i Tobago (5,1 łóżka na 1000 łebków i 38. miejsce w świecie). Po 13 latach transformacji do najlepszego z ustrojów osiągnęliśmy pułap, który zapewnia swym poddanym Fidel Castro! Łatwiej o wyrko w szpitalu na Grenadzie (5,3 łóżka), w Mołdawii (12 łóżek), Kazachstanie (8,5 łóżka) czy Rumunii (7,6 łóżka). Jeszcze jedna rządowa reforma służby zdrowia, a za kilka lat województwo irackie, gdy stanie na nogi, wyśle nad Wisłę misję humanitarną, a telewizja bagdadzka pokaże, jak niedawni okupanci zdychają w szpitalnych korytarzach. Nie zdychamy. Słabo umieramy na raka. 25,3 proc. Holendrów pada na tę przypadłość. To światowy rekord. Potem idą Belgowie, Kanadyjczycy, Francuzi i Włosi. My jesteśmy poza pierwszą dwudziestką. Serca też mamy jak dzwon. Przyczyną 44,8 proc. zgonów w Azerbejdżanie są choroby serca właśnie! Bezapelacyjne pierwsze miejsce w światowym rankingu. Na drugim miejscu bracia Litwini – 38,4 proc. zgonów. Trzeci są Macedończycy – 36,8 proc. Nas w statystykach znów zabrakło. Nie umieramy na raka ani na serce, z przepicia też nie umieramy, więc może zabijamy się w samochodach? Nie! Ten rodzaj zejścia śmiertelnego to specjalność mieszkańców Malawi, Indii i Egiptu. I tym razem Polska poza pierwszą trzydziestką. Nie dajemy. Trzyma nas na wyżynach indeks korupcji. Lokujemy się na poziomie peruwiańskim (mamy 44. miejsce za wolną od tej przypadłości Finlandią), ale przed Brazylią, Bułgarią, Chorwacją i Czechami. Mniejsza korupcja niż w Polsce jest w Syrii, Botswanie, Namibii i RPA. Twierdzenie, że po 13 latach transformacji staliśmy się republiką bananową, ma swoje uzasadnienie – w Peru i Brazylii rosną banany. Nie robimy interesów. W biznesie cieniutko. W rankingu "Konkurencyjność światowa", który odzwierciedla szacunki dotyczące zdolności danego kraju do osiągnięcia trwałego wysokiego produktu krajowego brutto na jednego mieszkańca, jesteśmy poza klasyfikacją obejmującą 44 kraje. Na liście są Czechy, Węgry, Estonia, Słowacja, a nawet Rosja, ale Polski nie ma. Bezrobocie za to mamy na poziomie Antyli Holenderskich i Albanii (16,7 proc.)! Ale przed Botswaną, Lesotho i RPA. Nawet w ogarniętej wojną Palestynie (czyli na Zachodnim Brzegu i w strefie Gazy) wskaźnik bezrobocia wynosi 14,1 proc. Może powołamy do życia jakiś Hamas albo Brygady Męczenników Al Aksa? Ekonomicznych talibów z Rady Polityki Pieniężnej już mamy. Wyższy niż w Polsce odsetek populacji aktywnej zawodowo jest w Wietnamie i Bangladeszu. Nie rodzimy się. Niski mamy wskaźnik płodności – 1,26 dziecka na matkę Polkę. Oraz wskaźnik kreatywności – 2,98 (43. miejsce przed Słowacją). Nieznana liczba wdrożonych patentów – w tej konkurencji jesteśmy poza konkurencją. Nic. Dane według tygodnika "The Economist" (wydanie z roku 2003), który od 1991 r. publikuje małą książeczkę pt. "Świat w liczbach". Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ruletka dla niewidomych Afera: Mariusz Łapiński jako minister zdrowia nakazał zwolnić z cła jednorękich bandytów, ruletki itp., gdyż służą... poprawie zdrowia i kondycji ludzi kalekich. Minister Mariusz Łapiński – były minister zdrowia – jest obecnie pomawiany przez gazety o różne takie. Nie wiemy, czy to prawda, bo nie wierzymy do końca gazetom. Jak zwykle wieczorem zaczytywaliśmy się jednak w Dziennikach Ustaw – tym razem z roku 2002 – i w numerze 77 w pozycji 705 natrafiliśmy na Rozporządzenie Ministra Zdrowia Mariusza Łapińskiego wydane 11 czerwca 2002 r. Władzą swoją minister ustalił wykaz zwolnionych od cła sprzętów i urządzeń rehabilitacyjnych (ułatwiających leczenie niepełnosprawnych) oraz towarów specjalnie przystosowanych do celów pomocy naukowej, kulturalnej i służących podnoszeniu ich kwalifikacji zawodowych. W wykazie są aparaty słuchowe, aparaty ortopedyczne, szyny, łubki, protezy oraz inne potrzebne, a nie produkowane w kraju urządzenia mające na celu korygowanie wad lub kalectwa, których zwolnienie z opłat celnych w rozumieniu interesu społecznego jest uzasadnione. Trochę mniej zasadne jest zwolnienie z cła przez ministra zdrowia sprzętów do telefonii i telegrafii bezprzewodowej, gramofonów bez wzmacniacza i ze wzmacniaczem, magnetofonów oraz uszczelek, podkładek i innych uszczelnień używanych w samolotach cywilnych. Z całą pewnością jednak do sprzętu rehabilitacyjnego zwolnionego tym rozporządzeniem z cła nie należą: sprzęty do gier towarzyskich, stołowych, salonowych w tym bilardy elektryczne, stoły bilardowe, specjalne stoły do gier rozgrywanych w kasynach oraz wyposażenie automatyczne kręgielni. Oraz „pozostałe”, czyli – uwaga! – urządzenia mechaniczne, elektromechaniczne i elektroniczne przeznaczone do gier umożliwiających wygrane pieniężne lub rzeczowe. Czyli ruletki, automaty zwane jednorękimi bandytami itp. Żeby było jeszcze dziwniej, to rozporządzeniem tym zmienić chciano przeszłość obejmując przywilejem bezcłowości dobra zgłoszone do oclenia nawet 6 miesięcy przed jego wydaniem. Pan poseł Łapiński zapewniał nas, że minister Łapiński podpisywał setki rozporządzeń i nie był w stanie czytać wszystkiego, co podpisuje. Obiecał też frapujące elementy tego rozporządzenia niebawem wyjaśnić. Czy ktoś zakpił z ministra, czy chodziło o polityczną prowokację, a może za tym stoją gigantyczne interesy właścicieli kasyn i firm eksploatujących automaty do gier, które potrafiły wpłynąć na system celny poprzez Ministerstwo Zdrowia – tego jeszcze nie wiemy. Rozpoczynamy badanie afery i ogłosimy wszystko, czego się dowiemy. W każdym razie rozporządzenie jest prawem obowiązującym i jeżeli ktoś w ostatnich dwóch latach sprowadził jednorękiego bandytę lub ruletkę i zapłacił za to cło, a zapomniał poinformować urząd celny, że to na potrzeby rehabilitacji niepełnosprawnych graczy, to może teraz usunąć uchybienie i żądać zwrotu niesłusznie zapłaconego cła. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rzeźnia kobiet cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Radio "Maryja" 18 lutego "Każdej rodzinie życzę po pięcioro dzieci. A jak będziecie dzieci mieli, to Pan Bóg da i na dzieci. (...) Wezmą ziemię. Ksiądz Prymas Wyszyński mówił, jeszcze niedawno byli w Polsce tacy, którzy budowali krematoria, a którzy mówili: my nie chcemy Polaków, nam potrzebne są ich ziemie". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Białymstoku 25 lutego "Odwraca się uwagę od tej niesprawiedliwości, od tej rozprzedaży Polski, niszczenia zaplanowanego Polski. A żeby Polskę zniszczyć, to trzeba zniszczyć i Kościół. A zniszczony Kościół polski to zniszczona szansa na ewangelizację świata. (...) Także ta sprawa z Poznaniem, z księdzem arcybiskupem Paetzem. To jest bardzo bolesne, bo nikt nikogo nie osądził. Oskarżycieli nie widzimy, nie pokazali swoich twarzy. Jeżeli nikt nikomu nic nie udowodnił, żaden sąd, to nawet w sądzie człowiek, przestępca jest niewinny, dopóki nie został oskarżony, dopóki nie zostało to mu udowodnione i nie został osądzony. Tu jest atak widzę bardzo wyraźnie na Kościół. Kamienowanie. (...) To jest samosąd uprawiany w mediach na bardzo szeroką skalę. To jest niszczenie miłości w nas wszystkich do Chrystusa i do Kościoła. Kościół jest naszą nadzieją. Kościół jest nadzieją Polaków wszystkich. Kochajmy Kościół. To jest ciało Chrystusa. (...) Wrogowie Kościoła i Polski chcieliby, żeby ludzie Kościoła sami siebie oskarżali, obrzucali kamieniami, niszczyli. Wrogowie Polski chcieliby, żeby Polacy Polaków załatwiali, żeby sami sobie przygotowali Jugosławię". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Tarnborzegu "Nasz Dziennik" 20 lutego "Profesor Ryszard Bender, historyk: Pokazany w Berlinie film Costa-Gavrasa ťAmenŤ jest szczególnie jaskrawym przejawem antychrystianizmu cechującego niektóre fanatyczne środowiska żydowskie. Nie pierwszy raz powraca się w tych środowiskach do tak bluźnierczo spreparowanego splotu, jakim jest połączenie swastyki i krzyża. (...) Film ťAmenŤ oszczerczo zafałszowuje postać Piusa XII jako rzekomego biernego świadka zagłady Żydów. Jest aż nadto wiele dowodów z przeszłości pokazujących, że Pius XII zrobił dużo dla tego narodu". "Sfałszowana historia", opr. Anna Rasztawicka 26 lutego "Pisma ťBez dogmatuŤ, Urbanowego ťNieŤ, antyklerykalnego tygodnika ťFakty i mityŤ, którego naczelny, o pseudonimie Jonasz, po zrzuceniu sutanny tak znienawidził Kościół, że aż chciał w swoim piśmie zatrudnić zabójcę ks. Jerzego Popiełuszki – szanujący się czytelnik do ręki nie weźmie. Czy mycie rąk jest jednak zalecane tylko po lekturze wymienionych periodyków? Oczywiście to zupełny przypadek, że po tym, jak dziennik ťRzeczpospolitaŤ wydał wyrok na ks. abp. Juliusza Paetza ťuzdrawianiemŤ Kościoła zajęły się tygodniki ťWprostŤ, ťForumŤ, ťNewsweekŤ". Zuzanna Rajska, "Jonasz, Urban i spółka" "Ci, co niedawno płakali nad śmiercią biskupa – odznaczeni przez Kościół – spokojnie teraz patrzą na kamienowanie innego biskupa, jakoby w obronie czystości Kościoła (...) Piękny prezent ufundowaliście Ojcu Świętemu na zaproszenie Go do Ojczyzny". bp Józef Zawistowski, kazanie radiowe 24.02.br. "Głos" 23 lutego "Z historii pamiętamy, że imperia upadały, gdy następował rozpad moralny. Trudno sobie wyobrazić większy rozkład moralny niż legalizacja konkubinatu i związków homoseksualnych". Joanna Mazan, "Zamach na rodzinę" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skowyt burej suki Obsobaczył mnie po pańsku redaktor naczelny gazety "Rzeczpospolita" pan Maciej Łukasiewicz. Kundlem mnie nazwał Rasowiec ów. A na dokładkę robi ze mnie antysemitę: Naganę dostał za użycie w swoim felietonie na łamach tygodnika "NIE" – gdzie jest zastępcą redaktora naczelnego – języka plugawego i określenia "faszerowanie Żydami stodoły na gorąco" w kontekście wydarzeń w Jedwabnem. Jeśli jestem plugawym kundlem, to jak można nazwać dziennikarza, który przekręca wyjęty z mojego tekstu cytat i nadaje mu zupełnie inne znaczenie. Ja w felietonie "Walenie w TVN-nie" napisałem: Można w telewizji za darmo, bez grzywny Rady pokazać masowe egzekucje, szlachtowanie ludzi, zwłaszcza Żydów, bo ci są najbardziej telewizyjni. Nawet wzdęte brzuszki murzyńskie nie dają takiego stopnia oglądalności i przychylności reklamodawców jak faszerowane Żydami stodoły na gorąco. Ale Boże broń pokazywać w telewizji walenia, bo walący się w pościeli ludzie podobno demoralizują bardziej społeczeństwo niż walący się do dołów po zbiorowej egzekucji. Uciecha Łukasiewicza dotyczy dania mi nagany przez Komisję Etyki Poselskiej za publikacje w tygodniku "NIE". Pomimo upływu dwóch tygodni nie otrzymałem z komisji informacji ani o karze, ani też uzasadnienia owej "nagany". Informuję wszystkich moich Szanownych Wyborców! Pomimo licznych sugestii, abym odwołał się do Prezydium Sejmu RP i skasował sobie ową "naganę", żadnego odwołania nie uczynię. W tygodniku "NIE", a także w "Trybunie" i "Przeglądzie" będę pisał tak, jak mi się to będzie podobało. Żadna komisja sejmowa nie będzie mnie cenzurować, bo nie ma prawa być organem cenzorskim w wolnych mediach. Czekam na następne nagany, którymi wytapetuję sobie biuro poselskie. Liczę się bowiem z opiniami moich Wyborców, a nie żałosną, deprecjonującą się Komisją Etyki Poselskiej. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rząd sklepikarzy W Polsce rządzą supermarkety. Nie figuranci jak Kwaśniewski, Lepper, Rokita czy nawet Kulczyk. Władza supermarketów staje się nieograniczona i niepodzielna. To przed nimi ugięła się najpotężniejsza grupa trzymająca władzę – Kościół kat. Jeszcze niedawno próbował on mierzyć się z centrami handlowymi. Napuszczał na nie kuriewnych polityków, którzy postulowali zakaz handlu w niedzielę i dni święte. Zachęcał dziennikarzy, aby obrzydzali je społeczeństwu. Buntował, organizował powstania drobnych kupców i producentów. I... musiał się ugiąć. Skoro góra nie przyszła do Mahometa, to Mahomet poszedł do góry. W zeszłym tygodniu polski Kościół kat. ogłosił, że otworzy w centrach handlowych kaplice. Tak jak kiedyś; za czasów pierwszej chrystianizacji stawiano kościoły w świętych gajach, przy cudownych strumieniach, gdzie od dawna zwykł się gromadzić lud. Kaplice w każdym zamku i pałacu letnim. Za pierwszej komuny partia ustanawiała ceny podstawowych artykułów żywnościowych, co w czasach imperium rzymskiego czynił pan cesarz. Dzisiaj cenę chleba, parówek z wody, masła z roślin, a zwłaszcza cukru dyktują supermarkety. One decydują, czy lud okrasi chleb powszedni mielonką z tłuszczu świńskiego, czy udkami ze zmodyfikowanego kurczaka o przesuniętym terminie ważności. Kiedyś pan imperator w Rzymie, a dzisiaj w Pile pan senator Stokłosa urządzali ludowi igrzyska. Dziś lud wali do centrów handlowych, aby na żywo obejrzeć Natalię Kukulską albo inną Steczkowską. Do tego człowieka-gumę, sześciopalczatkę, kobietę z brodą, Cygana z niedźwiedziem na pasku i polityka kwestującego na sierotki Marysie. Z okazji święta takiego czy owego, zwykle rocznicy panowania supermarketu na danym terenie, ogłaszane są promocje. Nierzadko dochodzi podczas nich do iście gladiatorskich walk. Lud tak kocha centra handlowe, że gotów jest umrzeć za sam żeton do wózka. Ale supermarkety to nie tylko władza nad pospólstwem. „Życie Warszawy” opisało tajne promocje przeznaczone dla VIP-ów, czyli aktoreczek i aktoreczków telewizyjnych seriali oraz posłanek z reality show na Wiejskiej. Kiedyś książę pan skarbiec przed dworem, fraucymerem swym otwierał, zapraszał, pokazywał, brać pozwalał. Niedawno jeszcze ohydna władza komunistyczna zwabiała elitę intelektualną i artystyczną do sklepów „za żółtymi firankami”. A komendanci Milicji Obywatelskiej spraszali zasłużonych kapusiów na pyszną golonkę do swojej kantyny. Dziś rolę dworu przejęły centra handlowe. Majordomusów – kierownicy działu pablikrelejszyn. W Polsce rządzą supermarkety. Władza ich staje się coraz bardziej nieograniczona i niepodzielna. Rozbita na dzielnicowe księstwa supermarketów Polska jednoczy się. Zniknęła niedawno popularna sieć Hit przejęta przez Tesco. W zeszłym tygodniu prasa poinformowała, że amerykańskie konsorcjum Apollo-Rida kupiło 28 centrów handlowych firmowanych przez niemieckie Metro. Za 700 mln euro. Czy już niedługo cała Polska stanie się jedną siecią jednej firmy supermarketowej? Wielu krajowych publicystów o poważnie brzmiących nazwiskach postuluje radykalną wymianę elit politycznych. Niech wszyscy obecni odejdą, a ich miejsce niech zajmą ludzie niezwiązani do tej pory z polityką. Nowi. Wyłonieni w inny niż partyjny sposób. Tak pewnie będzie. Za pięć lat będziemy mieli alternatywę: albo partia Auchan, albo Tesco. A w sondażach prezydenckich przodować będzie bezchlorowy wybielacz. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hydrogazda Uwaga, prokuratorzy! W zakopiańskim basenie geotermalnym utopiono 5 mln euro. Basenu nie ma. Winnych też. Spółka Polskie Tatry powstała na przełomie lat 1992 i 1993. Połączono mienie państwowe i gminne, żeby kwitło pod wspólnym zarządem, przynosząc miastu zysk i splendor. Państwo wniosło ekskluzywne ośrodki wypoczynkowe byłego Urzędu Rady Ministrów. Zakopane – kemping, hotel i kawałek Antałówki. Pierwszym prezesem został znany z pragmatycznego myślenia Andrzej Kawecki. Chińska pagoda Dysponująca mnóstwem miejsc noclegowych spółka potrzebowała wabia, który przyciągnąłby turystów. Ponieważ Zakopane leży na gorących źródłach, postawiła na miasteczko wodne. Zaprojektowano kameralny budynek nawiązujący do stylu zakopiańskiego i baseny pod gołym niebem. Znalazł się inwestor ze Szwecji. Przedsięwzięcie miało się zwrócić w 8 lat. (Pisaliśmy o tym cudzie w 1994 r. w artykule „Niagara na Antałówce” i w 1998 r. w „Kumpel Claudii Schiffer”). Wtedy powiał wiatr historii. Premier Suchocka trafiła do lamusa, a dotychczasowy burmistrz Zakopanego Maciej Krokowski po utracie władzy w mieście wylądował na prestiżowym fotelu szefa „Polskich Tatr”. Plany poprzednika wydały mu się zbyt siermiężne, zwłaszcza kiedy tatusiem Zakopanego został znany z wizjonerstwa jego kuzyn Adam Bachleda-Curuś. Wprawdzie w statucie „Polskich Tatr” był zapis, że warunkiem istnienia spółki jest rozpoczęcie w dwa lata budowy miasteczka wodnego, ale kto w Polsce traktuje poważnie akty prawne? Curuś bredził o awansowaniu Zakopanego na stolicę światowej olimpiady zimowej. Nierealne marzenia kosztowały podatników przeszło 5 mln zł, Krokowski majaczył o megamiasteczku wodnym. Mijały lata. Jedynym konkretem była makieta miasteczka, tym razem w kształcie chińskiej pagody z basenami wewnątrz budynku. Każdy góral i cepr mógł makietę oglądać w Urzędzie Miasta. Czekając na cud Wreszcie w 1999 r. rozpoczęto budowę. Inwestorem nie były „Polskie Tatry”, ale nowy twór Miasteczko Wodne S.A. 45 proc. udziałów miały „Polskie Tatry”, 45 proc. – kielecka spółka budowlana Mitex, 10 proc. – „Geotermia Podhalańska”. Biznesplan wzięto z księżyca. Zakładał, że codziennie w termalnych basenach będzie moczyć tyłki 700 osób, po 10 zł płacących za godzinę. Równie dobrze można było założyć, że pojawi się 10 tysięcy turystów mających chęć wyłożyć za 60 minut po 10 euro. Nikt nie dociekał, skąd wziąć tych ludzi i jak osiągnąć takie ceny, skoro położone o rzut kamieniem słowackie baseny są wielokrotnie tańsze. Pieniądze na 40 proc. inwestycji, tj. 5 mln euro, wyłożył Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska. Jakoś nie pomyślał, że przed wmurowaniem kamienia węgielnego trzeba zapewnić finansowanie całego przedsięwzięcia. 2,5 mln zł zainwestowała „Geotermia”. Sporo „Mitex”, która prowadziła roboty. Rozpoczęto z przytupem. Złamano prawo odcinając drogę do sąsiedniej posiadłości. Nie zważając na koszty przesadzano wiekowe drzewa. Jesienią 2003 r. wybudowano fundamenty. Przypominają gigantyczny betonowy bunkier. Potem zabrakło keszu. Utopione 5 mln euro nie są szmalem NFOŚ, tylko unijnym. Umowa z Unią Europejską przewiduje, że inwestycja zostanie zakończona i rozliczona do końca tego roku. Polska może liczyć jedynie na cud. Jeśli się nie zdarzy, trzeba będzie pieniądze oddać. Kościółek W 2002 r. ówczesny minister skarbu Wiesław Kaczmarek pogonił z „Polskich Tatr” Curusiowego kuzyna. Nowy prezes Edward Nadarkiewicz potrafi liczyć. Dzięki temu udało się uratować firmę od upadłości. O rozpoczętej inwestycji myśli „żaba, którą ktoś musi zjeść”. „Polskie Tatry” pod kierownictwem Nadarkiewicza nie chcą umierać za miasteczko wodne, więc wycofały się z przedsięwzięcia. – Gdyby Nadarkiewicz brnął w ten układ, za dwa lata spółka byłaby bankrutem i za grosze można byłoby kupić należące do niej hotele, położone w najpiękniejszych miejscach Zakopanego – oceniają zakopiańscy bieznesmeni. Może właśnie o to chodziło tym, którzy rozkręcili inwestycję? Bo to jest polski przepis na sukces ekonomiczny: przewrócić i wykupić za grosze firmę posiadającą glebę wartą majątek. Udziały „Polskich Tatr” w Miasteczku Wodnym S.A. należą obecnie do „Miteksu”. „Polskie Tatry” mają taki związek z przedsięwzięciem, że dzierżawią grunt na Antałówce. Wystawiły go na sprzedaż, ale na razie nikt nie jest zainteresowany zakupem. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska zaproponował Zakopanemu nieodpłatne przejęcie inwestycji. Samorząd bije pianę. Wziąłby chętnie, ale razem z forsą na zakończenie. Tak naprawdę system powiązań finansowych jest tak złożony, że trudno powiedzieć, do kogo należy rozbabrana budowa. Na wybudowanie fundamentów aquaparku Polska straciła 5 mln euro. Jeśli budowa będzie kontynuowana, straci co najmniej 8,5 mln euro. Tak wynika z biznesplanów. W kalkulacji rzecz jest prosta – lepiej wyrzucić 5 mln euro niż 13,5 mln euro. Zakopiański radny Stanisław Chyc wie, jak najtańszym kosztem zagospodarować szpecący miasto i Antałówkę bunkier. Zaproponował na sesji, żeby oddać je Glempowi. Niech sobie wybuduje kościół. Za własne. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zera wicepremiera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kartoteka trędowatych " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uczciwy minister to były minister " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bogatemu wała Coś takiego się dotąd nie zdarzyło. Gołodupcy z Trzeciego Świata odważyli się powiedzieć światowym krezusom "nie". Niespodziewane zerwanie przez przedstawicieli ubogich krajów (14 września) V konferencji ministrów państw-członków World Trade Organization w Cancun w Meksyku wprawiło delegatów bogatych państw w osłupienie. Nie dość, że nieokrzesany plebs odrzucił jedynie słuszne wytyczne, które mu patrycjusze ofiarowali, to jeszcze wyszedł z pokoju bez podziękowania i bez pożegnania trzaskając drzwiami. Ten brak pokory zaszokował i oburzył zwłaszcza Stany Zjednoczone, nieprzywykłe – szczególnie pod obecnym przewodem – do takiego traktowania. Ich przedstawiciel Robert Zeoellick stwierdził, że jego kraj był gotów do poważnych koncesji i oskarżył Trzeci Świat o retorykę zamiast negocjacji. Teraz stają w obliczu bolesnych konsekwencji, wracając do domu z niczym – jadowicie podsumował. Przewodniczący senackiej Komisji Kinansów Charles Grassley grozi palcem zapowiadając, że dokładnie przebada zachowanie poszczególnych krajów. (...) Wyciągniemy wnioski z tego, które grały konstruktywną rolę w Cancun, a które nie. Grzecznych się nagrodzi bilateralnymi umowami handlowymi z USA, a na liderów buntu spadnie kara. Nie jest to dalekowzroczna taktyka: kraje rozwijające się ("Grupa 21") po raz pierwszy wystąpiły w Cancun murem i poczuły siłę wspólnoty, a z drugiej strony członkowie klubu bogatych (np. Francja) ostrzegają, że bilateralizm niweczy globalizm. Przedstawiciele USA, Unii Europejskiej, Kanady i Japonii perswadują państwom zacofanym, że powinny otworzyć swe rynki na ich towary, bo wolny handel rodzi miejsca pracy i likwiduje biedę. Bank Światowy roztacza kuszące miraże: wolny handel zwiększy globalne dochody o 50 mld dolarów rocznie, dzięki czemu do 2015 r. 144 mln ludzi wyciągnie się z biedy. Niedorozwinięci gospodarczo nie chcą się jednak otwierać i czekać na cud wzbogacenia w roku 2015. Chcą, by zamożne wujki obcięły 300-miliardowe dotacje, którymi subsydiują rolników w swych krajach, powodując nadprodukcję taniej żywności oraz innych dóbr, np. bawełny, w skutek czego spadają ceny i wytwórcy z Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej zamiast wychodzić z biedy, idą z torbami. Mamienie wolnym handlem w wykonaniu USA, Unii Europejskiej oraz innych krezusów to propaganda i hipokryzja, bo żaden z tych krajów takowego nie praktykuje. Silne lobby bronią własnych towarów przed konkurencją. Producenci bawełny w USA dostają co roku od 8 lat po 3 mld dolarów subsydiów, w rezultacie czego jej wolnorynkowe ceny spadły o połowę. To oznacza katastrofę dla krajów Afryki centralnej i zachodniej. Amerykanie dopłacają swym farmerom do produkcji bawełny znacznie więcej, niż wielkodusznie oferują w ramach pomocy humanitarnej całej Afryce. Producentów cukru z USA zabezpieczają przed konkurencją cła zaporowe i subsydia. Rezultat: wytwórcy cukru z Karaibów zdychają z głodu. Tradycyjne i najbardziej efektywne potęgi w produkcji oliwy z oliwek (Maroko, Tunezja, Liban, Syria, Turcja) padają na pysk i bankrutują, bo Unia Europejska dofinansowuje kwotą 2,3 mld dolarów rocznie swych producentów z Hiszpanii, Włoch i Grecji. Nawet gdyby kraje muzułmańskie z pomocą Allaha przebiły subsydiowane ceny UE, to i tak nic nie wskórają: dostępu do rynków wspólnoty bronią wysokie cła zaporowe. O zmniejszeniu dotacji dla swych rolników UE nie chce nawet rozmawiać. * * * Wyrazisty wizerunek efektów globalizacji i "wolnego handlu" to kurort Cancun; na miejsce konferencji WTO musiał go wybrać idiota. 35 lat temu na bagnach, rozlewiskach i w dżungli Półwyspu Jukatan postawiono 100 luksusowych hoteli wzdłuż 20-kilometrowej plaży. Dziś ściągają tam, z USA głównie, 3 miliony ludzi rocznie, by się kąpać, wylegiwać na plaży, ubzdryngalać margaritą i przegrywać w kasynach. Przedziwna hybryda amerykańsko-kosmopolityczna z ogromnym zapleczem komercyjno-gastronomicznym, które chroni amerykańskiego wizytanta przed oderwaniem go od ojczystych: makdonaldsów, pica-hatów, kentaki-frajd-czikenów itd. Międzynarodowy kapitał (trzy czwarte hoteli należy do firm z USA, Kanady, Włoch i Hiszpanii) wtopił w to miliardy dolarów. Rząd meksykański w ukłonie dla wolnego rynku i handlu – voil˝ – zapomniał o prawnych regulacjach i hojnie oferował ulgi podatkowe. Zaraz za parawanem lśniących i mrugających hoteli oraz knajp gnieździ się Cancun Soweto. Oficjalnie się nazywa Benito Juarez. Noclegowisko i miejsce egzystencji 700 tys. sztuk służby do obsługi jaśniepaństwa. Mają zakazane pojawienie się (poza pracą) w rezerwacie eleganckich. Zresztą kogóż stać na lody Haagen-Daz – dwie kulki za 7,50 dolara, drożej niż w Miami – jak się zarabia dziennie 50 peso, czyli 4,5 baksa? Nierzucające się turystom w oczy getta służących otaczają kurort bijący łuną. Pożyteczną dla tych, co nie mają prądu. Woda cieknie 3-4 godziny dziennie; tylko połowa mieszkańców "ludzkich stajni" podłączona jest do kanalizacji, więc ziemia wokół perły Karaibów jest toksyczna od fekaliów. Drogi... Policja używa koni, bo dziury urwą każde zawieszenie. Ale to nieprawda, że służba nie może awansować: już za 16 tys. dolarów można sobie kupić altankę ("mini-casa") o wymiarach 4 na 5 metrów. Pokój z oknem i prysznicem, przed nim ławka, całość ogrodzona drutem kolczastym. Pół metra dalej zaczyna się rezydencja kolejnego szczęśliwca, więc nie ma co przesadzać z prywatnością. Wcielenie w życie w 1994 r. porozumienia o wolnym handlu z USA, NAFTA zarżnęło lokalny biznes. Zawaliły się miejscowe usługi, a gdy z północy runęła lawina tańszej kukurydzy, uwiędło także rolnictwo, a za nim handel. Meksykańskie hotele padają. W ostatniej pięciolatce zarobki wciąż siadają, choć wydaje się to nieprawdopodobne. Siłę roboczą zatrudnia się z miesiąca na miesiąc, a w martwym sezonie, latem, puszcza na zieloną trawkę. Inwestorzy domagają się szybkich profitów, oddech konkurencji na plecach, galopująca korupcja. Najprostszą metodą cięcia kosztów jest duszenie płac obsługi, bo ona musi to przełknąć. Nie ma wyjścia. By konkurować na wolnym globalnym rynku trzeba czasem ścinać turystom ceny do 50 dolarów dziennie. Obejmuje to hotel, koryto i przelot. Armando Rangel Diaz, ekonomista, biznesmen i prawnuk eksprezydenta Meksyku, sporządził plan naprawy. Globalizacja jest koncepcją wykolejającą przedsięwzięcia narodowe – bluźni. – Kapitał międzynarodowy gotów jest zaoferować tylko absolutne minimum, jeśli chodzi o płace i opiekę zdrowotną. Studium Diaza zawiera setki konkretnych sugestii. Kompletnie to zignorowano – narzeka. – Promotorom globalizacji najzupełniej to wisi. Najważniejsza dla nich jest konkurencyjność. Jeśli wymaga ona płacenia ludziom po 4 dolce dziennie, to – do cholery – będą tyle płacić. Przedstawiciel meksykańskiego oddziału Oxfam, Fernanda Castejon, ostrzega: Jeśli cele WTO zostaną kiedykolwiek osiągnięte, świat będzie pełen Cancunów. Autor : Z.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Skazany za fałszerstwo może rządzić. Przekonał się o tym wójt Kuźnicy Białostockiej, który jeszcze jako gminny urzędnik przygotował kilkadziesiąt umów dzierżawy ziemi. Większość dla znajomych, bez przetargu i z datą wsteczną. Przestępstwo fałszerstwa, do popełnienia którego wójt się przyznał, sąd wycenił na grzywnę w wysokości 2 tys. zł. • Stanisław Zaręba dyrektoruje szpitalowi w Łapach. Podlega mu Stanisław Zaręba, ordynator, i Ewa Zaręba, kierowniczka laboratorium. Poczynania dyrektora Zaręby kontroluje Ewa Zaręba, członek zarządu powiatu. Ponieważ chodzi o jednego Stanisława Zarębę i jedną Ewę Zarębę, prywatnie żonę Stanisława Zaręby, państwo Zarębowie mogą rządzić miejscową służbą zdrowia nie wychodząc z łóżka. B. D. • 80-letnia Aniela B. z Krakowa pobiła na ulicy laską dwóch nastoletnich chuliganów, którzy wcześniej napadli na jej wnuczkę. Babcia wymierzyła sprawiedliwość tak dotkliwie, że młodzieńcy wylądowali w pogotowiu. Rodzice chuliganów oskarżyli staruszkę o napad i zagrozili, że skierują sprawę do sądu. • Mieszkaniec Grabowa nad Pilicą zaczął odbierać telefony z pogróżkami. Anonimowy rozmówca informował, że dostał zlecenie zabicia go. Za odstąpienie od egzekucji żądał najpierw 5 tys., potem 3 tys., a wreszcie przystał na 1,5 tys. zł. Przy przekazywaniu tej skromnej jak na morderstwo kwoty szantażystę zatrzymali policjanci. • Nie pobłażają Mongołom w Płocku. 25-letnia obywatelka tego kraju spowodowała tam po pijanemu (3 promile!) wypadek samochodowy. Sąd wydał nakaz miesięcznego aresztowania. Zazwyczaj płocka Temida zwalnia pijanych sprawców wypadków i pozwala im oczekiwać na proces w domu. W tym przypadku zachodzi zapewne obawa, że sprawczyni zwieje na pustynię Gobi. • Damian T. został skazany przez sąd w Grójcu na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za spalenie swego samochodu (w celu wyłudzenia odszkodowania) i składanie fałszywych zeznań. W czasie oczekiwania na wynik apelacji skazany zmienił jednak płeć. Sąd w Radomiu okazał się łaskawszy dla kobiety – Dominiki T. Uwolnił ją od zarzutu spalenia auta i skazał jedynie za fałszywe zeznania – na rok więzienia w zawieszeniu. Tak w praktyce wygląda równouprawnienie płci. • 49-letni mężczyzna zginął w wypadku drogowym na trasie Pietrzyków–Nakwasin (powiat kaliski). Został potrącony przez rowerzystkę. 23-letnia kobieta była trzeźwa. • Kruszwiccy policjanci szukają złodziei mostu w pobliskiej Bachorze. Sprawcy przyjeżdżali przez kilka nocy z rzędu i odkręcali kolejne części. Wywieźli 60 betonowych płyt, a później stalowy stelaż mostu. • Traktat Akcesyjny wyłożony do publicznego wglądu w Urzędzie Wojewódzkim w Olsztynie został ukradziony. Kradzież nastąpiła prawdopodobnie w chwili, gdy pilnujący go urzędnik wyszedł do toalety. O kradzieży nie powiadomiono policji, tylko w miejsce ukradzionego wyłożono następny egzemplarz. Trudno o lepszą reklamę dla Europy, chyba że to poszło na makulaturę. • Nowe drogi to nowe korki – informują plakaty rozwieszone w Krakowie przez krakowski oddział Federacji Zielonych i pismo „Obywatel”. Kampania będzie prowadzona w innych wielkich miastach. Oczekujemy nowych inicjatyw. Nowe szpitale to przecież nowi chorzy. • Czterej studenci krakowskich uczelni uprowadzili swego znajomego. Wywieźli za miasto, zmusili do czołgania się nago po ziemi i kopania własnego grobu. Była to nauczka za zabranie telefonu komórkowego jednemu z nich. • 50-letni mieszkaniec Nowej Huty też został porwany. Oprawcy przypalali go żelazkiem, wkładali do gardła prysznic, topili w wannie. Gdy stracił przytomność, porywacze wynieśli go do auta i wyrzucili przy drodze, sądząc, że już nie żyje. Zlecenie zabicia mężczyzny wydała jego żona, 44-letnia pracownica jednej z krakowskich agencji towarzyskich. Chciała się pozbyć niepracującego męża. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Język wiary " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lansowanie Najświętszej Panienki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Latające wały Dla rządu – zamiast samolotów. Pamiętne runięcie Leszka Millera z wysokości pięciuset metrów na las pod Piasecznem uzmysłowiło wszystkim, że również pan premier podlega prawom natury, w tym grawitacji. Rząd począł więc na nowo zastanawiać się nad zakupem nowych samolotów dla najpierwszych osobistości w państwie. Natomiast kraksę premiera pomniejsi prominenci wykorzystali natychmiast. Zarząd KGHM Polska Miedź (spółki z większościowym udziałem skarbu państwa) zakupił za 5 mln zł samolot King Air C 90 A, który zastąpił wcale nie wysłużoną Mewę M-20 produkowaną w Pomrocznej na amerykańskiej licencji. Mewa wzlatuje jednak tylko do wysokości trzech tysięcy metrów, podczas gdy King osiąga dwa razy większą wysokość. Szefostwo KGHM argumentuje więc, że dzięki temu uniknie burz i huraganów. Chcielibyście mnie wyciągać z wraku jak premiera? – retorycznie spytał dziennikarkę lokalnej gazety prezes Polskiej Miedzi Stanisław Speczik reagując na krytyczne uwagi dotyczące zakupu maszyny wypowiadane przez górniczą brać i eseldowskie doły. Jest jednak sposób, który pozwoli połączyć bezpieczeństwo premiera, rządu oraz innych VIP-ów z oszczędzaniem państwowego szmalu. Sposób stary jak ludzkość, a przy tym – wbrew pozorom – prosty w nauce i zastosowaniu. To lewitacja. Czyli świadome bądź nieświadome zmniejszanie wagi ciała lub emisja przez żywe komórki ujemnego pola grawitacyjnego, która zmniejsza wagę ciała. Uspokajamy, że zmniejszenie wagi ciała nie wymaga w tym przypadku stosowania diety doktora Kwaśniewskiego ani popadnięcia w anoreksję. Jak to się dzieje, że niektórzy ludzie potrafią oderwać się od ziemi i unieść w powietrze? Ta zdumiewająca zdolność jest domeną joginów, fakirów, świętych, mediów i czarownic. Jedni z nich uzyskują zdolność latania w wyniku długotrwałej medytacji treningu siły woli, inni w wyniku działania „wyższej siły”, która porywa ich do góry, czy tego chcą, czy nie (cytaty ze strony internetowej www.lewitacja.pl). Pozornie lewitacja z daleka trąci pogaństwem, sekciarstwem, a nawet satanizmem, ale prawda wygląda inaczej. Także spora gromada chrześcijańskich świętych swobodnie unosiła się w powietrzu. Wymieńmy choćby św. Katarzynę ze Sieny, św. Teresę z Ávila, św. Jana od Krzyża czy kanonizowanego przez papę, żyjącego współcześnie kapucyna, ojca Pio. Lewitacja made in Watykan ma jednak pewną wadę: jeśli wierzyć relacjom papieskich legatów i kardynalskich komisji, do jej wytworzenia niezbędna jest religijna egzaltacja, wręcz ekstaza. Na przykład św. Teresa z Ávili fruwała podczas modlitwy przed posą-gami świętych. Ojczyźnie naszej nie jest jednak po-trzebny egzaltowany premier, ale trzeźwy mąż stanu, twardziel, którego poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. Po żmudnych analizach, w trosce o władzę i rządzony przez nią kraj, wyselekcjonowaliśmy kilka innych metod swobodnego latania. 1. System tybetański. Polega na zamurowaniu się na dłuższy czas w grocie lub pokoju i ćwiczeniu specyficznych technik oddechowych oraz mruczeniu mantr. Żarcie delikwentowi pomocnicy wsuwają przez niewielki zamykany otwór w ścianie, pilnują też, żeby w czasie treningu nikt niepowołany nie zawracał ćwiczącemu głowy. Trening powinien odbywać się w absolutnych ciemnościach. Najlepsze rezul-taty osiąga się po dziewięciu latach, ale zdolniachy mogą szybciej załapać, o co chodzi. 2. Chi-kung. Chiński zestaw ćwiczeń przypominający balet połączony z oddychaniem przez nos. Ćwiczący stopniowo nabiera lekkości aż do oderwania od matki ziemi. Chi-kung dodatkowo powoduje utwardzenie ciała i wytworzenie odporności na urazy. Jeśli więc nawet lewitujący przyśnie i poleci w dół, to z upadku wyjdzie bez szwanku. Można trenować w domu i na świeżym powietrzu. 3. Medytacja transcendentalna. System opracowany na początku lat sześćdziesiątych przez jogina i doktora fizyki w jednym znanego pod ksywą Maharishi Mahesh Jogi. Podobno jeszcze szybszy i łatwiejszy do opanowania niż wymienione wyżej. Wymaga tylko ćwiczeń koncentracji i oddechu dwa razy dziennie po dwadzieścia minut, najlepiej rano i wieczorem. 4. Wicca. Starożytny, przedchrześcijański, ale za to europejski system opanowania ciała i sił natury. Adresowany głównie do kobiet. Wicca wyjaśnia, że mit o latających na miotłach czarownicach w praktyce polega na gromadzeniu energii seksualnej, którą następnie pobudza się i kieruje do głowy m.in. poprzez nacisk i pocieranie narządów płciowych twardym przedmiotem. Powoduje to totalny odlot, czemu nie ma się co dziwić. Gdyby panu premierowi było niewygodnie z miotłą, może odpalić metodę Joli Kwaśniewskiej, która – gdy już zostanie prezydentem – także w ten sposób może oszczędzać szmal a poszybować z wdziękiem. 5. Magicy. Metoda dla leniuszków. Nie wymaga ćwiczeń, tylko poddania się oddziaływaniu speców, którzy dzięki swym zdolnościom mogą nas unieść w powietrze. Najbardziej znanym w Europie fachmanem od latania jest facet ukrywający się pod ksywką Arsen Lupin. Mamy też podobnego specjalistę w Pomrocznej. To niejaki Maciej Pol – na pewno bardziej zdolny od wicepremiera Marka Pola. Mistrz Pol potrafi – jak twierdzi – bez dotykania unieść leżącą osobę, a nawet pohuśtać ją w tę i w tamtą. Twierdzi się o nim, że jest dalekim krewnym szlachcica Boruty niesłusznie utożsamianego z diabłem. Gdyby premier i jego doradcy ze względów światopoglądowych lub emocjonalnych odrzucili wymienione propozycje, mają do wyboru inne, bardziej racjonalne metody, niech więc nie opuszczają skrzydeł. W kilku placówkach naukowych w kraju prowadzone są zaawansowane badania nad zjawiskiem lewitacji. Już w marcu 2001 r. dr Andrzej Wiśniewski z Instytutu Fizyki PAN podczas wykładu w siedzibie Polskiego Towarzystwa Fizycznego w Białymstoku publicznie zademonstrował lewitację magnesu nad nadprzewodnikiem wysokotemperaturowym. Zaawansowane prace nad swobodnym unoszeniem się ciał realizuje się w Zakładzie Modelowania Procesów Wysokotemperaturowych Wydziału Inżynierii Procesowej, Materiałowej i Fizyki Stosowanej Politechniki Częstochowskiej oraz w Politechnice Łódzkiej, a także Instytucie Elektrotechniki w Gliwicach. Dumą polskich naukowców jest lewitujący wał. Żeby nie było niedomówień, że ja wciąż o premierze, chodzi o element stukilowatowej sprężarki przepływowej, który nie obraca się na łożyskach, ale wisi w przestrzenidzięki siłom magnetycznym. Istnieje nawet zabawka o nazwie lewitron w postaci bąka, kręcącego się nad płytką. Gdyby naukowcy zintensyfikowali wysiłki, w pewnym momencie zamiast kawałka magnesu, wała lub bąka ujrzelibyśmy premiera i jego świtę unoszących się nad krajem, bujających swobodnie w obłokach. Oszczędności murowane, jak też poprawa notowań społecznych. Stąpający po ziemi Rokita i jego platformersi pluliby sobie w brody. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wróbel w garści " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dyrdymanie Lepsza jest jawna nomenklatura niż fikcja. Konkursy na dyrektorów szkół to lipa rozłożysta. Na Śląsku wymyślono sposób na to, by w zgodzie z prawem olewać kandydatów popieranych przez przedstawicieli kuratorium oświaty, rodziców i nauczycieli. Pomysł robi karierę w Gliwicach i okolicy. Opatentowały go władze miasta – powiatu grodzkiego. Patent skwapliwie odkupiły władze powiatu ziemskiego. Przyjęto regulamin mówiący o tym, że dyrektorem zostaje ten z kandydatów, który otrzyma poparcie ponad 75 proc. członków komisji konkursowej. Inaczej konkurs jest nierozstrzygnięty, a dyrektora mianuje zarząd powiatu. Według własnego widzimisię. Dlaczego "próg" poparcia ustalono na 75 proc.? Po to, żeby zarząd mógł zablokować wybór kandydatów niewygodnych dla starosty i jego zastępców. W komisji jest 3 przedstawicieli kuratorium oświaty, po 2 grona pedagogicznego i rodziców, 1 lub 2 związkowców oraz 3 reprezentantów zarządu powiatu. Razem 11 lub 12 osób. Jakkolwiek liczyć, 3 głosy należące do powiatowej władzy to akurat brakujące procenty, bez których nikt nie przejdzie. Ostatnio przekonał się o tym Roman Mirski, wieloletni dyrektor Zespołu Szkół w Pyskowicach. Doktor nauk humanistycznych, absolwent dwóch specjalności uniwersyteckich, a na dodatek nauczyciel dyplomowany. Przegrał on ze zwykłym nauczycielem ze swojej szkoły, magistrem inżynierem bez żadnego doświadczenia kierowniczego. A właściwie nie przegrał. Po prostu – mianowano tamtego. Zespół Szkół w Pyskowicach podlega starostwu w Gliwicach. Dyrektor Mirski podpadł zarządowi powiatu już rok temu, gdy niedługo przed wyborami do parlamentu zaprosił do szkoły senatora Jerzego Markowskiego z SLD. Senator zjawił się na prowadzonej przez Mirskiego lekcji wiedzy o społeczeństwie z wykładem na temat integracji Polski z Unią Europejską. Wówczas członkiem zarządu powiatu ziemskiego w Gliwicach była obecna posłanka Platformy Obywatelskiej Krystyna Szumilas. Zadzwoniła do dyrektora Mirskiego, opieprzyła i groziła "wyciągnięciem konsekwencji". Był więc przygotowany na kłopoty. Z kapelusza wyciągnięto konkurenta dla Mirskiego – matematyka Janusza Stebla. Komisja konkursowa przesłuchała obu kandydatów, sprawdziła ich kwalifikacje i doświadczenie... Potem było głosowanie. Następnie obu panów poinformowano, że konkurs nie został rozstrzygnięty, więc ostateczna decyzja należy do zarządu powiatu. A ten Mirskiego nie zechciał. Powiat ziemski w Gliwicach prowadzi zaledwie kilka szkół. Prawdziwe pole do popisu ma powiat grodzki, któremu podlega ich blisko setka. Spośród prawie 40 konkursów na stanowiska dyrektorów szkół i przedszkoli jedna trzecia nie została rozstrzygnięta. Mianując dyrektora Gimnazjum nr 6 miasto nie liczyło się ani z wynikiem głosowania, ani ze stanowiskiem rodziców i nauczycieli. W Szkole Podstawowej nr 15 jedyna kandydatka do fotela dyrektorskiego otrzymała nominację dopiero po wielu awanturach i publicznych protestach. Mimo że nie miała konkurentów, zabrakło jej urzędniczych procentów. Zamienianie demokratycznej procedury w farsę umożliwiło rozporządzenie przyjęte przez rząd Buzka. Mowa w nim, że regulaminy konkursów na dyrektorów szkół i przedszkoli ustalają powiaty i gminy. Rząd Leszka Millera już raz nowelizował rozporządzenie, zwiększając liczbę reprezentantów kuratorium oświaty, rodziców i nauczycieli w komisji konkursowej. Ale – zdaniem Jerzego Grada, wojewódzkiego kuratora oświaty w Katowicach – rozporządzenie trzeba zmienić ponownie, przyjmując jeden obowiązujący regulamin dla całej Polski. Chociaż mleko chyba zostało wylane, bo pomazańcy władzy już są dyrektorami. Teraz spokojnie mogą czekać na koniec wakacji. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyruchany na bank Lepiej znaleźć się między głodnym tygrysem i rozwścieczoną teściową niż między dwoma bankami, które mają do siebie jakieś wąty. Leszek Pustułka kupił starą secesyjną kamienicę w centrum Czeladzi. Kupił nie dla fantazji, tylko z chęci zysku. Po wyremontowaniu zamierzał tłuc na niej kasę wynajmując jakiejś bogatej firmie. 15 maja 1998 r. Pustułka zawarł przedwstępną umowę najmu z Powszechnym Bankiem Kredytowym S.A. w Warszawie, który umyślił sobie otworzyć w Czeladzi nowy oddział. Bank to wymagający klient. Uzgadnianie szczegółów trwało długo. Wreszcie 1 grudnia 1998 r. nastąpiło uroczyste podpisanie umowy najmu. Strony zgodnie ustaliły cenę, metraż i czas trwania umowy – do 30 listopada 2008 r. Czyli na 10 lat. Nie ma w tym nic dziwnego. Bank musi wiedzieć, na czym stoi, nie może przecież co chwila zmieniać siedziby. A i wynajmujący ma na 10 lat spokojną głowę. Umowa przewidywała tylko jedną możliwość wypowiedzenia – w razie ciężkiego naruszenia jej postanowień. By sprostać wymaganiom banku, Pustułka musiał przeprowadzić kosztowną adaptację gmachu. Ponieważ wypruł się już z kasy na zakup nieruchomości – na prace te wziął kredyt: 66 tys. zł w Banku Rozwoju Budownictwa w Warszawie. Zabezpieczeniem pożyczki była cesja wpływów z umowy z PBK. Tymczasem 31 grudnia (sic!) 1998 r. PBK oznajmił Pustułce, że się rozmyślił i chce rozwiązać umowę do końca stycznia 1999 r. Oddziału w Czeladzi nie będzie. – Zapożyczyłem się, żeby dostosować budynek właśnie do tego klienta – mówi Leszek Pustułka. – Wiele miesięcy trwały negocjacje, była umowa przedwstępna, dużo czasu na przemyślenie decyzji. Poczułem się oszukany i nie zgodziłem się na rozwiązanie umowy. Rozpoczął się długi i skomplikowany korowód sądowy. Prosta sprawa skomplikowała się, gdyż okazało się, że w wyniku podpisanej cesji Pustułka stracił zdolność do procesowania się z PBK. Stroną stał się Bank Rozwoju Budownictwa, który wcale nie spieszył się z odzyskiwaniem swoich należności. Wiadomo: kruk krukowi oka nie wykole. Z pozostałych powierzchni do wynajęcia powoli wycofywali się inni klienci: Netia, Urząd Miasta, Silesian Partner i inni. Wiadomo – nikt nie będzie lokował poważnej firmy w budynku, którego prawie cały parter straszy pustostanem. Nie trzeba dodawać, że Pustułka cały czas ponosił koszty utrzymania lokalu: płacił za ogrzewanie, prąd, ochronę i inne pierdoły. Bezskutecznie miotał się między bankiem, drugim bankiem i sądem. Wszystko na nic – jak głową w mur. Pewnie banki do spółki puściłyby Pustułkę z torbami, gdyby nie doszło do połączenia Banku Rozwoju Budownictwa z Bankiem Gospodarstwa Krajowego. Nowa dyrekcja dojrzała w bilansie nieściągnięte zobowiązania od PBK. Wniosła sprawę do sądu i w cuglach ją wygrała. Na konto Banku Gospodarstwa Krajowego w sierpniu tego roku wpłynęła kwota zasądzona przez sąd: 96,6 tys. zł. Pustułka myślał, że przynajmniej z kredytem ma spokój. Nie doceniał bankowców. 4 września naczelnik Wydziału Kredytów katowickiego oddziału BGK Anna Piskorska zażądała od Pustułki nieco ponad 12 tys. zł. Zdaniem pani naczelnik, z chwilą wpłaty z PBK, zadłużenie łącznie wynosiło 108,9 tys. Tak bank wyliczył i już. Mówiąc wprost – BGK postanowił skubnąć zarówno PBK, jak i Pustułkę. A co z umową, którą zawarł Pustułka z PBK? Sprawa toczy się przed sądem. 25 lipca tego roku Sąd Okręgowy w Katowicach wydał nakaz zapłaty dla Pustułki 304 tys. zł plus odsetki i koszty w wysokości 8 tys. zł z tytułu niezapłaconego czynszu. Niestety, zrobił to w trybie upominawczym, co ponownie wydłuży sprawę. Pustułka jeszcze długo będzie dochodził swojego. Bo przecież będzie chciał odzyskać nie tylko zaległy czynsz, ale i rekompensatę utraconych zysków. Wszak budynek stoi praktycznie pusty od 5 lat, a mógłby właścicielowi przynosić krocie. 5 lat temu bank PBK (obecnie PBK/BPH) podpisał umowę. Od 5 lat bank robi wszystko, żeby jej nie dotrzymać. Na grze tej zarabia inny bank – BGK, a traci obywatel, klient obydwu banków. Traci też, zupełnie irracjonalnie, PBK. Morał z tego jest dwojaki. Po pierwsze, uważaj, z kim robisz interesy, w Pomrocznej nawet banki są nierzetelne. Po drugie, nawet jeśli prawo jest po twojej stronie, musisz mieć wiele cierpliwości, a przede wszystkim szmalu, żeby dojść swojego i wyjść na swoje. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poyedźmy na hops " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gospodarską wizytę w Hollywood złożył premier Leszek Miller. Szef rządu zapoznawał się tam z najnowszymi osiągnięciami tej gigantycznej "fabryki snów". Drogą kupna-sprzedaży nabył lalkę Barbie, nie dla siebie, ale dla wnuczki, jak zadeklarował. Jeśli zakup okaże się trafiony, podobne lalki być może będziemy produkować w ramach amerykańskiego offsetu. Polski dyplomata Krzysztof Biernacki reprezentujący interesy amerykańskie w Iraku opuścił Bagdad i udał się "na długie konsultacje" do Polski. Na "konsultacje" przybył również ambasador RP w Iraku Andrzej Biera. To znak, że rychło w zamian mogą przybyć do Iraku amerykańskie "inteligentne" rakiety. Do antyamerykańskiego frontu dołączyli się polscy książęta Czetwertyńscy. W ubiegłym tygodniu ponownie próbowali najechać terytorium USA, czyli ambasadę tego mocarstwa w Warszawie. Wielodzietna i wielopokoleniowa rodzina Czetwertyńskich uważa, iż obecne warszawskie terytorium USA prawnie należy do nich, bo Amerykanie wespół z PRL-owskim rządem odebrali im ojcowiznę jak indiańskim plemionom w Ameryce Północnej. Tym razem Scudy ani strzały jeszcze nie padły. Czetwertyńscy ograniczyli się jedynie do wojny propagandowej zarzucając Amerykanów ulotkami z żądaniem zwrotu ich ziemi lub odszkodowania. Głowy minister ds. europejskich Danuty Hübner żądają niektórzy koalicjanci z PSL, po tym jak w traktacie akcesyjnym ostatecznie zapisano mieszany system dopłat do rolnictwa, czyli tylko częściowe płacenie chłopom polskim za nieróbstwo. Lider PSL wicepremier Kalinowski na minister Hübnerową nie nastaje, bo twardo głosi, iż przyjęty system dopłat jest zgodny z postulatami światłej części PSL i wielkim sukcesem pana prezesa. Pod hasłami: obrony ustawy o biopaliwach, podwyżki cen skupu świniny i ujawnienia chłopom polskim całej prawdy o Unii Europejskiej ruszyły do boju oddziały szturmowe Samoobrony. Na dróg blokady. W sukurs przyszła im jak Armii Czerwonej w 1941 r. zima. Sparaliżowała transport drogowy lepiej niż lepperowcy. Jeszcze w Iraku nie wygraliśmy żadnej bitwy. Daliśmy za to łupnia Rosjanom w 1794 r. pod Racławicami. Aby uświetnić tamtą wictorię, we wsi i okolicach powstanie "Teatrum Bitwy Racławickiej". Na 17 hektarach nieużytków odtworzy się starcie z udziałem figur z masy żywicznej. Na wstępie powołano Komitet Honorowy z udziałem ministra Janika. Urban zeznawał w charakterze podejrzanego na okoliczność "wykroczenia poza ramy prawne dopuszczalnej wolności wypowiedzi" o papieżu. Póki co jeszcze nie siedzi, ale nie tracimy nadziei. Może człowiek ugryźć psa. Bezkarnie. Krakowski sąd umorzył sprawę przeciwko Marcie O., miejscowej anarchistce, która w czasie manifestacji pogryzła atakującego ją policjanta. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 24 marca "Zdarzało się wtedy, że nasi żołnierze z antykomunistycznej konspiracji zbrojnej dostawali wiadomość o szczególnie gorliwych aktywistach PPR-u, który związali »swój życia los« z wiatrem ze wschodu. (...) Nasi partyzanci przyjeżdżali, grzecznie się przedstawiali jako Wojsko Polskie, wyłuszczali powód wizyty, po czym składali towarzyszowi propozycję, by zechciał w ich obecności zjeść swoją czerwoną legitymację. (...) Ani Jolanta Banach, ani Marek Borowski nie zjedzą swoich legitymacji. W odpowiednim momencie wyrzucą je po prostu do kosza na śmieci. Z odnowionym przez telewizję obliczem będą dalej mieszać w polskim kotle. Do czasu". Szczepan Surdy, "Legitymacja partyjna" 30 marca "Cała strategia polityczna zaplanowana i realizowana przez ludzi spod znaku »czerwonej gwiazdy« ma charakter samobójczy: nie tylko sama partia rozpada się jak spróchniały pień splamiony krwią ludobójczą, ale ten gnijący trup polityczny rozsiewa jeszcze na cały kraj swój śmiercionośny fetor. To jest właśnie polityka, która ma wprowadzić Naród na drogę dobrowolnego i świadomego samobójstwa, dobrowolnej i świadomej eutanazji: eutanazji moralnej i fizycznej, ekonomicznej i społecznej, politycznej i antropologicznej. Czy nie jest to ostateczny czas, kiedy Polacy powinni się obudzić i powiedzieć: »Dość! Dalej nie można iść tą drogą!«. Trzeba wrócić do Chrystusa i Jego przykazań, ponieważ naszym powołaniem jest życie, a nie zgnilizna moralna, nawet przykryta całunem haftowanym tuzinem kolorowych gwiazdek". ks. prof. Jerzy Bajda, "Chodzi o życie" "Głos" 27 marca "U progu XXI wieku świat staje przed groźbą doznania dwóch wielkich porażek: w starciach ze światowym terroryzmem oraz międzynarodowym socjalizmem. Czy wyjdzie z nich obronną ręką? Trudno dziś odpowiedzieć na to pytanie. Łatwiej jednak wyobrazić sobie, co czeka ludzkość w wypadku, gdyby wygrać się nie udało...". Damian Mazgaj, "Eurosocjalizm i terroryzm w natarciu" "Niedziela" 4 kwietnia "Czym różni się telewizja Dworaka od telewizji Kwiatkowskiego? Po sposobie relacjonowania wyborów nowego Przewodniczącego Episkopatu Polski widać, że niczym. Jedyne kryterium, według którego ocenia się abp. Józefa Michalika, to »otwartość na Europę«. Żenujące. Nic nieznaczące, obrzydliwie wyświechtane slogany o otwartym i zamkniętym Kościele zastępują jakąkolwiek sensowną refleksję". Ewa Polak-Pałkiewicz, "Po staremu?" Wybrał M. T. Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cool czy K cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gruzin w gruzach Ruski znaczy gorszy. Spieprza przed policją, na bazarze sprzedaje wódkę, a przy autostradzie żonę i córki. Zarobioną mamonę zamienia na dolary i kiełbasę zwyczajną. Na miękko kaleczy polskie słowa. Czasem Ruski odstaje od tego stereotypu i to dopiero jest wkurwiające. Walery Guliew pochodzi z Gruzji. Znany sportowiec (drugi dan w karate) i biznesmen. Przyjechał do Polski w 1993 r. z rodziną (żona, dwóch synów: Denis, Janusz) i pieniędzmi. – Chotieli do Jewropy – wyjaśnia. – Podumali, szto Polska uże Jewropa. Osiedlili się w Białymstoku. On zajął się handlem, ona – wychowaniem dzieci. Chłopcy nie mówią po gruzińsku, tylko po polsku, angielsku i niemiecku. Obaj uczą się w polskich szkołach i mają świadectwa z czerwonymi paskami. Rodzice do dzisiaj nie przyswoili sobie języka przybranej ojczyzny. Nie musieli i nie chcieli. Walery Guliew założył spółkę z o.o. Orbitex. Export. Import. Przywoził do Polski marmur i granity, wywoził wędliny i meble. Jak twierdzi, w czasach prosperity miesięczne obroty wynosiły 600–800 tys. dolarów. Wystarczyło, żeby zatrudnić dwudziestu stałych pracowników oraz prawników i pełnomocników, którzy reprezentowali firmę w urzędach i negocjowali z polskimi kontrahentami. Mowa Mickiewicza kojarzyła im się przede wszystkim z uszczypliwościami i obelgami. Nie akceptowali roli pariasów, a tylko tak tolerowali ich nowi rodacy. I nie chodzi o miny ekspedientek z salonów bielizny Triumpha czy obuwia Gino Rossi na dźwięk "ruskiego". W 1998 r. Guliewowie pojechali do Gruzji odwiedzić rodzinę. Mieli aktualne polskie wizy. W Tbilisi postanowili wymienić paszporty, bo akurat Gruzja wprowadziła nowe druki. No i okazało się, że wklepanie wiz do nowych paszportów nie leży w interesie Buzkolandii. Urzędasy zdecydowały, że właściciel nie może wrócić do swojej firmy, dzięki której kilkudziesięciu Polaków je chleb z masłem, i do pozostawionego w Białymstoku majątku. Po podjętych przez wysoko postawionych znajomych interwencjach w MSZ i MSWiA łaskawie zdecydowano, że Guliewowie dostaną wizy, ale broń Boże nie w Tbilisi czy w Moskwie. Będą musieli pofatygować się do Ambasady Polskiej w Ankarze. Łapówki i ekstrawycieczka pochłonęły 15 tys. dolarów. Gorsza od trudów nieplanowanej podróży była świadomość, że MSZ mógł kazać lecieć po wizy do Sydney albo nie dać ich wcale. * * * W 1999 r. Regionalny Inspektorat Celny w Białymstoku doniósł Urzędowi Celnemu oraz Prokuraturze Okręgowej w Białymstoku, że Orbitex oszukuje poczciwe państwo polskie w ten sposób, że sprowadza marmur i granit z Azerbejdżanu, a udaje, że kamienie zostały wydobyte w Iranie. Oszustwo ma rzecz jasna cel finansowy. Otóż Iran w odróżnieniu od Azerbejdżanu należy do Światowej Organizacji Handlu i towar pochodzący z tego kraju obłożony jest niższą stawką celną. Na dowód RIC podniósł, że 1. Alizadeh Oskui Trading, irański partner Orbiteksu, w chwili wszczęcia dochodzenia przez stronę polską nie miał przedłużonej licencji na handel międzynarodowy, bo wcześniej wygasła; 2. Mohammed Hosein Alizadeh-je Makui, właściciel Alizadeh Oskui Trading, zapewnił, że nie handlował z Polską i nie opieczętowywał faktur dla Orbiteksu. Waga ostatniej konkluzji powinna być żadna, chociaż informację podała Ambasada Polska w Teheranie w wyniku konsultacji z Irańską Izbą Handlu i Górnictwa. Otóż z Mohammedem albo może z kimś, kto akurat podniósł słuchawkę, rozmawiał przez telefon niezidentyfikowany urzędnik Irańskiej Izby Handlu i Górnictwa. O takim uproszczonym sposobie zbierania informacji polska ambasada życzliwie poinformowała zainteresowanych. Białostocki RIC był bastionem Ligi Republikańskiej ("NIE" nr 44/2001). Dyrektor Urzędu Celnego bez zbędnego sceptycyzmu przyjął wyniki kontroli i sięgnął po kary z najwyższej półki. Orbitex musiał zapłacić ok. 600 tys. zł. Ponieważ Guliew nie miał takiej forsy, wszczęto kosztowne postępowanie egzekucyjne i zablokowano konta firmy. Spółka praktycznie przestała istnieć. Regionalne gazety skwapliwie opisywały, jak to Gruzin orżnął naszą ojczyznę, co oczywiście bardzo budowało wiarygodność Orbiteksu potrzebną np. w negocjacjach z bankami. Art. 180 par. 1 Ordynacji podatkowej nakazuje organom celnym dopuścić jako dowód wszystko, co może przyczynić się do wyjaśnienia sprawy, a nie jest sprzeczne z prawem. W tym przypadku wystarczyło wezwać biegłego, by orzekł, że sprowadzany przez Orbitex kamień występuje w naturze tylko w Iranie. Albo uwierzyć ekspertyzom faktur zakupu i świadectw pochodzenia towaru, dokonanym przez Laboratorium Kryminalistyczne Generalnego Inspektoratu Celnego. "Nie zostały sfałszowane" – brzmiał werdykt. Na nieszczęście dla celników bankrut Guliew miał dużo wolnego czasu. Dostarczył Urzędowi Celnemu dokumenty, z których wynika, że sporny marmur i granit został zakupiony i odprawiony w irańskim Astarze. Kwity przewozowe firmy Bar Baran Iran Spedycja Międzynarodowa, a także oświadczenie irańskiego kontrahenta, tego samego, z którym polska ambasada pogadała sobie swego czasu przy pomocy osób trzecich przez telefon. Oświadczenie potwierdzające współpracę z Orbiteksem Mohammed Hosein Alizadeh-je Makui złożył 3 sierpnia 1999 r. przed notariuszem publicznym w Oskou. Wiarygodność notarialnych pieczęci potwierdziła Ambasada RP w Teheranie. Lektura tej makulatury skłoniła luminarzy instytucji stojących na straży interesów III RP do refleksji. Prokuratorzy skumali, że Guliew jest czysty, i 18 listopada 1999 r. umorzyli dochodzenie z powodu "niepopełniania zarzucanego czynu". Urząd Celny przyznał się do błędu dopiero po czternastu miesiącach – w styczniu 2001 r. Proces myślenia był wydłużony, bo – jak się domyślamy – celnicy dostali nagrody za zdemaskowanie hochsztaplera, a ponadto Urząd Celny musiał zwrócić zarypaną Guliewowi kasę. Odzyskany szmalec w kwocie 568 053,60 w niczym nie poprawił finansowej sytuacji Orbiteksu. Wystarczył jedynie na spłatę odsetek od kredytu zaciągniętego na zaspokojenie roszczeń fiskusa. * * * Dom Guliewów najbardziej przypomina pałac. W wyłożonym granitem i marmurem salonie można grać w piłkę nożną. Jest to jedyny w tej części miasta dom jednorodzinny. Gmaszysko o powierzchni ok. tysiąca metrów kw. wygląda egzotycznie na tle bloków z wielkiej płyty. Trochę dalej znajduje się jeszcze większe gmaszysko, też własność Guliewów. Zamierzali je wynajmować. – 6 tysiaczi metrow – podkreśla gospodarz. Liczył na czynsz w wysokości 200 tys. zł miesięcznie. Wnętrza wyłożone są irańskim kamieniem, ale na ścianach liczne zacieki. Właśnie miał kłaść dach, kiedy rozpoczęła się wojna z celnikami. Guliew gromadzi dokumenty do procesu odszkodowawczego. Za ruinę firmy i utracone zyski będzie żądał co najmniej 3 mln dolarów. Łatwo się go z Polski nie pozbędziemy, bo niedawno urzędnicy premiera Millera dali Guliewom karty stałego pobytu, o które rodzina bezskutecznie zabiegała w czasie rządów premiera Buzka. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psia służba dyplomatyczna Między 23 i 27 czerwca trwać będzie w Warszawie odprawa ambasadorów RP rezydujących w ponad 90 krajach. Panowie Ambasadorzy, Ekscelencje! Jeśli na odprawie pojawi się Waldemar Figaj – chargé d’ affaires w Kongo, poproście, żeby wieczorkiem puścił wam film z kasety wideo obrazujący trud polskich dyplomatów. Kinszasa, stolica Demokratycznej Republiki Konga. Środa, 18 czerwca 2003 r. Przed pierwszą po południu do naszego chargé d’affaires Waldemara Figaja zadzwonił bardzo ważny urzędnik z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie. Zadał proste pytanie: co się tam u was dzieje? Dyplomata z Konga odparł, że wszystko OK. Dygnitarz z Warszawy wyjaśnił, że z redakcji "NIE" dostał wiadomość o tym, iż przed budynkiem ambasady trwa antypolska demonstracja. Dyplomata wyjrzał przez okno i zaprzeczył. Wówczas dowiedział się ode mnie, że na teren jego własnej rezydencji przy avenue Okito próbuje się wedrzeć 30-osobowy tłumek. Demonstranci domagali się pieniędzy – 80 dolarów. Po godzinie służby odpowiedzialne za ochronę placówek dyplomatycznych przegoniły ludzi sprzed bramy. Protestujący ściągnęli wówczas na miejsce policję i media. I zaczęło się. Według relacji protestujących, lokator domu, który pokazywali palcem, chargé d’affaires RP w Kongo (czyli nasz pan ambasador) Waldemar Figaj dopuścił się oszustwa: dogadał się z dwiema dziewczynami lekkiego prowadzenia na kasę i nie zapłacił. * * * Według dziewczyn było tak: Późnym wieczorem 17 czerwca w lokalu "Chez Ntemba" (skrzyżowanie baru, burdelu i dyskoteki) w Kinszasie zjawiło się dwóch białych. Z opisu dziewczyn (nie znały nazwisk) wynika, że byli to: chargé d’affaires Rzeczypospolitej Polski i inny biały, który opuścił właśnie kongijskie więzienie. Polacy mieli wyjąć z baru dwie dziewczyny, z którymi dogadali się na seks po 30 dolarów za dziwkę. Tuż po północy pojechali do domu, przed którym później odbędzie się manifestacja, czyli do rezydencji ambasa-dora, i zajęli się uprawianiem seksu. O piątej rano 18 czerwca biali zażyczyli sobie szczególnej atrakcji: zaproponowali dziewczynom dodatkową zapłatę – po 50 dolarów – za uprawianie seksu z psem. Pies pierwszą dziewczynę wylizał w kroczu, potem z drugą kopulował. Jeden z białych miał filmować te atrakcje. Po zaspokojeniu psiej chuci biali mieli stwierdzić, że mają przy sobie jedynie 20 dolarów i proszą, żeby dziewczyny przyszły po resztę za kilka godzin. Przyszły, ale zostały przegnane przez ciecia. Wróciły z rodzinami i znajomymi. Stąd manifestacja. * * * Od razu wyjaśniam: mimo wielokrotnych prób skontaktowania się z naszą ambasadą w Kinszasie, do chwili zamknięcia tego numeru nie udało mi się rozmawiać z chargé d’affaires. Telefony milczały. Przedstawiona wersja wydarzeń jest więc relacją pokrzywdzonych panienek. Wersję tę potwierdziły w zeznaniach złożonych na kongijskiej policji. Do czasu zamknięcia tego wydania "NIE" nie są też znane wyniki analizy pobranego w szpitalu wymazu z pochwy jednej z dziewczyn. Już 18 czerwca wiadomość o wyczynach białych dyplomatów podano w głównym wydaniu wiadomości stacji Raga TV. Następnego dnia opis całego zajścia znalazł się na pierwszej stronie gazety "Le PalmarŇs". Po niej aferę podchwyciły inne stacje telewizyjne: RTAE, RTNC i Tropicana. Wszyscy dziennikarze podkreślają, że ustalili już nazwiska białych dyplomatów, ale na razie nie chcą ich ujawniać. W żadnej relacji nie padło słowo, że chodzi o Polaków, ale telewizje z uporem pokazują rezydencję ambasadora RP w Kinszasie. * * * Łatwiejsze niż zdobycie komentarza chargé d’affaires Figaja okazało się zebranie informacji o psie. Jest to owczarek belgijski, w wieku 3 lat i 8 miesięcy. Wabi się Donc, uwielbia aportować i – jak twierdzi jego pierwszy właściciel – seksu z ludźmi wcześniej nie uprawiał. Były właściciel rozważa złożenie doniesienia o gwałcie dokonanym na psie należącym teraz do ambasady. * * * Polska nie ma szczęścia do dyplomatów w Demokratycznej Republice Konga. Były ambasador po roku urzędowania wyleciał za picie i rozdawanie dziwkom majątku ambasady (lodówka, fotele). Po nim nastał chargé d’affaires przysłany przez UOP. Dyplomata ten koncentrował się na prywatnej działalności gospodarczej prowadzonej wbrew interesom Polski. Po odwołaniu z urzędu trafił do więzienia. Zmienił go z kolei ambasador, który wyleciał z placówki za gorzałę i dziwki. Także nie zapłacił panience dając w zastaw zegarek, który redakcja "NIE" od niej wykupiła ("Afropolacy", "NIE" nr 51–52/2002). Teraz placówką kieruje figlarz Waldemar Figaj, poprzednio pracownik Kancelarii Prezydenta RP, przez nią rekomendowany do MSZ. Ten to mężczyzna – wedle dwóch panienek – wyręczał się psem. – Panie! Przeżyłem tu dwie rebelie i dwa zamachy stanu. Przeżyłem tych pseudodyplomatów i kilka afer finansowych polskich misjonarzy. Wszystko mogę znieść, ale już wystarczy! Napisz pan, że wczoraj pracownicy zaczęli szczekać pod moim biurem – irytuje się Polak Tadek Lutak, dyrektor generalny linii lotniczych CAA, od 17 lat w Kongo. Wyjaśniamy: wzburzenie Kongijczyków i ich złość na Polaków wywołuje przekonanie, że nakazywanie czarnym dziewczynom współżycia seksualnego z psem jest objawem rasizmu naszych białych ludzi. Ministrowi Cimoszewiczowi gratulujemy niezmiennie pysznej polityki personalnej. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziecko Zyty i Rokity Pozwólmy Platformie wprowadzić w życie jej pomysły podatkowe. Poparcie dla PO zaraz spadnie do 5 proc. Towarzysz Janik żebrzący o poparcie Platformy Obywatelskiej dla planu Hausnera powinien sięgnąć pamięcią do roku 1980. Wtedy "Solidarność" licytowała się z rządem, kto da więcej? Ówczesne podwyżki płac nazwane "wałęsówkami" wywołały inflację i rozwaliły gospodarkę, a odpowiedzialność spadła na PZPR. Platformersi chcą w podobny sposób dobić ekipę Millera. Już zaczął się międzypartyjny wyścig o to, kto zrobi nam lepiej. PO ma propozycję "3 x 15 proc.". PiS chce zlikwidować podatek dochodowy od osób prawnych zastępując go 2-procentowym podatkiem od przychodu i 1-procentowym od aktywów przedsiębiorstw. Strach pomyśleć, co za chwilę wydali z siebie PSL skumane z Centrum im. Adama Smitha... 3 x 15 proc., czyli hucpa Rzucony ad hoc przez dwóch tenorów i damski sznapsbaryton pomysł trzech równych stawek podatkowych PIT, CIT i VAT – to lipa. Nikt na razie nie widział wyliczeń ekspertów PO świadczących o tym, że budżet wytrzyma taki eksperyment. Jak dziś liczymy dochód i podatek? W druku PIT-37 pana Kowalskiego samotnego, nieprowadzącego działalności gospodarczej, mamy rubrykę "przychód". Od "przychodu" odejmujemy "koszty uzyskania", co tworzy "dochód", który pomniejszamy jeszcze o składkę na ubezpieczenie społeczne i dopiero to stanowi podstawę do naliczania podatku. Po jego obliczeniu według skali podatkowej z progami 19, 30 i 40 proc. i odjęciu 518,16 zł odejmujemy jeszcze składkę na ubezpieczenie zdrowotne. Dodatkowo Kowalski może odliczyć przysługujące mu nieliczne ulgi, np. remontową. Dopiero to, co zostaje, jest zobowiązaniem podatkowym w rozumieniu prawa. O tym, jak i w których grupach podatkowych rozlicza się ponad 23 mln Polaków, informuje poniższa tabelka. 227 315 bogaczy (0,99 proc. wszystkich podatników) rozliczających się według stawki 40-procentowej skorzystało z ulg na sumę 526,5 mln zł i zapłaciło 10,1 mld zł podatku. To 33,02 proc. wszystkich wpływów z PIT. Dla porównania, ponad 21 mln biedaków po odliczeniu 3,7 mld zł z tytułu ulg zasiliło budżet kwotą 15,8 mld zł. To 51,21 proc. wszystkich wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych. A także obraz realnej skali różnic społecznych w Polsce. Hasłu Platformy "3 x 15 proc." bogacze na pewno przyklasną, bo wszystko odbiją sobie na likwidacji II i III skali podatkowej. Zaś 95 proc. biedaków dostanie po kieszeni. Na ponad 3 mld zł, z tytułu likwidacji ulg podatkowych. A to przecież nie koniec szachrajstw Platformersów. Likwidacji ulec mają: kwota wolna od podatku, koszt uzyskania przychodu i wszystkie ulgi. Podstawą będzie więc dzisiejszy "przychód". A to oznacza, że 15-procentowy podatek dochodowy od osób fizycznych będzie naliczany od wyższej niż obecnie podstawy! Czyli zapłacimy więcej. PIT pana Kowalskiego samotnego, nieprowadzącego działalności gospodarczej ograniczy się do jednej kartki z dwiema rubrykami "dochód" i "podatek". Więcej, pan Kowalski nie będzie musiał składać żadnego PIT-u! Tę prostą czynność wykona za niego pracodawca. Jak za komuny. Ale pan Kowalski straci. Najwięcej stracą dziennikarze, aktorzy, naukowcy, czyli tzw. inteligencja twórcza korzystająca nadal z przywileju odliczenia do 50 proc. kosztów uzyskania przychodu i płacąca podatki od połowy swoich dochodów. Zyta i Rokita zlikwidują tę nierówność. Gdyby Platforma chciała zrobić to, co zapowiada, czeka nas nie tylko katastrofa finansów publicznych, ale i katastrofa społeczna. Ze względu na brak pieniędzy nowym władcom nie pozostanie nic innego, jak ogłosić, że Kowalski po zapłaceniu fiskusowi 15 proc. od obecnego "przychodu" ma się sam martwić o siebie, czyli z tego, co mu zostanie, płacić na emeryturę i służbę zdrowia. Na szczęście to rozwiązanie zostanie natychmiast zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego przez pozbawione przymusowego poboru składek prywatne Otwarte Fundusze Emerytalne. Służba zdrowia z obciętym zasilaniem budżetowym cofnie się dwieście lat. Nie wierzę też, aby z programu "3 x 15 proc." dało się sfinansować nawet ograniczone potrzeby Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Emeryci i renciści będą mieli szansę poczuć, czym jest liberalizm w wydaniu afrykańskim. Najbardziej zdumiewające jest jednak to, że już w 2001 r. efektywne obciążenie podatkiem łącznie ze składką na powszechne ubezpieczenie zdrowotne dochodu podatnika pomniejszonego o odliczone składki na ubezpieczenie społeczne wynosiło 15,61 proc. (Źródło: Informacje MF jak wyżej). Realnie więc od dawna mamy podatek w takiej wysokości, jakiej życzy sobie Platforma! Nowość w pomyśle Zyty i Rokity polega na tym, że najbogatsi mają płacić mniej, a biedni – więcej. Krajem da się wówczas rządzić wyłącznie z baz wojskowych i metodami Pinocheta. Na szczęście Platformersi niczego nie ruszą, bo nie mogą. Choćby ze względu na tzw. standardy unijne lub strach przed rozjuszonym społeczeństwem. Przekonamy się o tym, gdy przejmą schedę po Millerze. Urok słabej złotówki Nie chcąc drażnić zajadłych antykomunistów z PiS Jan Rokita oświadczył, że obrona złotego jest sprawą polskiego patriotyzmu i tylko dlatego PO z obrzydzeniem siada do stołu z żebrzącym o poparcie Janikiem. Dla Platformy jest to też okazja, aby pokazać opinii publicznej, jak słaby jest Miller. Podczas konferencji prasowej po zakończeniu rozmów Zyta i Rokita oskarżyli rząd o osłabienie złotego i straszyli kryzysem finansów publicznych reklamując własne powaby. Tymczasem wystarczy sięgnąć do konstytucji i ustawy o Narodowym Banku Polskim, aby dowiedzieć się, że dbanie o wartość pieniądza to nie zadanie rządu, tylko Rady Polityki Pieniężnej oraz banku centralnego! Rząd nie ma bezpośrednich instrumentów, którymi mógłby wpływać na kurs rodzimej waluty. Prawdziwy powód osłabienia złotego to efekt umocnienia euro wobec dolara na rynkach światowych. Wzorujmy się na USA Gdy Janik biesiadował w Sejmie z Platformersami, w Boca Raton na Florydzie spotkali się szefowie resortów finansów i prezesi banków centralnych grupy najbogatszych państw świata G 7. Mieli zamiar wymusić na jankesach rezygnację z prowadzenia polityki słabego dolara. Stany Zjednoczone, które dzięki dewaluacji dolara wprowadziły swą gospodarkę na ścieżkę szybkiego wzrostu (słaby dolar sprzyja amerykańskim eksporterom), olały ciepłym moczem samurajów, żabojadów oraz niemieckich tchórzy i dostały to, co chciały. Czyli przyzwolenie na dalsze umacnianie euro. Deficyt budżetowy USA w tym roku osiągnie astronomiczną kwotę 500 mld dolarów. Waluta amerykańska jest najsłabsza w dziejach wobec euro, a stopy procentowe w Stanach najniższe od 40 lat i nikt się tym nie przejmuje. Więcej! Bush jest zadowolony z takiego obrotu spraw. Wściekli są Japończycy, Francuzi, Niemcy, Belgowie, Holendrzy. Ich gospodarki na skutek wysokich notowań euro przekopują się przez recesję, a rządy w sondażach osiągają dno. W Polsce PKB w zeszłym roku wzrósł o 3,7 proc. Nieoficjalnie mówi się, że w styczniu 2004 r. może być 5 proc., a tempo nadal rośnie. Głównie dzięki słabemu złotemu, który sprzyja gospodarce i eksporterom. Branie się za obronę złotego w tych okolicznościach to ekonomiczny idiotyzm. Zwłaszcza że przez ostatnie 5 lat nasza waluta była mocno przewartościowana. Dzięki niskim notowaniom złotówki poprawiły się nasze wyniki w handlu z krajami Unii. Teraz to oni mają problem, a nie my. Co prawda płaczą ci, którzy zaciągnęli kredyty w euro, ale takich, którzy ich nie przewalutowali, nie ma tak wielu. Droższy jest wypoczynek w Alpach, odżywa za to krajowa turystyka. Gorzej będą się sprzedawały importowane z Niemiec i Francji samochody, ale Fiat Auto Poland być może wykaże zyski. Politycy SLD łatwo więc mogliby wyśmiać opinie Rokity, ale teraz im nie wypada. I jeszcze jedno. Najważniejsze. Problemy z długiem publicznym mogą stać się zmartwieniem premiera Rokity i ministra finansów Zyty Gilowskiej, ale nie Millera i Hausnera, ponieważ taka okoliczność wystąpi w najgorszym razie w 2006/2007 r. Nie wierzę zatem, aby rząd Platformy Obywatelskiej gwałtownie ciął wydatki o 50–60 mld zł. Musiałby mieć na to zgodę przyszłego Sejmu, w którym Samoobrona i Liga Polskich Rodzin będą poważnymi siłami. Zresztą taka redukcja wydatków w kraju, w którym 60 proc. obywateli żyje poniżej granicy minimum socjalnego, wywołałaby rewolucję społeczną. Zmiotłaby ona ze sceny całą klasę polityczną. Jak w Argentynie. Leszek Miller powinien to uświadomić Tuskowi. Ale do tego, jak powiedziałam, trzeba mieć jaja. Liczba podatników według wysokości uzyskanego dochodu Przedział dochodów w zł Liczba podatników ogółem Struktura podatników w proc. do 37 024 zł (stawka 19%)21 907 86295,18 37 024 – 74 048 (stawka 30%)882 0943,83 powyżej 74 048 (stawka 40%)227 3150,99 Ogółem23 017 271100,00 Źródło: Ministerstwo Finansów, Departament Podatków Bezpośrednich. Informacja dotycząca rozliczenia podatku dochodowego od osób fizycznych opodatkowanych na ogólnych zasadach za 2001 rok. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ruroskoczek Gość nazywa się Spandowski. Jest specjalistą od węszenia spisków. Oto historia jednego węszenia. Rurociąg Przyjaźń jest długi na całą Polskę i składa się z rury, którą płynie ropa. Jak sama nazwa wskazuje, rurociąg wybudowali komuniści. Przez 25 lat ropociągnięciem kierował prezes Henryk Janczewski i nawet pierwsza „Solidarność” nie miała odwagi go odwołać. W 2000 r. ekipa Buzka posiadła więcej śmiałości i prezesem Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych Przyjaźń (PERN) w Płocku został gdańszczanin urodzony we Włocławku inżynier Krzysztof Spandowski. Jako specjalista od budowy Gdańska specjalizował się w wodociągnięciu i ze względu na pewne analogie między płynącą wodą i ropą dostał mu się strategiczny rurociąg. Pan prezes utrzymuje, że jego nominacja na to odpowiedzialne stanowisko nie była wynikiem znajomości z ówczesnym szefem UOP Januszem Pałubickim. – Miałem akceptację ministrów, a co do źródła rekomendacji pozwolę sobie milczeć. Osuszanie bagna Spandowski od razy dostrzegł w PERN kradzieże, defraudacje, korupcje, ignorancje, sobiepaństwo. Zło czaiło się wszędzie. – Jedno wielkie bagno! – miał był relacjonować ministerialnym przełożonym. W tej bagiennej atmosferze prezes Spandowski zwrócił od razu uwagę na miejscowość Bogusławice, obok której w bagnie, ze strachu przed szpiegami z NATO, komuniści zatopili fragmenty roponośnej rury. Od kilkunastu miesięcy trwał tu remont pochłaniający furę pieniędzy, którego końca nie było widać – dokonywany przez jakichś półgłówków, którzy nie wiadomo dlaczego od 10 lat prowadzili dla przedsiębiorstwa takie remonty. Pan Spandowski polecił się wieźć do domów inspektorów nadzorujących budowy, aby uwiecznić je na fotografiach. Wszak tak najprościej można udokumentować bogactwo pokrętnie wyprowadzone z państwowego przedsiębiorstwa. Prace na bagnie prowadziła firma Erbud, wieloletni kontrahent PERN, mająca tę przewagę nad ewentualnymi konkurentami, że nikt w Polsce właściwie nie miał doświadczenia w remontach czynnego rurociągu przebiegającego pod wodą. Remont miał polegać na zbudowaniu dwóch grobli wzdłuż rurociągu. Wypompowaniu spomiędzy grobli wody – tak aby rurociąg się wynurzył. Wtedy miano oczyścić go ze starej izolacji i założyć nową – lepszą. Firma Erbud podpisała umowę na 3 mln zł z kawałkiem. W trakcie prac okazało się jednak, że pale wbite w dno bagna są skorodowane i wymagają wymiany. Zdecydowano się wbić nowe pale, co znacznie podniosło koszty. Prezes Spandowski już w pierwszym momencie dostrzegł nieprawidłowości. Inspektor nadzoru zbyt rzadko wpisywał się do dziennika budowy. Przy tym dopóki było to zwykłe malowanie rury, to był remont, a skoro wbijano nowe pale, była to już budowa. A na budowę wymagane jest od władz gminy zezwolenie budowlane, którego nie było. Ponadto do budowy grobli zużyto jakieś kosmiczne ilości piasku, którego nie było widać. Spandowski zlecił badanie kosztorysów prywatnej firmie z Kutna, jakości farby – firmie z Gdańska, a właściwości pali – Politechnice Gdańskiej. Wnioski ekspertów były porażające. Kosztorys zawyżono o miliony złotych. Powłoka farby była dziurawa, a farba pozbawiona certyfikatu Instytutu Techniki Budowlanej. Słupy wykonano skandalicznie. Ekspertyzami tymi firma z Kutna zdobyła takie zaufanie prezesa, że w ciągu roku zarobiła przeszło milion złotych za nadzór budów PERN. Firma od ekspertyzy farby dostała zaś zlecenie na malowanie zbiorników ropy w Gdańsku. Poszukiwanie kasy W tej sytuacji prezes Spandowski wyrzucił dyscyplinarnie z roboty nadzorującego prace na bagnie inżyniera Wojciecha Błaszczaka przypominając mu na odchodnym, że jego żona też jest jego pracownicą. Mianował nowego inspektora, którego niedługo potem również zwolnił. Zabronił odbierania wykonanych prac i płacenia faktur firmie Erbud. Ta z obawy przed zalaniem kontynuowała roboty za pożyczone pieniądze. W końcu prezes Erbudu Andrzej Erhardt doniósł o swoich kłopotach prokuraturze. Nie miało to znaczenia prawnego, ale spowodowało, że roboty przezeń wykonane odebrano protokolarnie. Budowę też przekazano rekomendowanej przez Spandowskiego firmie Hydrobudowa z Gdańska. Andrzej Erhardt wystąpił przeciw PERN z pozwem o zapłatę niezapłaconych należności. 9 września 2002 r. do domów inspektorów nadzoru PERN oraz prezesa Erbudu Erhardta wparowali funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego wystrojeni jak na wojnę i pod lufami broni długiej oraz przy zawodzeniu kobiet i dzieci odtransportowali facetów do pierdla. Następnie zainstalowali podsłuchy i przeszukali, co było do przeszukania, aby zlokalizować te miliony złotych zdefraudowane przy remoncie bagna. Poszukiwania te nic nie dały. Jednocześnie płocka „Gazeta Wyborcza”, z której redaktorem naczelnym prezes Spandowski był wówczas zaprzyjaźniony, poczęła informować społeczeństwo o wielomilionowych stratach spowodowanych przez złodziei z PERN kradnących w porozumieniu z wykonawcami robót. Popelina! Braki! Wielokrotne płacenie za te same roboty – redaktorzy przygotowani byli do pisania artykułów równie dobrze jak prokurator do uzasadnienia zarzutów. Następnie „Gazeta” dostała zlecenia na reklamowanie rurociągu – nie wiadomo po jaki chuj, bo przecież jej czytelnicy niczego tą rurą nie prześlą. Prokurator skonkludował, że inżynier Błaszczak z prezesem Erhardtem doprowadzili PERN swoimi nikczemnościami do niewłaściwego rozporządzenia mieniem w kwocie 1018 tys. zł. Panowie przesiedzieli w areszcie cztery miesiące w ratach. W trakcie okazało się, że prezes Spandowski przesłał prokuraturze tylko te dokumenty, które potwierdzały jego punkt widzenia. Wyniki ekspertyz też powinny budzić wątpliwości. Macanie rurociągu Ponownie przeprowadzono badanie jakości farby w obecności poprzednich ekspertów, przedstawicieli importera oraz międzynarodowego speca od malowania rur przewodzących ropę. Okazało się, że poprzednio powłokę badano na próbkach laboratoryjnych. Przeprowadzający doświadczenie ekspert nie potrafił skalibrować defektoskopu do badania, a jak już go skalibrował, to nic złego on nie wykazał. Ekspert wyjaśniła (bo była to kobieta), że rurociąg został specjalnie raz jeszcze pomalowany. Do ekspertyzy dołączono rekomendację z rafinerii w Polsce i poza nią, że farba do malowania rur z ropą się nadaje. Przybył też ekspert z Instytutu Techniki Budowlanej i wykładowca Politechniki Warszawskiej profesor Lech Wysokiński, który najwyraźniej z antagonizmu do gdańskiego środowiska politechnicznego i na przekór mu stwierdził, że słupy podporowe pod rurociągiem w bagno wykonane są zgodnie ze sztuką budowlaną, a zalecenie poprzedniego eksperta nonsensowne. Okazało się też, że nie można bezpośrednio obliczyć, ile piasku zużyto do zasypywania bagna i ile wody wypompowano. Istniały jednak faktury, z których wynika, ile piasku kupiono i ile wydano na benzynę do pomp wodnych. Tą pośrednią metodą dało się wyliczyć, czy w przybliżeniu wykonawca oszukiwał, czy też nie. Odnalazła się pełniejsza dokumentacja fotograficzna budowy niż ta, którą dostarczono prokuratorowi z doniesieniem o przestępstwie. Wyjaśniło się również, że remont to był remont, a nie budowa, zezwolenie budowlane było więc zbędne. Wszystko to zachwiało wiarą prokuratury w słuszność kierunku prowadzonego śledztwa. Dochodzenie prawdy Uwolniony z aresztu właściciel Erbudu wystąpił przeciw PERN o zapłacenie należnych mu faktur na 3 mln zł plus odsetki i koszty, czyli jakiś następny milion. Wobec sprzeczności w opiniach prokuratura powołała biegłego, który jednak nie zajmował się kolorem farby i słupami, tylko miał oszacować: ukradziono piasek czy nie. Ekspert, który później okazał się technikiem budowlanym, za 20 tys. zł opracował opinię siedząc za biurkiem. Najpierw twierdził, że piachu było mniej, niż było, a potem się z tego twierdzenia wycofał. W marcu 2003 r. prokuratura w Płocku umorzyła postępowania przeciw właścicielowi firmy Erbud Andrzejowi Erhardtowi i byłemu inspektorowi nadzoru inżynierowi Wojciechowi Błaszczakowi wobec niemożności stwierdzenia zaistnienia przestępstwa. W styczniu 2004 r. Andrzej Erhardt wygrał spór z PERN w sprawie niezapłaconych faktur i komornik zajął konta „Przyjaźni” na kwotę 4,6 mln zł. Inżynier Wojciech Błaszczak konkludował logicznie, że skoro został uwięziony i pozbawiony pracy na podstawie kłamliwych ekspertyz, to popełniono przestępstwo. Prokuratura przyznała pośrednio, że ekspertyzy były lipne, ale uznała, że eksperci przygotowując je nie wiedzieli, że robią to na potrzeby wymiaru sprawiedliwości, w związku z tym mogli popełnić profesjonalny błąd, ale nie przestępstwo. Andrzej Erhardt wygranymi od PERN pieniędzmi spłacił długi. Wieloletnia niemożność startowania w przetargach na roboty publiczne spowodowała jednak upadek firmy Erbud. Erhardt zaczyna interesy od początku. Inżynier Błaszczak walczy przed sądami o przywrócenie do pracy. Pozostali aresztowani powrócili do roboty w PERN Przyjaźń, choć jeden przypłacił przygodę zdrowiem. Spandowski od dwóch lat nie jest już prezesem PERN. Stanowisko to dziś zajmuje były prezydent Płocka Stanisław Jakubowski. Pierdolenie farmazonów Spotkaliśmy się z Krzysztofem Spandowskim. Bronił się niekonsekwentnie. To nie on zarządził kontrolę, tylko zobligowała go do tego rada nadzorcza i zarząd, którego oczywiście był szefem. Nie widzi też konfliktu interesów w tym, że firma sporządza ekspertyzę i potem opłacana jest sutymi zleceniami lub że ekspertyzę o jakości prac robi firma konkurująca z wykonawcą. Jeżeli nie znaleziono śladów zdefraudowanych pieniędzy, to dlatego, że pieniądze te nie trafiały do jakichś tam inspektorów, tylko do dyrektorów z poprzedniego zarządu – sugeruje Spandowski. Prokurator tego nie ustalił, bo był najwyraźniej mało zdolny. Do tego swoistą wymowę ma dla prezesa Spandowskiego fakt, że obecny prezes PERN zatrudnia żonę szefa prokuratury. Prezes Krzysztof Spandowski twierdzi, że działał w najlepszej wierze i niczego sobie nie wyrzuca. Z powodu tej czystości sumienia oraz kompetencji jest on teraz prezesem Warszawskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Odpowiada za nawodnienie i uszambowienie dwóch milionów homo sapiensów zamieszkałych w stolicy. Nie zawdzięcza tego znajomości z prezydentem Warszawy Lechem Kaczyńskim, tylko swoim kompetencjom i fachowości. W kompetencje Spandowskiego wierzymy jak najbardziej, odradzamy jednak poddawać je próbie prokuratury. Znowu może się nie udać. Gdyby pominąć sprawiedliwość i słuszność intencji, a skoncentrować się na księgowości, to Spandowski swoim lekkomyślnym działaniem naraził skarb państwa i byłą firmę na większe koszty niż straty. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Słodki pedofil " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bij Araba ale nie konia Wojsko Polskie niesie wolność Irakowi. Ponieważ nie wszystko idzie jak trzeba, wysłaliśmy na wojnę naszą broń – księdza kapelana porucznika Wiesława Okonia. Zachęcamy go, aby zagrzewał do boju posługując się wskazaniami świętego Bernarda: ...śmierć zadana i przyjęta dla Chrystusa nie ma w sobie z jednej strony niczego zbrodniczego z drugiej zaś zasługuje na wielką chwałę. Zabić nieprzyjaciela za Chrystusa to zyskać go dla Chrystusa. Żołnierz chrystusowy, powiadam, zabija ze spokojem serca (...) jeśli zabija, korzyść odnosi Chrystus. ...Śmierć, którą zadaje, jest z korzyścią dla Chrystusa. Przy śmierci poganina "sprawiedliwy się cieszy, kiedy widzi karę". ...Nie należałoby zabijać pogan, gdyby można było w jakiś inny sposób przeszkadzać (...) Ale na razie najlepszym rozwiązaniem jest zabijanie. Cytat pochodzi z polskiego wydania książki Georgesa Minois, "Kościół. Wojna od czasów Biblii do ery atomowej", Warszawa 1998. Autor : R Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " NIKczemnicy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złote jaja Mikołaja Ty, który trzy lata temu obdarowywałeś bliźnich na gwiazdkę skarpetami, dwa lata temu dezodorantem, a w zeszłym roku również skarpetami i – zgodnie z ciągiem logicznym – znowu planujesz dezodorant, puknij się w głowę. Przy takiej skostniałej konsekwencji okrzykną cię skarpeciarzem, nudziarzem i sknerą. Aby temu zapobiec, czytaj, co dalej. Kici, kici może chwyci Oryginalny i wymowny podarunek możesz zrobić sam, i to niewielkim kosztem. Od stuleci Europejczycy zachwycają się pięknem i delikatnością wyrobów orientalnych. Któż z nas nie jest pod wrażeniem miniaturowych roślin Bonsai – efektu pracy setek pokoleń ogrodników, którzy uzyskali te skarłowaciałe żywe formy drogą licznych krzyżówek, dziś zwanych genetycznymi. Cudeńka te dostępne dla wybrańców kosztują tysiące dolarów i ze względu na bilans płatniczy państwa nie polecamy ich. Wysoko rekomendujemy natomiast najnowszą metodę przypisywaną podającemu się za profesora Japończykowi Alexowi Chiu, który starą tradycję Bonsai połączył ze sztuką nowoczesną, życiem i nauką – przenosząc ją w świat fauny. Profesor poleca wykonanie Bonsai z kota. Metoda profesorska pozwala modyfikować dowolnie kształt kota, otrzymać kota w każdej wymarzonej formie, a nawet zrobić kota w kształcie psa. W kilka godzin po urodzeniu większość kości kota nie jest stwardniała i łącznie z czaszką łatwo poddaje się modelowaniu w przypadku działania siłą statyczną. Kręgosłup wygina się jak sprężyna, a narządy wewnętrzne bez szkody dla swoich funkcji mogą, nadążając za odkształceniami kośćca, przybierać stosowne kształty. Trzeba wybrać pożądanego kształtu naczynie szklane – początkującym profesor zaleca słoik – choć sam zaczął od szklanego sześcianu – i za pomocą łyżki do butów umieścić w naczyniu kotka noworodka. Następnie słoik zakręcić pamiętając jednak przed tym, że kot potrzebuje jedzenia, picia i powietrza oraz że zwierzę wydala. Profesor twierdzi, że jego metoda nie jest okrutna, bo przecież oznacza dla małego zwierzęcia tylko zamianę naczynia – kociej macicy na inne naczynie, w którym organizm jego będzie się rozwijał. Jak ktoś jest ślepy od urodzenia, to nie cierpi z braku światła – przekonuje profesor. Zanim ten kot znajdzie się w słoiku, należy wykonać otwór na oddychanie i żywienie, a drugi otwór na wydalanie. Żadnych tam kitiketów. Żarcie w postaci półpłynnej aplikuje się kotu przez sondę wprost do przełyku (wyciskane na przykład z tuby po paście do zębów – choć najpierw trzeba rozwiązać problem, jak wcisnąć żarcie do tuby). Odchody profesor zaleca usuwać przez większy otwór połączony z ciałem kota za pomocą elastycznej rury, najlepiej protezy aorty z tkaniny szklanej przyklejonej do sierści zwierzęcia w okolicach okołoodbytowych. Wraz ze wzrostem ciało zwierzęcia dopasowuje się do kształtu naczynia, które w przypadku eksperymentu profesora przybrało formę sześcianu. Kiedy kot, zgodnie z jego cyklem życiowym, przestaje się rozwijać, a kości trwale zwapnieją, roztłukuje się naczynie otrzymując doskonałą zabawkę dla dzieci w każdym wieku oraz ekstrawagancką ozdobę najbardziej wystawnego apartamentu. Więcej szczegółów dotyczących formowania kotów o wymarzonych kształtach na profesorskiej witrynie internetowej (www.bonsaikitten.com). Tak naprawdę jest to tak zwana lustrzana witryna. Oryginał zlokalizowany przez FBI na serwerze MIT (Michigan Institute of Technology) uznany został za najbardziej okrutną witrynę w Internecie, a następnie wyrokiem sądu zabroniono umieszczania go na serwerach w USA. Nasze sądy, jak znamy życie, nie będą bardziej pobłażliwe. Ale jeśli znajdzie się jakiś kretyn, który nie lęka się ni sądów, ni obrońców zwierząt, niech spróbuje eksperymentu. Bohaterski sierżant Nie wiadomo, po co rodzice kupują swoim pociechom dudniące czołgi oraz komandosów równie hałaśliwych a uzbrojonych w wyrzutnie rakiet rozmiarów zegarka i jakieś inne narzędzia rzeźnicze. Chodzi mamom prawdopodobnie o to, że jak wyprowadzą dziecko na żołnierza, to ten – rozwalony na płaty szynki przez irakijską rakietę francuskiej produkcji – dostanie pośmiertnie order, a pogrążona w smutku rodzina 114 tys. zł zapewniających rentierską starość. Jakkolwiek pięknie to brzmi, to również w grupie wojennych zabawek czai się fałsz – żołnierze to wyłącznie bohaterowie o ciałach adonisów w wyprasowanych mundurach. Fałsz ten nieco odkłamuje firma Silkempire, która wypuszcza na rynek figurkę sierżanta Strukera – co mu ze spodni wystaje uroczy penisek trzymany w bohaterskiej dłoni. Dłoń ta masturbuje posuwisto-zwrotnie ów plastikowy organ z częstotliwością 3 herców dzięki nakręcanej kluczykiem sprężynie. Sierżant wart jest 10 dolców bez jednego centa i do obejrzenia jest pod www.silkempire.com. Żołnierz drogą maszerował Jedną ręką się brandzlował Drugą ręką trzymał spodnie Bo mu było tak wygodnie! Zajączek bez fiuta i rączek Dzieci oszukiwane są od niemowlęctwa, gdyż producenci pluszaków rzucają na rynek wyłącznie misie bezpłciowe lub koniki biseksualne. Homo nie wiadomo. Dzięki takim traumatycznym obserwacjom z dzieciństwa, jak utrzymują prokościelni naukowcy, dziecko ma trudności w przyszłości z właściwą identyfikacją swojej płciowości. No i pedalstwo gotowe! Aby wychowywać infantów w prawdzie, Chińczycy szyją włochate misie, myszki, zajączki z genitaliami adekwatnymi do ich gramatycznego rodzaju. Możesz już od grudnia, zrzucając winę na świętego Mikołaja, poprawnie edukować swoje dziecko wydając 15 dolców na białego niedźwiedzia samca z wydatnym sisiorkiem zamawiając go via kredyt karta przez DHL na witrynie internetowej www.gagsplus.com. Nie mydło to się nie wymydli Tak mawiają eleganckie panie o narządach krokowych. Prawda ta nie dotyczy mydła o kształcie fallusa – idealnego prezentu dla szefowej permanentnie woniejącej ciotą, której nikt nie ma odwagi powiedzieć prawdy. Doskonały mikołajek – www.wellcoolstuff.com. Dzieci lubią dzieci Na wigilijnym stole jako dwunastą deserową potrawę fiński dystrybutor Rude FOOD proponuje landrynki o kolorze przezroczystości, a być może i smaku ludzkich płodów. Idealne do osłodzenia goryczy SLD-owskiego elektoratu, który spodziewał się zniesienia rygorów aborcyjnych, a nie dostał, czego chciał. Przedsiębiorca z kraju Nokii oferuje także uniwersalne ciasteczka o kształcie waginy, czekoladę o nazwie "wielki żołądź" i banalną potrawę o beznadziejnej nazwie "gówniana mikstura"– www.dazbert.co.uk. Palcem Bożym Zostań palcem Bożym z ANTakwarium i posiądź cały świat – reklamuje sprzedawca na www.boysstuff.co.uk. ANTakwarium wymyślone przez naukowców z NASA i testowane na orbicie okołoziemskiej umożliwiło astronautom oglądanie dzikiego życia w stanie nieważkości. Owo boskie cudo high-tech kosztuje prawie 29 ojrasów (euro) i w istocie jest przezroczystym plastikowym sześcianem wypełnionym żelatyną. Rzekome nadnaturalne zwierzchnictwo właściciela tegoż bawidła polega na możliwości drążenia kanałów w żelatynie i obserwowanie, jak 15 pcheł lub mrówek zapierdala po nich na bezdurno przez pół roku drążąc podtunele. Nie kupujcie jednak byle jakiej chały, na którą wydaliśmy półtorej stówy, a połowa mrówek zdechła w trakcie transportu. Produkt z rzeźkimi mrówkami, choć bez certyfikatu celnych służb sanitarnych, dobry jest dla dzieci o głębokiej nerwicy, które nie potrafią się na niczym skoncentrować. Zafascynowały nas jeszcze fluoryzujące rybki świecące własnym światłem uzyskane dzięki modyfikacji genetycznej, piłka w kształcie wielkiej kobiecej piersi do ugniatania łapą sfrustrowanego Boba, pompowana owieczka Doli z przeznaczeniem dla zoofilów oraz nadmuchiwane dziecko dla chcących dać prawomyślnie ujście swym modnym obecnie skłonnościom pedofilskim. Są też samochodziki napędzane myszołapką. Zmartwiło nas, że wszystko to sprzedaje się poza Rzecząpospolitą. Czego jak czego, ale głupich, szkodliwych i paskudnych pomysłów w Polsce nie brakuje – rąk do pracy również i nie ma powodu importować cudzej głupoty. A może szalik do piłowania drewna, lizaki ze smalcu, imadło do gniecenia jajek, dżem z ziemniaków, konserwy z blachy kuloodpornej, parasol z futra jeża – wszystko to na prezent by się zdało. Potencjalnym producentom z pieniędzmi służę nieograniczonymi wytryskami osobistej inwencji. Merry Christmas – że wyrażę swoje oczekiwania w oficjalnym języku cywilizowanego świata. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ruda w rozkroku SLD wygrał wybory, bo był monolitem. Dzisiaj Skały Lewicy Demokratycznej już nie ma. Są ambicyjki lokalnych bonzów, walka o władzę, wpływy, stołki i kasę. Hasło "Wybieramy przyszłość" w jesiennych wyborach samorządowych wybierze chyba niewielu wyborców, bo co to za przyszłość. Na początku czerwca Zarząd Krajowy SLD rozwiązał władze partii w Rudzie Śląskiej. Powołano pełnomocnika oraz dwóch jego zastępców, którzy mają poprowadzić Sojusz w wyborach samorządowych. W tym czasie działał już pełną parą komitet wyborczy Porozumienie dla Rudy Śląskiej, na którego czele stanął były szef klubu miejskich radnych SLD. Do organizowania własnego ugrupowania wyborczego zabrał się również długoletni przywódca rudzkiej lewicy Zbigniew Litke. W 1993 r. tworzył SdRP w Rudzie Śląskiej. W 1999 r. był współzałożycielem SLD. Teraz znowu zakłada SLD. Tyle że bis. Prawicowi politycy zacierają ręce obserwując wojnę SLD w Rudzie Śląskiej. Zwalczający się działacze lewicy tworzą trzy oddzielne komitety wyborcze. Wyborcom wszystko już pieprzy się w głowach. O sprawie pisała "Gazeta Wyborcza”. Teraz my – inaczej. Sojusz podmieniony W sądzie jest wniosek o rejestrację Stowarzyszenia Lewicy Demokratycznej. Nie tylko nazwa do złudzenia przypomina nazwę partii, na której czele stoi Leszek Miller. Również jej znak graficzny będzie robił wyborców w bambuko. – Sojusz nie ma monopolu na lewicowość i demokrację – tak Zbigniew Litke tłumaczy swoją decyzję. – My mamy czyste ręce. Zwalczają nas dlatego, że nas nie można kupić – dodaje Piotr ŚwiĘtoŇ, emerytowany milicjant, członek rozwiązanych władz i zwolennik Litkego. Z dalszych wyjaśnień założyciela SLD bis i jego zwolenników wynika, że rozwiązując władze lokalne Sojuszu, Zarząd Krajowy opowiedział się po stronie tych, którzy podczas ostatniego Zjazdu Miejskiego SLD zostali wycięci w pień. Wtedy to spośród 14 radnych Sojuszu (w tym dwóch wiceprezydentów miasta, Józef Osmenda i Teodor Howaniec) akceptację dele-gatów zyskał tylko Zbigniew Litke. A skoro Howaniec został zastępcą pełnomocnika do spraw rozwiązania konfliktu w Rudzie Śląskiej, bunt musiał nastąpić. Jak mówią buntownicy – w obronie demokracji. Serial z trzęsieniami Ruda Śląska jest jednym z bastionów prawicy. Dlatego gdy podczas poprzednich wyborów samorządowych Sojusz wprowadził do Rady Miasta kilkunastu swoich ludzi, było to jak trzęsienie ziemi. Litke był wtedy przewodniczącym rudzkiego SLD. W listopadzie 2000 r. został wybrany na przewodniczącego Rady Miasta. Gdy Sojusz obsadził też stanowiska dwóch wiceprezydentów, ziemia zatrzęsła się po raz drugi. A potem trzęsła się co jakiś czas z powodu niekonwencjonalnych zachowań pana przewodniczącego. – Zaraz po wyborze na tę funkcję Zbyszek zadzwonił do mnie po radę – wspomina przewodniczący Rady Miasta w innej śląskiej miejscowości. – Prosił, bym mu wyjaśnił, kto jest dysponentem auta służbowego, on czy prezydent. Pytał również o protokół obowiązujący podczas oficjalnych uroczystości. Chciał wiedzieć, kogo gospodarze powinni witać pierwszego, prezydenta czy przewodniczącego Rady Miasta. Dla Litkego były to prawdziwe problemy. Na zaproszeniu na konferencję organizowaną przez Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski dopisał: proszę załatwić auto służbowe. Ma to być (i tu tekst jest podkreślony – przyp. R. K.) Opel Vectra, a nie 8-osobowy. Do wykonania przez Prezydenta Miasta (ten "8-osobowy”, który Litkemu nie odpowiadał, to Ford Transit). Prezydent, który zerwał z AWS, by się utrzymać u władzy, miał z Litkem poważniejsze kłopoty. Nie wiedział, jak postąpić, gdy Litke wkroczył do jego gabinetu i wręczył mu karteczkę z nazwiskami i posadami, które należy zapewnić wymienionym tam ludziom. Wezwał więc do siebie swoich SLD-owskich zastępców i zapytał, co robić. – Doradziłem, by ją wyrzucić do kosza – wspomina wiceprezydent Teodor Howaniec. W magistracie do dziś pamiętają karczemną awanturę, którą nazajutrz Litke urządził wiceprezydentom. Od tego czasu zaczęła się formalna wojna między nimi. Chory na władzę Po pół roku Litkego odwołano z funkcji przewodniczącego Rady. Za to on, wraz z radnymi AWS, głosował przeciwko udzieleniu absolutorium dla "swojego” Zarządu Miasta. Wcześniej już Litke wojował z ówczesnym posłem Józefem BŁaszczykiem, któremu do dziś nie może wybaczyć fotela w parlamencie (Litke też kandydował). Dlatego gdy pan poseł proponował, że przeniesie swoje biuro poselskie tam, gdzie znajdowała się siedziba SLD w Rudzie Śląskiej, pan przewodniczący się nie godził. Błaszczyk mówił, że pokryje wszelkie opłaty czynszowe, wyposaży biuro partii w kserokopiarkę i artykuły biurowe. A Litke na to: dwa tysiące złoty na stół i możemy rozmawiać (fragment protokołu z posiedzenia Zarządu Miejskiego SLD w Rudzie Śląskiej). – To człowiek niezmiernie pracowity. Wyśmienity organizator. Ale on jest chory na władzę. I nie powinien mieć kontaktu z cudzymi pieniędzmi – twierdzi znany działacz lewicy z Rudy Śląskiej. – To jest Litke – wyjaśnia nasz rozmówca wskazując na plik dokumentów. Pokazuje protokoły, skargi, oświadczenia na temat lekceważenia uchwał miejskich władz partii czy podmieniania nazwisk na liście kandydatów do parlamentu. Jest tu m.in. pismo o tym, że w rozliczeniach finansowych rudzkiego SLD "zapomniano” o kwocie około 10 tys. zł. Kolejne informuje o brakujących fakturach, poprawianych i przerabianych dowodach księgowych. Jeszcze inny dokument zawiera m. in. taki zarzut: Ujawniono, że generalnie stosowaną praktyką w celu dokumentowania przychodów i rozchodów były wyłącznie, lub w większości przypadków, dowody Kp i Kw wystawiane samemu sobie. Jeden z zarzutów dotyczy pożyczki, jaką partia miała zaciągnąć u osób prywatnych. Odbiór i zwrot pożyczki kwitował Zbigniew Litke, a udzieliła jej jego najbliższa rodzina. – To wszystko są bzdury – Zbigniew Litke odpiera zarzuty o kombinacje z pieniędzmi. – Niech ktoś złoży doniesienie do prokuratury, wtedy okaże się, że jestem czysty. Niektórym faktom zaprzeczyć jednak nie może. Lidia Wabik, była kandydatka na posła, pokazuje wyrok sądu grodzkiego, który nakazuje Litkemu zwrot 3 tys. zł. Topniejące szeregi Na pieniądze nie mogło się też doczekać Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej administrujące budynkiem, w którym znajduje się siedziba SLD w Rudzie Śląskiej. Co roku Litke (pardon – rudzki SLD) zalegał z opłatami przez kilka miesięcy. – Nie wiemy, co w tym czasie działo się z naszymi składkami – mówi jeden z działaczy SLD, który wskutek ciągłych scysji zawiesił swoje członkostwo w partii. Członkostwo w partii zawiesiło więcej osób. Wielu przeszło do Porozumienia dla Rudy Śląskiej. Między innymi wiceprezydent Józef Osmenda czy Henryk Wodarski, obecny przewodniczący Rady Miasta. – Zapowiedziałem opcję zerową – mówi Jan Czubak, sekretarz Śląskiej Rady Wojewódzkiej SLD, przez Zarząd Krajowy wyznaczony na pełnomocnika mającego rozwiązać konflikt w Rudzie Śląskiej. – Każdy, kto chce, może wrócić i działać. Litke już wie, że do SLD wracać nie ma po co, utworzywszy SLD bis. Decyzją partyjnego sądu krajowego zakazano mu na dwa lata pełnienia funkcji kierowniczych w SLD. Jeżeli podporządkuje się – nie będzie mógł ubiegać się o fotel prezydenta miasta. Jest też wniosek o wykluczenie go z partii. W sądzie partyjnym leżą też inne wnioski – o wyrzucenie z partii tych, którzy Litkego zwalczali. Nigdzie indziej działacze SLD tak się ze sobą nie pożarli jak w Rudzie Śląskiej. Konflikt trwał już od lat, ale że ciągle byłyjakieś wybory, przymykano oko. Bo co pomyślą ci, którzy mają głosować? Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. ˙Ř˙ŕJFIFHH˙í˘Photoshop 3.08BIMéxHH ˙á˙ä+7G{ŕHHŘ(d˙'`8BIMíHH8BIM 8BIM8BIMó 8BIM 8BIM' 8BIMőH/fflff/ffĄ™š2Z5-8BIMřp˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙˙č8BIM@@8BIM8BIMsŠú 15 maniekúŠ8BIM8BIM8BIM {p>PQ` _˙Ř˙ŕJFIFHH˙îAdobed€˙Ű„            ˙Ŕ>p"˙Ý˙Ä?   3!1AQa"q2‘ĄąB#$RÁb34r‚ŃC%’Sđáńcs5˘˛&D“TdEÂŁt6ŇUâeňł„ĂÓuăóF'”¤…´•ÄÔäôĽľĹŐĺőVfv†–ŚśĆÖćö7GWgw‡—§ˇÇ×ç÷5!1AQaq"2‘ĄąB#ÁRŃđ3$bár‚’CScs4ń%˘˛&5ÂŇD“TŁdEU6teâňł„ĂÓuăóF”¤…´•ÄÔäôĽľĹŐĺőVfv†–ŚśĆÖćö'7GWgw‡—§ˇÇ˙Ú ?ôU_?¨aôÜWĺćŮéRČ\ăô+­éXőaq˙ă?)ôt\66CnË÷‘ –V÷םű~ä”Ső˙Şu‘Ńúš R]fżĘŘĆRĎęo]'CęçŤaşë1߉‘E†œŒ{kŔú.‡lvĺ…Ň,ë9_Wzv/Fžœ?Ő뜇9„‡ç\ę,ŞďQżŐô˝K?Ă­^}śu,ócě>Ą`ŰÖVňö7kŒÖYžĚ&˙őqëťôŸÎ]JŽ!ŮI$“–Š$—;őÇëk>ŻQM4°YŸ–ęˇjĘŘČkň-ŽCŹ÷ťe5˙ĆŁAOGľŃ0cĆ/=Äčż^óąŰŐhęf›­œ†ăYsŘHťÔ-huý/čű=ş_Ť'ŠúřJŸCŞ`{r[¤8ľĎÚĎc>“]ěö?ó´Óş’I"…$’I)˙ĐôU‰ő×—ô mťÓhÂxÉhźŠÚý­}OĄśž]ˇ×sŮGü6ÄŽ]?˘âc}­űFkßUw9†ÝŻk7Ó]T7k]}ö;ôv]ú }?Ňz‹ÍúgOˇ&œŽŤ Ę“MöÜÓ’AšŻôíŻu;O˝ôeúľ2źŻç=DŠCŁő‡3ąf5VU‰`Œv¸ }›Ć{XöťóżÔŰ3zżXfM4Ue\KŸe›ä2Ş˝G×ę=ż¤}[?Gęzާ¨Šçcťí8ÖŠ]’ńťöÝęZDżí8™ŽĆž›:×âŃöŸ¤Č˘Ĺ™wí<7śĘ_f%=żiőkk…ŐWaŚŤÖIż­d7eĺJ§ţ2ÔűĚúĂ×)č]?ívVoľö6Ş1Á-/y÷;ŢÖ\ć2Şšűl¤łYÖşś3OHëľśŽĄ’(ÇŁ3 čÇćł)ďĘßFÚ.Ă÷ߏú7ŮgčŠXýPÓÖ>Şccç_k/Â}ŘFŰÉŚÇä1Œű-yŽçYęײźß§ę~ąé#kiˇŇ˙ĆV&^PŁ3§Ű‡[Ľž­eŮ;^Đ÷šˇU]UŰéúu=ŰéŽ×łcýjż=s˝_Ť`u~ł““u_hŹäě½ÇôfŠšŃ]ušżźďRĎMě˙űęŢ?ŐŰqpŰ’jýŸ‹öœž nCÜĆ9Öú.hŽËąëşşßú>ęc˙ĂÓŸÖčuá­°2Œ–ť~V;IŠ2žK2qËÝůˇZĎ[Ţý˙ŕmž‡Ób!ëíHőq3+vQĚm•Üúđ$˝ŕűçÓô­kš}<Šą~ŸúŤÓégNÇČę}Uő37#oŰr`VÝľţ‡ťAóť}_Mžű/ˇůżđLäú@ęçŚŐ—Ÿ•…_JŤ}Ś×šćęÓú[v>Ú˝śUüÍś;_úZŐŞúŚOÖëŸ ťłŘěcě†Ë١¨5Žc[vo§é=˙¤Ĺ˛WícŮ›^Z :˝f/Vé™tă]“Yftœ@óé>ݤ‡z4_é_gĐwř?ĄúO ­Ž'­ôއUaěoPëL{ęmšdVX˙PăۏMlgčńvťů.}ĄŁô? ý Ňúőáý:ü ŞéŽÖ×ëc>íh1eneĺ߼kŰ=ŸđßčŃ´SÖ¤’HĄ˙Ńę:˝ÝŹddýXęł"śŐu6ŘÝŒqxý¸W¸ěšŐďuÖďOéYOóŁäʧ+ęÚq1mcnËŽŞŽŤ-úťŃ}ö}Ś‹žŮŰ]›ŰżÓßýúrę~ľQ—qkmĹŻ3¤ž§Wiś›ńŢéő.vF32^ě †{2+ű-´7öżŐ˝KV>Qvń1ë˛ęŞ­ő:Ącç~‹Ž}^šXö㹍oŻn-öcŮłÖýpAVGAFŁЇeÓ^%v7akr*ĆťcŘqmľěmř8– ¨ônő2°ŽŁô_ŕLĆâć6śtžŞî¤×ˇŇŹTęŹËą­-śśćcíŔĎżě٠ߍ—úďĽüçĄúEŻ—×rşű/ËÄaéř˝=›/Íż*ĚpM¤zxîŁĚk˛­ŢĎM™U˝ţŻřOUTŔë–Ů‹F=˝M˝/¨dVúěÉą×0R˙I¸ÍvŰîÝgĽú*>Ńü÷Šúkrvz‰NĺVrGBśŽĽť¨ulȸ—ŠÜçÖ=<|:˛>~ń™wó~˝Ö^˛zoPé=D3öÍŒŞŹŸXZrXYcÜ_e;öĂŠémŽő~Ô˙Nď´YčbŮ_éýKWşŘ§¨~ĂÂĆĎęŽuŚîĽÔň7TڍGý›-ÖäQNÖ~ŽŒ‹)žďç+űJą×şŤ¨ŸŹ8}>ŽŚúë?hŔ{&ÇÎĘÂéÝß§fŰúÇéžĎoÚrEďnUY8=ęńmľš] ö ë ˝Őe‡ßnf]kŤžź‹­őéČgę÷SžżŃĺU菋úpqÇé/mŽęX€ăbŘŃ[]’ë)Ćcňގ~ěöţ.şýKţŇŰökńUŢ“k2ómÉŻP:ŤF5.Źăb]ŁYÔ+÷ťgŤÔnŁwŘiÉýřk,ž›–ßKú˝Ńş—ŠWRúż‘‚q}-ľe]e´¸ľž›= =OÓťşŰOťţÓúU5ú4łĎߍ—Ň:ţŻŢhbŐÔéˇ)ôę‹ß^Ţš×_énôłéǡ!Œ˙š,˙ r&/]ż§euœĚZŤŔva­–ť"ťXxcŤ¸âUWŞ˙["ď[2œORë=:˙˙GÔujqný]é΢ł{˛kv6Đ*І^;}ú=Œśś?fßđkŸÎłŞtžŃ:•ľZĚ÷ q˝K=<‹^ďAĎŻßgŞě?´c6ďç>Éęý›ŇžÚRC[ŸU˛nôs~Ău¸×Rú~ŐuUľu–9Ű™‹M–˛–QcîşďZżčŸÎUWŁ]…Ń>´ ţĽSî̡ÖS] ` ż Ă)~ßBŹk~ĹżÔÝ]4űď˙łÖŻTf&uRvd1îşű\K_‘ć nwQŞÖ2ęŹĆˇ'"ŸąťŇŤŃśĎ˛ţŽÄ zîĘë')Ď5ăî˛ďÎ#óî˝ăóîsŸ˝$ÓŰ3üdtśœ<Šrqś}îŮ[OňývßúŇ骺Ťš×Ócm­ßEěp{L~ëŮírćŃzNGSĂéśa7+*›7ĺ} +.ßť%žćÜÖľ•ˇß˙ž?Ű`uËÜú)Ě"‰3ůŽcÝýśś´AA˙Ňď32ŸŒX.žgHÝXyŘ]'9ÂËú} ¸9ĎmôMĄĎţqĆÚ 7ďü˙WÔeŸáÖ{(xŻÖ°×śéú2Ššp?îIă÷ × yłőZŚVępú†^+ŒťŻKÓ'GnŮéÖÝţĆ{ö­\é=ĽQčÓnE­$šĺÖúnqqŢďVÜ6ceXÝßŕŸ“čÁ­ŸG¤Ÿó oC¤Ÿó Z§EčĎn=~Ž>=4T úu7cdňýŹs”˙k]űŒ˙Ľ˙’Cô0?îI˙0Ľč`Ü“ţaKTzZůŹĂĎcŮ“ŠÂ-3oŚë*/ĽvÓkžŤŞ{wŐs?›z—Ą˙rOů…/CśI˙0ĽŞ˝.n.=]IÝ[,ŁÔ¤zyWľ­,h ­›*Çmt}Łcęfz~Ť˙ÁúţKŠbbő,ą›mbŹŻIŘﲲFú\Gčě‚×ngř+wo­_ô0?îI˙0§4`Gô“Ô)j­ÄĆsŹumv+Ž kPý)iČs6śˇßéWęY_˝kô< .ŸÓ*ǨS^¤ŠqnűůîŃVô0'úIŸę§ŠÜf Ý˝‚aŃŠěQŮ˙Ů8BIM!UAdobe PhotoshopAdobe Photoshop 6.08BIM˙îAdobed€˙Ű„            ˙ŔŠú"˙Ý˙Ä– !"12B#R3AQq‘Ąb‚CSar’cs“$˘Ł4ą˛Ddt„ŇňłĂT”¤%&!"1AQ˙Ú ?č´QETQZ&͏1Ę’V´ßjüj˝‚”ę;ŮL Ż€‘.:˘Žż"W8ę^°•6M‘Ůa4°žziĚT™–˛óXíşękÚ(JŸľSZ˙—[ Ć<ÝÚGRítŐx&ż­SQQT^ĹJäă‡ęH­Ź˘ňśÄ˝ş"qşŃ[ŞçŃy9™v4”´›q´]x‰ŠsŐ¤Ľ‹5QU‘EPQEEPQEEPQEEPQEEPQEEP˙Đč´QETYëéÍ1‡öEKž’IśŸ1˙ťVj矙˛2đŁ*IňŠ.żîÔŤ>‘ŕbłË˛Ëă{iŞ’vj‰ń×LGqظŽ(Ga8 vqú˘5ĚzQŐłev‹˘đř˙E]ž‹œ‘#~2ś+Ś›œÖ'‹l?˝:Ëf‘:›)Ňb3¤ë˘Š¨(ÇN<ź)~~2Nh¤cYuŚÔIˇ…Ť‰DŻi5ä-Áç ×—=ë9ýÉş“Ę–ŠkĂUŇ´@Éăłš°Ű„ă&ÝÎ{j*…ä>Żu¤äćđnU1r˘źśJBŠIĄv~”íŻU§1EPQEEPnJ<7&ž ö\źWOD{ĹQ:‹8Î s\KÍUe˝t¸Ëłěxë”ä3˛růFŽş|5^ÄODSÂ-jM[]üÄ”.¸ŕ4ßłę¨Đ’-ĘŸVÜoć-î[9¤V׺mđTű$´ŸŇnäŰGĽ‘ęĐWë~­JĘ~^HaĽwöň§h“BűÝŠŤ‘~‡‡9˝ČŽŁ¨ŠúĂR+‘âr™,Lżg+ŰQ- ‚ęŸ-u,lÄ™ ˇőć$çýńU•,J˘Š*˛(˘ŠŠ( (˘ŠŠ( ˙Ńč´QETLüĘĆ{DXsE9šqY5D×”ŇńţřUΗ繎e1nÄhѡ—Ch—Ü+p‹ŸPű•*ĎŽYŽĹˉ-$ˇŃMU4^=Î{ŐuÇeŰ4ąâ+Ş%TœËÄ}™ žÔńňÜâ7ˇĺÚĺĹoÚ­ 卾ŠŠšÖ]8č ˘“ 7žFś‹|4U_KZH3˛›ęÜVŐŤdYljϡUňęEQP•Q<:ĐçQĺ'ą4:ÜŞĐŚŞJźíQ8éXirCbVŠűhŠJœ~ žgHzS ;ÜČ9|—Đyu°SÁwššŠőj1~Š(˘Ş *o.Îs]qQP[iE2_ź|(FuT/Ěőd­“uťľ°•ÄMtí"ăŢś˘âőER1ż™đŽaG˰Y%M™`JăKŽ–Łœ.÷ööęâr™…4LMm^GQEEű„“”¨9ç[Ës3,…‚ş DQř\%ąĂăŢçşGÓ¸‚™8Qŕ]ďëÁ}Ý‹ĘĹVHß]Š-¸˛EMDÔŠë?ZÓńS|D¤YDš …­Éđ-fˇ!ăŮĽHF4mAĺ1ăŮÜ­řžŞaéžî–`NŠÄ–‘vĚU5ĚŮÓ&—P‘i|Ć•2=-,Ť->$@‘"/×[G]b™y¨ÓC@tŔ˝ “­‚ýŚČ)çNÁz)–Ÿ_4’óO‰KĂIppd˝5čR¤ěB‘š°čꢼ˛m;ăi˪ؤźWXÍ˙˘Š+LŠ(˘€˘Š( (˘€˘Š(?˙Ňč´QTŢŠë‡"žî'ěŕŢ”jÓ( {ÖÝĘă­ůŸ‰@Ó'×3Œ”pĺJU’ިm6jŠ˘¤)eßj•—ćv!ÖL FóşÚŇ:(ŘiŻxUç>Ŕ5y×5Wx‰ŇPqóD5qQIJő=Ëš‹šÂ,œ9ąĽăÂCš°śéwÍśśČiĎCzĎ6š¸ß,29g^Î"/źíÎGm@t™×ˇÖT‰XřŇăš8šĆžôL}ŠŃrë_<ťDĚ— ÇPY;Öű“qG﯉Ú";9(’3e`öšžŰZ}BRnHz7ÖZ⸰ÉM)śZÄź™N5 „K¸’*/‹ž˝N‰& ŕ%[7]]SDE]8ó3”ĺErBśě΀<ŰZ^Ă*§{ŔHM3¸bÝ­źŇmźě ŞŁŞâóʰ)@.÷Ú]EÁţ#'kSŤ…Gg üĄ~9¸Ä°sqé×XHŤßDFůo/BŻý?×äL49śMśœ+ČŠ%„šŘ.Il}Mߌ_đęë6.żĽkLYą&śŽÄxlIAMľBK“ź<+Óś<.ĆÂmQE5D4QˇŃŞoĺŰ.cHŕšŔ&°2YăŻ;Jąeë˘TḐ‘éâşęł‘qQUĚ"˝FŢ÷#VsU†18ę6ŰihN‘) ‡x@Sď ßÝđőuÓzĂ™™ÎĆRFÍXh›qSTM ô+žŠwj˝Đ>Ěüń8ă›ŘěY\†Šnű˝Öx/12Ý—˙.Ł_‚v=řQŢI Şžd/mšj"‹hsŹźŻç§O˘EČ0Ëk„Ë8p „) §qtHœ„ ěů^•<ę(ŻżžšQP„ÄZD1pY8…04.v›!ĺűÍʆęšÓ3ŰĂ9^‚ó¤q^m54mĹ[ZŰűÓaß,ž÷oj‡‘ÇYŠnIŚŚčĄpř5ŻXܖʢë§ÖšÎchœŽ twPžŠ_Şž{ZxM‡‹šőęşëĂ娍Ä|“ňâ)G5huADEš}‹ťZAqy“er-q>G´€ü <7xŞž6~J#ŸŇŠŻQ.ěúźjׇ“/3$Úz'ő‰o(Z€ oŹ5OHhşť2ÓmŽŚ đĺŕŸM+ĘgvUć 퓹´öš.ŞŒhČżü‡™Ů%÷PXóĎ÷TłŹzŻÝM&3J˛ÖŃ’řh¤ĂeÚ@)˙ŰÔĄ!Ćâ ÇWÇťuŞâó{\Ĺy{Ĺć•V3XĆcfżh°=<ÎÚůŤĹÁW¤8_‹!GRţmT§b¤˘ŠIĄ*%Čœt_…5ŹŐ:_ćLTŐ†đ4ކŞh„škި6.ŰÝôęoOőĆ79(".G}ĐW˝QD‘;PI-+¸ÁDʲQEPQEQA˙ÓčľÉzž ÝO.(’3"`oŞ"’Œńí‹ÂíöWZ¤YÓžöŽÇOëÄmx“_Äü/ĺýĺ)œT‘ńˇ´Ó-‹ŞşéŁËŚž*č­`Éô”ź Ć[l )7ÁÂ@ĺtˇĚˇć3÷ľMŇóWqáy=–Ă4´‰ŠÂ¸ ’şŢ~OYV>‘ę—ąXĐ$0ŕ‚Ť¤ËęĄöqTsü:u3LÄjK#8Œ•Ă*śŞ`vÝ#˙qřößäŸŢ~+ČdpÎtĹźp‰÷cmŘęIĹšxéí—ßí5ďj>ňMČĆ• ‰š1wÝmmłœŠ;˝…Ía›nň:ÎË~śŽĚˇ6Ź5–MœŤ(CdsŰ2ÓBp[6Ë˝eŽěú—[óŘňű‚Špń8yNâłťw V3,’ŠęÇŞZ2بNśä™"§p*ëÇqíÎ}ý ˙ŹůžĚ„¤›ŠŸkČš Ş1ČŃ9´y6^/Žtż7#ŞŢ€€ôR l6Ü„EG€â9p‰Űř2xŠq8GGÝTœ­˘ ‚ĄyL‡¤ŕ ţzłőÜ<Ćó{Q‹n›tŐœŤÎN•‰1›Ś%ň^‚Ü7[fŰZ8rŻňüŞˇĹÄŕŔGnaСĘźo^ZGŐ0bRI ëaMäš"ŢŰ`ś˘M:îíŔČů~YŃ ŹfâeäÜnpĆ;Ú €Ł%•/-ÖŰy;›ď›óőoř+ŰŮŽŽČ":Ţţ"YŞ*=đBTîóGEiŃţ#5-:#ň „ D‚ŒÓl6 RZ[PA͆Ü!ó ŚÝ+ÍłüJpPşZ[¨˛bíąHŃŮlő]Ÿp›ź’žótT¸ĚĆeU‘”ä.Ş˘Čq•dŰŃyľqU7-ˇŐs¸}ˇWŁÁБ٠(ź{H‰{Î8^7Ť9š‰Q…5†Šň ‚vr7wŁÜÝn´ôî_ŞňšŇvöĂ6–şčŽŒ’Ş"éÔEÇoö=:ą.­3 ÇČCv”š‰ Mš§j"ó ×ć çQ4ĆrD)„ źĐDů-Äâśą3kĐ rîjéúpŇuVf˛S#‚“ŕÚ´đq•Ő|ľOžg[Úţ],%é.7ŞąŘÄ 8˘ťÎR1M/'ŰÜ!9W•ŁÉ˙ˇN˛]OF%ßw:Ň>­ڞ AĄ!ţ•çËuů¸Î×?ŢU3Śđ2Ŕ}źŃ–řŃ´RKśĹĂć/+oďŰűż[V ˇLô¤˛ZÇËXŮmoşDé ­ÜĎ ^!ššfđómÔZS=Ř™p6ÝG%aÝM^ŰÍOüÄô' geë}_|é–.ž—y¨â/ˆ0çl¨ †-0˙×Ú3nŕűýşQÓĎ<š`’ÓjâĹwFT‰•FC!Â/h%ăAŁÝssrœ˙úÜŮ9sX‘ZQA‘&Á RݲkGy?ˇŁţĐWBk‰đ6d™a"‘çFńŐl *…’âz“ţm=ŔăĂŠ§ŽG¨'ż%°%VqäH-"ŕ6Üü?ó\ŹČéë‚ű,L]6Ěőhţ ă’yíďz\•ëĐîÉɸÓ$¨ŞŰ „â˘&Ÿęllű-ÓŚĆüœh u AÁ´ŰgýŞr˛ Ű%ťžAăß– wÜŞ‘ăŚĂɡ)šrr 3-ÄUŐ ÉW:L)Ůgřž]tLŒŽÉ3iŠůŽšŠŤesޏ\îş^™ŇÇEĎf…\pĆ6.]”imU#yH´/r’ţŤ9ĺ/ČI ‰„&‚:§2wĂĐşŹďt˛0ŽŽ [˝ÝTă"nĹ%_ůS_#ţŘÚŞ\Ţę¸ČQx[TXJ¤.ňčó\Żřť•,jXy?Ť#ë96.D뎟Ťh"Ą#VwÜÝł’Ąb"ç:Śj ŽŤQņĆD¤ćRFĚHęý8J'|÷<Ť?áţîä ěˇV4”iŁG[3ľQQ-! 0WńÓŢ›ęź_OBâ™îHm–RçBŔî9ľaťAw‹ĽĆdgĎn[.%âNśßę$P.k}wŞ&Só ć@QěUŤd‹PEŕČD7‡Óô*óXĐDSDDř„RłDSzŤŁ_vAfş|–>A9ŢŽ `źżŮ ťrőjŚçTźO9ťĘ9çŐ´wĐťœĄÝëÔť%…‘p$•ĚNgÔÍemt~ŞŻyżÜź.7KU”mŒk ş`ŘJAŐł'× Ŕ hŔŒź—ŹŚyŒOSĹyšp„ÚŐ aŞ)8Ÿč{O žœÝNČc˛ Ůą“Ć3—eJńŘÓ.ࡺÉ(šĂ›eţ¤2:Ÿ+TdźŹ‹–d„Ń=™ ]űu1wNzo¨ş‚VWÝ™O{: *Nu‚au¸DÇŐów*ŰU•üÂc=Lcąö$6wśV%ƝœœżŻVęŹÔ\Ť;řšŹéŽäwCO” *›ůa3۝É8KĹ[О._)f§18x1­+i ŻuH”•U;ŁÍÝťťAZüťeÖçĺwY6…ćGŽ„@gy‰Z=í;”ŤŠ‘ŠĘÍśá–şŚ<´M°ö…7\}Ž?ę,ďš÷VWMŞ×YtĘĺÚflVŃÉđŐZ%ŃmSg.ç1lÓ^ŠxČXç`ÉĹš2K$ąí×mˇ]Ž„ćÉ0Řgćłă?âThů#ÚŒQë‰ŐľuCwnĺţ1m~úŻN5ÓΞVTnL]mUKŽř§ŒG?L7ĐdŤ‰„ĐA˛.<úxżt¤p’ĽĎIŚœo3]SŠŽżЍé Ř•š(­9ż˙Öč´ĄÉR•7 4Uři˝"uVň_ŇŠôŇŻň÷ír4ő‹ŻËXY’SŽá|őŠ;WäŹiŻŹľŒH•ÂPü8î’ü䔹ޙé÷‹qČ-)/j˘(Ż÷i˘v*Ötř(ˇŇý<ÚĽ°ZUř.E/÷Éi”hѢ&ąYi…řśŔWö„kŢšęľ•Ő>$OöĐnöÉ=Şé/öŃí’?žzÓÇOöÖ4]~J‘íęЏZ|,ÉŞ›…óÔ};>*ł$"ŻZ%Ů#ń ç¨ýŠŻÇF´1'Ú¤këK‚W‚“ ĆĂ5!^Ń-?ekR¨że~?‰4J×qŘmë´ËIh6‚"‰á­t'ĹC=ś^œ\ZŇóÇ!Ľi˙0 x‰"*přkĎĂB˘ëCša¸š#ěŃ óVôpô×^?˘*üĺ^Q‚ma8.”VĹpסEQěŐ‡ŃL1dŞŮ…4Dŕ‰ŻÉKuţŐŚXŽÇ>TŤ>łý|O˘Š+L?˙×čľą¤Ť­éÚŤŘż O˘— ż…Ţë/L~eŁÝgŻ|~eŚ4Tă^‹“H—§ÓGť]oO™iáčťÝgé§Ě´.,×ĆŸM1˘œ={Źý4ů–uŸŚ?2Ó)ĂŃwşĎÓO™h÷Y§aÓLh§Ežę?M4ůuŚ?M2˘œ=ű¨őNqÓäZ=Ôćš^?2Ó*)ĂŃwşÜôÇćZÇşÓ™i•áčťÝgéÓGşÜôÇéŚ4S‡˘ďuŸŚ?MaqGđý4ĘŠpô[îłăĄĚľ•ĹŸŚ?M1˘œ=ű¨ý1úh÷[žý4ĘŠpô[î§5Öńúh÷SžüËL¨§Ežę>ăĂô-J‰ŁĄj¨W*v~Š‘EY‰w:(˘ŠŹż˙Ů NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przed rozruchami w Warszawie Ostrzegamy! Lada dzień na warszawskich ulicach może być gorąco. Ożarowskie harce to niewinne igraszki wobec tego, co potrafi kilka tysięcy robotników z Daewoo FSO, którym odebrano szanse na odprawy i godny pochówek ich fabryki. Koreańczycy stracili w Polsce około 5 mld zł. Blisko 2 mld włożyli na początek w fabrykę FSO na warszawskim Żeraniu. Zakład produkował wówczas Polonezy, ironicznie nazywane pierwszym na świecie pojazdem biodegradalnym – ze względu na wielką łatwość i szybkość korodowania. Pozostałe 3 mld zł straty to dług polskiej fabryki za części importowane z Korei. Żółci ludzie nie zabezpieczyli bowiem w żaden sposób tych transakcji. 5 mld w plecy, a mimo to co jakiś czas w Polsce można usłyszeć, że Koreańczycy okradli FSO. Bo Polska zawsze musi być ofiarą obcych potęg. Tymczasem to właśnie żółtki przywiozły do Polski nowe i nowoczesne linie produkcyjne. FSO ma na przykład lakiernię, której nie powstydziłby się Mercedes. Wraz z wejściem Koreańczyków mozolnie wprowadzano surowe i najnowocześniejsze normy jakościowe. Choć nie było to łatwe, polscy pracownicy osiągnęli nową, światową jakość pracy. Daewoo dało polskim kierowcom prawdziwy skok motoryzacyjny. Kowalscy przesiedli się z polskiego 126p czy Poloneza do Lanosa, Matiza i Nubiry. Pechowe Daewoo Upadłość Daewoo FSO to sprawa przesądzona już od dawna. Dlaczego tak się stało? Oczywiście można winić tych, którzy podejmowali decyzję o prywatyzacji FSO i wybrali właśnie tego partnera. Jednak wówczas nikt nie był w stanie przewidzieć kryzysu koreańskiej gospodarki, która w tym czasie rozwijała się najdynamiczniej na świecie. Kryzys nadszedł niespodziewanie. Na szczeblu politycznym zadecydowano tam, że trzeba poświęcić jeden z koreańskich koncernów. Padło na Daewoo, bo miał najwięcej zagranicznych inwestycji. Jej bankructwo przynosiło stosunkowo najmniejsze straty w samej Korei. Co by się stało, gdyby na pożarcie Banku Światowego rzucono Hyundaya, KIA albo Samsunga? Na pewno przemysł motoryzacyjny w Polsce nadal dynamicznie rozwijałby się pod znakiem rozpostartego miłorzębu, Fiat straciłby dominującą pozycję na polskim rynku, a my właśnie przygoto-wywalibyśmy się do podboju Europy nowym modelem Matiza i Kalosa. Koreańską część zbankrutowanego Daewoo przejął amerykański General Motors, czyli Opel. Dlaczego nie wziął jednocześnie polskiego Daewoo? Dlatego, że ma już dużą i nowoczesną fabrykę w Gliwicach. Ponadto ma zamiar wykupić sporo udziałów we włoskim Fiacie, który na polskim rynku jest potentatem. Otóż trzeci przyczółek w Polsce jest koncernowi GM po prostu zbędny. Żarłoczny Rover Jak nie GM, to może Rover – wymyślił jakiś geniusz w rządzie. Karmienie ludzi mrzonkami o MG Roverze, który wejdzie do Polski i będzie produkował model Rover 45, a nawet 75, to absolutna fikcja albo próba wielkiego skoku na państwową kasę. Brytyjski Rover umyślił sobie przeniesienie do Polski starej linii produkcyjnej. W zamian żąda olbrzymich gwarancji państwowych i szmalu za tę linię oraz know-how. Rover – koncern, który niemieckie BMW oddał brytyjskiemu rządowi za symboliczne 10 funtów, produkujący przestarzałe samochody – zażądał takich gwarancji, że gdyby je zrealizować, to zapewne wystarczyłoby pieniędzy na kupienie całego angielskiego koncernu. Potraktowanie Polski jak republiki bananowej powinno być jednoznacznym sygnałem do zerwania wszelkich rozmów z Angolami. Tymczasem pertraktacje trwają, delegacje latają, eksperci gadają... Zamiast tej gry pozorów trzeba spojrzeć prawdzie prosto w oczy: na poważną inwestycję w żerańską FSO nie ma co liczyć. Nikt nie wsadzi tu setek milionów dolarów, chociażby dlatego że fabryka w wyniku rozwoju swego i miasta na przestrzeni lat znalazła się praktycznie w centrum Warszawy. Wielkich fabryk motoryzacyjnych nie lokuje się w takich miejscach. Tańsza i bardziej opłacalna inwestycja to budowa fabryki w polu. Upadek Daewoo FSO jest nieuchronny. To katastrofa dla tysięcy pracowników i ich rodzin. Można jedynie próbować osłabić jej skutki. Miłe złego początki Początek historii Daewoo Towarzystwa Ubezpieczeniowego S.A. (DTU) to koniec lat 90. Lat prosperity koncernu, gdy w Polsce sprzedawano ponad 600 tysięcy samochodów rocznie, a Daewoo walczyło na śmierć i życie o prymat na rynku z Fiatem. Wówczas zapadła decyzja o wejściu w rynek ubezpieczeniowy. Daewoo – tak jak konkurenci – dawało w cenie samochodu pakiet ubezpieczeniowy gratis. Koncernowi bardziej się opłacało to robić za pośrednictwem własnego ubezpieczyciela. Zyskiwała na tym nie tylko fabryka, ale w perspektywie długofalowej również towarzystwo ubezpieczeniowe, bo to ono inkasowało forsę za polisy opłacane przez producenta. DTU rozpoczęło niezwykle dynamiczny rozwój, osiągając czwartą pozycję na rynku. Rynek ubezpieczeń podlega specjalnemu nadzorowi ze strony państwa, podobnie jak rynek bankowy. Polega on na pilnowaniu finansów ubezpieczycieli w interesie milionów ubezpieczonych. Restrykcyjne przepisy wymagają wzrostu zabezpieczeń finansowych wraz ze wzrostem liczby ubezpieczonych. Paradoksalnie, zbyt gwałtowny przypływ klientów spowodował kłopoty DTU. Firma nie nadążała z gwarancjami. Koreański właściciel miał ją dokapitalizować, lecz tego nie zrobił. W Korei rozpoczął się kryzys. Uczta na truchle 25 maja 2001 r. Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń (PUNU) wprowadził do DTU zarząd komisaryczny. Zanim do tego doszło, prezes PUNU Danuta Wałcerz złożyła zarządowi Daewoo FSO Motor (właścicielowi DTU) propozycję nie do odrzucenia. Albo dogadujecie się z Grzegorzem Wieczerzakiem, albo będzie zarząd komisaryczny. Prezesi Daewoo FSO nie mogli pojąć, czemu w sprawie DTU mają rozmawiać z prezesem PZU Życie, które zajmuje się polisami na życie i emerytalnymi, a nie samochodowymi. Wieczerzak teatralnym szeptem przedstawił plan: biorę akcje DTU po złotówce. Różnica między ich wartością a ceną zakupu – 100 mln zł – będzie do podziału, gdy DTU zostanie odsprzedane jakiemuś dużemu ubezpieczycielowi. Oburzeni przedstawiciele Daewoo o przebiegu spotkania poinformowali Danutę Wałcerz. Wkrótce do DTU wprowadził się zarząd komisaryczny. W międzyczasie PUNU zostało zmienione na Komisję Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (KNUiFE), na czele której stanął Jan Monkiewicz. Zarząd komisaryczny w DTU przedłużano jego decyzjami z 21 maja 2002 r. i 24 grudnia 2002 r. Ostatecznie kadencja zarządu komisarycznego miała wygasnąć o północy z 24 na 25 maja 2003 r. Zarząd komisaryczny przyniósł połowicznie pozytywne rezultaty. Drastycznie ograniczył przypływ klientów. Jednak dzięki temu znacznie poprawiły się wskaźniki finansowe towarzystwa. Od 1 lipca tego roku weszły w życie złagodzenia niektórych wskaźników obowiązujących firmy ubezpieczeniowe. W ich świetle DTU byłoby finansowo przygotowane do samodzielnej działalności. Jednak wobec obowiązującego do 1 lipca prawa DTU wymaga nadal dokapitalizowania. Jak w Matriksie W imię interesów blisko 750 tysięcy ubezpieczonych w DTU pozbawiono Daewoo FSO Motor własności. Zarząd komisaryczny podjął decyzję o obniżeniu kapitału zakładowego DTU. Z dnia na dzień Daewoo FSO Motor zostało 2,6 proc. z posiadanych 87,4 proc. udziałów. Czyli straciło jakąkolwiek kontrolę nad firmą. Następnie zarząd komisaryczny podjął decyzję o emisji nowych akcji, które przejęły spółki zależne od państwowego koncernu chemicznego CIECH S.A. (Janikosoda i Soda Mątwy), Polskie Towarzystwo Reasekuracyjne i dwie spółeczki z rynku teleinformatycznego: Matrix.pl i Investa. Zmieniono też nazwę z DTU na Polskie Towarzystwo Ubezpieczeniowe (PTU). Nowi właściciele w większości objęli akcje aportami, których wartość jest kwestionowana przez Daewoo FSO. Na przykład Investa i Matrix.pl weszły aportem akcji spółki Pro Futuro, której wartość biegły wycenił biorąc pod uwagę zyski dopiero przewidywane, i to w odległej przyszłości. Przez takie sztuczne pompowanie nierealnego kapitału z nominalnych 200 zł za akcję zrobiło się aż 29 tys. zł za akcję. Wszystko to działo się na godziny przed upływem kadencji zarządu komisarycznego. Zdaniem fabryki samochodów wartość odebranej jej własności jest nie mniejsza niż 200 mln zł. Potencjalnie DTU może być warte nawet 400 mln zł, a może i więcej. W 2001 r. przyniosło 20 mln zł zysku netto, rok 2002 zamknęło podobnym wynikiem. Przejęcie DTU opisał Super Express (z 24 czerwca). Na pierwszej stronie zamieścił artykuł Ordynacka wydoiła FSO. Przedkongresowe zagrywki Co ma wspólnego kombatanckie stowarzyszenie byłych działaczy Zrzeszenia Studentów Polskich z fabryką samochodów i ubezpieczeniami? Odpowiedź zna tylko Piotr Sieńko – autor cyklu publikacji. Sieńko dopatrzył się wśród kilkudziesięciu kluczowych w sprawie nazwisk kilku członków Ordynackiej, raczej tylko pośrednio związanych z tą operacją. Z tego faktu wysnuł wniosek, iż nowymi ... akcjonariuszami ubezpieczyciela stały się spółki kapitałowo, biznesowo lub personalnie powiązane ze sławetnym stowarzyszeniem Ordynacka, jednoznacznie kojarzonym z ludźmi lewicy. Stowarzyszenie Ordynacka nie prowadzi żadnej działalności biznesowej, stąd nie może być ani kapitałowo, ani biznesowo powiązane z jakąkolwiek firmą. Powiązania personalne? Zazwyczaj zarządy i rady nadzorcze spółek obsadza się absolwentami wyższych uczelni. Nie sposób, by nie znaleźli się wśród nich byli działacze ZSP. Wiesław Klimczak, prezes stowarzyszenia Ordynacka, zapowiedział skierowanie sprawy do sądu. Pojawienie się Ordynackiej w aferze DTU mogło mieć związek z rozpoczynającym się kongresem SLD. Komuś zależało, żeby uciszyć mało przychylną Leszkowi Millerowi Ordynacką. Będzie zadyma Wokół wyprowadzenia firmy ubezpieczeniowej DTU spod kontroli Daewoo FSO Motor śmierdzi potężnie i nie ma to żadnego związku z Ordynacką. Śmierdzi międzynarodowym skandalem, gdyż poszkodowanym jest przedsiębiorstwo nadal należące do Koreańczyków. Śmierdzi też znacznie bardziej gwałtownymi niż w przypadku Ożarowa protestami robotników. Pieniądze z ewentualnej sprzedaży DTU miały być wykorzystane na odprawy dla zwalnianej załogi. Był to istotny fragment planu opracowanego przez zarząd Daewoo FSO Motor mającego zminimalizować negatywne skutki społeczne upadku fabryki. Teraz misterny plan można sobie wsadzić w buty. Jakie są skutki przejęcia DTU i opóźnienia upadłości fabryki? Od 1 października wchodzą nowe przepisy upadłościowe. Gdyby upadłość nastąpiła po tej dacie, zyskałyby banki, a w dupę dostaliby pracownicy fabryki i skarb państwa. Do 1 października pracownicy mają prawo zaspokoić swoje roszczenia z całej masy upadłościowej. Potem będą mogli rościć pretensję jedynie do hipoteki tych nieruchomości, na których obszarze byli zatrudnieni. W drugiej kolejności stoi skarb państwa ze swymi roszczeniami do masy upadłościowej. Jednak po 1 października będzie musiał tym, co odzyska, podzielić się po równo z bankami. Wyprowadzenie z fabryki DTU i związane z tym spory to gra na czas, z której korzyść odniosą banki kosztem załogi. Zorientowały się w tym związki zawodowe. Zanosi się na to, że lipiec i sierpień w Warszawie będą pod znakiem demonstracji i awantur ulicznych. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaczor podaj łapę Tak więc prezydent Kaczyński przeprosił kapitalistę Gudzowatego, co znaczy, że Gudzowaty dba o interes Polski, a nie Rosji, choć z samej definicji zawodu wynika, że powinien dbać o swój własny i akcjonariuszy. W programie "Graffiti" (Polsat) Kaczyński tłumaczył, że przeprosił, bo się dowiedział o tym, czego nie wiedział, bo nie mógł wiedzieć, gdy to powiedział. Jest to argument przekonywający, ale niebezpieczny. Tak się bowiem składa, że żaden homo sapiens – a Kaczyński należy do tego gatunku – nie jest wszystkowiedzący. Innymi słowy, ktokolwiek cokolwiek powiedział, to nie wszystko wiedział, z tym że kiedy myślał, że się dowiedział, to dalej nie wszystko wiedział, istnieje więc znaczne prawdopodobieństwo, że znowu się o czymś dowie i będzie musiał przepraszać, że przeprosił. Pan Bóg jest wszechwiedzący, ale – jak twierdzą teologowie – i on nie wie dwóch rzeczy, a mianowicie: ile jest zakonów żeńskich i co naprawdę myśli jezuita. Cóż dopiero Kaczyński, zaledwie prezydent prowincjonalnej stolicy. Skąd on może wiedzieć, jaki jest interes Rosji? W tym względzie na pewno może się jeszcze niejednego dowiedzieć – i co z tego wynika – coś nowego powiedzieć. Ale z Kaczyńskim sprawa jest względnie prosta, wiemy przynajmniej, jaki miał interes, żeby (w obecnym stanie interesów Rosji) przeprosić. Jaki miał jednak interes Gudzowaty? Co go może obchodzić, że Kaczyński zanim powiedział, to nie wiedział, skoro powiedział? Zakładamy rzecz jasna, że chodzi tu o chrześcijański odruch szlachetnego serca. Wzruszył się po prostu, że Kaczyński, gdy powiedział, to nie wiedział, a gdyby wiedział, to by nie powiedział. Ostatecznie więc na dudka wychodzi, jak zawsze zresztą, tylko opinia publiczna. Cóż ona powie, skoro nie wie i nigdy się nie dowie. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Za organ i organistówkę Motto: Księża mają celibat, ale na wszelki wypadek Pan Bóg zostawił im jaja i penisy. Zenon z Morzewa, kombajnista – To teren prywatny. Każdego możemy wyrzucić na zbitą mordę. Nie straszny nam ani biskup, ani policja. Jak będzie trzeba, to i wpierdol spuścimy. – Kaziu już z tydzień siedzi z kolesiami przy ognisku. W dzień i w nocy plebanii pilnują. Jak się kto obcy zbliży do furtki, od razu w łeb. W strzeżonym budynku trzymają proboszcza. Całą dobę pod kluczem. Wypuszczają go tylko na msze. Przed ołtarz prowadzą jak więźnia. Skończy i z powrotem do paki. Telefon mu odcięli, gdyż zdarzały się pogróżki, a i ktoś mógłby wrednym szeptem księdza do ucieczki zachęcić. Co tu kryć – wielebny sam z siebie chciałby czmychnąć. Ale mu nie dadzą. Na bramie przed kościołem transparent: „W sporze pomiędzy władzą a ludem, lud ma zawsze rację – Jan Paweł II”. Lud to Kaziu i jego kumple. Władza to arcybiskup Muszyński. Przedmiot sporu to aresztant ksiądz Tadeusz Kobylarz, proboszcz parafii w Morzewie, gmina Kaczory, powiat Chodzież. Kisił ogóra Zanim lud wziął sprawy w swoje ręce, na biurku arcybiskupa wylądował donos. Jaka była jego treść? Kaziu wie, ale nie powie. Nikt ze stronników księdza Kobylarza pary z gęby nie puści. Ale w Morzewie mieszkają też przeciwnicy proboszcza. Ich chałupy wytropiliśmy bez trudu, bo flag biało-czerwonych nie wywiesili. Ci mówią chętnie: ksiądz Tadziu cyklicznie wkładał swe męskie mięsko w pewną mężatkę. – Jakby na dmuchaniu się skończyło, nikt złego słowa by nie powiedział – diagnozuje Ryszard, morzewianin z krwi i kości. – Był kiedyś w pegeerach taki bystry kombajnista. Zenek mu było. Jak z ropą nakombinował, to skrzynkę wódki kupował. Chlało się i dyskutowało przyjemnie. Nad ranem, naładowany jak tir, sentencje różne wygłaszał. Kiedyś rzekł: „Księża mają celibat, ale na wszelki wypadek Pan Bóg zostawił im jaja i penisy. Nie można ich winić, że czasem ogóra zakiszą”. Piękne i celne. Ale Kobylarz kisił w mężatce. Mąż się dowiedział i babę przegnał. A to już sprawa państwowej wagi, bo klecha ma na sumieniu rozbite małżeństwo. No i organistówka. Pobudowaliśmy ją za swoje. A on ją sprzedał za naszymi plecami. Nie spodobało się to ludziom, więc donos do kurii skrobnęli. Nie anonimowy, tylko podpisany. Któregoś dnia wszystkich w kościele zamurowało: ksiądz ogłosił, kto podpisał doniesienie. Z imienia i nazwiska. Jakby mi coś takiego zrobił, podszedłbym do ołtarza, przyklęknąłbym, jak trza, a potem w mordę bym go zdzielił. Ale wyczytani nie mieli charakteru. Powiadomili tylko kurię i zagrozili, że oskarżą księdza przed sądem. Arcybiskup wystraszył się, że będzie musiał wybulić odszkodowanie, i zaraz wydał dekret o przeniesieniu księdza Tadzia do innej parafii. Pleban w areszcie Proboszcz spakował manatki i chciał rozkaz szefa posłusznie wykonać. Wtedy zleciały się ludziska. Zamknęli go na plebanii i już. Jak następca Kobylaka przyjechał z meblami, przepędzili drania na cztery wiatry. – Tylko w dzwon uderzymy i od razu zleci się cała wieś. Bo wszyscy są za proboszczem – obwieszcza pani Teresa (na oko po pięćdziesiątce). – Przez te lata, co tu jest, odnowił kościół, plebanię, zrobił chodniki... I najważniejsze: zintegrował parafię. Nie ustąpimy, dopóki nie przyjedzie do nas Muszyński i nie powie nam w twarz, dlaczego księdza chce nam zabrać. Jak będzie trzeba, powiadomimy Watykan. Papież na pewno się za nami wstawi. Jurna szuja – Kobylarz zintegrował parafię?! – wykrzyknikowo dziwi się parafianka w średnim wieku. – Ci, co nie wywiesili flag, znaczy nie są za Kobylarzem, muszą chyłkiem przemykać się po wsi. Tylko czekać, aż dojdzie do mordobicia. Stróże sprzed plebanii nie przebierają w środkach. Chcą bronić księdza? Proszę bardzo. Ale niech nie pieprzą, że cała wieś jest za nim. To kłamstwo. Ksiądz jest jurna szuja. Niech pan popatrzy na gęby tych, co wystają przed plebanią. Miejscowe szumowiny. Jest tam taki, co ma czwartą żonę. W kościele chyba z 30 lat nie był. A teraz nagle zrobił się największym obrońcą proboszcza. Intymne spotkania – Ja tam jestem neutralny – wyjawia 26-letni Roman. – Prawda, nasz proboszcz swoje za uszami ma, ale jak chcą go wyrzucić za to, że miał coś z babą, to żeby było sprawiedliwie i innych powinni w cholerę wypieprzyć. Kaczory są 3 kilometry od nas, to wiemy, co tam się dzieje. Tamtejszy ksiądz intymnie spotyka się z pewną pochewką i nikt nie robi rabanu. A i łyknąć lubi. Mszę odprawia i na nogach się chwieje. Nieraz nie ma siły, żeby mówić. Razem z wójtem i szefem wodociągów imprezują, że siwy dym. Mówią na nich Ich Troje. Kiedyś wracali z jakiejś balanżki samochodem i znaki drogowe ścinali. Ale ksiądz z Kaczor udaje świętego. Potępił Kobylarza. Zakłamanie takie, że tylko pawie rzucać. Czekając na papieża Na razie czarni nie zdecydowali się na użycie świeckiego ramienia. Gliny, owszem, czasem dyskretnie pojawiają się w okolicy plebanii, ale na tym koniec. – Delikatna sprawa – wyjaśnia komendant posterunku policji. – Dotąd nikt nie powiadomił nas o popełnieniu przestępstwa. My wiemy, że ksiądz jest zamknięty. Ale czy na własne życzenie czy wbrew swojej woli? Tego nie wiemy. Gdyby poinformowała nas o przestępstwie kuria albo sam ksiądz, to jesteśmy gotowi do natychmiastowej interwencji. Ktoś puścił w obieg wieść, że wrogowie księdza Kobylarza powiadomili Ochotniczą Straż Pożarną: przed plebanią się pali! Strażacy ochotnicy ponoć błyskawicznie przybyli na miejsce i ognisko grzejące księżych strażników ugasili. – Nie interweniowaliśmy pod plebanią ani nikt nie zgłaszał, że tam się pali – ze smutkiem mówi komendant OSP. – Ale jest tam gorąco – dodaje towarzyszący mu strażak. Kazik grzebie kijem w nieugaszonym przez strażaków ognisku. Ma dylemat. No bo co by zrobił, jakby do Morzewa przyjechał papież i kazał bezzwłocznie księdza Kobylarza uwolnić? – Nie, papież nigdy by tego nie zrobił. Powiedziałby nam: „Bracia i siostry! Macie świętą rację. Kobylarz zostaje w Morzewie, a Muszyńskiego zwalniam”. Bo średniowiecze już dawno się skończyło. PS Niektóre występujące w tekście imiona zmieniono. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wojsko Polskie walczy o każdy dom Na rok pierdla w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę skazał Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie majora Tadeusza S. z Lublina. Zamiast cytatu z uzasadnienia wyroku krótko, ludzkim językiem: major S. przedstawił w swojej jednostce rachunek za pobyt dwóch synów na zimowych wczasach. Kwit opiewał na 1800 zł, potwierdzał pobyt chłopców na zimowisku prowadzonym przez firmę G. W rzeczywistości – co precyzyjnie, z mozołem ustalił prokurator – dzieciaki wypoczywały na indywidualnych wczasach w gospodarstwie agroturystycznym tej samej firmy G. W wyniku tego groźnego fałszerstwa major S. (...) otrzymał nienależne mu dofinansowanie w kwocie 990 złotych (cytat z wyroku WSO – sygn. akt S.A. 9/02 RW 32/02). Wojskowy Sąd Okręgowy potwierdził również drugi zarzut, jaki prokurator sformułował wobec majora S.: osiągnięcie nienależnej korzyści w kwocie 174,86 zł z tytułu dofinansowania pobytu wakacyjnego synów w Ośrodku Sztuki Tanecznej w Lublinie. Prokurator zakwestionował, a sąd orzekł, iż rachunek za wakacyjne tańce chłopaków był zawyżony o wspomnianą kwotę. Skazany wniósł apelację do Sądu Najwyższego, który wyrok utrzymał w mocy. Jak z tego widać, armia troskliwie dba o swój majątek. Narażający go na uszczerbek na pobłażanie niech nie liczą. * * * Płk rez. Edward Kijek z zarządu wspólnoty lokatorów domów wojskowych w osiedlu przy ul. gen. Zygmunta Berlinga w Szczecinie dostarczył mi grubą tekę dokumentów. Uważam, że lektura tych kwitów powinna wywołać dreszcz emocji u pana prokuratora. On także otrzymał te dokumenty. Co z tego wynikło? Dygresja istotna: wspólnota mieszkaniowa to jeden z nowych wynalazków. Pozwala bezszmerowo, lecz skutecznie robić balona z lokatorów – właścicieli wykupionych od administracji mieszkań (cywilnych, czyli komunalnych, ale też i wojskowych). W tym konkretnym wypadku wykupionych od Wojskowej Agencji Mieszkaniowej (WAM) w Szczecinie. Na zlecenie wspólnoty z ul. Berlinga w Szczecinie tamtejsza WAM administrowała domami, czyli zajmowała się również remontami, eksploatacją itd. Teczka pułkownika Kijka zawiera m.in. dokumentację finansową wspólnoty, jej rozliczenia z WAM. W tym: 1. udokumentowany zarzut podrobienia podpisu przedstawiciela wspólnoty na rachunkach, 2. opłacanie remontów, których nie wykonano, 3. udokumentowane zawyżanie opłat za wodę. Przekrętów zebrało się – wedle lokatorów i ich reprezentanta płk. Kijka – co najmniej na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Postanowiono więc zmienić admi-nistratora z WAM na prywatną spółkę, a przekrętami zainteresować prokuratora. Oddział Żandarmerii Wojskowej ze Szczecina, któremu Wojskowa Prokuratura Rejonowa zleciła śledztwo, 28 lutego 2003 r. wydał oficjalne postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia. Prokuratura decyzję żandarmerii w pełni zaakceptowała. Uznała, że wszystko jest w porządku, a dokumenty finansowe wspólnoty mają leżeć przez pięć lat w miejscu ich wystawienia. Nowemu administratorowi i zarządowi wspólnoty mieszkaniowej nie wolno niczego ujawniać wstecz. Zapłacili za poprzednie lata za dużo? Ich sprawa. Co do zarzutu sfałszowania podpisu jednego z mieszkańców, przedstawiciela wspólnoty pana K., na rachunku za wykonanie prac remontowych, prokuratura orzekła (cytat z postanowienia): ... podpis mógł złożyć każdy z lokatorów, ponieważ na dokumencie widnieje sformułowanie o treści: "potwierdzenie lokatora (przedstawiciela wspólnoty)". Ani żandarmeria, ani prokuratura nie dopatrzyły się przestępstwa w działaniach WAM. Czy wojskowy prokurator okręgowy w Poznaniu, do którego odwołali się pokrzywdzeni lokatorzy ze Szczecina, podzieli ten pogląd? Czy jednak uzna, że ktoś odniósł nienależne korzyści? * * * Porównując te dwie historie trudno oprzeć się wrażeniu, że niby jedna armia, jedno prawo, a miarki sprawiedliwości różne. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wojtuś serduszko " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna * Wybór ryzyka. Z naszej pierwszej zamorskiej kolonii w Iraku donoszą, że wielonarodowa dywizja dowodzona przez polskiego generała Tyszkiewicza przejęła z rąk okupantów amerykańskich tzw. strefę stabilizacyjną. W chwili gdy to piszemy, z 2350 polskich żołnierzy, którzy pojechali do Iraku, żyją wszyscy. * Miller wybiera równość. Lewicowy premier lewicowego rządu Leszek Miller stwierdził, że zrobi "wszystko, co możliwe, by jednolity, 19-procentowy podatek dla przedsiębiorców wszedł w życie już w 2004 r.". Pracodawcy klaszczą premierowi, uznając jego projekt za przejaw równości. Pracobiorcy buczą, bo obawiają się, że jest to pierwszy krok w kierunku wprowadzenia podatku liniowego. * Wybory gospodarcze. Cztery kopalnie węgla kamiennego muszą zostać – jak określa to wiceminister Jacek Piechota – wygaszone, czyli zamknięte. Fabryka Wagon z Ostrowa Wlkp. najpewniej ogłosi upadłość, co ma zakład uratować. W wypadku Tonsilu z Wrześni upadłość będzie oznaczać faktyczną upadłość. Huta Stalowa Wola zostanie podtrzymana przy życiu dzięki rządowej pożyczce w wysokości 40 mln zł. * Zły wybór. Lewicowy minister rolnictwa Wojciech Olejniczak oburzył się, że powołany przez byłego prawicowego ministra Artura Balazsa dyrektor Jednostki Koordynacji Programu Aktywizacji Obszarów Wiejskich Andrzej Hałasiewicz zarabia 20 tys. zł miesięcznie, a mimo to ani nie koordynuje, ani nie aktywizuje. Olejniczak chce, żeby Hałasiewicz podał się do dymisji, ale Hałasiewicz nie jest taki głupi. * Wybór Kaczora: władza czy niezłomność. Zmuszony przez gdański Sąd Apelacyjny prezydent Warszawy Lech Kaczyński do przeproszenia Lecha Wałęsy i Mieczysława Wachowskiego za naruszenie ich dóbr osobistych, powiedział, że Wałęsę może przeprosić, ale Wachowskiego – nigdy. Jeżeli Kaczyński przegra jeszcze sprawę karną wytoczoną mu przez Wałęsę i Wachowskiego przed sądem w Warszawie, musi pożegnać się z posadą prezydenta. * Platforma wybrała ofensywę. Prominenci Platformy Obywatelskiej zapowiedzieli, że do końca grudnia przedstawią swój program gospodarczy, a w przyszłym roku własny projekt konstytucji. Werbalne działania partii Donalda Tuska mają doprowadzić do wzrostu jej znaczenia na prawicy i wskazania Jana Wła-dysława Rokity jako kandydata na premiera. Opinia publiczna chyba się na to nabiera, bo w najnow-szym sondażu OBOP Platforma ma 16 proc. poparcia (wzrost o 4 proc.). Wciąż prowadzi SLD – 25 proc. (plus 4). Na trzecie miejsce wysforowała się LPR – 12 proc. (plus 4). Straciły: PiS – 11 (minus 3); Samoobrona – 10 (minus 8); PSL – 9 proc. (minus 2). * Oleksy chce być wybrany. Najpoważniejszym kandydatem na szefa mazowieckiego SLD, po tym, jak odwołano z tej funkcji byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego, wydaje się być Józef Oleksy, który "bardzo poważnie rozważa możliwość kandydowania". Miałby ośmiu kontrkandydatów, ale niektórzy gotowi są się wycofać, jeśli Oleksy wystartuje. * Wybrał i umarł. 40-letni mężczyzna z Lubelszczyzny miał 15 promili alkoholu we krwi, gdy go przywieziono do szpitala. Rekord nie może być oficjalnie uznany, ponieważ rekordzista po kilku dniach zmarł. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Walka hipokryzji z barbarzyństwem Przemyłem uszy nie dowierzając, czy dobrze słyszę, kiedy Platforma Obywatelska ustami swoich przywódców objawiła Polsce i światu, że przestaje być "partią szczęśliwych i bogatych" i staje się "partią powszechną wszystkich obywateli". O ironio losu! Natychmiast skojarzyło mi się to wprost ze starym ludowym porzekadłem: "Ubrał się diabeł w ornat i na mszę dzwoni". Czyżby ambitni przywódcy PO dostali zawrotu głowy z powodu wzrostu notowań, które wyrażają, jak sądzę, bardziej niezadowolenie ze sposobu zachowań obecnie rządzących niż poparcie dla asocjalnego programu gospodarczego Platformy. Może liczą na zbiorową amnezję społeczeństwa, które zapomniało o rodowodzie obecnych przyjaciół ludu i ich współodpowiedzialności za obecny stan gospodarki i państwa, za które próbuje winić obecnie lewicę? Znamion tragikomizmu sprawie dodaje ogłoszona jednocześnie walka "na śmierć i życie" z barbarzyństwem politycznym, wiadomo czyim. Dlaczego poza ogłoszeniem totalnej krucjaty przeciwko "barbarzyństwu politycznemu" PO nie eksponuje swojego programu gospodarczego? Nie powinien ujść uwadze wszystkich, przede wszystkim zaś emerytów, fakt, że ostatnio w głosowaniu w Sejmie, spośród całego pakietu propozycji oszczędnościowych rządu, ci nowi obrońcy ludu pracującego (i niepracującego, którego jest może już w istocie więcej niż pracującego) miast i wsi poparli jedynie propozycje oszczędności w zakresie świadczeń emerytalnych. Oznaczać to może, że PO chce być partią wszystkich obywateli z wyjątkiem ekonomicznie najsłabszych, tak jak dotąd, ale czując zapach "konfitur władzy" uprawia zwyczajne matactwo i hipokryzję polityczną? Czyżby rzeczywiście po ogłoszeniu przez PO politycznego zejścia SLD lud miałby wybierać między polityczną hipokryzją a politycznym barbarzyństwem? JWL (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Co teraz Wydaje mi się, że to, co się dzieje w naszym kraju, przechodzi już ludzkie pojęcie. Arogancja i bezczelność naszych polityków sięgnęła dna jak zresztą i forma ich pracy. Głosowałem na was, ludzie lewicy, wierzyłem, że politycy z takim "doświadczeniem" i robotniczymi (było, nie było) korzeniami sprawią, że będę dumny z naszego kraju. Ale rozczarowałem się chyba głębiej niż mój kolega, który kiedyś głosował na ludzi "Solidarności", a oni stali się takimi samymi złodziejami, kombinatorami i ściemniaczami jak wy. Pora na zmiany. Najgorsze jest to, że straciłem nadzieję na to, że ktokolwiek w tym kraju będzie się przejmował bardziej naszą ojczyzną niż własnymi interesami i wygodami. Moje rozczarowanie chyba nie może być już większe... A ja, głupi, chciałem się zapisać do młodzieżówki SLD. Wstyd... Mirosław Barejko (e-mail do wiadomości redakcji) Zastaw się Człowieka szlag trafia, jak słucha panów z rządu, którzy namawiają do oszczędności. Oto przykład: źródło wiadomości: BZP nr 025/2003 pozycja 9585. Ogłoszenie o przetargu nieograniczonym o szacunkowej wartości powyżej 30 000 euro. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, 00-580 Warszawa, al. J. Szucha 23, woj. mazowieckie, tel. 022 5329700, fax 022 5239798, msz.gov.pl, ogłasza przetarg nieograniczony na dostawę sreber stołowych. (PKWiU: 28.61.1). Miejsce realizacji: Polska, Warszawa. Termin realizacji (wymagany) – całość zamówienia w ciągu 10 tygodni od daty podpisania umowy. Wadium – 2000 zł. Kryteria wyboru ofert i ich znaczenie: cena (koszt) – 90% klasa srebrzenia – 10% (...). Termin składania ofert upływa dnia 07.04.2004 (...). Postępowanie będzie prowadzone z zastosowaniem preferencji krajowych. (...) Może ogłoszą przetarg na insygnia królewskie. B. Sikorski, Częstochowa Grabarze Nasi prominenci – z lewa i z prawa – leją krokodyle łzy nad tym, że żadna poważna firma nie chce u nas inwestować. A to podatki za wysokie, a to infrastruktura do dupy, ale nikt nie powie jasno, że inwestorzy boją się po prostu współczesnej "Solidarności" w jej wszystkich odcieniach i odmianach. Po kilkanaście związków w kopalniach – wszędzie etaty. Miliardy złotych strat w najbrudniejszych na świecie pociągach. Dać jeszcze miliard, bo... się należy – albo strajk! Media usłużnie (albo złośliwie!) podsuwają kamery pod napisy "Solidarność" na manifestacjach, które – kiedyś chwalone – teraz działają na inwestorów jak płachta na byka! Ostatnio uciekł nam spod Wrocławia Hyunday za setki milionów dolarów. Wrocławska budowlana "Jedynka" wygrała przetarg na budowę osiedla w Iraku, ale gówno z tego będzie, bo zablokowali jej siedzibę ludzie niedawno dyscyplinarnie wyrzuceni za nielegalny strajk. Takich przykładów są setki i może Wy, redakcja "NIE" (jedyna, która się nie boi), powiecie wreszcie prawdę w oczy rodakom, że dopóki związkowcy nie zejdą do właściwego wymiaru – szanowanie prawa, utrzymanie swoich "bonzów" ze składek związkowych, a nie pasożytowanie na płacących podatki emerytach, a przede wszystkim, jak każdy obywatel, przejęcie odpowiedzialności za losy kraju zamiast warcholstwa związkowego – to będziemy w Zjednoczonej Europie pariasami, z której nas w końcu wykopią. A do Azji nie przyjmą! Adam Rainczak, Wrocław ZUS dla ZUS ZUS przysyła wszystkim emerytom w liczbie około 9,5 miliona osób co miesiąc "Odcinek dla odbiorcy" – zwykły druczek zawierający informacje o kwocie emerytury za dany miesiąc i kwocie odprowadzonej składki na ubezpieczenie zdrowotne. Koszt tej operacji jest gigantyczny: – opłata pocztowa – 1,25 zł, – koszt koperty – około 0,05 zł, – koszt druczka, jego wypełnienia, sprawdzenia i zakopertowania – około 0,10 zł. Razem 1,40 x 9 500 000 x 12 = ok. 160 000 000 zł. Czy nie należałoby podjąć decyzji, że odcinki te będą przysyłane raz w roku, np. w styczniu, oraz w przypadku zmiany wysokości emerytury czy innego świadczenia. Tylko wtedy. Teraz jest świetna okazja, bo będzie powszechna waloryzacja. ZUS przysyła nowy "Odcinek dla odbiorcy" i następny dopiero w styczniu 2005 r. lub wcześniej, np. w przypadku następnej waloryzacji. Emeryt pielęgnuje otrzymany "ostatni" odcinek i okazuje go, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jeśli z jakichkolwiek powodów nie da się tego przeprowadzić, to może ograniczyć wysyłanie tych "odcinków" raz na dwa miesiące lub raz na kwartał, lub raz na pół roku. Szkoda pieniędzy i niepotrzebnej pracy dziesiątek osób zajmujących się przygotowaniem i wysyłaniem tych "odcinków". Jan Głuchowski, Warszawa "Obywatel państwa idiotów" Drogi Marcinie! Nie poddawaj się. W Was, młodych, nadzieja tego kraju, który wciąż nazywam swoją ojczyzną. Taką będziecie (Ty i Twoi rówieśnicy) Ojczyznę mieć, jaką sobie zbudujecie. Nie poddawaj się. Nie słuchaj kłamców twierdzących, że otworzyli Tobie drzwi do Europy. Przyłącz się do tych, którzy chcą tworzyć miejsca pracy tu, w Polsce. Niech to będzie nawet Samoobrona. Im więcej będzie w Samoobronie takich jak Ty, tym większe szanse na Wasze powodzenie. Dobrobyt bierze się z pracy. Dopiszcie do konstytucji: "Praca za godziwe wynagrodzenie jest prawem i obowiązkiem każdego człowieka". Nalej wody do szklanki i do wiadra, a potem wsyp do nich po łyżeczce cukru. Skosztuj obu napojów. I który słodszy? Ty jesteś łyżeczką cukru, Polska szklanką z wodą, a wiadro z wodą to Europa. Nie opuszczaj, nie opuszczajcie Polski. Ryszard Czarnecki, Dzierżoniów Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller umie pisać Leszek Miller, premier i przewodniczący mojej partii, postanowił rozesłać listy. Do członków SLD, którzy w czasie ostatniej weryfikacji, zwanej oficjalnie potwierdzeniem przynależności, nie wypełnili kwestionariuszy. Było ich ponad 70 tysięcy. Z różnych powodów. Bo polityka rządu okazała się za słona, bo kwestionariusz był za skomplikowany. Bo członkostwo przestało dawać nadzieje na korzyści. Bo drugi raz martwych dusz nie udało się wpisać, bo... Przewodniczący SLD Miller roześle takie listy, bo po pierwszych odgłosach zadowolenia partyjnego aparatu, że po odchudzeniu SLD będzie partią łatwiej kierować, nastąpiło otrzeźwienie. Że jednak nie odeszli ci, których SLD najbardziej chciał się pozbyć. Że w SLD zostało wielu przyczajonych koniunkturalistów. Że nie odeszli rekomendowani przez Sojusz na stanowiska administracyjne, samorządowe i parlamentarne, chociaż paru by mogło. Do tego po kilku tygodniach dotarły do góry głosy skarbników partyjnych. Wielu z tych, co odeszło, składki wcześniej jednak płaciło. Skromne nierzadko, ale dla partyjnych dołów znaczące. 70 tysięcy listów to 70 tysięcy znaczków. Dużo jak na partię ledwie trzecią w ostatnich sondażach. Partię coraz mniej lubianą przez biznes centralny, a nawet lokalny. Coraz biedniejszą. Cóż może napisać przewodniczący SLD do byłych członków poza kurtuazyjnymi podziękowaniami za wcześniejszą obecność i za stworzenie sukcesu wyborczego koalicji SLD–UP w roku 2001? Wezwie, aby ludzie lewicy nie opuszczali SLD w najbliższych wyborach europarlamentarnych i przyszłorocznym wyborczym maratonie parlamentarno-prezydenckim? Że rząd i partyjne kierownictwo wróci do programu wyborczego SLD? Przestanie puszczać oczko do biznesu, sondować liberalne pomysły podatku liniowego, czyli realizować program wyborczy konkurencyjnej Platformy Obywatelskiej? Może przypomni sobie o postulacie świeckości państwa, oddzieleniu go od wpływów Kościoła kat.? Czyli przestanie realizować program wyborczy PiS? Porzuci podrzucone mu przez opozycję hasło „Nicea albo śmierć” i stanie na integracyjnym stanowisku Partii Europejskich Socjalistów? Powróci do haseł równouprawnienia kobiet i mężczyzn, zrównania praw mniejszości narodowych, cudzoziemców, mniejszości seksualnych? Wprowadzając nowe obciążenia podatkowe nie zapomni o opodatkowaniu suto opłacanych menedżerów, a zwłaszcza biznesowego sektora Kościoła kat.? Wielu byłych członków SLD deklarowało ostatnio, że nie będą głosować na Sojusz, bo w praktyce nie ma żadnej różnicy, czy rządzi prawica, czy Sojuszowa lewica? Ci i ci robią dobrze biznesowi. Ci i ci płaszczą się przed kościelnymi. Ci i ci są jednakowo obyczajowo pruderyjni. Ci i ci wchodzą w układy korupcyjne. Ci i ci bawią się błyskotkami władzy. Różnica jest jedynie w tym, że prawica nie skrywa się za lewicowymi hasłami. Nowe kierownictwo klubu parlamentarnego SLD pod przewodem Krzysztofa Janika ogłosiło nowy styl pracy. Ofensywę polityczną. Zmobilizowany hasłem „Hausner albo śmierć” rząd też marzy o politycznej inicjatywie. List premiera ma być przełomem w politycznej impotencji? Tylko czy można kochać się z elektoratem korespondencyjnie? PS Ukochani Czytelnicy, zwłaszcza wychodźcy z SLD. Napiszcie, co chcielibyście przeczytać w skierowanym do Was liście przewodniczącego Millera. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Brunatne habity " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Policjanci w Warszawie otworzyli drzwiczki samochodu, z którego wypadł kierowca wiozący pięcioro swoich dzieci na piknik nad Jeziorko Czerniakowskie. Tatę odwieziono do izby wytrzeźwień, a dzieci – w wieku od 3 do 6 lat – nie pojechały na piknik, gdzie tata zamierzał sobie popić. Policja z Suchedniowa zatrzymała mężczyznę, który okradł teściową. Mężczyzna wszedł przez wybite okno i wyniósł z domu butelkę wódki, dwa wina, 1,5 kg kiełbasy, kurczaka i 1,5 kg kaszanki. Skradziony łup w całości odzyskano. Nie pochwalamy czynu zięcia, ale co sądzić o teściowej, która chowała przed mężem córeczki tyle dobra? Na pogotowie w Chrzanowie zgłosiła się pani ze złamaną nogą. Nie została przyjęta. Lekarz obwieścił jej, że ma przedstawić skierowanie z ośrodka zdrowia. Pani ze złamaną nogą wróciła więc z powrotem do Trzebini, gdzie mieszka, i załatwiła żądany dokument. Wniosek – nie należy sobie nic łamać w dni świąteczne, bo wtedy na ogół ośrodkisą zamknięte. Wymaganie od pacjentów ze złamanymi kończynami skierowań nakłada ustawa o ubezpieczeniu zdrowotnym przyjęta przez Wysoki Sejm, który ma wszystkie dni wolne od myślenia. 45-letni szczecinianin chciał zdobyć pieniądze na alkohol. Kupił więc w sklepie z zabawkami pistolet za 8 zł i poszedł na akcję. W cukierni zażądał 200 zł – ekspedientka postraszyła go, że na zapleczu są inni pracownicy. Uciekł więc. W sklepie z artykułami przemysłowymi zażądał już tylko 2 zł na piwo. Ekspedientka zignoro-wała go. W aptece chciał 300 zł. Uciekł, bo włączono alarm. Wreszcie ujęła go policja i zabrała pistolet. Nietrafne inwestycje są plagą smol biznesu. Postępuje pauperyzacja zawodu nauczyciela. W zespole szkół ponadgimnazjalnych w Jarocinie pan od fizyki brał od uczniów za wystawienie oceny pozytywnej kwoty od 20 do 50 zł. Nie gardził też wódeczką. W Słupcy nauczycielkę szkoły średniej dla dorosłych prokuratura oskarża o branie wszystkiego – pościeli, filiżanek, kaset wideo, złotej biżuterii. Policja ze Szczecina ostro wzięła się za kierowców korzystających z usług tirówek przy szosie stargardzkiej. W ciągu dwóch dni złapała czterech i ukarała ich mandatami na łączną sumę 750 zł. Kierowców ukarano za stawanie w miejscu niedozwolonym i pozostawianie nieoświetlonych samochodów na poboczu. I dobrze. Seks z pięknymi dziewczynami tylko w pełnym oświetleniu. Sześć ludzkich nóg w foliowym worku wykopali z ziemi grabarze na cmentarzu w Toruniu. Policja nie szuka reszty, bo ona leży w szpitalu. D. J. W świętym mieście Częstochowa kuriewne władze miejskie zamierzają wprowadzić prohibicję na ulicy Dekabrystów. Bo są tam akademiki, a studenci tankują. Po protestach padło na wariant kompromisowy. Piwo tak, ale tylko w lokalach, które wykażą się "kulturą spożycia". O tym, gdzie jest "kulturalnie", zadecydują radni. Teraz restauratorzy zbierają pieniądze, aby radnych przekonać do kultury. Władze Ujścia koło Pilicy nie zgodziły się, aby obywatel Marek Abramczyk wybudował na terenie swojego ogródka pomnik Edwarda Gierka. Obywatel Abramczyk wykorzystał więc doświadczenia obywatela Drzymały w walce z biurokracją pruską i zbudował pomnik na kółkach. Pomnik wędruje po okolicy. Śpi w ogródku obywatela Marka. GAD Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kościuszko mikrofonu Cywilizowany świat bez USA by nie istniał. Sojusznicy, tacy jak Francja i Wielka Brytania, i byli wrogowie, jak Niemcy i Japonia, ogromnie skorzystali ze szczodrobliwości i poparcia Ameryki, gdy byli w potrzebie, podobnie jak Belgia, Holandia, Włochy, Rosja, Polska, Południowa Korea, Filipiny, Tajwan oraz inne kraje. Bez Stanów Zjednoczonych niektóre z tych krajów mogłyby już nie istnieć. Jak dziś rewanżuje się świat Ameryce za ocalenie? 4 Lipca (Święto Niepodległości w USA – przyp. P. Z.) wielu Amerykanów jest zawiedzionych i rozczarowanych falami antyamerykanizmu zalewającymi kraje, które jeszcze nie tak dawno zostały przez Stany Zjednoczone ocalone, albo te, którym USA pomogły. Co robić, jak tę potworną niewdzięczność zrekompensować i niesprawiedliwość naprawić? Ci z nas, którzy pamiętają i odczuwają wdzięczność, nie powinni dłużej milczeć. Dla ludzi takich jak ja – a są nas miliony – tegoroczny 4 Lipca jest dobrą okazją, by powiedzieć: Dziękujemy ci, Ameryko. Miliony odczuwające wdzięczność milczą czemuś. Więc za miliony dziękuje Ameryce jeden człowiek, który dłużej milczeć nie może. Nasz Kurier Jan Nowak, którego stary kraj jest dobrym przykładem na to, że bez Ameryki by nie istniał. Warunek Polska W 1917 roku Woodrow Wilson uczynił odrodzenie polskiej niepodległości jednym z 14 warunków pokoju. Gdyby nie Wilson, Polska zniknęłaby na zawsze z map Europy1. To był początek. Wojna w Polsce nie skończyła się jednak w roku 1918. Przez następne 6 lat pług wojny przeorywał polski krajobraz, gdy Polacy walczyli, by odeprzeć inwazję Armii Czerwonej. Kurier pamięta: należę do generacji dzieci ocalonych przez dobroczynną interwencję USA2. Państwo polskie przetrwało. Ale – jak łatwo się domyślić – problemy przetrwały także. Szalejąca inflacja doprowadziła kraj na skraj przepaści. Stany Zjednoczone znowu pospieszyły z pomocą, oferując pożyczki Dillona, które pomogły ustabilizować polską ekonomię. Za węgłem czyhał już następny problem i wyzwanie dla USA: Stany Zjednoczone dołączyły do Wielkiej Brytanii samotnie3 stawiającej czoło hitlerowskim Niemcom i – kosztem ogromnego poświęcenia, kosztującego życie młodych Amerykanów – ocaliły cywilizację europejską i jej wartości. (...) Jeszcze raz Stany Zjednoczone uratowały życie milionów. Jestem wdzięczny, że byłem jednym z ocalonych. Nawet wtedy Ameryce nie było dane spocząć na laurach: Tyranię Hitlera zastąpił terror Stalina. To Stany Zjednoczone uderemniły zapędy Związku Sowieckiego do zdominowania Europy. Zrozumiały przed innymi, że w zimnej wojnie trwa walka o ludzkie umysły4. Pojedynek z komunizmem Batalię o umysły Stany Zjednoczone powierzyły Janowi Nowakowi. We wczesnych latach 50. zlecono mi uruchomienie polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Żadne inne państwo poza Stanami Zjednoczonymi nie było w stanie podjąć się tak ambitnego przedsięwzięcia, nadawania od świtu do północy. Pojedynek Kuriera z komunistami zakończył się jego pełnym sukcesem: Umysły ludzi pozostały wolne. Łatwo się mówi. Ile dni od świtu do północy i nocy od północy do świtu to kosztowało – wie tylko sam Kurier. I mówi. Kiedy polscy stoczniowcy w Gdańsku pod wodzą Lecha Wałęsy wezwali do strajku w sierpniu 1980 r., rząd natychmiast zarządził blokadę informacji. Ale w ciągu godzin cały kraj wiedział o oporze robotników i towarzyszących mu wydarzeniach z audycji RWE. Ponieważ komuniści bali się strajku generalnego, szybko zgodzili się podpisać kompromisowe porozumienie ze stoczniowcami. "Solidarność" narodziła się. Trzeba być imbecylem, by nie wykoncypować, że ojcem chrzestnym tego dziecięcia była RWE, a sperma pochodziła od Statui Wolności. Kij i marchewka Czarne chmury nad Polską wciąż wisiały. Rok później lider komunistów, gen. Wojciech Jaruzelski, usiłował zniszczyć ruch deklarując stan wojenny. Bogu dzięki, jak zawsze, Stany Zjednoczone były na miejscu i odpowiedziały wyrafinowaną strategią kija i marchewki, która sprawiła, że Jaruzelski nigdy nie był przyparty do muru w sytuacji, że nie miał nic do stracenia i nic do zyskania. (...) Cierpliwa i konsekwentna realizacja tej polityki przez następne 8 lat doprowadziła do odrodzenia "Solidarności", która wyłoniła się triumfalnie w roku 1989. Triumf triumfem, ale problemy, jak wierny pies, nie odstępowały starego kraju Kuriera. Polska sformowała pierwszy niekomunistyczny rząd w byłym imperium sowieckim. Ale ekonomia kraju była w zgliszczach. Znów Ameryka przyszła z pomocą. Pierwszy rząd demokratyczny i krajowa gospodarka zostały ocalone przez liderów USA, którzy zaproponowali i wszelkimi siłami wspierali program międzynarodowej pomocy finansowej. W roku 1998 Kurier świadkował ostatniemu (jak dotychczas) ocaleniu Polski: przygarnięciu do NATO. Pierwszy raz w swej historii mój stary kraj był nie tylko wolny, ale i bezpieczny. Ile razy Stany ocalały Polskę Żeby się nie zgubić, podliczmy. Wilson to raz, dobroczynna interwencja – dwa, pożyczki Dillona – trzy, ogromne poświęcenia wojenne – cztery, zimna wojna – pięć, poród "Solidarności" – sześć, triumfalne jej zmartwychwstanie – siedem, ocalenie gospodarki przez liderów USA – osiem, przygarnięcie do NATO – dziewięć. Wychodzi, że Stany ocalały Polskę co 9 lat i 5 miesięcy. A przecież nie brakowało innych dopraszających się o ocalenie! Wieść o zwycięstwie rozniosła się szybko do Wschodniego Berlina, Pragi, Budapesztu, Bukaresztu i Sofii, jak również do Moskwy poprzez audycje RWE, Radio Liberty, Voice of America i RIAS (radio w amerykańskim sektorze Berlina). Obalenie polskiej dyktatury komunistycznej zainspirowało miliony w krajach bloku wschodniego, wyzwalając lawinę, która zburzyła mur berliński, spowodowała zjednoczenie Niemiec, samowyzwolenie Europy Wschodniej i w końcu zaowocowała dezintegracją Związku Sowieckiego. Przytoczony powyżej komiks historyczno-propagandowo-polityczny pt. "Dzięki Ameryko za twą pomoc" Jan Nowak (Jeziorańskość zostawił w "starym kraju") opublikowany w "Washington Post" i przedrukowany przez inne gazety w USA 4 lipca miodami podziękowań się zaczyna i kończy. W środku podziękę i wdzięczność Kurier wyraża jeszcze kilkakrotnie. Pomyśleć, że w 40-milionowym kraju co chwila ocalanym przez USA nie znalazł się nikt inny, kto w ciężkiej chwili, gdy Zbawcę ogarnia zawód i rozczarowanie, pospieszyłby ze wsparciem, otuchą i wazeliną. Dzięki, Kurierze, za twą pomoc. Ojczyzna sczeźnie, gdy już nie stanie tego 89-letniego Kościuszki mikrofonu. Czy Ameryka nas wtedy ocali? Jak nie ona, to kto? Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ujadanie psów pańskich Grając na emocjach i absurdalnym w naszym kraju kulcie wszystkiego, co wygrzebano z ziemi, dominikanie z kościoła św. Mikołaja w Gdańsku chcą przejąć prywatną własność gdańskich kupców. Domini cane (z łac. pańskie psy) wcześniej dostali palec, a teraz chcą całą rękę. Archeolodzy grzebią w ziemi po północnej i po południowej stronie kościoła. Z północnej wygrzebali ślady kościoła romańskiego i cmentarzysko szczątków ludzkich. Okrzyknięto to sensacją archeologiczną stulecia. W południowej części znaleziono zaledwie stare szambo, a w nim parę ozdób z kości. Banał. "Sensacja" znajduje się na terenie należącym do gdańskich kupców. "Banał" – na części należącej do ojców dominikanów. Dominikanie kombinują, jak tu przejąć teren kupców albo się z nimi zamienić na swój. Nikt nie wie, dlaczego i skąd to nagłe zainteresowanie archeologią. Jedni uważają, że to prywatne ambicje gdańskiego dominikanina ojca Marka Grubki, drudzy – że musi tu chodzić o pieniądze. Kupcy są wkurzeni. Hala i plac warzywny to 150 miejsc pracy, a więc źródło utrzymania dla 150 rodzin. Nie chcą tego oddawać. Gdy rok temu zawitał do nich z mediacjami abepe Tadeusz Gocłowski, to musiał wiać, tak się przekupki z placu targowego na niego wściekły. Dominikanie znaleźli jednak sposób na kupców. Zaczęli składać pisma, gdzie popadnie. Jako bezpośredni sąsiedzi są bowiem stroną postępowania i mogą utrudniać kupcom życie. Na przykład wszystko oprotestowując, choćby projekt instalacji elektrycznej. Ostatnio dominikanie trafili ze swoją sprawą do wiceminister kultury Aleksandry Jakubowskiej, która jest zarazem generalnym konserwatorem zabytków. Przeor zakonu ojciec Krzysztof Popławski naskarżył Jakubowskiej na wojewódzkiego konserwatora zabytków z Gdańska Marcina Gawlickiego. Popławski twierdzi w piśmie do ministerstwa, że Gawlicki nie podjął wszelkich niezbędnych kroków dla ratowania dziedzictwa narodowego w postaci odkrytego cmentarzyska i resztek kościoła z XII wieku. Jakubowska wysłała do Gdańska komisję, która miała zbadać, o co w tym wszystkim chodzi (w chwili oddania artykułu do druku komisja jeszcze nie zakończyła prac). Wojewoda pomorski Ryszard Kurylczyk tak się przestraszył zadymy z dominikanami, że czym prędzej napisał wniosek do ministerstwa o dymisję Gawlickiego. Nie czekając nawet na ustalenia komisji. Dominikanie dostali hojnie Dominikanie z kościoła św. Mikołaja w Gdańsku już w 1991 r. wystąpili z roszczeniami domagając się zwrotu placu Dominikańskiego i dziewięciu kamienic przy ul. Lawendowej przyległych do ich kościoła, a stojących na dawnych terenach klasztornych. Ojcowie udowadniali, że od przybycia do Gdańska w 1227 r. współtworzyli historię miasta, a przyznane im wówczas przez księcia Świętopełka nieruchomości należą się zakonowi dzisiaj. Mieli jednak ojczulkowie sporo problemów, by dowieść swych praw do wspomnianych nieruchomości. W 1835 r. – za pruskiej władzy w Gdańsku – zakon uległ kasacie i odebrano mu wszystkie nieruchomości. Kościół pełnił funkcje parafialne, a na placu pozostałym po pożarze klasztoru w roku 1896 wybudowano halę targową. Dzisiaj jest to jeden z nielicznych zachowanych w oryginale obiektów z konstrukcją stalową wewnątrz. Podobne hale budowano m.in. w Paryżu, ale do dzisiaj żadna się nie zachowała. Gdańska hala targowa jest wpisana do rejestru zabytków i objęta ochroną konserwatora. Do kościoła św. Mikołaja dominikanie wrócili dopiero po 1945 r. W latach 70. dobudowali przy kościele dom, tzw. górkę dominikańską, zresztą miejsce spotkań opozycji w stanie wojennym. Gdy tylko można było wystąpić z roszczeniami, zakonnicy natychmiast to zrobili, kierując odpowiedni wniosek do Komisji Majątkowej Rządu i Episkopatu. Dla władz miasta był to nie lada problem: na placu kupcy, w kamienicach lokatorzy. Jednak po kilku latach osiągnięto kompromis. Miasto zdecydowało się ofiarować dominikanom teren zastępczy – grunt o powierzchni 2386 mkw. przylegający do kościoła od strony przeciwnej niż sporny plac. Był to tzw. teren rekreacyjny. Wartość księgową działki miejscy urzędnicy wycenili na 835 842 zł, a sprzedano ją ojcom dominikanom z 98-procentowym upustem. Zapłacili więc 17 058 zł. Uroczyste podpisanie aktu notarialne-go odbyło się 29 października 1999 r. w Ratuszu Staromiejskim. Na uzyskanym placu miało stanąć Centrum Dominikańskie. Na przyszłym placu budowy rozpoczęły się prace archeologiczne. Jednocześnie ojcowie ruszyli z ofensywą wobec kupców. Kupcy bulą z własnej kasy Po kilku latach bojów o uzyskanie prawa do hali targowej handlujący w niej właściciele stoisk, zrzeszeni w spółce "Kupcy Dominikańscy", także zdołali osiągnąć swój cel. Za 1 537 467,40 zł kupili od miasta prawo do własności hali i wieczystego użytkowania gruntu przylegającego do hali. W akcie notarialnym kupcy zobowiązali się do przeprowadzenia remontu zabytkowego obiektu. Paragraf 8.1 aktu notarialnego, jaki spółka podpisała z miastem, mówi jednak, że kupcy mają dwa lata na wykonanie remontu, chyba że z przyczyn niezależnych od nich remont się przeciągnie. Jeśli remontu na czas nie wykonają, hala wróci do miasta. Ponieważ pod remontowaną halą archeolodzy dokopali się do wspomnianej "sensacji", kupcy w porozumieniu i za zgodą wojewódzkiego konserwatora zabytków musieli zmienić plan remontu. Władze miasta uznały to za przyczyny niezależne od kupców i przedłużyły im czas do marca 2003 r. Badania archeologiczne i remont hali w całości są finansowane przez kupców. Badania mają ich kosztować ok. 500 tys. zł, do tego koszt prac budowlanych daje w sumie 13 mln zł. Ostrzał z okopów św. Mikołaja Do ataku ruszyły media. Pierwszy – Krzysztof Kowalski z "Rzeczpospolitej", który w marcu 2001 r. zamieścił artykuł "Diabeł w Gdańsku". Stwierdził w nim, że oddanie hali kupcom stało się "zarzewiem zła", a prowadzone tam prace archeologiczne robione są "na łeb, na szyję", przy braku nadzoru "doświadczonych profesorów". Opinie były oczy- wiście gołosłowne. W październiku 2001 r. w polskiej edycji tygodnika "Newsweek" ukazał się kuriozalny tekst pt. "Tajemniczy szkielet". Autorka podaje, że wykopany w krypcie kościoła św. Mikołaja szkielet mężczyzny bez głowy miał należeć do przeora dominikanów z XIV wieku. Głowę odrąbali mu Krzyżacy za sprzyjanie Polakom. Informację tę tygodnik podał bezkrytycznie za ojcem Markiem Grubką. Indagowani przeze mnie mediewiści uważają, że było to kompletnie niemożliwe, aby członkowie jednego zakonu ścięli przedstawiciela innego zakonu. I że takie wydarzenie musiałoby się odbić szerokim echem po Europie, tymczasem źródła o tym milczą. Dominikanie robią wszystko, aby o obecną własność kupców upomnieli się inni, najlepiej jakieś autorytety naukowe. Im samym jest niezręcznie, skoro się placu zrzekli, w dodatku za niewiarygodnie wielką rekompensatę. Na 9 i 10 maja planowana jest na Uniwersytecie Gdańskim konferencja naukowa z okazji 775-lecia klasztoru oo. Dominikanów nad Motławą. Mają przyjechać naukowcy z Krakowa, Warszawy, zagranicy. Braciszkowie mają nadzieję, że wszyscy krzykną zgodnym chórem: "Gdzie są romańskie fundamenty spod hali targowej". Może krzykną zgodnym chórem Co można zrobić, jak już się znajdzie w ziemi taką sensację, jak resztki romańskiego kościoła? Można je po prostu zbadać, sfotografować, opisać i... na powrót przysypać ziemią, aby zachowały się dla przyszłych pokoleń. Innym rozwiąza-niem jest pozostawienie wszystkiego na zewnątrz i zbudowanie tzw. skansenu archeologicznego dostępnego dla publiczności. Takie wyjście wybrał wojewódzki konserwator zabytków w Gdańsku Marcin Gawlicki, a kupcy je zaakceptowali, choć narazi ich to na dodatkowy wydatek. Archeologiczną odkrywkę trzeba bwiem co jakiś czas konserwować, a pożytek dla kupców z tego niewielki. Resztki romańskiego kościoła "turystycznie" są mało atrakcyjne. Widać po prostu ułożone na ziemi kilka kamieni. Dominikanie uważają inaczej. Odkryli w sobie archeologiczną pasję i domagają się prowadzenia badań pod należącym do kupców placem warzywnym. Do tej pory nikt tam nie kopał, kupcy chcą w tym miejscu postawić nowe budy na płytkiej podmurówce, a ustawa o ochronie zabytków nie nakłada na nich obowiązku prowadzenia badań. Przy tym wszystkim nikt się jakoś nie zastanawia, skąd ojczulkowie wezmą szmalec na dalsze badania i utrzymanie skansenu, gdyby ostatecznie wykopali kupców z placu. A zdaje się, że z forsą u nich krucho. Dwa lata temu zatrudnili do prac na swoim terenie archeologów z Warszawy, którzy są jeszcze tańsi niż gdańscy, bo do robienia łopatami na wykopaliskach biorą darmowych studentów w ramach praktyk. Dzisiaj na korytarzach Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego słychać głosy, że kontrakt z ojcami nie będzie odnowiony, bo nie mają czym płacić. Dominikanie próbowali znaleźć sponsorów na badania i rozsyłali nawet specjalną ofertę do gdańskich firm. Zgłosiła się jedna: Ensto Pol sp. z o.o. handlująca osprzętem dla energetyki. W jednej z wypowiedzi dla lokalnych mediów ojciec Grubka już rok temu zdradził jednak, co mu chodzi po głowie. Można powołać komisję i wystąpić do Komitetu Badań Naukowych lub instytucji europejskich o dofinansowanie przedsięwzięcia. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ich Troje Artystyczny skok na kasę miasta stołecznego Warszawy. Aktor Bogusław Linda, reżyser Maciej Ślesicki i bard Przemysław Gintrowski założyli fundację, która chce powołać do życia prywatną szkołę filmową. W nieco normalniejszym kraju tercet twórców mógłby sprawdzić się w dowolnym biznesie za własne pieniądze. W Pomrocznej wszakże kołacze się wyniesiony z PRL przesąd, że władza powinna dotować nie tylko konkretne przedsięwzięcia artystyczne, lecz również artystów jako takich, gdyż im bardziej będą wypasieni, tym większe dzieła stworzą. Lekko sflaczały macho Linda, młody Ślesicki oraz zapomniany przez publiczność Gintrowski dotarli do wiceprezydenta Warszawy Andrzeja Urbańskiego. Co im obiecał, można się domyślać na podstawie późniejszych wydarzeń. 9 marca trzej artyści pojawili się na posiedzeniu Komisji Oświaty i Kultury Rady Dzielnicy Wilanów domagając się, żeby władze samorządowe dały im w prezencie budynek po upadłej „Elektrze” w Powsinie – około 900 mkw. pod dachem wraz z piękną działką, która ma parę tysięcy mkw. W tej malowniczej okolicy pragną bowiem otworzyć swoją szkołę. Obiecywano mieszkańcom, że w budynku po „Elektrze” powstanie dom kultury. Ale to nie to samo, co prywatny biznes trzech gwiazdorów. Na zwykły dom kultury od dawna nie było kasy. Dla gwiazdora ekranu i jego kumpli znalazła się natychmiast. Urbański obiecał im kasę na remont budynku. Oni zaś w zamian za to pozwolą miejscowej młodzieży przychodzić na zajęcia typu kółko filmowe, a także będą promować Wilanów w kraju i za granicą. Mają chłopcy gest... Olśniona widokiem Lindy na żywo i ogłupiona informacją, że wspiera go sam wice-Kaczor Urbański, Komisja Oświaty i Kultury zaakceptowała oddanie pomysłowemu tercetowi posiadłości w Powsinie. Teraz powinna się tym zająć Rada Dzielnicy. Wilanów, proszę Lindy i spółki, wypromował król Jan Sobieski ponad 300 lat temu. Od tego czasu ten kawalątek Warszawy jest wystarczająco wypromowany. Bardziej nawet, niż może wytrzymać – biorąc pod uwagę fakt, że ratuszowi zmierzają do zbudowania tam giganta handlowego Auchan, co ściągnie dzikie tłumy ludzi. Podejrzewamy zatem, iż chodzi tu raczej o promocję Lecha Kaczyńskiego, który chce objawić się światu jako mecenas kultury. Deal miasta z trzema facetami z branży artystycznej nie powinien specjalnie szokować, bo nie takie rzeczy stolica już widziała. Tym razem jednak majątek publiczny chce rozdawać ekipa, która obsesyjnie wręcz tropi występki swych poprzedników z tzw. układu warszawskiego – zwłaszcza szastanie publicznym groszem i wyzbywanie się za bezcen majątku. Chętnie założymy wyższą szkołę dziennikarską (wyobrażacie sobie Urbana w gronostajach rektora?), pod warunkiem oczywiście, że miasto sprezentuje nam odpowiednią siedzibę w jakiejś ładnej dzielnicy. W zamian będziemy promować tę dzielnicę, a nawet całą Warszawę. Słowem i czynem. Tylko uwaga – budynek musi być parterowy, bo nie lubimy ganiać po schodach, i otoczony parkiem, żebyśmy mogli niektóre ćwiczenia ze studentami odbywać na świeżym powietrzu. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Towarzysz narcyz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Próba salcesonu Moczyć, moczyć trzeba. Nogi, bo w lutym mąż stanu pracuje nogami. Ledwo odtrąbili koniec Balu Mistrzów Sportu (ten Korzeniowski to ma kondycję na parkiecie!), a już klaksonują na prestiżowy Bal Mercedesa. Będzie tam całe BiCiCi, które też swoją balanżkę robi, ale tak, aby terminy się nie zestrzeliły. Czy zdążę się przebrać i pokazać na balu Stowarzyszenia Kawalerów Gutenberga? A co z Balem Dziennikarzy? Przyszło już, zobacz czy jest w skrytce?! No i koniecznie na Bal Krakusów. W tym roku Krakusy balują w warszawce. Jest zaproszenie? Płatne?! Ochujeli? Bal karnawałowy w III RP jest tym, czym w epoce Oświecenia była loża masońska. W loży mógł podejść bogaty mieszczanin do księcia krwi i zamienić z nim słówko o powiastkach Diderota. Na balu III RP zaproszony biznesmen może podejść do kogoś z towarzystwa i szepnąć słówko o pomysłach Kołodki. Tu też nie obowiązuje etykieta dworska, stratyfikacja społeczna, protokół dyplomatyczny. Nawet dynamiczny, cudem zdobywający zaproszenie smolbiznes trącić się może kieliszkiem z wicemarszałkiem parlamentu! Albo podsekretarzem stanu. A jeśli odwagi i siły dopychu mu nie zabraknie, to nawet przed marszałkiem albo wicepremierem dygnie! Tak jak w oświeceniowych masońskich lożach, tak i na balach III RP miesza się gołodupna arystokracja z drapieżnymi, dynamicznymi burżua. Dziś politycy mają szlachectwo medialne, ale majątków jeszcze nie, tak przynajmniej wynika z upublicznionych deklaracji. A biznes szmalem rzyga, tylko dojścia do ucha władzy mu brakuje. Z nowym rokiem prezydent Kwaśniewski zakazał swym ministrom i ludziom związanym z Pałacem bywania na balanżkach organizowanych przez świat biznesu i komercyjnych mediów. Zwłaszcza tam gdzie wodzirejowie nie sformatowali na nowo twardych dysków i kompiutry nadal wysyłają zaproszenia na bal dla Lwa Rywina. Rywin w tym sezonie balanżkowym jest bardziej parchaty niż kiedyś Anastazja P. Moczyć, moczyć trzeba. Gardziołka, a potem nogi. W lutym każdy szanujący się mąż stanu koroną i ozdobą balu jest. Zwłaszcza charytatywnego. Gdzie o północy spod łososi drugiej świeżości i innego chłopskiego jadła cycata sierotka z domu dziecka się wyłania, aby komputer dla domu poprawczego wylosować. Pomiędzy krewetkami ciągnącymi avocado miesza się świat polityki, biznesu i komercyjnych mediów. Ludzie biznesu prą do świata polityki, do Sebastiana Florka czy innej Zyty Gilowskiej. Ludzie chcą porozmawiać lub po prostu "otrzeć się" o kogoś znanego – wyznaje w "Życiu Warszawy" Andrzej Olechowski i dodaje, iż chętniej godzi się na wspólne zdjęcie niż wymianę wizytówek. Bardzo często do mnie podchodzą i mówią o tym, co ich akurat nurtuje. Jak mam nastrój, to podejmę temat. Jednego jestem pewien. Żaden z nich na pewno nie odniósł wrażenia, że coś ze mną załatwił – zapewnia "ŻW" marszałek Marek Borowski. I wszyscy znający go wierzą, bo każdy już wie, że z marszałkiem niczego nie można załatwić. Kto teraz poloneza wodzi? Kto z kim salsuje? Kto do kogo przepija? Czyja żona woli wódkę za wódką w bufecie, oczami po sali drewnianej? Bo fordanserów na balach III RP jeszcze nie ma, co jest konstytucyjnym zaniedbaniem Parlamentarnej Grupy Kobiet. Samotną wódkę. Kiedy pan mąż przyjmuje ustawionych w kolejce bankietowych petentów. Ludzie w warszawce porzucili plotkarsko Górniakównę. Nadal zaś spekulują, w czyim imieniu Rywin do Michnika chadzał. A przede wszystkim kto z towarzystwa jest z Kim? W Korei Północnej jeden jest Kim. W III RP, kraju bogatszym, pluralistycznym najbardziej elitarne towarzystwo skupione w Stowarzyszeniu "Ordynacka" rozdarte jest między dwoma "Kimami", dowodzą znawcy życia polityczno-towarzyskiego. Prezydentem i premierem. Ten karnawał może wreszcie dowieść, kto naprawdę jest z Kim. Pan prezydent nakazał przecież ascezę balową. Zatem ten, kto jest z prezydentem, nie szaleje w tym sezonie karnawałowym. Pan premier swoim ludziom żadnego zakazu nie uczynił. Patrzcie więc bacznie wnikliwi obserwatorzy życia polityczno-towarzyskiego III RP. Każdy hołubiec lewicy, parkietowy wygibas to deklaracja propremierowska. Każda absencja na balu to akt strzelisty wobec prezydenta. Umiarkowanym zwolennikom Kwaśniewskiego wystarczy odmowa spożycia deserów. W tak zwanych demokracjach parlamentarnych poglądy polityków poznaje się po głosowaniach w takich czy innych sprawach. U nas – po uczestnictwie w balach i gramaturze zjedzonego salcesonu. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szpieg bez reform cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwekslowani "Dlaczegoś biedny? Boś głupi. Dlaczegoś głupi? Boś biedny" – głosi ludowe porzekadło. Na straży tego porządku stoi w Najjaśniejszej wymiar sprawiedliwości. Anna i Jerzy M. wybudowali dom pod Olsztynem. Zapożyczyli się w bankach oraz u znajomych. Miejscowy urzędnik Lubomir H. poratował ich kwotą największą, bo ok. 45 tys. zł ("Pożyczyłem im ok. 60 tys. zł, trochę zwrócili, nie pamiętam, ile" – twierdzi dzisiaj). Zabezpieczeniem zawartej na gębę umowy pożyczki miały był dwa weksle, podpisane przez państwa M. Jeden został opatrzony znaczkiem opłaty skarbowej o wartości 10 zł, drugi – 50 zł. Pożyczkobiorcy byli przekonani, że blankiety wekslowe mogą być wypełnione najwyżej sumami wekslowymi, nie przekraczającymi kwot 10 tys. i 50 tys. zł. Nie podpisali umowy wekslowej, bo nie przyszło im do głowy, że wystarczy nalepić więcej znaczków, aby zażądać od nich nawet setek tysięcy. – Weksle opiewały na 60 tys. zł, bo chcieli mieć zabezpieczenie na wypadek, gdybyśmy nie od-dali należności w terminie i trzeba było doliczyć odsetki – opowiada Jerzy M. Sprawdził się czarny scenariusz. W styczniu 2002 r. wierzyciel odwołał się do Sądu Okręgowego w Olsztynie. Lubomir H. zażądał zwrotu 90 tys. zł plus odsetek od 2 stycznia 2000 r. Dowodem pożyczki w wysokości 100 tys. zł (tym razem wierzyciel twierdził, że państwo M. oddali ok. 10 tys. zł) był podrasowany weksel na 10 tys. zł, co polegało na doklejeniu znaczków skarbowych w taki sposób, że wartość weksla została dziesięciokrotnie podniesiona. W trzy tygodnie sąd wystawił nakaz zapłaty. Państwo M. mogli udowodnić, że nie są wielbłądem i nigdy nie pożyczali 90 tys. zł. Za rozpatrzenie sprawy przez sąd musieliby zapłacić 4,5 tys. zł. Ponieważ myśleli, że sądom najbardziej chodzi o sprawiedliwość, a im nie wystarczało na chleb, poprosili, aby za darmo wysłuchano ich racji. "420 zł" – usłyszeli od panienki z okienka. Odmówili dziękczynny paciorek, zapożyczyli się u matki i wrócili do sądowej kasy. Później zrozumieli, że sąd to nie bazar: 420 zł kosztowało rozpatrzenie zażalenia, a merytoryczne zbadanie sprawy – 4,5 tys. zł. Skoro sądy okazały się zbyt kosztowne na kieszeń młodej rodziny, państwo M. postanowili udać się do prokuratury. Ta – jak wiadomo – za darmo pochyla się nad pokrzywdzonymi. Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Rejonową w Ostródzie trwało krótko. Fragmenty zeznań Lubomira H.: Ja nie wiem, dlaczego w pozwie przeciwko M. zostało wpisane, iż oddałem w użytkowanie 100 tys. zł, pozew sporządzał brat, a ja podpisałem kartki, które następnie brat uzupełnił treścią (...) na wekslu tym nie było znaczków opłaty skarbowej, dokleił je mój brat. Brat Lubomira H. jest prawnikiem. Zeznał prokuratorowi: Strony nie sporządziły deklaracji wekslowych, mogłem wpisać do tego weksla dowolną sumę wekslową z wieloma zerami, dlatego też w uzasadnieniu napisałem dla uproszczenia istniejącego zobowiązania wekslowego, że wystawcy otrzymali łącznie 100 tys. zł. Dlaczego z 60 tys. zł zrobiło się 100 tys. zł? Prawnik H. objaśnił, że upomniał się nie tylko o pieniądze brata, ale również dwóch innych wierzycieli, którzy nie mieli pojęcia, że ktoś troszczy się o ich pieniądze. Lubomir H. potwierdził prokuratorowi, że przejęcie przez mojego brata wierzytelności panów K. nastąpiło bez ich ówczesnej wiedzy, lecz w ich dobrze pojętym interesie. Na moje oko bardziej gwóźdź przypomina marchewkę niż ten wywód prawo. Prokurator uznał jednak, że doklejenie znaczków opłaty skarbowej dla podniesienia wartości weksla nie stanowi przestępstwa. Stwierdził ponadto, że jeśli państwo M. tego poglądu nie podzielają, mogą dopominać się swego w sądach cywilnych. W kwietniu 2002 r. na wniosek H. komornik wszczął egzekucję i dom państwa M. poszedł pod młotek. Nie znaleźli się nabywcy, więc cena będzie obniżana aż do skutku. H. ma dostać 167 tys. zł. Ponieważ są również inni wierzyciele, a wiadomo już, że chałupa pójdzie za grosze, dług wzięty na jej budowę, powiększany o wciąż nowe odsetki, będzie towarzyszył kolejnym pokoleniom M. Anna i Jerzy M. z maleńkim dzieckiem siedzą na walizkach. Nie wiedzą, gdzie będzie ich dom. Nie liczą na miłosierdzie gminy. Ostatnio samorząd warmińsko-mazurskich Dźwierzut przydzielił rodzinie,wyeksmitowanej z dotychczas zajmowanej chałupy, mieszkanie w chlewie. Chlew jest śliczny, bez prądu, wody, za to z kupami kur, krów, świń i wielkim hakiem w suficie do oprawiania trzody. Pytanie, jak przeprowadzić remont za 82 zł miesięcznie, które czteroosobowa rodzina dostaje na życie z miejscowej opieki społecznej, można zadać wyłącznie Panu Bogu. Hak kusi. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • "Oficjalnie nie wiemy o amerykańskich przygotowaniach do ataku na Irak i oficjalnie nie zamierzamy brać w nim udziału, bo armia nie zna języka angielskiego" – poinformowano z Pałacu Prezydenckiego. Znów wojny, kurna Olek, nie wygramy. • Ciężkie jak cholera berło wciśnięto Romanowi Polańskiemu od Fundacji Kultury i BIG Banku. Ciężar osładzał dołączony doń lżejszy szmal – jedynie 110 tysięcy zetów, czyli znacznie mniej niż miesięczne pensje Zarządu tego banku. Kasę artysta przekazał na cele szlachetne. Polański uświetniał występy prezydenta, premiera i nowego minis-tra kultury inżyniera Dąbrowskiego. W przerwach słowotoków puszczano już popularny film "Pianista" ze znakomitą ścieżką dźwiękową. "Spiderman" dostał w plecy od Szpilmana. • Tysiąc złotych przekazali Karol Modzelewski i Jacek Kuroń szefom związku zawodowego "Stoczniowiec" wyrzuconym z roboty w Stoczni Gdynia za zorganizowanie nielegalnego strajku. W 22. rocznicę zorganizowania innych nielegalnych strajków spotykali się kombatanci "Solidarności" w Szczecinie, Gdańsku, Jastrzębiu Zdroju. Poruszano m.in. problemy zbierania funduszy na godne uczczenie nielegalnych protestów robotniczych, które przed laty wyniosły ich organizatorów do władzy. • Z piedestału Ligi Polskich Rodzin spadł Antek Policmajster Macierewicz. Wydymany przez Wrzodaka założył swój Komitet Wyborczy pod nazwą "Razem Polsce". Ze zlewu nieudanych działaczy ROP, ZChN, NSZZ "S", RI. Szefem ma zostać Ryszard Bender, ksywka Profesor. • Do heroicznego czynu zerwały się lokalne organizacje Platformersów i PiSuarowców, oficjalnie związanych węzłami koalicji samorządowo-wyborczej, ale konkurujących ze sobą w najważniejszych miastach kraju Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Radomsku, Olsztynie, Zgierzu, Piotrkowie, Kosza-linie a nawet w Świnoujściu. Aby uzyskać prawo do bezpłatnego czasu antenowego w publicznej telewizji i radiu, zgodnie z ordynacją, koalicja POPiS musi zarejestrować listy wy-borcze w ponad połowie okręgów wyborczych do sejmików wojewódzkich. Aby mieć taki bonus Platformersi i PiSuarowcy postanowili zarejestrować w dwóch województwach fikcyjne komitety wyborcze. Przypominamy, że Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość mają w swych programach wyborczych wypisaną walkę o poszanowanie prawa i surowe kary dla tych, co próbują prawo wydymać. • Ona: 55-letnia panienka po przejściach. On: 58-letni wdowiec, też życiem naznaczony. Ona: posłanka Elżbieta Więcławska. On: poseł Jacek Sauk. Oboje z PiSuaru. Staną na ślubnym kobiercu dowodząc, że nawet na prawicy możliwe są trwalsze związki. • Rozwód nastąpił w przemyskim SLD. Po wielomiesięcznych kłótniach i podsrywaniach zarząd wojewódzki SLD zdecydował się na radykalne rozwiązanie, czyli rozwiązanie organizacji miejskiej. ŚPrawdziwki obrodziły w Szczecinie. Zarejestrowano tam Prawdziwą Samoobronę, konkurencyjną wobec Lepperowskiej, która zdradziła, według prawdziwków, pierwotne ideały i program wyborczy. • A w Chorzowie zdesperowana prawica sięgnęła po Wunderwaffe, czyli idola "Big Brothera" – Klaudiusza Sevkowica. Jako kandydat na radnego ma on pociągnąć ich listę. Pół roku temu, wedle chorzowskich plotek, Klaudiuszowi obiecywano fotel prezydenta miasta. Teraz, gdy jego popularność i wartość spadły, ma być tylko radnym od sportu. Ciekawe, że prawica tak krytykująca niemoralność "Big Brothera" teraz podpiera się jego bohaterem. • Wedle ostatnich notowań OBOP, SLD ma już 39 proc. poparcia przedwyborczego, PO – 14, Samoobrona – 11, LPR i PiS – po 9 proc., a PSL – 8 proc. • Prowadził teleturniej "Va banque", znał się na interesach, bo grał Kurasia w "Polskich drogach". Artysta dramatyczny, fachura finansowy, prezes Związku Artystów Scen Polskich (z namaszczenia Unii Wolności) nie dopilnował i 9 milionów złotych ZASP utonęło wraz z bankructwem Stoczni Szczecińskiej. Teraz Kazimierz Kaczor ponownie gra naiwniaka Jana Serce. Wybór trafny. Wpuścił on finansowo w kanał związek i ubożejących artystów. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Policja i Głodomeria " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bumar w butach Osławiony PHZ Bumar to nic innego jak pasożyt gospodarczy. Rząd SLD podjął się trudu wsparcia przemysłu obronnego, czego wyrazem była przyjęta przez Radę Ministrów 14 maja 2002 r. „Strategia przekształceń strukturalnych przemysłowego potencjału obronnego w latach 2002–2005”. Odtąd przemysł zbrojeniowy został zgrupowany w dwóch holdingach, z których jeden ciągnięty jest przez PHZ Bumar, a drugi przez Agencję Rozwoju Przemysłu. Skuteczność Bumaru jako siły pociągowej tej grupy budzi poważne wątpliwości, mimo że firma została wyróżniona w zeszłym roku w konkursie Lider Eksportu, bowiem czegokolwiek Bumar się dotknie, to ciągnie na samo dno. Kontrakcik Gdy w połowie 1998 r. Roman Baczyński został prezesem PHZ Bumar, sytuacja w firmie była na tyle krytyczna, że zmuszony był zwrócić się do innej państwowej firmy – Cenreksu – o pożyczkę na wypłaty dla pracowników. Pożyczki nie dostał, ale z końcem roku na koncie Bumaru pojawiły się jednak pieniądze z Cenreksu. Skąd? Wynik prostego chwytu: 29 września 1998 r. dwóch członków zarządu Cenreksu zostało tymczasowo aresztowanych w związku z przemytem broni dokonywanym przez firmę Steo. Sytuację natychmiast wykorzystał PHZ Bumar – przejął od Cenreksu kontrakt w Kongu o wartości 10 mln dolarów. W związku z aresztowaniami zarządu Cenreksu stracił koncesję na obrót handlowy, a PHZ Bumar ją miał. Z kontraktu wartego 10 mln dolców Cenrex dostał 50 tys. zielonych, resztę zabrał Bumar. Prowizyjka Podobny los przypadł w udziale zakładom Bumar Łabędy w Gliwicach wchodzącym w skład grupy Bumar. Tam PHZ Bumar przejął zyski z produkcji i eksportu wozów za-bezpieczenia technicznego (WZT), bo handel produkcją przedsiębiorstwa z Łabęd może dokonywać się tylko przez PHZ Bumar w Warszawie. Sam kontrakt zresztą idzie jak po grudzie. Dlaczego? Z 44 do tej pory dostarczonych WZT 11, czyli 25 proc., nie zostało odebrane przez stronę indyjską. A nie ma wozów, nie wypłaca się pieniędzy. W efekcie koszty obsługi kontraktu zeżrą marżę Bumaru i niewypłaconą Hindusom prowizję. Mimo to prezes Bumaru zapewnia, że lada moment podpisany zostanie nowy kontrakt na 228 sztuk WZT. Bumar Łabędy wyszedł na współpracy z PHZ Bumar jak ten facet od mydła. Do dziś tonie w długach. Traktorki Po wygranej przez Amerykanów wojnie z Saddamem PHZ Bumar przygotował się do inwestycyjnej ofensywy w Iraku. Zgodnie z zapowiedziami prezesa Baczyńskiego, inwestycje, które miano prowadzić w Iraku, oceniono na blisko 5 mld dolarów. Mieliśmy zbudować linię kolejową (buduje amerykański koncern Bechtel), dwie fabryki traktorów (wznoszą je państwowe firmy z Białorusi), centra logistyczne – też nie my je stawiamy. Skoro już przy traktorach jesteśmy, to warto odnotować fakt, że 16 października 2002 r. w ZPC Ursus w obecności prezesa Bortkiewicza pojawili się panowie Leszek Miller, Wiesław Kaczmarek i Roman Baczyński oraz prezes firmy Steyer H.M. Malzacher. Miał być kontrakt na dostawę co najmniej kilkunastu tysięcy traktorów, lecz w efekcie nie sprzedano Steyerowi żadnej sztuki. Niemniej jednak Bumar sukces odnotował – przejął Ursus. Pukaweczki O kontrakcie na dostawę czołgów do Malezji, o którym pisaliśmy w „NIE” nr 49/2003, wiadomo tylko tyle, że jest projekt Rady Ministrów o udzieleniu Bumarowi gwarancji rządowych na jego realizację. A przecież Bumar oświadczył, że gwarancje ma podwójne – więc po co rządowe? Bumar oznajmił, że finalizuje kontrakt na modernizację systemu obrony przeciwlotniczej S-125 (tę samą, która miała być 6 lat temu sprzedana Egiptowi) dla Indii. Ale i w tym wypadku śmiemy wątpić, czy to się uda. Do systemu niezbędne są części, które produkują Rosjanie. Ale sprzedać nam ich nie chcą, przede wszystkim dlatego, że sami mają chrapkę na kontrakt. Modernizację systemu będą, jak powiedzieli, przeprowadzać we własnym zakresie. Sukcesiki Czego zatem dokonał PHZ Bumar pod wodzą prezesa Baczyńskiego? Przejął udziały skarbu państwa w kilkunastu największych zakładach przemysłu zbrojeniowego, bo ma skarb większy niż umiejętności robienia czegokolwiek – licencję rządową na handel bronią. Po zmianach ustawy offsetowej PHZ Bumar przejął też w swoje ręce pieczę nad znaczną częścią inwestycji dokonywanych przez zagranicznych dostawców uzbrojenia. Tak jak na przykład w zakładach Mesko, które dostarczyć mają polskiej armii przeciwpancerne pociski kierowane. Muszą tego jednak dokonywać wyłącznie za pośrednictwem PHZ Bumar, który jest właścicielem technologii know-how. Zyski płyną więc do PHZ. Mając zapisaną ustawowo przewodnią rolę w polskiej zbrojeniówce PHZ Bumar może sobie poczynać, jak chce. Czemu pozwala się na to? Może dlatego, że można w bardzo łatwy sposób sprywatyzować Bumar lekceważąc zapisy tej ustawy. Jak? Poprzez podwyższenie kapitału zakładowego i przekazanie określonej puli udziałów nowemu wspólnikowi – tak się właśnie stało w przypadku Cenreksu. Można też wprowadzić inwestora strategicznego, np. firmę Rheinmetall & Diehl – jak pokazują palcem nasi wkurzeni informatorzy. Wtedy to za nominalną wartość udziałów w kapitale zakładowym, czyli śmieszne pieniądze, ktoś kupi rzeczywiste fabryki, maszyny i ziemię. Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trucie gazem odpowiedź szefowi bezpieczeństwa Czyj tyłek chroni szef ABWery plotąc o nierzetelności dziennikarzy, zamiast demaskować rządowych aferzystów? – Jak się za psa nająłeś, to szczekaj – powiedział Leszek Miller do szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego i kazał mu dać odpór pismakom z "NIE" i z "Wyborczej", którzy zarzucili władzy, że kupiony na Ukrainie gaz cuchnie korupcją. Powyższe zdanie nie jest opisem rzeczywistego zdarzenia, lecz relacją z realistycznego snu, który miałem po przeczytaniu wywiadu, którego szef ABW udzielił "Trybunie" (z 14 listopada 2003 r.). Nie zarzucam Andrzejowi Barcikowskiemu, że robi za psa łańcuchowego u Leszka Millera, bo nie wiem, czy pospieszył w sukurs rządowi na własną rękę, czy też wykonał obstalunek premiera. Pewne jest, że próbując wystawić rządowi świadectwo moralności szef ABW zrobił to wyjątkowo nieudolnie. Prawdziwa historia kontraktu gazowego z Ukrainą wygląda następująco: lW lutym 2003 r. wicepremier Marek Pol obwieścił, że wynegocjował zmniejszenie dostaw gazu z Rosji do Polski. Dzięki talentom Pola Najjaśniejsza nie udusi się od nadmiaru ruskiego gazu dostarczanego przez Gazprom. lNa początku czerwca 2003 r. okazało się jednak, że Polsce brakuje gazu. PGNiG ogłosiło przetarg na zakup przez rok do 2 mld m szesc. w krótkoterminowych dostawach (spot). Przetarg miał być rozstrzygnięty błyskawicznie: składanie ofert do 16 czerwca, rozstrzygnięcie tydzień później. Nie zgłoszono ani jednej ważnej oferty. lRozpisano nowy przetarg. Został on rozstrzygnięty w sierpniu 2003 r. Wygrała firma Sinclair Technologies zarejestrowana w USA. We wrześniu okazało się, że wybrana w przetargu (który był najprawdopodobniej "ustawiony") spółka nie jest w stanie przesłać gazu do Polski, gdyż nie ma umowy na korzystanie z gazociągu. Czyli co do joty sprawdziło się to, co napisaliśmy w "NIE" nr 34/2003 r. lPo dwóch nieudanych przetargach Zarząd PGNiG wystąpił o zgodę na kupno gazu z wolnej ręki i zgodę taką od rządu dostał. 28 października 2003 r. PGNiG wybrało na dostawcę ukraińskiego gazu Eural TG, węgierską spółkę założoną przez Izraelczyka i dwóch Rumunów i oskarżaną przez światowe media o konszachty z rosyjską mafią. Prezes PGNiG Marek Kossowski odrzucił propozycje innych oferentów gotowych dostarczyć gaz po cenach niższych o co najmniej 10 dolarów za 1 tys. m szesc., aniżeli żądał Eural TG. Tak wyglądają bezsporne fakty. Tymczasem Andrzej Barcikowski twierdzi, iż nie ma nic złego w tym, iż Polska przepłaci minimum 10 dolków na każdym tysiącu metrów sześciennych gazu, co w skali całych dostaw z Ukrainy da kwotę ok. 20 mln dolarów. Tyle co najmniej Najjaśniejsza straci i taka góra szmalu trafi do czyichś kieszeni! Szef ABW nie wzdraga się przed tym, że dostawcą gazu będzie spółka oskarżana o powiązania z mafią rosyjską. Szef ABW na łamach "Trybuny" operuje ogólnikami: ...zasadniczy kierunek decyzji podejmowanych przy gazowym kontrakcie znajduje merytoryczne uzasadnienie. Niech więc, do jasnej cholery, udowodni to gołosłowne stwierdzenie i nie czyni tajemnicy z transakcji handlowych! Ja upieram się przy swoim – zawarto zły kontrakt gazowy z ewidentną szkodą dla Polski! Rzecz ciekawa – po publikacji pt. "Jak zarobić 360 000 zł dziennie" ("NIE" nr 46/2003 r.) zastępca Barcikowskiego pułkownik Paweł Pruszyński nadesłał do redakcji sprostowanie. Nie zakwestionował faktów dotyczących kontraktu gazowego opisanych w "NIE". Nie zaprzeczył, iż na 6 dni przed parafowaniem budapeszteńskiego kontraktu z Eural TG został poinformowany, że Polska może kupić gaz taniej i że szykuje się gruby skandal. Pułkownik Pruszyński w liście do "NIE" zaprzeczył tylko temu, iż jego ojciec był funkcjonariuszem UB. Pruszyński nie zaprzeczył w nadesłanym sprostowaniu, że ABW wiedziała o aferze i że jej nie zapobiegła. W wywiadzie udzielonym "Trybunie" usiłując zdezawuować nasze publikacje Barcikowski obwieścił, że tego rodzaju artykuły są inspirowane: ...przez lobbystów występujących w imieniu firm, które nie są zwycięzcami przetargów. Cóż w tym nagannego, że firma, która przegrała, chce – korzystając z pomocy dziennikarza – przedstawić swoje racje? Ważne, aby dziennikarz nie dał się wpuścić w maliny, zbadał trafność przedstawionych mu racji. Całe dziennikarstwo śledcze opiera się na podążaniu tropem czyichś informacji. Informatorzy prasy na ogół mają jakiś swój interes w doprowadzaniu do publikacji. My staramy się rewelacje dobrze sprawdzać, a ustalone fakty komentować wedle własnego przekonania. Chcąc zaoszczędzić podwładnym Andrzeja Barcikowskiego trudu wyśledzenia, kto mnie inspirował do wtykania nosa w sprawy zakupów gazu z Ukrainy, nie będę ściemniał, że wracając z knajpy potknąłem się o pudło z kwitami dającymi podstawy do obsobaczenia władz PGNiG. Było tak. Dwa lata temu zamieściłem w "NIE" z 1 listopada 2001 r. artykuł informujący o tym, że solidarnościowi szefowie PGNiG Stefan Gieroń i Andrzej Lipko traktowali tę spółkę skarbu państwa jak prywatny folwark. (Lipko m.in. kazał sobie kupić na służbową kwaterę dom za 770 tys. zł, a remont rezydencji dodatkowo kosztował państwową spółkę 137 tys. zł). Przygotowując ten artykuł zaprzyjaźniłem się z kilkoma osobami z PGNiG. Jedna z tych osób w sierpniu 2003 r. dała mi cynk, że w PGNiG kroi się skandal, przy którym afera Rywina to mały pryszcz. Chodziło o już wspomniany drugi przetarg gazowy, który wygrał Sinclair, choć nie powinien. Mojego rozmówcę wkurzał fakt, iż eseldowskie władze PGNiG wspierają tego samego amerykańsko-ukraińskiego pośrednika, którego uprzednio protegowali solidarnościowi prominenci. Dzięki życzliwości pracownika PGNiG dowiedziałem się tego i owego, a przede wszystkim złapałem kontakt z polskimi firmami, które współzawodniczyły o kontrakt gazowy z Ukrainy. Poszedłem wskazanym tropem. Tak więc to nie firmy chcące sprzedać Polsce gaz do mnie dotarły, ale to ja musiałem je odnaleźć i usilnie zabiegać o uchylenie rąbka tajemnic handlowych. Zresztą z trudem wydzierałem te informacje. Zanim jednak opublikowałem pozyskane wiadomości, starałem się wszystko jak najdokładniej sprawdzić. Nie zawsze inspiracja do zdemaskowania jakiegoś szwindlu wypływa z niskich pobudek i pochodzi od firm przegrywających przetargi. Bywa i tak, że sumienie rusza szeregowego pracownika państwowej firmy, którego krew zalewa na szkodliwe postępowanie jego szefów. Niestety, w rezultacie moich zwierzeń ABW zacznie tropić, kto był moim informatorem. Tajna policja polityczna częstokroć bardziej się zajmuje tym, kto podał do prasy informacje stwarzające kłopot jej mocodawcom niż treścią publikacji umożliwiającą tropienie ewentualnej korupcji. * * * Polscy dziennikarze są najbardziej przekupni wśród dziennikarzy państw kandydujących do UE – taki oto smutny wniosek wypływa z badania amerykańskiego Instytutu Public Relations – doniosła "Rzeczpospolita" (z 17 października 2003 r.). Ta diagnoza raduje polityków, którzy pragną zdezawuować niewygodne dla nich publikacje. Nie przeczę, że niekiedy dziennikarze, a także wydawcy biorą pod stołem szmal od biznes-menów i lobbystów. Niekiedy w bezpiecznej formie opłat za reklamę. Są też artykuły napisane na zamówienie i wbrew prawu prasowemu nieoznaczone jako "sponsorowane". W "NIE" to się nie zdarza. ABW jest między innymi od tego, by tropić korupcję – także w gazetach. Nie powinna natomiast wystawiać rządowi gwarancji moralności bez pokrycia. Miała być apolityczna, czyli działająca w interesie prawa i państwa, a nie ludzi mających akurat władzę rządową. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polska padaczka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spółkowanie z córkami Oszuści zdarzają się w najlepszych rodzinach i w najlepszych firmach. Energopol oszukuje bezkarnie. Generalna Dyrekcja Budownictwa Hydrotechnicznego i Rurociągów Energetycznych Energopol była kiedyś wielką spółką państwową z oddziałami rozplenionymi po całym kraju. Specjalizowała się w budowaniu, zwłaszcza gazociągów i ropociągów na terenie byłego ZSRR. Sprywatyzowany Energopol S.A. ma 6 spółek-córek, które też mają swoje córki. Jedna z nich – Energopol Trade – ma ich 33. Spółkowa wielodzietność bardzo się opłaca. Mamusia Energopol Trade buduje wszystko, nawet bloki mieszkalne i wielkie apartamentowce w Pomrocznej. Także szkoły w Rosji. Budowanie Energopolu polega głównie na pośredniczeniu w budowaniu. Prawdziwą robotę odwalają podwykonawcy. Energopol wydaje się całkiem wiarygodną firmą z tradycjami i szmalem. Gdyby udało mi się z nim podpisać umowę na podwykonawstwo czegokolwiek, nawet osiedlowego śmietnika, ale za 787 318,34 zł, skakałabym pod sufit. Marian Krzemiński, właściciel spółki Wimar, tak właśnie zrobił. Też uznał, że Energopol to wiarygodny partner. Dzisiaj w chałupie u Krzemińskiego siedzi komornik. Wcześniej zajął konta i wszystkie samochody. Interesy Wimaru z szacownym Energopolem skończyły się długami Krzemińskiego u dystrybutorów na jakieś 800 tys. zetów. Gdyby nie to, firma obchodziłaby dzisiaj 20. urodziny. Córcia Oficjalnie umowę na roboty dla Energopolu S.A. podpisywał Wimar z wnuczką Energopol S.A. – spółką Energopol Trade-Centrum (ETC). Tak poradziła spółka-matka – Energopol Trade S.A. Mama ma w Energopol Trade-Centrum 94 proc. udziałów, a w zarządzie bliskiego kumpla Mariana Krzemińskiego ze studiów; Krzemiński woli nie podawać jego nazwiska, bo na sam jego dźwięk dostaje potężnej kurwicy. Krzemiński ufał swojemu szkolnemu kolesiowi, a ten go zapewniał, że Energopol szmal płaci w terminie i niech się nie martwi żadnymi zaliczkami, tylko buduje. I Wimar budował jak głupi. Pierwszą fakturkę na 200 tys. zapłaciła mu Energopol Trade-Centrum w terminie. W tej sytuacji Krzemiński podpisał kolejną umowę z ETC na budowanie za 580 tys. zł. I znowu budował i wystawiał kolejne faktury, które ETC podpisywała regularnie i bez zastrzeżeń. Świat wydawał się Krzemińskiemu megapiękny. Do pracy w firmie wciągnął zatem dzieci tuż po ekonomicznych studiach. Budowa się skończyła, fakturek zebrało się razem na 580 tys., ale konto Wimaru ciągle było puste. Mijały miesiące. Krzemiński najpierw nagabywał swojego szkolnego kolegę przez telefon. Ten go spuszczał, aż w końcu oko w oko wysypał się, że spółka z o.o. Energopol Trade-Centrum nie ma szmalu. Ma konto puste jak konto Krzemiń-skiego. Zero złotych. Krzemiński najpierw zdębiał, a potem osi-wiał albo odwrotnie. Tego dnia uchlał się z rozpaczy. Na szczęście mamy sądy, komorników... – pomyślał w pijackim widzie i zasnął, śniąc błogo o głośnej rozprawie. Następnego dnia polazł do sądu i omal nie oślepł, bowiem w sekretariacie ładna panienka podsunęła mu... wniosek o upadłość firmy Energopol Trade-Centrum. Wniosek złożony został jeszcze przed podpisaniem drugiej umowy z ETC. To znaczy, że ETC wtedy już praktycznie nie było. Pięknie, kurwa mać, podpisałem umowę z Energopolem widmem, przygadał sobie w myśli i wyszedł z sądu. Sąd gospodarczy też wysłał Krzemińskiego na drzewo. Ponieważ szło o spory szmal i słynny Energopol, prokuratura wszczęła dochodzenie, przesłuchała kierownictwa różnych Energopoli i umorzyła dochodzenie w sprawie o doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie 582.582,02 zł firmy Wimar przez Zarząd firmy Energopol Trade Centrum Sp. z o.o. i Energopol Trade, bo czyn nie zawiera ustawowych znamion czynu zabronionego. W sumie umarzała dochodzenie w sprawie Energopolu dwa razy, ostatnio w lutym 2004 r. Prokuratura wspaniałomyślnie ustaliła, że spółka Energopol Trade-Centrum faktycznie nie ma ani złotówki na koncie. Brak płatności dla Wimaru wynikł z braku płynności finansowej. Ani spółka Energopol Trade S.A., ani tym bardziej Energopol S.A. nie miały żadnych zobowiązań wobec siebie ze spółką Energopol Trade-Cen-trum Sp. z o.o., toteż nie ma żadnych podstaw prawnych aby te firmy pokrywały zobowiązania finansowe ET. Prokuraturę nie zainteresowało to, że nieistniejąca firma ETC bezprawnie zawierała umowy. Że konto ETC zrobiło się nagle puste, bo szmal przelano najpierw do innej spółki-wnuczki – Energopol Trade Market. Wtedy ETC „bezpiecznie” ogłosiła upadłość, a następnie ETM przejęła ETC. I w ten prosty sposób wszyscy kolorowo wydymali Krzemińskiego na ponad pół bani zetów. Ostatecznie Marian K. postawił na CBŚ. Spotkał się z funkcjonariuszem Biura. Ten w konspiracji przejrzał kwity i orzekł, że sprawa jest ewidentnym wyłudzeniem, że on się tym zajmie, ale co zdecydują jego szefowie, to już nie jego broszka, bo w końcu idzie o poważną firmę. Wziął papiery i poszedł. Miał się odezwać w ciągu dwóch tygodni, ale kamień w wodę – facet zniknął jak owsik w gównie. Komórka nie odpowiadała, a gdy Krzemiński trynknął oficjalnie do CBŚ i zapytał o gościa, poinformowano go, że ten pan już tu nie pracuje. Babcia W grudniu 2003 r. na wniosek Prokuratury Rejonowej w Katowicach aresztowano prezesa Energopolu S.A. Wacława Achlera w związku z aferą w Hydrobudowie Śląsk. Sąd zwolnił prezesa z aresztu za kaucją 200 tys. zł. Ostatnio prezes żalił się na wysokość tej kaucji i to był jego jedyny znak życia, w sekretariacie Energopol S.A. powiedziano mi bowiem, że prezesa nie ma i nie rozmawia z dziennikarzami. O podejrzanych związkach Energopolu z Hydrobudową pisałam rok temu. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne o Wzorowy rolnik, sołtys, członek zarządu powiatu sejneńskiego zamierzał wyskoczyć przez okno z dziesiątego piętra suwalskiego wieżowca z powodu stresu związanego z obowiązkami społecznikowskimi. Zrezygnował z samobójstwa po wielu godzinach negocjacji prowadzonych przez policyjnego psychologa. o Dziesięciu pacjentom białostockich szpitali wycięto próbki narządów lub całe organy rzekomo zaatakowane przez raka. Oparte na badaniach histopatologicznych tkanek diagnozy, przeprowadzone w Zakładzie Patomorfologii miejscowej Akademii Medycznej, okazały się fałszywe. Prokurator ustali, dlaczego wmawiano zdrowym śmiertelną chorobę, bo zainteresowanych nie satysfakcjonuje cudowne uzdrowienie. o Na niespełna 3 lata pozbawienia wolności skazał toruński sąd policjanta, który po wódzie znacznie przekraczając szybkość spowodował wypadek, w którym zginęła jego była przyjaciółka. Za okoliczność łagodzącą uznano fakt, że policjant kochał zmarłą i działał "z porywu serca". B. D. o Obradowała Rada Gminy Lipnica Wielka. Oto cytaty z sesji: "Nie pomogą doktoraty, gdy ktoś jest chamowaty. Dostanieś po tyj mordzie. Nie mrukaj, bo cie chlusne w pysk". Na sali wrzało jak na jarmarku, aż w końcu radny Emil Martyniak rzucił się na Henryka Kowalczyka, radnego i sołtysa Kiczor. Doszło do szarpaniny i bijatyki – relacjonuje lokalna prasa dyskusję polityków samorządowych. o Ciekawe są także dyskusje Rady Miejskiej w Gorzowie Wielkopolskim. "Zacznę od tyłu wyjątkowo, bo to nie jest moja ulubiona pozycja, pani Elu" – mówił do radnej wiceprezydent. o Jeszcze jedna świnia do koryta – krzyczeli protestujący działacze Samoobrony usiłując przekazać wojewodzie łódzkiemu 20-kilogramowego prosiaka. Po demonstracji przerażoną, zziębniętą i głodną świnię porzucono na dziedzińcu urzędu wojewódzkiego. To typowy dla polskiego chłopa sposób postępowania ze zwierzętami – oburzają się działacze Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Prosiak trafi prawdopodobnie do łódzkiego zoo jako kolega słonia. A co z demonstrantami? o W maju 2002 r. mieszkańcy Gdańska Moreny zorganizowali demonstrację na przejściu dla pieszych, na którym dochodziło do wypadków, w tym dwóch śmiertelnych. Żądali zainstalowania świateł. Władze zapewniły, że światła zostaną zainstalowane. Słowa dotrzymały. Organizatorzy demonstracji staną jednak przed sądem. Zdaniem policji, była ona bowiem nielegalna. o We wsi Bożnów w Lubuskiem policja zatrzymała na gorącym uczynku podczas próby włamania do baru dwójkę włamywaczy. Było to rodzeństwo: 11-letni chłopiec i jego 9-letnia siostrzyczka. Aby dostać się do baru, dzieci zerwały 30 dachówek i wybiły otwór w ścianie. Policja ustala, czy rodzice nie zaniedbali obowiązków wychowawczych. Chyba nie pouczyli, że należało wystawić czujki. o Burmistrz Biłgoraja zażądał wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec dyrektora Biłgorajskiej Telewizji Kablowej. Na antenie telewizji odczytano komunikat NSZZ "Solidarność" z Biłgorajskiego Centrum Kultury – burmistrzowi zarzucono naruszanie kodeksu pracy, a nawet konstytucji. Zgodnie z wolą burmistrza, dyrektora zawieszono. – Obrażono nie tylko mnie, ale urząd, który piastuję. Nie mogłem patrzeć na to bezczynnie – wytłumaczył burmistrz. Wolność mediów goni resztkami już na szczeblu wojewódzkim. o Upomnienie o zapłatę jednego grosza otrzymał z rejonu energetycznego w Międzyzdrojach jeden z mieszkańców gminy Wolin. W razie nieuiszczenia rejon grozi mu wyłączeniem prądu i skierowaniem sprawy do sądu. Za absurd odpowiadają podobno nie ludzie, ale komputer, który drukuje upomnienia niezależnie od wysokości długu odbiorców energii. o O wielkim szczęściu może mówić pewien mieszkaniec Bielska-Białej, którego omal nie zabił spadający z 10 piętra 16-letni samobójca. Szczęścia nie miał samobójca, który nie trafił w przechodnia a przeżył upadek. o W 2002 r. złodzieje ukradli na ulicach Warszawy 10 tys. aut. Policji udało się odnaleźć 240. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska idzie w gaz Przegnaliśmy Rosję, bo puszczała gazy. Teraz gaz kupimy za pośrednictwem Ukrainy via amerykańska spółka. Z początkiem roku wicepremier Marek Pol z dumą obwieścił, że udało mu się wynegocjować zmniejszenie dostaw gazu z Rosji do Polski. Przekonywał, że dzięki jego talentom Najjaśniejsza nie udusi się od nadmiaru ruskiego gazu. Wkrótce po gazowym sukcesie wicepremiera PGNiG ogłosiło przetarg na pilną dostawę do Polski dodatkowych ilości gazu. Najpierw 0,5 miliarda, a później aż 2 miliardów metrów sześciennych. Rosyjskie dostawy gazu w bieżącym roku, tak jak i w latach poprzednich, nie pokrywają rzeczywistych polskich potrzeb. W pierwszych dniach sierpnia został rozstrzygnięty przetarg na dodatkową dostawę gazu. I tak oto, mając kłopoty z nadmiarem rosyjskiego gazu, sprowadzimy gaz z Ukrainy, która także importuje gaz z Rosji, Uzbekistanu i Turkmenii. Za ok. 200 mln dolarów PGNiG kupi gaz na zaprzyjaźnionej Ukrainie, ale nie od tamtejszego państwowego potentata NAK-Ukraina (Naftagaz Ukraina) bądź spółek z nim powiązanych, lecz od "amerykańskiej" offshore (spółka o specjalnym statusie, korzystająca ze zwolnień podatkowych) Sinclair Technologies. Sezam dla wybranych Spółka Sinclair Technologies jest zarejestro-wana w Little Rock w amerykańskim Stanie Arkansas. Faktycznie jednak obraca kapitałami ukraińskimi i jest własnością ukraińskich biznesmenów. Ci biznesmeni byli wcześniej powiązani z firmą EDL. Ta firma z kolei była w 1999 r. objęta śledztwem prowadzonym przez ukraińską prokuraturę generalną w sprawie eksportu "kradzionego" gazu i fałszowania dokumentów. W związku z tym śledztwem przesłuchano w Polsce troje pracowników PGNiG. Po tym incydencie ukraińscy biznesmeni nie mogli już w Polsce występować pod szyldem EDL. Wypromowali więc Sinclaira. Dzięki poparciu Andrzeja Lipki, byłego AWS-owskiego prezesa PGNiG, oraz dyrektorów Pawła Hołowni, Krzysztofa Drzewieckiego i Stefana Ostrowskiego Sinclair Technologies wyimpasowała z Polski spółkę Elcom. W 2001 r. Sinclair zaczęła dostarczać do Najjaśniejszej gaz ukraiński. Wydawało się to nieco dziwne, gdyż – jak informowała "Rzeczpospolita" – na wcześniejszych spotowych dostawach gazu z Elcomu PGNiG zaoszczędziło w 5 miesięcy ponad 12 mln dolarów. Formalnym powodem zrezygnowania z dostaw gazu od Elcomu były pustki w kasie PGNiG. Lipko nie płacił za już dostarczony gaz. Proces sądowy wytoczony przez Elcom wykazał, że to nie brak płynności był rzeczywistym powodem wstrzymania Elcomowi zapłaty. Wypłaty opóźniał z sobie tylko znanych powodów dyrektor Stefan Ostrowski, który obecnie przesiadł się na fotel szefa do spraw zakupów w PGNiG i przewodniczył komisji przetargowej, która wyłoniła spółkę Sinclair. W 2001 r. kłopoty z płynnością nie przeszkodziły jednak prezesowi Lipce w jednoczesnym rozkręceniu interesów z Sinclairem. Lipko, którego Leszek Miller nazwał szkodnikiem, wyleciał z PGNiG, ale jak widać firma Sinclair w tzw. międzyczasie zdążyła sobie zjednać przychylność na niższych szczeblach. Kradzione tańsze Wynik ostatniego przetargu na dostawy spotowe wskazuje, że także pod prezesurą Marka Kossowskiego Sinclair będzie dostarczała do Najjaśniej gaz. Tymczasem – jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE" – np. w lutym zeszłego roku przedstawiciele Gazeksportu odmówili w stacji pomiaru gazu w Drozdowiczach podpisania aktu przekazania dostarczonego do Polski gazu od Sinclaira, który to dokument umożliwia dokonanie legalnych rozliczeń. Ponoć powodem odmowy było to, że amerykańsko-ukraińska firma sprzedawała gaz po dumpingowej cenie naruszając rosyjsko-ukraińskie porozumienie. Tu należy się pewne wyjaśnienie. Otóż Ukrainę wiążą z Rosją porozumienia dotyczące gazu ziemnego. Zgodnie z umowami dwustronnymi ani gaz rosyjski płynący na Ukrainę ze złóż syberyjskich, ani gaz turkmeński nie może być odsprzedawany za granicę. Istnieją też tajne porozumienia co do cen, po jakich gaz ukraiński może być sprzedawany za granicę do państw będących jednocześnie odbiorcami gazu rosyjskiego. Prawdopodobnie Sinclair niekiedy usiłuje tych ustaleń nie respektować. Zastrzegający sobie anonimowość pracownik PGNiG powiedział w rozmowie z "NIE", że Sinclair wygrała przetarg, bo oferowała Polsce gaz po cenie niższej o blisko 20 proc. od ceny gazu kupowanego od rosyjskiego Gazpromu, a Polskę nie interesują ukraińsko-rosyjskie porozumienia gazowe, lecz cena. Ta argumentacja jest tylko z pozoru przekonująca. Rozumując w tym stylu można by na przykład dojść do wniosku, że państwowa firma powinna w porozumieniu z mafią sprowadzać do Polski kradzione auta, gdyż są tańsze od fabrycznych. "Puls Biznesu" (z 4.08.2003) doniósł, że: podczas wizyty na Ukrainie prezes PGNiG Marek Kossowski nabrał pewności co do wyboru zwycięzcy przetargu. Kontrakt przypadł spółce Sinclair. Kossowski był na Ukrainie przed rozstrzygnięciem przetargu. Targ o przetarg Prezes Kossowski towarzyszył premierowi Millerowi podczas podróży na Ukrainę w ostatnich dniach lipca. Polska prasa o tym nie informowała, ale Kossowski spotkał się wtedy ze swym odpowiednikiem – Jurijem Anatoliewiczem Bojko, prezesem państwowego NAK-Ukraina. Przy rozmowie obu prezesów był obecny doradca premiera Millera. Wedle tego, co udało się nam ustalić w rozmowie z jednym z pracowników NAK-Ukraina, nikt prezesa Kossowskiego nie zachęcał do podpisania kontraktu z Sinclairem. Przeciwnie, to biznesmeni z tej firmy rozpowiadają ponoć na Ukrainie, że mają świetne stosunki z ludźmi z otoczenia prezydenta Kwaśniewskiego, i zapewniają, że strona polska przyznała im nieformalną wyłączność na dostawy spotowe gazu z Ukrainy. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy na Ukrainie, do polskiej prokuratury już wpłynęło lub wkrótce napłynie doniesienie o próbie wymuszenia łapówki przez pewną osobę z PGNiG. Łapówkę chciano ponoć wymusić od firmy konkurującej z Sinclairem. Tej informacji nie udało się nam potwierdzić w warszawskiej prokuraturze. Ustaliliśmy natomiast, że przebieg przetargu na dostawę gazu z Ukrainy jest przedmiotem wstępnego badania w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumenta oraz w Urzędzie Zamówień Publicznych. Skarga na nierzetelność przetargu – który zadaniem kilku polskich firm był "ustawiony" – wpłynęła także do Kancelarii Premiera. W tych okolicznościach prawdopodobnie pierwsza sierpniowa dostawa gazu z Ukrainy do Polski nie będzie mogła być zrealizowana. A w takim przypadku gaz trzeba będzie kupić w Rosji, płacąc Gazpromowi horrendalną cenę ok. 130 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Tyle liczy sobie rosyjski Gazeksport za pozakontraktowe dostawy gazu. * * * Cały łańcuch pośrednich poszlak, do których dotarliśmy, wskazuje, że wkrótce do serii afer dołączy skandal gazowy o skali nieporównywalnie większej od afery starachowickiej i kilku innych. Politycy SLD słusznie wieszali psy na rządzie Buzka za fatalną politykę zaopatrywania Polski w gaz ziemny. Jednak po przejęciu władzy niewiele w tej dziedzinie naprawili. Importem gazu spoza Rosji rządzi prawo dżungli. A rurociąg Szczecin–Brenau – który łącząc Polskę z systemem gazociągów Unii Europejskiej w pewnym stopniu uniezależniłby Najjaśniejszą od dostaw ze Wschodu – nadal pozostaje w sferze projektów. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pudel murzynem Angole wojują za Amerykę, a Waszyngton odpycha ich od łupów. Operacja "Wolność Iraku" przeprowadzana bez znieczulenia przez marnego, choć dysponującego drogimi skalpelami chirurga potyka się o przejściowe problemy. Jedynym dostrzegalnym członkiem Bushowej "potężnej koalicji" jest kraj zwany oksymoronicznie Wielką Brytanią. (Naszych Grom-ów z USA nie widać, a Czesi przezornie uciekli jeszcze przed agresją). Czyż możliwe więc, by Amerykanie nie kadzili wiernym Brytanom, nie spełniali w lot ich niewypowiedzianych jeszcze życzeń? Możliwe, choć to za mało powiedziane. Angole wykazują użyteczność nie tylko przy niesieniu szczęścia Irakowi. W trakcie konferencji prasowej w końcu marca na weekendowisku Busha w Camp David premier Blair (niewdzięczni rodacy przezywają go "pudlem Busha") oddał głównodowodzącemu wyzwolicielskiej krucjaty nieocenione przysługi z zakresu public relations. Dziennikarze wyliczyli, że mówił dokładnie dwa razy więcej, a przez kurtuazję wstrzymali się od obliczeń, ile razy mądrzej od Busha, który zachowywał się jak trzon kapusty wydzielający komunały. Zapytany, co się stanie, gdy Irak ujrzy już jutrzenkę swobody, Bush oświadczył, że powojenna administracja powinna być stworzona wspólnym wysiłkiem "ONZ, naszych aliantów oraz partnerów". Prezydentowi wyleciało z głowy, że jego personel wyrychtował już skład powojennego rządu okupacyjnego, a nawet zdążył się o jego obsadę ostro pożreć. "Rząd" ma mieć 23 ministerstwa; na czele każdego stanie Amerykanin, a dla podretuszowania kolorytu lokalnego oddeleguje się doń pięciu mianowanych przez Pentagon doradców-Irakijczyków. Nabuchodonozorem i czapką całej konstrukcji ma być emeryt generał Jay Garner. Na wieść o tym Blairowi zrzedła mina, bo tyrał niestrudzenie przy zaangażowaniu ONZ do odbudowy oraz tymczasowego zarządu Iraku i nawet udało mu się namówić Francję do udziału w odgruzowywaniu. To był tylko pierwszy łyk z czary goryczy, jaką Bush zaserwował sojusznikowi, który poszedł za nim w ciemno mimo dramatycznej opozycji w kraju. Blair miał nadzieję, że będzie miał coś do powiedzenia w kwestii odbudowy i przyszłości Basry, którą oblegają jego żołnierze, oraz pobliskiego i jedynego morskiego portu Umm Kasr (Anglicy bezowocnie postulowali przekazanie go pod kontrolę tubylcom, by zdobyć ich zaufanie). Amerykanie zdecydowali, że kontrakt rekonstrukcyjny wart 4,8 mln dolarów przypadnie ich firmie – Stevedoring Services of America. Wielcy Brytyjczycy poczuli się jak murzyn, który zrobił swoje. Angole poirytowali się nie na żarty (ich biznes i związki zawodowe wpadły w furię), gdy post factum dowiedzieli się, że Starszy Brat postanowił do pierwszego przetargu o kontrakt wartości 600 mln dolarów na odbudowę infrastruktury Iraku dopuścić wyłącznie firmy USA. I to tylko wyselekcjonowaną piątkę, która wpłaciła satysfakcjonujące kwoty (w sumie ponad 2 mln dolarów) na tacę kampanii wyborczej Dablju. Komentatorów zdziwił zrazu brak wśród wybrańców firmy Halliburton Cheneya; niektórzy przypuszczali, że wiceprezydent USA wstrzymał się z pobudek etycznych. Ot, naiwność. Halliburton wstawił po prostu swego subkontraktora – KBR. Świecenie kojarzoną jednoznacznie nazwą zaszkodziłoby bowiem Halliburtonowi w rozległych interesach prowadzonych w świecie arabskim. * * * Rozbieżności pogłębiają się z każdym dniem na placu boju wyzwoleńczego. Brytyjczycy starają się nawiązać kontakt i przełamać wrogość wyzwalanej ludności. Amerykanie trzymają tubylców na bezpieczny dystans – na muszce. Gdy US Marines ukatrupili 7 kobiet i dzieci w mikrobusie, ich dowództwo natychmiast oświadczyło, że postąpili słusznie, bo auto nie stanęło na wezwanie. Brytyjczycy ujawnili, że byli świadkami, jak dowódca US Marines bluzgał potem podwładnym, że nie oddali strzałów ostrzegawczych. Prasa brytyjska doniosła, że 3 żołnierzy z ich 13. Brygady Desantowej zostało odesłanych pod sąd wojskowy w kraju za krytykowanie strategii amerykańskiej i zwracanie uwagi na zagrożenie ludności cywilnej, które ona powoduje. Takich uwag raczej nie robią szeregowcy, chodzi więc zapewne o dowódców. Coś tu musi być na rzeczy, bo w wywiadzie dla BBC 31 marca David Blunkett, minister rządu laburzystów, skonstatował, że siły inwazyjne Irakijczycy "traktują jak łajdaków". W Stanach stężałych w imperatywie patriotyzmu nie ma alternatywy dla peanów o bohaterstwie najlepszych synów i córek. Media prezentują komandosów jako aniołki Busha: tulą niemowlęta, obdarowują batonami bądź ściskają uszczęśliwionych tubylców. 2 kwietnia minister spraw zagranicznych Anglii Jack Straw, wystraszony groźbami waszyngtońskich jastrzębi wobec Iranu i Syrii, pospieszył z zapewnieniem, że Brytyjczycy do ewentualnego ataku na te kraje się nie przyłączą. Tony Blair uczynił się zakładnikiem Donalda Rumsfelda – pisał 1 kwietnia brytyjski dziennik "The Guardian", wskazując szefa Pentagonu jako głównego podżegacza i inicjatora wojny. – Czemu Mr. Blair zdecydował się powierzyć swój rząd – nasz rząd – w nieprzyjazne ręce sekretarza obrony USA, pozostaje absolutną tajemnicą. Gdy okaże się, że Mr. Rumsfeld miał rację ¸ propos ataku na Irak i zastosowania takich, a nie innych środków do tego celu, Mr. Blair prawdopodobnie ocali skórę. Ale jeśli Mr. Rumsfeld się myli, zniszczenia nie ograniczą się do utraty fotela premiera przez Mr. Blaira, ale mogą oznaczać utratę władzy przez rząd laburzystów. Konkluzja gazety: Skoro mamy przyjaciół takich jak Mr. Rumsfeld, to po co nam wrogowie? Rządy USA i Wielkiej Brytanii solidarnie wspierały Husajna, gdy popełniał swoje największe zbrodnie. Czyżby solidarność miała się wykruszyć przy jego eliminowaniu? Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " O krzyż dla zbawiciela " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A mury runęły Pamiętacie taki dialog z "Psów" Pasikowskiego, kiedy esbecy palili dokumenty?: – Stopczyk, co wy tam palicie? – Ja? Radomskie, ale jak pan major woli, to Franc ma Camele. Co niszczy Wienerberger w swojej cegielni w Zielonce pod Warszawą? – Nic nie niszczy. Robi wiosenne porządki. W artykule "A mury runą" napisałem o firmie Wienerberger i ich pustakach nietrzymających parametrów producenta i polskich norm budowlanych ("NIE" nr 39/2002). W odpowiedzi polscy przedstawiciele austriackiej firmy rozesłali do swoich klientów dezawuujący artykuł list, w którym twierdzą, że oparłem się na niewiarygodnych badaniach i tylko oni (Wie-nerberger) potrafią ze specjalnego kodu odczytać, jakie parametry powinien spełniać ich produkt. Zarzucają "NIE" udział w wojnie między producentami. Pismo to nigdy nie trafiło oficjalnie do "NIE". * * * Sprawą Wienerbergera zająłem się, gdyż zgłosił się do mnie Andrzej Rej, prezes stowarzyszenia polskich producentów ceramiki budowlanej CERBUD. Jest to organizacja społeczna zrzeszająca podmioty prawne i osoby fizyczne, nieprowadząca działalności gospodarczej, w szczególności nieprodukująca jakichkolwiek materiałów budowlanych. Nie napisałem artykułu opierając się na opowieściach Reja, lecz na dokumentach, których wiarygodność jest niepodważalna. Zakupione w należącej do Wienerbergera cegielni w Zielonce pustaki (Porotherm 18.8 P+W) zostały przetestowane w certyfikowanym niezależnym laboratorium w Krotoszynie. Procedura testowa była zgodna z polskim prawem. Wyniki badań są w posiadaniu redakcji. W teście na wytrzymałość mechaniczną w ośmiu niezależnych próbach produkt osiągnął średnią wytrzymałość na ściskanie 8,6 megapascala (MPa). Tymczasem producent, w ślad za normą państwową, gwarantuje 15 MPa. Pustak zamknięty w specjalnej chłodni przeszedł też 20 cykli zamrożeń do temperatury minus 15 stopni Celsjusza i rozmrożeń. Wynik? Wbrew zapewnieniom producenta materiał nie jest mrozoodporny. * * * Reprezentowane przez Reja stowarzyszenie CERBUD złożyło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa do prokuratury. Poinformowało Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, sprawą zajęli się posłowie, wśród nich najaktywniej poseł Jan Tomaka z Platformy Obywatelskiej, który zawiadomił Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego i Ministerstwo Infrastruktury. Wiemy, że osobne dochodzenie prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i policja. Postępowania wloką się niemiłosiernie. Na dodatek prezes UOKiK postanowił nie dopuścić CERBUDU do udziału w postępowaniu w charakterze strony, mimo iż jest to organizacja społeczna. * * * Tymczasem na terenie podwarszawskiego zakładu Wienerbergera w Zielonce dzieją się dziwne rzeczy. Kilka tysięcy palet – każda po 56 pustaków – zostało zniszczonych i rozwalcowanych po placu wielkości czterech boisk piłkarskich. W niektórych miejscach wysokość zwałowiska przekracza 3 metry. Niszczeniu podlegają opisywane przeze mnie pustaki Porotherm 18.8 P+W, które trafiają pod koła spychaczy z zafoliowanych palet, na których przyczepiono kartki "cegła nie do sprzedaży". Zapytaliśmy u źródła, co, u licha, się dzieje? – W Zielonce nie ma miejsca żadne niszczenie, jest to zwykłe wyrównywanie placu przy wykorzystaniu najtańszych materiałów – wyjaśnił Mirosław Jaroszewicz, członek zarządu Wienerbergera w Polsce. Hmmm... Przeprowadziłem szybką konsultację z kilkoma właścicielami cegielni – większych i mniejszych. Miałem kłopoty z wytłumaczeniemim, po co ktoś miałby niszczyć dobre cegły. Wszyscy uznali działania Wienerbergera za absurdalne i pozbawione sensu, wskazali jednocześnie, że nie jest to utwardzanie placu, lecz składowanie odpadów. Na taką działalność trzeba mieć odpowiednie zezwolenie i spełnić surowe normy ochrony środowiska. W przeciwnym razie należy odpady produkcyjne wywieźć na wysypisko śmieci, gdzie każą zapłacić 20 do 30 zł za metr sześcienny. Andrzej Rej z CERBUDU łączy akcję niszczenia pustaków z publikacjami prasowymi; po tygodniku "NIE" temat podjęła "Rzeczpospolita" i "Wyborcza". To pod naciskiem prasy austriacki koncern wycofuje z rynku wadliwy produkt. * * * A co z tymi, którzy już się wybudowali? Rej jest wprost bombardowany doniesieniami z terenu całej Polski o nierzetelnych producentach budowlanych. Jak twierdzi, wiele z nich dotyczy austriackiego koncernu. Niektóre już znalazły swój finał. – Wiemy o kilku przypadkach uznania reklamacji przez Wienerbergera. Gotowe domy, na podstawie opinii niezależnych biegłych, nadawały się wyłącznie do rozbiórki. Właściciele zostali przekonani za pomocą dużej ilości banknotów NBP, żeby nie rościć do koncernu pretensji. Jednym z warunków wypłacenia szmalu był zakaz jakichkolwiek kontaktów z mediami. * * * Koncern Wienerberger ogłosił fantastyczne wyniki finansowe za zeszły rok. W 2002 r. osiągnął zysk netto 85,9 mln C= po stracie 17,8 mln rok wcześniej. Jednak polski oddział zdaje się przeżywać poważne kłopoty finansowe. Każdy pracodawca zatrudniający co najmniej 25 pracowników musi płacić 6 proc. na PFRON. Wienerberger w ubiegłym roku bardzo usilnie zabiegał o zwolnienie z tej opłaty. Wniosek motywował koniecznością wyprowadzenia firmy z zapaści finansowej, która spowodowała powstanie zobowiązań wobec innych wierzycieli. Powstaje pytanie, czy "utwardzanie placu" jest wynikiem oszczędności wymuszonych na firmie przez trudną sytuację finansową, czy też mamy do czynienia z surowo ściganym przez prawo niszczeniem dowodów? A może ciągnąca się po horyzont, trzymetrowa hałda ceglanego gruzu jest tylko równaniem placu, jak chcą tego przedstawiciele Wienerbergera? Ot, zwykłe wiosenne porządki. PS Andrzej Rej nie ukrywa, że wolałby, aby sensacyjne informacje o bublowatej produkcji austriackiego koncernu ukazały się w prasie branżowej, a nie w tygodniku "NIE". Chociażby w "Muratorze". Jednak pismo to, jak wiele innych, odmówiło podjęcia tematu. Rej wiąże to z suto opłacanymi przez Austriaków reklamami. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ja pismak i wyborca Kandydat na prezydenta Częstochowy Zdzisław Wolski dwa albo trzy razy pytał mnie, o co mam do niego pretensje. W końcu uległem namowom i wypaliłem z grubej rury, że chętnie bym mu z dupy nogi powyrywał. Są świadkowie, że w Domu Rzemiosła w Częstochowie, tuż przed wyborczym spotkaniem z organizacjami pozarządowymi, właśnie to mu obiecałem. Potwierdzą też pewnie, że zapowiedź uczynienia z kandydata beznogiego kadłubka nie zrobiła na nim wrażenia, więc nie może być uznana za groźbę karalną. Wcale się nie wystraszył, tylko pokrótce wytłumaczył, że zrobił mi świństwo w imieniu i na polecenie miejskiego aktywu SLD. Następnie oddalił się na własnych kończynach w kierunku stołu prezydialnego, żeby pobajerować. I ja właśnie jego wyborcze bajerowanie na temat demokracji i wolności słowa chcę zdemaskować. Poszło o to, że 21 października 1999 r. około 10 wieczorem zadzwonił do mnie do domu Zdzisław Wolski, przewodniczący klubu radnych SLD, z takim mniej więcej tekstem. – Wiesz, dobrze by było, żebyś wycofał artykuł o Ewie Janik (posłance SLD, która wtedy była również prezydentem Częstochowy). Jak nie wycofasz, to wylecisz z roboty, o czym cię po koleżeńsku uprzedzam. Artykuł pt. "Na dwóch stołkach" dotyczył zakazu łączenia funkcji prezydenta miasta z mandatem poselskim i ukazał się 22 października 1999 r. w "Życiu Częstochowy". Wkrótce potem zostałem wywalony z pracy pod pretekstem utraty zaufania przez nowego wydawcę BMT – miejscową spółkę utworzoną przez trzech lokalnych biznes- menów (Bosek, Mzyk, Tobjański). Poległem honorowo, że tak powiem, w ramach ryzyka zawodowego. Mniejsza zresztą o mnie. Gorzej, że kandydat Wolski do tej pory nie wie, że dopuścił się wtedy czynu noszącego znamiona przestępstwa. Prawo prasowe (art. 43) przewiduje za takie naciski na dziennikarza karę do 3 lat pozbawienia wolności. Niedługo po tym zwolniona wraz ze mną i w podobny sposób zastraszana redakcyjna koleżanka znalazła robotę w lokalnej "Wyborczej". Znów coś tam naskrobała nie po myśli aktywu. I tym razem rządzący miastem aktyw w osobie ówczesnego szefa SLD Grzegorza Makowskiego zareagował po swojemu – bezczelnie i bezwzględnie. Niby to żartem szef miejskiej struktury Sojuszu dopytywał dziennikarkę, czy dobrze się jej mieszka w komunalnym mieszkaniu, co w podtekście miało znaczyć, żeby lepiej uważała na to, co wypisuje, bo mieszkanie może stracić. "Wyborcza" ujawniła szantaż opisując całe zajście szczegółowo. Następnego dnia bardziej rozsądni działacze SLD, ci spoza układów aktywu, zdecydowali się ją przeprosić w gazecie za chamstwo partyjnego kolegi. Ponieważ wątpię, by startujący w wyborach samorządowych rządzący Częstochową aktyw czegokolwiek się nauczył, ujawniam doznane przez środowisko dziennikarskie razy. O własnych bliznach piszę po raz pierwszy, bo z uwagi na zasadę dziennikarskiego obiektywizmu miałem związane ręce. Ale jestem też czytelnikiem, który list do redakcji może napisać, a także wyborcą, który kandydatowi ubiegającemu się o fotel prezydenta właśnie teraz powinien zrewanżować się przedwyborczą obietnicą o treści jak na wstępie. Autor : Ryszard Rotaub Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz na rykowisku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W jednej z miejscowości powiatu przysuskiego tatuś podejrzany jest o seksualne molestowanie czterech córek. Z ich zeznań wynika, że w czasie pobytu matki w szpitalu tato dotykał ich intymnych miejsc i nakłaniał do wzajemności. Pakował im się także do łóżek mówiąc, że to normalne w rodzinie. Mężczyzna wyznał w prokuraturze, iż po pracy był tak zmęczony, że nie miał siły wyciągnąć własnej pościeli. To jest argument za bezrobociem. W. P. Stróże prawa z Tomaszowa Lubelskiego, wezwani w sprawie włamania do piwnicy w jednym z bloków w centrum miasta, z nadgorliwości zajrzeli do sąsiednich pomieszczeń. W jednym z nich znaleźli 10 tys. paczek papierosów, a w mieszkaniu na górze – kolejne 4 tys. Główna podejrzana w sprawie fajek z przemytu, właścicielka mieszkania i piwnicy, od 11 lat pracuje w urzędzie skarbowym. B. K. Biznesmen ze Słupska Jarosław T. po kilku tygodniach ukrywania się przed wymiarem sprawiedliwości został zatrzymany przez policję. Decyzją Sądu Okręgowego miał trafić do aresztu, aby odbyć przymusowe leczenie psychiatryczne, któremu nie chciał się poddać. Biznesmena zatrzymano na oddziale psychiatrycznym szpitala w Starogardzie Gdańskim, gdzie leczył się z własnej woli. Pod Kolumną Zygmunta w Warszawie oczekiwał na wycieczki szkolne ekshibicjonista. 49-letni pan rozchylał płaszcz i pokazywał wycieczkom, co ma król Zygmunt w rozporku. Nie zdołał uczennicom zaimponować. Bardzo przeżyła nieotrzymanie prezentu na urodziny od 78-letniej babci 22-letnia mieszkanka Brodnicy. W odwecie wdarła się pijana do mieszkania babci i bijąc, kopiąc, ciągnąc za włosy oraz dusząc wypominała babci, że zapomniała o urodzinach. Następnie przystawiła jej nóż do brzucha i zażądała wydania pieniędzy. Uciekła, zrywając jeszcze babuni na odchodnym z palca złoty pierścionek. Tak więc uzyskała prezent, a babcia więcej nie zapomni. Niedobrą babcię ma też 25-letni mieszkaniec Nowej Huty, który rozgniewany na to, że złożyła ona obciążające go zeznania na policji, topił ją w wannie. Staruszce udało się wezwać na pomoc sąsiadkę. Na policji wnuczek słusznie podkreślał, że to babcia sprowokowała go do takiego zachowania. Do kiosku spożywczego Mirosława W. na krakowskim Salwatorze włamali się złodzieje. Straty były nieduże – ok. 200 zł. Większe straty przyniosły sklepikarzowi kontakty z sądem, który za nieusprawiedliwioną nieobecność na rozprawie wymierzył mu grzywnę w wysokości 2,5 tys. zł. D. J. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trele morele Rzygaliście kiedyś suszonymi morelami? Znam gościa, który od zeszłego roku rzyga dokładnie dziesięcioma morelami, zmiksowanymi z lubelskim supermarketem Real, gliniarzami, kolegium do spraw wykroczeń i sądem grodzkim. Nazywa się Stasiek Trapik. A było tak: W piękny wtorkowy poranek niczego nie przeczuwający Stanisław T. postanowił udać się do Lublina na badania. Właściwie bardziej wymogła to na nim jego stara, bo zagroziła, że przeniesie mu posłanie pod stół do psa. Starej, ale ślubnej, przeszkadzał odór wydobywający się ze staśkowych jelit przez otwór gębowy. Stasiek nic od siebie nie czuł oczywiście, ale babsko tak brzęczało, że uległ. Wstał rano i o suchym pysku ruszył. Tylko Kwaśniewski jeden wie, co znaczy nie móc przyjąć na śniadanko malutkiej goloneczki z jajecznicą i wielką jak głowa bułą. Niestety, na badania flaków można stawić się brudnym, ale na czczo. Stachu minął tabliczkę z napisem Lublin nadzwyczaj szybko, mimo iż kierował pomroczną corvettą tj. Polonezem Caro z wtryskiem. Zerknął na zegarek – czasu od pyty. Postanowił wykorzystać wolną chwilę i zrobić zakupy. Jak rasowy mieszczuch – w supermarkecie. Perfekcyjnym ruchem Stasiek zaparkował swoją corvettę na parkingu Reala. Wlazł do środka i niech to szlag! Zapomniał kosza z kółkami. Wrócił na zewnątrz. Wepchnął w dziurkę 2 zydle, uwalniając kosz z łańcuchów. Wjechał do Reala. I jak każdy głodny człowiek targał z półek co się dało. Gdy z kosza zaczęło się wysypywać, skierował się do kasy. Omal mu nogi w dupę nie wlazły od czekania na swoją kolej. Zapłacił rachunek i już miał wyjeżdżać. Już otworzyły się przed nim przezroczyste komórkowe drzwi, gdy nagle murem na drodze stanął mu ochroniarz. A za chwilę pojawiła się jego koleżanka po fachu, plując się i bulgocząc coś o morelach. Jakich, kurwa, morelach? – Zjadł Pan morele. Suszone morele. 10 sztuk. Mamy to na kasecie. Niech Pan za nie zapłaci plus 50 zł kary i nie wezwiemy glin. Te morele kosztowały 2 zł 52 gr. Kolega zważył 10. Dla porównania. – Jakiego porównania. Nie zżarłem żadnych moreli, bo z owoców najbardziej lubię schabowego. I do tego suszone. Tfu! Gówno. Nic nie zapłacę, bo nie zjadłem. Pokażcie mi kasetę. Chcę zobaczyć jak żrę te śliwki. – Morele. 10 suszonych moreli. – Dobra... Morele. Żądam zrobienia mi badań żołądka. Nic dzisiaj nie jadłem, bo właśnie na takie badania się wybierałem. – Pierdu, pierdu. Płacisz Pan albo wzywamy gliny. – No to wzywajcie. Gliny przyjechały błyskawicznie. Powlekli Trapika do komisariatu. Przez półtorej godziny prosił komendanta, by pozwolono mu zrobić badania, na które jest od dwóch tygodni zapisany i wszystko się wyjaśni. – Nie mamy radiowozu. – To ja pojadę swoim. Tylko niech mi pan władza przydzieli policjanta jako świadka. – Wszyscy są zarobieni. Nie mam nikogo wolnego na stanie. Stasiek spędził u glin dodatkowe dwie godziny. Spóźnił się na badania. Jego kolejka minęła i pomiarów nie zrobił. Sprawa Stacha T. trafiła do lubelskiego kolegium ds. wykroczeń (gdy jeszcze istniało). Jedynym dowodem w sprawie był policyjny raport sporządzony na podstawie kasety, która... zaginęła. Z raportu: Tyłem odwrócony do kamery mężczyzna, który stał na stoisku warzywnym trzymał w ręku owalny przedmiot o średnicy 5–10 cm koloru jasnożółtego. Na kolejnym ujęciu mężczyzna trzymał podniesioną rękę przy ustach. Widoczne były słabo wydęte policzki. Po ruchach można się domyślać, że sprawca coś zjada (...). Stasiek T. łącznie siedem razy meldował się w Lublinie na rozprawach w sprawie 10 suszonych moreli. Ostatni raz w czerwcu, w sądzie grodzkim, gdzie zapadł wyrok: Trapika uznano winnym zeżarcia moreli na kwotę złotych 2,52, ale sąd odstąpił od wymierzenia kary. Stasiek ochujał z wrażenia. Szczęście w nieszczęściu, bo przecież mógłby od jutra robić sobie sznyty w pierdlu z nowymi koleżkami, a tu pomroczny sąd taki łaskawy, ale ciągle kapturowy, bo Trapik nigdy nic nie ukradł i moreli suszonych po kryjomu w Realu nie pożarł. Dowodów na to nie miał wprawdzie żadnych, ale tylko dlatego, że stróże prawa uniemożliwili mu ich zebranie. W takim klimacie sam najniewinniejszy Bozia by się nie wybronił. Bo jakie pan Bozia zebrał dowody swojej niewinności? Żadne. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezydent wszystkich pałaców Miłościwie panujący Kwaśniewscy mają kolejny pałac. Tym razem w Ciechocinku. Obiekt podarował Kancelarii Prezydenta miejscowy samorząd, który z lewicą ma tyle wspólnego, co śnieg z Teneryfą. Gmaszysko położone przy zbiegu ulic Wojska Polskiego i Lesznej po wojnie należało do KW PZPR. Potem obsikiwały je przedszkolaki. Ostatnio upatrzyły go sobie na siedzibę Fundacja Dzieci Niepełnosprawnych oraz miejscowy Dom Kultury. Obie instytucje co najmniej równie miłe sercu ciechocińskiego samorządu, jak prezydentostwo Kwaśniewscy. Cóż, kiedy biedne. A władzom Ciechocinka się nie przelewa. Prowizoryczny remont dachu pałacu, żeby woda nie zalewała wnętrz, pochłonął 50 tys. zł. Postanowiono oddać dwór komuś, kogo stać na jego utrzymanie. Padło na Kancelarię Prezydenta, która nie tylko wpompuje w Ciechocinek kasę, ale również da miastu splendor. Pretekst był. Obiekt wzniesiono w latach 30. ubiegłego stulecia jako letnią rezydencję wypoczynkową Prezydenta RP. Przed II wojną światową bywał tu prezydent Ignacy Mościcki. Ciechocinek nie wyzbył się gmachu za friko. Uzgodniono, że pałac ma się stać atrakcją turystyczną miasta. W tym celu kancelaria Kwacha ma utworzyć na parterze Salę Pamięci Prezydenckiej udostępnioną dla zwiedzających. Znajdą się tu pamiątki po polskich prezydentach. Na przykład po prezydencie Lechu Wałęsie fajka, a po prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim kapusta i przepis na dietę cud. Uroczyste otwarcie, rzecz jasna z udziałem prezydenckiej pary, przewidziano na 2 maja 2003 r. Remont idzie pełną parą. Jest jeszcze do przezwyciężenia jedna przeszkoda. Ulice, przy których położony jest pałac, przykrywa stary asfalt. Wprawdzie dziury starannie załatano, ale uzupełnienia różnią się kolorem. Takie różnice mogą razić oczy prezydenckiej pary. Władze Ciechocinka bagatelizują problem. Uważają, że skoro telewizorkom z położonego po sąsiedzku Ośrodka Wypoczynkowego Radia i TV łaty nie przeszkadzają, to również Jola Kwaśniewska może je polubić. Powiat – a ulice Wojska Polskiego i Leszna to drogi powiatowe – deklaruje, że nie ma szmalu. Jedynie SLD-owski samorząd województwa kujawsko-pomorskiego dostrzega problem. W Ciechocinku głośno o tym, że w Urzędzie Marszałkowskim próbowano uszczknąć 800 tys. zł z rezerwy na drogi wojewódzkie. Niestety, jakiś prawnik dopatrzył się w tym złamania prawa i stanowczo odmówił podpisania kwitu. Problem da się rozwiązać tworząc w budżecie województwa specjalną pulę na nowy asfalt przy prezydenckim pałacu. Prezydent nie może przekazać wyremontowanego obiektu np. bezdomnym dzieciom. W akcie notarialnym zapisano, że w razie takich fanaberii obiekt wraca do samorządu. Poprosiliśmy Biuro Informacji i Komunikacji Społecznej Kancelarii Prezydenta o listę pałaców i willi pozostających w dyspozycji Kancelarii przed 1939 r. i obecnie. Pałac w Ciechocinku, do którego na razie się Biuro nie przyznaje, nie jest jedyną letnią rezydencją Kwaśniewskich. Mają jeszcze „zameczek prezydenta RP w Wiśle” oraz rezydencję Jurata położoną na Półwyspie Helskim. Przed wojną RP była krajem nieco większym, a prezydenci zadowalali się tą samą liczbą nieruchomości położonych poza Warszawą. Tyle że zamiast do Juraty jeździli do pałacyku w Spale. Mieszkańcy Ciechocinka wspominają czasy, jak to w latach 80. przyjechała do uzdrowiska żona generała Jaruzelskiego. Pierwszej osoby w państwie, wówczas I sekretarza KC PZPR, premiera i ministra obrony narodowej w jednym. Ponieważ Jaruzelska była świeżo po operacji, potraktowano ją w sposób specjalny. Generał zawiadomił o przyjeździe dyrektora właściwego sanatorium. Dyrektor przygotował pokój i pofatygował się swoim samochodem na dworzec kolejowy, bo pierwsza dama korzystała z usług PKP. Przygotowanie pokoju polegało na wyniesieniu jednej wersalki i wstawieniu na to miejsce starej ławy i fotela. Jak pamiętają pracownicy ośrodka, dostojny gość jadł na ogólnej sali i korzystał z tych samych zabiegów co robotnice PGR-ów. I na pewno przez ten niedostatek splendorów mąż dr Jaruzelskiej stracił władzę. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wystarczy bić To nieprawda, że Temida jest ślepa. Lubi pięknych, młodych i obrotnych. Na ułomkach kładzie lachę. Sierpniowy wieczór 1999 r. na zawsze zmienił życie mieszkańca Jeleniej Góry Jana Franczaka. Wychodził z kolegą z baru, gdy zza rogu wyskoczyło dwóch młodych dresiarzy. Z bejsbolowymi pałami w rękach rzucili się na towarzyszącego Franczakowi mężczyznę. Człowiek zaliczył kilka ciosów w nogi. Kiedy padł, a dresiarze zamierzali go skopać, Franczak, chłop nie ułomek, stanął im na drodze. Dostał pałą w głowę. Leżącego przykładnie skopali i poszli, gdy przestał się ruszać. Orzeczenie lekarskie wykazało złamanie otwarte kości skroniowej z wgłębieniem odłamów kostnych, wstrząśnienie mózgu, pourazowe krwawienie podpajęczynówkowe, co stanowi chorobę zagrażającą życiu. Franczak przeleżał ponad tydzień na sali intensywnej terapii, przeszedł operację trepanacji czaszki, przez pół roku był na zwolnieniu lekarskim. Teraz jest rencistą. Ma encefalopatię pourazową, zespół psychoorganiczny, lekarze obawiają się, że może dojść do ataków padaczkowych. Jan Franczak mówi z trudem, ma kłopoty z koncentracją, często nagle wyłącza się, patrząc przed siebie. Stale drga mu lewa ręka. Człowiek, który był podporą czteroosobowej rodziny, wymaga całodobowej opieki. Policja szybko namierzyła sprawców napadu, znanych w okolicy obwiesiów. Prokurator sporządził akt oskarżenia, jeleniogórski sąd skazał Tomasza R., który uderzył ofiarę pałą w głowę, na dwa lata pierdla. Drugi bandzior, Robert R., dostał rok i cztery miesiące paki. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał wyroki. Robert R. szybko wyszedł z więzienia, bo na poczet kary zaliczono mu areszt. Główny sprawca pobicia nie tylko nie garuje, ale nawet nie był aresztowany. Sąd odroczył wykonanie kary na dwa lata. Kurator sądowy stwierdził bowiem, że Tomasz R. i jego żona chorują, poza tym sprawca stara się uczciwie pracować na utrzymanie. Tak się dziwnie składa, że Tomasz R. ożenił się trzy miesiące po orzeczeniu prawomocnego wyroku. Kiedy miał iść do pierdla, był jeszcze kawalerem. Następnie przedłożył zaświadczenie, że jego żona jest w ciąży. Kolejny kwit stwierdzał poronienie, następne zaświadczenie informowało o drugiej ciąży. Jan Franczak pozwał na drodze cywilnej obu sprawców, domagając się 40 tys. zł zadośćuczynienia i 370 zł miesięcznej renty. Poprosił przy tym sąd o zwolnienie z kosztów. Sąd prośbę oddalił. Franczak, w którego rodzinie na cztery osoby przypada oszałamiająca kwota 1100 zł miesięcznie, musiał zabulić także za badanie w Zakładzie Medycyny Sądowej 628 zł. Gdy zwlekał z wpłaceniem części tej kwoty, sąd postraszył go egzekucją komorniczą. Tomasza R. ten sam sąd zwolnił z opłat, choć mógł go obciążyć połową wszystkich kosztów. Operator bejsbolowej pały dostarczył bowiem zaświadczenie, z którego wynika, że zarabia 375 zł netto. Sąd każe pani Franczakowej zbierać rachunki z zakupów, w tartaku, w którym pracował Franczak sprawdza, czy firma podtrzymałaby z nim umowę o pracę, gdyby nie został pobity. Sądowi wydaje się też dziwne, że Franczakowie, mimo trudnej sytuacji materialnej, mają samochód. Taki szczegół, że jest nim trzydziestoletni, rozsypujący się Trabant dla sądu nie ma znaczenia. Nawiasem mówiąc to wysłużone auto może się przydać, gdyby Franczakowi pogorszyło się, bo już teraz z trudem się porusza. Niedawno do drzwi Franczaków zastukał akwizytor. Elegancki, w gajerku, z komórą w klapie. Był to Tomasz R. Gdy załapał, do kogo przyszedł, wybiegł jak oparzony, wsiadł do dobrego zachodniego samochodu i z piskiem opon odjechał. Istnieje taki papier, który nazywa się Karta Praw Ofiary. Jest w nim między innymi napisane, że ofiara przestępstwa ma prawo do traktowania ze szczególną troską przez organa wymiaru sprawiedliwości, a także, iż nie powinno się przenosić odpowiedzialności i kosztów ze sprawcy na ofiarę i jeszcze kilka podobnych, ładnych zdań. W jeleniogórskim sądzie takimi kwitami zapewne uszczelnia się okna na zimę. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hajda trojka Zdarza się, że liderzy SLD współżyją ze sobą przykładniej niż twoja żona ze swoim nowym przyjacielem. Olsztyn, voila. W województwie warmińsko-mazurskim władzę polityczną i administracyjną sprawują trzy osoby. I wcale się nie kłócą! Numer1 – StanisŁaw Szatkowski. Wojewoda i przewodniczący wojewódzkich struktur SLD w jednym. Z powodu przywiązania do eleganckiego ubioru uhonorowany ksywą Laluś. Numer2 – CzesŁaw J. MaŁkowski. Prezydent Olsztyna i sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD w jednym. Z racji stanowiska zajmowanego w czasach PRL ksywa Cenzor. Numer 3 – Andrzej RyŇski. Marszałek województwa i wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD w jednym. Z powodu podejrzliwości zwany Berią. Wojewoda Przed wojewodowaniem Szatkowski był biznesmenem i dyrektorem biura posła Iwińskiego. Jako tatuś województwa zasłynął z szukania w ludziach klasy. Klasa objawia się na zewnątrz właściwym zestawianiem koloru butów, spodni, a także krawata i marynarki. Szatkowski ma klasę i poczucie obowiązku, zbiera więc to i owo, żeby godnie prezentować urząd. Głównie ręcznie szyte krawaty, garnitury na miarę, buty z delikatnej włoskiej skórki i whisky. Czegoś ma 100, czegoś – 300 czy może – 600. W weekendy jeździ na rowerze. W trosce o image, nie z rozpusty albo nadmiaru wolnego czasu. Przemierza po 200 km i wcale się nie kiwa, bo alkohol kolekcjonuje, zamiast spożywać. Lubi herbatę. Najbardziej smakuje mu w filiżankach od Tiffany’ego. Porcelana miśnieńska może być, z chodzieską gorzej. I żeby nie przyszło wam do łbów podać elgreya w szklance! Jakość rządzenia gwarantuje mu wykwalifikowana kadra. Gabinet wojewody rozrósł się do 26 osób. Są dwie sekretarki, kilku doradców i asystentów, sztab odpowiedzialny za obsługę medialną. Dwóch pracowników dba o organizację oficjalnych spotkań. Jakaś pani czuwa nad "szeroko pojętą logistyką", jakiś pan dba o kontakty z parlamentarzystami, a czasem "włącza się do funkcji reprezentacyjnych wojewody". Najważniejszy w urzędzie jest dyrektor gabinetu Zbigniew Zemanowicz. Też facet z klasą. Jak skończył 50 lat, wydał bal w olsztyńskim zamku. Lokalna prasa opisywała, że biesiadnicy udawali amerykańskich gangsterów z czasów prohibicji. Alem Capone był Rafał Capiga, asystent wojewody. Ale jak wymacały panie, zamiast prawdziwej spluwy ukrywał pod marynarką atrapę. Prezydent Małkowski został prezydentem Olsztyna w trakcie poprzedniej kadencji. Głośno zrobiło się o nim podczas prawyborów zorganizowanych w Sojuszu przed wyborami samorządowymi. Sfałszowano dokumenty, dzięki którym naszym kandydatem (...) został Jerzy Małkowski. Źle się u nas w partii dzieje. To przypomina czasy stalinowskie. (...) Nie jest on kandydatem SLD tylko osób, które są z nim związane nie tyle emocjonalnie, co finansowo – zagrzmiał latem 2002 r. prof. Marian Kozłowski, senator SLD. I poleciał do prokuratora. Spór miał łagodzić Dyduch. Wnioskował o wywalenie z partii Kozłowskiego, ale ten sam odesłał legitymację. Senator zasmrodził we własnych szeregach niepotrzebnie, bo prokurator stwierdził, że żadnego przestępstwa nie było. Uchwała została odtworzona, a nie sfałszowana, zaś ewentualne różnice powstały w sposób niezamierzony. Oryginał zapieprzył i zniszczył Jerzy B., ówczesny przewodniczący Rady Miejskiej SLD uchodzący za człowieka Małkowskiego. Z wykształcenia malarz pokojowy, z potrzeby i temperamentu – biznesmen. Już wcześniej bohater licznych skandali. Obecnie Małkowski stawia na stabilizację. Na wzór wojewody utworzył gabinet prezydenta. Bo co to za robota – prezydent, wiceprezydenci, sekretarka? Bez doradców, dyrektorów, ekspertów? Małkowski zna swoje miejsce w szeregu, jego gabinet jest więc mniej liczny niż Szatkowskiego. Prezydent nie ogranicza się do podejmowania decyzji. Najważniejsza jest osobista kontrola, zatem czasem wychodzi w miasto i rozgląda się. Jeżeli pilnujący porządku dyżurny nie telefonuje do niego na komórkę z tekstem: "halo, panie prezydencie. Widzimy pana, pozdrawiamy", to znaczy, śpi albo na papierosa poszedł. Czyli Wydział Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności jest do dupy. Trzeba przy tym powiedzieć, że za wypatrzenie prezydenta dyżurny jest każdorazowo przez prezydenta nagradzany taką oto odzywką: "OK. Dobrze, widzę, że dobrze pracujecie. Też pozdrawiam". Ale to wszystko są detale ulepszające życie obywateli, które oni zauważą albo nie. Prostym ludziom trzeba przedstawić w sposób symboliczny, że władza nie jest przypadkowa, tylko wybrana, kompetentna i pożądana. Do tego jest Małkowskiemu potrzebny łańcuch. Duży, ciężki, złoty. Ma go zakładać podczas sesji i w trakcie ważnych uroczystości. Niestety, łańcucha na razie nie ma, a ważna uroczystość za pasem. Z okazji 25-lecia pontyfikatu białego papy Edmund Piszcz (arcybiskup) i Czesław Jerzy Małkowski (przypominam: prezydent z nadania SLD, członek władz wojewódzkich tej partii) chcą odsłonić tablicę pamiątkową. Liczą na hojność olsztynian, do których apelują poprzez prasowe ogłoszenia. Nie pytam, kto za nie płaci. Marszałek Najmniej barwny w tym towarzystwie jest Ryński. W Urzędzie Marszałkowskim rządzi drugą kadencję, a gabinet ma szczuplejszy niż koledzy. Osiągnął sukces szermując hasłem "zero ideologii", więc może nie ma potrzeby wspierania Sojuszu posadami. Ryński słynie z pięknej willi i syna Mateusza. Na przedwiośniu Mateusz zabalował z kumplem i jeden z wieczorów zakończyli pobiciem dwóch studentów. Napad rabunkowy – uznał prokurator i posadził młodych do pierdla. Sympatycy marszałka mówią, że prokurator działał stronniczo. Faktem jest, że napadnięci byli skoligaceni z jedną z olsztyńskich prokuratorek i u niej mieszkali. Napastnicy są już na wolności, bo stanęły w ich obronie tzw. osoby godne szacunku. Za Mateuszka poręczyło 17 największych nazwisk Olsztyna. Korniki z sądowych biurek twierdzą, że m.in. arcybiskup. Ja się nie dziwię obrońcom. Żeby zaraz napad rabunkowy. Mateusz R. chciał fajek, a studenci nie mieli. Każdy palący by się zdenerwował. To co, że z tych nerwów sprawcy wieloodłamowo złamali studentowi kość łokciową? Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. To co, że bili cegłą lub kamieniem, skoro sam prokurator uznał, że wcześniej zawinęli toto w czapkę? Wniosek prosty: nie chcieli nadmiernie poranić ofiar, tylko nauczyć je nosić przy sobie szlugi. A że zabrali zeszyt, długopis, rapitograf, maszynkę do golenia i discmana – to nie jest rabunek, tylko zwyczajny zbieg okoliczności. Obywatele Bezrobocie w warmińsko-mazurskim sięga 30 proc. Są ludzie, którzy nawet przed świętami nie mają co do garnka włożyć. Gdy na zamku świętowano urodziny dyrektora gabinetu wojewody, gazety alarmowały, że brakuje pieniędzy na zasiłki dla bezrobotnych. Dociekały, jak podzielić zero złotych? W głosowaniach w Radzie Miejskiej i Wojewódzkiej SLD przed wyborami na szefa partii Szatkowski wypadł lepiej niż Kim Ir Sen. 100 proc. aprobaty! Ma prawo mieć dobry humor, nieprawdaż? I ma. Oto jego próbka (wszystkie cytaty pochodzą z wywiadu, który przeprowadziła red. Elżbieta Mierzyńska z "Gazety Olsztyńskiej", 11 kwietnia 2003 r.). Stanisław Szatkowski o: – poseł SLD Danucie Ciborowskiej, która ośmieliła się rywalizować z nim o fotel szefa Sojuszu w warmińsko-mazurskim i rzecz jasna padła: Dała się potraktować instrumentalnie. – pośle SLD Witoldzie Gintowt-Dziewałtowskim, który parę lat temu trzema głosami przegrał z Szatkowskim bój o fotel wojewódzkiego przewodniczącego partii: On się nie wyleczy z kompleksów na tle Szatkowskiego. – przedwyborczych wizytach premiera Millera w Olsztynie: Nie należy ich postrzegać wyłącznie jako przybycie na pomoc Szatkowskiemu. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prochy do pieczenia – Poproszę Tyskie i dwa skręty. – Prącie bardzo. Razem szesnaście zydli. – Barmanka drapie się w głowę widząc dwustuzłotowy banknot. – O kurwa! Nie mam wydać. Zapiszę cię na zeszyt. Jak będziesz wychodziła, to się rozliczymy. – Siur – odpowiadam jej z uśmieszkiem bakterii bifidus-activ. Biorę skręty, piwo i siadamy z koleżką pod zamalowanym ciemną farbą oknem, na fotelach pożyczonych z Fiata 125p. Nagle z okolic baru dobiega nas głośne – pizd! – Staaary! Uważaj, bo bar przewrócisz. To prowizorka jest, odwrócony regał. Rozumiesz, na nóżkach. Myślicie, że to sen albo feeling po dobrej trawie. Nic z tego. Najrealniejszy real. Jesteśmy na otwarciu nielegalnej knajpy. – Co nam strzeliło do głowy z tym interesem? Nuda. Jest nas czworo, że tak powiem, właścicieli. Znamy się z roboty. Pracujemy w tym samym lokalu na mieście. No i ustawa antymarihuanowa. Mieliśmy dość przypalania pod stołem. W pewnym wieku to już nie wypada. Na legalu wynajęliśmy od faceta suterenę, 800 zł za 50 m na... pracownię malarską. Wnętrze to wszystko my. Czekaj chwilę, bo drynda telefon. – Halo – Rychu podnosi słuchawkę. – Cześć Majka! No wpadaj. Jest już spora ekipa. Dobra, bądź za godzinę. Ty! A tak w ogóle skąd masz numer na ten telefon? Ja ci dałem? Ale jaja. Podaj mi ten numer. Majka, muszę kończyć. Czekamy. – Wreszcie mam ten zasrany numer. Tydzień temu go zgubiłem. Zadzwoniłem do właściciela. On też zapomniał. Wyobrażasz to sobie, nielegalna knajpa bez telefonu? Komórki tu mają dupny zasięg, zwłaszcza Idea. Za to domofon mamy oddzielny. Żadne tam hasło. Wszystkich gości filtrujemy. Tylko znajomi i znajomi znajomych. Bo wiesz, za taki numer mogliby wpakować nas do pudła. A do tego marycha z haszem w lodóweczce. Ale powiedz sama, jak my, starzy anarchole, moglibyśmy włóczyć się po urzędach i dawać w łapę zasranym biurwom za byle papier czy zezwolenie. Wstyd i hańba. Dlatego cała reszta jest nielegalna. Żadnych fiskusów i innych zusów. Całkowite podziemie. W centrum stolicy. Sąsiedzi są OK. Sąsiadka z góry właśnie wycisza sobie chatę, bo muza fajna, ale za głośno. Spójrz na to obiektywnie. Tu jest jak kiedyś w osiedlowych klubach, zanim Amerykańcy obstawili nas swoimi tandetnymi sieciami kafejkowymi. Kup sikowatą kawę za dychę, a ciastko dostaniesz gratis. Na samą myśl chce mi się rzygać. A u nas domowa atmosfera, dobra, niekomercyjna muzyczka, można zagrać w chińczyka czy kości, a przy tym zapalić skręta czy zjeść ciasto haszyszowo-marihuanowe. – Nie jadłaś? O w życiu! Po jednym kawałku masz taki feeling, jakbyś nad Gangesem plotła wianki z nagietków. To jest ciasto kosmiczne za 10 zeta kawałek. Przypomnij mi, to Pietka, nasz kucharz, da ci przepis. Cały skręt chodzi w cenniku za 13 zł. W asortymencie mamy też ciasto domowe. Dziś jest szarlotka. Poza tym herbaty argentyńskie z żywych liści, żadnych koncernów i globalizmu, Finlandia za 5 zł, Żołądkowa za 4. Do tego śledzik, ogórek i chleb ze smalcem. Piwo jest za 3 zeta, ale Heineken już za 6. Otwarci jesteśmy codziennie od 21. Bez "do". Poczekaj, ktoś puka w okno. Następni goście. Afrykańczyk (lub Afroamerykanin) haszyszowy czas przygot. 1 h, 100 g – 320 kcal Składniki: 2 szkl. mąki 2 kostki masła 1 szkl. cukru kakao (ilość w zależności od pożądanego efektu, Nigeryjczyk: 10 łyżeczek, Mulat: 5 łyżeczek) 5 łyżeczek proszku do pieczenia 1 jajko 1 szkl. mleka 6 gietów (gram) haszu Wykonanie: Rozpuszczamy hasz w uprzednio już podgrzanym, ciepłym mleku. Wszystko podgrzewamy, aż haszysz całkowicie się rozpuści. Dodajemy mąkę, cukier, proszek do pieczenia i jajko. Wszystkie składniki dobrze mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Wlewamy do brytfanny i wstawiamy do pieca nagrzanego do 200 stopni. Pieczemy około 20 minut. Nie wyłączamy piekarnika, zanim nie sprawdzimy, czy ciasto się upiekło. Drewniany patyczek wbijamy w placek i patyk wyjmujemy. Jeśli zostają na nim glutki, ciasto musi się jeszcze dopiec. Piekarnik wyłączamy wtedy, gdy patyk będzie suchy. UWAGA! Nie żremy ciasta, zanim nie wystygnie (jakaś godzina), bo wtedy uczta skończyć się może skrętem kiszek i rozstrojem żołądka. Tort śmietankowo-marihuanowy czas przygot. 1,5 h, 100 g – 450 kcal Składniki: 250 ml mleka pół kostki masła 10 g marychy pół litra śmietany 36 proc. 2,5 szkl. mąki, najlepiej tortowej 1 szkl. cukru 1 cukier waniliowy 3 łyżeczki proszku do pieczenia orzechy włoskie i laskowe (wedle uznania) 1 tabl. białej czekolady Wykonanie: Placek Mleko podgrzewamy na małym ogniu. Kiedy zaczyna parować, wrzucamy maryśkę, dodajemy masło. Wszystko razem musi się zagotować. Następnie, nie czekając aż wystygnie, dokładnie miksujemy. Odstawiamy do wystygnięcia. Następnie dodajemy mąkę oraz siekane orzechy, proszek do pieczenia, startą na tarce czekoladę. Dokładnie wszystko mieszamy. Wlewamy do nasmarowanej olejem brytfanny. Wstawiamy do pieca nagrzanego do temperatury 200 stopni, minutnik nastawiamy na 20–30 min. Ciasto wyjmujemy, gdy spód jest rumiany. Krem Śmietanę rozlewamy na pół. Jedną połowę ubijamy z cukrem waniliowym, drugą z normalnym – tak by powstała bita śmietana. Upieczony placek kroimy na pół i przekładamy kremem. Drugą połowę przekładamy drugim kremem, łącząc podzielone placki. Wystrój zewnętrzny wedle okazji i uznania. Uniwersalny: siekane orzechy, kakao i winogrona. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pani i jej Moszna Zamczysko jest przepiękne. Ale członkiem przeżarte na wskroś. Chujowa jest nazwa miejsca, gdzie stoi. Wewnątrz panuje chujowa atmosfera. Chujowo czują się pracownicy ulokowanej w zamczysku instytucji, jej klienci i miłośnicy. I nawet nas próbowano zrobić w chuja. Moszna encyklopedyczna. Jest to skórno-mięśniowy worek będący w istocie uwypukleniem jamy brzusznej. Worek ten mieści jądra. Jądra mogą znajdować się w mosznie stale lub tylko w okresie rui. To zależy od tego, czy chodzi o mosznę człowieka, małpy człekokształtnej lub mięsożercy czy też o gryzonia w rodzaju myszy lub szczura. Moszna geograficzna. Jest to maleńka opolska wieś, która powstała tylko dlatego, że pruscy arystokraci Tile-Wincklerowie wybudowali tutaj swoją rodową posiadłość. Po arystokratach pozostała kuta brama, strzeżona przez dwa kamienne lwy, park i piękny zamek, który mieszkańcy Opolszczyzny uznają za swój Disneyland z powodu 99 wież i wieżyczek. Psychiatryk w Disneylandzie Obecnie w zamku w Mosznej mieści się Centrum Terapii Nerwic. CTN ma trzy oddziały psychiatryczne i około 140 łóżek. Leczą się tutaj psychopaci, paranoicy, niedoszli samobójcy. Ludzie wychodzą ze stanu ciężkiej depresji. W Mosznej bywają także turyści zwiedzający zamek i park albo nadziane snoby, które nocują w jednym z kilku hotelowych apartamentów. Wabi ich tu pani na Mosznej Krystyna Rawska – dyrektorka Centrum (patrz repr. z folderu reklamującego ośrodek). Zamek w Mosznej należy do samorządu województwa opolskiego. Od niedawna w Urzędzie Marszałkowskim leży wniosek o prywatyzację CTN wraz z całą posiadłością. Gdy o projekcie prywatyzacji dowiedzieli się członkowie Towarzystwa Przyjaciół Mosznej, zarzucili nielojalność dyrektorce Centrum, próbowali ją usunąć z Towarzystwa aż wreszcie – uznając, że ich działalność straciła rację bytu – postanowili rozwiązać Towarzystwo. Śmietanka lubi psychicznych W konflikt zaangażowani są ludzie należący to tzw. śmietanki towarzyskiej. Na Opolszczyźnie w dobrym tonie było zapisać się do Towarzystwa Przyjaciół Mosznej. O członkostwo zabiegali więc samorządowcy, dyrek-torzy, profesorowie, biznesmeni. Jednak nie wszyscy dostąpili tej łaski. Odmowa spotkała na przykład współwłaściciela sąsiadującej z ośrodkiem stadniny koni, którego rekomendowała Krystyna Rawska – dyrektorka CTN i członkini zarządu Towarzystwa Przyjaciół Mosznej. Teraz – czarna owca. Ona sama też siebie zalicza do elity. Tyle że nieopolskiej. Była prezydentem Świętochłowic (jedno z miast aglomeracji katowickiej), potem przewodniczącą tamtejszej Rady Miasta, wreszcie lokalnym liderem Platformy Obywatelskiej i kandydatką tego ugrupowania do Sejmu. O wyczynach Rawskiej z tamtego okresu nie będziemy się rozpisywać. Dość wspomnieć, że wywalono ją i zza prezydenckiego biurka, i zza biurka przewodniczącej rady. A w wyborach parlamentarnych przepadła z kretesem. Geniusz zarządzania W momencie mianowania na stanowisko dyrektora CTN Krystyna Rawska dopiero zdobywała konieczne kwalifikacje. Podobno przedstawiła tak powalający program naprawczy placówki, że zarząd województwa opolskiego jednogłośnie zaakceptował jej kandydaturę. To było w lutym 2002 r. Miała być tymczasowym dyrektorem – do rozstrzygnięcia konkursu. Konkursu nie ogłoszono do dziś, a rok temu w czerwcu Rawska dostała do ręki 6-letni kontrakt. Już pół roku później członkowie Towarzystwa Przyjaciół Mosznej, pracownicy Centrum Terapii Nerwic, a nawet pacjenci byli przerażeni poczynaniami nowej dyrektorki. Z braku miejsca pominiemy szczegóły, choć niektóre są bardzo smakowite. Powiedzmy tylko, że donosy na dyrektor Rawską trafiły do trzech bardzo ważnych instytucji. Do zarządu województwa opolskiego trafiła skarga na dyrektor Rawską podpisana z imienia i nazwiska przez kilkoro pacjentów. Skargę wywalono do kosza. Do prokuratury trafiło doniesienie dotyczące wyszynku alkoholu na terenie CTN. Prokuratura olała doniesienie. Trzecią z tych instytucji (jak się okazuje, najbardziej godną zaufania) była redakcja tygodnika "NIE". Do nas trafiła długa lista poczynań Krystyny Rawskiej. Były tu przykłady dewocji, łamania prawa, narażania na szwank zdrowia pacjentów. Niektóre fakty potwierdziliśmy. Na przykład o kastrowanych kotach, o planach likwidacji szpitalnej apteki oraz laboratorium. Temat jednak darowaliśmy sobie, bo nie potwierdziło się to, co najważniejsze. Czyli, że Centrum Terapii Nerwic dołuje. Urząd dał głos Ostatecznie przekonała nas przemiła rzeczniczka prasowa zarządu województwa opolskiego Violetta Ruszczewska. W urzędowej odpowiedzi, którą nas uraczyła, przeczytaliśmy m.in.: Dyrektor Krystyna Rawska pełni swoją funkcję od lutego ub. roku i przez ten czas znacząco i systematycznie polepsza się finansowa sytuacja tej placówki. W obecnej sytuacji w ochronie zdrowia, gdy niemal każda placówka boryka się z wielkimi długami, w Centrum Terapii Nerwic w Mosznej sukcesywnie zmniejszana jest strata finansowa (placówka przestała generować nowe straty w czerwcu, już po przyjściu dyrektor Rawskiej). Centrum Terapii Nerwic ma cały czas płynność finansową, tzw. strata kontrolowana na działalności bieżącej na koniec 2002 r. wynosiła 180 tys. zł (przy przychodzie za 12 miesięcy wynoszącym 4570 tys. zł). Przy długach innych placówek, nie tylko w naszym regionie można powiedzieć, że jest to dobra sytuacja finansowa. Cicha prywatyzacja? Uznaliśmy, że nie ma tematu, skoro dyrektor Rawska stanowi wzór szpitalnego menedżera. I potrafi to, czego nie potrafią inni dyrektorzy szpitali. Szczena nam opadła, gdy obejrzeliśmy zawartość koperty, o którą niżej podpisany potknął się na chodniku przed siedzibą redakcji. W kopercie było, że Centrum Terapii Nerwic jest co najmniej jeden milionik do tyłu. Czyli dokładnie coś innego, niż twierdziła pani rzecznik Ruszczewska. I jeszcze o utracie płynności finansowej, nienotowanej do tej pory stracie finansowej, braku realnych koncepcji poprawy sytuacji. Była też kopia pisma od zarządu Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia przy Centrum Terapii Nerwic w Mosznej do Rady Społecznej Centrum. Dowiedzieliśmy się, że nieprawdą jest, jakoby Rawska zmniejszyła straty finansowe. Pod jej rządami strata finansowa wzrosła ponad trzykrotnie w stosunku do roku, gdy CTN kierował jej poprzednik. Wyniosła 323 tys. zł (a pani rzecznik Ruszczewska wspomina o 180 tys.). Do tego jeszcze dochodzi 653 tys. zł zobowiązań. Związkowcy piszą: Do tej pory wszelkie zapewnienia ze strony Pani Dyrektor Krystyny Rawskiej o systematycznej poprawie sytuacji okazały się nieprawdziwe. (...) Sądzimy, że dotychczasowe działania Pani Dyrektor mogły stać się pretekstem do wszczęcia procesu prywatyzacji. Wytworzona atmosfera nie sprzyja prawidłowemu funkcjonowaniu Ośrodka, a przede wszystkim negatywnie wpływa na proces leczenia. Czyli – zostaliśmy zrobieni w chuja przez panią rzecznik Ruszczewską. Albo pani rzecznik została zrobiona w chuja przez kogoś z zarządu województwa, żeby nas w błąd wprowadzić. Po co ktoś łamie prawo prasowe, kodeks postępowania administracyjnego i kodeks karny? Może dlatego, żeby "NIE" nie napisało o planach prywatyzacji przepięknego zamku, będącego siedzibą jednej z najbardziej znanych i zasłużonych placówek leczniczych Opolszczyzny. Bo komuś mogłoby się wydać podejrzane, że instytucję zdołowano w ciągu jednego roku, a jak ją już dobrze zdołowano, to wtedy pojawiły się plany prywatyzacji. Wiadomo, gdy się prywatyzuje coś, co dobrze działa, to zawsze wybucha rwetes. A jak się prywatyzuje coś, co ledwie zipie, to można tłumaczyć się interesem społecznym. Szukaniem ratunku dla upadającej placówki. Jeśli się znajdzie kogoś, kto za psi grosz kupi bankruta, to można ten fakt przedstawić jako wielki sukces. Kto kogo tu chce wyruchać? Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Koktajl z ludzkiej krwi Jak okantować Narodowy Fundusz Zdrowia? Powie wam to szefostwo publicznej służby zdrowia w Katowicach. Już rok temu było wiadomo, że na leczenie mieszkańców stolicy Śląska będzie mało kasy. To samo dotyczy wszystkich miast, miasteczek i wsi w Polsce. Różnica między Katowicami a resztą Polski jest jednak taka, że gdzie indziej biadolą, a w Katowicach postanowili chwycić byka za rogi. Znakomita większość z około 300 tysięcy katowiczan korzysta z usług miejskich poradni i ambulatoriów tworzących jednostkę pod nazwą Samodzielny Publiczny Zakład Lecznictwa Ambulatoryjnego. SPZLA na początku lutego zawarł niekorzystny dla siebie kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia. Pospieszył podważyć jego skutki. Zaraz po podpisaniu kontraktu, na początku lutego, dyrekcja SPZLA zorganizowała szkolenia dla lekarzy. Lekarzy wzywano w grupach po kilkanaście osób. Spotkania odbywały się nie w budynku dyrekcji, lecz w różnych poradniach. Doliczyliśmy się co najmniej pięciu takich półtajnych spotkań. Prelegentami byli: dyrektor naczelny SPZLA w Katowicach Stanisław Wawrzyniak, dyr. do spraw lecznictwa Aleksandra Noras, zastępca dyrektora do spraw zarządzania zmianami Czesława Kozdraś. Lekarze dowiedzieli się, że od nich zależy, czy ich chlebodawca SPZLA pójdzie z torbami, czy nie. – Sugerowano nam, że mamy generować jak najwyższe koszty. Oczywiście nikt tak wprost nie powiedział, ale to było jasne – mówi lekarka z 15-letnim stażem w katowickich ambulatoriach. Lekarzom przypomniano o tym, że w rozliczeniach z Narodowym Funduszem Zdrowia obowiązują cztery typy porad, które są płatne: 1) żenująco nisko, 2) słabo, 3) przyzwoicie, 4) nieźle. Pierwszych dwóch typów należy unikać jak ognia, choć wiadomo, że nie da się ich całkiem wyplenić. Konsultacja osoby, która tydzień wcześniej przyszła do lekarza z objawami grypy, to właśnie porada typu pierwszego. Ale takiego pacjenta można dokładniej przebadać, zlecić jakieś specjalistyczne badania, zlecić analizę składu moczu bądź krwi. Zwiększy się liczba usług, które wyświadczono pacjentowi, albo zmieni się kategoria porady. Dyrektorzy byli trochę przestraszeni tym, co proponują lekarzom, więc nie podawali przykładów, jak można okiwać NFZ. Bardziej dociekliwym tłumaczyli, że każdy na pewno będzie postępował zgodnie z własną inwencją i doświadczeniem. Lekarze po szkoleniu wymieniali uwagi na temat złożonej im propozycji. Jak na przykład postąpić z dzieckiem, które się skaleczyło? Odkleić opatrunek, odkazić i ponownie przykleić? Walnąć zastrzyk przeciw-tężcowy? Wysłać do chirurga na dodatkową konsultację? Czy może potrzebne jest szycie? Co zrobić z pacjentem, który się przeziębił? Jasne, że lekarz pierwszego kontaktu zawsze może obawiać się powikłań. Trzeba więc posłać go do laryngologa. Dobrze jest też wykonać zdjęcie rentgenowskie. No i śledzić proces zdrowienia wyznaczając kolejne wizyty. Niezwykłą inwencją wykazali się pracownicy Centralnego Laboratorium SPZLA. Do nich trafia materiał biologiczny pacjentów. Próbki kup, siki w słoikach oraz krew. Załóżmy, że w ciągu jednego dnia w Katowicach pobrano krew do badania od 30 pacjentów (badanie pod kątem żółtaczki). Zamiast stwierdzić, który pacjent ma żółtaczkę, z tej krwi w Centralnym Laboratorium robią koktajl. Najpierw ją zlewają do jednego naczynia. Potem dodają odczynnik i czekają. Jeśli odczynnik wykaże, że w koktajlu jest krew osoby chorej na żółtaczkę, to każą badanie powtórzyć. Za drugim razem dzielą krew od pacjentów na trzy części po 10 próbek. Wlewają krew do trzech naczyń. I dodają trzy odczynniki. Pacjenci, których krew była w naczyniu, gdzie wykryto wirus żółtaczki, idą do kolejnego badania. I tak od ogółu do szczegółu. Mnożą się badania, oszczędza się odczynniki (bo tym sposobem zużywa się ich mniej, niż gdyby za pierwszym razem dodać 30 odczynników do 30 probówek). Ponoć wszystko jest zgodne z obowiązującymi w naszym kraju procedurami. Lekarze pierwszego kontaktu – ci, co siedzą w dawnych przychodniach rejonowych, a teraz poradniach ogólnych – kombinują po swojemu. Kombinują lekarze specjaliści, do których trafiają pacjenci ze skierowaniem od lekarzy pierwszego kontaktu. Nikt się nie wychyla, bo nikt nie chce podpaść dyrekcji. Ponieważ wszystko, co lekarze zalecają pacjentom, jest skrupulatnie ewidencjonowane, dobrze zatem wiadomo, kto ma w nosie prośby płynące z góry. W Polsce pokutuje pogląd, że wszyscy chcą wszystkich wykiwać. Rząd oszukuje obywateli, obywatele kantują państwo. Wreszcie obywatele kantują siebie nawzajem. Pomysł dyrekcji SPZLA w Katowicach wyjaśnia, dlaczego w kasie Narodowego Funduszu Zdrowia jest aż tak bardzo pusto. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tura bez kangura " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna PZPR w occie Ośrodek Badania Opinii Publicznej ogłosił, że w pechowym, bo w trzynastym roku Trzeciej Rze... czpospolitej po raz pierwszy więcej ludzi (40 proc.) oceniło dobrze rządy PZPR w Polsce, niż źle je wspomniało (35 proc.). Z tej okazji składam serdeczne gratulacje kolejnym przywódcom PZPR: Stanisławowi Kani, Wojciechowi Jaruzelskiemu i Mieczysławowi Rakowskiemu. Winszuję również znajomym członkom kierownictwa Partii Zbigniewowi Sobotce, Stanisławowi Cioskowi, Leszkowi Millerowi, Markowi Królowi, Kazimierzowi Barcikowskiemu, Zbigniewowi Messnerowi, Marcinowi Święcickiemu, Andrzejowi Werblanowi i in. W "Rzeczpospolitej" (nr 177/2002) Krzysztof Gottesman wywodzi, że niepociągnięcie do odpowiedzialności karnej osób rządzących w PRL – sprawców, jak twierdzi, zacofania Polski, odcywilizowania jej i zbrodni zachęca większość do wyrażania ciepłych uczuć wobec PZPR. Sądzę, że gdyby wyżej powymieniani siedzieli – jako ofiary represji politycznych wzbudzaliby jeszcze większą sympatię. Gdyby zaś wsadzać także za jej zdradzanie, powściągnęłoby się tylko szczerość ankietowanych. Gottesmanopodobni komentatorzy podkreślali, że ciepłą tęsknotę za rządami PZPR przejawia głównie gorsza i głupsza część społeczeństwa: ludzie starsi oraz niewykształceni prowincjusze. Umyka ich uwadze interpretacja najprostsza. Starsi dłużej żyli w PRL, więc lepiej ją poznali. Polska Ludowa programowo była państwem rządzonym w imie-niu i na rzecz warstw poprzednio gorzej urządzonych w kapitalizmie. Widocznie coś z etosu sprawiedliwości społecznej zostało w PRL aż do zmierzchu socjalizmu. Gdy prezes NBP przekonuje bezrobotnych, że ich interesy najlepiej wyrażają Bochniarzowa, Niemczycki i Kulczyk – bezrobotni po prostu Balcerowicza uważają za blondynkę. Natychmiast po ogłoszeniu rezultatu badań o PZPR ruszyła kampania propagandowa w radiu i prasie prawicowej obrzydzająca Polskę Ludową i jej siłę kierowniczą. Ocet na socjalistycznych półkach sklepowych narysowano w gazecie, pokazano w TV i wielokrotnie wspomniano o nim w radiu. Osobom, których dziś nie stać na ocet, więc nawet ten kwas kojarzy im się z dostatkiem, przypomniano także o braku sznurka do snopowiązarek i papieru do tyłka, co łączono też niekiedy z brakiem wolności. Ten ostatni niedostatek obecna propaganda ustawia już jednak podrzędnie. Propagandyści III RP pojęli wreszcie, że niedostatek wolności był dolegliwością bardziej elitarną od braku papieru toaletowego. A korzystanie z wolności wymaga teraz poziomu dochodów, który nie wszyscy osiągają. Przez ostatnie 13 lat obrzydzano PRL natrętnie wypominając Polsce Ludowej ocet, sznurek, papier w rolkach i stan wojenny. Jak widzimy, bez skutku. Gottesman i koledzy odziedziczyli wadę PZPR: stosowanie nadobfite jednostajnych, rytualnych argumentów bez sprawdzania ich skuteczności. I oto ocet się kłania. We wczesnym PRL odpowiednikiem octu była sanacyjna zapałka, którą chłop dzielił na czworo. Na opowieści o zapałce ludzie reagowali podziwem: cóż to były za zapałki, że ćwiartka się zapalała! Teraz ślinka cieknie ludowi na wspomnienie octu z socjalizmu. Cóż to był za ocet! Spirytusowy! Dawni antykomuniści i ich personel ze świeżego zaciągu słabo rozumieją narastanie nostalgii za Polską Ludową, gdyż jest to dla nich uczucie cudze. Któż zaś zrozumie miłość, której nie podziela. I ja nie potrafię zrozumieć np. upodobania do papieża, sportu, pizzy i red. Pieńkowskiej. Prasa narodowokatolicka i prawicowa, w rodzaju "Gazety Polskiej", stale i z niesłabnącym ferworem demaskuje zbrodnie stalinizmu dziwując się przy tym, że tak marnie się sprzedają wyspecjalizowane w tym gazety i czasopisma. Czy jednak, aby to sobie objaśnić, ktokolwiek zestawił np. liczbę ludzi, którzy w epoce Bieruta zmienili na korzystniejszy swój status umysłowy, społeczny, zawodowy i materialny z liczbą ofiar ówczesnych represji? Czy ktoś się zastanowił, dlaczego ta część dawnych elit, która za Bieruta nie była kokietowana lecz represjonowana, po 1956 r. stała się w większości przyjazna wobec "reżimu" i robiła potem kariery w jego obrębie? 35 proc. prywatnych przedsiębiorców odpowiedziało badaczom z OBOP, że chciałoby się przenieść na powrót do PRL. Czyż ci beneficjenci kapitalizmu pragnęliby ze spirytualiów pijać tylko ocet? Ów arcykwaśny ocet z PRL dlatego ma dla nich słodki smak, jak cała epoka niedoboru, że wszystkie wytworzone wówczas towary i proponowane usługi kupowane były natychmiast, drogo i bez grymasów. Nie gnębiła przedsiębiorców konkurencja, brak zbytu, niespłacone kredyty, niewypłacalni odbiorcy. Biurokratyczne spętanie przedsiębiorczości stale zaś słabło, podczas gdy współcześnie się wzmaga. Rekapitulując: świadomi antykomuniści stanowili w PRL ekskluzywną sektę wojującą z reżimem przez rozgłaszanie, a niekiedy wyolbrzymianie jego wad. Jak to zwykle bywa, w propagandę tę najsilniej uwierzyli sami propagandziści. Po czym dziś dziwują się i boleją nad tym, że większość nie postrzega PRL tak jak oni. Sądzą, że większość – jako głupia – okazała się niepodatna na racje arcymądrej mniejszości. To mniemanie także jest odziedziczone po partii przewodniej PRL. Bierze się wprost z leninowskiej teorii o awangardzie klasy robotniczej zastąpionej dziś klasą średnią. Podobnie zdradziecką wobec swoich politycznych przewodników. Cztery razy bezskutecznie prosiłem o przyjęcie mnie do odnoszącej dziś moralny sukces PZPR. W grudniu 1989 r. czyniłem to po raz ostatni. Wspominam o tym dla podkreślenia, jak niedzisiejsza to była partia pod względem swej wybredności. Nie zdziwię się więc, jeśli lewica – tak czuła na nastroje społeczne – postanowi sztandar wprowadzić i PZPR odtworzy, aby przypodobać się społeczeństwu i wygrać wybory parlamentarne. Będę jak zawsze klaskał Partii z galerii dla widzów Sali Kongresowej. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sto bękartów dla Szymczychy To jest możliwe tylko w Pomrocznej: propozycję referendum w sprawie dopuszczalności aborcji uznać za podżeganie do ludobójstwa. W przeciwieństwie do większości liderów lewicy Marek Borowski nie ściemniał, tylko powiedział otwarcie, że obecna ustawa antyaborcyjna nie jest dobra, SLD nie rezygnuje z postulatu jej zmiany, ale dziś nie ma ku temu warunków (brak niezbędnej większości w Sejmie, wiadome orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, priorytet dla spraw europejskich). Dlatego uważam, że złagodzenie reżimu antyaborcyjnego może być w Polsce rozstrzygane tylko w drodze referendum, tak jak w wielu innych krajach. Ten fragment wywiadu dla PAP wywołał burzę, jak gdyby Borowski nawoływał do rzezi niewiniątek. Karzełki o małych móżdżkach podniosły wrzask, że stał się nieodpowiedzialnym ekstremistą, który szykuje zamach na życie poczęte, co wywoła wojnę domową, pomór i gradobicie. Tak oto dożyliśmy czasów, gdy sama wzmianka o referendum w sprawie aborcji staje się... niepoprawna politycznie. Zakłóca spokój poważnych ludzi pochłoniętych aferą Rywina i walką o biopaliwa, a zwłaszcza opluwaniem przeciwników, co uchodzi za zajęcie wielkiej doniosłości, wręcz obowiązek wybrańców narodu. Jazgot po wypowiedzi Borowskiego, w rzeczywistości bardzo wyważonej, świadczy tylko o tym, jak głęboko dali się zepchnąć do narożnika ludzie zdrowi na umyśle. W tej paranoicznej atmosferze głupieją – lub koniunkturalnie rżną głupów, co jest jeszcze gorsze – nawet jednostki w miarę rozsądne. W niedzielę 19 stycznia "wybryk Borowskiego" wałkowali goście Olejnikowej w Radiu Zet. Prezydencki minister Dariusz Szymczycha pozwolił sobie przy tej okazji na wypowiedź godną Marka Jurka. Powiedział mianowicie, że on osobiście nie wyobraża sobie referendum w kwestii aborcji, bo jakże to tak – głosować nad tym, co jest dobre, a co złe? To wręcz niedopuszczalne. Jedyną możliwość zmiany ustawy widzi Szymczycha w tym, że znajdzie się odpowiednia większość w parlamencie. A jak się nie znajdzie, to wszystko zostanie bez zmian i też będzie dobrze. Inaczej mówiąc, do głosowania w kwestiach moralnych nie jest uprawnione – jak to określa niezapomniany bon mot posłanki Nowiny-Konopczyny – przypadkowe społeczeństwo. Powołani są do tego wyłącznie parlamentarzyści. 460 posłów i 100 senatorów, którzy z natury rzeczy mają prawo narzucać swoje prywatne poglądy 38 milionom obywateli. Autorytety moralne i intelektualne: Lepper, Giertych, Wrzodak, Macierewicz, Janowski i inni. Także mandatariusze oskarżeni o pospolite przestępstwa, podejrzani o handel ustawami, lobbyści od jogurtu czy rzepaku, schowani za immunitetem kombinatorzy, łowcy posad, niedokształcone matołki, oszołomy z obłędem w oczach i najmniej w tym towarzystwie szkodliwi miłośnicy prostych rozrywek, którzy w ogóle nie trzeźwieją – mają być wyrocznią w sprawie dobra i zła. Rozumiemy, że prezydencki Szymczycha musi być tubą swego szefa i w ślad za nim przekonywać naród, że ustawa antyaborcyjna to coś w rodzaju bomby: nie dotykać, bo wybuchnie. Niech jednak używa przy tym lepszych argumentów, zamiast bezmyślnie powtarzać lansowane przez czarnych idiotyzmy. Ulubiona teza "czarnej propagandy", natrętnie – i, jak widać, skutecznie – wbijana ludziom do głów, brzmi: nie głosuje się nad zagadnieniem dobra i zła. Nikt jednak nie zamierza pytać w referendum, czy przerywanie ciąży jest dobre, czy złe. W wielu krajach europejskich odbyły się referenda, w których pytano, czy prawo ma pozwalać na aborcję, a jeśli tak, to w jakich przypadkach. Pytanie nie dotyczy więc moralności, lecz stanowionego przez państwo prawa. Kościół kat. i przykościelni politycy nie mogą, niestety, liczyć na to, że zakaz aborcji wyświetli się na niebie, z podpisem Pana B., do wtóru anielskich trąb. Skazani są na demokrację parlamentarną, w której – ku ich żalowi – decyduje większość. Rozumowanie czarnych jest więc następujące: jeśli nad aborcją głosują parlamentarzyści, to dobrze (bo w ten sposób weszła w życie ustawa antyaborcyjna). Jeśli głosują sędziowie w Trybunale Konstytucyjnym, to też jest OK (bo większość w tym gremium ma katoprawica). Jeśli głosować miałby naród w referendum, to źle (bo wtedy wynik jest niewiadomy). Rzecz jasna, łatwiej wywrzeć nacisk na posłów i senatorów, niż sterroryzować moralnie wielomilionowy elektorat głosujący anonimowo, za kotarą, bez żadnej kontroli ze strony kleru. Jak to jest, panie Szymczycha: Włosi, Belgowie czy Irlandczycy byli dostatecznie dojrzali, żeby głosować nad prawną dopuszczalnością aborcji, a Polacy do tego nie dorośli? Ta akurat kwestia nadaje się do rozstrzygnięcia w trybie referendum jak żadna inna. Nie wymaga wiedzy specjalistycznej. Dotyczy osobiście i bezpośrednio wszystkich dorosłych ludzi w tym kraju. Prawie każdy ma wyrobiony pogląd na ten temat. Głęboki podział społeczeństwa na dwa niezdolne do kompromisu obozy, pro life i pro choice, sprawia, że każda uchwalona przez przypadkową większość parlamentarną ustawa będzie kwestionowana. Jako taką legitymizację może mieć tylko prawo usankcjonowane wolą większości obywateli. Histeryczny sprzeciw Kościoła kat. wobec idei referendum świadczy o strachu przed klęską. W rzeczywistości jednak wcale nie jest pewne, kto by je wygrał. Ostatnie sondaże sugerują, że w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży z przyczyn społecznych Polacy podzielili się pół na pół. Łatwo też można sobie wyobrazić, jaką kampanię propagandową rozpętaliby sutannowi. Rzygać się chce na samą myśl o makabrycznych obrazkach ćwiartowanych płodów, chóralnym zawodzeniu starych dewotek, wrzasku młodych narodowców i innych atrakcjach, jakimi zostaniemy przy tej okazji uraczeni. Mimo to referendum w tej sprawie, nawet obarczone ryzykiem przegranej, byłoby olbrzymim postępem w porównaniu ze stanem dotychczasowym, ustanowiłoby nowe standardy demokratyczne, przeniosłoby nas wręcz do innego kraju. Bo jeśli raz obali się zasadę, że o najbardziej osobistych sprawach milionów ludzi decydować może wyłącznie wąskie grono wybrańców, to po pierwszym referendum będą następne. Jak w Irlandii, gdzie takie głosowania powtarza się co parę lat. Ostatnio wygrali tam o włos przeciwnicy proponowanego zaostrzenia restrykcji. Za parę lat bastion irlandzki padnie. Czy wtedy mają go zastąpić Malta i Polska? Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Życie codzienne w Unii Lepiej późno niż wcale – dlatego krzyczymy wniebogłosy. Żydy i masony wyprowadziły naszą Ojczyznę na manowce, żeby ją złupić. A Polaków katolików prześladować. W Unii lasy zżarte przez dymiące toksynami fabryki. Susza. Grzybów więc nie ma i nie będzie. Stan (po naszemu Stachu) tęskni do prawdziwków. Widział je w jakimś albumie. Jak dopada go grzybia chandra, chwyta dłuto, młot, kawał drewna i zapamiętale rzeźbi. Co? Grzyby. Same szlachetne okazy wychodzą. Najczęściej borowiki. Stan ustawia grzyby na stole i pożera wzrokiem na śniadanie. Rozkoszuje się ich widokiem na obiad. Zakąsza wizualnie na podwieczorek i na kolację. Jak się ma 150 euro renty miesięcznie, posilenie się grzybim obrazem krzepi. Przychodzą sąsiedzi i też łakomie spoglądają. Patrzą w ciszy. Czasem tylko ślinę ktoś głośno przełknie. Zgniła tradycja W samym sercu Unii stoi straszny dwór. Zanim Hitler wybrał się na pielgrzymkę do Polski, pałac należał do rodziny Chrzanowskich – bogatych ziemian o polskim politycznym nazwisku. Po wojnie państwo wywłaszczyło jaśnie państwo, a dworem zawładnęły pegeerusy. Po 1989 r. obszarnicy upomnieli się o swoje. I dostali. Pałac miał odzyskać dawną świetność. Zamiast tego popadł w całkowitą ruinę. Prawowity właściciel zapomniał o konieczności płacenia rachunków za energię. Przyszła energetyka i prąd odcięła. A że kościół był podłączony do tego samego licznika, gdyż tradycyjnie lubi się trzymać blisko pałaców, to również w świątyni zgasło światło. Chrzanowscy gdzieś przepadli. Zostały po nich ruiny, gnijące śmieci i ociemniały kościółek. W Unii nie mają za grosz szacunku dla tradycji. Karzeł laikatu Przenikliwi pasterze rzymskokatoliccy słusznie przed referendum bili na trwogę – kościół istotnie traktowany jest przez unijnych masonów po macoszemu. Świątynia tonie w ciemności, bo właściciel licznika nie płacił rachunków: taki pretekst do szykan znalazł zapluty karzeł laikatu. Żadna agencja nie podała tego newsa, bo media są przecież w rękach żydomasonerii. A sprzedajni krewni Judasza nie chcieli, żeby bogobojna Polska przed referendum dowiedziała się o prześladowaniach chrześcijan w Unii. Bo kto by wtedy nad Wisłą zagłosował na tak? Nikt, ani jeden szanujący się Polak katolik w ogóle do urny by nie polazł i Miller nie miałby powodu do telewizyjnej euforii. – Ksiądz powiedział, że w ciemnościach mszy nie będzie odprawiał. Ja tam mu się nie dziwię, bo swoje lata ma i niedowidzi. A po co ma głupoty jakieś wyczytywać po ciemku i mszę profanować? – Helen (Helcia) liczy sobie 80 wiosen. W Unii zamieszkała zaraz, jak się wojna skończyła. Najpierw było fajnie. Potem przyszli z urzędu i powiedzieli, że zboże w chałupie ukrywa. Zabrali wszystko. Łącznie z radiem. – Z politycznych powodów? Pan to jakiś głupi. Rachunków nie płaciłam! – objaśnia. Salve Regina Handel zorganizowany jest w Unii na modłę całkiem niepolską. Obywatele nie udają się do sklepów, bo to niemożliwe, gdyż stałych składów w ogóle tam nie ma. Za to co rano przyjeżdża do nich sklep na kółkach. W obwoźnym spożywczym kupują chleb i inne artykuły pierwszej potrzeby, ale wina naszego powszedniego nie: budżet rodzinny by tego nie zdzierżył. Infrastruktura. Latem na powietrzu załatwiać się przyjemnie. Jest nawet taki szlagwort: "nie ma to jak w letniej porze, można wypróżnić się na dworze!". Lecz zimą? Co miłego dla ucha można zaśpiewać a propos załatwiania się pod gołym niebem podczas grudniowej zadymki i przy 25-stopniowym mrozie? Co poza Salve Regina zanucić na tę dramatyczną okoliczność? A coś zaintonować trzeba, bo żaden mieszkaniec Unii nie ma w domu toalety, zaś potrzeba strzelania kupy nie ma charakteru sezonowego i nie zależy od pogody. To, co organizmom nieprzydatne, obywatele całorocznie wydalają w drewnianych, przewiewnych przybytkach usytuowanych w przydomowych ogródkach. Rekreacja i wypoczynek. Miejscowi zadowalają się urokami najbliższej okolicy. W lecie zażywają kąpieli w strudze koloru księżej sutanny i głębokości miski dla psa marki pinczer. Zimą masowo szydełkują, podśpiewują i rozmyślają. Unia azjatycka Co światlejsi obywatele Najjaśniejszej Rzeczypospolitej od razu wiedzieli, że na przystąpieniu Polski, kraju upośledzonego najwyżej w średnim stopniu, zyska wyłącznie zacofana Unia. Już teraz, nim znaleźliśmy się w tym bezbożnym gronie, widać tę tendencję jak na dłoni. W maju do Unii przybył Marek Pol, minister od infrastruktury. Przyjechał, żeby ludzi przekonać, że Polska musi do Unii Europejskiej. Gościa przyjęto z udawaną estymą. – Przed przyjazdem ministra latarnie nam zainstalowali, kawałek drogi wybudowali, a przedtem mówili, że nie ma pieniędzy. Trawę na zielono pociągnęli, do tego koncert urządzili i piknik z piwem. A pałac zakryli siatką maskującą, żeby nie straszył. – Henry (Heniu) ma 40 lat i w Unii mieszka od urodzenia. Roboty nie ma, a na emeryturę za wcześnie. Chodzi sobie i ciężko oddycha, bo upał. Przysiądzie w cieniu, poduma nad polityką... I wychodzi mu, że Polska faktycznie musi do Unii, bo ta tutaj Unia to Azja normalna. * * * Unia to miejscowość w gminie Strzałkowo, powiecie słupeckim i województwie wielkopolskim. Zamieszkuje ją 13 rodzin liczących łącznie 50 osób. Podczas referendum większość głosowała za przystąpieniem Polski do Unii. Lokal wyborczy znajdował się w Graboszewie – z cztery kilosy od Unii. Fot. TOMASZ KOPRUCKI Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bełty naszej młodości U Zdzicha "Pod Kasztanem" zawsze było rojno i gwarno. Lato czy zima, przednówek czy żniwa. Chłopy ciągnęły do baru, jak nie przymierzając dewoty z kółka różańcowego do cudu, który pojawił się na desce od szałerka i płakał żywicznymi łzami. Bufetowa Jadzia, zwana przez miejscowych szczekaczką, pierwsza wiedziała, kto kopnął w kalendarz, komu podprowadzili nocą świniaka, jak stoi żywiec i kto dał na zapowiedzi – choć gołym okiem było widać, że dać musi, bo dziewczynie zeppelin sięgał pod sam nos. Widocznie na nic zdało się poświęcenie siostry Wincenty, która na katechezie ględziła o wstrzemięźliwości przedmałżeńskiej i cnocie miłej Panu. Bufetowa Jadzia wyznawała własną teorię na temat seksu, wedle której, jak Pan Bóg przeznaczy, to i na drodze rozkraczy. Olewała też coniedzielne kazania plebana, który grzmiał z ambony, że piorun z jasnego nieba spali ten przybytek rozpusty, tę Sodomę i Gomorę. Bywalcy baru Pod Kasztanem, którym religia kojarzyła się z tłustym czwartkiem, a komunia z flachą wina marki Belzebub, nie brali sobie do serca przykazania, żeby dzień święty święcić. Chłopaki nie męczyli czaszek szukaniem odpowiedzi na pytania ostateczne. Metafizykę pojmowali na swój własny sposób: każdy kiedyś osiągnie metę ziemskiego padołu, z tą różnicą, jakie będzie miał stężenie alkoholu we krwi, gdy go ułożą w pozycji horyzontalnej. Cena "Arizony" na razie nie wykazywała tendencji wzrostowej, toteż każdy nowy dzień witano radośnie, choć z porażającym bólem pały. Życie na bani, wbrew pozorom, narzucało pewien rygor. Co rano obezwładniająca myśl, że trzeba zwlec się z wyra, udźwignąć kaca, a nóżyska doprowadzić z rzymskiej cyfry V do cyfry II. Ten szczególny rodzaj samopoczucia leczyło się kolejnym klinem i słodką świadomością, że pod wieczór znów się doświadczy stanu lewitacji w barze Pod Kasztanem nad baterią butelek pełnych aż po gwint. * * * Kurde to były czasy! Nie to co teraz. "Pod Kasztan" nie warto zaglądać: pusto, zimno, biednie... trzeźwo, ersatz, cholera, nie życie. A co jest? Wokół ponuracy, których jedynym pragnieniem jest wlać w gardło kolejną szklankę mózgotrzepa. To skandal, profanacja, żeby "wisienkę" dzielić na porcje i przepijać do własnego odbicia w bufetowej szybie. Zanika barowy folklor, ten szczególny rodzaj bruderszaftu, gdy tolerowano od czasu do czasu picie na krzywy ryj i sprawiedliwie dzielono się szprotką na zagrychę. W przeszłość odchodzi kompan od kielona, niekończące się toasty: chluśniem, bo uśniem, pierdykniem, bo odwykniem, siup w ten głupi dziób... Jadzia już nie zatańczy kankana na stole, bo Zdzichu ją zwolnił, bar przebranżowił na spożywczo-kolonialny i... sam stanął za ladą. Ktoś zabrał radość. Może Saddam, może Miller, może Bruksela, a może plamy na Słońcu? Ubywa z wiejskich krajobrazów coraz więcej przybytków. Ostał się tylko kościół, cmentarz, remiza i kasztan, pod którym można wydudlić bełta na stojaka. Sklepowy Zdzichu też klnie, na czym świat stoi, bo interes padł na pysk jak Rychu Sznyta przy drugiej skrzynce piwa. Chodliwy teraz towar to chleb, makaron, wątrobianka, kurze łapy, chińskie zupki i smalec, który wrzucony do gara z kaszą dostarczy wszystkim po równo kalorii. Ludzie pytają o najtańsze mydło, najtańszy proszek, najtańsze smarowidło. Coraz mniej schodzi pasty do zębów i szamponu do włosów. Nie ma już zeszytu na borg, odkąd nie uregulowano długu za sezon 2001/2002. Masz forsę, dostaniesz towar, nie masz – fora ze dwora, pisz zażalenie na życie. Skoro Bóg stworzył biednych, niech ich utrzymuje. Jeśli komuś starczy na parę butów i gorący piec, jest najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Jeśli ktoś staje przed dylematem: kupić dzieciom kozaki czy reklamówkę indyczych korpusów albo zamienić to na węgiel w takiej ilości, żeby się piec nie obraził, to życie jawi się w zupełnie innym wymiarze: wyć do księżyca, kraść czy strzelić sobie w łeb. – To, że Kardasiowa całą emeryturę daje księdzu na "gregorianki" – mówi Zyga Pietuch – a żywi się zacierką i czerstwym chlebem maczanym w kawie, to jej sprawa. Ale żeby gospodarz z dziada pradziada nie miał pieniędzy na opłacenie prądu, kupno ropy, sztuczniaku i opony do traktora, woła o pomstę do nieba. Wieś osiągnęła poziom dziadostwa. Dawniej odmierzano czas od żniw do przednówka, dzisiaj odmierza się odwiedzinami listonosza, który pojawia się około pierwszego z chudymi emeryturami teściów, dziadków, pradziadków i ciotek rezydentek. Można za to przeżyć kilka dni, ograniczając do minimum zakupy w sklepie, chleb baby same wypiekają w domu, żeby było taniej, masło uklepią wysłużoną pralką Franią, pod warunkiem że ostała się krowa w oborze. * * * Waluś Grzyb pierwszej córce wystawił dom w mieście w trzy lata, dzisiaj psu budy nie skleci. Wstyd, żeby gospodarz na dwudziestu hektarach kupował dziesięć cetnarów węgla, bo na więcej go nie stać. Kiedyś wieś budziła się równo z pobrzękiwaniem baniek na mleko, szumem dojarek i pianiem kogutów. Dziś przesypia dany jej czas. W oborach cicho, krowy poszły pod nóż, koguty do rondla, gospodarze kupują mleko w kartonikach. – Mój Boże – żali się Waluś – czegom ja się nie imał: sad posadziłem, staw rybny wykopałem, pasiekę postawiłem, hodowałem konie, założyłem plantację truskawek, pomidory pod folią, boczniaka na sieczce, tucz kaczek, gęsi i indyków. Nie próbowałem jedynie hodowli żab, ślimaków, dżdżownic i strusi afrykańskich. Odpuściłem sobie tę menażerię i zapieprzam u niemieckiego bauera usuwając ptasie odchody na fermie. Pozostała mi tylko ziemia, którą będę sprzedawał miastowym na działki letniskowe. Pewnie mój ojciec się w grobie przewróci i będzie mi się śnił po nocach. A ja z czym wejdę do tej Unii? * * * Mała Ojczyzna, wiata przystanku autobusowego, pod którą można skryć się przed deszczem, obciągnąć flaszkę, zajarać szluga, rzucić mięchem i gadać o dupie Maryni. Pielgrzymka do Lichenia, szkolna wycieczka, robota na czarno w stolicy, jednostka wojskowa gdzieś w Polsce – to jedyna okazja, żeby się wyrwać z zaklętego kręgu przestrzeni. Wyrównywanie szans edukacyjnych wiejskiego dziecka, szumne hasło, które – używając języka naczelnego – można o kant dupy potłuc. Najlepsze szkoły czekają na tych z grubym portfelem. Wioski nie stać na opłacenie internatu, akademika czy stancji. Wioska z trudem wysupła 50 złotych na bilet miesięczny do najbliższej szkoły i załatwi praktykę u majstra. Na pytanie, co bym zrobił, gdybym wygrał milion w totolotka, tutejszy chłopak napisał: Urządziłbym balangę przez najbliższy tydzień, kupił brykę, dostawczy i odkupił od Zdzicha bar Pod Kasztanem. Autor : Zbigniew Jarzembowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyplutka Sto dwadzieścia kilometrów od Częstochowy, na południe od Warszawy leży miasto Kraków. Słychać je przez radio, gdy grają tam hejnał. Poza hejnałem o Krakowie słychać było niedawno, że Kraków to "kulturalna stolica Polski", a także zaśpiew "Nie przenoście nam stolicy do Krakowa". Skuteczny, bo ostatnimi laty to Kraków wycierał przedgabinetowe dywaniki, żeby się do Warszawy przenieść. I wyemigrowało za chlebem wszystko, co w Krakowie było najlepsze: Katarzyna Kolenda-Zaleska, "Przekrój", Jacek Ziarno, Jerzy Pilch, a nawet Bogdan Pęk. Z grubszych tytułów pozostał w Krakowie jedynie "Tygodnik Powszechny". I to nie ze względów patriotycznych; w Warszawie nikt by za takie grosze, jak ci z "Tygodnika", nie pracował. A nawet gdyby spróbował, to rychło by zdechł. A poza tym prymas by ich nie wpuścił, bo to konkurencja dla Radia Józef. Bo jak wszyscy wiedzą, w Warszawie zarabia się pieniądze, które potem można wydać podczas weekendu w Krakowie. Jakie tam tanie knajpy, łapali się za głowy, puszczając portfele, stołeczni posiadacze dobrych etatów. Ile tych knajp?! Na Poselskiej przynajmniej sześć, na Senackiej siedem albo już osiem, bo w Krakowie co tydzień otwierają nową knajpę. Wiedzą centusie, co ludzie ze stolicy lubią! Teraz nawet te knajpy już się przejadły. Może i tanio, może porcje duże, ale badziewie się robi. W knajpie u aktorów, w Rynku, Paulanera do szklanek po Żywcu leją, krzywi się znajoma panienka. Wiocha, a nie dawny magiczny krakówek. Nawet na Kazimierzu ci zrewitalizowani Żydzi już się stołecznym znudzili. To dobre dla galaret, emerytów z Reichu. Po co dziś jechać do krakówka, tłuc się dwie godziny z ogonkiem tym intercity? Mleczkę można zoba- czyć w Internecie albo w Wiedniu, w galerii Jagi Hefner. Kawa też tam lepsza niż w Noworolu. Życie umysłowe w krakówku skończyło się po wuju Potoku i Andrzeju Urbańczyku. Do tego Bereś spoważniał, Skoczylas przybladł – obaj uczepieni stołecznych rubryk cotygodniowych. Na górze w jedynym teatrze pusto – tak jak w "Masce" na dole. Recesja. Kiedyś jeszcze Kraków słynął artystycznymi skandalami. Obyczajowymi nawet. Dziś prawdziwych skandali już nie ma, bo wszyscy pod kurią kucają. Kiedyś Kraków rządził nawet w stolicy. Dziś kometa odrodzonego parlamentaryzmu Jan Maria Rokita, z podkulonym ogonkiem, walczy o resztówkę swej sławy, posadę wójta albo prezydenta Krakowa. Miasta, gdzie już niczego ekscytującego się nie produkuje, bo tamtejszy przemysł padł. Miasta, gdzie niczego nowego artystycznie się już nie tworzy, bo Szymborska się leni. Miasta kelnerów, barmanów, szatniarzy i sprzedawców oscypków. Częstochowa jest stolicą duchową, Wrocław kontrkulturową, Szczecin burdelową, a Warszawa pieniężną. A sto dwadzieścia kilometrów od Częstochowy leży miasto Kraków. Słychać je, gdy hejnał przez radio grają. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rzeczpospolita Leśna Potomkowie dumnych plemion słowiańskich, przyciśnięci przez życie w najlepszym z ustrojów, wracają żwawo do puszczy. Dla obywateli Unii Europejskiej las to tylko przyrodniczy termin oznaczający skupisko drzew, poszycia, runa i innych badyli. Dla nas w Pomrocznej las to coś więcej niż pokarm dla korników; to narodowy symbol. W puszczańskich ostępach chronili się nasi słowiańscy przodkowie, a na leśnych polanach zakładali osady. Stąd – jak wiadomo – wzięła się nazwa Polanie, a potem – Polska. Z lasu wyszło rycerstwo do bitew pod Płowcami i Grunwaldem, w nim kryli się młodziankowie przed carską branką, a też i wszelkiej maści powstańcy. Las żywił i bronił liczne partyzanckie organizacje, które walczyły z okupantem lub ze sobą nawzajem. To z lasu, a nie z moczarów wyszli chłopcy-moczarowcy, którzy poprawiając to, co sfuszerował pan Hitler, polowali na Żyda. Przez stulecia knieje nasze opiewali poeci i epicy. Dziś znów las stał się oparciem i ratunkiem dla tysięcy obywateli Pomrocznej. Ratunkiem jedynym, od kiedy gospodarka rynkowa tego najlepszego z ustrojów pozbawiła ich roboty i chleba. * * * Trasa E36, między przejściem granicznym w Olszynie a Bolesławcem, gdzie przechodzi w autostradę A4, to betonowa dwupasmówka przecinająca prosto jak w pysk strzelił Bory Dolnośląskie. Spękana nawierzchnia pamiętająca lata 30. wali po amortyzatorach i po dupie. Chwilę ulgi przynosi postój przy stoisku z płodami lasu. Grzyby świeże, suszone i marynowane, czerwone borówki, przeciery, wielkie słoje miodu i zioła w pęczkach. Stefan i Edek pracują niemal całą dobę. "Sklep" to kilka półek z towarem, dwa krzesełka i parasol. Gdy piździ, na zmianę chronią się w budzie z folii. – Jak my tu siedzimy, to bachory idą do szkoły, a baby do lasu – opowiada Stefan. – Jak my idziemy zbierać, to rodzina handluje. Biznes to biznes – szczerzy w uśmiechu przerzedzony garnitur żółtych zębów. – Za komuny – wspomina Edek – robiliśmy w pegeerze. Wielki kombinat był, zatrudniał ze dwieście osób. Były pieniądze, było co jeść i jeszcze deputaty w naturze. Potem największe menele w zakładzie założyły "Solidarność". Mówią: "Strajkujemy za lepszą Polskę". No to my solidarnie zastrajkowali. Przez tydzień nikt palcem nie kiwnął. Świnie tonęły we własnym gównie, kukurydza, buraki i jęczmień nie zbierane. Dyrektor pyta: "Czego chcecie?", a tamci na to, że wolnych związków zawodowych, podwyżki i żeby jedno pomieszczenie na kaplicę przerobić. Związek założyli, kaplicę zrobili, podwyżki nie było, ale za to powstały związkowe etaty. Tak to się ciągnęło, aż wszystko jebło. Kombinat zlikwidowali, ludzie poszli na kuroniówkę. Potem Agencja Własności Rolnej niby kogoś znalazła, żeby to wszystko kupił. Jakąś spółkę z Pomorza. Ludzie myśleli, że będą mieli robotę, ale chuja. Maszyny i sprzęt sprzedali, pól nie obsiali, na hipotekę wzięli kredyt w dwóch bankach i tyle ich widzieli. Na koniec nawet rury powyrywali i sprzedali na złom. Teraz obory, stodoły i chlewnie to jedna wielka ruina. Większość ludzi bez pracy i bez zasiłku. – Teraz las nas żywi – stwierdza Stefan. – Od wiosny do jesieni. Handlujemy wszystkim, co natura dała. Bazie, potem konwalie, palmy ładne się zrobi na Wielkanoc. Przez pół roku sprzedajemy winniczki do skupu. Kto to wpierdala, takie śliskie gówno? W czerwcu gonimy jagody, dalej poziomki, maliny, jeżyny, grzyby, jakie tylko chcesz. Jesienią także borówki, przeciery, weki. No i grzyby – borowiki, kanie, podgrzybki, kozaki. Zbieramy drewno, układamy w sągi i też są chętni, żeby kupić. Bukowe i świerkowe polana łykają bogaci, co mają kominki. Nie musimy rąbać drzew, bierzemy to, co suche. – Przy tej trasie mamy utarg – dodaje Edek. – Niemcy, Holendrzy, Belgowie, a nawet Angole kupują, ile wlezie. Jeden Holender zawsze u nas bierze przecier z borówki i kosze prawdziwków. U nich tego nie ma, za to modne jest to, jak mu tam, kurwa, ekologiczne żarcie. Co to za chujnia w tej Unii, jak tam nawet lasów porządnych nie mają. – Może mają, ale zbierać im się nie chce – mówi Stefan. – Za to tu, jak jagody albo grzyby wysypią, to w lesie człowiek obok człowieka. * * * Podobnych sklepów pod gołym niebem stoją setki, jeśli nie tysiące, przy wszystkich ważniejszych drogach zachodniej Polski przecinających wielkie kompleksy leśne – od autostrady A4 po Szczecin. Dla większości handlujących jest to jedyne źródło utrzymania. W ciągu ostatnich dziesięciu lat padły nie tylko Państwowe Gospodarstwa Rolne, ale także liczne tartaki, stacje przeładunkowe PKP i fabryki w małych miejscowościach. Państwo w zamian oferowało jedynie roczny zasiłek dla bezrobotnych. To, że Polska w ciągu kilku lat przestała być liczącym się eksporterem drewna, jest zasługą kolejnych rządów. – Co mam robić – pyta retorycznie Jurek sprzedający owoce lasu koło Szprotawy. – Moja firma w Nowej Soli padła jak kawka. Skończył się zasiłek, a jako bezrobotny nie mogę wziąć kredytu. W Biurze Pracy powiedzieli, że ledwie im wystarcza szmalu, więc nie mogą dać mi pożyczki na własną działalność. Siedzę tu i handluję tym, co cała rodzina uzbiera w lesie. Myślisz, że to kokosy? Totalna chujoza. Żeby było śmieszniej, wszyscy kroją takich jak ja. Nie chodzi mi o to, że czasem ktoś zapierdoli słoik z miodem albo grzybami i chodu. To normalka. Przyjeżdża taki Mercem albo Audicą, niby ogląda, marudzi, a potem sruu... do wózka i w długą. Jest jeszcze gorzej. Jakiś czas temu podjechał radiowóz. Drogówka, Volkswagen Passat. Wychodzi dwóch. Podchodzą, patrzą, niby pytają o ceny. Nagle jeden z nich przyczepia się, że nie mam koncesji. Mówię, że nie mam, bo nie jest potrzebna, a on na to, żebym udowodnił, że nie prowadzę skupu. Dałem im na odczepnego dwa koszyki prawdziwków i dwa słoje suszonych borowików. Wzięli, pojechali, nawet pocałuj się w dupę nie powiedzieli. Ale to nic. Ze dwa tygodnie temu przyjechała bryka: BMW, metalik, przyciemniane szyby, zielonogórska rejestracja. Wyłazi dwóch łysych pojebów, obaj w czarnych goglach i mówią, że mam im płacić 500 złotych co tydzień albo 15 procent utargu na miesiąc. Tłumaczę im, że zarabiam tu grosze, a oni mówią, żebym się zastanowił, bo przyjadą za tydzień. Słyszałeś kiedyś o haraczu od grzybów? Jeszcze ich nie było. Za to wysysa nas jeszcze ktoś. – Wiesz, co to jest: mały dupek z wielką dupą? – pyta Stacha. – Nie? To kleszcz. * * * Stacha prowadzi leśny sklep w pobliżu Czerwieńska koło Zielonej Góry. Tego roku w lasach województwa lubuskiego pojawiła się plaga kleszczy. Są spragnione ciepłej krwi i roznoszą kilka wirusowych choróbsk. – Najgroźniejsza jest w tym roku borelioza – mówią w zielonogórskim sanepidzie. – Choroba atakuje stawy i układ nerwowy. Może w pełni objawić się dopiero kilkanaście lat po ukąszeniu. W tym sezonie jej objawy wykryto u ponad 40 osób. Są to głównie tzw. zbieracze runa leśnego. – Człowieku – opowiada Stacha – co się w tym roku dzieje? Grzybów jak na lekarstwo, bo susza straszna. W zeszłym roku zbiór był dziesięć razy większy. Są za to plagi egipskie: kleszcze, szerszenie wielkie jak palec, żmije, a komary takie, że mogłyby porwać dziecko z kołyski. Jak tak dalej pójdzie, to zęby w ścianę wbić i zdychać. Las, mimo kleszczy i komarów, daje się wycyckać, więc niektórzy idą na całość. Nie tylko rąbią dobre, zdrowe drewno, ale też kłusują. – Są różne sposoby kłusownictwa – relacjonuje Józef Szafran, były leśniczy, obecnie zastępca dyrektora Karkonoskiego Parku Narodowego. – Pomijam te tradycyjne, ale zdarzają się nietypowe. Na przykład w Borach Dolnośląskich koło Parowej znajduje się kompleks stawów hodowlanych. Nad brzegiem pojawiają się nie tylko amatorzy świeżej rybki. Są specjaliści, którzy na wędkę łowią... kaczki. Inni stosują metody jak z wojny wietnamskiej. Koło Wlenia pewien rolnik polował na dziki. Kopał zwężające się doły z ostrym palem na dnie. Któregoś razu znaleziono w takim dole resztki dzika oraz szczątki ludzkie. Policja i leśnicy odtworzyli przebieg wydarzeń. Do dołu wpadł odyniec, ale nie nadział się na pal. Rolnik wziął siekierę i zszedł, żeby dobić zwierzę. Głodny, zdesperowany dzik rzucił się na prześladowcę i pokonał go. Nie mogąc wyjść z pułapki, żywił się nim. Z kłusownika zostało kilka kości, czapka uszanka i gumofilce. W końcu padł też odyniec. – Większość osób kłusujących w lasach zachodniej Polski – stwierdza nadleśniczy z Lwówka Śląskiego Sylweriusz Grzywa – poluje, żeby uzupełnić niedobór białka zwierzęcego. Łamią prawo, ale najczęściej dla własnych potrzeb. Kiedyś była szynka na kartki, teraz mamy zatrzęsienie mięsa, ale nie na każdą kieszeń. Dziczyzna kusi, chociaż mięso często skażone jest włosieniem, motylicą wątrobową lub innymi pasożytami. * * * Wszyscy ludzie lasu, na których miękką pytę położyła władza Pomrocznej, mają swoje święto i pięć minut, kiedy mówią o nich media. To jedyne w kraju Święto Grzybów, które w połowie września celebrowane jest w Węglińcu – mieścinie położonej w środku Borów Dolnośląskich. W ramach imprezy od sześciu lat odbywają się Mistrzostwa Europy w Zbieraniu Grzybów. W tym roku, jak zwykle, zawodowcy pokonali amatorów. Ci pierwsi to mieszkańcy najbliższych okolic, dla których grzyb to chleb powszedni; drudzy – to "reszta świata". Niestety, tegoroczny plon był wątły. Zdobywca pierwszego miejsca zebrał zaledwie 835 gramów grzybów. Na osłodę wystąpili artyści, o których mówi się z sympatią per "te stare grzyby": m.in. Zbigniew Wodecki i Formacja Nieżywych Schabuff. – My wiemy, co się dzieje – stwierdza jeden z organizatorów. – To skutek działania zjawiska zwanego El Ninŕo. Co parę lat zmienia się kierunek prądów morskich na Pacyfiku, stąd u nas susza, a gdzie indziej powodzie. To z kolei jest spowodowane przez efekt cieplarniany. A ten efekt wynika z tego, że Europa nie przestrzega wartości chrześcijańskich. Impreza, gdy większość miała już mocno w czubie, zakończyła się odśpiewaniem pieśni "Bór to jest nasz ostatni". Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mentoryzacja i autodebilizm Rząd pyta, czy na starość wolisz być lokajem, treserem młodzieży czy pomocnikiem bezrobotnego. Program 50+ to program zmierzający do zwiększenia kwalifikacji i szans na zatrudnienie osób w wieku powyżej 50 lat... 50-latkowie mogą na przykład: - Być mentorami osób młodych rozpoczynających prace, przekazywać im swoje doświadczenia, a dzięki temu przedłużyć też swoje zatrudnienie; - Świadczyć usługi socjalne – na przykład w postaci pomocy domowej lub opieki nad dzieckiem lub osobą starszą; - Tworzyć formy samopomocy, gdzie kilka osób bezrobotnych zakłada firmę, która poszukuje pracy na rzecz własną i kolegów. Cytat ten pochodzi z rządowego dokumentu pt. "Plan uporządkowania i ograniczenia wydatków publicznych". Dla 55-letniej np. pani inżynier, która straciła pracę, bo jej firmę zlikwidowano, urzędasy Millera mają propozycję: niech wygra konkurencję z młodymi w staraniach o robotę pokojówki u Kulczyka albo Niemczyckiego. Wcześniejsza emerytura nie dla niej. 55-letni hutnik miałby zostać mentorem młodych bezrobotnych. Pytanie: jak z tego mentorstwa można wyżyć? Złote myśli autorstwa nieujawnionego z nazwiska wesołego kretyna przekazano (15 października 2003 r.) członkom prezydium klubu parlamentarnego SLD na spotkaniu z premierem Leszkiem Millerem. Zamknięte dla osób postronnych spotkanie było poświęcone tzw. programowi wicepremiera Hausnera. Premier szukał dla tego programu poparcia w zapleczu parlamentarnym. I nie znalazł! Wysłuchał natomiast sporo cierpkich uwag również pod adresem projektu budżetu na przyszły rok. Mentor dla mętów? Najostrzej zaatakowały Millera i Hausnera posłanki Anna Bańkowska i Jolanta Banach. Rząd musi szukać oszczędności – zgoda, ale dlaczego na najbiedniejszych, żyjących już teraz poniżej minimum biologicznego – pytały. Tak zwane ograniczenie transferów socjalnych to jedynie słowny kamuflaż, pod którym kryje się przerażająca i złowroga treść. Planowana weryfikacja rent inwalidzkich w praktyce oznacza, iż ileś tysięcy osób – wiodących dziś "jedwabne życie rencistów" za ok. 600 zł miesięcznie – będzie się musiało utrzymać za ok. 40 zł miesięcznie, bo tyle wypłaca dziś opieka społeczna. Przez 10 lat kapitalistycznej transformacji wypychano ludzi z kurczącego się rynku pracy na renty i wcześniejsze emerytury. Dziś chce się z nich zrobić żebraków (pardon – mentorów). I to ma być socjaldemokratyczna propozycja dla ludzi zbędnych i odrzuconych?! Bańkowska i Banachowa rozumieją potrzebę racjonalizacji wydatków, przeraża je jednak brak wyobraźni co do społecznych skutków proponowanych rozwiązań. Ale obie posłanki SLD popierają na przykład źle widzianą przez PSL reformę emerytur rolniczych. Zgadzają się, że to wstyd, aby np. milioner Balazs płacił kwartalną składkę na KRUS w identycznej wysokości jak małorolny chłop z Podlasia. Pół na pół z ojczyzną Posłanka Anna Filek na spotkaniu u Millera zwróciła uwagę, iż jeśli trzeba szukać pieniędzy, to należałoby zajrzeć raczej do kieszeni najbogatszych, a nie do pustych portmonetek inwalidów i emerytów. Zaproponowała wprowadzenie czwartej stawki PIT. Premier Miller nie skwitował tego pomysłu publicznie. Odrzucił go minister Janik w "Wyborczej". Jednak w czasie spotkania Miller powiedział posłance Filek na ucho, że jest przeciw. Nie pomogło. Następnego dnia Filek zgłosiła na posiedzeniu sejmowej Komisji Finansów poprawkę wprowadzającą do ustawy o PIT stawkę 50 proc. dla 27 tysięcy najbogatszych zarabiających powyżej 250 tys. zł rocznie (tj. 20 800 zł miesięcznie). Pozwoliłoby to zmniejszyć przyszłoroczny deficyt budżetowy o ok. 800–900 mln zł. Incydent z posłanką Filek pokazuje, że Millerowi stopniowo kurczy się zaplecze polityczne w parlamencie. Kwiat SLD-owskich parlamentarzystów chce bronić socjaldemokratycznych pryncypiów, a nie małpować Tony’ego Blaira. Mierzi ich to, że od pewnego czasu Miller – tak jak Blair – nie jest w stanie oprzeć się sile uroku eleganckiego towarzystwa wyznającego filozofię ortodoksyjnego monetaryzmu. Obrazoburczy wniosek przedstawił Millerowi poseł Andrzej Brachmański, zielonogórski baron SLD. Zaproponował, aby rząd zlikwidował powiaty, zamiast drastycznie ciąć wydatki na pomoc dla najbiedniejszych. Powiaty kosztują ok. 16 mld zł rocznie. Z tego 10 proc. idzie na wynagrodzenia dla biurokratów. Koncepcja Brachmańskiego jest może i całkiem sensowna, tyle tylko że politycznie nierealna. Przecież współojcostwem reformy powiatowej do dziś szczyci się Krzysztof Janik, a mnóstwo działaczy SLD ma powiatowe posady. Ciąć powiaty zamiast podatków Poseł Marek Olewiński, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Finansów, zarówno na spotkaniu u Millera, jak i dwa dni wcześniej na otwartym posiedzeniu klubu parlamentarnego wyrażał wątpliwości co do projektu przyszłorocznego budżetu. Hausner jest wielkim ryzykantem, który spaceruje nad przepaścią, mając przy tym ręce związane za plecami – mówi Olewiński. Wybrał się na przechadzkę ścieżką, która w założeniu ma doprowadzić do zmniejszenia narodowego długu poprzez... obniżenie dochodów z podatków. Od strony teorii ekonomicznej rozumowanie Hausnera może i jest poprawne – mówi Olewiński – tyle tylko, iż w praktyce obniżka podatków nie zawsze przekłada się na odczuwalne przyśpieszenie wzrostu gospodarczego. Boleśnie tego doświadczył prezydent Bush. Kilka tygodni po tym, jak przekonał Kongres, aby ten uchwalił kolejną obniżkę podatków, okazało się, że 230 mld dolarów nadwyżki budżetowej odziedziczonej po Clintonie zmieniło się w 450 mld dolarów deficytu. Na fiasko przyjętej przez Busha koncepcji pobudzania gospodarki niższymi podatkami wskazuje laureat Nobla prof. Joseph E. Stiglitz. Idąc tropem rozumowania amerykańskiego noblisty poseł Olewiński zwraca uwagę, iż w Polsce zależność między wysokością podatków a wzrostem gospodarczym jest raczej słaba. W 1995 r. stawka podatku CIT (od zysków przedsiębiorstw) wynosiła 30 proc., PKB rósł w tempie 6 proc., a bezrobocie było mniejsze niż dzisiaj przy 27-procentowym podatku CIT. Niedawno Olewiński wytknął także Millerowi, że rząd niewiele robi, aby publiczne pieniądze wreszcie przestały znikać w Trójkącie Bermudzkim, jaki tworzą producenci leków, aptekarze i lekarze. Tu należałoby szukać oszczędności, a nie u emerytów, których rząd chciałby pozbawić automatycznej waloryzacji świadczeń – twierdzi poseł Olewiński. Wie, co mówi, bo sam ma córkę lekarkę. Olewiński pyta też resort finansów, dlaczego rząd nie wprowadzi obowiązkowych kas fiskalnych w gabinetach lekarskich i w kancelariach adwokackich, a uwziął się jedynie na taksówkarzy. Dużo nas... Lista nazwisk prominentnych poli-tyków SLD, którzy mówią "nie" programowi Hausnera i są sceptyczni wobec wielu zapisów w ustawach okołobudżetowych, jest bardzo długa. Przytoczyłem jedynie kilka. W tej sytuacji zaryzykuję twierdzenie, że przyszłość polityki gospodarczej i społecznej rządu Millera rysuje się raczej w ciemnych kolorach. Autor : Piotr Wadziński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Marszałek niewidzialnej armii W Hiszpanii wybory parlamentarne wygrali socjaliści. Czyli "nasi". Koledzy eseldowców z Partii Europejskich Socjalistów. Przegrali wybory prawicowcy aznarowcy. Też "nasi". Najlepsi sojusznicy ekipy Millera w grze "Nicea albo śmierć". Zwycięzcy "nasi" socjaliści ogłosili, że wycofują jak najszybciej hiszpańskie wojska z Iraku i że nie zamierzają "umierać za Niceę", jak to sobie w Polsce wymarzył Jaś Marysia Rokita. W zeszłym tygodniu kierownictwo SLD gościło bratnie kierownictwo SPD. Wzmocnione kierownictwem Fundacji im. Friedricha Eberta. W swych wystąpieniach niemieccy koledzy – towarzysze z Międzynarodówki Socjalistycznej – również zaprezentowali program antyrządowy. "Nie" dla interwencji w Iraku. "Nie" dla dzielenia Unii Europejskiej wedle amerykańskich interesów. Nasi spokojnie to wytrzymali. Polscy katolicy zwykle deklarują przyna-leżność do Kościoła rzymskokatolickiego i olewają wskazania dekalogu oraz nauk papieskich. Polscy socjaliści deklarują przynależność do Międzynarodówki i "pragmatycznie" zapominają o kanonie socjaldemokratycznych wartości. Ba, słysząc o deklaracjach zwycięskich w Portugalii socjalistów kpią po cichu: "Na pewno nie dotrzymają wyborczych obietnic". W Polsce można olewać wyborcze obietnice, bo w Polsce powołuje się partie, tak jak zakłada krótkoterminowe lokaty bankowe. Na okres jednej kadencji parlamentarnej. Potem cwańsi, wyżej notowani politycy przeskakują do kolejnej nowo powstałej firmy pod nowo brzmiącym, powabnym tytułem. W czasie gdy skazani na porażkę w przedwyborczych sondażach hiszpańscy socjaliści wygrywali wybory, u nas tliła się inicjatywa powołania nowej partii lewicy. Wedle plotek kuluarowo-medialnych nową partię firmować miał duet Celiński–Banachowa. Wspierać swym autorytetem marszałek Borowski. Fachowości dodawać Wiesław Kaczmarek. Społecznej wrażliwości – Jacek Kasprzyk. Niezłomności – Iza Sierakowska. No, a pyszną kiełbasę zabezpieczać Czesiek Pogoda. Partia jak marzenie, tylko znów nie wiadomo dokładnie, jaka to będzie partia. SLD, a wcześniej SdRP, powstał jako formacja ludzi o podobnych biografiach i z podobnego kręgu towarzyskiego. Zresztą wszystkie w Polsce partie polityczne powstają na gruncie towarzyskich znajomości. Idee i programy to sprawy wtórne, bo – jak mawiają pragmatycy wszystkich opcji politycznych – program wyborczy służy jedynie do wygrywania wyborów. Ponieważ SLD, trzymany dotąd w kupie przez związane z Leszkiem Millerem kierownictwo, leci w sondażach popularności wprost do politycznego grobu, to grupa popularnych jeszcze działaczy SLD chce stworzyć alternatywę wobec obecnego kierownictwa. Użyteczną na pewno dla zmiany premiera, ale czy gotową do założenia nowej partii lewicy? Przecież oprócz więzi koleżeńskich Borowskiego, Kaczmarka, Celińskiego, Banachową, Kasprzyka wielce różnią poglądy. A ściślej – różniły do tej pory. Czy będą oni zdolni do stworzenia jednolitego programu i – co ważniejsze – do realizowania go? Czy może będziemy mieli znowu do czynienia z sytuacją, że aby usunąć jedną grupę towarzyską trzymającą władzę, powołuje się inną. Skuteczniejszą w usuwaniu, ale czy równie skuteczną w odzyskiwaniu społecznego poparcia? Połączoną czymś więcej niż tylko chęcią utrzymania wpływów w społeczeństwie? Jeśli alternatywni wobec millerowców nie przedstawią alternatywnego programu, to na lewicy jedynie zamienimy Millerowską siekierkę na Borowski kijek. Do pogonienia Millera. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tragiczne skutki niewypicia wódki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyjdź z twarzą Oto jest głowa zwycięzcy. 1-Majowym idolem Czytelników tygodnika "NIE" wybranym w demokratycznym referendum esemesowym został EDWARD GIEREK, co widać wyżej w miniaturce, a w środku numeru, na str. 8–9 w pełnej krasie. Na tych stronach drukujemy plakat idola. Trzeba go nakleić na tekturę lub dyktę i można nieść w pochodzie 1-Majowym, wywieszać na balkonie obok czerwonej lub biało-czerwonej flagi, przykleić na drzwiach syna-kontestatora. Nie ukrywamy, że wynik referendum nas zaskoczył. Sądziliśmy, że wygra Che Guevara, bo jego portret jest najbardziej malowniczy i poważany przez socjalistów, komunistów i anarchistów. Po cichu liczyliśmy na generała Jaruzelskiego, który wprawdzie przyczynił się do likwidacji w Polsce socjalizmu (koślawego, ale jednak), lecz zrobił to również na życzenie klasy robotniczej. Nie wygrał Lenin, bo – wiadomo – Ruski. Ani Fidel, bo za długo gada. Co do naszych, polskich i całkiem współczesnych, pożal się Boże, socjalistów – to nie mieliśmy złudzeń, ale wyniki, które uzyskali, są doprawdy żenujące. Sami popatrzcie, jak rozłożyły się głosy: Gierek – 218 Che – 171 Jaruzelski – 111 Lenin – 56 Fidel – 40 Kwaśniewski – 18 Oleksy – 16 Borowski – 9 Miller – 4 Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poprawczak Ustawa o zmianie ustawy zmieniającej ustawę oraz o zmianie niektórych innych ustaw. Sejm pracuje, aż furczy. Piją na potęgę, potem po pijaku wsiadają do samochodów, angażują się w afery gospodarcze i kryminalne, biją się, nie rozliczają z podatków, prowadzą gry i gierki w obronie własnych interesów lub interesów ich grupy towarzyskiej, prężą piersi przed kamerami, w dupie mając swoich wyborców, uczestniczą w programach rozrywkowych radia i telewizji. Posłowie. Tak są postrzegani przez społeczeństwo, czego dowodem są wyniki badań opinii publicznej. A przecież to nieprawda. Oni jeszcze uchwalają prawo, bo podobno do tego zostali wybrani. Zatem w obronie tego, no, dobrego imienia polskiego parlamentu położymy u nóg tego głupiego społeczeństwa obraz pracy legislacyjnej posłów i senatorów. Niech wszyscy wiedzą, jak ciężko oni pracują. Fabryka prawa Teraźniejszy Sejm i Senat rozpoczęły urzędowanie w połowie października 2001 r. Fakt, że sporo projektów ustaw zostało po poprzednikach, ale wypracowano też kilkanaście własnych projektów. Efekt? W trzy miesiące 2001 r. nasz parlament uchwalił 73 ustawy, w tym 30 ustaw dotyczyło zmian już istniejących. Twórczość naszych parlamentarzystów przybrała na sile w grudniu. W jednym tylko dzienniku (Dz.U. Nr 154 z 2001 r.) znalazło miejsce 13 ustaw. Niezła średnia – 3,3 ustawy na tydzień. W następnym roku wzięli się do pracy z kopyta, żeby nadrobić koszmarne zaległości spowodowane bezsensownymi świętami Bożego Narodzenia i sylwestrem. Rok 2002 przyniósł nam, społeczeństwu, 187 ustaw, w tym 123 ustawy zmieniające dotychczas obowiązujące. Jeżeli ktoś myśli, że w tym roku fabrykanci prawa dali sobie chwilę oddechu, to się głęboko myli. Do tej pory przyklepano 87 ustaw, z czego 45 wprowadzało zmiany we wcześniej już uchwalonych. Krwawa robota. Cerowanie ustaw No to już teraz wiemy, że pracują jak wściekli. Warto popatrzeć, jaka jest jakość tej roboty. Nie czepiajmy się wszystkiego, weźmy do ręki tylko te akty prawne, które są istotne dla funkcjonowania tak skomplikowanego mechanizmu, jakim jest nasze państwo. Gospodarka jest ważna? Pewnie. Ustawa "Prawo o działalności gospodarczej" od chwili wejścia w życie w 1990 r. w latach 2001–2003 zmieniana była 11-krotnie. Państwo bez podatków obejść się nie może, to wie każde dziecko. A ustawę "O podatkach i opłatach lokalnych" ten parlament był łaskaw zmieniać 3-krotnie. Natomiast w naczelnym akcie dla tej dziedziny prawa – ustawie "Ordynacja Podatkowa" (Dz.U. 97.137.926) tylko w obecnej kadencji Sejmu wprowadzono 9 zmian, na dodatek w ustawie "O podatku dochodowym" od momentu obwieszczenia jednolitego tekstu (Dz.U. 00.14.176.) wprowadzono 29 zmian, przy czym sam artykuł 21 tej ustawy, to książka składająca się w samym ustępie 1. ze stu kilkudziesięciu punktów. Efekt jest znany wszystkim – nikt nic nie rozumie, nikt nic nie wie, wszyscy się mylą i plączą, a kiedy trzeba wypełnić PIT, to człowiek dostaje świra. Jak kto płaci podatki, to może troszkę się zgubić, ale dopiero ma ból głowy, jeżeli ma ambicje bycia przedsiębiorcą uczestniczącym w przetargach podlegających ustawie "O zamówieniach publicznych". Zmieniono ją w ciągu pół roku 5 razy. No dobra, przyjmijmy, że wszystko biedny obywatel przedsiębiorca przyswoił i leci do banku po kredyty albo po cokolwiek, a tu w banku wszyscy zajęci, bo studiują ustawę "Prawo bankowe", albowiem przez ostatnie dwa lata 8-krotnie parlament był uprzejmy ją zmieniać. Trzeba zatem wgłębić się w literę prawa, gdyż jej naruszenie może skutkować konfliktem z prawem, więc sądem i więzieniem. Fakt, policja, prokuratura i sąd też mogą być nieco zagubione, gdyż kodeks karny zmieniano 8 razy i to, jak się zdaje, nieco pospiesznie, gdyż zmiany wymagały wydania dwóch sprostowań. Parlamentarzyści zajęli się pilnie ich samych dotyczącą ustawą "O wykonywaniu obowiązków posła i senatora" zmieniając ją 15 razy, a w tej kadencji 4 razy, czego efektem jest m.in. zapis, że bez zgody Sejmu nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności karnej nawet za przestępstwo popełnione przed wyborami. W tak zmiennym systemie prawnym bezpieczniej jest nic nie robić. Jest się wtedy bezrobotnym i podlega ustawie "O zatrudnieniu i walce z bezrobociem". Aby się nie nudzić przed pośredniakiem, można sobie studiować zmiany, które nieustająco wprowadzają parlamentarzyści. W tym Sejmie ustawę tę zmieniano już 11 razy. A bezrobocie ma się oczywiście kwitnąco, choć wydawałoby się, że celem zmian jest zmniejszenie bezrobocia. Oddawanie władzy Tak się tu znęcamy nad ciężko pracującymi reprezentantami narodu, a przecież dali niejednokrotnie dowód, że potrafią tworzyć prawo zwięzłe, proste, lakoniczne i jakże pomocne w codziennym życiu ludzi. Przykładem ustawa "O ustanowieniu dnia 22 lutego Dniem Ofiary Przestępstw" z 12 lutego 2003 r. Warto ją przytoczyć w całości: Uznając potrzebę stałego monitorowania sytuacji ofiar przestępstw oraz działań na rzecz poprawy ich położenia uchwala się, co następuje: Art. 1. Dzień 22 lutego ustanawia się Dniem Ofiar Przestępstw. Art. 2. Ustawa wchodzi w życie 14 dni od dnia ogłoszenia. No i co z tej ustawy i z tego dnia wynika? Nic oczywiście, ale jaka klarowna, prosta ustawa. A może wiecie, jak bardzo parlamentowi leżą na sercu sprawy górnictwa? Łojezu! Ustawa "Stopnie górnicze, honorowe szpady i odznaki górnicze" na pewno ulżyła ciężkiej doli wywalonych z roboty facetów. Taki system pracy, jaki prezentuje Sejm, przynosi określone skutki. Po pierwsze, coraz więcej władzy przechodzi na zasadzie delegacji ustawowej w ręce rządu, który wydając przepisy wykonawcze do ustaw może dowolnie kształtować rzeczywistość. Czyli podstawowa funkcja Sejmu traci na znaczeniu. Po drugie, niechlujna robota parlamentu rodzi niepokojąco często konieczność prostowania tego, co nieumiejętnie i pospiesznie uchwalono. Trybunał Konstytucyjny aż 61 razy położył na twarz legislatorów sejmowych stwierdzając niezgodność przepisów ustaw z konstytucją albo wewnętrzną niezgodność prawa ustanowionego. Warto chyba zdać sobie sprawę z tego, że to, o co woła zwykły człowiek, to prawo klarowne i spójne wewnętrznie. Wydanie aktu prawnego samo z siebie nie zrodzi efektów, które zamierzamy w ten sposób osiągnąć. Odnosimy wrażenie, że udziałem twórców prawa w Sejmie jest ślepa wiara, że stworzenie nowej ustawy lub poprawienie starej zmieni rzeczywistość. Nie mamy nic przeciwko wytężonej pracy Sejmu, ale tu szczególnie liczy się jakość. Nie ma co się zasłaniać koniecznością dostosowania polskiego prawa do norm unijnych, bo z tym wiąże się niewiele ponad jedna trzecia stanowionych ustaw. Gdyby Mojżesz chciał poprawiać prawo kamiennych tablic opierając się na wzorcu pracy pokazanym przez polski parlament, to musiałby zwrócić się do Boga o trzy kamieniołomy pracujące na trzy zmiany, inaczej nie byłby w stanie wydłubać poprawek do dziesięciu przykazań. Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Baran z Büchnerem CLiF S.A. nabił w butelkę 6 tys. leasingobiorców. Wykupione samochody, maszyny i urządzenia muszą spłacić jeszcze raz. 12 grudnia 2001 r. Warszawski Sąd Upadłościowy ogłosił upadłość wielokrotnie przez nas opisywanej spółki giełdowej CLiF – Centrum Leasingu i Finansów S.A. Większość udziałów w spółce posiadali CLiF Investment sp. z o.o. (ok. 73 proc.), Piotr Büchner – znany biznesmen, członek Polskiej Rady Biznesu, Klubu Kapitału Polskiego i Business Centre Club – 21. miejsce na ostatniej liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost", oraz Dariusz Baran, były prezes upadłej spółki. Piramida CLiF wtopiła się w krajobraz ul. Połczyńskiej, ważnej warszawskiej trasy wylotowej na Poznań i Łódź, ale jej nowoczesna architektura nie może już pomieścić wszystkich działów *. Firma CLiF powstała w 1992 r. jako spółka z o.o. W 1997 r. przekształcono ją w spółkę akcyjną, zaś w 1999 r. wprowadzono na Warszawską Giełdę Papierów Wartościowych. CLiF specjalizował się w leasingu samochodów ciężarowych – np. ciężarowych Cinquecento lub Passatów. Biznes kręcił się zacnie, o czym przekonują nie tylko dane finansowe z ubiegłych lat, ale i publikowane na stronie internetowej firmy opisy balang. W 2001 r. okazało się, że CLiF S.A. ma poważne kłopoty z wywiązaniem się z zobowiązań zaciągniętych wobec banków kredytujących jego działalność. Z wnioskiem o ogłoszenie upadłości wystąpiły: Kredyt Bank S.A., Polski Kredyt Bank S.A. i BGŻ S.A. Jego długi przekroczyły 60 mln zł. Wcześniej, jak ujawnił na łamach tygodnika "NIE" Henryk Schulz ("NIE" nr 47/2001), ZChN-owski prezes Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych Waldemar Flügel sprzedał tuż przed odwołaniem ze stanowiska grupie finansowej CLiF spółkę RON-Leasing, będącą własnością państwowego funduszu. Przejęcie RON-Leasingu uważam za jedną z lepszych "akcji" etosiarzy – rzecz jasna zgodną z prawem. Niestety nie uratowało to CLiF. Załoga prezesa Dariusza Barana zamustrowana w pierwszy weekend września na jacht w Giżycku nie spodziewała się, iż udział w towarzyskich regatach może zwieńczyć ostatnim miejscem i zimną kąpielą. Jacht okazał się być nie sklarowany i w dodatku dziurawy (...). Rufa, na której przebywał prezes Baran, nabierała wody w takim tempie, iż jedyną radą był skok załogi do wody. Strat w ludziach nie było. "W nawiązaniu do postanowienia Sędziego Komisarza postępowania upadłościowego Centrum Leasingu i Finansów CLiF S.A. z dnia 29.05.2002 r. przedstawiam Państwu ofertę nabycia przedmiotu, który był dotychczas leasingowany, tj. SAMOCHÓD CIĘŻAROWY VOLKSWAGEN PASSAT..." – informuje pana Andrzeja Kowalskiego z upoważnienia syndyka masy upadłości CLiF S.A. Bogusław Skalski. Rzecz w tym, że Kowalski już zapłacił wszystkie raty i żył w błogiej nieświadomości, że bryczka jest już własnością jego firmy. Dopiero teraz dociera do niego, że można za coś zabulić, a prawa własności nie uzyskać. Ten numer ćwiczy ponad 6 tysięcy klientów upadłego Centrum Leasingu i Finansów CLiF S.A., z których część, mimo że spłaciła wszystkie raty, nie stała się właścicielami samochodów, maszyn czy urządzeń do produkcji. Weszły one w skład masy upadłościowej i syndyk zgodnie z prawem domaga się teraz, aby klienci odkupili od niego to, za co już wcześniej zapłacili. Nielogiczne? Ależ skąd! Takie jest w Polsce prawo! Syndyk ma prawo zabrać im bryczki. Żeby było jeszcze śmieszniej, w grudniu zeszłego roku CLiF sprzedał do warszawskich komisów kilkadziesiąt samochodów poleasingowych nie informując nikogo, że auta te są zastawione w bankach. Urzędnicy Wydziałów Komunikacji nie chcieli ich przerejestrować, wprawiając w zakłopotanie ich nomen omen "właścicieli". To, że ktoś coś gdzieś komuś zapłacił, oczywiście nie miało znaczenia. Nic dziwnego, że ci, którzy mieli okoliczność ze spółką CLiF są delikatnie wkurwieni i w przypływie desperacji próbują się organizować w jakieś stowarzyszenie. Sprawa jest poważna. Odmowa skorzystania z propozycji syndyka będzie oznaczać potężną falę upadłości małych i średnich przedsiębiorstw, że o zwolnieniach pracowników nie wspomnę – i to na skalę porównywalną z upadłością Stoczni Szczecińskiej. Prawnicy nie mają złudzeń co do szans uniknięcia dodatkowych wysokich kosztów, ale nie chcąc płoszyć ofiar CLiF mówią, że "sprawa jest skomplikowana". Ci najbardziej zdesperowani spośród klientów odgrażają się, że "rozliczą" prezesa Barana i bogacza Büchnera. Moim zdaniem, ten numer na pewno się nie uda. No bo jeśli nawet złożone zostanie doniesienie do prokuratury, to po pierwsze, bardzo trudno będzie udowodnić, że były zarząd spółki działał na jej szkodę, a po drugie, natychmiast odezwą się różne wpływowe persony z Polskiej Rady Biznesu, Business Centre Club czy czegoś tam jeszcze i ukręcą łeb sprawie. Ostatnią deską ratunku pewnie okaże się jak zwykle państwo, czyli rząd Leszka Millera, który w ramach ratowania tego, co jeszcze w polskiej transformacji jest do uratowania, być może wyciągnie rękę do "zerżniętych" przedsiębiorstw. Obmyślenie planów zimowej rekreacji koncentruje się w CLiF na Tatrach i Beskidach. Wszyscy zimą chcą wyjechać w góry, prócz jednego "odszczepieńca". Ów chce pohasać na bojerach, czyli lodowych żaglówkach. "Jest to sport tylko dla zuchwałych" – rozpowiada w CLiF i pilnie poszukuje załogi. Dobrego nastroju, jak się wydaje, nie traci jedynie były prezes Dariusz Baran. W maju 2002 r. Walne Zgro-madzenie Akcjonariuszy Centrum Leasingu i Finansów CLiF S.A. w upadłości postanowiło powołać Radę Nadzorczą w składzie: Piotr Józef Büchner, Dariusz Ireneusz Baran, Celina Frydel-Burdyna, Zbigniew Waraksa, Jacek Bukowski. Przypadek Centrum Leasingu i Finansów pokazuje, czym tak naprawdę w Polsce żywi się kapitalizm. Jeśli uważnie przyjrzeć się karierom różnych biznesmenów z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost", to okazuje się, że wielu z nich buduje fortuny na upadłościach. Piotr Büchner latem był czarnym bohaterem pracowników białostockiej fabryki Bison-Bial, którzy miesiącami nie otrzymywali wynagrodzeń, ale to byli ciemni robole. Teraz w plecy dostaje ulubiona przez nieboszczkę Unię Wolności "klasa średnia". Jest jeszcze Kredyt Bank, który jak zwykle pojawia się w podejrzanych okolicznościach. Kto by zliczył wpadki prezesa Pacuka – przekręty w Fundacji Bosco, upadłość firmy PIA Piasecki, sprawa fabryki osocza w Mielcu, a teraz CLiF – straty mogą znów iść w miliony... * Cytaty (pisownia zgodna z oryginałem) pochodzą ze strony internetowej CLiF S.A., na której umieszczano opisy życia pracowników firmy. Strona ta niestety została już wygaszona. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna HołdPress Powstała nowa partia polityczna Zieloni. W tygodniku "Przegląd" opublikowano całostronicowy wywiad z liderami Jackiem Bożkiem i Magdaleną Mosiewicz. Deklarują oni: Nie jesteśmy ani z prawej, ani z lewej strony politycznej. Jesteśmy z przodu. Wywiad zamieszczono we wkładce "Ekologia i Przegląd" finansowej przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Czyli za pieniądze podatników. Prawo i dobre zwyczaje mówią, że partie polityczne nie mogą reklamować się za pieniądze podatników. Ani te z prawej, ani z lewej, ani nawet te z przodu. Bo podatnicy są do tyłu. Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieszczoty dla Piechoty Żerań był bankrutem, jest bankrutem i bankrutem zostanie. Trzy lata temu w artykule pt. "Wielki wszechświat i bęc" ("NIE" nr 46/2000) zapowiedziałam, że z ratowania Daewoo FSO nic nie będzie. Dziś ten sam artykuł mogłabym sprzedać redakcji bez najmniejszych poprawek zmieniając jedynie nazwisko Steinhoff na Piechota. O tym, że Daewoo jest bankrutem, wiadomo od roku 1998. Wiadomo, że od 2000 r. południowi Koreańczycy mają gdzieś to, co stanie się z Żeraniem i pracującymi tam fizolami. Szef Daewoo Kim Woo Choong razem z najbliższymi współpracownikami został skazany za korupcję. Z obietnicy zainwestowania w Polsce ponad miliarda dolarów i rozkręcenia produkcji do 500 tys. samochodów rocznie zostały trociny. Tymczasem kolejne polskie rządy zachowują się tak, jak gdyby nic się nie stało. Było Na początku listopada 2000 r., gdy straty Daewoo FSO sięgały 2 mld zł, do Seulu wybrała się delegacja rządowych pieczeniarzy z supliką prezydenta Kwaśniewskiego do prezydenta Kim De Dzunga. Aleksander prosił Kima, aby Koreańczycy wsparli polskie fabryki Daewoo i przypominał, że nad Wisłą koncern znajduje się pod opieką naszych władz. W praktyce oznaczało to ulgi i bonusy, a co najważniejsze – przymykanie oka przez urzędy skarbowe na transfer zysków nad rzekę Han. Z publikowanych przez "Politykę" i "Rzeczpospolitą" list 500 największych polskich firm wynikało tymczasem czarno na białym, że koreański biznes przynosi wyłącznie straty. Prezydent Kwaśniewski wierzył jednak, że Korea jest nam coś winna. Ci, którzy pamiętają owe seulskie dni, wspominają luksusowe hotele, regionalną kuchnię, ohydną w smaku żeńszeniówkę i ogólniki, którymi raczono naszą rządową delegację. Jest Po trzech latach jest bez zmian. Daewoo FSO to nadal zakład "szczególnej troski". Wciąż urzędnicy z Ministerstwa Gospodarki gotowi są włazić w dupę sympatycznym żółtym braciom z dalekiego półwyspu. I nadal nie brak frajerów, którzy wierzą, że kolejna rządowa delegacja załatwi w Seulu to, co trzeba. Najświeższy pomysł firmowany przez superresort gospodarki to "oddłużenie" Daewoo FSO winnego sześciu "polskim" bankom 591 mln zł. Oficjalnie to "restrukturyzacja", "walka o miejsca pracy" i "przyszłość polskiej motoryzacji". Tymczasem polska motoryzacja nie ma żadnej przyszłości poza prostym składaniem zestawów samochodowych, a planowana operacja ma zabezpieczyć interesy banków. Gdyby Żerań padł, banki umoczyłyby może 400, a może 500 mln zł. Nic dziwnego, że banki zgodziły się na propozycję redukcji połowy zadłużenia pod warunkiem, że drugą połowę – czyli prawie 300 mln zł – będą mogły wliczyć w koszt uzyskania przychodu. Oznacza to dla nich solidną ulgę podatkową, na którą zgodziło się Ministerstwo Finansów. I to w sytuacji, gdy rząd zastanawia się, jak ciąć świadczenia emerytom i rencistom, chorym kazać płacić za wizyty lekarza rodzinnego i gdy brakuje pieniędzy dla pielęgniarek, policjantów i strażaków. 90 proc. akcji Daewoo FSO nadal jest w rękach Koreańczyków. To im powinno zależeć na ratowaniu Żerania. Wiceminister Jacek Piechota w otoczeniu innych amatorów kapusty kimchi 23 września poleciał do Seulu. Miał załatwić zgodę Koreańczyków na oddłużenie spółki i nie dopuścić do przeniesienia urządzeń do składania Lanosów i Matizów na Ukrainę. Daewoo FSO udało się ostatnio podpisać duży kontrakt na dostawę tych aut do Kijowa. Kozacka siła robocza jest tańsza od polskiej, dalekowschodnia logika i rachunek ekonomiczny nakazują przeniesienie składania bryczek w stepy, wiadomo było zatem, że Piechotę nakarmią kimchi, napoją żmijówką i zapewnią o nieustającej miłości Korei do Polski. Tak też się stało. W środę wieczorem rzecznik prasowy rządu ogłosił, że wiceminister podpisał w Seulu protokół uzgodnień z syndykiem Daewoo Motor. Koreańczyk zobowiązał się uczynić wszystko, by przekonać sąd nadzorujący Daewoo do zaakceptowania działań, których celem jest kontynuacja działalności Daewoo FSO. Następnego dnia w czwartek Koreańczycy po dziewięciu godzinach negocjacji zgodzili się z propozycjami polskimi. Dla mnie nie ma znaczenia, czym uraczy nas po powrocie wiceminister Piechota. Przed nim tryskał optymizmem na konferencjach prasowych odpowiedzialny za branżę motoryzacyjną w rządzie Jerzego Buzka wiceminister Edward Nowak. Będzie Polski przemysł motoryzacyjny nie ma szans. Zakład na Żeraniu prędzej czy później zostanie zamknięty. Rządowa pomoc tylko przedłuży agonię. W Mlada Boleslav S˘kody produkuje Volkswagen, w Gliwicach fabrykę ma Opel, czyli General Motors, który notabene kupił koreańskie Daewoo. Konsorcjum Toyota–Peugeot w 2005 r. uruchomi produkcję taniego małolitrażowego samochodu w czeskim Kolinie. Na Słowacji ma zamiar usadowić się CitroĎn. Polska będzie naturalnym rynkiem zbytu dla tych zakładów. General Motors nie ma żadnego interesu, aby na Żeraniu rozwijać konkurencję dla Gliwic. Podobnie kombinują inne koncerny. Gdzie tu miejsce dla skompromitowanej południowokoreańskiej marki? Tak kończą się sny o potędze na koszt podatników. To standard ostatnich lat. Kto dziś pamięta o potężnym niegdyś Exbudzie? Został wchłonięty przez szwedzką firmę Skanska. Co stało się z elbląskim Zamechem? Sprzedany koncernowi ABB. Długa jest lista sprywatyzowanych zakładów, które najpierw właściciele wypompowali z kasy, a potem zamknęli. Minister Piechota powinien wiedzieć, że Żerań może i by miał swoją szansę, gdyby nie koreańscy właściciele, którzy dawno już zakazali eksportu składanych nad Wisłą samochodów do krajów Unii Europejskiej. Chodziło o ochronę miejsc pracy w Korei i tamtejsze związki zawodowe, które nie zgadzały się na polską konkurencję. Właściciele Matizów, Lanosów, Nubir i Leganz będą mogli niedługo zerwać z masek firmowe znaczki Daewoo, podjechać na ulicę Ignacego Krasickiego 25 przed ambasadę Korei Południowej i na znak protestu rzucić im przez płot ten symbol badziewia. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miau, kretynie, miau " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Doradzacze Wicewojewoda kujawsko-pomorski Arkadiusz Horonziak zatrudnił trzech ekspertów. W sprawach biznesowo-prywatyzacyjnych doradza mu spec od ochrony zabytków z tytułem licencjata, były bezrobotny oraz były barman, zaś wcześniej dyrektor zwolniony dyscyplinarnie z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Doradztwo to zaowocowało decyzjami kadrowymi, takimi jak pozbycie się z posady zarządcy komisarycznego „Polchemu” sprawnej menedżerki Krystyny Dowgiałło i powołanie Tadeusza Pastwy, protegowanego liderów SLD, którego po miesiącu trzeba było odwołać. Wojewoda pod kiblem Prowincjonalne życie socjaldemokracji wbrew pozorom nie jest nudne. Oto do Elbląga wybrał się miłościwie panujący w tych stronach wojewoda Stanisław Szatkowski (SLD). Oprócz spotkania z mieszkańcami miał w programie spotkania z Radą Miejską SLD, a także z Lewicą Młodych. Janusz Nowak, szef Rady Miejskiej SLD, uznał, że tak wypełniony dzień nadszarpnie siły dostojnego gościa i pod groźbą nieprzyjęcia gościa w SLD zażądał wypieprzenia z programu punktu pierwszego. Zamiast partii, wojewoda wybrał jednak naród. Skrupiło się to na Lewicy Młodych, która miała powitać gościa w pomieszczeniach Rady Miejskiej SLD, ale w tej sytuacji nie dostała klucza. Spotkanie młodych z reprezentantem rządu Leszka Millera odbyło się na klatce schodowej przy kiblu. B. D. Wdzięki jabłka, uroki jabłoni Frykowska, która wywołała skandal dokonując w programie TVN publicznej kopulacji w wannie (patrz wyżej GAD „Po święconej ziemi”) a podniecając tym Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, jest dziedzicznie obciążona skandalizmem. Jej babka to Ewa Frykowska, niepruderyjna piękność PRL, żona m.in. Wojtka Frykowskiego zamordowanego w Kalifornii przez bandę Mansona wraz z żoną reżysera Romana Polańskiego. Zabity Frykowski był dziadkiem Frytki z TVN. Jej ojciec też zginął zadźgany w domu córki Andrzeja Wajdy, z którą czule się przyjaźnił. Frykowska-babka pisze w Paryżu pamiętniki mające wstrząsnąć starszym pokoleniem warszawskich lowelasów, w tym Andrzejem Wajdą. Wnuczka odbywała więc w wannie TVN praktyki niezbędne do kontynuowania potem dzieła literackiego babki. Film Wajdy „Zemsta” byłby ciekawszy, gdyby zaczynał się sceną wyjścia z wanny TVN zerżniętej mścicielki swego zarżniętego ojca. Retrospekcja. Córka reżysera i gwiazdy kina Beaty hr. Tyszkiewicz zmywa pod swym zlewem krew Frykowskiego-ojca ściekającą z noża. Kamera najeżdża na krew dziadka, a za kamerą reżyser też spąsowiały. Z przejęcia akcją swego dzieła. Balcerek i Kieresik W obronie Balcerowicza i Kieresa lżonych rzekomo w Sejmie wystąpił w liście do marszałka m.in. rzecznik praw dziecka Jaros. Czyż nie jest to najbardziej obraźliwe dla obu prezesów? J. U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pedobabcia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Włam do głowy PZU to państwowy gigant ubezpieczeniowy. PKO BP to bank państwowy. Obie te instytucje zaufania publicznego bez żenady dopuściły się kradzieży cudzej własności. Spółkę Jawną "Kowalewski" założyło we Wrocławiu kilku facetów, którzy postanowili zarobić trochę forsy wykorzystując zawartość swoich głów. Jednym z pierwszych towarów, jakie zamierzali sprzedać, był autorski program, który rozwiązywał problem finansowania składek ubezpieczeń komunikacyjnych. Artura Kowalewskiego i jego wspólników – jak tysiące ludzi w kraju – denerwowało stanie w kilometrowych kolejkach przed okienkiem inspektoratu PZU, żeby opłacić OC, AC i NW. Pobudzili więc zwoje mózgowe i stworzyli tzw. produkt bankowy. Pomysł polegał na rozłożeniu składek na raty bankowe. Rozwiązanie korzystne dla obywateli, a także ubezpieczyciela, przy okazji bank zarabia szmal. Pomysł – już jako gotowy produkt – został zabezpieczony zgłoszeniem patentowym nr Z-266856. Kowlewski i jego towarzysze telefonicznie zgłosili chęć sprzedania swego pomysłu największemu ubezpieczycielowi w Pomrocznej. W lipcu 2003 r. przyjęto ich z atencją w centrali PZU S.A., wysłuchano i poproszono o szczegółowy opis produktu. Twórcy pomysłu zastrzegli, że negocjacje są poufne. Chcieli w ten sposób chronić swój towar, co nie powinno dziwić. Minęły trzy miesiące, a PZU nie odpowiedział na ofertę nawet jednym zdaniem. Kowalewski i wspólnicy cierpliwie czekali, aż 17 października 2003 r. przeczytali w "Rzeczpospolitej" artykuł pt. "Dogonić City". W artykule stało, że bank PKO BP we współpracy z PZU S.A. myśli o specjalnych kredytach na ubezpieczenia komunikacyjne. Po przeczytaniu całego tekstu dla twórców programu stało się jasne, że gazeta opisuje ich produkt, który poufnie przekazali PZU. Parę dni później z warszawskiej centrali firmy przyszło pisemko informujące o tym, że nie przewiduje się rozwijania tego typu projektów we współpracy z podmiotami zewnętrznymi w celu finansowania składki ubezpieczeniowej kredytem bankowym. Chłopaki z Wrocławia pomyśleli, że albo coś im siadło na dekiel, albo ktoś robi z nich wała. Poprosili więc uprzejmie o rzeczową odpowiedź na swoją ofertę, ponieważ proponowali nie współpracę, ale sprzedaż licencji na wykorzystanie stworzonego przez nich programu. W PZU nabrano wody w usta. Kolejne listy i telefony były tylko stratą czasu. Nawet stanowcze wezwanie do odpowiedzi adresowane do prezesa Stypułkowskiego trafiło do kosza. Nastał 2004 r., a ubezpieczyciel nadal milczał. Goście ze spółki "Kowalewski" już przymierzali się, żeby swój produkt zaoferować innej firmie, gdy pewnego ranka nadeszła wieść, która raziła ich obuszkiem między oczy. PZU rozesłał do swoich klientów ulotki, w których uprzejmie poinformował, że wspólnie z PKO BP opracował ofertę ratalnej opłaty składek na ubezpieczenia komunikacyjne. Za ulotkami poszły druczki, których wzór to wypisz, wymaluj patent "Kowalewskiego". Na taki numer twórcy programu zareagowali z galanterią: ostrzegli bank, że sprawa brzydko pachnie, a PZU wezwali do wykupienia licencji, skoro firma już obraca ich produktem. Zarówno prezes zarządu PKO BP Andrzej Podsiadło, jak też wierchuszka PZU olali pisma ciepłym moczem. Pod koniec stycznia Spółka Jawna "Kowalewski" skierowała przeciw PZU pozew do sądu. Ich autorski program zniknął z internetowych stron ubezpieczyciela, centrala nie udziela też informacji o swoim rzekomo pomyśle bankowego ratalnego opłacania składek na ubezpieczenia komunikacyjne. Przy okazji PZU łamie ustawę o ubezpieczeniach, która zabrania ubezpieczycielom prowadzenia działalności gospodarczej, a taką jest pośrednictwo bankowe. Jeśli "Kowalewski" wygra, zapłacą za to wszyscy klienci Państwowego Zakładu Ubezpieczeń S.A. Zwróciłem się do Biura Prasowego PZU z prośbą o komentarz w tej sprawie. Przez trzy dni zbywano mnie informacjami, że wszystkie kompetentne osoby w firmie akurat są nieuchwytne. Chłopaki ze Spółki Jawnej "Kowalewski", których PZU S.A. jawnie zrobił w bambuko, powątpiewają, czy aby mieszkają w państwie prawa, bo w głowach im się nie mieści, że instytucja zaufania publicznego zajmuje się jumą. Trzeba się było, panowie, ubezpieczyć przed kradzieżą. Byle nie w PZU! Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Grzechotniki "Rachunek sumienia dla dorosłych (mężczyzn i kobiet)" – tę ulotkę możecie dostać pocztą, znaleźć w kościele albo może wam ją przynieść ministrant. Tym, którzy nie zamawianą korespondencję wyrzucają do kosza, nie chodzą do kościoła i nie otwierają drzwi nawet małym czarnym, nie mówiąc już o arcybiskupie Juliuszu Paetzu, przedstawiamy listę "Niektórych grzechów ciężkich popełnianych przez dorosłych". Podzieliliśmy je na trzy grupy, opatrując własnymi nazwami. W cytatach zachowaliśmy pisownię oryginału. Grzechy biznesowe *Nie czytałem indywidualnie i razem z dziećmi Pisma świętego, książek katolickich i prasy katolickiej ale w zamian czytałem z upodobaniem prasę szkalującą kościół, kapłanów, prasę wrogo nastawioną do Boga i Jego przykazań. *Nie troszczyłem się o religijne wychowanie dzieci m. in. przez to, że nie chciałem dzieciom (wnukom) zaprenumerować czasopism katolickich mimo ciągłych przypomnień ze strony kapłana, nie prenumerowałem prasy katolickiej dla dorosłych. Grzech polityczny *Głosowałem w wyborach na ludzi którzy deklarowali otwarcie swoją wrogość wobec Boga, Kościoła i Bożych przykazań którzy opowiadali się za zabijaniem dzieci nienarodzonych. Z jednej strony niby wierzę i chodzę do kościoła a z drugiej strony oddając głos na tych ludzi opowiedziałem się przeciwko Bogu i Jego przykazaniom wziąłem w ten sposób na siebie odpowiedzialność przed Bogiem za zło które te osoby popełnią. Grzechy seksualne *Miałem upodobanie w myślach, wyobrażeniach i pragnieniach nieskromnych (jak często?). *Czytałem podniecające książki oraz czasopisma i przekazywałem je innym. *Oglądałem zdjęcia pornograficzne i dawałem je innym. *Prowadziłem nieprzyzwoite rozmowy. *Oglądałem filmy pornograficzne i namawiałem innych do oglądania, przekazywałem innym kasety pornograficzne (ile razy?). *Szukałem i oglądałem filmy i sceny pornograficzne w telewizji i internecie (ile razy?). *Uprawiałem samogwałt (jak często?). *Współżyłem z dziewczyną, mężatką itp. (ile razy?). *Współżyłam z chłopakiem, żonatym itp. (ile razy?). Jeżeli te grzeszne związki są stałe, niezależnie od tego czy mieszkają razem czy nie, to nie wolno przystępować do spowiedzi ponieważ w tym przypadku brakuje mocnego postanowienia poprawy czyli zerwania tego grzesznego związku. *Utrzymywałem kontakty homoseksualne. *Zdradziłem żonę (ile razy?). *Zdradziłam męża (ile razy?). *Przerwałam ciążę (ile razy?) Przerwanie ciąży (aborcja) jest zamordowaniem dziecka nienarodzonego. *Namawiałem lub zmuszałem do aborcji (kogo?). *We współżyciu seksualnym stosowałem środki antykoncepcyjne (przeciwpoczęciowe) tzn.: mechaniczne (ochraniacze z gumy), chemiczne (paty, globulki, żele, aby zabić plemniki), hormonalne (pigułki lub zastrzyki, które mają zahamować proces komórki jajowej). Oprócz tego, że używanie we współżyciu środków antykoncepcyjnych jest grzechem ciężkim, to one działają szkodliwie na organizm kobiety. Środki mechaniczne i chemiczne powodują nadżerki szyjki macicy, a hormonalne powodują stan przedwczesnej starości kobiety. *We współżyciu stosowałem stosunki przerywane. *We współżyciu seksualnym stosowałam spiralę czyli wkładkę domaciczną. Spirala, wbrew obiegowej opinii nie jest środkiem antykoncepcyjnym ale wczesnoporonnym tzn. nie zapobiega ona poczęciu nowego życia ale wywołuje zabicie dziecka poczętego. Zarodek dziecka w ciągu kilku dni od zapłodnienia chce się zagnieździć w ściance macicy aby się rozwijać ale nie może, ponieważ spirala powoduje, że ścianka macicy staje się twarda, nieprzychylna poczętemu życiu i dlatego po kilku dniach po wyczerpaniu się własnego pokarmu obumiera. *Usunęłam ciążę. W porozumieniu z ginekologiem wzięłam tabletki które sprawiły silne krwawienie, wezwałam pogotowie przewieziono mnie do szpitala gdzie czekał umówiony ginekolog, aby zabić moje dziecko. Przed najbliższymi udawałam że to niezależnie ode mnie nastąpiło krwawienie a lekarz zdecydował o wykonaniu aborcji. Pod pretekstem dbałości o sumienia wiernych Kościół broni interesów wydawców katolickich, dopieprza lewicy i daje wyraz swoim tradycyjnym obsesjom seksualnym. Nawet talibowie ze swoim mułłą Omarem nie wymyślili tego, że kler powinien obejmować swoją troską twardość ścianki macicy i objawiać takie wścibstwo w pochwie. Autor : J.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pan Tygrys był chory W Gdańsku Stogach władza ma mocne podstawy. Opiera się na prawie, porządku i jednym gangsterze. W Ameryce, jak nie mogli wsadzić Ala Capone za napady i morderstwa, posadzili go za podatki. Ale Polska to nie Ameryka. U nas demokracja jest prawdziwa, a sądy bardziej niezawisłe. Pan Tygrys z gdańskiej dzielnicy Stogi był łaskaw w jednym z lokali gastronomicznych spuścić wpierdol funkcjonariuszom Centralnego Biura Śledczego. Tak się tym zmachał, że musiał odzyskiwać siły w szpitalu miejskim. Po raz enty nie mógł się więc stawić przez sądem na rozprawie, w której jest jednym z oskarżonych. Nadspodziewanie spokojny pan Tygrys Jan P. nazywany jest Tygrysem od niepamiętnych czasów i od niepamiętnych czasów sprawuje nieformalną władzę na Stogach – starej gdańskiej dzielnicy położonej na wyspie i połączonej z resztą miasta mostem. Jak ktoś "na dzielnicy" ma problem, to raczej udaje się do pana Tygrysa niż do policji. Bo wiadomo: policja skuteczna bywa czasami, a pan Tygrys przeważnie. Tak przynajmniej gadają ludzie w barze Mariot na Stogach, gdzie jest najtańsze piwo w mieście. Na Stogach – przyznają to nawet policyjne statystyki – ginie na przykład mniej aut niż w innych dzielnicach. To chyba dobrze świadczy o porządku. Ostatnio zrobiło się mniej przyjemnie, bo przesiedlono na Stogi po powodzi trochę kryminalnego elementu z innych rejonów Gdańska. I zdarza się np. taki przypadek, że ktoś wyrwie torebkę nie tej kobiecie, co trzeba. Ale zdarza się np. też taki przypadek, że tego, co wyrywał, sumienie ruszy i nie tylko odda, ale za pokutę sam sobie nóż wbije w udo albo brzuch. O panu Tygrysie lokalne gazety piszą od czasu do czasu w nieprzychylnym tonie, choć przecież to człowiek jak większość: nigdy nie karany. W 1998 r. trafił co prawda do Sądu Okręgowego w Gdańsku akt oskarżenia przeciwko Janowi P. i siedmiu innym osobom, w którym to zarzuca się im przemyt za granicę kilkudziesięciu kradzionych aut. No ale od pięciu lat proces nie zdołał się rozpocząć. Na rozpoczęcie procesu w 1998 r. pan Tygrys, który odpowiada z wolnej stopy, nie mógł przyjść, bo był chory. Na kolejny wyznaczony termin w 1999 r. też nie, bo też był chory. Potem chorowali inni podsądni. Kolejne terminy rozpoczęcia rozprawy kolejno spadały z wokandy, zmieniał się skład orzekający i nazwiska lekarzy wystawiających zwolnienia. W aktach coraz więcej nazw chorób, lekarstw, zaleceń zdrowotnych. Cóż, element chorowity. Pan Tygrys je i bije Przy Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie powstała właśnie grupa szybkiego reagowania. W piątek 21 marca, jakoś tak wieczorem policjanci zaprosili do siebie dziennikarzy, aby się pochwalić sprawnością i gotowością. Pogaduszki, uśmiechy, zdjęcia. A redaktor z lokalnej, gdańskiej telewizji poprosił nawet brygadę, żeby władowała się do wozu i zamarkowała wyjazd na akcję. Aby ładnie wyglądało w wieczornej "Panoramie". Policjanci zgodzili się z ochotą. Jak tylko wsiedli, to od razu ruszyli jak burza, z piskiem opon, że o mało telewizyjnemu operatorowi po czubkach butów nie przejechali. Wyjazd na akcję był jednak jak najbardziej prawdziwy. Bo właśnie gdy brygada sadowiła się w aucie, to dostała cynk, że w knajpie na granicy Sopotu z Gdańskiem trwa napierdalanka. Napierdalani są policjanci z Centralnego Biura Śledczego. Napierdala zaś pan Tygrys ze Stogów. A było tak. Pan Tygrys biesiadował sobie w lokalu w towarzystwie swoich znajomych (lokalna prasa napisała później, że ochroniarzy, ale przed czym niby mieliby go chronić). Aż tu patrzy, przy sąsiednim stoliku jakichś trzech facetów siedzi i się gapi. No i wyszło mu, że to ani chybi psy. I się nie pomylił, bo faktycznie wszyscy trzej byli z CBŚ. Podszedł więc i lu w mordę. Jednemu z policjantów to nawet nieźle przyłożył, bo jak jeden z ochroniarzy złapał psa od tyłu, to pan Tygrys go tłukł aż miło. No ale przyjechała ta grupa szybkiego reagowania z Sopotu i zakuła pana Tygrysa i jego towarzystwo w kajdanki. I na nic się zdały krzyki, że pozabija... Już w Policyjnej Izbie Zatrzymań pan Tygrys zaczął się uskarżać na ból brzucha. Zawieziono go więc w konwoju do jednego szpitala, potem do drugiego na prześwietlenie. Tam stwierdzili, że może przebywać w "izdebce". No ale też długo nie poprzebywał, bo Sąd Rejonowy w Sopocie nakazał go zwolnić. Zatrzymany w piątek wieczorem wyszedł więc pan Tygrys już w poniedziałek przed czwartą po południu. Pan Tygrys nie przebywa Prokurator rejonowy w Sopocie postawił zarzuty napaści czynnej i grożenia pozbawieniem życia. I wystąpił o zastosowanie aresztu tymczasowego. Art. 258 par. 1 Kodeksu postępowania karnego mówi, że stosuje się taki areszt m.in. gdy podejrzany nie ma w kraju stałego miejsca pobytu. Pojechali policjanci i sprawdzili, że pan Tygrys nie przebywa od dawna w miejscu stałego zameldowania. Prokurator uznał więc, że nie ma stałego miejsca pobytu, co jest podstawą do zastosowania aresztu. Sąd Rejonowy w Sopocie uznał inaczej: brak ustawowych przesłanek, aby zastosować areszt. Co prawda tam, gdzie jest zameldowany, pan Tygrys nie przebywa, ale przebywa zapewne w miejscu, które podał jako adres do korespondencji. Bo do tej pory odbierał wszystkie wezwania, które do niego wysyłano. Policjanci, z którymi rozmawiałem, nie mogą ukryć rozgoryczenia. – Tu go ma sąd na tapecie i puszcza? Przecież z aresztu można by go było łatwiej doprowadzić w końcu na rozpoczęcie procesu w sprawie samochodów. A i pewnie na proces w sprawie bójki w knajpie – mówią. Nie mają racji. Postawa sopockiego sądu jest bez zarzutu. Sąd jest niezawisły, ale nie ustanawia przepisów, tylko je stosuje, nie może też kogoś zamykać, aby był dostępny w innej sprawie, a rozstrzyganie, gdzie jest zameldowany, a gdzie przebywa pan Tygrys, jest po prostu czepiackim mieszaniem spraw administracyjnych z karnymi. Dlatego areszty tymczasowe masowo zaludniane są "alimenciarzami", "działkowiczami", bo oni nie mają ani adresów meldunkowych, ani adresów korespondencyjnych. Dlatego siedzą zgodnie z przepisami. A pan Tygrys jest wolny. Też zgodnie z przepisami. Na 31 marca tego roku wyznaczony był kolejny termin rozpoczęcia procesu przed gdańskim sądem w sprawie o przemyt i sprzedaż kradzionych aut. Pan Tygrys się nie pojawił, bo się okazało, że jest chory i leży w szpitalu w Gdańsku. Zgodnie z przepisami przesłał do sądu zwolnienie lekarskie. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwaśny cukierek Niepotrzebnie się wyśmiewacie z George’a W. Busha, że wypluł cukiereczek. To była jedna z mądrzejszych rzeczy, jakie zrobił. Nie mógł przecież przemawiać do Putina z landryną w buzi. Nie powinien was też zwieść wyraz jego twarzy. To, że ktoś wygląda jak kretyn, jeszcze nic nie znaczy. Ale kiedy przywódca Ameryki domaga się wolnych wyborów w Palestynie i od razu zakłada, że w tych "wolnych" wyborach nie może wygrać najpopularniejszy z kandydatów, Arafat, rzuca interesujące światło na pojęcie demokracji. Zbombardowanie strzelających na wiwat weselników znacznie obniżyło poziom przyjaźni narodu afgańskiego do ich amerykańskich wyzwolicieli. Pojadą więc wyzwalać gdzie indziej. Tradycja demokracji amerykańskiej silnie się wiąże z hollywoodzką instytucją castingu, czyli obsady. Departament Stanu prowadzi na całym świecie casting na przywódców przyjaznych ojczyźnie dolara. A gdy już dostaną carte blanche od Białego Domu, mogą – jak generał Suharto, wielki strategiczny sojusznik Ameryki w Azji – spokojnie wyrżnąć siekierkami pół miliona podejrzanych o komunizm Chińczyków i w zamian przejąć ich majątki. To wielkie "zwycięstwo nad komunizmem" odbyło się w 1965 r., ale nawet gdy się okazało, że Suharto ukradł swemu krajowi 5 mld dolarów, mógł liczyć na poparcie Waszyngtonu, póki go zagniewany lud nie obalił. Po czym casting podjęto na nowo. W Arabii Saudyjskiej karalne jest posiadanie Biblii, większość ministrów nosi nazwisko Saud i należy do panującej rodziny, ale Saudowie przeszli w castingu. Za Saddamem, który nie przeszedł, Bush wysłał płatnych morderców z CIA. Na razie Amerykanie intensywnie poszukują w Iraku przyjaznej Zachodowi opozycji wśród tych, którzy jeszcze nie padli z głodu i chorób wywołanych narzuconą przez USA blokadą. Może się nie udać. Wypróbowana w Kosowie i Afganistanie zasada odpalania rakiet i bombardowania wszystkiego, co się rusza, powoduje wiele godnych pożałowania "pomyłek". Polowanie na Osamę ben Ladena odbywa się znaną z totolotka metodą chybił-trafił. Polowanie na Fidela Castro, którego CIA usiłuje ukatrupić od roku 1959, to ciągle chybił. Ostatnio przywódca kubański wskazał na konferencji prasowej w Panamie dokładny adres nasłanego przez amerykańskie służby specjalne killera i władze panamskie musiały go aresztować. Według USA Iran i Irak nie mogą mieć broni masowej zagłady, zaś Izrael – proszę bardzo. Nie wolno też ogłosić wolnych wyborów w Algierii, bo znowu wygrają islamiści. Znie-cierpliwieni dyktaturą wojskową Muzułmanie, nie mogąc dać wyrazu swym preferencjom za pomocą kartki wyborczej, odreagowują podrzynając gardła niewiernym i cudzoziemcom. Tryumfalny pochód amerykańskiej demokracji przez świat wymaga coraz więcej lotniskowców, samolotów bojowych i rakiet. Ponad miliard dolarów dziennie ładowane w ten śmiercionośny złom dało już pierwszy efekt – euro przebiło dolara. Skoro jednak produkcja się kręci, trzeba koniecznie coś opchnąć sojusznikom. W sprawie sprzedaży F-16 naszemu podupadającemu krajowi być może kulminacją jest czerwony dywan rozwijany przed Białym Domem dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Bush może prochu nie wymyśli, ale na handlu bronią się zna. Już widzę, jak oszołomiony waszyngtońską pompą na swoją cześć Kwaśniewski wyciąga książeczkę czekową i zamawia Phantomy. Na razie media ogłosiły, iż w wielkiej tajemnicy wyruszył w rejon Zatoki Perskiej polski okręt wojenny, aby zwalczać terroryzm. Niewykluczone nawet, że nasi chłopcy w ramach operacji wojennej rzucą się jak Grom z jasnego nieba i... coś przetransportują. Taki zaszczyt nie spotkał nas, wschodnich chrześcijan, od czasu wypraw krzyżowych. A Putin te cukierki zawija i zawija.. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak skończy Miller W Sejmie krąży dowcip. "Jaka jest różnica między rządem Leszka Millera a rządem Jerzego Buzka? Żadna. Tylko rząd jeszcze o tym nie wie". Nie obchodzi mnie spadek notowań rządu Millera do poziomu, który ekipa Buzka osiągnęła po szesnastu miesiącach. Nie obchodzi mnie też to, że w polityce kadrowej SLD nie są ważne kwalifikacje, ale to, kto jest "człowiekiem Millera". Interesuje mnie to, że po 12 latach "transformacji" i "budowy demokracji" dług zagraniczny Polski wyniósł na koniec 2001 r. 70 mld 160 mln dolarów, a zadłużenie sektora finansów publicznych – 302 mld 89 mln 200 tys. zł. Po siedmiu miesiącach sprawowania władzy wiadomo już, że ani rząd, ani politycy SLD nie są w stanie przedstawić wizji rozwoju polskiej gospodarki i pakietu skutecznych działań, bez których nie ma co nawet marzyć o wyjściu z zastoju. Twierdzę, że obecny rząd skazany jest na klęskę podobną do tej, którą poniosły AWS i Unia Wolności. 1. Przez trzy lata Rada Polityki Pieniężnej prowadziła politykę utrzymywania najwyższych w świecie realnych stóp procentowych. Doprowadziło to już w roku 2001 do stagnacji w sektorze wytwórczym, a gospodarkę wpędziło w kryzys. Codziennie można przeczytać w gazetach o objawach zamierania gospodarki. Stocznia Szczecińska, przemysł hutniczy, przemysł lekki, PKP, LOT, budownictwo, małe i średnie przedsiębiorstwa. I oczywiście rolnictwo, w którym sytuacja jest dramatyczna. Rząd błaga, prosi, antyszambruje i straszy ekonomicznych talibów z RPP, którzy czując za plecami poparcie prezydenta zasłaniają się Konstytucją i twardo prowadzą własną politykę. Dziś jest już za późno. Nie da się w tym roku zmienić ustawy o Narodowym Banku Polskim, ponieważ – tak jak zapowiadał minister Szymczycha – prezydent ją zawetuje, a jeśli Sejm nawet weto odrzuci, sprawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie może leżeć sześć miesięcy. Trzeba było rozpędzić to towarzystwo w listopadzie 2001 r. 2. Banki nie udzielają kredytów przedsiębiorstwom, ponieważ rząd emituje zbyt wiele własnych obligacji stanowiących dla banków lokatę aktywów. W lutym 2002 r. nadpłynność banków mierzona saldem operacji otwartego rynku (czyli handlu bonami skarbowymi) sięgnęła 30 mld zł. W tej sytuacji papiery emitowane przez skarb państwa stanowią wyborną okazję do korzystnego ulokowania nadwyżek pieniądza, z którą w innych warunkach nie wiadomo by było, co robić. Owe bony to zaciąganie przez państwo pożyczek wewnątrz kraju. Tymczasem przedsiębiorstwa duszą się bez szans na poprawę sytuacji, ponieważ poziom oprocentowania kredytów nie pozwala na ich spłatę z osiąganych dochodów. Przy inflacji zbliżającej się do 2 proc. oferowane są kredyty na poziomie 15 proc. Lichwa! Banki o tym wiedzą i nie są skłonne do podejmowania ryzyka udzielania kredytów, żyją z lokowania w bony. W takiej sytuacji jedynym źródłem kapitałów dla produkcji i usług staje się... zaleganie przedsiębiorstw z płatnościami wobec kontrahentów. Tworzy to zatory płatnicze, które niszczą zaufanie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania gospodarki. Rząd w tej sprawie nie może nic zrobić, bo nie ma kontroli nad sektorem bankowym. Pachnie to katastrofą podobną do tej w Argentynie. 3. Bezrobocie – jak zapowiadał w marcu minister Hausner – przekroczy na koniec roku 19 proc., a w 2003 r. – 20 proc. Program "Pierwsza praca" jest w tej sytuacji zwykłą kosmetyką. Skuteczna walka z bezrobociem jest możliwa tylko w warunkach szybkiego rozwoju gospodarczego na poziomie wzrostu PKB o 5 proc. i wyżej, a na to przy obecnej polityce gospodarczej nie ma najmniejszych szans. Optymistyczne prognozy do 2020 r. przewidują, że nawet po wejściu do Unii Europejskiej bezrobocie spadnie zaledwie do 16 proc. Nie sądzę, aby społeczeństwo zdołało to wytrzymać. 4. W roku 2001 przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 49 osób zanotowały średnią rentowność netto na żałosnym poziomie 0,3 proc., co oznacza, że bardziej opłacało się lokować kapitał w bankowe lokaty terminowe, które dawały średnio zysk na poziomie 9 proc,. niż pracować. Tylko skończony idiota z kapitałem zabierałby się w takich warunkach za rozkręcanie nowej firmy i "tworzenie miejsc pracy" – chyba że chodziłoby o przekręty na podatku VAT i dystrybucję alkoholu skażonego metylem. W zeszłym roku inwestycje w gospodarce spadły realnie o 10,2 proc., a to oznacza, że w latach 2002 i 2003 sukcesem będzie osiągnięcie wzrostu PKB na poziomie 1 proc. Konsekwencje społeczne i polityczne tego "sukcesu" są łatwe do przewidzenia. 5. W następnych miesiącach niekorzystne zjawiska gospodarcze będą się kumulowały. Zapowiedziano wzrost bezrobocia jako konsekwencję pojawienia się na rynku pracy młodzieży kończącej naukę. Ponieważ nie należy spodziewać się zmiany polityki monetarnej, nadal będzie się też pogarszała sytuacja przedsiębiorstw, przed czym ostrzegali ostatnio premiera w liście otwartym dyrektorzy stu firm. Dodajmy do tego dramatyczną sytuację w rolnictwie, która się nie zmieni mimo zapowiadanych działań interwencyjnych państwa. To pokazuje skalę kłopotów, przed jakim stoi rząd. * * * Historia uczy, że w okresie śmiertelnego zagrożenia pojawiają się właściwi ludzie, którzy klęskę – nawet totalną – potrafią zamienić w sukces. Tak stało się po II wojnie światowej, gdy właściwi ludzie przekształcili wojenną klęskę państw osi na gospodarczy cud włoski, niemiecki, japoński. W Polsce, okazało się, nie ma właściwych ludzi, którzy zapewniliby krajowi utrzymanie się na ścieżce szybkiego wzrostu przynajmniej przez dekadę. Gdy prawda ta dotrze do świadomości społecznej, należy spodziewać się stosownej reakcji. W wymiarze politycznym oznacza to, że Sojusz Lewicy Demokratycznej jest skazany na porażkę już w najbliższych wyborach samorządowych – ta opinia jest dość powszechna nawet wśród polityków SLD. W takich okolicznościach dochodzi zazwyczaj również do rozliczeń personalnych i Leszek Miller nie powinien mieć złudzeń, że jego ta prawidłowość nie będzie dotyczyć. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żegnaj bacillusie! Przybył do nas wielki, sławny, potężny, groźny i straszliwy. Pędziły za nim w pogoni karetki pogotowia, szare auta tajnych agentów, wozy strażackie grające kuranta, policjanci z dyskotekami. Demaskował zdziczenie, podstępność i pogardę dla życia swoich pracowników. Uzasadniał tym samym słuszność, szlachetność i dalekowzroczność przeciwników swoich pracodawców. Prasa otworzyła mu swoje łamy – nie było numeru "Gazety Wyborczej", by o nim zapomniano. Łypał do nas złowróżbną źrenicą z ekranów telewizorów. I cóż? – Nie zabawił długo. Odszedł maluteńki, zapomniany, słabiutki, pozbawiony najmniejszego znaczenia. Samochody służbowe wróciły do garaży. Środki masowego przekazu ani się o nim zająkną. Okazało się, że nie miał pracodawców z tego najprostszego powodu, że przypuszczalnie zgoła statystycznie nie zaistniał. Tym, którzy zbili na nim fortuny, może i zakręciła się rzewna łza w oku. Ci jednak, którzy naprawdę powołali go do życia i pasowali na rycerza, nie zdobyli się nawet na słowo komentarza, najlapidarniejszy choćby nekrolog. Spektakularne było wywyższenie, smutny, cichy i dyskretny upadek. Szkoda mi ciebie wągliku, bacillusie anthracisie! Już nie zadrży mi ręka, kiedy otwierać będę list od żony – czy mnie jeszcze kocha; już mnie nie nawiedzi zimny dreszcz na widok beznadziejnie znowu zwyczajnego proszku do prania i będę musiał marnować pieniądze i czas na filmy grozy. Ale tak już jest, wągliku, na tym okrutnym świecie: murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Możesz się oczywiście łudzić, że prezydent Bush mianuje cię raz jeszcze Babą Jagą z szatańskiego laboratorium. Konkurencja jednak zbyt duża. Teraz bardziej bomba atomowa w modzie. Żegnaj więc. Posłużono się tobą. Niech cię nie dławi gorycz niewdzięczności. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Małpokracja " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komunizm na żółtych papierach Czy szybciej Hongkong schinizuje się, czy Chiny się shongkongnizują? – takie zakłady stawiane są często w barach i herbaciarniach Seulu. Ustrój Hongkongu brytyjskiej kolonii, która w 1997 r. stała się częścią Chińskiej Republiki Ludowej, został określony w nowej konstytucji. Zgodnie z przyjętą zasadą "jeden kraj, dwa systemy polityczno-gospodarcze", przez następne pół wieku dotychczasowy wolnorynkowy system gospodarczy prawa i wolności, a także styl życia Hongkończyków nie mogą ulegać zmianom. Terytorium zyskało status Specjalnego Regionu Administracji ChRL. Rząd pekiński zastrzegł sobie jedynie prerogatywy w zakresie polityki obronnej i zagranicznej. Prawostronny lewostronny Specjalny Region Administracyjny Hongkong ma własny rząd, parlament, odrębny aparat administracyjny. Posiada własny budżet i walutę – dolara hongkońskiego, uważanego za najbardziej stabilny pieniądz na świecie. Ma własny system podatkowy. Nie odprowadza do budżetu centralnego ani centa, nie dostaje też stamtąd dotacji. Posiada brytyjski system sądowniczy i policyjny. Jest odrębnym terytorium celnym i imigracyjnym, a granica między regionem a Chinami jest bardziej szczelna niż polsko-rosyjska. Hongkong posiada za granicą własne przedstawicielstwa ekonomiczno-handlowe pełniące funkcję placówek dyplomatycznych. Jest członkiem organizacji międzynarodowych, w których nie uczestniczą Chiny, a także stroną porozumień międzynarodowych, które przez Chiny nie zostały podpisane. Cóż zatem zyskał Hongkong po zassaniu go przez Chiny? Kalendarz chiński, nową stolicę, hymn, godło, barwy narodowe. Ustawy o obywatelstwie chińskim i o morzu terytorialnym. Garnizon chiński. Niewidoczny na co dzień, bo do miasta żołnierze chińscy wychodzą wyłącznie w cywilkach. Mundury są w użyciu przez dowódców podczas oficjałek, kilka razy w roku. Hongkong zdemokratyzował się po przyłączeniu do "komunistycznych" Chin. Do 1997 r. rządził nim brytyjski gubernator wraz z Radą Wykonawczą (rząd) i Radą Ustawodawczą (parlament lokalny). Teraz rządzi premier Tung Chee-hwa, multimilioner. Partie polityczne powstały dopiero w latach 90., kiedy kolonia wracała do macierzy. Wtedy też zaczęto przeprowadzać wolne wybory do Rady Ustawodawczej. 24 na 60 deputowanych do RU wybiera się w wolnych wyborach. W 2004 r. ma ich być już 30. Być może dalsze związki z "komunistycznymi" Chinami przyniosą pełne, demokratyczne wybory w Hongkongu. Nie zmieni się za to odziedziczony po Brytyjczykach drogowy ruch lewostronny. Pod czerwonym sztandarem Hongkong jest częścią Chińskiej Republiki Ludowej. Patrząc na Chiny przez pryzmat hongkoński ujrzelibyśmy najbardziej wolnorynkową gospodarkę świata wedle rankingu amerykańskiej Heritage Foundation i gazety "The Wall Street Journal". Bo nie ma tam ceł, z wyjątkiem tych na alkohol, papierosy i paliwa. Podatki pobierane są wyłącznie od dochodu z działalności gospodarczej (16 proc.), wynagrodzeń (15 proc.), czynszów (15 proc.). Wolne media obficie i krytycznie komentują politykę i sytuację Chin kontynentalnych. Legalnie działa ruch Falun Gong, organizacje nawołujące do "niepodległości Tajwanu", co jest największą antypaństwową herezją w Chinach. Uroczyście obchodzi się rocznicę wydarzeń na pekińskim placu Tian’anmen. Jeśli dodać do tego kilku deputowanych do miejscowego parlamentu, którzy są uznawani za persona non grata na kontynencie, to widać, jak pojemne potrafią być dziś "komunistyczne" Chiny. Dodatkowo Hongkong uznawany jest za najmniej korupcyjny kraj na świecie. W ubiegłym roku z roboty wyleciał komendant główny policji, bo wszechpotężny i wszechobecny urząd antykorupcyjny zrobił mu nocną kontrolę w służbowym sejfie. Brakowało 5 tys. dolarów hongkońskich, czyli nieco ponad 600 amerykańskich. Komendant zarabiał miesięcznie ponad 20 tys. dolarów amerykańskich. Tłumaczył się chwilową pożyczką. Wyleciał z posady natychmiast. Stracił prawa emerytalne. Przegrał kosztowne sprawy w sądzie. Co sąd sądzi Sądy w chińskim Hongkongu oparte są na prawie i tradycji anglosaskiej. Zatrudniają znakomitych prawników, importowanych z Wielkiej Brytanii, Australii, USA. Czasem ich niezależność powoduje uzależnianie się byłej kolonii od Chin. W styczniu 1999 r. hongkoński Sąd Najwyższy orzekł, iż dzieci urodzone na kontynencie posiadające co najmniej jednego z rodziców legalnie zamieszkujących Hongkong mają prawo do osiedlania się w tym specjalnym regionie. Ów wyrok zatrząsł rządem hongkońskim. Już w połowie lat 80. biznesmeni z Hongkongu zaczęli przenosić fabryki na południe Chin kontynentalnych. Obecnie w biurowieżowcach Hongkongu jedynie zarządza się firmami produkującymi w Chinach. Każdy szanujący się biznesmen z Hongkongu ma przynajmniej jedną konkubinę i dziecko na kontynencie. Gdyby ten efekt produkcyjny wrócił do Hongkongu, czyli ok. 2 milionów ludzi w ciągu pięciu lat, to na zatłoczonym terytorium nie byłoby gdzie palca wsadzić. To mogłoby zburzyć oazę dobrobytu. Powiększyć odnotowywane już, nieznane od lat, kilkuprocentowe bezrobocie. Powiększyć istniejące slumsy, czyli budynki przypominające nasze apartamentowce. Zdesperowany rząd Hongkongu pospieszył do chińskiego parlamentu i poprosił o korzystną dla siebie wykładnię hongkońskiego, niższej rangi, prawa. Oczywiście Pekin skorzystał z okazji, by potwierdzić swą nadrzędność jurysdyczną. W środowiskach prawniczych Hongkongu zawrzało. "To koniec niezawisłości naszych sądów" – krzyczały media. To uzależnianie się od Pekinu! W styczniu tego roku prezes stowarzyszenia adwokatów w Hongkongu zażądał w imieniu wszystkich prawników, aby rząd zadeklarował, iż nigdy więcej do Pekinu o wykładnię prawa nie wystąpi. Minął wiek złoty Nic tylko w łeb palnąć, wzdychają Hongkończycy. Nieznany do niedawna deficyt budżetowy sięga już rocznie 9 mld amerykańskich dolarów. Ceny nieruchomości, czynszów spadły na łeb. Kredytów mniej. Wokół Hongkongu "komunistyczne" Chiny zbudowały arcykapitalistyczne Specjalne Strefy Ekonomiczne. Konkurujący przepychem z Hongkongiem Shenzhen. Wabiący tanią, sprawną siłą roboczą. Nieskrępowaną związkami zawodowymi. Z nieograniczonymi powierzchniami do zabudowy. Alternatywą dla rozrywkowego, też odzyskanego portugalskiego Makau, staje się przecudnej urody Zhuhai. Dodatkowo Chiny weszły do WTO. Za lat kilkanaście, kilkadziesiąt zaczną spełniać standardy światowej gospodarki rynkowej. Wedle Amerykańskiej Izby Handlowej Hongkończycy histeryzują. Za bardzo przyzwyczaili się do szybkiego, łatwego zarabiania pieniędzy. Złote czasy jedynej furtki, jedynego pośrednika Chin już nie wrócą. Czasy łatwych, szybkich pieniędzy. Trzeba się brać do roboty. W sąsiadującej prowincji Guandong istnieje już prawie 40 tys. firm zarejestrowanych w Hongkongu. Zatrudniają ponad 6 milionów pracowników. Chiny są największym inwestorem w Hongkongu. "Bank of China" wraz z filiami to druga grupa kapitałowa zarejestrowana w Hongkongu. Przyjeżdżających z kontynentalnego Shenzhenu, oszałamiającego azjatyckim przepychem, osławiony Hongkong rozczarowuje. Krzywimy się na pierwszy jego widok. Zbyt stłoczony, architektonicznie ciut wczorajszy, szpanujący jedynie markami luksusowych samochodów. W 1997 r., kiedy wciągano tam chińską flagę wraz z nową flagą Hongkongu, wielu publicystów wieszczyło "skomunizowanie" Hongkongu, czyli masową emigrację ludzi i kapitału. Tymczasem Chiny kontynentalne skapitalizowały się tak szybko, że kapitalistyczna enklawa staje się pospolitością "komunistycznych" Chin. Musi walczyć o ekonomiczny byt w "komunistycznej" gospodarce rynkowej. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Paw koszerny Zostałem Żydem. Z typowej polskiej pazerności. Do użydowienia namówił mnie narodowy szołmen Wojciech Cejrowski. Zostałem Żydem zaraz po oderwaniu się od polskiej ziemi, tej, której nigdy nie sprzedamy cudzoziemcom. Zostałem Żydem, gdy rezerwując bilety zażyczyłem sobie "kosher meal". Bo, jak przekonywał Cejrowski, porcje koszerne są w porównaniu z chrześcijańskimi większe i smaczniejsze. Dla cięższej gramatury gastronomicznej trzykrotnie polskości się wyparłem. Także z próżności odszedłem od kultury gastronomicznej narodu. Abonent koszernego żarcia traktowany jest w samolocie z najwyższą atencją. Znacznie wcześniej otrzymuje pakiet opieczętowany rabinackimi certyfikatami. Urocze stewardesy uniżenie pytają, czy mogą podgrzać przygotowane w pakiecie koszerne danie. Bo jako ortodoksyjny ortodoks mogę nie chcieć niekoszernego dotyku. Bez zdziwienia przyjmują za to zamówienia: dwa szybkie koniaczki. I elegancko donoszą następne. Wiadomo, pasażer jest religijny, ma to przecież wpisane w bilet, i jego modlitwę trzeba uszanować. I na tym można by kontakt z koszernością skończyć. Niestety, koszerpakiety są rzeczywiście duże, trudno je w samolocie od razu wyrzucić. Niektóre zestawy dadzą się nawet zjeść. Polecam menu przyrządzone przez grand rabina Paryża pana Messasa. Jego baranina w sosie pomidorowym z kluseczkami nie odbiegała smakiem i wyglądem od serwowanych dań laickich. Podobnie można zaryzykować zestawy przekąskowe polecane przez rabina Wiednia korzystającego z doświadczeń firmy Trześniewski. Ale Żydem być się nie daje wylatując z Warszawy lub przylatując tam. Na Okęciu koszerną wyłączność ma firma "Stogel Kosher Arilone Catering" prowadzona przez rabina z Antwerpii. To, co oni oferują swoim jeszcze wierzącym braciom, przypomina najczarniejsze chwile radzieckiego Aerofłotu. Zawsze twardy jak Szaron kurczak, niezależnie, czy lecisz do Monachium czy Rabatu, czy wracasz z Paryża. Kurczak ze zbrylonym ryżem. Gdyby tak ugotowany ryż dostał Żyd-Wietnamczyk, od razu zrobiłby sobie seppuku. Ale to nie koniec rabinackich tortur. Do kurczaka i ryżu dodają koszmar z dzieciństwa każdego wrażliwego chłopca. Gotowaną marchewkę! Ten antwerpski rabin musi być jakimś ukrytym antysemitą! Co z tego, że dodaje mus jabłkowy na osłodę, skoro pastę łososiową też nafaszerował gotowaną marchewką! Od takiego gotowania wszystko się w człowieku gotuje. Zostałem Żydem w szczególnym okresie. Pomiędzy kurczakiem a chałwą konsumowałem pilny projekt uchwały "W sprawie dramatycznej sytuacji w Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem" sygnowany przez parlamentarzystów Murzyna, Hatkę, Krupę, Wrzodaka, a także Gertrudę Szumską. Reprezentujących, jak same nazwiska mówią, Ligę Polskich Rodzin. Chodzi im o jak najszybsze wyzwolenie oblężonej przez żydowskie wojska Bazyliki i uwolnienie znajdującego się tam Polaka franciszkanina o. Seweryna Lubeckiego. Ojcu Sewerynowi, podobnie jak pragnącej tam azylu grupie Palestyńczyków, brakuje już wody, energii elektrycznej, niekoszernej żywności. Wojska żydowskie raz stosują zasadę kija, atakując Bazylikę, np. w Wielki Piątek, innym razem roztaczają wizję marchewki po poddaniu się. Niekoszerni parlamentarzyści wierzą, że głos polskiego parlamentu przegna izraelskie czołgi. Patrząc z perspektywy zasuwającego po niebie Boeinga sprzedałem swą polskość bez sensu. Lecąc w economy class jeszcze ciut skorzystałem, bo koszernego żarcia dają tam więcej. Ale lecąc już w business class bycie Żydem się nie opłaca. Bo w businessie porcje laickie są większe i smaczniejsze. Od poziomu business w ogóle ortodoksyjność i religijność się nie opyla. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prawoskrętek blady " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chłopskie jadło W Ministerstwie Środowiska będącym pod kierownictwem PSL drobny na pozór zgrzyt może niebawem doprowadzić do złożenia dymisji przez SLD-owskich sekretarza i podsekretarza stanu. Prawdopodobne jest też odwołanie ze stanowiska szefa resortu Stanisława Żelichowskiego. Na 12 kwietnia zaplanowane zostało w Warszawie nietypowe śniadanie. Jest to, jak wynika z zaproszenia, "śniadanie prasowe" pt. "Ekologia w Przedsiębiorstwie". Miejsce – siedziba Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Menu – "szwedzki stół". Organizator – prywatna spółka "Solidna Firma" (wydawca periodyku o takim tytule i organizator konkursu "Mistrz Mowy Polskiej"). Gość śniadania – minister StanisŁaw Żelichowski. Żeby właściciele spółek działających w branży ekologii mogli błysnąć przed dziennikarzami złotymi łańcuchami oraz bransoletami, muszą zapłacić. Najtańsza wejściówka ("pasywny uczestnik") kosztuje 395 zł + 22 proc. VAT. Jej posiadacz może najwyżej wpieprzyć jajecznicę w końcu sali i uczestniczyć w dyskusji "po wstępnych referatach", czyli ocenić menu. Większe uprawnienia ma "aktywny uczestnik", który oprócz jajecznicy ma prawo do rozmów z mediami, ograniczonego zaprezentowania swojej firmy i reklamy na łamach magazynu "Solidna Firma" (format: 1/2 A-4). Za przyjemność tę musi jednak zapłacić 6000 zł + 22 proc. VAT. Wszystko może "sponsor". Nawet zareklamować w piśmie w formacie A-4! Ta niewątpliwa przyjemność i zaszczyt podania sztućców Żelichowskiemu wyceniona została na... 20 000 zł + 22 proc. VAT. Dla przypomnienia: za uczestnictwo w wykładzie byłego prezydenta USA Billa Clintona w warszawskim hotelu "Sobieski", trzeba było zapłacić 6000 zł + VAT. Ta swoista prywatyzacja ministerstwa zszokowała wiceministrów z SLD. Z ministrem Żelichowskim rozmawiał w tej sprawie premier Miller, ale PSL-owski minister uparł się na to śniadanie i basta. Przy okazji przygotowań do śniadania w resortowych dyskusjach na jaw wyszły sprawy tyleż śmieszne, co zatrważające. 80 proc. dokumentów wychodzących z resortu podbijanych jest "faksymilką" ministra przez jego gabinet polityczny. Jeśli pan minister nie ma czasu opatrywać ich własnoręcznym podpisem, to czy przynajmniej wie, co "podpisuje"? Zagrożone odrzuceniem przez Brukselę są wszystkie programy pomocowe z Unii Europejskiej w dziedzinie ekologii. Bez nich w najbliższych latach nie ma szans na postęp w tej dziedzinie. Miażdżąca krytyka, jakiej poddany został Żelichowski, spłynęła po nim jak po kaczce: minister zasłania się Jarosławem Kalinowskim. Olał też groźbę dymisji swoich dwóch zastępców. Na sekretarza stanu, czyli pierwszego wiceministra, szykuje się prezes rafinerii w Jaśle, bo coś mu ostatnio z firmą nie idzie. Drugim wiceministrem i przy okazji głównym geologiem kraju ma ponoć zostać burmistrz jednego z podwarszawskich miasteczek, bo zaczyna mu się dobierać do finansów komisja rewizyjna. Kwalifikacji obaj nie mają, są jednak związani z PSL, a to lepsze od doktoratu. Autor : D.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kazanie księdza mordercy cd. Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie chroni księdza mordercę. 17 września w Horyszowie Ruskim Kolonii k. Zamościa ok. godz. 21 ks. proboszcz Tomasz Rogowski z parafii w Werbkowicach zabił człowieka. Rozjechał go tak, że Tadeuszowi M. odpadła głowa. Ksiądz nawet nie wysiadł z samochodu. Po prostu uciekł z miejsca wypadku. To zabójstwo opisaliśmy ze szczegółami („NIE” nr 47/2003). Sprawą zajęła się prokurator Jadwiga Lachowska z Hrubieszowa. Ksiądz zeznał, że jechał zgodnie z przepisami, człowieka na drodze nie zauważył, bo oślepił go samochód jadący z naprzeciwka. Nie zatrzymał się i nie próbował pomóc, bo w tym miejscu nie było domów, telefonów ani ludzi. Tak się składa, że wypadek zdarzył się w środku wsi, tuż pod oknami domów, a niemal w każdym z nich jest telefon. Mało tego, dramat nastąpił kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie okoliczni rolnicy sprzedawali warzywa. Ludzie usłyszeli huk i wybiegli. Ksiądz Rogowski wolno przejechał obok swej ofiary, ale się nie zatrzymał. Dopiero po dłuższym czasie zadzwonił na policję z plebanii w Werbkowicach. Z badań wynikało, że ksiądz był trzeźwy. Tadeusz M. za to był pijany. Policja oraz prokurator na miejscu zdarzenia ustalili, że Tadeusz M. został potrącony na lewym pasie jezdni, a jego zwłoki znaleziono kilkanaście metrów dalej po prawej stronie. Tuż przy poboczu. Prokurator Lachowska dała wiarę księdzu, że oślepiły go światła samochodu ciężarowego jadącego z naprzeciwka. Mimo że świadkowie zeznawali, że księdza nie mógł nikt oślepić, bo w momencie wypadku w kierunku Zamościa nie jechało żadne auto. Klecha zeznał też, że najechał na już leżącego Tadeusza M. Świadkowie zeznali, że było inaczej. Prokuratura nie postawiła też księdzu zarzutu ucieczki z miejsca zdarzenia uznając, że niezwłocznie powiadomił policję telefonicznie ze swojej plebanii. Uzasadnienie prokuratorskie nie trzyma się kupy. Pleban przyznał się, że zawrócił, przejechał obok trupa dwa razy. Prokuratura w tym samym uzasadnieniu pisze, że ksiądz pojechał na plebanię, skąd powiadomił policję o zdarzeniu. Na miejscu wypadku kilka minut później zatrzymały się dwie ciężarówki. To ich kierowcy powiadomili policję. Żona zabitego, która informowała o relacji świadków, została wyrzucona z prokuratury. Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie olała ich zeznania dając wiarę proboszczowi i nie wnikając w rzeczywisty przebieg wydarzeń. To prawdziwy skandal, bo ksiądz jak każdy inny kierowca w takiej sytuacji miał obowiązek zatrzymać się i sprawdzić, czy człowiek żyje. Musiał też niezwłocznie powiadomić policję. Przy tak prowadzonym śledztwie nie mogło zakończyć się ono inaczej niż umorzeniem. Ks. Rogowski z parafii pw. św. Michała Archanioła i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy nadal jeździ swoją zabójczą Toyotą Yaris LHR K021. A mieszkańcy nie wierzą, że którykolwiek klecha odpowie za swe czyny przed sądem. Kilka lat temu w okolicy był podobny wypadek. Jeden z okolicznych księży jebnął starszą kobietę swym autem zabijając ją na miejscu. Urwaną rękę zabitej znaleziono parę kilometrów dalej. Ksiądz zjawił się na policji parę dni później. Też nie dostał zarzutów. Klechy jednak w tym kraju to są święte, nietykalne krowy. Nawet zabójcy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pałac Króla Marka Patrzcie, ludzie, jak państwo mieszka! Trochę nie za swoje. Kupuje sobie XIX-wieczną willę "Złudzenie" w Konstancinie, przebudowuje ją za tyle baniek peelenów, że sam nie pamięta, za ile to było dokładnie. Najmuje do tego ludzi i firmy. Gdy zaś przychodzi wybulić za wykonaną robotę głupie 400 000 nowych zetów, zwyczajnie wypina tyłek. Kto to taki? Naciągacz? Nie! To redaktor naczelny tygodnika "Wprost" – Marek Król. Jeden z głównych prasowych rycerzy wojujących o rzetelność w interesach. W skład zakładanego Stowarzyszenia Osób Pokrzywdzonych przez Marka Króla wchodzi 12 osób i 12 firm. Łącznie towarzysz Król wisi im 389 000 zł plus odsetki. – Wykonaliśmy w willi pełen zakres robót. Mamy wszystkie faktury podpisane przez pełnomocnika Marka Króla, co oznacza, że prace zostały zaakceptowane, a faktury do zapłacenia, pieniędzy nie ma do dzisiaj – tłumaczy mi Roman Winiarski, właściciel firmy Winter. Samemu Winiarskiemu red. Król zalega z płatnościami 244 288,42 zł bez odsetek. Zalega od sierpnia zeszłego roku. Rozglądam się po biurze Wintera, nad biurkiem sekretarek wisi tabliczka: "Lepiej stracić klienta niż pieniądze", a na biurku statuetka "Firma z Jakością" przyznana Winterowi przez Szwajcarski Instytut Przedsiębiorczości. * – Pan chyba nie lubi kapitalizmu? – pytam Winiarskiego. – Tylko kapitalistów. Przed robotą u Króla byliśmy podwykonawcą przy remoncie sali posiedzeń Sejmu. Wykonawca zwinął kasę i ulotnił się, my zostaliśmy z pracami do wykonania i bez kasy. Nie dostaliśmy ani grosza. Gdy pojawił się Król z propozycją głównego wykonawstwa, był tą brzytwą, której chwyciłem się tonąc. Dzisiaj mam puste konta, debety na wszystkich kartach, zaległości w ZUS i skarbówce. Facet zrujnował mnie i moją firmę. Mam 19 aneksów do jednej umowy z Królem. 19 razy Król przez swojego pełnomocnika negocjował ze mną zwiększone zakresy robót, których jakość i wykonanie odebrał protokołami, a których w efekcie i tak nie zapłacił. Przeglądam kolejno kwity Winiarskiego. Nie łże ani przez chwilę. Liczę aneksy. Raz, siedem, dziewiętnaście. – W końcu zmęczyło mnie to ciągłe wydzwanianie do Króla, do jego pełnomocnika, prawnika, obiecanki spotkań, wszystko nagrywałem na dyktafon. We wrześniu zeszłego roku oddałem sprawę do sądu. Warszawska okręgówka, III Wydział Cywilny. Do pozwu dołączyłem wniosek z prośbą o zwolnienie mnie z kosztów sądowych, to 8 procent od sumy żądnej przeze mnie w pozwie, czyli jakieś 30 tys. zł. Sporo jak na kogoś, kto nie ma się już u kogo zadłużyć. Do wniosku dołączyłem wszelkie niezbędne dokumenty, wyciągi z kont bankowych, zaświadczenia z ZUS, Urzędu Skarbowego. Sąd odrzucił mój wniosek, a wraz z nim cały pozew przeciwko Królowi. W uzasadnieniu sędzia Małgorzata Kuracka napisała, że nie przedstawiłem niezbędnych dokumentów, tzn. miesięcznych dochodów. Przedstawiłem. Że dochodów nie mam. Przez Króla. Dla kogo jest sprawiedliwość w tym kraju? Nie odpowiadam Winiarskiemu, bo sama się nad tym od dawna zastanawiam. – Złożyłem zawiadomienie o przestępstwie do Prokuratury Rejonowej w Piasecznie. Wszczęto dochodzenie w sprawie oszustwa. Winiarski macha mi przed oczami postanowieniem. Patrzę na datę: 10 stycznia 2003 r. Wracam do domu. Przeglądam zdjęcia z Królowej willi "Złudzenie": unikatowy niebieski marmur afrykański wydobywany z dna morza, mahoń, kolonializm, secesja, włoski klasycyzm zmiksowany ze staroangielszczyzną. Meble, kominek, kinkiety – wszystko z londyńskich aukcji. Zachciało mi się rzygać od tych połączeń. Ale odkąd wmówiono mi, że o gustach się nie dyskutuje, przełykam marmur. Dzwonię do Winiarskiego znad zdjęcia mostka zawieszonego nad basenem: – 15-metrowy basen – opowiada Winiarski. Mostek ma udźwig 3 tony. Król sobie taki zażyczył na "tony kwiatów". * Dzwonię do prokuratury w Piasecznie. Wszczęli dochodzenie. Prokurator Gołębiewicz nie chce gadać o śledztwie. Z własnych źródeł wiem, że (mamy koniec lutego) przesłuchano dopiero dwóch z dwunastu poszkodowanych wskazanych przez Winiarskiego. Teraz został mi tylko redaktor Król. Rzeczowo uświadamiam asystentkę red. naczelnego "Wprost" co do tematu, który chcę poruszyć u niego na audiencji. Król oddzwania do mnie po kilku minutach: – Jak się panu mieszka w Konstancinie? – Dobrze. – Ile kosztował pana remont zabytkowej willi "Złudzenie"? – Nie pamiętam. – Uregulował pan wszystkie rachunki za wykonane roboty? – Tak. Mogą być oczywiście jakieś groszowe zaległości. Zajmuje się tym moja administratorka. – Ale o większych zaległościach wiedziałby pan? – Tak, osobiście kontroluję wydatki. – A wie pan, że prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie o oszustwo. Pan jest podejrzany. Nie zapłacił pan niektórym firmom. – Nie, pierwszy raz słyszę. Ale wiem, o kogo chodzi. Jak mogłem im zapłacić, jak zostawili nie dokończone roboty. Przecież za nikim nie będę biegał. Obrazili się za moje uwagi dotyczące prac. – Żartuje pan, nikt nie zostawia roboty, w którą wpakował 250 tys. zł. – Też mnie to zdziwiło. Ale wziąłem inną firmę, która dokończyła prace. * Uznałam, że dalsza gadka z Królem nie ma sensu, bo ani Winiarski, ani nikt ze Stowarzyszenia Pokrzywdzonych przez Marka Króla niczego nie zostawił. Wykonali pełen zakres swoich robót określony wyraźnie w umowach. Wykonanie i akceptację zamawiającego potwierdzają umowy i faktury podpisane przez Króla i jego pełnomocniczkę. Dzwonię do Winiarskiego, żeby na gorąco zrelacjonować mu rozmowę z redaktorkiem – jak mówią o nim pieszczotliwie w stowarzyszeniu. Winiarski zaprasza mnie do swojego biura. Ma niespodziankę. Jadę, bo rzut beretem. Poznaję Jana Podolskiego, znanego rzeźbiarza, dawnego sąsiada Króla, który rzeźbi też dla prezydenta Kwaśniewskiego. Firma Podolskiego robiła dla Króla w Konstancinie takie tam różne ozdóbki. Redaktor za robotę sąsiadowi (po starej znajomości) nie zapłacił 33 000 zetów. Sprawa trafiła do poznańskiego sądu. Sąd zarządził postępowanie ugodowe, na którym ani Król, ani jego pełnomocnik się nie pojawili. – I mam jeszcze jedną niespodziankę – przerywa Podolskiemu Winiarski. – Jedna osoba odeszła z naszego stowarzyszenia. Kamieniarz. Jak zaczęliście łazić koło długów za remont willi, Król zapłacił całą forsę, którą mu wisiał – 18 tys. I jeszcze jednej firmie zapłacił, ale tylko jedną czwartą całej kwoty. Ci się jeszcze nie wypisali. W końcu dostali tylko część całej kasy. * Komentarzem do całej sytuacji niech będzie kawałek wydarty z "Wprost": Stowarzyszenie Menedżerów w Polsce zaprasza do udziału w konkursie Menedżer Roku 2002 r.(...) W przesłaniu tegorocznego konkursu silnie akcentowane są kwestie etyki, gdyż środowisko menedżerów przywiązuje do niej dużą wagę i uważa za swój obowiązek promowanie osób o czystych rękach, postępujących zgodnie z obowiązującymi normami prawnymi i etycznymi. (...) W skład jury wchodzą: Krzysztof Obłój, Krzysztof Bobiński, Marek Król (...). Szkoda, że red. M. Król będzie oceniał rzetelność innych, zamiast poddać osądowi własne ręce. Marek Król, menedżer z majątkiem 191 mln zł i 63. pozycją wśród najbogatszych rodaków w rankingu własnego tygodnika, mógłby wypromować własne czyste ręce. Osoba występująca w relacji jako Podolski nosi inne imię i nazwisko, które na życzenie zainteresowanego zostało w tekście zmienione. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z winy Papieża " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Robiąc laskę" Szanowny Panie Redaktorze W felietonie zamieszczonym w numerze 9/2002 swojego tygodnika, zajął się Pan analizą uwarunkowań prawnych propozycji posłów czterech klubów parlamentarnych, dotyczącą możliwości obniżania diet parlamentarnych posłom i senatorom, którzy w sposób rażący naruszyliby zasady pracy Sejmu, Senatu oraz Zgromadzenia Narodowego, bądź ich organów. Prowadzony przez Pana interesujący wywód prawny prowadzi do wniosku, iż karanie finansowe posłów byłoby sprzeczne z Kodeksem pracy. Istotnie, byłoby tak, gdyby słuszne było Pańskie podstawowe założenie, że "poseł zawodowy jest pracownikiem, a Marszałek Sejmu pracodawcą według art. 73 k.p.". Tak jednak nie jest. Mandat parlamentarny ma – w myśl przepisów konstytucyjnych – charakter przedstawicielski, obywatelski i oparty jest na działalności społeczno-politycznej. Rozpoczęcia wykonywania mandatu nie można utożsamiać z objęciem urzędu państwowego, czy też nawiązaniem stosunku pracy na podstawie wyboru, w myśl art. 73 k.p. Pierwszy paragraf tego artykułu stanowi bowiem, iż nawiązanie stosunku pracy następuje, jeśli z wyboru wynika obowiązek wykonywania pracy w charakterze pracownika – a z ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora taki obowiązek nie wynika. Pozostawanie parlamentarzystów w stosunku pracy ograniczyłoby wolność wykonywania mandatu, bowiem stosunek pracy w świetle art. 22 k.p. jest ze swej natury stosunkiem podporządkowania – co kłóciłoby się z cechą niezależności charakteryzującą mandat wolny. Ani Konstytucja, ani ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora nie wprowadzają obowiązku zawodowego wykonywania mandatu, nie dają też podstaw do twierdzenia, że poseł wykonuje mandat w ramach stosunku pracy czyli, że staje się pracownikiem Kancelarii Sejmu lub jakiejkolwiek innej instytucji. Istotnie – dobrowolne tzw. zawodowe wykonywanie mandatu wiąże się z prawem do uposażenia oraz innymi uprawnieniami, które zbliżają pozycję posła do pozycji pracownika. Art. 27 ustawy o wykonywaniu mandatu traktuje jednak uposażenie i jego dodatki "jako wynagrodzenie ze stosunku pracy", a okres jego pobierania "jak okres zatrudnienia" – co wyraźnie wskazuje, iż uposażenie nie jest wynagrodzeniem ze stosunku pracy, a jedynie ma być traktowane jako takie do różnych celów, jak np. ubezpieczenie społeczne, uprawnienia emerytalne, prawo podatkowe. Taka jest czytelna intencja ustawodawcy. Reasumując – poseł nie jest pracownikiem, a Marszałek Sejmu, Sejm, czy Kancelaria Sejmu – pracodawcą. Trudno zgodzić się także z Pańską propozycją, aby Marszałek Sejmu, zamiast kar pieniężnych, używał innego środka w celu utrzymania porządku, mianowicie laski marszałkowskiej. Pomijając już – rzeczywiste w tym wypadku – przeszkody natury prawnej i humanitarnej, laska marszałkowska jest cennym przedmiotem, nie pozbawionym pewnych walorów artystycznych. Świetnie musi Pan sobie z tego zdawać sprawę, ponieważ to właśnie Pański Tygodnik kilka lat temu surowo – acz zdaniem Kancelarii przesadnie – krytykował koszty wykonania nowej laski. W tej sytuacji zgodzi się Pan jednak zapewne tym chętniej, że obowiązek troski o mienie publiczne wyklucza użycie zaproponowanego przez Pana środka. Krzysztof Czeszejko-Sochacki Szef Kancelarii Sejmu "Wolność, równość, orgazm" Wiadomość o powstaniu Parlamentarnego Zespołu NIE (nr 12/2002) sprawiła mi wielką radość i satysfakcję. To w połączeniu z artykułem "Wymiękamy jak kiszone ogórki" (nr 9/2002) daje nadzieję, że w sprawie zmian w konkordatowej ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego coś ruszy tak, by ograniczono grabież mienia i finansów państwowych i publicznych. Cieszy mnie, że inicjatywa senatorki Krystyny Sienkiewicz, w czym wykazała się podziwu godną odwagą, pozyskała poparcie ładnego gronka parlamentarzystów z posłem Gadzinowskim jako pierwszym. W takim razie całemu zacnemu Parlamentarnemu Zespołowi NIE życzę, by szli od sukcesu do sukcesu, aż dojdą do celu. Którym jest sprowadzenie państwa z krętych ścieżek teokracji na prostą drogę ku prawdziwej demokracji obywatelskiej, gdzie każdy będzie miał równe prawa i wolność wyznawania swego światopoglądu. Heronim Mróz, Warszawa Obiema rękami podpisuję się pod apelem zespołu parlamentarnego NIE (nr 12), gdyż coraz bardziej mnie zastanawia polityka naszego rządu i brak realizacji deklarowanych w kampanii wyborczej postulatów. Najgorsze jest to, że – jak widać – rząd dobrze się czuje w tej roli i myśli, że załatanie dziury budżetowej i dyskusja o wstąpieniu do UE rozmydli problemy nagromadzone w czasie prawicowej dominacji. Dlatego czas najwyższy przypomnieć Panu Millerowi i elicie SLD, z jakimi hasłami szli do wyborów, i nikt tego lepiej nie zrobi niż Państwo podpisani na czele z Panią senator Sienkiewicz. Osobiście uważam, że ingerencja kleru w życie obywateli tego kraju daleko przekroczyła normy dopuszczalne w państwie o europejskich aspiracjach. Kościół budzi skojarzenia z potężną szarą strefą, po co więc fiskus ma szukać daleko, skoro można równo potraktować obywateli, jak i ich firmy, bez względu na to czy chodzą w spodniach, spódnicach czy sutannach, czy mieszkają w M-ileś, czy w kilkusetmetrowej rezydencji (czytaj parafii), czy jeżdżą Polonezem czy innym Merolem itd. Maciej Martyna, Kraków Pokażmy światu Iwińskiego ukrzyżować w Wielki Piątek. Będzie zgodnie z tradycją i po katolicku. A tłumaczkę ukamienować, i to bez sądu. A co? Przebijemy Afrykanów. Niech cały świat się dowie, jaka u nas sprawiedliwość i poszanowanie praw człowieka. Liga Patologicznych Rodzin się ucieszy, TVN i TOK FM zaprosić do transmisji uroczystości. Włodek M. (e-mail do wiadomości redakcji) Total niedopieszczony "Kropka nad i", 14.03.2002 r. Spotkały się trzy panie, dwie reprezentujące światopogląd liberalny i pani profesor z Ligi Polskich Rodzin. Dyskusja dotyczyła antykoncepcji. Wymiana poglądów między tymi paniami bardzo dobitnie pokazała, jak żylibyśmy w państwie rządzonym przez skrajną prawicę. Byłby to po prostu reżim totalitarny, w którym wartości i sposób życia wyznawców określonej religii narzucone byłyby pozostałej części społeczeństwa. Ledwie 13 lat minęło od końca komunizmu, a mielibyśmy następny totalitaryzm. Oglądałem ten program z czterema kobietami w wieku 16 lat do 75 lat. Ich reakcja była jednomyślna – ta stara baba jest chyba pierdolnięta. Ja ze swej strony dodam – po prostu jest niedopieszczona. Zdzisław B., Ostrów Wlkp. (nazwisko do wiadomości redakcji) Pruderyjne "NIE"? W kąciku "Telewizornia" ("NIE" nr 10/2002) stwierdziłem pewne niedopowiedzenie dotyczące golizny. Oto gołe fakty: "... Co odpowiedzieć nieletniej córce, gdy w łazience natknie się na widok ojcowskiej kuśki? Oczywiście nazwać to po imieniu – nie siusiakiem, ale penisem..." Jak dociekliwa córcia zacznie pytać o dalszy plan, to odpowiedź winna być uzupełniona o jądra. Jak edukować, to bez niedomówień. "... A co, jak synek natknie się na gołą cipkę mamusi? Otóż nie cipkę, tylko pochwę...". Czyżby "NIE" nie rozróżniało sromu od pochwy? Gdyby mamusia chciała synkowi pokazać pochwę (a właściwie jej część wewnętrzną), to mogłaby być karana za deprawację nieletniego. Trzeba by było najpierw wyedukować waszego edukatora. A. L. (e-mail do wiadomości redakcji) "Punkcja" Tak się akurat złożyło, że tego feralnego dnia, kiedy rozegrała się "punkcja", przechodziłem przez miasteczko studenckie i widziałem co nieco. Już z daleka słyszałem odgłosy zadymy, dochodząc do miasteczka obskoczyło mnie czterech pijanych punków z okrzykiem: "Co się chuju gapisz, trzeba się iść napierdalać z pałami...". Parę metrów dalej grupka "brudasów" siedząc na śniegu wymieniała się strzykawką bez żadnej żenady, większość mijanych przeze mnie punków była pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Widok ten wzbudzał poczucie zagrożenia, więc niech reżyser Daniel Schweizer nie mówi takich frazesów: "Wszędzie panowała miła atmosfera. Wprawdzie niektórzy młodzi ludzie byli pod wpływem alkoholu, ale nie było żadnej przemocy. Atak policji był dla nas niezrozumiały (...) broń przeciwko śnieżkom". Na własne oczy widziałem fruwające w powietrzu dechy (chyba z ławek) oraz butelki. Śnieżki też były. W rozmowie ze studentami dowiedziałem się, że wielu z nich wolało nie wychodzić tego dnia z akademików – po prostu się bali (bynajmniej nie policji), bo już od samego rana punki zaczęły zjeżdżać na miasteczko i okupować ławki oraz trawniki, a niektórzy z nich już o dziewiątej rano nie byli w stanie przeciwstawić się grawitacji. Być może, że użyte przez policję środki prewencji były zbyt brutalne – nie mnie to oceniać – ale nie przeginajcie pisząc artykuł w stylu: punki biedne i cacy, a policja zła, niewyżyta i brutalna. To niczemu nie służy i nie jest zgodne z prawdą. ASD asd.fm@poczta.fm Doradzacze Przypisałam wicewojewodzie kujawsko-pomorskiemu Arkadiuszowi Horonziakowi zatrudnienie trzech doradców: speca od ochrony zabytków z tytułem licencjata, byłego bezrobotnego oraz byłego barmana, wcześniej dyrektora zwolnionego dyscyplinarnie z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy ("NIE" nr 11/2002). Arkadiusz Horonziak twierdzi, że zatrudnił tylko dwóch pierwszych panów, do których obowiązków nie należało jednak doradztwo w sprawach przekształceń własnościowych. Trzeciego, Jerzego Sadowskiego, prominentnego działacza SLD, którego kilka lat temu jedno z bydgoskich przedsiębiorstw zwolniło za nieudolność, powołał na stanowisko doradcy ds. ekonomii wojewoda kujawsko-pomorski Romuald Kosieniak. Przepraszam. Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O paniach co nie dawały Skandal w Gnieźnie! Dyrektorka pomocy społecznej pomagała, ale sobie. Jej z kolei pomagała kuratorka sądowa. Obie siedzą. Państwo nie wywiązuje się ze swoich powinności płatniczych i dlatego nie mamy pieniędzy na zasiłki socjalne – płakała pod koniec zeszłego roku Mirosława S.K., dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gnieźnie. W tym samym mniej więcej czasie pani dyrektor przywłaszczyła sobie dwanaście zasiłków na usamodzielnienie ekonomiczne w łącznej kwocie 110 tys. 800 zł. Sąd Rejonowy w Poznaniu nie pozwolił jej na pełną samodzielność, bo wsadził do aresztu na 3 miesiące. Do puchy trafiła również Barbara R., kurator Sądu Rejonowego w Gnieźnie, której prokuratura zarzuca współsprawstwo w przywłaszczeniu zasiłków oraz nakłanianie świadków do składania fałaszywych zeznań. * * * Mirosława S.K. została dyrektorem MOPS w Gnieźnie na początku lat 90. Nastała wraz z Komitetem Obywatelskim, który raźno zabrał się za robienie porządków po długoletnich rządach komuchów. Od lat należy do stowarzyszenia "Ziemia Gnieźnieńska", które wraz z AWS i SLD współrządzi miastem. Szefem "Ziemi Gnieźnieńskiej" i starostą gnieźnieńskim w jednej osobie jest Krzysztof Ostrowski: – Informacja o aresztowaniu Mirosławy S.K. spadła na nas jak grom z jasnego nieba. – Jestem bardzo wstrząśnięty tym, co się stało, tym bardziej, że S.K. była bardzo aktywnym członkiem naszego stowarzyszenia. Od dwóch lat zasiadała we władzach – po aresztowaniu podjęliśmy decyzję o usunięciu jej z zarządu. Jeżeli zarzuty stawiane przez prokuraturę potwierdzą się, w ogóle skreślimy ją z listy członków. Stowarzyszenie "Ziemia Gnieźnieńska" powołano do życia w celu promocji Gniezna oraz powiatu gnieźnieńskiego. Warunkiem przynależności są dobra opinia, kreatywny stosunek do otaczającej rzeczywistości oraz brak przynależności do partii politycznych. * * * Na łamach lokalnej gazety zszokowanie przymknięciem dyrektorki MOPS wyraził także Bogdan Trepiński, człowiek AWS, przed laty prawa ręka Hanny Suchockiej, a od kilku kadencji prezydent Gniezna: – Jestem wstrząśnięty, tym bardziej, iż poważne zarzuty przedstawiono osobie, która z racji pełnionych obowiązków jest osobą publicznego zaufania. Nie mogę się również pogodzić ze zniknięciem pieniędzy, które przeznaczone były dla najbardziej potrzebujących. Wstrząśnięci pan prezydent i pan strosta nie zrobili jednak nic, żeby pieniądze przeznaczone dla najbardziej potrzebujących nie znikły. Nadzór władz miejskich nad działalnością ośrodka pomocy społecznej sprowadzał się wyłącznie do oglądania fikcyjnych dokumentów, które produkowała pani dyrektor. A w papierkach wszystko grało. Brak realnego nadzoru sprawił, że Mirosława S.K. przez co najmniej dwa lata intensywnie korzystała z pieniędzy należnych biedocie. A przecież wystarczyło sprawdzić, czy figurujący w dokumentach pan X istnieje rzeczywiście i czy otrzymał zasiłek. Zabieg taki przy użyciu telefonu nie zajmuje więcej niż 5 minut, a ewentualna wizja lokalna nie trwa dłużej niż godzinę. – Pani dyrektor przedstawiała nam co kwartał sprawozdanie z wydatków MOPS – tłumaczy skarbnik Urzędu Miasta w Gnieźnie. – Była w tych sprawozdaniach mowa również o zasiłkach celowych na usamodzielnienie gospodarcze. MOPS jest instytucją w znacznej mierze samodzielną. Gdybyśmy mieli dokładnie sprawdzać działania dyrekcji ośrodka, to zatrudnianie dyrektora czy głównej księgowej MOPS byłoby pozbawione sensu. W dokumentacji związanej z zasiłkami na usamodzielnienie wszystko było w porządku. Były zgłoszenia działalności gospodarczej do ZUS i Urzędu Skarbowego... Regon... My nie mamy takich kompetencji, żeby przesłuchiwać osoby, które otrzymały, bądź powinny otrzymać zasiłek z ośrodka pomocy społecznej. Żeby w przyszłości zapobiec przywłaszczaniu zasiłków, chcemy, aby były one wypłacane za pośrednictwem banku. Ale banki nie są instytucjami charytatywnymi i za taką usługę będą pobierać opłatę. Nie wiem, czy uda nam się wygospodarować na to pieniądze z tegorocznego budżetu. * * * Zasiłek na ekonomiczne usamodzielnienie może być przyznany w naturze – opieka społeczna użycza wówczas podopiecznemu zakupione przez siebie maszyny i narzędzia, po to, żeby mu stworzyć możliwość zorganizowania warsztatu pracy. W tym przypadku wykonanie przekrętu jest jednak trudniejsze. Dlatego pani dyrektor Mirosława S.K. przyznawała zasiłki w formie pieniężnej. Taka pożyczka może być umorzona w całości lub w części, jeżeli przyczyni się do szybszego osiągnięcia celów pomocy społecznej – czytamy w dokumentach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Pani dyrektor wyko-rzystała swoje kompetencje i postanowiła umorzyć w całości spłatę przywłaszczonych przez siebie zasiłków. Mirosława S.K. miała wspólniczki i kradła nie tylko zasiłki na usamodzielnienie. Tych innych świadczeń było prawie na 150 tys. zł. Metoda była zawsze ta sama: na listy wypłat wprowadzano martwe dusze. Albo dane osób, które istnieją, lecz nie dostawały z MOPS pieniędzy lub dostawały, ale w niższej wysokości niż wykazana na liście. – Dyrektorce postawiliśmy zarzut przywłaszczenia dwuna-stu zasiłków celowych na usamodzielnienie ekonomiczne – pięciu po 9 tys. zł i siedmiu po 9,4 tys. – mówi Mirosław Adamski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. – Zarzucamy jej też fałszowanie dokumentacji. Według naszej oceny, pomagała jej w przywłaszczeniu zasiłków Barbara R., kurator w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie. Na nasz wniosek sąd zastosował areszt tymczasowy również wobec tej pani. Poza współsprawstwem w przywłaszczeniu zarzucamy jej, że nakłaniała świadków do składania fałszywych zeznań. Zarzut przywłaszczenia zasiłków oraz fałszowania dokumentów postawiliśmy także dwóm innym pracownicom Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Wobec obu zastosowaliśmy dozór policyjny. Ze wstępnych ustaleń wynika, że w latach 2000–2001 oprócz zasiłków na usamodzielnienie doszło w MOPS do przywłaszczenia innych świadczeń w łącznej wysokości 148 tys. 017 zł. Ta suma może się jeszcze zmienić, bo przesłuchamy wszystkich, którzy w latach 2000–2001 korzystali z jakichkolwiek form pomocy finansowej ze strony Ośrodka. Liczba świadków w tej sprawie prawdopodobnie sięgnie 5–6 tysięcy. Dotychczas przesłuchaliśmy 400 osób. Teoretycznie powinny one otrzymywać zasiłki w kwocie 250–300 zł. Rzecz w tym, że część albo nie otrzymywała ich wcale, albo dostawała, ale w niższej kwocie niż wynikało z dokumentacji. Dotąd biegły grafolog stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że 67 pokwitowań odbioru pieniędzy zostało sfałszowanych. Ustalił też, kto podrobił podpisy. Niektóre sfałszowała dyrektorka, a inne – podległe jej pracownice. * * * Rola 40-letniej Barbary R. – zawodowego kuratora ds. rodzinnych i nieletnich w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie – polegała na wyszukiwaniu jeleni. Pani kurator zachęcała wybrane przez siebie osoby do złożenia wniosku o przyznanie zasiłku, uprzejmie informowała jakie należy złożyć dokumenty. Jelenie dostawały po jakimś czasie 200–300 zł. Reszta trafiała do kieszeni pani kurator oraz pani dyrektor. Gdy sprawą zainteresowała się prokuratura, Barbara R. próbowała nakłonić dwie osoby, które wykorzystano do przywłaszczenia zasiłków, żeby złożyły fałszywe zeznania. Z całą pewnością w stręczycielskiej robocie pomagało Barbarze R. zajmowane stanowisko. Wśród objętych kuratelą nie brakuje przecież takich, którzy dla paru stów gotowi są podpisać cyrograf, a nie tylko wniosek o przyznanie zasiłku. – Pani Barbara R. jest zawodowym kuratorem ds. rodzinnych i nieletnich od lat. Zajmowała się między innymi nieletnimi, którzy popełnili czyn zabroniony oraz ich rodzinami. Z mocy prawa po aresztowaniu została zawieszona w wykonywaniu obowiązków. Tyle mogę powiedzieć na ten temat – stwierdziła Alicja Kuratowska-Kwiczor, prezes Sądu Rejonowego w Gnieźnie. * * * O dziwnych formach wypłacania zasiłków mówiono w Gnieźnie już od dawna. Wyglądało to mniej więcej tak: do MOPS przychodził człowiek po zasiłek. Pracownica uprzejmie go informowała, że niestety w kasie nie ma pieniędzy, ale ona ma dobre serce i wyłoży ze swoich. Sięgała do torebki i obdarowywała podopiecznego niewielką kwotą. Gdy obdarowany odchodził, fałszowała dokumentację i szła do kasy po odbiór pieniędzy. Na każdej takiej operacji zarabiała od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Długoletnia pracownica ośrodka pomocy społecznej objaśnia: – Najgorsze jest to, że rzeczywiście czasem w kasie nie ma pieniędzy. Co mamy zrobić, gdy przychodzi kobieta, która nie ma za co dojechać na badania lekarskie? Dajemy ze swoich. Nie zarabiamy kroci i kiedy pieniądze do kasy wpływają, wypełniamy dokumenty i otrzymujemy zwrot wydanej sumy. Tylko teraz nikt już się nie odważy na takie nieformalne wypłaty, bo będzie się bał posądzeń o malwersacje. Chciałabym, żeby pani dyrektor posłuchała tego, co teraz mówią o nas nasi podopieczni. Ona podważyła wiarygodność pracowników opieki społecznej nie tylko w Gnieźnie, ale w całej Polsce. W Gnieźnie od dawna zastanawiano się, skąd Mirosława S.K. ma tyle forsy: ona w budżetówce, mąż – klawisz w Gębarzewie, a samochody zmieniała szybciej niż rękawiczki. Niedawno zarejestrowała kolejny wóz: już czwarty w krótkim czasie. Gdy w Urzędzie Miasta odbywała się jakaś feta, zawsze przychodziła z największym bukietem kwiatów. I w ciuchach, że palce lizać. Chałupę postawiła, że tylko zazdrościć. Była cwana. Zawsze mogła powiedzieć, że zarobiła na handlu, bo prowadzi w Gnieźnie biuro obrotu nieruchomościami. Nie musiała, bo jej przełożonych wcale nie interesowało, skąd na to wszystko ma. * * * Z ustawy o pomocy społecznej: Celem pomocy społecznej jest zaspokajanie niezbędnych potrzeb życiowych osób i rodzin oraz umożliwienie im bytowania w warunkach odpowiadających godności człowieka. Z życia: pomoc społeczna zaspokaja niezbędne potrzeby życiowe dyrektora ośrodka pomocy społecznej. Wniosek: lepiej być bogatym i zdrowym, bo – jeżeli akurat nie jest się dyrektorem ośrodka – na opiekę nie ma co liczyć. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedałując do Budapesztu "Rzeczpospolita" przyniosła dobrą nowinę: Seks z dziećmi dopuszczalny na Węgrzech. Węgierski Trybunał Konstytucyjny zniósł kary dla homoseksualistów, których dobrowolnymi partnerami są dzieci w wieku od 14 do 18 lat. W uzasadnieniu napisał, że zniesione przez niego prawo "dyskryminowało homoseksualistów z obiektywnego punktu widzenia w niczym nie uzasadniony sposób". Utrzymywanie przez dorosłych Węgrów stosunków z dziećmi w tym samym przedziale wieku, ale odmiennej płci, nie jest karane. Natomiast za stosunki homoseksualne dorosłym groziła kara do trzech lat pozbawienia wolności. Według organizacji zajmujących się obroną praw homoseksualistów, w ciągu ostatnich 9 lat co najmniej 16 mężczyzn uprawiających za obopólną zgodą seks z chłopcami zostało skazanych na kary do dwóch lat więzienia. (AFP) * * * Domniemywam, że dla czytających "Rzepę" homosiów ma strategiczne znaczenie wiedza, że jak chcemy pociupciać czternastolatka, to bezkarnie robi się to za forinty. Ponieważ "Rzepa" przedrukowała to za Francuską Agencją Prasową, rozumiem, że dla francuskiego świata homo jest to wieść fundamentalnie zmieniająca kierunek podróżowania. Wydawać by się mogło, że jest to przychylne pedalstwu, które powinno być wdzięczne AFP i "Rzeczpospolitej" za błyskawiczne zaspokajanie potrzeby informacyjnej. Ależ nic podobnego! Polski Król Pedałów Krzysztof Garwatowski vel prezes, redaktor i sekretarz Kapituły Tęczowego Lauru wysłał do Antygejowskiej Rzeczpospolitej PROTEST! Ale czemu? ... sformułowania i sposób prezentowania informacji mogą wywołać wrażenie, jakoby Węgierski Trybunał Konstytucyjny dopuścił do kontaktów pedofilskich o charakterze homoseksualnym. Jest to oczywista nieprawda. Na domiar złego ton notatki i wyjątkowo nieszczęśliwy dobór słów w niej użytych może w istotny negatywny sposób wpływać na społeczny odbiór osób homoseksualnych... Teraz sobie przedstawiam, jak naczelny "Rzepy" Łukasiewicz, który – jak każdy kulturalny i prawomyślny człowiek – ma głęboko gdzieś, czy ktoś jest pedałem, czy nie jest pedałem, dostaje piany. Ja bowiem również jej dostaję. * * * Często i głęboko penetruję od dupy strony gejowsko-lesbijskie serwisy informacyjne. Płacz i zgrzytanie zębów. Są dowody na rzeczywistą dyskryminację, ale dominuje pretensja do wszystkich i o wszystko. Homoseksualiści protestują przeciw nazywaniu homoseksualizmu "chorobą" oraz "zboczeniem". Homoseksualiści protestują przeciw temu, że są "homoseksualistami", bo cywilizowanie mówi się o nich "geje". Geje protestują przeciw temu, że nie mają jak inni prawa do małżeństw i adopcji. Geje protestują też przeciw temu, że nie ma dla nich specjalnych praw, jakie mają inne mniejszości. Geje protestują przeciw temu, że nie ma dla nich specjalnych programów w publicznych mediach. Jednocześnie się gejom nie podoba przedstawianie ich przez kino i literaturę głównie jako ofiar patologii i przestępstw, bo może to wywołać społeczne odczucie, że są przez los karani za homoseksualizm, co jest nieprawdziwym i krzywdzącym wizerunkiem geja. Jednocześnie homoseksualiści uznali, że badania marketingowe dowodzące, iż czasopisma gejowskie czytane są przez ludzi zamożnych, zostały sfałszowane, aby pokrętnie uderzyć w ich wizerunek. Geje protestują przeciw temu, że nie chcą ich brać do wojska. Jednocześnie to właśnie od nich dowiedziałem się, jak się ustrzec Wojska Polskiego malując sobie paznokcie u stóp przed wojskową komisją lekarską i że jest to sposób przez homoseksualistów gardzących wojaczką praktykowany dookoła świata. Chrześcijańscy homoseksualiści są przeciw dyskryminacji ze strony Kościoła. Gejowie ateiści – przeciw Kościołowi w ogóle. Organizacja gejów muzułmańskich zamieszkujących w Szwecji gwałtownie zaprotestowała przeciw artystce prezentującej Chrystusa jako homoseksualistę i transwestytę. Homoseksualiści są przeciw prawom, które zmuszają do deklaracji orientacji seksualnej w urzędzie lub miejscu pracy. Jednocześnie urządzili ogólnopolską hecę podczas ostatniego spisu powszechnego domagając się rubryki w spisowym kwestionariuszu, w której można by zadeklarować ich związki jako homoseksualne. Homoseksualiści są przeciw zapisom ograniczającym ich prawo dostępu do urzędów, a skandale ujawniające homoseksualne skłonności prominentów poczytują za obrzydlistwo antygejowskich dziennikarzy. Jednocześnie to austriackie środowiska gejowskie dobrowolnie ujawniły przynależność do nich dwóch biskupów tamtejszego episkopatu. Ostatnio homoseksualiści protestują przeciwko nominacji do nagrody muzycznej trzech zespołów reggae, gdyż muzycy ich "pisali homofobiczne teksty nawołujące do mordowania gejów". Homoseksualiści byli przeciw tworzeniu w czasach PRL przez MO list homoseksualistów, jednocześnie teraz tworzą dobrowolne listy tych, co byli na tamtych listach. Niemieccy homoseksualiści wystąpili do Bundestagu z żądaniem zadośćuczynienia za obowiązek noszenia w hitleryzmie różowego trójkąta – poniżającego znaku hańby. Jednocześnie symbol ten jest dumnym herbem współczesnych niemieckich pedałów. Homoseksualistom nie podoba się także, że nie mogą być honorowymi dawcami krwi. W krajach, gdzie homoseksualizm nie jest przestępstwem, geje wyją z bólu, że są takie kraje, gdzie się ich praworządnie morduje. W tych krajach, gdzie się ich morduje, siedzą chłopaki oczywiście cicho. Łatwo mi sobie wyobrazić, że z zazdrości ślą petycje do liberalnych rządów, aby zrównać wszystkich homoseksualistów świata i żeby ich zamorskich kolegów też mordować. * * * Umiłowani nasi lesbijkowie i kochane ze wszech miar homoseksualistki. My tu za każdą waszą krzywdą łzy wiadrami wylewamy, jednak uniżenie prosimy jego pedalską znakomitość Kristofera Garwatowskiego, aby nadesłał mediom wytyczne literackie, publicystyczne, filmowe lub informacyjne, abyśmy mogli wiedzieć, jak się mamy z wami obchodzić, żeby wam dogodzić, promując pozytywny sposób postrzegania osób homoseksualnych w społeczeństwie. Czego mamy nie dawać, a za czym, do cholery, się wstawiać, gdy wy dziś jesteście za, a jutro nawet przeciw? Waszym problemem przestaje być to, że ciągniecie sobie druty. Waszym problemem jest to, że nie wiecie, czego chcecie i każecie się przepraszać za każdy kontekst, w którym pojawia się słowo "homoseksualista". Może przestaniecie robić z nas wałów. Swoją drogą zdaje się, że najlepszym sposobem unormalnienia i oswojenia homoseksualizmu byłoby wyrugowanie tego słowa ze świadomości społecznej. Ja na przykład dendrofilem sobie jestem, ale nikomu się z tego nie zwierzam ani nie walczę o zadekretowanie dendrofilskich małżeństw. I jak jadę po pijaku, to nie mam potem pretensji do sądu, że mnie skazał, bo jest zoofilny i przeciwny dendrofilom. Wiem bowiem, że mnie słusznie upokorzył za to, że jestem piratem drogowym. Do tego nikt nie wie, kto to jest dendrofil, i żyję sobie ze swoim paskudnym zwyrodnieniem bezpiecznie, komfortowo i z jego powodu nie niepokojony. Przemyślcie to i nie dawajcie znać. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mój plan Hausnera Korowody polityczne wokół pomysłów pana premiera zaczynają okrutnie nudzić Polaków. Proponuję zatem rozwiązania, które pozwolą ulżyć mózgom prominentów (w tym opozycji parlamentarnej) i dają się zastosować od ręki. 1. Zlikwidować Izbę Zadumy (Senat). 2. Zlikwidować urząd prezydenta RP, a co za tym idzie bezużyteczną, acz kosztowną Kancelarię z przynależnymi jej pałacami. 3. Zlikwidować urzędy marszałkowskie w województwach, zredukować liczbę powiatów, zlikwidować powiaty grodzkie. 4. Zlikwidować Ministerstwo Obrony Narodowej i armię WP. Wyspecjalizowane jednostki (np. GROM) przekształcić w organizacje prawa handlowego. (Odpadłby zakup samolotów F-16 i innego armijnego złomu, a także utrzymywanie kosztownego ordynariatu polowego). Dla potrzeb ceremoniału państwowego rozpisać przetarg na samofinansującą się kompanię kosynierów pod honorowym dowództwem generalissimusa Leppera (kosynierzy są tańsi od kawalerii [owies], zaś produkowany nawóz ma wartość porównywalną). 5. Zlikwidować Ministerstwo Kultury (dla duchowego rozwoju Narodu wystarczy jeden Dąbrowski – z hymnu). 6. Zlikwidować Ministerstwo Zdrowia z przyległościami (kasy chorych czy jak je tam teraz nazywają). Dysponentami składek z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego uczynić pacjentów, którzy przecież je fizycznie do kasy ZUS wnieśli. 7. Zlikwidować Ministerstwo Infrastruktury i tak nie wiadomo, co to ta infra, a struktur mamy pod dostatkiem. 8. Zerwać stosunki dyplomatyczne z Watykanem, załatwiwszy wcześniej obywatelstwo tego państwa pani ambasador Suchockiej. 9. Anulować Końkordat. 10. Załatwić Rokicie i Giertychowi jakąś dożywotnią fuchę w Brukseli. 11. Powołać na stanowisko premiera dr. Kulczyka (mają Włosi Berlusconiego możemy i my – a co!), który mógłby się sam finansować. Realizacja mojego planu Hausnera pozwoliłaby uzyskać olbrzymie oszczędności w finansach publicznych w trybie natychmiastowym i bezkonfliktowym (nie wkurwiając zanadto związków zawodowych!). Więcej! Tylko pkt 9 przyniósłby ogromne wpływy do budżetu z tytułu podatków egzekwowanych od tzw. działalności charytatywnej kleru (handel samochodami, dochody z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej typu pralnia Stella Maris). Realizacja pkt. 4 przyniosłaby efekty i ekonomicznie, i społeczne. Odzyskane obiekty kubaturowe (koszary) bez większych nakładów z łatwością dałoby się przekształcić w placówki penitencjarne ku radości ścieśnionych dziś osadzonych. O korzyściach finansowych płynących z pkt. 1, 2 i 3 nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dodatkowo odpadłyby spekulacje co do spuścizny po miłościwie nam panującym Aleksandrze. Punkt 10 dodałem wyłączne dla podkreślenia doniosłej roli opozycji w walce z dotychczasową rozrzutnością państwa. Janusz M. Kaszuba, Ostrów Wielkopolski "Bezprawie pana ministra" W artykule "Bezprawie pana ministra" ("NIE" nr 10/2004) napisałam, że podróże służbowe do Rosji wiceministra infrastruktury Marka Bryksa i p.o. dyrektora Departamentu Architektury i Budownictwa Ministerstwa Infrastruktury Zbigniewa Sierszuły "kosztowały podatników jakieś 300 tys. zł". Jak informuje p.o. dyrektora Biura Komunikacji Społecznej Ryszard Nałęcz, koszty wszystkich podróży służbowych wiceministra Bryksa i dyrektora Sierszuły do Rosji w latach 2002–2003 i w styczniu 2004 wyniosły 54 288,23 zł. Przepraszam obu Panów. Iza Kosmala Sojusznicy Po 11 marca, tragedii w Hiszpanii, uważnie przeglądałem prasę, słuchałem radia, oglądałem telewizję. Chciałem dowiedzieć się, jak nasi nowi sojusznicy – naród amerykański – wyrazili współczucie rodzinom ofiar ataku terrorystycznego. Wygląda na to, że ci biedni przyjaciele nie mają nawet pojęcia, gdzie ta Hiszpania leży na mapie świata. Zresztą Polacy też się nie popisali. A wystarczy przypomnieć sobie histerię i rozpacz po 11 września. Czy Amerykanów i ich administrację stać tylko na dbałość o własne interesy. W. C. (e-mail do wiadomości redakcji) Nos i tabakiera Użycie rezerw finansowych państwa do pokrycia części deficytu budżetowego jest bardzo dobrym pomysłem i jest elementem antyinflacyjnym, a nie proinflacyjnym, jak uważa Balcerowicz i jego Rada, czyli Inkwizycja Polityki Pieniężnej. Po to gromadzi się rezerwy, żeby móc do nich sięgać w odpowiednim momencie i wszystko wskazuje na to, że ten moment nadszedł teraz. (...) Kto dał Bankowi Narodowemu prawo decydowania o tym, co ma się stać z rezerwami państwa? Bank Narodowy ani nie jest reprezentacją narodu, ani właścicielem tych środków. To tylko skarbonka państwa. Skarbonka ma większe uprawnienia niż cała reprezentacja narodu razem wzięta? Niezależność Banku Narodowego to niezależność opinii, ale zarząd Banku nie ma prawa podejmowania decyzji bez zgody reprezentanta narodu, jakim jest Sejm. To, co robili do tej pory zarówno zarząd NBP, jak i Rada Polityki Pieniężnej, to jest samowola. (...) Jan Lewicki, Biała Podlaska Bez oblicza Z programu Kraśki "Oblicza mediów", w którym znęcano się nad "Balladą o lekkim zabarwieniu erotycznym" Morawskich, wyciągnąłem następujące wnioski: 1. Piotr Kraśko stracił oblicze, bo nie bronił swoich telewizyjnych kolegów, na których prowadzona jest nagonka. 2. Ów atak cofa nasz kraj do lat sześćdziesiątych, kiedy z dekoltem Kaliny Jędrusik walczył sam pierwszy sekretarz. 3. Teraz też nie wolno pokazywać w telewizji zgrabnych lasek. 4. Na wizji zabronione jest tarzanie się w kisielu za 10 zł przed dwudziestą trzecią. 5. Koronkowe majtki są deprawujące, młode dziewczyny powinny na ekranie nosić barchanowe. 6. Każdy program dokumentalny musi być poprzedzony i zakończony wyraźnym komentarzem, aby było wiadomo, co autorzy mieli na myśli. W przypadku scen szczególnie drastycznych (w kisielu – jak wyżej) widzom powinien wystarczyć sam komentarz. 7. Nie należy oczekiwać, że po doświadczeniach autorów "Ballady..." ktoś zrobi dokument np. o pedofilach, bo natychmiast różne marki jurki, rzecznicy praw dziecka czy inne marszałki oskarżą go o propagowanie seksu z nieletnimi. Tylko jednego nie rozumiem. Dlaczego, do kurwy nędzy, wyrzucono z pory największej oglądalności w poniedziałkowe wieczory "Szept prowincjonalny" Jana Wołka, dzięki któremu chciało się jeszcze trochę żyć w tym parszywym, zakłamanym, pseudokatolickim grajdole? Lech Ścibor-Rylski, Kodeń Bujanie wśród fal Jestem studentem V roku socjologii, nauki bądź co bądź społecznej zajmującej się także problematyką kultur młodzieżowych. Choćby z tej racji uważnie śledzę coraz częstsze ostatnio doniesienia mediów o znęcaniu się uczniów nad nauczycielami, szkolnej fali itp. Czasami padają przy takich okazjach stwierdzenia, że przydatna byłaby pomoc szkolnego psychologa lub pedagoga. www.poradnia.ids.bielsko.pl/aktualnosci/subkultury.html to oficjalna witryna bielskiej poradni psychologiczno-pedagogicznej obrazująca "wiedzę" tamtejszych specjalistów o polskiej młodzieży. No cóż, wypada tylko mieć nadzieję, że strona ta nie stanowi reprezentatywnego obrazu kwalifikacji tej grupy zawodowej w Polsce. Większość informacji jest mocno przeterminowana (na moje wyczucie o co najmniej 20 lat), a kilka adekwatnych spostrzeżeń ginie w gąszczu najzwyklejszych idiotyzmów serwowanych lekką ręką przez autorów. Ogólnie rzecz ujmując – śmieszne studium niekom-petencji dla zajmujących się tematem – warte przeczytania ku przestrodze! Mikołaj Orzeł (e-mail do wiadomości redakcji) Bond niech się uczy Dzięki TVN wiem, że mamy w kraju firmę detektywistyczną, która spełnia rolę policji i Służb Wywiadowczych, a także jednostki antyterrorystycznej. To "Rutkowski Patrol", której przewodzi superhero Rutkowski, o wdzięcznym imieniu Detektyw. (Nie słyszałem, by mówiono o nim inaczej niż Detektyw Rutkowski). "Rutkowski Patrol" wkracza wszędzie tam, gdzie nie radzi sobie nasza nieudolna policja. A to uwolni dłużnika szantażowanego przez gangsterów, a to zdemaskuje oszustkę w ciąży, która chciała wrobić niewinnego księdza w ojcostwo. Raz superhero w ciągu bodajże dwóch dni rozgromił gang czerpiący zyski z prostytucji. Ale z jaką wszechpotężną organizacją mamy do czynienia, zrozumiałem gdy Detektyw pojechał do Egiptu i Pakistanu uwolnić więzione tam dzieci przez ojców Arabów. W jednej scenie na lotnisku Detektyw popisał się nie byle jaką znajomością języków obcych, gdy do starszej mieszkanki Pakistanu, próbującej wyrwać mu paszporty, wrzasnął "Raus". W związku z nasilającym się zagrożeniem ze strony al Kaidy, proponuję, aby pieczę nad całym MSWiA powierzyć firmie Rutkowski Patrol. Mieszkaniec Wrocławia (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Leczcie i płaćcie Gdy rząd polski serwuje wszystkim zaciskanie pasa, funkcjonuje w Polsce grupa zawodowa obdarzona szczególnym szacunkiem społecznym, która już dawno zapomniała, co to jest podatek dochodowy i podatek VAT – to osoby prowadzące prywatne specjalistyczne gabinety lekarskie. Obowiązujące regulacje prawne nie nakazują tym osobom stosować urządzeń fiskalnych w związku ze świadczeniem usług medycznych. A szkoda, bo gabinetów lekarskich mamy w kraju około 80 tysięcy. Nie jest tajemnicą, że koszt przeciętnej prywatnej wizyty lekarskiej to od 70 do 100 zł, rzadko 50 lub mniej. Kiedy poprosimy lekarza o rachunek, to przy opłacie 80 zł najczęściej doliczy 20 "na podatek". Jakie to pieniądze w skali kraju? Przy założeniu, że obrót miesięczny jednego prywatnego gabinetu wynosi 4000 zł, a więc rocznie 48 tys. zł, przy 80 tysiącach gabinetów lekarskich otrzymamy około 3,8 mld zł. Jak łatwo wyliczyć, podatek dochodowy dla pierwszego progu podatkowego od takiej kwoty wynosi około 750 mln zł, nie licząc również należnego skarbowi państwa podatku VAT. Jedyne podatki, które płacą lekarze, wynikają najczęściej wyłącznie z tytułu ich zatrudnienia w społecznych placówkach służby zdrowia. (...) Bądźmy konsekwentni do końca. Jeśli sprywatyzowaliśmy usługi medyczne, sprywatyzujmy również lekarzy. Obecnie podległe ministrowi finansów organa wykonawcze takie jak urzędy skarbowe i urzędy kontroli skarbowej nie są w stanie określić faktycznej liczby pacjentów przyjmowanych przez lekarzy prywatnych i pobieranych od nich należności. Tekst ten kieruję również do ministra zdrowia Łapińskiego, zwolennika instytucji lekarza rodzinnego. Wskutek bardzo ograniczonych realnych możliwości diagnostycznych lekarzy rodzinnych wyrastają jak grzyby po deszczu prywatne specjalistyczne gabinety lekarskie, z których usług zmuszeni są korzystać ubezpieczeni chorzy, często niezamożni, emeryci, renciści, osoby w podeszłym wieku. Konieczność korzystania z odpłatnych prywatnych specjalistycznych usług medycznych przez te osoby spowodowana jest długim, często 2–3-miesięcznym oczekiwaniem na podobne usługi w zakładach opieki zdrowotnej świadczących te usługi nieodpłatnie. Konkludując, muszę jednoznacznie powiedzieć, że obłuda środowiska lekarskiego co do ukrywania swoich prawdziwych dochodów i nieodprowadzanie należności podatkowych osiągnęły już nieprzekraczalną granicę przyzwoitości. K. B., Olsztyn Ryby i rybki Stoczniowcami, którzy zlinczowali prezesa Odry zajęło się od razu kilku–kilkunastu prokuratorów. Szykują się wyroki. A chłopcy, bodajże z Pruszkowa, którzy stali się bossami mafii, mają na koncie nierozliczone sprawki związane z nielegalnym handlem alkoholem z początku lat 90. Żeby było śmieszniej, sprawie tej grozi prze-dawnienie. Ale cóż, c’est la vie. Każdy (decydent) w Polsce pije. I każdy boi się, by zbyt szybko nie zdjęto go ze stołka. A mafia rzadko wywozi dyrektorów na taczkach. Woli ich przekupić. Więc, Panowie Stoczniowcy, ukradnijcie coś, do jasnej cholery, żeby stać Was było na adwokatów. I nie łudźcie się, prawo i policja zawsze służą posiadającym i chronią ich interesy. kicak (e-mail do wiadomości redakcji) Herold papieski Zbulwersowało mnie to, co usłyszałem z ust pana prezydenta Kwaśniewskiego. Człowiek, który ma podobno poglądy lewicowe, wygłasza superkatolickie interpretacje wypowiedzi papieża, wyraża wiarę w sprawcze możliwości konfabulacji tego starego bezkrytycznego wobec siebie człowieka, i w ogóle traktuje go jak kogoś, kto może mieć zdecydowany wpływ na losy Polski i świata. Przy tym wydaje się kadzącemu, że w ten sposób staje się wyrazicielem poglądów "wszystkich Polaków". Całe to papieskie gadanie o wszechogarniającej miłości, dzieleniu się i wspomaganiu biednych – to blaga. Może z Pałacu Prezydenckiego nie widać, jak głęboko sięga bieda w naszym kraju. Nie widać także, jak razi komfort życia czarnych przy tej biedzie i jakich metod egzekucji świadczeń pieniężnych i materialnych używają czarni sięgając nawet po ostatni grosz – wdowi, sierocy czy emerycki. Nigdzie nie słychać o dzieleniu się przez czarnych ich bogactwem. Jeżeli organizują jakieś akcje charytatywne, to najpierw wyciągają rękę do państwa, potem do tych, którzy jeszcze nie są biedni, a następnie dzielą po swojemu, czyli poza kontrolą. S. Z., Poznań Wzór dziennikarstwa 23 sierpnia program "Gość Jedynki" (TVP 1) zaszczycił prowadzeniem Pan Kamil Durczok. Gościem był Pan Marek Borowski (...) Pan Durczok wręcz zaatakował Pana Borowskiego na okoliczność artykułu w "NIE" odnoszącego się do wizyty papieża w Polsce. Był niezwykle oburzony, czemu dawał wyraz w inwektywach pod adresem tygodnika i samego naczelnego Pana Jerzego Urbana. Do swoich własnych, wręcz nienawistnych odczuć usiłował włączyć swojego gościa. Na co Pan Borowski zwrócił dość delikatnie uwagę, że są to opinie Pana redaktora. Nie omieszkał nadmienić, o czym pisze i jakie problemy ów tygodnik porusza: afery gospodarcze, korupcja, prywata itp. Nie oszczędzając SLD. Jednym słowem w tygodniku "NIE" piszą o tym, o czym milczą inne znane pisma w Polsce.... Ale Pana Durczoka to nie wzruszyło. A ja w swojej naiwności, święcie byłem przekonany, że dziennikarze, szczególnie ci na firmamencie w publicznej TVP, to same tuzy. Inteligentni, błyskotliwi, rzeczowi. No a w szczególności obiektywni. Własne opcje, za czy przeciw, głęboko skrywają. Bogusław Tużnik, Puławy Kasa ZUS Otóż podczas ostatniej mojej wizyty spowodowanej koniecznością złożenia deklaracji DRA nasłuchałem się od panienki w okienku, że ostatni raz przyjmuje ode mnie deklarację w starej wersji programu wyprodukowanego z takim trudem przez Prokom, i żeby się to więcej nie powtórzyło! Nie zatrudniam nikogo, deklarację dla uproszczenia sprawy drukuję sobie z programu w komputerze, sam opłacam składki, nie wysyłam elektronicznie, lecz zanoszę, to mi wszystko jedno, z której wersji korzystam, bo i tak ważny jest szmal! Jednak pomyślałem, że może są jakieś wielkie zmiany w programie i poszedłem do innego okienka, aby dostać (za darmo) nową wersję programu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spostrzegłem, że jedyną różnicą w obu wersjach, przynajmniej w deklaracji DRA, był (zaznaczony przeze mnie) nadruk wersji programu (sic!). Pytanie moje brzmi w związku z tym: Czy Prokom również za darmo daje ZUS-owi nowe wersje oprogramowania? Czy jak zwykle robi to za nasze pieniądze? Piotr K., Warszawa Urzędnicza gilotyna W świetle milionowych umorzeń podatkowych moja sytuacja wydaje się być co najmniej dziwna. Dostałem odmowę umorzenia podatku VAT w kwocie 800 zł. Przedstawiłem dokumenty o chorobie (wypis ze szpitala po wylewie krwotocznym), która spowodowała całkowitą niezdolność do pracy (stwierdzoną przez orzecznika ZUS). Zaświadczenie z prokuratury o zakończeniu śledztwa w sprawie pożaru w mojej firmie, podczas którego straciłem wszystko. ZUS ze względu na zaległości w płaceniu składek odmówił mi wypłacenia renty chorobowej. Urząd skarbowy natomiast nie dopatrzył się społecznie uzasadnionych przyczyn, dla których nie miałbym zapłacić zaległego podatku VAT. Zygmunt Orzechowski (e-mail do wiadomości redakcji) Numerowanie poczętych Zostałem szczęśliwym tatusiem. Chore kasy żądają od ubezpieczonych, utrzymujących je w luksusach, numeru PESEL dla niemowlaka, żeby móc uzyskać świadczenia lecznicze. Udałem się zatem do Urzędu Miasta w Legnicy, odstałem swoje i doznałem szoku. Oto w naszym kraju kochającym poczęte i narodzone za uzyskanie informacji o numerze PESEL własnego dziecka trzeba zapłacić 35,40 zł. Większego skurwysyństwa już nie ma. Kazać płacić ludziom za numer PESEL nadany im przez państwo, który nie jest im do niczego potrzebny! Mamy dziurę w budżecie. Niech nasze kochane państwo wprowadzi jeszcze ze trzy, a może nawet z pięć kolejnych nowych numerków (zawsze coś można ponumerować), nada je wszystkim obywatelom jak leci od kołyski po zakład pogrzebowy i zobowiąże wszystkich pod rygorem kary do zapłacenia za każdy z nich po 35,40 zł. Wiecie, ile kasy wpadnie do budżetu? Czyż to nie jest genialne? I jakie proste. Arkadiusz Maćkała, Legnica URMA – Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością – wydawca tygodnika "NIE" przeprasza pana Krzysztofa Komornickiego za naruszenie jego prywatnej sfery życia, polegającej na opublikowaniu w tygodniku "NIE" prywatnego zdjęcia pana Krzysztofa Komo-nickiego bez jego wiedzy i zgody. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna HołdPress "Rzeczpospolita" z 13–14 września 2003 r. na str. 1 triumfalnie donosi: Korupcyjne zarzuty wobec Szeremietiewa Tania lancia dla ministra Romuald Szeremietiew w zamian za tanio kupioną lancię pomagał wygrywać dilerowi Fiata przetargi na dostawy aut dla wojska – uważa prokuratura. Potwierdziła tym samym zarzuty, które "Rz" postawiła wiceministrowi dwa lata temu w głośnej publikacji "Kasjer z Ministerstwa Obrony". Prokuratura Apelacyjna w Warszawie postawiła Szeremietiewowi kolejne korup-cyjne zarzuty. Podejrzanym jest też diler samochodowy, który korzystał na zamówieniach. Wkrótce do sądu ma trafić akt oskarżenia przeciwko nim. Jak się dowiedzieliśmy w prokuraturze, najnowsze zarzuty dotyczą przetargów na wozy dla wojska. Szeremietiew pod koniec 1998 r. jako urzędujący wiceminister obrony kupił lancię kappa o wartości ok. 125 tys. zł za 60 tys. Tak tanio auto sprzedał ministrowi jego znajomy, właściciel spółki Auto-Hit z Tych. "Rzepa" powołuje się dalej na swój artykuł z lata 2001 r. dotyczący asystenta Szeremietiewa, Farmusa i ustawiania przez niego przetargu na samochody dla MON. Zacytowanym tekstem ze str. 1 gazeta przywłaszcza sobie otóż cudzy dorobek, ponieważ w 2001 r. wykryła i opisała ciąg dalszy afery, której początek "NIE" opisało dwa lata wcześniej niż "Rzepa". W lutym 1999 r. ukazał się w "NIE" artykuł Marka Barańskiego "Minister żyje tanio" opisujący sprzedaż Szeremietiewowi Lancii za pół ceny. Pisaliśmy, że w zamian MON ma kupić auta od sprzedawcy Lancii, co też się potem stało. Temat był na naszych łamach kontynuowany w 1999 r. i w 2001, kiedy już się okazało, że Szeremietiew wywdzięczał się za swoje auto. "Rzeczpospolita" byłaby odrobinę bardziej przekonująca w tropieniu nieuczciwości, gdyby sama postępowała uczciwie. Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mandat dla dwojga Jeden mandat radnego w Sejnach legalnie sprawują dwie osoby: mężczyzna i kobieta. To jest sposób na zapewnienie prestiżu i poborów licznym partyjniakom. Dlaczego jednym posłem na Sejm nie może być parę kobiet, mężczyzn i dzieci? W Sejnach wszystko jest małe. Mała bazylika, mało mieszkańców, mała odległość do litewskiej granicy, bardzo mało pieniędzy. Mała rada miejska składająca się z piętnastu głów. Miasteczkiem rządzi koalicja prawicy (5 mandatów) z SLD (3). Burmistrzem jest prawicowiec Stanisław Kap, w przeszłości kupiec, któremu nie powiodło się w interesach. Przewodniczącym rady – emeryt Andrzej Mocarski (SLD), w przeszłości nauczyciel muzyki. Marian Auron to człowiek lewicy, ale spoza rządzącego układu. W 2002 r. chciał zostać przewodniczącym rady. Nie udało się, ale Auron nie wyciągnął wniosków z porażki. Zamiast dopasować się – walczył. W interpelacjach, których nazbierała się opasła teczka, wytykał, że rządzący mają w nosie interes ogółu. Najboleśniejsza dla krytykowanych okazała się sprawa dodatków mieszkaniowych. Administracja rządowa przekazuje je samorządom, aby te za pośrednictwem spółdzielni mieszkaniowych wsparły najbiedniejszych mieszkańców. Ten szmal nie może zostać wydany na nic innego. Tymczasem Kapowa administracja przeznaczyła go na spłatę zaciągniętych kredytów. Auron skierował sprawę do sądu. Burmistrz olał wyrok. Pieniądze z samorządowego konta musiał ściągać komornik. Inaczej nigdy nie trafiłyby tam, gdzie powinny. Kap uważa, że jest czysty. To Auron mącił i działał na szkodę miasta. Zaprzecza, że w sprawie dotacji wykorzystanej niezgodnie z prawem istnieje raport Najwyższej Izby Kontroli (kopię dokumentu mam na biurku). Wtykający we wszystko nos Auron sam stał się problemem, który można było rozwiązać pozbawiając go mandatu. Poszukano pretekstu. W ustawie o samorządzie gminnym jest zapis ograniczający działalność gospodarczą radnych. A bloki spółdzielni, której szefuje Auron, stoją na gruncie miejskim! NSA w swoich orzeczeniach konsekwentnie utrzymuje, że osoba prowadząca działalność gospodarczą, co prawda na gruncie komunalnym, ale będącym w użytkowaniu wieczystym, może być radnym. Interesujący nas zapis jest właśnie zmieniany – informował Aurona rzecznik praw obywatelskich. Ale rządząca Sejnami większość wiedziała lepiej i pozbawiła Aurona mandatu. Nie uchylił uchwały wojewoda podlaski Marek Strzaliński (SLD), choć w ramach nadzoru powinien. Jako człek konsekwentny zarządził w Sejnach wybory uzupełniające na 14 marca 2004 r. Dziesięć dni wcześniej, 4 marca, Wojewódzki Sąd Administracyjny w Białymstoku, do którego odwołał się Auron, postanowił wstrzymać wykonanie uchwały o pozbawieniu go mandatu. Czytaj: przywrócił prezesowi godność radnego. Mimo to wybory się odbyły. Wygrała nauczycielka Buchowska, która w 2002 r. nieskutecznie startowała z komitetu wyborczego burmistrza Kapa. Tym razem przewodniczący rady Mocarski osobiście chodził po domach i namawiał ludzi lewicy, żeby poparli prawicę. Buchowska i Auron są jednym legalnym radnym. Auron przez jakiś czas nie chodził na sesje, ale postanowił to zmienić. Nie weźmie Buchowskiej na kolana. Żeby wyraziście zaznaczyć swoją obecność, będzie skarżyć wszystkie podjęte uchwały, przy których podejmowaniu uczestniczyła Buchowska. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kilowaty i megawały " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zapaleńcy Minister Janik ugasił pożar w straży pożarnej. Kiedy znów zacznie się tam palić? Spędziłem prawie cały dzień na stanowisku dowodzenia w jednej z wojewódzkich komend Państwowej Straży Pożarnej. Czegoś tak budującego nie widziałem w Pomrocznej od dawna. Profesjonalizm, zaangażowanie, ofiarność, karność, porządek, nowoczesność, sprawność, precyzja, szybkość, inteligencja, wytrwałość... Wystarczy? Po prostu w pale się nie mieści, jak działa polska straż pożarna. Przy nowoczesnym stanowisku zarządzania dyżurują profesjonaliści, którzy czuwają nad naszym bezpieczeństwem. Sieć komputerowa przetwarza meldunki z najmniejszych miejscowości, które poprzez komendy wojewódzkie trafiają do Warszawy. Czas? Nie miesiące, tygodnie ani dni! Już po dwóch godzinach Komenda Główna wie o każdym zdarzeniu, w którym brali udział strażacy w każdym miejscu Polski. Ognista sekretarka – Przyczepiło się gówno do okrętu i woła płyniemy! – zaczyna wypowiedź młodszy brygadier S. – Związki wywalczą podwyżkę, ale i tak najwięcej na tym zyska całe to chujostwo, które jest przy straży. Ci, którzy jeżdżą w podziałach bojowych, dostaną najmniej. Zawsze tak było. Chujostwem są pracownicy etatowi straży, którzy załatwili sobie stopień oficerski, chociaż grzeją dupy w biurach. I tak np. sekretarka pewnego komendanta miejskiego, 18-letnia siksa, jest kapitanem straży pożarnej. Księgowa w innej komendzie dosłużyła się stopnia brygadiera, inni urzędnicy chełpią się nieco niższymi stopniami. Za tym idzie nie tylko większa pensja, ale i przywileje. W tym najważniejszy – wcześniejsza emerytura. – Chciałby pan, żeby w akcjach ratunkowych uczestniczyli pięćdziesięcioparoletni strażacy? – tłumaczy cierpliwe starszy kapitan W. – Kiedyś tak było. Takich dziadków nie brało się oczywiście na akcję. Byli, mimo swojego doświadczenia, popychadłami w jednostce. Pamiętam, jak taki strażak po sześćdziesiątce dostał zadanie odmalowania wozu strażackiego. Spadł ze stołka i się połamał. Zanim strażacy otrzymali przywilej wcześniejszej emerytury, rzadko można było spotkać emerytowanego pożarnika. Przeważnie nie dożywali spokojnej starości. Służba ta to nie tylko niebezpieczeństwo, ciężkie warunki pracy, ale i stres, który pustoszy organizm. – Tymi rękami wyciągam co miesiąc kilka, a czasem kilkanaście trupów z rozbitych samochodów. – Kapitan R. jest byłym sportowcem, olimpijczykiem. – Czasami to wygląda jak mielonka... Nikt nie ma wątpliwości, strażakom należy się wcześniejsza emerytura jak psu zupa. Ale za jakie zasługi ma ją dostać sekretarka albo księgowa? Czy ktoś policzył, jakie to obciążenie dla budżetu państwa? – Mam radę dla ministra Janika – mówi brygadier S. – Gdyby udało się przeprowadzić reorganizację i poodbierać niesłusznie nadane stopnie oficerskie, to mielibyśmy do dyspozycji konkretną sumę pieniędzy. Trzeba je porozdzielać między strażaków z podziałów bojowych. Im się należy. Żeby było sprawiedliwie, trzeba dać więcej tym, którzy najmniej zarabiają. Strażak Bogdan J. dostaje na rękę niecałe dziewięć stówek. Pracuje od 20 lat. Uratował wielu ludzi. Nie może awansować, bo nie ma głowy do nauki, skończył tylko podstawówkę. Kocha swoją pracę, ale gdy mówi o zarobkach, łzy stają mu w oczach. Kasa ledwie się tli Przerywamy rozmowę. W telewizji "Teleexpress". Osiem informacji dotyczy działań PSP. A to strażacy kogoś szukają, a to ratują przemarznięte konie, a to zabezpieczają miejsce wypadku cysterny z paliwem, gaszą jakiś pożar... Dwóch funkcjonariuszy PSP zginęło w czasie gaszenia pożaru. Zapada wymowna cisza. Trzeba przyznać, że strażacy i tak wykazują wiele dobrej woli. Uzyskali od rządu obietnicę dociągnięcia pensji do poziomu 93 proc. wynagrodzeń w policji. Cierpliwie czekają na realizację obietnicy od 1997 r. Po drodze, 12 kwietnia 1999 r., rząd Buzka renegocjował porozumienie przekładając termin jego realizacji. Ale dalej strażaków zwodzić się nie da. Należy im się to, co rząd im obiecał, chociażby z szacunku dla ich pracy. A robota w straży jest coraz cięższa. W zeszłym roku (w porównaniu z 2001 r.) przybyło 22 proc. zdarzeń, w których uczestniczyła Państwowa Straż Pożarna. Łącznie było ich przeszło 358 tysięcy. Liczba pożarów zwiększyła się o 28,9 proc. Strażaków w tym czasie znacząco nie przybyło. Zdarza się, że pożarnicy pracują po 260 godzin miesięcznie. To daje blisko 12 godzin dziennie. Średnio w podziale bojowym czas służby strażaka waha się między 216 a 240 godzin. Za nadgodziny strażakom się nie płaci. Ani grosika! Ogniomistrz teolog Inną kwestią jest sprawa kompetencji strażaków. Coraz częściej zdarza się, że oficerami zostają absolwenci wyższych uczelni, licencjaci, po kierunkach zupełnie nie związanych z pożarnictwem. Ile jest wart oficer straży po kilkumiesięcznym kursie z wykształceniem kierunkowym biolog albo teolog? – Chciałby pan być leczony przez zakonnicę, która po szybkim kursie otrzymałaby dyplom lekarski? – pyta retorycznie brygadier S. Powstaje pytanie, po co męczyć się 11 semestrów w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, żeby dostać tytuł magistra inżyniera pożarnictwa i stopień służbowy młodszego kapitana? To samo można mieć po byle licencjacie i krótkim przeszkoleniu. Przy tym sposobie pozyskiwania kadr w niedługim okresie wykształconych oficerów straży zastąpią dyletanci. Kilkanaście godzin spędzonych wśród strażaków dało mi wiele do myślenia. Z jednej strony, cholernie przyjemnie wiedzieć, że w razie czego na ratunek pospieszą nam profesjonaliści. Z drugiej, żal patrzeć na to, jak źle swoich funkcjonariuszy traktuje nasze państwo płacąc im głodowe pensje, wykorzystując do granic ludzkich możliwości, olewając ich zasadne postulaty. Straży pożarnej potrzebna jest pilna reorganizacja, żeby nie zaprzepaścić tego, co już się udało osiągnąć. Z informacji z biura prasowego MSWiA wiemy, że na razie na nic takiego się nie zanosi. Minister Janik sypnie trochę szmalu, żeby uspokoić nastroje. Nie będzie to jednak rozwiązanie problemu, choć zapewne pozwoli na jakiś czas pożar ugasić. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " KOŃcówka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O dalszą ministryfikację kraju Polakom brakuje roboty, szmalu, perspektyw i radości życia, ale za to nie brakuje ministrów nad nimi. Czy mówią wam coś takie nazwiska jak: Maciej Nowicki, Marian Miśkiewicz, Wojciech Włodarczyk czy Tomasz Gruszecki? A może Jan Piątkowski? Dupy z was, a nie znawcy pomrocznej polityki. Jeśli więc zobaczycie, jak w telewizji panienka zwraca się do jakiegoś nieznanego wam typa per panie ministrze, nie oznacza to wcale pustego komplementu. Minister jest bowiem określeniem tytularnym. Jeśli raz ktoś był ministrem – nawet przez jeden dzień – będzie tak już zawsze nazywany. Choćby nawet potem spał na dworcu, pił denaturat i żywił się odpadkami – policjant, który zechce takiego delikwenta przegonić, powinien zwrócić się: Proszę stąd spierdalać, szanowny panie ministrze. Kto jest ministrem? Okazuje się, że prawie każdy. Członkowie rządu oraz ich zastępcy: sekretarze i podsekretarze stanu oraz członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiTV), szefowie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) i Agencji Wywiadu (AW), zastępcy ambasadorów mający rangę ministra pełnomocnego, szefowie (oraz ich zastępcy) urzędów centralnych. Swoich licznych ministrów ma też prezydent, Sejm i Senat. Na przykład ministrem jest szef Kancelarii Sejmu, kancelarii Senatu itd. Liczymy ministrów! Obecny rząd składa się z 14 ministerstw. Największym resortem jest Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej (MGPiPS). Kieruje nim – jak wiadomo – minister Jerzy Hausner, który jest też wicepremierem. Hausner ma do pomocy 2 sekretarzy stanu i aż 10 podsekretarzy stanu – czyli w jednym tylko resorcie jest 13 ministrów! W sumie rząd premiera Millera zasila 97 ministrów. Do tego należy dodać szefów i zastępców szefów urzędów centralnych – a jest ich dokładnie 70. Na przykład taki kierownik Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych jest w randze sekretarza stanu. Należy również pamiętać o ministrach prezydenckich, sejmowych i Senatu, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz zastępcach ambasadorów w randze ministra pełnomocnego. Na dzień dobry jest już prawie 300 czynnych dygnitarzy, do których zwracamy się panie ministrze. Mało? W ciągu 14 lat demokracji Pomroczna zaliczyła 10 ekip rządowych. Zadaliśmy sobie trud i policzyliśmy tylko samych szefów poszczególnych resortów. Ekipa pierwszego niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego miała ich 38, Jana Krzysztofa Bieleckiego – 24, Jana Olszewskiego – tylko 21, parafianki Suchockiej – 28, Waldemara Pawlaka – 24, Józefa Oleksego – 26, Cimoszki – 24 (przed reformą). Rekordem w dziejach Pomrocznej zapisał się imć Buzek, którego ferajna składała się z 69 ministrów! Doliczając do tego sekretarzy i podsekretarzy stanu będzie ze dwie setki! Dokładając ministrów Millera wychodzi na to, że w Najjaśniejszej Pomrocznej mamy na czysto 1500 ministrów (po uwzględnieniu, że ta sama osoba pełniła funkcje kilkakrotnie). To nie wszystko! Do tego należy doliczyć byłych szefów urzędów centralnych i byłych ministrów pełnomocnych. Licząc skromnie będzie tego z 500 sztuk. Sumując wszystko do kupy wychodzi na to, że po 14 latach demokracji Pomroczna dorobiła się ponad 2 tys. obywateli, których należy tytułować ministrami. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Głos lumpa Nasz informator z policji zawiadomił "NIE", że na warszawskim Dworcu Centralnym robiono obławę na pedofilów przyjeżdżających tu po bardzo apetycznych małych chłopców. Zgarnięto m.in. ogólnie znanego artystę, łowcę nagród i orderów, wielkiego moralizatora. Po nazwisku wymienić go nie mogę, gdyż w policji nie ma żadnych utrwalonych na piśmie śladów zatrzymania, nie wszczęto sprawy, zdarzenie jest policyjnym sekretem. Nie udało nam się więc na razie zdarzenia udokumentować. Ze dwa lata temu filmowiec nazwiskiem Frykowski przebił się bodaj trzy razy nożem, a zanim umarł, nóż powycierał ze śladów krwi i odcisków palców, pozmywał podłogę, chyba też zmienił pościel. Ponieważ wszystko to czynił w domu córki Andrzeja Wajdy, policja nie została wpuszczona do środka. Widocznie nieboszczyk nie skończył jeszcze sprzątania... "NIE" opisało tę sensację, ale reszta niezależnej prasy ulegając perswazji zgodziła się nie robić przykrości panu Wajdzie, naszej chlubie narodowej, która jeszcze może przerobić "Bogurodzicę" na przecudny film. Mimo takich objawów życzliwości władz wobec artystów czują się oni niedopieszczeni przez państwo, ponieważ w III RP do świętych krów nie zalicza się całego stada – jak to było za socjalizmu – lecz tylko sztuki okazowe. Kilkadziesiąt organizacji, które zrzeszają po garstce twórców i tworzą Komitet Porozumiewawczy, wydało więc oświadczenie pt. "Demokratyczne zwycięstwo lumpa". Są wśród nich to polityczne organizacje producentów słów, które zwalczały PRL zmierzając do zastąpienia jej Polską o takim ustroju, który mamy: Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Obecnie domagają się powrotu stosunków wcześniej znienawidzonych. Socjalizm sakralizował każdą działalność nazwaną twórczością kulturalną. Bezsensownie wyolbrzymiał jej znaczenie niezależnie od tego, czy była politycznie służebna rządzącym, neutralna politycznie, czy też zwalczała władze. Wystarczyło np. że trzy tuziny twórców podpisało jakiś protest, a organy rządzące uznawały to za zdarzenie najwyższej doniosłości. Aparat władzy honorował kontestatorów represjami i przekupstwem, podczas gdy dziś nawet woźny nie czytuje ich protestów. Status twórcy zapewniał udział w uprzywilejowanej kaście. Należenie do niej gwarantowało do-żywotnie utrzymanie, prestiż i posłuch oraz rozmaite wygody, honory i przywileje. Pracę artystyczną uważano za szczególnie szlachetną ze względu na sam jej rodzaj a niekoniecznie rezultat. Członkowie Stowarzyszeń i Towarzystw żądają obecnie przywrócenia owego systemu w tej jego części, która zapewniała im prestiż, rozgłos i pieniądze wyolbrzymiając znaczenie ich pracy i osób. Nie domagają się natomiast odtworzenia cenzury i zarządzanych przez władze PRL szykan personalnych. Ma być sama marchewka. Członkowie organizacji, które podpisały oświadczenie, przedstawiają w nim siebie samych jako elitę społeczeństwa ze względu na to, że rodzaj ich pracy zawsze rodzi skutki o szczególnej doniosłości i niezwykle szlachetne. Kulturę uważają więc za coś takiego, jak Kościół religię. Wszystkich, którzy nie uznają kapłańskiej roli artystów lub inaczej niż oni wartościują cele życiowe i społeczne, nazywają lumpami. Piętnują stosunki sprzyjające hodowli takich chamów. Nie podoba im się kapitalizm, gdyż tworzy hierarchię społeczną nie nadającą kapłańskich uprawnień producentom książek czy obrazów. Czytamy w oświadczeniu: "... kultura zespala nas i nadaje sens życia"; "... kulturze trzeba służyć, bo ona służy wszystkim"; "... zamiera obieg myśli, wzruszeń, wartości właściwych kulturze, gdy więzi łączące twórców i odbiorców ulegają zablokowaniu tandetą"; "... słowo jest krwioobiegiem kultury"; "... kultura jest gwarantem ludzkiej godności". Czyż może być coś bardziej komicznego niż kontrast między bełkotem, frazesami, które wydzielają stowarzyszenia twórcze, a ich żądaniem, by członków tych organizacji społeczeństwo mianowało swymi przewodnikami, dostawcami sensu życia, wyrocznią. Organizacje grożą, że jeżeli rewindykacje osób, które zapisały się do stowarzyszeń, zostaną zlekceważone, młodzież w Polsce stanie się nihilistyczna i obali prawo oraz demokrację nie czując, że ich pogróżki polityczne w ogóle nie mają sensu, ponieważ o swoje upomni się nie młodzież akulturalna, lecz dobrze wykształcona i żyjąca w kręgu własnej, bardziej współczesnej kultury. Wydanie oświadczenia, w którym głupcy wymyślają nam od lumpów, zbiegło się w czasie z aferą aktora Kaczora, który forsę Związku Artystów Scen Polskich źle ulokował i postradał. ZASP i bliźniacze organizacje przez to zapewne akurat teraz objawiły rozczarowanie do kapitalizmu. Korporacje zawodowe producentów słów, dźwięków i obrazów czynią więc to samo, co związki producentów statków i wydobywców węgla: tworzą straty, a w zamian żądają przydziału pieniędzy i szczególnego szacunku. Zamiast wygłupiać się po czasie, było w porę czytać Marksa, który objaśniał, że w kapitalizmie coraz lepiej jest niektórym i coraz gorzej reszcie. A w wyborach parlamentarnych 4 czerwca 1989 r., od której to daty twórcy oświadczenia zaczynają swój lament, trzeba było w Warszawie głosować na PZPR i lumpa Urbana, a nie na "Solidarność" i aktora Łapickiego. Już wtedy to radziłem. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Samotna noc Decyzję o wprowadzeniu Stanu Wojennego 51 proc. Polaków uważa za słuszną, a 30 proc. pozytywnie ocenia wpływ gen. Jaruzelskiego na historię Polski w XX w. Noc Stanu Wojennego z 12 na 13 grudnia zrytualizowana została podobnie jak Wielkanoc, kiedy to zając wykluwa się z jajka. Albo Boże Narodzenie, gdy iglaki owocują bombkami, a telewizje i radia wiercą w mózgu rzewnymi kolędami. Różnica polega na tym, że obchody Nocy Stanu są jednoosobowe. Owszem, telewizje każdego roku zaznaczają rocznicę pokazując wciąż te same obrazki wozów opancerzonych na śniegu, żołnierzy przy koksownikach i milicji ganiającej solidaruchów – nigdy na odwrót. Gazety drukują zaś wspomnienia kombatanckie z internatu i komentarz okolicznościowy, że Stan był fuj. I już data odklepana. Rządząca lewica milczy. Chyba że trzeba Stan Wojenny potępić, to należność tę uchwali dla dobra Polski. Gdy Stan wprowadzano, ci sami w większości politycy, ulokowani wówczas tam, gdzie ich partia postawiła, popierali Stan Wojenny. Dla tego samego dobra Polski. Bo to dobro się zmienia. Oni nie. Jednym jedynym człowiekiem, który Noc Stanu Wojennego obchodzi naprawdę, jest gen. Wojciech Jaruzelski. Udziela wywiadów, pisze artykuły, wyjaśnia dziejową konieczność, przeprasza za zło, podkreśla, że mniejsze. W samą zaś noc z 12 na 13, która dla wszystkich jest byle jaką, zimową nocą powszednią, Generał trwa na posterunku w swoim domu. Honor Mu nie pozwala wyjechać do Paryża albo Ciechocinka. Dramat Generała polega właśnie na tym, że przeżywa tę rocznicę tylko On jeden. Tak całkowita i przeraźliwa samotność ma tragiczny wymiar. I byłaby jeszcze większym dramatem wyobcowania Jego pamięci i przeżyć, gdyby nie kilkunastoosobowa grupka młodzieży. Stoi ona w tę noc przed domem Generała i protestuje. Pali Mu na jezdni znicze, bo diabłu ogarek. Dzięki tej garstce prawicowych lunatyków z Ligi Republikańskiej, Naszości czy innych gromadek ultrasów generał Jaruzelski doznaje dobrego złudzenia, że ktoś z nim dzieli przeżywanie daty. Noc Stanu Wojennego jest zrytualizowana, gdyż 13 grudnia wydłubany został przez propagandę III Rzeczypospolitej z sekwencji bujnych zdarzeń lat 80. Datę tę wyodrębniono jako symbol zła. Celebruje się ją w oderwaniu od burzliwości, które ją poprzedzały i także późniejszych politycznych następstw. Na przykład od obalenia budowli na przedmieściu Szczecina zwanej murem berlińskim (odpowiednik zburzenia Bastylii latem 1789) i wielu innych osobliwości epoki. Gen. Wojciech Jaruzelski pragnie, aby 13 grudnia 1981 wrócił do szeregu, w którym stoją zdarzenia. Jest to daremny trud. Symbole żyją życiem oderwanym od biegu historii. Funkcjonują zmistyfikowane, czyli oderwane od sensu dziejów, natury zdarzeń. Wydłubanie takie zawsze następuje dla tworzenia legend rzekomo potrzebnych narodom, nurtom politycznym i co już na pewno wyznaniom religijnym. Tego, co mianowano symbolem, nie sposób już powtórnie zracjonalizować. W intencji przypomnienia biegu zdarzeń, ich wzajemnego powiązania i ukazania zależności gen. Wojciech Jaruzelski zgodził się w tym roku na propozycję kombatantów wojskowych i innych organizacji zajmujących się pielęgnowaniem pamięci. Zainicjowali oni odtworzenie poprzedzającego Stan Wojenny spotkania Jaruzelski–Wałęsa–Glemp, na którym Generał proponował stworzenie rady porozumienia o kompetencjach mediacyjnych i arbitrażowych. "Solidarność" nie zgodziła się na tę instytucję mającą w intencjach projektodawcy uczynić Stan Wojenny zbędnym. Zahamować bowiem zdarzenia biegnące ku zimowej klęsce gospodarczej, zupełnemu sparaliżowaniu państwa i wybuchu konfliktów ulicznych, które mogły prowadzić do walk przekształcających się w wojnę domową. Ta zaś zakończyć by się musiała przecież zewnętrzną interwencją zbrojną wykonaną przez trzech sąsiadów Polski za dyskretnym przyzwoleniem USA i Europy Zachodniej. Na propozycję spotkania dwóch emerytowanych prezydentów i prymasa odchodzącego na emeryturę Glemp i Wałęsa w ogóle nie odpowiedzieli. Oni bowiem żyją z istnienia symboli, nie zaś z uprawiania i ożywiania prawdy. Niewygodne im było przypomnieć, że Stan Wojenny był skutkiem odrzucenia porozumień. Współczesne badania opinii publicznej, jeśli dotyczą osoby Wojciecha Jaruzelskiego, wykazują dominującą sympatię do Generała niemalejącą z latami. Pozytywnie ocenia rolę Jaruzelskiego 30 proc., częściowo pozytywnie, a częściowo nie – 43 proc., negatywnie – 22 proc. (Badano w 1999 r.). Wedle badań CBOS z 2001 r. decyzję o wprowadzeniu Stanu ocenia jako słuszną 51 proc. Polaków, a jako niesłuszną – 25 proc. I to, pomimo że już od 10 lat propaganda i programy szkolne przedstawiają to zdarzenie jako przestępstwo wobec społeczeństwa. Ta większość jednak maleje, w miarę jak wymierają stare roczniki pamiętających zdarzenia sprzed 22 lat, a do grona badanych wchodzą pokolenia oglądających tylko pojazdy pancerne i koksowniki w TV. Dopóty będziemy społeczeństwem idiotów wyłaniającym elity polityczne na swój obraz i podobieństwo, dopóki poczucie historyczne kształtować będą symbole, czyli oderwane od przebiegu dziejów stereotypy dobra i zła: książę Józef w rzece, Piłsudski z ks. Skorupką robiący cuda nad inną rzeką, 11 listopada, 3 maja, 13 grudnia, legiony, Targowica, Kościuszek, "dzień zniewolenia" 22 lipca i tak wskroś cały kalendarz. Gdyby historii uczono dyskutując np. o tym, do czego właściwie zmierzała "Solidarność" 1981 niemogąca pod rządami doktryny Breżniewa przejąć władzy w Polsce, ale zdolna do unicestwienia nielubianego państwa... Albo o tym, czy możliwy byłby w epoce Gorbaczowa Okrągły Stół bez uprzedniego Stanu Wojennego w czasach Breżniewa. I czy bez zahamowania tragicznego splotu zdarzeń w Polsce 1981 doszłoby w ogóle do epoki Gorbaczowa, czy też nie byłoby jej, gdyby ZSRR zaangażował się zbrojnie w Polsce 1981, podobnie jak czynił to w Afganistanie. Gdybyż rozwiązywano w szkołach zadania polityczne np. takie: co powinien był – osądzając z perspektywy czasu – czynić Jaruzelski, skoro jesienią 1981 r. studenci całego kraju prowadzili przewlekły strajk okupacyjny protestując przeciw wynikom demokratycznego wyboru rektora w drugorzędnej uczelni prowincjonalnej. A masy "Solidarności" unicestwiały "komunistyczną" władzę grożąc swym własnym przywódcom, że albo zradykalizują politykę opozycji, albo zostaną obaleni. Oczywiście kombatanci "Solidarności" mogliby dylematy wiążące zdarzenia i problemy formułować inaczej, po swojemu. Żeby jednak ogół rozumiał np. dzisiejszą grę o konstytucję europejską albo plan Hausnera, musiałby być ćwiczony w tego rodzaju myśleniu politycznym o przyczynach, skutkach, ich splątaniu. Nie jest do tego zdolne społeczeństwo zapędzane do bezmyślnych obchodów skamieniałych symboli podzielonych (w każdej epoce inaczej) na te do czczenia i te do oplucia. Samotność gen. Wojciecha Jaruzelskiego jest samotnością myślącego męża stanu otoczonego zgrają małp. Nazwano Go Generałem ze skazą. Stanowi ją niespotykana u polityków wrażliwość, nie zaś Stan Wojenny. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kapitan żeglugi wiejskiej Do Parlamentu Europejskiego odpłyną najlepsi z najlepszych. Chyba że po drodze się rozbiją. Kapitan żeglugi wielkiej Marek Szymoński, kandydat PSL do Brukseli, to człowiek wielu zalet. Z praktyką w administracji państwowej (był wiceministrem ds. gospodarki morskiej w Ministerstwie Infrastruktury), z pasją wychowawczą (był prorektorem Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni i wykładowcą), umysłem ścisłym (jest doktorem habilitowanym nauk technicznych) i międzynarodowym obyciem (opłynął pół świata). Uzdolniony i skromny. Nic dziwnego zatem, że taki człowiek spotyka się ze zwykłą ludzką zawiścią i ordynarnymi, chamskimi pomówieniami. Ponieważ do Parlamentu Europejskiego powinien on iść czysty jak Wenus, co się z morskiej piany wynurzyła, aby pięknością swoją dawać odpór brudowi tego świata, podjęliśmy na własną rękę próbę oczyszczenia kpt. Szymońskiego z różnych zarzutów stawianych mu przez złe języki. Czynimy to przed Izbami Morskimi w Gdyni i Szczecinie – bo na całym Wybrzeżu plugawią one dobre imię byłego wiceministra, prorektora i kapitana w jednym. Zarzuty te dotyczą wypadków morskich, które rzekomo spowodował kapitan. Mamy bardzo poważne podstawy sądzić, że to nie kierowane przez Szymońskiego jednostki wpływają na przeszkody, ale przeszkody rzucają się na niego. Co pozwala nam sądzić, że nie tylko złe języki się na niego uwzięły, ale również siły natury. Bezczelny holownik W lipcu 2000 r. u wybrzeży Ameryki Północnej odbyły się wielkie regaty żaglowców w ramach tzw. OPSAIL (z angielskiego – operacja żagiel). Wziął w nich udział nasz eksportowy produkt – szkolny żaglowiec Dar Młodzieży. Kpt. Marek Szymoński, wielbiciel żeglowania i wielkich żaglowców, zamustrował się na Darze Młodzieży jako komendant, aby popłynąć na ów sympatyczny rejs. A ponieważ był wówczas jednocześnie prorektorem Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni, która jest właścicielem i armatorem "Daru", nie miał z tym problemu. Na program rejsu oprócz regat składa się zwykle zawijanie do różnych portów i branie udziału w paradach. 11 lipca 2000 r. odbyła się taka parada w Bostonie. Przy wspaniałej słonecznej pogodzie, już pod sam koniec parady, rozpierany ambicją kapitan Daru Młodzieży rozkazał wykonać pod pełnymi żaglami spektakularny zwrot zaledwie kilkadziesiąt metrów od nabrzeża, gdzie znajdowały się tłumy widzów. Powiało. "Dar" się złożył i zaczął sunąć coraz szybciej ku ludziom siedzącym w kawiarnianych ogródkach na nabrzeżu. Ci zaczęli spierdalać, kompletnie nie doceniając kunsztu manewru. A już szyper płynącego obok holownika, który miał wprowadzać żaglowce do bostońskiego portu, kompletnie się pogubił i w strachu, że polski żaglowiec szkolny wpłynie bukszprytem do kawiarnianego baru zamówić kolejkę rumu, dał całą naprzód i walnął w burtę dziobową naszego żaglowca, aby zmienić kierunek jego kursu i odepchnąć od nabrzeża... Tak więc po serii przyjęć, bankietów i honorów wrócił do Gdyni Dar Młodzieży ze sporym wgnieceniem w burcie. Sprawa oficjalnie nigdy nie została wyjaśniona ani nagłośniona. Widać nikt nie chciał psuć dobrych stosunków polsko-amerykańskich, bo od świadków zdarzenia wiemy, że to amerykański holownik uderzył w polski żaglowiec. Namolne dno Gdy na początku lutego 2003 r. żaglowiec Dar Młodzieży został podniesiony w doku na rutynowy, odbywany co dwa lata przegląd, jakież było zdziwienie stoczniowców i inspektorów Polskiego Rejestru Statków, gdy okazało się, że kadłub jest uszkodzony. Na kilu widać było rysy, blachy poszycia były wgniecione. A przecież nikt nie zgłaszał żadnej kolizji, żadnego zahaczenia o dno, żadnego wypadku. Nie było też nic na ten temat w dzienniku okrętowym. Uczelnia – właściciel żaglowca – rozpoczęła wewnętrzne dochodzenie, a dokumentacją z jego przebiegu podzieliła się z Izbą Morską w Gdyni. Według wewnętrznych ustaleń 21 lipca 2001 r. ok. godz. 10.30 Dar Młodzieży dowodzony przez kpt. Marka Szymońskiego (jako prorektor znów podmienił w rejsie stałego komendanta) wyszedł z portu Alesund w Norwegii na kolejną paradę i płynął fiordem głębokim na 50–60 metrów w oczekiwaniu na zajęcie kolejki w szyku. Ale ok. godz. 14.25 coś zgrzytnęło, przechyliło statek na lewą burtę, a reje się zatrzęsły jak gałęzie jabłoni na wietrze. Żaglowiec prawdopodobnie zahaczył dnem o znajdującą się w tym rejonie na głębokości ok. 3 metrów skałę zwaną przez Norwegów Skjongflua. Ale czy to możliwe, skoro nikt w tę skałę nie przypierdolił od stu lat? Dodatkowo okazało się, że z brudnopisu dziennika okrętowego (oficer na wachcie dokonuje wpisów na bieżąco do tzw. brudnopisu, a potem jest to na czysto przepisywane do właściwego dziennika, jednak oba dokumenty są tak samo ważne) ktoś wyrwał dwie kartki z zapisem wydarzeń akurat tamtego dnia. Opis zachowania żaglowca wskazujący, że musiał on w coś uderzyć, znalazł się natomiast w dzienniku prowadzonym oddzielnie przez starszego mechanika. Zrobiono z tej sprawy prawdziwą lokalną nagonkę na kpt. Szymońskiego, który w międzyczasie przestał być prorektorem w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni i został wiceministrem do spraw morskich w Warszawie. Że uderzył w skałę (jeśli nawet, to każdemu może się zdarzyć), że zataił (kodeks morski wymaga, aby dowódca jednostki takie zdarzenie bezwzględnie zgłosił w najbliższym porcie) i że – to najstraszniejsze – ktoś sfałszował mu dziennik okrętowy. Nagonka miała charakter polityczny, rzecz jasna. Relacje z konferencji prasowej, na której rzucono na kapitana kalumnie, zamieściła skrajnie prawicowa "Nowa Myśl Polska", liberalna "Gazeta Trójmiasto" (dodatek do "Wyborczej") oraz związany z SLD "Głos Wybrzeża". A to był ludowy minister – z PSL. "Głos Koszaliński" z 22 listopada 2001 r. informując o jego nominacji nazwał go "kapitanem żeglugi wiejskiej". My twierdzimy z całą mocą, że w Norwegii ani chybi dno morskie rzuciło się na szkolny żaglowiec dowodzony przez kpt. Szymońskiego – podobnie jak rok wcześniej amerykański holownik rzucił się na niego w Bostonie. Nauka zna takie przypadki podnoszenia się dna morskiego. Norwegowie powinni przeprowadzić tam szczegółowe badania. Co do dzienników... Z brudnopisu ktoś wyrwał kartki, bo chciał usunąć zapisy, że nic się nie wydarzyło. A dziennik starszego mechanika ktoś specjalnie sfałszował w drugą stronę (bo normalnie jak się coś fałszuje, to po to, aby ukryć wypadek). Tym się powinna koniecznie zająć Komenda Miejska Policji w Gdyni, przesłuchać ówczesną załogę "Daru" i wytropić fałszerza. Nieostrożne nabrzeże Gdy Marek Szymoński przestał być wiceministrem, z powrotem został kapitanem. Tym razem nie w Gdyni, na żaglowcu, ale w Szczecinie (a właściwie w Świnoujściu) na pasażerskim promie Polonia, który pływa między Świnoujściem i Ystad. Zatrudnienie przez Polską Żeglugę Morską kpt. Szymońskiego na Polonii dość znacznie wzburzyło szczecińsko-świnoujskich zazdrośników. Wiadomo – prom to niezła fucha. Dwa tygodnie pływania, dwa tygodnie w domu. I kasa niezła – kilka tysięcy dolarów. Kolejka do posady była więc długa. Głupie spekulacje przeciął dopiero dyrektor PŻM Paweł Brzezicki stwierdzając w "Głosie Szczecińskim", że Szymoński jest nie tylko doświadczonym kapitanem, ale jako minister usiłował pomagać przedsiębiorstwu i on ma wobec niego dług wdzięczności. Wow! Kiedy więc 15 września 2003 r. Zarząd Portów Morskich w Szczecinie i Świnoujściu S.A. zawiadomił miejscową Izbę Morską, że prowadzony przez kpt. Marka Szymońskiego prom pasażerski Polonia przybijając do nabrzeża w Świnoujściu trzy dni wcześniej pierdolnął w to nabrzeże uszkadzając odbijacze i część betonowej platformy, od razu wiedziałem, co się stało. To nie kapitan w nabrzeże, ale nabrzeże w kapitana stuknęło. I postępowanie przygotowawcze w Izbie Morskiej w tej sprawie jest kompletnie bez sensu. Oni w tym Świnoujściu powinni to nabrzeże cofnąć do Zielonej Góry. Byłby spokój. * * * W Brukseli kpt. Szymoński będzie na właściwym miejscu. To nie jest port, tylko miasto położone daleko na lądzie, nie ma więc obaw, że Szymoński przypłynie tam statkiem, żaglowcem lub promem, a ratusz rzuci się na niego. Znaczy kapitan Zgodnie z rozporządzeniem ministra transportu i gospodarki morskiej w sprawie kwalifikacji zawodowych kapitanów polskich statków morskich (Dz.U. z 1992 r. Nr 49, art. 18, poz. 227), aby uzyskać dyplom kapitana żeglugi wielkiej, trzeba mieć dyplom starszego oficera pokładowego oraz 12-miesięczną praktykę na stanowisku starszego oficera pokładowego na morskich statkach o pojemności 1600 BRT i powyżej w żegludze międzynarodowej.Dyplomy kapitańskie na podstawie dokumentów kwalifikacyjnych wydają Urzędy Morskie. Marek Szymoński, choć całe życie zawodowe był związany – jak podkreślał w licznych wywiadach – z Gdynią, to dokumenty na dyplom kapitański złożył w Urzędzie Morskim w Szczecinie. Cóż, wolno mu. Marek Szymoński dyplom kapitański otrzymał w roku 1996. W środowisku twierdzą, że jako wymagane miesiące pływania zgłosił m.in. okres swojego zaokrętowania w charakterze starszego oficera na Darze Młodzieży w okresie od listopada 1994 do lipca 1995 r. „Dar” od 7 listopada 1994 do 17 marca 1995 r. stał w Gdyni przy kei na tzw. postoju zimowym. I nigdzie zimą nie wypływał. Trudno więc nazwać stanie przy nabrzeżu „żeglugą międzynarodową”. Aby sprawę ostatecznie wyjaśnić, zagadnąłem obecnego dyrektora Urzędu Morskiego w Szczecinie Piotra Nowakowskiego, który był dyrektorem również wtedy, gdy Szymońskiemu dawano dyplom. Zbył mnie ogólnikami i ustawą o ochronie danych. A szkoda, bo miał okazję sprawę wyjaśnić, jak się pływa stojąc. Co ciekawe, na Szymońskiego ktoś w roku 1997 zakapował do resortu gospodarki morskiej podając jego dyplom w wątpliwość. Ludzie są podli! Dyrektor Departamentu Administracji Morskiej i Śródlądowej Jerzy Miszczuk próbował wówczas bobrować w papierach. Nic z tego nie wynikło. Dodajmy, że akurat w tym czasie w resorcie wiceministrem ds. morskich był... Piotr Nowakowski, awansowany ze Szczecina. Czy to się jakoś łączy? Wierzymy, że nie. Stawiałoby to bowiem w złym świetle państwowego urzędnika. Wyrażamy nadzieję, że wicepremier Marek Pol, niedawny przełożony Marka Szymońskiego, jakoś tę sprawę rozświetli. Aby plotki ostatecznie uciąć. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lewatywa z różańca " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Chciałabym podać Ojcu Świętemu plasterek salcesonu, tylko gdzie znaleźć dobry – martwiła się cały tydzień siostra Ludmiła z garkuchni Domu Arcybiskupów Krakowskich odpowiedzialna za przygotowanie papie papu. Poza salcesonem przygotowano ponad milion hostii, które rozdawać będzie dwa tysiące księży i kleryków w ciągu zaledwie piętnastu minut. To absolutny rekord świata godny zapisu w Księdze Guinnessa. • Na Śląsku Mumia Wolności odrzuciła zaloty Ruchu Społecznego (resztówka po AWS) i zaczęła kokietować SLD. Na Podlasiu z rządzącą koalicją SLD–UP wystartują bractwa cerkiewne. Z Samoobroną Andrzeja Leppera – Polska Unia Gospodarcza Wojciecha Kornowskiego, przegrana w wyborach parlamentarnych. Na listach Mumii Wolności we Wrocławiu znajdą się liderzy szalikowców Śląska Wrocław, najbardziej bojowi zadymiarze. To odwet Frasyniuka za przejście dżudoki Rafała Kubackiego do klubu Samoobrona. • Pułkownik WP Ryszard Chwastek w liście otwartym skrytykował "barbarzyńską redukcję kadry" oficerskiej. Zrobił tym dobrze ministrowi Szmajdzińskiemu, dając mu pretekst do wyrwania Chwastka z kadry oficerskiej, czyli kontynuowania polityki redukcji. • Andrzej Lepper, podoficer, lider Samoobrony zapowiedział, że ścisłe kierownictwo tej partii będzie pobierać kaucje od kandydatów na posłów i samorządowców. Posłów wycenił na milion złotych, samorządowców zdegradował do stu tysięcy. Kaucje przepadną, jeśli wybrani z listy Samoobrony przejdą potem do konkurencji. Pomysł spóźniony nieco, bo czterech posłów już mu bryknęło. Czyli cztery duże bańki w plecy. • Łamie się koalicja Platfusmersów i PiSuaru posiadająca drugi wynik (18 proc. poparcia) w samorządowych rankingach przedwyborczych. Spółka POPiS miała wystawić kandydatów na prezydentów przynajmniej w 11 dużych miastach. W dwa miesiące po uroczyście odtrąbionej w mediach deklaracji zdołano ustalić jedynie dwóch. • Wyleniał Lech Wałęsa. Z powodu upałów zrzucił na lato wąsy. Kiedyś "NIE" proponowało mu wielkie pieniądze za odesłanie ich Urbanowi. Nie połakomił się. Do historycznego spotkania Lecha Wałęsy, Mieczysława Wachowskiego oraz państwa Lecha i Jarosława Kaczyńskich doszło po latach w Gdańsku. Tym razem wyżej wymienieni nie strajkowali, nie knuli, nie obalali ustroju socjalistycznego godząc przy okazji w sojusz ze Związkiem Radzieckim, tylko zasiedli wspólnie w ławach sądowych. Państwo Kaczyńscy zarzucili Wałęsie i Wachowskiemu "wielokrotne przestępstwa", a Wachowski zarzucił Kaczorom branie pieniędzy z FOZZ. Falandysz robił za papugę. • Obywatelowi Mirosławowi Danielakowi, znanemu publiczności jako Malizna, od półtora roku oczekującemu na proces tzw. starego Pruszkowa w jednym ze śląskich więzień, odebrano telefon komórkowy. No i jak się teraz będzie Malizna kontaktował z innymi bossami Pruszkowa, którzy siedzą gdzie indziej i nadal mają komórki? • Po pobiciu prezesa "Odry" Walusia Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych wydała histeryczne oświadczenie: "... żaden z przedsiębiorców i pracodawców, szczególnie prywatnych nie może czuć się bezpiecznie we własnej firmie, we własnym mieście i we własnym kraju...". Konfederacja Bochniarzowej twierdzi, że pracodawcy czują się jak przestępcy wyjęci spod prawa i protestuje przeciw spektakularnym aresztowaniom biznesmenów oraz oskarża "część władz" o aprobowanie nieinterwencji policyjnej w "Odrze". O tym, że trzeba ludziom płacić – ani słowa. Oświadczenie to szczyt bezczelności, wręcz prowokowanie do bicia. • Komendant główny policji gen. insp. Antoni Kowalczyk ma odejść ze stanowiska. Dymisja nie ma związku z nieróbstwem policji podczas zadymy w szczecińskiej "Odrze"; komendant ma polecieć za tzw. całokształt. Następcą Kowalczyka zostanie prawdopodobnie obecny jego zastępca nadinsp. Władysław Padło. Padło na Padłę. • Wedle "Gazety Wyborczej" relacjonującej w zeszłym tygodniu najnowsze naukowe odkrycia, jąkanie się wynika z ukrytej wady mózgu. Gratulujemy redaktorom odwagi. • W stolicy na placu Inwalidów bankomat wydaje banknoty Narodowego Banku Polskiego śmierdzące końskim gównem. Bank Balcerowicza ortodoksyjnie twierdzi, że pieniądze nie śmierdzą. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szmatmeni Jeśli prawdziwe jest prawie marksistowskie powiedzenie, że ubranie kształtuje świadomość, to dwie partie, dawniej rządzące, a obecnie pozaparlamentarne, mają się zupełnie różnie: były prominent Akcji Wyborczej Solidarność Prawicy upadł nisko, a ekslider Unii Wolności spadł na cztery łapy. Gdyby obaj zrzucili łaszki, pewnie by się okazało, że prawda jest naga: w czasie recesji nawet fucha modela nie hańbi. Leszek Wysoka Stopa Balcerowicz: zamszowy garnitur Benetton, koszula Da Vinci, szal Valentino. Sesja dla magazynu „Twój Styl” – „Styl. Bezpłatny dodatek dla Twojego Mężczyzny” (grudzień 2001). Opis szczegółowy stroju prezesa NBP cytujemy: Demoniczna gotycka czerń... w wydaniu total look. Garnitur z miękkiego delikatnie połyskującego aksamitu z zapięciem na jeden guzik optycznie wyszczupla sylwetkę... Stefek Burczymucha NiesioŁowski: trzyczęściowy garnitur Pawo, błękitna koszula i srebrnoszary jedwabny krawat Pawo Respect, czarne półbuty Alka. Sesja zdjęciowa dla łódzkiej mutacji „Gazety Wyborczej” (28 marca 2002). Autor : P.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tajne bankiety " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwiatkowska "Jedynka" nadała dokumentalny debiut Marcela Łozińskiego "Koło Fortuny" o celebrowaniu przez wczesnogierkowski PRL powrotu Fortuny z Sapporo. Ten nudny film powinien być dedykowany redakcji sportowej publicznej telewizji, która wiedzie prym w podbijaniu narodowego bębenka przy każdym występie Małysza. Patos i głupota - wtedy i teraz takie same. Są jednak zasadnicze różnice. 30 lat temu decydenci sportowi i polityczni Fortunie musieli coś dać, choćby dwupokojowe mieszkanie. Dzisiaj to Małysz dotuje państwo podatkami od wyskakanych przez siebie pieniędzy. W "Tygodniku politycznym Jedynki" Andrzeja Kwiatkowskiego posłanka Joanna Sosnowska (SLD-NIE) - projektodawczyni ustawy mającej nadać lepsze prawa cywilne i majątkowe nieślubnym rodzinom, w tym homoseksualnym - oraz działaczki lewicy ministerki Jolanta Banach i Barbara Labuda pokornie tłumaczyły się przed posłami Ligi Polskich Rodzin, blondyną z PO i samcem z PiS z niecnego tego zamiaru. Przepraszały, że żyją objawiając strach przed opozycją i kolegą Glempa, Millerem. Dama z LPR przekonywała telewidzów, że branie ślubów jest zgodne z "prawem naturalnym". Szkoda, że nie wiedzą o tym ptaszki, rybki, koty i inni uczestnicy natury. Powrócił z Salt Lake City honorowy trzymacz kółka olimpijskiego nazwiskiem Wałęsa. Przechwycił go od razu TVN i w "Kropce nad i" jął molestować o stosunek do PeKaOla nazwiskiem Paszczyk. Lechu nie ma żalu do nikogo, ale czuje się nie wykorzystany, bo nikt mu nic na igrzyskach nie kazał załatwiać. A on załatwiać potrafi; ruską armię wyprowadził, wprowadził nas do NATO, długi zagraniczne umorzył i tylko Gąsiorowski, ten od Bagsika, nie pozwolił deportować się do kraju. A gdyby Paszczyk dał Wałęsie kapelusz, kurtkę i wypowiedział życzenie, to Małysz wróciłby z olimpiady z dwoma złotymi medalami. Krzysztof Skowroński w TV Puls zadał prezesowi Hewlett Packard Polska Andrzejowi Dopierale dziwne pytanie. Czy skoro we wszystkich krajach Unii Europejskiej od dawien dawna działają programy komputerowe, które wiedzą, gdzie i ile czego rośnie i co jest hodowane, to dlaczego Polska musi taki program tworzyć od początku, wydając na to setki milionów? Prezes firmy odpowiedział, że polskie rolnictwo jest jedyne i wyjątkowe i musi mieć unikalny system komputerowy. Dopierała udowodnił, że sam powinien się znaleźć w bazie danych o rolnictwie. Robi jaja. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przyjedź wale na przysięgę 200 rezerwistów wezwała obowiązkowo Jednostka Wojskowa w Nisku, województwo podkarpackie. Tylko po to, aby szweje złożyli nową (no może nie tak całkiem nową, bo obowiązuje od 12 lat) przysięgę wojskową. Srał pies kasę na bilety i zwrotkę za stracony dzień w robocie. Armia zapłaci. Widać dowodzący wojskiem kapelani ustalili, że nie może być tak, że żołnierz polski w przeszłości przysięgał wierność Armii Radzieckiej, a w wolnej Pomrocznej jeszcze tego nie odszczekał. Teraz, w myśl nowej przysięgi, żołnierz polski służy Rzeczpospolitej Polskiej i jak prezydent stoi na straży Konstytucji i granic. Tak mu dopomóż Bóg! Dlatego musi odszczekać plugastwa z poprzedniej epoki. Pewnie zaraz po mszy polowej z tacą. Kapitan Krzysztof Baran z Wojskowej Komendy Uzupełnień Nisko oświadczył "Nowinom", że nikogo nie powinno obchodzić, czy instytucja ta wezwie 200 czy 1000 rezerwistów, i po co. Jest to tajemnica wojskowa. Z kolei trep – wychowawca z garnizonu rzeszowskiego powiedział, że armia od czasu do czasu wzywa rezerwistów, aby uaktualnić ich dane i przy okazji wymóc przysięgę. Tak. Ma rację pan kapitan Baran. Kogo, do kurwy nędzy, obchodzi, jak wojsko wydaje pieniądze i na co? Przysięga rzecz święta, tak jak i tajemnica wojskowa. Kto myśli inaczej, jest defetystą, sabotażystą, ateistą i pod ścianę z nim. Tak głosi paragraf 22. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wienerschnitzel z Baraniny cd. Czym grozi międzynarodowe sprzysiężenie tajnych służb? 9 kwietnia przed Sądem Krajowym w Wiedniu odbędzie się kolejna odsłona sprawy Jeremiasza B., ksywa Baranina, oskarżonego m.in. o zlecenie zabójstwa ministra sportu w rządzie Buzka Jacka Dębskiego. Dwukrotnie ("NIE" nr 49/2002 i nr 4/2003) obszernie opisywaliśmy kulisy śledztwa w sprawie zabójstwa Dębskiego. Przedstawiliśmy fakty, które zaprzeczają prokuratorskiej tezie, że eksministra kazał zabić Jeremiasz B., a zlecenie wykonał Tadeusz M., ksywa Sasza. Wiele wskazuje na to, że Baraninę na wolnym ogniu chcą upiec służby specjalne Polski i Austrii. Sprawa Dębskiego spadła im jak z nieba. Krótko przypomnijmy: 11 kwietnia 2001 r. Jacek Dębski otrzymał śmiertelny postrzał. Towarzyszyła mu jego znajoma Halina G., znana jako Inka. Została oskarżona o współudział w zbrodni. Jej zeznania obciążyły Jeremiasza B. i Tadeusza M. Tego ostatniego znaleziono martwego w celi aresztu. Austriackie badanie Jeremiasz B. od lat był informatorem austriackiej policji, w tym elitarnej formacji EDOK powołanej do zwalczania obcej przestępczości zorganizowanej. Dzięki jego informacjom rozbito kilkanaście grup przemycających m.in. broń, narkotyki, alkohol i papierosy. W zamian funkcjonariusze przymykali oczy na nie zawsze czyste interesy Baraniny. Po zmianie rządu w Austrii nowy szef tamtejszego MSW powziął przypuszczenie, że jednostka działa nieudolnie, a niektórzy policjanci umoczeni są w korupcyjne afery. Nad formacją zawisła groźba rozwiązania. Wówczas w EDOK wyłoniła się grupa funkcjonariuszy, którzy byli zdecydowani zachować robotę i przywileje. Wymyślili spektakularną akcję "oczyszczania szeregów". Przy okazji chcieli skompromitować Baraninę, który – jako główny informator – zbyt dużo wiedział o machlojkach. Oskarżony o popełnienie poważnych przestępstw stawał się mniej wiarygodny jako świadek. W dniach 20–23 kwietnia 2001 r. w Warszawie doszło do tajnego spotkania trzech oficerów EDOK z ich polskimi kumplami z Centralnego Biura Śledczego. Tym drugim towarzyszyła znana dziennikarka jednego z ogólnopolskich mediów, przedstawiona Austriakom jako policjantka. Podczas poufnych rozmów zakończonych równie poufną bibą ustalono m.in., że obie strony będą dążyły do skompromitowania Jeremiasza B. Polscy policjanci chcieli Baraninę obciążyć jak największą liczbą zbrodni, aby wykazać, że jest on bossem polskiego podziemia. Stąd przecieki do mediów, że to on stoi za zabójstwem Pershinga, strzelaniną w barze Gama czy egzekucją Rafała K., ksywa Junior (zabójstwa już wyjaśniono, a sprawcy siedzą w aresztach lub więzieniach). EDOK reprezentowali Martin G., Udo S. oraz Robert Kurzewski. To ten sam funkcjonariusz, który w czerwcu 2002 r. potajemnie odwiedził w areszcie Halinę G. obiecując jej załatwienie statusu świadka koronnego w zamian za wskazanie Saszy jako zabójcy Dębskiego. Podczas wspomnianego spotkania Austriacy ujawnili tajemnice służbowe, które później przeciekły do niektórych polskich mediów. Wiadomość o tym dotarła do szefa jednej z komórek EDOK, podpułkownika Josefa Benekovitsa, który zamierzał zrobić z tego aferę. W zamian został pomówiony przez dwóch podwładnych o to, że dał się przekupić i krył Jeremiasza B. Nowy szef policji posunął Benekovitsa ze stołka, a prokurator szybko wyrychtował akt oskarżenia. Dwaj pomawiający go policjanci, którzy przyznali się do brania łapówek, dostali kary więzienia w zawiasach. Podpułkownik Benekovits został niedawno skazany przez wiedeński sąd pierwszej instancji na 2 lata paki, bez zawiasów. EDOK i tak został rozwiązany, ale w powstałym na jego miejsce BKA (Bundeskryminalamt) robotę znaleźli niektórzy funkcjonariusze tamtej formacji. Właśnie ci, którzy zainicjowali "czyszczenie szeregów". Namierzanie Dębskiego Na krótko przed śmiercią Dębski chlapnął, iż razem z kilkoma innymi osobami robił interesy, w które włączeni także byli oficerowie z WSI. Chodziło o transfer 600 tys. dolarów za granicę oraz gry na światowych giełdach. Razem z Dębskim forsę prali księża salezjanie znani z tzw. afery Bosko oraz osoby z otoczenia Krzaklewskiego. Głównym maklerem tego towarzycha był Ryszard C. Najwięcej pretensji do Dębskiego mieli jego niedawni polityczni kumple. Eksminister powiedział nawet swojej żonie, że jeśli coś mu się stanie, to przez ludzi z AWS. W dniu poprzedzającym zabójstwo, gdy wrócił wieczorem do domu, był wyraźnie przygnębiony. Nazajutrz, gdy Dębski i jego znajomi, w tym Inka, opuszczali hotel Victoria, by udać się do Casa Nostra, Dębskiego na ulicy zatrzymał niejaki Nastek, jeden z bardziej znanych śródmiejskich gangsterów, z którym były minister utrzymywał przyjacielskie kontakty. Nastek przekazał Dębskiemu, żeby się pilnował, bo ktoś go namierza. Dębski odparł, że nie pęka i ma przy sobie giwerę. Mieli się spotkać tego dnia w nocy lub następnego. Trzy godziny później padł śmiertelny strzał. Kluczenie Inki Halina G., główny świadek oskarżenia w sprawie Dębskiego, ciągle zmieniała zeznania. Są w nich dziesiątki niekonsekwencji, których prokuratura nie wychwyciła lub nie chciała wychwycić. Prokurator pominął też zeznania innego istotnego świadka, który z mostu Poniatowskiego widział zabójcę oraz jego kompana tuż przed zamachem. Obaj mężczyźni przyjechali w pobliże mostu ciemnym BMW. Świadek nazywa się Robert P., a jego zeznania, gdyby ktoś w Prokuraturze Okręgowej zapomniał, znajdują się w tomie XXII akt, karta 1803. Prokurator Andrzej Komosa dopiero 2 kwietnia 2002 r. przesłuchał Joannę N., konkubinę Saszy. Kobieta zeznała, że w dniu zabójstwa Dębskiego Tadeusz M. przebywał w jej mieszkaniu. Mieli mały jubel – piątą rocznicę poznania się. Sasza dał jej prezent z dedykacją. Joanna N. wskazała innych świadków, którzy mogą potwierdzić obecność Tadeusza M. na Śląsku. Jak pisaliśmy, tajna policyjna analiza rejestracji rozmów prowadzonych przez telefony przypisane w śledztwie Saszy, eliminuje go jako sprawcę zabójstwa Dębskiego. Umorzono śledztwo w sprawie zgonu M. w areszcie. Śledztwo posiadało dziwną kwalifikację "w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci". Kto byłby tak nieumyślny, żeby wyhuśtać Saszę, prokuratura nie precyzuje. Nadal nie wyjaśniono, dlaczego denat miał złamane żebra, krwawe wybroczyny na boku oraz ślady na ramieniu i głowie, które wskazywałyby na działanie prądu elektrycznego. Dziwne też jest, że w czasie drugiej obdukcji, po ekshumacji okazało się, że zaginęły żołądek i jedna nerka. Zaginęły, a nie np. uległy rozkładowi. Tak stoi w protokole. Sąsiad Tadeusza M. w areszcie na Rakowieckiej (nie byle kto, bo sam prezes PZU "Życie" Grzegorz W.) skarżył się, że w późnych godzinach nocnych z 25 na 26 czerwca 2002 r. z celi Saszy dochodziły głośne łomoty. Być może Tadeusz M. lubił w nocy stepować, ale są też inne wytłumaczenia tego zjawiska. (Grzegorz W. zna je z doświadczenia). Może ktoś w nocy usilnie pomagał Saszy rozstać się z tym padołem? Nie jest też prawdą, że rano 26 czerwca kilka osób widziało Tadeusza M. w celi, w tym więzień pomagający roznosić posiłki. Żarcie wsunięto do celi przez mały otwór w drzwiach. Wydano suchy prowiant, ponieważ za godzinę aresztant miał być wieziony do sądu. Oficjalna wersja głosi, że Sasza wstał, zjadł śniadanie i się powiesił. Może jednak było tak, że aresztowany zginął w nocy, gdy oddziału pilnuje jeden człowiek. Akurat tej nocy zepsuła się kamera monitorująca korytarz oddziału. Brak żołądka powoduje zaś, że nie można ustalić, czy znajdowała się w nim świeżo skonsumowana treść pokarmowa, a więc określić, czy zgon nastąpił po śniadaniu czy na czczo. Uważamy za dziwne, że w sprawie zabójstwa Dębskiego pojawiło się tyle uzasadnionych wątpliwości. Jeszcze dziwniejsze jest, że wątpliwości nie miał prowadzący śledztwo prokurator. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie kopać " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Solorz i upadlina cd. Nowe fakty w sprawie upadku Banku Staropolskiego. Czy adwokat z Ostrołęki wywalczy pieniądze dla oszukanych? Sąd Okręgowy w Ostrołęce ustami sędzi Teresy Suchcickiej wydał wyrok. Wyrokowi wydał rygor natychmiastowej wykonalności. W ten sposób Maria H. odzyskała 5058 zł 16 gr utraconych w wyniku upadku Banku Staropolskiego. Zapłacił Invest-Bank, przeciwko któremu Maria H. złożyła pozew. Dlaczego Invest-Bank ma płacić długi upadłego Staropolskiego? * * * Jak pisaliśmy w artykule "Solorz i upadlina" ("NIE" nr 46/2002), wskutek kombinacji między panami Solorzem-Żakiem i Bykowskim doszło do najbardziej spektakularnego upadku banku. Blisko 150 tys. osób wraz z rodzinami zostało w mniejszy lub większy sposób poszkodowanych. Ich straty oblicza się na 156 mln zł. Ludzie tracili oszczędności całego życia. Tracili też zdrowie: stres może je niszczyć. Bankowy fundusz gwarancyjny zwracał im tylko część wkładów, reszta zdawała się stracona na zawsze. Tym bardziej że ofiary upadłości Staropolskiego przeważnie nie miały kasy na procesy, w których trzeba było opłacać prawników i wpłacać kaucję proporcjonalną do żądanej kwoty. Byli klienci Staropolskiego nie dali jednak za wygraną. Jednoczyli siły w kilku stowarzyszeniach, aż powstał Zespół Stowarzyszeń Poszkodowanych przez Zygmunta Solorza-Żaka z siedzibą w Krakowie, przy Królewskiej 57. Zapadła tam decyzja o dochodzeniu szmalu bezpośrednio od Solorza, potentata medialnego, który – zdaniem zespołu – odpowiada za upadłość Banku Staropolskiego. Szczegółowo pisaliśmy o tym w poprzednim artykule. * * * Jest jednak druga metoda; wybrał ją mecenas Jan H. z Ostrołęki. Droga prowadzi bezpośrednio do Invest-Banku, od którego zdaniem mecenasa poszkodowani mogą dochodzić kasy. Wprawdzie Invest-Bank należy do Solorza, czyli kasa jest ta sama, ale droga do niej – zupełnie inna. Wywód mecenasa jest dość prosty. Jego klientka (prywatnie żona) Maria H. wpłaciła swoje oszczędności na konto Banku Staropolskiego, będąc święcie przekonaną, że lokuje szmal w Invest-Banku. Złożyła bowiem oszczędności w siedzibie Invest-Banku, kasę przyjęła pracownica Invest-Banku w okienku Invest-Banku i na umowie figuruje logo Invest-Banku. Co prawda – obok znaku Staropolskiego, ale kto by tam zwracał uwagę na takie szczegóły. Ludzie zazwyczaj umów nie czytają, traktując bank jak instytucję najwyższego zaufania społecznego. Bank Staropolski był bankiem widmo. Przyjmował lokaty dewizowe w oddziałach Invest-Banku, zatrudniał tych samych pracowników co Invest-Bank (tyle że na 1/2 lub 1/4 etatu). Nie jest też prawdziwa wysuwana przez Invest-Bank teoria, że działalność obydwu banków się uzupełniała, gdyż Invest-Bank w 1999 r. nie posiadał zezwolenia dewizowego pozwalającego na prowadzenie rachunków dewizowych. 29 czerwca 1998 r. prezes Narodowego Banku Polskiego Hanna Gronkiewicz-Waltz wystawiła upoważnienie numer 4/98 (patrz reprodukcja). * * * Wyrok wydany przez sąd w Ostrołęce jest zaoczny. Na sprawie nie było reprezentacji prawnej Invest-Banku. Wobec nieobecności pozwanego sąd zasądził ponad 5 tys. kwoty głównej i 3 tys. kosztów procesowych od Invest-Banku. Szmal na konto Marii H. już wpłynął, jednak ofiary Staropolskiego muszą się powstrzymać z fetowaniem sukcesu do czasu rozpatrzenia odwołania, które złożyli prawnicy Invest-Banku. W pierwszej połowie grudnia odbędzie się kolejna rozprawa, na której sąd odniesie się do zarzutów Marii H. Mecenas Jan H. jest pewny siebie: – Sprawa jest oczywista i nie powinniśmy jej przegrać. * * * Adwokaci z kancelarii Jamka & Topolski działający w imieniu Invest-Banku w piśmie procesowym podnoszą, że Marii H. nie łączyła z Invest-Bankiem umowa, gdyż powódka nie posiadała w tym banku rachunku. Ich wywód jest niezwykły: Logo INVEST BANK S.A. na druku tych umów mogło być umieszczone między innymi dlatego, że umowy podpisywane były w filii INVEST BANK S.A. To znaczy, że gdyby Maria H. podpisywała umowę w restauracji McDonald’s, to na druku powinno się znaleźć logo tej jadłodajni. Ciekawe, ile Invest-Bank płaci prawniczym orłom za takie wywody? W innym miejscu pisma procesowego prawnicy Invest-Banku piszą równie śmiesznie. Odnoszą się bowiem do zarzutu, że na budynku bankowym była tylko reklama Invest-Banku: ... logo Banku Staropolskiego S.A. w pomieszczeniach zajmowanych przez INVEST BANK S.A. jest widoczne. Dokumentują to zdjęcia fotograficzne sporządzone ze slajdów. Należy tylko dodać, iż wielkość oznaczeń Banku Staropolskiego S.A. była proporcjonalna do zakresu usług świadczonych na rzecz tego Banku przez INVEST BANK S.A. Owo widoczne logo to nalepka wielkości kilku centymetrów, w rogu drzwi wejściowych i na szybie kasy. Idąc znowu tropem logiki mecenasów – gdyby Staropolski słabo działał, a Invest-Bank miałby milion razy większe od niego obroty, to "widoczne" oznaczenie Staropolskiego mogłoby być wielkości główki od szpilki. * * * Wobec tak mocnych argumentów Invest-Banku trudno się dziwić pewności mecenasa H. Z wielką uwagą będziemy czekać na wyrok sądu w Ostrołęce. Jego treść będzie miała ogromne znaczenie dla 150 tys. poszkodowanych. Może też rzucić nowe światło na sprawę upadku Staropolskiego. Na przykład chcielibyśmy wiedzieć, gdzie był nadzór bankowy? Kto dopuścił do funkcjonowania cudacznej hybrydy dwóch banków? Jak ówczesna szefowa banku centralnego Gronkiewicz-Waltz mogła się zgadzać na istnienie banku, który miał 2 oddziały i 58 okienek w innym banku? Pytania – te oraz z poprzedniego artykułu, dotyczące udziału w sprawie Solorza-Żaka – nie powinny w sądzie zostać bez odpowiedzi. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ten wyjątek się opłaci Od kilkunastu lat Pospolita Trójczyna brana jest na wszystkie sposoby. Z lewa i z prawa, na misjonarza i od tylca, wreszcie w grupowych koalicyjnych orgietkach. Wszyscy już podupczyli i co? Ano nic. Nasienie ich jałowe albo ośrodki mózgowe za wytrysk odpowiedzialne zawiodły. To Twoja wina, Wyborco! Uwierzyłeś, że jesteś cząstką jakiejś zbiorowej mądrości, a jesteś durniem. Nie tłumaczy Cię, że obiecywali prężne wzwody i obfite wytryski, że nie mając lepszego pomysłu, metodą prób i błędów wystawiłeś zadek swojej ukochanej Pospolitej każdemu, kto chciał brać. Skoro jesteś za głupi, żeby dobrze wybrać, to siedź, kurwa, w domu. I nie bredź o bezrybiu. Żeby było z czego wybierać, trzeba sobie najpierw wyhodować. I mieć absolutną pewność, że warto, a nie jak tępe bydło wrzucać kartki, bo namiestnik z jakiegoś pałacu kazał. A namiestnik każe, żeby taki pajac mógł powiedzieć, że go tysiące wybierały, że jest reprezentantem i ma mandat. Skoro masz już pewność, że dobrze wybrać nie można, bo wszystkie pozycje bezskutecznie wypróbowane, a możliwości wyboru masz takie jak Żyd w Oświęcimiu, nie ruszaj dupy z domu na żadne wybory i głosowania. No chyba, że powstanie jakaś egzotyczna koalicja programowa dobrych i mądrych ludzi. (...) To mogłoby dać nadzieję. Ale poparcie nie może być bezwarunkowe. Przede wszystkim deklaracja, potem zapis w konstytucji, że koalicja jest zawierana na pełną kadencję. A brak kompromisu przez tydzień w jakiejkolwiek sprawie powoduje obowiązek spotkania z rozjemcą zaufania publicznego, który wysoko umawiającym się koalicjantom spuszcza solidny wpierdol i do skutku pyta o konsensus. Przyznać trzeba, że to jednak nieco ryzykowne. Lepiej więc siedź w domu. Może na skutek całkowitego uwiądu demokracji w Pospolitej Trójczynie Europa się zlituje i powtórzy rozbiory? A jak Leppery się wybiorą i generalissimus weźmie wszystko, to Bushmeni nas wyzwolą i stanem swoim uczynią? Widzisz, durniu, tę perspektywę? Od tej dyrektywy raz tylko warto odstąpić. Referendum europejskie to zupełnie inna sprawa. Po raz pierwszy w życiu (i może ostatni – rządzący jakoś nie lubią pytać swego ludu o zdanie) możesz się skutecznie wypowiedzieć. Więc jeśli wiesz, co i dlaczego chcesz powiedzieć, rusz dupę do urny. Leszek Garmulewicz, Gliwice Europejczyk z grabiami Można by sądzić, że zdecydowany przeciwnik UE, Lepper, nie będzie się babrać przy europejskim korycie. Tymczasem pan przewodniczący zdecydował się zapewne z ogromnym bólem serca reprezentować Samoobronę przez najbliższy rok podczas obrad Parlamentu Europejskiego. Widać, że szmal z europejskiej kasy panu Andrzejowi nie śmierdzi. Za jeden dzień zbijania bąków w Strasburgu będzie otrzymywać 250 euro diety, a podróże w obie strony też mu Unia zasponsoruje. Oczywiście, przewodniczący Samoobrony będzie w Strasburgu wyłącznie po to, aby dbać o interesy wszystkich Polaków. Jak widać, do zasiadania w strukturach UE ciągnie nie tylko eurooszołomów z PO czy SLD, ale też człowieka, który uważa, że jego kraj nie powinien się w Unii znaleźć. Może by tak więc Lepper przekazał te diety oficjalnie i w całości na jakiś dom dziecka lub PCK. Rafał Ch., Piła (e-mail do wiadomości redakcji) Władza wie Cóż z tego, że mogłabym się podpisać pod każdym słowem z artykułu "Precz z polskim okupantem"? Cóż z tego, że wszyscy z mojej rodziny i większość znajomych potępiają napaść na Irak, udział w niej Polski, a teraz okupację tego kraju? Kogo obchodzi zdanie zwykłych ludzi? Wprawdzie jeszcze ani premier, ani prezydent nie nazwali nas przypadkowym społeczeństwem, ale stwierdzili, że czasem trzeba podejmować "mądre" i "słuszne" decyzje nawet wbrew opinii społecznej! (...) Dla mnie pogląd, że w Polsce jest wolność i demokracja, to kpina. Taka arogancja władzy, nie tylko tej, ale i poprzedniej, a również tych, którzy do niej aspirują, występowała ostatnio może jeszcze za Gomułki. Porównywalna z arogancją jest również głupota. Stach pomyśleć, że przyjdą wybory. Nie ma na kogo głosować! Mimo to ktoś jednak zostanie wybrany i będzie rządzić. Tak samo arogancko i głupio jak dotychczas! (...) Iwonna Olszewska, Warszawa "Kto go popchnie" W związku ze stwierdzeniem J. Urbana w felietonie "Kto go popchnie" ("NIE" nr 18/2003), iż "... żadne, choćby niskiego szczebla, statutowe gremium SLD nie uchwaliło politycznej rezolucji przeciw aktywnemu poparciu przez polskie władze blisko-wschodniego najazdu USA", informuję, że uchwały takie podjął Zarząd Jeleniogórskiego Oddziału RS NIE i Środowiskowe Koło SLD-NIE. Tę ostatnią włączono następnie do uchwały III Powiatowego Zjazdu SLD w jeleniej Górze. Józef Pawłowski prezes JO RS NIE (...) Informuję zatem, że na Zjeździe Śródmiejskiego SLD (organizacji warszawskiej) wystąpiłam z inicjatywą podjęcia uchwały przeciwko planowanej wojnie z Irakiem. 22 lutego 2003 r. przyjęła ją – jako uchwałę zjazdową – Rada Śródmieścia. Trzy razy liczono głosy mając nadzieję, że nie przejdzie. Na szczęście więcej było przeciwników wojny niż jej zwolenników. (...) Marzena Sosnowska członkini Zarządu Śródmiejskiego SLD Niewierny Urban W ciężkich chwilach "NIE" było naszą pociechą i kształtowało naszą opinię o wydarzeniach. Wierzyliśmy we wszystko, co Pan napisał. Teraz jesteśmy bardzo rozczarowani Pana wystąpieniem przed komisją śledczą oraz tym, co Pan wypisuje o premierze i SLD. (...) Pan uważany jest za człowieka lewicy, powinien bronić premiera, a co Pan wyprawia? Pogłębia go i daje na pożarcie takim oszołomom jak Ziobro. Gdy słuchaliśmy przesłuchania premiera, przed komisją było nam przykro i smutno, że taki smarkacz (żądny władzy) tak wyżywa się nad premierem, obrażając i uznając winnym. Ziobro nie chciał dojść prawdy, a jego pytania nie miały nic wspólnego z wyjaśnieniem afery. Ja myślę, że Pan wie o sprawie więcej, tylko Pan milczy, nie chcąc być zamieszany, ale jako uczciwy człowiek powinien Pan w swoim piśmie wstawić się i drążyć ten temat tak, aby oczyścić premiera. Janina Starska, Warszawa Pańszczyzna Wieś Osobnica, okolice Jasła, dawne Krośnieńskie. Niedziela: ksiądz z ambony wyczytuje nazwiska rodzin, które w danym tygodniu mają obowiązek pracy na plebanii (czytaj: w polu proboszcza). Pełny zakres prac rolnych i inwentarskich. Nieobecność może być usprawiedliwiona kwotą 30 zł dniówka. Pańszczyzna wróciła. bolex (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czarnoteka Czy proboszcz mojej parafii naruszył ustawę o ochronie danych osobowych odmawiając mi wglądu do mojej kartoteki? Nie! – Chciałbym zajrzeć do mojej kartoteki. – To niemożliwe. – Dlaczego? – Nie prowadzimy takich praktyk. – Ale tam są moje dane... Chciałbym zobaczyć, czy się zgadzają ze stanem faktycznym i w ogóle, jakie dane na mój temat są wpisywane do państwa kartoteki. – To niemożliwe. Co by to było, gdyby każdy chciał tak zaglądać? Tam nie ma żadnych tajemnic. Imię, nazwisko, adres, zawód i wszystko to, co jest potrzebne. No, proszę już iść. Jak to? – zawoła ktoś. Przecież w Polsce od maja 1998 roku obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. W myśl art. 23 ust. 1 pkt 1 tej ustawy przetwarzanie moich danych, czyli ich zbieranie, utrwalanie, przechowywanie, opracowywanie itp. wymaga mojej zgody. Zapisując się do biblioteki czy wypożyczalni wideo musiałem się pod taką zgodą podpisać. Wysyłając aplikacje do pracodawcy również musiałem zaznaczyć, że się zgadzam na przetwarzanie danych. Biblioteka, wypożyczalnia, pracodawca – każdy, kto zbiera dane o mnie – powinien mnie poinformować o tym, podać, po co je zbiera oraz co zawiera kartoteka (art. 27). W każdej chwili przysługuje mi również prawo wglądu do kartoteki, poprawienia danych lub zwrócenie się z prośbą o ich wykreślenie (art. 32). Od października zeszłego roku ochroną objęte jest wszystko, każdy pojedynczy element, który pozwala pośrednio lub bezpośrednio dokonać identyfikacji osoby (poprawiony art. 6). Jest jednak kartoteka, w której gromadzone są moje dane osobowe bez mojej zgody i wiedzy, do których nie mogę zajrzeć ani wnieść do nich uwag. Prawie każda osoba w Polsce ma taką kartotekę. Moja znajduje się w biurze parafialnym kościoła pod wezwaniem Stanisława Biskupa w Gdańsku. Dialog z początku to moja rozmowa z proboszczem ks. Andrzejem Rurarzem. Odbyła się w biurze parafialnym we wtorek, 16 kwietnia tego roku, o godz. 9.10, czyli w dniu i godzinie urzędowania biura. Jako mieszkaniec parafii poszedłem zajrzeć do mojej kartoteki. Ustawa o ochronie danych osobowych obowiązująca w Polsce nijak się ma do zbioru danych gromadzonych i przechowywanych przez kościoły i związki wyznaniowe. Dokładnie rzecz biorąc, Kościół katolicki i wszystkie inne związki wyznaniowe są na mocy art. 43 tej ustawy z niej wyłączone. Generalny inspektor ochrony danych osobowych nie jest upoważniony do kontrolowania kartotek kościelnych. Każdy kościół może więc gromadzić o mnie dane, jakie chce, w formie, jakiej chce i robić z tym, co chce, a ja nie mam prawa się do tego wtrącać. Kościół kat. robi to niemal z każdym obywatelem w naszym kraju. A chodzący co roku "po kolędzie" księża działają niemal jak rachmistrze spisu powszechnego. Zapisują w kartotece nawet tych, którzy kolędy nie przyjmują. Jedna z mieszkanek Gdańska 31 marca 2002 r. ochrzciła w jednym z kościołów dziecko. Trzy dni później zjawił się u niej w domu fotograf ze zdjęciami z chrztu. Zaproponował kupno zdjęć. Pokazywał też zdjęcia innych dzieci chrzczonych tego samego dnia. Nikt go jednak wcześniej nie zamawiał. Skąd miał nazwiska i adresy rodziców chrzczonych dzieci? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziennikarska hołota Poglądy są jak podpaski higieniczne. Trzeba je zmieniać, żeby zawsze pachnieć ładnie. W Nysie, mieście słynnym z samochodów Nysa, najpoważniejszą siłą kształtującą zapatrywania jest istniejący od 1947 r. papier "Nowiny Nyskie". Wydawcą jest Nyskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, czyli sądząc po nazwie organizacja ni taka, ni siaka. Dyrektorem Wydawnictwa jest Janusz Sanocki, w którego mózgu myśli powstają niczym dźwięki w fortepianie, a w druk zaklęte powalają każdego wroga Sanockiego. Głowa Sanockiego nurzała się w światopoglądach rozmaitych – od PZPR przez "Solidarność", KPN, UPR, AWS, a obecnie wypełnia ją Liga Nyska, organizacja o zapatrywaniach januszosanockich*. Janusz Sanocki zdobył "Nowiny Nyskie" w taki sposób, że nakazał swoim poplecznikom, by gremialnie wstępowali do Nyskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Gdy mieli już w Towarzystwie większość kwalifikowaną, zgodnie ze statutem odwołali starego redaktora naczelnego, a na jego miejsce powołali Janusza Sanockiego. Sanocki pozbył się niewygodnych redaktorów i zatrudnił sobie przyjaznych. "Nowiny Nyskie" stały się organem Ligi Nyskiej pana Janusza Sanockiego. W czasach, w których pan Sanocki cieszył się godnością burmistrza Nysy, "Nowiny" były zarazem pismem władzy. Obok wyczynów nyskich lubieżników, cennika za wywóz śmieci i programu telewizyjnego, "Nowiny Nyskie" trzymają linię programową, którą trafnie ilustruje przysłowie: Prawda jest jak dupa – każdy siada na swojej. Jest to stanowisko z gruntu mi wrogie, gdyż mniemam wręcz przeciwnie, iż dupy mogą być dwie, a prawda jest tylko jedna. * * * 1 marca 2001 r. na tytułowej stronie "Nowin Nyskich" ukazał się reportaż pod tytułem "PRAWO DO POGRZEBU" autorstwa redaktorek Danuty Wąsowicz-Hołoty i Agnieszki Nawrockiej. Tekst był długi i nieciekawy, dlatego cytuję tylko najistotniejsze wyjątki: W Goświnowicach 87-letnia staruszka nie może pochować syna na katolickim cmentarzu. Powód? Proboszcz tamtejszej parafii Andrzej Gołaszewski uważa, że Zenon K. nie chodził do kościoła. (...) Staruszka ma 87 lat i życie było dla niej okrutne. (...) Sterana życiem nawet nie będzie w stanie na Zaduszki pojechać, żeby zapalić świeczkę i pomodlić się. (...) Poprzedni ksiądz, jak odchodził na inną parafię, to ludzie płakali z żalu (...) teraz jest 10-20 osób na mszy.(...) Odmawia ślubów, chrztów, pochówków. (...) Byliśmy rodziną zastępczą dla wnuków naszej tragicznie zmarłej córki. (...) Ale jednak musiałam pochować męża w Nysie. Ksiądz nie słuchał moich próśb i błagań. (...) A dlaczego ksiądz chowa na cmentarzu "kociarzy" i wisielców? (...) Kilka lat temu kapłan nie pochował młodej kobiety, dobrej troskliwej żony (...) bo według księdza nie była dobrą katoliczką i nie uczęszczała regularnie na mszę. Na koniec redaktorki usłyszały od proboszcza Gołaszewskiego – co w publikacji zacytowały: Nie będę rozmawiał, wyjdźcie! Rozkazał, pokazując drzwi. Nysa czytała swoje "Nowiny" i oczom nie wierzyła. W imię Ojca i Syna! Czyż tej gazety nie trzyma za mordę bogobojny burmistrz Janusz Sanocki, który szaty przed laty rozdzierał w obronie wieszanych w zakładzie pracy krzyży! Później miało się okazać, że tego akurat numeru Sanocki nie dopilnował, gdyż przebywał za granicą. Redaktor Hołota oraz jej koleżanka popełniły reportaż "PRAWO DO POGRZEBU" z własnej dziennikarskiej uczciwości. 8 marca 2001 r. "Nowiny Nyskie" też na pierwszej stronie zamieściły więc tytuł: "Błotem w księdza" z nadtytułem: "Żenujący poziom dziennikarek szukających sensacji". Na dalszych stronach czytamy: Wyrażamy protest przeciwko pomówieniom i kłamstwom (...) skierowanym przeciwko naszemu Ks. Proboszczowi. (...) Nieprawdą jest, że 87-letniej staruszce ksiądz odmówił pochowania syna – bo staruszka ta w ogóle u księdza nie była. (...) Nieprawdą jest, że ksiądz nie zgadza się na pochowanie zmarłego niepraktykującego na cmentarzu. (...) Nieprawdą jest, że babcia zaopiekowała się wnukiem po śmierci córki, bo córka żyje a odebrano jej prawa rodzicielskie, bo nie zajmowała się dziećmi. (...) Nieprawdą jest, że kapłan odmówił pogrzebu rzekomo "młodej kobiecie i troskliwej żonie", bo w rejestrze zmarłych nikt taki nie figuruje. (...) Nieprawdą jest, że kapłan nasz nie udziela narzeczonym ślubu (...) Nieprawdą jest, że praca naszego Duszpasterza ma tylko materialny wymiar. (...) Najgorszym kłamstwem tej gazety jest kalumnia rzucona na nas parafian, że rzekomo jest nas 20 osób w niedzielę w kościele (...). Jesteśmy dumni z naszego księdza i jest On dla nas dużym autorytetem (...) Nie dziwimy się, że nie chciał rozmawiać z ludźmi, którzy zaczęli swój wywiad (...) zaglądając przez dziurkę od klucza i podsłuchując pod drzwiami. Podpisano: Rada Parafii z Goświnowic, razem 216 osób. Na tej samej stronie "Nowin Nyskich" redaktor Hołota i spółka w artykule pod tytułem "Od Autorek" kajają się straszliwie i po wielokroć: Drodzy mieszkańcy Goświnowic! (...) Jeśli uraziliśmy Wasze religijne uczucia – przepraszamy. Jeżeli naraziliśmy na szwank dobre imię Waszego proboszcza ks. Andrzeja Gołaszewskiego – przepraszamy (...) Jeśli (...) liczba wiernych na mszy św. nie odpowiada prawdzie (...) przepraszamy (...) Na koniec: Serdecznie przepraszamy panią Zdzisławę Sz. i jej córkę. Mamy nadzieję, iż informacja "o tragicznej śmierci" będzie dobrą wyrocznią na długie życie. * * * W Warszawie za pieniądze z Europy Zachodniej powstało Stowarzyszenie Wspierania Aktywności Lokalnej. Widomym przejawem tego bytu jest internetowa "Ogólnopolska Gazeta Lokalna". Stowarzyszenie chlubi się tym, że promuje tzw. dziennikarstwo obywatelskie. Dziennikarstwo obywatelskie, zdaniem tej lokalnej ogólnopolskiej gazety – nie jest show-biznesem ani dziennikarstwem partyjnym. Jego celem nie jest zysk ani marketing wyborczy. Dalej też czytamy: Wszystko jest polityką. Świat, a Polska nie jest wyjątkiem, lecz najlepszym tego przykładem, przeżywa proces alienacji rządzących od rządzonych. Między odrębnymi orbitami, po których krążą jedni i drudzy, porusza się wolny elektron, fenomen współczesności, czyli dziennikarz. Swoje zacne zapatrywania na misję dziennikarstwa obywatelskiego Stowarzyszenie promuje organizując co roku konkurs "Obywatel Reporter". Jury tego konkursu jest nie byle jakie i z samych fenomenów współczesności złożone: Marek Sarjusz-Wolski, przewodniczący, dziennikarz niezależnego magazynu europejskiego; Wojciech Maziarski, dziennikarz "Przekroju"; Piotr Pytlakowski dziennikarz "Polityki" oraz inne swobodne elektrony. Społeczeństwo Nysy nigdy by się o Stowarzyszeniu i dziennikarskim konkursie nie dowiedziało, gdyby nie jego ulubione "Nowiny". 16 maja 2002 r. na frontowej stronie "Nowiny Nyskie" opublikowały fotografię rozradowanej redaktor Hołoty i jej koleżanki, które 8 maja w siedzibie "Polityki" w Warszawie odebrały honorowe wyróżnienie w III Edycji Konkursu "Obywatel Reporter" za "PRAWO DO POGRZEBU". Spośród 300 nadesłanych artykułów – informuje podpis pod zdjęciem – jury wybrało 12, w tym reportaż dziennikarek "Nowin Nyskich". Nagrodę wręczył redaktor naczelny "Polityki" Jerzy Baczyński. Spotkałem redaktor Hołotę na ulicy Moniuszki w Nysie nieprzypadkowo, ale po to, żeby się dowiedzieć o granicę bezczelności, zakłamania i partactwa, jakie jej zdaniem można jeszcze w naszym dziennikarskim fachu przekroczyć. Redaktor Hołota potraktowała mnie podług przykładu księdza. Czyli jak on ją, ona mnie posłała na drzewo. Chciałem usłyszeć od eksburmistrza Nysy i dyrektora "Nowin Nyskich" Janusza Sanockiego, co on na to. A on mi na to, że "NIE" i tak wszystko wie najlepiej i nie będzie mi za kwiatek do kożucha robił. A tak zupełnie na marginesie. Udałem się także do Goświnowic. I ten ich proboszcz to jest rzeczywiście jakiś wyjątkowo obrzydliwy truteń. * Dzieje wybitnego nysanina Janusza Sanockiego opisywaliśmy dokładniej w numerze 51-52 z 2000 r. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Glina miesza z błotem Policjant to nie saper. Gdy się pomyli, czapka spada komu innemu. W nocy z 1 na 2 września 1998 r. przez Góry (wioska koło Konina) przejeżdżał radiowóz. Policjanci zauważyli, że w kracie zabezpieczającej wejście do sklepu wycięty jest spory otwór. Grzegorz P. powiadomił oficera dyżurnego, a Karol K. ruszył do spożywczaka. Gdy przechodził przez kratę wyciągnął rękę, w której trzymał pistolet. Bandyta tylko na to czekał. Wciągnął gliniarza do środka i spuścił mu łomot. Po łbie dostał także Grzegorz P. , który ruszył na pomoc koledze. Jemu gębę obił drugi z włamywaczy. Przestępcy uciekli. Nie powstrzymały ich nawet strzały, które oddał Karol K. Spektakl z kajdankami Mirosław Zadroga mieszka w Poznaniu na niewielkim osiedlu. 2 września 1998 r. w samo południe przed budynkiem pojawiło się kilka radiowozów. Byli też antyterroryści. Kilka minut później wyprowadzono skutego kajdankami Zadrogę. Dopiero w Koninie dowiedział się, o co chodzi. Tamtejsza prokuratura wszczęła dochodzenie dotyczące włamania i czynnej napaści na funkcjonariuszy publicznych. Okazało się, że Karol K. w jednym z napastników rozpoznał Zadrogę. Panowie poznali się kilka dni wcześniej. Poznaniak był przesłuchiwany w komisariacie w Kleczewie, dopuścił się bowiem zbrodni sikania przed sklepem. Karol K. zapamiętał twarz Zadrogi. W sprawie zajść w Górach poznaniak od początku zapewniał, że jest niewinny. Podawał alibi, które potwierdzali znajomi i krewni, ale także ludzie obcy. Choćby kelnerka z pizzerii, która zeznała, że Zadroga z kolegami wyszedł z lokalu grubo po godzinie 23.00. Awantura w Górach zaczęła się niewiele ponad dwie godziny później. W tym czasie Zadroga musiałby pokonać ponad 100 kilometrów (z tego kilkadziesiąt po wiejskich wertepach), wyciąć kratę, wyłamać zamek w drzwiach, spakować towar, ukryć go w krzakach i wrócić po resztę. – Od kilku lat mam kłopoty z kręgosłupem. W tamtym czasie byłem chory, bo gdy wnosiłem do domu komputer, strzelił mi dysk. Nie mogłem kierować samochodem, a co dopiero tłuc po gębie policjanta – przekonuje Zadroga i pokazuje zaświadczenia lekarskie. Wszystkie argumenty podejrzanego prokuratura odrzucała, bo miała większe – w jej ocenie – atuty. Zeznania obitych w Górach gliniarzy, którzy zapewniali, że to Zadroga jest sprawcą ich siniaków. Prywatne śledztwo Zadroga wyszedł na wolność 12 listopada 1998 r. I rozpoczął swoje śledztwo. W Górach i okolicznych wioskach pojawiły się plakaty obiecujące 3 tys. zł w zamian za informacje o prawdziwych sprawcach włamania. – Zgłosili się do mnie ludzie, przyznali się do bójki z gliniarzami, podali nazwiska – wspomina Zadroga, który spotkał się z Krzysztofem M. Maryna, Krzysztofem B. i Janem B. i nagrał rozmowy z nimi. – O wszystkim poinformowałem prokuraturę, ale nikt mnie nie chciał słuchać – denerwuje się Zadroga, który przed podpisaniem aktu oskarżenia zaznajomił się z zebranym materiałem jego winy. I znalazł kilka ciekawostek. Najważniejsza była "sprawa czapki". Przed sklepem w Górach znaleziono bejsbolówkę, którą zgubił bandyta. Czapka miała czerwony daszek i napis "Chicago". Tymczasem podczas konfrontacji Zadrogi z Karolem K. policjant zapewniał, że napastnik miał na głowie czapkę firmy Nike koloru ciemnego z żółtymi wstawkami. – Krótko przed konfrontacją byłem przesłuchiwany. Zeznałem, że mam tylko jedną bejsbolówkę. Czarną z żółtym znakiem Nike. Skąd Karol K. wiedział o istnieniu takiej czapki? Czytał moje zeznania przygotowując się do konfrontacji. Gliniarz łże W pierwszym procesie Zadroga został skazany, ale Sąd Apelacyjny uchylił wyrok i nakazał ponowne przeprowadzenie procesu. Zwrócił uwagę, że całkowicie zignorowano wyniki prywatnego dochodzenia. Drugi proces zakończył się 25 czerwca 2002 r. Zadroga został uniewinniony od wszystkich zarzutów, a asesor sądowy Andrzej Borkowski w pisemnym uzasadnieniu nie pozostawił suchej nitki na zeznaniach obu gliniarzy. Kilka tygodni później Sąd Okręgowy odrzucił apelację prokuratury i Zadroga był prawomocnie niewinny. Wyposażony w odpis wyroku i jego uzasadnienie postanowił przejąć inicjatywę. I spełnić to, co zapowiadał od dawna. Zażądał odszkodowania od skarbu państwa za dni spędzone w pierdlu. – Chciałem też, aby karę poniósł Karol K. Pozwałem go, bo prokuratura nie zajęła się jego fałszywymi zeznaniami – Zadroga dał spokój Grzegorzowi P., który wprawdzie podczas konfrontacji "rozpoznał" go, ale podczas rozprawy wycofał się. Zadroga domagał się od Karola K. przeprosin i 10 tys. zł na dom dziecka. Pozew złożył do Sądu Rejonowego w Koninie. Wyrok został ogłoszony już na drugiej rozprawie. Sędzia Krzysztof Jaskulski pozew oddalił. Z powodów proceduralnych. – Bezsporne jest, że pozwany niesłusznie oskarżył powoda. Karol K. działał jednak jako funkcjonariusz publiczny, a w tej sytuacji zadośćuczynienia można domagać się jedynie od skarbu państwa – wyjaśniał sędzia Jaskulski, a Zadrogę szlag trafił. – Skoro tak, to po co przyjmowano pozew i brano ode mnie 800 zł opłat sądowych. Przez Karola K. siedziałem w pierdlu, nazywano mnie przez niego bandytą, a teraz mam płacić za jego adwokata. Płaci skarb państwa O komentarz poprosiłem Zbigniewa Miękisiaka z Biura Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Ten skontaktował się z radcą prawnym i mailem przesłał odpowiedź, którą cytuję dosłownie: W odpowiedzi na Pana pismo informuję, że policjant za wyrządzoną szkodę odpowiada na podst art. 415 kc. Funkcjonariusz, jeśli w związku z wykonywanymi czynnościami wyrządził szkodę, nie ponosi odpowiedzialności, a za powstałą szkodę na podst. art. 417 kc odpowiada Skarb Państwa. O tym kto odpowiada: policjant czy Skarb Państwa decydują okoliczności powstania szkody (związek przyczynowo-skutkowy działania lub zaniechania działania ze strony policjanta jako funkcjonariusza publicznego). Zadroga nie może więc pozwać policjanta, którego oszczercze zeznania spowodowały, że spędził dwa i pół miesiąca w areszcie. Może tylko skarb państwa. Zatem nawet jeżeli wygra, to na odszkodowanie sam się będzie musiał zrzucić. Jako podatnik. A także jego żona, matka, znajomi. A gliniarzowi może najwyżej skuć mordę narażając się na zarzut czynnej napaści na funkcjonariusza zagrożony karą od roku do 10 lat pierdla. * * * Do dziś prokuraturze nie udało się ustalić, kto stłukł policjantów w Górach. Autor : Dariusz Bieleszczuk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedofil z okienka TV Polsat i "Wprost" rozpętały psychozę na tle pedofilii. Państwowa TV pospieszyła więc tym samym szlakiem. Rodzi się publiczna obsesja. Dziecko staje się z prawnego punktu widzenia narzędziem niebezpiecznym, niedotykalnym. Abonamentowa TVP 1, w noweli dokumentalnej "Taśmy grozy" (20.10.2002 r.) z podkieleckiego Jędrzejowa publicznie pokazała, jak z faceta robi się pedofila. W rolach głównych reportażu obsadzono panią policjantkę i panią psycholog. W tle występował podejrzany o molestowanie dzieci Holender, organizujący im podczas wakacji czas wolny i rzekomo molestowana dziewczynka. Pani policjantka zamiast myśleć, czy i co da się podejrzanemu Holendrowi udowodnić, opowiadała na antenie o wizji wieloletniego wyroku. Zgroza "Taśm grozy" sprowadzała się do pokazania, jak z zeznań pokrzywdzonych wyciągnąć to, czego w nich nie ma. W takich zeznaniach dziecko ma szanse, jak nie przymierzając foka na latanie. Przeciw dziecku siadają pańcie, które wiedzą co chcą uzyskać. – Pan kazał wam zdjąć majteczki? – pytała policjantka (cytujemy z pamięci). – Nie – odpowiada przesłuchiwana dziewczynka. – A co robiliście zanim Pan kazał wam zdjąć majteczki? – kwituje niekorzystną odpowiedź policjantka. W protokole odpowiada to zapewne zapisowi, że dzieci rozebrały się, by kąpać się w baseniku. Potem do przesłuchiwanej zabiera się pani psycholog. Inscenizuje, jak miły Holender przytulał dzieci. Widzimy jak psycholożka bierze dziewczynkę na kolana i obejmuje ją obiema rękami przez tułów, niczym pijak pień drzewa w trudnej drodze do domu. – Czy tak obejmował cię Pan? – pyta siła fachowa. – Tak – odpowiada dziecię. – I tak trzymał ręce? – drąży pani magister. – Tak – powtarza przesłuchiwana. – Ale przecież ty tu masz pierś – odkrywa pani psycholog, która pamięta szczegóły z odbytych lekcji anatomii prawidłowej. Potem obejmuje dziecko przez brzuch, poniżej pasa i oznajmia, że tam właśnie mieści się wzgórek Wenery. Dziewczynka potwierdza, że przyjaciel dzieci tak ją obejmował a przez to telewidzowie sądzą, że potwierdza także dobieranie się do jej intymnych miejsc. Być może w ogóle tą metodą "klepnięto" Holendra na pedofila. Ale na pewno pani magister wie, czym uraczyć prokuratora i sąd. W ten sposób – jak wynikało z programu TVP – na podstawie kilku zdjęć zrobionych pluskającym się w wodzie gówniarzom, przyrządzono kolejną aferę pedofilską. Z programu TVP wynika bowiem, że właściwie Holendrowi nie udowodniono żadnego zachowania jednoznacznie seksualnego i nakierowanego na wykorzystywanie dzieci. Oczywiście materiał śledczy może świadczyć o jego winie, ale na pewno nie świadczy o niej to, co pokazano nam w TVP, sugerując widzom, że staruszkowi udowodniono oto pedofilię. Jeden z najważniejszych przedstawicieli naszego wymiaru sprawiedliwości prywatnie powiedział nam, że od dłuższego czasu nie dopuszcza, aby jakieś dziecko usiadło mu na kolanach. Za bardzo lubi swoją funkcję i swoje dobre imię. Nikomu też nie radzimy pogłaskać dziecka po główce na ulicy lub np. dać cukierka na plaży. Panie psycholożki nie śpią. Ostatnio wyliczyły, że co piąte dziecko jest molestowane seksualnie w domu. Oznaczać to może plan zamknięcia ca miliona facetów. Panowie, czujcie się wybrani... Autor : A.B. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miller umie pisać " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdynia topielica cd. W lipcu stoczniowcy z Gdyni dostali pensje w dwóch ratach po 50 proc. Teraz dostali jedną trzecią. Kiedy dostaną resztę, nikt nie wie. W Gdyni trwa obecnie budowa 13 statków. Zaledwie 4 z nich mają zapewnione finansowanie. Pozostałym banki odmówiły kredytu. 30 sierpnia ma się odbyć w Stoczni Gdynia S. A. Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy. Jednym z punktów programu ma być podobno zmiana statutu spółki. W myśl obecnego spółka należąca do Janusza Szlanty posiada 16,6 proc. akcji oraz ma prawo obsadzania 6 miejsc w 11-osobowej Radzie Nadzorczej stoczni. Prezes stoczni kontroluje więc sam siebie. Równie ładne kwiatki przynosi analiza sprawozdań finansowych Zarządu za 2001 r. Na przykład stocznia zbyła na rzecz EVIP Progres S.A. (firma konsultingowa, która brała udział m.in. przy sprzedaży Stoczni Gdańskiej Januszowi Szlancie) akcje Wolnego Obszaru Gospodarczego S.A. (spółka-córka stoczni). Transakcja odbyła się 27 grudnia 2001 r. i opiewała na kwotę 20 002 437 zł. Kilka dni później – 4 stycznia 2002 r. – te same akcje stocznia odkupiła od EVIP za 20 355 314 zł. Jest to typowe działanie z zakresu tzw. kreatywnej księgowości, która ma na celu wykazywanie zysków w bilansie papierowym zamykającym rok, podczas gdy w żywej gotówce zakład ponosi straty. Przy okazji na tej transakcji EVIP zyskał, a stocznia straciła 352 tys. zł. Warto poszukać, pewnie takich szacher-macher jest w papierach stoczni więcej. I albo ratować stocznię bez fikcji, albo ją zamknąć. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rządzic po wódce cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezydent z pubu Krążą po Polsce informacje, że za młodu nasz prezydent pracował nielegalnie w Wielkiej Brytanii jako barman w pubie. Wyniósł stamtąd znajomość potocznego języka angielskiego. Trwają prace nad ustaleniem dla historii pubu, w którym młody działacz pobierał praktyczne nauki kapitalistycznej ekonomii. Pomnik samego siebie Chojnicki biznesmen Mariusz J. postanowił postawić sobie pomnik. Nad jego kształtem pracują wybitni profesorowie krakowskiej ASP. Rzeźba, która będzie ustawiona przed galerią należącą do biznesmena, będzie przedstawiać jego osobę siedzącą na krześle. Jedną ręką podpierać będzie głowę, w drugiej trzymać pędzel i paletę. Skromność jest prawem artystów, próżność ich obowiązkiem – odpowiada swoim krytykom biznesmen artysta. Pracowita żona posła Pani Marii Skowyrze, żonie posła Ligi Polskich Rodzin Józefa, prokuratura z Piły postawiła zarzut sfałszowania podpisów na listach poparcia kandydatów LPR w roku 2001. Pracowita pani Maria miała zdaniem prokuratury sfałszować podpisy 1225 osób, które zeznały, że nigdy nie udzielały poparcia LPR. Pierwsze suki RP Kwaśniewscy mają dwa nowe psy – doniosły agencje. Wabią się Ciri i Falca i są suczkami rasy owczarek niemiecki. Na spacery chodzą w obstawie specjalnie do tego przeszkolonych oficerów Biura Ochrony Rządu. Z rozbrajającą szczerością prezydent twierdzi, że to „najpiękniejsze mordki w pałacu”. Jurek w promocji Dyskutowali w Sejmie poseł Marek Jurek z pełnomocniczką rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Izabelą Jarugą-Nowacką (obecnie wicepremierką) o dniach kultury gejów i lesbijek w Krakowie. Jurek był zmartwiony stanowiskiem rządu, a zwłaszcza oklaskami, które towarzyszyły wypowiedziom pełnomocniczki. Wreszcie wezwał rząd do niepromowania homoseksualizmu. – Panie pośle, promować homoseksualizmu się nie da. Żebym nie wiem jak się starała wypromować, to pan, jeżeli pan nie jest homoseksualny, nie stanie się pan homoseksualny – odpowiedziała Jaruga-Nowacka. Więcej wytrwałości, pani minister, więcej wytrwałości... D. J. Muzyk grabieżca Rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie sędzia Bar-bara du Chateau obwieściła publicznie, iż nowo powołany dyrektor Filharmonii Lubelskiej Mirosław Ziomek to drobny przestępca. Lokalna prasa aż zapiszczała z oburzenia, a niektórzy nawet dopytywali się, kiedy dyrektor złoży dymisję. Zbrodnia Ziomka warta jest 30 zł i 02 gr, których przez zapomnienie nie zapłacił za paliwo na stacji Statoil, w czasie kiedy zresztą dyrektorem jeszcze nie był. Pani rzecznik słowem nie wspomniała, iż należność wobec Statoil już dawno została uregulowana, a zdarzenie zakończyło się wnioskiem policji do sądu grodzkiego o ukaranie Ziomka mandatem 100 zł. I tak oto ziejąca nudą prowincja urozmaica sobie życie wyszukiwanien nowych bohaterów powiastek kryminalnych. T. I. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Współżycie bez całusków Parlamentarzysta nazywa się Jan SieŇko, jest doktorem nauk humanistycznych i od 1997 r. posłem. Człowiek z rządu nazywa się Jerzy Mazurek i jest historykiem. Do niedawna był prezydentem Słupska. Od pół roku zajmuje fotel wiceministra w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Obaj panowie należą do SLD,partii, która w cuglach wygrała w tych stronach ostatnie wybory samorządowe. Na 45 mandatów do Rady Miejskiej 24 zdobyli ludzie z lewicowej listy. Dość, żeby SLD rządziło samodzielnie ratuszem. Ale jak ma rządzić, gdy są dwa ośrodki władzy? Czy poseł SLD jest ważniejszy, zdolniejszy i bardziej przywiązany do matuszki partii od ministra SLD? "NIE" zostało wezwane do Słupska, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Narcyz w urzędzie – Każdy polityk cierpi na samouwielbienie. Ostatnią fazą tej przypadłości jest narcyzm. Takich narcyzów nie brakuje i w słupskim SLD, i w różnych słupskich urzędach – tłumaczył miejscowym dziennikarzom poseł Sieńko. Niektórzy uważali, że to samokrytyka. Powoływali się przy tym na doświadczenia z wyborów parlamentarnych w 1997 r. Szefem Sztabu Wyborczego SdRP został wtedy Jan Sieńko, kandydat na posła. Jeden z prominentnych partyjnych działaczy wspominał na łamach "Głosu Słupskiego" (z 13 grudnia 1997 r.), że Sieńko nie powinien prowadzić Sztabu Wyborczego: Wówczas wszyscy mieliby jednakowe szanse, a tak główny nacisk położył na promocję własnej osoby. Koledzy widząc co wyprawia pan Jan Sieńko, że w Sztabie Wyborczym są tylko jego ludzie, że posiedzenia odbywały się w takim terminie, aby w nim nie mogli wziąć udziału ówcześni parlamentarzyści, że wreszcie wszystkie wydatki – faktury były jednoosobowo akceptowane i realizowane przez p. Sieńkę – zmuszeni zostali do powołania swoich osobistych sztabów wyborczych. Zwycięzców nie pyta się o metody. A Jan Sieńko wygrał wybory. Mazurek, który startował z tej samej listy – przegrał. Rządy duchów Jerzy Mazurek został za to numerem 1 w wyborach samorządowych. Zajął fotel prezydenta Słupska i do tej pory wysoko stoi w sondażach opinii publicznej. Mimo niekwestionowanych przymiotów ojca miasta, słupski ratusz zasłynął ze smakowitych skandali. Ich bohaterem był na ogół wiceprezydent Andrzej Gazicki, emeryt wojskowy. Najpierw upubliczniono kwity, z których wynikało, że Gazicki odszedł z armii z powodu choroby psychicznej. Gazicki oświadczył, że kwity są prawdziwe, ale lewe, tzn. chorobę załatwił zaprzyjaźniony doktor, bo Gazicki brzydził się PRL-owskim wojskiem i dlatego chciał do cywila. Na to jakiś upierdliwiec wytknął Gazickiemu, że wyłudził i pobiera rentę wojskową. "Co to za pieniądze, marne 600 złotych miesięcznie" – zdenerwował się zainteresowany. Wiceprezydent Gazicki miał też zalety. Np. potrafił myśleć prorodzinnie. "Sąsiedzi teścia", "Wiceprezydent i jego teść na drodze krajowej numer 6" – to tylko dwa tytuły z miejscowej prasy poświęcone Gazickiemu. Najpierw pismaki zdenerwowały się, kiedy Zarząd Miasta postanowił rozebrać budynek, w którym produkowano trumny, bo sąsiadował z działką teścia Gazickiego. Potem nicowano decyzję o ratuszowej zgodzie na budowę zatoczki (droga krajowa nr 6), tuż obok domu Gazickiego. Podjazd dla wiceprezydenta i jego gości – nie miały wątpliwości gazety. W obu przypadkach prezydent Mazurek nie uczestniczył w podejmowaniu decyzji i unieważnił je po wybuchu skandali. Gazicki zapewniał, że on również nie miał z tym gównem nic wspólnego. Znaczy – rozrabiały duchy. Kiedy w grudniu 2001 r. Mazurek poszedł w ministry, podziękowano za robotę również Gazickiemu. Otarła mu łzy posada szefa miejscowego oddziału RUCH. W ratuszu huczy o kolejnym przewale dokonanym w czasach administracji Mazurka. Zdaniem Komisji Rewizyjnej Rady Miejskiej, mieszkania komunalne w nowym bloku dostali ludzie z bardzo wysokimi dochodami (nawet 72 tys. zł kwartalnie) i straty miasta z tego tytułu sięgają 600 tys. zł. – Podczas nieobecności prezydenta Mazurka zrobiono szwindel pod jedną osobę – oświadczył na ostatniej sesji Rady Miejskiej przewodniczący komisji Leszek Orkisz, na co dzień prawnik i prezes jednej ze spół-dzielni mieszkaniowych. Ta "jedna osoba" to działaczka SLD. Amerykański stan Panderoza W styczniu 2001 r. podczas I Miejskiej Konferencji SLD nie wybrano do władz sporej grupy radnych SLD, z prezydentem Mazurkiem na czele. Konflikt samorząd–partia pogłębił się, gdy odmówiono wotum zaufania przewodniczącemu Klubu Radnych SLD Leszkowi Orkiszowi. Pełną akceptacją zgromadzonych cieszył się natomiast Gazicki, który został wiceprzewodniczącym Zarządu Miejskiego SLD. Stracił ten fotel kilka miesięcy temu. Obu panów, Gazickiego i Sieńkę, mógł zbliżyć do siebie wspólny wróg – dziennikarze. Kpiono z Sieńki, gdy pod Słupskiem poselska Alfa Romeo staranowała płot. Samochód uszkodziła żona – utrzymywał poseł. 15-letni syn posła – uważała policja. Kiedy Jan Sieńko pogodził się w końcu z policyjną wersją, pismaki szydziły, że mowa posła zmienną jest. A gdy podczas którejś konferencji prasowej poseł stworzył nowy stan w USA – Panderozę i zbeształ Gdańsk oraz Szczecin za zapędy metropolitańskie – prasa z radością to upowszechniła. W odróżnieniu od Gazickiego i Sieńki, Mazurek i Orkisz prasę mieli dobrą. Orkisz jest "zbyt medialny" – zganiła Orkisza matuszka partia. Ponieważ klub radnych SLD na złość miejskim władzom Sojuszu przegłosował wotum zaufania dla Orkisza i przez długi czas nie pozwolił mu odejść z funkcji przewodniczącego klubu, Zarząd Miejski SLD wystąpił o wyrzucenie Orkisza z partii "za awanturnictwo". Z powodu niesubordynacji instancja miejska uchwaliła też, że lewicowy klub radnych nie ma prawa używać znaczka "SLD" i jest klubem bezpartyjnym. Mimo mediacji prowadzonych przez władze wojewódzkie SLD, wszyscy w tych stronach wiedzą, że czerwony Słupsk ma dwa skłócone ośrodki władzy: ratusz i "ulicę Sienkiewicza", czyli Radę Miejską SLD oraz biuro posła Sieńki. Klaps dla ministra W maju 2002 r. koło SLD, do którego należy Jerzy Mazurek, weryfikując kandydatów na radnych, poddało ocenie również ministra, choć on nie zamierza walczyć o fotel w słupskim samorządzie. Oceniano zaocznie, bo Mazurek był w Warszawie. No i minister nie uzyskał rekomendacji na radnego. Zbigniew Synak, dyrektor biura i wiceprzewodniczący Rady Powiatowej SLD za bałagan w Słupsku obwinił swego szefa: – Wszystko z powodu dobrotliwości posła Sieńki. Powinien wcześniej zdyscyplinować towarzystwo. Ten Mazurek czy innego rodzaju ciasto został ministrem za plecami ludzi z Wybrzeża! Tacy jak Jerzy Mazurek są nieszczęściem dla dziennikarzy, bo gadają logicznie i nie dają się podpuścić. Gdyby nie torba wypchana kilogramami dokumentów, skarg i wycinków prasowych, dałabym się pewnie przekonać, że w słupskim SLD jest zgoda jak w piaskownicy nadzorowanej przez wykwalifikowaną przedszkolankę. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A kto umarł ten nie żyje Ustalenia prokuratury w sprawie zabójstwa Dębskiego to wszystko lipa. Ani Baranina go nie zlecał, ani Sasza go nie wykonywał. Inka rzeczywiście wystawiła eksministra – tylko komu? Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczyna się jeden z najciekawszych procesów ostatniej dekady. Na wokandę trafia sprawa oznaczona prokuratorską sygnaturą VI Ds 38/01. Halina G. ps. Inka oskarżona jest o współudział w zabójstwie byłego ministra sportu w rządzie AWS Jacka Dębskiego. Trzy dni później przed wiedeńskim wymiarem sprawiedliwości stanie Jeremiasz B. ps. Baranina, obywatel Republiki Austrii, oskarżony o zlecenie tego zabójstwa. Trzeciej rozprawy nie będzie; podejrzanego o dokonanie zabójstwa Tadeusza M. ps. Sasza pół roku temu znaleziono dyndającego na pętli z prześcieradła w celi aresztu przy Rakowieckiej w Warszawie. Rozpatrujące te sprawy sądy będą miały twardy orzech do zgryzienia nie tylko z tego powodu, że obydwa procesy są poszlakowe. Zadanie sędziów decydujących o winie i karze jest w tym wypadku wyjątkowo trudne. Uważam bowiem, że preparowanie faktów zarzucić można nie tylko podsądnym, ale też prokuratorom. Pozbierałem informacje o sprawie sprzeczne z tezami oskarżenia. Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 49/2002), oskarżona Halina G. w ciągu półtora roku kilkakrotnie zmieniała zeznania. Dwa tygodnie po aresztowaniu "z 99-procentową pewnością" jako sprawcę zabójstwa Jacka Dębskiego wskazała Adama R., drugorzędnego warszawskiego bandytę, którego rozpoznała po charakterystycznym sposobie poruszania się, krzywych nogach i nosie: zakrzywionym i tak dużym, że killer mógł czubka kinola dosięgnąć językiem. Inka widziała zamachowca z profilu z odległości nie większej niż pół metra. To zeznanie podtrzymywała przez kilka następnych tygodni. Później stopniowo zmieniała zdanie, aż w połowie zeszłego roku oznajmiła, że zabójcą eksministra jest na pewno Tadeusz M., killer zatrudniony przez Baraninę. Dwa dni po postawieniu mu zarzutu zamordowania byłego ministra, Sasza zawisł na Rakowieckiej. Wyniki dwóch sekcji zwłok, w tym drugiej, dokonanej po ekshumacji 21 sierpnia 2002 r., utajniła Prokuratura Apelacyjna w Warszawie. Nie otrzymał ich nawet sąd w Wiedniu, gdzie toczy się sprawa Baraniny, mimo wielokrotnych monitów ze strony jego obrońców. W swoich zeznaniach Halina G. zaczęła stopniowo coraz bardziej pogrążać Jeremiasza B. Stwierdziła m.in., że to on telefonicznie polecił jej wywabić Dębskiego przed lokal. Co także podkreśliliśmy, wskazanie Tadeusza M. jako killera dziwnym trafem nastąpiło po tym, jak Inkę w areszcie odwiedziło dwóch oficerów austriackiej policji ze specjalnych formacji do walki z przestępczością zorganizowaną. Obiecali jej załatwienie programu ochrony świadka w zamian za pogrążenie Baraniny. Na wniosek polskiej strony Jeremiasz B. został aresztowany i czeka na proces za kratkami wiedeńskiego aresztu. Jako obywatel Austrii nie zostanie wydany stronie polskiej. Ustaliliśmy Prokuratura w ogóle nie zainteresowała się Adamem R., którego wskazała Inka. Nie poszukiwano go, nie wydano za nim listu gończego. Stało się tak dlatego, że facet spieprzył z kraju przed zabójstwem Dębskiego. Był poszukiwany listem gończym jako podejrzany o popełnienie poważnych przestępstw, w tym zabójstwa właściciela kantoru w Warszawie. Gdy informacja o tym dotarła do Inki, kobieta była zdezorientowana, kręciła, zmieniała zeznania, zanim po dłuższym czasie wskazała Saszę jako killera. Niestety, i tu także nieco się walnęła. Opisała Tadeusza M. jako mężczyznę postawnego, wysokiego (wzrost co najmniej 180 cm), o dużej głowie, ogolonego na łyso. Tymczasem sekcja zwłok (ta utajniona) wykazała, że Sasza, owszem, był mięśniakiem, ale liczył tylko 173 cm wzrostu, a więc był jedynie o 3 cm wyższy od Inki! Główkę miał na pewno mniejszą niż Gari Kasparow. Na łyso ogolił się dopiero w areszcie w Mysłowicach, wcześniej hodował na łbie tzw. jeżyka. Przedstawiała go jako człowieka do specjalnych poruczeń Baraniny, a są dowody na to, że Tadeusz M. pracował w warsztacie samochodowym na peryferiach Wiednia i jako bramkarz w jednej z należących do Jeremiasza B. knajp, więc był tzw. leszczem. Nie mógł też we wrześniu 1999 r. podróżować z Inką do Szwajcarii, bo w tym czasie przebywał w Polsce, na co są świadkowie. Leszcz powieszony Prowadząca śledztwo w sprawie śmierci Saszy Prokuratura Apelacyjna w Warszawie ustami swego szefa, prokuratora Kapusty, i rzecznika prasowego oświadczyła, że podczas obu sekcji zwłok nie stwierdzono obrażeń ciała, działania środków toksycznych i substancji psychotropowych. My wiemy, że podczas obydwu obdukcji stwierdzono złamanie kilku żeber po lewej stronie klatki piersiowej, krwawe wybroczyny pod lewą pachą od strony pleców, a także specyficzne brunatno-czerwone, równoległe ślady na prawym ramieniu nieco poniżej mięśnia barkowego. Istnieje bardzo poważne prawdopodobieństwo, że ślady te pochodzą od elektrycznego paralizatora. Obdukcje przeprowadzali biegli z zakresu medycyny sądowej, ale dysponentem wyników ich badań jest prokuratura, która utajniła tak doniosłe w skutkach wyniki! W świetle naszych ustaleń coraz bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że Tadeusz M. został zamordowany w areszcie przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, 26 czerwca 2002 r. między godziną 7 a 9 rano. Zabójstwa musiało dokonać co najmniej dwóch ludzi. Nasuwa się pytanie, kto zlecił tę zbrodnię. Teoretycznie mógł to zrobić Baranina, jeżeli jego wpływy sięgały tak daleko. Jeśli jednak zrobił to człowiek, który kazał zabić Dębskiego, to dlaczego oszczędził jedynego świadka zabójstwa – Halinę G., która wskazała go jako zleceniodawcę? Tadeusza M. od zarzutu zabójstwa Dębskiego mógłby uwolnić średnio zdolny adwokat. Wystarczyłoby, żeby wykazał wszystkie niekonsekwencje w zeznaniach Inki. Dlaczegóż więc miałby się zawczasu sam wieszać? Według naszej wiedzy Sasza zginął, ponieważ mógł udowodnić, że w dniu śmierci Dębskiego nie przebywał w Warszawie, ale w okolicach Chrzanowa, gdzie mieszkał. Świadczą o tym nie tylko tajne policyjne notatki dotyczące billingów rozmów telefonicznych z telefonów komórkowych przypisanych Tadeuszowi M. Kopnęliśmy się na Górny Śląsk. Wśród kumpli Saszy panuje konsternacja. Kiedy wywożono go do Warszawy, co najmniej kilka osób z miejscowego półświatka było gotowych potwierdzić jego alibi na feralny 11 kwietnia 2001 r., kiedy zginął Dębski. Po śmierci Tadeusza M. na ferajnę padł blady strach. Śląscy twardziele, którzy współpracowali m.in. z Ryszardem Niemczykiem, Krakowiakiem i pruszkowską grupą towarzyską, teraz srają w pory. Kumpel Saszy, który obecnie garuje w jednym z zakładów karnych południowej Polski, wręcz odmówił widzenia ze mną, choć dyrekcja zakładu karnego nie miała nic przeciw tej wizycie. "Ziomale" wiedzą, że publiczne wypowiedzi w sprawie Saszy równają się wyrokowi śmierci. Kto ich tak wystraszył? Czyżby rzeczywiście Baranina, który garuje w wiedeńskim areszcie? Wreszcie: komu zależało, żeby Jeremiaszowi B. przypisać zabójstwo Dębskiego? Wrobić Baraninę Dziwnym trafem wskazany w pierwszej wersji przez Halinę G. jako zabójca Adam R. także kontaktował się z Baraniną. W Warszawie znany był jako człowiek Jeremiasza B. od mediacji w konfliktach miejscowego półświatka. Gdy okazało się, że w czasie morderstwa pod "Casa Nostra" nie było go w Polsce, nagle znalazł się inny killer, także wiązany z Baraniną. Pogrążenie Jeremiasza B., tajnego współpracownika EDOK – specgrupy austriackiej policji do zwalczania obcej przestępczości zorganizowanej – leżało w interesie grupy skorumpowanych funkcjonariuszy tej elitarnej formacji, obecnie rozwiązanej. Kilku oficerom postawiono zarzuty korupcji oraz przekroczenia uprawnień. Takie są kulisy odwiedzin złożonych przez austriackich policjantów w areszcie Ince na początku czerwca 2002 r. Obiecano jej, że w Austrii może liczyć na wszelką pomoc i objęcie programem ochrony świadka, wmówiono, że polski sąd uwolni ją od zarzutu współudziału w zabójstwie. Mówiąc delikatnie – ci, którzy dobrze znają Inkę, wiedzą, że jej członkostwo w MENSA (stowarzyszenie ludzi o bardzo wysokim ilorazie inteligencji) to czysta fantazja. Według wiedzy, którą dysponujemy, zabójstwa Dębskiego nie dokonał ani Adam R., ani tym bardziej Tadeusz M. Ince kazała wystawić Dębskiego zupełnie inna osoba, a raczej grupa osób. Zabójca ministra oszczędził ją, bo w zamian za pewne obietnice miała kreować wiodącą rolę Baraniny jako zleceniodawcy zbrodni. Kto zatem faktycznie zlecił zabójstwo? Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi interesami z bossami największych grup towarzyskich w Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali, bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400 tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym w wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób, w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B. Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji. Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych interesach. Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie. Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE" faktów ani z nimi nie polemizowała. Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej podszewce tej sprawy. Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE" prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE" faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o których piszę, i czynności, z których wnioski podważam, leżały jednak w gestii prokuratury. Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie. Pewien twardziel, mocno powiązany nieformalnymi interesami z bossami największych grup towarzyskich w Pomrocznej, obecnie odsiadujący karę pierdla w jednym z zakładów karnych zachodniej Polski, opowiedział nam o tym, że Dębski zebrał sporą kwotę w "papierze" (czyli dolarach) za obietnice załatwienia atrakcyjnych działek budowlanych na obrzeżach Warszawy. Tak uzyskaną forsę zainwestował w grę na światowych giełdach, przy czym ponad połowę szmalu szlag trafił. Upominającym się o zwrot szmalu upierdliwcom oświadczył, żeby spierdalali, bo ma takie kontakty w grupach towarzyskich zwanych mafiami, że się zesrają. Dwóm lub trzem najpoważniejszym kontrahentom obiecał, że w ciągu dwóch miesięcy odda kasę. To z tego powodu Dębski zorganizował przemyt 400 tysięcy dolarów do Austrii, które następnie jego kumpel Baranina zamienił na szylingi i wyprał w jednym z wiedeńskich banków. Dysponentami konta było kilka osób, w tym m.in. rodzina Dębskiego i siostra Jeremiasza B. Pieniądze nie trafiły do wierzycieli. Obecnie tylko Baranina wie, w jaki interes miałyby być włożone te wyprane pieniądze. Dębski nie doczekał inwestycji. Wkurwieni do białości dwaj "biznesmeni" zdecydowali się wynająć killera, który rozwalił eksministra, aby dać nauczkę innym kontrahentom w dużych, brudnych interesach. Aby zweryfikować fakty, które stopniowo odkrywałem, i wnioski, jakie z nich wyciągałem, kilkakrotnie – od czerwca 2002 r. – telefonicznie i pisemnie zwracałem się do Prokuratury Okręgowej oraz Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Za każdym razem odpowiedzią było milczenie. Prokuratura nie dementowała też podawanych przez "NIE" faktów ani z nimi nie polemizowała. Podejrzewam, że prokuratura skierowała śledztwo w sprawie zabójstwa Dębskiego na takie tory, które zaprezentuje na procesie Inki tylko ze względu na chęć odniesienia sukcesu. Plotki mówią bowiem o politycznej podszewce tej sprawy. Wysokie czynniki policyjne, w odróżnieniu od prokuratury, ogólnie zaprzeczyły wobec redakcji "NIE" prawdziwości moich ustaleń. Stało się to przed publikacją niniejszego artykułu. Zapewniły też o gotowości rozmawiania ze mną o podawanych w "NIE" faktach i o przebiegu śledztwa. Większość spraw, o których piszę, i czynności, z których wnioski podważam, leżały jednak w gestii prokuratury. Rozmowy z policją podejmę niezwłocznie. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Olej olej " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Okazuje się, że była stacja telewizyjna niepokazująca od świtu do świtu papieskiej wycieczki do Polski to Fashion TV – nieustający pokaz mody. A na wybiegu ani jednej komeżki, ani jednego habitu... * * * Discovery Channel, film o papieżu "Świadek nadziei". Wedle autorów komunizm w Polsce rozpieprzyły letnie obozy studenckie organizowane przez Wojtyłę. Jeśli dołożyć do tego skok Wałęsy, to wyjdzie, że komuna jebnęła z braku nakładów na sport i rekreację. * * * Magazyn "Tydzień" na "Jedynce" w kwestiach zbożowych wyłamał się z orkiestry. Jak to jest, że skoro Kalinowski mówi, że jest tak dobrze i potwierdzają to "Wiadomości", to jest tak chujowo. Chłopi dymają na załadowanych ziarnem traktorach od elewatora do elewatora i rozgrywają rolniczą ruletkę. Kasa na skup podobno jest, ale co drugi elewator jest zamknięty. Prowadzący program zaapelował do widzów, by znaleźli rozwiązanie. Najwyższy czas przywrócić do łask Dyzmę. No! * * * Zdychający "Puls" puścił godzinną reklamówkę kościelnej sekty. Nosiło to tytuł "Opus Dei – duchowość na co dzień". Mimo że twórcy bardzo się starali ściemniać i tak wyszło na to, że opusy to elita finansów reklamy i medycyny, katolicka masoneria zajmująca się robieniem interesów. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi na całym świecie, którzy budują polityczną i ekonomiczną przyszłość Kościoła kat. Ben Laden przy nich to dziewczynka z zapałkami. * * * Paulini urządzili kolejną pielgrzymkę z cyklu "Przystnek Częstochowa". Na miejscowe wzgórze dotarły piesze wycieczki, by posłuchać Glempa napierdalającego na kapitalizm. "Wiadomości" i "Fakty" naliczyły 150 tysięcy uczestników. Familijny "Serwis Pulsu" podał, że pobito rekord – pod Jasną Górę ściągnęło 300 tysięcy pątników. Jeśli przyjąć, że światowymi finansami i telewizją "Puls" trzęsie "Opus Dei", to nic dziwnego, że tak księgowi "Enronu" i "WorldComu", jak i dziennikarze kuriewnej TV chorują na to samo. Wszystko widzą podwójnie. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co narobiły psy Zdawałoby się, że policja jest biedna. Nie wszędzie. W Pruszczu Gdańskim utylizuje szmal. Zdarza się – nie powiem, że nie – policja odnosi sukces w walce z przestępczością. Łapie złodziei, nakrywa przemytników, odzyskuje skradziony towar. Jeśli sukces jest większy niż mniejszy, to odbywa się nawet konferencja prasowa. W gazetach dziennikarze chwalą policjantów za dzielność. Społeczeństwo czyta i zasypia spokojniejsze. Ale zdarza się też, że po jakimś czasie policja "złodziei" wypuszcza, przeprasza, a "skradziony" towar oddaje lub wypłaca za niego odszkodowanie, jeśli uległ zniszczeniu. Tyle że wtedy konferencji prasowych się nie organizuje i w gazetach o tym nie pisze. 22 sierpnia 2002 r. w lokalnej prasie ukazały się notatki o jednym z sukcesów pomorskiej policji. Ponad 21 tys. litrów paliwa znaleźli funkcjonariusze z Komendy Wojewódzkiej i powiatowej w Pruszczu Gdańskim na terenie autohandlu w Cedrach Małych. – Podejrzewamy, że paliwo pochodzi z odwiertu w rurociągu Rafinerii Gdańskiej – powiedział młodszy inspektor Jerzy Czapiewski, zastępca powiatowego komendanta policji w Pruszczu. Właściciel posesji był nieobecny i nie jest znane miejsce jego pobytu – donosił "Dziennik Bałtycki". Poza drobną nieścisłością, że było to na terenie autozłomowiska, a nie autohandlu, wszystko się zgadza. W Cedrach funkcjonariusze policji kilkoma radiowozami wparowali na teren posesji obywatela Dariusza W. prowadzącego szrot przy drodze nr 7 z Gdańska do Warszawy. Bez trudu znaleźli te tysiące litrów paliwa w starych cysternach. Właściciela nie zastali, więc wiele nie pytając zawezwali ekipę z rafinerii. Ta przyjechała, przepompowała paliwo do cystern, zawiozła do siebie, do zakładu i tam, jak to się ładnie mówi, zutylizowała. Krótko mówiąc, dowód rzeczowy przestał istnieć. W dniu, w którym gazety pisały o sukcesie policji, zatrzymane paliwo Dariusza W. płynęło już sobie rurami w rafinerii. Po kilku dniach objawił się policji w komendzie w Pruszczu Gdańskim sam podejrzany. Ano był z żoną na wczasach w Ustce. Teraz wrócił, patrzy, a tu nie ma jego paliwa. Pyta, co się porobiło, ukradli czy co, mówią mu, że to policja, więc on przyszedł uspokojony, żeby mu oddali. On to kupił na spółkę ze znajomym do ogrzewania na zimę. Kupił absolutnie legalnie. O, proszę, tu jest faktura. Na 26 tys. zł z kawałkiem. 23 grudnia 2002 r. Prokuratura Rejonowa w Pruszczu Gdańskim umorzyła postępowanie przeciwko Dariuszowi W. z powodu braku cech przestępstwa. Dostał on też od prokuratury pisemko, że po kasę za paliwo ma się udać do komendanta policji w Pruszczu, bo oni w prokuraturze nie mają z tym nic wspólnego. Wniosek o zapłatę odszkodowania od obywatela W. jeszcze nie wpłynął. Ale wpłynie. Już wynajął papugę, bo papuga jest lepszy w pisaniu. Policja w Pruszczu popłynie więc na jakieś 30 tys. (bo to odszkodowanie i jakieś odsetki). Szeregowi policjanci są wkurwieni na zastępcę komendanta, że taki raptus i kazał paliwo szybko zutylizować. Tyle kasy pójdzie się jebać. Na święta dostali tylko po 50–80 zł premii. Poza tym można by kupić kilkanaście pistoletów. Bo z P-64, który ma w magazynku 6 pocisków, o żadnej wymianie ognia z bandytami uzbrojonymi w Glocki (17 pocisków w magazynku) mowy być nie może. To pół nowego radiowozu. A przydałoby się chociaż pół, bo VW Vento, co ma 11 lat i 400 tys. km przebiegu, albo 12-letni Passat też raczej do pościgu nie stanie. Policja jest biedna. A dlaczego biedna? Dlatego, że... Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polityczne mole Gdzie się podziewają uopcy malowani? Na kanwie niedawnej dyskusji o pieniądzach dla Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) chcielibyśmy wtrącić swoje trzy grosze. W tej tak potrzebnej placówce siedzą ludzie nad wyraz zasłużeni dla ojczyzny. Ich nazwiska nie pojawiają się w prasie. A szkoda: swoimi życiorysami mogliby świadczyć o apolityczności tej instytucji. W dawnym UOP istniało coś takiego, jak Biuro Ewidencji i Archiwum (BEiA). Zajmowało się ono gromadzeniem, zabezpieczaniem i częściowo analizą zasobów archiwalnych naszej apolitycznej bezpieki. Można by je najprościej określić, jako pamięć tajnych służb. Ustawa mówiła, że archiwa mają przejść z UOP do IPN. W rezultacie zostały w tych samych rękach. Aż 5 byłych pracowników BEiA UOP trafiło właśnie do IPN. 1. Leszek Postołowicz – były zastępca szefa BEiA Antoniego Zielińskiego. Obecnie zastępca szefa archiwów IPN. Jako największą zasługę przypisuje się mu wywołanie skandalu przy okazji lustracji prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. 2. Jolanta Gepner – zarówno w IPN, jak i w BEiA UOP, prawa ręka Postołowicza (eksnaczelnik wydziału archiwalnego). 3. Dorota Kossowska – prosty pracownik archiwum IPN. W UOP – najbardziej zaufana osoba Gepnerowej. 4. Adam Bernatowicz – były zastępca dyrektora BEiA, były dyrektor w UOP czasów Nowka, były dyrektor w MSWiA. Obecnie pełnomocnik pionu ochrony IPN. 5. Paweł Wolski – w BEiA naczelnik wydziału zabezpieczenia biura. Obecnie pracownik pionu ochrony IPN. Jeśli w tej wyliczance zabrakło wam samego szefa BEiA UOP – Zielińskiego, to spoko, bo i jego namierzyliśmy w instytucji równie ambitnej i apolitycznej jak IPN. Poszedł ze swoimi do Rzecznika Interesu Publicznego (RIP), czyli do Nizieńskiego: 1. Antoni Zieliński – były szef BEiA UOP, były biegły i świadek w procesie lustracyjnym prezydenta Kwaśniewskiego. Obecnie zastępca dyrektora w biurze RIP. 2. Ryszard Kudra – były zastępca Zielińskiego w UOP, były naczelnik we wrocławskiej delegaturze UOP. Obecnie pełnomocnik RIP na Wrocław. Pan Antoni Zieliński ściągnął sobie jeszcze 3 pomniejszych, ale pewnych pomagierów z UOP. 3. Grzegorz Karbowiak – były pracownik BEiA, a ściślej sekcji specjalnej pracującej dla RIP. 4. Jerzy Marcinkowski – były pracownik Zarządu Śledczego UOP. 5. Kazimierz Skalski – były kierownik sekcji i zastępca naczelnika w BEiA UOP. Do pracy w BEiA rekomendowała go, na piśmie (!), pani Zielińska, prywatnie żona szefa BEiA – Zielińskiego. Wszystkim wymienionym w tym spisie – mocno spóźnione, ale bardzo szczere życzenia walentynkowe. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Spadną liście i Miller " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zdychaj nie czekaj " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łańcuszek idiotów Droga z nędzy do pieniędzy jest prosta jak konstrukcja cepa. Wystarczy założyć firmę oferującą pracę. Naiwnych, gotowych zapłacić za wizję zarobku nigdy nie zabraknie. Mechanizm nabijania w butelkę jest od zawsze taki sam. GUDI – ARTPOL – EUROMEX z Gorzowa, GRYF z Polic, F.H.U.P. DOMIS z Bełchatowa, Clean BUSINESS z Warszawy czy EUROPA – Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Marketingowe z Kutna to jeden czort. Jakby kto jeszcze nie wiedział, na czym polega szwindel, to informujemy. Drogę do dobrobytu znajdujesz w gazecie lub gazetach elektronicznych naszych telewizji. Oferują ci zarobek do kilku tysięcy złotych miesięcznie, na dodatek bez kaucji. Zachęcony dzwonisz (najczęściej na drogie numery 0-700) lub piszesz załączając znaczki. W zamian dostajesz stronicową informację, że więcej danych dostaniesz po przesłaniu kilkudziesięciu złotych (najczęściej od 30 do 60), które nie są kaucją i będą zwrócone, gdy tylko podejmiesz stałą współpracę. Rezygnując z 3/4 litra dobrej wódki czekasz na dzieło gwarantujące, że w przyszłości na flaszki ci nie zbraknie. Po jakimś czasie dostajesz parę stron druku o wariantach na każdą okoliczność. Pierwsza podstawowa forma współpracy to umowa przedstawicielska, czyli próba nakłonienia do tego, żebyś poszukał kilkudziesięciu jeszcze głupszych od siebie. Za informator zapłaciłeś 35,90 zł, za dodatkowe 299 dostaniesz jeszcze 50 informatorów i 100 ulotek. Przy odrobinie szczęścia narżniesz następnych naiwnych na 1795 złociszów. Wystarczy od tego odjąć koszt pierwszego i kolejnych informatorów, by przekonać się, że na własne potrzeby zostanie ci aż 1460 zł. Tylko że bez drogiej reklamy tekstowej w telewizji nikt się nie dowie, że masz tak cenne informatory na sprzedaż. Klasyczny łańcuszek św. Antoniego – pieniądze należą się tylko pierwszemu w szeregu. Gdy to zrozumiesz i nie będziesz chciał żerować na naiwności braci w niedoli, możesz zająć się produkcją. Wszystkie oferty są niemal tak samo debilne, przebija je tylko tak zwany łańcuch DOMIS-u. Twój potencjalny pracodawca przesyła ci materiał niezbędny do wykonania łańcucha. Jest nim niezadrukowana kartka formatu A3. Z łatwością przerobisz ją na ozdobę choinkową. Wystarczy mieć linijkę, ołówek, nożyczki i klej. Na krótszych bokach kartki oznaczysz punkty co pół centymetra, na dłuższych co 3 cm. Wychodzi kratka licząca 826 prostokącików, które dokładnie wytniesz. Z trzech centymetrów długości pół przeznaczysz na sklejkę, posmarujesz lepiszczem i tak uzyskasz pierwsze ogniwo łańcucha szczęścia. Ma ich być dokładnie 826. Gówno to ma niewiele ponad 9 mm średnicy (tyle co ołówek), ale nie szkodzi. Pieniądze są pewne – całe 70 groszy za łańcuch. Odsyłasz dzieło do Bełchatowa wraz z umową na dalsze 70 sztuk. DOMIS dzieło kontroluje i albo olewa cię od razu, albo przysyła nowe 70 kartek A3, a do tego "bezpłatnie klej i ołówek". Klejem możesz sobie zalepić głodny dziób, a ołówkiem... bo DOMIS, obiecując zapłatę za 70 łańcuchów (63 zł netto), wcześniej zadbał, żeby nigdy nie musiał nic zapłacić. Kleić masz klejem zleceniodawcy, ale to ty ponosisz odpowiedzialność za to, że łańcuch trzymać się będzie kupy. Odbiór techniczny "ozdób" odbywa się pod nieobecność wykonawcy, który nawet nie dowie się, dlaczego jego dzieło zostało wybrakowane. DOMIS zapewnia sobie jeszcze dodatkową możliwość wyruchania kontrahenta. W umowie zostawione jest wolne miejsce na termin wykonania zlecenia. Więc choćbyś posadził przy klejeniu łańcucha całą rodzinę, łącznie z oderwanymi od obowiązku szkolnego nieletnimi, to i tak nie musisz zdążyć na czas. Nawet gdy wykonasz w terminie 70 bezbłędnych ozdób, nie oznacza to jeszcze dostępu do stałej współpracy z firmą. DOMIS może z tobą podpisać umowę na dalsze 100 łańcuchów, potem na 300, a na koniec, jeżeli wszystkie będą wykonane prawidłowo, na 1500 ozdób za 1350 złotych netto. Za mityczne pieniądze, w nieokreślonym terminie, będziesz musiał skleić milion dwieście czterdzieści tysięcy ogniwek. Tego nie załatwi za ciebie nawet cały obóz resocjalizacyjny chińskich dysydentów pod groźbą wymierzonych w nich ak-47. W świetle polskiego prawa umowa o świadczenie niemożliwe jest nieważna (art. 387 par. 1 kc) i tak zapewne byłoby z twoją umową z DOMISEM, gdybyś tylko wiedział o istnieniu tego przepisu. Właściciele firmy wiedzą jednak, że skoro zamierzasz u nich zarobić, to nie możesz mieć pojęcia o kodeksach. Przykładowy DOMIS wymaga jednak – tak jak wszystkie podobne mu firmy – załączania do umów kserokopii dowodu osobistego, co stawia zasadne pytanie, czy aby nie handluje danymi osobowymi frajerów marzących o własnych 63 złotych. Nie można jednak twierdzić, że DOMIS jest do końca nieuczciwy. Dopuszcza możliwość niezadowolenia z jego pierwszej oferty. Wystarczy wtedy przesłać zaadresowaną kopertę z aktualnym znaczkiem i oczekiwać nowych bezpłatnych informacji o płatnych informatorach. Autor : Alicja Brzeźińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Konsyliarz dworu Prasa pomorska doniosła o kolejnej po Wałęsie, Krzaklewskim, Grassie, karierze syna Pomorza Gdańskiego. Podczas nadmorskich wywczasów suką Sabą, należącą do państwa prezydentostwa Kwaśniewskich, opiekuje się od lat lekarz weterynarz z Pucka, pan Adam L. Przed pierwszą wizytą Saby i jej pani lecznicę pana Adama zlustrowali panowie z ochrony prezydenckiej. W czasie wizyt w lecznicy pani Kwaśniewska łaskawie rozdaje autografy. O wizytach Pierwszej Damy z psem w Pucku przypominają zdjęcia w gabinecie nadwornego lekarza Jaśnie Oświeconej Suki. Zapora we Włocławku Rysio Czarnecki, którego ciągle musi boleć dupa po laniu w wyborach prezydenckich we Wrocławiu, ogłosił swój czasowy rozbrat z polityką. Musi jednak z czegoś żyć. Trudno zaś o robotę dla faceta, który spieprzył wszystko, czego się dotknął. Dlatego bez zdziwienia przyjęliśmy wiadomość, że Rysio, były szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, używający również pompatycznego tytułu prezesa Instytutu Prawa i Studiów Europejskich, przyjął etatową posadę doradcy prezydenta Włocławka. Ma doradzać w sprawach integracji z Europą tego miasteczka. Nasze prognozy: Włocławek zostanie wykluczony z Europy, w mieście dojdzie szybko do kłótni wśród partii prawicowych, możliwe również zaćmienie słońca, powodzie, susze, trąby powietrzne, morowe powietrze. Małżeństwo z rozsądku Miesięcznik Samoobrony nazwał bliskiego współpracownika wojewody łódzkiego kompletnym idiotą, zaś styl jego wypowiedzi jako niegodny istoty homo sapiens. Od podpisania umowy koalicyjnej między Samoobroną a SLD w Łodzi minął zaledwie miesiąc. No cóż, Samoobrona kocha inaczej... D. J. Jurczyk papug nie karmi Stoczniowcy ze Szczecina, którzy przyłożyli prezesowi odzieżowej Odry w sierpniu 2002 r., nie mają pieniędzy na adwokatów. Proces sądowy wkrótce. Komitet protestacyjny w stoczni zebrał na ten cel za mało. Aż tu nagle... Prezydent Szczecina, Marian Legenda Jurczyk, oznajmił, że wynajmie adwokatów stoczniowcom. Po to wybrany jestem prezydentem, aby pomagać ludziom – podkreślił. Czy pan prezydent wybuli adwokatom ze swej bez mała dwunastotysięcznej pensji, co godne byłoby najwyższego uznania, czy sięgnie do kasy miasta? – zastanawialiśmy się. Otóż ani jedno, ani drugie. Pani rzecznik magistratu w Szczecinie Łucja Dziedzic-Król poinformowała w specjalnym oświadczeniu, że... Prezydent Marian Jurczyk nie powiedział nic o tym, że będzie to pomoc płatna. Autorytet Mariana Jurczyka i wyjątkowy charakter sprawy to wystarczające argumenty dla niektórych adwokatów, którzy w tym przypadku zrezygnują z honorariów. Pani rzecznik była dla nas nieustannie nieobecna, podobnie jak jej szef, ale zdołaliśmy ustalić, że do obrony stoczniowców za Bóg zapłać nie zgłosił się nikt. W. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Terror niewinątek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna DJ Urban Portal Onet.pl – ponad 3100 wpisów. Żywo rozwija się dyskusja na Interii i Wirtualnej Polsce. Grzeją się monitory: Urban kupuje na licytacji kościół w Dalikowie! Jeszcze nie wie, na co go przeznaczy. Może na dyskotekę? Oto wybrane głosy internautów: @Brawo, panie Jerzy. Kup ten kościół i zrób w nim hotel, knajpę oraz burdel. Chętnie sam przyjadę się zabawić. @Wstęp na dyskotekę normalny czy ile kto rzuci na tacę? @Żenujący pajac! Prowokacja na poziomie przedszkolaka. Panie Michnik, szanuj się Pan! Z kim Pan pija wódkę?! @O Boże... miejmy nadzieję, że to tylko prowokacja. Nie wydaje mi się, żeby ktoś się na to w Polsce odważył (nawet Urban), społeczeństwo by go zlinczowało (i słusznie). @Urban chciałby pewnie zostać DJ-em? Ciekawe, czy uda mu się gdzieś kupić słuchawki w takim rozmiarze. @Super pomysł! Tańczyłem w Anglii w kościele – zrobili fajną dyskotekę w miejscu starego kościoła i nikomu to nie przeszkadzało. Świetna sprawa, przynajmniej się coś dzieje w tych murach. @Jak otworzy lokal z panienkami, to zapi- suje się w kolejkę. @Jurek, oni cię kiedyś spalą... czasami troszkę przeginasz. Ale jakbyś tam zrobił salę gimnastyczną, kawiarenkę internetową... @Nareszcie spełni się sen księdza: kościół pełen każdego dnia. @Matka chce wyłudzić kasę!!! Jeżeli wiosce zabiorą kościół, na tę rodzinę spadną następne klęski. Pieniądze to nie wszystko – krzywda się zemści. Boga się nie wyrzuca. @Brawo. Nareszcie będzie jakaś konkurencja dla dyskoteki w remizie. @A w moim kościele niech zrobią McDonald’sa. @Mam wolne 50 tys. zł, dokładam się do kupna i chcę mieć udział w dyskotece. Najbardziej intratny interes, tak trzymać, Panie Jurku!!! @Obleśny karzeł polskiego dziennikarstwa, niedługo stanie przed Piotrowym obliczem, będzie miał dyskotekę w beczce ze smołą. @Urban rządzi! Ha ha ha ha. Jakże uboga byłaby Polska bez Urbana! Ha ha ha. @Szanowni Proboszczowie, władcy małych RP. Chcieliście, Panowie, gospodarki rynkowej – to ją macie. @Polacy! Larum grają! Zróbmy zrzutkę na kościółek! Decyzja sądu to skandal!!! Jestem skłonny dać składkę (pytanie, gdzie mogę ją wpłacić), aby kościół nie był licytowany. @Jak wygląda prawda o sprawie parafii w Dalikowie: Jest to kolejny przykład działania określonych sił antypolskich i antykatolickich z poduszczenia polskojęzycznych członków pewnego „wybranego” narodu, którzy ziejąc sadystycznym jadem nienawiści przeciw wszystkiemu co polskie i katolickie zadają ko- lejny cios ostoi polskości i patriotyzmu – Świętemu Kościołowi Katolickiemu! Zgrozą napełnia świadomość udziału w tym ohydnym procederze polskich sądów i prokuratur. Żądamy natychmiastowej reakcji posłów LPR w postaci interpelacji do ministra sprawiedliwości, a nawet, jeśli będzie trzeba – powołania komisji sejmowej dla zbadania tego bezprzykładnego ataku na Wiarę i Naród Polski! @Urban Jerzy idolem młodzieży!!! @Jestem katolikiem. Jestem praktykujący. I jestem załamany. Postawą proboszcza, który tak długo zwlekał z odszkodowaniem. Urbanem, który znowu bije pianę, choć wiadomo, że i tak nic mu z tego nie wyjdzie. I wreszcie tymi, którzy Kościołem rządzą. Nie ma pieniędzy dla młodej dziewczyny??? Naprawdę w całym Kościele nie ma kasy na to, na co powinna się znaleźć na drugi dzień? @Panie Urban tak trzymać. Gdyby mnie się to przytrafiło, to komornik zdarłby ze mnie ostatnią koszulę. Ale kler w Polsce jest ponad prawem. @Kochamy Jerzego Urbana – bądź naszym idolem. Bo u nas w Dalikowie nic nie ma, ale to będzie fajnie, jak będzie się gdzie zabawić i mój Bronek będzie stał na bramce. Jerzy, jestem dumna z ciebie. Kochamy cię, wszystkie dziewuchy z Dalikowa. Rób to disco i to szybko! @Jerzy Urban jest moim Bogiem i każdy atak na Niego uznam za atak na moją wolność religijną. A jak mi odbije palma jeszcze bardziej, to będę składał w prokuraturze wnioski o ściganie delikwentów za obrazę moich uczuć religijnych. @Urban to istny diabeł z rogami i... uszami. Aż dziw, że tyle głosów poparcia dla niego na forum. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wójtoza To obrazek ze Zblewa na Kociewiu. Pokazujemy go, bo korupcja i prywata osiągnęły tam taki poziom, że nawet nam to zaimponowało, a o to przecież niełatwo. Wójtem Zblewa nie było jakieś zero, które doszło do koryta, żeby się napchać. Rządził gość, który ma znane nazwisko, czyli mnóstwo do stracenia. Krzysztof Trawicki był posłem PSL, jest członkiem Rady Naczelnej PSL i szefem struktur powiatowych tej partii. Obecnie zarabia na chlebuś jako członek Zarządu Powiatu w Starogardzie Gdańskim. Ostatnie wybory na wójta wygrał z Trawickim Andrzej Gajewski. Ten Gajewski bardziej niż na kindersztubie zna się na arytmetyce. Ponieważ twarde dyski w komputerach urzędu gminy były wykasowane, jego ekipa zaczęła ryć w papierach. Dobry doktor W 1999 r. wójt Trawicki zlikwidował ośrodki zdrowia w Zblewie i Semlinie. Czegoś tam zaniechano i jeden ze spuszczanych doktorów zażądał 3700 zł odprawy. Pozwanemu nie chciało się jeździć do sądu. W efekcie doktor zarobił z odsetkami 48 tys. zł. – Już za moich czasów komornik zabrał je z konta gminy – opowiada nowy wójt. Ponieważ wie, że na koncie ośrodków było sporo szmalu, rozpoczął poszukiwania kwitów dotyczących likwidacji. Finał był taki, że prokuratura w Starogardzie, do której w przypływie desperacji zwrócił się o pomoc, orzekła, że nie ma możliwości zmuszenia likwidatora, nawiasem mówiąc byłego sekretarza gminy, do okazania dokumentów! Potentatem medycznym w Zblewie został kolega Trawickiego, dr Radosław Szubert, czyli spółka Polmed. Gmina wyremontowała mu lecznicę za 242 tys. zł. Potem Polmed zechciał kupić działkę przy lecznicy. Wystartowały dwie firmy. Wygrał Polmed, ale na cholerę płacić wylicytowaną kwotę? Zrezygnował, po czym kupił ten sam plac parokrotnie taniej. Złoty piec Blisko 226 tys. zł kosztowały trzy piece miałowe i jeden na drewno, zainstalowane w Urzędzie Gminy i szkole w Pinczynie. Piece są, rachunki też. Rzecz w tym, że takie piece kosztują odpowiednio 7800 zł plus VAT i 9600 zł plus VAT. A cena montażu wcale nie zwala z nóg. Za napis „Do siego roku” ułożony z węża świetlnego ekipa Trawickiego zapłaciła 5300 zł. Cena węża w sklepie to góra 1 tys. zł. Napis ułożyli pracownicy urzędu. Autobus szkolny zabierał z Miradowa pięcioro dzieci PSL-owskich gminnych dygnitarzy. Należał im się transport do szkoły w oddalonym o 3 km Zblewie. Tymczasem rodzice woleli edukować pociechy w Bytonii. Z Miradowa jedzie się do Bytonii przez Zblewo 6 km w jedną stronę. Dzień w dzień, wte i wewte na koszt podatników. Polbruk do sracza Po analizie rachunków za utwardzanie chodników, które w ostatnich latach zapłaciła gmina, można odnieść wrażenie, że polbrukiem wykładano ścieżki łączące sławojki z chałupami miejscowych obywateli. Tyle tego! Jeśli kostka nie jest starannie ukryta na prywatnych obejściach wybranych w sposób demokratyczny, to gdzie jest?! Nawet w stolicy gminy większość chodników tonie w błocie. W ośmiu umowach zawartych przez gminę reprezentowaną przez Trawickiego z wciąż tym samym wykonawcą nie sprecyzowano miejsca i zakresu inwestycji. Są wyłącznie kwoty (od kilku do 50 tys.) i nazwy materiału, którym utwardzano nawierzchnię. Na ogół chodzi o polbruk, czasem o fikuśny starobruk. Inwestycje miały miejsce tuż przed wyborami. Ostatnią fakturę gmina zapłaciła na dzień przed objęciem władzy przez wójta elekta. Roboty szły ekspresowo. W protokole odbioru z 15 listopada 2002 r. zapisano, że ze zleceniem za kilkanaście tysięcy złotych uporano się w dwa tygodnie. Wójt Gajewski kontynuowałby współpracę z tak sprawnym wykonawcą, ale ten nie stawia się na wezwania gminy, a poszukiwania utwardzonych nawierzchni wciąż trwają. * * * Na spotkanie z Trawickim, członkiem zarządu starostwa w Starogardzie Gdańskim, wybrałam się z powiatowym radnym Tadeuszem Peplińskim. Pepliński nie dał się skorumpować, pardon, przyjąć posady w starostwie. Słynie z zadawania kłopotliwych pytań. Ostatnio podczas sesji dociekał, jak Trawicki może harować w starostwie, skoro ma orzeczone 47 proc. trwałego uszczerbku na zdrowiu, i czy nie jest to dobijanie człowieka? Trawickiego nie zastaliśmy. Przyjął nas wicestarosta Kazimierz Chyła. Z PSL. W starostwie Chyła jest szefem Trawickiego, w partii – odwrotnie. Chyła odmówił skomentowania gminnych dokonań kolegi. – Niech pan przynajmniej powie, że nie wierzy pan w takie ohydne pomówienia – zaproponowałam. Odmówił. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wicebalcerowicz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pojedynek na skalpele " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Święte słowa marszałka Goringa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Moda na prostactwo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Święcenie łechtaczki "Dobry seks", "Uświęcanie kobiecej przyjemności", "Problemy z regulacją seksu" – oto tematy niektórych odczytów i dyskusji panelowych. Sabat feministek, lesbijek, wyzutych z moralności erotomanów? Pudło. Jesteśmy na konferencji Towarzystwa Etyków Chrześcijańskich. Towarzystwo skupia 1000 etyków różnych wyznań: protestantów, katolików, ewangelików, etyków żydowskich. 350 przedstawicieli tego nobliwego ciała obradowało właśnie w Vancouver w Kanadzie. W powietrzu nie unosił się zapach siarki; Bóg widział, a nie grzmiał. W zamglonej kadzidłem Polsce trudno uwierzyć, że intelektualiści uważający się za wierzących i pobożnych deklarują, że seks jest święty, że nie służy tylko prokreacji i może być przyjemnością samą dla siebie, nic w nim wstydliwego ani złego. To, o czym mówiono na konferencji, pokazuje, jak dalece i jak gwałtownie zmienia się w kręgach ludzi wierzących – ale i myślących – podejście do tradycyjnego "nauczania" Kościoła, do moralności, seksualizmu, reprodukcji, doznań duchowych. Biblią spotkania w Vancouver była książka "Seksualność i świętość". Naukowa dyskusja skupiła się zwłaszcza na rozdziale "Moralne znaczenie kobiecego orgazmu: W kierunku etyki seksualnej, która docenia niewieści seksualizm". Autorka, Cristina Traina, jest profesorem renomowanego Northwestern University w Chicago, wykłada tam etykę i zagadnienia seksualizmu. Praktykująca katoliczka Traina oświadczyła, że kobiety zajmujące się naukowo religią są liderkami ruchu propagującego świętość ludzkiego seksualizmu. Świat fizyczny, włączając w to nasze ciała, jest środkiem, poprzez który doświadczamy miłości boskiej – uważa prof. Traina. Porównuje seks do jedzenia: nie zawsze musi on być tylko drogą do robienia dzieci, tak jak pokarm nie zawsze służy celom odżywczym. Ciastko czekoladowe je się dla czystej przyjemności. W jej przekonaniu seks jest moralny wtedy, gdy nie wyrządza szkód i przywiązuje się do niego wagę: Etyczny seks w pożyciu dwojga ludzi powinien przynosić obustronną przyjemność. Inna książka dyskutowana przez etyków chrześcijańskich to "Seksualizm i świętość". Autorka, teolog Mary Pellauer pisze, że kobiety powinny poszukiwać przyjemności i szczęścia z taką samą stanowczością jaką przykłada się do tępienia przemocy seksualnej i bólu. W książce "Dobry seks", autorstwa dwu członkiń towarzystwa, Patrycji Jung z Loyola University w Chicago i Mary Hunt, teologa z Maryland, znajdujemy konstatacje, od których nasz biały koryfeusz niechybnie dostałby apopleksji; seks pozamałżeński może mieć właściwości ozdrowieńcze i bywa radosnym przeżyciem. Taki sam punkt widzenia prezentuje zbiór esejów "Dziwna kobieta: władza i seks w Biblii". Prof. Traina napisała do niej szkic "Seksualne zróżnicowanie w katolicyzmie", w którym przytacza wyniki wywiadów z katolikami uważającymi, że seksualne kontrakty dorosłych nie będących w oficjalnym związku i eksperymenty erotyczne młodych są do zaakceptowania i nie ma to nic wspólnego z tzw. rozwiązłością. Z równie pozytywnym przyjęciem spotyka się u ankietowanych chrześcijan masturbacja. Homoseksualizm? Zgorszenie i potępienie (jak tego dowodzi sprawa Paetza – udawane) jest właściwością Watykanu. Wielu mówców wypowiadało się w Vancouver na ten temat konstatując, że stosunki homoseksualne nie różnią się zbytnio od seksu heteroseksualnego stadła. Co do planowania rodziny, uczestnicy konferencji wyrazili zgodną aprobatę wobec stanowiska znanego religioznawcy z University of Victoria Harolda Cowarda, który twierdzi, że chrześcijaństwo, judaizm, islam, buddyzm i inne religie powinny silniej wyrażać potrzebę skutecznego ograniczenia liczebności rodzin w celu ochrony środowiska planety. Etycy nie okazują czołobitności katolickiemu zakazowi stosowania środków antykoncepcyjnych, stwierdzono, że większość katolików, nawet konserwatywnych ich używa. Daniel Maguire, etyk z Uniwersytetu Marquette w Milwaukee, mówił o swych badaniach nad stosunkiem do antykoncepcji i aborcji 10 głównych religii świata. Zgodnie przychylono się do jego poglądu, że aborcja powinna być rozwiązaniem awaryjnym w razie konieczności. Jak widać, z religią dałoby się jakoś wytrzymać. Żeby tylko czarne z białym na szczycie przestało wpychać Polaków do katakumb obskurantyzmu, przy wtórze posępnego mamrotania: bezgrzeszność, post, pokuta, ofiara, różaniec, pielgrzymka, pacierz, czystość, msza, świętość życia. Inni wierzą, a żyją! Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepiej być znanym pijakiem cd. Anonimowi Alkoholicy życzą mi, żebym przestała pić za życia. Po moim trupie. Napisałam parę tygodni temu żartobliwy tekst o alkoholizmie. Żartobliwość tekstu opierała się na wykazaniu, iż – według terapeutów od uzależnień – uzależniony jest każdy. Popularyzowane przez AA testy na alkoholizm skonstruowane są bowiem tak, iż każdy dorosły człowiek, który choć raz w życiu się urżnął, uczciwie odpowiadając na postawione w nich pytania musi dojść do wniosku, że ma problem z piciem. Syndromy alkoholizmu rozpoznawane są bowiem pytaniami zaczynającymi się od "czy kiedykolwiek", a zatem wolny od alkoholizmu jest jedynie gość, który ani razu: ani na swojej osiemnastce, ani własnym weselu, ani na pępkówce swojego pierworodnego, nigdy w życiu się nie upił. Podejście, moim zdaniem, głupie i histeryczne, ośmieszające poważny problem. W odpowiedzi dostałam dwa listy: * * * Z całym szacunkiem, ale tym razem Pani przegięła. W nr 32 w artykule "LEPIEJ BYĆ ZNANYM PIJAKIEM" poruszyła Pani temat, o którym nie ma Pani zielonego pojęcia. W Dezyderacie Anonimowych Alkoholików jedno ze zdań brzmi; Słuchaj też tego, co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci – oni też mają swą opowieść; I tak potraktowałem Pani artykuł. Ignoruje i prześmiewa Pani test, który pozwolił tysiącom ludzi w Polsce odmienić swoje życie. A przede wszystkim mnie. Dzięki takim ludziom, jak Ewa Woydyłło nie muszę chować trunków jak ktoś puka do drzwi, bo są mi na dzisiaj niepotrzebne. Na marginesie, po malcie i dobrych winach, które Pani spożywa, kac jest identyczny jak po bełcie czy denaturacie. Wiem coś o tym. Choroba alkoholowa to nie tylko przymus picia, to niedojrzałe emocje. Koloryzowanie, zaprzeczanie, minimalizowanie – to mechanizmy obronne osoby uzależnionej. A wypicie staremu ostatniego piwa też o czymś świadczy. Bez aluzji. Proszę wybrać się kiedyś na spotkanie A.A. i posłuchać ludzi jak żyją dzisiaj. Jeżeli będzie taka konieczność, służę swoim towarzystwem. Może wtedy zmieni Pani zdanie na temat sensu ruchu A.A. Pragnę też Panią pocieszyć że każdy kiedyś przestanie pić, a niektórym udaje się to za życia. Bardzo proszę odnieść się do tego, co napisałem na łamach jedynej prasy, którą czytam, waszego tygodnika dożywotni alkoholik R. * * * Witam, czytam "NIE" od pierwszego numeru, ale pierwszy raz mało mnie szlag nie trafił. Po kolei: – sam jestem trzeźwym alkoholikiem – dziś mija 13 lat jak nie piję (między innymi dzięki takim ludziom jak Ewa Woydyłło) – swój artykuł pisała Pani widocznie istotnie najebana jak szpak, bo inaczej wiedziałaby Pani, że facet, którego testem Pani się posłużyła nazywa się Bohdan T. WORONOWICZ – myli się Pani twierdząc, że gdyby taki test zrobili ludzie nieuzależnieni, to też wyszliby na alkoholików – wielokrotnie sprawdzałem to dając takie testy ludziom "normalnym" – żeby stanęli na łbie, to i tak wychodziło, że nie mają problemu alkoholowego – w taki właśnie sposób jak Pani, obśmiewają te pytania ludzie, którzy wstydzą się konfrontacji z własnym problemem – to nie przypadek, że alkoholizm nazywany jest chorobą zakłamania – może Pani pierdolić specjalistów, testy, ruch AA – to Pani święte prawo – ale chcę również powiedzieć Pani, że alkoholizm to choroba śmiertelna – wiem coś o tym, bo przez te lata, kiedy już nie piję, obok mnie umarło 41 moich przyjaciół. To Pani życie i zrobi Pani z nim, co Pani chce, ale powiem Pani tak – WOLĘ BYĆ ANONIMOWYM ALKOHOLIKIEM niż tak jak Pani znanym pijakiem. Na szczęście i w naszym zawodzie (jestem dziennikarzem po UW) są ludzie, którzy już dziś myślą inaczej niż Pani i chwalą sobie trzeźwe życie. Ja sobie spokojnie poczekam na Panią na mityngu AA – mam nadzieję, że kiedyś i Pani będzie miała takie szczęście jak ja – pod warunkiem, że pani tego dnia dożyje!!!!! Każdy kiedyś przestaje pić – TYLKO NIE KAŻDEMU UDAJE SIĘ TO ZA ŻYCIA. Pozdrawiam (nazwisko i imię tylko do wiadomości Redakcji) * * * A teraz zadanie: wytęż wzrok i znajdź 10 szczegółów, którymi różnią się te dwa listy. Nie sugeruję bynajmniej, że to jeden aktywista AA pisze do mnie pod dwoma pseudonimami w nadziei, że jak mi dwie osoby mówią, że jestem pijana... Wręcz przeciwnie – problem działaczy AA polega na tym, iż rozumują oni i argumentują tak samo, używają nawet tych samych złotych myśli, jak gdyby zaczerpniętych z naklejek na zderzaki. Być może pranie mózgu jest warunkiem sine qua non terapeutycznego leczenia z alkoholizmu – ale faktem jest, iż po tym praniu nie zostaje w mózgach nic własnego. Tylko jedna, wielka, wszechogarniająca wizja globalnej wioski anonimowych alkoholików. Każdy jest alkoholikiem i każdy trafi w końcu do AA – a zatem my, skoro już tu jesteśmy, jesteśmy lepsi od wszystkich innych, którzy jeszcze tu nie dotarli, jeszcze nie zmądrzeli, jeszcze są za nami daleko w tyle. "Trzeźwiejący alkoholik" ma zalecone unikać ludzi, z którymi pił, żeby nie wciągnęli go na złą drogę. W ten sposób nie zauważa, że to oni unikają jego, bo jest nie do zniesienia z tą swoją neoficką gorliwością w nawracaniu wszystkich na religię anonimowego trzeźwienia. Może dlatego znajomi autora powyższego listu odpowiadają mu tak, jak gdyby nigdy w życiu nie wzięli kropli alkoholu do ust – boją się jego wychowawczych monologów i natręctwa, z jakim ciągnie na mityngi wszystko, co się rusza. W tym niestety tkwi różnica pomiędzy pomocą fachową i tego typu amerykańskimi wynalazkami "samopomocowymi". Dentysta na przyjęciu nie zagląda współbiesiadnikom w zęby nagabując ich w sprawie wizyty w swoim gabinecie. Psychiatra leczący alkoholików nie wmawia alkoholizmu każdemu poznanemu osobnikowi w 20 sekund po podaniu ręki. Amatorzy terapeuci chcą wszystkich leczyć z picia z tą samą gorliwością, z którą czterolatek wypróbowuje swojego nowego "Małego doktora" na wszystkich gościach urodzinowych. I z tego to powodu, szanowni Panowie Bez Nazwiska, nie spotkamy się na mityngu. Mogłabym ostatecznie znieść u siebie abstynencję, ale nie upierdliwe moralizatorstwo. PS Pana Bohdana T. Woronowicza przepraszam za przekręcenie jego nazwiska. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piłatem bliżej Kto silniejszy? Wiceminister czy wicepremier? Już wiosną 2002 r. ostrzegaliśmy na łamach "NIE" ("Lody śmigłem kręcone", nr 14/2002; "POLecieć", nr 25/2002), że w związku z przetargiem na rozbudowę Terminalu 2 na lotnisku Okęcie dojdzie do skandali. Kolejne miesiące tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że wokół tej lodziarni śmierdzi. Najświeższy skandal związany jest z nieskuteczną próbą odwołania przez wicepremiera Marka Pola bohatera naszych licznych publikacji, dyrektora Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze Zbigniewa Lesieckiego. Ku zaskoczeniu wielu 7 sierpnia 2003 r. pojawiła się informacja, że Pol podziękował z dniem 1 września temu panu za współpracę. Przy okazji ze stanowiska szefa Urzędu Lotnictwa Cywilnego zrezygnował Marek Sidor. Miało to związek z ujawnieniem przez szwajcarski oddział Ernst & Young faktu, że od września 2000 do września 2001 r. członkowie zarządu LOT pobierali wynagrodzenie od swego mniejszościowego partnera w spółce SAirGroup. O ile podlegający ministrowi skarbu prezes LOT Jan Litwiński po ujawnieniu afery zrezygnował ze stanowiska, a dwaj inni członkowie zarządu spółki Piotr Ikanowicz i Marek Rymkiewicz zostali odwołani, o tyle podlegający pod resort infrastruktury Lesiecki i Sidor okazali się nie do wyjęcia. To, co dla "skarbu" było okolicznością naganną, dla "infrastruktury" już nie. Nie jest tajemnicą, że twarda obrona Lesieckiego i Sidora była zasługą wiceministra Andrzeja Piłata odpowiedzialnego w resorcie za sektor lotniczy. Tak się złożyło, że 7 sierpnia wiceminister był na urlopie. Podobnie dyrektor Lesiecki. Złośliwa plotka głosi, że obaj panowie wypoczywali wspólnie w okolicach Nicei. Decyzja Pola zakłóciła im relaks. 1 września okazało się, że Lesiecki nadal jest dyrektorem, a wicepremier Pol rakiem wycofuje się ze swej sierpniowej decyzji tłumacząc, że podjął decyzję wstępną, a komunikat sformułowany był nieszczęśliwie. Winę za całe zamieszanie ponosi rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury Paulina Jankowska albo osoba pisząca komunikat, która nie zrozumiała, co wicepremier Pol do niej mówił. To wersja dla maluczkich. Według naszych informacji, wicepremier Pol naprawdę chciał odwołać Lesieckiego. Coraz trudniej przychodziło mu tolerowanie osoby ewidentnie zamieszanej w skandal związany ze szwajcarskimi pieniędzmi. Sprawa przetargu na rozbudowę Okęcia budzi poważne wątpliwości NIK ("300 mydlanych baniek cd.", "NIE" nr 24/2003), a wszystko to staje się jednym z dominujących tematów dla sejmowej Komisji Infrastruktury. Dodajmy do tego rzeczywiste koszty budowy – nie wiemy, czy wynegocjowana z konsorcjum Budimex-Ferrovial Agroman cena uwzględnia wprowadzoną od 2004 r. 22-procentową stawkę VAT na materiały budowlane czy też nie. Zgodnie z zapowiedziami nowy terminal ma być oddany do użytku w 2005 r. Może okazać się to mało realne, a wtedy w czasie kampanii wyborczej do Sejmu opozycja zrobi z tego użytek. Kto będzie winien? Lider Unii Pracy Marek Pol! Tak, wicepremier ma poważne powody, aby pozbyć się Lesieckiego i... poważne przeszkody. Zdaniem zaprzyjaźnionych posłów wiceminister Andrzej Piłat, mazowiecki baron SLD, uznał, że podejmując bez porozumienia decyzję o wyrzuceniu Lesieckiego Pol wkroczył na zarezerwowany dla niego grunt. Gdy wrócił z urlopu, zaczął odkręcać sprawę. Pol zapowiedział, że ostateczną decyzję podejmie w pierwszym tygodniu września. W chwili zamykania numeru nie była ona jeszcze znana. Jeśli Lesiecki się utrzyma, będzie to jasny sygnał, że to nie wicepremier trzyma władzę w resorcie. Jeśli zostanie odwołany – cios przyjmie Piłat. Posłowie, z którymi rozmawiałam, są przeko-nani, że w całej sprawie chodzi jak zwykle o kasę. To jasne! Inwestycja na Okęciu szacowana jest na 300 mln dolarów, czyli ponad 1,2 mld zł. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Edyta Górniak wystąpiła z apelem w "Na żywo – Światowe Życie". Chce, aby cała Polska patrzyła jej w oczy, a nie na brzuch. Edyta chce mieć dziecko, bo wreszcie znalazła odpowiedniego partnera. Poprzednich określa jednoznacznie. Gembarowski to podsłuchiwacz, Kozyra strachliwy arogant z niską samooceną, Kraśko nielojalny. Górniakówna już wie, że onieśmiela innych. Ale ma też zalety. Wybacza partnerom zdrady z mężczyznami. Z kobietami nigdy. Z obecnym Paulem rozmawiają o anatomii duszy, to danie główne. Na deser jest seks. Paulowi rośnie brzuszek. Nie od seksu, tylko od polskiego piwa. Górniakówna pilnie na ten brzuch patrzy. Zazdrość kiszki jej skręca. * * * Katarzyna Borkowska ujawnia w "Gali" całą prawdę o swym niedawnym mężu Jacku Borkowskim, który rzucił ją dla młodszej. Uważajcie, wszystkie panie! Jacek to zakompleksiony, nadwrażliwy egocentryk, stale udowadniający sobie podbojami erotycznymi, że coś jest jeszcze wart. Seksoholik. Kolejne partnerki szybko mu się nudzą i zmienia je jak zużytą bieliznę. * * * Dorota Michalczewska zeznała w "Bildzie", że jej małżonek Dariusz, mistrz w biciu za pieniądze, ją bił za darmo, w domu, gdy był pijany. Kiedy uznawał ją za kiepskiego sparingpartnera, trenował na dzieciach. Kiedy nie bił, to gził się z kochankami. Dorota oprócz satysfakcji z wolności osobistej chce od małżonka, z którym się rozwodzi, wolności materialnej. Teraz dostaje od niego tylko 10 tys. dolków alimentów i nie ma z czego żyć, bo za samo mieszkanie w Miami płaci 6 tys. miesięcznie. * * * Monika KuszyŇska, gdy rozstawała się z chłopakiem, chciała, aby przy tej okazji coś znaczącego zmieniło się w jej życiu, informuje "Na żywo – Światowe Życie". Obcięła grzywkę. * * * Maciej MaleŇczuk zadeklarował w "Gali", że sam skok w bok faceta nie musi od razu oznaczać rozpadu małżeństwa. Jego żona Ewa jest wyrozumiała, bo widziały gały, co brały. Teraz Maleńczuk ciszy się nowo narodzoną córeczką. Dziecko ładnie piszczy, co wróży mu karierę wokalną. W życiu Maleńczuk unika nałogów. Nie uzależnia się, zwłaszcza od pracy. * * * Kasia Skrzynecka deklaruje "Vivie!", że małżeństwo z policjantem postawiło ją na nogi. Ten związek odmienił ją zupełnie. Kasia teraz ściśle planuje czas, rozgranicza życie zawodowe od prywatnego, strzeże się przed pracoholizmem. Już nie uważa, że wszyscy faceci to dranie. Z nowym mężem kupiła sobie spaniela. Jak zaczną go wychowywać, to szybko się nie rozwiodą. * * * Dorota Chotecka też jest innym człowiekiem, dowodzi w "Gali". A wszystko to dlatego, że Radek Pazura, jej partner, uległ wypadkowi i walczył w szpitalu o życie. Ona współwalczyła. Nie była w walce sama. Wszystkie staruszki ze szpitala codziennie za zdrowie Radka w kaplicy szpitalnej modły wznosiły, na msze w jego intencji dawały. Dzięki dramatycznym przeżyciom Dorota czuje teraz, że została lepszą aktorką. Wie już, jak naprawdę grać dramatycznie. Czego próbkę daje w wywiadzie. * * * Anna Jarosz nie tknęłaby Kuby Wojewódzkiego – deklaruje w "Vivie!" – po tym, co jej Kuba zrobił. Po jego werdykcie, że Jarosz spada na dno. Po tym Ala czuje niesmak do wszystkich facetów, którzy budują swą popularność na niszczeniu młodych kobiet. Ale Ala jest niezniszczalna. Pracuje w stolicy od rana do wieczora. Narkotyków i alkoholu do ust nie bierze. Nawet stołeczni pedofile trzymają się od niej z daleka, taki moralno-artystyczny pion utrzymuje. * * * Hanna Smoktunowicz deklaruje w "Stolicy", że nie bierze ślubu z ojcem swej dwójki dzieci. Nie wierzy w małżeństwo jako wartość samą w sobie. * * * Bogdan SmoleŇ reklamuje się w "Kulisach" jako facet z odzysku, łatwo zauważalny. Bo mały i łysy. Właśnie odeszła od niego żona zabierając kota. Oczekuje propozycji. Nie będzie wybrzydzać, bo w jego wieku, 56 lat, nie wypada przebierać. * * * Magda Femme nie widzi nic zdrożnego w kochaniu się na tylnim siedzeniu samochodu osobowego, informuje "Super Express". To teraz taka moda z amerykańskich filmów. Magda nigdy nie kochała się w samochodzie, bo należy do pokolenia, które jeździło "Maluchami". Jej faceci nie wpadli na to, że przednie siedzenia "Malucha" są rozkładane. * * * Olaf Lubaszenko wspomina w "CKM", jak w lesie pod Wołominem, w dużym Fiacie, jedna taka z zepsutymi zębami zrobiła mu dobrze. Lubaszenko jest specem od udawania orgazmów. Nie udaje ich tylko wtedy, gdy jest sam ze sobą na sam. * * * Piotr Gembarowski ujawnił w "Na żywo – Światowe Życie", że nie jest Matką Teresą. Ponieważ nią nie jest, to odrzucił rolę asystenta Edyty Górniak redagującego jej pamiętniki. Za ten afront Górniakówna opluskwia go teraz. * * * MaŁgorzata Foremniak, informuje "Życie na gorąco – Światowe Życie", nie rozebrała się dla "Playboya" za 50 tys. zł. Justyna Pochanke odmówiła prezesowi TVP SA Robertowi Kwiatkowskiemu za 40 tys. zł miesięcznie plus samochód i inne gadżety. * * * "Stolica" podaje taryfikator innych gwiazd: Kasia Skrzynecka jest do dyspozycji za 10 tys. za wieczór; 10 tys. biorą za usługi artystyczne również Krzysztof Kamel, Agata MŁynarska, Joanna Brodzik (chociaż teraz może być droższa). Za 8 tys. można mieć KatarzynĘ Dowbor lub MirosŁawa Milewicza. Po 6 tys. są Artur BarciŚ, ElŻbieta ZajĄcówna. Za 5 tys. zgodzi się Piotr PrĘgŁowski. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świat ocipiał Jeszcze w XVII wieku kobieta znana medialnie miała jedną, konstytucyjną cechę. Skarb, jakby teraz westchnęły kolejkowiczki przebierające nogami przed sanktuarium kolejnego castingu. Zanim taką wywleczono na środek rynku, ówcześnie najlepsze medialnie miejsce, zanim rozżarzonymi obcęgami biust obnażony jej publicznie wyrwano, a potem jelito grube cienkim okraszone z brzucha wywleczono i przy okazji zęby wybito, by w finale na wózek z gnojem triumfalnie rzucić – musiała ona opowiedzieć. Wolno, spokojnie, ze wszystkimi szczegółami. Minuta po minucie, niczym prezes TVP SA posłowi Rokicie podczas przesłuchania w sejmowej komisji śledczej. I niechby coś spróbowała zapomnieć! Pachołkowie w gotowości stali, żar płonął. Nic tak cellulitisu nie usuwa jak świeży żar. Musiała zatem plastycznie opowiedzieć o spółkowaniu z diabłem, czyli ze Złym. Zwłaszcza opisać jego peni-sa. Penis diabła był obsesją wszystkich inkwizytorów i gwiazdorem zeznań każdej czarownicy – pisze Davied M. Friedman w "Pan Niepokorny. Kultowa historia penisa" (Wydawnictwo Muza SA). Był on zimny jak lód i chłodem przypominał penisa artysty Rourke z kultowego, wśród obecnych panienek i pań starszych, filmu "Dziewięć i pół tygodnia". Wygląd miał jak wystawa sex-shopu nieboszczki Beaty Uhse. Był i różowy, innym razem jak węgiel czarny, czasem łuską pokryty, a niekiedy rozwidlony. Rzadko jak mały paluszek, chociaż filuterny. I skoczny. Niezależnie od wyglądu za obcowanie z końcem i początkiem Złego wylatywało się z ówczesnej, porządnej społeczności. 400 lat minęło i nadeszły świetlane czasy postępu. Dziś już nikt kobietom piersi gorącymi obcęgami za obcowanie z diablimi penisami nie wyrywa. Nie wyrzuca się ich już z towarzystwa. Miejsce inkwizytorów zajęli kościelni, koncesjonowani egzorcyści, którzy wypędzają Złego za pomocą subtelnych metod, nadal chętnie słuchają babskich fantazji erotycznych. Za to za kontakt z własną albo koleżeńską cipą polskie kobiety mają teraz przechlapane. Kult cipy, a ściślej ko-biecości, kult "genderyzmu", czyli dostrzegania społecznej i kulturowej tożsamości płci, to współczesne obcowanie ze Złym. Nie z łuskowatym, zimnym penisem, lecz z orosioną, rzęsowatą i krwawą, niczym kwiat rosiczki, waginą. Po polsku swojsko cipą zwaną. Antycipizm pleni się tam, gdzie kobiety łatwo mogą swą przewagę, odrębność, inteligencję wykazać. W polityce na bok odsyła się Banachową, Jarugę-Nowacką, Murynowiczową, Szynalską preferując świętą Zytę Gilowską na tle rzędu parlamentarnych blondynek fordanserek. Silniej widać to w mediach, w kulturze. Niedawno z programu "Pegaz" nadawanego po jedenastej wieczorem usunięto inteligentną Kazimierę Szczukę. Bo w dyskusji z Gretką (Manuelą Gretkowską) obie, dyskutując o całkiem poważnej książce, używały słów bzykać, pieprzyć, ruchać i rzecz jasna cipa. Owa cipa przepełniła miarę goryczy w publicznej telewizji i pani Szczuka na pysk wyleciała. Gretka nie, bo programu własnego nie ma. Okazało się, że można w telewizji publicznej kląć jak szewc lub inny Pasikowski, po jedenastej wieczorem, ale kląć z męskiego punktu widzenia. Można kurwować, jebać, ale tylko męskimi ustami. Można świat owijać wokół własnego zaganiacza. Za to każdy głos cipny jest zakazany. Nawet ten dowcipny. Zakazany jest "genderyzm" w telewizjach komercyjnych, bo cipizm ponoć odstrasza potencjalnych reklamodawców. Feministki to nie jest dobry target. Nie nadużywają one wybielaczy, proszków od bólu głowy, mimo iż głowami pracują. Zakazany jest też w telewizji publicznej, bo przeczy on politycznej i obyczajowej poprawności. Tylko o czym gadać w ciągle tym samym, męskim gronie? Nuda po minucie zaraz zejdzie na kawały o blondynkach. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Belka podpiera Amerykę Rząd Marka Belki skompletowany pod nieskrywanym patronatem prezydenta Kwaśniewskiego ma wyraziście proamerykański profil. Swe teki zachowują bowiem minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz i minister obrony Jerzy Szmajdziński. Obaj oni w rządzie Millera firmowali i prowadzili politykę wspierającą prezydenta Busha, w szczególności iracką awanturę. Pierwszym premierem unijnej Polski ma szansę zostać człowiek powiązany z USA. Profesor Marek Belka od czerwca zeszłego roku do niedawna był szychą w okupacyjnych władzach administrujących Irakiem, a zwanych Coalition Provisional Authority (CPA), czyli Koalicyjna Tymczasowa Administracja. Kilka miesięcy przed nominacją do Iraku Belka udzielił wywiadu rosyjskiej „Prawdzie”. Opowiada się w nim za bezwarunkowym przyjęciem przez świat amerykańskich reguł gry. Pytany o globalizację stwierdza np.: To bardzo niebezpieczna gra. Jest jak autostrada. Musisz stosować przypisy ogólne nawet, jeśli jedziesz z wielką prędkością. Inaczej jesteś martwy. W świecie finansów jest tak samo: musisz przyjąć anglo-amerykańskie reguły robienia biznesu. Inaczej wypadasz na out. * * * Marek Belka był doradcą Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego – instytucji, którymi steruje Ameryka. Kiedy zaś przestał być wicepremierem i ministrem finansów, został zatrudniony przez JP Morgan Chase Bank. Otrzymał tam posadę starszego doradcy na Europę Środkową i Wschodnią. W Iraku prof. Belka przewodniczył Międzyna-rodowemu Komitetowi Koordynacyjnemu, czyli Council for International Coordination. Został on powołany przez wspomnianą wcześniej administrację okupacyjną CPA, by odbudować Irak. Jednym z ważniejszych zadań komitetu był wybór konsorcjum bankowego zarządzającego Irackim Bankiem Handlowym, który ma udzielać kredytów na odbudowę Iraku. Wygrał amerykański bank, w którym Belka pracował. On sam wycofał się z uczestnictwa w wyborze zwycięskiego konsorcjum. Zdecydowanie proamerykańską postawę prezentuje Marek Belka także jako premier rządu polskiego. Amerykanie tłumaczą się z ujawnionych przypadków torturowania irackich więźniów, a w tym samym czasie prof. Belka zapewnia, że polskie oddziały nie zostaną wycofane z Iraku. To jedyna deklaracja nowego polskiego premiera, która odbiła się szerokim echem w świecie. Cytują ją wszyscy – od Czechów po Nowozelandczyków. Pakistańczycy piszą na przykład w swoim „The News International”, że jako świeżo upieczony premier Belka zapewnił, iż wbrew coraz częstszym głosom o opuszczeniu Iraku polskie oddziały nadal tam pozostaną. Trzeba jednak przyznać, że mimo oddania sprawie amerykańskiej w pamięci Irakijczyków Marek Belka pozostanie chyba najbardziej lubianym urzędnikiem okupacyjnej administracji. On nie pojechał rabować. Ba, nawet swoim – czyli Polakom – gadał, żeby się wykichali. Bo Polacy liczyli na zwrot długów zaciągniętych w Polsce przez Saddama. Gazety arabskie często gęsto cytowały wypowiedź profesora: 90 proc. irackiego potencjału... wirtualne długi, są powiązane z wojną. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak taki kraj jak Irak może unieść taki ciężar. Nikt w Polsce nie wierzy, że uda się te pieniądze wydobyć z powrotem. Come on! Trzeba znacząco, znacząco umorzyć. * * * Stany Zjednoczone doznają niepowodzeń w Iraku i szerzej na Bliskim Wschodzie. Administracja Busha coraz słabiej tłumaczy się z powodów, dla których w ogóle podjęła tam zbrojną interwencję. Okupacja Iraku jest nieumiejętna i nie stwarza perspektyw dla politycznych rozwiązań. Poparcie społeczeństwa USA dla Busha maleje. Rośnie prawdopodobieństwo jesiennego zwycięstwa jego rywala Johna Kerry’ego. Polska, która bezwarunkowo poparła Busha, znalazła się w kłopotliwym położeniu. Nie uzyskaliśmy spodziewanych korzyści gospodarczych, np. z tytułu offsetu związanego z zakupem amerykańskich samolotów ani wynagrodzenia za współokupację Iraku. Z trudem odrabiamy szkody, które rząd Millera spowodował w naszej polityce europejskiej występując wobec Niemiec i Francji jako proamerykański antagonista ich polityki. Polska delikatnie i stopniowo wycofuje się, podobnie zresztą jak Wielka Brytania (a radykalnie Hiszpania), z bezwarunkowego wspierania Amerykanów w Iraku. Pod ciśnieniem m.in. polskiej opinii publicznej, w większości niechętnej okupacyjnej roli naszych wojsk, bez ostentacji i stopniowo Polska rozmiękcza swoją proamerykańską postawę i rezygnuje z arogancji w polityce europejskiej. * * * Przy formowaniu nowego rządu, i to z byłym funkcjonariuszem amerykańskich władz okupacyjnych na czele, spodziewać się można było przynajmniej zmiany kierowników przegrywającej polityki zagranicznej i obronnej jako sygnału ewolucji postawy Polski wobec USA. Zostawienie Cimoszewicza i Szmajdzińskiego na ich urzędach umniejsza wiarygodność tych przemian. Aleksander Kwaśniewski obok Leszka Millera był motorem służalczości wobec Busha. On też zapowiedział z góry i spowodował zatrzymanie obu ministrów. Kwaśniewski już dojrzał do zmiany orientacji swego kraju na proeuropejską. Pragnie jednak stworzyć pozór, że ślepo popierając USA nie popełnił błędu, że polityki nie zmienia, lecz tylko lekko ją koryguje, że błędna i nieudolna była wyłącznie polityka wewnętrzna Millera. Temu właśnie służy, ze szkodą dla pozycji Polski w Europie, obstawienie proamerykańskiego Belki jeszcze Cimoszewiczem i Szmajdzińskim. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sra półgłówek Mam nadzieję, że zmobilizuje was kilka przykładów, które otrzymałem w odpowiedzi na apel z pierwszej edycji naszej gry. Sami oceńcie: PRODUKT KONSTYTUCJI POLSKIEJ – preambuła w drodze do Europy, DUMAS NAD PRYPECIĄ – wymawiać z akcentem kresowym, KONSTRUKCJA OBSERWOWANA – parlamentarna, od wspomnianego w poprzednim odcinku Jurasa, oraz ZAJĄC W DĄB Walter’s TV – CIS TO LIPA od Jacka z Rybnika (notabene mam nadzieję, że MICHA KILLERA nie okaże się pełna). A teraz trochę klasyki: KĘDY W MROKU PALIŁ PRZY WANNIE KRAJKA NA JANIE CUKROWA LIPA POLEC W BITCE MYTA PANIUSIA JEDYNA KOCHANKA BASZY PANNA RITA MÓJ TO HEBEL PASAŻ MAŁY JAMNIK Z PLEDEM CHODZENIE W PŁASZCZACH GRAJĄ U SIENI BERŁO KRÓLEWSKIE W TACZCE IMIONA WYGI FAJA W JARZE HANNA Z WUJEM UWAGA, PUCHACZ ROLUJE! RÓJ HEKTORA SMUTAS W KOLE MARZENIA WRACAJĄCEGO Z KINA KUPCZYĆ DRZEWEM SYPAĆ ROWY RÓWNO W GÓRZE CHUSTECZKA WUJA TWIERDZENIE PARZY JAM MĄDRA! Nagrodę przyznajemy panu Jackowi z Rybnika za całokształt, a szczególnie za SIEĆ MAKRO. Chyba nawet właściciele nie wiedzą, co czynią. Autor : Wójek Chłodek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A pan papież wiersze pisze O wielkim sukcesie poematu papieża „Tryptyk rzymski” donosi wydawnictwo Libreria Editrice Vaticana, które posiada prawa autorskie do tego wiekopomnego utworu. Z informacji podanych przez watykańskie wydawnictwo wynika jednak, że na geniuszu poetyckim J.P. 2 poznali się wyłącznie jego rodacy. Poemat został już przetłumaczony na pięć języków: włoski, angielski, francuski, niemiecki, hiszpański. W Polsce, kraju miłośników poezji, sprzedano 600 tys. egzemplarzy arcydzieła, we Włoszech – zaledwie 30 tys., a w Niemczech – tylko 12 tys. Ferie macane Komenda Powiatowa Policji w Krakowie prowadzi dochodzenie w sprawie katechety z gimnazjum w Skawinie podejrzanego o seksualne molestowanie uczennic. Do molestowania doszło w czasie zimowiska, które koło Poronina zorganizowała skawińska parafia. W nocy dzieci usłyszały płacz koleżanki. Dziewczynka opowiedziała wychowawcom, że katecheta tak obmacywał ją w łóżku, że płakać się chce. Męczennik odarty z immunitetu Prokurator generalny wnioskuje o cofnięcie immunitetu posłowi Witoldowi Tomczakowi – obrońcy wiary katolickiej – który w grudniu 2000 r. uszkodził w warszawskiej Zachęcie rzeźbę Maurizio Cattelana Dziewiąta Godzina, przedstawiającą postać papieża Jana Pawła 2 przygniecionego meteorytem. Rzeźba była ubezpieczona na 400 000 dolarów. Koszt naprawy dokonanej we Francji wyniósł 70 000 franków francuskich (około 40 tys. zł). Firma ubezpieczeniowa pokryła wydatki związane z renowacją uszkodzonego dzieła, po czym zażądała od Tomczaka zwrotu poniesionych wydatków. Poseł katolik odmówił. Wobec sprzeciwu przedstawiciele firmy złożyli wniosek do prokuratury o ściganie sprawcy uszkodzeń. W obronie Tomczaka do marszałka Borowskiego ślą listy mobilizowani przez proboszczów i Rydzyjko parafianie. Szykuje się parlamentarna debata, czy niszczenie rzeźb w galeriach jest wykonywaniem mandatu poselskiego. Będzie śmiech na całą Europę. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SUKA I ŻONA PREZYDENTA K. - Jola Umowa ta może gruntownie przemeblować polską scenę polityczną na całą dekadę. Jolanta Kwaśniewska wycofa się z wyścigu o warszawski ratusz, dzięki czemu praktycznie bezkonkurencyjnym faworytem zostanie Andrzej Olechowski. W zamian za to Olechowski zrezygnuje z ubiegania się o prezydenturę RP w 2005 r. otwierając drogę dla Joli. Na horyzoncie pojawia się koalicja SLD–PO. Porozumienie między rezydentem Pałacu Namiestnikowskiego a jego niedawnym rywalem w wyborach prezydenckich ma charakter poufny. Asumpt dały spontanicznie rodzące się pomysły wylansowania Jolanty Kwaśniewskiej w bezpośrednich wyborach na prezydenta Warszawy. Pierwsza Dama byłaby ratunkiem dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który nie ma atrakcyjnego kandydata i po rocznych rządach w Polsce byłby skazany na porażkę w stolicy w konfrontacji z Andrzejem Olechowskim i Lechem Kaczyńskim. Kwaśniewscy traktowali pomysły kandydowania Joli jako niezbyt poważne. Tymczasem w czasie wizyty w Watykanie prezydent zaskoczył dziennikarzy mówiąc zupełnie serio: „A czemu nie?”. Znalazł nawet głębsze tego uzasadnienie. Ludzie – jego zdaniem – mają dość partyjniactwa i chętnie poprą kandydata stroniącego od działalności czysto politycznej. Po powrocie do Warszawy rozpoczęto dyskretne sondowanie możliwości porozumienia z Andrzejem Olechowskim w sprawie podziału dwu prezydentur: warszawskiej do obsadzenia jesienią i krajowej do obsadzenia za cztery lata. Decydujący był etap kontaktów czysto prywatnych. Rozmawiali przyjaciele obu stron, przyjaciel domu państwa Kwaśniewskich multimilioner Zdzisław N. oraz stary druh Olechowskiego z czasów wspólnej służby gen. Gromosław Cz. Olechowski okazał się zainteresowany. Uznał, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Deal finalizowano w czasie intymnej kolacji w Pałacu. 14 marca w wypowiedzi udzielonej „Super Expressowi” prezydent Kwaśniewski stwierdził, że Jola nie wystartuje w wyścigu do ratusza. Wiewiórki buszujące w ogrodzie przy Pałacy Prezydenckim szepnęły nam, że SLD w ogóle nie wysunie atrakcyjnego kandydata (bo go nie ma) na prezydenta Warszawy. Olechowski, który już prowadzi w sondażach, zyskał pewność sukcesu. Gdyby doszło do drugiej tury wyborów (co przewiduje dyskutowana obecnie w komisji sejmowej ordynacja, ale SLD nie popiera już dwóch tur), SLD otwarcie poprze szefa PO. W trzy lata później Olechowski – pozostając prezydentem stolicy – nie podejmie rywalizacji z Jolą, co powinno pozostawić Pałac nadal we władaniu rodziny Kwaśniewskich. Podczas kolacji zastanawiano się tylko nad tym, jak pozyskać dla takiego porozumienia poparcie aktywu SLD i PO. Wręcz niemożliwa będzie aprobata SLD w stolicy, a jej szef Wieteska dysponuje sprawną maszynerią wyborczą. I gospodarz, i Olechowski z pewną ulgą uznali więc, że będą temu sprzyjać ostatnie wyniki sondażu opinii, w którym SLD odnotował znaczny spadek popularności, zaś PO – stagnację na poziomie niższym niż wynik wyborów. Wzrosły natomiast notowania wszystkich partii antyliberalnych i eurosceptycznych, nawet PSL. W tej sytuacji Miller, który związał swą przyszłość polityczną z wynikiem referendum w sprawie przystąpienia do UE, musi szukać jakiegoś porozumienia z jedyną jako tako proeuropejską PO. Ta z kolei coraz mniej ma do wygrania pozostając we wrogich stosunkach z PiS, LPR, Samoobroną i PSL. Może nawet urodzi się z wyborów w Warszawie nowy alians polityczny w skali ogólnopolskiej, który by w sposób naturalny podzielił scenę na euroentuzjastów (SLD i PO) oraz eurosceptyków. Najbardziej cieszy to Michnika. Zawsze marzył o sojuszu liberalnego SLD z Unią Wolności. PO wprawdzie to nie UW, ale na bezrybiu i rak ryba. L Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ciągnąc lagę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Usypiacz żab We Wrocławiu gościł Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta USA Jimmy’ego Cartera ds. bezpieczeństwa. Zorganizowano więc konferencję prasową. W ogrodzie botanicznym. Wiał wietrzyk, kumkały sobie żaby, prof. Brzeziński opowiadał o polityce międzynarodowej, a ogród zoologiczny pękał z zazdrości. Parapetówa u arcyksiężnej Samorząd Żywca zlecił zainstalowanie wzmocnionych krat w mieszkaniu księżnej Marii Krystyny Habsburg w miejscowym zamku i monitorowanie okolicy. Apartament arystokratki zaatakowali bowiem chuligani. Według relacji księżnej złoczyńcy podeszli nocą pod okna od strony zamkowego parku. Wyrwali parapety, usiłowali też sforsować drzwi. Maria Krystyna Habsburg powróciła do Żywca na stałe z Davos w Szwajcarii, gdzie mieszkała od 1960 r. Zamieszkała w zamkowym apartamencie, przygotowanym przez starostwo i magistrat. Jej relacja dowodzi, że zna świetnie polskie realia. Rodzimy, a zwłaszcza świeżego chowu, arystokrata bez wątpienia oskarżyłby o napad komunistów. D. J. Wolny wybór brukwi Na okładce numeru „Wprost” z 6 lipca wołami wydrukowano: 10 milionów Polaków wybiera wakacje w kraju. Reprezentację tych patriotów w ty-godniku stanowią m.in. gwiazdor filmowy Kondrat, aktor Deląg, marszałek Sejmu Borowski i jego zastępca Tusk, prezydent stolicy Kaczyński, poseł J.M. Rokita, prezes narodowego banku Balcerowicz, prof. Rosati od pieniędzy, Olechowski, Pazura, Młynarska itp. Można by napisać, że np. 35 milionów Polaków wybiera kartofle zamiast kawioru, a też wolą oni Fiacika zamiast Mercedesa i blokowisko zamiast willi, własną żonę zamiast Edyty Górniak i własną li tylko rękę zamiast agencji towarzyskiej. Wszystko z wolnego wyboru dokonywanego śladem jakiegoś oryginała z elity. J. U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czego Piwnik nie doczeka Jak wolno mielą w Polsce młyny sprawiedliwości, gdy jego klientami stają się osoby ustosunkowane, na przykładzie Janusza Lewandowskiego nawet ślepiec zobaczy. Barbara Piwnik zapewniła wkurwiony polski narodek, że złodziejstwa, szwindle i prywata, których dopuścili się nominaci AWS w spółkach skarbu państwa, nie pozostaną bezkarne. Z kolei prokurator krajowy Karol Napierski dodatkowo przyrzekł, że oprócz już wszczętych 14 postępowań prokuratorzy przyjrzą się 8 pozostałym spółkom z tzw. listy 22. Nie znaczy to, iż menedżerowie odpowiedzialni za niegospodarność i przekręty rychło trafią za kratki. Odpowiedzialność za popełnione czyny rozmyje się w toku prawniczych sporów. Taką prognozę można zasadnie postawić na przykładzie Janusza Lewandowskiego, posła Platformy Obywatelskiej. Na początku lat 90. Janusz Lewandowski, ówczesny minister przekształceń własnościowych, wbrew opinii własnego departamentu prawnego, sprzedał dwóm krakowskim biznesmenom państwową firmę „Techma” za cenę niższą od oferowanej przez austriackiego biznesmena Andrzeja Celarego. Prokuratura dopatrzyła się też, iż Lewandowski przy tej transakcji dopuścił się poświadczenia nieprawdy antydatując jeden z dokumentów oraz jeszcze innego czynu zabronionego. Po pięciu latach od tych zdarzeń krakowska prokuratura sporządziła akt oskarżenia. Sprawa do dziś – a więc po dziesięciu latach – pozostaje nie osądzona. Kilka dni temu krakowski sąd – na wniosek oskarżonego Lewandowskiego – po raz trzeci zwrócił sprawę prokuraturze, domagając się nowego aktu oskarżenia. * * * Prokurator krajowy Karol Napierski, który ostatnio przyobiecał energicznie ścigać aferzystów mianowanych na stanowiska przez AWS, zaledwie miesiąc wcześniej poinformował sejmową Komisję Sprawiedliwości o stanie spraw na 1 stycznia 2002 r. – 1446 postępowań w prokuraturach ciągnęło się od roku do dwóch lat, a 964 trwają już ponad dwa lata (pismo: PR III 970/7/02). Kodeks postępowania karnego nakazuje, aby śledztwo prokuratorskie było ukończone w czasie 3 miesięcy (art. 309 par. 2). Dopuszcza wprawdzie możliwość jego przedłużenia, ale w praktyce wyjątek stał się normą. Mało które śledztwo trwa krócej niż pół roku. Zdarza się i tak, że prokurator w czasie 3 miesięcy zdąży tylko raz przesłuchać podejrzanego, nawet jeśli ten jest osadzony w areszcie. Z reguły sporządzenie ekspertyzy na potrzeby śledztwa toczącego się w skomplikowanych sprawach gospodarczych trwa dłużej niż pół roku. Na przykład prokuratura katowicka czekała dwa lata na ekspertyzę opłacalności kupna złóż miedzi i kobaltu w Kongo. Po kolejnych dwóch latach okazało się, że biegli z Centrum Ekspertyz Ekonomicznych Akademii Ekonomicznej w Poznaniu popełnili błędy. W ogóle sprawy miedzi obrazują niemrawość aparatu ścigania. Śledztwo, o którym mowa, dotyczy transakcji zawartej przed 5 laty, jeszcze przez prezesa KGHM Stanisława Siewierskiego. Tymczasem w 2000 r. Marian Krzemiński, solidarnościowy prezes podpisał następną umowę, pilotowaną przez Mirosława Kaszę, bliskiego współpracownika Mariana Krzaklewskiego. Ta druga umowa – na kwotę 1,5 mln USD – również dotyczyła eksploatacji kongijskich złóż miedzi i została podpisana z polską prywatną spółką o kapitale zakładowym 5 tys. zł. Kombinat zabulił półtora miliona zielonych, ale koncesji w Kongo nie dostał. Tak więc zanim jeszcze prokuratura zdołała się uporać z rozwikłaniem okoliczności zawarcia pierwszej, budzącej podejrzenia transakcji, już musiała wszcząć postępowanie w sprawie kolejnej umowy kongijskiej zawartej przez następny zarząd KGHM. Trudno mieć nadzieję, że jeszcze pod nadzorem Piwnik zakończą się śledztwa i postępowania sprawdzające, jakie ostatnio prokuratura wszczęła w kilku innych sprawach z doniesienia Stanisława Speczika, obecnego prezesa kombinatu, mianowanego już przez ministra Kaczmarka. * * * Żółwie tempo wielu śledztw ma na ogół przyczynę nie w lenistwie, lecz w nawale spraw przytłaczających prokuratorów. W warszawskiej Prokuraturze Okręgowej i 12 stołecznych Prokuraturach Rejonowych ściga przestępców 450 prokuratorów. W 2000 r. załatwili oni łącznie ok. 178 tys. spraw (jednocześnie napłynęło mniej więcej tyle samo nowych). Na jednego warszawskiego prokuratora wypadało statystycznie biorąc ok. 395 spraw zakończonych, czyli więcej niż dni w roku. Prokuratury są mimo wszystko ogniwami sprawniejszymi od sądów, w których na wyznaczenie terminu rozprawy czeka się miesiącami. W warszawskich sądach na rozpoznanie czeka ok. 16 tys. spraw karnych, z czego ok. 200 jest zagrożonych przedawnieniem. W 2000 r. sądy umorzyły 601 spraw z powodu upływu karalności (przedawnienia). Jeśli podejrzany nie siedzi w areszcie, czas oczekiwania na wyznaczenie pierwszej rozprawy w wydziale karnym warszawskiego sądu okręgowego może wynieść nawet 18 miesięcy. Sprawy będące już na wokandzie toczą się ślamazarnie. W Najjaśniejszej postępowanie sądowe trwa przeciętnie prawie 7 miesięcy. (W sądach rejonowych rozpatrujących sprawy mniejszej wagi postępowanie w sprawach karnych trwa statystycznie 5,5 miesiąca, czyli czterokrotnie dłużej niż na początku lat 90.). We Francji średni czas trwania procesu wynosi ok. 6 tygodni. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w czasie najbliższych 3,5 lat nie zapadnie ani jeden prawomocny wyrok w sprawach zasygnalizowanych w raporcie opracowanym na polecenie premiera Millera. Większość łajdactw bulwersujących opinię publiczną, których sprawcami byli ludzie mianowani przez AWS na kierownicze stanowiska w firmach państwowych, przed upływem kadencji tego parlamentu nie zostanie nawet osądzona. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jolka, Jolka pamiętaj O czym kandydatka Kwaśniewska wiedzieć powinna. Obecna Pierwsza Dama zapowiedziała, że będzie najlepiej przygotowanym kandydatem (kandydatką?) do prezydenckiego wyścigu za dwa lata. Powiadają, że odpowiedni sztab wyborczy już pracuje, są specjaliści od piaru, ustawiacze głosu i gestu, doradcy świeccy i duchowni. Zamówiono niezbędne ekspertyzy. Ze swej strony doradzamy sporządzenie odpowiedniego samouczka historycznego o rządzących kobietach. Najwięcej pań, głównie córek, wspięło się na tron drogą dziedziczną. Nie zawsze była ona łatwa. Pierwszeństwo zastrzegano bowiem dla panów. Panie musiał wspomóc przypadek lub zbrodnia. Obie brytyjskie Elżbiety (XVII i XX w.), a także słynna Wiktoria (XIX w.) panowały z braku męskich pretendentów. Niektóre ryzykantki ułatwiały sobie sytuację radykalnie pozbywając się konkurentów. Rosyjska Katarzyna II zwana Wielką (XVIII w.) wysłała mężusia w zaświaty; był zresztą pijaczyną i awanturnikiem. Dziedziczenie władzy w naszych czasach nie wymaga jednak koniecznie monarchii. Daje się to załatwić także w republice. Indiami przez parę pokoleń rządziła dynastia Nehru, w Sri Lance dynastia Bandaranaike, w Indonezji po dłuższej przerwie wraca do władzy rodzina „ojca narodu” Sukarno. Nawet w Stanach Zjednoczonych mieliśmy Busha ojca, a po 8 latach przerwy dostaliśmy Busha syna, co prawda niezbyt udanego. Wśród dziedziczących kobiet przeważają wdowy i sieroty. Najłatwiej zająć miejsce po zmarłym mężu lub tatusiu (np. Indira Gandhi po Jawaharlalu Nehru). Szczególnie dobre perspektywy otwierają się, jeśli mąż polegnie na wojnie lub zginie w zamachu. Tym sposobem zdobyła władzę w Sri Lance pani Sirimavo Bandaranaike. Na taki luksus pani Jolanta na razie liczyć nie może. Aleksander Wszystkich Polaków ma się dobrze, na wojnę osobiście się nie wybiera, nie słychać też, aby ktoś dybał na jego życie. Pretendentkom do władzy zawsze pomagało demonstrowanie nieco męskiej osobowości. Najsłynniejsza władczyni starożytnego Egiptu, faraon Hatszepsut (XVIII dynastia) rządziła jako mężczyzna. Nawet jej wizerunki i posągi nosiły brodę. Podobnie Joanna, jedyna papieżyca (VIII w.), skutecznie udawała mnicha. Dopiero ciąża ją zdradziła. Ale były też przypadki nie tak skrajne, choć użyteczne. Nasza Jadwiga (ta od Jagiełły) koronowana została królem, a nie królową. Podobnie nieco od niej późniejsza Krystyna szwedzka. Dziewica zwana Orleańską nosiła się z męska, co miał jej za złe Kościół, dziś na szczęście znacznie bardziej liberalny. Wspomniana Katarzyna II, caryca, też dopóki władzy mocno nie ujęła w ręce, często paradowała w oficerskim mundurze. Zamiłowanie do oficerów zachowała i później. Można zatem obecnej Pierwszej Damie ostrożnie doradzić stopniowe przestawianie się na bardziej męski styl. Wskazana byłaby wizyta (koniecznie samodzielna!) w korpusie ekspedycyjno-okupacyjnym w Iraku, oczywiście w twarzowym pustynnym stroju polowym. I strzelanie z działa. Zwracamy też uwagę pani Jolanty, że patronowanie dobroczynnym balom i fundacjom dobrze służy jedynie małżonkom głów państw. Niezależnie od płci. Brytyjski książę małżonek też tym się głównie zajmuje. Od władczyni oczekuje się już twardszej ręki. W modzie są „żelazne damy”, wszystko jedno, jak wyniesione do władzy. Czy dziedzicznie – jak Indira Gandhi lub Sirimavo Bandaranaike – czy też z wyboru – jak Margaret Thatcher. Każda z tych pań trzymała władzę w ręku mocniej niż wielu mężczyzn. Za to niejaka Izabela Peron, wykreowana na prezydent Argentyny staraniem schorowanego męża, po jego śmierci okazała się zbyt kobieca i łagodna. Długo nie porządziła. Wskazane byłoby zatem, aby pani Jolanta Kwaśniewska zawczasu pokazała pazurki, a może i całą pięść. Powinna dobrać faworytów, którzy tylko jej będą zawdzięczać kariery. Mężowski zaś dwór wysłać na zasłużone emerytury. Doświadczenie pani Thatcher podpowiada też, że małżonka lepiej od władzy trzymać na dystans. Inaczej będą mówić, że jest figurantem męża. Co innego wdowa – ta może nawet codziennie do nieboszczyka zanosić modły i wynosić go pod niebiosa. Bardzo korzystnie dla pretendentki do władzy jawić się w oczach opinii niewinnie skrzywdzoną, a zdolną swój krzyż nieść z godnością i bez skargi. Monika Lewinsky wielce, choć niechcący, pomogła pani Hillary Clinton w zrobieniu kariery politycznej po wyprowadzce z Białego Domu. Kto wie, czy za pięć lat tam nie wróci – już jako pierwsza w dziejach pani prezydent Stanów Zjednoczonych. Z okazji zabaw małżonka pani Hilary zyskała sporo współczucia u kobiet, a także uznania u mężczyzn za to, że nie rozczulała się nad sobą. A wszyscy razem przekonali się, że jest od męża naprawdę niezależna. Jeszcze nie za późno, aby coś w tym stylu zainscenizować w naszym Wielkim Pałacu. Ostatecznie da się znaleźć odpowiednio chętną asystentkę, choć szkoda, że nie da się już odgrzać Anastazji Potockiej. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spadł w górę Komisarz Leszek Ślesiński awansował, bo się nie nadawał. Jak to możliwe komendancie główny Kowalczyku?! Do maja 2000 r. był zaledwie komendantem komisariatu na warszawskich Bielanach. Przestał nim być po kontroli przeprowadzonej w tej jednostce przez Komendę Główną Policji. Dlaczego wszczęto kontrolę, a Ślesiński tak szybko przestał szefować komisariatowi – nie sposób się dowiedzieć. Tajemnica. W rozmowie telefonicznej z wysokim funkcjonariuszem KGP usłyszeliśmy tylko, że ówczesny komendant stołecznej policji Antoni Kowalczyk odsunął Ślesińskiego, bo ten nie podołał wymaganiom, jakie nakładało nań kierownicze stanowisko. W oficjalnej odpowiedzi pisemnej nadesłanej przez Wydział Prasowy KGP uzupełniono, że powodem tego odsunięcia był brak satysfakcjonujących kierownictwo KSP osiągnięć organizacyjno-menedżerskich. Negatywnie oceniony i odsunięty od pełnienia obowiązków komendanta zwykłego komisariatu Ślesiński... trafił do Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Tu w krótkim czasie awan-sował na zastępcę naczelnika Wydziału I. W lutym 2002 r. Leszek Ślesiński poszedł jeszcze wyżej i objął stołek naczelnika Wydziału II tegoż Biura. Biuro Spraw Wewnętrznych zostało powołane do wykrywania przestępstw popełnianych przez policjantów i pracowników policji. Jeśli Ślesiński nie nadawał się na dowódcę byle komisariatu, to jak się może nadawać na nadzorcę wszystkich komisariatów w Polsce? Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polka terminatorka Kobieto! Przed kursem samoobrony wiesz, że nie umiesz się bić. A po kursie? Nadal nie umiesz, tylko już o tym nie wiesz. Pani Zofia B. (nazwisko znane redakcji) wracała wieczorem do domu. Kobieta mieszka na peryferiach Wrocławia, w menelsko-slumsowej dzielnicy Brochów, gdzie diabeł zdawkowo mówi „dobranoc” i zawraca w spokojniejsze rejony. Pani Zofia jednak nie wymiękała. Nawet nie przyspieszyła kroku, co zwykła była czynić do niedawna, a tętno miała miarowe i spokojne. Kiedy obudziła się na szpitalnym łóżku kilka godzin później, puls zdążył wrócić do normy. Stan pani Zofii przed i po obudzeniu różnił się jedynie drugorzędnymi szczegółami: złamaną przegrodą nosową, brakiem dwóch zębów (prawe jedynka i dwójka) w górnej szczęce, pękniętym żeberkiem i rozległymi zasinieniami oraz otarciami naskórka w kilku miejscach cielesnej powłoki. Należy dodać, że to nie koniec przykrości, nasza bohaterka stała się bowiem lżejsza o reklamówkę z zakupami, a także torebkę, w której znajdował się portfel z dokumentami i szmalem. Pani Zofia jest ofiarą akcji zainicjowanej kilka miesięcy temu przez Komendę Główną Policji. Gdzieś tam w centrali ktoś umyślił sobie, żeby w ramach prewencji kryminalnej w całej Pomrocznej organizować kursy samoobrony dla Polek. Po takim kursie – skonstatowali pomysłodawcy – każda przeszkolona obywatelka albo znokautuje sprawcę napaści, dzięki czemu wyręczy stróżów prawa, albo przynajmniej ciężko bandziora przestraszy, przez co zmusi jego spaczony umysł do zastanowienia się i zejścia z drogi występku. Kursy trwają dwa–trzy tygodnie (i to niecodziennie), po czym uczestniczki otrzymują dyplom. Niestety, pani Zofia nie zdążyła pomachać papierem przed oczami atakującego ją żula. Ten nieświadom, z kim ma do czynienia, dwoma cepami w twarz i kilkoma kopami zniweczył prewencyjną rolę, którą obywatelkę B. obarczyła policja. Nie zmienia to faktu, że w policyjnych statystykach w rubryce „prewencja” co miesiąc w licznych wojewódzkich, powiatowych i miejskich komendach policji odhacza się kolejny sukces. Rosną zastępy Polek przeszkolonych w samoobronie. Finansowane głównie ze środków samorządowych kursy prowadzą najczęściej policyjni instruktorzy. Dzięki temu stale niedofinansowana policja otrzymuje dodatkowy zastrzyk forsy. – Na kursy przychodzą najczęściej kobiety w tzw. wieku przedbalzakowskim – mówi oficer Wojewódzkiej Komendy Policji we Wrocławiu – o sprawności ruchowej słonia morskiego, tuszy hipopotama i szybkości leniwca. Przez czas trwania szkolenia nie są nawet w stanie doprowadzić aparatu mięśniowo-stawowego do minimum sprawności. Każdy upadek na matę to dla nich traumatyczne przeżycie. Przeciętne kursantki na pewno nie należą do grupy tzw. podwyższonego ryzyka, czyli szczególnego narażenia na napaść. Wieczorami siedzą przed telewizorem albo pichcą małżonkom jedzonko, nie szaleją w drogich lokalach lub na dyskotekach, a ich aparycja chroni je przed ryzykiem zgwałcenia. Młode, atrakcyjne siksy nie mają czasu i chęci, aby uczestniczyć w kursach, bogate bizneswomen same zaś potrafią zadbać o swoje bezpieczeństwo. – Udowodniono, że przyswojenie kilku podstawowych technik samoobrony przez średnio sprawnego człowieka wymaga powtórzenia sekwencji ruchu średnio pięć tysięcy razy – stwierdza Jerzy Sapiela, intruktor, posiadacz stopnia 4 dan w japońskim stylu walki aikido. – Jeśli przyjąć, że w trakcie treningu ćwiczy się trzycztery techniki powtarzane po sto razy każda, to oznacza, że adept musi ostro trenować przez rok, żeby wykształcić w sobie podstawowe bezwarunkowe odruchy obronne. – Trzeba dodać, że nawet trenujący wyczynowo zawodnicy nie zawsze dają sobie radę podczas ulicznych napaści – dodaje Rafał Dudek, 2 dan w karate shotokan – ponieważ nie są w stanie przestawić się z mentalności sportowca w mentalność osoby, która musi walczyć o życie. Wystarczy też przerwa w treningach, żeby sprawność ruchowa, refleks i odporność psychiczna uległy osłabieniu. – Stres towarzyszący realnej agresji zmniejsza psychofizyczne możliwości nawet o 90 procent – komentuje Krzysztof K., były oficer kompanii antyterrorystycznej – dlatego szkolenie osób, które mogą być zmuszone do realnej walki, musi trwać długo i przewidywać wszystkie formy ataku. Wytworzenie odporności psychicznej jest równie ważne, jak sprawność fizyczna. Obecnie mamy do czynienia z narastającą determinacją i agresją przestępców. Ich celem jest przeprowadzenie błyskawicznego, brutalnego ataku, którego efektem ma być całkowite złamanie psychiki ofiary. Najlepszym przykładem jest izraelski system samoobrony Krafmaga. Najpierw do kom-puterowej bazy danych wrzucono tysiące przykładów ulicznych napaści na kobiety z kilku lat, później wyselekcjonowano najczęściej występujące formy ataku, następnie opracowano system najprostszych technik obronnych, który nauczany jest przez instruktorów komandosów. W USA takie policyjne szkolenia kończą się ulicznym testem; wynajęci przedstawiciele półświatka w mieście realnie atakują uczestniczki kursu. Jeśli któraś nie obroni się lub nie zdąży uciec, tylko robi w majtki, wraca do sali ćwiczeń. Panienki, narzeczone i mężatki, którym dane było uczestniczyć w policyjnych kursach samoobrony, oraz te obywatelki Pomrocznej, które dopiero przymierzają się do szkolenia – nie martwcie się przedwcześnie. Policyjni fachmani zadbali o wszystko. Najpierw odbywają się pogadanki o tym, jak dobrze jest poczuć się pewną siebie. Pogadankom towarzyszą pokazy, np. we Wrocławiu słynny judoka, gladiator i działacz Samoobrony w jednym Rafał Kubacki demonstrował, że nawet jego 120 kilo żywej wagi jest w stanie sprowadzić do parteru krucha, lecz wyszkolona panienka. Później odbywał się właściwy kurs. Jeśli któraś z uczestniczek, tak jak pani Zofia, miała pecha i życie brutalnie zweryfikowało jej wiarę w siebie, następował etap trzeci. Policyjny psycholog pomagał jej dojść do siebie. W końcu może zapisać się na następny kurs. Najważniejsza jest prewencja. Tyle że dla policji. Uczciwe policje radzą oddawać napastnikom wszystko bez bicia. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jełopy Europy Nie rządźmy się sami, na miłość boską! Walka rządu polskiego – popieranego gremialnie przez media – z projektem europejskiej konstytucji zgłoszonym przez Konwent pod przewodnictwem Valery’ego Giscarda d’ Estainga jest niedorzeczna. Sprzeczna też z polskimi interesami. I nie chodzi tu tylko o tzw. Invocatio Dei, czyli odwoływanie się przez Polskę w preambule do Boga lub tradycji chrześcijańskiej. Główny polski sprzeciw dotyczy systemu głosowania w organach unijnych. Giscard proponuje, w miejsce przyjętego w Nicei systemu tzw. głosów ważonych, podejmowanie decyzji większością państw reprezentującą co najmniej 60 proc. ludności Unii. System nicejski dawał Polsce prawie tyle głosów co Niemcom, Francji czy Wielkiej Brytanii. Każdy z tych krajów jest znacznie od Polski ludniejszy i wnosi wielokrotnie więcej do unijnego bud-żetu. Giscard zaproponował system sprawiedliwszy. Obstając przy Nicei Polska nie ma szans. Ważniejsze wszak, że obrona Nicei, gdyby się powiodła, nie leżałaby w naszym interesie. Polska – jak świadczy historia wszystkich rządów od Mazowieckiego do Millera i od Balcerowicza do Kołodki – jest rządzona fatalnie. Niemcy, Francja i Wielka Brytania radzą sobie znacznie lepiej, zwłaszcza z gospodarką, a tej właśnie sfery ma dotyczyć głosowanie większością. Polityka zagraniczna, obrona i prawa człowieka nadal będą wymagały decyzji jednomyślnych. Polsce, zwłaszcza w sprawach gospodarczych, bardzo przydałaby się kuratela mądrzejszych. Unia taką kuratelę obiecuje. W nadziei na to wielu obywateli pofatygowało się do referendalnych urn mimo ich zniesmaczenia domorosłymi politykami. Również w sprawach zagranicznych Polska mogłaby na opiece mądrzejszych skorzystać i na przykład nie pchać się do Iraku na okupanta. Ale na razie trzeba poprzestać na gospodarce. To, że w zarządzie wspólną unijną gospodarką najwięcej do powiedzenia będą miały Niemcy, Francja i Wielka Brytania, wyjdzie na dobre wszystkim. Również Polsce. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na szczurach i Polakach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hej, hej komendancie! Polak żyje jak Amerykaniec. Konkretnie pan komendant Polak. Komendant Polak rządzi stalowowolską policją od 12 lat. Zakładał NSZZ Policjantów. Z senatorem Kozłowskim i abepe Frankowskim weryfikował pracowników milicji i SB. Grzmiał, że jego poprzednik komendant komuch stosuje nepotyzm zatrudniając w milicji żonę. Polak głosił, że zrobi porządek, zatem zrobiono go komendantem. Na osobistą sekretarkę wziął swoją ślubną Marzenę. Ślubna miała podstawowe wykształcenie, ale robiąc w policji dorobiła średnie na "tajnych kompletach" w Rozwadowie, czyli w takiej szkółce, gdzie niegdyś podnosili swe kwalifikacje milicjanci. Polak docenił wysiłki edukacyjne żony – dostawała i dostaje wysokie nagrody pieniężne. W komendzie brakowało szmalu na wszystko, ale komendant wydał polecenie byłej głównej księgowej, aby szmal na nagrodę dla jego małżonki wykopała choćby spod ziemi. Wykopała. Żona Polaka się nie przepracowuje. Często bywa na zwolnieniach. Choroby chyba szybciej z niej wyłażą w cieplejszych klimatach, np. na Węgrzech. W zeszłym roku w lipcu pani komendantowa będąc na zwolnieniu pojechała razem z małżonkiem na wczasy. Gdy zaś zwykły pies trafi na zwolnienielekarskie, boi się dupska ruszyć z domu, bo a nuż wpadnie doń z wizytą "koleżeńską" przełożony razem z policyjną komisją. Komendant żyje dobrze z miejscowym klerem. Swoim zastępcą ds. prewencji kryminalnej zrobił Lucjana Maczkow-skiego. Koleś od dziecka wychowywał się na plebanii św. Trójcy, gdzie mama była kucharką. Polak nie zawracał sobie głowy tym, że w momencie awansu Maczkowski nie spełniał wymaganych kryteriów. Pracował zaledwie 5 lat, błyskawicznie awansował z roboty w dochodzeniówce na naczelnika prewencji, a stąd na stołek wicekomendanta. 5 kwietnia 1994 r. zmarła wdowa po byłym komendancie milicji w Stalowej Woli. Zostawiła eleganckie, duże mieszkanie służbowe. 6 kwietnia komisja mieszkaniowa przydzieliła tę chałupę komendantowi z naruszeniem zasad. Przepisy jasno precyzowały, komu się takie mieszkanie należy. Polakowi się nie należało. Informacja o wolnym lokalu nie pojawiła się np. na tablicy informacyjnej. O to samo mieszkanie starał się jeden z oficerów, posiadacz gromadki dzieci i chorej żony. Mamy w łapach kwit, na którym komendant Polak napisał 8 kwietnia komisja mieszkaniowa – do załatwienia – czyli, że daje chłopu to mieszkanie. Żeby pięknie wyglądało w dokumentach służbowych. Ostatnio w miejscowej gazecie "Sztafeta" Polak ogłosił: sprzedam mieszkanie – cena 190 tys. zł. To samo, które kiedyś dostał jako służbowe i następnie wykupił za grosze. Gliniarzy tak wkurwiały działania bossa, że słali anonimy, gdzie popadło. Prokuratura w Stalowej Woli odmówiła podjęcia śledztwa w tej sprawie. Może dlatego, że żona szefa prokuratury dorabiała w komendzie jako radca prawny. Sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa i przekazała ją do Jasła. Tam ustalono, że Polak mieszkanie przejął i jednocześnie podpisał kwit o przydziale lokalu zwykłemu glinie, czyli złamał prawo. Prokuratura ustaliła, że faktycznie tak było. I co? Ano nic. Ostatnio komendant nabył auto Dodge Grand Caravan. Diler chciał za nie 55 tys. zł. Komendant jest widać dobrym negocjatorem, bo dostał upust – 20 tys. zł. Polak jeździł sobie spokojnie amerykańską furą, ale coś mu się tłukło pod maską. Olał to. Okazało się, że padł silnik. Polak ma już taki fart w życiu, że diler wymienił mu silnik o wartości 6,5 tys. zł całkiem za frajer. Lekko tylko zgrzytając zębami, bo auto gwarancji nie miało. Sprawa skandalicznego upustu dla Polaka była przedmiotem zainteresowania inspektoratu KWP w Rzeszowie. Kontrola wyglądała tak: do salonu wszedł koleś, przedstawił się i przy klientach oraz pracownikach zadał właścicielowi pytanie: Czy komendant nabył auto po zaniżonej cenie? Diler opuścił koparę z wrażenia, ale odparł, że w ten sposób nie będzie rozmawiał. Kontroler się obraził i wyszedł. Ciekawi jesteśmy, co jaśnie pan inspektor napisał na ten temat w notatce służbowej? Nasze wiewióry donoszą – podał, że wszystko z autem Polaka jest OK, a tylko diler mrukowaty jakiś. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kulczyk pod klucz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wymiśkowani wozacy Firmę Hartwig z Katowic państwo chce sprzedać za kilka razy mniej, niż wynosi jej roczny zysk. Niby Hartwig jeszcze się nieźle trzyma, a już urządzono jej stypę. Odbyła się w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Było na niej troje senatorów RP, przedstawiciel rządu w randze podsekretarza stanu, wicemarszałek województwa śląskiego, główny inspektor transportu drogowego, dyrektor Izby Celnej w Rzepinie i wielu innych notabli. Goście zostali zrobieni w trąbę. Utrzymywano ich w przekonaniu, że uczestniczą w przyjęciu urodzinowym. Ściślej, w 145. rocznicy założenia znanego przedsiębiorstwa spedycyjnego Carl Hartwig. Senator Bogusław Mąsior w swej nieświadomości palnął gafę mówiąc o Karliku, że jest polskim dobrem narodowym. Wszyscy klaskali. Wojciech Frank, były poseł AWS, może by wyśmiał owację, gdyby nie pominięto go na liście gości. Co dziwne. Jest on bowiem związany z Grupą Kapitałową JAS-FBG, której Ministerstwo Skarbu planuje opylić C. Hartwig Katowice. Zresztą nie jedyna to dziwna sprawa w tej historii. Początek był w 1858 r., kiedy to poznaniak Carl Hartwig zarejestrował garbarnię. Już wkrótce zauważył, że zamiast garbować skóry bardziej mu się opłaca wozić je do klientów. Nie tylko skóry zresztą. Konne wozy Hartwiga wkrótce jeździły po całych Prusach. Gdy w 1919 r. na mapie Europy pojawiła się Polska, C. Hartwig była największą firmą spedycyjną w kraju. Władze przedwojennej, kapitalistycznej Polski dogadały się z właścicielem w sprawie odkupienia przedsiębiorstwa. Na zlecenie rządu Bank Spółek Zarobkowych z Poznania sfinansował nacjonalizację firmy. W chwili wybuchu II wojny światowej C. Hartwig była potęgą spedycyjną na skalę europejską. W 1941 r. hitlerowcy zlikwidowali firmę, ale już 15 maja 1945 r. C. Hartwig wznowiła działalność. W PRL znowu była gigantem, który miał swoje spółki-córki w Londynie, Paryżu, Antwerpii, Nowym Jorku i Kolonii, wiele zagranicznych oddziałów i ekspozytur. Gdy zmienił się ustrój na lepszy i bardziej wydajny, pod nazwą C. Hartwig działało pięć państwowych przedsiębiorstw spedycyjnych. Trzy niewielkie (w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie) obsługiwały transport morski. W Katowicach i w Warszawie miały siedzibę giganty. Nad Odrą miodzio C. Hartwig Warszawa nękały kłopoty. Sieć swoich przedstawicielstw firma miała głównie na granicy wschodniej. Raz dostawała łupnia od prawicowych rządów, które jak mogły, tak zniechęcały Rosjan do handlu z polskimi firmami. Innym razem od własnych prezesów, których zmieniano jak rękawiczki. C. Hartwig Katowice miała się w tym czasie doskonale. Specjalizowała się w przesyłaniu towarów koleją. Kolejnym fantastycznym źródłem dochodów były agencje celne, które działały na każdym przejściu granicznym z Niemcami i Czechami, na niektórych przejściach granicznych ze Słowacją i dawnym Związkiem Radzieckim. Agencje celne C. Hartwig Katowice rozmieszczono również na lotniskach międzynarodowych w Krakowie i Katowicach. Do tego dodajmy jeszcze magazyny w różnych częściach kraju, bazy transportowe, ciężarówki i naczepy. C. Hartwig Katowice była prawdziwą potęgą. W czasach, w których inne polskie przedsiębiorstwa dołowały albo bankrutowały, to przedsiębiorstwo osiągało zyski. Mimo że było państwowe. Wszystko, co dobre, kiedyś się jednak kończy. A jak samo nie chce się skończyć, to się je dorzyna. Prawicowy rząd stworzony przez koalicję AWS i UW postanowił odpaństwowić firmę. Niby nie było takiej potrzeby, bo sumiennie płaciła podatki, wpłacała składki ZUS i nie zalegała z pensjami dla pracowników, nie stanowiła więc żadnego obciążenia dla skarbu państwa. Co rząd postanowił sprzedać, to pracownicy i ich prezesi postanowili kupić. Zarejestrowali spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością o nazwie... C. Hartwig Katowice. Jedynym jej celem był udział w przetargu na zakup C. Hartwig Katowice. Spółka pracow-nicza zgromadziła około 2,5 mln zł. Spokojnie więc mogła wystąpić o kredyt na zakup firmy. Czemu tego nie robiła? Ktoś nam szepnął do ucha, że już wówczas próbowano wymiśkować hartwigowskich roboli. W jednym z pism podpisanych przez obecnego prezesa Henryka Kloskę przeczytaliśmy, że prezes Kloska prosi kierownictwo spółki pracowniczej (czytaj – żąda od swoich podwładnych), by ta nie podejmowała działalności zbieżnej z działalnością naszej Spółki. Czyli by nie robiła tego, na czym hartwigowcy się znali. I kazał wstrzymać rozpoczęte już przygotowania do tego, by część usług przekazać spółce pracowniczej. Dokopać robolom Gdy rządzić zaczęła lewica, hartwigowskie robole cieszyły się, że nastały dla nich dobre czasy. Byli w błędzie. Miśkowanie zaczęło się na dobre. W marcu 2002 r. Ministerstwo Skarbu ogłosiło wreszcie przetarg na zakup udziałów C. Hartwig Katowice. Do boju chciała stanąć również spółka pracownicza, ale ministerstwo z sobie tylko wiadomych powodów sprzeciwiło się. Dopiero po wizycie przedstawicieli załogi w resorcie pozwolono jej wpłacić 888 tys. zł wadium. Formalnie została więc dopuszczona do przetargu, ale zaraz odpadła. Warunki, jakie zaproponowała, okazały się nieatrakcyjne w porównaniu z ofertami wiążącymi innych potencjalnych inwestorów. Ostatecznie najlepszym „potencjalnym inwestorem” została grupa kapitałowa JAS-FBG. Dlaczego? Ministerstwo Skarbu nie chciało mi tego ujawnić. Tak samo, jak nie odpowiedziało, czy resort skarbu sprawdził, jaka jest sytuacja JAS-FBG. Czy grupa ta rozlicza się w terminie z partnerami, czy nie ma długów i ile obiecała zapłacić za C. Hartwig Katowice? Zamiast tego przesłano mi rankingi przedsiębiorstw opublikowane przez „Rzeczpospolitą”. JAS-FBG to grupa kapitałowa, której głównymi akcjonariuszami są dwaj mieszkańcy Pawłowic, niewielkiej mieściny leżącej obok Jastrzębia Zdroju. Jastrzębie Zdrój to miasto, w którym szarą eminencją jest Wojciech Frank, były prezydent i były wiceprezydent miasta, były poseł AWS, obecny przewodniczący Rady Miasta, obecny dyrektor ds. inwestycji i członek zarządu firmy Transbud Katowice. Transbud Katowice to firma kupiona przez JAS-FBG wtedy, gdy u władzy była AWS, a dyrektor ds. inwestycji Frank był jeszcze posłem Frankiem. Wszystko to są oczywiście przypadkowe zbiegi okoliczności. W połowie sierpnia zeszłego roku spółka JAS-FBG jako jedyna została zaproszona przez ministra skarbu do negocjacji z przedstawicielami załogi C. Hartwig Katowice na temat pakietu socjalnego. Co prawda jeszcze przed przetargiem rządowa Agencja Prywatyzacji wysmażyła pismo, że ten pakiet trzeba wynegocjować, ale jak wiadomo papier jest po to, by sobie nim tyłek podcierać. Pismo stwierdzało (w skrócie), iż w przypadku spółek o dobrej kondycji finansowej oferent musi przystać na minimalny pakiet socjalny. To znaczy: gwarancje zatrudnienia dla całej załogi na 24 miesiące, podwyżkę odzwierciedlającą wzrost inflacji, przestrzeganie ustaleń układu zbiorowego obowiązującego przed prywatyzacją. Na zieloną trawkę Pakiet socjalny nie został wynego-cjowany, gdyż JAS-FBG gwarantowała zatrudnienie tylko połowie załogi C. Hartwig Katowice. Jakieś 300 osób miało pójść na zieloną trawkę. I co się stało? Nic. Ministerstwo Skarbu ogłosiło, że pakiet socjalny został z inwestorem uzgodniony, ale przedsiębiorstwo ma nadwyżkę zatrudnienia wynoszącą około 300 osób. Ministerstwo jednak nie do końca jest be. Ma bowiem podstawy, by gadać o „nadwyżce zatrudnienia”. Dokładnie w tym dniu, w którym mijał termin uzgodnienia pakietu socjalnego między JAS-FBG a załogą, w C. Hartwig Katowice zapowiedziano zwolnienia grupowe. Prezes Kloska skazał na bezrobocie 300 osób (choć w rozmowie ze mną obiecał, że dla setki znajdzie się inne zajęcie). Dokładnie tylu, ilu nie chciała JAS-FBG. Są to najczęściej pracownicy agencji celnych przy przejściach granicznych z Niemcami i Czechami. Mieszkańcy okolic o gigantycznym bezrobociu. Zrozpaczeni wydzwaniali do Katowic, że gotowi są prowadzić sklepik, mały bar czy nawet kiosk z hamburgerami w miejscu, gdzie dziś znajduje się agencja. Ale prezes Kloska tłumaczy, że firma C. Hartwig jest powołana do świadczenia usług transportowych i spedycyjnych, a w tych rejonach na takie usługi nie ma popytu. Dlaczego tych ludzi zwalnia przedsiębiorstwo państwowe? Żeby JAS-FBG ten problem miała już z głowy? W końcu koszt zwolnień grupowych to 2 mln zł. Jeśli Hartwig będzie szczuplejsza o tę kwotę, to może i jej cena spadnie? Mamy spisane także inne sposoby dorzynania spółki. Jak się dowiedziałem, C. Hartwig Katowice została wyceniona na 10 mln zł (przy zysku 177 mln w 2002 i 56 mln w ciągu pierwszych trzech kwartałów 2003 r.). Wyceny dokonano 1,5 roku temu. Prywatyzacji przeciwna jest rada nadzorcza spółki. Przynajmniej takiej prywatyzacji. Do Ministerstwa Skarbu wysłała oświadczenie, że jej zdaniem należy z prywatyzacją zaczekać do momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Potem należy wykonać ponowną wycenę wartości przedsiębiorstwa. Dopiero znając nową wycenę będzie można poważnie się zastanowić, co dalej. Oświadczenie zostało olane. Przedstawiciel ministra skarbu w radzie nadzorczej C. Hartwig Katowice (zarazem przewodniczący rady) Edward Długaj z pokorą przyznaje, że o niczym nie jest informowany. W obronie C. Hartwig Katowice stanęło troje posłów: Tadeusz Motowidło, Elżbieta Jankowska i Marian Stępień. Parlamentarzyści kilka razy występo-wali z interpelacjami w sprawie firmy. Jak na razie uzyskali tylko kilka pokrętnych odpowiedzi. Kiedyś istniała koncepcja połączenia C. Hartwig Katowice z C. Hartwig Warszawa i Pekaes Multispedytor. To byłoby najlepsze rozwiązanie zarówno z punktu widzenia interesów państwa, jak i dla pracowników wszystkich trzech firm. Cóż z tego, skoro w tej koncepcji nie ma miejsca dla JAS-FBG i byłego posła AWS. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dwa lata bez łapówki O Janie C., jeszcze do niedawna dyrektorze Instytutu Morskiego w Gdańsku, pisaliśmy w dwóch publikacjach ("NIE" nr 15/2002 i "NIE" nr 22/2003). Pisaliśmy źle. Że niekompetentny i że naraża kierowany przez siebie Instytut na straty finansowe. Pytaliśmy wicepremiera Pola, co on na to. Pol najpierw odpisał, że C. spełnia wymagania potrzebne do sprawowania funkcji ("NIE" nr 17/2002), potem, że wyniki kontroli potwierdziły pewne nieprawidłowości i stawiane zarzuty ("NIE" nr 29/2003). Koniec końców wicepremier zdjął Jana C. z zajmowanego stanowiska i zawiadomił o tym "NIE". Dla porządku zatem tylko dodajmy, że wicepremier Marek Pol zgodnie z naszą sugestią dymisjonując podległego sobie dyrektora wykazał się pewnym jasnowidzeniem. Nie karany bowiem do tej pory były dyrektor Instytutu Morskiego w Gdańsku właśnie otrzymał wyrok w procesie karnym o żądanie korzyści majątkowej, czyli pospolitej łapówy. Dostał 2 lata w zawiasach na 4 oraz dwuletni zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych. Wyrok nie jest prawomocny. Dlatego też piszemy o Janie C. bez podawania pełnego nazwiska. Jan C. jako dyrektor Instytutu Morskiego zarządzał tzw. Złotą Kamienicą, jedną z najbardziej atrakcyjnych nieruchomości w Gdańsku, położoną zaraz przy słynnym pomniku sikającego Neptuna. Przy Długim Targu. Jednego z lokalnych biznesmenów zainteresowały piwnice kamienicy, które chciał od Instytutu wynająć, wyremontować i otworzyć w nich pub. Biznesmen z Janem C. dogadywali się na gębę, jak to dżentelmeni. Po tym, jak facet włożył w remont ponad milion złotych i chciał pub otwierać, C. zażądał za podpisanie długoterminowej umowy 20 tys. dolarów. Niestety, przy rozmowie byli świadkowie, którym sąd dał wiarę. Morał z tego dla rządu, że warto słuchać "NIE", czego premier Miller doświadcza w całej rozciągłości. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Żyjąc z Żyda " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bez piątej klepki Od dłuższego czasu dręczyło mnie niejasne poczucie, że z tzw. piątą klepką jest coś w moim narodzie nie całkiem w porządku. Teraz mam pewność – jest całkiem źle! Oto zainaugurowano uroczyste obchody 100-lecia gdańskiego aresztu, które obecnością swą uświetni minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk. Lista jubileuszowych zasług gdańskiego pierdla wręcz mnie zachwyciła. Gnili tu: Marszałek oraz gen. Kazimierz Sosnkowski. Szczytnym momentem w dziejach placówki było wyprowadzenie stąd pod lufy nazistowskich siepaczy obrońców Poczty Gdańskiej. W jubileuszowych kazamatach gnębiono przedstawicieli podziemia w latach stalinowskich i działaczy opozycji rzuconych tuna zimne posadzki w stanie wojennym. Bywaliśmy świadkami niezliczonych przejawów patologii mózgu toczącej wielu naszych rodaków. Ten przypadek idiotyzmu osobiście jednak uważam za osiągnięcie szczytowei rekordowe. Brak tu co prawda jakiejś szczególnej szkodliwości w wymiarze materialnym (jeśli klawisze zachowają umiar w dzieleniu premii i orderów). Wymiar katastrofy umysłowej organizatorów i głosicieli tego „jubileuszu” jest wszakże przygniatający. Jest to apogeum procesu zastępowania myślenia pojęciowo-logicznego przez kojarzenie proste, w którym sens czy bezsens schodzi na plan dalszy wobec skojarzenia: 100-lecie + martyrologia = uroczyste obchody. Tak jak mój pies kojarzy brzdęk + micha = żarcie. Nie dziwi mnie w zupełności, że klawisze, sfrustrowani niskim prestiżem społecznym swojego zawodu, szukają okazji do uchlania się i rozdania okolicznościowych nagród. Czy jednak minister Kurczuk, człowiek wydaje się w miarę rozsądny, nie znalazł mniej ośmieszającej okazji do bankietowania? Kazimierz Ciesielski, Szczecin „Nam nie jest wszystko jedno” W „Gazecie Wyborczej” z 19 września 2003 r. niejaki P.A.T. wypisuje „Krótką historię długu” – z uwagą: od Gierka do Millera. Opisując zadłużenie zewnętrzne Polski P.A.T. stwierdza oczywistą nieprawdę, że nasze długi to dalszy ciąg tego, co napożyczał bezsensownie Gierek. Otóż prawda jest trochę inna (stwierdziło to kilku poważnych polskich ekonomistów); Gierek pożyczył około 50 mld dolarów i za te pieniądze praktycznie zmienił zasadniczo obraz Polski – na korzyść! Znacznie poprawił jakość życia Polaków – prawie wszystkich, a nie tylko niewielkiego odsetka, jak obecnie! Gdy Gierek odchodził, zadłużenie wynosiło około 24 mld dolarów, co przy wartości rocznego polskiego eksportu w kwocie 17 mld dolarów nie było żadnym groźnym zjawiskiem. Problemy ze spłatą długu i odsetek powstały w końcówce lat 70., gdy w Europie Zachodniej zapanowała dekoniunktura. Natomiast wielkie zadłużenie zaczęło się, gdy na wniosek Wałęsy i „Solidarności” Reagan i Europa Zachodnia ogłosili blokadę ekonomiczną PRL jako karę za stan wojenny. Obecne zadłużenie RP wynosi około 84 mld dolarów (zadłużenie zewnętrzne, bo zadłużenie wewnętrzne jest prawie takie samo). W tej kwocie zadłużenie gierkowskie ma niewielki udział, gdyż – jak pisze „GW” – wynosi 18,5 mld dolarów. A więc większość naszego obecnego zadłużenia powstała po roku 1990 w czasie tzw. reformy ustrojowej i prywatyzacji. Jacek Suchocki, woj. śląskie Przygody cywila Wojskowa Akademia Techniczna jest chyba jedyną uczelnią w kraju, która nie posiada numeru statystycznego co uniemożliwia studentom zaocznym tejże uczelni pobieranie kredytu studenckiego. W dobie powszechnego bezrobocia w Polsce większość studentów zaocznych jest bezrobotna i uzyskanie dyplomu jest dla nich jedyną szansą znalezienia pracy. Od pięciu lat walczymy o ten numer, pisaliśmy listy do Wojskowej Akademii Technicznej, do MON, MENiS, a ostatnio również do Rzecznika Praw Obywatelskich. Dopóki nie zwróciliśmy się z tym problemem do rzecznika, byliśmy lekceważeni i odsyłani od Annasza do Kajfasza. Rządzący nie mieli czasu na taką błahostkę, jak umożliwienie nauki cywilnym studentom wojskowej uczelni. W chwili gdy Wojskowa Akademia Techniczna zmieniła status ze szkoły wojskowej na szkołę cywilno-wojskową, zaczęły ją automatycznie dotyczyć ustawy typowe dla cywilnego szkolnictwa wyższego (a nie szkolnictwa wojskowego). Co za tym idzie, wystarczyłoby tylko spojrzeć na listę szkół uprawnionych do pobierania kredytu i wpisać WAT pod kolejnym numerem. Jest to jednak tak czasochłonne, że niewykonalne w dobie dozbrajania „skazanych na Irak”. (...) Ponieważ wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości działania w tej sprawie, zwracamy się z prośbą o interwencję i pomoc. Anna Borowska i koledzy z uczelni (e-mail do wiadomości redakcji) „Kiwnięty dziadunio” Szanowny Panie Redaktorze, w imieniu całej organizacji Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów Opolszczyzny liczącej około 20 tysięcy członków składam Panu serdeczne podziękowanie za opublikowanie artykułu pt. „Kiwnięty dziadunio”, „NIE” nr 35/2003. Szczególnego podkreślenia wymaga to, że inne redakcje odmówiły chęci zamieszczenia podobnego artykułu uważając, że nie jest to godne uwagi tysięcy ludzi poszkodowanych, z których niektórzy otrzymali już pozytywne wyroki lub decyzje ZUS. W odróżnieniu od innych redaktorów dał Pan przykład poczucia sprawiedliwości, za co serdecznie dziękuję w imieniu Zarządu Polskiego Związku Emerytów Rencistów i Inwalidów w Opolu. mgr Henryk Czyżyński, Opole „Od ognia, głodu i kapitału” Z Maciejem Rembarzem można zgodzić się tylko co do suchych faktów, natomiast przesłanie zawarte w artykule jest pozbawione logiki, a wnioski błędne. Powinniśmy się cieszyć, że kapitaliści nie dość skutecznie likwidują głód i choroby w krajach Trzeciego Świata. Dlatego jeszcze mieścimy się na ziemi, bo jest nas tylko 6 mld. W takich ubogich rejonach ludzie mnożą się jak króliki i tylko głód i choroby ograniczają wzrost populacji. Bogaty świat może tym ludziom i samym kapitalistom pomóc tylko w jeden sposób: oświata seksualna i środki antykoncepcyjne. Są to rzeczy, które zwalcza Kościół katolicki. Dla mnie logika jest prosta: Jeśli chcemy likwidować głód, nędzę, choroby, przepędźmy czarnych szamanów. Zbigniew K., Łódź (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pij bo się ściemnia W Polsce produkuje się ok. 280 mln litrów skażonego spirytusu rocznie. Część trafia do sklepów monopolowych. Gangsterzy co najmniej od połowy lat 90. prowadzą milionowe machinacje spirytusowe, a organa ścigania przez lata wykazują zadziwiającą bezradność. Chcesz być bajecznie bogaty? Oto przepis. Najpierw postaraj się o pozwolenie z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi na skażanie spirytusu. Dostaniesz je bez problemu, nawet jeśli z prawem jesteś lekko na bakier. Skażony alkohol należy rozlewać do opakowań o pojemności do 1 litra, bo wtedy obrót nim nie będzie objęty szczególnym nadzorem podatkowym. Potem zatruty spirytus zmieszaj z czystym alkoholem. Do smaku dodaj trochę glukozy. W punktach skupu "zaklep" sobie butelki po wódce, a zaprzyjaźnionej drukarni zleć wykonanie podróbki znaków akcyzowych. Towar kupi każda hurtownia, bo dzięki uniknięciu podatku akcyzowego możesz go upchnąć po niskiej cenie. Przeciętnie za 12–14 zł od flaszki, a i tak zarobisz jakieś 5–7 zetów na sztuce. Boisz się, że trafisz do pierdla? Spoko! Według tego przepisu od lat działają w Polsce gangi spirytusowe i nikt nie trafił dotąd za kratki, bo policje i prokuratury są bezradne. I to przepisowo. Lis w kurniku Nie wiadomo, ile skarb państwa stracił na tym interesie, bo nikt nie wie, ile lewego alkoholu trafiło do sklepów. W lutym w Sławkowie koło Katowic wykryto nielegalną wytwórnię wódki. Z szacunków policji wynika, że wprowadziła ona na rynek ok. 3 mln butelek podrobionej gorzały. A przecież firma w Sławkowie nie była jedyna. Akcyza na skażony spirytus wynosi 35 proc. od obrotu. Podatek akcyzowy od czystego spirytusu ustalono na 62,78 zł od litra. Cena spirytusu skażonego wynosi ok. 5 zł za litr. Policzmy. Za wyprodukowanie 100 litrów zapłacimy więc: 5 zł x 100 = 500 zł x 35 proc. = 175 zł. Za czysty spirytus zapłacilibyśmy: 100 x 62,78 zł = 6278 zł. Różnica wynosi ponad 6 tys. zł! Tyle traci skarb państwa na każdych 100 litrach skażonego spirytusu wprowadzonego do obrotu w nielegalnie wyprodukowanej wódce. Spirytusowy szlak przetarto przed laty. W 1996 r. w Padeksie, spółce z siedzibą we Wrześni, pojawili się policjanci. Zatrzymali jej właściciela Ryszarda P. oraz kilka innych osób. Mówiło się, że na skutek machinacji związanych ze skażaniem spirytusu orżnął skarb państwa na 34 mln zł. Ryszarda P. aresztowano, ale już po miesiącu wypuszczono. Śledztwo zaczęło się ślimaczyć, w wypowiedziach prokuratury zaczęły pojawiać się coraz mniejsze liczby. Pod koniec 1999 r. definitywnie zakończono zabawę i... umorzono postępowanie! Zanim doszło do umorzenia, spółka w Ministerstwie Rolnictwa złożyła wniosek o wydanie koncesji na skażanie spirytusu. Dostała. W 2000 r. Padex wnioskował o zwiększenie limitu produkcji skażania spirytusu do 2,5 mln litrów rocznie. Ministerstwo uprzejmie się zgodziło. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już latem 2001 r. policja po raz kolejny zainteresowała się Padeksem. W magazynie spółki na terenie Koła, w pojemnikach plastykowych wykryto ponad 20 tys. litrów spirytusu. Tym razem prokuratura postawiła zarzuty aż czterem osobom, z czego jedna zajmuje kierownicze stanowisko w Padeksie. Podejrzenia dotyczą fałszowania faktur związanych z obrotem spirytusem oraz narażenia skarbu państwa na straty w związku z ominięciem akcyzy. Również z Padeksu pochodził skażony spirytus, z którego lewą wódę przyrządzali przestępcy w Sławkowie. – Padex otrzymał od nas koncesję w 1999 r., która w związku z wejściem w życie nowych przepisów 1 stycznia 2001 r. została zastąpiona zezwoleniem na skażanie spirytusu – twierdzi Bogumiła Kasperowicz, p.o. dyrektora Departamentu Przetwórstwa i Rynków Rolnych w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. – Spółka spełniła wszystkie przewidziane przez prawo wymogi. Do dziś posiada ważne zezwolenie. Każde przedsiębiorstwo zajmujące się skażaniem spirytusu podlega stałej kontroli prowadzonej przez urzędników szczególnego nadzoru podatkowego. Od chwili udzielenia koncesji Padeksowi do chwili obecnej ministerstwo nie było informowane o jakichkolwiek nieprawidłowościach w działaniu spółki. Z informacji przekazanych nam przez Bogumiłę Kasperowicz wynika, że decyzję o przyznaniu spółce Padex koncesji na skażanie i rozlewanie spirytusu podjął 15 grudnia 1999 r. podsekretarz stanu Andrzej Łuszczewski. Decyzja o zastąpieniu koncesji zezwoleniem została wydana 4 października 2000 r. Podpisał ją Feliks Klimczak, także podsekretarz stanu. Sęk w opakowaniu Długotrwałe i bezkarne funkcjonowanie podziemia alkoholowego jest możliwe dzięki idiotycznym przepisom. Nie można się oprzeć wrażeniu, że zostały one sformułowane po to, żeby ułatwić działanie spirytusowych gangów. Jeżeli wytwórnia skażonego spirytusu wyprodukuje 2 litry produktu, który następnie przeleje do flachy o pojemności 2 litrów, to spirytusowi będzie się przyglądać cała armia urzędników, bo obrót nim będzie objęty szczególnym nadzorem podatkowym. Natomiast 200 tys. albo nawet 2 mln litrów rozlanych do butelek jednolitrowych objęte będzie tylko częściowym nadzorem. A wtedy hulaj dusza – w myśl obowiązujących przepisów akcyzy mie ma. Z szacunków Ministerstwa Rolnictwa wynika, że zezwolenie na produkcję skażo- nego spirytusu ma 140 firm, które rocznie mogą wprowadzić na rynek 280 mln litrów 100-procentowego alkoholu. – Niedawno skażałem 26 litrów spirytusu przeznaczonego dla Zakładu Opieki Zdrowotnej – mówi chcący zachować anonimowość pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej, który spirytus skaża od wielu lat. – Alkohol był w pojemniku o objętości 30 litrów i wobec tego podlegał szczególnemu nadzorowi podatkowemu. Beczka musiała zostać zaplombowana, a potem komisyjnie rozplombowana przez pracownika UKS. ZOZ musiał się rozliczyć niemal co do mililitra z zakupionego spirytusu. Gdybym skażał 26 mln litrów spirytusu, który zostałby rozlany do opakowań o pojemności poniżej 1 litra, to nikt by nie kontrolował, co dalej dzieje się ze spirytusem. Po co w przepisach wprowadzono zapis uzależniający stosowanie szczególnego nadzoru podatkowego od pojemności opakowań? – Przepis ten wprowadzono na nasz wniosek, bo poprzednie regulacje były zbyt liberalne – mówi Mieczysław Grzebulski, naczelnik wydziału nadzoru podatkowego w Ministerstwie Finansów. – Według obowiązujących w ubiegłym roku przepisów ze szczególnego nadzoru podatkowego wyłączony był obrót spirytusem skażonym, jeżeli został on rozlany do opakowań o pojemności do 10 litrów. W regulacji obowiązującej w tym roku wyłączenie to dotyczy alkoholu skażonego w opakowaniach o pojemności do 1 litra. Myślę, że jest to poważne utrudnienie, choć nie uniemożliwia stosowania nieuczciwych praktyk. Objęcie szczególnym nadzorem podatkowym obrotu spirytusu skażonego bez względu na pojemność opakowań jest po prostu niemożliwe. Przepis uzależniający sprawowanie szczególnego nadzoru podatkowego od pojemności opakowań był skwapliwie wykorzystywany przez ludzi z podziemia alkoholowego. Nie przypadkiem 8 tys. litrów podejrzanego spirytusu wykrytego przez policję w zeszłym roku w hurtowni w Środzie Wlkp. znajdowało się w pojemnikach o pojemności 9,8 litra. W identycznych opakowaniach rozprowadzany był spirytus skażony przez Padex. W 2001 r. prokuratura zarekwirowała kilkadziesiąt tysięcy litrów spirytusu zakupionego przez Padex w Polomosach w Koninie, Poznaniu oraz leszczyńskim Akwawicie. I tym razem spirytus rozlany był do opakowań o pojemności mniejszej niż 10 litrów. Metanolowy pic Słyszy się informacje, że policja znalazła wódkę zawierającą 100 razy więcej metanolu, czyli trucizny, niż przewiduje norma. Lewą gorzałę z nadmierną zawartością metanolu ujawniono w barach, sklepach i restauracjach w Wielkopolsce, na Śląsku, Mazowszu i w okolicach Krakowa. Okazuje się, że wódkę sporządzoną ze spirytusu skażonego metanolem można pić bez większych obaw. Rzecz w tym, że spirytus etylowy neutralizuje zabójcze działanie metanolu. Stosowany jest więc jako antidotum! W instrukcji opracowanej przez Polskie Odczynniki Chemiczne S.A. z Gliwic trudniącą się wytwarzaniem i sprzedażą substancji chemicznych, czytamy: W razie spożycia alkoholu metylowego należy zapewnić dostęp świeżego powietrza, wywołać wymioty. Podać poszkodowanemu do wypicia szklankę 40-procentowego alkoholu etylowego. Tak naprawdę skażanie metanolem nie ma więc większego sensu. W przepisach określających sposób skażania jest wyraźnie powiedziane, że skażalnik powinien zmieniać smak, zapach albo zabarwienie spirytusu w taki sposób, że spirytus staje się niezdatny do spożycia. Jednocześnie środki używane do skażania nie mogą zagrażać zdrowiu i życiu ludzi. Krótko mówiąc skażalnik nie może szkodzić, ale jednocześnie musi czynić spirytus niezdatnym do picia. Metanol dodany do spirytusu etylowego spełnia tylko jeden warunek – nieszkodzenia. – Skażanie spirytusu metanolem to fikcja – potwierdza pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej. – Dodanie zgodnie z normą 3 proc. metanolu nie zmienia w istotny sposób ani smaku, ani zapachu, ani barwy spirytusu etylowego. W żaden sposób nie czyni go niezdatnym do spożycia. Skażony zgodnie z przepisami spirytus jest o wiele mniej szkodliwy dla zdrowia niż wino marki wino. Trzeba przede wszystkim zmienić przepis uzależniający szczególny nadzór podatkowy od pojemności opakowań. Prowadzenie tego nadzoru powinno być ściśle związane z ilością skażanego spirytusu bez względu na to, czy rozlewany jest do ampułek, czy do 200-litrowych beczek. Mieczysław Grzebulski twierdzi, że Ministerstwo Finansów jeszcze w zeszłym roku złożyło wniosek o skreślenie metanolu z listy skażalników spirytusu etylowego: – Docierały do nas sygnały świadczące o nieprawidłowościach związanych ze stosowaniem metanolu. Z tego, co wiem, projekt rozporządzenia ministra rolnictwa i rozwoju wsi jest już gotowy. Rzeka podrabianego alkoholu będzie płynąć po Polsce i zwinnie omijać akcyzę, dopóki nie zmienią się przepisy. Trzeba mieć nadzieję, że opowieści o posłach sprzymierzonych z gangsterami to tylko plotki oraz wymysły Leppera, a parlament biegiem wprowadzi takie prawo, które ukróci działania alkoholowego podziemia. Wtedy będziemy pić długo i szczęśliwie. Bo na razie trzeba uważać, gdyż jak się panu gangsterowi ręka omsknie, to można się nadziać na wódę naprawdę trującą. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Szerokie tory" zapolowały na ukraińskie prostytutki. Jako tropiciela wykorzystały miejscowego popa. Realizatorka łaziła z nim po wszystkich miejscowych pigalakach i zadawała panienkom umoralniające pytania. Wyłapywała też klientów i dopytywała się, dlaczego korzystają z kurew. Odpowiadali: dlatego, że to lubią. * * * "Wałęsa na rybach" ubolewał. Raz to, że nie może schudnąć, bo w czasie jego wojaży zagranicznych nikt nie pyta, jaką dietę stosuje. Raz to, że jego dzieci były zmuszane przez rówieśników do picia alkoholu, przez co nieco się stoczyły. Ale mimo wszystko uważa, że "pieniędzy, dzieci i szklanek nigdy za dużo". Choć już czas używać kieliszka. * * * Profesor Świda-Zięba opowiadała, że w PRL młodzi ludzie popełniali samobójstwa, bo nie chcieli zapisywać się do ZMP czy ZMS. A ci, którzy nie należeli do młodzieżówek, nie mieli pracy i przymierali głodem. Były jednak wyjątki. Pokazano zdjęcia z wczesnych lat 70.: młody człowiek opowiadał, jak woził w czynie społecznym żwir na budowę stołówki w Żyrardowie. Młody człowiek był ciemnowłosym dwudziestolatkiem o nazwisku Miller. Samobójstwa nie popełnił i tak już mu zostało. * * * "Fakty" odniosły się do badań Polaków, którzy określają się katolikami, ale tylko mała ich część deklaruje posłuszeństwo normom religijnym. Statystyka potwierdza, że w Polsce na próżno szukać nieskalanych dziewic i prawiczków przed ślubem. Wypowiadająca się w tej sprawie w TVN piętnastolatka stwierdziła z uśmieszkiem: "Każda dyskoteka kończy się w samochodzie". Ba! Trudno wracać z balangi konfesjonałem. * * * Media doniosły, że alterglobaliści zerwali pierwsze spotkanie z globalistami z powodu braku transmisji telewizyjnej obiecanej przez organizatorów Forum Europejskiego, a także demonstracji siły policji i nadgorliwości funkcjonariuszy na przejściu granicznym w Chyżnem, przez które nie wpuszczono do Polski antyglobalistów z zagranicy. W chwilę potem w kuluarach hotelu Victoria alterglobaliści ściskali dłonie globalistom. Zbliżała się pora lunchu? * * * "Teleexpress" pokazał, jak do pilnie strzeżonej strefy zero w Warszawie wkroczyła bez przepustki kaczka z dziećmi. Dwie małe kaczuszki wpadły do kanału, skąd wyratował je bohaterski policjant z uprawnieniami płetwonurka. Innego Kaczora widziano w sali obrad Forum Europejskiego. Ciągle utrzymuje się na powierzchni. * * * Kanał Club udziela rad sfrustrowanym trzydziestoletnim Amerykankom pokolenia "Cosmopolitan" w programie "Prawdziwy seks w wielkim mieście". "Przywróćcie poczucie własnej atrakcyjności, namalujcie swój srom, żeby go uczcić, i powtarzajcie co dzień mantrę: mam cipkę, jestem wspaniała". Sfrustrowani mężczyźni już to przerabiali – czytali "Malowanego ptaka". Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zakon na bank Były prezes Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko, ksiądz Ryszard M. oprócz wyłudzenia z banków kwoty 133 mln zł wyrwał z legnickiego oddziału Kredyt Banku kilkaset milionów, nakłaniając różne osoby do podpisania wniosków o przyznanie tzw. kredytów konsumpcyjnych. Wspomnieliśmy o tym tydzień temu ("Żebracza micha mnicha"). Teraz szczegóły. Szmal z tych kredytów miał być przeznaczony na budowę kościoła, salezjańskie gimnazjum i inne szczytne cele, a księżulo obiecał, że wszystkie zobowiązania sam spłaci. W rzeczywistości forsa służyła do spekulacji na zachodnich giełdach. Do większości wniosków o kredyt ksiądz M. dołączył fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu i dochodach kredytobiorców. Ofiarami własnej naiwności padli szacowni obywatele, a także działacze Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. Teraz legnicki Kredyt Bank domaga się od wszystkich kredytobiorców i ich poręczycieli zwrotu rzekomo pobranych przez nich kwot wraz z odsetkami. Można stwierdzić, dobrze im tak, skoro zaufali księdzu-hulace. Ludzie ci mieli zresztą świadomość, że podpisując kwity włączają się w nieuczciwą grę. "NIE" dotarło jednak do osób, które bez ich wiedzy i zgody zostały przez księdza M. wrobione. Pewien osiemnastolatek z Lubina, którego także ściga bank, nie podpisywał żadnego wniosku kredytowego. Udostępnił swój dowód osobisty i paszport jednemu z lubińskich księży (nie Ryszardowi M.), który obiecał mu załatwienie pracy we Włoszech. Teraz Kredyt Bank żąda od młodego człowieka zwrotu ponad 50 tys. euro z odsetkami. Kserokopie dokumentów posłużyły do wyłudzenia kredytu. Ksiądz M. złożył w banku zaświadczenie, z którego wynika, że lubinianin pracuje w Fundacji Pomocy dla Młodzieży jako kierowca i miesięcznie łyka ponad 6 tys. zł. Jego podpis został podrobiony. Znamy kilkanaście podobnych przypadków. Do tej pory wrocławska Prokuratura Okręgowa, która prowadzi śledztwo w sprawie salezjańskich przekrętów, nie zajęła się tym wątkiem, choć zostały tu popełnione przestępstwa fałszowania dokumentów, poświadczenia nieprawdy i doprowadzenia wielu osób do niekorzystnego rozporządzania mieniem. Wszystkie zamieszane w tę aferę instytucje odcinają się od niej. Inspektorie Towarzystwa Salezjańskiego we Wrocławiu i Warszawie zrzucają całą winę na księdza M., a przecież powinny kontrolować finansową działalność fundacji. Posiadamy informacje, że w sprawy wyłudzeń kredytów włączali się inni księża. Nikt nie protestował, kiedy ksiądz M. fundował swym kolegom w sukienkach drogie bryki. Kredyt Bank udaje, że deszcz pada. Rzecznik tej placówki Izabela Mościcka twierdzi, iż bank padł ofiarą oszusta, który przez długi czas był osobą zaufania publicznego. Nic dziwnego, że Pomroczna jest jedynym krajem w Europie, w którym rośnie liczba tzw. powołań, skoro sam fakt bycia księdzem czyni z obywatela istotę uprzywilejowaną. Aresztowany przed księdzem M. dyrektor legnickiego oddziału Kredyt Banku Tadeusz H. dopuścił się jedynie, wg pani rzecznik, uchybień w pracy. Widzieliśmy kwity, na podstawie których ksiądz M. brał kredyty. Nawet laik gołym okiem rozpoznałby, że to podróbki. Tymczasem zastrzeżeń nie zgłosił żaden pracownik banku. Zdziwienie budzi też fakt, że jeden oddział w mieście średniej wielkości mógł udzielać pożyczek na kwoty sięgające setek milionów złotych i czynił to bez wiedzy i akceptacji centrali Kredyt Banku. Natomiast śmiech budzi sądowe zabezpieczenie, na poczet roszczeń banku, salezjańskich nieruchomości, w tym trzech kościołów. Towarzystwo Salezjańskie twierdzi, że nie jest w stanie zwrócić nie spłaconych 133 mln zł z odsetkami. Stawiamy fistaszki przeciw euro, że Kredyt Bank i tak nie przejmie ani jednej plebanii, nie mówiąc o kościołach. Kto w Pomrocznej odważyłby się zlicytować kościół, choć to idealne miejsce na urządzenie hali targowej albo dyskoteki, co widywaliśmy za granicą (zachodnią). Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trupy na medal " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska do nogi! Ja Amerykan. Ty Polak. My przyjaciele. Ty mnie skoczyć po piwo. W imię wypisanego na sztandarach "za wolność waszą i naszą" wyruszamy na wojnę. Umęczona rozbiorami i komunizmem ojczyzna w 14. wiośnie niepodległego bytu będzie popierać bombardowania dewastowanego od dekady Iraku w głębokim przekonaniu, iż trzy miliony ofiar embarga to za mała kara dla narodu, który ośmiela się zamieszkiwać wokół pożądanych przez USA złóż ropy. Demokratyczni przywódcy Nowej Polski merdając ogonem pętają się pod nogami ćwierćinteligenta o aparycji makaka i umysłowości świnki-skarbonki, w nadziei, że Przywódca Wolnego Świata poklepie ich po ramieniu i da tym dowód niezłomnej przyjaźni polsko-amerykańskiej. Poczytajcie o tej przyjaźni. 1. Od początku proamerykańskiej orientacji III RP wplątujemy się w czwartą już kolonialną awanturę naszego nowego protektora, występując wbrew własnym interesom i nic z tego nie mając. W pierwszej napaści na Irak – kraj zaprzyjaźniony, w którym pracowały i zarabiały setki Polaków, a polskie inwestycje warte były miliony dolarów – przejęliśmy oficjalną rolę reprezentanta interesów agresora. A ponadto narażając życie i zdrowie polskich oficerów wywoziliśmy stamtąd jakichś amerykańskich szpiegów. Mimo tego bohaterstwa przez długie lata musieliśmy kolędować u wrót natowskiego raju zatrzaskiwanych nam przed nosem w imię dobrych stosunków USA–Rosja. Pokornie dziękowaliśmy za Partnerstwo dla Pokoju, które było niczym innym jak próbą nakarmienia nas odpadem, który nie zirytowałby rosyjskiego niedźwiedzia. Zaraz po wnatowstąpieniu wplątani zostaliśmy w bezsensowną i zbrodniczą awanturę w Kosowie, gdzie amerykańskie pociski z chirurgiczną precyzją bombardowały szpitale i szkolne autobusy, a armia faceta, który przejdzie do historii jako nietypowy użytkownik cygara, eksperymentowała ze zubożonym uranem. O bezsensowności, moralnym skurwysyństwie i tragicznych konsekwencjach tamtej awantury pisaliśmy w "NIE" wielokrotnie. Dziś jest to w Polsce – i w Europie – wiedza powszechna, dostępna również prezydentowi Kwaśniewskiemu i ministrowi Siwcowi. W zeszłym roku skwapliwie rzuciliśmy się wspomagać pogoń za widmem ben Ladena w Afganistanie, choć równie dobrze moglibyśmy go szukać w Albanii, gdyby akurat tam Dablju Bush postanowił wypróbować swój arsenał przed prawdziwą wojną, która nas za chwilę czeka. Niezwykle bliskie wojskowe więzy z USA zamanifestowały się ponadto w aferze karabinowej, kiedy to CIA podjęła próbę wypchnięcia polskich producentów broni z rynku metodą wulgarnej prowokacji. Przy okazji pięciu Polaków bez dania racji wsadzono do amerykańskiego więzienia, a polskiego dyplomatę próbowano ubrać w zarzut przemycania noża do aresztu, żeby mu się odechciało interweniować w tej sprawie. Drugie godne odnotowania pole polsko-amerykańskiej współpracy militarnej to wyręczanie USA przez polski rząd w fetowaniu Ryszarda Kuklińskiego – w Polsce skazanego na karę śmierci za szpiegostwo na rzecz CIA. Szczególnie przoduje w tym premier Miller, który nie wyobraża sobie wycieczki do USA bez uściśnięcia dłoni Pierwszego Polskiego Oficera w NATO i już go zaprosił do powrotu na ojczyzny łono. Polskie wysiłki zostały nagrodzone przyjęciem do NATO, gdzie już w pełni swobodnie, pomni tradycji wyzwoleńczej walki Legionów Dąbrowskiego na Haiti, możemy angażować się w kolonialną politykę Stanów Zjednoczonych. Jeszcze tylko kupimy za 3,5 mld dolarów niepotrzebne nam do niczego przestarzałe myśliwce w zamian za obietnicę mitycznego offsetu. Dziś okazuje się, że sprawa przeciąga się z naszej winy, bo umowy nie były dostosowane do prawa amerykańskiego. A czy to przypadkiem nie Amerykanie powinni o to zadbać? Możemy być dziwnie pewni, iż nie więcej niż 10 proc. obiecanych inwestycji dojdzie do skutku, bo jaki interes mają Stany w tworzeniu miejsc pracy w Polsce. Historia dowodzi, że jak USA nie widzą w czymś swego interesu, to nie ma siły, która by je zmusiła do robienia takich głupstw. Wśród całego piękna tej militarnej przyjaźni najbardziej zachwycają mnie czyste sumienia polskich przywódców, którzy wierzą, że zobowiązania sojusznicze USA zapewnią nam bezpieczeństwo. Na pocieszenie możemy sobie naturalnie powiedzieć, że atak ze Wschodu nam nie grozi. (Jeśli tak, to po cholerę nam NATO?). A gdyby jakaś wojna rzeczywiście wybuchła, to jeśli ktoś będzie zawracał sobie głowę losem terenu, który przypadkiem i przejściowo nazywany jest Rzeczpospolitą Polską, to tylko Europa, i to pod warunkiem że będzie broniła swej wschodniej granicy. Trzeba naprawdę mieć intelekt Chucka Norrisa, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy... 2. Równie bujnie jak współpraca wojskowa kwitnie miłość na płaszczyźnie gospodarczej, na której króluje najszerzej pojęta pomoc bratniego narodu. Spośród inwestycji na rynku polskim wyróżnia się szlachetny i wprost humanitarny zakup Wedla przez PepsiCo zaledwie za 25 mln dolarów oraz nieoceniony wkład w rozwój polskiego sektora bankowego poprzez przejęcie Banku Handlowego przez Citibank. Ta szlachetna instytucja pobudza popyt krajowy udzielając na prawo i lewo kredytów oprocentowanych 44 proc. w skali roku, ma ponadto niezwykłe osiągnięcia w pobieraniu opłat od dłubania w nosie w bezpośredniej bliskości bankomatu. Poziom usług świadczonych przez Citibank dla użytkowników polskich jest tak wysoki, iż przez długi czas kierownictwo polskiego oddziału tego potentata swoje własne pieniądze trzymało w Raiffeisen. Poważne inwestycje w Polsce ma przemysł restauracyjny (PepsiCo–PizzaHut –KFC i McDonald), znany jako producent nędznego żarcia i najgorszej jakości miejsc pracy. W sumie inwestycje amerykańskie ożywiające polską gospodarkę przez 14 lat naszej transformacji wyniosły niespełna 8 mld dolarów. Według szacunków PAIZ, inwestycje zagraniczne w Polsce osiągnęły poziom 61,5 mld dolków. Stany o 1,5 mld wyprzedza Francja, a Niemcy pozostają niespełna 0,5 mld w tyle. Może warto się nad tym zastanowić, zanim następny raz naplujemy na buty Schröderowi, a Chiracowi w gębę. 5 mld zainwestowali w Polsce Holendrzy, prawie 4 mld – Włosi. Zasługi Największego Przyjaciela Polski nie są zatem zbyt imponujące. 3. Jeszcze gorzej przedstawiają się obroty handlowe wynoszące poniżej 2 mld dolków, przy czym oczywiście import od Wielkiego Brata dwukrotnie przewyższa eksport. Dla porównania z Niemcami mamy obroty na poziomie 30 mld euro, z przewagą eksportu, z Francją zaś – ponad 6 mld euro (dane z 2001 r.). Polska konsumuje 0,1 proc. amerykańskich obrotów zagranicznych. Klasycznym przykładem amerykańskiej życzliwości dla polskiego przemysłu podnoszącego się z komunistycznych ruin było życzliwe otwarcie na polską stal – pięcioletnie cło antydumpingowe w wysokości 63 proc. nałożone w 1993 r. na blachy oraz w roku 2001 na pręty stalowe. Działania te nie były całkiem niezbędne dla ratowania amerykańskiego hutnictwa, jeśli wziąć pod uwagę, iż polski eksport nigdy nie przekroczył 1 proc. stali sprowadzanej do USA. Skądinąd chwała Bogu, że obroty USA–RP są tak małe, bo dużych moglibyśmy nie przetrzymać. W 1990 r. Mazowiecki tajnie zawarł z Bushem-tatą Polsko-Amerykański Traktat Handlowy, którego istotą było zagwarantowanie Amerykanom pełnego transferu zysków z Polski. Jak zauważył jeden z ekonomistów amerykańskich, zasady transferu były podobne do tego, który ustaliły Wielka Brytania i Uganda, co spowodowało bankructwo Ugandy. Obiecaliśmy USA pełną ochronę ich własności intelektualnej, w tym także leków i artykułów spożywczych czy chemicznych. Oznaczało to na przykład, iż nie wolno nam kupować tańszych odpowiedników amerykańskich lekarstw. Styl korespondencji negocjacyjnej był mniej więcej taki. USA: strona polska powinna chronić farmaceutyki. Strona polska w osobie wiceministra spraw zagranicznych: "Mam zaszczyt potwierdzić następujące porozumienie". Amerykańskim depozytom bankowym zapewniono dodatnią realną stopę procentową, której nie miały depozyty polskie. I tak dalej. W uzgodnieniach okołotraktatowych strona polska pokornie przyjęła amerykański dyktat w sześciu kwestiach w ogóle nie poruszonych przez traktat. Polski rząd nie podjął nawet wysiłku policzenia konsekwencji finansowych całej tej partnerskiej umowy, za to przez rok ukrywał ją przed parlamentem, gdzie wtedy była silna lewicowa opozycja nieskłonna rozmawiać z USA na kolanach (gdzież to poszło, gdzie to jest – jak śpiewał poeta). W końcu traktat ratyfikował Wałęsa w sierpniu 1991 r. Od tego czasu w dorocznych raportach Białego Domu o barierach w handlu z USA Polska jest miażdżona butem krytyki jako wróg amerykańskiej gospodarki. Mieliśmy bowiem czelność nie strzec z należytym oddaniem amerykańskiej własności intelektualnej, nie pozamykać stadionów i bazarów dla gości ze Wschodu. Mało tego – otwieramy się na rynek UE, co dyskryminuje producentów amerykańskich. Powinniśmy pokłócić się z Unią o kontyngent, np. na izoglukozę, bo amerykańska firma chciałby jej produkować w Polsce 120 tys. ton, a UE pozwala nam tylko 2,5 tys. Dodajmy, że firma ta – Cargill – jest monopolistą na polskim rynku. Chamstwem jest preferowanie rodzimych firm w ustawie o zamówieniach publicznych. Oburza Amerykanów zapis o minimalnym procencie produktów krajowych u nadawców telewizyjnych – przepisy te, zdaniem USA, powinny stanowić, iż kwoty "powinny być wprowadzane tam, gdzie jest to możliwe". Skandalem jest, że domagamy się, żeby polscy prawnicy zatrudnieni w amerykańskich firmach mieli prawo do praktyki w USA. A już niewyobrażalną bezczelnością jest to, iż polskie przepisy zakazują importu nasion zawierających zarodniki, które mogą powodować choroby. "Polityka »zero tolerancji« dla szkodliwych zarodników może spowodować stratę potencjalnego rynku w Polsce dla amerykańskich producentów nasion" – stwierdzał raport Biura Pełnomocnika Rządu USA ds. Handlu Zagranicznego w roku 1998. 4. Jeśli chodzi o zaległości, które mamy wobec USA – najpoważniejszą jest nieuregulowanie kwestii dóbr pożydowskich. W zasadzie powinniśmy zwrócić wszystko wszystkim od razu i dopłacić jeszcze czynsz dzierżawny za pół wieku używania, a także odszkodowanie za straty moralne, bowiem – jak powszechnie wiadomo w USA – "Żydzi w Polsce zostali wymordowani w polskich obozach koncentracyjnych". Za każde antysemickie wystąpienie jakiegokolwiek polskiego polityka czy księdza tłumaczyć powinien się polski prezydent, i to z głęboką pokorą. W 1960 r. Gomułka zawarł z rządem USA umowę, na mocy której Polska wypłaciła Amerykanom 40 mln USD z przeznaczeniem na odszkodowania za pozostałe w PRL mienie obywateli Stanów. Ale cóż to jest 40 mln wobec sprawiedliwości dziejowej? Idea słusznej reprywatyzacji nie dotyczy rodziny Czetwertyńskich bezprawnie wywłaszczonych z ziemi, którą za grosze zakupiła potem od rządu PRL ambasada USA, wyczerpując wszelkie znamiona czynu paserskiego. 5. Wśród innych zasług, za któreśmy winni dozgonną wdzięczność USA, egzegeci wymieniają redukcję polskiego długu zagranicznego. W istocie Balcerowicz kolędował w tej sprawie w USA w 1990 r., tylko całkiem nie wiadomo dlaczego – jeśli wziąć pod uwagę, iż nasz dług u rządu USA wynosił wtedy 3,2 mld dolarów, czyli mniej niż roczne odsetki od całego polskiego długu w wysokości 46,5 mld dolków. A i tego Nasz Przyjaciel nie chciał nam zredukować. Więcej, sprzeciwiał się także ustaleniom z Klubem Paryskim. Dopiero publiczna enuncjacja dyrektora Deutsche Banku, iż to USA blokuje negocjacje, wywołała – poza oburzeniem na tę niedyskrecję – także zmianę postawy Stanów wobec polskiej wierzytelności. Zapewne nie bez wpływu była tu także pierwsza wojna z Irakiem i oczekiwania USA wobec Polski w tej kwestii. 6. Jeśli chodzi o inne obszary przyjaźni, nie wolno nam zapominać o tym, w czym USA przodują od zawsze: pomocy dla krajów Trzeciego Świata. W ramach pomocy tej otrzymaliśmy Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości. Fundusz ten w ciągu 10 lat zarobił na czysto na polskich przedsiębiorcach 120 mln dolarów, toteż administracja amerykańska postanowiła zamknąć go i kasę zabrać do siebie. Po długich bojach i błaganiach USA skasowały tylko zainwestowany kapitał, a ze szmalu zarobionego w Polsce założyły ku swej chwale nową fundację – Amerykańską Fundację Wolności. Z jej to środków ciemne społeczeństwo doznaje nieocenionej pomocy w postaci na przykład programu likwidacji bezrobocia. Za 485 tys. dolków rozdysponowanych pomiędzy pięć organizacji pozarządowych znaleziono pracę dla 52 bezrobotnych, w tym dla 32 – w supermarkecie. Z funduszu USAID z kolei finansowane są tak niezwykłe i twórcze projekty jak nauczenie bezrobotnych z gminy Nowa Dęba, jak pisać życiorys i jak ubrać się na rozmowę o pracy (60 tys. zł). Jeśli wziąć pod uwagę, że w woj. podkarpackim, gdzie leży gmina Nowa Dęba, na jedną ofertę pracy w roku 2000, kiedy realizowano ten program, przypadało 694 bezrobotnych – taka wiedza na pewno im się przydała. Inne bezcenne inicjatywy pomocowe to AISE – fundacja wymiany studentów, założona przez Ronalda Reagana, która pozwala najzdolniejszym młodym Polakom znaleźć lepszą przyszłość poprzez wykształcenie w USA – pod warunkiem że mają do wyasygnowania 6 tys. dolków; pomoc w kształceniu wojskowych – przeliczana na jakieś 5 tys. dolków na łeb (wystarczy wysłać 200 szwejów do Stanów na parę dni i już mamy "milion dolarów amerykańskiej pomocy") albo kilkuset Amerykanów z Korpusu Pokoju, którzy na początku lat 90. poświęcali swe młode lata na niesienie kaganka oświaty krajom Trzeciego Świata, a my im musieliśmy zapewnić jedynie wikt, opierunek i parę milionów starych zł pensji. Banałem byłoby wypominanie tzw. brygad Marriotta – wysoko opłacanych amerykańskich specjalistów, przeważnie w randze emerytowanego księgowego średniej wielkości firmy, którzy w luksusowych hotelach i business class przeżerali amerykańską pomoc dla nowej demokracji. Nikt nie obliczył, ile przeżarli, ale wedle badań samych Amerykanów, z każdego dolara wydanego na pomoc zagraniczną w USA zostaje – w postaci pensji dla Amerykanów, zakupów w amerykańskich firmach, opłat za amerykańskie usługi etc. – od 45 do 80 centów – zależy, kto liczy. Jako unikalne zasługi USA w dziedzinie pomocy Polsce odnotować także należy ekspertyzę USAID w sprawie rozwoju budownictwa mieszkaniowego, gdzie stwierdzono, że jesteśmy przykładem sukcesu polityki wolnego rynku, a szacunki potrzeb mieszkaniowych są znacznie przesadzone. Było to w roku 1999, kiedy deficyt mieszkań przekroczył półtora miliona, a oddano ich do użytku 80 tys. Dla Państwa uciechy odnotuję pokaz wideo trzech tuzów amerykańskiego zarządzania; podczas projekcji można było usłyszeć, że skuteczna jest motywacja pozytywna i nieźle jest mieć pracowników zdolnych do niestandardowego myślenia. Bilet po 350 zł. 7. Kolejnym dowodem wielkiej przyjaźni polsko-amerykańskiej są nasze stosunki dyplomatyczne. W 1991 r. Wałęsa jednostronnie zrezygnował z wiz dla Amerykanów. W odpowiedzi obiecali zrezygnować z opłat wizowych dla Polaków. W istocie, przez chwilę zwolnione od opłat były wizy turystyczne (studenckie, pracownicze i dla rodzin pracowników – nie). W 1994 r. USA wprowadziły opłatę administracyjną w związku z nowym systemem drukowania wiz, potem podniesiono ją raz i drugi, aż do 100 dolarów za sam przywilej ubiegania się o wizę. Wziąwszy pod uwagę, iż w dwóch konsulatach amerykańskich w RP o zaszczyt ten żebrze co roku około 200 tys. osób – zdawałoby się, że dość już płacimy Wielkiemu Bratu za prawo do śnienia amerykańskiego snu. Ale gdzie tam, półtora roku temu w konsulatach wprowadzono linię 0-700. Do konsula USA dzwoni się jak do teleburdelu i za podobne pieniądze, bo najkrótsze połączenie trwa kwadrans: najpierw jest długie powitanie, potem wbija się numerki, potem cię nie łączy etc. 4,22 zł za minutę! Myślicie, że tym razem przesadzają? Ależ skąd. Konsul generalny Michael D. Kirby tłumaczy: "VAT idzie dla rządu polskiego, połowa tej sumy trafia do TP S.A., 15 proc. do firmy obsługującej numer 0-700 i 35 proc. otrzymują osoby obsługujące system. Zero złotych z tych pieniędzy przejmuje rząd czy ambasada USA". Przelotnie zastanawiam się, czy pan konsul ma nas za idiotów, czy też ma nas w dupie i guzik go obchodzi, czy uwierzymy czy nie. Tak czy inaczej – jest to dodawaniem krzywdy do zniewagi. Truizmem byłoby przypominać, że wiza uzyskana w ten uroczy sposób jest jedynie promesą wizy, a Polacy są na lotniskach amerykańskich traktowani przez Imigration Office jak bydło, skuwani łańcuchami, przetrzymywani w pierdlu, przeszukiwani nader osobiście i odsyłani do kraju bez dania racji, a przydarza się to co najmniej kilku, a czasem dwudziestu kilku pasażerom każdego polskiego samolotu. Nadmienimy tylko zatem, iż w zeszłym roku takie przeszukanie przydarzyło się Krzysztofowi Janikowi, który jako minister spraw wewnętrznych "największego przyjaciela USA w Europie" w ramach oficjalnej delegacji rządowej, z dyplomatycznym paszportem leciał wewnętrznymi amerykańskimi liniami. To, że współpraca w dziedzinie spraw wewnętrznych układa się kwitnąco, potwierdza historia Andre Zawitkowskiego, oficera łącznikowego FBI w naszym kraju, który wywołał mały skandal dyplomatyczny szczekając do zachodniej prasy, że polska reforma służb specjalnych jest zła, bo staną się one mniej użyteczne z amerykańskiego punktu widzenia. Zawitkowski wyleciał do Stanów i wszyscy myśleli, że choć w tej sprawie Wielki Brat ugnie się i odwoła gościa, który stał się w Polsce persona non grata. Ale gdzie tam! Nie zapominajmy też o szlachetnych przyjaciołach Polski, którzy reprezentują u nas Stany Zjednoczone. Na przykład o ambasadorze Nicholasie Reyu, który wydawał w tonie ultymatywnym polecenia polskim ministrom i posłom, domagając się a to rezygnacji z przetargu na koncesję na telefonię cyfrową, bo Ameritech nie będzie sobie zawracać głowy polskimi przetargami, a to rezygnacji z chroniących polski rynek pracy uregulowań przyznających przywileje celne tylko firmom zatrudniającym powyżej tysiąca osób. (Pisaliśmy o nim w "NIE" wielokrotnie). Swe zasługi namiestnikowskie miał też Daniel Fried, który żądał, aby Geremek tłumaczył się z listu w sprawie nieuczciwej konkurencji HBO wobec Canal Plus, który dostał od dwóch francuskich ministrów. Nasze narody zbliża także sposób widzenia Polaków promowany w USA, jak choćby broszurka ambasady dla turystów amerykańskich w Polsce: "zwiedzajcie w grupach, nie noście plecaków, nie mówcie głośno po angielsku, żeby nie zwracać na siebie uwagi". Już z łaski na uciechę odnotuję podręcznik "My Home in Poland", gdzie można przeczytać, iż w Polsce wielu ludzi trzyma konie, by w niedzielę pojechać furmanką do kościoła, a w mroźne zimy Polacy wycinają lasy, żeby palić nimi w wielkich bielonych piecach zdobionych na ludowo. 8. Ale nie jest tak, że nic się nie zmienia. I powiedzmy to sobie z całą szczerością: w stosunkach polsko-amerykańskich widać postęp. Gdy latem zeszłego roku do USA poleciał prezydent Kwaśniewski, Bush przyjął go na kolacji, choć wcześnie chodzi spać. "New York Times" skrupulatnie odnotował, że Laura Bush osobiście nadzorowała organizację przyjęcia, a czerwone wino do głównego dania wybrano dlatego, że dziadek właściciela winnicy był Polakiem. W 1995 r. premiera Pawlaka wiceprezydent Al Gore przyjął na modlitewnym śniadaniu zorganizowanym przez Kółko Różańcowe Kongresu – wraz z premierami Zanzibaru, Wybrzeża Kości Słoniowej i Sahary Zachodniej. Gdy dziesięć lat temu w USA był Wałęsa, "Washington Post" skwitował to fotką z podpisem: "Jego Ekscelencja Lech Wałęsa, Prezydent Republiki Czeskiej przybywa do północnego wejścia Białego Domu, gdzie wita go tymczasowy szef protokołu Richard Goorkin". Jeszcze dekada starań i może następny amerykański prezydent, Wielki Przyjaciel Polski i Polaków, nauczy się odróżniać Polskę od Paragwaju, a nawet zapamięta, że kraj nasz leży w Europie, a jego prezydentem nie jest ten zabawny mały człowieczek w hawajskiej koszuli. Wtedy będzie już można mówić o pełnym partnerstwie. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niedźwiedzia przysługa Jeśli Aleksander Wszystkich Polaków w skrytości ducha marzył o tym, że po skończonej chlubnie drugiej i ostatniej już kadencji w pałacu prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu załapie się na odpowiednią posadę w ONZ – stanowisko sekretarza generalnego pasowałoby jak ulał – musi wyzbyć się wszelkich na to nadziei. Przekreślił je osobiście George W. Bush zaliczając publicznie Kwaśniewskiego do czwórki swoich i Ameryki najbliższych sojuszników – obok Blaira, Berlusconiego i Aznara. Większość spośród 190 państw członkowskich ONZ nie przepada za Stanami Zjednoczonymi i nie głosuje za wyborem ich najserdeczniejszych przyjaciół. Z Chrześcijanin Kropiwnicki Jerzy Kropiwnicki, prezes ZChN, zapoznał się w IPN z nazwiskami osób, które donosiły na niego Służbie Bezpieczeństwa. Chciał 20, ale podano mu tylko 7 nazwisk. Wierny chrześcijań-skim naukom o miłosierdziu i przebaczeniu Kropiwnicki przebaczył pięciu kapusiom – funkcjonariuszom SB. Wierny naukom chrześcijańskim o piętnowaniu grzechu podał, że donosili na niego dwaj panowie: Mazur i Jakobson. Oba nazwiska są znane w środowisku łódzkiej opozycji. Obaj panowie aktywnie działali w strukturach solidarnościowych. Obaj jednak już nie żyją i – nawet jeśli by chcieli – nie mogą zaprzeczyć rewelacjom chrześcijanina Kropiwnickiego. Ujawnienie nazwisk kolegów-kapusiów zapowiedzieli również panowie Niesiołowski i Andrzej Ostoja-Owsiany. Na naszych oczach Historia zapisuje kolejny etap wzniosłego etosu solidarnościowej opozycji. Agitacja wyborcza Robert Bagiński, kandydat na prezydenta Gorzowa Wielkopolskiego, pozwał do sądu gazetę, która opublikowała zdjęcie, na którym uprawia seks. Gazeta sugerowała, że partnerką polityka jest prostytutka. Zdaniem polityka, gazeta naruszyła dobro reprezentowanego przez niego komitetu wyborczego oraz artykuł ordynacji wyborczej o rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji. Sąd uznał, że nie każda publikacja, która ukazuje się w trakcie kampanii wyborczej, jest materiałem wyborczym. Żeby ją za taką uznać, powinna zawierać elementy programu wyborczego oraz wyborczej agitacji. Zdaniem „NIE”, sąd nie ma racji. Pierdolenie to zajęcie typowo wyborcze. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Język wiary Oto kolejna część naszego nowego cyklu, w którym prezentujemy opisywanie świata przez szkolnych katechetów. Zanotowane dosłownie. Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii. > Euro – Judaszowe srebrniki; > Parada techno – parada wąglika; > Tatuaż – szatańskie znamię; > Unia Europejska – polska Golgota. Na lekcjach religii powiedziano też: > Spowiedź – powietrze dla serca; > J.P. 2 – arcy-Polak; > Owsiakowe Żory – grzeszowisko (gromki śmiech katechetki); > Żydowski policjant gorszy od esesmana (po filmie „Pianista”); > Do Lichenia po rozum i prawdziwą sztukę (planowana wycieczka szkolna); > Msza święta zamiast solarium; > Więcej pacierza to więcej zdrowia i siły; > Plemniki to takie żyjątka albo zwierzątka; > Ewolucja – żydowski wymysł; > CD płyty – wymóżdżacze; > Aborcja – rozrywanie szczypcami; > Polański – wykolejeniec; > Prezerwatywa – obrzydliwy balon; > Owsiak – jąka się, gdy kłamie; > Sztuczne zapłodnienie – grzebanie w dziele bożym; > Radio Maryja – radio prawdy. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łapą po łapkach Po warszawce krąży pogłoska, że farmaceutyczne lobby wyznaczyło nagrodę za głowę ministra zdrowia. Mariusz Łapiński już po raz drugi w tym roku wziął się za odchudzenie portfeli farmaceutycznych bossów. W resorcie zdrowia trwają prace nad obniżeniem cen, jakie za leki muszą bulić szpitale. Na taki ruch pozwala znowelizowana w grudniu zeszłego roku ustawa o cenach leków. Wprowadzenie cen urzędowych na farmaceutyki kupowane przez zakłady lecznictwa zamkniętego pozwoli zadłużonym szpitalom zaoszczędzić sporo pieniędzy. Jednocześnie jednak boleśnie uderzy po kieszeniach producentów, importerów i hurtowników lekarstw. Firmy farmaceutyczne są wściekłe. Tym bardziej że na skutek kwietniowej operacji zmiany listy leków refundowanych ich zyski już spadły o kilkadziesiąt milionów złotych. Ostrożnie licząc... Można zaobserwować związek między działaniami resortu porządkującymi sprzedaż leków a nasilaniem się medialnych ataków na ministra. Najpierw pewna dziennikarka wykryła istnienie spółki importowo-eksportowej Orlando należącej do jakiegoś Mariusza Łapińskiego. W resorcie zdrowia wykazano jednak, że zachodzi tu jedynie przypadkowa zbieżność imion i nazwisk. Skandal sczezł. Jednak niebawem – 2 września 2002 r. – radio RFM FM ogłosiło nową sensację: minister Łapiński był właścicielem spółki MD Pharma o bardzo szerokim zakresie działania. W rzeczywistości spółka MD Pharma była "uśpiona" od 1998 r. i od tamtego czasu nie prowadziła żadnej działalności. Jednak formalnie Łapiński był nadal jej prezesem. Nawet wówczas, kiedy zajmował stanowisko dyrektora szpitala przy ul. Banacha w Warszawie. Feralną spółkę Łapiński sprzedał dopiero 15 października 2001, tuż przed objęciem stanowiska ministra zdrowia. Sensację rozgłośnia RFM FM powtórzyła kilkakrotnie w swoich dziennikach. Po dwóch dniach temat podchwyciły telewizja TVN i "Wyborcza". Nie da się ukryć, że minister Łapiński operację pozbycia się spółki przeprowadził całkiem do dupy. Delikatnie mówiąc. Po jasną cholerę trzymał przez kilka lat uśpioną i nieprzynoszącą żadnych dochodów spółkę? W końcu sprzedał ją za 4 tys. zł, czyli dokładnie tyle, ile wyłożył przy rejestracji. Ale upadło podejrzenie o jakąkolwiek prywatę. Media rozrabiające ministra Łapińskiego podały prawdziwe informacje o jego dawnych biznesach, ale w zmanipulowanym sosie. Dziennikarz TVN wyeksponował informację, iż zakres działania spółki MD Pharma obejmował również handel lekami. Dziennikarz nie wspomniał wszakże, że spółka MD Pharma nigdy nie handlowała nawet jednym opakowaniem aspiryny. Reporter TVN przemilczał fakt dla każdego, kto miał jakikolwiek związek z działalnością gospodarczą, oczywisty, że przy rejestracji nowo zawiązywanej spółki z zasady wpisuje się do aktu założycielskiego możliwie szeroki zakres działania. Na wszelki wypadek. Autor TVN-owskiego newsa odwoływał się do formalnych zapisów z rejestru sądowego, jak gdyby nie wiedział, że aktualizacja większości danych rejestrowych jest dokonywana z ogromnym opóźnieniem – jeśli w ogóle. Ktoś, kto dawno sprzedał spółkę, może nadal figurować w rejestrze sądowym jako jej prezes czy właściciel. Nadmuchanie przez RFM, TVN i "Wyborczą" balona sensacji wokół spółki ministra jest wyjątkowo po myśli lobby farmaceutycznego i fanatycznie zwalczającej ministra posłanki Radziszewskiej z Platformy Obywatelskiej. Media idąc na rękę lobby farmaceutycznemu już wiosną tego roku robiły ludziom wodę z mózgu. 10 kwietnia 2002 r. dziennikarka "Wyborczej" Elżbieta Cichocka w artykule "Cena ministra" triumfalnie obwieściła, iż operacja zmiany listy leków refundowanych da kasom chorych minimalne korzyści, a pacjentom przyniesie zatrważające skutki. Wedle Cichockiej, chorzy mieliby rzekomo płacić za lekarstwa aż o 57 proc. więcej. Dziennikarka "Wyborczej" w zamiarze pognębienia ministra Łapińskiego wykorzystała symulację przeprowadzoną przez byłego szefa śląskiej kasy Andrzeja Sośnierza, pomysłodawcę słynnych kart chipowych, które kosztowały tyle złota, ile same ważą, za to warte były gówno. (Pisaliśmy o tym w "NIE" nr 35/2002). Łapiński wskazywał, że wyliczenia Sośnierza można potłuc o kant dupy, bo były oparte na bardzo szczupłej bazie danych z jednej tylko gminy Pyskowice, w której jest 6 aptek i jeden szpital. Nie przekonało to Cichockiej. W sierpniu 2002 r. na polecenie ministra Łapińskiego kilkuosobowy zespół specjalistów śląskich, łódzkich i warszawskich zanalizował sytuację w Pyskowicach oraz w całym województwie śląskim. Analizę przeprowadzono na podstawie danych rzeczywistych z okresu maj–lipiec 2002 r. i porównano je z danymi z tego samego okresu roku poprzedniego. Okazało się, że po zmianie list leków refundowanych w Pyskowicach wykupiono recepty za 1 099 698 zł, z czego pacjenci zapłacili 406 594 zł. Do aptecznych kas wpłynęło o 288 409 mniej niż w tym samym czasie rok temu. Pyskowiccy chorzy zapłacili za leki o 173 406 zł mniej niż przed rokiem. Udział chorych w kosztach kupowanych leków faktycznie spadł z 42 proc. do 37 proc. Okazało się również, że tylko w okresie od maja do sierpnia 2002 r. Śląska Kasa Chorych realnie zaoszczędziła na refundacji leków 8 mln zł, przy czym w całym województwie udział wydatków osób ubezpieczonych w płaceniu za leki zmalał o około 3 proc. w porównaniu do analogicznego okresu 2001 r. Z sierpniowej analizy nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Ale konkluzja jest pewna – dotychczasowe posunięcia ministra Łapińskiego na rynku farmaceutyków przyniosły oszczędności leczącym się ludziom i kasom chorych, a zarazem uszczupliły zyski biznesu farmaceutycznego. Z prowizorycznych danych wynika, że średnia dopłata do ceny wnoszona przez pacjenta – w grupie leków układu krwiotwórczego – spadła o ok. 18 zł. Za lekarstwa z grupy leków hormonalnych pacjenci płacą średnio o 6 zł mniej. Wzrosła jednie dopłata pacjenta za leki na choroby narządów wzroku i słuchu – o 1,64 zł. Nie udało się dopaść Łapińskiego na podejmowaniu błędnych decyzji, no to trzeba go łupnąć za co innego. Minister, który w kraju budującym kapitalizm dobiera się do skóry kapitalistom i robi to w interesie biednych ludzi, nie jest przez media kochany. HENRYK SCHULZ HENRYK SCHULZ HENRYK SCHULZ Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katiusza Busha Chmury dymu, jęzory ognia i piekielny, wibrujący ryk w rejonie kompleksu 41 we florydzkiej bazie Air Force na przylądku Cap Canaveral: inauguracyjny start rakiety nośnej nowej generacji, Atlas-5, która wyniosła na orbitę satelitę Eutelsat Hot Bird-1 do przekazu sygnałów radiowych i telewizyjnych. 19-piętrowy Atlas jest następcą pierwszej amerykańskiej międzykontynentalnej rakiety balistycznej (ICBM) zbudowanej w roku 1959 do przenoszenia głowic termonuklearnych nad ZSRR. Na szczęście – dla Rosjan – ich komunizm się zawalił (podobnie jak program kosmiczny), więc ICBM nie został użyty. Spragnieni większej wiedzy o rakiecie Atlas-5 znajdą bogactwo danych i informacji na amerykańskich stronach internetowych poświęconych podbojowi kosmosu, np. "Spacedaily", "SpaceFlight Now", "Space and Tech". Z tej ostatniej można się dowiedzieć, że "Atlas-5 jest zmodernizowaną wersją Atlasa-3, ulepszoną przez zastosowanie silników pierwszego członu RD-180 produkcji NPO Energomash i zwiększenie ładunku paliwa". Drobne niedopowiedzenie: do 22 września nikt nie pisnął słowa, że NPO Energomash jest firmą rosyjską, a sukces amerykańskiego Atlasa-5 jest głównie osiągnięciem rosyjskim. Przed siedmiu laty w Lockheed Martin zaczęto myśleć o zastąpieniu starzejących się rakiet nośnych nowymi konstrukcjami, które powinny charakteryzować się niską ceną, niezawodnością, trwałością i większą ładownością. W ramach projektu Launch Vehicle firmom USA pozwolono szukać nowych, najlepszych technologii na całym świecie. Lockheed znalazł je w Rosji, bo akurat zimnowojenne tajemnice zaczęły topnieć. Byliśmy zdumieni – wyznaje rzeczniczka Lockheed Martin Space Systems Joan Underwood – że Rosjanie byli w stanie opracować systemy, stopy i konstrukcje umożliwiające odpalanie silników w warunkach wyższego ciśnienia, temperatury i z lepszą efektywnością. Zdumienie bierze się stąd, że na Zachodzie mało kto sądził, że kacapy potrafią osiągać godne szacunku rezultaty w czymś innym niż spożycie zabójczych dawek wódki, taniec z prisiudami i pucowanie walonek dziegciem. Tymczasem w latach zimnej wojny Rosjanie nauczyli się, jak omijać bariery technologiczne i osiągać postęp. W tym czasie w USA intensywnie pracowano nad udoskonaleniem użycia ciekłego wodoru jako paliwa rakietowego. Jest ono kosztowne i niebezpieczne, bo trzeba je oziębić do bardzo niskiej temperatury, w której niekorzystnie oddziaływuje na ruchome części mechanizmów rakiety. Rosyjscy naukowcy wypracowali technologie z zastosowaniem kerosenu, taniej benzyny lotniczej, mogącej pracować w temperaturze pokojowej. Dziś rosyjskie silniki RD-180 charakteryzujące się o 10 proc. lepszymi od konstrukcji amerykańskich osiągami napędzają nową generację rakiet nośnych Atlas-5, a paliwem ich pierwszego członu jest kerosen. US Air Force rozważał dwa modele rakiet do zastosowania militarnego: Atlas-5 z rosyjskimi silnikami i paliwem oraz projekt Boeing Delta 4 stosujący czysto amerykańską technologię. Ten ostatni jest opóźniony i po sukcesie debiutu Atlasa-5 zostanie prawdopodobnie zarzucony. Rakiety Atlas rozpoczną misje militarne w roku 2005. Ich ulepszona wersja będzie w stanie wynieść na orbitę 28,5 tony – 5 razy więcej niż obecny rekordzista amerykański, rakieta Tytan-4. Dostaliśmy klejnot – mówi Charles Vick, ekspert w dziedzinie rosyjskiego programu kosmicznego w Federacji Naukowców Amerykańskich – który pozwoli nam nadrobić 30 lat zastoju w naszych własnych pracach badawczych nad silnikami rakietowymi. O rosyjskiej genezie amerykańskiego sukcesu kosmicznego wspomniał właśnie "The New York Times" w żartobliwym artykule "Rakieta, która przyprawiłaby Lenina o omdlenie". Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kulczykowanie katolików " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Podpaski szwagra Ankieterzy wciskają kit, ale na trawę posłano faceta, któremu to się nie podobało. Po naszym artykule "Ulubione podpaski szwagra" ("NIE" nr 20/2003) o badaniach opinii społecznej wyjmowanej z kapelusza przez ankieterów, napisanym na przykładzie IPSOS-Demoskop, nastąpiły zdarzenia, które pozwalają przypuszczać, że szwagier nadal będzie stosował podpaski ze skrzydełkami. Opisaliśmy, jak powstawały badania przeprowadzane przez tę firmę na temat różnych produktów. Ankieterzy nie wysilali się – wykorzystywali jako respondentów rodzinę, znajomych i ich rodziny albo stosowali metodę "łapanki". Szwagier był ekspertem od podpasek. Osoby, które nie mają samochodów, chwaliły opony Dębica, przeciwnicy palenia smakowali papierosy. Ankieter przypominał: "Jakby dzwonili z centrali, to robiłaś ankietę i tyle" albo "byliście na takim spotkaniu, oglądaliście i bardzo wam się podobało". Za drobne wynagrodzenie, paczkę kawy, zapalniczkę ludzie pisali, co chciał. On spokojnie inkasował honorarium za badanie. W ten sposób rodziły się – i zapewne nadal nierzadko rodzą – oceny gustów społeczeństwa. Wprowadzają one w błąd wytwórców i dystrybutorów, którzy zlecają badania chcąc dowiedzieć się, jak oceniane są ich produkty. A jeśli wyniki ankiet są publikowane, manipulują także konsumentem. * * * Opisana przez nas praktyka kreowania wyników badań miała miejsce w firmie, która nie jest pierwszą lepszą firemką. IPSOS-Demoskop jest częścią międzynarodowej grupy badawczej działającej w 35 krajach. Oddział polski tej firmy koordynuje projekty badawcze w 17 krajach Europy. A powstał w wyniku połączenia Demoskopu funkcjonującego w Polsce od 1989 r. i F-Squared Market Research and Consulting, która od czterech lat działa na rynkach Europy Środkowowschodniej. Współpracownik jednej z konkurencyjnych dla IPSOS-Demoskop firm badawczych przeczytał nasz artykuł i rozesłał go via Internet do kolegów zatrudnianych przez inne firmy z branży jako swego rodzaju ostrzeżenie przed takimi praktykami ankieterów. Szefostwo IPSOS odebrało to jednak jako wrogie działanie konkurencji. Natychmiast wystosowało oficjalny protest do macierzystej firmy nadgorliwca z żądaniem pisemnej deklaracji zwolnienia go z pracy. Oskarżając adresata o stosowanie nieuczciwej konkurencji, zażądało wyrażenia ubolewania z powodu zniesławienia, które dotyczyło IPSOS – Demoskop sp. z o.o. i przeprosin oraz zawarcia tego wszystkiego do kupy w piśmie i rozesłania go do wszystkich, którzy wcześniej otrzymali nasz artykuł. (...) uważamy za konieczne złożenie oficjalnego protestu dotyczącego nieuczciwych praktyk stosowanych przez pracownika (tu nazwa firmy – przyp. D.P.) polegających na rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji (...) Ta próba skompromitowania pozycji firmy w znaczący sposób zagroziła jej interesom, zarówno pod względem strat materialnych jak i utraty dobrego imienia. Pod pismem podpisali się prezes IPSOS na Polskę Daniel K. Leis oraz Jean-Michel Carlo, szef na Europę. * * * Mimo oburzenia i stwierdzenia, że informacje zawarte w naszym artykule były nieprawdziwe, kierownictwo IPSOS nie przysłało do naszego tygodnika sprostowania, nie żądało od nas wyjaśnień i przeprosin. Spuszczono za to z wodą faceta, który zwrócił uwagę swoim kolegom na publi-kację, która już się ukazała w ogólnopolskim tygodniku. Jak poinformowała nas telefonicznie Małgorzata Zając, rzecznik prasowy IPSOS, cała branża oraz klienci (zleceniodawcy badań – przyp. D.P.) wyrażali się o tekście z pewnym pobłażaniem. Dowiedzieliśmy się, że nie jest możliwe, by ankieter kłamiąc utrzymał się tak długo, czyli wykonywał wiele badań, bo z pewnością wytropiłyby go kontrole. A ankieterów kontrolują zarówno same firmy badawcze, które ich rekrutują, jak i zewnętrzni audytorzy. W jaki sposób? Dzwonią do ankietowanych. Chcielibyśmy zobaczyć tych ankieterów, którzy łamią sobie ręce i nogi lecąc przyznawać się, że wzięli kasę za nic, albo takich, którzy przyznają, że należą do rodziny ankietera i uczestniczyli w oszustwie, bo nie mają samochodów, więc nie mogą używać opon Dębicy. * * * IPSOS jest członkiem Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOiR) powołanej przez czołowe firmy badawcze, która w swoje cele i zadania wpisała m.in.: Budowę i umacnianie publicznego zaufania do badań opinii i rynku, a także Stanowienie i propagowanie standardów profesjonalizmu w procesie badania opinii i rynku oraz tworzenie niezależnej i obiektywnej oceny przestrzegania tych standardów. Jak to się ma do rzeczywistości, ocenia powołana przez OFBOiR Komisja Odpowiedzialności Zawodowej przy pomocy Sądu Arbitrażowego. Tylko że w gremiach tych, podobnie jak w zarządzie OFBOiR, zasiadają przedstawiciele władz firm zrzeszonych w tej organizacji, czyli towarzystwo wzajemnej adoracji. Demoskop jeszcze przed połączeniem z grupą IPSOS uczestniczył w tworzeniu OFBOiR. Tym bardziej więc nie dziwi nas, że w obronie IPSOS-Demoskop organizacja opublikowała na swojej stronie internetowej oświadczenie w sprawie naszego artykułu. Można w nim przeczytać, że na podstawie zeznań jakiejś ankieterki dyskredytujemy nie jedną firmę, ale wręcz całe środowisko badaczy rynku i opinii publicznej w Polsce! Że w naszym kraju pracuje aż 15 tysięcy uczciwych ankieterów, a my, sukinsyny, ich dobre imię mamy za nic. Opisaliśmy praktyki stosowane w jednej z firm, a przeczytaliśmy, że zagroziliśmy branży w całej Polsce. Wygląda na to, że uderzyliśmy w odpowiedni stół, bo nożyce odezwały się głośniej niż przypuszczaliśmy. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rząd kupisz na giełdzie Masz marny zasiłek socjalny, nie stać cię na lekarstwa, a do lekarza trudno się dopchać, w szkole żądają dopłat i są dziury w jezdni – miej pretensje do królowej holenderskiej. Po prywatyzacji gospodarki nadszedł czas na prywatyzację władzy. Każde państwo jest własnością kapitału, który został w nim zainwestowany – dowodził w początkach XX wieku prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow Wilson – ten, który ma w Warszawie plac. Jeśli największym krajowym inwestorem jest w Pomrocznej dr Jan Kulczyk, odpowiedź na pytanie, do kogo należą narodowe klejnoty, jest prosta. Elita wita Legendarną "grupę trzymającą władzę" nie tworzą – wbrew temu, co trąbią media – jakiś Leszek z Aleksandrem czy Grzegorz z Krzysztofem, bo tych można wymienić po czterech latach, ale zupełnie inne towarzystwo. Wystarczy przejrzeć dostępne w Internecie zeznania majątkowe przedstawicieli polskiej klasy politycznej, aby pojąć, na jakiej znajduje się ona pozycji wobec setki najbogatszych Polaków, których listę co roku ogłasza tygodnik "Wprost". Realną władzą dysponują Kulczyk, Krauze i Starak, choć nie zabiegają o miejsca w Sejmie i Senacie. Czuliby się tam źle obok poselskiej hołoty. Ich świat to salony w Pałacu Sobańskich, siedzibie Polskiej Rady Biznesu. Moim zdaniem tam właśnie w ostatnich latach zapadło wiele kluczowych decyzji gospodarczych. O ile Business Centre Club z Markiem Goliszewskim na czele zrzeszający tysiące drobnych przedsiębiorców powoli staje się "Klubem Wieśniaków", o tyle Polska Rada Biznesu jest organizacją elitarną, liczącą zaledwie 52 członków. Za to z ogromną kasą i wpływami. Elitarność ma swoje zalety, lecz czasem potrzebna jest możliwość powołania się na opinię mas. Dlatego w 1999 r. Rada powołała do życia i sfinansowała powstanie Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych pod dowództwem Henryki Bochniarz. Dziś ta organizacja zasiada w Komisji Trójstronnej i uczestniczy w bezpośrednich negocjacjach z rządem. Szefowa Konfederacji najczęściej domaga się obniżki podatków i kosztów pracy, bo to dla kapitalistów oznacza większe zyski. To oczywiste, że prywatny właściciel dba o własny interes. Taka jest istota systemu. Gdy można przekupić polityka, to się go kupuje, gdy jest okazja okpić fiskusa, to się to robi. Sztuka niepłacenia podatków fachowo nazywana jest "optymalizacją podatkową". Polska pod tym względem to kraj wyjątkowo dogodny. Warto o tym pamiętać słuchając kolejnych lamentów Bochniarzowej o konieczności cięć podatkowych. Cóż tu ciąć, skoro niektórzy członkowie Polskiej Rady Biznesu wiedzą, jak w ogóle umknąć fiskusowi. Latające Holendry Jednym ze sposobów uniknięcia podatków jest zakładanie spółek w rajach podatkowych. Nie jest to propozycja dla małych i średnich przedsiębiorstw. Z winy ministra finansów, który likwiduje luki w przepisach i wzmaga kontrole. 7 listopada 2001 r. wiceminister finansów Irena Ożóg tłumaczyła posłom w Sejmie, dlaczego wielkie koncerny mające swoje spółki-matki na przykład w Stanach Zjednoczonych przychodzą do Polski via Holandia: Dlatego że nie ma podatku od dywidend, nawet od ukrytych dywidend. Najlepiej udokumentowany przykład dotyczy oczywiście dr. Kulczyka, który korzysta z zalet holenderskiego prawa. Ma w tym kraju zarejestrowane spółki: Kulczyk PON Investment B.V. oraz Autostrada Wielkopolska S.A. Holland II B.V., której jest największym udziałowcem. 51 proc. udziałów w Kulczyk PON Investment B.V. jest własnością austriackiej fundacji Kulczyk Privat Stiftung. Holenderska spółka ma z kolei 100 proc. udziałów w Kulczyk Tradex, sp. z o.o. z siedzibą w Poznaniu. Wysokie zyski osiągane przez tę firmę handlującą samochodami marki Volkswagen są transferowane do kraju tulipanów w postaci dywidendy. Bez opodatkowania jej w Polsce! Daniny na rzecz krajowego fiskusa nie trzeba płacić, jeżeli polskie udziały zostaną wniesione w zamian za nowe udziały tej samej wartości w holenderskiej spółce oraz wtedy, gdy holenderska spółka je sprzedaje. Takie piętrowe konstrukcje biznesowe opisywałam w publikacji pt. "Dżungla bez asfaltu" ("NIE" nr 9/2003). Podobny manewr stosują właściciele holdingu ITI, Jan Wejchert i Mariusz Walter. ITI Holding S.A. oficjalnie zarejestrowany jest w Luksemburgu. Polsko-luksemburska umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania polega na tym, że dywidendy wypłacone przez luk-semburską spółkę polskiemu podmiotowi są zwolnione z opodatkowania w Polsce. Panowie Wejchert i Walter korzystają też z dobrodziejstw prawa holenderskiego. Spółka ITI Media Group N.V. zarejestrowana jest na egzotycznej wyspie CuraŘao leżącej na dalekich Antylach, ale będącej terytorium autonomicznym królestwa tulipanów. W Amsterdamie zarejestrowane są z kolei spółki Market Link Advertising Holding B.V., ITI Polish Cinema Holding B.V. i UCI-ITI Multiplex B.V. – te już inwestują normalnie nad Wisłą. Inny głośny w Polsce podmiot holenderski to grupa Eureko B.V. będąca akcjonariuszem PZU S.A. i starająca się przejąć kontrolę nad tą firmą. Gdyby tak się stało, to jestem pewna, że polski fiskus nie zobaczyłby ani grosza od odprowadzanych do Amsterdamu dywidend. Zgodnie z prawem, oczywiście. Irena Ożóg z brutalną szczerością tłumaczyła to w Sejmie: Niektóre należności wypłacane w ramach kontraktów handlowych po ich ocenie mogą być przekwalifikowane na należności z tytułu dywidend, czyli jest tu ukryta dywidenda. I też nic nam to nie daje w przypadku firm holenderskich, bo podatku od nich nie możemy wziąć. Czyste, eleganckie rozwiązanie. Można tylko zgadywać, dlaczego politycy tolerują takie praktyki i dostają orgazmu, gdy mówią o inwestorach zagranicznych. Homo corruptus Nacjonaliści wzywają władze do protegowania polskiego kapitału. Także oligarchowie biznesu wołają "my, polski kapitał" żądając poparcia rządowego. Nonsens. W dzisiejszych czasach nie jest ważne, czy właścicielami firmy są Polacy czy Chińczycy. Liczy się to, gdzie płacą podatki, komu oddają część zysku. W sztuce niepłacenia Polacy są tak samo biegli jak zagraniczne koncerny. A obniżanie w Polsce podatków nic nie pomoże, bo kapitał ucieka tam, gdzie jeszcze mniej żądają. W ciągu 14 lat w Polsce sprywatyzowano za psie pieniądze największe i najbardziej wartościowe firmy. Teraz przyszedł czas na prywatyzację władzy politycznej. Zadanie będzie łatwe. Występujący licznie nad Wisłą gatunek homo sovieticus wyparty został przez stojącego wyżej na ewolucyjnej drabinie homo corruptus. Demokracja powoli zastępowana jest przez system uzgodnień i negocjacji toczonych w eleganckich restauracjach i zaciszu rządowych buduarów. Posłowie to element urządzenia do głosowania. Nacisną tak, jak im każą liderzy. Obraz tego, jak to się dzieje, zaniosła pod strzechy sejmowa komisja badająca aferę Rywina. W trakcie uzgodnień między stroną rządową a przedstawicielami nadawców prywatnych w sprawie ustawy o mediach to nie wybrańcy narodu okupujący sejmowe restauracje, bary i klozety decydowali o kształcie proponowanych zapisów. Prawo stanowili szef władzy wykonawczej – premier i jego ministerialni pełnomocnicy, oraz przedstawiciele nadawców w czasie intymnych wieczornych spotkań. Co do tego są zgodni wszyscy zeznający przed speckomisją. Wszyscy też przyznają, że w grę wchodziły duże pieniądze. Tylko czy aby na pewno taka procedura jest przewidziana w konstytucji? Niskie notowania Sojuszu Lewicy Demokratycznej, słabość tzw. prawicy i rosnący w siłę Lepper zmuszą w końcu Kulczyka, Bochniarzową, Krauzego i Wejcherta do działania. Netto minus 14 maja 2003 r. Fundacja Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych zorganizowała seminarium na temat wzrostu gospodarczego po wejściu Polski do Unii. Uczestnicy zgodzili się co do jednego – do 2006 r. Polska będzie płatnikiem netto. Czyli więcej pieniędzy przekażemy do Brukseli, niż z niej otrzymamy. W tym spotkaniu nie uczestniczyli eurowrogowie, panowie Giertych i Pęk. Była tam śmietanka liberalnych i prorynkowych ekonomistów! Entuzjastów Unii! Jeśli ta prognoza jest trafna, to już dziś mogę przewidzieć wynik najbliższych wyborów parlamentarnych. SLD zostanie odsunięty od władzy albo się nią podzieli tracąc większość wpływów. Ktoś będzie musiał zająć miejsce protektora biznesu. Wybory zaś wygrywa ten, kto ma pieniądze... Duży biznes nie może przecież dopuścić, aby jakiś wieśniak Lepper przeszkadzał w interesach. Rząd został przygotowany do pełnej prywatyzacji – zasiądą w nim wynajęci menedżerowie polityczni. Ta moja prognoza różni się od innych straszących Lepperem i innymi populistami, ale jest bliższa prawdy. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwit z psiarni Ochroniarz z Katowic miał dostęp do tajnych baz danych policji. Policja i prokuratura wykryły to, ale zachowały dla siebie. Uznały, że system ochrony tajnych danych jest do dupy, więc niech taki będzie. Wpadł mi w łapy dokument, który nigdy nie powinien opuścić murów komendy policji. Lektura lepsza od Stephena Kinga. Zwykła tekturowa teczka. Na stronie tytułowej napis "Skoroszyt", a pod nim "Wydział Spraw Wewnętrznych". W środku znajdowała się lista 108 nazwisk. Pod każdym nazwiskiem cztery hasła, jedno poniżej drugiego: "rejestr bankowy", "policja", "prokuratura", "sąd". I obok – w rzędzie odpowiadającym każdemu hasłu – odpowiednia adnotacja. Na przykład: nie figuruje. Albo (w rzędzie "policja"): wykroczenie drogowe. Przy kilku nazwiskach wpisy były znacznie ciekawsze. Wiesław B.: zarejestrowany przez Komisariat Policji Jaworzno z art. 216 KK (paserstwo). Zarejestrowany przez Wydział Dochodzeniowo-Śledczy KRP Jaworzno z art. 265 par. 1 (fałszerstwo dokumentów). W dniu 25.11.1993 r. przekazano do prokuratury z aktem oskarżenia (tu numer akt). W dniu 31.08.1994 r. przekazano do prokuratury z aktem oskarżenia (kolejny numer akt). Mariusz C.: zarejestrowany przez Komisariat Policji nr 2 Katowice za przestępstwo z ustawy z dnia 21.07.2000 r. Prawo Telekomunikacji. W dniu 12.03.2001 r. przekazano do prokuratury z aktem oskarżenia (nr akt). Michał M.: zarejestrowany przez Komisariat Policji nr 6 Sosnowiec z art. 286 par. 1 KK (oszustwo). W dniu 25.06.2000 r. przekazano do prokuratury z aktem oskarżenia (i odpowiedni nr akt). Grzegorz I.: zarejestrowany przez Wydz. Doch. Śled. RUSW Mysłowice z art. 215 KK par 1 (paserstwo). W dniu 23.03.1988 r. przekazano do prokuratury z aktem oskarżenia (nr akt). Przemysław S.: zarejestrowany przez KRP Siemianowice Śląskie z art. 203 par 1 KK. W dniu 1996.08.30 przekazano do prokuratury (nr akt). Wyciek z policji Zwróćmy uwagę na kilka drobiazgów. Po pierwsze – na treść adnotacji. Ta wskazuje, że pochodzą one z bazy danych policji. Po drugie – informacje dotyczą nawet odległych już czasów. Na przykład roku 1988. Po trzecie – nigdzie nie ma adnotacji o wyroku skazującym. Co więcej, we wszystkich tych przypadkach kończyło się na przekazaniu dokumentów przez policję do prokuratury, czyli albo zebrane przez policję dowody były gówniane, albo podejrzenia – niesłuszne. Można sobie wyobrazić sytuację, że uczciwy człowiek podejrzewany jest o popełnienie przestępstwa, ale potem się wszystko wyjaśnia. Ale można sobie wyobrazić również i to, że po latach do takiego uczciwego obywatela ktoś przychodzi i mówi: – Ty wiesz i ja wiem to, czego nie wie twoja rodzina, twoi sąsiedzi i twój szef. Byłeś podejrzewany o... molestowanie nieletnich. Ale, jeśli się dogadamy, to nikomu o tym nie powiem. Jeden da szantażyście w mordę, inny wpadnie w panikę. Dlatego taka lista jest dla wielu cholernie niebezpieczna. Dla innych może być cholernie cennym towarem. Śmierdzący temat Opisywane przeze mnie informacje o ludziach pochodzą z listy znalezionej w siedzibie Agencji Ochrony Mienia i Osób Vadatus z Katowic. Na początku stycznia 2002 r. zwolniony dyrektor Vadatusa powiadomił śląską Komendę Wojewódzką Policji w Katowicach, że jego była firma posiada dane pochodzące najprawdopodobniej z niejawnych policyjnych rejestrów. Przez kilka miesięcy policji nie udało się rozgryźć tej sprawy. Gdy doniesienie o liście znalezionej w agencji ochroniarskiej trafia do prokuratury, akta krążą z jednej prokuratury do drugiej. Wreszcie lądują w Prokuraturze Rejonowej Katowice Wschód. Zostaje wszczęte dochodzenie "w sprawie umożliwienia osobie nieuprawnionej dostępu do informacji ze zbiorów danych osobowych zgromadzonych w policyjnych systemach ZSIP i OPIS". Praca prokuratorów i policjantów z Inspektoratu KWP w Katowicach doprowadziła do ustalenia, że informacje znalezione w firmie Vadatus istotnie pochodziły z policyjnych rejestrów ZSIP i OPIS. Ustalono również, kto zbierał informacje o tych 108 osobach znajdujących się na liście i dlaczego. Otóż ludzi z listy sprawdzano przy okazji rejestrowania popełnionego wykroczenia drogowego, procedury związanej z wydaniem zezwolenia na posiadanie broni palnej, wreszcie – w związku z toczącymi się postępowaniami karnymi. Tu ustalenia prokuratury przestały brzmieć logicznie. Zaś wnioski już na odległość trąciły absurdem. Krasnoludki przy klawiaturze Prokuratura stwierdziła, że każde ze sprawdzeń było dokonywane w różnym czasie, przez różne osoby, w różnych jednostkach i zawsze na odpowiedniej podstawie faktycznej. Uwaga! To oznacza ni mniej, ni więcej, tylko dokładnie tyle: 108 osób z nielegalnej listy było sprawdzanych przez 108 funkcjonariuszy policji, każda w innym czasie i z innego powodu. W dodatku odbywało się to za każdym razem w innym komisariacie albo w innej komendzie. Z przytoczonych wyżej względów można stwierdzić z całą pewnością, że ujawnienia uzyskanych danych nie dokonał żaden z funkcjonariuszy policji dokonujący poszczególnych sprawdzeń – czytamy dalej w dokumencie sporządzonym w Prokuraturze Rejonowej Katowice Wschód. Jak udało się zebrać informacje dotyczące pojedynczych osób w jedną całość? Zdaniem prokuratury, listę sporządził któryś z administratorów systemu, zatrudniany przez policję informatyk albo jakiś pracownik wprowadzający dane. Te osoby ponoć nie pozostawiają śladu po sobie – ich nie dotyczą zabezpieczenia policyjnych baz danych. Pod koniec 2002 r. Prokuratura Rejonowa Katowice Wschód umorzyła dochodzenie z powodu niewykrycia sprawcy. Okazuje się, że w Polsce nie tylko można w "niewiadomy" sposób zdobyć poufne informacje znajdujące się w policyjnych komputerach, ale bezkarnie korzystać z tych informacji. I to pomimo kontrolowania firmy Vadatus przez generalnego inspektora ochrony danych osobowych oraz Departament Zezwoleń i Koncesji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nikt nie kwestionował, że Vadatus dysponował informacjami zdobytymi w sposób nielegalny. Mimo to – jak pisze prokuratura w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu śledztwa – kontrole (...) nie ujawniły żadnych nieprawidłowości. Plejada Vadatusów Do tej samej Prokuratury Katowice Wschód trafiły doniesienia o fałszowaniu dokumentów przez Vadatus. O nielegalnym zbywaniu majątku na rzecz osób trzecich, by ustrzec ten majątek przed zajęciem przez komornika. O prowadzeniu działalności ochroniarskiej bez koncesji. Prokuratura badała wszystkie te doniesienia, część spraw umorzyła. Do sądu przesłała akt oskarżenia dotyczący działalności ochroniarskiej prowadzonej bez koncesji. Skargi na firmę Vadatus kierowane były do MSWiA oraz bezpośrednio do ministra Krzysztofa Janika. Chodziło m.in. o wydawanie pistoletów osobom, które nie miały zezwolenia na posiadanie broni palnej. O inwigilacji prowadzonej przez Vadatus (przy wykorzystaniu policyjnych baz danych) poinformowany został główny inspektor ochrony danych osobowych oraz rzecznik praw obywatelskich. Natomiast Pierwszy Urząd Skarbowy w Katowicach oraz katowicka Izba Skarbowa dowiedziały się, że Vadatus może zaniżać swoje dochody, by płacić niższe podatki. Skarbowcy rozpoczęli kontrolę i prawdopodobnie wykryli poważne nieprawidłowości. Najlepsze jednak jest to, że właściciele obiektów ochranianych przez firmę Vadatus szybciej zgłupieją, niż połapią się, z kim tak naprawdę podpisali umowę. Na papierze bowiem równocześnie istnieje kilka Vadatusów. Różnią się drobnymi szczegółami w nazwie: Vadatus Ryszard Tambor, Vadatus Tambor Ryszard, Vadatus Wojciech Basiński, Vadatus RT Sp. z o.o. itd. Podmioty gospodarcze się zmieniają, ale ochroniarze są zwykle ci sami i ubrani w te same mundury. Po co to wszystko? By uciec przed długami. Sprawy dotyczące zwrotu należności toczą się w kilku sądach. A także na wypadek, gdyby jednej ze spółek powinęła się noga i straciła koncesję – wtedy ludzi i zlecenia przerzuca się do innej. To powszechna praktyka w agencjach ochrony. Widać, że lista z poufnymi danymi o obywatelach RP trafiła w dobre ręce. Sprawa dla ministra Myślę sobie tak. Albo wszelkie zabezpieczenia stosowane przez policję to pic na wodę, bo można je ominąć. Albo policja i prokuratura z Katowic chronią szeryfa z prywatną armią i dostępem do tajnych informacji. Trzeba to sprawdzić. Więc sprawdziłem. W Komendzie Głównej Policji. Tworząc policyjne bazy danych ZSIP i OPIS oczywiście przewidziano, że ktoś może próbować z nich nielegalnie ściągać dane. Dlatego każdy, kto miał do nich dostęp, miał swój indywidualny "klucz". Wejście było rejestrowane przez system, tak samo jak każda operacja. I Prokuratura Rejonowa Katowice Wschód bajdurzy, kiedy twierdzi, że niepolicjanci mogli bez śladu hulać po policyjnej bazie danych. A to przecież napisano w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu dochodzenia. A jeśli nie bajdurzy, to jeszcze gorzej, niż gdyby bajdurzyła. Otóż – do Komendy Głównej Policji nie trafiła ani jedna informacja o nieprawidłowościach dotyczących zabezpieczania danych o kontroli wejść do policyjnych baz danych. A przecież – zgodnie z poczynionymi ustaleniami – katowiccy prokuratorzy i policjanci powinni natychmiast zrobić taki raban, że zatrzęsłoby całym resortem. Zatem głupota czy świadome zaniedbanie? To sprawa dla ministra Janika. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Główkując nogami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska Rzeczpospolita Kulczykowa Jan Kulczyk wkrótce zdobędzie Polskę na własność. Może wtedy mianuje się jej premierem. Ten rząd nigdy nie pozwoli na utratę kontroli państwa nad PZU S. A. – miał mówić najbliższym współpracownikom premier Leszek Miller. To zła wiadomość nie tyle dla walczącej o przejęcie kontroli nad spółką grupy Eureko BV, ile dla dr. Jana Kulczyka, który ma ochotę na tę spółeczkę. Nie jest tajemnicą, że holendersko-portugalska Grupa Eureko BV cienko przędzie i w każdej chwili może się rozpaść. Ostatni dostępny raport roczny, za rok 2001, sugeruje, że gdy portugalski bank Banco Comercial Portugues wycofa z Eureko udziały w Seguros e Pensoes, to ruszy lawina. Co gorsza, w 2004 r. wymagalne stanie się zadłużenie spółki. Sytuacja uległaby zmianie, gdyby tzw. inwestor strategiczny, czyli Eureko, przejął kontrolę nad PZU S.A. i mógł pełną garścią sięgnąć po pieniądze. Sprzedaż "narodowego ubezpieczyciela" okazała się barwnym przedsięwzięciem. Jego szczegóły przedstawia NIK w "Informacji o wynikach kontroli działań Ministra Skarbu Państwa i władz Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń S.A. w trakcie prywatyzacji tej spółki" opublikowanej w grudniu 2000 r. Wtedy to panowie Wąsacz, Wieczerzak i Jamroży stali się ulubionym tematem dziennikarzy. Klimaty panujące wokół tej prywatyzacji dobrze oddaje pogłoska o tym, że bank ABN Amro, który doradzał skarbowi państwa przy PZU S.A. w 1999 r., był co najmniej od 1996 r. zaangażowany w finansowanie działalności Grupy Achmea – największego udziałowca Eureko BV. Pytanie, czyje interesy reprezentował w całym interesie skarb państwa–Eureko, ma charakter czysto retoryczny. Czy może kogoś dziwić, że obecnie ABN Amro jest jednym z trzech głównych banków Achmea Holding NV oraz głównego udziałowca Eureko BV – Vereniging Achmea? Jesienią 2000 r. jako pierwsza zakwestionowałam wycenę PZU S.A. dokonaną przez ANB Amro dowodząc, że kontrolę nad rynkiem ubezpieczeniowym w Polsce oddano za friko ("Taniocha", "NIE" nr 42/2000). Później opierając się na różnych ujawnionych transakcjach kupna-sprzedaży działających w Polsce firm zagranicznych prowadzących tylko ubezpieczenia na życie oszacowano, że wartość całego naszego rynku ubezpieczeniowego znacznie przekracza 100 mld zł! Pisali o tym m.in. Oskar Kowalewski na łamach "Gazety Finansowej" oraz Małgorzata Dragan w "Prawie i Gospodarce". Tymczasem Ministerstwo Skarbu Państwa z Emilem Wąsaczem i wiceminister Alicją Kornasiewicz – o której w kuluarach Sejmu zaczęto wtedy mówić Miss Korupcji – sprzedało 30 proc. akcji całej grupy PZU konsorcjum Eureko – BIG Bank Gdański za ok. 3 mld zł. Żeby było śmieszniej, w marcu 1999 r., dwa miesiące przed podjęciem przez rząd decyzji o prywatyzacji PZU, minister Wąsacz wniósł do spółki obligacje zamienne Banku Handlowego wartości ponad 852 mln zł! To się nazywa robić dobrze inwestorom strategicznym. Rząd Millera doskonale wie, kto i jak kręcił wtedy lody wokół PZU. W 2001 r. Eureko BV już witało się z gąską dzięki decyzjom ostatniej minister skarbu państwa z AWS-owskiego zaciągu Aldonie Kameli-Sowińskiej, która podpisała umowy (kwiecień, wrzesień) dające szansę na przejęcie kontroli nad spółką – gdy nagle okazało się, że z dealu mogą być nici. Szefowie Eureko zaczęli szukać wyjścia z trudnej sytuacji. Mniej więcej w sierpniu ubiegłego roku Eureko złożyło premierowi Millerowi następującą deklarację: "Jeśli nie ma woli, abyśmy byli inwestorem strategicznym w PZU S.A., to jesteśmy gotowi wycofać się z tego projektu na zasadach zwrotu kosztów naszej inwestycji według formuły long arm. W tym samym czasie w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie doszło podobno do interesującej rozmowy jednego z wiceprezesów tej dostojnej instytucji finansowej, doskonale znającego polskie realia, z przedstawicielem Eureko BV: – Mamy w Polsce problem – miał zagaić przedstawiciel. – Musicie zatem dogadać się z Kulczykiem – odparł wiceprezes. Od jakiegoś czasu po Warszawie zaczęły krążyć plotki, że Kulczyk szykuje deal swego życia. Chce przejąć kontrolę nad PZU S.A. Czyżby to wynik owej londyńskiej rozmowy? – pytano. Prawdopodobnych scenariuszy jest kilka. Jeden z nich zakłada sprzedaż przez Kulczyk Holding 57,80 proc. akcji TUiR Warta S.A. belgijskiej grupie KBC Bancassurance Holding Company (KBC Insurance N.V. i podmioty zależne posiadają już 40,03 proc. akcji "Warty") i odkupienie od Eureko BV akcji PZU. Jaka kwota wchodzi w grę? Na pewno nie mniej niż 3 mld zł. Dzięki temu Portugalczycy przynajmniej zminimalizowaliby straty. Innym wariantem może być zamiana akcji – Kulczyk oddaje Eureko swoje akcje w Warcie w zamian za akcje PZU S.A., a następnie dzięki legendarnemu czarowi osobistemu i skuteczności w kontaktach z politykami osiąga to, czego nie udało się osiągnąć Eureko: przejmuje kontrolę nad PZU. Kolejny scenariusz zakłada, że w banku gotowym sfinansować całą operację zostanie złożona długoterminowa lokata (jako zabezpieczenie transakcji), a bank udzieli kredytu, potrzebnego do spłacenia Eureko. W tym celu najkorzystniej byłoby użyć środków zgromadzonych przez PZU Życie. Ten, kto przejmie kontrolę nad PZU S.A. – będzie miał taką możliwość! Doktor Kulczyk powinien znać wycenę całej grupy PZU przygotowaną – jak podawała prasa – przez ekspertów TUiR Warta S.A., w której dowodzili oni, że może to być od 19 do 30,5 mld zł! Pragnący zachować głęboką anonimowość wysocy urzędnicy państwowi powiedzieli mi, że Prowizjoner, czyli Kulczyk, wykonał już – cokolwiek to znaczy – pierwsze "podejścia do tematu". Moi informatorzy są zdania, że jego szanse są poważne. Uśmiechając się zwracali uwagę, że np. pani Alicja Jaskiernia (małżonka szefa klubu parlamentarnego SLD Jerzego Jaskierni) jest prezesem zarządu Fundacji Warta. W Radzie Nadzorczej TUiR Warta jest prof. Ryszard Ławniczak – od 1998 r. sekretarz Zespołu Społecznych Doradców Ekonomicznych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i członek Rady Nadzorczej PKN Orlen. Inny członek RN Orlenu Józef Woźniakowski został właśnie wiceministrem skarbu. Ogólnie znana jest też zażyłość łącząca dr. Kulczyka z Aleksandrem Kwaśniewskiem, jednakże prezydent Kwaśniewski miał wyrazić swe oburzenie na wieść o skradaniu się Kulczyka po PZU. * * * Rząd nie ma jednak zamiaru dłużej tuczyć Prowizjonera. Co więcej, zaczyna uważniej przyglądać się jego interesom. Dr Jan Kulczyk to zdaniem tygodnika "Wprost" najbogatszy Polak. Majątek jego i rodziny redakcja wycenia na 12 mld zł. Największym sukcesem pana doktora był, jak na razie, udział w prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej S.A. Od lutego zeszłego roku wiemy, że Kulczyk Holding miał opcję sprzedaży France Telecom swojego 13,57-procentowego pakietu akcji TP S.A. za prawie półtora miliarda dolarów. Opcja obowiązuje od 2003 r. do stycznia 2007 r. Gdyby doszło do realizacji tej transakcji, Kulczyk Holding sprzedałby Francuzom akcje TP S.A. po średniej cenie ok. 35 zł, czyli 3 razy wyższej od obecnego kursu giełdowego, a ci musieliby je kupić. Mogłoby to stanowić poważne zagrożenie dla finansów potężnie zadłużonego France Telecom. To także dowód na to, w jakim charakterze występował Kulczyk Holding przy prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej S.A. – był zwykłym pośrednikiem z ekstrachodami. Można z dużym prawdopodobieństwem uznać, że gotowizna, którą w 2000 r. Kulczyk Holding zapłacił za swoją część udziałów w TP S.A., pochodziła z kredytu udzielonego przez banki zachodnie, którego gwarantem był francuski państwowy France Telecom. * * * To charakterystyczny rys działalności Kulczyka. Jeszcze lepiej jest on widoczny w przypadku spółki Autostrada Wielkopolska S.A. Dysponuję dokumentem o poręczeniach i gwarancjach udzielonych w 2000 r. przez skarb państwa – W 2000 roku udzielono poręczeń i gwarancji Skarbu Państwa spłaty kredytów na kwotę 4.027.495.369 zł, co stanowi ponad dwu i półkrotny wzrost w stosunku do kwoty poręczeń i gwarancji kredytowych udzielonych w 1999 r. Komu Buzkowi sypnęli najwięcej? Prowizjonerowi ofkors! Spółka Autostrada Wielkopolska S.A. otrzymała rządowe gwarancje na kredyt z Europejskiego Banku Inwestycyjnego w wysokości 3 128 728 000 zł! A teraz to, co najlepsze – Autostrada Wielkopolska zacznie spłacać kredyt dopiero za 18 lat i będzie mogła to zrobić w ciągu kolejnych 12 lat. Znajomy bankier oświadczył mi, że zwyczajowa prowizja w takiej sytuacji wynosi około 3 proc. Dowodów na korupcję w tej sprawie nie mam, ale w bezinteresowną głupotę Buzkowych nie chce mi się wierzyć. Wyjaśnijmy – rządowa gwarancja spłaty kredytu w świecie finansjery jest warta dokładnie tyle, na jaką kwotę opiewa. Można ją błyskawicznie zamienić na gotowiznę. To cała tajemnica sukcesów biznesowych dr. Jana Kulczyka – wyjaśnił mi jeden z anonimowych rozmówców. On ma pomysł i specyficzne know-how – pieniądze wykładają inni, pod warunkiem że biznesowym partnerem jest albo poważna spółka z udziałem skarbu państwa, albo stoją za tym rządowe gwarancje. To takie partnerstwo publiczno-prywatne. * * * Dr Kulczyk umie czekać. Zbierając latem ubiegłego roku materiały do głośnej publikacji "Cool czy K", w której na łamach "NIE" ujawniłam tajemnice jego podchodów do prywatyzacji grupy zakładów energetycznych umownie nazywanych G-8, zrozumiałam, jak istotną rolę odgrywa w interesach cierpliwość. O tym, że rząd polski chce sprzedać G-8, wiedziano od dawna. Negocjacje prowadzono już w 2001 r. Inni byli wówczas partnerzy i o innych, znacznie wyższych kwotach rozmawiano. W końcu pojawił się E. ON gotowy zapłacić nie 1,5 mld euro – bo pierwotnie mogłoby tyle być – ale znacznie mniej. Niemcy chyba nie rozumieli, o co chodzi, ale gdy zrozumieli, sprawy nabrały tempa. Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie fakt ujawnienia przez "NIE" intymnej korespondencji między dr. Janem a jego niemieckim partnerem w interesach dr. Hansem-Dieterem Harigiem, który miał zamiar nabyć zakłady energetyczne. Kulczyk czujnie wszedł do PKN Orlen zakładając, że będzie można nieźle zarobić na konsolidacji polskiego rynku paliw. Początkowo prasa pisała o jego związkach z węgierskim koncernem MOL zainteresowanym Orlenem. Potem czytałam o austriackim OMV, także gotowym do fuzji z płockimi nafciarzami. Ostatnia odsłona to pomysł nabycia Rafinerii Gdańsk przez PKN w konsorcjum z Rotch Energy. Kasę ma rzecz jasna PKN – Rotch Energy to w tym biznesie know-how. Początkowo Rotch chciał kupić RG do spóły z rosyjskim koncernem paliwowym Łukoil, ale Ruscy chyba nie zrozumieli, kto tu rządzi, i wypadli z gry. Prowizjoner wie, że można zarobić gigantyczne pieniądze, jeśli najpierw skonsoliduje się polski rynek paliw pomagając w fuzji Rafinerii Gdańsk z PKN Orlen po to, aby po jakimś czasie sprzedać część udziałów temu z inwestorów strategicznych, który da więcej. Ruscy z Łukoilu na tym etapie do niczego nie byli mu potrzebni. * * * Jeśli Kulczykowi uda się zrealizować plany dotyczące Orlenu i PZU – to kolejna większość parlamentarna powinna poważnie rozważyć wykorzystanie wiedzy i umiejętności dr. Jana. Najlepiej na stanowisku ministra gospodarki lub ministra skarbu państwa, a może nawet wicepremiera. To logiczne rozwiązanie, które pozwoliłoby połączyć troskę o interesy Kulczyk Holding z interesami państwa. Poza tym fakt, że nie musiałby zarządzać najistotniejszymi dla polskiej gospodarki transakcjami zza czyichś pleców, wielce uprościłby sprawę, przyczyniłby się do większej jawności tak istotnej dla każdej demokracji. W ten sposób właściciel prywatny Polski stałby się zarazem zarządcą swoich dóbr. Jeśli bowiem wpływy i zarabianie na nich nadal będzie dr. Kulczykowi tak ładnie owocować, stanie się on dominującym posiadaczem polskiego majątku narodowego. Obawiam się, że Prowizjoner nie ma innego wyjścia, jak tylko pójść w ślady Silvio Berlusconiego. Premier Włoch zbudował swoją potęgę na wyśmienitych, choć kontrowersyjnych kontaktach z politykami. Silvio mógł albo skończyć w pierdlu skazany za korupcję, albo stworzyć partię polityczną, wygrać wybory i przejąć władzę. Polityczny awans dr. Jana Kulczyka położyłby w końcu kres nietaktownym pytaniom, czy aby na pewno interesy skarbu państwa i Kulczyk Holding są zbieżne. Trzeba uświadomić sobie, że już dziś ubezpieczamy się u Kulczyka (TUiR Warta S.A.), pijemy piwo produkowane w jego browarach (Lech i Tyskie – Kompania Piwowarska S.A.), jeździmy samochodami, które importuje (˘Skoda, Volkswagen, Audi, Porsche – ˘Skoda Auto Poland S.A.), tankujemy benzynę wyprodukowaną w firmie, w której ma udziały (PKN Orlen), dzwonimy dla Kulczyka (Telekomunikacja Polska S.A.), a nawet emerytury niektórzy z nas będą mieli wypłacane przez Kulczyka (Powszechne Towarzystwo Emerytalne DOM S.A.). Naprawdę nie widzę powodu, aby utrzymywać fikcję, że Polską rządzą jakiś Leszek z Aleksandrem. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klikanie po Urbanie Oskarżany: Jerzy Urban, redaktor naczelny tygodnika „NIE”. Oskarżający: Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Oskarżenie: „Znieważenie papieża jako głowy państwa watykańskiego”. Znieważenie (wg prokuratury): „Użycie wobec papieża zwrotów obraźliwych, lekceważących i ośmieszających z zamiarem zniesławienia i poniżenia Jana Pawła II; wykroczenie poza ramy prawnie dopuszczalnej wolności wypowiedzi oraz krytyki; zlekceważenie etyki dziennikarskiej”. Kara: Do 3 lat więzienia. Wybrane opinie internautów wyrażone 30 września i 1 października na portalu Wirtualna Polska pod hasłem „Urban przed sąd!”: @ Wara od Papieża. Ten człowiek jest wielki! @ Czyż Karol Wojtyła nie jest ciężko chorym gasnącym starcem, na którym kler do końca zbija kapitał polityczny? @ Właściwie chłopi zamiast blokować powinni się zebrać i podpisać petycję, że życie jakiegoś polityka obraża ich uczucia religijne. Wtedy takiego prokuratura do paki, potem sąd na karę śmierci i heja. Genialne. Po co szukać na kogoś paragrafów. Wystarczy się obrazić religijnie. @ Skazanie kogoś za odmienność myśli to czysty absurd i paranoja. @ Urban odwoła się do Trybunału Europejskiego. Dopiero będzie kompromitacja. @ Każdemu staremu człowiekowi należy się szacunek i wcale nie musi być Papieżem. @ Nie mów na starych, że są starzy, bo cię jeszcze zaskarżą. @ Nic mu nie zrobią, bo Urban nie popełnił przestępstwa. Prokuratura robi z siebie wałów. @ Czas ukarać to czerwone bydlę! @ Najlepsza kara dla Urbana to uciąć mu jęzor i obciąć łapy, wtedy przestanie obrażać ludzi. @ Urban won z Polski! @ Urbach – bezczelny, wszawy (choć łysy) żyd! @ Koszerny koszernemu oka nie wykole. @ Urban, czerwony karzeł. Powinni tego śmiecia pozbawić polskiego obywatelstwa za jego działalność w czasach komuny. @ Mnie obraża jako katolika obwożenie Ojca Świętego jak kukły na baterie. To jest właśnie straszne! @ Paragraf, z którego będą sądzić Urbana, został wymyślony za wczesnej komuny. Od roku 1956 nikt z tego paragrafu nie był skazany. W przypadku skazania Urban będzie prawdziwym więźniem politycznym! @ John Paul Two, we love You!!! @ Szanuję Papieża, to największy autorytet. @ Breżniew przy nim to sportsmen. @ Urban, nie martw się. Lolek i tak nie wie, o co chodzi. Autor : P.Ć. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krążownik Szlanta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chłopaki bezdomniaki Bezdomni, czyli giganci, mają w Polsce słodkie życie. Budują kariery i dorabiają się na nich różni pseudospołecznicy, kler przy ich pomocy bogaci się bezwstydnie. Nocami polują na nich stada małolatów w dresach, a w dzień wyłapuje ich policja. W mediach mówi się o bezdomnych wyłącznie zimą, ale dopiero gdy zamarznie ponad setka gigantów, robi się z tego temat. Osiągają mistrzostwo w zaradności, bo pomoc społeczna to fikcja. Poznałem ich przypadkiem. Jechali autostopem na pogrzeb Marka Kotańskiego. Dwaj bezdomni, Andrzej i Karol, w ciągu kilkugodzinnej podróży opowiedzieli mi swoje historie. Teraz już wiem, że bezdomność to w Polsce choroba nieuleczalna. W schroniskach dla bezdomnych nie ma miejsca dla gigantów, czyli takich jak Andrzej i Karol. Mieszkają tam rezydenci, którzy mają jakiś dochód: z pracy, renty albo emerytury. W zamian za dach nad głową odpalają kierownictwu ośrodka od 50 do 75 proc. dochodów. W schroniskach i ośrodkach jest ścisła hierarchia. Pozycja człowieka zależy od liczby kluczy, które posiada. Najważniejszy dyrektor ma klucze do wszystkiego. Magazynu, bramy, stołówki, samochodu... Najniższy w hierarchii kierownik pracy ma zazwyczaj tylko jeden klucz – od magazynu z narzędziami. Wszyscy funkcyjni – od dyrektora po kierowcę – to też bezdomni. Byli bezdomni, którym się pofarciło, wybili się spośród masy ludzkiego nieszczęścia i teraz sobie odbijają. W różny sposób. Finansowo, seksualnie lub po prostu sadystycznie, znęcając się psychicznie i fizycznie nad swoimi niedawnymi kolegami. – Nie chcę się tułać po Polsce. – Karol w małych okularkach wygląda na intelektualistę. – Chciałbym mieć pracę i własny kąt. Jednak ten cały system mający pomóc mi wyjść z bezdomności robi wszystko, żebym został gigantem na zawsze. Jestem siedem lat bezdomnym i jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wyszedł z bezdomności. Ośrodki – zarówno kościelne, jak i świeckie – przypominają obozy pracy. To świetnie zorganizowane przedsiębiorstwa nastawione na maksymalizację zysku. Bo na bezdomnych można robić niezły interes. Gdy nie masz dochodu, a jednak przyjmą cię do ośrodka, będziesz musiał pracować. Centrum Wychodzenia z Bezdomności stosuje taki oto system pomocy bezdomnym. Pierwsze trzy miesiące harujesz za frajer od 7.30 rano do 18.00. Po trzech miesiącach możesz szukać sobie roboty na zewnątrz. – Pracowałem w betoniarni – mówi Karol – sam znalazłem tę pracę. Na początku miałem płacić za pobyt w ośrodku 220 zł. Jednak po dwóch miesiącach kierownik ośrodka zażądał 75 proc. mojego wynagrodzenia. Płacisz albo won! Zdarza się, że jest robota dorywcza. Powiedzmy – rozładunek materiałów budowlanych. O tym, kto dostanie taką robotę, decyduje najniższy w hierarchii ośrodka kierownik pracy. – Jak dostanę od kierownika robotę, to wiem, że muszę się z nim podzielić kasą. – Andrzej jest bezdomny od 20 lat. – Jeśli dostanę 25 czy 30 zł, to 5 czy 7 zł muszę mu odpalić. – System pomocy bezdomny to nic innego jak obozy niewolniczej pracy. – Andrzej zna wszystkie ośrodki w Polsce. – W instytucjach kościelnych zazwyczaj pracuje się przy budowie kościoła, w świeckich fundacjach czy stowarzyszeniach jest to po prostu nabijanie kieszeni jakimś lokalnym kacykom. Opieka społeczna jest zrejonizowana, więc bezdomni są jak chłopi pańszczyźniani przypisani do ziemi. To znaczy, że gigant nie ma co liczyć na pomoc poza miejscem ostatniego zameldowania. – Dzień dobry – Andrzej kłania się nisko przed biurkiem urzędniczki w Pomocy Społecznej w jednym z niedużych miast Małopolski. – Czy mogłaby nam pani pomóc? Potrzebujemy jakiegoś ciepłego posiłku. I chcielibyśmy się wykąpać i ogolić. – A gdzie pan mieszka? – Jestem bezdomny. – Andrzej już wie, co będzie dalej. – Ale gdzie pan był ostatnio zameldowany? – 20 lat temu w Wałbrzychu. – To proszę jechać do Wałbrzycha... Bezdomni mówią o sobie – wędrowniczki. To określenie bierze się stąd, że wędrują po całym kraju w poszukiwaniu pracy, jako takich warunków do życia, a może i czegoś więcej... Wiele lat życia na ulicy nauczyło ich, że aby przetrwać, nie można śmierdzieć i kleić się od brudu. Najbardziej poszukiwanym przez gigantów przybytkiem jest więc łaźnia. Kraków ma darmową łaźnię, a ponaddwumilionowa Warszawa nie ma. Gdy nie ma łaźni, Karol i Andrzej starają się skorzystać z toalet w jakichś instytucjach. Często jednak są przepędzani. – Dzień dobry, jesteśmy bezdomni, chcielibyśmy się umyć i ogolić w państwa łazience – tak zazwyczaj zagajają. Najczęściej słyszą w odpowiedzi, że nie ma takiej możliwości. W ostateczności korzystają z miejskich fontann albo najbliższej rzeki. Karol od marca do sierpnia zawędrował znad morza aż na Śląsk. W kilkunastu ośrodkach pomocy społecznej prosił o buty. Nigdzie ich nie dostał. Dopiero w Katowicach inny gigant dał mu parę nowiutkich butów. Miał dwie i podzielił się. Bezinteresownie. Dzielą się też radami, np. taką: gdy szukasz pracy, nie mów, że jesteś bezdomnym. Pracodawcy natychmiast wykorzystują taką informację i proponują niższe stawki. Robota jest oczywiście na czarno. I ta w ośrodkach, i ta na zewnątrz. O ubezpieczeniu nawet nie ma co marzyć. Normalny człowiek, gdy jest głodny, idzie do sklepu i w ciągu pięciu minut robi zakupy. Bezdomny nie ma szmalu. Cały dzień poświęca na to, żeby zdobyć kilkanaście złotych. Każdy ma swoją metodę. Karol zbiera karty telefoniczne. Andrzej pomaga starszym paniom nosić walizki na dworcu. W swoich zajęciach są wyspecjalizowani, mimo to ledwo starcza im na codzienną wegetację. W ośrodkach zatrucia pokarmowe należą do codzienności. Nie ma się co dziwić, w końcu podstawą diety jest przeterminowana żywność od darczyńców. Najczęściej produkty z dużych sklepów. W jednym z ośrodków pod Bydgoszczą dwóch gigantów nie wytrzymało takiej diety. Kopnęli w kalendarz. Im chłodniej, tym ważniejszy jest ciepły posiłek. Chociaż szklanka gorącej kawy czy herbaty. Kawę wożą ze sobą, szklanki też. Często wchodzą do przypadkowych instytucji i proszą o wrzątek. W knajpach już nie proszą. Nie stać ich na płacenie złotówki za przegotowaną wodę. – Caritas Bolesławiec. Prosimy o ciepły posiłek i możliwość wykąpania się. – Karol opowiada jedną z setek historii. – Pani mówi, że nie może nam pomóc, ale odsyła nas do księdza, mówiąc, że to człowiek dusza i on nam na pewno pomoże. No to idziemy do człowieka duszy. Pukamy do drzwi księdza. Wychodzi, staje na schodkach plebanii i mówi: proszę mi stąd iść, nic wam się nie należy, ja nie mam dla was czasu... Człowiek dusza. W Krakowie wiszą wielkie plakaty podpisane przez Caritas. Zachęcają do wpłacania na konto organizacji, jednocześnie przestrzegają: nie dawajcie pieniędzy bezdomnym na ulicy. – W każdym kościele jest puszka z datkami "dla biednych". – Andrzej nie cierpi kleru. – Czy ktoś widział kiedyś, żeby te pieniądze trafiły do biednych? Ja przez 20 lat nie spotkałem się z czymś takim. Coraz częściej księża instalują na plebaniach domofony i kamery. Parafie to nie są miejsca, gdzie można szukać pomocy. – Henryków koło Zduńskiej Woli. Kościół wybudowany w całości rękami bezdomnych. – Karol ożywia się, gdy mowa jest o czarnych. – Za miskę zupy praca od świtu do nocy, od poniedziałku do soboty. Tylko w niedzielę wyjście. Jak w łagrze. Andrzej i Karol na pierwszy rzut oka wyglądają na turystów. Plecaki, karimaty, porządnie ubrani, tyko strasznie wychudzeni. Dbają o wygląd, lecz niedożywienia nie da się ukryć. Nocują w lasach, parkach albo na dworcach. Na przykład gdy byli w Warszawie, nocowali w lesie koło Rembertowa. Niestety, lato się kończy. Gdy noce będą coraz chłodniejsze, ich problemem będzie przeżyć do jutra. Praca na czarno jest karana, jednak bezdomni muszą pracować na czarno. W Konstytucji jest zapisana wolność sumienia i wyznania, jednak bezdomnych zmusza się do modlitwy i innych praktyk religijnych. Polska jest krajem demokratycznym, jednak kilkadziesiąt tysięcy bezdomnych nie ma prawa do udziału w wyborach. Wiele uczelni kształci specjalistów od socjalizacji i resocjalizacji, jednak w ośrodkach dla bezdomnych pracują inni bezdomni nie mający kwalifikacji do tego, by pomagać innym, bo przede wszystkim sami potrzebują pomocy. System pomocy społecznej to jedna wielka fikcja. Dla niektórych bezdomni to śmieci psujące krajobraz naszych ślicznych miast. To także społeczny wyrzut sumienia, bolący wrzód na dupie biurokratycznego imperium. Bezdomny to coś gorszego niż szare społeczeństwo pogardliwie nazywane przez polityków elektoratem. Bo przecież bezdomny nawet nie ma prawa zagłosować. W XXI wieku o tym, czy jesteś człowiekiem, czy ruszającą się kupą nawozu, decyduje adnotacja w dowodzie osobistym. Jeśli ruszy was kiedyś sumienie, to nie wpłacajcie szmalu na konta żerujących na bezdomności organizacji. Dajcie grosz gigantowi i nie przejmujcie się tym, że być może kupi za to koktajl owocowy czy inną mamrotkę. Zapewne koleś pije wszystko oprócz smoły i lepiku. To w końcu jedyna przyjemność, jaka mu w życiu została. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Księża na księżyc Funkcjonariusze Watykanu wraz z polskimi politykami usiłują nam od dłuższego czasu wmówić, iż nasze wejście do Unii będzie oznaczało jej ponowną chrystianizację. Polski żarliwy katolicyzm zmiażdży nieliczne ateistyczne lobby, które wbrew tradycji i potrzebom społecznym marginalizuje rolę Kościoła w nowej Zjednoczonej Europie. Nowa konstytucja europejska ma być pierwszym testem tego inkwizycyjnego zapału. Nasi rodzimi krzyżowcy nie chcą przyjąć do wiadomości faktu, że obecność Boga w konstytucji jest nie do przyjęcia nie tylko dla kilku wojujących ateistów, ale też dla większości Europejczyków, którzy od dawna z religią katolicką nie mają już nic wspólnego. Statystycy kościelni mają się naprawdę czym martwić. Odchodzenie od jakiejkolwiek religii na rzecz ateizmu czy dei-zmu stało się już swoistym europejskim hobby. W samej Francji w ciągu ostatnich 20 lat liczba niewierzących wzrosła o 80 proc. Zamierają praktyki religijne, których częstotliwość można przełożyć na stopień związania z Kościołem jako instytucją. Do domu bożego nigdy nie wstępuje 60 proc. Francuzów, 58 proc. Czechów, 57 proc. wschodnich Niemców i 56 proc. Brytyjczyków. Katolicka Irlandia zanotowała ostatnio spadek aż o 24 punkty procentowe i teraz wskaźnik praktykujących wynosi już tylko 57 proc. W krajach skandynawskich Kościół goni już resztkami sił, ledwie 8 proc. obywateli uznaje tam za stosowne udać się na niedzielną mszę. Rekordy bije zaś Dania, gdzie 98 proc. obywateli woli się w niedzielę dłużej wyspać, niż słuchać przynudzającego klechy. Niedługo zresztą może już nie być kogo słuchać, gdyż cały zachodni kler powszechnie boryka się z problemem powołań. Przykładowo w latach 90. w Niemczech do święceń kapłańskich gotowało się 2667 kleryków, dziś liczba ta nie przekracza 1000. Jeszcze bardziej dramatyczna sytuacja jest w Irlandii. Według najnowszych danych, jeszcze w 1965 r. w kraju święcenia prezbiteratu przyjęło 282 seminarzystów diecezjalnych i 377 zakonników, ale w 1998 r. liczby te wynosiły już tylko odpowiednio 53 i 32. Jakby tego było mało – odwrotnie niż w Polsce – papież traci w Europie swój autorytet moralny. Nawet we Włoszech jedynie 17,5 proc. obywateli określa go jako wzór godny do naśladowania, o reszcie Europy z litości nie wspominając. Trudno się zresztą temu dziwić, jeśli skonfrontujemy anachroniczne nakazy i zakazy płynące z Watykanu z deklarowanymi poglądami Europejczyków. I tak, największą popularnością cieszy się seks przedmałżeński. Tu akceptacja waha się od 98 proc. w Szwecji do 83 proc. w Hiszpanii. Papa nie ma też żadnych szans na wyleczenie Europy ze znienawidzonych skrobanek; tu średni współczynnik akceptacji na starym kontynencie wynosi 71 proc. Całkowitą klęskę nauki Kościoła wyznacza powszechny kryzys instytucji małżeńskiej, akceptacja małżeństw homoseksualnych i eutanazji. W kontekście tych danych wysiłki dyplomacji polskiej o umieszczenie Boga w konstytucji lokują naszą klasę polityczną, a tym samym niestety nas wszystkich, w mentalnym skansenie Europy. Jest jednak iskierka nadziei na to, że świeże powietrze z Europy dotrze także do odwiecznego przedmurza chrześcijaństwa. Ostatnią pielgrzymkę papieża kompletnie olało 12 proc. naszych rodaków, co jest dla tego zadupia Europy wynikiem wprost rewolucyjnym. Ponadto, według danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, liczba deklarujących swoje przywiązanie do rzymskiej wiary zmalała w ciągu ostatnich lat do rekordowo niskiego poziomu 85 proc. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik na łupież Wielbiona przez polityków sado-masochistyczną miłością redaktor Monika Olejnik została wymiksowana w TVN z najlepszego czasu antenowego. Na pory późne, ustawowo przeznaczone dla programów drastycznych, nierzadko zawierających sceny mogące zagrozić psychicznemu rozwojowi dzieci i młodzieży. Szurnięcie gwiazdy dziennikarstwa politycznego to jak wygnanie diwy operowej do salki pod schodami. Niech Olejnik nie narzeka, kwękają koleżkowie z branży. Redaktor Krzysztofa Skowrońskiego wygnano właśnie z gniazda, które uwił sobie w publicznej "Trójce" po tym, jak skomercjalizowane kierownictwo Radia Zet usunęło go, bo myśleniem psuł nową ramówkę wolną od "cienia mówienia". Angażując zresztą w opustoszałe miejsce m.in. Olejnikową. Naście lat temu dziennikarze walczyli z peerelowską cenzurą o wolność słowa, o własne upodmiotowienie. I ku chwale ojczyzny cenzura padła. Teraz wraca inaczej. Nie tylko traktując dziennikarzy jak mebelki, które państwo-właścicielstwo mediów może przesuwać zgodnie z modą wiosenną czy jesienną. Ze środka w kąt albo o razu pod ścianę. W każdej chwili może też przyjść pan tapicer i obić gwiazdę medialną nową tkaniną – dostosowaną do bieżących trendów. Przez długie lata pierwszej komuny nadawała w Warszawie Rozgłośnia Harcerska. Ówczesna niszowa, jak byśmy dziś rzekli, stacja radiowa. Ważna dla tamtej kontrkultury. Bo tam pojawił się w latach 80. punk-rock, reggae i inne grania, których nie wpuszczano na nobliwy festiwal opolski. Jeśli artyści nie pluli jednoznacznie na ZSRR i KC PZPR, to w Harcerskiej redaktorzy mogli puszczać każdego, zwłaszcza nocą. Wtedy stary soctotalitaryzm spał. Za to komercja nie śpi nigdy. Rozgłośnia Harcerska przemianowana w czasach wolnego rynku na Radiostację zasłużoną w lansowanie hip-hopu, należy obecnie do koncernu medialnego Eurozet. I tenże koncern, który wyrzucił wcześniej Skowrońskiego z "Zetki", teraz ostatecznie skomercjonalizował Radiostację. Audycje nocne prowadzone przez entuzjastów za frajer, gdzie można było posłuchać np. irańskiego folku czy rumuńskiego rocka, zostały zastąpione komputerową maszynką w wszechobecnym stylu "upojne granie". Bez cienia myślenia. Mordowanie indywidualnego charakteru Radiostacji to fragment wielkiej, jakże fatalnej dla kultury unifikacji i komercjalizacji mediów. Obecnie mamy dwa "tryndy" skutecznie zabijające mówienie i myślenie. Pierwszy obowiązuje w mediach komercyjnych. Wyrzuca się stamtąd wszystko, co ma indywidualny, intelektualny charakter. Co nie pasuje do "zainteresowań reklamodawców". Za PRL o zawartości, o treściach mediów decydował Wydział Propagandy KC PZPR. Teraz – Biura Domów Mediowych sprzedających reklamy nadawcom komercyjnym. Za pierwszej komuny wypadał z anteny artysta godzący w sojusz z ZSRR. Dzisiaj wypada artysta godzący swym wizerunkiem w antyłupieżowy szampon. Szampon ma dziś większą siłę niż wtedy jądrowe mocarstwo. Drugi "trynd" obowiązuje w mediach publicznych. Też koszących reklamy, ale także dotowanych z abonamentu. I za to stale krytykowanych przez pozbawione abonamentu media prywatne. Toteż gdy tylko telewizja i radia publiczne puszczą coś kontrowersyjnego, ocierającego się o cenzurującą je ustawę o radiofonii, to obłudny wrzask cenzorsko-moralny wszczynają media komercyjne. Normalne upieprzanie konkurencji. W efekcie goniące za szmalem media publiczne broniąc się przed cenzurą mediów prywatnych popadają w bezmyślność, w totalną "poprawność polityczną". Z góry eliminują wszystko, co może być ewentualnym przedmiotem sporu. Dochodzi do paranoi. Skandalem może być reportaż o panience z agencji towarzyskiej lub film z gołymi cyckami. Za pomylenie "zwiastuna" w lokalnym programie, za nadanie rano, czyli w porze "dla dzieci" reklamy filmu gangsterskiego dziennikarz publicznej telewizji może wylecieć z roboty. Bo kierownictwo TVP SA nie chce kolejnej krytyki za "niemoralność". I gdzie teraz ma być miejsce na eksperymenty? Na prowokacje artystyczne, intelektualne? Na coś, co zawsze było pieprzem kultury, bez czego sztuka, dialog intelektualny nie tylko nie smakuje, ale zdycha? Jeszcze lat parę i tacy ambitni redaktorzy jak Olejnik, Skowroński czy Sito, przesunięci do lamusa przez kolejnych kretyńskich reklamowych dyrektorów kreatywnych, zaczną nadawać z własnych niezależnych, często pirackich radiostacji. Albo zagranicznych, np. z białoruskiego Mińska. Będą walczyć z dyktaturą producentów podpasek bez namaczania, niewidzialnych tamponów i płynów na łupież odmóżdżających zarządy oficjalnych mediów elektronicznych. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Partia Ci wszystko wybaczy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieznośna lekkość siatki Dzień Dawida zaczyna się wcześnie. Na dworze jeszcze ciemno, na wysokich świerkach za oknem drzemią gawrony. Dawid budzi mamę, żeby zrobiła kawę. Kawa pachnie skórką chleba i dymem sosny. Czasem nie budzi mamy, bo wie, że wysłużona lodówka jest pusta. Niech sobie mama pośpi, za oknem zimno, w kuchni zimno. Dawid pomaga ubrać się Mateuszowi i Żanetce, która chodzi do zerówki. Zamykają cicho drzwi i wychodzą w świt. Dawid idzie pierwszy i wlecze za sobą niedobudzone smerfy – jak ich nazywa. Czuje się dorosły i ważny. Przecież chodzi do trzeciej klasy, choć powinien być w klasie czwartej. Pani z poradni powiedziała, że dla jego dobra musi powtórzyć trzecią klasę. Dawid nie ma nic przeciwko temu, żeby powtarzać klasę, mama zresztą też. Skoro powiedziała to pani z poradni, widocznie tak musi być. Pani wie najlepiej, pani jest mądra i ładnie pachnie. Dawid lubi zapach dezodorantu; w domu unosi się zapach gotowanych kartofli, kapusty i pieluch. Ten zapach wlecze się za Dawidem i koledzy z ławki odsuwają się. Tylko pani wychowawczyni podchodzi – pomaga mu rozwiązać zadanie z matematyki i uzupełnić tabelki ze środowiska. Pani jest dobra, uczy Dawida, żeby nie kruszył, jadł powoli i nie popychał palcami, przecież jedzenia nikt mu nie ukradnie. Kładzie na podkładce sześć bułek i martwi się, żeby Dawid się nie rozchorował. Dawid się śmieje, nigdy przecież nie chorował, pani na pewno żartuje. Zabiera też jego rzeczy do prania i oddaje następnego dnia na długiej przerwie. Dawid pachnie wtedy jak w telewizyjnej reklamie. Pani nigdy się nie denerwuje, nie krzyczy i pięknie czyta. Mógłby godzinami słuchać opowieści o "Głupim Jasiu", "Dziewczynce, która podeptała chleb" i "Świniopasie". Lubi oglądać książki z obrazkami i dziwi się, dlaczego ludzie mieszkają w takich dużych domach z oknami na całą ścianę. Dawid chciałby mieć regał, taki jak w bibliotece. Na najwyższej półce ustawiłby swoje książki, żeby smerfy nie mogły sięgnąć. Gdy wypożyczy książkę z biblioteki, to pogryzmolą ją albo wyrwą kartki i pani bibliotekarka okropnie się gniewa. Kocha smerfy, ale prosi Bozię, żeby więcej dzieci nie zsyłał, bo się nie pomieszczą na dwóch wersalkach. * * * W drodze powrotnej ze szkoły Dawid robi zakupy. Zna na pamięć ciężar siatki. Na początku miesiąca siatka jest ciężka i wrzyna się w ręce, ale Dawid jest szczęśliwy. Zapomina o mrozie, wichurze i dziurawych butach. Trzeba tak gospodarować, żeby zasiłku starczyło na cały miesiąc, a Dawid potrafi liczyć. Z każdym dniem siatka staje się lżejsza, w domu robi się smutno. Pod koniec miesiąca przynosi tylko pięć chlebów. Nieznośna lekkość siatki oznacza, że nastają głodne dni. Wszyscy wyglądają pań z opieki. Mała Karolina z daleka rozpoznaje karetkę i z radości klaszcze w ręce. Dawid wie, co wolno, a czego nie należy mówić paniom z opieki. Powtarza bez zająknięcia, że nigdy nie są głodni, mama jest dobra i stara się jak może, wstaje bardzo wcześnie i robi im chleb do szkoły. Tata też jest dobry. Gdy tata przyjeżdża, jest wesoło. Raz tata dał Dawidowi szklankę wina, uciechy było co niemiara. Śpiewali razem przeboje disco polo. Było fajnie, tylko na drugi dzień bolała go głowa i chciało się pić. Tęskni za tatą, bo już go dawno nie widział. Miesiąc temu przysłał mu z więzienia widokówkę z samochodami. Dawid chce być rajdowcem, dlatego ćwiczy jazdę na feldze od roweru. * * * "Zima jest brzydką porą roku" – pisze Dawid w swoim wypracowaniu pt. "O urokach zimy". Zimą jest zimno, wszędzie leży pełno śniegu i wieje zimny wiatr. Najgorzej, gdy piec jest zimny, wtedy Dawid musi iść po opał. Zabiera do lasu Mateusza i Żanetkę. Zbierają gałęzie, które postrącała wichura. Gdy zaspy są duże, odrywają deski z szałerka i sztachety od płota. Dawid boi się, żeby nie złapał go sąsiad i nie poskarżył pani wychowawczyni. Dawid nie lubi pisać wypracowań na temat "Jak spędziłem święta". O czym miałby pisać? Że tata się upił i krzyczał, że nie będzie płacił alimentów, że ma dość tego pier... ego życia. Święta są smutne, bo mama znowu mówi, że nie ma co do garnka włożyć. Przestał już pisać listy do św. Mikołaja. Wysłał trzy, w których prosił o "trapery" i pikowaną kurtkę. Dom Dawida omijają wszyscy: i św. Mikołaj, i wielkanocny zając, i koledzy z klasy. Dawidowi spodobały się adidasy kolegi – niebieskie, na grubej podeszwie i lekkie jak piórko. Nie chciał ich ukraść, przecież nie jest złodziejem, ale miał dość ojcowskich buciorów, ciężkich i na wyrost. Schował więc adidasy do tornistra, aby w domu przymierzyć... Dawid przyrzekł pani, że już nigdy nie weźmie cudzej rzeczy. Pani wierzy Dawidowi, bo pani jest dobra. Opłaciła mu wycieczkę do Malborka. Był po raz pierwszy w życiu tak daleko poza domem. Przed wyjazdem nie spał całą noc. Od mamy dostał 20 złotych, babka kupiła pepsi na drogę i trzy drożdżówki, miał też swoje pieniądze za butelki. Zamek był potężny i wysoki aż do chmur, ale najlepsze były lody, zapiekanki i soki w kartonikach. Smerfom przywiózł gumę rozpuszczalną i chrupki; miały uciechę, że hej! Na drugi dzień był odpust, za resztę pieniędzy kupił watę na patyku, pistolet i lusterko ze Schwarzeneggerem. Lubi filmy z nim. Jak dorośnie, to kupi sobie prawdziwy pistolet i tra ta ta ta ta rozwali wszystkich, którzy mu dokuczali. Będzie tylko jadł mięso i kartofle z sosem. * * * Na religii pani katechetka opowiada o Panu Bogu i aniołach. Nie potrafi sobie jakoś wyobrazić aniołów. Może są podobne do pań z opieki, zastanawia się. A Pan Bóg wcale nie jest taki sprawiedliwy, no bo dlaczego jedne dzieci mają "górala" i łyżworolki, a drugie nie? Pani mówi, że wystarczy Pana Boga poprosić, to wszystko spełni. Dawid modlił się wieczorem i niczego nie dostał. Teraz nie mówi pacierza, bo po co? * * * Jesień jest najlepszą porą roku, ponieważ jest jeszcze ciepło. W lesie rośnie dużo grzybów i dojrzewa jarzębina, którą można sprzedać. Za kosz prawdziwków można przeżyć trzy dni. Mama robi marmoladę z jabłek i jeżyn. Dawid zbiera żurawinę na łąkach, bo jest droga. Trochę się boi falującego bagniska, które chciałoby człowieka pochłonąć. Słyszał o zatopionych kościołach i miastach. Tu wieczorami diabły odprawiają harce, aż dym się unosi. Pod koniec października wiją wieńce z mchu i świerczyny. Zawsze trochę grosza wpadnie – mówi z powagą Dawid. Idzie zima i Dawid ma smutek w oczach. Oto wybrane spośród kilkuset prace, które przyszły w odpowiedzi na naszą "Niemoralną propozycję". Dobra robota. Nie wszystkich autorów publikowanych prac – w kolejnych numerach opublikujemy ich zresztą więcej – możemy przyjąć na staż. Wszystkich jednak zapraszamy do współpracy: zarówno tych, którzy chcieliby związać się z nami zawodowo, jak i tych, którzy – jak autor „Nieznośnej lekkości siatki” – piszą dla przyjemności. Jeśli macie coś ważnego do napisania – sprawdzajcie, piszcie i przysyłajcie. Ostateczna decyzja w sprawie stypendium zapadnie w połowie kwietnia. Autor : Zbigniew Jarzembowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zamek Króla Marka NIE obejmuje patronat medialny nad budową Pamiętacie pałac redaktora Marka Króla? Tych, co nie pamiętają odsyłamy do "NIE" nr 10 i 12/2003. Po obu publikacjach do "NIE" napłynęła fala epitetów pod adresem Króla, pozycja 63. na liście najbogatszych Polaków. Głos dali również inni poszkodowani, w tym firma Climatic, która robiła Królowi willową wentylację. Niezależnie od Climatiku odezwała się także firma pana Dariusza Zawczaka, którą redaktorek poprosił o wykonanie opinii o wentylacji Climatiku. Oczywiście negatywnej. Zawczak wystawił, ale zgodną ze stanem faktycznym, czyli nie taką, jakiej oczekiwał redaktor Król. Dlatego z usług Zawczaka Król zrezygnował. Climatic po latach zwłoki wreszcie wydarł należny szmal od redaktora. Z kolei Roman Winiarski z firmy Winter, który domaga się od Króla 200 tys. zł za podpicowywanie willi, wciąż czeka na wyznaczenie terminu rozprawy z redaktorem. Sąd okręgowy działa wyjątkowo precyzyjnie. Właśnie sądowy sekretariat przysłał Winiarskiemu zawiadomienie: Sąd Okręgowy w Warszawie wzywa powoda do sprecyzowania, czy wnosi o zasądzenie kwoty 244 288,42 zł czy też kwoty wynikającej z zsumowania faktur (244 287,42 zł) w terminie 7 dni. Czyli że 1 złotówka blokuje Królowy proces. Sprawą zainteresowana jest także prokuratura. Nieoficjalnie wiadomo, że redaktor złożył już wyjaśnienia. Spodziewam się, że po ciągu dalszym ciągu dalszego o pałacu Marka Króla będzie jeszcze ciąg dalszy. W związku z tym "Nie" obejmuje patronat medialny nad budową willi Króla. Marek Król, który tak chętnie medialnie patronuje różnym przedsięwzięciom, powinien wiedzieć, co to oznacza. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 1 października "Aby Polska zgodziła się na konstytucję europejską, Niemcy rzekomo oferowały jej w »Agendzie 2006« dwukrotnie wyższe fundusze strukturalne. 7 mld euro za suwerenność – to chyba niezbyt wysoka cena za coś, za co pokolenia oddawały życie". Mieczysław Ryba, "Superpaństwo i polska naiwność" 4–5 października "Wołamy dzisiaj o odkłamanie »Solidarności«, gdy do jednego worka wrzucono i kata, i ofiarę, zniszczono przez media etos »Solidarności«, okropne słowa rzucano na nią, posądzając o wszystko, co najgorsze. I to przywarło. (...) Potem było już łatwo manipulować, wprowadzać »konie trojańskie«, od środka rozsadzać, szukać agentów – przekupnych, sprzedajnych, którzy mieli za zadanie zdeptać, skopać, zniszczyć, żeby »Solidarność« kojarzyła się z czymś najgorszym, żeby trzeba się było lękać i krępować mówić o niej". bp Edward Frankowski, homilia z 26 września 2003 r. 7 października "Sama idea państwa niewątpliwie pochodzi od Boga, ale specjalnością szatana jest fałszowanie, kłamstwo i tworzenie karykatur, będących zarówno bluźnierstwem wobec Boga, jak też poniżeniem człowieka. (...) Państwo jest metodą realizacji celu człowieka, a ten cel nie jest »świecki«. Celem tym bowiem jest Bóg. (...) Wprawdzie nauka społeczna Kościoła nie postuluje »państwa wyznaniowego«, ale nigdy nie głosi możliwości budowania »państwa amoralnego«". ks. prof. Jarzy Bajda, "Europa i Apokalipsa" "Niedawno byliśmy świadkami wielkiej narodowej klęski w związku z próbą nowelizacji Kodeksu Etyki Lekarskiej. Nie była to porażka jedynie środowiska medycznego, ale nas wszystkich. (...) Niestety, nieudana próba pozytywnej nowelizacji Kodeksu Etyki Lekarskiej oznacza utrzymanie udziału polskiej medycyny w zamazywanie rozeznania dobra i zła moralnego odnośnie do niezwykle ważnej kwestii początku naszego istnienia". Marek Czachorowski, "Neopoganizm" "Nasza Polska" 7 października "Redaktor naczelny tygodnika »Nie« Jerzy Urban został oskarżony o znieważenie Jana Pawła II jako głowy państwa watykańskiego. (...) Marek Jurek, poseł Prawa i Sprawiedliwości, który jako jeden z pierwszych zareagował na publikację w »Nie«, podkreśla (...) że Urban w czasie papieskiej pielgrzymki nie tylko znieważył Papieża, ale również naigrawał się z jego choroby i starości: – To jawny, brutalny pokaz światopoglądu eutanazyjnego, według którego człowiek walczący ze słabością zachowuje się niegodnie. (...) Dobrze, że ta sprawa trafi na wokandę, być może przyczyni się w jakiś sposób do ukrócenia bezkarności ludzi lewicy". "Agresja ukarana?" (KAI, MZM) www.ojczyzna.pl "Mieszko I nie był Polakiem w pełnym tego słowa znaczeniu. On był jednym z Ojców polskości. (...) Polskość i Polska zostały w swej istocie, można powiedzieć w tym, co jest ich sercem i duszą (ale również umysłem i wolą) wyznaczone przez katolicyzm. (...) Nie może być Polski bez katolicyzmu. Bez niego pozostają tylko puste formy, narodowe zagubienie, powolne unicestwienie. Nie można być Polakiem kwestionując, odrzucając katolicyzm, walcząc z nim. Nie można przecież być Polakiem, jeśli zwalcza się to, co należy do istoty polskości. Z powyższego wynika więc też np., że Polak, który jest za aborcją nie jest Polakiem w pełni, jest Polakiem w jakiejś mierze już wynarodowionym". Stanisław Krajski, "Czy Mieszko I był Polakiem?" "Jedną z głównych cech sekciarstwa jest przekonanie, iż tylko i wyłącznie moja wspólnota posiada poprawny obraz świata – »tylko my mamy rację«, »prawda jest tylko u nas«. Sekciarz wyklucza możliwość, iż ktokolwiek spoza jego środowiska wyznaniowego może w sposób uprawniony twierdzić, że wierzy i żyje w sposób właściwy. (...) Inaczej mówiąc, sekciarz – z racji przekonania o swym monopolu na pełnię prawdy – stawia się w pozycji sędziego innych. Weryfikacja raz dokonanych sądów, jeśli w ogóle następuje, przychodzi mu z trudem". Antoni Leśniak, "Znamiona sekciarstwa" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ruda blondynka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pograssujmy Ukazało się właśnie polskie tłumaczenie książki niemieckiego noblisty Güntera Grassa "Idąc rakiem". Chodzi w niej o zatopienie 30 stycznia 1945 r. niemieckiej łajby "Wilhelm Gustloff". Łajba była na tyle duża, że w Gdyni zapakowano na nią podobno ponad 10 tysięcy niemieckich obywateli, którzy nie chcieli witać się z Armią Czerwoną nadchodzącą ze Wschodu. "Gustloff" miał dobić do Kilonii po kilku dniach, ale na środku Bałtyku łajbę dogonił radziecki U-Boot i trzema torpedami przerobił ją na podwodną rafę dla ryb. I w Niemczech, i u nas książkę okrzyknięto kontrowersyjną, a to z tego powodu, że jakoby Grass przełamał w niej tabu mówienia o Niemcach jako o ofiarach. Robi więc "Gustloff" za pomnik niemieckiego męczeństwa i wyciskacz łez. W Niemczech książka ukazała się w okresie przygotowań do tegorocznych wyborów, które odbyły się we wrześniu. Socjaldemokraci niemieccy w przedwyborczych zmaganiach zaczęli popierać postulaty wypędzonych (których rzecznikiem zawsze był Stoiber) m.in. pomysł budowy Centrum Wypędzonych w Berlinie. "Swoją" partię w tych działaniach poparł też jej wierny entuzjasta Grass – książką o "Gustloffie". Na łamach "Rzeczpospolitej", "Polityki" i "Tygodnika Powszechnego" bezmyślnie powtarzają za Grassem i niemieckimi propagandystami, że zatopienie "Gustloffa" było "największą katastrofą w dziejach żeglugi morskiej". W cytowanym zdaniu każde słowo jest błędne. Po pierwsze: zagłada "Gustloffa" nie była w ogóle katastrofą, bo nie używamy tego słowa dla zdarzeń będących następstwem działania sił zbrojnych. Oczywiście, można się zgodzić na rewizję znaczenia słowa "katastrofa", jednak pod warunkiem, że będziemy je stosować także dla wszystkich działań wojennych. Wówczas zbombardowanie Drezna albo Hamburga przez aliantów przebije trzęsienia ziemi w Meksyku i w Tokio. Na czoło tak zreformowanej statystyki "katastrof" wysunie się chyba Warszawa, ofiara największej w dziejach "katastrofy budowlanej". Nie ulega też wątpliwości, że ostatnio najwięcej "katastrof autobusowych" zdarza się w Izraelu... Po drugie: termin "żegluga morska" dotyczy działalności na morzu podejmowanej w celach gospodarczych i nie obejmuje wojen morskich. Jeszcze większym nieporozumieniem jest używanie wobec "Gustloffa" słowa "statek", co prowadzi do domyślnego wniosku, że jego zatopienie było zbrodnią wojenną. Sęk w tym, że "Gustloff" w chwili zatopienia nie był statkiem handlowym, czyli cywilnym (gdzieniegdzie pojawia się nawet określenie: pasażerski), i nawet sam Grass o tym pisze, chociaż niejasno (kto nie wierzy, może sobie sprawdzić na str. 98–99 polskiego tłumaczenia). "Gustloff" był okrętem wojennym. O tym, czy łajba pływająca po morzu jest statkiem handlowym, czy okrętem wojennym, nie decyduje jej przeznaczenie, wygląd, posiadanie lub nieposiadanie uzbrojenia. O tym decyduje państwo stanowiąc, czy wciela daną łajbę do swojej floty wojennej, czy nie, i czy da jej banderę wojenną. Według prawa międzynarodowego jest to wówczas okręt. I "Gustloff" spełniał te warunki. Wcielono go oficjalnie do Kriegsmarine w 1939 r. Początkowo był okrętem szpitalnym, a po zdobyciu Norwegii został przekwalifikowany na pływające koszary dla rekrutów szkolonych na U-Booty. Okręty mają to do siebie, że podczas wojny mogą się wzajemnie zatapiać bez ostrzeżenia. Żadne prawo nie chroni okrętu innego niż szpitalny. Kiedy więc okręt podwodny spotyka w czasie wojny balię wcieloną do Marynarki, to robi to samo, co robi zawodowy żołnierz ze spotkaną we wrogim okopie osobą – strzela do niej. I tej balii nie ochroni żaden ładunek, nawet jeśli składałby się z episkopatu, batalionu kleryków, pięciu żeńskich zakonów i dziesięciu sierocińców. Dlatego właśnie na okrętach wojennych nie wozi się cywilnych pasażerów. Nie od rzeczy będzie tu dodać, że "Gustloff" nie był jedynym zmobilizowanym w czasie II wojny światowej statkiem pasażerskim. Anglicy do swojej Królewskiej Marynarki wcielili ich wiele i stracili od torped U-Bootów co najmniej dziesięć. Trzy takie byłe statki zatopił podwodny as podobny do radzieckiego oficera, który zatopił "Gustloffa", Marineski, niejaki Kretschmer, w tym dwa storpedował jednego dnia. Do tego Kretschmer zaatakował drugi statek w chwili, gdy ten ratował załogę pierwszego. Przy innej okazji Kretschmera Anglicy wzięli do niewoli, a po wojnie chcieli wytoczyć mu proces, ale nie za zatopienie bez ostrzeżenia 50 statków i okrętów, i zabicie przeszło 1000 cywilnych i wojskowych marynarzy, tylko za doprowadzenie do śmierci jednego niemieckiego oficera w obozie jenieckim. Kretschmer, uznany przez Anglików za zapiekłego faszystę, został w RFN admirałem i dowódcą w NATO. Czym różnił się od Marineski? Günter Grass, "Idąc rakiem", tłum. Sławomir Błaut, POLNORD – Wydawnictwo OSKAR, Gdańsk 2002. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak świeci próchno " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyjdz z twarza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Drogie panie głupie cipy Matko, żono, kochanko! Gdy już odwalisz 12 cholernych potraw, ustroisz drzewko, wysłuchasz uwag teściowej i pogonisz męża sprzed telewizora, poczytaj, dlaczego jest ci tak chujowo. Powinnaś z pokorą wykonywać tradycyjnie wyznaczoną ci rolę: rodzić dzieci i dbać o męża. A ty chcesz robić karierę, decydować o sobie, współrządzić i uprawiać seks nie tylko ze ślubnym. Różni tacy mówią ci, że wyzwalając się robisz sobie krzywdę. Zagwarantowanych ci w konstytucji równych praw nie respektują nawet ich zdeklarowani lewicowi zwolennicy. Koleżanki feministki niby działają, niby wywalczają kolejne prokobiece przepisy, ale pływają w niebycie teorii. Maria, matka Jezusa, ma w Polsce wysoką pozycję; jest najczęściej obieraną patronką w polskim Kościele katolickim. To ideał kobiety, wzór matki, najlepszy przykład dla Polki. Biedna, posłuszna, bez słowa skargi wypełniająca narzuconą jej misję rodzicielki. Niby miała jakieś plecy tam na górze – w końcu została wybrana na matkę osoby boskiej, nie byle pastucha – ale była kobietą, więc z góry miała przegwizdane. Bóg ograniczył jej rolę do naczynia, które nosiło w sobie ważnego faceta. Świadomość dyskryminacji kobiet jest w Polsce powszechna i obejmuje obie płci, choć w różnym stopniu. Dostrzega ją co druga kobieta i co trzeci mężczyzna. Średnio – aż 41 proc. społeczeństwa. Nawet Janusz Korwin-Mikke, choć jest zdania, że równość jest nienaturalna, i alergicznie reaguje na feministki: Płeć słabsza powinna mieć przywileje wywalczone kobiecymi sposobami przez tysiąclecia. Ale te idiotki feministki chcą dla nich równych praw ("Dziennik Wschodni", 8 marca 2002 r.). Nic dziwnego, że tylko co dziesiątemu polskiemu obywatelowi wydaje się, że fajnie być kobietą. Realiści – a jest ich pięć razy więcej – wiedzą, że lepiej być facetem. * * * Pewnie, że lepiej. Lepiej być tym, co napierdala niż napierdalanym. Polki często biorą łomot. Ministerstwo Sprawiedliwości policzyło, że sprawcami znęcania się nad członkiem rodziny (trzeciego najczęściej zgłaszanego przestępstwa w Polsce) w 98 procentach są faceci. Ofiarami w 99 procentach – kobiety. Zazwyczaj są to żony, rzadziej matki, byłe żony i konkubiny. Najrzadziej, co może wydawać się zaskakujące, obrywają teściowe. Żonom mniej niż mężom opłaca się własnoręczne ubicie drugiej połowy. Mimo iż decydują się na to przeważnie kobiety będące ofiarami długotrwałej, okrutnej przemocy ze strony swoich ślubnych, sądy i tak najczęściej skazują je jak za zwykłe zabójstwo, czasem tylko kwalifikując czyn jako popełniony w afekcie. Co innego, gdy facet ukatrupi żonę lub konkubinę. Jego czyn uznawany jest często za obronę konieczną albo spowodowanie umyślnego uszkodzenia ciała z nieumyślnym skutkiem śmiertelnym, co skutkuje karą mniej dolegliwą. Powinnaś się cieszyć, cipo, że nie wsadzą cię do pierdla, jeśli zostaniesz zgwałcona. Choć najprawdopodobniej zostaniesz obciążona częścią winy. Kobietom w takich wypadkach zarzuca się bowiem prowokujące zachowanie. Prawie 30 proc. prokuratorów uznaje, że jeśli mężczyzna siłą i wbrew twojej woli odbędzie z tobą stosunek seksualny, a ty wcześniej pozwoliłaś mu się przytulić albo pocałować, to fakt ten wpływa łagodząco na karę dla niego (ankieta Centrum Praw Kobiet, 1999 r.). Gdy pijesz z nieznajomym facetem alkohol, to w ten sposób dajesz mu sygnał: "przeleć mnie". Gdy zaprosisz na herbatę do domu mężczyznę, który wydał ci się ciekawy albo miły, a którego wcześniej nie znałaś, to on ma prawo wziąć to za prowokację seksualną i bzyknąć cię nawet, gdy będziesz gryzła, drapała i rzygała z obrzydzenia. Tak uważa aż 37 proc. pytanych prokuratorów! Wychodzi więc na to, że mężczyźni nie muszą panować nad swoimi popędami. Dlatego w 1997 r. w polskim kodeksie karnym obniżono karę za gwałt. W około 70 procentach gwałtów sędziowie wymierzają sprawcom najniższy wymiar kary, a w 40 – zawieszają jej wykonanie. * * * Twoja płeć ma również przewalone na rynku pracy. Przeważa wśród bezrobotnych, bo jest mniej dyspozycyjna. Pracodawcy wiedzą, że albo jesteś, albo będziesz matką, a bachory pożerają czas. Z góry się zakłada, że to ty będziesz ślęczeć przy dziecku, chociaż twojemu staremu wątpliwa przyjemność opieki nad chorym gnojem przysługuje już od jakichś 7 lat. Wiadomo również, że to ty będziesz gniła w domu na urlopie macierzyńskim, choć od września zeszłego roku może gnić również kochany tatuś dziecka. Na pracę zarobkową mogą sobie pozwolić kobiety, które już na przykład odchowały dzieci, albo gdy nie mają rodziny – tłumaczył ci Maciej Giertych z Ligi Polskich Rodzin. Nie powiedział tylko, czym masz karmić dzieci, skoro państwo rządzone przez facetów nie łoży na nie, a twój pan małżonek nie potrafi zarobić tyle, żeby wystarczyło, albo dołączył właśnie do grona bezrobotnych. Facet, który pracuje na takim samym stanowisku, zarabia od 10 do 20 proc. więcej szmalu od ciebie, mimo że jesteś lepiej wykształcona i przygotowana do zawodu. Przerażeni widmem konkurencji ustosunkowani mężczyźni blokują ci możliwość awansu zawodowego i ekonomicznego. Toteż polskie baby rzadko zajmują najwyższe i najlepiej opłacane stanowiska. A niższe płace to niższe składki na ubezpieczenia społeczne, czyli w przyszłości niższe emerytury. Tracisz również na bezpłatnym urlopie macierzyńskim, bo wtedy składki w ogóle nie wpływają, oraz na wcześniejszej emeryturze. To jasne. Z założenia należy ci się mniej. I lepiej, by tak pozostało. Nawet prasa uchodząca za liberalną straszy cię tragicznymi konsekwencjami walki o wyzwolenie: Dziś przodowniczki pracy kapitalistycznej, które niemal wszystko poświęciły karierze zawodowej, przejęły męskie wzorce często zabójczego dla zdrowia stylu życia, wpadły w swoistego rodzaju pułapkę emancypacji ("Wprost" nr 13/2002, "Piekło kobiet. Śmiertelna pułapka emancypacji"). * * * Schorzenia serca, rak piersi, popadanie w nałogi i osiąganie orgazmu bez pieszczot wstępnych – oto, jakie konsekwencje czekają cię według "Wprost", jeśli dążyć będziesz do równouprawnienia. Masz przerąbane. Odmawia ci się nawet wykonywania badań i zabiegów, które teoretycznie gwarantuje ci ustawa antyskrobankowa. Polskim kobietom ogranicza się dostęp do badań prenatalnych. Wbrew prawu zmusza się je do noszenia nieodwracalnie uszkodzonych płodów. Każe im się rodzić, nawet gdy ojcem dziecka jest gwałciciel albo dziadziuś, czyli ojciec. Twój przyjaciel Miller i lewica obiecali to zmienić. Ale łyknęli twoje głosy i olali cię sikiem falistym. Po czym w projekcie sprawozdania Rady Ministrów z realizacji w roku 2001 tej ustawy, której wcześniej byli tak bardzo przeciwni, wysmarowali twierdzenie, że badania prenatalne zagrażają ciąży, bo bywają impulsem do aborcji. Obłudnie uznali, że zapewniono kobietom dostęp do przerywania ciąży zgodnie z ustawą i badań prenatalnych, a także środków i metod służących świadomej prokreacji oraz opiekę nad ciężarnymi (sic!). Lewusy przemilczały w tym dokumencie fakt odmawiania wykonywania wspomnianych badań i zabiegów oraz takiego przeciągania postępowań prokuratorskich, że czas, kiedy dozwolone jest usunięcie ciąży będącej owocem przestępstwa – 12 tygodni – mijał i zabieg stawał się nielegalny. Twoi lewicowi przyjaciele nie wspomnieli też o tym, że w 2001 r. nędza w budżecie skutkowała niewypłaceniem zasiłków i znacznym ograniczeniem pomocy socjalnej. Zapomnieli o skandalicznym braku nowoczesnych, bezpiecznych hormonalnych środków antykoncepcyjnych na listach leków refundowanych. * * * W statut swojej partii eseldowcy wpisali parytet gwarantujący przedstawicielkom upośledzonej politycznie płci minimum 30 proc. miejsc na listach wyborczych, następnie zaś obsadzili kobiety na miejscach, które wręcz gwarantowały przegraną. A zaledwie w marcu 2001 r. Leszek Miller podlizywał ci się obłudnie: Wolność i równość to dwie fundamentalne wartości demokracji.(...) Na nich opieramy nasz program chcąc budować przyszłość, w której wolność i równość będą podstawą decyzji rządu (...) Dotyczy to także równouprawnienia płci jako elementarnego standardu współczesnej cywilizacji. (...) Mimo konstytucyjnych gwarancji równouprawnienia – kobiety pod wieloma względami nie mają w Polsce równoprawnej pozycji z mężczyznami. Chciałabyś decydować o sobie sama, egzekwować swoje prawa i mieć wpływ na to, w jakim państwie żyjesz, ale nie tworzysz sobie zaplecza w parlamencie. Stąd w Sejmie zasiada zaledwie 20 proc. kobiet. Konserwa polskiego zaścianka pod przewodem Kościoła przypomina ci wciąż, gdzie twoje miejsce. W postrzeganiu u nas roli kobiety niewiele zmieniło się od czasu, gdy Najświętsza Panienka dźwigała w sobie Zbawiciela. A ty? Z jednej strony żądasz równych praw, z drugiej godzisz się w praktyce z życiową rolą służącej, materaca, szmaty, kuchty i aparatu rozrodczego. Kobiety buntują się przeciwko katolickim wyobrażeniom o ich roli promowanej od stuleci przez Kościół, a równocześnie objawiają większą niż mężczyźni gorliwość w praktykowaniu nieprzychylnych sobie religii. Według badań przeprowadzonych cztery lata temu przez CBOS, wiarę i systematyczne uczestnictwo w mszach zadeklarowało 63 proc. kobiet i 51 proc. mężczyzn. Jest do dupy, a ty uwierzyłaś, że nie możesz mieć na to wpływu. Zdejmij więc ozdoby z choinki i sama się na niej powieś. Wesoła Nowina! Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak pedofil z ośmiornicą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Drugi oddech kaczuchy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Papież i lolitki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dyrektor Waciak Zagadka prawie biblijna: ilu ludzi może żyć z jednego menedżera? Przedsiębiorstwo Zaopatrzenia Farmaceutycznego Cefarm w Łodzi zatrudnia prawie 1000 osób, zarządza ponad 90 aptekami. Cefarm to hurtownia ważna m.in. z tego powodu, że posiada rezerwy państwowe leków. Na przykład na wypadek wojny. Koleś kolesia Na jesieni 1997 r. dyrektorem Cefarmu został Janusz Olszewski, działacz SLD. Rekomendował go na to stanowisko poseł Zbigniew Kaniewski, kolega partyjny z Łodzi, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji Gospodarki. Z kolei Kaniewskiemu polecił Olszewskiego jakiś inny znajomek. Zresztą Olszewski trzyma sztamę z całą czołówką łódzkiej lewicy. Nowy dyrektor szybko zaczął ściągać do Cefarmu kumpli, ci z kolei swoich, następni swoich itd. W ciągu czterech lat dyrektor Olszewski przygarnął pod swe skrzydła 400 (słownie: czterysta) biednych duszyczek! W całym przedsiębiorstwie nie ma teraz człowieka, który nie byłby z kimś skoligacony. Brat, siostra, kuzyn, żona, mąż, córka, szwagier... Niektórzy z nich arbajtowali na papierze. To znaczy oficjalnie pracowali, podpisywali listy, brali wynagrodzenia, ale nikt ich nigdy w pracy nie widział. Na przykład jeden pan, który pracował na całym etacie jako kierownik apteki. W tym samym czasie zarabiał na chlebuś w innej firmie. Przy tym ciekawostką jest, że ów dżentelmen był nieco zadłużony w Cefarmie. Wcześniej miał prywatną aptekę, ale mu nie wyszło. Albo pewna dama, która też dostała fuchę jako kierownik apteki, choć jednocześnie wykonywała odpowiedzialną funkcję zastępcy kierownika działu handlowego w Cefarmie. Protegowana protegowanego Wrażliwym serduszkiem kierował się też dyrektor Olszewski wynajmując prywatnej spółce Szwed-Pol pomieszczenie biurowe na terenie zakładu – 100 mkw. Tak się składa, że Szwed-Pol do biurowca Cefarmu przeprowadził się z placu Zwycięstwa 13 z Łodzi. Pod tym adresem przypadkiem ma biuro poselskie Zbigniew Kaniewski. Jak wyjaśnił pan poseł, z właścicielami spółki nic szczególnego go nie łączy oprócz znajomości na gruncie towarzyskim. I partyjnym... Za metr powierzchni Szwed-Pol płaci Cefarmowi 10 zł. Wliczono w to: ogrzewanie, energię elektryczną, wodę, odprowadzenie ścieków i wywóz nieczystości, a nawet ciecia. Goły metr w tej części miasta (bliskie centrum Łodzi) chodzi w granicach 20 zł. Idźmy dalej. Cefarm podłączył Szwed-Polowi dwie linie telefoniczne. Za Bóg zapłać. Ze swej strony najemca zobowiązał się, że wyremontuje we własnym zakresie wynajmowane pomieszczenie bez zatwierdzania i ustalania (z właścicielem, czyli Cefarmem) kosztów poniesionych nakładów. Według zapisów umowy, te nielimitowane koszty mają być rozliczone w "należnościach czynszowych". Strony zobowiązały się także do niewypowiadania umowy do czasów rozliczenia rachunków. Oznacza to w praktyce, że jeśli chłopaki ze Szwed-Polu wyrychtują sobie na cacy zajmowane biuro, to przy stawce obecnie płaconego czynszu będą sobie za frajer siedzieli w pomieszczeniach Cefarmu przez najbliższe 100 lat. Hocki-klocki Pewnego dnia dyrektor Olszewski zapragnął kupić wywrotkę waty (10 ton) jako rezerwy państwowe. Nie bardzo wiadomo, po co, gdyż miał na stanie jej pełno, a nie jest chodliwa. Zamiast nabyć towar bezpośrednio u producenta, zlecił to pośrednikowi – firmie Wim-Tex. Następnie – proszę się skupić – w jednej chwili właścicielka Wim-Teksu została pracownikiem Cefarmu, a wata trafiła do magazynu Szwed-Polu. Nie za darmo. W tym samym czasie po halach magazynowych Cefarmu hulał wiaterek, a myszy urządziły sobie igrzyska w pluciu na odległość. Na początku tego roku dyrektor przygotował umowę ze spółką Pro-Eko na opracowanie programu naprawczego dla Cefarmu. Znów prosimy o skupienie. Otóż przypadkiem prezesem Pro-Eko jest jeden z wiceprezesów Szwed-Polu, a siedziba Pro-Eko mieści się przy ulicy Legionów 62/64, czyli dokładnie tam, gdzie Cefarm i Szwed-Pol. I jeszcze jeden cukierek. Szwed-Pol zorganizował szkolenie dla pracowników magazynów. A wyglądało to tak. Inspektor Nadzoru Farmaceutycznego (który jednocześnie urzęduje na terenie Cefarmu) wpada na kontrole do Cefarmu. Później przeprowadza osobiście szkolenie. Za tę przysługę Szwed-Pol łyknął coś ponad 40 patoli. Się smaruje, się kręci Przyglądając się poczynaniom Olszewskiego jakiś nieżyczliwy człowiek rzekłby, że jest on albo kompletnym kretynem, przy którym Forrest Gump to wieża Eiffla intelektu, albo świadomie działa na szkodę Cefarmu. Mnogość mord przyssanych do państwowego cycka wskazywać też może na trzecią możliwość – Olszewski jest filantropem. Jeden facio na zlecenie Cefarmu rozwoził po Polsce południowo-zachodniej farmaceutyki do aptek. Kasę brał jednak nie za przejechane kilometry, ale od wartości przewożonych pigułek. Wrzucił na pakę – dajmy na to – viagrę za 100 tys. patyków. Z tego dostawał do kieszeni 5 proc. Dyrektor Olszewski remontuje regularnie apteki, niektóre na zadupiu. Wkłada w to ciężką forsę (po ok. 3 mln zł rocznie). Oczywiście, wszystko bez przetargów. Później pomieszczenia stoją nie wykorzystane albo nie zarabiają nawet na siebie. Straty idą w miliony. Windykację należności na rzecz Cefarmu zlecił znajomemu, który handluje długami szpitali, choć miał do tego odpowiednich ludzi na posadach. Niektóre decyzje Olszewskiego są zastanawiające. Nagle np. zrezygnował z najmu magazynów. Nie przekazał ich jednak właścicielom. Bezprawnie nadal z nich korzystał. Ci oddali sprawę do sądu. Sąd zasądził na ich korzyść odszkodowanie. Komornik zajął ponad 360 tys. zł na kontach Cefarmu. Olszewski walczył jednak dalej. Sąd drugiej instancji utrzymał w mocy wcześniejszy wyrok. Dyrektor wystąpił o kasację, chociaż ewidentnie zmoczył dupę. Oczywiście Cefarmu przed Temidą nie reprezentują prawnicy firmy, ale zaprzyjaźniona kancelaria adwokacka. A koszty egzekucji oraz odsetki rosną. Nasuwa się pytanie: Czy dyrektor przypadkiem nie dogadał się z właścicielami hurtowni, że zarobią, a przy okazji także znajome papugi? Przecież ze swojej kieszeni nie daje... Wirtualna księgowość Od czasu gdy Olszewski został dyrektorem, sytuacja przedsiębiorstwa systematycznie leci na łeb. Z kwitów, które mamy, wynika, że od II kwartału 2000 r. firma notuje straty na sprzedaży. W porównaniu do IV kwartału 2002 r. jest prawie 15 mln w plecy! Na działalności operacyjnej – biorąc pod uwagę ten sam okres – wychodzi in minus ponad 11 mln zł. Prawdopodobnie już wkrótce łódzki Cefarm padnie na pysk. Dyrektor Olszewski twierdzi, że jest na plusie. W ostatnim roku zarobił oszałamiającą kwotę 23 tys. zł. Czyli tyle, ile pani Wiesia handlująca na targu pietruszką. Jak jest naprawdę – nie wiadomo. Dlaczego? Bo mimo ustawowego obowiązku Cefarm nie publikuje wyników finansowych w Monitorze Polskim. Ostatnia publikacja na ten temat była w 2000 r. Zresztą wystarczy się przejść po magazynach albo firmowych aptekach. Wszędzie pustki. Kierownik apteki może wydać tylko 500 zł na zaopatrzenie. A powinien – minimum 100 tys. Prokurator i rachunki Na niegospodarność dyrektora nakapowali do prokuratury członkowie Związku Zawodowego "Cefarm Przyszłość". Prokurator Jacek BarŁowski z Prokuratury Rejonowej Łódź Polesie "przesłuchał" przed-stawiciela związku, natomiast – słuchajcie – oskarżonego o przewały dyrektora zaledwie "przepytał" – cokolwiek to znaczy. Dyrektor J. Olszewski złożył wiarygodne wyjaśnienia. Jego działania mimo, że czasami nie były trafne, odbywały się w granicach dozwolonego prawa. No i szlus! A najlepsze jest to: Cefarm wypracował zysk brutto w wysokości około 36 000 zł. Straty netto spadły z 480 000 zł w roku 2000 do 48 000 w roku następnym. Na jakiej podstawie pan prokurator tak twierdzi. Prokurator Barłowski gadał z nami jak z małolatą na tylnym siedzeniu. – Pokazali mi dokumenty z księgowości – rzekł przedstawiciel organów ścigania. Jeśli za każdym razem prokurator Barłowski daje wiarę oskarżanemu bez przeprowadzenia wnikliwego postępowania wyjaśniającego, to gratulujemy bandziorom, którzy trafią przed jego oblicze. * * * Co na to wojewoda łódzki – organ nadzorczy i założycielski Cefarmu systematycznie informowany o cyckaniu firmy? Wojewoda Krzysztof Makowski udaje na razie misia koalę. Może się obudzi, gdy – odpukać – na Łódź napadną terroryści. Wtedy okaże się, że zamiast potrzebnych lekarstw jedynymi zapasami Cefarmu i ratunkiem dla ponad 800 tys. mieszkańców będzie wata składowana w magazynie znajomej spółeczki. Nie chcielibyśmy być wtedy wojewodą Makowskim. PS Do wiadomości prokuratora Barłowskiego, któremu Prokuratura Okręgowa w Łodzi ponownie kazała zająć się sprawą. Niedawno w Opolu ze stołków polecieli jednocześnie wojewoda i marszałek województwa. Jako prominentnym członkom SLD wydawało się, że są nie do ruszenia. Przez ponad trzy lata organa ścigania obchodziły się z nimi jak z jajkiem. Po rozmowie z ministrem Kurczukiem koledzy z Opola dostali kosmicznego przyspieszenia. Czy prokurator Barłowski również czeka na telefon z Warszawy? Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ględząc w stołki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rokita i cioty Platforma Obywatelska proponuje, aby kandydaci do Parlamentu Europejskiego deklarowali publicznie, kogo wolą: chłopców czy dziewczynki. 20 stycznia Program Pierwszy Polskiego Radia nadawał na żywo „Debatę w Jedynce” – cykliczną audycję, która w założeniu ma prezentować poglądy przedstawicieli różnych ugrupowań politycznych. W praktyce wygląda to tak, że w studiu zbierają się głównie politycy prawicy i równo przywalają rządowi. Rzadko się kłócą, „Debaty...” są więc piekielnie nudne. Tym razem było inaczej za sprawą Łukasza Abgarowicza, posła Platformy Obywatelskiej. Dyskusja toczyła się wokół nadchodzących wyborów do Parlamentu Europejskiego. Rozmówcy oburzali się, że kandydaci do PE nie muszą składać oświadczeń lustracyjnych. Wówczas poseł Abgarowicz dodał, że tradycyjna lustracja to stanowczo za mało w przypadku eurodeputowanych. Kandydatów na polskich reprezentantów w Parlamencie Europejskim – oświadczył Abgarowicz – powinno się badać pod kątem orientacji seksualnej. Propozycję Abgarowicza należy traktować najzupełniej poważnie i uznać za postulat wygłoszony w imieniu całej partii. Abgarowicz jest bowiem jednym z najważniejszych platformersów. Zasiada w 12-osobowym prezydium PO. Jest też wiceprzewodniczącym Regionu Mazowieckiego Platformy. Co więcej, postulat wygłoszony przez Abgarowicza współgra z dokumentami programowymi Platformy Obywatelskiej. Deklaracja Ideowa PO przyjęta 21 grudnia 2001 r. przez Klub Parlamentarny Platformy zawiera następujący ustęp: Fundamentem cywilizacji Zachodu jest Dekalog. Wierzymy wspólnie w trwałą wartość norm w nim zawartych. Nie chcemy, by Państwo przypisywało sobie rolę strażnika Deka-logu. Ale Państwo nie może pozwalać by jedni łamiąc zawarte w nim zasady – pozbawiali w ten sposób godności i praw innych, albo deprawowali tych, którzy nie dojrzeli jeszcze do pełnej odpowiedzialności za swoje życie. Dlatego zadaniem Państwa jest roztropne wspieranie rodziny i tradycyjnych norm obyczajowych, służących jej trwałości i rozwojowi. Dlatego prawo winno ochraniać życie ludzkie, tak jak czyni to obowiązujące dziś w Polsce ustawodawstwo, zakazując również eutanazji i ograniczając badania genetyczne. Zadaniem polityki jest ciągłe wytyczanie granic, których przekroczenie przez człowieka lub grupę ludzi wystawia całą wspólnotę na niebezpieczeństwo. Podczas radiowej „Debaty...” poseł Abgarowicz podawał argumenty za koniecznością badania orientacji seksualnej przyszłych eurodeputowanych. Chodzi o to – jak tłumaczył – żeby polscy eurodeputowani byli odporni na próby szantażu. Powinni stać się „przezroczyści”. Czyli wolni od wstydliwych sekretów, które mogliby wykorzystać szantażyści. Z takimi poglądami Platforma powinna wybrać się nie do Europy, tylko do Azji. Średniowiecznej. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mały cyc Krew przelewa idol zbuntowanej młodzieży Krzysztof Skiba. Z powodu popularności Che Guevary. Krew go zalewa, gdy widzi kolejnego palanta w koszulce Che Guevary. Zwłaszcza w Polsce. Taki gość to dla Skiby zwyczajny idiota. Który nie wie, że prawdziwy Che miał tyle wspólnego ze szlachetnością co doktor Mengele. I gdyby teraz Che żył, pewnie by z dostatku tył. Byłby nudnym siepaczem Fidela albo lewackim narkotykowym baronem. Che nie chciał siedzieć na posadzie, korzystać ze zdobytej popularności. Zapragnął dalej wyzwalać lud z niewolnictwa gospodarki wolnorynkowej. Lud jednak judaszowo zakapował rewo-lucjonistę rządowym oddziałom i na śmierć go wystawił. Ku zaskoczeniu prawicy Che zmartwychwstał nie tylko na obnoszonych na całym świecie tekstyliach. Walenie w kult Che na łamach prorynkowego "Wprost" nikomu sławy nie przynosi. Ot, byłby to kolejny przykład poprawności politycznej i uległości wierszówkobiorcy, gdyby nie postać autora. Skiba, kiedyś naturalny, potem zawodowy nonkonformista, teraz zazdrości Che nie tylko wielomilionowych powieleń na bawełnianych T-shirtach i sztandarach. Przez felieton przejawia się z trudem skrywana inna Skibowa zawiść. Śmierci. Patrzcie, patrzcie, sapie z tygodnika Marka Króla krajowy idol. Taki szkaradek Che słynny jest niczym Jim Morrison, James Dean czy Jimmy Hendrix. Czemu ja, legenda łódzkiego odprysku Pomarańczowej Alternatywy, lider buntowniczego Big Cyca, wielokrotny happener, nie mam jeszcze swoich koszulek? Ano dlatego, że nie umarłem. Jak sam Skiba zauważa, dobry idol to martwy idol. No, tu sztandarowy felietonista "Wprost" gubi się. To prawda, że pośmiertni idole w życiu bywali śmieszni i nieporadni. Kościuszko miał duży nos, a przed bitwą pod Maciejowicami zachlał się i zgubił mapy. Patrick Pearse, idol miłej redakcji "Wprost" Irlandii, wywołał wielkanocne powstanie w 1916 r. tak partacko, że przy nim nawet Polacy byliby mistrzami rewolucyjnej logistyki. Niczego, poza mitem zrodzonym ze swej śmierci, nie uzyskał. Frajer, rzekłby wolnorynkowiec, ale ten Pearsowy mit napędzał potem skutecznie następnych irlandzkich niepodległościowców. W Polsce ostatnio szanse na idolstwo miał bliski redakcji "Wprost" ksiądz Jerzy Popiełuszko. On też miał – jak Che – wszystko, o czym każdy młody kawaler marzy. Garsonierę, Golfa, atrakcyjną pracę w stolicy, popularność w mediach, obietnice studiów w Rzymie składane przez wpływowych przełożonych. Nie zrezygnował z nonkonformizmu. Życiem za to zapłacił. I czemu teraz młodzież w III RP, katolickiej przecież, nosi na sercu Che Guevarę, a nie księdza Jerzego? Dlaczego laicka lewica zdołała ożywić Che, a polska, wierząca w życie po śmierci, katolicka prawica dodatkowo ukatrupiła zamordowanego Popiełuszkę? Czy tylko dlatego, że Kościół kat. i związana z nim prawica nie akceptują nonkonformistów nawet po śmierci, co jakże łatwo przychodzi miłej mi lewicy? Żywy, zawodowy nonkonformista Skiba drwi z martwego, tekstylnego Che, iż służy on kapitalistom niczym lokaj w liberii podający drinka swemu jaśnie panu. I szydzi: Czy naiwny Che walcząc samotnie na boliwijskiej wsi, mógł przypuszczać, że po latach będzie pomagał sprzedawać kamery wielkim koncernom elektronicznym? Przed laty felietonista Skiba był nonkonformistą, rockandrollowcem. Walczył z pierwszą komuną, gdy już upadała. Anarchizował. Założył świetną ka-pelę Big Cyc. Był artystą alternatywnego teatru Pstrąg-80. Potem wchodził w komercyjne media błyszcząc nonkonformizmem i nonkonformistycznym kombatanctwem. Niedawno wypinał dupę na premiera Buzka, gdy rząd Buzkowy końca dobiegał. Pisał felietony w lewicowej "Trybunie". Doskonale wyczuwał, kiedy niepoprawność się liczy, a nawet opłaca. Teraz w wolnorynkowym tygodniku drwi z najsłynniejszego na świecie nonkonformisty. Czy przed laty naigrywając się z peerelowskich funkcjonariuszy antykomuch Skiba mógł przypuszczać, że po latach będzie pracownikiem swego ówczesnego śmiertelnego wroga sekretarza KC PZPR ds. propagandy Marka Króla, dziś właściciela tygodnika "Wprost"? Będzie pomagać sprzedawać jego produkt? Jak pogardzany przez niego Che? Tylko że martwy, pozbawiony praw autorskich Che nie może panować nad swym wizerunkiem, a jeszcze żywy Skiba mógłby. Tylko czy można tego wymagać od nonkonformisty, który sam się zutylizował? Sto lat przed śmiercią Che niezły poeta Mickiewicz napisał: Ręce za lud walczące sam lud poobcina Imion miłych ludowi lud pozapomina Wszystko przejdzie. Po huku. Po szumie. Po trudzie. Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie. Już nie wieszcz, ale prorok. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna * Naród świętował przewlekle. Po wigilijnobożonarodzeniowej trzydniówce nadeszły wolna sobota i niedziela. Można było odpocząć po świętach. Później dla relaksu dwa dni robocze i sylwestrowa dwudniówka, po której znów wolne trzy dni. Znużony świętowaniem, obrzydzony obcowaniem z rodziną, 5 stycznia naród radośnie ruszył do pracy. * Według badań CBOS, cudowne ocalenie premiera nie pomogło notowaniom SLD. Platforma pozostała na 26 procentach, SLD zaś pikował w dół – do 17 proc. Krzepiący dla SLD okazał się sondaż mało znanej IPSOS. Wedle tej firmy koalicja SLD–UP miała mieć 27 proc. poparcia, PO – 20, a PiS – 15 proc. Takie sondaże to szansa dla nowych, małych firm. Popieranych w programie wyborczym SLD. * Nie tylko Kwaśniewscy mają szansę na dynastię. Na scenę polityczną wkroczył Jarosław prezydentowicz Wałęsa. Syn Lecha. Po ośmiu latach ukończył politologię na Uniwersytecie Świętego Krzyża w Massachusetts i przystąpił do tworzenia stowarzyszenia adoracji Lecha Wałęsy. Prezydentowicz ma 27 lat. O ojcu mówi zawsze pan prezydent. Jest kawalerem, ale – jak podkreśla – nie do wzięcia. Wykształcenie ma jezuickie. * Sześć lat Kalinowskiego i dość, zadeklarował wicemarszałek Sejmu Janusz Wojciechowski zgłaszając swoją kandydaturę na prezesa PSL. Do decydującego starcia dojdzie w marcu. Wybór Wojciechowskiego to dla PSL wybór nowych sojuszników: PiS i LPR. Marsz z centrolewicy na prawo. * Poseł PiSuaru Andrzej Diakonow, do niedawna czołowy twórca gospodarczego programu tej partii, może stracić immunitet. Prokuratura Krajowa obarcza go winą za straty w spółce skarbu państwa Ciech SA, kiedy zasiadał on w jej zarządzie. Karę trzech lat więzienia wymierzył Sąd Okręgowy w Gdańsku byłym partyjnym kolegom Diakonowa. Byłym prezydentom Gdańska Franciszkowi J. i Dariuszowi S. Byli samorządowcy z nadania Porozumienia Centrum – byłej partii państwa Kaczyńskich, odpowiadają za łapownictwo. Gdyby nie zostali przyłapani, mogliby zasilić aktyw Prawa i Sprawiedliwości. * Nie ma dowodów na to, że szef klubu parlamentarnego SLD Jerzy Jaskiernia wziął 10 mln dolarów łapówki, stwierdziła prokuratura. Ku rozpaczy prawicowych mediów, które gorączkowały się doniesieniem posła Zbigniewa Nowaka. Nowak obecnie "niezależny" wybrany został z listy Samoobrony. Z wykształcenia spawacz elektromechanik. Z wiarygodności Gasiński od Klewek. Sejmowa ksywka Świro-waty. Idealny partner medialny dla "Rzeczpospolitej". * Ojciec Chrzestny Radia Maryja i Telewizji Trwam nadaje kryptoreklamy. Zauważyła to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Za takie łamanie prawa Rydzyk powinien stracić specjalny status nadawcy społecznego, czyli biznesmena, który nie płaci za koncesje radiowe i telewizyjne, bo nie nadaje reklam. Czy Rada będzie konsekwentna i wyegzekwuje prawo? Pewnie nie, bo Rydzyk od tego ma w Radzie Sellina. * Podobno społeczeństwo jest biedne, bez pieniędzy. A wielkie sieci handlowe i hipermarkety przyciągnęły w święta miliony obywateli RP. Złupiły ich jak Janosik. Tym razem odbierając biednym, a przekazując bogatym. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kijek w zadek Gorszące wieści napływają z salezjańskiego ośrodka wychowawczego w Różanymstoku (gmina Dąbrowa Białostocka, powiat sokólski). Dwaj podopieczni ojczulków w wieku 13 i 14 lat zwabili do pokoju swego kolegę. Kazali mu się rozebrać, a potem wzięli kijek i wsadzali mu do, za przeproszeniem, tyłka. Sprawą badania tyłka kijkiem u salezjanów zajęła się policja i sąd. Ćwierć tysiaka od sierot 250 złotych wziął od rodziny tragicznie zmarłego mężczyzny, który osierocił siedmioro dzieci, ksiądz Leon Hendzelewski, proboszcz parafii w Obrzynowie (w pobliżu Prabut). Miesiąc wcześniej zmarła matka dzieci. Początkowo ksiądz żądał 650 złotych. Opuścił po głosach oburzenia wsi. Zrzutkę na księdza organizują dyrektor miejscowej szkoły i sołtys. Pijany wikary Nie uniknie kary pijany księżulo, który pieprznął samochodem w nieoświetloną furmankę. Wikary jest z Abramowa, a w furmankę walnął swoim Golfem w Pryszczowej Górze w gminie Niemce. Wikary miał tylko 1,72 promila. Częściowym pocieszeniem dla wikarego, któremu zabrano prawo jazdy i który będzie miał proces za kolizję po pijaku, jest fakt, że woźnica furmanki też był pijany. Miał jednak o połowę promila mniej niż ksiądz, jako że furman mniej zarabia. Pijany kapelan W nocy w centrum Lublina zatrzymano prowadzącego samochód pijanego księdza. Narąbany duchowny spokojnie wyjaśnił policjantom, że jest Zbigniewem J., komandorem porucznikiem kapelanem 8. Dywizji Obrony Wybrzeża ze Świnoujścia. Gliniarze zrozumieli i przekazali pijanego klechę Żandarmerii Wojskowej. Rzecznik Komendy ŻW zapewnił, że kapelanowi postawiono już zarzut jazdy po pijaku. Nieoficjalnie mówi się, że ksiądz podda się dobrowolnie karze i uniknie w ten sposób rozprawy. Kapelan kmdr por. Zbigniew J. jako członek załogi okrętu "Kontradmirał Xawery Czernicki" brał udział w polskiej misji "Trwała Wolność" na wodach Zatoki Perskiej. Podawaliśmy, że okręt ten woził tylko wodę, mogliśmy się mylić. Skandal koszalińsko-watykański W czasie audiencji w Watykanie Jan Paweł 2 dziękował kilku miastom polskim za przyznanie mu honorowego obywatelstwa. Wymienił m.in. Koszalin. W Koszalinie zapanowała konsternacja, albowiem nikt w tym mieście honorowego obywatelstwa nie przyznawał. Sprawdzono sprawę u źródła. Pomylił się J.P. 2. Ponieważ papież jest nieomylny, Koszalin powinien szybko się naprawić. Antyklerykalizm w Gorzowie Wielkopolskim W Gorzowie Wielkopolskim prawicowy radny Tadeusz Horbacz protestuje przeciwko wyświetlaniu w miejscowym kinie "60 krzeseł" filmu Petera Mullana "Siostry magdalenki". Radny filmu nie oglądał, ale wie, że jest antyklerykalny i bije w k.k. oraz wc. Zapowiada, że przyjrzy się działalności kina. Dyrekcja kina odrzuca zarzuty o antyklerykalizm. Przypomina, że w ubiegłym roku w kinie pokazano "Molokai – historię ojca Damiana" – film o zakonniku beatyfikowanym przez Jana Pawła 2. Zaproszenia wysłano do wszystkich parafii, stowarzyszeń katolickich i różnych organizacji związanych z Kościołem, a na projekcję przyszło pięcioro widzów. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jonathan Kellerman – "Teatr Rzeźnika" Bardzo rzetelny podręcznik dla emigrantów do Izraela. Dowiemy się z niego, jak nazywają się po hebrajsku poszczególne stopnie policyjne, w jaki sposób bogobojny Żyd posługuje się windą w szabat, a także gdzie przywiązuje się filakteria i o której. Przy okazji otrzymujemy niezłą lekcję izraelskiego szowinizmu. "Mimo że Arabowie dostali lwią część bogactw naturalnych, nie byli zadowoleni, bo było to mniej niż wszystko", "Żydzi mieli nadzieję na trwały pokój ze swymi współbraćmi, ale komendant arabski wciąż pieścił się myślą o podboju". "Czternastoletnia Arabka w drodze na rynek została schwytana w dwa ognie pomiędzy tłum ciskających kamieniami Arabów i dwóch dziewiętnastoletnich żołnierzy, ostrzeliwujących się w obronie. Pocisk, który trafił ją w głowę, uczynił z niej bohaterkę". Najwyraźniej Kellerman swoją wiedzę na temat sytuacji w Izraelu czerpie z "Gazety Wyborczej". "Dwa tygodnie na miłość" Sandrze Bullock i Tomowi Hanksowi wystarczyły dwa filmowe tygodnie na uświadomienie sobie, że się kochają jak dwa aniołki. Nam wystarczyło 5 minut, żeby zorientować się, że na próżno liczymy na śmieszną komedię; 10 – by zdać sobie sprawę z tego, że w ogóle film jest do dupy, a 101 minut zastanawialiśmy się, co za baran przyznał tej przemiłej krzywonogiej pannie tytuł najseksowniejszej amerykańskiej aktorki. Tom Clancy – "Czerwony królik" To było tak - Jan Paweł II w 1981 r. napisał do polskich władz, że jak zaraz nie przestaną gnębić polskiego narodu, to abdykuje i wróci do ojczyzny bronić swego ludu. Rozwścieczony Andropow wysłał komunistycznego mordercę, żeby zastrzelił papieża, ale uniemożliwiła mu to nader przebiegła operacja CIA. Jak pamiętamy wszyscy, nie do końca, ale ten szczegół nie spędza snu z powiek autora. Opis jazdy podmiejskim pociągiem do Londynu wraz z dojazdem na stację zajmuje w tym epokowym dziele cztery strony, a jedynym wydarzeniem w tym czasie pchającym akcję jest podjęcie przez bohatera decyzji, czy kupić "Guardiana" czy "Daily Telegraph". Za 543 strony tego bełkotu "Amber" każe sobie zapłacić 39,80. Wychodzi ponad 7 groszy za stronę. Można za tyle kupić papeterię i samemu grafomanić. "X-men 2" Poczciwemu facetowi nagle wyrastają długie, sta-lowe pazury i tnie nimi na dzwonka wszystko i wszystkich. Atrakcyjna panienka, co to na pozór tylko nadaje się do bzykania, zmienia się w kolorową poczwarkę i miękutko zabija wszystkich, którzy jej staną na drodze. Inny koleś, zwykły i banalny do bólu, w sprzyjających warunkach zmienia się w monstrum, co jak kogoś ściśnie, to tylko samo suche w ręku zostaje... Nigdy się nie spodziewaliśmy, że w Holyłud tak szybko zrobią film o polskiej polityce zagranicznej w Iraku. A jak celnie uchwycono istotę sprawy – wszystko błyska, gra i buczy, mnóstwo efektów specjal-nych, od których dech zapiera. I gówno z tego wynika. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak psy na psy zeszły Gliniarze tak pokochali pewnego jumacza, że aż go wypuścili z dołka. W zamojskiej pace siedzi trzech gliniarzy. Siedzą i pewnie posiedzą jeszcze trochę, bo w zamian za S˘kodę Octavię wypuścili na wolność złodzieja samochodów. W tej historii nie byłoby nic szczególnego, gdyby nie dziwne zachowanie kierownictwa Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Otóż komendant i jego zastępczyni kryją chłopaków-oktawiaków. Kryją, bo mają w tym swój interes. Sprawą żyje cały region, a to dzięki miejscowemu tygodnikowi, który opisuje skandalik bez owijania w bawełnę. Lecz pismaki nie powinni się cieszyć. Wyrok na oktawiaków jeszcze nie zapadł, a zanim oni pójdą siedzieć, dziennikarze będą pewnie mieli sprawę o zniesławienie. Po ostatnim artykule o oktawiakach komendant policji poleciał z podkreślonymi fragmentami tekstu do prokuratury. Jak dać dyla z pierdla Robert Sz., znany na Zamojszczyźnie złodziej samochodów, wpadł na początku 2000 r. Był dobry w swoim złodziejskim fachu, od razu więc do jego celi zaczęli pielgrzymować policyjni specjaliści od kradzieży aut. Był wśród nich nadkomisarz Andrzej S., szef sekcji samochodowej KMP w Zamościu. Najpierw policjanci pozwolili aresztantowi kontaktować się z „osobistą maniurą” (czyt. narzeczoną) przez telefon komórkowy. Naturalnie chłopakowi brakowało kobiecego ciepła. Uprosił więc policjantów, aby pozwolili korzystać im z pokoju służbowego w komendzie. Chłopaki stali pod drzwiami i nie wpuszczali nikogo. Dojara (dziewczyna z dużym biustem – przyp. P.K.) wychodziła zdyszana i potargana – opowiada jeden z policjantów. Z czasem przyjaźń między psami a złodziejaszkiem doszła do tego, że policjanci zabierali aresztanta z celi na długie dnie. Wozili go na obiady, pozwalali mu samodzielnie robić zakupy w sklepie. Ot, taka resocjalizacja po zamojsku. Mało że policjanci polubili aresztanta, zaprzyjaźnili się też z jego bratem recydywistą Irkiem. Irek umiał się odwdzięczyć, sierżantowi Ryszardowi M. polecił pewną zabawową panią z pobliskiego Józefowa. Od tego momentu, gdy Robert Sz. jadł obiad, sierżant M. spędzał miłe chwile w towarzystwie ponętnej panny – nazwijmy ją Andżeliką. Gdy dwaj bracia zauważyli, jak bardzo policjanci ich polubili, bez żenady zaproponowali im łapówkę w zamian za wypuszczenie Roberta na wolność. Wziątką miała być dobrze wypasiona S˘koda Octavia, którą złodziej legalnie kupił dwa lata wcześniej. W razie wpadki nie ma gadki Policjanci (Ryszard M., Zbigniew Ch. i Andrzej S.) z oferty skorzystali. 16 sierpnia aresztanta pobrali – niby w celu przesłuchania w komendzie. Potem wozili go po mieście, a w południe zawieźli do rodzinnego Oseredka. Tam przekazali bratu, który wywiózł go w bezpieczne miejsce. Nakazali mu, żeby w razie wpadki trzymał mordę w kubeł. Sami zaś upozorowali wypadek. Z zeznań policjantów wynikało, że w Oseredku drogę zajechało im inne auto (które potem uciekło z miejsca zdarzenia). Aresztant uciekł z samochodu, gdy auto uderzyło w drzewka owocowe, a wszyscy policjanci stracili przytomność. Policyjna obława nie dała rezultatu. Wewnętrzne postępowanie zakończyło się pokrzyczeniem na gapowatych policjantów i naganą. Dlaczego przełożeni obeszli się z nimi tak łagodnie? Dlaczego nie założono, że policjanci mogli współpracować z przestępcą? Śmierdząca sprawa przycichła na dwa lata. W październiku 2002 r. złodziej Robert Sz. wpadł za napad z bronią w ręku na obywateli Słowacji. I wtedy zaczął sypać o układzie z zamojskimi policjantami. Zapewne licząc na niski wyrok. Ospała prokuratura Gdy o sprawie zaczęto pisać, do pracy zabrała się prokuratura. Rachciach przymknęła oktawiaków, a do mediów napisano, że to „od dawna planowana” akcja. Proces toczy się przed zamojskim sądem z wyłączeniem jawności (ze względu na ujawnione już tajemnice służbowe policji). Najpewniej sprzedawczykowie zostaną przykładnie ukarani. Ciekawsze jest postępowanie, które prowadzi prokuratura w Siedlcach. Sprawa dotyczy fałszowania różnych dokumentów urzędowych związanych m.in. ze sprawą oktawiaków, np. rejestru wyjazdów służbowych. Zachodzi bowiem podejrzenie, że kierownictwo komendy przeczuwało prawdziwy przebieg „samouwolnienia” i usiłowało zatuszować aferę. Wdzięczny komendant Kariera komendanta miejskiego policji w Zamościu Gerarda Waszkiewicza (kojarzonego z UWolami, a ostatnio z Platformersami) przebiegała zgodnie z wzorcowym policyjnym scenariuszem. Tak długo nadawał na swoich szefów do prasy i przełożonych, że w końcu wszyscy wylecieli na zbity pysk. Dość wspomnieć Mieczysława Krupę, który odszedł w niesławie po tym, jak okazało się, że kilku jego podkomendnych fałszowało statystyki przyjętych zgłoszeń o przestępstwach. Proceder dosyć częsty – nikt nie chce przyjmować zgłoszeń o wybitej szybie w oknie piwnicy, bo to psuje statystykę wykrywalności. I tu warto na chwilkę się zatrzymać i pogrzebać w kwitach. Otóż jedną z osób, które podpisywały skargi, był Andrzej S., jeden z aresztowanych chłopaków-oktawiaków. To pośrednio dzięki niemu Gerard Waszkiewicz został komendantem. I dzięki niemu powinien ze stołkiem się pożegnać. Autor : Paweł Kusto Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przygody komody " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Umarzanie ludzi Nie trzeba żyć w Sudanie, żeby umrzeć z głodu. Oto Europa. Polska. Poznań. Poznań to rzekomo kraina w miodzie i mleku tonąca. Gospodarna, oszczędna, z inwestycjami i najbogatszym Polakiem wśród mieszkańców. Raj. Wprawdzie w ostatnich miesiącach marudni dziennikarze coraz częściej piszą o rosnącym bezrobociu, padających zakładach i aferach korupcyjnych, ale włodarze miasta mają inne zajęcia. Jeden z nich chce wprowadzać pomysły, które miasto poprzednio przez niego rządzone doprowadziło do katastrofalnego zadłużenia. Drugi angażuje się w pomoc kopaczom szumnie zwanych piłkarzami. Wszyscy sporo energii stracili także w walce z warszawskimi urzędasami, którzy grodu nad Wartą nie chcieli uznać na miasto stołeczne. I jeszcze na szukanie milionów potrzebnych na obchody 750-lecia stolicy Wielkopolski. Najważniejsze jest bowiem poprawianie wizerunku miasta. Bliźniacze tragedie Historie Mariana W. i Przemysława M. są niemal identyczne. Szokujące, makabryczne. Obie opisane są zaledwie w dwóch tomach akt. Wśród protokołów przesłuchań i rozmaitych opinii lekarzy są też zdjęcia obu mężczyzn. Wstrząsające. – Nasuwają skojarzenia z widokiem ofiar obozów koncentracyjnych – mówił sędzia Maciej Świergosz o fotografiach Przemysława M. Jest na nich dorosły mężczyzna o rękach i nogach szczupłych jak u kilkuletniego dziecka, zapadniętych policzkach, żebrach doskonale widocznych pod bladą skórą. Identycznie wyglądały zwłoki Mariana W., gdy fotografował je policyjny technik. Nawet obie sekcje przeprowadzał ten sam lekarz sądowy. Przemysław M. od pół wieku mieszkał z bratem w oficynie kamienicy przy ul. Krótkiej w peryferyjnej dzielnicy Poznania. Utrzymywali się z tego, co znaleźli na śmietniku, mieszkanie zamienili w norę, ale sąsiadom nie wchodzili w drogę. Żyli w swoim świecie. Kilka lat wcześniej było inaczej, ale Przemysław zaczął chorować i został zwolniony z pracy. Rak wodny twarzy postępował i mężczyzna coraz rzadziej wychodził z domu. W październiku 1998 r. Marian W. uległ wypadkowi samochodowemu. Lekarzom udało się utrzymać mężczyznę przy życiu, ale na jego resztę został przykuty do łóżka. Miał zmasakrowane nogi. Nie mógł nawet przygotować sobie posiłku. Po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu trafił do mieszkania siostry Iwony W. W międzyczasie jej konkubent załatwił niedoszłemu szwagrowi bezpłatną opiekę PCK i bony żywnościowe z Ośrodka Pomocy Społecznej. Urzędnicy podążają z pomocą Siostra PCK Stefania D. przychodziła do Mariana codziennie rano i wieczorem. Myła, sprzątała, przynosiła jedzenie, które kupowała za bony. Pewnego dnia zastała kartkę w drzwiach, że Marian rezygnuje z opieki. Domyśliła się, że napisała to Iwona, ale nie została wpuszczona do mieszkania i odpuściła sobie wizyty. Jej podopieczny nie był jednak zdany jedynie na PCK. Tak przynajmniej wynika z oficjalnych dokumentów. Mężczyzną opiekowała się także Katarzyna R. z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. W aktach sprawy są zeznania kobiety. Ich treść jest równie szokująca jak makabryczne zdjęcia Mariana W. Katarzyna R. opowiada, że nigdy nie została wpuszczona do mieszkania Iwony W. bez umówionej wizyty. Za dobrą monetę brała widok czystej pościeli i jedzenia na stole podczas zaaranżowanych spotkań. Pracownicy MOPR nie zaniepokoiło także, że Marian nigdy nie wstaje z łóżka. Nie pytała, z czego utrzymuje się Iwona, choć wiedziała, że jest bezrobotna. Katarzyna R. widziała Mariana W. ostatni raz 10 czerwca 2002 r. – Nie zgłaszał, że siostra go zaniedbuje. Był blady i bardzo szczupły – opowiadała opiekunka prokuratorowi. Marian W. zmarł miesiąc później. Doktor Czesław Żaba z Zakładu Medycyny Sądowej w opinii sporządzonej po sekcji zwłok nie pozostawił żadnych wątpliwości. – Proces wykańczania organizmu Mariana W. był bardzo rozciągnięty w czasie – stwierdził biegły, który w przewodzie pokarmowym Mariana nie znalazł nie tylko żadnej żywności, ale nawet treści kałowej. Wniosek...? Mężczyzna nie jadł od wielu, wielu dni. Zwłoki Przemysława M., którego losem także interesował się MOPR, znaleziono 10 grudnia 1999 r. Lekarz przeprowadzający oględziny od razu powiedział o skrajnym wyniszczeniu organizmu. Potwierdził to doktor Żaba. – Tak drastycznego przypadku w swojej kilkunastoletniej praktyce jeszcze nie widziałem – zapewniał biegły, który jeszcze wtedy nie miał pojęcia o istnieniu Mariana W. Sąsiedzi braci M. 30 września 1999 r. złożyli wniosek o udzielenie pomocy Przemysławowi. – Próba skontaktowania się z chorym była bezskuteczna – tłumaczyli urzędnicy z MOPR. Zamknięte drzwi były dla nich wystarczającym pretekstem, aby więcej na Krótkiej się nie pojawić. – Wydawało nam się, że ktoś jest w środku. Pukałyśmy, ale nikt nam nie otworzył – zeznawała Karolina G., a jej koleżanka Anna B. dodawała. – Sąsiedzi bali się wezwać pogotowie, bo nie wiedzieli, kto za to zapłaci. Mieszkańcy kamienicy przyznają, że Przemysław wyglądał bardzo źle. Był wychudzony i wyraźnie osłabiony. – Szedł zataczając się, sprawiał wrażenie osoby, która umiera – zeznała dozorczyni Lucyna W. – Badanie chemiczno-toksykologiczne krwi i treści pokarmowej żołądka Przemysława M. wykazało jedynie obecność rumianku – stwierdził doktor Żaba. Po sąsiedzku z prezydentem Ostatnie miesiące życia Marian W. spędził w kamienicy przy ulicy Woźnej. Gdyby mógł chodzić, w trzy minuty dotarłby stamtąd na plac Kolegiacki do gmachu Urzędu Miasta. Być może przyjąłby go prezydent odpowiedzialny za opiekę społeczną, a może trafiłby na sesję rady miejskiej planującej budżet. Dowiedziałby się o tym, co można znaleźć w informatorach. Na stronie internetowej poznańskiego Urzędu Miasta jest garść informacji o Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. Instytucja ta powstała decyzją radnych z 18 maja 1999 r. Wydawałoby się, że to wspaniała wiadomość dla Przemysława i Mariana, którzy już wtedy bardzo potrzebowali wsparcia. Pierwszy konał, a drugi był przykuty do łóżka. Zwłaszcza że nowa placówka realizująca zadania pomocy społecznej miała w pierwszej kolejności dotrzeć właśnie do osób niepełnosprawnych. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Poznaniu ułatwia mieszkańcom miasta przezwyciężać trudne sytuacje życiowe, którym nie są oni wstanie samodzielnie podołać – czytamy w internetowym informatorze www.city.poznan.pl. Na rzecz integracji osób niepełnosprawnych przeznacza się kwotę (tutaj należy wpisać liczbę w zależności od roku – przyp. D.B.) reali-zując programy służące pokonywaniu barier w komunikowaniu się w środowisku oraz zapewnienie wypoczynku i aktywizację sportu. – Zapewni to m.in. schronienie, posiłek i niezbędne ubranie.Iwona W. została oskarżona o nieudzielenie pomocy bratu w sytuacji zagrażającej jego życiu. Kobieta nie przyznaje się do winy, a proces trwa. Wojciecha M. brata Przemysława już skazano. Został uznany za winnego. Do więzienia jednak nie trafił, bo psychiatrzy stwierdzili, że zaburzenia osobowości ograniczały jego poczytalność. Dlatego sąd skorzystał z nadzwyczajnego złagodzenia kary. Poczytalni i świadomi na pewno byli sąsiedzi Wojciecha i Przemysława, pracownicy MOPR wiedzący o sytuacji obu mężczyzn. Nimi prokurator się nie zainteresował. Autor : Dariusz Bieleszczuk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Paw koszerny Zostałem Żydem. Z typowej polskiej pazerności. Do użydowienia namówił mnie narodowy szołmen Wojciech Cejrowski. Zostałem Żydem zaraz po oderwaniu się od polskiej ziemi, tej, której nigdy nie sprzedamy cudzoziemcom. Zostałem Żydem, gdy rezerwując bilety zażyczyłem sobie "kosher meal". Bo, jak przekonywał Cejrowski, porcje koszerne są w porównaniu z chrześcijańskimi większe i smaczniejsze. Dla cięższej gramatury gastronomicznej trzykrotnie polskości się wyparłem. Także z próżności odszedłem od kultury gastronomicznej narodu. Abonent koszernego żarcia traktowany jest w samolocie z najwyższą atencją. Znacznie wcześniej otrzymuje pakiet opieczętowany rabinackimi certyfikatami. Urocze stewardesy uniżenie pytają, czy mogą podgrzać przygotowane w pakiecie koszerne danie. Bo jako ortodoksyjny ortodoks mogę nie chcieć niekoszernego dotyku. Bez zdziwienia przyjmują za to zamówienia: dwa szybkie koniaczki. I elegancko donoszą następne. Wiadomo, pasażer jest religijny, ma to przecież wpisane w bilet, i jego modlitwę trzeba uszanować. I na tym można by kontakt z koszernością skończyć. Niestety, koszerpakiety są rzeczywiście duże, trudno je w samolocie od razu wyrzucić. Niektóre zestawy dadzą się nawet zjeść. Polecam menu przyrządzone przez grand rabina Paryża pana Messasa. Jego baranina w sosie pomidorowym z kluseczkami nie odbiegała smakiem i wyglądem od serwowanych dań laickich. Podobnie można zaryzykować zestawy przekąskowe polecane przez rabina Wiednia korzystającego z doświadczeń firmy Trześniewski. Ale Żydem być się nie daje wylatując z Warszawy lub przylatując tam. Na Okęciu koszerną wyłączność ma firma "Stogel Kosher Arilone Catering" prowadzona przez rabina z Antwerpii. To, co oni oferują swoim jeszcze wierzącym braciom, przypomina najczarniejsze chwile radzieckiego Aerofłotu. Zawsze twardy jak Szaron kurczak, niezależnie, czy lecisz do Monachium czy Rabatu, czy wracasz z Paryża. Kurczak ze zbrylonym ryżem. Gdyby tak ugotowany ryż dostał Żyd-Wietnamczyk, od razu zrobiłby sobie seppuku. Ale to nie koniec rabinackich tortur. Do kurczaka i ryżu dodają koszmar z dzieciństwa każdego wrażliwego chłopca. Gotowaną marchewkę! Ten antwerpski rabin musi być jakimś ukrytym antysemitą! Co z tego, że dodaje mus jabłkowy na osłodę, skoro pastę łososiową też nafaszerował gotowaną marchewką! Od takiego gotowania wszystko się w człowieku gotuje. Zostałem Żydem w szczególnym okresie. Pomiędzy kurczakiem a chałwą konsumowałem pilny projekt uchwały "W sprawie dramatycznej sytuacji w Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem" sygnowany przez parlamentarzystów Murzyna, Hatkę, Krupę, Wrzodaka, a także Gertrudę Szumską. Reprezentujących, jak same nazwiska mówią, Ligę Polskich Rodzin. Chodzi im o jak najszybsze wyzwolenie oblężonej przez żydowskie wojska Bazyliki i uwolnienie znajdującego się tam Polaka franciszkanina o. Seweryna Lubeckiego. Ojcu Sewerynowi, podobnie jak pragnącej tam azylu grupie Palestyńczyków, brakuje już wody, energii elektrycznej, niekoszernej żywności. Wojska żydowskie raz stosują zasadę kija, atakując Bazylikę, np. w Wielki Piątek, innym razem roztaczają wizję marchewki po poddaniu się. Niekoszerni parlamentarzyści wierzą, że głos polskiego parlamentu przegna izraelskie czołgi. Patrząc z perspektywy zasuwającego po niebie Boeinga sprzedałem swą polskość bez sensu. Lecąc w economy class jeszcze ciut skorzystałem, bo koszernego żarcia dają tam więcej. Ale lecąc już w business class bycie Żydem się nie opłaca. Bo w businessie porcje laickie są większe i smaczniejsze. Od poziomu business w ogóle ortodoksyjność i religijność się nie opyla. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gówno na szynach W Polsce jest ich 14 tysięcy. Przez 12 godzin pracy pokonują nawet 800 kilometrów. Czasami w czasie dyżuru przesiadają się na 3, 4 pociągi, a na zmianę pojazdu mają kilka minut. Przewożą dziesiątki tysięcy podróżnych i... nie mogą się wysrać w pracy. Nie każdemu udaje się wytrzymać całą trasę, a z lokomotywy nie wolno im zejść. Nie wolno zatrzymać pociągu nawet przy najpiękniejszych przydrożnych krzaczkach. Konsekwencje bywają poważne, a przełożeni nieczuli na fizjologię. Prowadzenie pociągu to obowiązek maszynisty. Sranie i szczanie to jego prywatna sprawa. Wobec maszynistów, którzy wyskakiwali pod drzewko i mieli opóźnienie 3-4 minuty, stosowano sankcje finansowe. Najczęściej maszynista był usuwany z tzw. planu. Plan jest zabezpieczeniem dla kolejarzy, szczególnie w dzisiejszych czasach. Kiedy maszynista ma plan, wie, ile będzie pracował i że w ogóle będzie pracował. Usunięty z planu musi codziennie dopytywać się o robotę i być gotowym do niespodziewanego wyjazdu. Przy okazji ma o dwie czy trzy stówy luźniej w portfelu. Miesięczne wynagrodzenie maszynisty jest bowiem ściśle uzależnione od przejechanych kilometrów. Starsi maszyniści kolejowi z nostalgią wspominają lata 70., kiedy to mogli się swobodnie wypróżnić. Lokomotywy spalinowe ST 43 były wyposażone w siodełka z wiaderkami. Jechało się i srało. Jak to zrobić dzisiaj? Metoda na głodnego i spragnionego. Żeby się nie wypróżniać wystarczy nic nie jeść i nic nie pić. Zimą trochę zimno bez rozgrzewającej herbaty czy kawy. Ale za to dyżur można przepracować będąc czystym! I nie śmierdzieć! Kolej pomaga w tym znakomicie maszynistom. Nawet jeśli chcieliby zaparzyć sobie ekspresówkę, to na ogół nie jest to możliwe, kuchenki są raczej zepsute. Metoda na miłośnika przyrody. Ciemna noc jest największym sprzymierzeńcem facetów na żelaznych drogach. Nawet jeśli wystawią dupę pod czyjś płot, to przecież i tak nie zidentyfikuje się bezwstydnika. W ciągu dnia trzeba czekać na przydrożne ściany zieleni i tak wyhamować, żeby się przy nich zatrzymać. I do oporu opróżniać biologiczne magazyny. Metoda naturalna. Doświadczeni maszyniści wykorzystują tzw. próbne hamowanie, które muszą wykonać na początku trasy, żeby upewnić się, czy hamulce są sprawne. Na trasie Poznań–Warszawa obsrywany jest most na Warcie. – Bo później, jak się jedzie 140 km/godz. to trudniej otworzyć drzwi – wyjaśnia nasz informator. Niektórzy też po prostu wcześniej wjeżdżają na stację i biegną do toalet. Nawet jeśli odjadą przez to minutę później, to uda im się to nadrobić na trasie. Metoda na brudaska. Żaden z naszych rozmówców nie przyznał się do niej. Wykorzystują do prostej czynności fizjologicznej: plastikowe butelki po napojach, gazety, stare szmaty, czasem podłogę, które trzeba potem uprzątnąć. Czyli wyrzucić fekalia za okno. Metoda na piaskownicę. Jest to tzw. zabawa w wiaderka. Dla maszynistów wiaderka to nie tylko wspomnienie z dzieciństwa, ale i ułatwienie w pracy. Maszyniści w czasie prowadzenia pociągu przesypują piasek do wiaderka z gównem i wysypują go po drodze. Nos jest przyzwyczajony i wytrzyma. Każdy maszynista, jeśli chce skorzystać z wiaderka, musi oczywiście przynieść własne. Metoda na dzieciaka. Co ma dziecko do srania? Pieluchę. Nie tylko dziecko, ale i oczywiście... maszynista. Założy się ją na gacie przed służbą, zdejmie po 12 godzinach. Śladu nie będzie i jakoś się dojedzie. Na nowoczesne pampersy maszynistów nie stać. PKP takiej odzieży roboczej nie daje. Stroi galowo orkiestry. Poczytawszy o tym w "NIE" pomyślicie teraz z zadowoleniem, że nie spełniło się marzenie z dzieciństwa, żeby być maszynistą. Gówniana przestroga dla podróżnych. Kiedy pociąg pędzi z prędkością powyżej 140 km/godz., a nam się zachciało skorzystać z toalety, to lepiej zrezygnować stwierdziwszy po naciśnięciu pedału, że widzimy tory. Zastosowany w takim przypadku system otwarty, odprowadzający fekalia, może okazać się dla nas nieprzyjazny. Powstające podciśnienie i pęd powietrza pozostawią lepką i śmierdzącą niespodziankę tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. I zamiast pozbyć się gówna, będziemy zmuszeni wejść z nim do przedziału. Autor : Anna Zawadzka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szacherek Majcherek Publicystę „Tygodnika Powszechnego” Janusza A. Majcherka przeraził i zdumiał lawinowy wzrost popularności Lepperowskiej Samoobrony. Zastanawia się więc na łamach „Rzeczpospolitej” (nr 63), kto może popierać takie barbarzyństwo? I dlaczego? Majcherek szuka wskazówki w klasycznej teorii ruchów faszystowskich i znajduje: Leppera popiera lumpenproletariat oraz zdeklasowane drobnomieszczaństwo. Brzmi to bardzo po marksistowsku, po leninowsku nawet. Skąd jednak tyle lumpenproletariatu i zdeklasowanego drobnomieszczaństwa wzięło się w Polsce A.D. 2004? Pisze Majcherek: lumpenproletariat polski (...) rekrutuje się głównie spośród byłych pracowników PGR (...). Stanowi większą część polskich bezrobotnych (...) i trzon tzw. underclass. Zdeklasowane drobnomieszczaństwo to głównie drobnotowarowe chłopstwo, zwłaszcza ci rolnicy, co liczyć nie umieli, a pobrali kredyty i ich nie spłacali. Warstwy te przegrały w wolnorynkowej grze konkurencyjnej i uważają się za ofiary reform. To jednak nie tyle świadczy o reformach, ile o nich samych. Leppera wspierają też sieroty po PRL, czyli starsza generacja tęskniąca za latami młodości, zwłaszcza za czasami Gierka. Ponadto Lepperowi sprzyja propaganda klęski uprawiana przez polityków wszystkich kierunków oraz media. Teoria ta brzmi ponętnie, gdyby tylko zechciała się jeszcze zgodzić z faktami. 25 proc. szans wyborczych, jakie obecnie Lepperowi wróżą sondaże, w przeliczeniu na głosy przy 50-procentowej frekwencji, oznaczałoby około 3,5 miliona wyborców. Jak na lumpenproletariat popegeerowski oraz kilkadziesiąt tysięcy ściganych przez banki chłopów-dłużników, to o wiele za dużo. W szczytowym rozkwicie PGR-y pod rządami Jaroszewicza zatrudniały pół miliona pracowników. W 2,5-milionowej populacji bezrobotnych w 2002 r. jedynie 39 tysięcy (1,5 proc.) miało poprzednie zatrudnienie w zawodach rolniczych lub pokrewnych, zaś ponad 1,2 miliona wywodziło się z przemysłu. Tak się wyobrażenia publicysty mają do statystyki. Nostalgików za Gierkiem jest z kolei o wiele za dużo jak na szacunki Majcherka. W badaniu z 2000 r. zadeklarowało się ponad 57 proc. W przeliczeniu na elektorat starczyłoby tego na wszystkie polskie partie. Potencjalny elektorat Samoobrony to zbiorowość wielokrotnie wykraczająca poza środowiska zdemoralizowane i zdeklasowane. Liczba przegranych w grze rynkowej i w różny sposób poszkodowanych zmianą ustroju z kolei kilkakrotnie przewyższa ten elektorat. Przynajmniej na razie. Propaganda sukcesu, którą zaleca Majcherek, nie na wiele więc się przyda. Nawet znaczny wzrost PKB per capita nie wyklucza bowiem ubożenia większości społeczeństwa, jeśli jednocześnie następuje szybkie rozwarstwienie dochodowe. Im szybciej bogaci się mniejszość, tym bardziej może zubożeć większość. Skuteczne hamowanie wpływów Leppera wymaga skrupulatnego naprawienia społecznych krzywd transformacji ustrojowej. Retoryka Majcherka może oczywiście podnosić na duchu sfrustrowanych sukcesami Leppera czytelników „Rzepy”oraz „TP”. Pożytek poznawczy i poli-tyczny z tego żaden. Wymyślanie ludziom pognębionym przez polski dziki kapitalizm od lumpów i frustratów oraz obarczanie ich samych winą za kłopoty, w jakie wpadli, może jedynie rozwścieczyć. Gdyby czytali „Rzepę”, artykuł Majcherka okazałby się najlepszą agitką za Lepperem. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Centrum straceńców Trupizm polityczny stał się modny na lewicy. Nasyceni władzą działacze SLD zaczęli zezować ku centrum sceny. Kto tam jeszcze rusza lewą? – irytują się na tych, którzy opóźniają marsz ku prawej. Marsz na centrum. Życie polityczne w Polsce jest równie obłudne jak uczuciowo-seksualne. W sennych marzeniach prawdziwi mężowie stanu i staników tęsknią do ostrego seksu równie często jak do gorących, orgazmowych sporów ideowych. Na jawie obłudnie deklarują się ascetami seksualno-ideowymi. Miłośnikami złotego środka, harmonii, zgody ponad podziałami. Dyżurne autorytety i ośrodki opiniotwórcze zgodnie oszukują społeczeństwo, iż ideałem państwa jest zgoda. Zgoda, zgoda niech sobie każdy rękę poda. Zaś najwyższą polityczną mądrością głoszą pozycję centrową. Nie zalatującą nadal PRL-owskim swądem lewicę, nie zaściankową, ksenofobiczną pra-wicę. Tylko złoty środek. Partię ludzi mądrych, rozsądnych, statecznych. Ponieważ niedawna taka partia ludzi mądrych, rozsądnych, statecznych, ideał większości komentatorów politycznych i dyżurnych autorytetów moralnych, a raczej oralnych, czyli Unia Wolności, przegrała z kretesem, to najmądrzejsza po niej partia, czyli SLD, prze ku centrum. Po co? W Polsce centrowość polityczna w praktyce polega na: – Deklaratywnym odcięciu się od sporów światopoglądowo-obyczajowych. Czyli zaniechaniu sporów z Kościołem katolickim, bo obecnie w Polsce jedynie Kościół kat. posiada jakieś zwarte poglądy na seks, no i "życie" po śmierci. Kanclerz RFN i szef SPD potrafił, pomimo marszu na prawo, oddzielić Kościoły od państwa. Zabronić uczestnictwa instytucjom religijnym w instytucjach państwowych. Jak jest u nas, każdy widzi. Poza sporami seksualno-grobowymi innych, poważniejszych i powszechniejszych w Polsce nadal nie ma. – Układności w stosunkach międzynarodowych. Bezkrytycznym podporządkowaniu się polityce zagranicznej aktualnego Wielkiego Brata. Wczoraj popieraliśmy bezkrytycznie atak na Nową Jugosławię, dzisiaj na Irak, jutro? Na kogo wypadnie, na tego bęc. – Olewaniu interesów pracobiorców w imię nadrzędności budowy kapitalizmu w zapóźnionym cywilizacyjnie kraju. Taką symboliczną arogancją była zapowiedź likwidacji dotacji dla barów mlecznych. Wcześniej nie symboliczną, lecz całkiem realną, była działalność Unii Wolności w okresie rządów AWS–UW. Kiedy centroliberalna polityka ekonomiczna rządu zubożyła i zniechęciła do UW jej polityczne zaplecze – inteligencję ze sfery budżetowej. W ostatnim dziesięcioleciu wszystkie istniejące w naszym kraju partie centrowe: Kongres Liberalno-Demokratyczny, potem Unia Wolności, a teraz Platforma Obywatelska przegrywały i przegrywają. Prędzej lub ciut później. Ostatnio w samorządowych wyborach wygrały wyraziste partie prawicowego lub populistycznego sprzeciwu. SLD jeszcze nie przegrał. Jednak jego reakcją na porażkę wyborczą nie był remanent programu wyborczego, lecz zapowiedź ucieczki do centrum. Ku mitycznej "klasie średniej". SLD wygrał wybory parlamentarne i uzyskał ponad 40 proc. poparcia. Ale nie dlatego, co sugerują teraz niektórzy liderzy, iż odciął się od swej lewicowości. Wygrał, bo miał te 25 proc. tradycyjnego elektoratu plus 16 proc. tych, którzy uznali, że rządy SLD będą rządami profesjonalnymi i stabilnymi. Jak jest z rządami SLD – każdy widzi. Jak jest z lewicowością SLD ostatnio, też tradycyjny elektorat lewicy już widzi. Marsz SLD na prawo, być może potwierdzony na czerwcowym kongresie naszej partii, może powtórzyć dzieje niedawnych partii "ludzi rozsądku i rozumu". Tradycyjny, 20-procentowy elektorat SLD odsunie się od zdradzającej go partii. Zaś ten dodatkowy 16-procentowy centrowy elektorat znajdzie sobie innego gwaranta stabilności. Wtedy na osłodę pozostaną Millerowi i Oleksemu przyznane przez prezydenta Ordery Orła Białego. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie jestem Żydem ale... "NIE" rozmawia z ANDRZEJEM LEPPEREM. – Widział Pan głośny film Mela Gibsona "Pasja"? – Jeszcze nie widziałem. Czytałem i słyszałem tylko komentarze o tym filmie. – To pewnie Pan słyszał, że tam jest bardzo kontrowersyjna scena chłostania Chrystusa. Samoobrona też uciekała się do chłosty. W lipcu 1994 r. kilku rolników przy Pana udziale ukarało w ten sposób jed-nego nieszczęśnika. Pamięta Pan Antoniego Chodorowskiego? – Ależ panie redaktorze! Proszę naprawdę nie porównywać Chodorowskiego do Chrystusa! To jest niewyobrażalne. To był okropny człowiek. On własną matkę na gnojowniku przed domem kopał. Jak on poszedł z tej wsi, to ludzie na msze dawali. Zresztą Chodorowski już nie żyje i niech spoczywa w spokoju. – Ma Pan dzisiaj wyrzuty sumienia z powodu tamtej chłosty? – Ja tej chłosty nie robiłem. Miałem sprawę sądową o to i sąd rozstrzygnął w ten sposób, że mnie skazał nie mając żadnych dowodów. Żaden świadek nie zeznał, że widział, jak Lepper chłostał. Czy ludzie sami Chodorowskiego wychłostali, czy nie – tego nie wiem. – Uciekałby się Pan jednak do chłosty w życiu publicznym? Chrystus był chłostany i to jest tak pokazane jako poniżająca i okrut-na kara, że ludzie w kinie wzrok odwracają. – W obronie ludzi i polskich interesów mógłbym chłostać. My w Polsce powinniśmy w każdej gminie założyć plantację wikliny i byłoby naprawdę kogo chłostać. Zaczynając od prezydenta, premiera i wszystkich ministrów. A "Pasja" to film oparty na Biblii. I teraz niech się nikt nie wypiera, że Chrystus nie urodził się w ich narodzie i na ich ziemi, i że go ukrzyżowali. I niech się Żydzi nie wypierają. Tak było. – Leszek Bubel twierdzi, że Pan jest Żydem. Właściwie dlaczego już nie współpracujecie? – Niech mi pan Bubla nie przypomina. Popełniłem błąd, że się z tym człowiekiem zadałem kiedykolwiek. Może pan napisać, że tego żałuję. On zakładał różne partie. Myślałem, że się przyda. To prawda, że znałem jego antysemickie poglądy, ale uważałem, że go sprowadzę z tej drogi. Nie udało mi się. No i Bubel teraz ze mnie Żyda robi. A ja nie wiem, czy nie mam w sobie jakiejś krwi żydowskiej. Bo skąd ja mam mieć gwarancję, że jakaś moja praprababcia nie zakochała się w jakimś Żydzie. Nikt tego o sobie nie wie. – A za co Pan lubi księdza Henryka Jankowskiego? Jest Pan częstym gościem w kościele św. Brygidy i na plebanii u księdza. – Czy lubię? Ja się zgadzam z większością jego poglądów narodowych, z obroną polskiej racji stanu, z obroną polskiego majątku. – A czy z poglądem, że mniejszości narodowe powinny znać swoje należne miejsce i że tym miejscem nie powinien być polski rząd, także się Pan zgadza? – Być może ks. prałat użył kiedyś zbyt ostrych słów. Jeśli to powiedział, to pod wpływem emocji. Coś tam też w przekazach medialnych pewnie wypaczono. On nie miał antysemickich intencji na pewno. Osobiście od ks. Jankowskiego nie słyszałem sformułowań antysemickich. Ja nie lubię antysemityzmu i tępię antysemityzm w Samoobronie. – Ksiądz Jankowski udekorował kilka lat temu na Wielkanoc Grób Pański napisami stawiając znak równości pomiędzy SS a PZPR. Pan należał do PZPR. – Rozmawiałem z księdzem prałatem na ten temat. Powiedział, że miał na myśli działaczy PZPR z czasów stalinowskich. Takich jak Berman, którzy zabijali polskich patriotów. Przecież bliskim znajomym prałata jest były wojewódzki sekretarz PZPR Tadeusz Fiszbach. – Ksiądz prałat od św. Brygidy jest jednym z nielicznych duchownych, którzy chcą pokazywać się z Andrzejem Lepperem. Hierarchowie Koś-cioła katolickiego w Polsce zdają się być Panu niechętni. Był nawet problem rok temu z poświęceniem pomnika Samoobrony w Nowym Dworze. Biskup Śliwiński zabronił podległym proboszczom odprawiania dla was mszy. – Ja nie zabiegam natarczywie o to, aby hierarchowie kościelni brali udział w naszych uroczystościach. My jesteśmy ludźmi wierzącymi i praktykującymi, ale bez przesady. Nie będę chodził z różańcem na szyi czy każdą radę krajową Samoobrony mszą zaczynał. Zaś to, co biskupi robią i z kim się spotykają, to ich sprawa. – Może biskupi się boją, że jak Pan będzie zabierał majątki, to i Kościo-łowi Pan zabierze? Kościół posiada 160 tys. ha ziemi, z czego po roku 1989 zwrócono mu na podstawie ustawy o stosunkach państwa z Kościołem ok. 55 tys. ha. – Kościół zawsze miał w Polsce ziemię. Nic nie będziemy zabierać. Ale kto panu naopowiadał, że będziemy zabierać komukolwiek majątki? – W Radiu Zet słyszałem wypowiedź posła Krzysztofa Filipka, że Samoobrona będzie nacjonalizować majątki. To pytam, czy też te kościelne. – To była wypowiedź wyrwana z kontekstu. A posłowi Filipkowi zwróciliśmy uwagę, żeby nie wypowiadał takich słów. Nie będzie żadnej nacjonalizacji. – Uff. To Kulczyk i Krauze mogą spać spokojnie? – A czemu mają nie spać, jeśli wywiązują się z umów i nic nie ukradli? – Mówi Pan o rozliczeniach, złodziejach, zawłaszczycielach majątku narodowego. Wydawałoby się, że najbardziej powinna drżeć oligarchia finansowa w osobach Kulczyka i Krauzego. – Jeśli ci panowie doszli do majątku uczciwą drogą, to nie muszą drżeć. A nawet jeśli wykorzystali pewne luki prawne, to oni są w tym wszystkim najmniej winni. Najbardziej winni są ci, którzy te luki prawne stworzyli. Panowie Kulczyk i Krauze, z tego co wiem, mieli już jakiś majątek w PRL i tylko nim potem obracali, inwesto-wali. Ale taki Piskorski, Olechowski z Platformy nie mieli nic, golasy całkowite byli, a dzisiaj mają wielkie majątki. Oni się będą musieli wytłumaczyć. – Z okazji Dnia Kobiet pani poseł Danuta Hojarska dostała kosz kwiatów od firmy Prokom Ryszarda Krauzego. Czy to jakiś sygnał o zbliżeniu Samoobrony do wielkiego biznesu, a może ten biznes chce się wam przypodobać? – Kwiaty w Dniu Kobiet to normalny ludzki gest. Ja bym nie zabraniał pani Hojarskiej przyjmowania kwiatów od nikogo. Ja osobiście jeszcze nie dostałem nigdy kwiatów od nikogo z tych uważanych za oligarchów polskich. – Wróćmy jeszcze na chwilę do Kościoła. Ma przywileje celne, podatkowe. Pan by to zostawił, jak jest, czy zmienił? – Po wejściu do Unii Europejskiej to ma się zmienić. Te przywileje będą mniejsze. Natomiast trudno, abyśmy zabierali Kościołowi te przywileje, jakie Kościoły mają w państwach unijnych. Ja uważam, że powinny być poprawne stosunki między państwem a Kościołem. Władza nie powinna tych stosunków ani liberalizować, ani zaostrzać. Powinno być tak, jak jest. Jest dobrze. – Słyszał Pan o aferze z Wydawnictwem Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris? – Słyszałem. Pan daje wiarę temu, że arcybiskup osobiście coś tam podpisywał i brał jakieś łapówki? Ja nie dopuszczam do siebie nawet takiej myśli. – Nie wiem, czy podpisywał. Wiem, że wydawnictwo należało do archidiecezji, nad którą arcybiskup sprawuje bezpośredni nadzór. – Arcybiskup założył wydawnictwo w dobrej wierze. Ktoś go oszukał. Prokuratura powinna jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Ustalić, kto za to wszystko odpowiada. – Arcybiskupa nawet nie przesłuchano. – No, to jest błąd. Powinno się go przesłuchać. W Polsce zgodnie z konstytucją prawo jest równe dla wszystkich. – Czyli Leppera powinni się obawiać tylko złodzieje. Kto konkretnie? – Ci, którzy zawłaszczyli majątek narodowy niezgodnie z prawem. – Jakieś przykłady? – Przede wszystkim musimy przejrzeć wszystkie umowy prywatyzacyjne. Trzeba sprawdzić, kto się wywiązał z umowy prywatyzacyjnej, a kto nie. Które umowy były pod- pisane zgodnie z prawem, a które niezgodnie. Od tego jest NIK. I on to będzie sprawdzał. Jeśli znajdzie nieprawidłowości, to majątek będzie odebrany i jeszcze dużą karę każemy zapłacić. Zwłaszcza tym, którzy te niekorzystne dla Polski umowy podpisywali. Mogę wymienić przykłady, proszę bardzo: Domy Towarowe Centrum, Hortex, Igloopol, teraz huty. – Poseł Platformy Grzegorz Schetyna w trakcie debaty sejmowej na temat prywatyzacji kilkanaście dni temu wykrzykiwał "złodzieje" pod Pana adresem i pod adresem Samoobrony. "Ty złodzieju" zaczyna być powszechnym zawołaniem w polskim parlamencie. Czy Pana to cieszy, że posłowie zaczęli wreszcie mówić po ludzku? – Ha, ha, ha. No niech mówią po ludzku. Chociaż mamy sygnały od ludzi, że to już się niesmaczne robi. Ten język, to wyzywanie. Ja wypowiadam wojnę Platformie na programy, a nie na wyzwiska. – Pan się stara być zawsze krok do przodu? – A dlaczego nie? Pewnie. – Czy w Polsce mamy walkę klas? – Zdecydowanie jest walka klas. Jest to walka klasy ludzi biednych z nieliczną klasą ludzi uprzywilejowanych. – To może czuje się Pan marksistą? Marks uważał walkę klas za siłę napędową historii. – Jeśli ktoś, kto mówi o biedzie drugiego człowieka i chce mu pomagać, uważany jest za marksistę czy komunistę, to ja mu mówię, że pierwszym komunistą był Chrystus, bo on kazał wszystko oddać biednym. Czuję się lewicą. – Lewica, przynajmniej ta programowa, domaga się ograniczenia udziału Kościoła w życiu państwa. Pan chce zostawić to, tak jak jest. Lewica domaga się zmiany w ustawie antyaborcyjnej. Pan jest przeciwny aborcji. – Jestem katolikiem. Aborcja jest złem. A lewicą jestem, ale lewicą nowoczesną. Szanuję człowieka, własność prywatną, kulturę narodową i wiarę ojców. – I Pana program się opiera na tym, aby dać biednym po 900 zł miesięcznego zasiłku. Wałęsa obiecywał po 100 mln dla każdego. Skąd Pan weźmie w budżecie pieniądze na te zasiłki? – Zacznijmy od tego, że to nie ja proponuję. To zaproponowali autorzy konstytucji, którzy teraz jej nie przestrzegają. Ja przedstawiam wyliczenia Instytutu Spraw Społecznych prof. Mieczysława Kabaja. Te wyliczenia mówią, że minimum socjalne na jedną osobę to 900 zł miesięcznie, a na czteroosobową rodzinę to 2,5 tys. zł. Ja mówię, że po przejęciu władzy doprowadzimy do tego. Nie od razu, nie na drugi dzień. W ciągu czterech lat. Nie można ludzi, którzy nie z własnej winy nie mają pracy, pozostawiać bez środków do życia. – Ciekawi mnie, jak Samoobrona do tego doprowadzi. Budżet jest pusty, a z pustego i Salomon... – Są pieniądze w Polsce. Nadwyżka dewiz leży w bankach zachodnich. To jest 34 mld dolarów. Trzeba te pieniądze wycofać i przenieść tutaj. Bardzo dobrą inicjatywę podjął pan minister Kaniewski. Fuzja PKO i PZU. Myślę, że gdyby doprowadził do tego, to super by było. Ja bym dołączył jeszcze Bank Gospodarstwa Krajowego, BGŻ, sieć banków spółdzielczych. I tę nadwyżkę dewiz przeniósłbym do takiego konsorcjum finansowego. I kredyty nawet o zerowej stopie. Rozkręci się budownictwo: mieszkania, autostrady, melioracja... – Ale wie Pan, że sprowadzenie rezerw walutowych do kraju oznaczałoby konieczność wymiany ich na złotówki, czyli dodrukowanie polskich pieniędzy. Zwiększyłaby się inflacja. A do końca nie wiadomo, jak by się gospodarka zachowała pod wpływem pojawiającej się inflacji. Poza tym na te operacje musiałby zgodzić się NBP, a on nie podlega bezpośrednio rządowi. – Spokojnie. Trzeba zmienić ustawę o NBP i konstytucję. – Do zmiany konstytucji Pan potrzebuje dwóch trzecich w Sejmie. Nawet jak Pan będzie miał największy klub, to dwóch trzecich nie może Pan uzbierać. I cały program Samoobrony zrobi bęc. – To zadzwonię o wpół do ósmej do telewizji i powiem: "o 19.45 przerywacie wiadomości i ja występuje z orędziem do narodu". I powiem: "słuchajcie, mam program, ale zobaczcie: tamci nie chcą pozwolić na zmiany konstytucji, aby to zrealizować". – Naród wysłucha orędzia i co? Wyjdzie na ulice palić komitety, aby pan mógł konstytucję zmieniać? – A po co palić? Niech tylko codziennie będą pikiety pod domami i biurami tych posłów, którzy nie chcieli konstytucji, która by służyła Polakom. Wyobraża pan to sobie? To jest realne. I wtedy zobaczymy, co zrobią, jak nie będą mogli wejść do własnego mieszkania ani biura. – Wchodzimy do tej Europy, czy nie? Ksiądz Jankowski na mszy z pana udziałem ostrzegał przed Unią Europejską. – Wchodzimy, ale na partnerskich zasadach. Jeżeli te zasady są nierówne, a dzisiaj są nierówne, to trzeba te zasady renegocjować. – Które zasady by Pan renegocjował. – Kwoty produkcyjne. Nie tylko rolnicze, ale kwoty produkcji stali, chemikaliów, tekstyliów. – I jak Pan to sobie wyobraża? – Twardo postawić stanowisko. – Oni powiedzą "gońcie się na drzewo, żadnych renegocjacji". – To będziemy się gonić. Wyjdziemy z Unii. – To na Ameryce się Pan oprze? Samoobrona chce wyprowadzić wojska z Iraku. Jesteśmy w Europie, poza Wielką Brytanią, najważniejszym sojusznikiem USA. Zrobiłby Pan przykrość Bushowi. – No, nie... To problem Busha. On wywołał wojnę i on albo jego następca musi sobie z tym problemem poradzić. Mnie nic do tego. A wojska bym wycofał natychmiast. To znaczy może nie drugiego dnia po objęciu władzy, ale w jak najkrótszym czasie, w jakim się da. – No, nie... Z Unii Pan wyjdzie, Ameryka się obrazi... – Ja w Strasburgu powiedziałem, że Polacy pierwsi w historii stawili opór Hitlerowi... – Hitler nas w 1939 r. zmiażdżył w dwa tygodnie. – No tak, no tak... ale pierwsi stawiliśmy opór. W końcu pokonaliśmy faszyzm i potem komunizm. – Wolałby Pan być premierem czy prezydentem? – Prezydentem. Samoobrona opowiada się za systemem prezydenckim. Jak w Ameryce. Chciałbym rządzić i odpowiadać za to, co robię, a nie tylko siedzieć w pałacu i nic nie robić – jak Kwaśniewski. Mamy przygotowane odpowiednie zmiany w projekcie konstytucji. – Pierwsze jednak będą wybory do parlamentu. Czy jeśli Samoobrona wygra wybory, zostanie pan premierem? – Jeśli wygramy, nie będę się uchylał. – A z kim Pan zawiąże koalicję, gdyby była taka potrzeba? – Z każdym. To będzie koalicja programowa. A wspólne elementy programu mamy i z PSL, i z PiS, i z LPR, i z SLD, jeśli Sojusz jeszcze pod tym szyldem będzie funkcjonował na scenie politycznej. – A potem prezydentura... – Życie pokaże. – Życie może też pokazać, że nawet, jeśli Andrzej Lepper będzie miał największy klub, to nie stworzy koalicji zdolnej do rządzenia, bo nikt nie będzie chciał. Nie będzie premierem, nie zmieni konstytucji, która pozwoliłaby mu zostać silnym prezydentem. – Platforma będzie rządzić? Wolne żarty. To ja im gratuluję. Dwa lata porządzą, a potem będą musieli ustąpić. Jest tak duże napięcie i frustracja ludzi, że oni sobie tego nawet nie wyobrażają. – A jeśli ludzie wyjdą na ulice przeciwko Panu? – Dlaczego mają wyjść? My sobie poradzimy. – A mówią, że nie ma Pan poczucia humoru. – W Sejmie nieraz przekonali się, że mam poczucie humoru. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdzie żeś ty bywał czerwony baronie Paweł Czerniawski z SLD pogrywa ludźmi jak warcabami. Dwa lata temu oddział Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Suwałkach został zamieniony w filię. Zakazano tworzenia nowych etatów. Tymczasem kilka dni temu przyjęto do pracy nowego fachowca. Sklepikarza Zbigniewa Walendzewicza. Walendzewicz wyznał miejscowej prasie, że nie wie, co będzie w Agencji robić. Wie za to, ile będzie zarabiać – 9 tys. zł, co z pochodnymi daje kwotę 15 tys. zł miesięcznie. Walendzewicz był do niedawna przewodniczącym powiatowego SLD w Suwałkach i asystentem posła Czerniawskiego, wojewódzkiego szefa SLD na Podlasiu. Jest członkiem władz wojewódzkich Sojuszu oraz kuzynem wiceprzewodniczącego Rady Wojewódzkiej SLD Janusza Krzyżewskiego. Wiadomo już, że Walendzewicz będzie wicedyrektorem filii AWRSP. Dotychczasowy został zdegradowany na kierownika. Ponieważ jest osobistym szwagrem posła SLD Jerzego Czepułkowskiego, nie straci na degradacji ani złotówki. Najgorzej ma dotychczasowy kierownik, przez pół roku kształcony za agencyjny szmal w USA, bo nie jest kolegą, kuzynem ani szwagrem nikogo z SLD-owskiej elity. Szef suwalskiej filii AWRSP nie występował z prośbą o szmal na nowy etat ani o zatrudnienie Walendzewicza. Decyzję podjął osobiście Zygmunt Komar, dyrektor olsztyńskiego oddziału AWRSP. Faktycznym sprawcą awansu sklepikarza jest jednak szef sejmowej Komisji Finansów, baron Podlasia Mieczysław Czerniawski. Ta drobna uprzejmość wyświadczona przez Czerniawskiego wywołała w podlaskim SLD burzę. Najgłośniej krzyczą w Białymstoku, od czasu ostatniej konwencji miejskiej skonfliktowanym z władzami wojewódzkimi. Żądają zwołania nadzwyczajnej Konwencji Wojewódzkiej SLD, straszą samorozwiązywaniem kół. Od dwóch kadencji zwykły interesant nie miał szansy spotkania się z Czerniawskim. Wojewódzki przewodniczący nie przyjął też żadnego z nowo wybranych przewodniczących powiatowych SLD, chociaż od ponad pół roku o to zabiegają. Zlekceważył zaproszenia Podlaskiego Klubu Biznesu, który miał chęć pogadać o rozwoju handlu z Ruskimi. Chłopaki nie mają się do kogo zwrócić, bo opanowany przez AWS Urząd Marszałkowski, który jest odpowiedzialny za rozwój współpracy transgranicznej, szczęście Podlasia widzi w handlu z Azją. Mimo możliwości i tzw. przełożeń, o których krążą legendy, Czerniawski nie próbował interweniować w dogorywającym Bizon-Bialu, jednym z największych zakładów pracy w regionie. Na bezczynność przewodniczącego skarży się też PSL, który nie może uzgodnić z koalicjantem najprostszych spraw dotyczących Podlasia. Wielki Nieobecny mógłby tak unosić się ponad sprawami regionu, gdyby w Radzie Wojewódzkiej SLD znaleźli się ludzie odrabiający partyjną pańszczyznę. Tak nie jest. Wojewódzki Komitet Wykonawczy SLD nie działa od dwóch lat. Od kilkunastu miesięcy nie ma sekretarza Rady Wojewódzkiej SLD. Poprzednik odszedł, nie przekazując dokumentacji merytorycznej i finansowej. Ostatnio zasłynął w mediach wiceprzewodniczący Rady Wojewódzkiej SLD Janusz Krzyżewski. Opowiada, że aresztowania w Suwałkach są wynikiem ręcznego sterowania organami ścigania przez... polityków lewicy, jako że wiceprezydenta Suwałk – jak raz osobistego przyjaciela Krzyżewskiego – oskarżonego przez prokuratora o parę ponurych rzeczy, aresztowano zbyt mało dyskretnie. AWS rządziła w Podlaskiem źle i w wyborach samorządowych przepadła. Może to znaczyć, że w najbliższych wyborach obywatele nie zaufają z kolei SLD. Ma tę świadomość Józef Grajewski, szef białostockiego Sztabu Wyborczego SLD, ale na pytanie, czy tacy Grajewscy są w stanie wygrać z baronem, szeregowi członkowie partii odpowiadają "nie". Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pacuk Baranowi wilkiem Oficjalnie CLiF nabił w butelkę 6 tysięcy leasingobiorców. Pytanie: Czy ktoś nie nabił w butelkę CLiF-a? Nasza publikacja o upadłości Centrum Leasingu i Finansów (CLiF) S.A. spowodowała reakcję Czytelników. Odesłali nas na stronę internetową www.stowarzyszenie.org. To forum tych, którzy walczą z syndykiem upadłej spółki. Oto nowe fakty. Udało im się dotrzeć do dokumentów, których treść każe postawić fundamentalne pytania dotyczące styku "dużego biznesu", sektora bankowego i wymiaru sprawiedliwości. Pytanie: Kto położył CLiF-a? 12 grudnia 2001 r. na wniosek Kredyt Banku S.A., Polskiego Kredyt Banku S.A. i BGŻ sędzia Dariusz Czajka ogłosił upadłość spółki. Był to finał procesu, który rozpoczął się na przełomie lat 2000 i 2001. Branża leasingowa w Polsce znalazła się wtedy w trudnej sytuacji. Wyszły na jaw problemy finansowe jednej z największych firm na rynku – BG Leasing, której właścicielem był BIG Bank Gdański. BG Leasing winny był wierzycielom 250 mln zł bez odsetek. W podobnej sytuacji znalazły się Zachodni Leasing, WBK Finance & Leasing, Pekao Leasing i inne. Sektor bankowy zareagował decyzją o wycofaniu się z kredytowania ryzykownej branży. Stało się jasne, że bez kredytów firmy leasingowe mogą nie przetrwać – chyba że ich właścicielem będą banki. W 2000 r. sytuacja Centrum Leasingu i Finansów S.A. na tle innych spółek nie wyglądała najgorzej. Jednak pod koniec roku Zarząd zauważył, że banki, z którymi dotychczasowa współpraca przebiegała bez większych problemów, nabrały nagle dystansu. Rozmowy o finansowaniu przeciągały się, żądano coraz to nowych gwarancji, proponowano, aby bieżące finansowanie odbywało się za pomocą papierów dłużnych. Zmuszało to spółkę do finansowania działalności ze środków własnych. Pojawienie się kłopotów z płynnością było tylko kwestią czasu. Na początku 2001 r. Kredyt Bank – jeden z dziewięciu banków współpracujących z CLiF-em – wyraził nieoficjalnie zainteresowanie nabyciem nie mniej niż 20 proc. akcji. Początkowo właściciele spółki nie zareagowali. 2 marca 2001 r. w piśmie skierowanym na ręce prezesa Dariusza Barana prezes Zarządu Kredyt Bank S.A. Stanisław Pacuk stwierdził wyraźnie, że szczegółowe warunki oferty wiążącej będą mogły zostać przedstawione w późniejszym terminie po uprzednim dokonaniu analizy sytuacji Spółki oraz wyceny wartości akcji CLiF S.A. przez Kredyt Bank. Od jednego z pracowników Kredyt Banku dowiedziałam się, że była to propozycja z gatunku "nie do odrzucenia". Kredyt Bank gotów był nabyć akcje za około 7,5 mln zł, co Piotr Büchner i Dariusz Baran uznali za próbę wrogiego przejęcia. Ich zdaniem, spółka była warta znacznie więcej. Odmowa oznaczała ostateczne wycofanie się Kredyt Banku z finansowania, a to z kolei – prostą drogę do upadłości. Na poszukiwania inwestora strategicznego dla CLiF-a zabrakło czasu. Do interesujących wydarzeń doszło na sali sądowej i później. Przewodniczący składu sędzia Dariusz Czajka (w postępowaniu upadłościowym sędzia komisarz) na syndyka wyznaczył Stanisława Zaborowskiego, który przejął obowiązki Zarządu spółki. W uzasadnieniu orzeczenia sędzia Czajka stwierdził, że normalna w upadłości likwidacja przedsiębiorstwa zostaje w tym przypadku wstrzymana. Syndyk ma za zadanie przeprowadzenie sanacji CLiF-a w interesie wierzycieli. Syndyk Zaborowski zaczął wysyłać do leasingobiorców pisma z żądaniem odkupienia spłaconych już przez nich samochodów, urządzeń itp. To był błąd. Wśród klientów CLiF-a znalazła się grupa prawników zatrudnionych w poważnych warszawskich kancelariach. Bynajmniej nie mieli oni ochoty, aby jakiś tam syndyk ich dymał. Dyskretnie zajęli się sprawą. Dokumenty, do których dotarli, są zastanawiające. Wynika z nich, że wyznaczony przez sędziego Czajkę syndyk Zaborowski w 2000 r. był głównym księgowym Bankowego Funduszu Inwestycyjnego sp. z o.o. Rzecz w tym, że Bankowy Fundusz Inwestycyjny – jak wynika z dokumentów – to spółka Kredyt Banku! Tego samego, który złożył w sądzie wniosek o ogłoszenie upadłości CLiF-a! Wyznaczając syndyka sędzia Dariusz Czajka musiał wiedzieć o tych zależnościach. Sędzia Czajka poza tym, że jest jednym z bardziej znanych stołecznych jurystów, pełni też od niedawna funkcję prezesa Zrzeszenia Prawników Polskich. Mniej osób wie, że sędzia Czajka jest też kanclerzem działającej w Warszawie Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji (EWSPiA) – prywatnej uczelni założonej przez warszawski oddział Zrzeszenia. Chlubą uczelni jest bez wątpienia żaglowiec s/y Fryderyk Chopin. W połowie lat 90. było o nim głośno w mediach w związku z długami, które fundacja "Międzynarodowa Szkoła pod Żaglami" założona przez kapitana Krzysztofa Baranowskiego zaciągnęła w Kredyt Banku. W kwietniu 1996 r. Kredyt Bank skierował do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa polegającego na uniemożliwieniu spłaty kredytu przez fundację i przejął łajbę. Dziś wiemy, że armatorem jest EWSPiA. Znaczy to, że albo za kilka milionów zielonych kupiła Chopina od Kredyt Banku, albo Kredyt Bank podarował żaglowiec uczelni, albo uczelnia nim tylko administruje. Gdyby ktoś chciał dziś przeżyć przygodę pod żaglami, to jest okazja. Wystarczy zapłacić 4000 zł i można zabrać się w rejs na pokładzie s/y Fryderyk Chopin. W programie: udział w Kongresie Międzynarodowego Stowarzyszenia Praktyków UPAI na Malcie w dniach 17–20.10.2002 r. Szczegółowe informacje u kanclerza Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji sędziego Dariusza Czajki... Jeden z zaprzyjaźnionych prawników tak opisał mi sytuację w CLiF-ie. Firma jest w upadłości, ale w skład jej majątku zgodnie z prawem wchodzą np. wyleasingowane samochody, które albo w całości, albo częściowo zostały spłacone. To z punktu widzenia wierzycieli idealna sytuacja. Pieniądze – przynajmniej w części – banki z firmy już odzyskały w formie spłat zaciągniętych kredytów. Teraz zaś syndyk – dysponując tytułem własności – domaga się od klientów jak najbardziej zgodnie z prawem "odkupienia" już spłaconych częściowo lub całkowicie przedmiotów leasingu. O tym już pisaliśmy. To nie jest w każdym razie sytuacja, w której syndyk dysponuje majątkiem w postaci rozpadającego się biurka i tabliczki z nazwą firmy. W CLiF-ie naprawdę jest majątek, który da się "uzdrawiać" całymi latami. Zwłaszcza że wynagrodzenie syndyków do najniższych w kraju nie należy. Syndyk może też sprzedać firmę w całości. Mój znajomy prawnik twierdzi, że nie zdziwiłby się, gdyby nabywcą okazał się Kredyt Bank. Ostatnio po Warszawie krążą dokumenty dotyczące firmy Magic Eye S.A. i jej roli w operacjach związanych ze skupem akcji Banku Ochrony Środowiska w 1998 r. Wspomina się w nich nie tylko o "wyjątkowo poufnym" charakterze owych operacji, ale i roli, jaką odegrały w niej spółki ROLMEX S.A., DOM JMJ sp. z o.o. czy Krajowa Agencja Celna S.A. Padają też idące w miliony złotych kwoty. Prezes Kredyt Banku Stanisław Pacuk, jak sądzę, powinien znać szczegóły, choćby z korespondencji kierowanej do Zarządu Kredyt Banku PBI S.A. Jeśli dodamy do tego spodziewane rewelacje obywatela Masy – świadka koronnego w procesie tzw. Pruszkowa – dotyczące siedmiomilionowego kredytu zaciągniętego w Kredyt Banku, o którym we wrześniu 2000 r. trochę było w prasie – może to jeszcze bardziej nadwerężyć i tak już mocno nadszarpniętą reputację Kredyt Banku. Sąd – a konkretnie sędzia Czajka – także ma problem. Stowarzyszenie byłych klientów CLiF-a zamierza domagać się wyjaśnień dotyczących powiązań syndyka z Bankowym Funduszem Inwestycyjnym należącym do Kredyt Banku i dochodzić przed sądem swoich praw. Nie jest bez szans. Jeśli doprowadzi do sytuacji, że o treści zawartych przez klientów CLiF-a umów będzie decydował nie syndyk, ale właściwy sąd – a nie jest nim sąd nadzorujący syndyka – wiele może się zmienić. Zwłaszcza gdyby sąd orzekł, że zawarte umowy nie były umowami najmu ani dzierżawy – syndyk musiałby odstąpić od żądania wykupu opłaconych wcześniej przedmiotów leasingu. Czy właściciele spółki, Piotr Büchner i Dariusz Baran, mieli choć cień szansy na uniknięcie upadłości? Obawiam się, że nie. Jeśli ich partnerem w interesach był Kredyt Bank zarządzany przez prezesa, o którym od lat wiadomo, że lubi ostrą grę i bez wahania poświęci dawnych przyjaciół i partnerów w interesach. Nie skończyło się na "aksamitnym rozstaniu", lecz na doniesieniach do prokuratury, pikantnych publikacjach w prasie i specyficznej atmosferze, jaka otacza dziś Büchnera i Barana. Taki właśnie jest polski system bankowy i jego baronowie. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zbiropolacy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Misio i Bozia Łódzka kuria chce, by cztero- i pięcioletnie przedszkolaki uczyły się religii. Nie wzbudza to sprzeciwu dyrektorów przedszkoli, którzy martwią się jedynie, że nie znajdą pieniędzy na realizację pomysłów religijnych mocodawców. Ks. Józef Fijałkowski, wikariusz biskupi ds. katechizacji, publicznie wyraził nadzieję, że pieniądze mogą uzyskać już w przyszłym roku od Urzędu Miasta. Oczywiście! Można upchnąć to w pozycji "zasiłki". Duchowe. Paetz ma wzięcie Odwołany z arcybiskupiego stolca za nadmierne umiłowanie tyłeczków kleryckich ekscelencja Juliusz Paetz ma się dobrze i zgoła nie narzeka na ostracyzm towarzyski. Poza utratą archidiecezji w życiu księcia Kościoła nic się nie zmieniło. Nosi tytuł biskupa seniora i mieszka w pałacu tylko nieco mniej okazałym niż poprzedni. Pod koniec zeszłego roku udzielił w Wenecji ślubu Dominice Kulczykównie, córce znanego biznesmena. Przed trzema miesiącami w towarzystwie Jana Kulczyka, marszałka Wielkopolski Stefana Mikołajczaka oraz tenora Giuseppe di Stefano słuchał w poznańskiej operze śpiewu tenorów. Dwa miesiące temu udzielił ślubu córce Stefana Jurgi, byłego rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W czasie kampanii samorządowej pojawiał się publicznie w towarzystwie Stanisława Pietrasa, dyrektora poznańskiej opery i kandydata SLD na prezydenta miasta. Cieszy nas to bardzo, bo homofobia Polaków okazuje się mitem. Na początek wobec arcybiskupa. BModlitewnik dla psa Ważny oręż w walce z przestępcami otrzymali policjanci. Modlitewnik. Dowiedzą się z niego, że powinni żyć skromnie, nie przyjmować łapówek i we wszystkim zawierzyć swemu patronowi św. Michałowi Archaniołowi, który już nieraz dowiódł swej przydatności przy łapaniu przestępców i w działalności operacyjno-wywiadowczej. Modlitewnik ma nieduży format – tak by łatwo się zmieścił w policyjnej kieszeni. Nakład 3 tys. egzemplarzy. Autor, ks. Kot, kapelan Komendy Głównej Policji, za wzór wziął modlitewnik policji z 1925 r. Kartoflane brzuchy 100-lecie działalności obchodziło Wyższe Seminarium Duchowne Warszawskiej Prowincji Redemptorystów. Jak obliczono, w ciągu stu lat istnienia placówki studenci zbierali się 26 tys. razy na wspólnym nabożeństwie, wysłuchali 2800 konferencji prefektów, a profesorowie seminaryjni wygłosili aż 270 tys. wykładów. Jak zawsze najciekawsze informacje pochodzą z kuchni. Obliczono, że w ciągu minionego stulecia studenci zakonnicy pochłonęli 1,5 miliona kilogramów ziemniaków. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na straganie w dzień targowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dupy na kartki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sąd Najwyższy i panienka Prokurator Anna Orłowska-Markiewicz z Prokuratury Rejonowej w Wejherowie oskarżyła uczennicę jednego z liceów w Malborku o fałszowanie dokumentów i posługiwanie się nimi, czyli o czyn z art. 270 par. 1 kk zagrożony karą pozbawienia wolności do lat 5. Przestępstwo miało polegać na tym, że w legitymacji szkolnej dziewczyna poprawiła swój rok urodzenia z 1984 na 1983. Sylwia W., uczennica IV klasy liceum ogólnokształcącego, w czasie zeszłorocznych wakacji wybrała się ze znajomymi na wycieczkę do Berlina. Pojechali pociągiem relacji Olsztyn–Szczecin, aby tam przekroczyć granicę. W Wejherowie do ich przedziału zajrzał niewiele starszy od Sylwii konduktor Dariusz K. Ponieważ Sylwia to atrakcyjna dziewczyna, zaczął się przekomarzać. Poprosił o legitymację szkolną uprawniającą do zniżki. – A na tej legitymacji, który to rok urodzenia, bo ja nie widzę... – tak mniej więcej wyglądał dialog między dwojgiem młodych ludzi, pasażerką i kontrolerem. – 84. – A mnie się zdaje, że 83. Coś tu jest poprawiane... – Całą legitymację poprawiłam, bo wyblakła. Jak pan nie wierzy, to proszę, tu mam jeszcze drugi dokument, prawo jazdy. Można porównać daty. – Oj, pani Sylwio, coś mi się to nie podoba. Proszę wziąć dokumenty oraz portmonetkę i grzecznie pójść za mną. Od słowa do słowa rozmowa z sympatyczno-zadziornej przerodziła się w nieprzyjemną, oskarżycielską, a legitymacja maturzystki trafiła z rąk młodego kontrolera do jego przełożonych, potem do kolejowego Biura Przejazdów Bezbiletowych w Gnieźnie. Biuro wysłało zaś legitymację Sylwii wraz z zawiadomieniem o przestępstwie do Prokuratury Rejonowej w Wejherowie, tam sprawa trafiła do rąk prokurator Anny Orłowskiej-Markiewicz. Pani prokurator przesłuchała dziewczynę, która wyjaśniła, że owszem, poprawiła wszystkie dane na legitymacji, gdyż były one niewyraźne i słabo czytelne, ale daty urodzin nie poprawiała, Nic jej to nie dawało i do niczego służyć nie mogło. Fakt. Przeróbka daty urodzenia nie przysparzała dziewczynie żadnych korzyści, bo jako uczennica liceum ogólnokształcącego miałaby prawo do zniżki kolejowej i jako 17-latka i jako 18-latka. Pani prokurator takim wyjaśnieniom wiary nie dała. Wyjaśnienia te nie zasługują na uwzględnienie, stanowią bowiem przyjętą przez podejrzaną linie obrony – napisała w akcie oskarżenia. I skierowała sprawę do sądu. W akcie oskarżenia zaznaczono też, że oskarżona znajduje się na wolności – środka zapobiegawczego nie zastosowano. Czemu właściwie nie zastosowano w tej sprawie 6-miesięcznego aresztu tymczasowego? Oskarżona mogła mataczyć albo próbować zastraszać świadków. Czy areszt nie byłby jak najbardziej wskazany? Trzeba było iść na całość! To dopiero byłby sukces prokuratury w walce z przestępczością! Studenci prawa uczą się, że coś, co nosi znamiona czynu zabronionego, przestępstwem nie jest, jeśli jego szkodliwość społeczna jest znikoma. "Czyn" Sylwii W. nie niósł za sobą żadnych negatywnych skutków społecznych, niczyja kasa nie została uszczuplona. PKP nie neguje, że dziewczynie przysługiwała zniżka. Dlaczego z młodej dziewczyny, licealistki robi się przestępcę? Czy w wejherowskiej prokuratu-rze nie mają co robić i aby nie wyjść z wprawy piszą takie akty oskarżenia? W połowie stycznia Sąd Rejonowy w Malborku – bo tam ostatecznie na wniosek obrońcy oskarżonej Sylwii W. skierowano do rozpatrzenia jej sprawę – zdecyduje, czy wniosek prokuratury odrzuci, czy też zechce osądzić zbrodniczy czyn i przykładnie ją skazać, aby mogła zacząć karierę przestępczą. W połowie grudnia 2002 r. media doniosły o przypadku sędziego z lubelskiego Sądu Rejonowego, który sfałszował wyrok i może dalej orzekać! Tak postanowił Sąd Najwyższy. Reprezentujący majestat Rzeczypospolitej sędzia w lecie 2001 r. wyjął z akt wydany przez siebie wyrok skazujący i zastąpił go drugim, uniewinniającym. Zrobił to, aby ukryć swoją niekompetencję, ponieważ orzekając popełnił poważny błąd proceduralny. Aby sędziemu postawić zarzuty, trzeba uchylić mu immunitet. Sędziowie Sądu Najwyższego uznali, że nie ma do tego powodów. Lubelski sędzia wróci do pracy, a prokuratura nie postawi mu zarzutu fałszerstwa. Porównując wagę spraw: sfałszowania wyroku sądowego i poprawienia długopisem legitymacji szkolnej, należałoby zapytać, gdzie jest rozsądek i poczucie odpowiedzialności za podejmowane decyzje ludzi, którzy je powinni oceniać zgodnie z literą prawa i zwykłą miarą sprawiedliwości. Inicjały bohaterki artykułu zostały zmienione. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sejm na wniosek Ligi Polskich Rodzin utajnił debatę poświęconą informacjom szefa tajnej policji Barcikowskiego. Utajnienie obrad w naszym Sejmie to najlepszy sposób na zainteresowanie nimi mediów. Po szybkim i pełnym zaprezentowaniu w mediach informacji ministra Barcikowskiego opatrzonych gryfem tajne łamane przez śmieszne, liderzy PiSuaru zaapelowali o odtajnienie znanych już powszechnie informacji. Całej tej szopce biernie asystowała największa w Sejmie frakcja SLD–UP. Jak cielęta oczekująca stanowiska światłego kierownictwa i dyspozycji, co robić. Kierownictwo akurat było nieobecne. (O informacji Barcikowskiego czyt. str. 15). W Kielcach obradował pikujący w dół SLD. Lider Andrzej Celiński odkrył, że elity eseldowskie nie powinny obściskiwać się podczas mszy z czerwonymi beretami ani też na wyżerkach z biznesmenami. Gdyby czytał "NIE" staranniej, znacznie wcześniej doszedłby do tego wniosku. Gensek SLD Marek Dyduch skrytykował relacje partia – rząd. Parę dni później Dyduch wezwał wszystkich członków SLD pozytywnie zweryfikowanych przez macierzyste koła, a będących klientami prokuratur, aby zawiesili swe partyjne członkostwo. Niektórzy genseka posłuchali. Katastrofa w koloniach. Nagły atak deszczu sparaliżował stanowisko naszych wojsk okupacyjnych w Iraku. Zmokły doszczętnie namioty. Szkoda to dotkliwa, bo są wypożyczone i lada chwila trzeba je oddać. Dramatem zmoknięcia wojsk okupacyjnych wzruszały widzów telewizje. Warszawa żyła dwoma plotkami. Edyta Górniakówna jest znów w ciąży. Tym razem z muzykiem basistą. Druga plotka dotyczyła Rodziny Panującej. Mówiono o tajnym układzie premier Miller–prezydent Kwaśniewski. Za wstrzymanie się od utrącania premiera prezydent miał otrzymać poparcie premiera i SLD dla małżonki w wyborach prezydenckich. Plotka idiotyczna, bo ileż warte będzie poparcie premiera za dwa lata? 2 procent? Na Kwaśniewską znalazła sposób Liga Polskich Rodzin. Zamiast jednego kandydata na prezydenta lansuje: Marka Kotlinowskiego, Macieja Giertycha i Dariusza Grabowskiego. W trójkę będzie im raźniej. Kurwiki ze łzami spływały po jędrnych policzkach posłanki Renaty Beger, podczas gdy zrzekała się immunitetu poselskiego. Szef sejmowej komisji śledczej Tomasz Nałęcz już zapowiedział, że wydyma Begerową z komisji, bo każdy jej członek musi być czysty jak łza. Zaraz, zaraz, ale Begerowa nie została jeszcze skazana. W państwie prawa obowiązuje zasada domniemania niewinności. A poza tym kto będzie oglądał transmisję obrad bez udziału wędliniarki Begerowej? W Warszawie odbyła się premiera pięknego i przejmującego filmu "Nienasycenie" według Witkiewicza. Cezary Pazura dał pokaz aktorstwa dramatycznego, pokazał też żonę i pieniądze. Pazurowie są producentami obrazu. Spodziewać się należy, że dewoci film oprotestują zapewniając mu rozgłos. Poza pruderyjnymi pobożnisiami obrażeni się poczują narodowcy, piłsudczycy i Chińczycy. Po dwóch miesiącach projekcji zbankrutowało stołeczne kino-porno "Polonia". Ludzie tak mają wszystkiego dosyć, tacy są skołowani, że nawet na to nie mają ochoty – wyjaśnił właściciel. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczekanie kanarków Stare chińskie przysłowie, które właśnie wymyśliłem, powiada: gdy kanarek zacznie szczekać, kup mu kość. Zawartą w tym przysłowiu starożytną mądrość wielkiego narodu można do afery Rywina zastosować następująco: jest ona niewyjaśnialna, ponieważ kanarki w niej szczekają, to znaczy główni bohaterowie postępują sprzecznie z ludzką naturą. Zachowują się mianowicie wbrew dwóm regułom rządzącym reakcjami każdego człowieka. Oto one: 1. Odruchem skrzywdzonego jest odwet. 2. Ludzie postępują zgodnie ze swoim interesem (jeżeli rozumieją, jaki on jest). Leszek Miller dowiaduje się, że Lew Rywin posłużył się jego nazwiskiem i urzędem do niecnych poczynań. Powinien zapałać oburzeniem i chcieć dopieprzyć Rywinowi. Dobro premiera wymaga zaś, by uczynić to publicznie oddalając podejrzenia, że wysyła do firm posłańców żądających łapówek. Miller natomiast bagatelizuje zdarzenie i cicho siedzi, a jego osobisty organ prasowy stale i zaciekle broni Rywina atakując jego demaskatorów. Adam Michnik przyłapał Rywina na przestępstwie i zabezpieczył jego dowody. Niechęć do człowieka, który chciał odeń wycyganić ciężką forsę i do tego mniemał, że Michnik daje łapówki, powinna go skłonić do dowalenia Rywinowi poprzez publikację o zdarzeniu. W interesie Michnika jako redaktora gazety leżało też ogłoszenie takiej poczytnej sensacji. Przez pół roku jednak Michnik nie publikuje o aferze Rywina. Postępuje więc zgodnie z intencją Millera, człowieka, który przecież kazał robić ustawę przeciw apetytom Agory. Co gorsza, zapewniał potem Michnika, że zmieni ustawę na jego korzyść, tymczasem Jakubowską szczuł w odwrotnym kierunku. Zwłoka nadszarpuje prestiż Michnika i wiarygodność „Wyborczej”. Robert Kwiatkowski pomówiony został przez Rywina, że to on wysłał pana Lwa po łapówkę dla premiera i dlatego Rywin, wierząc w zapewnienie prezesa TVP, powołał się na wolę premiera i apetyt SLD na miliony dolarów łapówki. Odruchowo, a także postępując wedle swego interesu prezes TVP powinien gromko zwrócić się przeciw Rywinowi jako zagrażającemu mu oszczercy. Tymczasem Kwiatkowski nie gniewa się na Rywina, ale broni go i osłania. Co przecież czyni tym bardziej prawdopodobnym, że to on Lwa posłał, więc unieszczęśliwił. Leszek Miller powinien podejrzewać, że to Kwiatkowski wpędził go w aferę wysyłając Rywina do Agory w jego imieniu, skoro to spontanicznie mu powiedział w czasie konfrontacji z Michnikiem sam zaskoczony nią Rywin. Premier powinien się był przerazić, że tak harcują ludzie, na których ma wpływ, i to jego kosztem i u jego boku. Miller jednak od razu wierzy zwykłemu zaprzeczeniu Kwiatkowskiego, że nie on posłał Rywina do Agory. W ślad za konfrontacją Michnik–Rywin premier nie urządza konfrontacji Kwiatkowski–Rywin. Miller postępuje więc tak, jak gdyby nie chciał się dowiadywać, czy prezes TVP wikła premiera w kryminalne interesy, czy też nie. Adam Michnik orientuje się z czasem, że premier gra wobec niego dwulicowo w sprawie ustawy medialnej: Agorę zapewnia, że zalecił korzystny dla tej firmy kompromis, a Jakubowską podjudza w odwrotnym kierunku. Mimo to Michnik przed sejmową komisją śledczą i przed sądem dostarcza przekonujących argumentów świadczących o tym, że to nie Miller kazał ekspediować do niego Rywina po łapówkę. Pomimo takiej uczynności Michnika wobec premiera Leszek Miller nie nakazuje swojemu osobistemu organowi, aby przestał wściekle atakować Michnika. Lew Rywin też zachowuje się niezgodnie z ludzką naturą, do końca dbając o to, żeby nikomu nie nadepnąć na odciski, z wyjątkiem Michnika i Agory, która mu i tak zaszkodziła już, ile tylko mogła. Milczy więc o tym, kto go wysłał do Agory, przez co sąd skazuje go na więzienie bez zawieszenia, czyli za oszustwo. Skoro paru inteligentnych a też cwanych bohaterów afery zachowaniem swoim wskazuje na to, że tłumią ludzkie odruchy i postępują wbrew interesom, to mogą być dwa tego objaśnienia: albo fakty wyglądają inaczej niż je przedstawiono. Każdy z bohaterów coś tai, bo leży to w nieznanym nam jego interesie. Albo kanarek szczeka, czyli prawa gatunku ludzkiego nie mają już zastosowania wobec tak wybitnych jego egzemplarzy. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna My Naród Polski Herr Verheugen oraz wy wszyscy Europejczycy, którzy ciągniecie nas za uszy do Unii. Co wy wiecie o Najjaśniejszej Rzeczypospolitej? I nie chodzi mi wcale o to, ile mamy kopalń, hut, ilu rolników, jaki PKB, inflację, dziurę budżetową i ile wydajemy na służbę zdrowia. Powiedzcie coś o ludziach, którzy mieszkają na tej ziemi. Nie znacie nas? To poznajcie. Większość tubylców ma liche wykształcenie, a z obcych języków zna najlepiej migowy. Zaledwie ok. 10 proc. obywateli Papalandu ukończyło szkoły wyższe, zaś prawie 60 proc. w obcym języku ani be, ani me, ani kukuryku. No bo na przykład, który normalny Polak jest w stanie przyswoić choćby 100 niemieckich rzeczowników wraz z rodzajnikami. A co dopiero to odmienić. I jak to możliwe, że szwabski komputer jest rodzaju nijakiego. Dziewczynka zresztą też... A te angielskie i francuskie czasy – katorga. Paradoksalnie pomroczna ułomność wyjdzie wam na dobre. Nie musicie się bać masowej migracji zarobkowej. Na migi żaden rodak Olka Kwaśniewskiego nie przekroczy granicy nawet stopem. Zresztą nie opuści Pomrocznej, gdyż co drugi nie ma paszportu. Chamstwu naszemu dajemy wyraz w zasyfianiu wszystkiego. Śmiecimy, gdzie popadnie: w lesie, górach nad wodą, na ulicach, w środkach miejskiej komunikacji, miejscach rozrywki. Aż 84 proc. Polaków spotkało się z takimi praktykami w wykonaniu swoich rodaków. Filozof rzekłby, że brud jest naszą cechą immanentną. Nie dość, że sami jesteśmy flejami, to jeszcze uczymy tego zwierzęta. Przez to 74 proc. potomków zwycięzców bitwy pod Grunwaldem wdeptuje regularnie w psie gówna na chodnikach i w piaskownicach dla dzieci. Świnie nasze oraz krowy żyją w cieple, gdyż chodzą oblepione własnym gównem. Umysłowo spokrewnieni jesteśmy z Talibami. Na przykład 65 proc. społeczeństwa razi bardzo widok całujących i ściskających się par na ulicy. Nie przepadamy też za homosiami. Zdecydowana większość obywateli Pomrocznej (62 proc.) przeciwna jest małżeństwom homoseksualnym, 41 proc. uważa, że homoseksualizm nie jest rzeczą normalną i nie wolno go tolerować. Nie tolerujemy nawet pedalskiego bara-bara. W państewku, w którym jeden arcybiskup wydmuchał bez mydła tuzin apetycznych młodzieniaszków, 42 proc. katolików twierdzi, że osoby tej samej płci pozostające ze sobą w bliskim kontakcie nie powinny mieć prawa do tej przyjemności. Rozkoszujemy się wyłącznie swojskim garem. Tak twierdzi 85 proc. entuzjastów kiszonego ogórka. Za nic w życiu potraw kuchni europejskich nie strawi jedna czwarta amatorów kapuśniaku i bigosu. Obrzydzenie do przekąsek azjatyckich deklaruje jedna trzecia. O tyle to dziwne, że faktycznie wpierdalamy wszystko, co wpadnie nam w zęby. Tylko 36 proc. pomrocznych konsumentów zawsze zwraca uwagę na datę ważności nabywanych produktów żywnościowych. Natomiast 73 proc. nigdy nie czyta informacji o składzie żarcia. Czyli gdy producent uczciwie poinformuje, że wyśmienita sałatka jarzynowa zrobiona jest z siana, koniczyny, zmielonego kapcia, mysich bobków i zużytego oleju silnikowego, to Polak to kupi. I zeżre. Lubujemy się w domowych napierdalankach. 43 proc. kobiet i 31 proc. mężczyzn przyznaje, że ma co najmniej jedną koleżankę, którą poniewiera mąż. W przypadku facetów są to chyba małżonki ich kumpli... Łomot dostają także bachory. Jedna czwarta dorosłych zapewnia regularne baty pociechom, a 35 proc. rodziców poza biciem stosuje także inne kary. Tylko 12 proc. Polaków uważa, że zbyt częste obijanie gówniarzy źle wpływa na ich wychowanie. Gnoje zbierają najczęściej za: wagary (39 proc.), alkohol (52 proc.), trawkę (53 proc.), nieposłuszeństwo (31 proc.). Nie z nami zabawy w różowe okulary. Mamy pod górkę – tak było, jest i będzie. Gdy cały świat na przełomie wieków tętnił życiem i z entuzjazmem patrzył w przyszłość, 55 proc. obywateli III RP chodziło rozdrażnionych lub zdenerwowanych, 38 proc. odczuwało zniechęcenie i znużenie, 32 proc. bezradność, 27 proc. wściekłość, a prawie 25 proc. dopadła depresja. 35 proc. czuło się zlekceważonych przez władze. Po dodaniu do tego 17 proc., które uważa się za wiecznych pechowców, wiadomo już, jak radosne jest samopoczucie Polaków i z jakim entuzjazmem pracujemy. Nie lubimy siebie, swoich bliskich, pogardzamy też niepełnosprawnymi. Na pytanie, "jaki jest stosunek większości ludzi w Polsce do inwalidów", 15 proc. krajan Białego Tatki odpowiada, że zły, a 32 proc. – że niedobry. Z kolei 27 proc. z nas uważa, że inwalidzi powinni pracować w specjalnie zorganizowanych zakładach pracy – skansenach zatrudniających wyłącznie inwalidów. Za nic w świecie nie podjęlibyśmy się opieki nad bliźnim z upośledzeniem umysłowym (27 proc.), z chorobą psychiczną niegroźną dla otoczenia (28 proc.) lub z paraliżem nóg (20 proc.). Nie przepadamy za cudzoziemcami i innymi odmieńcami. A już naprawdę "drzaźnią" nas Ruskie (47 proc.), hakenkrojce (36 proc.), Białorusini (40 proc.), Ukraińcy (49 proc.), Rumuni (56 proc.). Szczególnie te kacapy... Nie dość, że biedne, to jeszcze się szwendają bez sensu. Swobodny ruch przez wschodnią granicę przyniósł nam więcej złego niż dobrego – tak uważa 40 proc. pomrocznych móżdżków. Wprowadzenie wiz dla obywateli Białorusi, Ukrainy i Rosji za korzystne uważa 45 proc. Największy Autorytet Moralny nawołuje do pojednania między religiami, ale w dupie mamy jego nakazy. Jedna trzecia z nas nie widzi takiej możliwości z prawosławnymi, tyle samo z protestantami, a co drugi z mośkami i wyznawcami islamu. Wygrana w totolotka, spadek po cioci z Ameryki – co Polak zrobi z taką furą keszu? Postawi wódkę ludziom z dzielnicy, wynajmie piętro w "Marriotcie", weźmie najlepsze dziwki, pojedzie w podróż dookoła świata? Gówno. Polak kupi mieszkanie (88 proc.), później telewizor i odkurzacz (83 proc.), buty, majtki i skarpetki (77 proc.). Zacznie leczyć żylaki oraz prostatę (73 proc.). Na resztę forsy nawet pomysłu nie ma. Kochamy demokrację, ale nie bezwarunkowo. 64 proc. jest z niej niezadowolonych. Jesteśmy przekonani, że nie mamy wpływu na to, co się dzieje w kraju (55 proc.), że nie przestrzega się prawa (56 proc.). Za zjawisko nienormalne w ustroju demokratycznym co czwarty Polak uważa spory między partiami, 35 proc. spory między rządem, parlamentem i prezydentem, 32 proc. długotrwałe dyskusje w parlamencie. Co drugi – słuchaj Europo! – za nienormalne uważa pojawianie się sprzecznych ze sobą opinii w prasie, radiu i telewizji. Ponoć bardzo pchamy się do Europy. Ale jakoś nie czujemy do niej większych sentymentów. Okazuje się, że zdecydowana większość czuje się bardziej związana ze swoją wiochą, blokiem czy podwórkiem. Tylko 2 proc. uważa się za Europejczyków. Jedna trzecia nie wie, gdzie przebiega jej wschodnia granica. Powaga! Prawie identyczna grupa jest zdania, że wzdłuż Bugu, 20 proc., że wzdłuż Odry i Nysy, 19 proc., że wzdłuż Uralu, a 3 proc. da sobie ogolić na sucho krocze przysięgając, że przez stepy ukraińskie. Czego chcemy od swojego państwa? Zapewnienia minimalnych zarobków, renty lub emerytury (97 proc.), bezpłatnej opieki lekarskiej (94 proc.), mieszkania (89 proc.), stałej pracy (85 proc.), dobrobytu (55 proc.). Czyli od kapitalizmu chcemy socjalizmu. W zamian oferujemy ochronę dobrego imienia przed obcymi (95 proc.), uczestnictwo w wyborach (87 proc.) oraz donosicielstwo na tych, którzy nie płacą podatków (34 proc.). Domagamy się też wprowadzenia kary śmierci (77 proc.), zaostrzenia prawa (63 proc.) i surowych wyroków (91 proc.). * * * Tak by to z grubsza wyglądało. Mamy jeszcze wiele innych upodobań i nawyków. Ale o tym się przekonacie, Szanowni Europejczycy, Panie Verheugen, gdy już będziemy w tej waszej Unii. Wtedy, kurwa, wam pokażemy. Wykorzystano badania CBOS z lat 2000–2002. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie róbcie cudzego Jak Wojtek M. pokonał Wojtka J. Kto obalił komunę? Dotychczas – w zależności od opcji – można było wybierać między "Solidarnością", Wałęsą indywidualnie, Michnikiem z Kuroniem, Reaganem, Gorbaczowem, niewydolnością gospodarczą i Jaruzelskim z Kiszczakiem. Teraz doszła jeszcze jedna opcja: Wojciech Młynarski. Nie wiem, czy ukazanie absurdu poprzedniego ustroju w jego śpiewanych felietonach i piosenkach – nie przyczyniło się do upadku tego ustroju co najmniej na równi z działalnością najodważniejszych bohaterów opozycji... – zwierza się w panegiryku na część jubilata scenarzystka i reżyserka rocznicowego przedstawienia Młynarskiego, Magda Umer. Przedstawienie – trzeba to przyznać – wiekopomne. Sześciu wybitnych aktorów i jedna taka sobie aktorka śpiewają piosenki Młynarskiego. Piosenki, owszem, całkiem ładne – te stare i niepolityczne, takie więcej liryczne. Czemu nie – niech sobie śpiewają. Zanim Młynarski obalił komunę, napisał kilka ładnych rzeczy, a czterdzieści lat to szmat czasu i można by nawet uczcić jubilata, niech mu będzie. Ale ambicje artystyczne Magdy Umer ubierają ów koncercik w ramy spektaklu, który – jak sama powiedziała – mógłby zrealizować tylko hollywoodzki producent. Na osobiste życzenia artystki znalazł się hollywoodzki producent nazwiskiem Borkowski Wojciech i projekt doczekał się realizacji. Pomysł łączy w sobie dwie najbardziej pożądane w teatrze cechy: jest minoderyjny i infantylny zarazem. Pięciu smutnych facetów o bardzo frustrujących nazwiskach poddaje się terapii śpiewem, a śpiewać mają piosenki "ulubionego autora sił wyższych Wojciecha Młynarskiego" i w ten sposób, zwierzając się śpiewająco złotej rybce, podnoszą swe morale i samoocenę takoż, aż w końcu wszystkich rozpiera radość życia. Po jaką cholerę wielbiciele twórczości Młynarskiego narażeni są na wysłuchiwanie głupawych dialogów autorstwa Magdy Umer, dokładnie nie wiadomo, skoro zapłaciliby tyle samo za bilety na zwykły koncert. Jedyny wniosek, który z tego spektaklu wypływa, jest taki, iż Magda Umer – wbrew swojemu przekonaniu – zdecydowanie nie jest Jeremim Przyborą. Lekkie i niewymuszone dialogi w jej wykonaniu mają tyle wdzięku, co gacie hutnika po nocnej zmianie. Przez te 40 lat żyliśmy wszyscy w chorej epoce i co wrażliwsi zarazili się od niej poczuciem zatrzaśnięcia w jakiejś pułapce, poczuciem bezsiły, beznadziei, bezradności, bezsensu – odnotowuje we wstępie do programu artystka. Szkoda, że ona też – zamiast rozwijać swe twórcze skrzydła – nie zapadła na komunistyczne poczucie bezsiły. Niestety, nie należała do wrażliwszych. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezes wszystkich prawników cd. W "NIE", w numerze 11 (650) z datą 13 marca 2003 r. ukazał się artykuł zatytułowany "Prezes wszystkich prawników" zawierający stwierdzenia wymagające wyjaśnienia lub sprostowania, a niektóre, o charakterze pomówień ze względu na ich pejoratywny sens, interwencji prawa chroniącego dobra osobiste. Do takich należy zdanie początkowe artykułu szczególnie wyeksponowane o treści: "Opowiemy o sędzi, który będąc arbitrem interesów sam jest w nich unurzany". Zapowiada ono rzekome fakty potwierdzające treść, a są to informacje nieprawdziwe, które niżej prostuje. W tym kontekście jest to pomówienie, które wymaga zadośćuczynienia, czego będę dochodził na drodze sądowej. W innych przypadkach "NIE" odgrzewa wielokrotnie już prostowane przeinaczenia faktów, przedstawiając je w aurze rzekomej tajemniczości i podejrzliwości. Wyjaśnienie pierwszego faktu wynika ze stwierdzenia: "Nasze wątpliwości wzbudzał fakt, że sędzia Czajka pełnił w tej uczelni (EWSPiA – dop. mój) zaszczytną funkcję kanclerza...". Wyjaśniam, po raz kolejny: pełnię, na pewno zaszczytną funkcję kanclerza powierzoną mi przez Senat wymienionej uczelni, ale honorowo, co "NIE" pominęło, przeinaczając fakt. Żądam jego sprostowania. "NIE" pisze: "Ostatnio wpadliśmy na trop jeszcze jednej spóły, w której Zrzeszenie Prawników Polskich zbiorowo, a sędzia Czajka personalnie, miało sporo do powiedzenia – chodzi o Centrum Informacji Prawno-Finansowej spółka z o.o. Z dokumentów, które posiadamy, wynika, że 30 maja 1996 r. na liście wspólników Centrum Informacji figurowali Dariusz Czajka, działający w imieniu Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich..." I jaka to sensacja? Wystarczy zajrzeć do kodeksu handlowego oraz statutu Oddziału w Warszawie ZPP, który ma osobowość prawną, by stwierdzić, że jego udział w wymienionej spółce, powstałej z mocy prawa handlowego, jest całkowicie legalny. Nieprawdą jest natomiast, że jestem wspólnikiem tej spółki. Nie mam w niej żadnych udziałów. Dalej "NIE" informuje, że z rachunku bankowego Centrum Informacji została przelana suma 135 tys. zł z tytułu "Umowa Dariusz Czajka Osiedle Nowa Iwiczna. Dom nr 4". Wyjaśniam, że chodzi o budowany przeze mnie segment mieszkalny. Redakcja "NIE" podając fakt wpłaty podanej wyżej kwoty, nie poinformowała, że była to pożyczka, którą spłaciłem po pięciu miesiącach ze środków pochodzących ze sprzedaży własnościowego mieszkania spółdzielczego. Wymieniona w artykule kwota ok. 30 tys. przelana rok wcześniej na ten sam cel z rachunku Oddziału w Warszawie ZPP była również pożyczką, którą spłaciłem. Wymienione w artykule honorarium autorskie przelane na to samo konto pochodziło z wydanych w Centrum Informacji, które jest wydawnictwem książkowym, pięciu moich książek o tematyce prawniczej. dr Dariusz Czajka Pisma Pana Sędziego nie traktujemy jako sprostowania, bowiem polemizując z artykułem nie prostuje żadnych podanych w nim faktów. Najbardziej dotknęło go zdanie: "Opowiemy o sędzi, który będąc arbitrem interesów sam jest w nich unurzany". Panie Sędzio 1. Czyżby nie wiedział Pan, że Pana nazwisko figuruje na liście wspólników Spółki Centrum Informacji Prawno-Finansowej spółki z o.o. jako osoby działającej w imieniu warszawskiego oddziału Zrzeszenia Prawników Polskich. Lista została sporządzona 30 maja 1996 r., znajduje się na niej Pana podpis – dysponujemy stosowną kopią tego dokumentu. Spółka prowadziła i prowadzi działalność gospodarczą – to fakt. 2. Przyznaje Pan, że pełni zaszczytną funkcję kanclerza w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji. Szkoła pobiera czesne od swoich studentów, zaciąga kredyty – w rozumieniu prawa prowadzi więc działalność gospodarczą. Mamy zatem przynajmniej dwa fakty potwierdzające Pana udział w przedsięwzięciach o charakterze gospodarczym. Słowo "unurzany" odpowiada prawdzie, która naszym zdaniem jest bezbarwna. 3. Stwierdza Pan, że funkcję kanclerza EWSPiA pełni honorowo. Nie pisaliśmy nic na temat Pańskiego ewentualnego wynagrodzenia z tego tytułu. Do Sądu Apelacyjnego w Warszawie wpłynął wniosek od zastępcy rzecznika dyscyplinarnego Sądu Okręgowego w Warszawie o rozpoznanie zarzutu, że w sposób rażący naruszył Pan przepis art. 86 § 2 prawa o ustroju sądów powszechnych w ten sposób, że z dniem 1 stycznia 2001 r podjął się Pan pełnienia funkcji kanclerza Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Warszawie, którą pełni Pan nadal. A zatem, nie tylko my mamy wątpliwości, co do zgodności z prawem Pańskich poczynań. 4. Nie twierdziliśmy, że udział warszawskiego oddziału Zrzeszenia Prawników Polskich w spółce Centrum Informacji Prawno-Finansowej był nielegalny z punktu widzenia prawa. Nasze wątpliwości budził jedynie Pana udział w tym przedsięwzięciu. Ustawa prawo o ustroju sądów powszechnych w art. 86 § 3 pkt 5 wyraźnie stwierdza, że "sędzia nie może prowadzić działalności gospodarczej na własny rachunek, lub wspólnie z innymi osobami, a także zarządzać taką działalnością lub być przedstawicielem bądź pełnomocnikiem w prowadzeniu takiej działalności". Tymczasem Pan jako osoba działająca w imieniu ZPP Oddział w Warszawie uczestniczył w czynnościach prawnych związanych z działalnością Centrum Informacji Prawno-Finansowej spółka z o.o., co potwierdzają dokumenty. Gdyby okazało się, że Pańska obecność w spółce Centrum Informacji Prawno-Finansowej jako osoby działającej w imieniu Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich jest zgodna z prawem, otworzyłoby to ciekawe perspektywy dla innych sędziów zainteresowanych działalnością biznesową. 5. Mija się Pan z prawdą twierdząc, że napisaliśmy, iż jest Pan "wspólnikiem" spółki Centrum Informacji Prawno-Finansowej. Precyzyjnie zacytowaliśmy fragment listy wspólników. Występuje Pan na niej jako "działający w imieniu Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich". 6. Co się tyczy przelewów bankowych związanych z Pana domem, to z dokumentów, które posiadamy, wynika, że miały one miejsce – a Pan tego także nie neguje. Interesujący wydał nam się fakt, że na poleceniu przelewu 135 tys. zł z dnia 15.04.1998 r., dokonanego z konta spółki Centrum Informacji Prawno-Finansowej w IV Oddziale Banku Gdańskiego w miejscu, w którym znajduje się pieczęć zleceniodawcy i podpis, figuruje Pana podpis. Wnioskujemy, że Pana podpis figurował w księdze wzorów podpisów banku, a więc musiał mieć Pan prawo dokonywania operacji na rachunku spółki. Takie prawo mają zazwyczaj członkowie zarządu, główni księgowi lub pełnomocnicy. Czy była to pożyczka? Nie to było dla nas istotne. Był to kolejny dowód pośrednio potwierdzający Pana uczestnictwo w działalności o charakterze gospodarczym. Osoba, która ma prawo dokonywania przelewów bankowych z rachunku spółki prowadzącej działalność gospodarczą i ich dokonuje, nie może tłumaczyć, że nie uczestniczy w interesach. Podobnie rzecz się ma z poleceniem przelewu 30 tys. zł z rachunku Oddziału Zrzeszenia Prawników Polskich w Warszawie. Na tym dokumencie także widnieje Pański podpis. Czy podejmując się roli osoby działającej w imieniu Oddziału w Warszawie Zrzeszenia Prawników Polskich w spółce z o.o. i funkcji kanclerza EWSPiA nie naruszał Pan ustawy prawo o ustroju sądów powszechnych? W Pana piśmie znaleźliśmy tylko jedno zdanie, w którym użył Pan stwierdzenia "Nieprawdą jest, że jestem wspólnikiem tej (Centrum Informacji Prawno-Finansowej) spółki." Prosimy, zatem o wskazanie, w którym miejscu napisaliśmy, że posiada Pan udziały tej spółki. W swym "sprostowaniu" potwierdził Pan wszystkie najistotniejsze podane przez nas fakty opatrując je jedynie dodatkowymi wyjaśnieniami i własnym komentarzem. W związku z artykułem "Prezes wszystkich prawników" ("NIE" z 13.03.2003 r.) wyjaśniam, co następuje: Faktem jest, że w EWSPiA tak jak i w innych szkołach pracują sędziowie sądów warszawskich. Wszystkie te osoby podejmując dodatkowe zatrudnienie działały i działają zgodnie z prawem. Wynagrodzenie otrzymują za rzeczywiście wykonaną pracę a nie za fakt figurowania na listach płac. Pracę tę wykonują w sposób, który nie koliduje z ich obowiązkami sędziów. Brak jest podstaw do sugerowania, że jest w tym coś niewłaściwego. Nie jest prawdą, że w odniesieniu do publikacji prasowych dotyczących osoby pana sędziego Dariusza Czajki, środowisko zachowało "wyniosłe milczenie", bo były one inspiracją do wszczęcia postępowania wyjaśniającego. W chwili obecnej toczy się jedno postępowanie dyscyplinarne związane z pełnieniem przez p. sędziego funkcji kanclerza. Również kwestie poruszone w omawianym artykule są przedmiotem zainteresowania kierownictwa Sądu Okręgowego. Odnosząc się do problemu kontroli pracy sędziów wydziałów gospodarczych sądów warszawskich informuję, że kontrola taka jest okresowo prowadzona tak jak i w stosunku do sędziów innych pionów. Postulowanie przez autorkę artykułu możliwości przeprowadzenia swoistej kontroli spraw upadłościowych przez dziennikarzy dowodzi, że jest ona zdania, iż doprowadzi to do wykrycia jakichś nieprawidłowości ukrywanych przez sędziów, co nie jest przecież prawdą. Wydział Upadłościowy, któremu przewodniczył sędzia D. Czajka był w latach 1997–2002 kontrolowany sześć razy, w tym dwukrotnie z ramienia Ministerstwa Sprawiedliwości – ostatnio w grudniu 2002 r. Przedmiotem kontroli było badanie m.in. tak głośnych i ważnych spraw jak upadłość Elemisu, Zakładów Kasprzaka, Róży Luksemburg, Eko-Mysiadło, Cliffa. Na koniec wyjaśnić trzeba, że postanowienia o upadłości wydawane są zawsze w składzie 3 sędziów zawodowych, że od postanowień tych służy zażalenie, a także kasacja. W sprawie upadłości Cliffa kasacja została złożona lecz wynik jej nie jest jeszcze znany, w przeciwieństwie do opisywanej sprawy Eko-Mysiadła, w której kasacja nie została przyjęta do rozpoznania przez Sąd Najwyższy w styczniu 2003 r. Postanowienie o upadłości jest w tej sprawie prawomocne tak jak i wszystkie postanowienia wydane przez sędziego komisarza. s. Irena Kudiura rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie ds. cywilnych Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna My Europejczycy Studio niemieckiej telewizji WDR. Program Euroforum 2002. Goście programu: Komisarz Unii Günter Verheugen, Przewodniczący Komisji Zagranicznej Parlamentu Europejskiego Elmar Brock, Józef Oleksy i jego odpowiednik ze Słowacji – nazwiska nie spamiętałem. Rozmowa toczy się spokojnie (...) Pytania dotyczą zbliżającego się szczytu UE w Kopenhadze. W którymś kolejnym pytaniu moderatorka docieka stanowiska nowo wstępujących w sprawie Turcji. Oleksy ze sprawnością wyniesioną z niejednej politycznej potyczki zbywa sprawę ogólnikami. Odetchnąłem. W Unii sprawę Turcji omawia się bardzo ostrożnie, wielu się na niej potknęło. Program dobiega końca, ale naszego Józia podkusiło – wygłasza mentorskim tonem, że "jeżeli chodzi o oddalenie w czasie wstąpienia Turcji, to jest oczywiste, że Turcja odstaje cywilizacyjnie od Europy, nie posiada tych samych fundamentów co kraje europejskie, a to wspólnej tradycji chrześcijańskiej i regulacji prawnych w oparciu o prawo rzymskie". Po tym wielce wydumanym stwierdzeniu przeprosił uczestników i widzów programu, że spieszy się na samolot, i wyszedł. Szkoda, że nie widział, jaka atmosfera zapanowała w studiu (...) Pierwsze pytanie padło od dziennikarzy – o co chodzi z tymi fundamentami, bo to mogło znaczyć, że Unii grozi fundamentalizm chrześcijański. Günter Verheugen wydymał z niesmakiem swe mięsiste wargi. Funkcję adwokata Oleksego wziął na siebie Elmar Brock rozwadniając jego wypowiedź. Na szczęście czas programu się skończył. Pozostał smród prowincjonalnego myślenia, że Polska jest w Europie oczekiwana jako nosicielka chrześcijańskiej tradycji. Nic błędniejszego. Polskę się przyjmie, ponieważ wykonała większość zaleceń dostosowawczych. Resztę jakoś się dopchnie. Turcja musi poczekać – jej demokracja parlamentarna jest jeszcze bardzo niespójna. Naciski amerykańskie sprawiają, że kandydaturę Turcji bierze się pod uwagę, ale kraj ten musi jeszcze intensywnie popracować nad poprawą swojego wizerunku w Europie zepsutego przez użycie przez Turków broni chemicznej przeciw Kurdom. O słabości tureckiego systemu politycznego niech świadczy także to, że armia tego kraju stoi na straży laickości państwa i jego najwyższych organów. Wracając na nasze podwórko. Polskim politykom do rozszerzania horyzontów nie mogą wystarczać słowa rzymskiego proboszcza, że Europa czeka na chrześcijańską (czytaj katolicką) Polskę. Opowiadając się za UE papież kalkuluje przede wszystkim korzyści dla Kościoła katolickiego. To mianowicie, że zdrowy duch polskiego katolicyzmu dokona cudu, zawróci te błądzące po Internecie, bardzo już laickie społeczności na jedynie słuszną drogę. Turcy, jak się wydaje, nie nawrócą się. Piszę wiedziony troską o losy polskiej lewicy żrącej się między sobą, tracącej ludzi i kompromitującej się przymilaniem czarnym. Po Oleksym widać, jak będąc katolikiem trudno jest być nowoczesnym. Marek Georg, Westerwald "Gruszka z rozporkiem" W nawiązaniu do artykułu w "NIE" nr 49 pragnę nadmienić, iż pan poseł Gruszka ma w swym środowisku lokalnym sporo nieżyczliwych osób usiłujących go zdyskredytować. Nie jest to zresztą rzadki przypadek, że osoby, które się określonej grupie nie podobają, mimo aktywnej działalności są usuwane. Nie mam tu na myśli sprawy p. Zuzanny Dziży, tak głośnej w Bydgoszczy, chociaż i ona nasuwa mnóstwo zastrzeżeń. Jeżeli w biurze SLD miała miejsce bójka, to dlaczego konsekwencji nie poniosła druga osoba w niej uczestnicząca? W lokalnej prasie nie było o tym żadnej wzmianki – uwagę skupiono na sankcjach wobec p. Zuzanny. Nie wierzę także w opowieść o katowickiej przygodzie pana posła. Pan poseł Gruszka cieszy się ogólnie zaufaniem, gdyż jest człowiekiem życzliwym dla ludzi, wczuwa się w nasze problemy i na miarę możliwości służy zainteresowanym pomocą. Absolutnie też nie przekonuje mnie zarzut o winie posła w porażce poniesionej przez SLD w kampanii wyborczej. Przegrała sama formacja na skutek niezadowolenia społecznego z sytuacji społeczno-gospodarczej, a przegrana byłego prezydenta miasta wynikła z uzasadnionych zastrzeżeń do byłej władzy miejskiej. Urszula Barodzka, Bydgoszcz IPN – Narodowi IPN bada sprawę zabójstw księży Popiełuszki, Niedzielaka, Suchowolca i Zycha. IPN bada sprawę "więzienia Kardynała Stefana Wyszyńskiego". (Choć napisano na ten temat już kilka książek, wiele rozpraw naukowych, opublikowano setki artykułów w prasie, reportaży w radiu i TV, nakręcono filmy dokumentalne, a nawet film fabularny. Naród podobno wciąż pragnie dowiedzieć się, jak było naprawdę). Pamięć Narodu sięga jednak dalej. Może by tak Instytut zajął się niewyjaśnionym do końca zabójstwem biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa w roku 1087? Tym bardziej że śp. Stanisław jest od roku 1253, więc od 749 lat świętym, a Kardynał W. jeszcze nie. W sprawach zabójstw księży nie powinno być żadnych ograniczeń czasowych prowadzących do przedawnienia. A. K., Katowice (e-mail do wiadomości redakcji) Cepeliada w Monaco Oglądałem spoty reklamowe Wrocławia tak entuzjastycznie puszczane w czasie walki o Expo. Cepeliada po polsku z elementami Bóg, Honor i Ojczyzna (...). Dzięki koledze z Niemiec obejrzałem pełne reklamówki pozostałych konkurentów i powiem wam jedno. Kocham to miasto i jest w sercu moim Wrocław na stałe i będzie do końca, bez względu na Expo czy jego brak. To jednak, co zobaczyłem w wykonaniu Szanghaju, zwaliło mnie z nóg. Ślepy siedzący tyłem do telebimu oddałby głos na Szanghaj za samą zajawkę nakręconą w realu – tak profesjonalnie zrobioną, z wykorzystaniem zarówno nowoczesnych technik, jak i tradycji. Pełen profesjonalizm, medialna erudycja i przygotowanie na top. Obrażanie się Seweryna na decyzję i twierdzenie, że to obraza dla całego świata, można pokazywać na scenie w sztuce. To, co pokazał Wrocław, w porównaniu z Szanghajem obliguje mnie do stwierdzenia, że 2 głosy, które otrzymała stolica Dolnego Śląska, to co najmniej o jeden głos za dużo. Nie mam skali, którą mógłbym się posłużyć, by oddać cepelidę, jaką odwaliliśmy z Expo. Tomasz (e-mail do wiadomości redakcji) Równo wg Łapińskiego Jestem lekarką ze Śląska, której przyszło renegocjować kontrakty ze Śląską Regionalną Kasą Chorych. Choć tak naprawdę mamy do czynienia z zawiadomieniem o zmianie stawek za usługę. A te zostały obniżone od 20 do 35 proc. w zależności od specjalizacji. Pociąga to za sobą drastyczne obniżenie poziomu świadczonej usługi, wykluczając jednocześnie możliwość przeprowadzenia diagnostyki i badań kontrolnych u pacjenta. Podam kilka przykładów stawek za tę samą usługę w ramach tej samej specjalizacji wypłacaną przez Mazowiecką Regionalną Kasę Chorych (M) i proponowane stawki w Śląskiej Regionalnej Kasie Chorych (Ś): Poradnia Chirurgii Ogólnej M – 30,00 zł; Ś – 15,00 zł Poradnia Okulistyczna M – 25,00 zł; Ś – 12,00 zł Poradnia Ginekologiczno-Położnicza M – 30,00 zł; Ś – 16,00 zł Poradnia Zdrowia Psychicznego M – 25,79 zł; Ś – 17,60 zł Poradnia Otolaryngologiczna M – 23,00 zł; Ś – 12,80 zł Piszę o tym licząc na to, iż zdementujecie wypowiedzi p. ministra Łapińskiego o równym dostępie wszystkich Polaków do usług medycznych. Bezradna lekarka (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) NIEubrudzeni Jestem "świeżo" po lekturze wywiadu Torańska–Urban, a zwłaszcza tzw. opinii-komentarzy wyrażonych na forum pod artykułem. Sam wywiad: po prostu nudy... Ale dyskusja, jaką wywołał – pierwsza klasa. Urban został nazwany diabłem, prorokiem, szmaciarzem, głupkiem, chorym stworzeniem, psychopatą, wynaturzeniem, obrzydlistwem pociągającym dla mas (to chyba o czytelnikach "NIE"), menelem, dresiarzem, polskim Larrym Flintem, kurwą, skurwysynem itd., itp. Bardzo budująca lektura. Zwłaszcza że w przeważającej części pisana przez kwiat polskiej inteligencji, zapalczywych fanów bełkotu "Wybiórczej", którzy podkreślają swoje obrzydzenie dla plugastw pisanych w "NIE" i deklarują, że nigdy do rączki nie wezmą tego szmatławca, w którym tylko same chuje, kurwy i inne świństwa przeciwne zasadom naszego bogobojczyźnianego języka. Bez komentarza... Agnieszka (e-mail do wiadomości redakcji) Styl brukowy Jestem posiadaczem Encyklopedii Polski (red. nacz. R. Marcinek, Wydawnictwo Ryszarda Kluczyńskiego 1996). Książka taka teoretycznie powinna być dobrym źródłem wiedzy o naszym kraju. Jednak zamiast obiektywnego przedstawienia Polski i jej historii znalazłem w niej np. takie to stwierdzenie: Jerzy Urban założył "brukowo-nihilistyczny tygodnik NIE". Uważam, że takie szkalowanie jest niedopuszczalne, a już na pewno nie powinno mieć miejsca w publikacji pretendującej do miana encyklopedii. T. (e-mail do wiadomości redakcji) Pasożyty "Gazeta Wybiórcza" zabiła na alarm – kolejna afera w SLD! Poseł namawiał barmankę do seksu oralnego! Nie zauważyła tylko drobiazgu – ten temat został przez "NIE" poruszony tydzień temu. Podobne refleksje nasuwają mi się, gdy patrzę na to, co wyrabia się teraz z tatkiem Rydzykiem. Dopóki TVP nie nadała filmu o Rydzyku, panowała cisza w mediach, pomimo tego że "NIE" od dawna trąbiło o przekrętach wielebnego. Wszyscy uważają dziennik cotygodniowy za brukowiec. Ale ja tak nie uważam. Mam nadzieję, że redakcja nadal będzie wytrwale tropiła wszelkie afery, a najbardziej te, w które zamieszani są kuriewni i cały czarny światek. Mam też nadzieję, że znajdzie się wreszcie odważny dziennikarz i powie wprost, że takie a takie rewelacje opublikował jako pierwszy tygodnik "NIE". Michał Szklarczyk (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nastukać plebanowi W Zwierniku koło Pilzna kilkudziesięciu mieszkańców wsi obrzuciło plebanię petardami. Ludzie wdarli się do budynku po drabinie, wybili szyby i siłą wyciągnęli emerytowanego proboszcza na zewnątrz. Tak zmusili go do oddania kluczy od plebanii. Konflikt trwa we wsi od wielu tygodni. W parafii jest dwóch księży. Mieszkańcy podzielili się na zwolenników i przeciwników. Jedni wolą starego, inni młodego proboszcza. W Zwierniku jest zatem wesoło. Niedawno kilku facetów wpadło do zakrystii kościelnej i spuścili łomot młodemu księdzu. Zabrali mu klucze od tabernakulum. Byli to zwolennicy starego klechy. Stary proboszcz, którego biskup pogonił na emeryturę i wskazał mu mieszkanko u księży emerytów w Tarnowie, trafił na razie do szpitala. Sprawę badają gliniarze. Jeśli chodzi o wpierdol – jest jeden do jednego. Odmówić proboszczowi 52-letni ksiądz Jerzy U., proboszcz jednej z parafii powiatu sławieńskiego, został aresztowany pod zarzutem molestowania seksualnego 12-letniego chłopca. Czynów lubieżnych dokonywał na terenie plebanii. Plebanię przeszukano. Obok brewiarzy, biblii, żywotów świętych, modlitewników, różańców, krucyfiksów i dewocjonaliów znaleziono 13 filmów DVD, kasetę wideo i pisma – wszystko pornograficzne. Na trop księdza wpadli dziennikarze, których zaciekawiły informacje, że chłopcy kategorycznie odmawiają służenia do mszy. Nie chcieć księdza W parafii Szczepki koło Nowinki parafianie wznieśli bunt przeciwko proboszczowi Kazimierzowi Ż. Twierdzą, że ksiądz jest mściwy, pazerny, a zamiast kazań wygłasza oskarżenia pod ich adresem. Niektórzy przestali chodzić do kościoła, inni wolą dojeżdżać do kościoła do Augustowa. Petycję do biskupa ełckiego z żądaniem odwołania proboszcza podpisało już 500 osób. Ksiądz Ż. ma także przechlapane u miejscowej Samoobrony. W czasie jednego z kazań nazwał bowiem podobno działaczy tego ugrupowania gnojarzami. Samoobrona zapowiedziała interwencję u biskupa. Siedmiu wspaniałych W Szczecinie, specjalnie dla księży, zorganizowano konferencję „Kościół i Europa. Integracja europejska a sytuacja Polski, Polaków i Kościoła”. Stawiło się na nią 7 duchownych, w tym biskup Marian Kruszyłowicz. Organizatorzy – Polskie Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju – twierdzą, że zaproszenia wysłali do 300 duchownych. Otrzymali ponoć kilkadziesiąt potwierdzeń obecności. Trudno chyba o bardziej wymowny wyraz prawdziwego stosunku kleru do integracji europejskiej. Nawrócony pedofil Urzędnik z Suwałk – działacz Akcji Katolickiej skazany w pobliskim Augustowie na dwa lata więzienia za molestowanie dziewięcioletnich dziewczynek – nie pójdzie siedzieć. Sąd Okręgowy w Suwałkach uznał bowiem jego apelację i zawiesił wykonanie kary na 5 lat. Sąd uznał, że mężczyzna, który zadeklarował, iż rozpoczął leczenie, nie zagraża już porządkowi publicznemu ani dziewczęcej czci. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 20 sierpnia "Niemieccy ludobójcy, korzystając ze zbrodniczych, rasistowskich pseudouzasadnień hitlerowskiego ustawodawstwa odmawiającego człowieczeństwa Żydom, Polakom, Romom, Rosjanom, masowo wykorzystywali cyklon B produkcji IG Farbenindustrie do realizacji swych ludobójczych planów. Aktualnie w wielu krajach świata wykorzystuje się pigułkę RU-486 produkcji firmy Höchst – firmy powstałej z przekształceń zbrodniczej firmy IG Farbenindustrie – do masowego zabijania ludzi przed narodzeniem – poczętych dzieci. (...) nigdy więcej jakichkolwiek rasistowskich zamachów na życie ludzkie, nigdy więcej w Polsce, ani w jakimkolwiek innym kraju, ludobójczych produktów firmy IG Farbenindustrie i jej zbrodniczych kontynuatorów". "Apel" (pod nim 10 podpisów) 21 sierpnia "Władze Łodzi miękną, postawiły się poza obiektywną moralnością i umyły ręce. Zachowały się jak szatan w raju: sami wybierajcie! Wola większości, a nie obiektywne normy, zadecyduje, czy parada techno ma się odbyć na ulicach miasta. W dodatku dano głos nieuformowanym małolatom, których władze powinny swym autorytetem prowadzić, wspomagając jednocześnie rodziców w tych trudnych czasach moralnego chaosu i pomieszania pojęć. Odbywa się więc na naszych oczach kolejna lekcja demoralizacji i relatywizmu – w umysłach młodych zakwitnie zasada: wszystko można przegłosować". Danuta Lewandowicz, "Cała władza w ręce młodych!" "Nie ma pieniędzy na ratowanie życia pacjentów, na leczenie siebie i swoich dzieci, bankrutują szpitale. Tymczasem proponuje się wprowadzenie na listę leków refundowanych środków, które nie są lekami, bo przypominam, że ciąża nie jest chorobą. To jest chyba jakieś szaleństwo!". Komentarz Ewy Kowalewskiej (Forum Kobiet Polskich) "Głos" 23 sierpnia "(...) prawo chroniące życie dobrze służy dziecku, jego matce, rodzinie i całemu społeczeństwu. O jego zmianie można mówić jedynie w kontekście jego »uszczelnienia«, tzn. rozszerzenia prawnej ochrony życia na wszystkie dzieci poczęte (...). Mam tu na myśli dzieci dotknięte chorobą i dzieci poczęte w wyniku gwałtu". dr Paweł Wosicki (Polska Federacja Ruchów Obrony Życia), "W obronie życia" "Niedziela" 31 sierpnia "Wypracowany w Polsce, uświęcony trudem i cierpieniem pieszy ruch pielgrzymkowy nie ma odpowiednika w innych krajach. Znakomicie wpisuje się w dzieło międzynarodowej integracji i dziedzictwo kultury europejskiej. (...) Warszawska Pielgrzymka urosła do rangi symbolu. Na progu nowego tysiąclecia nadszedł czas, aby symbol ten znalazł swój wyraz materialny w postaci Pomnika Pielgrzyma, który będzie przesłaniem dla przyszłych pokoleń". Maria Ławrynowicz, "Nadszedł czas na pomnik pielgrzyma" "Mężczyzna ze swą siłą fizyczną, instynktem walki i zdobywania oraz większym zainteresowaniem światem zewnętrznym wychodzi do tego świata, tam działa, tworzy, walczy i zdobyte zasoby dostarcza rodzinie. Kobieta ze swą uczuciowością, instynktem opiekuńczym, zmysłem praktycznym i zrozumieniem potrzeb ludzkich ma tymi zasobami rządzić, organizując życie rodzinne i napełniając je uczuciowym ciepłem (...). I gdy już wchodzimy do tej Europy, nasz polski katolicyzm powinien opracować i zanieść tam nowy, prawdziwy feminizm, który – zgodnie z prawem Bożym – wpatrzony byłby w kobietę, jej naturę, działanie, powołanie i jej prawdziwe dobro, które łączyć się będzie z pomyślnym rozwojem rodzin i całych społeczeństw". Kinga Wiśniewska-Roszkowska, "Feminizm i Europa" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miasto hasa na golasa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Obwoźne sado-maso Czujni jak czujniki cenzorzy katoliccy zakazują telewizjom pokazywania tortur i okrucieństwa. Nawet wobec kotków i ptaszków, które przecież na to zasługują. Ta zgraja moralistów mniema, że telewizor stwarza zachętę do tych rozrywek przez samo pokazanie np. kolesia, który wyrywa włosy koleżance i skrzydełka muszce, czy chłopa, który batoży konia i kochankę. Bo sadyzm to smaczna pokusa dla katolickiego ludu. Nim zapadnie noc, a z nią wolność ekranowa, nadaje się więc filmy o czułej hodowli kretynów – czyli stworów dobrych i wrażliwych. Lub pielęgnacji mamuś kitujących na raka. Tak męczący dobór repertuaru wynika z nauk papieża, który zachwala miłość do drugiego człowieka. Oczywiście, z wyjątkiem miłości pozamałżeńskiej. Dziadunio Karol Wojtyła nałogowo spala mnóstwo benzyny lotniczej, żeby w różnych krajach mamrotać o miłości bliźniego, demonstrować zaś miłość własną. Zaspokajają ją hołdy milionów już teraz pochlebczo wyolbrzymianych przez polską prasę. Witając sędziwego bożka wciąż gdzieś jacyś żółci i śniadzi klaszczą, skaczą, tańczą w telewizorze. Wkrótce jednak ekrany TV zajmą zbliżenia polskich dziewic zalanych łzami szczęścia poniżej blond grzywek. Tłumy katolickich klakierów nie słuchają, co ich idol szemrze. Nie przejmują się pomysłem miłości bliźniego, zachętami do okazywania dobroci i współczucia. Gdyby bowiem było inaczej, to zamiast zbierać się na placach, robić aplauz gwiazdorowi J.P. 2, podnosić mu samopoczucie i adrenalinę, podpisaliby jak świat długi i szeroki list otwarty do papieża przepojony chrześcijańskim miłosierdziem: "Kochany staruszku! Połóż się do łóżka. Przykryj kołderką. Poczytaj sobie Katarzynę Grocholę albo jakiś lekki kryminał. Poćpaj kawiorku, pocmoktaj melbę, mniam, mniam. Puść se na wideo "Dzień świra" – uśmiejesz się zacnie. Podłub sobie w nosie albo między palcami u nóg, co tam lubisz. Trochę drzemki, potem kaku. Nie rób z siebie widowiska zgrozy. Trochę miłosierdzia dla osoby ludzkiej nazwiskiem Wojtyła. I dla ubogich narodów wydających straszną forsę na seanse dręczenia papieża-starca. Przejazd papamobile jest dla finansów państwa jak powódź, trzęsienie ziemi, wojna lokalna, nalot szarańczy lub US Force. Wyrzuć te starcze środki dopingowe, którymi Cię szpikują jak byczków hodowanych na olimpiadę, żebyś mógł przez godzinę ruszać nogą i mniej trząść ręką. Trują Cię przecież okrutnie i jesteś po tym podwójny kapeć. Nie rób widowiska z ludzkiej agonii, powściągnij więc chętkę, żeby paść na stanowisku. Choruj z godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź. Seriale telewizyjne typu horror robi się dziś używając robotów, tricków, elektroniki, skanerów i kaskaderów. Żeby zmontować spektakl grozy, nie trzeba męczeństwa gwiazdora, udręki jego dworu, reżyserów i widzów. Karolu Wojtyło! Twój anioł stróż w poczuciu bezradności już dawno w łeb sobie palnął". Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do współczuwania – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła. Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw człowieka wobec siebie samego. Ktokolwiek zaś znęca się nad sobą, tym łatwiej uczyni to innym. Starczy upór papieża w zadawaniu sobie udręki i czynieniu z niej widowiska pokazuje wyznawcom oraz niepodległym magii gapiom, że człowiek żyjący publicznie zatraca instynkt samozachowawczy i ludzkie wobec siebie odruchy. Ambicje władcze stają się jego najsilniejszą skłonnością. Polityk za każdą cenę udaje wigor, żeby nie zdradzić słabości, więc nie stracić władzy. Breżniew Watykanu jako magik duchowy ma jednak wpływ na ludzi biorący się z ich wiary w różne świętości. Krzepić ją może mit, obraz na telebimie, znak umowny, np. kukła, czarny kamień, dwa patyki na krzyż, strumień światła. Dla wzbudzania metafizycznych emocji nie trzeba żywego trupa obwozić po świecie, wlec po ulicach i stadionach. Chyba że ktoś pragnie wzniecać kult masochizmu i sadyzmu, znęcania się nad sobą i fanatyzmu. Czyż więc wodza chrześcijan nie można potraktować po chrześcijańsku i zamiast dostarczać podniet jego próżności w postaci milionów wyznawców i tuzinów kłaniających się prezydentów, jakże po ludzku podać mu do łóżka nocniczek na Jego Świątobliwą kupkę? Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z tysiąca i jednej parafii, czyli z Lublina Mam dość tej bzdury w mieście, tego marazmu i upadku. Odnawiają elewacyjki nowych banków, jak w Szwajcarii, kurde. Bez pracy, bez komunikacji (ostatnio przestała działać, bo lato – to ludzie nie muszą jeździć jak co roku, a do tego obcinają po pół rozkładu wszystkim prywaciarzom). Jak coś uchwalą, to jeszcze bardziej ograniczają obywatelskie swobody. A najlepsze jest to, że w nocy – na pewno w obawie, żeby Ben Laden nie zaatakował naszych 2 wież ZUS (10-piętrowe) – gaszone jest światło w mieście. Normalne zaciemnienie, jak za okupacji, panie! Nawet ludzie na targu mówią, że rządzi ksiądz, ale nie – pielgrzymka trędowatych wali do Częstochowy i na papieża, bo to będzie cud! On tak im powie! Buu! Aż płaczę czasami. A reszta – te mumie i maski, które coś bredzą, waląc dwudziesty browar. I te dupencje przeraźliwie głupie. A 100-metrowy deptak zapchany bazylami. I te ryjki morderców. A jest tak zapchane, że po prostu nie ma gdzie wściubić paznokcia. 5 knajp na krzyż i starówa, na którą lepiej nie chodzić. Parę knajp, w których siedzą sami mordercy ze starówy. Widziałem ich w akcji, to było tornado, prawie zabili 5 koleżków. Nawet nie są wielcy, ale ta dzikość! To jest niezłe! Potem wpadli do knajpy i napierdalali, kogo się da. Nawet gliny przyjechały. Po 40 minutach. Jak mieli pewność, że już po wszystkim. Ale to było dawno, teraz jest tylko jedno wielkie ogrodzenie na głównym placu starego miasta. Mam ten net, cholera, i se pracy szukam, a polski iNet na to: "Odkryj tajemnice zarobków w Internecie! Zobacz, w których firmach zarabiają najlepsi! Wybierz najcie-kawsze firmy, a zapewnisz sobie źródło stałych dochodów! Informacja na stronie: http: (********.*****.****. com. P.S. Na pewno nie znajdziesz tu takich firm, które poza pustymi obietnicami, nic nie mają do zaoferowania! Kontakt ******@02.pl". I tak 250 razy liczba takich oszustów. Trzymajcie się, kochani, jesteście jedyni!!! I wdzięcznym za tą waszą pisaninę, która od dawna jednak napawa mnie smuteczkiem, ale żem człek pogodnego serca, daję sobie z tym radę do następnego numeru. Wykop (e-mail do wiadomości redakcji) Szkółka parafialna Moje obserwacje z rozpoczęcia roku szkolnego, Szkoła Podstawowa nr 1 w Pieńsku: rok 2000: godło – norma; krzyżyk – brak rok 2001: godło – norma; krzyżyk – mały, z prawej strony, poniżej godła rok 2002: godło – norma; krzyż – rozstaw ramion większy od godła, zawieszony na wysokości godła. Leszek W. (e-mail do wiadomości redakcji) Nihil novi W 1605 r. powstał rokosz, którego głównymi przywódcami byli: Mikołaj Zebrzydowski i Janusz Radziwiłł. Rokoszanie złożyli 50 400 podpisów pod aktem konfederacji, który zawierał 67 protestów. Skargi miały jednak niewielkie znaczenie w porównaniu z ogólnym poczuciem, które było udziałem wszystkich, że zostały zaatakowane prastare tradycje państwa: "Przodkowie nasi (...) wiedząc, że też ślachcicami i pierwej niż katolikami się porodzili; wiedząc, że nie są z pokolenia Lewi; wiedząc, że królestwo polskie nie jest królestwem kapłańskim, lecz politycznem; wiedząc, że królestwa i państwa tego świata gospodami są, a nie dziedzictwem Kościoła Bożego; wiedząc, co P. Bogu, a co ojczyźnie powinni: religii śtej z polityką nie mieszali ani księżom i łakomstwu ich nie podlegali". Zastanawiam się, czy "NIE" jest na tyle obiektywne, żeby w kraju kultu Jana Pawła II wydrukować opinię części szlachty sprzed prawie 400 lat. Kamil Pająk (e-mail do wiadomości redakcji) Potęga prasy Premier Miller pojechał bratać się z rolnikami, ogląda pola, żniwa, za nim ciągnie tłum dziennikarzy. Wchodzi zwiedzać chlew, staje między świniami, trzaskają migawki, Miller zwraca się do dziennikarzy: – Tylko żebyście znowu nie dali pod zdjęciem żadnego głupiego podpisu jak "Miller i świnie". – Nie, żadnego takiego nie będzie – zapewniają dziennikarze. Na drugi dzień Miller bierze gazetę, czyta podpis pod zdjęciem: "Premier Miller. Drugi od lewej". Mariusz (e-mail do wiadomości redakcji) NIEszkodzi Aby zamknąć buzie polskim talibom, proponuję umieszczenie w widocznym miejscu (podobnie, jak to czynią producenci papierosów) ostrzeżenia o treści: "Czytanie może spowodować obrazę uczuć religijnych!". Irena S. (e-mail do wiadomości redakcji) * * * Napiszcie artykuł, w którym zmieszacie z gównem np. Saddama H., może Fidela lub któregoś z Chin albo Korei Północnej, potem zawiadomcie prokuraturę, że znieważyliście głowę obcego państwa i obserwujcie reakcje prawicy. Czy będą oburzeni, czy nie. Jak tak, to się z Wami zgadzają, jak nie, to że ich popierają. Będą jaja jak berety. Siekierator (e-mail do wiadomości redakcji) PS Nowy format niezbyt mi się podoba, ponieważ jest za dużo artykułów i nie chce mi się tyle czytać, a że mnie ciekawią, to muszę. "Balcerowizna" W związku z opublikowanym w tygodniku "NIE" artykułem "Balcerowizna" ("NIE" nr 36/2002) Departament Komunikacji Społecznej Narodowego Banku Polskiego prosi o publikację następującego wyjaśnienia: Zgodnie z praktyką innych banków centralnych, Narodowy Bank Polski zleca zewnętrznym instytutom badawczym wykonywanie analiz i opracowań na tematy związane z działalnością NBP. W latach 2001–2002 wykonanie badań takich zlecano Zakładowi Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS i PAN, Instytutowi Pracy i Spraw Socjalnych przy Ministerstwie Pracy, Instytutowi Badania Opinii i Rynku Pentor, firmie Ipsos Demoskop, Pracowni Badań Społecznych, Instytutowi Badań nad Gospodarką Rynkową oraz Centrum Analiz Społeczno-Gospodarczych. CASE, któremu zlecono badania, dotyczące inflacji bazowej, niezwykle istotnej z punktu widzenia monitorowania zjawisk inflacyjnych w Polsce, było więc tylko jednym z wielu renomowanych instytutów badawczych wykonujących analizy związane z zadaniami NBP. Marek Michalski Zastępca dyrektora Departamentu Komunikacji Społecznej Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sołtys z Lublina Dygnitarzy u nas mrowie, a każdy musi mieć swój bankiet. 14 września w Chełmie odbyły się dożynki wojewódzkie Lubelszczyzny. Impreza z pompą, celebrowana mszą przez generała Sławoja Leszka Głódzia, biskupa polo-wego Wojska Polskiego. Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem – grzmiał Flaszka w Chełmie. Nie były to jednak ostatnie dożynki w regionie. Swój obrzęd odprawić musiał prawicowy prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski. W niedzielę 21 września odbyły się... dożynki miejskie. Tak zdecydował Pruszkowski. Wydaje się ten pomysł kuriozalny? A wcale tak nie jest. Bo Pruszkowski licytował się z wójtami okolicznych gmin i wyszło mu na to, że na terenie Lublina jest więcej gospodarstw rolnych niż u kilku z nich. – Na terenie miasta jest 2706 gospodarstw rolnych – poinformował na konferencji prasowej prezydent Pruszkowski. – Niektóre z nich przekraczają powierzchnią 15 hektarów. Dalej prezydent skrupulatnie wyliczył, co się w Lublinie uprawia i hoduje. Dziennikarzom przekazano, iż na terenie miasta są uprawy ziemniaka, buraka cukrowego i zbóż rozmaitych. Roślin pastewnych też dostatek. Do tego dochodzi ponad 3 tysiące trzody chlewnej i 800 sztuk bydła. – Sprawność gospodarcza naszych rolników jest lepsza od średniej krajowej – twierdzi Pruszkowski, zapewne szczęśliwy, że ma się w końcu czym pochwalić. Ubolewał, że w ostatnich latach miejscy rolnicy byli niedocenieni. Teraz najlepsi z nich zostali wyróżnieni. Impreza odbyła się w Muzeum Wsi Lubelskiej. Najpierw – co jasne – msza prowadzona przez poprzednika fluorescencji Życińskiego, abepe seniora Bolesława Pylaka. Potem w rytmie marsza granego przez orkiestrę dętą z pobliskiej kopalni Bogdanka korowód przeszedł pod scenę (purpurata seniora powieźli dorożką). Tam odbębniono widowisko dożynkowe pod tytułem "Bez tej miłości można żyć". Wystąpili też między innymi grajek Dima Chaabak, orkiestra z technikum kolejowego i zespoły tańca – w tym słynni "Kaniorowcy". Jak zapewnia ratusz, artyści mieli produkować się honorowo. Były również pokazy bicia monet i świni oraz pieczenia ziemniaków. Degustacja dla ludu. Wstęp wolny. Piwo już od 2,5 zł. Kartofle za darmo! Na lubelskie święto plonów przybyło wojsko w galowych mundurach, posłanka Kruk od Kaczora, a nad wszystkim czuwali funkcjonariusze zbrojnego ramienia prezydenta – straży miejskiej. Nie mieli innego wyjścia, bo wielu – mimo wolnego dnia – ściągnięto. Nie wiadomo, ile to wszystko będzie podatników kosztować. Podliczy się po imprezie – stwierdził Pruszkowski. – To jakieś horrendum – powiedział szef klubu radnych SLD–UP Jacek Czerniak. – Miasto nie potrzebuje takiej "promocji". Od tego typu igrzysk lepsze byłyby konkretne działania na rzecz rozwoju gospodarczego. Czerniak zapowiedział, że radni lewicy będą się domagać pełnej informacji o koszcie dożynek. Aha, o szóstej wieczorem rozpoczął się w jednej zabytkowej chałupce prezydencki bankiecik. Nie dla śmiertelników. Czerniaka życzliwie informuję, iż na bankiet przybyli niektórzy radni SLD–UP, nie wiem więc, czy oni też będą się domagać rozliczenia kosztów. Dożynki miejskie wpiszą się na listę pomysłów ratuszowej władzy. Jest tam już spalona szopka spod lubelskiego magistratu i idea usypania kopca dla uczczenia podpisania Unii Lubelskiej. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sadolecznictwo Bicie, rekwirowanie pieniędzy, podawanie leków za karę. Duchota, syf, upokorzenia. Wariaci bydłem demokratycznej Polski. Jest rolnikiem. Upartym jak muł Kaszubem. Ma złe doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości. Przez lata atakował swoich wrogów i sędziów, którzy nie dość skutecznie ich ścigali. Teraz oskarżono jego. Sąd, na który napisał wcześniej gromadę skarg, uznał, że musi poddać się obserwacji psychiatrycznej. 30 kwietnia 2002 r. sędzia z Sądu Rejonowego w Kartuzach wydał odpowiednie postanowienie. Potrzebne było jeszcze sądowe wezwanie do stawienia się w określonym szpitalu. Ponieważ siedział na walizce, a wezwanie nie przychodziło, 12 sierpnia wziął los we własne ręce. Pomorskie sądy tradycyjnie zlecają obserwację Szpitalowi dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie Gdańskim, szerzej znanym jako Kocborowo. Podjechał bryką pod szpital. "Dzień dobry, nazywam się Marian Hinca, mam 48 lat, nerwicę, a poza tym chciałem poddać się zaleconej przez sąd obserwacji". Dwa albo dwadzieścia lat Wszystko było cycuś przez dwa dni. Żadnych leków, oddział obserwacyjny, spacery po ogrodzie, możliwość powrotu do domu w każdym momencie. 14 sierpnia przeniesiono Hincę na zamknięty oddział XIX specjalizujący się w leczeniu schizofrenii i psychoz. – Ordynator nie ukrywała, że zna sędziów z Kartuz. Próbowała mnie złamać. Groziła: "Posiedzisz dwa albo dwadzieścia lat. Może do końca życia". Pielęgniarze mówili: "nie podskakuj, bo zrobimy ci wiatr koło dupy". Podali leki, po których całą noc przesiedziałem na kiblu. Zmuszali do brania kolejnych. O powrocie do domu nie było mowy. Zabronili nawet wychodzić na spacery. W pomieszczeniu było 35 stopni, przez okno lał się żar, a ja jestem poważnie chory na serce. Tłumaczyli, że mam przewidzenia i omamy – opowiada Hinca. Rodzina Hincy okazała się za krótka, żeby go wydobyć ze szpitala. Za krótki był też Tadeusz Pepliński, sekretarz Samoobrony w województwie pomorskim, radny powiatu starogardzkiego. Dyrektor i ordynator zasłaniali się decyzją sądu. Pepliński natychmiast wysmażył więc pismo do Kartuz. Elżbieta Drapińska, wiceprezes Sądu Rejonowego odpowiedziała, że sąd nie wzywał Mariana Hincy do stawienia się w szpitalu psychiatrycznym, ponieważ są żniwa, a Hinca prowadzi gospodarstwo rolne. Zrobiła to 19 sierpnia. List z wyjaśnieniami sądu dotarł do biura poseł Danuty Hojarskiej 23 sierpnia. – Tego samego dnia poszedłem z nim do szpitala. Mimo jednoznacznego kwitu dyrektor Michał Rudnik powoływał się na ustne uzgodnienia. Ustąpił, kiedy zagroziłem prokuratorem i awanturą w mediach – opowiada Pepliński. W dobie telefonów komórkowych wyjaśnienie prostej pomyłki trwało dziewięć dni. Tyle czasu rolnik był własnością szpitala. Trup zamiast zupy Opowiada Marian Hinca: – Na oddziale XIX krnąbrnych biją. Z reguły katami są lżej chorzy pacjenci, którzy pomagają personelowi. Zbigniewa G. najpierw przywiązali do słupa. Posiniaczyli mu całą twarz. Niedostosowanym podają jakiś środek, który rozrywa dupę. Całe noce siedzą na kiblu. Zakupy robi personel. Pobiera renty osób, które są tu dłużej. Nie rozlicza się. Na piętrze trzymają "ciężkich". Drzwi stale zamknięte, śmierdzi. Na "dziewiętnastce" Hinca poznał Jana M., alkoholika, który miał być poddany leczeniu w półotwartym oddziale dla uzależnionych. Po kilku dniach przeniesiono go "na psychozy". Nie spotkała go żadna krzywda. Pomagał w kuchni. Dla pacjentów był guru. Opowiada Jan M.: – Na piętrze przebywa blisko pięćdziesięciu mężczyzn. O ósmej, tuż po śniadaniu, zganiają ich do "krematorium". Jest to oszklone pomieszczenie z małym okienkiem. Podczas tegorocznych upałów panowała w nim taka temperatura, że pacjenci czołgali się w stronę kaloryfera, bo był zimny. Duchota i smród nie pozwalały oddychać. Pacjenci mają prawo wrócić do łóżek dopiero po południu. Zabiegi pielęgnacyjne wykonują "mądrzejsi" chorzy. Za jednego papierosa myją obsrane tyłki i kible. Tych papierosów nie funduje personel, ale nieświadomi własnej hojności pacjenci. Pielęgniarze przywłaszczają sobie pieniądze z rent. Mają na bombonierki i fajki, dzięki którym przez cały miesiąc nie muszą brudzić rąk. Zwłoki wywożone są do prosektorium tym samym wózkiem, którym rozwozi się posiłki. Stosunkom w Kocborowie przyglądał się niedawno "Tygodnik Kociewski". Opublikował relację pana Jacka skazanego za świadome zaprószenie ognia w mieszkaniu żony na leczenie w starogardzkim szpitalu. "Tygodnik" zastrzega, że choć opowieść mężczyzny jest przekonywująca, nie musi być prawdziwa: Przez tydzień, nawet dwa zdarza mu się nie widzieć lekarza, nie ma terapeuty, psychologa. (...) Jeśli dostaniesz wyrok więzienia, to kiedyś przychodzi taki dzień, taka godzina i idziesz do domu. W Kocborowie siedzisz i nic nie wiesz. Nie rozmawiają z tobą, nie tłumaczą ci, tylko faszerują. Na siłę. I siedzisz, możesz całymi latami, nic nie wiedząc. (...) Miesiąc temu inny pacjent z Kocborowa wyskoczył przez okno z piątego piętra szpitala miejskiego w Starogardzie. Nie wytrzymał. On też się dopytywał, jak długo będzie w Kocborowie. Odpowiedzieli mu, że do końca życia. Dobrze albo jeszcze lepiej Dyrektor Michał Rudnik jest psychiatrą. Młody, nalana twarz, protekcjonalny ton. Nie lubi prasy. Na pytania odpowie, ale nie życzy sobie, żeby go cytować. Jego zdaniem w szpitalu jest porządek. Nikt nie jest bity, bo sensem istnienia placówki jest pomaganie chorym. Sypialnie na "dziewiętnastce" zamyka się po śniadaniu na klucz, ponieważ trzeba je przewietrzyć. Pacjenci leżą pokotem na podłodze w "krematorium" nie z winy personelu, ale z powodu własnego stanu psychicznego. Gdyby byli zdrowi, siedzieliby na krzesłach. Nie mogą leżeć we własnych łóżkach, ponieważ nie sposób otworzyć przy nich okien. Wszystko dlatego, że szpital jest w Europie. Jak wiadomo, w Europie tak samo jak w Kocborowie jest wolność i nie ma krat. Chodzi o dobro pacjentów, a oni są w takim stanie, że mogliby wyskoczyć przez otwarte okna. Jan M. i Hinca zostali przeniesieni na "ciężki" oddział, bo nie było miejsca na innych. Hincy zakazano spacerów, bo obserwowany powinien być w miejscu obserwowania. Nie można obserwować kogoś, kto spaceruje, bo wtedy nie jest to proces ciągły i przedłuża się. Szpital nie złamał prawa przetrzymując Hincę wbrew jego woli. Działał legalnie, z upoważnienia sądu w Kartuzach. Doktor wzdycha, kiedy mówię, że mam kwit z sądu, z którego wynika, że było inaczej. Przekonuje, że jednak on ma rację, a komuś innemu się pieprzy. Może sądowi, choć nie na pewno. On jako dyrektor współpracuje z sądem i stosunki zawsze były wzorcowe. Mnie się pieprzy? Szczypię się w tyłek. Czuję ból. PS 15 października Marian Hinca zgłosił się do szpitala psychiatrycznego w Szczecinku. Z własnej woli poddał się trzytygodniowej obserwacji. Nie stwierdzono choroby psychicznej. Kartuski sąd może powiesić tę opinię w klopie. To on ma prawo wybrać szpital, który oceni stan zdrowia psychicznego Mariana Hincy. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ciągnąc Lagę SLD nie ma żadnej sensownej polityki wobec Polonii. Lewicowy Senat robi więc nadal politykę prawicową – kujawiaczek, Bóg i kombatant. Przeglądając prasę polonijną, natknęliśmy się na obietnicę wicemarszałek Senatu Jolanty Danielak z SLD: Będziemy pomagać przy budowie siedziby Unii Związków i Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej. Precyzyjnie rzecz biorąc chodzi o Unię Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej, w skrócie USOPAŁ. Sięgnijmy zatem do materiałów VII Walnego Zebrania USOPAŁ, które odbyło się w Maldonado i Punta del Este (Urugwaj) pod koniec listopada 2001 r. Wzięły w nim udział takie osobistości jak prezes Unii – Jan Kobylański, prezes Stowarzyszenia Morsko-Gospodarczego – kapitan Zbigniew Sulatycki, nuncjusz apostolski w Urugwaju – arcybiskup Janusz Bolonek. Ze Starej Ojczyzny przybyli wicemarszałek Jolanta Danielak oraz prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" prof. Andrzej Stelmachowski. W dyskusji polonusi wyłożyli karty. Inż. Andrzej Zabłocki, omawiając przygotowania do obchodów 200. rocznicy urodzin Ignacego Domeyki, oskarżył polską ambasadę w Chile i ambasadora Daniela Passenta o lekceważenie chilijskiej Polonii w osobie inżyniera Zabłockiego, bo przez niego reprezentowanej. Prezes Polonii w Meksyku dr Zygmunt Haduch obnażył całkowitą niekompetencję polskiej ambasady. Inż. Rizio Wachowicz, wiceprezes USOPAŁ, oskarżał: polskie placówki dyplomatyczne nie tylko dzielą organizacje polonijne, lecz także oddalają je od Macierzy!... Krótką historię zmagań o wolną Polskę przedstawił kapitan Sulatycki. Po powstaniu kościuszkowskim i solidarnościowym, okrutnej okupacji niemieckiej i sowieckiej, doczekaliśmy oto polskiego komunizmu, powracającego obecnie pod osłoną innych haseł. Czego się można spodziewać po komunistycznym rządzie Millera? Rolą placówek dyplomatycznych RP jest przede wszystkim rozbicie najbardziej patriotycznych polskich tkanek, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Kto w tej trudnej chwili dziejowej broni godności i czci Rzeczypospolitej? Oczywiście prezes USOPAŁ – Kobylański. Mimo knowań Millera, Cimoszewicza, Passenta i ich janczarów tkanka patriotyczna jest nie do zdarcia. Ks. Andrzej Węgrzyn (sekretarz generalny USOPAŁ) obwieścił, że jego organizacja zawarła porozumienie o współpracy z Kongresem Polonii Amerykańskiej i Kongresem Polonii Kanadyjskiej; od tej pory Edward Moskal z KPA i Elżbieta Rogacka z KPK występować będą ramię w ramię z Kobylańskim. Prezes Kobylański oświadczył, że należy dążyć wszelkimi siłami do powołania światowej organizacji Polonii. Musi ona być silna, wolna od wpływów polskiego MSZ oraz partii politycznych przeciwnych patriotycznym i chrześcijańskim zasadom (zagadka dla marszałek Danielak – jakie partie prezes miał na myśli?). Na zakończenie przyjęto trzy rezolucje. Pierwsza dotyczy powołania Ogólnoświatowej Organizacji Polonijnej, która musi wywalczyć prawo dostępu do prawdziwej polskiej kultury i tradycyjnych, uświęconych przez wieki wartości chrześcijańskich. Z czego wynika, że państwo polskie do tej pory złośliwie odcinało Polonię od prawdziwej, przepojonej WC kultury. Z premedytacją stwarzało trudności w dostępie do telewizji w Ameryce Południowej i Australii. Już widzimy te tajne narady rządowe: nie puśćmy im naszej znakomitej TV Kwiatkowski, niech oglądają telenowele brazylijskie w oryginale... Co jednak najważniejsze, nowa Ogólnoświatowa Organizacja Polonijna w żadnym wypadku nie może splamić się współpracą z obecnym MSZ – gdyż charakteryzują go niedemokratyczne struktury i brak energii w obronie godności Polski i Polaków na świecie lub wręcz działania przeciwne dobru narodu polskiego. Kolejny fenomen polega na tym, że USOPAŁ, plując na niedemokratyczny MSZ, uważa Senat za instytucję w pełni demokratyczną – to znaczy taką, od której można brać kasę. Przydzielaną przez koalicyjną rządzącą większość sejmową. Albo nie dowiedzieli się jeszcze, że w Senacie 75 proc. foteli zajmują postkomuchy, albo też kasjerowi nie zagląda się w legitymacje. Uchwalono też Deklarację poparcia dla wiodącej roli Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" i jej prezesa prof. Andrzeja Stelmachowskiego. To fajnie, gdy budżetem dla Polonii faktycznie dysponuje zaprzyjaźniony z Kobylańskim Laga Stelmachowski. Na koniec zjazd uchwalił Deklarację poparcia dla Radia Maryja, która zaczyna się inwokacją: Drogi Ojcze Dyrektorze! Wyraża ona przekonanie, że radio ojca dyrektora niesie w świat Ewangelię oraz miłość do Polski. Sobie zaś życzymy, by "Katolicki Głos w Twoim Domu" dotarł pod polskie strzechy w Ameryce Łacińskiej – kończą autorzy. Jak to możliwe? Poza zasięgiem Rydzyjka pozostaje chyba już tylko Antarktyda. Poza tym, sądząc po poglądach Kobylańskiego (prezesa), Sulatyckiego (kapitana) i reszty, od dawna łączy ich z ojcem dyrektorem silna więź duchowa. Nasze urugwajskie wiewiórki mówią, że to wszystko to tylko przykrywka. Po prostu Stelmachowski dogadał się z Kobylańskim, że zjazd USOPAŁ nie zostawi suchej nitki na polskich placówkach dyplomatycznych, aby udaremnić plany przekazania MSZ funduszy dla organizacji polonijnych i wbić do głowy nowej, SLD-owskiej władzy, że współpraca z Polonią bez pośrednictwa Stelmachowskiego nie jest możliwa. Chcemy zapytać Jolantę Danielak, polityka SLD: jak się czuła, słuchając tych deklaracji? Czy finansowanie dowolnej działalności politycznej w każdym zakątku globu – tylko dlatego, że prowadzą ją osoby pochodzenia polskiego – należy do obowiązków Senatu RP? Jesteśmy za tym, żeby Kobylański z Sulatyckim et consortes sami zbudowali sobie siedzibę, a jeśli brak im środków, niech im pomoże "drogi ojciec" Rydzyk. Bo po diabła budować nowy kosztowny dom, mający obsługiwać cudownym sposobem cały kontynent? Żeby paru miłośników Rydzyka miało gdzie uchwalać kolejne deklaracje? Zaoszczędzoną kasę lepiej przeznaczyć na edukację dzieci i młodzieży polonijnej z nadzieją, że gdy dorosną, wybiorą sobie mądrzejszych liderów. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rada co się zjada " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Paciorek bez samogwałtu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kasa nowa Chcecie w Unii Europejskiej być zdrowi, piękni i bogaci? Podpowiadamy, jak to zrobić. Polacy mają niepowtarzalną szansę stworzenia w Europie nowej grupy zawodowej, a może nawet klasy społecznej: "Wykorzystywacz Unii Europejskiej". Nie brzmi najlepiej, ale coś się wymyśli. Dymacz, ruchacz, molestant... Aby móc skutecznie doić Unię Europejską, należy możliwie jak najdokładniej poznać prawo w niej obowiązujące. Jest co poznawać! Wedle ostrożnych rachunków, ogólne i szczegółowe prawa Unii to kilkanaście tysięcy stron maszynopisu. Z czego co roku zmienia się przynajmniej tysiąc stronic, a następny tysiąc przybywa. Zacznijmy od odpowiedzi na najprostsze pytanie: po co powstała Unia? Odpowiedzmy cytatem komentarza do Traktatów Rzymskich (rok 1957), czyli dokumentu uważanego dziś za fundament przyszłej Wspólnoty: Kto pragnie zachować i wspierać skarby kultury i sympatyczne cechy kontynentu europejskiego, ten musi również przyczynić się do stworzenia odpowiednich struktur i gwałtownie się sprzeciwić przeciwko niszczeniu sensu demokracji i marnotrawieniu podatków. To prawda. Nawet niemowlę urodzone w kapitalizmie wie, że UE powstała po to, by wspierać takie skarby kultury jak portfele Europejczyków. Unia zrodziła się ze szmalu, poprzez szmal i dla szmalu! Reszta to górnolotne, lecz gówno znaczące slogany, które profesjonalny dymacz Unii wiesza na gwoździu w toalecie. Ojcowie tzw. nowoczesnych struktur europejskich naiwnie sądzili, że wystarczy, aby kraje europejskie się skrzyknęły i współdziałały w rywalizacji z pozaeuropejskimi rynkami gospodarczymi, to Europejczycy, którzy od zawsze cierpią na manię wielkości, wygrają globalny wyścig do dobrobytu. Udało się średnio – nikt przecież nie zaprzeczy, że rozwój Europy następuje, ale też nikt rozsądny nie zaneguje rozwoju, przeważnie szybszego, krajów znajdujących się poza UE... Gdy władcy Europy to dostrzegli, było już za późno, by rezygnować z pomysłu Wspólnoty; trzeba go było rozwijać, poprawiać, reformować. I tak zostało do dziś. Dlatego właśnie molestant UE musi teraz poznawać tysiące przepisów, wytycznych, dyrektyw i rozporządzeń. Gdy je pozna, jego oczom ukaże się biurokratyczna dżungla, w której na każdym kroku można napotkać jakiś owoc. Sukces ruchacza-zawodowca polega na odnalezieniu i zerwaniu jak największej liczby tych owoców w postaci subwencji, dotacji czy tzw. narzędzi strukturalnych, czyli – mówiąc krótko – w postaci szmalu. Szmalu, proszę szanownych dymaczy, jest w Unii jak lodu. W roku 2000 roczny budżet UE wyniósł blisko 100 mld euro! Wbrew powszechnej opinii wyrażanej przez tzw. eurosceptyków, zaledwie niewielką część tej kasy pochłania unijna biurokracja (najwyżej 5 proc.), reszta zaś idzie do ludzi. Profesjonalny ruchacz UE musi zrobić wszystko, żeby z tej góry pieniędzy uszczknąć dla siebie jak najwięcej. Możliwości jest prawie tyle, ile unijnych przepisów. Z subwencji tradycyjnie korzystają firmy budujące drogi, tunele, wodociągi, kanalizację, oczyszczalnie ścieków i stacje naturalnej energii (wiatraki, baterie słoneczne). Dopłaty idą na badania naukowe, edukację, kulturę, nawet tę, która dopłat nie potrzebuje. Kasę w formie dotacji mogą dostać hodowcy jedwabników i ananasów, które w Europie nie rosną (wspieranie rolnictwa), hodowcy i obrońcy zwierząt (też rolnictwo), sprawcy katastrof morskich (ekologia), niemieccy producenci greckiego sera (rolnictwo), prywatni wytwórcy drukarek komputerowych i samochodów osobowych (wyrównywanie szans), a nawet producenci i eksporterzy szkockiej whisky (rolnictwo, oczywiście). Oni to właśnie, a raczej reprezentujący ich lobbyści, wymyślili, że skoro whisky robi się z jęczmienia, jęczmień to zboże, zatem eksporterom zbóż – zgodnie z którąś tam dyrektywą Unii – należy się subwencja jak psu kość. Na "Refundacje eksportu zboża w formie określonych napojów alkoholowych" tylko w latach 1990–1995 wydano 281,7 miliona euro, grubo ponad miliard złotych. Nie genialne? Polscy kandydaci na zawodowych wykorzystywaczy Unii mogą sądzić, że przecież w krajach, które od dawna należą do UE, wykorzystywacze pracują – jak widać na przykładzie whisky – bardzo skutecznie, ergo: najbardziej soczyste owoce zostały już spostrzeżone i pożarte. Niekoniecznie. Zachodnioeuropejscy ruchacze popadli w rutynę, patrzą na unijne przepisy, czytają je, ale nie widzą tyle, ile może zobaczyć neofita z Europy Wschodniej. Zanim w księgarniach pojawią się unijne kodeksy, czyli furtki do sukcesu dla naszych dymaczy, trzeba od czegoś zacząć. Proponuję na początek świetną książkę, dzięki której przez chwilę mogłem się wymądrzać – "Banany dla Brukseli – ciemne strony Unii Europejskiej". Może i ciemne, ale polski ród, który w swych chlubnych dziejach zrodził Kopernika, Curie-Skłodowską i Romana Giertycha, we wszystkim potrafi przecież znaleźć jasne strony. Może nie? Volker Angres, Claus-Peter Hutter, Lutz Ribbe: "Banany dla Brukseli – ciemne strony Unii Europejskiej" w przekładzie Marka Krzywickiego, Wydawnictwo EON, Wrocław 2002. Autor : Roman Stobnicki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gryzonie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pater pedofilis Nie tylko w Polsce Kościół kat. chroni zboczeńców w swoich szeregach. Tyle że w Irlandii nie pomaga mu w tym rząd ani wymiar sprawiedliwości. Katolicki kościół irlandzki znalazł się w najgłębszym w całej swojej historii kryzysie po tym, gdy ujawniono, że księża-pedofile dopuszczali się czynów nierządnych z dziećmi. Chodzi podobno o wiele setek przypadków, w związku z czym pojawiły się zarzuty wobec kardynała Desmonda Connella, najwyższego zwierzchnika irlandzkiego Kościoła katolickiego, jak również wobec sześciu innych biskupów, że przez wiele lat ukrywali te sprawy – napisał duński dziennik "Politiken". Kościołowi grozi blisko 450 spraw sądowych o odszkodowania. Rozmiary skandalu ujawniono w trakcie trwającej półtorej godziny audycji telewizyjnej, podczas której dość szczegółowo omówiono przypadek tuszowania przez Kościół sprawy księdza-pedofila, który dopuścił się czynów nierządnych wobec ponad 100 dzieci w ośmiu różnych parafiach. Rodzice wykorzystywanych seksualnie dzieci wielokrotnie skarżyli się biskupowi, który był zwierzchnikiem księdza-pedofila, jednak ten każdorazowo tuszował sprawy. W końcu miarka się przebrała, więc kardynał Desmond Connell... przesunął pedofila w sutannie do posługi w jednym ze szpitali, w którego skład wchodzi m.in. wielki oddział dla dzieci i młodzieży. Zwierzchnicy Kościoła irlandzkiego nie poinformowali dyrekcji szpitala o skłonnościach nowego kapelana. Dokładnie taka sama kara spotkała wcześniej innego księdza-pedofila, na którego karesy wobec dzieci rodzice skarżyli się kierownictwu irlandzkiego Kościoła kat. już w roku 1980. W 1992 r. utworzono w Irlandii kościelny trybunał mający na celu zbadanie kierowanych przeciwko księżom oskarżeń o seksualne wykorzystywanie nieletnich. Trybunał zdecydował, że należy takich księży usuwać z szeregów kleru, jednak kardynał Desmond Connell konsekwentnie ignorował to zalecenie. Seksualna aktywność innego jeszcze jurnego klechy została przerwana dopiero wtedy, gdy w toalecie zaczął dobierać się do 11-letniego chłopca, który uczestniczył w celebrowanym przez pedofila pogrzebie dziadka. Rodzina chłopca wezwała policję, księdza-pedofila zatrzymano i skazano. W dwa lata później skazano go za kolejny gwałt na dziecku. Jak się obecnie okazało, kardynał Desmond Connell przez cały czas konsekwentnie krył zboczeńca i w żadnym momencie nie poinformował policji ani wymiaru sprawiedliwości o wcześniejszych seksualnych wyczynach księdza wobec nieletnich. Kardynałowi Desmondowi Connellowi zarzuca się także, że fałszywie wystawił jednemu z księży-pedofilów dobre świadectwo w 1988 r., chociaż ten osobiście przyznał się kardynałowi do czynów nierządnych, których dopuszczał się w 1974 r. wobec jednego z chłopców z kościelnego chóru. Kościół irlandzki musiał z jego powodu zapłacić wykorzystywanemu seksualnie chłopcu zasądzone odszkodowanie – równowartość ok. 370 000 zł, oraz oddać jego rodzicom wszystkie zdjęcia i filmy pornograficzne, na których ksiądz utrwalił seksualne ekscesy z małym chórzystą. Tom Doyle, adwokat i jednocześnie ksiądz katolicki, opowiada się za zdecydowanym rozwiązaniem problemu księży-pedofilów. Uważa, że sposób traktowania przez Kościół ofiar księży-pedofilów w Irlandii jest odrażający i narażający ofiary na potworne cierpienia. Kierownictwo Kościoła zbudowało mur mil-czenia wokół tych spraw i konsekwentnie izolowało ofiary. To jest przecież chorobliwe wręcz zło. W ostatnich dniach podczas mszy odprawianych w kościołach w Dublinie czytany był list kardynała Connella. Niezwykle wyrozumiały dla zboczeńców kardynał utrzymuje w nim, że kierownictwo Kościoła nic nie wiedziało o pedofilskich skłonnościach księży. List ten Tom Doyle skomentował następująco: Słowa kardynała to kłamliwa wymówka. Katolicki Kościół z pewnością nie wiedział jedynie tego, że to, co wiedział, zostanie w końcu ujawnione. Nie wiedzieli też, że będzie tak wiele ofiar, które obecnie odważyły się wystąpić z oskarżeniami i powiedzieć, że mają już tego dość i chcą, aby nigdy więcej się to nie powtórzyło. Wydaje się, że w tym celu będą musieli zacząć od pogonienia kardynała, który z uporem utrzymuje, że irlandzki Kościół kat. był i jest w porządku. Nikt nie ma wątpliwości, że smród jest już tak wielki, że żadne najpiękniejsze nawet kłamstwa i wymówki nie uchronią Kościoła kat. w Irlandii przed wypłatą wielkich odszkodowań małoletnim ofiarom księżych chuci. Sądząc ze złożonych i szykowanych już przez adwokatów pozwów, mowa jest o kwotach liczonych w dziesiątki milionów euro. Na aferę zareagował także rząd Irlandii, który planuje utworzenie specjalnej, pozakościelnej komisji mającej za zadanie wyjaśnienie każdego z zarzutów. Jednak komisja ta nie będzie miała uprawnień pozwalających na kierowanie spraw do sądu, stąd też rodziny ofiar księżej pedofilii uważają jej utworzenie za typowy przejaw działań pozornych. I nie czekając na wyniki jej prac zamierzają złożyć zbiorowy pozew przeciwko kierownictwu Kościoła katolickiego w Irlandii. Zarzucają mu współudział w przestępstwie poprzez ukrywanie dopuszczających się karalnych czynów księży-pedofilów. Rozmiar zła wyrządzonego owieczkom przez katolickich pasterzy wstrząsnął irlandzką opinią publiczną. Kościół kat. w tym kraju przez półtora tysiąca lat stanowił ważną podstawę systemu państwowego i jeszcze dzisiaj w znacznej części to właśnie Kościół odpowiedzialny jest za system kształcenia. W jego rękach jest też większość obiektów irlandzkiej służby zdrowia. Ponad 80 proc. Irlandczyków uważa się za katolików. Ale trzeba niezwykle silnej wiary, aby oparła się ona strumieniowi ujawnianych właśnie rewelacji – napisał "Politiken". Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do cukierni na lewo Niech ludzie głosują na Millera, a on urządzi państwo, które im zrobi dobrze, oto cała filozofia SLD. Po raz pierwszy w dziejach tej formacji, SLD stała się placem bójki działaczy. Bijatyka trwała, gdy notowania Sojuszu u wyborców szły w górę. Pamiętamy zaś, że kiedy AWSem wstrząsnęły walki wewnętrzne partia ta umierała rządząc. Partia poszukiwaczy posad W SLD żrą się prowincjonalni działacze. Mało to obchodzi nawet lokalne społeczności. Natomiast ekipa rządowa, parlamentarna i gospodarcza SLD działa dosyć jednolicie, dyscyplinowana przez premiera. Sprawnością swą, niechby koślawą, i fachowością góruje nad każdą konkurencją. Cele zaś SLD deklaruje mało sporne: wejście Polski do UE, rozwój gospodarczy, zmaganie się z bezrobociem, postęp edukacyjny i poprawianie państwa. Wiadomo też, że teraz po wyborach samorządowych lokalne konflikty przygasną. Z tych powodów bijatyki działaczy nie są dla lewicy dramatem. Opozycja zarzuca Sojuszowi Lewicy, że jest partią władzy na co przywódcy tej formacji odpowiadają, że władza stanowi cel każdej partii. Nieporozumienie. SLD jest partią władzy nie z tego powodu, że jako formacja zdobywa ją i usiłuje zachować. Z mniej normalnej przyczyny: władza lub tylko etat stanowią osobisty powód przynależności większości członków. SLD liczy około 150 tys. osób. W wyborach samorządowych kandydowało blisko 50 tys., a więc jedna trzecia. Drugie pięćdziesiąt tysięcy usiłowało ulokować się na listach, lecz się nie zmieściło. Wielu obiecano za to dobre posady w instytucjach samorządowych. W trzeciej pięćdziesiątce też jest tłum takich SLD-owców, którzy liczą na stanowiska lub na poparcie wybrańców dla interesów, które prowadzą. Większość członków SLD żyje więc z członkostwa w partii lub zmierza do tego. Ich nacisk zwiększa koteryjność, biurokrację i etatyzm w państwie. Powoduje rozrost domeny państwowej w kraju i partii rządzącej w państwie. Gniazda głodnych piskląt Dążenia grupowe członków SLD, podobnie jak indywidualne, też nie mają w Sojuszu społecznego walo-ru ani programowego charakteru. Młodzi organizują się wedle biologicznego kryterium wieku na rzecz wzrostu w SLD roli swego pokolenia. Wybitniejsza pozycja młodzieży partyjnej ma jednak wyniknąć wyłącznie z nadania liderów na rzecz młodszych roczników, a nie z ich własnej siły politycznej. Młodzież skupiona w SLD nie ogłasza jako formacja pokoleniowa nowych idei, radykalniejszych poglądów lub odrębnych programowo zamiarów. Przeciwnie – dba o upodobnienie do elity partyjnej, aby zasłużyć na kooptację. Podobnie lobby kobiece. Domaga się przede wszystkim obfitszego udziału w podziale posad i wynagrodzeń. Bojowniczki o antytradycjonalistyczne usytuowanie kobiet w społeczeństwie uważane są w partii za dziwaczki i ekstremistki więc spychane na margines. Poszczególne środowiska zawodowe skrzykują się w obrębie SLD tylko w imię grupowych interesów. Biznesmeni stanowiący już – obok posadożerców – trzon wpływowych socjaldemokratów wojują o lepsze warunki dla biznesu. Bezrobotni o pomoc. Artyści i naukowcy o obfitsze pieniądze ze Skarbu Państwa dla swoich dziedzin. Jest więc gra interesów, nie istnieje zaś branżowe programotwórstwo, rywalizacja projektów ani też zróżnicowanie dążeń prospołecznych. Klub państwowców SLD jako siła rządząca chce reorganizować władze, zmieniać prawo i poczynania gospodarcze państwa, nie ma natomiast żadnych realnych ambicji przekształcania ludzkich poglądów, stosunków społecznych ani zamiaru organizowania społeczeństwa wokół dążeń nie związanych ze sprawowaniem władzy. Dlatego m.in. brakuje zapotrzebowania na ideotwórstwo, na życie umysłowe w partii, na ścierania się poglądów. SLD stara się pozyskać wyborców występując głównie jako formacja działająca w strukturach państwa i poprzez decyzje związane z rządzeniem. Nie istnieją niemal próby pozyskiwania życzliwości wyborców przez wspomaganie ich po to, aby samodzielnie organizowali się dla poprawy swego życia. Niech ludzie głosują na Millera, a on urządzi państwo, które im zrobi dobrze, oto cała filozofia SLD. Odmiana na lepsze losu warstw upośledzonych pojmowana jest wyłącznie, jako wprowadzanie przez lewicę pewnych elementów polityki prospołecznej do decyzji rządu i parlamentu. Nie sięga się do takich tradycji, np. przedwojennego PPS czy socjaldemokracji europejskiej, jak organizowanie spółdzielczości spożywców w imię zapewniania tańszych sprawunków. Czy organizowanie prawdziwej spółdzielczości mieszkaniowej dla niezamożnych, niepaństwowych kas chorych, samopomocy, poradnictwa prawnego, niepaństwowej oświaty (TUR, Uniwersytety Ludowe) itd. SLD nie para się pośrednictwem zawodowym, dokształcaniem poza obrębem państwowego szkolnictwa, samopomocą społeczną. Do lokalu partyjnego nie przychodzi niezamożna młodzież szukająca szans kształcenia, raczej biznesmen zabiegający o poparcie w przetargu. Areną poczynań SLD jest więc wyłącznie państwo, a nie społeczeństwo. Jedynym instrumentem działania jest władza państwowa, majątek i budżet państwa. Moja partia nie penetruje społeczeństwa i nie pozyskuje go przez bezpośrednią służebność ludziom i wspierania samoorganizowania się obywateli. Nie dostrzega swojej misji w rozwijaniu sprzymierzonych organizacji społecznych, placówek samopomocy, pozapaństwowych mechanizmów cywilizacyjnego awansu. Nie zauważa nawet, że dobrą metodą pozyskiwania głosów w wyborach nowych członków i działaczy, byłoby przytulanie do lewicy środowisk ludzi bezradnych. Zabiega się tylko o możnych, lekceważąc osoby wpływowe w nauce, sztuce, na rynku myśli. Sojusz Lewicy jawi się więc, jako polityczny organizm o cechach aspołecznych. Frakcja Kulczyka, frakcja Prokomu Co tylko nie jest wygodne dla Sojuszu z punktu widzenia jego polityki rządowej i ustawodawczej – to wszystko jest tłumione jako temat dyskusji oraz niedookreślane w programie. Nie ścierają się więc w partii np. poglądy zwolenników Blaira i stronników Joschki Fischera na przyszłość Unii Europejskiej. Nie kłócą się ze sobą zwolennicy Unii – jako luźnej organizacji państw niepodległych – z poplecznikami koncepcji europejskiej federacji narodów budujących kontynentalny organizm prawny i państwowy. Próżno też wyglądać brania się w SLD za łby zwolenników swobodnej aborcji, prawa do eutanazji czy łatwości rozwodów, nowoczesności w sztuce i obyczajach z postpezetpeerowską pruderią, kołtuństwem, tradycjonalizmem. Socjaliści nie żrą się wewnątrz SLD z liberałami o politykę gospodarczą i społeczną. Poszczególne nurty ideowe są w SLD niedorozwinięte, przekonania zamazywane, uśredniane. Nic w SLD nie tętni poza rywalizacjami personalnymi i sprzecznościami prywatnych interesów życiowych działaczy. W kierownictwie SLD najłatwiej wyodrębnić zwolenników Kulczyka od aliantów Prokomu. SLD zadowala się doraźnym poparciem wyborców, nie zakorzenia się zaś trwale przez tworzenie dalekosiężnej siły ideowej i ruchów społecznych lewicy. Prosperuje dzięki temu, że partie konkurencyjne także tego nie potrafią, a rządzą gorzej. Państwo totalne Działacze, którzy kierują Sojuszem mają umysły częściowo obciążone PZPR-owską koncepcją państwa z okresu schyłkowego bezideowego PRL. Cokolwiek przywódcy SLD mówią nie żywią prawdziwego przekonania, że skuteczne wzmacnianie i usprawnianie państwa wymaga ograniczania jego władzy i wszechstronności poczynań. SLD wyraża dążenia przeciwne. Rozwija ingerencje państwa i prawa we wszystkie przejawy życia mniemając, że wzmacnia tym organizm państwowy, którym teraz SLD włada, więc tym sposobem zwiększa swoje wpływy. Nawraca przez to do PRL-owskich koncepcji rządzenia. SLD naraża przy tym polskie państwo na autorytaryzm, który nastanie z chwilą, kiedy prawica przejęłaby władzę wraz z namnożonymi przez lewicę kompetencjami rządu i drobiazgowością praw. Niedorozwój gospodarczy Polski, a szczególnie produkcji i eksportu, oligarchiczny charakter elit, zależność biznesu od władzy i nawzajem, korupcja i formalny charakter demokracji są efektem braku w Polsce społecznych mechanizmów samoorganizacji i kontroli. Państwo polskie nie jest zdolne do rozwiązywania wielkich problemów społecznych: bezrobocia, nędzy, zacofania rolnictwa, zbędności jednej trzeciej społeczeństwa (w tym młodzieży). Nie narodził się zaś działający równolegle wobec państwa mechanizm ozdrawiania i postępu. Za bardzo ufamy wszechmocy państwa, a SLD złudzenia te potęguje. Polska nie radzi sobie sama ze sobą. Przecenianie przez SLD możliwości naszego państwa czy kraju (Miller, Kołodko) wcale nie zwiększa wiarygodności SLD, jako siły odpowiedzialnej za przyszłość 38 milionów mieszkańców. Ucieczkana kontynent Wtopienie się Polski w Unię Europejską stanowi jedyną realną metodę stopniowego i bolesnego, ale faktycznego przezwyciężania wad życia w Polsce i niedorozwoju jej systemu gospodarczego, politycznego i społecznego. Nieliberalna prawica za główną wartość uważa coś przeciwstawnego – suwerenność Polski. W PRL doniosłym instrumentem i napędem reform było poszerzenie zakresu naszej niepodległości. Ośmielę się wypowiedzieć herezję: teraz jest na odwrót, pomyślność ludzi zależna jest od możliwie daleko idącego wtapiania naszego państwa i społeczeństwa w europejską całość. SLD, nawet gdyby podzielało ten pogląd, nie odważy się zadeklarować polityki możliwie szybkiego wyzbywania się gospodarczej, prawnej i państwowej suwerenności Polski. Bo to zraziłoby byłych członków PZPR nie rozumiejących, że żyją już w innym świecie. Skłóciło partię lewicy z PSL. Podrażniło kler i innych tradycyjnych patriotów. Obniżyło liczbę aprobujących w referendum przystąpienie do UE. SLD jest partią rozważną, ale nie odważną. Niczego nie chce zaryzykować, chce przypodobać się wszystkim. Nie istnieją przez to, jako gatunek, entuzjaści socjaldemokracji. Stoją przy SLD tylko jej pensjonariusze i pieczeniarze oraz ostrożni wyborcy nie mający lepszego wyboru. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak zarobić 360 000 zł dziennie cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Nie zdobyliśmy jeszcze Bagdadu. Za to wygraliśmy 5:0 z San Marino w piłkę kopaną. Honor Polski i Polaków został uratowany. • Na serio pobili się we Wrocławiu kibole Arki Gdynia i miejscowego Śląska. Bój na tasaki i maczety zakończył się jednym zabitym na śmierć i kilkudziesięciu rannymi. Porąbani kibole już zapowiedzieli rewanż. • Z Afganistanu powrócił pierwszy pododdział polskich saperów. Zyskali tam szacunek ostrym targowaniem się na bazarach. Pod wpływem naszych saperów, jak donoszą frontowe meldunki, kobiety afgańskie przestały zasłaniać. Na razie twarze. • Do antywojennego frontu dołączył szołmen Michał Wiśniewski. Przesłał prezydentowi Dablju Bushowi soczyste "Fuck you". Może to być kolejny wielki przebój Ich Troje. • Dwie butelki wina plus czterech ministrów: prezydenccy Siwiec i Ungier, premierowscy Szmajdziński i Janik. Taka mieszanka podczas poufnego spotkania uknuła historyczny plan zakończenia krajowej wojny na górze i pogodzenia prezydenta z premierem. Dodatkowo – czteropunktowy plan naprawy politycznej sytuacji w kraju. Każdy z ministrów po wypiciu połowy butelki wymyślił po jednym punkcie. • Nowym ministrem skarbu został Piotr Czyżewski ("Ordynacka"), a ministrem zdrowia – Leszek Sikorski (pro-Balicki). Rekompensują oni prezydentowi nominację promillerow-skiego Aleksandra Naumana na prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. W wyniku tego podziału splendory przypadły prezydentowi, kasa – premierowi. • Rośnie ranga sejmowej komisji śledczej przesłuchującej znajomych oskarżonego o płatną protekcję Rywina. Niebawem otrzyma ona elegancką, dębową mównicę, wykonaną przez renomowaną firmę Laskusowie, z pulpitem sterowanym pilotem. Przesłuchiwani na stojaka świadkowie szybciej się załamią i wreszcie zaczną sypać. • Prezydent Kwaśniewski ujawnił, że ma wątpliwości, czy wypada mu stanąć przed sejmową komisją śledczą, bo jest organem konstytucyjnym. Oczywiście, że wypada, korona z głowy mu nie spadnie. Zamówiona mównica ma regulowany do wzrostu pulpit, nie ma zatem obawy, iż prezydent czegoś nie dosięgnie. Może też włożyć lecznicze wkładki do butów i jakoś te trzy, cztery dni przestoi. • Niedoszły prezydent Andrzej Olechowski wypełnił deklarację i zapisał się do Platformy Obywatelskiej. Ponieważ opłacił składki na rok z góry, wszyscy uznali, iż zamierza walczyć o przywództwo tej partii. • 440 zł kosztuje wiernych ojca chrzestnego Rydzyka danina na jego Telewizję TRWAM. Tyle należy się za zestaw do odbioru tej telewizji z nieba, czyli z satelity. Gdy już wierni się obkupią, tatko Rydzyk wejdzie do kabla gwarantując lepszą jakość odbioru. • Szwedzki satelita wyłączył nadawanie zbankrutowanej katolickiej Telewizji Puls związanej z "pampersami" posła Walendziaka i Opus Dei. Ta grupa towarzyska wypompowała ze skarbu państwa ok. 200 mln zł i udaje, że nic złego się nie stało. Poseł Walendziak walczy obecnie z korupcją w mediach. • Andrzej Lepper wezwał swoich partyjnych podwładnych pozostających jeszcze w samorządowych koalicjach z SLD do opuszczenia ich. To kolejny krok do wzmocnienia opozycji wewnątrz Samoobrony i prowokowania jej rozpadu. • W Starachowicach aresztowano miejscowy aktyw SLD za udział w grupie towarzyskiej zwanej mafią. W skali kraju notowania rządu SLD spadają. Dobrze oceniło go w marcu 17 proc. obywateli RP (w lutym –19 proc.), źle – aż 75 proc. (w lutym – 70 proc.). Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O pożytkach z bezdomności Horror w czterech ścianach. Twoje mieszkanie cię zabije. Siedząc beztrosko pod choinką, w domowym ciepełku, nie zdajemy sobie sprawy z grozy tego siedzenia. Siedzimy na bombie chemicznej. Nasze domy i mieszkania, twierdze Polaków katolików, to prawdziwe wytwórnie trucizn! Mieszkania trują powoli i podstępnie, najczęściej niezauważalnie. Duża część najgroźniejszych substancji jest zupełnie bezwonna. Inne wydzielają zapachy, do których na własną zgubę szybko się przyzwyczajamy biorąc je za naturalny smród ogniska domowego. Zwykle podtruwa nas wiele chemikaliów równocześnie, w małych stężeniach, lecz przez długie lata. Gdyby powietrze w mieszkaniu musiało spełniać takie normy, jakie obowiązują w przemyśle (przynajmniej niemieckim), miliony ludzi dostałyby zakaz przebywania we własnych czterech ścianach. Domatorzy zapadają na "chorobę mieszkań", zwaną też "zespołem chorych domów". Jej objawy to przewlekła bezsenność, bóle głowy, łzawienie oczu, pogorszenie pamięci i zdolności koncentracji. W każdej chwili można też doznać nagłego zatrucia i paść jak kawka – ofiara cywilizacji. Formaldehyd Nie ma od niego ucieczki. Jest wszędzie: w dezodorantach, farbach, gumie, klejach, kosmetykach, lakierach, lekach, mazakach, metalach, mydłach, papierze, paście do zębów, wyrobach skórzanych, szamponach, proszkach do prania, tekstyliach itp. Powoduje kaszel i katar, astmę, egzemy, wypadanie włosów, a nawet raka. Najwięcej formaldehydu emitują płyty paździerzowe, szczególnie stare i tanie, używane do produkcji mebli, sufitów i ścian. Rada: wyjedź na dłużej, aby sprawdzić, czy poza domem czujesz się lepiej. Jeśli tak, fachowcy zalecają poddanie mieszkania przeróbce. Obwąchaj ściany, wydłub dziurę w stole, by zbadać, czy zrobiono go z płyty paździerzowej. Jeśli nie stać cię na nowe meble z pełnego drewna, wyszperaj coś na strychu lub w składzie staroci. Uwaga: zżartej przez korniki szafy po pradziadku nie wolno malować czy lakierować (patrz PCF). Chlorowcowane węglowodory (FCWW) Robią dziurę ozonową nad Ziemią. Dlatego uświadomiony konsument rezygnuje z aerozoli. Używaj tylko dezodorantów w kulce. Przy zakupie lodówki lub zamrażarki sprawdzaj, co w niej jest cieczą chłodzącą. Natknąwszy się na nieodpowiednią ciecz chłodzącą, pikietuj sklep z transparentem: "Chrońmy ozon!". Chlorowane węglowodory (CWW) Czyhają w rozpuszczalnikach. Przenikają przez skórę i atakują ośrodkowy układ nerwowy. Mogą też kumulować się w mózgu, nerkach, sercu, wątrobie. Jedyna rada: kupuj środki ekologiczne, w Niemczech oznakowane niebieskim aniołem. W Polsce możesz liczyć najwyżej na Anioła Stróża. Polichlorodwufenyle Używane jako składniki farb i lakierów powodują uszkodzenie wątroby, śledziony, nerek. W Unii Europejskiej od dawna zakazane. Mimo to wszechobecne są: w tłuszczu ludzkim i zwierzęcym, w kobiecym mleku. Spróbuj przejść na ekstremalny wegetarianizm. Pięciochlorofenol (PCF) Tkwi w środkach do konserwacji drewna. Przez wiele lat wydziela toksyczne pary. Osoby zatrute są stale senne i tracą na wadze. W cięższych przypadkach tracą przytomność. Rada: kupując meble lub boazerię zażądaj od sprzedawcy pisemnego oświadczenia, że drewno nie zostało zabezpieczone pięciochlorofenolem. Nie zrażaj się, jeśli sprzedawca uzna cię za wariata. Polichlorek winylu (PCW) Popularne tworzywo sztuczne, z którego robi się rury, żaluzje, obrusy, zasłony, opakowania, zabawki itp. Zawiera rakotwórcze monomery chlorowinylowe. Na szczęście nowoczesne produkty z PCW wydzielają mało monomerów. W razie pożaru wykładziny podłogowe z tego tworzywa emitują straszliwe trucizny – dioksyny i chlorowodory. Ale być może pożar cię załatwi, zanim się otrujesz. Azbest Od dawna wiadomo, że nawet jedno włókienko może wywołać raka płuc. W Niemczech azbest był przyczyną zgonu co najmniej 10 tys. osób. Mimo to nadal jest stosowany, głównie do produkcji materiałów budowlanych, na co niestety nie mamy wpływu. Należy sprawdzić, czy w gospodarstwie domowym nie ma przedmiotów zawierających azbest, np. suszarki. Rozbierz suszarkę, szukając azbestu. Jeśli go znajdziesz, uważaj, bo może się zdarzyć, że jakieś włókienko wraz z wdychanym powietrzem wpadnie ci do płuc. Promieniowanie Myślałeś, że się zabezpieczysz budując chałupkę z kamienia bez udziału chemii? Chała! W przypadku użycia takich materiałów jak gips, pumeks, żwirek i kamienie żużlowe, klinkier, cegły i kamień naturalny pochodzący z centralnej partii Alp lub z Masywu Czeskiego – promieniowanie w mieszkaniu znacznie się zwiększa. Gips przemysłowy może wydzielać szkodliwy gaz szlachetny – radon, który powoduje w Niemczech co najmniej tysiąc zachorowań na raka płuc rocznie. Szczelne okna stają się szczególną pułapką. Ciesz się z nieszczelnych okien. Rozbierz pół domu usuwając ściany działowe z płyt kartonowo-gipsowych. Zdrowie jest bezcenne. Pola i ładunki elektrostatyczne Pojawiają się pod wpływem tarcia różnych materiałów, np. podczas chodzenia po dywanie lub wykładzinie z tworzyw syntetycznych. Zdrowe to nie jest. Prowadzi do zaburzeń snu i przemiany materii oraz pozornie niewytłumaczalnych infekcji wirusowych. Wyrzuć syntetyczny dywan albo przynajmniej po nim nie chodź. Pola elektromagnetyczne W zasadzie nie wiadomo, jak konkretnie szkodzą, ale szkodzą na pewno. Dlatego wyłącz na noc sieć elektryczną w sypialni, a najlepiej także w pomieszczeniach sąsiednich. Nie wiesz, jak wyłączyć sieć elektryczną? My też nie wiemy. Środki do zmywania naczyń Nabrałeś się na reklamy? Stosujesz jakieś świństwo, po którym kieliszki lśnią jak brylant? Nie wiesz, głupolu, że ten blask daje cienki film ochronny z detergentu na powierzchni naczyń! Używając tych naczyń, żresz detergent i rujnujesz sobie zdrowie. Nasza rada: do wylizywania talerzy zatrudnij psa. Środki czyszczące Szczególnie niebezpieczne są środki do czyszczenia WC zawierające chlor. Jeśli zetkną się z innym preparatem o odczynie kwaśnym, z muszli klozetowej bucha chlor w postaci gazowej. Specjaliści piszą: W ubikacji pojawia się wtedy aktywny czynnik, który w czasie I wojny światowej został użyty jako gaz bojowy. Załóż maskę gazową i spieprzaj! Odświeżacze powietrza Często zawierają aldehyd octowy, bardzo niezdrowy dla wątroby. Ponadto aldehyd octowy jest agresywny w stosunku do przedmiotów z tworzyw sztucznych i z gumy. Rzuca się na prezerwatywy?... Aerozole i szampony do dywanów W Atlancie i Denver (USA) zaobserwowano ścisły związek między intensywnym czyszczeniem wykładzin dywanowych a występowaniem u małych dzieci tzw. gorączki Kawasaki. Rada: przestań czyścić. Lepszy brudny dywan niż gorączka Kawasaki. Preparaty chroniące przed insektami Komary są bardzo dokuczliwe, lecz bardziej szkodzą zdrowiu chemiczne środki do ich zwalczania. Kto stosuje trutki w aerozolu, zabija i komary, i pożyteczne zwierzątka – np. biedronki. Tak zwane elektrofumigatory, wsadzane do kontaktu i rozpylające w pokoju trującą mgiełkę, odstraszają insekty, lecz szkodzą ludziom. Inną wadę mają piszczałki antykomarowe, które bombardują drapieżne owady ultradźwiękami. Są to urządzenia całkowicie bezpieczne dla człowieka, jednakże nie działają na komary. Meble drewniane Nawet wtedy, gdy zrobiono je z naturalnego drewna, nie możemy czuć się bezpieczni. Liczni producenci używają toksycznych preparatów ochronnych, klejów, materiałów wyściółkowych i obiciowych. W aptekach, oczywiście niemieckich, można nabyć przyrząd "Bio-Check F", który mierzy stężenie domowych trucizn. Polakom pozostaje własnoręczne zbijanie sprzętów z drewnianych bali. Lakiery i farby Niech się schowają terroryści ze swoim wąglikiem – zwykłe lakiery i farby wykańczają znacznie skuteczniej. Najgorsze są te żółte, pomarańczowe i czerwone zawierające – oprócz superszkodliwych rozpuszczalników – metale ciężkie. Rada: stosuj wyłącznie tzw. lakiery naturalne rozpuszczalne w wodzie. Niestety, są one często fałszowane. Nawiąż stałą współpracę z dobrze wyposażonym laboratorium chemicznym. Tapety W zasadzie wszystkie oprócz papierowych są szkodliwe. Wpływają niekorzystnie na mikroklimat w pomieszczeniach. Tapety specjalne – dźwiękochłonne lub termoizolacyjne – wywołują uczulenia; prawdopodobnie są też rakotwórcze. Na domiar złego klej do tapet często zawiera formaldehyd. Nie bądź samobójcą – nie tapetuj. Firany i dywany Większość z nich produkuje się z włókien sztucznych, które łatwo się elektryzują. Ale i te wykonane z włókien naturalnych poddano chemicznej obróbce, która zapewnia plamoodporność, łatwą pielęgnację lub odporność na zagniecenia. Uszlachetnia się je szkodliwymi sztucznymi żywicami. Jak by tego było mało, wykładzina ma zwykle pod spodem tworzywo sztuczne zawierające albo PCW (truje w razie pożaru), albo jeszcze gorszą piankę poliuretanową z izocyjanatami, która powoduje podrażnienie dróg oddechowych, dolegliwości oskrzelowe i astmopodobne. No i gwóźdź do trumny: do takich wykładzin niemal zawsze są stosowane kleje z trującymi rozpuszczalnikami. Rada: Należy rozważyć, czy rzeczywiście wszędzie są potrzebne wykładziny dywanowe. Dawniej ludzie umieli być szczęśliwi żyjąc na klepisku. Telewizor i sprzęt elektryczny Zawsze sądziliśmy, że telewizor jest szkodliwy, gdy się go włączy. Ale to nie wszystko. Obudowy wielu telewizorów, komputerów czy żelazek zawierają bromowany środek przeciw-ogniowy. Jeśli mimo to telewizor stanie w płomieniach, z obudowy sączyć się będzie potwornie trujący dym – bromowane dwubenzofurany!... Jest na to rada prosta jak drut: Przy kupnie nowego urządzenia elektrycznego warto zwrócić uwagę, by jego obudowa nie zawierała bromowanych środków zapobiegających pożarom. Po czym to, kurwa, poznać? Cóż, nikt nam nie obiecywał, że łatwo będzie dbać o zdrowie w tych trudnych czasach. O czym donosi z ekologicznego szałasu Źródło: "Podręczna encyklopedia zdrowia", tłumaczenie z niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Terentiew na bezludną wyspę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 27 lutego "Ze środków przekazu dowiedziałam się również, że obywatel ma zarezerwować sobie dwie godziny dla rachmistrza, że jak tegoż nie wpuści, wlepią mu grzywnę, a jak poda rachmistrzowi nieprawdziwe informacje, pójdzie do więzienia. Otóż chciałabym oświadczyć na tych łamach, że zachęcona w ten sposób przez władzę ja rachmistrza do domu nie wpuszczę. (...) To jest proteścik, którym zamierzam wyrazić, co następuje: Przede wszystkim, że nie ufam władzy, za panowania której odbywa się ów spis powszechny, nic a nic. Ponadto, że w związku z tym nie wierzę, by informacje, jakie za pośrednictwem rachmistrzów ta władza otrzyma o mnie i mojej rodzinie przez naruszenie naszej prywatności – pozostały tajne. Podejrzewam, że w państwie, w którym rozpasała się korupcja, a w którym owa władza ją symbolizuje od dziesięcioleci, moje dane mogą być sprzedawane i wykorzystywane, także do walki politycznej". Elżbieta Isakiewicz, "Mój proteścik" "Nasz Dziennik" 28 lutego "Kościół jest święty, bo jego świętość nie zależy od przymiotów jego hierarchów, lecz od obecności Chrystusa. A przecież On obiecał, że z nami pozostanie "aż do skończenia świata". Niezmienny. Ten sam wczoraj, dziś i na wieki". Sebastian Karczewski, "Nie bądźmy zdziwieni" 2–3 marca "Gdy czytam panów Barańskiego czy Misiornego, gdy otwieram podręczniki do historii Garlickiego, gdy w 'NIE', 'Trybunie' i 'Gazecie Wyborczej' dowiaduję się, że Jaruzelski i Kiszczak to ludzie honoru... (Głos z sali: Oczywiście). ... To słyszę chichot Bermana i Andropowa, powtarzających: To nasze zza grobu zwycięstwo". poseł Antoni Macierewicz, debata o IPN w Sejmie Radio "Maryja" 4 marca "Dzisiaj pokazali mi w "Gazecie Wyborczej" jakie to obiekty otworzył sobie Michnik dla "Agory". A święcił mu wykładowca z pewnego uniwersytetu, pożal się Boże. Najpierw powinien ochrzcić, a później dopiero święcić, bo tak to jest teatr. (...) Na Panu Jezusie nie wolno zarabiać ani nim się podpierać. (...) Gdybyśmy nie kochali Pana Boga i ludzi, tobyśmy księżmi nie zostali. Przecież to idzie się na poniewierkę, niezrozumienie, obmowy, opluwania. Teraz to, co porobili, przecież te Michniki wszystkie i te ci, co byli w Komitetach Centralnych przedtem teraz mają "Wprost" gazetę. Skąd mają te pieniądze? Zakosili. A ludzie co, Polacy? Zapomnieli. I co? I wybierają. Bo zdjęcie z papieżem sobie zrobił albo w papamobile się przejechał. Ojciec Święty przecież ma litość i jak na autostopowicza tak popatrzy, zabrał, chociaż to bez sensu. Ja nie robię aluzji do czegokolwiek". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Zbąszynie "Nasza Polska" 6 marca ""Sprawa poznańska" miałaby być po prostu czymś w rodzaju wystrzału z "Aurory" – ruszamy! szturmujemy! Łatwo bowiem przewidzieć, że po publikacji "Rzeczpospolitej" rozpruje się worek z podobnymi "sensacjami", a to doprowadzi do wytworzenia w społeczeństwie – pożądanej z pewnego punktu widzenia – atmosfery wokół Kościoła i duchowieństwa w Polsce. Cel takich zabiegów nie jest trudny do odgadnięcia. Kościół pozostaje jedną z dwóch – obok wsi polskiej – znaczących sił, zdolnych przeciwstawić się ślepemu marszowi polskich elit politycznych do Unii Europejskiej, jak również procesowi wyzuwania Polaków z ich ojczyzny". Wojciech P. Kwiatek, "Trąd w opłotkach 'czwartej władzy'" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Scenariusze dla SLD Wolne, ale systematyczne obsuwanie się SLD w sondażach opinii można było przypisywać kosztom rządzenia w trudnej sytuacji. Gwałtowne załamanie się poparcia dla Sojuszu w ostatnich miesiącach świadczy już o masowej ucieczce elektoratu. Sojusz stracił 60 proc. poparcia, wyprzedziła go o dwie długości Platforma Obywatelska, a dość wyraźnie również Samoobrona Leppera. SLD nie może polegać nawet na swoim "twardym" elektoracie szacowanym zgodnie przez socjologów na 17–18 proc. Teraz jednak na SLD chce głosować już tylko 10 proc. wyborców. Ten elektorat poczuł się zawiedziony i ucieka w absencję lub ku Samoobronie. Tej tendencji nie odwrócą półśrodki. Rysuje się kilka możliwych scenariuszy: Scenariusz optymistyczny. Po przeprowadzeniu z pomocą PO (wystarczy wstrzymanie się od głosu) podstawowych ustaw planu Hausnera oraz ustabilizowaniu wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. i w miarę bezkolizyjnym przebiegu pierwszego roku w Unii Europejskiej notowania SLD ustalą się na poziomie 17–20 proc. (wraz z UP). Nadal utrzyma się wysoka pozycja PO i niższa PiS. Notowania Samoobrony będą oscylować powyżej 15 proc. Taki układ sił uczyni prawdopodobną koalicję SLD z PO pod kierownictwem tej ostatniej oraz na podstawie neoliberalnego programu gospodarczego. Koalicji tej będzie trudno rządzić, napotka silną parlamentarną i pozaparlamentarną opozycję o zabarwieniu populistycznym – prawicowym i lewicowym. Ale dla obecnej generacji przywódców SLD jest to scenariusz marzeń i ratunek z opresji. Niestety, taka perspektywa staje się coraz mniej realna. Na razie większość liderów PO (Rokita, Gilowska) woli PiS niż SLD; rodowodowe, posolidarnościowe sympatie dla "swoich" jeszcze nie wygasły. Co ważniejsze, dalsza utrata elektoratu przez SLD może pozbawić tę partię koalicyjnej atrakcyjności dla kogokolwiek. Scenariusz kapitulacji. SLD trwa na dotychczasowych pozycjach. Plan Hausnera przechodzi w Sejmie dzięki poparciu małych grupek zainteresowanych dotrwaniem do końca kadencji. Pogodzony z perspektywą klęski zespół kierowniczy SLD liczy na taki wynik wyborów, który pozwoli kilkudziesięcioosobowej grupie działaczy skupionych wokół osoby Millera pozostać w Sejmie i na scenie politycznej czekając na odmianę losu. Skończy się to dramatycznie: w najlepszym wypadku 7–8 proc. głosów, 25 mandatów i totalną marginalizacją. SLD pójdzie śladem UW i AWS. Generacja polityczna sformowana w bojach o ustrojową transformację odejdzie w całości; na scenie politycznej pozostanie PO jako partia polskiego kapitalizmu i Samoobrona jako reprezentacja świata pracy. Europa się z tym pogodzi. Leppera nie wyróżnia ksenofobia wobec "obcych" i zajadły nacjonalizm, nie zostanie zatem potraktowany jak Le Pen. Samoobrona po trosze przypomina ludowy, a więc dominujący nurt dawnej "Solidarności". Podobne złudzenia populistyczne, nieokiełznana roszczeniowość, grubiaństwo i skłonność do gwałtów. Scenariusz optymalny. Część działaczy SLD nareszcie otrząsa się z marazmu i wznieca bunt przeciw Millerowskiemu kierownictwu i jego polityce, a także przeciw uzależnieniu polityki partii od dyktatu posolidarnościowych ośrodków opiniotwórczych. Formuje się alternatywa programowa. Rozpoczyna się walka polityczna o oblicze Sojuszu w każdym województwie i w skali kraju. Szanse ma jedynie opozycja "z lewa", odrzucająca neoliberalizm ekonomiczny, ale w granicach zdrowego rozsądku, tak mniej więcej, jak doradzają w swych ostatnich książkach amerykański noblista Joseph Stiglitz oraz dawny guru liberałów Jeffrey Sachs. Naprawa finansów – tak, ale przy sprawiedliwym rozkładzie kosztów. Podatek liniowy nie wchodzi w grę. W sferze politycznego obyczaju i wartości symbolicznych żadnego kunktatorstwa i połowiczności. W stosunku do przeszłości obrona godności tych, co budowali Polskę Ludową, i przede wszystkim koniec z przykrawaniem historii do aktualnej poprawności politycznej. Taki program w połączeniu z wyrazistą krytyką winowajców obecnego upadku SLD ma szanse przebić się do elektoratu lewicowego, który pozostał i nawet wzrósł, lecz odwraca się od SLD. Czeka na swoją partię i jej szuka. Zwolennicy tego wariantu nie powinni inicjować rozłamu ani wzywać do likwidacji SLD. Powinni walczyć o zdobycie w SLD przewagi. Muszą jednak być przygotowani również na rozłam i budowanie nowej partii, jeśli nie będzie innego wyjścia. Szanse tego w istocie najbardziej obiecującego wariantu wydobycia SLD z kryzysu nie były dotychczas wielkie. Nawet mniejsze od innych rozważanych możliwości. Rezygnacja Leszka Millera z funkcji przewodniczącego SLD stworzyła nową sytuację. Oddając to stanowisko, choć dużo mniej istotne od premierostwa, Miller zrobił nieodwracalny krok ku politycznej emeryturze. Powrót do przewodnictwa partii po mniejszej czy większej porażce wyborczej nie mieści się w granicach prawdopodobieństwa. Pojawia się zatem realna możliwość stoczenia na najbliższej konwencji SLD, czyli 6 marca 2004 r., walki o przewodnictwo partii i o polityczne oblicze tego przewodnictwa. Będzie okazja do przedstawienia i skonfrontowania alternatywnych stanowisk. Jeśli nie znajdą się w SLD siły zdolne podjąć wyzwanie i zapobiec utopieniu konwencji w pustosłowiu, sytuacja jeszcze się pogorszy. Zamiast wpływać na rząd korygująco oraz dystansować się od niego na tyle, na ile to jest rozsądne i niezbędne, SLD będzie tonąć wraz z nim. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lubelska policja bez kapelana Prokuratura przedstawiła zarzut kradzieży pieniędzy kapelanowi lubelskiej policji księdzu Kazimierzowi J. Ksiądz podejrzany jest o zagarnięcie 128 tys. zł należących do zmarłego duchownego, profesora ATK. Komendant lubelskiej policji odważnie zapowiedział, że po oficjalnym powiadomieniu przez prokuraturę o postawieniu zarzutów zawiesi kapelana w czynnościach, natomiast po ewentualnym prawomocnym wyroku skazującym usunie go ze służby policyjno-moralizatorskiej. Siostry służebniczki Czarno widać nad Domem Dziecka, który prowadzi Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny w Kłodzku. W prasie lokalnej otwarcie postawiono siostrom zarzuty: bicie wychowanków, poniżanie ich, brak troski o stan ich zdrowia. Pojawił się także zarzut, że siostry nie reagują na uwagi wychowawców dotyczące uprawiania seksu przez dzieci. Jedną z kar, jakie stosowały siostry, było zmuszanie dzieci do jedzenia chleba, który wcześniej leżał w koszu na śmieci lub nawet w toalecie. Bo chleb jest święty! Sprawę badają odpowiednie służby urzędu wojewódzkiego. Siostry nabrały wody w usta. Klerycy ratownicy Przy Seminarium Duchownym w Pelpinie działa klerycka drużyna Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Drużyna liczy 9 księży i 14 kleryków. Wykorzystują oni swoje umiejętności na różnego rodzaju obozach i rekolekcjach organizowanych przez pelpińską Caritas. Nic tak nie pokrzepia tonącego, jak ksiądz płynący z ostatnim namaszczeniem. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Powiedz to, Gabi" Gabi, na miłość boską, nic nie mów!!! "Hulk" Gdy reżyser tego kukiełkowego filmiku szedł do producenta prosić o kasę, to z całą pewnością nie spotkał na swej drodze żadnego życzliwego człowieka. I nikt mu nie powiedział, że robienie filmu według komiksu to niezły pomysł, bo ludzkie bydło łaknie prymitywnych ruszających się obrazków, niemniej trzeba spełnić kilka wymogów. Po pierwsze, taki film musi mieć tempo. Tu, zanim ten zielony Miś Uszatek zacznie demolować świat, mija co najmniej godzina. Po drugie, nie można oszczędzać na programie komputerowym, który ożywia to paskudztwo. Tu zaoszczędzono i "Hulk" ma animację jak enerdowskie dobranocki. Po trzecie wreszcie, cięcie kadru wzdłuż, w poprzek i na ukos nie dowodzi awangardowego myślenia, tylko bezradności mózgu reżysera wobec przerastającego go zadania. No i proszę, do czego może doprowadzić brak paru życzliwych słów. "Telefon" Trudne to zadanie zmierzyć się z wymogami klasycznej tragedii: jednością czasu, miejsca i akcji. Tym trudniejsze, że rzecz dzieje się w budce telefonicznej oszklonej jak akwarium. I cały film toczy się w tempie ruchów skalara po to, by dopiero przez ostatnie pięć minut nabrać szybkości bojownika syjamskiego. Nawet ten spóźniony finisz nie jest w stanie zatrzeć wrażenia, że film przeznaczony jest dla gupików. John le Carré "Szpieg doskonały" Najgłupszą istotą na świecie jest żona dyplomaty. Poza niesraniem na podwórku zdolności intelektualnych wystarcza jej jedynie na zachwycanie się dyplomatycznymi umiejętnościami męża, naturalnie nie docenianego przez przełożonych. To odkrycie towarzyszy stale twórczości Le Carrégo, nie warto więc wydawać 34,80 zł, żeby zapoznać się z nim akurat poprzez "Szpiega doskonałego". Tym bardziej iż tytułowy szpieg doskonały okazuje się doskonałym kretynem, którego łzawe monologi wewnętrzne zajmują 2/3 objętości książki, a osadzona w zimnowojennych realiach opowieść o brytyjskim dyplomacie z głupoty szpiegującym dla czechosłowackiego wywiadu jest dla dzisiejszego czytelnika wstrząsająca mniej więcej w tym stopniu, co dramatyczna historia zmagań ludu z możnowładcami przedstawiona w bajkach o Rumcajsie i Jaśniepanu z Jiczyna. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " ABC kapitalizmu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwaśne dzieci Urodziłem się w czasie, gdy jeszcze nie przestały dymić lufy karabinów. Z tego faktu nie otrzymałem nic, żadnych uprawnień kombatanckich. Nawet o nie nigdy nie zabiegałem, chociaż skacząc ojcu z jajka na jajko miałem znacznie gorzej niż niejeden styropianowy bohater. Zawsze jakaś zabłąkana kulka mogła uniemożliwić moje poczęcie. A i później nie było łatwiej, bo z jednej strony indoktrynowała mnie wredna komuna, a z drugiej bogobojni katecheci. Jakoś to przeżyłem i uodporniłem się na powszechne w kraju wodolejstwo. Nie stałem się kwaśnym zgorzkniałym dzieckiem – "wytworem" systemu wartości powojennej Polski. Dlatego dziś kacze łkania, radiomaryjny bełkot, lamenty ludowców, lewicowe bajania i sprzedajność polityków wszelkiej maści nie robią na mnie żadnego wrażenia. (...) Jednak kwaśne dzieci w moim kraju nie są niczym wyjątkowym. Są ich nieprzebrane tłumy. Widać je w kościołach i w lokalach wyborczych. Niczym stado lemingów idą na zatracenie. Wbrew logice i prawom natury. Zadeptują jedni drugich, nie bacząc na to, że tak samo zostaną przez silniejszych zadeptani. Weźmy na ten przykład naszych chłopów. O Unii Europejskiej wiedzą tyle, ile im wielebny z ambony przekaże. Stąd tu miewa posłuch tylu rozmaitych lepperowców i pękowców. Im więcej wylewanego kwasu, tym wiejski bochen strachu i ciem-noty bardziej dorodny. (...) Wieś potrzebuje przebudowy mentalnej, a światli rolnicy, którzy te proste reguły zrozumieli, już od dawna Unii się nie boją. Pomoc materialna dla wsi jest niezbędna, lecz wieś nie jest jedynym środowiskiem społecznym w Polsce, któremu się to należy. A i wieś nie jest jednorodna. W jeszcze gorszej sytuacji są wsie popegeerowskie, dla których nie przewidziano w Unii żadnej alternatywy. Żadnych dopłat, żadnej pomocy restrukturyzacyjnej. Żenujące, że dla bogobojnych i patriotycznych (zwykle z nazwy) polityków ta grupa społeczna ma wartość śmieci. Takich pokomuszych odpadów, którymi nie warto się zajmować. W batalii o unijne dopłaty z niczyich ust nie usłyszałem ani słowa o tej grupie społecznej. W walce o pieniądze dla siebie i dla swoich bezpowrotnie zaginęła ludzka solidarność i wrażliwość na losy sąsiadów. Byleby napaść się samemu. Reszta niech z głodu zdycha. (...) Kwaśne dzieci czekają na cud. Liczą, że inni za nich zrobią w kraju porządki. Żywią się nadzieją, że wstępując do UE, ich portfele same się napełnią, a oni wolny czas poświęcą modłom i użalaniem się nad sobą. (...) Jeśliby przyjąć za prawdę tylko 10 proc. informacji zawartych w "NIE", to jest już wystarczający powód, aby przenieść się na łono Abrahama albo pójść śladami Al Kaidy lub coś w tym rodzaju. Ja jednak ani się nie ekscytuję UE, ani lamentami jej przeciwników. Jakby nie spojrzeć, to i tak Polacy nadają się tylko na hodowców świń dla jankesów lub na mięso armatnie w wojnie za wiarę i cudze interesy. Takie są skutki wychowywania kwaśnych bachorów, którym słodycz życia dalej paskudzą nauczyciele w sukienkach i ich bogobojni, polityczno-biznesowi pomagierzy. Ja mam spoko. Unii się nie boję. Mogę w niej nawet umrzeć. Jerzy Rzymałkowski (e-mail do wiadomości redakcji) Cukiereczek Busha Bush straszy nas Husajnem, ale czy bomby amerykańskie są mniej groźne od bomb Husajna? Wojna to żniwa dla producentów broni. Ile bomb zrzuci Bush, tyle natychmiast wyprodukuje amerykański przemysł zbrojeniowy. A do tego iracka nafta. Schröder i Chirac nie przytakują Bushowi, tak jak to robi Kwaśniewski i politycy polscy. Oni bardziej dbają o własny interes niż o sprawy pokoju. Są za młodzi, nie przeżyli wojny i nie wiedzą, co to znaczy. (...) Bush dąży do wojny w Iraku, bo to jest w interesie Ameryki. Irak nie zagraża światu bardziej niż imperializm amerykański. Jest wielka potrzeba zdecydowanie, publicznie sprzeciwić się agresywnej polityce Busha, póki jest jeszcze czas. Byłoby bardzo dobrze, gdyby wystąpili z publicznym apelem Polacy ze znanymi nazwiskami. Władysław Burszta, Zabrze Misja dla Głódzia Coś mi się wydaje, że dzięki panu prezydentowi, premierowi i innym politykom nasz katolicki kraj stanie się obiektem ataków terrorystycznych. Nachalne podlizywanie się jankesom i wpraszanie się na siłę, aby nasze wojsko brało udział w ataku na Irak, może spowodować wrogość świata islamskiego do naszego kraju. Co na to Kościół, który bez przerwy i do obrzydzenia treli o ochronie życia poczętego, a o ochronie życia narodzonego milczy. Jeżeli już wyprosimy zgodę na udział naszych wojsk w ataku na Irak, proponuję wysłać tam obrońców życia poczętego, czyli kapelanów z generałem Głódziem na czele. Może się im uda osiągnąć sukces bez rozlewu krwi. Jan Zaremba, Sieroszewice Kacza demokracja Prezydent Warszawy Lech Kaczyński podjął działania zmierzające do, jak głosi, sprawnego i pozbawionego korupcji rządzenia Warszawą. Oto, jak wyglądają one w praktyce. W Ratuszu mówi się wprost, że w zasadzie nikt z byłej gminy Centrum nie może być zatrudniony, i nie dotyczy to tylko dyrektorów, ale szeregowych pracowników, bo oni to "złodziejstwo i korupcja rodem z SLD i PO". 10 stycznia zostaliśmy poinformowani, że stare wydziały wchodzą w skład nowych i od tego czasu nikt się nami nie interesu-je. W niektórych wydziałach na 20 pracowników nowe zadania wykonują 2 lub 3 osoby, reszta ma czekać nic nie robiąc, do 31 maja br. – kiedy zgodnie z Ustawą warszawską przestaną być pracownikami Urzędu Miasta. Zabierane są komputery, telefony – nawet słusznie, bo już od listopada nie robimy nic. Aby zwolnić biurka dla nowych, swoich pracowników, mamy podobno być wysłani do domu, czyli będą nam płacić pensje bez świadczenia pracy. Nie liczą się nasze kompetencje, wiedza i doświadczenie. Tak PiS realizuje prawo i sprawiedliwość. Dobrze, że Kaczyński nie zdążył zrealizować swojego pomysłu o przywróceniu kary śmierci, bo pewnie już byśmy nie żyli. Niesłuszny urzędnik (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) "Poznań pana po cholewach" Po waszym artykule dostałem kolki ze śmiechu. Zgadzam się co do zapyziałości i wiochy w moim mieście. Jedno chcę dodać: ludzi tutaj, oczywiście poza mediami i lokalnymi kacykami z panem Grobelnym na czele, g... obchodzi, czy będzie to Stołeczne Miasto Poznań, czy Pierwsza Wiocha Europy. Bardziej interesują się, co do gara włożyć, a nie jaki będzie łańcuszek prezydenta. Sam o tej doniosłej dyskusji dowiedziałem się z radia, ale myślałem, że sobie jaja robią. W tej sytuacji należałoby nazwać Poznań np. stolicą głupoty. T. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Prymas Rady Ministrów Od tego, co się dzieje ostatnio w Polsce, idzie ochujeć – tym bardziej że biorą w tym udział dwaj najwyżsi dostojnicy państwowi, prezydent i premier Rzeczpospolitej. Na spotkaniu noworocznym oprócz kleru katolickiego z prymasem nie było przedstawicieli żadnych innych wyznań. Czy w Polsce oprócz katolików nie ma innych wyznań? Obaj panowie obiecali nam przed wyborami złote góry, a szczególnie kobietom. Po wypowiedzi pana Dyducha o aborcji panowie ci unieśli się świętym gniewem. Wystarczy, że pan prymas pogrozi obydwu palcem, a panowie ci chowają się w mysią dziurę. Proponuję obu panom – przenieście swoje gabinety do Pałacu Prymasowskiego. Zlikwiduje się wszystkie ministerstwa, a ich pracowników zwolni, co odciąży budżet. Wiktor, Tarnowskie Góry (nazwisko do wiadomości redakcji) "Tyrania premiera" Proszę o potraktowanie mojej wypowiedzi, jako SMS na "TAK" – chcę tego co Urban ("NIE" nr 5/2003). Szczególnie zwiększenia roli Sejmu, kosztem ograniczenia wszechwładzy premiera. I nie chodzi mi o wszechwładzę premiera Millera, ale o anomalie bardziej gorszące, jak np. kierowanie rządem z tzw. tylnego siedzenia (vide tandem Krzaklewski–Buzek). A po lekturze ostatniego numeru "NIE" jestem przerażona takimi sytuacjami, jak opisano w art. "Polska Rzeczpospolita Kulczykowa", "Spisek węglowy" itd. Zadaje sobie pytanie, czy zwykły obywatel, będący członkiem elektoratu jakiejkolwiek partii, może mieć wpływ na to, co w jego kraju się dzieje? Chyba nie! C. D. (e-mail do wiadomości redakcji) * Chcę tego samego co Urban, który dobitnie obnażył system zdobywania władzy. Dotyczy to jednak nie tylko jej szczytów, ale co najgorsze i tych niższych – na poziomie samorządu. Durnemu wyborcy wydaje się, że kogoś wybiera, a to gówno prawda. Wyborcy zresztą przy takich ordynacjach wiedzą, o co chodzi i ci świadomi odwracają się dupą do hucp nazywanych wyborami podobno demokratycznymi. Przekonałem się o tym robiąc sondę uliczną. Epitetów pod adresem władz nie ma co przytaczać. Dominują określenia "banda" i "złodzieje". R. K., Tychy (e-mail do wiadomości redakcji) Od redakcji: przypomnijmy – Jerzy Urban zaproponował poczynienie takich zmian w konstytucji, które spowodują zmniejszenie uprawnień premiera. "Czy chcesz tego, co Urban?" – zapytaliśmy Czytelników i poprosiliśmy o przysyłanie odpowiedzi esemesowych. Głosów na TAK było 508, a na NIE – 119. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " SS rusza do nieba " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Napad moralności Feministki, księża i warszawski prezydent Kaczyński idą noga w nogę przeciw prostytucji. Kaczyński w ogóle szuka, komu by tu jeszcze można uprzykrzyć życie, aby zapanowała powszechna pomyślność. Feministki głoszą, że kobieta sprzedając swoje ciało doznaje uszczerbku na godności. Ich zdaniem, tylko pochwa jest tą częścią ciała, którą zarobkowanie redukuje człowieczeństwo. Listonoszka sprzedaje siłę mięśni swych nóg, aktorka zarobkuje całym ciałem, kucharka – rękoma, kontrolerka lotów – oczyma, filozofka – głową, ale to są zajęcia szlachetne. Nie sposób dociec, dlaczego sprawność jednego tylko fragmentu kobiety nie powinna przynosić dochodu. Kościół mniema, że wszelki seks nieusankcjonowany przezeń ślubem jest grzechem, a kopulacja dochodowa to grzech wzmocniony. Kler objawia, co jest złem, ale nie chce tego uzasadniać. Nawet jeżeli próbuje, nie wyjaśnia niczego. Na przykład zakończona niedawno w Watykanie 18. Konferencja Rady Pontyfikalnej Pracowników Służby Zdrowia oznajmiła, że relatywizm moralny jest jednym z powodów cierpień depresyjnych. Zależności tej nie wyjaśniono, chociaż psychiatrzy potrafią wykazać, że wprost przeciwnie – rygoryzm moralny prowadzi do seksualnych zaburzeń, a te do depresji. Kościół wojując przeciw moralnemu relatywizmowi zwalcza moralność racjonalną. Normy moralne po prostu są relatywne, czyli względne, zmienne i dyskusyjne. Zilustruję ten banał wspomnieniem. Było to dawno temu w czasach, gdy stara PRL-owska złotówka miała siłę nabywczą podobną do dzisiejszego złotego. Na dyskotece pracującej przy Uniwersytecie Warszawskim zetknąłem się z panienką i odwiozłem ją do domu. Grzeczność za grzeczność – zaprosiła mnie do siebie. Po odbyciu seksu podjęliśmy rozmowę, żeby zawrzeć także znajomość. Nazywa się Kaśka, jest uczennicą szkoły pielęgniarskiej. Razem z koleżanką pracują już w szpitalu i wynajmują do spółki tę kawalerkę. Rano Kaśka poszła do wanny prosząc, że jak odezwie się dzwonek u drzwi, żebym otworzył, bo to jej współlokatorka będzie wracać z nocnego dyżuru. Dzwonek się odezwał, ale to nie była koleżanka, tylko starsze babsko. Chciała rozmawiać z Kasią, bo to ostatni termin zapłacenia czynszu za ostatnie dwa miesiące, i albo forsa, albo dziewczyny jeszcze dziś mają się wyprowadzić. Wyjąłem z kieszeni należne jej 2 tysiące, babsko nagryzmoliło pokwitowanie i poszło. Ociekająca Kaśka wyszła z łazienki, obejrzała kwit i zaczęła się scena: mam ją za kurwę, zapłaciłem za dymanko, kto mi pozwolił, poniżyłem ją, zgnoiłem. Krzyk i szloch. Tłumaczę się: ach nie, ależ skąd, chciałem się tylko pozbyć baby, lepiej, żebyś mnie była winna forsę. Ja was nie wyrzucę na ulicę. – Jakim prawem się wtrącam w jej życie – spazmuje nadal panna Kasia – taki wstyd. – Przez dwa miesiące nie miałaś z czego zapłacić, to skąd byś dziś wzięła – perswadowałem. Okazało się, że jest mężczyzna, który zawsze da jej pieniądze, jeżeli do niego pójdzie. Ale brzydzi się nim, a potem sobą, dlatego się ociągała. – Gdzie tu logika? Jak ja zapłaciłem za mieszkanie, to robię z ciebie kurwę, a jak ty sama idziesz dać dupy za pieniądze, to jesteś niepokalana dziewica? – To zupełnie coś innego – objaśniła mi uczennica pielęgniarstwa swoje zasady moralne. – Z tobą poszłam do łóżka, bo chciałam, a ty wszystko zepsułeś, zbrudziłeś. Jak ja do niego idę, to to jest po prostu interes i oboje nie mamy żadnych złudzeń, które trzeba by potem tracić. – Pójdę – obiecała Kasia – i oddam ci forsę. – O nie! – Zaprotestowałem przewrotnie. – Mówisz, że robię z ciebie kurwę, a sama robisz ze mnie alfonsa. I tym nieszczerym trikiem (w roli alfonsa nie ma w moim rozumieniu niczego nagannego) zakończyłem dyskusję o moralności, do której – jak to widać – samo życie wnosi relatywizm. Feministki mniemają, że istnieje odrębna ponadludzka godność kobiet i że niweczy ją płatna dupodajność (w małżeństwie godziwa przecież). Także udział w pornograficznych widowiskach czy choćby użyczanie przez modelki ciała do reklam. Feministki nie lubią kleru, ale dmą w te same co on trąby. I tym także przypominają księży, że swoich przesądów nie potrafią racjonalnie uzasadnić. Zresztą nad wyraz często feminizm uprawiają one jako swój zawód pieniądzodajny. I też sprzedają część swojego ciała, bo dają twarz w telewizji, mózgiem posługując się rzadziej. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Słoma na parkiecie W Pomrocznej sposób postępowania jest taki: najpierw rozpieprzę firmę i wyciągnę dla siebie, ile się da. Jak mnie odwołają, to będę krzyczał: "ordynarna zagrywka polityczna". Zażądam kilkumiesięcznej odprawy, którą koledzy z układu zapisali mi w umowie o pracę. Za rządów prawicy spółki skarbu państwa były dla kolesiów jak dojne krowy. Przykładem Małopolska Giełda Rolno-Towarowa (zmieniona w Podkarpackie Centrum Hurtowe AGROHURT S.A.) w Rzeszowie. Dwóch prezesów spowodowało 600 tys. zł strat, za co dostawali pensje, sowite premie, a teraz chcą od państwa ponad 90 tys. zł odpraw. Puścili też ogromny szmal w inny sposób. Wyłaniający się z dokumentów obraz czterech lat rządów w firmie, w której udziały prócz skarbu państwa ma m.in. miasto Rzeszów, jest taki: rażąca niekompetencja, działanie na szkodę firmy i zgarnianie pod siebie. Pod światłym przewodnictwem prezesów Grzegorza Goli i Marcina Benbenka sprzedawano za drobne i bez przetargu najlepsze tereny, na których giełda miała się rozbudowywać. Nie płacono za dostawy towaru nawet przez dwa lata, mnożąc odsetki karne. Wydzierżawiono za grosze prywatnej firmie drogie urządzenia wraz z wyremontowanym budynkiem, podobnie jak stację benzynową, na 25 lat facetom, którzy są podejrzewani o przekręty i obecnie siedzą w areszcie. Jakby tego było mało, władza piła i bawiła się na koszt państwa tworząc fundusz reprezentacyjny, którego w statucie firmy nie było. Chłopaki przehulały w hotelach, na kolacyjkach i przy zwykłej wódce ok. 50 tys. zł. W maju 2002 r. nastąpiła zmiana władz Giełdy. Nowy prezes Janusz Lubas powiadomił o wszystkim Prokuraturę Rejonową w Rzeszowie. Zastępcą Goli był Marcin Benbenek. Z jego curriculum vitae wynika, że jest narodowości polsko-amerykańskiej, karierę zaczynał jako agent cargo w firmie KLM. Pisał o sobie skrom-nie: Moje sukcesy zawodowe na stanowisku wiceprezesa zarządu i dyrektora ds. handlu i marketingu w firmie branży spożywczej potwierdzają umiejętności strategicznego zarządzania w dziedzinie sprzedaży, marketingu i dystry-bucji jak również restrukturyzacji. W długofalowych planach rozwoju Giełdy tkwi mapa. Wynika z niej, że firma miała się rozbudowywać na własnych terenach. Kilkadziesiąt arów ziemi przy trasie wylotowej na Lublin byłe władze sprzedały bez przetargu firmie Rojax z Rzeszowa, nie zawiadamiając władz miasta o planie sprzedaży terenu, choć miasto miało prawo pierwokupu. Teren poszedł za 45–55 zł za mkw. Ceny rynkowe były wyższe co najmniej pięciokrotnie. Tylko na tej operacji Giełda umoczyła, skromnie licząc, ponad milion złotych. Nowi prezesi starają się unieważnić transakcję, ale nie jest to takie proste. Prawnicy Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa w Warszawie stwierdzili: sprzedaż działek po rażąco zaniżonej cenie z naruszeniem postanowień statutu daje podstawę do wystąpienia na drogę sądową przeciwko członkom Zarządu. * * * W 1999 r. Giełda wystawiła na przetarg teren ze starą stacją paliw przy wylotowej drodze na Lublin. Dzierżawą zainteresowany był Stanisław K., prezes firmy Orlen Petro-Tank, podejrzewany obecnie przez prokuratora w Rzeszowie o pranie brudnych pieniędzy. Wycofał się jednak i teren wzięła w 25-letnią dzierżawę tarnowska spółka Oktan. Umowa i akt notarialny zobowiązywały właścicieli "Oktana" do wyburzenia starej i postawienia nowej stacji w ciągu roku. W przeciwnym wypadku mieli płacić kary. "Oktan" nie zrobił nic. Kontrola NIK wykazała, że kary umowne należne Giełdzie z tytułu niewywiązania się z umowy to 70 tys. zł. Prezesi Gola i Benbenek nie byli zainteresowani ściągnięciem tych należności. Pozwolili "Oktanowi" przyłączyć się do kanalizacji Giełdy bez stosownych opłat. Firma Oktan jest powiązana kapitałowo z Orlen Petro-Tank (pisaliśmy o tej firmie ostatnio "Pompą dymany", "NIE" nr 44/2002), a jej prezesi siedzą w areszcie. Ciekawostką jest to, że gdy pojawił się nowy zarząd Giełdy i zaczął egzekwować warunki umowy, "Oktan" w ciągu kilku miesięcy wybudował nową stację paliw. Natomiast prezes tarnowskiej firmy między jednym aresztowaniem a drugim dzwonił do obecnego prezesa Giełdy Janusza Lubasa z propozycją odkupienia dzierżawionego terenu stacji za każdą cenę. Ten wątek sprawy powinien zbadać, naszym zdaniem, Wydział Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie, który obecnie zajmuje się przewałami firm: Orlen Petro-Tank, Tankpol i Oktan. Dlaczego? Choćby dlatego, że były prezes Giełdy Gola prowadził i prowadzi prywatną firmę z branży paliwowej. Jego żona ma zaś firmę handlującą wyposażeniem do stacji paliw. Być może były prezes miał interes w tym, aby nie ściągać kar umownych od spółki Oktan? * * * Zamiast zająć się rozwojem firmy, nowy zarząd Giełdy grzebie w papierach poprzedników i usiłuje naprawiać to, co oni spieprzyli. Zamiast zysków mnożyli stanowiska kierownicze. Kierownicy rządzili sami sobą, bo nie mieli podwładnych. Wiceprezes Benbenek poszedł na studia podyplomowe, za co Giełda zapłaciła blisko 16 tys. zł – bez zgody przewodniczącej Rady Nadzorczej. Sprawa o zwrot tej kasy jest już w sądzie. W ciągu dwóch lat pan wiceprezes, prócz wysokiej pensji, dostał 32 tys. zł premii. 34 tys. wypłacono prezesowi Goli. 20 tys. otrzymał członek zarządu Bolesław Kuśnierz. * * * Po odwołaniu ze stanowiska Grzegorz Gola uznał zarzuty skierowane do prokuratury za "bzdurne i niesprawiedliwe", a swoje rządy nazwał prawidłową i dobrą gospodarką. Natomiast wiceprezes Marcin Benbenek stwierdził na łamach "Nowin", że w okresie jego zarządzania firma osiągała najlepsze wyniki, a odwołanie jego i prezesa to ordynarna zagrywka polityczna nowej partii TKM. Obaj panowie twierdzą, że naruszono ich prawa pracownicze, bo mają w umowach o pracę zapisane 6-miesięczne odprawy, i polecieli do Sądu Pracy po zwrot 90 tys. zł z tego tytułu. Orzeczenie Naczelnego Sądu Administracyjnego mówi, że w razie działania na szkodę spółki odprawa się nie należy. Byli prezesi o tym wiedzą, ale wiedzą też i głoszą publicznie, że działanie na szkodę spółki trzeba im udowodnić. No właśnie... Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cuda cuda ogłaszają " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Wieczorek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Belką wykurzył prezydent premiera. Dalej było już trudniej, bo kilku partiom Belka kojarzy się z politycznym stryczkiem. Znowu wzrosły więc akcje Józefa Oleksego ostatnio ciągle drugiego, czekającego w przedpokoju władzy. „Quo vadis?” – tak witają się członkowie parlamentarnego klubu SLD. Albo prościej – „Gdzie jesteś?”. Wybór na razie jest niewielki. Albo pozostać w starym SLD, czyli w „prawdziwkach”, albo zasilić „borówki” – nowe, znane też od rzekomych korzeni rodowych lidera Borowskiego „aroniami”. Siła parlamentarna „borówek” wzrosła do czterdziestu posłów i – jak twierdzą liderzy „prawdziwków” – ma tendencję zwyżkową. Do „borówek” przyłączył się wicemarszałek Tomasz Nałęcz. Podążył za nim jedynie poseł Jan Sztwiertnia. Media prześcigały się w ujawnianiu obiektów, które ma w najbliższym czasie zaatakować w naszym kraju al Kaida. Typowano klasztor na Jasnej Górze w Częstochowie, Pałac Nauki i Kultury w Warszawie, zamek wawelski w Krakowie. Czyli wszystko, co w Polsce ma jakąś wieżę. Ujawniono też stronę internetową modlących się terrorystów: „Prosimy Allaha, aby ziemia pochłonęła Kwacha”. Oprócz al Kaidy straszono też Unią Europejską. W tym przypadku ludność zareagowała tradycyjnie. Wykupiła zalegający w supermarketach cukier nie wybrzydzając nawet na wyższą cenę. Rada Nadzorcza KGHM odwołała Stanisława Speczika z funkcji prezesa spółki. Minister skarbu państwa Zbigniew Kaniewski, który dysponuje większością w radzie, był oburzony i zaskoczony tą decyzją. Mało brakowało, a jeszcze bardziej zaskoczyłaby go rada nadzorcza Orlenu. Do kolejnej próby ustrzelenia prezesa Wróbla jednak nie doszło, bo na członków rady padł pomór. Większość tuż przed zebraniem zachorowała. Czy leci z nami pilot? – słychać w Ministerstwie Skarbu. To nie ja, tylko Miller – powiedział „Wyborczej” Wiesław Kaczmarek o aresztowaniu w lutym 2002 r. prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Wypowiedź uwiarygodnił opisem okoliczności spotkania u premiera, gdzie zapadać miała decyzja. Większość jego uczestników twierdzi jednak, że spotkania takiego nie było. Sam Kaczmarek przyznał w TVN 24, że prokurator krajowy Karol Napierski pomylił mu się z kimś innym. Kilkadziesiąt osób poturbowanych i rannych w ciągu kilkuminutowej akcji. Nie al Kaidy, lecz promocji podczas uroczystego otwarcia centrum handlowo-rozrywkowego Blue City w Warszawie. Tylko 14,5 tysięcy głosów potrzebował Stanisław Husakowski, kandydat PO i PiS, aby uzyskać mandat senatora na Dolnym Śląsku w wyborach uzupełniających. Frekwencja wynosiła 6,2 proc. Przetarg na sprzedaż Huty Częstochowa, o którym krytycznie pisaliśmy w poprzednim numerze „NIE” w artykule „Kijem w Kijów”, został po prezydenckiej wizycie w stolicy Ukrainy zawieszony. Jeśli wierzyć sondażowi CBOS, Samoobrona wyszła na pierwsze miejsce w przedwyborczym rankingu partii – 29 proc. Druga jest Platforma Obywatelska – 26 proc., LPR ma 10 proc., PiS – 9 proc., a SLD – 8 proc. W tym samym sondażu Lepper jest drugim politykiem pod względem zaufania społecznego; nieznacznie ustępuje Kwaśniewskiemu. A w polskich biurach szał. Wszyscy grają w komputerową grę „Walnij pingwina”. Jak na całym świecie. Walnęła nas globalizacja. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pośladki razem! Kampania unioeuropejska szczytuje. Pan prezydent przemierza Pomroczną zachwalając Europejskie Wartości. Pomagają mu w tym politycy, aktorzy, osobistości ze świata biznesu i mediów. Z ulicznych billboardów uśmiecha się mistrz kierownicy Krzysztof Hołowczyc. Mówi: TAK. Kwachu też agituje mało wymyślnym hasłem: TAK DLA POLSKI. Nie wysilili się też zanadto prezydenccy spece od marketingu. Tak, tak, srak, srak... Zero polotu, dowcipu, luzu, polemik. Oficjałka. I jak tu liczyć na pozytywny wynik w czerwcowym referendum? Jak skutecznie przekonać społeczeństwo do tego, by zechciało wejść do Europy? Trzeba było po prostu dowcipną młodzież ze sprejem posłać do smarowania murów. Zajęli je bez reszty przeciwnicy Unii Europejskiej. PODNIEŚ RĄCZKĘ BOŻE DZIECIĘ, POBŁOGOSŁAW UNIĘ CAŁĄ, A POLAKOM DAJ ZAPOMNIEĆ, ŻE ICH PAŇSTWO TEŻ ISTNIAŁO JEDEN GŁOS ZA UE – JEDEN GWÓŹDŹ DO TRUMNY SUWERENNEJ OJCZYZNY! BERLIN, BRUKSELA MIASTA MILLERA. WARSZAWA, KRAKÓW MIASTA POLAKÓW! KIEDYŚ STALIN, TERAZ PRODI – NIECH NIEWOLA SIĘ ODRODZI! NIECH ŻYJE NOWA TARGOWICA POLSKA UNIĄ SIĘ ZACHWYCA! Uliczna twórczość przejawia się również w sloganach zapachowych: CO TAK W POLU ŚMIERDZI RÓWNO? CZY TO UNIA, CZY TO GÓWNO? Szczególnie ujmujące są slogany towarzysko-erotyczne: CHCESZ PAN MĘŻA? NIE WIESZ JAK? W REFERENDUM POWIEDZ TAK! UNIA? TEN BĘKART ZBIOROWEGO GWAŁTU EUROPA BEZ GRANIC... PRZYZWOITOŚCI CHĘTNIE PRZYJMIE NOWYCH HOMOGOŚCI! MARZYSZ O MAŁOLATACH? GŁOSUJ NA UE! POŚLADKI RAZEM! UNIA NADCHODZI! Wyrazem troski o byt ludu pracującego miast i wsi, emerytów, rencistów oraz bezrobotnych są slogany społeczno-socjalne: W UE GRUSZKI NA WIERZBIE SMAKUJĄ BARDZIEJ! NA UNIĘ GŁOSUJESZ, W GARNKU BUTY GOTUJESZ... EUROPEJSKI PAROBEK TO BRZMI DUMNIE! BĘDZIE PRACA U BAUERA, WIĘC DO UNII WSTĄPMY TERAZ! WSTĄP DO UNII. GEREMEK POTRZEBUJE POSADY! LEPIEJ W UNII BYĆ ROBOLEM NIŹLI W POLSCE DYREKTOREM! Nie brakuje również sloganów przyrodniczo-ekologicznych: W UNII EUROPEJSKIEJ PRZEŻYJE TYLKO TO, CO UMIE PEŁZAĆ CHCESZ BYĆ DOLLY W SWOIM STADZIE, TO ZA UNIĄ GŁOSUJ GADZIE Największą wartość edukacyjną spełniają jednak slogany praktyczno-poradnikowe. Takich wiadomości na temat Unii nie znajdziecie z pewnością w gminnych centrach infor-macji europejskiej ani w żadnym informatorze: PRZESZKADZA CI TEŚCIOWA? EUTANAZJA TYLKO W UE JAK WEJDZIEMY DO UNII, TO SPRZEDASZ SWOJĄ NERKĘ BEZ CŁA KOBIETY! UNIA WAS WYSKROBIE (ZE ZNIŻKĄ!!!) CHCESZ WYWALCZYĆ PRAWO DO WSPÓŁŻYCIA ZE SWOJĄ SUKĄ? GŁOSUJ NA UE DZIĘKI UNII I TWÓJ SYN ZNAJDZIE SOBIE MĘŻA Znaleźliśmy też odezwę do chłopów polskich. ROLNIKU IDZIE WIOSNA, WYPROWADŹ UNIĘ W POLE! Za unią agitują zaś nudne urzędasy. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " POLecieć " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Latające prochy Mówią, że jesteśmy nihiliści. Plugawimy w "NIE" zamiast chwalić. Burzymy zamiast budować. Dziś prezentujemy epokowy projekt rozwiązania najpoważniejszego polskiego problemu cmentarnego. Ogłaszamy go, bo nie chcemy zabrać go ze sobą do grobu. Od początku nad tym miejscem ciążyły kłótnie wzmacniane warkotem buldożerów. Początkowo miał to być panteon bohaterów walczących o wolną Polskę, potem symbol pojednania dwóch sąsiednich narodów. Było i jest to miejsce zadrą w dupach nakręcanych przez nacjonalistów – polityków ukraińskich i polskich. Wór z problemami Krótka historia wykopków Rok 1921. Ogłoszony konkurs na projekt urządzenia cmentarza niespodziewanie wygrał student V roku lwowskiej architektury Rudolf Indruch. Z matki Czeszki, z ojca Słowaka, polski patriota. Obrońca Lwowa przed Ukraińcami, uczestnik wojny polsko-radzieckiej. Artysta, altruista, człowiek schorowany. Jego śmiała, konkursowa wizja cmentarza nigdy nie została zrealizowana do końca, bo zabrakło na to pieniędzy. Nie zabrakło za to prasowych polemik i pyskówek – spierano się w trakcie budowy o wszystko. Zwłaszcza o katakumby dla najbardziej zasłużonych, czyli o to, kto ma tam spoczywać. Rok 1939. Cmentarz był prawie gotowy, zachwycał bogatą, różnorodną roślinnością. Spoczywało tam 1926 obrońców i 933 osoby zasłużone w inny sposób. Obrońców ekshumowano z różnych miejsc pochówków. W 1925 r. wyeksportowano prochy jednego z nich do Warszawy, gdzie zasiliły Grób Nieznanego Żołnierza. Zatem postulowana przez nas ekshumacja nie byłaby tam czymś nowym. 1940–1989. Cmentarz popada w ruinę. Nieliczni pozostali we Lwowie Polacy nie byli w stanie go utrzymać. W 1971 r. za zgodą władz centralnych, miejskie władze Lwowa rozpoczęły burzenie cmentarza. Pomimo protestów organizacji polonijnych nie zaprzestano niszczenia. Rok 1989. Za zgodą władz radzieckich obecna na Ukrainie polska firma Energopol rozpoczęła rekonstrukcję cmentarza. W kwietniu 1990 r. kwiaty złożył tam prezydent Jaruzelski. Do tej pory jako jedyny prezydent III RP. Oficjalnego otwarcia odbudowanego prawie cmentarza nie udało się dokonać przez następne 12 lat pomimo umów państwowych polsko-ukraińskich. Zorganizowanie uroczystości blokuje nacjonalistyczna Rada Miejska, aktywna zwłaszcza za rządów mera Wasyla Hujbidy. Nacjonaliści ukraińscy nie godzą się między innymi na „niepodległościowy” napis w centrum cmentarza, powrót rzeźb lwów przed Łukiem Chwały, a także rekonstrukcję pomników francuskich i amerykańskich żołnierzy-ochotników walczących z Ukraińcami po stronie polskiej. Uważają ich za obcych interwentów. Odbudowany za pieniądze polskich podatników cmentarz nadal dzieli. Jest wygodnym pretekstem dla nacjonalistów do zaostrzania sporów. Zaczęło się nieszczęśliwie, już w grudniu 1918 r. Pospieszne, chaotyczne działania ówczesnego zarządu miasta Lwowa pod przewodem prezydenta Józefa Neumana sprawiły, że kupiono od sióstr benedyktynek ormiańskich kawałek gruntu, przedłużenie cmenta-rza Łyczakowskiego. Grunt fatalny, pochyłe, wertepowe zbocze. Tak to jest, kiedy samorządowcy robią interesy z kościelnymi. Nic dziwnego, że pierwszym ekshumowanym z różnych miejsc kilkuset mogiłom groziło ześlizgiwanie się ze stromego pagórka, zawłaszcza kiedy lało. Kiedy zaś świeciło słoneczko wzgórze wysychało wraz z całą roślinnością. Syf trwał do 1921 r., kiedy powstała Straż Mogił Polskich Bohaterów i rozpisała konkurs na projekt urządzenia cmentarza-panteonu. Tak powstał Cmentarz Orląt Lwowskich. (Patrz ramka). Miejsce pokręcone, podobnie jak XX-wieczna historia Polski. Od czasu powstania niepodległej Ukrainy powód zadrażnień między naszymi narodami i politykami. Nawet na najwyższym szczeblu. Nie tak dawno prezydent Kwaśniewski odwołał swój przyjazd do Lwowa i spotkanie z prezydentem Kuczmą, po-nieważ nacjonalistycznie nastawione władze Lwowa nie zezwoliły na wykończenie cmentarza zgodnie z wcześniejszymi polsko-ukraińskimi porozumieniami. Wór zalet Dzisiaj w prawie dziewięćset-tysięcznym ukraińskim Lwowie żyje kilkanaście tysięcy Polaków, zwykle w wieku emerytalnym. Do tej grupy można dodać następne kilkanaście tysięcy młodszych. Odzyskujących "polskość", uczących się języka Kochanowskiego i Leppera. Zwłaszcza, kiedy mają nadzieję na studia w Polsce i osiedlenie się tam. Gdyby władze polskie ogłosiły teraz nadzwyczajną repatriację dla po-zostających we Lwowie Polaków i osób poczuwających się do polskości, to w trymiga prysnęliby stamtąd wszyscy. Nawet ci chorzy i słabowici. Wahania mieliby jedy-nie prezesi polskich stowarzyszeń żyjący głównie z prezesownia, czyli pomocy finansowej macierzy. We Lwowie nie ma już Polaków, bo zaraz po zakończeniu wojny wyjechali oni do PRL. Osiedlili się na ziemiach poniemieckich, głównie we Wrocławiu. Do dzisiaj można tu usłyszeć śpiewny lwowski akcent. Do Wrocławia przewieziono też część zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich ufundowanych w 1817 r. przez Józefa Maksymiliana – Panoramę Racławicką i wiele innych lwowskich pamiątek polskości. We Wrocławiu bez trudu można znaleźć jeszcze pusty plac w centrum miasta. Idealny na wzorcowy, patriotyczny cmentarz. Płascy materialiści i patriotyczni sceptycy oczywiście zaczną się krzywić, że taka operacja to wielkie koszty i trudności techniczne. To nieprawda. Mamy bogate doświadczenia w sprowadzaniu prochów bohaterów do kraju. Niedawno zaimportowaliśmy m.in. Paderewskiego, Sikorskiego, a nawet młodego ukraińca grającego rolę Witkacego. Szumnie i z pompą importowaliśmy też kości – podobno kurczaka – udającego szczątki króla Stanisława Augusta. Skoro udało się naszej firmie Energopol z musu odbudować cmentarz Orląt Lwowskich, to jakiż problem wszystko teraz przenieść? A kosztami podzieli się Wrocław ze sponsorami. We Wrocławiu, w pohitlerowskiej Hali Ludowej co roku odbywają się Międzynarodowe Targi Sztuki Cmentarnej. Patriotyczni trumniarze na pewno nie odmówią ostatniej posługi lwowskim bohaterom. W ukraińskim Lwowie państwo polskie na siłę chce utrzymywać cmentarz – symbol obrony polskiego Lwowa przed ukraińskim rodzącym się wtedy patriotyzmem. I chociaż obok jest cmentarz Strzelców Siczowych, przeciwników Orląt Lwowskich, to miejsce nie ma szans stać się symbolem narodowego pojednania. Ma być archaiczną pamiątką "polskości" w mieście od pół wieku już niepolskim. Mieście, do którego nawet nacjonalistyczne polskie zgrupowania polityczne roszczeń nie wysuwają. Po co zatem, w XXI wieku, nam takie archaiczne "świadectwo polskości" ? Mamy przecież wiek ekspansji gospodarczej, mediów elektronicznych, a nie znaczenia wpływów nagrobkami. Jakich polskich interesów kulturowych i gospodarczych ten cmentarz ma we Lwowie bronić? Jakiej pamięci narodowej? Jakiej chwały i obrony Lwowa, skoro dwadzieścia lat później Polska to miasto utraciła? Niech zatem cmentarz Orląt Lwowskich pojedzie, śladem lwowiaków-Polaków, do Wrocławia. Miasta aspirującego do międzynarodowej wystawy EXPO. Miasta teraz polskiego, ale zawsze wielokulturowego. Są tam przecież: piastowski romańskoeuropejski kościół NP Marii na Piasku, pruska Hala Ludowa, zbudowana w stulecie zwycięstwa koalicji antynapoleońskiej, cmentarz Żołnierzy Radzieckich, cmentarz żydowski z grobem Ferdynanda Lassalla założyciela niemieckiej SPD, no i kosmopolityczne zoo. Cmentarz Polaków obrońców Lwowa pasuje do Wrocławia jak ulał. Niech orlęta polecą do Wrocławia. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedalcy Papież i prymas Glemp coraz to wygłaszają filipiki przeciw homoseksualistom. Szmer tej obłudy akompaniuje biskupom i księżom-homoseksualistom dobierającym się na siłę do pośladków wikarych, ministrantów i kleryków. Wielu młodych mężczyzn zostaje księżmi, bo mylą swe lęki przed kobietami, swoje skłonności homoseksualne i chęć bycia w męskim gronie – z powołaniem. Afera homoseksualna z arcybiskupem Groerem jest tu znamienna... stwierdziła profesor teologii katolickiej, synowa byłego prezydenta Niemiec pani Uta Ranke-Heinemann (w wywiadzie dla „Polityki” z 25.04. 1998). Tygodnik „Wprost” (z 3.03.2002) napisał – powołując się na dane niemieckie – że homoseksualistów jest wśród księży cztery razy więcej niż w innych grupach społecznych. Zresztą polscy duchowni sami to przyznają. ...Wspólnoty wojskowe czy zakonne są bardzo narażone na działania homoseksualne – powiedział ojciec Bonawentura, wikariusz Kurii Prowincjonalnej Ojców Franciszkanów w Katowicach, poproszony w 1999 r. przez dziennikarzy „Super Expressu” o wyjaśnienie, jak to możliwe, że w salce katechetycznej kościoła św. Antoniego oo. Franciszkanów w Katowicach Panewnikach odbywały się orgie homoseksualne z udziałem nieletnich. Orgie organizował zakonnik ojciec Dominik wraz ze swym utrzymankiem Ryszardem D., mającym za sobą nowicjat w klasztorze franciszkańskim. Obecny ogólnopolski skandal wywołany ujawnieniem praktyk arcybiskupa Juliusza Paetza jest lustrzanym odbiciem afery, która wybuchła w Austrii po wyjściu na jaw homoseksualnych wyczynów wiedeńskiego arcybiskupa Hansa Hermana Groera. Ekscelencja nie poniósł żadnych prawno-karnych konsekwencji za zmuszanie do stosunków homoseksualnych Josefa Hartmana i innych kleryków z seminarium w Holbrum. Został jedynie odwołany z urzędu i powędrował do klasztoru pod Dreznem. Austriacki wymiar sprawiedliwości zignorował żądania ofiar domagających się postawienia katolickiego arcypasterza przed sądem za wykorzystywanie stanowiska służbowego do osiągania korzyści seksualnych. Wobec Paetza nawet żądań takich nie będzie. Natomiast Kościół francuski ma biskupa Pierre’a Picana, którego w zeszłym roku sąd w Caen skazał na karę pozbawienia wolności (w zawieszeniu) za to tylko, że hierarcha, wiedząc o praktykach pedofilskich swego podwładnego, nie powiadomił o tym organów wymiaru sprawiedliwości. Podwładny wielebnego biskupa ks. René Bissey został zaś skazany na 18 lat więzienia za pedofilię. W styczniu 1998 r. w Watykanie doszło do innego głośnego skandalu. Enrico Sini Luzi, papieski delebrator, który wprowadza gości do papieskich apartamentów na audiencje prywatne, zabawiał się ze swoim partnerem homoseksualnym w mieszkaniu położonym opodal Watykanu. Kochankowie uprawiali ostry seks sadomasochistyczny i oglądali pornokasety z tego gatunku. W czasie tych igraszek Luzi poniósł śmierć. Wyjście na jaw homoseksualnych igraszek watykańskiego dworzanina mocno zirytowało Jana Pawła II i wzmogło jeszcze jego zadawnioną wrogość do kochających inaczej. Kościołem irlandzkim wstrząsnął proces księdza Bredana Smytha, który został skazany na 12 lat więzienia za udowodnione mu 74 przypadki seksualnego wykorzystywania dzieci. Ten katolicki duchowny już wcześniej odsiadywał 4 lata w więzieniu Magilligan w Ulsterze za podobne przestępstwa popełnione w Zachodnim Belfaście. Po głośnym procesie księdza Smytha papież Jan Paweł II musiał wykrztusić kilka słów ubolewania. Tym bardziej że równolegle w Stanach Zjednoczonych miała miejsce seria procesów sądowych wytoczonych księżom-pedofilom uprawiającym stosunki homoseksualne z nieletnimi, wypłacone przez Kościół odszkodowania z tego powodu osiągnęły dziesiątki milionów dolarów. Prymasa Glempa kłopocze rozgłos takich incydentów, jak wspomniane na wstępie orgie w parafii w Katowicach czy też wydarzenia na „wesołej plebanii” opisane w „NIE” nr 51-52 z grudnia 2001 r., a nawet proces 50-letniego księdza Zdzisława C. byłego proboszcza z parafii Sierzchowa (woj. łódzkie), oskarżonego o seksualne molestowanie uczniów z podstawówki. Glemp od lat doskonale wiedział o homoseksualizmie biskupa Paetza oraz o takich upodobaniach seksualnych dwóch jeszcze innych polskich purpuratów. Ich nazwiska są doskonale znane w polskich środowiskach homoseksualnych. Jednak ci hierarchowie, w przeciwieństwie do Paetza, potrafią namotać sobie męskich kochanków bez prasowego rozgłosu. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna oWięźniowie osadzeni w Mielęcinie koło Włocławka mogą się uczyć w tamtejszym liceum. W tym roku osiemnastu przystąpi do matury. Dyrekcja więzienia urządziła im studniówkę i pozwoliła zaprosić na nią panie. Panie przywiozły panom garnitury, a zabawę prowadził zawodowy didżej z Poznania odsiadujący wyrok 25 lat więzienia. oWielką i nieoczekiwaną szansę na zdobycie wiedzy dostali osadzeni w areszcie w Opolu. Z nudów wykładów z ekonomii udziela profesor Stanisław D., aresztowany pod zarzutem przyjmowania łapówek w czasach, gdy był przewodniczącym Rady Miasta. oW Sandomierzu na niektórych posesjach pojawiły się tabliczki z napisem: "Ja cię zastrzelę". Miejscowy prokurator uważa, że jeśli ktoś udowodni, że się przestraszył, to osoba, która powiesiła tabliczkę, zostanie oskarżona z artykułu 190 k.k. za groźby karalne. oW Gdańsku Wrzeszczu 27-letni Włodzimierz K., chłop jak tur, zmusił do stosunku oralnego 29-letniego Andrzeja K. mniejszej postury. Następnie rozebrał go i próbował zgwałcić. Andrzej K. powiedział wówczas, że musi pójść zapalić papierosa i dzięki temu udało mu się uciec i uniknąć gwałtu. A wmawia się nam, że palenie szkodzi... oW Olsztynie pijany mężczyzna wyrzucił z jedenastego piętra swojego psa. Policjantom, którzy zaalarmowani przez sąsiadów przyjechali pod blok, wytłumaczył, że chciał kundla jedynie nastraszyć. oBardzo uważnego sąsiada ma pewna pielęgniarka z Białegostoku. Według jego wiedzy, którą podzielił się w donosie z urzędem skarbowym, pielęgniarka kupiła ostatnio żaluzje pionowe, dywan, lodówkę i szafki kuchenne. Niemożliwe, że to wszystko z pensji – uważa dociekliwy obywatel. Ofiarą donosu padła także pani sprzedająca w sklepiku szkolnym. Właśnie wymieniła dywany, bo stare jej się znudziły, a przecież miały tylko sześć lat. Kupiła też wieżę stereo, pralkę i lodówkę. Ponadto lubi dobre winko, kupuje drogie jedzenie i ubrania. Za co? – pyta anonim urząd skarbowy. oW Kielcach do jednego z mieszkań wszedł 36-letni mężczyzna, podszedł do kanapy, na której leżał jego 50-letni znajomy i wspólnik, wyjął nóż, poderżnął mu gardło i bez słowa wyszedł. Wcześniej obaj panowie pokłócili się o sprawy finansowe, ale po cóż gadać po próżnicy. oAż czternastu chłopaków, czyli większość młodzieży męskiej ze wsi Niedarczów Górny Kolonia (gmina Kazanów), stanie przed sądem za napad na dyskotekę w Odechowcu i pobicie ochroniarzy, w tym jednego ze skutkiem śmiertelnym. Wsi grozi wyludnienie. oW lesie koło miejscowości Subkowy (Pomorskie) odnaleziono głowę, a następnie rękę i nogi zaginionego 40-letniego mieszkańca Malborka. Poszukiwania dalszych części ciała trwają. oPolicja z Gdyni zatrzymała 20-letniego studenta podejrzanego o co najmniej 10 napadów rabunkowych na staruszki. Kilka trafiło z poważnymi obrażeniami do szpitala. Student twierdzi, że musiał rabować, bo chciał się dalej uczyć, a miał problemy z opłacaniem uczelni i mieszkania. oDo drzwi jednego z gospodarstw w Ostrowsku koło Uniejowa zapukał nocą pijany i mokry Ukrainiec. Przyjechała policja i pogotowie. Policji Ukrainiec wyznał, że jechał samochodem i wpadł do Warty. Co gorsza nie pamięta, czy przypadkiem nie wiózł autostopowicza. Ściągnięto ekipę płetwonurków. Niepotrzebnie, po pewnym czasie Ukrainiec przypomniał sobie, że jednak jechał sam. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Troja na huśtawce Rysio, 10 lat, entuzjasta gier komputerowych typu „Quake”, fanatyk snickersów, coca-coli, pizzy z kiełbasą i wieśmaców. Wydyma usta na teleturnieju „Dzieciaki z klasą”, bo nie znosi takich popisów. Gdy zobaczył w telewizorze trailer (zwiastun) filmu „Troja”, zaczął mieć problemy z zasypianiem. Zawlókł mnie do kina pierwszego dnia rozpowszechniania „Troi” w Polsce. Podczas projekcji wciągnął nosem największą torbę popcornu, jaką widziałem. Wypił litr sprite’a i ani razu nie był w toalecie. Wysikał się po seansie, a po powrocie do domu spotkał na podwórku kolesia Patryka i podzielił się z nim wrażeniami. Byłem świadkiem tej rozmowy, a chwilami nawet jej uczestnikiem. Rysio: – Najlepsze było, że oni kasę kładli na oczach trupów, czaisz, żeby im się gały nie wyjarały. Pięć zeta chyba, a potem na stos. Patryk: – Po co? R: – A co, mieli ich wszystkich zakopać? Już lepiej zjarać. Tego Trojana też zjarali po tym, jak go Brad Pitt oddał staremu, a wcześniej ciągnął go na sznurku za dywanem. Ja: – Rydwanem. R: – No właśnie. Albo jak łeb uciął pomnikowi ze złota. P: – Ze złota? Kurde, tyle kasy! I nikt go nie zakosił? R: – Brad Pitt pozwolił zakosić swoim ludziom, bo wygrał, ale ten pedał go zabił. J: – Parys. R: – Strzelił mu w nogę. J: – W piętę. Achillesa można było pokonać tylko raniąc go w piętę. Tetyda, matka Achillesa, gdy był niemowlęciem, wykąpała go w wodach Styksu, trzymając za piętę i stąd... R: – Ale potem już normalnie. Zabił go strzałami tu, tu, tu, tu. Ja cię kręcę! P: – Brad Pitt ginie? To kijowo. R: – Dobrze, bo się zabujał w tej czarnej lasce i nie chciało mu się zabijać Trojanów. Kuzyna mu zabili. Ale był numer, jak tego byka załatwił! Wyskoczył i wsadził mu miecz w szyję! No to ci się poddali, bo taki mieli dil. Drugi raz się nie udało, bo ten pedał stchórzył. Ale pedał! J: – Parys, Rysiu. R: – No, Parysiu. Nie chciał się bić, pedał jeden, nie tak jak brat. P: – Brad Pitt? R: – Brat Parysia. Hektar. J: – Hektor. R: – Brad Pitt go załatwił, a potem ciągnął na sznurku, już mówiłem. A ten byk, jak dostał... P: – ... w szyję? R: – Inny byk. Nie taki byk jak tamten, ale też niezły basior! Nie w szyję, tylko w nogę. Strzałą. Ułamał strzałę i nawalał się dalej, kumasz, człowieku?! Z kawałkiem strzały w nodze. J: – To był Ajaks. Grecki wojownik. P: – Ajax Amsterdam. Moja starsza była w Amsterdamie, przywiozła mi dwa bajonikle. R: – Ja mam cztery. Trojany to puszczały takie kule ze słomy, które się zapalały i wybuchały. Kurde, siwy dym! P: – Widziałem na MTV. Ty, a co to było z Heleną Trojańską? R: – Z Heleną? J: – Helena, żona Menelaosa. Porwał ją Parys, o nią wybuchła wojna trojańska. Agamemnon... R: – A, ta blondi?! Laska tego pedała. Cienka. Już lepsza była ta czarna. J: – Bryzejda, trojańska kapłanka. R: – Ale też nie tego, bo namówiła Brada Pitta, żeby nie walczył, i on, człowieku, prawie na to poszedł. A tak w ogóle to najlepsze było z koniem. Ze starych łódek zbudowali konia, a wcześniej udali, że epidemia. Oglądałeś „Epidemię”? P: – Pewnie. Dramat. Ci strzelali, a ci uciekali, bo myśleli, że swoich nie zabiją. Ale musieli zabić, bo dostali rozkaz od amerykańskiego generała. R: – No i wjechali tym koniem za mury, a im tylko o to chodziło. W nocy wyszli, otworzyli bramę, wszystkich wpuścili, bo żadnej epidemii nie było. I się zaczęło. P: – Rzeźnia? R: – Ale jaka, człowieku! A grubas tylko rozkazywał, żeby wszystko zjarać. Pomniki przewracali. P: – Jak Saddama? R: – No, tylko nie Trojany, ale ci drudzy. Trojany lubiły tego starego i siwego, a nie tak jak w Iraku. Tam nie lubili Saddama i zburzyli jego pomnik. P: – Bo Amerykanie im kazali. R: – Akurat! Amerykanie wyzwolili Irak, tylko potem ich molestowali... Człowieku, widziałeś, jak ta laska trzymała go na sznurku? P: – E, spoko. A temu Amerykaninowi obcięli głowę, widziałem w telewizji. Widziałeś? R: – Widziałem... J: – Nie mogliście tego widzieć, chłopcy, bo ze względu na drastyczność telewizja... R: – Milewicza widziałem w „Super Expressie”. Cienki. P: – Cienki. A Brad Pitt też ginie, co? Na końcu? R: – Prawie na końcu. Na końcu czarna laska ucieka z pedałem. P: – Pedałom zawsze się udaje, ale w Krakowie dostali. R: – Łe, nikt nie zginął. „Troja”, Wielka Brytania, USA, Malta 2004 r. Reżyseria Wolfgang Petersen, scenariusz David Benioff, zdjęcia Roger Pratt, muzyka James Horner. Obsada: Brad Pitt (Achilles), Orlando Bloom (Parys), Eric Bana (Hektor), Diane Kruger (Helena), Rose Byrne (Bryzejda), Brian Cox (Agamemnon), Peter O’Toole (Priam) i inni. Autor : R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ksiądz knebel Prawo przewiduje, że psycholog musi być magistrem. Z tego względu Ministerstwo Edukacji Narodowej nie dało zezwolenia na zorganizowanie wydziału psychologii w Wyższej Szkole Suwalsko-Mazurskiej. Trzyletniej, przykościelnej Alma Mater kończącej się licencjatem. Wydział więc powstał nielegalnie. Ani utytułowani wykładowcy, ani ministerstwo, ani kanclerz WSSM ks. Jarema Sykulski nie zauważali, że przyjmując studentów na psychologię łamią prawo i wyłudzają kasę od naiwnych. Studenci nie mieli podejrzeń. Zaliczenia i egzaminy podpisywały w indeksach autorytety, zaś wśród wykładowców WSSM jest sporo sędziów. Gdyby absolwenci kontynuowali edukację na uczelniach katolickich, nie byłoby hałasu, bo akceptują one dyplom WSSM. Ale co ambitniejsi chcieli dorobić się tytułu na poważniejszych uczelniach. Uczelnie państwowe odmówiły honorowania glejtu od księdza. Odesłały delikwentów na egzaminy wstępne. Oszukani poszli do mediów. Choć historia jest jednoznaczna jak budowa pierwotniaka, interwencja zakończyła się medialnym bełkotem. Ks. Jarema Sykulski, który wcześniej kanclerzował w ełckiej kurii, zastosował skuteczny i godny szerokiego rozpropagowania sposób na zamknięcie gąb pismakom. Każdemu dziennikarzowi marzącemu o demaskatorskim artykule podsuwa oświadczenie, w którym delikwent zobowiązuje się do autoryzacji materiału albo zamieszczenia sprostowania i wpłacenia 5 tys. zł na dom dziecka. Księżulo ingeruje nie tylko w swoje wypowiedzi, do czego upoważnia go prawo prasowe, ale przerabia cały tekst. Z niewygodnych wątków czyści nawet pytania zadawane przez dziennikarza. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak wyhodować Marka Jurka Unieszczęśliwianie dzieci w procesie wychowania jest zajęciem wszystkich antychrystów. Dlatego z radością przekazujemy Państwu złote rady, zawarte w książce dr Evy Prvy pt. "Wychowanie do szczęścia – Poradnik dla rodziców". Książka została przetłumaczona na polski przez księdza, co gwarantuje jej polskokatolicką prawomyślność. W pierwszym roku życia dziecka – radzi autorka – należy unikać ostrego traktowania, stosowania kary w dosłownym znaczeniu. Dziecko powyżej 1. roku życia można spokojnie prać, a nawet trzeba, bo w ramach wychowania zmuszeni jesteśmy niekiedy zadać dziecku także i ból. Upoważniają nas do tego słowa Pisma Świętego: "Kto miłuje syna swego często używa na niego rózgi" (Syr 30,1). Kara je oczywiście zasmuci, albo spowoduje jego płacz. Jednakże nie bójmy się. Dziecko, które właściwie jest karane, ma dość okazji także do prawdziwej radości. A pewnie! Tłuc bez przerw nie da rady! Tłukąc gnoja, wkładamy mu do łba istotę katolicyzmu. Autorka opisuje scenkę: szczyle dyskutują o laniu, które ich braciszek zaliczył od tatusia. Tatuś musiał go ukarać. On jest przecież odpowiedzialny przed Panem Bogiem za swoje dzieci – stwierdza mądre dziecię. Jest naprawdę czymś pięknym, kiedy dzieci rozumieją związek między karą a Panem Bogiem – komentuje w natchnieniu autorka. Ma zadatki na wychowawcę w katolickim sierocińcu. Niekiedy wystarczą łagodne metody wychowawcze. Na przykład: Pewni rodzice mieli następujące doświadczenia z przyzwyczajaniem dziecka do nocnika. Dziecko pozostawili umyślnie bez pieluszki, tylko w rajstopach. Kiedy się zsiusiało doświadczyło i zrozumiało, co to właściwie znaczy. Pieluch już więcej mu nie dawano. No chyba, żeby w zbożnym celu. Na przykład, kiedy dziecko za bardzo wgapia się w swoje narządy płciowe. Wtedy właściwe jest nie rzucające się w oczy odwrócenie jego uwagi. Niektóre mamusie na przykład kładą siedzącemu dziecku pieluszkę na nogi. Troska o to, aby dzieci nie patrzyły sobie między nogi oczywiście podyktowana jest koniecznością uchronienia ich przed najgorszym złem – onanizmem. Na onanizm cierpią zwykle dzieci, które nie mają zajęcia. Ten nawyk tak samo, jak jest przyjemny, tak również jest niebezpieczny. Później staje się grzechem. U niektórych nawet dożywotnim. Co, oprócz podniecającego widoku własnego dwuletniego fiutka czy kuciapki, może pchnąć dziecię w otchłań onanizmu? Brud: Do onanizmu przyczyniają się u dziewcząt robaki (glisty), u chłopców zwężenie, albo zlepienie brudem napletka. Bułka z szynką: Wędliny, pieprz i alkohol, oprócz innych skutków wywołują również podniecenie seksualne, dlatego powinno się ograniczyć ich używanie. Alkohol w przypadku dzieci wyłą-czamy całkowicie. Poza wędliną przepędzić trzeba wszelkie podszepty: Czuwajmy nad dekoracją mieszkania, nad przynoszonymi do domu książkami czy czasopismami. Raczej żadne niż moralnie szkodliwe, lub wątpliwe. Łacno można się zorientować, iż nic, poza solidnie ocenzurowaną Biblią, nie jest moralnie niewątpliwe, wszelkie książki, jakie by nam się pętały po chałupie, najlepiej spalić w piecu. Z tego punktu widzenia dzieci lepiej mieć na wsi, w miastach występuje deficyt pieców. Ale na wsi na dzieci też czyhają niebezpieczeństwa. Mianowicie niekontrolowany kontakt z naturą. Częstym dziecięcym znaleziskiem są sparzone chrabąszcze i motyle. Nie okłamujmy dzieci, że są to zrośnięte zwierzątka. O nie, powiedzmy im prawdę: że te chrabąszczyki tak się lubią, że nie chcą się oderwać od siebie. To dziecko zrozumie. Bardzo jestem ciekawa, jak zareagują katoliccy rodzice, kiedy ich pociecha zacznie tak jak chrabąszcze okazywać, że kogoś lubi. Inne zasady dobrego wychowania to takie wytresowanie szczeniaka, żeby żarł to, co mu się wsadzi do pyska. Dziecko powinno wytworzyć w sobie nawyk jedzenia wszystkiego co dostanie. Uczmy je, aby prosiło, czy może jeszcze coś wziąć. Wszyscy siedzą przy stole i wpierdalają, ile wlezie, tylko szczyl ma żebrać pokornie o każdego kartofla. Jak poprosi, najlepiej mu odmówić. Sprawdźmy, czy potrafi cicho znieść, jeśli niekiedy nie dostanie tego, co lubi. Dalej pada przykład godny naśladowania: czworo dzieci w wieku przedszkolnym w okresie postu nie jadało cukierków. I jedna zła kobieta chciała je poczęstować. Podziękowały, ale powiedziały, że w tym okresie nie jedzą cukierków. Dla tej kobiety było to wprost nie do uwierzenia! Być może nie była sobie w stanie wyobrazić brutalnej tresury, która doprowadziła do takiego zastraszenia. Przyjemności powinny być starannie dawkowane. W ilości zabawek powinien przejawiać się duch ubóstwa chrześcijańskiej rodziny. A ponadto, jeśli dziecko nie chroni zabawek, ale przez niedbalstwo je niszczy, powinno odczuć skutek takiego postępowania, zwłaszcza, jeśli zdarzyło się to nie pierwszy już raz. Inaczej mówiąc – jak czterolatek urwie misiowi nóżkę, coś podobnego urwać mu trzeba od dupy, jak rozumiem. Oko za oko. W zaleceniach dr Prvy dominuje nauka pokory. Pochwałami i uznaniem jednak szafujmy oszczędnie, aby dzieci nie nabyły zbytniej pew-ności siebie, która szybko przejawi się w szemraniu i nieposłuszeństwie. Istota wychowania sprowadza się wszak do tego, że gnojek ma znosić dolegliwości i ból bez szemrania. Na przykład – w ramach przygotowywania do Mszy Świętej kiedy zaboli nas ząb cierpliwie znieśmy ten ból. Lepiej byłoby pójść do dentysty, ale czy Jezus chodził do dentysty? Inna sprawa, że żadne przekazy nie mówią, czy Jezus w ogóle miał zęby. W tamtych czasach było to rzadkością. Wśród bogobojnych katolików wychowywanych w duchu dr Prvy też będzie. Zaniedbanie bólu mleczaka jest wszakże drobnym poświęceniem w porównaniu z innym dowodem rodzicielskiego oddania wierze. Otóż – opowiada dr Eva – jeden chłopczyk, w okresie, w którym rodzice zwracali uwagę, aby brat i siostra przebierali się w innym pomieszczeniu i w taki sposób uczyli się wstydliwości, miał sen. Zaczął opowiadać: "Śniło mi się, jakiś obcy wujek był cały nago i chciał, żebym na niego patrzył. Mamusiu, ale ja na niego ani razu nie spojrzałem i uciekłem". Mamusia wyjaśniła mu, że to zły duch powoduje takie zachowanie, a potem wyraziła radość, że jej synek nawet i we śnie dobrze się zachował. Mniej wierząca mamusia uznałaby, że dziecko usiłuje jej zakomunikować, że jest ofiarą molestowania seksualnego i spróbowała podjąć jakieś kroki. Rzecznik praw dziecka Paweł Jaros okazyjnie, bo tylko za kilkadziesiąt tysięcy złotych, wytapetował Polskę plakatami o treści: "Prawa człowieka zaczynają się od praw dziecka". Może by za te pieniądze zatrudnił ludzi, którzy zajęliby się analizą prawną i społeczną katolickiego poradnictwa, jak znęcać się nad dziećmi? Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komuna plus VAT Wybieramy to, czego nie chcemy. Chcemy tego, czego nie wybieramy. 90 proc. społeczeństwa opowiada się przeciw prywatyzacji. Polacy obalili socjalizm, aby teraz dramatycznie osłaniać wszystkie jego szczątki: ochronę lokatorów przed wolnorynkowym czynszem, państwowe w istocie renty dla prywatnych rolników, względną równość w dostępie do darmowego lecznictwa i nauki itd. Prawo do pracy także trzyma się mózgów, choć nie zachowało się przy życiu. Odwrócenie Nie ci rządzą, co socjalizm obalali. Władzę mają politycy, którzy osłaniali reformami tamten ustrój. Odmienili swe poglądy, aby nie zderzyć się z dążeniami społeczeństwa i oto cóż za fatalna niespodzianka. Zmienili przekonania w sposób, który okazał się dziś już niezgodny z wolą większości. Płynie z tego lekcja, że za masami lepiej nadążać spacerkiem niż pociągiem pospiesznym, bo można je przegonić i już się nawzajem nie odnaleźć. Rząd musi prywatyzować. Bez dochodów z tego zabraknie mu forsy na pielęgnację innych niźli państwowa własność szacownych szczątków dawnego ustroju: na ochronę lokatorów, mnożenie miejsc pracy, dotacje dla gmin, przemysłu itd., itp. Do tego, czego państwo nie sprywatyzowało, musi dopłacać. Deficytowa jest własność państwowa jako całość – ta dzisiejsza królewszczyzna. Państwa po prostu nie stać więc na posiadanie tego, co posiada. Przypomina ono pod tym względem niejednych państwa Kowalskich. Państwowe posiadłości wzięte do kupy nie płacą podatków i nie wypłacają dywidendy, ponieważ menedżerowie gospodarzący na nie swoim marnotrawią środki, mnożą wydatki, nie mają kapitału na modernizację i z wielu innych przyczyn. Głównie zawiniły jednak rządy prawicy w pierwszych latach 90. Sprzedawano wówczas przedsiębiorstwa dochodowe, które najłatwiej było opylić, a zostawiono deficytowe. Czyniono tak ze względów doktrynalnych: żeby prywatyzację pogonić dynamicznie. Prawica to bowiem dzisiaj doktrynerzy liberalni albo nacjonalistyczni i klerykalni – lewica zaś to pragmatycy. Za PRL było na odwrót. PZPR działała pod wpływem doktrynalnych impulsów, a potem hamulców. Opozycja chciała zaś stojące na głowie stosunki ustawić na nogach. Odwrócenie ról dokonało się także pod wieloma innymi względami, a zaczęło już przy Okrągłym Stole. Pomieszanie "Gazeta Polska" to malutki, bardzo prawicowy tygodnik mający upodobania w stylu prezydenta Reagana i senatora Mc Carthy’ego. Tygodnik bardzo pechowy. Gorąco popierał Wałęsę, potem premiera Olszewskiego, potem Krzaklewskiego i Buzka. Kogo tylko poparł, ten fatalnie przegrywał. Teraz "Gazeta Polska" (nr 49) przytoczyła bez komentarzy wyniki międzynarodowych badań Instytutu Gallupa odnoszące się do Polski. Wolność jest najważniejsza tylko dla 6 proc. Polaków. Najwięcej ludzi (połowa) uważa, że najznaczniejszą korzyścią odniesioną ze zmiany ustroju jest dobre zaopatrzenie sklepów. Demokrację jako korzyść wymienia 17 proc. Co piętnastego cieszy niepodległość. 2 proc. uważa, że jej odzyskanie stanowiło najistotniejszy rezultat 1989 r. Tylko 2 proc. gani przywódców komunistycznych za zwalczanie w PRL opozycji, a 3 proc. – za niedemokratyczną formę rządów. 40 proc. uważa, że teraz w Polsce za dużo jest właśnie wolności. Tyleż jest przeciw tolerowaniu poglądów sprzecznych z przekonaniami większości (które zostały oto zobrazowane!). 64 proc. skłania się ku dyktaturze, 62 proc. uważa, że zamiast demokracji lepsze byłyby rządy jednostki. 61 proc. woli społeczeństwo poddane dyscyplinie niż dające jednostce wiele swobód. Po przeczytaniu tego, co wydrukowała, redakcja "Gazety Polskiej" powinna właściwie palnąć sobie w łeb, oczywiście przy założeniu, że ma do czego strzelać. Zarysowany stan świadomości politycznej plus potężna niechęć do prywatyzacji jako niosącej w skutkach zwolnienia z pracy i kombinacyjne bogacenie się przedsiębiorców rodzi zasadnicze pytanie: dlaczego wolne społeczeństwo nie wybiera sobie władzy zgodnej ze swym upodobaniem? Czemu nie zawiązuje się i nie wygrywa partia głosząca zachowanie państwowej własności, autorytarne rządy jednostki i społeczny rygoryzm? Poszczególne segmenty tego programu są własnością różnych partii, których popularność nieco wzrasta. Samoobrona i LPR są faktycznie przeciw prywatyzacji. Partia Leppera skłania się do autorytaryzmu, LPR jest przeciwna tolerancji, PiS ma rygorystyczne zamiłowania. Żadna jednak z partii nie reprezentuje dominujących społecznych upodobań w ich całości. I każda z nich niefrontalnie, nieśmiało wyraża antyliberalne, zamordystyczne, przeciwwolnościowe i antydemokratyczne skłonności. Poplątanie Czy więc dopiero w przyszłości zrodzi się i trwale przejmie władzę autorytarny kapitalizm państwowy z domieszką społecznego peronizmu? Jakaś odmiana polskiego neofaszyzmu? Wątpię. Polacy w każdej płaszczyźnie – i prywatnej, i społecznej egzystencji – co innego mówią, a co innego robią. Inne wyrażają poglądy w ankietach badawczych, a odmienne w głosowaniu. Zmienić to jednak może kryzys gos-podarczy. Jego unikanie jest esencją polityki SLD polegającej na balansowaniu między dążeniami ludzi a logiką gospodarczą. Poglądy społeczne podmywają ustrój gospodarczy i polityczny Polski. Choć ich wyraziciele nie sprzeciwiają mu się frontalnie, system nasz stoi na ruchomych piaskach. Stabilizatorem stanie się wstąpienie do Unii Europejskiej, wprzęgnięcie naszych stosunków i instytucji w większą, względnie silną całość kontynentalną. Odetnie ona drogę polskiej ucieczce od wolności. Społeczeństwo polskie zaaprobuje to wstąpienie z wielu znanych przyczyn, do których dorzucę lęk przed samym sobą. I przed samotną wędrówką w nieznane pełną niechcianych już przygód. Jesteśmy więc jak pijak, który krzyczy w knajpie do kolegów: trzymajcie mnie, zaprowadźcie do domu, inaczej sam nie wiem, co zrobię. Kwaśniewski i Miller słyszą to rozpaczliwe wołanie. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Poseł z o.o. cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Fioletowa oberża Biskup Marian Gołębiewski, pierwszy pasterz Diecezji Kołobrzesko-Koszalińskiej ma nad morzem swój dom wczasowy. Można nawet powiedzieć, że swego imienia – nazywa się bowiem "Marian". Pensjonat – 20 trzyosobowych pokoi wraz z parkiem o unikatowym drzewostanie i kortem tenisowym – stoi w Pleśnej, kilkanaście kilometrów od Ustronia Morskiego. U "Mariana" jednak ustronie jest prawdziwe. Takich miejsc nad Bałtykiem – pięknych, mało nawiedzanych przez wczasową stonkę – już prawie nie ma. "Marian" to oficjalnie ośrodek rekolekcyjno-wypoczynkowy Fundacji Pomocy w Kształceniu Młodzieży Wiejskiej – co widnieje na mosiężnej tablicy umocowanej na wielkim głazie u wjazdu. Poniemiecki pałac w dobrym stanie biskup dostał półtora roku temu od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Koszalinie za darmo – na mocy anachronicznej ustawy Państwo–Kościół. Tak się złożyło, że byliśmy w Pleśnej, gdy biskup przejmował pałac – wówczas też wczasowisko, tyle że AWRSP. Nowy właściciel narzekał na dewastację, co – delikatnie określając – było lekką przesadą. Ambitnie zapowiadał gruntowny remont, ale – oczywiście – niczego nie remontował, bo nie musiał: z marszu uruchomił wczasowisko. W Pleśnej miały być rekolekcje, kontemplacja w samotni i siedziba wspomnianej fundacji. Co jest? Uprzejma pani kierowniczka pensjonatu "Marian" poinformowała mnie, że za dzień pobytu z pełnym wyżywieniem w sezonie trzeba zapłacić 75 złotych, a po 10 września – 50. Obłożenie miejsc – pełne, także poza sezonem. Na przyszłe lato najlepiej już teraz rezerwować termin. – Czy trzeba brać udział w rekolekcjach, głośno się modlić przed posiłkami? – Jak pan chce, to może się modlić. Kto bywa w "Marianie", opowiedziała mi pani Marusia, pokojowa, czyli po kościelnemu służąca. – Księża do nas przyjeżdżają z żonami albo z kuzynami młodymi. No i siostry zakonne, znane państwo z Warszawy też wypoczywa. Kultura; piją mało, butelek wcale nie ma. Ale kondomy, to paskudztwo, zbierałam garściami. Za sezon to by duży worek na śmieci pełen był! No i pięknie. Ma biskup Marian Gołębiewski ekskluzywny dom wczasowy z dużą kulturą i higieną oraz antykoncepcją – chwała jego Bozi, a my popieramy wczasowe bzykanie przez gumkę księżych żon płci obojga. Tylko po co ekscelencja ściemnia z tą pomocą dla młodzieży ze wsi? Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łapcie miliony cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niemoralna propozycja cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tura bez kangura W rozgrywce parlamentarnej o to, jak wybierać prezydentów, burmistrzów i wójtów, Sojusz Lewicy Demokratycznej obsunął się politycznie i intelektualnie. Z tchórzostwa i oportunizmu ugiął się pod naciskiem koterii i salonów politycznych. Oba pomysły SLD: wybory bezpośrednie w pierwszej, a pośrednie w drugiej oraz lansowany w Senacie – jako koło ratunkowe – egzotyczny wariant australijski, były do niczego. Jedna tura i wybór tego, który miał najwięcej głosów (choćby dostał tylko np. 15 proc.) to podstawowy model dla wyborów personalnych wypracowany w ojczyźnie nowożytnej demokracji – Wielkiej Brytanii, i stosowany powszechnie w krajach anglosaskich. Tak wybiera się w Stanach Zjednoczonych prezydenta, gubernatorów, senatorów, kongresmenów, sędziów, wszystkich. Tak wybiera się w Anglii posłów do Izby Gmin. Tylko w pierwszej turze naprawdę decydują wyborcy. Na przebieg i wyniki drugiej znaczący już wpływ zyskują koterie tych partii, które po przegraniu pierwszej tury kombinują, komu i za jaką cenę „oddać” głosy swojego elektoratu. W rezultacie takich kombinacji zwycięstwo może przypaść kandydatowi, który w pierwszym i najbardziej autentycznym głosowaniu pozostał daleko w tyle. Druga tura pozostanie kombinatorska zarówno wtedy, kiedy wybieraliby radni, jak i wtedy, kiedy do urn pójdą zniechęceni, już mniej liczni i skołowani wyborcy. Powoływanie się na wzorzec naszych wyborów prezydenckich też nie ma sensu. W tych wyborach – jak wykazało doświadczenie – druga tura nie jest do niczego potrzebna. We wszystkich dotychczasowych przypadkach (1990, 1995) ostatecznie wygrywał zwycięzca pierwszej tury. We Francji zresztą podobnie. Tracono tylko czas i kupę pieniędzy. Proponujemy więc zmienić ordynacje wyborcze prezy-denta państwa i szefów gmin na anglosaską modłę, bez drugiej tury. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kochanica szympansa Milion złotych dla bezpruderyjnej dziewczyny kochającej zwierzęta. W ostatnich dniach w poważnym tygodniku "Polityka" pojawił się artykuł "Szympans też człowiek". Przedstawiono w nim za "Proceedings of the National Academy of Sciences" wyniki badań amerykańskich naukowców, którzy ustalili, iż szympans (Pan troglodytes) ma 99,4 proc. genów identycznych z człowiekiem. Pozwoliło to postawić im wniosek, by uznać go nie za małpę człekokształtną, lecz za jeden z gatunków człowieka. Szympansy – twierdzą amerykańscy naukowcy – są bardziej spokrewnione z ludźmi niż z innymi małpami. Pokrewieństwo między człowiekiem a szympansem jest mniej więcej takie samo jak między koniem a osłem – pisze "Polityka". Powszechnie wiadomo, że klacze współżyją seksualnie z osłami i rodzą się z tego muły. Są ich na świecie miliony. Wobec tego ze współżycia tak samo skoligaconych szympansa i dziewczyny urodzą się przecudne, włochate małpoludy. Trzeba zapoczątkować tę robotę. Jerzy Urban, wydawca tygodnika "NIE", ogłasza publicznie, że ufundował nagrodę w wysokości 1 000 000 PLN (słownie: jednego miliona złotych) dla tej odważnej kobiety, która odda swe ciało wybranemu przez nią szympansowi płci męskiej, a po odpowiedniej liczbie stosunków seksualnych powije potomka będącego mieszańcem tej małpy i człowieka. Kopulacja, ciąża i poród odbyć się muszą pod kontrolą specjalnie powołanej komisji naukowej wykluczającej fałszerstwo. Jeżeli pokrewieństwo między szympansem a człowiekiem jest takie samo, jak między osłem a koniem, to możliwy jest międzygatunkowy potomek małpy i człowieka – tak samo jak istniejący potomek klaczy konia i ogiera osła, czyli muł. Muł będący wynikiem bastardyzacji (mieszania gatunków) charakteryzuje się długowiecznością, niezwykłą wytrzymałością oraz odpornością na choroby i trud. Równie znakomite cechy może mieć mieszaniec człowieka i małpy. Niewiele nowego trzeba byłoby go nauczyć. Szympansy znają i kradzieże, i oszustwa, i agresję bez przyczyny. Wiedzą też, co to prostytucja, czyli seks za wynagrodzeniem, choć i bezinteresowne kurwienie się z kim popadnie nie jest im całkiem obce. Nie zaimponujemy im zatem pod względem moralnym. Nauczenie małpoludów rynsztokowego języka nie przedstawia żadnych trudności – w języku migowym same tworzą przekleństwa, nie ma więc żadnych wątpliwości, że bluzgać będą jak my. Są więc wszelkie szanse, że mieszańce wtopią się w społeczeństwo bez żadnego problemu. Oczywiście połączenie dziewczyny z małpą stwarza trudności natury technicznej. Szympansy ruchają jedynie wówczas, kiedy samica jest gotowa do rozrodu, co sygnalizuje intensywnym czerwonym kolorem w okolicach dupy i biustu. Redakcja ze swej strony oferuje swą pomoc przy takim malowaniu dziewczyny, dzięki któremu szympansowi stanie. Przebieg stosunku poza komisją złożoną z wybranych przedstawicieli nauki obserwować winni delegaci klubów parlamentarnych, a to w tym celu, by podczas przygotowywania nowych aktów prawnych dotyczących sytuacji społecznej nowych obywateli Plski parlamentarzyści zaświadczyli swą powagą akt poczęcia i narodzin. Szczególnie wymóg ten dotyczyć będzie Ligi Polskich Rodzin. Kto wie, może i sam Roman Giertych zgodzi się na udział w komisji? Istotną kwestią pozostaje rozwój duchowy obywatela małpoluda. Czy Kościół kat. powita z radością nowego potencjalnego członka wielkiej wspólnoty wierzących? Czy dopuści go do chrztu i katechezy? Do chrztu trzymać będzie dziecko poseł Piotr Gadzinowski rodem ze świętej Częstochowy, który już zadeklarował, iż połowę swojego uposażenia poselskiego przekaże jako stypendium na kształcenie małpoluda aż do pełnoletności. Oczywiście, pod warunkiem że wyborcy po raz kolejny i następne obdarzą go swym zaufaniem. Bastardy, np. muły, są albo bezpłodne, albo wydają na świat słabe i bezwartościowe potomstwo, które szybko schodzi z tego świata. Nie dotykałby zatem grupy społecznej małpoludów tak trudny problem antykoncepcji. Dzielne polskie dziewczyny i kobiety! Jest do odegrania historyczna rola za wielką gażę. O odważnej następne pokolenia mówić będą z podziwem i wdzięcznością. Na pewno wystąpi w telewizyjnym reality show i zaćmi Wiśniewskiego. To jeden z rzadkich wypadków, kiedy za chwilę erotycznej rozkoszy, za jakże miłe wtulenie się w futro, płaci się taką kasę! Szympansy są owszem włochate, ale mało to razy bzykał was nieogolony facet? Poza tym wszystko przebiega tak samo. A po urodzeniu rozkosznego dzidziusia dowiedziesz matko-Polko światu, że "Polityka" nie propaguje bzdur. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na Podkarpaciu bez zmian Jak mawiał Pawlak w "Samych swoich" sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. W Dębicy zawrzało, gdy Miejska Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji byłym awuesiarzom, którzy od czterech lat rządzą miastem i powiatem, a teraz występują pod szyldem Wspólnoty Samorządowej. W ten sposób wypadła, czy raczej wylała się za burtę śmietanka miejscowej prawicy: burmistrz Władysław Bielawa, 14 radnych kończącej się kadencji, ogółem 39 pewnych sukcesu kandydatów. Poszło o to, że towarzystwo ma w dokumentach idiotycznie długą nazwę Komitet Wyborczy Wyborców Inicjatywa Społeczna Wspólnota Samorządowa (tak bowiem popłuczyny po AWS nazywają się w całej Polsce), ale na listach poparcia dla kandydatów wpisano skróconą nazwę KWW Wspólnota Samorządowa. W przepisach wykonawczych do ordynacji, zabrania się używania skrótów, bo normalni ludzie nie muszą wiedzieć, że – dajmy na to – KSMP oznacza Komitet Stronników Misia Puchatka. Członkowie komisji mieli świeżo w pamięci niedawne szkolenie, na którym wojewódzki komisarz wyborczy, Jan Jaskółka, nakazał pilnować nazw komitetów, aby nie doszło do takiej awantury, jak cztery lata temu w gminie Jodłowa. W Jodłowej mianowicie wyślizgano z wyborów przeciwników wszechwładnego wójta Kity z AWS. Sam Jaskółka sprzeciwiał się wtedy ich zarejestrowaniu, bo na listach z podpisami obywateli mieli trochę inną nazwę, niż na liście dostarczonej komisji wyborczej (patrz: "Kita" i "Chłop durny idzie do urny", "NIE" nr 41, 53/98). A po czterech latach, co za traf, historia się powtarza, tyle że tym razem nie chodzi o grupkę rolników z niedużej gminy, tylko o całą miejsko-powiatową elitę. Tak nieudolną, że nie potrafiła nawet prawidłowo się zarejestrować. Dębica była w szoku. "Odrzucona lista wy-borcza", "Burmistrz na lodzie" – krzyczały tytuły prasowe. Prawicowcy podnieśli wrzask, że utrącono ich z pobudek politycznych i że to straszny zamach na demokrację. SLD-owcy z obozu głównego konkurenta Bielawy, Edwarda Brzostowskiego, wpadli w euforię. Ukradkiem gratulowali przewodniczącemu Miejskiej Komisji Wyborczej, Zbigniewowi Koziołowi, którego niedawno z hukiem wyrzucili z SLD. Wyciął Bielawę – znaczy swój chłop. Awuesiarze odwołali się do Sądu Okręgowego w Rzeszowie. Ten zaś zdecydował w ciągu 10 minut: wprawdzie Miejska Komisja Wyborcza działała zgodnie z prawem, ale ważniejsze są względy społeczne. Z tych względów Wysoki Sąd uchyla decyzję MKW i dopuszcza do wyborów Bielawę i spółkę. Mamy poważne wątpliwości, czy sąd w RP może orzekać wbrew prawu, kierując się czymś tak enigmatycznym, jak "względy społeczne", pod którym to pojęciem kryć się może wszystko: poglądy polityczne pani sędzi, jej osobista sympatia do pana Bielawy lub innych asów upadłej AWS, a nawet – jak głosi plotka – rozmowa telefoniczna z biskupem. Bielawa i jego chłopcy triumfalnie wrócili do gry, ale zadyma przedwyborcza wcale się nie skończyła. Bo skoro jedni mogą startować wbrew przepisom, to inni też by tak chcieli. Natychmiast uaktywnili się inni kandydaci na burmistrza – Jan Mytkoś z Dębickiego Komitetu Wyborczego Wyborców oraz Tomasz Chodak z Samoobrony. Obaj nie spełnili wymogów formalnych: nie zarejestrowali we wszystkich okręgach wyborczych list z wymaganą przez ordynację liczbą kandydatów. Miejska Komisja Wyborcza miała okropny zgryz, co z nimi zrobić. Po lekcji, jaką dał jej rzeszowski sąd, siedmiu sprawiedliwych z komisji większością głosów zarejestrowało i Mytkosia, i Cho-daka. Wiadomo, względy społeczne. Gdy jednak dowiedział się o tym komisarz wyborczy Jaskółka zrugał dębicką komisję, aż wióry leciały, i uchylił jej decyzję. Kompletnie już ogłupieni, członkowie komisji wyborczej od-mówili Mytkosiowi i Chodakowi rejestracji. Śladem burmistrza Bielawy, Mytkoś odwołał się do sądu. Od razu oczywiście zaczął nawijać o względach społecznych: zebrał przecież 900 podpisów wyborców, reprezentuje zwykłych ludzi, którzy dość mają skompromitowanej pseudoelity. Wykluczenie go z powodu drobnego uchybienia formalnego będzie ciosem w samo serce demokracji. Rzeszowski Sąd Okręgowy, ten sam, który parę dni wcześniej rozgrzeszył z drobnego uchybienia awuesiarską Wspólnotę Samorządową, nie pozwolił Mytkosiowi kandydować. Żadne względy społeczne nie wchodzą w grę. Prawo jest prawem. Chodak z Samoobrony nie poleciał do sądu, i słusznie, bo też by dostał kopa. Na placu boju o stołek burmistrza pozostali: Władysław Bielawa, któremu przez cztery lata nic się nie udało, ale mo-że coś mu się uda zdziałać w nowej kadencji (hasło wyborcze: NIE ZAWIÓDŁ I NIE ZAWIEDZIE, a ponieważ niewidzialna ręka zamazuje NIE, zostaje ZAWIÓDŁ i ZAWIEDZIE); Edward Brzostowski, który obiecuje to samo, co obiecywał kandydując na posła, tj. ściągnięcie inwestorów i ożywienie gospodarcze (hasło JESTEM LOKALNYM PATRIOTĄ, co niewdzięczny elektorat przerabia na JESTEM LOKALNYM IDIOTĄ); wyrzucona z SLD Maria Mazur pod szyldem Socjaldemokracji Dębickiej; ostatni dowódca zlikwidowanej jednostki wojskowej – Bogusław Placek, który ogłosił, że kandyduje, ponieważ nie pije, nie pali i nie podrywa; plus piątka kandydatów jeszcze mniejszego kalibru. Ale Mytkoś i Chodak już nikomu głosów nie odbiorą. Cztery lata temu pod pretekstem uchybień formalnych wyeliminowano grupę, która zagrażała panowaniu AWS w Jodłowej. Teraz, gdy awuesiarze z Dębicy sami naruszyli przepisy, władze rzucają im koło ratunkowe. Ze względów społecznych. Ale gdy inne ugrupowanie chce skorzystać z tej furtki, te same władze pokazują mu wała. Nic się nie zmienia na Podkarpaciu: względy społeczne polegają na tym, żeby pomagać w wyścigu do żłobu czarnej prawicy i wycinać pod byle pretekstem jej konkurentów. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Upiorny poborca cd. 26 tomów. Tyle liczą prokuratorskie akta w sprawie działalności przemyskiej kancelarii komorniczej panów B. Śledztwo potwierdziło już wiele zarzutów. Przypomnijmy. Kancelarię komorniczą prowadził Stanisław B., ojciec Macieja B., który na początku lat 90. sam był komornikiem w Krośnie. Przestał nim być, kiedy udowodniono mu m.in. zagarnięcie mienia, zasilanie konta własnej matki państwowym szmalem i tym podobne działania. Maciej B. był poszukiwany przez prokuraturę i policję, ale skutecznie się wówczas ukrywał. Znalazł się, ale sąd go nie skrzywdził, bo uznał, że Maciej miał trudne dzieciństwo. Maciej B. wrócił do Przemyśla i wówczas blady strach padł na miasto i okolicę. Wprawdzie nie był już komornikiem, ale dostał robotę w kancelarii u ojca i komornika skutecznie udawał. Trudno policzyć, ile ludzi biegało na policję, prokuraturę i do sądu ze skargami i donosami na działania Macieja B. i jego ekipy. Grożenie bronią, naliczanie absurdalnie wysokich odsetek i kosztów, pobicia, groźby itp. W Przemyślu powstał nawet Społeczny Komitet Obrony Osób Pokrzywdzonych Działaniem Komornika. Po naszych publikacjach nakazano zawieszenie działalności kancelarii Stanisława B. Jego syn zaś zaczął być poszukiwany listem gończym. Znów jednak zniknął. Po przejęciu dokumentacji komornika przez sąd okazało się, że z kancelarii zniknęła spora kwota. Wyszły też inne nieprawidłowości. Mimo że podawaliśmy, pod jakim adresem może ukrywać się Maciej B., policja go nie znalazła. Pojawił się w prokuraturze dobrowolnie. Sprawę prowadzi prokuratura w Strzyżowie, ponieważ przemyska została wyłączona. Prokuratura potwierdziła wiele zarzutów stawianych komornikowi B. i jego pracownikom. Nie wiadomo, kiedy śledztwo się zakończy. Adam Kownacki, p.o. prokuratora okręgowego w Przemyślu, zapytany przez nas o powód wyłączenia przemyskiej prokuratury z tej sprawy powiedział: Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie poleciła oddać sprawę do Strzyżowa dla dobra tej sprawy. Prokurator zastrzegł jednak, że względy procesowe, o których wspomina kodeks, w tym przypadku nie zachodzą. Prokuratura Rejonowa w Strzyżowie to ta sama, która tak nieudolnie prowadziła śledztwo w sprawie śmierci Ani Betlei ("Matka Boska i zabójcy"), a jej pracownicy głosili w prasie bzdury na temat wypadku. Raczej nie spodziewamy się, że panom B. i jego ludziom spadnie włos z głowy. Jednak od kiedy B. nie prowadzą już kancelarii w Przemyślu, ludzie śpią zdecydowanie spokojniej. Autor : M.W. i T. Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stany bezrywinowe Będzie samouczek na tle afery Rywina: jak nie popełniać jego błędów. Jak załatwić taką samą sprawę bez nagrań, bez tarabanienia w mediach, bez śledczej speckomisji, prokuratora i kryzysu politycznego. I – co najważniejsze – skutecznie. Nauki te wyprowadzamy z doświadczeń największych ekspertów zakulisowych machinacji: Amerykanów. Szczypta historii: do roku 1987 w mediach USA obowiązywała "zasada bezstronności" przewidująca przeznaczanie podobnej ilości czasu na przedstawienie przeciwstawnych punktów widzenia. Potem ją obalono ze względu na zerową przydatność dla właścicieli mediów: czemu by mieli finansować lansowanie poglądów niezgodnych z ich stanowiskiem? Żeby dać publice poczucie obiektywności? Bez przesady. Przez 15 lat od czasu anulowania zasady bezstronności potentaci posiadający media stopniowo i nieprzerwanie intensyfikowali presję na Federal Communication Commission (ciało powołane do regulacji mediów), co owocowało postępującym rozluźnieniem rygorów hamujących ekspansję ich imperiów. 2 czerwca br. zdominowana przez republikanów FCC zdecydowała wbrew protestom członków komisji z Partii Demokratycznej, że jedna korporacja będzie mogła posiadać stacje telewizyjne nadające do 45 proc. gospodarstw domowych w USA. Dotychczas granica ustanowiona była na poziomie 35 proc. FCC unieważniła też zakaz wspólnej własności stacji telewizyjnych i gazet w tym samym mieście oraz złagodziła ograniczenia wykupu stacji telewizyjnych: jeden właściciel może posiadać dwie w tym samym mieście, a w wielkich metropoliach – trzy. * * * Medialni magnaci posiadający kluczowe sieci telewizyjne USA (General Electric – NBC, Disney – ABC, Viacom – CBS, Rupert Murdoch – FOX) oraz giganci prasowi (Tribune Corp. i Gannett Inc.) sarkają doniośle, że ich konstytucyjne wolności zakupu tego, czego chcą, są brutalnie gwałcone. Zapowiadają odwołanie do sądu celem zniesienia wszelkich ograniczeń. Krytycy postanowienia FCC wskazywali na konsekwencje koncentracji własności mediów (uwiąd konkurencyjności i wielostronności, cenzura selekcjonująca tylko informacje wygodne dla "fat cats" – bezkarna w sytuacji braku konkurenta mogącego obnażyć i napiętnować takie praktyki), prowadzili kampanię przeciw rozluźnieniu rygorów i apelowali do wyborców, by słali protesty do parlamentarzystów oraz do FCC. Miało to efektywność i donośność komarzego pierdzenia. Przewodniczący FCC Michael Powell z triumfem oświadczył: Nasze akcje przyczynią się do osiągnięcia celów, jakie sobie stawiamy: zróżnicowania i decentralizacji mediów. Opatrywanie swych akcji i decyzji określeniami odwrotnymi do ich prawdziwego sensu i skutków jest podstawowym narzędziem wprowadzonym do propagandy rządowej przez Karla Rove – stratega juniora G. Busha. * * * Wieść o decyzjach FCC prześlizgnęła się przez media tak, że większość ich konsumentów w ogóle jej nie dostrzegła. Nikt nikogo nie nagrywał, nie było mowy o walizach szmalu, przesłuchaniach. A jednak firma powołana do strzeżenia interesu społecznego zrobiła dokładnie to, czego od niej żądał mamuci interes prywatny. Właściciele USA dostali, czego chcieli. Nie wszystko od razu. Prawda, ale czasem cierpliwość jest wskazana, bo nadmierny pośpiech może obudzić czujność publiki gotowej podjąć trud myślenia, a nawet – Boże uchowaj – wyciągania wniosków. Na resztę przyjdzie czas. Podobnie załatwiono centralizację stacji radiowych. Konserwatywna korporacja wtulona w ekipę Busha, Clear Channel Communications, ma dziś w ręku 1200 radiostacji. Gdy w ramach kampanii antywojennej zespół Dixie Chicks skrytykował Busha, jednym telefonem wydano cenzorski zakaz puszczania jego piosenek we wszystkich stacjach. Clear Channel montował także i finansował manifestacje poparcia agresji na Irak. Ten trend jest we władzach USA kontrolowanych przez konserwatystów i wielki biznes powszechny. 3 największe firmy telefoniczne kontrolują 83 proc. linii telefonicznych; 2 giganty telefonii międzymiastowej mają w ręku 67 proc. rynku; 4 największych potentatów łączności komórkowej kontroluje 64 proc. biznesu; 5 największych firm telewizji kablowej podzieliło między siebie 74 proc. abonentów. W tych przypadkach efektem koncentracji jest głównie wykoszenie konkurencji i monopolistyczne zawyżanie cen, ale z mediami sprawa ma się inaczej. Najlepiej to ujął po ostatnich wygranych przez republikanów wyborach uzupełniających do Kongresu Britt Hume z sieci FOX: Stało się tak dzięki naszemu sposobowi informowania i komentowania. Prezes FOX, Roger Ailes, jest doradcą Busha II. * * * Co sprawiło – oprócz politycznych moty-wów oraz presji – że FCC tak gładziutko przyklepuje monopolizację mediów i radośnie ukręca łeb konkurencyjności, która miała być przecież natchnieniem i motorem kapitalistycznej gospodarki wolnorynkowej za-pewniającym jej miażdżące zwycięstwo nad scentralizowanym molochem realsocjalizmu? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze. Lecz nie w walizkach czy przelewach za lewe konsultacje. Wielki biznes medialny z matczyną troską pochylał się nad komisarzami z FCC, troskał się, czy im aby czego nie brakuje, czy systematycznie pogłębiają wiedzę i podnoszą kwalifikacje. Organizacja Center for Public Integrity opublikowała rezultaty analiz, z których wynika, że dobrzy wujkowie zarządzający mediami w ciągu ostatnich 8 lat zafundowali członkom oraz pracownikom FCC aż 2500 wycieczek na konferencje, sympozja i spotkania w najatrakcyjniejszych miejscach świata kosztem 2,8 mln dolarów. By nie nadszarpnęli zdrowia wycieńczającą tyrką, przygotowywali pracownikom FCC dane, które ci wykorzystywali do regulowania przepisów zgodnie z intencją sponsorów. * * * Po co za 17,5 melona wikłać się w mętne kombinacje? Jeszcze kilka lat, kilka milionów dolarów i grupka potentatów (może już tylko jeden?) będzie trzymać za mordę środki masowego przekazu USA. I niech wtedy krytycy spróbują podskoczyć! Będą musieli wziąć się za powielacze albo gdzieś pod Hawaną uruchomić Radio Wolna Ameryka. Choć może to niegłupie przypuszczenie. Waszyngton nie będzie się bawił w zagłuszanie, wyśle po prostu bombowce... Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Znudzona suchymi komunikatami prezesowej Rapaczyńskiej i bladością prezesa Kwiatkowskiego dziesiątka stroskanych ludzi z sejmowej komisji śledczej zawezwała w zeszły piątek samego Rywina. I zaczęła się zabawa. • "Bóg chce, abyśmy weszli do wspólnej Europy" – poinformował Purpurowa Eminencja Glemp. Przeciwnego zdania jest ojciec chrzestny Radia Maryja Tadeusz Rydzyk, który już na wiosnę uruchomi bezpośrednią telewizyjną transmisję z Niebios, niechętnymi liberalno-masońskiej Unii Europejskiej. • Kołodko chce zlikwidować ulgi podatkowe i obniżyć progi podatkowe – poinformował własnymi ustami wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko. Kościół kat. chce zmienić system swego finansowania – poinformował przewodniczący Rady Ekonomicznej Episkopatu bepe Wiktor Skworc. Zaproponował wprowadzenie "podatku kościelnego" dla wszystkich obywateli RP w wysokości 1 proc. rocznych przychodów. Doświadczenia podobnego podatku na Węgrzech są dla Kościoła kat. zachęcające. • Prezydent Kwaśniewski zechciał podpisać ustawę o Narodowym Funduszu Zdrowia likwidującą chore kasy chorych. Opozycja chce zaskarżyć ją do Trybunału Konstytucyjnego, ale szanse ma marne, bo koalicja chce szybko znowelizować ustawę usuwając krytykowane słabości. • Prezydenta RP Kwaśniewskiego i pizzy chciał 25-letni bezdomny Robert W. Wdarł się podstępnie na najwyższy budowlany żuraw w stolicy i groził skokiem w dół. Po ośmiogodzinnych pertraktacjach i spełnieniu połowy jego postulatów protestujący desperat zszedł na ziemię. Ponieważ był trzeźwy, odwieziono go na badania psychiatryczne. • Katowicki zjazd SLD nie zechciał dać akceptacji liderowi śląskiego SLD posłowi Kazimierzowi Zarzyckiemu i wybrać go na delegata na zjazd wojewódzki. Śląskie gołębie ćwierkają, że nogę podstawił mu sekretarz wojewódzki SLD Jan Czubak. W innych organizacjach też nie jest lepiej. W Lublinie wycięto z grona delegatów na kongres wicemarszałka województwa Piotra Włocha oraz Annę Czechowską, wiceprzewodniczącą Rady Wojewódzkiej SLD i członkinię Krajowej Komisji Rewizyjnej SLD. • Obecnie społeczeństwo nie zechciałoby udzielić SLD takiego poparcia jak w ostatnich wyborach parlamentarnych. Wedle lutowych notowań OBOP, SLD poparłoby 28 proc. (w 2001 – 41 proc.), PiS – 15 proc. (9,5 proc.), Samoobronę – 13 proc. (10 proc.), PO – 9 proc. (12,6 proc.), LPR – 9 proc. (7,8 proc.), PSL – 8 proc. (8,9 proc). Według Pracowni Badań Społecznych w lutym poparcie dla SLD wyniosło 31 proc. • Kobiety polskie nie chciały przybysza z USA o imieniu Pablo. Mężczyzna stał w samo południe przed kolumną Zygmunta w stolicy i oferował pełne zaspokojenie seksualne za jedyne sto złotych. Po godzinnej stojce na 10-stopniowym mrozie Pablo zrezygnował. Nie chciał sobie odmrozić narządu zaspokajania. • Po noworocznym wzroście optymizmu społeczeństwo, wedle CBOS, w lutym znowu ocenia, iż wszystko idzie w złym kierunku. Pesymistów mamy już 62 proc. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bluźnić ile wlezie We Francji można powiedzieć, że islam jest idiotyczny. Bracia w Chrystusie Panu, nie cieszcie się za wcześnie. Katolicyzm też. Nie miało miejsca naruszenie czyichkolwiek uczuć religijnych, gdy niejaki Michel Houellebecq nazwał islam idiotyczną religią. Zdaniem paryskiego sądu, takie zdefiniowanie islamu nie było też przejawem rasizmu i nie stanowiło nawoływania do waśni narodowych lub etnicznych, co w pozwie sądowym zarzuciło Michelowi kilka francuskich i międzynarodowych organizacji islamskich. Ale uwaga, polscy mistrzowie tolerancji. Ewentualna radość z tego, że można o islamie bezkarnie mówić, iż jest to religia idiotyczna, jest zde-cydowanie przedwczesna. A to z tego powodu, że zamiesz-czona pod koniec zeszłego roku we francuskim periodyku "LIRE" wypowiedź, za którą zaciągnięto przed sąd znanego m.in. ze swych prowokacyjnych sądów i wypowiedzi pisarza Michela Houellebecqa, w pełnej wersji brzmiała: wszystkie religie monoteistyczne są idiotyczne, ale najbardziej idiotyczny jest islam. Gdyby jakiś krajowiec – z tych najbardziej religijnie uczuciowych – nie wiedział, to od razu wyjaśniam, że katolicyzm jest religią jak najbardziej monoteistyczną, a tym samym – gdyby użyć dopuszczalnej już we Francji opinii w "LIRE" – idiotyczną, chociaż nie aż tak bardzo, jak islam. Wywiad Michela Houellebecqa dla "LIRE" poruszył przede wszystkim muzułmanów, gdyż omawiana w nim była ostatnia powieść tego autora zatytułowana "Platforma", której główny bohater wielokrotnie wypowiada się niemal obraźliwie właśnie o wyznawcach islamu. I tak naprawdę pozew dotyczył powieści, a nie samego wywiadu na jej temat. Mimo to sąd zawyrokował, że używając określenia "idiotyczny" autor ma na myśli nie tyle islam, ile wyprowadzane z niego poglądy i oceny. Per analogia odetchnąć mogą również katolicy: tak naprawdę to nie ich religia, ale jedynie ich poglądy są idiotyczne. Wyrok ten usatysfakcjonował działaczy francuskiej Organizacji Praw Człowieka, której przedstawicielka Agnes Triceire powiedziała z zado-woleniem, że oznacza on, iż można w dowolny sposób krytykować każdą religię. Wyrok sądu pokazuje, iż Michel Houellebecq nie stoi ponad prawem. Jednocześnie sędzia zauważył, że nie można próbować "dobrać się" do książki zaskarżając wywiad na jej temat. Sędzia wyraźnie oddzielił wypowiedzi, jakie padły w wywiadzie, od tego, co mówi fikcyjny bohater książki i zauważył linię oddzielającą świat realny od stworzonego w wyobraźni autora książki. PS Prawdziwemu, porządnemu katolikowi nie wolno czytać "NIE". Oznacza to, że każdy, kto poczuł się obrażony niniejszym tekstem z mocy definicji (tj. dlatego, że czyta "NIE"), nie jest prawdziwym, porządnym katolikiem, więc nie ma najmniejszego powodu do obrażania się. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czerwony nadberet Biskupi wejdą do Europy pod dowództwem konserwatywnego eurosceptyka i nacjonalisty. Nowy szef Kościoła w Polsce wchodzącej do Unii Europejskiej mówił: Boję się Europy, w której nie ma miejsca dla Boga i w której nie jest zagwarantowane życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci. W takiej Europie nie ma miejsca dla mnie (2 marca 2003 r.). Przed referendum europejskim arcybiskup powiedział: Trzeba się przyjrzeć, czy warto iść do Unii, czy nie mamy innej alternatywy? Alternatyw jest bardzo wiele, a Pan Bóg ma jeszcze kilka. Może otworzyć alternatywę przyjaźni z Chinami, Japonią, Rosją, i to większe przyjaźnie niż z narodami słowiańskimi. Abepe Michalik mówił przed laty: Katolik ma obowiązek głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina, muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona, komunista na komunistę, niech każdy głosuje na tego, którego mu sumienie podpowiada (1991 r.). W czasie dyskusji o konstytucji abepe Michalik mówił: Nie jest prawdą, że najwyższym prawem w Polsce jest konstytucja, bo najwyższe jest prawo Boże, naturalne. Do niego musi być dostosowane każde inne prawo. Oto płaszczyzna, na jakiej episkopat będzie prowadził "dialog" z władzą świecką. Abepe ma zmienny stosunek do Radia Maryja. Dał Rydzykowi prawo do używania za darmo częstotliwości radia archidiecezjalnego w Przemyślu. Potem odebrał mu ten przywilej widząc, jak pod jego nosem pęcznieje Rodzina Radia Maryja. 4 sierpnia 1996 r. w kościołach diecezji przemyskiej odczytywano list pasterski arcybiskupa Michalika, w którym lekcje wychowania seksualnego nazwał instruktażem do wczesnej inicjacji seksualnej i rozbudzania instynktów dzieci i młodzież do różnych, także patologicznych, zachowań seksualnych. Metropolitę niezbyt jednak gniewa praktykowanie patologicznego seksu. Podległy mu ks. proboszcz Michał M. przez blisko 30 lat w Tylawie molestował małoletnie dziewczynki; o skandalu napisała "Gazeta Wyborcza". Ekscelencja wziął plebana zboczeńca w obronę. Ogłosił list czytany w kościołach. Oskarżył "GW" o antyklerykalizm: Piszę o tym, aby wyjaśnić i przestrzec księży oraz przygotować na nowe ataki i oskarżenia, które są już pewnie przygotowywane. Być może będą to kolejne, fałszywe oskarżenia skierowane przeciwko Waszym kolegom lub biskupom, bo nienawiść zaślepia i syci się nienawiścią. Prokuratura postawiła zarzuty księdzu z Tylawy. Sprawa jest w sądzie. Ks. Michał M. pozostał w swojej placówce. Michalik udowodnił, że potrafi postawić na swoim. O wolności słowa arcybiskup Michalik wypowiedział się w 1997 r. w "Słowie – Dzienniku Katolickim" następująco: Cenzura jest nie tyle radykalnym środkiem, ile wyrazem rozsądku i doświadczenia (...) wycofanie cenzury obyczajowej jest celową rozbijacką robotą. Nie widzę takiej potrzeby, żeby mądry ksiądz musiał czytać "Gazetę Wyborczą". Jakąś porządną gazetę powinien jednak czytać. Z licznych wypowiedzi najważniejszego obecnie człowieka w Kościele wynika jasno, jaki model Kościoła on wybierze: nieomylny pasterz i owce bez prawa do głosu. Michalik zapracował na miano jastrzębia. Ludzie mniej mu przychylni używają innego określenia – beton. Nie trzeba być prorokiem, aby wiedzieć, czy Kościół będzie się otwierał, czy też kroczył wstecz. Autor : S.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bez piątej klepki Od dłuższego czasu dręczyło mnie niejasne poczucie, że z tzw. piątą klepką jest coś w moim narodzie nie całkiem w porządku. Teraz mam pewność – jest całkiem źle! Oto zainaugurowano uroczyste obchody 100-lecia gdańskiego aresztu, które obecnością swą uświetni minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk. Lista jubileuszowych zasług gdańskiego pierdla wręcz mnie zachwyciła. Gnili tu: Marszałek oraz gen. Kazimierz Sosnkowski. Szczytnym momentem w dziejach placówki było wyprowadzenie stąd pod lufy nazistowskich siepaczy obrońców Poczty Gdańskiej. W jubileuszowych kazamatach gnębiono przedstawicieli podziemia w latach stalinowskich i działaczy opozycji rzuconych tuna zimne posadzki w stanie wojennym. Bywaliśmy świadkami niezliczonych przejawów patologii mózgu toczącej wielu naszych rodaków. Ten przypadek idiotyzmu osobiście jednak uważam za osiągnięcie szczytowei rekordowe. Brak tu co prawda jakiejś szczególnej szkodliwości w wymiarze materialnym (jeśli klawisze zachowają umiar w dzieleniu premii i orderów). Wymiar katastrofy umysłowej organizatorów i głosicieli tego „jubileuszu” jest wszakże przygniatający. Jest to apogeum procesu zastępowania myślenia pojęciowo-logicznego przez kojarzenie proste, w którym sens czy bezsens schodzi na plan dalszy wobec skojarzenia: 100-lecie + martyrologia = uroczyste obchody. Tak jak mój pies kojarzy brzdęk + micha = żarcie. Nie dziwi mnie w zupełności, że klawisze, sfrustrowani niskim prestiżem społecznym swojego zawodu, szukają okazji do uchlania się i rozdania okolicznościowych nagród. Czy jednak minister Kurczuk, człowiek wydaje się w miarę rozsądny, nie znalazł mniej ośmieszającej okazji do bankietowania? Kazimierz Ciesielski, Szczecin „Nam nie jest wszystko jedno” W „Gazecie Wyborczej” z 19 września 2003 r. niejaki P.A.T. wypisuje „Krótką historię długu” – z uwagą: od Gierka do Millera. Opisując zadłużenie zewnętrzne Polski P.A.T. stwierdza oczywistą nieprawdę, że nasze długi to dalszy ciąg tego, co napożyczał bezsensownie Gierek. Otóż prawda jest trochę inna (stwierdziło to kilku poważnych polskich ekonomistów); Gierek pożyczył około 50 mld dolarów i za te pieniądze praktycznie zmienił zasadniczo obraz Polski – na korzyść! Znacznie poprawił jakość życia Polaków – prawie wszystkich, a nie tylko niewielkiego odsetka, jak obecnie! Gdy Gierek odchodził, zadłużenie wynosiło około 24 mld dolarów, co przy wartości rocznego polskiego eksportu w kwocie 17 mld dolarów nie było żadnym groźnym zjawiskiem. Problemy ze spłatą długu i odsetek powstały w końcówce lat 70., gdy w Europie Zachodniej zapanowała dekoniunktura. Natomiast wielkie zadłużenie zaczęło się, gdy na wniosek Wałęsy i „Solidarności” Reagan i Europa Zachodnia ogłosili blokadę ekonomiczną PRL jako karę za stan wojenny. Obecne zadłużenie RP wynosi około 84 mld dolarów (zadłużenie zewnętrzne, bo zadłużenie wewnętrzne jest prawie takie samo). W tej kwocie zadłużenie gierkowskie ma niewielki udział, gdyż – jak pisze „GW” – wynosi 18,5 mld dolarów. A więc większość naszego obecnego zadłużenia powstała po roku 1990 w czasie tzw. reformy ustrojowej i prywatyzacji. Jacek Suchocki, woj. śląskie Przygody cywila Wojskowa Akademia Techniczna jest chyba jedyną uczelnią w kraju, która nie posiada numeru statystycznego co uniemożliwia studentom zaocznym tejże uczelni pobieranie kredytu studenckiego. W dobie powszechnego bezrobocia w Polsce większość studentów zaocznych jest bezrobotna i uzyskanie dyplomu jest dla nich jedyną szansą znalezienia pracy. Od pięciu lat walczymy o ten numer, pisaliśmy listy do Wojskowej Akademii Technicznej, do MON, MENiS, a ostatnio również do Rzecznika Praw Obywatelskich. Dopóki nie zwróciliśmy się z tym problemem do rzecznika, byliśmy lekceważeni i odsyłani od Annasza do Kajfasza. Rządzący nie mieli czasu na taką błahostkę, jak umożliwienie nauki cywilnym studentom wojskowej uczelni. W chwili gdy Wojskowa Akademia Techniczna zmieniła status ze szkoły wojskowej na szkołę cywilno-wojskową, zaczęły ją automatycznie dotyczyć ustawy typowe dla cywilnego szkolnictwa wyższego (a nie szkolnictwa wojskowego). Co za tym idzie, wystarczyłoby tylko spojrzeć na listę szkół uprawnionych do pobierania kredytu i wpisać WAT pod kolejnym numerem. Jest to jednak tak czasochłonne, że niewykonalne w dobie dozbrajania „skazanych na Irak”. (...) Ponieważ wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości działania w tej sprawie, zwracamy się z prośbą o interwencję i pomoc. Anna Borowska i koledzy z uczelni (e-mail do wiadomości redakcji) „Kiwnięty dziadunio” Szanowny Panie Redaktorze, w imieniu całej organizacji Polskiego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów Opolszczyzny liczącej około 20 tysięcy członków składam Panu serdeczne podziękowanie za opublikowanie artykułu pt. „Kiwnięty dziadunio”, „NIE” nr 35/2003. Szczególnego podkreślenia wymaga to, że inne redakcje odmówiły chęci zamieszczenia podobnego artykułu uważając, że nie jest to godne uwagi tysięcy ludzi poszkodowanych, z których niektórzy otrzymali już pozytywne wyroki lub decyzje ZUS. W odróżnieniu od innych redaktorów dał Pan przykład poczucia sprawiedliwości, za co serdecznie dziękuję w imieniu Zarządu Polskiego Związku Emerytów Rencistów i Inwalidów w Opolu. mgr Henryk Czyżyński, Opole „Od ognia, głodu i kapitału” Z Maciejem Rembarzem można zgodzić się tylko co do suchych faktów, natomiast przesłanie zawarte w artykule jest pozbawione logiki, a wnioski błędne. Powinniśmy się cieszyć, że kapitaliści nie dość skutecznie likwidują głód i choroby w krajach Trzeciego Świata. Dlatego jeszcze mieścimy się na ziemi, bo jest nas tylko 6 mld. W takich ubogich rejonach ludzie mnożą się jak króliki i tylko głód i choroby ograniczają wzrost populacji. Bogaty świat może tym ludziom i samym kapitalistom pomóc tylko w jeden sposób: oświata seksualna i środki antykoncepcyjne. Są to rzeczy, które zwalcza Kościół katolicki. Dla mnie logika jest prosta: Jeśli chcemy likwidować głód, nędzę, choroby, przepędźmy czarnych szamanów. Zbigniew K., Łódź (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwidy spawacza Czy można w Polsce uczciwie sprywatyzować zakład? Można. Czy można go potem opylić po zaniżonej cenie? Można. Czy można na tych działaniach zbić kilka fortun? Można. Czy można zrobić to wszystko nie naruszając prawa? Można. Opolskie Zakłady Aparatury Spawalniczej (OZAS) powstały w okresie środkowego Gierka. Produkowały jakieś urządzenia do spawania, które dobrze się sprzedawały, a przez to i zakład miał się dobrze. W listopadzie 1990 r. ustanowiono w OZAS akcjonariat pracowniczy. Cały proces przebiegł wzorowo. Wartość zakładu wyceniono na ciut ponad 24 mld starych zł. 20 proc. udziałów w fabryce przypadło jej pracownikom (4817 udziałów po milion starych zł każdy). 80 proc. należało do skarbu państwa – załoga miała je przez kolejne lata spłacać w tak zwanych ratach leasingowych. I spłacała. Jako że OZAS zawsze miał dobry produkt, bez większych zawirowań przechodził kolejne kryzysy gospodarcze. Cienko było tylko raz, w 1992 r., gdy zakład podłożył się kontrahentowi zagranicznemu i umoczył ponad 340 tys. marek. Potem było już tylko lepiej. W 1996 r. prezes OZAS zaproponował deal załodze, czyli udziałowcom. – Zwiększmy dwukrotnie kapitał zakładowy naszej spółki, to i nasz prestiż wzrośnie – powiedział. Możliwość taką dopuszczała umowa spółki, czyli dokument najważniejszy dla jej funkcjonowania. Nie wszyscy podzielali pogląd prezesa w kwestii sposobu podwyższenia kapitału. Prezes otóż zaproponował, by osiągnąć ten cel przez podwojenie liczby udziałów, czyli z 4817 po bańce każdy miało się zrobić 9634 – też po banieczce za sztukę. Całkiem spora część załogi zaprotestowała. – Wiadomo, że nie wszyscy pracownicy na to pójdą. No to komu mają przypaść udziały po tak preferencyjnej cenie? Na cholerę nam nowe udziały, jak łatwiej podwoić wartość dotychczasowych? Skąd ten pomysł? – wspomina były lakiernik Kazimierz Majewski. Wśród załogi zorganizowano referendum. Wygrała opcja prezesa: zwiększenie kapitału poprzez zwiększenie liczby udziałów. Niezadowoleni sięgnęli po kodeks handlowy. Wyszło im, że jeśli nie zgodzą się z tym stanowiskiem, to zablokują cały proces. – Ludzie! – przekonywał Majewski. – Nasza umowa, czyli statut, czyli biblia spółki wyraźnie mówi, że spółka ma 4817 udziałów! Musimy więc zmienić całą umowę spółki. Zastanówcie się jednak, czy warto? Kierownictwu wychodziło, że warto. 29 marca 1996 r. odbyło się walne zgromadzenie udziałowców, na którym uchwalono, że spółka podwoi kapitał poprzez podwojenie liczby udziałów. Uchwała ta otwierała do-piero drogę do zwiększenia liczby udziałów. Drogę wyboistą, bo sprzeciw choć jednego udziałowca skutecznie by ją zamykał. Wszystko sprowadzało się więc do jednego: zmiany umowy spółki. Skoro w niej stoi, że udziałów jest 4817, to nie może się ich nagle zrobić dwa razy więcej. Porządek musi być. Musi więc być notariusz i spisać wolę załogi precyzując, co kto ma. Nie czekając na notariusza władze OZAS zaczęły dzielić nowe udziały. Zgody na wykup nowych udziałów nie wyraziło 35 osób, a posiadały one aż 25 proc. wszystkich udziałów pracowniczych. Ich udziały zostały wycenione według wartości nominalnej, czyli tej z roku 1990 – bańka za sztukę, choć już wtedy warte były trzy razy więcej. Najbardziej w dupę dostał wspomniany lakiernik Kazimierz Majewski, który w udziały ładował każdy grosz. Zebrał ich 188 (prawie 4 proc. wszystkich) – kilka razy więcej niż niektórzy członkowie władz spółki. Majewski specjalnie nie przejmował się tymi działaniami wiedząc, że bez zmiany umowy wszystkie te pomysły są nic niewarte. Swoimi spostrzeżeniami dzielił się zresztą z załogą. Za niewyparzoną gębę i leninowskie uświadamianie klasy robotniczej wyleciał z roboty. Ale i to go nie załamało, wiedział bowiem, że jest właścicielem 4 proc. świetnie prosperującego zakładu i spokojnie utrzyma się choćby z dywidendy. Przeliczył się jednak. 25 lipca 1996 r. do Wydziału Rejestrowego Sądu Gospodarczego przy Sądzie Rejonowym w Opolu wpłynął wniosek prezesa OZAS o wpisanie zmian do rejestru spółki. Opierając się na wspomnianej uchwale walnego zgromadzenia prezes prosił o odnotowanie, że podwyższono kapitał i ustanowiono nowe udziały. Wydział Rejestrowy zdziwienia nie okazał. Już 4 dni później w sądowych dokumentach stało, że kapitał jest dwa razy wyższy i udziałów dwa razy więcej. Bez notariusza i zmiany umowy spółki. Nie zmieniono jej zresztą do dziś. Inna jest liczba udziałów w umowie, inna w rejestrze. W kwietniu 1997 r. Majewski dowiedział się, że udziałów już nie ma, bo władze spółki je „rozdysponowały”, ale należy mu się 18 800 zł (wartość nominalna 188 udziałów). Nie wziął. Przy okazji transformacji ok. 25 proc. akcji zmieniło właścicieli. Nabyły je po 100 zł osoby wskazane przez Radę Nadzorczą. I zrobiły świetny interes. Już rok później pojawił się bowiem nowy inwestor – szwedzka firma Exelvia. Za jeden udział płaciła 1330 zł! Obecnie wart jest on 2600 zł. 188 udziałów Majewskiego to 488 800 zł. Ale należy mu się nadal 18 800 zł. Wcięło mu albo też trafiło do innej kieszeni 470 tys. zł. Taki sam los spotkał inne udziały. Pracownicy, którzy odsprzedali Szwedom akcje, cieszą się, że zrobili świetny interes (trzynastokrotna przebitka). Zakład ma się świetnie, produkcja idzie pełną parą. Spółka osiąga zyski. Tyle tylko, że przypadają one już Szwedom. Ale ludzie i tak się cieszą, że mają pracę. Nie ma się też co wzruszać szczodrością Szwedów przy wykupie akcji. Płacili tyle, na ile zakład wyceniło kierownictwo spółki, przy udziale biegłych. To oni ustalili taką, a nie inną wartość przedsiębiorstwa. Policzmy. Udziałów (tych nowych) było 9634. Aby przejąć zakład, potrzeba ich 50 proc., czyli 4817 + 1 udział = 4818. Za jeden udział płacili 1330 zł. Zakład był więc do przejęcia za 6 407 940 zł. W tym czasie w kasie firmy było nieco szmalu: fundusz rezerwowy – ok. 2 000 000 zł, fundusz inwestycyjny – ok. 2 000 000 zł, zysk za styczeń–wrzesień 1998 r. – ok. 2 400 000 zł. Razem – ok. 6 400 000 zł. Wychodzi więc na to, że szmal wydany na zakład zwrócił się wraz z jego przejęciem. Tak przynajmniej wynika z dokumentów, którymi dysponuje Majewski. Nie można mieć jednak pretensji do kapitału szwedzkiego. Skąd! Uczciwie zapłacili tyle, ile chcieliśmy. I już. Od 5 lat Kazimierz Majewski próbuje udowodnić, że w dalszym ciągu jest w 4 procentach właścicielem OZAS, a wszystkie kroki związane ze zwiększeniem liczby udziałów są gówno warte, bo nie zmieniono umowy spółki. Szwedów, którzy działając w dobrej wierze przejęli zakład, to nie interesuje. Starego Zarządu i Rady Nadzorczej już nie ma. Majewski śle więc, gdzie się da, pisma wskazujące na kluczowy moment całej sprawy – dokonany w Sądzie Gospodarczym wpis w rejestrze spółki. Uruchomił stado parlamentarzystów, policję, dawny UOP, prokuraturę. Zaskarża kolejne prokuratorskie odmowy wszczęcia postępowania do organów wyższej instancji. I choć wszyscy mu mówią, że przewału nie ma, nie może zrozumieć, jak został przewalony. Uparł się chyba niepotrzebnie, a pazerność całkiem go zaślepiła. Teraz wykazuje, że panią sędzię Sądu Rejonowego w Opolu, która pospieszyła się z wpisem, osłania jej mąż – wiceprezes Sądu Okręgo-wego. W spisek nikt uwierzyć nie chce. Zresztą czy coś się naprawdę stało? Przecież każda fortuna ma swój początek. Jak ktoś zarabia, to ktoś musi stracić. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gościem blond Domagalikowej był Aleksander Gudzowaty. Opowiedział że, wstaje codziennie o piątej rano, rozmawia z własnym psem o tym, czy pójść w Paryżu na operę, wynajmuje karetę, posiada zrobioną za kilkadziesiąt tysięcy dolarów piramidę i nieco tańszą kaplicę ekumeniczną oraz grobowiec z klamką w środku. Poza tym biznesmen ubolewa, że wciąż musi wszystkich przekonywać, że jest normalnym człowiekiem. Jakoś w tej rozmowie nie umiał nas przekonać. * * * Z filmu "Czeczenia – zabójstwo za zgodą świata" w "Polsacie" dowiedzieliśmy się, że za zamordowaniem 100 tysięcy Czeczenów stoi nie kto inny, tylko Tadeusz Iwiński. Do tej pory uważaliśmy, że jesteśmy wyzwolicielami Iraku, teraz wiemy, że nasze zbrukane krwiąręce sięgają Kaukazu. "Polsat" otwiera nam oczy. Jesteśmy mocarstwem. A przy okazji widać, że najbardziej humanitarny dla Czeczenów był generalissimus Stalin. * * * O tym, jak wystawić operę i nie narazić się na atak pomidorowo-jajcarny, przekonywała nas "Giocondą" "Dwójka". Trzeba spektakl wystawić po prostu w odpowiedniej odległości od widzów. Najlepiej na środku rzeki (niezła okazała się Odra). Teraz czekamy na "Halkę". Na gór szczycie, oczywiście. * * * "Fakty" pokazały w Dniu Ojca pana Dariusza Grabowskiego, któremu tego dnia urodziły się trojaczki. Pan Dariusz płakał. Nie wyglądało to na łzy szczęścia, co próbowali wcisnąć realizatorzy. Facetowi przybyły do wykarmienia trzy gęby. Nius nosił tytuł "W imię ojca". O matko! * * * "Pokolenie 89" na "Dwójce" pokazało ludzi, którzy urodzili się w roku 1968, potem robili strajki, krasnoludki, NZS i zadymy, co doprowadziło do Okrągłego Stołu i 4 czerwca. Dostawali najpierw wpierdol od ZOMO, a potem wypięli się na nich starsi koledzy. Historia dała im kopa w dupę. Zapuścili więc futerka i ogonki, a zamiast zasilić szeregi młodych wilków, zostali szczurami wyścigowymi. I Pawłem Piskorskim. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szerokotorowiec Są granice kitu, który ludziom można wcisnąć – cytuję redakcyjnego klasyka. Krzysztof Celiński, były prezes PKP, obecnie szef warszawskiego metra, nie zna takich granic. W nr 4/2003 obsmarowałam panu prezesowi Celińskiemu odbyt tak, że odprysło zeń także na prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Za to, że uczynił Celińskiego szefem warszawskiego metra. Informuję tych, co wtedy nie doczytali, że pan Celiński jest jednym z tych ludzi, którym udowodniliśmy nieprzydatność do zajmowania jakiegokolwiek stanowiska. Nieudolne kierowanie PKP, miliardy długów, które narosły na kolei za jego prezesury i wreszcie temat najgrubszy finansowo: kolej szerokotorowa. Celiński wraz z ówczesnym ministrem transportu Jerzym Widzykiem planowali opchnąć ten biznes Czechom i ogołocić z poważnego dochodu naszą piękną pomroczną ojczyznę. Pisząc tamten tekst pomyślałam sobie: może to i dobrze, że Celiński poszedł w warszawskie metro za protekcją Kaczki, bo odsunie się od szerokotorowego koryta. A tu nagle na jednej z bibek wysoko postawiony facet sprzedał mi niusa: – Pieprzysz o jakimś metrze, ale nie wiesz, kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS (Linia Hutnicza Szerokotorowa). Krzysiu Celiński! Omal się nie udusiłam. Już tłumaczę. LHS to samodzielna spółka sprytnie wydzielona z PKP 2 stycznia 2001 r. dzięki pokrętnej ustawie o restrukturyzacji kolei. LHS jako jedyna przynosiła PKP zyski rzędu 200 mln zetów, transportując rocznie jakieś 5,5 mln ton ładunków. Po wymiksowaniu LHS z PKP jej zarząd miał szersze plany rozwoju. – Zakład Eksploatacji LHS będzie zajmował się utrzymaniem torów, lokomotywowni, a także działalnością handlową – poinformował prasę w 2000 r. Piotr Juś – prezes zarządu spółki. Oczywiście za swoją działalność "pozastatutową" LHS miał pobierać kasę od... PKP. Czaicie? Coś na kształt tego, jakby wpaść nagle do rodzonej matki z propozycją, że od jutra będziecie sprzedawać jej chleb, który ona wcześniej kupi w sklepie. Ale to mała bania, bo tak naprawdę LHS, w planach ówczesnego prezesa PKP Krzysztofa Celińskiego, miała być przyczółkiem do kombinowania z terminalem przeładunkowym dla szerokiego toru w Sławkowie. O pardon! W czeskim Bohuminie. Miliardy ton ładunków rocznie, megakasa przeładowywana nie w Polsce, lecz w Czechach. Takie były konspiracyjne plany awuesiarzy, proojczyźnianych narodowców. "NIE" wtedy nagłośniło sprawę i koncepcje solidaruchów wzięły w łeb. Ale wszystko po wyborach – wiadomo – przycichło i znowu można było spokojnie wziąć się do roboty. Dzwonię do LHS. Rozmawiam z prezesem Piotrem Jusiem: – Kto jest przewodniczącym Rady Nadzorczej LHS? – Krzysztof Celiński. – A w jakiej sytuacji finansowej jest obecnie LHS? – Dobrej, spółka utrzymuje płynność finansową, za ubiegły rok odnotowaliśmy zysk netto. – Jaki? – To wszystko, co mogę pani powiedzieć. Ślicznie prezesowi podziękowaliśmy. Szkoda tylko, że co do kasy taki był lakoniczny. Jak sądzę, obecny prezes warszawskiego metra, były prezes PKP, nie gra w LHS w bierki. Zapowiadam wszem i wobec odświeżenie tematu kolei szerokotorowej. Nie kumałam, dlaczego obecny minister infrastruktury Marek Pol tak ociągał się z posunięciem Celińskiego z posadki w PKP, ale kumam, dlaczego Kaczor tak chętnie go przyjął do metra. Kura znosi złote jajka. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złotówka poszła w kurs Jak geszefciarze i kurwy ratują bilans płatniczy kraju. Donald Tusk, Jan Maria Władysław Rokita i Zyta Gilowska tłumaczyli swe rozmowy z SLD o planie Hausnera patriotycznym obowiązkiem obrony złotego. Zdaniem tzw. analityków i niezależnych ekspertów ekonomicznych, z Januszem Jankowiakiem i Krzysztofem Rybińskim na czele, za osłabienie rodzimej waluty odpowiada rząd i SLD. Pogląd ten wsparł prezes NBP, który 20 lutego powiedział PAP: To, co dzieje się z kursem, bierze się wyłącznie z niepewności na rynkach finansowych dotyczących tempa uzdrawiania w finansach publicznych. Tymczasem prawda jest inna. Ani Zyta z Rokitą, ani Jankowiak z Rybińskim, ani Balcerowicz, ani wicepremier Hausner ze swym ge-nialnym programem „uzdrawiania” nie mają najmniejszego wpływu na kurs złotego. Osłabienie rodzimej waluty wobec euro w ponad 90 procentach wynika ze zmian kursu dolara wobec europejskiej waluty na rynkach światowych. A dzieje się to tak: W maju 2003 r. John Smith z USA wyjeżdżając na wakacje do Saint-Tropez płacił za 100 euro w jednym z nowojorskich banków 92 dolary. W lutym tego roku planując wypad na narty do Grenoble musiałby za 100 euro zapłacić aż 127 dolarów. Tak w ciągu niecałego roku na rynkach światowych wzrósł kurs europejskiej waluty wobec amerykańskiego dolara. Czy można wyobrazić sobie, że proces ten nie dotyczy Polski? Teoretycznie tak. W praktyce nie. Skoro euro zdrożało z 0,92 dolara do 1,27 dolara w Nowym Jorku i Londynie, to automatycznie musiało też zdrożeć z 3,80 zł do 4,90 w Warszawie. Fachowo nazywa się to osłabieniem złotego. I żadne fiki-miki w finansach publicznych nie mogły tego spowodować. Reszta to wynik działań spekulacyjnych tzw. inwestorów portfelowych lubiących kolebać kursami. Wykorzystują oni przy tym ferment tworzony przez polityków, niezależnych ekspertów ekonomicznych i niedouczonych dziennikarzy. Każdy, kto profesjonalnie zajmuje się operacjami na rynkach walutowych, wie, że zarobek na krótkoterminowych operacjach jest tym większy, im większy panuje w danej chwili stan niepewności. Jeżeli Amerykanie w najbliższym czasie doprowadzą do dalszego osłabienia dolara wobec euro, np. do poziomu powyżej 1,30 dolara za 1 euro (John Smith będzie musiał za 100 euro zapłacić już 130 dolarów albo i więcej), to i u nas trzeba będzie wybulić za europejską walutę ponad 5 zł. I na nic się zdadzą plan Hausnera i patriotyczne okrzyki Platformersów. Jeśli Zyta Gilowska z Janem Marią Rokitą zechcą spełnić swój „obowiązek”, winni wystąpić z pisemną supliką do George’a Busha juniora, prezydenta Stanów Zjednoczonych, lub samego Alana Greenspana, szefa Rezerw Federalnych, aby łobuzy zrezygnowali z polityki słabego dolara i pomogli najwierniejszemu z europejskich sojusz-ników USA. Jeśli Bush junior i Greenspan zdecydują się odpisać liderom PO, to ich przesłanie będzie krótkie: „Nasz dolar – wasz problem”. Zgoda, że osłabienie złotego będzie miało latem zgubny wpływ na wyjazdy turystyczne do krajów, w których euro jest walutą obowiązującą. Czyli żegnajcie Costa Brava i Lazurowe Wybrzeże. Spadamy do Sharm El Sheik w Egipcie, bo tam jeszcze króluje podobizna Jerzego Waszyngtona. Reszta to same plusy. Słabszy złoty pozwolił w zeszłym roku na znaczny wzrost eksportu, który pociągnął gospodarkę w górę. Bardziej zaczęła się opłacać produkcja w Polsce niż import. Dokładnie tak, jak przewidział to w 2002 r. wicepremier i minister finansów prof. Grzegorz Kołodko, który uważał, że złoty wobec euro jest mocno przewartościowany. Osłabiony złoty w ubiegłym roku zdynamizował handel przygraniczny. Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Rosjanie, Niemcy i Czesi odkryli uroki tanich zakupów w Polsce. Z zyskiem dla cór Koryntu, drobnych handlarzy, małych producentów, właścicieli bud z hot dogami i chińskim żarciem. Rok temu za przywiezione do naszego kraju 100 euro Rusek, Czech i Niemiec dostawali w kantorze 380–390 zł. I za tyle mogli pochlać, obkupić się i podupczyć. Dziś dostają 480–490 zł. Bardziej się opłaca! Dzięki temu bilans płatniczy Polski w zeszłym roku został zasilony najwyższą od 8 lat kwotą – ok. 7,5 mld dolarów (źródło: NBP, Bilans Płatniczy Rzeczpospolitej Polskiej za 3 kwartały 2003 r., pozycja „Niesklasyfikowane obroty bieżące”, TABL XIX str. 61). W znacznym stopniu pokryła ona nasz deficyt w całym handlu zagranicznym (ok. 13 mld dolarów). Geszefciarze i kurwy ratujący naszą gospodarkę to żałosny symbol 15 lat transformacji ustrojowej. Wzmacniając patriotycznie złotego Rokita, Donald i Zyta chcą wykończyć tych dzielnych ludzi. Na szczęście po zwycięstwie wyborczym Platformy Obywatelskiej sytuacja szybko wróci do normy z lat 2000/2001 – będziemy mieli wzrost PKB na poziomie 0 proc., silną złotówkę i 4 miliony bezrobotnych. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak Węgier dwa brytanki Na całym świecie państwo bardzo pilnie strzeże monopolu na wytwarzanie pieniędzy i innych papierów wartościowych. Od zarania dziejów próba pozbawienia państwa nadzoru nad tą dziedziną powodowała szybkie i zazwyczaj bardzo bolesne reakcje. Z ucięciem łba włącznie. Dziś w Polsce łba się nie ucina, ale za fałszowanie pieniędzy, obligacji czy druków akcyzy na pewno należy oczekiwać długoletniego oglądania słońca w kratkę. Wszystko w tej sprawie jest "tajne" lub "poufne". Kwestie bezpieczeństwa mają znaczenie przy produkcji paszportów czy dowodów osobistych. Nie tylko dlatego, że nie jest fajnie, gdy byle 6-letni Wacuś może sobie zrobić taki dokument za pomocą kredek świecowych i zestawu "Mały drukarz", ale również dlatego, że produkcja dokumentów wiąże się z dysponowaniem bazą danych o obywatelach. Danych podlegających ochronie. Dowód na istnienie spisku Przez polską prasę przetoczyła się już burza dotycząca przetargu na produkcję dowodów osobistych. Urzędowo to się nazywało "Utworzenie systemu centralnej personalizacji dokumentów osobistych i ich wydawania", bo u nas jak jakaś biurwa nie powie czegoś volapükiem, to jest chora. Przetarg ogłosiło MSWiA w lutym 2000 r., kiedy to Polską rządziła ekipa Buzka. Z ramienia MSWiA odpowiedzialnym za operację wymiany dowodów osobistych na nowe był Kazimierz Ferenc (AWS). MSWiA zaprosiło do przetargu 10 firm, z czego kilka w ogóle miało blade dość pojęcie o produkowaniu tego typu dokumentów. W szranki stanęły ostatecznie trzy firmy: Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, Mennica Państwowa i węgierska Multipolaris do spółki z Drukarnią Skarbową. MSWiA wybrało Madziarów. Wtedy wszyscy rozdarli mordy, bo po pierwsze, sytuacja zagranicznej firmy i jej wiarygodność była oceniana słabiutko przez fachowców z wywiadowni Krajowej Izby Gospodarczej; po drugie, związany z Multipolarisem pan generał Toth okazał się być generałem węgierskich służb specjalnych mającym ostatnio pewne przykrości w swoim kraju z powodu nierozliczenia się z istotnej sumy pieniędzy; po trzecie, oferta Multipolarisu była droższa od najtańszej oferty polskiej PWPW o 250 mln zł. MSWiA broniło się, jak mogło. Twierdzono, że generał Toth przecież nie zasiada w zarządzie żadnej ze spółek, która wygrała przetarg, i jest jedynie doradcą, którego wiedza jest cenna bardzo. Nie ma on wpływu na proces decyzyjny. Poza tym, dowodzili fachowcy z MSWiA, wiadomości o Multipolarisie, że na rynku węgierskim jest cienki jak polsilver, są przestarzałe i pochodzą sprzed 10 lat. A wszelkie dyskusje miały zakończyć argumenty, że PWPW nie spełniła warunków przetargu. Nie potrafiła zrobić strony paszportu z poliwęglanu, jak trzeba. Prymitywy... Złe, bo polskie Ci, którzy tak twierdzili, bełkotali od rzeczy. Istotnie, PWPW przedstawiła jako jedną z wersji karty personalnej w paszporcie stronę papierową, zafoliowaną i wzmocnioną warstwą poliwęglanu tłumacząc, że warto byłoby wziąć pod uwagę i taki pomysł, ponieważ poliwęglan nie jest do końca sprawdzonym tworzywem. Ale jeśli państwo sobie życzą, dodawała czym prędzej PWPW w swojej ofercie, to proszę bardzo, tu jest próbka z poliwęglanu i możemy ją robić niemal od zaraz. Z jednej strony wjeżdża surówka poliwęglanowa, z drugiej wyjeżdża ciężarówka z dokumentami. Dajcie tylko sygnał. Ale MSWiA publicznie zdyskwalifikowało tylko pierwszą z przedstawionych propozycji, nie wspominając ani słowem o drugiej. No i, co najważniejsze, urzędnicy buzkowego MSWiA mówili, że niską cenę swojej oferty PWPW osiągnęła stosując nieuczciwe chwyty i proponując cenę dumpingową. Co do ceny, sztucznie jakoby zaniżonej, to różnica wzięła się stąd, że wytwórnia odjęła 27 mln, które w 2000 r., czyli jeszcze przed rozpoczęciem realizacji przetargu, miało dać MSWiA. Pomyłka czy nie, nie jest to akurat najistotniejsze, bo nawet gdyby do zaproponowanej przez PWPW ceny dodać jednak te 27 mln, to i tak oferta polskiej wytwórni byłaby tańsza od węgierskiej o ponad 200 mln (!). Poza tym, gdyby prezes państwowej przecież wytwórni papierów wartościowych zaproponował w jakimś przetargu cenę dumpingową, to działałby na szkodę przedsiębiorstwa, na czele którego stoi. Wówczas dzisiaj byłby klientem jakiegoś zakładu karnego, a w najlepszym wypadku otwierałby nam na ulicy drzwi do samochodu i mówił, że popilnuje go za 2 zeta, bo mu tyle do żuru brakuje. Ludzie z papieru No i dobra, pohuczało w prasie i przeszło, bo u nas nikt nie zwykł się przejmować publicznie podnoszonymi podejrzeniami o nieprawidłowościach przy wydawaniu państwowej kasy. No to teraz popatrzmy, jak funkcjonuje ten wybrany przez pana Ferenca i Biernackiego znakomity układ z Multipolarisem. Multipolaris utworzył z Drukarnią Skarbową spółkę z o.o. pod nazwą Poldok. Obie strony – polska i węgierska – miały w niej po 50 proc. udziałów. W zarządzie zasiadł nie kto inny, tylko generał Toth, co do którego wątpliwości bagatelizował zarówno Andrzej Płatek, dyrektor Drukarni Skarbowej, partnera Multipolarisu, jak i rzecznik MSWiA. Twierdzili oni zgodnie, że Toth nie jest członkiem zarządów i nie ma wpływu na procesy decyzyjne, nie ma się więc czym niepokoić. W Poldoku gen. Toth jest już w zarządzie i ma wpływ na procesy decyzyjne w dość istotnych dla bezpieczeństwa państwa polskiego sprawach. Prezesem spółki Poldok jest Andrzej Płatek. Cieszymy się bardzo, że dyrektor państwowej firmy ma dodatkową pensję w spółce prywatnej. Tym bardziej że jego macierzysta firma państwowa ledwie dyszy. Za rok 2001 miała 306 mln deficytu. Ale za to Poldok wprost kwitnie! Dywidenda za 2002 r. wyniosła 400 tys. zł. A zarząd za 2001 r. otrzymał wynagrodzenia w wysokości 736 251 zł. Nie ma się więc co dziwić, że zadbano o to, by pan Płatek był praktycznie nieusuwalny ze stanowiska prezesa. Oto, co mówi na ten temat statut spółki: Odwołanie przez Zgromadzenie Wspólników Prezesa, dopóki funkcję tę sprawować będzie Andrzej Płatek, może nastąpić jedynie w następujących wypadkach: a) popełnienia przez Prezesa przestępstwa stwierdzonego prawomocnym wyrokiem sądu powszechnego albo zawinionej przez Prezesa utraty uprawnień koniecznych do pełnienia powierzonych obowiązków, b) dopuszczenia do rażącego niedbalstwa w prowadzeniu spraw Spółki, które narazi Spółkę na znaczną szkodę, jeżeli szkoda ta nastąpi, co zostanie stwierdzone prawomocnym wyrokiem sądu powszechnego. Szwajcarskie sery i dowody Poldok nie dotrzymał warunków umowy przetargowej. Jednym z nader istotnych jej warunków było to, by produkcja dokumentów rozpoczęła się w Polsce w ciągu 12 miesięcy od daty rozstrzygnięcia przetargu. Czyli najpóźniej w czerwcu 2001 r. Leży przed nami gazetka zakładowa szwajcarskiej wytwórni papierów wartościowych i dokumentów, numer 1 z 2002 r. Napisane jest tutaj jak wół, że w Szwajcarii wyprodukowano już 2,5 mln dowodów osobistych dla Polski. Kilka milionów jest jeszcze w produkcji (!). To kto, do cholery, w końcu wygrał ten przetarg?! Multipolaris, Drukarnia Skarbowa czy jakaś firma ze Szwajcarii, o której w przetargu nikt nie słyszał? I kto ostatecznie realizuje kontrakt? Multipolaris nawet nie wspomniał w ofercie przetargowej, że będzie produkował tak istotne dokumenty poza Polską. Po cholerę Polsce węgierski pośrednik?! Fuzja Wiesława Kaczmarka Ale to jeszcze nie koniec ciekawostek. Jak wspomnieliśmy, Poldokowi wiedzie się cudnie – zyski, dywidendy dla zarządu – raj, a nie życie. I nagle ni z tego, ni z owego zarząd zezwala na podwyższenie kapitału i dopuszczenie do tego raju jakiejś spółeczki z Białegostoku o nazwie Biatel. Co ciekawe, Biatel obejmuje udziały Poldoku po cenie nominalnej, co oznacza, że zarząd Poldoku dobrowolnie rezygnuje z dochodu, jaki może mu przynieść sprzedaż udziałów po wysokiej cenie odpowiadającej kwitnącej sytuacji firmy. Czy dlatego, że prezes Płatek ma dobre serce? A może dlatego, że w radzie nadzorczej Biatelu jest człowiek o nazwisku Niebisz – trzeba trafu, takim samym jak nazwisko wysokiej urzędniczki Ministerstwa Skarbu? Może to kogoś zainteresuje. Jedźmy dalej. Na posiedzeniu Rady Ministrów 3 lipca 2002 r. pojawia się wniosek o komercjalizację Drukarni Skarbowej, udziałowca Poldoku, który, przypomnijmy, znajduje się w nader nieciekawej sytuacji finansowej. Celem tej komercjalizacji – jak pisze podpisany pod wnioskiem Wiesław Kaczmarek, ówczesny minister skarbu – jest połączenie Drukarni Skarbowej z PWPW. Pytanie: po co? Po co łączyć zyskowną PWPW z rachitykiem Drukarnią Skarbową mającą dług idący w setki milionów złotych? Ciekawe jest uzasadnienie wniosku: l po pierwsze, żeby oba przedsiębiorstwa wzajemnie nie wykańczały się w walce konkurencyjnej; l po drugie, według Kaczmarka, PWPW to średniutki zakładzik produkujący dokumenty na przeciętnym poziomie i odstający od krajowej i zagranicznej konkurencji (?!). PWPW ma też, wywodzi dalej pan minister, problemy finansowe (?!?!), choć na poparcie tego zdania nie podaje żadnej liczby. Drukarnia Skarbowa jest nowoczesna bardzo i choć ma problemy z kasą, jak się tylko połączy z PWPW, to natychmiast stanie na nogi. Nasz pogląd: ktoś chce ratować Drukarnię Skarbową, a może raczej dba o sytuację Poldoku? Ktoś też chce, żeby PWPW znikła z mapy gospodarczej Polski. Podczas pierwszego zamieszania z przetargiem na produkcję dowodów osobistych i paszportów niektóre gazety sugerowały, że za krytycznymi uwagami stoi PWPW, która walczy o lukratywny kontrakt. Nie odrzucamy takiej możliwości. Problem polega na tym, że argumenty podważające rzetelność przeprowadzonego i realizowanego przez Węgrów przetargu są dość poważne. Rodzą się przy tej okazji różne podejrzenia o realizowanie prywatnych interesów przez państwowych urzędników. Tak czy inaczej myślimy sobie, że dogłębna kontrola przeprowadzona przez NIK mogłaby wyjaśnić wiele wątpliwości. Pod warunkiem wszakże, iż będzie dokonywana przez obiektywnych i apolitycznych ekspertów. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tylko półgłówki opuszczają dniówki Dla zaplutych karłów rewolucji Poczułem przyjemne mrowienie w pupie oraz wzmożony ślinotok dzięki proletariackiemu humanizmowi zapisanemu w szarej masie kresomózgowia. Czucie pobudzone zostało w księgarni EMPiK widokiem "KALENDARZA ROBOTNICZEGO 2004"!!! Łoooooooooo!!! Zadzwoniłem do publiszera w Krakowie, którego nie wymienię z imienia – bo nie dawał łapówki za napisanie tego tekstu: – Skąd taka u Pana Szanownego diateza? – zapytałem. – Panie, "Kalendarz Robotniczy 2003" był najlepiej sprzedającym się kalendarzem w roku 2002, a teraz tego nadrukowaliśmy bardzo dużo, bo liczymy na sukces. – No ale skąd w Polsce robotnicy? – Nie! Nie! Robole nie! Robotników u nas jak na lekarstwo! Kupuje nas inteligencja! Studenci! Najwięcej sprzedajemy w kioskach na Jagiellonce i w Prusie przy Uniwersytecie w Warszawie. Żeby zatem dać widomy znak przynależności do ludzi mądrzejszych, kupiłem se "Kalendarz Robotniczy 2004". Merytorycznie składa się on z kalendarza zasadniczego. No wiecie – styczeń to January i imieniny Izydory obchodzone są drugiego w sobotę. Wartość zasadnicza tego proproletariackiego dzieła – wydanego zresztą przez właścicieli wydawnictwa o genezie powielaczowej bibuły – to socrealistyczne plakaty propagandowe z początku drugiej połowy XX w. Ta niewyrafinowana edycja ma jednak już w zamyśle wydawcy dostarczyć unikatowego wrażenia: przeżycia "przeszłości" w "przyszłości" (po angielsku wołają to: Post in the Future). Nabywca, przykładowo ja, przeżyje jutro to, co mój tatuś przeżył wczoraj. Pośmierduje "Matriksem", wybaczcie mi. Dodatkowym walorem tej publikacji jest możliwość analizowania wielkiej historii w kontekście małych, a z pozoru nieistotnych drobiazgów. Na przykład takim samym symptomem wielkości Rzymu starodawnego jest wrak Koloseum jak złom miedzianego garnka. Równie łatwo mniemać o kulturze, państwie i cywilizacji poznając naklejki wódczane jak analizując najskrytsze archiwa organizacji szpiegowskich. Na to, że Centralna Agencja Wywiadowcza trudziła się w latach zimnej wojny tam, gdzie nie trzeba, dam dowód opisując, co widzę. Strona tytułowa "Kalendarza Robotniczego 2004" to plakat Mieczysława Bermana "MILICJANT – TWÓJ PRZYJACIEL I OBROŇCA". Plakat ten widziała cenzura, zaakceptowała władza i co? Widzimy na nim milicjanta – ta większa postać! A cień jego jest jeszcze większy. Po cóż ten cień nie przydający plakatowi realizmu a sugerujący znaczenie, które trafnie oddał Mark Twain: każdy człowiek jest jak księżyc, ma swoją zacienioną stronę, której nie ujawniłby nikomu. Oczywiście człowiek patrzący na plakat tak tego nie przemyśli. Człowiek widzący cień czuje: coś tu jest nie w porządku. Do tego ten mały chłopiec, przyjaciel milicjanta, z ręką w kieszeni na szerokości rozporka. Jak patrząc na taką graficzną grafomanię miałbym mieć zaufanie do milicji? Styczeń 2004 r. przeżywać będę pod wezwaniem plakatu: "BĄDŹ CZUJNY WOBEC WROGA NARODU". Po pierwsze, odwoływanie się do narodu przez komunistę jest drastyczną polityczną niepoprawnością. Po drugie, jednak błąd na plakacie jest, bo wróg ulepiony został przez Pana Boga z gliny, ale nie nakrył go Bóg beretem z antenką! Wrogowie, co widać na licznych filmach dokumentalnych z tamtego okresu, chętnie nosili na głowach chusteczki do nosa zasupłane na rogach. Czerwiec będzie kolejnym miesiącem wartym przeżycia zgodnie z duchem kalendarza dla pseudoproletu. Adorować będę plakat Lecha Bagińskiego z 1952 r. zatytułowany: "Każdy wzorowy saper dumą naszej jednostki", nad którym widnieje napis "KAŻDY WZOROWY SAPER CHLUBĄ NASZEJ JEDNOSTKI". Propagandowy nonsens tkwi nie w tym, że saper trzyma niby-szuflę od śniegu i słuchawki od discmana na uszach. Chodzi przecież o to, że każdy saper jest wzorowy, bo pozostali polegli w służbie narodu. Władza ówczesna i propaganda chciała jednak saperów podzielić, prawdopodobnie biorąc pod uwagę stopień zapierdzenia kaleson – bo co innego? Mniej zapierdziane kalesony i dostawało się odznakę WZOROWY SAPER, na której widnieją pół zębatego koła, dwa kłosy i dwa tomahawki nawiązujące chyba do indiańskiej genealogii zawodu sapera. Lipiec też kroi się nieźle. Imieniny obchodzą w Polsce: Odon, Gotard, Estera, Ewalda, Edgar, Lukrecja, Witalis, Gwalbert, Ulryka, Benita, Marika, Lilia, Innocenty oraz Urban. Jeżeli miałoby się to okazać prawdą, to każdemu posiadającemu dowód z jednym z wymienionych imion, kto napisze do redakcji w tym czasie, prześlę kwiatek z powinszowaniem. Lipiec przebiegać będzie pod wspomnieniem grzechu sprzed 52 lat pod tytułem "BUDOWLE SOCJALIZMU NASZĄ DUMĄ". Hasło to zamieniane w praktykę przez następne dekady było przyczyną klęski ustroju. Socjalizm miał zaspokajać ludzkie potrzeby, a nie budować naszą dumę, która częściej – okazuje się – przeszkadza, niż pomaga. Dumą były kopalnie, koleje i huty, dzięki którym mieliśmy więcej stali wyprodukowanej na mieszkańca niż NRF (tak to wówczas brzmiało). Niebotyczny wskaźnik ucywilizowania – tyle że gówno z tego wynikało dla człowieka nie mogącego kupić wygodnych butów. Klęska centralnego planowania produkcji polegała na tym, że kopalnie wydobywały coraz więcej węgla, ten trzeba było przewieźć do hut, do czego potrzeba było coraz więcej wagonów, które były robione z coraz większej ilości wytapianej stali. Samonapędzający się paradoks. Coraz większy przemysł ciężki rozwijał się w jeszcze większy przemysł ciężki na potrzeby przemysłu ciężkiego. Była z tego tylko duma i pompatyczne zdjęcia w Kronice Filmowej. Absurd samopożerającego się i samonapędzającego przemysłu ciężkiego ekonomiści zaczęli dostrzegać dopiero u zmierzchu PRL. Dokładnie widać go jednak już na plakacie z 1952 r. Trzy potężne – jak groby faraonów – silosy nieznanego przeznaczenia. Dwa mniejsze bojlery, a do tego jakaś krwawa plątanina rur i w samym rogu leniuchująca klasa robotnicza pod flagami i transparentami. I po co były Amerykanom satelity szpiegowskie? Kolejny wytrysk niezrównoważonej umysłowo propagandy przeżyjemy we wrześniu: "ZSRR OBROŇCA POKOJU PRZYJACIEL DZIECI". Tadeusz Trepkowski, który wyemanował to dzieło plakatowe, wygłupiał się albo był głupi. Co ma obrońca od pokoju do przyjaciela i jak to się ma do dzieci? Dziś wyobraźnia nasuwa, że Związek Radziecki bronił przed ciekawskimi pokoju, w którym pedofil zaspokajał popęd. Najbardziej atrakcyjny w 2004 r. wydaje się dopiero niestety grudzień. Prawdziwy sen wariata po LSD: "KOMUNIZM TO WŁADZA RADZIECKA PLUS ELEKTRYFIKACJA". Dodałbym w tym samym tonie: Kapitalizm to kodeks handlowy razy masturbacja minus 22 proc. VAT. Imperializm natomiast to Pizza Hut w Słupsku minus onuca mojego dziadka z 1939 r. dzielone przez stosunek dolara do złotego. Zimna wojna to litr Jasia Wędrowniczka razy sinus litra Smirnoffa dodać zero litrów soku grejpfrutowego oraz jeden do minus trzeciej lodu. Generalnie kolosalnie wychodzi z tego prawda historyczna pewna jak prawo grawitacji i wyliczalna. Bezmózga kreatura ryła w kierownictwie słusznej idei pośród zastępów filozofów, więc przodujący ustrój zdechł. Wałęsa i Reagan byli do tego zupełnie niepotrzebni, chociaż pozornie grają oni role pierwszoplanowe przesłaniając sobą istotę zagadnienia. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Warka strong " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szła dzieweczka do międzynarodówki Światowy ruch alterglobalistyczny (dawniej antyglobalistyczny) wzbudził takie zainteresowanie wyborców, że tulą się teraz do niego stare partie polityczne i nawet Kościół. Dowiodło zakończone 16 listopada w Saint Denis pod Paryżem Europejskie Forum Społeczne. Pierwszego dnia odbywa się wspólna konferencja prasowa biskupa Saint Denis, arystokraty Oliviera de Berranger i chrześcijańskiego działacza społecznego z Brazylii Chico Whitakera. Za stołem biskup de Berranger otoczony szefami największych francuskich organizacji katolickich. Biskup cytuje papieża Jana XXIII i czasem Pawła VI, ale ani razu Jana Pawła II. Nadstawiam ucha. Kościół, mówi biskup, sprzeciwia się wojnie, jest za bardziej ludzką ekonomią i za oddzieleniem religii od polityki, świeckością państwa, i tym wszystkim zbliża się do alterglobalistów. Chwytam mikrofon i mówię, że jestem zaskoczony tym, co mówi biskup de Barranger, bo w moim kraju ani jeden biskup katolicki nie sprzeciwił się wojnie w Iraku. I choć mamy chyba najwyższy wskaźnik księży na świecie, to tylko jeden – słownie: jeden ksiądz (Musiał) – publicznie powiedział wojnie "nie". W Polsce, ciągnę, Kościół popiera proamerykański rząd byłych komunistów, a świeckość państwa nikogo nie obchodzi, religii uczą w szkołach publicznych. Jak więc biskup wytłumaczy tak zdecydowanie różne twarze Kościoła, tak różne postawy w obrębie jednego kontynentu? Cisza. Katolicki ksiądz w szarej marynarce szeptem powiada: – Ja panu to wyjaśnię – polski Kościół popierał każdy rząd. Ksiądz z sąsiedztwa dalej tłumaczy mi do ucha, że Kościołowi dzisiaj zależy na świeckości państwa, że popełniał dawniej błąd dzisiejszych muzułmanów, u których życie polityczne przenika się z religijnym, a na tym źle wychodzą obie strony. Cóż, konferujemy w Saint Denis. To miasto-przedmieście zaludnione przez muzułmańskich imigrantów. Kościół tym bardziej stoi po stronie laickiej szkoły. 50 tysięcy zarejestrowanych uczestników Forum z całej Europy obradowało nie tylko w Saint Denis, ale także na trzech innych przedmieściach Paryża. Specjalne wydania gazet, ulotki, plakaty, odezwy. Tu apel delegacji bezrobotnych z Iraku, tam wezwania anarchistów o bojkot Forum. Jeden z głównych tematów Forum – europejska konstytucja – ostro dzieli uczestników. Większość głosowałaby przeciwko, bo uważa, że projekt ogranicza prawa socjalne, ale inni przekonują, że jeśli ostaną się decyzje z Nicei, będzie jeszcze gorzej. Pozytywiści skaczą do oczu rewolucjonistom. Jeden z antywojennych paneli zamienia się w zainspirowany przez Hiszpanów wiec antywojenny. Różnica między manifestowaniem przeciwko wojnie w Warszawie i w Paryżu: w Warszawie dwa tysiące ludzi idzie grzecznie połową jezdni szczelnie otoczonych policją w pełnym rynsztunku tak, że transparentów nie widać – w Paryżu ponad sto tysięcy uczestników ma całą ulicę, a policję widać tylko czasem w przecznicach. Na końcu siedmiokilometrowj trasy z placu Republiki na Nation idą francuscy socjaliści, za nimi pojawiają się anarchiści, którzy mieli swoje odrębne Europejskie Forum Wolnościowe, ale postanowili w końcu dołączyć do reszty. Młodzi anarchiści atakują socjalistów jogurtami i jajkami. Konfrontacja kończy się pokojowo. Podczas gdy część Polaków zebrana wokół Inicjatywy Stop Wojnie intonuje swoje dziecinne i lokalne "Miller, Kwaśniewski dwa Busha pieski" (polska policja takie transparenty przechowuje na ewentualny dowód obrazy majestatu), o kilometr dalej tłumy ludzi skandują z hukiem: "Bush morderca! Blair morderca! Berlusconi morderca!". Wznosi się też okrzyk zrozumiały dla wszystkich: "A! Anti! Anti-capi-tali-sta!". Polacy natomiast krzyczą po polsku "Lud zjednoczony, niezwyciężony!", "Wojna nie, praca tak", "Forsa dla głodnych, nie na wojnę!". Kto ich zrozumie? Oprócz przedstawicieli polskich partii skrajnie lewicowych są obecni na Forum bezrobotni z Miastka, z Ełku, polski Attac, anarchiści, feministki, pielęgniarki, wolontariusze, delegacja z Ożarowa, ktoś od Zielonych 2004 i nawet z Samoobrony. Ktoś pisze po francusku "Polacy przeciwko wojnie" i pokazuje ludziom z chodników, żeby wiedzieli, kto idzie. Ktoś rozdaje numer specjalny "Nowego Robotnika" z tekstami po angielsku, francusku i niemiecku: "Polska jakiej nie znacie" i "Polska wrze". Gra koreańska orkiestra. Przy ulicy artystyczna instalacja "ściany wstydu" – betonowego muru, którym izraelskie wojska oku-pacyjne ogradzają palestyńskie enklawy. Tłum skanduje "Viva! Viva! Viva Pales-tina!". Katarską telewizję al Dżazira manifestant zapewnia: – Szaron buduje ścianę wstydu, Palestyńczycy, jesteśmy z wami. Zaraz za Baskami maszerują zasłużone robotnice seksu. Domagają się zaprzestania wojny oraz papierów dla nielegalnych transseksualistów. Za nimi feministyczne stowarzyszenie o nazwie "Ni kurwy, ni posłuszne". Włosi, Francuzi i Hiszpanie śpiewają, IV Międzynarodówka wkracza na Nation z Międzynarodówką na ustach i podniesionymi pięściami. Tłum z chodników solidarnie podnosi pięści. Kilkanaście kobiet włazi na ciężarówkę i śpiewa przejmujący hymn feministyczny "Powstańcie, powstańcie, powstańcie!". Tłum cichnie. Polacy ogłupiali w tym rewolucyjnym nastroju śpiewają "Szła dzieweczka do laseczka", bo tylko to umieją zaśpiewać. Na placu Nation wieczorem widzę człowieka z transparentem: "Utopia jest ludzka". Autor : Jerzy Anderson Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Całując rękę don Antonia Panie Prokuratorze Generalny Grzegorzu Kurczuku. Zwróć Pan uwagę na podwładną z Gliwic, bo się do końca wykolei. Rok 2001. Informatorzy mówią nam o prokuratorce i policjancie, którzy współpracują z przestępcami. 2002 r. – ta sama informacja dociera do nas z innego źródła. Piszemy. Niedługo potem pani prokurator znów trafia na nasze łamy. Żadnego zainteresowania władz prokuratury. Teraz pojawiły się nowe powody, by wrócić do tematu gliwickich organów ścigania i miejscowych przestępców. Przypominamy, że w sierpniu 2002 r. napisaliśmy o ujęciu przez katowickie CBŚ i tamtejszą prokuraturę członków jednej z najgroźniejszych w Polsce zorganizowanych grup przestępczych zwanej bandą Pokida. Wcześniej za kratki trafili ludzie innej grupy – Sandokana. Obie miały, jak uparcie twierdzili nasi informatorzy, ochronę gliwickiej pani prokurator i wysokiej rangi policjanta. W poprzednich publikacjach nie podaliśmy ich nazwisk, dziś je ujawniamy. Przedstawimy fakty nowe oraz takie, których wcześniej nie mogliśmy ujawnić. Co za wyrok Pisaliśmy o nagonce na świadków oskarżenia, dzięki zeznaniom których przestępcy trafili do aresztu. Jednym z nich był skruszony gangster Marcin Ochmanowicz, który ostrzegł katowickiego prokuratora Marka Pasionka o planowanym na niego zamachu. Zeznał wówczas, że prokurator Prokuratury Rejonowej w Gliwicach Teresa Żak oraz zastępca komendanta I Komisariatu w Gliwicach Stefan Michalak ściśle współpracują z przestępcami. Reakcja gliwickiej prokuratury i wskazanej pani prokurator była natychmiastowa. Ochmanowicz wraz z trzema kolegami (z których jeden także miał zeznawać przeciwko przestępczej grupie Pokida) został oskarżony o wymuszenie i kradzież cennych dóbr od niejakiej Mirosławy T. Ochmanowiczowi udało się uniknąć aresztowania. Do dziś jest poszukiwany listem gończym. Pozostałym przez 3 lata przedłużano areszt. Mamy podstawy, aby napisać, że Ochmanowicz został ubrany w oskarżenie. Wyrażamy poważne wątpliwości, czy sąd wziął pod uwagę wszystkie fakty, które pojawiły się na sali sądowej. Mirosława T. jeszcze na etapie śledztwa odwołała zeznania obciążające rzekomych przestępców. W piśmie kierowanym oficjalnie również do ministra sprawiedliwości oświadczyła, że prokurator Żak wraz z policjantem Michalakiem zmusili ją do podpisania ułożonych przez nich fałszywych zeznań i straszyli konsekwencjami za ich odwołanie. Mirosława T. wcześniej skazana została za składanie fałszywych zeznań w innej sprawie. Przedmioty, rzekomo wyniesione z mieszkania poszkodowanej przez oskarżonych, wcześniej były już zabrane przez komornika, co jest sprawdzalne. Inne zaś zakupili ludzie, którzy zresztą zeznawali o tym przed sądem. Sąd jednak nie wziął tego pod uwagę. Oczywiście, sąd miał prawo oceniać tak a nie inaczej materiał dowodowy. Jednak nie możemy powstrzymać się od zdziwienia, że uznał oskarżonych winnymi tak wątpliwego rabunku i skazał na kary od 3 do 5 lat więzienia. Ojciec miasta W kolejnej publikacji opisaliśmy sprawę Jana P., pseudo Piłsudski. To recydywista z Gliwic, który napadł z bronią w ręku na właścicielkę jednej z restauracji. Zatrzymany przez policję został następnie decyzją tej samej prokurator Żak zwolniony z aresztu za kaucją wynoszącą 1000 zł i poddany jedynie dozorowi policyjnemu. O tym, jak bezkarnie czuł się Jan P., niech świadczy fakt, że będąc na podarowanej mu przez panią prokurator Żak wolności i lejąc na dozór wtargnął do innej restauracji i zdemolował ją. Po ukazaniu się artykułu Jan P. zatelefonował do nas i pochwalił się znajomością z bardzo ważną osobą w Gliwicach, która była wówczas przedmiotem wieloletniego zainteresowania CBŚ i katowickiej prokuratury. Choć jest to persona najważniejsza w całej opisywanej przez nas sprawie, nie pisaliśmy o niej, by nie schrzanić roboty tym glinom i prokuratorom, którzy robią, co do nich należy. Antoni L. – pseudo don Antonio albo po prostu Antek. Za komuny handlował walutą, potem miał w Gliwicach sieć kantorów, kumplował się z Aleksandrem Gawronikiem. Na początku lat 90. został prezesem Gliwickiego Centrum Kapitałowego i tak stał się szanowanym biznesmenem. Od wielu lat jest wymieniany jako pierwsza osoba w mieście, bez której wiedzy i zgody niewiele można załatwić. Afiszuje się znajomościami ze znaczącymi ludźmi biznesu, członkami lokalnych władz oraz śląskim półświatkiem. O Gliwicach mówi się, że to jego miasto; o nim, że jest szarą eminencją tamtejszego świata przestępczego, człowiekiem nietykalnym. Według policji oraz naszych informatorów, siła don Antonia polegała m.in. na pożyczkach udzielanych ważnym i mniej ważnym ludziom. W ten sposób uzależniał ich od siebie. Nierzadko były to znaczne kwoty. Pożyczał również na rosnący morderczy procent, jeśli zachodziła potrzeba zniszczenia kogoś finansowo. Katowickie organy ścigania marzą o dostaniu w ręce dokumentacji Antoniego L. zawierającej informacje o tych pożyczkach. Według ustaleń policji obie rozbite przestępcze grupy Sandokana i Pokida pracowały na rzecz Antoniego L. i to on rozdawał karty oraz zlecenia. Potwierdzają to nasi informatorzy spoza policji. Ten patronat nad gangsterami sprawiał, że śledztwo trwało tak długo. Ludzie bali się mówić, dopóki Antoni L. był na wolności. W kwietniu tego roku, po 8 latach żmudnego śledztwa, Antoni L. został aresztowany wraz ze Zbigniewem S. oraz Piotrem N., pseudo Nene. Zbigniew S. to najbliższy współpracownik Antoniego L. Nene zaś to żołnierz starej gwardii Sandokana, specjalista od mokrej roboty. Wiele lat policyjnej roboty zaowocowało za-rzutami, które wystarczą zaledwie na kilka lat odsiadki i które postawiono wszystkim trzem aresztowanym: wymuszenia rozbójnicze, nakłanianie świadka do fałszywych zeznań, udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Sznurowanie ust Organy ścigania żywiły nadzieję, że po zapuszkowaniu don Antonia posypią się zeznania. Doznały zawodu. W czerwcu puszczono komunikat do prasy nawołujący poszkodowanych do zgłaszania się i zeznawania przeciwko aresztowanym. Zgłosiła się jedna osoba. Wcześniej kilka ciekawostek na temat działalności Antoniego L. dorzucił jeden ze świadków koronnych. Ale Antkowi i jego kolegom zarzutów do tej pory nie przybyło. Aresztowanie Antoniego L. było w Gliwicach prawdziwą sensacją. Wszyscy obstawiali, że lada chwila wyjdzie z pudła. Mało jest takich, którzy wierzą, że uda się go przetrzymać w areszcie do zapadnięcia wyroku, a nawet jeśli, to zbyt wielka jest wiara ludzi w jego rychły powrót z więzienia na wolność i rozliczenie się z zeznającymi przeciw niemu. Mają ku temu powody. Antoniemu L. gliwicka policja wystawiła pozytywną opinię, dzięki której dostał pozwolenie na broń w czasie, gdy już od lat chodziło za nim CBŚ – taki to ustosunkowany facet. Trup i bomba Jest człowiek, który nie dość, że nie boi się zeznawać przeciwko Antoniemu L. i jego ludziom, to jeszcze może dać prokuraturze dodatkowe argumenty poważnie wzmacniające oskarżenie wobec ojca chrzestnego: usiłowanie zabójstwa i zlecenie zabójstwa. Tym niebojącym się jest wspomniany Marcin Ochmanowicz. Nie stawił się do tej pory w katowickiej prokuraturze, żeby złożyć zeznania, bo wówczas będzie musiał trafić w ręce prokuratury gliwickiej, która poszukuje go listem gończym. Czyli wpadnie w ręce pani prokurator Teresy Żak, którą wcześniej wskazał obok byłego już dziś policjanta Michalaka jako funkcjonariuszy organów ścigania dyspozycyjnych wobec przestępców, a konkretnie – wobec don Antonia. A jak już Ochmanowicz trafi do prokuratury, to wyląduje w areszcie, gdzie siedzą ci, którym on pomógł tam wylądować. I koło się zamyka. Gliwicki ojciec chrzestny może liczyć na rychłą wolność, bo człowiek, który mógłby poważnie wzmocnić akt oskarżenia, musi się ukrywać przed prokuraturą gliwicką, której prominentnego urzędnika oskarża o współpracę z przestępcami. Gdy popatrzeć na to z boku, wychodzi, że – być może przez czysty zbieg okoliczności – gwarancję niskiego wyroku zapewnia Antoniemu L. gliwicka prokuratura. Ochmanowicz proponuje, żeby katowicka Prokuratura Okręgowa przejęła od gliwickiej jego sprawę i ponownie ją rozpatrzyła, z daleka od pani prokurator Żak, która ma powody, żeby go bardzo nie lubić. Szeryf potrzebny Oczywiście istnieje możliwość, że oto przestępca pomawia uczciwych prokuratora i policjanta. To pewnie często się zdarza, bo przestępcy psów i prokuratorów nie kochają. Tyle że nie tylko Ochmanowicz mówi o powiązaniach tych funkcjonariuszy z przestępcami. Jeden ze świadków twierdzi, że nie tylko pani prokurator współpracowała z przestępcami, ale także jej mąż, który przez przypadek również jest prokuratorem. Kobieta rzekomo poszkodowana przez Ochmanowicza i trzech innych ludzi oświadczyła, że ta sama pani prokurator wraz ze wskazanym policjantem wymusili na niej podpisanie fałszywych zeznań. Z naszych informacji wynika, że podpis rzekomo poszkodowanej pod zeznaniami został złożony po trwającym wiele godzin nocnym przesłuchaniu. Z kolei wskazany wraz z Żak były policjant Michalak może nie jest taki święty, skoro toczy się postępowanie w prokuraturze za pobicie dwóch podwładnych, za co zresztą wyleciał z funkcji zastępcy szefa komisariatu, a potem z własnej woli odszedł na emeryturę. W tej wielowątkowej toczącej się od lat sprawie aż kłębi się od dziwnych wydarzeń. Docierają do nas informacje dowodzące, że duże miasto na Śląsku jest we władaniu mafii. Naszym obowiązkiem jest podzielić się publicznie tym niepokojem. Oczekujemy, że wątki odrębnie toczonych postępowań zostaną powiązane ze sobą i dokładnie sprawdzone. Pierwszeństwo mieć powinno zbadanie oskarżeń z różnych źródeł wobec gliwickiej pani prokurator i byłego policjanta. Może ktoś zechce docenić wiele lat ciężkiej roboty katowickiego CBŚ oraz tamtejszej Prokuratury Okręgowej i pomoże tego nie spieprzyć? PS Dane skruszonego gangstera, na jego wyraźną prośbę, zmieniliśmy. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czwarta tajemnica fatimska Nakaz księdza, kamuflaż czy zdrada? Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ludzie z plecami Ja prokurator, ty prokurator, on prokurator. My prokuratorzy. A wam nic do tego. StanisŁaw Iwanicki to ważna figura na prawicy. Dzięki protekcji biskupa na początku lat 90. został szefem Prokuratury Okręgowej w Radomiu. Za pierwszych rządów prawicy był zastępcą prokuratora generalnego. Według słów Jarosława Kaczyńskiego Iwanicki przychodził wtedy do prezydenta Wałęsy po instrukcje polityczne. Dobierał się do Leszka Millera chcąc uchylić mu immunitet parlamentarny w związku z tzw. moskiewską pożyczką. W nagrodę Wałęsa zrobił Iwanickiego szefem swojej kancelarii. W 1997 r. Iwanicki został posłem AWS. Krótko, bo niecałe 3 miesiące, był ministrem sprawiedliwości w rządzie Buzka. Zasłynął tym, że będąc z zawodu notariuszem w ostatnich dniach urzędowania drastycznie podniósł opłaty za usługi notarialne. Chory Na jesieni 2001 r., gdy władzę przejęła lewica, ministrem sprawiedliwości została Barbara Piwnik. W październiku powołała Iwanickiego na stanowisko prokuratora pionu śledczego w Instytucie Pamięci Narodowej. Dając Iwanickiemu po-sadę w IPN Barbara Piwnik być może zrewanżowała się za to, że gdy był jeszcze ministrem, powołał ją na dyrektora Departamentu Sądów i Notariatu. Iwanicki nie przeszedł od razu, czyli w październiku 2001 r., do IPN, ale dopiero 1 lutego 2002 r. Z taką datą Piwnik podpisała powołanie. Dzięki temu Iwanicki jako były już minister sprawiedliwości przez 3 miesiące – od października do stycznia – pobierał pełne wynagrodzenie – skromne 11 tys. zł, o 2 tys. zł więcej niż w IPN. W IPN Iwanicki oficjalnie pracował do 1 lutego 2003 r. Jednak ani razu nie pojawił się w robocie, gdyż... był na zwolnieniu lekarskim. Przez rok. Zaraz potem przeszedł w stan spoczynku. Pobiera 75 proc. poborów. Nie zdziwimy się wcale, gdy tuż po wyborach parlamentarnych Iwanicki ozdrowieje i zostanie np. ministrem sprawiedliwości albo ważnym prokuratorem w resorcie pod sztandarami Platformy i PiSuaru. Protegowany Z Iwanickim wiąże się kolejna ważna persona prawicy – Krzysztof LipiŇski, który pełni funkcję zastępcy rzecznika interesu publicznego, czyli jest prokuratorem lustracyjnym. Lipiński zajmuje się tropieniem ukrytych kapusiów i agentów SB, głównie w szeregach SLD. Działacz „Solidarności” zaprzyjaźniony z Iwanickim jako trzydziestolatek w 1990 r. weryfikował w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Radomiu byłych oficerów SB. Na początku lat 90. razem z Iwanickim pracował w Prokuraturze Okręgowej w Radomiu. Następ-nie za Iwanickiem poszedł do stolicy. Został szefem Prokuratury Apelacyjnej. O Lipińskim zrobiło się głośno, gdy jako szef Prokuratury Apelacyjnej chciał w 1995 r. uchylić immunitet prezydentowi elektowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Chodziło o tzw. sprawę Polisy, czyli o to, że Kwaśniewski nie wpisał do swojej deklaracji majątkowej akcji towarzystwa ubezpieczeniowego należących do Jolanty Kwaśniewskiej. Lipiński wspólnie z ówczesnymi sze-fami warszawskiej Prokuratury Wojewódzkiej kojarzonymi z ZChN – Jerzym Łabudą i Jerzym Ziętkiem – wysmarowali stosowny wniosek do ministra sprawiedliwości o uchylenie Kwachowi immunitetu. Łabudę i Ziętka wypieprzył w 1995 r. ówczesny minister Jerzy Jaskiernia. Lipińskiego posunął ze stanowiska dopiero w 1997 r. minister Leszek Kubicki. Drugi raz Lipiński próbował dokopać Kwaśniewskiemu już jako zastępca rzecznika interesu publicznego w procesie lustracyjnym prezydenta. Ustawiony W styczniu 1999 r. Lipiński wypłynął ponownie. Ówczesna minister sprawiedliwości Hanna Suchocka delegowała go na stanowisko zastępcy rzecznika interesu publicznego. Będzie nim do końca 2004 r. Od 1 stycznia 2005 r. idzie na dożywotnią posadę do Prokuratury Krajowej. Załatwił mu to Iwanicki mia-nując go w 2001 r. prokuratorem Prokuratury Krajowej. Stało się to zaraz po przegranych przez AWS wyborach parlamentarnych. Mianowanie Lipińskiego prokuratorem Prokuratury Krajowej odbyło się zgodnie z prawem. Podobne mianowania zdarzają się jednak rzadko i tylko w wyjątkowych przypadkach, np. gdy dana osoba wyróżnia się szczególnym doświadczeniem lub wysokimi kwalifikacjami, a do tego nieposzlakowaną opinią. Nominacja Lipińskiego, który z pracą prokuratora ma tyle wspólnego, co wół z karetą, jest ewidentnym przykładem politycznej protekcji. Trzy w jednym Witold KuleszA jest dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Na to stanowisko powołany został przez Buzka w 2000 r. na wniosek ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego. Kulesza miał być najpierw szefem IPN, ale jego kandydaturę zgodnie uwalili w Sejmie posłowie SLD i PSL. Kulesza jako dyrektor Komisji jest z urzędu zastępcą prokuratora generalnego. W ogóle nie ma pojęcia o robocie prokuratora, gdyż jest profesorem prawa i całe dotychczasowe życie spędził na uczelni. W tym wypadku istotne jest to, że miał poparcie AWS, był doradcą zaciekłego antykomunisty, koordynatora ds. służb specjalnych Janusza Pałubickiego, ksywa Sweter. Kulesza jest też jednym z trzech wiceprezesów IPN. Chyba po to, żeby mieć więcej stanowisk i tytułów zarazem. A jest to niezgodne z prawem – z artykułem 65a ustawy o prokuraturze, który jasno i wyraźnie stanowi, iż prokurator mianowany, powołany lub wybrany do pełnienia funkcji w organach państwowych (...) zobowiązany jest zrzec się swojego stanowiska, chyba że przechodzi w stan spoczynku. Czyli Kulesza nie może być jednocześnie zastępcą prokuratora generalnego i wiceprezesem IPN, organu państwowego jak najbardziej. Dla przyzwoitości powinien zrezygnować z prezesostwa. * * * Tak to prawicowe towarzystwo funkcjonuje wycierając sobie gęby frazesami o moralności, służbie państwu i uczciwości. Gdyby takie numery robili ludzie związani z SLD, byłby huk w prasie. Autorytety grzmiałyby z oburzenia. Rokita z Kaczyńskim żądaliby co najmniej głowy ministra sprawiedliwości. Życiorys jest wciąż najważniejszy w robieniu kariery w Pomrocznej. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przed rozruchami w Warszawie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żryjcie udziec Adama Smitha Studenci wierzą w niewidzialną rękę wolnego rynku. No to pozwólmy tej ręce, żeby ich uderzyła. Po kieszeni. Gdy przed Sejmem dymią górnicy czy chłopi, mogą mieć pewność, że na ich drodze stanie kontrdemonstracja zorganizowana przez warszawskich studentów. Ta awangarda polskiego kapitalizmu coraz wyżej podnosi łeb i nie chce zgodzić się na kolejne pożyczki dla górnictwa, kredyty na stocznie czy zastrzyki finansowe dla służby zdrowia. Zamiast interwencjonizmu państwowego domaga się "sprawiedliwej" ręki wolnego rynku. Wychowani na "Wprost" czy "Newsweeku" studenci pragną jak najszybszej prywatyzacji wszystkiego, ze szkolnictwem wyższym włącznie. Odwrotnie niż w Europie uczelnie wyższe stały się u nas ostoją reakcji. Podczas gdy najbardziej prawicową organizacją na paryskim uniwersytecie są radykalni socjaliści, u nas w modzie jest neoliberalizm. Neoliberalna jest w większości kadra wykładowców, władze uniwersytetu, a przede wszystkim sami studenci. Najlepszym tego dowodem są ostatnie wyniki sondażu politycznych preferencji studentów. Okazuje się, że najpopularniejszą partią polityczną jest PO, druga jest UPR, niewiele dalej PiS, nieliczne zaś organizacje lewicowe to margines. Przyszłość lewicy widzę więc czarno, bo zawsze rządzą byli studenci. Nie może być jednak inaczej, skoro w III RP uniwersytet z ośrodka wolnej myśli zamienił się w szkołę zawodową, tyle że wysokiej jakości. Co szósty student w Polsce kształci się w kierunku zarządzania i przedsiębiorczości, czyli uczy się, jak zostać kapitalistą. Ponieważ kapitalistom teoretycznie bezrobocie nie grozi, inteligent nie widzi żadnego powodu, dla którego miałby litować się nad bezrobotnym pospólstwem. Wycmokany, wylizany przez prasę i wykładowców żyje w iluzji dobrobytu czekającego nań zaraz po zakończeniu studiów. Gdy jest inaczej, student zwala wszystko na podatki, rozdmuchane wydatki społeczne i związkowych krzykaczy. * * * Skoro polski student tak gorąco pragnie "prawdziwej" gospodarki wolnorynkowej, to może należy jak najszybciej skończyć z interwencjonizmem państwowym na studiach. Zacznijmy od studenckich stołówek. Państwo do nich dopłaca, a one i tak narzucają marże. Uciąć też należy dotacje dla klubów studenckich i do wszelkiego rodzaju imprez. Państwo buli, aby student pobawił się za darmochę, ale samorząd studencki i tak ustala wejściówkę na 20 zł. Ja tracę, budżet traci, zyskuje jedynie samorząd. Oszczędzić można też na czasopismach studenckich. W końcu gazeta, która nie utrzymuje się na rynku, nie powinna istnieć, czy nie tak? Poobcinać "rozbuchane" stypendia socjalne, bo to jest jak najbardziej interwencjonizm państwowy. Skoro stypendia, to i akademiki. Skończyły się czasy hoteli robotniczych. Jak wolny rynek, to wolny rynek. Podobnie ma się sprawa ze zniżkami na kolej i komunikację miejską – student to nie emeryt i ojczyźnie się jeszcze nie zasłużył. A gdy już wszystko skomercjalizujemy i poobcinamy, to skończymy z fikcją bezpłatnej edukacji i przyłożymy 500 zł czesnego od semestru. A co! Ktoś zaprotestuje? Nie ma obawy. Gdy prawicowy rząd Buzka rzucił pomysł komercjalizacji studiów wyższych, lewicowym studentom udało się zorganizować ledwie 200-osobową demonstrację w Warszawie i zebrać kilka tysięcy podpisów. Gdy lewicowy rząd Millera zabrał studentom kilkanaście procent zniżki na przejazdy PKP, demonstrantów było tylko trochę więcej. Na polskich uczelniach nie ma już silnych studenckich organizacji, a te, co są, gromadzą po kilkanaście osób. Nawet gdyby jakimś cudem studenci masowo zmienili poglądy i poczuli niechęć do neoliberalizmu, to na własne życzenie gówno mogą, proszę pana. Panie premierze, po co zatem zabierać rencistce 300 zł, która być może na Millera głosowała, skoro można te pieniądze odebrać głosującemu na PO studentowi. Sondaże nie spadną, a oszczędności spore. Może więc zamiast zwiększać wydatki na edukację o 4 proc. – jak zapowiada rząd – wprowadzić tak oczekiwany przez studentów czysty teksański kapitalizm. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pan paradoks " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stróż nie anioł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Urban na kartki cd. "Urodziłem się i jeszcze żyję. Nie każdy może się tym pochwalić" – tak rozpocząłem próbkę wstępu do autobiografii, którą zamierzałem napisać i wydać w książce ("NIE" nr 8/2002). Kiedy wchodzi się do księgarni, widać ogromną liczbę niepokupnych książek. Różne wspomnienia i dzienniki, auto- i biografie stanowią znaczną ich część. Zdecydowałem się więc na sondaż wśród Czytelników "NIE". Ogłosiłem, że książkę o sobie napiszę, jeśli nadejdzie co najmniej 500 zachęt lub sprzeciwów. Napływały do 6 marca. Zgłoszenia za pisaniem: Internet – 33 Listy – 521 (jeden Czytelnik przysłał 500) Kartki pocztowe – 13 Rozmowy telefoniczne – 4 Razem – 581 Zgłoszenia przeciwko pisaniu: Listy – 2 Razem – 2 Wszystkich opinii – 583 Aż 500 zachęt do napisania książki był uprzejmy nadesłać p. Waldemar Bugaj z Lublina, któremu serdecznie dziękuję za tak wielki na mnie apetyt i za trud, który sobie zadał. Jestem wzruszony, ale to tylko jeden głos powtórzony 500 razy. Gdyby przyjąć takie reguły głosowania, Kwaśniewski sam siebie byłby wybierał, nawet żony ochotnej nie fatygując do urny. Wobec powyższego stwierdzam, że uzyskałem 83 sygnały o zainteresowaniu książką – sześć razy mniej, niż wynosiło ustanowione minimum. Mogę więc nie fatygować pisaniem ręki tak umęczonej wznoszeniem kieliszków. Z zachęt Książka nie ma być zbyt droga. Maria Łukawicz, Elbląg Bez krygowania się, to już pachnie bestsellerem. T. S. K., Szczecin W imieniu mojej rodziny, własnym i bliskich znajomych... L. Skalnierska-Kwiatek, Dąbrowa Górnicza Uwielbiam Pana... Maria Rożko z całą rodziną i znajomymi Czemu nie piszą Renata Łuczyńska i Marek Barański! Eugeniusz Fronc, Międzyrzec Podl. ... niechaj to nie będzie "smutas"... Mieczysław Satko, Gubin Jeśli nie napisze Pan, zastrzelę. Wielbiciel z Seattle, Washington Mam nadzieję że pytanie jest pro forma, a rękopis leży gotowy w szufladzie. Dobrosława Bartosińska Jestestwo moje pieje z zachwytu (...) namiętnie ucałuję dzieło (...) dzieło wydane mogę przeczytać nawet milion razy. L. Karolina z Kangurowa 1 marca jest datą urodzin Jezusa z Nazaretu, którego grobowiec znajduje się w Svingarze, miejscu, gdzie postanowiłem spotkać się z moimi synami. Byłbym zobowiązany, gdyby pan Jerzy Urban uczestniczył w tym wydarzeniu. Tadeusz Tuszyliski, Hamburg Urban jest tajnym wysłannikiem i misjonarzem Watykanu, może to on jest tym tajnym kardynałem? (...) To Wunderwaffe kurii rzymskiej. od goffer @ spray se Myślę, że będzie Pan mógł dla potomnych stanąć w jednym rzędzie z Długoszem, Kadłubkiem i Paskiem Janem Chryzostomem... Ireneusz Spychalski, Wrocław Klechy będą się miały przy czym onanizować... Proponuję sprzedawać ją zafoliowaną z półlitrową flaszeczką wódki "NIE". Na pewno zwiększy topopyt. Tomasz Adamczyk, Zamość A może "NIE" ogłosi subskrypcję. Jeżeli tak, wpisuję się w ciemno. Prof. dr hab. Edward ZajicĐek, Łódź Sugeruję, by dzieło to powstało w wersji wiersza haiku... Bartek Wolski, Nowy Jork ... jak nie Bridget Jones to Harry Potter, a jeśli już nie oni to jakiś Myśliwski, Huelle czy inni idole Michników tego świata. Już sto razy wolę Urbana. Piotr Wielechowski, Radom Lubię napisaną przez Pana każdą literę, każdy wyraz i zdanie. Jan Grabowski, Bydgoszcz Napisał Pan w pijanym widzie o tych 500 listach. Panu rynek otorbił mózgownię. A jest Pan geniuszem (...). To będzie bardzo ważne dla takich jak ja aparatczyków (23 lata). Waldemar Krawczyk, Jelenia Góra ... zgłaszam zapotrzebowanie na pięć egzemplarzy. Proszę traktować moje zamówienie jako pięć zaliczonych głosów... Zygmunt Kałużyński, Warszawa Nie musi Pan pisać dla pieniędzy, ma Pan z czego żyć. (...) pozostanie Pan bez autobiografii w pamięci wielu ludzi, w mojej na zawsze. Przyjaciółka Zofia , Elbląg (nazwisko do wiadomości adresata) Autor : J.U. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Policja zatrzymała 72-letniego zamożnego emeryta z Ostrowca Świętokrzyskiego pod zarzutem odbywania stosunków płciowych z 12-letnimi dziewczynkami. Na razie policja doliczyła się dziesięciu dziewczynek, które brały udział w zabawach starszego pana. Na ubogich staruszków nawet dzieci już nie polecą. Przedstawiciele więzienia dla kobiet w Lublińcu poprosili koncern Coca-Cola o wypożyczenie firmowych parasoli. Miałyby stać na spacerniaku i propagować styl życia bez alkoholu. Administracja więzienia obiecywała też, że w zamian pozwoli Coca-Coli zawiesić na więziennym murze reklamy. Coca-Cola nie skorzystała z propozycji. Promocję napoju wiąże ona z radością życia, ale na wolności. Z kieleckiego ratusza kradzione są sedesy, zlewy, baterie, a więc i niepotrzebny już papier toaletowy. Najwięcej przedmiotów ginie podczas obrad sesji Rady Miasta. W Woli Baranowskiej koło Tarnowa urodził się struś z czterema nogami. Struś próbował początkowo chodzić na czterech łapach, ale przewracał się. Zniechęcił się więc i chodzi jak człowiek. Właściciel postanowił, że nie sprzeda ani nie zje odmieńca. We wsi Guja pod Węgorzewem pewien rolnik podpalił siano na przyczepie, wsiadł na ciągnik, przemierzył płonącym pojazdem pół wsi, staranował bramę wjazdową sąsiada, rozpędził się, wyskoczył z kabiny, a traktor z płonącą przyczepą uderzył w werandę domu. Walące się mury przygniotły kobietę. Przyczyną ogniowego ataku były sąsiedzkie zatargi. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna We Włocławku ludzie przez rządy Millera całkiem pogłupieli – przekonywały "Fakty". Chcą postawić pomnik Gierka, bo za jego czasów mieli pracę w Azotach i postawiono im słynną zaporę. Inicjatywę popiera prawicowy prezydent, dlatego że za Gierka skończył studia i znalazł robotę. No proszę, u nas nawet prawica jest postkomunistyczna. * * * Poseł Szteliga obejrzał w polsatowych "Informacjach", że SLD–UP osiągnęli w sondażu 19 proc. Obejrzał i widać doznał wstrząsu. Pewnie dlatego w "Graffiti" opowiadał, że Miller jest w porzo, a Sojusz realizuje swój program wyborczy. Na ziemię nie sprowadziły go nawet trzeźwe uwagi politologa Kazimierza Kika. Wyborcy postanowili sprowadzić posła Szteligę na ziemię i poparcie dla SLD ograniczyli w kolejnym sondażu do 10 proc. * * * W "Forum" SLD w osobie Celińskiego było rypane na wióry przez przedstawicieli wszystkich partii. Szczególnie mocno używał sobie Władek Frasyniuk. Miał pretensje, że Sojusz zmarnował szansę na naprawę Polski i takie tam. Władek ma prawo tak mówić. Mumia tak szczęśliwie władała Pomroczną, że dziś sondaże wykazują występowanie w przyrodzie takiego jak ona zjawiska jako błąd statystyczny. * * * "Wyborcza" i "Super Express" napisały o dyrygencie Polskich Słowików, że nie dość, że jest pedałem i pedofilem, to jeszcze ma HIV. Główne "Wiadomości" ostro deliberowały, czy wyciąganie takiej szmaty aby jest etyczne. W tym czasie za prowadzącym ukazano w całej okazałości facjatę Wojciecha K. Bez żadnych pasków czy pikseli, ale pewnie całkiem etycznie. I w ramach misji. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Seks na pół gwizdka Nie jest to pierwsze rozczarowanie, które sprawił nam rząd Millera. Ale tym razem nie ma dla niego okoliczności łagodzących typu dziura budżetowa, czy trudne dzieciństwo ministrów. Za seksualną niewiedzę państwo płaci potem zasiłki. W marcu wiceminister edukacji Włodzimierz Paszyński wyznał w Radiu "Zet", że rząd opracował i od dwóch miesięcy konsultuje z Episkopatem dokument w sprawie wprowadzenia do szkół wychowania do życia w rodzinie. Jakiego wprowadzenia?! "Wiedzę o życiu seksualnym człowieka", przemianowaną potem przez Buzkowych na "Wychowanie do życia w rodzinie", wprowadził do szkół minister Jerzy J. Wiatr we wrześniu 1997 r. Nowy program tego przedmiotu wprowadza się cichcem, od tyłu, od strony kruchty: nikt oficjalnie nic nie wie, ale biskupi już wiedzą, i to od dwóch miesięcy! Żadnych innych konsultacji, żadnej dyskusji publicznej nie ma. I cóż orzekła narodowa wyrocznia w sprawach seksu, grono zasuszonych w celibacie fluorescencji? Bepe Pieronek przyznał łaskawie, że w kwestii wychowania seksualnego rząd wyraził opinię podobną do prezentowanej przez Kościół. Abepe Życiński wykazał jednak większą czujność: niepokoją go niektóre działania Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu w tej sprawie. Biskupi dwugłos dowodzi, że MENiS proponuje jakieś minimalne zmiany, którymi woli publicznie się nie chwalić, Kościół natomiast gotów jest je przełknąć. Gdyby szykowała się prawdziwa rewolucja w szkolnej edukacji seksualnej, już byśmy mieli lawinę parafialnych protestów, publiczne modły, darcie szat i ogólny wrzask. Czyli to, czego rząd Millera boi się jak diabeł święconej wody. Zabezpieczywszy sobie tyły ukłonem przed czarnymi, 26 lutego 2002 r. minister Łybacka klepnęła nowe podstawy programowe kształcenia ogólnego, w tym także wychowania do życia w rodzinie. Jak przedtem, w podstawówce i gimnazjum ma ono być jednym z trzech modułów ścieżki edukacyjnej "Wiedza o społeczeństwie", w szkołach ponadgimnazjalnych natomiast – odrębnym przedmiotem. Jeśli ktoś wziął pieniądze za opracowanie tej podstawy programowej, to powinien je oddać. Gołym okiem bowiem widać, że 80 proc. zerżnięto z identycznego dokumentu ekipy Handkego/Wittbrodta, czasem dla niepoznaki zmieniając parę słów. Uchował się w całej krasie charakterystyczny język i styl katolickich uświadamiaczy: integralna wizja seksualności człowieka, główne funkcje płciowości – budowanie więzi i rodzicielstwo – czyli to, co oczekująca konkretów młodzież uważa za chrzanienie kotka za pomocą młotka. Tak wyedukowany w ten sposób małolat powinien wnosić pozytywny wkład w życie swojej rodziny oraz korzystać ze środków przekazu w sposób selektywny, umożliwiający obronę przed ich destrukcyjnym oddziaływaniem, a także okazywać szacunek innym ludziom, doceniać ich wysiłek i pracę. Niech docenia. Ale czy będzie umiał założyć prezerwatywę? Zmiany są kosmetyczne. Do zadań szkoły dopisano informowanie o systemie poradnictwa dla dzieci i młodzieży. Tym też chwalił się we wspomnianym wywiadzie Paszyński: Młody człowiek musi wiedzieć, gdzie szukać pomocy lub zadawać pytania. Już widzimy 14-letniego Jasia z Koziegłów, jak jedzie do poradni w mieście wojewódzkim, żeby zapytać, czy "mokre sny" są normalne... Owszem, program dla gimnazjów "wydoroślał" – mówi o sprawach wcześniej zarezerwowanych dla 17–18-latków, jak inicjacja seksualna czy zapobieganie ciąży. Sprytny manewr odesłania młodzieży do poradni pozwala jednak szkole nie wnikać w kłopotliwe szczegóły. Dawniej trzeba było wkuwać argumenty biomedyczne, psychologiczne i moralne za inicjacją w małżeństwie – teraz już tylko ryzyko wczesnej inicjacji. Prawie na jedno wychodzi. Zamiast znaczenia akceptacji płodności własnej i współmałżonka dla prawidłowej więzi małżeńskiej jest teraz płodność – wspólną sprawą mężczyzny i kobiety. Doszła też tolerancja wobec odmienności kulturowych, etnicznych, religijnych, seksualnych, wcześniej nie do pomyślenia. Ale to ogólniki, które konkretyzują się dopiero na lekcjach. I w podręcznikach. Jedno spojrzenie na spis treści pozwala bezbłędnie odróżnić podręcznik normalny od katolickiego. Normalny, owszem, wspomina o miłości i odpowiedzialności, ale nie stroni od konkretów typu: erekcja i impotencja, wytrysk i orgazm. Katolicki traktuje o rodzinie – wspólnocie ducha, serca i myśli (...) godności przekazywania życia (...) personalistycznej koncepcji miłości Jana Pawła II. W normalnym pełno jest zdjęć i rysunków przedstawiających bez osłonek a to strefy erogenne u płci obojga, a to łechtaczkę lub nawet bogaty wybór występujących w przyrodzie skrzywień penisa. Katolicki ilustrowany jest obrazkami, na których zakochane pary trzymają się wyłącznie za ręce, nowożeńcy wprowadzają się do uroczych domków, ciężarne głaskane są po brzuchu przez zadowolonego z siebie sprawcę ciąży, niemowlęta figlują na kocykach, szczęśliwe rodziny spacerują wśród kwiecia itp. Tego rodzaju gnioty, sto razy obśmiane przez laickie media, nadal figurują w wykazie podręczników. Nie dostąpiło jednak tego zaszczytu "Nowoczesne wychowanie seksualne" Zbigniewa Lwa-Starowicza i Kazimierza Szczerby, najlepsza jak dotąd pozycja na rynku. Spośród pięciu podręczników dla gimnazjum zmieniono trzy, naszym zdaniem na lepsze. Uchowało się jednak dzieło pod redakcją Teresy Król pt. "Wędrując ku dorosłości". Pełno w nim rewelacji typu: 86 proc. gwałcicieli karmiło się pornografią, młodzieńczy onanizm powoduje zaburzenia w pożyciu małżeńskim (dobrze, że nie uwiąd rdzenia, jak kiedyś straszyli autorzy katoliccy); prowadzenie obserwacji cyklu zapewnia kobiecie życie bez stresu, aborcja wpędza w depresję itd. Wykaz podręczników dla liceów i techników w ogóle się nie zmienił. Otwiera go dzieło trzech par małżeńskich, dyletantów po kościelnych kursach – Grabowskich, Niemyskich i Wołochowiczów – pt. "Zanim wybierzesz", które ostrzega przed tamponami O.B. (bo psują dziewictwo) i namawia do wytwarzania ekologicznych podpasek ze starych szmat. Jest tu także "Wychowanie do życia w rodzinie" prof. dr hab. Marii Ryś, która odkryła, że 40 proc. kobiet stosujących środki antykoncepcyjne zapada na oziębłość płciową. I tylko jedna normalna niekatolicka książka – "Kocha, lubi, szanuje" Zbigniewa Izdebskiego i Andrzeja Jaczewskiego. Dla liceum profilowanego przewidziano ciąg dalszy "Wędrując ku dorosłości". Bez alternatywy. Jeśli jedni twierdzą, że pigułka antykoncepcyjna rujnuje zdrowie, drudzy zaś, że jest generalnie nieszkodliwa, to jaki można tu osiągnąć kompromis? Przyjąć, iż pigułka powoduje drobne dolegliwości? Czy pogodzić się z tym, że edukacja będzie dwutorowa: dla części uczniów – obiektywna wiedza naukowa, dla reszty – brednie? Można dać małolatom do wyboru podręczniki reprezentujące różne opcje światopoglądowe. Niech poznają bełkot katolicki typu: Czystość jest formą aktywności zmierzającą do integracji obydwu elementów płciowości: ciążenia płci ku sobie i płodności ("O miłości, małżeństwie i rodzinie", opracowała Maria Ryś). I dla równowagi poczytają "Nowoczesne wychowanie seksualne": Niektórzy ludzie osiągają stany orgazmopodobne, upajając się rozważaniami o duchowej stronie seksualności i płci. Ale nikt przytomny nie umieszcza w programie szkolnym sprzecznych informacji o faktach z dziedziny medycyny i biologii! Czy to nauczyciel, stosownie do swego światopoglądu, będzie wybierał podręcznik? I kto w ogóle będzie uczył tego przedmiotu – stara kadra, po studiach z zakresu nauk o rodzinie (które istnieją jedynie na uczelniach katolickich) albo po kursach kwalifikacyjnych w ośrodkach doskonalenia nauczycieli, w czasach Buzka oddanych w pacht "opcji prorodzinnej"? Ani na te, ani na inne pytania MENiS nie raczyło nam rzeczowo odpowiedzieć. Nowe w oświacie pod berłem SLD to na razie tylko zamieszanie z maturami. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rządnica z Chodzieży Każdy ma taką Żelazną Lady, na jaką sobie zasłużył. Wieloletni sekretarz Urzędu Miasta Chodzież Krystyna Górzna z racji stanowiska miała dostęp do ewidencji ludności. Jak się nudziła, mogła pogmerać w kwitach. Wybrać osoby samotne, w podeszłym wieku, mieszkające w komunalce i zaproponować im wykup mieszkań z olbrzymią bonifikatą. Wysokość bonifikaty zależała od liczby latek, które ludziska spędzili w komunalnych czterech ścianach. Czym więcej latek, tym większa zniżka. Wypatrzeni przez Górzną szczęśliwcy stawali się właścicielami swego kąta za jedną trzecią jego wartości. Było małe „ale”. Samotni i starzy byli za biedni, żeby skonsumować podsuwany torcik. Mimo to dochodziło do transakcji. Wiem o trzech, wszystkie odbyły się w połowie lat 90. Wkrótce po zawarciu aktu notarialnego szczęśliwcy, którzy kupili mieszkania, przekazywali je w formie darowizny Eleonorze i Józefowi Maziarczykom. Prywatnie rodzicom sekretarz Górznej. Dla starszych państwa musiał to być jakiś kłopot, bo dwóch chałup natychmiast się pozbyli. Oczywiście, za cenę rynkową. Trzecią wynajmują. W 1998 r. prawica i lewica wzięła w Chodzieży tyle samo mandatów. Liderzy prawicy wykazali się przytomnością umysłu i przekupili posadami trzech radnych lewicy. Między innymi Dariusza K., który został zastępcą prawicowego burmistrza Mirosława Juraszka. Nie podaję pełnego nazwiska pana Dariusza, bo obecnie siedzi w więzieniu. Towarzyszy mu Tadeusz G. zatrudniony przez burmistrza Juraszka do realizacji miejskiego programu rozwiązywania problemów alkoholowych. Najogólniej prokuratorom chodzi o to, że w latach 1999–2002 duża część pieniędzy przeznaczonych na zwalczanie alkoholizmu trafiała na konta obu panów. Miejski Ośrodek Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, kierowany przez Tadeusza G. i jego żonę Annę, służył do fałszowania faktur i innych potrzebnych kwitów. Nie chce mi się zastanawiać, dlaczego przez tyle lat ani burmistrz, ani pani sekretarz nie zauważyli nieprawidłowości. Pani Górzna kupiła okazyjnie działeczkę nad miejscowym jeziorem. Niska cena wynikała stąd, że na gruncie można było tylko rozłożyć kocyk i się opalać. Taki charakter gruntu wynikał z planów zagospodarowania przestrzennego Chodzieży. Z zebranych przeze mnie informacji wynika, że w 1999 r. sekretarz Górzna bezskutecznie perswadowała szefowi wydziału architektury, że śliczny domek postawiony w odległości 100 metrów od wody nie uczyni szkody walorom okolicy. Nie – gadał architekt jak zacięta pozytywka. Na szczęście zachorował. Podczas jego nieobecności burmistrz Mirosław Juraszek wydał Górznej decyzję o warunkach zabudowy. Prawem kaduka, co musiano zauważyć w starostwie. Ale starosta nawet nie pierdnął, że może chodzić o jakieś naruszenie prawa, i państwowy urząd wydał kolejny bezprawny dokument – pozwolenie na budowę domu. Oprócz chałupy pani sekretarz chciała mieć jeszcze budynek gospodarczy. Historia powtórzyła się z jednym małym wyjątkiem. Tym razem przedsiębiorcza urzędniczka nie zawracała dupy swemu szefowi i nie prosiła o kolejne wskazania lokalizacyjne. Dostarczyła do starostwa starą decyzję o warunkach zabudowy, na której ktoś na maszynie dopisał, że dotyczy budowy dwóch obiektów – również budynku gospodarczego. Organy ścigania zajęły się opisanym wyżej barachłem, gdy władzę w Polsce przejęła lewica, i w pierwszym impecie chciały wszystko wyczyścić. Chodzieska policja prowadziła śledztwo w sprawie handlu mieszkaniami jako własne, ale przejęła je prokuratura i rzecz się rozmyła. Jeśli idzie o fundusze alkoholowe, dochodzenie trwa. Domu pani Górznej nikt nie chce rozbierać. Prokuratura ustaliła, że winni w tej sprawie są dwaj szeregowi urzędnicy i warunkowo umorzyła postępowanie. Burmistrzem Chodzieży od roku z okładem jest Wojciech Nowaczyk, były poseł SLD. Tuż po objęciu urzędu dał wypowiedzenie pani Górznej. Żelazne lady mają to do siebie, że są rozchwytywane. Pani Górzna musiała prosić Nowaczyka o skrócenie okresu wypowiedzenia, bo Regionalna Izba Obrachunkowa w Poznaniu aż przebierała nogami, żeby pozyskać tak nieposzlakowanego i kompetentnego pracownika. Kulisy są ponoć takie, że pani sekretarz została inspektorem Wydziału Kontroli RIO z rekomendacji samego posła Szejnfelda, swego czasu burmistrza położonych obok Chodzieży Szamocin. Ponieważ podczas pierwszego pobytu w Chodzieży nie udało mi się spotkać z panią Górzną, wysłałam do RIO na jej nazwisko faks z pytaniami dotyczącymi chodzieskich dokonań. Pani Krystyna zażądała osobistej rozmowy. Telepałam się 300 km w jedną stronę, żeby dowiedzieć się, iż: 1) Z rodzicami nie utrzymuje bliskiego kontaktu, nic więc nie wie o darowanych im mieszkaniach; 2) Nie miała związku z wydatkowaniem „alkoholowych” pieniędzy; 3) Dom wybudowała legalnie; 4) Ja jestem czerwona, ona prawicowa, więc nie mogę być obiektywna; 5) Niegrzecznością było wysłanie faksu do miejsca pracy i ona może się zrewanżować pisząc do Jerzego Urbana, że podczas rozmowy ze mną zginęła jej portmonetka. Nie chciałabym być w skórze burmistrza Nowaczyka, gdy Krystyna Górzna przyjedzie skontrolować, czy obecnie w chodzieskim ratuszu wszystko idzie zgodnie z prawem. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z pudła do gabloty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trochę spermy, tyle krzyku Minister kultury Waldemar Dąbrowski zapłaci alimenty na cudzego bachora. Szmal ten popłynie szeroką stróżką do pewnego podłomżyńskiego miasteczka, w którym mieszka panienka, nazwijmy ją Hanią Troską. Hania jest w stanie, o którym Kościół kat. mówi „błogosławiony”, a sąsiedzi Hani mówią „na rozsypaniu”. Hania najpewniej rozsypie się, zanim skończy 18 lat. Osiemnastkę obchodzi w te wakacje, ale brzuch już sterczy powyżej nosa. Hania dorobiła się brzucha w szkole. Pięknie malowała, rodzice wysłali ją więc do liceum artystycznego w Łomży. Mniejsza o jego nazwę. Organem prowadzącym budę jest Ministerstwo Kultury. Tatusiem nienarodzonego ma być wieloletni dyrektor szkoły. Plotki Dzieci dyrektora są starsze od Hani Troski. Jego ślubna jest nauczycielką w szkole, w której dyrektorował mąż. Zaczęło się w trzeciej klasie, od zajęć z formy. Hania ugniatała z gipsu wielkie serca i ustawiała na biurku profesora. „Kocham dyrektora” – mówiła. „Szajbuska” – podśmiewali się rówieśnicy. 50-latek przestał dostrzegać świat. Była tylko Hania. Miłość jak to miłość – nie kieruje się rozsądkiem. A gdyby się kierowała, trudno znaleźć feler w dyrektorskim wyborze. Hania była młoda, śliczna, chętna. Chętna do nauki, naturalnie. Z oddaniem i ufnością uczyła się plastyki oraz sztuki życia we dwoje. Bo plotkarze opowiadają, że dyrektor wyprowadził się z domu i zamieszkał z Hanią. Rodzice Hani nie zgłaszali sprzeciwów. Dziewczyna miała mieszkać na stancji i mieszkała. Tyle że nie z koleżanką, jak zapewniała podczas odwiedzin. Tak było lepiej dla Hani. Dyrektor mógł ją zwolnić z każdej klasówki. Korki miała na miejscu, za darmo. I możliwość wszechstronnego rozwoju osobowości dzięki stałemu obcowaniu z ukształtowanym, kulturalnym, doświadczonym mężczyzną. O maturę też nie musiałaby się martwić. Zdaniem plotkarzy, sielankę zburzyli rodzice dziewczyny. Któregoś dnia matka Hani niespodziewanie odwiedziła córkę. I zatrzęsło ją ze złości. Fakty 20 marca 2003 r. minister kultury odwołał dyrektora ze stanowiska dyrektora. Nie padło słowo o spermie i ministerialnej odpowiedzialności za spermę. Podstawa prawna posunięcia – art. 38 ust. 1 pkt 2 ustawy o systemie oświaty (Dz.U. z 1996 r. Nr 67, poz. 329). Wcześniej zjechała do Łomży Komisja Centrum Edukacji Artystycznej i przeprowadziła postępowanie wyjaśniające. Ustaliła, że dyrektor nie ma wymaganych od pedagoga, a dyrektora szkoły w szczególności kwalifikacji do rozwiązywania problemów wychowawczych i przekazywania młodzieży pozytywnych wzorców postępowania. Nie został relegowany z belferskiego stanu. Wziął roczny urlop w celu poratowania zdrowia. Podobnie heroina romansu. Wróci do szkoły w 2004 r., jak urodzi i trochę odchowa dziecko. Nauczyciele Niektórzy najchętniej obcięliby byłemu szefowi jaja. Bo nie utrzymał ich w spodniach, choć wszyscy przestrzegali. Mężczyzn skręca, że to nie oni odważyli się zaszaleć. Kobiety przekonują, że nie zauważyły romansu. Owszem, jedna widziała, jak dyrektor tulił Hanię, ale myślała, że to była ojcowska pieszczota. – Bzdury – oponują rodzice uczniów liceum. – To była tajemnica poliszynela. Dopytywaliśmy się o ten romans na wywiadówkach. Urzędująca dyrektorka niechętnie mówi o sprawie. Z jej wywodu wynika, że miłość szkodzi. Podkreśla, że nie wie, kto jest ojcem dziecka Hani. Jeśli prawdą jest, że dyrektor... Cóż, liceum pójdzie Hani na rękę, bo to dobra, wrażliwa i mądra uczennica. Łomża to dziwne miasto. Najważniejszą personą jest tutaj biskup. Radio Maryja bezkarnie zagłusza wszystkie rozgłośnie. Przejeżdżając przez Łomżę samochodem można słuchać „Trójki” czy innej „Zetki” jedynie wówczas, gdy korzysta się z wyszukiwarki ręcznej i co chwila odwala palcówę. Tutaj zaczynał abepe Paetz swoją duszpasterską i seksualną karierę. Szeptano to i owo, ale szept nigdy nie zamienił się w krzyk. Tutaj przekręcił się 50-latek, który przez dwie kadencje tatusiował Łomży. Ostatnie wybory na prezydenta przegrał w drugiej turze o włos. Rozpaczliwie szukał pracy. Podejmę każdą – deklarował w wywiadzie dla lokalnych „Kontaktów”. Miał kontakty, znał problemy i możliwości Łomży, więc z pożytkiem dla miasta można go było upchnąć choćby w ratuszowym dziale promocji. Skończył na zasiłku dla bezrobotnych. W pogrzebie oprócz tysięcy łomżanian szedł urzędujący biskup i prawicowy prezydent miasta. Ciepło mówili o trupie. Matka Matka Hani – nauczycielka w szkole średniej – nie chce mówić o związku córki z głową łomżyńskiego liceum. To znaczy nie chce mówić dzisiaj. Prosi o telefon we wrześniu. Pointa We wrześniu dzieciak będzie na świecie. „Syn” – twierdzą wtajemniczeni. Zrobi się badania ustalające ojcostwo. Dyrektor nie jest wystarczająco bogaty, żeby zrekompensować koszty moralne. Za jego spermę może beknąć Ministerstwo Kultury. To będzie cudny proces. Precedens. Za ile litrów spermy rozlanej w całym kraju zapłaci minister Dąbrowski? Ministerstwo coś niby wie o problemie, bo swego czasu przyszedł z Łomży list, ale był podpisany inicjałami. Kulturalne ministerstwo nie zajmuje się niekulturalnymi anonimami. Wydzielinami z męskich jąder też nie. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Rząd kroczył od sukcesu do sukcesu. Premier wywarł znakomite wrażenie podczas mityngu socjalistycznych europremierów. Minister Cimoszewicz przepięknie wyglądał na praskim szczycie NATO. Minister Janik pozostawił niezatarte wrażenie w USA swą elokwencją w kwestiach bezpieczeństwa. Gdyby wybory polskich władz odbywały się za granicą, rząd nie martwiłby się o reelekcję. • Wzmocnieni wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego Platformersi postawili ultimatum. Albo Kołodko sam zrezygnuje po swojej wpadce z deklaracjami majątkowymi i abolicją podatkową, albo zjednoczona opozycja go wygłosuje. Koalicja murem stanęła za Kołodką. Poseł Czerniawski, szef sejmowej Komisji Finansów, w dyskusji z oponentami użył ostatecznego argumentu świadczącego o kompetencjach Kołodki. Jak można odwołać ministra finansów, który potrafi przebiec dystans maratonu? • Głosami zjednoczonej koalicji Sejm uchwalił na rok 2003 deficyt budżetowy już w końcu listopada, a nie na początku roku następnego, jak to przez wiele ostatnich lat bywało. Koalicja osiągnęła wysoki stopień sprawności głosowania. • Jeśli wierzyć badaniom CBOS wzrosło poparcie dla naszej akcesji do Unii Europejskiej. Za jest 61 proc. ankietowanych, przeciwko – 22 proc. Jeśli wierzyć przywódcom UE, pierwszy maja 2004 r. będzie pierwszym dniem nowego święta – Wuniowstąpienia. • Wejścia do Unii Europejskiej może nie doczekać najbardziej europejska w manierach krajowa partia polityczna. Z Mumii Wolności wystąpił jej założyciel, legendarny przywódca Tadeusz Mazowiecki. "Siła spokoju" nie wytrzymała, kiedy jej działacze zawarli koalicję z SLD–UP. Z kolei istniejący jeszcze Zarząd Mumii ukarał członków z woj. warmińsko-mazurskiego, którzy weszli w układ z Samoobroną. W stolicy odżyły plotki, że niebawem pod parasolem prezydenta Kwaśniewskiego powstanie nowa partia centrolewicowa. Złożona z liberałów SLD, światłych Platformersów i żyjących jeszcze strzępów Mumii. • Baronowie SLD muszą wybrać. Albo posady rządowe, albo rezygnacje z kierowania radami wojewódzkimi SLD. Na razie baronowie prezentują opcję prorządową. Odejście swe zapowiada minister Łybacka, rządząca SLD-owską Wielkopolską, i minister Piłat panujący na Mazowszu. Łybacką ma zastąpić poseł Hayn albo Nowicki. Piłata podobno sam Józef Oleksy, bo to pozwoli wrócić mu do ścisłego kierownictwa SLD. Baronowie też zapowiadają odejście, ale półgębkiem. Bo przecież zawsze po zmianach we władzach wojewódzkich SLD może nastąpić, też już zapowiadana, rekonstrukcja rządu. Wtedy pozostaną im tylko chude, poselskie posadki. • Pecha miał Jakub M. szef bydgoskiej Młodzieży Wszechpolskiej i działacz Ligi Polskich Rodzin. Policja nakryła go wraz z innymi z szajki dealerów narkotyków. Do tej pory Jakub M. słynął z tego, że przemawiał przeciw wszelkim używkom z wyjątkiem kawy. Z tego powodu mógł być użyteczny dla gangu. Wiadomo, że taki wróg nawet papierosa z powierzonego towaru nie uszczknie. • Przykrość spotkała też abpe Paetza wspierającego w kampanii samorządowej popieranego przez SLD kandydata na prezydenta Poznania Stanisława Pietrasa. Nie będzie już Paetz mógł odbywać czynności kościelnych, ani reprezentacyjnych, bez zgody swojego przełożonego. A jeszcze na domiar złego Pietras przegrał. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do cukierni na lewo Niech ludzie głosują na Millera, a on urządzi państwo, które im zrobi dobrze, oto cała filozofia SLD. Po raz pierwszy w dziejach tej formacji, SLD stała się placem bójki działaczy. Bijatyka trwała, gdy notowania Sojuszu u wyborców szły w górę. Pamiętamy zaś, że kiedy AWSem wstrząsnęły walki wewnętrzne partia ta umierała rządząc. Partia poszukiwaczy posad W SLD żrą się prowincjonalni działacze. Mało to obchodzi nawet lokalne społeczności. Natomiast ekipa rządowa, parlamentarna i gospodarcza SLD działa dosyć jednolicie, dyscyplinowana przez premiera. Sprawnością swą, niechby koślawą, i fachowością góruje nad każdą konkurencją. Cele zaś SLD deklaruje mało sporne: wejście Polski do UE, rozwój gospodarczy, zmaganie się z bezrobociem, postęp edukacyjny i poprawianie państwa. Wiadomo też, że teraz po wyborach samorządowych lokalne konflikty przygasną. Z tych powodów bijatyki działaczy nie są dla lewicy dramatem. Opozycja zarzuca Sojuszowi Lewicy, że jest partią władzy na co przywódcy tej formacji odpowiadają, że władza stanowi cel każdej partii. Nieporozumienie. SLD jest partią władzy nie z tego powodu, że jako formacja zdobywa ją i usiłuje zachować. Z mniej normalnej przyczyny: władza lub tylko etat stanowią osobisty powód przynależności większości członków. SLD liczy około 150 tys. osób. W wyborach samorządowych kandydowało blisko 50 tys., a więc jedna trzecia. Drugie pięćdziesiąt tysięcy usiłowało ulokować się na listach, lecz się nie zmieściło. Wielu obiecano za to dobre posady w instytucjach samorządowych. W trzeciej pięćdziesiątce też jest tłum takich SLD-owców, którzy liczą na stanowiska lub na poparcie wybrańców dla interesów, które prowadzą. Większość członków SLD żyje więc z członkostwa w partii lub zmierza do tego. Ich nacisk zwiększa koteryjność, biurokrację i etatyzm w państwie. Powoduje rozrost domeny państwowej w kraju i partii rządzącej w państwie. Gniazda głodnych piskląt Dążenia grupowe członków SLD, podobnie jak indywidualne, też nie mają w Sojuszu społecznego walo-ru ani programowego charakteru. Młodzi organizują się wedle biologicznego kryterium wieku na rzecz wzrostu w SLD roli swego pokolenia. Wybitniejsza pozycja młodzieży partyjnej ma jednak wyniknąć wyłącznie z nadania liderów na rzecz młodszych roczników, a nie z ich własnej siły politycznej. Młodzież skupiona w SLD nie ogłasza jako formacja pokoleniowa nowych idei, radykalniejszych poglądów lub odrębnych programowo zamiarów. Przeciwnie – dba o upodobnienie do elity partyjnej, aby zasłużyć na kooptację. Podobnie lobby kobiece. Domaga się przede wszystkim obfitszego udziału w podziale posad i wynagrodzeń. Bojowniczki o antytradycjonalistyczne usytuowanie kobiet w społeczeństwie uważane są w partii za dziwaczki i ekstremistki więc spychane na margines. Poszczególne środowiska zawodowe skrzykują się w obrębie SLD tylko w imię grupowych interesów. Biznesmeni stanowiący już – obok posadożerców – trzon wpływowych socjaldemokratów wojują o lepsze warunki dla biznesu. Bezrobotni o pomoc. Artyści i naukowcy o obfitsze pieniądze ze Skarbu Państwa dla swoich dziedzin. Jest więc gra interesów, nie istnieje zaś branżowe programotwórstwo, rywalizacja projektów ani też zróżnicowanie dążeń prospołecznych. Klub państwowców SLD jako siła rządząca chce reorganizować władze, zmieniać prawo i poczynania gospodarcze państwa, nie ma natomiast żadnych realnych ambicji przekształcania ludzkich poglądów, stosunków społecznych ani zamiaru organizowania społeczeństwa wokół dążeń nie związanych ze sprawowaniem władzy. Dlatego m.in. brakuje zapotrzebowania na ideotwórstwo, na życie umysłowe w partii, na ścierania się poglądów. SLD stara się pozyskać wyborców występując głównie jako formacja działająca w strukturach państwa i poprzez decyzje związane z rządzeniem. Nie istnieją niemal próby pozyskiwania życzliwości wyborców przez wspomaganie ich po to, aby samodzielnie organizowali się dla poprawy swego życia. Niech ludzie głosują na Millera, a on urządzi państwo, które im zrobi dobrze, oto cała filozofia SLD. Odmiana na lepsze losu warstw upośledzonych pojmowana jest wyłącznie, jako wprowadzanie przez lewicę pewnych elementów polityki prospołecznej do decyzji rządu i parlamentu. Nie sięga się do takich tradycji, np. przedwojennego PPS czy socjaldemokracji europejskiej, jak organizowanie spółdzielczości spożywców w imię zapewniania tańszych sprawunków. Czy organizowanie prawdziwej spółdzielczości mieszkaniowej dla niezamożnych, niepaństwowych kas chorych, samopomocy, poradnictwa prawnego, niepaństwowej oświaty (TUR, Uniwersytety Ludowe) itd. SLD nie para się pośrednictwem zawodowym, dokształcaniem poza obrębem państwowego szkolnictwa, samopomocą społeczną. Do lokalu partyjnego nie przychodzi niezamożna młodzież szukająca szans kształcenia, raczej biznesmen zabiegający o poparcie w przetargu. Areną poczynań SLD jest więc wyłącznie państwo, a nie społeczeństwo. Jedynym instrumentem działania jest władza państwowa, majątek i budżet państwa. Moja partia nie penetruje społeczeństwa i nie pozyskuje go przez bezpośrednią służebność ludziom i wspierania samoorganizowania się obywateli. Nie dostrzega swojej misji w rozwijaniu sprzymierzonych organizacji społecznych, placówek samopomocy, pozapaństwowych mechanizmów cywilizacyjnego awansu. Nie zauważa nawet, że dobrą metodą pozyskiwania głosów w wyborach nowych członków i działaczy, byłoby przytulanie do lewicy środowisk ludzi bezradnych. Zabiega się tylko o możnych, lekceważąc osoby wpływowe w nauce, sztuce, na rynku myśli. Sojusz Lewicy jawi się więc, jako polityczny organizm o cechach aspołecznych. Frakcja Kulczyka, frakcja Prokomu Co tylko nie jest wygodne dla Sojuszu z punktu widzenia jego polityki rządowej i ustawodawczej – to wszystko jest tłumione jako temat dyskusji oraz niedookreślane w programie. Nie ścierają się więc w partii np. poglądy zwolenników Blaira i stronników Joschki Fischera na przyszłość Unii Europejskiej. Nie kłócą się ze sobą zwolennicy Unii – jako luźnej organizacji państw niepodległych – z poplecznikami koncepcji europejskiej federacji narodów budujących kontynentalny organizm prawny i państwowy. Próżno też wyglądać brania się w SLD za łby zwolenników swobodnej aborcji, prawa do eutanazji czy łatwości rozwodów, nowoczesności w sztuce i obyczajach z postpezetpeerowską pruderią, kołtuństwem, tradycjonalizmem. Socjaliści nie żrą się wewnątrz SLD z liberałami o politykę gospodarczą i społeczną. Poszczególne nurty ideowe są w SLD niedorozwinięte, przekonania zamazywane, uśredniane. Nic w SLD nie tętni poza rywalizacjami personalnymi i sprzecznościami prywatnych interesów życiowych działaczy. W kierownictwie SLD najłatwiej wyodrębnić zwolenników Kulczyka od aliantów Prokomu. SLD zadowala się doraźnym poparciem wyborców, nie zakorzenia się zaś trwale przez tworzenie dalekosiężnej siły ideowej i ruchów społecznych lewicy. Prosperuje dzięki temu, że partie konkurencyjne także tego nie potrafią, a rządzą gorzej. Państwo totalne Działacze, którzy kierują Sojuszem mają umysły częściowo obciążone PZPR-owską koncepcją państwa z okresu schyłkowego bezideowego PRL. Cokolwiek przywódcy SLD mówią nie żywią prawdziwego przekonania, że skuteczne wzmacnianie i usprawnianie państwa wymaga ograniczania jego władzy i wszechstronności poczynań. SLD wyraża dążenia przeciwne. Rozwija ingerencje państwa i prawa we wszystkie przejawy życia mniemając, że wzmacnia tym organizm państwowy, którym teraz SLD włada, więc tym sposobem zwiększa swoje wpływy. Nawraca przez to do PRL-owskich koncepcji rządzenia. SLD naraża przy tym polskie państwo na autorytaryzm, który nastanie z chwilą, kiedy prawica przejęłaby władzę wraz z namnożonymi przez lewicę kompetencjami rządu i drobiazgowością praw. Niedorozwój gospodarczy Polski, a szczególnie produkcji i eksportu, oligarchiczny charakter elit, zależność biznesu od władzy i nawzajem, korupcja i formalny charakter demokracji są efektem braku w Polsce społecznych mechanizmów samoorganizacji i kontroli. Państwo polskie nie jest zdolne do rozwiązywania wielkich problemów społecznych: bezrobocia, nędzy, zacofania rolnictwa, zbędności jednej trzeciej społeczeństwa (w tym młodzieży). Nie narodził się zaś działający równolegle wobec państwa mechanizm ozdrawiania i postępu. Za bardzo ufamy wszechmocy państwa, a SLD złudzenia te potęguje. Polska nie radzi sobie sama ze sobą. Przecenianie przez SLD możliwości naszego państwa czy kraju (Miller, Kołodko) wcale nie zwiększa wiarygodności SLD, jako siły odpowiedzialnej za przyszłość 38 milionów mieszkańców. Ucieczkana kontynent Wtopienie się Polski w Unię Europejską stanowi jedyną realną metodę stopniowego i bolesnego, ale faktycznego przezwyciężania wad życia w Polsce i niedorozwoju jej systemu gospodarczego, politycznego i społecznego. Nieliberalna prawica za główną wartość uważa coś przeciwstawnego – suwerenność Polski. W PRL doniosłym instrumentem i napędem reform było poszerzenie zakresu naszej niepodległości. Ośmielę się wypowiedzieć herezję: teraz jest na odwrót, pomyślność ludzi zależna jest od możliwie daleko idącego wtapiania naszego państwa i społeczeństwa w europejską całość. SLD, nawet gdyby podzielało ten pogląd, nie odważy się zadeklarować polityki możliwie szybkiego wyzbywania się gospodarczej, prawnej i państwowej suwerenności Polski. Bo to zraziłoby byłych członków PZPR nie rozumiejących, że żyją już w innym świecie. Skłóciło partię lewicy z PSL. Podrażniło kler i innych tradycyjnych patriotów. Obniżyło liczbę aprobujących w referendum przystąpienie do UE. SLD jest partią rozważną, ale nie odważną. Niczego nie chce zaryzykować, chce przypodobać się wszystkim. Nie istnieją przez to, jako gatunek, entuzjaści socjaldemokracji. Stoją przy SLD tylko jej pensjonariusze i pieczeniarze oraz ostrożni wyborcy nie mający lepszego wyboru. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Władcy mikrobów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Art macht frei " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " O wyższości gówna tow. Janika nad gównem tow. Czerniawskiego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kazanie księdza mordercy cd. Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie chroni księdza mordercę. 17 września w Horyszowie Ruskim Kolonii k. Zamościa ok. godz. 21 ks. proboszcz Tomasz Rogowski z parafii w Werbkowicach zabił człowieka. Rozjechał go tak, że Tadeuszowi M. odpadła głowa. Ksiądz nawet nie wysiadł z samochodu. Po prostu uciekł z miejsca wypadku. To zabójstwo opisaliśmy ze szczegółami („NIE” nr 47/2003). Sprawą zajęła się prokurator Jadwiga Lachowska z Hrubieszowa. Ksiądz zeznał, że jechał zgodnie z przepisami, człowieka na drodze nie zauważył, bo oślepił go samochód jadący z naprzeciwka. Nie zatrzymał się i nie próbował pomóc, bo w tym miejscu nie było domów, telefonów ani ludzi. Tak się składa, że wypadek zdarzył się w środku wsi, tuż pod oknami domów, a niemal w każdym z nich jest telefon. Mało tego, dramat nastąpił kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie okoliczni rolnicy sprzedawali warzywa. Ludzie usłyszeli huk i wybiegli. Ksiądz Rogowski wolno przejechał obok swej ofiary, ale się nie zatrzymał. Dopiero po dłuższym czasie zadzwonił na policję z plebanii w Werbkowicach. Z badań wynikało, że ksiądz był trzeźwy. Tadeusz M. za to był pijany. Policja oraz prokurator na miejscu zdarzenia ustalili, że Tadeusz M. został potrącony na lewym pasie jezdni, a jego zwłoki znaleziono kilkanaście metrów dalej po prawej stronie. Tuż przy poboczu. Prokurator Lachowska dała wiarę księdzu, że oślepiły go światła samochodu ciężarowego jadącego z naprzeciwka. Mimo że świadkowie zeznawali, że księdza nie mógł nikt oślepić, bo w momencie wypadku w kierunku Zamościa nie jechało żadne auto. Klecha zeznał też, że najechał na już leżącego Tadeusza M. Świadkowie zeznali, że było inaczej. Prokuratura nie postawiła też księdzu zarzutu ucieczki z miejsca zdarzenia uznając, że niezwłocznie powiadomił policję telefonicznie ze swojej plebanii. Uzasadnienie prokuratorskie nie trzyma się kupy. Pleban przyznał się, że zawrócił, przejechał obok trupa dwa razy. Prokuratura w tym samym uzasadnieniu pisze, że ksiądz pojechał na plebanię, skąd powiadomił policję o zdarzeniu. Na miejscu wypadku kilka minut później zatrzymały się dwie ciężarówki. To ich kierowcy powiadomili policję. Żona zabitego, która informowała o relacji świadków, została wyrzucona z prokuratury. Prokuratura Rejonowa w Hrubieszowie olała ich zeznania dając wiarę proboszczowi i nie wnikając w rzeczywisty przebieg wydarzeń. To prawdziwy skandal, bo ksiądz jak każdy inny kierowca w takiej sytuacji miał obowiązek zatrzymać się i sprawdzić, czy człowiek żyje. Musiał też niezwłocznie powiadomić policję. Przy tak prowadzonym śledztwie nie mogło zakończyć się ono inaczej niż umorzeniem. Ks. Rogowski z parafii pw. św. Michała Archanioła i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy nadal jeździ swoją zabójczą Toyotą Yaris LHR K021. A mieszkańcy nie wierzą, że którykolwiek klecha odpowie za swe czyny przed sądem. Kilka lat temu w okolicy był podobny wypadek. Jeden z okolicznych księży jebnął starszą kobietę swym autem zabijając ją na miejscu. Urwaną rękę zabitej znaleziono parę kilometrów dalej. Ksiądz zjawił się na policji parę dni później. Też nie dostał zarzutów. Klechy jednak w tym kraju to są święte, nietykalne krowy. Nawet zabójcy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czytanka Stefanka Ile trzeba czekać na wycofanie ze szkół trzech katokretyńskich podręczników? SLD-owska ekipa w Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu od roku i chciałaby, i boi się. Podręczniki przygotowania do życia w rodzinie: "Wędrując ku dorosłości" Teresy Król, "Zanim wybierzesz" Grabowskich, Niemyskich i Wołochowiczów oraz "Wychowanie do życia w rodzinie" Marii Ryś zawierają rozczulające w swej poczciwości pouczenia, że dzieci powinny szanować rodziców, chłopcy – uprzejmie traktować dziewczynki, dziewczynki – nie prowokować chłopców dekoltami i minispódniczkami, nastolatki płci obojga – tłumić burzę hormonów, wyładowując się w nauce, sporcie lub wyprowadzaniu psa na spacer. (Co moralistom psy zawiniły?). Oprócz dobrych rad cioci katechetki są tam urągające elementarnej wiedzy brednie na temat seksu i zapobiegania ciąży. A także wychwalanie rodziny patriarchalnej, w której mężczyzna przynosi łupy, kobieta zaś niańczy dzieci i dmucha w ognisko domowe. Żadnej wiedzy – sama moralistyka. Gdy SLD z koalicjantami sformował rząd i rzucił do MENiS Krystynę Łybacką, typowaną od dawna na szefa tego resortu, trwał już rok szkolny. Mówiło się więc, że trzeba doczołgać się do czerwca ze starym, AWS-owskim programem i parodią podręczników. Z myślą o nowym roku szkolnym ministerstwo skorygowało trochę podstawy programowe wychowania do życia w rodzinie, na wszelki wypadek nie tykając jego bogobojnej nazwy. Ale poza tym nic nie drgnęło. O tym, co naprawdę przekazuje się małolatom, wciąż decydują wyznaczeni przez Buzkowych konsultanci regionalni w ośrodkach metodycznych – zaufani biskupów. Nie zmienili się ani wyszkoleni na kościelnych kursach nauczyciele, ani, o zgrozo, podręczniki. Po wielu miesiącach chowania głowy w piasek kierownictwo MENiS zdecydowało się wreszcie działać. Na początek zwróciło się do rzeczoznawców – prof. Andrzeja Jaczewskiego, prof. Macieja Kurpisza i dr Barbary Stejgwiłło-Laudańskiej – o zbadanie zgodności trzech katopodręczników z nowymi podstawami programowymi. Nie będąc rzeczoznawcami, powiedzielibyśmy od razu, i to za darmo, że pigułka antykoncepcyjna nie wywołuje raka ani oziębłości płciowej, prezerwatywa zaś nie ma dziurek, przez które skacze swobodnie wirus HIV. MENiS potrzebował paru miesięcy, żeby się o tym dowiedzieć od autory-tetów naukowych w liczbie trzech. Zawsze to jednak pewien postęp w porównaniu z czasami, gdy za główny autorytet w sprawach seksu robił ksiądz Józef Augustyn... 28 sierpnia 2002 r. do MENiS wpłynęły zamówione recenzje. Jak się nieoficjalnie dowiadujemy – bardzo krytyczne (co było do przewidzenia, jeśli się wynajmie do tej roboty naukowców, a nie nawiedzonych kaznodziejów). Co dalej? Nic. Głuche milczenie i przykre objawy paraliżu w alei Szucha. Obecnie dokonywana jest analiza nadesłanych opinii, która umożliwi podjęcie ostatecznych decyzji – wyjaśniła Katolickiej Agencji Informacyjnej rzecznik MENiS Małgorzata Szelewicka. Analizują tak już trzy miesiące. Czytają w kółko trzy kwity, od przodu do tyłu i wspak, by ostatecznie się upewnić, że masturbacja i seks przedmałżeński nie grożą kalectwem. Jeszcze trochę i przeleci pół roku szkolnego, a potem nie warto już będzie robić rewolucji w podręcznikach. Zawsze też można bawić się dalej, np. powołać nowych rzeczoznawców. Za to kościelni nadzorcy oświaty wykazali podziwu godną czujność – przystąpili do kontrofensywy, zanim przeciwnik zdążył cokolwiek uczynić. Podejmuje się kolejny program ekspery- mentowania na najbardziej delikatnej sferze życia ludzkiego i społecznego. Tę arbitralną decyzję polityczną podejmuje się za plecami rodziców – zagrzmiał biskup Stanisław Stefanek, przewodniczący Rady ds. Rodziny Episkopatu Polski. Grzmiał jeszcze długo i głośno, proponując nazwanie zmodyfikowanego przedmiotu molestowaniem seksualnym i domagając się, by szkoła dbała o swój honor wychowawcy, a nie demoralizatora. Czy nie są to grzmoty nieco przedwczesne? Nie – wyjaśnia Biuletyn Prasowy KAI z 10 września 2002 r. – ponieważ do nowego programu wprowadzono rozdział o antykoncepcji przy całkowitym pominięciu naturalnej metody planowania rodziny (nieprawda, mówi się tam o metodach naturalnych, ale bez kitu, że mają one same zalety), a także informacje o nietypowych zachowaniach seksualnych człowieka. Według czarnych bowiem istnienie w przyrodzie takich dziwolągów jak gej czy lesbijka trzeba przed młodzieżą starannie ukrywać. Po tym przygotowaniu artyleryjskim ruszyły do boju organizacje przykościelne. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia ogłosiła, że jej przewodnicząca, Ewa Kowalewska, dostała blisko 40 tys. listów od rodziców, spontanicznie protestujących przeciw wycofaniu trzech podręczników, które dobrze się sprawdziły w nauczaniu przedmiotu. Takimi listami można wręcz zasypać minister Łybacką. A środowiska liberalno-laickie protestów nie piszą i myślą, że wystarczy raz na cztery lata iść na wybory, by nasi wybrańcy zaraz zrobili tu Europę... Obowiązek wprowadzenia do szkół wiedzy o życiu seksualnym człowieka zapisano w ustawie antyaborcyjnej (zamiast robić skrobanki, uczcie się zapobiegać ciąży). Do tej pory szkoła tego nie uczy, choć represyjna część ustawy jak najbardziej obowiązuje, i to z naddatkiem. Brak edukacji seksualnej w programie szkół państwowych wytknął Polsce Komitet Praw Człowieka ONZ w 1999 r. i Parlament Europejski w 2002 r. Edukacji seksualnej w szkole życzy sobie ponad 90 proc. Polaków. Należy wątpić, czy większość z nich rozumie przez to pobożne ględzenie o czystości przedmałżeńskiej i miłości rodzinnej. Jak sobie z tym radzą ludzie Millera? Ustawy nie ośmielają się tknąć. Wychowania seksualnego nie wprowadzili. Nie potrafili nawet wycofać trzech nędznych katopodręczników, bo jedno tupnięcie czarnych wpędza Łybacką do mysiej dziury. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziękuję postoję „NIE” rozmawia z Krzysztofem Martensem, przewodniczącym SLD w województwie podkarpackim. – Co dalej z SLD? – Nie wierzę w tworzenie nowej partii. Wyobraźmy sobie, że taka partia powstanie i stworzy nowy klub poselski. Aby się uwiarygodnić, musi głosować przeciwko planowi Hausnera i rządowi Millera. To prowadziłoby do utraty zdolności rządzenia i wcześniejszych wyborów. Do tego czasu ta Nowa Lewica, czy jakkolwiek będzie się nazywać, nawet nie zaistnieje w sondażach. Jeśli grupa mówiąca o nowej partii jest gotowa ją budować przez 4 lata w opozycji pozaparlamentarnej, to bardzo proszę. Wtedy ma to sens. SLD nie powinien myśleć o dniu następnym, ale koncentrować się na kadencji 2009 i dalej. – Ale członkowie lokalnych struktur SLD uciekają do Samoobrony... – Na Podkarpaciu jesteśmy już po debacie: co dalej. Ludzie nie życzą sobie jakiejkolwiek nowej partii w miejsce SLD. Z dwóch powodów. Po pierwsze: są zmęczeni. Po drugie: większość lokalnych liderów Sojuszu mówi, że byliby niewiarygodni tworząc struktury nowej partii. Działacze nie uciekają do Samoobrony. Ja tych 4 tysięcy ludzi nie zostawię na lodzie. W związku z tym sprawa jest zamknięta. Będę w SLD, dopóki partia będzie istnieć. – Sojusz odszedł zbyt daleko od swych ideałów, programu i haseł przedwyborczych. – Coś w tym jest. Wydaje mi się, że może powstać lewicowa partia, ale nie zamiast SLD, lecz obok. Powinna istnieć lewica, która zajmuje się sprawiedliwym dzieleniem, oraz lewica, która kładzie nacisk na skuteczne wytwarzanie. To jednak musi być działanie świadome, wspierane przez Sojusz. Nie na zasadzie kontry z boku. – Jan Maria Rokita coraz bardziej wciela się w rolę premiera. Podoba się to panu? – Rokita zrobił SLD ogromną przysługę zarzucając "Gazecie Wyborczej", że jest mafią. Michnik jako capo di tutti capi to dość niecodzienne. Notowania SLD spadły już do takiego poziomu, że możemy tylko robić swoje i odbudowywać to, co zburzyliśmy. Media kierują się teraz na Rokitę i Leppera. Tego ostatniego się boją. Moim zdaniem doszło do tego, że media już zauważyły: nie kopać leżącego, czyli SLD, bo alternatywą dla Polski są ci dwaj panowie u władzy. – Czy uważa pan, że postanowienia ostatniego kongresu SLD są trafne? Na przykład zakaz łączenia funkcji w partii i władzach. – Najwyższy czas skończyć z histerią rozliczeń. Najpierw rozdzielimy stanowiska, później pójdziemy dalej. Starosta nie będzie mógł być szefem powiatowym partii, wójt gminnym itd. To absurd. – A może czołowym działaczom SLD nadal przeszkadza przeszłość, za którą już wielokrotnie się kajali? – Nie byłem w PZPR, ale dość tego. Ludzie tworzący Sojusz już się wykazali w demokratycznym ustroju. Mają prawo chodzić z podniesioną głową. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łupy w szponach orła Pomnik Saddama Husajna legł w gruzach, pociągnięty za głowę amerykańskim wozem inżynieryjnym. "Mieliśmy rację, podejmując tę decyzję mimo krytyki" – oznajmił z tej okazji prezydent Kwaśniewski, jak gdyby ktoś miał wątpliwości co do tego, czy najpotężniejsza armia świata przegra wojnę z reżimem Husajna. Na pierwszych stronach gazet królowały triumfalistyczne tytuły, a w mediach obrazki rozradowanych Irakijczyków, którzy – niczym staruszki w stanie wojennym – przemawiali do kamery: "Bardzo serdecznie dziękujemy panu prezydentowi Bushowi za zaprowadzenie porządku i wyzwolenie nas spod władzy dyktatora". Monika Olejnik kazała Eugeniuszowi Kłopotkowi tłumaczyć się z tego, co czuł, gdy widział radosnych Irakijczyków obalających pomnik Saddama, i czy wstyd mu teraz, że PSL oponowało przeciw wojnie. Kłopotek się nie wstydził, ale samokrytykę w imieniu PSL złożył Krzysztof Janik, którego sukces operacji w Iraku napawa jeszcze większą dumą niż sukces policji w Magdalence. Rozumiem, że Miller z Kwaśniewskim bardzo potrzebują jakiegoś triumfu. Ale pozostaje pytanie: jak zareaguje świat arabski na zapowiadaną na pół roku, a zapowiadającą się na dłużej okupację Iraku przez wojska amerykańskie? Wbrew wcześniejszej obietnicy oddania władzy Irakijczykom, administracja USA mówi wprost, że Irakiem rządzić będzie sama, odbudowywać go będą amerykańskie firmy, a dla innych – w tym ONZ – nie ma tam wiele miejsca. Pierwsze godziny upłynęły wyzwolonemu narodowi irackiemu pod znakiem szabrowania wszystkiego, co można wyrwać ze ściany. W jaki sposób Amerykanie poradzą sobie z tak rozbudzoną wolnością? Że nie wspomnę o samobójczych atakach, które przestają być wyłącznym patentem Palestyńczyków. I wreszcie – jak nie zaakceptowana przez ONZ, a zakończona sukcesem i bardzo dochodowa napaść USA na Irak wpłynie na politykę amerykańską w ogóle? Czy w umyśle przywódcy wolnego świata nie powstanie myśl, że to bardzo fajny pomysł i teraz dopierdolimy Iranowi, Syrii, Libii, a potem – czemu nie? – Korei Północnej? Prezydent Kwaśniewski "politycznie nie ma wątpliwości" co do naszej pozycji przy ubieganiu się o irackie kontrakty. Leszek Miller, całkiem już naiwnie, stwierdził, iż "jest oczywiste, że nasza oferta będzie znaczyć wiele więcej niż oferty innych krajów". Niższą samoocenę ma Tony Blair, który już zdaje sobie sprawę, iż jego wysiłki na rzecz współtworzenia demokracji w Iraku i włączenia w ten proces państw Europy zostaną przez Busha spuszczone z wodą. W razie gdyby okazało się, że pesymiści mają rację i Polska gospodarka nie zarobi miliardów petrodolarów na odbudowie Iraku (¸ propos, gdzie jest nasz offset?) – nie przejmujcie się, Panowie Pre. Odbudowa Chin będzie znacznie bardziej dochodowa. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dajcie się Polakom rządzić... Spróbuję wyłożyć, co mi głowę zaprząta: 1. W wypowiedzi radiowej z okresu przed objęciem ministerialnej teki Marek Pol zapewniał swych wyborców, że nie będzie cięć wszelkiego typu dotacji, dofinansowań, zapomóg itp., które mogłyby uderzyć w finanse najuboższych. Na przykład na Śląsku – mówił – gdyby takiemu górnikowi zabrać te wszystkie dodatki, to nie będzie on w stanie za 2 tys. złotych miesięcznie sam utrzymać rodziny?! Panie ministrze premierze! Czy Śląsk to tylko górnicy?! A tysiące kolejarzy, którzy utrzymują rodziny za 700–800 zł miesięcznie?! A hutnicy, pracownicy wielkich zakładów przemysłowych, którzy są wynagradzani w podobnych proporcjach?! Ludzie zarabiają tutaj poniżej godności, a pragnę przypomnieć, że jest to zjawisko bardzo zadymogenne! Jakieś, kurwa, proporcje trzeba zachowywać! Nie, że pracownik 800 zł, a dyrektor 30 tys. i więcej! 2. Najgorsze, co popełniono w ostatnich latach, to całkowity brak kontroli nad dochodami sterujących polityką i gospodarką! Teraz to możecie im naskoczyć! Zagrabili tyle, że spokojnie mogą żyć oni i ich następne pokolenia. A może jest jeszcze szansa na sprawiedliwe rozliczenie złodziei i wymierzenie sprawiedliwości?! Przecież to wszystko się da policzyć! Tłumaczenie, że nie jego, tylko żony, brata, ojca, siostry itp. nieistotne! Tamtych też przecież da się rozliczyć! Tylko trzeba się nie bać! Trzeba pokazać ludziom, że zostało się wybranym nie za piękny uśmiech. 3. "Zachwyt" człowieka bierze, kiedy przyjrzy się tej naszej nowej rzeczywistości. Prezesi, udziałowcy, dilerzy, maklerzy, konsultanci, doradcy, szefowie, bossowie i wielu innych, których nazw zawodów nie jest człowiek w stanie wymówić. Skrótowo mówiąc – dupki w odpowiednio skrojonych garniturkach. Nieistotne, co kryje się pod tą schludnie ułożoną na cukrze fryzurką, byle miał szablonowy kubraczek amerykańskiego biznesmena i tytuował się tak, żeby nikt nie mógł zrozumieć, co właściwie robi, a sama nazwa budziła respekt. Ileż to straciliśmy w minionej epoce socjalizmu! Nie posyłaliśmy sobie "walentynek", w swej ciemnocie nie znaliśmy tak "wartościowego" święta jak "halloween", nie mogliśmy oglądać bohaterskiej postawy żołnierza amerykańskiego na wielu frontach świata, pokazywanej w licznych produkcjach kinematografii amerykańskiej! A ja mam wrażenie, że to wszystko już przerabialiśmy! Był dziadek mróz, rosyjski w szkołach, braterstwo broni, a zamiast Rambo – Czterej Pancerni! 4. Uwielbiam słuchać w mass mediach wypowiedzi na temat prorodzinnej polityki w Najjaśniejszej! Jest to temat, który mnie szczęśliwego posiadacza dwójki dzieci, jak też wielu innych rodzicieli, których znam – rozbawia do łez! Nie są to oczywiście łzy szczęścia! Polityka prorodzinna była jednym z pierwszych haseł propagandy sukcesu etosowców!... "Walczyliśmy o wolność i demokrację, aby NASZE dzieci miały lepiej niż my!" No i doczekali się! Ich dzieci mają lepiej. 5. Liczne publikacje na łamach "NIE" ujawniają wiele matactw, korupcji, okradania kasy państwowej w żywe oczy, prywaty itp. itd. Ale dlaczego do tego typu wielkich afer dochodzi?! Co gorsza! Popełniają je w większości urzędnicy wybrani w legalnych, demokratycznych wyborach przez tych, którzy później na tych aferach najbardziej cierpią – czyli przez naród! Jednym słowem, społeczeństwo wybiera sobie persony, którym daje licencję na okradanie samego siebie! Ludzie, czy Wam całkiem odjebało?! Z jednej strony lamenty, że nie ma za co żyć, z drugiej akceptacja twórców tego stanu rzeczy?! To dowodzi tylko jednego. Ano trafności słów Ottona von Bismarcka: "Dajcie się Polakom rządzić, a sami się wykończą!". Stały czytelnik (e-mail do wiadomości redakcji) Uzdrowieńcza terapia Jestem rencistą z 12-letnim stażem. Przez te 12 lat czarne sotnie próbowały mnie zniszczyć i nie dały rady. Formacja, z którą się identyfikowałem, w ciągu kilku miesięcy pewnie da mi radę. Jakiś skurwysyn wymyślił sposób na pozbycie się emerytów i rencistów oraz podratowanie budżetu kosztem tychże. Grupę rencistów, którzy akurat stają przed hmmm... lekarzem-orzecznikiem, wysyła się na miesiąc do uzdrowiska w ramach prewencji rentowej, obniżając im jednocześnie na 6 miesięcy tzw. grupę (wiąże się to, oczywiście, z rentą niższą o 15 proc.). Po uzdrowisku i tychże 6 miesiącach, orzeka się: gościu, jesteś zdrowy – i zabiera rentę. W ten sposób: z budżetu ratuje się upadające uzdrowisko (minimalizując straty kosztem emeryta – te 15 proc.), stwarza się pozory leczenia, oszczędności. Delikwent ma naturalnie możliwość odwołania do sądu. Przy obecnym obłożeniu sądów sprawami odwołanie będzie trwać 2–3 lata. To też przekłada się na wymierne oszczędności dla budżetu. A jest jeszcze szansa, że emeryta szlag trafi. Andrzej (e-mail do wiadomości redakcji) Parkinson jak żywy Miałem załatwić legalizację pewnych dokumentów. Urwałem się z pracy, ponieważ telefonicznie udzielono mi informacji, iż biuro legalizacji czynne jest tylko od 9.00-13.00. Czekało mnie rozczarowanie. Do biura wydawano numerki (jak na poczcie). Miałem nr 105 (była godz. 10.00) przede mną było ok. 60 osób! Petentów przyjmował tylko jeden urzędnik. Czekałem 4 godziny. Musiałem wnieść opłatę skarbową 19 zł – niby niewiele, ale jak na takie załatwianie interesantów to chyba za dużo. Do urzędnika dostałem się o godz. 14.30. Jak Polska może normalnie funkcjonować, skoro trzeba stracić 3 godziny na załatwienie sprawy, którą w normalnych krajach załatwia się w 10 minut? Robert z Warszawy (e-mail do wiadomości redakcji) Czarny ściemnia Poznańscy kapłani nawołują do składania podpisów pod protestem wprowadzenia do gimnazjów przedmiotu o przygotowaniu do życia w rodzinie. Że niby to gimnazjalistów demoralizuje. Tak się składa, że mam szczęście być już po gimnazjum. Normalnym widokiem była dziewczyna zawiązująca buta, a za nią koleś, który udawał, że z nią kopuluje. Normalnym hasłem było "16 lat, a pizda jak wanna...". Nikogo nie szokowało, jak po szkolnej dyskotece ruchnięto jakąś panienkę w rowie albo z jednego kibla wychodziło 5 kolesi i jedna dziewczyna. Więc wydaje mi się, że dobrze by było, jakby jeden z drugim wiedzieli, kiedy, co, i na co trzeba założyć, żeby nie stwierdzić zmian dermatologicznych u siebie i ustania krwawienia u niej. Wątpię, by opowiadająca o tym stara panna po czterdziestce w ogóle miała szansę ich zdemoralizować. Młody z Podkarpacia (e-mail do wiadomości redakcji) Wolność po jankesku Nie mogę wyjść z podziwu patrząc na bohaterstwo, waleczność i rycerskość Amerykanów w wojnie z Afganistanem. A teraz jeszcze szykują się na Irak. Głupi naród amerykański wierzy Bushowi, który mówi o obronie wolności i demokracji, a ma na myśli interesy koncernów naftowych i zbrojeniowych, dzięki którym został prezydentem. Lobby zbrojeniowe zaciera ręce. Ale hossa! Niech żyje ben Laden! Niech żyje Husajn! Oby jak najdłużej. A może wreszcie Trybunał Haski zainteresuje się amerykańskimi zbrodniami? Nazbierała się ich długa lista. Eksterminacja Indian. Największy akt terrorystyczny na świecie – zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Zrzucanie napalmu na wieśniaków wietnamskich. Bombardowania i embargo Iraku powodujące śmierć głodową milionów ludzi. To tylko niektóre "osiągnięcia" tego najbardziej demokratycznego kraju. Świat powinien się obudzić i przestać udawać, że wszystko jest cacy. S. J., Rybnik (nazwisko do wiadomości redakcji) "Papież Stalina" Adam J. Sowa w "Papieżu Stalina" (nr 34/2002) w cytacie z tekstu rosyjskojęzycznego pisze o "prałacie d’Erbinie". Jest to pisownia fonetyczna. Historia wielkości i upadku biskupa Michela d’Herbigny (1880–1957) – bo tak brzmiało jego nazwisko – jest interesująca. Odpowiadał w Watykanie za katolicyzm w ZSRR i problematykę prawosławia rosyjskiego. Był zwierzchnikiem Papieskiego Instytutu Studiów Wschodnich i konsultorem Kongregacji Kościołów Wschodnich oraz – jak wspomina A.J. Sowa – prefektem Komisji "Pro Russia". W czasie podróży do ZSRR tajnie wyświęcił trzech biskupów i dokonał nowego podziału kościelnego. Doszedł do wniosku, że obrządek unijny (greckokatolicki) nie ma szans na nawracanie prawosławnych na katolicyzm i stał się promotorem powstania, także na ówczesnych Kresach Wschodnich w Polsce, neounii (obrządku bizantyjsko-słowiańskiego lub wschodnio-słowiańskiego) naśladującej prawosławne formy kultu. Neounia natrafiła na ostry sprzeciw sanacyjnego rządu polskiego jako "rusyfikacja Białorusinów i Ukraińców", a także na opory części kleru rzymskokatolickiego uważającego, że prawosławnych należy po prostu nawracać na katolicyzm rzymski obrządku łacińskiego. W latach 1933–1937 d’Herbigny był odsuwany od swych funkcji i wpływów, a ostatnie lata swego życia spędził na zsyłce w klasztorach. Oficjalnie odsunięcie d’Herbigniego uzasadniono stanem jego zdrowia, ale nie brak komentarzy, że było ono skutkiem interwencji rządu polskiego i biskupów polskich. Aleksander Merker (adres do wiadomości redakcji) "Facher macher" Napisałam w artykule "Facher macher" (nr 30/2002), że Roman Dębek został oskarżony o to, że wyłudził z Centrozapu 20 mln zł. W rzeczywistości Dębka oskarżono, że wyłudził na szkodę skarbu państwa 28 mln zł w 1995 r. Dziś kwota ta urosła do 110 mln. IZA KOSMALA "Syndyk mówi" W artykule "Jak sobie poślesz" (nr 36/2002) rysowaliśmy portret bezrobotnych w Dębicy, którzy za swoją psią sytuację winią władzę. Akurat teraz władzą jest poseł Brzostowski z SLD, a narysowani stracili robotę w zakładzie pracy jego syna. Syndyk upadłego zakładu Marek Olejnik napisał nam, że domniemania pozostających bez pracy o tym, iż majątek zakładu syna wyciekł do zakładu ojca w dniach 14–18.03. br. są nieuzasadnione. Co podajemy do publicznej wiadomości, żeby usatysfakcjonować pana Olejnika, choć zdajemy sobie sprawę, że i tak nie zmieni to odczuć bezrobotnych – przekonanych, że ci, co rządzą, mogą zrobić z nimi wszystko. MACIEJ WIŚNIOWSKI Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krew z odciętej Łapy Prokościelne ugrupowanie "Fronda" wypuściło szokujące koszulki z obrazkiem i napisem wzywającym do nieuprawiania seksu przed ślubem. Mają one zasłużony rozgłos i wzięcie. Do mojej ulubionej agencji towarzyskiej gość przyniósł pół tuzina, widocznie katolik. Kazał włożyć te stroje panienkom przy barze. Wreszcie w tym smutnym zakładzie gier mechanicznych dużo było śmiechu i uciechy. Koszulki z obrazkiem, na którym dziewczyna odsuwa chłopaka, mają szansę stać się mundurkiem puszczalskich. W tym sezonie staną się obowiązkową podnietą w trakcie uprawiania seksu. Od lat dziewczyny noszą, szczególnie w dyskotekach, podkoszulki z napisem "przeleć mnie" lub podobnie – po polsku lub angielsku. Tylko skończony wieśniak traktuje to jako zachętę, a nie żarcik. Uwodzenie wymaga przewrotności i wyrafinowania. Koszulki "Frondy", które czyta się przecież jako żart, są jak znalazł do podrywania chłopaków do łóżka. Sam pomysł "Frondy", żeby z seksem czekać 10 czy 15 lat aż do ślubu, czyli do czasu, gdy się zaczyna seksu odechciewać, tę ma wadę, że można przez to w ogóle nie doczekać się ślubu. Dawno temu bywało, że młodzian tak był zakochany, iż aż żenił się, żeby zerżnąć upragnioną cnotkę. Dziś seks jest po prostu formą zawierania znajomości. Zastarzała dziewica każąca adoratorom czekać do ślubu skłania ich więc tylko do zmiany obiektu pożądania i skazuje się na staropanieństwo. Zawzięte dupodajki mają największy wybór i robią matrymonialne kariery. Tak więc "Fronda" osiągnie cel odwrotny od zamierzonego, co dotyczy także dr. Mariusza Łapińskiego. Mazowiecki baron SLD był nadzieją naszej partii podziwianym przez wasali za zdecydowanie i odwagę. Teraz arystokracja Sojuszu odwróciła się od niego, a prasa go zajebie. Powodem osławiona wypowiedź Łapińskiego, który popadł w irytację, gdy "Rzepa" oskarżyła byłego szefa jego gabinetu politycznego o domaganie się łapówek. Oznajmił więc Monice Olejnik w radiu Zet, że media zagrażają bezpieczeństwu demokratycznego państwa. Dzikie ataki mediów na władzę – wywodził Łapiński – powodują utratę zaufania do niej. Wszczynane są zaś z chęci zysku. Zażądał więc zmiany prawa prasowego. Na wybuch Łapińskiego złożyły się eksplozje jego kilku błędów. Na przykład baron natarł imiennie na Olejnik, iż ona chce zarabiać 60 tys. miesięcznie zamiast dotychczasowych 30. Przypuszczam, że red. Monika O. osiąga więcej niż 60 tys., a i tak jest niedowartościowana. Skoro sama jej uśmiechnięta buzia okolona anielskimi włosami pobudza polityków do samozniszczenia, społeczeństwo chętnie się złoży, aby co miesiąc łykała milion. Władza zawsze mniemała – i to jej nie minęło – że ona działa pysznie, tylko prasa ją niszczy i zniesławia. Przekonanie to było równie mocne w PRL, chociaż środki przekazu władzy tej podlegały służbowo i miała ona do dyspozycji cenzurę. Politycy jednak wiedzą, że publiczne ochrzanianie dziennikarzy powoduje skutki odwetowe, a więc odwrotne do zamierzonych. Na treść publikacji i postawę redaktorów oddziałuje się innymi subtelnymi sposobami. Można się o nich dowiedzieć śledząc przesłuchania przed komisją sejmową imienia Lwa Rywina. Polityk Łapiński wyczuwać powinien, że opina publiczna, do której się przecież zwraca krzycząc na Olejnik, nie jest współczująca rządzącym. W obecnych okolicznościach automatycznie wierzy ona, że urzędnik żądał łapówek. Gdy odpowiedzialny za gagatka eksminister wydziera się, to z góry i na zapas staje na straconej pozycji. Publiczność to ocenia w ten sposób, że widocznie był wspólnikiem łapówkarza. Przy tym dr Łapiński nie rozumie, co mówi, żądając w tym kontekście zmiany prawa prasowego. Obowiązujące prawo prasowe opracowane było w stanie wojennym, co wiem, bo należałem do autorów projektu. Po 1989 r. zostało tylko dostosowane do nowych warunków politycznych, w tym likwidacji cenzury. Główna konstrukcja pozostała jednak nienaruszona. Jeżeli więc Łapiński domaga się teraz uchwalenia mniej liberalnego prawa, przedstawia się jako miłośnik wolności silniej przyprawionej restrykcjami niż Jaruzelski, a nawet Urban. Tak więc "Fronda" i dr Łapiński otwierali zeszłotygodniową listę frajerów wywołujących skutki odwrotne do zamierzonych. Tydzień w tydzień jest ona długa, co zawdzięczamy rządowi Millera i godnej jego rozsądku opozycji. Polityka jest sztuką, a każda sztuka wymaga wrażliwości. Łapiński jako minister zdrowia podpadł na koniec swego urzędowania kupując kosztowne limuzyny swoim zastępcom. Zaraz to przeliczono np. na liczbę ludzi, którym można by uratować życie nabywając zamiast aut aparaty do dializy. Gdyby Łapiński był np. ministrem skarbu albo spraw zagranicznych, jego samochodowy sprawunek nikogo by nie obszedł. A przecież z punktu widzenia zaspokajania społecznych potrzeb to wszystko jedno, który z ministrów rozrzutnie wydaje państwowe pieniądze. Wskazuję tu, jak bardzo liczą się pozory. Każdy wyczuwać musi, co akurat jemu wolno. Jeśli wyczuwa źle, to dyskwalifikuje się jako polityk, urzędnik, a też belfer, dziennikarz czy złodziej. Śmiałość, zdecydowanie, przebojowość należą do wielkich zalet dr. Mariusza Łapińskiego. Są to jednak tego rodzaju zalety, które muszą być pożenione z innymi zaletami, inaczej prze-mieniają się w wady. Odważni idioci to największe nieszczęście na wojnie, w polityce i biznesie. Dla ostrzegania bliźnich – wyborców, kontrahentów, podkomendnych – ubrałbym ich w koszulki "Frondy". URBAN Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przewalszczyzna cd. Zawiadamiamy wierzycieli salezjańskiej Fundacji im. św. Jana Bosko oraz Inspektorię św. Jana Bosko z Wrocławia, wedle statutu fundacji jej spadkobiercę, że nie ma co liczyć na nadmierny szmal z wyprzedaży majątku. Ze sztandarowej inwestycji w Starym Folwarku pracownicy fundacji po cichutku demontują, co się da. Jak twierdzą sąsiedzi, pakują wszystko do samochodów z lubińską rejestracją. Zostaną puste ściany, które za grosze kupi ktoś litościwy. Np. mieszkający po sąsiedzku pełnomocnik fundacji Mieczysław Grnyo. W 1997 r. gmina Suwałki sprzedała fundacji bez przetargu za niespełna 12 tys. zł Gminny Ośrodek Kultury w Starym Folwarku. Wcześniej mieścił się tam m.in. ośrodek zdrowia, więc na wieść o sprzedaży zgłosiły się piguły i aptekarz, którzy mieli chęć krzewić w tych stronach opiekę medyczną, ale wójt Jacek Gościński uznał, że mieszkańcom bardziej przyda się opieka duchowa. Potem fundacja dokupiła od gminy kolejną działkę. W sumie hektar gruntu położonego w środku wsi, kilkaset metrów od brzegu jeziora Wigry. Fundację reprezentował Mieczysław Grnyo, wiceprezydent współrządzonych przez SLD Suwałk, odpowiedzialny za gospodarkę. Grnyo to w ogóle ciekawa postać. Miał zwyczaj namawiać dziennikarzy na kielicha, a kiedy któryś sumitował się, że prowadzi samochód, tłumaczył, że w tej części Polski on decyduje, kto jest trzeźwy, a kto nie. Po rozbiciu swojego wózka przez wiele miesięcy jeździł Volkswagenem Passatem miejscowego biznesmena Tadeusza B., już wówczas oskarżonego o używanie gróźb karalnych wobec pracowników i paserkę ("NIE" nr 4, 44/2001). Prawie pół roku temu tak charakteryzowaliśmy przyjaciela wiceprezydenta 70-tysięcznego miasta: Tadeusz B., mający trudności z precyzyjnym formułowaniem myśli w ojczystym języku, cieszy się w rodzinnym mieście opinią kadrowca, współdecydującego o obsadzie stanowisk w administracji samorządowej, a także o tym, kto wygrywa przetargi. (...) Biznesmen, który przyznał się prokuratorowi, że uzyskuje dochody w wysokości zaledwie 10 tys. zł miesięcznie, jest właścicielem sześciu najpiękniejszych nieruchomości w tej części Polski. "Wszyscy pytają, skąd wziąłem pieniądze? Z wykopalisk!" – zwierzył się "NIE". Wyjaśnienie wydało się nieprawdopodobne nie tylko pismakom z "NIE". 19 marca br. prokurator zarzucił Tadeuszowi B. posługiwanie się fałszywymi fakturami oraz paserkę artykułów spożywczych, zaś białostocki sąd zdecydował o 3-miesięcznym aresztowaniu. Salezjańska fundacja, którą oskarża się obecnie o prawie wszystkie możliwe przestępstwa ("NIE" nr 49/2001, nr 2, 9, 10/2002), miała do prezydenta Grnyo pełne zaufanie. Upoważniła go do reprezentowania swoich interesów oraz podpisywania faktur VAT. Szybko wybudowano olbrzymi ośrodek rekolekcyjny na sto czternaście łóżek, wyposażony w niezbędne do krzewienia wartości duchowych drink-bar i solarium. W 2001 r. fundacja zechciała podłączyć położoną za płotem podstawówkę do swojej kotłowni olejowej oraz połknąć boisko szkolne o pow. 7 tys. mkw. W ten sposób szkoła zostałaby uzależniona od fundacji i otoczona przez należące do niej grunty. Na boisku miała stanąć kryta pływalnia. Pani dyrektor szkoły ucieszyła się nad wyraz, bo w ten sposób pozbywała się kłopotu ze sprzątaniem placu, a Rada Gminy podjęła uchwałę o bezprzetargowej jego sprzedaży. Metr kwadratowy gleby miał kosztować całe 5 zł. Fundacja nie zdążyła sfinalizować transakcji, ponieważ jej szefami zainteresował się prokurator. Mieczysław Grnyo zachorował wkrótce po naszej publikacji dotyczącej korupcyjno-mafijnych powiązań w miejscowym samorządzie. Choroba ta pozwoliła mu na przyjęcie zaproszenia do jury oceniającego w tłusty czwartek smak pączków. Odpuściła również w ostatnią sobotę karnawału, kiedy prezydent wziął udział w zakrapianym bankiecie ku czci małoletnich sportowców, oraz w Dniu Kobiet, kiedy Grnyo, jak na gentlemana przystało, podejmował pracownice kwiatami i szampanem. Wójt Jacek Gościński cierpliwie czeka na rozwój wydarzeń. Nie może podskoczyć Fundacji i np. wnieść o zwrot gleby, bo wprawdzie w akcie notarialnym zawarowano taką możliwość, ale jedynie wówczas, gdy grunt będzie wykorzystywany w sposób oczywiście sprzeczny z jego przeznaczeniem. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Baba wzlata nad Mulata Wyniki sondażu mówiące o tym, że Polacy panią Jolę chcą wybrać na swojego następnego prezydenta, dowodzą sukcesu dwóch wybitnych polityków. Pierwszym jest Aleksander Kwaśniewski. Ludność pragnie, aby po jego znakomitej prezydenturze została w państwie jakakolwiek żywa pamiątka. Drugim jest Włodzimierz Lenin, który wieścił, że każda kucharka będzie mogła rządzić państwem. Włodzimierz Iljicz wiązał to z przypuszczeniem, że samo państwo jako najważniejsza organizacja ludzi obumierać zacznie z czasem. Obywatele Polski zapewne uważają swoje państwo za organizm tak bardzo chory, że już właśnie bliski śmierci, i stąd pragną Kwaśniewskiej na prezydenta. Jedna trzecia wyborców skłonna jest więc zamienić pana Kwaśniewskiego na panią Kwaśniewską, czyli rozum polityczny na dobre serduszko. Właściwość ckliwą, landrynkowatą, wywodzącą się z bajek i księżych kazań. To naturalne, ponieważ co najmniej jedna trzecia populacji niczego nie rozumie z polityki i czuje wobec niej obcość, lokuje więc sympatię w obrębie łatwych wzruszeń. Wspomnijmy jednak, że wcześniej już raz społeczeństwo mogło głosować na tzw. dobre serduszko, ale je odrzuciło. Jacek Kuroń uchodził właśnie za dobre, tkliwe serce, a cnotę tę łączył z trwałym i najwyższym społecznym zaufaniem, a także kwalifikacjami zawodowego polityka, przy tym ideologa, charyzmatycznego przywódcy, człowieka wielkiego rozumu i umiaru. Mimo tylu zalet naraz Kuroń w wyborach nie miał wzięcia. Przeszkadzało mu właśnie jego dobre serce wiązane z zupą kuroniówką. Publiczność wyczuwała, że dobre serduszko to zawsze sztuczna pikawka zalatująca tandetą, do której dopiero teraz już przywykliśmy. Zresztą także i płynąca z serca Kuronia zupa dla ubogich zalatywała ludziom sztucznością niczym gorący kubek Knorra. Czym Kwaśniewska gorsza jest od Kuronia, długo by wyliczać. Czemu zatem ma dziś większe wzięcie niż ongiś Kuroń? Ów brat łata nie pojmował, że prezydent musi imponować i chociaż w kampanii wyborczej zamienił był dżinsy na garnitur, nigdy nie dorównał dzisiejszej Jolancie Kwaśniewskiej ani makijażem przepięknym, ani strojami przecudnej urody. Gdyby pan Kuroń zawiesił sobie w uszach brylanty jak jądra, ocienił twarz kapeluszem wieloskrzydłym i spuścił wzdłuż swojego ciała na ramiączkach długą, jedwabną suknię ze spiralnych falban plisowanych w mereżki, to wówczas elektorat z pewnością nie potrafiłby mu się oprzeć. Kuroń nie umiał jednak zrobić czegoś tak imponującego – pochrypiał, pochrypiał i przegrał. Wygranie przez Kwaśniewską rankingu prezydenckiego, w którym czterokrotnie zdystansowała następnego po niej Leppera, ksywka Mulat, pokazuje wyraziście rzecz skądinąd wiadomą: w blisko 40-milionowej Polsce nadymającej się jak purchawka na progu Unii Europejskiej po prostu nie ma kandydata na prezydenta. Nie ma go po Kwaśniewskim, bo w przymiarce do niego nikt się nie podoba i nie smakuje – jak wyschnięty śledź po torcie bezowym. Ludność woli choćby wspomnienie po Kwaśniewskim, choćby nazwisko po Kwaśniewskim niż jakiegokolwiek żywego człowieka. Któż więc zajmie przyjemną posadę następ-nego prezydenta Polski? Będzie to jakaś szara, nijaka, przeciętna, więc nierażąca postać pozbawiona wyrazistych wad. Z powodu ich braku wygra wybory w drugiej turze. Przy 30-procentowej frekwencji zbierze 16 proc. głosów ogółu uprawnionych. Nie sądzę, aby była to Kwaśniewska. Kiedy ludzie spoglądają w szparę urny, budzi się w nich instynkt państwowy: czyż ten cały Kwaśniewski nie mógł był ożenić się z Michnikiem – pomyślą więc ze złością zrezygnowani wyborcy. I zagłosują na prof. Nałęcza. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rzekowstręt Polska to niedorzeczny kraj bez rzecznej żeglugi. Dlaczego CitroĎn zainwestował nie w Radomiu, lecz na Słowacji? Dlaczego podobnie postąpić zamierzają kolejne firmy europejskie? Czy to zemsta za zakup jankeskiego F-16 i Irak, jak tłumaczą to rozpolitykowane media Pomrocznej? Zapomnijcie o tych bajeczkach – w biznesie liczy się kasa, a nie sentymenty. Francuzi wyjaśnili zresztą sprawę jasno – o inwestycjach na Słowacji zadecydowała możliwość przewozu podzespołów i gotowych aut najtańszym i najstarszym szlakiem – rzeką. We wszystkich krajach sąsiednich na projekty rzeczne przeznacza się miliardy euro z centralnych i ogólnoeuropejskich funduszy. W porównaniu z Czechami i Słowacją Polska jest wodnym mocarstwem. Mamy co najmniej dwie duże potencjalnie spławne rzeki kończące bieg w wielkich pełnomorskich portach. Praktyka jest jednak zupełnie inna – nie dość, że zaniedbane i zamulone rzeki nie tworzą żadnego logicznego systemu transportowego, to jeszcze zarządzająca nimi czapa administracyjna bije podwójnie światowy rekord głupoty: chaotyczną strukturą i niekompetencją. Nasza żegluga śródlądowa znajduje się w gestii jednocześnie trzech ministerstw i samorządów trzech szczebli. Popatrzmy po kolei: sama żegluga śródlądowa leży – z przyczyn najzupełniej niejasnych – w gestii Ministerstwa Ochrony Środowiska. Większe wały rzeczne i urządzenia hydrotechniczne to już Ministerstwo Rolnictwa. Mosty nad rzekami i część hydrotechniki należy do Ministerstwa Infrastruktury, które zawiaduje także żeglugą morską i portami. Struktury zarządzania uprościć nie można – które ministerstwo zgodzi się na oddanie całych departamentów i setek etatów? Skutki takiego podziału nie są trudne do przewidzenia. Odra schnie Do czasów powodzi Odra uchodziła za najlepiej i najnowocześniej uregu-lowaną rzekę w Polsce. Nowoczesność ta opierała się na poniemieckich urządzeniach oddanych do użytku w przededniu wybuchu pierwszej (!) wojny światowej. Uchwalenie przez Sejm 6 lipca 2001 r. ustawy o rządowym projekcie Odra 2006 przyjęto zwłaszcza w zachodniej części kraju z nadzieją. W 4 lata po powodzi tysiąclecia było jasne, że stopień odbudowy systemu zabezpieczeń hydrologicznych jest skandalicznie niedostateczny. Właśnie katastrofa z 1997 r. dała impuls do sklecenia ponadregionalnego planu – przed potopem trwały równie wieloletnie, co bezowocne narady na ten temat. Do tej pory nie udało się jednak doprowadzić do opracowania podobnego planu dla Wisły – skłócone ministerstwa i samorządy mógłby pogodzić jedynie potop. W ślad za nadziejami nie poszły jednak pieniądze. Od początku zakładano, że kasę na modernizację Odry da przede wszystkim Unia Europejska. Ale by Unia mogła dać, trzeba wpierw przygotować wnioski. A z tym poszło jak zwykle. Przygotowany przez PSL-owskie jeszcze Ministerstwo Środowiska program operacyjny Ochrona Środowiska i Gospodarka Wodna został w całości odrzucony przez Brukselę jako skrajnie niekompetentny. Później nie było lepiej. Poprawa infrastruktury śródlądowych dróg wodnych jako zadanie programowe jest sprawą o znaczeniu marginalnym – oświadczył na piśmie 3 grudnia 2002 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska Marek Szymoński. Przyznać trzeba, że Szymoński nie kłamie – Odrę w dupie mają wszyscy. Ostatnio 15 przygotowanych za ciężkie publiczne pieniądze przez biuro Odra 2006 programów nie zostało zakwalifikowanych jako priorytety przez tzw. komitet sterujący przy Ministerstwie Środowiska. Kwestia dotacji z funduszów europejskich staje pod znakiem zapytania. W projektach chodziło m.in. o zabezpieczenia przeciwpowodziowe górskich rzek południa kraju i przygotowanie do żeglugi jeziora Dąbie. Co ciekawe, szansa na pozyskanie pieniędzy z UE pojawiła się niedawno – po katastrofalnej powodzi na niemieckiej Łabie. Wcześniej Unia kasy na zabezpieczenia nie dawała. Ale nam – jak widać – nie są one potrzebne. Niemcy kopią, Słowacy łączą Tuż za opłotkami Pomrocznej trwają tymczasem miliardowe inwestycje. Niemcy od dwóch lat kopią niemal na nowo (pochodzący także z 1914 r.) odrzański kanał Hohensaaten–Fridrichsthaler–Wassernstrasse (HFW). Już za kilka lat duże barki o ładowności 5 tys. ton będą mogły wpływać na przedmieścia Berlina. I cóż w tym niezwykłego? Nowoczesne barki o takiej ładowności są jednocześnie statkami morskimi – mogą pływać w odległości do 40 km od morskiego brzegu. Bez problemu pływają wzdłuż unijnych wybrzeży wioząc towary np. z Niemiec do Hiszpanii. Od zwykłych statków morskich są nie tylko tańsze w budowie, ale i w eksploatacji – odpada wszak kwestia przeładunku w drogich morskich portach. Po drugie – to powinno bardziej jeszcze zainteresować polskie władze – niemieckie projekty związane z HFW zakładają całkowite ominięcie portu w Szczecinie żyjącego dziś w dużym stopniu z zaopatrywania pobliskiego Berlina. – Minister Pol rozmawia z Niemcami i protestuje – mówi jeden z naszych wysoko utytułowanych informatorów – ale nie ma w zanadrzu absolutnie żadnej kontrpropozycji. Nie powinno to zresztą dziwić, gdyż – jak wspomnieliśmy – sprawy śródlądowe nie leżą w jego kompetencjach. Perspektywiczne plany też nie. Sektorowy program jego resortu „Transport, Gospodarka Wodna” nie wspomina nawet słowem o istnieniu żeglugi śródlądowej. Nie mniej poważnie niż Niemcy do spraw rzecznych podchodzą Czesi i Słowacy korzystający obiema rękami z ogólnoeuropejskiego programu połączenia Dunaju z Europą Zachodnią. Już dziś Bratysława jest jednym z większych portów śródlądowych kontynentu i szybko się rozwija. Transport rzeczny umożliwia Słowakom spławianie towarów od Holandii po północne Włochy. Naszą specjalnością pozostaje w tym samym czasie spławianie zagranicznych inwestorów i durne polityczne śpiewki. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaziu, daj głowę Prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush Wielmożny Panie! Jak czytuję, Ameryka traci ducha i sympatię wobec walki z irackimi terrorystami, Pan zaś traci poparcie wyborców. Aby tę skłonność odwrócić, radzę polskim sposobem sięgnąć do historii. Przeszłymi czynami podbudować trzeba skłonność Amerykanów do przeciwstawienia się krwawym muzułmanom próbującym wyrzucić Wasze i polskie wojska z naszego Iraku. Przypomnieć więc należy, że amerykańscy pionierzy wspierani przez armię USA zdołali niegdyś pokonać indiańskich terrorystów, którzy poczciwym obywatelom zdejmowali z głów skalpy, a w połowie XVIII w. próbowali nawet zabić Pana imiennika i poprzednika na urzędzie nazwiskiem Washington. Czynili to twierdząc, podobnie jak dziś Irakijczycy, że bronią swoich ziem przed najazdem. Stany Zjednoczone wytrzebiły tych terrorystów tak dokładnie, że dziś żyje niewielu ich potomków, i to całkowicie zniechęconych do terroryzmu. Zamiast skalpować, robią w swoich rezerwatach naszyjniki z paciorków i prowadzą kasyna gry. Ich los warto Irakijczykom uświadomić. Dodając, że rozprawy z indiańskimi terrorystami armia amerykańska dokonała w czasach, kiedy jeszcze nie miała – tak jak dziś – inteligentnych rakiet ani generałów. Aby jednak historyczne tradycje walki USA z terroryzmem były wiarygodne i moralnie jednoznaczne, zaniechać należy w USA gloryfikowania dawnych terrorystów, nawet jeśli potem wspomagać zaczęli amerykańskie ideały. Kazimierz Pułaski kierował terrorystycznym zamachem na prawowitą głowę państwa polskiego, demokratycznie wybranego króla. Katoliccy fundamentaliści zwani konfederatami barskimi ogłosili dżihad, wezwali do zamordowania króla, a wykonawców projektowanego zamachu pobłogosławili ich ajatollahowie w klasztorze jasnogórskim. Podlegli Pułaskiemu i kierowani przezeń terroryści usiłowali zabić króla tnąc go szablą w głowę, poczem porwali niedo-bitego monarchę znęcając się nad bezbronnym, bo wlokąc po bezdrożach pieszo, w jednym bucie. Król Poniatowski nienawykły był zaś do chodzenia, szczególnie w połowie obuwia. Stanisław August ocalał tylko dzięki bałaganiarstwu oraz tchórzostwu terrorystów lękających się, jak to w Polsce, interwencji rosyjskiej. Szef terrorystów, ben Laden polskiego oświecenia, Kazimierz Pułaski zbiegł z Europy, gdzie ukrywał się pod nazwiskiem Romer, do Ameryki. Teraz zaś ma tam swoje pomniki i paradę własnego imienia. Jeżeli Stany Zjednoczone pragną walkę z terroryzmem oprzeć na jednoznacznych tradycjach historycznych, zalecam obcięcie głowy pomnikom tego praterrorysty. Polskiej mniejszości etnicznej wytknąć zaś należy kult terroryzmu i zakazać paradowania po ulicach. Śladem mego prezydenta i rządu ścielę się do nóg. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dola dla dyrektora Po nieprzespanej nocy, kiedy to czort odebrał mu zdrowy rozsądek, pan Leszek, nauczyciel, wybrał się do prokuratora, by opowiedzieć, dlaczego oddał pensję swojej szefowej, dyrektorce gimnazjum. Niebawem oboje zasiądą na ławie oskarżonych. Pan Leszek przez ponad 10 lat był nauczycielem zatrudnionym na pełnym etacie. Na początku lat 90. założył niewielką firmę, ale z zawodu się nie wycofał. Pracował jednocześnie na swoim oraz w różnych szkołach i placówkach oświatowych. Gdy uzbierało mu się 20 lat stażu, zgodnie z Kartą Nauczyciela wystąpił o przyznanie emerytury. ZUS orzekł jednak, że brakuje mu 14 miesięcy. Sprawa spornego okresu trafiła do sądu pracy i ubezpieczeń społecznych, gdzie czeka na rozpatrzenie. Pan Leszek postanowił, że na wszelki wypadek uzupełni kwestionowane przez ZUS kilkanaście miesięcy nauczycielskiego stażu. Na forsie mu specjalnie nie zależało. Miał wszak własną firmę. Niebawem stał się wyjątkowo atrakcyjnym pracownikiem, gdyż część poborów przeznaczał w formie darowizny na rzecz zatrudniających go placówek, na co ma stosowne dokumenty. Jako hojny sponsor oświaty odliczał sobie darowiznę od podatku. W gimnazjum kierowanym przez panią Alicję miało być podobnie. Cichy układ zawarty z dyrektorką szkoły, według pana Leszka, był taki: ona nie przedłuża umowy o pracę ze swoją córką – nauczycielką po licencjacie, zatrudnioną w świetlicy. Wtedy on wskakuje na jej miejsce. Dostaje pół etatu wychowawcy, ale pod warunkiem, że pensję oddaje szkole. W zamian pracodawca opłaca ZUS, a jemu leci staż do emerytury. Szlag go trafił, kiedy w pokoju nauczycielskim dowiedział się, że jego zarobki mają iść do kieszeni „biednej córki”. – Ukryłem dyktafon i 23 lutego 2001 r. o godzinie 14.30 wybrałem się na rozmowę do dyrektorki – opowiada niedoszły emeryt. – Żaliłem się, że zabiera mi 100 procent pensji, a ona odpowiedziała, że jak się nie podoba, to nie muszę pracować. Odliczyłem więc 500 zł i wręczyłem dyrektorce. Jakiś czas potem powiedziałem jej, że jeśli nie złoży dymisji, to zawiadomię prokuraturę. Przysłała wtedy swoją zastępczynię na mediacje, ale reakcją na moje żądanie był szyderczy śmiech. Prokurator sporządził akt oskarżenia i dołączając stenogram rozmowy jako dowód rzeczowy w sprawie o przyjęcie i udzielenie korzyści majątkowej. Nauczyciel nie przyznaje się do wręczenia łapówki. Powtarza, że w ostatnich latach zdarzało mu się dzielić wypłatą z pracodawcami, ale w formie legalnej darowizny, żeby biedną budżetówkę dofinansować i do emerytury jakoś dociągnąć. Tak też miało być w nowym miejscu pracy. Do kieszeni nigdy nikomu nie dawał. Dyrektorka również zaprzecza. Twierdzi, że podwładny oddawał jej wtedy część pożyczonych mu z dobroci serca 2 tys. zł. – Nauczyciele dzielą się pensjami z dyrektorami i jest to tajemnica poliszynela. Robią to w różny sposób. Niekoniecznie tak jak ja. W sytuacji, gdy na ich etat czyha kilku bezrobotnych pedagogów, lepiej dostawać część wypłaty, niż nie mieć jej wcale – tłumaczy pan Leszek. Czy żałuje, że dla marnych 500 zł przerwał zmowę milczenia odsłaniając kolejną patologię polskiego rynku pracy? – Dupek ze mnie. Mogłem siedzieć cicho, spokojnie doczekałbym do emerytury. Pobytu w ciupie, do której mogę trafić, ZUS nie zaliczy mi do stażu nauczycielskiego – puka się w czoło pan Leszek. Częstochowski wariant liberalizacji kodeksu pracy najwyraźniej nie jest znany ministrowi Hausnerowi. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kodeks Cipokratesa Kościelni próbowali wymusić na lekarzach, aby w pracy zawodowej posługiwali się katechizmem katolickim. Kościoła, rzecz jasna, nie obchodzi ogólny stan służby zdrowia, warunki pracy lekarzy, pacjenci, a jedynie to, co się dzieje z cipą (przepraszam, drogie Panie, za wyrażenie). Kościół bowiem cipą interesował się zawsze. I tym, co się w cipie i wokół cipy dzieje. Ot, takie hobby uprawiane od 2000 lat. Tym razem Kościół posłużył się do kultywowania swojego hobby prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej dr. Konstantym Radziwiłłem (z tych Radziwiłłów). Naturalnie i w szkle Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), niepłodność to choroba. O tyle specyficzna, że dotyka dwojga ludzi naraz. W Polsce takich par jest około miliona, czyli rzecz dotyczy dwóch milionów ludzi. Niezły elektorat. Jedną z metod leczenia tej choroby jest metoda zwana in vitro. Normalnie u zdrowej kobiety cała akcja z zapłodnieniem wygląda mniej więcej tak. Po stosunku zakończonym bardziej lub mniej efektownym wytryskiem plemnik wędruje przez pochwę, kanał szyjki i jamę macicy, jajowody w stronę jamy brzusznej. W jamie brzusznej są jajniki, w jajniku rosną sobie pęcherzyki, które w czasie owulacji pękają i uwalnia się z nich komórka jajowa. I ona – ta komórka – idzie w drugą stronę. Z jamy brzusznej, poprzez jajniki w stronę jamy macicy. Jak wszystko gra, to w jajniku komórka jajowa łączy się z plemnikiem i tworzy się zarodek. Jeśli jednak jajowody u kobiety z jakichś powodów są np. zrośnięte, to kobieta de facto skazana jest na niepłodność, bo do spotkania jej komórki jajowej z plemnikiem partnera nigdy nie dojdzie. W metodzie in vitro przez nakłucie powłok brzusznych kobiety wyciąga się z płynu pęcherzykowego komórkę i w warunkach laboratoryjnych łączy z plemnikiem wcześniej pobranym z nasienia faceta. Taki zarodek w sztucznych warunkach (in vitro) rozwija się przez kilka dni, a potem wprowadzany jest z powrotem przez kanał szyjki macicy do jamy macicy. I komu to szkodzi? W ten oto między innymi sposób nauka przyznaje i szanuje prawo kobiety do macierzyństwa. W większości krajów leczenie choroby niepłodności metodą in vitro jest refundowane przez państwo – tak jak każda inna choroba. W Czechach, na Słowacji, na Węgrzech, we Francji, w Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Szwecji, we Włoszech. Nie refunduje się leczenia tej choroby w krajach dawnego ZSRR, Rumunii i w Polsce (bo koszt zabiegu to kilka tysięcy plus drogie leki). Jednak tylko w Polsce próbowano doprowadzić do zakazu stosowania metody in vitro. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł forsował bowiem pomysł, by w opracowywanych zmianach do Kodeksu Etyki Lekarskiej wprowadzić zapisy, które by uniemożliwiły lekarzom wykonywanie takich zabiegów. Rozpętała się lekka burza w prasie. Kilkudziesięciu znanych i utytułowanych medyków zaapelowało do delegatów, by nie uchwalali takich zmian. W poprzedni weekend na toruńskim zjeździe lekarzy proponowano nowelizację kodeksu; ostatecznie nie wpisano doń najbardziej "kontrowersyjnych" punktów. Po zakończeniu zjazdu prezes Radziwiłł wyraził nawet zadowolenie z uchwalenia dobrego i nowoczesnego kodeksu. Brak zapisów dotyczących prokreacji i badań prenatalnych jest jedynie brakiem kropki nad i – zadeklarował. Generalnie zaś nie chodziło przecież o zakazanie zabiegów in vitro. To wymysł prasy. I tematu nie ma. Otóż temat był. Prezes książę Radziwiłł nie był do końca szczery w swych pokongresowych enuncjacjach. Wcześniej mówił co innego. W katolickim kraju katolicka etyka! Już w czerwcu tego roku Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie zorganizowała konferencję pod hasłem "Medycyna – etyka – ekonomia". Miała to być swoista przygrywka do planowanego zjazdu lekarzy. Występujący na konferencji Radziwiłł stwierdził w dużym skrócie, że w dzisiejszych czasach, wobec upadku autorytetów moralnych w poszukiwaniu norm etycznych trzeba się odwoływać do tradycji – a ta jest chrześcijańska. Dr Anna Gręziak, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich, wypowiadała się dużo bardziej otwarcie. Powiedziała, że skoro Kodeks Etyki Lekarskiej jest aktem uchwalanym w kraju katolickim, to nie powinien być sprzeczny z katolicką etyką, a takie metody jak zapłodnienie in vitro należy uznać za niedopuszczalne. Występujących wspierał dzielnie gość konferencji ks. prof. Waldemar Chrostowski z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego, który stwierdził wręcz, że nie można dopuszczać, aby etyką w medycynie rządził fanatyzm naukowy. Zainspirowany myślą księdza profesora książę prezes poszedł krok dalej. W swoim comiesięcznym felietonie na łamach "Gazety Lekarskiej" (9/2003) przypomniał, że nieraz nauka i technika stawała się narzędziem w rękach szaleńców i zbrodniarzy. Od tej myśli naprawdę niewiele brakuje, aby wykonywanie zabiegów in vitro porównać do wytapiania mydła z ludzkiego tłuszczu w hitlerowskich obozach. Wprowadzenie zapisów uniemożliwiających wykonywanie zabiegów metodą in vitro byłoby dosłownym wprowadzeniem do lekarskiego kodeksu zasad kanonu 2275 kate- chizmu Kościoła kat. Wytwarzanie embrionów ludzkich po to, aby były używane jako "materiał biologiczny", jest niemoralne. Katechizm: Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem (2378). Ewangelia ukazuje, że bezpłodność fizyczna nie jest absolutnym złem. Małżonkowie, którzy po wyczerpaniu dozwolonych środków medycznych cierpią na bezpłodność, złączą się z krzyżem Pana, źródłem wszelkiej duchowej płodności (2379). Dr Konstanty Radziwiłł: Lekarz nie powinien zastępować Boga (...) Rozumiem, że dziecko jest wielkim dobrem, ale nie wolno dochodzić do jego posiadania za wszelką cenę. Zwłaszcza jeśli tą ceną jest życie innych, skazanych na zagładę, a wyprodukowanych na zapas embrionów. ("Gazeta Wyborcza" z 11 sierpnia 2003 r.). Rozwijając logicznie ogłoszoną przez dr. Radziwiłła myśl, chorobę należałoby uznać za dopust boży, a pacjentów za ludzi poddawanych przez Boga próbom. Konsekwentnie za niezgodne z naturą, a zatem zakazane, należałoby uznać transplantacje i kardiochirurgię. Nie udało się na zjeździe? Nie szkodzi. Przegrana bitwa, wojna się toczy. Kościelni nie popuszczą. Sprzedawcy sików Holenderska firma Organon – jeden z potentatów na rynku farmaceutycznym – jest producentem m.in. leków zawierających menotropinę, stosowanych przy leczeniu niepłodności u kobiet, również metodą in vitro. Menotropinę dzisiaj można uzyskać w sposób syntetyczny, ale jeszcze 20–30 lat temu firma preparowała tę substancję w sposób naturalny bazując w produkcji leków przeważnie na "organo-pre-paratach" (stąd nazwa firmy). Menotropina znajduje się w moczu kobiet po menopauzie. A gdzie można znaleźć zbiorowisko takich kobiet i do tego zdrowych? Właśnie! Mocz do produkcji leków uzyskiwano kupując go od zakonów żeńskich we Włoszech. Okazuje się, że nie zawsze i nie wszędzie Kościół tak bardzo brzydził się leczeniem niepłodności, aby na tym choć w pośredni sposób nie zarabiać. Judym w reklamówce "Doktor Judym" – tak zatytułował hagiograficzny artykuł o Konstantym Radziwille tygodnik "Newsweek" (1/2003). Naprawdę można się wzruszyć. Jak wynika z publikacji, ranek doktor-arystokrata spędza w gabinecie pomagając cierpiącym (niestety za pieniądze, bo to jego prywatny gabinet w jego prywatnej przychodni, ale to mu wybaczamy, bo przecież z czegoś trzeba żyć), po południu zajmuje się myśleniem o polskiej służbie zdrowia w sposób całościowy w Naczelnej Radzie Lekarskiej, której szefuje (z artykułu wynika, że całkowicie społecznie), wieczorem znowu udaje się pomagać kolejnym cierpiącym – we własnym gabinecie. Na noc wraca do domu, gdzie czekają dziatki, i to niemało, bo cztery córki i czterech synów (i już wiadomo, dlaczego doktor woli pracę w prywatnym gabinecie, a nie w państwowej przychodni, a także czemu tak dużo czasu spędza poza domem). I dzieciom musi swój czas poświęcić, choćby trochę, byle każdemu z osobna, indywidualnie, bo doktor jest przeciwnikiem zbiorowego wychowania. Dopiero po północy może zabrać się za pogłębianie wiedzy sięgając po fachową literaturę. Czytelnicy artykułu w "Newsweeku" dowiadują się – z kompletnie ściśniętym gardłem – że Konstanty, choć syn księcia i księżnej z domu Czartoryskiej, to bogactwa nie odziedziczył, bo przepadło w latach wojny i komuny. Do wszystkiego własną pracą dojść musiał. Mało tego, po ukończeniu studiów w 1983 r. nigdzie pracy znaleźć nie mógł. Wiadomo, on z książęcego, patriotycznego domu, a tu wredna komuna. (Jaruzelski tępiący arystokratów to zupełna nowość!). W czasie, gdy jego koledzy – w domyśle sługusy systemu – robili kariery w renomowanych klinikach, on pracował skromnie w przychodni na Ursynowie (w końcu się zaczepił) i dorabiał do skromnej pensyjki na drugim etacie w pogotowiu ratunkowym. Cała ta wzruszająca historia doktora Judyma-Radziwiłła (nie wskazująca na to, żeby miał do czynienia z nowoczesną medycyną kliniczną) została zamieszczona dla jednej konstatacji: Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, potomek magnackiego rodu, będzie głównym recenzentem reformy służby zdrowia przygotowanej przez rząd Millera. "Newsweek" nie wspomina jednak, że prezes NRL z reformą służby zdrowia zetknął się już w kadencji rządu Buzka. Wtedy jej nie recenzował, tylko ją reklamował. Od 1 stycznia (1999 r. – przyp. W.K.) będą Państwo mogli sami wybrać lekarza. Takiego, do którego mają Państwo zaufanie. Przestanie obowiązywać rejonizacja. Za opiekę lekarską zapłacą kasy chorych. Zarobki pracowników ochrony zdrowia będą zależały od liczby pacjentów – bardziej cenieni będą mogli lepiej zarabiać. Sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień, ale z czasem zauważą Państwo różnicę. Takie mowy wygłaszał książę w telewizyjnych spotach reklamowych. Okazało się jednak, że teoria przygotowana przez ekipę, która wynajęła Radziwiłła do zachwalania swoich pomysłów, nieco odbiega od praktyki. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piłsudski z nogą od stołu Świadkowie, którzy mieli zeznawać przeciwko członkom groźnej grupy przestępczej, z wysokimi wyrokami wylądowali w pierdlu. Recydywista mający na swoim koncie poważne wyroki i odsiadki, popełnił przestępstwo z bronią w ręku i za śmiesznie niską kaucją wyszedł na wolność. Czekając na wyrok znów popełnił przestępstwo i wciąż spaceruje po ulicach. Taki układ. O Gliwicach mówi się, że to wylęgarnia przestępców. Z różnych źródeł dochodzą nas głosy, że przestępcy czują się tam bezpieczeni i bezkarni, bo mają ochronę ludzi pracujących w organach ścigania. Pisaliśmy o ujęciu przez katowickie CBŚ członków jednej z najgroźniejszych grup przestępczych – gangu Pokida – i nagonce na świadków oskarżenia, których zeznania pomogły w wyłapaniu bandytów ("NIE" nr 34/2002). Jednym z nich jest Marcin O. – skruszony gangster, który ostrzegł prokuratora przed zamachem planowanym na niego przez Pokidowców. Wraz z kolegami, którzy także mieli zeznawać przeciw Pokidowi, został on ubrany w wymuszenie i wyłudzenie rozmaitych cennych dóbr od niejakiej Mirosławy T. Mimo że sama Mirosława T. jeszcze na etapie śledztwa odwołała swoje zeznania obciążające oskarżonych i oświadczyła, że została do nich zmuszona przez panią prokurator Ś. i policjanta W. – sąd nie umorzył sprawy. Uznał, że została ona przez Marcina O. zastraszona. Już po naszej publikacji dowiedzieliśmy się, gdzie szukać taśm, na których zarejestrowane są rozmowy rzekomo zastraszanej Mirosławy T. z ukrywającym się Marcinem O. Kobieta telefonicznie relacjonowała mu poczynania prokuratury i sądu – dobrowolnie i najwyraźniej przyjacielskim tonem. Strachu w jej głosie nie słychać. Marcin O., świadom, że w więzieniu za długo nie pożyje, ukrywa się do dziś. Koledzy – po trzech latach aresztu – wreszcie doczekali się wyroku. Za dętą od początku sprawę, mimo odwołania zeznań głównego świadka – pisemne oświadczenie w tej sprawie Mirosława T. wysłała nawet do ministra sprawiedliwości – dwóch z oskarżonych: Zygfryd U. oraz karany już wcześniej Mariusz B. – dostali po 5 lat więzienia. Grzegorz G. (zwolniony z aresztu 3 miesiące temu i odpowiadający z wolnej stopy) – 3 lata i 6 miesięcy. Sąd nie uwzględnia przedstawionych dowodów i zeznań świadków ewidentnie podważających linię oskarżenia. Narusza konstytucyjne prawo oskarżonych do obrony przesłuchując Mirosławę T. pod nieobecność sądzonych i ich obrońcy. Wszyscy trzej złożyli apelację. Perspektywę na zmianę wyroku mają jednak tak cienką i wątpliwą jak metody, które stosowano przy prowadzeniu śledztwa w ich sprawie. Nie twierdzimy, że ludzie ci są niewinni jak te lelije. Trudno jednak pozbyć się nam wrażenia, że tu nie chodzi o to, co mają na sumieniu, ale o to, co mogliby zeznać przed sądem przeciwko grupie Grzegorza P. ps. Pokid. Teoretycznie mogą zeznawać nadal. Ale jaką wagę mają zeznania przestępców skazanych za wymuszenie? Im do kolejnego zeznawania też się nie spieszy, bo szanse na przeżycie w pierdlu będą mieli potem raczej niewielkie, a ich rodziny na wolności też nie będą bezpieczne. W więzieniu siedzi też gangster z grupy Pokida, którego Marcin O. namówił na zeznawanie przeciw szefowi. Prokuratura obiecała mu status świadka koronnego, potem jednak zmieniła zdanie. Nawet gliny robią zakłady, jak długo uda mu się w mamrze pociągnąć. To, że świadkowie przeciw grupie Pokida wymiękają jeden po drugim jest – na to wygląda – na rękę prokuraturze i sądowi. Najwyraźniej nikomu nie zależy na tym, żeby sprawę szybko zakończyć. Owo nieodparte wrażenie potęguje fakt, o którym jakiś czas temu nam doniesiono i który udało nam się wreszcie potwierdzić. * * * Jan P. ksywa Piłsudski. Recydywista. Wcześniej karany za włam do banku, potem do mieszkania. Siedział. Z wiarygodnych źródeł wiadomo nam, że podejrzewany jest o kontakty z osobami, którymi policja interesuje się w sposób szczególny. W lutym 2000 r. uzbrojony w broń palną wtargnął do restauracji Piast w Gliwicach. Celując w głowę właścicielki zażądał adresu byłego męża. Trudno przypuszczać, że z bronią w ręku poszukiwał eksmałżonka restauratorki, by pocałować go w czoło i spytać o zdrowie. Zatrzymany przez policję, dwa dni później został zwolniony za kaucją w wysokości 1000 zł. Postanowienie takie wydała – co szczególnie nas zainteresowało – znana nam już osobiście, wspomniana powyżej prokurator Prokuratury Rejonowej w Gliwicach pani Ś. Zastosowała w stosunku do Piłsudskiego dozór policyjny i puściła faceta w miasto. Piłsudski zachował się przewidywalnie. Korzystając dzięki pani prokurator Ś. z wolności, lejąc na zastosowany przez nią dozór policyjny i czekając na wyrok w poprzedniej sprawie, ponownie popełnił przestępstwo (zakwalifikowane jako czyn z art. 288 par. 1 i art. 190 par. 1 kk, czyli zniszczenie cudzej rzeczy). W połowie lipca 2001 r. wtargnął do restauracji Rybaczówka i zdemolował ją za pomocą nogi wyrwanej ze stołu. Ta sprawa również trafiła do prokuratury, a następnie do sądu. Fakt, iż Jan P. popełnił drugie przestępstwo będąc pod nadzorem policji, nie sprawił bynajmniej, że pani prokurator Ś. przejrzała na oczy i zapuszkowała go w areszcie. Piłsudski nadal przebywał na wolności. Wreszcie – dwa miesiące po demolce w knajpie – doczekał się wyroku w pierwszej sprawie. Sąd Rejonowy w osobie sędziego Kaczyńskiego uznał Jana P. winnym grożenia spluwą (art. 191 par. 1) oraz posiadania broni bez wymaganego zezwolenia (art. 263 par. 2 kk), za co skazał go na karę 1 roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności. I zawiesił jej wykonanie na 4 lata. Rozprawa w drugiej sprawie jak dotąd nie odbyła się. Żeby było śmieszniej, Jan P. ps. Piłsudski zadzwonił do "NIE" po naszej poprzedniej publikacji. Sam pochwalił się, że dokonał demolki w restauracji. Powoływał się też na wiele znaczące w Gliwicach znajomości, które – jak się dowiedzieliśmy później – także są przedmiotem wieloletniego już zainteresowania różnych organów. Zapewniano nas, że właśnie te znajomości pozwalają mu nie obawiać się pierdla. * * * Tak to w Gliwicach ci, którzy mieli zeznawać przed sądem przeciwko grupie przestępczej, którzy współpracowali z policją i pomogli w ujęciu gangsterów, zostali całkowicie zdyskredytowani i narażeni na odwet. Jeden członek grupy, zwabiony do współpracy gwarancją bezpieczeństwa, siedzi w mamrze i dni jego są policzone. Drugi, poszukiwany listem gończym, ukrywa się od blisko trzech lat. Im dłużej go nie ma, tym dłuższa robi się lista zarzucanych mu czynów. Trzej inni apelują i wciąż siedzą. Kto więc będzie zeznawał przeciw gangsterom, nad którymi tak długo pracowało katowickie CBŚ? Jednocześnie facet przechwalający się bliskimi kontaktami z osobami, którymi od dawna interesują się organy, straszy bronią i będąc pod nadzorem policji popełnia jedno przestępstwo po drugim, za co dostaje stosunkowo niski wyrok w zawieszeniu i wciąż chodzi po ulicach. W obu sprawach wreszcie pojawia się nazwisko tej samej prokurator w negatywnym świetle. Nie odpowiedziano nam nawet, czy w związku z licznymi obciążającymi ją zarzutami przeprowadzono jakieś wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bezrobotnyś i na zdrowie Nie ucz się, nie myj, nie pracuj. Bądź szczęśliwy. Niebawem państwowe szpitale i inne placówki medyczne znikną albo uchowają się w szczątkowej postaci. Przeciętny mieszkaniec Pomrocznej będzie więc w chorobie zdany na własną inwencję. Wspomoże ją książka, która – chociaż wydano ją 230 lat temu – zawiera treści bardzo aktualne. Dzieło, o którym mowa, to "Rada dla pospólstwa względem zdrowia jego przez P. Tyssot, doktora i professora medycyny napisana", wydana drukiem w Warszawie Anno Domini 1773. Czyli za czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przez pojęcie "pospólstwo" autor rozumie wszystkie te grupy społeczne, które zmuszone są trudnić się pracą własnych rąk. Dwa wieki temu w Rzeczypospolitej było więcej takich obywateli, ale i teraz istnieją, mimo likwidacji kolejnych zakładów pracy. Nayczęstsza przyczyna chorób pomiędzy pospólstwem y wieśniakami jest ta: zbytek pracy przez długi czas – odkrywa autor i od razu daje najważniejszą radę. – Sposób zapobieżenia temu to unikanie przyczyny, która ie sprawuje. Misję zdrowotną spełniają więc likwidatorzy fabryk i innych firm. Robotnicy zamiast okazać wdzięczność i dać se luz, wpadają w gniew, organizują strajki, blokady, a nawet napierdalanki z policją. Nie wiedzą, że tego typu emocje wywołują szkodliwe wapory i febry z paroxyzmami. Tym, którzy niestety jeszcze muszą zasuwać do roboty, doktor Tyssot daje radę: gdy kto iest przymuszony do zbyteczney pracy, temperować ią, przez obfite zażywanie serwatki albo wody, do każdego półgarnca wlewaiąc szklankę octu. W dalszej części książki autor omawia sposoby unikania wysiłku zarówno fizycznego, jak też intelektualnego. Najgorsze, jego zdaniem, jest zmuszanie bachorów do codziennego, kilkugodzinnego ślęczenia nad książkami. Rodzi to osłabienie. Muszę i tę uczynić uwagę, że wczesne uczenie się ciągnie za sobą nieprzyzwoitości, które mniey pochodzą z natężenia umysłu, niż z potrzeby siedzenia zawsze w izbie albo ze złego powietrza w szkołach, gdzie dzieci są zamknięte – zauważa doktor. Każdy z nas, zaliczając tzw. obowiązek szkolny, słuszności tej tezy doświadczył. Nie zawsze, przestrzega doktor Tyssot, pomagają zioła i driakwie, zwłaszcza nalewki na spirytusie. Zatem skłonność przymuszanego do nauki szczylstwa do ziół, np. marychy, oraz nalewek i jaboli nie powinna niepokoić. To naturalna samoobrona obciążonego organizmu. A potem narodowcy krzyczą o wymieraniu społeczeństwa Pomrocznej. Wojujące o prawa kobiet feministki także nie działają w interesie społecznym. Niewiast ciała części ku ustępowaniu sporządzone, muszą być nie bardzo silne, nie tęgie y nikczmnieysze niżeli u mężczyzn, dla czego krwi cyrkulacja u nich nie tak bywa popędliwa, krew wodnistsza y humory są skłonniejsze do zamulenia – analizuje doktor, po czym dodaje: Możnaby tym złym zapobiec, do których takowe przyrodzenie niewiasty może przywieść, powiększając ich naturalney ruchawości. (...) Upośledziła ie edukacya, którą im się daje, aplikują się do takich robót, które daleko mniejsze poruszenie sprawuią. A więc feministki, ruszać się! Myciu doktor Tyssot poświęca sporo uwagi. Zabieg ten, skracający życie, czasochłonny i kosztowny, należy stosować z umiarem. Dzieci słabe naybardziey potrzebują mycia. Dzieci silne mogą się obeyść bez niego – stwierdza fachowiec króla Stasia. Na szczęście intuicja społeczeństwa pozwala uniknąć niebezpieczeństwa. Wystarczy wsiąść do byle jakiego środka komunikacji publicznej, a nos nam wskaże, iż naród mamy zdrowy. Wiele jeszcze we wspomnianym dziele znajdujemy uwag cennych. W rozdziałach "O robakach", "O puszczaniu się zębów" lub "O członkach zamrożonych". Bardzo ciekawy jest ustęp "O skutkach przestraszania, które okropne są ludziom każdego wieku, osobliwie zaś dzieciom". Wieszcząc wszelkie klęski opozycja wpędza naród w zatrzymanie transpiracyi, ściśnienie zupełne, mdłości, nudności, choroby nieuleczalne serca, rodzay szleństwa strasznego, maiaczenie i konwulsye. Ostatni rozdział dotyczy oszustów y lekarzy nieumiejętnych. Należą do nich wszyscy, którzy współcześnie nam leczą. Ponadto doktor Tyssot do dzieła dołącza opisy medykamentów, które każdy sam może sobie sporządzić, jeśli zechce mu się zbierać ziółka. Bardzo to koresponduje z ideą leku za złotówkę ministra Łapińskiego. Gdyby jakaś firma wydawnicza chciała wznowić to dzieło, możemy wypożyczyć nasz egzemplarz. Pójdzie jak woda, nie będzie też problemu z prawami autorskimi. Dzięki temu kraj rósłby w siłę, a ludzie żyli dostatniej i zdrowiej. Kończąc, pijemy zdrówko nalewką na ziółkach, miodzie i spirytusie, której opis znajduje się pod numerem 31 "Regestu lekarstw". Od razu lepiej! Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna BULLimia 9 października 1989 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego przyjął "Zarys programu gospodarczego", który przeszedł do historii jako "Plan Balcerowicza". Założono, że od 1991 r. w Polsce powinien obowiązywać nowy system podatkowy obejmujący m.in. podatek od dochodów osobistych (PIT) i wartości dodanej (VAT). Nie da się skutecznie egzekwować tych należności bez sprawnego systemu komputerowego. NIK opublikowała ostatnio raport "O wynikach kontroli i funkcjonowania systemów informatycznych w jednostkach resortu finansów". Media poświęciły mu krótkie wzmianki, choć sprawa dotyczy setek milionów złotych wyrzuconych w błoto. * * * Ministerstwo Finansów już w sierpniu 1989 r. ogłosiło w prasie komunikat zapraszający firmy do składania ofert na dostawę sprzętu komputerowego. Z 80 firm wybrano 8. Na początku 1990 r. do wybranej ósemki doszlusowała francuska firma BULL S.A. 26 maja 1990 r. w gabinecie ministra finansów Leszka Balcerowicza odbyła się narada, w której wzięli udział podsekretarze stanu Wojciech Misiąg i Jerzy Napiórkowski oraz Andrzej Jankowski – doradca ministra. Prawdopodobnie wtedy podjęto decyzję o wyborze dostawcy. W tym czasie działała też w resorcie komisja pod przewodnictwem wicedyrektora Departamentu Kontroli i Informatyki Józefa Piskorza w składzie prof. D. Lane ze Stanów Zjednoczonych, M. Willacy z Wielkiej Brytanii oraz doradcy ministra: Jankowski, Kozłowski, Iwaszkiewicz i Aleksandrowicz. Powszechne było przekonanie, że Balcerowicz wybierze amerykański koncern IBM, jednak ku zaskoczeniu ówczesnych obserwatorów padło na żabojadów pogrążonych w kłopotach finansowych. Nigdy nie dowiemy się, dlaczego decyzję o podpisaniu kontraktu, który okazał się dla rządu Mazowieckiego tym, czym Berliet dla Gierka, arbitralnie podjął obecny prezes NBP. Wiadomo, że miał takie prawo. W 1990 r. nie było jeszcze mowy o przetargach i zamówieniach publicznych. 30 maja 1990 r. – po powrocie premiera Tadeusza Mazowieckiego z Paryża – temat został domknięty. Umowę sfinalizowano 10 lipca 1990 r. Towarzystwo Handlu Zagranicznego Torimex sp. z o.o. – działając w imieniu Ministerstwa Finansów RP – zawarło kontrakt z firmą BULL S.A., na mocy którego BULL S.A. miał zaprojektować i dostarczyć w pełni zintegrowany oraz odpowiadający oczekiwaniom użytkownika skomputeryzowany system do automatyzacji polskich systemów podatku dochodowego oraz od wartości dodanej. Termin na osiągnięcie ostatecznej akceptacji systemu wyznaczono na 15 czerwca 1991 r. Zgodzono się też co do ceny – 162 mln franków. System miał zasłynąć nad Wisłą jako POLTAX. 6 tys. terminali komputerowych, 7 tys. wyszkolonych osób i przygotowane oprogramowanie – wszystko w 11 miesięcy. Zapomniana dziś pierwsza re-forma podatkowa Balcerowicza miała ruszyć z początkiem 1991 r. * * * Bardzo szybko wyszło, że zakres prac jest znacznie większy od planowanego. Potrzebne były dodatkowe pieniądze. 163,2 mln franków wydano ze środków budżetu państwa, a i 279,7 mln franków – z kredytu zaciągniętego w Banque Nationale de Paris. W załatwienie kredytu podobno zaangażowany był osobiście ówczesny minister budżetu i finansów Francji Pierre Beregovoy. Gdy w Paryżu delikatnie opijano sukces, w Warszawie poszło się jebać 442,9 mln pięknych francuskich franków! Czyli 85 mln dolarów. Ostatni raport NIK podaje, że mimo upływu 12 lat od podjęcia prac nad systemem Poltax i wydania przez Ministerstwo Finansów na ten cel ponad 616 mln zł informatyzacja tego resortu jest wciąż na etapie podstawowym! Tyle ostatecznie kosztował polskiego podatnika dzisiejszy złom komputerowy zalegający, jak podejrzewam, w piwnicach Ministerstwa Finansów i urzędów skarbowych. * * * Realizacja tego przedsięwzięcia to klasyczny bajzel. Od 10 lipca 1990 r. do końca czerwca 1995 r. wprowadzono 15 poprawek do kontraktu. Nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć szkoleń i wycieczek nad Sekwanę. W budynku przy ulicy Świętokrzyskiej zainstalowała się polsko-francuska grupa programistów próbująca nadążyć za dynamicznie reformującym się polskim systemem podatkowym. To, że sprawa brzydko pachnie, wiadomo było od początku. Już pod koniec lipca 1990 r. senator Stanisław Obertaniec zwrócił się do premiera z pytaniami dotyczącymi kontraktu z żabojadami. Namówił też dwóch kolegów z Senatu – Dietla i Nowickiego – aby wspólnie zwrócili się do NIK o pomoc. W połowie lipca 1991 r. przedstawiciele Ministerstwa Finansów wbrew oczywistym faktom nadal publicznie twierdzili, że nic nie zagraża realizacji programu, którego pełna dokumentacja zawarta jest w 11 tomach! W grudniu zmęczony służbą dla kraju Balcerowicz odszedł zostawiając swym następcom pasztet, z którym nikt nie umie sobie poradzić do dziś. W 1993 r. coraz częściej mówiło się, że Francuzi chcą wyjść z kontraktu "po angielsku". Ja to rozumiem. W 1994 r., cztery lata po podpisaniu umowy, system był gotów zaledwie w... 10 procentach! Nie przeszkadzało to przedstawicielom BullA prężyć muskułów. Musicie mi wierzyć; macie jeden z najbardziej zaawansowanych systemów zinformatyzowania obsługi podatków na świecie. Wasz moduł księgowości jest najnowocześniejszy w Europie! – zapewniał z tupetem 23 listopada 1995 r. dziennikarzy Tom Hendry z BULL Polska. W urzędach skarbowych urzędnicy, jak za cara, z ołówkiem w ręku księgowali – i nadal księgują – dane, choć na zakup sprzętu komputerowego, oprogramowania oraz nowych budynków dla urzędów w latach 1994/1995 przewidziano 97,5 mln zł. Powód – brak programu, który umożliwiłby pełną obsługę podatników. Sprzęt dostarczony przez BULLa zaczął się psuć, część komputerów zaległa w piwnicach, nawalały monitory i twarde dyski. Zdały egzamin jedynie kartonowe pudła, w których składowano dokumenty. Kolejny ostateczny termin zakończenia kontraktu wyznaczono na 15 maja 1995 r. Nie został dotrzymany. W czerwcu suchej nitki nie zostawiła na POLTAKSIE firma Andersen Consulting sp. z o.o. 1 sierpnia 1995 r. dokonano ostatecznego rozliczenia i nastąpił finał, który dla BULLa był o tyle bolesny, że nie uzyskał on tzw. końcowej akceptacji kontraktu. Dla strony polskiej oznaczało to, że nie ma już możliwości dochodzenia zwrotu pieniędzy. Tak skończył się piękny sen o absolutnej kontroli wszystkich podatników i rozliczaniu ich na bieżąco. A wszystko to dzięki jednej decyzji Balcerowicza wartej – jak się dziś okazuje – 616 mln zł! * * * W styczniu 1996 r. Najwyższa Izba Kontroli przedstawiła "Informację o stanie informatyzacji systemu podatkowego POLTAX" opartą na cząstkowych ustaleniach kontrolnych z lat 1991–1994 i uzupełnioną o materiały zebrane w okresie maj–czer-wiec 1995 r. Odpowiedzialność za fiasko przed-sięwzięcia POLTAX ponoszą w szczególności: l wiceprezes Rady Ministrów, minister finansów Leszek Balcerowicz – za podjęcie decyzji o wyborze firmy BULL S.A. l dyrektor Departamentu Informatyki Ministerstwa Finansów w okresie luty –czerwiec 1993 r., a następnie doradca ministra finansów Jarosław Deminet – za zawieranie umów zmieniających kontrakt główny niekorzystnie dla strony polskiej. Zajęci obrabianiem dupy premiera Oleksego dziennikarze nie byli zainteresowani podnoszeniem kwestii odpowiedzialności obecnego prezesa NBP za – delikatnie mówiąc – wątpliwej jakości decyzje. Unia Wolności wspomniała coś o politycznej prowokacji i sprawę wyciszono. Ale to nie koniec! W maju 1999 r. opublikowano raport NIK pt. "Podatki w świetle wyników kontroli NIK". Na stronie 19 stoi jak byk takie zdanie: Zaległości w czterech głównych podatkach osiągnęły poziom ok. 90 proc. deficytu budżetowego w 1997 r. i 40 proc. w 1998 r. W praktyce fiskusowi udawało się odzyskać jedynie... 20 groszy z każdej złotówki! Powód – zgadnijcie – opóźnienia we wdrażaniu systemu POLTAX! Przewlekłe i niezakończone wdrażanie informatycznego systemu podatkowego było jedną z ważniejszych przyczyn niskiej skuteczności egzekucji podatkowej. (...) Nie zinformatyzowano w pełni księgowości podatkowej, ewidencji podatników, zobowiązań i zaległości podatkowych. Rejestr podatkowy funkcjonował w postaci cząstkowej. Konieczne było wykorzystywanie aplikacji lokalnych, bądź stosowanie PROCEDUR RĘCZNYCH! (strona 30 raportu, wyróżnienie moje – przyp. A.F.). Ze wspomnianego raportu NIK wynikało, że statystyczna firma mogła się spodziewać kontroli średnio raz na... 20 lat! Czyż to nie wspaniała wiadomość dla oszustów? Jak wynika z ostatniego raportu Izby, sytuacja w 2003 r. niewiele się różni od tej sprzed 4 lat. A wiadomo, że bez komputeryzacji niemożliwe jest dobre zarządzanie systemem podatkowym sprawne ściąganie należności budżetowych. Głupota czy coś więcej? * * * Media co pewien czas donoszą o "sukcesach" policji, która zlikwidowała kolejną szajkę zajmującą się wyłudzaniem podatku VAT. Dowiadujemy się o likwidacji kolejnej "ośmiornicy" – łódzkiej, wałbrzyskiej, paliwowej... Metody są zadziwiająco podobne. Łańcuszki spółek, fikcyjne umowy i przepływ faktur zamiast towarów. Ile traci na tym budżet państwa, nie wiadomo? Straty z pewnością byłyby niższe, gdyby służby skarbowe dysponowały sprawnym systemem komputerowym wspomagającym pracę urzędników. Ale skoro tego nie ma, to głównym zajęciem kolejnych ministrów finansów staje się projektowanie "reform finansów publicznych" "naprawa Rzeczypospolitej". A wszystko, moim zdaniem, dzięki jednej – niezwykle kosztownej – decyzji Leszka Balcerowicza. Jestem przekonana, że za jakiś czas okaże się, że mimo wywalenia setek milionów złotych w błoto trzeba będzie jednak skomputeryzować w Polsce urzędy skarbowe. I nie da się tego zrobić opierając się na sprzęcie zakupionym 13 lat temu! 13-letnie komputery to nie jest nawet złom – to przedmioty archeologiczne. Ich miejsce jest w muzeum, a nie w "skarbówkach". I tylko prezes Narodowego Banku Polskiego od-powiedzialny za kontrakt z Bullem ma się wybornie nie niepokojony przez nikogo. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zlikwidować Wojsko Polskie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Małpa biało-czerwona" Z powodu dłuższej nieobecności w kraju dopiero teraz zabieram głos na temat publikacji "Małpa biało-czerwona" ("NIE" nr 29/2003) w nawiązaniu do "Silezjaczek ci ja", czyli wywiadu z "ideologiem narodu śląskiego" Jerzym Gorzelikiem ("NIE" nr 23/2002). W przeciwieństwie do p. Gorzelika, Ślązaka bardzo świeżej daty – jego dziadek należał do owych tak przez niego potępianych "kolonizatorów" z tzw. Galilei, którzy masowo napłynęli na Śląsk po 1922 r. – jestem z dziada pradziada Ślązaczką. W przeciwieństwie do p. Gorzelika należę jednak do takich – i nie czuję się bynajmniej odosobniona! – którym bez trudu "wychodzi" godzenie polskości ze śląskością. (...) "doktor historii" naukową dociekliwość i umiar zastępuje pasją demagoga i zacięciem agitatora, który niekoniecznie licząc się z faktami szasta beztrosko takimi pojęciami, jak "naród śląski", "przywrócenie autonomii", "kolonialna mentalność", "czystka etniczna" czy "federacja regionów". Rojenia o nowych granicach regionu, zabiegi o wsparcie nacjonalistycznych radykałów z całej niemal Europy, odstępowanie Wiedniowi funkcji metropolitalnych dla południowej części Górnego Śląska, wreszcie podchody do zmiany konstytucji i ustawy o mniejszościach narodowych pokazują jak na dłoni, że p. Gorzelik, strojąc się w szatki obrońcy krzywdzonych przez Polskę Ślązaków, przebiera nogami z niecierpliwości, by per fas et nefas otworzyć sobie drogę do parlamentu (próg 0 proc. przy wyborach!). Zresztą – najlepiej od razu do Parlamentu Europejskiego... Nie dziwi u tego świeżo upieczonego Ślązaka i byłego członka Ligi Republikańskiej rozdzieranie na siłę tego, co po ustaniu rozbiorów miało i ma szanse powoli się zrastać, uporczywe konfliktowanie Ślązaków z resztą Polaków ani zajadłe podsycanie nienawiści na osi Śląsk–Zagłębie Dąbrowskie. Przy czytelnym założeniu, by na skróty, jak najszybciej dorwać się samemu do wielkiej polityki, takie manipulowanie Śląskiem, Ślązakami i ich emocjami jest dość typowe. Tej maści "obrońców" naszych interesów mieliśmy na Śląsku całkiem sporo. Ale tak prostacko i cynicznie chyba żaden z nich nie dążył do swego celu. Trzeba niemałej pogardy dla ludzi tego regionu, by w obecnej, pogarszającej się dramatycznie sytuacji ekonomicznej mamić ich powrotem do autonomii, a status mniejszości narodowej przedstawiać jako remedium na całe zło i nieszczęście. Elementarna przyzwoitość nakazywałaby jednak, żeby p. Gorzelik dał sobie spokój z interpretowaniem powstań śląskich jako "tragedii narodowej", a poległych, pomordowanych i zmarłych powstańców wyłączył ze swych doraźnych kalkulacji. Jako wnuczka i córka powstańców czuję się zobligowana przypomnieć o tym nakazie absolwentowi pierwszego uniwersytetu na Górnym Śląsku. On też powinna powstrzymać p. Gorzelika od wygłaszania tezy, że "Po prostu znaczna część Ślązaków tej polskości nigdy nie przyjęła". Czy dlatego właśnie powstańcy i młodzież harcerska bronili w 1939 r. Katowic jeszcze wtedy, gdy wojsko polskie już się stamtąd wycofało? Historyk Gorzelik wykazuje zaiste zdumiewające luki edukacyjne. Ślązaczka (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) Sejm dwuizbowy Ostatnio coraz więcej informacji o przestępczości wśród posłów znacznie przekraczającej średnią krajową. Pojawiły się również opinie, że ewentualne aresztowanie posła nie pozbawia go jego uprawnień oraz że nawet po skazaniu go prawomocnym wyrokiem będzie miał prawo i obowiązek uczestniczenia w posiedzeniach plenarnych oraz spotkaniach komisji sejmowych. Spowoduje to dodatkowe utrudnienia i koszty związane z dowożeniem posłów z aresztu lub więzienia do Sejmu. W związku z tym przyszło mi do głowy proste rozwiązanie. Proponuję wydzielić część pomieszczeń sejmowych i przystosować je do pełnienia roli aresztu. Rolę strażników z powodzeniem może pełnić Straż Marszałkowska. Na sali posiedzeń plenarnych, po lewej stronie Prezydium Sejmu znajdują się ławy, zazwyczaj puste. Można je oddzielić kratą lub szybami od reszty sali. Na ławach tych, po ich wyposażeniu w urządzenia do głosowania, mogliby zasiadać aresztowani posłowie. Dzięki takiemu rozwiązaniu uzyskalibyśmy wiele korzyści: redukcja kosztów dowożenia posłów na posiedzenia Sejmu, zajęcie dla Straży Marszałkowskiej oraz, co najważniejsze, większą frekwencję na posiedzeniach plenarnych Sejmu. Wydaje mi się, że projekt wart jest rozważenia. W. S., Bydgoszcz (nazwisko do wiadomości redakcji) Katonietykalni Czy mogliby Państwo zadać w imieniu kilku milionów (teraz to już byłych, jak sądzę) wyborców pytanie panu Millerowi i jego ministrom finansów oraz gospodarki, dlaczego mają zamiar i odwagę obłożyć podatkiem przedszkola, szkoły i organizacje charytatywne, a nawet nie napomkną o uporządkowaniu spraw związanych z opodatkowaniem olbrzymich dochodów Kościoła katolickiego w Polsce? Czyżbyśmy mieli nieszczęście dożyć czasów, kiedy to "lewicowy" rząd uznał, że przedszkole to taka sama firma jak gorzelnia? Czytelnik z Wrocławia (e-mail do wiadomości redakcji) "Święta juma" Szanowny Pan Redaktor Bogusław Gomzar W związku z podaniem nieprawdy przez Pana w Waszej gazecie "NIE" nr 36 w artykule Pana pt. "Święta juma" skrzywdzono naszego Księdza Proboszcza. Barokowa figurka, o której była mowa w Pana artykule, znajduje się na plebanii, ponieważ brak jest funduszy na jej renowację i zabezpieczenie przed kradzieżą. Nie wiemy, co to za mieszkańcy podali nieprawdę, i o co im chodziło? Należy tylko ubolewać, iż nie sprawdził Pan u dwóch niezależnych źródeł podanej informacji, jakże krzywdzącej naszego Księdza Proboszcza. Opinię zepsuć jest bardzo łatwo, gorzej ją naprawić. Szkoda tylko, że Pan o tym zapomniał. Ksiądz z naszej parafii zasługuje na szacunek i uznanie, ponieważ zrobił bardzo wiele dla Kościoła, a tym samym dla nas, a nie opluwania Go. (...) Mieszkańcy wsi Wojcieszyce (imienne podpisy) Wspaniałomyślna TP S.A. Chciałbym się podzielić z Wami niesamowitą dobrocią, jaka spływa na mnie i innych obywateli Pomrocznej od Telekomunikacji Polskiej. Jakieś pół roku temu wykupiłem od TP S.A. pakiet internetowy 15, który pozwala mi na surfowanie po sieci przez 15 godzin w miesiącu za 37,45 zł brutto. Jest to dla mnie najtańsze rozwiązanie oferowane przez TP. Na Neostradę czy nawet ISDN po prostu mnie nie stać. 6 sierpnia dostałem list od TP informujący o korzystnych zmianach w cenniku usługi pakiety internetowe, obowiązujących od 1.09.2003 r. Zaglądam do dołączonego cennika i szczena mi z radości opada na podłogę. Otóż nowa cena pakietu 15, którego jestem użytkownikiem, wynosi teraz 37 zł brutto. Dla zdezorientowanych wyjaśniam, że obniżka wynosi 45 groszy polskich. Radość mnie taka ogarnęła, że do dziś nie mogę się pozbierać. Telekomunikacja wie, jak przyciągnąć klienta. Tom (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kulasy i kulisy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Glemp nie podskoczy Prezydent Kwaśniewski dba o ulokowanie wezwania do Boga w ewentualnej konstytucji europejskiej. Premier L&M nie realizuje tych punktów programu SLD, które irytują biskupów. Życie zaś nie toleruje próżni. Antyklerykalną pozycję lewicy sprytnie stara się przejąć Andrzej Lepper. "NIE" rozmawia z przewodniczącym Samoobrony ANDRZEJEM LEPPEREM "NIE": – Na początek cytat. Biskup tarnowski Wiktor Skworc o przeprowadzonej przez was akcji wysypywania zboża: " (...) trzeba podnosić kruszynę chleba, podnosić ziarna, także te, które wyprodukował rolnik w ościennym kraju. (...) Nie godzi się więc wysypywać z wagonów i deptać ziarna! To jest owoc ziemi i pracy rąk ludzkich!". Co pan na to? Andrzej Lepper: – Tak, Kościół potępia wysypywanie niemieckiego zboża. Nie potępiał za to wybijania szyb, rzucania kamieniami i śrubami, malowania farbą budynków, rzucania butelkami z benzyną. Tego nie potępiał, jak robiła to "Solidarność", jako słuszny ruch. – Jasne, ale czasy się zmieniły. Nie walczycie z komunistycznym reżimem... – Ale walczymy z ubóstwem, nędzą, złodziejstwem, wyzyskiem... Kościół powinien bronić ludzi biednych. Tymczasem hierarchia świetnie się odnalazła w nowej rzeczywistości. Ja nie mam nic przeciwko temu, że stawia się tyle nowych świątyń, ale zobaczmy, jak żyją zwykli ludzie? – Hierarchia, czyli biskupi? – Tak, biskupi zioną do nas nienawiścią, chociaż powinni działać w imię miłości bliźniego. Najbardziej nas nienawidzi Józef Życiński i Tadeusz Pieronek. No i prymas Glemp, który lekce-waży Samoobronę. Jest jednak bardzo wielu proboszczów w Polsce, którzy nas popierają. Nieraz zdarza się, że zabieram głos w kościele... – Lekceważy? – Ojciec Święty nie wstydził się przyjąć Leppera, a prymas Polski od dziewięciu lat ignoruje nasze prośby o spotkanie. Na dodatek obraża chłopów nazywając ich terrorystami. Są jednak inne przykłady. Zwierzchnik Cerkwi prawosławnej, metropolita Sawa zaniepokojony sytuacją w kraju zadeklarował chęć spotkania i współpracy z Samoobroną. – To Samoobrona nie jest partią katolicką? – Katolicką to za dużo powiedziane. Należą do Samoobrony głównie katolicy. Jesteśmy jednak partią tolerancyjną, nie wyznaniową. Jesteśmy za kultywowaniem tradycji, kultury, wiary narodowej, ale na pewno jesteśmy daleko od skrajności katolickich czy chrześcijańskich. Jesteśmy partią normalnych ludzi. – Jak Samoobrona ocenia zbliżenie polityków SLD do Episkopatu? – Ich wiąże to, że brali udział w tym wszystkim, co się działo przez ostatnie 13 lat. W tak zwanej prywatyzacji, spółkach, radach nadzorczych, agendach... w rozkradaniu kraju. – Chce pan powiedzieć, że kler brał udział w rozkradaniu Polski? – Co najmniej biernie się temu przyglądał. I naturalnie na tym korzystał, biorąc różnego rodzaju darowizny, ziemię, budynki... Tylko pamiętajmy, że hierarchowie a Kościół to są dwie zupełnie różne sprawy. Oni sprawują władzę w imieniu Kościoła i robią to często niezgodnie z nauką Kościoła. Bo nauka Kościoła to nie bogactwo, nie wiara w mamonę, tylko wiara w Boga. – Zdaje się, że Andrzej Lepper ma zamiar zreformować nie tylko kraj, ale i Kościół? – Nie, tego bym się nie ośmielił robić. Ja tylko wyrażam swoje ubolewanie, że znaczna część hierarchów wybrała sobie za boga pieniądz i nie zważa na coraz tragiczniejszą sytuację społeczną. Fot. JAREK SOBIEŇ Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Silezjaczek ci ja Rozmowa z Jerzym Gorzelikiem z Ruchu Autonomii Śląska, ideologiem narodu śląskiego. – Czy po zakończeniu spisu powszechnego pojawi się narodowość śląska? – Ona już istnieje. Mimo pewnych manipulacji, które pojawiły się już w okresie przedspisowym, jestem przekonany, że spis potwierdzi fakt istnienia narodowości śląskiej. – Mówi pan o manipulacjach. Ktoś prześladuje ludzi uważających się nie za Polaków, nie za Niemców, lecz za Ślązaków? – Prześladowanie to zbyt duże słowo. Chodzi raczej o próbę wypaczenia wyników. Polega ona na błędnym instruowaniu rachmistrzów. Mam sygnały z wielu gmin, że namawiano rachmistrzów do tego, aby osoby deklarujące narodowość śląską starano się zniechęcić do tej deklaracji, zachęcić do jej zmiany na narodowość polską, ewentualnie – w województwie opolskim – na narodowość niemiecką. Ponadto już podczas obchodu przedspisowego niektórzy rachmistrzowie pytani przez osoby zainteresowane stwierdzili, że nie będą wpisywać narodowości śląskiej. – Co pan zadeklaruje? – Oczywiście narodowość śląską. – Czy ja mógłbym deklarować na przykład narodowość eskimoską? – Spis, a przynajmniej założenia spisu oraz prawo międzynarodowe umożliwiają to panu. Prawo nie nakazuje człowiekowi być poważnym. Mógłby pan nawet starać się zarejestrować taki związek mniejszościowy. – Jednak państwa inicjatywa jest jak najbardziej poważna? – W naszym przypadku mamy do czynienia z autentyczną tożsamością, która jednak nie jest akceptowana przez urzędników. Ci twierdzą – owszem, są Ślązacy, ale to tylko grupa etniczna. – Dlaczego przeciwko wam są również urzędnicy i sędziowie instytucji europejskich? – Trudno powiedzieć, że przeciwko nam. Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał orzeczenie, które w zasadzie niczego nie rozstrzyga. Można w nim przeczytać, że Trybunał w ogóle nie zajmuje się kwestią, czy Ślązacy są narodem, czy nie są. Natomiast przyznaje, że władze polskie nie złamały prawa odmawiając rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej. Złożyliśmy odwołanie do Wielkiej Izby Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Nawet jeżeli Wielka Izba podtrzyma decyzję sekcji Trybunału, to zamknięta jedynie będzie kwestia ZLNŚ, a nie sprawa narodowej odrębności Ślązaków. – Jak to jest? Ci, którzy czują się Ślązakami, a zarazem Polakami czy Niemcami, to pana zdaniem są odszczepieńcy? – Mogę mieć wątpliwości, czy da się pogodzić polskość ze śląskością, ale to są moje osobiste wątpliwości. Ale może są tacy, którym to wychodzi. Ich święte prawo. Tak jak nasze do deklarowania narodowości śląskiej. – Co w pana przypadku okazało się decydujące? Polska pana skrzywdziła? – Wręcz przeciwnie. Moim pierwszym językiem jest polski i nigdy przez Polaków nie byłem odbierany jako obcy. To raczej kwestia pozytywnej identyfikacji, a nie negatywnego stosunku do polskiej tradycji. Uważam, że to nie jest moja tradycja. – Coś panu nie odpowiada w naturze Polaków? – To nie tak. Przecież tutaj był Śląsk i Ślązacy zanim pojawiła się Polska. Oficjalnie najpierw w 1922 r., a na pozostałej części w 1945 r. To nie tak, że nagle Ślązacy wyrzekli się polskości. Po prostu znaczna część Ślązaków tej polskości nigdy nie przyjęła. – Powstania śląskie to był błąd, pomyłka, zdrada? – Sądzę, że z perspektywy 80 lat nie należy oceniać wyborów tamtych ludzi, bo nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć ich motywacji. To, co moim zdaniem należy oceniać, to 80 lat rządów polskich na Górnym Śląsku. A ta ocena wypada zdecydowanie negatywnie. – Dlaczego? – Po śmierci pierwszego wojewody śląskiego Rymera zaczęło się usuwanie Ślązaków z urzędów. Już wtedy zaznaczył się wrogi stosunek państwa polskiego do wielu etnicznych Ślązaków. Ślązak musiał być zdeklarowanym Polakiem, by to państwo uznawało go za pełnoprawnego obywatela. – Po wojnie było wam gorzej czy lepiej? – Po wojnie sytuacja uległa radykalnej zmianie na gorsze. Zaczęło się od zniesienia przez Krajową Radę Narodową autonomii. Podjęto akcję, którą określić trzeba wprost jako czystkę etniczną. Myślę o wypędzeniu, wysiedleniach, wywózce w głąb ZSRR, w czym brała udział także polska administracja. Myślę o obozach takich jak w Łambinowicach, w Świętochłowicach Zgodzie, Jaworznie, Oświęcimiu, do którego także Ślązacy trafiali do 1948 r. Przejawem utrzymującej się kolonialnej mentalności urzędników w Warszawie jest reakcja pana Przewoźnika z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa na naszą propozycję zorganizowania w Katowicach miejsca pamięci ofiar śląskiej tragedii, a więc tych represji, które dotknęły Ślązaków pod koniec wojny i po jej zakończeniu. Pan Przewoźnik stwierdził m. in., że formuła upamiętnienia jest zbyt ogólna, ponieważ mogłyby zostać nią objęte osoby, które były członkami organizacji uznanych za zbrodnicze. – Ślązacy są znowu traktowani gorzej? – Oczywiście, bo odmawia im się prawa do ich przeszłości i tradycji. Inna sprawa to bezwzględna eksploatacja ekonomiczna. – Od kiedy pan to wszystko mówi publicznie? – Moja działalność w Ruchu Autonomii Śląska zaczęła się w roku 1996. – Mimo to ma pan nielicznych zwolenników. – RAŚ liczy kilka tysięcy członków. W ostatnich wyborach do Senatu uzyskał poparcie 157 tysięcy wyborców. Poparcie dla idei autonomii deklaruje znaczny procent Ślązaków. Według „Historii Śląska”, wydanej obecnie we Wrocławiu pod redakcją prof. Czaplińskiego, pośród mieszkańców regionu 44 proc. opowiedziało się za autonomią, a 17 proc. za pełną niezależnością Śląska, natomiast tylko 39 proc. za zachowaniem status quo. Trudno mi weryfikować te dane statystyczne. Nie wiem, na jakich badaniach są one oparte. – Och, to bez kłopotu zebralibyście podpisy pod odpowiednim wnioskiem do parlamentu. – Autonomia musiałaby mieć umocowanie konstytucyjne, więc trzeba by mieć w parlamencie zdecydowaną większość konieczną do zmiany Konstytucji. – Ilu macie parlamentarzystów? – Jedna osoba spośród parlamentarzystów jest członkiem Ruchu Autonomii Śląska. – Wasz cel polityczny to autonomia? – Tak. – A później odrębne państwo? – Posądzanie nas o próby stworzenia górnośląskiego państwa narodowego jest chybione. I to nie dlatego, że jesteśmy lojalni wobec państwa polskiego, tylko dlatego, że jesteśmy przeciwni samej koncepcji suwerennego państwa narodowego. Ta koncepcja się przeżyła. To widać i po Hiszpanii, i po Wielkiej Brytanii, i po Francji. Tam wszędzie są ruchy odśrodkowe. Europa, którą widzimy w przyszłości, to federacja regionów. – Europa bez Hiszpanii, bez Niemiec, bez Polski? Za to ze Śląskiem, z Małopolską... – Z Bawarią, z Katalonią, ze Szkocją... – Warszawa za granicą? – Za taką granicą, za jaką jest Wiedeń wobec Salzburga czy Barcelona wobec Madrytu. To będą takie granice jak między niemieckimi landami. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że na przykład dla południowej części Górnego Śląska funkcje metropolitalne w jakimś stopniu przejmie Wiedeń, a straci Warszawa. Autor : Łukasz Ciemny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gdzie się umartwia biskup " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miłość za 6 milionów "Narodowy Bank Polski zaprasza do udziału w dwóch konkursach grantowych organizowanych w ramach Programu Edukacji Ekonomicznej" – taka informacja znalazła się na stronie internetowej NBP. Chodzi o kwotę 6 mln zł z pieniędzy podatników, która ma być przeznaczona dla mediów, organizacji pozarządowych oraz instytucji szkoleniowych. Przekaziory mają zająć się tematem "Oszczędzanie – inwestycją w przyszłość. Stabilny pieniądz warunkiem oszczędzania". Idą na to 3 mln zł. Wiadomo, o co chodzi! Balcerowicz doszedł do wniosku, że czas dać odpór tłuszczy, która atakuje jego śliczną politykę monetarną. Za tę sumkę można zrobić całkiem niezłą kampanię kupując przychylność pismaków. Termin składania wniosków mija 12 lipca o godzinie 16. Rozstrzygnięcie konkursu i podpisanie umów nastąpi we wrześniu. Wtedy spodziewamy się wysypu teleturniejów, reportaży, programów publicystycznych, artykułów i dodatków gazetowych pokazujących dobrodziejstwa stabilności pieniądza oraz pożytków płynących z oszczędzania, ze szczególnym uwzględnieniem koncepcji lansowanych przez Balcerowicza. W ramach promocji dostanie się też rządowi Millera. Zgodnie z regulaminem, wysokość pojedynczej dotacji nie może przekraczać 80 tys. zł przy wkładzie własnym wydawcy nie niższym niż 10 proc. Te 10 proc. to np. koszt pracy ludzi wykonywanej nieodpłatnie, co jest wystarczająco mętnym pojęciem, aby zagwarantować, że załapią się ci, co trzeba. Całość obsługuje Centrum Zamówień Publicznych sp. z o.o. z siedzibą przy ulicy Jelinka 21 w Warszawie. Jednym z członków zarządu tej prywatnej firmy jest Marian Lemke, były prezes Urzędu Zamówień Publicznych z czasów rządów AWS–UW. Tak w praktyce wygląda "dbałość o pieniądze podatników", którą prezes NBP wyciera sobie gębę. Nie pierwszy to wybryk panów z banku. W październiku zeszłego roku kilku członków Rady Polityki Pieniężnej wystąpiło do sądu pracy domagając się 325 tys. zł wyrównania do pensji. Była też rozważana rekonstrukcja Pałacu Saskiego z przeznaczeniem na siedzibę zarządu NBP – chodziło o 600 mln zł. Te konkursy grantowe uważam za skandal. Gospodarka zgnojona, perspektywy coraz gorsze, a Narodowy Bank Polski kupuje sobie przychylność mediów. Jak w takich warunkach można wierzyć w obiektywizm i bezstronność środków masowego przekazu? Posłowie zamiast pieprzyć o korupcji powinni zająć się jej zamiarem. Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 22 maja "Gospodarskie wizyty towarzysza premiera w terenie, narady aktywu w Sali Kongresowej, koniec prywatyzacji gospodarki, natrętna propaganda jedynie słusznych decyzji, czarne listy w radiu i telewizji, odwrót od reformy edukacji i lecznictwa... itd. itp. Rządzący Polską lewi demokraci wracają do korzeni. Mają jeszcze problem ze złotówką, która nie bardzo chce się podporządkować pegeerowskim ekonomistom po akademiach 1-majowych, ale i to w końcu załatwią". Jan Pietrzak, "Zakazane żarty" "Nasz Dziennik" 22 maja "Autorzy i mecenasi obecnej prounijnej indoktrynacji, w mieszaniu dzieciom w głowach znacznie wyprzedzili swych starszych PZPR-owskich kolegów. (...) Ostatnio wzięli się także do przydzielania mandatów poselskich kandydatom na posłów do VIII Sejmu Dzieci i Młodzieży. (...) Ciemnogrodzianie są także pełni podziwu dla niespotykanego geniuszu trzynastolatka z Gimnazjum nr 2 (dziś już posła), który napisał pracę »Moja droga do zjednoczonej Europy«. Trzeba przyznać, że czegoś takiego to i za czasów bolszewickich nie było. Przecież Pawka Morozow tylko donosił na rodziców i ani do głowy mu nie przyszło, by opisywać: »swoją drogę do Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej«". Jan Pol, "Pawka nie ma szans" 24 maja "(...) rachmistrz będzie chciał się dowiedzieć, czy kobieta żyła lub żyje w formalnym związku z mężczyzną (ślub cywilny lub kościelny), czy też w nieformalnym. W jakim celu takie pytania zadaje się nastolatkom? Po co państwu są potrzebne informacje o tym, czy ktoś żyje według zasad Bożych, czy je ignoruje? A może za kilka miesięcy dowiemy się, że skoro ileś tam tysięcy ludzi mieszka ze sobą bez ślubu, to trzeba skończyć z fikcją i obłudą i zalegalizować konkubinaty, tak jak zrobiono to we Francji? (...) Niektóre pytania mogą rodzić obawy ludzi, że państwo chce o nich wiedzieć zbyt dużo. Nie zdziwmy się więc, gdy okaże się, że będą odmawiali spotkań z rachmistrzami, nawet pod groźbą kary finansowej". Maciej Winnicki, "Spis nazbyt powszechny" "Wyprzedaż ziemi polskiej zniszczy nam gospodarkę rolną, wprowadzi niezależne od Polski latyfundia i załamie społeczno-kulturalne struktury naszego społeczeństwa. (...) W rezultacie UE jawi się Polakom jako rywal, kolonizator i bezwzględny niszczyciel, posługujący się hasłologią podobną do komunizmu sowieckiego, a nie jako szansa rozwoju". ks. Czesław Bartnik, "Prawo do Europy?". "Głos" 25 maja "Analiza zmian treści programowych, podpisanych przez min. Krystynę Łybacką 26 lutego, wskazuje na wprowadzanie treści zupełnie nie do zaakceptowania dla chrześcijańskich rodziców. Na przykład: l określenie »dziecko poczęte« zmieniono na »płód«, l środki antykoncepcyjne i ich prezentacja mają być ukazane w aspekcie »wyboru«, l pominięto argumentację za inicjacją seksualną w małżeństwie, l rodzina jest ukazywana głównie w kontekście konfliktów, przemocy i rozwodu, l uczniowie mają być uczeni akceptacji dla »odmienności seksualnych«". Ewa Kowalewska (prezes Forum Kobiet Polskich), "Demoralizacja u drzwi szkół" "Nasza Polska" 28 maja "Kolejne rządy Polski komunistycznej to wierność systemowi sowieckiemu, złodziejstwu, korupcji, gengsterstwu politycznemu. Wierność nagradzana awansami, stawianiem ponad prawem, surowym jedynie dla statystycznego Kowalskiego. Obecna recydywa rządów komunistycznych w wykonaniu Leszka Millera reguły te odradza błyskawicznie. (...) Obecna władza bezkarnie zataja dochody i podejrzane z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa pożyczki, molestuje seksualnie. Jednocześnie, co widać na przykładzie czystek w administracji państwowej, samorządach, radach nadzorczych, odbudowała już swój folwark korupcji, zagarniania Polski, odtworzyła struktury mafijnonomenklaturowe z lat PRL. Oczywiście, za ten stan rzeczy Miller, Szmajdziński, Małachowski, Pastusiak powinni podziękować Wałęsie, Geremkowi, Mazowieckiemu oraz Buzkowi i Krzaklewskiemu. To dzięki ich zaprzaństwu mogą dziś bezkarnie niszczyć Polskę". Piotr Jakucki, "Ponad prawem" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Strusiowi po jajach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bekanie baronów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Okolice odbytu O owsikach i prawdziwej wierze. Katolicki dwumiesięcznik "Miłujcie się!" (nr 4/2003) bystro zauważa, że ukazujące się w Polsce zagraniczne czasopisma przyczyniają się do zgorszenia młodzieży. Ku swemu zmartwieniu redaktorzy periodyku odkryli, że na przykład w takim "Bravo" drukowane są listy od młodych czytelników i epistoły te wcale nie dotyczą techniki odmawiania różańca. Główną tematyką jest seks w wydaniu indywidualnym albo grupowym. Podejrzenia co do autentyczności listów zrodziły się w redaktorskich głowach natychmiast, bo przecież chłopcy i dziewczęta rodem z Pomrocznej w ogóle nie myślą o spółkowaniu. Podejrzenia te potwierdziły się w całości po tym, jak w niemieckim tygodniku "Focus" ukazał się artykuł zatytułowany "Fałszowane listy od czytelników – seks zamiast uświadamiania". "Miłujcie się!" podniosło larum za pomocą tekstu pt. "Bravo deprawuje": Pracownicy "Bravo" potwierdzają, że duża część drukowanych listów czytelników, tych dotyczących uświadamiania seksualnego (...) jest fingowana. Niektóre są czystym wymysłem redakcji. (...) ten sztuczny świat seksu jest ciągle w gazecie rozbudowywany zgodnie z hasłem: seks się sprzedaje. (...) pod przykrywką uświadamiania mogą się rozgrywać pornograficzne machinacje. Odnosi się to także do stałej rubryki (...) gdzie publikuje się fotografie nagich chłopców i dziewcząt z podpisami typu: "nie mogę przestać zdradzać", albo innymi, nasyconymi wulgarnymi treściami. Dowiadujemy się również, że redakcja Bravo płaci za pozowanie do takich zdjęć (!). Na koniec bogobojne pismo postraszyło czytelników sfingowanych i ohydnych listów, że niebawem zostaną ofiarami pornograficznych machinacji i jako uzależnieni od seksu i środków antykoncepcyjnych trafią do piekła. Swędzi dupsko Faktycznie – trudno uwierzyć, że publikowane na łamach prasy młodzieżowej listy są prawdziwe. W rubryce "Bez tabu" w czasopiśmie "Twister" znaleźliśmy takie perełki: 14-letnia Anka pyta: Ostatnio swędzi mnie okolica odbytu. Co gorsza pojawiają się tam robaki. Czy coś mi jest? Redakcja odpowiada: Prawdopodobnie cierpisz na owsicę. (...) Jest to choroba wywoływana przez robaki. (...) Często wydostają się one z kałem na zewnątrz organizmu żywiciela. Są to niewielkie ruszające się, obłe, szaro-białe stwory mierzące od 3 do 12 mm.(...) Nie ma specjalnych powodów do obaw, ale idź do lekarza i pamiętaj, żeby po wyjściu z toalety myć ręce. Nawet jednak jeżeli 14-letnia Anka mająca problem ze spacerującym w okolicach odbytu robactwem nie istnieje, to czytelnicy dowiadują się o konieczności dokonania ablucji po opuszczeniu wychodka, a także o rozmiarach i zwyczajach owsików. Po lekturze są więc bogatsi w wiedzę praktyczną i lepiej przygotowani do życia. Pulsuje w pochwie Od dawna zastanawiam się, czy podczas pływania w basenie można zajść w ciążę – pisze w sprawie fundamentalnej 16-letnia Ewa. Odpowiedź: Możesz być całkowicie spokojna. Zajście w ciążę podczas kąpieli nie jest możliwe (...) nawet gdyby pływał w pobliżu ciebie jakiś chłopak i akurat miał wytrysk. Wszystkie Ewy od tej pory bez obaw będą się pluskać w publicznych basenach – z definicji wypełnionych tryumfalnie tryskającymi młodzieńcami – ale i w swojej prywatnej wannie, co do której żywią słuszne podejrzenia, że są używane przez braci gówniarzy niezgodnie z przeznaczeniem. Częste i bezstresowe kąpiele przyczynią się do znaczącego podniesienia poziomu narodowej higieny i dzięki temu zmaleje liczba posiadaczy owsików drażniących odbyty. Niejaką Jolę (17 lat) trapi taki oto problem: Czy użycie dwóch prezerwatyw naraz lepiej chroni przed ciążą niż zastosowanie jednej? Bo ja stosuję dwie, ale każda jest na innym członku. Zastosowanie dwóch prezerwatyw na jednym członku wcale nie stanowi lepszego zabezpieczenia, a nawet wręcz przeciwnie – brzmi rzeczowa odpowiedź. Ta bezcenna rada ma walor ekonomiczny – Jolcia nie będzie wydawać pieniędzy na nadmierną liczbę kondomów, a oszczędności przeznaczy na solarium. Jej atrakcyjność wzrośnie i dzięki temu będzie miała większą liczbę przyjaciół, co jednak z kolei może spowodować dalsze koszty w postaci konieczności użycia 3 prezerwatyw, każda na innym członku. 15-letnia Ola nie wie, czy jest normalna: Od jakiegoś czasu bardzo szybko się podniecam. (...) nawet gdy stoję obok faceta w tramwaju lub oglądam romantyczny film, coś pulsuje mi w pochwie i czuję, że wypełnia się ona śluzem (...). Czy ja jestem normalna? Nie martw się! Wszystko jest w najlepszym porządku! tylko wtedy gdy pochwa jest naprawdę wilgotna możliwe jest bezbolesne wprowadzenie do niej członka! – zapewnia redakcja i młodociany czytelnik już wie, że na sucho lepiej nie próbować. Nie pal, nie wal, nie pij! W "Miłujcie się!", tak zaciekle walczącym z obłudą gorszących wydawnictw, również drukowane są listy od czytelników. Żeby nie było wątpliwości, nazywa się je świadectwami. Darek: po raz pierwszy od 18 lat wpuściliśmy kolędę. Wcześniej księża to byli dla mnie złodzieje, dla których sutanna była tylko przykrywką do chodzenia na panienki. Darek opowiedział księdzu, że nie mamy ślubu kościelnego, że dziecko nieochrzczone... że nie mamy pieniędzy. – Ale o jakie pieniądze ci chodzi? Ja wam dam ślub bez pieniędzy i chrzest bez pieniędzy! – rzekł ksiądz. Od razu czuć, że to literatura faktu. Jak nietrudno się domyślić, wkrótce po darmowym chrzcie i ślubie dom bohatera zaczęły nawiedzać tłumy dobrych ludzi z żarciem i wszechstronnym wsparciem. Przestał pić, palić i walić obywateli po mordach. Oddał się modlitwie. Inne świadectwo nadesłała Agnieszka: W czasie narzeczeństwa oboje z mężem znaliśmy wartość czystości przedmałżeńskiej. Pewnego dnia doszło pomiędzy nami (...) do zbliżenia najbardziej intymnego, tego zarezerwowanego wyłącznie dla małżonków. Szybko podjęliśmy decyzję o zawarciu małżeństwa. Już wtedy, ale i teraz zastanawiam się, czy gdyby nie to, do czego doszło między nami, ta decyzja kiedykolwiek by zapadła. Ten temat ciągle boleśnie powraca. Czy będziemy sobie wierni? Pozostaje mi powierzyć Bogu to ukryte cierpienie, jak również jego przyczynę – brudne wspomnienie pierwszego razu. Gdyby udało się cofnąć czas, za wszelką cenę chciałabym uniknąć współżycia przedmałżeńskiego. Nieco dalej Baśka dała świadectwo dietetyczne: po jakimś czasie dowiedziałam się, że mój chłopiec potrzebował aż dwóch dziewczyn by być szczęśliwym. Zerwał ze mną. Pomyślałam: zerwał z tobą, bo jesteś za gruba. Postanowiłam wypróbować wszystkie dostępne diety. (...) miałam się coraz gorzej. Rano ledwie starczało mi sił, żeby zwlec się z łóżka. (...) Moją rodzinę zaczęło denerwować, że nieustannie wyliczam im, że za dużo jedzą, a przy tym liczę kalorie. (...) ciągle chudłam. Mogłabym tak w kółko gdyby nie mój największy przyjaciel – Bóg. To za jego sprawą mama zaczęła ze mną rozmawiać. Już po kilku rozmowach zaczęłam normalnie jeść. (...) Dotarło do mnie, że nie siebie powinnam winić za zaistniałą sytuację z chłopakiem, to on po prostu był wobec mnie nie w porządku. Zaprawdę powiadam Wam, że łatwiej uwierzyć w prawdziwość Anki i zaprzyjaźnionych z nią owsików niż w autentyzm nawróconego pod wpływem ślubu pijaka Darka, zdruzgotanej przedślubnym daniem dupy Agnieszki i szczęśliwie tyjącej ponownie Baśki. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Golonka z brylantami Chłop na blokadę, a ty płać. GUS opublikował kwoty dopłat budżetu RP do rolnictwa za rok 2002 i wychodzi tego około 20 mld zł (dopłaty do KRUS, do skupu zboża i żywca, do paliw)! Z analizy tych danych wynika, że krzyk o dopłaty bezpośrednie na poziomie "tylko" 25 proc. tego, co otrzymują rolnicy z UE, nie miał większego sensu. Otóż te 25 proc. oznacza 290 euro rocznie dla przeciętnego polskiego gospodarstwa rolnego (mało, bo mamy nieprawdopodobnie rozdrobnione rolnictwo). To rzeczywiście niewiele w porównaniu z gospodarstwami UE, jest jednak zasadnicze "ale". Suma corocznej, państwowej dotacji do rolnictwa polskiego w kwocie 20 mld zł daje w przeliczeniu bankowym około 5 mld euro. To oznacza, że przeciętne gospodarstwo polskie dostaje z budżetu około 2416 euro rocznie. Przy tej kwocie owe 290 euro z funduszy unijnych jest wartością zupełnie marginalną. Jeżeli przez lata dopłaty rzędu 2416 euro na gospodarstwo nie zmieniły polskiego rolnictwa w pożądanym kierunku, to 290 euro tym bardziej na to nie wpłynie. Rzeczywista siła nabywcza euro w Polsce i w Unii jest na korzyść Polski – za 1000 euro w Polsce można kupić 2,1 raza więcej niż za 1000 euro w państwach unijnych (zobacz wskaźnik Purchasing power parity, Rocznik Statystyczny 2002 – za rok 1998 wynosił on 1,8, koszyk towarów i usług "Polityki"). Zatem polskie gospodarstwo dostawało z budżetu państwa kwotę równą 5073 euro (2416 x 2,1), co plasuje nas na bardzo wysokim miejscu między Szwecją a Luksemburgiem. Żądania 100 proc. dopłat z UE nic nie pomogą, ponieważ chora jest struktura rolnictwa, brak jest kultury rolnej, brak polityki rolnej w tworzeniu nowoczesnych gospodarstw i nawet po wejściu do Unii możemy pozostać jak rezerwat indiański w USA. Holendrzy, którzy osiedlili się w Polsce i uprawiają ziemię, osiągają około 7 ton zboża z hektara (gospodarstwa polskie ok. 3 ton) i stwierdzają zgodnie, że rolnictwo w Polsce to superinteres. * * * Purchasing power parity – parytet siły nabywczej oznacza wartość dolara USA i innych podstawowych walut (euro, funt, jen) odpowiadającą rzeczywistej wartości waluty danego kraju na rynku krajowym, obejmującym całość towarów i usług rynkowych i nierynkowych. Wartość ppp jest obliczana co roku dla danego kraju przez ekspertów ONZ według metodologii "World Bank". W ostatnich latach parytet ppp kształtował się dla Polski następująco: – za 1998 r. ppp wyniósł 1,8, tzn. sile 100 euro w Polsce odpowiadało (średnio) 180 euro w krajach UE – za rok 1999 ppp wyniósł 2,14 – za rok 2000 ppp wyniósł 2,13. Roczniki statystyczne Niemiec od kilku lat powszechnie stosują ten parytet, gdyż zazwyczaj kurs bankowy danej waluty (szczególnie w krajach postsocjalistycznych) nie odzwierciedla jej rzeczywistej siły nabywczej. Na przykład za rok 1999 dochód PKB Polski na mieszkańca wyniósł według kursu bankowego 4078 USD, ale w rzeczywistej sile nabywczej ppp (wskaźnik 2,14) wyniósł 8763 USD. Oznacza to, że w Polsce waluty zachodnie są znacznie droższe (mniej więcej dwukrotnie), niż wynosi ich siła nabywcza w krajach macierzystych. Gdyby miała być równowaga w sile nabywczej kursu bankowego i rzeczywistego, to euro w banku polskim powinno być wymieniane za około 2 zł przy obecnych cenach w UE i w Polsce. Wówczas dla Polaka wyjeżdżającego do UE nie byłoby 2 razy drożej niż w kraju, a dla obywatela UE, który przywiózł swoje euro – 2 razy taniej w Polsce. Stąd zakupy Niemców przy granicy, bo dla nich różnica w cenach nie jest rzędu kilku procent, ale około 50 proc. taniej. Wielu Polaków o wysokich zarobkach nawet nie zdaje sobie sprawy, że zarabia znacznie więcej niż ich odpowiednicy w UE. Autor : Jacek Grubelski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sieć cicho Wystarczy posiedzieć kilka godzin przed ekranem komputera, by posiąść pisma naczelnika Urzędu Celnego w Poznaniu, agencji ochrony z Bydgoszczy, Politechniki Wrocławskiej albo Biura Promocji Polskiego Radia z Warszawy. Nie trzeba do tego hakerów, wystarczy darmowy program dostępny w sieci. Sieć jest tak bezpieczna jak najsłabiej zabezpieczony, pojedynczy komputer do niej podłączony. Najwymyślniejsze i najdroższe zabezpieczenia to kasa wyrzucona w błoto, jeśli jeden z użytkowników sieci to zwyczajny kretyn. Pół biedy, jeśli firma jest prywatna, nie wpływająca znacząco na polską gospodarkę lub sytuację rządu Leszka Millera. Niestety, są w tym gronie instytucje państwowe. Co można znaleźć na dyskach ich komputerów? Sprawdzamy. * * * Odpalamy Internet oraz program "peer to peer". Może być Kaaza. Program ten służy głównie do wyszukiwania plików mp3 z muzyką. Kaaza ma jednak i inną, bardziej dla nas atrakcyjną opcję. Wyszukiwanie dokumentów. W wyznaczonej kolumnie programu wpisujemy słowo, kluczowe dla interesujących nas dokumentów. Zaczniemy może od skrótu CV, czyli Curriculum Vitae. Życiorys. Klikamy "search". Obiecująco. Po kilkunastu minutach szukania oraz obalonym browarku. 52 dokumenty. Życiorysy polskie, francuskie, angielskie, szwedzkie, nawet arabskie. Bregman O., Izraelczyk posługujący się biegle trzema językami. Pracował w hotelu w Hertzlii w latach 1997–99, od roku 2002 pracuje w Tel Awiwie. Kawaler. Co ciekawe, ukończył w roku 2000 kurs internetowy. Następna osoba: Sanja J. urodzona w byłej Jugosławii, obecnie mieszkająca w Sztokholmie. 30 października 2000 odbyła nawet kurs Scandinavian PC Systems. Kolejny – Patric F. z Londynu, Reuters Ltd. Stuka 50 znaków na minutę w klawiaturę, specjalista komputerowy(!) Troszczył się m.in. o klientów Reutera. Może by zadzwonić i zapytać, co powie jego obecny pracodawca o jego umiejętnościach? Odkładamy na bok życiorysy. * * * Wklepujemy słowo "podanie". Sztuk 23 po 20 minutach szukania. I co my tu mamy? Pani Ilona skarży się do spółdzielni mieszkaniowej w Szczecinie na zarysowane w trakcie docieplania budynku szyby okienne. Wojciech P. z Krakowa pisze do dyrektora Ery GSM, że jego pies zżarł mu telefon komórkowy, za który musi nadal płacić abonament. Marek z Piekar Śląskich stara się o pracę. Ma prawo jazdy i uprawnienia do obsługi wózków widłowych. Kaśka w marcu tego roku starała się o pracę w firmie Medicover w Poznaniu. Ciekawe, czy już pracuje? Przy okazji wizyty w Poznaniu można wpaść, zapytać. Adres jest. * * * Trzecia godzina w sieci. Poszukajmy czegoś jeszcze ciekawszego. Wpiszmy na przykład słowo "celny". Na naszym dysku ląduje 158 dokumentów z Urzędu Celnego w Poznaniu. Decyzje, odroczenia, kwoty idące w miliony złotych. Dowiadujemy się między innymi, że Amica Wronki w ramach procedury uszlachetniania czynnego sprowadziła 1120 kuchenek elektrycznych o łącznej wartości 1 145 863 zł. Naczelnik Urzędu Celnego w Poznaniu ma do nich pretensję, mogli bowiem sprowadzić tylko 500 sztuk. W związku z tym nalicza im cło – 12 proc. Po kilku minutach dysponujemy całą dokumentacją dotyczącą nieszczęsnych kuchenek. Każdy dokument opatrzony nagłówkiem: Naczelnik Urzędu Celnego, ul. Wichrowa 4, 60-449 Poznań. I godłem państwowym. Inna korespondencja pana naczelnika? Proszę bardzo: decyzja o pozostawieniu bez rozpatrzenia wniosku o restrukturyzację zadłużenia firmy RUD MEBEL z Poznania; wyliczenie zwrotu należności celnych dla Zakładów Drobiarskich w Koziegłowach (6459,16 zł); wyliczenie dla spółdzielni mleczarskiej LACPOL z Warszawy (70 249,90 zł); decyzja o warunkach restrukturyzacji długu firmy VITAL FIT z Mosiny... I tak dalej, i tak dalej... Jak to możliwe, że te pliki są dostępne dla 4 milionów użytkowników programu Kaaza na całym świecie?! Osobnik, który ma zabezpieczać komputer w UC Poznań, ściąga sobie pliki muzyczne i wideo. Przy okazji udostępnia wszystkie zasoby dysku użytkownikom tego programu. Żeby wkurwić administratora sieci (bez urazy, chłopie), dodamy, że jeśli pliki ściągali podobni "specjaliści", jak ten pracujący w poznańskim UC, to liczba kopii dokumentów może rosnąć w postępie geometrycznym. Już dziś wydrukami sygnowanymi "Naczelnik Urzędu Celnego w Poznaniu" mogą podcierać się dzieci w RPA. * * * Szperamy dalej. 21 maja tego roku Biuro Promocji Polskiego Radia zleciło agencji reklamowej Andrzeja Pągowskiego wykonanie projektu reklamy festiwalu "Dwa Teatry". Inna agencja reklamowa proponuje operatorowi sieci komórkowej IDEA balon typu B-16 za 5460 zł netto. Firma Herz Tech (Suchy Las k. Poznania) proponuje TZF Polfie S.A. wąż ssawno-tłoczny SEMPERFLEX 1500 za jedyne 104 zł za metr. Wpada nam w łapy protokół zdawczo-odbiorczy. PKN Orlen odbiera od Instytutu Chemii i Technologii Nafty i Węgla Politechniki Wrocławskiej wyniki zleconej pracy naukowej. Naukowcy przeprowadzili między innymi badania wpływu stosowania sorbentu otrzymanego metodą ORTWED w procesie spalania paliw stałych na odsiarczanie spalin kotłowych i właściwości popiołu w instalacji komercyjnej. Koncern zapłacił za to 33 400 zł. Kolejny kwiatek: dokumenty z... Agencji Ochrony ESOM w Bydgoszczy (koncesja MSWiA nr L-0002/00). Od 6 grudnia zeszłego roku agencja ochrania, monitoruje i odpowiada za elektroniczny alarm w Agencji Usług Księgowych przy ulicy Cichej w Bydgoszczy. Zalewa nas morze dokumentów. Chyba już starczy, pora na podsumowanie. * * * Kilka godzin przy kompie dało nam około 50-megabajtowe archiwum. Wyobraźmy sobie 5 osób, które "pracują" 10 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Objętość archiwum, którym taka grupa może dysponować, po miesiącu wynieść może nawet 12,5 GB! Wymierna wartość tego typu danych jest w praktyce nie do określenia. Mogą być bazą informacji o przyszłych klientach i adresatach reklamy, mogą posłużyć szpiegom przemysłowym i handlowym, mogą wreszcie służyć do szantażu i oszustw. Stwierdziliśmy, że liczba wszystkich istotnych plików ściągniętych przez nas w dwa dni wyniosła 396. Wiele z nich pochodziło z instytucji państwowych, w których dostęp do komputerów mają osoby nieprzygotowane, nie mające zielonego pojęcia o bezpieczeństwie danych. Autor : Jarosław Milewczyk / Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Menstruacja Siedzą dwa dinozaury nad jeziorem. Pierwszy pyta: – Dlaczego się nie kąpiesz? – Bo mam okres – odpowiada drugi. – To ty nie używasz owiec?! Większość heteroerotycznych mężczyzn najbardziej na świecie interesuje damskie majtki, a zwłaszcza to, co pod nimi. Zainteresowanie to przejawiają w sposób wybiórczy. Chcieliby wiedzieć wszystko, ale nie do końca. Dokładnie to widać w supermarketach, gdzie dżentelmeni w różnym wieku bezwstydnie przebierają w stringach, figach, barchanach i slogach, podczas gdy dwa regały dalej – gdzie zaczyna się prawdziwy kosmos – nie ma ani jednego ochotnika. Męskość szerokim łukiem omija wytwory high-tech cybernetycznego kapitalizmu dające odpór najbardziej wstydliwemu i obrzydliwemu aspektowi kobiecości – zwanego przaśnie ciotą. Prawdziwy maczo-katolik obsesyjnie zainteresowany krwią Chrystusa, krwią przelaną na wojnie, rozkochany w krwi ofiar wypadków – skazuje na intelektualną banicję krew menstruacyjną. W pojęciu niektórych przywódców opinii publicznej miesiączkowanie w ogóle nie istnieje. Przejrzeliśmy elektronicznie pod kątem słów: "podpaska", "miesiączka", "menstruacja" i "tampon" "Rzeczpospolitą", "Nasz Dziennik" oraz "Życie" i okazało się, że dziennikarze tych gazet na łamach nigdy, przenigdy nie użyli podobnych określeń. Skoro prawica zagadnienia te uczyniła zdewaluowaną stroną kobie-cego życia, nam przypada honor sfery tej godnego odczarowania. Tym bardziej że budzi ona nieuzasadniony wstręt i grozę. * * * Średni wiek pierwszej menstruacji wynosi w Polsce 12,76 roku, a ostatniej – 47,5. Do kresu menstruacji kobiecina zużywa średnio 10 500 podpasek. W Polsce sprzedaje się około 5 miliardów podpasek rocznie. A na świecie? Jest więc chyba o czym gadać. Podpaski są mini, midi, maksi, ultra, w kolorze czarnym oraz w ogóle niewidzialne, ze skrzydełkami – bez skrzydełek już nie wypada używać. Oprócz tego bogata gama tamponów. Podpaski są takie gładkie i przytulne, aksamitne, a do tego perfumowane fiołkowo, cytrynowo lub lawendowo. Czym mniejsza podpaska, tym zdaje się schludniejsza i bielsza. Niestety, w tym pięknie zaklęta jest i bestia. Podpaski choć mają skrzydełka nie chcą fruwać. Wraz ze ściekami dostają się do morza. Zanim to nastąpi, spowodują 75 proc. awarii publicznych sieci kanalizacyjnych, jak to jest w Anglii. W akwenach wokół Wielkiej Brytanii przybywa rocznie około 150 milionów zużytych podpasek i tamponów będących przyczyną prawdziwej podwodnej rzezi. Według szacunków BBC Wildlife Magazine, około 2 milionów ptaków i 100 tysięcy ssaków morskich ginie rocznie w rezultacie połknięcia zużytych tamponów oraz plastikowych części podpasek higienicznych. Nie istnieją żadne państwowe, europejskie czy światowe normy dotyczące tych wytworów z punktu widzenia bezpieczeństwa dla środowiska natu- ralnego, utylizacji, a co gorsza zdrowia użytkowniczek podpasek. * * * Podpaski produkuje się z materiałów uzyskanych z miazgi drzewnej przetwarzanej metodami sulfatacji lub sulfitacji. Dodaje się także bawełnę. Czysta, dziewicza biel to ważne kryterium oceny jakości podpasek. By ją uzyskać wybiela się celulozę chlorem lub jego związkami, który w kontakcie z substancjami organicznymi, jaką jest celuloza, wytwarza toksyny zwane dioksynami. Jakaś ich część pozostaje w papierze podpaski. Mimo zastrzeżeń Światowej Organizacji Zdrowia i Kobiecych Komitetów Ekologicznych nie udało się z producentami papieru wynegocjować norm bezpiecznego poziomu dioksyn w produktach higieny intymnej. Ryzyko związane z dłuższym kontaktem z dioksynami to uszkodzenia w systemie odpornościowym, uszkodzenia płodów, zaburzenia płodności, uszkodzenia narządów wewnętrznych oraz nowotwory. Nie ma wątpliwości, że kontakt z dioksynami nawet w małych dawkach jest ryzykowny. Przypierani do muru producenci podpasek tłumaczą "że są to produkty będące na rynku od lat i trudno powiedzieć, że trup ściele się gęsto". Za dowód hipokryzji wytwórców podpasek amerykańskie feministki nagłaśniają casus mężczyzny cierpiącego na rzadkie zaburzenie psychiczne, którego przejawem jest niekontrolowane pragnienie zjadania niejadalnych przedmiotów. Obiektem szczególnego zainteresowania bohatera były podpaski i papier toaletowy. Mężczyzna – gdy dotarły do niego pogłoski o obecności dioksyn w papierze – zwrócił się do przemysłu z prośbą o rozwianie obaw. Nikt nie był w stanie wykazać, że papierowe podpaski są nieszkodliwe dla zdrowia. Klientowi poradzono, by spróbował powstrzymać się od ich zjadania. Równie mordercze jak podpaski okazać się mogą tampony dopochwowe. Wchłaniają one przeciętnie 65 proc. krwi menstruacyjnej i 35 proc. wydzielin genitalnych. Tym samym powodują wysychanie błon śluzowych, które prowadzi do mikro- i makroowrzodzeń. Efektem wrzodów jest większe krwawienie menstruacyjne, co powoduje zwiększenie używania tamponów. Z Ameryki donoszą o kobietach, u których czas trwania miesiączki wzrósł dwukrotnie. Tampony wykonane są z bawełny i jedwabiu w stosunku 6 do 8. Nitki tychże często inkorporowane są w tkankę błony śluzowej pochwy. Pozostając tam zbyt długo są w stanie wyprodukować toksyczną bakterię znaną jako TSS-1. Bakteria ta powoduje chorobę zwaną Syndromem Szoku Toksycznego, która może uśmiercać. Według danych Amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób, 5 proc. kobiet dotkniętych tą chorobą umiera w pierwszym tygodniu od wystąpienia symptomów. Około 75 proc. przypadków TSS, o których wiadomo w USA, dotknęło młode kobiety w wieku między 15 a 24 rokiem życia. Wszystkie stosowały tampony podczas menstruacji. * * * Ostatni pomysł przemysłu menstruacyjnego to wkładka dopochwowa INSTEAD – zupełnie bez bibuły i bawełny. Są też podpaski wyczuwające zbliżanie się miesiączki, sygnalizujące ciąże, zakażenie wewnętrzne i obecność wirusa HIV. Ciekawe, kto skona od tego pierwszy? Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Troja na huśtawce Rysio, 10 lat, entuzjasta gier komputerowych typu „Quake”, fanatyk snickersów, coca-coli, pizzy z kiełbasą i wieśmaców. Wydyma usta na teleturnieju „Dzieciaki z klasą”, bo nie znosi takich popisów. Gdy zobaczył w telewizorze trailer (zwiastun) filmu „Troja”, zaczął mieć problemy z zasypianiem. Zawlókł mnie do kina pierwszego dnia rozpowszechniania „Troi” w Polsce. Podczas projekcji wciągnął nosem największą torbę popcornu, jaką widziałem. Wypił litr sprite’a i ani razu nie był w toalecie. Wysikał się po seansie, a po powrocie do domu spotkał na podwórku kolesia Patryka i podzielił się z nim wrażeniami. Byłem świadkiem tej rozmowy, a chwilami nawet jej uczestnikiem. Rysio: – Najlepsze było, że oni kasę kładli na oczach trupów, czaisz, żeby im się gały nie wyjarały. Pięć zeta chyba, a potem na stos. Patryk: – Po co? R: – A co, mieli ich wszystkich zakopać? Już lepiej zjarać. Tego Trojana też zjarali po tym, jak go Brad Pitt oddał staremu, a wcześniej ciągnął go na sznurku za dywanem. Ja: – Rydwanem. R: – No właśnie. Albo jak łeb uciął pomnikowi ze złota. P: – Ze złota? Kurde, tyle kasy! I nikt go nie zakosił? R: – Brad Pitt pozwolił zakosić swoim ludziom, bo wygrał, ale ten pedał go zabił. J: – Parys. R: – Strzelił mu w nogę. J: – W piętę. Achillesa można było pokonać tylko raniąc go w piętę. Tetyda, matka Achillesa, gdy był niemowlęciem, wykąpała go w wodach Styksu, trzymając za piętę i stąd... R: – Ale potem już normalnie. Zabił go strzałami tu, tu, tu, tu. Ja cię kręcę! P: – Brad Pitt ginie? To kijowo. R: – Dobrze, bo się zabujał w tej czarnej lasce i nie chciało mu się zabijać Trojanów. Kuzyna mu zabili. Ale był numer, jak tego byka załatwił! Wyskoczył i wsadził mu miecz w szyję! No to ci się poddali, bo taki mieli dil. Drugi raz się nie udało, bo ten pedał stchórzył. Ale pedał! J: – Parys, Rysiu. R: – No, Parysiu. Nie chciał się bić, pedał jeden, nie tak jak brat. P: – Brad Pitt? R: – Brat Parysia. Hektar. J: – Hektor. R: – Brad Pitt go załatwił, a potem ciągnął na sznurku, już mówiłem. A ten byk, jak dostał... P: – ... w szyję? R: – Inny byk. Nie taki byk jak tamten, ale też niezły basior! Nie w szyję, tylko w nogę. Strzałą. Ułamał strzałę i nawalał się dalej, kumasz, człowieku?! Z kawałkiem strzały w nodze. J: – To był Ajaks. Grecki wojownik. P: – Ajax Amsterdam. Moja starsza była w Amsterdamie, przywiozła mi dwa bajonikle. R: – Ja mam cztery. Trojany to puszczały takie kule ze słomy, które się zapalały i wybuchały. Kurde, siwy dym! P: – Widziałem na MTV. Ty, a co to było z Heleną Trojańską? R: – Z Heleną? J: – Helena, żona Menelaosa. Porwał ją Parys, o nią wybuchła wojna trojańska. Agamemnon... R: – A, ta blondi?! Laska tego pedała. Cienka. Już lepsza była ta czarna. J: – Bryzejda, trojańska kapłanka. R: – Ale też nie tego, bo namówiła Brada Pitta, żeby nie walczył, i on, człowieku, prawie na to poszedł. A tak w ogóle to najlepsze było z koniem. Ze starych łódek zbudowali konia, a wcześniej udali, że epidemia. Oglądałeś „Epidemię”? P: – Pewnie. Dramat. Ci strzelali, a ci uciekali, bo myśleli, że swoich nie zabiją. Ale musieli zabić, bo dostali rozkaz od amerykańskiego generała. R: – No i wjechali tym koniem za mury, a im tylko o to chodziło. W nocy wyszli, otworzyli bramę, wszystkich wpuścili, bo żadnej epidemii nie było. I się zaczęło. P: – Rzeźnia? R: – Ale jaka, człowieku! A grubas tylko rozkazywał, żeby wszystko zjarać. Pomniki przewracali. P: – Jak Saddama? R: – No, tylko nie Trojany, ale ci drudzy. Trojany lubiły tego starego i siwego, a nie tak jak w Iraku. Tam nie lubili Saddama i zburzyli jego pomnik. P: – Bo Amerykanie im kazali. R: – Akurat! Amerykanie wyzwolili Irak, tylko potem ich molestowali... Człowieku, widziałeś, jak ta laska trzymała go na sznurku? P: – E, spoko. A temu Amerykaninowi obcięli głowę, widziałem w telewizji. Widziałeś? R: – Widziałem... J: – Nie mogliście tego widzieć, chłopcy, bo ze względu na drastyczność telewizja... R: – Milewicza widziałem w „Super Expressie”. Cienki. P: – Cienki. A Brad Pitt też ginie, co? Na końcu? R: – Prawie na końcu. Na końcu czarna laska ucieka z pedałem. P: – Pedałom zawsze się udaje, ale w Krakowie dostali. R: – Łe, nikt nie zginął. „Troja”, Wielka Brytania, USA, Malta 2004 r. Reżyseria Wolfgang Petersen, scenariusz David Benioff, zdjęcia Roger Pratt, muzyka James Horner. Obsada: Brad Pitt (Achilles), Orlando Bloom (Parys), Eric Bana (Hektor), Diane Kruger (Helena), Rose Byrne (Bryzejda), Brian Cox (Agamemnon), Peter O’Toole (Priam) i inni. Autor : R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna TV Puls w publicystycznym programie "Polak, katolik, obywatel" zrelacjonowała nasiadówkę aktywu Akcji Katolickiej. Debatowano nad mediami, polityką i Business Center Clubem. Po wypowiedziach Iłowieckiego, Piechocińskiego i bepe Jareckiego konstatacja jest prosta. Jest za mało mediów przykościelnych, za mało kuriewnych polityków i za mało katolickich biznesmenów. Z tego, co powiedział szef AK, można wywnioskować, że kapitalizm jest dobry wtedy, gdy owieczki obrastają runem i jest je z czego strzyc. * * * Do tego, by wiedzieć, że media wiszą na pasku reklamodawców, nie trzeba oglądać w TVN "Kropki nad i". Ale ponieważ od jakiegoś czasu wszystkie reklamy są związane z piłką kopaną, to naturalną koleją rzeczy media musiały nadmuchiwać futbolowy balonik. Teraz balonik pękł, więc zamiast Wołka Monika Olejnik mogła zaprosić trzech tenorów socjologii: Śpiewaka, Krzemieńskiego i Czapińskiego, by pogadać o piłkarskim kacu. Sprawdził się tylko Śpiewak, który powiedział, że budżet nie straci, bo Polacy zamiast pić ze szczęścia uwalą się ze smutku. Monika liczyła, że po meczu z Portugalią zaczniemy się prać na ulicach jak Ruscy. Nie praliśmy się, socjologowie nie mieli o czym mówić. Mówili więc o Lepperze. Bo Lepper jest dobry na wszystko. * * * Reszczyńskojęzyczny "Serwis Pulsu" z braku materiałów dziennikarskich poskarżył się na Prokom, że nie chce w TV Familijnej utopić kolejnych kilkudziesięciu milionów. Nie chce, mimo że sąd mu kazał. Swoją drogą podoba nam się taki wolny rynek, w którym prawo zmusza kogoś do wyrzucania pieniędzy w błoto. * * * Nasze ulubione Pulsowe "Otwarte studio" było o celibacie. Zaczęło się nawet z sensem, bo Jacek Łęski powiedział, że Kościół kat. celibat wprowadził ze względów ekonomicznych, by po księżach dziedziczyła kuria, a nie żony i potomstwo. A potem latały już tylko kwiatki typu "celibat to powołanie do płodności w innym wymiarze" i "medycyna nie zna przypadku choroby spowodowanej abstynencją seksualną". Widocznie psychiatria i seksuologia, które żyją z leczenia takich przypadków, nie są dziedzinami medycyny? Broniony jak niepodległość celibat jakoś nijak nie przeszedł w płodność intelektualną zaproszonych do programu księży i zakonnic. Dlatego poważnie zastanawiamy się, czy notek z "Otwartego studia" nie przerzucić do działki "Oto słowo czarne". * * * Katarzyna Kolenda-Zaleska z "Wiadomości" Kwiatkowskiego w dzień popisów Leppera w Sejmie wygłosiła w wieczornym wydaniu antylepperiadę, która dorównywała żarem artykułom piętnującym niegdyś odchylenie nacjonalistyczno-prawicowe Gomułki, czy zdradę obozu postępu i pokoju przez łańcuchowego psa imperializmu – marszałka Tito. Podoba się nam, że w TVP pracują ludzie tak ideowi. Chcielibyśmy jednak, by na początku czerwca nie opowiadała telewidzom, że wybory samorządowe będą za kilka tygodni, bo w odróżnieniu od sprawozdawczyni parlamentarnej wiemy, na kiedy wyznaczono ich termin. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Superspermen Polski celowniczy czołgowy zgwałcił szeregowca Budneswehry płci żeńskiej. Zdarzenie miało miejsce podczas manewrów 10. Brygady Kawalerii Pancernej wspólnie z niemiecką 7. Dywizją Pancerną w ramach korpusu szybkiego reagowania. Bohater zdarzenia został aresztowany. Aresztowanie poruszyło koła narodowopatriotyczne. Rychło pojawiła się legenda, iż dzielny polski wojak gwałcąc nasłaną nam przez Brukselę euroniemrę nie tylko mścił się za pięcioletnią okupację i zbrodnie nazistów na narodzie polskim w zeszłym stuleciu. Jego czyn był też protestem przeciwko przekazaniu naszej armii wysłużonych niemieckich czołgów typu Leopard, podczas kiedy my mamy w odwodzie nasze "Twarde". Właśnie na "Leopardzie" wjechała na piastowskie ziemie wspomniana szeregowiec. Ów skrywany, gdy chodzi o pikantne szczegóły, chociaż pokątnie intensywnie komentowany, czyn żołnierza polskiego zbiegł się z inicjatywą Zespołu Oficerów Rezerwy "Rogatywka" wspartą przez posłów LPR, PSL, Samoobrony, a nawet Platformy Obywatelskiej. "Rogatywkowcy" postanowili zerwać ze stałym gwałtem na żywym organizmie odrodzonego Wojska Polskiego, czyli umundurowaniem. Raz na zawsze trzeba zerwać z sowietyzacją armii naszej zwycięskiej. Z nową sowietyzacją. Czyli kopiowaniem zachodniej mody wojskowej, której symbolem są swetry i dresy, na wzór kopiowania przez komusze Ludowe Wojsko Polskie radzieckich papach i walonek. Zdaniem "Rogatywkowców" i wspierających ich posłów-narodowców Wojsko Polskie trzeba ubrać według wzorców z 1936 r. Na początek w mundury defiladowe i salonowo-dyplomatyczne. Polowe będą w drugim rzucie, bo przecież obecnie prowadzimy jedynie lokalną wojnę w Afganistanie. Zgodnie z proponowaną uchwałą żołnierz polski przechadzałby się na co dzień w mundurze defiladowym, bo przecież co rusz jest u nas jakieś święto i defilować trzeba. W skład standardowego zestawu defiladowego wchodziłaby: Rogatywka z czarnym daszkiem i metalowym okuciem, pas skórzany z koalicyjką, szabla, bryczesy oraz buty z cholewami. Wysokimi, żeby słoma nie ujawniała się. Natomiast zestaw salonowo-dyplomatyczny składać się ma z: frakomundura, spodni z szerokimi amarantowymi lampasami, białych rękawiczek jedwabnych i pasa jedwabnego w kolorze białym. Zimą zestaw uzupełniałyby kalesony z lampasami też amarantowymi, tyle że znacznie węższymi. Mundur, jak wszyscy znawcy sztuki wojskowej wiedzą, działa na wroga i kobiety. Celtowie malowali się na biało, stroszyli włosy niczym punki, skutecznie tym strasząc zmieszczaniałych rzymskich legionistów. Hunowie najeżdżali prawie nadzy rażąc tym wrogów psychologicznie. Chińczycy puszczali latawce w kształcie smoków i rakiety. Mongołowie mazali sobie twarze na czerwono, bo to odstraszało przeciwników i kręciło skazane na podbicie kobiety. W przeprowadzonym przez "Życie Warszawy" sondażu kobiety polskie wszystkich pokoleń: Maryla Rodowicz, Hanka Bielicka, Weronika Pazura zgodnie stwierdziły, że mundur je kręci. To niezwykle ważna, strategiczna informacja. Ze wstępnego śledztwa w sprawie podejrzenia o gwałt na niemieckiej szeregowej wynika, iż rzeczonego dnia czołgista celowniczy był w cywilnym ubraniu. Zmuszając do uległości reprezentantkę Bundes-wehry posłużył się nożem stołowym, bo mamy wojsko kulturalne potrafiące już jeść nożem i widelcem, a całe zdarzenie miało miejsce w jednym z barów w Świętoszowie. O czwartej nad ranem. Kiedy wszyscy byli w stanie wskazującym na uprzednie spożycie. Gdyby nasz wojak odziany był w zestaw defiladowy, a zwłaszcza w rogatywkę z metalowym okuciem, zapewne nie doszłoby do gwałtu. Niemiecka eurokobieta zemdlałaby z wrażenia i zaszeptała: Naprzód Polsko! I tu dochodzimy do istoty inicjatywy przywrócenia umundurowania galowo-wyjściowego Wojska Polskiego z 1936 r. Chodzi po prostu o bezpieczny seks. A Niemcy myśleli, że uda im się ten problem opędzić przywożąc do Polski żołnierki na "Leopardach" wyposażonych w gąsienice na gumach. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spadł w górę Komisarz Leszek Ślesiński awansował, bo się nie nadawał. Jak to możliwe komendancie główny Kowalczyku?! Do maja 2000 r. był zaledwie komendantem komisariatu na warszawskich Bielanach. Przestał nim być po kontroli przeprowadzonej w tej jednostce przez Komendę Główną Policji. Dlaczego wszczęto kontrolę, a Ślesiński tak szybko przestał szefować komisariatowi – nie sposób się dowiedzieć. Tajemnica. W rozmowie telefonicznej z wysokim funkcjonariuszem KGP usłyszeliśmy tylko, że ówczesny komendant stołecznej policji Antoni Kowalczyk odsunął Ślesińskiego, bo ten nie podołał wymaganiom, jakie nakładało nań kierownicze stanowisko. W oficjalnej odpowiedzi pisemnej nadesłanej przez Wydział Prasowy KGP uzupełniono, że powodem tego odsunięcia był brak satysfakcjonujących kierownictwo KSP osiągnięć organizacyjno-menedżerskich. Negatywnie oceniony i odsunięty od pełnienia obowiązków komendanta zwykłego komisariatu Ślesiński... trafił do Biura Spraw Wewnętrznych KGP. Tu w krótkim czasie awan-sował na zastępcę naczelnika Wydziału I. W lutym 2002 r. Leszek Ślesiński poszedł jeszcze wyżej i objął stołek naczelnika Wydziału II tegoż Biura. Biuro Spraw Wewnętrznych zostało powołane do wykrywania przestępstw popełnianych przez policjantów i pracowników policji. Jeśli Ślesiński nie nadawał się na dowódcę byle komisariatu, to jak się może nadawać na nadzorcę wszystkich komisariatów w Polsce? Autor : Dorota Pardecka / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziwki portalowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Odór tysiąca jezior Śmiecie Jesteśmy narodem bałaganiarzy, brudasów i skończonych syfiarzy, co da się łatwo zauważyć na każdej ulicy i wcale nie trzeba w tym celu wdepnąć w psie gówno. Statystyczny rodak produkuje rocznie ponad 200 kg odpadów i ilość ta stale rośnie. Na Mazurach mają już ponad 6 mln t odpadów i raptem 12 śmieciowisk. To te na legalu. Do tego dodajmy 47 nielegalnych, na których ślad wpadła Najwyższa Izba Kontroli. Wszystkie pochowane po wiochach. Ile jest ich naprawdę, nikt nie wie, dodają specjaliści z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Jak sądzę, z pomocą wójtów i leśników można byłoby je zliczyć. W tym przypadku władza samorządowa najniższego szczebla ma zeza zbieżnego. – Wie pani, to nie jest takie proste – mądrzą się spece z WIOŚ – zlikwidować nielegalne śmietnisko. Tu obowiązują procedury. Ustawy o porządku publicznym. Najpierw gmina zgłasza nam istnienie takiego obiektu. Następnie my prosimy gminę o wyjaśnienie... W takim trybie mieszkańcy krainy 2600 jezior cuchnącymi śmieciuchami zarosną wraz z turystami i fanami przyrody. Inny problem to składowiska odpadów niebezpiecznych, czyli takich, od których natychmiast więdną roślinki, na amen duszą się rybki i ptaszki, zaś człowiekowi jedynie wyżera naskórek wraz z mięsistymi kawałkami skóry właściwej. Zielone płuca przechowują w sobie jakieś 618,4 t takich odpadków plus 20,5 t, które hodują sobie lasy państwowe, i 12,5 t należących do samych instytucji samorządowych. 47 proc. tych killerujących substancji znajduje się nawet w obszarach chronionych rzek i jezior. – Z obliczeń Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Marszałkowskiego rozdysponowującego szmal podatników na ochronę środowiska wynika, że koszt likwidacji substancji niebezpiecznych to jakieś 10 mln zł – informuje nas Departament Rozwoju Obszarów Wiejskich i Środowiska. Ochujeli! 10 mln zł wynosi cały roczny budżet przyrodniczy Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, które też zresztą wydaje marszałek. Wojewoda niby patrzy mu na łapy. Czysta (mrugnięcie oka) woda Przed rokiem prawica zostawiła lewicy przyrodę w stanie, mówiąc oględnie, kurewsko beznadziejnym. Kontrola Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w raporcie za rok 2000 donosi: 40,7 proc. rzek zielonych płuc nie odpowiada normom. Nawet tym pomrocznym (prawa ekologicznego jeszcze nie dostosowano w pełni do norm europejskich). Znaczy, że wrażliwy żabojad wraz z warmińsko-mazurską wodą wyplułby swój żołądek. W przypadku jeziorek, w których tak chętnie pływamy i łowimy rybki, WIOŚ kabluje – już tylko 2,9 proc. jezior ma pierwszą klasę czystości, za to 39,1 proc. ma klasę trzecią, 16,8 proc. jest w ogóle poza klasą. W tym usyfieniu szczególnie bryluje Zalew Wiślany. Niemal wszystkie jeziora i rzeki są tam ekologicznym zagrożeniem. AIR (czyt. Er) Z powietrzem też nie jest najlepiej. Co roku niebezpiecznie zwiększa się emisja niebezpiecznych pyłków, np. dwutlenku siarki. Podobnie z tlenkiem węgla. Pyłowy syf fundują zielonym płucom sprywatyzowane przedsiębiorstwa, których taniej kosztuje coroczna kara albo łapówka dla urzędasa niż uszczelnienie komina. Nie mówiąc o wysypiskach niesortowanych śmieci, z których w wyniku kompilacji starego syfu tworzą się toksyny i kwasy, o jakich nie śniło się nawet Skłodowskiej-Curie. Te to sobie dopiero fruu!!! szybują w płucowe niebo. Zielona kasa samorządu No, ale dobra. Są przecież samorządowe władze... Prawica przez 4 lata nie zdążyła nawet zebrać materiałów do opracowania planu ochrony środowiska. – Droga pani, chętnie pani udostępnię nasz budżet z planami inwestycyjnymi, jak go będziemy znali. Bez programu nie wolno nam wydać ani złotówki – wyjaśnia Urząd Marszałkowski. Gdzie jest więc kasa wydawana bezprogramowo w latach 1997–2001r.? O co ja, kurwa, pytam! – Sporo pieniędzy leży w Funduszach Europejskich (ISPA) – informuje rzecznik warmińsko-mazurskiego wojewody. Trzeba mieć jednak konkretny plan inwestycyjny z wyceną opracowaną przez samorząd lokalny, gminę czy powiat, żeby dostać pieniądze. ISPA dofinansowuje wybrane przedsięwzięcia. I to wszystko nam już tłumaczy, kiego wała ma się radny przemęczać budowaniem oczyszczalni albo śmieciowych utylizatorów. Funduszu nie da się rąbnąć. Monitorują każdą złotówkę. Dlatego znacznie więcej gmin-nych petentów ze środowiskowymi planami mają co roku Narodowy i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Tu szmal łatwiej skręcić niemal na kolanie. A i jest jeszcze Fundusz Spójności, strukturalny fundusz UE. Ten też działa na zasadzie gminnych wniosków. To są spore pieniądze na konkretne działania, każda planowana kwota w wycenie jest dokładnie sprawdzana, zwłaszcza te 60 proc., które wykłada fundusz – kwituje rzecznik. Po roku rządzenia lewica mądrzy się i puszy, bo zmalowała wreszcie zielonym płucom plan ochrony środowiska. Oto wybrane z niego punkty: ekologiczna linia tramwajowa w Elblągu, budowa leśnego parku kultury i wypoczynku w Olsztynie itd. Lewuchy zamiast sprzątnąć chałupę, kupują nowe meble. Nie ma bata. Region, którym nie zdążyliśmy nawet turystycznie podbić zjeżdżonego Lazurowego Wybrzeża, zdycha na zieloną rzeżączkę. Dlatego na najbliższe wakacje na Mazurach oprócz płetw i żelu na komary radzę zabrać maski gazowe. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łyse pały od kupały " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ojcze nasz Moją żydowską przebiegłość odżywia komunistyczna perfidia. Toteż kiedy ojciec Rydzyk znalazł się w opałach, pospieszyłem mu z braterską pomocą. Motywem ratowania były doświadczenia wzięte od Józefa Stalina. Towarzysz Stalin pokazał, że trzeba zawsze dbać o podaż wrogów. "NIE" pasło się latami zwalczając Wałęsę. Czytelnicy chłonęli stałą rubrykę "Pan prezydęt powiedział", lubili relacje o sprawkach jego synów, pieniądzach, wojnach na górze i poniżej. Nie znając umiaru w skakaniu po Wałęsie, "NIE" przyczyniło się do zniszczenia swojego stałego bohatera – żywiciela. Wyciągam z tego naukę i cóż więc robi mój tygodnik, gdy Telewizja Polska starymi rewelacjami drukowanymi w "NIE" nabija armatę wymierzoną w tatka "Maryi"? Ogłaszamy, owszem, o nowym przekręcie ojca dyrektora, żeby pokazać, że u nas zawsze świeży towar. Zarazem jednak publikujemy opowieść o podobnej kombinacji finansowej gdańskiego arcybiskupa abepe Gocłowskiego. Opisując machlojki Gocłowskiego tygodnik "NIE" buduje Linię Maginota, Linię Zygfryda, Wał Pomorski, Mur Chiński – solidną fortyfikację chroniącą Radio Maryja przed karną wyprawą biskupów na Rydzyka. Fluorescencje zostały zaalarmowane, że gdyby wyraziły obrzydzenie wobec pieniężnych kantów Rydzyka, same siebie wychłoszczą. Kuria elbląska oszukańczo rujnowała przecież ludzi pożyczających jej forsę. Arcybiskup lubelski wyposażał swoje biura za pieniądze, które państwo łoży na kaleki itd., itp. Gdyby biskupi pozwolili przetrzepać Rydzyka – skarbowcy się rozpędzą i swoje przenikliwe oczka skierują na ciemne, chociaż złote interesy różnych kurii kuriewnych. Toteż ostatnie, ściśle modlitewne zebranie walne biskupów objawiło nie tylko zróżnicowanie ustosunkowań do Radia M., ale też pomieszanie uczuć. Z jednej strony samowolka szeregowego mnicha zagraża świętej i niepodzielnej władzy dyrekcji całego polskiego Kościoła. Ojciec Rydzyk zdolniejszy jest przecież od brata Lutra, który tylko psuł innym interesy, zamiast je robić. Z drugiej znowu strony – trzęsą się czerwone berety – urząd skarbowy może wyszczerzyć zęby nawet na biskupów, gdy poczuje zachętę od społeczeństwa, w którym bieda wyostrza rygoryzm moralny wobec klechów wypasionych szmalem. Toteż na spotkaniu z prasą służącym przedstawianiu wyników biskupich modłów przewodniczący komisji episkopatu do spraw zbawienia ojca Rydzyka i wyprostowania Radia Maryja biskup L.S. Głódź wił się i kluczył. Zupełnie jak biblijny wąż rajski, który pramatkę Ewę poczęstował trefnym jabłkiem i za karę przyszyty został potem do czapki mundurowej generała-biskupa Głódzia. Odtąd ten chytrus oplata mózg kapelana WP. Gdybym w ogóle był lordem, a lordem Robertsonem konkretnie, ojca Rydzyka zamiast Polski wcieliłbym do NATO, a wówczas nawet Bush chodziłby krok za Rydzykiem wołając: Alleluja and forward! Kiedy bowiem TVP w nagłym przypływie zuchwałości naruszyła granice imperium ojca Rydzyka, mnich ten dowodząc swymi wojskami hen z Urugwaju w ciągu kilku godzin rozwinął dywizje i rozpoczął ogień artyleryjski. Cała dewocja zaczęła robić huk: sejmowa i gminna, naukowa i niepiśmienna. Krzyczeli mnisi, Wrzodacy, narodowcy w tym ROPuchy, Jasna Góra i jasna cholera. A jakaż rozmaitość zbrojnych chorągwi: "Stowarzyszenie Solidarni z Kolebki", "Stowarzyszenie Godność", "Związek Stowarzyszeń Osób Represjonowanych w latach", "Wspólnota dla Intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa"... Nie obudzili się jeszcze tylko skinowie, Liga Republikańska i Kongres Polonii Moskala. Rydzyk nie użył żadnych środków obronnych – całą swą armią prowadzi działania zaczepne. Przemilcza się te sprawy, o których opowiadał program telewizyjny Morawskiego. Żadnego np. tłumaczenia się z dziesiątków milionów złotych zebranych dla Stoczni Gdańskiej, a zgarniętych przez Rydzyka, i o innych podobnych sztuczkach pieniężnych. Wyłącznie ofensywa! Telewizja połamała prawo, bluźnierczy atak na prawdę i niepokalaną rozgłośnię-dziewicę, Polskę, naród i ogół dusz nieśmiertelnych. Gdy Rydzyk sam przemówił przez swoje Radio, zahipnotyzował mnie, jakbym słuchał cudotwórcy Kaszpirowskiego. Ojciec dyrektor zawołał: ratunku bandyci! Bo – jak twierdzi – TVP poszczuła na niego zbirów, którzy grożą, że św. Rydzyka utłuką wraz z kolegami. Zabiją go jak ks. Popiełuszkę, ale Rydzyk ma gorzej od tamtego, bo śmierci Popiełuszki – klarował ojciec dyrektor – nie poprzedzała rządowa konferencja prasowa. Na grzybicznego tatkę dybie zaś sam prezydent, prokurator generalny i główny skarbowiec. Spisek ten dyrygowany jest z Zachodu – woła Rydzyk. Pretekstem do mordów będą zmyślone przez TVP pieniądze. Wrogowie Radia Maryja z premedytacją szczują bandytów na biednych zakonników. Albo po prostu wynajmą zabójcę. "Może posłużą się prawem, może postąpią wbrew prawu" – rozważał Rydzyk. Za te zabójstwa odpowiedzialni będą twórcy filmu i szef telewizji "ale również pytam, gdzie jest prezydent wszystkich Polaków czy pan premier". "Pilnujcie bezpieczeństwa ojców pracujących w Radiu Maryja, bo zaczęła się wojna" – wzywał ojciec dyrektor. Sądzę, że kiedy Rydzyk wołał przez radio o pomoc przeciw mordercom, grożąc autorom programu TVP sądem ostatecznym (bynajmniej nie rejonowym), naprawdę bał się, że go zabiją. Miał na myśli los swojego pierwowzoru. Tak jest. Rydzyk to wypisz, wymaluj polski Rasputin kolejnego przełomu stuleci. Rydzyk jak Rasputin to mistyka przemieszana z polityką, to terrorystyczna siła, natchniony bełkot i plebejska chytrość, kostium świątobliwy, charyzma i bezczelność. W całej tej rasputinowskiej mieszance z zagrożeniem niemieckim i żydowsko-masońskim na czele brakuje tylko kobiet w łóżku Rydzyka. Egzaltowane, wielbicielki proroka to wyłącznie staruszki, które gromadzą się po ulicach, by wznosić zbiorowe modły, i hoże łączniczki AK śmigające po ulicach, z torbami pełnymi brudnych pieniędzy dla proroka. Potwierdza to tezę o mizernej roli kobiet w polityce polskiej. Gdyby w naszym kraju jakikolwiek praw-dziwy mężczyzna mógł nabierać politycznej mocy poprzez siłę swojego heteroseksu, wówczas polski Rasputin na pewno także miałby swą mniszą sypialnię pełną młodych natchnionych mistyczek. Ojczyzno! Jakże bardzo brak mi w polskim szaleństwie pełnego rasputinowstwa, czyli fetoru rosyjskich onuc obcałowanych francuską perfumą. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do wypadku samochodowego w Kluczowej (powiat Przysucha) przyjechali policjanci. Przed rozpoczęciem oględzin umieścili na drodze znaki ostrzegawcze, stanął na niej również radiowóz z migającym kogutem. Wydawałoby się, że przedsięwzięli wystarczające środki ostrożności, nie przewidzieli jednak śląskiej fantazji. Radiowóz został rozniesiony w drzazgi przez Fiata 125p, którym z Pionek do Sosnowca wracało rozbawione towarzystwo. 47-letni kierowca auta był – jak się okazało – poszukiwany, nie miał ważnego dowodu rejestracyjnego ani polisy OC. Miał za to 2 promile alkoholu we krwi. W. P. Na 8 lat więzienia skazał sąd w Białymstoku 44-letniego mieszkańca gminy Orla. Tak go zdenerwowały obelgi mamusi, że ją udusił. Mamusia nie stroniła od kieliszka i często wyzywała swojego syna, który w końcu nie wytrzymał. Sąd uznał, że uduszona kobieta sama sobie była winna. Prokuratura w Jeleniej Górze oskarżyła Lutka B. i Mirosława K. o zabicie Małgorzaty K. Przypuszcza, że zabili ją dlatego, że nie chciała odbyć z nimi stosunków płciowych. W celu zatarcia zbrodni i uniemożliwienia rozpoznania zwłok usunęli z ciała denatki przednią ścianę klatki piersiowej, z twarzy zdarli skórę, usunęli też m.in. płuco, serce i większość narządów jamy brzusznej. Zwłoki wypełnili gliną, piaskiem i żwirem. Policjant ze Słupska przychodził do sklepu spożywczego i brał towary, nie płacąc za nie. Zatrzymano go w chwili, gdy wychodził ze sklepu z ciasteczkami wartości 30 zł. Za przyjmowanie takich prezentów grozi mu do 8 lat więzienia. Z kolei wicekomendant policji w Wałbrzychu był w Holandii na urlopie i ukradł w sklepie flakon perfum. Został ukarany mandatem w wysokości 150 euro. Z pracy w policji zrezygnował sam. Na 15 lat więzienia sąd w Radomiu skazał Radosława W. z Młodocina Mniejszego za zabójstwo teścia. Zięć ukrył zwłoki teścia w beczce. Nie mieściły się, więc je poćwiartował. Na karę 1,5 roku więzienia w zawieszeniu skazano też żonę i teściową Radosława W., które wiedziały o zbrodni, ale nie pisnęły o tym ani słowa. W Domu Kultury Kolejarz w Szczecinie grano sztukę "Normalka ma na imię śmierć". W sztuce jest scena, w której bohater zamierza zakończyć życie wieszając się, ale w ostatniej chwili odstępuje od tego zamiaru. Tymczasem aktor, który odgrywał epizod, po wejściu na stołek i umieszczeniu głowy w sznurowej pętli zasłabł z wrażenia i zawisł na oczach widzów. Nikt na widowni nie zauważył niczego nienaturalnego w zachowaniu aktora. Niedoszły denat zakończył swój występ na oddziale reanimacji szpitala wojewódzkiego. Granie takie, że aktor wmawia sobie, iż jest postacią, którą odtwarza, nazywa się metodą Stanisławskiego. W Kaliszu samochód osobowy staranował barierki zabezpieczające roboty drogowe, a następnie rąbnął w koparkę. Kierowcą piratem okazał się 14-letni chłopiec, który wyznał szczerze policjantom, że przed jazdą (samochodem rodziców) walnął sobie kilka piwek, bo bał się prowadzić samochód. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ssanie przez siatkę Zelmer S.A. w Rzeszowie przez lata służył cwaniakom spod znaku "S" do napełniania kieszeni. Nie będziemy nudzić o wielomilionowych przekrętach i pompowaniu szmalu poza firmę. Opisywaliśmy to szczegółowo w publikacji "NIKczemnicy" ("NIE" nr 39/2003). Badając sprawy Zelmeru odkryliśmy jeszcze jedną ciekawą sprawę. Oraz pewną prawidłowość dotyczącą miejscowych organów wymiaru sprawiedliwości. * * * W czasach rządów ludzi "S" w Zelmerze powołano do życia stowarzyszenie, którego celem była organizacja działalności sportowej. Zakład podpisał porozumienie ze stowarzyszeniem w grudniu 1997 r. Sportowcy dostali w nieodpłatne użytkowanie halę sportową. Powstał ZKS Zelmer – klub siatkówki kobiet. W 1999 r. strony podpisały kolejne doniosłe porozumienie. Kultura fizyczna jest częścią kultury narodowej, chronionej przez prawo – czytamy w tym kwicie. No, skoro drugoligowa drużyna siatkarek stała się kulturą narodową, to z Zelmeru do klubu popłynęła rzeka kasy, a grupa znajomków posunęła w skandaliczny sposób ze stanowiska prezesa klubu Andrzeja Krauzego. Na jego miejsce przyszedł Jarosław Kosoń. Facet zyskał poparcie Bożeny Oborskiej, solidaruchowatej zarządcy Zelmeru S.A. oraz szefa działu administracyjno-gospodarczego. W zamian ów szef otrzymywał drugą pensję w klubie sportowym. Klub sportowy zatrudniał w tym czasie blisko 60 osób i świadczył na rzecz firmy rozmaite usługi. Sprzątanie zakładu, żywienie pracowników firmy, sprzątanie w hotelu, dystrybucja zimnych napojów, likwidacja makulatury i złomu. Klub sportowy handlował też wyrobami Zelmeru. Towar brał w komis i sprzedawał w swoich sklepach. W sumie szefostwo klubu miało z Zelmeru 150 tys. zł miesięcznie na czysto, po opłaceniu zatrudnionych do robót w klubie ludzi. Co się z tą kasą działo – trudno powiedzieć, bo dokumenty klubowe szlag trafił. Do tego w miarę stałego dochodu należy doliczyć niemały szmal, który wpadał z różnych okazji, np. 125 tys. zł na reklamę w 2001 r. Tak więc marny raczej klub sportowy kasował miliony złociszów z państwowego zakładu. Nikt z zarządu Zelmeru S.A. dupy sobie nie zawracał tym, co się z tymi pieniędzmi dzieje. Prezes klubu dostawał 5,5 tys. zł pensji. Klubowi bonzowie żyli pięknie i dostatnio nie zawracając sobie głów takimi duperelami jak składanie sprawozdań ze swej działalności czy raportów finansowych. Kupowali bryki, chałupy i inne dobra. * * * Po zmianie rządów w Zelmerze S.A. nowy zarząd skasował szmalodajne umowy z prostego powodu – nie chciano tuczyć kolesiów związanych z "S". Prezes Andrzej Libold postawił sprawę jasno: Zelmer S.A. może wspierać klub jedynie kasą za reklamowanie firmy. Prezes klubu wymyślił więc plan: drużyna wejdzie do pierwszej ligi. Firma przyjęła to do wiadomości, wyznaczyła terminy i wypłaciła klubowi 220 tys. zł – szmal potrzebny, zdaniem prezesa klubu, do awansu. Drużyna, rzecz jasna, nie awansowała. Firma zażądała więc zwrotu szmalu i przestała płacić na klub. Drużyna przestała istnieć, a Zelmer wypowiedział wszystkie umowy klubowi sportowemu. Firma chciała też odzyskać 97 tys. zł, które klub jej wisiał z tytułu sprzedaży towarów branych w komis. I tu zaczyna się kolejny wątek – komu sprzyja rzeszowski wymiar sprawiedliwości. Gdy prezes klubu Jarosław Kosoń skumał, co się święci, poleciał do sądów domagać się zaległego szmalu od Zelmeru. Ta kasa, mniej więcej 160 tys. zł, wynikała z poprzednich umów. Zelmer S.A. udowadniał w sądach, że umowy zawarte przez solidarnościowych władców firmy z klubem godziły w interesy spółki państwowej. Klub osiągał nadmierne korzyści i nie przedstawiał rozliczenia kasy. Czyli szmal szlag trafiał. Kosoń wytoczył Zelmerowi 4 sprawy – w sumie o owe 160 tys. zł. Wszystkie wygrał. Firma nie odwoływała się, bo liczyła na "clearing dwustronny". Gdy te sprawy trafiły do sądu, zarząd Zelmeru S.A. wytoczył klubowi proces o zwrot 220 tys. zł. Sprawa była prosta – klub wziął kasę na wejście do I ligi i nie wywiązał się z umowy, fabryka powinna więc odzyskać szmal. Kolejna sprawa w sądzie z powództwa Zelmeru S.A. – klub miał zwrócić 97 tys. zł za sprzedaż towarów wziętych w komis. Rzeszowski Sąd Gospodarczy uznał, że Zelmer nie ma racji, choć wszystkie kwity, umowy i faktury dowodziły, że sprawa jest ewidentna. Po tych wyrokach zarządowi opadły szczęki. Jeden z wyroków sądowych w przegranej przez Zelmer S.A. sprawie z powództwa klubu nakazywał państwowej firmie wypłatę na rzecz klubu w sumie ok. 100 tys. zł. Komornik zajął kasę, ale wpłacił ją na konto prywatnej firmy "Agnes" Consulting & Trading w Rzeszowie. Z tą firmą związana jest była pani prokurator, obecnie radca prawny. Za rządów Jarosława Kosonia – radca prawny w ZKS Zelmer. * * * Obecnie sytuacja wygląda tak. Klub przestał istnieć. Dokumenty szlag trafił, ponieważ wywieziono je z klubu. Zelmer przejął obiekty i część z nich przekazał Uniwersytetowi Rzeszowskiemu. W firmie nie mogą pojąć, jak działają miejscowi komornicy i czy ktoś ma nad nimi kontrolę, skoro olewają oni wyroki sądowe i wypłacają szmal, komu chcą. Nie mogą też zrozumieć, dlaczego na pewnej stronie internetowej ktoś, o kim wiedzą wszyscy nieoficjalnie, bezkarnie opluwa nowy zarząd i wypisuje bzdury na forum dyskusyjnym poświęconym tylko i wyłącznie Zelmerowi S.A. Policja nie może ustalić, kto to robi. Prokuraturze też się nie chce. Zatem w Rzeszowie nadal rządzi "S", choć niektórym się wydaje, że jest inaczej. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Siedem nominacji do Oscara dla "Pianisty"! – piały krajowe media. Ten wzbudzający zachwyty naszej prasy częściowo polski film stworzyli: płatny protektor Rywin i bzykacz nieletnich panienek Polański. Żydzi na dodatek. • Jajami i świńskimi postulatami obrzucili w Poznaniu protestujący chłopi wicepremiera Kalinowskiego i ministra Wagnera. Obaj przyjęli atak z godnością i zadeklarowali, iż nie mają urazy. Wcześniej we wsi Cienie blokujący drogę obrzucili policję kamieniami, a ta odpowiedziała gumowymi kulami trafiając przypadkowo protestującego w oko. To ostudziło strony i dalsze protesty przebiegały w pokojowej atmosferze. • Weszliśmy już do strefy euro. Polsko-ukraińską szajkę producentów eurobanknotów policja odkryła w podwarszawskim Radzyminie. Nasz produkt nie odbiegał normami od unioeuropejskich. • Polska i inne kraje kandydujące nie zostały zaproszone na brukselski szczyt Unii Europejskiej poświęcony wojnie w Iraku. Dlatego, że Unia zna już stanowisko USA w tej sprawie. W krajowym sondażu (CBOS) wyszło, iż 62 proc. obywateli sprzeciwia się poparciu Polski dla akcji zbrojnej w Iraku (przed miesiącem – 53 proc.). Prowojenne stanowisko władz popiera 29 proc. Polaków. • Poseł Jan Maria Rokita obiecał Komisji Etyki Poselskiej, że przeprosi parlamentarzystów SLD za stwierdzenie, iż Rywin żądał od Michnika łapówki dla "największego klubu parlamentarnego". Rokita bryluje w sejmowej komisji śledczej. Według CBOS, 54 proc. obywateli RP nie wierzy w skuteczność tej komisji. • Zgodę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji na katolicką, satelitarną telewizję komercyjną "Trwam" uzyskała fundacja Lux Veritatis. Telewizja satelitarna to przedsięwzięcie ojca chrzestnego Rydzyka. Niebawem zażąda on koncesji na telewizję nada-waną naziemnie, bo ten ojciec duchowny twardo po ziemi stąpa. • Kościół kat. obchodził w Krakowie katolickie walentynki. Można było cmoknąć w wystawione na tę okazję relikwie św. Walentego. • Gdyby wybory parlamentarne odbyły się w wigilię św. Walentego, to SLD miałby 28 proc. miłości elektoratu, Samoobrona – 16 proc., PiS i LPR – po 12, PO – 10, PSL – 8 proc. • Minister Finansów Grzegorz Kołodko zawiesił w pełnieniu obowiązków służbowych trzech pracowników Departamentu Podatków Pośrednich, którzy zajmowali się m.in. wprowadzaniem kas rejestrujących dla taksówkarzy. Sprawą zajmuje się prokuratura. "NIE" uważa to za efekt naszych publikacji ("Kasa nostra" i "Miller taxi" z lipca i października zeszłego roku), w których pisaliśmy, że podejrzewamy korupcję w resorcie finansów. • O molestowanie polityczne oraz presję psychiczną oskarżył posłankę Annę Sobecką z LPR jej partyjny kolega poseł Bohdan Kopczyński. Sobecka chciała, żeby Kopczyński zrezygnował z miejsca w sejmowej komisji śledczej i zrobił miejsce dla Romana Giertycha, któremu mało jest telewizyjnych występów. Kopczyński zaparł się. Za to kierownictwo LPR wyrzuci go z klubu i tym samym pozbawi mandatu do zasiadania przy Nałęczu. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Port nad kałużą Zamiast portu śródlądowego w sąsiedztwie Bałtyku, taniego transportu i turystyki wodnej mamy rezerwat przyrody i wylęgarnię dla ptaków. Jesteśmy właścicielami 328 kmkw., czyli mniej więcej jednej trzeciej kałuży zwanej Zalewem Wiślanym. Zalew łączy z Bałtykiem wąska Cieśnina Pilawska. 5,1 m głębokości radykalnie ogranicza możliwości żeglugowe Zalewu. Swego czasu, gdy obowiązującym językiem był w tych stronach niemiecki, po akwenie pływały jachty, barki i statki, a w planach Zalew był traktowany jako jeden z największych basenów portowych świata. Dziś większe statki nie wpłyną do polskich portów, bo ugrzęzną. Komunikacyjne tory wodne, "za Niemca" pogłębiane i starannie konserwowane, zarosły mułem i gównem. Przed wojną o rzut kamieniem od Elbląga był port, z którego transportowano cegłę. Nazywał się Wogenap. Dzisiaj miejscowość nosi nazwę Jagodna, ale portem jest tylko z nazwy. Przede wszystkim jest tu za płytko. Z czasów, gdy Elbląg nie miał oczyszczalni ścieków, pochodzi metrowa warstwa osadu dennego powstałego ze ścieków komunalnych i przemysłowych. Wprawdzie można by było udrożnić tor wodny, bo zachowały się niemieckie dzienniki rozbudowy portu oraz dokładne plany inwestycji, ale na to trzeba dużej kasy, zmiany przepisów i decyzji państwa. Do tego wszystkiego już trzynasty rok Polska brzydzi się Ruskimi i ma w nosie intratne przedsięwzięcia jeśli tylko mają jakiś związek ze wschodnim sąsiadem. W 1991 r., zamiast pogłębić tory wodne i jak najtaniej wysyłać Ruskim cukier i pszenicę, a w rozliczeniu np. odbierać węgiel, zamieniono tę część Zalewu na rezerwat przyrody. Uznano, że w kraju, w którym najbardziej palącym problemem jest bezrobocie, interes narodowy polega na tym, żeby nie zakłócać lęgów ptactwa wodnego. Pewna pani jest właścicielką 1,5-hektarowej działki w Jagodnej. Ponieważ jest osobą, która na brak zajęć nie narzeka, szukaniem pożytków z portowej działki zajął się jej ojciec, mgr inż. Piotr Dorsz. No i znalazł. Okazało się, że basen portowy jest rezerwatem przyrody, ale położona przy nim gleba – nie. Co więcej, z gleby był bezpośredni dostęp do akwenu wód treningowych, po których można pływać bez obawy, że czapla poroni jajko. W 1996 r. Dorsz otrzymał od Kapitanatu Portu Elbląg zgodę na założenie w Jagodnej wypożyczalni sprzętu turystycznego. Wkrótce otworzył Klub Sportowy "Port". Motorówka, czysta woda, ognisko, łódka, kajaki – reklamował przedsięwzięcie. – Nie zamierzałem inwestować w budowę infrastruktury. Oferowałem sprzęt pływający i działkę z przystrzyżoną trawą. Kwatery agroturystyczne i jedzenie przygotowali sąsiedzi. – "Port" był naszą wspólną szansą na normalne życie – opowiada Dorsz. Do "Por-tu" ciągnęli również plażowicze. Tradycyjnie elblążanie jeżdżą na plażę do Krynicy Morskiej. Lądem trzeba pokonać ok. 60 km. Z powodu korków trwa to co najmniej godzinę. Drogą wodną Elbląg dzieli od Krynicy 16 km. Tę odległość motorówka pokonuje w 22 minuty. Inż. Dorsz marzył o większych jednostkach pływających i godziwym życiu z opłat portowych. – Nie brałbym 1,74 euro od osoby, jak przewidują taksy, ale np. 2 zł – rozmarza się. Życie przerosło kabaret. Zamiast rozszerzyć, Piotr Dorsz musiał zamknąć geszeft. W maju 2001 r. Zbigniew Babalski, AWS-owski wojewoda warmińsko-mazurski ponad dwukrotnie powiększył powierzchnię rezerwatu. Wydał zarządzenie nr 233, w którym stoi czarno na białym, że w 1991 r. minister ochrony środowiska się jebnął i błędnie podał powierzchnię wód Zalewu Wiślanego wchodzącego w skład rezerwatu Zatoka Elbląska. Pomyłka jest spora. W ministerialnym rozporządzeniu mowa o 260 hektarach rezerwatu, podczas gdy zdaniem wojewody ochroną powinno być objęte 562,65 ha! Podstawą decyzji Babalskiego był "Plan ochrony rezerwatu przyrody Zatoka Elbląska", w którym zamieszczono opis granic rezerwatu większego, niż wynikało z ministerialnego rozporządzenia. Zarządzenie wojewody weszło w życie latem 2001 r. – Skasowano mnie, chociaż Urząd Morski nie cofnął zgody na prowadzenie wypożyczalni i nikt nie zaproponował złotówki odszkodowania. Dzisiaj nie mogę nawet rozpalić ogniska – opowiada Dorsz. Ruscy pogłębili tory wodne i do portu w Kaliningradzie zawijają statki oceaniczne oraz okręty wojenne. Do naszych może wpłynąć barka. Transport drogą wodną jest znacznie tańszy niż lądową. Różnica wynosi ok. 10 dolarów na tonie ładunku. Polacy traktują wody Zalewu Wiślanego jako morskie, Ruscy – jako śródlądowe. Ze względów bezpieczeństwa po wodach morskich mogą pływać jedynie jednostki o dużym zanurzeniu. Przyjęte przez stronę polską nieżyciowe przepisy praktycznie uniemożliwają ok. 2 mln mieszkańców obwodu kaliningradzkiego np. przypłynięcie do Fromborka, żeby zwiedzić katedrę. Rafał Capiga, asystent wojewody warmińsko-mazurskiego Stanisława Szatkowskiego, powiedział nam, że wojewoda jest zainteresowany zwiększeniem żeglowności Zalewu Wiślanego, ponieważ wiąże się to z rozwojem gospodarczym regionu. Trzeba jednak w tym celu dokonać rzeczy niemożliwych: zacząć inaczej myśleć, stworzyć lobbing miejscowych parlamentarzystów i zmienić prawo. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Policjanci z miasta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieprzenie o soli „Rzeczpospolita”, dziennik ogólnopolski, zachęca do przyjazdu jesienią do Sopotu. Nie dajcie się nabrać. Sopot tętni życiem tylko latem. Na organizowany rokrocznie przez jednego z najbogatszych ludzi w kraju Ryszarda Krauzego, szefa Prokomu, turniej tenisowy przyjeżdżają: Aleksander Wszystkich Polaków z Pierwszą Żoną Jolantą, córką i jej narzeczonym, Mann z Materną oraz liczne rzesze gwiazd i gwiazdeczek filmu, telewizji i kuluarów. Kto lubi snobizm, ten do Sopotu wali jak alkoholik pierwszą setkę. Po sezonie tenisowym Sopot cichnie aż do całkowitego wyciszenia na przełomie października i listopada. Dlatego władze miejskie z prezydentem Jackiem Karnowskim na czele umyśliły sobie koniunkturę trochę nakręcić za pomocą „Rzeczpospolitej”, gazety uchodzącej za poważną. 22 października 2003 r. „Rzepa” zamieściła 12-stronicowy dodatek pod tytułem „Jesień w Sopocie”. Reklamuje w nim Sopot jako kurort i uzdrowisko warte odwiedzenia także nieletnią porą roku, aby poinhalować sobie górne drogi oddechowe oraz napić się wody o cudownych właściwościach lecącej zezdroju św. Wojciecha. Powinni więc przyjeżdżać spracowani górnicy ze Śląska, aby wydać tu ciężko zarobione pieniądze dla podratowania zdrowia, klasa średnia zamknięta na co dzień w szklano-aluminiowych biurowcach Warszawy i kogo tam jeszcze stać w dzisiejszych czasach na wczasy. Sopot stoi bowiem na źródle słonej wody bromkowo-jodowej, która samoczynnie z głębokości 800 metrów wypływa do góry dając ludzkiemu organizmowi wiele dobrego. Prezydent Jacek Karnowski w „Rzeczpospolitej”: Mamy własną solankę ze zdroju św. Wojciecha. Jest, choć wokół niej pojawiają się prawne zawirowania. Okazało się, że musi powstać zakład górniczy, ponieważ jest to kopalina. Ale cały czas z niej korzystamy. Nasza solanka jest stale używana do kąpieli w szpitalu reumatologicznym, a także do inhalacji. Tomasz Michalski, Wydział Inżynierii Środowiska UM w Sopocie, w rozmowie z dziennikarzem „NIE”: Od września woda solankowa nie leci. Mamy z nią problemy. Po pierwsze, jest jakaś awaria w rurociągu i ona leci zapiaszczona. Po drugie, jako woda uznana za leczniczą podlega przepisom prawa geologicznego i górniczego i wymaga koncesji na wydobywanie. A takiej koncesji urząd na razie nie ma. Dopiero się staramy, ale procedury trwają. Dlatego nie działa ani grzybek inhalacyjny, ani pijalnia wody mineralnej. W szpitalach w basenach do rehabilitacji zdaje się rozpuszczają do kąpieli solankowych sól z Ciechocinka. W Sopocie można się więc napić, a nawet wykąpać w słonej wodzie. Z Bałtyku. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Capo di tutti virtuti Księże Prymasie. Skieruj wzrok na Gdańsk. Ulżyj ciężkiej doli nadkomisarza Belki. Nadkomisarz Czesław Belka, komendant II Komisariatu Policji w Gdańsku drapie się w głowę. Nie bardzo wie, co i jak powiedzieć. Bo tak po prawdzie nadkomisarz Belka ma przejebane. Po pierwsze, ma pod sobą najgorszy komisariat w województwie. Obejmuje teren całego Śródmieścia wraz z Głównym Miastem (4 mln turystów rocznie), dworcem PKP (100 tys. ludzi na dobę wte i wewte), Dolnym Miastem i terenami wokół stoczni (dzielnicą wyjątkowo niebezpieczną, gdzie strach się bać), 80 bankami i hotelami. Ludzie nadkomisarza Belki prowadzą ok. 5,5 tys. dochodzeń i śledztw rocznie: kradzieże, wyrwy torebek, rozboje, włamania, pobicia, zaginięcia, fałszywe banknoty. Jakieś 14–15 zgłoszeń dziennie. Największa liczba w całym województwie. Do tego dochodzi zabezpieczanie wizyt VIP-ów, bo przecież nikt, kto przyjedzie tu z królów, prezydentów, premierów, ministrów, nie podaruje sobie gdańskiej Starówki. Po drugie, ma na swoim terenie prałata Henryka Jankowskiego... Order za męstwo w wojnie Nadkomisarzowi Czesławowi Belce – zgodnie z właściwością, jak to się ładnie mówi – spadło na głowę prowadzenie postępowania o wykroczenie, którego się dopuścił ks. prałat. Podpułkownika rezerwy Krzysztofa Majera, prezesa Zarządu Dolnonośląskiego Związku Żołnierzy LWP, a zarazem wiceprezesa Zarządu Głównego tego związku jakoś tak na początku 2002 r. oburzył fakt, że Jankowski bezczelnie i bezprawnie nosi insygnia srebrnego Krzyża Orderu Virtuti Militari. Sprawa nie była nowa. W grudniu 1992 r. ukazał się w tygodniku "NIE" (nr 51/1992) artykuł "Zdekonspirujmy pierś prałata", w którym redakcja zamieściła zdjęcie Jankowskiego w sutannie paradnej z dziewięcioma rzędami baretek. Spośród rozpoznanych medali i odznaczeń wybija się Order Orła Białego i właśnie Virtuti Militari V klasy. Order Wojenny Virtuti Militari ustanowiony został przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 r. Przyznawano go za bohaterskie czyny bojowe na polu walki. Ma go prawo nadawać prezydent RP albo naczelny wódz wojsk w czasie wojny. No i Jankowski dostał ten order od prezydenta RP. Tyle że samozwańczego. Niejakiego Juliusza Nowiny-Sokolnickiego, który w swoim czasie ordery i awanse rozdawał garściami. Jankowski otrzymał w maju 1981 r. Virtuti Militari w uznaniu niezwykłego męstwa w okresie narodzin "Solidarności", a w listopadzie 1982 Order Polonia Restituta. Decyzja Kancelarii Prezydenta Wałęsy z 15 października 1993 r. wyraźnie stwierdza, że Sokolnickiemu nie przysługiwały ani nie przysługują żadne atrybuty władzy i w związku z tym nadawane przez niego stopnie i awanse nie mogą być honorowane w Polsce. Co nie przeszkodziło kilka lat wcześniej (w lutym 1988 r.) przyjąć Wałęsie od Sokolnickiego Orderu Polonia Restituta. Ale to tak na marginesie, aby było jeszcze śmieszniej... O tym, że prałat nosi Virtuti, krą-żyło więc między społeczeństwem, żołnierzami służby czynnej, rezerwy i w stanie spoczynku, między kombatantami. Gdzieniegdzie na zdjęciach w prasie, na migawkach w telewizji pojawiał się Jankowski z baretkami na sutannie. Ppłk Majer po 10 latach od pierwszej publikacji w "NIE" na ten temat napisał w lutym 2002 r. do Ministerstwa Sprawiedliwości o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Minister Barbara Piwnik przekazała sprawę do Prokuratury Krajowej o zbadanie (zgodnie z właściwością). Prokuratura Krajowa zleciła to Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku (zgodnie z właściwością), Prokuratura Okręgowa – Prokuraturze Rejonowej (zgodnie z...), Rejonowa – Komendzie Miejskiej Policji (zgodnie z...), a Miejska – II Komisariatowi i Belce (wiadomo z czym...). No i Belka ma z tym teraz zgryz. Akta w komisariacie – począwszy od czerwca 2002 r. – puchną od kolejnych dokumentów i protokołów przesłuchań. Niedawno minęła rocznica. Każdy wie, ale nikt nie widział Policjanci z II Komisariatu sprawdzają najdrobniejszy szczegół. Przesłuchują świadków, którzy mogliby cokolwiek na temat prałata obwieszonego orderami powiedzieć. Łącznie z gen. bryg. Stanisławem Nałęcz-Komornickim z Kancelarii Prezydenta, kanclerzem Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari. Prosili o pomoc kolegów z kilkunastu komisariatów w Polsce. Niestety. Każdy niby wie, widział na zdjęciu w gazecie albo w Internecie, ale nikt na własne oczy. A policji jest potrzebne zeznanie: kiedy i w jakim miejscu ks. prałat popełnił czyn zabroniony. Policja śledzi też los każdej fotografii prałata z medalami, która została opublikowana. Po opublikowaniu zdjęcia w "Faktach i Mitach" (18/2002) policjanci z Gdańska wysłali zapytanie, skąd redakcja ma zdjęcie. Dostali odpowiedź, że z CAF PAP. Agencja odpisała, że nikomu zdjęcia nie dawała, bo nie ma takiego w swoich zbiorach. Ot, i ślad się urwał. "Polityka", "Trybuna", "Super Ekspress", TVN 24, radiowa "Trójka". Każdy coś tam zamieścił. A biedni policjanci musieli pisać do każdej redakcji pisma z prośbą: a skąd wiedzą, a skąd mają, a gdzie widzieli. I z każdej dostawali mniej więcej podobną odpowiedź: zdjęcia nadeszły pocztą, anonimowo. Nikt bowiem – kto chce wydawać ciekawą gazetę – nie wkopie swoich informatorów. Za mundurem panny sznurem Jak gdyby tego wszystkiego było mało, prałata Jankowskiego na niektórych zdjęciach można zobaczyć także w mundurze oficera Marynarki Wojennej. Ot, choćby na okładce wydanej kilka lat temu książki Petera Rainy (nadworny biograf prałata) "Ks. Henryk Jankowski. Proboszcz parafii św. Brygidy", wydanej przez wydaw-nictwo WERS z Poznania. Ubiór ten stał się nawet przedmiotem oświadczenia senator Marii Berny (SLD) wygłoszonego na 29. posiedzeniu Senatu V kadencji, 29 listopada 2002 r.: Mundur wojskowy, mundur oficera Marynarki Wojennej nobilituje każdego, kto go nosi godnie i zgodnie z prawem. Jednakże ubliża oficerskim dystynkcjom i mundurowi ktoś, kto nosi go bezprawnie, a więc niejako czyniąc sobie z niego i z siebie błazenadę. Zdania pani senator Berny nie podziela chyba ani dowództwo Marynarki Wojennej, które zaprasza ks. prałata na każdą uroczystość jako oficjalnego gościa, ani premier Leszek Miller. Przecież admirał floty Ryszard Łukasik nie zapraszałby błazna do siebie, a premier nie spotykałby się z błaznem na jego plebanii. Nieprawdaż? W maju 1989 r. Nowina-Sokolnicki awansował prałata na honorowego kontradmirała i dziekana generalnego Marynarki Wojennej RP. Nadał mu także Order Orła Białego. Ze stopniem oficerskim Jankowskiego jest jeszcze większe zamieszanie niż z orderami. W wojsku polskim nie ma pojęcia "honorowy oficer". W dodatku prałat na zdjęciach nosi mundur admirała floty z trzema gwiazdkami (paskami). Jako kontradmirał miałby prawo do jednej. Trzy paski na rękawie nosi admirał floty. Wysłałem w tej sprawie zapytania do rzeczników prasowych: Marynarki Wojennej i Ministerstwa Obrony Narodowej. Tak z czystej ciekawości, co mi odpiszą. Ale niestety, przez kilka dni, do czasu oddania artykułu do druku, nie wyrobili się z odpowiedzią. Przebieranki niepubliczne Art. 61 kodeksu wykroczeń stanowi: Par. 1 Kto przywłaszcza sobie stanowisko, tytuł lub stopień albo publicznie używa lub nosi odznaczenie, odznakę lub mundur, do których nie ma prawa, podlega karze grzywny do 1000 zł lub karze nagany. Par. 3 W razie popełnienia wykroczenia określonego w par. 1 można orzec (...) przepadek wymienionych w tych przepisach przedmiotów (...). Wykroczenie to podlega przedawnieniu w rok od popełnienia lub w dwa lata od wszczęcia przez sąd postępowania w tej sprawie. Ponadto nie ma w tych kwestiach orzecznictwa, więc nie wiadomo, jak np. zinterpretować passus "publicznie używa". Ale jeśli Jankowski występuje w sutannie przystrojonej baretkami w swoim kościele albo na imprezie w hotelu Heveliusz, albo upublicznia fotografie w mundurze admirała i z odznaczeniami, których nie ma, to raczej publicznie używa, bo publiczność wprowadza w błąd. Trudno negować, że zamieszczenie fotografii w książce przez siebie wydanej jest publicznym użyciem munduru. I w tym wypadku mielibyśmy niewątpliwie do czynienia z "umyślnością". Ale co zrobić, jeśli zdjęcie zostało rzekomo "włożone" do książki przez jej redaktora, opublikowane przez jakąś gazetę, zrobione w domu przez reportera? To już komplikuje "umyślność". Prałat wszak ma prawo wkładać w łazience, co chce, i puszyć się przed lustrem. Tylko jakoś trudno uwierzyć, że wszystko to dzieje się bez wiedzy prałata. Policjanci z II Komisariatu nie mogą skończyć postępowania w sprawie Jankowskiego. Co ppłk Krzysztof Majer im nadeśle nowy trop, nowe nazwiska świadków, to oni sprawdzają. Właśnie sprawdzają listę nadesłaną w połowie maja tego roku. Dajmyż spokój biednym policjantom i nadkomisarzowi Belce z Gdańska. Przebierańcami, którzy się dowartościowują błyskotkami, powinien się zająć psychoterapeuta. Zakończmy określeniem Witolda Gombrowicza z jego "Operetki": Monumentalny idiotyzm operetkowy idący w parze z monumentalnym patosem dziejowym. O, to właśnie to. PS Trzeba trafu, że fotografie, które publikujemy, też przyszły anonimowo pocztą. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rząd robi wieś Praca z ajaksem nie jest czystym relaksem. Likwidacja Głównego Urzędu Geodety, którego kompetencje przejęło od razu... Ministerstwo Infrastruktury, miała przynieść skarbowi państwa znaczne oszczędności. Tak uzasadniano tę decyzję w Sejmie. Dziwne posunięcie ze strony rządu, bo w momencie likwidacji Główny Urząd Geodezji i Kartografii uczestniczył w przygotowaniu dwóch programów – ważnym i mniej ważnym – dzięki którym do Polski spływać miał ogromny szmal ze środków unijnych. Ten ważny nazywa się IACS (czyt. ajaks) i służy do modernizacji polskiego rolnictwa. * * * Do UE wstępujemy już w maju tego roku i największe opóźnienia w przygotowaniu Pomrocznej do tego wielkiego wejścia mamy w rolnictwie, głównie przy konstruowaniu systemu IACS. Urząd Geodezji i Kartografii miał rozstrzygnąć przetarg na zdjęcia lotnicze, które powinny być ostatnim etapem budowy ajaksu w Pomrocznej i posłużyć m.in. do oszacowania wielkości i wartości gruntów rolnych w Polsce. Z ogłoszeniem przetargu z niezrozumiałych powodów zwlekano jednak. Nagle zamówienie rządowe przybrało formę przetargu na zdjęcia satelitarne, a nie lotnicze – za jedyne 18 mln dolarów. Tak skomplikowane zamówienie wykluczyło z miejsca polskie firmy geodezyjne zdolne do wykonania precyzyjnych zdjęć, i to znacznie tańszych, tyle że lotniczych. Ich wykonanie zajęłoby oczywiście więcej czasu niż wykonanie zdjęć satelitarnych, ale przecież ten przetarg wcale nie musiał się odbywać w ostatniej chwili. Pomroczna mogła wziąć przykład z Litwy i Węgier, które przy budowie swoich ajaksów skorzystały ze starych zasobów kartograficznych – w ramach oszczędności. Zdaje się, że nam też się w budżecie nie przelewa. Dlaczego polskie Ministerstwo Rolnictwa nie zaproponowało Brukseli tego oszczędnego rozwiązania, zwłaszcza że Pomroczna posiada obecnie pełną ewidencję gruntów? Mocno naciągana sprawa przetargu na satelitarne foty stawia Pomroczną w niezręcznej i trochę schizofrenicznej sytuacji – unijny szmal na modernizację polskiego rolnictwa zależy teraz od... niepotrzebnych zdjęć satelitarnych. O całym zamieszaniu wie już Bruksela, bo ciągle spóźniamy się z uzupełnianiem danych dotyczących naszego rolnictwa, a na dodatek – wykluczone z przetargu firmy geodezyjne wciąż wypisują do Komisji Europejskiej skargi. To akurat martwi komisję najmniej, bo w jej zespole odpowiadającym za unijne rolnictwo zasiadają głównie Niemcy i Francuzi, którym niezbyt zależy na hodowaniu konkurencji w postaci zmodernizowanego polskiego rolnictwa. Wałki z przetargiem to doskonały pretekst do przyblokowania unijnej kasy na pomroczny ajaks. * * * IACS to fachowo system dość skomplikowany – kombinacja struktur administracyjnych z systemem informatycznym umożliwiająca zarządzanie produkcją rolną i kontrolę jakości. Jego sprawne działanie to warunek otrzymywania przez Pomroczną setek milionów euro rocznie w ramach dopłat bezpośrednich dla rolników: trzech czwartych całej pomocy UE dla polskiej wsi. Budowa polskiego ajaksu rozpoczęła się w grudniu 1999 r. Robotą zajęła się powołana w tym celu Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Z samej UE dostała na to 5 mln euro, z kasy państwowej – dużo więcej. Już na etapie początkowym mieliśmy z naszym ajaksem poważne problemy. Bruksela zażądała zwrotu 3 mln euro uznając, że Polska utraciła kontrolę nad budową systemu. Wtedy też chodziło o przetarg, tyle że na rekrutację i szkolenie ludzi obsługujących w przyszłości ajaks. Pomroczna napompowała zamówienie. W UE oszacowano, że zamówienie przetargowe zawyżono o kilkanaście milionów zetów. Sprawę badał UOP, prokuratura i NIK. Następny skandal z ajaksem dotyczył już wyłonionej kadry od ajaksu, w większości członków SLD i PSL. Okazało się, że ponad połowa "specjalistów" nie miała o systemie zielonego pojęcia. ARiMR pod presją opinii publicznej zorganizowała ogólnopolskie egzaminy dla swoich speców. Zdało go zaledwie 56 proc. na 1,5 tysiąca urzędników. Tym razem Bruksela zażądała jedynie wyjaśnień. Dokładnie 1,5 miesiąca temu u ministra rolnictwa UE Franza Fischlera gościł Wojciech Olejniczak – jego polski odpowiednik. Temat spotkania był wyjątkowo niewdzięczny – ograniczenie dopłat bezpośrednich dla polskiego rolnictwa, ponieważ i tak nie potrafimy z nich w pełni skorzystać. Minister Olejniczak zapewnił, że się poprawimy, i odleciał do Pomrocznej, żeby poinformować naród o rezultatach wizyty – jesteśmy na etapie uzupełniania bazy danych i startujemy z ajaksem. Ściemnia, czy ktoś go robi w balona? * * * W sprawie wspomnianego przetargu na zdjęcia lotnicze kontaktowałam się dwukrotnie z Ministerstwem Rolnictwa. Za pierwszym razem biuro prasowe poinformowało mnie, że przetarg się odbywa i jego rezultaty będą znane przed świętami. Żadnych szczegółów nie mogą podać, bo "cały przetarg jest tajny do momentu jego ostatecznego rozstrzygnięcia – wymóg UE". Nie znam takiego unijnego przepisu o utajnianiu nawet uczestników przetargu, ale być może jestem zwyczajnie głupia. Drugi raz zadzwoniłam tuż przed świętami. Wówczas biuro odesłało mnie prosto do pani rzecznik, która i przed, i już nawet po świętach nie znalazła czasu na ujawnienie szczegółów tak ważnego i drogiego dla przyszłości całej Pomrocznej przetargu. O tym, że dotyczy on nie zdjęć lotniczych, lecz zdjęć satelitarnych dowiedziałam się przypadkowo od... wiceministra infrastruktury Marka Bryksa z... mównicy sejmowej. Minister wypaplał to przy okazji odpowiedzi na zapytanie poselskie w zupełnie innej sprawie. Dodał też, że Ministerstwo Infrastruktury zarządziło natychmiastową kontrolę w sprawie tego przetargu. Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu, kurwa, chodzi? O dziwo, opozycja jakoś nie zainteresowała się sprawą, wręcz odwraca od niej uwagę. W telefonicznej rozmowie z gwiazdą PSL Markiem Sawickim dowiedziałam się, że IACS potrzebuje przede wszystkim... świętego spokoju. Być może opozycja pali głupa, bo tak katastrofalne potknięcie "lewicowego" rządu jak strata szmalu z ajaksu to doskonały kapitał polityczny w zbliżającej się kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. W tej sytuacji milczenie jest złotem, a racja stanu, pomroczni wyborcy – wieśniacy i nie tylko – jest o kant dupy potłuc. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEwarto "Superprodukcja" Patrzcie na nasze usta: Juliusz Machulski to bardzo zdolny reżyser. Robi niezłe lub bardzo dobre i śmieszne filmy. "Superprodukcja" jest zjadliwą i dowcipną satyrą na środowisko polskich filmowców i krytyków. Świadczy o tym, że Machulski nie stracił formy. Mówimy o tym tak głośno i wyraźnie, bo po obejrzeniu tego filmu sami w to nie wierzymy. "Star Trek Nemesis" Film zrealizowany olbrzymim nakładem sił i środków. Obfituje w efekty specjalne, dzięki którym, jak facet lata po statku z kijem od szczotki zakończonym nożykiem do wędlin, to chętnie wierzymy, że jest uzbrojony po zęby. Postacie są tak płaskie, że porównanie ich do kartki papieru obraża całą branżę papierniczą, a powiedzenie, że dialogi są drewniane, spowoduje podanie nas do sądu przez reprezentantów Lasów Państwowych. W każdym razie to kupa idiotów mlamlająca takie banały, że aż zęby bolą. Napięcie w tym filmie tworzy salwa dział pozytronowych czy jakoś tak. Star Trek to kultowy film Ameryki, na którym wychowały się całe pokolenia Amerykanów o mentalności szpinaku. Prezydent Bush jest tego żywym dowodem. "Wasabi" Perlisty jak najprawdziwszy francuski szampan. Finezyjny jak mus czekoladowy. Łatwy do przełknięcia jak żabie udko. Kruchy jak francuskie ciasto. Po defekacji nie zostaje w organizmie nawet najmniejszy ślad tego filmiku dla widzów o maksimum trzech fałdach na obu półkulach mózgowych. Besson dał plamę. Irena Wójtowicz "W obronie własnej" Wzięliśmy z półki nowości polski kryminał. Irena Wójtowicz pod tym względem dorównuje najlepszym wzorcom zagranicznym, a nawet je przewyższa. Opisuje językiem pensjonarki przygody agenta CIA w Polsce. On ratuje swojego dziadka z opresji. Po drodze odstrzeliwuje paru Ruskich czy innych Czeczenów oraz demaskuje żółtozębnych prokuratorów i skorumpowanych adwokatów. Lekką ręką wykonuje też drobne zlecenie dla firmy, bo tak autorka nazywa fachowo CIA. Wydawnictwo "Prószyński i S-ka" w nocie o autorce mówi, że była adwokatką i stan zdrowia zmusił ją do zmiany zawodu. Niech szlag trafi tę jej chorobę! Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Z Millerem na jednym wózku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wysokie lody " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEpokonani Rzeszów stracił cnotę. Pierwszy raz w historii III RP władzę w mieście wziął SLD. Po przerżniętych wyborach dotychczasowy prezydent publicznie nawyzywał wygranych. Andrzej Szlachta Prezydent Rzeszowa prawicowiec był stałym klientem "NIE". Pisaliśmy o rozdawaniu szmalu czarnym, o przeszłości prezydenta, który zarządzał miejskimi klozetami z ramienia spółki żony, jego wyczynach w "S", kombinacjach z ziemią dla czarnych i hipermarketów. Pisaliśmy o tym, że prowadził miasto ku zapaści finansowej, wyciągając szmal dla siebie i rodziny. Po wyborach w drugiej turze przerżniętych z kandydatem SLD posłem Tadeuszem Ferencem w samo Święto Niepodległości w obecności tłumu, delegacji opasanych biało-czerwono kombatantów w beretach, posłów i innej władzy, Szlachta załkał: Jak mieszkańcy Rzeszowa zdali egzamin z demokracji 10 listopada? Czy zaangażowanie prezydenta, premiera i ministrów na rzecz kandydata jednej partii nie jest przykładem erozji władzy i wynaturzenia demokracji? Jaki ma być Rzeszów: biało-czerwony czy tylko jednego koloru? Kończąc kadencję i służbę dla miasta powtórzę słowa: Gloria Victis. Chwała zwyciężonym, a nie pokonanym. Patrząc na prezydenta-elekta prezydent rzekł: beneficjentami przemian są często ci, którzy kreowali nieludzki system. Szlachta obraził się też na pismaków. Oprócz zmowy Kwaśniewskiego z Millerem i jego ministrami, odwiedzającymi Rzeszów przed drugą turą wyborów samorządowych, głównie prasę obwinia o swoją klęskę. Zwołał jednak konferencję prasową, na której okres swego panowania nazwał "złotym wiekiem". Zapomniał widać, że to za jego panowania z ratuszowego balkonu prawicowy radny Tomasz Pajęcki z kolesiami wywrzaskiwali plugastwa pod adresem Kwaśniewskiego. Czego więc spodziewał się Szlachta? Że w zamian Kwach odwiedzi go w ratuszu i da mu poparcie, jak miejscowa kuria i "S"? Szkoda też, że nie pamięta, że to właśnie w owym "złotym wieku" Rzeszów pogrążył się w kompletnej zapaści finansowej i ogólnym marazmie. Co ocenili wyborcy. * * * W pierwszej turze poległ też stały bohater naszych publikacji, marszałek województwa, człowiek ZChN Bogdan Rzońca. Aspiracje miał już malutkie – startował do władz Jasła, ale nawet w tak czarnym mieście skompromitował się odpadając w pierwszej turze. Odgraża się, że wróci do nauczania w szkole. Strzeżcie dzieci! * * * Sukcesem zakończył wyścig do fotela burmistrza Dębicy bywalec naszych łamów poseł SLD Edward Brzostowski. Nie zaszkodziły mu ulotki kolportowane w mieście przez ludzi prawicowego burmistrza Bielawy, w których oskarżano Brzostowskiego między innymi o notoryczne opilstwo i inne takie. Brzostowski uznał swoją wygraną za naturalną. * * * Najwięcej głosów w Polsce, 28 tys., dostał opisywany przez nas często były szef ZChN, były wicemarszałek Sejmu Stanisław Zając, kandydat Ligi Polskich Rodzin do Sejmiku Województwa Podkarpackiego, W Rzeszowie trwały narady, czy w tej sytuacji Zająca nie zrobić marszałkiem sejmiku, bo ligusy uzyskały najlepszy wynik. Tadeusz Skowron z LPR przeciął te spekulacje ogłaszając pismakom: Eee, Zając? On jest przereklamowany. Szanse na rządzenie w sejmiku ma koalicja SLD–PSL–Samoobrona. * * * Nie pomogły nawoływania z ambon przed wyborami o modlitwy za papieża, biskupa i prezydenta miasta. Alfred Rzegocki prezydent Stalowej Woli, drugiego co do wielkości miasta w województwie podkarpackim, przegrał z kretesem. * * * Bohater naszej publikacji burmistrz Lubaczowa Jerzy Zając z SLD–UP przewalił wybory. Jego miejsce zajmie Waldemar Zubrzycki. Zając wsławił się tym, że zamknął witrynę internetową, w której można było skrytykować działania jego i rządzącej miastem ekipy. Witrynę prowadził Zubrzycki. * * * Władzę w Przemyślu wziął prawicowiec Robert Choma, pupil miejscowej kurii, dyrektor doprowadzanego nad przepaść Szpitala Wojewódzkiego. Wygrał nieznacznie z Kazimierzem Nyczem z SLD–UP. Gdyby SLD uporządkował swoje szeregi w Przemyślu, gdy jeszcze był na to czas, a nie po naszych publikacjach, Nycz wygrałby z palcem w dupie, o czym świadczy jego wynik wyborczy. A i w SLD panowałyby lepsze nastroje. * * * Niesamowitą przygodę miał tuż przed wyborami burmistrz Przeworska Janusz Magoń z Ligi Polskich Rodzin. Znaleziony przez patrol policji nocą na ulicy w Rzeszowie trafił do izby wytrzeźwień. Miejscowa prasa dowiedziała się o tym już po pierwszej turze. Burmistrz, który musiał rywalizować o stanowisko w drugiej turze, skomentował zdarzenie krótko: reprezentuję mieszkańców najlepiej, jak potrafię. Przed drugą turą w tej samej gazecie ukazało się płatne oświadczenie Magonia: informacja prasowa dotycząca mojej osoby była dla mnie bardzo bolesna i wstrząsająca. Wiem, że podobnie myśli i czuje wielu mieszkańców naszego miasta. Magoń oświadczył, że podejmie szereg działań, w tym prawnych, aby wyjaśnić zaistniałą sytuację. Wyborcy poparli faceta i będzie nadal rządził Przeworskiem. Swojak przecież. Nie wiemy, jakie działania prawne podjął Magoń i co ustala. Możemy podpowiedzieć: wóda spożyta w nadmiarze powoduje leżenie, nawet u członka Ligi Polskich Rodzin. Może też szkodzić zdrowiu, ale wynikom wyborczym – niekoniecznie. * * * Poseł Jan Tomaka z PO, kandydat na prezydenta Rzeszowa, powiedział prasie po tym, jak odpadł z wyścigu do stołka w pierwszej turze, komentując niską frekwencję: ta sytuacja jest dla mnie nie do przyjęcia. Moim zdaniem powinien być obowiązek udziału w wyborach. I głosowania na Tomakę. Panie pośle, z niecierpliwością czekamy na projekt stosownej ustawy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oko proroka SLD dołuje. "NIE" przewidziało to zawczasu. Oto jak dziad mówił do obrazu. Pamiętam Urbana z wielką flachą szampana i jęzorem wywalonym na pohybel prawicy po wygranych przez lewicę wyborach w roku 1993. Pamiętam dumę Urbana, gdy 8 lat później Miller z ekipą śpiewająco rozgromił w wyborach poprzedników i przeciwników: AWS i UW. Dziś Urban mówi, że SLD to "zdechły pies". Rok temu, gdy zeznawał przed komisją Nałęcza, wielu dziwiło się, że wkopuje premiera i jego ministrów. Znaczy – zdradził. Zdradził Millera, zdradził SLD, zdradził lewicę. Stał się stronnikiem Michnika oraz jakiejś sekretnej struktury, która postawiła sobie za cel zniszczenie obecnej władzy. Prześledziłem publikacje Urbana poświęcone początkowej epoce Millera, czyli temu, co wydarzyło się na lewicy przez półtora roku od druzgocąco zwycięskich wyborów parlamentarnych na jesieni 2001 r. Sami zobaczcie. W grudniu 2001 r., w niecały kwartał po objęciu przez Millera najwyższej posady rządowej, Urban opublikował felieton "Feler Millera". Zjechał w nim styl przywództwa, nadmierne skupienie władzy w jednym ręku, czerpanie narcystycznej satysfakcji z ciągłych występów telewizyjnych. Miller, zamiast wyciąć sobie ów felieton z gazety i nosić na sercu, wsiadł na Urbana w TVN mówiąc, że naczelny "NIE" czepia się premiera tylko po to, by go cytowano w mediach. Na co Urban odpowiedział, że nie motywy krytyki są ważne, lecz jej trafność: Skoro treść "Feleru Millera" nie interesuje szefa rządu – potwierdza to właśnie trafność moich krytycznych wywodów o samozadowoleniu i autocentrycznym stylu jego przewodzenia. Po tej replice premier zamilkł wyniośle, poświęcając się nabierającym tempa występom telewizyjnym. Przed Wielkanocą 2002 r. naczelny "NIE" wydrukował artykuł, który inny premier kazałby powielić i dać do czytania swoim ministrom. Leszek Miller sądzi, że im więcej skupi władzy, czyli instrumentów rządzenia, tym skuteczniejszą będzie jego polityka – to cytat z tego artykułu zatytułowanego "Michnik Millerowi Kwachem". I dalej o tym, że rząd nie zabiega o społeczną aprobatę dla swoich posunięć, lecz łudzi się, że uzależniając od siebie kapitał zwiększa swoją władzę oraz możliwości regulacyjne państwa. Tylko doraźnie tak się dzieje. W krótkim czasie skutki klientyzmu stają się odwrotne: państwo uzależnia się od kapitału i musi działać wedle woli grup interesu. Na koniec Urban prorokuje (początek kwietnia 2002 r., kiedy jeszcze Rywinowi nie marzyła się wizyta u Rapaczyńskiej): Miller próbuje uniemożliwić teraz Michnikowi kupienie telewizji Polsat. Raczej mu się nie uda ze względu na potęgę Michnika albo premier za to niestety zapłaci stratami politycznymi powyżej wartości "Polsatu". Po 1 maja 2002 r., w felietonie "Święto lewego buta", Urban zechciał napisać: Na proste pytanie, co konkretnie przez pół roku lewica odróżniając się od prawicy zrobiła dla jednej trzeciej społeczeństwa, której jest najgorzej, odpowiedź jest prosta: gówno. Rozwinięcie tego zdania nastąpiło trzy miesiące później (lipiec 2002) w felietonie "Próżni w próżni": Wszystko, co w SLD reprezentowało nieliberalną myśl ekonomiczną, orientację prospołeczną, antyklerykalną wyrazistość, wycięte zostało w imię konsolidacji partii pod niepodzielnym (...) kierownictwem Millera. (...) Odcięte lewicowe skrzydło SLD uschło bowiem i w obrębie Sojuszu nie ma ośrodka myśli ani kadr pozwalających socjaldemokracji na wyłonienie takiej władzy rządowej, która byłaby dziś bliższa ochocie i skłonnościom większości wyborców. A przecież od wyborów nie minął wówczas nawet rok! Lipiec 2002 r. – Rywin odwiedza Michnika, a Urban pisze felieton "Pytanie o męskość premiera". Pada zdanie o tym, że lada chwila przekroczona być może masa krytyczna nieuczciwości. Gdyby Miller pomyślał... Ech, szkoda gadać! Urban: Nadszedł czas, aby ścisła ekipa premiera wykryła i ujawniła z hukiem aferę we własnych szeregach ubiegając w tym konkurencję. To jedyny sposób na uwiarygodnienie zasadniczej uczciwości rządu jako instytucji. Także niezbędny sygnał dla swoich, że posiadanie władzy nie zmniejsza stopnia ryzyka w ciemnych interesach, a polityczna osłona swojaków ma swoje granice. Jeżeli Miller nie zechce ponieść takiego ryzyka lub nie potrafi przeniknąć plątaniny interesów, które go otaczają, zakres korupcji szybko będzie się wzmagał i różnicował. Aż po krach, który może wstrząsnąć Polską i formację rządzącą strącić w niebyt. Co było potem? Naczelny "NIE" opowiedział komisji śledczej: premier wysłał do Urbana swoich ministrów, żeby się dowiedzieli, o jaką aferę mu chodzi i czy ujawni ją w gazecie. Nie o samo istnienie korupcji w SLD szło zatem Millerowi, tylko o niebezpieczeństwo ujawnienia jej w prasie. Później przyjmie to groteskową formę zależności rządu od gazet: władza reagowała tylko na skandale korupcyjne ujawniane w prasie. Gasiła pożary, a nie zapobiegała im. Dziennikarze zaczęli wlec za sobą rząd na sznurku. Urban pisał o tym, że o propozycji Rywina Miller powinien był zawiadomić prokuraturę albo z oburzeniem ogłosić. Gdyby tak uczynił, dziś Ziobro nie miałby powodów wieszać na nim psów ani stawiać przed trybunałami. Urban pisał o niebezpiecznych związkach ekipy rządzącej z biznesmenem Kulczykiem. Gdyby premier się tym przejął, Giertych nie żądałby powołania komisji śledczej do zbadania prywatyzacji G-8. Wczesną wiosną 2003 r. Urban pisał, że najpóźniej jesienią 2003 r. SLD powinien wyłonić nowy, lepszy rząd, który może wygrać następne wybory. Gdyby SLD (bo przecież nie Miller) posłuchał, dziś ów rząd nie miałby notowań najniższych w historii III RP. Diagnoza Urbana z kwietnia 2003 r. ("Kto kogo popchnie"): Przeciągając swe premierowanie Miller działa jednak na korzyść różnych operacji gospodarczych, na których mu zależy. Leszek Miller może okazać się więc długotrwałą przeszkodą powodującą upadek SLD. Nie mówiąc już o ogólnospołecznych skutkach galwanizowania rządu, który mało że mniejszościowy, to jest programowo jałowy, defensywny i pozbawiony zaufania. Przepowiednia Urbana z kwietnia 2003 r. ("Egzekucja odroczona"): w następnych wyborach grozi nam rozproszony wynik wyborczy, rozdrobniony parlament, słabe przywództwo nadal Millera nad osłabioną lewicą. W rezultacie kryzysy rządowe, okres szybko po sobie następujących upadków różnych koalicyjnych rządów pozbawionych zdolności programowych, narastanie zjawisk korupcyjnych, coraz częstsze przyspieszone wybory. Słowem – kryzys państwa rodzący w polskich warunkach tęsknoty za mocnym człowiekiem, który weźmie kraj w łapy i zrobi porządek w oparciu o nową konstytucję dostosowaną do rządów jednostki. Słyszy pan to, panie Lepper? * * * Jak wygląda schyłkowa epoka Millera, każdy widzi. SLD przerżnie wybory do Europarlamentu. Doczołga się do wyborów krajowych; dobrze będzie, jeśli przekroczy w nich próg wyborczy... Dalej nastanie to, co wieszczył Urban: premier Lech Kaczyński i prezydent Andrzej Lepper. Czasem, kurwa, lepiej nie mieć racji. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Małgosia z Trzeciego Świata " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lepiej być znanym pijakiem cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Macice wolności " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Nie zaatakowała Polski al Kaida, bo informacja o powstaniu Czwartego Mocarstwa zapewne nie dotarła jeszcze do świata islamskiego. Pomimo wstępnych, pozytywnych informacji najmodniejszy obecnie w mediach wirus SARS też nas olewał. • Proces pokojowy rozpoczął się. W stolicy Czwartego Mocarstwa, Warszawie, doszło do ustnego zawieszenia broni między rozjuszonym spadkiem notowań Sojuszem Lewicy Demokratycznej a nakręconym wzrostem społecznych notowań PiSuarem. Obie strony już miały wystrzelić w siebie strategicznymi sejmowymi komisjami śledczymi ujawniającymi nielegalne, przestępcze finansowanie kas partyjnych. Zadziałały gorące partyjne linie i wzajemny ostrzał wstrzymano. • Minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz, niegdyś działacz ateistycznego stowarzyszenia Bez dogmatu, został przyjęty przez pana papieża na prywatnej audiencji. Mógł liczyć na papaamnezję i tradycyjny suwenirowy różaniec. W kolejce po te dary ustawił się Kwaśniewski. • Trwała ofensywa Samoobrony. Posłanka Renata Beger, typowana na przyszłą szefową Kancelarii Premiera Andrzeja Leppera albo przynajmniej ministra finansów, ujawniła swe bogate życie seksualne. Lubi seks jak koń owies. Ta deklaracja wzbudziła zachwyt feministek z warszawki. Pilnie i szybko sięgnęły do słowników szukając hasła "owies". • A w kraju zabrakło na rynku pszenicy i żyta. Kolejny raz zwyciężyli kartelowi ponadpartyjni spekulanci związani przede wszystkim z PSL i SKL. Minister rolnictwa Tański zapowiedział interwencyjną sprzedaż z rządowych rezerw, ale znów za późno i za mało. • Kulczykolodzy z "NIE" ustalili, że następstwem wydrukowania przez "Politykę" artykułu o interesach Jana Kulczyka jest anulowanie przez Volkswagena ogłoszeń już zamówionych w tym tygodniku.Niektóre inne firmy też dokonują takich ruchów. Fundacja Kulczykowej "Warty" wycofała się podobno z subwencjonowania stypendystów "Polityki". Publikację w "Polityce" poprzedzały sugestie, aby jej zaniechać, przedstawiane przez zakulczykowanych polityków wysokiego i najwyższego szczebla. Donosimy o tym dla dobra wszystkich redakcji, aby wystrzegały się patrzenia Kulczykowi na ręce, "NIE" chce go mieć na wyłączność! • Media podały o płatnym, mafijnym wyroku śmierci na redaktorze naczelnym "Przekroju" Piotrze Najsztubie. Koledzy z branży wietrzą kryptokampanię promującą walczący o rynkowe życie tygodnik. O zastraszeniu poinformował też poseł Jerzy Michalski z SLD (dawniej Samoobrona). Grozić mieli mu siepacze związani z grupami przestępczymi w Najwyższej Izbie Kontroli. • Ocenzurowano krakowskie studenckie pismo "WUJ" za krytykę trybu wyborów do samorządu studenckiego. Ocenzurowano też telewizyjną reklamę komórek. Promowanie "Pierwszej komórki" potępiono za nawiązywanie do katolickiej pierwszej komunii. Studentom gęby zamknęli działacze "Bratniaka", a reklamówkę zdjęli ministrowie z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Podlizujący się poprawnością polityczną pijakom z episkopatu. • PSL opowiedziało się za UE, ZChN za EU, Polonia z krajów UE za EU, i tylko biskupi Kościoła kat. wstrzymują się od jednoznacznej deklaracji. Chociaż dostali za ewentualne poparcie najwięcej. • Trzy czwarte ankietowanych przez CBOS obywateli RP uważa, że mamy kryzys polityczny. Większość chce zmiany rządu i premiera. Chcieć to nie móc. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Liturgia 4 promili Pić, a potem prowadzić samochód – każdy ksiądz to potrafi. Odprawianie mszy na bani – to dopiero jazda. Pewnej majowej niedzieli ksiądz Marian Kaptur, 44-letni proboszcz parafii św. Jacka w Stepnicy (Zachodniopomorskie), wracał do domu znad morza. Wyjątkowo jazda mu nie szła, świadkowie z okolic Wolina powiadają, że jechał góra czterdziestką. Księża bryka pruła powietrze wężykiem – co na szosie A3 ze Świnoujścia do Szczecina w niedzielę nie jest czymś niezwykłym – jednak kierowca w pewnym momencie wyrzucił przez okno auta pustą flaszkę po "Żytniej". Co najmniej kilku osobników, najprawdopodobniej niewiedzących, kto sieje grozę na drodze tzw. szybkiego ruchu, zatelefonowało do najbliższej policyjnej drogówki w Kamieniu Pomorskim. Glinom udało się zatrzymać narąbanego kierowcę ("śmierdział gorzałą na parę metrów" – z oficjalnej relacji świadków). Ksiądz odmówił dmuchanka w alkomat, dworował sobie nieco z panów policjantów, w końcu za ich namową – cały w skowronkach – wlazł do radiowozu i pojechał na badanie krwi. Wynik: 3 promile. Za coś takiego grozi w Pomrocznej do dwóch lat pierdla, ale – jak życie naucza – żaden napierdolony woźnica za tę przewinę nie garuje. Wysoki sąd to też ludzie, a człowiek to nie wielbłąd, co pije raz na tydzień i bryki nie prowadzi. I nie byłoby o czym pisać, gdyby nie wyszło, że ksiądz Kaptur od dawien dawna jeździ na ostrej bani. Gdy go pod Wolinem zatrzymała policja, miał prawo jazdy, ale fałszywe. Prawdziwe wcześniej za jazdę na bani sąd mu odebrał prawomocnym wyrokiem. – Nasz proboszcz zawsze, żeby był nie wiem jak nachlany, pakował się do samochodu za kierownicę. Siłą go kiedyś powstrzymaliśmy, kluczyki sąsiad zabrał, a on zapasowe wyciągnął i hajda! – opowiada, nie kryjąc podziwu, parafianin księdza Mariana. – Nie można go było zatrzymać, jak się wielebny kozak napił na wesoło. Kiedyś w skarpetach tylko i gaciach wyszedł z plebanii i do bryki. Odjechał kawałek i pierdolnął w płot przy kościele. – Na odwyk nie chciał iść, bo to przykre – mówi pani Krystyna ze Stepnicy. – To jego pijaństwo nawet by nie przeszkadzało tak bardzo, bo to człowiek z krwi i kości, nie żaden święty męczennik. Gdyby tylko nie jeździł samochodem i mszy po pijaku nie odprawiał! – Tak był wstawiony, że w czasie mszy padł przy ołtarzu, pogotowie ratunkowe wezwaliśmy – wspomina inny wierny. Biskup zapowiedział przeniesienie proboszcza do innej parafii, widać głodnej widowisk. Połowa mieszkańców Stepnicy zaprotestowała! Bo to fajny chłop. Miły, towarzyski. A że grzeje? Kto pierwszy rzuci kamieniem? Na pięć dni przed zatrzymaniem pijanego księdza Kaptura koło Wolina 650 mieszkańców Stepnicy podpisało list protestacyjny do biskupa w Szczecinie, aby księdza Kaptura – Boziu broń – ze Stepnicy nie zabierał. I nie zabrał. Dobry człowiek rozumie drugiego. Amen. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wakacje generała Na marginesie historii Leszka Kwiatka, dyrektora Poczty Polskiej, którego media rozszarpują, a Pol wywalił z roboty za złamanie ustawy antykorupcyjnej przez zasiadanie w Radzie Nadzorczej PTR – spółki reasekuracyjnej – przypominamy historię Jacka Turczyńskiego, poprzednika Kwiatka z nadania AWS. Jest on oskarżony przez prokuraturę o coś znacznie grubszego – wzięcie łapówki. Przypomnijmy: firma MGM kierowana przez Martę Grzywacz i jej męża Bogusława Bagsika podpisała z pocztą umowę na dystrybucję 150 tys. płyt zespołu Arka Noego. Prokuratura zarzuca kilku osobom z ówczesnego kierownictwa Poczty Polskiej (w tym Turczyńskiemu), że przyjęły łapówkę w zamian za niekorzystną dla poczty umowę. Szmal przekazał Michał W., współwłaściciel kancelarii prawno-adwokackiej, były szef Ruchu Młodych przy Wałęsie, doradca Krzaklewskiego i Buzka do spraw młodzieży, niezwykle utalentowany i dobrze zapowiadający się student prawa. Udało nam się dotrzeć do relacji Michała W., który siedzi w areszcie na warszawskiej Białołęce (publikujemy cały fragment dotyczący Poczty Polskiej z nieznacznymi, kosmetycznymi skrótami): W dniu 27.02.02 r. – Prokurator Piłat z Prokuratury Mokotowskiej postawił mi zarzut o czyn z art. 229 par. 1 kk. Zarzut ten dotyczył wręczenia przeze mnie łapówki (200.000 zł.) Markowi J.* z Poczty Polskiej. W grudniu 2000 r. – prowadzone były rozmowy pomiędzy Pocztą Polską a firmą MGM Production dotyczące zakupu przez Pocztę 35 tys. płyt z kolędami Rodziny Steczkowskich. Sprawa ta nie doszła do realizacji ponieważ było za mało czasu na wprowadzenie tej płyty do obiegu. Marek J. zaproponował, że Poczta kupi inną płytę w 2001 r. Na początku lutego 2001 r. MGM Production nabyło jednorazową licencję na produkcję płyty zespołu Arka Noego pod tytułem "Arka Noego wakacje cały rok". (...) Kancelaria adwokacko-prawna K. i W. zajmowała się w tym czasie obsługą prawną spółki Variant Logistic – której prezesami byli: 1. Rafał Grzywacz 2. Mariusz Chudy 3. Jan Janik (Osobą, która decydowała a nie była nigdzie wpisana był Bogusław Bagsik, cichy wspólnik). Na prośbę Pana BB (Bagsika – przyp. A.R. i M.P.), nasza kancelaria zajęła się obsługą prawną umowy, która miała zostać podpisana pomiędzy MGM Production a Pocztą Polską. Warunki umowy były negocjowane pomiędzy Markiem J. a Bogusławem Bagsikiem za pośrednictwem naszej kancelarii. (...) Umowa dotyczyła zakupu przez Pocztę 150.000 płyt zespołu Arka Noego, płyty zostały opatrzone logiem Poczty. Umowa opiewała na kwotę 4.000.000 zł. Marek J. przekazał, iż Generał (czyli Turczyński) podpisze umowę, ale osoby decydujące muszą otrzymać 10% z kwoty, na którą będzie opiewała umowa, czyli ok. 400.000 zł. Po przekazaniu informacji Panu BB odpowiedź w tzw. kwestii prowizji od umowy była pozytywna. Był tylko jeden warunek: – Prowizja zostanie zapłacona po podpisaniu umowy i rozliczeniu się przez Pocztę z faktur wystawionych przez MGM. Przy kolejnym spotkaniu Marek J. przekazał mi, że jest po rozmowie z Generałem i Stefanem P.**, że to nie wchodzi w rachubę. Marek J. przedstawił mi warunki zarządu i Generała: – Pierwsze 100.000 zł. przed podpisaniem umowy, jako zabezpieczenia, że MGM zapłaci resztę (Ta kwota została przekazana Markowi J. w marcu 2001 r. w Hotelu Gołębiewski w Mikołajkach). Drugie 100.000 zł. miało zostać przekazane w chwili gdy otrzymam umowę podpisaną jednostronnie przez Zarząd Poczty. Tak się stało, w kwietniu 2001 r. w hotelu Marriott. Marek J. otrzymał ode mnie kolejną część w obecności Michała A. W trakcie wielu spotkań i ustaleń byłem świadkiem rozmów telefonicznych Marka J. z Generałem dotyczących kwestii rozliczeniowych. Widziałem w aparacie jak wyświetlał się napis: GENERAŁ – tak Marek J. miał opisany numer Turczyńskiego. Jestem święcie przekonany, że Turczyński dostał i wziął łapówkę. Były prowadzone rozmowy z Markiem J. i Stefanem P. w kwestii zacieśnienia współpracy pomiędzy kancelarią a Pocztą. Stefan P. przekazał, że ten kontrakt to swoisty egzamin, któremu ocenę wystawi Generał. Turczyński wziął pieniądze! Ile? Nie wiem, ale ja przekazałem 200.000 zł do podziału. Michał W., niespełna 24-letni, siedzi w więzieniu od półtora roku podejrzany o znacznie poważniejsze niż opisane powyżej przestępstwa. Zarzuca mu się udział w pruszkowskiej mafii, nielegalny handel bronią i wyłudzenie 1,5 mln zł. Czemu uważamy, że jego świadectwo jest wiarygodne? Po prostu Michał W. nie ma nic do stracenia. Nie próbuje się wybielać – jak sam pisze dawał łapówkę. Michał W., z którego jego byli polityczni mocodawcy próbują zrobić kozła ofiarnego, zaczął mówić. Wiemy, że na paru ważnych facetów padł blady strach. I słusznie. * W oryginale pełne nazwiska – kierownik biura handlu detalicznego Poczty Polskiej. ** Dyrektor do spraw gospodarczych Poczty Polskiej. Autor : Andrzej Rozenek / Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Obcowizna " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pieskie życie psa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czerwony nadberet Biskupi wejdą do Europy pod dowództwem konserwatywnego eurosceptyka i nacjonalisty. Nowy szef Kościoła w Polsce wchodzącej do Unii Europejskiej mówił: Boję się Europy, w której nie ma miejsca dla Boga i w której nie jest zagwarantowane życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci. W takiej Europie nie ma miejsca dla mnie (2 marca 2003 r.). Przed referendum europejskim arcybiskup powiedział: Trzeba się przyjrzeć, czy warto iść do Unii, czy nie mamy innej alternatywy? Alternatyw jest bardzo wiele, a Pan Bóg ma jeszcze kilka. Może otworzyć alternatywę przyjaźni z Chinami, Japonią, Rosją, i to większe przyjaźnie niż z narodami słowiańskimi. Abepe Michalik mówił przed laty: Katolik ma obowiązek głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina, muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona, komunista na komunistę, niech każdy głosuje na tego, którego mu sumienie podpowiada (1991 r.). W czasie dyskusji o konstytucji abepe Michalik mówił: Nie jest prawdą, że najwyższym prawem w Polsce jest konstytucja, bo najwyższe jest prawo Boże, naturalne. Do niego musi być dostosowane każde inne prawo. Oto płaszczyzna, na jakiej episkopat będzie prowadził "dialog" z władzą świecką. Abepe ma zmienny stosunek do Radia Maryja. Dał Rydzykowi prawo do używania za darmo częstotliwości radia archidiecezjalnego w Przemyślu. Potem odebrał mu ten przywilej widząc, jak pod jego nosem pęcznieje Rodzina Radia Maryja. 4 sierpnia 1996 r. w kościołach diecezji przemyskiej odczytywano list pasterski arcybiskupa Michalika, w którym lekcje wychowania seksualnego nazwał instruktażem do wczesnej inicjacji seksualnej i rozbudzania instynktów dzieci i młodzież do różnych, także patologicznych, zachowań seksualnych. Metropolitę niezbyt jednak gniewa praktykowanie patologicznego seksu. Podległy mu ks. proboszcz Michał M. przez blisko 30 lat w Tylawie molestował małoletnie dziewczynki; o skandalu napisała "Gazeta Wyborcza". Ekscelencja wziął plebana zboczeńca w obronę. Ogłosił list czytany w kościołach. Oskarżył "GW" o antyklerykalizm: Piszę o tym, aby wyjaśnić i przestrzec księży oraz przygotować na nowe ataki i oskarżenia, które są już pewnie przygotowywane. Być może będą to kolejne, fałszywe oskarżenia skierowane przeciwko Waszym kolegom lub biskupom, bo nienawiść zaślepia i syci się nienawiścią. Prokuratura postawiła zarzuty księdzu z Tylawy. Sprawa jest w sądzie. Ks. Michał M. pozostał w swojej placówce. Michalik udowodnił, że potrafi postawić na swoim. O wolności słowa arcybiskup Michalik wypowiedział się w 1997 r. w "Słowie – Dzienniku Katolickim" następująco: Cenzura jest nie tyle radykalnym środkiem, ile wyrazem rozsądku i doświadczenia (...) wycofanie cenzury obyczajowej jest celową rozbijacką robotą. Nie widzę takiej potrzeby, żeby mądry ksiądz musiał czytać "Gazetę Wyborczą". Jakąś porządną gazetę powinien jednak czytać. Z licznych wypowiedzi najważniejszego obecnie człowieka w Kościele wynika jasno, jaki model Kościoła on wybierze: nieomylny pasterz i owce bez prawa do głosu. Michalik zapracował na miano jastrzębia. Ludzie mniej mu przychylni używają innego określenia – beton. Nie trzeba być prorokiem, aby wiedzieć, czy Kościół będzie się otwierał, czy też kroczył wstecz. Autor : S.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Posłowie dla kobiet Ponad 90 proc. parlamentarzystów z SLD opowiada się za bezkarnością aborcji pożytecznej ze względów społecznych. Szabel nie brakuje, tylko gdzie jest wódz? Od dłuższego czasu SLD dezorientuje publiczność sprzecznymi sygnałami w sprawie aborcji. Rząd zapewnia, że nie ma zamiaru zmieniać ustawy antyaborcyjnej. Od czasu do czasu Dyduch czy ktoś inny napomyka, iż jednak trzeba będzie się tym zająć. Z okazji kongresu partii sam Miller wspomniał coś o kobietach w trudnej sytuacji. Szef klubu parlamentarnego SLD Jerzy Jaskiernia opowiedział się za nietykaniem kwestii aborcji, gdyż wywołuje ona głębokie podziały i konflikty. Widocznie kocha spokój. Krążą też pogłoski, iż klub się podzielił, frakcja prezydencka knuje i blokuje, rośnie w siłę opcja papieska ("nie denerwujmy staruszka u schyłku życia"), a szary poseł sam już nie wie, co ma myśleć. Postanowiliśmy to sprawdzić, kierując do parlamentarzystów SLD ankietę złożoną z trzech pytań: 1. Czy uważa Pan (Pani), że w Polsce powinno być dopuszczalne przerywanie ciąży z przyczyn społecznych? 2. Jeśli tak, to kiedy należy przystąpić do pracy nad nowelizacją ustawy antyaborcyjnej? 3. Czy opowiada się Pan (Pani) za refer endum w tej sprawie? Klub poselski Sojuszu stopniał do 193 osób. Na liście senatorów SLD figuruje niezmiennie 75 nazwisk. Razem 268 parlamentarzystów. Na naszą ankietę odpowiedziało 112 osób – mniej niż połowa. Nie jest to wynik imponujący, ale sondaże zadowalają się procentowo mniejszą reprezentacją. W ankiecie wzięło udział 94 posłów i zaledwie 18 senatorów, co potwierdza nasze przekonanie o małym pożytku z Senatu. Tak, tak, tak! Czy w Polsce powinno być dopuszczalne przerywanie ciąży z przyczyn społecznych? 107 posłów i senatorów SLD, czyli aż 95,5 proc. ankietowanych, odpowiedziało TAK. W tym 7 osób wzmocniło swą wypowiedź: Oczywiście tak, Tak – zdecydowanie, a nawet Tak, tak, tak! (co zdradza duże zaangażowanie emocjonalne). 7 osób w tej grupie dodało pewne zastrzeżenia: Tak, ale ogólnie jestem przeciw aborcji, Tak, w uzasadnionych przypadkach, Tak, ale tylko w trudnych warunkach życiowych, Tak, ale nie na życzenie, Tak, ale nie można tego nadużywać itd. Mamy też intrygującą odpowiedź: Tak – z niezbędną delikatnością. Jeśli chodzi panu posłowi o to, żeby delikatnie usuwać ciążę, to proponujemy pigułkę RU 486. Jedynie 5 osób, tj. 4,5 proc. badanych, odpowiedziało NIE. Z uzasadnieniem: Aborcja nie może być regulatorem urodzin, Ustawa obecna jest wystarczającym kompromisem, Dopuszczam aborcję tylko przy zagrożeniu życia kobiety lub gwałcie (to gorzej niż w obecnej ustawie!). Troje zachowawczych opiniodawców zasiada w Sejmie, dwie osoby – w Senacie. Jeden z senatorów oznajmił: Prawdziwy chrześcijanin nie ma problemu z aborcją. Niestety, społeczność chrześcijańska nie składa się z samych impotentów. Szybko, szybciej, jak najszybciej Kiedy rozpocząć pracę nad nowelizacją ustawy? Aż 69 osób odpowiedziało: jak najszybciej, szybko, natychmiast, niezwłocznie, od zaraz, od ręki, już itp. Częste były opinie typu: Już jesteśmy spóźnieni, Sporo czasu już zmarnowano, Każdy termin jest zły, bo zbyt późny. Zdarzały się szersze uzasadnienia: Im prędzej, tym lepiej. Po prostu trzeba to wreszcie zrobić, Trzeba iść za ciosem – temat został po raz kolejny wywołany przez przybycie statku "Langenort". 12 osób podało konkretne, najczęściej nieodległe terminy: po wakacjach, jesienią tego roku, jeszcze w tym roku, na początku roku 2004, na pewno w tej kadencji. 69 plus 12 to razem 81 osób przekonanych, że nie można dłużej zwlekać i kuglować. To ogółem 72,3 proc. uczestników ankiety. Ten wynik powinien dać do myślenia przywódcom SLD. W klubie – podobnie jak w całej partii – narasta frustracja i zniecierpliwienie, bo czas leci, połowa kadencji za nami, a Sojusz traci resztki wiarygodności. 16 osób czeka na sprzyjające okoliczności: Gdy uda się zebrać większość w Sejmie, Kiedy nie będzie ryzyka, że prezydent zawetuje ustawę, Kiedy poprawi się sytuacja społeczno-gospodarcza, Po zakończeniu prac nad dostosowaniem polskiego prawa do europejskiego, Jak będzie mniej zmasowany atak na SLD (biedny poseł marzy już tylko o mniej zmasowanym ataku...). Niektórzy twierdzą, że w tej kadencji szanse są bliskie zera. Ciśnie się na usta pytanie – a co zrobił Sojusz, żeby były większe? Czy próbował pozyskać posłów innych ugrupowań, np. dawnych UWoli z Platformy, którzy kiedyś byli za prawem do aborcji? Czy skuteczne ciułanie głosów możliwe jest tylko wtedy, gdy zagrożony jest rząd lub któryś z ministrów? Realistycznie, a zarazem strategicznie myśli autor odpowiedzi: Dziś – bo to kwestia politycznej wiarygodności SLD. Z praktycznego punktu widzenia – dopiero gdy zmieni się skład Trybunału Konstytucyjnego. 10 osób wymigało się od podania terminu: To delikatny temat, Nie wiem, Trzeba się zastanowić, Nie ma pośpiechu, Są ważniejsze problemy, Będą nam zarzucać, że zajmujemy się sprawami drugorzędnymi zamiast gospodarką (autor tej opinii nie pojmuje, że każda próba złagodzenia ustawy wywoła lawinę histerycznych oskarżeń, niezależnie od tego, jaka będzie akurat sytuacja gospodarcza). 5 osób uważa, iż ustawy w ogóle nie należy zmieniać. Jakie referendum? Najmniej jednoznaczne wyniki dała ankieta w punkcie 3. 40 osób opowiedziało się za referendum. To najbardziej demokratyczne rozwiązanie, Skoro jest tyle kontrowersji, niech naród rozstrzygnie, Referendum przetnie raz na zawsze ten spór, To jedyne wyjście. Bo nie wierzę, że w przyszłym parlamencie SLD będzie miał większość. 14 osób odpowiedziało: tak, ale... Tak, ale w ostateczności – gdyby parlamentowi nie udało się zmienić ustawy. Taka opinia powtórzyła się parę razy, choć można przypuszczać, że jeśli w Sejmie przepadnie projekt ustawy, to tak samo przepadnie wniosek o referendum. Parę osób jest za referendum, ale tylko dla kobiet w wieku 18–60 lat, jak we Włoszech, albo bez progu 50 proc. frekwencji (bo jeśli próg zostanie utrzymany, sprawę przesądzą nie ci, co powinni). W sumie za referendum jest 44 ankietowanych (39,2 proc.). 33 posłów i senatorów (29,4 proc.) mówi NIE. Bo to się nie uda, ludzie nie pójdą do urn, głosy w najlepszym razie rozłożą się pół na pół, a w dodatku kosztowałoby to 50–60 mln zł, których nie ma w budżecie. I jeszcze jedno prze-cudne uzasadnienie: NIE. Stare dewoty niech siedzą w domu. Rzeczywiście, wizja wyciągnięcia z domu starych dewot może zachwiać wiarą w demokrację bezpośrednią. Padło też 25 odpowiedzi (22,3 proc.) typu: trudno powiedzieć, mam ambiwalentne uczucia, są argumenty za i przeciw. Do tej kategorii można zaliczyć opinię: Powinien rozstrzygnąć parlament. Ale poparłbym i referendum, bo życzy go sobie większość Polaków. Albo: Mogłoby być, chociaż to za dużo niepotrzebnego huku. Bojąc się "huku" wielu SLD-owców uważa, że w parlamencie rzecz da się załatwić spokojnie, co przecież jest nierealne. Odnotujmy też niegłupią propozycję: najtaniej będzie połączyć referendum aborcyjne z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Raz, dwa, trzy Na deser chowamy dobrą wiadomość od posła Jerzego Szteligi: prace nad ustawą już w zasadzie rozpoczęto. Są trzy projekty nowelizacji: posłanki Joanny Sosnowskiej (o czym pisaliśmy), senatorek z Parlamentarnej Grupy Kobiet oraz obywatelski – organizacji pozarządowych, który wpłynie do Sejmu, gdy zbierze się 100 tys. podpisów. Szteliga, klubowy koordynator ds. wolności światopoglądowej, jest po spotkaniach z autor-kami. We wrześniu zapadnie decyzja, co dalej, czy z trzech projektów zlepić jeden. Jesteśmy świadomi, że wynik ankiety zniekształca poglądy całego klubu parlamentarnego SLD. Odpowiedzieli nam przede wszystkim ludzie, którzy w ogóle mają poglądy podobne do wyrażanych w "NIE". Przyczajony w klubie SLD wróg ideowy bądź nie chce wypowiadać się poprzez "NIE", bądź lęka się wyrażać poglądy, aby nie podrażnić swych wyborców. Niektórzy parlamentarzyści olali jednak ankietę z braku czasu lub lenistwa. Rozkład poglądów w całym klubie nie odbiega zatem drastycznie od przedstawionego. Nie wypada nam się pastwić nad uczestnikami ankiety. Choć niekiedy nóż w kieszeni się otwierał, np. w rozmowie z posłem, który miał obiekcje estetyczne: Co się będę przy dupie grzebał. Andrzej Celiński oświadczył, że nic nam nie powie, ponieważ konwencja tygodnika "NIE" szkodzi Polsce. (Nasza szkodliwość znacznie wzrosła, odkąd przyłapaliśmy Celińskiego, jak siedział w knajpie, zamiast jako minister od kultury uczestniczyć w imprezie kulturalnej, na której wszyscy go oczekiwali). * * * Generalnie jednak nie jest źle. Zamiar uwspółcześnienia ludzkich swobód ma solidne zaplecze na ławach lewicy. KALENDARIUM 1989 r. – wchodzimy w nowy ustrój z uchwaloną 27 kwietnia 1956 r. ustawą zezwalającą na aborcję z przyczyn społecznych. 7 stycznia 1993 r. – po 37 latach Polki tracą wolność osobistą: Sejm uchwala ustawę dopuszczającą aborcję tylko w razie zagrożenia zdrowia lub życia matki, ciężkiej i nieuleczalnej wady płodu lub ciąży pochodzącej z przestępstwa. 24 października 1996 r. – Sejm zmienia ustawę antyaborcyjną, dopuszczając przerywanie ciąży za względu na ciężkie warunki życiowe lub trudną sytuację osobistą kobiety. 28 maja 1997 r. – Trybunał Konstytucyjny nadużywa swoich uprawnień orzekając, że nowelizacja jest niezgodna z konstytucją, która nie mówi nic o życiu od poczęcia. 17 grudnia 1998 r. – Sejm przyjmuje orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego; znów obowiązuje ustawa z 1993 r. Autor : Dorota Zielińska / Małgorzata Nowakowska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Radujcie się Zbliża się koniec kadencji samorządów. To już naprawdę ostatni dzwonek na ustawienie siebie, rodziny i znajomych. Niedługo w ławach radnych zasiądą nowi ludzie (choć starych też będzie trochę), jeszcze bez należytego doświadczenia, jak najłatwiej zrobić dobry wałek. Jeżeli są jeszcze jacyś radni, którzy nie ustawili się przez te cztery lata, podajemy im rękę. Jak nie – niechże to będzie zachęta dla tych, którzy zastanawiają się, czy kandydować. Jak załatwić mieszkanie komunalne w dobrym punkcie Aby otrzymać przydział na mieszkanie komunalne, wystarczy pójść do odpowiedniego wydziału i złożyć wniosek. Mieszkań komunalnych w każdym mieście i miasteczku jest mało, a potrzeby są ogromne. Przyznawanie ich – komu, jakie, kiedy – ma jednak charakter czysto uznaniowy. Zwykle daje się tym z początku listy oczekujących i tym, którzy są w najbardziej dramatycznej sytuacji. Ale kto powiedział, że twoje podanie nie znajdzie się na wierzchu tej całej górki podań? Albo że to ty właśnie nie jesteś w najbardziej dramatycznej sytuacji? Kłopot jest wówczas, gdy akurat – psia mać – nie ma niczego wolnego albo jest mieszkanie do wzięcia, ale mało atrakcyjne. O małym metrażu, z piecami, na zadupiu. Wtedy nie ma rady, trzeba czekać. Urzędnik miejski na pewno cię jednak poinformuje, w którym fajnym lokalu mieszka schorowana staruszka. A nawet udostępni listę potencjalnych mieszkań do wzięcia w przyszłości. Jeśli nie chcesz zdać się na niepewność długiego czekania na czyjąś śmierć, niech ci wyszukają w urzędzie atrakcyjne mieszkanie, ale z zadłużeniem czynszowym lokatorów. I niech czym prędzej ich wyeksmitują, aby przekazać ci lokal. Jak już mieszkanie od gminy dostaniesz, to szybko je wykup po preferencyjnej cenie z wszelkimi możliwymi zniżkami, załóż księgę wieczystą i jest twoje na wieki wieków. Nawet jak ktoś wyniucha całą sprawę, to będzie ci mógł skoczyć. Jak załatwić sklep w centrum miasta Ktoś z twojej rodziny albo znajomych chciałby mieć sklep w atrakcyjnym punkcie miasta, ale nie ma tyle szmalu, aby wystartować w przetargu na dobry, a więc drogi punkt. Zróbcie tak. Niech wystartuje w walce o sklep w jakiejś najbardziej chujowej dzielnicy, gdzie brud, smród i mogiła, gdzie psy dupami szczekają i gdzie nikt normalny by sklepu nie otworzył. Jak już będzie miał tam, to sobie ten sklep zamieni na lepszy, w lepszym punkcie. Do takiej zamiany potrzebna jest decyzja zarządu gminy, więc ty musisz być z tym zarządem w zgodzie. Jak zostać właścicielem kortów tenisowych Gmina jest właścicielem kortów tenisowych lub innego obiektu sportowego, który ty chciałbyś przejąć i na nim zarabiać. Czekaj, nie kupuj od miasta na przetargu publicznym, bo przepłacisz całkiem bez sensu. Zbierz kilku znajomych i załóżcie stowarzyszenie. Co prawda grunty i nieruchomości, według zapisów ustawy, gminy muszą sprzedawać w przetargach publicznych na podstawie wyceny rzeczoznawcy, ale ustawa też mówi, że mogą przekazywać je z pominięciem drogi przetargowej i ze znacznymi upustami na cele ważne społecznie. Jakie to są cele, ustawa nie precyzuje. Jak już będziesz miał zarejestrowane stowarzyszenie, to gmina może te korty lub co innego przekazać stowarzyszeniu, schodząc z ceny nawet 98 proc. A ciebie to w gruncie rzeczy do niczego nie zobowiązuje. Do tego jest co prawda potrzebna uchwała całej rady, no ale to już twój problem, aby zrobić sobie właściwy lobbing. A z czasem możesz nawet wystąpić do kolegów radnych, aby podjęli uchwałę o dofinansowaniu twojego obiektu z budżetu gminy. Pod pretekstem, że dzieci z pobliskiej szkoły korzystają za darmo, co jest społecznie słuszne. A potem? Stowarzyszenia nie są wieczne. Jak rozumnie stawać do przetargu Nie zawsze jednak numer ze stowarzyszeniem da się wykonać. I zdarza się, że jakiś grunt albo budynek idzie na przetarg. A pierwotna cena wywoławcza jest stanowczo za wysoka. I do tego mogą pojawić się chętni, aby ją zapłacić. Spox. Przede wszystkim zblatowani z tobą urzędnicy w warunkach przetargowych skutecznie mogą zniechęcić innych. Na przykład zapodać, że na gruncie jest rów melioracyjny – kochany panie! – nie do ruszenia. Albo że budynek, który jest na sprzedaż, jest pod opieką konserwatora zabytków, a konserwator – wie pan, jak to jest u nas! – ni chuja nie odpuści swoich wymagań. Różne przeszkody można mnożyć i wyolbrzymiać, w zależności od tego, co idzie pod młotek. W ostateczności przetarg można odwołać bez podania przyczyn. Gdy jeden i drugi przetarg się nie odbędzie z "braku chętnych", wówczas następuje czas zaproszeń do negocjacji. To jest twój czas. Koledzy mogą ci ziemię albo nieruchomość sprzedać za pół ceny. A jak są pewni, że nikt nie fiknie, to i za jedną czwartą. Jak dobrze zainwestować wolne środki Jeśli masz trochę wolnej kasy, to broń Boże nie inwestuj jej w niepewne nigdy akcje albo nie wkładaj na niskooprocentowane lokaty. Po to jesteś radnym, aby swoje pieniądze ulokować dobrze. Przyjrzyj się planom miejskim, gdzie w przyszłości ma być budowana droga, albo zorientuj się, czy któraś z sieci marketów nie chce przypadkiem inwestować na terenie twojej gminy. I czy przypadkiem rada nie szykuje się do zmiany jakiegoś planu zagospodarowania albo przekwalifikowania gruntów rolniczych na handlowo-usługowe. Może w tych miejscach jest jeszcze kawałek ziemi do kupienia od ciemnego chłopa, który zwykle gówno wie o gminnych planach. Lub od jakiegoś przedsiębiorstwa, któremu niepotrzebne nieużytki. Najwyżej postukają się w głowę, po co ci to. Kup i poczekaj na zmianę planu i na rozpoczęcie inwestycji. Możesz w krótkim czasie podwoić włożone pieniądze. Albo nawet potroić. I jest to biznes, że trudno się przyczepić. Grunt to dobra informacja. Jak załatwić dobrą robotę sobie lub komuś z rodziny Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojej zawodowej pracy lub masz kogoś bezrobotnego w rodzinie, to nawet nie musisz prosić nikogo z zarządu gminy, aby ci pomógł w tym życiowym problemie. Sami do ciebie przyjdą. Pojedynczy radny tak naprawdę ważny jest i potrzebny przy głosowaniach personalnych, gdy wybiera się burmistrza, zarząd, prezydium rady. A potem – gdy opozycja w stosunku do tych wybranych składa wnioski o ich odwołanie. Bo każdy by się chciał wcisnąć. Do większej comiesięcznej kasy, do decyzji, za którymi może być kasa, do jeszcze większego znaczenia i prestiżu. Gdy pada wniosek o odwołanie któregoś z członków zarządu lub samego burmistrza, po stronie rządzącej odbywa się liczenie głosów. Kto z nami, kto przeciw nam. I rozpoczyna się tych głosów kupowanie. "Zagłosuj za nami" – przyjdą cię prosić któregoś dnia. "Zagłosuję, ale chcę dobrą posadę dla siebie/rodziny" – odpowiesz wówczas. I dostaniesz. Ponieważ gmina robi interesy ze wszystkimi i wszyscy są z gminą związani, burmistrz ci to załatwi. Nie musisz zresztą czekać do przesilenia personalnego. Będą i inne ważne głosowania, na których zależeć będzie zarządowi. Najlepsza jest robota np. konsultanta z nienormowanym czasem pracy w spółce podlegającej gminie. Wtedy wystarczy raz w miesiącu chodzić po forsę. Albo niech wpłacają na konto i wtedy chodzić nie trzeba. Gmina ci nie zwróci za zdarte zelówki. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Depresja prezydenta Tadeusz Ferenc, były poseł SLD, obecnie prezydent Rzeszowa zobaczył w telewizji program o agencjach towarzyskich. Wzruszył się losem sąsiadów agencji tak bardzo, że postanowił przyjrzeć się tym przybytkom. Na początek prezydent Ferenc razem z wiceprezydentem Ryszardem Winiarskim odwiedzili jeden lokal rozrywkowy w centrum miasta. Nie spodobało im się. Być może dlatego, że knajpa jest młodzieżowa, nazywa się Depresja i nie jest agencją towarzyską. Zaszli tam nie przypadkiem. Jedna z obywatelek pisze stosy donosów na prowadzących lokal. Efektem ich krótkiej wizyty była decyzja o cofnięciu koncesji na sprzedaż alkoholu w pubie. Ot tak, bez dania racji. Właścicielka lokalu odwołała się i Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło werdykt prezydenckiego duetu. Rzecznik prasowy prezydenta Ferenca Marcin Stopa twierdzi, że jego szef więcej lokali nie kontrolował. Restauratorzy przestali drżeć. Mogą spokojnie handlować. Obecnie trwa w Rzeszowie sprawdzanie agencji towarzyskich, ponieważ Ferenc dowiedział się z telewizji, że taka agencja, działająca dajmy na to w bloku, jest uciążliwa dla sąsiadów. Boją się oni napalonych facetów zmierzających do takich lokali zaspokajać żądze. Urzędnicy miejscy kontrolują więc dokumenty agencji towarzyskich i salonów masażu. Tak im polecił prezydent. Sprawdzają to, co policja sprawdzała już dawno – czy przybytki mają stosowne pozwolenia. Ale może prezydent nie ufa policji. Ferenc straszy też, że wyśle na agencje strażników miejskich. Akcja zapewne skończy się fiaskiem, bo agencje mają kwity w porządku. Tak twierdzą gliny. Oficjalnie w Rzeszowie i okolicach działa 9 agencji, ale wiadomo, że jest ich więcej. Lewicowy prezydent małpuje prawicowego prezydenta stolicy Kaczyńskiego. Tym samym dołączył do grona Don Kichotów, bo tego typu akcje mają tyle sensu, co główne zajęcie bohatera książki Cervantesa. Oprócz patrzenia w telewizję i czerpania wniosków z programów tam nadawanych prezydent zajmuje się sensownymi sprawami, jak poszerzanie miejskich dróg czy budowa parkingów. I niech na tym poprzestanie. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kasa nostracd. Jako ludzie często i chętnie nadużywający alkoholu żywo interesujemy się sytuacją na rynku usług taksówkarskich. Dlatego w lipcu opublikowaliśmy artykuł pt. "Kasa nostra", w którym zapowiadaliśmy, iż Ministerstwo Finansów przesunie wyznaczony na 1 października termin wprowadzenia kas fiskalnych w taksówkach. Dzięki wprowadzeniu takich kas dochody budżetu państwa mogą wzrosnąć o 40 mln zł miesięcznie – cóż z tego, skoro istnieje bardzo silne lobby, przeciwne temu rozwiązaniu. Ponadto sugerowaliśmy, iż rzeczywistą grupę nacisku stanowią nie taksówkarze, tylko przyjaciele jednego z producentów, który nie zdążył opracować urządzenia. I że to ten producent wraz z przyjaciółmi prowadzi w Ministerstwie Finansów bardzo skuteczne działania lobbingowe na rzecz przesunięcia terminu. W odpowiedzi dostaliśmy pismo od ówczesnego wicepremiera Marka Belki. Wicepremier Belka zapowiadał, że termin jest nienaruszalny, jak dziewictwo Maryi. Nie posiadał się z oburzenia, zarzucał nam mętne manipulacje insynuacjami, poszukiwanie sensacji, populizm i wreszcie działania lobbingowe nieznanej mu grupy sprzedawców kas. Inaczej mówiąc, że ktoś dał nam w łapę za napisanie tego tekstu. Belka odszedł, urzędnicy zostali, a termin wprowadzenia kas został przesunięty na marzec przyszłego roku. Z kronikarskiego obowiązku poinformowaliśmy o tym w numerze z 3 października. Napisaliśmy, że ministerstwo fałszywie tłumaczy, że przesunięcie terminu wynikało z faktu, iż kas jeszcze nie ma – bowiem cztery firmy pisemnie zadeklarowały gotowość dostarczenia 12 tys. kas we wrześniu i październiku. Napisaliśmy, że w idiotycznej zabawie w kotka i myszkę resort egzaminy homologacyjne przeprowadzał jeszcze w parę godzin po tym, jak na swych internetowych stronach ogłosił, iż kas nie wprowadza. Napisaliśmy, że żądamy kontroli całej tej sprawy i jeszcze, że nie może być tak, aby łapówki decydowały o podrywaniu autorytetu państwa. Potem zatarliśmy ręce zadowoleni, że wykonaliśmy swój obywatelski obowiązek i że dzięki naszej rzetelnej i oddanej służbie konstytucyjnemu prawu do informacji, co najmniej jedna łapownicza klika straci łeb – a choćby i łapy. I otóż – zamiast kwiatów, fanfar i odpisu aktu oskarżenia – otrzymaliśmy od p.o. dyrektora Biura Prasowego Ministerstwa Finansów p. Jarosława Skowrońskiego "sprostowanie", z przywołaniem odpowiedniego artykułu prawa prasowego z odpowiednim numerem Dziennika Ustaw, a jakże. I czegoż mianowicie dowiedzieliśmy się ze "sprostowania"? Że nieprawdą jest, iż ministerstwo przesunęło termin? Byłoby trudno. Że nieprawdą jest, iż urzędnicy MF kłamali, mówiąc, że odpowiednich kas jeszcze nie ma? Ależ skąd. Że nieprawdą jest, iż cztery firmy zadeklarowały, że dostarczą na czas 12 tysięcy urządzeń? E tam. Że ministerstwo nie zmieniało kryteriów i nie przeprowadzano egzaminów homologacyjnych na bezdurno? Tyż ni. Dowiedzieliśmy się, że redaktor Przemysław Ćwikliński podał nieprawdziwe informacje, że "urzędnicy MF celowo przedłużali proces homologacji urządzeń oraz wymagali np., żeby kasy działały w ekstremalnie niskich temperaturach. Pan p.o. Skowroński informuje nas uprzejmie, że ministerstwo nie odpowiada za przeprowadzanie wszystkich badań technicznych, tylko, na podstawie własnego rozporządzenia z lipca br., ceduje te badania na jednostki, które przeprowadzają specjalistyczne badania. I jeszcze, że w ministerstwie nie są prowadzone badania pracy kasy w niskich temperaturach, jakbyśmy my przypuszczali że min. Ożogowa osobiście wtyka kasy do zamrażalnika, żeby zobaczyć, co się stanie. I na koniec pan p.o. Skowroński informuje nas, że żaden z producentów (importerów) nie złożył przed 20 września br. wniosku w wymaganej przepisami formie o wydanie decyzji o spełnieniu kryteriów i warunków technicznych wynikających z ww. rozporządzenia. Ta ostatnia złota myśl nie tylko nie ma nic wspólnego ze sprostowaniem, ale trudno nawet uznać ją za polemikę z naszym tekstem, skoro piszemy, że ministerstwo celowo zmieniało warunki i opóźniało proces homologacji – właśnie po to, do cholery jasnej, żeby nie cieszący się poparciem MF oferenci nie dali rady złożyć takich wniosków. Reasumując. Napisaliśmy: podejrzewać musimy, iż ktoś w Ministerstwie Finansów wziął łapówkę za uszczuplenie dochodów budżetu państwa w interesie prywatnego przedsiębiorcy. Pan p.o. Skowroński napisał nam w odpowiedzi, iż badania kas przeprowadzane są poza budynkiem MF. Jeżeli pan Skowroński uważa, że odpowiedział tym swoim "sprostowaniem" na nasze zarzuty – to są dwie możliwości. Albo jest idiotą, albo za idiotów uważa nas. Uprzejmie zwracamy się zatem z pytaniem do Pana Profesora Ministra Wicepremiera Grzegorza Kołodki, który odpowiada za całą tę stajnię: kogo Pan uważa za idiotę, Panie Profesorze? Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kultura szastania cd " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Picie piany " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Papuga w pochwie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nałęczowianka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Egzekucja odroczona Chory na raka rząd Millera dostał chemioterapię od doktora Kwaśniewskiego. Kompromis prezydencko-premierowski można streścić tak: Miller skraca o połowę okres sprawowania władzy, a w zamian zachowuje cały swój układ personalny i gmatwaninę interesów. Kwaśniewski zyskuje aktywną rolę w polityce wewnętrznej, w tym pozycję mediatora dla przepchnięcia w Sejmie kompilacji programów ekonomicznych Hausnera i Kołodki. Jeśli uda się ją sklecić... Panowie dzielą się słodyczami, jakie Unia Europejska poda im w Atenach, by ich wspólna zrobiona tam fotografia przeszła do historii. Plan ten (który zawiera nieujawnione szczegóły) hamuje samodestrukcję rządu Millera i jest doraźnie dobry dla kraju w delikatnym momencie przed referendum akcesyjnym. Na dalszy dystans niesie on złe skutki. Galwanizuje rząd wraz z jego wadami i podszyciem mętnymi interesami. Ta rozpadająca się już struktura, połatana teraz przez prezydenta, nie zapewni już SLD wyborczego sukcesu. Szczególnie w ciągu schyłkowego dla lewicy roku. W czerwcu 2004 r. grozi nam więc rozproszony wynik wyborczy, rozdrobniony parlament, słabe przywództwo nadal Millera nad osłabioną lewicą. W rezultacie kryzysy rządowe, okres szybko po sobie następujących upadków różnych koalicyjnych rządów pozbawionych zdolności programowych, narastanie zjawisk korupcyjnych, coraz częstsze przyspieszone wybory. Słowem – kryzys państwa rodzący w polskich warunkach tęsknoty za mocnym człowiekiem, który weźmie kraj w łapy i zrobi porządek w oparciu o nową konstytucję dostosowaną do rządów jednostki. Jest to, oczywiście, scenariusz pesymistyczny, ale takie są najbardziej prawdopodobne. Na razie Kwaśniewskiemu należą się gratulacje za zręczną politycznie operację: wywiad dla "Rzeczpospolitej", dymisje sympatyzujących z nim ministrów, w finale pakt z premierem. Niestety, prezydent napisał tylko zgrabną jednoaktówkę. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W 80 wódek dookoła świata (wspomnienia parlamentarzysty) Rosja. Dobra ruska jest bezwonna. Rosja wódeczna pachnie świeżym chlebem wąchanym po pierwszym, kiszonym ogórasem ssanym po drugim, sałem lub rybką wędzoną zakąszanymi po trzecim. Dobra ruska musi być zimna. Smakuje tylko w stakańczykach, w Polsce literatkami zwanymi. Za komuny był porządek. Liczyły się "Stolicznaja", "Moskowskaja". I caryca "Sybirskaja" – 60-procentowa. Za cara szykowną była "Smirnowka". Za Putina marek od chuja, ale każda chemią jedzie. Pozostaje samogończyk, ale tylko ten w dobrym domu poczęty. Za Breżniewa butyłoczka była za trzy ruble. Stało się przed sklepem jeden paluch eksponując. Nie było to "fuck you", lecz deklaracja wydatkowania rubelka. Za chwilę pojawiał się przechodzień, chętny i palce rozczepiały się w "V". Trzeci gwarantował rozpicie flaszki, a przy okazji zawarcie ciekawych nierzadko znajomości. Jeśli w trójce była kobieta, to flaszka bywała grą wstępną. "Charosza Natasza, tri rubljia i nasza". Teraz wódkę sprzedają w Rosji w jogurtowych kubeczkach. Kupujesz ćwiartkę, zrywasz sreberko i walisz samotnie. Nic dziwnego, że socjologowie i publicyści biją na alarm. Naród pijący samotnie popada w depresję, alienację i schizofrenię. Tak Rosja wariuje. Chiny. Chińska wódka musi capić. Śmierdzieć wykwintnie, po cesarsku, jak szykowny "Moutai", albo ciut mniej, jak inteligencki, w brązowe kamionki nalewany "Konfucjusz". Ale one i wszystkie inne bledną przy najpopularniejszej, dostępnej w każdym pekińskim sklepiku 56-procentowej wódeczce z biało-czerwoną kartką. To ulubiona wódka rikszarzy i Adama Michnika – jak reklamują ją chińscy dziennikarze. Dostępna w cenie 5,20 zł za półlitrową flaszkę nosi poetycką nazwę "Dwa dymiące miechy". Chuch po niej strąca z sufitu 10-centymetrowe stonogi. Chińska wódka musi być ciepła, bo wtedy uwalnia się jej szlachetny aromat i słodkawy smak. Wtedy komponuje się do każdej padliny roślinno-zwierzęcej w sosie kwaśnosłodkim. Pita w dużej ilości w Mongolii wewnętrznej sprawia, że bycze oczy smakują niczym ostrygi, a bycze jaja nie ustępują naszym cynaderkom. Im dalej na południe Chin, tym wódka słabsza, a ludzie rzadziej piją. W Hongkongu uchlać się można jedynie z przybyszami z Chin kontynentalnych. Nic dziwnego, że tam właśnie mógł rozplenić się wirus SARS. Skutecznie przez wódkę niszczony, co wykrył akademik Worobiow z moskiewskiego Instytutu Chorób Płucnych. W styczniu 2003 r. w czasie epidemii przewodziłem polskiej delegacji parlamentarnej wizytując prowincję Guangdong. Wszyscy stosowali zalecenia akademika Worobiowa, przynajmniej 70 gramów dziennie, i wszyscy powrócili zdrowi. Wietnam. Tu wszyscy wiedzą, że wódka to zdrowie. Oczywiście też ciepła, też wonna, np. "Macy Nghut Nin" – znakomicie komponuje się z potrawami z psiny, która tu bywa niekiedy za tłusta. Synonimem zdrowia w Wietnamie jest zdrowy seks. Toteż każda porządna wódka ma nie tylko pomóc w trawieniu i sponiewierać, ale też doprowadzić mężczyznę do twardostoju. Kobiety w tamtym regionie zawsze są do seksu gotowe, nawet bez picia. Zdrowa wietnamska wódka to ziołówka, a przede wszystkim wszelkie odmiany wężówek, jaszczurówek i żabówek. Im większy wąż w butelce czy baniaku, tym większa wiarygodność wódki. Twardostój i jurność gwarantuje drink – wódka plus świeże serce kobry – zabarwiony krwią wężową. Jednak najsłynniejszym wódczanym afrodyzjakiem jest ryżowa tzao wyrabiana przez Czarnych Dai, mniejszość narodową żyjącą w górach północnego Wietnamu. Wódę pije się przez rurkę z ceramicznego baniaka. I nawet najstarsze kobiety z plemienia Dai zaczynają się podobać. Korea Północna. W KRLD wódka ma kolor wczorajszego piwa i wzbudzającą wycie duszy nazwę "Sul". Smakuje znakomicie, zwłaszcza gdy zamiast strzeżonych przez reżim kobiet pozostaje kimczi – kiszona, ostra kapusta. Dla optymistów polecana jest delikatesowa "Żeńszeniówka". Wódka na cudownym korzeniu i z korzeniem w środku. Najlepsze żeń-szenie można kupić tylko na placu w Kaseongu, mieście przy granicy z Koreą Południową. Dobry żeńszeń musi być rozczepiony na trzy nogi. Tak silne, że – jak powiadają Koreańczycy – na dwóch winien chodzić, a trzecią w drzwi zapukać. "Żeńszeniówka" ma 30 proc., toteż zaczyna pukać przy trzeciej flaszce. Egipt. Pić trzeba, najlepiej "Wędrowniczka", bo skutecznie zabija bakterię powodującą u Europejczyków sraczkę zwaną zemstą faraonów. Setka rano, setka wieczorem. Więcej niż ćwiartkę już nie, bo wtedy "Wędrowniczek" paruje porami skóry, co grozi wzmożonym zainteresowaniem miejscowych Anonimowych Alkoholików. Maroko. Alkohol jest tu przez religię zakazany, ale dostępny. Drogi – nawet popularna anyżówka "Pastis" pita regularnie może człowieka zrujnować. W Casablance nie pije się w barze Bogarta, których jest tam przynajmniej trzy, a wszystkie fałszywe, bo film kręcono w Hollywood. Pije się w domu. W czasie ramadanu, bo w okresie postu nikt nie ma prawa gospodarzowi przeszkadzać. Popularne marki to "Wyborowa" i "Żubrówka". Świadectwo naszych stosunków kulturalnych. Peru. Pije się tu przede wszystkim herbatkę z liści koki. Działa uspokajająco, pozwala zaaklimatyzować się na dużych wysokościach w tym górzystym kraju. Znacznie lepsza i szybsza aklimatyzacja następuje, gdy do kokatea dodać pisco. To samogon, koniakiem tam zwany, pędzony z pestek białych winogron. Tak sporządzony drink zadowala alkoholowych ćpunów. Czechy. Tutaj robią to samo, co w Peru, tyle że w drugą stronę: do płynu dodają nasiona konopi indyjskich i rozlewają jako "Cannabis vodka". Dla pijących, lecz niepalących. Litwa. Skoro ruska musi być biała, bezwonna, to litewska kolorowa i pachnąca. Ziołami, jak popularna "Trojanka", albo wanilią, jak miodówka "Krupnikas". Inaczej Litwini, zwłaszcza pod radzieckim panowaniem, straciliby tożsamość narodową. Ponieważ wszystkie "Krupnikasy" są niezwykle łagodne w smaku i zapachu, a bywają 60-procentowe, to już po pierwszej flaszce każda tożsamość chwiać się zaczyna. Albania. Udało się tu połączyć formę koniaku z cudownym, wódczanym smakiem. W znanym kiedyś "Skanderbergu", kultowym wśród krakowskich PRL-owskich literatów, podobno wiele wierszy Szymborskiej powstało dzięki obcowaniu z płynem nazwanym na cześć wielkiego króla, wodza Wielkiej Albanii. Serbia. Potrafią tu zrobić rakiję z każdego ziarna, owocu. Rakija loza, czyli winogronówa, może być pita na zimno i na ciepło. Sprawia, że nawet kopiasty półmisek skary, czyli mięsa z grilla, da się strawić. Nawet podany na zimno. "Fuck the cola, fuck the pizza, all we need is Shljivovitza" – to hasło serbskich antyglobalistów wódczano-kulinarnych. Bałkańska 50-procentowa śliwowica zdrowsza jest od fast foodów. Ale na jesienne depresje najlepsza jest willamówka, wódka gruszkowa. Biała, bezwonna, pozostawiająca długo na zębach posmak soczystych grusz. Lekarstwa dla skołatanych dusz. Na Ukrainie takie dusze leczy piercowka, wódka na małych papryczkach. Niedawno zaczęli tam dodawać do piercowki miodu, efekt jak przy litewskim "Krupnikasie". W Szwecji skąpe lutry niczego do wódki nie dodają, za to wynieśli ją do rangi "Absolutu". W Polsce wypuszczono "Chopina" – wódkę z ludzką twarzą. Warto pić, bo w pewnym momencie Chopin zaczyna gadać, a nawet śpiewać. * * * Ruska bezwonna, turecka biała, serbska ciepła, szwedzka zimna, wietnamska wężowata, czeska śmieszna, a chińska słodka. Polska bohaterska. I wszystko tylko po to, żeby człowieka sponiewierało. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Planty i palanty Oto krótka historia o kilku biznesmenach z głową na karku, którzy urodzili się w chorym kraju, gdzie prywatne interesy ludzi rządzących są na pierwszym miejscu, los jednostki jest gówno warty i zależny od widzimisię skorumpowanej elity przy żłobie. Obskurna, brudna kamienica w Krakowie przy ul. Długiej nieopodal kleparza – miejskiego targowiska, cofnięta względem innych kamienic o jakieś dwadzieścia metrów, na których znajduje się parking samochodowy. Smętnie zwisające reklamy oraz przygnębiająca atmosfera nie zapraszają zbytnio do odwiedzin. Na parterze domu mieści się szereg stoisk handlowych, które może i nie lśnią jak hipermarkety, jednak przystępna cena i uprzejmi sprzedawcy sprawiają, że część klientów tu wraca. Od ponad dziesięciu lat budynkiem dysponowała firma ARPIS S.A. wynajmując lokale użytkowe. Najemcy rozkręcili swój biznes uczciwie, od zera. Zamiast wegetować na garnuszku państwa, wzięli swój los we własne ręce ufając swojemu szczęściu i nie oglądając się na pomoc, ponieważ mieli swój honor. Chcieli tylko utrzymać siebie i swoje rodziny. Nie marzyli o luksusach, ale nie wiedzieli też o przeszkodach, jakie ich czekają... Chętni na darmochę 1 lipca 2000 r. Zarząd Budynków Komunalnych w Krakowie przejął nieruchomość i szybko zorganizował przetarg na halę o powierzchni 600 mkw. Nie było chętnego. Kupcy nie zdążyli się zorganizować (przetarg obejmował całą halę) oraz nie stać ich było na wysokie wadium. Również nikt z zewnątrz nie był zainteresowany. 10 października 2000 r. ZBK nakazał wszystkim handlowcom opuścić zajmowane stanowiska do 31 października 2000 r. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden fakt: Gmina Miasta Kraków nie wykazała uprawnień do budynku. W jednym z pism wyjaśniających od prezydenta miasta dowodem, jakoby gminie służyło prawo zarządu tą nieruchomością, jest protokół zdawczo-odbiorczy. Kompletna bzdura. Protokół taki to jedynie potwierdzenie czynności przekazania obiektu. Skoro ARPIS S.A. nie miała prawa własności ani zarządu, to jest logiczne, że gmina w oparciu o ten protokół nie mogła takich praw nabyć. Prawo własności do tej nieruchomości objętej wykazem hipotecznym posiada Firma Hartwig S.A. Poznań – nieznana z adresu siedziby. Zresztą pisma te pełne są i innych bzdur, powołują się na przepisy i uchwały, które nie mają zastosowania (np. uchwała nr 609/97 dotyczy lokali użytkowych, natomiast pozwani zajmują jedynie powierzchnię handlową. Stosownie do art. 2 ustawy o własności lokali z 24.06.1994 r. – lokal musi być wyodrębniony trwałymi ścianami. Uchwała nr 1033/2000 i uchwała 609/97, do której się odwołuje, nie mają zastosowania, ponieważ gmina nie ma tytułu prawnego do przedmiotowej nieruchomości itd.). Jedynym celem tych pism jest zmącenie w głowie i odwrócenie uwagi od ciekawszych rzeczy, które ktoś mógłby wywęszyć. ZBK nie zrażony jednak przekazuje zarządzanie nad budynkiem firmie "Administrator" Sp. z o.o., która od razu zabiera się do dzieła. Miasto dyma frajera Zbigniew W. – właściciel jednego z dwudziestu sześciu stoisk, dotychczas żył spokojnie martwiąc się jedynie spadkiem liczby kupujących, teraz ma zszarpane nerwy i nie śpi po nocach. Zajmuje stoisko handlowe o powierzchni prawie 90 mkw. Spółka "Administrator" przeprowadziła własne pomiary, z których wyszło mu ponad 145 mkw. Czyż to nie cudowne rozmnożenie? Zbigniewa W. obciążono opłatą za bezumowne korzystanie wg stawki w wysokości 53,92 zł/mkw, co stanowi 200 proc. dotychczasowej stawki, oraz wszczęto sprawę o eksmisję. Co ciekawe, od ponad roku obok są wolne powierzchnie handlowe, na które nie ma chętnych – jednak w uzasadnieniu pozwu o eksmisję "Administrator" Sp. z o.o. podaje kolejkę potencjalnych klientów gotowych wynająć ten lokal. Zbigniew nie poddaje się – wnosi do sądu o przyznanie depozytu, na który co miesiąc wpłacać będzie pieniądze tytułem należności za korzystanie z lokalu. Sąd Rejonowy dla Krakowa Śródmieścia postanawia zezwolić mu na składanie opłat pisząc w uzasadnieniu: Gmina Miasta Krakowa nie wykazała uprawnień do budynku a właściciel nie jest znany z adresu. Teraz czeka go jeszcze sprawa o eksmisję. Zarobione pieniądze zamiast przeznaczyć na inwestycję i rozwój swojej małej firmy – wydaje na prawników. Z nami nie wygracie Roman T. wygrał już sprawę o eksmisję z "Administratorem". Sąd przyznał mu rację, ponieważ gmina nie ma żadnego prawa do tego budynku, nie cieszył się jednak zbyt długo ze zwycięstwa. Już miesiąc później pocztą dostał kolejną "Notę księgową" obciążającą go za bezumowne użytkowanie lokalu tym razem od PUM "Stare Miasto" Sp. z o.o. – nowa rozprawa sądowa tuż, tuż, miasto przez cały czas obciąża go astronomicznymi kwotami, które wraz z odsetkami przekroczyły już sześciocyfrową liczbę. Roman, aby wygrać, musiał zatrudnić adwokata. Pierwsza rozprawa kosztowała go ponad 6000 zł. Teraz czeka go następna. Miasto wybrało taktykę na zmęczenie. Co z tego, że przegrywa, a koszty procesu płacone są z kasy miasta, którą można by przeznaczyć na pilniejsze potrzeby? Roman trzyma się twardo. Pomału jednak zaczyna wątpić w sens wiecznej walki z wiatrakami – utrzymuje trzy bezrobotne osoby w swojej rodzinie, mieszka w bloku spółdzielczym, nie ma samochodu, przez te wszystkie lata dorobił się jedynie garba. Zastanawia się nad likwidacją interesu. Jego przelicznik jest prosty: – comiesięczne wpłaty na depozyt plus gaża adwokata, plus znaczny spadek kupujących równa się minus, a muszę jeszcze z czegoś żyć – mówi beznamiętnie wzdychając co jakiś czas. Wygląda jak zmęczona, wypalona kukła. Jak bezrobotni w kolejce przed urzędem pracy – bez szansy na polepszenie swojego bytu, skazani na wegetację. Tak właśnie wygląda mały biznes w Polsce – zduszony w zarodku w imię partykularnych, podłych interesów. Małe wałki Nie wiadomo, dlaczego gmina z takim uporem działa na własną szkodę, chcąc pozbyć się dotychczasowych najemców. Wszak chętnych na to miejsce nie ma, choć – jak chodzą słuchy – puste powierzchnie handlowe oferowane są po 6 zł/mkw. Dotychczasowi najemcy gotowi byli płacić po 26 zł/mkw, dlaczego więc ich przepędzają? Zwykła zawiść, czy też nikt nie posmarował, gdzie potrzeba? A może chodzi o teren w atrakcyjnym miejscu Krakowa? Czy to zbieg okoliczności, że tuż obok, dosłownie za ścianą, na wąskiej parceli, rośnie rozległe centrum handlowo-biurowe, którego budowa ostatnio stanęła w miejscu? Gmina zamiast pomagać przedsiębiorcom wyciska ich jak cytrynę, a następnie wyrzuca do kosza. A przecież to oni utrzymują tłuste dupska urzędników regularnie i terminowo płacąc przez lata wszystkie podatki oraz ubezpieczenia, pokornie godząc się na coraz wyższe stawki, coraz bardziej skomplikowane i głupie przepisy utrudniające ich pracę. Teraz zostali wciągnięci w tryby ogromnej machiny bez najmniejszych szans obrony przed ludźmi postawionymi wyżej niż oni – ludźmi, którzy wykorzystują swoje stanowiska do kręcenia własnych lodów. W oczach kupców widać strach, zdeterminowanie i bezsilną złość, są gotowi na wszystko. Takich jak oni są tysiące, miliony... Może naród Polski jest głupi – ale w końcu wyczerpie się jego cierpliwość. PS Imiona osób zostały zmienione. Autor : Piotr Pasternak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niedola psychola Zgodnie z logiką reformy zdrowia Szpital i Klinika Psychiatryczna we Wrocławiu stanął na krawędzi bankructwa. Bo był najlepszy! Łyknijcie coś na uspokojenie i czytajcie dalej. Szpital mieści się przy ul. Kraszewskiego, a jej lokatorów lud wrocławski pieszczotliwie zwie kraśkami. Gmaszysko kraśków jest dość obskórne, ale same oddziały wyglądem nie straszą. To zasługa zbędnego remontu, bo grzyb na ścianie i lecący z sufitu tynk szczególnie dobrze wpływają na nerwy, a remont jest zgubny dla finansów zakładu. Szpital zwariowany jest jako instytucja. Sheraton dla kraśków Gdy Buzkowi w 1999 r. zaczęli reformę służby zdrowia, gadali, że wreszcie pieniądze pójdą za pacjentem. Dobre placówki lecznicze będą miały pacjentów i pieniądze, a złe – albo się lepiej postarają, albo zdechną. Stało się na odwrót. Nie opłaca się mieć wykwalifikowanej kadry, specjalistycznych usług i ciężko chorych pacjentów, bo jakość kosztuje. Standardem w polskiej psychiatryce są oddziały 60-łóżkowe. U kraśków są dwa razy mniejsze. To optymalna liczba. Pacjenci nie są anonimowi, można stosować tzw. metodę społeczności terapeutycznej, która dobrze wpływa na ich samopoczucie. Między chorymi tworzą się więzi, co jest szczególnie ważne, bo tu przebywa się po parę tygodni. Ale mały oddział to dwa razy więcej pielęgniarek. Z punktu widzenia kasy chorych – zbędna rozrzutność. Tomasz Piss, dyrektor psychiatryka, otworzył poradnię i oddział chorób psychosomatycznych, poradnię dla chorych na Alzheimera. To jedyne miejsce w województwie szkolące przyszłych psychiatrów. Wszystko bez finansowego zabezpieczenia. Według obowiązujących standardów, na Dolnym Śląsku było za dużo łóżek psychiatrycznych, choć w samym Wrocku – za mało. Piss twierdzi, że kasa chorych w osobie jej szefowej Barbary Misińskiej zapowiedziała, że najniższe w kraju stawki miały ten stan wyrównać w dół do średniej krajowej. I wyrównały, przez co w mieście brakuje 50 łóżek. Lekarstwo na brak leków Od roku jest gotowy oddział terapii metadonowej. Metadon podaje się wieloletnim ćpunom. Trzeba to robić dożywotnio, bo raz podany uzależnia bardziej niż heroina. Do czerwca tego roku metadonem leczył ks. Nowak za kasę z ministerstwa. Przejęły ją kasy chorych w całym kraju. W całym, z wyjątkiem Dolnego Śląska. Tu nie ma pieniędzy, powiedziała miła pani rzecznik. Na początku roku zaczęło brakować i innych leków. Piss tłumaczy, że tylko okresowo, bo hurtownie farmaceutyczne żądały gotówki. Zdaniem lekarzy i pielęgniarek było inaczej. Od paru miesięcy brakuje leków w ogóle, nawet tych ratujących życie. – Pojawili się więc dobrzy wujkowie z walizkami leków – mówi Wiesław Łuczkowski, ordynator i przewodniczący Dolnośląskiej Izby Lekarskiej w szpitalu. Przynosili za darmo leki nowej generacji. Obawiamy się, że przedstawiciele firm nie działają do końca charytatywnie. Jak się zacznie kogoś leczyć jakimś specyfikiem, to po wypisie ze szpitala dalej go trzeba brać. Leki w terapiach psychiatrycznych podawane są często przez wiele lat, nierzadko do końca życia pacjenta. Proceder przynoszenia leków tego typu do szpitala jest zresztą nielegalny, ale lekarze nie mieli innego wyjścia, niż przyjąć dary. Tak się jakoś złożyło, że od kiedy w szpitalu zaczęło brakować kasy na leki, częściej aplikuje się elektrowstrząsy. Lekarze uspokajają, że tę metodę stosuje się tylko w niektórych przypadkach (np. w ciężkich nerwicach) i wyłącznie po konsultacji i za zgodą pacjenta. Nie ma mowy o nadużyciach. Elektrowstrząsy są znacznie tańsze, więc może w normalnej sytuacji oszczędzono by ich niektórym chorym... Terapia strajkiem Brak forsy najpierw zaowocował stopniowym obcinaniem 20-procentowej premii – załoga rozumiała problemy, więc się zgodziła. Z czasem z premii został 1 proc. w wynegocjowanym w 1998 r. pakiecie socjalnym (Wtedy jeszcze nie wiadomo było, co dalej – tłumaczy się Piss), ale zagwarantowano trzynastki. Od 2000 r. nie wypłacano ich. Posypały się skargi do Sądu Pracy – komornicy ściągnęli kasę z konta kasy chorych każąc słono płacić za swoje usługi. Wkur-wiło to dyrektora, bo uzyskali oni pieniądze kosztem szpitala i personelu. Polecił wydać ordynatorom opinię na temat skarżących, "bo często pierwszy przy kasie jest ostatni przy robocie". Personel uznał to za formę represji i szukania haka na niepokornych. Zarzucał Pissowi, że nie mówił o kłopotach szpitala. Sam Piss temu zaprzecza. Pojawiały się poślizgi w wypłatach pensji. Nie odprowadzano składek na ZUS, poszła w pizdu forsa ze składek związkowych, kasy zapomogowo-pożyczkowej, funduszu świadczeń socjalnych, a nawet pieniądze przyznane przez ZUS za uszczerbki na zdrowiu. Wreszcie w lipcu 2002 r. wypłacono tylko część pensji, podobnie w sierpniu. Szpital wpadł w spiralę długów – zrobiło się ich 16 mln zł. Zaczęło brakować nawet na żarcie dla pacjentów. 18 września załoga weszła w spór zbiorowy z dyrekcją. Miesiąc później przeprowadzono strajk ostrzegawczy. 22 października rozpoczął się strajk generalny. Pacjenci mieli zapewnioną opiekę jak na dyżurze, nie prowadzono przyjęć poza sytuacjami zagrożenia życia, kuchnia poza poranną zupą wydawała tylko suchy prowiant. – Będziemy strajkować aż do skutku – zapewniał Zenon Juskowiak z zakładowej "Solidarności". Ludzie są zdesperowani, pytają, za co mają opłacić jedzenie, dojazdy czy mieszkanie. Patrząc na zmęczone twarze pielęgniarek, którym nie płaci się za pracę, nikt nie wątpił, że Juskowiak postępuje trafnie. Protestujący już trochę uzyskali – wypłacono resztę pensji za miesiące letnie. Obudził się Urząd Marszałkowski będący organem założycielskim szpitala. Jednak o przyszłości tego całego domu wariatów dalej nic nie wiadomo, więc ludzie walczą dalej. Piss, który ostatnio "utracił zaufanie Urzędu Marszałkowskiego" i wyleciał z roboty, tłumaczy, że paranoiczna jest sytuacja, w której żąda się od niego dobrej jakości, a nie daje kasy. Mówi o "ustawie 203", która "zabiła wszystkich", bo wymagano jej realizacji, choć nie przyznano dodatkowych środków. Zastanawia się, dlaczego szpital nie mógł, jak inne instytucje non profit – odliczyć podatku VAT. Podraża to koszty służby zdrowia o ok. 15 proc., które wracają do budżetu. Takie bezsensowne przekładanie pieniędzy z jednej szuflady do drugiej odbywa się kosztem ludzkiego zdrowia. Przebywający na zwolnieniu lekarskim Piss nie zbiednieje wskutek utraty roboty. Jest wysoko notowanym psychiatrą i seksuologiem. I to go różni od większości personelu szpitala – dla nich jego istnienie to być albo nie być. Nagłośniony przez media protest załogi przyniósł chwilowe efekty. Ludzie dostają bieżące pensje. Ale w obecnym systemie kolejna zapaść finansowa szpitala jest tylko kwestią czasu – chyba że placówka sama się popsuje i obniży standardy. Wtedy powinno się poprawić personelowi. Pacjentom się pogorszy. Jak szpital leczy wariatów, to personel wariuje. Jak pacjentom pozwala wariować, personelowi się poprawia. Reforma. Autor : Ada Kowalczyk / Adam Pieńkowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 9 października "Dnia 14 września 2003 roku Komitet Budowy Pomnika i Szerzenia Kultu Anioła Stróża Polski uroczyście przekazał obraz Anioła Stróża Polski Zgromadzeniu Sióstr od Aniołów (...). W tym też dniu, w pięknej scenerii konstancińskiego lasku, na terenie którego mieści się Zgromadzenie Sióstr od Aniołów, odbył się kiermasz książki o tematyce anielskiej (...). Można było zrobić sobie zdjęcie z przechadzającym się żywym aniołem". Zofia Sobieraj, przewodnicząca Komitetu Budowy Pomnika i Szerzenia Kultu Anioła Stróża Polski 11–12 października "W ostatnich dniach liberalne media sztucznie wykreowały informację, że tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla otrzyma Ojciec Święty. Zrobiono to specjalnie, wcale nie z miłości do naszego Papieża, ale żeby upokorzyć katolików, i to w dniach, gdy świętujemy jubileusz jego pontyfikatu. (...) Przy okazji wczoraj okazało się kolejny raz, że komitet noblowski kieruje się w swoim werdykcie względami politycznymi". ks. Zdzisław Peszkowski, "Medialna wrzawa" "Głosy pędzących za sensacją liberalnych dziennikarzy i innych podobnie do nich myślących ludzi, że Papież powinien ustąpić z powodu swojej fizycznej słabości, świadczą o ich całkowitym niezrozumieniu Kościoła. Ojciec Święty nie jest ani politykiem, ani menadżerem jakiejś firmy. (...) Właśnie stary, chory, cierpiący, ale wielki duchowo Papież jest dziś szczególnie potrzebny jako znak sprzeciwu wobec współczesnego, zmaterializowanego świata, ceniącego tylko młodość, sukces, karierę, fizyczną urodę, bezustanną zabawę, pieniądze i sprawność fizyczną". bp Stanisław Wielgus, "Na jubileusz 25-lecia pontyfikatu Ojca Św. Jana Pawła II" Radio Maryja 12 października Aniela z Rybnika: "Słucham tak ojca świętego. Żal mi go naprawdę, bo on tyle dla nas poświęcił, a jak słyszałam na programie I w południe, kiedy oznajmiali, kto dostał nagrodę, to powiedzieli: ojcu świętemu nie przydzielono dlatego, że on coś przeciwny homoseksualnym małżeństwom. Więc jak można w ten sposób mówić? I dlatego nie przydzielić! To jest oburzające dla nas po prostu. (...) To ta pani, która dostała, to ona jest zgodna na to? (...) Jak się nasz rząd, jak oznajmił to, i że nie dostał, i ten szyderczy uśmiech jak widziałam, i tych co z tyłu stali, to ja miałam po prostu dość, bo oni wiedzą, o co chodzi". "Rozmowy niedokończone" 13 października "Wczoraj widziałem takich trzech proboszczów. Wszyscy trzej wybudowali kościoły w jednym mieście. Ile zdrowia stracili! A dlaczego? Bo byli dobrze wychowani. (...) A tak patrzę, myślę o Polsce. Gdybyśmy takich rządzących w Polsce, tak myślących, jaka by była piękna Polska. Bo to trzeba ich wychować. Tak niektórzy boją się, żeby księża nie rządzili. Ale gdyby tak rządzili, to Boże! Prawda? Drogi by były porządne, ludziom by nie odbierali renty, emerytur, myśleliby dalekosiężnie do przodu, a nie tylko o sobie". o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia "M" w Słubicach Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przyszła wiosna SMS-y potaniały. Więc bracia komórkowcy tak jak nie idziecie na łatwiznę, idźcie na taniznę. Oto świeżutka porcja waszych pomysłów. Gdzie dwóch się bije tam... jeden Żyd, a drugi Palestyńczyk. Follow a white rabbit. Co to jest? Długie zielone i pachnie świnką? Palec Kermita. Rozpadająca się chałupa: chata Arafata. Reklama: Jeżeli nieznajomy facet posyła ci wiązankę – już czas, abyś zmieniła dezodorant. Czy nie ma tasaka na Walendziaka? Ich Troje: Miller, Kalinowski i Glemp. Fucktoora VAT. Rada Polityki Pieniężnej jest dla rządu jak śnieg dla drogowców. Ciągle ich zaskakuje. Spoko – to tylko SMS ćwiczebny. Jak się nazywa gość bez lewego oka, ucha, rączki i nóżki? All Right. SLD: Sojusz Lewicy z Duchowieństwem. Ogłoszenie: Potrzebny stinger na sierpień i azyl w ciepłym kraju. Zaletą bycia bezrobotnym jest więcej czasu na pisanie SMS-ów. Najlepsze na kaca powietrze z materaca. Arogancja – choroba przenoszona przez biurka i fotele. Wystarczy zasiąść. Widziałem twoich rodziców – fajne chłopaki. Dlaczego lekarz nie naprawi służby zdrowia? A czy widział ktoś krowę naprawiającą stodołę. AW$LD Zobaczymy, czy przysłowia się sprawdzają – powiedział Belka podając narodowi brzytwę. Przychodzi szyba do szklarza i mówi: ale kitujesz. Zamienię Millera na rottweilera. Kwach. Japończycy to mają przesrane: budzą się i od razu w kimono. Kto z brzydką grzeszy, dwa razy grzeszy – Boga obraża i ludzi śmieszy. Życie bez uzasadnienia będzie karane. Czemu kobity oglądają pornosy do końca – bo myślą, że na końcu będzie ślub. Co się stanie kobiecie, gdy spadnie z konia? Rozbije głowę o szafkę nocną. E = McDonald Dlaczego kobiety mają mniejsze stopy od mężczyzn? Żeby mogły stać bliżej zlewozmywaka. Co żołnierz powinien odczuwać na widok powiewającego sztandaru? Powiew wiatru. Pijmy wódkę, jedzmy śledzie, będziem silni jak niedźwiedzie. W filmie muzyk Frycek Chopin do pani George Sand czuł popęd. Lecz artysty los to męka: on kaszlący, ona Stenka. Gang pruszkowski poszukuje operatora kija bejsbolowego. Co powstanie ze skrzyżowania Murzyna z ośmiornicą? Nie wiadomo, ale na pewno będzie zajebiście zbierało bawełnę. Facet składa reklamacje złotej rybce. Ona na to: masz kasę, furę i najlepszą dupę. Gość do rybki: I co z tego, jak wszystko wali rybą! Co to jest rosół instant? Kura po kremacji. NIEpijam, NIEwierzę, NIEczytam – NIEwierny. Zestaw głośnomówiący w samochodzie: żona i teściowa na tylnym siedzeniu. Chłopak ciągnie dziewczynę do łóżka. Pójdę, ale po ślubie. To zadzwoń, jak wyjdziesz za mąż. Sex podobny jest do gry w karty. Musisz mieć dobrą rękę albo dobrego partnera. Będę księdzem jak mój ojciec. Jezus umarł ale kilkaset tysięcy facetów pilnuje interesu. Zły sex jest lepszy niż doby dzień w pracy. To jest SMS szczęścia. Wyślij go do 5 osób a spotka Cię szczęście! Bożena W. wysłała i wygrała pralkę, Bogdan W. nie wysłał i urwało mu nogę. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gruszki na Leszku Od dwóch tygodni cała Warszawa powtarza plotkę: Leszek Miller poda się do dymisji po 15 grudnia, tj. po spotkaniu premierów państw UE. Obiecał to samemu prezydentowi Kwaśniewskiemu, co stanowi gwarancję dotrzymania słowa. Nie wiem, co premier obiecał prezydentowi – w żadnym z tych pałaców nie pozwolono by mi nawet opróżniać popielniczek, a zatem moja wiedza z natury jest wtórna i pochodzi z ósmej ręki. Zresztą alternatywnie do tej plotki jest też inna – iż prezydent podczas sobotniej wizyty u premiera w domu zawarł z nim pakt o nieagresji. Mieli się ponoć panowie dogadać, że Olek nie będzie Leszkowi przeszkadzał w dotrwaniu do końca kadencji, a w zamian Leszek poprze Jolkę na miejsce Olka. Obie te historie, choćby i były prawdziwe, głupie są jak blondynki przed pierwszą miesiączką. Leszek Miller nie ma już absolutnie nic do zyskania. A do stracenia bardzo wiele, bo dwa lata na stanowisku premiera, ze wszystkimi tego korzyściami, z których najważniejsza dla Millera jest władza jako taka. W momencie ustąpienia ze stanowiska Miller stanie się nikim. I to nie tylko w tym podstawowym wymiarze, utraty władzy, ale także w takim głębszym i bardziej bolesnym: utraty znaczenia. Autorytarne maniery, które prezentował, i dwór, jaki wokół siebie wybudował – to wszystko sprawi, że zmiana jego pozycji będzie bardzo wyrazista. W poruszającym dokumencie Michałkowa o Rosji drugiej połowy XX w. jest taka scena: Gorbaczow kończy swe pamiętne telewizyjne wystąpienie, w którym składa urząd prezydenta Związku Radzieckiego. Transmisja się kończy, a on sięga po stojącą przed nim filiżankę. I okazuje się, że nie ma już nikogo, komu by się chciało nalać byłemu prezydentowi herbaty. Gorbaczow przez chwilę wpatruje się w pustą filiżankę, potem odstawia ją i wychodzi. Ta scena bardzo trafnie opisuje to, co dzieje się z dobrowolnie odchodzącymi przywódcami, gdy nastrój wokół jest autorytarny. Leszek Miller ma dziś 57 lat. W polskim życiu publicznym prawo do bycia starym ma tylko J.P. 2. Nie wiedzieć czemu, czy to w wyniku niechęci do przywódców breżniewopo-dobnych, czy też w efekcie naturalnej zmiany pokoleniowej, która wraz z przełomem wymiotła większość przedprzełomowych liderów – wiek stał się jednym z kryteriów aktywnej obecności w polityce. Zresztą SLD sam się do tego przyczynił usuwając ze swych list wyborczych kandydatów po 70, że przypomnę też, jaką to przebiegłą metodą Leszek Miller skłonił Józefa Oleksego do wycofania się z kandydowania na szefa partii w roku 1997. Powiedział, że trzeba ustąpić miejsca młodszym, ale sam nie ustąpił. Jeśli Miller dziś poda się do dymisji – jego następna szansa na zostanie kimś nadejdzie, jeśli w ogóle, kiedy będzie grubo po 60. Miller ze swym dość banalnym rozumieniem męskości jako połączenia jurności i twardej ręki czuje, że polityk po 60 ma już ograniczone perspektywy. To zresztą jeden z dużych punktów w trwałej wojnie podjazdowej między Kwaśniewskim a Millerem. Kiedyś prezydent, w gronie dość dużym, zauważył z uśmiechem, iż "kiedy on skończy drugą kadencję, to Miller będzie miał 60 lat". Mało tego – odchodząc dziś Miller odejdzie w niesławie jako najgorzej notowany (a pewnie i najgorszy) premier III RP, a to raczej słaba trampolina do następnych sukcesów. Sam Leszek Miller nie zdaje sobie z tego sprawy, żywiąc przekonanie, że on sam jest świetny, jego złe notowania to spisek nieprzychylnych mediów i ośrodków badań, a naród wkrótce przejrzy na oczy. Ale tym bardziej będzie trwał na swym stanowisku do końca z nadzieją na to, że ludzie się wreszcie połapią, jak wybitnym jest mężem opatrznościowym. Jakby tego było mało, premierowi dochodzi jeszcze jeden zgryz: Oleksy ante portas. Byłam świadkiem zimnej nienawiści, z jaką Miller "usuwał ślady Oleksizmu" z gabinetu po przejęciu władzy w SdRP w grudniu 1997 r. Wtedy – po przegranych wyborach parlamentarnych, z ciągnącą się jeszcze "sprawą Oleksego", wygryziony przez Millera nawet z danego mu na pocieszenie stołka szefa partii – był Oleksy wdeptany w glebę powyżej linii uszu. A Miller znalazł w sobie dość żywej nienawiści, żeby walczyć z kauczukową podkładką do pisania, którą Józio pozostawił po sobie w naiwnej dość wierze, iż jego następca będzie przy tym biurku pracował. Teraz tenże sam Oleksy – jeśli pomyślnie przejdzie przeciągający się proces lustracyjny – ma szanse odebrać mu jego ukochany fotel, i to jeszcze w glorii zbawcy lewicy i narodu. A powiedzmy sobie szczerze, iż problem wieku dotyczy też Oleksego – może w mniejszym stopniu, bo nigdy nie próbował budować swej politycznej pozycji na machizmo, ale zawsze. Realnie rzecz biorąc SLD przegra następne wybory. A zatem do następnej okazji na objęcie stanowiska obaj panowie mają po sześć lat. Jeśli Miller dziś przeczeka Oleksego, to dość prawdopodobne, że utrąci mu karierę na zawsze. Myślicie, że idiotyczne jest przypisywanie premierowi państwa takich osobistych motywacji? Może. Dla Leszka Millera wszystko jest osobiste, a najbardziej – jego polityczne ambicje. Dlatego zresztą, w swym najbliższym otoczeniu, wśród ludzi, którym ufa – nie ma Leszek Millernikogo, kto powiedziałby mu szczerze: "Leszek, odejdź". Bo wiadomo, że rady ani nie posłucha, ani nie wybaczy. Jeśli Miller przyspawa się do premierowskiego stolca na kolejne dwa lata, bunt w szeregach ma jak w banku, bo to już nie będzie chodziło o idee, tylko o bardzo konkretną przyszłość wielu ludzi żyjących z polityki, którzy wraz z klęską SLD znajdą się za burtą. Zaś Kwaśniewski nie jest idiotą, żeby prosić o poparcie dla żony najbardziej znienawidzonego człowieka w kraju, a takim Miller z pewnością stanie się za te dwa lata, jeżeli nadal będzie prowadził politykę zaciskania pasa najuboższym i umizgiwania się do bogatych. Nie zanosi się na to, żeby coś się miało zmienić. PS Jeśli się mylę i Miller poda się do dymisji – osobiście zeżrę cały ten paszkwil, który napisałam. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " A to było tak " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gospodarską wizytę w Hollywood złożył premier Leszek Miller. Szef rządu zapoznawał się tam z najnowszymi osiągnięciami tej gigantycznej "fabryki snów". Drogą kupna-sprzedaży nabył lalkę Barbie, nie dla siebie, ale dla wnuczki, jak zadeklarował. Jeśli zakup okaże się trafiony, podobne lalki być może będziemy produkować w ramach amerykańskiego offsetu. Polski dyplomata Krzysztof Biernacki reprezentujący interesy amerykańskie w Iraku opuścił Bagdad i udał się "na długie konsultacje" do Polski. Na "konsultacje" przybył również ambasador RP w Iraku Andrzej Biera. To znak, że rychło w zamian mogą przybyć do Iraku amerykańskie "inteligentne" rakiety. Do antyamerykańskiego frontu dołączyli się polscy książęta Czetwertyńscy. W ubiegłym tygodniu ponownie próbowali najechać terytorium USA, czyli ambasadę tego mocarstwa w Warszawie. Wielodzietna i wielopokoleniowa rodzina Czetwertyńskich uważa, iż obecne warszawskie terytorium USA prawnie należy do nich, bo Amerykanie wespół z PRL-owskim rządem odebrali im ojcowiznę jak indiańskim plemionom w Ameryce Północnej. Tym razem Scudy ani strzały jeszcze nie padły. Czetwertyńscy ograniczyli się jedynie do wojny propagandowej zarzucając Amerykanów ulotkami z żądaniem zwrotu ich ziemi lub odszkodowania. Głowy minister ds. europejskich Danuty Hübner żądają niektórzy koalicjanci z PSL, po tym jak w traktacie akcesyjnym ostatecznie zapisano mieszany system dopłat do rolnictwa, czyli tylko częściowe płacenie chłopom polskim za nieróbstwo. Lider PSL wicepremier Kalinowski na minister Hübnerową nie nastaje, bo twardo głosi, iż przyjęty system dopłat jest zgodny z postulatami światłej części PSL i wielkim sukcesem pana prezesa. Pod hasłami: obrony ustawy o biopaliwach, podwyżki cen skupu świniny i ujawnienia chłopom polskim całej prawdy o Unii Europejskiej ruszyły do boju oddziały szturmowe Samoobrony. Na dróg blokady. W sukurs przyszła im jak Armii Czerwonej w 1941 r. zima. Sparaliżowała transport drogowy lepiej niż lepperowcy. Jeszcze w Iraku nie wygraliśmy żadnej bitwy. Daliśmy za to łupnia Rosjanom w 1794 r. pod Racławicami. Aby uświetnić tamtą wictorię, we wsi i okolicach powstanie "Teatrum Bitwy Racławickiej". Na 17 hektarach nieużytków odtworzy się starcie z udziałem figur z masy żywicznej. Na wstępie powołano Komitet Honorowy z udziałem ministra Janika. Urban zeznawał w charakterze podejrzanego na okoliczność "wykroczenia poza ramy prawne dopuszczalnej wolności wypowiedzi" o papieżu. Póki co jeszcze nie siedzi, ale nie tracimy nadziei. Może człowiek ugryźć psa. Bezkarnie. Krakowski sąd umorzył sprawę przeciwko Marcie O., miejscowej anarchistce, która w czasie manifestacji pogryzła atakującego ją policjanta. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bumar w butach Osławiony PHZ Bumar to nic innego jak pasożyt gospodarczy. Rząd SLD podjął się trudu wsparcia przemysłu obronnego, czego wyrazem była przyjęta przez Radę Ministrów 14 maja 2002 r. „Strategia przekształceń strukturalnych przemysłowego potencjału obronnego w latach 2002–2005”. Odtąd przemysł zbrojeniowy został zgrupowany w dwóch holdingach, z których jeden ciągnięty jest przez PHZ Bumar, a drugi przez Agencję Rozwoju Przemysłu. Skuteczność Bumaru jako siły pociągowej tej grupy budzi poważne wątpliwości, mimo że firma została wyróżniona w zeszłym roku w konkursie Lider Eksportu, bowiem czegokolwiek Bumar się dotknie, to ciągnie na samo dno. Kontrakcik Gdy w połowie 1998 r. Roman Baczyński został prezesem PHZ Bumar, sytuacja w firmie była na tyle krytyczna, że zmuszony był zwrócić się do innej państwowej firmy – Cenreksu – o pożyczkę na wypłaty dla pracowników. Pożyczki nie dostał, ale z końcem roku na koncie Bumaru pojawiły się jednak pieniądze z Cenreksu. Skąd? Wynik prostego chwytu: 29 września 1998 r. dwóch członków zarządu Cenreksu zostało tymczasowo aresztowanych w związku z przemytem broni dokonywanym przez firmę Steo. Sytuację natychmiast wykorzystał PHZ Bumar – przejął od Cenreksu kontrakt w Kongu o wartości 10 mln dolarów. W związku z aresztowaniami zarządu Cenreksu stracił koncesję na obrót handlowy, a PHZ Bumar ją miał. Z kontraktu wartego 10 mln dolców Cenrex dostał 50 tys. zielonych, resztę zabrał Bumar. Prowizyjka Podobny los przypadł w udziale zakładom Bumar Łabędy w Gliwicach wchodzącym w skład grupy Bumar. Tam PHZ Bumar przejął zyski z produkcji i eksportu wozów za-bezpieczenia technicznego (WZT), bo handel produkcją przedsiębiorstwa z Łabęd może dokonywać się tylko przez PHZ Bumar w Warszawie. Sam kontrakt zresztą idzie jak po grudzie. Dlaczego? Z 44 do tej pory dostarczonych WZT 11, czyli 25 proc., nie zostało odebrane przez stronę indyjską. A nie ma wozów, nie wypłaca się pieniędzy. W efekcie koszty obsługi kontraktu zeżrą marżę Bumaru i niewypłaconą Hindusom prowizję. Mimo to prezes Bumaru zapewnia, że lada moment podpisany zostanie nowy kontrakt na 228 sztuk WZT. Bumar Łabędy wyszedł na współpracy z PHZ Bumar jak ten facet od mydła. Do dziś tonie w długach. Traktorki Po wygranej przez Amerykanów wojnie z Saddamem PHZ Bumar przygotował się do inwestycyjnej ofensywy w Iraku. Zgodnie z zapowiedziami prezesa Baczyńskiego, inwestycje, które miano prowadzić w Iraku, oceniono na blisko 5 mld dolarów. Mieliśmy zbudować linię kolejową (buduje amerykański koncern Bechtel), dwie fabryki traktorów (wznoszą je państwowe firmy z Białorusi), centra logistyczne – też nie my je stawiamy. Skoro już przy traktorach jesteśmy, to warto odnotować fakt, że 16 października 2002 r. w ZPC Ursus w obecności prezesa Bortkiewicza pojawili się panowie Leszek Miller, Wiesław Kaczmarek i Roman Baczyński oraz prezes firmy Steyer H.M. Malzacher. Miał być kontrakt na dostawę co najmniej kilkunastu tysięcy traktorów, lecz w efekcie nie sprzedano Steyerowi żadnej sztuki. Niemniej jednak Bumar sukces odnotował – przejął Ursus. Pukaweczki O kontrakcie na dostawę czołgów do Malezji, o którym pisaliśmy w „NIE” nr 49/2003, wiadomo tylko tyle, że jest projekt Rady Ministrów o udzieleniu Bumarowi gwarancji rządowych na jego realizację. A przecież Bumar oświadczył, że gwarancje ma podwójne – więc po co rządowe? Bumar oznajmił, że finalizuje kontrakt na modernizację systemu obrony przeciwlotniczej S-125 (tę samą, która miała być 6 lat temu sprzedana Egiptowi) dla Indii. Ale i w tym wypadku śmiemy wątpić, czy to się uda. Do systemu niezbędne są części, które produkują Rosjanie. Ale sprzedać nam ich nie chcą, przede wszystkim dlatego, że sami mają chrapkę na kontrakt. Modernizację systemu będą, jak powiedzieli, przeprowadzać we własnym zakresie. Sukcesiki Czego zatem dokonał PHZ Bumar pod wodzą prezesa Baczyńskiego? Przejął udziały skarbu państwa w kilkunastu największych zakładach przemysłu zbrojeniowego, bo ma skarb większy niż umiejętności robienia czegokolwiek – licencję rządową na handel bronią. Po zmianach ustawy offsetowej PHZ Bumar przejął też w swoje ręce pieczę nad znaczną częścią inwestycji dokonywanych przez zagranicznych dostawców uzbrojenia. Tak jak na przykład w zakładach Mesko, które dostarczyć mają polskiej armii przeciwpancerne pociski kierowane. Muszą tego jednak dokonywać wyłącznie za pośrednictwem PHZ Bumar, który jest właścicielem technologii know-how. Zyski płyną więc do PHZ. Mając zapisaną ustawowo przewodnią rolę w polskiej zbrojeniówce PHZ Bumar może sobie poczynać, jak chce. Czemu pozwala się na to? Może dlatego, że można w bardzo łatwy sposób sprywatyzować Bumar lekceważąc zapisy tej ustawy. Jak? Poprzez podwyższenie kapitału zakładowego i przekazanie określonej puli udziałów nowemu wspólnikowi – tak się właśnie stało w przypadku Cenreksu. Można też wprowadzić inwestora strategicznego, np. firmę Rheinmetall & Diehl – jak pokazują palcem nasi wkurzeni informatorzy. Wtedy to za nominalną wartość udziałów w kapitale zakładowym, czyli śmieszne pieniądze, ktoś kupi rzeczywiste fabryki, maszyny i ziemię. Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna GENitalia Radzieccy uczeni wykryli u dwóch trzecich obywateli Rosji "gen azjatycki" – podała to komercyjna moskiewska telewizja NTW. "Gen azjatycki" nie sprawia, że jego posiadacze mają azjatyckie mordy, jak to się elegancko w Rosji mówi, lecz zupełnie inną cechę. Dzięki niemu Rosjanie upijają się dziesięć razy wolniej niż Unijni. Mogą wypić dwadzieścia razy więcej niż Japończycy! Skutkiem ubocznym posiadania tego fantastycznego genu jest marskość wątroby, ale nie ma przecież przyjemności bez ryzyka. Merdanie w genach stało się modne, podobnie jak klonowanie, wszczepianie, i inne frankensztajnowanie. Budzi to opory moralistów, strach przed produkcją Golemów. Merdanie takie skrytykował papież. Tak twierdzą potrafiący czytać z ust Jego. Kościół katolicki, zwłaszcza polski, przepędza ze swej wspólnoty gejów i lesbijki. Niby to produkty boże, ale wadliwe. Jeśli wierzyć uczonym z całego świata pedalstwo uwarunkowane jest genetycznie. Gdyby zatem Kościół kat. poparł merdanie w genach i klonowanie, to tylko w ciągu jednego stulecia ohydne pedalstwo raz na zawsze zniknęłoby z naszego globu. Wyeliminowałoby się to i szlus! Pozostałoby ewentualne zagrożenie z Marsa, czy innej cywilizacji pozaziemskiej, ale na to przecież mamy NATO. Media komercyjne podały również, że chorzy Amerykanie latają do Chin, skąd wracają z nadzieją na zdrowie. Kupują tam potrzebne im organy precyzyjnie wykrojone ze świeżych straconych ciał przestępców. Każdy, kto jadł w Pekinie kaczkę po pekińsku, przed konsumpcją obowiązkowo musiał obejrzeć mistrzowski pokaz tamtejszych kucharzy. Błyskawiczne wykrojenie bieluchnego kaczego kościotrupa z przeznaczonej na stół tkanki mięsno-skórno-tłuszczowej. Wykrojenie z jeszcze ciepłego wisielca rogówek, trzustki czy nieskażonej alkoholem, jak w Rosji, wątroby to dla chińskich transplatorów małe miki. Świat mieniący się demokratycznym, pod przewodem USA, świat mieniący się arcymoralnym wodzony przez papieża-Polaka potępia nadal ohydne Chiny. Bo są "niedemokratyczne". Bo rządzi tam nadal partia zwąca się "komunistyczną", choć przewodzi czysto kapitalistycznym zmianom. Bo karze się tam śmiercią łapówkarzy, niczym w marzeniach nocnych braci Kaczyńskich, choć najlepsze organy łapówkarzy kupują od ręki chorzy amerykanie. Gdyby kierownictwo Chin poważnie potraktowało apele moralistów z USA, a zwłaszcza z Polski, to niebawem Ameryka Północna zaczęła by się wyludniać. Na takim bezrybiu czeka-jącym na przeszczepy pozostałaby jedynie wątroba ruskich alkoholików. Amerykanin z rogówką, trzustką i świeżymi jądrami skorumpowanego Chińczyka staje się nowym człowiekiem. Żywotnym, witalnym. Globalnym. O ile pamiętam, pan Hitler, Himmler i inni na "ha" pragnęli wyeliminować Żydów z tego najlepszego ze światów, bo nie pasowały im ich niearyjskie "mordy". Kremowali Żydów nieekonomicznie marnotrawiąc ich zdrowe organy, chociaż z włosów produkowali alergiczne materace. A przecież gdyby wybrali amerykańską politykę kreacji, to zamiast kremacji mogliby dokonywać aryizacji Żydów, wszczepiać im aryjskie organy pozyskane z jakże licznej nadwyżki podażowej pochodzącej z kampanii rosyjskiej. Jeśli wierzyć legendarnym przekazom, dawni Wietnamczycy po opanowaniu obecnego południa wycięli tu w pień mężczyzn i zapłodnili pozostawione przy życiu kobiety. Tak to pozbyli się niechcianej mniejszości narodowej i wzmocnili państwo centralne. W Polsce sprowadzeni Krzyżacy wycięli Prusów, Jadźwingów. Kobiet nie zapładniali, bo tego zabraniała im ówczesna religia. Obecna nadal niestety. Zassysamy się do Unii Europejskiej, liczni głowacze dyskutują o przyszłej Eurointegracji. Mantrują czy ma to być Europa Ojczyzny, czy jeden Uniozlep. Zapominają, że w dziejach, tak zwanej ludzkości, były dwa modele kreowania jedności. Wycinanie obcych, zgodnie z hasłem, że tylko Bóg może kreować Człowieka oraz azjatyckie kreatywne mieszanki ras. Wszczepianki, zapładnianki. Witaj mój żółty wnuku! Z ruską wątrobą, francuskim żołądkiem, szwabskimi grabiami, cyckami Pameli Anderson. I chyżością wczesnego papieża-Polaka. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dwa wesela i pogrzeb " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne * Mariusz S., zwany wampirem ze Stefankowic, zabił w latach 1994–1997 cztery kobiety. Kolejne sądy rozpatrują zbrodnie tego pogodnego, uśmiechniętego młodzieńca, a kolejne zespoły biegłych psychiatrów oceniają jego poczytalność. Nie miał kłopotów z oceną poczytalności tylko sąd, który skazał go za towarzyszące zabójstwom niszczenie mienia, bo tak polska Temida zakwalifikowała dokonywane przez Mariuszka gwałty na zwierzętach. * Przed Gminnym Domem Kultury w Lubiewie 22-letni Marcin D. zgwałcił 16-letnią dziewczynę. Gwałtu dokonał w samochodzie Fiat 126p zwanym popularnie Maluchem. Polski "Maluch" zaskoczył nas po raz kolejny. * Jasnowidz Krzysztof Jackowski z Człuchowa dostał propozycję współpracy od japońskiej telewizji. Otrzymał ją po tym, jak w czasie rywalizacji z jasnowidzami z innych państw świata znalazł – jak mówi – mordercę 4-osobowej rodziny oraz zwłoki zaginionej dziewczyny. Innych specjalności eksportowych Polska na razie nie posiada. * 34-letni kawaler z Radzynia dostał wypowiedzenie. Złożył odwołanie w Sądzie Pracy. Wniosek został oddalony, a w pisemnym uzasadnieniu wyroku sąd wspomniał, że wziął pod uwagę jego sytuację jedynego żywiciela rodziny – żony i dwojga dzieci. Jest to kolejna poszlaka, że sądy wyrokują gapiąc się w sufit, a nie w papiery. * Mieszkańcy ulicy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej w Hrubieszowie usilnie zabiegają u władz miasta o zmianę nazwy ich ulicy. Obecna nie mieści się w nowych dowodach osobistych. Ani w głowach. * Lokatorzy pewnej spółdzielni mieszkaniowej w Zabrzu dostali nowe książeczki czynszowe. Umieszczono w nich reklamę firmy pogrzebowej. To ładnie, że zarząd spółdzielni po zamieszczeniu w tej samej książeczce informacji o podwyżce czynszów i opłat wskazuje swoim członkom wyjście z sytuacji. * Pan prezydent Oświęcimia urządził przyjęcie opłatkowe. Przybyło na nie 100 osób. Przyjęcie zorganizowała firma należąca do żony pana prezydenta. Pan prezydent nie widzi w tym nic niestosownego. Mogę się tylko cieszyć, że firma, którą zorganizowałem, okazała się najlepsza w przetargu na moje urzędowe przyjęcie – powiedział pan prezydent, który po zwycięstwie w wyborach samorządowych przepisał firmę na swoją żonę. * Dobra wiadomość dla psów. W Łodzi otwarto szkołę tańca dla czworonogów. Wysoko kwalifikowani specjaliści gwarantują nauczenie piesków tanga, walca, oberków i polonezów. Podobnie jak w prywatnych szkołach wyższych dla ludzi, studentem może zostać nawet najgłupszy kundel, jeżeli tylko wpłaci czesne. * Zielonogórski sąd skazał na pół roku więzienia w zawieszeniu i 2200 zł grzywny mężczyznę, który po samochodowym pościgu schwytał i oddał w ręce policji pijanego kierowcę. Schwytany oskarżył go o zniszczenie mienia poprzez kopnięcie w drzwi jego samochodu. Sąd dał wiarę jego relacji, a przy okazji skierował do prokuratury sprawę żony dzielnego obywatela za fałszywe zeznania, bo twierdziła, że jej mąż drzwi nie kopał. Pijany kierowca został ukarany mandatem i odebraniem prawa jazdy. Tak wymierza się sprawiedliwość. * Trwa walka celników z "mrówkami" na statkach wolnocłowych w Świnoujściu oraz Nowym Warpnie. W ostatnich dniach zatrzymano 45-letnią mieszkankę Koszalina, która starała się przemycić pod biustonoszem 6 półlitrowych butelek spirytusu. W normalnych krajach kobiety z takim biustem nie martwią się o utrzymanie. * Burmistrz Annopola znalazł w swoim gabinecie podsłuch. Powiadomił prokuraturę, ale twierdzi, że podsłuchy mu nie przeszkadzają, bo praca urzędu jest jawna i nie ma się czego wstydzić. * Łódzka Izba Wytrzeźwień pracuje na pełnych obrotach. W zeszłym roku przyjęła 10 262 pensjonariuszy. Największy tłok panował w okresie świąt Bożego Narodzenia. Wśród trzeźwiejących było 1069 kobiet. Najliczniejszą grupę wśród pensjonariuszy izby stanowią bezrobotni – 8825 osób. Czy praca wymaga już w Polsce trzeźwości, czy jej zachowanie? D. J. * Do Sądu Rejonowego w Augustowie trafił akt oskarżenia przeciwko Eugeniuszowi S. Prokurator utrzymuje, że 49-latek dopuścił się 5 czynów lubieżnych. Ofiarą padły dziewczynki w wieku 9–12 lat. Eugeniusz S. szefował Akcji Katolickiej przy jednym z kościołów i kandydował do samorządu. W parafialnej gazecie przekonywał wiernych, że radny z katolickiego komitetu musi mieć nienaganną postawę moralno-etyczną, dobrze ukształtowane sumienie i charakter, wysoki poziom kultury i merytorycznych kompetencji, energię i niezbędne doświadczenie. Z cnót wybrał dwie ostatnie. B. D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziś Gdańsk jutro Polska cała Platforma Obywatelska głosi, że uczyni z Najjaśniejszej raj. Gdańszczanie już tego doświadczają. W imieniu Platformy rządy w Gdańsku sprawuje młody, zdolny, wykształcony, piękny Paweł Adamowicz. Do powszechnych wyborów szedł z hasłem "PO stronie Gdańszczan!" Jego kampanię na wspólnym zdjęciu wspierał Donald Tusk i Maciej Płażyński. Adamowicz trzymał w ręku same atuty: doświadczenie samorządowe (w poprzedniej kadencji był również prezydentem, a w jeszcze poprzedniej przewodniczącym Rady Miasta), solidne zaplecze polityczne (na 34 gdańskich radnych 15 jest w klubie Platformy), idealne kontakty z marszałkiem samorządu wojewódzkiego (też z Platformy Obywatelskiej), bardzo dobre kontakty z wojewodą (pomimo że z nadania SLD, wojewoda to człowiek niekonfliktowy), przychylność miejscowego pasterza abepe Gocłowskiego oraz rzecz może najważniejszą w tej talii asów – odznaczenie nadane przez papę Jana Pawła II Pro Ecclesia et Pontifice (Za Kościół i Papieża). Pomimo tych atutów miasto to obraz nędzy i rozpaczy, o gigantycznym zadłużeniu bliskim maksymalnemu poziomowi długu określonemu w ustawie o finansach publicznych. POprawianie budżetu Adamowicz został po raz pierwszy prezydentem Gdańska w październiku 1998 r. Wówczas jeszcze z nadania rady miejskiej. Przejął miasto z zadłużeniem 27,5 proc. w stosunku do dochodów budżetu. W roku 2003 zaplanował zadłużenie miasta na poziomie 58,5 proc. Niebezpiecznie zbliżył się do dopuszczalnej granicy określonej ustawą (60 proc.). Aby ją przekroczyć, wystarczy, że dług Gdańska wzrośnie jeszcze o jakieś 20–25 mln zł. Jak ten chłopak tego dokonał? – oto jest tajemnica zdolności menedżerskich polityka PO. Adamowicz planuje nadal zaciągać kredyty. Ogłoszony przez niego Wielki Plan Inwestycyjny na lata 2004–2008 przewiduje, że aby zrealizować zawarte tam zamierzenia, potrzeba co najmniej 500 mln zł kredytu. Pomysł prezydenta z Platformy Obywatelskiej na gaszenie pożaru w budżecie miejskim nie jest skomplikowany: sprzedać wszystko, co się da, aby odsunąć granicę dopuszczonego ustawą zadłużenia i zyskać możliwość zaciągnięcia kolejnych kredytów i pożyczek. Polityka dosyć obłędna. Budżet miejski ma uratować sprzedanie Niemcom Gdańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, które dostarcza większości gdańszczan ciepłą wodę. To największa sprzedaż miejska. W roku 2002 Adamowicz wprowadził do dochodów budżetu na następny rok wpływy ze sprzedaży GPEC w wysokości 184 mln zł. Nie wiedząc jeszcze, czy w ogóle uda mu się tę firmę sprzedać! Radni klepnęli to w 2003 r. Teraz wszyscy z gdańskiej Platformy modlą się, aby Janik jako minister spraw wewnętrznych i administracji podpisał się pod tym dilem. Bo będzie krach budżetu. Jedno, co pewne, to to, że jeśli Adamowiczowi i gdańskiej Platformie Obywatelskiej sprawa się sypnie, winni będą czerwoni. Bo Janik za długo zwlekał z podpisem. To zresztą jeden z ogólniejszych piarowskich pomysłów Platformy: gdy nie ma pomysłów na skuteczną politykę – zawsze winny jest czerwony. Przy okazji sprzedaży GPEC niemieckiej spółce podniósł się krzyk, że to zdrada. Moim zdaniem lepiej się stało, że coś trafi w ręce podobnej do GPEC firmy komunalnej z Lipska, niż miałoby dalej pozostawać w rękach Adamowicza. Jego zarządy tylko zdołowały firmę. Za jego kadencji jedna z najważniejszych komunalnych spółek notowała rok w rok straty (skumulowana strata w GPEC po czterech latach prezydentury Adamowicza wyniosła 83 mln zł). Jeden z jego politycznych przyjaciół pobierał tam pensyjkę za "konsultacje", a nawet nie bywał; drugi – wiceprezydent Jerzy G. z Adamowiczowego zarządu z lat 1999–2002 – ma zarzuty prokuratorskie za brak właścicielskiego nadzoru nad spółką. Na marginesie dodajmy, że pomimo tych zarzutów nadal jest z nadania Pawła Adamowicza członkiem Rady Nadzorczej Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Nadzór nad samolotami pewnie lepiej mu idzie niż nad ciepłą wodą. Taką wielką spółkę jak GPEC Gdańsk ma tylko jedną. Zaczyna więc wyprzedawać drobnicę. Właśnie wytypowano do zamknięcia 32 szkoły i przedszkola, aby móc sprzedać co bardziej atrakcyjne działki i budynki. POczątek krachu W tym samym czasie nakłady inwestycyjne w mieście przyjęły kierunek odwrotny – spadały. Gdy w 1998 r. na inwestycje zaplanowano 30 proc. budżetu, to w 2003 r. już tylko 14,5 proc. A to, co rozgrzebano – najważniejsze dwie budowy drogowe (Trasa W-Z, dojazd do obwodnicy przez ul. Słowackiego) – nadal stoi rozgrzebane. Ogłoszony przez Adamowicza Wielki Plan Inwestycyjny 2004–2008 (wszystko wielką literą) zakłada budowę wielkiej hali widowiskowo-sportowej na 10 tys. miejsc za 150 mln zł (z infrastrukturą będzie to ok. 300 mln zł). Pobliska Gdynia rozpoczęła właśnie budowę hali na 4 tys. miejsc. W nieodległej Bydgoszczy jest nowa hala na 6 tys. miejsc. Sport w Gdańsku leży na łopatkach. Nie ma ani jednej drużyny w I lidze potrzebującej takiej hali. Adamowicz dostał 600 tys. euro grantu z Unii Europejskiej na poprawę wiarygodności kredytowej i gospodarczej miasta. W uzasadnieniu uchwały Rady Miasta Gdańska o przyjęciu Wielkiego Planu Inwestycyjnego jest napisane, że WPI to najważniejsza część tego poprawiania. Plan jest gruby, kolorowy, ładnie wydany. Brakuje w nim tylko przyrównania zamierzeń finansowych tego Wielkiego Inwestowania do strategii budżetowej miasta. Spada dynamika rozwoju przedsiębiorczości. W pierwszej kadencji prezydenta z Platformy Obywatelskiej (1998–2002) odnotowano wzrost liczby osób bez pracy w Gdańsku o ponad 22 tysiące (rok 1998 – 4335, rok 2002 – 26 579), czyli bezrobocie wzrosło o 513 proc.! W latach 1995–1998 na jedną ofertę pracy przypadało od 16 do 22 bezrobotnych. W roku 2002 – już 150. W 2003 r. w kraju stopa bezrobocia spadła o 0,5 proc.; w Gdańsku tylko o 0,2 proc. Gdy Adamowicz kończył swoją pierwszą prezydencką kadencję, wydał raport z podsumowaniem prezydentury. Bezrobociu nie poświęcił w nim ani jednego zdania, tymczasem tak wielki jego wzrost jest wyjątkowy w kraju. W roku 1998 zarejestrowano 10 468 osób korzystających w różnej formie z pomocy społecznej. W 2002 – 12 991 takich osób. W 1998 r. zarejestrowano 25 518 przestępstw. W 2002 r. – 33 066. Mieszkańcy Gdańska są coraz biedniejsi. Gdańsk za rządów Adamowicza przeżywa społeczno-gospodarczy dramat. Jeśli te tendencje utrzymają się, będzie to oznaczało nie tylko gospodarczy, ale społeczny krach miasta. Choć w tej beznadziei był element pozytywny. Gdańskiej Platformie udała się parada w Warszawie pod kolumną króla Zygmunta w połowie października 2003 r. Było dużo pary, dużo gwizdków. Warszawa ma kochać Platformę. A Polska ma Platformęwynieść do władzy. POmyślcie o Gdańsku. Cały prezydent Kto nie ma szczęścia w finansach, ten ma szczęście w miłości. Prezydent Adamowicz ożenił się w 1999 r. z panną nie tylko uroczą, ale i rezolutną. Panna Magdalena wniosła prezydentowi w posagu swój urok oraz przydzielony przez gminę strych i zezwolenie na jego przebudowę. Panna – mieszkanka Słupska – miała nie tylko tyle rezolutności, aby krótko przed ślubem z narzeczonym-prezydentem wyszukać pusty strych w jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc w Gdańsku, na Starym Mieście, ale aby wyszukać go w budynku, w którym większościowym udziałowcem wspólnoty mieszkaniowej była gmina. A gmina nie widziała powodu, aby odmówić pannie narzeczonej zgody na przydział strychu i zezwolenia na przebudowę. Gdy już oboje się pobrali i wspólnie zakończyli przebudowę, gminni urzędnicy wydali zgodę, aby małżeństwo sobie ten wyremontowany strych kupiło na własność. W ten sposób w krótkim czasie panna ze Słupska zyskała męża i duże mieszkanie (ok. 80 mkw.) w centrum Gdańska, a prezydent – rzutką żonę i duże mieszkanie. Szczęście dwojga, choć lokal tylko jeden. Nie wszyscy z kolejki po przydział mieszkania komunalnego (czyli jakieś 4 tysiące osób) mają tyle szczęścia, co pani Adamowiczowa. Dodajmy, że sam prezydent nie podpisywał niczego w sprawie swojej narzeczonej ani pewnie nawet nie wiedział, że ona ten strych... To urzędnicy pana prezydenta okazali się tacy przychylni. Napisał o tej historii związany z lewicą „Głos Wybrzeża”. A jego naczelny Marek Formela poinformował dodatkowo, że kilka osób lobbowało u niego, aby zaniechał publikacji. Żadna inna gazeta trójmiejska nawet się nie zająknęła, choć temat wydawał się interesujący, jak to sobie ludzie w życiu radzą. Widocznie gazety wolą historie, które się smutno kończą. Dziwić natomiast może milczenie w tej sprawie Donalda Tuska, który jest bardzo pryncypialny w tropieniu podobnych niedociągnięć. * * * Jedną z pierwszych decyzji wybranej w 2002 r. Rady Miasta Gdańska było ustanowienie dla prezydenta dodatku specjalnego do pensji. Od razu dano mu dodatek w maksymalnej wysokości 3,5 tys. zł. Na zachętę – aby miał siły i chęci. Dodatek dano na rok. Na początku listopada 2003 r. sprawa dodatku dla prezydenta wróciła. Choć można już było podsumować jego roczną kadencję dla miasta niekorzystną, dodatek – znowu w maksymalnej wysokości – został prezydentowi przyznany. Co to znaczy mieć większość w radzie. Przewodniczący klubu radnych Platformy Obywatelskiej Wiesław Kamiński w taki oto w zabawny sposób dziennikarce „Głosu Wybrzeża” tłumaczył przyznanie dodatku: W różnych zakładach pracy są dodatki za warunki pracy szkodliwe dla zdrowia, a prezydent Gdańska pracuje w warunkach szkodliwych, ma dużo zajęć, rzadko widuje się z rodziną. „Głos” skomentował to wówczas, że choć prezydent ma z domu do pracy kilkaset metrów, to jednak te ciągłe bankiety, wizyty, podpisywanie listów intencyjnych, przecinanie wstęg i męczące podróże zagraniczne powodują takie rozluźnienie więzi rodzinnych, że nie tylko dodatek mu się należy, ale i tytuł Gdańskiego Odyseusza. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hindus to ma spust Państwowe huty były deficytowe. Po prywatyzacji dają kupę kasy. Cud?! Od bossów z przemysłu ciężkiego usłyszałam taką oto anegdotę: Na czym polegał prawdziwy problem resortu skarbu i jego ministra Piotra Czyżewskiego przy prywatyzacji Polskich Hut Stali? Czy oddać 70 proc. polskiego rynku stali jankesom z US Steel (prawo amerykańskie zabrania ich firmom dawania łapówek) czy Grupie LNM – Hindusom z holenderskimi papierami (prawo holenderskie jest w tym względzie bardziej liberalne)? W październiku zeszłego roku okazało się, że wchodzące w skład koncernu PHS wielkie huty Sendzimira i Katowice oraz Florian i Cedler (roczna produkcja 6 mln ton stali) za ponad 7,5 mld zł przejdą w ręce pana Lakshmi N. Mittala z Indii. Do budżetu wpłynie jednak jedynie symboliczne 6 mln zł za 60 proc. akcji PHS. Jak to możliwe? Otóż skarb państwa zgodził się, aby wliczyć w cenę sprzedaży Polskich Hut Stali takie pozycje jak wykup długów i zobowiązania inwestora na przyszłość. Lewicowy rząd za symboliczną złotówkę oddał w hinduskie ręce sztandarową inwestycję Gierka – Hutę Katowice, i Bieruta – Nową Hutę, oraz kilka pomniejszych. Na miejscu pana Lakshmi N. Mittala zadeklarowane kwoty uzyskałabym ze sprzedaży majątku PHS, np. atrakcyjnie położonych gruntów. Tym sposobem prywatyzacja Polskich Hut Stali dokonałaby się na koszt prywatyzowanych. Czary-mary Przez lata dowodzono, że polskie hutnictwo jest niedochodowym skansenem, a podatnicy do niego dokładają. Dziś, gdy nie ma już polskich hut, nowi właściciele zapowiadają dochody liczone w setkach milionów złotych rocznie. Pod koniec ubiegłego roku, już po dobiciu transakcji z LNM, prezes Polskich Hut Stali Jerzy Podsiadło oświadczył niespodziewanie, że w 2004 r. spółka spodziewa się 500 mln zł zysku! A jeszcze w 2002 r. było 800 mln zł strat. Nie dziwmy się. Z analiz Międzynarodowego Instytutu Żelaza i Stali wynika, że w roku 2003 łączne zużycie stali na świecie miało wzrosnąć o 6 proc. W obecnym roku ma być jeszcze lepiej. W branży zaczyna się hossa, która zdaniem ekspertów potrwa pięć–sześć lat. Hinduscy i amerykańscy inwestorzy o tym wiedzieli, a polski rząd nie? Wbrew temu, co trąbią w mediach, nasze huty są często nowoczesnymi zakładami. Od 1990 r. na ich modernizację, ochronę środowiska i spełnienie różnych norm unijnych wydano ponad 3 mld zł. Tylko że dobry interes prywatyzacyjny polega na tym, aby kupujący zapłacił jak najmniej. A najmniej płaci się za firmy upadłe. Trzeba je takimi uczynić przed sprywatyzowaniem. DobijanieHuty Baildon W Polsce przez ostatnie lata huty gruntownie restrukturyzowano, ale w dziwny sposób. Z jednej strony prezesi zaciągali horrendalnie wysoko oprocentowane kredyty na zakup nowych urządzeń i technologii, z drugiej – rząd otwierał rynek na importowane wyroby. W 2002 r. import stanowił odpowiednik 46 proc. krajowej produkcji hutniczej. Przykładem skutków takiej polityki jest historia Huty Baildon. Jesienią 1998 r. austriacki koncern Voest Alpine oddał tu do użytku wieloliniową walcownię, która była wówczas najnowocześniejsza w Europie. Inwestycja kosztowała 220 mln zł i miała rządowe gwarancje. Nie znaleziono tylko sposobu, aby mając na karku gigantyczne kredyty skalkulować ceny sprzedawanych wyrobów na poziomie zapewniającym im konkurencyjność. W maju 2001 r. sąd ogłosił upadłość huty. Jej długi sięgnęły 500 mln zł. Byłym prezesem Jackiem J. zajęła się prokuratura. Zarzut – niegospodarność na 261 mln zł. Absolutny rekord kraju w tej dziedzinie. I abso-lutna cisza w mediach. Dziś syndyk gotów jest sprzedać walcownię Baildon za 27 mln zł – za dziesięć razy mniej, niż kosztowała. Dla potencjalnych nabywców, Niemców z BGH & Rotus Edelstahl, to złoty interes! W ostateczności mogą ją zdemontować i opylić z kilkakrotnym przebiciem Ukraińcom, którzy rozwijają własny przemysł ciężki. Za kilka lat jakiś polski minister będzie negocjował na szczeblu rządowym kupno nowoczesnej stali ze znakiem Tryzuba. Na razie szef „Solidarności” w hucie Andrzej Karol cieszy się, że uruchomienie walcowni pozwoli odzyskać 100 miejsc pracy... Niech się chłopina cieszy. Rujnowanie Impexmetalu Zadowolony jest też prezes potężnego niegdyś Impexmetalu (Huty Zawiercie, Konin, Szopienice, Skawina) Jerzy Kamiński. Największym sukcesem spółki w zeszłym roku była sprzedaż Huty Zawiercie za 200 mln zł Amerykanom z Commercial Metals Company. Nie było wyjścia: w 2002 r. łączne zobowiązania spółki i rezerwy na nie sięgnęły 1,1 mld zł. To efekt rządów byłego prezesa firmy z czasów AWS–UW Jacka Krawca. Zdaniem wielu zrujnował on budowany latami holding. Ale Krawiec cieszył się zawsze pełnym poparciem resortu skarbu. W Radzie Nadzorczej Impexmetalu swego czasu zasiadł sam Mirosław Kasza – doradca ekonomiczny Mariana Krzaklewskiego. W latach 1998–1999 Impexmetal sprzedał między innymi udziały w Stolimpeksie, Zakładach Wyrobów Metalowych w Sławkowie i w Technodiamencie. Obecny prezes Kamiński, jeśli wystarczy czasu, zamierza sprzedać jeszcze Hutę Konin. Nabijanie w rurę Już trzy lata trwają starania o dokończenie budowy nowoczesnej Walcowni Rur Jedność w Siemianowicach Śląskich. Inwestycja jest zaawansowana w 90 procentach i dotychczas kosztowała 600 mln zł. Na czele konsorcjum banków finansujących przedsięwzięcie stoi ING Bank Śląski. Problem w tym, że bankierzy nie są przekonani, czy biznes-plan opracowany przez Towarzystwo Finansowe Silesia jest wiarygodny. Skarb państwa ma w TFS 40 proc. udziałów. Pozostali udziałowcy to spółka ENPOL z Gliwic, PGNiG, Stalexport, Kulczyk Holding i Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa. Upadek WRJ będzie miał dobroczynny wpływ na zyski zachodnioeuropejskich producentów rur. Zwłaszcza że w perspektywie są dostawy dla planowanych ropo- i gazociągów z Rosji. Ostatecznie ktoś kupi od syndyka wykończony w 90 procentach zakład. Bez długów i innych zobowiązań. Zaciągnie niewielki kredyt, dokończy inwestycję, a potem będzie już tylko kasował zyski. Oj, durnie, durnie... Za komuny nasz kraj zbudował przemysł, który konkurowałby dziś z największymi w Europie, gdyby stworzono mu odpowiednie warunki. Stany Zjednoczone kilka lat temu nie wahały się wprowadzić zaporowych ceł na unijne wyroby stalowe i toczyć zaciekłą walkę z europejskimi producentami. Trzeba było brać wzór z jankesów. Ale wszystkie kolejne polskie rządy bawiły się inną polityką. Huty zadłużano, potem otwierano szeroko rynek na tani często dotowany import stali i innych wyrobów, a gdy okazało się, że branża leży, zabierano się za jej restrukturyzację. W końcu ogłoszono upadłość, a w ręce syndyków oddano to, co zostało. Naszych ministerialnych durniów (bez względu na umaszczenie polityczne) nie interesowało nigdy to, że konkurentom z Zachodu nie chodzi o polską produkcję. Liczy się 40-milionowy rynek zbytu. Po 14 latach transformacji nie mamy ani jednego polskiego koncernu na skalę choćby regionalną. Oddaliśmy sektor bankowy, ubezpieczeniowy, ostatnio hutniczy, wkrótce pozbędziemy się przemysłu rolno-spożywczego. Znacznie sprytniejsi od nas okazali się Ukraińcy ze Związku Przemysłowego Donbasu, którzy walczą dziś z Hindusami z LNM o Hutę Częstochowa i gotowi są położyć na stół 400 mln zł. Być może początki kariery prezesa Szachtara Donieck Renata Achmatowa (najbardziej wpływowej postaci Związku) mogą drażnić podniebienia rodzimych „demokratów”, ale w końcu czym one różnią się od korzeni fortun Rockefellerów, Morganów czy Kennedych? Przetraciliśmy hutnictwo i rosnące dochody z niego. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Palcie staniki i inną odzież " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szmaja robi jaja Dobry wojak Szwejk nie mógłby służyć w Wojsku Polskim. Nie dogadałby się z ministrem Szmajdzińskim. Wartość tylko największych przetargów realizowanych obecnie przez MON przekracza 25 mld zł. Udzielając pomocy bratnim Stanom Zjednoczonym staliśmy się okupantami w Afganistanie i Iraku. Nieźle jak na 2 lata władzy SLD. Znając Busha, nie jest wykluczone, że za czasu tego parlamentu jeszcze coś podbijemy. Usprawiedliwia to zresztą decyzja o zbrojeniu się. Boże broń Nadejdzie kiedyś dzień, do którego zdążamy. Padnie polska zbrojeniówka, dzięki czemu skończą się protesty załóg Huty Stalowa Wola i Pronitu Pionki. Zakłady w Siemianowicach Śląskich opylimy za psi grosz Finom, którzy nie rozpoczną w nich produkcji transportera Patria ("NIE" nr 33 i 34/2003), lecz będą składać w nich ze słowackiego drewna sauny przeznaczone dla nowobogackich z Ukrainy. Amerykanie przejmą łódzką Wifamę ("NIE" nr 19/2003), bo zakład nie dostał od ABW certyfikatu bezpieczeństwa niezbędnego przy produkcji dla wojska. Zamiast bomb będzie robić ogrodowe rozdrabniacze do gałęzi. Gliwicki Obrum ulegnie w końcu Niemcom, którzy wykupią zakład tylko po to, aby go zamknąć. W ręce Izraelczyków przejdą zakłady Mesko w Skarżysku-Kamiennej, w których mają być montowane pociski Spike ("NIE" nr 34/2003). Jako że będzie to tylko montaż, na bruk trafi większość załogi. Po wydaniu szmalu na F-16 zabraknie kasy na kupno transportera Ryś, co bardzo dotknie Wojskowe Zakłady Mechaniczne w Poznaniu. Gdy zdechną już ostatnie Migi, robotę przy ich konserwacji stracą zakłady w Mielcu. Nie zarobimy też na eksporcie czołgów do Malezji, bowiem zdecydowała się ona zamówić u nas tylko części jezdne do czołgów (to jakieś 25 proc. wartości całej maszyny), resztę zaś zamówi gdzie indziej. Nadejdzie kiedyś ten dzień, w którym niepotrafiące ogarnąć swojego imperium kierownictwo MON pozbędzie się kłopotu pt. przemysł zbrojeniowy. A nasza armia wyposażona w zagraniczne uzbrojenie – przy boku Amerykanów – ruszy na podbój świata. Szkoła kadetów Podbój świata wymaga niebagatelnych umiejętności dowódczych. Dowódcy muszą być silniejsi psychicznie, sprawniejsi fizycznie, lepiej doświadczeni w bojach i samym dowodzeniu. No i oczywiście jeszcze lepiej wykształceni. Przed dwoma laty ("NIE" nr 35/2001) w artykule "Lepiej mieć stosunek z jeżem niźli polskim być żołnierzem" Michał Rala dokonał analizy stopnia wyszkolenia polskiej armii. Kilka przykładów: – 80 proc. czołgistów z zasadniczej służby wojskowej nie jechało czołgiem; – 60 proc. służących w wojskach lotniczych nie zbliżyło się do sprawnego samolotu; – etatów dla pułkowników jest u nas więcej niż w armiach Niemiec i Francji razem wziętych; – w szkolnictwie wojskowym jest 23 tys. etatów; – laboratoria językowe i informatyczne szkół wojskowych wykorzystywane są w 20 procentach; – w wojskowym szkolnictwie wyższym na 3600 słuchaczy przypada 8100 etatów kadry. Nie dziwota, że minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński wziął się za reformę wyższego szkolnictwa wojskowego. Wyszkolenie porucznika nie jest łatwe. W armiach sojuszniczych ich szkolenie zwykle rozpoczyna się w wieku 12–14 lat w szkołach kadetów. Uchodząca za jedną z najlepiej zorganizowanych Bundeswehra kształci podporucznika przez ok. 3,5 roku. Potem, w zależności od kontraktu, który ów oficer podpisze z armią, może być on skierowany na studia magisterskie do jednej z wyższych uczelni wojskowych. Złoto dla zuchwałych Jak wszystko, co robi wiceprzewodniczący SLD i minister Jerzy Szmajdziński, również reforma szkolnictwa wojskowego zakończyła się sukcesem: Za niewątpliwy sukces uznać natomiast możemy przeprowadzoną reformę szkolnictwa wojskowego. Zgodnie z nowymi założeniami, źródłem naboru dla kandydatów na oficerów będą uczelnie cywilne, dla każdego oficera wymogiem będzie posiadanie wyż-szego wykształcenia magisterskiego (podoficer będzie musiał legitymować się wykształceniem średnim z maturą) ("Rzeczpospolita" z 14–15 sierpnia 2003 r.). Współautorem tego niewątpliwego sukcesu jest dyrektor Departamentu Kadr i Szkolnictwa Wojskowego MON gen. bryg. Zbigniew Jabłoński. Cokolwiek byśmy o wyższych uczelniach wojskowych mówili, to przyznać trzeba, że miały i zaplecze, i kadry. Z kształceniem było różnie. W porównaniu do cywilnych akademii medycznych, Wojskowa Akademia Medyczna (WAM) w Łodzi zawsze wypadała – mówiąc delikatnie – blado. Mniej jednoznacznie sprawa ma się z Wojskową Akademią Techniczną (WAT). Uczelnia ta znana jest nie tylko ze szwindli finansowych, ale również z setek patentów, wyśmienitej kadry oraz świetnego zaplecza technicznego i dydaktycznego. Zamiast dać jej możliwość uruchomienia studiów płatnych dla cywilów czy zarabiania na kształceniu oficerów z innych krajów NATO, MON kombinuje, jak przekazać tę uczelnię Ministerstwu Edukacji Narodowej i Sportu. W WAT na razie trwa reorganizacja: likwiduje się katedry, zakłady, zamyka laboratoria, zwalnia kadrę dydaktyczną. MON twierdzi, że w przyszłej cywilnej WAT chciałby szkolić swoich stypendystów na kierunkach nieistniejących na uczelniach cywilnych. Chodzi tu zapewne o chemików i saperów. Jeśli tak, to dlaczego od dwóch lat zaprzestano ich kształcenia w WAT? Rezultat jest taki, że specjalistów od bomb i min w wojskowej uczelni we Wrocławiu kształcą cywilni specjaliści, absolwenci wydziałów pedagogiki i wychowania fizycznego... Tylko dla orłów Czas wyjaśnić, na czym polega ta zakończona niewątpliwym sukcesem reforma wojskowego szkolnictwa wyższego. Posłużymy się w tym celu wyjaśnieniem umieszczonym na stronach internetowych MON: Zasadniczym źródłem naboru kandydatów na oficerów byliby absolwenci uczelni cywilnych, względnie cywilnych kierunków studiów w przekształconych akademiach wojskowych. Przeszkolenie otrzymaliby oni w Wyższej Szkole Oficerskiej. W związku z tym, że kandydaci na oficerów będą absolwentami szkół wyższych (z dyplomami magistra), nie zachodziłaby konieczność kształcenia ich z przedmiotów ogólnych, co skróci czas szkolenia do ok. 1 roku, poświęcając go wyłącznie na wojskowe przygotowanie specjalistyczne, zakończone mianowaniem na stopień podporucznika, podpisaniem kontraktu i skierowaniem do służby w jednostkach wojskowych. (zachowano pisownię oryginału). Mówiąc jeszcze prościej, nowy model kształcenia wyglądać będzie tak: bezrobotny ornitolog idzie na rok do szkoły wojskowej, kończąc ją zostaje podporucznikiem i wyjeżdża do Iraku dowodzić plutonem naszych walecznych chłopców. I po co oficera kształcić od 12. roku życia, jak można od 27.? Proste i tanie w zastosowaniu! I produkować ich możemy, ile chcemy – 600 proc. normy! Historia pokaże, że ten patent okaże się naszym największym wkładem do NATO. Fabryka oficerów Eksperyment z nowym szkolnictwem zastosowano w jednej na razie uczelni – Wyższej Szkole Wojsk Lądowych im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Wybór nie był przypadkowy. Nieco wcześniej główny szkoleniowiec MON – gen. Jabłoński – ogłosił konkurs na komendanta uczelni. Do nadzoru nad nim wyznaczył jednego ze swoich zaufanych. Nadzorca konkurs unieważnił i sam został komendantem. Można było zacząć eksperyment. Najpierw zrobiono szum medialny o naborze absolwentów na roczne studia w uczelni wojskowej. Potem przeprowadzono badania zainteresowania ofertą MON i przerażono się ich wynikiem. Z badań wyszło, że o 40 miejsc walczyć będzie do 2 tysięcy magistrów! Rekord świata! Na egzaminy stawiło się nieco mniej kandydatów – 63. Kryteria spełniło 2 (dwóch). Przyjęto 40, bo reformatorski program musiał ruszyć. A jak już ruszył, musiał się zakończyć sukcesem (jak wszystkie programy liderów SLD). Uruchomiony w tym roku pilotażowy program naboru kadr oficerskich na nowych zasadach potwierdził słuszność przyjętej koncepcji – wyznał "Rzeczpospolitej" minister Jerzy Szmajdziński. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Breżniew Watykanu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeleciał motyl szyszkę Katoliccy rodzice nie życzą sobie, by szkoła informowała, że prezerwatywa chroni przed AIDS i ciążą. A jeśli by nie chcieli, żeby uczono o rewolucji francuskiej albo że Ziemia krąży wokół Słońca, to minister Łybacka także kucnie? Raport "Wychowanie seksualne po polsku. Stan faktyczny" autorstwa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wykazuje, że wychowanie do życia w rodzinie (katolicki odpowiednik wychowania seksualnego) traktowane jest w szkołach jak piąte koło u wozu. Socjologowie z Uniwersytetu Gdańskiego zbadali, że jedynie 28 proc. szkół ma ten przedmiot w planie lekcji. 45 proc. placówek odwala go na zajęciach dodatkowych, 27 proc. – na godzinach w dyspozycji dyrektora, 23 proc. przeznacza na to "okienka" trafiające się pod nieobecność innych nauczycieli. 21 proc. szkół zrobiło z tego przedmiotu moduł WOS (wiedzy o społeczeństwie). Daje to w sumie więcej niż 100 proc., bo warianty te mogą się łączyć: raz godzina dyrektorska, raz zastępstwo itd. Wciąż nie jest to normalny przedmiot nauczania, równoprawny z innymi, tylko coś w rodzaju kółka zainteresowań organizowanego od przypadku do przypadku, kiedy dyrektor ma taki kaprys lub zachoruje pani od matematyki. Poświęca mu się śmiesznie mało godzin lekcyjnych – 14 rocznie (dla porównania: małolactwo odbębnia w tym czasie ok. 80 godzin religii). W praktyce często jest to kompletna fikcja – lekcja, na której odrabia się inne lekcje; szkolna zapchajdziura. Wkuwanie budowy ameby i rozmnażania się sosny jest obowiązkowe, lecz przyswajanie wiedzy o życiu seksualnym człowieka – nie. Zgodę na udział uczniów w tych zajęciach wyrażają – lub nie – rodzice. Chyba że uczeń jest pełnoletni (i zgodnie z prawem może zawrzeć związek małżeński): wtedy dopiero wolno mu decydować, czy chce się dowiedzieć, skąd się biorą dzieci. Badania w warszawskich szkołach wykazały, że 60 proc. uczniów uczestniczyło w takich zajęciach przynajmniej raz. 35,5 proc. – nigdy. Im głębsza prowincja, tym gorzej. Dyrektorzy zasłaniają się rozmaitymi trudnościami: brak wykwalifikowanego nauczyciela, brak kasy na wynagrodzenie dla niego, obawy podpuszczonych przez proboszcza rodziców, że na tych lekcjach omawiane są same świństwa. Ale i w Warszawie efektywność szkolnego uświadamiania jest dramatycznie niska. Tylko 11 proc. badanych wiedzę o seksie i prokreacji czerpie od nauczycieli. 76,4 proc. wskazało media; 54,6 proc. – rówieśników; 5,2 proc. – katechetów. Rodzice w tym rankingu w ogóle nie wystąpili. Uświadamia kolorowa prasa oraz kumple z podwórka. Z fatalnym skutkiem. Telefon zaufania Federacji niezmiennie ujawnia ogrom niewiedzy i lęków. Czy stosunek oralny grozi ciążą? Co się dzieje z niezapłodnionymi komórkami jajowymi? Mam nocne wzwody – czy jestem zboczeńcem? Czy to prawda, że masturbacja powoduje zahamowanie wzrostu? Wzięłam Postinor i teraz mam wyrzuty sumienia... Wiele dziewczyn panicznie boi się defloracji wyobrażając ją sobie jak scenę z rzeźni: dużo krwi i straszny ból. Wiele jest przekonanych, iż można zajść w ciążę tylko w jednym dniu cyklu, a pierwszy w życiu stosunek jest pod tym względem całkowicie bezpieczny. Chłopcy z kolei tradycyjnie martwią się o rozmiar i kształt penisa, rozpaczają z powodu przedwczesnego wytrysku lub stulejki. Skutki szkolnej edukacji seksualnej są odwrotne do zamierzonych, gdyż naucza się fałszu. Dokumentują to cytowane już wyniki badań gdańskich. Po zajęciach z tego przedmiotu zmalała z 9 do 3 proc. grupa osób przekonanych, że prezerwatywa chroni przed zakażeniem HIV. Wzrósł natomiast z 9 do 14 proc. odsetek uczniów, którzy w to nie wierzą. Usłyszeli, że prezerwatywa ma dziurki, przez które wirus HIV skacze swobodnie tam i z powrotem... W efekcie ZMNIEJSZYŁO SIĘ przyzwolenie na stosowanie środków antykoncepcyjnych. Przed zajęciami środki te akceptowało 90 proc. uczniów, po zajęciach – 82 proc. Na co właściwie przeznaczane są pieniądze podatników? Na bezczelne wciskanie ciemnoty. Podczas gdy nauczyciele nie przekazują podstawowych informacji, niezmordowani w dezinformowaniu są katecheci i księża prowadzący kursy przedmałżeńskie. Usłyszeć od nich można takie np. rewelacje: Od prezerwatywy robią się żylaki (gdzie???). Od kiedy mamy tabletki antykoncepcyjne, rodzą się homoseksualiści. Stosowanie antykoncepcji prowadzi do wzajemnej masturbacji. Nie ma się z czego śmiać – niektórzy młodzi ludzie biorą to poważnie... Kto uczy wychowania do życia w rodzinie? Biolog, pedagog szkolny, nauczyciel dowolnej specjalności, któremu brakuje godzin do pensum. Teoretycznie każdy z nich powinien dokształcić się na studiach podyplomowych lub kursach kwalifikacyjnych. W praktyce często są to ludzie po 60-godzinnych kościelnych kursach naturalnego planowania rodziny, ciemni jak tabaka w rogu. Na prowadzone przez Uniwersytet Warszawski i AWF studia podyplomowe trafia garstka – około 70 osób rocznie. Nie wiedzieć czemu, wielu dyrektorów, powołując się na tajemnicze instrukcje z kuratorium, nie honoruje ich dyplomów. W nadzorze oświatowym, w Ośrodkach Doskonalenia Nauczycieli tkwi stara kadra blokująca wszelkie zmiany. Ministerstwo zdobyło się na dwa gesty. Rozwiązało – o dwa lata za późno – zespół pod wodzą prof. Krystyny Ostrowskiej nadzorujący nauczanie tego przedmiotu w duchu wojtylizmu-glempizmu. Pod naciskiem rozsądniejszych mediów i organizacji pozarządowych dokonało też weryfikacji podręczników – z bardzo mizernym, symbolicznym wręcz skutkiem. Z ich listy wyleciała jedna pozycja. Chodzi o dzieło trzech pobożnych par małżeńskich – Grabowskich, Niemyskich i Wołochowiczów – "Zanim wybierzesz...". (To oni ostrzegali przed straszliwymi skutkami używania tamponów o.b. i zalecali podpaski domowej roboty). Zostały jednak książki Teresy Król i Marii Ryś, w których roi się od takich np. bredni: Antykoncepcja to znacznie więcej niż niszczenie zdrowia fizycznego, ona niszczy więź albo "tylko" nie pozwala na jej rozwój; Pigułka całkowicie rozregulowuje naturalne mechanizmy funkcjonowania organizmu. Do jej działań ubocznych autorki zaliczają trwałą niepłodność. Zabójcza może być też masturbacja: Do dziś zdarzają się wątpliwości, czy nie jest ona przyczyną np. niepłodności, niedorozwoju czy innych schorzeń. Należałoby dodać, że wątpliwości te są efektem niedorozwoju umysłowego. Na 10 dopuszczonych do użytku podręczników przypada 5 katolickich. Pluralizm a la Łybacka? Nie, tolerowanie skandalicznych bzdur sprzecznych ze współczesną wiedzą naukową, indoktrynacja religijna zamiast edukacji. Na konferencji prasowej 27 stycznia przedstawicielki Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu twierdziły, że nie może być inaczej, gdyż konstytucja daje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnym światopoglądem. To nieporozumienie. Światopogląd, w tym wypadku wyznawanie religii katolickiej, może zobowiązywać do wpajania małolatom, że bzykanie przed ślubem jest grzechem śmiertelnym. Nie można jednak z powodów religijnych łgać, iż powoduje ono uwiąd rdzenia, nerwicę czy parchy. Rządząca lewica dba, żeby kler był zadowolony, nie obchodzi zaś jej skutek społeczny. Młodzież inteligencka z dużych miast jakoś sobie poradzi – dotrze do odpowiedniej literatury, wyszpera informacje w Internecie, kupi gumkę, znajdzie normalnie myślącego lekarza; w razie potrzeby pomogą rodzice. Najgorzej mają małolaty z rodzin biednych, niewykształconych, pruderyjnych. To w takich środowiskach jest najwięcej dramatów życiowych z powodu niechcianej ciąży czy zakażenia wirusem HIV. Z takich środowisk na ogół wywodzą się rodziny, które nie znają innej metody kontroli urodzeń niż wyrzucanie noworodków na wysypiska śmieci lub magazynowanie ich w beczkach do kiszenia kapusty. Godząc się na szczątkową edukację seksualną w szkole, niby-socjaldemokratyczna ekipa Millera pogłębia przepaść między tymi dwoma światami. - Stale obniża się wiek inicjacji seksualnej. Pierwszy stosunek ma za sobą 30 proc. chłopców i 13 proc. dziewcząt w wieku 15 lat. Wśród 17-latków odsetek ten wynosi 46 proc. dla chłopców i 32 proc. dla dziewcząt. - W 2001 r. nastolatki urodziły 26 126 dzieci, co stanowiło ponad 7 proc. ogólnej liczby porodów. Ile było w tej grupie wiekowej aborcji – nie wiadomo. - 47,9 proc. nastoletnich matek nie stosowało nigdy żadnej metody planowania rodziny. lRośnie liczba zakażonych wirusem HIV. W roku 2003 mieliśmy 8340 zarejestrowanych nosicieli wirusa i 1314 chorych na AIDS. Ogólną liczbę osób seropozytywnych w Polsce szacuje się na 15–20 tysięcy. - Według badań z 2001 r. 91 proc. Polaków życzy sobie edukacji seksualnej w szkole. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 7500 dla każdego Łatwo zarobić na chleb z kawiorem, zamiast żebrać o zasiłek. „NIE” sprawdziło jeden ze sposobów. Znudziło nam się tyrać u Urbana, postanowiłyśmy więc zostać biznesmenkami od gazu. – Załóżcie stację LPG na dwa zbiorniki. Jeśli połowę gazu sprzedacie na lewo, po pół roku jeździcie Merolami – poradził kumpel z branży, niech mu będzie Michał. W kwadrans skumałyśmy istotę geszeftu. Olejom i benzynom dowalają akcyzę, jak tylko przekroczy polską granicę. Gaz jest traktowany różnie. Ten, który służy do ogrzania mieszkań i gotowania zupek, nie jest obłożony podatkiem. Akcyzę odprowadza się jedynie od gazu zatankowanego do samochodu. Robi to właściciel stacji. Podobnie jest z tzw. opłatą drogową. Jeśli pokombinuje, szmal trafia do jego kieszeni. Kombinowanie jest możliwe dzięki dwóm czynnikom: 1. Uprzejmości hurtownika. Musi nam sprzedać gaz na paragon, czyli udawać, że tankuje go do zbiornika przydomowego, w którym będzie przechowywany w celach grzewczych. Jeśli wlepi fakturę z nazwą i adresem stacji LPG, dupa zbita. 2. Uprzejmości serwisantów dbających o stan techniczny stacji. Samochody tankuje się z dystrybutorów, które mają liczniki. Jeśli nie chcemy bliższej znajomości z urzędem skarbowym, odczyty z liczników muszą się zgadzać z fakturami. – Spoko, dziewczyny – uspokaja kumpel. – Trudności przezwyciężymy. Lokalizujemy stację w Lipówkach pod Warszawą, przy drodze na Lublin. Potrzebny akt własności gleby, wskazania lokalizacyjne, pozwolenia. Wsad finansowy niewielki. Żeby godnie żyć, wystarczą dwa zbiorniki naziemne po 4850 litrów. – Na pierwszy wlew zamówcie 8 tysięcy litrów, bo nie wolno tankować do pełna – radzi Michał. Oprócz dobrych rad daje kartkę z nazwiskami, telefonami, adresami firm. To dane ojców naszego sukcesu. * * * Firma PLANT, nr komórkowy, zgodnie z naszą rozpiską zgłasza się pan Jarek. Nagrywam. – Potrzebuję zamówić 8 tysięcy litrów gazu na pierwszy wlew do stacji. I... co mógłby mi pan zaproponować? – A przepraszam, skąd pani dzwoni? – Z Lipówek pod Warszawą. Dostałam pana telefon od znajomego. – Niech pani powie, czy to jednorazowy strzał, czy moglibyśmy sobie powspółpracować? – No jeśli da pan dobre warunki, to ja bym chętnie z panem powspółpracowała. – A co pani rozumie przez dobre warunki? – Dobra cena, szybka dostawa. Tylko że ja bym chciała brać to na paragon. – To znaczy akurat kwestia tzw. paragonu no to... no to nie powiem, że nie, bo to teraz wszyscy tak to robią. Dostawa maksymalnie szybko na jutro, cena 76 groszy (...) Świeża stacja, rozumiem? – Potrzebuję na pierwszy raz tego gazu. – Na pierwszy raz i pani nie chce od razu faktury? Tak trochę dziwnie. Nowa stacja i od razu pani startuje bez faktury, no to powodzenia życzę, to pani sprawa, nie moja. (...) Każdy o swój biznes dba. Ja jestem w stanie w tym momencie się dopasować. * * * BIALCHEM, komórkę zgodnie z naszą rozpiską odbiera pan Cezary. Początek rozmowy jak wyżej. Wynegocjowane warunki nawet lepsze. Cena niższa o grosz. Paragon nie budzi emocji. – Po pierwszym wlewie jakaś możliwość na paragon? – Tak. – Nie będzie problemu? – Nie będzie problemu. * * * Jeszcze tylko zatrzymać dystrybutory. Takie problemy rozwiązuje pan Krzysztof. Dzwonię pod podany numer komórkowy. Zaczynam prosto z mostu: – Proszę pana, potrzebuję moduł z pilotem do dystrybutora Petromechanika. – Moduł, moduł... A pani zaraz... skąd dzwoni? – Ja dzwonię spod Warszawy. – Spod Warszawy? – Dostałam od znajomego numer pana telefonu i pozwoliłam sobie... – Rozumiem. (...) Jest to do załatwienia. Zdaje się, że dwa tysiące złotych to kosztuje. (...) I rozumiem, że legalizacja ma być. – No, no... – No musi być legalizacja. Po rozruchu niech to trochę popracuje i wtedy pomyślimy, co dalej. – A to jeszcze powinnam poczekać? – Najlepiej, jak ja do pani podjadę, to byśmy troszkę inaczej porozmawiali. * * * Średnia stacja sprzedaje dziennie 1000 litrów gazu. Załóżmy, że połowę na lewo. Akcyza za litr gazu wynosi 26 gr. Oprócz podatku akcyzowego właściciele stacji mają odprowadzać również tzw. opłatę drogową, tj. kolejne 6 gr. Rachunek prosty: jeśli sprzedamy litr na lewo, to oprócz zwyczajowej marży wahającej się między 10–15 gr dodatkowo zarabiamy 32 gr. Plus VAT od tej kwoty. W sumie ok. 50 gr lewizny. 50 gr razy 500 litrów daje 250 zł nieopodatkowanego ekstrazarobku. Razy trzydzieści dni. 7500 zł na miesiąc. Razy dwanaście miesięcy. Na polskim rynku sprzedaje się rocznie ok. miliona ton gazu, co daje 1,78 mld litrów. Mniej więcej dwie trzecie jest tankowane do samochodów. Znów załóżmy, że połowa z tego idzie na lewo. W skali roku rozmawiamy o 338 mln zł. Gdyby ten szmal trafiał do budżetu, lewicowy rząd mógłby mniej skubać rencistów. Wszystkie imiona zmienione. Autor : Dorota Jagodzińska / Helena Zięba Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedźcie, ofiara spełniona Kolekcjonujemy księży, którzy zabijają ludzi na drogach i odjeżdżają nie udzielając pomocy. Boh trojcu lubit. Po Ani Betlei przejechanej – naszym zdaniem – przez biskupa Białogłowskiego w Połomi pod Rzeszowem i Tadeuszu M., któremu proboszcz z Werbkowic pod Zamościem dowalił tak, że aż odpadła mu głowa – następna ofiara. Tym razem w Skarżysku – nomen omen – Kościelnej. Pętający się po drodze przechodzień dostał się pod koła autka proboszcza, który nie miał prawa jazdy. Koło godziny ósmej wieczorem 17 listopada w Skarżysku Kościelnej (koło Skarżyska-Kamiennej) 49-letni Józef Baicki wracał z roboty do domu. Droga, którą szedł, jest prosta jak laserem sieknąć. W dodatku po zmroku oświetla ją rząd latarni. Tego wieczoru widoczność była dobra, asfalt lekko wilgotny. Niedawno przestało kropić. Józef tego dnia miał do domu nie dotrzeć. Tą samą drogą i o tej samej porze jechał czerwoną S˘kodą Octavią kierowca. Wszystko wskazuje na to, że był nim ksiądz Andrzej Madej z parafii w Adamowie. Najprawdopodobniej nie zauważył idącego bokiem Józefa Baickiego. Być może jechał za szybko. Centralnie przydzwonił w pieszego. Świadek z domu, obok którego doszło do wypadku, twierdzi, że kierowca zatrzymał samochód parę metrów dalej, wychylił się przez okno samochodu i dał gazu. Inni, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że wyszedł z samochodu, zamachał rękami, wsiadł i odjechał. Na drodze pozostało porozsypywane szkło, ślady hamowania i ciężko ranny człowiek. Tuż po ucieczce kierowcy na miejsce przyjechała policja. W chwilę po niej na sygnale podjechała erka. Józef jeszcze żył. Reanimacja trwała ponad godzinę. W szpitalu przez kolejnych kilkadziesiąt minut walczono o jego życie. Nieskutecznie. Gdyby kierowca nie uciekł z miejsca wypadku i udzielił pomocy, możliwe, że Józef nie osierociłby czwórki dzieci. Puk, puk, tu ksiądz W ponad dwie godziny po zdarzeniu, gdy Józef jeszcze leżał na stole operacyjnym, do komisariatu w Skarżysku-Kamiennej przybył czerwoną S˘kodą Octavią z rozwalonym przodem ksiądz Andrzej Madej. Z rozbrajającą szczerością stwierdził, że chyba najechał na psa. Stróżom prawa trochę dziwne wydało się, że wielebny przybywa do komisariatu w tak błahej sprawie. W dalszej rozmowie padre wyznał, iż podejrzewa, że chyba jednak nie był to pies, ale śpiący przy drodze człowiek. Księdza poddano badaniu alkomatem. Był trzeźwy. Funkcjonariusze zamknęli księdza na 24 godziny, dotarli do świadków. Zabezpieczyli na policyjnym parkingu uszkodzony samochód. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się od policjantów, że ze wstępnych oględzin wynika, iż jest to ten sam pojazd, który potrącił Józefa. Znalezione części w miejscu zdarzenia pasują do braków w aucie. Już w komisariacie okazało się także, że Madej w ogóle nie powinien był siadać za kółko. Sąd w Starachowicach zakazał mu prowadzenia pojazdów. Świadkowie, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że prawdopodobnie ksiądz siedziałby na dołku dłużej, gdyby nie fakt, że do komisariatu wszedł dygnitarz Kościoła katolickiego. Zaraz potem widziano, jak obaj opuszczają budynek psiarni. Ludzie, z którymi gadaliśmy, twierdzili także, że do komisariatu przybywali inni księża. Wiadomość tę zdementował rzecznik prasowy komendy twierdząc, że nic o wizycie biskupa ani księży nie wie. Ludzie mówią Skarżysko Kościelna to mała miejscowość. Ma niecałe 3 tysiące mieszkańców. Ksiądz Madej jest znany tutejszej społeczności. Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że dwa lata temu ksiądz urzędował w tutejszej parafii. Znany był ze swojego zamiłowania do alkoholu. Świadkowie twierdzą, że na plebanii dochodziło do burd. Szyby wypadały z okien. Ze środka dochodziły krzyki. Proboszcz tejże parafii Stanisław Lachtara w rozmowie z nami potwierdził, że Madej był wikariuszem w jego parafii. Stamtąd po roku awansowano go na samodzielne stanowisko. Stwierdził również, że dochodziły go słuchy, iż Madej jest „ciężki w obyciu”. – Wiadomość o jego awansie do Adamowa przyjąłem nawet z pewnym zadowoleniem – dodał na koniec rozmowy. Proboszcz Daniel Kobielecki z Mielca, gdzie Madej urzędował przed przyjściem do Skarżyska Kościelnej, nie był już taki skory do rozmów. Stwierdził, że nie będzie udzielał wywiadów. Prokuratura coś tam bada Sprawą zabójstwa – bo jak inaczej można to nazwać – zajęła się Prokuratura Rejonowa w Skarżysku-Kamiennej. Przeprowadzono sekcję zwłok, by jednoznacznie stwierdzić, co było przyczyną zgonu Józefa Baickiego. Najbliższej rodzinie nie podano żadnych ustaleń. Żonie nie okazano nawet zwłok do rozpoznania! Niemniej jednak próbki krwi Baickiego wysłano do krakowskiego instytutu. Badanie ma wykazać, czy był trzeźwy. W dniu, w którym dzwoniliśmy do prokuratury, wyników jeszcze nie znano. Ze strony Skarżyska-Kamiennej sprawę prowadzi prokurator Cichocka. Postawiła księdzu zarzut z art. 244 k.k., który mówi, że: kto nie stosuje się do orzeczonego przez sąd zakazu zajmowania stanowiska, wykonywania zawodu, prowadzenia działalności lub prowadzenia pojazdów albo nie wykonuje zarządzenia sądu o ogłoszeniu orzeczenia w sposób w nim przewidziany, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Czyli pani prokurator w rozjechaniu człowieka, ucieczce z miejsca zdarzenia, niepowiadomieniu policji, pogotowia i w nieudzieleniu pomocy ofierze wypadku doszukuje się tylko tego, że padre miał zakaz prowadzenia pojazdów! Czyż przy tak silnych poszlakach nie umiano, czy nie chciano zgromadzić dowodów? Próbowaliśmy porozmawiać z prokuratorką, ale skierowała nas do swojej szefowej Teresy Szwagierek. Ta z kolei rozmawiała z nami dość niechętnie. Stwierdziła jedynie, że na tym etapie śledztwa nie może udzielać zbyt wielu informacji. I jeżeli prokuratura ustali coś więcej, to dodadzą księdzu zarzutów. Pozostaje czekać Ludzie w Skarżysku Kościelnej nie wierzą w sprawiedliwość. Uważają, że księdzu uda się uniknąć odpowiedzialności. W sumie już mu nieźle idzie. Chodzi przecież po wolności. Ludziska powiadają, że teraz przed prokuraturą widuje się księży i biskupów. Gdyby ktokolwiek inny jechał samochodem bez uprawnień, walnął człowieka i zbiegł z miejsca zdarzenia, to posiedziałby co najmniej do sprawy. Ale praktyka w Pomrocznej pokazuje, że ksiądz jako nadobywatel może liczyć na specjalne traktowanie. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Cud się stał. Mumii Wolności skoczyło w przedwyborczych sondażach. W CBOS do 5 proc., a w OBOP nawet do 6 proc.! Taki wynik to już przepustka do parlamentu, kilkunastoosobowa grupa posłów. Ten radykalny przyrost z poprzednich trzech procent do sześciu nastąpił po tym, jak lider Mumii Władysław Frasyniuk wziął za twarzyczkę pana posła Antoniego Stryjewskiego z Ligi Polskich Rodzin i poturbował go nieco. Jak widać, zblazowany elektorat partii ludzi kulturalnych, umiarkowanych, mózgowców potrzebował silnego człowieka. • Numer jeden w kategorii silnych ludzi – pan przewodniczący Andrzej Lepper – dostał prestiżowego kopa. Premier Miller zerwał z Lepperem i ogłosił, iż nie będzie się już z nim spotykać na indywidualnych randkach. Wychodźca z Samoobrony poseł Józef Głowa ujawnił taktykę Leppera proponującego w Sejmie pod publiczkę obniżenie poselskich uposażeń. "To i tak nie przejdzie, nie bójcie się, nikt wam nie zabierze" – uspokajał wcześniej swych posłów Lepper. Teraz ma on szansę oddać część swych uposażeń na spłatę kredytów zadłużonych rolników. • Propozycja Samoobrony zabić mogła finansowo pana posła Witolda Tomczaka z Ligi Polskich Rodzin. Osławionego akcją w warszawskiej Zachęcie, kiedy podpierdolił meteoryt uciskający wyrzeźbionego Jana Pawła II. W efekcie sprzedana za milion dolarów rzeźba została poturbowana i firma konserwatorska wystawiła posłom rachunek przesłany przez firmę ubezpieczeniową. Na jedyne 40 tys. zł. Poseł protestuje – mówi, że jak szarpnął wtedy papieżem, to mu tylko piuska z głowy spadła. • Żywy nadal pan papież nie może jednak narzekać. W Azerbejdżanie przekonał się, do czego służy Jego Ekscelencja Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Rzeczypospolitej Polskiej pan Nawrot. Służy do mszy papieżowi jako ministrant. I jak pięknie dzwoneczkami dzwonił. Szkoda, że papież miał już kierowcę, bo Ekscelencja mógłby otwierać mu drzwi samochodu. Na wadowicki rynek przybyło w dniu urodzin J.P. II kilka tysięcy wadowiczan, aby z tej okazji ułożyć "żywy portret papieża". Niestety, papież to nie Kim Ir Sen i zabrakło potrzebnej liczby osób. Mimo pomocy jednostki straży pożarnej powstał ledwie zarys portretu papieża. Ten opublikowany w "Gazecie Krakowskiej" stworzono dzięki zastosowaniu technik retuszu komputerowego. • Pani posłanka Danuta Hojarska oskarżona o fałszowanie przepustek na widzenie z siedzącym w pierdlu synem została odwołana ze stanowiska wiceprzewodniczącej sejmowej Komisji Sprawiedliwości, bo notorycznie unikała kontaktu ze ścigającym ją wymiarem sprawiedliwości. Posłowie obiecali wyrazić zgodę na jej aresztowanie. Mandatu poselskiego nie straci, nawet jeśli sąd pośle ją do pierdla. Powstanie wówczas nowy, parlamentarny obyczaj. Osadzona w puszce posłanka będzie miała prawo do organizowania w pierdlu spotkań z wyborcami, a także do przepustek na sejmowe głosowania. • Prokuratura zajęła się też byłym ministrem spraw wewnętrznych Andrzejem Milczanowskim, odpowiedzialnym za zmontowanie w 1995 r. "sprawy Oleksego", czyli oskarżenie premiera Rzeczypospolitej o szpiegostwo na rzecz obcego, wschodniego mocarstwa. Afera okazała się dęta, dowody tak żadne, że nawet redaktor Monika Olejnik przeprosiła Józefa męczennika lewicy. Ponieważ Milczanowski oskarżony jest m.in. o ujawnianie tajemnicy państwowej, szczegółów śledztwa nie ujawniono. • Wiadomo za to, co zarzuca się Markowi Cz. prezydentowi miasta Łodzi w latach 1994–1998 i Pawłowi P. członkowi Zarządu Miasta. Branie łapówek za załatwianie zezwoleń na budowę hipermarketów. Obaj oskarżeni byli łódzkimi liderami Mumii Wolności. Kiedy siedzieli w areszcie, poręczali za nich: Marek Edelman, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Marian Turski. • Z partyjnych gabinetów na ulicę stolicy wyszedł aktyw Ligi Polskich Rodzin, aby zaprotestować przeciwko biedzie i integracji z Unią Europejską. Krzyczano typowe prawicowe, antyunijne hasła: "Żydzi do Izraela" oraz "Pederaści-euroentuzjaści". Już podczas protestu pikieta rozłamała się na zwolenników starego Macierewicza i młodego Giertycha. Poszarpano fotoreportera, bo miał niearyjską twarzyczkę oraz czystopolskiego działacza Młodzieży Wszechpolskiej wymachującego flagą Unii. Flagę zdeptano. Na nic zdały się tłumaczenia Wszech-Polaka, że była ona przekreślona w akcie sprzeciwu wobec integracji. • W zeszłym tygodniu "NIE" podało ("Zaciąg millerowski"), że władze szkolne w Szczecinie nakazały placówkom oświatowym dostarczenie 1 czerwca na most, którym przejeżdżać ma Miller, 1349 dzieci, aby robiły "paradę radości" na cześć premiera. Minister Tober zawiadomił redakcję, że premier spowodował odwołanie aplauzu z obrzydzeniem traktując szczecińską przymilność i nadgorliwość. Dzieci nikt na most nie zapędzi, będą sobie wrzeszczeć, gdzie zechcą, apolitycznie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Perwersum mobile Co zrobić z facetem, który z otwartym rozporkiem gania za obcą babą? Najlepiej leczyć. W Polsce zamyka się go w więzieniu i hoduje seryjnego gwałciciela. Wszystkie media opisywały zbrodnię z Zakopanego. 22-letnia Katarzyna została zamordowana przez Pawła H., recydywistę karanego za gwałt ze szczególnym okrucieństwem, który dwa lata temu wyszedł z więzienia. Sławomir B. przez kilka lat napadał na młode poznanianki. Z niegroźnego ekshibicjonisty stał się gwałcicielem atakującym z nożem w ręku. W międzyczasie był skazywany. Nikt nie zajął się jego leczeniem, choć chłopak szczerze przyznawał, że ma problem. Z koszar w krzaki Sławomir B. niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nie padł ofiarą żadnej patologii. 26-letni dziś mężczyzna nie był molestowany przez ojca ani stare sąsiadki. Uczył się kiepsko i skończył na podstawówce. – Dzieciństwo wspominam przyjemnie – zapewniał wielokrotnie psychiatrów. Miał jeden feler. Był nieśmiały wobec kobiet. Nie potrafił żadnej poderwać. I choć już się golił, to ani razu nie był z żadną w łóżku. W 1997 r. wyszedł z wojska. I rozpoczął wędrówki po lasach i parkach. Początkowo chował się w krzakach i onanizował, ale nikogo nie zaczepiał. Później zaczął pokazywać fiuta. – Podnieca mnie, jak patrzą – tłumaczył. Powoli przestawało mu to wystarczać. W sierpniu 1997 r. B. przypadkowo spotkał dwie opalające się dziewczyny. Bikini tak na niego podziałało, że zaczął się onanizować. Nastolatki zauważyły go i zaczęły uciekać, ale mężczyzna dogonił jedną z nich. Wywrócił i usiadł na niej. Złapany został na gorącym uczynku przez sąsiada dziewczyn. Ponieważ była to pierwsza wpadka, sąd potraktował go łagodnie i skazał na kilkumiesięczną odsiadkę. Wyrok nie zrobił na Sławomirze B. szczególnego wrażenia. Wrócił do parku. W lipcu 1998 r. ponownie zaatakował studentkę Magdalenę W. Chciał zmusić ją do stosunku oralnego, ale dziewczyna zacisnęła usta i zboczeniec musiał sam dokończyć. Tym razem znalazł się za kratkami na półtora roku. Zakład Karny w Gębarzewie opuścił w lipcu 2001 r. Już kilka dni później zaczął chodzić do lasu. Przez pierwsze miesiące ograniczał się do podglądania kobiet. Spod hotelu do parku 22 lipca 2002 r. wcześnie rano zaczaił się w Parku Tysiąclecia. Studentka Karolina R. wracała tamtędy z praktyki w pobliskim hotelu. Mężczyzna zaciągnął dziewczynę w krzaki i grożąc nożem tapicerskim kazał położyć się na trawie. Wrzeszczał, że ją potnie, jeśli nie będzie posłuszna. Stanął nad nią, rozpiął rozporek i onanizował się. Na szczęście dla dziewczyny spłoszył go przejeżdżający samochód. Dziewczyna pojechała do komisariatu, a on poszedł szukać nowej ofiary. Pół godziny później był w innym parku na drugim końcu Poznania. Znowu napadł na studentkę. Agnieszka E. miała mniej szczęścia; B. zaciągnął ją w krzaki znęcał się nad nią przez kilkanaście minut. Tym razem Sławomir B. uciekł, a dziewczyna powiadomiła policję. Gliniarze pojawili się błyskawicznie i złapali zboczeńca. W trakcie przesłuchania Sławomir B. złożył sensacyjne oświadczenie – że napadł na co najmniej 15 kobiet. W ręcznie napisanym oświadczeniu podał miejsca, czas i przebieg gwałtów. Policjantom nie udało się potwierdzić ani jednego z tych zdarzeń. Dlatego mężczyzna został oskarżony jedynie o napaść na Agnieszkę i Karolinę. Proces toczył się przed poznańskim Sądem Rejonowym. Przebiegał szybko. B. przyznał się do winy, świadków właściwie nie było. Niespodziankę przygotował jednak prokurator. Dla gwałciciela recydywisty zażądał... trzy i pół roku pudła. Sędzia olał oskarżyciela i wysłał Sławomira B. na sześcioletni pobyt w celi. Inaczej prawiczek gwałciciel mógł bardzo szybko ruszyć na kolejne łowy. Z nim było coraz gorzej Sławomir B. trzy razy był sądzony za napaść na kobiety. Za każdym razem stawał się agresywniejszy. – To jest silniejsze ode mnie. Obiecywałem sobie wiele razy, że już więcej tego nie zrobię, ale szedłem znowu – tłumaczył za każdym razem prokuratorowi i psychiatrom. Dla wymiaru sprawiedliwości był jedynie jednostką w statystykach. W więzieniu nie podejmowano leczenia. Sławomir B. sam próbował sobie pomóc, gdy był na wolności. Zgłosił się do poradni, ale wizytę wyznaczono mu za... trzy miesiące! W ten sposób wyhodowano seryjnego gwałciciela. Terapia seksualna jest u nas praktycznie nieosiągalna, uchodzi też za rzecz wstydliwą. Publiczność oburzają skutki poczynań seksualnych przestępców, nie zaś przyczyny gwałtów i mordów na tym tle. Autor : Dariusz Bieleszczuk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pary do pary My, lesbijki i geje Rzeczypospolitej Polskiej... Zwracamy się do Narodu, żeby wreszcie dostrzegł naszą obecność i nie udawał, że nas nie ma. Oświadczamy, że stanowimy ok. 5–10 proc. społeczeństwa. Jesteśmy zatem najliczniejszą mniejszością społeczną, której prawa do tej pory nie są respektowane. Chcemy wreszcie coś o sobie powiedzieć! Lesbijką lub gejem jesteśmy od urodzenia! Święte poczęcie zawdzięczamy połączeniu plemnika z komórką jajową naszych heteroseksualnych rodziców. Rodzice chcą nam – jako ich najukochańszym dzieciom – zapewnić najszczęśliwszą przyszłość i między innymi dlatego często myślą, żeby wprowadzić nas na ślubny kobierzec. Jednak nasza natura okazuje się silniejsza i nie myślimy o heteroseksualnym związku, choćby nawet pokropionym przez kapłana. Idąc do szkoły nie dowiadujemy się, że homoseksualizm jest normalny! Autorzy podręczników starają się udawać, że nas nie ma, ale my przecież jesteśmy! Oddychamy tym samym co inni powietrzem. Nasze serca żywo biją, a intensywność uderzeń rośnie, gdy się zakochamy. Kochamy tak samo, czujemy tak samo jak wszyscy. Sól jest dla nas słona, a pieprz służy do pieprzenia. Wiemy, że wstawanie lewą nogą przynosi zły humor w ciągu całego dnia. Jeśli jesteśmy przesądni, to widząc czarnego kota uciekamy na drugą stronę ulicy – jak reszta społeczeństwa. Po trzykroć się żegnamy dla odpędzenia złych mocy, oby grzeszne myśli były daleko od nas. Siedzimy w tych samych ławkach szkolnych i tak samo oburzamy się na obecność lekcji religii poczynając od przedszkola, jak również na obniżoną liczbę lekcji wuefu. Zdobywamy umiejętności piekarza, fryzjera, krawcowej czy sprzątaczki. Kształcimy się na wyższych uczelniach, tak samo denerwując się przed każdą sesją. Razem z innymi opijamy nasze sukcesy uczestnicząc we wspólnych balangach, po których podobnie jak reszta społeczeństwa, czasami rzygamy. Łączymy się w pary i wyznajemy sobie miłość, obdarowując się prezentami nie tylko w walentynki. Łamiemy się opłatkiem i wierzymy w św. Mikołaja! Przynosimy święconkę, żeby Boże błogosławieństwo i obfitość jadła i napoju była razem z nami przez cały rok! Pozwalamy się także pokropić wodą święconą, żeby ochronić się przed zgubnym wpływem szatana, czasami Kościołowi rzucimy kilka miedziaków na tacę, żeby księża ochoczo pełnili posługę kapłańską. Pracujemy i przeklinamy naszych szefów razem ze współpracownikami. Z niecierpliwością czekamy na weekendy, żeby móc rzucić się na nasze kanapy i oglądać telewizję, zagryzając chipsami i popijając piwskiem, dokładnie tak, jak robi to pozostałe 90 proc. społeczeństwa. W pracy lubimy myśleć o czekających nas urlopach. Rozczytujemy się w książkach, a na łamach czasopism śledzimy miłosne perturbacje naszych idoli. Kochamy się w Jodie Foster lub Bogusławie Lindzie. Z psami wychodzimy na spacer, a naszym kotom kupujemy Whiskas. Kochamy przyrodę piesze wycieczki. Jeśli znudzimy się kontemplowaniem przyrody, idziemy do knajpy na taniec i wódę, jak każdy normalny człowiek. Jak większość porządnych Polaków rozmiłowani jesteśmy w dyskusjach politycznych i często znamy najlepsze sposoby ulepszenia zdychającej gospodarki. Dlatego pozwólcie nam wreszcie w świętym spokoju żyć na równych prawach. Nie przedstawiajcie nas jako zjawiska społecznego i nie kreujcie w mediach stereotypowego wizerunku geja-pedofila lub transwestyty, a lesbijki jako męskiej herod-baby! Powołując się na Konstytucję RP o zakazie dyskryminacji z jakiegokolwiek powodu domagamy się respektowania naszych praw! Zauważcie wreszcie obecność nieformalnych związków partnerskich, jakie znacie z najbliższego sąsiedztwa. Bo mamy już dość kłamania, że mieszkamy w siostrą lub bratem i że jesteśmy tak zakochanym w sobie rodzeństwem, iż razem wychodzimy na spacer, do kina, teatru czy na wycieczkę do Kampinosu. Domagamy się uprawomocnienia naszych często wieloletnich związków! Nie możemy umierać z obawą, że nasz partner lub partnerka zostaną wyrzuceni z mieszkania po naszej śmierci. Chcemy mieć wspólny dach nad głową, między innymi dzięki oszczędnościom w kasach mieszkaniowych czy braniu wspólnych kredytów. Nie chcemy znajdować się w kategorii: osoby obce i płacić trzykrotnie wyższego podatku dziedzicząc majątek po zmarłym partnerze. W każdej minucie życia jesteśmy przecież najbardziej bliskimi sobie osobami. Żądamy prawa do renty po zmarłym partnerze, tak jak otrzymują ją partnerzy heteroseksualni. Chcemy, aby nasi partnerzy mogli korzystać ze świadczeń zdrowotnych i ubezpieczenia społecznego na równi z innymi obywatelami RP. Dajcie nam szansę na wspólne wypełnianie PIT-ów, my także chcielibyśmy korzystać z ulg i odpisów podatkowych. Chcemy wspierać partnerów i móc się nimi opiekować, gdy samotnie umierają w szpitalu, jeśli kaprys obsługi medycznej uniemożliwił nam wzajemne widzenie. Jako najbliższa rodzina chcemy móc wyrażać zgodę na operacje ratujące życie naszych ukochanych. Prowadzimy wspólne gospodarstwa domowe, a nie możemy odebrać listu poleconego na poczcie, dokonać zleceń bankowych, ubezpieczeniowych i wszystkich urzędowych, do których prawo mają małżonkowie nawet z miesięcznym stażem. I nie żądajcie od nas przyznawania się do homoseksualizmu, bo szczęśliwie żyjemy w kraju, w którym nigdy nie było to przestępstwem! Nawet znany aktor lub znana piosenkarka mają prawo do tego, żeby być osobami homoseksualnymi i to jest ich prywatna sprawa! Jeśli odbieracie nam prawo do związku, domagamy się waszej rezygnacji, kochani heteroseksualiści, ze związków małżeńskich i odebrania sobie prawa do przywilejów z tego wynikających. Może wówczas zrozumiecie, że pragnienie równości wobec prawa to nie to samo, co żądanie nadmiernych praw. I może do Waszych umysłów dotrze wreszcie, czego te pedały i lesbijki żądają! Yga Kostrzewa – rzecznik prasowy Lambda Warszawa Robert BiedroŇ – prezes Kampanii Przeciw Homofobii Szymon Niemiec – prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na Rzecz Kultury w Polsce Krzysztof Garwatowski – Kapituła Tęczowego Lauru Agencja Wydawniczo-Reklamowa SOFTPRESS – wydawca społ.-polit. miesięcznika dla lesbijek i gejów „INACZEJ” Wydawnictwo SOFTLAND – wydawca miesięcznika „ADAM” Autor : Anna Zawadzka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katokatorga Zamiast dziewczyny molestować, Kościół je zniewala. Pralnie-gułagi sióstr magdalenek działały w Irlandii do 1996 r., kiedy to zamknięto ostatnią. Karol Wojtyła został papieżem w roku 1978. Czyli jeszcze przez 18 lat pontyfikatu Papieża Pokoju kobiety w katolickim, europejskim kraju – a nie w Afganistanie czy Arabii Saudyjskiej – były nieludzko zniewalane. Irlandia była trzecim na liście państwem, którą J.P. 2 odwiedził rozpoczynając swoje długoletnie pielgrzymowanie (przełom września i października 1979 r.). Wielokrotnie biskupi i księża irlandzcy odwiedzali papę w Watykanie. Ani razu nie napomknął on jednak, że w irlandzkim Kościele źle się dzieje, nie skierował pod ich adresem ani jednego zarzutu. A było czego się czepiać. Tydzień temu zachęcaliśmy naszych Czytelników do zainteresowania filmem "Siostry magdalenki" w reżyserii Brytyjczyka Petera Mullana. Pisaliśmy o nim już wcześniej ("NIE" nr 38 i 39/2002). Od 10 października film jest w polskich kinach. Poprzedzony otrzymaniem nagrody Złotego Lwa na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji w 2002 r. oraz wypowiedzią kardynała Ersilio Toniniego reprezentującego stanowisko Watykanu w tej sprawie: To wielkie, gorzkie rozczarowanie. Złoty Lew dla filmu, który nie mówi prawdy o Kościele, Złoty Lew dla reżysera, który w sposób obraźliwy traktuje katolicyzm i katolików, nie przynosi festiwalowi zaszczytu. Przeciwnie, okrywa festiwal hańbą. Watykan się burzy, kler w Irlandii milczy. Milczy także kler w Polsce. Nasi recenzenci są w miarę zgodni: film jest porażający, ale wcale nie antykościelny, nie antykatolicki, a w ogóle to żadne z niego wybitne dzieło. Nie mają racji. Kościół jak KGB Akcja filmu zaczyna się w 1964 r. w hrabstwie Dublin w Irlandii. To przeplatająca się historia czterech młodych dziewcząt, które spotykają się w prowadzonym przez zakon sióstr Miłosierdzia Bożego, tzw. magdalenki, ni to przytułku, ni to zakładzie wychowawczym, a tak naprawdę pralni przynoszącej siostrom zysk. Margaret trafia tam wysłana przez rodzinę, bo została zgwałcona przez kuzyna. Jest "nieczysta", choć nie z własnej woli. Rose rodzi nieślubnego syna. Dziecko zostaje jej odebrane, a rodzice wysyłają ją do sióstr. Podobną historię przeżywa Crispina. Na marginesie warto dodać, że była to normalna praktyka w Irlandii aż do lat 70. Nieślubne dzieci odbierano matkom, a Kościół kat. przekazywał je do adopcji lub wychowywał we własnych sierocińcach. Nieślubne dziecko jest bękartem – mówi do Rose ksiądz z centrum adopcyjnego. – Należy dać mu szansę, by wzrastał w dobrym katolickim domu i miał kochających rodziców. Najbardziej może dziwić historia Bernadetty, która nawet nie wie, dlaczego wylądowała w kościelnym zakładzie. Otóż jest ona po prostu ładna. Co myśmy takiego zrobiły, że zasłużyłyśmy na coś takiego? – pyta. W Irlandii przez podobne zakłady, jak pokazany w filmie, przewinęło się ok. 30 tys. dziewcząt i kobiet. Kościół kat. nie przeprosił za to, nie wypłacił odszkodowań. Widocznie musi upłynąć kolejne 100 lat, aby któryś kolejny papież się na to zdobył. Bo Watykan czasem przeprasza. Po stuleciach. System jak klasztor Tadeusz Sobolewski, filar krytyki filmowej, napisał w "Gazecie Wyborczej", że "Siostry magdalenki" go rozczarowały, bo to film demagogiczny i tendencyjny. Tendencyjny? Można się z tym zgodzić. Tendencyjnie, w sposób zbyt uproszczony, zostały pokazane postacie sióstr. Właściwie ledwo naszkicowane. Jako stworzenia najokrutniejsze ze wszystkich, jakie można sobie wyobrazić. Bez wewnętrznych przemian, dylematów. Ale też taki był zamysł Mullana, scenarzysty i reżysera filmu. Nie miał to być film o dylematach i zróżnicowaniu w łonie Kościoła, tylko miał to być – i jest – film o wypaczeniach w łonie tegoż Kościoła. Sobolewski zarzuca reżyserowi, że zbyt łatwo ustawił sobie przeciwnika. Ale przecież nie jest to film o rodzącym się sadyzmie kilku sióstr zamkniętych w klasztorze, które bzikują z samotności, braku rodzinnego zakorzenienia, nie mają empatii ani żadnych wyższych uczuć. To nie jest także film o braku miłości w rodzinach i o społeczeństwie, które nie potrafi poradzić sobie z problemami wychowawczymi – jak napisano w "Rzeczpospolitej". To jest film o społeczeństwie schwytanym w kleszcze. Film o społeczeństwie zorganizowanym według norm Kościoła kat., który nie tylko narzuca swój system norm moralnych, ale i egzekwuje jego ścisłe przestrzeganie za pomocą aparatu państwowego. Bernadetta stara się wyrwać z tego obozu pracy. Próbuje namówić młodego dostawcę, aby w nocy otworzył tylne drzwi i wypuścił ją. Brat odsiaduje 6 lat, bo kradł zakonnicom jabłka. Ile mnie by dali? – pyta w dramatycznej scenie Brendon. Widz wie, że brat, o którym mowa, siedzi tak długo nie dlatego, że kradł, ale dlatego, że kradł zakonnicom. Na to właśnie położony jest akcent. Wróg twój Do lat 80. XX w. Kościół kat. zajmował w Irlandii pozycję uprzywilejowaną. Gwarantowała mu to konstytucja przyjęta w 1937 r. Istniał zakaz rozwodów (państwo dopuszczało jedynie separację), sprzedaży środków antykoncepcyjnych, nie mówiąc już o aborcji. Istniała cenzura książek, czasopism, filmów. Na uczelniach w południe odmawiano Anioł Pański. W kraju było więcej księży i zakonników niż urzędników. Nie wywołuje więc zdziwienia, że to, co powiedział irlandzki biskup, obowiązywało w państwie, proboszcz decydował o wszystkich sprawach w parafii, a słowo księdza było obowiązującym prawem w każdym domu. Kościół w Irlandii to także ujawniana od początku lat 90. fala skandali. Okazało się, że jeden z najbardziej znanych irlandzkich biskupów – Eamonn Casey – ma dziecko i korzystał z kościelnych pieniędzy, aby wyciszyć całą sprawę. Potem się okazało, że znany z radia i telewizji, w których klepał nabożne pogadanki, ks. Michael Cleary żyje w konkubinacie, jak gdyby nigdy nic i ma dwójkę dzieci. W ostatnich kilkunastu latach skazano w Irlandii 45 księży i zakonników za seksualne wykorzystywanie nieletnich. Problem molestowania seksualnego przez osoby duchowne okazał się takich rozmiarów, że powołano specjalną państwowo-kościelną komisję. W 1992 r. bardzo popularna irlandzka piosenkarka Sinead O’Connor w telewizyjnym programie rozrywkowym ni z tego, ni z owego wyciągnęła zdjęcie Jana Pawła II i podarła je wołając: Walczcie z prawdziwym wrogiem! To nie wzięło się znikąd, z prymitywnej chęci zaszokowania publiki. Społeczeństwo katolickiej Irlandii miało dosyć. To był protest. Podobnie jak protestem jest film "Siostry magdalenki". Hierarchowie kościelni biją na alarm, że od wejścia do Unii Europejskiej irlandzka owczarnia się rozlazła, a kleru nikt tam już nie chce słuchać. A w coraz liczniejszych publikacjach wręcz mówi się o śmierci katolickiej Irlandii, odejściu starej Irlandii. Tam Irlandia, tu Polska Sądzę jednak – znając sytuację w obu krajach – że coś podobnego do irlandzkiego kryzysu może w niedalekiej przyszłości nastąpić i tutaj – są to słowa wygłoszone przez ojca Davida Sullivana (Irlandczyka z Dublinu, wieloletniego misjonarza w Afryce, który od kilku lat jest przełożonym Zgromadzenia Misjonarzy Afryki Ojców Białych w Lublinie) na spotkaniu Krajowej Rady Katolików Świeckich i Rady Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich, które odbyło się w listopadzie 2001 r. Referat ojca Sullivana zamieścił potem miesięcznik "Więź" (3/2002). Zakonnik wytknął polskiemu duchowieństwu zbytnie samozadowolenie oraz postrzeganie świata w kategoriach czarno-białych i traktowanie jak wroga każdego, kto ma inne poglądy polityczne lub religijne. Ma facet rację. "NIE" pisze o tym od lat. W Polsce udział Kościoła kat. w urządzaniu struktur państwa jest wielki. Za wielki – widać to gołym okiem. U nas są co prawda rozwody prawem dozwolone, ale przerzucenie orzecznictwa do wyższej instancji powoduje, że rozwód dostać trudno. Brak seksualnej oświaty, środki antykoncepcyjne to dalej tabu, a wspomnienie o aborcji wywołuje w licznych środowiskach agresję. Co prawda na uczelniach nie odmawia się modlitw, ale w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach – owszem. A małoż to księży pedofilów, dziwkarzy i opojów opisywał tygodnik "NIE"? A sprawa biskupa Paetza? Rozmyło się, a biskup senior nadal cieszy się poważaniem poznańskiej śmietanki kulturalno-biznesowej. A gdański arcypasterz Gocłowski i jego niejasny udział w niejasnej aferze z drukarnią Stella Maris? Nawet nie draśnięty przy tej sprawie. Wielka szkoda, że przy okazji znakomitego filmu Petera Mullana polskie media nie rozpoczną dyskusji na temat granic wpływów Kościoła kat. na państwo. Ale rozumiemy. Papież, rocznica pontyfikatu, ecie pecie... "Siostry magdalenki", reż. Peter Mullan, prod. Wielka Brytania/Irlandia, 2002. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O dwóch takich... Polska gospodarka odbija się jak pijana od ściany do ściany betonu. W latach nieboszczki Ludowej nomenklaturowy beton dławił inicjatywę ze skutkiem wiadomym. Dziś beton neoliberalny poszerza strefę ubóstwa, mnoży bezrobocie. Kraj zalewa powódź stagnacji i nędzy, a panowie w rządzie i banku centralnym dają skandaliczny przykład trwania w klinczu decyzyjnym, gdy działania uzdrawiające gospodarkę są potrzebne od dawna. Jeśli nie zdobędą się na skuteczne rozwiązania od zaraz, to popłyną na fali społecznego niezadowolenia, a w podręcznikach historii będzie można dowiedzieć się o Balcerowiczu i Millerze jako o dwóch takich, co popsuli Polskę. Krzysztof Wasilewski, Świnoujście Para w gwizdek Przed kilku dniami w radiowej Trójce pan minister Andrzej Zdebski opowiadał o realizacji programu "Pierwsza praca". Śliskie, pokrętne wypowiedzi ministra, a także reakcje słuchaczy znających temat z własnej praktyki, nie pozostawiły najmniejszych wątpliwości. Mamy do czynienia z kolejnym miliardowym marnotrawstwem – jeżeli nie przekrętem! Znów para w gwizdek. Setki milionów złotych przepływają do kieszeni cynicznych wydrwigroszy – tych z partyjnej laski różnych specjalistów od aktywizacji, poradnictwa i informacji. Autorów idiotycznych broszurek i merytorycznie pustych stron internetowych. Firm i spółek od drukowania makulatury i zakładania telefonów donikąd! (...) Możliwe i prawdopodobne, że za sporą część z owych 750 milionów powstaną tysiące biurowych etatów i etacików jako pierwsza praca (?!) dla kończącego szkoły potomstwa dobrze ustawionych rodzicieli i wujków. Prawica zbudowała sobie twierdze w postaci IPN, okopała się w kasach chorych, na samorządowych posadach, żeruje na niepełnosprawnych. Jak widać, partyjniackie draństwo nie omija lewicy, która włazi w..., a w istocie na plecy bezrobotnym absolwentom. (...) Jerzy Horski (e-mail do wiadomości redakcji) Pracy nie partii Nie wiem, który to już list związany z opublikowaną niegdyś wypowiedzią studenta informatyki. Jestem informatykiem z wyższym wykształceniem. Znam trzy języki obce (angielski, niemiecki, hiszpański). Nie chcę należeć do SLD, jak wspomniany student (kto teraz chce?). Mieszkam w dużym mieście (Szczecin). Pytanie: jak myślicie – ile zarabiam? Nic!!! Od roku bezskutecznie poszukuję pracy! Moja rada dla studentów – nie zapisujcie się do SLD, tylko spierdalajcie z tego kraju (co też mam zamiar i ja zrobić)! Informatyk bez pracy (e-mail do wiadomości redakcji) Mają, co chcieli Naprawdę jest mi niezmiernie przykro, że ktoś traci pracę, ale stoczniowcy sami sobie ten los obrali, zgadzając się na bezmyślną wyprzedaż majątku Polski za czasów Buzka. Przecież poprzedni zarząd był "ich", tzn. jedynie słuszny– prawicowy. Co się teraz czepiają Millera? (...) Tak właściwie to piszę ten list jako członek SLD. Chyba niedługo – były. Nie spełnili nic ze swoich obietnic. Ja już nie mówię o sięganiu do kieszeni biednych ludzi, ja mówię o brataniu się z czerwonymi beretami, i to mnie najwięcej boli. Opodatkowanie kleru nawet w formie ryczałtu od prowadzonej działalności gospodarczej, i podatek od nieruchomości naliczony jak od prowadzącego działalność rozwiązałyby wiele finansowych problemów. Przecież to jest najbogatsza warstwa społeczna!!! (...) To jest skandal. Jak tak dalej pójdzie, to SLD zacznie tracić ludzi, i to młodych. A. S. (e-mail do wiadomości redakcji) Chodzony Ze zdziwieniem obserwuję w TVP transmisje z marszów po Szczecinie w wykonaniu stoczniowców. Po pierwsze, nie widać żadnych klechów, po drugie żadnych paluchów w kształcie litery V. Co się dzieje? Krzysztof Malta (e-mail do wiadomości redakcji) Żal jajek Od kilku tygodni nic się nie słyszy, tylko o Stoczni Szczecińskiej – mam pytanie: a co z tymi bezrobotnymi w całej Polsce, a jest ich chyba około 3 mln, czyżby oni mogli zdychać z głodu ze mną na czele? (...) Tak się składa, że pochodzę z "czerwonej Łodzi" – mój zakład, gdzie pracowałem, zatrudniał ponad 10 tys. ludzi. Teraz stoi pusty i straszy ludzi, tak jak cały przemysł włókienniczy, tym się nikt nie przejął, nie słyszałem też, ażeby pan Lis w TVN chociaż raz powiedział, co się stało z Łodzią. Mam 4-osobową rodzinę, pracę ma tylko dorosła córka. Ukończyła Politechnikę Łódzką, pracuje na szwalni i w międzyczasie składa po 20 ofert do różnych firm. Syn po technikum wstaje ze mną o 4 lub wcześniej i przeszukujemy śmietniki, bo konkurencja duża. Mnie zabrakło 1 rok i 7 miesięcy, żonie 2 lata – do świadczeń przedemerytalnych. Kto nas teraz przyjmie? A swoją drogą z tymi stoczniowcami to jeszcze nie tak źle. Moja żona się popłakała, że tyle jajek zmarnowali, wymyśliła sobie, ile by było ciasta i jajecznicy – jak by byli głodni, to jedzenia by nie marnowali. Serdecznie Was pozdrawiam i mam nadzieję, że sąsiedzi dalej Was będą kupować, a ja czytać. Wiesław Walczak, Łódź "Wieści gminne i inne" Ze zdumieniem przeczytałem w rubryce "Wieści gminne i inne" ("NIE" nr 26/2002) notatkę o odbywającym się przed Sądem Okręgowym w Zielonej Górze procesie rzekomego gangu narkotykowego. Zdumienie moje bierze się z faktu, że nie jest to informacja zdobyta przez tygodnik "NIE" lecz żywcem przepisana z "Gazety Wyborczej" (...) jest całkowicie niezgodna z prawdą. (...) Autor m.in. pomówił mojego obrońcę, mecenasa Krzysztofa Filipa, o to, że działa on na niekorzyść swojego klienta. Tym samym podważył zaufanie społeczne, niezbędne do wykonywania tego zawodu. Fakt, że jestem oskarżonym we wspomnianej sprawie, nie powoduje automatycznie, że można przypisywać mi słowa i działania, których nie dokonałem. Moje zdumienie rośnie, gdyż ten sam tygodnik "NIE" wcześniej ("Strzelając donosami", "NIE" nr 23/2002) pisze o tej samej sądowej sprawie zupełnie inaczej. (...) Mój adwokat zażądał od "Gazety Wyborczej" sprostowania wymienionej notatki. Robert Czapiewski Tak dla "NIE" Panie Urban: dzięki za to, że wysłuchał pan głosu ludu i zmniejszył gabaryt "NIE". Spróbuj go Pan czytać w "Maluchu"! J. G. (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak walą się huty Nasze huty produkują głównie rozpacz. Przedstawiamy raport o przebiegu agonii polskiego hutnictwa i diagnozę jego śmiertelnej choroby. Siemianowiccy hutnicy zrobili kolejny dym. Tym razem w gmachu Urzędu Miasta, gdzie siedzieli aż do wieczora. Nie zaskoczyli ani urzędników, ani policji. Wszyscy już przywykli do tego, że hutnicy podpalają opony, blokują ulice, organizują marsze, pikiety i okupacje. Przestraszyli tylko Kaśkę, która pracuje w supermarkecie taniej sieci handlowej Plus. Niedawno hutnicy ogłosili, że od wielu miesięcy nie mają czym karmić dzieciaków, więc zaczną rabować sklepy. I podeszli pod wspomniany supermarket. Nie rabowali, ale Kaśka mało się nie zlała z przerażenia. Patologia nowoczesność Robotnicy z Huty Jedność w Siemianowicach Śląskich nie mają za co żyć, a ich dzieci odrabiają lekcje przy świeczkach, chociaż tylu jest kupców na rury z ich huty, że można je sprzedać na pniu. Ale to jest właśnie jeden z powodów, dla którego zakład dołuje. Pod koniec lat 70. rozpoczęto realizację marzeń o nowoczesnej walcowni. Dzięki niej rury z Siemianowic miały zawojować świat. W 1995 r. huta dogadała się ze Staleksportem i powołała spółkę Walcownia Rur Jedność (WRJ). Jej budowę przerwano w momencie, gdy do Staleksportu wszedł Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Specjaliści z branży twierdzą, że za decyzją EBOiR stał francusko-niemiecki koncern Valurec, który jest właścicielem 16 walcowni rurowych. – Niemcy i Francuzi mówili: "Nie ma potrzeby, żeby Polska miała nowoczesną walcownię, skoro my mamy u siebie problemy z nadprodukcją". Korzystali przy tym z różnych form nacisku i pomimo jednoznacznego poparcia, którego udzielały nam kolejne polskie rządy, inwestycja była skutecznie przez nich blokowana – mówi Jerzy Detko, prezes WRJ. Udawało się jednak zdobywać kolejne kredyty i kontynuować budowę. W walcownię wpompowano blisko 700 mln zł. I nagle, gdy do zakończenia inwestycji potrzeba mniej niż 80 mln, banki przerywają jej kredytowanie. Sytuacja ciekawa – jeśli przedsięwzięcie nie zostanie dokończone, banki nie otrzymają swoich pieniędzy. Jak to tłumaczy prezes Detko? – Rozwiązania konstrukcyjne zastosowane w walcowni są takie, że będzie to bezwzględnie najnowocześniejsza walcownia w Europie. W Europie Zachodniej ostatnie walcownie wybudowano w latach 80. Niemcy i Francuzi zazdroszczą nam i wszelkimi sposobami dążą do tego, aby uniemożliwić uruchomienie produkcji w Polsce. W bankach, które finansują tę inwestycję, większościowe udziały mają dziś zagraniczne korporacje. To chyba ostatnia tak ostra wypowiedź na temat sytuacji w polskim hutnictwie. Padła kilka tygodni temu. Można ją znaleźć na portalu internetowym Urzędu Miejskiego w Siemianowicach. Dziś prezes Detko znacznie złagodniał, bo obiecano mu pieniądze na dokończenie walcowni. Ostrzega przed pochopnym obwinianiem "wrogiego, obcego kapitału" za problemy siemianowickiej Walcowni Rur Jedność. Najbardziej winni jesteśmy my sami. Dupy dali ci, którzy tę konkurencyjną inwestycję rozpoczęli. Dupy też dały kolejne polskie rządy, ponieważ nie potrafiły zadbać o dokończenie budowy. Patologia eksport Niedawno prawica biła na alarm, że prywatyzowany jest warszawski STOEN. Kiedy zaś Buzkowy rząd opylił Szwedom Górnośląski Zakład Elektroenergetyczny (GZE), pies z kulawą nogą nie protestował. Jeszcze jako przedsiębiorstwo państwowe GZE miał ogromne problemy, by od Huty Łaziska (również przedsiębiorstwa państwowego) wyciągnąć pieniądze za sprzedaną energię. Długi rosły, rosły i rosły. Państwo podjęło więc decyzję, by za te długi GZE wziął sobie hutę. Po co jednak huta firmie sprzedającej prąd? Nawet taka jak Łaziska, perła polskiego hutnictwa. GZE sprzedał więc ją prywatnemu nabywcy. Huta Łaziska jako jedyna w Polsce produkuje żelazostopy. I prawie całą produkcję wysyła na eksport. Ale i ona tonęła w długach. A długi zafundował jej Balcerowicz i mocna złotówka. Huta miała podpisane długoletnie kontrakty z zagranicznymi odbiorcami i musiała sprzedawać swoje wyroby po cenach coraz mniej opłacalnych. Szwedzi przejęli GZE i zabrali się za niszczenie Huty Łaziska. Na długie miesiące wyłączyli jej prąd, choć oszczędzali innych wielkich dłużników. Czy to tylko przypadek? Akurat Szwedzi też są ważnym producentem żelazostopów i znajdują się wśród największych dostawców wyrobów hutniczych na polski rynek. Dlaczego chcą zarżnąć kurę znoszącą złote jaja? Przecież Huta Łaziska jest ich największym klientem. Spór między Hutą Łaziska i GZE dotyczył cen za przesyłaną energię. Na tę hutę przypada aż 1 proc. całego polskiego zużycia prądu. Tymczasem GZE narzucił jej taką samą cenę jak innym dużym odbiorcom. W rezultacie aż 70 proc. kosztów produkcji to była właśnie elektryczność. Przez kilkanaście miesięcy Huta Łaziska stała, aż wreszcie rząd pomógł jej załatwić węgiel po cenie eksportowej – dużo niższej niż ta, za którą inni polscy odbiorcy kupują polski węgiel. Ten węgiel służy do wytwarzania energii elektrycznej dostarczanej przez GZE. Tak hucie udało się obniżyć koszty energii elektrycznej do poziomu, od którego produkcja znów się opłaca. Patologia restrukturyzacja Huta Częstochowa uchodziła za najlepiej zrestrukturyzowany zakład hutniczy w Polsce. Zrestrukturyzowany, czyli przystosowany do gospodarki rynkowej i konkurencji zagranicznych koncernów. Zredukowano zatrudnienie, sprywatyzowano, co tylko było można. A i tak huta popadła w gigantyczne długi. To jest największy w Polsce producent blachy okrętowej, a że stocznie leżą (o czym pisaliśmy nie raz), paść więc też musiała Huta Częstochowa. Jak padła, to we wrześniu została zarejestrowana Huta Stali Częstochowa. Firma niby ta sama, lecz bez długów. Miała otrzymać kredyt obrotowy na rozruch i na płacenie bieżących należności. Banki pożyczyłyby pieniądze, gdyby ktoś podżyrował. Państwo nie może tego zrobić, bo tak się dogadaliśmy z Unią Europejską (Protokół nr 2 Układu Europejskiego). Jednak na kilka dni przed rejestracją uzgodniono, że takich gwarancji udzieli gmina. Zwlekano, gdyż zbliżały się wybory samorządowe. Obietnicę składały lewicowe władze Częstochowy, ale SLD-owski kandydat przepadł. Prawicowy prezydent wypiął się na hutę. Efekt – zakład działa na krechę i ma już około 35 mln zł strat. Nic więc dziwnego, że także tutaj hutnicy organizują dymy, choć wszyscy im mówią, że niepotrzebnie. Patologia spółkowanie Czy gwarancje kredytowe uratowa-łyby Hutę Baildon w Katowicach? Wątpię. Tereny zakładu można powoli przygotowywać do zaorania. Są bardzo atrakcyjne – w centrum miasta – tuż obok modernizowanej Drogowej Trasy Średnicowej. W połowie lat 90. Huta Baildon szczyciła się nowoczesną stalownią. W 1998 r. oddano supernowoczesną walcownię. Kosztowała 220 mln zł. Konkurować mógł z nią tylko jeden zakład w Europie należący do niemieckiego Kruppa. Wcześniej Huta Baildon przeprowadziła prywatyzację najlepszych części zakładu. Utworzono między innymi spółkę handlową, która była czymś takim jak dealerzy samochodowi dla koncernów motoryzacyjnych. Przy wszystkich hutach powstawały firmy, które handlowały wyrobami macierzystych zakładów. Ale tylko w Hucie Zawiercie i w Hucie Baildon obowiązywała zasada, że cała sprzedaż odbywała się za pośrednictwem firmy zewnętrznej. Chciałeś, bracie, kupić elektrody, z Huty Baildon odsyłali cię do spółki. Tam płaciłeś, dostawałeś zamówienie i z nim szedłeś do huty po odbiór towaru. A huta wystawiała spółce fakturę i czekała na forsę. Huta Zawiercie jakoś przetrwała ten kretyński okres. Huta Baildon – nie. Do jej upadku przyczyniła się prywatyzacja dwóch najlepszych wydziałów produkcyjnych, które całkiem nieźle sobie radzą do dziś. Patologia menedżer laik W Hucie Katowice, jak przystało na giganta, działy się gigantyczne cuda. Z nadania AWS prezesem był niejaki Mirosław Wróbel. Gdy zasiadał na prezesowskim stolcu, średnia płaca członka zarządu HK SA wynosiła 16 tys. zł. Wróbel doprowadził pensje prezesów do 54 tys. zł miesięcznie. Nie tym jednak najbardziej się wsławił ów wybitny menedżer, ale dokonaniami w zakresie restrukturyzacji. Za jego to czasów powstały Spółka Utrzymania Ruchu Wielkopiecowego i Spółka Utrzymania Ruchu Walcowni Dużej. Jeśli taka spółeczka plajtnie, walcownicy mogą chlać nawet w niedzielę wieczorem, bo w poniedziałek nie będą potrzebni. Obywatelowi Wróblowi zawdzięczamy jajo polegające na sprywatyzowaniu czegoś, co nazywa się Zakład Automatyzacji. Bez tego zakładu huta również nie może funkcjonować. Dlatego obecny prezes ma niezły zgryz, bo niedawno jakiś drobny wierzyciel wystąpił do sądu o ogłoszenie upadłości Zakładu Automatyzacji. I sąd upadłość ogłosił. Ale najlepszym numerem jest sprywatyzowanie tlenowni. Tlenownia to coś, bez czego huta nie istnieje. Co więcej, właściciel małej tlenowni faktycznie sprawuje kontrolę nad wielką hutą. Wystarczy, że odmówi współpracy i nici z wielkich planów, kontraktów oraz pieniędzy na wypłaty dla tysięcy ludzi. Patologia małe jest piękne Na świecie trwały procesy łączenia się hut w potężne koncerny. U nas każda swoją rzepkę skrobała. W 1991 r. rząd podjął próbę konsolidacji polskiego hutnictwa. Usiłowano połączyć Hutę Katowice i Hutę Sendzimira. Co to się wtedy działo! W Sendzimirze głodówka, w krakowskiej prasie krzyk o planowanej likwidacji części zakładu. Odpuszczono. Obie huty przebijały się cenami wyrobów, a w Sendzimirze prowadzono gigantyczne inwestycje, by huta miała te same urządzenia co konkurent z Dąbrowy Górniczej. Inne huty również konkurowały ze sobą, zamiast wspólnie walczyć o zagraniczne rynki. Efekt? W 1998 r. w polskim hutnictwie nastąpiło załamanie produkcji. W tym samym czasie na całym świecie huty miały się wyśmienicie. W 2000 r. padł światowy rekord produkcji stali – 846 mln ton. Rok później wyprodukowano 825 mln ton stali. Spora część tej produkcji lądowała u nas. W 2001 r. Polska sprowadziła z zagranicy o 25 proc. stali więcej niż rok wcześniej! Wyszło na to, że 40 proc. stali na rynku polskim pochodziło z importu. W 2002 r. polskie huty wyprodukowały 8,4 mln ton stali. Tak źle nie było nigdy. Zużycie stali było natomiast dwukrotnie większe – import sięgnął 46 proc. Późny koncern Dopiero przed rokiem zdecydowano się na ruch, który należało zro-bić już na początku lat 90. Powołano koncern Polskie Huty Stali, skupiający cztery najlepsze zakłady: Hutę Katowice, Hutę Sendzimira, Hutę Florian i Hutę Cedler. Ogłoszono, że PHS jest do sprzedania za 500–600 mln dolarów. Od razu ustawiła się kolejka chętnych. Czy zagranica kupi PHS po to, by go zniszczyć i zrobić miejsce dla swoich zakładów? Nasz rozmówca w PHS: – Przynajmniej 25 proc. akcji powinno zatrzymać państwo, by kontrolować poczynania inwestora i chronić polskie interesy. PHS to łakomy kąsek. Roczna sprzedaż hut, które weszły do PHS, to 6–7 mld zł. W tych hutach przeprowadzono niezwykle kosztowne inwestycje. W Hucie Katowice są na przykład dwie instalacje ciągłego odlewania stali (COS), jedna w Hucie Sendzimira. W HK SA zaplanowano budowę trzeciej COS. Jej koszt to 1,4 mld zł. Pozostałe zakłady też będę modernizowane. Nowe maszyny mają ogółem kosztować 2,4 mld zł. Szmal, który zostanie wpakowany w huty, przewyższa kwotę, jaką rząd chce uzyskać ze sprzedaży Polskich Hut Stali. Nie mówiąc już o wartości wyrobów wytworzonych w PHS. Czy konieczność łatania dziurawego budżetu usprawiedliwia taką transakcję? W ogonie Na początku lat 90. w hutnictwie pracowało 120 tysięcy ludzi. Teraz – 40. I mimo to sobie nie radzą. Na początku lat 90. polskie hutnictwo uchodziło za przestarzałe. Na modernizację, zakupy superdrogich i nowoczesnych urządzeń wyłożono może nawet 3 mld dolarów. Ale i tak huty sobie nie radzą. Dlaczego? Specjaliści potrafią zbadać, ile stali można sprzedać. To sprawdza się za pomocą statystycznego zużycia finalnych wyrobów hutniczych. W Unii Europejskiej to zużycie wynosi rocznie 404 kg w przeliczeniu na jednego mieszkańca. W Polsce sięga ono 180 kg. Oznacza to, że na polskim rynku można jeszcze upchnąć 224 statystyczne kg stali na jednego Polaka. Na koniec inna ciekawa informacja. Ogólnie dostępna. W 2002 r. w południowokoreańskich hutach wyprodukowano o 2,4 mln ton stali więcej niż przed rokiem. W Chinach – więcej aż o 28,2 mln ton. Za to huty Unii Europejskiej zanotowały spadek produkcji o 3,8 mln ton. Nieco lepiej, ale i tak cienko, było w hutach innych krajów Europy Środkowej i Wschodniej, gdzie produkcja stali obniżyła się o 2,6 mln ton. Może to jest odpowiedź na pytanie o przyczyny złej sytuacji polskiego hutnictwa? Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sejm popuszcza pasa Głupi Narodzie! Jak będziesz miał szczęście, to w przyszłym roku trochę Ci się poprawi. Twoim wybrańcom poprawi się na pewno, i to dużo, dużo bardziej. Nikt tak pięknie nie pieje o zasadach demokratycznych, dbałości o interes obywateli i przestrzeganiu prawa jak przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP, Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego czy Instytutu Pamięci Narodowej. Piejący wymagają niemałej kasy. Coraz większej. Minister finansów raz do roku otrzymuje z tych instytucji dokumenty, w których określają one potrzeby pieniężne. I nie ma nic – dosłownie nic! – do gadania. Musi po prostu te kwoty wpisać do projektu ustawy budżetowej, bo są to "organy konstytucyjne", których budżety ustala parlament. Podobnie jest w tym roku. Instytucja......która w 2002 r. dostała tyle milionów zł......a w 2003 r. chce dostać tyle milionów zł......czyli o tyle procent więcej. Naczelny Sąd Administracyjny109,5 281,5 157 Krajowe Biuro Wyborcze29 35,522 Sąd Najwyższy 5263 21 Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji1923 21 Rzecznik Praw Obywatelskich22 2618 Instytut Pamięci Narodowej 83,59817 Kancelaria Sejmu RP 30434413 Najwyższa Izba Kontroli 196220,512 Państwowa Inspekcja Pracy185 206,512 Kancelaria Prezydenta RP1381487 Kancelaria Senatu RP112,51185 Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych 9,510 5 Rzecznik Praw Dziecka3,53,50 Trybunał Konstytucyjny23,5 22– 6 Udało się nam zdobyć propozycje nie do odrzucenia na rok 2003, które owe "organy" złożyły na ręce obecnego ministra finansów. I tak: Kancelaria Prezydenta RP w roku 2002 wyda z naszych podatków 138 mln zł. Na przyszły rok kanceliści pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego zażyczyli sobie już około 148 mln zł. W czasach zaciskania pasa i skromnego wzrostu gospodarczego zwiększenie wydatków o prawie 10 mln, czyli o 7 proc., wydaje się nieprzyzwoite. Prezydencki doradca ekonomiczny Witold Orłowski powinien wytłumaczyć, komu trzeba, że warto dać rodakom przykład umiarkowania, gdy rząd planuje wzrost PKB na poziomie 3,6 proc., a inflacja wynosi niespełna 1,3 proc. Kancelaria Prezydenta RP na tle innych "organów" i tak wykazuje daleko idącą powściągliwość. Jeszcze więcej czadu dali w Kancelarii Sejmu. W roku 2002 wybrańcy narodu kosztują nas blisko 304 mln zł. W roku 2003 chcą, abyśmy wybulili prawie 344 mln zł – jest to wzrost wydatków o skromne 40 mln, czyli aż o 13 proc. Gdy badana jest opinia publiczna, oceny pracy Sejmu są marne. Absolutnym rekordzistą, gdy chodzi o dojenie podatników w czasach recesji, może okazać się Naczelny Sąd Administracyjny. Sędziowie uznali, że w 2003 r. powinni wydać prawie 282 mln zł. Jest to skok o 157 proc.! W roku 2002 wystarczyło im bowiem 110 mln zł. Moim zdaniem, to głęboko nieprzyzwoita propozycja. Także Krajowe Biuro Wyborcze nieźle sobie winszuje. Mimo że w 2003 r. nie przewiduje się żadnych wyborów, kwota z budżetu ma wynieść ponad 35 mln zł, co oznacza wzrost o 22 proc. w porównaniu do bieżącego roku. Pewnie chodzi o dotacje dla partii politycznych. Wiadomo, że koszty demokracji – zwłaszcza polskiej – muszą ponosić głównie emeryci i renciści. Zupełnie zbędny Instytut Pamięci Narodowej zadowoli się skromną dotacją lekko powyżej 98 mln zł. Wzrost o 17 proc. W tym roku badania pamięci narodowej kosztowały nas tylko 83,5 mln zł. A jest jeszcze Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, NIK, Trybunał Konstytucyjny i inne. Ogółem instytucje państwowe w 2003 r. dostaną na swoje utrzymanie 1 598 996 000 zł, czyli o prawie jedną czwartą więcej niż w roku 2002 (dokładnie o 312 003 000 zł). Obok tabelka zawierająca komplet propozycji "nie do odrzucenia" pod groźbą wrzasku w mediach, że rząd Leszka Millera gwałci demokrację zabierając pieniądze świętym krowom polskiej demokracji. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stany Zjednoczone Republik Radzieckich Rosjanie chronią głowy, by nie zginąć pod gruzami radzieckiego imperium. Zgubiła ich idea skrojenia świata na własną miarę. Amerykanie zaś nie wyluzowali. Chcą taki pomysł doprowadzić do końca. Robotnicy, którzy łatali dach gigantycznego hangaru na "Bajkonurze", spadli z 70 metrów, bo zawaliła się – jak domek z kart – cała konstrukcja. Gruz przysypał ich i pomnik radzieckiej potęgi – wahadłowiec "Buran". Przed dachem należało umocnić fundamenty i ściany nośne. Ale na to nie było pieniędzy. Skąpymi zastrzykami budżetowymi łata się odziedziczoną po ZSRR branżę kosmiczną. Forsy nie wystarcza nawet na to, by utrzymać spadek w bezpiecznym stanie. To samo dotyczy innych rekwizytów radzieckiego imperium, w tym sił jądrowych. * * * Nikita Chruszczow opowiadał, że naród radziecki jak parówki produkuje rakiety z jądrowym nadzieniem. Ronald Reagan zamierzał wypowiedzieć imperium zła wojnę gwiezdną. ZSRR i USA przez dziesięciolecia nakręcały spiralę strachu. Oba supermocarstwa ścierały się w walce o kontrolę nad ważnymi i nic nie znaczącymi zakątkami globu. Moskwa nie wytrzymała tempa wyścigu i zeszła z bieżni. Borys Jelcyn miał nadzieję, że miejsce globalnej konfrontacji zajmie globalna współpraca z USA. Razem z George’em Bushem-papą, a potem Billem Clintonem chciał decydować o biegu spraw światowych. Nic z tego nie wyszło, bo rosyjska gospodarka skurczyła się do rozmiaru drugoligowego zawodnika Unii Europejskiej. Późny, rozgoryczony Jelcyn straszył Clintona rakietami, ale efekt był komiczny. Władimir Putin zanim wykonał ewidencję majątku, miał globalne marzenia. Na początku prezydentury chciał uderzyć w bazy pomagającym czeczeńskim separatystom terrorystów w Afganistanie. Ale okazało się, że nie ma czym. Potem polecił przygotowanie wyprawy armady na Morze Śródziemne, by pokazać zęby amerykańskim lotniskowcom. Otrzeźwiła go samobójcza torpeda "Kurska". Putin straszył Amerykę wyjściem ze wszystkich układów rozbrojeniowych, jeśli nowy Bush wypowie układ ABM o ograniczeniu systemów obrony rakietowej i zacznie rozwijać nad USA parasol jądrowy. Eksperci mu wytłumaczyli, że pozostawiając w silosach cygara z epoki Leonida Breżniewa popełni seppuku. Putin wycofał się z rywalizacji. Zlikwidował wielkie ucho na Kubie, które dostarczało 75 proc. elektronicznej informacji szpiegowskiej o USA i bazę morsko-lotniczą w Wietnamie. To symbol pożegnania z globalnymi ambicjami. Prezydent próbuje podczepić rosyjski wagon do zachodniego składu, by szybciej opuścić śmiertelnie groźne radzieckie ruiny. Szuka umocowań z NATO i Unią. Nie targuje się z Amerykanami o każdą głowicę i okręt podwodny. Pogodził się z wypowiedzeniem ABM. Porozumienie o redukcji głowic jądrowych, które powinien podpisać Bush w Moskwie, będzie dekoracyjne. I bez tego kwitu Amerykanie chcieli zmniejszyć liczbę głowic. Większości z nich – wbrew stanowisku Moskwy – nie zlikwidują, lecz schowają na wszelki wypadek w magazynach. Bush postawił na swoim. Rosyjska konserwa, która nie wyleczyła się z manii ścigania się z USA – zarzuca Putinowi zdradę, kapitulację. Tymczasem rozumnie ustępując rosyjski prezydent umacnia kraj. * * * Po 11 września USA i Rosja znalazły wspólnego wroga. Kreml zgodził się na zainstalowanie przez Amerykanów baz wojskowych w postradzieckiej Azji Środkowej wspierających operację w Afganistanie. Reżim talibów i Al Quaida bardziej zagra-żali Rosji niż Ameryce. Amerykańscy żołnierze giną w Afganistanie umacniając rosyjskie rubieże. Na pierwszy rok operacji Bush przeznaczył kwotę równą rocznemu budżetowi Rosji na obronę. Nowe bazy USA rozlokowane są w Uzbekistanie i Kirgizji – państwach, które od kilku lat były nękane przez uzbrojonych islamistów. USA tworzą więc pas bezpieczeństwa dla Rosji. W rosyjskiej doktrynie obronnej przyjętej przed 11 września zapisano, że największe zagrożenie pochodzi z południa – czytaj: Afganistanu. Żołnierze USA w Azji Środkowej mogą też zapobiec ewentualnej ekspansji Chin. Zdecydowana większość słuchaczy radia "Echo Moskwy" stwierdziła, że woli widzieć w tym regionie Amerykanów niż Chińczyków. * * * Umacnianie bezpieczeństwa Rosji nie jest celem Ameryki. Bush, który rok temu kiepsko orientował się w mapie i zapowiadał ograniczenie zagranicznej aktywności, po zamachach na Amerykę uległ pokusie uporządkowania świata zgodnie z interesami ostatniego supermocarstwa. Amerykańska obecność wojskowa w Afganistanie i Azji Środkowej ma pomóc w uzyskaniu kontroli nad kaspijskimi złożami ropy i gazu ziemnego, tranzytowymi rurociągami. Instalując się tu, wracając – także w ramach operacji antyterrorystycznej – na Filipiny, Amerykanie zacieśniają pas swych baz wokół Chin, które wyznaczyli jako głównego rywala w XXI wieku. Budowa parasola atomowego najbardziej uderza w Pekin. Rosja jeszcze przez co najmniej dekadę będzie dysponowała arsenałem nuklearnym zdolnym pokonać amerykański system antyrakietowy. Potencjał jądrowy Chin jest mizerny. Za to – w przeciwieństwie do Rosji – wraz z gospodarką szybko rośnie. Miliardowe Indie nie boją się USA, ale boją się Chin. Więc będą się starać dorównać im pod względem liczby jąder. Tym tropem podąży przyjaciel Chin, ale zaciekły wróg Indii – Pakistan. W efekcie budując parasol jądrowy USA otrzymają nowy, trudny do opanowania, wyścig zbrojeń. Dawne imperium zła zastąpiła oś zła, na którą USA wpisały już sześć państw – Irak, Iran, Libię, Syrię, Kubę i Koreę Północną. Waszyngton oskarża wszystkie o produkcję broni masowej zagłady. Nowa doktryna jądrowa USA przewiduje rozmieszczenie wokół tych państw rakiet taktycznych z niewielkimi głowicami nuklearnymi, które mogą być użyte do zniszczenia obiektów militarnych, przemysłowych, punktów dowodzenia. Takie posunięcie zachęci pozostałe państwa nuklearne do pracy nad wyposażeniem swych armii w podobne minirakiety. Po Hiroszimie i Nagasaki broń jądrowa służyła wyłącznie jako element zastraszania i odstraszania. Bush chce przywrócić pionierską rolę bomby atomowej jako broni pola walki. Mamy zdecydowanie większe niż za czasów Układu Warszawskiego szanse obejrzenia charakterystycznego grzybka. Kilkanaście lat po zimnej wojnie, gdy na naszej planecie nie ma rywala godnego USA, Bush decyduje się na skokowe zwiększenie wydatków na obronę, wymyślanie uzbrojenia nowej generacji powołanego do gwarantowania trwałości amerykańskiego modelu urządzenia świata. Przy tym nawet reakcja europejskich członków NATO niewiele go interesuje. Tak postępował Związek Radziecki, którego herb obejmował całą kulę ziemską. Imperium zawaliło się pod ciężarem własnych ambicji. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rzekowstręt Polska to niedorzeczny kraj bez rzecznej żeglugi. Dlaczego CitroĎn zainwestował nie w Radomiu, lecz na Słowacji? Dlaczego podobnie postąpić zamierzają kolejne firmy europejskie? Czy to zemsta za zakup jankeskiego F-16 i Irak, jak tłumaczą to rozpolitykowane media Pomrocznej? Zapomnijcie o tych bajeczkach – w biznesie liczy się kasa, a nie sentymenty. Francuzi wyjaśnili zresztą sprawę jasno – o inwestycjach na Słowacji zadecydowała możliwość przewozu podzespołów i gotowych aut najtańszym i najstarszym szlakiem – rzeką. We wszystkich krajach sąsiednich na projekty rzeczne przeznacza się miliardy euro z centralnych i ogólnoeuropejskich funduszy. W porównaniu z Czechami i Słowacją Polska jest wodnym mocarstwem. Mamy co najmniej dwie duże potencjalnie spławne rzeki kończące bieg w wielkich pełnomorskich portach. Praktyka jest jednak zupełnie inna – nie dość, że zaniedbane i zamulone rzeki nie tworzą żadnego logicznego systemu transportowego, to jeszcze zarządzająca nimi czapa administracyjna bije podwójnie światowy rekord głupoty: chaotyczną strukturą i niekompetencją. Nasza żegluga śródlądowa znajduje się w gestii jednocześnie trzech ministerstw i samorządów trzech szczebli. Popatrzmy po kolei: sama żegluga śródlądowa leży – z przyczyn najzupełniej niejasnych – w gestii Ministerstwa Ochrony Środowiska. Większe wały rzeczne i urządzenia hydrotechniczne to już Ministerstwo Rolnictwa. Mosty nad rzekami i część hydrotechniki należy do Ministerstwa Infrastruktury, które zawiaduje także żeglugą morską i portami. Struktury zarządzania uprościć nie można – które ministerstwo zgodzi się na oddanie całych departamentów i setek etatów? Skutki takiego podziału nie są trudne do przewidzenia. Odra schnie Do czasów powodzi Odra uchodziła za najlepiej i najnowocześniej uregu-lowaną rzekę w Polsce. Nowoczesność ta opierała się na poniemieckich urządzeniach oddanych do użytku w przededniu wybuchu pierwszej (!) wojny światowej. Uchwalenie przez Sejm 6 lipca 2001 r. ustawy o rządowym projekcie Odra 2006 przyjęto zwłaszcza w zachodniej części kraju z nadzieją. W 4 lata po powodzi tysiąclecia było jasne, że stopień odbudowy systemu zabezpieczeń hydrologicznych jest skandalicznie niedostateczny. Właśnie katastrofa z 1997 r. dała impuls do sklecenia ponadregionalnego planu – przed potopem trwały równie wieloletnie, co bezowocne narady na ten temat. Do tej pory nie udało się jednak doprowadzić do opracowania podobnego planu dla Wisły – skłócone ministerstwa i samorządy mógłby pogodzić jedynie potop. W ślad za nadziejami nie poszły jednak pieniądze. Od początku zakładano, że kasę na modernizację Odry da przede wszystkim Unia Europejska. Ale by Unia mogła dać, trzeba wpierw przygotować wnioski. A z tym poszło jak zwykle. Przygotowany przez PSL-owskie jeszcze Ministerstwo Środowiska program operacyjny Ochrona Środowiska i Gospodarka Wodna został w całości odrzucony przez Brukselę jako skrajnie niekompetentny. Później nie było lepiej. Poprawa infrastruktury śródlądowych dróg wodnych jako zadanie programowe jest sprawą o znaczeniu marginalnym – oświadczył na piśmie 3 grudnia 2002 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska Marek Szymoński. Przyznać trzeba, że Szymoński nie kłamie – Odrę w dupie mają wszyscy. Ostatnio 15 przygotowanych za ciężkie publiczne pieniądze przez biuro Odra 2006 programów nie zostało zakwalifikowanych jako priorytety przez tzw. komitet sterujący przy Ministerstwie Środowiska. Kwestia dotacji z funduszów europejskich staje pod znakiem zapytania. W projektach chodziło m.in. o zabezpieczenia przeciwpowodziowe górskich rzek południa kraju i przygotowanie do żeglugi jeziora Dąbie. Co ciekawe, szansa na pozyskanie pieniędzy z UE pojawiła się niedawno – po katastrofalnej powodzi na niemieckiej Łabie. Wcześniej Unia kasy na zabezpieczenia nie dawała. Ale nam – jak widać – nie są one potrzebne. Niemcy kopią, Słowacy łączą Tuż za opłotkami Pomrocznej trwają tymczasem miliardowe inwestycje. Niemcy od dwóch lat kopią niemal na nowo (pochodzący także z 1914 r.) odrzański kanał Hohensaaten–Fridrichsthaler–Wassernstrasse (HFW). Już za kilka lat duże barki o ładowności 5 tys. ton będą mogły wpływać na przedmieścia Berlina. I cóż w tym niezwykłego? Nowoczesne barki o takiej ładowności są jednocześnie statkami morskimi – mogą pływać w odległości do 40 km od morskiego brzegu. Bez problemu pływają wzdłuż unijnych wybrzeży wioząc towary np. z Niemiec do Hiszpanii. Od zwykłych statków morskich są nie tylko tańsze w budowie, ale i w eksploatacji – odpada wszak kwestia przeładunku w drogich morskich portach. Po drugie – to powinno bardziej jeszcze zainteresować polskie władze – niemieckie projekty związane z HFW zakładają całkowite ominięcie portu w Szczecinie żyjącego dziś w dużym stopniu z zaopatrywania pobliskiego Berlina. – Minister Pol rozmawia z Niemcami i protestuje – mówi jeden z naszych wysoko utytułowanych informatorów – ale nie ma w zanadrzu absolutnie żadnej kontrpropozycji. Nie powinno to zresztą dziwić, gdyż – jak wspomnieliśmy – sprawy śródlądowe nie leżą w jego kompetencjach. Perspektywiczne plany też nie. Sektorowy program jego resortu „Transport, Gospodarka Wodna” nie wspomina nawet słowem o istnieniu żeglugi śródlądowej. Nie mniej poważnie niż Niemcy do spraw rzecznych podchodzą Czesi i Słowacy korzystający obiema rękami z ogólnoeuropejskiego programu połączenia Dunaju z Europą Zachodnią. Już dziś Bratysława jest jednym z większych portów śródlądowych kontynentu i szybko się rozwija. Transport rzeczny umożliwia Słowakom spławianie towarów od Holandii po północne Włochy. Naszą specjalnością pozostaje w tym samym czasie spławianie zagranicznych inwestorów i durne polityczne śpiewki. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawda, z którą mija się Tober Kogo kryje rzecznik rządu wiadomo, a po co dowiemy się kiedyś. Pewien nieżyjący już, a bardzo niegdyś znany polityk pouczył mnie kiedyś: "jeśli kłamstwo usprawiedliwione jest potrzebą – przestaje być kłamstwem". Polityka tego z pewnością nie znał młody wiekiem rzecznik rządu Michał Tober. Samą zasadę najwyraźniej aprobuje. Na konferencji prasowej, którą Tober zwołał po przesłuchaniu Urbana w Rywingate, mijał się z prawdą. Robił to świadomie, czyli kłamał wprowadzając w błąd społeczeństwo. Krótko przed konferencją przekazałem jednemu z dygnitarzy informacje zgoła inne niż te, które Tober puścił w naród. Nie silę się na odpowiedź, kto kazał mu kłamać. Jad WAT W sierpniu i wrześniu 2001 r. w trzech publikacjach o wspólnym tytule "Z czego żyją szpiedzy" ("NIE" nr 31, 33 i 36/2001) opisaliśmy jeden z najbardziej bezczelnych szwindli Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI). 42 związane z wywiadem spółki orżnęły 9 działających w Polsce banków. Tylko jeden z nich – PKO BP – stracił minimum 120 mln zł. Dziś zadłużenie tych spó-łek wobec tego banku przekracza 200 mln zł. Do tego należy jeszcze doliczyć minimum 44 mln zł strat, które poniósł skarb państwa tytułem niezapłaconego podatku VAT. Opisywany przez nas proceder wypompowywania szmalu z banków rozpoczął się za poprzedniej komuny, w 1996 r., i trwał do roku 1999. Mózgiem całej operacji był niejaki Piotr, facet o kilku nazwiskach (Valerijus Baśkovas, Igor Kopyłow, Elenys Vaidotas, Rajmundas Rudokas, Konstantinos Pelivanidis, Grzegorz Dąbrowski) i paszportach (słowackim, czeskim, litewskim, greckim i polskim). Pan ów bawi obecnie na Cyprze, raz na jakiś czas dzwoniąc do kolegów z WSI. Wspomniane 42 spółki miały 10 prezesów: narzeczoną pana Piotra – Adriannę Matousovą, jego kierowcę – Tomasza Skowrońskiego, z 3 kolegami i 5 oficerów Wojska Polskiego związanych z WSI. Sam mechanizm wyciągania z banków forsy można nazwać oscylatorem faktoringowym. W ogromnym skrócie wyglądał tak: Jedna firma wyłudzała z banku pieniądze zostawiając w nim fakturę, z której wynikało, że inna firma jest jej winna większą kwotę. Zdobyty pieniądz służył do pozyskiwania nowych zabezpieczeń i wyciągania nowych kredytów. Żeby interes mógł się kręcić, potrzebny był oczywiście bankier życzliwy interesom służb specjalnych. W przypadku PKO BP nie było z tym najmniejszego problemu – znaleziono emerytowanego oficera. Potrzebny był też solidny poręczyciel, którym została Wojskowa Akademia Techniczna (WAT). Wszystko się kręciło i kręcić by się mogło do całkowitego ogołocenia polskich banków, ale chłopcy nie mogli się doczekać dużej żywej gotówki. Zaczęli więc zalegać z wpłatami, a banki – dobijać się do drzwi komendanta WAT. Gdy niektórym zaczęły puszczać nerwy, zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Jeden z inicjatorów faktoringu zginął w dziwnym wypadku samochodowym, inny został zasztyletowany przez złych ludzi, jeszcze inny (oficer) postrzelił się w brzuch podczas czyszczenia broni. Dwukrotnie! A jeszcze inny został dotkliwie pobity przez chuliganów, którzy jednak nie chcieli go okraść. W styczniu 2000 r., gdy sprawa zaczęła śmierdzieć, jedna z faktoringowych spółek, na czele której stał wysoki stopniem oficer WSI, wzięła na siebie zobowiązania wobec PKO BP innych 19 spółek. W tym czasie ich dług w tym banku wynosił przeszło 98 mln zł. W zastaw bankowi przekazano melitynę – produkowany z jadu pszczelego specyfik wykorzystywany w przemyśle farmaceutycznym. 1 gram tego przemyconego z Kaukazu świństwa kosztuje – uwaga! – ok. 700 tys. marek! Słoik, który wywiad przekazał bankowi, ważył 109 gramów. Jego wartość wyceniono na 124 mln zł. Słoik z melityną trafił do lodówki, a lodówka – do skarbca. Gdzie ciągle stoi. A co z ludźmi, którzy wzbogacili się na oscylatorze? Oczywiście nic. A co z pieniędzmi, które wyparowały? Nie wiadomo. Trafiły do WSI czy do kieszeni jej oficerów? Tajemnica państwowa. Jad Tobera O aferze tej Urban informował: Prezydenta RP (jako zwierzchnika sił zbrojnych), premiera, ministra skarbu, ministra obrony narodowej, szefa WSI. I co? Nic. O sprawie wspomniał też podczas przesłuchania przed sejmową komisją śledczą badającą sprawę Lwa Rywina. Tym razem, chyba w imieniu wszystkich, głos zabrał rzecznik rządu Michał Tober: Sprawa opisywanych w tygodniku "NIE" (w sierpniu 2001 r.) działań Wojskowych Służb Informacyjnych podejmowanych w porozumieniu z Wojskową Akademią Techniczną była znana Ministrowi Obrony Narodowej, który – nawiasem mówiąc – wkrótce po objęciu stanowiska zarządził kontrolę w WAT. Początek podnoszonej przez redaktora Jerzego Urbana sprawy sięga 1996 r. i dotyczy byłych funkcjonariuszy WSI oraz osób funkcyjnych z WAT. Cywilna Prokuratura Okręgowa w Warszawie i Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadziły i prowadzą postępowania karne. Przeciwko 12 osobom z kadry WAT i współpracujących z tą uczelnią, w tym zajmującym w niej wysokie stanowiska, wystąpiono do sądu z aktem oskarżenia. Prowadzone postępowania mają charakter rozwojowy. Tyle Michał Tober w oświadczeniu z 8 marca. Jak zaznaczyłem na wstępie, krótko przed konferencją, na której rząd odniósł się do zeznań Urbana, a pośrednio do moich publikacji, przekazałem informacje na temat sytuacji w WAT jednemu z dygnitarzy. Ocipiałem, gdy Tober przemówił z telewizora; myślałem, że nie jestem na bieżąco. Połaziłem, posprawdzałem i twierdzę, że rzecznik świadomie mijał się z prawdą, czyli kłamał. Jad Urbana Po opublikowaniu w "NIE" ostatniego z serii artykułów o przekrętach w WAT zostałem przesłuchany przez UOP. Przekazałem "do protokołu" kilkaset zdjęć, kilkanaście negatywów, kilkadziesiąt pieczątek i ze 2 kg druków firmowych spółek tworzących faktoringowy oscylator. Przekazałem też dziesiątki pism wewnętrznych WAT. Po moich zeznaniach do aresztu śledczego trafił na kilka miesięcy bankowiec, oficer WP, hojnie przyznający kredyty. Nie posadzono ani jednej z osób, które brały szmal, szanowny ministrze Tober. Nikt nie zwrócił też PKO BP wyłudzonych pieniędzy. Nie wszczęto śledztwa w sprawie wwozu do kraju melityny. Nie poleciała żadna znaczniejsza głowa w było nie było państwowym banku. Nie wiedział pan o tym, panie ministrze? Komendant (czyli rektor) WAT, gen. Andrzej Ameljańczyk, dalej (przynajmniej gdy to piszę) rządzi akademią. Tłumaczy się, że padł ofiarą przestępców, a dokumenty WAT, którymi się posługiwali, były podrobione. Nie przekonuje mnie to tłumaczenie. Czy rok rocznie podpisując bilanse uczelni gen. Ameljańczyk nie widział ogromnych kwot przechodzących przez konto uczelni? Czy nie zastanawiało go, że akademia obraca kwotami przekraczającymi jej budżet? No to jak, panie ministrze Tober, brak nadzoru czy może wykonywanie poleceń WSI? Nie zadał pan sobie tego pytania przed krytyką Urbana? Gdzie jest, panie ministrze, wyłudzony z banku szmal?! Dlaczego kilkudziesięciu milionów nie może się doliczyć skarbówka? Powiedział pan, panie ministrze, że "prowadzone postępowania mają charakter rozwojowy". Jaja pan sobie robi? W sprawie oscylatora faktoringowego prokuratura wojskowa przygotowała 40 tomów akt, po czym przesłała je do prokuratury cywilnej, która sporządziła 90 swoich. Razem więc tomów jest 130. Nie wierzę, że nie wiedział pan, panie rzeczniku, że mając te 130 tomów prokuratura cywilna postępowanie umorzyła ze względu na "brak dostatecznych dowodów przestępstwa". Wyszła z założenia, że skoro bank ma słoik melityny, wszystko jest OK. Takimi duperelami jak faktyczny brak kilkudziesięciu milionów dolarów nikt wśród dżentelmenów nie zawraca sobie dupy. Postanowienie o umorzeniu postępowania zostało zaskarżone przez PKO BP i 130 tomów akt trafiło w delikatne rączki świeżej wiekiem i stażem nowej pani prokurator. To nazywa pan, panie Tober, "charakterem rozwojowym"? Gratuluję poczucia humoru. Jad Temidy Prawdę powiedział pan Michał Tober mówiąc, że przeciwko osobom z kadry WAT wysmażono akty oskarżenia i skierowano je do sądu. Tak, tyle tylko że nijak się one nie mają do wypowiedzi Urbana i mojej pisaniny. Przykombinował pan, panie ministrze. A niepotrzebnie, bo wychodzę z założenia, że przy okazji oscylatora nie nakradł się nikt z członków obecnego gabinetu. No to po co robi pan z siebie obrońcę złodziei, z którymi nie powinno pana nic łączyć? Akty oskarżenia obejmują sprawy dwóch byłych zastępców komendanta akademii, oficera opiekującego się strzelnicą, dwóch budowlańców, radcy prawnego, inspektora nadzoru budowlanego, byłego dyrektora wydawnictwa WAT i czterech gostków, którym WAT poręczył kredyt na budowę jakiejś piekarni i którzy go nie spłacają. Jak jest z piekarnią, szczerze powiem, nie wiem, bo mi to powiewa. Jeśli chodzi o dwie pozostałe sprawy, to mam wrażenie, że trafiły do sądu tylko po to, żeby przy okazji wystąpień typu Urbana, rzecznik Tober lub gen. Ameljańczyk mogli mówić: sprawa jest w sądzie. Były dyrektor wydawnictwa WAT odpowiada za to, że przywłaszczył sobie własne wynagrodzenie (nie podpisał się gdzieś na jakiejś liście) i za to, że ukradł godło WAT. Naprawdę, w przeciwieństwie do rzecznika Tobera nie robię sobie jaj. Zabrał do chałupy zeskanowane na dyskietce godło WAT. Wszystkim pozostałym (w tym dwóm zastępcom komendanta akademii) zarzuca się, że przykombinowali na budowie strzelnicy. Jej wartość wyceniono na 3 mln 100 tys. zł. Na budowę wydano 2 mln 800 tys. zł. Widać z tego, że jeśli ktoś stracił, to wykonawcy – 300 tys. zł. Wymienionym wcześniej dżentelmenom zarzuca się zaś, że gdzieś (gdzie nie wiadomo) ukradli 700 tys. zł. Wszyscy, w tym sami oskarżeni, śmieją się z tej sytuacji. Robią jednak miny skruszonych, bo rozumieją, że coś w sądzie być musi. Śmieje się więc prokurator wojskowy prowadzący dochodzenie w WAT, bo dzięki znajomości z komendantem zatrudnił w jego uczelni swoją żonę. Śmieje się jeden z byłych zastępców komendanta WAT, bo dalej, choć na emeryturze, kołuje szmal na operacje WSI. Śmieje się drugi z zastępców komendanta WAT i główny oskarżony w sprawie strzelnicy, bo właśnie awansował na zastępcę dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego. Śmieje się komendant WAT, bo właśnie szykuje się do spokojnej emerytury. Śmieje się w końcu minister Tober, bo za to właśnie mu płacimy. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pożytki z Curzytka cd. Był sobie raz Instytut Morski. Ale po co komu taki instytut? Mamy wiadomość dla ministra infrastruktury Marka Pola. Ani dobrą, ani złą. Podległa mu placówka naukowo-badawcza Instytut Morski w Gdańsku padnie i zostanie zlicytowana. Wiadomość jest dla Pola dlatego ani dobra, ani zła, bo Polowi tak naprawdę wisi, co się w instytucie dzieje. Mógł się zainteresować, mógł ratować, mógł ocalić trochę publicznego grosza, ale olał to ciepłym strumieniem moczu. W kwietniu zeszłego roku ("NIE" nr 15/2002) napisałem, że Pol powołał na stanowisko dyrektora Instytutu Morskiego faceta, który się kompletnie do tego nie nadaje. Który przedstawił komisji konkursowej wątpliwe informacje na temat siebie i swojego dorobku naukowego. Nikt tego nie sprawdził. I żeby to był jeszcze człowiek z rządzącej paczki SLD–UP. Gdzie tam! Religijnie nawiedzony awuesiarz! Przed publikacją rozmawiałem z wieloma naukowcami z instytutu. Płakali, prosili. Rozmawiałem z ówczesnym wiceministrem infrastruktury Markiem Szymońskim. Obiecał sprawę zbadać. Gówno. Zresztą już nie jest wiceministrem. Po ukazaniu się artykułu redaktor naczelny tygodnika Jerzy Urban wysłał go wicepremierowi Markowi Polowi z uprzejmym listem. Pol uprzejmie odpisał. Odpowiedź tę wydrukowaliśmy w "NIE" nr 17/2002: Postanowiłem podpisać tę nominację uznając, iż Jan Curzytek spełnia wymagania potrzebne do sprawowania funkcji, o którą się ubiegał. Według Pola za Curzytkiem miało przemawiać to, że wcześniej był także dyrektorem instytutu. Jak wcześniej kierował instytutem – dobrze czy źle – to już Pola jakoś nie zainteresowało. Drugim argumentem za kandydaturą Curzytka było to, że będące przedmiotem zainteresowania różnych podmiotów prywatnych składniki majątku placówki (w tym sztandarowa Złota Kamienica, jeden z najcenniejszych zabytków Gdańska) pozostały własnością państwową. Otóż należąca do Instytutu Morskiego Złota Kamienica może pójść pod młotek. Polska filia holenderskiej Stoczni Damen specjalizująca się w budowie nietypowych jednostek pływających skierowała do Sądu Rejonowego w Gdańsku wniosek o upadłość kierowanej przez Curzytka instytucji. Instytut zamówił we wrześniu 1998 r. w gdyńskiej filii Stoczni Damen statek badawczy dla Zakładu Oceanografii Operacyjnej. Od września 2001 r. stocznia nie prowadzi żadnych dalszych prac związanych z zamówieniem z Instytutu Morskiego. Stan obecny budowy jest taki, że na nabrzeżu stoi nie wykończony kadłub. Do tej pory instytut włożył w zamówienie ponad 3 mln zł, Stocznia Damen też wyłożyła trochę własnych środków. Niezapłacone faktury wraz z odsetkami oraz rachunki za postój kadłuba to jakieś 2 mln 200 tys. zł. Aby dokończyć budowę, trzeba jeszcze – według ostrożnych szacunków – dalszych 10 mln zł. Stocznia chce odzyskać swoje pieniądze i pozbyć się konstrukcji z nabrzeża, bo jej tylko zawadza. Dyrektor Curzytek najpierw grał ze stocznią w bambuko za pomocą wymiany różnych pism, potem przestał w ogóle im odpisywać. Według tego, co mówią w instytucie, Curzytek robił, co mógł, aby tego zamówionego statku nie zbudować. Czemu? Ano skłócił się z Zakładem Oceanografii. Czemu? Bo kierujący zakładem facet miał czelność wystartować w ministerialnym konkursie na dyrektora instytutu przeciwko Curzytkowi. Komisja konkursowa w tajnym głosowaniu stwierdziła przydatność obu kandydatów ze wskazaniem na człowieka z oceanografii. W Instytucie Morskim w Gdańsku wybuchła radość. Krótka, bo Marek Pol podpisał nominację Curzytkowi. Aby dokończyć budowę statku, można było wziąć kredyt. Dzisiaj jednostka już by pływała i zarabiała na spłaty. Curzytek zwlekał. Można było poszukać wspólnika. Chętny był Państwowy Instytut Geologiczny i Petrobaltic. Curzytek zwlekał. Można było wystąpić o pieniądze do Komitetu Badań Naukowych albo Ministerstwa Infrastruktury. Curzytek zwlekał. Człowiek, który "spełnia wymagania potrzebne do sprawowania funkcji", oprócz zaniedbań związanych z budową statku ma na koncie także stratę finansową za ubiegły rok w wysokości ok. 1 mln zł oraz to, że się żre ze związkami zawodowymi (ukochaną "Solidarnością"). Po ogłoszeniu upadłości Instytutu Morskiego wszyscy będą zadowoleni. Stocznia Damen, bo instytut ma majątek, z którego odzyska dług. Pracownicy, bo choć w taki sposób pozbędą się Curzytka. Sam Curzytek, bo pójdzie na emeryturę. Marek Pol, bo "NIE" już więcej o tym nie napisze. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Póki żyje Śląsk " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polowanie na bociana Czy w Pomrocznej żyją lewicowe dinozaury? Tak. Jest jeden Tyrannosaurus – Joanna Sosnowska. Jedyna posłanka, która pamięta, co SLD naobiecywał motłochowi w ostatnim programie wyborczym. Na przykład złagodzenie ustawy antyaborcyjnej. Choć aborcja to sztandar światowej lewicy, Pomroczna jak zwykle ma problemy z percepcją. 1 stycznia 2003 r. premier Miller i przewodniczący SLD w jednym wstrzymałby się jeszcze z regulacjami prawnymi w sprawie aborcji, bo to jest istotny aksjologiczny dylemat. To było przed europejskim referendum. Po referendum premier zapewnił, że SLD zajmie się tematem aborcji. Z kolei sekretarz generalny SLD Marek Dyduch 11 stycznia zapewnił, że jeszcze w tej kadencji projekt ustawy aborcyjnej zostanie wniesiony przez posłów SLD do rozpatrzenia przez parlament, ale już 24 maja 2003 r. wyjechał, że z aborcją jest tak jak z podatkiem liniowym. Chaos w klubie SLD sprawia, że nie ma jednolitego stanowiska, a co za tym idzie konkretnych działań. I teraz, gdy Sosnowska złożyła projekt ustawy o planowaniu rodziny na biurku, za którym siedzi przewodniczący klubu parlamentarnego partii Jerzy Jaskiernia, na lewicy zrobił się dym. "NIE" rozmawia z posłanką SLD JoannĄ SosnowskĄ, autorką projektu ustawy o planowaniu rodziny. – Czy też chcesz obalić rząd Millera? – Ja? Chyba żartujesz. Ja chcę go uratować. W tym kraju jest lewica, czy nie? Zresztą projekt tej ustawy powstał na zlecenie Zespołu na Rzecz Wolności Obywatelskich działającego w ramach klubu parlamentarnego SLD. Ja jestem tylko jego autorką. Zanim Marek Balicki poszedł w ministry, pilotował temat aborcyjny. Później temat przepadł. Teraz mnie oddelegowano do tej działki. – Działka spraw beznadziejnych... Sosnowska była też autorką projektu na rzecz legalizacji związków partnerskich, konkubinatów. Ta inicjatywa została wystrzelona w kosmos mimo społecznego poparcia. To chyba nie wróży dobrze temu projektowi? – Nie było pełnego projektu ustawy o konkubinatach. To były dopiero jego założenia. Wylądowały w szufladzie, bo dostosowałam się do niepisanej umowy w partii, żeby nie dymić przed referendum. Teraz jest już po referendum, spokojnie więc można zabrać się do pracy. Kolejność wyznaczył Zespół na Rzecz Wolności. Najpierw najcięższa materia, potem lajty. Temat konkubinatów na pewno wróci. – No właśnie. Teraz Kościół czuje się oszukany. Przecież złagodził swoją linię antyunijną na czas referendum. – Co znaczy – czuje się oszukany? Od kiedy Kościół układa się z lewicą? Ja myślałam, że mamy Sojusz Lewicy, a nie Prawicy Demokratycznej. Należę do partii lewicowej, a nie do kółka różańcowego. Chyba że się mylę... Nie wiem, jak Kościół, ale lewica ma swoje ideały. Poza tym to jest, moim zdaniem, wielka dla Kościoła szansa postępowania zgodnie ze swoją społeczną nauką, by pochylić się nad losem ubogich kobiet. Jeśli już Kościół zgodnie ze swoją tradycją musi z kimś walczyć, to niech powalczy z mężczyznami płodzącymi i porzucającymi dzieci. – Unia Pracy ogłosiła, że dysponuje własnym projektem ustawy o planowaniu rodziny. Czym się różni jeden od drugiego? – Nie widziałam jeszcze projektu Unii Pracy. Dowiedziałam się o jego istnieniu na kongresie kobiet. Słyszałam tylko, że mój projekt, zdaniem UP, jest "zbyt szeroki". Pamiętam ciekawą inicjatywę UP ustawy opodatkowującej Kościół. Moglibyśmy teraz połączyć siły w temacie aborcji i energicznie wziąć się za podatki kościelne. – Czyli z twojego projektu ustawy o planowaniu rodziny nie wynika, że zygota to człowiek? – Nie. Ten projekt to w sumie żaden nius: legalna aborcja ze względów społecznych, czyli ze względu na trudne warunki życiowe, refundowana antykoncepcja, edukacja seksualna, powszechna refundowana dostępność do za-biegów in vitro i rzeczywista legalizacja badań prenatalnych. – Czy Pomroczną stać na taką ustawę? Nikt nie zechce przecież liczyć, ile państwo musi dopłacać do niechcianych przez rodziców dzieci. – Z niecierpliwością czekam na dane szacunkowe z resortu finansów. Problemy wymienione w ustawie dotyczą kobiet w wieku produkcyjnym, które płacą wysokie składki zdrowotne. Francuzki w tych sprawach same o sobie decydują. Wystarczy im konsultacja z lekarzem. W naszym projekcie pozwolenie na aborcję wydawać ma sąd rodzinny. We Francji wystarczy tylko kwitek z podpisem. U nas to byłaby rzeczywista nowość. – Tylko rząd wcale nie musi przyjąć twojego projektu? – Rząd nic nie musi i może wszystko. Rząd rządzi. Na razie projekt ustawy o planowaniu rodziny został oficjalnie złożony u przewodniczącego klubu SLD Jerzego Jaskierni. – Czyli premier projektu nie zdążył jeszcze zobaczyć? – Myślę, że jednak zdążył, bo dostała go także Aleksandra Jakubowska. Wszystko się rozstrzygnie... – Kiedy? – Dobre pytanie. Mam pewne obawy po wypowiedzi marszałka Borowskiego w sprawie projektu aborcyjnego. – Że za mało jeszcze było na ten temat dyskusji? – Tak, 14 lat to cholernie mało, co? W tej sprawie wydyskutowano już wszystko, co było możliwe i niemożliwe. – To znaczy, że aborcję może spotkać to samo co konkubinaty? – Mniej więcej. Gotowy projekt może przeleżeć u marszałka w szufladzie do końca kadencji. Weź pod uwagę, że Borowski to jeden z naj-rozsądniejszych polityków w SLD. Aż się boję myśleć o reszcie. – To może obalisz w końcu ten rząd? Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hausner jęczy i klęczy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Urzędniki jak króliki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klątwa Stolzmana Komitet Obrony Polskiej Ziemi "Placówka", NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność" i Rada Rejonowa ZMW Rzeczpospolitej Polskiej "Wici" zorganizowały w dębickim kościele św. Ducha spotkanie, które miało upamiętnić m.in. 75. rocznicę powstania ZMW "Wici". Debatowano nad negatywnymi skutkami przystąpienia do Unii Europejskiej. Rozdawano ulotki: Katolicy! Unia Europejska to żydowsko-niemiecki okupant, który zabierze nam niepodległość i zrobi z nas stado niewolników. (...) Nie łudźmy się, że Żydzi z Brukseli coś nam dadzą. (...) Unia z Ameryką "Nafta" to przyszłość Polski. Katoliku przestań słuchać kłamstw Niemca Millera i jego gwardzistów SLD. Słuchaj: Radio Maryja. Czytaj: Głos, Nasza Polska, Nasz Dziennik (...) Broń Polskę razem z Ligą Polskich Rodzin. W sali klubu Radia Maryja, w dolnej części kościoła wołano: Kwaśniewski Żyd, a Miller Niemiec. Nie powinni sprawować najwyższych funkcji w kraju. Nie tylko krzyczano, bo każdy chętny mógł wziąć i poczytać ulotkę: Żyd Aleksander Stolzman – Kwaśniewski w Jedwabnem nie tylko zafałszował historię i nazwał nas mordercami, ale razem z rabinami rzucił klątwę na nasz naród i wzywał pomsty, co było tłumaczone na wszystkie języki, ale nie na polski... Spotkanie trwało dosyć długo. Ks. Józef Leśniowski, proboszcz parafii, gdzie znajduje się kościół św. Ducha, powiedział lokalnej prasie, że o spotkaniu nic nie wiedział, a ulotki przyniesiono bez jego wiedzy. Bidulek. Skoro nie wie, co robią u niego w kościele, to następnym razem my z "NIE" urządzimy tam party. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Fioletowa Oberża " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stół na wysoki połysk 15-lecie Okrągłego Stołu celebrowane jest z podniosłą powagą. Spieszę ją zmącić. Mebel sporządzony był z paradoksów, spod niego wyzierały absurdy. Opozycja patrzyła w tył Przed rozpoczęciem obrad opozycja pragnęła wyłącznie zalegalizowania związku "Solidarność". Partyjno-rządową propozycję kontraktowych wyborów traktowała jako cenę, którą musi komuchom zapłacić za odbudowę swego związku. Potem okazało się, że odtworzony związek zawodowy jest słaby i nie wpływa na losy kraju. Natomiast właśnie dzięki niechcianym wyborom opozycja przejęła władzę w Polsce. Przywódcy opozycji – jak wszyscy generałowie na świecie – działali więc wedle planów strategicznych stoczonej już ongiś wojny. Zmierzali zrazu do odtworzenia tego, co zdarzyło się w roku 1980. PZPR ukręciła sobie stryczek Opozycja najchętniej w trzy dni odprawiłaby cały Okrągły Stół i zawarła kontrakt: "Solidarność" w zamian za półwolne wybory. Partia i rząd wymyśliły zaś i narzuciły długie debaty nad różnymi dziedzinami polityki, gospodarki i prawa przy stolikach i podstolikach. Dzięki zamiłowaniu komuchów do gadulstwa i gry na czas opozycja przez prawie trzy miesiące mogła w telewizji krytykować PRL, chłostać komunę za wszystko i przedstawiać swoje czarowne projekty zmian. Dostała więc od nas w prezencie, który jej wmuszono, długotrwałą telewizyjną, radiową i prasową kampanię przedwyborczą. Przyczyniła się ona w znacznym stopniu do zwycięstwa wyborczego drużyny Wałęsy. Pułapka ordynacji wyborczej To partia wymogła na kontrpartnerach przyjęcie ordynacji wyborczej wymyślonej przez siebie. Przewidywała ona, że 35 proc. mandatów do Sejmu i 100 proc. miejsc w Senacie obsadzone będzie w wyniku wyborów wolnych, ale większościowych. Zmagania o wszystkie mandaty z wyjątkiem jednego wygrała opozycja. Gdyby 4 czerwca 1989 r. odbyły się w 35-procentowym segmencie wolnym wybory oparte na proporcjonalnej ordynacji wyborczej, siły polityczne PRL uzyskałyby około 30 proc. głosów, a nie zero. Przypuszczalnie rząd Mazowieckiego nie mógłby powstać. Na domiar swoich nieszczęść PZPR i jej sojusznicy stworzyli tzw. listę krajową dla swoich najważniejszych kandydatów głosowaną nie w okręgach, lecz w całym kraju. Lista ta prawie w całości przegrała uwypuklając i dramatyzując porażkę polityczną sił starego porządku. Zmiana ról Przy stolikach tematycznych zajmujących się całą gospodarką, odrębnie górnictwem, problematyką społeczną i związkową przedstawiciele PZPR i rządu bronili budżetu państwa, złotówki przed pogłębianiem inflacji, wyrażali pragmatyzm gospodarczy. Opozycja natomiast mnożyła populistyczne żądania, popierała podwyżki płac, wyrównywanie wzrostu cen, dodrukowywanie pieniędzy. Potem dochodzono do kompromisowych rozwiązań. Używając dzisiejszych porównań drużyna Wałęsy występowała w roli Leppera, a strona partyjno-rządowa Hausnera. Po objęciu władzy przez rząd Mazowieckiego Leszek Balcerowicz zaczął zaś realizować program będący przeciwieństwem dążeń jego obozu przy Okrągłym Stole. Napisano komedię, odegrano dramat. Podsumowanie Historia Okrągłego Stołu prezentowana jest jako rzadki przykład mądrości Polaków, ale to wielka przesada. Paradoksy Okrągłego Stołu działają dziś krzepiąco, gdy myślimy o przyszłości: ze spiętrzenia głupoty, braku wyobraźni, ze złych pomysłów wyrosnąć może całkiem korzystna całość. A nuż znowu Polsce się to zdarzy? Aleksander Kwaśniewski wstawił sobie łóżko tuż koło sufitu sali obrad Okrągłego Stołu i zainstalował się na co najmniej 10 lat w tym budynku. Lech Wałęsa wcześniej wyremontował mu go i wstawił różową wannę dla pani Kwaśniewskiej. Sala obrad niemal codziennie służy Kwaśniewskiemu do wydawania bankietów, wieszania na ludziach orderów, wygłaszania przemówień, przyjmowania listów uwierzytelniających. Śp. suka prezydencka mogła się tu wybiegać. Leszek Miller upadły, ale urzędujący premier i przywódca lewicy w odstawce. Częsty bywalec w sali obrad Okrągłego Stołu, gdzie występuje w duecie z Kwaśniewskim, z którym łączy go trudne, męskie współżycie wypełnione to zagniewaniem, to rzewnym godzeniem się. Zbigniew Sobotka z zawodu hutnik przez długie lata jako minister nadzorował policję. Teraz będzie oskarżany przed sądem o niedyskrecję. Został jednym z bohaterów afery zwanej starachowicką od nazwy miasta Starachowice, w którym nigdy nie był. Stanisław Ciosek ma kojący głos, więc udziela się w telewizji, gdy mowa o Rosji. Pełni dożywotni urząd byłego ambasadora w Moskwie. Pracuje w gmachu obrad Okrągłego Stołu, gdzie zajmuje gustownie urządzony gabinet doradcy do spraw polityki wschodniej. Z powodu braku takiej polityki nie chodzi przemęczony. Gen. Czesław Kiszczak współprzewodniczący Stołu spędza czas na ławie oskarżonych. W 23 lata po stanie wojennym został skazany nieprawomocnie na symboliczną karę za to, że w 1981 r. wydał instrukcję o używaniu broni dla podległych sobie sił zbrojnych wcześniej niż dekret będący jej prawną podstawą wydrukowano w Dzienniku Ustaw. Stał się przez to ofiarą opieszałości drukarzy. Alfred Miodowicz emeryt, o którym słuch zaginął. Zostawił po sobie fatalny ślad w postaci syna – posła Konstantego Miodowicza ultraprawicowego machera od tajnej policji politycznej. Dzięki temu przetrwało jego nazwisko. Ks. Alojzy Orszulik czołowy u schyłku PRL polityk kościelny w jakiś czas po Okrągłym Stole dostał kopa w górę. Odsunięty od polityki awansował na biskupa, ale w powiatowym Łowiczu, gdzie ludność ochotniczo chodzi w pasiakach. Odtąd słuch o nim zaginął. Ostatnio szurnięty na emeryturę. Adam Michnik zapalony podróżnik, wybitny operator dźwięku słynący dziś z tego, że nagrał propozycję korupcyjną Lwa Rywina. Przyjaciel prawie wszystkich, którzy po którejkolwiek stronie siedzieli przy Okrągłym Stole, premierów i prezydentów z całego świata, a także wielu prostych kobiet. Hobby: w wolnych od życia towarzyskiego chwilach redaguje "Gazetę Wyborczą", a też w sposób słabo utajony rządzi od niechcenia Polską. Częsty bywalec budynku Okrągłego Stołu i największy obok Kwaśniewskiego spożytkownik zawartego tam kontraktu. Tadeusz Mazowiecki pracuje jako ospałe sumienie narodu, odkąd złożył dymisję swego rządu, przegrawszy pierwszą turę wyborów prezydenckich z dawno zapomnianym przybyszem z Ameryki Południowej panem Stanem Tymińskim. Tymińskiemu zarzucono bratanie się z Kadafim i bicie żony, ale nic to Mazowieckiemu nie pomogło. Lech Wałęsa dorabia do emerytury prowadząc program telewizyjny dla wędkarzy. Gdy zdarza się okazja, kandyduje w wyborach prezydenckich osiągając trochę ponad 1 proc. głosów. Lubi podróżować po krajach, gdzie o tym nie wiedzą. Ze stołownikami obu stron na ogół skłócony. Władysław Frasyniuk przywódca partii skupiającej dziś resztki ekipy "Solidarności" przy Okrągłym Stole. Unia Wolności nie dostała się do Sejmu, a sondaże dają jej połowę głosów niezbędnych do tego, aby się w nim znaleźć w przyszłości. Brak wyborców nie odbiera tej partii dobrego samopoczucia. Bronisław Geremek polityk nieparlamentarny. Naucza i poucza. Przypuszczalny kandydat do Parlamentu Europejskiego protegowany przez swego antagonistę przy Okrągłym Stole – Kwaśniewskiego. Strona solidarnościowa mniej skłania się do Geremka. Przy głównym Okrągłym Stole siedziało 57 osób. Z tego 15 zdołało umrzeć 3 ledwie żyje 7 marnie żyje 20 jakoś żyje zaledwie 9 dobrze żyje Jak podaje archiwum "Rzeczpospolitej", z ludzi Okrągłego Stołu wywodzi się: dwóch prezydentów RP, czterech premierów, marszałkowie Sejmu i Senatu, wielu ministrów, wiceministrów i innych prominentów, ale przeważnie byłych. Źródła: Andrzej Garlicki, "Rycerze Okrągłego Stołu"; "Kto jest kim w Polsce", PAI Warszawa 2001; "Kto jest kim w Kościele", KAI Warszawa 1996; PAP; "Rzeczpospolita"; "Życie Warszawy". JERZY URBAN Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kadra bez członków " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gates rucha Dyducha Co to jest: czerwone z nożyczkami i myszką? Polityk SLD otwiera szkolną pracownię komputerową. Polską Bibliotekę Internetową reklamowaną jako narodowe dzieło nowego cyberwieku otworzył z wielkim hukiem sam Leszek Miller 21 grudnia 2002 r. W przedsięwzięciu udział zadeklarowało 27 podmiotów, głównie wyższych uczelni. Dla ucznia i terrorysty Codziennie nowe tytuły książek – reklamuje się PBI. Biblioteka istnieje już ponad rok, a książek jest w niej zaledwie 260. Są to głównie poczciwe dziełka narodowe: "Antek", "Boże coś Polskę", "Janko Muzykant". Większe utwory – jak "Lalka" czy "Chłopi" – występują podzielone na tomy stwarzając sztuczny tłok w inwentarzu. W skromniutkim katalogu PBI znajdują się jednak pozycje znacznie ciekawsze niż ramoty narodowe służące dręczeniu szkolnej dziatwy. O ile jeszcze obecność XIX-wiecznego kom-pendium o aluminium można uznać za rzecz zbędną, acz niewinną, o tyle nie da się tego z pewnością powiedzieć o wydanym w 1895 r. prawie 500-stronicowym niemieckim podręczniku pt. "Materiały wybuchowe – historia, wyrób, zastosowania, przykłady". Wnikliwe, opatrzone licznymi rycinami dzieło opisuje wszelkie aspekty wyrobu prochu strzelniczego, nitrocelulozy, nitrogliceryny i paru innych znanych ówcześnie substancji. Obszernie potraktowano także kwestię budowy zapalników, zasad bezpiecznego transportu i fabrykacji bomb. Nieco archaiczna niemczyzna i tzw. gotyckie litery nie staną zapewne na przeszkodzie w zapoznaniu się z "Materiałami wybuchowymi" nie tylko przez wykształconych na niemieckich politechnikach aktywistów al Kaidy, lecz i przez rodzimych miłośników dużego bum-bum. Sekretarz i dziatki Pięć wysokiej klasy zestawów komputerowych – wraz z przedstawicielem firmy Hewlett Packard Polska do Wałbrzycha przywiózł sekretarz generalny SLD, poseł Marek Dyduch. Otrzymała je Szkoła Podstawowa nr 2 w Wałbrzychu – donosi z zachwytem lokalna prasa. Nieco wcześniej gensek SLD obdarowywał pojedynczymi komputerami firmy IBM wałbrzyskie przedszkola, co także opisała prasa lokalna oraz "Trybuna". Tak właśnie na naszych oczach rodzi się nowa świecka tradycja – wręczanie przez polityków dzieciom komputerów ufundowanych przez wielkie koncerny. Dyduch nie jest pod tym względem wyjątkiem, wyróżnia się jedynie aktywnością. Dla wręczenia jednego cudzego wartego 3–4 tys. zł komputera politycy potrafią przejechać setki kilometrów rezygnując z wielu zajęć. Wiedzą, że to się opłaca. Opłaca się to także koncernom komputerowym. Taki np. IBM wdraża w polskich przedszkolach program o wdzięcznej nazwie Smart Kids zainaugurowany – jakżeby inaczej – z udziałem Leszka Millera. Wśród 30 wytypowanych i obdarowanych przedszkoli 9 znajduje się w Wałbrzychu i okolicach, 5 w Łodzi, 6 w Warszawie. Pozostałe przedszkola-szczęściarze znalazły się w województwach pomorskim i podlaskim. Troszczenie się polityków o komputery dla szkół i przedszkoli w swoich okręgach wyborczych może wydawać się zabiegiem niewinnym, a nawet lokalnie patriotycznym. Sęk w tym, że światowe giganty takie jak HP i IBM ubiegają się w Polsce o największe zamówienia publiczne. Z ich punktu widzenia pozyskiwanie przychylności polityków jest zagadnieniem kluczowym i – jak widać – niezbyt kosztownym. Ministerstwo dziwnych kroków Za rozwój informatyzacji kraju odpowiada w Pomrocznej kilka resortów jednocześnie. To, że każdy z nich ma inną wizję, widać od razu – wystarczy wejść na ich strony internetowe. Każda wygląda całkowicie inaczej i zawiera inny komplet informacji. Najbardziej zdawałoby się kompetentne w tej mierze "ministerstwo nauki i informatyzacji" – Komitet Badań Naukowych posiada oczywiście stronę najuboższą. Prócz dziękczynnego listu ministra Kleibera do Jana Pawła II znajdziemy tam jednak także polskie tłumaczenie tzw. strategii lizbońskiej – kluczowego dokumentu Unii Europejskiej będącego w istocie strategią dogonienia przodującej dziś w nowych technologiach Ameryki. Próżno jednak szukać na stronach polskich ministerstw najnowszych inicjatyw Komisji Europejskiej dotyczących wsparcia dla tzw. oprogramowania z otwartym źródłem (open source) – czyli po prostu darmowych programów pisanych przez rzesze entuzjastów z całego świata. Sztandarowymi programami tego typu są występujący w licznych odmianach system operacyjny Linux oraz doskonały program biurowy OpenOffice. W czasie gdy Unia wspiera programy darmowe, Polska – najbiedniejszy z nowych krajów UE – wspiera Billa Gatesa. Właściciel Microsoftu toczy bowiem bój na śmierć i życie z darmowym oprogramowaniem. Główną bronią w tej walce jest patentowanie na masową skalę przez Gatesa wszystkich możliwych rozwiązań informatycznych. Unia broni się przed tym rękami i nogami, a jej coraz liczniejsze instytucje i samorządy przechodzą na pracę w Linuksie. Uczynił tak m.in. samorząd 4-milionowego Hamburga. Ale, przynajmniej w Polsce, Gates wygrywa. Jak donosi specjalistyczna prasa, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów wydaje właśnie kolejny milion złotych na zakup programów Microsoftu. Także Ministerstwo Edukacji ustami samej minister Łybackiej zapowiedziało instalację w szkołach kolejnych dzieł Microsoftu jako "łatwiejszych" i bardziej intuicyjnych w obsłudze. Śmierć tura Łatwość i intuicyjność byłyby może argumentami zrozumiałymi, gdyby nie jeden drobny fakt – pojawienie się pierwszego w pełni profesjonalnego polskiego systemu operacyjnego opartego na Linuksie. Aurox – co po łacinie znaczy "tur" – jest całkowicie spolszczoną wersją najpopularniejszej odmiany Linuksa o nazwie Red Hat. Autorzy Auroksa długo i bezskutecznie zabiegali o zainteresowanie się projektem Ministerstwa Edukacji. Nie pomógł fakt, iż Aurox dostępny jest zupełnie za darmo, ani to, że wraz z nim rozprowadzane są liczne, także darmowe, programy edukacyjne i biurowe. Najtańsza, okrojona wersja programu biurowego Microsoftu przeznaczona dla uczniów i studentów kosztuje tymczasem około 900 zł. Zdaniem specjalistów najnowsze wersje Linuksa w niczym nie ustępują dziełom Microsoftu i nie są wcale trudniejsze w obsłudze, lecz po prostu nieco inne. Znacznie bardziej, dodajmy, zbliżone do obsługi dużych systemów klasy UNIX stosowanych powszechnie w przemyśle i bankowości. Z punktu widzenia szkoły Linux posiada jeszcze dwie zasadnicze zalety – znacznie trudniej zarazić go wirusami, a znacznie łatwiej ograniczyć dostęp dzieciarni do gier typu "zabij wszystko, co się rusza". Ten ostatni element informacyjnej edukacji rozwijany jest bowiem w nader wielu szkołach. e-Polska 2005 Tak brzmi nazwa programu mającego dostosować Pomroczną do informatycznych wymagań współczesności w ogóle i Unii w szczególności. Obszerny, napisany cybernetyczną nowomową program zawiera dwa powtarzane niczym mantra zaklęcia: gospodarka oparta na wiedzy i powszechny szerokopasmowy dostęp do Internetu. Drugi z tych elementów załatwi skutecznie podwyższenie podatku VAT na należące do najwyższych na świecie ceny połączeń. Przykład gospodarki opartej na wiedzy dają zaś naszym politykom głównie przedstawiciele Microsoftu. W dziesiątkach spotkań z samorządowcami i politykami szczebla lokalnego ludzie giganta z Redmont nie kryją, iż w trosce o informatyzację polskich urzędów tak skonstruowali cennik swoich produktów, by do ich zakupu nie było potrzebne rozpisywanie kłopotliwych przetargów. Autor : Adam Kowalski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jurek Cenzurek Odkąd poseł Marek Jurek z PiSuaru, dawniej ZChN, został wiceprzewodniczącym Rady Programowej TVP SA, wróciła mu cenzorska pasja. Ostatnio pod obcas wziął Agnieszkę Arnold, autorkę filmu „Bohater”, opowiadającego o partyzancie Romualdzie Rajsie, ps. Bury, który z żołnierza Armii Krajowej przeistoczył się w bandytę. I walczył po 1945 r. na Podlasiu z władzą ludową. Posła Jurka szczególnie zabolało, że autorka przypomniała mordy Burego na ludności białoruskiej. A zwłaszcza to, iż zdesperowani, dręczeni przez „patriotyczną partyzantkę” Białorusini woleli opiekę NKWD. Co jest prawdą, lecz jakże bolesną dla wiceprzewodniczącego Jurka. Dlatego podjął on działania, aby wybitną dokumentalistkę ukarać. Ponieważ nie mógł tego zrobić autorce bezpośrednio, bo film jest świetny, to ostrze kary skierował na ludzi odpowiedzialnych za emisję filmu. W nieodpowiedniej porze, bo przed jedenastą wieczorem, kiedy to filmów figlarnych i brutalnych puszczać nie wolno. Rada Programowa TVP SA ani artystki, ani redaktorów jeszcze nie ukarała, bo nie zdążyła. Ale niepokorna, niekuriewna Arnold już za swoje od Jurka Cenzurka dostała. W dniu posiedzenia rady, podczas której Jurek i inni radomaryjcy chcieli Agnieszkę Arnold posłać na stos, władze publicznej, już Dworakowej, zakazały reżyserce realizacji jej nowego projektu. O 70-tysięcznej diasporze polskiej mieszkającej w ukraińskim Żytomierzu. Niech Arnold lepiej zrobi cykl o zakonach kontemplacyjnych albo dzielnych misjonarzach na Syberii. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ty sikawko niechrzczona Do pożaru strażacy ochotnicy ruszyli, na czym kto miał. Ich bojowy Star został w remizie, bo nie był poświęcony przez księdza. W piątek 25 kwietnia 2003 r. w drewnianym domu przy ul. Smosarskiej w Rzeszowie wybuchł pożar. Sąsiad zdążył krzyknąć do kobiety, aby zabrała dzieci i uciekła z domu. Uciekła. Chwilę potem budynek przypominał pochodnię. Paliły się też okoliczne drzewa. Dyżurny w Miejskim Stanowisku Kierowania otrzymał zgłoszenie o godz. 18.36. Sześć minut później na miejscu w ciasnych uliczkach między budynkami były już jednostki zawodowej Straży Pożarnej. O godz. 19.10 oficer dyżurny powiadomił o pożarze Ochotniczą Straż Pożarną na Zalesiu (osiedle w Rzeszowie). OSP nie należy do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, więc przyjmując meldunek dyżurny nie może w ich remizie automatycznie włączyć syreny. Musi złapać kogoś na telefon, aby ten zawył i chłopaków zebrał. Złapał, bo po jakimś czasie na miejsce zdarzenia przyjechał strażak-ochotnik. Na rowerze. W Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej wytłumaczono nam, że tak bywa. Jeden jedzie zobaczyć, co i jak, a reszta w tym czasie się zbiera. Kierowca z OSP czeka na ekipę i jadą do pożaru. Strażacy-ochotnicy z Zalesia mają na wyposażeniu dwa samochody. Starego Żuka i nowszego Stara, którego dostali w 2001 r. z Jednostek Nadwiślańskich MSWiA – konkretnie ze 103. Pułku z Bemowa. Było to tylko podwozie. Karosaż, czyli wyposażenie bojowego wozu gaśniczego, musieli zrobić sami. OSP Zalesie ma prężnego i wpływowego prezesa. Roman Jakim jest wiceprzewodniczącym Zarządu Regionu "Solidarności" w Rzeszowie. To wielka figura, więc i kasa na karosaż się znalazła. Wóz bojowy marki Star o numerach rejestracyjnych RZ 27405 stoi jak ta lala w ich remizie. Pożar ugaszono. Straty szacuje się wstępnie na ok. 100 tys. zł. Na sennym zazwyczaj osiedlu trwają gorączkowe dyskusje, czy w akcji tej brali udział miejscowi strażacy-ochotnicy, czy nie, a jeśli tak, to ilu i jak tu przybyli? W oficjalnym raporcie ze zdarzenia stoi jak byk, że ochotnicy na akcji byli. Przyjechali dwoma samochodami: Żukiem, a później, po godz. 21.20, bojowym Starem. Było ich 12. Problem w tym, że nikt z okolicznych mieszkańców Stara OSP Zalesie na miejscu pożaru nie widział. Miejscowi ustalili, że ochotnicza straż do pożaru przybyła, ale na piechotę, bo Stara ksiądz miał poświęcić dopiero podczas świąt 3 lub 4 maja. Dlatego do tego czasu wolą go nie używać. Bo jakże to tak nie poświęconym wozem do akcji jechać? Grzech prawdziwy. Tak mówią mieszkańcy. W luksusowej remizie OSP Zalesie oddalonej o 750 m od miejsca pożaru zastaliśmy jednego strażaka. Siedział za kierownicą Stara i coś czyścił. Zapytaliśmy grzecznie, czy to prawda, że za trzy dni ma im ksiądz Stara święcić? – A kto tak powiedział i w ogóle to kto pyta – padło z szoferki. – Ludzie mówią na osiedlu, a pyta prasa. Zdjęcie byśmy wam chcieli zrobić, jak święcicie ten samochód – drążyliśmy temat. – Ee, ja tam upoważnienia nie mam gadać – rzucił strażak, ale za chwilę wiedziony zapewne ciekawością spytał: – Jacy ludzie, kto konkretnie. Podasz pan konkretnie, to i konkretnie będziem gadać. – Konkretnie czy braliście udział w akcji gaszenia pożaru przy ul. Smosarskiej w ubiegły piątek? – Bralim – padło z szoferki. – A ten Star też tam był? To już strażaka w czerwonej koszulce wyprowadziło z równowagi. Wyskoczył z szoferki z jakimś zeszytem. Były tam trzy wpisy. – Patrz pan, bylimy w piątek na tej Siemaszkowej – pomachał nam przed nosem zeszytem szkolnym w kratkę. Była tam rubryka i wpisy niebieskim długopisem. Nawet nazwisko kierowcy podał i że w akcji było ich 10. Rzuciliśmy, jakby od niechcenia, strażakowi, że chyba coś pomylił, bo paliło się na Smosarskiej a ulicy Siemaszkowej w Rzeszowie nie ma. – Chuj z ulicą – rzucił krótko. Bylim i koniec. Na odchodnym strażak dodał, aby pogadać z prezesem OSP Romanem, co to w "Solidarności" robi, bo ta historia jakaś niejasna jest. Czyżby chodziło strażakom o drobne kwoty za udział w gaszeniu pożaru. A może chcą jakoś wyjść z twarzą z niezręcznej sytuacji. Bo co innego oficjalny raport PSP głosi, co innego zapisano w ich bojowym zeszycie, a miejscowi uparcie gadają, że nie poświęconego przez proboszcza Płazę Stara podczas pożaru przy Smosarskiej nie widzieli. Faktycznie ta historia niejasna jakaś jest. I dlatego wszystkie w Polsce auta trzeba szybciej święcić! Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Triumf przyczepy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stalowe zaloty Uwaga! Amerykanie faulują. W piątek, 22 sierpnia, Ministerstwo Skarbu Państwa zdecyduje, czy należący do hinduskiej rodziny Mittal LNM Holdings kupi Polskie Huty Stali. 14 lipca LNM otrzymał wyłączność na negocjacje. Oferta Hindusów okazała się dużo lepsza od konkurencji – US Steel. Z naszych informacji wynika, że LNM przebił Amerykanów o ponad 600 mln zł. Jeśli ministerstwo nie dojdzie do porozumienia z LNM, powróci do rozmów z drugim w kolejce amerykańskim potentatem US Steel. "NIE" zdobyło dowody, iż US Steel, wbrew podpisanym przez siebie zobowiązaniom, dogadywał się za plecami ministerstwa ze związkami zawodowymi działającymi w PHS. Arogancja amerykańskich firm, które – biorąc przykład ze swojego rządu – traktują Polskę jak kolonię, widoczna jest w każdym fragmencie naszej współpracy gospodarczej z Wielkim Bratem. Gdyby, dzięki naciskom zblatowanych z USS związków zawodowych amerykański koncern stalowy przejął PHS – w rękach Amerykanów znalazłoby się jedno z największych polskich przedsiębiorstw – gigant składający się z czterech największych polskich hut, pro-dukujący 3/4 polskiej stali. Lojalka dla lojalnych Starający się o zakup PHS kontrahenci podpisali "Zobowiązanie do zachowania poufności". Wystosowanie tego kwitu to jeden z pierwszych kroków Ministerstwa Skarbu Państwa wobec potencjalnych inwestorów. Jego sens jest taki: oferenci mają obowiązek zachować w tajemnicy wszystkie otrzymane z MSP informacje służące do tzw. due dilligance, czyli badania sytuacji spółki. Z drugiej strony ministerstwo zobowiązuje kontrahentów do lojalności. Punkt d. tegoż dokumentu mówi jasno: w sprawach związanych z procesem prywatyzacji Potencjalny Inwestor nie będzie się kontaktował ze Spółką, jej władzami, pracownikami oraz wierzycielami Spółki poza spotkaniami umówionymi przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Chodzi o to, aby inwestorzy nie załatwiali sobie poparcia w zakładzie za plecami resortu. Zapis ten ma także – a może przede wszystkim – służyć utrudnianiu ewentualnych układów korupcyjnych. Skoro każdy nie uzgodniony z MSP kontakt kandydata na inwestora z liczącymi się ludźmi z kupowanego zakładu jest nielegalny – ministerstwo nie musi zawracać sobie głowy zgadywaniem, które z tych kontaktów mogły służyć wręczeniu łapówki mającej skłonić kierownictwo albo związki zawodowe do działania na rzecz danego oferenta. Na przykład poprzez wywieranie wpływu na ministerstwo, manipulację wynikami ekonomicznymi firmy czy strajki. Prezesi firm ubiegających się o PHS podpi- sali to zobowiązanie – bez tego nie mogliby przystąpić do negocjacji. LNM Group lojalnie wystosował do Ministerstwa Skarbu prośbę o zgodę na spotkanie z przedstawicielami związków zawodowych. W piśmie z początku maja przekonywał, iż dobra współpraca ze związkami jest jednym z najważniejszych warunków sprawnego zarządzania zakładem. Koncernowi zależy na ułożeniu tej współpracy od początku. Poinformował MSP, że inne podmioty starające się o PHS spotykają się ze związkowcami, co zdaniem LNM stawia go w niekorzystnej sytuacji. W odpowiedzi ówczesny sekretarz stanu Andrzej Szarawarski grzecznie, acz stanowczo poinformował, iż takie spotkania będą możliwe dopiero w ostatniej fazie negocjacji. LNM pokornie dostosował się do tego warunku. Biesiada z jankesem USS w ogóle nie zawracał sobie głowy proszeniem ministerstwa o zgodę. Mamy podstawy, by twierdzić, że już w kwietniu przedstawiciele amerykańskiego koncernu biesiadowali ze związkowcami z huty w knajpie o radosnej nazwie Gwarek w Katowicach. Dysponujemy faksem, w którym przedstawiciele USS zlecają przewodniczącemu NSZZ "Solidarność" Huty Katowice Władysławowi Molęckiemu zorganizowanie spotkania z wszystkimi znaczącymi przedstawicielami związków zawodowych. Z pisma wynika, iż to Molęcki wystąpił z propozycją spotkania, a Amerykanie skwapliwie na nią przystali nie zawracając sobie głowy zawiadamianiem ministerstwa. Pismo wysłane zostało ze Słowacji, z Koszyc, 10 kwietnia 2003 r. o 11.30. Dzwoniliśmy do US Steel w Koszycach celem potwierdzenia naszych rewelacji. W odpowiedzi na nasze pytanie, usłyszeliśmy słynne amerykańskie: Don’t call us, we’ll call you. Oczywiście – nikt nie oddzwonił. Szanowny Panie Przewodniczący! Dziękuję za Pański wczorajszy list zwracający się z prośbą o zorganizowanie spotkania przedstawicieli US Steel z wybranymi Związkami Zawodowymi PHS. Jesteśmy gotowi spotkać się jutro czyli w piątek 11 kwietnia 2003 r. w Restauracji "GWAREK" w Katowicach na ulicy Przemysłowej 2 o godzinie 14.00. Chciałbym, korzystając z tej okazji, prosić Pana o zaaranżowanie spotkania z Pańskimi kolegami w celu zawiadomienia o spotkaniu i zapewnienia obecności na nim wszystkich znaczących przedstawicieli Związków Zawodowych. Proszę o podanie nazwisk uczestników spotkania z Państwa strony. Z wyrazami szacunku Anton Lukac Anton Lukac jest wiceprezesem ds. wdrożeń strategicznych w hucie US Steel w Koszycach. Dwaj niezależni informatorzy ze związków zawodowych z różnych hut potwierdzili, że do spotkania w "Gwarku" doszło. Z naszej wiedzy wynika także, że zaproszeni byli związkowcy z Huty Katowice, ale na spotkanie to wprosili się także związkowcy z Porozumienia Organizacji Związkowych. Inni związkowcy, z którymi nawiązaliśmy kontakty, nabrali wody w usta. Nikt oficjalnie nie chciał tego faktu potwierdzić. Związkowe przebitki Jaki był jego efekt? Tuż po ogłoszeniu przez MSP, że do finałowej tury wszedł LNM, Wła-dysław Molęcki mówił na łamach "Wolnego Związkowca", pisma NSZZ: Jesteśmy ostrożni w ocenie, czy przyjęte rozwiązanie do jakiego doszło jest korzystne (...) Wybór LNM był dla nas bardzo dużym zaskoczeniem ponieważ dotychczasowe rozmowy i analizy wskazywały na inne rozwiązania. Podobną refleksją Molęcki uraczył "Puls Biznesu" 15 lipca 2003 r.: Z naszych rozmów z urzędnikami wynikało, że większe szanse ma US Steel. Trudno nam na razie komentować, czy minister dokonał właściwego wyboru. Oczywiście, związkowcy mają prawo mieć własne zdanie co do losów swojego zakładu. Ale Amerykanie nie mieli prawa uwodzić związkowców za plecami polskiego ministerstwa, spotykać się z nimi w knajpach, podczas gdy kontrkandydat lojalnie oczekiwał na zgodę strony polskiej. Zakaz takich zalotów wynikał m.in. z doświadczenia mówiącego, iż w Pomrocznej związki zawodowe potrafią przeforsować swoje zdanie, wbrew interesom zakładu, wymuszając na rządzie rozmaite decyzje lub ich zaniechanie za pomocą protestów, strajków, politycznych nacisków. Historia Stoczni Gdańskiej czy Ursusa dowodzi, że podporządkowanie losów zakładów związkowym bonzom niekoniecznie przynosi pracownikom tych zakładów szczęście i dobrobyt. Amerykanie z US Steel zdawali sobie sprawę z politycznej siły związków, umawiając się z nimi za plecami ministerstw i olewając sikiem falistym podpisane przez siebie zobowiązania. Schadzka w ambasadzie Mamy podstawy podejrzewać, iż na kilku komentarzach do gazet protest związkowców przeciw Hindusom się nie skończy. Już po ogłoszeniu przez Ministerstwo Skarbu Państwa decyzji o dopuszczeniu Hindusów do dalszych negocjacji, 6 sierpnia br., przewodniczący Molęcki gościł w Ambasadzie USA w Warszawie. Wiemy, iż zaproszonych na to spotkanie zostało trzech związkowców z Huty Katowice, stawił się jednak tylko Władysław Molęcki. Zapytany o tę schadzkę przez dziennikarza "Rzeczpospolitej" rzecznik Ambasady USA poinformował "Rzepę": niewykluczone, że informacja o spotkaniu jest prawdziwa. Zapytaliśmy Molęckiego, czy kiedykolwiek w trakcie trwania negocjacji o PHS spotykał się z przedstawicielami US Steel. Molęcki stwierdził, że nigdy i nigdzie do spotkań nie dochodziło. Chcemy wierzyć, iż Polskie Huty Stali nie podzielą losu wielu innych polskich zakładów, w których NSZZ "Solidarność", zamiast bronić interesów pracowników, usiłował realizować swoją politykę prywatyzacyjną. Wierzymy, iż rząd się nie ugnie i nie pozwoli na powrót do negocjacji amerykańskiemu koncernowi, który swoim dotychczasowym zachowaniem dowiódł, iż jest partnerem nielojalnym i ma w dupie prawo kraju, w którym chce inwestować. Nie jest to dobry zwiastun na przyszłość. Polskie Huty Stali Możliwość połączenia czterech hut stali, tj. "Cedler" z Sosnowca, "Florian" ze Świętochłowic, "Katowice" z Dąbrowy Górniczej i "Sendzimir" z Krakowa w holding Polskie Huty Stali umożliwiła ustawa z 24 sierpnia 2001 r. o restrukturyzacji hutnictwa żelaza i stali. Pierwszym krokiem do połączenia hut było powołanie 30 listopada 2001 r. jed-nej osoby na stanowisko prezesa Zarządu Huty Katowice S.A. i prezesa Zarządu Huty im. T. Sendzimira S.A. 6 maja 2002 r. utworzono Polskie Huty Stali S.A. – jednoosobową spółkę skarbu państwa. Powstała przez wniesienie akcji czterech spółek, wymienionych wyżej hut stali. Huty zatrudniają łącznie 16 tys. osób. Kwotę tę należy pomnożyć przez 2, jeżeli weźmiemy pod uwagę liczbę osób zatrudnionych w spółkach przyległych do hut. W wyniku negocjacji z Unią Europejską do roku 2006 nastąpi w Polsce obniżenie produkcji stali o 901 tys. ton, z czego w samym PHS o 686 tys. ton. Wielkość pomocy publicznej nie przekroczy 3,3 mld zł. Szacuje się, że na PHS przypadnie lwia część tej kwoty – około 3 mld zł. 7,3 tys. osób odejdzie z hutnictwa do roku 2006. W samym tylko PHS – 6,4 tys. Pierwszym etapem prywatyzacji PHS będzie wykup wierzytelności, które na dzień dzisiejszy wynoszą około 1,6 mld zł. Kolejnym krokiem ma być podniesienie kapitału hut stali i w końcu odkupienie pakietu akcji od skarbu państwa. Inwestor zobowiązany będzie także do zapewnienia pakietu socjalnego swym pracownikom, a to oznacza negocjacje ze związkami zawodowymi. US Steel Produkuje rocznie około 14,5 mln ton stali. Na świecie zajmuje 9. pozycję. Za zeszły rok wypracował zysk w wysokości 62 mln dolarów. Dopiero w listopadzie 2000 r. US Steel dokonał pierwszej poważnej inwestycji poza Stanami Zjednoczonymi. W Koszycach, na Słowacji, kupił dużą hutę stali o mocy produkcyjnej około 4,5 mln ton stali. LNM Group LNM jest drugim co do wielkości producentem stali na świecie. Produkuje rocznie około 35 mln ton stali. W tym roku zyski mają przekroczyć 10 mld dolarów. Zakłady LNM znajdują się w 12 krajach, na 5 kontynentach, produkty LNM sprzedaje w 70 krajach. Co ciekawe, statystycznie co trzeci zderzak w amerykańskim samochodzie został zrobiony ze stali wyprodukowanej przez LNM. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Od chleba naszego powszedniego uchroń nas Panie Józef T. zebrał z pola zboże, ale nikt nie chciał go od niego kupić. Miał więc do wyboru: 1. Wsadzić to zboże na przyczepę, jeździć z nim od skupu do skupu i stać w kilkudniowych kolejkach. Na to czas mu nie pozwalał. 2. Wzorem Samoobrony zablokować najbliższe skrzyżowanie w okolicy lub wysypać zboże przed jakimś urzędem. Na to nie chciał sobie pozwolić. 3. Poczekać, aż mu to zboże zgnije. Na to nie mógł sobie pozwolić. Józef T. znalazł więc czwarte rozwiązanie. Dla miastowych debaty o skupie zboża, cenach interwencyjnych, dopłatach dla rolników są tyle nudne, co niezrozumiałe. Z grubsza pojmują tylko: kolejki rolników na ciągnikach z przyczepami przed skupami pokazywane w TV w okresie żniw, wysypywanie importowanego zboża z wagonów kolejowych przez Samoobronę oraz pohukiwania Leppera albo Janowskiego, że "polski rolnik jest okradany, proszę państwa". Dla myszy na zimę Spór medialny i polityczny toczy się między dwiema grupami: zwolennikami całkowicie wolnej wymiany handlowej twierdzącymi, że polski rolnik produkuje za drogo i za dużo, oraz zwolennikami tezy, że wolny rynek jest źródłem wszelkiego zła i należy ustanowić maksymalne cła zaporowe na wszystko, co obce. W każdym z tych twierdzeń jest i ziarno prawdy, i sporo demagogii. Aby równowaga w przyrodzie i skupie zboża została zachowana, powołano Agencję Rynku Rolnego, która ma skupować od rolników nadwyżki zbóż. Słowo "nadwyżki" może być trochę mylące. Agencja po prostu skupuje to, co wyrosło na polach, co rolnik skosił i wymłócił. Tyle że nie w nieskończoność, tylko do pewnego limitu. Skupuje, aby potem, rzecz jasna, sprzedać, gdy tego zboża na rynku będzie mniej. Albo wyeksportować, jak gdzieś nie mają z czego piec chleba, a posiadają coś na wymianę, najlepiej dolary. Tyle teoria. W praktyce bywa tak, że nieraz cena spada albo wcale skupionego zboża nie można sprzedać i zalega ono w magazynach do przyszłych żniw. Agencja kupuje zboże po tzw. cenie interwencyjnej, którą co roku ustala ministerstwo w porozumieniu z chłopskimi partiami i organizacjami. Cena interwencyjna jest de facto ceną obowiązującą w danym okresie, bo nikt nie chce sprzedać taniej, ale też nikt nie kupi drożej. W zeszłym roku po żniwach było to 510 zł za tonę pszenicy. Oprócz ceny interwencyjnej państwo wspiera rolnika tzw. dopłatą bezpośrednią. To jest także określona przez ministerstwo kwota, jaką rolnik dostaje dodatkowo do każdej sprzedanej w skupie tony zboża. W zeszłym roku było to od 90 do 110 zł za tonę. Czyli rolnik inkasuje niejako dwa razy: gdy sprzeda zboże w skupie, to dostaje cenę interwencyjną, a potem od Agencji Rynku Rolnego dopłatę. Jest w tym wszystkim jedno zasadnicze ale... Zboże trzeba najpierw sprzedać. A ponieważ limitów na skup jest mniej niż tego, co wzeszło na polach nad Wisłą, stąd kolejki, blokady, sejmowe tyrady... Od urodzaju uchowaj nas panie prezesie. Agencja Rynku Rolnego skupuje część zboża do własnych magazynów, a część skupu zleca komuś, płacąc i za zboże, i za jego przechowywanie. Agencja przeprowadza także przetargi na interwencyjny skup zboża. Namawia prywatne firmy, aby skupu podjęły się na własny koszt i ryzyko, oferując w zamian – na przeprowadzenie tego skupu – tzw. kredyty preferencyjne, czyli mniej oprocentowane. Teoretycznie skupujący powinien na tym zarobić, czyli kupić po cenie interwencyjnej, potrzymać to zboże kilka miesięcy w magazynie, a gdy jego cena wzrośnie, z zyskiem sprzedać. Bo im dalej od żniw, tym cena zboża powinna być wyższa. To też tylko teoria – cena interwencyjna jesienią 2001 r. wynosiła 510 zł, wiosną tego roku cena pszenicy na rynku – 460 zł. Wielu więc do takiego biznesu się nie pcha. Mając za dużo zboża, rzepaku, mleka, cukru, a przede wszystkim za dużo rolników (ok. 20 proc. społeczeństwa się z tego utrzymuje, a przynajmniej połowa z nich mogłaby sobie darować to zajęcie i poszukać innego, problem tylko jakiego i gdzie?), państwo nie bardzo radzi sobie z tym nadmiarem produktów. Ja ci zboża dam, ty mi zboża dasz Józefa T. trudno nazwać rolnikiem, bo nie jest nim ani z pochodzenia, ani z wykształcenia, ani nawet z zawodu. Ot, wpadło mu do głowy w 1994 r., aby kupić upadły PGR na Żuławach i sobie trochę pogospodarować. Część kupił na kredyt, część wziął w dzierżawę, potem gdy kredyt spłacił i trochę zarobił, część dzierżawioną także wykupił. W każdym razie gospodaruje dzisiaj na prawie tysiącu hektarów. Ma pszenicę, buraki, rzepak i krowy. Co roku rodził mu się na polach problem w postaci 3 tys. ton pszenicy jakościowej, konsumpcyjnej, czyli tej najlepszej. Tej pszenicy na ogół nikt nie chciał kupować. Najbliższa jego gospodarstwa spółka Agencji Rynku Rolnego – Elewar – ma co roku środki na skup 20 tys. ton pszenicy. No to przyjedzie siedmiu takich jak on i po zawodach. Cała okolica produkuje 100 tys. ton pszenicy. W 1999 r. Józef T. pomyślał, że jeśli państwo nie jest w stanie mu pomóc, to on sobie sam pomoże. I wymyślił samopomoc sąsiedzką. Umowa była prosta: Józef T. wystąpi do Agencji Rynku Rolnego o zezwolenie na skup zboża, weźmie preferencyjny kredyt i skupi od swojego znajomego w sąsiednim gospodarstwie. Znajomy zrobi to samo. Obaj dostaną, jako producenci, którzy swoje sprzedali – dopłaty od Agencji. Więc jak sprzedadzą wiosną taniej, to aż tyle nie będą w plecy, ile by stracili bez tej kombinacji. Ale choć państwo ze skupem sobie nie radzi, zdecydowało, że żaden rolnik ani tym bardziej producent rolny nie będzie od państwa mądrzejszy. Prokurator Prokuratury Rejonowej w Gdańsku postawił Józefowi T. zarzut, że chciał państwo oszukać. Grozi mu 10 lat więzienia. Przy czym prokuratorowi nie chodzi o to, że Józef T. wpadł na tak genialny w swej prostocie pomysł, ale że zboże w rzeczywistości nie zostało dostarczone w okresie trwania skupu i znajdowało się w magazynach w momencie oddania ich w dzierżawę. Józef T. wynajął od swojego sąsiada – od którego zboże miał skupić – magazyny, sam bowiem odpowiednich magazynów z atestem nie posiadał. Prokurator więc przyczepił się o to, że oni tego zboża zwiezionego z pola do magazynów nie załadowali na furę, nie wywieźli za bramę, nie zawrócili i nie rozładowali ponownie. – To dopiero byłoby nieracjonalne działanie – mówi Józef T. – Myśmy uwolnili Agencję Rynku Rolnego od kłopotów z naszą pszenicą. Kredyty zaciągnięte na skup oddaliśmy. Były niżej oprocentowane, ale też przecież nie za darmo. A sami ponieśliśmy ryzyko zepsucia się tego zboża, spadku cen. Nie rozumiem, gdzie i na czym państwo straciło? Jeśli to było przestępstwo, to powinny być jakieś jego negatywne następstwa. Józef T. nie pojmuje niestety, że wcale nie chodzi o to, żeby on coś rozumiał ani żeby było racjonalnie. * * * W tym roku rząd Leszka Millera zastosował następujące rozwiązanie: każdy producent rolny, który zgłosił chęć przechowywania zebranego przez siebie zboża, otrzymał pełną dopłatę. To taka ulepszona wariacja pomysłu Józefa T. Z tym że on czeka na rozprawę w sądzie, a rząd nie. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Menstruacja Siedzą dwa dinozaury nad jeziorem. Pierwszy pyta: – Dlaczego się nie kąpiesz? – Bo mam okres – odpowiada drugi. – To ty nie używasz owiec?! Większość heteroerotycznych mężczyzn najbardziej na świecie interesuje damskie majtki, a zwłaszcza to, co pod nimi. Zainteresowanie to przejawiają w sposób wybiórczy. Chcieliby wiedzieć wszystko, ale nie do końca. Dokładnie to widać w supermarketach, gdzie dżentelmeni w różnym wieku bezwstydnie przebierają w stringach, figach, barchanach i slogach, podczas gdy dwa regały dalej – gdzie zaczyna się prawdziwy kosmos – nie ma ani jednego ochotnika. Męskość szerokim łukiem omija wytwory high-tech cybernetycznego kapitalizmu dające odpór najbardziej wstydliwemu i obrzydliwemu aspektowi kobiecości – zwanego przaśnie ciotą. Prawdziwy maczo-katolik obsesyjnie zainteresowany krwią Chrystusa, krwią przelaną na wojnie, rozkochany w krwi ofiar wypadków – skazuje na intelektualną banicję krew menstruacyjną. W pojęciu niektórych przywódców opinii publicznej miesiączkowanie w ogóle nie istnieje. Przejrzeliśmy elektronicznie pod kątem słów: "podpaska", "miesiączka", "menstruacja" i "tampon" "Rzeczpospolitą", "Nasz Dziennik" oraz "Życie" i okazało się, że dziennikarze tych gazet na łamach nigdy, przenigdy nie użyli podobnych określeń. Skoro prawica zagadnienia te uczyniła zdewaluowaną stroną kobie-cego życia, nam przypada honor sfery tej godnego odczarowania. Tym bardziej że budzi ona nieuzasadniony wstręt i grozę. * * * Średni wiek pierwszej menstruacji wynosi w Polsce 12,76 roku, a ostatniej – 47,5. Do kresu menstruacji kobiecina zużywa średnio 10 500 podpasek. W Polsce sprzedaje się około 5 miliardów podpasek rocznie. A na świecie? Jest więc chyba o czym gadać. Podpaski są mini, midi, maksi, ultra, w kolorze czarnym oraz w ogóle niewidzialne, ze skrzydełkami – bez skrzydełek już nie wypada używać. Oprócz tego bogata gama tamponów. Podpaski są takie gładkie i przytulne, aksamitne, a do tego perfumowane fiołkowo, cytrynowo lub lawendowo. Czym mniejsza podpaska, tym zdaje się schludniejsza i bielsza. Niestety, w tym pięknie zaklęta jest i bestia. Podpaski choć mają skrzydełka nie chcą fruwać. Wraz ze ściekami dostają się do morza. Zanim to nastąpi, spowodują 75 proc. awarii publicznych sieci kanalizacyjnych, jak to jest w Anglii. W akwenach wokół Wielkiej Brytanii przybywa rocznie około 150 milionów zużytych podpasek i tamponów będących przyczyną prawdziwej podwodnej rzezi. Według szacunków BBC Wildlife Magazine, około 2 milionów ptaków i 100 tysięcy ssaków morskich ginie rocznie w rezultacie połknięcia zużytych tamponów oraz plastikowych części podpasek higienicznych. Nie istnieją żadne państwowe, europejskie czy światowe normy dotyczące tych wytworów z punktu widzenia bezpieczeństwa dla środowiska natu- ralnego, utylizacji, a co gorsza zdrowia użytkowniczek podpasek. * * * Podpaski produkuje się z materiałów uzyskanych z miazgi drzewnej przetwarzanej metodami sulfatacji lub sulfitacji. Dodaje się także bawełnę. Czysta, dziewicza biel to ważne kryterium oceny jakości podpasek. By ją uzyskać wybiela się celulozę chlorem lub jego związkami, który w kontakcie z substancjami organicznymi, jaką jest celuloza, wytwarza toksyny zwane dioksynami. Jakaś ich część pozostaje w papierze podpaski. Mimo zastrzeżeń Światowej Organizacji Zdrowia i Kobiecych Komitetów Ekologicznych nie udało się z producentami papieru wynegocjować norm bezpiecznego poziomu dioksyn w produktach higieny intymnej. Ryzyko związane z dłuższym kontaktem z dioksynami to uszkodzenia w systemie odpornościowym, uszkodzenia płodów, zaburzenia płodności, uszkodzenia narządów wewnętrznych oraz nowotwory. Nie ma wątpliwości, że kontakt z dioksynami nawet w małych dawkach jest ryzykowny. Przypierani do muru producenci podpasek tłumaczą "że są to produkty będące na rynku od lat i trudno powiedzieć, że trup ściele się gęsto". Za dowód hipokryzji wytwórców podpasek amerykańskie feministki nagłaśniają casus mężczyzny cierpiącego na rzadkie zaburzenie psychiczne, którego przejawem jest niekontrolowane pragnienie zjadania niejadalnych przedmiotów. Obiektem szczególnego zainteresowania bohatera były podpaski i papier toaletowy. Mężczyzna – gdy dotarły do niego pogłoski o obecności dioksyn w papierze – zwrócił się do przemysłu z prośbą o rozwianie obaw. Nikt nie był w stanie wykazać, że papierowe podpaski są nieszkodliwe dla zdrowia. Klientowi poradzono, by spróbował powstrzymać się od ich zjadania. Równie mordercze jak podpaski okazać się mogą tampony dopochwowe. Wchłaniają one przeciętnie 65 proc. krwi menstruacyjnej i 35 proc. wydzielin genitalnych. Tym samym powodują wysychanie błon śluzowych, które prowadzi do mikro- i makroowrzodzeń. Efektem wrzodów jest większe krwawienie menstruacyjne, co powoduje zwiększenie używania tamponów. Z Ameryki donoszą o kobietach, u których czas trwania miesiączki wzrósł dwukrotnie. Tampony wykonane są z bawełny i jedwabiu w stosunku 6 do 8. Nitki tychże często inkorporowane są w tkankę błony śluzowej pochwy. Pozostając tam zbyt długo są w stanie wyprodukować toksyczną bakterię znaną jako TSS-1. Bakteria ta powoduje chorobę zwaną Syndromem Szoku Toksycznego, która może uśmiercać. Według danych Amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób, 5 proc. kobiet dotkniętych tą chorobą umiera w pierwszym tygodniu od wystąpienia symptomów. Około 75 proc. przypadków TSS, o których wiadomo w USA, dotknęło młode kobiety w wieku między 15 a 24 rokiem życia. Wszystkie stosowały tampony podczas menstruacji. * * * Ostatni pomysł przemysłu menstruacyjnego to wkładka dopochwowa INSTEAD – zupełnie bez bibuły i bawełny. Są też podpaski wyczuwające zbliżanie się miesiączki, sygnalizujące ciąże, zakażenie wewnętrzne i obecność wirusa HIV. Ciekawe, kto skona od tego pierwszy? Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Całując sztuczne piersi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ślady nieludzkich zębów Ludzie chcą równości z bobrami, czyli o zwierzęcym spisku przeciw człowiekowi. – Ślady zębów na drzewach wskazują, że tamy zbudowały bobry, a nie ludzie – ocenia Renata Purcel-Kalus – rzecznik prasowy konińskiej policji. – Jakie bobry? To robota ludzi. Chcą się zemścić. Stawiają tamy, żeby woda zalała nam pola – twierdzą rolnicy z okolic Grodźca (Wielkopolska). Bobry pojawiły się tam 6 lat temu. Zwierzaki robią, co chcą, i nikt nie jest w stanie ich stamtąd wykurzyć, bo są pod ochroną. One same, jak i stawiane przez nie obiekty. A cholery się uparły i na Czarnej Strudze, niewielkiej rzeczce, pracowicie i z niebywałym zaangażowaniem budują zapory. Rzeczka wylewa. Chłopi łamiąc prawo rozbierają budowle, bo nie chcą mieć ziemi pod wodą. Zwierzaki natychmiast przystępują do pracy i po pewnym czasie bobrza konstrukcja znowu spiętrza wody. I tak w kółko. Wystarczyłaby jedna strzelba w rękach średniej klasy myśliwego i chłopi przestaliby się martwić o swoje pola. Niestety. Koszmar trwa, a terroryzowana przez bobry ludność zaczyna fiksować. Ostatnimi czasy stworzyła teorię, z której wynika, że zapory, owszem, budują bobry, ale są one manipulowane przez ludzi. Nie brakuje takich, którzy uważają, że w ogóle wszystkie prace wodne prowadzone od 6 lat na Czarnej Strudze są dziełem człowieka, a bobry są wykorzystywane jako wygodne alibi. Wersja ta całkiem poważnie była brana pod uwagę przez policjantów z Rychwała. Tamtejsi funkcjonariusze przez kilka miesięcy prowadzili skomplikowane śledztwo. Zgromadzony materiał dowodowy nie pozostawiał wątpliwości – tamy zbudowały bobry, czego dowodem były między innymi ślady zębów wykryte na drzewach. Za nic nie mogły zostać pozostawione przez ludzi mających przecież skromniejsze uzębienie niż futrzaki. Już wydawało się, że wszystko jasne. Wtedy ktoś wykrył w żeremi foliowe torebki. Nastąpił przełom w sprawie, gdyż bobry zasadniczo nie produkują ani też – jak sądzono – nie używają reklamówek. Poproszono o pomoc specjalistów. Ci orzekli, że bobry do budowania tam wykorzystują wszystko, co im wpadnie w pazury. Także foliowe torebki. – A gdzie tam. To Stachu nawpierdalał tam torebek. Bo on z bobrami trzyma. Mści się, bo gospodarkę ma gorszą od mojej. To z tej zawiści spiętrza wodę i zalewa pole. Wnikliwie prowadzone śledztwo nie potwierdziło tej wersji wydarzeń. Policja zmuszona była przesłać do prokuratury wniosek o umorzenie postępowania, gdyż w Polsce zarówno bobry, jak i inne zwierzęta nie mogą być ścigane przez prawo. To kolejny dowód, że nie ma u nas równości między gatunkami i byle gadzina jest lepiej traktowana niż człowiek. Homo sapiens za niszczenie bobrzych żeremi może zostać skazany na pobyt w pierdlu – bóbr może budować tamy wywołujące lokalne powodzie i pozostaje bezkarny, choć zagraża bezpieczeństwu publicznemu. Zgodnie z rozporządzeniem ministra środowiska z 26 września 2001 r. zwierzę to na terenie Polski objęte jest częściową ochroną. Częściowa ochrona oznacza, że w okolicznościach wyjątkowych może zostać wydane zezwolenie na redukcję populacji. Od dawna mówi się, że te okoliczności już zaistniały, gdyż bobrów jest zbyt wiele, przez co wywołują dotkliwe szkody. Ostatecznemu rozwiązaniu kwestii bobrzej skutecznie przeciwstawiają się nawiedzeni ekologowie. Janusz A. Szpaczyński jest w bobrach normalnie zakochany: Coraz głośniej i odważniej krzyczy się, że nie ma innego wyjścia lecz trzeba redukować populację bobrów w Polsce. Jest to smutne, tym bardziej, że opinie takie często zaczynają już głosić ludzie związani z ochroną przyrody. Krzyku i wyrzutów sumienia nie będzie, gdyż mało kto tak na prawdę widział bobra, a jeśli nawet, to nie miał okazji obserwować go i przekonać się jak wspaniałym i inteligentnym jest on stworzeniem. Łatwo będzie przełknąć wiadomość, że gdzieś na Suwalszczyznie czy Mazowszu odstrzeli się kilkaset bobrów, gdy nie zna się tych zwierząt i nie wie się, że w sposób nie odbiegający zachowaniem od naszego, bobry ciężko pracują, dbają o swój dom i rodzinę i cieszą się życiem tak jak każdy z nas. Łatwo będzie innym lecz nie mnie, gdyż obserwuję bobry i wiem jak są uczuciowe, jak dbają wzajemnie o siebie, a nawet jak tęsknią za sobą. Dlatego właśnie będę pisał i mówił w imieniu bobrów. My ze swej strony, jako siedlisko wszelkiej podłości, wrogowie rodziny, głosiciele gnuśności i ludzie pozbawieni jakichkolwiek wartości będziemy popierać bobrzy holokaust. Precz z bobrami! Niech żyją bobrowe kołnierze! Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lekarze ostatniego kontaktu Gdy trafi do Państwa ten numer "NIE", w Warszawie trwać będą imprezy związane z obchodami Światowego Dnia Pacjenta (11 lutego). Jak zwykle, najgłośniejszą z nich zorganizuje Stowarzyszenie Pacjenta "Primum Non Nocere". W tym roku obchody połączone są ze zbiórką podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o ustanowieniu instytucji Rzecznika Pacjenta. W USA z powodu błędów lekarskich co roku umiera 100 tys. osób, a 200 tys. zostaje okaleczonych. W 9 milionowej Szwecji co roku odszkodowania za błędy medyków dostaje nowe 4 tys. osób. W Polsce wygranie sprawy ze szpitalem w dalszym ciągu uchodzi za sensację. Właśnie walką o prawa poszkodowanych pacjentów powinien się zająć rzecznik pacjenta. Na jego powołaniu nikomu jednak nie zależy. Ani wszechwładnym Izbom Lekarskim (co potwierdziły w lakonicznym liście do nas), ani Ministerstwu Zdrowia (również odmowa zajęcia stanowiska). Państwo boi się miliardów, które powinny wpływać do kieszeni pacjentów – ofiar zabawnych igraszek medycznych. A jest się czego bać: według badań CBOS, z błędami w sztuce lekarskiej zetknęło się 31 proc. Polaków. * * * W Polsce jest 350 000 odpowiedzialnych za nasze zdrowie lekarzy, pielęgniarek, felczerów (tych jest 501), aptekarzy, laborantów, położnych i pielęgniarek. Na każdym z tych stanowisk statystycznie podejmuje się około 5 proc. błędnych decyzji. Najpoważniejsze konsekwencje niosą błędy lekarskie. Gdyby rozumieć zło statystycznie, to wyszłoby, że zadeklarowani zbrodniarze są dla biologicznego istnienia społeczeństwa mniej szkodliwi niż deklarujący chęć uzdrawiania medycy. Ze swoją białą jak lelije świtą. Sytuacja jest chorobliwie niebezpieczna. Społeczeństwo w swojej zbiorowej świadomości nie akceptuje pomyłek lekarskich. W jego chorym odczuciu lekarze powinni być ambasadorami nieomylności, moralności i bezinteresowności. Sami lekarze za takich idealnych i nieposzlakowanych chcą uchodzić. Nie można jednak uchodzić za kogoś, kimś się nie jest, inaczej niż posługując się kłamstwem. Tymczasem służba zdrowia dzięki temu osiągnęła bezkarność, co ogranicza szansę na autorefleksję i potęguje hipokryzję. Pacjenci w odpowiedzi zaczęli postrzegać sługi zdrowia mające władzę nad ich życiem jako osobniki chciwe, głupie, bezduszne. Wyjaśnijmy jednak prawdę każdemu znaną, lecz rozumianą przez niewielu, że ów katastrofalny stan mentalny społeczeństwa na temat służby zdrowia spowodowany jest asymetrią informacji. Jeżeli położnikowi uda się odebrać 1000 porodów bezawaryjnie – to dostanie za każdy czekoladkę, kwiatki z kopertą i żaden dziennikarz o tym nie pierdnie. Jeżeli raz noworodek zadusi mu się pępowiną... To wtedy tak! Jakiś "Extra Express" uwieczni go na pierwszej stronie, jako słynnego mordercę dzieci, któremu prokurator stawia zarzuty. Takie są bowiem zwyrodniałe zasady funkcjonowania mediów dyktowane zapotrzebowaniem jak najbardziej normalnych mas. System informacji zapewnia każdemu lekarzowi prawdopodobieństwo statystyczne zostania mordercą z pierwszych stron i środowisko to broni się przed takim ryzykiem. Chociaż ze starości, słabości i choroby śmiać się nie należy, nie da się pokonać lekarskiej popeliny inaczej niż śmiechem. Wybraliśmy najbardziej ekstremalne i dziwne przypadki, jakich dopuścili się lekarze w ostatnich 2 latach. l W Szpitalu w Krakowie lekarz pomylił zgagę z zawałem serca na niekorzyść zawału. Pacjent zmarł. l W Strzegomiu nowotwór złośliwy prącia pomylił się medykowi ze stanem zapalnym na niekorzyść stanu zapalnego – dzięki czemu mimo zbędnej chemioterapii pacjent przeżył. l W Chełmie zamiast leczyć faceta z płucami przebitymi żebrami obandażowano mu głowę. Wykitował. l W Białymstoku pomylili upojenie alkoholowe z krwiakiem mózgu spowodowanym pobiciem i zamiast na operację skierowano pacjenta do izby wytrzeźwień. Nie wytrzeźwiał. l W Szubinie pomylono raka piersi z włókniakiem, dzięki czemu niepotrzebnie odjęto pacjentce calutki biust. Po 7 latach dostała za to 150 000 zł odszkodowania. Po jednej Toyocie za każdy cycek. l Trzech niezależnych lekarzy z przychodni w Kałkowie, szpitala w Otmuchowie i pogotowia z Nysy pomyliło rwę kulszową z bakteryjnym zakażeniem krwi. Pacjentce jest to już obojętne. l Nie pomylił się lekarz polkowickiego pogotowia ratunkowego. Nie zabrał pacjenta do szpitala uznając, że i tak wkrótce umrze i taniej jest podać mu relanium. Diagnoza była prawidłowa – pacjent zmarł. l Do szpitala w Dąbrowie Górniczej zgłosiła się ciężarna z bólami brzucha. Lekarz stwierdził ciążę bliźniaczą i nakazał natychmiastowy poród przez cesarskie cięcie. Dziecko było jednak jedno i wskutek niedowagi zmarło. l W szpitalu w Staszowie w 1988 r. zoperowano ostre zapalenie trzustki. Pacjent uskarżał się na bóle brzucha przez następne 12 lat. Wówczas w szpitalu w Żyrardowie w rezultacie kolejnej operacji usunięto mu dren gumowy długości 30 centymetrów. Bóle ustąpiły, co było dla pacjenta ogromnym i nie do końca przyjemnym szokiem. l Renata Śliwka nosiła w brzuchu 21-centymetrowe kleszcze chirur-giczne pozostawione po operacji w Górnośląskim Centrum Medycznym. Biegli uznali, że nie zagrażało to jej zdrowiu. Prokuratura umorzyła sprawę. l W Gorzowie pacjentowi do żyły dostała się trzycentymetrowa rura od wenflonu. Natychmiast wprowadzono płyn kontrastowy do krwiobiegu oraz zrobiono USG. Wenflonu nie znaleziono. Biegli profesorowie orzekli, że kawałek plastiku nie zagraża życiu pacjenta – fragment mógł ulec zatrzymaniu i otorbieniu przez tkankę łączną w jednej z kończyn a w ostateczności musiał się osadzić w jednym z drobnych naczyń płucnych. Pacjent nie posiada dowodu błędu – powiedział radca prawny szpitala – dlatego odszkodowanie się nie należało. l W Warszawie szczęśliwie wyleczyli pacjentkę z nowotworu. Leczenie trwało 2 lata i wymagało przeszczepu szpiku kostnego. Jestem bardzo wdzięczna szpitalowi i całej załodze lekarzy za uratowanie życia – pisze pacjentka. – Byłabym bardziej szczęśliwą osobą, gdyby nie fakt, że będąc w tym szpitalu zostałam zarażona dość poważną chorobą jaką jest żółtaczka wirusa "C". Jak na razie nie ma szczepionki i znów czeka mnie długie leczenie. l W Poznaniu oświadczenie chorej, że "umiera" spotkało się ze śmiechem pielęgniarek utrzymujących: "No wie pani! Pani chyba żartuje". Pacjentka postawiła na swoim – umarła. l Pani doktor z tytułem doktora pokręcił się gruczolak na wargach sromowych z czerniakiem złośliwym. Kiedy pacjentka przyszła do niej z pretensjami, doktor przeglądając dokumenty komentowała: "No fajnie, ale fajnie!" l W Kartuzach trzynastomiesięcznej dziewczynce zamiast dwuwęglanu sodu wstrzyknięto magnez. Serduszko jej stanęło. Obecnie dziewczynka leży bez kontaktu wzrokowego, emocjonalnego i werbalnego. Przedstawiciele szpitala upierają się, że żyje. A może nawet jest szczęśliwa? Kto wie?! Kto to wie?! l We Włocławku zamiast lewego jądra zoperowano trzynastolatkowi prawe, ale potem, żeby się poprawić, zoperowano lewe. Tym samym chłopczyk ma dwa jądra zoperowane symetrycznie. Spowoduje to w przyszłości niezdolność do pewnych przyjemności – czego żałować będzie mu trudno – skoro się nie wie, jak to jest. l W Koninie wyrwano noworodkowi bark. Ordynator konińskiej porodówki komentuje to tak: Chcę wierzyć, że w tym przypadku nie było żadnego zaniedbania ani błędu. Wiara ordynatora byłaby uzasadniona, gdyby wszyscy ludzie rodzili się z wyrwanymi barkami. l W rezultacie łyżeczkowania obumarłego płodu pacjentce z Mławy usunięto niechcący macicę i kawałek jelita. Dodano jednak na czas rekonwalescencji tak zwany sztuczny odbyt. l W łomżyńskim szpitalu ginekolog uzależnił odebranie porodu od 800-złotowej łapówki. O tym, że sądy słusznie nie skazują lekarzy na więzienie, świadczy to, że ordynator tego samego oddziału 5 miesięcy wcześniej dostał wyrok pierdla bez zawiesze-nia za to samo. Działanie dydaktyczne nie poskutkowało. l W Pile chłop na oko umarł podczas operacji. "NIE" rozmawia z Adamem Sandauerem założycielem i prezesem "Primum Non Nocere" – Będzie Pan rzecznikiem pacjenta? – Nie należy tworzyć stołków bez umocowań prawnych. Najpierw Sejm musi przyjąć ustawę o stworzeniu urzędu Rzecznika. A czy zgodziłbym się nim zostać? Nie mam pojęcia, to zależy od środków i możliwości działania. – Ale o to teraz Pan walczy? – Po pierwsze nie tylko o to, po drugie nie jestem sam. Naszym podstawowym celem jest zapewnienie pomocy poszkodowanym. Doprowadzenie do powstania urzędu Rzecznika jest jednym ze środków, a nie celem samym w sobie. – Średnio to logiczne. Co się z Panem stanie po powołaniu rzecznika? Niebyt polityczny? – Od lat nie zajmuję się działalnością polityczną! Na pewno chętnie pomogę każedmu rzecznikowi rozpocząć działalność. Nie zamierzam jednak rezygnować z działalności w "Primum Non Nocere". Marzę o tym, żeby w przyszłości nasza organizacja przestała być potrzebna, obawiam się jednak, że do tego jeszcze daleko. Tym bardziej że podobne organizacje istnieją w krajach znacznie od nas bogatszych i o znacznie dłuższej tradycji demokratycznej. Także w UE. Rozpoczęliśmy z nimi rozmowy. Będziemy dążyć do realizowania wspólnych akcji nacisku zarówno na własne władze krajowe, jak i europejskie.To jest wielki ruch. W Polsce dysponujemy dokumentacją skarg 3 tys. osób. – To dużo czy mało? – O 3 tys. za dużo. Ale to, niestety, drobna część całości. – Skąd Pan wie? – Z danych krajów znacznie od nas zamożniejszych wynika, że przy populacji 40 mln rocznie popełnianych jest od 10 do 30 tys. błędów lekarskich. Na świecie wprowadzono wręcz pojęcie schorzeń "iatrogennych", czyli spowodowanych przez medycynę. W 9-milionowej Szwecji, gdzie funkcjonuje orzeczniczy system ubezpieczenia od złych następstw medycyny, rocznie wypłaca się ok. 4 tys. odszkodowań. Gdyby nasza medycyna stała na poziomie szwedzkiej – co roku blisko 20 tys. osób otrzymałoby odszkodowanie za błędy lekarskie. które zostają popełnione w ciągu życia człowieka. – No to może mamy lepszych lekarzy? – Tak twierdzą Izby Lekarskie, które w 2000 r. uznały winę lekarza zaledwie w 146 sprawach. Tylko kupy się to nie trzyma. – Dowody? – Na 1 tys. pracujących w Szwajcarii jest 44 niepełnosprawnych, w Niemczech 66, na Węgrzech i Łotwie po 100. W Polsce 153. Daje to ok. 1 mln więcej, niż należałoby się spodziewać. Ktoś te kaleki produkuje, bo ciężko przyjąć, że milion osób przekupiło orzeczników ZUS. Jest to liczba zbieżna z szacunkową liczbą błędów lekarskich, które zostają popełnione w ciągu życia człowieka. – I co się dzieje z tymi ludźmi? – Problemy często rozwiązują się drogą naturalną. Ludzie piszą pisma do urzędów, rzeczników, posłów... Pisma latami przesyłane są "zgodnie z kompetencjami". A poszkodowani umierają. – To dlaczego Wasze protesty gromadzą raptem po kilkaset osób? – A kto ma protestować? Kalecy? Moglibyśmy oczywiście zwozić ich autokarami, ale nie mamy pieniędzy. Nie korzystamy ani z dotacji budżetowych, ani zagranicznych. Naszym celem nie jest organizowanie wielotysięcznych spędów. Chcielibyśmy osiągnąć swoje cele metodami cywilizowanymi. – Dużo kosztują nas te błędy? – Przyjmując, że mamy przynajmniej 1 mln żyjących ofiar medycyny i każda z nich otrzymuje minimalną rentę – 450 zł, to rocznie daje to 5 mld zł. Ale nie to jest najważniejsze. Wiemy, że każdy z nas jest omylny. Ale ukrywanie błędów kosztem poszkodowanych jest po prostu haniebne. Dziękujemy Stowarzyszeniu Pacjentów "Primum Non Nocere" za udostępnienie swoich archiwów. Autor : Dariusz Cychol / Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hetero marsz! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Egzekucja cd. Kancelaria Jachnicki & Partnerzy zasłynęła ogłoszeniem w Internecie listy firm – nierzetelnych dłużników. Siebie na niej pominęła. Napisałem, że od Kancelarii Jachnicki & Partnerzy, która zajmuje się odzyskiwaniem należności, nie można odzyskać należności. Prezes Tomasz Jachnicki napisał do redakcji "NIE", iż napisałem nieprawdę, żąda sprostowania oraz tego, żeby w przyszłości dziennikarze "NIE" kontaktowali się z prezesem Jachnickim przed opublikowaniem jakiegokolwiek artykułu. No to ja dziś piszę do prezesa Jachnickiego: wypchaj się Pan! Miesiąc temu napisałem artykuł pt. "Egzekucja" o tym, jak firma Continental z Warszawy zwróciła się do Kancelarii Jachnicki & Partnerzy o odzyskanie należności od Przedsiębiorstwa Budownictwa Ogólnego Zamość S.A. Jachnicki zobowiązał się na piśmie odzyskać dług (27 tys. zł), określił honorarium (6 tys. zł) oraz wziął zaliczkę – 3 tys. zł. Gdyby kancelarii nie udało się jednak wyegzekwować należności od zamojskiej firmy obiecał na piśmie oddać do końca roku 2001 połowę zaliczki, czyli 1500 zł. Jachnicki długu nie odzyskał, połowy zaliczki nie zwrócił, a do tego zmienił siedzibę (i adres) Kancelarii swojej i Partnerów, o czym nie poinformował firmy Continental. Artykuł o tym wszystkim ukazał się w numerze 17 "NIE" z datą 25 kwietnia 2002 r., numer ten zamknięto 15 kwietnia, o czym informowaliśmy w "stopce redakcyjnej" na str. 7. Artykuł złożyłem do druku kilka dni wcześniej. Po ukazaniu się "Egzekucji" do redakcji wpłynęło pismo podpisane przez Tomasza Jachnickiego, w którym zarzucał mi napisanie nieprawdy, ponieważ 11 kwietnia 2002 r. Kancelaria Jachnicki & Partnerzy dokonała stosownego przelewu środków finansowych na konto firmy Continental. Śmiem przypuszczać, że Jachnicki oddał należność dlatego, że kilkakrotnie próbowałem się z nim skontaktować (nigdy go nie było), nie ukrywając, kim jestem ani co jest przedmiotem mojego zainteresowania. Spodziewając się krytycznej publikacji Kancelaria Jachnicki & Partnerzy zwróciła więc dług Continentalowi, choć nie zrobiła tego wcześniej mimo wielokrotnych interwencji przedstawiciela firmy. Stało się to już po złożeniu artykułu do druku! Tomasz Jachnicki napisał do redaktora naczelnego "NIE": żądam, aby opublikował pan sprostowanie nieprawdziwych danych zawartych w artykule Przemysława Ćwiklińskiego, jak również żądam, aby w przypadku zamiaru ewentualnego zamieszczania w przyszłości artykułu na temat Kancelarii Jachnicki & Partnerzy, dziennikarze zatrudnieni w Dzienniku Cotygodniowym NIE skontaktowali się ze mną celem sprawdzenia rzetelności publikowanych w tym Dzienniku informacji. Panie Jachnicki, żądać to se Pan może na własnym podwórku lub we własnej kancelarii. Aby napisać prawdę, nie muszę z Panem rozmawiać, choć przed publikacją "Egzekucji" zabiegałem o to. Żądasz Pan ode mnie, bym potwierdził uczciwość Pana kancelarii, choć obaj dobrze wiemy, że uczciwa ona nie jest. Na dowód tego opisuję dziś losy kolejnej umowy – tym razem zawartej między Kancelarią Jachnicki & Partnerzy a panią Zofią R. z Kielc. Umowa została podpisana 7 listopada 2001 r., Jachnicki podjął się odzyskania 155 tys. zł od firmy WAR Inwest z Warszawy. Wziął za to 9 tys. zł zaliczki (na poczet honorarium 24 tys. zł), którą na piśmie zobowiązał się zwrócić, gdyby jego działania okazały się nieskuteczne. I oto, co nastąpiło dalej: – w ciągu 3 miesięcy, czyli w terminie określonym w umowie, Kancelaria Jachnicki & Partnerzy nie odzyskała ani złotówki należności; – 12 lutego 2002 r. Zofia R. zażądała na piśmie zwrotu zaliczki pod rygorem naliczenia odsetek, Jachnicki nie odpowiedział; – 4 marca R. skierowała kolejne pismo do Jachnickiego; tym razem zdziwiła się, że kancelaria, firma bądź co bądź prawnicza, dopuszcza się tak niegodnego działania, czyli nieodpowiadania na pisma i niezwracania należności; – 6 marca Jachnicki wreszcie zareagował: napisał, że w umowie nie określono terminu zwrotu zaliczki; mimo to zobowiązał się ją zwrócić do końca marca 2002 r.; – w piśmie z 8 marca Zofia R. zwróciła uwagę: Istotnie w umowie nie określono terminu zwrotu zaliczki (jej propozycja celowo nie przewidywała takowego, jak również czasu trwania umowy), podał go natomiast w rozmowie telefonicznej w dniu 15 lutego 2002 r. pan Śliwiński, wyznaczając datę jej zwrotu na 18 lutego 2002 r. wraz z wyjaśniającym pismem (taśma z nagraniem w moim posiadaniu); – 4 kwietnia radosny jak szczygiełek Tomasz Jachnicki poinformował Zofię R., iż dokonał przelewu na kwotę 2000 zł tytułem zwrotu części zaliczki; resztę, czyli 7000 zł, obiecał przelać "w najbliższym czasie"; – 14 kwietnia 2002 r. w Sądzie Rejonowym w Warszawie R. złożyła pozew o zapłatę 7000 zł. Nie zamierzam sprawdzać, czy dziś, gdy to piszę, i za tydzień, gdy zostanie to opublikowane, Jachnicki lub któryś z jego Partnerów zwrócą pani Zofii R. jej pieniądze. Dziś piszę, że Kancelaria Jachnicki & Partnerzy, która szczyci się tym, że piętnuje nieuczciwych dłużników i egzekwuje od nich należności, sama postępuje nieuczciwie. I niech mi Jachnicki skoczy na plecy – obunóż i z rozbiegu. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Okazało się, że można bez PSL. Można odrzucać w Sejmie wnioski opozycji o wezwaniu do dymisji premiera, samorozwiązaniu się parlamentu czy zastopowaniu ustawy o mediach elektronicznych. • Pan prezydent Kwaśniewski wzywał publicznie członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji do ustąpienia. Nie posłuchali. Następnego dnia wzywał już jedynie jej przewodniczącego Brauna. Ten też nie chciał porzucić posady, bo wie, jakie jest w kraju bezrobocie, zwłaszcza w Radomiu, skąd pochodzi. Dnia trzeciego prezydent zamilkł, bo jak długo można się kompromitować. • "Życie Warszawy" dotarło do billingów rozmów telefonicznych ministrów Jakubowskiej, Nikolskiego, sekretarza Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Czarzastego i prezesa publicznej telewizorni Kwiatkowskiego. Na pewno dzwonili do siebie. O czym rozmawiali, wiedzą tylko podsłuchujący. Pewne jest jedno – "Życie Warszawy" dołączyło do coraz liczniejszego grona szczujących. • Odezwał się za to Artur Balazs, przywódca kanapy politycznej zwanej SKL-RNP. Krótkiej, ale posiadającej w Sejmie sześć szabel tak potrzebnych mniejszościowej koalicji SLD–UP. Zadeklarował brak zainteresowania poparciem dla rządu Millera. Za to nowy rząd, ponadpartyjny, pod egidą prezydenta Kwaśniewskiego, chętnie by poparł. I po co Miller mianował przyjaznego Balazsowi Tańskiego ministrem rolnictwa? Ten Balazs to zawsze umie się ustawić... • Przerwał milczenie Jarosław Kalinowski, lider opozycyjnego teraz PSL. Ogłosił, że jego partia nie poprze akcesji do UE w zbliżającym się referendum, jeśli rząd SLD–UP nie będzie realizował programu PSL. Kalinowski chyba nie zauważył, że Miller już wyrzucił go z koalicji. • Prominentny czerwony berecik, biskup sandomierski Edward Frankowski odprawił na Jasnej Górze czarną, antyunijną mszę. Apelował do ponad 10 tysięcy chłopów o głosowanie w czerwcowym referendum przeciw Unii. To prognozuje postawę Kościoła kat. w czasie referendum. Góra wysmaży enigmatyczny list niby popierający, a Jasna Góra ostrzeże przed "eurosodomią". • Na razie, wedle CBOS, jeszcze 58 proc. obywateli RP jest za wuniowstąpieniem. • Referendum europejskie może trwać dwa dni – orzekł Sejm. Nie znaczy to, że poparcie dla akcesji wzrośnie do 116 proc. • Przerwał milczenie Grzegorz Wieczerzak, były, mianowany przez ekipę Krzaklewskiego, prezes PZU "Życie". Sypnął, że szmal wyprowadzany z PZU przez spółkę Pressent, która zawierała zawyżone kontrakty reklamowe, był dzielony w garsonierze byłego AWS-owskiego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego. Były wicepremier zaprzeczył tym zeznaniom. • Bogdanowi Pękowi, obecnie Liga Polskich Rodzin, nie udało się wskoczyć na miejsce Bohdana Kopczyńskiego do sejmowej komisji śledczej. • Rząd, wedle CBOS, dobrze ocenia 24 proc., źle – 61 proc. Na SLD głosowałoby 26 proc., PiS – 16 proc., Samoobronę – 14 proc., PO – 13 proc., PSL – 8 proc., LPR – 6 proc., UW – 5 roc. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska, dawniej Stalin Maryi ktoś porwał Jezusa i podstawił falsyfikat. Odwiedziłam dwa szpitale psychiatryczne. Poznałam Matkę Boską, Naomi Cambell, Jolantę Kwaśniewską, Osamę ben Ladena, Jezusa Chrystusa i Leszka Millera. Na zespoły typu maniakalnego zapada ok. 1 proc. populacji. Pacjentów, którzy utożsamiali się z Napoleonem, Hitlerem czy Stalinem, lekarze znają tylko z literatury fachowej. Nie spotkali się z nimi w praktyce psychiatrycznej. Pewnie dlatego, że typ zaburzeń psychotycznych jest prowokowany przez to, co ekscytowało chorego tuż przed ich wystąpieniem. – Matka Boska – przedstawia się i podaje rękę. Ma 47 lat. Króciutko ścięte włosy są starannie ufarbowane. Mysi kolor, żeby nie rozpoznali. Chodzi o wrogów, którzy są w każdym kącie. Czyhają na jej dziecko. Syna. Starają się osłabić czujność i w tym celu podają narkotyki. One są w powietrzu. Oddychając Matka Boska mimowolnie narkotyzuje się, przestaje mieć kontrolę nad sobą. Próbuje nie oddychać. Kiedyś straciła przytomność. Matka Boska z psychiatryka wie, że przegrała. Pokazuje zdjęcie syna: 9-letni berbeć w stroju od pierwszej komunii. Płacze, bo nie ma już tego chłopca. Zabili go. Nie zginął na krzyżu, skądże. Nie wiadomo, w jaki sposób stracił życie. A może trzymają go w jakimś lochu? W każdym razie jej podesłali innego. Głupcy – sądzili, że nie zauważy różnicy. Ten inny wciąż próbuje ją pozyskać. Pojawia się z kwiatkiem i czekoladą. Ma 25 lat i siwe włosy na skroniach. Mówi: „matko”. Kłamie. Gdy jest pod wpływem narkotyków, nie walczy z przebierańcem. Tuli go do siebie, głaszcze po włosach. Nie lubi tych chwil słabości. Nienawidzi faceta, którego przysłali zamiast Krzysia. Opowiada o domu, dzieciństwie, szkole, w której uczyła przez 6 lat. Po chwili milknie przerażona. A jeśli zwierzyła się wrogowi?! Naomi Cambell dobiega siedemdziesiątki. Gruba. W chwilach nawrotów choroby zachowuje się, jak gdyby miała 20 lat i urodę zwalającą z nóg. Mizdrzy się. Rozbiera. Kręci tyłkiem. Wcześniej napastowała sąsiadów, teraz pacjentów. Inteligentna. Nie mówi wprost, kim jest. Trzeba być cierpliwym, żeby zdobyć jej zaufanie. Wie, że jej poufałości nie budzą zachwytów. Jak się zanadto otworzy, dostaje leki. Garść kolorowych piguł. Leki same w sobie są dobre. Ale jak je połknie i patrzy w lustro, widzi obcą twarz. Wory pod oczami, fałdy tłuszczu na szyi, rzadkie włosy. Stara księgowa z PGR. Fuj! Przed lekarzami nie otwiera się w ogóle. Gra z nimi w grę pt. przechytrzę was. Oszukam. Żeby się ochronić, nie powiem, kim jestem naprawdę. Niech wam się wydaje, że starym rupieciem, proszę bardzo. Jolanta Kwaśniewska. 25-letnia ślicznotka. Nazwiska Kwaśniewska używa rzadko. Częściej mówi o mężu – prezydencie. Bez imienia. O pałacu. Służbie. Przyjaźni z brytyjską królową. Takie szczegóły, że głowa boli. Dotyczące intymnej toalety i rodzaju używanej szminki. Używa pojedynczych francuskich słów: bonżur, mersi, trebię. Na oddziale psychoz jest bardzo lubiana. Miła, kulturalna, prawie bez nastrojów depresyjnych. Chętnie pomaga słabszym, czyli trafnie wcielona. Pochodzi z biednej wsi pod Szczecinem. Jest z zawodu krawcową. Świry w spodniach są mniej ciekawe niż te w spódnicach. Faceci nie chcą być piękni, nie obchodzą ich dzieci ani miłość. Marzą o jednym: władzy. Bóg czy Miller to różne wcielenia tego samego. Jestem jedyny, najważniejszy i niezastąpiony. Wpływam na bieg zdarzeń. I na ciebie, marny pyle. Pojutrze zostaniesz apostołem (ministrem). Zbawię cię (zmniejszę bezrobocie). Pokonam szatana (Ordynacką i Oleksego). Z reguły są cwani. Wiedzą, że oświadczenie jestem Bogiem czy Millerem powoduje zwiększenie dawki lekarstw. Ważą, co i do kogo można powiedzieć. Psychiatrów i przypadkowych słuchaczy starają się olśnić swoimi możliwościami, a nie rangą. Ben Laden ma nieograniczoną władzę, ale używa jej w złym celu. Charakteryzuje go przekonanie, że skinięcie ręką w lewą stronę albo podrapanie się lewym kciukiem po prawym półdupku doprowadzi świat do zguby. Pycha walczy o prym ze strachem przed konsekwencjami. Na ogół przegrywa, więc ben Ladenowie mają więcej psychicznych dolinek niż górek. W końcu opanowuje ich dążenie do unicestwienia zła, czyli samego siebie. Poszłam do szpitala, bo koniecznie pragnęłam poznać Napoleona, Hitlera, Stalina. Poznałam Kwaśniewską i Millera, czyli życie w psychozie niczym się nie różni od życia w Warszawie. Autor : Helena Zięba Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Pan papież nie chce przyjechać na dłużej do Polski. Na nic wadowickie kremówki i jasnogórskie śpiewy. Z bogatej krajowej oferty stojący u kresu papież wybrał zatęchły Kraków i Kalwarię Zebrzydowską z drogą krzyżową swego Szefa. • Premier Miller chciałby zdjąć Jana Montkiewicza rzuconego przez SLD na posadę przewodniczącego Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych. Dym się zrobił, gdy wyszło, że Montkiewicz może mieć prokuratorski zarzut o niegospodarność – z czasów, gdy kierował PZU. Posada szefa KNUiFE jest kadencyjna – po mianowaniu tylko śmierć lub własna wola może Montkiewicza zwolnić. • Aresztowano byłych wiceprezesa i głównego księgowego Polskich Sieci Energetycznych oskarżanych o udział w aferze "Colosseum". A także Artura W., byłego asystenta byłego dyrektora generalnego Poczty Polskiej Jacka Turczyńskiego. Asystentowi zarzuca się zacieranie dowodów przekrętów. • Zdjęcia ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego domagają się Platformersi. • Zdjęciem wspólnym uczcili prezesi telewizji publicznej i komercyjnego Polsatu podpisaną ugodę o wspólnym nadawaniu meczów piłki kopanej podczas najbliższych mistrzostw świata. Na razie nasi kopacze prezentują nieortodoksyjną formę; nie chcą się przemęczać. • Rozczarowały sondaże przedwyborcze. Koalicja SLD–UP nadal przoduje – 37 proc., opozycja nie może przeskoczyć 12-procentowego, czyli tuzinkowego poparcia. PRZEPROSINY "URMA" Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością – wydawca tygodnika "NIE", oraz Marek Barański – autor artykułu pt. "Bezpieka u Michnika" opublikowanego na łamach tygodnika "NIE" w lutym 1996 r., niniejszym przepraszają redaktora Piotra Najsztuba za zamieszczenie wymienionego artykułu, którego treść naruszyła dobre imię Piotra Najsztuba jako dziennikarza poprzez insynuację agenturalnej współpracy z Urzędem Ochrony Państwa, która to insynuowana współpraca stawiałaby pod znakiem zapytania niezależność dziennikarską redaktora Piotra Najsztuba. Niżej podpisani z zawstydzeniem przyznają, że powyższe informacje wystawiające na szwank dobre imię Piotra Najsztuba jako dziennikarza są w całości nieprawdziwe. Niniejsze oświadczenie zostaje opublikowane w rezultacie przegranego procesu sądowego. DRUGIE PRZEPROSINY W związku z powyższym tekstem jako wydawca i redaktor naczelny "NIE" wyjaśniam, że sąd uznał, iż pomawiamy red. Piotra Najsztuba o agenturalną współpracę z UOP przez wzgląd na tytuł "Bezpieka u Michnika" oraz ilustrację przedstawiającą wizytówkę b. dygnitarza UOP z podpisem "tu kapować". Taką oprawę nadała zaś redakcja artykułowi Marka Barańskiego. Do nakazanych sądownie przeprosin red. Piotra Najsztuba ochotniczo więc dodaję moje przeprosiny wobec red. Marka Barańskiego, którego naraziłem na przepraszanie red. Najsztuba. Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kluski w gębie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Organy ściemniania Grzegorz W., właściciel firmy hydraulicznej, tyrający na kilku budowach wokół Warszawy, żonaty, jedno dziecko, nie karany, spokojny obywatel. Grzegorz W., bandyta i złodziej, rabujący nieletnim ostatnie grosze, wielokrotnie notowany i znany policji, przez sześć miesięcy podejrzany o kolejny rozbój klient aresztu w Białołęce. Drugi portret rysowały policja i prokuratura. Pierwszy jest prawdziwy. 19 października 2000 r. rano do Grzegorza W., właściciela firmy hydraulicznej, zapukało dwóch smutnych panów z nakazem przeszukania mieszkania oraz z uprzejmą sugestią, by pan Grzegorz udał się z nimi do komisariatu, bo jest podejrzany o rozbój. Nie codziennie budzą człowieka informacją, że wart jest pierdla. Pan W. udał się zatem do komisariatu, by czym prędzej wyjaśnić to nieporozumienie, ponieważ – jak sięgał pamięcią – nikogo nie obrabował. Stanowcze działania policji z Wydziału Kryminalnego Komisariatu Warszawa Żoliborz w osobie starszego sierżanta Pawła Trybuły zostały spowodowane poprzedniego dnia oświadczeniem dwóch uczniów technikum, iż około godziny 13.20 zostali napadnięci przez trzech mężczyzn w wieku 18–20 lat, którzy wciągnęli ich do bramy i obrabowali z: telefonu komórkowego marki Ericsson, karty płatniczej Visa Elektron i 20 złotych polskich. Oświadczenia swoje chłopaki złożyli na ręce sierżanta Trybuły około 17.00. Czujny jak żuraw sierżant natychmiast wytypował sprawców rozboju. Byli to: Grzegorz W., Karol S. i Jacek Z. Sierżant Trybuła scharakteryzował podejrzanych krótko (pisownia oryginalna): W/wym osoby są bardzo dobrze znani pracownikom wydziału kryminalnego Komisariatu Policji Warszawa Żoliborz jako osoby trudniące się kradzieżami oraz rozbojami. Ponadto osoby te często widywane są w rejonie ulic gen Zajączka, Al. Wojska Polskiego. W/wym byli wielokrotnie legitymowani w miejscach zagrożonych tego rodzaju przestępstwami. Ostatnio byli zatrzymani w dniu 06.05.2000 r. jako sprawcy kradzieży samochodu. To istotna informacja dla sądu i prokuratury. Po pierwsze, wynika z niej, iż Grzegorz W., bo na nim się skupimy, ma własną firmę tak tylko dla śmichu, gdyż zarabia przede wszystkim kradnąc i rabując. Pisząc "trudnią się kradzieżami i rozbojami" sierżant Trybuła musiał być bogaty w wiedzę o licznych wyrokach za te przestępstwa, ponieważ trudno sobie wyobrazić, by w "notatce urzędowej" szkalował człowieka niekaranego prawomocnym wyrokiem sądu. Mamy w rękach inny dokument z kwietnia 2002 r. Jest to pismo z Wydziału Łączności i Informatyki Komendy Stołecznej Policji. Tutaj trafiają wszystkie informacje o zatrzymaniu i legitymowaniu kogokolwiek w ciągu ostatnich kilku lat. Z tego pisma wynika, że Grzegorz W. był legitymowany dwa razy w życiu – prewencyjnie, czyli bez żadnych podejrzeń – w tym raz w sądzie przez policję sądową. Nie ma mowy o żadnych wyrokach za kradzieże i rozboje. Nie przewijał się w żadnych materiałach policyjnych. Nie był zatrzymany jako sprawca kradzieży samochodu. Występował w takiej sprawie jako świadek. Przeszukanie w domu Grzegorza W. i drugiego podejrzanego zakończyło się fiaskiem. Na okazaniu obaj młodzi ludzie wskazali jednak na Grzegorza W. jako sprawcę napadu z 18 października. Rozpoznali go po rysach twarzy, kolorze włosów, uczesaniu i rozbieganych oczach. W. został zatrzymany. Warto jednak spojrzeć na to, co mówili poszkodowani. Po pierwsze, wiek napastników określili na 18–20 lat. Przykro nam to mówić, ale Grzegorz W. nie wygląda na młodzieniaszka. Wygląda na tyle, ile ma – na 30-letniego mężczyznę. Obaj poszkodowani mówili o jasnych włosach obciętych krótko na tzw. jeżyka. Potem zeznawali, że włosy były rude wpadające w blond. Grzegorz W. jest ciemnym blondynem o włosach średniej długości i takie miał 18 października. 19 października aspirant sztabowy Ewa Bandurska przedstawiła W. zarzuty na piśmie. Tego samego dnia o 14.40 rozpoczęła przesłuchanie Grzegorza W. Nie przyznał się do winy. Przedstawił dokładny rozkład dnia z 18 października: o 7.30 zjawił się na budowie w Chotomowie, stamtąd z jednym z podwykonawców udał się do Otwocka, tam przebywał do około 12.00 i ponownie wrócił do Chotomowa, skąd wyjechał do Warszawy około godziny 14.00, a do domu dotarł około 14.40. Podał nazwiska osób mu towarzyszących, z którymi rozmawiał, podał numery ich telefonów komórkowych i domowe. 20 października przed policją zeznawali dwaj świadkowie dający Grzegorzowi W. pełne alibi. Obaj twierdzą nawet, że W. wyjechał z Chotomowa o 15.00, a nie o 14.00. 21 października Sąd Rejonowy na wniosek prokuratora rejonowego postanowił tymczasowo aresztować Grzegorza W. na dwa miesiące. Pobyt w areszcie był podejrzanemu regularnie przedłużany przez sąd. W lutym asesor Monika Bednarek przedstawiła akt oskarżenia przeciwko Grzegorzowi W. Ponownie powołała się na typowanie sprawców przez policję jako wielokrotnie zatrzymywanych. Owszem, wspomniała o alibi oskarżonego, ale uznała je za niewiarygodne ze względu na duże rozbieżności co do godziny. Asesor Bednarek powołała się także na ustalenia biegłego psychologa, który miał stwierdzić kategorycznie, że poszkodowani nie wykazują tendencji do konfabulacji. Bardzo interesujące. Oto rachunek wystawiony przez wspomnianego biegłego: Ze względu na trudny charakter sprawy – podejrzani przedstawiają alibi; istnieje ewentualność, że świadkowie konfabulują albo mylą się co do osób, a od oceny tych zeznań należy merytoryczne rozstrzygnięcie sprawy zaś czyn jest zagrożony wysoką karą – wnoszę o przyznanie stawki godzinowej zwiększonej o 50 proc. Pan biegły jest tylko chciwy? Czy też kłamie w opinii przedstawionej sądowi na temat obu poszkodowanych, skoro pisze w niej wyraźnie: w wypowiedziach nie stwierdzam konfabulacji, choć w rachunku mówi, że mogą zmyślać? Prokuratura nie zaakceptowała rachunku wystawionego przez biegłego. Dlaczego? Szkoda jej pieniędzy czy też chciała wyjaśnić różnice w obu dokumentach biegłego? Dlaczego więc nie wyjaśniła? Chyba warto wiedzieć, czy poszkodowani mogli kłamać, czy nie? Choćby dlatego, że człowiek, który uparcie nie przyznaje się do winy i przedstawia alibi, siedzi wciąż za kratkami. Prokuratura i policja pracująca pod jej nadzorem dokładnie odtworzyły przebieg zdarzeń w dniu rozboju. Poszkodowani stwierdzili, że zastrzegli kartę skradzionego im telefonu. Jeżeli tak, to czemu w Idei nikt nie ma żadnych informacji o zgłoszeniu utraty karty SIM i telefonów przydzielonych podanemu abonentowi? I czemu wiadomość tę uzyskał dopiero sąd? Dlaczego ani policja, ani prokuratura nie zainteresowała się, czy karta SIM była rzeczywiście zastrzeżona w podanym przez poszkodowanych dniu? I czemu nie zainteresowano się, czy właściciel karty Visa Elektron zastrzegł ją, czy nie? Odpowiadamy: zastrzegł. Pół roku po napadzie, w kwietniu 2001 r. zgłaszając, że zaginęła w październiku. Kto i dlaczego wysłał do niektórych uczestników procesu Grzegorza W. telegram z sądu z informacją, że rozprawa nie odbędzie się, choć odbyła się bez przeszkód? Czyżby komuś zależało na osłabieniu jednej ze stron procesu? Dlaczego nikt w policji i prokuraturze nie pomyślał, że to się nie trzyma kupy, żeby facet, mający własną firmę i nieźle zarabiający, latał po ulicach za uczniakami i wyrywał im po 20 złotych z chudych portfelików. Sąd Rejonowy w Warszawie na rozprawie w grudniu 2002 r. uniewinnił Grzegorza W. i jego kolegę. Grzegorz W. przesiedział w areszcie 182 dni i tyleż nocy. Stracił zarobki, dobre imię, trochę zdrowia. Ma zamiar pozwać do sądu skarb państwa o odszkodowanie. Niemałe. Pewnie mu zapłacimy. Tylko dlatego, że sierżant Trybuła i asesor Bednarek spaprali robotę. Nie to jednak jest najistotniejsze. Gorsze jest to, że każdego dnia każdy z nas może zostać zgarnięty na dołek z własnego domu i siedzieć w pierdlu nie wiadomo ile, bo aparat sprawiedliwości w Polsce powinien kury macać, a nie decydować o ludzkim życiu. Biedne kury... Autor : Maciej Wiśniowski / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kościół pedofilów Wyniki badań Konferencji Biskupów Katolickich w USA są zatrważające. W latach 1950–2000 postawiono 11 000 zarzutów dopuszczenia się różnego rodzaju przestępstw o charakterze pedofilii 4450 amerykańskim księżom katolickim. Z tych 11 000 zarzutów 6700 okazało się w pełni uzasadnionych, 1000 było bezzasadnych lub zostały wycofane, a wina księży nie została udowodniona, natomiast w 3300 przypadków odstąpiono od wszczynania śledztwa ze względu na to, że oskarżani o pedofilię księża zmarli wcześniej, niż ujawniono informację o czynach, których się dopuścili. Christiania W Wiśle odbyły się mistrzostwa księży i kleryków w narciarstwie alpejskim. Startowało 18 księży i 8 kleryków. Niektórzy przybyli z własnymi grupami kibiców – np. ksiądz Damian C. z parafii Matki Bożej Uzdrowicielki Chorych w Rydułtowach Orłowcu. W czasie zawodów okazało się, że sutanny nie przeszkadzają w jeżdżeniu na nartach, a nawet – jeśli dobrze powieje wiatr – pomagają. W rywalizacji, mimo usilnych zabiegów organizatorów, nie wzięły udziału zakonnice. Była jedna chętna, ale siostra przełożona nie puściła jej na zawody. Wszechpolak robi to z gejem Młodzież Wszechpolska chce powołać Komitet na rzecz Obrony Tradycyjnego Modelu Rodziny. To odpowiedź na wznowienie prac nad ustawą o rejestracji związków homoseksualnych. Wszechpolacy uważają, że gejów trzeba leczyć. Powołują się na dane Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy z USA, z których wynika, że 30 proc. leczonych gejów przestaje być gejami, a u dalszych 30 proc. widać poprawę. Gdyby wiara lekarzy była głębsza, mieliby 100 proc. uleczonych z każdego seksualizmu. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czarna landrynka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Biało - czerwona śmierć " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Parafia św. PITa cd. Z księdzem kantuj w imię boże Nie chcę przyjąć do wiadomości, że prawo w naszym kraju biega na pasku opozycyjnych polityków, a gdy kler bierze udział w podatkowych oszustwach, prokuratora odsyła się jak psa do budy – żołądkowałam się pół roku temu przy okazji pisaniny o nadzwyczajnej szczodrobliwości suwalskiego biznesmena Tadeusza G. oraz jego żony. Zmieniło mi się. Państwo G. prześcigali się w zbożnym celu wspomagania Kościoła kat. Jak on rzucał na tacę 40 tys. zł, ona tego samego dnia uszczuplała swoją portmonetkę o 45 tys. zł. W sumie jedna tylko parafia – a wspierali kilka – otrzymała od nich 1,8 mln zł! Pewnie nikt oprócz zainteresowanych nie zauważyłby tej szczodrobliwości, ale prokurator wyczaił, że Tadeusz G. mógł fałszować faktury i wyłudzać podatek VAT. Państwo G. poszli zresztą na bezczela. Przypomnieli sobie nagle, że nie odliczyli kościelnych darowizn od podatku, choć rozliczali drobne kwoty, jak np. 30 zł na zakup goździków. Ponieważ korektę zeznania podatkowego można zrobić nawet dwa lata po jego złożeniu, Tadeusz G. zażądał od skarbu państwa zwrotu 500 tys. zł (i otrzymał za 2001 rok 207 tys. zł). Z policyjnych informacji wynikało, że Tadeusz G. mógł kupić od wielebnych antydatowane oświadczenia, potwierdzające otrzymanie kasy za 5 do 10 proc. wymienionych na nich kwot. Tadeusz G. został aresztowany "do dyspozycji prokuratora", aby uniemożliwić mu jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym. Wkrótce z powodu choroby zamienił areszt na szpital. Była jak raz sobota i służby więzienne zapomniały dać cynk prokuratorowi, choć powinny poinformować go "niezwłocznie". Cztery dni później prokurator dowiedział się – wcale nie od służb więziennych! – że klient przebywa poza aresztem, korzysta z komórki i przyjmuje gości ("NIE" nr 30/2002). Opuścił szpital... z powodu śmiertelnej choroby. Wykryto tętniaka aorty, który w każdej chwili mógł przenieść go do Bozi. Ponieważ miejscowi proboszczowie nie byli w stanie odpowiedzieć na pytania organów ścigania, przeszukania zaś na plebaniach zdały się psu na budę, prokurator poprosił o pomoc kurię biskupią w Ełku. Część spornej mamony miała trafić do parafii w Białorusi, a nie było wymaganych przez prawo zgłoszeń celnych, więc prokurator chciał wiedzieć m.in., jakie zasady wywozu szmalu za granicę zaleca episkopat. Interesowało go ponadto, kto należy do rad parafialnych obdarowanych kościołów. Wszak parafia nie jest własnością proboszcza, ale wspólnoty, której członkowie mogą mieć lepszą pamięć niż kapłan. Odpowiedź kurii można streścić zdaniem: "spadaj durniu, bo przez ciebie dojdzie do zerwania stosunków między Watykanem i III RP". Wkrótce potem Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku przekazała śledztwo Prokuraturze Okręgowej w Łomży. Oprócz biskupów miał interweniować poseł Krzysztof Jurgiel z Białegostoku, reprezentujący w Sejmie PiSuary. Śledztwo przeniesiono wbrew regulaminowi wydanemu przez ministra sprawiedliwości 11 kwietnia 1992 r. określającemu zasady funkcjonowania prokuratur ("NIE" nr 44/2002). To wszystko ujawniliśmy ponad pół roku temu. No i co? Nico. Śledztwo zawieszone nie wiadomo do kiedy, bo część dokumentów bada biegły specjalizujący się w piśmie ręcznym. Nie chodzi o darowizny kościelne, lecz podpisy na fakturach. Tadeusz G. okazał się chory, ale nie śmiertelnie. Tak uważają biegli z Bydgoszczy. Lekarce, która prawie włożyła go do trumny, włos z głowy nie spadnie, bo nikt nie chce badać okoliczności pomyłki. Prokuratura w Łomży uważa, że ten wątek może sobie wyjaśniać prokuratura z Suwałk, bo to ona zleciła ekspertyzę. Wysłano zresztą nad Hańczę rachunek od bydgoskich biegłych. Poniekąd słusznie. Jak ktoś miał fanaberie, to niech płaci. Prokuratura z Suwałk nie może wyjaśniać, czy doktorka się pomyliła w dobrej wierze, czy Tadeusz G. diagnozę kupił, bo przecież nie ma akt! Klecha, który najmocniej obłowił się na Tadeuszu G. (1,8 mln zł ewentualnie – jak domniemywała policja – 10 proc. tej kwoty), ma świetne samopoczucie i w Suwałkach robi za bohatera. W ratuszowym piśmie zagadał: wszystko, co otrzymuję, idzie na cele charytatywne. Swego czasu, po publikacjach prasowych na temat odpisów podatkowych, służby państwowe chciały te sprawy w parafii kontrolować. Powiedziałem, że jeżeli państwo i samorządy nie są w stanie zabezpieczyć ludziom minimum potrzebnego do życia, to nie mają prawa wnikać w to, jak to robi proboszcz, który stara się im ulżyć ("Tygodnik Suwalski" nr 24/2003). Dla porządku – w Suwałkach rządzi SLD. Autor : Helena Zięba Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Twoja zguba Polaku jest w Unii Europejskiej i w Marku Balickim – nowym ministrze zdrowia. Radio Maryja 15 stycznia "Jak doszło do tego, że Polska, jak długa i szeroka, pełna jest ludzi mówiących takim dziwnym, nie swoim głosem? Gotowych wbrew sobie, wbrew swoim aspiracjom, możliwościom, marzeniom, szczytnym planom zaakceptować niczym nieuchronną kaźń, akces własnego, niepodległego państwa do wątpliwej struktury tak, żebyśmy zapomnieli, być może na wiele pokoleń, o swojej dumie, o bogactwie swoich talentów i bogactwie polskiej ziemi. Orły to wolne ptaki, szybują wysoko – przypominał polskiej młodzieży kardynał Stefan Wyszyński. Bądźcie jak orły – wołał. Dziś zachęca się nas, byśmy byli spłoszonymi kurami, grzebiącymi z innymi mieszkańcami kurnika w śmieciach wspólnego podwórka. (...) Gdy nie widać już żadnej nadziei na uzdrowienie sytuacji gospodarczej własnymi, polskimi siłami, odsyła się nas po jałmużnę oraz po gruszki na wierzbie do Brukseli". Ewa Polak-Pałkiewicz, "Spróbuj pomyśleć" 17 stycznia "Mianowano człowieka, po którym niestety, z punktu widzenia służby zdrowia, możemy się spodziewać samych najgorszych rzeczy. Dużo bardziej drastyczne są poglądy i zamiary ustawodawcze pana Balickiego, znanego jako taki bardzo zdecydowany wyznawca cywilizacji śmierci, człowieka, który promuje ustawę antyaborcyjną, który promuje całe ustawodawstwo forsowane przez środowisko feministek, przez środowisko takich wyznawców nowej formuły cywilizacyjnej, związków homoseksualnych i tego typu poglądów". poseł Antoni Macierewicz, "Wiadomości" 21 stycznia "Deklarował się ostatnio na nowo również program ideowy oraz cele SLD, dzięki wypowiedziom różnych jego przedstawicieli z marszałkiem Markiem Borowskim i premierem Leszkiem Millerem na czele, na temat aborcji. Czy wypowiedzi te, jak również ogłoszona przez Prawo i Sprawiedliwość deklaracja poparcia utraty naszej niepodległości przez wejście do Unii Europejskiej mają jakiś związek z tak zwaną aferą Lwa Rywina? Tego na razie nie wiemy. (...) Jeszcze niedawno luminarze SLD na wyścigi pędzili do Krakowa, aby pokazać się u boku ojca świętego i zarobić tym sposobem na zaufanie społeczeństwa, dla którego od dawna planowano wejście w cywilizację śmierci, z którą przecież Jan Paweł II walczy. Maski spadły. Ukazały się autentyczne twarze spadkobierców Bieruta, Bermana, Wolińskiej. Od nas zależy, czy będą z nas szydzić dalej. Szczęść Boże". prof. Anna Raźny, "Spróbuj pomyśleć" "Nasz Dziennik" 17 stycznia "Jednak co byłoby, gdyby wymóg frekwencji został spełniony przy większości głosów przeciwnych integracji? Zapewne upadek rządów Millera, rozpisanie przedterminowych wyborów i... ustalenie daty kolejnego referendum. No chyba, że w nowo wybranym parlamencie zasiadłoby więcej Polaków niż Europejczyków...". Wojciech Olszak, "Ofiara mrozu" 18–19 stycznia "Nasi przywódcy polityczni uporczywie i bezczelnie powołują się na Papieża i księży biskupów jako popierających bez zastrzeżeń aneksję Polski przez Unię. Po co to robią? Chyba po to, aby tym fałszywym argumentem przekonać niezdecydowanych Polaków: »Przecież Papież tak chce, a wy się opieracie?«. Tymczasem, jak ostrzegają głębiej myślący Polacy (wciąż ten rodzaj ludzi jeszcze żyje), chodzi o to, że jak nas Unia połknie, wtedy dopiero się okaże, jakie to było oszustwo. Nasi przywódcy mają nadzieję, że cała nienawiść obróci się wtedy przeciw Kościołowi i ludzie przestaną wierzyć Papieżowi i biskupom". ks. Jerzy Bajda, "Zapędzeni do agitacji" 20 stycznia "Mniemać zatem należy, że już wkrótce – po ugruntowaniu się unijnej, postchrześcijańskiej Europy – rozlegnie się wezwanie do otwarcia męskich klauzur zakonnych, a jako następne w kolejności runą dyskretne pomieszczenia publiczne oznakowane trójkątem. (...) Każdy totalitarny system wydawał się najpierw kabaretem, co przejawiało się chociażby w doborze mundurów nazistowskich formacji, histerycznych występach Hitlera i teatralnych gestach z komunistycznych posiedzeń partyjnych. Szybko jednak te komedie przeobrażały się w krwawy dramat". Marek Czachorowski, "Prawa człowieka w UE" "Niedziela" 26 stycznia "Nie ma sensu nakłaniać do ślubu par, z których przynajmniej jedna osoba nie zachowała choćby resztek wiary. Zresztą, po kilku latach konkubinatu trudno zachować jakikolwiek związek z Chrystusem. (...) pójście z narzeczoną do łóżka jest grzechem, a to samo z własną żoną będzie świętym wypełnianiem przyjętego sakramentu. (...) Dla ludzi wierzących, którzy są wszczepieni w Chrystusa, każda próba przeżywania jakiejś dziedziny swojej egzystencji bez Niego, jest zdradą". ks. Henryk Zieliński, "Po co ślub?" "Niech nam nie niszczy pokoju spór, jaki ktoś rozniecił, mówiąc nam o wejściu do Europy, w której przecież zawsze byliśmy. Kto nam zamknął drzwi do Europy? I kto chce je nam otworzyć za jakąś niebywałą cenę? – Nie tylko za cenę naszej ziemi i dorobku pokoleń, ale także za cenę wiary w Boga i nienaruszonego przekonania o konieczności zachowania Jego przykazań, z podstawowym przykazaniem: »Nie zabijaj!« – włącznie. Czy mógłby się opowiadać za taką Europą Najwyższy Pasterz Kościoła? Niech nikt w to nie wierzy". abp Kazimierz Majdański, "Przesłanie na rok pański 2003" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Millerbiznes cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy. cd. Przed Sądem Rejonowym w Strzyżowie trwa proces w sprawie zabójstwa Ani Betlei na drodze w Połomi. Ksiądz Tadeusz N., jedyny oskarżony w tej sprawie, twierdzi, że dziecko najpierw uderzył tir, a on jedynie na nie najechał. Biegli wykluczyli taką możliwość. To przełom w procesie. Przypomnijmy. Do zdarzenia doszło w maju 2002 r. na trasie Rzeszów–Barwinek. 11-letnia Ania wyszła z domu po koleżankę, z którą miała iść do kościoła. Zginęła chwilę później kilkanaście metrów od swojego domu, potrącona przez jeden, a następnie drugi samochód. Żaden się nie zatrzymał. Tą trasą wracali wówczas jeden po drugim księża z bierzmowania w Jaworniku. Mimo podwójnego uderzenia dziecko żyło jeszcze kilkanaście minut. 20 godzin po wypadku do Komendy Policji w Strzyżowie zgłosił się ks. Tadeusz N. Oświadczył, że to on potrącił dziecko. Zeznał, że Ania wpadła pod jego auto wcześniej uderzona przez samochód ciężarowy. Ksiądz kłamał, że w komendzie pojawił się tak późno, ponieważ był w szoku. Poza tym, że najechał na martwe już dziecko. (Skąd wiedział?). Prokurator Jacek Złotek ze Strzyżowa uwierzył w wersję księdza i rozgłaszał ją w lokalnych mediach. * * * Po długim śledztwie prokuratura postawiła zarzuty księdzu Tadeuszowi N. Sprawcy wypadku, którym, naszym zdaniem, był przypuszczalnie biskup Edward Białogłowski, organom ścigania nie udało się ustalić. Sąd Rejonowy w Strzyżowie przesłuchał do tej pory kilkunastu świadków. Księża-świadkowie trzymają się wersji ustalonej przez kurię: dziecko zabił tir, a ksiądz bidulek jedynie najechał na zwłoki. Jeden z plebanów w naszej obecności próbował przed salą sądową nakłaniać świadków do zmiany zeznań na korzyść księdza Tadeusza N. Pozostali świadkowie zdarzenia twierdzą, że nie było tira, a dziecko żyło nawet po tym, jak najechał na nie ksiądz Tadeusz N., który zbiegł. Świadkowie twierdzą również, że tuż po zdarzeniu w kierunku Rzeszowa uciekał samochód ciemnego koloru. Za nim jechali inni księża. Jeden z księży, który również był na uroczystościach w Jaworniku, zeznając w prokuraturze całkowicie obalił wersję zeznań podawaną przez księdza Tadeusza N. Sąd nie zdołał go jednak przesłuchać, ponieważ został wysłany do parafii w Anglii, a kuria twierdzi, że nie zna jego adresu. Innych plebanów zeznających w tej sprawie przed prokuratorem również poprzenoszono do innych parafii. Wygląda więc na to, że kuria doskonale orientowała się, kto i co zeznawał w prokuraturze. * * * Ksiądz Tadeusz N. odmówił składania wyjaśnień przed sądem. Podtrzymuje swoją wersję z tirem. Podczas ostatniej rozprawy biegli sądowi Adam Reza i Tomasz Wolny z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych wykluczyli kategorycznie, by dziecko wyleciało spod ciężarówki, przeleciało przez całą naczepę i spadło pod koła samochodu proboszcza Tadeusza N. Krakowscy biegli nie potrafili jednak wyjaśnić innych wątpliwości sądu, m.in. dotyczących przyczyn różnicy w opiniach biegłych lekarzy ze Strzyżowa dokonujących oględzin zwłok i sekcji, którzy wykazali się skandalicznym wręcz brakiem podstawowej wiedzy, co wytknął im właśnie krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych w swej opinii. Jeden z nich nie potrafił nawet ustalić, jakiego wzrostu było dziecko myląc się o 20 centymetrów. Pełnomocnik rodziny Betlejów zwrócił się do sądu, aby powołał kolejnych biegłych z innego instytutu sądowego, którzy mogliby wyjaśnić m.in. te istotne dla sprawy kwestie. * * * Proces prawdopodobnie zakończy się jeszcze w tym roku. Ksiądz Tadeusz N. nie uniknie kary. Prokuratura postawiła mu poważne zarzuty – spowodowanie wypadku, przekroczenie dozwolonej prędkości, ucieczkę z miejsca zdarzenia i nieudzielenie pomocy ofierze. Grozi mu do 12 lat więzienia. Jego linia obrony kompletnie się załamała. Prawdziwy, naszym zdaniem, główny sprawca tej tragedii nadal chodzi spokojnie na wolności. Nie stanął przed sądem, bo śledztwo w tej sprawie koncertowo spieprzono od samego początku. Druga sprawa to wpływy kurii w policji i w prokuraturach oraz manipulowanie świadkami. Będziemy pilnować tej sprawy, bo swoje wiemy. Kościół jest organizacją, która nagminnie wykorzystuje swe wpływy, aby przeciwstawić się wymiarowi sprawiedliwości w obronie swoich ludzi. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Najdroższa utrzymanka RP Czemu inwestorzy giełdowi tracą wszystko i zniechęcają się do kapitalizmu? Dlaczego robotnicy są w rozpaczy i kamieniami walą w policję? Winowajcami często bywają rekiny biznesu. Jeden z ostatnich komunikatów Elektrimu dotyczy sprzedaży spółek telewizyjnych wchodzących w skład Elektrimu Telekomunikacja: Aster Polska, Warszawskie Sieci Kablowe, RTK Autocom, Autocom i ZTP. Cenę ustalono na 110 mln euro. Elektrim może z tego otrzymać jedynie 120 mln zł. W marcu 1999 r. ówczesna prezeska Elektrimu Barbara Lundberg wyłożyła za 100 proc. udziałów Bresnan International Partners Poland, który wtedy był właścicielem kablówki Aster City, 309 mln dolarów! Po kilku latach inny zarząd wyciąga z tego 120 mln zł, czyli 30 mln zielonych. – W 1999 roku bank inwestycyjny Merrill Lynch wycenił wartość Bresnana na 232 miliony USD – powiedział mi jeden z pracowników Elektrimu. To najbardziej chujowy biznes, o jakim słyszałam! Udziałowcami Bresnana w 1999 r. były dwa fundusze zarządzane przez Enterprise Investors, w której niegdyś pracowała Lundbergowa. Rekordowa cena 309 mln dolarów zapłacona przez prezeskę Elektrimu mogła – logicznie podejrzewając – oznaczać sutą prowizję dla byłej wiceprezeski Enterprise Investors Barbary Lundberg. – Historia transakcji z Bresnanem była charakterystyczna dla "strategii" zarządu, który pojawił się w firmie po odejściu z niej twórcy potęgi Elektrimu Andrzeja Skowrońskiego. Prezeska udowodniła, że umie wydawać pieniądze – opowiada mój rozmówca. Tylko w pierwszych miesiącach urzędowania podjęła decyzję o inwestycjach za ponad miliard dolarów. Z zarabianiem było znacznie gorzej. Dlatego skupiła uwagę na pozyskiwaniu kapitału. Wystarczył rok jej aktywnego zarządzania, aby długi Elektrimu sięgnęły kwoty 6,2 mld zł! Takie pieniądze zrobiłyby wrażenie nawet na premierze. Do głównych doradców prezeski należeli Anglik Roger Wilson, były dyrektor generalny Bresnana, Kanadyjczyk Thomas Kolaja i Jacek Walczykowski. Najbardziej barwną postacią był Kanadyjczyk Kolaja. Nad Wisłą pojawił się na początku lat 90. Jako stypendysta Fulbrighta przez dwa lata pracował w polskim Ministerstwie Przekształceń Własnościowych, gdzie zajmował się procesami prywatyzacyjnymi i programem restrukturyzacji przemysłu chemicznego oraz farmaceutycznego. W tamtych czasach wielu obcokrajowców zatrudniano w urzędach centralnych. Ich wiedza o polskiej gospodarce z czasem przełożyła się na konkretny szmal. Kolaja odpowiadał za strategię internetową Elektrimu. To właśnie ta strategia okazała się jednym z największych nieszczęść. Plany na początku 2000 r. zakładały, że na inwestycje w spółki internetowe zostanie wydane 500 mln euro. Ostatecznie stanęło na 100–200 mln. Na pierwszy ogień poszły AGS New Media i Easy Net należące do holenderskiej spółki Eastbridge (właściciel Domów Towarowych Centrum i EMPiK-ów). Za 50 proc. udziałów Elektrim gotów był zapłacić 50,2 mln dolarów. W 1999 r. Eastbridge kupiła obligacje zamienne Elektrimu, a Yaron Bruckner wszedł do Rady Nadzorczej, czym bardzo ułatwił Lundbergowej podjęcie decyzji inwestycyjnej. Gdy gorączka internetowa opadła, Elektrim chciał się wycofać z interesów z Brucknerem, ale pojawiły się plotki, że będzie on naciskał na pozbycie się udziałów w spółkach energetycznych Elektrimu, że chce wymienić zarząd i nawet ma własnego kandydata. Korzystał przy tym z usług renomowanej i bezwzględnej kancelarii prawnej Weil, Gotshal and Manges. We wrześniu 2001 r. okazało się, że Elektrim musi jednak zrealizować planowaną transakcję, bowiem Eastbridge skutecznie zablokował w sądzie swobodę dysponowania przez Elektrim udziałami w spółce Elektrim Telekomunikacja. Za 100 proc. udziałów w obu e-spółkach (tak nazywano powstające wtedy jak grzyby po deszczu spółki internetowe) trzeba było zapłacić 100 mln euro. Dziś AGS New Media i Easy Net to spółki bez większej wartości. Kolaja musiał pożegnać się z pracą, ale nie wyszedł na tym źle. 8 listopada 2002 r. pojawił się komunikat o tym, że Zarząd Elektrim S.A. podpisał ugodę z firmą CII Group Polska Sp. z o.o. oraz Thomasem Kolają. Na mocy ugody spór pomiędzy stronami został zakończony w sposób polubowny. Oznacza to, że pan Kolaja został usatysfakcjonowany finansowo. Ciekawe, czy akcjonariusze Elektrimu lubią tego rodzaju szczęśliwe zakończenia... Sukces Kolai zachęcił byłą prezes Lundbergową i jej byłego następcę Waldemara Siwaka do wystąpienia z roszczeniami. Chodzi o około 8 mln zł. Tym razem obecny zarząd Elektrimu ma zamiar odpowiedzieć kontrpozwem zarzucając byłym prezesom działanie na szkodę spółki. Pozwy, kontrpozwy, doniesienia do prokuratury i sprawy sądowe to stały element gry. Dodajmy: niezwykle kosztowny. Spółka płaciła firmom prawniczym miliony złotych, a one w jej imieniu przegrywały procesy o dziesiątki milionów dolarów. Kolejne królewsko wynagradzane zarządy obiecywały, że jeszcze trochę i wyprowadzą spółkę na prostą. Rady Nadzorcze Elektrimu godziły się na zapewnienie tym ludziom odrobiny luksusu. Rzeczywiste wyniki ekonomiczne nie miały większego znaczenia. I tak polisa ubezpieczeniowa nr 282571 z 13 kwietnia 2000 r. dla wiceprezesa Walczykowskiego opiewała na 4 000 000 zł. Składka wynosiła 100 080 zł. Podobnie asekurowany był Piotr Mroczkowski, składka – 118 800 zł (polisa ubezpieczeniowa nr 282523). Ubezpieczeni byli też pozostali członkowie Zarządu i Rady Nadzorczej spółki. Ale nawet te królewskie apanaże nie chronią przed pokusą osiągnięcia większego zysku. Ostatnio głośny stał się konflikt, który wybuchł między obecnym wiceprezesem Elektrimu Ryszardem Oparą a byłym członkiem Rady Nadzorczej spółki i byłym wiceprezesem Janem Rynkiewiczem. Chodzi o wzajemne rozliczenia pieniężne. Nieoficjalnie mówi się o tym, że Rynkiewicz pomagał rok temu Oparze w znalezieniu chętnych do sprzedaży walorów Elektrimu: akcji pozbywały się zachodnie fundusze inwestycyjne. Za pomoc w załatwieniu sprawy były członek zarządu miał otrzymać 5,8 mln zł. Roszczenia zabezpieczono stosownym wekslem. Okazało się, że Rynkiewicz ma wydany przez komornika nakaz zajęcia należących do Opary papierów Elektrimu. Rynkiewicz może jednak mieć problemy z odzyskaniem kasy, wszystko bowiem wskazuje na to, że akcje Elektrimu będące w posiadaniu wiceprezesa Opary są zabezpieczeniem kredytu udzielonego mu przez BRE Bank. Władze giełdowego holdingu obiecały wyjaśnić sprawę. Milczy, jak na razie, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, której nie dziwią informacje, że członek władz jednej ze spółek notowanych na giełdzie pomaga obracać akcjami innemu człowiekowi, który obecnie w tych władzach zasiada. Tak kręci się ten światek biznesu. I tylko zredukowani pracownicy zakładów w Ożarowie nie mogą zrozumieć, że naparzając się z policją i ochroniarzami do żadnych pieniędzy nie dojdą, a guza nabić sobie mogą. W zgiełku walki na gumowe pały i butelki z płynami zapalającymi, w strugach wody i piany z polewaczek, gdzieś tam het ginie informacja, że ożarowskie "Kable" sprzedał Cupiałowi nie kto inny, tylko... Elektrim. Autor : Anna fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stalowe zaloty Uwaga! Amerykanie faulują. W piątek, 22 sierpnia, Ministerstwo Skarbu Państwa zdecyduje, czy należący do hinduskiej rodziny Mittal LNM Holdings kupi Polskie Huty Stali. 14 lipca LNM otrzymał wyłączność na negocjacje. Oferta Hindusów okazała się dużo lepsza od konkurencji – US Steel. Z naszych informacji wynika, że LNM przebił Amerykanów o ponad 600 mln zł. Jeśli ministerstwo nie dojdzie do porozumienia z LNM, powróci do rozmów z drugim w kolejce amerykańskim potentatem US Steel. "NIE" zdobyło dowody, iż US Steel, wbrew podpisanym przez siebie zobowiązaniom, dogadywał się za plecami ministerstwa ze związkami zawodowymi działającymi w PHS. Arogancja amerykańskich firm, które – biorąc przykład ze swojego rządu – traktują Polskę jak kolonię, widoczna jest w każdym fragmencie naszej współpracy gospodarczej z Wielkim Bratem. Gdyby, dzięki naciskom zblatowanych z USS związków zawodowych amerykański koncern stalowy przejął PHS – w rękach Amerykanów znalazłoby się jedno z największych polskich przedsiębiorstw – gigant składający się z czterech największych polskich hut, pro-dukujący 3/4 polskiej stali. Lojalka dla lojalnych Starający się o zakup PHS kontrahenci podpisali "Zobowiązanie do zachowania poufności". Wystosowanie tego kwitu to jeden z pierwszych kroków Ministerstwa Skarbu Państwa wobec potencjalnych inwestorów. Jego sens jest taki: oferenci mają obowiązek zachować w tajemnicy wszystkie otrzymane z MSP informacje służące do tzw. due dilligance, czyli badania sytuacji spółki. Z drugiej strony ministerstwo zobowiązuje kontrahentów do lojalności. Punkt d. tegoż dokumentu mówi jasno: w sprawach związanych z procesem prywatyzacji Potencjalny Inwestor nie będzie się kontaktował ze Spółką, jej władzami, pracownikami oraz wierzycielami Spółki poza spotkaniami umówionymi przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Chodzi o to, aby inwestorzy nie załatwiali sobie poparcia w zakładzie za plecami resortu. Zapis ten ma także – a może przede wszystkim – służyć utrudnianiu ewentualnych układów korupcyjnych. Skoro każdy nie uzgodniony z MSP kontakt kandydata na inwestora z liczącymi się ludźmi z kupowanego zakładu jest nielegalny – ministerstwo nie musi zawracać sobie głowy zgadywaniem, które z tych kontaktów mogły służyć wręczeniu łapówki mającej skłonić kierownictwo albo związki zawodowe do działania na rzecz danego oferenta. Na przykład poprzez wywieranie wpływu na ministerstwo, manipulację wynikami ekonomicznymi firmy czy strajki. Prezesi firm ubiegających się o PHS podpi- sali to zobowiązanie – bez tego nie mogliby przystąpić do negocjacji. LNM Group lojalnie wystosował do Ministerstwa Skarbu prośbę o zgodę na spotkanie z przedstawicielami związków zawodowych. W piśmie z początku maja przekonywał, iż dobra współpraca ze związkami jest jednym z najważniejszych warunków sprawnego zarządzania zakładem. Koncernowi zależy na ułożeniu tej współpracy od początku. Poinformował MSP, że inne podmioty starające się o PHS spotykają się ze związkowcami, co zdaniem LNM stawia go w niekorzystnej sytuacji. W odpowiedzi ówczesny sekretarz stanu Andrzej Szarawarski grzecznie, acz stanowczo poinformował, iż takie spotkania będą możliwe dopiero w ostatniej fazie negocjacji. LNM pokornie dostosował się do tego warunku. Biesiada z jankesem USS w ogóle nie zawracał sobie głowy proszeniem ministerstwa o zgodę. Mamy podstawy, by twierdzić, że już w kwietniu przedstawiciele amerykańskiego koncernu biesiadowali ze związkowcami z huty w knajpie o radosnej nazwie Gwarek w Katowicach. Dysponujemy faksem, w którym przedstawiciele USS zlecają przewodniczącemu NSZZ "Solidarność" Huty Katowice Władysławowi Molęckiemu zorganizowanie spotkania z wszystkimi znaczącymi przedstawicielami związków zawodowych. Z pisma wynika, iż to Molęcki wystąpił z propozycją spotkania, a Amerykanie skwapliwie na nią przystali nie zawracając sobie głowy zawiadamianiem ministerstwa. Pismo wysłane zostało ze Słowacji, z Koszyc, 10 kwietnia 2003 r. o 11.30. Dzwoniliśmy do US Steel w Koszycach celem potwierdzenia naszych rewelacji. W odpowiedzi na nasze pytanie, usłyszeliśmy słynne amerykańskie: Don’t call us, we’ll call you. Oczywiście – nikt nie oddzwonił. Szanowny Panie Przewodniczący! Dziękuję za Pański wczorajszy list zwracający się z prośbą o zorganizowanie spotkania przedstawicieli US Steel z wybranymi Związkami Zawodowymi PHS. Jesteśmy gotowi spotkać się jutro czyli w piątek 11 kwietnia 2003 r. w Restauracji "GWAREK" w Katowicach na ulicy Przemysłowej 2 o godzinie 14.00. Chciałbym, korzystając z tej okazji, prosić Pana o zaaranżowanie spotkania z Pańskimi kolegami w celu zawiadomienia o spotkaniu i zapewnienia obecności na nim wszystkich znaczących przedstawicieli Związków Zawodowych. Proszę o podanie nazwisk uczestników spotkania z Państwa strony. Z wyrazami szacunku Anton Lukac Anton Lukac jest wiceprezesem ds. wdrożeń strategicznych w hucie US Steel w Koszycach. Dwaj niezależni informatorzy ze związków zawodowych z różnych hut potwierdzili, że do spotkania w "Gwarku" doszło. Z naszej wiedzy wynika także, że zaproszeni byli związkowcy z Huty Katowice, ale na spotkanie to wprosili się także związkowcy z Porozumienia Organizacji Związkowych. Inni związkowcy, z którymi nawiązaliśmy kontakty, nabrali wody w usta. Nikt oficjalnie nie chciał tego faktu potwierdzić. Związkowe przebitki Jaki był jego efekt? Tuż po ogłoszeniu przez MSP, że do finałowej tury wszedł LNM, Wła-dysław Molęcki mówił na łamach "Wolnego Związkowca", pisma NSZZ: Jesteśmy ostrożni w ocenie, czy przyjęte rozwiązanie do jakiego doszło jest korzystne (...) Wybór LNM był dla nas bardzo dużym zaskoczeniem ponieważ dotychczasowe rozmowy i analizy wskazywały na inne rozwiązania. Podobną refleksją Molęcki uraczył "Puls Biznesu" 15 lipca 2003 r.: Z naszych rozmów z urzędnikami wynikało, że większe szanse ma US Steel. Trudno nam na razie komentować, czy minister dokonał właściwego wyboru. Oczywiście, związkowcy mają prawo mieć własne zdanie co do losów swojego zakładu. Ale Amerykanie nie mieli prawa uwodzić związkowców za plecami polskiego ministerstwa, spotykać się z nimi w knajpach, podczas gdy kontrkandydat lojalnie oczekiwał na zgodę strony polskiej. Zakaz takich zalotów wynikał m.in. z doświadczenia mówiącego, iż w Pomrocznej związki zawodowe potrafią przeforsować swoje zdanie, wbrew interesom zakładu, wymuszając na rządzie rozmaite decyzje lub ich zaniechanie za pomocą protestów, strajków, politycznych nacisków. Historia Stoczni Gdańskiej czy Ursusa dowodzi, że podporządkowanie losów zakładów związkowym bonzom niekoniecznie przynosi pracownikom tych zakładów szczęście i dobrobyt. Amerykanie z US Steel zdawali sobie sprawę z politycznej siły związków, umawiając się z nimi za plecami ministerstw i olewając sikiem falistym podpisane przez siebie zobowiązania. Schadzka w ambasadzie Mamy podstawy podejrzewać, iż na kilku komentarzach do gazet protest związkowców przeciw Hindusom się nie skończy. Już po ogłoszeniu przez Ministerstwo Skarbu Państwa decyzji o dopuszczeniu Hindusów do dalszych negocjacji, 6 sierpnia br., przewodniczący Molęcki gościł w Ambasadzie USA w Warszawie. Wiemy, iż zaproszonych na to spotkanie zostało trzech związkowców z Huty Katowice, stawił się jednak tylko Władysław Molęcki. Zapytany o tę schadzkę przez dziennikarza "Rzeczpospolitej" rzecznik Ambasady USA poinformował "Rzepę": niewykluczone, że informacja o spotkaniu jest prawdziwa. Zapytaliśmy Molęckiego, czy kiedykolwiek w trakcie trwania negocjacji o PHS spotykał się z przedstawicielami US Steel. Molęcki stwierdził, że nigdy i nigdzie do spotkań nie dochodziło. Chcemy wierzyć, iż Polskie Huty Stali nie podzielą losu wielu innych polskich zakładów, w których NSZZ "Solidarność", zamiast bronić interesów pracowników, usiłował realizować swoją politykę prywatyzacyjną. Wierzymy, iż rząd się nie ugnie i nie pozwoli na powrót do negocjacji amerykańskiemu koncernowi, który swoim dotychczasowym zachowaniem dowiódł, iż jest partnerem nielojalnym i ma w dupie prawo kraju, w którym chce inwestować. Nie jest to dobry zwiastun na przyszłość. Polskie Huty Stali Możliwość połączenia czterech hut stali, tj. "Cedler" z Sosnowca, "Florian" ze Świętochłowic, "Katowice" z Dąbrowy Górniczej i "Sendzimir" z Krakowa w holding Polskie Huty Stali umożliwiła ustawa z 24 sierpnia 2001 r. o restrukturyzacji hutnictwa żelaza i stali. Pierwszym krokiem do połączenia hut było powołanie 30 listopada 2001 r. jed-nej osoby na stanowisko prezesa Zarządu Huty Katowice S.A. i prezesa Zarządu Huty im. T. Sendzimira S.A. 6 maja 2002 r. utworzono Polskie Huty Stali S.A. – jednoosobową spółkę skarbu państwa. Powstała przez wniesienie akcji czterech spółek, wymienionych wyżej hut stali. Huty zatrudniają łącznie 16 tys. osób. Kwotę tę należy pomnożyć przez 2, jeżeli weźmiemy pod uwagę liczbę osób zatrudnionych w spółkach przyległych do hut. W wyniku negocjacji z Unią Europejską do roku 2006 nastąpi w Polsce obniżenie produkcji stali o 901 tys. ton, z czego w samym PHS o 686 tys. ton. Wielkość pomocy publicznej nie przekroczy 3,3 mld zł. Szacuje się, że na PHS przypadnie lwia część tej kwoty – około 3 mld zł. 7,3 tys. osób odejdzie z hutnictwa do roku 2006. W samym tylko PHS – 6,4 tys. Pierwszym etapem prywatyzacji PHS będzie wykup wierzytelności, które na dzień dzisiejszy wynoszą około 1,6 mld zł. Kolejnym krokiem ma być podniesienie kapitału hut stali i w końcu odkupienie pakietu akcji od skarbu państwa. Inwestor zobowiązany będzie także do zapewnienia pakietu socjalnego swym pracownikom, a to oznacza negocjacje ze związkami zawodowymi. US Steel Produkuje rocznie około 14,5 mln ton stali. Na świecie zajmuje 9. pozycję. Za zeszły rok wypracował zysk w wysokości 62 mln dolarów. Dopiero w listopadzie 2000 r. US Steel dokonał pierwszej poważnej inwestycji poza Stanami Zjednoczonymi. W Koszycach, na Słowacji, kupił dużą hutę stali o mocy produkcyjnej około 4,5 mln ton stali. LNM Group LNM jest drugim co do wielkości producentem stali na świecie. Produkuje rocznie około 35 mln ton stali. W tym roku zyski mają przekroczyć 10 mld dolarów. Zakłady LNM znajdują się w 12 krajach, na 5 kontynentach, produkty LNM sprzedaje w 70 krajach. Co ciekawe, statystycznie co trzeci zderzak w amerykańskim samochodzie został zrobiony ze stali wyprodukowanej przez LNM. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szkiełko i w oko Życie naukowe w III RP bardzo jest intensywne, ale Noble dostają poeci. Dwóch wykładowców z Politechniki Częstochowskiej – jeden profesor, drugi doktor habilitowany – prowadzi wojnę. Profesor Paweł Rolicz siedzi z lupą nad dokumentami, dr hab. Leszek Kiełtyka podważa jego sprawność umysłową. Naukowcy mają już za sobą sądy i wzajemne opisywanie się w prasie. Ten drugi ma dostać niedługo nominację profesora zwyczajnego. Tego pierwszego doprowadza to do kurwicy. Z lupą po nocach Do obowiązków profesora należy dochodzenie do prawdy – pomyślał prof. Rolicz i jął z lupą ślęczeć nad "Listem otwartym", który był napisany na maszynie, a pod którym widniał podpis Paweł Rolicz, czyli jego własny. Nie on jednak był autorem tego dzieła. Ktoś się pod niego podszył. Adresatem był dziekan Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. List chwalił pewnego młodego naukowca sugerując, że jest uczniem Rolicza. Naukowiec niebawem miał przystępować do kolokwium habilitacyjnego na PW. Jednocześnie list ganił Radę Wydziału. Miało to przewrotnie spowodować, że Rada udupi tego naukowca. Tak się jednak nie stało. – Na szczęście – dodaje Rolicz. Kopia listu została przesłana na Politechnikę Częstochowską. Rektor tak się wkurzył, że powołał komisję dyscyplinarną. Rolicz od samego początku o autorstwo listu podejrzewał swojego kolegę dr. hab. Leszka Kiełtykę, któremu najpierw pomógł zrobić habilitację, a później stał się jego wrogiem. Rolicz znalazł w papierach na uczelni jakiś kwit napisany na maszynie przez Kiełtykę. Miał zatem materiał porównawczy. Mozolna analiza z lupą w ręku wykazała niezbicie, że litery "ł" i "ę" oraz niektóre inne są wystukane z taką samą niedoskonałością. Według Rolicza świadczyło to o tym, że autorem paszkwilu jest Kiełtyka. Bowiem na jego maszynie do pisania stworzono fałszywkę. Sądzenie Uznawszy, że szarga się jego dobre imię, Rolicz wniósł sprawę do sądu. Powołano biegłych. 4 stycznia 2002 r. Sąd Rejonowy w Częstochowie orzekł: W wyniku postępowania dowodowego Sąd ustalił, iż oskarżyciel prywatny Paweł Rolicz przedmiotowego listu nie sporządził ani też nie opatrzył go podpisem. "List otwarty" sporządzony został na nieustalonej maszynie do pisania typu walizkowego przez oskarżonego Leszka Kiełtykę. (...) Biorąc pod uwagę fakt, iż pokrzywdzony – Paweł Rolicz powziął wiadomość, że autorem przedmiotowego "Listu otwartego" jest oskarżony – Leszek Kiełtyka w dniu 28.03.1995 r., a zgodnie z art. 101 § 2 kk karalność przestępstwa ściganego z oskarżenia prywatnego ustaje z upływem roku od czasu, gdy pokrzywdzony dowiedział się o osobie sprawcy przestępstwa. (...) Sąd (...) umorzył postępowanie w przedmiotowej sprawie. Profesor Rolicz to człowiek bez umiaru. Dzięki niemu już dwóch profesorów nie żyje. Być może prawem serii teraz chce unicestwić trzeciego, ale ja postaram się nie dać. Z psychiką prof. Rolicza jest coś nie w porządku. Na podstawie tego, co wyczynia, twierdzę, że nie jest zdrowy. Pan rektor powinien powołać komisję i posłać go na badania – podsumował sprawę Kiełtyka na łamach lokalnej prasy. Tego dla dumy profesorskiej było za wiele. Rolicz skonstruował apelację przeciw umorzeniu. Sprawę przyjął Sąd Okręgowy w Częstochowie. 9 grudnia 2002 r. utrzymał w mocy zaskarżony wyrok. Jednak zawarł coś ciekawego w uzasadnieniu: przedmiotowy "List Otwarty" został sporządzony przez oskarżonego Leszka Kiełtykę, a motywem jego działania była chęć zemsty za dokonane przez oskarżyciela prywatnego Pawła Rolicza odkrycie plagiatu, którego dopuścił się oskarżony. Ponieważ apelacja nie przyniosła oczekiwanego przez Rolicza skutku, przekazał on sprawę fałszerstwa do prokuratury. Jest w toku. W międzyczasie wykładowcy spotykali się jeszcze kilka razy w sądzie. Rolicz pozwał Kiełtykę za szarganie jego dobrego imienia w prasie. Sąd uznał Kiełtykę winnym jednocześnie warunkowo umarzając sprawę. W zamian Kiełtyka oskarżył Rolicza o to, że poniżył go w wywiadzie dla mediów. Według niego profesor miał narazić docenta na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu. – To bzdury – mówi Rolicz. – Przecież posługiwałem się prawomocnymi uzasadnieniami do wyroków. Jeżeli nie można się na nie powoływać, to po co są? Zarzewie Właściwie wojna między naukowcami zaczęła się już w 1991 r. Profesor Rolicz ustalił wówczas, że Kiełtyka będąc już habilitantem popełnił plagiat. Gdy tylko Kiełtyka dowiedział się, że Rolicz węszy, zaczął zbierać od studentów oświadczenia, że dobrowolnie udostępniali mu fragmenty pracy. Rolicz jednak nie dał się wyprowadzić w maliny. Od tych samych studentów zbierał oświadczenia, z których wynika, iż byli zmuszani do składania oświadczeń broniących Kiełtykę. Profesor Rolicz dowiedział się, że niebawem Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów przekaże prezydentowi do podpisania akt mianowania Kiełtyki na profesora. W Centralnej Komisji powiedziano nam, że sprawa jest im znana i będzie rozpatrywana pod względem merytorycznym. Znaczy to mniej więcej tyle, że jeżeli komisja uwierzy w dowody, to utrącą kandydaturę Kiełtyki na profesora. Rolicz pisał w tej sprawie do prezydenta, do komisji, do rektora Politechniki Częstochowskiej. W połowie zeszłego roku napisał skargę nawet do Strasburga. Przedstawił sprawę obu umorzeń w sprawie "Listu otwartego" i to, że ciąga się go po sądach za to, że posługiwał się prawomocnymi uzasadnieniami, które tajne nie były. Strasburg sprawę przyjął. Teraz z wojny dwóch naukowców z kraiku nad Wisłą ubawi się znudzona Europa. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Know-how noszenia worków Za Buzka wymyślili, że należy sprzedać polskie porty. Za Millera sprzedają. Pomysł zły, realizacja jeszcze gorsza. Pod koniec lutego doszło do największej transakcji w historii polskich portów. Zarząd Morskiego Portu Gdynia i jego Rada Nadzorcza zdecydowały o sprzedaniu 100 proc. udziałów w Bałtyckim Terminalu Kontenerowym (BTC) filipińskiej spółce International Container Terminal Services Inc. (ICTSI) oraz wydzierżawieniu na 20 lat części tych terenów portu, które zajmował BTC. Transakcja – co oficjalnie podały media – opiewa na 40 mln dolarów. Bałtycki Terminal Kontenerowy jest największym i najnowocześniejszym terminalem tego typu w Polsce, o zdolności przeładunkowej do 500 tys. kontenerów rocznie. W tej chwili obrót roczny terminalu w Gdyni wynosi poniżej 200 tys. kontenerów. Filipińczycy zobowiązali się, że terminal będzie przeładowywał 350 tys. sztuk, czyli ściągną do gdyńskiego portu dodatkowe ładunki. Według prof. Andrzeja Grzelakowskiego, przewodniczącego Rady Nadzorczej Zarządu Morskiego Portu Gdynia, który udzielił wywiadu "Namiarom na Morze i Handel" (5/2003): dzierżawca terminalu nie tylko zapewni mu odpowiednie środki na rozwój, ale przede wszystkim wzmocni jego pozycję w układzie krajowym i międzynarodowym. Grzelakowski stwierdził w tej samej rozmowie, że dysponują również odpowiednim know-how zarówno w sferze zarządzania, jak i marketingu. Bałtycka fortuna Filipińczyków Brytyjski tygodnik "Fairplay" (poświęcone sprawom żeglugi najbardziej znaczące na świecie pismo w tej branży) w numerze z 13 marca 2003 r. zamieścił krótki artykuł zatytułowany "ICTSI seek its fortune in Poland" (ICTSI szuka szczęścia w Polsce). Oprócz informacji o tym, że ICTSI kupił największy w Polsce terminal kontenerowy, publikacja zawiera krótką charakterystykę "pozycji" filipińskiej spółki w "układzie międzynarodowym". Według "Fairplay", po sprzedaży w czerwcu 2001 r. ośmiu swoich terminali, działanie ICTSI ogranicza się do terminalu Suape w Brazylii. Jego siła na rynku międzynarodowym zaczęła się sypać. Zainteresowanie kupnem części portu w Gdyni jest próbą odbudowy tej pozycji. Tak więc to nie filipińska firma jest nam potrzebna, ale raczej my filipińskiej firmie. Jednak próba ta może spełznąć na niczym – dodaje tygodnik – bo Gdynia z terminalem BTC to mały, tylko dowozowy port i trudno będzie przekształcić go w coś większego. Trudno będzie ICTSI zagwarantować Gdyni sukces w "cargo flows" (przepływie ładunku), bo jakim cudem? Operator to ktoś, kto ładuje na statek i z niego wyładowuje (worki, palety, kontenery). Nie dostarcza zaś ładunku, czyli tego, co można załadować, gdy przyjedzie z głębi lądu, lub wyładować, gdy przypłynie z dalekiego morza. I takim operatorem jest ICTSI. Sam z siebie nie zapewnia ładunków, czyli tego, na czym nam powinno najbardziej zależeć. W publikacji znajduje się sugestia, że być może ICTSI powinien wejść w układ z kimś, kto dysponuje ładunkiem, np. Maersk. Dodajmy, że Maersk jest największą linią i armatorem kontenerowym, czyli największą potęgą w światowym shippingu. Także startował w przetargu na kupno gdyńskiego terminalu, ale myśmy wybrali spółkę filipińską. Aby zobrazować, jakim know-how w "sferze zarządzania" dysponuje ICTSI, odwołajmy się jeszcze raz do brytyjskich pism specjalistycznych. Brytyjski miesięcznik "Containerisation International" z lutego 2003 r. zamieszcza notatkę "ICTSI set to close ICD rail link" (ICTSI ogłosiło, że zamyka linię kolejową ICD). Notatka informuje o tym, że spółka ICD należąca do ICTSI a zajmująca się dostarczaniem ładunków do portu w Manili, zmuszona została do zamknięcia swojej linii kolejowej. Według autora notatki, władze ICTSI tłumaczyły się tym, że w rejonie nie nastąpił taki wzrost gospodarczy, jakiego się spodziewali, i w związku z tym nie ma czego wozić do portu. Poza tym linia kolejowa przegrywała rywalizacje z tańszym transportem samochodowym. Ten sam miesięcznik z marca 2003 r. zamieścił kolejną notatkę poświęconą naszym nowym partnerom w portowym biznesie zatytułowaną "Mass exodus from Suape terminal" (Masowa ucieczka z terminalu w Suape). Miesięcznik informuje, że terminal Suape w porcie Recife na północy Brazylii należący do ICTSI stanął przed finansowym krachem ("facing financial meltdown"). Większość ładunków ucieka do portów konkurencyjnych. Pismo stwierdza, że jest to związane ze złym zarządzaniem terminalem przez władze spółki. Stwierdza też, że władze ICTSI nie chciały skomentować tego faktu. Tak więc już niedługo działalność na rynku międzynarodowym ICTSI może się ograniczać wyłącznie do Gdyni. Zarząd Morskiego Portu Gdynia sprzedał terminal, bo wedle prawa musiał sprzedać. Zgodnie z art. 3 ustawy z 18 czerwca 1999 r. o zmianie ustawy o portach i przystaniach morskich, podmioty zarządzające portami a posiadające udziały lub akcje w spółkach działających w sferze eksploatacji powinny je zbyć do 31 grudnia 2003 r. Krótko mówiąc, do końca tego roku wszystko musi zostać sprzedane. Portowy zarząd nieruchomości Przed 1980 r. obowiązywała doktryna "jednego": jeden naród, jedna partia, jeden armator liniowy, jeden armator trampowy, jeden spedytor. Po 1990 r. pojawiła się inna doktryna: wolna konkurencja i prywatyzacja wszystkiego, co się da. W myśl tej doktryny za rządów Buzka przeforsowano w Sejmie absolutnie, ale to absolutnie szkodliwą, a nawet można powiedzieć, że korupcjogenną (margines czynszu dzierżawnego za mkw. terenów portowych waha się od 4 zł do 16 zł) nowelizację do ustawy o portach morskich: sprzedać wszystko. I wyznaczono termin. W obowiązującej w Polsce ustawie nie ma jednoznacznej deklaracji, jaki zakres majątku portowego jest objęty pojęciem dobra publicznego i związanym z tym zakazem prywatyzacji. W krajach Unii Europejskiej (z którą chcemy się integrować), a także w Stanach Zjednoczonych (które podziwiamy i u których boku walczymy) porty traktowane są podobnie jak drogi – jak dobro narodowe, publiczne, o strategicznym znaczeniu. Najdobitniej postawione jest to w Hiszpanii, gdzie ustawowo powołana holdingowa instytucja publiczna Puertos del Estado (Porty państwowe) kontroluje każdą Autoridad Portuario (Administrację portową). W Anglii największe porty działają w ramach utworzonej przez państwo (!) instytucji holdingowej Association British Ports Holdings. We Francji porty są instytucjami prawa publicznego o osobowości prawnej. Teren portu Rotterdam jest w całości własnością gminy. Od 1 stycznia 2004 r. zarządzać nim będzie spółka publiczna, w której głównym akcjonariuszem ma być państwo, gmina, lotnisko Shiphol oraz firmy prywatne jak Shell czy grupa ING. Wszędzie w Europie – Anglii, Holandii, Niemczech, Danii, Szwecji, Hiszpanii, Francji – zarządy portów mogą prowadzić działalność gospodarczą na rzecz portu poprzez udzielanie koncesji, dzierżaw, ale także wchodzenie kapitałem w spółki usługowe. Przeprowadziliśmy więc transakcję nie tylko z partnerem, co do którego pojawiają się poważne wątpliwości, ale także dokonaliśmy jej pod "pistoletem" fatalnej ustawy, która każąc się wyzbywać wszystkiego nie pozostawia polskiej stronie nawet takich udziałów, które pozwoliłyby kontrolować tych, którym sprzedajemy. W Bałtyckim Instytucie Studiów Strategiczno-Operacyjnych w Gdańsku powstał już projekt nowej ustawy o portach i przystaniach morskich. Opracował go zespół pod kierownictwem prof. Jerzego Młynarczyka, od 40 lat zajmującego się prawem morskim, posła SLD obecnej kadencji. Przewiduje ona możliwość wchodzenia w przedsięwzięcia gospodarcze własnymi, czyli publicznymi, udziałami portów czyniąc z nich aktywnych graczy. I to nie tylko na własnym terenie, ale angażując się w przedsięwzięcia typu porty lotnicze, giełdy towarowe, budowy dróg. Proponowany projekt ustawy ma zachęcać porty do tworzenia holdingów i łączenia portów (u nas w odległości 15 kilometrów położone są dwa porty średniej wielkości, które mają oddzielne zarządy i prowadzą konkurencyjną wobec siebie politykę). To oczywiście tylko niektóre zmiany proponowane w stosunku do obowiązującego obecnie prawa. Ustawa ma zostać zgłoszona jako inicjatywa poselska. Dowiadujemy się, że pomysłem wprowadzenia nowych regulacji ustawowych nie są zainteresowane zarządy naszych portów. * * * Czy będzie, jak to się kiedyś mówiło, wystarczająca wola polityczna do dokonania zmian? Czy wygodniej sprzedać, wydzierżawić, siedzieć i pobierać czynsz? Jeśli obecni parlamentarzyści i rząd się nie opamiętają i będą realizować bezmyślnie uchwalone w ubiegłej kadencji prawo, to od 1 stycznia 2004 r. zarządy portów będą mogły zapisać się do stowarzyszeń zarządców nieruchomości. Bo tylko taka będzie ich rola. Pobieranie czynszu dzierżawnego. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kiedy górnik ma miesiączkę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premier i jego paczka Przedstawiciele Ruchu Obrony Bezrobotnych przynieśli do Kancelarii Premiera sześciokilogramową paczkę z niewykupionymi przez bezrobotnych receptami. Należy przypuszczać, że ten przejaw troski o finanse państwa poprzez nieobciążanie go dodatkowymi ciężarami wzruszył pana premiera, którego cieszy każda oszczędność budżetowa. Dwa wieśmaki Wieś Wierzbno, gmina Żarów, powiat świdnicki ma najwyższe pogłowie posłów. W tej to bowiem wsi wychował się, mieszkał do 30. roku życia i dojrzał gensek Marek Dyduch z SLD. W Wierzbnie mieszka też – razem z rodziną – poseł znany z publikacji w „NIE” Zbigniew Chlebowski z PO. W ślady ojca Tragiczna śmierć ojca, posła Samoobrony, który zginął po pijaku w wypadku samochodowym, spowodowała, że jego syn Ernest Ż., krocząc drogą ojca, uczcił jego pamięć i w Cycowie wjechał na skrzyżowanie dróg traktorem nie ustępując pierwszeństwa przejazdu. Ernest Ż. był kompletnie pijany (2,38 promila). Zwierzęta parlamentarne W Sejmie powstał parlamentarny zespół przyjaciół zwierząt. Do zespołu zapisał się szef PiSuaru Jarosław Kaczyński. W ten sposób zespół stał się klubem nieprzyjaciół ludzi. D. J. Spocznij Ilekroć w „Faktach” TVN mowa jest o konflikcie izraelsko-palestyńskim, a więc prawie codziennie od wielu miesięcy, ekran przemierza energicznym krokiem premier Izraela Szaron. Idzie od prawej do lewej w białej koszuli. Szaron przeszedł się już kilkaset razy w TVN, a to stary, otyły facet. Redaktorze Lis! Daj mu Pan już usiąść. Inaczej nikt nie uwierzy, że pokazujecie aktualności. U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak Guzowaty wybił się na patryiotę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Móżdżek Kwaśniewskiego Dlaczego Polacy nie są zdrowi i bogaci, a ich mózgi są malutkie jak morele? Odpowiedź zna Kwaśniewski: bo nie stosują diety optymalnej i zamiast pożerać golonki, świńskie nóżki, kaszanki i popijać to wszystko śmietaną, wpieprzają byle co. I głupi są przez to. Ale o tym nie wiedzą, bo ich mózgi pracują na ćwierć gwizdka. Jako ćwierćgłówki nie są w stanie wiedzieć, że nic nie wiedzą. Jedynym sposobem wyprostowania zawiłości jest stosowanie diety optymalnej. Dopiero kiedy zaczną żreć, jak doktor Jan Kwaśniewski przykazał, dzięki jajcom, smalcowi i tłustym gęsim kuprom posiądą prawdziwą wiedzę. W Poznaniu powołano do życia Komitet Wyborczy Optymalnych, który podczas najbliższych wyborów samorządowych zamierza wprowadzić swoich ludzi na salony władzy. Powstała historyczna szansa rozpropagowania żywienia optymalnego wśród narodu polskiego. Aby to osiągnąć, należy przebić się do mediów publicznych. Najlepszym sposobem jest udział w wyborach do sejmików samorządowych – czytamy w apelu Optymalnych. * * * Pan doktor Kwaśniewski był dietetykiem w sanatorium w Ciechocinku. W 1965 r. stwierdził, że nic nie dorównuje kobiecym piersiom – skład i proporcje składników mleka w balonach to dietetyczny ideał. Tak wpadł na trop żywienia optymalnego. Każdą teorię dobrze jest poddać empirycznej weryfikacji. Pan doktor przystąpił do dzieła. Najpierw przetestował na sobie. Polepszyło mu się. Spróbował na szczurach. Podzielił je na dwie grupy. Jedną karmił zgodnie z dietą stosowaną przez lotników wojskowych, a drugą raczył dietą optymalną. Gryzonie, które żarły jak lotnicy, po zakończeniu badania w ogóle nie były zdolne do latania. Posilające się według przepisu Kwaśniewskiego jakby mogły, toby latały. Niestety, nie mogły. Były jednak lotniejsze, bo dzięki cud-diecie wielkość ich mózgów znacznie się zwiększyła. Tak utrzymuje autor przełomowej dla ludzkości diety. Na ludziach nie przeprowadzono dotychczas żadnych wiarygodnych badań, które potwierdziłyby korzystny wpływ diety Kwaśniewskiego na organizm. Lekarze i dietetycy są w większości zgodni, że to, co wygaduje mistrz Optymalnych, to kupa bredni. Ale doktor z Ciechocinka nie poddaje się: Nie dziwię się, że lekarze i naukowcy nie podzielają moich poglądów, bo oni niewłaściwie się odżywiają. Ich mózgi mają za mało energii, żeby pojąć istotę diety optymalnej. * * * Dieta optymalna polega na zachowaniu w jedzeniu właściwych proporcji pomiędzy trzema składnikami: na 1 g białka powinno przypadać 2,5 – 3,5 g tłuszczu i tylko 0,5 g węglowodanów. Białko według Kwaśniewskiego należy pobierać z jajek (najlepiej powyżej czterech dziennie), serów i podrobów. Tłuszcz trzeba czerpać ze smalcu wieprzowego i gęsiego, słoniny, łoju i masła. Niemal całkowicie wykluczony jest cukier we wszelkich postaciach, także ten zawarty w owocach czy ryżu. – Chcesz sobie usmażyć coś tłustego? Nie ma sprawy – użyj do tego smalcu wieprzowego! – zachęca pan Jan. – Możesz jeść, ile chcesz, pod warunkiem że zachowasz proporcje – dodaje. Nie ma dowodów na to, że tłusta dieta jest optymalna, ale na pewno jest rewolucyjna. Od lat całe zastępy dietetyków głoszą poparte badaniami poglądy całkowicie przeciwne tezom Kwaśniewskiego. Nie żryjcie jajek ani tłustych mięs, szczególnie smażonych! Pożerajcie za to jak najwięcej jarzyn! – grzmią. Ale jak nie wiedzą, że nie wiedzą, to skąd mają wiedzieć, co jest dobre, a co złe? * * * Dieta optymalnych to nie tylko tłuste żarcie. To również system filozoficzny, który śmiało można określić mianem intelektualizmu etyczno-gastronomicznego. Jego podwaliny stworzył już Sokrates, który stwierdził, że poznanie należy zacząć od stwierdzenia: wiem, że nic nie wiem. Gdy uświadomimy to sobie, będziemy mogli dowiedzieć się reszty. Wiedza zaś prowadzi do poznania cnoty, a poznanie cnoty sprawia, że człowiek wie, co dobre, a co złe. Połączył więc ten starożytny filozof etykę z wiedzą i stąd nazwa intelektualizm etyczny. Nowożytny jak najbardziej filozof i dietetyk dr Jan Kwaśniewski poszedł dalej niż ateńczyk i wprowadził do tej konstrukcji myślowej elementy gastronomiczne. W sprawach dla rodzaju ludzkiego najważniejszych od czasów tak zwanego "grzechu pierworodnego" ludzkość nigdy wiedzą nie dysponowała i nadal dysponować nie może. Nadal ludzie muszą "mozolić się na próżno", ponieważ nadal nie wiedzą, która praca jest dla nich samych i dla rodzaju ludzkiego pracą pożyteczną, a która pracą szkodliwą. (...) Tymczasem – obecną niemoc możemy przezwyciężyć bardzo szybko, zmienić się w zdrowy i bogaty naród. (...) Jedynym skutecznym sposobem na choroby i na każdy kryzys jest przyczynowa i szybka poprawa wartości biologicznej ludzi i czynności umysłów ludzkich. Warunki optymalnego zaopatrzenia organizmów ludzkich spełnia opracowane przeze mnie żywienie optymalne. * * * Już w komunie, jak twierdzi mistrz Kwaśniewski, była duża szansa na powszechne wprowadzenie żywienia optymalnego, co byłoby poważnym krokiem ku powszechnej szczęśliwości Polaków. Z jakichś niepojętych względów ówczesne władze przyjęły "Program poprawy wyżywienia narodu", ale był on daleki od dietetyki optymalnej. Kwaśniewski oskarża: Z powodu niewprowadzenia w życie mojego "Programu poprawy wyżywienia narodu" zmarły w Polsce przedwcześnie ponad 4 miliony ludzi, a dochód narodowy jest co najmniej 4 razy mniejszy, niż mógłby być. Obecnie rzadkością jest człowiek zdrowy, a przecież rzadkością mógłby być człowiek chory. * * * W Polsce jest źle z powodu postów, które lansuje Kościół katolicki: w RFN, Irlandii, innych krajach upośledzenie katolików w stosunku do protestantów jest bardzo wyraźne. Potwierdzają to wszystkie statystyki. Katolicy mają niższe wykształcenie, wykonują mniej płatne zawody, zarabiają mniej od protestantów, częściej chorują i krócej żyją. Gdyby robiono takie badania, to by się okazało, że wielkość mózgów u katolików byłaby mniejsza od tej wielkości u protestantów. Czym katolicy różnią się od protestantów? Przecież modlą się do tego samego Boga. Protestanci od kilku wieków nie zachowują postów, czego nie można powiedzieć o katolikach. Mimo to w kraju raczej katolickim, czyli w Polsce, a szczególnie w Wielkopolsce i na Śląsku, liczba wyznawców doktora Kwaśniewskiego rośnie w oszałamiającym tempie. Co może być rezultatem zaniechania przez część obywateli radykalnych postów i powiększenia ich mózgów. Żartów nie ma, bo efekty unikania tłuszczu są przerażające: U dziewcząt w Szwajcarii pierwsza miesiączka występuje w wieku średnio 18 lat, a u nas na Śląsku w wieku nieco powyżej lat 11. (...) Tak wczesnego dojrzewania jak u dziewcząt śląskich nie stwierdzono nigdzie w Polsce, ani w żadnym innym kraju europejskim – napisano w jednej z prac naukowych kilka lat temu. Tylko na Śląsku spotykałem dziewczynki, u których pierwsza miesiączka pojawiała się w 7. roku życia, przed pójściem do szkoły. Tak wcześnie występuje ona w krajach już nie Trzeciego świata, a ostatniego świata. * * * Za głęboko optymalne koncepcje Kwaśniewski był zgłoszony jako kandydat do Nagrody Nobla. Nie dostał jej. Dlaczego? Nagrody Nobla w naukach medycznych i biologicznych przyznawane są z zasady za większe głupstwa. Bowiem kryteria oceny stosowane przez tych, którzy te nagrody przyznają, są patologiczne. Mimo tylu nagród Nobla rodzaj ludzki jest bardziej zdegenerowany i bardziej chory, niż był przed 100 laty – wyjaśnił ciekawskim nienoblista. Za to jego wyznawcy podczas I Ogólnoświatowego Zjazdu Optymalnych w Poznaniu jednogłośnie przyznali mu tytuł honorowego profesora. Kwaśniewski zrewanżował się i zademonstrował swoje najnowsze dziecko – aparat do prądów selektywnych za 3 tys. 200 złotych. Plus VAT. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Człowiek bydlę rogate Zdradzajcie i bądźcie zdradzani a będziecie zdrowi i szczęśliwi. We Francji podbiła rynek Donna Creme – kremik dla pań działający jak viagra. Instrukcja mówi, aby nałożyć na łechtaczkę 2 ml substancji na kilka minut przed stosunkiem seksualnym. Działa jak miejscowy narkotyk pobudzający i ponoć zapewnia nieziemską przyjemność oraz udane pożycie małżeńskie. Używają go głównie mężatki w wieku 40–75 lat. Mężowie są jednak zdania, że ma to zły wpływ na ich psychikę. Żona, która przerywa miłosną grę wstępną, aby nałożyć sobie coś na łechtaczkę, to tak, jak gdyby mówiła: Kochanie, poczekaj chwileczkę, muszę pomyśleć o własnym orgazmie, którego od lat nie umiesz mi dać. W Ameryce natomiast pojawił się problem małżeństw, w których partnerzy poświęcili wszystko dla kariery zawodowej i w ogóle nie mają czasu na seks (tzw. dual income no sex couples). Pracują po 60 godzin w tygodniu i często nie mogą znaleźć pięciu minut na zaspokojenie swoich potrzeb seksualnych – ani z żoną, ani z kochanką. Psycholog Michele Weiner-Davis napisała o tym zjawisku książkę "Małżeństwo bez seksu". Jej zdaniem problem może mieć różne przyczyny: "niekompatybilność" biologiczna między partnerami, zły stosunek do własnego ciała powodujący depresję, brak poczucia własnej tożsamości doprowadzający do całkowitej identyfikacji z pracą lub alkoholizm, w który zwykle wpadają pracusie. Tak to już jest – kto nie pracuje, ten nie je. Kto pracuje, ten nie bzyka. Nie wszyscy są jak Amerykanie. Włosi na przykład uważają, że biurko to nie tylko miejsce na komputer – także miejsce różnych przyjemności. Ostatnio firma Monster przeprowadziła anonimowy sondaż wśród swoich pracowników, którego wynik jest niezwykle interesujący: aż 20 proc. przyznało się, że przynajmniej raz bzykało się w pracy, 10 proc. wyjawiło, że robi to regula-nie, 37 proc. jeszcze nigdy tego nie zrobiło, ale chętnie bzyknie się przy pierwszej okazji. 33 proc. ma jeszcze opory. Sondaż potwierdza to, co wszyscy widzą. Każdego dnia między 9 i 18 zjadaczy makaronu ogarnia tzw. biurowe libido, które zmusza do nieustających prób przekształcenia nudnego dnia pracy w atrakcyjny seksualnie. Ci, którym nie udaje się osiągnąć tego celu, zajmują się penetrowaniem pornograficznych stron internetowych. Jak się okazuje (i jest to zjawisko nie tylko włoskie) – aż 60 proc. mężczyzn marzy o tym, aby kopulować na biurku swojego szefa. Seksuolodzy tłumaczą, że to oznaka braku satysfakcji zawodowej. W erotycznych snach kobiet coraz mniej miejsca zajmują stosunki seksualne z dyrektorem czy prezesem (oczywiście na biurku, patrząc na zdjęcie żony postawione obok w srebrnej ramce). Nie tylko olewanie roboty zagraża pracodawcom, którzy zaniepokojeni niską wydajnością pracowników szpiegują ich poprzez sondaże. Wyszło na jaw, iż jest dość powszechnym zjawiskiem, że pracownicy mający klucze od swojego miejsca pracy często przyprowadzają tam narzeczonych. Z braku innych możliwości jest to zastępcza garsoniera. Katolickie Włochy są rozpustne i wcale tego nie ukrywają (niektórzy Włosi twierdzą, że rozpusta bierze się stąd, iż żyją w katolickim kraju). Przyprawianie rogów jest tak bardzo zakorzenione w duszy makaroniarza, iż traktuje on skok w bok jako rodzaj sportu zastępujący siłownię czy aerobik. Według sondażu opublikowanego przez "LiberoNews", aż 70 proc. mężczyzn zdradziłoby własną partnerkę (żonę, narzeczoną lub konkubinę). Również Włoszki już dawno wyskoczyły z klusek i pieluch – aż 64 proc. pań nie ma poczucia obowiązku matrymonialnego. Wśród ledwo zamężnych kobiet ochota do przyprawiania rogów mężowi występuje rzadziej niż wśród tych, które mają w bliskiej perspektywie srebrne gody. Aż 58 proc. ryczących 50-latek zdradza partnerów. Mamy czasami idą do łóżka ze szkolnym kolegą własnej córki. Większość pań po liftingu woli jednak znajomego murarza (22 proc.), hydraulika (20 proc.), ogrodnika (16 proc.). Współczesne Włoszki nie zdradzają już dla samej zdrady, lecz dla seksu – wybierają więc facetów silnych, umięśnionych i znających się na rzeczy. Zawody o wysokim ryzyku zdrady to oczywiście te, które narażają na rozłąkę: marynarz, lotnik, kierowca, przedstawiciel handlowy, ale również lekarz, aktor, dziennikarz, polityk... Temat przyprawiania i noszenia poroża stał się we Woszech modny. Powstały dwa wielkie portale internetowe Tradimento.it i Cornuti.net (zdrada i rogacze), prowadzone przez seksuologów i socjologów, w których rogacze ujawnieni i rogacze anonimowi opowiadają swoje historie, proszą o porady lub udzielają ich sami. Nawet portale telekomuniakcyjne otworzyły rubryki seksualne, w których jelenie i łanie czatują jak na rykowisku. W Internecie spotykają się zdradzający i zdradzeni. Ich wyznania są naprawdę ciekawe. Okazuje się, że wyszła z mody zdrada z nieznajomymi. Teraz zdradza się już nawet nie z najlepszym przyjacielem, lecz z bratem bliźniakiem, ojcem lub synem partnera. Chodzenie do łóżka z ojcem swojego chłopaka jest w modzie wśród wielu studentek, bo do 26. roku życia skacze się w bok radośnie i beztrosko. Zdrajcy dzielą się na dwie kategorie: ci, którzy ze skoku w bok czerpią satysfakcję (przyprawiają więc rogi w sposób perfidny, na przykład gdy partner wychodzi na spacer z psem), i ci, którzy mają zawsze ogromne poczucie winy i żelazne alibi. Rogacze też noszą poroże w sposób dwojaki – niektórzy z uśmiechem i godnością, inni pałając chęcią zemsty. A po czym poznać, że człowiek zmienia się w jelenia? Sygnały są zawsze takie same: partner jest podkręcony, zaczyna dbać o własny wygląd, jego telefon jest zawsze poza zasięgiem i musi więcej pracować, choć wciąż tyle samo zarabia. To znak, że należy przeprowadzić dochodzenie: przejrzeć sms-y w komórce, rachunek telefoniczny i bankowy, kieszenie, spróbować dostać się do poczty internetowej, a jak zajdzie potrzeba, to i wynająć detektywa. Zdradzać wcale nie jest łatwo. Wymaga to wiele wysiłku, i to nie tylko umysłowego. Teraz, aby znaleźć kochanka, trzeba być dobrze umięśnioną i wygimnastykowaną. Włoski lekarz sportowy Bruno Fabbri napisał książkę pt. "Seks jako sport. Praktyczny podręcznik, aby być w formie podczas najważniejszego meczu naszego życia". Zdaniem autora, niektóre kryteria medycyny sportowej można przełożyć na seks. Podczas aktu seksualnego dzieje się z człowiekiem to samo, co podczas 90 minut kopania piłki. Fabbri przedstawił swoją propozycję gimnastyki seksualnej, która pozwoli ćwiczyć mięśnie potrzebne do aktu – trenować trzeba każdy sport, dlaczego nie seks? Aby zachować kondycję fizyczną i zdrowie, wystarczy uprawiać jeden stosunek dziennie. Gdy poczujecie lekkie swędzenie czaszki czekając na partnera niewracającego z pracy – pomyślcie, że on właśnie może was zdradzać. Ale pomyślcie też, że i wy możecie zrobić z niego rogacza, bo wtedy ujma się znosi. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Boże cara chrani " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Londyn zdrój " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeproś Podsumujmy fakty: 1. Jakiś palant w Opolskiem przed terminem wyniósł i puścił w obieg tematy na egzamin maturalny. Palant nie dlatego, że wyniósł, tylko dlatego, że nie umiał trzymać jęzora za zębami i wszystko się wydało. 2. Maturzystom nakazano powtórzyć pisanie matury, co nosi wszelkie znamiona zastosowania przez władze oświatowe zasady odpowiedzialności zbiorowej. 3. Winien temu burdelowi jest opolski kurator, ponieważ to on odpowiada za nadzór nad poufnością tematów. Pewnie poleci ze stanowiska (i słusznie), co nikogo nie zaboli oprócz niego samego. 4. Wszyscy generalnie mają w dupie fakt, że maturzyści nie za swoje winy dwa razy podlegali niemałemu stresowi i dwa razy liczyli się z możliwością, że nie dopisze im szczęście. Ministerstwo Edukacji wydaje się być najbardziej zainteresowane, by wszyscy o tym incydencie jak najszybciej zapomnieli. Byłoby poważnym błędem pozwolić urzędnikom wykpić się z tego wszystkiego tanim kosztem. Jest sposób na bolesne i dotkliwe ich ukaranie. Oto on: Należy sformułować pismo do kuratorium następującej treści: „W związku z wyrządzonymi mi szkodami moralnymi spowodowanymi irytacją, stresem i poniesionymi wydatkami związanymi z przygotowaniem do pomyślnego zdania egzaminu dojrzałości, który to egzamin musiałem(łam) powtarzać ze względu na niedbałość waszego kuratorium niniejszym zwracam się z żądaniem zadośćuczynienia za doznane krzywdy w formie przeprosin zamieszczonych w dwóch dziennikach ogólnopolskich i dwóch gazetach lokalnych na koszt opolskiego kuratorium, następującej treści: »Z najwyższym zawstydzeniem przepraszamy Pana/Panią ......... (tu imię i nazwisko) za szkody wynikłe z decyzji o powtórzeniu egzaminów maturalnych, które nastąpiło w wyniku niewykazania należytej troski o bezpieczeństwo tematów i w rezultacie ich ujawnieniem przez osoby do tego nieupoważnione. Podpisano: Kurator Opolski«”. Jak będą zmuszeni dać 6 tysięcy takich ogłoszeń, to drugi raz może będą staranniejsi. Autor : M.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna * Uroczyście powołano prezydencki rząd tymczasowy pod przewodem Marka Belki. Rząd na zdjęciach i w relacjach telewizyjnych prezentuje się przepięknie. Nie ma jednak wystarczającej większości parlamentarnej i może zostać zastąpiony przez gorszy wizualnie rząd parlamentarny potajemnie montowany przez PSL. Największym pechowcem okazał się Rysio Kalisz. Został co prawda wreszcie ministrem, ale za to musiał zrezygnować z mandatu eurodeputowanego. A ten miał pewny aż do 20 lipca br. * Nowym przewodniczącym partii Marka Borowskiego został wybrany w demokratycznych wyborach – jako jedyny odpowiedni kandydat – Marek Borowski. Poinformowano o tym na konferencji prasowej zwołanej przez kierownictwo „borówek” ustami Marka Borowskiego. Obserwatorzy życia politycznego zauważyli bez trudu, że w mediach w imieniu partii Marka Borowskiego wypowiada się jedynie Marek Borowski. Jedni uważają, że monopol Marka Borowskiego na wypowiedzi w imieniu partii Marka Borowskiego wynika z faktu, iż pozostali członkowie partii Marka Borowskiego nie mają tam nic do powiedzenia. Drudzy, że partia Marka Borowskiego powstała jedynie w celu wypromowania go jako kandydata na przyszłego prezydenta. * Jeśli wierzyć sondażom mało znanej sondażowni PGB, 19,6 proc. społeczeństwa chciałoby Donalda Tuska na prezydenta, 16,3 proc. któregoś z braci Kaczyńskich, 16 proc. Marka Borowskiego, a tylko 14,1 proc. Andrzeja Leppera. Józek Oleksy został wyceniony na 6,8 proc., co można uznać za niesprawiedliwe niedoszacowanie człowieka o tak wszechstronnych zaletach. * Jestem człowiekiem z natury tolerancyjnym, ale takiej zgody bym nie wydał – rzekł w „Gazecie Wyborczej” lider Platformersów, kandydat na prezydenta RP Donald Tusk. Nie dałby zgody na marsz gejów i lesbijek odbywający się w czasie festiwalu Kultura dla Tolerancji w Krakowie. Donald Tusk był kiedyś liderem partii liberalnej. * Dla prasy wypowiedział się też prezydent Kwaśniewski. W „Trybunie” potwierdził, że zawetowałby ustawę liberalizującą aborcję. Kwaśniewski był kiedyś socjaldemokratą. * Zarejestrowano komitety wyborcze do europarlamentu. Startuje wielu starych wyjadaczy pod nowymi szldami. Paweł Piskorski (była UW) jako PO, Erwina Ryś-Ferens (były SLD) jako PSL, Michał Kamiński (byłe ZChN) jako PiS. Wierność starym partiom dotrzymali: prof. Bronisław Geremek z UW i Piotr Gadzinowski z SLD. * Wuniowstąpienie w całym kraju uświetniły liczne imprezy kulturalne. W Sulencinie podczas występu kapeli Lady Pank lider zespołu, zasłużony artysta rockowy Jan Borysewicz zaproponował siedzącym w pierwszych rzędach oficjelom: „Wy w garniturach wypierdalać!”. I słusznie. Weszła Polska do Europy, a dalej lokalne elity władzy zachowują się jak hołota – nie potrafią nawet na koncert odpowiednio się ubrać. * Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego zatrzymali Mariana J., doradcę senatora Henryka Stokłosy. Prywatna policja senatora Stokłosy aresztowała ekipę dziennikarzy TVP pragnących nakręcić reportaż o nowym zakładzie utylizacji odpadów senatora Stokłosy. * W irackiej kolonii zabito dwóch dziennikarzy. Polaka Waldemara Milewicza i Algierczyka Mounira Bouamrane pracujących dla polskiej telewizji publicznej. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poselski szlagwort Ryszard Ulicki, poseł SLD z Koszalina, bardziej znany jako autor tekstów piosenek disco polo, popełnił kolejny szlagier. Oto na niedawnym zebraniu 80-osobowej Rady Regionalnej SLD w Szczecinie oznajmił, że będzie domagał się w Sejmie powrotu 49 województw, likwidacji powiatów i utworzenia sześciu okręgów gospodarczych. Ulickiego nie pytano, czy jego projekt da się zaśpiewać. Pytano za to, czy aby nie żartuje? Poseł oznajmił, że jego propozycja jest absolutnie serio. Na wszelki wypadek wybrano go na wiceprzewodniczącego Rady Regionalnej SLD. W. J. Wszyscy czarni są nasi Kilka dni temu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wycofano ze spisu lektur w szkołach prywatnych 26 pozycji. Oprócz np. "Folwarku zwierzęcego" Orwella na indeksie znalazły się m.in. książki o przygodach Harry'ego Pottera, te same, które tak bardzo nie podobają się naszym czarnym. W uzasadnieniu arabskiego czyli islamskiego "zapisu" podano: Książki te godzą w wartości arabskie i w islam, dlatego że w wielu miejscach pokazuje się i mówi o napojach alkoholowych, pokazuje się świnie i inne nieprzyzwoite obrazki. Poza tym pisze się o Izraelu, zamiast o Palestynie. "Czarna międzynarodówka" czuwa. Uniwersalnie antyustrojowy - bo zarówno antyislamski, jak i antykatolicki - Harry Potter nie ma szans w tym starciu. Swoją drogą, mamy szczęście, że katolicyzm nie zabrania jedzenia świńskiego mięsa. Inaczej jak nic mielibyśmy zapisany w Konstytucji zakaz konsumpcji schabowego i golonki. W. G. Zemke z ogonem Janusz Zemke, obecny wiceminister obrony narodowej, udał się w dalekowschodnią delegację służbową w celu opylenia krajowej produkcji zbrojeniowej na tamtejszych, jeszcze chłonnych rynkach. W podróż zaprosił prezesów i dyrektorów krajowych firm broni masowego rażenia, a ci z zaproszenia chętnie skorzystali, bo tam bez czynnika rządowo-politycznego trudno coś opchnąć. Tuż przed odlotem pilną robotę dostały sekretarki i asystentki prezesów. Solidaryzując się z kusym budżetem państwa Zemke kazał zamówić sobie najtańsze bilety typu "economy class", takie jakie kupują uczniowie, studenci i żyjący z pensji budżetowych klienci linii lotniczych. Prezesi i dyrektorzy zabukowali wcześniej bilety w "business class", a nawet "top business class", bo wtedy w samolocie dają dodatkowe drinki oraz deser. Czasami za czterokrotnie większą cenę biletu. Gdy kwiat krajowego, żyjącego z dotacji budżetowej biznesu zorientował się, że minister leci w ogonie samolotu, zapragnął spontanicznie i solidarnie dzielić z nim budżetową biedę. Szukaj mi miejsca koło ministra, nawet przy kiblu, molestowali sekretarki. Bliskość obcowania z władzą warta jest dziś nawet deseru. Na ambonie siedzi leń Abp Józef Życiński, uznawany za najwybitniejszego intelektualistę wśród czerwonych beretów, gwiazdeczka "Gazety Polskiej" na pytanie red. Eli Isakiewicz Czy trzeba się spowiadać z tego, że się czyta "NIE"? odpowiada: Obawiam się, że wśród tych, którzy czytają "NIE" raczej niewiele osób chodzi do spowiedzi. Ale problem można by sformułować przez analogię: czy trzeba się spowiadać, że się kąpało w gnojówce? Akurat spowiedź nie jest tu najważniejsza, tylko fakt, że ktoś wybiera za swoje środowisko naturalne gnojówkę. (...) Chrześcijanie mają być solą ziemi i światłem świata, a nie sympatykami kąpieli w gnojówce. Bezradny wobec ponaddwumilionowej rzeszy Czytelników "NIE" w naszym kraju abp Życiński pasuje już na starcie. Zamiast starać się o ich ewangelizację, spuszcza potencjalnych nawróconych do szamba. Jeszcze trochę, a nie będzie miał nikogo w konfesjonale. Wskaźnik wkurwienia Jest luty. Elbląg. Miasto niedawno jeszcze wojewódzkie, obecnie dyszące deficytem z każdej miejskiej dziury. Bezrobocie, bezrobocie, bezrobocie. Jest północ. Bar w pustym, słynącym kiedyś z elegancji i nocnego życia hotelu. W barze dopija się kilku smętnych panów. A gdzie panienki? - pytam pana kulturalno-oświatowego. - Panie redaktorze, tu jest, kurwa, taka recesja, że dwie ostatnie porządne kurwy uciekły mi za chlebem do Gdańska. Towarzysze ministrowie! Zróbcie coś, kurwa! Z. N. Posłanka z pedałami "Super Express" dostał ataku dewocji. Napadł na posłankę olsztyńską Joannę Sosnowską z SLD (Ruch NIE) za to, że pracuje nad ustawą o prawno-cywilnym uczłowieczaniu obywateli z mniejszości seksualnych. Powinna zaś zajmować się - sugeruje dziennik - wyłącznie bezrobociem w swoim okręgu wyborczym, zaś łapana przez telefon przez dziennikarza pamiętać wszystkie liczby z tym związane. "Super Express" wyraża więc opinię, że pedały i lesby, a nie Sejm, powinni płacić Sosnowskiej. Myślenie polityczne "Super Expressu" ma radiomaryjny sens i poziom, np. Wy tam w tej swojej gazecie piszecie o Unii Europejskiej zamiast zwalczać zdjęcia rozebranych kobiet na własnych i cudzych łamach. Nie znających "Super Expressu" Czytelników "NIE" objaśniamy, że w odróżnieniu od posłanki Sosnowskiej gazeta ta zajmuje się obficiej stosunkami romansowymi niż rynkiem pracy. Wybiera ją zaś za swą lekturę 50 razy więcej osób, niż wynosił elektorat Sosnowskiej (co jej też wypomniano), znacznie częściej zajętych szukaniem pracy niż romansami gwiazdek telewizyjnych, modelek i futbolistów, które zapełniają "Super Express". U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Urban wali rapy Mówi więcej, niż wie, gości zastępy ministrów i wydaje honorowe przyjęcia dla ostrych chłopaków. Łopocze sztandarem swojej nieuczciwości i tylko miliard dolków może zmienić poziom jego życia. Nazwany przez jednych zajebistym gościem, a przez innych żałosną karykaturą. Urban. Kto się z nim utożsamia? Młodzież bujająca się w zakopconych klubach w rytm modnego ostatnio hitu pt. "Jestem Urban" polskiej dyskotekowej grupy Urban. Wokalista zarzuca tak: Dzień dobry wszystkim cześć i czołem – jestem Urban Nie trzeba pytać skąd się wziąłem – jestem Urban Od tego w końcu uszy moje – jestem Urban Słyszę dobrze co was boli – jestem Urban W zasadzie walę prosto w twarz – jestem Urban Cenzurę tak głęboką mam – jestem Urban Tu na scenie stoję, na tej scenie stoję i nie muszę wejść na wieżę Chyba każdy to widzi pewnie każdy już wie że nie jestem Urban Jerzy Uszy dużo mniejsze mam ale słyszę mówię wam i włosów parę Ja nie jestem politykiem nie wydaję wcale gazet – tylko rapy walę Ale jedno nas łączy i niech każdy dupek wie Że jak coś mnie bardzo wkurwia no to jestem na NIE Tak więc witam, witam w polskim cyrku gdzie Słowianie mieszkają Wódy dużo oliwią oj jak strasznie oliwią no i walki kochają Ref. Jeśli mieszka w was to co boli mnie Stańmy twarzą w twarz i krzyknijmy głośno NIE (x 2) Nie jestem nowym bogiem nie jestem żadnym magiem nie zamierzam być prorokiem Jestem sobą tu i teraz taki jestem tu i teraz taki byłem przed rokiem Życie teksty mi pisze proste ale prawdziwe życie we mnie rapuje Jeśli mówię dupa jeśli kurwa mówię to po prostu tak czuję Jestem Urban i nie cierpię polityki przemówienia mnie wkurzają to muzyka dla głupka Polityce mówię NIE i prostactwu mówię NIE jak w tym kraju jest gnój to niech leży w kupkach Jeżdżę drugą klasą jestem z drugą klasą co to wcześnie wstaje Mówię to co myślę w lustrze siebie widzę no i dupy nie daję Ref. Jeśli mieszka w was... Liczę na to, że powstaną inne zespoły zapożyczające swoje nazwy od nazwisk znanych osób. Na przykład DJ Miller może promować "Zobaczcie, jak kończę", Kaczory Brothers z przebojem "Spieprzać dziady – teraz kurwa my", a MC Papa nr 2 zarapuje "Drugi taniec w Watykanie" Autor : Paweł Zając Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeklęta baba Jak jedna dziennikarka pazernego proboszcza ze wsi przegoniła. Baba nazywa się Barbara Czabańska i mieszka w Rygolu. To podlaska wioseczka w gminie Płaska, szerzej znana z mieszczącej się w niej stanicy. W tej właśnie wiosce Czarna Hańcza skręca na Białoruś, a kajakarze muszą popieprzać do Augustowa wykopanym przez generała Prądzyńskiego kanałem. W Rygolu jest sklep i czynny latem bar. Od czterech lat jest też redakcja „Gazety Płaskiej”. Mieści się w Rygolu 18a, czyli w chałupie Czabańskiej. Czabańska jest ze świata, czyli z Warszawy. – Przyjechała dziesięć lat temu. Spodobało jej się i została – mówią z dumą w Urzędzie Gminy. Duma bierze się stąd, że w Płaskiej są z gazety zadowoleni. Chociaż baba nie patrzy, kogo szczypie, to jedną stronę w gazecie finansują. Przecież władza musi mieć kontakt ze społeczeństwem. Trochę zastanawiali się, jak wdała się w awanturę z ks. Andrzejem Jarząbkiem z Mikaszówki. Budował organistówkę. Parafianie nie szczędzili szmalu, doznali więc szoku, gdy próbował sprzedać parafialną ziemię. „Na dokończenie budowy” – tłumaczył. Była jesień 2002 r. Delegacja miejscowych udała się do biskupa. Klecha wycofał się ze sprzedaży, ale dla parafian było to pyrrusowe zwycięstwo. „Muszę zwrócić zadatek, który wziąłem od przyszłego nabywcy. Złóżcie się” – zażądał. Sołtysi zostali zobligowani do ściągnięcia po 50 zł od duszy. „Dużo” – zdenerwowali się wierni i nie wszyscy sięgnęli do sakiewek. Na czele niezadowolonych stanęła „Gazeta Płaska”. Czabańska dociekała na łamach, na co poszły pieniądze i żądała publicznego rozliczenia się z inwestycji. Minęło kilka miesięcy, a po wsiach gruchnęła informacja, że Jarząbek wrócił do pomysłu sprzedaży działki. Na domiar złego dziennikarka zamieściła w gazecie informację, że ksiądz przyjął w 2000 r. dużą darowiznę na rzecz parafii. „Gdzie podziały się pieniądze?” – dociekali ludziska. Przedstawiciele Rady Parafialnej trzy razy wyprawili się do kurii prosząc o sprawiedliwość. – Potraktowano nas jak wrogów Kościoła – opowiadają. Tymczasem ks. Jarząbkowi puściły nerwy. Latem 2003 r. podjął działania odwetowe wobec dociekliwej dziennikarki. Zaczął od oskarżeń z ambony o deprawowanie młodzieży i celowe sianie zamętu, skończył na wyklęciu ze społeczności kościelnej. Zakazał wstępu do świątyni. Zabronił wiernym kontaktowania się z wyklętą. Decyzję podparł autorytetem nowo powołanego Społeczno-Katolickiego Komitetu Parafialnego Troski o Kościół i Wspólnotę Parafialną. Czabańska zaczęła otrzymywać anonimy. Obraźliwe i wyczerpujące znamiona art. 191 kodeksu karnego, czyli mające na celu zmuszenie groźbami do określonego zachowania. Prokuratura Rejonowa w Augustowie odmówiła pomocy. „Broń się sama, ścigaj z oskarżenia prywatnego” – poradzono. O dziwo, Urząd Gminy nie odciął się od gazety. – Dalej płaciliśmy za swoją stronę. Uznaliśmy, że zmagania księdza z gazetą i gazety z księdzem to nie nasze zmartwienie. Zresztą która gazeta nie prześwietla dziś Kościoła? Czytelnicy to lubią – opowiada sekretarz gminy. Baba wygrała z księdzem tam, gdzie się tego najmniej spodziewała. W Kościele. Nie okazał się on czuły na kombinacje pieniężne godzące w parafian. Zareagował natomiast w dbałości o zakres kompetencji. Ełcki biskup ordynariusz zgodził się z dziennikarką, że jego podwładny olał zapisy Kodeksu Kanonicznego i wyklinając zawłaszczył uprawnienia biskupa, bowiem tylko biskup ma prawo skazywać owieczkę na potępienie. Dziś ks. Jarząbek dba o zbawienie duszyczek z innej parafii oddalonej od dotychczasowej o jakieś sto kilometrów. Przed odjazdem z Mikaszówki częściowo postawił na swoim. Sprzedał sporny grunt. Baba zamierza żądać od niego materialnej satysfakcji. Nie dla siebie. Dla parafian. Zapowiedziała w regionalnej gazecie, że skieruje do są-du sprawę o zniesławienie, zażąda 10 tys. zł na rzecz kościoła w Mikaszówce i przeprosin we wszystkich lokalnych pismach. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwiatkowska "Jedynka" nadała dokumentalny debiut Marcela Łozińskiego "Koło Fortuny" o celebrowaniu przez wczesnogierkowski PRL powrotu Fortuny z Sapporo. Ten nudny film powinien być dedykowany redakcji sportowej publicznej telewizji, która wiedzie prym w podbijaniu narodowego bębenka przy każdym występie Małysza. Patos i głupota - wtedy i teraz takie same. Są jednak zasadnicze różnice. 30 lat temu decydenci sportowi i polityczni Fortunie musieli coś dać, choćby dwupokojowe mieszkanie. Dzisiaj to Małysz dotuje państwo podatkami od wyskakanych przez siebie pieniędzy. W "Tygodniku politycznym Jedynki" Andrzeja Kwiatkowskiego posłanka Joanna Sosnowska (SLD-NIE) - projektodawczyni ustawy mającej nadać lepsze prawa cywilne i majątkowe nieślubnym rodzinom, w tym homoseksualnym - oraz działaczki lewicy ministerki Jolanta Banach i Barbara Labuda pokornie tłumaczyły się przed posłami Ligi Polskich Rodzin, blondyną z PO i samcem z PiS z niecnego tego zamiaru. Przepraszały, że żyją objawiając strach przed opozycją i kolegą Glempa, Millerem. Dama z LPR przekonywała telewidzów, że branie ślubów jest zgodne z "prawem naturalnym". Szkoda, że nie wiedzą o tym ptaszki, rybki, koty i inni uczestnicy natury. Powrócił z Salt Lake City honorowy trzymacz kółka olimpijskiego nazwiskiem Wałęsa. Przechwycił go od razu TVN i w "Kropce nad i" jął molestować o stosunek do PeKaOla nazwiskiem Paszczyk. Lechu nie ma żalu do nikogo, ale czuje się nie wykorzystany, bo nikt mu nic na igrzyskach nie kazał załatwiać. A on załatwiać potrafi; ruską armię wyprowadził, wprowadził nas do NATO, długi zagraniczne umorzył i tylko Gąsiorowski, ten od Bagsika, nie pozwolił deportować się do kraju. A gdyby Paszczyk dał Wałęsie kapelusz, kurtkę i wypowiedział życzenie, to Małysz wróciłby z olimpiady z dwoma złotymi medalami. Krzysztof Skowroński w TV Puls zadał prezesowi Hewlett Packard Polska Andrzejowi Dopierale dziwne pytanie. Czy skoro we wszystkich krajach Unii Europejskiej od dawien dawna działają programy komputerowe, które wiedzą, gdzie i ile czego rośnie i co jest hodowane, to dlaczego Polska musi taki program tworzyć od początku, wydając na to setki milionów? Prezes firmy odpowiedział, że polskie rolnictwo jest jedyne i wyjątkowe i musi mieć unikalny system komputerowy. Dopierała udowodnił, że sam powinien się znaleźć w bazie danych o rolnictwie. Robi jaja. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katedra św. Carrefoura Gdyby Zygmunt Wrzodak, rzeszowski poseł Ligi Polskich Rodzin, choć trochę znał swój okręg, z pewnością tak by się nie wygłupił. List, który wysmarował do przewodniczącego Rady Miejskiej w Rzeszowie nazywając „szatańskim” pomysł zbudowania hipermarketu obok katedry, wali w misterny plan sutannowych, Zarządu Miasta i radnych prawicy. Poseł Zygmunt Wrzodak napisał do dr. inż. Andrzeja Rylskiego m.in.: Zgrozę budzi fakt, że jeden z hipermarketów ma być wybudowany w pobliżu katedry. Za czasów komunistycznych przy kościołach lokalizowano gospody, teraz powstają hipermarkety z tanią, prymitywną rozrywką i handlem w niedzielę. List trafił do ratusza przed ostatnią sesją jako apel do radnych. Ci mieli ostatecznie wypowiedzieć się na temat budowy hipermarketu. Wyjaśniamy posłowi LPR, jak to faktycznie z tą budową jest. Wysłannicy Carrefoura pojawili się w Rzeszowie kilka lat temu. Zainteresował ich wprost idealny teren pod hipermarket. Blisko 7,5 hektara ziemi między największym w mieście blokowiskiem Nowe Miasto a osiedlem domków jednorodzinnych, przy obwodnicy i blisko miejscowej katedry. Ziemia należy do miasta. Carrefour nie kupił jednak terenu przeznaczonego na handel i usługi, lecz teren położony tuż obok, czyli ponad 6 hektarów działek rolnych przy samej katedrze. Ludzie zastanawiali się, po co firma taka jak Carrefour pcha się na działki rolne, przy samej katedrze, w mieście rządzonym przez kler? Ziemia to wprawdzie cenna bardzo, bo stąpał po niej sam Biały Ojciec, ale nie można na niej nic budować, a już na pewno nie hipermarket. Nie zrażeni hipermarkeciarze zamówili projekt nowego sklepu u krakowskiego architekta. Według projektu sklep miał stanąć... na ziemi należącej do miasta, a nie tej kupionej przez Carrefour. Zakładano w nim m.in., że przyszły inwestor wyburzy dwie chałupy prywatne odsłaniając tym samym katedrę, a mieszkańcom wyburzonych domów da kasę na kupno nowych. Natomiast na glebie Carrefoura miał powstać park im. J.P. II. Mówiąc prościej: Carrefour kupił tanią ziemię po to, aby za zgodą czarnych na budowę hipermarketu zamienić swój teren na drogi miejski. Musieli dogadać się z ks. Stanisławem Macem, proboszczem w katedrze, mniej więcej tak: ty załatwiasz z Zarządem Miasta zamianę działek, my w zamian wybudujemy ci park na ziemi należącej do nas. Sprawę wziął w swoje ręce prezydent Andrzej Szlachta. Opracowano kilka projektów zamiany działek. Wydawało się, że optymalny jest taki: miasto zgodzi się na wymianę, pod warunkiem że Carrefour dopłaci różnicę między tańszym a droższym terenem. 22 sierpnia 2000 r. podczas sesji Rady Miejskiej Zarząd przedstawił jednak zupełnie inny projekt. Radni UW wyliczyli, że na tym geszefcie miasto straci ok. 13 mln zł: ziemia należąca do niego jest bowiem dziesięciokrotnie droższa i jest jej więcej o hektar. Radni prawicy klepnęli jednak projekt. Uchwałę wstrzymał Naczelny Sąd Administracyjny. O działki upomnieli się bowiem byli właściciele. W myśl znowelizowanej ustawy o lokalizacji sklepów wielkopowierzchniowych na budowę potrzeba zgody radnych. Szlachta i kolesie z Zarządu pogłówkowali i wymyślili haczyk na radnych – w listopadzie 2001 r. podpisali z Carrefourem umowę przedwstępną. Wzięli zaliczkę – 650 tys. zł. Natomiast 6,5 mln zł, jakie Carrefour miał zapłacić za zamianę działek, wpisali w tegoroczny budżet miasta. W marcu radni mieli zgodzić się na budowę, ale ten punkt zdjęto z porządku obrad. Lewica, która po zmianie układu sił ma w Radzie większość, mówi wprost o machlojach przy transakcji. Mają powody, bo umowa przedwstępna z Carrefourem jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic w ratuszu i radni jej nie oglądali. Nie trzeba mieć łba jak szafa, aby wiedzieć, że gdy radni nie zgodzą się na budowę, miasto zapłaci horrendalne odszkodowanie Carrefourowi i będzie miało dziurę w budżecie. Szlachta musi sfinalizować pomyślnie całą sprawę także dlatego, że zapewne obiecał to sutannowym. Nasze wiewiórki twierdzą, że bywał już wzywany przez czarnych na dywanik. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dać mnichowi szkołę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pudel murzynem Angole wojują za Amerykę, a Waszyngton odpycha ich od łupów. Operacja "Wolność Iraku" przeprowadzana bez znieczulenia przez marnego, choć dysponującego drogimi skalpelami chirurga potyka się o przejściowe problemy. Jedynym dostrzegalnym członkiem Bushowej "potężnej koalicji" jest kraj zwany oksymoronicznie Wielką Brytanią. (Naszych Grom-ów z USA nie widać, a Czesi przezornie uciekli jeszcze przed agresją). Czyż możliwe więc, by Amerykanie nie kadzili wiernym Brytanom, nie spełniali w lot ich niewypowiedzianych jeszcze życzeń? Możliwe, choć to za mało powiedziane. Angole wykazują użyteczność nie tylko przy niesieniu szczęścia Irakowi. W trakcie konferencji prasowej w końcu marca na weekendowisku Busha w Camp David premier Blair (niewdzięczni rodacy przezywają go "pudlem Busha") oddał głównodowodzącemu wyzwolicielskiej krucjaty nieocenione przysługi z zakresu public relations. Dziennikarze wyliczyli, że mówił dokładnie dwa razy więcej, a przez kurtuazję wstrzymali się od obliczeń, ile razy mądrzej od Busha, który zachowywał się jak trzon kapusty wydzielający komunały. Zapytany, co się stanie, gdy Irak ujrzy już jutrzenkę swobody, Bush oświadczył, że powojenna administracja powinna być stworzona wspólnym wysiłkiem "ONZ, naszych aliantów oraz partnerów". Prezydentowi wyleciało z głowy, że jego personel wyrychtował już skład powojennego rządu okupacyjnego, a nawet zdążył się o jego obsadę ostro pożreć. "Rząd" ma mieć 23 ministerstwa; na czele każdego stanie Amerykanin, a dla podretuszowania kolorytu lokalnego oddeleguje się doń pięciu mianowanych przez Pentagon doradców-Irakijczyków. Nabuchodonozorem i czapką całej konstrukcji ma być emeryt generał Jay Garner. Na wieść o tym Blairowi zrzedła mina, bo tyrał niestrudzenie przy zaangażowaniu ONZ do odbudowy oraz tymczasowego zarządu Iraku i nawet udało mu się namówić Francję do udziału w odgruzowywaniu. To był tylko pierwszy łyk z czary goryczy, jaką Bush zaserwował sojusznikowi, który poszedł za nim w ciemno mimo dramatycznej opozycji w kraju. Blair miał nadzieję, że będzie miał coś do powiedzenia w kwestii odbudowy i przyszłości Basry, którą oblegają jego żołnierze, oraz pobliskiego i jedynego morskiego portu Umm Kasr (Anglicy bezowocnie postulowali przekazanie go pod kontrolę tubylcom, by zdobyć ich zaufanie). Amerykanie zdecydowali, że kontrakt rekonstrukcyjny wart 4,8 mln dolarów przypadnie ich firmie – Stevedoring Services of America. Wielcy Brytyjczycy poczuli się jak murzyn, który zrobił swoje. Angole poirytowali się nie na żarty (ich biznes i związki zawodowe wpadły w furię), gdy post factum dowiedzieli się, że Starszy Brat postanowił do pierwszego przetargu o kontrakt wartości 600 mln dolarów na odbudowę infrastruktury Iraku dopuścić wyłącznie firmy USA. I to tylko wyselekcjonowaną piątkę, która wpłaciła satysfakcjonujące kwoty (w sumie ponad 2 mln dolarów) na tacę kampanii wyborczej Dablju. Komentatorów zdziwił zrazu brak wśród wybrańców firmy Halliburton Cheneya; niektórzy przypuszczali, że wiceprezydent USA wstrzymał się z pobudek etycznych. Ot, naiwność. Halliburton wstawił po prostu swego subkontraktora – KBR. Świecenie kojarzoną jednoznacznie nazwą zaszkodziłoby bowiem Halliburtonowi w rozległych interesach prowadzonych w świecie arabskim. * * * Rozbieżności pogłębiają się z każdym dniem na placu boju wyzwoleńczego. Brytyjczycy starają się nawiązać kontakt i przełamać wrogość wyzwalanej ludności. Amerykanie trzymają tubylców na bezpieczny dystans – na muszce. Gdy US Marines ukatrupili 7 kobiet i dzieci w mikrobusie, ich dowództwo natychmiast oświadczyło, że postąpili słusznie, bo auto nie stanęło na wezwanie. Brytyjczycy ujawnili, że byli świadkami, jak dowódca US Marines bluzgał potem podwładnym, że nie oddali strzałów ostrzegawczych. Prasa brytyjska doniosła, że 3 żołnierzy z ich 13. Brygady Desantowej zostało odesłanych pod sąd wojskowy w kraju za krytykowanie strategii amerykańskiej i zwracanie uwagi na zagrożenie ludności cywilnej, które ona powoduje. Takich uwag raczej nie robią szeregowcy, chodzi więc zapewne o dowódców. Coś tu musi być na rzeczy, bo w wywiadzie dla BBC 31 marca David Blunkett, minister rządu laburzystów, skonstatował, że siły inwazyjne Irakijczycy "traktują jak łajdaków". W Stanach stężałych w imperatywie patriotyzmu nie ma alternatywy dla peanów o bohaterstwie najlepszych synów i córek. Media prezentują komandosów jako aniołki Busha: tulą niemowlęta, obdarowują batonami bądź ściskają uszczęśliwionych tubylców. 2 kwietnia minister spraw zagranicznych Anglii Jack Straw, wystraszony groźbami waszyngtońskich jastrzębi wobec Iranu i Syrii, pospieszył z zapewnieniem, że Brytyjczycy do ewentualnego ataku na te kraje się nie przyłączą. Tony Blair uczynił się zakładnikiem Donalda Rumsfelda – pisał 1 kwietnia brytyjski dziennik "The Guardian", wskazując szefa Pentagonu jako głównego podżegacza i inicjatora wojny. – Czemu Mr. Blair zdecydował się powierzyć swój rząd – nasz rząd – w nieprzyjazne ręce sekretarza obrony USA, pozostaje absolutną tajemnicą. Gdy okaże się, że Mr. Rumsfeld miał rację ¸ propos ataku na Irak i zastosowania takich, a nie innych środków do tego celu, Mr. Blair prawdopodobnie ocali skórę. Ale jeśli Mr. Rumsfeld się myli, zniszczenia nie ograniczą się do utraty fotela premiera przez Mr. Blaira, ale mogą oznaczać utratę władzy przez rząd laburzystów. Konkluzja gazety: Skoro mamy przyjaciół takich jak Mr. Rumsfeld, to po co nam wrogowie? Rządy USA i Wielkiej Brytanii solidarnie wspierały Husajna, gdy popełniał swoje największe zbrodnie. Czyżby solidarność miała się wykruszyć przy jego eliminowaniu? Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polaki debeściaki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jedźcie, ofiara spełniona " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Listy do koryta Po Sienkiewiczu, Żeromskim i Gombrowiczu mamy teraz prozaika Andrzeja Potockiego. Nie pierwszy to Potocki w polskiej literaturze. "Rzeczpospolita" w nr. 178/2002 alarmuje: Zaczęło się od wizyty premiera Leszka Millera w Rzeszowie l Dziennikarz wytykający kierownictwu Oddziału TVP nieprawidłowości zwolniony lTelewizyjne molestowanie. Dyrektor Oddziału TVP w Rzeszowie zwolnił z pracy jednego z najbardziej doświadczonych dziennikarzy, który publicznie skrytykował dyrekcję za złe zarządzanie oddziałem. Redaktor Andrzej Potocki otrzymał zakaz wchodzenia do budynku. W obronie Potockiego stanął szef wszystkich telewizyjnych solidaruchów. Starszy redaktor i działacz zakładowej "S" w TVP w Rzeszowie Andrzej Potocki chęć krytyki poczuł zaraz po wizycie w Rzeszowie Leszka Millera 20 maja 2002 r. Tego dnia zabrakło bowiem kamery i ekipy dla red. Potockiego, który wybierał się w Bieszczady. Swój gniew redaktor wykrzyczał najpierw na korytarzach telewizyjnych. Następnie zażądał od dyrekcji, aby zapłaciła mu za materiał, którego nie mógł zrobić. Dyrekcja nie zapłaciła. Redaktor Potocki zasiadł więc do pisania skarg. W piśmie z 17 czerwca wyjaśnił dyrektorowi ośrodka TVP Bogusławowi Lasocie m.in.: (...) Jeżeli nie rozumie Pan uwag w pkt. 2 mojego pisma i komentarza, to prościej mówiąc dotyczą one tego, że źle Pan zarządza Oddziałem Terenowym TVP w Rzeszowie, skoro ekipa filmowa zjeżdża z planu pijana, skoro kierowca w stanie upojenia alkoholowego – 1,44 promila wozi służbowym samochodem panienki lekkich obyczajów (posługując się skrótem myślowym napisałem – dziwki), skoro policja jest zmuszona odholować samochód na parking, bo kierowca i ekipa zdjęciowa są tak pijani, że nikt nie jest w stanie usiąść za kierownicą (...). Potocki wypomniał dyrektorowi, że administracja zamiast pracować pali papierosy, a on, starszy redaktor, jeździ na materiały bez dźwiękowca – bo są oszczędności. Pismo widać wzruszyło dyrektora Lasotę. Ruszyć też musiało kierownika działu kadr Jerzego Michalika. O jego reakcji Potocki poinformował dyrektora pisemnie: Wczoraj, tj. 8 lipca br. ok. godz. 10.45 Jerzy Michalik wszedł do mnie do pokoju ze słowami, że "to gówno i pana (czyli mnie – przyp. A. P.) ochlapie". Nie miałem pojęcia, o co chodzi, skąd w nim tyle agresji i dlaczego sprawia wrażenie człowieka tak silnie znerwicowanego oraz posługuje się jakimś knajackim slangiem lumpów (...). Po chwili okazało się, że ma do mnie pretensje, iż widziałem go kilkakrotnie pijanego, raz nawet w stanie upojenia alkoholowego na terenie naszego ośrodka. Stwierdziłem, że jeżeli uważa się za niesłusznie pomówionego w moim ostatnim piśmie do Pana dyrektora, to może wnieść przecież sprawę do sądu. W odpowiedzi usłyszałem, że on do sądu nie pójdzie, ale "Wyrzuci mnie z pracy" (...). No cóż, starałem się bardzo spokojnie wyjaśnić panu J. Michalikowi, że epoka zamordyzmu już dawno minęła i aż takiej mocy sprawczej to on nie ma (...). Redaktor się przeliczył. Przyszedł do pracy, a tu czekało na niego wypowiedzenie i strażnik, który wyprowadził Potockiego z firmy trzymając rękę na kolbie pistoletu. Redaktor zareagował smarując pismo do dyrektora: Skoro postanowił mnie Pan zwolnić z pracy (...), muszę z przykrością stwierdzić, że ostatecznie utracił Pan zdolność kierowania Oddziałem TVP (...). W moim przekonaniu już od dawna działa Pan na szkodę naszego Oddziału TVP. Fakt, że w tej chwili J. Michalik nie przyznaje się do tego, co wobec mnie powiedział 8 lipca br. i mataczy, niech Pana nie dziwi, wszak nie mamy do czynienia z przedwojennym oficerem, lecz co najwyżej z peerelowskim sierżantem. Jeżeli Pan sądzi, że idąc w ślady J. Michalika zastraszy mnie Pan, to uprzedzam – daremny trud. Informuję Pana, że na J. Michalika wpłynęło doniesienie do prokuratury, bowiem prawdopodobnie dopuścił się przestępstwa z art. 170 k. k. W tej sytuacji powinien być zwolniony dyscyplinarnie. Natomiast Pan powinien ponieść konsekwencje za brak należytego nadzoru (...). Ale – jak się okazuje – nie tylko. Potocki pisze dalej: Boleję także nad tym, że podczas jednej z alkoholowych libacji pod koniec 2001 r. na terenie naszego ośrodka rzucał Pan w upojeniu alkoholowym szklankami o ścianę. Osobiście wolałbym mieć dyrektora, który swoją aktywność ukierunkowuje inaczej, godniej, zwłaszcza, że podobne sytuacje w Pańskim życiorysie powtarzają się. W kwietniu 1991 r. dyrektor Polskiego Radia i Telewizji dr Jan Draus (co w każdej chwili może potwierdzić) zmusił Pana do złożenia rezygnacji z funkcji jego zastępcy, po tym jak w Ośrodku TVP w trakcie pijatyki doszło do zdemolowania łazienki. Tak więc wielokrotnie Pańskie postępowanie wpłynęło negatywnie na wizerunek Telewizji (...). Jednocześnie informuję, że nie upijam się w czasie pracy i w ogóle, nie wykorzystuję samochodu służbowego do przewożenia mojej rodziny (...). Nie wykorzystuję komórki służbowej do celów prywatnych, a tym bardziej do nękania w godzinach nocnych pracownic naszego ośrodka. Od pół roku nie palę papierosów na terenie naszego Ośrodka i w ogóle, nikogo nie szantażuję (...). Nigdy też podczas całej mojej kariery zawodowej nie poklepywałem podległych mi kobiet, kiedy podawały mi kawę, 0po pośladkach ani tym bardziej nie molestowałem ich seksualnie (...). Bezrobotny redaktor zaczął chodzić po sądach i kancelariach adwokackich. Nadal też pisał do dyrektora Lasoty. List z 26 lipca zaczął tak: Panie dyrektorze, znów musiałem się za Pana wstydzić, tym razem w kancelarii adwokackiej i sądzie pracy. Pomijając fakt, że Pańskie wypowiedzenie nie rodzi żadnych skutków formalno-prawnych, to są w nim błędy ortograficzne. Przecież "nieprzestrzeganie" pisze się razem, a nie tak jak Pan napisał rozdzielnie. (...) Powołał się Pan na 14 artykułów, paragrafów i podpunktów, ściągnął Pan Pawłuckiego z urlopu, żeby mnie wyprowadził z firmy pod lufą pistoletu, a w konsekwencji wypowiedzenie jest bezskuteczne. (...) Najpierw wystawił Pan przestępcy wspaniałą opinię, potem w upojeniu alkoholowym rzucał Pan szklankami o ścianę, wreszcie wręczył mi Pan pisma z błędami ortograficznymi. Czy w tym wszystkim jest jeszcze jakieś miejsce na autorytet? Zabrał Pan komputer z mojego stanowiska pracy, żeby dokonać rewizji zawartości twardego dysku, pomimo że są tam nasze sprawy związkowe – Komisji Oddziałowej NSZZ "Solidarność". Na Pańskie polecenie z naszej strony internetowej usunięto informacje o mnie i moich stałych programach. Jest to działanie według najlepszych wzorców ubeckich z czasów stalinowskich. Dziennikarze TV Rzeszów, którzy jeszcze tam pracują, nie informują, że dyrektor Lasota jest najdłużej urzędującym dyrektorem regionalnej anteny w Polsce, a Telewizja w Rzeszowie produkuje najmniej materiałów na ogólnopolską antenę, bo tak jest wygodnie. Dziennikarze drżący o robotę wiedzą również, że redaktor Andrzej Potocki ma ochotę na dyrektorski stołek. Zastanawia ich jedno: kto okaże się silniejszy w tej walce solidarucha z dyrektorem kojarzonym z PSL. Pewne jest, że awanturki zatuszować się nie dało, na co ponoć bardzo nalegała centrala TVP. Narodek polski z wielkim nabożeństwem traktuje wszelkie prawdy, które ogłasza się zza szkiełka telewizora. Gdyby magiel miał urządzenia emisyjne, tworzyłby rodakom wyrocznię o wyższym standardzie obsady personalnej. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Fryzjer Kołodki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieskie życie człowieka Najpierw trzeba, kurwa, kupić prezenty. Oznacza to, że będę latał po sklepach, przepychał się przez spoconych ludzi z obłędem w oczach, żeby wydać mnóstwo kasy na jakieś pierdoły. Co gorsza, wszystko już kiedyś komuś kupiłem. Wujek Edek dostał w zeszłym roku flaszkę, a przecież nie kupię mu w tym roku książki, bo ten facet nigdy nie przeczytał nic ponad tekst na etykiecie półlitrówki. Ciocia Jadzia rok temu ukontentowała się kremem nawilżającym, co go kupiłem z przeceny, bo za tydzień kończył się termin ważności. W tym roku jedynym kosmetykiem dla tej lampucery byłby krem przeciwzmarszczkowy, ale po pierwsze, takich zmarszczek żaden krem nie wygładzi, a po drugie, przecież nie wydam na kosmetyki całej kasy na Boże Narodzenie. I tak ze wszystkimi. Dziecko mordę drze o jakiś nowy program komputerowy, choć i tak wiadomo, że przestanie się nim zajmować po 48 godzinach, bo każda gra jest dla niego za trudna, półmózga. Żona będzie miała jak zwykle pretensje, że Kowalska z jej biura dostanie coś ładniejszego. W rezultacie kupię byle co – jak co roku. Potem śledzik w pracy z ludźmi, których mordy są mi nienawistne, i patrzenie na męki szefa, który życzy nam "dużo pieniędzy", choć wszyscy wiedzą, że dopiero wtedy byłby szczęśliwy, gdybym pracował za miskę zupy z brukwi przykuty łańcuchem do komputera. Krwiopijca. Potem wszyscy się nawalą jak szpaki, a pan Henio obślini biust pani Bożeny z księgowości, zamkną się oboje w archiwum, bo oni zawsze walą się jak króliki, kiedy są naprani. Następnego dnia kac, w dodatku żona będzie robić wymówki. Jeszcze tylko trzeba jebnąć w baniak karpia, bo małżonka – uważacie – wrażliwa jest i na męki zwierzątka nie może patrzeć, choć mnie męczy od 15 lat bez zmrużenia oka, garbata owca. Przynieść i przystroić choinkę. Z dzieckiem, "żeby miało ciepłe wspomnienia z dzieciństwa", a ono w dupie ma choinkę, mnie, Boże Narodzenie i wszystko. Jak taki glon emocjonalny może mieć jakiekolwiek wspomnienia? No i kolacyjka wigilijna. Rodzinna, mać ich w tę i z powrotem. Jedna wielka męka. Co za kutas wymyślił ten łzawy termin "rodzinna wieczerza"? Przyjdą wszyscy ci, od których na co dzień trzymam się z daleka z dobrym skutkiem. Usiądziemy za stołem... A nie, pardon, najpierw prezenty! Trzeba będzie się kłamliwie ucieszyć, choć z góry wiem, że ten krawat kupiony na bazarze od Wietnamczyków dopełniłby liczną kolekcję podobnych gówien, gdybym oczywiście zawalił szafę takim badziewiem, a nie zaraz następnego dnia wyrzucił wszystko do śmietnika. Dostanę też najtańszy koniak i jakieś kosmetyki. Jakie – będę wiedział ostatniego dnia przed Wigilią, kiedy w pobliskim supermarkecie zaczną wyprzedawać to, czego nie udało się upchnąć ludziom. Po prezentach się zacznie. Te same kretyńskie dowcipy wuja Bronka, zwłaszcza, kurna, ten o gąsce Balbince. Wszyscy będą dokarmiać mojego psa po to, żeby narzygał w nocy na pościel. Ciotka załzawi się po dwóch godzinach żucia żarcia z wytrwałością tapira i zacznie płakać, "jak to dobrze, że trzymamy się razem". Gówno prawda akurat, co wykażą następne dwie godziny, kiedy to nawaliwszy się już, zacznie wyzywać swojego ślubnego od złamanych chujów. To oczywiście prawda, ale dlaczego popierać to rzucaniem w niego salaterką po śledziach? Mniejsza o jego mordę, ale ciotka nigdy nie trafia. Plama na wersalce cuchnie jeszcze przez dwa tygodnie po Wigilii. Jedyna nadzieja, że akurat w tym roku 6-letnia latorośl kuzynostwa z Łodzi nie nawali w gacie w połowie kolacji i nie zakomunikuje o tym radośnie jeszcze przed deserem. Bo to, że coś wywali sobie na łeb ze stołu, to pewne jak w banku. Jeszcze tylko muszę przeżyć debilne gadki o polityce, przy których wszyscy oczywiście skoczą sobie do gardeł i na siebie się poobrażają. Na koniec ciotula Jadzia puści maleńkiego pawika na ścianę koło swojego fotela i można będzie odtrąbić koniec męczarni. A nie, byłbym zapomniał. Kolejną rozrywką będzie wyprawa na pasterkę, bo to religijna rodzina. No to pójdę, choć nikt nigdy nie wyjaśnił, po nagłą cholerę tłuc się po nocy, żeby stać na mrozie w bezruchu przez godzinę czy więcej. Ciekawe, czy moja małżonka znowu wywinie orła na ryj na schodkach kościółka – jak to robi od kilku lat z uporem godnym lepszej sprawy? W kościele, jeśli tam się dopcham, będzie cuchnąć jak w gorzelni, bo wierni tylko dlatego stoją na własnych nogach, bo za duży tłok, żeby upaść. Czasem tylko ktoś beknie albo puści głośno bąka, ale i tak nikt na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy drzemią na stojąco. Wracając trzeba tylko będzie uważać na chłopców z osiedla, bo w Wigilię katolicka młodzież szczególnie lubi wpierdolić bliźniemu. Rok temu zglanowali wujka Edka, ale on chyba tego nie zauważył, bo był zalany w płaskorzeźbę. Wreszcie wychodzą z chałupy, wory jedne. Moment zamykania drzwi za ostatnim z tych troglodytów jest najszczęśliwszą chwilą w moim świątecznym życiu. Kilka dni odpoczynku. Ale mijają jak z bata strzelił, bo wielkimi krokami zbliża się kolejny kretyński wynalazek – sylwester. Ludzie! Kto to wymyślił?! Już od listopada ślubna wydala z siebie idiotyczne pomysły, żeby pójść na "jakiś bal". Jakbyśmy srali pieniędzmi... Albo żeby gdzieś wyjechać, gdzie gorąco. A niech se włączy farelkę pod fikusem, będzie miała tropiki w chałupie. I tak przecież skończy się na balandze u Witka. Jasne, trzeba ładnie się ubrać, bo wszystkim się wydaje, że to jakiś uroczysty dzień. Czyli żona najpierw puści w trąbę pół budżetu domowego na jakąś kieckę, w której wygląda jak zwykle, czyli jak w worku po nawozach sztucznych. Ale cena taka, że za to można by żywić jeden powiat w Somalii przez kwartał. Ja się wbijam w garnitur, bo europejska cywilizacja wymyśliła, że mężczyzna wygląda dobrze, gdy wdzieje na siebie marynarę, co pije pod pachami. Pod szyją zawiążę sobie kolorowy postronek. I tak mam przewagę, bo prysnę na dziób jakąś wodę kolońską i jazda, a małżonka kładzie sobie tapety tyle, że palec w to wchodzi do pierwszego stawu, a daje rezultat mumii Tutenchamona zaraz przed konserwacją. I zajmuje ze trzy godziny. Łazienka, oczywiście, zajęta i wszyscy pozostali domow-nicy mogą szczać do zlewu, jak mają potrzebę, albo niech zdychają na uremię. U Witka ten sam zestaw ludzki, ale czasem trafia się coś nowego, na czym można by oko zawiesić. Jak zwykle nic z tego nie wyjdzie, bo chociaż Wituś ma dużą chałupę, to ryzyko za duże. Zresztą każda kobitka jeszcze przed północą doprowadza się do stanu, w którym wygląda jak kupa. W tym dniu trzeba być radosnym jak młody pies, szczerzyć zęby w uśmiechu i ruszać w tany, nawet jeśli ni pyty nie mam o tym pojęcia. Zresztą nikt nie ma, za to wszyscy miotają się w konwulsjach i po krótkim czasie cuchną, jak gdyby nie myli się z tydzień. Baby w szczególności. Z facetami jest prostsza sprawa, bo już koło jedenastej są pijani w sztok i bełkoczą albo chcą ruchać wszystko, na co trafią w drodze do baru. O północy trzeba obcałować wszystkie te oślinione i śmierdzące wódą mordy, obłudnie życząc wszystkiego najlepszego, choć jedyne, o czym wtedy myślę, to żeby ich szlag trafił czym prędzej. Potem sylwestrowa noc, banalna do bólu – rozmazane makijaże kobitek (najlepszy tusz nie wytrzyma, gdy właścicielka walnie mordą w sałatkę), śpiący pokotem faceci, jacyś zarzygani klienci w kiblu. Norma. Ja, oczywiście, nawalę się już przed północą, żeby uniknąć konieczności potańcówek i dialogów z własną żoną, bo co jej można nowego powiedzieć po 15 latach małżeństwa? Trzeba tylko doczekać do rana, kiedy ruszą pierwsze autobusy, bo zamówienie taksówki graniczy z cudem. Pijany i śmierdzący autobus dowiezie nas jakoś do domu. Można spać. Przeżyłem. Do siego roku. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bogu duszę, księdzu szmal " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gra w Fińczyka Kołowy Transporter Opancerzony, którego nie ma, robiony przez firmę, której nikt nie chce, pojedzie do Iraku na wojnę, która się dawno skończyła. Znów piszemy o Patrii – fińskim Kołowym Transporterze Opancerzonym (KTO), który choć dopiero ma powstać, już chce go kupić nasza dzielna armia. Są nowe zdarzenia. Jest śmiesznie i strasznie zarazem. Przetarg cudów Blisko 5 mld zł – tyle gotowi jesteśmy zapłacić za 690 egzemplarzy czegoś, czego nawet nie widzieliśmy, ale mieć to chcemy: produkt fińskiej science fiction – wóz Patria. W serii kolejnych publikacji szczegółowo opisywaliśmy nieprawidłowości związane z przeprowadzeniem i realizacją tego drugiego (po samolotach F-16) pod względem wartości kontraktu podpisanego przez MON. Do przetargu stanęły trzy firmy: szwajcarski MOVAG z wozem Pirania i partnerem – Hutą Stalowa Wola (HSW), austriacki STEYR z wozem Pandur i partnerem – gliwickimi zakładami OBRUM, i fiński Patria Industries Oyj z wozem Patria i polskim partnerem – Wojskowymi Zakładami Mechanicznymi (WZM) z Siemianowic Śląskich ("NIE" nr 33, 34 i 38/2003). Wygrał produkt fiński, który jest dopiero w fazie prób. Nie można nawet powiedzieć, że Patria była najsłabszym z prezentowanych wozów, bowiem to, co pokazano w Polsce, nie było nawet prototypem zamówionego przez nas transportera. Fińska firma jest też najsłabszym z trzech wymienionych wyżej koncernów, a jej partner, czyli WZM Siemianowice, ma się do HSW i OBRUMU mniej więcej tak jak zakład szewski z Pacanowa do fabryki Adidasa. Wóz ten nie spełniał najważniejszych kryteriów określonych w "biblii przetargu", czyli Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ). W serii naszych publikacji o nieprawidłowościach związanych z procedurami przetargowymi w MON apelowaliśmy do naszych partyjnych kolegów desygnowanych przez SLD do kierowania MON o wpuszczenie do resortu niezależnych ekspertów. Towarzysze olali nasze apele. Wysłuchała nas za to Najwyższa Izba Kontroli, która zajęła się kontrolą przetargu na KTO. Uśmiech proszę! Zgodnie z zawartym z Finami porozumieniem do końca 2004 r. powinniśmy otrzymać i przetestować 9 KTO Patria. Testy takie zajmują ok. 6 miesięcy. Tak więc, aby można było złożyć ostateczny podpis pod kontraktem, wozy te powinny trafić nad Wisłę w czerwcu przyszłego roku. Według naszej wiedzy, nawet jeśli trafią, to dwa. I choć ich jeszcze nie ma, to już wymyślono, co z nimi zrobić... pojadą do Iraku. Przeprowadzimy testy w naturalnych warunkach bojowych, a jednocześnie zwiększymy bezpieczeństwo naszych żołnierzy – coś w tym stylu latem przyszłego roku oświadczy odpowiedzialny za zakupy wiceminister obrony Janusz Zemke. Testy przejdą po cichu, bez obecności wścibskich dziennikarzy i obserwatorów. Uniknie się też poddawania Patrii próbie pływalności, dzięki czemu nikt nie będzie się śmiał, że transporter tonie. W Iraku jest zresztą niewiele wody. O sukces operacji zadbać ma ppłk mgr inż. Grzegorz Nowak (nie mylić z gen. Pawłem Nowakiem – dyrektorem Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON). Podpułkownik Grzegorz N. objął nowe stanowisko (cytat z pieczątki): PEŁNOMOCNIK MINISTRA OBRONY NARODOWEJ DYREKTOR PROGRAMU WDRAŻANIA NA WYPOSAŻENIE SZ RP KOŁOWYCH TRANSPORTERÓW OPANCERZONYCH I PRZECIWPANCERNYCH POCISKÓW KIEROWANYCH Tak trzymać. Nie mamy jeszcze KTO, ale mamy już pełnomocnika. Podobnie jak z przeciwpancernymi pociskami kierowanymi (ppk). Dodajmy też, że przetarg na ppk (trzeci pod względem wartości w MON) przeprowadzony został z pogwałceniem ustawy o zamówieniach publicznych ("NIE" nr 34/2003) i będzie kolejnym, którym zajmie się NIK. Praca wre Prace nad nowym KTO idą pełną parą. Tyle tylko, że nie ma za nie kto płacić. Finowie domagają się zaliczki od polskiego MON! Ministerstwo pewnie by i dało, ale boi się, bo jest pod lupą mediów. Pieniędzy od Finów (10,5 mln dolarów) domagają się Włosi, którzy podjęli się zaprojektowania wieży do "naszego" transportera (ich ofertę wybrano bez przetargu). W tej sytuacji oczy wszystkich zwróciły się w stronę partnera Finów – WZM Siemianowice Śląskie. Podpisując umowę z MON przedstawiciel dyrekcji zakładu złożył oświadczenie, że zakłady będą mieć możliwość samodzielnego finansowania przedsięwzięcia. Zakłady z Siemianowic są pod ścianą. Jeśli firma weźmie pożyczkę na realizację kontraktu, to – jako zadłużona – nie będzie mogła startować w innych przetargach ogłaszanych przez MON. Chce więc zagrać va banque i po łyknięciu pożyczki skoncentrować się na realizacji tylko jednego zamówienia, tego na KTO. Rzecz jednak w tym, że żaden z polskich banków nie wierzy w szansę fińskiego przedsięwzięcia i nie chce wyłożyć pieniędzy. Zwróćmy uwagę, że oznacza to, że polskie banki nie wierzą w realizację kontraktu gwarantowanego przez polski rząd. W tej sytuacji jest nader prawdopodobne, że obowiązek kredytowania fińskiego wozu spadnie na Bank Gospodarki Krajowej (BGK). Strata, jaką zapewne poniesie bank, obciąży kieszeń polskiego podatnika, bowiem BGK jest bankiem państwowym. W praktyce więc oznacza to, że pieniądze pochodzące z kieszeni każdego z nas wykorzystane będą do chronienia posad kilku decydentów z MON w celu przedłużenia agonii kierownictwa resortu, a być może i rządu Leszka Millera. Pierwsi w celach Przed tygodniem ("NIE" nr 46/2003) w "Tygodniu z głowy" informowaliśmy o aresztowaniach w MON. Żandarmeria Wojskowa zatrzymała przynajmniej 3 osoby. Wśród nich jest m.in. szef Służby Samochodowo-Pancernej MON, pułkownik, który dwa dni (sic!) przed zatrzymaniem awansował na etat generalski. Z naszej nieoficjalnie (obowiązuje całkowita blokada informacji) pozyskanej wiedzy wynika, że panom tym zarzuca się prywatę przy dostarczaniu dla naszego wojska w Iraku agregatów prądotwórczych. Przy skali nieprawidłowości w zamówieniach organizowanych przez MON zarzut taki jest cokolwiek drugorzędny. Można więc pokusić się o pewne spekulacje. 1.Chłopaki mogli po prostu przegiąć z prywatą wykonując pewne ruchy tak, że nie dało się ich zatuszować. 2.Zatrzymany szef Służby Samochodowo-Pancernej ma znaczną wiedzę o kulisach przetargu na KTO, sam bowiem współdecydował o wyborze fińskiego transportera. Wiedzą tą zaczął się ostatnio dzielić. Może więc chodzić o zastraszenie go. 3.Akcja Żandarmerii Wojskowej nie mogła się odbyć bez zgody Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI). Formacją tą kieruje gen. Marek Dukaczewski, któremu jest znacznie bliżej do Zwierzchnika Sił Zbrojnych Prezydenta Kwaśniewskiego niż do ministra obrony Jerzego Szmajdzińskiego. Może więc w końcu prezydenta szlag trafił i rozpoczął wojnę, której efektem może być nawet dymisja rządu. A NIK grzebie Wróćmy do Patrii. Trwa objęta ścisłą tajemnicą kontrola Najwyższej Izby Kontroli w sprawie przetargu na KTO. Na temat jej przebiegu dowiedzieliśmy się niewiele. Wiemy jednak, że NIK dopatrzyła się jeszcze innych niż my nieprawidłowości. Naruszono procedury wdrożeniowe sprzętu (zakup powinien być poprzedzony gruntownymi badaniami technicznymi) poprzez przyjęcie zaledwie prototypu. W SIWZ drugiego etapu przetargu gdzieś się zapodział zapis z warunków pierwszego etapu, że zamawiany sprzęt powinien pochodzić z seryjnej produkcji 2001 r. Ze swojej strony namawiamy prowadzącego kontrolę NIK gen. Kalinowskiego do nieograniczania zakresu kontroli. Oprócz samej procedury warto przyjrzeć się późniejszym aneksom. Niezależny arbiter Nie tylko banki i NIK podzielają nasz sceptycyzm w sprawie Patrii. Najlepszej weryfikacji tego, na razie, kontraktu oraz sytuacji w Patria Industries Oyj dokonał rynek. 2 października 2003 r. doszło do bardzo istotnego dla rynku zbrojeniowego wydarzenia. W skład jednego z najpotężniejszych koncernów zbrojeniowych świata – amerykańskiego General Dynamics – weszli obydwaj konkurenci Finów w polskim przetargu: szwajcarski MOVAG i austriacki STEYR. Amerykanie nie byli zainteresowani przejęciem fińskich zakładów, bo uznali je za bezwartościowe. Fiński koncern Patria Industries Oyj należy w 75 proc. do fińskiego skarbu państwa, w 25 proc. – do europejskiego koncernu zbrojeniowego EADS. EADS nabył u Finów akcje nie dlatego, że wierzył w ich myśl techniczną, lecz dlatego, że musiał to zrobić, by wywiązać się z offsetu za sprzedaż Finlandii helikopterów. Gdyby komuś w MON przyszło do głowy polemizowanie z moimi informacjami i snucie wywodów o wielkości i "europejskiej misji EADS", to uprzejmie informuję, że dysponuję dokumentacją, z której wynika, że EADS próbował pozbyć się akcji fińskiego koncernu. Odpowiednią propozycję złożył m.in. STEYROWI. Austriacy nie podjęli rozmów wychodząc z założenia, że szmal wydany na akcje fińskiego koncernu byłby stracony. Z ręką w Patrii Dlaczego wolimy drobne i rozproszone geszefciki: budowany dopiero fiński wóz z nieistniejącą jeszcze włoską wieżą, do której raczej nie będą pasować izraelskie pociski (ppk) Spike i który to wyrób finalny nie wejdzie do zakupionego w Hiszpanii samolotu transportowego. W ogóle nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że każdy z tych 690 KTO musi być np. obligatoryjnie wyposażony w te agregaty prądotwórcze, za które już siedzi kilku oficerów. Wspomnienie z Iraku Jakby w oczekiwaniu na nagłe powroty naszych chłopców z Iraku zmieniono ustawę o służbie wojskowej żołnierzy zawodowych. Weszła w życie po ukazaniu się jej w Dzienniku Ustaw, 20 października br. Art. 76 Prawo do uposażenia wygasa z ostatnim dniem miesiąca, w którym żołnierz zawodowy został zwolniony z zawodowej służby wojskowej, zaginął lub zmarł. Art. 113 1. Z dniem śmierci żołnierza zawodowego stosunek służbowy zawodowej służby wojskowej wygasa. 2. Stosunek służbowy zawodowej służby wojskowej wygasa również w przypadku, gdy żołnierz zawodowy: 1. został uznany za zmarłego; 2. zaginął. 3. W przypadkach, o których mowa w ust. 1 i 2, żołnierza zawodowego skreśla się z ewidencji rozkazem personalnym Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Co dalej, mogliśmy się dowiedzieć z wypowiedzi po śmierci mjr. Kupczyka. Minister obrony narodowej: „efektywny system zasiłków i zapomóg”. Lub, jak zauważył prezydent: „smutek i łzy”. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller mle Być może premier Miller uważa, że dla tych głupoli w Sejmie szkoda było marnować jego wiedzę, inteligencję, polityczną zręczność i wnikliwość z przebłyskami szczerości. Dlatego swoje prawdziwe, rzeczowe, przekonujące exposé wygłosił nie do Karłowatej Izby, tylko do p. red. Adama Michnika*. Pierwszy Mężczyzna Rzeczypospolitej kończąc stracił jednak męskość. Voil˝: "GW" – Skąd taka agresja języka "Trybuny", który prezentuje jej wicenaczelny? LM – Przesadzacie. On ma ostry język. "GW" – Chuligańsko-żyletkarski. LM – Ale formułować tezę, że wyszydza opozycję demokratyczną? Gdzie to można przeczytać? Tu "Gazeta Wyborcza" cytuje całkiem dobroduszną i trafną kpinę Marka Barańskiego z członków anty-PRL-owskiej opozycji, którzy teraz w Polsce stracili znaczenie. Na co Miller: LM – Czujecie się panowie dotknięci? "GW" – Barański nie jest w stanie nikogo przyzwoitego obrazić. Ale dlaczego taki ktoś ma być wicenaczelnym gazety kojarzonej z SLD? LM – A Urban? "GW" – Urban pisze we własnej gazecie, z definicji epatuje skandalem. To konwencja, spektakl. LM – W 1993 r. powiedziałem – chcąc dopiec ludziom – "tak zwana opozycja". Do dziś mam do siebie pretensje. A wicenaczelnego "Trybuny" nie ja zatwierdzam. "GW" – Różni ludzie z SLD nie mają wątpliwości... LM – Nie ja zatwierdzam kandydatury. Czy w ogóle musimy o tym rozmawiać? Felieton Marka Barańskiego o spadku znaczenia opozycjonistów z lat 70. i 80. może Michnika denerwować jako bywalca więziennych spacerniaków, a nie tylko kawiarni, w których Barański osadza w swoim felietonie dawnych aktywistów podziemia. Jeszcze bardziej tego akurat bojownika walki z komuną złościć może, że red. Barański mówi o spadku znaczenia eksantykomunistów, podczas gdy Michnik jest Zeusem III RP. Red. Adam Michnik z Polski to jednak nie aż tyle, co Bush jr., więc Millerowi mogło wystarczyć męstwa, aby nie odżegnywać się publicznie od swego zapalonego stronnika Barańskiego wytrącając mu oparcie spod nóg. No i jeszcze pod-suwać Michnikowi kości starego kolegi: no, chociaż ugryź też Urbana, przecież to jeszcze gorszy skurwiel. Chwila salonowych przymileń Millera kosztem Marka Barańskiego to zły sygnał dla całej Millerowskiej kadry, która już i tak przestaje iść w nogę, a maszerując zerka na boki, wypatrując nowych cudnych widoków. * "Kłótnia Polska" "Gazeta Wyborcza" z 22–23 czerwca 2002 r. Autor : Der Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W Ostrołęce ostro ciągną " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Plantacja półmelonów Korupcja w Agencji Nieruchomości Rolnych. Pół miliona trzeba dać w łapę wpływowym facetom, żeby stać się obszarnikiem. Janusz Celiński w 1994 r. wydzierżawił na 10 lat od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa były PGR Komorniki koło Środy Śląskiej. Ponad 472 ha gruntów rolnych i kompleks zabudowań gospodarczych. Gospodarstwo zastał rozszabrowane, budynki zrujnowane, a pola zarosły chaszczami. Przez kilka lat Celiński z mozołem doprowadzał gospodarstwo do normalnego stanu. W przedsięwzięcie włożył wszystkie oszczędności, zapożyczył się u znajomych, wziął w banku kredyt pod hipotekę mieszkania. W połowie 2000 r. Celiński złożył w agencji wniosek o nabycie nieruchomości. Zgodnie z przepisami miał prawo pierwokupu, które przysługuje osobie dzierżawiącej majątek AWRSP co najmniej 3 lata. Gospodarstwa do dzisiaj nie kupił. Procedura wlecze się już czwarty rok i końca nie widać. Celiński twierdzi, że wysocy urzędnicy agencji zażądali od niego pół miliona złotych łapówki. Nie dał. Mało tego – złożył doniesienie do prokuratury. Wskazał osoby, które otworzyły przed nim kieszenie. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa Wrocław Fabryczna. Fakty wskazują na to, że Celiński nie zmyśla. Biegły szczery do bólu Zaczęło się od tego, że agencja zgodnie z procedurą jeszcze w 2000 r. przysłała biegłego, który miał dokonać wyceny nieruchomości. Biegły Rafał O. z miejsca wyjaśnił Celińskiemu, że nie ma się czym podniecać, bo i tak gospodarstwa nie kupi. Ziemia jest przeznaczona dla kogoś innego. Osłupiałemu Celińskiemu biegły zaproponował inne gospodarstwo – oddalone o 50 km – większe, za mniejsze pieniądze. Spec był tak pewny siebie, że ofertę powtórzył w obecności dwóch innych osób, z których jedna to prawnik Celińskiego. Na pytanie, w czyim imieniu działa, biegły oświadczył bez żenady, że dostał takie polecenie od władz agencji. Wkurzony Celiński interweniował w dyrekcji wrocławskiej AWRSP. Ustalono, że agencja zmieni biegłego, a w zamian prokuratura nie dostanie kwitów na Rafała O. Nowy biegły szybko dokonał wyceny – 2,7 mln zł. Nie było to mało, lecz Celiński postanowił nie grymasić – zgodził się. Agencja przygotowała projekt aktu notarialnego, który strony zaakceptowały bez zastrzeżeń. Na biurko prezesa AWRSP w Warszawie trafił wniosek o zgodę na sprzedaż Komornik. Agencja rzuca kłody Od tego czasu do dziś (4 lata) Celiński walczy z agencją o zrealizowanie prawa pierwokupu. Pojawiają się coraz to nowe przeszkody. Na przykład Celiński dowiedział się pewnego dnia, że transakcja nie może dojść do skutku, bo 90 ha jest zainteresowana gmina Środa Śląska. Okazało się, że to bzdura; gmina na piśmie oświadczyła, że w nosie ma hektary agencji. Agencja jednak nie dała za wygraną. Zwróciła się do gminy o „odrolnienie” około 40 ha. Gmina na to – proszę bardzo, ale na koszt agencji. Korespondencja mnoży się, mnożą się problemy, oddala się moment sprzedaży. Czas jest w tym przypadku kluczowym czynnikiem. Umowa dzier-żawy między agencją a dzierżawcą wygasa w czerwcu tego roku. Po tym czasie Celiński będzie mógł się jedynie ubiegać o jej przedłużenie. Jednak agencja może wydzierżawić gospodarstwo komuś innemu, jeśli zaoferuje lepsze warunki. By dobić Celińskiego, ANR postanowiła uderzyć z drugiej mańki. Napisała do Celińskiego, że odmawia mu sprzedaży gospodarstwa, oraz informuje, że nie przedłuży umowy dzierżawnej. Dzierżawca bowiem, zdaniem agencji, zalega z czynszem. Prawda jest jednak taka, że jeszcze w 1996 r. strony na piśmie ustaliły, iż nakłady finansowe poniesione na remonty obiektów dawnego PGR mogą być potrącane z czynszu. Agencja po ciężkich bojach uznała, że Celiński włożył w gospodarstwo 411 tys. zł. Kwotę tę określił biegły rzeczoznawca wybrany przez ANR. Po rozliczeniu wzajemnych należności wychodzi, że to agencja wisi dzierżawcy ponad 100 tys. złociszów. Celiński zorientował się, że ktoś celowo opóźnia procedurę. Rozmawiał w tej sprawie z dwoma kolejnymi dyrektorami wrocławskiego oddziału agencji. – Obydwaj w rozmowie w cztery oczy zażądali łapówki – twierdzi Celiński. Twierdzili, że nie mogą inaczej, gdyż są tylko pośrednikami. W doniesieniu o przestępstwie mecenas Celińskiego tak relacjonuje te rozmowy: dyrektor S. powiedział mu „czy ty nierozumiesz, że za to trzeba dać”. Pokrzywdzony zapytał ile i otrzymał odpowiedź Stefana S. „pół bańki”. Następnie pokrzywdzony zapytał jeszcze raz ile i wówczas dyrektor S. odpowiedziałmu „pół miliona”. Gdy pokrzywdzony zapytał dlaczego tak dużo (...) dyrektor S. odpowiedział mu, że do tych pieniędzy nie jest sam i ma nad sobą Wiceprezesa P. z Agencji Nieruchomości Rolnych w Warszawie. Mocny człowiek w centrali Wszystkie tropy zbiegają się w warszawskiej centrali agencji, której prezesem jest Zdzisław Siewierski, do marca 2003 r. wojewoda podkarpacki. Jednak rządzi on agencją jedynie tytularnie, w praktyce nie ma nic do powiedzenia. Tak samo niewiele mogą dwaj wiceprezesi: Karol Gębka i Sławomir Zakrzewski. Obydwaj z nadania lewicy i PSL. Agencją niepodzielnie włada wiceprezes Józef Pyrgies. W 1992 r. Pyrgies został dyrektorem Zespołu Gospodarowania Zasobem w AWRSP. 19 marca 2003 r. decyzją ministra skarbu państwa został powołany na stanowisko wiceprezesa AWRSP (od lipca 2003 r. ANR). Mówi się o nim, że to człowiek Tańskiego i Balazsa. Zdaniem Celińskiego, to właśnie na Pyrgiesa powoływali się urzędnicy agencji rzucający mu kłody pod nogi. – Trzeba było zebrać kasę, dziś byłby spokój – żałuje Celiński. Jego przykład nie jest odosobniony. Mamy cały pęk podobnych przypadków. W terenowych oddziałach ANR funkcjonuje proceder zmiękczania dzierżawców przez wyszukiwanie przeszkód w sprzedaży nieruchomości. Przyciskany albo wymięka i daje w rąsię, albo jest goniony won. Jak się dowiedzieliśmy, na biurko premiera Millera trafił raport NIK informujący o istnieniu w ANR „mechanizmów korupcjogennych” z licznymi przykładami. O jego skutkach jakoś nic nie słychać. Posłowie narodowcy płaczą, że po wejściu do Unii Europejskiej ziemie Pomrocznej rozgrabią obcy i zostanie nam tylko powietrze. Jakoś cicho jest o tym, że od lat pod skrzydłami państwowej instytucji spekuluje się matką ziemią na potęgę i nikomu włos z głowy nie spada. Autor : Bogusław Gomzar / Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak ścigałem jednego rudego a prezes udawał, że nie jest sobą i uciekał ulicami Gdańska. "Stary komuch", "czerwony chuj", "skurwysyn" – tej przecudnej urody określenia skierował pod adresem wiceprzewodniczącego Rady Nadzorczej Agroma-Goya sp. z o.o. w Gdańsku Janusza Krzyczyńskiego członek RN tejże Agromy Krzysztof Kostek. Działo się to bynajmniej nie w knajpie, gdy obaj panowie popili, ale zupełnie na trzeźwo, 16 października 2003 r. o dziewiątej rano podczas posiedzenia wspomnianej rady wspomnianej spółki. Dr. inż. Janusza Krzyczyńskiego do Rady Nadzorczej spółki Agroma-Goya skierował minister skarbu państwa, aby Krzyczyński pilnował interesów państwa w spółce (40 proc. udziałów). Krzysztof Kostek (niestety jego tytułów naukowych nie udało mi się ustalić) w Radzie Nadzorczej spółki Agroma-Goya znalazł się jako przedstawiciel Składów Materiałów Budowlanych Gaja, które to składy kilka lat wcześniej prywatyzowały Przedsiębiorstwo Państwowe Agroma (60 proc. udziałów), a których to Składów Kostek jest prezesem. Z tej prywatyzacji powstała właśnie Agroma-Goya. Skarb poszarpany Według relacji Janusza Krzyczyńskiego, gdy przybył on na posiedzenie Rady Nadzorczej w Agromie-Goi, zorientował się, że wbrew ustalonemu wcześniej porządkowi obrad pozostali członkowie rady próbują przegłosować uchwały, które jego zdaniem nie byłyby zbyt korzystne dla spółki, a za to korzystne dla jednego z udziałowców, mianowicie SMB Gaja. Gdy Krzyczyński wyraził swoje zdanie na ten temat, posypały się wyzwiska. Chociaż, gwoli sprawiedliwości i rzetelności, trzeba powiedzieć, że najpierw po dobroci pró-bowano go namówić, aby przeszedł na emeryturę i zajął się kopaniem działki. Gdy przedstawiciel skarbu państwa próbował opuścić posiedzenie uznając, że w tej atmosferze w obradach dalej uczestniczyć nie może, prezes spółki Maciej Świderski zatarasował drzwi, a przewodniczący RN Wiesław Feder chwycił swego zastępcę Krzyczyńskiego za nogę próbując go zatrzymać. Krzyczyński speniał i zachował się niezbyt godnie jak na przedstawiciela ministra, bo zaczął krzyczeć "pomocy, ratunku, puśćcie mnie". To, że był w pokoju z czterema młodymi, silnymi facetami dość agresywnie nastawionymi, usprawiedliwia go, ale tylko trochę. Ciąg dalszy odbył się już tradycyjnie: skarga w prokuraturze, obdukcja w szpitalu, skarga do Departamentu Nadzoru Właścicielskiego w Ministerstwie Skarbu Państwa, skarga do delegatury MSP w Gdańsku. Ni pies, ni wydra Przebieg posiedzenia rady nadzorczej spółki z udziałem skarbu państwa w relacji przedstawiciela skarbu państwa wydał mi się tak niezwykły, że postanowiłem pogadać z innymi uczestnikami. Najpierw zadzwoniłem do Krzysztofa Kostka do Gai, do Legnicy. Niestety, pana prezesa nie było, ale miał oddzwonić. Tere-fere. Nie oddzwonił, nie podgadał, nie umówił się. Potem zadzwoniłem do Macieja Świderskiego do Agromy, do Gdańska. Niestety, pana prezesa nie było, ale miał oddzwonić za godzinę. Tere-fere kuku. Pozwoliłem sobie drydnąć ponownie po trzech godzinach. Sekretarka Jolanta Laskowska powiedziała mi, że prezes w terenie i już nie wróci, a jego komórka nie ma zasięgu. Ten brak zasięgu wydał mi się dziwny, bujnąłem się do siedziby Agromy i już po 15 minutach byłem w sekretariacie. Postanawiając uciec się jednak do pewnej mistyfikacji. – Ja do pana prezesa Świderskiego. Mam dla niego przesyłkę. Do rąk własnych – mówiąc to podałem też fałszywe nazwisko. – Pan usiądzie i zaczeka chwilę, prezes ma rozmowę. Po chwili pani Jola podniosła słuchawkę i nie wykręcając numeru powiedziała do niej głośno i wyraźnie: – Panie prezesie, jest tu do pana jakiś pan z przesyłką. Tak, rozumiem, nie będzie już pana dzisiaj, przekażę. I do mnie, nie do słuchawki: – No niestety, pana prezesa dzisiaj już nie będzie. Cóż było robić, wyszedłem. Zanim jednak zdążyłem na dobre odjechać, pani Jola wyskoczyła na ulicę, by czujnym wzrokiem spenetrować ulicę. Ani chybi za mną, czy już sobie polazłem. Wróciłem, że niby zapomniałem czapki. Bingo. Prezes stał w sekretariacie. Młody, około trzydziestki, wysoki, trochę misiowaty, twarz bez wyrazu, krótka ruda bródka, okulary, czarny sweter. Nie sposób się pomylić. Ani chybi prezes Maciej Świderski. – Czy mógłbym rozmawiać z prezesem? Nie mam przesyłki. Jestem dziennikarzem tygodnika "NIE" – pokazuję legitymację. – Pana prezesa nie ma. Mówiłam panu. – Jak to nie ma? Przecież stoi za panią! – To nie jest prezes. – Jak to? Wiem na pewno, że ten pan, co tu stoi, to Maciej Świderski prezes Agromy. – Czy pan się nazywa Świderski i jest tutaj prezesem? – to już moje pytanie. – Nie – na to prezes, który chce udawać nieprezesa. – Zresztą, czy jestem prezesem, czy nie jestem, nie chcę z panem rozmawiać. – Ależ ma pan prawo nie rozmawiać. Jako prezes i jako nieprezes. Ja chcę tylko zapytać prezesa, czy ze mną porozmawia. Jak powie, że nie, to pójdę. Czy pan jest prezesem i nie chce ze mną rozmawiać? – Nie jestem prezesem. Przyznasz, Czytelniku, i ty, Drogi Skarbie Państwa, który masz 40 proc. udziałów w spółce, której prezes zaprzecza, iż jest prezesem, że sytuacja, w której się znalazłem, była dość nietypowa. Gdy tylko wyszedłem i zdążyłem wsiąść do auta, z bramy spółki wyjechał samochód, a w nim prezes-nieprezes. Co mnie podkusiło, aby ruszyć za nim, tylko licho wie. On w lewo, ja w lewo, on w prawo, ja w prawo, on zawrotka na środku ulicy, ja zawrotka na środku ulicy. No i niechcący wyszło, że on ucieka, a ja go gonię. Mimo dużego ruchu siedziałem mu na zderzaku. Znowu lewo, prawo, lewo, lewo. Już nie czeska komedia, ale prawdziwe kino akcji. Stanęliśmy na parkingu. Dzieliła nas jedna fura. Patrzeliśmy chwilę na siebie przez szyby. W końcu prezes-nieprezes Agromy ruszył z piskiem. Odpuściłem, bo przecież nie chciałem go gonić do wieczora. Dryndnąłem też do poprzednich prezesów Agromy: Tomasza Maszynowskiego i Krzysztofa Andruszkiewicza. Rozmowę z Maszynowskim przytaczam, Andruszkiewicz się na mnie wypiął, choć nie zaprzeczył, że jest Andruszkiewiczem, i nie rzucił się do samochodowej ucieczki. Kup pan cegłę Agroma. Za komuny przedsiębiorstw o takiej nazwie było w Polsce kilkanaście. Status przedsiębiorstwa państwowego. Zajmowały się handlem sprzętem rolniczym i częściami do tego sprzętu. Agroma w województwie pomorskim to budynki i ziemia w: Gdańsku (ok. 1,5 ha na Wyspie Spichrzów w niezwykle atrakcyjnym miejscu w centrum miasta), Malborku (5 ha), Pelplinie (1,5 ha) i Ornecie (2,5 ha). W roku 2000 wojewoda pomorski Tomasz Sowiński ogłosił przetarg na prywatyzację i wskazał w końcu Składy Materiałów Budowlanych Gaja z Wrocławia jako tych, którzy sprywatyzują pomorską Agromę. Skarb państwa wniósł majątek przedsiębiorstwa i objął 40 proc. udziałów, Gaja wniosła 8 mln zł w gotówce. Kwota ta została wpłacona na początku listopada 2000 r. na konto Agroma-Goya sp. z o.o. w Banku Śląskim oddział Nysa. Po jakiego dzwona Agroma założyła sobie konto w Nysie, trudno dociec. W każdym razie na ten szczegół warto zwrócić uwagę. Następnie Agroma-Goya kierowana przez prezesa Tomasza Maszynowskiego podpisała z SMB Gaja z prezesem Krzysztofem Kostkiem następujące umowy: o udzielenie licencji know-how nastworzenie sieci franchisingowej – na 2 550 000 zł, o udzielenie znaku towarowego "Gaja" – na 950 000 zł, dwóch pożyczek na – 1 800 000 zł i 500 000 zł oraz przekazania w depozyt 2 200 000 zł. Nie liczcie. To jest dokładnie 8 mln zł. Tego, że pieniądze z pożyczek i poręczeń nie wróciły do tej pory pomimo upływu podanych w umowach terminów, dodawać nie trzeba. Ot, z jednego konta przepłynęło na drugie i potem w drugą stronę. Daleko nie miało. Bank ten sam. Prywatyzacja za darmo. Sprywatyzowana Agroma-Goya zaczęła się staczać po równi pochyłej. W marcu 2003 r. prezesem spółki został Krzysztof Andruszkiewicz desygnowany na to stanowisko przez Ministerstwo Skarbu Państwa. Kontrola w firmie przeprowadzona przez członków rady nadzorczej (m.in. Janusza Krzyczyńskiego) wykazała, że są w niej braki w dokumentacji księgowej. Firma zaprzestała płacić zobowiązania dostawcom. Zlikwidowano dział handlowy, odcięte zostały media, brak jakichkolwiek środków finansowych. Prowadzonych jest ok. 90 postępowań sądowych wobec Agromy. Pracownicy dostają pensję w ratach i z opóźnieniem. Okazało się także, że poprzedni prezes Maszynowski był od lutego na zwolnieniu lekarskim (pobierając rzecz jasna kasę), co nie przeszkadzało mu świadczyć pracy w innych miejscach (jako zarządca komisaryczny w PKS w Gdyni czy członek Rady Nadzorczej w Zarządzie Portu Morskiego w Gdyni). Andruszkiewicz, gdy został prezesem, zażądał od Gai zwrotu pożyczek i depozytów. Nie doczekał się. Złożył do sądu wniosek o upadłość firmy. Szybko przestał być prezesem. Pełnił swoją funkcję zaledwie do 1 sierpnia 2003 r. Następnym prezesem został związany z wrocławską Gają Maciej Świderski – ten co uciekał przede mną samochodem. Niestety, operacja wymiany prezesa na człowieka bardziej uległego, który by wycofał wniosek o upadłość z sądu, niewiele przyniosła, bo Andruszkiewicz przestał być prezesem, ale dalej pozostał członkiem zarządu. A prawo mówi, że oświadczenia woli (np. właśnie wycofanie wniosku o upadłość) muszą być składane przez cały zarząd. I nie ma się co dziwić, że w Agromie gotuje się cały czas Komornik Urzędu Skarbowego Wrocław Krzyki i komornik Sądu Okręgowego z Wrocławia zajęli wszystkie udziały Gai w Agromie. Gaja straciła głos właścicielski, choć trzyma w Agromie swojego prezesa. Delegaci na straży skarbu Usłyszałem kilka plotek o firmie Gaja z Wrocławia, która od wielu lat bierze udział w procesach prywatyzacyjnych rozmaitych przedsiębiorstw państwowych. Ale gdzie, co, jak – nic dokładnie. Obdzwoniłem kilka delegatur Ministerstwa Skarbu Państwa. Dyrektor delegatury MSP w Gdańsku powiedział mi, że Gaja nie wywiązuje się z żadnych zobowiązań inwestycyjnych na rzecz Agromy (miała zainwestować 3 mln zł przez trzy lata, nie zainwestowała ani złotówki). Delegatura zawiadomiła ministerstwo. W kwietniu 2002 r. Gai odebrano majątek firmy transportowej TransMeble ze Słupska, którą Gaja prywatyzowała przez zawiązanie spółki pracowniczej. Nie wywiązywała się ze zobowiązań. W Szczecinie prywatyzowana była Szczecińska Centrala Materiałów Biurowych. Jak powiedział dyrektor delegatury, była to prywatyzacja bez kapitału. Chociaż przedsiębiorstwo jakoś się toczy. Ma kłopoty, ale kto ich nie ma. We Wrocławiu tamtejszy dyrektor delegatury MSP poradził mi, abym ograniczył swój artykuł do dwóch przykładów, bo dla niego szukanie, czy Gaja coś prywatyzuje, czy nie, byłoby dodatkowym zajęciem, które go obciąży. W Kielcach Gaja kupiła od jednego z funduszy narodowych Kieleckie Centrum Materiałów Budowlanych, które jakoś prosperuje. Dyrektor Departamentu Nadzoru Właścicielskiego Ministerstwa Skarbu Państwa Krzysztof Jeznach nie gada z prasą, bo jest w ministerstwie rzecznik prasowy. Rzecznik odesłała mnie do delegatur. Poinformowała zdziwionym głosem, że w ministerstwie są monitorowane prywatyzacje "nie pod względem podmiotów, które się do prywatyzacji zgłaszają, ale pod kątem konkretnych projektów prywatyzacyjnych". Czyli de facto ktoś, kto dał dupy w jednym miejscu, może przystąpić do prywatyzacji w innym. Co do zajścia z przedstawicielem skarbu państwa w Agromie-Goi Januszem Krzyczyńskim, ministerstwo wie o tym, ale co ma zrobić? Ja też nie wiem. Może to dr inż. Janusz Krzyczyński jest faktycznie "starym komuchem", "czerwonym chujem", który nadaje się tylko do kopania ogródka... Moje osobiste doświadczenie z prezesem Agromy Maciejem Świderskim wskazywałoby jednak, że należałoby uwagi Krzyczyńskiego na temat prywatyzacji i zarządzania Agromą wziąć pod uwagę. Dlatego też publikację dedykuję: nie, nie Ministerstwu Skarbu Państwa, ale Najwyższej Izbie Kontroli i prokuraturze. Przede wszystkim zaś dedykuję ten tekst premierowi, z pytaniem: czy ktoś w tym kraju nad czymkolwiek panuje? Skarb jest silny Rozmowa z Tomaszem Maszynowskim, działaczem Unii Pracy (były szef UP na Pomorzu, były członek Rady Krajowej i Komitetu Wykonawczego UP), radnym sejmiku samorządowego w Pomorskiem, byłym prezesem Agromy, który prywatyzował firmę razem z Gają i podpisał umowy o udzielenie licencji know-how, znaku towarowego, umowy pożyczek i poręczeń dla Gai. – Chciałbym się spotkać i porozmawiać o Agromie. – Nie widzę potrzeby. Dla mnie Agroma to karta zamknięta. – Ale jest wiele spraw, które Pan mógłby wyjaśnić. – Jakich? – Dlaczego Agroma na krótko przed prywatyzacją przeniosła swoje konto do oddziału Banku Śląskiego w Nysie. To dość nieoczekiwane pociągnięcie. Agroma nie miała żadnych spraw w Nysie. – Dlaczego nieoczekiwane? Tak się robi. Zresztą przeniosła czy nie przeniosła, nie pamiętam. To zagadnienie dla kogo innego, nie dla prasy. – Dla kogo? – ... – Spotka się Pan? Skarb państwa poniósł straty przy tej prywatyzacji. Jest chyba o czym mówić. – Nie spotkam się. A skarb państwa jest na tyle silny, że sobie poradzi. – Gdzie Pan spotkał pierwszy raz prezesa Gai, pana Kostka? – Urząd Wojewódzki ogłosił przetarg i oni się zgłosili. Niech mnie pan zresztą nie bierze na spytki. Ja nie chcę rozmawiać. Jadę autem, a nie mam zestawu i mogę zapłacić mandat. I spotykać też się nie chcę. Rozmowa nieautoryzowana. W. K. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Próba salcesonu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prokurator na obrabiarce Niebezpieczna jest praca górnika, bo może zostać zasypany, policjanta, bo mogą go zastrzelić. Najniebezpieczniej ma jednak prokurator. Prokuratorzy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku otrzymali bezcenny dokument zatytułowany „Instrukcja o bezpieczeństwie i higienie pracy oraz bezpieczeństwie p.poż. dla pracowników prokuratury” sygnowany numerem IV G 13/4/2002. Zatwierdziła go prokurator okręgowa Henryka Gajda-Kwapień z zaleceniem zapoznania się z nim przez wszystkich jej podległych pracowników oraz potwierdzeniem tego zapoznania własnoręcznym podpisem. Po zapoznaniu i potwierdzeniu zapoznania prokuratorzy mają wprowadzić w czyn zalecenia zawarte w instrukcji. Aby mogli pracować bezpiecznie i higienicznie. Dokument ma 22 strony i szczegółowo wyjaśnia, jak na swoim stanowisku pracy prokurator powinien się zachowywać i jakie niebezpieczeństwa mu grożą. Co im grozi? Każdemu prokuratorowi przede wszystkim grozi porażenie prądem elektrycznym (chodzi pewnie o wymianę żarówki w lampce, którą świeci w oczy przesłuchiwanemu), zatrucie płynem (dotyczy zwłaszcza prowadzących śledztwa w sprawie przemytu alkoholu, który wszak należy sprawdzić, czy nie jest podrabiany) lub pokarmem (nieświeżą zakąską?) oraz upadki (gdy prokurator włazi na parapet, aby wyciągnąć z górnej półki dokumenty sprawy sprzed 8 lat, która akurat dotarła na wokandę). Ale prokuratorom grozi także zatrucie tlenkiem węgla bądź rozpuszczalnikiem organicznym, złamanie kończyn, krwotoki, oparzenia, zawały mięśnia sercowego oraz omdlenia. Jak tego uniknąć? Przed pracą Aby uniknąć czyhających niebezpieczeństw, prokurator powinien być czujny już od momentu wejścia do budynku. Ubrać się w odzież roboczą i sprawdzić, czy pozapinane są wszystkie guziki i czy nie zwisają luźno jakieś części ubrania, następnie zdjąć z rąk wszystkie zbędne przedmioty, jak pierścionki, obrączki, bransoletki (cóż, nie podejmiemy dyskusji na temat zbędnej obrączki, niech to zrobi duszpasterstwo prawników Kurii Metropolitalnej w Gdańsku) oraz sprawdzić stan wyposażenia technicznego stanowiska pracy, stan narzędzi, osłon i zabezpieczeń stosowanych na danym stanowisku pracy. Jedynym narzędziem pracy wspomnianym w dokumencie zaleconym prokuratorom jest obrabiarka, bo już we wstępie dokumentu przestrzegani są przed tym, aby nie zdejmować z obrabiarki osłon zabezpieczających. U kogoś niezorientowanego mogłoby to wywołać zdziwienie albo nawet głupie uśmieszki. Ale przecież praca prokuratora właśnie na tym polega! Aby obrabiać podejrzanych! Obrabiać, by przyznali się do winy! Prokuratorów zachęca się także, aby zapewniali sobie dobre oświetlenie i włączali wentylację. Prawidłowo – w świetle i przy wentylacji mózg lepiej pracuje i łatwiej obrabiać przestępców. Kłóci się z tym wszystkim tylko stwierdzenie, że prokurator powinien upewnić się, że rozpoczęcie pracy nie spowoduje zagrożenia osób przebywających na stanowisku pracy lub w jego pobliżu. Przecież obrabianie powinno powodować zagrożenie, bo kto by się tam przypucował po dobremu?! Prokurator powinien też myć ręce przed każdym sięgnięciem po kanapki przyniesione z domu, w umywalni nie płukać żadnych materiałów, nie pić wody z kranu, pić tylko przegotowane mleko. Jak tego uniknąć? W czasie pracy Prokurator powinien pracować z szybkością odpowiadającą naturalnemu rytmowi pracy, ponieważ nadmierny pośpiech powoduje zmęczenie, które jest często przyczyną wypadków. Krótko mówiąc: nie wolno zbyt intensywnie bić przesłuchiwanych, bo można się zgrzać i przeziębić. Nie powinien dopuszczać do pracy na swoim stanowisku osób postronnych, ale także nie przeszkadzać w pracy innym i nie pozwolić przeszkadzać sobie, czyli nie dać kolegom obrabiać swoich podejrzanych, a także nie zabierać się za cudzych. Dlatego w prokuraturze instrukcja zakazuje zbędnych rozmów, kłótni, żartów, popychania i czepiania się pojazdów. Zwłaszcza czepianie się pojazdów jest w prokuraturze wyjątkowo niebezpieczne. Prokurator nie powinien też dotykać części maszyn będących w ruchu, jak: wałów pędnych, kół, pasów, lin. Bo jak się już taka maszyna sprawiedliwości rozpędzi, to może biednego prokuratora wciągnąć w tryby. My przestrzegamy przed dotykaniem pasów, dartych z podejrzanych podczas przesłuchań. Jak tego uniknąć? Po pracy Po pracy prokurator ma już niewiele do zrobienia. Wystarczy, że dokładnie oczyści stanowisko robocze oraz ułoży narzędzia i przyrządy pomocnicze w wyznaczonych miejscach. Należy zatem pamiętać o starannym zmyciu krwi z biurka i podłogi, a także wyczyszczeniu obcęgów używanych do wyrywania paznokci. Powinien też doprowadzić do ładu siebie samego, czyli dokładnie się umyć pod natryskiem lub w umywalni z bieżącą wodą, przebrać w ubranie osobiste, a odzież roboczą i obuwie specjalne dokładnie oczyścić i złożyć w szafce ubraniowej. Jesteśmy pewni, że po zastosowaniu się do tej instrukcji wypadkowość w gdańskiej prokuraturze spadnie do zera, a zachorowalność na choroby zawodowe również zauważalnie się zmniejszy. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 10 lipca "(...) Parlament Europejski miał obowiązek wypowiedzieć się w sprawie tzw. aborcji i jej legalizacji. Miał jednak obowiązek wypowiedzieć się przeciwnie do tego, jak się wypowiedział!". Marek Czachorowski, "Europarlament a europropaganda" "Po latach walki z okupantem niemieckim i sowieckim o wolną i niepodległą Polskę, dziś jesteśmy świadkami, jak podstępnie i przebiegle wkrada się do Polski trzecia okupacja – Unii Europejskiej". Jan Strama, "Czytelnicy" 12 lipca "Bardzo krytycznie oceniam pracę dokonaną przez IPN od początku jego powstania. Przede wszystkim dlatego że Instytut ten – wbrew swojej nazwie – faktycznie niewiele zrobił dla przypomnienia pamięci Polaków, którzy padli ofiarą mordów ze strony najeźdźców sowieckich i niemieckich lub złych sąsiadów – ukraińskich lub żydowskich. (...) IPN odegrał niechlubną rolę w »zawłaszczeniu« dla Polaków zbrodni w Jedwabnem, inspirowanej i zorganizowanej przez niemieckiego okupanta". prof. Jerzy Robert Nowak w wywiadzie "Ustalenia IPN to fuszerka" 13–14 lipca "Radio Maryja jest ostatnią szansą dla Polski". dr Stanisław Krajski (filozof), "Ostatnia szansa dla Polski" "Tygodnik Solidarność" 12 lipca "Przewaga Polski ubeckiej nad Polską demokratyczną polega na tym, że agenci peerelu wiedzą dużo więcej niż my. Mają bogatą wiedzę o przeszłości, ukradzioną z archiwów MSW i dowolnie sobie tym materiałem obracają. Mogą wsadzać wtyki do prawicowych partii, by je w stosownym momencie rozbijać, mogą tworzyć lobby na rzecz Gazpromu, sterować ustawami, uruchamiać prowokatorów przed wyborami, utrudniać życie porządnym ludziom, wygrywać intratne przetargi... Ich główny organ prasowy, tygodnik trzody chlewnej, nie ustaje w opluwaniu wszystkiego, co dobrze służy Polsce. (...) Zakończona właśnie likwidacja Urzędu Ochrony Państwa jest symbolicznym gestem zwycięstw komunistycznej bezpieki nad polskim państwem". Jan Pietrzak, "Polska ubecka" "Głos" 13 lipca "Wygląda na to, że żyjemy w teokratycznym państwie, w którym religia mojżeszowa ma pierwszeństwo nie tylko przed religią rzymsko-katolicką, która jest religią większości, ale również jej orzeczeniom podlegają władze państwowe". "Profesor Ryszard Bender o działaniach prezesa IPN Leona Kieresa w sprawie mordu w Jedwabnem" "Nasza Polska" 16 lipca "Oto liberalizm kategorycznie wyrzuca z publicznego życia europejskiego podstawowe dla nas słowa: Bóg, religia, wiara, Ewangelia, Chrystus, chrześcijaństwo, Kościół, katolicyzm, życie wieczne... Zostawia się tylko słowo »judaizm«, bo oznacza ono nie tyle religię, ile raczej narodowość. (...) UE postanowiła od dawna »uporządkować« po swojemu – przekazywali to Bronisław Geremek, L. Balcerowicz i inni – także rolnictwo polskie (...) cele są bardzo konkretne: żeby rolnictwo polskie nie było konkurencyjne, żeby zająć Ziemie Zachodnie i Północne, żeby zniszczyć grzybnię powołań i przez zakładanie olbrzymich firm nie dopuścić do odrodzenia wiejskiej kultury katolickiej". ks. Czesław S. Bartnik, "Polska nierozumem stoi?" "Niedziela" 21 lipca "Młodzi muszą pamiętać, że płodność nie jest dana człowiekowi raz na zawsze. Człowiek powinien o nią dbać. Życie niezgodne z zasadami Dekalogu, zasadami moralnymi, prawem naturalnym może na zawsze pozbawić szansy na rodzicielstwo". prof. Bogdan Chazan w wywiadzie: "Lekarz ma ratować nie zabijać!" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Olejnik masowego przekazu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Radio „Maryja” 22 września „(...) Kiedyś zrobili film, w listopadzie, »Imperium ojca Rydzyka«. Nie oglądałem tego filmu, bo nie oglądam byle czego, ale natomiast – po co mam się zatruwać – ale dowiaduję się, że teraz piszą: imperium ojca Rydzyka na krawędzi bankructwa. Ono nigdy nie zbankrutuje, jak Pan Bóg będzie nam błogosławił i jak się ludzie będą modlić. I to nie jest żadne imperium, to jest dopiero początek (...)”. o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia „M” w Jaworznie-Jeleniu „Nasz Dziennik” 25 września „W Polsce patrzymy z rosnącym przerażeniem na erozję życia społecznego i kultury dotkniętych liberalizmem niczym obrzydliwym liszajem, zostawiającym wszędzie cuchnące ślady. Jednym z nich jest wszechobecność pornografii w miejscach publicznych. Ta wszechobecność, którą udało się Polakom narzucić właściwie bez protestu, jest symbolem tego, co liberalizm – wsparty działaniami postkomunistów skierowanymi przeciw własnemu społeczeństwu – zdołał uczynić z naszą wspólnotą”. Ewa Polak-Pałkiewicz, „Kwestia nie tylko smaku” 26 września „Kwaśniewski, jako były minister rządu w Warszawie kontrolowanego przez sowieckie KGB, zna też metody »twardej« gry politycznej. Była ona gruntownie opracowana przez komunistyczny aparat terroru, który zapewniał władzę komunistom na służbie Moskwy. Z »twardej« gry o popularność korzystali politycy za czasów »władzy ludowej«, używając wobec ujarzmionego społeczeństwa takich środków, jak głód, nędza i w ogóle pogarszające się warunki życia”. prof. Iwo Cyprian Pogonowski, „»Miękka« i »twarda« gra Kwaśniewskiego” 27–28 września „Ci, którzy już trąbią na pogrzeb Radia Maryja z powodu deficytu finansowego, niech pamiętają, że działa ono jedynie w oparciu o Opatrzność Bożą, wyrażającą się w dobrowolnych ofiarach najbiedniejszych. Jeżeli Pan Bóg na mocy swych tajemniczych dekretów postanowi położyć koniec istnieniu tego Radia, katolicy będą mieli obowiązek poddać się woli Boga. Ale jeżeli w sytuacji wyczerpania się finansów wspierających Radio Maryja i telewizję TRWAM serca Polaków pozostaną nieczułe i zamknięte, i z ich powodu zakończy swoje istnienie ta wspaniała inicjatywa apostolska, to będzie to nie tyle zawalenie się jakiegoś »imperium«, lecz potworna krzywda wyrządzona Kościołowi i Polsce. (...) Jaką obyczajowość propaguje tak zwana »polska telewizja«, której programów nie można obserwować bez obrzydzenia i poczucia, że ktoś wylał na nas zawartość brudnego kubła? Kto stoi za takim Urbanem, który jest wciąż chroniony, pomimo że kpi z wszystkiego, co należy do chrześcijańskiej kultury moralnej? Kto stoi za Owsiakiem, za ohydnymi »spędami« młodzieżowymi, w których piękne hasła przyjaźni i miłości są wdeptywane w błoto rozpusty, narkomanii i wszelkiej dewiacji? (...) Kto wychowa Naród, jeśli jego przywódcy nie są w stanie odróżnić dobra od zła, prawdy od fałszu, religii od bałwochwalstwa, szacunku dla godności człowieka od cynizmu, a nawet samego człowieczeństwa od jego moralnej karykatury i dewiacji?”. ks. prof. Jerzy Bajda, „W obronie Radia Maryja” 30 września „W związku z próbą nałożenia kagańca cenzury na niezależną katolicką rozgłośnię radiową, jaką jest Radio Maryja, przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, stanowczo protestuję przeciwko takim działaniom. (...) Radziłabym więc Pani Przewodniczącej, by poddała monitoringowi niektóre programy telewizyjne, np. telewizyjną Czwórkę – propagującą treści satanistyczne wrogie człowiekowi, Jedynkę – z programem Rower Błażeja, głoszącym treści wysoce demoralizujące nie tylko młodzież. Może się Pani zająć również pismem Jerzego Urbana. W swoim wielce poczytnym brukowcu pan Urban bez żadnego skrępowania umieścił karykaturę Szanownej Pani Przewodniczącej z obraźliwym podpisem”. Barbara Łapczyńska, „Czytelnicy” Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wójtopój O systemie przelewania wódki z ciał ludu do organizmów władzy gminnej i duchownej. Za 100 tys. zł można nabyć drogą kupna 5 tysięcy półlitrowych butelek wódki. Po 20 zł za flaszkę. Jak kto wódki nie lubi, może zapijać się piwem. Licząc po 2 zł za półlitrową butelkę za 100 tys. zł można kupić 50 tysięcy piw. Gdyby tę wódę dzielić na wszystkich mieszkańców sporej gminy, nie byłoby tego wiele, ot ze dwie, trzy flaszki na łeb albo i mniej. Rocznie. Ale gdy lud spożywa ustami swoich lokalnych przedstawicieli – można chlać wedle potrzeb. * * * W gminie Wiązownica, woj. podkarpackie, władza lubi i wódkę, i piwko. To duża gmina, więc i punktów z alkoholem jest sporo. Handlarze bulą na specjalny fundusz przeciwdziałania alkoholizmowi właśnie ok. 100 tys. zł rocznie. Kasa jest poza kontrolą radnych. Dysponuje nią wójt. I z woli wójta idzie na finansowanie czy – jak kto woli – sponsorowanie i zakrapianych igrzysk dla plebsu, i tych mniej oficjalnych imprez elity gminnej. Wójt Józef Długoń trzęsie gminą już trzecią kadencję. Wcześniej był hodowcą trzody chlewnej w Piwodzie. Z ludu wyrosły, wie Długoń, co robić, aby lud uszczęśliwić. Należy jemu dać wódki i piwa, też darmowego. Wie to wójt także z obserwacji, ponieważ w Piwodzie małżonka jego ślubna prowadzi sklepik z wyszynkiem. W uszczęśliwianiu ludu wójtowi pomaga ks. proboszcz Adam Rejman. Czyli niejako sam Bóg przez swego przedstawiciela ziemskiego. * * * Bodaj dwa lata temu w salce katechetycznej w Wiązownicy ksiądz proboszcz z wójtem pospołu urządzili obchody Dnia Matki. Pito do pierwszej w nocy albo i dłużej, aż dzieci zaczęły płakać. Wikary, jak poszedł na plebanię zdjąć sutannę, to w drzwi nie mógł trafić – wspomina owieczka. Balangi te, rzecz jasna, obsługiwali nauczyciele. Ksiądz proboszcz salki katechetyczne wynajmuje miejscowej szkole. Miał więc kto podawać. Ludziska zazdrosne są. Na przykład pleban z Szówska do spółki ze strażakami ochotnikami organizował festyn z okazji 95-lecia istnienia OSP. Strażacy jako jedyni na terenie gminy są w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym, co oznacza, że działają prawie profesjonalnie. Chcieli, aby wójt dał trochę antyalkoholowej forsy na festyn i sam go zaszczycił. Wójt nie mógł spełnić żadnej z tych próśb, bo i czas, i szmal zaangażował już gdzie indziej. Bawił bowiem na 10-leciu Koła Gospodyń Wiejskich w swej rodzinnej miejscowości Piwoda. Miejscowi do dziś mlaskają opowiadając o wielkich ilościach dobra wszelakiego, także procentowego, zakupionego za gminny szmal. Jak nie przymierzając na porządnym, bogatym weselisku. Nie mogło być inaczej, skoro gospodynie wiejskie zaszczycił sam wójt, a i komendant powiatowy policji z Jarosławia też się zjawił. O proboszczu dobrodzieju nie wspominając. * * * Nie zapomniał wójt o kulturze fizycznej. Na boisku szkolnym w Wiązownicy zorganizował turniej piłki kopanej gimnazjalistów o Puchar Wójta. Piwko, jak trzeba, stawiał wójt za friko, tuż obok boiska. Nagrodą dla zwycięskiej drużyny kopaczy gimnazjalistów był zaszczyt zagrania z drużyną wójta. W wójtowej drużynie za piłką biegali: proboszcz Rejman, wikary, komendant policji w Wiązownicy, dzielnicowy, komendant strażaków pożarnych, pracownicy urzędu gminy, przewodniczący komisji oświaty, prezes klubu sportowego Golbalux. No i wójt kapitan. Toż to zaszczyt niesłychany dla gimnazjalisty jebnąć w kostkę z fleka plebana katechetę. Po meczu pleban poświęcił obie drużyny. Lało się piwo, a strażacy pożarni swym czerwonym autem z kogutami dowozili wódeczkę. Wprawdzie nikt nie słyszał, aby pijane małolaty trafiały do izby wytrzeźwień, ale kto niby miałby ich tam wozić, skoro miejscowi gliniarze nie mieli do tego głowy. Ostatnio wójt Długoń zorganizował kolejne igrzyska. W Piwodzie święcono samochód strażacki. Błogosławieństwo bardzo mu się przyda, bo ponoć tylko rdza go trzyma w kupie. Święcił pleban Rejman. Uroczystość ta wielka odbyła się w miejscowej dyskotece. Zaraz po pokropku, gadkach plebana i wójta przystąpiono do balangi. Serwowano piwo za gminną, antyalkoholową kasę. * * * Sprzedawców wódy i innych płynnych frykasów procentowych z terenu gminy wkurwia, że wójt z plebanem często organizują bezpłatne polewanie wódeczki i piwa, bo handlarzom psuje to rynek. Wkurwia ich to zresztą podwójnie, bo na osobisty bania-fundusz wójta bulą ze swej ciężkiej krwawicy. System z Wiązownicy zastosować trzeba w całym kraju. Jest on pożyteczny. Nabywcy i sprzedawcy alkoholu opodatkowani zostają tak, aby władza państwowa i duchowna oraz jej goście pić mogli darmo i do woli. A kto nie trzeźwieje, ten nie ma głowy, żeby kraść. Przy tym cóż innego lepiej obrzydzić może obywatelowi alkohol jak widok pijanego wójta, proboszcza i innej władzy. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hitler na rykowisku Polski rząd chce wejść do Europy, ale jego urzędnicy są tchórzliwi, parafialni i gnuśni. Austria to ojczyzna Adolfa Hitlera, a Wiedeń to miasto jego młodości. To tutaj młody Adolf wychodził na Karlsplatz – wielki plac-park w centrum miasta – aby farbkami akwarelowymi malować landszafty. Warszawski Instytut Adama Mickiewicza (na zlecenie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Kultury) zorganizował rozpoczęty w kwietniu 2002 r. w Austrii "Rok Polski". Wśród ponad setki imprez miała się znaleźć prezentacja polskiej sztuki współczesnej powstałej w przestrzeni publicznej. Jako tę przestrzeń do prezentacji wybrano wiedeński plac Karola. Co miałoby być na placu pokazywane tym razem, miał rozstrzygnąć ogłoszony wśród polskich artystów konkurs z międzynarodowym jury. Konkurs wygrał Robert Rumas z Gdańska. Rumas zaproponował, aby na tydzień zamienić Karlsplatz w "krainę niewinności" sprzed epoki Hitlera, kiedy jeszcze nie przemawia on na wiecach i nie roztacza perspektyw triumfu, ale jest ambitnym landszafciarzem. Według projektu Rumasa na placu mieli pojawić się studenci wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych ucharakteryzowani na młodych Hitlerów i odbywać plener malarski, malując architekturę i pejzaże – ulubione motywy Adolfa. Drugą częścią projektu miały być transmisje telewizyjne do jednej z kawiarń przy placu ze "świata wstydliwego", czyli pobliskiej stacji metra zamieszkanej przez bezdomnych i narkomanów. W tym samym czasie na ścianach metra miały być wyświetlane ruchome obrazy z kawiarni. Rumasowe "Hitlerki" miały się pojawiać w obu tych miejscach. Całość realizacji miała kosztować 8 tys. euro. Projekt zatytułowano "Plein air" – "Czyste powietrze". Na dwa tygodnie przed zaplanowanym na połowę września happeningiem Wrocławska Fundacja WRO Centrum Sztuki Mediów, współorganizator imprezy na placu, otrzymała od Instytutu Adama Mickiewicza list, w którym Instytut wycofuje się z finansowania imprezy na placu Karola. Szefowie IAM postanowili skreślić ten punkt programu z obchodów. Sam artysta Robert Rumas nie otrzymał z Instytutu żadnej informacji, nawet takiej, że może pocałować dyrektora Ryszarda Żółtanieckiego w coś tam. Decyzja ta zszokowała Austriaków. Dyrektor galerii Kunsthalle, austriacki partner w tym przedsięwzięciu, zdecydował się doprowadzić jednak projekt do końca i wyłożył pieniądze. Nie mogąc jednak w ostatniej chwili zapewnić wszystkich środków sfinansowano i zrealizowano tylko część pomysłu. Ten ze studentami przebranymi za młodego Adolfa. Na stronie internetowej Instytutu Adama Mickiewicza czytamy: Celem "Roku Polskiego w Austrii 2002" jest promocja Polski jako kraju otwartego i nowoczesnego, o dużym potencjale kulturalnym i gospodarczym. Młode Hitlery, jako promocja polskiej kultury, to może pomysł dobry, ale rzeczywiście wymagał objaśnień. Po to jednak mamy Instytut Mickiewicza, żeby dorobił ideologię, np. Polska wiąże się z każdym kiczem, choćby pędzla złego Hitlera. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dziennikarska hołota " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pedofil z okienka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Wieczorek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna HołdPress Tygodnik lansuje wzorce rodzinne. Na początku numeru: Świętej rodziny. Na końcu: rodziny prenatalnej. Wiktor ma półtora centymetra długości, za to Edward, syn Ireny, połączony pępowiną z macicą tańczy jak kosmonauta w pojedźcie kosmicznym, ale też umie trzymać się prosto. Z kolei Antoni ziewa, drapie się po głowie, ma czkawkę, co wszystko widać na USG i co jest uskrzydlające. Wiele się można dowiedzieć o dziecku, słuchając swego brzucha, a także w szkole rodzenia; dziecko w mokrym świecie wie o szczęściu w rodzinie; dziecko lubi, gdy rodzice się kochają, lubi, jeśli mama ma orgazm – roztkliwia się Barbara Pietkiewicz w publikacji „Dziecko w mokrym świecie”. Dziecko, szanowna Pani redaktor, to – zgodnie z Uniwersalnym słownikiem języka polskiego PWN, a także zdrowym rozsądkiem – człowiek od urodzenia do wieku młodzieńczego. Dzieckiem nie jest 6-tygodniowa zygota, choć ma już zawiązek prącia. Nie jest dzieckiem 12-tygodniowy płód, choć zyskuje powieki i początek paznokci. To nie jest problem wyłącznie leksykalny. To sukces obrońców życia poczętego. Jeśli 6-tygodniowa zygota ma na imię Wiktor i prącie, zaś 12-tygodniowy płód cieszy się, gdy mamusia ma orgazm – aborcja z zabiegu medycznego staje się w istocie zabójstwem człowieka. W ten to sposób „Polityka” dołączyła do zacnego grona obrońców życia. Gratulacje. W świątecznym numerze niezwykłą koncepcję geopolityczną przedstawia Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. Zdaniem tego wybitnego badacza Wschodu, wizjonerska polityka wojny prewencyjnej Busha jr. da się porównać jedynie z koncepcjami Piłsudskiego, największego wizjonera w polityce zagranicznej Polski XX wieku, który wymyślił wojnę prewencyjną przeciw wyniszczeniu Europy, jeno tchórzliwi Francuzi – podobnie jak dziś – nie stanęli u jego boku. Widzicie, żabojady? Gdyby nie niezwyciężony żołnierz polski u boku amerykańskiego sojusznika, to wasza piękna ziemia zadudniłaby pod sandałami irackich najeźdźców w czarnych galabijach, z napisem „Allach mit Uns” na turbanach. Z kolei Brytyjczycy, angażując się w wojnę iracką, bronili po prostu nieba nad Anglią przed nalotami myśliwców z czarnym półksiężycem na skrzydłach. Polacy zapobiegli hekatombie narodu, obozom koncentracyjnym i gettom dla katolików. Nie jest tylko jasne, czego uniknęli Niemcy. Kradzieży własności intelektualnej? Na 48 stronie obrona „Oskarżonej Grażyny K.”. Grażyna Kulczyk popełniła niewybaczalny błąd, bo chciała coś dla Poznania zrobić, zamiast tylko narzekać, że jest beznadziejnie. Może pomagało jej to, iż państwu Kulczykom jest trochę mniej beznadziejnie niż innym, a może i to, że robiąc coś dla Poznania zrobiła przy okazji coś dla siebie. Piotr Andrzejewski z oddaniem broni dobrego imienia pani Grażyny, która kupując za gówniane pieniądze kawał parku w centrum Poznania natychmiast wystąpiła o przekwalifikowanie terenu z parkowego na handlowo-usługowy, bo wszak każdy właściciel ma do tego prawo. Na 157 stronie tego samego numeru „Wprost” pod hasłem „Dwunastu wspaniałych” – wizerunek Jana K., który z pogodnym uśmiechem patrzy w przyszłość. Obok możemy przeczytać, iż wydanie kalendarza „Znani Nieznani” jest kontynuacją rozpoczętej przez Kulczyk Holding serii poświeconej wybitnym Polakom. Na stronie 34 z kolei lekko frywolne zdjęcie Jana K., który ułożeniem palców prezentuje rozmiar mogący odzwierciedlać wielkość złapanego pstrąga lub długość penisa. Za to w całym świątecznym numerze „Wprost” znajdujemy tylko jedną reklamę powiązanego z Kulczykiem kapitału: części do Volkswagena. Widać są jeszcze bezinteresowne uczucia... Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Żegnaj skarbie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ręce Piłata Od dwóch lat upierdliwie ostrzegamy, że źle się dzieje najpierw wokół przetargu, a potem wartego około 198,9 mln dolarów kontraktu na budowę Terminalu II na lotnisku Okęcie. Dowodziliśmy, że zwycięskie konsorcjum – Budimex-Ferrovial-Estudio Lamela – będzie miało poważny problem w zmieszczeniu się w umówionej cenie, którą uważaliśmy za nierealnie niską. W drugiej połowie marca gruchnęła wieść, że wykonawca nie pali się do rozpoczynania robót wiedząc, że będzie musiał dopłacić. Główny powód to gwałtowny wzrost cen stali, który wystrzelił wcześniejsze kalkulacje w kosmos. Budowa nowego obiektu będzie wymagała stali od cholery. Nasze wiewiórki z Okęcia szacują, że do tej bizantyjskiej inwestycji trzeba będzie dopłacić od 50 do 100 mln dolków! Pytanie, kto dołoży. Hiszpanie z Ferroviala? Czy też Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze z dyrektorem Zbigniewem Lesieckim na czele? Przyjemność odstąpienia od kontraktu kosztowałaby wykonawcę 20 mln dolarów. Pogłoski o możliwości renegocjacji kontraktu są na razie dementowane zarówno przez Budimex, jak i PPL. Tylko że to może się zmienić, gdy w sprawę wkroczą banki. Budowa Terminalu II nie ma gwarancji skarbu państwa. Porty Lotnicze zawarły jeszcze w 2002 r. wartą 215 mln dolarów umowę kredytową z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Zabezpieczona ona została odrębnym dogoworem z maja 2003 r. zawartym z Bankiem Austria Creditanstalt AG (BACA) i rodzimym BPH PBK. Bankierzy sypnęli do całości 30 mln dolków kredytu obrotowego. Nad koszernością przedsięwzięcia czuwał niezastąpiony Ernst & Young doradzający PPL w pozyskiwaniu kasy. Jak znam obyczaje panujące dziś w rodzimym sektorze finansowym, to jeśli zacznie iść coś nie tak, reakcja banków będzie nieprzyjemna. Tym bardziej że polityczny parasol rozpięty nad głową dyrektora Lesieckiego przez wiceministra infrastruktury Andrzeja Piłata jest już mocno dziurawy. W zeszłym roku Piłat nie dopuścił do wywalenia Lesieckiego z posady, mimo że ten umoczony był w skandal związany z pobieraniem w latach 2000–2001 przez zarząd LOT wynagrodzenia od mniejszościowego partnera szwajcarskiej spółki SAirGroup ("Piłatem bliżej", "NIE" nr 37/2003). Śmiechu było przy tym co niemiara, bo najpierw wicepremier Marek Pol 7 sierpnia Lesieckiego odwołał, a potem przywołany do porządku przez swego podwładnego tłumaczył, że jednak tak się nie stało. Co jeszcze przemawia za tym, że konsorcjum Budimex-Ferrovial-Estudio Lamela może zacząć szukać pretekstów, aby się wycofać z lodziarni? Specjaliści pytani przeze mnie, czy mimo wzrostu kosztów możliwe jest nadal wybudowanie Terminalu II za 198,9 mln dolarów (około 1400 dolarów za metr kwadratowy), odpowiadali, że tak, ale za cenę jakości. Jeśli ma to być lotnisko klasy HUB, to za metr kwadratowy trzeba zapłacić nie 1400, ale 1800–2400 dolarów. Jeśli kontrakt zostanie zerwany, wybuchnie skandal i zacznie się poszukiwanie winnych. Wiceminister Piłat żadnych dokumentów nie podpisywał. To było zadanie Lesieckiego, który zasłoni się decyzją komisji przetargowej. Jeśli jednak jej członkowie mieliby beknąć, to nie wierzę, że nie pójdą na współpracę z poszukiwaczami prawdy. A wówczas kółko się zamknie. Odrębny temat to los prezesa Budimeksu S.A. Marka Michałowskiego. 9 marca 2004 r. sprzedał on 16 500 zwykłych akcji swej firmy po 41 zł za jedną, co w sumie dało mu okrągłą sumkę 676 500 zł. Być może potrzebował gotówki? A może już wie, że jak kontrakt runie, to wartość akcji spadnie. W sprawę ma zamiar włączyć się sejmowa Komisja Infrastruktury z jej przewodniczącym posłem Januszem Piechocińskim. Jej członkowie od dawna podzielali wątpliwości wyrażane przez nas na łamach "NIE". Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Proboszcz łyka jezioro " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Złom patriotów Parlament Pomrocznej zepchnął do podziemia patriotów-szperaczy. A przecież działają dla dobra kraju. Pilnują, żeby Niemiec nie wywiózł nam przeszłości. – Trzeba iść powoli krok za krokiem, wykrywacz poruszać płynnym, wahadłowym ruchem w lewo i prawo, tuż nad ziemią – demonstruje Stachu. – W zależności od ustawienia opcji urządzenie sygnałem dźwiękowym wskaże znajdujące się pod powierzchnią gruntu skupiska metalu zawierającego żelazo lub metale nieżelazne. – Dziś jeszcze możemy to robić legalnie – stwierdza Arek – ale od jutra stajemy się przestępcami. W niedzielę 16 listopada 2003 r. razem ze Stachem, Arkiem i Zochą penetrowałem jeden z gotycko-renesansowych zamków na Dolnym Śląsku, szurając butami w opadłych liściach. W poniedziałek 17 listopada weszła w życie znowelizowana ustawa z 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Kilka artykułów tej ustawy dotyczy osób, które amatorsko lub zawodowo zajmują się poszukiwaniem ukrytych w ziemi, murach lub pod wodą rupieci. Znaczna część wydobytego z matki ziemi szmelcu posiada status zabytku ruchomego. Art. 111 jest najbardziej restrykcyjny. Stanowi, że kto bez pozwolenia albo wbrew warunkom pozwolenia poszukuje ukrytych lub porzuconych zabytków, w tym przy użyciu wszel- kiego rodzaju elektronicznych i technicznych urządzeń oraz sprzętu do nurkowania podlega karze aresztu, ograniczenia wolności lub grzywny. Szperacze muszą też liczyć się z przepadkiem urządzeń i narzędzi służących do wykrywania i wydobycia znalezisk. Ponadto prawo nakłada na nich obowiązek przywrócenia stanu pierwotnego rozbebeszonego miejsca lub zapłacenia równowartości wyrządzonej szkody. W myśl art. 116 wspomnianej ustawy przestępcą staje się także obywatel, który niezwłocznie nie powiadomi gminnych władz o znalezisku bądź nie zakabluje osoby, która ten niecny czyn popełniła. Trzydzieści i więcej lat temu osobnicy, którzy znaleźli coś, co stanowiło własność skarbu państwa (a dotyczyło to każdego znaleziska), stawali się wrogami ludu i byli surowo karani oraz piętnowani jako groźni przestępcy. Wtedy jednak znacznie łatwiej było wykopać poniemiecką lub żydowską biżuterię, umrzyka ze złotymi zębami albo zdatną do użytku giwerę. Ceny złota były zaś zdecydowanie wyższe. Obecnie łażenie z wykrywaczem metali stało się rodzajem hobby. Wydobyta z gleby czy spod wody ramota posiada najczęściej mierną lub żadną wartość historyczną. Padające jak muchy lokalne muzea i tak nie są w stanie wystawić odebranych w majestacie prawa znalezisk. Po zinwentaryzowaniu graty najczęściej trafiają do magazynów. Ogarnięci pasją kolekcjonerską poszukiwacze potrafią za to stworzyć prywatne kolekcje, które często prezentują na wystawach, udostępniają do zwiedzania np. szkołom bądź opisują w fachowej literaturze. Szperacze mają swoje kluby, dyskusyjne strony internetowe, a nawet oficjalnie wydawane czasopisma, z których najbardziej znany jest miesięcznik "Odkrywca". Teraz wszyscy będą musieli zejść do podziemia dołączając do reketerów, doliniarzy i płatnych zabójców. Oczywiście byłoby zbrodnią, gdyby ktoś przypadkiem odkrył Bursztynową Komnatę, a potem pociął ją na tysiące broszek i naszyjników, które by sprzedał pokątnie na targowisku. Jednak znaleziska takiego kalibru obecnie zdarzają się nie-zwykle rzadko. – Znam sporo ludzi z tej branży – mówi Arek. – Są wśród nich nauczyciele, urzędnicy, a nawet policjanci. Większość posiada rozległą wiedzę z historii sztuki. To entuzjaści, którzy cenne znalezisko na pewno przekazaliby służbom konserwatorskim. Słynny złoty skarb ze Środy Śląskiej został odkryty i rozkradziony nie przez poszukiwaczy. Rozszabrowała go ekipa robotników po przypadkowym odsłonięciu przez koparkę. Potem oddawali go po kawałku zachęceni cennymi nagrodami pieniężnymi. – Niektórzy poszukujący to fantaści – dodaje Zocha. – Znam ludzi, którzy mają ambę na punkcie legendarnego złota III Rzeszy, pociągu z dziełami sztuki zamurowanego gdzieś na Dolnym Śląsku czy mitycznej już Bursztynowej Komnaty. Oficjalnie występują do lokalnych władz o zgodę na wykopki. Ostatnio pewna ekipa wystąpiła do Urzędu Miasta w Szklarskiej Porębie o zgodę na poszukiwania jakiegoś pociągu ze złotem. Poszukiwania finansują jednak z własnej kieszeni, czasem znajdują coś wartościowego. A co robi Państwowa Służba Ochrony Zabytków? Towarzycho najczęściej pierdzi w stołki, nie uzupełnia nieaktualnej często dokumentacji i prowadzi jałową korespondencję z samorządami chcąc wymusić na nich remont jakiegoś zabytku. Znam paru konserwatorów zabytków, którzy jeżdżą w teren za państwowy szmal, żeby pojeść i popić na koszt gminy lub parafii, a o odkryciach lub kradzieżach zabytków ruchomych dowiadują się z mediów. A swoją drogą, jak to możliwe, że w Polsce grasują ekipy, które trudnią się rabunkiem i wywozem na Zachód kamiennych detali architektonicznych, rzeźb i nagrobków. Przecież kamiennej dwumetrowej płyty nie chowają w bagażniku? Stachu, Arek i Zocha chcą spenetrować nieruchomości, do których z roszczeniami wystąpili ich dawni niemieccy właściciele. Sprawdzają pisma z żądaniem zwrotu przedwojennych majętności wpływające do urzędów powiatowych i wojewódzkich. Dopytują się w oddziałach Archiwów Państwowych, czym interesują się petenci zza Odry i Nysy. Dane nakładają na mapy Dolnego Śląska, Wielkopolski i Pomorza, po czym śmigają w teren. Dyskretnie przeszukują wybrane obiekty: kamienice, dwory, pałace, stare fabryki. Próbują sprawdzić, czy składający roszczenia chcą odzyskać dawne mienie (co w świetle obowiązujących międzynarodowych umów jest niemożliwe), czy pragną przybyć w innym celu. – Pewien przedsiębiorca z Hamburga bardzo chciał przenocować w pałacu w Wojcieszowie koło Jeleniej Góry – relacjonuje Stachu. – Twierdził, że jego rodzina jest spokrewniona z dawnymi właścicielami obiektu. Kierownik Gospodarstwa Hodowli Zarodowej, który w imieniu Stadniny Koni w Strzegomiu zarządzał pałacem, wynajął mu pokój. W nocy Szwab zniknął. Rano znaleziono sporą dziurę w kamiennej ścianie obok przewodu kominowego. Czort jeden wie, co tam było. – Szwab dobrze wiedział – dodaje Arek. – Niemcy przyjeżdżają na stare śmieci. Proszą, żeby zostawić ich sam na sam z przeszłością we wnętrzach, w których spędzili dzieciństwo i młodość. To wybieg, chcą poszperać i otworzyć stare schowki – opowiada Zocha. – Często są to rupiecie bez wartości historycznej, czasem biżuteria, niekiedy pieniądze od dawna nic niewarte albo obrusy, zastawy stołowe i podobne pierdoły – wylicza Stachu. – Jak uczy praktyka, mienie ukrywane było w bańkach po mleku, słojachweckach, a nawet odwróconych wannach. Zakopywali je w ziemi, zamurowywali w ścianach, czasem ukrywali w tajnych pomieszczeniach. Zdarza się jednak, że byli właściciele przybywają po wartościowe przedmioty. Czasem ubiegamy ich, a jeżeli odkrywamy przedmiot zabytkowy, informujemy służby konserwatorskie. Nie chcemy dopuścić, żeby taki zabytek został wywieziony. To nasz patriotyczny obowiązek. W Alzacji i Lotaryngii Niemcy wykupują swoje stare posiadłości. Spora część tych obiektów nie zostaje zagospodarowana. Pytanie retoryczne – po co to robią? Stachu, Arek i Zocha jako patrioci zwrócili się o pomoc do hiper-patriotów: do Ligi Polskich Rodzin, Samoobrony i Konferencji Episkopatu Polski. Wszyscy ich olali. Postanowili działać na własną rękę. – O słuchaj teraz – woła Arek– tu, pod tą starą lipą coś jest. Do cholery, coś dużego! Ale teraz nie mogę tego wykopać, bo mnie wsadzą albo przywalą grzywnę. W nocy Niemiaszek przyjedzie i wywiezie. Jak wejdziemy do Unii i na granicy nie będzie kontroli celnej, to dopiero nas wyruchają. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szczerząc sztuczną szczękę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nieboszczyk ogrodowy Wyjrzyj przez okno. Pod płotem leży ksiądz. Maciejczykowie to mają szczęście. Mieszkają w Polanicy, czyli uzdrowisku. Lecznicze wody, łagodny klimat, świeże powietrze, chmary turystów łaknących rozstania się z paroma groszami dla podreperowania swojego zdrowia. A jednak Maciejczykowie szczęśliwi nie są i dają temu wyraz. A nawet zespół wyrazów, z czego część jest nieelegancka, a część na piśmie. Uważają swoje życie za dopust boży, co i słusznie, skoro sprawcą tego mniemania jest miejscowy księżulo – Kopacz Antoni. On to niweczy dobroczynne skutki oddziaływania uzdrowiska na ludzki organizm Maciejczyków. Ks. Kopacz był uprzejmy zagrzebać w ziemi swego poprzednika. Zaniepokojonych spieszę uspokoić, iż tamten wpierw umarł. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż grób dla zmarłego znajduje się na podwórku przed kościołem i dzieli go ledwie kilka metrów od granicy działki, na której stoi dom Maciejczyków. Nie każdy lubi mieć pod bokiem trupa, niechby nawet zacnego za życia. Maciejczyk jest praworządnym obywatelem. A co robi praworządny obywatel uważający, że ksiądz leci z nim w głąba? Pisze. A gdzie pisze? Do urzędów, bo uważa, że one powinny reagować na łamanie prawa. Zaczął zatem pisać Maciejczyk do różnych władz z pytaniem, jakim prawem ks. Kopacz zafundował mu trupa pod oknami, skoro to nie jest cmentarz? Wychodził z założenia, że skoro ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych mówi wyraźnie, że groby ziemne i groby murowane, przeznaczone na składanie zwłok i szczątków ludzkich, mogą się znajdować tylko na cmentarzach (art. 12 ust. 3), a podwóreczko przed świątynią cmentarzem nie jest, to ksiądz walnął samowolkę i państwo powinno przywołać go do porządku. Tak uważał Maciejczyk jak gdyby mieszkał na Marsie, a nie w Polsce. I dalej tak uważa – zdechnąć można ze śmiechu... Na wszelki wypadek zapytał najpierw grzecznie powiatowego inspektora sanitarnego, czy może na swojej działce też zbudować grobowiec rodzinny. Inspektor odmówił krótko i stanowczo, powołując się na cytowaną wyżej ustawę. Z kolei na zapytanie o księżą mogiłkę Wojewódzka Inspekcja Sanitarna dała do zrozumienia, że grób księdza jest nielegalny. Ale nic ponad to. Główny inspektor sanitarny w Warszawie potwierdził jedynie, że grobowiec przed kościołem w Polanicy powstał bez żadnych pozwoleń. I oświadczył, że dokumentację z tej samowoli przekazał burmistrzowi Polanicy. Według kompetencji zresztą. Burmistrz najpierw zagrał idiotę i udał, że nic nie wie, bo go nie poinformowano o pochówku. Potem pieprzył, że nie posiada kompetencji do rozstrzygnięcia tej sprawy. Następnie próbował spychologii – że niby czeka na dokumenty od szanownego pana księdza, a do tego czasu ma sprawę w dupie. Potem, że czeka na odpowiedź od właściwych władz kościelnych. I wreszcie wydalił z siebie kuriozum: obowiązkiem gminy jest przestrzeganie umowy międzynarodowej jaką jest Konkordat zawarty między Stolicą Apostolską a Rzeczypospolitą Polską ratyfikowany przez Prezydenta Państwa w dniu 23 lutego 1998 roku. Na podstawie art. 8 pkt. 3 Konkordatu władze kościelne miały prawo dokonać pochówku zwłok Księdza Proboszcza dr Zygmunta Barmińskiego na terenie przykościelnym. Gmina nie znajduje podstaw do kwestionowania pochówku na podstawie ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Alleluja. Wybieralna władza lokalna na piśmie informuje obywatela, że podciera się właśnie aktami prawnymi państwa pod pretekstem umowy zawartej między państwem a Kościołem kat., do której dodaje nieistniejące zapisy po myśli lokalnego proboszcza. To niesłychany zupełnie dowód na służebną rolę władzy samorządowej wobec Kościoła. Nie należy spodziewać się jednak, żeby kimkolwiek to wstrząsnęło. Takichsklerykalizowanych miasteczek i wsi mamy od cholery i nikomu niespieszno zadrzeć z Kościołem kat. Ani na szczeblu lokalnym, ani innym. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kontakt Kuklińskiego Premier Leszek Miller uciął sobie – zresztą nie pierwszą – pogawędkę z Ryszardem Kuklińskim, który, jak wiadomo, służąc w Sztabie Generalnym WP szpiegował dla USA i tam też uciekł jesienią 1981 r. Afiszowanie się z byłym szpiegiem to ze strony premiera akt pewnej odwagi. Do takiej poufałości nie dopuścił Kuklińskiego nawet Lech Wałęsa. Zapewne z przezorności. Szpiedzy są potrzebni każdemu państwu. Są też z reguły sowicie wynagradzani. Lecz towarzyskie przestawanie ze szpiegami, swoimi czy obcymi – poza kręgami kolegów-profesjonalistów – uchodzi za krępujące. Szpieg z konieczności ima się metod uważanych powszechnie za niehonorowe: wykrada coś po kryjomu, oszukuje przełożonych i przyjaciół, nadużywa zaufania itp. Hrabia Aleksander Benckendorff, powiernik Mikołaja I, szef korpusu żandarmów i III Oddziału Kancelarii Osobistej cesarza, czyli najwyższy zwierzchnik służb specjalnych ówczesnej Rosji, zwykł kontrolować listy gości zapraszanych na dworskie ceremonie. Raz wykreślił z udziału w ważnej uroczystości kilku znamienitych arystokratów. Zaskoczony urzędnik, który listę sporządził, ośmielił się ministrowi zwrócić uwagę, że wszyscy wykreśleni "to nasi tajni współpracownicy". Replika była krótka: "No właśnie, donosy uwielbiam, ale donosiciele – won!". Kukliński w Stanach Zjednoczonych szczególnych faworów też się nie doczekał. Nie został zaszczycony uściskiem dłoni przez żadnego z kolejnych (czterech już!) prezydentów, nie dostał państwowego odznaczenia, musiał się ukontentować branżowym medalem przyznawanym i wręczanym przez CIA. Może jego zasługi dla Stanów Zjednocznych nie były aż tak wielkie, jak utrzymują Zbigniew Brzeziński i Jan Nowak-Jeziorański. Richard Pipes na konferencji naukowej w Jachrance – sześć lat temu – wyraźnie je bagatelizował. A w 1981 r. był postacią wpływową w Białym Domu. Warszawscy przełożeni Kuklińskiego po jego "ewakuacji" zdumieni byli łatwością, z jaką przedostał się na Zachód przez granicę strzeżoną przez radzieckie i enerdowskie służby. Zastanawiała ich zupełna obojętność na tę ucieczkę. Rosjanie nie żądali wyjaśnień, nie domagali się zmiany jakichkolwiek planów. Tak jakby dezercja Kuklińskiego była po ich myśli. Może na nią przyzwolili? A może tajne informacje, jakimi faszerowali polski Sztab Generalny, z góry i od dawna były przeznaczone na wynos? Skłonni jesteśmy dostrzec tylko jeden racjonalny powód zajmowania się Kuklińskim przez premiera Najjaśniejszej – Stany Zjednoczone chciałyby pozbyć się emerytowanego szpiega i proszą o współdziałanie w repatriacji go nad Wisłę. Takiej drobnej usługi wielkiemu sojusznikowi się nie odmawia. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tajemnice spodni Wyklęty powstań ludu ziemi! Amerykanie – jak wiadomo – we wszystkim są najlepsi na świecie. Jednak w dziedzinie wynalazczości często przechodzą samych siebie. Wyhodowali np. kury nioski bez skrzydeł – po to, aby zajmowały mniej miejsca w klatce. Dobra nioska znosi jedno jajko na dobę. Stosując sztuczne oświetlenie można skracać czas nocy i z dwóch dób naturalnych uczynić trzy sztuczne. Dzięki temu amerykańska kura znosi 1,5 jajka na dobę słoneczną. Kury trzymane są w klatkach, karmione i oprzątane jak jakie lordówny. Ich jedynym zadaniem jest żreć, srać i znosić jajka. Jajka idą na sprzedaż, a guano – na nawóz i na dodatek do paszy, bo za pierwszym razem część składników pokarmowych nie jest wystarczająco strawiona. Dzięki tym zabiegom kury produkują więcej pieniędzy, bo w biznesie nie tyle o jajka chodzi, ile o zysk. Kura tyle ma zysku, co w pysku, a farmer tyle, ile mu wypracuje jej dupa. Nioska a szwaczka Szwaczka od kury różni się wyglądem. W zakresie sterowalności wykazuje do niej pewne podobieństwo. Stosując odpowiedni reżim i system organizacyjny można wydusić ze szwaczki większą wydajność pracy. W Łodzi działa firma VF Polska Sp. z o.o. wchodząca w skład amerykańskiej korporacji VF Corporation. Produkuje m.in. Wranglery i inne markowe dżinsy. Jej szwalnia mieści się w budynku po byłej chlubie budowniczych socjalizmu Fabryce Bistona, obecnie wynajmowanym od włoskiej firmy Merloni. Tak się bowiem porobiło, że znowu ulice są wprawdzie nasze, ale kamienice – na przykład – włoskie. Podobno Amerykanie założyli tę fabrykę po to, aby dać zatrudnienie łódzkim szwaczkom, których za komuny ciągle było mało, a za demokracji jest w nadmiarze. Ja w to, co prawda, nie wierzę, bo w biznesie na ogół nie o szwaczki chodzi, lecz o to, co się z nich da wydusić. W każdym razie prawdy zawsze są dwie, a trzecia leży pośrodku. Prawda pierwsza Pracujemy w systemie dwuzmianowym. Jest duża hala bez okien. Nie ma klimatyzacji. Latem temperatura jest tak wysoka, że można się we własnym pocie utopić. Dużo się pyli od tkanin, a pod sufitem są tylko dwa wywietrzniki. Zimą jest bardzo zimno, bo ogrzewanie, które jest, nie wystarcza. Normy wydajnościowe są niesamowite. Wśród pracowników krąży powiedzenie, że to jest obóz pracy. Wykonanie 100 proc. normy jest w ogóle niemożliwe. Kierownictwo firmy to wie i samo przyjmuje wykonanie 50 proc. jako 100 proc. Powyżej tych 50 proc. są dodatkowe pieniądze. Normy są obliczone na sekundy, więc nie ma mowy o tym, żeby głowę obrócić gdzieś w bok, tylko trzeba jechać i jechać, bo to są tysiące sztuk w ciągu 8 godzin. Ludzie pracują jak automaty; automaty też tam są, ale generalnie pracownicy są automatami. Tam się traci tożsamość, bo ma pan przydzielony numer i czuje się człowiek jak numer. Nazwiska nasze też znają, ale liczy się tylko numer. Jeśli chodzi o warunki BHP, to B (bezpieczeństwo) jest bez zarzutu, natomiast H (higiena) – lepiej nie mówić. Latem kobiety często mdleją. Po krótkim odpoczynku w pokoju socjalnym muszą wracać do pracy. Nie dość, że w sali jest bardzo duży hałas od maszyn, wózków i żelazek, to jeszcze są włączone megafony, przez które bez przerwy podawane są różne komunikaty. Po jakimś czasie tak od tego dudni w głowie, że nie można wytrzymać. Przerwy są dwie: 10 i 15 minut – jedna jest bezpłatna. Mało kto z nich korzysta, bo każdy chce w tym czasie zarobić. Poza tym, jeśli się ktoś spóźni po przerwie, to od razu jest wzywany przez megafon. Kierownictwo urzęduje w oszklonym kiosku, skąd wszystko widać. Na sali są instruktorzy, czyli nadzorcy. Oni niby mają za zadanie organizować nam pracę, ale to im się nie udaje. Na ogół jest taki chaos, że w ogóle nie wiadomo, kto co szyje i dlaczego. Za każde uchybienie można być wezwanym do pokoju instruktorów i otrzymać reprymendę podniesionym, aroganckim głosem. Wiadomo też, że w każdej chwili mogą obciąć premię; szczególnie za jakość. Przy tym tempie pracy szwaczka nie ma możliwości sprawdzić, czy coś źle wykonała. Przed przyjęciem do pracy przechodzi się test sprawnościowy. Na kartoniku z kółkami wystukuje się kropki na czas. Kto zapełni zbyt mało kółek, ten do pracy się nie nadaje. Żeby móc tu pracować, trzeba być bardzo zdrowym i bardzo odpornym psychicznie. Między pracownikami nie ma żadnej więzi koleżeńskiej. Jest tylko rywalizacja, bo gdy się ma jakieś względy u szefostwa, to można dostać lepszą pracę i trochę więcej zarobić. To nie jest praca, do której idzie się chętnie. Tam nawet sobie nie mówimy dzień dobry. Dawniej pensje były wysokie, jak na łódzkie realia. Teraz bardzo spadły, bo systematycznie zabierają nam premie. Jak były przestoje, to można było zarobić jakieś 500 zł miesięcznie na rękę. Gdy nie ma przestojów, no to 800 do 1000 zł. To zależy od rodzaju wykonywanej operacji technologicznej. Prawda druga Rozmawiam z dyrektorem naczelnym fabryki Dorotą Szczepańską. Przez telefon, bo do zakładu nie mogę być wpuszczony. Dlaczego? Nie wpuszczają tam nikogo, ponieważ obowiązuje tajemnica handlowo-marketingowa i technologiczna. Tajne portki (sic!). Pani dyrektor mogłaby mnie przyjąć najwyżej w swoim gabinecie, ale po co? Słucham więc: – To, co panu ktoś opowiedział o firmie, to w większej części nieprawda. Jestem tym zdumiona i zaskoczona. Chciałabym sprostować niektóre informacje. Od pracowników wymagamy tylko czterech rzeczy: wysokiej jakości, wydajności, dyscypliny i minimalizacji absencji. Normy ustalamy sami – średnia wydajność szwalni wynosi 96,5 proc. Zakład przechodził testy na hałas, oświetlenie, wentylację itp. Hala produkcyjna rzeczywiście nie ma okien, ale na wszelkie odstępstwa od norm BHP mamy zgodę odpowiednich władz. Mieliśmy kontrolę ze strony władz naszej korporacji i uzyskaliśmy nagrodę za wysoki poziom bezpieczeństwa pracy. Państwowa Inspekcja Pracy urządziła wycieczkę swoich pracowników do naszego zakładu pod hasłem „Jak powinno wyglądać stanowisko pracy”. Działamy w trosce o zmniejszenie bezrobocia w regionie łódzkim. Zatrudniamy 1400 osób, w tym 650 w szwalni. Szwaczka zarabia u nas około 2200 zł brutto miesięcznie. Jest to średnia płaca, więc mogą być odchylenia. Jestem zdumiona stwierdzeniem, że pracownicy źle się u nas czują. – Słyszałem o planach wybudowania nowego zakładu. Czy hala szwalni będzie z oknami? – pytam. – Ależ oczywiście! Czy wyobraża sobie pan, że w dzisiejszych czasach uzyskalibyśmy pozwolenie na halę bez okien? No, nie wyobrażam sobie, ale polski urzędnik, na ogół pozbawiony wyobraźni, może zezwolić na rozwiązania całkiem niewyobrażalne. Chętnie z tego korzystają zagraniczni biznesmeni. Na koniec rozmowy pani dyrektor życzy sobie autoryzacji. Proszę bardzo. Prawda trzecia Jaki jest procent prawdy w każdej z tych prawd? Próbuję to ustalić. Jedynym organem mogącym wydać zgodę na szwalnię bez okien jest okręgowy inspektor sanitarny, który musi jeszcze mieć opinię okręgowego inspektora pracy. Sprawdzam. Zgody takiej nie było. Pytam, czy była wycieczka inspektorów pracy? Nie. Pani dyrektor wyjaśnia, że się pomyliła. To była wycieczka z sanepidu. Sanepid zaprzecza. Aha, przypomina sobie pani dyrektor, to były uczennice z Zespołu Szkół Medycznych Nr 1 w Łodzi. – Wie pan, może coś takiego było, ale to chyba w ramach praktyk z paniami z sanepidu; w każdym razie nie pod takim hasłem, że niby najlepsze stanowiska pracy. A w ogóle to ten kierunek kształcenia już u nas nie istnieje – mówi dyrektor szkół medycznych. Dalej nie pytam i nie sprawdzam. Może się okazać, że była to wycieczka babć klozetowych pod hasłem „Jak powinna wyglądać toaleta we wzorowym zakładzie pracy”. Pan Janusz Grodzki, zastępca wojewódzkiego inspektora pracy, zapewnia: – Na każdy sygnał reagujemy kontrolą, za którą idą konkretne polecenia. Gdyby te szwaczki poskarżyły się u nas, to byłaby na pewno odpowiednia reakcja z naszej strony. Kontrole losowe nie są w stanie wszystkiego wyłowić. Generalnie jest tak, że zgodę na sztuczne oświetlenie wydaje się wtedy, gdy uzasadnia to technologia, np. przy produkcji towarów spożywczych. Na szwalnie takiej zgody nie wydajemy, bo jest to praca dokładna. To wymaga dobrego oświetlenia i nie występują tu okoliczności, które usprawiedliwiałyby wydanie takiej decyzji. Inspektor Rogowski dodaje: – Gdyby była taka zgoda, to dalibyśmy warunek stworzenia odpowiedniego mikroklimatu, a z tego, co pan mówi, wynika, że go nie zapewniono. W świetle polskiego prawa szwalnia powinna mieć zgodę na pracę w takich warunkach. Wiem, że tej zgody nie uzyskała. Jeśli pani dyrektor twierdzi, że ją ma, to niech pokaże. Pani dyrektor nie pokazała, bo nie miała co pokazać. Ja z kolei nie jestem adwokatem szwaczek z VF Polska Sp. z o.o. Mogą się bronić same składając skargi, zakładając związki zawodowe itp. Nie robią tego, bo są zastraszone. Bo jest bezrobocie, a trzeba jakoś utrzymać rodzinę. W rozmowach z fachowcami padają słowa: mobbing, stres, ale także słowa o bezradności władz, gdy poszczególne normy czynników szkodliwych nie są przekroczone. To działa kompleksowo. Wszystko pojedynczo może być w normie, a rezultat taki, że zwariować można. Jeśli do tego dochodzi presja psychiczna, to na pewno jest mobbing, ale nie ma na to w Polsce odpowiednich uregulowań prawnych. Taka szwaczka może poważnie zapaść na zdrowiu i co wtedy? Podatnik będzie łożył na jej rentę inwalidzką. Firma jest w porządku, bo norm nie przekroczyła. 80 proc. produkcji VF Polska idzie na eksport. Za granicą osiągany jest zysk. W Polsce pozostają straty związane z nieludzką eksploatacją siły roboczej. I o to właśnie chodzi zagranicznym inwestorom. To jest właśnie biznes! Dalsze, dość pokrętne wyjaśnienia pani dyrektor, dotyczące systemu wynagradzania i traktowania pracowników z należnym im szacunkiem – między bajki kładę. Nic się nie potwierdza z tego, co mi pani dyrektor mówi lub pisze. Gdzie sprawdzić, tam fałsz. No i ta tajemnica handlowo-marketingowo-technologiczna. Mógłbym ją zdradzić konkurencji, a kilkadziesiąt uczennic z Zespołu Szkół Medycznych Nr 1 w Łodzi nie?! Wiem teraz jedno: ilekroć będę wpychał dupę w obcisłe wranglery, to pomyślę o szwaczce, która może zemdlała wszywając zamek do mojego rozporka. Pani dyrektor oczywiście zaprzeczy. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psy kroją fury cd. Radio RMF w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Wpadliśmy na trop prawdopodobnie największej w ostatnich latach afery kryminalnej w policji. Reporterzy Radia RMF i "Dziennika Polskiego" w "Dzienniku Polskim" w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Wpadliśmy na trop prawdopodobnie największej w ostatnich latach... itd. Telewizja TVN w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: Reporterzy Radia RMF wpadli na trop prawdopodobnie największej... Telegazeta TVP w poniedziałek, 15 lipca 2002 r.: "Dziennik Polski" wpadł na trop prawdopodobnie... W poniedziałek, 15 lipca 2002 r., rano pojawił się w kioskach 29 numer tygodnika "NIE" (zamknięty w czwartek, 11 lipca 2002 r. – o czym informuje nota w "stopce" redakcyjnej), w którym na pierwszej stronie opublikowaliśmy artykuł "Psy kroją fury" o prawdopodobnie największej w ostatnich latach aferze kryminalnej w policji (kradzieże samochodów na wielką skalę, napady na ciężarówki TIR, oficer policji z Radomska na czele kilkudziesięcioosobowego gangu składającego się z gliniarzy i przestępców itp.) Nie żałujemy kolegom z RMF i "Dziennika Polskiego". Niech też mają swoją wielką aferę, choćby kradzioną. Autor : R.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pijany skalpel Wojsko jest od tego, żeby zabijać. Ale czy akurat w szpitalu i koniecznie swoich? Co zmieniło się w polskiej medycynie wojennej od czasów dobrego wojaka Szwejka? W wojskowym szpitalu klinicznym we Wrocławiu zrobienie lewatywy jest zabiegiem niemal niewykonalnym. Placówka kierowana do niedawna przez pana generała doktora Janusza Adamczyka, pełniącego obecnie zaszczytną funkcję szefa całej wojskowej służby zdrowia nadwiślańskiego mocarstwa, przymierza się za to do uruchomienia ultranowoczesnego oddziału kardiochirurgii. Oto fragment skargi napisanej do ministra Jerzego Szmajdzińskiego przez jednego z chirurgów tego szpitala zbudowanego za czasów III Rzeszy na planie swastyki: Po objęciu stanowiska kierownika kliniki przez doc Romana J. picie alkoholu w klinice stało się normą. Wielokrotnie byłem świadkiem jak doc. J. zanosił do gabinetu dr S. alkohol. Kiedy wchodziłem obydwaj siedzieli przy napełnionych kieliszkach i rozpoczętej butelce alkoholu. Tak zaczęły się coraz częstsze sytuacje, kiedy doc J. przychodził na blok po wypiciu alkoholu i operował, a mój kierownik dr S. był ok. g. 13 już nie do "użytku". Pan J. bywał kierownikiem ostrych dyżurów dla Wrocławia. Wtedy nagminnie pito: częstowano przymusowo zwłaszcza młodych adeptów, a na stanowcze "nie" na picie alkoholu w czasie pracy znane było powiedzenie i zasada doc J. "kto nie pije ten kabluje". W myśl tej staropolskiej zasady z pracą w klinice szybko pożegnać musieli się niepijący lekarze. Dyscyplinarnie zwolniono z pracy także autora tego listu. Zbigniew Kuśnierz, chirurg z wieloletnim stażem, nie boi się mówić o sprawie głośno: – Zaświadczę przed każdym sądem o tym, co działo się w szpitalu. Kuśnierz nie musi się już bać dawnych przełożonych – jako lekarz cywil wygrał sprawę w Sądzie Pracy i uzyskał odszkodowanie za bezprawne zwolnienie. Policja potwierdziła jego rewelacje. 24 stycznia 2002 r. ordynator doc. J. opuścił o trzeciej po południu szpital prywatnym samochodem. Wcześniej przeprowadził dwie operacje. Niemal od szpitalnej bramy ruszył za nim policyjny radiowóz. Doktora dupnięto na sąsiedniej ulicy. Wynik nie pozostawiał wątpliwości: 1,7 promila. W ten sposób zasłużony chirurg znalazł się w gronie osób karanych. W szpitalu jednak bardziej niż pijaństwem ordynatora interesowano się tym, kto zakapował, nie ulegało bowiem wątpliwości, że na policję zadzwonił ktoś ze szpitala. Podejrzenie padło na kolejnego niepijącego – wojskowego chirurga z 25-letnim stażem. Wyłapywanie abstynentów jest tam chyba zwyczajem. Liczenie trupów Oto kolejny cytat ze skargi dr. Kuśnierza. Nagminne wręcz picie alkoholu w klinice (...) doprowadziło do tragedii. Dr S. operując pod wpływem alkoholu spowodował powikłania, które doprowadziły do zgonu następujących pacjentów: Andrzej Cz., Edward K., Janina G. (w oryginale nazwiska i numery historii chorób – przyp. A. K i A. S.). Pan doc. J. już prowadził podwójną grę usiłując pozbyć się z kliniki dr S. swego konkurenta. Wykorzystując jego uzależnienie alkoholowe upijał go, a potem szedł na salę operacyjną i z zimną krwią obserwował, czy popełni jakiś błąd w czasie operacji, dzięki któremu będzie można go wyrzucić z kliniki. To makabryczne czyhanie na kolegę kosztem pacjenta potwierdził nam inny chirurg asystujący w zabiegach panów J. i S. – Pamiętam laparoskopową operację młodej kobiety, szczupłej, nierodzącej – opowiada. – Operował dr S., za jego plecami stał doc. J. Dr S. był niemal nieprzytomny, po paru minutach zabiegu wyrwał kobiecie jedną z pomniejszych tętnic. Brzuch momentalnie wypełnił się krwią. Tylko przytomna reakcja anestezjologa, otwarcie i transfuzja wielkiej ilości krwi zapobiegła tragedii. Odratowanej kobiecie wytłumaczono po wybudzeniu, że nic wielkiego się nie stało. W końcu jednak ordynatorowi i jego zastępcy powinęła się noga. Wspomniany już Edward K., emerytowany oficer, zmarł po nieskomplikowanej operacji jelit. Pechem doktorów J. i S. okazał się zięć denata, trzeba trafu, akurat doktor kiszkowej chirurgii. Zięć ów, dr L., wykazał się przy tym uporem i przeczołgał pijacki duet przed sądem lekarskim. Dotarliśmy do doktor L. Jego zdaniem, teść był leczony w szpitalu w sposób skandaliczny i amatorski. Mówiąc w skrócie, źle zespolono jelita chorego, a następnie z opóźnieniem rozpoznano kałowe zapalenie otrzewnej – w piątej dobie po zabiegu, gdy kał wypływał przez ranę operacyjną. Co gorsza, leczący teścia dr S. reagował alergicznie na wszelkie pretensje zięcia uważając je za afront, uwłaczanie jego godności. Zarzuty w sprawie zgonu potwierdził jednak sąd lekarski wymierzając doktorom J. i S. karę... upomnienia. Zięć zmarłego złożył więc odwołanie domagając się odebrania winnym prawa do wykonywania zawodu. Sprawa w toku. Zgon Edwarda K. nie zakończył jednak operacyjnej działalności doktora S. Ostatecznie ze szpitala pogoniono go dopiero po śmierci Janiny G. Młoda, 30-letnia kobieta wykrwawiła się po operacji wyrostka robaczkowego. Trudno zresztą mówić o karze: dr S. po prostu poszedł na wcześniejszą wojskową emeryturę. Doktora J. zwolniono niedawno, dziwnym trafem wówczas, gdy rozeszło się, że "NIE" zaczęło węszyć wokół szpitala. Doktora J. też nie spotka materialna krzywda – od wielu lat przebywa na wojskowej emeryturze; w szpitalu dorabiał jako cywil. – Czy zna pan sprawę dziwnych zgonów we wrocławskim szpitalu wojskowym? – zapytaliśmy wojskowego prokuratora Mirosława Kawę. – Nie mogę wiele powiedzieć, śledztwo trwa – usłyszeliśmy. – Badamy kilkanaście przypadków. Lekarz podejrzewany o kapowanie po trzeźwemu, w jakiś czas po złapaniu przez policję pijanego ordynatora J. pojawił się w gabinecie komendanta szpitala (był nim wówczas następca i pupil awansowanego Adamczyka, płk dr Grzegorz Stoiński, prywatnie endokrynolog dziecięcy bez żadnego doświadczeniea w zarządzaniu) z meldunkiem pisemnym. W meldunku stało, że ordynator J. jest właśnie ponownie pijany w trzy dupy w godzinach pracy. Komendant polecił więc swemu zastępcy odnalezienie ordynatora J. Od tego momentu wersje stają się rozbieżne. Wedle Stoińskiego, ordynatora J. odnaleziono dopiero o trzeciej po południu i zawieziono prywatnym samochodem komendanta do komisariatu, gdzie badanie pokazało 0,0 promila. Wedle naszych informatorów, było całkiem inaczej: pijany J. zamknął się po prostu w swoim pokoju i nie był nigdzie wożony. Dotarliśmy też do policyjnych wyników badań trzeźwości J. Są dziwne, występują w nich dwie różne daty urodzenia doktora, ale teraz prawdy o tych zdarzeniach nie da się ustalić. Pewne jest za to co innego. W ramach "restrukturyzacji" zwolniono z pracy i wyrzucono z wojska lekarza, który przyniósł meldunek na trunkowego ordynatora. Wylano kolejnego kapusia. W dokumentacji zwolnienia znajduje się wzmianka o tym, że lekarz poinformował, jakoby fałszywie, o pijaństwie swego przełożonego. Pomieszanie z poplątaniem Prócz zwalczania pijaństwa pasją gen. Adamczyka i jego następcy Stoińskiego jest budownictwo. Zaraz po objęciu stanowiska komendanta (Adamczyk – przyp. A.K. i A.S.) rozpoczął rozbudowę własnego gabinetu z zapleczem kuchennym, natryskiem z sanitariatami, pokojem gościnnym, własną salą odpraw, choć istniała już jedna. W tym samym czasie na bloku operacyjnym tynk spadał z sufitu, a w dni deszczowe woda kapała na "jałowe" pole operacyjne. Chirurdzy brudni po operacji nie mieli się gdzie przebrać – to też ze skargi do ministra Jerzego Szmajdzińskiego. Oczkiem w głowie obu komendantów jest budowany za ciężkie pieniądze oddział kardiochirurgii. Powstaje na specjalnie dobudowywanym piętrze nad szpitalną pralnią. Kardiochirurgia wojskowa – pomysł na pierwszy rzut oka zupełnie bezsensowny. Jakiś czas temu w szpitalu gościli amerykańscy lekarze wojskowi. – Kardiochirurgia wojskowa? U nas chorzy na serce nie służą w wojsku – powiedzieli polskim kolegom. Inaczej sprawę widzi jednak generał Adamczyk szef wojskowej służby zdrowia, w trakcie rozmowy z "NIE" . – Szpital musi na siebie zarabiać – to często powtarza. Panu generałowi chodzi o trzepanie kasy na operacjach serca po wejściu do UE. Szczególnie na sercach niemieckich. O pomysły generała zapytaliśmy biuro prasowe MON. – Czy wojsku wolno prowadzić działalność gospodarczą? – Absolutnie nie – padła odpowiedź. – Pieniądze, i to w ograniczonym zakresie, zarabiać może tylko Agencja Mienia Wojskowego. W ramach tego myślenia o pieniądzach w dobie powszechnych zatruć pokarmowych w polskich koszarach zlikwidowano szpitalny oddział zakaźny. Nie ma już też bardzo ważnego w sytuacjach wojennych oddziału rehabilitacyjnego. Co więcej – oddziału takiego nie ma w całej wojskowej służbie zdrowia! A właśnie dla rehabilitacji żołnierzy niemieckich spod Stalingradu zbudowano wrocławski szpital. Czyżby polscy wojacy mieli wracać z amerykańskich wojen wyłącznie z bólem serca? Teoretycznie w szpitalu istnieje oddział medycyny ratunkowej. Teoretycznie, bo nawet sam Adamczyk przyznaje, że izba przyjęć szpitala jest po prostu rozpaczliwa. Pan generał obiecuje jej remont. Ale może byłoby lepiej, zamiast bawić się w ultrakosztowną kardiochirurgię, zrobić ze szpitala przy ul. Weigla nowoczesne centrum ratunkowe? Szpital ma świetny dojazd, umiejscowiony w pobliżu autostrady, ma też lądowisko dla śmigłowców. Ale co z tego, skoro nie posiada np. nawet nowoczesnej karetki. Do ciężko chorych zaintubowanych pacjentów trzeba wzywać karetkę z miasta, by przewiozła ich od lądowiska na oddział. Centrum ratunkowe próbuje się zbudować w szpitalu przy zatłoczonej ul. Traugutta. Nie ma tam nawet mowy o lądowisku – początkowo projektowano zbudować je na dachu, ale wyliczenia wykazały, że leciwy budynek mógłby nie wytrzymać obciążenia. Wszystko to nie martwi jednak generała Adamczyka. Jego zdaniem, cywilny, ściągnięty z Zabrza kardiochirurg może też wyciągać odłamki granatów z brzucha. Może byłaby to i prawda, gdyby lekarzy szkolono w kierunku chirurgii wojennej. Ćwiczeń polowych nikt nie widział od lat. – Ćwiczą na oddziałach – wyjaśnił nam Adamczyk, co w kontekście wyczynów dr J. brzmi nieco złowieszczo. Zatrutego i zarażonego żołnierza, zdaniem Adamczyka, leczyć można w szpitalu cywilnym, a poparzonego – w Siemianowicach Śląskich. Tylko po co w ogóle wojsku osobna służba zdrowia? Sercowy biznes Wróćmy do pieniędzy. Z rozmów przeprowadzonych z gen. Adamczykiem i płk. Stoińskim wynika, że priorytetem placówki jest zarabianie szmalu. Wiadomo, że operacje kardiochirurgiczne należą do najdroższych. Na takie zabiegi (te bardziej skomplikowane) czeka w Polsce kilkanaście tysięcy osób. Czeka nie tylko z powodu braku miejsc, ale przede wszystkim z braku pieniędzy. Kto więc będzie płacił za operacje? I z czego? Na dotacje z Narodowego Funduszu Zdrowia nie ma co liczyć. Czy minister Szmajdziński wie, że podległy mu szpital zmienia radykalnie kształt i profil działania? Czy wie, że wiąże się to z ogromnymi nakładami finansowymi? Już poniesionymi (10 mln zł) i kolejnymi (wyposażenie i utrzymanie oddziałów, zatrudnienie kadry). Nikt przecież nie wykłada grubych milionów bez pewności, że inwestycja się zwróci. Pogłoski o leczeniu niemieckich pacjentów nie są więc wyssane z palca. Nurtuje nas niezmiernie, jak się to ma do zakazu prowadzenia w wojsku działalności gospodarczej? Ciekawi też jesteśmy, czy resort przeprowadzał kontrole finansowe w szpitalu, np. apteki? Czy kontrolowano sposób przeprowadzania przetargów? Fajno jest Na koniec zostawiliśmy sprawy personalne. Wbrew szumnym zapowiedziom odchudzania armijnej "góry", sytuacja w wojskowej służbie zdrowia jest przykładem rozrzutnośći. Obecnie działa w niej trzech generałów, co jest rekordem po 1989 r. W niewielkim środowisku wojennej wierchuszki wszystko jest przy tym splecione w jeden służbowo-towarzyski węzeł. Wieloletnią sekretarką komendanta Adamczyka była małżonka obecnego szefa Sztabu Generalnego gen. Czesława Piątasa. Osobista żona Adamczyka jest nadal przełożoną pielęgniarek – kieruje w znacznej mierze kobitkami po studiach, choć sama takowych nie posiada. Obecny komendant Stoiński uważany jest jedynie za marionetkę. Zdecydowana większość członków Wojskowej Izby Lekarskiej wstrzymała się od głosowania w sprawie jego kandydatury. Przeważyły połączone wpływy idących razem Piątasa i Adamczyka. Nie mniej ważny jest także fakt, że za wrocławianinem Szmajdzińskim do wojskowej centrali poszedł cały "desant" oficerów z wrocławskiego Sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego. Los Adamczyka i spółki jest jednak niepewny. W najbliższym czasie kończy się kadencja gen. Piątasa jako szefa sztabu. Od dobrze poinformowanych posłów wiemy jednak, że trwają zakulisowe działania mające na celu przedłużenie kadencji ze względu na "szczególną sytuację" związaną z Irakiem. Jak sądzimy, szczególna sytuacja we wrocławskim szpitalu wojskowym jest bardziej dramatyczna niż w Iraku. I polskie władze większy mają na nią wpływ. Autor : Adam Kowalski / Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cacko z Olkusza Andrzej Ryszka kandyduje na burmistrza Olkusza. Pisaliśmy o nim dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy będąc burmistrzem przekazał 10 tys zł z miejskiej kasy na akcję ratowania Stoczni Gdańskiej zorganizowaną przez Radio Maryja ("Burmistrz Błogosławiony", "NIE" nr 8/99). Po raz drugi, gdy kandydował na posła ("Platfusiowy pamiętnik", "NIE" nr 37/2001). Przypomnieliśmy wówczas wszystkie osiągnięcia Ryszki jako burmistrza Olkusza. Dziura budżetowa na prawie 8 mln zł, zamknięte przedszkole, żłobek, szkoła specjalna... Ryszka był tak zdolnym burmistrzem, że w trakcie kadencji został usunięty ze stanowiska. Decyzja ta zapadła głosami radnych SLD i popierających go wcześniej radnych z AWS. Andrzej Ryszka jest prawicowcem. Najpierw współtworzył Komitety Obywatelskie, później wskoczył do drużyny pięknego Maryjana, czyli do AWS. Wreszcie w ostatnich wyborach parlamentarnych objawił się jako kandydat na posła z Platformy Obywatelskiej. Teraz znowu zmienił szyld. Kandyduje na burmistrza z ramienia Porozumienia Obywatelskiego. Jego kampania przebiega pod hasłem Andrzej Ryszka wiarygodny jak nikt inny. W lokalnej prasie wymienia swoje liczne zasługi dla miasta, takie jakremonty ulic, wybudowanie szkół, budynków komunalnych, kanalizacji itp. Tak się składa, że na 24 wymienione przez Ryszkę osiągnięcia 11 należy przypisać jego konkurentom. Bez żadnych skrupułów Ryszka podpisał się pod wszystkim, co dobrego wydarzyło się w Olkuszu w ostatnich 12 latach. Bez mrugnięcia okiem przywłaszczył sobie nawet osiągnięcia znienawidzonej lewicy. Ogłoszenie wyborcze zawiera też liczne zamierzenia, które Ryszka zrealizuje gdy zostanie burmistrzem. Wśród nich spłacenie długu gminy – chwalebne w świetle dziury, jaką zostawił w budżecie po swoim nieudolnym urzędowaniu. Najzabawniejsza obietnica Ryszki to wykorzystanie szerokiego toru LHS jako instrumentu rozwoju gospodarczego gminy. LHS to dawna Linia Hutniczo-Siarkowa, czyli najdalej na zachód wysunięta nitka szerokich torów. Pisaliśmy wielokrotnie o tym przy okazji planów budowy terminalu w Sławkowie. Faktycznie szeroki tor jest to olbrzymie bogactwo, kompletnie nie wykorzystane przez gminy, które przecina. Jedynie w Wolbromiu podejmuje się próby jego wykorzystania, z mizernym zresztą skutkiem. Ryszka w 1996 r., gdy był burmistrzem, dostał od ukraińskiej firmy propozycję niezwykle korzystnej dla miasta współpracy opartej właśnie na wykorzystaniu szerokiego toru. Oferta była wsparta przez władze ukraińskie, włącznie z kancelarią prezydenta Kuczmy. Ryszka jednak nie odpowiedział na nią. Ponoć dlatego, że była napisana po rosyjsku. Nie pojechał również do Charkowa, gdzie władze ukraińskie i około 100 biznesmenów oczekiwały na kogokolwiek kompetentnego ze strony Olkusza. W świetle kamer pierwszego i drugiego programu telewizji ukraińskiej i rosyjskiej TV Ostankino doszło do kompletnego blamażu, gdy okazało się, że ojciec polskiego miasta olał zabiegi ukraińskich władz. Ryszka do tego stopnia miał w dupie szeroki tor, że nie pofatygował się na dworzec, gdy z Olkusza odjeżdżał historyczny pociąg z rodzinami katyńskimi. Zorganizowana przez kancelarię prezydenta Kwaśniewskiego i rząd premiera Buzka wycieczka z kompanią honorową Wojska Polskiego, orkiestrą, licznymi generałami i notablami była żegnana przez przypadkowego widza, miejscowego ślusarza, który akurat szedł do roboty. Nic dziwnego, że jeden z generałów pytał na cały głos: – co za dureń rządzi tym Olkuszem? Mając takie zasługi dla szerokiego toru Ryszka nie powstydził się wpisać LHS w swoją kampanię wyborczą. Trzeba przyznać, że jest to kandydat wielce bezczelny. Jak nikt inny. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Papa do rozpuku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kto nie pisze ten nie je " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Turban Busha Czy Bush unicestwi wesz, czy siebie wysadzi w powietrze? Media USA informują, że w Milwaukee głową człowieka zawładnęły wszy. Wlał spirytus w ręcznik i oturbanił nim głowę. Czekając na porażkę wszy zapalił papierosa. Od ognia zapalniczki zajął się turban. Czy wszy zostały unicestwione, czy tylko upite, nie wiadomo: ich posiadacz jest w stanie krytycznym. Media USA informują, że głową człowieka w Waszyngtonie, George’a W. Busha, zawładnęło obsesyjne pragnienie pozbycia się Saddama Husajna. Doszedłszy, że skuteczność konwencjonalnych metod nie gwarantuje – tak twierdzą jego najbliżsi doradcy – wolności od Husajna, skłania się ku rozwiązaniom radykalnym. Właśnie kończy wlewanie spirytusu w ręcznik. Wystąpienia telewizyjnego Busha z 7 października, które, jak informowały media, miało przedstawić dossier na zbrodniczość knowań Husajna i rozwiać wątpliwości o nieuchronności wojny, trzy największe sieci telewizyjne USA postanowiły nie transmitować. Ewenement! Stacje nie chcą, by ich programy nie odpowiadały zapowiedziom. Bush miał przedstawić dowody przeciw Irakowi, ale gdyby miał jakieś asy, to wyjąłby je z rękawa już dawno temu. Nie da się wywołać grozy pokazując zamazane zdjęcie jakichś baraków z lotu satelity, twierdząc, że w ich wnętrzu siepacze Husajna dokręcają ostatnie śrubki do atomowej bomby, która ma wkrótce zakwitnąć atomowym grzybem nad Ameryką. Powtarzając w przemówieniu wielokrotnie, a w ciągu ostatniego miesiąca co najmniej tysiąckrotnie, zarzut, że Husajn gazował swych własnych ludzi (czytaj: użył broni chemicznej przeciw burzącym się Kurdom 14 lat temu), Bush praktykuje to, co w angielskim określa się zgrabnym idiomem beating a dead horse (bicie zdechłego konia). Walorów zgrozotwórczych nie ma to już żadnych, a świeżych argumentów za atakiem też nie wnosi. Zwłaszcza, że dwa dni po przemowie doszło do karygodnego potknięcia dowodzącego braku koordynacji oburzenia z faktami. Pentagon akurat teraz odtajnił kolejną porcję (o wcześniejszej pisaliśmy w "Królikach Ameryki" "NIE" nr 28/2002) dokumentów, z których wynika, że do roku 1970 władze USA gazowały swych własnych ludzi. Ujawniona właśnie dawka danych informuje o 28 "testach", ramach których na terenach pięciu stanów używano 5500 żołnierzy amerykańskich w roli królików doświadczalnych. Na Alasce wystawiono żołnierzy na działanie najbardziej ze wszystkich toksycznej broni chemicznej: gazu nerwowego VX. Na Hawajach testowano skuteczność preparatów halucynogennych jako broni chemicznej. Ponadto w obu tych stanach z samolotów rozpylano nad tysiącami cywilów stosunkowo łagodną bakterię, która naśladowała zarazki wąglika. Potem się okazało, że bacillis globigii jest nieco mniej łagodna niż przypuszczano. Doktor William Winkenwerder, asystent sekretarza obrony ds. zdrowotnych, dyplomatycznie stwierdza: Nie jest jasne, czy w każdym przypadku ludzie byli w pełni poinformowani. Jest jasne natomiast, że ówczesne kombinezony ochronne nie gwarantowały bezpieczeństwa. Widać, że piszący Bushowi przemówienia ani ich prezenter nie wpadli na pomysł, by dać tekst do poczytania komuś nastawionemu doń krytycznie. W jednym z akapitów "lider wolnego świata" ostrzegał dowódców irackich, że jeśli będą bronić kraj przed inwazją USA zostaną potraktowani jako "kryminaliści wojenni". Trudno naprawdę założyć, żeby Amerykanom zachęcanym co chwila do jakiejś wojny z wrogami Ameryki obrona własnego kraju kojarzyła się ze zbrodnią. Raczej już zdradą swego kraju. Do grona byłych najwyższych dowódców USA, czterogwiazdkowych generałów, którzy podczas przesłuchań w Kongresie stanowczo ostrzegali przed niebezpieczeństwami i konsekwencjami inwazji na Irak, po spiczu Busha dołączył George Tenet, dyrektor CIA, także wcześniej wyrażający sceptycyzm wobec tej akcji. Firmowane przezeń wywiadowcze oszacowanie zagrożeń, dostarczone przewodniczącemu senackiej komisji wywiadu sen. Bobowi Grahamowi zostało, dzięki wysiłkom adresata, udostępnione opinii publicznej. Według opinii CIA Kiedy Saddam Husajn zda sobie sprawę, że ataku nie da się uniknąć, prawdopodobnie nie będzie się powstrzymywał przed zastosowaniem taktyki terrorystycznej. Ta ocena sytuacji wywołała 9 października wręcz konsternację w Kongresie. Kongresmen Donald Payne stwierdził: Atak na Irak może sprowokować dokładnie to, czemu prezydent stara się zapobiec: użycie broni chemicznych i bakteriologicznych. Senator Harry Reid (obaj demokraci) przypomniał Bushowi: Jako prezydent USA jest pan liderem świata, ale nie jego władcą. 10 października rzecznik prezydenta Ari Fleischer oznajmił, że Bush nie zgadza się z oceną CIA i zdecydowanie wierzy, że tylko akcja militarna może wyeliminować terrorystyczne zagrożenie ze strony Iraku. Turban gotowy. Starczy tylko zapalić papierosa. Z zapalniczką pospieszyła niestety większość członków parlamentu z obu partii. 60 proc. Amerykanów jest przeciw zapaleniu, 30 proc. nie ma nic przeciwko, by prezydent się sztachnął. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Współżycie bez całusków Parlamentarzysta nazywa się Jan SieŇko, jest doktorem nauk humanistycznych i od 1997 r. posłem. Człowiek z rządu nazywa się Jerzy Mazurek i jest historykiem. Do niedawna był prezydentem Słupska. Od pół roku zajmuje fotel wiceministra w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Obaj panowie należą do SLD,partii, która w cuglach wygrała w tych stronach ostatnie wybory samorządowe. Na 45 mandatów do Rady Miejskiej 24 zdobyli ludzie z lewicowej listy. Dość, żeby SLD rządziło samodzielnie ratuszem. Ale jak ma rządzić, gdy są dwa ośrodki władzy? Czy poseł SLD jest ważniejszy, zdolniejszy i bardziej przywiązany do matuszki partii od ministra SLD? "NIE" zostało wezwane do Słupska, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Narcyz w urzędzie – Każdy polityk cierpi na samouwielbienie. Ostatnią fazą tej przypadłości jest narcyzm. Takich narcyzów nie brakuje i w słupskim SLD, i w różnych słupskich urzędach – tłumaczył miejscowym dziennikarzom poseł Sieńko. Niektórzy uważali, że to samokrytyka. Powoływali się przy tym na doświadczenia z wyborów parlamentarnych w 1997 r. Szefem Sztabu Wyborczego SdRP został wtedy Jan Sieńko, kandydat na posła. Jeden z prominentnych partyjnych działaczy wspominał na łamach "Głosu Słupskiego" (z 13 grudnia 1997 r.), że Sieńko nie powinien prowadzić Sztabu Wyborczego: Wówczas wszyscy mieliby jednakowe szanse, a tak główny nacisk położył na promocję własnej osoby. Koledzy widząc co wyprawia pan Jan Sieńko, że w Sztabie Wyborczym są tylko jego ludzie, że posiedzenia odbywały się w takim terminie, aby w nim nie mogli wziąć udziału ówcześni parlamentarzyści, że wreszcie wszystkie wydatki – faktury były jednoosobowo akceptowane i realizowane przez p. Sieńkę – zmuszeni zostali do powołania swoich osobistych sztabów wyborczych. Zwycięzców nie pyta się o metody. A Jan Sieńko wygrał wybory. Mazurek, który startował z tej samej listy – przegrał. Rządy duchów Jerzy Mazurek został za to numerem 1 w wyborach samorządowych. Zajął fotel prezydenta Słupska i do tej pory wysoko stoi w sondażach opinii publicznej. Mimo niekwestionowanych przymiotów ojca miasta, słupski ratusz zasłynął ze smakowitych skandali. Ich bohaterem był na ogół wiceprezydent Andrzej Gazicki, emeryt wojskowy. Najpierw upubliczniono kwity, z których wynikało, że Gazicki odszedł z armii z powodu choroby psychicznej. Gazicki oświadczył, że kwity są prawdziwe, ale lewe, tzn. chorobę załatwił zaprzyjaźniony doktor, bo Gazicki brzydził się PRL-owskim wojskiem i dlatego chciał do cywila. Na to jakiś upierdliwiec wytknął Gazickiemu, że wyłudził i pobiera rentę wojskową. "Co to za pieniądze, marne 600 złotych miesięcznie" – zdenerwował się zainteresowany. Wiceprezydent Gazicki miał też zalety. Np. potrafił myśleć prorodzinnie. "Sąsiedzi teścia", "Wiceprezydent i jego teść na drodze krajowej numer 6" – to tylko dwa tytuły z miejscowej prasy poświęcone Gazickiemu. Najpierw pismaki zdenerwowały się, kiedy Zarząd Miasta postanowił rozebrać budynek, w którym produkowano trumny, bo sąsiadował z działką teścia Gazickiego. Potem nicowano decyzję o ratuszowej zgodzie na budowę zatoczki (droga krajowa nr 6), tuż obok domu Gazickiego. Podjazd dla wiceprezydenta i jego gości – nie miały wątpliwości gazety. W obu przypadkach prezydent Mazurek nie uczestniczył w podejmowaniu decyzji i unieważnił je po wybuchu skandali. Gazicki zapewniał, że on również nie miał z tym gównem nic wspólnego. Znaczy – rozrabiały duchy. Kiedy w grudniu 2001 r. Mazurek poszedł w ministry, podziękowano za robotę również Gazickiemu. Otarła mu łzy posada szefa miejscowego oddziału RUCH. W ratuszu huczy o kolejnym przewale dokonanym w czasach administracji Mazurka. Zdaniem Komisji Rewizyjnej Rady Miejskiej, mieszkania komunalne w nowym bloku dostali ludzie z bardzo wysokimi dochodami (nawet 72 tys. zł kwartalnie) i straty miasta z tego tytułu sięgają 600 tys. zł. – Podczas nieobecności prezydenta Mazurka zrobiono szwindel pod jedną osobę – oświadczył na ostatniej sesji Rady Miejskiej przewodniczący komisji Leszek Orkisz, na co dzień prawnik i prezes jednej ze spół-dzielni mieszkaniowych. Ta "jedna osoba" to działaczka SLD. Amerykański stan Panderoza W styczniu 2001 r. podczas I Miejskiej Konferencji SLD nie wybrano do władz sporej grupy radnych SLD, z prezydentem Mazurkiem na czele. Konflikt samorząd–partia pogłębił się, gdy odmówiono wotum zaufania przewodniczącemu Klubu Radnych SLD Leszkowi Orkiszowi. Pełną akceptacją zgromadzonych cieszył się natomiast Gazicki, który został wiceprzewodniczącym Zarządu Miejskiego SLD. Stracił ten fotel kilka miesięcy temu. Obu panów, Gazickiego i Sieńkę, mógł zbliżyć do siebie wspólny wróg – dziennikarze. Kpiono z Sieńki, gdy pod Słupskiem poselska Alfa Romeo staranowała płot. Samochód uszkodziła żona – utrzymywał poseł. 15-letni syn posła – uważała policja. Kiedy Jan Sieńko pogodził się w końcu z policyjną wersją, pismaki szydziły, że mowa posła zmienną jest. A gdy podczas którejś konferencji prasowej poseł stworzył nowy stan w USA – Panderozę i zbeształ Gdańsk oraz Szczecin za zapędy metropolitańskie – prasa z radością to upowszechniła. W odróżnieniu od Gazickiego i Sieńki, Mazurek i Orkisz prasę mieli dobrą. Orkisz jest "zbyt medialny" – zganiła Orkisza matuszka partia. Ponieważ klub radnych SLD na złość miejskim władzom Sojuszu przegłosował wotum zaufania dla Orkisza i przez długi czas nie pozwolił mu odejść z funkcji przewodniczącego klubu, Zarząd Miejski SLD wystąpił o wyrzucenie Orkisza z partii "za awanturnictwo". Z powodu niesubordynacji instancja miejska uchwaliła też, że lewicowy klub radnych nie ma prawa używać znaczka "SLD" i jest klubem bezpartyjnym. Mimo mediacji prowadzonych przez władze wojewódzkie SLD, wszyscy w tych stronach wiedzą, że czerwony Słupsk ma dwa skłócone ośrodki władzy: ratusz i "ulicę Sienkiewicza", czyli Radę Miejską SLD oraz biuro posła Sieńki. Klaps dla ministra W maju 2002 r. koło SLD, do którego należy Jerzy Mazurek, weryfikując kandydatów na radnych, poddało ocenie również ministra, choć on nie zamierza walczyć o fotel w słupskim samorządzie. Oceniano zaocznie, bo Mazurek był w Warszawie. No i minister nie uzyskał re NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Odchrzczony Gianni C. tylko jako ateista umrze ze spokojnym sumieniem. Zajęło mu to ponad rok, ale wreszcie się udało. Obywatel włoski Gianni C., lat 30, parafianin Niepokalanie Poczętej Błogosławionej Dziewicy Maryi w Treviso, nie jest już członkiem Kościoła kat. 3 kwietnia 2002 r. Gianni C. wysłał do swojego proboszcza list z prośbą o wykreślenie go z rejestru parafian i dokonanie adnotacji w rejestrze ochrzczonych, iż zrezygnował on z tego sakramentu. Proboszcz zwyczajnie go zignorował. Gianni C. zwrócił się więc do rzecznika praw obywatelskich z prośbą o interwencję. Rzecznik wystosował list do proboszcza 22 września 2002 r. sugerując w nim, aby zgodnie z prawem Republiki Włoskiej i konstytucją, gwarantującą zwierzchność państwa nad Kościołem, prośba Gianniego C. została spełniona. Proboszcz odpowiedział, iż chrztu jako historycznego faktu, który zaistniał, nie można już wymazać i pobłogosławił rzecznika oraz jego rodzinę. Gianni C. naprawdę się zdenerwował – nie prosił przecież o „odchrzczenie”, lecz jedynie o adnotację w rejestrze parafialnym, że nie chce być już ewidencjonowaną owieczką bożą. Nie mógł się pogodzić z faktem, że w XXI wieku, w państwie laickim, co gwarantuje konstytucja – bezprawnie dominuje władza kurialna jak w średniowieczu. 29 października 2002 r. rzecznik praw obywatelskich interweniował znowu w imieniu parafianina ateisty, tym razem wykładając staremu proboszczowi włoskie prawo – przywołując stosowną ustawę, własne rozporządzenia w kwestii danych personalnych dotyczących wyznania oraz wyrok trybunału z Padwy w podobnej sprawie z maja 2000 r. Również proboszcz się zdenerwował – nie uznał, że konstytucja oraz prawa obywatelskie stoją ponad kościelnymi, a więc boskimi – i wytoczył rzecznikowi proces. Wspierało go kilku sławnych katolickich adwokatów i profesorów uniwersyteckich. 12 lutego 2003 r., kiedy miało dojść do pierwszej rozprawy, strona katolicka nie stawiła się przed sądem. Z diecezji w Treviso, która zorientowała się, iż ten proces przegra i przyniesie on Kościołowi tylko złą reklamę, przyszło polecenie, aby Gianniego C. wykreślić z rejestru parafian i napisać, że zrezygnował on z sakramentu chrztu. W czerwcu 2003 r. włoski ateista dostał to oficjalnie na piśmie. Gdy Wojtyła nawołuje z okienka, iż Europie grozi ateizm – ma rację. We Włoszech 99 proc. to katolicy, tak naprawdę jednak mniej niż 30 proc. praktykuje. Włosi są chrzczeni zaraz po urodzeniu, potem jako małe, nieświadome dzieci idą do pierwszej komunii i najczęściej już więcej ich noga nie postaje w kościele. Dopiero na łożu śmierci, na wszelki wypadek, przyjmują ostatnie namaszczenie. Teraz jednak coraz więcej Włochów nie chce być owcami w stadzie. Zaczynają być świadomi, iż ta magiczna cyfra 99 proc. katolików daje Kościołowi władzę i wpływ na politykę. Pod samym nosem papieża powstała prężnie działająca organizacja Stowarzyszenie Ateistów i Agnostyków, która skupia takich jak Gianni C. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Edward S. odsiaduje wyrok za kradzież. Dodatkowe osiem miesięcy dostał za list, który wysłał do sądu wojewódzkiego. Nazwał w nim sędziów, którzy go skazali, imbecylami i kretynami. Sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który stwierdził, że epitety, których użył pan Edward, nie pomniejszyły powagi sądu w oczach opinii publicznej. Skąd u sędziów Trybunału takie przekonanie, pozostawiamy domyślności Czytelników. Kasia Kajdzik ze Śląska, studentka wokalistyki jazzowej, w wolnych chwilach jest fakirką. Ostatnio pobiła rekord w chodzeniu po szkle połykając przy tym ogień. – Chodzenie po szkle to dla mnie odpoczynek. O wiele bardziej trzeba być skoncentrowanym i odpornym na ból, gdy idzie się po desce z gwoździami. Dodatkowa trudność podczas przejścia to połykanie ognia, co powoduje, że nie mogę patrzeć pod nogi – oświadczyła rekordzistka ziejąc ogniem. 25 miesięcy przesiedział niewinnie w areszcie Dariusz S., którego prokurator oskarżył o napad na bank w Międzyzdrojach. Pan Dariusz jest szczęściarzem. Nie tylko bowiem wyszedł z aresztu, gdy do napadu przyznali się prawdziwi bandyci, ale jeszcze dostał od sądu 72,5 tys. zł (10 tys. za straty moralne i 2,5 tys. za każdy miesiąc odsiadki). Opłaca się nie napadać na bank. Dyrektorka szkoły podstawowej przy ul. Obrońców Westerplatte w Łodzi skonfiskowała jednemu z uczniów kajdanki, którymi przykuwał kolegów do schodów. Chłopiec zabrał kajdanki cioci, która dzień wcześniej przykuła nimi wujka do ławki w parku. Krakowski sąd przyznał list żelazny przebywające-mu w USA Jarosławowi W., którego prokuratura oskarżyła o wyrwanie z ręki kontrolera MPK mandatów wypisanych za jazdę bez biletu. Jarosław W. wdał się swego czasu w szarpaninę z kontrolerami. Zapomniał o tym i wyjechał do USA. Nie stawiał się na rozprawach, więc wydano za nim list gończy. Teraz chce wrócić do ojczyzny i odpowiedzieć za swą zbrodnię. W czasie sesji Rady Miejskiej w Łodzi podjęto uchwałę w sprawie nazw nowych ulic. Przybędą ulice Aroniowa, Mirabelki, Dyniowa. Najwięcej kontrowersji wzbudziła ulica Pomidorowa. Radny niezależny profesor Zbigniew Klajnert, kiedyś minister kultury, twierdził, że Pomidorowa jest dobra z ryżem lub makaronem, ale nie jako nazwa łódzkiej ulicy. A i rozumu od niej nie przybywa... Policjanci z Pawłowa zatrzymali na drodze pijanego rowerzystę. Zabrali go do radiowozu, który z tyłu nie ma klamek, i skuli kajdankami. Następnie pojechali na akcję. Gdy wrócili do radiowozu, zatrzymanego już w nim nie było. Udali się więc do jego domu w Kałkowie. Żona rowerzysty oddała kajdanki. Mężczyzna przywitał ich rozżarzonym żelazkiem. Odstąpili od interwencji, by powrócić następnego dnia. Tym razem mężczyzna rzucił się na nich z widłami. Znów odjechali z kwitkiem. Trzeciego dnia mężczyzna sam zgłosił się na policję. Poddał się, gdy zabrakło mu broni. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co tam chłopie w ropie Nie wolny rynek, ale rykowisko protektorów. Dlatego Rafinerię Gdańską przejmie Orlen do spółki z rodziną Tchenguiz i dr. Kulczykiem. W imieniny Zofii (15 maja 2003 r.) cena akcji PKN Orlen nagle spadła o 3,5 proc. Z portfeli akcjonariuszy Orlenu znikło ponad 230 mln zł. (Postępowanie wyjaśniające w sprawie nagłego spadku akcji Orlenu prowadzi Komisja Papierów Wartościowych). Stało się tak, bo PAP podała, iż Nafta Polska (czyli spółka zarządzająca udziałami skarbu państwa w Orlenie i Rafinerii Gdańskiej) nie zgodzi się na przejęcie Rafinerii Gdańskiej SA przez konsorcjum zmontowane przez Jana Kulczyka. Giełdowy incydent unaocznił, jak wielkie znaczenie dla polskiego rynku paliwowego ma sposób, w jaki ostatecznie zostanie sprywatyzowana Rafineria Gdańska SA. Dobry doktor O przejęcie Rafinerii Gdańskiej zawzięcie walczy PKN Orlen, w którym dr Jan Kulczyk ma ok. 10 proc. akcji. Ten najpotężniejszy i najbogatszy polski oligarcha oraz posłuszny mu Zbigniew Wróbel, prezes zarządu Orlenu, twierdzą, że płocki koncern chce połknąć gdańskiego konkurenta po to, aby w Polsce powstał silny koncern naftowy mogący uzyskać dominującą pozycję w Europie Środkowowschodniej. Przeciwnicy wchłonięcia Rafinerii Gdańskiej przez Orlen przekonują, iż Kulczyk na spółę z Wróblem ściemniają. Orlen nie walczy o rynek, lecz z rynkiem. To prawda, że nawet po połknięciu Rafinerii Gdańskiej przez Orlen nadal każdy mógłby bez przeszkód sprowadzać benzynę i olej napędowy z dowolnych rafinerii na świecie i teoretycznie oferować niższe od orlenowskich ceny. Tyle tylko że importerzy nie mieliby gdzie sprzedawać tych sprowadzonych z zagranicy paliw. Po przejęciu Rafinerii Orlen byłby właścicielem ok. 2300 stacji benzynowych. Do drobnych sprzedawców benzyny należy w Polsce co prawda ok. 3600 stacji, ale większość z nich jest już związana długoletnimi umowami z Orlenem bądź Rafinerią Gdańską. Lobbyści Orlenu i Rotcha rozpowszechniają pogłoski, jakoby powstanie grupy Lotos popierał rosyjsko-amerykański koncern Łukoil. Twierdzą, że Łukoil połknie Rafinerię Gdańską, jeśli wcześniej nie wykupi jej konsorcjum dr. Kulczyka. To z pozoru może brzmieć prawdopodobnie. Nie przedstawili jednak dowodów zasługujących na poważne potraktowanie takiego scenariusza. Trzej kolejni lewicowi ministrowie skarbu wożą się ze sprzedażą akcji Rafinerii Gdańskiej już 20 miesięcy. Panuje opinia, iż jednym z powodów pozbawienia Wiesława Kaczmarka fotela ministra skarbu było to, iż sprzeciwiał się wchłonięciu gdańskiej firmy przez Orlen. Coś jest na rzeczy w tej pogłosce. Premier Miller uparcie prze do tego, aby Rafinerię Gdańską kupiło konsorcjum Rotcha i Orlenu. Powołuje się przy tym na prośby brytyjskiego premiera Tonny’ego Blaira będącego cichym protektorem Rotcha. Rajski trust Anna Solska w "Polityce" (nr 17/2003) nazwała grupę kapitałową Rotcha "tajemniczą firmą", o której niewiele wiadomo. Udało się nam dotrzeć do interesujących dokumentów i ustalić to i owo. Grupa kapitałowa Rotch jest trustem rodziny Tchenguiz. Została powołana w 1982 r. przez Victora Tchenguiza i jego dwu synów – Roberta i Vincenta. Rodzina Tchenguiz początkowo prowadziła interesy w Iraku, potem przeniosła się do Iranu, gdzie Victor Tchenguiz został finansowym doradcą perskiego satrapy, szacha Rezy Pahlawiego. Krążą pogłoski, iż fundamentem finansowym trustu rodziny Tchenguiz były fundusze nielegalnie wywiezione z Iranu przez szacha. Większość spółek z grupy kapitałowej Rotch jest zarejestrowana w tzw. rajach podatkowych, m.in. na Wyspach Dziewiczych i w Panamie. Do rodziny Tchenguiz należą liczne nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Majątek całej grupy Rotch można szacować na ok. 1,7 mld funtów. Przy zadłużeniu sięgającym kwoty ok. 1,3 mld funtów kapitał własny grupy wynosił w 2000 r. prawdopodobnie ok. 346 mln funtów (wówczas około pół miliarda dolarów amerykańskich). 51 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej chce kupić zarejestrowana w Holandii "spółka specjalnego przeznaczenia" – Rotch Energy B.V. Większościowym udziałowcem tej "holenderskiej" firmy jest spółka Lux. HoldCo, zarejestrowana z kolei w Luksemburgu, a jej właścicielem specjalny trust z siedzibą na jednej z wysp kanału La Manche. W ofercie Rotcha na zakup akcji Rafinerii Gdańskiej (dokument ten, czyli tzw. Projekt Posejdon, ma charakter poufny, ale "NIE" do niego dotarło) można przeczytać, że przez najbliższe 10 lat beneficjentami wspomnianego trustu z wysp kanałowych będą Vincent i Robert Tchenguiz oraz Keyvan Rahimian, dyrektor w grupie Rotch odpowiedzialny za sektor energetyczny. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przetargu na akcje Rafinerii Gdańskiej SA Rotch gotów był zapłacić dobrą cenę, wyższą od oferowanej przez konkurentów. Jednak urzędnicy resortu skarbu oraz menedżerowie z Nafty Polskiej od początku podchodzili do oferty Rotcha (który od grudnia zeszłego roku związał się z Orlenem) z ograniczonym zaufaniem. Dr Maciej Gierej, prezes Nafty Polskiej, bardzo pilnował, aby projekt porozumienia o sprzedaży akcji RG SA zawierał klauzulę zastawu rejestrowego na akcjach kupowanych przez Rotcha. Zastaw pozwalałby skarbowi państwa odzyskać na powrót akcje, w razie gdyby kupujący, tj. Rotch, próbował stronę polską wystawić do wiatru. Bardziej sensownym rozwiązaniem byłoby jednak w takim przypadku unieważnienie przetargu i pozbycie się Rotcha z dr. Kulczykiem na dokładkę. Rozdarty prezes Od momentu gdy Rotch utworzył konsorcjum z Orlenem, prezes Gierej jest w niewygodnym rozkroku. Jako szef Nafty Polskiej, a zarazem przewodniczący Rady Nadzorczej PKN Orlen występuje w podwójnej roli – sprzedającego i kupującego. Jako szef Nafty Polskiej powinien dążyć do jak najkorzystniejszego sprzedania akcji Rafinerii Gdańskiej. Z drugiej strony jako przewodniczący Rady Nadzorczej Orlenu – która zaakceptowała projekt kupna RG do spółki z Rotchem – dr Gierej właściwie powinien starać się, aby to się Kulczykowi i Wróblowi jak najtańszym kosztem powiodło. Wprawdzie prezes Gierej z własnej woli nie uczestniczy w tych punktach posiedzeń Rady Nadzorczej Orlenu, na których omawiana jest taktyka kupna Rafinerii Gdańskiej, ale sytuacja klarowna nie jest. Kolejni SLD-owscy ministrowie skarbu ten stan tolerują, gdyż dr Gierej jest ponoć niezastąpionym specjalistą w branży naftowej i twardym facetem z charakterem. Premier Miller sprzyja Kluczykowi i Orlenowi. Nawet się z tym specjalnie nie kryje. Tymczasem posłowie z klubu SLD coraz głośniej pyskują, iż absolutnie nie należy sprzedawać Rafinerii Gdańskiej rodzince naturalizowanych Brytyjczyków bliskowschodniego pochodzenia. Eseldowscy parlamentarzyści woleliby, aby powstała konkurencyjna dla Orlenu grupa Lotos, skupiająca tzw. rafinerie południowe oraz Rafinerię Gdańską SA i Petrobaltic. Do zwolenników tej koncepcji należy na przykład posłanka Małgorzata Ostrowska, była zastępczyni ministra Kaczmarka w resorcie skarbu. Także Kaczmarek nadal jest przeciwny przejęciu Rafinerii Gdańskiej przez konsorcjum Rotcha i Orlenu, choć – po pozbawieniu go urzędu ministra – wypowiada się w tej kwestii powściągliwie. Amerykańska furtka Ostatnio wzrosły szanse na to, by Rafineria Gdańska wybroniła się przed przejęciem przez Orlen, Kulczyka i rodzinę Tchenguiz. I nie tylko dlatego, że sprzyjający Kulczykowi premier Miller politycznie osłabł. Prezes Rafinerii Gdańskiej SA Paweł Olechnowicz prowadzi zaawansowane rozmowy z amerykańską firmą Kellog, która ma – w ramach offsetowego kontraktu na samolot F-16 – zainwestować ok. 480 mln dolarów w budowę dla Rafinerii Gdańskiej kompleksu odsiarczania i przetwarzania odpadów. Z Kellogiem jest powiązana firma Halliburton, której dyrektorem generalnym był (do sierpnia 2000 r.) obecny wiceprezydent USA Dick Cheney. Przebieg rozmów wskazuje na możliwość pomyślnego sfinalizowania sprawy. O tym, jak ostatecznie potoczą się losy Rafinerii Gdańskiej, przesądzą układy polityczne. Wbrew gadaninie apologetów wolnego rynku o tym, co dzieje się w kluczowych sektorach gospodarki, nie decyduje w Najjaśniejszej rynek, lecz konszachty polityków i oligarchów. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdańsk padnie Uprzedzamy rząd i obywateli: co najmniej 50 tysięcy ludzi wyląduje na bruku. Upadnie jedna z ważnych dziedzin gospodarki narodowej powodując wielki wybuch społeczny. 500 000 000 zł za tę upadłość zapłaci skarb państwa, czyli my wszyscy. Mamy dowody i niemal pewność, że w ciągu kilku tygodni Stocznia Gdynia, czyli cała grupa stoczni – Gdańsk, Gdynia, Elbląg – ogłosi upadłość. Pociągnie to za sobą plajty wielu kooperantów, w tym kilku ważnych zakładów jak Huta Częstochowa czy Zakłady Cegielskiego. Wszystko wskazuje na to, że Stocznia Gdynia z własnego majątku ma już tylko szyld. Dokumenty, które posiadamy, świadczą o tym, że z firmy wyprowadzono potężny majątek, który trafił w ręce amerykańskie. Dlatego trudno będzie powtórzyć wariant szczeciński, czyli powołać do życia nową firmę na bazie upadłej. Spodziewamy się, że tuż przed ogłoszeniem upadłości Stoczni Gdynia światło dzienne ujrzy pewna umowa, która dotychczas była pilnie strzeżoną tajemnicą panów Janusza Szlanty i Jamesa D. Halpera. Gdy to się stanie, na Wybrzeżu może dojść do wybuchu społecznego. Na ulice wyjdą nikomu już nie potrzebni stoczniowcy wydymani przez cwaniaków. Szlanta W roku 1997 Janusz Szlanta został prezesem Stoczni Gdynia. Powołał do życia Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny S.A. Tłumaczył to chęcią uwłaszczenia na zakupionych akcjach pracowników stoczni oraz zablokowania powiązań kapitałowych ze Stocznią Szczecińską. W tym zbożnym dziele wspierała go miejscowa "Solidarność". W roku 1998 Szlanta założył Trójmiejską Korporację Stoczniową i w jej imieniu złożył ofertę przejęcia Stoczni Gdańskiej. 115 mln zł na ten cel pożyczył w Kredyt Banku PBI. Synergia Po dojściu AWS do władzy bez rozgłosu powstała spółka z o.o. Synergia 99; przewodniczącym jej rady nadzorczej został Janusz Szlanta. Pisaliśmy o tej firmie wielokrotnie ("Jankes w szmalcu" nr 8/2002, "Golasy na pochylni" nr 10/2002, "Jak tonie Kolebka" nr 21/2002, "Trzy krzyże poszły do Żyda" nr 47/2002). Przypomnijmy – kapitał zakładowy spółki to 4 tys. zł. Siedziba – Radom. Jednym z członków rady nadzorczej był James D. Halper, prezes TDA Capital Partners Inc. z amerykańskiego raju podatkowego stanu Delaware (ta firma w 1999 r. powołała do życia TDA Capital Partners Central Europe sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie). Głównym zadaniem Synergii 99 było zagospodarowanie terenów "kolebki Solidarności". Drobne 73 hektary w samym centrum Gdańska. Synergia plus W kwietniu 2000 r. we Wrocławiu zarejestrowana została spółka Synergia 2000 – też z kapitałem 4 tys. zł. W lipcu 2000 r. w gronie udziałowców pojawili się m.in. James D. Halper oraz Joseph Anthony Saldutti. Każdy z nich stał się właścicielem 8 udziałów po 100 zł za sztukę. Kolejno podwyższano kapitał aż do momentu, gdy faktycznym właścicielem Synergii 2000 został Halper. W październiku 2000 r. Synergia 2000 przeniosła siedzibę do Warszawy na ul. Chocimską 3a. W tym lokalu urzęduje TDA Capital Partners Central Europe sp. z o.o. (właścicielem jest Halper), która od Synergii 2000 pobiera 100 zł miesięcznie za załatwianie korespondencji. Synergia 2000 to dziwna spółka. Jej prezesem jest Michał Hamryszak, niespełna 30-letni facet z Sosnowca. Firma nie ma pracowników, majątku, siedziby, ba – nawet pieczątki. Pisma do sądu pisane są odręcznie. Bilans Synergii 2000 za rok 2001 wygląda tak: aktywa i pasywa – 6 924,21 zł; strata – 5 540,65 zł. Spółkę reprezentuje renomowana warszawska kancelaria adwokacka Norton Rose. Umowa Z akt zastawu rejestrowego nr 799345 Wydziału Gospodarczego Zastawów Rejestrowych Sądu Rejonowego w Gdańsku wynika, że w marcu 2000 r. Stocznia Gdynia zawarła umowę sprzedaży udziałów spółki Synergia 99 na rzecz EEF Fund II, EEF Investment I L.P., TDA Capital Partners Inc. oraz Synergii 2000. Z artykułu IX tej umowy wynika, że nabywcy udziałów są uprawnieni do żądania nabycia przez zastawcę, czyli Stocznię Gdynia w sposób zgodny z postanowieniami umowy oraz do dokonania zapłaty ceny obliczonej zgodnie z art. IX umowy sprzedaży udziałów. Umowa ta, na laikach robiąca wrażenie bełkotu, nie została nigdzie ujawniona. Wiemy, że nie wszyscy członkowie zarządu Stoczni Gdynia wiedzieli o tym kwicie. Ciekawe, czy wiedziała o niej rada nadzorcza? Spodziewamy się, że ujrzy ona światło dzienne tuż przed upadłością stoczni. W aktach stoi jak byk, że Stocznia Gdynia – zastawca i Synergia 2000 – zastawnik 23 listopada 2000 r. zawarły umowę ...w celu zabezpieczenia zapłaty przez zastawcę kary umownej I, o której mowa w umowie sprzedaży udziałów, roszczeń odszkodowawczych oraz wszelkich innych płatności, do dokonania których zastawca jest lub będzie zobowiązany na rzecz zastawnika zgodnie z umową sprzedaży udziałów. Dlaczego to takie ważne? Tłumacząc po ludzku. Stocznia sprzedała udziały w spółce Synergia 99, do której wcześniej wyprowadzono 70 ha gruntów stoczniowych, po to, aby Amerykanie łatwiej mogli przejąć ten majątek na własność. Oficjalnie stocznia udziały w Synergii 99 nadal posiada, bo nigdzie nie ujawniła ww. umowy, więc stocznia, a tym samym skarb państwa kontroluje sytuację. Otóż nie. To Halper kontroluje sytuację i w stosownej chwili poinformuje publicznie o istnieniu tego kwitu. Najważniejsze w tej umowie są dwa magiczne słowa: kara umowna. Podpisując kwit strony musiały doskonale znać faktyczną sytuację stoczni. Przewidywano zatem, że stocznia udziałów nie odkupi. Co to będzie oznaczać? Istota całej machinacji polega na tym, że z końcem listopada 2000 r. Stocznia Gdynia zasta-wiła udziały w spółce Synergia 99 na rzecz Synergii 2000. Zastaw wynosi – uwaga! – 111 387 900 dolarów. Nie rozumiemy, skąd wzięła się ta kwota. Udziały w Synergii 99 nie są tyle warte. Przeliczając to na nasze, wychodzi mniej więcej 500 mln zł. Mamy na to kwit. Oznacza to, że cały majątek stoczniowy (kapitał zakładowy Stoczni Gdynia to 210 mln zł), który nie jest tyle wart, plus 70 ha w centrum Gdańska znajdzie się w rękach Synergii 2000, czyli Jamesa D. Halpera. Amerykanie Stocznia Gdynia nie odkupi sprzedanych wcześniej udziałów, bo nie ma za co albo po prostu nie zechce ich odkupić. Wówczas zadziała zastaw rejestrowy na kwotę ponad 111 mln dolarów. Skoro Halper nie będzie mógł wyegzekwować tego zastawu, pójdzie do amerykańskiego sądu. Mistrzostwo tej układanki polega na tym, że udziały w Stoczni Gdynia ma skarb państwa. To skarb państwa RP będzie pozwany przed amerykański sąd celem wypłacenia firmie Halpera 111 mln dolców oraz wszystkich innych kwot (wynikają one np. z zastawów hipotecznych na około 30 mln dolarów). W ten właśnie sposób Amerykanie staną się właścicielami terenów w centrum Gdańska i worka pieniędzy. Dokumenty, o których piszemy, daliśmy do przeczytania autorytetom w dziedzinie prawa. Jeden z nich nazwał całą tę operację iście diabelską sztuczką. Amerykanie mają w rękach wszystkie atuty – umowę i potężny zastaw, który wyegzekwują. Prokuratura Bogatsi w tę wiedzę i dokumenty bujnęliśmy się do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Przyjął nas rzecznik prokurator Konrad Kornatowski. Obecny był również drugi prokurator (nazwisko znamy). Zapytaliśmy o toczące się śledztwo w sprawie Synergii 99. Prokuratorzy poinformowali, że śledztwo jest zawieszone. Po chwili namysłu – że przedłużone do kwietnia 2003 r. Powiedzieli, że "w sprawie" przesłuchiwany był prezes Szlanta, ale nie chciał ujawnić dokumentów. Prokurator zlecił, aby kwity przyniosła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Przyniosła! Prokurator Kornatowski wyjaśnił, że postępowanie trwa tak długo, ponieważ gdańska prokuratura czeka na pomoc prawną Departamentu Sprawiedliwości USA. Amerykański prokurator miał przesłuchać członków zarządów spółek ze stanu Delaware. Amerykanie zrobili to, ale tylko "częściowo". Polscy prokuratorzy czekają, aż ich amerykańscy koledzy skończą robotę. Jamesa D. Halpera nie przesłuchano do tej pory, choć ma on również firmę w Polsce. Zapytaliśmy, czy prokuratorzy wiedzą o zastawie w kwocie 111 mln dolarów, czy znają spółkę Synergia 2000 i czy wiedzą, co się szykuje? Prokuratorów bardziej interesowało, skąd mamy kwity. Zagaili mniej więcej tak: zdają sobie sprawę, że Stocznia Gdynia upadnie – to kwestia kilku tygodni. Zapytaliśmy, czy wiedzą o tym, że prezes Szlanta polecił pracownikom, aby na poczet zaległych wypłat wzięli pożyczki w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych. Stocznia zagwarantowała SKOK zwrot tych pieniędzy. Pracownicy poszli na ten układ, ale SKOK chciały po dwóch żyrantów na jednego stoczniowca. Gdy tylko wyjdzie na jaw, że stocznia upadnie, komornicy staną się bezwzględni. Będą czesać kasę z kilkunastu tysięcy ludzi. Prokurator Kornatowski filozoficznie zauważył, że budynek Prokuratury Okręgowej w Gdańsku raz już się palił.... Gdy stocznia upadnie, ludzie wyjdą na ulice. Finał O całej sprawie rozmawialiśmy też z Ewą Serocką, senatorem SLD z Gdyni. Kobieta złapała się za głowę i podjęła działania. My zresztą też je podjęliśmy. Ciekawi nas, gdzie było Ministerstwo Skarbu Państwa, gdy podpisywano umowy? Może więc panie i panowie z Sejmu będą łaskawi powołać kolejną speckomisję do zbadania sprawy: kto do kogo przyszedł – Szlanta do Halpera, a może było odwrotnie? To ważniejsze niż Rywin, który przyszedł do Michnika, a badanie tej sprawy nie powinno być trudne. Wystarczy sięgnąć po kwity, którymi dysponuje prezes Szlanta. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska zbrojna Poradnik: kupujemy gnata na czarnym rynku Piątego października 1999 roku wjechaliśmy mocną ekipą na posesję przy Nowelskiej w Warszawie – opowiada funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego. – W domu nie było nikogo, za to w garażu znaleźliśmy arsenał, który mógłby zamienić w gruzy kilka sąsiednich budynków. Były to głównie pociski artyleryjskie i miny przeciwczołgowe z czasów II wojny, ale wszystkie w dobrym stanie. Tego samego dnia zgarnęliśmy właściciela posesji, który mieszkał w Choszczówce. Także i tam znaleźliśmy prawdziwą zbrojownię, w tym gotowe do odpalenia bomby domowej roboty, amunicję i broń. Zatrzymany Zygmunt Z. był zaopatrzeniowcem stołecznych gangów. Wtedy na chodzie były ruskie pistolety teteka i makarow, czeska CZ i nasze P-64. Minęło trzy i pół roku i przy okazji akcji w Magdalence okazało się, że w willi przechowywany był arsenał nowoczesnej broni. W wyścigu zbrojeń bandyci prześcignęli policję. W budynku przy ulicy Środkowej w Magdalence, gdzie dwóch gangsterów zmasakrowało pluton antyterrorystów, znaleziono m.in. automatyczny pistolet beretta, karabinek MP-5 i gładkolufową strzelbę mosberg, znaną z wielu filmów akcji. To z tej broni śmiertelny postrzał w głowę otrzymał jeden z biorących udział w szturmie policjantów. Jak wynika z poufnych policyjnych informacji, w ciągu ostatnich lat nasilił się nielegalny import broni do Polski. Obecnie ambicją nawet podrzędnych gangsterów jest posiadanie dobrej giwery, a także stałe kształcenie umiejętności strzeleckich, co wymaga dużej ilości amunicji. Być może chłopaki wzięli sobie do serca rozważania pana premiera Millera, który kilka lat temu rzucił hasło liberalizacji przepisów regulujących wydawanie zezwoleń na broń palną, aby każdy normalny obywatel posiadał w domu własną giwerę do samoobrony. Pomysł nie doczekał się realizacji. Policja, w której gestii leży wydawanie zezwoleń, robi wszystko, aby uniemożliwić zwykłym, szarym ludziom uzyskanie kwitu, z którym mogą pobiec do najbliższego sklepu z bronią. Ponadto niewielu obywateli stać na specjalistyczne badania, egzamin i zakup nawet lichej pukawki. Bandyci, należący w większości do finansowej elity społeczeństwa, zaopatrują się szybko, tanio i w najlepszy sprzęt. – Funkcjonują trzy najważniejsze kanały przemytu broni – stwierdza nasz rozmówca z CBŚ. – Zachodni, głównie z terenu Berlina, który jest wielkim zagłębiem nielegalnego handlu militarnymi akcesoriami, wschodni – z obszaru byłego ZSRR, przede wszystkim Ukrainy i Białorusi, oraz południowy. Zachodni kanał nie jest istotnym źródłem zaopatrzenia w giwery. Niemiecka policja stara się kontrolować ten rynek, ponadto przemyt utrudnia skuteczna kontrola celna na granicach. Tak, że to droga dla koneserów: na zamówienie można sprowadzić z Niemiec najnowocześniejsze egzemplarze pistoletów i broni długiej ze wszystkimi bajerami, jak np. celownikami laserowymi i noktowizyjnymi. Drugi kanał jest znacznie bardziej "przepustowy", m.in. z powodu korupcji na tamtejszych granicach, ale ze wschodu przepływa głównie broń i amunicja starszego typu, w tym karabinki kałasznikowa i naboje kalibru 7,62 mm. Kanał południowy to nasze największe zmartwienie. Po zakończeniu wojny w byłej Jugosławii nadwyżki broni stamtąd rozchodzą się po całej Europie. Spore ilości trafiają do Polski. Graz – nieduże, malownicze miasto na południe od Wiednia. Siedzę w knajpie z trzema funkcjonariuszami Bundeskriminalabteilung. Rosłe chłopaki, każdy pod wąsem i brodą, nerwowo popalają szlugi. Ukryte pod cywilnymi ciuchami kuloodporne kamizelki nadają ich sylwetkom jeszcze bardziej kanciasty wygląd. Opowiadają o walce z przemytem broni. – Kiedy była wojna w Jugosławii, w tamtą stronę szły całe transporty naszej broni, w tym najnowocześniejszych pistoletów Glock i Sig Sauer. Panowała moda na kaliber 9 mm. Teraz te same giwery wracają i do tego są tańsze – opowiada H. – Mamy z tym poważny problem, bo Austria leży na skrzyżowaniu przemytniczych szlaków – dodaje S. – Stąd jest blisko do Włoch, Niemiec, Chorwacji i Słowenii. Broń przemycają grupy rosyjskie, czeczeńskie i Wietnamczycy. Także wasi przestępcy mają w tym spory udział. Moi rozmówcy nie chcą mówić na temat współpracy z polską policją przy zwalczaniu tego procederu. Tajemnica operacyjna. Dają do zrozumienia, że taka współpraca istnieje także na szczeblu wojskowych wywiadów. Po chwili wychodzimy przed lokal. Policjanci jadą na akcję związaną z przemytem broni. Wraz z kilkoma dziennikarzami z wiedeńskich gazet zostaję na tarasie restauracji w Kalsdorf nad rzeką Mur, niecałe pięćdziesiąt kilometrów od granicy ze Słowenią. Po kilku godzinach możemy oglądać nagraną na wideo scenę zatrzymania przemytnika na jakimś parkingu. Krótka rozmowa przed samochodem, potem funkcjonariusze wyciągają broń, rzucają faceta na maskę wozu. Wykręcone ręce, kajdanki i po akcji. Od czasu do czasu dziennikarze dopuszczani są do takich działań. Dzięki temu w prasie pojawia się "przeciek", redakcja ma temat, a policja poprawia sobie wizerunek. – Po ostatnich aferach korupcyjnych musimy dbać o dobre imię policji – mówi jeden z funkcjonariuszy. Mnie interesuje sprawa dużego przemytu broni i amunicji, który miał trafić w połowie 2002 roku z Chorwacji lub Słowenii do Polski. Dotarliśmy do informacji w tej sprawie. Giwery z dostawy rozeszły się po kilku "hurtowniach", w których zaopatrywały się m.in. warszawskie gangi prowadzące między sobą wojnę (pisaliśmy o tym w "NIE" nr 13/2003, "Jak się wyludnia Warszawa"). Jednym z punktów służących do przechowywania nielegalnego arsenału była m.in. willa w Magdalence, tak niefartownie szturmowana przez policję. Austriacy twierdzą, że nic o sprawie nie wiedzą. Nasi informatorzy z kręgów zbliżonych do tzw. półświatka szepczą, że grupy przestępcze zbroją się intensywnie, podobno są nawet zainteresowane minami przeciwpiechotnymi. W rozliczeniu oferują m.in. amfetaminę, w Pomrocznej produkowaną tanim kosztem. – Nie mamy już dobrego rozeznania w działalności grup przestępczych – twierdzi nasz policyjny rozmówca – jest to nie tylko kwestia korupcji i braku szmalu na opłacanie informatorów. W czasach gdy Polską rządziła prawica, a szefami resortu byli Macierewicz czy Biernacki, mieliśmy rozbudowaną sieć agentów w strukturach grup przestępczych. Najlepszych ludzi w ramach rozmaitych czystek i weryfikacji wywalono, część sama odeszła, a na ich miejsce przyjmowano kolesiów i nieudaczników. Dobry agent musi w grupie przebywać kilka lat, na początku jako "zamrożony", żeby zyskać zaufanie i piąć się w strukturze w górę. Takich to ludzi pan Macierewicz chciał poddawać lustracji, ujawniać ich dane, a teraz w Sejmie mówi o mafii. Bandyci czują się też bezpieczni dzięki temu, że za rządów AWS w ramach "reformy" policji zlikwidowano komisariaty w mniejszych miejscowościach, że poskąpiono forsy na nowe etaty w terenie. Słabe państwo tworzy silną przestępczość. Nie zdziwmy się więc, obywatele, jeśli niebawem na ulicach Warszawy i innych większych miast pojawią się pancerne transportery i czołgi. Nie będzie to stan wojenny, tylko gangi walczące o strefy wpływów. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Triumf przyczepy Czego się boją solidaruchy ze Stoczni Gdynia? A. Że ogłoszona zostanie upadłość ich zakładu pracy. B. Że z hut przyjdą blachy i trzeba będzie zacząć tyrkę na nowo. C. Że jedno i drugie. Nic z tych rzeczy. Żadna z tych odpowiedzi nie jest prawdziwa. Solidaruchy ze Stoczni Gdynia S.A. boją się jednego faceta. Bezrobotnego spawacza, który od 14 miesięcy urzęduje przed bramą zakładu w przyczepie kempingowej. Świętczak wykopany za bramę Leszek Świętczak, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Stoczni Gdynia "Stoczniowiec", i dwóch jego zastępców – Tadeusz Czechowski i Jan Szopiński – dostali 1 marca 2002 r. dyscyplinarkę z pracy wbrew ustawie o związkach zawodowych. Wywalił ich ówczesny prezes stoczni Janusz Szlanta. Świętczak wraz z kolegami otworzył biuro swojego związku przed bramą stoczni. Najpierw w przyczepie kempingowej, potem w wynajętym Fordzie Transit, potem w namiocie i wreszcie znowu w przyczepie ("NIE" nr 15/2002). Byli solą w oku i drzazgą w dupie nie tylko Szlanty, ale działaczy stoczniowej "Solidarności" z jej przewodniczącym Dariuszem Adamskim na czele i stojącym za nim przewodniczącym krajowym Januszem Śniadkiem. Solidaruchy zdecydowały, że nie uznają Świętczaka. Okazało się, że solidarność robotnicza, stoczniowa, związkowa, zwykła ludzka nie mają tu nic do rzeczy. To, że facet jest bez środków do życia, to, że został zwolniony niesłusznie, to, że rozprawa w sądzie pracy ciągnie się miesiącami – to ich nie ruszało. "Solidarność" w sporze Szlanta–Świętczak opowiedziała się po stronie Szlanty ("NIE" nr 5/2003). I co? Szlanty już nie ma. Świętczak jeszcze co prawda za bramą, w przyczepie, ale wróżę jego rychły powrót do stoczni. On już jest partnerem do rozmów zarówno z wojewodą pomorskim Janem Ryszardem Kurylczykiem, jak i nowym prezesem Stoczni Gdynia Włodzimierzem Ziółkowskim. Choć za bramą, to jednak na czele największego teraz w stoczni związku zawodowego. Według informacji, które uzyskałem od Mirosława Piotrowskiego, rzecznika prasowego stoczni, związek "Stoczniowiec" ma w tej chwili ok. 2 tys. członków, "Solidarność" – ok. 1,5 tys. i OPZZ mniej więcej tyle samo. A jeszcze kilka miesięcy temu to "Solidarność" była najbardziej liczebnym związkiem w stoczni. Ziółkowski chętnie by przewodniczących "Stoczniowca" przywrócił do pracy i główkuje, jak to zrobić (w sądzie toczy się kilka spraw przeciwko Świętczakowi z powództwa Szlanty i przeciwko Szlancie z powództwa Świętczaka). W stoczni kursuje plotka, że jak tylko Świętczak przekroczy bramę, to "Solidarność" zacznie zadymę. Bzdura! Żadnej zadymy nie zacznie! Sytuacja społeczna w Stoczni Gdynia S.A. jest lepsza niż jej sytuacja ekonomiczna. Ziółkowski zaczął płacić kasę robotnikom. Powoli stara się wyrównywać zaległe wynagrodzenia. Dogadał się z hutami na dostawę blach, więc i produkcja powoli ruszy. Gdyby stocznia – zamiast upaść – mozolnie, powoli, ale sukcesywnie zaczęła wychodzić z dołka, to Świętczak ze swoim kilka miesięcy powtarzanym refrenem "Szlanta musi odejść" będzie górą. Szlanta wykopany ze stoczni? Leszek Świętczak i Jan Szopiński złożyli w warszawskim Sądzie Gospodarczym wniosek o upadłość Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego. SFI to spółka byłych prezesów Stoczni – Janusza Szlanty, Andrzeja Buczkowiego i Huberta Kierkowskiego – założona w Warszawie o kapitale założycielskim 102 tys. zł. Trzyma w swym ręku 16 proc. akcji stoczni. W lutym 1998 r. spółka podpisała z Komisją Zakładową NSZZ "S" i stoczniowymi OPZZ-owcami, że każdy pracownik, który wpłaci 400 zł na konto SFI, otrzyma 400 akcji stoczni, gdy tylko wejdzie ona na giełdę. Gdyby jednak tak się nie stało do 15 grudnia 2000 r., to SFI wypłaci każdemu odszkodowanie w wysokości 2,5 zł za akcję, czyli tysiąc złotych. Stocznia na giełdę, jak wiadomo, nie weszła i – raczej się o to nie spierajmy – w najbliższym czasie nie wejdzie. Ale o wypłacie odszkodowań było cicho, sza. Ujawniliśmy tę transakcję ("NIE" nr 44/2002). Świętczak znalazł 120 chętnych, którym SFI wisi z racji tego porozumienia po tysiaku (tak, aby suma wierzytelności przekraczała kapitał zakładowy spółki) i w ich imieniu wystąpił o upadłość SFI. 13 maja odbyło się posiedzenie. Na rozprawę w Warszawie Hubert Kierkowski, jeden z wiceprezesów SFI, przyniósł przekaz pocztowy z wpłatami odszkodowań za akcje stoczni dla Świętczaka i Jana Szopińskiego, który był drugim występującym przed sądem. Ponieważ roszczenia bezpośrednich wnioskodawców zostały zaspokojone, sąd oddalił wniosek o upadłość. Od tej chwili na listy "Stoczniowca" zapisało się już 600 chętnych, którzy też chcieliby dostać swoje i dają "Stoczniowcowi" pełnomocnictwa do ich reprezentowania. Świętczak nikogo nie pyta o przynależność związkową. Zapisuje się wielu związkowców z "Solidarności". Najpierw dzwonią, czy oni też mogą, potem przychodzą do przyczepy. Nie bacząc na to, że w ich związkowym biuletynie informacyjnym (z czerwca 2002 r.) wszyscy, którzy udają się po poradę do kempingowej przyczepy, przedstawiani są jako małpy. Jeśli więc w imieniu kilkuset osób kancelaria prawna, działająca na rzecz Świętczaka, złoży kolejny raz wniosek o upadłość SFI – a złoży – to albo SFI wypłaci wszystkim tym ludziom pieniądze (i Świętczak zostanie uznany za dobroczyńcę), albo SFI nie wypłaci i wtedy będzie się musiał liczyć z upadłością, czyli Szlanta straci ostatnie wpływy w stoczni i narazi się na zakaz sprawowania przez 5 lat funkcji kierowniczych w jakiejkolwiek spółce. "Solidarność" wykopana ze wszystkiego Inż. Janusz Śniadek nie jest wytrawnym politykiem. Ale nawet on rozumie, że w jego macierzystej stoczni "Solidarność", której jest krajowym przewodniczącym, źle obstawiła. Nie wykazała czekistowskiej czujności i przegapiła moment, od którego było wiadomo, że Szlancie się nie uda. Pociąg odjechał, a Śniadek z Adamskim zostali na peronie. Jak tylko Świętczak z Czechowskim i Szopińskim opuszczą przyczepę przed bramą i przeniosą się do swojego biura na terenie zakładu, to "Stoczniowiec" będzie głównym związkiem, a "Solidarność" przy nim stanie się bardzo malutka. Będzie to cios dla solidaruchów w skali ogólnopolskiej. Ale to jest nieuniknione. To się już praktycznie wydarzyło. Wiem, że tygodnik "NIE" nie należy do ulubionych lektur działaczy i szeregowych członków "Solidarności", ale też wiem, że jest czytany. Chłopaki, zamiast jeździć do Warszawy i dymić pod oknami Millera, proponuję wam, abyście kopsnęli się do Gdyni, nawet w mniejszym składzie, stanęli przed przyczepą i uprosili Leszka Świętczaka, żeby zgodził się wami pokierować. Jak się ładnie uśmiechniecie, to może nawet pozwoli wam mówić do siebie "Lechu". Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gdańsk wciąż postrzelony Skąd tak wiele idiotycznych pomysłów akurat w Trójmieście? Niektórzy twierdzą, że to wina morskiego powietrza, nadmiar jodu powoduje lekkie oszołomienie. Orzeł w gotyckiej windzie Proboszcz Bazyliki Mariackiej w Gdańsku ks. Stanisław Bogdanowicz chciałby zamontować zewnętrzną windę wjeżdżającą na wieżę kościoła – jednego z najważniejszych polskich zabytków gotyckich. Bazylika Mariacka jest największym kościołem w kraju. Jej wieża ma 82 metry. Oglądana z zewnątrz przypomina amerykański wysokościowiec z lat 20. o gładkich ścianach, ściętych narożnikach i wysokich oknach. Z wieży, na którą można wejść pokonując 402 schody, widać panoramę miasta. Proboszcz bazyliki doszedł do wniosku – i ogłosił to kilka dni temu w gdańskich gazetach – że widoku z wieży pozbawieni są niepełnosprawni i ludzie starsi, więc trzeba dla nich zamontować windę. Miałaby ona być instalowana po zewnętrznej stronie kościelnej wieży. Ile miałoby to kosztować i skąd wziąć na to pieniądze – ksiądz nie sprecyzował. Na razie Bogdanowicz wprowadził opłaty za zwiedzanie kościoła: 2 zł za bilet normalny, 1 zł za ulgowy. Ziarnko do ziarnka, a zbierze się na windę... Pomysł gotyku z windą jest absurdalny i prawdopodobnie nigdy nie będzie zrealizowany. Choćby dlatego, że żaden konserwator zabytków się na to nie zgodzi. Są przecież granice szaleństwa. Pomysł proboszcza Bazyliki Mariackiej nie jest jedynym fantastycznym pomysłem, jaki narodził się w Trójmieście. Orzeł z wody Najbardziej roztrąbiona przez media jest, jak dotąd, fiksacja, jakiej w 1999 r. uległa wyobraźnia reżysera kilku arcydzieł i kilku gniotów filmowych – laureata Oscara za całokształt. Andrzej Wajda zaproponował budowę w Gdyni monumentalnej figury orła, która o określonej porze dnia wynurzałaby się z morza przy dźwiękach muzyki. Orzeł miał mieć 30 metrów wysokości i być wykonany z cynkowanej blachy – jak poszycie statku. Wieczorem byłby oświetlany przez reflektory, a w nocy chował się pod wodę, by za dnia znowu wypłynąć. Przerobiony na ptaka wodnego orzeł pierwszy raz miał wyfrunąć w sierpniu 2000 r. Nie wypłynął, a o pomyśle nikt już dziś nie mówi. Sztuczna wyspa W sopockim Urzędzie Miejskim od dwóch lat roztrząsany jest pomysł budowy sztucznej wyspy w pobliżu mola. Wyspa mogłaby spełniać rolę mariny dla jachtów morskich. Na niej stanęłoby kasyno i restauracja. Przez molo wiodłaby na wyspę droga dla spacerowiczów. Dla samochodów wybudowano by oddzielną estakadę. Pomysł ma zasadniczą wadę – jego realizacja musiałaby kosztować co najmniej 160 mln zł. Miasta na to nie stać. Może dorzuciliby unici z UE, chociaż to wątpliwe, sadząc po ostatnich doświadczeniach władz Sopotu z nieudolnym pisaniem wniosku o 20 mln zł z funduszu PHARE na remont mola. Skoro Unia nie dała na molo, a miałaby dać na wyspę, trzeba by do kasyna dostawać się wpław. Podziemny deptak Całkiem jeszcze świeży, bo z początku tego roku, jest pomysł, aby półtora metra pod powierzchnią ulicy Długiej na gdańskiej Starówce wybudować ogromny deptak – plac Zjednoczonej Europy. I znowu pieniądze na realizację tego pomysłu science fiction miałaby dać Unia Europejska. W grę wchodzi deptak o powierzchni 6 tys. mkw. Na jego stworzenie potrzeba co najmniej 90 mln zł. Pomysł rzucili: architekt Andrzej Błażko i właściciel galerii sztuki Mirosław Zeidler. Obaj panowie musieli się nieźle bawić, wzbudzając medialny szum. Nawet marszałek Senatu Longin Pastusiak zapowiedział, że byłby gotów objąć przedsięwzięcie swoim patronatem. Ale Pastusiak gotów jest na każdy patronat, może nawet zastąpić św. Brygidę u ks. Jankowskiego. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psy wiary To, że episkopat katolicki usiłuje narzucić uzupełnienie traktatu akcesyjnego Polski do Unii Europejskiej przeciwaborcyjną klauzulą, może śmieszyć, ale nie jest w końcu niczym dziwnym. To, że lewicowy ponoć rząd Rzeczypospolitej, kpiąc z własnego elektoratu, jest skłonny podporządkować się kościelnemu dyktatowi, nikogo już nie śmieszy i przestaje też powoli być rzeczą dziwną. Pozostaje jednak jedna kwestia zadziwiająca. Chodzi o argumentację, a ściślej powoływanie się na przykłady Irlandii i Malty. Przypomnijmy parę rzeczy podstawowych: Irlandia liczy sobie niecałe 4 miliony mieszkańców, Malta – niecałe 400 tysięcy. W obu krajach angielski wyparł języki narodowe – w Irlandii mówi nim jeszcze około 24 proc. obywateli, na Malcie nieco tylko więcej. Irlandia wyrwała się spod siedmioipółwiekowego panowania angielskiego dopiero w grudniu 1921. Malta uzyskała niepodległość w 1964 r., a przedtem nie miała jej bodaj od czasów fenickich, bo trudno za takową uznać rządy joannitów. Innymi słowy, co nie jest zarzutem, lecz tylko stwierdzeniem historycznych uwarunkowań, oba te państwa i narody (jeśli istnieje naród maltański) odczuwają ciągły głód tożsamości, który każe im podkreślać na każdym kroku swoją odrębność, co przyjmowane jest na świecie z nieco lekceważącym zrozumieniem. Jeżeli ma to być jednak przykład dla 40-milionowej Rzeczypospolitej, to powiedzmy sobie od razu, że ci, którzy go biorą, nie za bardzo wierzą w ową wielkość polskiej i katolickiej tradycji narodowej, którą skądinąd nieustannie wycierają sobie usta. Żeby dumny lud, który wydał papieża, miał się nie oprzeć inwazji skrobanki? I trzeba mu na to osobnych gwaran-cji, bo inaczej popadnie w rozpustę? Może to i słuszne spojrzenie w lustro. Ale głośno się takich rzeczy nie mówi. Bo trochę wstyd, a na pewno głupio. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewiczki Forum internetowe "NIE" (www. nie. com. pl) puchnie od nowych tematów. Na przykład "Czy SLDto lewicowa partia?". ambr: Okazuje się, że SLD, nawet w tych ograniczonych ramach kapitalizmu nie jest partią lewicującą. Rozwiązania przyjęte na samym początku, które miały na celu łatanie dziury budżetowej, zdyskwalifikowały ją z lewej strony sceny. A ostentacyjne podlizywanie się czarnym zniechęciło najbardziej wyrozumiałego wyborcę. (...) Poparcie, którym jeszcze ta partia się wykazuje, pochodzi chyba od elektoratu prawicowego, który się do tej partii przekonał po paru miesiącach rządzenia. Józek: Najważniejsze jest to, co partia będąca u władzy realizuje. I tu paradoks. Za partię lewicową mogę uważać AWS. Bo mimo jej "prawicowej otoczki", tak naprawdę realizowała ona program jak najbardziej lewicowy. Duże, rozbudowane ponad możliwości budżetu państwa świadczenia socjalne, olbrzymie uprawnienia związków zawodowych, propracownicze prawo pracy. I mamy to co mamy, 90-miliardową dziurę budżetową. ladybird: Elektorat SLD nie podaruje wyraźnego skrętu na prawo i ogromnych "ukłonów" w stronę Kościoła kat. ak: Niestety, wygląda na to, że ta partia pomału traci lewicowy charakter także w tym drugim obszarze, wymownym sygnałem są umizgi do Kościoła kat., czy odkładanie ad calendas graecas liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, a ostatnio przyjęcie optyki PiS w kwestii użycia broni przez policjantów. (...) Przesunięcie się SLD na prawo wytwarza rozgęszczoną przestrzeń polityczną, której jak do tej pory nie są w stanie wypełnić ugrupowania bardziej zasługujące na określenie ich jako "autentycznie lewicowe". Z czasem albo osiągną niezbędny do tego potencjał polityczny (w tym organizacyjny i kadrowy), albo SLD (lub jakiś jego odłam) zacznie z powrotem podążać na lewo. Można by patrzeć na to ze spokojem, gdyby nie gwałtowne zaostrzanie się napięć i konfliktów społecznych. Wiemy z historii, że w takich sytuacjach ludzie, którzy nie zgromadzą się pod czerwonymi sztandarami, trafiają pod brunatne. Pirx: Politycy tego ugrupowania zachowują się bardzo arogancko. Wydaje mi się, że ta buta wynika z ich świadomości posiadania tzw. żelaznego elektoratu. Oni myślą, że posiadają w tym względzie monopol – którego nikt im nie odbierze. Ja, jako dotychczasowy przedstawiciel ich "żelaznego elektoratu", coraz bardziej zaczynam marzyć o pojawieniu się innego silnego ugrupowania lewicowego – takiego, które gromadzi ludzi szczerze oddanych ideom sprawiedliwości społecznej, a nie zawodowych zbieraczy głosów, którzy udają twardych jedynie na trzy miesiące przed wyborami. Wiktoria: Ostatnio premier (z SLD) radził trójstronnie o zwalczaniu bezrobocia. Bez-robocia, które dotyka mnie i ponad trzy miliony ludzi. Ludzi, którzy tylko nie mają pracy, i w demokratycznym kraju rządzonym przez lewicę demokratyczną, posiadają pełnię praw obywatelskich, fakt braku umowy o pracę tych praw ich nie pozbawia, panie premierze oraz nie pozbawia pełni władz umysłowych... Więc premier radził o bezrobociu z: – pracodawcami – to ci, którzy jak zechcą, to zwolnią albo może nawet i zatrudnią, mogą mieć taki kaprys, to wolny kraj, – ze związkami zawodowymi – to ci, co reprezentują tych, co jeszcze pracują, a sami też mają się jeszcze całkiem nieźle, – trzeci to chyba był rząd. I jakoś premier nie zauważył, że w tym radosnym i podniosłym dniu nie było nikogo z około 3 500 000 bezrobotnych. (...) Myślę, za przyzwoleniem, że SLD w tym składzie, jaki jest dziś, nie wykupił patentu, nie zastrzegł praw autorskich, a nawet sam nie wymyślił demokracji, lewicy demokratycznej. Toteż, młodzieży i wszyscy inni, lewica i demokracja, to nie jest zastrzeżone logo kilku panów. A nawet ich obecność na plakatach zaczyna się kłócić z tymi hasłami. To tylko kilku panów, po kilku w każdym mieście. Zostawmy im ten Sojusz. Lewica, demokracja, lewica demokratyczna jest nasza. Zostawmy im nawet SLD. Żaden z Czytelników nie stwierdził stanowczo, że SLD to partia lewicowa. Nie było też głosów przychylnych SLD, a przecież w większości wypowiadali się ludzie głosujący na tę partię. Wybrałem kilka głosów z dużej liczby. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Marksizm - wojtylizm " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Edyta Górniak wystąpiła z apelem w "Na żywo – Światowe Życie". Chce, aby cała Polska patrzyła jej w oczy, a nie na brzuch. Edyta chce mieć dziecko, bo wreszcie znalazła odpowiedniego partnera. Poprzednich określa jednoznacznie. Gembarowski to podsłuchiwacz, Kozyra strachliwy arogant z niską samooceną, Kraśko nielojalny. Górniakówna już wie, że onieśmiela innych. Ale ma też zalety. Wybacza partnerom zdrady z mężczyznami. Z kobietami nigdy. Z obecnym Paulem rozmawiają o anatomii duszy, to danie główne. Na deser jest seks. Paulowi rośnie brzuszek. Nie od seksu, tylko od polskiego piwa. Górniakówna pilnie na ten brzuch patrzy. Zazdrość kiszki jej skręca. * * * Katarzyna Borkowska ujawnia w "Gali" całą prawdę o swym niedawnym mężu Jacku Borkowskim, który rzucił ją dla młodszej. Uważajcie, wszystkie panie! Jacek to zakompleksiony, nadwrażliwy egocentryk, stale udowadniający sobie podbojami erotycznymi, że coś jest jeszcze wart. Seksoholik. Kolejne partnerki szybko mu się nudzą i zmienia je jak zużytą bieliznę. * * * Dorota Michalczewska zeznała w "Bildzie", że jej małżonek Dariusz, mistrz w biciu za pieniądze, ją bił za darmo, w domu, gdy był pijany. Kiedy uznawał ją za kiepskiego sparingpartnera, trenował na dzieciach. Kiedy nie bił, to gził się z kochankami. Dorota oprócz satysfakcji z wolności osobistej chce od małżonka, z którym się rozwodzi, wolności materialnej. Teraz dostaje od niego tylko 10 tys. dolków alimentów i nie ma z czego żyć, bo za samo mieszkanie w Miami płaci 6 tys. miesięcznie. * * * Monika KuszyŇska, gdy rozstawała się z chłopakiem, chciała, aby przy tej okazji coś znaczącego zmieniło się w jej życiu, informuje "Na żywo – Światowe Życie". Obcięła grzywkę. * * * Maciej MaleŇczuk zadeklarował w "Gali", że sam skok w bok faceta nie musi od razu oznaczać rozpadu małżeństwa. Jego żona Ewa jest wyrozumiała, bo widziały gały, co brały. Teraz Maleńczuk ciszy się nowo narodzoną córeczką. Dziecko ładnie piszczy, co wróży mu karierę wokalną. W życiu Maleńczuk unika nałogów. Nie uzależnia się, zwłaszcza od pracy. * * * Kasia Skrzynecka deklaruje "Vivie!", że małżeństwo z policjantem postawiło ją na nogi. Ten związek odmienił ją zupełnie. Kasia teraz ściśle planuje czas, rozgranicza życie zawodowe od prywatnego, strzeże się przed pracoholizmem. Już nie uważa, że wszyscy faceci to dranie. Z nowym mężem kupiła sobie spaniela. Jak zaczną go wychowywać, to szybko się nie rozwiodą. * * * Dorota Chotecka też jest innym człowiekiem, dowodzi w "Gali". A wszystko to dlatego, że Radek Pazura, jej partner, uległ wypadkowi i walczył w szpitalu o życie. Ona współwalczyła. Nie była w walce sama. Wszystkie staruszki ze szpitala codziennie za zdrowie Radka w kaplicy szpitalnej modły wznosiły, na msze w jego intencji dawały. Dzięki dramatycznym przeżyciom Dorota czuje teraz, że została lepszą aktorką. Wie już, jak naprawdę grać dramatycznie. Czego próbkę daje w wywiadzie. * * * Anna Jarosz nie tknęłaby Kuby Wojewódzkiego – deklaruje w "Vivie!" – po tym, co jej Kuba zrobił. Po jego werdykcie, że Jarosz spada na dno. Po tym Ala czuje niesmak do wszystkich facetów, którzy budują swą popularność na niszczeniu młodych kobiet. Ale Ala jest niezniszczalna. Pracuje w stolicy od rana do wieczora. Narkotyków i alkoholu do ust nie bierze. Nawet stołeczni pedofile trzymają się od niej z daleka, taki moralno-artystyczny pion utrzymuje. * * * Hanna Smoktunowicz deklaruje w "Stolicy", że nie bierze ślubu z ojcem swej dwójki dzieci. Nie wierzy w małżeństwo jako wartość samą w sobie. * * * Bogdan SmoleŇ reklamuje się w "Kulisach" jako facet z odzysku, łatwo zauważalny. Bo mały i łysy. Właśnie odeszła od niego żona zabierając kota. Oczekuje propozycji. Nie będzie wybrzydzać, bo w jego wieku, 56 lat, nie wypada przebierać. * * * Magda Femme nie widzi nic zdrożnego w kochaniu się na tylnim siedzeniu samochodu osobowego, informuje "Super Express". To teraz taka moda z amerykańskich filmów. Magda nigdy nie kochała się w samochodzie, bo należy do pokolenia, które jeździło "Maluchami". Jej faceci nie wpadli na to, że przednie siedzenia "Malucha" są rozkładane. * * * Olaf Lubaszenko wspomina w "CKM", jak w lesie pod Wołominem, w dużym Fiacie, jedna taka z zepsutymi zębami zrobiła mu dobrze. Lubaszenko jest specem od udawania orgazmów. Nie udaje ich tylko wtedy, gdy jest sam ze sobą na sam. * * * Piotr Gembarowski ujawnił w "Na żywo – Światowe Życie", że nie jest Matką Teresą. Ponieważ nią nie jest, to odrzucił rolę asystenta Edyty Górniak redagującego jej pamiętniki. Za ten afront Górniakówna opluskwia go teraz. * * * MaŁgorzata Foremniak, informuje "Życie na gorąco – Światowe Życie", nie rozebrała się dla "Playboya" za 50 tys. zł. Justyna Pochanke odmówiła prezesowi TVP SA Robertowi Kwiatkowskiemu za 40 tys. zł miesięcznie plus samochód i inne gadżety. * * * "Stolica" podaje taryfikator innych gwiazd: Kasia Skrzynecka jest do dyspozycji za 10 tys. za wieczór; 10 tys. biorą za usługi artystyczne również Krzysztof Kamel, Agata MŁynarska, Joanna Brodzik (chociaż teraz może być droższa). Za 8 tys. można mieć KatarzynĘ Dowbor lub MirosŁawa Milewicza. Po 6 tys. są Artur BarciŚ, ElŻbieta ZajĄcówna. Za 5 tys. zgodzi się Piotr PrĘgŁowski. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papież i lolitki Dwie kipiące seksem moskiewskie uczennice złożono w ofierze na ołtarzu, przy którym gasnący Jan Paweł II odprawiał mszę w Płowdiw. Dziesięć tysięcy fanów rosyjskiej grupy Tatu złożonej z dwóch 17-latek kupiło bilety na koncert w Płowdiw. Debiutancka płyta Tatu "200 pod prąd" świetnie sprzedawała się w Bułgarii. Hity moskwianek trafiły na miejscowe listy przebojów. Zanim ruchoma platforma spuściła ciało papieża na bułgarską ziemię, Julia Wołkowa i Lena Katina do białości rozgrzały widownię w Gabrowie. Napaleni fani przez całą noc oblegali hotel, w którym zatrzymały się artystki. W Płowdiw zapowiadała się jeszcze bardziej masowa erekcja. Zajmujący się organizacją papieskiej wizyty w Bułgarii minister spraw wewnętrznych odwołał koncert na dwie godziny przed jego rozpoczęciem pozbawiając fanów emocji, a artystki – 15 tysięcy dolarów. Minister rzecz jasna nie wspomniał o papieżu, który w tym dniu gościł w Sofii. Swoją decyzję wytłumaczył niezapewnieniem przez organizatorów wystarczających środków bezpieczeństwa. Tatu wypłynęły przed dwoma laty. Od początku przemawiały nie tylko do uszu, ale i libido odbiorców. To połączenie zainteresowało wytwórnię fonograficzną Universal Music, która wydała "200 pod prąd". W połowie maja Julia i Lena odebrały, za ponad milion sprzedanych płyt, "Platinum Europe Award". Tej nagrody przed nimi nikt w Rosji nie dostał. Debiutancki album poza Rosją i Bułgarią trafił do Czech, Słowacji i Słowenii. Tatu od początku działalności artystycznej zgrywają lesbijki. Jednak w najświeższym klipie reklamują inne zachowanie seksualne – masturbują się. Wywołało to pewne ożywienie w Rosji. Menedżerowie grupy musieli wyjaśnić, że Tatu są ciekawe świata i nic co ludzkie nie jest im obce. We wrześniu "200 pod prąd" pojawi się w Polsce. Najlepszą promocją płyty byłby koncert w Krakowie – między 16 a 18 sierpnia. Autor : P.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna CHUJNIA EUROPEJSKA Pojedynczy człowiek najczęściej kłamie, gdy opowiada o swej miłości lub pieniądzach. Rządzący i partie zaś – w sprawie Unii Europejskiej. Nie piszę teraz o Lidze Polskich Rodzin czy Radiu "Maryja", które mijają się z prawdą, żeby straszyć. Nie będę też wspominał o przemilczeniach euroentuzjastów dla wzmagania zachęty. Nie nawiązuję do debaty odbytej w Sejmie. Poluję na grubego zwierza. Politycy unijni dyscyplinują polską kandydatkę mówiąc, że będziemy przyjęci, gdy osiągniemy minimalny standard dostosowania. Świadomi są tego, że go nie uzyskamy przez całe dziesięciolecia, ale udają, iż myślą inaczej. Polski prezydent i rząd udają, że wierzą w to, co Unia głosi, bo udział w grze pozorów niezbędny jest w rytuałach wstępowania. Obie strony wiedzą, że Polska będzie do Unii przyjęta z mocy decyzji politycznej już podjętej w tej sprawie. Termin jej urzeczywistnienia zależy zaś od wygody głównych krajów Unii, nie zaś od postępu negocjacji i polskich procesów dostosowawczych. Zachód dostosuje go do wyborczych i ekonomicznych kalkulacji różnych krajów. Unia i Polska zgodnie udają tylko, że istotne znaczenie mają: zakres polskich ustępstw, postęp w negocjacjach i wysiłki dostosowawcze. Unia świetnie wie, że Polska i tak musi przystąpić na jej warunkach. Negocjacje i kompromisy wspomagają tylko wewnętrzne rozgrywki władz Polski z tutejszym społeczeństwem. Są pomocą udzielaną przez państwa zachodnie władzom polskim w ich polityce wewnętrznej i zarazem rządom zachodnim w ich grze z wyborcami. Władze RP są świadome, że korzystne dla nas warunki funkcjonowania wewnątrz Unii łatwiej niż teraz uzyskamy już po wstąpieniu, kiedy osiągniemy wpływ na politykę organizmów europejskich. Polska mogłaby dziś poniechać wszelkich swych żądań, a dopiero po przystąpieniu skutecznie je przedstawić. Ustępliwość Warszawy w negocjacjach jest więc nieszkodliwa dla naszych przyszłych interesów w Unii. Pomimo to nie można posuwać jej zbyt daleko, żeby nie irytować wewnątrzpolskich grup interesu oraz ideologów nacjonalizmu. W ślad za ustępstwami podniósłby się wszak wrzask, że łeb państwa i rząd oddają z góry i bez targów naszą suwerenność, świętą ziemię krwią zlaną i gospodarkę chłopską. Tę opartą na czterech kurach żywiących się w kupie gnoju. Udajemy więc targi i nieustępliwość. Obie strony – Unia i panowie Kwaśniewski, Miller, Cimoszewicz – pojmują, że polskie interesy partykularne są realnie inne, niż je postrzegają eurosceptycy dyktujący tematy negocjacji. Na przykład obrót ziemią już teraz może być wolny, a żmudnie omawiane okresy przejściowe i inne ograniczenia są w ogóle zbędne. Niemiecka kolonizacja polskiej ziemi nie zagrozi spoistości, integralności ani niepodległości polskiego państwa (a tak łka Radio "Maryja") z bardzo wielu powodów naraz. Po pierwsze samo wstąpienie do Unii znosi już dziś względną suwerenność Polski. Jeżeli Unia Europejska stawać się będzie w przyszłości coraz ściślejsza, to spoistość i integralność RP także zanikną, i to niezależnie od struktury własności gruntów rolnych i innych. Po drugie kolonizacja np. niemiecka w polskim rolnictwie byłaby właśnie bardzo korzystna. Czym szybciej nastąpi, tym lepiej. Jest ona bowiem dopóty ekonomicznie opłacalna dla zachodnich inwestorów, dopóki ziemia w Polsce i siła robocza są bardzo tanie. Kolonizacja na większą skalę nie dokonuje się teraz, a tym bardziej nie wystąpi po wejściu Polski do Unii, gdyż proces integracji, w tym dopłaty unijne do produkcji rolnej, szybko podrażać zaczną u nas ziemię i robociznę. Sens nabywania polskiej ziemi jest więc tylko przejściowy, a i tak niewielki z tego powodu, że w dzisiejszym rolnictwie technika i biotechnika kosztują tak wiele, iż cena ziemi i robocizny coraz mniej waży w kosztach produkcji. Z tych zdawałoby się oczywistych powodów zabiegi polskiego rządu, w tym PSL, o wydłużenie okresów przejściowych na nabywanie ziemi i wymyślanie innych utrudnień dla kolonistów są zabawą sprzeczną z naszymi interesami gospodarczymi. Władze Polski zaś kłamią udając, że chronią polską ziemię przed wykupieniem. Załatwiają idiotyczne zapory ochronne wobec polskiego rolnictwa tylko dlatego, że ich stawianie jest politycznie chwytliwe wśród Polaków. Kładzie się balsam na nacjonalistyczne przesądy będące w Polsce realnym czynnikiem w myśleniu ogółu i polityce PSL itp. Mają one za źródło szowinizm, ksenofobię, ciemnotę. Szczególnie odsuwamy w czasie niemiecką kolonizację rolną i wypoczynkową ziem zachodnich i północnych. To także stanowi ustępstwo polskich władz wobec najgłupszych ich wyborców. Tutejszy kretyn mniema, że Niemcy wciąż pragną odzyskać i wcielić do swego państwa swoje dawne wschodnie terytoria. I że zastosują w tym długofalowym celu kolonizacyjne metody z czasów Bismarcka. Łby polskich nacjonalistów umeblowane zostały bowiem w XIX wieku przez Narodową Demokrację, po czym zatrzaśnięte raz na zawsze. Problem granic państwowych rozpala głowy nacjonalistów ziemnych, ale ich państwowa władza w Europie ogranicza się do Bałkanów, gdzie zresztą też słabnie. Gdyby posiadane przez dane państwo terytoria i osadzeni na nich ludzie były, jak w średniowieczu, źródłem potęgi, to wówczas dobrobyt i cywilizacja Bangladeszu górowałyby nad szwajcarską, natomiast siła zbrojna Izraela ustępowałaby nigeryjskiej. Ziemia nie jest dziś ważnym czynnikiem produkcji. Do jej uprawy się dopłaca z o wiele korzystniejszej sprzedaży, na przykład oprogramowania do komputerów lub z bankowych operacji monetarnych na globalną skalę. Mistyka ziemi stanowi anachronizm skompromitowany wraz z hitleryzmem. Zasiadanie Polski z iluś tam głosami w organach Unii nie uczyni nas realnie wpływowymi w tej wspólnocie. To kolejna bujda nam wciskana. Nie będziemy ważyć ani tyle co ćwierć Niemiec, ani tyle co pół Hiszpanii. Pozycja zależy od potencjału gospodarczego. Nieprzystąpienie Polski do Unii pogorszyłoby zaś tylko warunki, na jakich globalizacja i tak ogarnęłaby tereny Polski, bo i wówczas przepływu kapitału, w tym kupowania ziemi przez cudzoziemców, nie można byłoby zahamować na dłuższą metę. Wizja kraju izolowanego, którą się straszy, jeśli do Unii byśmy nie wstąpili, to także propagandowa przesada. Gdyby suwerenne prawa Rzeczypospolitej nawet na zawsze zakazały cudzoziemcom kupowania polskich banków, ziemi, fachowców, zabytków itp., bogaci obcokrajowcy i tak nabywaliby w Polsce wszystko, czego zapragną, tyle że musieliby zawsze zaczynać od kupowania dóbr najtańszych: polskich polityków, urzędników, sędziów, notariuszy, paszportów. Konkludując: wszystko, co nam się mówi, zarówno przeciw wstępowaniu do Unii, jak i o procesie wstępowania, stanowi wiązkę samych kłamstw niezbędnie jednak potrzebnych zarówno kłamiącym, jak i okłamywanym dla uspokojenia ich zatęchłych sumień. Toteż Polacy pod jednym tylko względem dostosowani już są do Europy. Na tym subkontynencie kłamstwa poczują się bardzo swojsko. Jako naród osiągnęliśmy bowiem najwyższy w świecie poziom samozakłamania, ex aequo z Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ahoj przygodo! Legenda dziennikarstwa peerelowskiego Stefan Bratkowski na łamach Królowego "Wprost" domaga się Nobla dla Balcerowicza. Balcerowicz powinien – zdaniem Bratkowskiego – dostać Nobla za największą przygodę intelektualną współczesnej ekonomii i jedną z największych przygód społeczno-gospodarczych, na jaką zdobył się którykolwiek naród współczesny. Naród ów 45 lat szkolony w bzdurze – zdaniem Bratkowskiego – zaakceptował ową przygodę, która była – nie zgadniecie – tegoż narodu przeprowadzeniem przez "morze czerwone" do normalności. "Intelektualna przygoda" Balcerowicza i jego duchowych kolegów pozbawiła podstaw egzystencji miliony ludzi w Polsce. Sytuacja gospodarcza i społeczna, sytuacja budżetu państwa i państwa jako takiego, państwa pozbawionego majątku, kapitału, wpływu na procesy gospodarcze, jest tak chujowa, że gorzej już być nie może – za sprawą Balcerowicza i jego "intelektualnej przygody" – tej z 1989 i tej z 1997 r. Społeczeń-stwo – z wyjątkiem kilkuprocentowej grupy beneficjentów kapitalizmu – nazywa Balcerowicza "Mengelem polskiej gospodarki" i używa jego wizerunków jako tarcz strzelniczych. Nie wiem, dlaczego, ale jakoś mnie ten Bratkowski wkurwił. A Was? Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna TVP nadaje clip agitujący za Unią. Na ekranie ponury podwórzec centrali banku Balcerowicza, który przypomina więzienny. Mężczyzna w koszuli drugiej świeżości wsiada do dobrze umytej limuzyny i jedzie do domu towarowego. Słyszymy: kiedy pieniądzem w Polsce będzie euro? Automobilista mający wyrażać bankowego eksperta wydziela ogólniki: nie wiadomo kiedy, ale zapewne niedługo po wejściu Polski do Unii. Ani słowa o realnych warunkach wstąpienia do unii walutowej. Tak oto mocne złotówki wydaje się na dzieła ilustrujące wyłącznie prawdę każdemu znaną: kiedy idioci robią propagandę, za to samo mają i odbiorców. * * * Dwa inne proeuropejskie clipy. Jeden zachwalał świetnie płatne posady w Unii Europejskiej. Drugi zapewniał, że banknoty euro są dobrze chronione przed sfałszowaniem. Ponieważ kandydaci do pracy w Brukseli lub/i przy fałszowaniu euro nie stanowią większości obywateli mających głosować w referendum na temat wstępowania Polski do Unii Europejskiej, sporządzanie telewizyjnych clipów o takiej tematyce więcej brukselskich euro zmarnotrawi niż przyjęcie Polaków na posady. * * * Jednego dnia Jedynka po raz setny pokazuje, jak w "Alternatywy 4" w obecności telewizji rozdziela się spółdzielcze mieszkania, a dzień później ten sam zabieg demaskuje Dwójka. Relacjonuje zrobienie w chuja powodzian, których kamery wprowadziły do nowo wybudowanych domków. Po odjeździe ekipy zdjęciowej podtopione towarzystwo wypieprzono z chałup. Idee Barei wiecznie żywe. * * * Discovery Channel we "Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie" dotknął tematu, który w języku potocznym na całym świecie porównuje się do "przykrych zabiegów na zwierzętach". Mowa była bowiem o waleniu konia, zwanym mądrze masturbacją. Teraz już wiemy, że brandzlując się stajemy się lepsi, zdrowsi i odporniejsi psychicznie. Gdy jednak zobaczymy, że nasza paroletnia córka suwa łapą po szparze w miejscu publicznym, należy jej dyskretnie podpowiedzieć, że ślinienie śliwki na kolanach dziadka nie jest przez społeczeństwo mile widziane. Jeszcze raz dowartościowaliśmy się jako naród. Amerykanie, żeby się ona-nizować, muszą skończyć kurs telewizyjny. My sztukę marszczenia freda i czochrania kaśki mamy w ręku. * * * Wiemy nareszcie, jaka jest recepta na misyjny program telewizji publicznej: Małysz siedzi, Tajner siedzi, Miklas siedzi, Bałtroczyk prowadzi, Torbickiej nie ma, a na ekranie królują disco polo i Genowefa Pigwa. Jednym słowem popularyzowanie kultury słownej, muzycznej i fizycznej. To wszystko w jednym programie "Śpiewać z Małyszem, czyli wielki konkurs piosenki skocznej". Szczególnie uwrażliwiły nas na piękno polszczyzny takie oto strofy: "Adam skacze, Martin płacze, który lepszy jest, zobaczę", a po tekście "Skromny, mały i nieśmiały, ale za to doskonały" doznaliśmy odlotu intelektualnego równego Małyszowym skokom na obiektach mamucich. * * * Nasze wprawne oczy dostrzegły, że kompleksy urody żeńskiej skutecznie leczy kanał Onyx, na którym po północy można napawać się rozstępami, bliznami po cesarkach i nieudanych operacjach biustu bądź celulitisem o charakterystyce pagórkowato-wydmowej. Uważamy, że jest to pomysł dla telewizji publicznej, która powinna robić wszystko, by poprawić nastroje społeczne. Cycki do pasa jako antidotum na recesję i depresję. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hitler w arafatce Zaprawdę dziwne są figury politycznej gimnastyki. Że można dowolnie robić opinii wodę z mózgu, o tym przekonaliśmy się już w przypadku Kosowa. Wtedy jednak silono się jeszcze choćby na preparowanie argumentów. Powodzenie, jak widać, rozwydrza. Ostatnio dowiedzieliśmy się oto, całkiem serio, o "pokojowej propozycji" rozwiązania problemów na Bliskim Wschodzie przedstawionej przez Arabię Saudyjską. Gdy Hitler przedstawiał Polsce takie "pokojowe propozycje", żądał Gdańska i eksterytorialnej autostrady. Jemu nawet nie przyszło do głowy zaproponowanie granic pruskich z 1805 roku, czyli umieszczenie Warszawy w Rzeszy. Natomiast Arabii Saudyjskiej i owszem – przyszło. Czymże innym jest bowiem żądanie od Izraela cofnięcia się do granic sprzed czerwca 1967, z podziałem Jerozolimy włącznie. A przypomnijmy też sobie, co się stało, gdy Izrael mieścił się w tamtych granicach? Ot, czekała go skoordynowana napaść trzech arabskich sąsiadów. Trzech tylko, gdyż inni nie mogli się bezpośrednio dopchać. Wszystkie terytoria uznawane dzisiaj za sporne pozostawały wtedy w rękach Jordanii. Jakoś dziwnie nie przejawiała ona, choć mogła to bezboleśnie zrobić, najmniejszej chęci stworzenia państwa palestyńskiego. Kiedy zaś Palestyńczycy zaczęli jej podskakiwać, sprawiła im taki czarny wrzesień, że do dzisiaj ani pisną. Innymi słowy, Arabia Saudyjska stawiając warunki nie do przyjęcia powiedziała jasno światu, że do żadnego pokoju nie dopuści, aż się ostatni Żyd nie utopi w Morzu Śródziemnym. My jednak przyjmujemy "pokojową" nomenklaturę prowokacji, życzliwie ją komentujemy w telewizji i ubolewamy nad brakiem dyskusji. Czy to jeszcze tylko zanik pamięci, czy już zupełny świr? Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kałużyński z obszczaną nogawka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewica w złym skanie Scenariusz optymistyczny – weryfikacja szeregów Sojuszu Lewicy Demokratycznej zostaje przerwana. Scenariusz pesymistyczny – weryfikacja zostaje konsekwentnie przeprowadzona do końca. W jej efekcie w szeregach SLD pozostają nędzne resztki. Wyrzuconych jest niewielu. Większość wykreśla się sama. Na tysiące członków Sojuszu Lewicy Demokratycznej w całym kraju padł blady strach. Ludzie jak ognia boją się ankiet weryfikacyjnych, które muszą wypełniać. To obowiązek – jeśli ktoś nie wypełni ankiety, będzie to równoznaczne z rezygnacją z członkostwa w SLD. Blady strach padł na szeregi lewicy za sprawą potwora o imieniu Skaner. Ta groźna istota urzęduje w kwaterze głównej Sojuszu w Warszawie. To od niej zależy, czy ankieta weryfikacyjna zostanie zaakceptowana. Skaner nie ma litości dla wszystkich, którzy piszą koślawo albo robią zamaszyste podpisy. Ich ankiety odrzuca bez zastanowienia. Jedna pomyłka i do procesu weryfikacji trzeba będzie przystąpić na nowo. Wedle legend krążących po całym kraju, Skaner niczym czarna ospa rozłożył SLD w województwie mazowieckim. Odrzucił 80 proc. ankiet. Prostujemy. Nie 80 proc., lecz jedynie 70. I nie w całym województwie, ale tylko w kilku powiatach mazowieckiego. – Od razu wiedziałem, że z tymi ankietami będziemy mieli problem – przyznaje Ireneusz Tondera, sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD woj. mazowieckiego. Tondera wyjaśnia, skąd wzięły się pogłoski o pogromie, jaki Skaner urządził na Mazowszu. Postanowiono przeprowadzić eksperyment. Na pierwszy ogień wybrano kilka powiatów województwa i kazano wypełnić ankiety, zanim weryfikacja oficjalnie się rozpoczęła. Tam trafiły trochę inne ankiety od tych, które obowiązują obecnie. Co nieco zmieniono. Na przykład instrukcję wypełniania ankiety przeniesiono z jej końca na początek. Logiczne, gdyż ci, którzy testowali pierwotną wersję, mozolnie wypełniali kolejne rubryki, by na końcu dowiedzieć się np., że musieli wszystko pisać wielkimi literami. Ankieta została nieco zmodyfikowana, ale dalej przyprawia o obłęd wszystkich, którzy nie mają urzędniczych nawyków. Instrukcja ostrzega: używaj czarnego lub granatowego długopisu (niedozwolony jest kolor czerwony). Dozwolone są tylko duże, drukowane litery, wpisywane pojedynczo w kratki. Pola niewypełnione pozostaw puste, nie wolno ich skreślać. Niedozwolone jest poprawianie, zamalowywanie korektorem zamieszczonego tekstu, pisanie ołówkiem i ścieranie gumką. Podpisy umieszczaj tylko w wyznaczonym miejscu, nie wychodząc poza obszar ramek. Najlepsza jest rada, by pisanie zaczynać zawsze od lewej strony! – Swoim ludziom proponujemy, by wszyscy członkowie koła razem przygotowywali ankiety, ale wypisywać ma jedna osoba, która potrafi stosować pismo techniczne – mówi Jacek Czerniak, sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD w Lublinie. Zauważył, że jeśli cyfrę "7" napisze się inaczej niż "kosą", to cały formularz można podrzeć i trzeba pisać na nowo. Ale problemem jest nie tylko "7". Litera "O" musi być zamkniętym kołem. Jeśli ktoś ma nawyk, by pisać ją niechlujnie, z przerwą, to musi go zmienić. Albo zapomnieć o członkostwie w Sojuszu. "U" nie może przypominać "V", "B" – ósemki, "S" – piątki, a "Ł" musi być pisane jak "Ł", a nie jak "K". Inaczej won z szeregów. Jednak ludzie nie chcą, żeby jakiś Skaner decydował o ich przynależności partyjnej. Dlatego koła wyszukują w swoich szeregach biuralistów i zmuszają ich do pracy społecznej – wypełniania ankiet kolegów. Gdzie indziej najpierw rozsyła się kserokopie formularzy weryfikacyjnych pocztą. Eseldowcy w domu studiują ankiety i dopiero potem wyznaczają termin zebrania weryfikacyjnego. Niektóre miejskie organizacje organizują dyżury specjalistów, którzy tłumaczą, co to są kody członkostwa albo kody sfery działalności. I co ma zakreślić w rubryce dane o skazaniu z oskarżenia publicznego ktoś, kto został skazany za jazdę po pijaku. A wybór jest trudny: dotyczy, nie dotyczy i na podstawie prawomocnego wyroku z xxxx roku. Batalia o poprawne wypełnianie ankiet przypomina walkę Don Kichota z wiatrakami. W jednym z mazowieckich kół wszystkie 30 ankiet trzeba pisać od nowa, gdyż przewodniczący koła ma zamaszysty podpis. I podpisując się wykraczał poza wyznaczony kwadracik. – Żadna technika nie będzie nam eliminowała ludzi, którzy wyznają wartości zawarte w deklaracji przynależności do SLD – uspokaja Edward Kuczera, zastępca sekretarza generalnego Sojuszu. Jeśli Skaner odrzuci ankietę, to będzie ją można napisać na nowo. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Do skutku. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Who is chuj " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bujajże się prezesie W spółdzielniach mieszkaniowych bogaci zarządcy walą w rogi ubogich lokatorów. Tam trzeba Robin Hooda! Dwukrotnie miałem nieprzyjemność pisać na łamach o niezwykłej karierze działacza spółdzielczości mieszkaniowej z województwa zachodniopomorskiego Gerarda B. ("NIE" nr 5 i 22). Przypominam: Gerard B. będąc prezesem i jednoosobowym (jak najbardziej!) zarządem Spółdzielni Mieszkaniowej "Anibo" w Kołobrzegu poręczył w imieniu spółdzielni kredyt bankowy 16 mln śp. dojczmarek, czyli ówczesną równowartość 32 mln zł. Pieniądze natychmiast przelano na konto kredytobiorcy – wykonawcy budowy apartamentowca "Etna", spółki o nazwie... "Anibo", której Gerard B. przez jakiś czas był prezesem. Spółka wkrótce splajtowała. Banki żądają teraz od poręczyciela – spółdzielni mieszkaniowej – spłaty kredytu i odsetek. Gerard B. wkrótce utracił posadę prezesa spółdzielni. Apartamentowiec o 11 kondygnacjach powstał przy nadbałtyckiej promenadzie w Kołobrzegu, lokale wykupili, oprócz tubylców, Skandynawowie, Niemcy oraz obywatele USA polskiego pochodzenia. I wszyscy do dziś nie są pełnoprawnymi właścicielami apartamentów. Lokale mają bowiem obciążoną hipotekę kredytami bankowymi, spółdzielnia jest koszmarnie zadłużona. Banki za dłu-gi zajmują (mocą sądowych tytu- łów wykonawczych) kolejne lokale w apartamentowcu. Spółdzielnia "Anibo" zmieniła nazwę na "Polonia", i próbuje ratować resztki. Wkrótce po artykule w "NIE" o działaniach Gerarda B. Prokuratura Okręgowa w Koszalinie rozpoczęła śledztwo w sprawie nadużyć w SM "Anibo" i – jak mnie poinformowano – niemal pewne jest przedstawienie Gerardowi B. zarzutu działania na szkodę firmy, którą kierował. Biegli kończą badanie dokumentów – część ocalała, niektóre podobno zaginęły lub je zniszczono, co może być kolejnym zarzutem prokuratorskim. * * * Wracamy do kariery Gerarda B. Po opuszczeniu stołka prezesa SM "Anibo", Gerard B. został wiceprezesem Szczecińskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Zawdzięczał to zabiegom swej małżonki, Bożeny B. – przewodniczącej Rady Nadzorczej tej spółdzielni. Po ustawieniu męża pani B. zrezygnowała z udziału w pracach Rady Nadzorczej SSM. W tym czasie zapadł wyrok (w drugiej instancji) w sprawie nadużyć w Spółdzielni Mieszkaniowej "Wspólny Dom" w Szczecinie. Prezesem zarządu tej spółdzielni był Gerard B. (zanim zabrał się za prezesowanie "Anibo" w Kołobrzegu). Z kasy w Szczecinie wyprowadzono 560 tys. zł. Sąd skazał ówczesnego prezesa "Wspólnego Domu" Gerarda B. za niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz zakaz zajmowania kierowniczych stanowisk przez trzy lata. Zaraz po tym wyroku zebrała się Rada Nadzorcza Szczecińskiej Spółdzielni Mieszkaniowej – większością głosów (8 przeciw, 9 za) orzekła, że mający zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych Gerard B. może pełnić funkcję wiceprezesa spółdzielni. Wszystko to toczyło się w maju tego roku ("NIE" nr 22), jakby ktoś pytał. O tej sprawie i skazanym prezesie Gerardzie B. ze Szczecina po "NIE" pisało sześć gazet w Polsce sobie i swoim czytelnikom wyłącznie. * * * W czerwcu odbyło się walne zgromadzenie delegatów Szczecińskiej Spółdzielni Mieszkaniowej (zebranie trwało 19 godzin, dzień i noc). Gerard B. nie uzyskał absolutorium i tym samym przestał być wicepreze-sem spółdzielni. Spółdzielcy-delegaci kilkunastu osiedli nie zostawili na Gerardzie B. suchej nitki. Okazało się, że przez rok jego rządów spółdzielnia popadła w tarapaty ponosząc straty z tytułu utraty ustawowej premii gwarancyjnej (z budżetu państwa) na tzw. docieplanie budynków. Zarząd unieważnił przetarg na wykonanie robót, wybrano "własnych" wykonawców. Decyzją zarządu spółdzielnia wzięła kredyt na docieplanie w euro w jednym z banków komercyjnych. Rosnące odsetki narażają spółdzielnię na kolejne straty. Na walnym zgromadzeniu delegaci zwracali uwagę, że za błędnymi decyzjami stał wiceprezes Gerard B. i dlatego pożegnał się z funkcją. Pożegnał się? Ależ nie! Odwołany wiceprezes, co dokładnie sprawdziliśmy, jak najbardziej urzęduje w siedzibie zarządu SSM przy ul. Jodłowej w Szczecinie. Bierze pensję członka zarządu (oficjalnie około 5 tys. zł) i nie wiadomo, czy prezes spółdzielni dr inż. Bogusław Borowiecki kiedykolwiek da mu wypowiedzenie pracy. Na pytanie jednego z członków Rady Nadzorczej prezes odpowiedział, że pracy Gerardowi B. nie wypowie. Nam za to podczas rozmowy w siedzibie zarządu SSM, gdzie bezczelnie wleźliśmy, żeby zapytać o opinię drugiej strony, by potem ktoś nie zarzucał nam braku obiektywizmu – prezes Borowiecki powiedział, że... "sprawa Gerarda B. jest już zamknięta". Mogło to jednak oznaczać, że Gerard B. zostanie np. dyrektorem spółdzielni. Takie uniki stosuje się wobec wypieprzonych prezesów – uświadomił nas jeden z biegłych w podobnych sprawach lustrator spółdzielczości mieszkaniowej. Sprawa strat spółdzielni z tytułu utraty premii na ocieplenie domów trafiła do Prokuratury Rejonowej Szczecin Zachód (sygn. akt Ds. 164/02), zapytaliśmy więc prezesa Borowieckiego, co on na to. – Zdaniem zarządu spółdzielni – oznajmił prezes Borowiecki – skierowanie tej sprawy do prokuratury to zemsta byłej pracownicy spółdzielni, księgowej, która została wysłana na wcześniejszą emeryturę, bo do niczego się nie nadawała. – Nie spełniała oczekiwań – wyjaśniła uczestnicząca w rozmowie główna księgowa spółdzielni, p. Halina Kalicka. – Skoro prokuratura bada straty i ten donos, to niech sobie bada – rzekł pan prezes Borowiecki i rozmowę zakończył. * * * Po jaką cholerę opowiadam tę historię? Otóż twierdzę, i zapewne nie odkrywam przy tym Ameryki, że sektor spółdzielczości mieszkaniowej to idealne pole do rozmaitych kantów. Do walenia w rogi płacących za wszystko lokatorów-spółdzielców. Patentów na robienie z ludzi wałów jest co najmniej kilkadziesiąt. Pierwszy z brzegu: w telewizorze pokazują jesienią osiedla pozbawione ciepła, wkurwionych ludzi szczęka- jących zębami, którzy zapłacili za ogrzewanie, ale spółdzielnia nie zapłaciła ciepłowni itp. Rozmaite regulaminy i statuty spółdzielni prześcigają się w zabezpieczeniach tyłków zarządów tych spółdzielni. Powstały prawne potworki, a skołowani lokatorzy nie bardzo wiedzą, do kogo iść na skargę, gdy ich okradają niekiedy na chama, a częściej subtelnie. W praktyce nie ma żadnej kontroli nad poczynaniami zarządzających spółdzielniami. Można najwyżej zwrócić się o lustrację Krajowego Związku Spółdzielni. Jeśli nadużycia wykryje się – ma obowiązek zawiadomić prokuraturę. Jest tysiąc i jeden sposobów, aby niczego nie wykrył. Lustrator grzebie w papierach. Tych, które mu udostępnią. Oczywiście nie we wszystkich spółdzielniach kradną robią na szaro spółdzielców-lokatorów. W Szczecinie na kilkanaście spółdzielni mieszkaniowych w dwóch jeszcze nie było prokuratora. Jak mi powiedziano w Prokuraturze Krajowej, prokuratorzy rejonowi prowadzą tysiące spraw dotyczących nadużyć w spółdzielniach mieszkaniowych. Ile dokładnie? Nie wiadomo. Słusznie. Na cholerę statystyka, z której nic nie wynika, bo i tak nikt nie wyłączy obłędnej kantmaszynki. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne • W Białymstoku odbyły się pierwsze międzynarodowe zawody w jedzeniu parówek na czas. Najlepszy białostoczanin w dwie minuty zjadł metr i 18 centymetrów. Żyje. • Radny z Brodnicy oskarżony o spowodowanie na podwójnym gazie poważnego wypadku samochodowego ubożeje szybciej niż prosta ludność okoliczna. Majątek trwały przejęła żona, deklarowane zarobki w ciągu krótkiego czasu zmniejszyły się o jedną trzecią. Zanim dojdzie do rozprawy odszkodowawczej, możliwości płatnicze sprawcy zmaleją do zera. • Radni z gminy Suwałki nie dali dyscyplinarki wójtowi, choć wójtował po pijanemu, co za pomocą alkomatu stwierdziła policja, bo – jak uzasadniono – wójt dobrowolnie poddał się ocenie całej dorosłej społeczności gminy. Znaczy – startuje w wyborach, żeby znów zostać wójtem jako swój chłop nie lubiący trzeźwieć w pracy. • Filmy pornograficzne, potem seks z tatusiem i jego dwoma braćmi. Reguła: tatuś zawsze gwałcił jako pierwszy. Dzień dwunastolatka wieńczyła kolacja, jeśli udało ją się wyżebrać, i potem nocleg w psiej budzie. Sielanka rodzinna trwała cztery lata i zakończyła się przez przypadek w białostockim sądzie. Biegli nie stwierdzili nawet zaburzeń osobowości u żadnego z dorosłych mężczyzn. Polska rodzina ma szlachetną osobowość, której nikt nie zburzy. B. D. • 63-letni bydgoszczanin zabił człowieka na polowaniu. Myślał, że strzela do dzika. Trudno było mu się nie pomylić. Około godziny 3 w nocy dostrzegł bowiem na polu kukurydzianym ciemną sylwetkę przypominającą zwierzę. Był to 61-letni mieszkaniec pobliskiej wsi, który chodził na czworakach i kradł kukurydzę. • 33 lata czekała pani Genowefa Żółkos ze Świerzowej Polskiej (powiat krośnieński) na doprowadzenie prądu. Za poprzedniego ustroju jej położony na uboczu dom nie mieścił się w planach, później brakło kasy. Udzielając prasie wywiadów pani Genowefa poinformowała, że przy elektrycznej żarówce będzie czytać książki swojej ulubionej pisarki. Nie jest to Masłowska. Żarówka ma literaturę oświetlać w historycznej kolejności przyświecania. Nieszczęsna p. Żółkos zapowiada czytanie Marii Konopnickiej. • Jeden z komitetów wyborczych w Szklarskiej Porębie nosi nazwę "Clitoris". Po polsku oznacza to łechtaczkę. Komitet założył miejscowy lekarz. Są komitety reprezentujące prawą i lewą nogę, ja wybrałem środek – tłumaczy wybór nazwy kandydat. • Niezależny radny z Ostrowa Wielkopolskiego zawiózł do domu taksówką dwóch nieletnich chłopców. Tam obnażył się i nakłaniał ich do tego samego. Chłopaki dali w długą, a po radnego przyszła policja wezwana przez taksówkarza, któremu nie zapłacił za kurs. Ten drobny incydent przedwyborczy lokalna prasa określiła aż mianem "kryminalno-obyczajowego skandalu". • 35-letnia kobieta ze Starnic (gm. Dębnica Kaszubska) udusiła po porodzie swoje dziecko. Zwłoki przez dzień trzymała w wychodku, a potem spaliła w piecu kuchennym. Wcześniej nie miała czym zapalić. • Starsze małżeństwo zostało dotkliwie pogryzione przez pitbula. Pies o mało nie odgryzł rąk mężczyźnie, uszkodził mu też ścięgna nogi. Kobietę zepchnął z tarasu – została pogryziona, ma złamaną rękę i uszkodzony kręgosłup. Biegły kynolog napisał psu w opinii, że psy rasy pitbul są łagodne, łatwo dają się układać i są rodzinne. Z tym ostatnim łatwo się zgodzić, albowiem pies należał do syna pogryzionych. • Do kompletnego nieporozumienia doszło w Jeżowem koło Niska. Policjanci gonili "Malucha". Trzech młodzieńców uciekło na piechotę, czwarty, pijany, usnął w samochodzie. W nocy, w odwet za zatrzymanie kolegi, trzej młodzieńcy próbowali podpalić komisariat oraz stojące przed nim samochody. Zostali zatrzymani, będą mieli masę kłopotów. Nic nie grozi śpioszkowi – przyczynie awantury. Prawo nie zabrania spać pijanemu obywatelowi w samochodzie stojącym na poboczu szosy. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Wieczorek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Greg siorba " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świętych faktur obcowanie cd. Czy Wydawnictwo Stella Maris należące do Archidiecezji Gdańskiej brało udział w praniu brudnych pieniędzy? Ma to wyjaśnić śledztwo prowadzone przez gdańską prokuraturę. Tydzień temu ("NIE" nr 1/2003) napisaliśmy o wielowątkowym dochodzeniu prowadzonym przez II Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku. Jeden z wątków jest taki: w kościelnym wydawnictwie "produkowano" tzw. puste faktury, czyli wystawiano faktury za fikcyjne czynności gospodarcze. Tworzono w ten sposób koszty dla odbiorców faktur, które pozwalały wyłudzać od skarbu państwa podatek VAT. Osobą, która dość niefrasobliwie – eufe-mistycznie mówiąc – traktowała księgowość i dokumenty finansowe, był pełnomocnik arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego ds. wydawnictwa – ksiądz kanonik Zbigniew Bryk. Trójmiasto huczy od plotek. Wiewiórki są przestraszone i jeśli zgadzają się mówić, to wolą zapraszać do swojej prywatnej dziupli, niż afiszować się z dziennikarzem "NIE" w parku. Zaś prokurator Janusz Kaczmarek, szef Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, uprzejmie i z uśmiechem odmawia nawet potwierdzenia tego, co udało nam się ustalić. Jedyne, o czym zapewnia, to to, że nikt nie próbuje na niego wywierać żadnych nacisków, śledztwo jest w sprawie, a nie przeciwko komuś, nikogo nie aresztowano, bo nie było dotąd takiej potrzeby itp. Jedno jest pewne. Tak grubej sprawy na styku Kościół–prokuratura jeszcze nie było. Ważniejszym bowiem wątkiem prowadzonego dochodzenia niż sprzedaż pustych faktur jest sprawdzanie operacji finansowych z udziałem Wydawnictwa Stella Maris oraz kilku firm z Gdyni, które łączy osoba prawnika Janusza B. Co jeszcze wiemy Dowiedzieliśmy się, że firmy Janusza B. prowadziły wielkie transakcje finansowe z kilkoma krajami będącymi tzw. rajami podatkowymi. Według naszych informacji wiele wskazuje na to, że chodzi o legalizowanie forsy z niewiadomych źródeł. Z kolei głównym partnerem firm Janusza B. w Polsce było wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej. I firmy Janusza B., i wydawnictwo posiadały konta w tym samym oddziale tego samego banku. I właśnie te powiązania i te transakcje bada prokuratura. Dochodzenie prowadzone jest w trzech miejscach. W Urzędzie Kontroli Skarbowej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Prokuraturze Apelacyjnej. Każdy z tych urzędów zajmuje się innym wycinkiem. Z każdego płynęły informacje do arcybiskupa Gocłowskiego o rozwoju sytuacji. Jednak według naszych informatorów, Goc bardzo długo nie dopuszczał do siebie myśli, że sprawa jest poważna. Dodatkowo arcypasterz otrzymywał z własnej kurii informacje, które miały zmącić mu obraz, i rady, aby nic nie robił, bo sprawy zostaną załatwione we własnym zakresie. Tymczasem nic nie zostało załatwione. Do lokalnej prasy przedostały się informacje o problemach wydawnictwa, które miały powstać za dyrekcji Tomasza Weinbergera. Miał on prowadzić w przedsiębiorstwie zbyt rozrzutną politykę inwestycyjną. Został usunięty z funkcji w 2000 r. po wewnętrznej kontroli finansowej zleconej przez kurię. Tydzień temu napisaliśmy, że Weinberger w całej historii może pełnić rolę kozła ofiarnego. Jednak po pierwszej publikacji dostaliśmy informacje, z których wynika, że niekoniecznie tak musi być. Weinberger po opuszczeniu kościelnego wydawnictwa rozpoczął działalność w innej branży. Jest udziałowcem i prezesem spółki z o.o. pod nazwą Zespół Klinik Specjalistycznych – Szpital Gdański. Spółka jest właścicielem kilku placówek służby zdrowia (przychodni i klinik) w Gdańsku i poza Gdańskiem. Stara się o przejęcie kolejnych. Ks. Bryk osobiście dokonywał pewnych operacji, które w świetle ustawy podatkowej są sprzeczne z prawem. W 2000 r. biskupie wydawnictwo nie ujęło w deklaracjach VAT ani w przychodach kilku faktur sprzedaży swoich usług dla trzech firm, w tym dla spółki Janusza B. na kwotę ponad 12 mln zł. Jednak rozmaitych dziwnych, dziwnie zaksięgowanych lub nie księgowanych wcale transakcji jest tam wiele. Co przypuszczamy Abepe Gocłowski gra tego, który jest kompletnie zdziwiony sytuacją. Nie twierdzimy, że brał on udział w przestępstwie, ale też nie sposób sobie wyobrazić, że o niczym nie wiedział. Przynajmniej od pewnego momentu. Teraz, gdy śledztwo się toczy, a ukręcić mu łeb po publikacjach będzie trudniej, abepe prawdopodobnie poświęci ks. Bryka. Do lokalnej "Gazety Wyborczej" po jej publikacji o problemach w wydawnictwie Bryk wysłał kuriozalny dość list, w którym napisał m. in. tej nieuczciwości nie można zapomnieć (tzn. publikacji – przyp. W. K.), chociaż jako chrześcijanin muszę wybaczyć. Bryk grozi, że o swoje prawo do dobrego imienia upomni się przed sądem. Jednak w nadzorowanym przez niego wydawnictwie było tyle nader dziwnie prowadzonych spraw, że musiałby być człowiekiem o mentalności 3-letniego dziecka, aby o nich nie wiedzieć. Może być i tak, że dobrego imienia będzie musiał ks. Zbigniew przed sądem bronić nie z własnej inicjatywy, ale zostanie o to poproszony. Czego się chętnie dowiemy l Jaka jest rola w tej historii Tomasza Weinbergera? Czy był on jedynie rozrzutnym i nie-frasobliwym dyrektorem Stelli Maris, a dzisiaj służy za kozła ofiarnego, czy też to on ułatwił kontakty wydawnictwa z Januszem B.? l Skąd Zespół Klinik Specjalistycznych – Szpital Gdański spółka z o.o. ma pieniądze na inwestowanie w przychodnie i kliniki? l Od kogo wyszła inicjatywa wspólnej "działalności handlowej" – od Janusza B. czy ze strony kościelnego wydawnictwa? l Czy w banku, w którym dokonywano wielu potężnych transakcji między dziwnymi krajami a małą spółką, zwrócono na to uwagę, bo ustawa nakłada na banki obowiązek takiej kontroli? l Czy udało się przeprowadzić kontrolę w kilku wielkich firmach z udziałem skarbu państwa, które to firmy współpracowały z Wydawnictwem Stella Maris, oraz w innych instytucjach, jak Radio Plus czy Fundacja im. Brata Alberta, którymi zarządza ks. Bryk? l Dlaczego ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski, jak tylko się dowiedział, że w podległym mu wydawnictwie dzieją się cuda, bynajmniej nie boskie, nie złożył do prokuratury zawiadomienia o przestępstwie? PS 3 stycznia 2003 r. ks. Bryk złożył rezygnację z zajmowanego probostwa oraz z funkcji dyrektora Radia Plus. Abepe Gocłowski dymisję przyjął. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krzyżacy Policja w Żaganiu wpadła na pomysł, jak krzewić wartości kat. wśród obywateli. Pod pozorem dbania o bezpieczeństwo na drogach zafundowała kierowcom drogę krzyżową. Na 12-kilometrowym odcinku drogi pomiędzy Żaganiem a Nowogrodem Bobrzańskim stoi 12 wymalowanych na kolor czerwony oczojebny krzyży. Pociągnięte są odblaskiem po to, by żaden wierny nie stracił ich z oczu nawet po zmroku. Początkowo pobożni funkcjonariusze chcieli ustawiać jeden krzyż na kilometr, ale nie zgodził się na to Zarząd Dróg Wojewódzkich. Stanęło na tym, że krzyże stoją w grupach trzy po trzy. Krucyfiksy za friko zbijają małolaty z Ochotniczego Hufca Pracy w ramach nauki zawodu. Cena jednego krzyża to circa 40 zeta. Policja zapowiada, że będzie ich więcej, jeżeli kierowcy nie przestaną się w tym rejonie masowo rozpierdalać. Całą akcję kwitują krótko: "czarne punkty się nie sprawdziły". Krzyże sprawdzić się muszą, bo pokropił je lokalny klecha. M. P. Chrapka na kamień Mieszkańcy wsi Kamień nie chcą oddać wielkiego głazu, od którego wieś wzięła swoją nazwę. Kamień ów upatrzyli sobie zaś katolicy – miał być częścią obelisku upamiętniającego biskupa Chrapka. Głaz przywędrował do wsi ok. 70 mln lat temu ze Szwecji. Ma 10 m obwodu i wystaje z ziemi na półtora metra. Wojewoda mazowiecki uznał go za pomnik przyrody. Nie przeszkodziło to jednak katolickiemu komitetowi budowy, który uzyskał zgodę konserwatora przyrody, zapewne dobrego katolika, na sięgnięcie po głaz. Sołtys oświad-czył, że kamień jest pomnikiem historii wsi Kamień i go nie odda. To tak, jakby ściąć "Bartka", bo ktoś chce mieć w domu dębowe schody. Katolicy na razie ustąpili, ale co biskupowi potrzebne, to zawsze w końcu zabiorą. BPasterz na linie Do Zakopanego przyjechał ksiądz proboszcz Janusz Koplewicz z parafii koło Międzyzdrojów. Ksiądz proboszcz jest jednym z najsławniejszych duchownych w Pomrocznej. Sławę zdobył skacząc w sutannie na bałtyckiej plaży z wysokości 40 metrów na bungee. W Tatrach ksiądz chce wejść na Mnicha. Przy zdobywaniu Mnicha mają go ubezpieczać ratownicy z TOPR. Ksiądz proboszcz cierpi bowiem na lęk wysokości. Ksiądz już na wolności Ksiądz Wincenty P., były wikary z podłęczyckiej Witonii, skazany na rok i osiem miesięcy więzienia za seksualne wykorzystywanie ministrantów, wyszedł już na wolność. Decyzją łęczyckiego sądu będzie przebywał na wolności do czasu uprawomocnienia się wyroku. A to potrwa. Apelację zapowiedzieli bowiem i prokurator, i obrońca. Do orzeczenia wyroku, wikary przez osiem miesięcy siedział w wieloosobowej celi aresztu w Łęczycy. Chciał tam odprawiać mszę, ale dyrektor się nie zgodził, bo duchowny potrzebował do nabożeństwa gronowego wina mszalnego, a regulamin nie zezwala na wnoszenie alkoholu na teren więzienia. Kuria Diecezji Łowickiej nie zawiesiła bowiem pedofila w wykonywaniu funkcji kapłańskich. Zgodnie z koś-cielnym prawem karnym, notoryczne trwanie w grzechu przeciw szóstemu przykazaniu (nie cudzołóż) automatycznie suspensuje kapłana. Jednak w przypadku księdza z Witonii nie można mówić o "trwaniu w grzechu", bo molestowania seksualnego nieletnich dopuścił się cztery lata temu. Teraz – w opinii kurii – jego zachowanienie budzi zastrzeżeń. Pielgrzymi erotomani Kilkanaście tysięcy uzależnionych katolików uczestniczyło w Licheniu w jedenastym ogólnopomrocznym spotkaniu trzeźwościowym. Na spotkania przyjeżdżają wierni uzależnieni od alkoholu, narkotyków, papierosów, a także seksu. Niestety, jak zauważyła lokalna prasa, mityngi cieszyły się niezdrowym zainteresowaniem pielgrzymów. – Byłeś na palaczach? Nuda, nie? Chodź na erotomanów, ponoć jest odlotowo – zachęcano. Odwaga posła Baszczyńskiego Krzysztof Baszczyński, łódzki poseł SLD, wystosował do Ministerstwa Edukacji list w sprawie powstającej w Łodzi pierwszej publicznej szkoły katolickiej (bezpłatnej, finansowanej przez samorząd z rządowej subwencji oświatowej). Poseł pyta, czy szkoła publiczna może ograniczyć program wychowawczy wyłącznie do systemu wartości i doktryny Kościoła kat. i czy organ prowadzący (Stowarzyszenie Przyjaciół Szkół Katolickich) może żądać od nauczycieli świadectwa wiary. To pocieszające, że są jeszcze w pomrocznym Sejmie posłowie, którzy dostrzegają, że jest skandalem finansowanie z pieniędzy publicznych szkół wyznaniowych. JAN I po co się rodził? Ksiądz Wacław P., proboszcz parafii w Filipowie (woj. podlaskie), w Suwałkach na czerwonym świetle wjechał swoim Audi na przejście dla pieszych, potrącił ośmioletniego chłopca i odjechał z miejsca wypadku, jakby nic się nie stało. Powszechnie wiadomo, że w klerze filozoficzną refleksję nad życiem wzbudza tzw. życie nienarodzone, a nie los jakiegoś przechodnia, który co gorsza żyje już od ośmiu lat. Nie zrozumiał tego przypadkowy świadek zdarzenia, który ruszył w pogoń za duchownym i zatrzymał go po dwóch kilometrach pościgu. Policja stwierdziła, że wielebny był trzeźwy. TOMASZ Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wypchańcy narodu W mediach wrzaski, że władza to czy siamto. Wymagania – nie wiadomo jakie. A to są zwyczajni ludzie ze zwyczajnymi problemami. Robią to co my. Kształcą się Posłanka Maria Zbyrowska (Samoobrona) ekspresowo pobiera nauki w Wyższej Szkole Gospodarczej w Przemyślu. Tam też studiuje posłanka Wanda Łyżwińska, która w natłoku zajęć czasem zapomina, na jakim kierunku. – Studiuję tę... no... uciekło mi z głowy – oświadczyła kiedyś. – Powiedz, że dietę – doradził życzliwy. – Jaką dietę? Nie! To to, co w szpitalu, co ustalają, ile w jedzeniu ma być kalorii i tak dalej... – tak w opisie pani poseł wygląda technologia żywienia. Mają problemy w domu Poseł Stanisław Głębocki (Partia Ludowo-Demokratyczna) został zmuszony do zapłacenia zaległych alimentów, a nawet pokochania syna. Przestał dawać na utrzymanie dzieciaka na początku lat 80. Po interwencji prokuratury zobowiązał się nawiązać bliższy kontakt z 24-letnim potomkiem i wspierać go finansowo. Anita Zagórna, żona Rafała Zagórnego (PO), wezwała policję, która zabrała awanturującego się posła do komisariatu. Miał we krwi 0,8 promila alkoholu. Przed noclegiem w izbie wytrzeźwień uratowała go sejmowa legitymacja. Potem pani Anita wyznała, że to ona narozrabiała jak zając w kapuście. Sprowokowałam męża, doszło do kłótni. Nie uderzył mnie, nie krzyczeliśmy na siebie, mówiliśmy po prostu podniesionym głosem. Nie wierzył, że zadzwonię na policję. Chciałam udowodnić, że to zrobię i zrobiłam. Poseł Marta Fogler (PO), chociaż była bita przez poprzedniego męża, od razu domyślała się, że sprawa może mieć drugie dno. Znam przypadek, kiedy kobieta rzuciła się ze schodów, a potem oskarżyła swojego męża o bicie. Wszystko przez to, że spotykał się z inną. Znam też przypadek bicia mężczyzny przez kobietę. Mój sąsiad miał większą od siebie żonę, która go lała, a potem on przychodził do nas i na nią się skarżył. Mówią prawdę w oczy Waldemar Borczyk do Balcerowicza: "To pan przeprowadził holokaust na narodzie polskim". Kazimierz Wójcik o tymże: "Zachowuje się jak po środkach odurzających". Andrzej Lepper subtelnie: "Czy prawdą jest, że jeden z członków Rady Polityki Pieniężnej leczy się na cyklofrenię?". Dbają o bezpieczeństwo W trakcie szamotaniny posła Zbigniewa Nowaka z Bogdanem Gasińskim, doradcą Leppera, rozpadła się szyba w sejmowej restauracji. Opowiada poseł: Nie biłem się z Gasińskim, tylko usiłowałem go zatrzymać. Wcześniej otrzymałem od niego SMS-a pod hasłem: "mam broń. Jestem w sejmie". Pomyślałem, że coś trzeba z tym zrobić. Dlatego umówiłem się z nim w restauracji i zawiadomiłem policję. Jak zobaczył radiowóz, to dał w długą. Ruszyłem za nim. No i szyba poszła. Gasiński miał przy sobie plastikowy pistolet-zabawkę. Pomagają sobie Komisja Etyki Poselskiej, która ukarała posłów Jerzego Pękałę i Mieczysława Aszkiełowicza za bójkę na terenie Sejmu, działała pochopnie. To nie było żadne pranie, tylko przytulanie w celu niesienia pomocy. Chciałem pomóc koledze, który źle się poczuł. Odprowadziłem go do domu – oświadczył poseł Aszkiełowicz. Jestem bardzo wątłego zdrowia. Bardzo dziękuję koledze, że mi pomógł – wtórował Pękała. Za pomaganie bliźnim dostali po uszach również Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński z SLD, którzy głosowali za nieobecnych kolegów. Chaładaj posłużył się kartą chorego Mieczysława Czerniawskiego "w przypływie zamroczenia na tle przekwitania". Alfred Owoc w trakcie głosowania był za granicą. Wyjeżdżając zostawił Jarmolińskiemu kwit prosząc, żeby "pilnował gospodarstwa". Kochają porządek W biurze poselskim Sylwii Pusz (SLD) pracuje jej mama. Nie ma to nic wspólnego z nepotyzmem, tylko z interesem Rzeczypospolitej. Miałam bardzo złe doświadczenia z dotychczasowymi pracownikami. Robili dziwne rzeczy, łącznie z bezprawnym wykorzystywaniem pieczątek biura. A do mamy mam pełne zaufanie – deklaruje posłanka. Co nie znaczy, że to rozwiązanie jest idealne. Zwykłego pracownika można ochrzanić. Z mamą jest kłopot. W trosce o porządek poseł Stanisław Stryjewski (LPR) chciał pilnować prezydenta Wrocławia biorąc udział we wszystkich jego spotkaniach. Pomysł padł, bo rzecznik prezydenta "wypchał posła brzuchem" z ratuszowego gabinetu. Padają ofiarą pomówień Zbigniew Bronk, były współpracownik LPR, oskarżył posła Roberta Strąka o użycie siły. Strąk stracił nerwy, bo Bronk gadał za dużo ze służbowego telefonu, przez co LPR musiała wydać 500 zł. Bronk: Dwaj mężczyźni (w tym poseł Strąk – przyp. B.D.) chwycili mnie za nogę i wrzucili do stawu w lesie w okolicy Pomorskiej Akademii Pedagogicznej przy ul. Bauera w Słupsku. To poseł był motorem napędowym całej akcji. (...) Na szczęście było płytko. Strąk: To są pomówienia. (...) Poza tym skoro Bronk twierdzi, że chciano go utopić, to dlaczego jeszcze żyje? Mylą się Poseł Jerzy Pękała zamiast wizytówki wcisnął dziennikarce swój dowód osobisty, a potem zgłosił jego kradzież policji w Mławie. W trosce o image polskiego parlamentarzysty wyjaśniał, że wcale nie jest polskim posłem, tylko członkiem delegacji z RFN. Planują Poseł Wanda Łyżwińska polowanie. Nie na gęsi czy inną drobnicę. Kozioł, łania, jeleń. I jeszcze dzik – o dzik, to mnie interesuje. Poseł Aleksandra Gramała (SLD) zamążpójście. Chce wyjść za lotnika albo właściciela firmy komputerowej. Po zakończeniu kadencji rozpocznie karierę dyplomatyczną, bo tak zapowiedziała jej wróżka. Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " HołdPress " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O paniach co nie dawały Skandal w Gnieźnie! Dyrektorka pomocy społecznej pomagała, ale sobie. Jej z kolei pomagała kuratorka sądowa. Obie siedzą. Państwo nie wywiązuje się ze swoich powinności płatniczych i dlatego nie mamy pieniędzy na zasiłki socjalne – płakała pod koniec zeszłego roku Mirosława S.K., dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gnieźnie. W tym samym mniej więcej czasie pani dyrektor przywłaszczyła sobie dwanaście zasiłków na usamodzielnienie ekonomiczne w łącznej kwocie 110 tys. 800 zł. Sąd Rejonowy w Poznaniu nie pozwolił jej na pełną samodzielność, bo wsadził do aresztu na 3 miesiące. Do puchy trafiła również Barbara R., kurator Sądu Rejonowego w Gnieźnie, której prokuratura zarzuca współsprawstwo w przywłaszczeniu zasiłków oraz nakłanianie świadków do składania fałaszywych zeznań. * * * Mirosława S.K. została dyrektorem MOPS w Gnieźnie na początku lat 90. Nastała wraz z Komitetem Obywatelskim, który raźno zabrał się za robienie porządków po długoletnich rządach komuchów. Od lat należy do stowarzyszenia "Ziemia Gnieźnieńska", które wraz z AWS i SLD współrządzi miastem. Szefem "Ziemi Gnieźnieńskiej" i starostą gnieźnieńskim w jednej osobie jest Krzysztof Ostrowski: – Informacja o aresztowaniu Mirosławy S.K. spadła na nas jak grom z jasnego nieba. – Jestem bardzo wstrząśnięty tym, co się stało, tym bardziej, że S.K. była bardzo aktywnym członkiem naszego stowarzyszenia. Od dwóch lat zasiadała we władzach – po aresztowaniu podjęliśmy decyzję o usunięciu jej z zarządu. Jeżeli zarzuty stawiane przez prokuraturę potwierdzą się, w ogóle skreślimy ją z listy członków. Stowarzyszenie "Ziemia Gnieźnieńska" powołano do życia w celu promocji Gniezna oraz powiatu gnieźnieńskiego. Warunkiem przynależności są dobra opinia, kreatywny stosunek do otaczającej rzeczywistości oraz brak przynależności do partii politycznych. * * * Na łamach lokalnej gazety zszokowanie przymknięciem dyrektorki MOPS wyraził także Bogdan Trepiński, człowiek AWS, przed laty prawa ręka Hanny Suchockiej, a od kilku kadencji prezydent Gniezna: – Jestem wstrząśnięty, tym bardziej, iż poważne zarzuty przedstawiono osobie, która z racji pełnionych obowiązków jest osobą publicznego zaufania. Nie mogę się również pogodzić ze zniknięciem pieniędzy, które przeznaczone były dla najbardziej potrzebujących. Wstrząśnięci pan prezydent i pan strosta nie zrobili jednak nic, żeby pieniądze przeznaczone dla najbardziej potrzebujących nie znikły. Nadzór władz miejskich nad działalnością ośrodka pomocy społecznej sprowadzał się wyłącznie do oglądania fikcyjnych dokumentów, które produkowała pani dyrektor. A w papierkach wszystko grało. Brak realnego nadzoru sprawił, że Mirosława S.K. przez co najmniej dwa lata intensywnie korzystała z pieniędzy należnych biedocie. A przecież wystarczyło sprawdzić, czy figurujący w dokumentach pan X istnieje rzeczywiście i czy otrzymał zasiłek. Zabieg taki przy użyciu telefonu nie zajmuje więcej niż 5 minut, a ewentualna wizja lokalna nie trwa dłużej niż godzinę. – Pani dyrektor przedstawiała nam co kwartał sprawozdanie z wydatków MOPS – tłumaczy skarbnik Urzędu Miasta w Gnieźnie. – Była w tych sprawozdaniach mowa również o zasiłkach celowych na usamodzielnienie gospodarcze. MOPS jest instytucją w znacznej mierze samodzielną. Gdybyśmy mieli dokładnie sprawdzać działania dyrekcji ośrodka, to zatrudnianie dyrektora czy głównej księgowej MOPS byłoby pozbawione sensu. W dokumentacji związanej z zasiłkami na usamodzielnienie wszystko było w porządku. Były zgłoszenia działalności gospodarczej do ZUS i Urzędu Skarbowego... Regon... My nie mamy takich kompetencji, żeby przesłuchiwać osoby, które otrzymały, bądź powinny otrzymać zasiłek z ośrodka pomocy społecznej. Żeby w przyszłości zapobiec przywłaszczaniu zasiłków, chcemy, aby były one wypłacane za pośrednictwem banku. Ale banki nie są instytucjami charytatywnymi i za taką usługę będą pobierać opłatę. Nie wiem, czy uda nam się wygospodarować na to pieniądze z tegorocznego budżetu. * * * Zasiłek na ekonomiczne usamodzielnienie może być przyznany w naturze – opieka społeczna użycza wówczas podopiecznemu zakupione przez siebie maszyny i narzędzia, po to, żeby mu stworzyć możliwość zorganizowania warsztatu pracy. W tym przypadku wykonanie przekrętu jest jednak trudniejsze. Dlatego pani dyrektor Mirosława S.K. przyznawała zasiłki w formie pieniężnej. Taka pożyczka może być umorzona w całości lub w części, jeżeli przyczyni się do szybszego osiągnięcia celów pomocy społecznej – czytamy w dokumentach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Pani dyrektor wyko-rzystała swoje kompetencje i postanowiła umorzyć w całości spłatę przywłaszczonych przez siebie zasiłków. Mirosława S.K. miała wspólniczki i kradła nie tylko zasiłki na usamodzielnienie. Tych innych świadczeń było prawie na 150 tys. zł. Metoda była zawsze ta sama: na listy wypłat wprowadzano martwe dusze. Albo dane osób, które istnieją, lecz nie dostawały z MOPS pieniędzy lub dostawały, ale w niższej wysokości niż wykazana na liście. – Dyrektorce postawiliśmy zarzut przywłaszczenia dwuna-stu zasiłków celowych na usamodzielnienie ekonomiczne – pięciu po 9 tys. zł i siedmiu po 9,4 tys. – mówi Mirosław Adamski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. – Zarzucamy jej też fałszowanie dokumentacji. Według naszej oceny, pomagała jej w przywłaszczeniu zasiłków Barbara R., kurator w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie. Na nasz wniosek sąd zastosował areszt tymczasowy również wobec tej pani. Poza współsprawstwem w przywłaszczeniu zarzucamy jej, że nakłaniała świadków do składania fałszywych zeznań. Zarzut przywłaszczenia zasiłków oraz fałszowania dokumentów postawiliśmy także dwóm innym pracownicom Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Wobec obu zastosowaliśmy dozór policyjny. Ze wstępnych ustaleń wynika, że w latach 2000–2001 oprócz zasiłków na usamodzielnienie doszło w MOPS do przywłaszczenia innych świadczeń w łącznej wysokości 148 tys. 017 zł. Ta suma może się jeszcze zmienić, bo przesłuchamy wszystkich, którzy w latach 2000–2001 korzystali z jakichkolwiek form pomocy finansowej ze strony Ośrodka. Liczba świadków w tej sprawie prawdopodobnie sięgnie 5–6 tysięcy. Dotychczas przesłuchaliśmy 400 osób. Teoretycznie powinny one otrzymywać zasiłki w kwocie 250–300 zł. Rzecz w tym, że część albo nie otrzymywała ich wcale, albo dostawała, ale w niższej kwocie niż wynikało z dokumentacji. Dotąd biegły grafolog stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że 67 pokwitowań odbioru pieniędzy zostało sfałszowanych. Ustalił też, kto podrobił podpisy. Niektóre sfałszowała dyrektorka, a inne – podległe jej pracownice. * * * Rola 40-letniej Barbary R. – zawodowego kuratora ds. rodzinnych i nieletnich w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie – polegała na wyszukiwaniu jeleni. Pani kurator zachęcała wybrane przez siebie osoby do złożenia wniosku o przyznanie zasiłku, uprzejmie informowała jakie należy złożyć dokumenty. Jelenie dostawały po jakimś czasie 200–300 zł. Reszta trafiała do kieszeni pani kurator oraz pani dyrektor. Gdy sprawą zainteresowała się prokuratura, Barbara R. próbowała nakłonić dwie osoby, które wykorzystano do przywłaszczenia zasiłków, żeby złożyły fałszywe zeznania. Z całą pewnością w stręczycielskiej robocie pomagało Barbarze R. zajmowane stanowisko. Wśród objętych kuratelą nie brakuje przecież takich, którzy dla paru stów gotowi są podpisać cyrograf, a nie tylko wniosek o przyznanie zasiłku. – Pani Barbara R. jest zawodowym kuratorem ds. rodzinnych i nieletnich od lat. Zajmowała się między innymi nieletnimi, którzy popełnili czyn zabroniony oraz ich rodzinami. Z mocy prawa po aresztowaniu została zawieszona w wykonywaniu obowiązków. Tyle mogę powiedzieć na ten temat – stwierdziła Alicja Kuratowska-Kwiczor, prezes Sądu Rejonowego w Gnieźnie. * * * O dziwnych formach wypłacania zasiłków mówiono w Gnieźnie już od dawna. Wyglądało to mniej więcej tak: do MOPS przychodził człowiek po zasiłek. Pracownica uprzejmie go informowała, że niestety w kasie nie ma pieniędzy, ale ona ma dobre serce i wyłoży ze swoich. Sięgała do torebki i obdarowywała podopiecznego niewielką kwotą. Gdy obdarowany odchodził, fałszowała dokumentację i szła do kasy po odbiór pieniędzy. Na każdej takiej operacji zarabiała od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Długoletnia pracownica ośrodka pomocy społecznej objaśnia: – Najgorsze jest to, że rzeczywiście czasem w kasie nie ma pieniędzy. Co mamy zrobić, gdy przychodzi kobieta, która nie ma za co dojechać na badania lekarskie? Dajemy ze swoich. Nie zarabiamy kroci i kiedy pieniądze do kasy wpływają, wypełniamy dokumenty i otrzymujemy zwrot wydanej sumy. Tylko teraz nikt już się nie odważy na takie nieformalne wypłaty, bo będzie się bał posądzeń o malwersacje. Chciałabym, żeby pani dyrektor posłuchała tego, co teraz mówią o nas nasi podopieczni. Ona podważyła wiarygodność pracowników opieki społecznej nie tylko w Gnieźnie, ale w całej Polsce. W Gnieźnie od dawna zastanawiano się, skąd Mirosława S.K. ma tyle forsy: ona w budżetówce, mąż – klawisz w Gębarzewie, a samochody zmieniała szybciej niż rękawiczki. Niedawno zarejestrowała kolejny wóz: już czwarty w krótkim czasie. Gdy w Urzędzie Miasta odbywała się jakaś feta, zawsze przychodziła z największym bukietem kwiatów. I w ciuchach, że palce lizać. Chałupę postawiła, że tylko zazdrościć. Była cwana. Zawsze mogła powiedzieć, że zarobiła na handlu, bo prowadzi w Gnieźnie biuro obrotu nieruchomościami. Nie musiała, bo jej przełożonych wcale nie interesowało, skąd na to wszystko ma. * * * Z ustawy o pomocy społecznej: Celem pomocy społecznej jest zaspokajanie niezbędnych potrzeb życiowych osób i rodzin oraz umożliwienie im bytowania w warunkach odpowiadających godności człowieka. Z życia: pomoc społeczna zaspokaja niezbędne potrzeby życiowe dyrektora ośrodka pomocy społecznej. Wniosek: lepiej być bogatym i zdrowym, bo – jeżeli akurat nie jest się dyrektorem ośrodka – na opiekę nie ma co liczyć. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krew z odciętej Łapy Prokościelne ugrupowanie "Fronda" wypuściło szokujące koszulki z obrazkiem i napisem wzywającym do nieuprawiania seksu przed ślubem. Mają one zasłużony rozgłos i wzięcie. Do mojej ulubionej agencji towarzyskiej gość przyniósł pół tuzina, widocznie katolik. Kazał włożyć te stroje panienkom przy barze. Wreszcie w tym smutnym zakładzie gier mechanicznych dużo było śmiechu i uciechy. Koszulki z obrazkiem, na którym dziewczyna odsuwa chłopaka, mają szansę stać się mundurkiem puszczalskich. W tym sezonie staną się obowiązkową podnietą w trakcie uprawiania seksu. Od lat dziewczyny noszą, szczególnie w dyskotekach, podkoszulki z napisem "przeleć mnie" lub podobnie – po polsku lub angielsku. Tylko skończony wieśniak traktuje to jako zachętę, a nie żarcik. Uwodzenie wymaga przewrotności i wyrafinowania. Koszulki "Frondy", które czyta się przecież jako żart, są jak znalazł do podrywania chłopaków do łóżka. Sam pomysł "Frondy", żeby z seksem czekać 10 czy 15 lat aż do ślubu, czyli do czasu, gdy się zaczyna seksu odechciewać, tę ma wadę, że można przez to w ogóle nie doczekać się ślubu. Dawno temu bywało, że młodzian tak był zakochany, iż aż żenił się, żeby zerżnąć upragnioną cnotkę. Dziś seks jest po prostu formą zawierania znajomości. Zastarzała dziewica każąca adoratorom czekać do ślubu skłania ich więc tylko do zmiany obiektu pożądania i skazuje się na staropanieństwo. Zawzięte dupodajki mają największy wybór i robią matrymonialne kariery. Tak więc "Fronda" osiągnie cel odwrotny od zamierzonego, co dotyczy także dr. Mariusza Łapińskiego. Mazowiecki baron SLD był nadzieją naszej partii podziwianym przez wasali za zdecydowanie i odwagę. Teraz arystokracja Sojuszu odwróciła się od niego, a prasa go zajebie. Powodem osławiona wypowiedź Łapińskiego, który popadł w irytację, gdy "Rzepa" oskarżyła byłego szefa jego gabinetu politycznego o domaganie się łapówek. Oznajmił więc Monice Olejnik w radiu Zet, że media zagrażają bezpieczeństwu demokratycznego państwa. Dzikie ataki mediów na władzę – wywodził Łapiński – powodują utratę zaufania do niej. Wszczynane są zaś z chęci zysku. Zażądał więc zmiany prawa prasowego. Na wybuch Łapińskiego złożyły się eksplozje jego kilku błędów. Na przykład baron natarł imiennie na Olejnik, iż ona chce zarabiać 60 tys. miesięcznie zamiast dotychczasowych 30. Przypuszczam, że red. Monika O. osiąga więcej niż 60 tys., a i tak jest niedowartościowana. Skoro sama jej uśmiechnięta buzia okolona anielskimi włosami pobudza polityków do samozniszczenia, społeczeństwo chętnie się złoży, aby co miesiąc łykała milion. Władza zawsze mniemała – i to jej nie minęło – że ona działa pysznie, tylko prasa ją niszczy i zniesławia. Przekonanie to było równie mocne w PRL, chociaż środki przekazu władzy tej podlegały służbowo i miała ona do dyspozycji cenzurę. Politycy jednak wiedzą, że publiczne ochrzanianie dziennikarzy powoduje skutki odwetowe, a więc odwrotne do zamierzonych. Na treść publikacji i postawę redaktorów oddziałuje się innymi subtelnymi sposobami. Można się o nich dowiedzieć śledząc przesłuchania przed komisją sejmową imienia Lwa Rywina. Polityk Łapiński wyczuwać powinien, że opina publiczna, do której się przecież zwraca krzycząc na Olejnik, nie jest współczująca rządzącym. W obecnych okolicznościach automatycznie wierzy ona, że urzędnik żądał łapówek. Gdy odpowiedzialny za gagatka eksminister wydziera się, to z góry i na zapas staje na straconej pozycji. Publiczność to ocenia w ten sposób, że widocznie był wspólnikiem łapówkarza. Przy tym dr Łapiński nie rozumie, co mówi, żądając w tym kontekście zmiany prawa prasowego. Obowiązujące prawo prasowe opracowane było w stanie wojennym, co wiem, bo należałem do autorów projektu. Po 1989 r. zostało tylko dostosowane do nowych warunków politycznych, w tym likwidacji cenzury. Główna konstrukcja pozostała jednak nienaruszona. Jeżeli więc Łapiński domaga się teraz uchwalenia mniej liberalnego prawa, przedstawia się jako miłośnik wolności silniej przyprawionej restrykcjami niż Jaruzelski, a nawet Urban. Tak więc "Fronda" i dr Łapiński otwierali zeszłotygodniową listę frajerów wywołujących skutki odwrotne do zamierzonych. Tydzień w tydzień jest ona długa, co zawdzięczamy rządowi Millera i godnej jego rozsądku opozycji. Polityka jest sztuką, a każda sztuka wymaga wrażliwości. Łapiński jako minister zdrowia podpadł na koniec swego urzędowania kupując kosztowne limuzyny swoim zastępcom. Zaraz to przeliczono np. na liczbę ludzi, którym można by uratować życie nabywając zamiast aut aparaty do dializy. Gdyby Łapiński był np. ministrem skarbu albo spraw zagranicznych, jego samochodowy sprawunek nikogo by nie obszedł. A przecież z punktu widzenia zaspokajania społecznych potrzeb to wszystko jedno, który z ministrów rozrzutnie wydaje państwowe pieniądze. Wskazuję tu, jak bardzo liczą się pozory. Każdy wyczuwać musi, co akurat jemu wolno. Jeśli wyczuwa źle, to dyskwalifikuje się jako polityk, urzędnik, a też belfer, dziennikarz czy złodziej. Śmiałość, zdecydowanie, przebojowość należą do wielkich zalet dr. Mariusza Łapińskiego. Są to jednak tego rodzaju zalety, które muszą być pożenione z innymi zaletami, inaczej prze-mieniają się w wady. Odważni idioci to największe nieszczęście na wojnie, w polityce i biznesie. Dla ostrzegania bliźnich – wyborców, kontrahentów, podkomendnych – ubrałbym ich w koszulki "Frondy". URBAN Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Celiński pod pociąg – Panowie z zarządu! Traktujcie nas poważnie! Niektórzy z nas jakieś szkoły pokończyli i dodawać potrafią! – przywoływał do porządku zarząd PKP poseł Bogusław Liberadzki (SLD) na kolejnym posiedzeniu sejmowej Komisji Transportu. Dyrektor naczelny PKP Krzysztof Celiński przyniósł wreszcie posłom dokumentację mówiącą o sytuacji przedsiębiorstwa. Tak niechlujnie sporządzoną, że nawet liczby w tabelkach nie chciały się ze sobą zgodzić. Na poprzednim posiedzeniu komisji Celiński też się nie popisał, nie umiał odpowiedzieć na żadne z pytań dotyczących sytuacji polskich kolei. Totalna kompromitacja zarządu PKP. Komisja sejmowa zakończyła obrady konstatując katastrofę PKP: nastąpił spadek przewozów ładunków o blisko 20 proc., dług PKP nadal rośnie, po podziale na 20 spółek mnoży się zarówno zadłużenie wewnętrzne, jak i zewnętrzne; nawet spółka Cargo zajmująca się transportem towarowym przestała przynosić zyski, na kolei zrealizowano zaledwie 40 proc. planowanych inwestycji, marnotrawiąc wiele zachodnich środków pomocowych, a przewozy regionalne po trzech miesiącach działalności wykazały stratę 325 mln zł. Krótko mówiąc, efekt ustawy o restrukturyzacji i komercjalizacji PKP jest odwrotny do zamierzonego. Podział na spółki nie tylko nie przyniósł oszczędności, ale wzmógł zadłużenie i rozmył odpowiedzialność. W drugiej połowie zeszłego roku nastąpiło znaczne pogorszenie i tak już fatalnego stanu finansowego firmy. Na czele PKP wciąż stoi powołany przez rząd premiera Buzka – Krzysztof CeliŇski. Jak nam powiedział wicepremier Pol: profesjonalista i fachowiec. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczęście Szczecina W Szczecinie ludność wybrała na prezydenta Mariana Legendę Jurczyka. Lud ma, kogo chciał. I czego nie chciał. Wiosną minionego roku udokumentowaliśmy w "NIE" (reportaż "Miasto wisielców"), że Szczecin bezpowrotnie traci szansę miasta na szlaku do nowoczesnej Europy. Upada tu to, co mogłoby decydować o pozycji miasta po wejściu do Unii Europejskiej. Prawie całkiem zdechła gospodarka morska. Za podłej komuny żyło z niej 45 proc. rodzin w mieście; dziś to już wspomnienie. Skansenem będzie wkrótce port. W fatalnym stanie jest gospodarka komunalna; brak remontów poniemieckich kamienic prowadzi do ruiny. Koszty napraw budynków przerzucono na właścicieli mieszkań. Ale ich nie stać na łatanie dachów kamienic i nowe elewacje. Nie wszyscy stoczniowcy z upadłej stoczni znaleźli pracę w nowej, wspomaganej przez państwo. W Szczecinie – pisaliśmy w "NIE" – w połowie zeszłego roku padł tragiczny rekord: zaledwie w ciągu kilku miesięcy było ponad 100 samobójstw. Popełnili je ludzie zaszczuci nędzą, zdesperowani brakiem elementarnych środków do życia. Ubocznym – i jedynym! – efektem reportażu jest... całkowite wyciszenie informacji o samobójstwach w lokalnych mediach. Po prostu miejscowa policja nie informuje o takich wypadkach. Zbawca W wyborach bezpośrednich jesienią 2002 r. prezydentem Szczecina został Marian Jurczyk. Niedawno minęło sto dni jego rządów. Trudno o ocenę efektów działań włodarza, jednak kierunki już widać. Przed wyborami tatuś miasta – legenda "Sierpnia ’80", ofiara lustracji itp. – obiecywał lokatorom wykup mieszkań komunalnych za symboliczną złotówkę. Był to absurd od początku, bo od lat nie ma już czego kupować w mieście – co lepsze mieszkania wykupiono pięć lat temu. Zostały zdewastowane rudery, których nikt nie weźmie nawet za darmo. I oczywiście nikt w Szczecinie nie kupił mieszkania za złotówkę. Nie zmieniły się natomiast zasady kupowania mieszkań komunalnych przez ich dotychczasowych lokatorów. Z jednego lokalu miasto ma uzyskać do budżetu średnio 13 tys. zł. Przy rozmaitych okazjach włodarz Szczecina stawia druzgocącą diagnozę: wszystkiemu winni komuniści oraz tajemne siły (wiadomo jakie – masoneria, Żydzi z Michnikiem i Urbanem na czele i inna proeuropejska hołota). A wyniszcza naszą ukochaną ojczyznę zachodni kapitalizm. Po objęciu stołka prezydenta Jurczyk chce się jednak pozbyć miana wroga obcych inwestycji i obcego kapitału. W czasie pierwszej krótkiej prezydentury (odszedł z funkcji samorządowej w wyniku negatywnej lustracji przez obersędziego Nizieńskiego) nie dopuścił do ulokowania w Szczecinie kilku dużych inwestycji niemieckich i skandynawskich spółek. Dziś powiada, że nie jest wrogiem kapitału zachodniego, jedynie przeciwnikiem... kapitalistycznych zysków w Polsce. Czy pan prezydent Szczecina wie, o czym mówi? – zastanawiają się jego niegdysiejsi entuzjaści. Za jego rządów Szczecin znalazł się na szarym końcu miast polskich ze względu na wykorzystanie funduszy unijnych – podaje Biuro Urzędu ds. Integracji Europejskiej w Warszawie. W Szczecinie nie przygotowano inwestycji miejskich do wchłonięcia tych pieniędzy. – Zgodnie z moimi przewidywaniami prezydentura Jurczyka to marazm i brak postępu. O tym zresztą prezydent sam mówi, podkreśla, że nie można nic zrobić i zasłania się makroekonomią. Ze strony prezydenta nie ma jakiejkolwiek aktywności – ocenia prof. Teresa LubiŇska, przewodnicząca klubu radnych "Od nowa", na łamach lokalnej "Gazety Wyborczej" w Szczecinie. Gówno Nie zgadzam się z panią profesor. Marian prezydent Jurczyk i jego Zarząd Miasta wykazują się aktywnością w dziedzinach niepospolitych. W ostatnich tygodniach problemem strategicznym dla władz miejskich stała się walka z psim gównem. Kazimierz TrzciŇski, zastępca prezydenta Jurczyka (miasto z woli tego ostatniego nie ma wiceprezydentów; są zastępcy oraz zastępcy zastępców), przygotował specjalny ukaz w formie projektu uchwały Rady Miasta zakazujący trzymania psów " w siedzibach ludzkich", czyli w mieszkaniach. Wnioskodawcy chodziło o to, że psy obsrywają ulice, trawniki, a złośliwi właściciele bydlaków nie sprzątają kup. Dyskusja nad tym, czy w ogóle można takie zarządzenie wydać, zaprząta magistrackie mózgi po dziś dzień. Kolejny pomysł włodarzy "europejskiego" Szczecina pod wodzą Mariana Jurczyka – likwidacja ulg na przejazdy komunikacją miejską dla wszystkich "uprzywilejowanych": kalek, dziadków i babć oraz kombatantów na krótko przed zejściem. To głównie oni oddali głosy na prezydenta Jurczyka w ostatnich wyborach. Po protestach i paru samobójstwach dziadków uwalonych beznadzieją tatuś miasta wycofał się z takich oszczędnościowych projektów. Trwa także dyskusja, czy nie zlikwidować całkowicie komunikacji nocnej, bo nieopłacalna. Słusznie, przecież wedle często eksponowanych przez Jurczyka wartości chrześcijańskich – w nocy jego poddani mają leżeć w wyrach i mnożyć się w ciemnościach pod kołdrami, a nie jeździć autobusami. Do Zarządu Miasta Jurczyk dobrał sobie na zastępców osoby spoza rekomendacji klubów radnych. Powstał centroprawicowy zarząd. SLD w wyniku wyborów samorządowych ma największy klub radnych w Radzie Miasta, ale od władzy wykonawczej w mieście jest odsunięty. Nędza Według informacji Wojewódzkiego Urzędu Pracy, przez ostatnie trzy lata liczba bezrobotnych w Szczecinie wzrosła o 122 proc. W ostatnich miesiącach, już za prezydentury Jurczyka, bezrobocie w mieście przekroczyło 24 proc. przy średniej dla kraju 18,7. Likwidacja kolejnych firm i znaczne ograniczanie zatrudnienia w jeszcze dychających mają odzwierciedlenie w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. W pierwszym kwartale 2002 r. z jego pomocy korzystało 9454 rodziny, od stycznia do lutego tego roku (przed zakończeniem porównywalnego kwartału) – już 10 654 rodziny. Wedle pracowników MOPR, liczba podopiecznych w tym roku powiększy się drastycznie. W Szczecinie nie ma najmniejszych nawet prób sensownego tworzenia nowych miejsc pracy. Jest za to wszechobecny miaukot ojca miasta, że bieda, że trzeba by itd. Jeszcze chwila i tatuś zacznie modlić się głośno za swych poddanych. Bezrobocie to był główny powód ubiegania się o pomoc MOPR aż 8598 rodzin. W tej koszmarnej statystyce bezrobocie tylko nieznacznie wyprzedza ubóstwo – dotyka ono 8799 rodzin. Pracownicy socjalni MOPR podkreślają, iż ich placówka daje pomoc tylko tym jej potrzebującym, którzy sami po nią się zgłaszają. MOPR nie ma pieniędzy na zapomogi większe niż średnio 100–150 zł na rodzinę. Nastąpiło – już za prezydentury Jurczyka – drastyczne obcięcie środków na pomoc dla najbiedniejszych rodzin. W ubiegłorocznym budżecie Szczecina na tak zwane zadania własne MOPR miał 15 438 tys. zł, w roku bieżącym już tylko 12 589 tys. Ograniczenie wydatków na pomoc biednym przewidziano w niedawno uwalonym budżecie miasta na 2003 r. Na sesji budżetowej radni z SLD domagali się przekazania 800 tys. zł na zapomogi dla nędzarzy zamiast na budowę pomnika ofiar Grudnia 1970 r. Wniosek lewicy nie przeszedł. * * * Zderzenie bezwzględnych liczb z tym, co w upadłym Szczecinie widać gołym okiem, nie wychodzi włodarzowi miasta na zdrowie. Chwalił się oszczędnościami: zabrał urzędnikom magistrackie telefony komórkowe i bezpłatną benzynę na prywatne auta do celów służbowych, ograniczył wyjazdy poza Szczecin. Koniec sukcesów. Autor : Jan Błaszcz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olbrychski w łapciach z łyka Po „Starej Baśni” nakręcą „Bogurodzicę” jako kolejny film polityczny z kluczem. Gdybym nie był filmowcem, to zostałbym historykiem – zwierzał się kiedyś Jerzy Hoffman. Gdybym nie był historykiem, zostałbym politykiem – dodawał w chwilach najgłębszej szczerości. Politykiem drugiej linii. Szarą eminencją, doradcą możnych. Dziś filmem obszytym w historyczny kostium radzi polskiej klasie politycznej. Był kraj mlekiem, miodem płynący. Ale przez złą władzę rządzony. Deptała ona nie tylko stare, demokratyczne ludowe tradycje, wiece kmieciowskie, rady Rady Starszych olewała. Ulegała podszeptom z zewnątrz, doradcom o niesłowiańskiej urodzie. Wierzyła w moc pomocy zagranicznej. Gwałciła zdrowe siły narodu. Była taka Polska i rządził w niej zatruwany obłędem władzy książę Popiel. Słuchał małżonki ślepo jak Buzek przewodniczącego Maryjana albo Balcerowicz zagranicznych doradców bankowych. Prawych pretendentów do władzy wyciął, niczym delegaci ostatniego kongresu SLD do Rady Krajowej młódź z partyjnych młodzieżówek. Kiedy jego własna ekipa nie chciała potwierdzić jego przywództwa, Popiel wytruł ją jak Krzaklewski konkurentów z AWS. Aby buntujący się naród spacyfikować i zmusić do uległości, książę Popiel wezwał obcą interwencję. Złych, choć kompetentnych wikingów. Jak kiedyś komuniści czechosłowaccy armie Układu Warszawskiego albo niedawno Balcerowicz i Kornasiewicz pacyfikującą kraj szarańczę zagranicznych bankierów. I wydawałoby się, że kraj już, już polegnie. Bo spontaniczny atak demokratycznie zwołanych, ale chaotycznych grup ówczesnych Lepperowców rozbił się o aparat represji komisarza Smerdy. A wezwani zachodni finansiści wyssali z gospodarki wszystko, co najlepsze, przy- gotowując transfer za granicę. Kiedy pojawiła się Jutrzenka Nadziei. Piastun. Grany przez Daniela Olbrychskiego. Piastun to przykład człowieka starego reżimu. Służącego kiedyś także Popielowi, ale zbuntowanego, w opozycji do władzy, gdy dostrzegł, że prowadzi on antynarodową i antypaństwową politykę. Doświadczony polityk. Potrafiący przeczekać stary reżim, wyczekać, aż populiści poniosą klęskę. W odpowiednim momencie zjednoczyć wszystkie siły, wygrać zdecydowanie wybory na wolnych kmieciowych wiecach i przystąpić do ofensywy. Mąż już stary, posiwiały od trosk sprawowania władzy, acz skuteczny. Toż to Leszek Miller – słyszałem szmer na sali podczas uroczystej premiery „Starej Baśni” w Sali Kongresowej. Nie ulega wątpliwości, Daniel Olbrychski kreując rolę Piastuna brał garściami z Leszka Millera. Dzięki temu powstała rola pełnokrwista i przekonująca, jedna z najlepszych w karierze tego wybitnego aktora. I cóż robi Piastun? Nie tylko jednoczy wszystkie odłamy antypopielowej opozycji. W tym ultranarodowy, kierowany przez Wisza – Ryszarda Filipskiego. Nie tylko wydala ssących narodową gospodarkę zagranicznych najeźdźców. Nie tylko pokonuje Popiela, ufnego w nagromadzone zagrabione zasoby. Piastun wie, że liczy się przede wszystkim gospodarka. Że zgromadzone, lecz zamrożone przez Popiela środki, czyli zboże w wieży, wyparuje tak jak te z elewatorów posła Bondy. Bo kapitał musi cyrkulować, co zauważył już stary kapłan Marks, a nie być tezauryzowany w postaci skarbu. Piastun bijąc w Popiela nie powraca do starej, wiecowej tradycji wybierania wszystkiego i decydowania o wszystkim. Tworzy nowy system sprawnego zarządzania. Ale i tu wychodzi wielka mądrość Piastuna. On po zwycięstwie nie trzyma się władzy, mimo iż ma ją raz jeszcze przez wiec demokratycznie potwierdzoną. Ceduje ją na młodszego, dzielnego, na Zachodzie bywałego i kształconego, zachodnimi językami władającego Ziemka, przez Michała Żebrowskiego granego. Oto jest przykład mądrości władcy i męża stanu. Nie chodzi tylko o to, żeby władzę zdobyć i mieć ją, ale też, aby ją godnie, w odpowiednim momencie przekazać. Film kończy się szczęśliwie, czyli happy endem. Nowy władca żeni się z Ruską i tworzą europejską dynastię. Żeni się, bo nie słucha podszeptów ówczesnych dewotek i nie pęka przed kastą kapłanów. To oni służą władcy, a nie władcy im. Ten epizod sala gromko oklaskuje, co powinno dawać współczesnym do myślenia. Kino jest najważniejszą ze sztuk, pisał kiedyś towarzysz Lenin. Jest wiecznie żywa jak Hoffman, Olbrychski i Miller. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niech żyje eutanazja Już wkrótce może się okazać, że Polska będzie pierwszym w świecie krajem, w którym emeryci będą mieli tylko na papierosy. Czy ktoś, kogo od emerytury dzieli – powiedzmy – 10 czy 15 lat, może dziś choćby z grubsza ocenić, jak będzie mu się powodziło na starość? Taki rympał! Pewne tylko, że nie ziszczą się wakacje na Hawajach obiecywane przyszłym emerytom w reklamówkach telewizyjnych. A może chociaż Ciechocinek? Prawdziwym – choć głęboko skrywanym – celem tzw. reformy emerytalnej z 1998 r. było sprywatyzowanie odpowiedzialności państwa za los przyszłych emerytów. Oprócz tego szło o napędzenie kasy bankierom i towarzystwom ubezpieczeniowym. Warunkami życia przyszłych emerytów reformatoły nie zawracały sobie głowy. Biedna Kryśka Korzystając z opracowania Macieja Rogali (eksperta z firmy PPE Konsultanci), w sierpniu 2003 r. "Rzeczpospolita" przedstawiła kilka symulacji mających zobrazować sytuację przyszłych emerytów. Przykładowa Krystyna, która dziś ma 43 lata i zarabia teraz 3500 zł, będzie w roku 2020 zarabiać ok. 5616 zł. Przy tym założeniu emerytura Krystyny, na którą przejdzie po ukończeniu 60. roku życia w 2020 r., powinna wynieść 1636 zł. Prognozując sytuację Krystyny "Rzepa" przyjęła nader optymistyczne założenia: w czasie 17 lat Krystyna ani przez miesiąc nie była bezrobotną, nigdy nie chorowała, a jej pobory cały czas systematycznie rosły co najmniej o 3 proc. rocznie. Wówczas emerytura Krystyny będzie stanowić 29,1 proc. jej ostatniej pensji! Przypominam, że w starym, tj. niezreformowanym, systemie stopa zastąpienia (wyraża ona w procentach stosunek otrzymanego świadczenia do ostatniej płacy) kształtowała się na poziomie mniej więcej 65–67 proc. ostatniego wynagrodzenia. Anka też biedna Nie da się wiarygodnie oszacować, jak faktycznie będzie się powodzić przyszłym emerytom. Bo nie sposób rozwiązać równania z samymi niewiadomymi. Teraz poważnie zabrał się za ten temat departament analiz, komunikacji społecznej i informacji Urzędu Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (UKNUiFE). Raport z badań nie został jeszcze opublikowany, ale "NIE" udało się do niego zajrzeć. Oto opisany w opracowaniu UKNUiFE przypadek "wirtualnej kobiety" (oznaczony w opracowaniu kodem SK-1963). Dajmy jej imię Anna. Mająca teraz 40 lat Anna zarabiała 3 lata temu ok. 1120 zł (60 proc. ówczesnej śre-dniej krajowej). Korzystała z 2-letniego urlopu wychowawczego. W opracowaniu założono, iż w pozostałych latach jej płaca stale rosła w tempie ok. 2,5 proc. rocznie. Przy takim założeniu emerytura Anny wynosiłaby w roku 2033 – po 38 latach pracy – 835 zł, w tym z pieniędzy zgromadzonych w OFE dostawałaby 178 zł miesięcznie, resztę wypłacałby ZUS. Wedle obliczeń autorów raportu UKNUiFE, w przypadku Anny stopa zastąpienia byłaby stosunkowo wysoka – około 57 proc. W UKNUiFE przyjęto wysoce optymistyczne założenia wyjściowe. Biedni prawie wszyscy Kobietom i mężczyznom, którzy zostali wtłoczeni w kapitałowy system emerytalny, w najlepszym razie będzie się powodziło tylko trochę gorzej niż dzisiejszym emerytom objętym system społecznego solida-ryzmu. Kapitałowy system emerytalny jest jednak rujnujący dla finansów państwa. 7,3 proc. składki emerytalnej trafia do Otwartych Funduszy Emerytalnych. ZUS dostaje o tyle mniej. Ale ZUS bieżąco wypłaca emerytury z pieniędzy, które doń napływają od osób pracujących. (Nawet gdyby ZUS dostawał całość składek, to i tak pieniądze te z ledwością wystarczałyby na bieżące wypłaty emerytur). W obecnej sytuacji budżet państwa musi zatem ZUS-owi zrekompensować ten ponad 7-procentowy ubytek składki kierowanej do OFE. W przyszłym roku budżet musi przeznaczyć na ten cel ok. 11,4 mld zł, co stanowi blisko jedną czwartą planowanego deficytu budżetowego. Jak wynika z danych porównawczych, którymi dysponuje UKNUiFE, spośród europejskich państw, które wprowadziły do systemu emerytalnego tzw. II filar kapitałowy, w Polsce jest najwyższa obowiązkowa składka na ten filar. Na Węgrzech wynosi 6 proc., w Estonii – 4 proc., na Litwie i w Bułgarii – po 2 proc. Podkaczmarkować system Kilkoro posłów SLD zastanawia się nad zawieszeniem na kilka lat obecnie funkcjonującego "zreformowanego" systemu emerytalnego. Kwestia jest rozważana także w klubie PSL, gdzie gorącym zwolennikiem zastopowania "reformy" jest poseł Zbigniew Kuźmiuk. Pomysł polega na tym, aby przez na przykład 5 lat całość składki emerytalnej wpływała do ZUS. Naturalnie, musiałoby się to wiązać z modyfikacją sposobu naliczania przyszłych emerytur przez ZUS. Emeryci nic by na tym nie stracili! "Wyborcza" spersonalizowała te poglądy przypisując je byłemu ministrowi skarbu Wiesławowi Kaczmarkowi. W rozmowie z "NIE" Kaczmarek stwierdził, iż nie jest prawdą, jakoby pomysł zawieszania zreformowanego systemu emerytalnego publicznie zgłaszał na spotkaniu Millera z czołówką SLD. Jako pierwszy mówił o takiej możliwości, ale ponad dwa lata temu! Teraz też się od tej koncepcji nie odcina. Ale podkreśla, że ewentualnej modyfikacji systemu emerytalnego nie wolno wprowadzać na łapu-capu, bez odpowiedniego oprzyrządowania, które dałoby gwarancję, iż emeryci nic nie stracą na zawieszeniu części kapitałowej systemu. Po publikacji "Wyborczej" (30 października 2003 r.) natychmiast lament podniosło silne lobby bankowo-ubezpieczeniowe, a Kaczmarek dostaje obelżywe maile od zdezorientowanych ludzi. Tymczasem gdyby można było wprowadzić w życie koncepcję zamrożenia na pewien czas kapitałowego filaru systemu emerytalnego, problem zbyt wysokiego deficytu budżetowego byłby ograniczony od ręki. Prawdopodobnie z przyczyn politycznych tej koncepcji zrealizować się jednak nie da. Niechybnie sprzeciwiłby się jej Leszek Balcerowicz, a jego pogląd przełożyłby się na decyzję prezydenta Kwaśniewskiego. (Doradcą prezydenta jest prof. Marek Góra, główny architekt spartolonej reformy emerytalnej). Jeśli więc nie da się "zawiesić" reformy emerytalnej, to może posłowie powinni na co najmniej 10 lat obniżyć o połowę wysokość obowiązkowej składki na II filar. Do OFE należałoby przekazywać tylko składkę 3,5 proc. Co byłoby bez szkody dla emerytów, a państwu przyniosłoby wielką ulgę. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wodogłowie – Mogło tu powstać polskie Vichy i Lourdes w jednym. Zamiast tego jest rozpierducha i syf – wzdycha pan Henryk, biznesmen z branży mineralnej, po czym dodaje. – Cała nadzieja w papieżu. Tuż przy trasie Szklarska Poręba–Wrocław, niedaleko miasteczka Bolków, pośród wzniesień Pogórza Kaczawskiego leżą trzy miejscowości, które mogłyby tworzyć to cudowne miejsce. – Położone najwyżej Grudno było w średniowieczu osadą górników wydobywających miedź i złoto – opowiada Marian Sajnog, miejscowy historyk. – Wieś Lipa należała do templariuszy, a w Jastrowcu był klasztor kartuzów. Po paru wiekach miejsce mnichów zajęli ziemianie. Taki stan trwał do końca wojny. Potem to wszystko należało do jednego wielkiego Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Teraz jest tak: chaty w Grudnie wykupują ludzie z forsą, którym marzy się spokojne życie na zadupiu. Lipę zamieszkuje popegeerowski lud, w większości bezrobotny, a w Jastrowcu prywatni właściciele walczą o źródła wód glauberskich. Ci z forsą na noc zamykają się na trzy spusty, a na podwórza wypuszczają rottweilery i pitbule, żeby badziew nie szabrował im dorobku życia. Złodzieje nawiedzają więc tę trzecią miejscowość i obrabiają ujęcia oraz rozlewnie minerałki, która dzięki temu spływa do rzeki. Pewnie dlatego żyją w niej największe w okolicy pstrągi. Dwa wieki temu w okolicy odkryto znaczne zasoby podziemnych wód mineralnych, działających leczniczo na układ pokarmowy, jedne z największych w Europie, porównywalne tylko z francuskim Vichy i Karlovymi Varami w Czechach. W miejscowości Stare Rochowice, która wtedy nazywała się Bad Wiesau, powstały szpital i sanatorium, w których berlińskie wyższe sfery leczyły żołądki i wątroby nadwątlone sznapsem i tłustym żarciem. Dziś po kompleksie zabudowań pozostały resztki ruin. Tuż obok właściciel pałacu w Jastrowcu dowiercił się do równie wydajnych ujęć. Zanim zaczął robić na nich szmal na większą skalę, przyszła Armia Czerwona i hrabia dał dyla na Zachód. Sołdatów, którzy na krótko zamieszkali w pałacu, bardziej niż minerałka interesowały okoliczne gorzelnie. Żadnej nie przepuścili. Potem nastała władza ludowa. Lud, który zasiedlił okolicę, zamiast kranówki ciągnął z rur wodę glauberską. – Panie, tu nikt nigdy nie chorował na żołądek, chociaż bimber i jabole wszyscy w pegeerze chlali hektolitrami – opowiada Stefan, ciągnąc poranne piwko przed jedynym w Lipie sklepem. * * * Kiedy w Pomrocznej nastał nowy, słuszny ustrój i PGR w Lipie padł jak ułan, co go koledzy nie żałują, większość majątku przejęła Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, ale mineralne źródła dostały się Urzędowi Miasta i Gminy Bolków. Ujęcia nabył bez przetargu miejscowy biznesmen Stanisław Kostka, a władza opchnęła mu przy okazji folwarczne oficyny przy pałacu w Jastrowcu (wraz z mieszkańcami), sam pałac zaś po wielu perypetiach nabyła zamieszkała w Niemczech Polka – Elżbieta Alzano. Mieszkańcom oficyn, jak też nowej dziedziczce biznesmen założył wodomierze i kazał bulić za puszczaną w rury wodę glauberską. Regularnie co miesiąc odbiorcy wody dostawali ataku kurwicy, ponieważ nagle mieli posuchę w kranach, bywało, że i przez dwa tygodnie. Biznesmen tłumaczył się awariami starej sieci wodociągowej, ale lud zauważył, że wody w kranach brakuje akurat wtedy, gdy facet rozlewa minerałkę do butelek. Zakablowali go więc do władzy, ta zaś stwierdziła, że rozlewanie odbywa się niezgodnie z przepisami. Starostwo w Jaworze co jakiś czas przywala biznesmenowi karę w wysokości trzystu złociszów i wszystko jest po staremu. Właścicielka pałacu Elżbieta Alzano postanowiła także zainwestować w źródła. Do spółki z innymi osobami nabyła wodonośne działki. Przeprowadzono na nich odwierty i okazało się, że cała okolica leży na wielkim podziemnym jeziorze wód glauberskich. Odkrycie spowodowało, że do wód, jak pszczółki do miodu, zleciała się chmara potencjalnych inwestorów, najczęściej gołodupców, którzy liczyli na bankowe kredyty lub na dzianych wspólników z Zachodu. Ostatecznie na placu boju pozo-stało kilka osób, które uruchomiły interes. – Ludzie włożyli forsę w instalacje, rury, rozlewnie i butelkownie, ale spodziewane zyski nie przyszły – stwierdza pan Henryk. – Dobiły ich supermarkety, które sprowadzały wody mineralne z Zachodu albo miały podpisane umowy z dostawcami z drugiego końca Polski. Nikt nie chce taniej wody glauberskiej. Klienci kupują w sklepach substytuty prawdziwej wody mineralnej, drogie, ale znane z reklam. Dużą rozlewnię uruchomiła Elżbieta Alzano. Była największym pracodawcą w okolicy – na trzy zmiany zasuwało tu 60 osób. Dwa lata temu obiekt przejął obywatel Niemiec Joseph Kunze. Wyjechał na jakiś czas, aby doglądać interesów w Vaterlandzie. Nie minął tydzień, gdy do zabezpieczonej rozlewni włamali się pierwsi szabrownicy. Od tego czasu zniknęła linia do butelkowania, taśmociąg, około stu metrów rur, a także połowa pokrycia dachowego. Nie warto wspominać o kiblach, natryskach i szatniach. Pozostały tylko tysiące plastikowych butelek i stosy kapsli. – Kunze przyjechał jakiś czas temu – wspomina pan Henryk – popatrzył i zdębiał. Wsiadł w samochód, pojechał do Niemiec i teraz tam opowiada, że Polska to popierdolony kraj, bo ludzie tu niszczą własne miejsca pracy. * * * Pan Henryk widzi jeszcze jedną szansę na rozruch mineralnego zagłębia. Doszukał się w starych dokumentach, że w średniowieczu tutejsze źródła były własnością cystersów, którzy przejęli je po kartuzach. Największe ujęcie nazywało się źródłem Marii (Marie Quelle) i słynęło z cudownych uzdrowień jak to słynne w Lourdes. Mnisi starali się o papieski certyfikat, ale przyszły wojny husyckie, buntownicy spalili klasztor w Krzeszowie i o sprawie zapomniano. Teraz biznesmen dobija się do drzwi legnickiej kurii, uderza też do Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski. Zamierza wznowić procedurę uznania źródeł za święte. Liczy na to, że wierchuszka Kościoła kat. życzliwie potraktuje pomysł w zamian za udziały w przyszłych zyskach z eksploatacji. Jeśli zaś idzie o sprawę promocji, to najlepszą z możliwych byłby przyjazd w te okolice papy. Premier Miller zaprosił J.P. 2 do nawiedzenia Pomrocznej w tym roku. Gdyby Wojtyła pobłogosławił źródła, biznes byłby murowany. Do wód zjedzie się wtedy cała Europa, bo jest tu taniej niż w Vichy czy Aachen. Pozostali miejscowi inwestorzy zapalili się do tego metafizycznego pomysłu i zbierają podpisy pod petycją z prośbą o przyjazd papy, która ma trafić na biurko Glempa. Jedyną sceptyczką jest Elżbieta Alzano. – Kiedy uruchamiałam moje ujęcie, zrobiłam dla całej wsi imprezę z pieczeniem kiełbasek, słodyczami dla dzieci i innymi duperelami. Ufundowałam też posąg Matki Boskiej od Źródeł, który stanął na środku ogrodzonej działki. Rok temu ktoś odwrócił go tyłem do rozlewni, żeby Najświętsza Panienka nie patrzyła na szaber. Mam dziwne wrażenie, że tu nadal trwa jesień średniowiecza. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polowanie na ludziki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ten skulczybyk Miller W numerze 4, w artykule Piotra Wadzińskiego „Kulczyk i prądowaci” przewidywaliśmy: Chociaż El-Dystrybucja – firma kontrolowana przez Kulczyka – złożyła w grudniu nową ofertę na G-8, to nie zaproponowała większych pieniędzy niż w poprzedniej turze negocjacji. I dlatego jej „poprawiona” oferta znów dostała negatywne rekomendacje od urzędników Ministerstwa Skarbu zajmujących się prywatyzacją energetyki. Minister znalazł się w kleszczach. Miller naciska, aby zrobił Kulczykowi dobrze. Ale Czyżewski zdaje sobie sprawę z tego, że oddanie Kulczykowi G-8 na warunkach, które postawił ten potężny oligarcha zakumplowany z Millerem, pachnie odpowiedzialnością karną przed sądem powszechnym lub Trybunałem Stanu. Znalazłszy się w tak paskudnym położeniu, Czyżewski sam rozpoczął zabiegi o przejście z resortu skarbu do dyplomacji – dowiedzieliśmy się ze źródła zasługującego na zaufanie. Minister marzy o pracy w polskiej ambasadzie w Stanach Zjednoczonych. Powiedziano nam również, że decyzja o odwołaniu Czyżewskiego z funkcji może zostać ogłoszona już niebawem. Może nawet jednocześnie z tym, jak ten numer „NIE” znajdzie się w kioskach. Jeśli informacje – podane przez nas za źródłem zastrzegającym sobie anonimowość – potwierdzą się w części lub w całości, będzie to kolejny, bezsporny dowód na to, że Polską rządzi Leszek Miller, a Millerem kieruje z tylnego siedzenia dr Jan Kulczyk. W tydzień po oddaniu do druku tego artykułu i równocześnie z tym, jak znalazł się w kioskach, Miller wyrzucił kolejnego nieposłusznego mu ministra skarbu opornego wobec interesów Kulczyka. Wygląda na to, że dokooptowanie do rządu Józefa Oleksego to tylko operacja maskująca to, o co rzeczywiście chodziło: o pozbycie się ministra Czyżewskiego, czyli o interesy Kulczyka. Autor : U Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bogatemu wała Coś takiego się dotąd nie zdarzyło. Gołodupcy z Trzeciego Świata odważyli się powiedzieć światowym krezusom "nie". Niespodziewane zerwanie przez przedstawicieli ubogich krajów (14 września) V konferencji ministrów państw-członków World Trade Organization w Cancun w Meksyku wprawiło delegatów bogatych państw w osłupienie. Nie dość, że nieokrzesany plebs odrzucił jedynie słuszne wytyczne, które mu patrycjusze ofiarowali, to jeszcze wyszedł z pokoju bez podziękowania i bez pożegnania trzaskając drzwiami. Ten brak pokory zaszokował i oburzył zwłaszcza Stany Zjednoczone, nieprzywykłe – szczególnie pod obecnym przewodem – do takiego traktowania. Ich przedstawiciel Robert Zeoellick stwierdził, że jego kraj był gotów do poważnych koncesji i oskarżył Trzeci Świat o retorykę zamiast negocjacji. Teraz stają w obliczu bolesnych konsekwencji, wracając do domu z niczym – jadowicie podsumował. Przewodniczący senackiej Komisji Kinansów Charles Grassley grozi palcem zapowiadając, że dokładnie przebada zachowanie poszczególnych krajów. (...) Wyciągniemy wnioski z tego, które grały konstruktywną rolę w Cancun, a które nie. Grzecznych się nagrodzi bilateralnymi umowami handlowymi z USA, a na liderów buntu spadnie kara. Nie jest to dalekowzroczna taktyka: kraje rozwijające się ("Grupa 21") po raz pierwszy wystąpiły w Cancun murem i poczuły siłę wspólnoty, a z drugiej strony członkowie klubu bogatych (np. Francja) ostrzegają, że bilateralizm niweczy globalizm. Przedstawiciele USA, Unii Europejskiej, Kanady i Japonii perswadują państwom zacofanym, że powinny otworzyć swe rynki na ich towary, bo wolny handel rodzi miejsca pracy i likwiduje biedę. Bank Światowy roztacza kuszące miraże: wolny handel zwiększy globalne dochody o 50 mld dolarów rocznie, dzięki czemu do 2015 r. 144 mln ludzi wyciągnie się z biedy. Niedorozwinięci gospodarczo nie chcą się jednak otwierać i czekać na cud wzbogacenia w roku 2015. Chcą, by zamożne wujki obcięły 300-miliardowe dotacje, którymi subsydiują rolników w swych krajach, powodując nadprodukcję taniej żywności oraz innych dóbr, np. bawełny, w skutek czego spadają ceny i wytwórcy z Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej zamiast wychodzić z biedy, idą z torbami. Mamienie wolnym handlem w wykonaniu USA, Unii Europejskiej oraz innych krezusów to propaganda i hipokryzja, bo żaden z tych krajów takowego nie praktykuje. Silne lobby bronią własnych towarów przed konkurencją. Producenci bawełny w USA dostają co roku od 8 lat po 3 mld dolarów subsydiów, w rezultacie czego jej wolnorynkowe ceny spadły o połowę. To oznacza katastrofę dla krajów Afryki centralnej i zachodniej. Amerykanie dopłacają swym farmerom do produkcji bawełny znacznie więcej, niż wielkodusznie oferują w ramach pomocy humanitarnej całej Afryce. Producentów cukru z USA zabezpieczają przed konkurencją cła zaporowe i subsydia. Rezultat: wytwórcy cukru z Karaibów zdychają z głodu. Tradycyjne i najbardziej efektywne potęgi w produkcji oliwy z oliwek (Maroko, Tunezja, Liban, Syria, Turcja) padają na pysk i bankrutują, bo Unia Europejska dofinansowuje kwotą 2,3 mld dolarów rocznie swych producentów z Hiszpanii, Włoch i Grecji. Nawet gdyby kraje muzułmańskie z pomocą Allaha przebiły subsydiowane ceny UE, to i tak nic nie wskórają: dostępu do rynków wspólnoty bronią wysokie cła zaporowe. O zmniejszeniu dotacji dla swych rolników UE nie chce nawet rozmawiać. * * * Wyrazisty wizerunek efektów globalizacji i "wolnego handlu" to kurort Cancun; na miejsce konferencji WTO musiał go wybrać idiota. 35 lat temu na bagnach, rozlewiskach i w dżungli Półwyspu Jukatan postawiono 100 luksusowych hoteli wzdłuż 20-kilometrowej plaży. Dziś ściągają tam, z USA głównie, 3 miliony ludzi rocznie, by się kąpać, wylegiwać na plaży, ubzdryngalać margaritą i przegrywać w kasynach. Przedziwna hybryda amerykańsko-kosmopolityczna z ogromnym zapleczem komercyjno-gastronomicznym, które chroni amerykańskiego wizytanta przed oderwaniem go od ojczystych: makdonaldsów, pica-hatów, kentaki-frajd-czikenów itd. Międzynarodowy kapitał (trzy czwarte hoteli należy do firm z USA, Kanady, Włoch i Hiszpanii) wtopił w to miliardy dolarów. Rząd meksykański w ukłonie dla wolnego rynku i handlu – voil˝ – zapomniał o prawnych regulacjach i hojnie oferował ulgi podatkowe. Zaraz za parawanem lśniących i mrugających hoteli oraz knajp gnieździ się Cancun Soweto. Oficjalnie się nazywa Benito Juarez. Noclegowisko i miejsce egzystencji 700 tys. sztuk służby do obsługi jaśniepaństwa. Mają zakazane pojawienie się (poza pracą) w rezerwacie eleganckich. Zresztą kogóż stać na lody Haagen-Daz – dwie kulki za 7,50 dolara, drożej niż w Miami – jak się zarabia dziennie 50 peso, czyli 4,5 baksa? Nierzucające się turystom w oczy getta służących otaczają kurort bijący łuną. Pożyteczną dla tych, co nie mają prądu. Woda cieknie 3-4 godziny dziennie; tylko połowa mieszkańców "ludzkich stajni" podłączona jest do kanalizacji, więc ziemia wokół perły Karaibów jest toksyczna od fekaliów. Drogi... Policja używa koni, bo dziury urwą każde zawieszenie. Ale to nieprawda, że służba nie może awansować: już za 16 tys. dolarów można sobie kupić altankę ("mini-casa") o wymiarach 4 na 5 metrów. Pokój z oknem i prysznicem, przed nim ławka, całość ogrodzona drutem kolczastym. Pół metra dalej zaczyna się rezydencja kolejnego szczęśliwca, więc nie ma co przesadzać z prywatnością. Wcielenie w życie w 1994 r. porozumienia o wolnym handlu z USA, NAFTA zarżnęło lokalny biznes. Zawaliły się miejscowe usługi, a gdy z północy runęła lawina tańszej kukurydzy, uwiędło także rolnictwo, a za nim handel. Meksykańskie hotele padają. W ostatniej pięciolatce zarobki wciąż siadają, choć wydaje się to nieprawdopodobne. Siłę roboczą zatrudnia się z miesiąca na miesiąc, a w martwym sezonie, latem, puszcza na zieloną trawkę. Inwestorzy domagają się szybkich profitów, oddech konkurencji na plecach, galopująca korupcja. Najprostszą metodą cięcia kosztów jest duszenie płac obsługi, bo ona musi to przełknąć. Nie ma wyjścia. By konkurować na wolnym globalnym rynku trzeba czasem ścinać turystom ceny do 50 dolarów dziennie. Obejmuje to hotel, koryto i przelot. Armando Rangel Diaz, ekonomista, biznesmen i prawnuk eksprezydenta Meksyku, sporządził plan naprawy. Globalizacja jest koncepcją wykolejającą przedsięwzięcia narodowe – bluźni. – Kapitał międzynarodowy gotów jest zaoferować tylko absolutne minimum, jeśli chodzi o płace i opiekę zdrowotną. Studium Diaza zawiera setki konkretnych sugestii. Kompletnie to zignorowano – narzeka. – Promotorom globalizacji najzupełniej to wisi. Najważniejsza dla nich jest konkurencyjność. Jeśli wymaga ona płacenia ludziom po 4 dolce dziennie, to – do cholery – będą tyle płacić. Przedstawiciel meksykańskiego oddziału Oxfam, Fernanda Castejon, ostrzega: Jeśli cele WTO zostaną kiedykolwiek osiągnięte, świat będzie pełen Cancunów. Autor : Z.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 7 stycznia "Osoby pomstujące obecnie przed zamkniętymi drzwiami nieczynnych przychodni należy przede wszystkim pytać, na kogo głosowały w wyborach. Jeżeli na koalicję SLD–UP – niech idą do domu i leczą się same. Lewatywą i pijawkami. (...) Elektoratowi lewicy należy życzyć wiele zdrowia w nadchodzącym roku, bo na rozum za późno!". Jan Pietrzak, "Lewatywa i pijawki (czerwone)" "Nasz Dziennik" 7 stycznia "Ustawa o dopłatach bezpośrednich wzmacnia tendencje latyfundystyczne. (...) Jest to tendencja przenoszona do nas z Unii Europejskiej. Okazuje się, że tam 80 procent wsparcia dla gospodarstw trafia do zaledwie 20 procent gospodarstw rolnych. U nas wszystko wskazuje na to, że będzie – niestety – podobnie. Poza tym jest to kolejne uderzenie w te re-giony Polski, gdzie dominują tradycje narodowe. Nie wolno zapominać o tym, że ta ustawa została wyposażona i w takie narzędzia, którymi niszczy się te regiony naszego kraju, w których wygrywała prawica". pos. Gabriel Janowski, "Uderzenie w polskość" "Tak jak dziś, po siedemdziesięciu latach, mało kto wie, co to był sowiecki NEP (Nowaja Ekonomiczeskaja Politika), tak za 60 lat niewielu już będzie pamiętało, co to była UE. Ważkie pytanie oczywiście ciągle jest aktualne: jak długo jeszcze ten nienaturalny twór będzie istniał? Odpowiadam: aż pęknie". Jan Kowalski, "Czekając na szewczyka" 10–11 stycznia "1. wejście Polaków do Unii ma oznaczać utratę suwerenności na zawsze, jak według poety Dantego w piekle: »Porzućcie wszelką nadzieję!«. (...) 3. w Unii »nie będzie nic o Polsce bez Niemców«, czyli »wszystko o nas bez nas«". ks. prof. Czesław Bartnik, "Nie budować nowej Europy na starym zakłamaniu" "Głos" 10 stycznia "Gołym nieuzbrojonym okiem niefachowca (za takiego siebie mam, powołując się tylko na zdrowy rozsądek) widać, że na polskim rynku prasowym istnieją tytuły, które w dziedzinie »języka nienawiści« biją wszelkie rekordy. Weźmy choćby piśmidło Jerzego Urbana zwane »dziennikiem cotygodniowym«! (o, proszę: »dziennik«, chociaż nie prawicowy...): wulgaryzmy wybijane tytułowymi czcionkami, nieraz na pierwszej stronie, zniewagi – choćby wobec papieża (za co wszczęto proces przeciwko wydawcy) i wobec Polski jako kraju (»podzieli tę pieprzoną Polskę jak Bolesław Krzywomordy«)". Konrad Turzyński, "Głos Czytelników" "9 stycznia Aleksander Kwaśniewski wręczył Szewachowi Weissowi, ambasadorowi Izraela w Polsce, Krzyż Wielki Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. (...) Prezydent Kwaśniewski »pohańbił« już wiele orderów i odznaczeń. Teraz zaś wyróżnił kłamstwa żydowskie o naszej winie za Jedwabne, upadlanie Polaków i przypisywanie nam współudziału w holokauście, zrównywanie nas ze zbrodniarzami niemieckimi, kreowanie wizji Polski – kraju silnego antysemityzmem...". (EGO), "Szwech Zasłużony" "Niedziela" 18 stycznia "Obowiązek przeciwstawiania się homoseksualizmowi mają wszyscy i na wszystkich płaszczyznach". ks. Franciszek Graniuk, "O homoseksualizmie" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kot w worku bez dna KOT zamiauczy w słuchawce telefonicznej albo zdechnie. Albo zje go na śniadanie biznesmen Kulczyk. Poletko wicepremiera Marka Pola wygląda na mocno zachwaszczone. A to sprawa przetargu na budowę Terminalu nr 2 na Okęciu ("Lody śmigłem kręcone", "NIE" nr 14/2002 i 28/2002), a to pikantna umowa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad z firmą PricewaterhouseCoopers o doradztwo, zakończone dymisją wiceministra Janczyka, a to marne widoki na poprawę sytuacji w budownictwie. Wszystko to jednak może okazać się mało znaczącymi epizodami wobec planów powołania grupy telekomunikacyjnej zdolnej do rzucenia rękawicy wszechpotężnej Telekomunikacji Polskiej S.A. O grupie w Ministerstwie Infrastruktury mówi się coraz głośniej. Nie jest to wcale nowa idea. 24 lipca 2001 r. 29 posłów wywodzących się z SLD, AWS i UW wniosło do Sejmu projekt ustawy, która umożliwiłaby podział narodowego operatora na mniejsze podmioty. Pomysł nie miał najmniejszych szans z powodu oporu głównych udziałowców TP S.A.: France Telecom i Kulczyk Holding. Pomijając wizję astronomicznych odszkodowań, których zażądaliby Francuzi, z opinią dr. Jana Kulczyka politycy rządzącej wówczas koalicji AWS–UW liczyli się w sposób szczególny. Nie bez zna-czenia był też fakt, że kadencja parlamentu miała się ku końcowi i posłowie bardziej zajmowali się kampanią wyborczą niż regulacją rynku telekomunikacyjnego. Na wiosnę tego roku wiceminister infrastruktury Krzysztof Heller zaczął wspominać o potrzebie utworzenia holdingu składającego się z małych, niezależnych operatorów, który wsparty stosownymi regulacjami prawnymi miałby szansę zagrozić pozycji Telekomunikacji Polskiej – w efekcie czego spadłyby ceny usług. Skarb państwa posiada nadal aktywa w postaci kontrolowanej przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne spółki telekomunikacyjnej Tel-Energo, która znajduje się obecnie w fazie konsolidacji z Niezależnym Operatorem Międzystrefowym. Firmy te prowadzą negocjacje z Telefonią Lokalną Dialog, Netią i Szeptelem. Zainteresowanie pomysłem wyraziły spółki telekomunikacyjne należące do Elektrimu z El-Netem na czele. Pojawiła się nawet robocza nazwa nowej grupy – Krajowy Operator Telekomunikacyjny (w skrócie KOT). KOT ma być wypasiony i sprawnie łowić myszy. Jest jednak pewien problem. Otóż ci drobni operatorzy mają mnóstwo kłopotów z płynnością finansową i jak na razie notują straty idące w setki milionów złotych. Mimo to pierwsze ruchy zostały już wykonane. Prezesem spółek Tel-Energo i NOM jest obecny lider Stronnictwa Demokratycznego, w przeszłości członek Kongresu Liberalno-Demokratycznego, dr Andrzej Arendarski. Prezesem Telefonii Lokalnej Dialog – której właścicielem jest KGHM Polska Miedź – jest z kolei Katarzyna Muszkat, w przeszłości wiceprezes KGHM. Sam wiceminister Krzysztof Heller, odpowiedzialny w Ministerstwie Infrastruktury za sektor łączności, pełnił w przeszłości funkcję prezesa należącej do Elektrimu Telekomunikacja spółki El-Net. Towarzystwo jest więc zgrane i niezwykle wpływowe. Aby cała operacja się powiodła – jak powiedział mi w zaufaniu jeden z wysokich i wpływowych urzędników Ministerstwa Infrastruktury – potrzebne są trzy elementy: 1. Prawo telekomunikacyjne musi zostać tak zmienione, aby już na starcie Krajowy Operator Telekomunikacyjny miał znacznie lepsze warunki do działania niż obecni niezależni operatorzy. 2. Spółki – zwłaszcza te z udziałem skarbu państwa – muszą zostać oddłużone. 3. KOT musi uzyskać gwarancje skarbu państwa na zaciągane zobowiązania, bo tylko wtedy będzie poważnie traktowany przez potencjalnych inwestorów strategicznych. – Ciekawe, co o tym myśli dr Jan Kulczyk? – zapytał filozoficznie mój rozmówca. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Sytuacja TP S.A. we władaniu France Telecom i Kulczyk Holding nie jest najlepsza. Ceny akcji sondują dno. Wyniki finansowe również nie zachwycają. 11 tysięcy pracowników przewidzianych jest do zwolnienia. Analitycy przewidują, że spółka mogła stracić w drugim kwartale około 300 mln zł tylko na różnicach kursowych. W lutym tego roku okazało się, że Kulczyk Holding ma opcję sprzedaży France Telecom swojego 13,57-proc. pakietu akcji TP S.A. za prawie pół-tora miliarda dolarów. Opcja obowiązuje od 2003 r. do stycznia 2007 r. Jeśliby doszło do realizacji tej transakcji – Kulczyk Holding sprzedałby Francuzom akcje TP S.A. po średniej cenie ok. 35 zł – 3 razy wyższej od obecnego kursu giełdowego. Może to stanowić poważne zagrożenie dla finansów potężnie zadłużonego France Telecom. To kolejny dowód na to, w jakim cha-rakterze występował Kulczyk Holding przy prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej S.A. – był zwykłym pośrednikiem z ekstra chodami. Pieniądze na kupno TP S.A. mieli Francuzi, a dr Jan Kulczyk wniósł swoiście rozumiane know-how – czyli znakomite kontakty i wpływy wśród prominentnych polityków od prawicy do lewicy. Można z dużym prawdopodobieństwem uznać, że forsa, którą w 2000 r. Kulczyk Holding zapłacił za swoją część udziałów w TP S.A., pochodziła z kredytu udzielonego przez banki zachodnie. Kredyt na wszelki wypadek gwarantowany był ową opcją sprzedaży, którą ujawniono w lutym 2002 r. Dla zachodnich banków to France Telecom był poważnym partnerem. O wpływach dr. Kulczyka świadczy – moim zdaniem – też fakt, że nic nie wynika z regularnych gróźb kilkusetmilionowych kar, płynących ze strony Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty wobec TP S.A. Tylko w maju tego roku URTiP anulował dwie kary o łącznym wymiarze 350 mln zł nałożone na Telekomunikację. Z gabinetów Kulczyk Holding nie dobiegają żadne sygnały mogące świadczyć o zaniepokojeniu pomysłami wyhodowania Krajowego Operatora Telekomunikacyjnego, który przecież mógłby w przyszłości zagrozić dominującej pozycji TP S.A. nad Wisłą. Osoba znająca dobrze intymne tajemnice interesów dr. Jana Kulczyka przedstawiła mi niezwykle ciekawy, wybiegający kilka lat do przodu, scenariusz wydarzeń. Skoro rząd koniecznie chce hodować KOT-a – to niech go hoduje. KOT będzie musiał być oddłużony, wypasiony gwarancjami kredytowymi i wyposażony, jak trzeba. Potem, gdy okaże się, że mimo tego wywianowania przez państwo ma nadal problemy finansowe, ktoś wykupi długi KOT-a i wsparty znakomitymi kontaktami przejmie cały interes za niewielkie, pożyczone za granicą pieniądze. Inny możliwy wariant zakłada, aby już dziś przejąć po cichu zobowiązania spółek, które w przyszłości stworzyłyby KOT-a i z tej pozycji wpływać na przebieg zdarzeń. Można w końcu – korzystając z politycznych koneksji – blokować prace sejmowe nad nowelizacją prawa telekomunikacyjnego. Wszystko po to, aby jak najdłużej utrzymać dominującą pozycję TP S.A. na polskim rynku telekomunikacyjnym – nawet jeśli oznacza to niską jakość usług za wygórowaną cenę. Mój informator powiedział mi, jak można sprawdzić, który scenariusz będzie realizowany. Jeśli KOT w ogóle powstanie – wystarczy przyjrzeć się uważnie zapisom w statucie. Jeżeli nie znajdzie się w nim punkt mówiący o tym, że inwestorem strategicznym w nowym holdingu może być jedynie poważna firma z branży telekomunikacyjnej, która w dodatku nie będzie mogła przynajmniej przez 10 lat posiadać pakietu większościowego – będzie jasne, dla kogo obecni włodarze majątku skarbu państwa hodowali KOT-a. Wtedy wszyscy jako klienci stracimy jedyne zabezpieczenie przed powstaniem nowego monopolu, marzącego o tym, aby zedrzeć z nas skórę. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niech się święci co się chce W Meksyku kanonizował papież niejakiego Juana Diego, Indianina, któremu w grudniu 1531 r. objawiła się Maryja, wręczyła bukiet nieznanych podówczas w regionie róż i dodatkowo odbiła się na poncho. Przed bazylikę, w której odbywała się uroczystość, dopchało się paru intelektualistów (między innymi były przeor) i hałaśliwie udowadniało, że Juan Diego w ogóle nie istniał. Muszę przyznać, że byłem tym razem stuprocentowo po stronie papieża. W Brukseli mają siedzibę tzw. Bollandyści – jezuici zajmujący się hagiografią, usiłujący weryfikować legendy i tradycje dotyczące świętych. Są to znakomicie przygotowani warsztatowo historycy, istni maniacy krytyki źródeł. Udowodnili oni bez trudu, że podług wszelkich danych nie istnieli na przykład święci Krzysztof i Mikołaj. Gdyby oddać im w szpony Juana Diego, na pewno też by go unieważnili. No i co z tego? Gdyby wiara opierała się na dokumentach, toby nie była wiarą. Niech to wreszcie zrozumieją niektórzy wojujący ateiści podniecający się tym, że w Piśmie coś się nie zgadza z ustaleniami nauki, a całun turyński pochodzi nie z tego wieku, co potrzeba. Jeśli się Meksykanom podoba, żeby istniejący albo nie istniejący Juan Diego był świętym, to czemu papież ma im tej przyjemności odmawiać? Tym bardziej, jeśli dotycząca go tradycja jest zgodna z przesłaniem i interesem Kościoła. A przypomnieć przy okazji się godzi, że dewocja do świętego Mikołaja zgodna jest nie tylko z interesem dzieci, ale też miłośników piękna mogących podziwiać poświęcone mu ikony czy katedrę w Bari. Zawsze odstręczał mnie psudonaukowy ateizm (nie mający nic wspólnego z osobistą niewiarą) czepiający się zjawisk z niezrozumiałego dla siebie porządku. Nie ma on nic wspólnego z antyklerykalizmem, który podzielam. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Plantacja półmelonów Korupcja w Agencji Nieruchomości Rolnych. Pół miliona trzeba dać w łapę wpływowym facetom, żeby stać się obszarnikiem. Janusz Celiński w 1994 r. wydzierżawił na 10 lat od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa były PGR Komorniki koło Środy Śląskiej. Ponad 472 ha gruntów rolnych i kompleks zabudowań gospodarczych. Gospodarstwo zastał rozszabrowane, budynki zrujnowane, a pola zarosły chaszczami. Przez kilka lat Celiński z mozołem doprowadzał gospodarstwo do normalnego stanu. W przedsięwzięcie włożył wszystkie oszczędności, zapożyczył się u znajomych, wziął w banku kredyt pod hipotekę mieszkania. W połowie 2000 r. Celiński złożył w agencji wniosek o nabycie nieruchomości. Zgodnie z przepisami miał prawo pierwokupu, które przysługuje osobie dzierżawiącej majątek AWRSP co najmniej 3 lata. Gospodarstwa do dzisiaj nie kupił. Procedura wlecze się już czwarty rok i końca nie widać. Celiński twierdzi, że wysocy urzędnicy agencji zażądali od niego pół miliona złotych łapówki. Nie dał. Mało tego – złożył doniesienie do prokuratury. Wskazał osoby, które otworzyły przed nim kieszenie. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa Wrocław Fabryczna. Fakty wskazują na to, że Celiński nie zmyśla. Biegły szczery do bólu Zaczęło się od tego, że agencja zgodnie z procedurą jeszcze w 2000 r. przysłała biegłego, który miał dokonać wyceny nieruchomości. Biegły Rafał O. z miejsca wyjaśnił Celińskiemu, że nie ma się czym podniecać, bo i tak gospodarstwa nie kupi. Ziemia jest przeznaczona dla kogoś innego. Osłupiałemu Celińskiemu biegły zaproponował inne gospodarstwo – oddalone o 50 km – większe, za mniejsze pieniądze. Spec był tak pewny siebie, że ofertę powtórzył w obecności dwóch innych osób, z których jedna to prawnik Celińskiego. Na pytanie, w czyim imieniu działa, biegły oświadczył bez żenady, że dostał takie polecenie od władz agencji. Wkurzony Celiński interweniował w dyrekcji wrocławskiej AWRSP. Ustalono, że agencja zmieni biegłego, a w zamian prokuratura nie dostanie kwitów na Rafała O. Nowy biegły szybko dokonał wyceny – 2,7 mln zł. Nie było to mało, lecz Celiński postanowił nie grymasić – zgodził się. Agencja przygotowała projekt aktu notarialnego, który strony zaakceptowały bez zastrzeżeń. Na biurko prezesa AWRSP w Warszawie trafił wniosek o zgodę na sprzedaż Komornik. Agencja rzuca kłody Od tego czasu do dziś (4 lata) Celiński walczy z agencją o zrealizowanie prawa pierwokupu. Pojawiają się coraz to nowe przeszkody. Na przykład Celiński dowiedział się pewnego dnia, że transakcja nie może dojść do skutku, bo 90 ha jest zainteresowana gmina Środa Śląska. Okazało się, że to bzdura; gmina na piśmie oświadczyła, że w nosie ma hektary agencji. Agencja jednak nie dała za wygraną. Zwróciła się do gminy o „odrolnienie” około 40 ha. Gmina na to – proszę bardzo, ale na koszt agencji. Korespondencja mnoży się, mnożą się problemy, oddala się moment sprzedaży. Czas jest w tym przypadku kluczowym czynnikiem. Umowa dzier-żawy między agencją a dzierżawcą wygasa w czerwcu tego roku. Po tym czasie Celiński będzie mógł się jedynie ubiegać o jej przedłużenie. Jednak agencja może wydzierżawić gospodarstwo komuś innemu, jeśli zaoferuje lepsze warunki. By dobić Celińskiego, ANR postanowiła uderzyć z drugiej mańki. Napisała do Celińskiego, że odmawia mu sprzedaży gospodarstwa, oraz informuje, że nie przedłuży umowy dzierżawnej. Dzierżawca bowiem, zdaniem agencji, zalega z czynszem. Prawda jest jednak taka, że jeszcze w 1996 r. strony na piśmie ustaliły, iż nakłady finansowe poniesione na remonty obiektów dawnego PGR mogą być potrącane z czynszu. Agencja po ciężkich bojach uznała, że Celiński włożył w gospodarstwo 411 tys. zł. Kwotę tę określił biegły rzeczoznawca wybrany przez ANR. Po rozliczeniu wzajemnych należności wychodzi, że to agencja wisi dzierżawcy ponad 100 tys. złociszów. Celiński zorientował się, że ktoś celowo opóźnia procedurę. Rozmawiał w tej sprawie z dwoma kolejnymi dyrektorami wrocławskiego oddziału agencji. – Obydwaj w rozmowie w cztery oczy zażądali łapówki – twierdzi Celiński. Twierdzili, że nie mogą inaczej, gdyż są tylko pośrednikami. W doniesieniu o przestępstwie mecenas Celińskiego tak relacjonuje te rozmowy: dyrektor S. powiedział mu „czy ty nierozumiesz, że za to trzeba dać”. Pokrzywdzony zapytał ile i otrzymał odpowiedź Stefana S. „pół bańki”. Następnie pokrzywdzony zapytał jeszcze raz ile i wówczas dyrektor S. odpowiedziałmu „pół miliona”. Gdy pokrzywdzony zapytał dlaczego tak dużo (...) dyrektor S. odpowiedział mu, że do tych pieniędzy nie jest sam i ma nad sobą Wiceprezesa P. z Agencji Nieruchomości Rolnych w Warszawie. Mocny człowiek w centrali Wszystkie tropy zbiegają się w warszawskiej centrali agencji, której prezesem jest Zdzisław Siewierski, do marca 2003 r. wojewoda podkarpacki. Jednak rządzi on agencją jedynie tytularnie, w praktyce nie ma nic do powiedzenia. Tak samo niewiele mogą dwaj wiceprezesi: Karol Gębka i Sławomir Zakrzewski. Obydwaj z nadania lewicy i PSL. Agencją niepodzielnie włada wiceprezes Józef Pyrgies. W 1992 r. Pyrgies został dyrektorem Zespołu Gospodarowania Zasobem w AWRSP. 19 marca 2003 r. decyzją ministra skarbu państwa został powołany na stanowisko wiceprezesa AWRSP (od lipca 2003 r. ANR). Mówi się o nim, że to człowiek Tańskiego i Balazsa. Zdaniem Celińskiego, to właśnie na Pyrgiesa powoływali się urzędnicy agencji rzucający mu kłody pod nogi. – Trzeba było zebrać kasę, dziś byłby spokój – żałuje Celiński. Jego przykład nie jest odosobniony. Mamy cały pęk podobnych przypadków. W terenowych oddziałach ANR funkcjonuje proceder zmiękczania dzierżawców przez wyszukiwanie przeszkód w sprzedaży nieruchomości. Przyciskany albo wymięka i daje w rąsię, albo jest goniony won. Jak się dowiedzieliśmy, na biurko premiera Millera trafił raport NIK informujący o istnieniu w ANR „mechanizmów korupcjogennych” z licznymi przykładami. O jego skutkach jakoś nic nie słychać. Posłowie narodowcy płaczą, że po wejściu do Unii Europejskiej ziemie Pomrocznej rozgrabią obcy i zostanie nam tylko powietrze. Jakoś cicho jest o tym, że od lat pod skrzydłami państwowej instytucji spekuluje się matką ziemią na potęgę i nikomu włos z głowy nie spada. Autor : Bogusław Gomzar / Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rząd kupisz na giełdzie Masz marny zasiłek socjalny, nie stać cię na lekarstwa, a do lekarza trudno się dopchać, w szkole żądają dopłat i są dziury w jezdni – miej pretensje do królowej holenderskiej. Po prywatyzacji gospodarki nadszedł czas na prywatyzację władzy. Każde państwo jest własnością kapitału, który został w nim zainwestowany – dowodził w początkach XX wieku prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Woodrow Wilson – ten, który ma w Warszawie plac. Jeśli największym krajowym inwestorem jest w Pomrocznej dr Jan Kulczyk, odpowiedź na pytanie, do kogo należą narodowe klejnoty, jest prosta. Elita wita Legendarną "grupę trzymającą władzę" nie tworzą – wbrew temu, co trąbią media – jakiś Leszek z Aleksandrem czy Grzegorz z Krzysztofem, bo tych można wymienić po czterech latach, ale zupełnie inne towarzystwo. Wystarczy przejrzeć dostępne w Internecie zeznania majątkowe przedstawicieli polskiej klasy politycznej, aby pojąć, na jakiej znajduje się ona pozycji wobec setki najbogatszych Polaków, których listę co roku ogłasza tygodnik "Wprost". Realną władzą dysponują Kulczyk, Krauze i Starak, choć nie zabiegają o miejsca w Sejmie i Senacie. Czuliby się tam źle obok poselskiej hołoty. Ich świat to salony w Pałacu Sobańskich, siedzibie Polskiej Rady Biznesu. Moim zdaniem tam właśnie w ostatnich latach zapadło wiele kluczowych decyzji gospodarczych. O ile Business Centre Club z Markiem Goliszewskim na czele zrzeszający tysiące drobnych przedsiębiorców powoli staje się "Klubem Wieśniaków", o tyle Polska Rada Biznesu jest organizacją elitarną, liczącą zaledwie 52 członków. Za to z ogromną kasą i wpływami. Elitarność ma swoje zalety, lecz czasem potrzebna jest możliwość powołania się na opinię mas. Dlatego w 1999 r. Rada powołała do życia i sfinansowała powstanie Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych pod dowództwem Henryki Bochniarz. Dziś ta organizacja zasiada w Komisji Trójstronnej i uczestniczy w bezpośrednich negocjacjach z rządem. Szefowa Konfederacji najczęściej domaga się obniżki podatków i kosztów pracy, bo to dla kapitalistów oznacza większe zyski. To oczywiste, że prywatny właściciel dba o własny interes. Taka jest istota systemu. Gdy można przekupić polityka, to się go kupuje, gdy jest okazja okpić fiskusa, to się to robi. Sztuka niepłacenia podatków fachowo nazywana jest "optymalizacją podatkową". Polska pod tym względem to kraj wyjątkowo dogodny. Warto o tym pamiętać słuchając kolejnych lamentów Bochniarzowej o konieczności cięć podatkowych. Cóż tu ciąć, skoro niektórzy członkowie Polskiej Rady Biznesu wiedzą, jak w ogóle umknąć fiskusowi. Latające Holendry Jednym ze sposobów uniknięcia podatków jest zakładanie spółek w rajach podatkowych. Nie jest to propozycja dla małych i średnich przedsiębiorstw. Z winy ministra finansów, który likwiduje luki w przepisach i wzmaga kontrole. 7 listopada 2001 r. wiceminister finansów Irena Ożóg tłumaczyła posłom w Sejmie, dlaczego wielkie koncerny mające swoje spółki-matki na przykład w Stanach Zjednoczonych przychodzą do Polski via Holandia: Dlatego że nie ma podatku od dywidend, nawet od ukrytych dywidend. Najlepiej udokumentowany przykład dotyczy oczywiście dr. Kulczyka, który korzysta z zalet holenderskiego prawa. Ma w tym kraju zarejestrowane spółki: Kulczyk PON Investment B.V. oraz Autostrada Wielkopolska S.A. Holland II B.V., której jest największym udziałowcem. 51 proc. udziałów w Kulczyk PON Investment B.V. jest własnością austriackiej fundacji Kulczyk Privat Stiftung. Holenderska spółka ma z kolei 100 proc. udziałów w Kulczyk Tradex, sp. z o.o. z siedzibą w Poznaniu. Wysokie zyski osiągane przez tę firmę handlującą samochodami marki Volkswagen są transferowane do kraju tulipanów w postaci dywidendy. Bez opodatkowania jej w Polsce! Daniny na rzecz krajowego fiskusa nie trzeba płacić, jeżeli polskie udziały zostaną wniesione w zamian za nowe udziały tej samej wartości w holenderskiej spółce oraz wtedy, gdy holenderska spółka je sprzedaje. Takie piętrowe konstrukcje biznesowe opisywałam w publikacji pt. "Dżungla bez asfaltu" ("NIE" nr 9/2003). Podobny manewr stosują właściciele holdingu ITI, Jan Wejchert i Mariusz Walter. ITI Holding S.A. oficjalnie zarejestrowany jest w Luksemburgu. Polsko-luksemburska umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania polega na tym, że dywidendy wypłacone przez luk-semburską spółkę polskiemu podmiotowi są zwolnione z opodatkowania w Polsce. Panowie Wejchert i Walter korzystają też z dobrodziejstw prawa holenderskiego. Spółka ITI Media Group N.V. zarejestrowana jest na egzotycznej wyspie CuraŘao leżącej na dalekich Antylach, ale będącej terytorium autonomicznym królestwa tulipanów. W Amsterdamie zarejestrowane są z kolei spółki Market Link Advertising Holding B.V., ITI Polish Cinema Holding B.V. i UCI-ITI Multiplex B.V. – te już inwestują normalnie nad Wisłą. Inny głośny w Polsce podmiot holenderski to grupa Eureko B.V. będąca akcjonariuszem PZU S.A. i starająca się przejąć kontrolę nad tą firmą. Gdyby tak się stało, to jestem pewna, że polski fiskus nie zobaczyłby ani grosza od odprowadzanych do Amsterdamu dywidend. Zgodnie z prawem, oczywiście. Irena Ożóg z brutalną szczerością tłumaczyła to w Sejmie: Niektóre należności wypłacane w ramach kontraktów handlowych po ich ocenie mogą być przekwalifikowane na należności z tytułu dywidend, czyli jest tu ukryta dywidenda. I też nic nam to nie daje w przypadku firm holenderskich, bo podatku od nich nie możemy wziąć. Czyste, eleganckie rozwiązanie. Można tylko zgadywać, dlaczego politycy tolerują takie praktyki i dostają orgazmu, gdy mówią o inwestorach zagranicznych. Homo corruptus Nacjonaliści wzywają władze do protegowania polskiego kapitału. Także oligarchowie biznesu wołają "my, polski kapitał" żądając poparcia rządowego. Nonsens. W dzisiejszych czasach nie jest ważne, czy właścicielami firmy są Polacy czy Chińczycy. Liczy się to, gdzie płacą podatki, komu oddają część zysku. W sztuce niepłacenia Polacy są tak samo biegli jak zagraniczne koncerny. A obniżanie w Polsce podatków nic nie pomoże, bo kapitał ucieka tam, gdzie jeszcze mniej żądają. W ciągu 14 lat w Polsce sprywatyzowano za psie pieniądze największe i najbardziej wartościowe firmy. Teraz przyszedł czas na prywatyzację władzy politycznej. Zadanie będzie łatwe. Występujący licznie nad Wisłą gatunek homo sovieticus wyparty został przez stojącego wyżej na ewolucyjnej drabinie homo corruptus. Demokracja powoli zastępowana jest przez system uzgodnień i negocjacji toczonych w eleganckich restauracjach i zaciszu rządowych buduarów. Posłowie to element urządzenia do głosowania. Nacisną tak, jak im każą liderzy. Obraz tego, jak to się dzieje, zaniosła pod strzechy sejmowa komisja badająca aferę Rywina. W trakcie uzgodnień między stroną rządową a przedstawicielami nadawców prywatnych w sprawie ustawy o mediach to nie wybrańcy narodu okupujący sejmowe restauracje, bary i klozety decydowali o kształcie proponowanych zapisów. Prawo stanowili szef władzy wykonawczej – premier i jego ministerialni pełnomocnicy, oraz przedstawiciele nadawców w czasie intymnych wieczornych spotkań. Co do tego są zgodni wszyscy zeznający przed speckomisją. Wszyscy też przyznają, że w grę wchodziły duże pieniądze. Tylko czy aby na pewno taka procedura jest przewidziana w konstytucji? Niskie notowania Sojuszu Lewicy Demokratycznej, słabość tzw. prawicy i rosnący w siłę Lepper zmuszą w końcu Kulczyka, Bochniarzową, Krauzego i Wejcherta do działania. Netto minus 14 maja 2003 r. Fundacja Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych zorganizowała seminarium na temat wzrostu gospodarczego po wejściu Polski do Unii. Uczestnicy zgodzili się co do jednego – do 2006 r. Polska będzie płatnikiem netto. Czyli więcej pieniędzy przekażemy do Brukseli, niż z niej otrzymamy. W tym spotkaniu nie uczestniczyli eurowrogowie, panowie Giertych i Pęk. Była tam śmietanka liberalnych i prorynkowych ekonomistów! Entuzjastów Unii! Jeśli ta prognoza jest trafna, to już dziś mogę przewidzieć wynik najbliższych wyborów parlamentarnych. SLD zostanie odsunięty od władzy albo się nią podzieli tracąc większość wpływów. Ktoś będzie musiał zająć miejsce protektora biznesu. Wybory zaś wygrywa ten, kto ma pieniądze... Duży biznes nie może przecież dopuścić, aby jakiś wieśniak Lepper przeszkadzał w interesach. Rząd został przygotowany do pełnej prywatyzacji – zasiądą w nim wynajęci menedżerowie polityczni. Ta moja prognoza różni się od innych straszących Lepperem i innymi populistami, ale jest bliższa prawdy. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Macierewicz do ondulu "Balcerowicz musi odejść" – tak brzmi pierwszy dogmat twardej prawicowej opozycji. "Macierewicz musi pójść" – to drugi wykluwający się dogmat twardej prawicowej opozycji. Dokąd musi pomaszerować lider Ligi Polskich Rodzin poseł Antoni Macierewicz, aby zapewnić swemu ugrupowaniu sukces w opozycyjnej robocie? Do fryzjera i kosmetyczki! W naszym parlamentarno-gabinetowym kraju obecna opozycja dzieli się na dwie grupy: towarzyską i pryncypialną. Opozycja towarzyska – to Platforma Obywatelska i Samoobrona. Pryncypialna – to rzecz jasna Liga Polskich Rodzin, no i PiSuar, czyli Prawo i Sprawiedliwość. Opozycja towarzyska kontestuje obecną koalicję SLD-UP-PSL przede wszystkim ze względów estetycznych. To taka herbertowska "kwestia smaku". Grono przywódcze Platformy Obywatelskiej prywatnie, z najwyższym obrzydzeniem przyznaje, iż to dobrze, że SLD wykona najbrudniejszą robotę wpychając Rzeczpospolitą do Unii Europejskiej, gdzie platformersi chcieliby być jak najbardziej. Po cichu wyznają, że polityka gospodarcza rządu też jest niekulawa i gdyby pobudziła wzrost gospodarczy, to firmom platformersów też wzrosłoby. Opozycyjne obrzydzenie budzi jednak u platformersów SLD-owska rozwiązłość obyczjowa, no i krytyka, nawet słaba, Kościoła kat. Oraz feminizm. Liberałowie z PO, zwłaszcza panie posłanki, są wyjątkowo obskuranccy. Z horyzontem niewiele ponad kruchtę – kuchnię – kochane potomstwo. Do tego dochodzi stary postkomunizm SLD, odór marksistowsko-leninowski wyczuwany przy obcowaniu z liderami SLD. Chamskość, nuworyszostwo. Samoobronie odór marksistowsko-leninowski SLD nie przeszkadza, jak i tendencje do wzmocnienia roli państwa w życiu ekonomicznym. Nawet popychanie RP do UE nie przeszkadza Samoobronie. Bo oni wiedzą, że tam nie zginą. Poblokują, opony spalą i dopłaty wyrwą. Samoobronę jako opozycję towarzyską drażni pańskość, establiszmentowość SLD. Co prawda, nie są to takie lalunie i paniczyki jak ci z Platformy, ale nosa też zadzierają. A przecież z jednego PRL-owskiego chlewa wszyscy wyszli. Tyle że jedni szybciej. Najbardziej pryncypialną z pryncypialnego bloku opozycji jest familijna Liga. Ją dzieli od SLD wszystko, zwłaszcza popęd do Unii. Chociaż rządowe propozycje koncentracji jeszcze państwowych firm w koncerny, zwane grupami, miód na serce marzących o czysto narodowym przemyśle ligusów leją. Ale ten paneuropeizm, panseksualizm, permisywizm i inne "pe" skutecznie Ligę od SLD odrzucają. Najgorzej mają w opozycji PiSuary. Programowo chcą do Unii, ale niedokończona lustracja i dekomunizacja odrzuca ich od każdej formy współpracy z SLD. Prounijność odrzuca ich od Ligi Polskich Rodzin. Paniczykowatość i totalny antykomunizm od Samoobrony. Ambicje lustracyjne i hasła antykorupcyjne od Platformy, pomimo jej prounijności. Do tego dochodzą stare waśnie, nieskończone, niepohamowane ambicje. Niebawem każda opozycja zostanie wystawiona na paskudną próbę. Jeśli w parlamencie przejdzie ustawa o bezpośrednim wyborze wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, to nadpodaż ambitnych liderów licznych opozycyjnych partii, partyjek i kanap ruszy ławą na posady samorządowe. To zrozumiałe, bo posady zależne od administracji rządowej już obsadza koalicja. Wybory samorządowe, zwłaszcza burmistrzów i prezydentów, mogą znakomicie rozpierdolić opozycję towarzyską i programową. Opozycja rzuci w bój pierwszy garnitur swych licznych liderów. Koalicja pierwsze obsadziła centrum, toteż często potraktuje wybory jako trening dla polityków drugiej linii, dla przyszłościowych. Ci mogą okazać się nierzadko czarnymi konikami. Ponieważ opozycja jest rozproszkowana, co zauważa nawet prawicowy analityk Piotr Zaremba w "Gazecie Polskiej", ponieważ rozproszkowanie nie sprzyja fundamentalnym, merytorycznym dyskusjom – to liczyć się będą przede wszystkim wrażenia. Zaremba celnie pisze: Truizmem jest przypominanie o tym, że największe szanse mają politycy pracowici, umiejący sformułować lapidarną i zrozumiałą wypowiedź mieszczącą się w paru sekundach, estetycznie wyglądający i umiejący zdążyć na ósmą rano do radia. A z tym obecna opozycja – po wszystkich doświadczeniach i przejściach – ma wciąż sporo kłopotów. I dodaje Demokracja medialna, cywilizacja obrazkowa – jakbyśmy tych pojęć nie lubili – ma swoje prawa. Zatem jedyna szansa posła Macierewicza, wypychanego przez LPR do fotela prezydenckiego w stolicy, tkwi w kosmetyczce, która sprawnie wyciśnie mu nieestetyczne jeszcze popeerelowskie wągry, oraz w zdolnym fryzjerze. Macierewicz i jego Liga staną do boju śmiertelnego na politycznym ringu, w wadze obrazkowej, z takimi zawodnikami jak Lech Kaczyński, Andrzej Olechowski albo – nie daj Boże – Jolanta Kwaśniewska. Czy Macierewicz, polityk marzący o stołecznej kasie i jednocześnie cieszący się "na pożyczkę" będzie wiarygodny dla stołecznego, marzącego o paryskim sznycie, elektoratu? Oczywiście, że bez dobrej fryzjerskiej roboty, bez wzmacniającej jego szanse trwałej, szans żadnych nie ma. A i tak w ostatecznej konfrontacji przegra o włos z Kwaśniewską. Jeśli pani prezydentowa wystartuje. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kino na krzyż "Czas religii" (L’ora di religione), reż. Marco Bellocchio Nagrody: Jury Ekumenicznego, Cannes 2002 za film, który jest wyrazem współczesnych poszukiwań Boga • Europejska Nagroda Filmowa 2002 dla najlepszego aktora, Sergio Castellitto • Srebrna Wstążka MFF Taormina 2002 dla najlepszego filmu i reżysera oraz za oryginalny scenariusz, dźwięk i także dla najlepszego aktora (Sergio Castellitto) • nominacja do Europejskiej Nagrody Filmowej 2002 dla najlepszego reżysera, czyli Marco Bellocchio "Czas religii" omawialiśmy szczegółowo w "NIE" nr 35/2002 ("Święta zarżnięta a uśmiechnięta"). Przypominamy pokrótce: Bohater – Ernesto Picciafuoco – jest uznanym malarzem. Zatwardziałym ateistą. Pewnego dnia dowiaduje się, że jego zamordowana matka ma zostać świętą. Rodzina – pilnie przygotowująca się do tego, by z beatyfikacji uzyskać jak największe korzyści – żąda od Ernesto, by zeznał, że jego psychicznie chory brat zasztyletował matkę, gdy ta zwróciła mu uwagę, że bluźni. Oczekuje też, że Ernesto się nawróci, co będzie dowodem świętości matki. Ernesto się buntuje, bo wie, że wszyscy bracia szczerze nienawidzili matki, że katechetka indoktrynuje jego syna Ettore, że jego ciotka całe życie udawała dewotkę. Z przerażeniem odkrywa też, że i ciotka, i on sam mają uśmiech matki – idiotyczny grymas, który maskuje wszystko. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Do czego służy żona " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bank napada Uwaga biznesmeni. Kasę trzymajcie w skarpetach, a nie w bankach. Jerzy Szczupak tłukł szmal eksportując cukier. Za towar płacił producentom w przemyskim oddziale Banku Śląskiego za pośrednictwem rachunku firmowego. Interes kręcił się do lipca 1998 r. Wpłaty i przelewy, których dokonywał, potwierdzano mu z banku telefonicznie. Pewnego wieczoru Szczupak odebrał w domu zagadkowy telefon. Renata Kruk, kasjerka z banku, powiedziała, że w operacji, której dokonał na 80 tys. zł, jest błąd – nadpłata. Nie chciała podać kwoty. Nastraszona oświadczyła, że wpłacił 10 tys. zł więcej. Tę kasę zwróciła po kilku dniach. Przy tej okazji Szczupak załapał, że z jego firmowego konta wyparowało 280 tys. zł. Bujnął się do dyrektora przemyskiego oddziału banku Macieja Nowaka. Dyrektor nie mógł wyjaśnić sprawy, dlatego że kasjerka była na chorobowym. Szczupak był w banku wielokrotnie, ale kasjerka wciąż chorowała. Z początkiem stycznia Renata Kruk przeszła na rentę. Chcieliśmy pogadać o tym wszystkim z dyrektorem Nowakiem, ale skierował nas do Prokuratury Okręgowej w Przemyślu. Zalegalizowana fałszywka We wrześniu 1998 r. Szczupak dostał wezwanie do zapłaty za cukier. Cukrownia Przeworsk domagała się zwrotu 238 tys. zł. Facet zorientował się, że bank nie dokonywał przelewów za towar. Dyrektor cukrowni zażądał, aby Szczupak dostarczył mu swój egzemplarz umowy komisowej. Zrobił, jak chciał dyrektor. Wkrótce umowę mu zwrócono, ale sfałszowaną. W umowie oryginalnej stoi, że Szczupak będzie płacił za towar przed odebraniem cukru z Cukrowni Przeworsk. W umowie przerobionej zapisano: płaci za towar dwa tygodnie po odbiorze. Szczupak poleciał na policję z doniesieniem o sfałszowaniu umów. Cukrownia złożyła w sądzie pozew o zapłatę zaległości przez Szczupaka. Podparła się fałszywą umową. Sąd nakazał Szczupakowi zwrot 218 tys. zł wraz z odsetkami. Biznesmen mówił w sądzie, że policja bada sprawę sfałszowania umów, ale nie został wysłuchany. Gliny ustaliły fałszerstwo, ale prokurator sprawę umorzył, ponieważ nie wykryto sprawców. Szczupak złożył zażalenie w sądzie. Nie zostało uwzględnione. Znikoma szkodliwość społeczna Dymany biznesmen powiadomił gliny, że pracownicy Banku Śląskiego ukradli z jego firmowego konta 280 tys. zł. Kasjerka Kruk kłamała policjantom. Później przyznała się, że kłamie. Prokurator zarządził wobec kasjerki odrębne śledztwo. Pani przyniosła zaświadczenie o wieloletnim leczeniu w poradni zdrowia psychicznego. Prokurator sprawę umorzył – znikoma szkodliwość społeczna. Pierwszy z policjantów prowadzących śledztwo stwierdził, że będą jaja, bo w BŚ są ogromne nieprawidłowości. Przestał więc prowadzić sprawę i przeniesiono go do innej komendy. Straszono też dyscyplinarką. Kolejny glina badający sprawę Szczupaka pisał do prokuratora, że Szczupak jest zadłużony w Gospodarczym Banku Południowo-Zachodnim i od dłuższego czasu nie spłaca kredytów. Szczupak przyniósł do prokuratury zaświadczenie, że nigdy nie był klientem GBPZ. Prokuratura Okręgowa w Przemyślu umorzyła postępowanie w sprawie zniknięcia 280 tys. zł z konta Szczupaka. Jego wysokość prokurator Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie nakazała przemyskiej okręgówce jeszcze raz zbadać sprawę. Polecono m.in. sprawdzenie twardych dysków w komputerze Banku Śląskiego. Przemyska Prokuratura Okręgowa olała te zalecenia i dysków nie sprawdziła. Prokurator Adam Fida powołał wprawdzie informatyka Bartłomieja Siębaba, ale nie był on i nie jest biegłym sądowym. Nie znał też systemu komputerowego Banku Śląskiego, co sam kiedyś tłumaczył Szczupakowi. W trakcie pracy biegłego do prokuratury przyjęto aplikanta – brata Siębaba. Choć brakowało miejsc. Dziwny zbieg zdarzeń. Prokurator po raz kolejny uwalił sprawę. Szczupak złożył zażalenie. Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie zażalenia nie uwzględniła i przekazała sprawę do Sądu Rejonowego w Przemyślu. Sąd uwalił decyzję prokuratora i nakazał: (...) zbadać twarde dyski z komputera w Banku Śląskim Oddział Przemyśl i ustalić czy wydruki komputerowe zawierają sto procent informacji mieszczącej się na w/w dyskach i czy nie zostały one sfałszowane (...). Sąd zlecił też kontrolę przemyskiego BŚ. Prokuratur olał sąd i po raz kolejny nie zbadał zawartości twardych dysków. Olał również opinię biegłego księgowego i rewidenta z listy sądowej, który w opinii dla prokuratury napisał m.in., że z konta Szczupaka wyparowało przynajmniej 162 tys. zł, i wskazał, jak można to łatwo sprawdzić. Zastanawia nas, jak to jest, że mimo wytycznych prokuratora apelacyjnego i sądu nakazujących sprawdzenie tych cholernych twardych dysków prokurator prowadzący sprawę zlekceważył te zalecenia. Wiemy, że twarde dyski bank ma obowiązek przechowywać przez kilka lat. W Banku Śląskim odmówiono informacji, jak długo trzymają dyski. Szczupak twierdzi, że uwaleniem sprawy zainteresowany był najmocniej jeden z najważniejszych do niedawna przemyskich prokuratorów. Forsa dostaje nóg Szczupak nie odpuścił sprawy i ciągle usiłuje nią zainteresować nowych prokuratorów. Tym razem z Krakowa. Ma powód. Stracił szmal. Musiał sprzedać wszystko, co miał. Odeszła też od niego żona – pani prokurator z przemyskiej rejonówki. Szczupak twierdzi, że kobitka wielokrotnie płakała w domu czytając postanowienia swoich kolegów. Straszono ją podobno, że jeżeli mąż poleci ze sprawą do ministerstwa, ona będzie mieć kłopoty. Żona postawiła ultimatum – jeżeli Szczupak wyśle pismo do ministerstwa, to ona wystąpi o rozwód. Szczupak wysłał pismo, a żona złożyła pozew w sądzie. Jest w tej sprawie jeszcze kilka wątków. Pierwszy: prokurator z przemyskiej okręgówki prowadzący sprawę owych 280 tys. zł Adam Fida zwrócił się do Telekomunikacji Polskiej o billingi rozmów "z numeru" telefonu Szczupaka, choć powinien "na numer", o co wnioskował Szczupak. Te billingi były istotne, aby można było stwierdzić, kiedy dzwoniła do Szczupaka kasjerka z banku z potwierdzeniem wpłat. Na dodatek prokurator pomylił rok, o który się zwracał. Kiedy otrzymał billingi, walnął pieczęć – zastrzeżone. Może dlatego, że billingi, które ma prokurator, i te, które wyciągnął z Tepsy Szczupak, są różne. Widać Szczupak ma jakąś moc tajemną, bo w kilku przypadkach w tym samym czasie on dzwonił i do niego dzwoniono na ten sam domowy numer telefonu... Mamy w łapach kilka poleceń przelewów. Były to eliksiry, czyli takie polecenia, które wychodzą z banku natychmiast i księgowane są u odbiorcy w czasie rzeczywistym. Na kilku z nich są pieczątki, że wychodziły z banku przed terminem zgłoszenia – nawet o blisko miesiąc. Inne kilka dni później. Chcieliśmy pogadać na temat tej sprawy z prokuratorem Adamem Fidą, ale odesłał nas do szefa. Prokurator Adam Kownacki powiedział, że według jego wiedzy na temat tej sprawy wszystko było przeprowadzone, jak trzeba i np. billingi zastrzegł nie prokurator, lecz Telekomunikacja Polska, bo obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. Zapamiętaj Ta niejasna historia skłania nas do przedstawienia kilku zaleceń: – ciężko zarobiony szmal lepiej trzymać w skarpecie niż w banku, – poruszaj się w codziennym życiu wyposażony w dyktafon, w towarzystwie adwokatów, świadków, biegłych. W przeciwnym wypadku okradną cię, wydymają i zrobią z ciebie dziada. Wymiar sprawiedliwości potwierdzi, że byłeś dziadem i szmalu, o którym mówisz, w życiu na oczy nie widziałeś. Choć wszystko wskazuje na to, że było inaczej. – przed założeniem konta w banku warto sprawdzić, czy jego pracownicy nie leczą się psychiatrycznie. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pa pieskie życie biznesu Cała nadzieja w papieżu – wzdycha zduszona przez Balcerowicza i jego Radę Polityki Pieniężnej polska prowincjonalna gospodarka. Co ci będę mówił, mówi mi dawny koleżka z IV LO częstochowskiego oficjalno- pokątny producent galanterii pielgrzymkowej. Zastój jest jak chuj! – cytuję producenta Matki Boskiej Częstochowskiej odwzorowanej na produktach użytku codziennego. Może gdybym ją zmultiplikował komputerowo na krzyżu, to lepiej towar by schodził? – drapie się w wyłysiałą od niezapłaconych rachunków głowę, pijąc kolejnego browara. Cała nadzieja w papieżu – Kołodce bis powiatowej polskiej gospodarki. Ale papież "nie schodzi", co zauważa nawet ogólnoświatowy, polskoedycyjny "Newsweek". Mój krajan Baranowski z firmy "Baterina", medalikarz cwana głowa, żali się tam, iż lepiej dzisiaj trzaskać łańcuszki do lustrzanych okularów, niezbędnik każdej disco panienki niż do zawieszania wizerunku Jana Pawła II, Jezusa z Nazaretu czy Boskiej Częstochowskiej. Okulary schodzą, a Jezus leży. Zalega obok Jana Pawła. Cała nadzieja w papieżu – wzdychają odpustowi small biznesmeni w "Głosie Niedzielnym". To nieważne, że boss nie zaszczyci odpustu, ważne, żeby odpowiedni biskup był. Przekaźnik Słowa i Autorytetu szefa. Dobry, czyli popularny, biskup to 600 zł dziennego utargu. Bez znanego nazwiska – tylko 300. Konkurencja jest. Zresztą towar na straganie podobny jak na innych bazarach. Pełno tanich zabawek z Chin. Tradycyjne motyle drewniane, koniki bujane, diabełki z wysuwanymi językami, to już muzeum. Polski odpust katolicki to dziś Chinatown. No i ta straż miejska. Wali mandaty za byle co albo kieszenie rozdziawia. Za komuny, jak władze nie pozwalały stawiać bud na ulicach, to udostępniali plac pod kościołem. Wtedy dopiero można było porządnie pohandlować. Nawet mandatów za zajmowanie pasa jezdni nie trzeba było płacić – wzdycha w katolickim "Gościu Niedzielnym" odpustowy piekarz Walter Biskupek. Nie dodaje, że teraz placowe bierze proboszcz. Cała nadzieja w papieżu – wzdychają w "Tygodniku Solidarność" dobrzy ludzie z Wadowic czekający na koło zamachowe polskiego small biznesu. Kaszana się w papieskim grodzie zrobiła. Turystów coraz mniej. Kremówek faszerowanych spirytusem też już nie chcą pożerać jak dawniej. Zresztą, kto te kremówy wymyślił? Przed wojną Wadowice słynęły z flaków – przypominają reporterom "Tysola". Tylko czy symbolem papieskiego miasta mogą być flaki? Cała nadzieja w papieżu – ducha w Narodzie nie gasi stołeczne "Życie Warszawy". Jeśli księża zaczną namawiać wiernych do dekorowania domów flagami Watykanu i Polski,to ruch w interesie się zacznie. Papierowa flaga – 50 zł. Szmaciana – dyszkę. Album zwyczajny papieski od 80 do 100 zetów. Ale szykują się nowe przeboje rynkowe. Ojcowie salwatorianie przygotowali komiks o młodym Janie Pawle. Za 12,50 z VAT-em. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia wydało grę komputerową "Jak Helenka została świętą". W promocji plakat z błogosławieństwem Ojca Świętego gratis. Cystersi spod Limanowej wypuszczają wodę mineralną, prawie święconą, wizerunkiem zdobioną. Ale hitem może być Kolenda. Zaleska. Ta z publicznych "Wiadomości", która wyda drukiem swe relacje z obcowania z Janem Pawłem II. Duet Kolenda-Zaleska i Jan Paweł może być bestsellerem wydawnictwa "Znak". Oboje znani z telewizji. Polski produkt, polska praca, polski zysk. Co ci będę mówił – mówi mi koleżka ze świętej Częstochowy. Czasy, kiedy ludzie na Mirowskiej zamykali studnie na kłódki i sprzedawali kubki wody po 50 gr, minęły. Kiedy twój stary bułki upiekł i opylił z metra, bo "szarańcza" alejami szła. Teraz nawet lody kiepsko schodzą. Recesja. Albo ruszy to Kołodko, albo papież. No i wiesz. Pomysł trzeba mieć. Wyciąga zgnieciony wycinek postwołkowego "Życia". Hitem sezonu na świecie stają się: żuchwa św. Antoniego z Padwy", "kosteczki św. Faustyny", dostojne szczątki św. Teresy z Lisieux, wędrujące po USA. Ty, co ci będę mówił – mówi mi rozgorączkowany. Walcie te stocznie. Zamiast statków róbcie świętych męczenników. Ja wam to opylę. Działę odpalę. Honorowo. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kasia Skrzynecka wyznała "Pani", że nigdy nie starała się być bohaterką kolorowych magazynów i nie znosi, gdy one wyliczają jej kolejne miłości. Ale dziś chciałaby opowiedzieć, jak to ostatni narzeczony Ferid oszukał ją. Mówił jej, że jest ona jego pierwszą, a tymczasem obrączkował dziewczyny co dwa lata, a z nią był, bo chciał się wylansować na znajomości z nią, cienias jeden. Kasia nie jest typem diwy, która zmienia mężczyzn jak rękawiczki, zatem zerwanie z Feridem bardzo przeżyła. Ale teraz już nie przeżywa, bo jest ze Zbyszkiem z Poznania, lat 33, który broni artystów przed piratami, czym jej, jako mężczyzna, zaimponował. Toteż Kasia nie zgadza się z koleżankami, które zgodnie twierdzą, że wszyscy faceci to skurwysyny. ® ® ® Kasia Kowalska uspokaja "Super Express", że już nie wpada w histerię, bo ćwiczy jogę. Dwa razy w tygodniu. Z własną panią od jogi. Za dwa lata wyjoguje się tak, że porazi wszystkich jogim spokojem. Na razie wkruwia ją wróżka, która wywróżyła jej rychłe zamążpójście. Tymczasem tygodnie mijają i kicha. ® ® ® Kasia Figura miała w sobie podłość, donosi "Viva!". Podłość Kasi była wystudiowana na okoliczność roli antysemitki w "Pianiście" i tkwiła w niej ta podłość trzy tygodnie. Poza tym Kasia deklaruje, iż nigdy, nie wierzyła w karierę Kleopatry, czyli przez łóżko. O tym, czy praktykowała, zalotnie milczy. ® ® ® Ania Gala ogłosiła w "CKM", że już wie, iż stringi to majtki nowoczesnej kobiety, a bokserki to majtki nowoczesnego mężczyzny. Poza stringami Ania ma chłopaka. Mieszkają oddzielnie. Mają też oddzielne prysznice. ® ® ® Ania Przybylska jest w ciąży, informuje "Przyjaciółka". Przybylska, która ostatnio zdążyła wydać się za mąż, rozwieść i zmienić paru partnerów, teraz nie chce zupełnie gadać o dziecku i jego dawcy. Chyba znów wyjdzie za mąż, bo ma dość przypadkowych przyjaciół. ® ® ® Paulina Jaskólska w "Gali" zapewnia, iż nie krępuje się pokazywać swego ciała, chociaż nie jest ono idealne. Chce zrobić karierę. Ma półroczne dziecko i męża dotkniętego recesją, zmieniającego codziennie dziecku pieluchy. Paulina doskonale wie, że obecnie nikogo nie interesuje jej opinia na temat wydarzeń w Palestynie, lecz jej deklaracja, czy nosi dziś majtki czy nie. ® ® ® Kacper Kuszewski zadeklarował w "Elle", że w kobiecie kuszą go spojrzenia. Po raz pierwszy zakochał się w dziewczynie z zezem i od tej pory te zezowate strasznie go kręcą. ® ® ® Karol STrasburger wyznał w "Naj", że mając 20 lat traktował kobiety wyłącznie jak obiekty pożądania. Teraz zaczyna doceniać inne walory kobiet. Nie patrzy już na pupy, tylko w serce przez oczy. ® ® ® K.A.S.A. zadeklarował w "Super Expressie", że skóra kobiety nie ma dla niego znaczenia. Miał przecież narzeczoną z Tanzanii. Dziewczynę z bardzo dobrego domu, która chciała być modelką. Zrobiłby dla niej wszystko, tylko skóry na nosie nie przebiłby kością. ® ® ® Zbigniew HoŁdys wycofał się z promowania programu "Idol", informuje "CKM". Bo tam po chamsku skrzywdzono wiele utalentowanych chłopców i dziewcząt. Zakłada "Stowarzyszenie Artyści Przeciwko Agresji Mediów". Przeciwko Kubie Wojewódzkiemu, który niszczy młode talenty, przeciwko sitwie, która niszczy zespół Ich Troje. ® ® ® Kuba Wojewódzki deklaruje w "Angorze", że jest chamem, ale tylko dla tych, którzy wyrazistość i jędrność języka uważają za wyraz prostactwa i chamstwa. W krajowym zalewie kurtuazyjnego brudu, hipokryzji i ukłonów osoba szczera będzie uchodzić za chama. Wojewódzki wie, że właśnie podsrywa go Budka Suflera, ten koturnowy kicz. Ale Kuba będzie zawsze wierny wobec swojego gustu, którego "akademią była jego matka, także ojciec i starszy brat, oraz piękna" jakim się otaczał. ® ® ® Adrian Urban, ten słynny Urban, zwycięzca pierwszej edycji "Baru", zwierzył się "Tele Tygodniowi" ze swych planów życiowych. Jego rodzinne miasto Tczew oszalało ze szczęścia na wieść o jego wygranej i jego nagrodzie – apartamencie w stolicy. Został bohaterem całego powiatu. Teraz szuka jakiegoś zajęcia. Barmanem nie będzie, bo to praca za ciężka dla niego. Chce pracować w Polsacie, albo w MTV. W szołbiznesie, bo tam pracuje się lekko. ® ® ® Krzysztof Kowalewski uważa w "Kulisach", że określenie "pupożercy" wobec dziennikarzy polujących na drastyczne epizody z życia gwiazd jest za łagodne. Zwyczajnie do dupy. Ono powinno brzmieć "gównojady", bo tym, czyli życiem gwiazd te kanalie się żywią. Poza tym dziwi się Jankowi Englertowi, że tak chętnie opowiada "gównojadom" o swym życiu. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wiatrak " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spisek węglowy Wysoko postawieni spiskowcy kazali ukryć 4 mld zł. Ratowali swoje interesy w górnictwie. – Czy 4 miliardy złotych to dosyć pieniędzy, by kupić nowoczesną, dochodową kopalnię? – Wystarczy na kupno kilku kopalń. Przecież to ogromna suma. – Roczny budżet miasta Katowice wynosi 850 milionów. A te 4 miliardy złotych, jak się dowiedzieliśmy niedawno, księgowi kopalń ukryli, by rząd nie znał pełnej wysokości zadłużenia górnictwa. Przygotowano program restrukturyzacji całej branży i nagle gruchnęła wieść, że długi górnicze wynoszą nie 20, lecz 24 miliardy, co ten program po prostu wywraca. Jakim cudem można ukryć takie gigantyczne sumy? – My, związkowcy, wielokrotnie ostrzegaliśmy, że nie wszystkie informacje, które otrzymuje rząd, są prawdziwe. Jestem pewien, że dowiemy się o wielu innych tajemnicach. Z tekstu programu napisa-nego dla rządu wynika, że ten program pisali ludzie, którzy wiedzieli o tych 4 miliardach. Albo, co najmniej, mogli przypuszczać, że istnieją takie ukryte pieniądze. – Spisek? – Najprawdopodobniej mamy przykład działania, którego celem jest utrącenie rządowych prób przeprowadzenia zmian w górnictwie. – Ktoś sabotuje powstanie Kompanii Węglowej? – Próby powstrzymywania zmian zmierzających do tego, by w górnictwie zrobić porządek, trwają od roku 1990. Decyzje opierano na fałszywych przesłankach, posiłkowano się pobieżnymi analizami dostarczanymi przez firmy konsultingowe, które były powiązane z górnictwem interesami. – A dowody? – O tych 4 miliardach dowiadujemy się, kiedy już został powołany zarząd Kompanii i miała ona zacząć pracę. Upada kolejny program reformy górnictwa. Mam wrażenie, że to nie przypadek, tylko akcja celowa. Przecież już 12 lat próbuje się restrukturyzować tę branżę. Wpompowano w nią gigantyczne pieniądze. A nic się nie zmieniło, tylko zapaść górnictwa pogłębia się coraz bardziej. Nie wyjaśniono kulis popadania kopalń w długi, powstawania ogromnych zobowiązań finansowych. Nie zbadano, jak i ile pieniędzy wypływa poza górnictwo. – Chce pan powiedzieć, że górnictwem rządzi mafia? – Boję się, że to może okazać się prawdą. Obym się mylił. – Ktoś, kto fałszuje dokumenty księgowe, to przestępca. Zgadza się? – Co do tego nie ma wątpliwości. Boję się, że po ujawnieniu faktu skrywania 4 miliardów złotych, po raz kolejny za przekręt odpowiedzą księgowi. A ja nie wiem, czy to oni są prawdziwymi winowajcami. Rodzi się pytanie, czy ci ludzie ukrywali pewne fakty z własnej inicjatywy? Czy może nie docierały do nich sugestie, by tak postępowali? W każdym razie przyczyn trzeba szukać wyżej. Nie wśród księgowych. – Winowajców należy szukać wśród dyrektorów kopalń? Wśród prezesów spółek węglowych? – Dyrektorzy tu wiele nie mają do gadania. A prezesi spółek? Myślę, że decyzja o ukryciu tych 4 miliardów zapadła jeszcze wyżej. – To znaczy? – Sugeruję, żeby przyjrzeć się, gdzie zapadały decyzje w sprawach górnictwa. Kto decydował, jak księgować, jakie koszty ujmować w sprawozdaniach finansowych, a jakich nie ujmować. Jeżeli wytyczne poprzedniego rządu dotyczyły tego, by w górnictwie wykazywać dobre wyniki, to pewne straty trzeba było jakoś ukryć. Niedawny raport NIK mówił o tym, że 4 lata rządów AWS i UW były dla górnictwa korzystne i wszystko szło w dobrym kierunku. Ten raport nie zawierał wielu istotnych elementów. Przypadek? Tak, jak i to, że pan prezes Sekuła jest ze Śląska. Powiem więcej. Pół roku temu spotkałem się w Warszawie z jednym z ministrów rządu Leszka Millera. Ostrzegałem, że informacje, które płyną do Warszawy, są już tak spreparowane, że rząd może podejmować nawet pozornie prawidłowe decyzje, ale one mają się nijak do rzeczywistości. Sugerowałem, by powołać grupę niezależnych ekspertów rządowych, którzy zajęliby się analizą ekonomiczną górnictwa. Wtedy mnie nie słuchano. Moje słowa uznano za związkowe banialuki. – Bo trudno uwierzyć, że w kopalniach siedzą oszuści. – Pieniądze wychodzą na lewo i na prawo. Odsetki od kredytu, które są płacone bankom, przewyższają wysokość subwencji rządowych dla górnictwa. Sprzedaż węgla na rynku polskim tak zorganizowano, że firmy, które od kopalń biorą kompensaty w postaci węgla, a nie złotówek, tracą od 15 do 20 procent. Pieniądze, które w ten sposób się rozpływają, to są ogromne sumy. A to nie wszystko. Można wymieniać więcej patologii – na przykład handel długami. – Co pan sądzi o odpowiedzialnym za górnictwo wiceministrze Marku Kossowskim? – Opinia społeczna szuka diabła. Takim diabłem stał się dla niej minister Kossowski. My, związkowcy, nie szukamy diabła, tylko prawdy. Nawet, jeśli to diabeł miałby robić porządek, to my go poprzemy. Minister Kossowski opierał się na ludziach, którzy pochodzili z poprzedniej ekipy, którzy funkcjonowali w górnictwie w latach 90. To nas bulwersowało. Na razie aktualny jest wniosek o odwołanie pana ministra, ale może będziemy rozważać jego wycofanie. – Dla kogo Kossowski jest wrogiem? – Kompania Węglowa ma szansę byćfirmą, która będzie w stanie regulować swoje należności. A bardzo dużo pieniędzy wypływało ze spółek węglowych dlatego, że w górnictwie brakowało płynności finansowej. To zrodziło ogromną korupcję. Mnóstwo firm istnieje i dobrze się ma tylko dlatego, że w górnictwie jest źle. W czasach transformacji na Śląsku powstało zjawisko braku rzeczywistych podziałów politycznych. Podziały przebiegają według kryterium ilości posiadanych pieniędzy i możliwości załatwiania spraw. Dotyczy to nawet układania list wyborczych. W wyborach parlamentarnych byłem kandydatem na kandydata. Wtedy mi powiedziano, że mam za mało pieniędzy, żeby starać się o wybór. Początkowo nie wiedziałem, czy za mało na prowadzenie kampanii wyborczej. Dzisiaj mam świadomość, że raczej na coś innego. – Jaki jest stosunek śląskich polityków do problemów górnictwa? – Jest kilku kamikadze, którzy starają się nam pomagać. Ale to naprawdę bardzo wąska grupa ludzi. Na Śląsku powszechny jest strach przed ruszaniem tego tematu. Ja też mam świadomość, że za tę rozmowę mogą mi się dobrać do skóry. Kiedyś poprosiłem mojego znajomego, zajmującego wysoką pozycję w górnictwie, o przedstawienie mi szczegółowo mechanizmów handlu węglem. Odmówił. Powiedział, że nie chce zobaczyć mnie leżącego gdzieś w rowie. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bzdetni trzydziestoletni Lewicowcy młodszych pokoleń łączcie się! – taki mniej więcej sygnał wyszedł z ust posłanki Sylwii Pusz pragnącej urządzić się w nowej, posteseldowskiej rzeczywistości politycznej. Powołana przez Puszową grupa „Plus minus trzydzieści” jest po prostu próbą zebrania własnej armii złożonej z podstarzałych już weteranów eseldowskiej młodzieżówki. Wszystko po to, by liderzy powstającej partii Borowskiego musieli się liczyć z posłanką Pusz i jej zapleczem. Ponieważ z racji wieku i życiorysu pasuję jak ulał do tworu Puszowej, pozwolę sobie na kilka uwag. Po pierwsze, wedle słów Andrzeja Celińskiego, jednym z podstawowych grzechów głównych SLD było budowanie partii na podstawie wspólnoty życiorysów, a nie idei. Eseldowska młodzieżówka to taka Ordynacka dla trzydziestolatków. Jej władze nigdy nie kryły zresztą fascynacji sprawnością organizacyjną starszych o 20 lat kolegów. Po drugie, frakcje młodych działające przy SdRP/SLD trudno raczej zaliczyć do środowisk zbuntowanych, płodnych intelektualnie lub mogących poszczycić się sukcesami innymi niż noszenie teczek partyjnych notabli. W krajach Zachodu młodzieżówki lewicowe to permanentny bunt przeciwko liderom, walka o prawa mniejszości seksualnych, oświatę seksualną, antykoncepcję, a bywa, że i antyglobalistyczne zadymy na ulicach miast. Celem działania polskiej młodzieżówki było i jest powstawianie swych działaczy na gwarantowane przez partię posadki, wyrwanie kilku miejsc na listach wyborczych i autopromocja liderów. Osobą, która osiągnęła w tym największe sukcesy, jest posłanka Pusz. Swego czasu pupilka Leszka Millera, a dziś surowy krytyk jego postępków. Przez ostatni rok dzielna posłanka promowała się głównie w tygodnikach kolorowych i kobiecych – w wersji ślubnej i brzemiennej. Gdy w partii zrobiło się gorąco, obdzwoniła eksdziałaczy młodzieżówkowych w całej Polsce z propozycją ogłoszenia wspólnej inicjatywy. Wedle oświadczenia majątkowego, 31-letnia zasiadająca drugą kadencję w Sejmie posłanka Pusz posiada skromne oszczędności w wysokości 150 tys. zł oraz mający zaledwie 319 mkw. dom o wartości 340 tys. zł. Czyni to z niej idealną reprezentantkę 30-latków tułających się po sublokatorkach i starających się związać koniec z końcem tak, by wystarczyło jeszcze na pampersy dla robiącej pod siebie przyszłości narodu. Jeśli chcesz przyjść do nas, bo interesuje cię służba we władzach państwowych, chcesz kandydować do Sejmu, pracować w administracji publicznej, zapomnij o nas, to nie jest oferta dla ciebie, my nie jesteśmy partią władzy – to cytat z ideowych zasad Socjaldemokracji Polskiej głoszonych przez Celińskiego. Wierzę, że Sylwia Pusz i 30-letni ordynariusze gotowi będą zrezygnować z mandatów i posadek, bo przychodzą do nowej partii dla idei chcąc poznać smak ciężkiej pracy i twardych lewicowych zasad. Autor : Maciej Wełyczko Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie w tym kraju Taju " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 29–30 maja "Unia odkrywa swoje prawdziwe oblicze: oblicze kolonizatora. Oblicze wroga. Pamiętajmy! Jeżeli mamy na celu dobro naszych dzieci, jeżeli chcemy, aby Polska nadal istniała i żyła, nie wolno nam sprzedawać ziemi cudzoziemcom". Filip Adwent, "Ile ziemi już straciliśmy?" "Tygodnik Solidarność" 31 maja "Stolicą Polski w rzeczywistości nie będzie Warszawa tylko Bruksela. Polska zostanie podzielona na regiony. Będziemy świadkami nowego rozbicia dzielnicowego Polski. Oddzielna regionalna polityka ekonomiczna i społeczna doprowadzi do rozbicia Narodu Polskiego. (...) To jest długofalowa zaplanowana polityka masonerii, której chodzi o to, aby wymieszać narody, podciąć i wyeliminować ich wiarę, historię, tradycje, własną kulturę. Europa ma być superpaństwem z jedną »rasą człowieka». Preferowana będzie (i jest) polityka dewiacji seksualnych, eutanazji, zabijanie nienarodzonych dzieci". Zygmunt Wrzodak, "Dlaczego jestem przeciw wejściu UE do Polski" "Głos" 1 czerwca "Mojemu pokoleniu kazano wierzyć w świetlaną przyszłość w socjalizmie a Wam – w takąż w lewackim, judeomasońskim liberalizmie. Jeżeli ktoś z was chce, to niech wierzy, jeśli nie umie słuchać, czytać, widzieć i... kojarzyć! Szczęśliwej podróży nosem do kałuży. Ucierpicie na tym mocniej od starych, bo nas przecież śmierć wkrótce wybawi od losu tubylców europejskiej kolonii". Jerzy Urbański, "Uwagi przed wstąpieniem" Radio "Maryja" 3 czerwca "Ja na przykład już myślę o eutanazji. To dziecko tutaj, które widzę, ta dziewczynka, na pewno z 6 lat? 8 lat. Czy ta dziewczynka będzie za, oni już na pewno, jeżeli nie wcześniej, będą się musieli bać, żeby ich nie zabili. Przygotowuje się eutanazję. (...) To jest jak danie zastrzyku komuś czy pigułki, by umarł przedwcześnie. Niewygodnemu, starszemu, komuś, kto nie przynosi dochodu, niewygodnemu politycznie, religijnie. To jest eutanazja. (...) Pamiętacie o gazie co miesiąc, pamiętacie o wodzie, żeby zapłacić, pamiętacie o chlebie? Radio »Maryja« nie utrzyma się. Czy chcielibyście, żebyśmy Radio »Maryja« oddali jakiemuś bankowi, na przykład niemieckiemu? A chyba oddamy. Nie, to nie ja. Ja nie oddam. Ale jest naprawdę źle. (...) Słuchaczy Radia »Maryja« jest przynajmniej 10 milionów. Gdyby każdy myślał: złotówkę miesięcznie, wiecie, ile byśmy zrobili dobrego?". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Braniewie "Nasza Polska" 4 czerwca "Jest to komunikat z frontu toczonej przeciw nam wojny. Żydów przeciw Polakom. Jest to wojna medialna, urzędnicza, polityczna i historyczna – wszystkie te środki nie zbliżają się jeszcze do militarnych, choć psychologiczna siła rażenia może być równana z burzeniem domów w Betlejem – gdyż burzy się nasz dom, naszą historię, naszą godność, o którą nam tak chodziło w latach 1939–1993 (wyjście armii rosyjskiej z Polski). Lawina antypolonizmu zwala się na nasz Kraj przy zobojętnieniu Polaków, którym można swobodnie pluć w twarz i kopać w dowolne miejsca". Krzysztof Kąkolewski, "Najnowsza przeszłość" "Dzisiejszy opłakany stan polskiej gospodarki, astronomiczne zadłużenie i trzymilionowe bezrobocie nie są przypadkowe. Plan gospodarczego i moralnego wyniszczenia oraz zniewolenia Polaków, przygotowany przez antypolskie libertyńskie koła w kraju i za granicą, był przygotowany jeszcze przed powstaniem »Solidarności«". dr Jan Pyszko (prezes Ligi Polskiej) w wywiadzie "»Solidarność« jest naszym sprzymierzeńcem" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Siedź i rządź Andrzej M. jechał samochodem na bani i zabił człowieka. Zanim poszedł siedzieć, zdążył zostać radnym i członkiem Zarządu Gminy Skoki (woj. wielkopolskie). Polityczną karierę kontynuował z więzienia. Radnym jest do dziś. Był rok 1996 lub 1997 (pan Andrzej nie pamięta). 30 listopada wypada Andrzeja. A w Andrzeja cała Polska pijana. Jak cała, to i solenizanci. Nasz bohater też wypił. Bo jak nie wypić? Ale dlaczego miałby nie jechać? Wsiadł do auta i pojechał. Nawinął się dziadek, to go przejechał. Na śmierć. Nadeszła jesień roku 1998 i wybory samorządowe. Andrzej M. nie był jeszcze skazany, bo proces się ślimaczył. Stanął w szranki. W swoim okręgu znokautował konkurentów – dostał 85 głosów i pewnie wszedł do skokowskiej rady. Później 20-osobowa rada wybrała go do Zarządu Gminy. W 1999 r. Andrzej M., radny i członek Zarządu Gminy w jednej osobie, poszedł do więzienia. W Zarządzie Gminy przestał być nie dlatego, że go wyrzucono z powodu odbywania kary pozbawienia wolności. Niektórym radnym, nie rozumiejącym zupełnie nowoczesnej polityki, nie podobało się, że ich miasto oraz gmina zarządzana jest zza krat przez skazańca. Zaczęli naciskać i Andrzej M. sam złożył rezygnację. Jednak mandatu radnego nie zrzekł się. Wiosną 2002 wyszedł na wolność i radnym jest do dziś. Jak to możliwe? Sęk w poronionym prawie. Ordynacja wyborcza przewiduje, że wygaśnięcie mandatu radnego następuje wskutek: 1) odmowy złożenia ślubowania, 2) pisemnego zrzeczenia się mandatu, 3) naruszenia ustawowego zakazu łączenia mandatu radnego z wykonywaniem określonych w odrębnych przepisach funkcji lub działalności, 4) utraty prawa wybieralności lub braku tego prawa w dniu wyborów, 5) prawomocnego wyroku sądu, orzeczonego za przestępstwo popełnione z winy umyślnej, 6) śmierci. Mandat Andrzejowi M. nie wygasł, bo uznano, że przestępstwo popełnił nieumyślnie. Gdyby w czasie libacji umyślnie ukradł zegarek swojemu szwagrowi i został za to skazany – mandat by mu odebrano. Absurd polega na tym, że ordynacja nie uzależnia wygaśnięcia mandatu od skutków przestępstwa. Marek Ch., na przykład, radny z Pabianic, nielegalnie posiadał broń. Brzmi groźnie, ale w rzeczywistości miał w domu kolekcję historycznych pukawek. I pecha, bo niektóre z nich były sprawne. Sąd skazał go za posiadanie broni bez zezwolenia, a rada – ponieważ było to przestępstwo umyślne – podjęła uchwałę o pozbawieniu go mandatu. Jak Polska długa i szeroka, pijani radni jeżdżą samochodami, co można zrozumieć, zważywszy na stres, jaki towarzyszy przemieszczaniu się polskimi drogami. Jazda na bani jest przestępstwem umyślnym i takiego radnego można pozbawić mandatu. Natomiast sprawca wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym nawet za kratkami nie traci legitymacji do pełnienia funkcji radnego. W zasadzie nie można się temu dziwić, bo przecież radni funkcje swe pełnią z wyboru. A wyborcy akceptują nie tylko jazdę po pijanemu, ale także inne przestępstwa, matactwa i przekręty. Gdy w 1998 r. Andrzej M. brał udział w wyborach – całe Skoki i okolica wiedziały, że pijany wsiadł za kółko i przejechał człowieka. Mimo to – a może dlatego – wygrał w cuglach. Teraz zapowiada, że wystartuje w najbliższych wyborach samorządowych. – To porządny chłop. Przydarzyło mu się, swoje odsiedział. Niech startuje – komentują skokowianie. Jasne, bo niby kto? Przejechany dziadek zza grobu? Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dać dupy na lewo "Jeśli ktoś zbyt długo trzyma karabin w ręku, sam staje się protezą broni". "NIE" rozmawia z Fausto Bertinottim, liderem włoskiej partii Odrodzenie Komunistyczne. – Co myśli pan o kryzysie lewicy we Włoszech i w Europie? – Włochy mają za sobą 20 lat pokoju społecznego i teraz rozpoczyna się konflikt między rządem a światem pracy. Tymczasem lewica parlamentarna jest w kryzysie, silny natomiast staje się szeroki ruch społeczny przeciwników globalizacji. To oni są we Włoszech prawdziwą opozycją. Niestety, musimy uświadomić sobie, że kończy się w Europie sezon centrolewicy, a także system opierający się na naturalnej wymianie elektoralnej lewica–prawica. Prawica potrafi lepiej kierować procesem modernizacji zwanym globalizacją. Polityka europejskiej socjaldemokracji (od Blaira po Jospina) nie była niczym innym, jak tylko próbą utemperowania globalizacji poprzez reformy. Okazuje się jednak, że nie da się jej utemperować, gdyż produkuje tyle samo postępu, co destrukcji. Lewicy w różnych krajach Europy zarzuca się, że nie potrafi zjednoczyć się, by znaleźć wspólny język. To nie jest prawda. Lewica przegrała, gdyż w całej Europie polityka jest w kryzysie. Rozpoczyna się konflikt społeczny. – Perspektywa, którą pan roztoczył, nie jest optymistyczna dla lewicy. Wiele osób uważa, że to pan przyczynił się do wygranej Berlusconiego opuszczając koalicję socjaldemokracji. Oskarżają pana, że nie umiał pan wybrać pomiędzy mniejszym i większym złem. – Jestem politykiem i dlatego opuściłem statek, który tonął. Ja jako pierwszy nie zgadzałem się z polityką socjaldemokracji, która próbowała być tą "lepszą prawicą", zamiast wsłuchać się w głos wyborców. Dlaczego miałbym przyłożyć rękę do samobójstwa centrolewicy, która tak samo jak prawica wybrała drogę konfliktu społecznego i uprzywilejowała wewnętrzne układy oraz indywidualne korzyści. Moim zdaniem znajdujemy się w momencie historycznego przełomu. Kończy się faza dziewiętnastowiecznej tradycyjnej polityki partyjnej. Do głosu dochodzi ruch społeczny złożony nie tylko z partii politycznych. Jego częścią są organizacje pozarządowe, stowarzyszenia non profit, stowarzyszenia obywatelskie, związki zawodowe – szeroka gama podmiotów społecznych, które nie utożsamiając się z polityką oficjalną dały samodzielnie wyraz swoim ideałom solidarności społecznej i demokracji oddolnej. To gama poglądów obejmująca po raz pierwszy zarówno komunistów, jak i katolików. Jestem przekonany, że trzeba stworzyć nową "lewicę alternatywną", opartą na ruchu obywatelskim, sprzeciwiającym się neoliberalizmowi i globalizacji. Wierzę również w Europę zbudowaną jednak nie na wspólnej monecie, lecz na wspólnych wartościach solidarności społecznej, odmiennych od modelu amerykańskiego. Moja polityka to polityka długodystansowa i przyniesie owoce, gdy przejdzie fala sukcesów prawicy. – Jak pana partia Odrodzenie Komunistyczne odnosi się do spadku historycznego po komunizmie totalitarnym? Komuniści mieli zawsze żywe idee internacjonalistyczne... – Nie wszystko, co napisał Marks, jest niepodważalne – tak uważam, choć lubię czytać Marksa. Odrodzenie Komunistyczne to partia pluralistyczna, oparta na modelu horyzontalnym, a nie wertykalnym jak radziecka partia komunistyczna i inne partie z byłego bloku komunistycznego. Charakteryzuje ją przede wszystkim całkowite wyrzeczenie się totalitaryzmu, imperializmu, metod terrorystycznych, walki zbrojnej oraz odrzucenie wojny jako instrumentu politycznego. Tradycjonalny komunizm wykluczał wiele podmiotów społecznych, choć głosił równość – my otwieramy się na nie. Charakterystyką nowego komunizmu jest zwrócenie się ku ekologii i feminizmowi. Włączamy się w międzynarodowy ruch antyglobalistów, gdyż jesteśmy zdania, że globalizacja rozdzieliła modernizację od prawdziwego postępu. Przed Seattle polityczne kontakty międzynarodowe rozwijaliśmy głównie w Europie – na forum Europejskiej Międzynarodówki Komunistycznej. Po kontestacji amerykańskiej nawiązaliśmy kontakty w całym świecie – od Arafata po Castro, od meksykańskich zapatystów po pekiński ruch kobiecy, poprzez francuski ATTAC i europejskich zapatystów. Interesują nas wszystkie te podmioty, które chcą odbyć transformację i przejść od walki zbrojnej do pokojowej batalii o demokrację. Jeżeli ktoś zbyt długo trzyma karabin w ręku, sam staje się protezą broni. – Rok temu podczas manifestacji antyglobalistów w Neapolu i w Genui (Szczyt G8) policja dopuściła się poważnego pogwałcenia praw człowieka: setki demonstrantów pobito, dziesiątki młodych ludzi zostało bez nakazu osadzonych w areszcie, gdzie ich torturowano. Neapol to czas rządów lewicy, Genua – już prawicy. Z drugiej strony przemoc i dewastację, jakich dopuściły się bojówki z Czarnego Bloku, widzieli wszyscy. Przemoc towarzyszy wielu protestom antyglobalistycznym... – Black Block to efekt neoliberalizmu, tak jak terroryzm. Terroryzm to jednak zjawisko autonomiczne i kiedy się manifestuje, oni wyrażają zapędy wojenne. Ruch antyglobalistów to ruch całkowicie pacyfistyczny. W Genui mieliśmy do czynienia ze ślepą i darmową przemocą z jednej strony – z drugiej zaś z ludźmi, którzy manifestowali z podniesionymi rękami. Gdyby to było moje pokolenie, doszłoby do masakry. Starcia towarzyszące manifestacjom antyglobalistów w wielu krajach to akty represji towarzyszące globalizacji. To neośredniowieczna technika zarządzania światem, to zagarnięcie na poziomie globalnym narodowej przestrzeni demokratycznej. Fakt, że również rząd lewicowy odpowiedział represją, świadczy o tym, że system wchłonął także lewicę demokratyczną. My opowiadamy się przeciwko każdej formie przemocy. Autor : Agnieszka Zakrzewicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wpierdol na szczycie Protesty w Genui są żałosnym świadectwem kultury, która usiłuje krzykiem rozwiązać problemy wymagające wnikliwej refleksji. Abp Życiński serwis internetowy Katolickiej Agencji Informacyjnej, 22.07.2001 r. Kim są uczestnicy, którzy sami mianowali się przedstawicielami ludzkości? To przedziwne zbiorowisko, skupiające lewaków wszelkich odcieni, anarchistów, maoistów, trockistów, stalinistów, neomarksistów. Przeciwników energii jądrowej i członków ruchów pokojowych. Feministek i ekologów. Nudystów i zwolenników chodzenia w sandałach. Wegetariańskich pijaczy soków owocowych. Niedobitki rewolty studenckiej ’68 i sieroty po ZSRR. Maciej Rybiński "Rzeczpospolita" 21–22.07.2001 r, Wracamy do tych zdarzeń i do ich ocen. Rok temu, w artykule "Faszyzm wraca do domu" opublikowaliśmy w "NIE" (nr 32/2001) relację z zajść w szkołach Petrini i Diaz oraz świadectwa osób przetrzymywanych w areszcie Bolzaneto, który specjalne oddziały włoskiej policji więziennej przygotowały na ten okres w swoich koszarach. W tamten krwawy weekend, po zakończeniu szczytu G8 (19–21 lipca 2001 r.) zostało aresztowanych 225 osób. Przypomnijmy. W nocy specjalne oddziały policyjne otoczyły dwie szkoły, w których znajdowała się siedziba Genua Social Forum, a przede wszystkim sala prasowa niezależnych dziennikarzy z Indymedia. Ze względu na późną porę i męczący dzień w środku wszyscy już spali. Byli to młodzi ludzie z różnych krajów (również trzech Polaków), a przede wszystkim młodzi dziennikarze, którzy odrzucili zaproszenie Berlusconiego do opancerzonej twierdzy, jaką była czerwona strefa. Zawodowcy pracujący na ulicy, a nie w wygodnym fotelu konferencyjnym. Policja wkroczyła do szkoły twierdząc, że właśnie tu podjechał TIR, z którego podczas manifestacji Mołotowa (do tej chwili wszelki ślad po ciężarówce sfilmowanej przez policję zaginął) i stąd rzucano kamienie w przejeżdżającą sukę policyjną. Powodem rozpoczęcia akcji miało być to, że jeden z antyglobalistów przebudził się i zaatakował policjanta nożem. Odbyła się prawdziwa jatka. Policjanci bili pałkami bezbronnych ludzi śpiących na podłodze, zniszczyli cały sprzęt komputerowy i aparaty fotograficzne (na kliszach znajdowały się dowody konszachtów między glinami a czarnymi ekstremistami z Black Blocku, którzy byli zwykłymi prowokatorami). Po aresztowaniu 93 osób policjanci wynieśli dowody przestępstwa antyglobalistów: dwie butelki koktajlu Mołotowa, nóż, kilka kijów i chusteczki higieniczne. To, co działo się dalej w Bolzaneto, szczegółowo opisaliśmy też rok temu. Przypomnijmy tylko, że niewinnym ludziom (w tym dziennikarzom i fotoreporterom) odebrano dokumenty, portfele, karty kredytowe, brano odciski palców, bito pałkami i rękawicami, aby nie zostawić śladów nadających się do obdukcji, ubliżano, pluto w twarz, gaszono im papierosy na rękach, grożono gwałtem, zmuszano do stania godzinami z rękoma w górze, sikania w majtki, straszono, że zostaną oskarżeni o morderstwo policjanta, w końcu dano do podpisania gotowe, fałszywe zeznania i pozostawiono w środku nocy na autostradzie. Międzynarodowe Stowarzyszenie Dziennikarzy wyraziło protest wobec pogwałcenia wolności zawodowych. Amnesty International wszczęła dochodzenie w sprawie przypadków pogwałcenia praw człowieka. We Włoszech i innych krajach odbyły się manifestacje protestu. Dziś, gdy 8 wielkich głów tego świata przymierza kapelusze w pilnie strzeżonym kanadyjskim kurorcie zimowym zaszytym w górach – okazuje się, że to włoscy policjanci podrzucili dowody winy antyglobalistów, czyli butelki samozapalne z benzyną. Jeden z policjantów znalazł je po prostu w krzakach, a później przyniósł na salę prasową. Arnaldo La Barbera – rok temu szef oddziałów antyterrorystycznych – jest oskarżony o udział w pobiciu, o fałszywe zeznania i oszczerstwo. Te same zarzuty postawiono Massimo Nucera, który jak się okazuje sam dziabnął nożem swą kamizelkę kuloodporną, aby był pretekst do akcji. To dopiero wierzchołek lodowej góry, która zaczyna się topić. Ludzie zmasakrowani przez policję odważyli się dochodzić sprawiedliwości w trybunale. Prokuratura pracuje, śledztwo w dalszym ciągu trwa, za jakiś czas cała prawda wyjdzie na wierzch... Jest to prawda bardziej złożona niż myśleliśmy w zeszłym roku pisząc o Genui. Do ciężkiego pobicia i aktów tortur doszło również przy okazji innej manifestacji antyglobalistów, która miała miejsce w marcu 2001 r. w Neapolu. Także tam policja dowiozła protestujących do koszar (zbierano nawet rannych ze szpitali), pobiła ich i upokorzyła. Wtedy jednak rządził we Włoszech nie Berlusconi, lecz lewicowy rząd i odpowiedzialność za to ponosi lewicowy minister Bianco. Tak więc oskarżyć należy cały system władzy, która niezależnie od barwy w pewnym momencie zapomina, czym jest demokracja. Ruch antyglobalistów jest pacyfistyczny i wielokrotnie to udowodnił. Jest również ruchem dojrzałym, który umie manifestować na ulicy z podniesionymi rękami, nawet gdy policja odcina drogę ucieczki zamykając plac z czterech stron i strzela gazem łzawiącym prosto w twarz. Pora zadać wreszcie trzy rozsądne pytania: – kto uczy policję obchodzić się w ten sposób z obywatelami, którzy mają przecież prawo manifestować swoje opinie i przekonania? – kto wymyślił Black Block, by zdyskredytowć antyglobalistów? – skąd się bierze w Polsce tylu głupich dziennikarzy, którzy rok temu napisali tyle idiotycznych bredni o tym, co wydarzyło się w Genui, i nie byli solidarni z kolegami po fachu, lecz jak zwykle – z władzą? Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przymalować mnichowi Z oczywistych względów najlepiej maluje się na murach. Tylko nie myl sztuki z bohomazami w kształcie cip i kutasów. Malujemy wszędzie, na kiblach miejskich, na blokach, pociągach, wyborczych plakatach, ale to norma. Prawdziwi grafficiarze szczytują w najbardziej niekonwencjonalnych miejscach. Skumaj to – wymalowaliśmy kiedyś z moimi fraglesami transakcję sprzedaży nery, na szpitalu. Na rysunku opylał ją – naturalnie – konował w kitlu. Lud był zachwycony. Już następnego dnia szpital znalazł kasę na polerkę naszego dzieła. Ale była fajna jazda, bo robole nie chcieli naszego wrzutu zdrapywać. Bo wiesz, wrzut był stylowy i taki z morałem. Dopiero jak na miejsce zbrodni dowiózł dupę sam szef malarzy, to z ociąganiem, ale zaczęli robotę. My siedzieliśmy wtedy na deskorolkach po drugiej stronie ulicy. Mieliśmy banię na maksa. Czujesz, w portkach jeszcze ciepłe spraye. Każdy laik z miasta wiedział, że to nasz dżiob, ale mogli nam naskoczyć. Masakra jest dopiero wtedy, jak złapią cię z puszkami koloru w łapie w trakcie pędzlowania. Wtedy bulisz i płaczesz. W innym przypadku gliniarze całują sobie nawzajem dupy. Raz mi się zdarzył halt. Bo na czatach stał koleś z 2 gramami marychy. Ciul wyjarał w pół godziny dwójkę i psów zwyczajnie nie zauważył. Wybuliłem stówę. Na kiblu w centrum miasta zaimprowizowałem wtedy witrynę sklepową... jubilera. Burmistrz chciał mnie ułaskawić za pomysł, ale pogibani radni protestowali. Tylko raz mnie złapali. Wtedy. Dwa lata temu. Bo ogólnie to teraz jest niemożliwe, żeby cię dorwali. W erze telefonów komórkowych. Wystawiasz trzech koleżków z komórkami na czaty. I malujesz do usranej śmierci. No chyba, że psy sfruną jakimś helikopterem! Malujemy tylko wieczorami albo w nocy z latarkami. Nie wiedziałaś, co? Nie ma płótna, pędzelków, oświetlającego słoneczka. Coś ci pokażę. O! Widzisz tego Che Guevarę na bloku obok? To mój osobisty wrzut. Przypatrz się oczom. Ma takie jak Mona Lisa, wiesz ta od da Vinciego. Jak nie spojrzysz, z prawa czy z lewa, to mój Che wlepia w ciebie gały. Nie pierdolę. Przyjrzyj się wieczorem, bo jak jest jasno, to gówno widać. Nie zawsze wrzucamy na mur COŚ: motor, kwiatek czy fajną dupę. Często improwizujemy, bardziej chodzi o grę kolorów i kształtów. W modzie są ostatnio tagi, takie autorskie podpisy grafficiarzy. Każdy grafficiarz ma ksywę, jak normalny człowiek, no i do tego tag, tajny swój podpis. Zainteresowani wiedzą, o co chodzi. Gliny – ni chuja! W malunkach to od paru lat już rządzi trójwymiarowość. Zajebiście ciężka harówka, ale skończenie odjechana. Że tak powiem: piękna do bólu. Sporo ludzi docenia tę sztukę, wiesz, tacy wyluzowani każą sobie robić graffy w chałupach na ścianach. W zeszłym roku malowaliśmy burmistrzowi wrzut na garażu. Cieszył się jak dzieciak z lizaka. Ten interes nawet się kręci, chociaż teraz trochę zamarł. Ludzi są wypłukani z kasy. Co? Świrujesz! Wkręcasz mnie?! Złapali kolesia idącego ulicą z puszkami w plecaku. I co? I sprawa jest w sądzie. To co on, kurwa, zmalował? Klasztor? Cały? Aaaa, tylko mur przyklasztorny. Rozmiar wrzutu? Kartka A4! I przesłuchiwali wszystkich gości na deskorolkach w mieście. W Chełmie! Ale jazda! A punków nie torturowali lampą jarzeniową po gałach? Zasrany czarny kraj. Opowiedz całą story od początku i ze szczegółami. Czas akcji: od 11 maja 2002 r. Miejsce zbrodni: Chełm, ul. Popiełuszki, mur przyklasztorny oo. franciszkanów Po miejskim deptaku, ul. Popiełuszki zagina smarkacz w spodniach z krokiem w kolanach, plecakiem i wielkimi słuchawkami na łbie. Szczyl nie słyszy własnych myśli, za to słyszy hip hopową muzę. Nagle z piskiem opon zajeżdżają mu drogę policyjne radio-wozy, z których jeden po drugim wyskakują policjanci. Akcja błyskawiczna. Psy zwijają gnoja z ulicy i jadą do komisariatu. Z plecaka wysypują mu brązową farbę, tzw. spray. Spray ma nienaruszoną zatyczkę na kapslu, jak wazelina KY pozłotko. Po tym się poznaje, że kupujemy towar nienaruszony. Gliniarze informują dzieciaka, że pomalował mur przyklasztorny, że ma się przyznać i wsypać wspólników. Ojczulkowie zadzwonili. Trzech was było. Gadaj po nazwiskach! Uratujemy ci dupsko, tylko wsyp koleżków. No i bachor wsypał, bo jak człowiek rodzi się w 1986 r. i później, to o lojalności wie tyle, co o najnowszym rankingu odplamiaczy w „Pani Domu”. Smark napluł do raportu ksywkami kolesi ze szkoły. Gliniarze rozpoczęli śledztwo. Poster i EZ (czyt. izi) przez dobry miesiąc w chełmskiej psiarskiej detektywowni wisieli na korkowej tabliczce jako MOST WANTED. Po żmudnym grzebaniu w pluralistycznym środowisku chełmskiej młodzieży i ich wymyślnych ksywek, niezależnie od subkultury, którą reprezentowali, namierzono Postera i EZiego. Rok urodzenia: obaj 1986 r. Okazali się kolegami kabla ze szkoły. Szczyle zamarły z wrażenia, bo na murze klechów malują sami blamiarze. Mur ojczulków obfituje w liczne wzwody i rozwarcia, lovy i fucki. Nie było mowy, żeby zmusić artystów Postera i EZiego do popełnienia na klasztornym murze takiego gówna. Tu szło już nie o spokój święty czy grzech. Tu szło o prawdziwą sztukę i image! Gliny gryzły pałki ze złości, bo czas leciał jak głupi, a franciszkanie się niecierpliwili. Poster i EZ regularnie odbywali spotkania z dzielnicowym i sędzią. Nadal nie chcieli łgać. Na koniec zmądrzył się też kabel. Bo w końcu złapali go z brązową farbą w plecaku, a wrzut na franciszkańskim murze jest czarny jak diabeł. Wierzę gówniarzom, choćby z tego względu, że etyka szczyli jest nieco odwrócona. Karierę robi ten, co był na dołku, co miał kuratora i był w poprawczaku, choćby przez 5 minut. I za co? Za graffiti! Mogliby mieć wszystkie dupy w gimnazjum. Ale nie Poster i EZ! Ci uparcie powtarzali prawdę i o murze franciszkanów nie chcieli nawet słyszeć. Jakimś trafem sprawa wylądowała w sądzie i chłopaki, mimo że niczego im nie udowodniono (bo niby jak? nie było wtedy żadnej rozprawy), dostali od pani sędzi panią kurator w prezencie. Braciszkowie, czyli franki, wycenili stratę na 250 zł. Do kwoty dodali chyba utratę grafficiarskiej dziewiczości muru, bo bohomaz mierzył jakieś 20 cm na 25 cm. Tylko że mur klasztorny dziewictwo stracił już dawno, o czym świadczą zgromadzone na nim powycierane ze starości penisy, swastyki i waginy. No, ale dobra! 250 zeta na trzy łby: wyszłoby po niecałe siedem dych. Suma do przełknięcia i zapłacenia – dla świętego spokoju. Gdyby tylko smarkacze faktycznie ufarbowali ten mur. Poster i EZ wałkują się z klasztorem już pół roku. Sąd i gliny próbowały wszystkiego z groźbami poprawczaka włącznie, żeby gówniarzy zakuć w klasztorne dyby. No, może nie wszystkiego. Z małymi wyjątkami. Nikt im jeszcze w zamian za podłożenie się pod paragraf (jak mawiają starzy gangsterzy) nie zaproponował zdanego z maksymalną liczbą punktów egzaminu maturalnego ani łodzi podwodnej na paliwo jądrowe. Chociaż nie wiem, czy i to by poskutkowało, bo Poster z EZim wróżą sobie karierę w branży. Goście nocami malują wrzuty 2 m na 6 m w kolorze, trójwymiarowe, obfoto-grafowywane przez media, czyli zajebiste na maksa. Nabazgranie dupy czarnym sprayem na murze byłoby dla nich jak dla van Gogha narysowanie sterczącego gila w sraczu. Rozprawa się odbyła. Kontynuowano przesłuchania nieletnich przestępców. Za szczylami świadczą: ich starzy, funfle ze szkoły, a nawet nauczyciele. Przeciwko są: gliniarze i franciszkanie. Na następnej rozprawie 4 listopada składać zeznania mają franki właśnie jako... świadkowie zdarzenia. Pytam się, jakim cudem dojrzeli gnoi zza dwumetrowego muru? I co porabiają po nocach klasztornicy zamiast leżeć pod krzyżem w żarliwej modlitwie albo napieprzać się po plerach biczami w świętej ascezie. Judaszują zepsute społeczeństwo przez szpary w murze? Tego i czy grafficiarze hip hopowcy staną się męczennikami franciszkańskiego klasztoru, dowiemy się już niebawem. Na pewno CDN. PS Do gdańskiej parafii św. Krzysztofa na Przymorzu: A ja wiem, kto 8 lat temu w wakacje zagrał sprayem w kółko i krzyżyk na drzwiach od plebanii – ja z moim kumplem Kaczorem. Ciekawe, kto za nas poszedł do poprawczaka. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wpierdol akademicki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W "Z Wałęsą na rybach" w regionalnej "Trójce" było o kulinariach. Na przykład obiad w Drawsku odbija się eksprezydentowi do dziś, chociaż nie pamięta ani co jadł, ani co się tam właściwie stało. A od Kwacha Lech różni się tym, że jeśli Wałęsa łowi ryby, to Olek tylko je zjada. Elektryk kiedyś coś mówił o rozdawaniu wędek i ryb, teraz została mu jeno wędka i chętka. * * * W poniedziałkowym Teatrze Telewizji wypremierowali "Glany na glanc". Kanada. Żyd adwokat broni skina mordercę. Nie tyle go zresztą broni, ile przygotowuje do przesłuchania w sądzie. Uczy, jak ma nie dać się wyprowadzić z równowagi przez prokuratora. Dzięki temu wiemy, że Kwiatkowski, wbrew sugestiom posłanki Beger, nie jest przyjacielem Millera. Gdyby był, podesłałby mu kasetę z tym spektaklem, żeby premier się uczył obcowania z Rokitą. * * * Senator marszałek Jarzembowski w "Graffiti" ogłosił ideowy program lewicowych senatorów. Aborcja – do rozważenia. Homoseksualizm – nie leży w typie pana senatora. Opodatkowanie Kościoła – tak. Legalizacja konkubinatów – nie. Eutanazja – rozważyć. Legalizacja trawy – nie. Ustawa o kombatantach – tak. Walka z wiatrakami – nie. Miłość do Millera – tak. Miłość do Sierakowskiej – stanowcze tak. Rozwiązanie Senatu – stanowcze nie. Tańsze państwo – tak. Schizofrenia – ? LAP Najważniejszymi programami w TV są reklamy. Co jakiś czas będziemy robić ich przegląd. Dropsy "Orbit" nie dość, że nie szkodzą szkliwiu, to jeszcze podnoszą poziom peha w ustach. My słyszeliśmy, że na peha w ustach najlepsze jest zjedzenie ananasa przed. Reklama maści przeciw grzybicy stóp wyjaśniła frekwencję w referendum europejskim: ponad 40 proc. Polaków cierpi na grzybicę stóp. Według Państwowej Komisj Wyborczej – 41,15 proc. Chłopczyk za pieniążek kupuje drzewko i wsadza je w polu. Drzewko rośnie setki lat, aż przychodzi Commercial Union i je ścina, by zrobić z niego banknoty. Antyglobaliści mają rację. Nareszcie wiemy, do czego służy depilator "Braun Silce Peel". Chroni kobiety przed robakami. Szampon "Super Dove" powoduje, że włosy zaczy-nają się układać i są miękkie. Szampon "Vita Maks Elseve" dodaje włosom blasku i je odżywia. Szampon "Johnson baby" ułatwia rozczesywanie. Natomiast "Nivea hair care" pielęgnuje włosy i uwalnia je od łupieżu. A gdzie szukać szamponu, który myje? Nie damy się chyba skusić na ubezpieczenie w firmie Uniqua. Może jesteśmy przeczuleni, ale nazwa sugeruje, że Uniqua unika płacenia odszkodowań. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 16 kwietnia "To jest rząd powszechnego kłamstwa. Zachodzi więc podejrzenie, że pchają się do wymarzonej Europy wyłącznie dla korzyści swojej sitwy, nie dla dobra społeczeństwa. Co gorsza, kiedy już się usadowią w europejskich instytucjach i przy europejskich kasach, nigdy w życiu się ich nie pozbędziemy. Tak jak nie możemy ich się pozbyć ze służby bezpieczeństwa, prokuratury, radia i telewizji... Dobitnym przykładem jest fakt wyrzucenia PSL-u z koalicji, tylko dlatego, by przy »rolnych« pieniądzach umieścić kilkuset swoich ludzi. Jedynym sposobem na uratowanie europejskich nadziei społeczeństwa jest natychmiastowa dymisja obecnego rządu oraz zmiana zarządów radia i telewizji. Chodzi o to, by do Europy wprowadzali nas uczciwi ludzie, a nie patentowani kłamcy. Jeżeli naprawdę zależy Millerom, Nikolskim, Czarzastym, Kwiatkowskim na wykorzystaniu historycznej szansy Polski – nic prostszego! Odejdźcie ze stanowisk! Dajcie Polsce szansę!". Jan Pietrzak, "Dajcie Polsce szansę" "Nasz Dziennik" 16 kwietnia "A co robi Leszek Miller? Myśli tylko o kalendarzu. Jeśli dziś stoi w nim, że ma w Atenach podpisać traktat, to go podpisze, bez względu na skutki. Tak postępuje nie gospodarz, ale bankrut, który zastawia majątek w lombardzie". Małgorzata Goss, "Bat na Polskę" "Ignacy Paderewski z własnej pensji i pieniędzy zarobionych na koncertach ufundował w 1910 roku w Krakowie Pomnik Grunwaldzki. Był politykiem i mężem stanu, który odchodząc z urzędu, miał osobiste długi. Coś podobnego zapewne nie grozi prezydentowi Kwaśniewskiemu. Będzie miał sporo kłopotów wraz z końcem kadencji. Trzeba będzie może i kilku ciężarówek, by wywieźć zgromadzone w Pałacu Prezydenckim podarki i upominki". Andrzej Stachowicz, "Prezent prezydenta" 19–21 kwietnia "Oglądając telewizję z wyczynami agresywnie antykościelnego kabaretu Olgi Lipińskiej, czytając takie tygodniki, jak »Wprost«, »Nie« czy »Polityka«, dzienniki typu »Trybuna« i »Gazeta Wyborcza«, można było zauważyć, jak wielkie są w nich zasoby wrogości i uprzedzeń do wiary i Kościoła, do wartości chrześcijańskich i do tradycyjnego patriotyzmu. Jakże celnie skomentował to już szereg lat temu arcybiskup Bolesław Pylak, stwierdzając, że: »Media w Polsce są w rękach złych ludzi, czego skutki już widać«. (...) Radio Maryja jest wspaniałym drogowskazem, który pokazuje nam, jak zwycięsko przełamywać zasieki z kłamstw i oszczerstw, mając w umysłach zakodowany sen o prawdziwie suwerennej Polsce". prof. Jerzy Robert Nowak, fragment książki "Alleluja i do przodu!" "Tygodnik Solidarność" 25 kwietnia "Najprawdopodobniej nie obejdzie się bez walki na śmierć i życie między Kwaśniewskim i Millerem o partię. Miller, chcąc zachować pozycję w sojuszu, będzie lansował pomału swoją kandydaturę, zaś Kwaśniewski poprze zapewne kogoś w rodzaju Marka Borowskiego. Obie strony będą walczyć o poparcie Jerzego Urbana w sporze". Piotr Semka, "Kły i pazury Leszka Millera" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Powrót czarnych turbanów Dzięki amerykańskim wyzwolicielom Afganistan wrócił na pozycję lidera w produkcji dragów. Po dwóch latach od obalenia talibów Afganistan znów staje się nie lada wyzwaniem dla społeczności międzynarodowej. Nie tylko nie rozwiązano starych problemów, ale pojawiły się nowe. Głównie dlatego, że Amerykanie nadają się na wyzwolicieli jak kura na kożuszek. W czerwcu 2002 r. całkowicie kontrolowane przez Amerykanów (czytaj demokratyczne) Loja Dźirge – wielkie zgromadzenie przywódców plemiennych Afganistanu – wybrało na prezydenta Pasztuna Hamida Karzaja. Afganistan miał zostać odbudowany i przywrócony do wspólnoty międzynarodowej. 14 grudnia 2003 r. w obecności 500 delegatów król Mohammad Zahir Shah otworzył nowy rozdział w historii Afganistanu. Postanowiono uchwalić konstytucję. Ustawa zasadnicza ma zadecydować m.in. o miejscu kobiet w społeczeństwie, o swobodach obywatelskich i kompetencjach władz centralnych wobec prowincji. Za szybkim uchwaleniem konstytucji opowiada się sam prezydent oraz Amerykanie, którzy mając problemy w Iraku nie są w stanie ponosić dłużej kosztów stabilizacji Afganistanu. Teoretycznie wszystko idzie zgodnie z planem. Szybko wygrana wojna, powołanie władz złożonych z lojalnych Afgańczyków, a teraz ich legalizacja. Nie tylko krytycy, ale nawet administracja Busha przyznaje jednak, że władza rządu Karzaja nie wykracza faktycznie poza Kabul. Większość kraju kontrolowana jest przez lokalnych dowódców niechętnie nastawionych wobec rządu centralnego. Tych samych zresztą, którzy przekupieni przez Amerykanów załatwili za nich wojnę z talibami. Teraz lokalni „panowie wojny” nie chcą uznać władzy w Kabulu i nie zgadzają się na rozbrojenie swoich prawie prywatnych armii. Na żołdzie watażków pozostaje obecnie około 100 tysięcy członków milicji. Dla porównania nowe siły zbrojne Afganistanu liczą zaledwie 6 tysięcy ludzi. Amerykański sekretarz obrony spotkał się niedawno z dwoma regionalnymi dowódcami wojskowymi – Abdulem Raszidem Dostumem i Attą Mohammedem. Ci byli sojusznicy Ameryki toczą teraz ze sobą wojnę o kontrolę nad północnym Afganistanem i regionem Mazar-e-Sharif. W październiku w starciach zginęło kilkadziesiąt osób. Prezydent Karzaj zwrócił się wówczas do brytyjskich sił pokojowych i ONZ o pomoc w pogodzeniu zwaśnionych dowódców. Ale siły ONZ są bezradne. Nie dość, że dopiero niedawno uzyskały zgodę na działanie poza Kabulem, to żołnierzy jest niewielu i nastawieni są raczej na odbudowę, a nie walkę. Na waśniach sojuszników USA korzystają talibowie. Ostatnie miesiące to nowe ataki na południu i wschodzie kraju. Wbrew zapowiedziom reżim czarnych turbanów, choć formalnie roz-bity, ma w Afganistanie wielu zwolenników, a przedłużający się okres braku państwa zdecydowanie działa na ich korzyść. Warto przypomnieć, że talibowie zdobyli władzę właśnie pod hasłem konieczności zapewnienia porządku. Ataki, podobnie jak w Iraku, organizuje się na przedstawicieli kabulskich władz, na wojska ONZ i Amerykanów. Talibowie nasilili operacje partyzanckie na pograniczu afgańsko-pakistańskim. Główną areną ich działalności jest bezludna i półpustynna prowincja Zabul, która wobec wciąż nielicznej armii i słabej administracji rządowej stała się ziemią niczyją. Talibowie starają się uczynić z Zabulu swoją główną bazę do wojny partyzanckiej. Jak poważny jest to problem, niech świadczy fakt, iż w grudniu ponad 2 tysiące amerykańskich i afgańskich żołnierzy uczestniczyło we wschodnim Afganistanie w operacji wojskowej pod kryptonimem Lawina. Jest to największa operacja prowadzona w Afganistanie od upadku rządu talibów. Swym zasięgiem operacja objęła prowincje Chost i Ghazni. Giną nie tylko żołnierze, ale także pracownicy agend ONZ. Jedną z ostatnich ofiar jest zastrzelona w Ghazni 29-letnia Francuzka Bettina Goislard. Tak, to myśmy ją zabili. Nie oszczędzimy też żadnego cudzoziemca pracującego w Afganistanie dla Amerykanów. Dotyczy to zarówno pracowników organizacji humanitarnych, inżynierów, jak i dziennikarzy, a także ich tłumaczy i kierowców – powiedział agencji Reutera, jeden z przywódców talibów. Zaraz potem ONZ zawiesiła swoje operacje humanitarne w prowincjach Nangarhar, Paktia, Chost i Kandahar na wschodzie i południu. W efekcie z Afganistanu wyjechało około 70 proc. działaczy organizacji humanitarnych. Amerykanie przyznają, że podobnie jak w Iraku nie są właściwie w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Odrodzeniu talibów sprzyja paradoksalnie sam fakt obecności Amerykanów. Przedstawiciel brytyjskiej organizacji charytatywnej Food for children mówi o zachowaniu amerykańskich marines: Chcą, żeby witać ich jak wyzwolicieli, a zachowują się jak najeźdźcy. Strzelają na zapas do wszystkich, jeśli tylko nie potrafią zrozumieć sytuacji. Jeden przypadkowo zabity Afgańczyk to kilkunastu talibów więcej. Problemy są nie tylko militarne, ale i natury ekonomicznej. Z uchwalonych na odbudowę Afganistanu 1,8 mld dolarów do kraju trafiła niespełna połowa tej kwoty, a i to w części dostało się w ręce watażków, a nie oficjalnych władz. Sytuacja jest na tyle dramatyczna, że Karzaj przyznał ostatnio, że nie ma na wypłaty dla i tak już skorumpowanej i praktycznie bezbronnej policji. Efekt? W listopadzie 41 talibów uciekło z więzienia w południowym Afganistanie. Kilku byłym dowódcom i bratu byłego ministra obrony talibów mułły Ubaidullaha pomogli w ucieczce przekupieni strażnicy więzienni. Coraz częściej przed budynkami władz dochodzi do burzliwych demonstracji. Przed siedzibą rządu gromadzą się byli oficerowie afgańskich ugrupowań zbrojnych oraz zwolnieni z pracy urzędnicy resortu domagający się wypłaty zaległych od miesięcy płac. Biedny skorumpowany kraj ponownie staje się siedliskiem handlarzy narkotyków. Gdy w 1996 r. talibowie obejmowali władzę w Afganistanie, zakazali uprawy maku. Każdego złapanego na tym procederze karano śmiercią. Szacuje się, że dzięki temu z rynków europejskich ubyło około 20 proc. heroiny. Po obaleniu reżimu uprawy maku i przemyt wznowiono na wielką skalę. Ziemie uprawne zajmujące jedynie 12 proc. powierzchni kraju są złej jakości. Mak natomiast nie jest roślinką wymagającą. Uprawa jest stosunkowo prosta, a w dodatku bardzo opłacalna. Przemytnicy kupują wszystko na pniu, płacą w dolarach, często tak dużo, że z jednych zbiorów rolnik jest w stanie wyżywić siebie i całą rodzinę. Handlarzy praktycznie nikt nie ściga. Już dziś 75 proc. światowej produkcji opium pochodzi z Afganistanu. W tej sytuacji – zdaniem wielu polityków – przewidziane na czerwiec 2004 r. wybory powszechne będą musiały zostać przełożone na później, choć Donald Rumsfeld kategorycznie twierdzi, że wybory odbędą się w zaplanowanym terminie. Od przeprowadzenia wyborów nie przybędzie jednak pieniędzy ani nie ubędzie skłóconych watażków. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prima aprilis Nie jest prawdą to, o czym napisaliśmy w poprzednim numerze „NIE” w publikacji „Czy Kwaśniewski to Kwaśniewski” – że najważniejsze osoby w państwie, w tym Pan Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, Pani Prezydentowa RP Jolanta Kwaśniewska oraz Pan Premier RP Leszek Miller, mają swoich sobowtórów wyszkolonych przez Biuro Ochrony Rządu. To był żart primaaprilisowy. Żartem był również artykuł „Miller bis” o rzekomym sobowtórze Leszka Millera Karolu Rz., który stracił posadę wskutek zapowiedzianej dymisji premiera. Wszystkie pozostałe publikacje – m.in. o tym, jak Miller uciekał przed Kulczykiem w hotelu w Mikołajkach, jak polski rząd knuł z Microsoftem oraz jak okupanci zamknęli w Iraku melinę – jak zawsze były wiarygodne, rzetelne i oparte na faktach. Udał nam się tegoroczny prima aprilis, skoro dał się nabrać nawet przenikliwy i wyćwiczony w komisji śledczej umysł posłanki Renaty Beger z Samoobrony. Oto fragment stenogramu z posiedzenia Sejmu w czwartek, 1 kwietnia 2004 r.: Poseł Renata Beger: Panie Marszałku! Panie Ministrze! W Iraku zamiast prezydenta Kwaśniewskiego wystąpił pan Jacek K. – sobowtór naszego prezydenta. Prezydenta wszystkich Polaków. Informację podał tygodnik „NIE”, a potwierdził poseł Jerzy Dziewulski były antyterrorysta (...). Proszę pana ministra o wyjaśnienie, komu potrzebny był cyrk z wyjazdem sobowtóra pana prezydenta Kwaśniewskiego do Iraku? Komu potrzebne było narażenie polskich żołnierzy stacjonujących w Iraku w związku z rzekomą wizytą głowy państwa? Oraz dlaczego uwłacza się godności żołnierzy i oficerów, którzy ryzy-kują życiem i zdrowiem wysyłając sobowtóra prezydenta, który siedząc w zaciszu swojego gabinetu ma rzekomo podnosić ich entuzjazm bojowy? Jeżeli prezydent zabezpieczył siebie sobowtórem, to jak zabezpieczył pozostałą część społeczeństwa? Dziękuję. (Oklaski) Wicemarszałek Janusz Wojciechowski: Dziękuję pani poseł. (Poruszenie na sali...) Niektórzy podejrzewają, że problem przez panią poruszony ma związek z datą dzisiejszej debaty. (Poruszenie na sali...) (Oklaski). Autor : R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prawy do lewego. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pudło za 5 miliardów cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zieloni depczą zieleń Ekolog to osobnik, któremu się wydaje, że ratuje świat. Precz z ekologią! 70 proc. świątecznych choinek jest sztucznych. Wymyślili je ekolodzy, aby chronić przed eksterminacją choinki prawdziwe. To pospolite przeświadczenie, w którym ludzie zakupują drut opleciony plastikiem, sprawia, że czują się lepsi. Ale najbardziej zadowoleni są oczywiście producenci imitacji świątecznych drzewek. Zawiśniesz na sztucznej choince Tymczasem ten rzekomo ekologiczny wynalazek bardziej przybliża ludzkość do ekologicznego armagedonu, niż koniec świata oddala. Do produkcji sztucznego drzewka potrzeba bowiem stali, benzyny, prądu elektrycznego i różnych ropopochodnych świństw, których produkowaniu towarzyszy zaczadzanie naszego naturalnego środowiska. Gdy plastikowa choinka zaczyna wyglądać jak wycior do kibla, to wywala się ją na śmietnik, gdzie czas jej utylizacji wynosi 500 lat. Handlowcy obliczają, że choinkę sztuczną wymienia się średnio co 6 lat. Jeśli w Polsce jest 12 milionów gospodarstw domowych, to za 11 lat na każdego obywatela przypadać będzie 1 sztuczna choinka na wysypisku śmieci. Z choinką prawdziwą jest tak, że czym gleba bardziej byle jaka, tym chojak bardziej rad. W ciągu swojego 7-letniego wzrostu – bo tyle potrzeba średnio od zasiania do skoszenia w celu bożoświątecznym – hektar choinek "produkuje" tyle tlenu, ile potrzeba dla 876 dorosłych osób. Iglaki absorbują też niektóre siarczki, zapobiegają erozji gleby i utrzymują jej biokulturę. Zakładając, że w Polsce około 700 000 hektarów ziemi leży odłogiem, a drugie tyle zasiewanych jest niepotrzebnie burakiem cukrowym lub zbożem rozmaitym, wydaje się dobrym interesem dla rolnika sadzenie choinek. Darując czytelnikowi żmudne wyliczenia, gdyby zrezygnować w ogóle ze sztucznych drzewek – głównie produkowanych przez Czajników (to od China) – można by zasadzić 60 000 hektarów, co dałoby pracę i niezłe pieniądze (30–70 zł za drzewko – to tyle co dwa metry kartofli) dla 10 000 rolników. Co roku wycinać i dosadzać trzeba by było na nowo około 8000 hektarów drzewek. A zużyte drzewko naturalnego pochodzenia szkodliwe nie jest, a przy przemysłowej hodowli łatwiej byłoby też o tani system recyklingu. Nie da się jednak w prosty sposób odkręcić ludziom, że teraz sztuczne choinki są do bani, inaczej jak ustawowo zabronić ich importu i sprzedaży. Dalej do boju PSL-u przeciw wariactwom ekologicznym! Walczcie z wiatrakami Kolejnym ekologicznym novum, które miało uczynić nas zdrowszymi, a powietrze jeszcze przejrzystszym, były nowoczesne elektrownie wiatrowe. Logika historii jest taka, że ziarno mełło się przed wynalezieniem turbiny parowej, a potem spalinowej za pomocą skrzydeł wiatraka – ale naraz wiatr do robienia prądu elektrycznego przestał być potrzebny. Są jednak ekolodzy, którzy uważają, że wystarczy starą koncepcję obudować nową technologią i pójdzie cacy. Na pozór tak właśnie wygląda, że energia wiatru jest czysta i odnawialna. Najlepsza na świecie! Tra ta ta... Wydaje się również, że Ziemia jest płaska, a wokół niej zapierdala Słońce. Pośród wielu teorii pieniądza jest i taka, że reprezentuje on wielkość wszelkich energii włożonych w wykonanie produktu lub usługi. Na przykład nowoczesnej turbiny wiatrowej. Po dokładniejszym bilansie okazuje się, że aby turbina wiatrowa się zwróciła, zanim się zamortyzuje, sieci energetyczne musiałyby odkupywać produkowany przez nią prąd o 80 proc. drożej od ceny rynkowej. Mówiąc nieco inaczej, gdyby energię z siłowni wiatrowych odkupywać po tyle, ile jest ona warta, to wiatraki przyniosłyby straty – jakieś 40 proc. Zamieniając te księgowe dywagacje na język zrozumiały dla ekologa, chodzi o to, że wprawdzie wiatrak produkuje czystą energię i niemal za darmo, jednak zanim ten wiatrak postawiono, zanieczyszczono środowisko naturalne spalinami samochodów, wyziewami hut, ściekami po obróbce mechanicznej i tak dalej, a ludzie pracowali, czyli wydalali, wydychali i tracili czas na coś, co przyniesie tylko szkody środowisku. Czyli zanim powstała czysta energia, wydatkowano około 40 proc. więcej konwencjonalnej energii w różnej formie. Generalnie zatem siłownie wiatrowe są pożeraczami energii, a nie jej producentami (pomijam już to, że kiedyś trzeba konstrukcje zdemontować, złomować i w końcu przerobić na coś za pomocą energii – ze spalonego węgla na przykład). Precz z wiatrakami i ekodurniami! O ochronie prawnej lisa poczętego A teraz o skutkach wygranej wojny ekologów. Kilka lat minęło od ostatniego futra z lisa skropionego farbą przez obrońców zwierząt. Od reklam, w której futrzana panienka trzymała zwłoki nutrii obdarte ze skóry ponad podpisem: Oto jest reszta z twojego płaszcza. Ekologom chodziło, aby nie zabijać już lisów, które żyją i żyć będą, oraz innych futerkowych. Dziwnym trafem ekolodzy nie czepiają się producentów butów, pasków, kremów przeciwzmarszczkowych, mydeł i poduszek powstających z odzwierzęcych surowców. A gdyby zajrzeli do lodówki, to zawsze jest tam kawałek jakiegoś bestialsko pomordowanego zwierzęcego trupa. Nie wiemy, czy dzięki ekologom fokom i gronostajom lepiej się powodzi. Wiemy jednak, że w Polsce lisom powodzi się gorzej, znacznie gorzej. Skóra z lisa jest obecnie nic niewarta i punkty skupu jej nie przyjmują. Populacja lisów dzikich spadła o połowę, gdyż strzela się do nich jak do dzikich psów. Kogo obchodzi zabicie nic niewartego zwierzaka? A lisów hodowlanych w tej sytuacji nie ma już prawie w ogóle. Jeżeli tendencja ta potrwa jeszcze 3 do 5 lat, lisa trzeba będzie wciągnąć na listę gatunków chronionych i kombinować, czym tu rozruszać na powrót przemysł lisio-futrzarski. Gratulujemy ekologom – zawsze przecież pozostaje dylemat nierozstrzygalny na gruncie fizyki klasycznej – czy lepiej być lisem pośmiertnie odartym ze skóry, czy lepiej pozostać lisem nigdy nie narodzonym?! Nie wal królika Jako czołowi w tym kraju mieszacze rozumiemy, że bez diabła żaden najszlachetniejszy ruch społeczny się nie wykreuje. Nikt nie zainwestuje swojej sławy, chwały i pieniędzy w Polskie Towarzystwo Marsjańskie, dopóki Marsjanie nas nie zaatakują. Podobnie byłoby z ekologami. Nie chcemy ekologów utylizować, bo zawsze się gdzieś jakiś nowy zdrowszy urodzi i energia społeczna zmarnowana. Proponujemy jednak działania mniej urągające dobru publicznemu – bo właśnie nadarza się okazja. W Australii – która obok kangurów sławna jest z patologicznej populacji królików (to też jakiś ekologiczny geniusz wymyślił) – uczeni znaleźli korelację między liczbą samogwałtów u ludzi a zgonami wśród królików. Można by te naukowe dedukcje przekuć na hasło społecznie bardziej nośne w stylu: "Zawsze gdy się masturbujesz, Pan Bóg zabija królika" (w Polsce może być królik, kot lub zając). To dałoby zielonym poparcie ze strony Kościoła, zwolennika Pana Boga i przeciwnika masturbacji, oraz jednoczyło miłośników królików, kotów lub zajęcy. Można na tym ugotować taką krucjatę, że aż papież się dowie, a bez względu na skutki i tak nic rzeczywiście złego się nie stanie. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prymas aprilis Arcybiskup Józef Glemp został poetą. I jak to poeta, zaczął żebrać. Liryka to wyrażanie emocji, problemów egzystencjalnych, filozoficznych, metafizycznych. Podmiot liryczny jest wyznaczony przez samą wypowiedź liryczną – istnieje w niej i przez nią. Tak jak zaistniał prymas Józef Glemp w powyższym utworze. Prymasowi, jak widać, nieobce są kanony estetyczne i zasady sztuki rymotwórczej. Znać w jego tekście ślady klasycyzmu i żarliwość oratorską spod znaku Piotra Skargi. Można mówić o kontaminacji, czyli skrzyżowaniu różnych stylów, jest to jednak kontaminacja dojrzała i nieprzypadkowa. Warto pochylić się nad tekstem J. Glempa, jako wybitnym dziełem poetyckim, które zapewne trwale wpisze się w historię literatury narodowej. * * * Dzieło reprezentuje typ liryki inwokacyjnej. Z teorii literackiej wiadomo, że typ ten charakteryzuje się – poza obecnością lirycznego "ja" także występowaniem lirycznego "ty". Klasyczna teoria literatury zabrania utożsamiania podmiotu lirycznego z autorem. Jednak w tym przypadku geneza utworu, jak też biografia i znane wszystkim przemyślenia J. Glempa pozwalają sformułować śmiałą tezę: w tym utworze podmiotem lirycznym jest prymas! Delikatnie daje sygnał swej obecności. Zwraca się tonem retoryczno-poetyckim do adresata lirycznego – Narodu Polaków Katolików. * * * Wielka literatura romantyczna zawsze miała swe korzenie w życiu narodu. Nie bez wpływu na powstanie utworu J. Glempa był doniosły fakt – wmurowanie kamienia węgielnego pod przyszłą Świątynię Opatrzności. Utwór powstał ze smutku, który prymas wyraził publicznie: Polacy nie chcą dawać na budowę Świątyni Opatrzności. Apelując do hojności, odwołuje się do etosu Polaka patrioty. Prymas ma świadomość upływu czasu, jako że bliska jest mu idea Heraklita (Panta Rhei) oraz świadomość przeszłości historycznej naszego Narodu, który od 200 lat czeka z utęsknieniem na Opatrzność w Świątyni. Prymas wypełnia swoją misję kordianowską na wzór bohaterów romantycznych pełnych ideałów, egzaltacji i determinacji, czerpiących z czystego źródła moralności chrześcijańskiej. Prymas ma świadomość wagi swego posłannictwa, czuje się pomazańcem bożym w trudnej sprawie – budowie świątyni. Jest to dla niego wyzwanie, ale też odpowiedzialność przed całymi pokoleniami Polaków – tych, którzy nie doczekali nigdy doniosłej chwili – padnięcia na kolana przed jej wysokością Opatrznością Bożą w świątyni jej imienia. * * * Warto przyjrzeć się tekstowi prymasa koncentrując się na przesłaniu ideowym. Każde dzieło wyzwala u odbiorców wiele skojarzeń, refleksji natury filozoficznej, etycznej, egzystencjalnej etc. Podobnie jest i z tym tekstem. Nie pozostanie wobec niego obojętny żaden prawdziwy Polak, bowiem dzieło to reprezentuje gatunek liryki zaangażowanej, typowej dla naszej narodowej tradycji. Dlatego za serce chwyta zwrot "Choćby złotówka od Polaka". Ofiarność ma wynikać "z miłości", a nie ze strachu. Podmiot liryczny kreśli wizję przyszłości, zaznaczając ją w delikatnym epitecie "nie byle jaka". Trzeba mieć na względzie patrona – Opatrzność, która ma stać się przyczyną odrodzenia, by Polska podjęła wielki narodowy czyn. By rodacy dojrzeli emocjonalnie, jak niegdyś Kordian na szczycie Mount Blanc, i wpisali się w panteon rycerzy chrześcijaństwa w bezbożnej Europie. Tekst obfituje w liczne apostrofy, dlatego woła podmiot liryczny "Twą cegiełkę złóż co prędzej" kładąc akcent na "co prędzej". Pospieszna, choć i osobowa ofiarność Polaków nie pozostanie bez echa, przekonuje podmiot liryczny. Za tę świątynię Bóg zwiększy liczbę łask, którymi obdarza Naród. Prymas jako wytrawny poeta wie, że z retoryką poetyckiego przedłożenia związany jest uroczysty, patetyczny nastrój. Ma też świadomość, że tekst ma spełniać funkcję dydaktyczną. Dlatego dominantą czyni w nim "ty" liryczne – Naród, od którego hojności zależą losy kraju. Prośby prymasa są minimalistyczne, chodzi tylko o symboliczną złotówkę (38 mln Polaków w kraju, 10 mln w USA x 1 zł). Utwór nie jest adresowany do wielkich i bogatych koncernów państwowych, bo one już swój wkład w budowę świątyni wniosły. * * * Jako wybitny liryk wie prymas, że sytuacja liryczna determinuje kształt wypowiedzi. Dlatego poeta zrywa z monologową formą wypowiedzi. Dynamika tekstu wynika z przerzutni, ulubionej figury stylistycznej Awangardy Krakowskiej wyznającej zasadę minimum słów – maksimum treści. Wydaje się, że bliższa jest poecie forma wiersza stychicznego (ciągłego) z rymami w klauzuli typu AA, BB – rymami sąsiadującymi. Niestety, już w 5 wersie zrywa z tą zasadą i idzie w kierunku rymów nieregularnych "Opatrzność, odrodziła, prędzej, więcej". Nieobce są prymasowi również rymy wewnętrzne ("miła, odrodziła") i system intonacyjno-zdaniowy na wzór liryki średniowiecznej. Warto się zastanowić, dlaczego poeta nie zrezygnował z rymów, dlaczego nie realizował formy wiersza białego, awangardowego? Prawdopodobnie doskonale wiedział, że rym zawiera właściwości mnemotechniczne, ułatwiające zapamiętywanie. Wiersz spełnia funkcję propagandowo-socjotechniczną. Istnieje w literaturze pojęcie "rymy częstochowskie". Nie są one obce prymasowi. Są to, inaczej mówiąc, rymy gramatyczne (powtarzają się końcówki odmian zarówno czasownikowych, jak i rzeczownikowo-przymiotnikowych, np. biegał // ostrzegał). Ich krytyczna ocena wynika z łatwości doboru i z obciążenia tradycją odpustowo-jarmarczną, nieobcą Kościołowi. Stąd nazwa częstochowskie, bo ze średniowieczną pieśnią przenikały do ludu. Pieśni te śpiewali wędrowni żebracy, szybko rozprzestrzeniały się i według nich układano następne. Nietrudno zgadnąć, z jakich tradycji literackich wyrasta tekst prymasa. Patrząc na całość i parafrazując wiersz satyryczny S. Okraszewskiego prymas nie jest autorem "nowych i szczęśliwie odnalezionych rymów". Poetów księży, biskupów w naszej literaturze było wielu, choćby Ignacy Krasicki. W ten nurt wpisuje się również prymas Józef Glemp. Skala jego talentu sięga kosmicznego odmętu, ale nie liczy się klasa, bo najważniejsza jest kasa. Mówi to Ojciec Duchowy, więc słuchaj, Ludu Szanowny! Kopsnąć po zylu trzeba, żeby pójść do nieba. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kit elit Andrzejowi Lepperowi z życzeniami leżenia bykiem na przypiecku i czekania, aż władza sama mu wyrośnie. Tomek, znajomy taksówkarz, po czwartym piwie: – Myślisz, że Kwach mógłby to zrobić? Dywizja albo dwie, dramatyczne wystąpienie w telewizji ˝ la generał Jaruzelski, czasowe ograniczenie swobód obywatelskich. Po tym szczycie w warszawce nadarza się okazja. Zamach majowy bez jednego strzału. Sejm do internatu. Senat do internatu. Rząd do... No, rządu nie ma! Ludzie może i by psioczyli na godzinę policyjną, ale odetchnęliby z ulgą. Andrzej, znajomy profesor, bez piwa: – Ten, kto zdołałby zgromadzić przed Sejmem sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi, wziąłby władzę. Już w trakcie gromadzenia się tłumu posłowie zrezygnowaliby z posad. Krzysztof, znajomy programista komputerowy, po jednym piwie: – Ktoś mi mówił, że Unia Europejska może tu przysłać jakiegoś komisarza, który wziąłby to wszystko za ryj i zrobił porządek. – Nie ma takiej możliwości – zaprzeczam. – No to co? Nie ma wyjścia z tej bryndzy? * * * Kryzys państwa w wąskim politologicznym znaczeniu to ograniczenie bądź zanik funkcji instytucji państwowych oraz wywołany tym chaos społeczny. Policja przestaje łapać bandytów, lekarze nie leczą, nauczyciele nie uczą, komor-nicy nie ściągają wierzytelności. Watahy zdesperowanych obywateli plądrują sklepy, a najwierniejsze oddziały wojska eskortują prezydenta do śmigłowca, który zabiera go wraz z rodziną i milionami dolarów za granicę. Jeśli tak, to w Polsce jeszcze nie ma kryzysu państwa. No to skąd wrażenie rozkładu, gnicia i zepsucia? Dlaczego Tomek myśli o zamachu majowym, Andrzej o rewolucyjnych skutkach demonstracji przed Sejmem, a Krzysztof o wszechmogącym szeryfie z Unii Europejskiej? Publicyści i doktoranci mówią: kryzys elity władzy. Nie ma zagrożenia dla demokracji, lecz notuje się spadek zaufania społecznego, obojętność obywatelską, marazm, zniechęcenie. Stan podgorączkowy. Ciepła herbata z cytryną i pod kołdrę! Jeśli samo nie przejdzie, należy skorzystać z pomocy profesjonalistów. Co powoduje taką diagnozę? Upadek rządzącej lewicy. Wyborcy widzą, jak w ciągu nieco ponad dwóch lat najpoważniejsza siła polityczna w kraju straciła poparcie, o jakim marzy każda partia. W niektórych sondażach SLD zjechał z 43 do 3 proc. poparcia. To znak, że wszystko jest możliwe; wczoraj wszystko, dzisiaj nic. Musi to powodować z jednej strony niezdrowe podniecenie i wyczekiwanie, z drugiej – frustrację. Niezrozumiała polityka zagraniczna. Relacje między państwami publiczność postrzega jak relacje między ludźmi. Taka personifikacja to uproszczenie, ale też komfort rozumienia polityki międzynarodowej, bez wdawania się w zawiłe niuanse. Polska żeni się z Europą, a jeszcze przed ślubem puszcza się z Ameryką, która gwałci Irak. Czy taki układ uczuciowy jest w stanie pojąć uczciwy Polak i chrześcijanin? Dlaczego Polska zaniechała niewinnego, choć opłacalnego flirtu z Rosją, a wdała się w rujnujący budżet rodzinny romans ze Stanami? Jak można deklarować chęć niesienia pomocy Irakowi i jedno-cześnie przykuwać go do kaloryfera? Wszechwładza mediów. Środki masowego przekazu decydują o formacie i znaczeniu wydarzeń. Gówniany występek sołtysów urasta do gigantycznych rozmiarów afery starachowickiej. Powierzchowny, ale potwierdzony przez sąd raport posłanki Błochowiak media tytułują skandalem roku o katastrofalnych skutkach dla układu słonecznego. (Dziwne, że publicyści nie zauważają prawnej nieskuteczności raportu Błochowiakówny; Sejm nie uchwalił bowiem czytelnego sposobu przyjmowania końcowego raportu komisji Nałęcza). Media podważają wyroki sądów, urządzają nagonkę na pedofilów, rozdzierają szaty nad nieawansowaniem jakiegoś łapsa z ABW. Poczucie bezpieczeństwa większości społeczeństwa nie zależy od gotowości służb, lecz od tego, czy redaktor prowadzący tabloidu po obudzeniu się stwierdzi, że terroryści wysadzą klasztor w Częstochowie, albo zdecyduje, że na swojej drodze zniszczenia ominą nasz kraj. Ten niezasłużony wzrost siły mediów spowodowany jest katastrofalną słabością polityków, ich panicznym strachem przed krytyką prasową. Przypomina to sytuację w Ameryce Łacińskiej tuż przed przewrotem wojskowym. O życiu lub śmierci polityków decydują kamery i mikrofony, a w chwilę potem – karabiny pułkowników... Nieprofesjonalizm polityków. Barcikowski ostrzega Rokitę przed nie ujawnionym z nazwiska prowokatorem – jak się okazuje – zwykłym plotkarzem. Rokita, który publicznie deklaruje wyrzucanie anonimów do kosza, nagle żąda wyjaśnienia tej duperelnej sprawy do końca: kto, kiedy, dlaczego? Sądzi, że wrażenie osaczenia go przez agentów służb specjalnych spowoduje wzrost zaufania społecznego i poparcia dla Platformy. Pudło! Rusak dowiaduje się, że beknie za przekręty z czasów, gdy kierował WSI. Plecie więc trzy po trzy, narażając się na atak Dukaczewskiego, by potem powiedzieć, że jest przez niego prześladowany. Chytre, ale beznadziejnie głupie. Kaczmarek obwinia Millera o zatrzymanie Modrzejewskiego, potem się z tego wycofuje, Miller olewa Kaczmarka, Kaczmarek zagrywa nocnym spotkaniem Kulczyka z Millerem i Kwaśniewskim. Aberracja. Oleksy kandyduje na premiera, zostaje więc marszałkiem Sejmu, ale asekuracyjnie nie zwalnia zawczasu fotela ministra spraw wewnętrznych. Małostkowe i wkurzające publiczność. Zanim Miller przeleciał się samolotem Schrödera, Rokita i Ziobro marudzą o niestosownej obecności polskiego premiera na pokładzie samolotu Luftwaffe, czytaj: Miller to volksdeutsch. Błazenada! Kwaśniewski czci bohaterów powstania w getcie warszawskim, a przedtem (lub potem) chwali Izrael za zbudowanie muru getta dla Palestyńczyków. Żenada. Kwiat polskiej polityki doprowadza do uchwalenia ustawy o biopaliwach, na której Trybunał Konstytucyjny nie zostawia suchej nitki. Zgroza. Te kretyńskie zagrania, podkręcone następnie przez media, przyprawiają publiczność o mdłości albo zobojętnienie. Założę się, że gdyby dziś wybuchła afera Olina (Oleksy w absurdalnej roli rosyjskiego szpiega), byłaby odbierana jako jeszcze jedna wpadka elity władzy. Histerii polityków i ekscytacji mediów towarzyszyłoby pobłażliwe machnięcie ręką wyborców. * * * Rosną notowania Leppera. Rokita też na razie idzie lekko w górę, Borowski już nie. Kwaśniewski – w dół. Kaczory i Giertychy – w dół. Wszyscy w dół! Przyczyn kryzysu elit jest oczywiście znacznie więcej niż wspomniane. Najważniejsza znika jednak w powodzi drugorzędnych. Elity sprawiają wrażenie, jak gdyby istniały tylko dla siebie – oto, co je najbardziej pogrąża w oczach społeczeństwa. Partie dzielą się i mnożą, przywódcy rozprawiają o rozgrywkach personalnych, a nie o programach. Większość tzw. afer to zabawy koterii niemające większego wpływu na sytuację obywateli. Cimoszewicz podaje się do dymisji wskutek zaginionych dysków, Siemiątkowski rezygnuje, bo czuje się ofiarą nagonki opozycji. Premier nie przyjmuje rezygnacji, chociaż Cimoszewicz powinien mieć ludzi od pilnowania komputerów MSZ, a Siemiątkowski powinien umieć skorzystać z usług prawników, żeby nie spieprzyć ustawy o służbach specjalnych. Publiczność ma prawo czuć się zagubiona, zatem wściekła. Nie obchodzi ją, czy Błochowiak to święta czy zdzira, Cimoszewicz jest uczciwy czy nieudolny, a Rokita – cwaniak czy histeryk. Publiczność chce, żeby wzrost gospodarczy można było poczuć w kieszeniach, a wejście do Unii Europejskiej żeby oznaczało przynajmniej awans cywilizacyjny, jeśli nie materialny. Przedstawiciele elit powinni być jak bogowie z wierzeń prymitywnych ludów: niewidzialni, ale czuwający nad istotami ludzkimi. Tymczasem politycy są niczym bóstwa greckie: zajmują się głównie własnymi intrygami, mając śmiertelników za zbędny balast. Różnica jest tylko taka, że zbędny balast chodzi do urn i ma moc pozbawiania bożków niebieskiego obywatelstwa. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna IPN gubi Żydów Góra urodziła mysz. Prokuratura IPN zakończyła i umorzyła śledztwo w sprawie mordu Żydów w Jedwabnem. Okazało się, że sądy PRL były sprawiedliwe, ukarały kogo trzeba. Nic już dodać nie można. Ponadto IPN, jego śledczy i propagandyści doszli do wniosku, że czynny udziało w mordowaniu wzięło około 40 mieszkańców Jedwabnego, a zamordowanych Żydów było nie 1600, lecz 400. Bez odpowiedzi pozostawili pytanie o to, w jaki sposób 40 nieuzbrojonych w broń palną osobników zdołało zapędzić do stodoły i spalić dziesięciokrotnie liczniejszą gromadę? A także, co stało się z resztą półtoratysięczną Żydów jedwabińskich? Takie są skutki, kiedy ustaleniem prawdy historycznej zajmują się prokuratorzy i ideolodzy wyręczający historyków. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska to brzmi w trzcinie Polski prezydent i rząd powinny wyraziście potępić Izrael jako agresora, który nadużywa swojej siły. Jako kraj – terrorystę. Tymczasem Kwaśniewski apeluje tylko o ochronę "miejsc świętych". Czyżby chciał kandydować na papieża? Polska ma w swej tradycji walkę o swe niepodległe państwo, a w drugiej połowie XX wieku – starania o poszerzanie jego suwerenności. Aspiracje palestyńskie i los Autonomii powinny być więc Polakom bliskie. III Rzeczpospolita ma u swej kolebki, więc i za swój ideał, negocjacyjne rozwiązywanie sporów. Izrael rządzony przez aroganckich szowinistów skupionych wokół Szarona niszczy procedurę negocjacji pokojowych oraz poniża i maltretuje swego w nich partnera Arafata, skądinąd laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Polska ochotnie wypowiada się przeciw antysemityzmowi. Jest okazja potępienia jego współczesnego źródła – zbrodniczego nadużywania przez państwo żydowskie swej przewagi militarnej. Znacząca część białej, czyli rządzącej, ludności Izraela wywodzi się albo z ziem dzisiejszej Polski, albo z dawniejszego jej terytorium państwowego. Izrael to więc część naszej własnej historycznej ciągłości. Czyni to problemy tego kraju, w tym jego upodlenie naszą – pośrednio – sprawą. Unia Europejska, do której wstąpić pragniemy, w swej polityce jest coraz bardziej niechętna agresywności Izraela tworzącej ognisko zapalne w południowym podbrzuszu Europy. Nie musimy wlec się w ogonie tego procesu dojrzewania Europy do zrozumienia jej interesu. Stany Zjednoczone, którym się Polska ohydnie podlizuje, zajmują w sprawie konfliktu bliskowschodniego postawę obłudną i sprzeczną z głoszonymi przez się ideami. Faktycznie USA popierają agresora. Czynią tak zresztą zawsze, jeśli tylko jest on z nimi zaprzyjaźniony. Będąc żandarmem światowego ładu Stany postępują wedle swoich wewnętrznych interesów. Polityka Busha stwarza dla Polski okazję do pokazania, że nie jesteśmy amerykańskim lokajem, tylko rozumnym i krytycznym sprzymierzeńcem. Polską rządzi lewica. Psim obowiązkiem lewicy jest poprzeć biednych, prześladowanych, z którymi sympatyzuje wszystko, co w świecie jakkolwiek lewicowe. Polska jest krajem słabym. Ma więc interes w tym, aby nikt na świecie nie odnosił korzyści z nadużywania swej militarnej przewagi. Polska bywała okupowana, winna więc okazywać niechęć okupantom. Trwałość polskich granic zależna jest od traktatów międzynarodowych. W trosce o ich powagę wspierać powinniśmy z całej siły prawo Palestyńczyków do ich państwa, przyznawane im i potwierdzane wielokrotnie przez ONZ. Polska wyznaje zasadę moralną i prawną, że terroryzm organizacji skrajnych nie może usprawiedliwiać terroryzmu państwowego. Zasadę tę odnosi się np. do represji stalinowskich wobec powojennego podziemia zbrojnego albo do hitlerowskich pacyfikacji będących odwetem na całej ludności polskiej za poczynania bojowników konspiracji zbrojnej. Dlaczego wobec tego nasz rząd nie uznaje Izraela za państwo terrorystyczne? Przecież jego rząd i armia stosuje masowy odwet za operacje straceńców-zabójców. Izrael powstał w toku lokalnej wojny dwóch społeczności: żydowskiej i arabskiej, które wzajemnie odmawiały sobie prawa do stworzenia w Palestynie własnych państw, jak tego pragnął ONZ. Później Izrael prowadził już tylko wojny napastnicze kierując się prawem silniejszego. Obecny dramat jest skutkiem półwiekowego nadużywania siły w imię polityki niedopuszczania do powstania niepodległej Palestyny Arabskiej. Jako polski korespondent przy armii Izraela obserwowałem na froncie pierwszą izraelską wojnę napastniczą przeciw Egiptowi w 1956 r. Byłem dumny z tego, że wówczas moje państwo – Polska – występowała przeciw najeźdźcom. Wolałbym i dziś nie wstydzić się za swój kraj. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Licencja na zabijanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Komuna plus VAT " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W diament się obrócisz Można nieboszczyka tradycyjnie zakopać w ziemi albo spalić. Jednak prawdziwy bajer, to przerobić drogiego zmarłego na diament, oprawić w pierścionek lub sygnet i mieć go stale przy sobie, na palcu. Rozważania nad godnym XXI wieku i – co tu ukrywać – dochodowym sposobem "zutylizowania" zwłok osób zmarłych doprowadziły amerykańską firmę LifeGem do opracowania metody zamieniania zwłok w diament. Który staje się wieczną pamiątką po zmarłym. W dobie Internetu wypełnienie i przesłanie odpowiedniego formularza zamówienia nie nastręcza żadnych trudności. Jedynym problemem dla niektórych może być cena tej nowatorskiej w skali świata usługi (patrz tabela). Diamenty niebieskie Wielkość (karaty) Cena (dolary) 1 sztuka2 lub więcej sztuk 0,253 9503 750 0,336 9506 550 0,509 9509 450 0,7516 95016 100 1,00 brak w ofercie 1,25brak w ofercie Wyszliśmy z prostego spostrzeżenia, że organizmy wszystkich istot żywych zbudowane są z węgla, a więc z tego samego tworzywa, co diamenty. Dlaczegóż więc nie przetworzyć zwłok zmarłych osób na diamenty? – powiedział Greg Herro, dyrektor LifeGem, dziennikarzowi BBC. I dodał Z pozostałych po spaleniu zwłok popiołów ekstrahujemy węgiel, który następnie w specjalnej komorze poddawany jest jednoczesnemu oddziaływaniu wielkiego ciśnienia i temperatury. W wyniku tego skomplikowanego, trwającego cztery miesiące procesu powstaje sztuczny kamień szlachetny. Równie przekonująco zabrzmiała dalsza część wypowiedzi Grega Herro, który zachęcając do skorzystania z usług firmy LifeGem zapewniał, że Taki sztuczny diament to znacznie więcej i coś zupełnie innego, niż jakakolwiek inna pamiątka po zmarłym. I umożliwia zupełnie inne doznania niż te, jakie odczuwamy pochylając się choćby i kilka razy do roku nad płytą nagrobną zmarłego. Oprawiony diament to także coś zupełnie innego, o wiele bardziej namacalnego, niż oprawione w ramkę zdjęcie na półce lub biurku. Szlachetny kamień w ulubionym przez zmarłego lub osobę owdowiałą kolorze pozwala na codzienny, niezwykle bliski kontakt zarówno fizyczny, jak i duchowy. Drogiego nam zmarłego możemy przerobić na diament niebieski, żółty lub rubinowy. Na razie musimy się zadowolić niebieskimi. Ale LifeGem zapewnia, że żółte (najtańsze) i czerwone pojawią się w ofercie wkrótce. Duński psycholog Sven Jensen, którego specjalnością są kwestie i problemy związane ze śmiercią i pogrzebem, rozpowszechnioną przez tutejsze media wiadomość o ofercie firmy LifeGem skomentował dosadnie: Polują wyłącznie na pieniądze ludzi dotkniętych nieszczęściem. Kobieta, która właśnie straciła męża jest w takim szoku, że nie wie, jak się nazywa. Nakrywa stół na dwie osoby i ciągle słyszy, jak na podjeździe chrzęści żwir pod kołami jego samochodu. W takim okresie może ona łatwo stać się ofiarą firmy, która zapomocą "specjalnej oferty" bez skrupułów wykorzysta jej nieszczęście. Co by nie mówić o ofercie firmy LifeGem uwiecznienia zmarłych, to jest ona niewątpliwie konkurencyjna w stosunku do tradycyjnych metod utylizacji zwłok. I zapewne z tego powodu nie może liczyć na najmniejszą choćby przychylność osób z branży. No bo wyobraźmy sobie złość (by nie rzec dosadniej) zarządcy cmentarza, któremu nagle zaczęłyby znikać "skóry" i związana z tradycyjnym ziemnym pochówkiem kasa! Wściekłość byłaby tym większa, że ów zarządca miałby świadomość, iż konkurencja nie tylko podbiera mu klientów, ale że na dodatek, stosując nowoczesne technologie i metody marketingowe, wyrywa od nich o wiele większą kasę niż tradycyjne "co łaska". Och, jak to boli. Jeżeli kogoś zainteresowała metoda przerabiania drogich zmarłych na kolorowe szkiełka do pierścionków – więcej szczegółów na stronie www.lifegem.com. Można tam znaleźć np. rys historyczny omawiający sposoby postępowania ze zwłokami na przestrzeni dziejów, a także poczytać sobie m.in. na temat stosowanego przez firmę LifeGem procesu i technologii przerabiania węgla zawartego w białku na diament. Dowiemy się też, jakie mamy gwarancje, że otrzymamy diament wyprodukowany ze zwłok naszego drogiego zmarłego, w jaki sposób kamień zostanie zabarwiony na żądany kolor itd. Znajdziemy tam też blankiet zamówienia diamentu, no i oczywiście aktualny cennik. Jeżeli nie mamy co najmniej 2950 USD – tyle kosztuje najtańszy, żółty diamencik – to po prostu musimy przeprosić się z naszym lokalnym zarządcą cmentarza, który – choć drogi drań jak cholera, to mimo wszystko aż tak nie zdziera. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Opas dei " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co ukrył rząd " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zero zero zgłoś się Ludu RP. Uprzejmie cię zawiadamiamy o wykorzystywaniu Sejmu do działalności sprzecznej z prawem. Gwiazda sejmowej komisji śledczej badającej sprawę Rywina, poseł PiS Zbigniew Ziobro – naszym zdaniem – popełnił co najmniej trzy przestępstwa zagrożone karą więzienia: ujawnienia tajemnicy państwowej lub służbowej, zniesławienia i znieważenia. On sam i jego partyjni szefowie Kaczyńscy postulują zaś, by złoczyńców karać jak najsurowiej. Do przestępstwa ujawnienia tajemnicy śledztwa prawdopodobnie doszło 12 kwietnia 2003 r. podczas 31. posiedzenia sejmowej komisji śledczej. Wówczas poseł Ziobro znienacka zaczął cytować fragmenty zeznań złożonych przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w prokuraturze. Już wcześniej i on, i inni członkowie komisji cytowali zeznania innych świadków, których przesłuchała prokuratura badająca aferę Rywina. Jednak tamte zeznania nie były objęte klauzulą poufności. To – było. Pojąć nie mogę, dlaczego Ziobro zdecydował się odczytać przed kamerami fragmenty poufnego dokumentu. Mógł je legalnie i zgodnie z prawem cytować, gdyby tylko przestrzegał procedury. Wystarczyło wystąpić do całej komisji z wnioskiem o utajnienie tej części posiedzenia, podczas której chciał przeczytać świadkowi o tym, co Aleksander Kwaśniewski powiedział w prokuraturze. Albo komisja mogła wystąpić do gospodarza śledztwa, czyli do prokuratora apelacyjnego, o zdjęcie klauzuli poufności. Przestępstwo zniesławienia Zbigniew Ziobro chyba popełnił kilka razy. Ja przypomnę cztery wypowiedzi noszące znamiona tego zabronionego czynu: 10 stycznia dla PAP, 21 lutego w radiu RMF, podczas 19. posiedzenia komisji śledczej i w wywiadzie dla Radia Podlasie 9 maja 2003 r. Ziobro już wie, że było tak, a nie inaczej, zanim komisja śledcza zakończyła pracę, przesłuchała wszystkich świadków i oceniła zebrany materiał. Przytaczam fragmenty: Lew Rywin występował w imieniu grupy ludzi, która trzyma władzę, czyli właśnie SLD, ogromne korzyści finansowe miały być właśnie dla SLD. Pan nie może potwierdzić, ale też i zaprzeczyć temu, że dochodziło do nowych, jak to wynika z zawiadomień, przestępczej presji wywieranej przez pana Czarzastego. Prawda (...) ujawniana z dużym trudem (...) pokazuje obraz powiązań między przedstawicielami SLD, biznesu, mediów, który jest wręcz obrazem kryminogennym. (...) Ci ludzie czują się zagrożeni, ponieważ konsekwencją ewentualnego przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość może być to, że wielu z ich kolegów znajdzie się w zakładach karnych. Przestępstwa znieważenia Zbigniew Ziobro zapewne dopuścił się podczas 36. posiedzenia komisji, kiedy to premier Leszek Miller nazwał go zerem. Poseł PiS przypomniał publikacje prasowe, z których wynikało, że zleceniodawcą zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały miał być znajomy Millera. Co więcej, że ten rzekomy mafioso został zatrzymany, po czym wypuszczony na wolność na polecenie z góry. Wedle moich ocen ta wypowiedź wyczerpuje znamiona zniesławienia. Jednak prawnicy, z którymi się konsultowałem, uznali, że w tym przypadku należy rozważyć również zastosowanie innego artykułu kodeksu karnego – dotyczącego znieważenia. Argumentacja brzmiała mniej więcej tak: ponieważ sprawa zabójstwa generała Papały nie ma nic wspólnego z aferą Rywina, posłowi prowadzącemu przesłuchanie chodziło więc o to, by sprowokować premiera i wyprowadzić go z równowagi. Poseł Ziobro – człowiek po studiach prawniczych, aplikacji prokuratorskiej, były wiceminister sprawiedliwości i współtwórca projektu zmian w polskim prawie, wychwala siebie tak: mam doświadczenie śledcze i jestem osobą biegłą i kompetentną w zakresie prawa karnego (fragmenty rozmowy Tomasza Sekielskiego wyemitowanej na antenie Radia Plus w programie "Sekielski Plus" 14 stycznia 2003 r.). Na każdym kroku Ziobro podkreśla, że zna prawo. Poucza innych członków komisji, co jest zgodne z prawem, a co nie. Sam jednak ma prawo w dupie. Obraża procedurę. Świadkom każe czytać w myślach innych osób, ferować oceny moralne, osądzać cudze wypowiedzi, zgadywać cudze intencje. Jeśli uważa, że świadkowie źle odpowiadają na jego pytania, potrafi je po wielekroć powtarzać. Ziobro nie tai pogardy dla kardynalnej zasady obowiązującej w europejskim prawodawstwie, czyli dla zasady domniemania niewinności. Innymi słowy – każdego człowieka uznaje się za niewinnego, dopóki nie znajdą się dowody jego winy. I to jemu trzeba tę winę wykazać, nie zaś oczekiwać, że obwiniony udowodni swą niewinność. Tymczasem Ziobro rzecze tak: Gdyby było tak, jak twierdzą liderzy SLD, że są niewinni i chcą dowieść swojej niewinności, to powinni... ble, ble, ble (wypowiedź dla PAP z 10 stycznia br.). Podobnie niestosowne są naciski na przesłuchiwanych świadków, by osądzali i potępiali: ... ma pan wątpliwości, czy pan Lew Rywin domagał się pieniędzy w zamian za decyzję określoną i zmiany w ustawie? Pan powziął wątpliwość co do tego? (to do Zygmunta Solorza). Czy pani dalej wątpi, że ta propozycja korupcyjna i te wydarzenia miały miejsce? (a to do Aleksandry Jakubowskiej). Jako się rzekło, ulubionym przez Ziobrę narzędziem do gnębienia pozostałych członków komisji śledczej jest kodeks postępowania karnego. Zasadę domniemania niewinności wyraża jeden z zawartych tam artykułów. Ale reprezentant Prawa i Sprawiedliwości nie stosuje się i do innych przepisów kpk. Jak choćby tego, że przesłuchujący nie może sugerować świadkowi odpowiedzi. Czy w takim razie można postawić tezę, że... – tak zaczynało się jedno z pytań, które Ziobro zadał Jarosławowi Sellinowi w trakcie 37. posiedzenia komisji. Podczas tego przesłuchania nasz bohater pobił swoisty rekord. Na 31 pytań, które zadał Sellinowi, aż 18 miało charakter sugerujący. Kilku prawników potwierdziło moje obawy co do lekceważenia przez Ziobrę zasad działania komisji zaczerpniętych z kpk. Kiedy to się działo, eksperci prawni komisji milczeli jak zaklęci. Przypominam więc, że zgodnie z kpk odpowiedzi na pytania sugerujące nie mogą stanowić dowodu. Tak samo dowodu nie mogą stanowić zeznania złożone w warunkach wyłączających swobodę wypowiedzi. Co więcej, te odpowiedzi nie powinny paść, gdyż przewodniczący komisji miał obowiązek uchylić bezprawne pytania. Przypomnę też, że ustawa o sejmowej komisji śledczej nakazuje jej działać w taki sposób, aby nie naruszyć dóbr osobistych osób trzecich. Z nikogo nie wolno robić bandyty, łapówkarza, wspólnika płatnych zabójców. Nie wolno oczerniać, szkalować, pomawiać. Nawet przytaczając zasłyszane gdzieś bądź przeczytane opinie. Ściąga dla posła Ziobry Kodeks karny Artykuł 212 § 1: Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną nie mającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie, karze ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku. Artykuł 212 § 2: Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Artykuł 216 § 1: Kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności. Artykuł 216 § 2: Kto znieważa inną osobę za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Artykuł 265 § 1: Kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Artykuł 266 (Tajemnica służbowa) § 1: Kto wbrew przepisom ustawy lub przyjętemu na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, wykonywaną pracą, działalnością publiczną, społeczną, gospodarczą lub naukową, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Kodeks postępowania karnego Artykuł 5 § 1: Oskarżonego uważa się za niewinnego, dopóki wina jego nie zostanie udowodniona i stwierdzona prawomocnym orzeczeniem sądu. Artykuł 171 § 1: Osobie przesłuchiwanej należy umożliwić swobodne wypowiedzenie się w granicach określonych celem danej czynności, a dopiero następnie można zadawać pytania zmierzające do uzupełnienia, wyjaśnienia lub kontroli wypowiedzi. Artykuł 171 § 3: Nie wolno zadawać pytań sugerujących osobie przesłuchiwanej treść odpowiedzi. Artykuł 171 § 6: Wyjaśnienia, zeznania oraz oświadczania złożone w warunkach wyłączających swobodę wypowiedzi lub uzyskane wbrew zakazom wymienionym w § 4 nie mogą stanowić dowodu. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Marcin Meller, nowy naczelny "Playboya", ujawnia w "Gali", że nigdy by się dla swojego pisma nie rozebrał. Chociaż wie, że przy obecnej technice komputerowej można z niego zrobić powabne ciało. Meller to człowiek etosu. Zasłużony działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Wiosną 1989 r. podczas spotkania aktywu NZS z aktywem PZPR w stołówce KC PZPR młody Marcin buntowniczo i dumnie rzucił Millerowi w twarz: "Wiem, po co jestem w NZS!". Meller i Miller. W jednym stali domu. Meller o nową Polskę walczył, Miller starej bronił. Po to, aby w tej nowej Miller był posłem i premierem, a Meller – naczelnym pisma z gołymi cipkami. * * * Dariusz Michalczewski czyta "Playboya", ale nie tylko. Jak zadeklarował w "Super Expressie", seks uprawia równie często i czynnie jak mordotłuczenie, czyli boks zawodowy. Tyle że seks zaczął wcześniej – już w 13. roku życia. Sparingpartnerki ściąga wzrokiem. Spojrzy i od razu widzi, czy kobieta ma ochotę na rozmowę, czy, jak to się na Śląsku mówi, na rąbańsko. W kobietach najbardziej podniecają go zęby. Zęby to coś do wybicia. * * * Robert "Litza" Friedrich, lider Arki Noego, ujawnia w "Gali", że gdy widzi ponętną laskę, to aby nie mieć bezbożnych wzwodów wyobraża sobie, że to jego siostra. Nawet gdy patrzy pożądliwym wzrokiem na ciało małżonki, to też czuje, że grzeszy. Grzech dopada go nawet w sklepie z pralkami. Niedawno wkurwił się tam na obsługę i zjebał sprzedawcę jak burą sukę. Ten nadstawił drugi policzek i rzekł mu: Panie! Jest pan z Arki Noego, a "kurwami" mnie obrzucasz. Zabrzmiało to jak przypowieść Chrystusowa. * * * Grzegorz Markowski przypomniał w "Playboyu", że do 5. roku życia nie mówił. Ale potem rozgadał się, a nawet rozśpiewał. Chlał i kłuł panienki, ile wlezie. Od pół roku jednak nie pije, tylko uśmiecha się do flaszek, bo wie, że kiedyś ta choroba minie. Niedawno spróbował viagry i do dziś odczuwa skutki przy oddawaniu moczu. Myśli o emigracji, bo boi się, że Lepper dojdzie do władzy. Z polityków podoba mu się Jolanta Kwaśniewska, bo ma klasę. Spodobał mu się też ostatnio słoń, którego oglądał podczas słoniowej erekcji. Klasa – słoń wtedy wygląda jak pięcionogi. * * * Marek Siudym ujawnił w "Trybunie", że bardzo kocha zwierzęta. Nieważne, czy to słoń, koń czy komar. Bo zwierzę nie zabija więcej, niż zdoła przejeść, a człowiek odwrotnie. Dla zwierząt Siudym zrobiłby wszystko. Aby wykarmić swoje konie, Siudym pracuje jak koń. Gra w różnych miejscach w Polsce. Mieszka w pociągach. * * * Zbigniew Zamachowski ujawnił w "Życiu Warszawy", że rozszerza paletę środków artystycznych. Na nowej płycie Ady Biedrzyńskiej nuci jak kos. Aby zarobić na wieloosobową rodzinę, ima się właśnie takich różnych zajęć artystycznych. Nie boi się, jak zadeklarował, nawet pracy ze zwierzętami i dziećmi. * * * Maciej Miecznikowski, wokalista Leszczy, zadeklarował w "Na żywo – Światowe Życie", że w polskim szołbiznesie wypełnia lukę między macho a małpą. Nie ma z tym żadnych problemów, bo uczył się na śpiewaka operowego. * * * Maciej Łyszkiewicz, lider kultowej formacji Leszcze, ujawnił w "Super Expressie" kulisy jej powstania. Założyli ją wspólnie z Maciejem Bednarkiem. Obaj byli po rozwodach, poszkodowani przez małżonki. Musieli jakoś odreagować na złe kobiety, które ich otaczały. * * * Olek Klepacz przypomniał w "Gali", jakie życie kiedyś prowadził. Był niebieskim ptakiem, balangowiczem, mieszkańcem Częstochowy, szukał inspiracji w zatraceniu i odmiennych stanach świadomości. Alkohol, seks, kobiety – to były jego bułki z masłem. Może też i seks z mężczyznami albo zwierzętami, bo przecież gdy się człowiek nawali jak stodoła w Kusiętach, to wszystko mu smakuje. I nagle spotkał Olę. Odmieniła go. Teraz Klepacz chce być dobrym ojcem. Jak papież Polak. * * * Krzysztof "Kasa" Kassowski pokazał "Przyjaciółce" nową narzeczoną. Ciemnoskórą Wenezuelkę Marianellę. Biedna Latynoska usiłowała wynająć mieszkanie w Warszawie, ponoć w centrum Europy. Właścicielka obsobaczyła ją. Mulatce nie wynajmę, oświadczyła, ze względów religijnych. Przecież ja też jestem katoliczką, zapiszczała Marianella. Nie kłam, na drzewo, bambusko, odprawiono ją. No i nadarzył się Kassowski. * * * Kazik Staszewski kupił dwa pudełka z Prusakami, donosi sensacyjnie "Gala". Ale nie insektami, tylko ołowianymi żołnierzykami. Buntowniczy raper skompletował już armię Adolfa Hitlera, a teraz chce rozegrać bitwę pod Waterloo. Będzie Napoleonem. * * * Robert LeszczyŇski ujawnił w "Stolicy", że sam Adam Michnik przychodził do niego i pokazywał donosy, które na Leszczyńskiego pisali różni zawistnicy. Nie był to co prawda Rywin, ale inni, też sławni. Leszczyński odczuł już akty zemsty ze strony Kuby Wojewódzkiego, Zbigniewa Hołdysa i innych małych intrygantów zazdroszczących Leszczyńskiemu sławy, pieniędzy i urody. Oskarżono go podstępnie o najohydniejszą dla poważnego krytyka muzycznego zbrodnię – że zakładał w młodości kapelę discopolową! Taką cenę płaci się w tym szołbiznesowym bagnie za niezależne poglądy, wzdycha Leszczyński poprawiając starannie ufryzowane dredy. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prorok świński Kałużyński Jego Magnificencja Rektor Akademii Teatralnej Jan Englert określił Go jako debila wydalającego z siebie felietony o objawach wieku starczego. Dla reżysera Krzysztofa Zanussiego jest On upadłym byłym wyrobnikiem na służbie stalinowskiej. Zanussiego koleżanka po fachu Agnieszka Holland żądała, aby zabronić mu wypowiedzi, bo to szkodnik niszczący kulturę narodową. Nestor polskich filmowców Andrzej Wajda pobłażliwie proponował jedynie Jego skreślenie. Europejczyk i reżyser Andrzej Żuławski pragnął rzygać widząc Jego małpią gębę w TV. Zygmunt Marian Kałużyński. Urodzony w Lublinie w roku 1918. Absolwent uczelni przedwojennych i powojennych. Publicysta zaczynający we „Wsi”. Wędrujący z niej do „Nowej Kultury” aż po „Politykę”. Autor kilkunastu książek, tysięcy publikacji. Uwierający. I za pierwszej komuny, i w czasach cudownie odzyskanej suwerennodemokracji. Pierwszą sławę zyskał książką „Podróż na Zachód” wydaną w 1953 r. Zaczytywaną na śmierć w najbardziej stalinowskich latach. Leopold Tyrmand, ówczesny antyreżimowy kontestator i późniejszy pisarz, zachwycał się pomysłowością autora. Z jednej strony grzmiał on z ówczesnych, jedynie słusznych pozycji na zachodnią sztukę oddzieloną od Polski zimnowojenną kurtyną. A tak naprawdę na wielu stronach skrupulatnie, choć nie zawsze dokładnie, referował najważniejsze wydarzenia i osiągnięcia w ówczesnej kulturze. Dla odciętej wtedy od informacji inteligencji „Podróż...” była jedyną encyklopedią wiedzy o sztuce najnowszej. Ideologiczne, ketmanowskie wtręty mało kogo wtedy raziły. Ważna była informacja. Ponownie odzyskana łączność kultury polskiej z zachodnioeuropejską. Ostatnią sławę zyskał pochwałą brudu. Demonstracyjnie obnoszonego własnego wstrętu do mieszczańskiej higieny, estetyki. Do nieuczesania. Jak można traktować poważnie, słuchać, czytać Kałużyńskiego, jeśli ten ohydny staruch zwyczajnie się nie myje? Nie używa wód toaletowych ani perfum, chociaż dzięki wolnorynkowym przemianom są już na naszym rynku powszechnie dostępne? – krzywili się opisywani przez niego twórcy. A przecież przytaczał on bezczelnie Leonarda da Vinci: Widok sta-rego, zniszczonego muru daje mu najwięcej wrażeń plastycznych. A przecież on – jak Rembrandt – widział piękno w starym, pomarszczonym, wielocieniowym ciele. Jeszcze niedawno, gdy zawitał do naszego prowincjonalnego kraju jakiś europejski albo południowoamerykański „open theater”, kiedy Japończycy rzucali na publikę odpady z rzeźni, krytyka wyła z zachwytu. To jest prawdziwa, żywa sztuka, bo mięcho świeże było. Kontestacja! A kiedy Zygmunt Marian flaki z siebie wypruwał pokazując miałkość krajowych, perfumowanych wyrobów kulturalnych, chciano go – niczym świnię – zaszlachtować. 31 lat temu w zapomnianym już nieco Państwowym Instytucie Wydawniczym opublikowano książeczkę Zygmunta Mariana Kałużyńskiego „Pożegnanie Molocha”. Pisał On już wtedy: Sztuka abstrakcyjna wygasa, a rezultaty jej zuchwałych doświadczeń nie zostają podjęte przez dalszy rozwój. Twórczość masowa, uważana za typową dla naszego wieku – jazz, powieść kryminalna oraz główne formuły filmowe, np. western – traci swój wigor. Czyżby miała nastąpić pustka w kulturze, owa „śmierć sztuki”, przepowiadana przez katastrofistów już z początkiem naszego stulecia – wieku Molocha przemysłowego? Czy plastyka pop-art, „teatr absurdu”, antypowieść, „nowa fala” w sztuce filmowej, wygasająca na naszych oczach, nie dadzą w przyszłości początku jakimś nowym kierunkom? Powstają przecież inne rodzaje odbioru kulturalnego, o jakich cywilizacja nie słyszała – audiowizualne; narasta nowe pokolenie konsumentów – elektroniczne. Czy oznacza to narodzenie się nowej mentalności? Po 30 latach dla pokolenia internautowo-sitcomowego te spostrzeżenia są oczywiste. Ludzie nie pamiętają, że jest prorok, który to przewidział. Jest on niecytowany, bo nieuczesany. Kiepski to naród, kiepskie społeczeństwo, które nie szanuje swych proroków. PS Całkiem ostatnio ukazała się książeczka Zygmunta Mariana pt. „Pamiętnik „Orchidei”. Zbiór ostatnich, jakże celnych publikacji. Dlaczego „Orchidea”? Autor cytuje wiersz Jonasza Kofty „Z życia roślin ozdobnych”– Kałużyński jest tam storczykiem. Nie dodaje, że Kofta był też tłumaczem Aleksandra Wertyńskiego. W romansie „Tango Magnolia” słuchamy: Tu kwitną orchidee, nic więcej się nie dzieje. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna No to cyk Chrzest Mieszka I – rok 996. Bitwa pod Grunwaldem – rok 1410. Odzyskanie niepodległości – rok 1918. Powstanie "Solidarności" – rok 1980. Wydanie pierwszego numeru "NIE" – rok 1990. Obok tych wydarzeń najistotniejszych dla państwowości polskiej i Narodu Polskiego trzeba postawić kolejny kamień milowy: Pierwsza w tysiącletnich dziejach urzędowa obniżka cen wódki – rok 2002. 1 października obchodzimy prawdziwe święto Polaka. Doczekaliśmy chwili, o której marzyły pokolenia w Polsce niepodległej i rozebranej, w toku powstań i żałoby popowstaniowej i pod okupacją, i naciskiem socjalistycznym, kapitalistycznym i feudalnym. Po przywileju propinacyjnym, wyprodukowaniu wódki "Vistula" i wprowadzeniu kartek na alkohol w stanie wojennym jest to najważniejsze wydarzenie w spirytusowych dziejach Polski. Nigdy jeszcze tak niewielu nie zrobiło dla tak wielu niby tak niewiele, lecz jednak tak wiele... 2 sierpnia roku 2002 za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego z Małżonką, za premierostwa Leszka Millera, za prymasostwa Józefa kardynała Glempa, wicepremier i minister Grzegorz Kołodko podpisał "rozporządzenie zmieniające rozporządzenie w sprawie podatku akcyzowego. Wprowadza ono obniżenie stawki podatku akcyzowego na wyroby spirytusowe o 30 procent (podkreślenie oryginalne – przyp. red.), z 6278 zł na 4400 zł od 100 litrów czystego spirytusu". I oto nadszedł ten wielki dzień. Niech biją dzwony. Od 1 października 2002 r. polscy zwolennicy substancji psychoaktywnych płacą ok. jednej piątej mniej za każdą legalnie nabytą butelkę wódki. My, Polacy pijący i praktykujący, dziękujemy Leszkowi Millerowi. Wyrażamy podziw i strzeliste wyrazy uznania Panu Premierowi Kołodce, który miał odwagę wcielić w życie swój śmiały plan poprawy losu milionów rodaków. Wiemy, że nie byłoby to możliwe bez światłych popchnięć do czynu Pana Prezesa Rady Ministrów, Pana Premiera Jarosława Kalinowskiego, Pana Premiera Marka Pola, dziesiątków urzędników wyższego, setek niższego szczebla oraz tysięcy ludzi dobrej woli. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my pijemy. Szkło Damoklesa Grzegorz Kołodko jednym podpisem zerwał z zachowawczą i nieskuteczną – jak się okazało – polityką swych poprzedników: Balcerowicza, Kołodki, Bauca i Belki. Tak wychwalane przez poprzednie ekipy rządzące podnoszenie podatków pośrednich na alkohol (VAT i akcyzy) przyniosło zgubne skutki krajowym producentom wódki, jej sprzedawcom, a nade wszystko – pijcom. No bo jak to tak? Wyprodukowanie "połówki" gorzały – ze szkłem, zakrętką, naklejką, a nierzadko tekturowym pudełkiem – kosztuje niecałe 2 zł, tymczasem za tę samą flaszkę trzeba było zapłacić w sklepie 20 zł i więcej. To musiało się źle skończyć! Dobrze, że rząd otworzył oczy, poszedł po rozum do głowy i wymyślił: tak dłużej być nie może! Decyzja wisiała na końskim włosiu i wreszcie zapadła. Zdecydował rachunek ekonomiczny – ten najprostszy w kapitalizmie instrument kształtowania rzeczywistości. Skoro podnoszenie akcyzy na wódkę zmniejszało jej sprzedaż, a więc także zyski wytwórców i wpływy do budżetu, należało akcyzę zmniejszyć i okazać narodowi serce, ponieważ wpłynie to korzystnie na wielkość produkcji i sprzedaży oraz wpływy do budżetu. Jesteśmy pewni, że tak się stanie. Na razie wskaźniki przestaną spadać, ustabilizują się, by za dwa, trzy miesiące skoczyć w górę. Większy obrót i mniejszy zysk jednostkowy daje większy zysk ogólny – przecież to już wiedział nawet Jankiel oraz inni Żydzi, jedyni ludzie, którzy już wtedy umieli rachować jak Kołodko. Wódka galopująca Fachowcy obliczyli, że w latach 1946–2001 wódka (uwzględniając wymianę pieniędzy) drożała co najmniej 300 razy. W rekordowym roku 1988 – 10 razy. Tylko w ciągu ostatnich 9 lat mający największy wpływ na ceny mocnych trunków podatek akcyzowy wzrósł 15 razy – w sumie o 151,3 proc. Podatki nakładane na alkohol służyły do szybkiego i łatwego – jak się wydawało – łatania budżetu. Poprzednicy Grzegorza Kołodki nie zauważyli, że ta perfidna gra ze spragnionym społeczeństwem ma jednak swoje granice i że dbając o interesy państwa wylali dziecko wraz z wódką – naszą narodową kąpielą. Bo oto od roku 1999 wpływy budżetowe z VAT i akcyzy na gorzałę spadają – przeciętnie o 200 mln zł co roku. Są bowiem granice wytrzymałości nawet naszego odpornego społeczeństwa, które przetrwało wraże zalewy, powodzie i Wałęsę. Cieszyli się naiwni statystycy, naiwni przeciwnicy picia – w zmniejszającej się produkcji wódki i zmianie struktury chlania (na korzyść piwa) upatrywali szansy na uwiąd pijaństwa i spadek liczby alkoholi-ków w Polsce. Nic z tego. Spożycie mocnych alkoholi nie zmniejszyło się lub zmniejszyło nieznacznie, ponieważ w miejsce koszmarnie drogiej wódki produkowanej i sprzedawanej oficjalnie weszła wódka z przemytu, samogon i inne nielegalne wynalazki wytwarzane z – jak to się oficjalnie nazywa – niespożywczych substancji psychoaktywnych. Przypuszcza się, że nielegalna gorzała stanowi co najmniej 35 proc. oficjalnego spożycia, co rozwiewa złudzenia działaczy Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych: Polacy piją tyle, co 10 lat temu, tylko wódę lewą, która krzepiąc truje. Przywrócić normalność Rozporządzenie Kołodki zmniejszające akcyzę na gorzałę ma na celu nie tylko przeciwdziałanie patologicznemu przemytowi i nielegalnej produkcji, notabene najbardziej dochodowej działalności zorganizowanej przestępczości w Polsce. Decyzja ministra finansów przywraca nadzieję i wiarę w państwo rozumne, przychylne obywatelom, respektujące prawa człowieka do spirytualnej pociechy. Nabiera sensu patriotyczne hasło: pijąc dla siebie, pijesz dla państwa. Pijąc dla państwa, weselej wkroczysz do Unii Europejskiej. Zmniejszenie akcyzy o 30 proc. przybliża nas do europejskich standardów. W krajach Piętnastki obowiązuje bowiem minimum podatku akcyzowego na alkohol – wynosi 550 euro na hektolitr czystego spirytusu. Zatem nawet teraz, gdy akcyza w Polsce spadła do 4400 zł, wciąż jest dwa razy większa niż w Unii. Dużo pozostało więc jeszcze do zrobienia! Jeśli się powiedziało "a", to trzeba umieć powiedzieć "ą". Po wejściu do Europy powinniśmy akcyzę jeszcze zmniejszyć – tak by w cywilizowanej Europie Polska jaśniała najtańszą gorzałą. Przy wydajności naszych wytwórni i marce, jaką ma polska wódka w świecie, moglibyśmy się stać atrakcyjnym miejscem turystyki trunkowej, prawdziwą mekką dla amatorów napojów 40-procentowych. Mamy nadmiar cukru, kartofli, zboża, których nie należy żreć prymitywnie jak zwierzęta, lecz przetwarzać, uszlachetniać, rektyfikować. Na razie cieszmy się z tego, co nam dano. I podczas każdej imprezy wychylmy przynajmniej jeden kielonek za zdrowie Kołodki. Drugi za zdrowie Millera, trzeci – za Kalinowskiego, czwarty – za Pola, i tak aż do rana i do dna – za cały nasz rząd kochany. I jeszcze jeden, i jeszcze raz, sto lat, sto lat niech żyją nam. Niech żyyyyyją nam! Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pan paradoks Leszek Miller okazał się energicznym, skutecznym, wytrwałym, zawziętym, przebiegłym szefem sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego, przyszłego kandydata na prezydenta Polski oraz jego nieodrodnego Jarosława Kaczyńskiego – kandydata na premiera. Pracując nad przekształceniem Polski w firmę Bracia Kaczyńscy spółka z o.o. premier Miller spłaca dług wdzięczności, jaki ma wobec prawicy. Partackie rządy Krzaklewskiego i Buzka z udziałem Balcerowicza przyniosły przecież Millerowi zwycięstwo w wyborach parlamentarnych 2001. Nie dopuszczając do powołania innego, sprawniejszego rządu lewicy Miller zagwarantuje SLD przegranie wyborów parlamentarnych, kiedykolwiek one nastąpią. Mamy zranionego premiera zużytego rządu umiejącego – jak Batman – ratować siebie w sytuacjach beznadziejnych. Wszelka dalsza krytyka Millera pozbawiona jest już sensu. Gdy zapowiada podatek liniowy, nie warto twierdzić, że oszalał. Kiedy obiecuje przedterminowe wybory w 2004 r., nie warto krzyczeć, że to za późno. Gdy obiecuje klechom, że nie podważy systemu kar za aborcję, tylko idiota by się na to oburzał, a też cieszył, kiedy potem deklaruje odwrotny zamiar. Nie warto się martwić, gdy przed dymisją Kołodki zapewnia, że już żaden jego minister nie odejdzie. Zajęciem dla naiwnych półgłówków jest dyskutowanie o tym, co powinien zawierać odwiecznie sporządzany program reformy finansów itp., itd. Wszystko bowiem, co premier mówi, pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia, podobnie jak bełkot pijaka, niemowlęcia lub Rydzyka. Skoro nie warto słuchać, co premier mówi, pozostaje wypatrywać, co też robi. Próżno to jednak czynić. Nie ma na czym zaczepić oka. Zajęty jest wyłącznie swoją osobistą grą, sztuczkami i kamuflażem. Przykładem autostrady, które cieszą tylko ucho, bo nie oko. Autostrady mocno bawią, odkąd premier zapowiedział, że aby one zaczęły powstawać, powoła pełnomocnika rządu do spraw autostrad. Zgodnie z programową zapowiedzią premiera, że zredukuje administrację rządową, uczyni ją przejrzystą wyzbywając się nadmiaru centralnych urzędów, agencji, funduszy i pełnomocników. Cechą socjalistycznej władzy (np. za głębokiego Gierka) było reagowanie na pojawianie się problemów tworzeniem komisji lub pełnomocników. Zamiast rozwiązywania problemów tworzono organy biorące od nich nazwę. Już wówczas w kabaretach śmiano się z tego, że pełnomocnik do autostrad zastępuje je same, ale za to jest z twardego betonu. Z poprzedniego ustroju premier Miller zaczerpnął przekonanie, że silna władza przywódcy polega na tym, że on sam o wszystkim decyduje i wszystko obsadza swoimi ludźmi. Którzy zresztą dopóty są jego, dopóki ich kariery odeń zależą. Zwracają się zaś przeciw swemu przywódcy, kiedy nadchodzi czas, gdy o obsadzie będzie decydował ktoś inny. Z tą chwilą ludźmi Millera zostaną tylko ci towarzysze, którzy wraz z nim wylecą nieodwołalnie. Przez 13 lat Miller nie zdążył pojąć, że w reżimie demokratycznym przywódca jest silny wtedy, gdy ma wysokie poparcie społeczne i umie je stale odnawiać. Miller dlatego z nieprzytomną determinacją i pomysłowością trzyma się roli premiera, ponieważ nadal mniema, że żyje w czasach, w których wartość polityka jest pochodną jego funkcji. Po jej utracie człowiek staje się zaś zerem. Żyjemy jednak w czasach, kiedy można być zerem będąc premierem. Skupiając całą władzę można nie mieć żadnego ruchu, szans ni perspektyw. Kwaśniewski jest przeciwieństwem Millera – politykiem z innej już epoki. Lewica krytykuje go za niesprawność, miękkość, skłonność do cofania się. Przeciwstawia niepozbieranemu prezydentowi tygrysie skoki premiera. Wśród wielu innych zalet, talentów i sprawności Kwaśniewski ma jedną cechę tak wśród polityków rzadką, że już po raz drugi nie ma szans w Polsce pojawić się ona na rządzącym szczycie. Kwaśniewski nie dąży do poszerzenia swojej władzy ani do wykorzystywania jej na maksa. Nie zżera go ambicja władcza. Wyżej ceni nienaruszalność reguł gry niż własną skuteczność. Rozumie, że mechanizmy i ich stabilność są ważniejsze niż osoby. Lękam się, że tylko tak długo będzie istnieć w Polsce respektowana demokracja konstytucyjna, jak długo Kwaśniewski jest prezydentem. Miller przedłużył w Sejmie swe premierowanie, gdyż w SLD, karnej partii kadrowej o ustroju wodzowskim, jest pozbawionym rywala szefem tej wspólnoty interesów oraz lęków. Zdołał się utrzymać, chociaż czas jego minął dzięki wsparciu kilkunastu posłów egzotycznych, wędrującej szumowiny, którą łatwo do siebie przykleić. Na tym polega demokracja i tak się gra na jej instrumentach. Zapłaczemy jeszcze po tym demokratycznym bagnie, kiedy już Millerowi uda się wynieść do władzy prawicowych likwidatorów rzeczywistej demokracji przedstawicielskiej. Za wotum zaufania do Millera i jego rządu głosowali w większości posłowie, którzy mu już nie ufają i mają go dosyć. Przeciw premierowi oddali głosy ci wszyscy, którzy Millera skrycie kochają, ponieważ wynosi ich do władzy. Mnie podczas debaty najbardziej wkurwiło kilka sekund w trakcie zadawania Millerowi pytań. Któryś poseł chłopski powiedział, że w sklepikach brakuje już zeszytów do zapisywania nazwisk ludzi biorących chleb na kredyt. Kamera odnotowała w tym momencie rozbawienie na twarzy szefa lewicy. Ludzie zapamiętają ten uśmieszek. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto nie pisze, ten nie je We wrześniu co najmniej kilka tysięcy Polaków straci ludzkie prawa. Bo tak jest wygodniej urzędnikom ZUS. – Nie chcę zrobić ze swojej córki rzeczy! I nie mam na to pieniędzy! – denerwuje się Anna K. ze Zblewa. Jej 32-letnia Beata cierpi na stwardnienie rozsiane. Od pewnego czasu nie może się podpisać. Ale myśli i czuje jak normalny, zdrowy człowiek. Beata nigdy nie pracowała. Zachorowała w szkole. Dla takich jak ona wymyślono renty socjalne. Wypłacane co miesiąc 416 zł nijak się ma do ceny lekarstw, więc kobieta się nie leczy. 416 zł wystarcza, żeby nie umrzeć z głodu, więc Beata żyje. To się może zmienić, bo zamiast podpisu Beata stawia na przekazie krzyżyk. Jej sąsiad, chory na Downa Piotr M., kwituje odbiór pieniędzy odciskiem kciuka. Krzysztof S. potrafi się podpisać, ale tylko drukowanymi. Cierpi na porażenie mózgowe. Krzyżyk, odcisk kciuka i drukowane litery to nie są sygnatury właściwe dla Europy XXI wieku. Ponieważ nie ma szansy, żeby nauczyć Beatę i jej kumpli właściwie wypełniać pokwitowania, trzeba wyznaczyć opiekunów prawnych, którzy w majestacie prawa robiliby to za nich. Jeśli nie, niech chorzy zdychają. Ich sprawa. Tak uznali urzędnicy. Najprostsza możliwość, czyli wynajęcie notariusza, który poświadczyłby rodzinom chorych pełnomocnictwo do odbioru pieniędzy, jakoś nikomu nie przyszła do głowy. Jest powód, dla którego porządkowanie odbywa się akurat teraz. Do września 2003 r. renty socjalne płaciły samorządy. Od 1 października będzie to robić ZUS. – Wypłacamy ok. 80 rent socjalnych. Trudno mi powiedzieć, ile osób nie potrafi się podpisać. Cała ta akcja odbywa się na wyraźne polecenie ZUS – zapewnia wójt gminy Zblewo. Dyrektywy rozesłane chorym są precyzyjne i jednoznaczne: natychmiast złożyć stosowny wniosek do Sądu Okręgowego w Gdańsku i zapłacić 330 zł. Potem czekać na rozprawę i decyzję. Ze Zblewa do Gdańska jest ok. 70 km. Beata nie wychodzi z domu. Piotr M. tylko na podwórko. Krzysztof S. mieszka za Zblewem, na wsi, do której autobus dociera trzy razy dziennie. Do Gdańska trzeba jechać z przesiadką. Nie ma samochodu, nie może się ruszać. 330 zł to dla chorych majątek. Tymczasem czas nagli. Ultimatum z gminy wystawiono 27 sierpnia 2003 r. Na załatwienie formalności związanych z ubezwłasnowolnieniem zostawiono ciężko chorym i ich opiekunom miesiąc. Nieustalenie opiekuna prawnego spowoduje wstrzymanie wypłaty renty socjalnej przez ZUS w Starogardzie Gdańskim – stoi w dokumencie. Człowiek, który ma opiekuna prawnego, może uczestniczyć jedynie w drobnych, bieżących sprawach życia codziennego. Na przykład kupić chleb. Nie może odebrać listu poleconego, zawrzeć najprostszej umowy, sprzeciwić się operacji czy nie wyrazić zgody na zamknięcie w domu wariatów. Swego czasu zorganizowano już w tych stronach podobną akcję. Wówczas zamiast przymusu finansowego zastosowano przymus prawny. Zblewscy urzędnicy – wkurzeni, że Downy hałasują na korytarzu, a podpisy nie mieszczą się w rubrykach – do zrobienia porządku zaangażowali prokuraturę ze Starogardu Gdańskiego. Jakiś asesor uznał, że jedyny sposób na to, aby odbieranie szmalu odbywało się zgodnie z prawem, to ustanowienie dla chorych opiekunów prawnych. Zanim zrobiła się afera, wymuszono ubezwłasnowolnienie czterech chorych. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Świętych faktur obcowanie cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tupiące mimozy Wobec zbiorowego ataku dziennikarzy na „Super Express” usilnie zachęcam: śmiejcie się z tego stada moralizatorów. Atakowana gazeta ani mnie ziębi, ani grzeje. Wezwanie do jej bojkotu uważam jednak za bezrozumną hipokryzję. Powodem, że przypomnę, było opublikowanie przez ten bulwarowy dziennik zdjęcia zwłok reportera TVP Waldemara Milewicza zastrzelonego w Iraku. Śmierć popularnego dziennikarza to oczywiście tragiczne wydarzenie, ale gdyby red. Milewicz zginął w wypadku samochodowym gdzieś pod Mławą, stopień tragizmu byłby większy, choć sensacja, żal i żałoba znacznie mniejsze. Wypadek na drodze dlatego jest większym ciosem, że jeżdżenia samochodem nie można uniknąć. Sprawozdawcy wojenni nie rekrutują się zaś z przymusowego poboru. Zajęcie to uprawia się wkalkulowując ryzyko. Sam Waldemar Milewicz o tym mówił i te jego refleksje cytowano. Dobrowolne igranie ze śmiercią należy nawet do fasonu tego typu hazardowego dziennikarstwa. Gdy w 1956 r. w roli korespondenta wojennego na froncie izraelsko-egipskim znalazłem się pod ostrzałem na przedmieściach Gazy, nie mogłem spłaszczyć się w rowie. Będąc zupełnym tchórzem musiałem jednak stać pod kulami naśladując całą zgraję zachodnich sprawozdawców wojennych. Nie chciałem, aby świat socjalizmu pokazał w mojej osobie zajęczą naturę. Będąc korespondentem wojennym szczególnie lekceważyć wypada kule wystrzeliwane przez egzotycznych tubylców. Telewizje i gazety nadały śmierci dziennikarza rangę najważniejszego wydarzenia odsuwającego w cień wszystkie inne. Obcoplemienne trupy znosi się ze znacznym spokojem, a ich fotografie nie rażą. Żałobne wydanie wiadomości TVP prawie w całości było poświęcone śmierci Milewicza. Solidarność zawodowa zabiła cnotę, jaką jest umiar. Przez bite pół godziny czekałem więc w napięciu, czy ubrana w żałobne minki prezenterka Pieńkowska rozszlocha się, czy nie. Media wmusiły opinii publicznej zaciekawienie najwyższego stopnia śmiercią dziennikarza w Iraku. Pobudzając zainteresowanie i przejęcie się zgonem redaktora stworzyły naturalną chęć obejrzenia zwłok obok dziesiątków innych obrazów opublikowanych z okazji tej śmierci. Ci sami, którzy pobudzili popyt publiczności na fakty i obrazy dotyczące zabicia Milewicza, potępiają potem gazetę, która tę potrzebę zaspokaja. Czyż jednak dilerowi narkotyków jest do twarzy z oburzeniem wobec narkomanów na głodzie, których on sam pierwej uzależnił? W opublikowanej przez „Super Express” fotografii nie było niczego drastycznego. Przedstawiała po prostu leżącego w samochodzie nieżywego człowieka, o którym wszyscy już wiedzieli, że jest martwy. Jako powód wezwania do bojkotu gazety podawano to, że zdjęcie nieżywego dziennikarza rzekomo uraża wrażliwość jego rodziny. Trudno byłoby to rozumnie uzasadnić. Rodzina Milewicza wiedząc, że został zabity, może przecież wyobrazić sobie i spodziewać się widoku nieruchomego ciała. Przyjęte jest fotografowanie zmarłych, nie narusza ono żadnego tabu. Argument, że „Super Express” opublikował zdjęcie dla pieniędzy, uważam za objaw szczególnej obłudy. Ogłoszenie bojkotu tej gazety jest dla niej reklamą, potęguje sprzedaż. Napędza „Super Expressowi” forsy bardziej, niż sprawiałaby to sama interesująca czytelników fotografia, gdyby nie nadano jej rozgłosu. Poza tym w gospodarce rynkowej wszystko wytwarza się dla pieniędzy i bez tego motywu wszelka zawodowa aktywność ludzka staje się niemożliwa i ustaje. Buty wyrabia się wyłącznie dla pieniędzy, produkcji towaru, jakim są wiadomości, owszem mogą towarzyszyć także inne uboczne motywy. Świętoszkom odrzec też można, że publikując taką sensację, jak zastrzelenie Milewicza, wszystkie media przez kilka dni zarabiały na tym trupie. Nie tylko „Super Express”. Dziennikarze trafnie atakują zmowy grup zawodowych zawiązywane w ich partykularnym interesie sprzecznym z dobrem społecznym. Przykładem powszechna w prasie krytyka bezczelnej solidarności samorządu adwokackiego w obronie jego uprawnień do kooptacji adeptów. Doprowadziła ona do ograniczenia liczby obrońców i radców prawnych, przez co potęguje się ich zarobki czyniąc pomoc prawną niedostępną dla większości ludzi. Przy tym samorząd zapewnia adwokatom dziedziczność ich zawodu. Środowisko dziennikarskie tak trafnie krytykujące inne skupiska zawodowe za antyspołeczny solidaryzm grupowy samo objawia skłonności wręcz terrorystyczne w obronie swoich interesów. Czym innym jest bowiem, gdy dziennikarze występują w imię prawa swoich odbiorców do uzyskania informacji. Czymś przeciwnym zaś jest reglamentowanie informacji, aby z dziennikarza czynić nadczłowieka, świętą krowę. Wyraźnym nadużyciem środowiska dziennikarzy było siedzenie w klatce przed Sejmem dla obrony przed uwięzieniem kolegi skazanego za krytykę urzędnika. Po pierwsze bowiem, jak pisaliśmy w „NIE”, uprawiał on nietrafną krytykę mając w tym swój materialny interes. Po drugie, dziennikarze siedzący w jego obronie w klatce występowali w roli tzw. czwartej władzy kwestionującej prerogatywy trzeciej. Wzywali do niepoddawania się dziennikarzy wyrokom sądu. W państwie prawa prasa ma prawo krytykować sądowe wyroki czyniąc z nich sieczkę, ale też musi podporządkowywać się im, gdy dotyczą redakcji i dziennikarzy. Inaczej prasa stawia się ponad prawem i zaprowadza anarchię. Słabnięcie w Polsce prestiżu władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej zwiększa relatywną potęgę dziennikarzy. Powinno to nas skłaniać do samoograniczenia swej mocy, np. do stronienia od zbiorowych wystąpień we własnym korporacyjnym interesie. Wytrysk oburzenia na „Super Express” przypadł na moment tworzący dlań niefortunny kontekst. W trakcie waszyngtońskich dochodzeń wobec amerykańskich oprawców, którzy znęcali się nad irackimi więźniami politycznymi, wyszło na jaw, że władze państwowe USA skutecznie nacisnęły na tamtejsze media, by nie publikowały ruchomych obrazów i fotografii pokazujących te bestialstwa. Czyli we własnym politycznym interesie rząd działał przeciw wolności publikacji służących dobru publicznemu, bo wzniecających oburzenie wobec oprawców, a też niechęć do polityki Busha w Iraku. I w takiej to chwili polscy dziennikarze zbiorowo wzywają do bojkotu gazety, która nie zastosowała autocenzury mimowolnie tworząc przez to spójność z cenzorami z Pentagonu. Zdawałoby się: co ma piernik do wiatraka? A to, że argumentem cenzorskim amerykańskiego rządu była drastyczność obrazu znęcania się, która mogłaby urazić wrażliwość widzów. Przedelikacenie zawsze jest podejrzane. Ucnotliwianie innych – także. Czytelnicy „NIE” żywo zareagowali na śmierć dziennikarzy i fotografie w „Super Expressie”. Oto najbardziej reprezentatywne głosy. Przepraszam za może nielogiczny ciąg tego listu, ale odzwierciedla on stan moich emocji. Ponieśliśmy ogromną stratę, zginął człowiek, który w naszej TVP był ponad podziałami, nie był wymalowaną lalą w świetle jupiterów, był profesjonalistą w każdym calu, dziennikarzem z powołania, człowiekiem, który wiedział, która strona wymaga wsparcia w konfliktach na tle wielkiej polityki. Nie nasza wojna, dlaczego nasza śmierć! Ktoś w TV powiedział, że wojska można wycofać, ale co to da, dziennikarze i tak tam pozostaną. Gdyby do cholery nasi politycy nie angażowali się tak w nie nasze sprawy, dziennikarze relacjonowaliby bójki z meczów albo pseudotolerancję z Krakowa. Nie ginęliby daleko poza granicami kraju. Ludzie, dlaczego my na to pozwalamy? Obudźcie się! Może wysłać do Iraku polityków, dać im kamerę i niech nas przekonują, że jesteśmy tam potrzebni. Pewnie jedyne, co by nam pokazali, to wnętrza hoteli, w których by mieszkali. Szczytem wszystkiego jest bezlitosne pokazywanie zdjęć przez „Super Express”. To kompletny brak profesjonalizmu, to ohydne, cyniczne, to skandal. Ludzie, którzy to klepnęli do druku, to hieny... Kto wam dał do tego prawo? Nie trzeba nam wstrząsających zdjęć, aby zdawać sobie sprawę z tak ogromnej straty. Nie kupię tej gazety. Łączę się w bólu razem ze wszystkimi bliskimi Pana Milewicza, ze wszystkimi, którzy Go podziwiali i szanowali, będziemy o Tobie pamiętać. Będziemy pamiętać, dlaczego tam pojechałeś i z jakich powodów zginąłeś. J. K., Kędzierzyn-Koźle (nazwisko do wiadomości redakcji) * * * Śmierć p. Milewicza poruszyła całe środowisko dziennikarskie w Polsce i nie tylko. To dopiero początek. Jakoś nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że gdzie toczy się wojna, tam są i ofiary. Po obydwóch stronach. Tym bardziej że my, Węgrzy i Polacy, jesteśmy okupantami wraz z janke-sami. I ta obłuda... W prasie polskiej w publikacjach o Iraku aż roi się od słów: terroryści, bandyci, mordercy. Ci sami dziennikarze mówiąc i pisząc o Rosji określają Czeczeńców słowami bojownicy, bohaterowie, partyzanci. I co? Nic. László Balogh, Węgry (e-mail do wiadomości redakcji) * * * Pana prezydenta Kwaśniewskiego, pana premiera Millera, wszystkich zwolenników ataku na Irak proszę o: – wytłumaczenie kilkuletniej córce red. Milewicza, że atak był konieczny i że jest dobrem, – wytłumaczenie tego samego żonie, a właściwie wdowie, – pokazanie tej broni, którą Irak zagrażał światu, a która na pewno jest w posiadaniu Saddama, – wytłumaczenie wdowom i sierotom po tych Irakijczykach, którzy zginęli, że ich ofiara zbawiła świat i że pod żądami Saddama zginęliby za krzywe spojrzenie, a wolność słowa jest ważniejsza niż spokojne, ale zawsze, życie. A odnośnie do okładki „Super Expressu” i oburzenia na nią środowiska dziennikarzy: przyznam, że nie widziałem okładki, ale wydaje mi się, że jeśli pokazywano w Polsce zabitych dziennikarzy bułgarskich, brytyjskich i innych, pokazywano zabitych synów Saddama, pokazywano zabitych Irakijczyków i żołnierzy obu stron, to czemu teraz robić wyjątek? Maciej Neuman (e-mail do wiadomości redakcji) * * * Ręka swędzi, by przyłożyć tym zakłamanym „dziennikarzom”, co się podpisali pod „Listem otwartym świętego oburzenia” w sprawie Waldka i Mounira. Wielka to tragedia dla rodzin... i właściwie prawie żadna dla całej reszty (choć współczuję Rodzinom bardzo), bo pewien jestem, obserwując rzeczywistość, że polegli na polu chwały nieraz łykali w samotności łzy wkurwienia na brać dziennikarską (a przynajmniej na kilku jej członków). Dziennikarz to ciężki zawód, trzeba mieć charakter psa i czułość dziwki... Mam nadzieję, że mają oni świadomość tego, że są doręczycielami (nie mylić z listonoszem) newsów, rozrywki, tragedii etc. Zatem powinni też zdawać sobie sprawę z tego, że jak ich ktoś zabije, to staną się automatycznie newsem, rozrywką lub tragedią. Konkludując... nie rozumiem świętego oburzenia przeciw pokazaniu (z całym szacunkiem dla poległych) Waldka i Mounira w „SE”. W końcu chłopaki pojechali pokazywać nam takie właśnie obrazki... I chwała im za to... I Telekamera pośmiertnie, bo nie schodzili z ust ludzi przez dwa dni – dopóki policja nie zastrzeliła ludzi w Łodzi. A Internet pełen jest słów na ich temat. Właściwie gdyby kandydowali, to mogliby zostać prezydentem i premierem. Drogi Panie Jerzy... bądź Pan przez chwilę człowiekiem... i daj po łapach fiutom, co to jednego dnia płaczą, a drugiego zaglądają rodzinom w dekolt okiem kamery, czy łzy płyną również po biuście. Marcin P. (e-mail do wiadomości redakcji) Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trupojady " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autostrata cd. W "NIE" z 28 marca 2002 r. zapowiadaliśmy, że następny artykuł o przekrętach przy budowie autostrad powstanie za rok. Po zaledwie trzech tygodniach już znowu mamy o czym krzyczeć. Opisaliśmy w marcu tajemniczy przetarg na budowę kosztownego odcinka autostrady A4 Wirek–Sośnica, który wygrał niemiecko-austriacki koncern Ilbau-Kirchner-Strabag, znany w Pomrocznej z postępowań prokuratorskich, długów i perfidnego dumpingu. Za tę decyzję odpowiedzialna jest Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych oddział w Katowicach. Jej szefem jest Krzysztof Raj. Skąd my to znamy 5 kwietnia odbyło się oficjalne otwarcie ofert przetargowych na budowę kolejnego odcinka autostrady A4 Sośnica–Batory. Katowicka GDDP wstępnie wytypowała już zwycięzcę: niemiecką firmę Deutsche Asphalt połkniętą ostatnio przez koncern Phillipp Holzmann AG. Smród tej imprezy wyczuliśmy w Warszawie i na otwarcie kopert posłaliśmy nasze wiewiórki. Oczywiście, DA-Holzmann zaproponowali najniższą cenę za wykonanie roboty. Tak niską, że aż niemożliwą. Ale my to przecież dobrze znamy. Postanowiliśmy dryndnąć do dyrektora Raja, choć poprzednim razem był dla nas kompletnie nieuchwytny przez tydzień. Tym razem Raj zagadał z nami już za pierwszym podejściem. – Panie dyrektorze, kto został wytypowany do realizacji inwestycji budowa autostrady A4 Sośnica–Batory 5 kwietnia? – Nie mogę udzielać takich informacji. – Pan ma obowiązek, bo otwarcie ofert było oficjalne. – Czekamy na decyzję z EBI (Europejski Bank Inwestycyjny, pożyczający kasę na budowę – przyp. I.K.) – Jaką decyzję? – Nie będę z panią rozmawiał, bo jest pani niekompetentna i wyciąga pochopne wnioski. – Panie dyrektorze. Zadałam panu zaledwie dwa pytania... – Po co to pani? – Zamierzam znowu zrobić panu reklamę. – Do widzenia. Dlaczego ratujemy bankruta Do spóły z naszymi wiewiórkami prześwietliliśmy kolejnego wykonawcę autostrady do nieba A4. Radzę zapiąć pasy! Coś, co może sprawdzić każdy: Internet, w wyszukiwarkę wpisujemy Holzmann AG. Informacja PAP, 21 marca 2002 r.: Drugi co do wielkości niemiecki koncern budowlany Phillipp Holzmann AG jest niewypłacalny. Zarząd koncernu złożył w czwartek wniosek o upadłość w sądzie we Frankfurcie nad Menem. Straty koncernu wynoszą co najmniej 1,3 mld euro. Z kolei niemieckie wiewióry doniosły nam, że Holzmann już raz ogłaszał upadłość w 1999 r. Z pomocą przyszedł wtedy kanclerz Gerhard Schroeder. Żebrał w bankach o kasę, ale nie dostał na Holzmanna ani marki. Nie miał wyjścia – ofiarował 250 mln euro z kasy podatników. Mimo to Holzmann nie zdołał zanotować zysku. Tylko w ostatnim roku koncern stracił 237 mln euro. Media wypominają kanclerzowi ten datek, co w kontekście zbliżających się wyborów i spadającego na pysk poparcia dla polityki kanclerza jest dosyć irytujące. Holzmann chwyta się brzytwy. Przed śmiercią łyknął jeszcze Deutsche Asphalt, dokapitalizowany ostatnio przez kapryśne banki niemieckie kwotą 63 mln euro. To wystarczyło, by przedstawiciele koncernu obwieścili w mediach, że jeśli Holzmann otrzyma w najbliższym czasie jakieś zlecenia, to nie będzie sprzedawał żadnej z połkniętych spółek. Ciekawy zbieg okoliczności – szykująca się oferta z Pomrocznej; robota, za którą w efekcie końcowym zgarnie się podwójną forsę. Polski podatnik sponsorujący niemieckiego podatnika – prawda że to ładne? Komu zrobiliśmy dobrze Warto wspomnieć, że na podstawie pierwszej części artykułu "Autostrata" złożone zostały poselskie interpelacje, zaś opisanym przetargiem na budowę odcinka autostrady A4 Wirek–Sośnica zainteresowały się UOP oraz NIK. I jeszcze coś specjalnie dla szanownego pana Tadeusza Suwary z warszawskiego GDDP – okazuje się, że zadłużona firma Ilbau-Kirchner-Strabag, która psim swędem wygrała poprzedni przetarg, wcale nie musiała go wygrać. Szef Suwara plótł nam banialuki, że po wyłonieniu wykonawcy i podpisaniu umowy wstępnej już nic nie można zrobić; nawet jeśli IKS w ciągu tych kilku dni zbankrutowałby, to umowa jest umową. Otóż nie! Dyrektywa Rady Unii Europejskiej z 14 czerwca 1993 r. (obowiązująca nas ze względu na pożyczkę z unijnej kasy na budowę autostrady A4) dotycząca koordynacji procedur w zakresie udzielania zamównień publicznych na roboty budowlane mówi wyraźnie: Zamawiający (w tym wypadku rząd Pomrocznej) może zwrócić się w każdym czasie do wykonawcy o uzupełnienie lub wyjaśnienie wszelkich przedłożonych dokumentów (w tym wypadku dowodów na doskonałą sytuację finansową koncernu) dotyczących kwalifikacji-wiarygodności, wiedzy i możliwości oraz o sytuacji finansowej i ekonomicznej. W przypadku uznania, iż wykonawca nie spełniania kryteriów kwalifikacji, zamawiający niezwłocznie powiadamia go o wykluczeniu, odstąpieniu od umowy. Czyli można było nierzetelny IKS wystrzelić w kosmos. Trzeba było tylko chcieć. Ciekawe czy przetarg na odcinek Sośnica–Batory podzieli gówniany los odcinka Wirek–Sośnica? Wiemy, że w Europę (w tym do Chujni Europejskiej oraz Rady Europy) poszły też kwity kablujące na korupcjogenne procedury w Pomrocznej stosowane przez nikogo innego jak wiecznie czystych Niemców. Do redakcji napłynęło mnóstwo listów i telefonów z różnymi ciekawymi informacjami na ten temat. Potrafimy skutecznie zatruć życie niemieckim bankrutom pasożytującym na dupach polskich podatników dzięki protekcji naszych urzędników. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Orgazm do nabożeństwa Sprawdź, czy potrafisz pierdolić się po katolicku. Bóg zesłał na swój Kościół błogosławieństwo w postaci Papieża, który uczynił więcej dla przypomnienia i wyjaśnienia katolickiej nauki o płciowości niż jakikolwiek inny papież w dziejach Kościoła. Jan Paweł II ubogacił Kościół nigdy dotąd nie sformułowaną tak jasno wizją godności i sensu ciała ludzkiego oraz współżycia seksualnego – napisał amerykański piewca J.P. 2 Christopher Ward w książeczce o radosnym tytule: "Dobra nowina o seksie i małżeństwie". – Jesteśmy w przededniu nowej rewolucji seksualnej, a przeniknięcie tych rewolucyjnych poglądów w tkankę Kościoła, czy nawet całego społeczeństwa jest jedynie kwestią czasu. Zaczątki rewolucji seksualnej widać już w książeczce Marioli i Piotra WoŁochowiczów "Jak wykorzystać w pełni boży dar płciowości, czyli seks po chrześcijańsku". Mężu – radzą weterani bzykania po bożemu – wyślij żonę do wanny z płynem do kąpieli i zaoferuj, że całkowicie sam położysz dzieci spać i pozmywasz w kuchni. Jej pozwól pluskać się do woli i odprężyć mięśnie. Daj żonie do czytania tekst "Pieśni nad pieśniami". Faceci już wiedzą, po co. Trzeba wiedzieć, że "owoc" w tamtej kulturze jest poetycką nazwą męskich narządów płciowych. Słowa "owoc słodki memu podniebieniu" – można interpretować, że żona całuje i pieści mężowski owoc. Choć być może dla niektórych chrześcijan może wydawać się to "niesmaczne", ale przecież w akcie małżeńskim całe ciało jest dobre i święte. W ramach rewanżu mąż może ofiarować żonie elementy swojej cielesności, odmienne od tego, który jest ku temu przysposobiony. Moment, kiedy on odczuwa znużenie i senność, to jest początek czasu ofiary. Nie wolno mu się od żony odsuwać. Chociaż u niego jest już niemoc płciowa, to czy tylko ten jeden członek ma do pieszczenia żony? Niczym już więcej żony pieścić nie może? – pyta retorycznie znawca tematu ks. MoŻdŻeŇ. Jeszcze ciekawsze koncepcje przeżywania religijnych uniesień na bazie pieśni Salomona ma amerykański specjalista od katolickiego seksu, J. Dillow: Kiedy oboje odpoczywają już w kąpieli, mogą dzielić się wrażeniami dnia, rozmawiać, a nawet modlić się wspólnie, dziękując Bogu za dar drugiej osoby. Potem powinni delikatnie zacząć się wzajemnie pieścić pod wodą, wciąż ukryci w pianie. Zanim jednak, Drogi Czytelniku, i Ty, Droga Czytelniczko, przygotowując się na wizytę największego specjalisty od seksu w dziejach Kościoła, docenisz walor modlitwy jako gry wstępnej i zaczniesz czytać Stary Testament zamiast świerszczyków – ukrywszy się w pianie zapytaj siebie, czy masz powołanie do życia w świętości małżeńskiej. 1) Miłość a. to wszystko, czego potrzebujesz b. to skutek wydzielania fenyloetyloaminy, która jest endogennym analogiem amfetaminy wytwarzanym w neuronach mózgu c. nie jest czymś dowolnym; miłość to decyzja 2) Miłość erotyczna to inaczej a. stosunek płciowy b. pierdolenie c. całkowity, wyłączny i płodny dar z siebie złożony małżonkowi 3) Jeżeli dwoje dorosłych ludzi darzy się miłością i chce ją wyrażać poprzez stosunek seksualny, to a. idą do łóżka b. poszliby do łóżka, gdyby mieli gdzie c. znaczy, że chcą się pobrać 4) Seks a. jest super b. ...nie pamiętam c. to poważna sprawa; zmusza nas, jak żadne inne zjawisko, do zajęcia się samą kwintesencją życia 5) Seks małżeński a. czasem się udaje b. ...coś pan, zgłupiał, takie świństwa z własną żoną? c. jest wzajemnym obowiązkiem; Stwórca nakazuje regularność w pożyciu, a modlitwa jest jedyną klauzulą, by na dłuższy czas oddalić się od siebie 6) Jeżeli Twój partner/Twoja partnerka nie krzyczy podczas orgazmu, oznacza to, że a. nie lubi krzyczeć b. mieszkacie w bloku z wielkiej płyty, a za ścianą śpi dwójka dzieci, teściowa i kanarek c. świadomie i dobrowolnie zatrzymuje dla siebie jakąś część przeżycia seksualnego, przez co nie możemy mówić o całkowitym oddaniu 7) Mimowolny wytrysk a. oznacza, że musisz się wziąć za siebie, chłopie b. wynika z wad wrodzonych, schorzeń neurologicznych bądź zaburzeń w relacjach partnerskich; leczenie specjalistyczne daje dobre wyniki c. nie jest winą moralną 8) Kopulacja oralna a. jest bardzo przyjemna b. ... a co to takiego?! c. nie tworzy osobowej komunii między małżonkami 9) Lubisz seks analny, zatem a. ...no to co? b. jesteś pedałem! c. może po prostu dać sobie spokój z tą niehigieniczną i szkodliwą dla zdrowia namiastką i cieszyć się wraz ze współmałżonkiem prawdziwym aktem seksualnym, w sposób zamierzony przez Boga? 10) Czy można żyć bez orgazmu? a. tak, tylko po co? b. nie wiem, nie próbowałem c. to Bóg zaplanował orgazm; On również wynalazł i zaprojektował wysokie góry; ale czy człowiek może być szczęśliwy, nawet jeżeli nigdy w życiu nie widział Tatr i nie chodził po Alpach? 11) Czy wielkość ma znaczenie? a. tak, i musi mieć co najmniej 30 centymetrów b. może być mały, byle był wariat c. w świadomości wielu tkwi wciąż fałszywe przekonanie, że im większy członek, tym większa przyjemność; nic podobnego; faktem zaś jest, że zwykle mały członek powiększa się stosunkowo więcej niż taki, który w stanie spoczynku był wyjściowo większy 12) Ile trwa stosunek? a. 5 do 10 minut b. a z kim? c. dla żony akt małżeński zaczyna się już rano, gdy mąż powie jej miłe słowo, zaś potem, aby być gotową do przyjęcia męża w penetracji potrzebuje zwykle od 1/2 do 2 godzin samych pieszczot wstępnych 13) Czy kobieta powinna mówić mężczyźnie o swoich pragnieniach? a. pewnie b. i tak nic nie zrozumie, trep jeden c. czasami wystarczy poprowadzić ręką małżonka w odpowiednie miejsce i pomrukiwać potwierdzająco 14) Skąd kobieta wie, że miała orgazm? a. czuje b. macie jeszcze kilka takich debilnych pytań?! c. jeżeli czujesz, że pochwa kurczy się wbrew twojej woli, jeżeli byłaś najpierw podniecona, a teraz spokojna i zadowolona cieleśnie, możesz wziąć to za dowód, że miałaś orgazm, choć może był bardzo słaby 15) Jeśli naprawdę pragniesz dobrego seksu, to a. popracuj nad swoim związkiem b. idź do profesjonalistki c. zacznij od zaproszenia Boga – który jest miłością – aby był z wami podczas tego aktu; nie gaś światła 16) Jak się poznaliście? a. u znajomych b. przez net c. podczas nowenny do świętego Józefa 1) a – 0 b – 1 c – 2 2) a – 1 b – 0 c – 2 3) a – 0 b – 1 c – 2 4) a – 0 b – 1 c – 2 5) a – 0 b – 1 c – 2 6) a – 0 b – 1 c – 2 7) a – 0 b – 1 c – 2 8) a – 0 b – 1 c – 29) a – 0 b – 1 c – 2 10) a – 0 b – 0 c – 2 11) a – 1 b – 0 c – 2 12) a – 1 b – 0 c – 213) a – 0 b – 1 c – 2 14) a – 1 b – 0 c – 2 15) a – 1 b – 0 c – 2 16) a – 1 b – 0 c – 2 powyżej 20 pkt. W pełni realizujesz plan boży w dziedzinie płciowości. Albo masz jedenaścioro dzieci, albo od onanizmu wyrosły ci błony między palcami. 10–19 pkt. Jesteś na najlepszej drodze. Twoje życie seksualne jest tak chujowe, że masz wszelkie dane, by zostać prawdziwym katolikiem. poniżej 10 pkt. Twoja nieśmiertelna dusza nieodwracalnie pogrążyła się w ciemnościach. Sraj na to, ważne, że się dobrze bawisz. Wiedzę na temat tego, jak powinna wyglądać prawdziwa chrześcijańska miłość, zaczerpnęliśmy z wymienionych na wstępie książek Christophera Warda oraz Marioli i Piotra Wołochowiczów. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czerstwi Dwa tajemnicze zniknięcia wstrząsnąć mogą Trzecią RP zwaną Czwartym Mocarstwem. Pierwsze to wyparowanie nadwyżki państwowego ziarna zmagazynowanego w partyjno-prywatnych elewatorach, przez co chleb powszedni drożeje. Drugie to zniknięcie nadwyżki przywódców na partyjnych kongresach, co nadzieje na chleb odbiera. Podczas kongresu Samoobrony jedynym kandydatem w demokratycznych wyborach na przewodniczącego był Andrzej Lepper. Wywołało to szyderstwo mediów pastwiących się nad demokracją w Samoobronie. Parę dni później kongresowała Platforma Obywatelska – przeciwieństwo Samoobrony. Jedynym kandydatem na przewodniczącego był Donald Tusk. Media uznały to za dojrzałość obywatelską i rozsądek na Platformie. Za trzy tygodnie odbędzie się kongres SLD. Jedynym pewnym kandydatem na szefa jest Leszek Miller. Zapewne kontrkandydatów mieć nie będzie i do demokratycznych tajnych wyborów wystartuje sam. Najpoważniejszym rywalem SLD jest obecnie Prawo i Sprawiedliwość kierowane przez państwa Kaczyńskich. Obaj bracia nie mają kontrkandydatów w swej partii i nie tak dawno też wygrali przywództwo bez walki wyborczej. Pozostaje PSL, gdzie po odejściu Pęka i spacyfikowaniu Zdzisława Podkańskiego nikt Kalinowskiemu już nie zagraża. Podobnie jak Markowi Polowi w Unii Pracy. Tylko na narodowokatolickiej prawicy istnieje nadwyżka kandydatów na fotel lidera. Ale oni nie walczą w tajnych wyborach na kongresach. Mają inną metodę obsady stanowisk. Dzielą się na mniejsze ugrupowania – tak aby każdy aspirujący do roli lidera swoje partyjne gospodarstwo otrzymał. W kraju mamy 20-procentowe bezrobocie. Wśród młodych ludzi nawet 40-procentowe. Każda partia polityczna obiecuje bezrobocie zwalczać, a młodym stwarzać szanse awansu, rozwoju, spełniania aspiracji i podobne dyrdymały. Kiedy zaś przychodzi do godziny prawdy, do wyboru liderów, okazuje się, iż nikt się do konkurowania podobno nie kwapi. Kontrkandydatów na liderów nie ma. Nie ma ich skąd brać, bo starsze pokolenie liderów – tych, którzy kariery zaczynali jeszcze w PRL utrwalając pierwszą komunę lub walcząc z nią – zwyczajnie się zużyło. Tłuszcz, marskość wątroby, afery za kołnierzem, melancholia wieku schyłkowego. Młodych depczących starym po plecach nie ma. Ostatnim młodo wyglądającym liderem był na lewicy Piotr Ikonowicz. Na prawicy kreowany na lidera "pampersów" Wiesław Walendziak skrył się w domowych pieleszach, podobnie jak gwiazda centroprawicy Paweł Piskorski. Złośliwi twierdzą, że zagospodarowują "polityczny" kapitał zdobyty w czasie rządów AWS–UW. Nie błyszczy już Michał Kamiński z byłego ZChN, nie dymi żarliwy antykomuch Mariusz Kamiński z Ligi Republikańskiej. Pozostałą młódź polityczną starzy wyjadacze kupili za grosze osadzając na drugorzędnych posadkach i zmagazynowali w silosach partyjnych młodzieżówek. Niech czekają, aż będzie potrzeba interwencji na rynku politycznym. Przyszła pora. Okazało się jednak, że silosy są puste. Gdzieś się te zapasy ulotniły. O ile spekulacje zbożem pewnie kiedyś znajdą wyjaśnienie, o tyle niedobór młodych liderów pozostanie w sferze spekulacji. Młodych, aspirujących do przywództwa polityków w naszym kraju zgubiło ich wykształcenie, zwłaszcza znajomość języków obcych. Wszyscy tacy, od lewicy do prawicy, zostali przez starych liderów skierowani na "odcinek europejski". Skanalizowano ich na wielkim jeszcze niezagospodarowanym polu. Styku Czwartego Mocarstwa i Unii Europejskiej. Wyeksportowano ich tam niczym nadwyżkę dorastających prosiaków. Bo spełniali euronormy estetyczno-edukacyjno-językowe. Nie protestowali. Przecież mieli szansę wyrwania się z ciepłego, lecz zapyziałego chlewika. I tak w roku 2003 wchodzimy do nowej Unii Europejskiej z partiami kierowanymi przez wczorajszych polityków. Bo na rynku nie ma dostatecznie bogatej oferty, nadwyżki podaży nad popytem. Każdy rozsądny władny polityk w sytuacji tak gwałtownego niedoboru zarządziłby interwencyjny import. Jakiś Le Pen, Heider, Lafontaine, a na Platformę Giscard d’Estaing. Ale to tylko marzenia. Na przednówku chleb drożeje, a głód zmian zapychają czerstwi przywódcy. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cela vie Oto potęga demokracji: póki kumple są u władzy, można robić, co się chce. Jak kumple przerżną wybory, to do drzwi może zastukać prokurator. Byłemu dyrektorowi Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych Konradowi Tomaszewskiemu Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła zarzuty, że nadużył uprawnień, a swoimi działaniami przysporzył korzyści Mieszkaniowej Spółdzielni Budownictwa Ekologicznego w Gdańsku-Matemblewie. Wyrządził jednocześnie szkodę skarbowi państwa na kwotę ok. 833 tys. zł. Byłemu dyrektorowi Lasów grozi nawet do 10 lat więzienia. Afera wybuchła w grudniu 2000 r. po serii artykułów w "Gazecie Wyborczej". Pisał też o tym nasz tygodnik ("NIE" nr 4 i 30/2001). W 1999 r. MSBE stała się właścicielem prawie czterech hektarów atrakcyjnych gruntów budowlanych w jednym z centralnych punktów Gdańska. Pozyskała je dzięki zamianie z Lasami Państwowymi, które przejęły w mniej atrakcyjnym miejscu 75 hektarów lasów należących do spółdzielni. Podczas transakcji posługiwano się wyceną sporządzoną półtora roku wcześniej. W rezultacie metr kwadratowy gruntu kosztował spółdzielnię ok. 8 dolarów. W 1999 r. w Matemblewie cena metra kwadratowego przekraczała już 30 dolarów, a byli chętni, żeby płacić i 60 dolarów. Dzisiaj grunt w tej okolicy kosztuje nawet 100 dolarów za metr. Mieszkańcami osiedla w Matemblewie są prominentni politycy AWS, m.in.: poseł i sekretarz AWS Kazimierz Janiak, doradca premiera Jerzego Buzka – Teresa Kamińska, senator i minister edukacji Edmund Wittbrodt, restaurator i "szara eminencja" lokalnego AWS Ryszard Kokoszka, syn marszałka pomorskiego sejmiku wojewódzkiego Dariusz Zarębski, sekretarz miasta Gdańska Danuta Janczarek. Dzięki temu, że grunt pozyskano za grosze, budowane tam domy i mieszkania były wyjątkowo tanie. O połowę tańsze niż u developera budującego domy obok. Na przykład Kazimierz Janiak zapłacił za 180-metrowy dom ok. 400 tys. zł. Po publikacjach w "Wyborczej" i "NIE" rozpoczął się festiwal hipokryzji. Dyrektor generalny Lasów Państwowych Konrad Tomaszewski złożył do NIK wniosek o kontrolę i zapowiedział ukaranie winnych. Premier Jerzy Buzek ustami swojego rzecznika Krzysztofa Lufta publicznie wyraził oburzenie z powodu tego rodzaju transakcji. Skończyło się, jak wyżej. Postawieniem zarzutów byłemu dyrektorowi Lasów Tomaszewskiemu. * * * Dyrektor generalny Lasów Państwowych nie jedyny raz swobodnie poczynał sobie z pieniędzmi należnymi skarbowi państwa. Pisaliśmy w "NIE", że Tomaszewski uchylił decyzję swoich podwładnych z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych z Gdańska, która nałożyła na gminę Kościerzyna 104 tys. 313 zł i 54 gr kary za przedwczesny wyrąb lasu oraz 630 tys. 280 zł 72 gr na spółkę Dech-Pol za zgodę na wyrąb lasu na swoim terenie bez wymaganych zezwoleń. Tym samym zgodził się na łamanie prawa na terenach leśnych, które z mocy sprawowanej funkcji miał chronić, oraz naraził skarb państwa na utratę pieniędzy należnych z kar ("NIE" nr 24/2002). Może Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zajmie się i tą sprawą w wolnej chwili? Zwłaszcza że prokurator Henryka Gajda-Kwapień, gdyby dobrze poszukała w swoim biurku, toby jakieś dokumenty na ten temat znalazła. * * * A ekologiczne i tanie osiedle w Matemblewie ma od niecałego roku nowego lokatora. Jest nim były premier Jerzy Buzek. Nie wrócił na Śląsk, gdzie tylko pył węglowy w powietrzu, ale osiadł nad Bałtykiem, jodu się nawdychać. Choć wcześniej wyrażał oburzenie sprawą budowy taniego osiedla dla prominentów. Gdańsk musi więc mieć w sobie faktycznie coś z genius loci. No... i tu mieszka jego nieoceniona współpracownica Teresa Kamińska. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stocznia idzie do Żyda Rząd ratuje stocznię pchając ją na dno. Dwa tygodnie temu ("NIE" nr 2/2004) pytaliśmy, czy ministerialni urzędnicy z wiceministrem Januszem Piechotą na czele chcą pomóc Stoczni Gdynia S.A., czy tylko udają, że chcą. Dzisiaj nabieramy pewności, że udają. Nabieramy także pewności, że znowu na majątku, który niegdyś był państwowy, czyli wspólny, dorobi się kilku cwaniaków, a lud stoczniowy znajdzie się za bramą bez pracy i pieniędzy. Czy ten lud pójdzie palić tym razem nie komitety, ale banki, tego nie możemy stwierdzić, lecz to prawdopodobne. Krążownik Szlanta O Stoczni Gdynia pisaliśmy dużo, a nawet bardzo dużo – patrz ramka. Janusz Szlanta jak krążownik płynął przez kilka lat po meandrach biznesu stoczniowego dzięki rozmaitym poparciom politycznym, biznesowym i towarzyskim. Pojawił się w stoczni w 1996 r. jako pracownik Polskiego Banku Rozwoju, który delegował go do Rady Nadzorczej (po licznych perturbacjach z płynnością finansową i programach naprawczych stocznią zaczęły rządzić banki-akcjonariusze). Rok później został prezesem stoczni i wraz z Hubertem Kierkowskim i Andrzejem Buczkowskim stworzył nie tylko Zarząd Stoczni Gdynia, ale i Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny. Za pomocą SFI trzej panowie kupili akcje stoczni – zakładu, którego byli prezesami. W ten sposób skoncentrowali w swoich rękach nadzór właścicielski i zarządzanie. W międzyczasie Stocznia Gdynia ze Szlantą na czele zdołała też przejąć za niewielkie pieniądze Stocznię Gdańską – kolebkę "Solidarności". Początkowo było nieźle, ale w latach 2000–2001 sprawy przybrały zły obrót. Zaczęły wychodzić na jaw różne brudy. A to NIK coś wynalazła, a to dziennikarze wypatrzyli. Kasy było coraz mniej, zaczęło brakować na zapłaty dla kooperantów i pensje dla pracowników. W końcu Janusza Szlantę na początku 2003 r. z tej stoczni udało się rządowi usunąć, a jego działalnością zainteresowała się gdańska prokuratura – patrz ramka. To w największym skrócie. Kontrolę nad stocznią de facto przejęło państwo, a koalicja rządząca SLD–UP wsadziła na prezesa swojego człowieka, czyli Włodzimierza Ziółkowskiego. Ziółkowski robi, co może, aby zakład wyprowadzić na prostą. Dogaduje się ze związkami zawodowymi, rusza produkcję, uzgadnia plan restrukturyzacji z Agencją Roz-woju Przemysłu. Ale okazuje się, że tak naprawdę niewiele może. Chcesz, skarbie? Stocznia potrzebuje szmalu, aby zacząć spłacać wierzycieli i zapewnić finansowanie. I tu właśnie dzieją się jaja. Bo z jednej strony państwo, czyli rząd, ustami swoich ministrów i wiceministrów deklaruje chęć pomocy, a z drugiej strony wygląda na to, że robi wszystko, aby tej pomocy nie udzielić. Odbyły się dwa walne zgromadzenia akcjonariuszy, które miały zdecydować o wybawieniu dla 11 tys. pracowników stoczni. 20 grudnia 2002 r. zebrało się walne, na którym miano uchwalić zmiany w wysokości kapitału spółki prowadzące nie tylko do wzmocnienia jej finansowo, ale do zmiany struktury właścicielskiej. Najpierw miano obniżyć kapitał, aby następnie go podwyższyć poprzez emisje nowych akcji. Nowe miał objąć skarb państwa i stać się właścicielem stoczni w 60 procentach (obecnie 25 proc.). Nic z tego nie wyszło, bo sprzeciwił się Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny Szlanty i sprzyjająca Szlancie firma konsultingowa Evip Progres (odpowiednio 14 proc. akcji i 6 proc.). Walne przełożono. Zastanawiające jest to, że SFI jako jeden z właścicieli miał możliwość głosowania, choć jego akcje są zastawione w Banku Gospodarstwa Krajowego i Banku Ochrony Środowiska, obu kontrolowanych przez państwo. I nikomu nie zależało na tym, aby właścicielom SFI utrudnić głosowanie. 15 stycznia 2004 r. odbyła się druga runda. Tym razem podjęto decyzję o podwyższeniu kapitału stoczni. Przedstawiciel skarbu państwa oświadczył jednak, że rząd wyłoży kasę, pod warunkiem że dostanie akcje uprzywilejowane. Oznacza to, że musi się odbyć kolejne walne zgromadzenie akcjonariuszy, które wyrazi na to zgodę. Zgodnie z procedurami, gdyby nie wystąpiły kolejne przeszkody, może się to odbyć najwcześniej za trzy miesiące. A to oznacza, że stocznia nie będzie mogła w terminie spłacać wierzytelności, co z kolei oznacza, że plan restrukturyzacji może się zachwiać aż do upadłości stoczni. Opłacalna plajta Możemy wymienić takich, którzy po upadłości Stoczni Gdynia będą klaskać w dłonie: 1. Udziałowcy Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego posiadający uprzywilejowane akcje, czyli panowie Szlanta i Kierkowski (Buczkowski od jakiegoś czasu przestał być udziałowcem SFI). Wedle naszych obliczeń upadłość stoczni przyniosłaby im po 10 mln zł na czysto. 2. Rami Ungar, izraelski armator, który w stoczni buduje statki. Według naszych informacji 180 mln dolarów będzie mu musiał wybecelować skarb państwa w ramach gwarancji rządowych za nie-zrealizowane kontrakty. 3. Nasz stary bohater i ulubieniec – James D. Halper, prezes firmy z amerykańskiego raju podatkowego stanu Delaware i właściciel spółki Synergia 2000, który w wyniku różnych wzajemnych zastawów między Synergią 2000, Synergią 99 oraz stocznią może przy jej upadku dochodzić 111 mln dolarów odszkodowania. 4. NSZZ "Solidarność"? Tutaj trudno podać nam kwotę, bo bezpośredniego przełożenia między upadłością a związkiem "S" nie ma. Jedno, co wiadomo na pewno: "S" w Stoczni Gdynia S.A. robi dosłownie wszystko, aby zakład upadł. Z jakichś powodów to robi. Nie chce nam się wierzyć, że z kompletnej głupoty... Jednak cała ta gra z przedstawicielami Agencji Rozwoju Przemysłu, Ministerstwa Gospodarki i Ministerstwa Skarbu Państwa nie musi zmierzać do upadłości. Zbawiciel z Ziemi Świętej Mamy niejasne przeczucie, że stocznia ma zostać sprzedana panu Ramiemu Ungarowi z Izraela. I że to już zostało w gabinetach postanowione. Koncepcja nie jest nowa. Na łamach "Pulsu Biznesu" 8 stycznia 2004 r. wypowiadał się o niej z pełnym entuzjazmem szef stoczniowej "Solidarności" Dariusz Adamski. Mówił, że Izraelczyk zdobędzie 100 mln dolarów, dofinansuje stocznię i odciąży tym samym nasz biedny skarb państwa. Adamski już wcześniej – w połowie grudnia – machnął list do wicepremiera Hausnera, że armator izraelski jest zajebisty i koszerny, a obecny prezes Ziółkowski be i należy go usunąć. Trudno nam uwierzyć, aby nawet taki mądry związkowiec jak pan Adamski sam z siebie wypowiadał takie rzeczy. Musi mieć inspirację. Nasze wiewiórki plotą trzy po trzy, że solidaruch jest w nieustannym kontakcie z panem ministrem Piechotą, polskim specem od przemysłu stoczniowego. Jak wynika z wypowiedzi prasowych, także szef ARP Arkadiusz Krężęl nie byłby przeciwko niemu. Kimżesz jest Rami Ungar, którego tak chwali stoczniowa "Solidarność"? Izraelski armator przedstawiany w Polsce jako potencjalny zbawca stoczni to nie byle kto. Mówi się o nim, że to pułkownik Mosadu. Przybrany syn byłego prezydenta Izraela Ezera Weizmana. Dużych pieniędzy dorobił się importując do Izraela samochody Daewoo z Korei Południowej i Daihatsu z Japonii. Jego firma nazywa się Tal Car. Trudno nam orzec, czy we własnym kraju cieszy się przychylnością, ale mamy dowody świadczące o tym, że izraelskie organy miały pytania do pana Ungara. Otóż dziennik "Jerusalem Post" z 11 lipca 2000 r. zamieścił na stronie 5 informację, że podanie się do dymisji przed końcem kadencji prezydenta Weizmana spowodowane było oskarżeniami o przyjmowanie przez panów Edouarda Seroussi i Ramiego Ungara dużych korzyści majątkowych od biznesmenów. Była to taka izraelska odmiana afery Rywina. Nie wiemy, czy oskarżenia "Jerusalem Post" są prawdą, czy też pomówieniami, na wszelki wypadek je przytaczamy. Ungar ma łeb do interesów. W Stoczni Gdynia, którą chce kupić za 100 mln zielonych, zamawiał statki do transportu samochodów. Tak rozkręcił biznes, że Japończycy podpisali z nim wieloletnie umowy na transport swych znakomitych bryk. Do tego Izraelczyk potrzebuje więcej produkowanych w Gdyni statków – samochodowców. I dlatego chce kupić polską stocznię. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że właś-ciwie to już kupił część udziałów w Stoczni Gdynia. Nabył je od PZU Życie, ale mu ich nie wydano. Zaproponowano zwrot pieniędzy, ale Ungar na razie chyba ich nie chce. Może być z tego kolejna chryja, gdyby zdecydował się wystąpić na drogę sądową. Nie wiemy, jak zakończą się umizgi Ungara do gdyńskich doków i pochylni. Wiemy, że 100 mln dolków piechotą (nie mylić z Jackiem) nie chodzi. I to jest argument! Stocznia w "NIE": 10/2002: "Golasy na pochylni" – przedstawiliśmy historię przejęcia Stoczni Gdynia przez prezesa Janusza Szlantę i Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny; napisaliśmy, jak facet bez grosza zostaje miliarderem. 21/2002: "Jak tonie kolebka" – przewidywaliśmy upadek stoczni wołając o jej powtórną nacjonalizację. 28/2002: "Hej toniemy" – jak wyżej. 29/2002: "Gdynia topielica" – pisaliśmy, że w stoczni pieniędzy brakuje nie tylko na wypłaty, ale także na finansowanie budowy zakontraktowanych statków. 44/2002: "Dupy dać i ręką grozić" – ujawniliśmy fakt, że "Solidarność" podpisała w imieniu załogi umowę z należącym do prezesa Janusza Szlanty Stoczniowym Funduszem Inwestycyjnym, naciągając robotników na darmowy kredyt dla SFI; w ten sposób wydymała robotników. 6/2003: "Gdańsk padnie" – ujawniliśmy machinacje między stocznią, spółką Synergia 99 oraz spółką Synergia 2000 dotyczące zastawienia 70 ha gruntu należących do stoczni. 35/2003: "Ostatnie skrzypnięcie kolebki" – pisaliśmy o różnych mniejszych i większych przekrętach pokazując, jak ze stoczni wyprowadzany jest majątek do spółek zależnych. 46/2003: "»S«zczury stoczniowe" – informowaliśmy o tym, jak przewodniczący stoczniowej "S" Dariusz Adamski napisał do wicepremiera, że plan restrukturyzacji zakładu uważa za nierealny. Stocznia w prokuraturze: 1. Sąd Okręgowy w Gdańsku zastanawia się, jak to się stało, że w roku 1998 syndyk masy upadłościowej Stoczni Gdańskiej i notariusz sprzedali Januszowi Szlancie gdańską kolebkę (70 ha gruntów w samym centrum Gdańska) za 115 mln zł, które ten w dodatku pożyczył z Kredyt Banku, podczas gdy w kasie Stoczni Gdańskiej było 42,7 mln zł, czyli de facto sprzedali mu to wszystko za 73 mln zł. 2. Prokuratura Apelacyjna wniosła oskarżenie przeciwko Szlancie, Kierkowskiemu i Buczkowskiemu o kupowanie przez należący do nich Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny akcji stoczni z kredytów bankowych, które były brane pod zastaw majątku stoczni, czyli działanie na niekorzyść zakładu, którym kierowali. Drugi zarzut w tej samej sprawie wynika z ustawy o rachunkowości. Zarząd Stoczni Gdynia (a więc Szlanta, Kierkowski i Buczkowski) zobowiązany był ujawnić w rocznym sprawozdaniu finansowym fakt udzielenia gwarancji stoczni dla SFI oraz miał obowiązek stworzyć fundusz rezerwowy na wypadek jakiejś wpadki z tymi gwarancjami. Nie ujawnił, nie stworzył. 3. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku prowadzi dochodzenie w sprawie machinacji spółki Synergia 99 gruntami, które należały do Stoczni Gdańskiej (chodzi o 70 ha w centrum miasta). Wynik tego dochodzenia jest jeszcze nieznany. Autor : Anna Fisher / Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto nie pisze, ten nie je We wrześniu co najmniej kilka tysięcy Polaków straci ludzkie prawa. Bo tak jest wygodniej urzędnikom ZUS. – Nie chcę zrobić ze swojej córki rzeczy! I nie mam na to pieniędzy! – denerwuje się Anna K. ze Zblewa. Jej 32-letnia Beata cierpi na stwardnienie rozsiane. Od pewnego czasu nie może się podpisać. Ale myśli i czuje jak normalny, zdrowy człowiek. Beata nigdy nie pracowała. Zachorowała w szkole. Dla takich jak ona wymyślono renty socjalne. Wypłacane co miesiąc 416 zł nijak się ma do ceny lekarstw, więc kobieta się nie leczy. 416 zł wystarcza, żeby nie umrzeć z głodu, więc Beata żyje. To się może zmienić, bo zamiast podpisu Beata stawia na przekazie krzyżyk. Jej sąsiad, chory na Downa Piotr M., kwituje odbiór pieniędzy odciskiem kciuka. Krzysztof S. potrafi się podpisać, ale tylko drukowanymi. Cierpi na porażenie mózgowe. Krzyżyk, odcisk kciuka i drukowane litery to nie są sygnatury właściwe dla Europy XXI wieku. Ponieważ nie ma szansy, żeby nauczyć Beatę i jej kumpli właściwie wypełniać pokwitowania, trzeba wyznaczyć opiekunów prawnych, którzy w majestacie prawa robiliby to za nich. Jeśli nie, niech chorzy zdychają. Ich sprawa. Tak uznali urzędnicy. Najprostsza możliwość, czyli wynajęcie notariusza, który poświadczyłby rodzinom chorych pełnomocnictwo do odbioru pieniędzy, jakoś nikomu nie przyszła do głowy. Jest powód, dla którego porządkowanie odbywa się akurat teraz. Do września 2003 r. renty socjalne płaciły samorządy. Od 1 października będzie to robić ZUS. – Wypłacamy ok. 80 rent socjalnych. Trudno mi powiedzieć, ile osób nie potrafi się podpisać. Cała ta akcja odbywa się na wyraźne polecenie ZUS – zapewnia wójt gminy Zblewo. Dyrektywy rozesłane chorym są precyzyjne i jednoznaczne: natychmiast złożyć stosowny wniosek do Sądu Okręgowego w Gdańsku i zapłacić 330 zł. Potem czekać na rozprawę i decyzję. Ze Zblewa do Gdańska jest ok. 70 km. Beata nie wychodzi z domu. Piotr M. tylko na podwórko. Krzysztof S. mieszka za Zblewem, na wsi, do której autobus dociera trzy razy dziennie. Do Gdańska trzeba jechać z przesiadką. Nie ma samochodu, nie może się ruszać. 330 zł to dla chorych majątek. Tymczasem czas nagli. Ultimatum z gminy wystawiono 27 sierpnia 2003 r. Na załatwienie formalności związanych z ubezwłasnowolnieniem zostawiono ciężko chorym i ich opiekunom miesiąc. Nieustalenie opiekuna prawnego spowoduje wstrzymanie wypłaty renty socjalnej przez ZUS w Starogardzie Gdańskim – stoi w dokumencie. Człowiek, który ma opiekuna prawnego, może uczestniczyć jedynie w drobnych, bieżących sprawach życia codziennego. Na przykład kupić chleb. Nie może odebrać listu poleconego, zawrzeć najprostszej umowy, sprzeciwić się operacji czy nie wyrazić zgody na zamknięcie w domu wariatów. Swego czasu zorganizowano już w tych stronach podobną akcję. Wówczas zamiast przymusu finansowego zastosowano przymus prawny. Zblewscy urzędnicy – wkurzeni, że Downy hałasują na korytarzu, a podpisy nie mieszczą się w rubrykach – do zrobienia porządku zaangażowali prokuraturę ze Starogardu Gdańskiego. Jakiś asesor uznał, że jedyny sposób na to, aby odbieranie szmalu odbywało się zgodnie z prawem, to ustanowienie dla chorych opiekunów prawnych. Zanim zrobiła się afera, wymuszono ubezwłasnowolnienie czterech chorych. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak wychodzi z morza Przychodzi baba do lekarza z międzynarodową konwencją w dupie. „Co pani jest?” – pyta lekarz. „Dyrektor urzędu morskiego”. By móc pływać na statku, marynarz co pięć lat musi przechodzić szkolenia w zakresie bezpieczeństwa na czterech podstawowych kursach: indywidualnych technik ratunkowych, czyli samoratowania się, przeciwpożarowym, ratownictwa medycznego i behapowskim, oraz mieć z tych szkoleń odpowiednie certyfikaty. Nakłada to jako obowiązek Międzynarodowa Konwencja o Wymaganiach w Zakresie Wyszkolenia Marynarzy, Wydawania Świadectw oraz Pełnienia Wacht (Konwencja STCW 78/95) oraz polska ustawa o bezpieczeństwie morskim. Dzięki tym szkoleniom Polska znajduje się na tzw. białej liście IMO (International Maritime Organization), co znaczy, że nasi marynarze uznawani są przez inne kraje za w pełni fachowych i przeszkolonych. A większość polskich marynarzy pracuje pod obcymi banderami. Ośrodków szkolących jest w kraju kilka. Najbardziej znane i najbardziej renomowane to Ośrodek Szkoleniowy Ratownictwa Morskiego działający przy Wyższej Szkole Morskiej w Szczecinie oraz ośrodki szkolenia ratowniczego i przeciwpożarowego utworzone przy Akademii Morskiej w Gdyni. Większe i mniejsze ośrodki szkolą i wydają certyfikaty za kasę pobieraną od armatorów albo od marynarzy. Warto dodać, że mówimy tu o małych pieniądzach – np. dwudniowy kurs medyczny kosztuje 100 zł. Dyrektor na zagrodzie równy premierowi Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich podjęło uchwałę, aby olać międzynarodową konwencję i uwolnić ludzi morza od konieczności przechodzenia szkoleń i egzaminów. Od lipca 2003 r. urzędy morskie wydają certyfikaty o odbyciu przeszkolenia ratowniczego na podstawie dokumentów świadczących, że w okresie minionych pięciu lat wnioskodawca przynajmniej rok pracował na morzu. Jest to oczywiście sprzeczne z konwencją STCW, ustawą o bezpieczeństwie morskim, rozporządzeniem o kwalifikacjach marynarzy wydanym przez ministra infrastruktury. Mówiąc krótko: urzędy morskie wydają bezwartościowe papiery. Tym ułatwieniem bynajmniej nie robią dobrze naszym marynarzom. Po pierwsze, istnieje międzynarodowa policja morska nazywana z angielska Port State Control, a po drugie, istnieje międzynarodowy rynek pracy marynarzy, na którym zaciekła walka o posady odbywa się przede wszystkim między poszczególnymi nacjami. Efekt samowoli dyrektorów urzędów morskich może być więc taki, że skreślą nas z tej „białej listy” i wpiszą na „czarną”. Wówczas każda kontrola w każdym porcie może się przyczepić do każdego marynarskiego certyfi-katu. I będzie mniej więcej tak; wpływa sobie do portu w Indiach statek z polską załogą, inspekcja stwierdza, że ich papiery są niezgodne z międzynarodowymi umowami, drynda do armatora, że ma tu statek bez załogi z uprawnieniami i niech armator przyśle szybciutko inną załogę, z dobrymi papierami, bo inaczej nie wypuszczą statku z portu. Pomysł dyrektorów urzędów morskich naraża naszych marynarzy na utratę miejsc pracy. Będą więc mieli prawo dochodzić odszkodowań od polskiego rządu. Co ciekawe, polska gospodarka morska ma już podobne doświadczenie. Lekceważenie prawa i umów doprowadziło do wyrzucenia Polskiego Rejestru Statków z międzynarodowej organizacji towarzystw klasyfikacyjnych IACS, co jest najprawdopodobniej początkiem końca polskiego klasyfikatora. Wyjaśnijmy jeszcze dla porządku, cóż to takiego Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich, czyli w tym wypadku nasz prawodawca. W administracji morskiej nie ma ogniwa pośredniego pomiędzy Ministerstwem Infrastruktury a regionalnymi urzędami, czegoś takiego jak Główny Urząd Morski. Kolegium Dyrektorów jest nieformalnym organem, który powołali do życia na zasadzie dobrowol-ności dyrektorzy naczelni trzech terytorialnych Urzędów Morskich: ze Szczecina, Słupska i Gdyni. To mniej więcej tak, jak gdyby wojewodowie zwołali swoje zebranie i ignorując rząd i Sejm uchwalali prawo administracyjne. Krótki rys historyczny W styczniu 1983 r. poszedł na dno statek Kudowa Zdrój. Zginęło 20 marynarzy. Orzekając w sprawie tego wypadku Izba Morska z Gdyni stwierdziła, że akcja ratownicza przebie- gała w sposób niezadowalający, a przyczynił się do tego m.in. brak umiejętności w posługiwaniu się środkami pirotechnicznymi i w prawidłowym korzystaniu z wyposażenia pasów ratunkowych oraz niedostateczna znajomość warunków przetrwania w zimnej wodzie. W lutym 1985 r. zatonął bliźniaczy statek Busko Zdrój. Tym razem zginęło 24 marynarzy. Ta sama Izba Morska stwierdziła w orzeczeniu, że załoga nieumiejętnie obsługiwała tratwy ratunkowe i popełniła inne błędy podczas akcji ratunkowej. Izby morskie mają obowiązek wydawania profilaktycznych zaleceń na podstawie wniosków wynikających z wypadków. Zalecono więc, aby wprowadzić obowiązkowe kursy i szkolenia ratownicze, zlecić produkcję filmów instruktażowo-szkoleniowych dot. bezpieczeństwa, wprowadzić obowiązkowe, cykliczne szkolenia ratownicze nawet co 3 lata. Minister powołał ośrodki szkolenia ratowniczego, wprowadzono obowią-zek uczęszczania do nich, więc gdy w 1995 r. zaostrzono wymogi konwencji STCW, Polska mogła natychmiast im sprostać. Po tragedii promu Jan Heweliusz w styczniu 1993 r., w którym zginęło 55 osób (w tym wszyscy pasażerowie!), izba morska w orzeczeniu z lutego 1996 r. też wskazała, że na mało skuteczny przebieg akcji ratunkowej na promie miały wpływ m.in. niedostateczne wyszkolenie załogi w posługiwaniu się środkami ratunkowymi. Każdy sobie prawa skrobie W Polsce prawodawcą może być byle kto. Plotki środowiskowe głoszą, że jakiś urzędnik chciał dokuczyć jakiejś szkole morskiej, stąd pomysł tej uchwały. Ale to tylko niepotwierdzone plotki. Jednak aż strach myśleć, że wydawaniem praw, rozporządzeń, postanowień kierują prywatne animozje, a nie interes ogółu. Rozumiemy, że Marek Pol, któremu podlega administracja morska kraju, nie ma czasu zajmować się głupotami. Gdyby jednak zechciał, to doszedłby do wniosku, że kompletnie nie ma powodu, aby dość sporą grupę zawodową, jaką są marynarze (pod różnymi banderami pływa ok. 40 tys. polskich marynarzy), pozbawiać możliwości wykonywania pracy i że niekoniecznie muszą oni dołączać do milionów bezrobotnych. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Najlepsi won W tym miesiącu Sejm musi uchwalić ordynację wyborczą do parlamentu europejskiego. Spory w komisji sejmowej ("Zaproście nas na stypę", "NIE" nr 49/2003) dotyczą spraw drugorzędnych. Najważniejsze są przesądzone. Wybory odbędą się na zasadzie proporcjonalności, bo tak ustaliła Unia. Będzie też możliwość zgłaszania tzw. list obywatelskich, bo inaczej prezydent ordynację zawetuje. Nie uda się też przeforsować pomysłu głosowania w jednym ogólnopolskim okręgu wyborczym. Umożliwiłoby to wprawdzie dokładniejszą proporcjonalność podziału mandatów, czego chce SLD tracący elektorat, ale rozjuszyłoby dodatkowo opinię, która lubi głosować na konkretne osoby. Jedna ogólnokrajowa lista kandydatów byłaby zaś w znacznym stopniu anonimowa. Trzeba wyzbyć się złudzeń, że wyborcy oceniać będą kandydatów do 54 foteli w parlamencie europejskim według ich przydatności do zajmowania się sprawami unijnymi i stanowiska w tych sprawach. Jak było dotychczas we wszystkich państwach unijnych, wybory europejskie będą próbą generalną wyborów krajowych. Głosy rozłożą się zgodnie z opinią, jaką poszczególne partie zdobyły sobie swą krajową polityką. Nie należy też spodziewać się cudów po liście obywatelskiej popieranej przez prezydenta. Każda par-tia polityczna, reprezentowana dziś w Sejmie lub starająca się (jak np. Unia Wolności) do Sejmu powrócić, wysunie w wyborach europejskich własną listę, aby zaistnieć i sprawdzić się przed elektoratem. Stąd na listę prezydencką trafią polityczni emeryci lub outsiderzy. Radykalnego przełomu na scenie politycznej to nie rokuje, a umiarkowane powodzenie (10–12 proc.) byłoby dla prezydenta raczej rozczarowaniem niż sukcesem. SLD także nie odbije się w tych wyborach od dna. Jeśli pójdzie udeptaną ścieżką i kandydatów wyłonią gremia kontrolowane przez centralę, czyli Leszka Millera, zbierze cięgi i pogorszy rokowania na wybory do Sejmu i Senatu w 2005 r. Jedyną szansę uzyskania czegoś nowego i pożytecznego w oczach skołowanego i rozeźlonego społeczeństwa dawałaby radykalna zmiana trybu wyłaniania kandydatów. Dokonanie tego nie przez gremia partyjne uzależnione od szefa partii, lecz w prawyborach. Ale nie fikcyjnych, jakie urządziła Platforma Obywatelska w 2001 r., kiedy to opiniowali kandydatów jedynie lokalni prominenci tej partii. Autentyczne prawybory powinny wzorować się na amerykańskich. We wszystkich stanach poza Wirginią od stu lat kandydaci partyjni do Izby Reprezentantów i Senatu muszą być wyłonieni w prawyborach. W większości stanów są to tzw. wybory zamknięte, głosować mogą tylko ci, którzy zarejestrują się jako wyborcy danej partii. W kilkunastu stanach prawybory są otwarte dla wszystkich wyborców. Wynik prawyborów jest przesądzający. Zwycięzca zostaje kandydatem danej partii. Stawać do prawyborów może dowolna liczba pretendentów. Zalety prawyborów są znaczne. Redukują one wpływ aparatów partyjnych na dobór kandydatów uzależniając go od opinii społecznej. Pozwalają swobodnie dojść do głosu konkurencyjnym stanowiskom i programowym alternatywom. W prawyborach rywalizują bowiem ze sobą kandydaci z tej samej partii, muszą zatem położyć nacisk na różnice programowe i osobowościowe. SLD jak zbawienia potrzebuje obecnie takiej społecznej, a nie biurokratycznej i koteryjnej weryfikacji. Potrzebuje też złamania zgniłej jedności wokół millerowskiej nijakości programowej i wydobycia na powierzchnię rzeczywistych tendencji i poglądów nurtujących partię i jej elektorat. Kandydaci w prawyborach musieliby samookreślać się wobec polityki rządu SLD–UP – wewnętrznej i zagranicznej. Pozwoliłoby to wyłonić programową i personalną alternatywę dla tej polityki. Wybory europejskie sprzyjają podjęciu takiego eksperymentu. Wybiera się tylko 54 deputowanych, a na listach można umieścić najwyżej 108 nazwisk. Tyle trzeba, aby wyłonić w prawyborach w całym kraju. Pewną, acz niezbyt wielką trudność sprawia to, że w odróżnieniu od prawyborów amerykańskich, gdzie wyłania się tylko jednego kandydata, w polskim przypadku w każdym okręgu trzeba stworzyć listę kandydatów na przewidziane dla okręgu zapewne od 5 do 10 mandatów. Ale to nie powinno sprawiać większego kłopotu – na listę dostaną się ci, którzy w prawyborach uzyskają kolejno najwięcej głosów. Prawybory powinny oczywiście pod względem legalizmu przypominać normalne głosowanie: tajność, rzetelność obliczenia wyników itp. Aby uniknąć nadmiaru oraz niepoważnych kandydatów, można by uzależnić start w prawyborach od uzyskania pisemnego poparcia pewnej liczby członków partii lub wyborców. Jest o co walczyć. Prawybory są szansą SLD na odnowę wizerunku programu i ludzi. Jeśli inne partie nie zorganizują prawyborów – kandydaci SLD staną się dla ogółu szczególnie atrakcyjni. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 11 września "Dokonany w ostatnich dniach przez lewicowo-liberalne tygodniki w Polsce atak na Radio Maryja i jego dyrektora ojca Tadeusza Rydzyka oraz na Rodzinę Radia Maryja jest atakiem na polski Kościół katolicki. (...) Atak ten jest jednocześnie potwierdzeniem wojny, jaką po upadku PRL nowe centrale ideowe – lewicowo-liberalne – wydały Kościołowi katolickiemu i Polskiemu Narodowi. Cel jest jeden – zniszczenie i chaos, nad którym miałyby zapanować siły ateistyczne, antynarodowe i antypaństwowe". prof. Anna Raźny, "Nie lękajcie się!" 12 września "Kochani, jesteśmy świadkami następnych zmasowanych ataków w mediach liberalnych na Radio Maryja. (...) Jest to odwracanie uwagi od systematycznego, planowanego niszczenia Ojczyzny, rodzin, pogarszania morale i bytu wszystkich stanów i zawodów. Jest to rozdrażnianie świadome obywateli, wprowadzanie wrogości jeden do drugiego, dalsze niszczenie autorytetu. Jest to preludium do otwartego prześladowania Kościoła". o. Tadeusz Rydzyk, "Niech zwycięży miłość" 13 września "Dziś już nie jest tajemnicą, że ideologia stojąca za "edukacją seksualną" propaguje tzw. prawa seksualne, do których należą: prawo do antykoncepcji, prawo do sterylizacji własnej i osób opóźnionych w rozwoju, prawo do cudzołóstwa, do »małżeństwa na próbę« i rozwodów, prawo do sztucznego zapłodnienia i zastępczego macierzyństwa, prawo do samobójstwa, prawo do eutanazji, wreszcie prawo do zabijania dzieci psychicznie lub fizycznie upośledzonych, prawo do aborcji eugenicznej, prawo do wolnego dostępu do pornografii, prawo do wszystkich form seksualnego zaspokajania, włączając masturbację, homoseksualizm, zoofilię i sadomasochizm, prawo do pedofilii, prawo do handlu seksem, prostytucji i do »terapii« seksem, prawo do ustanawianej przez państwo kontroli populacji. (...) Dzieci należą do Boga, nie do państwa ani do ONZ, ani do UNICEF-u (czy jeszcze jakichś innych organizacji), i zostały powierzone rodzicom, od których Bóg będzie żądał zdania sprawy ze spełnionego zadania. (...) A więc od sumienia dzieci wszelkim ministrom i wszelkim »edukatorom« seksualnym wara! Sumienie dziecka jest rajskim ogrodem, u którego wrót sam Stwórca postawił straż Cherubów zbrojnych w ogniste miecze". ks. Jerzy Bajda, "Ocalić rodzinę" 16 września "Zapewne zbliżające się wybory oraz przyszłoroczny termin referendum w sprawie Unii Europejskiej zmobilizowały medialnych terrorystów i ich inspiratorów do tak intensywnego działania przeciwko Kościołowi katolickiemu w Polsce i przeciwko tak znaczącemu środkowi społecznego przekazu jakim jest Radio Maryja. Oni po prostu boją się głodu prawdy, jaki może przekazywać Kościół i jaki płynie z radioodbiorników nastawionych na częstotliwości tejże rozgłośni. I dlatego owi medialni terroryści wykorzystują media do prześladowania katolików i Kościoła katolickiego w Polsce". "Komunikat Zespołu Wspierania Radia Maryja" Radio Maryja 16 września "Pewno was to interesuje, dlaczego nas tak atakują. Ja tak się zastanawiam, ale czy widać po mnie smutek? Nie ma się czego smucić. Trzeba się śmiać. Jest wiele powodów do radości. To dlatego tak jest, że to pogaństwo wcale nie odeszło. (...) To pogaństwo jest na zewnątrz Kościoła i ono wchodzi w Kościół. (...) To pogaństwo ma do dyspozycji wszystko: ma banki, ma potęgi tego świata, ma media, ma prawo. To pogaństwo ustanawia prawa, zauważcie jakie prawa – bez Boga, przeciwko Bogu. To pogaństwo ustanawia prawa przeciwko człowiekowi, nie liczy się ze sprawiedliwością, drugim człowiekiem i tylko mówi: przyjemność. (...) Teraz prześladują inaczej. Wykorzystają do tego media – radio, prasę, telewizję. Jeżeli będzie nie tak jak chcą. Ma być to wszystko poprawne, ma to być takie, poprawna nawet religijność, ma być tak jak chcą. Tylko tyle ile chcą". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Miejscu Piastowym "Niedziela" 22 września "Ludzie z kręgów masońskich nie mogą znieść Kościoła, jaki objawił się na Błoniach krakowskich. Zaniepokoił się szatan tym wielkim zjednoczeniem Polaków wokół Papieża. Zaczął więc szukać możliwości, żeby jątrzyć, żeby zniszczyć jedność, pokazać Kościół skłócony. Ani Księdzu Prymasowi, ani o. Tadeuszowi Rydzykowi na pewno nie chodzi o dzielenie Kościoła". ks. Ireneusz Skubiś w wywiadzie "»Niedzieli« wystarczy na cały tydzień" "Młodego człowieka wprowadza się w relacje najbardziej głębokie, w relacje, które mają stworzyć właściwą atmosferę obdarowania życiem i przyjęcia daru życia w atmosferze sensacji, użycia, niezwykle powierzchownej, pozbawionej jakiejkolwiek odpowiedzialności zabawy darem ojcostwa i darem macierzyństwa. Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju programy seksedukacji". bp Stanisław Stefanek w wywiadzie "Rodzino, odwagi i wiary w siebie!" http://Ojczyzna.pl "(...) Wiesław Ciesielski odpowiada wyłącznie za swoje artykuły opublikowane w piśmie »Fakty i Mity«, a nie za linię programową pisma – oświadczył resort finansów, gdy »Rzeczpospolita« podała, że wiceminister publikuje w antyklerykalnym brukowcu. Prawo i Sprawiedliwość zażądało dymisji Ciesielskiego. (...) Jedno jest jasne – ŻADEN państwowy urzędnik nie może być upaprany w błocie. Czy to jest pisanie w FiM, czy »podrywanie« nieletnich chłopców na dworcu, czy współpraca z mafią, nie wspominając już o zdradzie Państwa, o czym świadczą uczelnie, które wychowały towarzysza »doktora« Ciesielskiego. Spieprzaj więc towarzyszu z rządu, póki czas. Teraz masz okazję zniknąć. Później, już nie. A że dobierzemy się w końcu do was, to pewne! (...)". Z rubryki "Ośla ławka" Autor : M.T. / M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ile jest warte 0 zł Gdyby głupota umiała fruwać, to Polskie Koleje Państwowe byłyby konkurentem LOT. Agnieszka mieszka w Otwocku. Pracuje w Warszawie. Dojeżdża do pracy pociągiem. Wykupiła bilet miesięczny. W połowie miesiąca Agnieszka zmieniła pracę. Zamiast wysiadać na Dworcu Śródmieście, zachciało jej się dojeżdżać do Dworca Ochota – jeden przystanek dalej. Pobiegła zatem do kasy dworcowej i powiada do kasjerki: – Miła pani, mam bilet miesięczny na trasie Otwock–Warszawa Śródmieście, chciałabym dopłacić, żeby móc do końca miesiąca wysiadać przystanek dalej – na Dworcu Warszawa Ochota... – Będzie dopłata – odpowiada kasjerka. – Zero złotych. Agnieszka ucieszyła się, że tak niewiele musi dopłacić. – To poproszę od razu do końca miesiąca. – To niemożliwe – oświadcza kasjerka. – Dopłatę trzeba wykonać do każdego przejazdu, w kasie, przed odjazdem pociągu. I tak oto Agnieszka została kolekcjonerką ślicznych bilecików z ceną 0,00 zł. Zdarzyło się jednak, że pewnego poranka Agnieszka – jak sama przyznaje – nie była całkiem w porządku. Nie wypełniła obowiązku podróżnej. Nie odebrała z okienka biletu z dopłatą 0,00 zł. Wstała za późno, a do kasy była kolejka długa jak za komuny do mięsnego. Wskoczyła więc do pociągu i ruszyła w stronę jego czoła, aby zgłosić zaniedbanie konduktorowi. Nie doszła. Zatrzymali ją kontrolerzy z firmy Renoma. Kanary wlepiły Agnieszce mandat w wysokości 82,80 zł. Za brak dopłaty do biletu miesięcznego. W wysokości 0,00 zł. Odwołam się – postanowiła Agnieszka. To, że musi napisać pismo do Biura Przejazdów Bezbiletowych, które mieści się w... Gnieźnie, już wcale jej nie zdziwiło. W końcu to PKP. Przyszła odpowiedź: ...Biuro zawiadamia, że w drodze wyjątku należność za zakwestionowany (...) przejazd ogranicza do kwoty 5,10 zł. obejmującej opłatę taryfową wraz z obniżoną opłatą dodatkową pod warunkiem dokonania wpłaty w terminie 14 dni za załączonym przekazem. (...) W razie nieuregulowania powyższej należności w wyznaczonym terminie, na podstawie art. 75 ust. 1 Ustawy – Prawo przewozowe (Dz. U. z 2000 r. Nr 50, poz. 601 z późn. zm.) zostanie wniesiony pozew do Sądu o zasądzenie należnej kwoty na rzecz PKP... Podpisano: Naczelnik Wydziału z up. referendarz Ewa Ptak. Agnieszka nie chciała iść do sądu. Zapłaciła 5,10 zł. W sumie jej kolekcja urosła do trzynastu dopłat za 0,00 zł. Podsumujmy: Straty PKP – 13 biletów (papier, druk, praca kasjerki), – 1 mandat (papier, druk, praca kanarów), – 1 list z Gniezna do Warszawy (koperta, opłata pocztowa), – bliżej nieokreślony czas pracy referendarza Ewy Ptak poświęcony na rozpatrzenie odwołania i napisanie pisma. Zyski PKP 5,10 zł Straty Agnieszki – 13 stań w kolejce do kasy po 12 minut średnio = 156 minut, – 1 list z Warszawy do Gniezna, – opłata taryfowa wraz z obniżoną opłatą dodatkową (brzmi nieźle) 5,10 zł, – emocje związane z obcowaniem z kanarami. Zyski Agnieszki Brak. No, może nieoczekiwana poprawa nastroju. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dać kasy i dupy dołożyć " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rosół z białego orła " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wiedźmy nad ogniskiem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szpiegołapy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Wieczorek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ulubione podpaski szwagra " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Szła Flaszeczka do laseczka" Sprostowanie W artykule "Szła Flaszeczka do laseczka" napisałem, że ks. prałat pułkownik Tadeusz Dłubacz zmarł w czasie towarzyskiego spotkania w ośrodku "Caritasu" w Łomnej. Nie sprawdziłem tej informacji, która okazała się nieprawdziwa. Ksiądz Tadeusz Dłubacz zmarł po reanimacji w szpitalu wojskowym w Warszawie, do którego został odwieziony karetką pogotowia. Było to 4 lipca 1999 r. po odprawieniu mszy w Jednostkach Nadwiślańskich w Warszawie. Wyrażam szczere ubolewanie i przepraszam bliskich Księdza Prałata. Tomasz Żeleźny Guru Balcerowicz Leszek Balcerowicz opinię Sejmu o Radzie Polityki Pieniężnej nazwał szantażem. Leszek Balcerowicz program gospodarczy rządu nazwał propagandą polityczną. Leszek Balcerowicz nie tylko zanegował zasadność krytyki sejmowej i rządowej. Zakomunikował nam, że on ma prawo krytykować wszystkich, ale jego nikomu, nawet Sejmowi, krytykować nie wolno. Jego zdaniem, krytyka prezesa NBP to przestępstwo. Sądzę, że człowiek, który zgłasza takie pretensje, powinien być natychmiast odwołany ze stanowiska, bez względu na to, kto ma rację w sporze o wysokość stóp procentowych. To Balcerowicz, a nie Lepper jest zagrożeniem dla demokracji w Polsce. Janusz Golichowski, Gdańsk (adres do wiadomości redakcji) V kolumna Zarabiać muszę na chleb nasz powszedni i czasu mi brakuje, by zająć się sprawami ciekawymi. Dlatego proszę, niech ktoś mi wyjaśni, co tak naprawdę legło u podstaw podjęcia decyzji przez udziałowców Platformy Obywatelskiej o jej przemianowaniu w partię? I dlaczego maskują się pod rosyjskim PORP (Polska Objedinionnaja Raboczaja Partia)? I co do cholery mają wspólnego z robotnikami! Czy pan Olechowski nie reprezentuje przypadkiem w nowej organizacji głęboko zakonspirowanej V kolumny nieboszczki (?) partii? ZJB (e-mil do wiadomości redakcji) Słodzenie ministra Jestem cukrzykiem od 2,5 roku, choruję na cukrzycę typu I (trudniejsza w leczeniu niż odmiana II) i o tej chorobie mam tyle informacji, by jakoś sobie z nią radzić. Mam wrażenie, że minister naprawdę niewiele wie o tej chorobie. Leczenie cukrzycy typu I wymaga stałego brania insuliny. Obecnie stosuje się leczenie intensywne, czyli chory sam decyduje, ile insuliny ma wziąć. Dawkę określa na podstawie pomiarów stężenia glukozy we krwi. Do tego służą glukometry i okrzyczane paski. Jest pora obiadowa, czyli pora wstrzyknięcia insuliny. Biorę 3 do 5 jednostek, zależnie od pomiaru. Ponieważ minister obciął mi dotację na paski i twierdził w programie, że źle nimi gospodaruję postaram się zaoszczędzić pasków i "na oko" wziąć insulinę. Sposób myślenia: Śniadanie zjadłem jak zwykle, czyli poziom cukru powinien być w granicach ok. 90-120 mg/dl. No tak powinien, ale czy jest? Dzisiaj w pracy był spokojny dzień, mało stresów, czyli OK. Ale miałem mało ruchu, czyli poziom cukru jest chyba wyższy, o ile hmmm... przyjmuję spokojnie 140 do 160, więcej chyba nie, bo coś bym zaczął odczuwać. No dobrze, czas na zastrzyk, wezmę chyba 3 jednostki, żeby nie doszło do niedocukrzenia przy większych dawkach. Dobrze – 3, ale jak to za mało wieczorem będę miał duży poziom cukru, a to wyniszcza mój organizm i istnieje niebezpieczeństwo niewyrównania, co może prowadzić do hospitalizacji! Nie mam ochoty na szpital, więc wezmę chyba 4 jednostki. Ale jak poziom cukru mam wyższy, może jednak "spaliłem" mniej, niż założyłem, bo dzień wcześniej nie byłem na treningu? Chyba mogę mieć więcej, jakoś pić dzisiaj chce mi się. Wezmę chyba 5 jednostek i po sprawie. Dobra, dość główkowania. Wziąłem 5 i zjadłem obiad. Pech chciał, chyba miałem niższy poziom cukru, nastąpiło bardzo silne niedocukrzenie. Zemdlałem, obudziłem się w karetce i pomyślałem "Rudzin ty to jesteś szczęściarz – żyjesz, przyjechali po ciebie na czas!!!". Panie ministrze, jeżeli nie przemawiają do pana względy humanitarne, może przemówią do pana liczby. Taniej zapobiegać, niż leczyć! Koszt leczenia szpitalnego chorych na cukrzycę będzie dużo większy niż srebrniki zaoszczędzone na refundacji pasków! P. Rudzin (e-mail do wiadomości redakcji) "Wymiękamy jak kiszone ogórki" Bardzo spodobał mi się projekt Krystyny Sienkiewicz, dotyczący zmian w ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w RP. Oto kilka moich sugestii, które mogłyby się znaleźć w tej ustawie. 1. Podpisanie umowy konkordatowej pomiędzy państwem polskim a Watykanem należy unieważnić, ponieważ zostały złamane podstawowe zasady demokracji, np.: 1. brak referendum, 2. brak debaty społecznej, 3. brak wiadomości społeczeństwa o skutkach umowy Konkordatu. 2. Religia w szkołach jest zabroniona, ponieważ jest to sprzeczne z zasadami moralnymi i demokratycznymi. 3. Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe podlegają prawu polskiemu. 4. Majątek Kościoła katolickiego należy do narodu, a co za tym idzie do państwa. Uzasadnienie: majątek Kościoła katolickiego powstał dzięki tradycji i hojności ludzi. Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe, które gromadzą majątek sprzecznie z uznawanymi normami tradycji, na której powstała dana religia i którą głoszą. Uznaje się za przestępstwo i podlega to polskiemu prawu karnemu. 5. Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe, ich jednostki, których działania są sprzeczne z prawem polskim, np.: – gromadzą majątek niezgodnie ze swoją religią, – wykorzystują religię do propagowania totalitarnych metod, nienawiści rasowej, narodowej, – wpływają na politykę państwa, upartyjniają się, powinny być natychmiastowo ścigane i karane przez państwo. Uzasadnienie: Godzi to w prawdziwy system demokracji, a także budzi obawy powstania fanatyzmu religijnego, czego następstwem mogą być tragiczne w skutkach zdarzenia, np. terroryzm. A. Kowalski, Elbląg Wirtualny papa Aleksander Wszystkich Polaków i Leszek 40 proc. tychże, natchnieni heroicznym stwierdzeniem Prymasa Pomrocznej, że "Kościół lewicy się nie boi", zaprosili Moralny Autorytet z Watykanu, znany ze wzruszającej skromności i pokory, przeciwny pysze i wystawności, do złożenia wizyty w kraju przepastnej dziury budżetowej. W tej sytuacji nasuwa się propozycja, by zasugerować Autorytetowi powtórkę wirtualnej wizyty u wschodnich sąsiadów. Nie ma bowiem nadziei na to, że szamocący się ze skromną biedą Episkopat przejmie na siebie część kosztów wizyty "na żywo". Wirtualność ma same walory: – ekonomiczne: oszczędności rezerw budżetowych i skrócenie czasu do jednej emisji w TV miast parodniowych celebracji; – estetyczne: uwolnienie Dostojnego Gościa od zażenowania z powodu publicznego eksponowania fizycznych niedomagań; kleru i VIP-ów od udawania, że Gość jest w nadzwyczajnej kondycji; – społeczne: uwolnienie bezrobotnych i lud żyjący ze śmietników od prób przedkładania skarg na pogłębiającą się nędzę. W przekazie wirtualnym wyeksponować za to można sielankowy nastrój, bukoliczną aurę, podniebiosny entuzjazm narodu, serdeczne więzi ludu z zatroskaną o jego losy władzą, wdzięczność za płynące z Konkordatu łaski okazywane przez Kościół ludowi. L. Ż. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Wolę gnojówkę Szanowny Panie. Przed laty, pański (były) kolega z ówczesnej "Polityki" rozśmieszał pół Polski, mnie nie wyłączając, zestawieniami: parlamentarzysta radziecki, trabant-limuzyna, wodogrzmoty Mickiewicza. Te oksymorony z ówczesnego PRL-u należałoby uzupełnić o nowe – z obecnej III RP. Jednym z pierwszych godnych upamiętnienia jest: biskup-intelektualista. Wśród licznych, godnych uwagi spostrzeżeń i osiągnięć naszego biskupa-intelektualisty, przynajmniej niektóre zasługują na szersze upowszechnienie. To on odkrył teorię ewolucji Darwina i to jeszcze przed odkryciem Wojtyły, że to "coś więcej niż hipoteza". On również surowo potępił cenzurę stosowaną przez Gomułkę i ówczesny system. Tu już świętoszkowata "Rzepa" nie zdzierżyła i nie sama, ale listem czytelnika ośmieliła się zauważyć, że "przedstawiciel instytucji, która przez ciąg całych stuleci prowadziła indeks ksiąg zakazanych", a niektóre "paliła publicznie ręką kata", powinien w temacie wypowiadać się trochę powściągliwiej (Plus Minus z 22.08.1999 r.). Ostatnio zasmuciło mnie odkrycie biskupa-intelektualisty, że czytując "NIE" kąpie się w gnojówce. Oczywiście, problem nie w moich obscenicznych skłonnościach, tylko w tym, że wolę się z Urbanem kąpać w gnojówce, niż gustować w smarowaniu się żywym gównem, ulubionej rozrywce kurialistów poznańskich, co czynią z upodobaniem w chwilach wolnych od trudu ewangelizacji "przypadkowego społeczeństwa". Anna Zielonogórska (adres do wiadomości redakcji) Macierewicz, strzel se w łeb Zaskoczyła mnie i co tu dużo mówić ucieszyła wypowiedź arcybiskupa Józefa Życińskiego w "Rzeczpospolitej" (6.03.2002). Cytuję: "Byłoby dobrze, gdyby zwolennicy leninowskich wzorców myślowych zechcieli zauważyć, iż jedyną alternatywą dla polskiej obecności w Unii Europejskiej stanowi przekształcenie Polski w drugą Białoruś". Wypowiedź realistyczna, zgodna z duchem czasów i linią polityki Kościoła kat. wytyczoną przez Jana Pawła II. Uśmiechnąłem się tylko na myśl o minach członków Ligi Polskich Rodzin, a szczególnie posła Macierewicza. Obdarzano go pewnie w życiu różnymi epitetami, ale zostać zwolennikiem leninowskich wzorców? Chyba to odchoruje. (...) Andrzej Kisiel, Wejherowo (adres do wiadomości redakcji) "Paciorkowiec" Otrzymałem tekst pt. "Paciorkowiec" z czasopisma "NIE" stanowiący swoistą recenzję mojego artykułu zamieszczonego w "Słowie Polskim" (z 21 lutego 2002 r.) pt. "Modlitwa na zdrowie – od kilku lat grupy lekarzy prowadzą badania nad wpływem modlitwy na zdrowie pacjentów". (...) Anonimowy autor tekstu pt. "Paciorkowiec" trzykropkiem zastąpił bardzo ważny fragment artykułu, a mianowicie "Koniecznie trzeba przy tym zapewnić niepodważalną dokumentację każdego etapu postępowania i zagwarantować naukowy poziom obserwacji". Nazwanie modlitwy wiarą w gusła jest nienową manifestacją przekonań antyreligijnych i wymaga komentarza z zakresu nauk innych niż epidemiologia. Celem mojego życia zawodowego jest zapobieganie chorobom i przedwczesnym zgonom wszystkich ludzi, niezależnie od ich przekonań. Doceniam piękną polszczyznę tekstu ("facet zasuwa" to perełka!) i dziękuję za troskę o moje zdrowie. O nagrodę dla autora tekstu pt. "Paciorkowiec" za udział w upowszechnieniu nieobciążającej budżetu metody wspierania leczenia zwracam się kopią tego listu do Pana Ministra Zdrowia. Zbigniew Hałat (e-mail do wiadomości redakcji) Nie ten Tomaszów W nr 10/2002 napisaliście w rubryce pt. "Tydzień z głowy" o 44-letnim jurnym "czarnym", który zgwałcił 60-latka. Wszystko prawda, tylko miejscowość, w której miało to miejsce, to nie Tomaszów Mazowiecki w woj. łódzkim, lecz Tomaszów Lubelski w woj. lubelskim! W którym to województwie ma siedzibę sam KUL! Supersonic (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stanowczo dementujemy pogłoski, jakobyśmy płacili Markowi Jurkowi. Nie mamy także nic wspólnego z finansowaniem partii pod mylącą nazwą "Prawo i Sprawiedliwość". Pragniemy jednak podziękować tym dobrym ludziom za ich wkład w promocję naszego pisma. W czwartek w programach informacyjnych TVN i Telewizji Puls wiadomością dnia był zeszłotygodniowy felieton Jerzego Urbana. Na temat Urbana wypowiadali się: Marek Borowski, który oświadczył, że Urban jest wielowymiarowy i pisze teksty słuszne i niesłuszne; Jerzy Wenderlich, który stwierdził, iż głos Urbana był głosem Urbana, a głos SLD jest "pełen szacunku dla Ojca Świętego"; Józef Oleksy, który zakomunikował, iż głos Urbana mu się nie podobał, a wizyta papieża owszem; Tomasz Nałęcz, który krytykował akcję prawicy "nagłaśniającą niepoważny tekst", biorąc w ten sposób udział w jego nagłaśnianiu; Maciej Płażyński, który opowiadał o związkach towarzyskich i politycznych Urbana z liderami SLD; Rafał Ziemkiewicz, który – serdecznie dziękujemy – wyznał, że sympatyczniejszy jest mu Urban w swojej szczerości niż zakłamanie większości liderów SLD, którzy demonstracyjnie biją pokłony papieżowi, a skrycie rechoczą z Urbanowych dowcipów; niejaki Adam Bielan, poseł PiS, który zażądał wprost, aby SLD od Urbana się "odcięło", chlubnie kontynuując tradycje polityczne wczesnych lat 50.; i wreszcie sam Urban, który zadeklarował gotowość poddania się wyrokowi ekspulsji z SLD. W komentarzach odredakcyjnych można było usłyszeć, iż politycy SLD są "nieugięci" wobec żądań odcięcia się od Urbana. Dowiedzieliśmy się ponadto, iż Liga Polskich Rodzin złoży doniesienie do Prokuratury. Czekamy z niecierpliwością. * * * Na zdychającym Pulsie w "Piątce u Semki" dał głos Radek Sikorski. Chce wojny Polski z Irakiem. Bo jak będzie tam proamerykański rząd, to zwróci nam dług, i to z odsetkami. Przy nowych władzach do Iraku wrócą polskie firmy, a ropa naftowa stanieje. Jednak głównym powodem, byśmy spuścili wpierdol Saddamowi, jest to, że jak my tego nie zrobimy, to on pieprznie w nas bronią masowego rażenia. Po opuszczeniu resortu obrony Sikorski przeszedł do ataku. Z braku wiatraków na wieże wiertnicze. * * * "Informacje" Polsatu najwyraźniej nie mając innych tematów wzięły się za Piwnikową. Nie chcą jej powrotu do pracy w sądzie, bo po przygodzie rządowej nie będzie już bezstronna. Tę tezę ochoczo wsparł Lech z Kaczyńskich, który po odejściu z funkcji ministra i z różnych partii przyjął posadę politycznie bezstronnego prezesa NIK. Jakoś mu przeszłość nie przeszkadzała. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sprzątnięty Do odstrzelenia psa potrzebny jest hycel. W policji hyclem jest najczęściej inny pies. 12 stycznia 2001 r. starszy aspirant Józef Holczyński z Dusznik Zdroju dowiedział się, że jest najlepszym dzielnicowym w powiecie, na co otrzymał stosowny dyplom. Przeznaczeniem jego był awans. Cieszył się jak dziecko. Całe Duszniki podawały mu grabę – bo jak Holczyński po mieście chodzi, to mu czapkują, dzieńdobrują, winszują i całują. Od tamtych dni minęły dopiero dwa lata. Były dzielnicowy Holczyński to obecnie wrak człowieka nurzający się w alkoholu i odwiedzający psychiatrę. Nadal jednak nie rozumie, iż nie jest niestety dobrze, żeby ludność kochała przedstawiciela aparatu przymusu bezpośredniego! Sensem życia policjanta jest okrutny przestępca, bez którego nie może się obyć żadna policja na świecie. Paradoks ten rozumiał doskonale bezpośredni eksprzełożony Holczyńskiego z komisariatu w Dusznikach Zdroju – aspirant sztabowy Ryszard Dutczak. Starał się on niejednokrotnie podwładnemu Holczyńskiemu uświadomić, że dobry policjant to zły policjant. Holczyński na słowa zwierzchnika był głuchy. Wobec tego funkcjonariusz Dutczak powziął program naprawy funkcjonariusza Holczyńskiego. Program powiódł się tylko częściowo. Kochanka na trąbie Oprócz służby Józef Holczyński udziela się społecznie. Zasiada we władzach Pogoni – miejscowego klubu futbolowego. Jest trębaczem Orkiestry Stowarzyszenia Muzyków Ziemi Kłodzkiej. Kandydował na radnego. W czerwcu 2001 r. Holczyński złamał rękę. Poszedł na zwolnienie. Z tego powodu aspirantowi Ryszardowi Dutczakowi roboty nie ubyło. Tymczasem Dutczak dowiedział się, że jego podkomendny udał się na posiedzenie zarządu Pogoni. Dwa dni później widziano też, jak Józef Holczyński – w białym fartuchu i z czapką mistrza kucharskiego na głowie – oferował grochówkę na stadionie stojąc przy kuchni polowej. Do tego zamówił dość dużo chleba w Piekarni Bochenek. O tych doniosłościach z życia podwładnego aspirant Dutczak powiadomił kierownika Zespołu Inspekcji Komendy Powiatowej komendanta Macieja Sucharskiego. Aspirant Dutczak zapomniał poinformować, że zwolnienie lekarskie było z powodu ręki i chory nie musiał pozostawać w łóżku. Sucharski podjął jednak kroki wyjaśniające. W lecie 2001 r. żona Holczyńskiego – matka czworga dzieci – dowiedziała się na mieście, że jej mąż ma kochankę. Zdrada małżeńska nie jest w Polsce jeszcze karalna, pod warunkiem że nie dowie się o niej żona Holczyńskiego. Kochanką miała być niejaka Renata M., o czym pani Holczyńska poinformowała pana Holczyńskiego nie bez rozczarowania. Za rozpowszechnianie wieści, iż Renata M. jest kochanką Józefa Holczyńskiego, odpowiedzialny miał być aspirant Dutczak. O tym dowiedział się Holczyński, co miał był przełożonemu z rozżaleniem wytknąć. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że aspirant Holczyński zetknął się z panią Renatą M. na rozkaz przełożonego Ryszarda Dutczaka. Dutczak zlecił mu prowadzenie sprawy kradzieży roweru Renaty M., której to sprawy nie chciało mu się prowadzić. Po raz kolejny aspirant Holczyński widział się z Renatą M. również z rozkazu szefa. Zarzucono Renacie M. jazdę samochodem po wódce i do tego bez prawa jazdy. Dutczak polecił aspirantowi Holczyńskiemu odwieźć obwinianą na badanie krwi. Zdaniem Ryszarda Dutczaka, podczas tej przejażdżki jego podkomendny miał był udzielać Renacie M. porad, jak zeznawać, żeby się wykpić od zarzutów. O tej swojej wiedzy aspirant Dutczak poinformował komendanta Macieja Sucharskiego. Sucharski bardzo informacją tą był przejęty. Wezwał Renatę M., aby potwierdziła, że Holczyński miał był jej doradzać. Za takie oświadczenie obiecał pomoc przesłuchiwanej w sprawie jej pijackiego wybryku. Zamiast potwierdzić, Renata M. pisemnie zaprzeczyła, co rozeźliło Sucharskiego, który się odgrażał, że „wyrok w zawieszeniu jej nie pomoże”. Ten brak gotowości do współpracy zaniepokoił najwyraźniej aspiranta Ryszarda Dutczaka. Zaraz potem przeciw Renacie M. wpłynęły dwa oskarżenia o zakłócanie ciszy nocnej oraz pobicie sąsiadki. W związku z tymi przestępstwami aspirant Dutczak stwierdził również na piśmie, że być może jego kolega Holczyński udostępnił Renacie M. protokoły zeznań świadków, aby pomóc jej w prokurowaniu fałszywych zeznań. Było to tym bardziej prawdopodobne, że Renata M. została przez sąd uniewinniona. O tych spostrzeżeniach dowiedział się też komendant Maciej Sucharski i wszczął przeciw Holczyńskiemu postępowanie dyscyplinarne. Wiedząc o muzycznych pasjach podwładnego Ryszard Dutczak rozesłał po instytucjach w Dusznikach zapytanie, czy aby Józef Holczyński nie zarobkuje gdzieś trąbieniem na trąbie, co byłoby niezgodne z ustawą o Policji! Tym sposobem dowiedział się, że Holczyński muzykował na zlecenie Urzędu Miejskiego, za co otrzymał na umowę-zlecenie 1750 zł*. Zakład pogrzebowy Charon rozliczał się natomiast z Holczyńskim za uroczyste trąbienie nad trumną wódką po 25 zł butelka. O tych odkryciach aspirant Dutczak poinformował jak zwykle komendanta Macieja Sucharskiego, który wszczął to, co się w takich przypadkach wszczyna. Torebka w zawieszeniu W czerwcu w szpitalu uzdrowiskowym Chopin pani Krystyna B. straciła torebkę, o czym policję poinformował personel w następującej formie: do pokoju 111 było najprawdopodobniej włamanie. „Na czynności” wysłany został aspirant Józef Holczyński. Stwierdził, że włamania nie było, urlopowiczka posiała swoją własność gdzie bądź, a poinformowała o kradzieży najprawdopodobniej, aby dostać odszkodowanie za stratę. Mniemając tak kierował się intuicją i doświadczeniem. Złodziej mógł wprawdzie wejść przez otwarte drzwi balkonowe, ale nie było śladów butów na balkonie. Pokój był posprzątany, a pieniądze i kosztowności współlokatorki pokoju 111 leżały nietknięte w szafie. Do tego okradziona siedziała już spakowana i gotowa do wyjazdu. W ukradzionej torebce były klucze do mieszkania oraz dowód osobisty z adresem tego mieszkania. Aspirant Holczyński spisał zeznania świadków i protokół ze zdarzenia, a następnie zadzwonił do Szczecina, gdzie było mieszkanie, aby policja na miejsce prewencyjnie wysłała radiowóz. Po miesiącach paru Dutczak przejrzał dokumenty sporządzone przez Holczyńskiego i doczytał się, iż są nieścisłości w zeznaniach świadków i obserwacji aspiranta Holczyńskiego. Holczyński stwierdził bowiem, że pokój był posprzątany, a świadkowie twierdzili, że nie sprzątano pokoju po kradzieży. Ta drobna niejasność dała aspirantowi Dutczakowi natchnienie do napisania notatki, że być może Holczyński zeznał nieprawdę. Notatkę, oczywiście, przekazał komendantowi Sucharskiemu. Mając tyle doniesień o niecnocie Józefie Holczyńskim komendant Sucharski rozpoczął szeroko zakrojone postępowanie w kwestii naruszania dyscypliny policyjnej. Słuchano świadków i analizowano papiery. Komendant Sucharski zakończył postępowanie sprawozdaniem, w którym napisał: brak jest dostatecznych podstaw ażeby stwierdzić, że aspirant Józef Holczyński naruszył dyscyplinę służbową, ale – achtung! – wnoszę o posłanie całości materiałów postępowania do Prokuratury celem zajęcia stanowiska. Aspiranta Holczyńskiego z jednej strony uzasadnienie to cieszyło, z drugiej nie. Miał rację. W grudniu 2001 r. prokuratura w Kłodzku zarzuciła bowiem aspirantowi Holczyńskiemu to, iż składał fałszywe zeznania twierdząc, że pokój był posprzątany, a nie był, oraz że ujawnił tajemnicę służbową pokazując Renacie M. dokumenty, których pokazywać mu nie było wolno. Oskarżenie wpłynęło do sądu. Policja zawiesiła Holczyńskiego w czynnościach policyjnych. Zło uniewinnione Aspirant Holczyński był już wówczas kłębkiem nerwów. Poprosił policję o pomoc prawną w sprawie wytoczonej przez policję. Takiej nonsensownej prośbie nikt nie mógł w policji zadośćuczynić i dlatego Holczyński znalazł sobie adwokata na wolnym rynku za 7500 zł. Jak przyznaje, dla dzielnicowego z zawieszoną pensją 1800 zł była to kwota niebotyczna. Obawiał się, że przegra z biedy. W pięć miesięcy później sąd stwierdził, że aspirant Holczyński nie mógł pokazywać Renacie M. protokołów z postępowania przeciw niej, bo nie miał do tych dokumentów dostępu. Akta leżały w kasie pancernej, do której klucze miał jedynie przełożony Holczyńskiego, czyli funkcjonariusz Ryszard Dutczak. Sąd dał też wiarę wyjaśnieniom Renaty M. oraz aspiranta Holczyńskiego, z których wynikało, że oboje nie konsultowali się, jak uniknąć wyroku za jazdę na bani. Sąd ustalił również, że stwierdzenie, iż pokój był posprzątany nie było fałszywym zeznaniem, ale opisem zjawiska, że pokój nie był zabałaganiony przez przeszukujących go złodziei. Zeznanie jest fałszywe, jeśli sprawca uświadamia sobie, że kłamie, a – zdaniem sądu – Holczyński wyraził się być może nieprecyzyjnie, ale nie kłamał. Sąd uniewinnił aspiranta Józefa Holczyńskiego z wszelkich zarzutów. Aspirant się cieszył, ale i tym razem niesłusznie. Prokuratura wniosła bowiem apelację. O ile w kwestii pomocnictwa Renacie M. nie dopatrzono się uchybienia, o tyle – zdaniem prokuratury – sprawa posprzątanego lub nieposprzątanego pokoju powinna być przez sąd osądzona raz jeszcze. Zatelefonowaliśmy do pana aspiranta Ryszarda Dutczaka, aby się być może spotkać i wyjaśnić, dlaczego tak się stara, żeby swojego kolegę ujebać, mówiąc nieładnie. Z rozmowy wynikło właściwie tylko jedno: w opinii policjanta Dutczaka policjant Holczyński to zły człowiek. Z historii tej wynika naprawdę jeden wniosek dla wszystkich podwładnych: aspirant Dutczak ma rację! Dobry pracownik jest dla kierującego nim złym pracownikiem. Jak ktoś wszystko robi dobrze, to nie masz go za co opierdolić, przestaje się ciebie słuchać, a na domiar złego może cię wysadzić z siodła. Rację miał towarzysz Stalin: Nikt nie jest dobry! O tym szefowie doskonale wiedzą, a ich podwładni winni się do tego stosować. * Jak się okazało, pieniądze te trębacz Józef Holczyński musiał podzielić na wszystkich członków orkiestry, z czego jemu przypadło 66 zł. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Statek do sałatek Historia podobno lubi się powtarzać: najpierw jako tragedia, a drugi raz jako farsa. Farsę w Zatoce Perskiej już odegraliśmy. Czyżby nadeszła kolej na tragedię? Nasi dzielni wojacy ruszyli na wojnę do Zatoki Perskiej. Warto przypomnieć o polskim udziale w operacji "Pustynna Burza" z 1991 r., żeby zobaczyć rozwój naszych możliwości wojskowych i talentów politycznych. Samarytanka i wojownik Wspominana teraz natrętnie kampania o wyzwolenie Kuwejtu była wojną niewątpliwie legalną, usankcjonowaną decyzjami Rady Bezpieczeństwa ONZ, popieraną przez większość państw arabskich. Mimo to Polska zachowała się wówczas z wyzywającą ostrożnością – skierowała w okolice frontu wyłącznie oddziały wojskowe o charakterze samarytańskim: szpital polowy i dwa okręty, szpitalny i ratowniczy. Teoretycznie jednostki te mogły działać na rzecz obu stron konfliktu, czyli z pewną dozą obłudy graliśmy tam rolę współczesnej siostry Florence Nightingale. W 2003 r., w sytuacji zupełnie odmiennej, gdy akcja Stanów Zjednoczonych ma charakter agresji, jak twierdzi wielu speców od prawa międzynarodowego, gdy wojnie z Irakiem sprzeciwia się spora część Zachodu i cały świat arabski, my – zamiast zachować się podobnie jak 12 lat temu – wysyłamy tam jednostki bojowe. Bo co by powiedzieć o ich wielkości i wartości, są to frontowi chemicy, zafrontowi komandosi i tylko okręt jest pomocniczy. Wtykamy więc tylko paznokieć, ale tym razem jednak między drzwi. Trzy sukcesy polskiej eskadry W 1991 r. nasze okręty spóźniły się na początek wojny, a większość czasu spędziły w wolnocłowym porcie Dubaj na zakupach, bo do niczego innego się nie nadawały. Nurkowy dzwon ratunkowy na ORP Piast nie pasował do włazów ewakuacyjnych sojuszniczych okrętów podwodnych, które na Zatoce Perskiej nie działały ani tym bardziej nie tonęły. Okręt szpitalny ORP Wodnik był prowizorycznie dostosowaną jednostką Akademii Marynarki Wojennej i wzbudził przestrach sojuszniczych dowódców lekarzy: brak warunków do transportu chorych wewnątrz okrętu, zbyt mała sala operacyjna, do tego lekarze nie znający sprzętu i procedur medycznych stosowanych w alianckich wojskach. Założono więc, że ranni, żeby się im nie pogorszyło, mogą być na Wodniku najwyżej 24 godziny. W kronikach wojennych odnotowano trzy sukcesy polskiej eskadry: odnalezienie przez Piasta pływającego obiektu podobnego do miny; nietrafienie przez Irakijczyków rakietą typu scud (która do tego nie wybuchła) w Wodnika, gdy stał przy nabrzeżu w Dubaju; udzielenie pomocy choremu marynarzowi z rumuńskiego statku handlowego, gdy obkupione okręty wracały po wojnie do kraju. Jak to na wojence ładnie Na podobnie "triumfalny" powrót ma więc szansę tylko tzw. okręt logistyczny Xawery Czernicki. Wojskowe służby prasowe podały, że jednostka już operuje w rejonie od zeszłego roku, a wkrótce zostanie skierowany do działań. Jak wypaplał do gazet – chyba nieopatrznie – płk Eugeniusz Mleczak rzecznik MON, Czernicki do tej pory woził wodę i żywność, a teraz ma szansę wozić amunicję. Czernicki, jak wszyscy pieją z zachwytu, to nasz najnowszy i najnowocześniejszy okręt. Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że okręt jest świeżo zbudowany. Po prostu Stocznia Północna miała przy nabrzeżu nie ukończony, 19 z serii, statek-bazę demagnetyzacyjną, którego nie odebrali radzieccy z powodu braku kasy. Aby przynajmniej wyjść na zero – z braku innego pomysłu na pozbycie się problemu – wymyślili w stoczni, aby opchnąć to Marynarce Wojennej. Wstępnie nadano statkowi nazwę Pływająca Baza Wsparcia Działań Sił Morskich RP. Po wychrzczeniu Bazy na Xawerego Czernickiego należało już mówić, że jest to okręt logistyczny. Niewiele zmieniono w podstawowej konstrukcji (lekko wydłużono kadłub poprzez zmianę konstrukcji dziobu), zachowano podstawowy stan załogi, urządzeń i mechanizmów. Wymyślono za to uzasadnienie, do czego to wszystko ma służyć. Tak powstało skrzyżowanie pływającej śmieciarki (na odpady z innych okrętów), zaopatrzeniowca (przekazuje okrętom bojowym na pełnym morzu, nadto w ruchu, paliwo, amunicje, zapasy żywności), transportowca (przewozi żołnierzy i ich pojazdy). Takiego tworu w historii techniki wojenno-morskiej jeszcze nie było. W opisach Czernickiego w czasopismach fachowych przewija się zdanie: otrzymano unikatowe rozwiązanie przy poniesieniu relatywnie niskich kosztów. Czernicki za wiele nie może, bo ładuje zaledwie 140 żołnierzy (więc nawet nie jest w stanie zabrać wszystkich naszych, którzy ruszyli na Irak) i 10 kontenerów (lub zamiennie 6 pojazdów). Nie jest w stanie przewozić jednak pojazdów na gąsienicach, bo są za wysokie. Zaś własne uzbrojenie okrętu to dwa większe karabiny maszynowe. Dlatego z góry założono, że może on prowadzić własną samoobronę na poziomie podstawowym. Miejmy nadzieję, że podobnie jak w 1991 r., jeśli coś poleci w stronę naszego okrętu, to spadnie obok. Niestety, wyposażenie i wyszkolenie naszych GROM-owców i chemików może się spodobać ich amerykańskim dowódcom. Czyżby więc nadeszła kolej na tragedię? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Statek do sałatek Historia podobno lubi się powtarzać: najpierw jako tragedia, a drugi raz jako farsa. Farsę w Zatoce Perskiej już odegraliśmy. Czyżby nadeszła kolej na tragedię? Nasi dzielni wojacy ruszyli na wojnę do Zatoki Perskiej. Warto przypomnieć o polskim udziale w operacji "Pustynna Burza" z 1991 r., żeby zobaczyć rozwój naszych możliwości wojskowych i talentów politycznych. Samarytanka i wojownik Wspominana teraz natrętnie kampania o wyzwolenie Kuwejtu była wojną niewątpliwie legalną, usankcjonowaną decyzjami Rady Bezpieczeństwa ONZ, popieraną przez większość państw arabskich. Mimo to Polska zachowała się wówczas z wyzywającą ostrożnością – skierowała w okolice frontu wyłącznie oddziały wojskowe o charakterze samarytańskim: szpital polowy i dwa okręty, szpitalny i ratowniczy. Teoretycznie jednostki te mogły działać na rzecz obu stron konfliktu, czyli z pewną dozą obłudy graliśmy tam rolę współczesnej siostry Florence Nightingale. W 2003 r., w sytuacji zupełnie odmiennej, gdy akcja Stanów Zjednoczonych ma charakter agresji, jak twierdzi wielu speców od prawa międzynarodowego, gdy wojnie z Irakiem sprzeciwia się spora część Zachodu i cały świat arabski, my – zamiast zachować się podobnie jak 12 lat temu – wysyłamy tam jednostki bojowe. Bo co by powiedzieć o ich wielkości i wartości, są to frontowi chemicy, zafrontowi komandosi i tylko okręt jest pomocniczy. Wtykamy więc tylko paznokieć, ale tym razem jednak między drzwi. Trzy sukcesy polskiej eskadry W 1991 r. nasze okręty spóźniły się na początek wojny, a większość czasu spędziły w wolnocłowym porcie Dubaj na zakupach, bo do niczego innego się nie nadawały. Nurkowy dzwon ratunkowy na ORP Piast nie pasował do włazów ewakuacyjnych sojuszniczych okrętów podwodnych, które na Zatoce Perskiej nie działały ani tym bardziej nie tonęły. Okręt szpitalny ORP Wodnik był prowizorycznie dostosowaną jednostką Akademii Marynarki Wojennej i wzbudził przestrach sojuszniczych dowódców lekarzy: brak warunków do transportu chorych wewnątrz okrętu, zbyt mała sala operacyjna, do tego lekarze nie znający sprzętu i procedur medycznych stosowanych w alianckich wojskach. Założono więc, że ranni, żeby się im nie pogorszyło, mogą być na Wodniku najwyżej 24 godziny. W kronikach wojennych odnotowano trzy sukcesy polskiej eskadry: odnalezienie przez Piasta pływającego obiektu podobnego do miny; nietrafienie przez Irakijczyków rakietą typu scud (która do tego nie wybuchła) w Wodnika, gdy stał przy nabrzeżu w Dubaju; udzielenie pomocy choremu marynarzowi z rumuńskiego statku handlowego, gdy obkupione okręty wracały po wojnie do kraju. Jak to na wojence ładnie Na podobnie "triumfalny" powrót ma więc szansę tylko tzw. okręt logistyczny Xawery Czernicki. Wojskowe służby prasowe podały, że jednostka już operuje w rejonie od zeszłego roku, a wkrótce zostanie skierowany do działań. Jak wypaplał do gazet – chyba nieopatrznie – płk Eugeniusz Mleczak rzecznik MON, Czernicki do tej pory woził wodę i żywność, a teraz ma szansę wozić amunicję. Czernicki, jak wszyscy pieją z zachwytu, to nasz najnowszy i najnowocześniejszy okręt. Myliłby się jednak ktoś, kto by sądził, że okręt jest świeżo zbudowany. Po prostu Stocznia Północna miała przy nabrzeżu nie ukończony, 19 z serii, statek-bazę demagnetyzacyjną, którego nie odebrali radzieccy z powodu braku kasy. Aby przynajmniej wyjść na zero – z braku innego pomysłu na pozbycie się problemu – wymyślili w stoczni, aby opchnąć to Marynarce Wojennej. Wstępnie nadano statkowi nazwę Pływająca Baza Wsparcia Działań Sił Morskich RP. Po wychrzczeniu Bazy na Xawerego Czernickiego należało już mówić, że jest to okręt logistyczny. Niewiele zmieniono w podstawowej konstrukcji (lekko wydłużono kadłub poprzez zmianę konstrukcji dziobu), zachowano podstawowy stan załogi, urządzeń i mechanizmów. Wymyślono za to uzasadnienie, do czego to wszystko ma służyć. Tak powstało skrzyżowanie pływającej śmieciarki (na odpady z innych okrętów), zaopatrzeniowca (przekazuje okrętom bojowym na pełnym morzu, nadto w ruchu, paliwo, amunicje, zapasy żywności), transportowca (przewozi żołnierzy i ich pojazdy). Takiego tworu w historii techniki wojenno-morskiej jeszcze nie było. W opisach Czernickiego w czasopismach fachowych przewija się zdanie: otrzymano unikatowe rozwiązanie przy poniesieniu relatywnie niskich kosztów. Czernicki za wiele nie może, bo ładuje zaledwie 140 żołnierzy (więc nawet nie jest w stanie zabrać wszystkich naszych, którzy ruszyli na Irak) i 10 kontenerów (lub zamiennie 6 pojazdów). Nie jest w stanie przewozić jednak pojazdów na gąsienicach, bo są za wysokie. Zaś własne uzbrojenie okrętu to dwa większe karabiny maszynowe. Dlatego z góry założono, że może on prowadzić własną samoobronę na poziomie podstawowym. Miejmy nadzieję, że podobnie jak w 1991 r., jeśli coś poleci w stronę naszego okrętu, to spadnie obok. Niestety, wyposażenie i wyszkolenie naszych GROM-owców i chemików może się spodobać ich amerykańskim dowódcom. Czyżby więc nadeszła kolej na tragedię? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Powrót do cukierni na lewo Nad moim artykułem ("NIE" nr 44/2002) dyskutowało w prasie i radiu sporo znanych osób: Leszek Miller, Bronisław Komorowski, Jerzy Wiatr, Krzysztof Janik, Józef Oleksy, Marek Jurek, Marek Siwiec, Janusz Wojciechowski, Jolanta Pieńkowska, Monika Olejnik, Dariusz Szymczycha, Roman Giertych, Marek Jurek, Jan Maria Rokita i in. Biorąc pod uwagę "i in." można by powiedzieć, że mało kogo zabrakło. Z jednym wyjątkiem – Jerzego Urbana. Mnie nie zaproszono do żadnej dyskusji nade mną. Jak zawsze wyrokowano zaocznie. Podkreślono, że sama dyskusja nad "Cukiernią" zadaje kłam mojemu twierdzeniu o braku dyskusji w SLD. Święta prawda. Każdy członek SLD może wyrazić swoje poglądy i pobudzić wymianę zdań przywódców tego ugrupowania pod tym tylko warunkiem, że jest właścicielem czasopisma, że ma ono nakład dwa razy większy niż mniema min. Siwiec, dalej że Adam Michnik opublikuje skrót artykułu danego członka w "Gazecie Wyborczej" i – co zawsze za tym idzie – red. Monika Olejnik zagadnie o jego treść swego stałego rozmówcę premiera Millera. Swego czasu nasz przenikliwy premier podejrzewany był o to, że powziął zamiar zapobieżenia monopolizowaniu przez "Gazetę Wyborczą" wpływów na opinię publiczną w Polsce. Sposobem miało być ustawowe uniemożliwienie tej gazecie kupienia sobie telewizji Polsat. A przecież starania Leszka Millera biegną w odwrotnym kierunku. Wzmacnia on wpływy Michnika metodą bardziej niezawodną i tańszą dla "Gazety" niż kłopotliwe zawiadywanie stacją TV. Leszek Miller często uzależnia swój udział w obiegu myśli od tego, czy publikacje na jakiś temat przedstawiono w "Gazecie Wyborczej", a co za tym idzie, czy red. Monika Olejnik wezwie premiera i go z nich przepyta. Leszek Miller jest więc kołem zamachowym mechaniz-mu uzależniania całego życia publicznego od "Gazety Wyborczej". Stanowi on ważną część tej maszynerii pracującej dla Michnika, a zarazem uskarża się na jej istnienie. Najliczniej debatowano o samym Urbanie, mojej plugawej przeszłości i teraźniejszych występkach, także o tym czy w ogóle należy dyskutować z Urbanem. Pominięte jednak zostały te tematy, które podsuwałem w "Cukierni". Na przykład, czy partia lewicy powinna być tylko maszynką do zdobywania i obsadzania władz państwowych. Czy też powinna także utrwalić swoje wpływy w społeczeństwie inspirując poglądy, samopomoc, samoorganizowanie się różnych jego odłamów. Podobnie zignorowano podpowiedź debaty o docelowym kształcie Unii Europejskiej, do której SLD prowadzi Polskę: wspólnota państw czy wspólny organizm państwowy ludności Europy. Okazało się, że autor ważniejszy jest od treści, a Urban od Europy. Mile to łechce moją miłość własną, choć upokarza ambicje publicysty. Nie zrozumiano mojego twierdzenia, że działacze Sojuszu mają umysły obciążone "pezetpeerowską koncepcją państwa z okresu schyłkowego, bezideowego PZPR". Wskazano, że ja jestem najbardziej obciążony obroną tej późnopezet-peerowskiej linii. Ależ oczywiście! Tylko, że wcale nie odnoszę się dziś krytycznie do ówczesnej bezideowości. W latach 80. zwietrzały bowiem i przegrały już idee, które kształtowały realny socjalizm u jego zarania. PZPR broniła więc wtedy tylko gołych racji geopolitycznych i państwowych: istnienia tej państwowości i jej funkcjonowania, gospodarki, budżetu, zaopatrzenia. Nie miała pomysłów na urządzenie świata, na model życia ani wiary w zbudowanie socjalizmu. Byłbym głupcem, gdybym w latach 80. bajdurzył o komunizmie. Współcześnie zaś zarzucałem działaczom SLD to, że kultywują ten sam wąski państwowy pragmatyzm. Uzasadniony u schyłku poprzedniego ustroju. Zbyt kusy, gdy partia chce kształtować przyszłość kraju na socjaldemokratyczną modłę, chronicznie przecież niedookreśloną. Działacze SLD powiadali, że krytykuję partię nadmiernie, zbyt jaskrawo, jednostronnie. Na to prawicowi wrogowie Socjaldemokracji wołali: odciąć się od Urbana, zrobić mu coś, np. wyrzucić z partii. Kiedy mnie tak właśnie zjadano na Śniadanie Radia "Zet", słuchacze musieli odnieść wrażenie, że R. Giertych z Ligi polskich Rodzin i J.M. Rokita z Platformy Obywatelskiej niczym dobrzy towarzysze zaciekle bronią Millera i jego partię przed krytykanctwem. Poseł Rokita często i chętnie nazywa SLD postkomunistyczną partią postkomunistów. Zarazem tenże Rokita żąda, żeby ci postkomuniści usunęli mnie ze swego grona za postkomunizm właśnie. ("Urban funkcjonował jako gorliwy komunista"). Rokita zarzuca działaczom SLD bezideowość. Żąda więc zaraz, żeby partia ukarała mnie za bezideowość. Urban – powiedział bowiem Rokita – jest "symbolem bezideowości, zawsze nim był". I dodaje: "wyraża w sposób wulgarny idee radykalnej lewicy". Jestem więc bezideowy, ale wyrażam idee. Byłem zawsze gorliwym komunistą, więc postkomuniści powinni mnie się pozbyć. Rokita uchodzi na prawicy za wcielenie zimnej logiki, strach więc pomyśleć, jak rozumują prawicowcy marniejszej renomy umysłowej. W niedzielnym Salonie Trójki radiowej Marek Jurek, poseł PiS, powiedział, że tygodnik "NIE" stanowi patologię, "wywraca do góry nogami wszystko, co szanować należy", a więc o "NIE" ani z "NIE" nie wolno dyskutować. Powiada tak i dyskutuje. On "NIE" nie czyta, ale uważa, że od tego tygodnika SLD powinien się odciąć. Czemu obrzydliwy dla Jurka SLD ma się odcinać od obrzydliwego tygodnika, nawet jeśli on jest jeszcze bardziej obrzydliwy? Trudno szukać spójności przewodów myślowych u dewota, który pragnie zasłużyć na zbawienie, i to pojmowane jako pobekiwanie w chórku bezpłciowych aniołów, gdzie Jurek stara się o wcielenie do niskich głosów. Poseł Bronisław Komorowski (PO) wystąpił jako radykalniejszy od polityków lewicy mój obrońca. Powiedział: "Pan premier Miller jednak nie odrzucił tak tego rodzaju sugestii o skierowanie sprawy do prokuratury, co odnotowuję z pewnym zainteresowaniem". Jeżeli Komorowski nie przesłyszał się, jeśli premier naprawdę mówił, że zamierza podległą sobie prokuraturę zaprząc do zwalczania odchyleń w partii, to biada mi, ale też marny los prokuratury. Mnie dopadnie, ale kto następny? Nie widać, nie słychać. Z braku zajęć dla Andriejów Wyszyńskich prokuratura umrze z nudów. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Chleb z rakiem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A to było tak Wyjaśnienie dla premiera Millera i posła Szteligi. Ponieważ premier Miller dezawuował rzeczowość moich zeznań przed komisją sejmową, doprecyzuję, jak przebiegał odnoszący się do sprawy Rywina fragment naszej rozmowy z premierem w sierpniu 2002 r. 1. Nigdzie nie zeznałem, że namawiałem premiera do zawiadamiania prokuratury i Leszek Miller ma rację przecząc temu. Interesował mnie polityczny aspekt sprawy. Radziłem Millerowi, żeby publicznie wypowiedział się o wyprawie Rywina do Michnika, wyraził oburzenie, że posłużono się jego nazwiskiem. Uwiarygodnił polityczną wolę walki z korupcją sygnalizując podległemu sobie aparatowi władzy, że tropy korupcyjne nie będą tajone. Leszek Miller przedstawił kontrargumenty. Ja je rozważałem, ale nie zostałem przekonany. Nie było żadnej rozmowy na temat publikacji w "NIE" artykułu o aferze Rywina. Premier opowiadał przed komisją o takim wątku, lecz to nieprawda. Miller pragnie odbić piłeczkę, ale nie rozumie różnicy politycznej i moralnej pomiędzy ukradzeniem przez "NIE" "Gazecie Wyborczej" jej tematu a ogłoszeniem przez premiera, że to skandal, iż ktoś w jego imieniu żąda łapówki dla SLD. 2. Lew Rywin w trakcie drugiego ze mną spotkania powiedział: "Ja Millera (lub Leszka) pierwszy nie zaatakuję". Zeznałem to komisji. Był to fakt, a nie moja jakaś spekulacja, jak sugeruje premier. Nie wiedziałem, do czego Rywin pije, i tylko na ten temat prowadziłem rozważania. Sądzę, że Rywin chciał, żebym pogróżkę powtórzył premierowi. Wyciągałem stąd mój własny wniosek, że być może sam Miller by zrozumiał, co Rywin ma na myśli, czym może mu przygrażać. 3. Wizyty ministrów u mnie nie były spowodowane sprawą Rywina, ale zdaniem z mojego felietonu, że kierownictwo SLD powinno samo wykryć i potępić aferę korupcyjną w swoich szeregach. (Dalsze wydarzenia wykazały, że była to sugestia trafna). Ministrowie, a pochód ich otwierał szef Kancelarii Premiera Marek Wagner, wypytywali mnie jednorodnie, czy "NIE" wykryło taką aferę i pragnie o niej ogłosić. A ja przeczyłem. W każdej rozmowie były i inne odrębne już wątki. Gdy kilku najbliższych Millerowi dygnitarzy w krótkim czasie przychodzi pytać o to samo, mam prawo przypuszczać, że nie był to przypadkowy zbieg zaciekawień ani kierunku spaceru. Miller twierdzi, że ministrów nie wysyłał. Może więc sami spontanicznie się zmówili, a po moich zeznaniach przed komisją urządzili konferencję prasową. W tym samym okresie, gdy miałem tę serię odwiedzin, rozmawiałem też u siebie lub, już z mojej inicjatywy, w Ministerstwie Skarbu oraz Edukacji z innymi ministrami. Były to rozmowy na tematy niezwiązane z zainteresowaniem komisji śledczej. Komisja pytała mnie nie tylko o fakty, ale też o wnioski, jakie z faktów wyciągałem, przypuszczenia, hipotezy. Dlatego zakończyłem zeznania nie pozbawionym złośliwości wobec posłów, ale też autoironicznym stwierdzeniem, że powiedziałem więcej, niż wiedziałem. Miller w oparciu o te słowa uparcie podważa moją wiarygodność. Badania opinii publicznej wykazały, że jest ona marna, lecz w poczcie świadków stających przed komisją Nałęcza odrobinę większa niż premiera. Ale mnie nikt nigdzie nie wybiera i wybierać nie będzie. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Myśleć cyrylicą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Speckasa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ajne grose geszeft cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak świeci próchno Podczas berlińskiego festiwalu filmowego zdarzył się, jak podała prasa, taki oto wypadek. Prezentowany przez Marcela Łozińskiego, a nakręcony na zlecenie amerykańskich producentów film "I remember", przedstawiający świadectwa czterech uratowanych z Zagłady polskich Żydów, wyświetlony został jako film Andrzeja Wajdy. Obarczanie jednak organizatorów festiwalu winą za tę pomyłkę, a tym bardziej zarzucanie im ignorancji, byłoby krzyczącą niesprawiedliwością. Przeciwnie, świadczy to o ich dokładnej znajomości filmu polskiego, gdzie ktokolwiek, kto kręci filmy, o których rozpoczęciu, realizowaniu i zakończeniu informuje na pierwszych kolumnach prasa, każdy, kto występuje na festiwalach i kto pretenduje do nagród, musi być oczywiście Andrzejem Wajdą. Opinia ta jest rezultatem ciężkiej i rzetelnej pracy mistrza. W dawnych czasach artysta, aby stać się przedmiotem kultu, badań, analiz i archiwizacji najdrobniejszych nawet skrawków związanych z jego życiem i działalnością – notatek, szkiców, fotografii, bazgrołów, piór, kałamarzy, starych kołnierzyków, znoszonych spodni, papieru toaletowego itp. – musiał najpierw umrzeć. Wajda jednak uznał ten tryb za nieopłacalny. Za nieekonomiczne uznał także powierzanie badań, analiz, opracowywanie antologii i gromadzenie archiwaliów, związanych z Andrzejem Wajdą osobom trzecim, przejmując na siebie ten znojny obowiązek. W wyniku tej działalności otrzymaliśmy dwutomową, kosztownie wydaną księgę pt. "Filmy Andrzeja Wajdy" zawierającą fotosy z jego filmów oraz stosowne wypowiedzi Wajdy i o Wajdzie, a także inne publikacje książkowe związane z Wajdą, jak na przykład Wajdy "Kino i reszta świata", Wajdy "Podwójne spojrzenie" czy myśli Wajdy "O polityce i sztuce". Na chwałę Wajdy pracują także inni, pomniejsi autorzy, na przykład tacy jak Fiodor Dostojewski. Właśnie udała się do Rosji, do Sankt Petersburga, zwanego dawniej Leningradem, pokazywana wcześniej w warszawskim Muzeum Literatury wystawa pod tytułem "Dostojewski – teatr sumienia". Głupotą jednak byłoby zajmowanie się na tej wystawie autorem "Biesów" czy "Zbrodni i kary", prezentuje ona natomiast szkice Wajdy, notatki Wajdy, fotosy Wajdy i rysunki Wajdy związane z inscenizowaniem przez Wajdę sztuk Dostojewskiego, którego wylansowanie kosztowało Wajdę sporo udokumentowanego na wystawie wysiłku. Na kontakcie z Wajdą zyskują zresztą nie tylko poszczególne osoby – a więc Dostojewski, Mickiewicz, ostatnio zaś Fredro – ale i całe kraje, na przykład Japonia, która zdołała Wajdę zauroczyć, o czym dowiadujemy się z wydanej właśnie książki "Japonią zauroczeni", oczywiście z nazwiskiem Wajdy na okładce. Jeśli jednak mimo to ktoś miałby jeszcze jakieś wątpliwości dotyczące roli i znaczenia Wajdy w ogóle, a w filmie polskim w szczególności, Wajda, kustosz pamiątek po Wajdzie, wygłosił 15 lutego 2002 r. w programie telewizyjnego Canal+ utrwalony na taśmie półgodzinny wykład o filmie polskim, czyli o Wajdzie. W pierwszej części wykładu Wajda ukazał nam nawóz historii, który złożył się na powstanie Wajdy, a więc działania przedwojennej grupy "Start", a także powojennych reżyserów – Wandy Jakubowskiej i Aleksandra Forda. Ich rola sprowadza się do tego, że zawiadomili świat o istnieniu kinematografii w Polsce oczekującej na nadejście Wajdy, który w tym czasie, jak stwierdził, oddawał życie ideałom Polski przedwojennej, dochowując w nie do końca określony sposób przysięgi złożonej AK. Wajda zdecydował się wreszcie objawić filmem "Pokolenie", przy czym źródła tego filmu są bliżej nieznane. Wajda bowiem skrupulatnie wymienia autorów powieści, na podstawie których powstawały filmy polskie, nie wiadomo jednak, skąd wziął się film Kawalerowicza "Celuloza", ponieważ nie ma tu nazwiska Igora Newerlego, a także skąd wzięło się "Pokolenie", ponieważ nie ma tu nazwiska Bohdana Czeszki – obu wówczas mocno partyjnych autorów. Interpretując "Pokolenie", film polityczny według Czeszki, w którym AK przedstawione jest w dosyć gorzkim świetle, wykładowca Wajda oświadcza, że mistrz Wajda trzymał się z dala od polityki, objaśniając zaś "Kanał" dodaje, że w filmie tym Wajda jest krytyczny wobec powstania warszawskiego, ponieważ nie zniszczona Warszawa, a także nie wystrzelana jej młodzież byłyby lepszym punktem oporu wobec komunistów, niż stała się nim Warszawa odbudowywana przez tychże komunistów. Wajda, skrupulatny komentator życia i twórczości Wajdy, ma pewien kłopot z interpretacją "Popiołu i diamentu", filmu według powieści Jerzego Andrzejewskiego potępianej dziś przez patriotyczną prawicę. Twierdzi jednak, że powieść tę Wajda po prostu przerobił i podczas gdy Andrzejewski pokazywał w niej bezsens zbrojnego podziemia, Wajda udowodnił coś wręcz przeciwnego. Wyjaśnienia nagrodzonej w Moskwie "Ziemi obiecanej" Wajdy wykładowca Wajda nie podejmuje, nie mówi też, że właśnie wyciął z niej kilka scen. W swoim telewizyjnym wykładzie Wajda podkreśla, że film polski zwalczany był systematycznie przez partię i władze PRL, dzięki czemu powstały wytwórnie filmowe w Łodzi i Warszawie, łódzka szkoła filmowa, w której zdaniem Wajdy cenzura wobec prac studentów była ostrzejsza niż cenzura państwowa, dzięki czemu powstały tam pierwsze filmy Polańskiego, Skolimowskiego, Majewskiego i innych, odbudowano 3418 kin, nie licząc objazdowych, a film polski zdobywał nagrody na festiwalach i liczył się w świecie jako oryginalne zjawisko artystyczne. Likwidacja tego partyjnego ucisku spowodowała, jak wiemy, utratę przez obecny film polski jakiegokolwiek znaczenia zarówno w kraju, jak i na świecie, ostatnio zaś wygląda na to, że doprowadzi do całkowitej jego likwidacji z powodów oszczędnościowych. Wajda nie dostarcza nam jednak żadnego wyjaśnienia tego zastanawiającego zjawiska, taktownie urywając swój wykład o Wajdzie znaczniej wcześniej. Kończy go zaś proroczym, jak twierdzi, zdaniem krytyka Aleksandra Jackiewicza, że film polski musi się przygotować do przedstawienia obrazu współczesnego polskiego społeczeństwa. Spełnieniem tego proroctwa jest oczywiście kręcona właśnie przez Wajdę "Zemsta o mur graniczny", czyli zabawny spór Rejenta z Cześnikiem na polskim zadupiu w pierwszej połowie XIX wieku. Autor : Krzysztof Teodor Teplitz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nasz człowiek w watykanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Lenin straszył Sylwię Pusz Niebawem przed sądem Rzeczypospolitej stanie Lenin. W procesie o ustalenie leninostwa, czyli przywłaszczenie sobie nazwiska wodza Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Oskarżonym jest wysłużony prawicowy happener polityczny, podstarzały działacz młodzieżowy, wiecznie dobrze zapowiadający się dziennikarz "Gazety Polskiej" red. Piotr Lisiewicz. Ów Lisiewicz, z braku lepszych pomysłów, powodowany żądzą działania udał się niedawno przed biuro poselskie Sylwii Pusz z SLD, aby raz jeszcze obnażyć jej komunistyczne korzenie. Strzał był chybiony, bo posłanka Pusz, znacznie młodsza od Lisiewicza, nie miała nawet szans poznakomić się z Leninem. W czasach, kiedy jego dzieła szły na przemiał, jeszcze bawiła się laleczkami. Gdyby Lisiewicz chciał obnażyć coś innego u posłanki Pusz, może wzbudziłby zainteresowanie poznaniaków. A tak pies z kulawą nogą nie zauważył jego happeningu. Oprócz paru dyżurnych wezwanych psów prawicowych mediów i policjanta, który podejrzanie wyglądającego osobnika spisał. Lisiewicz podał wtedy organom władzy, iż nazywa się Lenin. Organy uwierzyły. Po weryfikacji uznały się za świadomie wprowadzone w błąd, no i zażądały satysfakcji, czyli kary dla Lenina-Lisiewicza. Zupełnie niesłusznie. Lisiewicz utrzymujący obecnie, że jest naprawdę Leninem, bo wedle PRL-owskiej komunistycznej propagandy Lenin jest wiecznie żywy, rzeczywiście może być dziś za Lenina uznawany. Już z wyglądu, starzejąc się, Lisiewicz do młodego Lenina jest coraz bardziej podobny. Ostatnie dziesięciolecie Lisiewicz i podobni mu ówcześnie młodzieżowi działacze prawicowi strawili na obnażaniu ukrytych pokładów komunizmu działaczy SdRP i SLD. Aby zdemaskować wroga, musieli poznać jego ideologię, tradycje, zwyczaje. Dlatego, ku chwale odrodzonej Wolnej Polski i prawicy, nocami studiowali sierpy i młoty. Czytali nie tylko "Manifest komunistyczny", ale i wgryzali się w "Zeszyty filozoficzne" młodego Uljanowa, który potem przyjął nazwisko Lenin. Aby rozpoznać genotyp komunisty, lustrowali portrety klasyków i innych działaczy kompartii. Aby wczuć się w psychikę leninisty, red. Lisiewicz pielęgnował w sobie nie tylko psycholeninizm, ale i bródkę ¸ la młody Uljanow. I rzeczywiście, gdyby teraz red. Lisiewicza trochę postarzeć, wysmarować woskową pastą do podłóg, jako żywo mógłby zastąpić swego idola-antyidola w moskiewskim mauzoleum. Poleżałby tam sobie, odpoczął. Miałby większą publiczność niż w czasie swych happeningów. Więcej hołdów mu oddających niż czytelnicy "Gazety Polskiej", w której, z mizernymi skutkami, pisuje. Włodzimierz Iljicz Lenin, którego Piotr Lisiewicz-Lenin tak sado-masochistycznie umiłował był też niezwykle płodnym autorem. Świetnym polemistą. Odważnym, nie klękającym przed największymi ówczesnymi socjaldemokratycznymi autorytetami. Nawet swymi nauczycielami jak np. Martowem, Plechanowem czy Kautskim. Dlatego Lisiewicz-Lenin nie może teraz zatrzymywać się, zawracać z dobrze obranej drogi. Nie tylko przed sądem powinien dowodzić, iż jest prawdziwym Leninem. Przecież mieliśmy już w XVII wieku kilku Dymitrów Samozwańców, w których I Rzeczpospolita uwierzyła. Przecież Lenin to tylko świadomie przyjęte nowe nazwisko zrywającego z dotychczasowym, mieszczańskim, prawicowym życiem Wołodii Uljanowa. Czas na czyny red. Lisiewicz-Lenin! Czemu upadająca, nudna, sucha ostatnio jak wiór "Gazeta Polska" Piotra Wierzbickiego nie mogłaby skorzystać na zapale, rewolucyjnym żarze wcielonego w Lisiewicza-Lenina. Przecież Polacy-katolicy wierzą we wcielenia, niczym Hindusi w reinkarnację. Zwaną swojsko opętaniem. Prawica polska aktualnie leży i kwiczy przez wyborców skopana. Leży, bo całe dziesięciolecie zmarnowała czas na "dekomunizację", zamiast się wzmacniać, leninizować. Stary naczred. "Gazety Polskiej" Piotr Wierzbicki oraz wiecznie młoda zagławred. Ela Isakiewicz doskonale znają leninowską koncepcję prasy, zwłaszcza partyjnej. Z poprzedniej pracy. Wiedzą, że w chwilach słabości politycznego ruchu to redakcja partyjnego organu powinna skupić wokół siebie rozproszone siły, odbudować partię. Wstrząsnąć starymi, miernotowatymi nierzadko autorytetami. Dlatego też te miernoty pewnie kanalizują młodych, zdolnych prawicowców. Wysyłają ich na bój z wiatrakami, czyli Sylwią Pusz. Redaktorze Leninie-Lisiewiczu! Nie lękajcie się! Zamiast trawić czas, siły, pieniążki na boksowanie się z mglistymi socjaldemokratkami, zróbcie porządek na własnym podwórku! Pierwsze szagi już zrobiliście. Jesteście już Leninem, to nie ulega wątpliwości. Teraz trzeba wyrzucić zgniłków inteligenckich, redakcyjne mimozy i paprotki. Bolszewicy nawet w mniejszości mieli większość! Bo byli ludźmi stalowymi. Czas zatem najwyższy przejąć redakcję "Gazety Polskiej". Albo założyć nową. Jeśli w Warszawie będzie za drogo, to może w Poroninie albo w Genewie. Uwierzcie w siebie Leninie-Lisiewiczu! Uczcie się, uczcie się i jeszcze raz uczcie się! Jak Lenin zawierajcie sojusze. Nawet doraźne, z przeciwnikami. Jak Lenin. Nie wzdrygajcie się przed zaplombowanymi wagonami! Proces Was tylko osławi, opromieni! Tylko przez "New Leninizm" polska prawica odrodzić się może. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Płać kto w Boga wierzy Znalazł się facet, który w pojedynkę próbuje powstrzymać szalejącą klerykalizację państwa uderzając w miękkie podbrzusze czarnych – system finansowania kościołów. Cezary Głowacki z Łodzi poważnie potraktował konstytucję. Doszukał się w niej sprzeczności: z jednej strony mamy wolność sumienia i wyznania, z drugiej – państwo przyjęło zobowiązania, także finansowe, wobec związków wyznaniowych z Kościołem kat. na czele. Tym samym obciążyło wszystkich obywateli zakamuflowanym podatkiem religijnym, którego wysokości nawet nie znamy, bo nikt nie wie, ile szmalu połyka czarna struktura. W listopadzie 2000 r. Głowacki napisał do premiera Buzka: Rzeczpospolita Polska narusza moje i wielu innych współobywateli prawa w ten sposób, że zmusza mnie do współuczestniczenia w finansowaniu moimi podatkami funkcjonowania związków religijnych, których ideologii z przyczyn światopoglądowych nie akceptuję. Niewierzący płacą podatki tak samo, jak wierzący, lecz stowarzyszenia ateistów czy wolnomyślicieli nie dostają grosza ze środków publicznych. To dowód na faktyczną dyskryminację mniejszości światopoglądowych. Głowacki chce, żeby wyznawcy religii (i tylko oni) sami utrzymywali swoje kościoły, płacąc podatek kościelny (wyznaniowy). Jak łatwo zgadnąć, pismo do Buzka nic nie dało. Nie zrażając się, Cezary Głowacki wysłał podobny elaborat do ówczesnej opozycji. Klub parlamentarny SLD zbył go: Z uwagą odnosimy się do postulatu wprowadzenia podatku wyznaniowego. Podobne pomysły pojawiały się już kilka lat temu, ale nie spotkały się z szerszym zainteresowaniem, a w niektórych kręgach wywołały nawet zdecydowany sprzeciw. Realizacja Pańskiej sugestii nie wydaje się więc obecnie możliwa. W marcu 2001 r. SLD żadnych sugestii nie mógł zrealizować. A teraz? * * * Niestrudzony Głowacki wraz z żoną zażądali od naczelnika II Urzędu Skarbowego Łódź-Bałuty decyzji o zwrocie na naszą korzyść kwoty 313, 37 zł z podatków od naszych emerytur. Wyliczyli bowiem, że średnio 20 proc. emerytur netto trafia do budżetu, Kościoły zaś zżerają około 5 proc. środków publicznych. Irena i Cezary Głowaccy nie życzą sobie, żeby wypracowane przez nich emerytury tuczyły korpus kapelanów pod wodzą generała Głódzia czy armię katechetów szkolnych. Łatwo zgadnąć, że urząd skar-bowy grosza nie zwrócił. Nagabywany w tej sprawie rzecznik praw obywatelskich odpowiedział piórem głównego specjalisty, Stanisławy Błachowskiej: Propozycje wprowadzenia podatku wyznaniowego w miejsce obecnie przyjętego systemu finansowania działalności związków wyznaniowych są co pewien czas zgłaszane i powszechnie znane. I co? I nic. Specjalista poucza, iż wymagałoby to zmian ustawowych, a obywatel Głowacki nie ma inicjatywy ustawodawczej. Jeśli zbierze 100 tys. podpisów, to owszem, Sejm zajmie się takim projektem. * * * Dla Głowackiego nie ma nic trudnego. Od ręki pisze projekt ustawy, urzekający prostotą, logiką i prawniczą precyzją. Zgodny z konstytucją i konkordatem. Art. 1: Wyłącznym źródłem finansowania zobowiązań i darowizn Państwa oraz samorządów terytorialnych na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych, o których mowa w art. 25 Konstytucji RP, są fundusze wyznaniowe. Nie dotyczy to tylko nieruchomości i dotacji na działalność charytatywną – pod warunkiem jednak, że państwo będzie kontrolować sposób wykorzystania tych środków. Minister finansów tworzy państwowy fundusz wyznaniowy. Kościoły i związki wyznaniowe mogą pozyskać więcej szmalu, tworząc własne fundusze. Fundusze wyznaniowe powstają ze składek stanowiących procentowy odpis od podatku dochodowego od osób fizycznych. Podatnik ma do wyboru trzy możliwości: płacić na państwowy fundusz wyznaniowy (który w lwiej części zasili Kościół kat.), na wybrany fundusz niepaństwowy (np. czcicieli Swarożyca) albo nie płacić w ogóle, zyskując w ten sposób kasę na potrzeby duchowego i intelektualnego rozwoju własnego i osób bliskich, zgodnie z wyznawanym światopoglądem (np. na prenumeratę "NIE"). W dyskusjach o podatku kościelnym proponuje się zwykle, by obywatel mógł łożyć albo na wybrany kościół (związek wyznaniowy), albo na wzniosły cel społeczny lub charytatywny – ochronę żółwia błotnego czy fundację pomocy kobietom upadłym. Projekt Cezarego Głowackiego jest odważniejszy, przewiduje bowiem, że ateista, agnostyk czy skąpy katolik może tę część podatku zatrzymać w kieszeni, nie zawracając sobie głowy kobietami upadłymi ani żółwiami. Pod rządami takiego prawa statystyczna masa katolików mogłaby się nagle skurczyć. * * * Pod tym projektem Głowacki zebrał kilkadziesiąt podpisów. Trudno mu zdobyć więcej, bo nie ma komputera i dostępu do Internetu. Tysiąc podpisów pozwala wystąpić do marszałka Sejmu o rejestrację komitetu. Potem zostają trzy miesiące na zebranie brakujących 99 tysięcy i obywatelska inicjatywa ustawodawcza trafia do Sejmu, który może ją udupić jednym głosowaniem. Nie wygląda to, szczerze mówiąc, różowo. W marcu br. Cezary Głowacki wystąpił z SLD, zrażony tym, że na jego memoriały kierownictwo partii odpowiedziało pogardliwym milczeniem. Nadal trzyma rękę na pulsie wydarzeń: apeluje do Sejmu, żeby zmienił ustawę radiowo-telewizyjną, bo z jakiej racji niekatolicy mają płacić abonament na utrzymywanie redakcji katolickich tudzież hołdy dla Wojtyły. Odwołał się też do NSA w sprawie zwrotu części podatku dochodowego. Pewnie przegra, NSA bowiem nie będzie wdawać się w rozważania o prawach człowieka i obywatela. * * * Pochłonięty sprawowaniem władzy Sojusz może lekceważyć tego rodzaju inicjatywy. Jednak na pustym polu, z którego się wycofał, prędzej czy później coś wykiełkuje. Komitet Inicjatywy Ustawodawczej dla ustawy "O wykonywaniu prawa do wolności religii i światopoglądu", Cezary Głowacki, 91–103 Łódź, ul. Łanowa 8 m. 49, tel. 042 652-81-86. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jakość Bąka Śląska Nagroda Jakości przypadła Centrali Zaopatrzenia Hutnictwa ze Sławkowa. Ale plama. W Sławkowie na Śląsku znajduje się koniec szerokiego toru, co daje szansę na przejęcie olbrzymiego strumienia towarów płynącego z Azji do Europy i w kierunku przeciwnym. Na razie transport odbywa się drogą morską, lotniczą lub szosami. Wszystkie trzy metody są mniej opłacalne niż kolej. Żeby Polska mogła zacząć kosić szmal, trzeba wybudować wielki kombiterminal. Czyli takie miejsce, gdzie można towary przeładować, oclić i bezpiecznie przechować. Idealnym miejscem na taki terminal jest blisko 140 ha należące do państwowej spółki Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa w Sławkowie. Ze względu na liczne połączenia drogowe i gotowe końcówki szerokiego toru tam właśnie należało budować polski kombiterminal. Terenem interesowało się kilku poważnych inwestorów. Jednak wskutek niezrozumiałych działań kolejnych rządów i zarządu CZH przez pięć lat sprawa była blokowana. Pisaliśmy o tym do znudzenia. Kazimierz Poteński, reprezentujący grupę kapitałową z Niemiec, postanowił olać CZH i we współpracy z sosnowieckim samorządem właśnie rozpoczął wielką inwestycję niemal za płotem CZH. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, terminal ruszy w ciągu najbliższego roku. CZH z winy dwóch kolejnych rządów (Buzka i Millera) oraz własnej zostało z ręką w nocniku. Tymczasem Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa 8 maja tego roku została laureatem Śląskiej Nagrody Jakości przyznawanej już po raz piąty przez Regionalną Izbę Gospodarczą w Katowicach. – Ta nagroda nie ma w sobie elementu uznaniowości. Bazujemy na opiniach ekspertów – oświadczył „Dziennikowi Zachodniemu” Tadeusz Donocik, prezes RIG w Katowicach i przewodniczący kapituły Śląskiej Nagrody Jakości. Tadeusz Donocik był wiceministrem gospodarki w rządzie Jerzego Buzka. Prasa łączy go też z wyprowadzeniem spod kontroli samorządu Międzynarodowych Targów Katowickich. Nagrodę od Donocika przyjął w imieniu CZH wieloletni prezes tej firmy Marian Bąk. Prywatnie kolega byłego wiceministra. Spróbowaliśmy wypunktować zasługi Mariana Bąka dla CZH. Jest ich niemało, poprzestańmy zatem tylko na głównych: 1. wyprodukowanie 540 bezrobotnych, 2. obniżenie wartości spółki ze 170 do 80 mln zł, 3. pogonienie inwestorów chcących budować na terenie CZH terminal, 4. doprowadzenie do upadłości CHL w Sławkowie spółki-córki CZH. Jak widać, nagroda należy się jak psu zupa! Podpowiadamy szanownej kapitule ŚNJ kolejnych laureatów: Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjne Colloseum – za innowacyjną księgowość, Grzegorz Wieczerzak – za piękną sylwetkę w kłusie, prokurator Hop – za wzorcowe kontakty z teściową, były wojewoda Kempski – za walkę z korupcją, były minister Widzyk do spółki z obecnym ministrem Polem – za setki kilometrów autostrad... Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Geniusz znad Potomacu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niedola psychola Zgodnie z logiką reformy zdrowia Szpital i Klinika Psychiatryczna we Wrocławiu stanął na krawędzi bankructwa. Bo był najlepszy! Łyknijcie coś na uspokojenie i czytajcie dalej. Szpital mieści się przy ul. Kraszewskiego, a jej lokatorów lud wrocławski pieszczotliwie zwie kraśkami. Gmaszysko kraśków jest dość obskórne, ale same oddziały wyglądem nie straszą. To zasługa zbędnego remontu, bo grzyb na ścianie i lecący z sufitu tynk szczególnie dobrze wpływają na nerwy, a remont jest zgubny dla finansów zakładu. Szpital zwariowany jest jako instytucja. Sheraton dla kraśków Gdy Buzkowi w 1999 r. zaczęli reformę służby zdrowia, gadali, że wreszcie pieniądze pójdą za pacjentem. Dobre placówki lecznicze będą miały pacjentów i pieniądze, a złe – albo się lepiej postarają, albo zdechną. Stało się na odwrót. Nie opłaca się mieć wykwalifikowanej kadry, specjalistycznych usług i ciężko chorych pacjentów, bo jakość kosztuje. Standardem w polskiej psychiatryce są oddziały 60-łóżkowe. U kraśków są dwa razy mniejsze. To optymalna liczba. Pacjenci nie są anonimowi, można stosować tzw. metodę społeczności terapeutycznej, która dobrze wpływa na ich samopoczucie. Między chorymi tworzą się więzi, co jest szczególnie ważne, bo tu przebywa się po parę tygodni. Ale mały oddział to dwa razy więcej pielęgniarek. Z punktu widzenia kasy chorych – zbędna rozrzutność. Tomasz Piss, dyrektor psychiatryka, otworzył poradnię i oddział chorób psychosomatycznych, poradnię dla chorych na Alzheimera. To jedyne miejsce w województwie szkolące przyszłych psychiatrów. Wszystko bez finansowego zabezpieczenia. Według obowiązujących standardów, na Dolnym Śląsku było za dużo łóżek psychiatrycznych, choć w samym Wrocku – za mało. Piss twierdzi, że kasa chorych w osobie jej szefowej Barbary Misińskiej zapowiedziała, że najniższe w kraju stawki miały ten stan wyrównać w dół do średniej krajowej. I wyrównały, przez co w mieście brakuje 50 łóżek. Lekarstwo na brak leków Od roku jest gotowy oddział terapii metadonowej. Metadon podaje się wieloletnim ćpunom. Trzeba to robić dożywotnio, bo raz podany uzależnia bardziej niż heroina. Do czerwca tego roku metadonem leczył ks. Nowak za kasę z ministerstwa. Przejęły ją kasy chorych w całym kraju. W całym, z wyjątkiem Dolnego Śląska. Tu nie ma pieniędzy, powiedziała miła pani rzecznik. Na początku roku zaczęło brakować i innych leków. Piss tłumaczy, że tylko okresowo, bo hurtownie farmaceutyczne żądały gotówki. Zdaniem lekarzy i pielęgniarek było inaczej. Od paru miesięcy brakuje leków w ogóle, nawet tych ratujących życie. – Pojawili się więc dobrzy wujkowie z walizkami leków – mówi Wiesław Łuczkowski, ordynator i przewodniczący Dolnośląskiej Izby Lekarskiej w szpitalu. Przynosili za darmo leki nowej generacji. Obawiamy się, że przedstawiciele firm nie działają do końca charytatywnie. Jak się zacznie kogoś leczyć jakimś specyfikiem, to po wypisie ze szpitala dalej go trzeba brać. Leki w terapiach psychiatrycznych podawane są często przez wiele lat, nierzadko do końca życia pacjenta. Proceder przynoszenia leków tego typu do szpitala jest zresztą nielegalny, ale lekarze nie mieli innego wyjścia, niż przyjąć dary. Tak się jakoś złożyło, że od kiedy w szpitalu zaczęło brakować kasy na leki, częściej aplikuje się elektrowstrząsy. Lekarze uspokajają, że tę metodę stosuje się tylko w niektórych przypadkach (np. w ciężkich nerwicach) i wyłącznie po konsultacji i za zgodą pacjenta. Nie ma mowy o nadużyciach. Elektrowstrząsy są znacznie tańsze, więc może w normalnej sytuacji oszczędzono by ich niektórym chorym... Terapia strajkiem Brak forsy najpierw zaowocował stopniowym obcinaniem 20-procentowej premii – załoga rozumiała problemy, więc się zgodziła. Z czasem z premii został 1 proc. w wynegocjowanym w 1998 r. pakiecie socjalnym (Wtedy jeszcze nie wiadomo było, co dalej – tłumaczy się Piss), ale zagwarantowano trzynastki. Od 2000 r. nie wypłacano ich. Posypały się skargi do Sądu Pracy – komornicy ściągnęli kasę z konta kasy chorych każąc słono płacić za swoje usługi. Wkur-wiło to dyrektora, bo uzyskali oni pieniądze kosztem szpitala i personelu. Polecił wydać ordynatorom opinię na temat skarżących, "bo często pierwszy przy kasie jest ostatni przy robocie". Personel uznał to za formę represji i szukania haka na niepokornych. Zarzucał Pissowi, że nie mówił o kłopotach szpitala. Sam Piss temu zaprzecza. Pojawiały się poślizgi w wypłatach pensji. Nie odprowadzano składek na ZUS, poszła w pizdu forsa ze składek związkowych, kasy zapomogowo-pożyczkowej, funduszu świadczeń socjalnych, a nawet pieniądze przyznane przez ZUS za uszczerbki na zdrowiu. Wreszcie w lipcu 2002 r. wypłacono tylko część pensji, podobnie w sierpniu. Szpital wpadł w spiralę długów – zrobiło się ich 16 mln zł. Zaczęło brakować nawet na żarcie dla pacjentów. 18 września załoga weszła w spór zbiorowy z dyrekcją. Miesiąc później przeprowadzono strajk ostrzegawczy. 22 października rozpoczął się strajk generalny. Pacjenci mieli zapewnioną opiekę jak na dyżurze, nie prowadzono przyjęć poza sytuacjami zagrożenia życia, kuchnia poza poranną zupą wydawała tylko suchy prowiant. – Będziemy strajkować aż do skutku – zapewniał Zenon Juskowiak z zakładowej "Solidarności". Ludzie są zdesperowani, pytają, za co mają opłacić jedzenie, dojazdy czy mieszkanie. Patrząc na zmęczone twarze pielęgniarek, którym nie płaci się za pracę, nikt nie wątpił, że Juskowiak postępuje trafnie. Protestujący już trochę uzyskali – wypłacono resztę pensji za miesiące letnie. Obudził się Urząd Marszałkowski będący organem założycielskim szpitala. Jednak o przyszłości tego całego domu wariatów dalej nic nie wiadomo, więc ludzie walczą dalej. Piss, który ostatnio "utracił zaufanie Urzędu Marszałkowskiego" i wyleciał z roboty, tłumaczy, że paranoiczna jest sytuacja, w której żąda się od niego dobrej jakości, a nie daje kasy. Mówi o "ustawie 203", która "zabiła wszystkich", bo wymagano jej realizacji, choć nie przyznano dodatkowych środków. Zastanawia się, dlaczego szpital nie mógł, jak inne instytucje non profit – odliczyć podatku VAT. Podraża to koszty służby zdrowia o ok. 15 proc., które wracają do budżetu. Takie bezsensowne przekładanie pieniędzy z jednej szuflady do drugiej odbywa się kosztem ludzkiego zdrowia. Przebywający na zwolnieniu lekarskim Piss nie zbiednieje wskutek utraty roboty. Jest wysoko notowanym psychiatrą i seksuologiem. I to go różni od większości personelu szpitala – dla nich jego istnienie to być albo nie być. Nagłośniony przez media protest załogi przyniósł chwilowe efekty. Ludzie dostają bieżące pensje. Ale w obecnym systemie kolejna zapaść finansowa szpitala jest tylko kwestią czasu – chyba że placówka sama się popsuje i obniży standardy. Wtedy powinno się poprawić personelowi. Pacjentom się pogorszy. Jak szpital leczy wariatów, to personel wariuje. Jak pacjentom pozwala wariować, personelowi się poprawia. Reforma. Autor : Ada Kowalczyk / Adam Pieńkowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne o Nielegalną agencję towarzyską zlikwidowano we Wrocławiu. Policja wpadła na trop sutenera dzięki 5-letniej córce jednej z przetrzymywanych dziewczyn. Gdy kobieta chciała odejść, właściciel agencji miał zagrozić jej śmiercią, a na razie zapisał jej córkę do przedszkola. Mała opowiedziała wychowawczyni, ile bierze jej mama i za co. Dyrekcja przedszkola powiadomiła policję. o W hipermarkecie Tesco w Gorzowie pracownicy poddani są superkontrolom kilkanaście razy w ciągu dnia. Są obmacywani, obszukiwani, prześwietlani, lustrowani i kontrolowani. Kontrolerzy imponują niemiecką dokładnością i precyzją. Gdy jedna z pracownic szła do toalety zmienić podpaskę, pracownica ochrony wzięła ją do ręki i podkleiła firmowym znaczkiem. o Były wiceburmistrz papieskich Wadowic został zaatakowany przez mieszkankę Kleczy Dolnej w jednym z miejscowych banków. Kobieta nazwała pana wiceburmistrza złodziejem i usiłowała go kopnąć. Pan były wiceburmistrz poczuł się poniżony i skierował sprawę do sądu. Oskarżona nie poczuwa się do żadnej winy. o Ponad 2 promile w wydychanym powietrzu miała aptekarka w Milkach koło Giżycka. Pijaną magister zakapowali policji klienci. Również ponad 2 promile alkoholu w wydechu miała lekarka pełniąca dyżur w jednej z kieleckich przychodni. Pijana pani doktor próbowała ponadto przekupić (100 zł) policjanta wiozą-cego ją do izby wytrzeźwień. 1,5 promila alkoholu we krwi miał laryngolog w jednej z przychodni w Toruniu. Do czasu zatrzymania przez policję przebadał 20 osób. Porządny medyk na trzeźwo nie wytrzymuje cierpień swych pacjentów. o Przed sądem w Białymstoku stanie 52-letnia Ukrainka oskarżona o leczenie bez uprawnień i wyłudzanie za to pieniędzy. Jedna z metod jej terapii polegała na nacieraniu pacjentów jajkami przy akompaniamencie szeptanych modlitw. Chętnych nie brakowało. Jajek też nie. o Ludzką głowę znalazł na ulicy mieszkaniec Kraśnika. Wynika z tego, że warto patrzeć pod nogi. o 112 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę oraz tytułem wyrównania strat żąda od poznańskiej policji taksówkarz Roman W. Policjanci wpadli do jego domu nad ranem, skuli go i wyprowadzili do radiowozu – wszystko na oczach sąsiadów. Potem okazało się, że taksówkarz padł ofiarą pomyłki. Policja wyraża chęć jedynie przeproszenia taksówkarza za „zakłócenie ciszy nocnej”. o Krzysztof D. z Aleksandrowa Kujawskiego zadzwonił na policję z informacją, że na dworcu PKP została podłożona bomba. Ruch pociągów wstrzymano, ewakuowano dworzec, ściągnięto pirotechników. Bomby nie znaleziono. Sprawcę fałszywego alarmu – tak. Pan Krzysztof wyjaśnił, że uczynił to w odwecie za autobus, który uciekł mu sprzed nosa. o W Sanoku złodziej ukradł samochód przed supermarketem. W samochodzie był pies. Złodziej był pijany w sztok, toteż policja nie miała kłopotu z pościgiem. Gorzej było z wyciągnięciem przestępcy z wozu. Na policjantów groźnie warczał pies, który wcześniej na złodzieja nie zareagował. Pokochał go od pierwszego wejrzenia. o Jeden z przegranych kandydatów na prezydenta Głogowa złożył w prokuraturze wniosek o ściganie żony i ukaranie jej za skuteczne przeszkadzanie mu w wygraniu wyborów samorządowych. Żona kandydata, którą porzucił on dla innej, groziła poinformowaniem opinii publicznej, że kandydat jest łajdakiem. o Mieszkańcowi Sierockiego w gminie Biały Dunajec złodziej ukradł świerk. Góral złapał złodzieja, wyprowadził do lasu, przywiązał do drzewa łańcuchem, a na szyję założył metalową obrożę z kłódką. Złodziej miał szczęście, góral nie. Po kilku godzinach złodzieja odnaleźli przypadkowi przechodnie, górala policja zamknęła w areszcie. Areszt jest ogrzewany, las – nie. o Sąd w Lublinie rozpatruje sprawę studenta politechniki, który twierdzi, że napisał pracę magisterską swojej koleżance, w której był zakochany. Po magisterce dziewczyna zerwała z nim. Wzgardzony student żąda odebrania niewdzięcznej dziewczynie tytułu magistra jako nienależnego zysku z wymiany usług. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trzoda doktora Kulczyka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piłsudski z nogą od stołu Świadkowie, którzy mieli zeznawać przeciwko członkom groźnej grupy przestępczej, z wysokimi wyrokami wylądowali w pierdlu. Recydywista mający na swoim koncie poważne wyroki i odsiadki, popełnił przestępstwo z bronią w ręku i za śmiesznie niską kaucją wyszedł na wolność. Czekając na wyrok znów popełnił przestępstwo i wciąż spaceruje po ulicach. Taki układ. O Gliwicach mówi się, że to wylęgarnia przestępców. Z różnych źródeł dochodzą nas głosy, że przestępcy czują się tam bezpieczeni i bezkarni, bo mają ochronę ludzi pracujących w organach ścigania. Pisaliśmy o ujęciu przez katowickie CBŚ członków jednej z najgroźniejszych grup przestępczych – gangu Pokida – i nagonce na świadków oskarżenia, których zeznania pomogły w wyłapaniu bandytów ("NIE" nr 34/2002). Jednym z nich jest Marcin O. – skruszony gangster, który ostrzegł prokuratora przed zamachem planowanym na niego przez Pokidowców. Wraz z kolegami, którzy także mieli zeznawać przeciw Pokidowi, został on ubrany w wymuszenie i wyłudzenie rozmaitych cennych dóbr od niejakiej Mirosławy T. Mimo że sama Mirosława T. jeszcze na etapie śledztwa odwołała swoje zeznania obciążające oskarżonych i oświadczyła, że została do nich zmuszona przez panią prokurator Ś. i policjanta W. – sąd nie umorzył sprawy. Uznał, że została ona przez Marcina O. zastraszona. Już po naszej publikacji dowiedzieliśmy się, gdzie szukać taśm, na których zarejestrowane są rozmowy rzekomo zastraszanej Mirosławy T. z ukrywającym się Marcinem O. Kobieta telefonicznie relacjonowała mu poczynania prokuratury i sądu – dobrowolnie i najwyraźniej przyjacielskim tonem. Strachu w jej głosie nie słychać. Marcin O., świadom, że w więzieniu za długo nie pożyje, ukrywa się do dziś. Koledzy – po trzech latach aresztu – wreszcie doczekali się wyroku. Za dętą od początku sprawę, mimo odwołania zeznań głównego świadka – pisemne oświadczenie w tej sprawie Mirosława T. wysłała nawet do ministra sprawiedliwości – dwóch z oskarżonych: Zygfryd U. oraz karany już wcześniej Mariusz B. – dostali po 5 lat więzienia. Grzegorz G. (zwolniony z aresztu 3 miesiące temu i odpowiadający z wolnej stopy) – 3 lata i 6 miesięcy. Sąd nie uwzględnia przedstawionych dowodów i zeznań świadków ewidentnie podważających linię oskarżenia. Narusza konstytucyjne prawo oskarżonych do obrony przesłuchując Mirosławę T. pod nieobecność sądzonych i ich obrońcy. Wszyscy trzej złożyli apelację. Perspektywę na zmianę wyroku mają jednak tak cienką i wątpliwą jak metody, które stosowano przy prowadzeniu śledztwa w ich sprawie. Nie twierdzimy, że ludzie ci są niewinni jak te lelije. Trudno jednak pozbyć się nam wrażenia, że tu nie chodzi o to, co mają na sumieniu, ale o to, co mogliby zeznać przed sądem przeciwko grupie Grzegorza P. ps. Pokid. Teoretycznie mogą zeznawać nadal. Ale jaką wagę mają zeznania przestępców skazanych za wymuszenie? Im do kolejnego zeznawania też się nie spieszy, bo szanse na przeżycie w pierdlu będą mieli potem raczej niewielkie, a ich rodziny na wolności też nie będą bezpieczne. W więzieniu siedzi też gangster z grupy Pokida, którego Marcin O. namówił na zeznawanie przeciw szefowi. Prokuratura obiecała mu status świadka koronnego, potem jednak zmieniła zdanie. Nawet gliny robią zakłady, jak długo uda mu się w mamrze pociągnąć. To, że świadkowie przeciw grupie Pokida wymiękają jeden po drugim jest – na to wygląda – na rękę prokuraturze i sądowi. Najwyraźniej nikomu nie zależy na tym, żeby sprawę szybko zakończyć. Owo nieodparte wrażenie potęguje fakt, o którym jakiś czas temu nam doniesiono i który udało nam się wreszcie potwierdzić. * * * Jan P. ksywa Piłsudski. Recydywista. Wcześniej karany za włam do banku, potem do mieszkania. Siedział. Z wiarygodnych źródeł wiadomo nam, że podejrzewany jest o kontakty z osobami, którymi policja interesuje się w sposób szczególny. W lutym 2000 r. uzbrojony w broń palną wtargnął do restauracji Piast w Gliwicach. Celując w głowę właścicielki zażądał adresu byłego męża. Trudno przypuszczać, że z bronią w ręku poszukiwał eksmałżonka restauratorki, by pocałować go w czoło i spytać o zdrowie. Zatrzymany przez policję, dwa dni później został zwolniony za kaucją w wysokości 1000 zł. Postanowienie takie wydała – co szczególnie nas zainteresowało – znana nam już osobiście, wspomniana powyżej prokurator Prokuratury Rejonowej w Gliwicach pani Ś. Zastosowała w stosunku do Piłsudskiego dozór policyjny i puściła faceta w miasto. Piłsudski zachował się przewidywalnie. Korzystając dzięki pani prokurator Ś. z wolności, lejąc na zastosowany przez nią dozór policyjny i czekając na wyrok w poprzedniej sprawie, ponownie popełnił przestępstwo (zakwalifikowane jako czyn z art. 288 par. 1 i art. 190 par. 1 kk, czyli zniszczenie cudzej rzeczy). W połowie lipca 2001 r. wtargnął do restauracji Rybaczówka i zdemolował ją za pomocą nogi wyrwanej ze stołu. Ta sprawa również trafiła do prokuratury, a następnie do sądu. Fakt, iż Jan P. popełnił drugie przestępstwo będąc pod nadzorem policji, nie sprawił bynajmniej, że pani prokurator Ś. przejrzała na oczy i zapuszkowała go w areszcie. Piłsudski nadal przebywał na wolności. Wreszcie – dwa miesiące po demolce w knajpie – doczekał się wyroku w pierwszej sprawie. Sąd Rejonowy w osobie sędziego Kaczyńskiego uznał Jana P. winnym grożenia spluwą (art. 191 par. 1) oraz posiadania broni bez wymaganego zezwolenia (art. 263 par. 2 kk), za co skazał go na karę 1 roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności. I zawiesił jej wykonanie na 4 lata. Rozprawa w drugiej sprawie jak dotąd nie odbyła się. Żeby było śmieszniej, Jan P. ps. Piłsudski zadzwonił do "NIE" po naszej poprzedniej publikacji. Sam pochwalił się, że dokonał demolki w restauracji. Powoływał się też na wiele znaczące w Gliwicach znajomości, które – jak się dowiedzieliśmy później – także są przedmiotem wieloletniego już zainteresowania różnych organów. Zapewniano nas, że właśnie te znajomości pozwalają mu nie obawiać się pierdla. * * * Tak to w Gliwicach ci, którzy mieli zeznawać przed sądem przeciwko grupie przestępczej, którzy współpracowali z policją i pomogli w ujęciu gangsterów, zostali całkowicie zdyskredytowani i narażeni na odwet. Jeden członek grupy, zwabiony do współpracy gwarancją bezpieczeństwa, siedzi w mamrze i dni jego są policzone. Drugi, poszukiwany listem gończym, ukrywa się od blisko trzech lat. Im dłużej go nie ma, tym dłuższa robi się lista zarzucanych mu czynów. Trzej inni apelują i wciąż siedzą. Kto więc będzie zeznawał przeciw gangsterom, nad którymi tak długo pracowało katowickie CBŚ? Jednocześnie facet przechwalający się bliskimi kontaktami z osobami, którymi od dawna interesują się organy, straszy bronią i będąc pod nadzorem policji popełnia jedno przestępstwo po drugim, za co dostaje stosunkowo niski wyrok w zawieszeniu i wciąż chodzi po ulicach. W obu sprawach wreszcie pojawia się nazwisko tej samej prokurator w negatywnym świetle. Nie odpowiedziano nam nawet, czy w związku z licznymi obciążającymi ją zarzutami przeprowadzono jakieś wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. Autor : Dorota Pardecka / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żyd to wstyd Co kłopocze Sprawiedliwych z Brańska. Żydzi z Jerozolimy poinformowali, że nazwisko Antoniego i Marii Kołoszków znajdzie się na honorowej tablicy w Parku Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata na tamtejszym Wzgórzu Pamięci. Lista odznaczonych trafiła do polskich mediów. Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że ja mam coś wspólnego z Żydami. To teraz wstyd – oświadczyła 87-letnia Maria Kołoszko jednej z podlaskich gazet. – Nie zastanawialiśmy się, kto Żyd, a kto nie – wspomina pani Maria rok 1940. Urodziła się i wychowała na wsi pod Brańskiem. Do Brańska przeniosła się po ślubie z Antonim Kołoszko. Robił drewniane wozy. Jose Brojde okuwał koła żelaznymi obręczami i sprzedawał wozy na okolicznych targach. Nie zastanawiali się, ile Brojde zarabiał na pośrednictwie. Nie myśleli, do jakiego Boga się modli. Większość mieszkańców Brańska wyznawała religię mojżeszową. Kiedy przyszli Niemcy i utworzyli w miasteczku getto, być Żydem znaczyło być gorszym. Nawet, jeśli niektórzy brańszczanie mówili, że to jest sprawiedliwe, pomagali ofiarom. Bo trudno odmówić znajomemu, który prosi. Pewnej nocy pojawił się w mieszkaniu Kołoszków Jose Brojde. Uciekł z getta. W domu był duży dymnik schowany za ścianą z ruchomych desek. Jose siedział tam kilkanaście dni, może kilka tygodni. Nie sprawiał kłopotu. W 1941 r. Żydzi ukrywali się w okopie wykopanym w lesie należącym do Kołoszków. Nie pytali o zgodę. Było ich 22. Antoni Kołoszko wykrył ich przypadkiem. Zaciekawił go dym snujący się nad drzewami. Przez kilka tygodni Kołoszkowie dokarmiali nieproszonych gości. Dopóki trwały wykopki, wkładali na furmankę chleb i słoninę. Powiedzieliby Niemcom, że to obiad dla rodziny, bo do domu kawał drogi, dni krótkie i żal schodzić z pola. Ale żaden nie zapytał. Gdy skończyły się roboty w polu, parę razy Kołoszko w nocy cichaczem wyprowadzał konia ze stajni i woził jedzenie. Potem Niemcy rozstrzelali dzikich lokatorów. Żydzi nie sypnęli swoich dobroczyńców. Może nie zdążyli. Bardziej niebezpieczne niż pomaganie Żydom było zabijanie świń na własne potrzeby. – Żandarmi więcej serca wkładali w szukanie świeżego mięsa, bo pachniały im skwarki. Dusiliśmy wieprzaki łańcuchami. Jeśli nóż trafia koło serca, zwierzę kwiczy. Dym snujący się po obejściu natychmiast ściągał Niemców, toteż zamiast opalać sztuki, parzyliśmy je w kotle. Efekt ten sam: łatwo zeskrobać sierść – opowiada Maria Kołoszko. Kiedyś o mało nie złapali ich na gorącym uczynku. – Ktoś udał – nie ma wątpliwości pani Maria. Pamięta, jak wchodzili do chałupy, a ona ledwo zdążyła przykryć świeżutką wątrobę balią z praniem. Bez słowa opuścili dom, ale ona przekonana, że zauważyli przewałkę, zaniosła kawał mięsa dla Marysi, Polki, która gotowała dla żandarmów. – Już się nie bójcie, już zjedli i nie zapytali skąd – uspokoiła następnego dnia. Jose Brojde odezwał się do nich po wojnie. "Costa Rica" – odcyfrowali napis na pieczątce. Antoni już nie żyje, Jose chyba też nie. Maria co jakiś czas otrzymuje kartki od jego rodziny, ale rozumie z nich niektóre słowa. Czie czenam wstkie dobre – ktoś napisał na ostatniej. Ostatnio odezwał się Żydowski Instytut Historyczny z Warszawy. Ponieważ w Izraelu dokonano zgłoszenia o bohaterstwie Kołoszków, prosił o wypełnienie ankiety do dokumentacji. Pobudki, jakimi się kierowali, udzielając pomocy (materialne, przyjaźń, miłość bliźniego). Sytuacje wyjątkowe i inne charakterystyczne szczegóły historii ocalenia... Prawdziwość odpowiedzi ma poświadczyć rabin albo notariusz. Może Maria Kołoszko odpowie na list. Może Żydzi będą dyskretni i sąsiedzi nie dowiedzą się o tej historii. Na szczęście nie czytają gazet. Bo trzymać z Żydami to dziś w Brańsku wstyd. Do ratusza zaczęły wpływać wnioski o zwrot pożydowskich nieruchomości, o których Polacy przyzwyczaili się sądzić, że należą do nich. – Jeszcze zaczną gadać, że ja się na Żydach wzbogaciłam albo w jakieś spółki z nimi wchodziłam. Nie chcę – mówi pani Maria. 19 listopada 2002 r. polski Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych przyznał jej uprawnienia kombatanta. Z uzasadnienia dowiaduje się teraz, że tak jak potajemny ubój świń udzielanie schronienia Żydom było zagrożone karą śmierci. I także ważne społecznie. Przyda się 200 zł dodatku do emerytury, chociaż strach brać za Żydów. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kałużyński z obszczaną nogawką Polska wypchana jest wybitnymi twórcami filmowymi, natomiast wybitna twórczość filmowa nie istnieje. Elity światowego kina na międzynarodowych festiwalach oglądają licznych polskich reżyserów, ale nie polskie filmy. Podziwia się zasługi i dorobek twórców zamiast produktów kinowych. Polscy filmowcy istnieją sami dla siebie i wytwarzają tylko swoją własną chwałę. W Polsce więcej się urządza krajowych festiwali filmowych, konkursów i przeglądów, niż robi filmów. Liczniejsze też są nagrody, które sobie przyznają twórcy kina, niż obrazy, które produkują. „Polityka” ogłosiła listę najbardziej dochodowych i najliczniej oglądanych polskich filmów. Są to prawie wyłącznie ilustracje do lektur szkolnych – na ogół złe, ale bardzo ruchome. Lista filmów, które przyniosły najmniejszy przychód pieniężny, też stanowi osobliwość światowej miary: 700 widzów, 1500 widzów i przychody rzędu 1200 albo 3000 zł. Proporcje między zajętymi w kinie krzesłami a kasą dowodzą przy tym, że np. z tysiąca widzów, których ogółem miał dany film, 80 proc. były to ciocie reżysera, kochankowie aktorek i sekretarki producenta, czyli publiczność przymusowa, toteż darmowa. Tak więc środowisko filmowe osiągnęło samowystarczalność: sami sobie robią, sami to oglądają, podziwiają, nagradzają i komplementują się wzajemnie. Tylko sami nie ponoszą pieniężnych kosztów tej gry pozorów. Ktokolwiek za to płaci, są to na ogół inni ludzie niż ci, którzy kupują bilety do kina. Nad tym światkiem salonowego pozoranctwa unosi się od pół wieku postać wielkiego krytyka filmowego nazwiskiem Kałużyński. Stanowi on jedyny godny uwagi człon całego cyklu produkcji i obiegu filmów. Do tego wyśmienitego segmentu należałoby dopiero dostawić, dorobić jakąś kinematografię. Kałużyński bowiem szybuje wysoko, ale w próżni. Siłą rzeczy zajęty więc jest autokreacją. Ostatnio Kałużyński odprawił prezentację siebie w dodatku do „Gazety Wyborczej” nomen omen „Duży format”. Będąc sobą Kałużyński jest zawsze ten sam. Świeżą ciekawostkę stanowi natomiast jego rozmówca. * * * Z nazwiskiem Dariusz Zaborek wcześniej się nie spotkałem, co nie ma znaczenia. System poglądów ma on seryjny. Zaborek tyle różni się od innych redaktorów „Wyborczej”, co jedna puszka coca-coli od drugiej. Jest to więc dziennikarz, który wie, jakie każdy człowiek powinien mieć poglądy i naprowadza rozmówców i czytelników na przekonania poprawne. Zajęty zaś jest też moralizowaniem, gdyż „nam nie jest wszystko jedno”. Publikując ciekawe sylwetki „Gazeta” nie tylko chce pokazać, jaki kto jest, ale też napomnieć bohatera, jakim być powinien. Jej wysłannicy to misjonarze propagujący kult zwietrzałego etosu opozycji w PRL. Zdaniem Zaborka, człowiek żyjąc powinien sprawiać, aby świat stał się lepszy. Zaborek, powołując się na refleksje starszego pana z jakiegoś filmu, zagaduje więc Kałużyńskiego, czy dzięki niemu świat stał się lepszy. Mniema widocznie, że krytyk filmowy powinien być Chrystusem, Mahometem lub Leninem. Poza zbawianiem ludzkości skłania też p. Zygmunta do mycia się. Czy umycie zajmuje tak dużo czasu? – napomina niemytego pana Zygmunta Zaborek wchodząc w rolę spóźnionej mamusi Kałużyńskiej. Gdy przestaniemy się myć, to tego wszyscy razem nie wytrzymamy – socjalizuje Zaborek niedostatki higieny osobistej Kałużyńskiego. Dla misjonarzy z „Wyborczej” każde brudne gacie mają bowiem wymiar społeczny. A jak kobiety znosiły Pana brak higieny? – drąży temat zszokowany Zaborek, który doświadczył tego, że partnerkom seksualnego współżycia najbardziej się w nim podobał aromat wody kolońskiej. Dalej jamnik Zaborek powarkuje na bujną wielkość, która z nim rozmawia, za nadmiar w życiu Kałużyńskiego kobiet, niestałość uczuć i za ucieczkę od partnerek w samotnictwo. W rozumieniu prefabrykatów myślowych będących reporterami „Wyborczej” starość bowiem powinno się spędzać z troskliwą ciotką kontrrewolucji u boku. Taka norma. Prefabrykat Zaborek gniewa się dalej na Kałużyńskiego za to, że po wojnie wrócił z Francji do reżimowej Polski. Bo ciągle nie wiem, dlaczego wrócił Pan z Francji – irytuje się mocno. – Nowa Polska to był dla nas wtedy sukces – odpowiada Kałużyński. – Osiem milionów ludzi przeniosło się ze wsi do miasta. – A Pan był jednym z tych dziennikarzy, którzy pracowali nad ich nową tożsamością – napomina rozmówcę ta puszka coca-coli. – Kultura może i była łatwo dostępna, ale przecież była to także kultura kłamstwa – wyrokuje Zaborek. – Nie ma Pan poczucia, że cały PRL i komunizm były jednym wielkim kłamstwem? A sytuacja przymusu i upokorzenia? Jak Pan sądzi, co po Panu zostanie? Czy dobrze Pan sypia? Jeżeli Pan pisał, że „Człowiek z żelaza” jest filmem miernym, to zdawał Pan sobie sprawę, jak to będzie odebrane?; Nie brał Pan pod uwagę, że to film ważny dla społeczeństwa?; A nie mógł Pan poczekać kilka lat lub nie pisać nic? A może broni Pan tak systemu, bo przez większą część życia był Pan na ich wikcie? Czy Andrzej Wajda też podaje Panu rękę? A czy w ogóle można ufać Pana pisaniu?; ... jeżeli zgodzimy się na kłamstwa małe, to możemy się zgodzić i na wielkie; Łatwo było Pana namówić do komunizmu, życie poznaje Pan w kinie. Może brakuje Panu zdrowego rozsądku? Tak oto przesłuchuje Zygmunta Kałużyńskiego komisarz polityczny z „Wyborczej”. * * * W „Wyborczej” drukuje się dwa rodzaje sylwetek ukazywanych poprzez rozmowę. Z politycznymi sprzymierzeńcami w rodzaju Giedroycia, Tischnera, Kołakowskiego rozmowy odbywane są na kolanach. Rozmawiając zaś z komuchami należy owszem pokazać obiekty w całej ich smakowitości, ale też dając należyty odpór ich życiorysom i nędzy moralnej. Czytelnikowi „Gazety” dozwala się spostrzec, że Zygmunt Kałużyński to osobowość wspaniała, cudowny oryginał myślący wnikliwie, mówiący barwnie. Wiedzieć ma jednak zarazem czytelnik, bo „nam nie jest wszystko jedno”, że należyty Kałużyński powinien mieć inny życiorys i zupełnie różne od posiadanych poglądy. Winien był zostać politycznym emigrantem albo KOR-owcem, a jeśli tego zaniedbał, ma być teraz komuchem skruszonym, pełnym obrzydzenia do siebie i liżącym Wajdzie tyłek. Taki Kałużyński, jaki jest, musi zaś brzydzić czytelników „Gazety”. Jakiś należyty Kałużyński winien też myć się, mieć żonę, szanować Zanussiego, bo grafoman czy niegrafoman, ale szczery demokrata i dobry katolik. Jako krytyk zachwycać się zaś nawet „Człowiekiem z żelaza”, czyli kiczem zrobionym według socrealistycznej receptury, ponieważ Wajda spaprał ten film w słusznej sprawie. Potępiać powinien Kałużyński PRL, a także siebie jako utrzymanka reżimu. Doceniać wyższą użyteczność prospołeczną kapitalizmu, a nade wszystko postawą swą i pracą zbawiać ludzkość. Wolność więc mamy taką, że jeśli wielki Kałużyński godzi się zaprezentować siebie szerokiej publiczności, czyli w „Wyborczej”, to musi ponieść taki tego koszt, że pozwoli jamnikowi obszczać swoje nogawki. * * * Piętnujący kłamstwa red. Dariusz Zaborek kłamie notabene w pewnej chwili cytując rzekomo Urbana: Świadomie kłamałem – mówił całkiem niedawno Urban o sobie w PRL. Niech mi łaskawy redaktor pokaże taki cytat! Zarzut Zaborka, że Kałużyński był utrzymankiem reżimu, przypomina mi zaś o mentalnym źródle takich domniemań człowieka z „Gazety”, czyli spod sztancy. Danuta Zagrodzka, dziś zresztą także dziennikarka „Wyborczej”, w czasach PRL napisała kiedyś w „Polityce”, że w warszawskich zakładach im. Świerczewskiego przydziały na auta i wczasy rozdrapuje kosztem załogi dyrekcja i polityczna elita zakładu. Taż elita przyszła więc do redakcji gromić nas za to i w dyskusji jej przedstawiciel powiedział do mnie, że oni jako klasa robotnicza mnie utrzymują, więc ja kąsam karmiącą mnie rękę. Odpowiedziałem rzeczowo: przychód i zysk ich zakładu w przeliczeniu na jednego pracownika wynosi tyle i tyle. Ja pisując jako Kibic w „Kulisach” przynoszę zaś socjalistycznemu wydawcy tyle, ile kilkudziesięciu robotników Świerczewskiego. Także bowiem robię towar, który się sprzedaje, ale ze znacznie większym zyskiem. Zbaraniały przedstawiciel klasy robotniczej zawołał: to nie jest marksistowski sposób liczenia, bo przecież my jesteśmy baza, a wy nadbudowa! Red. Zaborek zarzucający Kałużyńskiemu, że był utrzymankiem PRL, to ideologiczna baza obecnego reżimu. Cóż za szczęście, że jego nadbudową są żyjący jeszcze ludzie nie zniewoleni – tacy właśnie jak Zygmunt Kałużyński. Co nie zmienia faktu, że – jak każdy czerwony rozmówca tej „Gazety” – Kałużyński zamiast odpowiadając na pytanie objaśniać swoje racje, musi się tłumaczyć z nieczystości politycznej i intymnej skoro obie idą w parze. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " KTO odpływa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Powrót taty Tego dnia ojciec wrócił z Iraku. Rozłożył się na pufie i zapalił sziszę. Słodka, jabłkowa woń wypełniła liwingrum i patio. Matka upiekła baklawę i ugotowała przepyszny pilaw. Długo nie podchodziła do ojca. Nie dlatego, że wiedziała, iż szisza smakuje tylko w męskim gronie. Bała się powiedzieć o Raszidzie. Jej kłopotach w szkole. Utłukę psa, pieklił się stary, kiedy Raszida wreszcie opowiedziała mu o problemach z katechetą-wuefistą. Wraz z paroma koleżankami odmówiła zdjęcia sukni na zajęciach WF. Już raz poszły na kompromis i zdjęły czadory. Wystarczy. Ale z tymi katoortodoksami nie da się żyć, szlochała roniąc łzy z czarnych oczu. Ksiądz-wuefista argumentował, że muszą włożyć spodenki i tiszerty, bo grają w drużynie koszykówki i muszą wyglądać jak drużyna. No to założyły koszulki i spodenki na suknie. A chust nie zdjęły, bo w czasie gry wcale nie jest im gorąco. Utłukę psa, pieklił się stary, nie będzie watykański czarnuch dyrygował moimi dziećmi. Jestem już mężczyzną, gładziłem elektryzującą lufę kałacha. Kałach najlepszy na świecie gan. A najlepsze kałachy robią na placu imama Alego w Karbali. Tata przywiózł mi kałacha, bo jestem już mężczyzną, jak każdy mężczyzna muszę mieć broń. Będę bronić honoru moich sióstr przed syjonistycznym Watykanem. My, prawdziwi Polacy, nie chodzimy już do watykańskich klechów, od kiedy czarnuch został ich głównym imamem. Było to jeszcze za dziadka Alka-Alego, który pierwszy służył w irackiej ojczyźnie. Nie będzie czarnuch podawał nam białego chleba pańskiego, spluwali wtedy ludzie i przeszli na prawdziwą wiarę. Allah Abkar! Tylko w Krakowie, gdzie jest grób ich imama Jana Pawła, sekciarstwo jeszcze się trzyma. Co roku wywołują tam rozróby i zamieszki. A w szkołach walczą z prawdziwą wiarą powołując się na konstytucyjny zapis o świeckości szkoły. A co ma świeckość do czadoru, do staropolskiej chusty?!!! Jebać jankeskie, syjonistyczne psy! Mam dwóch braci krwi. Maćka Mahometa i Arka Abrahama. Tego ostatniego głupie katole wyzywają od Żydów nie wiedząc, że archanioł Gabriel dał Ibrahimowi spadły z nieba Czarny Kamień, nad którym wzniósł on w Mekce Kaabę. Wcześniej niż ci spedaleni katole ten ich Watykan. Z katolami porachujemy się później. Dziś wieczorem podpalimy kurdyjski kebab. Kurdowie to odszczepieńcy i wieczni separatyści. Chcą oderwać nasz staropolski Śląsk i przyłączyć go do Wielkiego Kurdystanu. Knują już otwarcie, bo państwo jest słabe. Nie ma siły, władzy ani autorytetu. Saddam nie był wcale taki zły, powiedział mi szeptem ojciec, bo jestem już mężczyzną. To był chłop z jajami. Jak mu zięciowie podskoczyli, to ich od razu z kałacha. I tak ma być! Ojca wszyscy mają słuchać. My, prawdziwi Polacy muzułmanie, musimy trzymać się razem. Pokazaliśmy światu, że potrafimy utrzymać naszą iracką ojczyznę nawet wtedy, gdy te jankeskie pieski podkuliły ogonki i helikopterami wiały do Kuwejtu. Do naszego Kuwejtu! Jeszcze przyłączymy Kuwejt do macierzy! La ilaha illa Llahu, mruczy. O kurde! Za dużo marychy dosypałem do sziszy. Arek Abraham przyjechał z Belkogradu, kiedyś Bagdadu. Miasto cztery razy większe od tej zimnej, parchatej Warszawy. Wolne od jankeskiej świniny, bezbożnych McDonald’sów, których nienawidzę jak kurdyjskich kebabów. No i Żydy omijają Belkograd szerokim łukiem. Przydałyby się tu u nas porządki. Nie może być, żeby prawdziwy Polak musiał się przemykać! Sam głos muezina w publicznym radiu nie wystarczy. A czemu tak mało muwaszszahy?!!! Za dużo tych Żydów w telewizji, radiu, gazetach. Ostatnio oglądałem tylko al Dżazirę. Bo nienawidzę jankesów jak dziadek Alek-Ali nienawidził Ruskich. A Żydów wiadomo... wiadomo, kto tych Żydów lubi. Dziadek Alek-Ali pojechał cywilizować nasz Irak wyzwolony spod reżimu Saddama. Saddam jaki był, taki był, ale przynajmniej autostrady budował. Na szczęście tam prawdziwi Polacy przej-rzeli. Zobaczyli, że w kraju porządek musi być. Mężczyzna rządzi. Kobieta do kuchni. Jankesi do domu. A pedały do Watykanu. Stać cię na cztery baby, to masz, a nie bzykasz po kątach i łapiesz adidasa. Teraz po ucywilizowaniu Iraku trzeba dokończyć porządków w mateczniku. Allah Abkar!!! Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pieczeń z Aftyki Strażak to facet, który ogień zgasi. Przełożonego – nigdy. MSWiA to resort, który pilnuje, żeby od morza do Tatr prawo znaczyło prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość. Strażak to facet na nieszczęścia. Nieodzowny w sytuacjach fatalnych typu kraksa samochodowa, potop, pożar, trzęsienie ziemi. Śpisz spokojnie, bo wiesz, że strażak czuwa. On śpi, bo wierzy, że jak coś, to koledzy i zwierzchnicy staną za nim murem. Albo za wdową po nim. Ta wiara całkiem się zdefasonowała w województwie warmińsko-mazurskim. Nie tylko z powodów lokalnych. Artyści w mundurach Brygadier Zbigniew Aftyka był szefem straży w Elblągu. Gdy rządy objął Sojusz Lewicy Demokratycznej, uważano Aftykę za jednego z trzech kandydatów do fotela komendanta wojewódzkiego. Decydenci postawili na urzędującego szefa, brygadiera Grzegorza Kniefela. Może chcieli zademonstrować otwartość polityczną, bo Kniefel w poprzednich wyborach samorządowych zdobił listę AWS. Kniefel pogłaskał rywala podpisując 19 października 2001 r. wniosek o przyznanie mu nagrody uznaniowej za wzorową realizację zadań służbowych w bieżącym roku. Aftyka nie zdążył odebrać nagrody. Trzy tygodnie później utracił zaufanie, jakie posiadał u przełożonych i podległych sobie strażaków i poszedł na szczaw. Dopiero 26 dni później Kniefel uzyskał ustawowo wymaganą opinię starosty elbląskiego dotyczącą zwolnienia Aftyki, którą powinien mieć na biurku przed podjęciem decyzji personalnej. Nawiasem mówiąc, starosta chwalił posuniętego. Powody odsunięcia Aftyki są ważkie. Wykorzystywanie samochodu służbowego do celów prywatnych – to raz. Sfałszowanie charakterystyki psychologicznej kandydata do strażackiej służby – to dwa. Pierwszy zarzut dokumentują taśmy wideo. W połowie października 2001 r. współpracownicy Aftyki, oficerowie, o których sądził, że gdyby trzeba było ocalić jego życie, to narażą własne, nagrywali każde jego pierdnięcie. Kniefel dowiedział się natychmiast, że elbląski brygadier któregoś dnia o 15.43 pojechał pod swój dom, a potem służbowa Kia stała na osiedlowym parkingu. Innego dnia Aftyka wraz z synem wziął psa i pojechał do parku Bażantaria, skąd nie ma nagrania, bo było ciemno i widoczność była ograniczona. Strażakom detektywom zdarzyło się czuwać pod oknami szefa do trzeciej nad ranem. Sądzą państwo, że Kniefel z obrzydzeniem obejrzał materiały, autorów zaś wezwał do raportu? Nie. Uznał, że Aftyka to przestępca i przesłał taśmy do prokuratury. Motylek, krewny słonia Dochodzenie umorzono. Prokurator uznał za wiarygodne wyjaśnienia Aftyki, że parkowanie wózka przed blokiem wynika z charakteru służby pożarniczej. – Miałem dzwonić do dyżurnego i prosić o przysłanie do mnie samochodu, bo chcę go skontrolować? Albo prosić o wóz, żeby jechać nadzorować akcję gaśniczą? – pyta dziś retorycznie. Sprawcy przypisywanego Aftyce fałszerstwa nie ustalono. Za to prokurator Jolanta Rudzińska uznała, że przełożeni elbląskiego brygadiera chcieli rękami prokuratury upiec pieczeń z Aftyki. Podejrzewa, że prawdziwym powodem zawracania dupy organom ścigania, cytuję: były rozgrywki personalne. Po takim stwierdzeniu w głowie oberszefa polskich strażaków gen. Zbigniewa Meresa, a nawet jego przełożonego ministra Krzysztofa Janika winien zadzwonić nie dzwonek ostrzegawczy, ale kościelny dzwon. Tak myślicie? A gówno. Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej idzie w zaparte. Z wynurzeń naczelnika Wydziału Informacji i Promocji Komendy Głównej PSP Katarzyny Boguszewskiej dla „Gazety Olsztyńskiej” wynika, że dupa jest zawsze z tyłu, skoro więc Aftyka stracił posadę, to na pewno były powody. Na przykład nieprawidłowości stwierdzone w czasie kontroli. Nikt nie potrafi dojść, jakie to nieprawidłowości, skoro protokoły pokontrolne to laurki. Strażacy – podobnie jak policjanci – nie mogą kwestionować decyzji kadrowych w sądach pracy, tylko w NSA. W pozwie Zbigniew Aftyka opisał całą historię choroby. MSWiA wykorzystuje swój autorytet, żeby udowodnić, że motylek to najbliższy krewny słonia. Skarżący został odwołany ze stanowiska (...) na własną prośbę – podniosła w piśmie procesowym radczyni prawna Anna Wolnicka reprezentująca przed sądem ministra spraw wewnętrznych i administracji. Morał dla strażaków, policjantów i innych mundurowych: jak lubicie narażać życie i chodzić w mundurze, zgłoście się do Legii Cudzoziemskiej. Tam przynajmniej dobrze płacą. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hydrogazda Uwaga, prokuratorzy! W zakopiańskim basenie geotermalnym utopiono 5 mln euro. Basenu nie ma. Winnych też. Spółka Polskie Tatry powstała na przełomie lat 1992 i 1993. Połączono mienie państwowe i gminne, żeby kwitło pod wspólnym zarządem, przynosząc miastu zysk i splendor. Państwo wniosło ekskluzywne ośrodki wypoczynkowe byłego Urzędu Rady Ministrów. Zakopane – kemping, hotel i kawałek Antałówki. Pierwszym prezesem został znany z pragmatycznego myślenia Andrzej Kawecki. Chińska pagoda Dysponująca mnóstwem miejsc noclegowych spółka potrzebowała wabia, który przyciągnąłby turystów. Ponieważ Zakopane leży na gorących źródłach, postawiła na miasteczko wodne. Zaprojektowano kameralny budynek nawiązujący do stylu zakopiańskiego i baseny pod gołym niebem. Znalazł się inwestor ze Szwecji. Przedsięwzięcie miało się zwrócić w 8 lat. (Pisaliśmy o tym cudzie w 1994 r. w artykule „Niagara na Antałówce” i w 1998 r. w „Kumpel Claudii Schiffer”). Wtedy powiał wiatr historii. Premier Suchocka trafiła do lamusa, a dotychczasowy burmistrz Zakopanego Maciej Krokowski po utracie władzy w mieście wylądował na prestiżowym fotelu szefa „Polskich Tatr”. Plany poprzednika wydały mu się zbyt siermiężne, zwłaszcza kiedy tatusiem Zakopanego został znany z wizjonerstwa jego kuzyn Adam Bachleda-Curuś. Wprawdzie w statucie „Polskich Tatr” był zapis, że warunkiem istnienia spółki jest rozpoczęcie w dwa lata budowy miasteczka wodnego, ale kto w Polsce traktuje poważnie akty prawne? Curuś bredził o awansowaniu Zakopanego na stolicę światowej olimpiady zimowej. Nierealne marzenia kosztowały podatników przeszło 5 mln zł, Krokowski majaczył o megamiasteczku wodnym. Mijały lata. Jedynym konkretem była makieta miasteczka, tym razem w kształcie chińskiej pagody z basenami wewnątrz budynku. Każdy góral i cepr mógł makietę oglądać w Urzędzie Miasta. Czekając na cud Wreszcie w 1999 r. rozpoczęto budowę. Inwestorem nie były „Polskie Tatry”, ale nowy twór Miasteczko Wodne S.A. 45 proc. udziałów miały „Polskie Tatry”, 45 proc. – kielecka spółka budowlana Mitex, 10 proc. – „Geotermia Podhalańska”. Biznesplan wzięto z księżyca. Zakładał, że codziennie w termalnych basenach będzie moczyć tyłki 700 osób, po 10 zł płacących za godzinę. Równie dobrze można było założyć, że pojawi się 10 tysięcy turystów mających chęć wyłożyć za 60 minut po 10 euro. Nikt nie dociekał, skąd wziąć tych ludzi i jak osiągnąć takie ceny, skoro położone o rzut kamieniem słowackie baseny są wielokrotnie tańsze. Pieniądze na 40 proc. inwestycji, tj. 5 mln euro, wyłożył Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska. Jakoś nie pomyślał, że przed wmurowaniem kamienia węgielnego trzeba zapewnić finansowanie całego przedsięwzięcia. 2,5 mln zł zainwestowała „Geotermia”. Sporo „Mitex”, która prowadziła roboty. Rozpoczęto z przytupem. Złamano prawo odcinając drogę do sąsiedniej posiadłości. Nie zważając na koszty przesadzano wiekowe drzewa. Jesienią 2003 r. wybudowano fundamenty. Przypominają gigantyczny betonowy bunkier. Potem zabrakło keszu. Utopione 5 mln euro nie są szmalem NFOŚ, tylko unijnym. Umowa z Unią Europejską przewiduje, że inwestycja zostanie zakończona i rozliczona do końca tego roku. Polska może liczyć jedynie na cud. Jeśli się nie zdarzy, trzeba będzie pieniądze oddać. Kościółek W 2002 r. ówczesny minister skarbu Wiesław Kaczmarek pogonił z „Polskich Tatr” Curusiowego kuzyna. Nowy prezes Edward Nadarkiewicz potrafi liczyć. Dzięki temu udało się uratować firmę od upadłości. O rozpoczętej inwestycji myśli „żaba, którą ktoś musi zjeść”. „Polskie Tatry” pod kierownictwem Nadarkiewicza nie chcą umierać za miasteczko wodne, więc wycofały się z przedsięwzięcia. – Gdyby Nadarkiewicz brnął w ten układ, za dwa lata spółka byłaby bankrutem i za grosze można byłoby kupić należące do niej hotele, położone w najpiękniejszych miejscach Zakopanego – oceniają zakopiańscy bieznesmeni. Może właśnie o to chodziło tym, którzy rozkręcili inwestycję? Bo to jest polski przepis na sukces ekonomiczny: przewrócić i wykupić za grosze firmę posiadającą glebę wartą majątek. Udziały „Polskich Tatr” w Miasteczku Wodnym S.A. należą obecnie do „Miteksu”. „Polskie Tatry” mają taki związek z przedsięwzięciem, że dzierżawią grunt na Antałówce. Wystawiły go na sprzedaż, ale na razie nikt nie jest zainteresowany zakupem. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska zaproponował Zakopanemu nieodpłatne przejęcie inwestycji. Samorząd bije pianę. Wziąłby chętnie, ale razem z forsą na zakończenie. Tak naprawdę system powiązań finansowych jest tak złożony, że trudno powiedzieć, do kogo należy rozbabrana budowa. Na wybudowanie fundamentów aquaparku Polska straciła 5 mln euro. Jeśli budowa będzie kontynuowana, straci co najmniej 8,5 mln euro. Tak wynika z biznesplanów. W kalkulacji rzecz jest prosta – lepiej wyrzucić 5 mln euro niż 13,5 mln euro. Zakopiański radny Stanisław Chyc wie, jak najtańszym kosztem zagospodarować szpecący miasto i Antałówkę bunkier. Zaproponował na sesji, żeby oddać je Glempowi. Niech sobie wybuduje kościół. Za własne. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lobbuzy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z głową w Gomułce Wywodzący się z PZPR przywódcy obecnej Polski odżegnują się od ciągłości pomiędzy swą pracą dla PRL a tą dla III Rzeczpospolitej. Dawniejszy wybór ideowy ukazują jako przypadek, młodzieńczą pomyłkę lub niemiłą daninę składaną dla zapewnienia sobie pola aktywności. Niektórzy, np. marszałek Marek Borowski i Krzysztof Janik, skarżyli się, że PRL ich nie doceniła, gdyż pierwszy w tamtym ustroju doszedł tylko do dyrektora departamentu, a drugi osiągnął średni szczebel w aparacie KC. Cóż za niecierpliwość! PZPR. Gdyby PZPR nadal rządziła, zdołałaby zapewne wyłowić i wprawić w swą koronę także te dwa diamenty. Gdyby więc przetrwała Polska Ludowa, to świetnie można sobie wyobrazić, że 1 maja 2003 r. na kamiennej trybunie placu Defilad stanąłby I sekretarz KC PZPR Leszek Miller w otoczeniu członków Biura Politycznego: Kwaśniewskiego, Janika, Szmajdzińskiego, Cimoszewicza, Cioska, Siemiątkowskiego i Jaskierni, oraz zastępców członków: Sobotki, Zemkego, Barcikowskiego oraz Łybackiej stojącej tam po linii kobiecej. Sprawozdawca TVP z pochodu red. Marek Barański mówiłby zaś podniośle: "... trybunę honorową mijają zasłużeni więźniowie PRL, a wśród nich Michnik Adam, który należne mu dożywocie odsiedział w 6 lat. Obecnie Michnik Adam odsiaduje jako ochotnik. Niesie on wielki portret I sekretarza Millera, arcydzieło pędzla mistrza Ludwika Stommy. Do trybuny zbliża się czarna chmura. Jadą towarzysze z MZK. Pozdrawiamy kierowcę Frasyniuka Władysława. Przejechał 100 tysięcy kilometrów bez ofiar śmiertelnych wśród dzieci i kobiet ciężarnych. Wśród delegatów naszych stoczni widzimy przodującego elektryka Wałęsę. Lech Wałęsa wyrabia 440 woltów normy. Lud Warszawy pozdrawia elektryków. To dzięki nim nasza flota jaśnieje na morzach i oceanach. Plac Defilad zapełnia teraz Podstawowa Organizacja Partyjna Przywróconych. Pozdrawiamy jej sekretarza towarzysza z odzysku Geremka Bronisława Budowniczego Polski Ludowej". Takie to marzenia o pomyślnym trwaniu Polski Ludowej roztkliwiają mnie z ważnego powodu. Być może, gdyby udało się zachować miniony ustrój, czyli formę – mogłaby obumrzeć treść, jak to zdarzyło się w Chinach. Moja ojczyzna Polska Ludowa odżywa akurat w tych swoich przejawach, które właśnie powinny były zostać pochowane i przebite osinowym kołkiem (jak lubi mawiać premier). Nonsensy PRL odtwarzane bywają bez świadomości ich rodowodu. Wdrukowane w umysły przywódców, pasione atawizmem wyskakują jako instrumenty polityki współczesnej. Bawiąc w Stanach Zjednoczonych Leszek Miller otrzymał katalog rzeczowych przyczyn, dla których amerykański kapitał nie chce inwestować w Polsce. Użalano się na bariery prawne i zniechęcający inwestorów bezład, opieszałość, sprzedajność polskiej biurokracji. Premier w związku z tym ogłosił, że powoła instytucję torującą drogę napływowi do Polski kapitału i technologii, mianowicie rzecznika interesów zagranicznych inwestorów. Istnieje już od zawsze martwa Państwowa Agencja Inwestycji Zagranicznych zespalana teraz ustawą z placówką promocji gospodarczej Polski. Nowa instytucja mocą kolejnego projektu ustawy podzielona ma zostać następnie znów na dwie inne instytucje. Kpiliśmy z tego w "NIE" (nr 44/2002). Mnożenie fikcji zastępuje więc realny postęp naprawczy. Jest to typowa dla realnego socjalizmu gra pozorów. Gdy w PRL część społeczeństwa grymasiła z powodu niedostatku demokracji, zaraz powstawały fronty porozumienia czy rady konsultacyjne. Sztab szybkiego reagowania zastępował repliki prasowe. Zamiast ideologii PZPR miała komisję ideologiczną. Tworzono nieskończoność rad, komitetów i sztabów od powodzi, oszczędności, bezpieczeństwa, reform, cen, starców, dzieci, brudu i rzeżączki. Znaczna część tych ciał zbierała się tylko raz na uroczystą inaugurację. Aby zaradzić biurokratycznym barierom, stawiano nowe biurokratyczne zapory. Tak i teraz amerykański inwestor będzie tracić czas na bankietowanie z rzecznikiem swoich interesów, poczem czekać, aż on wyśle pisma w jego sprawie. Zamiast iść od razu tam, gdzie zapadają decyzje z argumentami, gwarancjami bankowymi, biznesplanem... i łapówką. Amerykańscy kapitaliści mający zjawić się w Polsce z miliardami będącymi odszkodowaniem za kupienieprzez nas samolotów F-16 (tzw. offset) skarżą się na prawne utrudnienia w nabywaniu nieruchomości w Polsce. Zamiast skasować idiotyczne prawa ograniczające nabywanie przez cudzoziemców ziemi, która w dzisiejszych czasach wcale nie jest przecież dobrem cenniejszym niż budynki, maszyny, banki, rynek zbytu itp., rząd powoła więc rzecznika, u którego inwestorzy będą mogli się tylko wypłakać. Równolegle w rządowym projekcie prawa o obrocie ziemią odtwarza się bowiem PRL-owski idiotyzm: przepis, że grunty uprawne może nabywać tylko ten, kto ma zawodowe uprawnienia rolnika. Ten pogrzebany już nonsens wyciąga z grobu rząd mający kłopot z nadprodukcją żywności, do której skupu dopłaca tylko po to, żeby rolnicy nie wyzdychali. W czasy nadprodukcji rolnej przenosi się ograniczenia w obrocie ziemią z epoki, gdy partia walczyła o każdy kłos, zaś świński ogon miał doniosłe znaczenie polityczne. Już w PRL sprawdzone zostały praktyczne skutki domagania się od nabywców ziemi zaświadczenia o skończeniu kursów rolniczych. Papierka znów niezbędnego, gdy ktoś zechce wsadzić w hektary swe oszczędności lub zbudować daczę na działce. 100 tysięcy urzędników weźmie miliony łapówek za lipne zaświadczenia. Na organizowaniu fikcyjnych kursów rolniczych wydających świstki o nabyciu uprawnień zarobią tysiące spółek, na ogół związanych z PSL. Działacze tej partii przesiądą się więc do lepszych samochodów, a do swych domów dobudują werandy i wieże widokowe. Zawsze sądziłem, że korzystny dla postępu jest udział we władzy nad współczesną Polską ludzi zaczynających służbę publiczną w PRL, bowiem my, komuchy, doświadczeni i sparzeni fikcjami socjalizmu pobraliśmy szczepionkę przeciw absurdom. Myliłem się co do tego. Dążność do kontrolowania i reglamentowania wszystkiego nadal skłania władzę do biurokratyzowania życia, czyli zabijania rozwoju. Ma rację Aleksander Kwaśniewski, że Polskę trzeba oddać w obce ręce, czyli w chciwe władzy łapy nowej generacji. W chwytne palce pastuchów myszek komputerowych. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szosa etosa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziura i rów Pan król i pani królowa zalali gównem pola. Dorota Arciszewska-Mielewczyk po raz pierwszy zasiadła w poselskich ławach w 1997 r. W parlamencie reprezentowała AWS. W ostatnich wyborach łykała głosy dla Platformy Obywatelskiej, choć obecnie udziela się w klubie parlamentarnym Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Politycznym ojcem chrzestnym Arciszewskiej jest Maciej Płażyński, nawiasem mówiąc pierwszy gość na jej ślubie. Królowa pierza Mąż Krzysztof Mielewczyk jest królem puchu, który sprowadza ze wschodu albo każe pracownikom wyskubywać z gąsek. Mielewczykowie ciała związali na wiek wieków, ale majątków nie. Zagwarantowali notarialnie, że każde z nich jest właścicielem tego, co sobie kupi. Borcz to nieduża wieś położona między Gdańskiem i Kościerzyną. Kiedyś było tu dobrze prosperujące Państwowe Gospodarstwo Rolne. W pałacu mieściła się dyrekcja, stąd szedł prąd, nitka wodociągu i kanalizacji dla całej wsi. W 1999 r. przaśne państwowe stemple PGR zastąpiła pieczęć z wielkim słońcem i nazwą Majątek Ziemski Borcz Krzysztof Mielewczyk. Za największą atrakcję mieszkańcy uznali żonę gospodarza. Trzydziestoletnią dziewczynę z warkoczem, magistra dwóch uczelni, posła. – Będziemy żyli lepiej niż za pegeeru – cieszyli się patrząc na dziedziczkę. Gówno w Raduni Oczyszczalnię ścieków przyjmującą gówno z całej wsi wybudowano za pegeeru, bo boreckie strumyczki wpadają do Raduni, którą wypijają mieszkańcy Gdańska. Z chwilą gdy PGR zmieniło właściciela, szmal za odprowadzanie ścieków kasował Mielewczyk. Ludzie płacili słono. Zbiesili się latem 2003 r. Jako zarządcy oczyszczalni państwo Mielewczykowie (...) w całości zawłaszczyli nasze opłaty nie wykonując żadnych robót oczyszczających, konserwujących, remontowych etc., w wyniku czego po paru latach oczyszczalnia została przez nich zniszczona doszczętnie. Wielkie komory otwarte zapełniły się gęsto plastyczną mazią, a nadal płynące ścieki z zewnątrz żłobiąc sobie ujścia w mazi przedostały się na okoliczną łąkę i pola uprawne – napisali mieszkańcy do pomorskiego wojewody Jana Ryszarda Kurylczyka. Przy okazji wspomnieli, że Mielewczyk kazał zasypać eternit z przypałacowych budynków przy Strudze Bystrzyckiej wpadającej do Raduni zamiast, jak każe prawo, oddać go firmie specjalizującej się w utylizacji azbestu. Żądali powiadomienia prokuratury o przestępstwie. Wojewoda nie odpowiedział. Postęp w sprawie jest taki, że Agencja Nieruchomości Rolnych z grubsza uporządkowała teren oczyszczalni, a Mielewczyk przestał wystawiać rachunki. Mieszkańcy pokazali mi oczyszczalnię, miejsce pochówku azbestu i pałacowe, dzikie śmietnisko. Z pałacu mnie spławiono. „Państwo przebywają za granicą i nie wiadomo, kiedy wrócą” – usłyszałam. Samolotem do sklepu Najbliższymi sąsiadami Mielewczyków są Grażyna i Mirosław Kurowscy. Sklep Kurowskich – jedyny we wsi – przylega do drogi zakończonej pałacową bramą. I właściciele pałacu i sklepu korzystali z drogi wspólnie. Aż pewnego pięknego dnia Mielewczyk postanowił wyświadczyć sąsiadowi grzeczność i kupić jego nieruchomość. „Nie sprzedamy” – oświadczył zdumiony Kurowski, bo ze sklepu żyje on, żonka i dzieciaki. No to król pierza odciął mu prąd. Wprawdzie Kurowski gotówką regulował rachunki, ale linia energetyczna biegła z pałacu. – Popłynęły nam wszystkie lodówki, straciliśmy masę towaru. Przez trzy miesiące mąż nocował w sklepie, bo było włamanie po włamaniu – opowiada Grażyna Kurowska. Prostsze od zmuszenia Mielewczyka do włączenia prądu okazało się zbudowanie nowego przyłącza przy szkole i położenie wzdłuż drogi państwowej 400 metrów kabla. Potem Mielewczyk obwieścił, że dość deptania jego gleby. Niech sobie Kurowscy kupią samolot, bo droga, z której wspólnie korzystali, jest jego własnością. Podobnie zresztą jak kilka innych dróg prowadzących do domów mieszkańców wsi. „Niemożliwe” – łudził się Kurowski. Ale królowie pierza mają stosowne kwity. Podczas sprzedaży ANR nie zawracała sobie głowy troską o interesy obywateli drugiej kategorii. Podobnie myślał sąd w Kartuzach, do którego odwołali się Kurowscy. Odrzucił ich pozew o nakazanie służebności drogi powołując się na brak stosownego zapisu w akcie notarialnym. Odpowiedzialny za ten pasztet szef gdańskiego oddziału ANR mniej więcej rok temu trafił do pierdla z powodu rozmaitych przekrętów. W sprawie drogi do sklepu decyzja Mielewczyka jest taka, że nikt poza królewską rodziną, dworem i gośćmi nie może z niej korzystać. Nie może się tu zatrzymywać nawet autobus szkolny, jak to miał w zwyczaju! Niech sobie staje na zatłoczonej krajówce łączącej Gdańsk z Kościerzyną. Realizując tę decyzję Mielewczykowie zainwestowali w śliczny, metalowy płot. Ponieważ są otwarci na problemy wsi, nie zamontowali jednego przęsła. Dzięki temu do sklepu można dojść przydrożnym rowem albo przez dziurę w ogrodzeniu. Przez dziurę nie przejedzie jednak samochód dostawczy, więc skrzynki z oranżadą i worki z cukrem trzeba nosić rowem albo dziurą, do wyboru. Będzie ze 100 metrów w jedną stronę. Mielewczyk jednak wystawił rachunek za swoją dobroć. Korzystanie z dziury wycenił na 1500 zł miesięcznie. Chce szmalu od 1 września 2003 r. Dziewięć miesięcy razy 1,5 tys. zł daje 13,5 tys. zł. Kurowscy nie są w stanie połknąć tej żaby. Mogliby iść szukać sprawiedliwości u poseł Arciszewskiej. Wszak problem, że ktoś odcina komuś dostęp do drogi, nie jest jej obcy. Niedawno składała w sejmie interpelację w sprawie realizacji dostępu drogowego do Portu Gdynia S.A. Ale mieszkańcy wsi nie wierzą, że kawałek drogi w Borczu mógłby spotkać się z podobnym zainteresowaniem ich parlamentarzystki. Nieraz zdarzało się, że posłanka osobiście przepędzała parkujące na drodze samochody. Również autobus szkolny. Są świadkowie, że Arciszewska deklarowała mieszkańcom społeczności lokalnej pomoc w każdej ludzkiej sprawie. Niech więc Kurowscy spróbują ubłagać ją, żeby odkupiła sklep. * * * Opisałam tylko dwie z wielu historii, którymi mieszkańcy Borcza dzielili się z urzędnikami i organami tzw. sprawiedliwości. Ze zgromadzonej korespondencji wynika, że adresaci skarg i petycji sądzą, iż otrzymują pobory od państwa Mielewczyków, a nie od państwa polskiego. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Guzowaty wybił się na patriotę Zgodnie z wizją rządu Leszka Millera rosyjska dźwignia miała powstrzymać recesję i wzrost bezrobocia. Wystarczyło parę miesięcy, by zapał ustąpił rutynie. Na żaden przełom w kontaktach gospodarczych z Rosją się nie zanosi. Wygląda na to, że polski rząd już się z tym pogodził. Wspólnym staraniem Aleksandra Kwaśniewskiego i Władysława Bartoszewskiego stosunki z Rosją uwolniono od czeczeńskiego i szpiegowskiego gorsetu. Miller nie musiał gasić pożarów. Mógł zająć się konstrukcją. Projekt był znakomity. Bazował na sformułowanym wspólnym obszarze interesów. Zaliczono do niego obwód kaliningradzki, tranzyt i nierównowagę w obrotach handlowych. W zamian za przyjazny wobec Rosji tranzyt przez Polskę surowców, towarów i ludzi. Warszawa chciała uzyskać uprzywilejowany dostęp do dużych przedsięwzięć inwestycyjnych w Rosji, przede wszystkim w enklawie kaliningradzkiej. Byłby to najskuteczniejszy sposób likwidacji dysproporcji na niekorzyść Polski między eksportem i importem, która oscyluje wokół czterechmiliardów dolarów. Wielkie inwestycje byłyby u nas lekarstwemna recesję i bezrobocie. Rosjanie wydawali się skłonni do odtańczenia poloneza. Władimir Putin przyznał, że deficyt w handlu jest wspólnym problemem. W grudniu powołano wspólną komisję, która miała przed wizytą prezydenta Rosji w Polsce przygotować projekty rozwiązań spornych tematów gazowo-rurowych. Bez tego nie da się ruszyć do przodu. W czasie wizyty Putina Miller ogłosił o przełożeniu finału pracy komisji o miesiąc. Ale przyjazne gesty Putina nie przesłaniały jeszcze wizji rządu RP. Podtrzymywało ją podpisanie porozumienia o montażu w Kaliningradzie autobusów Grupy Zasada. Wicepremier Marek Pol oczami wyobraźni widział już zbudowaną polskimi rękoma w enklawie elektrociepłownię za miliard dolarów. Wraz z wylotem Putina zaczęły się ulatniać szanse na biznes z Rosją. Pracę wspólnej komisji paraliżuje brak zrozumienia między "Gazpromem" i Polskim Górnictwem Naftowym i Gazownictwem. Rządowi Jerzego Buzka przeszkadzała obecność w gazowym biznesie Aleksandra Gudzowatego, którego posądzano o reprezentowanie rosyjskich interesów. Teraz Gudzowatego nie chce "Gazprom"! Zdaniem rosyjskiej Najwyższej Izby Kontroli poprzednie kierownictwo spółki udzielało Gudzowatemu nieuzasadnionych ulg i upustów na gaz oraz przymykało oko na nieterminowe płacenie rachunków. Wraz z odejściem na boczny tor Wiktora Czernomyrdina i Rema Wiachiriewa akcje Gudzowatego w Rosji gwałtownie spadły. Traci forsę. Udowodnił natomiast, że nie jest rosyjskim agentem. Buzek jak Rejtan bronił RP przed omijającym Ukrainę łącznikiem – rurą "Gazpromu" wiodącą przez Polskę na Słowację. Teraz sam "Gazprom" wstrzymuje się z tą inwestycją. Za to w marcu wraz z partnerami z Niemiec i Francji kupił 49 proc. akcji słowackiego odpowiednika naszego PGNiG. Rosjanie uzyskali kontrolę nad wlotem i wylotem ukraińskiego gazociągu tranzytowego. Odpadło główne uzasadnienie budowy łącznika, czyli kradzież na terenie Ukrainy eksportowanego na zachód i południe Europy gazu. "Gazprom" nie kwapi się też do budowy drugiej nitki gazociągu Jamał–Europa Zachodnia, która biegłaby przez Polskę. Nie ma na to pieniędzy. Rosyjska spółka nie chce być głównym inwestorem. Woli – jak w przypadku ze słowackim partnerem – przyciągać do nich zachodnich partnerów: "Ruhrgas", SNAM, "Wintershall", "Gaz de France". W takim trybie jest budowany gazociąg "Błękitny Potok" do Turcji, którego fragment przebiega pod Morzem Czarnym. Jeśli znajdą się inwestorzy z kasą, to niewykluczona jest realizacja omijającego Polskę gazociągu po dnie Bałtyku do Niemiec. Tak się skończyła wielka, choć pod każdym względem idiotyczna, wojna Buzka o naszą niepodległość przeciw rurowej ekspansji Rosji w Polsce i Gudzowatemu. Choć szeroki tor z Rosji i Ukrainy kończy się w Sławkowie, Rosjanie nie zrezygnowali z pomysłu przedłużenia go do czeskiego Bohumina i wybudowania tam terminalu przeładunkowego dla towarów z Azji. Premier Michaił Kasjanow nie wykazał zainteresowania listą polskich ofert dla obwodu kaliningradzkiego przekazaną w czasie spotkania premierów w enklawie. Nie poinformowała o nich żadna rosyjska gazeta. W Kaliningradzie Miller i Kasjanow rozmawiali jak głuchy z niemym. Rosyjski premier nalegał na ułatwienia dla swych obywateli przy przekraczaniu polskiej granicy po przyjęciu RP do Unii Europejskiej. Miller wskazywał palcem na Brukselę. Kasjanow nie usłyszał więc próśb o wpuszczenie nas poza kolejką na rosyjski rynek. Minister gospodarki Jacek Piechota, który przyleciał później do Moskwy, poprosił dziennikarzy, by nie zadręczali go pytaniami o te sprawy. Użalał się na zmęczenie i rozłąkę z pozostającą w Szczecinierodziną. Miller miał pomysł na ożywienie kontaktów z Rosją, ale rządowi brak woli, by go urzeczywistnić. I trudno się dziwić patrząc na dziurę, którą pozostawiła Polska na wschód od siebie po upadku komunizmu. W rosyjskiej elicie politycznej, biznesowej, intelektualnej brak propolskiego lobby. Jeszcze nigdy w dziejach polska obecność na wschodzie nie była tak znikoma. Mimo roli Polaków w smucie w końcu XVII w., język polski w Państwie Moskiewskim był językiem dworskim, językiem wysokiej kultury. Podobną rangę uzyskał w okresie PRL. Ze względu na liberalizm panujący w najweselszym baraku obozu socjalistycznego rosyjska inteligencja uczyła się polskiego, by z jego pomocą poznać także zachodnią kulturę. Iosif Brodski po raz pierwszy właśnie po polsku przeczytał Joyce’a, Faulknera, Prousta. Głównym łącznikiem z zachodnią cywilizacją na zesłaniu był dla niego "Przekrój". Obecnie łamaną polszczyzną posługują się głównie handlarze bazarowi ze wschodu. Po wprowadzeniu wiz i oni zapomną ten język. Choć "kurica nie ptica Polsza nie zagranica". W świadomości Rosjan w okresie radzieckim PRL pozostawała Europą. Obecnie najbliższymi geograficznie Moskwie europejskimi stolicami z byłego Układu Warszawskiego są Berlin, Praga i Budapeszt. To miejsca, które przede wszystkim się zwiedza, a nie tylko robi bazarowe zakupy. Polska to dla nich aroganckie gówno. Na początku XVII w. o mały włos carem Rosji nie został ówczesny królewicz Władysław. Nawet w czasie rozbiorów i II Rzeczy- pospolitej kontakty polityczne (z dekabrystami, narodowcami, bolszewikami, komunistami) między Polakami i Rosjanami były żywsze niż teraz. W XIX w. na stołecznym uniwersytecie rosyjskim co trzeci student był Polakiem, roiło się od naszych rodaków na dworze carskim, w rządzie i armii, w guberniach kijowskiej, mińskiej, smoleńskiej polska szlachta polonizowała miejscową ludność. Socjaldemokraci Kwaśniewskiego, następnie Millera, po upadku ZSRR starali się zatrzeć ślady swojej obecności na wschodzie. Partie postsolidarnościowe wyrosły na niechęci do Moskwy i nie znalazły siły, by rozstać się ze szkodliwymi dla Polski uprzedzeniami. Z polskich biznesmenów jedynie Gudzowaty jest rozpoznawalny w Rosji. Trudno starać się o inwestycje – nawet w ramach programów rządowych – bez bliskich kontaktów biznesowych. W okresie PRL w samej Moskwie było kilka tysięcy oddelegowanych przedstawicieli polskich struktur rządowych i gospodarczych. Kontakty, które nawiązywali, procentowały jeszcze po upadku ZSRR. Obecnie tzw. polski klub biznesu w Moskwie skupia kilkadziesiąt osób. W 8-milionowym mieście są knajpy z kuchnią słowacką, czeską, węgierską, ale nie ma żadnej z polską. Nie da się więc zaprosić biznesowego partnera na "Wyborową" i schabowego. Córki Władimira Putina chodziły do szkoły przy ambasadzie RFN. Jeszcze w latach 90. szkoła przy ambasadzie polskiej mogła sprzyjać lobbingowi. Zamiast czekać, aż uwiędnie, należało ją przekształcić w placówkę z dobrą maturą, otwartą dla Rosjan. Jedynym znanym w Rosji znakiem towarowym wywodzącym się z III RP jest "Atlas". Słynne ongiś w ZSRR "Hortex" czy "Polfa" tracą rynek. Spory udział w eksporcie do Rosji mają zachodnie firmy, które kupiły zakłady w Polsce. Ale poza proszkiem "E" sprzedają one towary z markami nie mającymi nic wspólnego z Polską. Marki są albo zachodnie, albo rosyjskie. "Danone" wysyła do Rosji znane jeszcze z PRL delicje i na ich opakowaniu umieszcza wielkimi literami napis "Bolszewik" (to zakład w Moskwie, który także jest własnością Francuzów). Jeśli warunki ekonomiczne w Rosji będą dogodniejsze dla zagranicznych inwestorów, "Danone" może produkować delicje w Moskwie i wysyłać je do Polski. Na tym polega problem z zagranicznym kapitałem, który nie zna kategorii patriotyzmu i polskich interesów gospodarczych. Zaś małe i średnie firmy krajowe niewiele zrobią na rosyjskim rynku. Rząd Millera przestał naciskać na rosyjską dźwignię przezwyciężania naszej biedy i braku pracy. Chociaż Polska, która by coś znaczyła w Rosji, miałaby przez to dwakroć lepszą pozycję w Unii Europejskiej, do której pukamy bez klejnotów rodzinnych, z gołym tyłkiem i oddanym już rynkiem. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Droga przez mąkę Młynarze pracują za prokuratorów. Prokuratorzy są za leniwi, żeby spojrzeć na wyniki tej wyręki. Albo niedowidzą, bo mają w tym interes. Jan Gano założył pod Wrocławiem firmę Ganor, która kupowała zboże od rolników, ziarno trzymała w wynajętych magazynach i mełła je na mąkę sprzedawaną z niezłym zyskiem. Ziarnko do ziarnka Pod koniec 1998 r. zaczęły się problemy finansowe. Jeden z jego pracowników nakrył na fałszowaniu faktur kierownika młyna Piotra C. Facet wypisał lewy kwit, w którym stało, że przyjął sto ton pszenicy, podczas gdy w elewatorze nie przybyło ani ziarnko. Właściciel młyna wszczął drobiazgowe śledztwo. Ponieważ nie był w ciemię bity, szybko skumał, że Piotr C. systematycznie fałszował faktury, dzięki czemu po cichu podpieprzył ponad 400 kg mąki, którą sprzedał na lewo. Zagłębiając się w niejawną działalność swego podwładnego Gano ustalił, że Piotr C. zajumał mu jeszcze 300 ton pszenicy. Ziarno magazynowano w pomieszczeniach gospodarczych należących do Gospodarstwa Rolnego Skarbu Państwa (były PGR administrowany przez AWRSP) w okolicy Środy Śląskiej. Na początku stycznia 2001 r. Piotr C. wynajął czterech traktorzystów. Dał im po flaszce, stówce za dniówkę i udostępnił swoje ciągniki. Przez sobotę i niedzielę ludzie przewieźli zboże firmy Ganor do prywatnych magazynów Piotra C., który także prowadził działalność rolniczą. Zamiast ziarna dobrej jakości facet przywiózł do młyna w Leśnicy wilgotną, zagrzybioną pszenicę z innego magazynu, także administrowanego przez Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa. Było to możliwe, ponieważ skumał się z magazynierami pilnującymi obiektów. Spleśniałe ziarno zostało w elewatorze wymieszane z innym i zmielone. Gano popłynął jeszcze bardziej, gdyż wkurzeni piekarze składali reklamacje na gównianą mąkę, z której wypiekali śmierdzący chleb. Umarzając i wznawiając Właściciel młyna ustalił wszystkie szczegóły przekrętu. Zgromadził pełną dokumentację ilustrującą mechanizm złodziejskiej działalności. Dotarł nawet do wspomnianych traktorzystów i wziął od nich pisemne oświadczenia o ich roli w przewiezieniu kradzionego zboża. Odwalił za policję i prokuraturę kawał dobrej śledczej roboty. Efektem było złożenie zawiadomień o popełnieniu przestępstw kradzieży mąki i zboża do dwóch prokuratur: w Środzie Śląskiej i Wrocławiu Fabrycznej. Jan Gano z ufnością oczekiwał, że winni zostaną ukarani, a on odzyska utracony szmal. Czeka tak do dziś. Zawiadomienie o zajumaniu pszenicy złożył w prokuraturze w Środzie Śląskiej 2 lutego 2001 r. Rok później, w styczniu 2002 r., trochę zaniepokojony wysłał do prokuratury pismo, co z jego sprawą. Widocznie był tam huk roboty, bo nie otrzymał odpowiedzi. Po miesiącu spytał jeszcze raz. Dostał datowane na 31 grudnia 2001 r. postanowienie o umorzeniu dochodzenia. Pan prokurator Ireneusz Zieliński w uzasadnieniu stwierdził, że za cholerę nie można ustalić stanu faktycznego, bo kwity, które dał Gano, są nieścisłe, a jak nie ma kwitów, to nie ma winnych. Adwokat firmy Ganor, który napisał zażalenie na to postanowienie do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, wykazał, że zgromadzona przez poszkodowanego dokumentacja była wręcz drobiazgowa, tylko prowadzącemu dochodzenie z jakichś powodów nie chciało się do niej zajrzeć. Na przykład skup zboża dokonywany przez firmę Ganor odbywał się na podstawie umowy zawartej z Agencją Rynku Rolnego. Procedura przewidywała dopłaty do każdej partii zakupionego ziarna, ARR Oddział we Wrocławiu dokonywała więc dokładnego rozliczenia i kontroli prawidłowości skupu i zagospodarowania zboża. Ponadto każda kolejna partia musiała być odrębnie ubezpieczona, a firma ubezpieczeniowa dokonywała własnych pomiarów ilości i jakości ziarna, które trafiało do magazynów. Tymczasem pan prokurator Zieliński stwierdził, że nie ma możliwości ustalenia ilości zboża trzymanych przez firmę Ganor w magazynach AWRSP. Z pisma prokuratora Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Marka Bekeszy do firmy Ganor: W wyniku badania akt stwierdziłem zasadność podniesionych przez Panów zarzutów. Prokurator rejonowy w Środzie Śląskiej dopuścił się długotrwałej bezczynności w tym postępowaniu i umorzył dochodzenie mimo, że materiał dowodowy nie uzasadniał takiej decyzji. (...) Uchybienia te wytknięto prokuratorowi rejonowemu i zobowiązano go do przekazywania bieżących pisemnych informacji o biegu postępowania. Jan Gano zainteresował się z kolei, co dzieje się w sprawie kradzieży jego mąki. Pani prokurator Dorota Karbownik z Prokuratury Rejonowej Wrocław Fabryczna umorzyła dochodzenie z powodu niewykrycia sprawców. Po złożeniu zażalenia do okręgówki postępowanie zostało wznowione. Zabawa taka trwała przez kolejne dwa lata. Pan Jan policzył, że w tym czasie dochodzenia siedem razy były umarzane i – po zażaleniach – wznawiane. W końcu trochę mu się to znudziło, napisał więc pismo do ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka ze skargą na działalność podległych mu prokuratorów. Do skargi dołączył furę kwitów. W międzyczasie ustalił też, że były kierownik jego młyna i sprawca kradzieży Piotr C. do spóły z innymi osobami naciągnął na sporą kwotę Agencję Rynku Rolnego. Także o tym zawiadomił prokuraturę. Ministerstwo przesłało kwity do Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu, a ta – do okręgowej. Od elewatora do prokuratora Z kolejnego pisma prokuratora Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Marka Bekeszy do firmy Ganor: Sytuacja jest wynikiem nieprecyzyjnego wyjaśniania przez prokuraturę okręgową we Wrocławiu istotnych w sprawie okoliczności, których wykonanie zlecono orzeczeniami instancyjnymi z października 2001, marca 2002 i sierpnia 2002 r. (chodzi o umorzenia uchylone przez prokuraturę okręgową – przyp. B.G.). Informuję jednocześnie, że nieprawidłowości wytknięto pisemnie prokuratorowi rejonowemu dla Wrocławia-Fabrycznej. (...) Natomiast przewlekłość postępowania Prokuratury Rejonowej w Środzie Śląskiej została zawiniona przez prokuratora prowadzącego postępowanie, któremu wytknięto to uchybienie. Postępowanie zostało objęte nadzorem Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Prokurator Ireneusz Zieliński (ten od pszenicy) po czwartym wznowieniu dochodzenia stwierdził, że zebrane dowody są precyzyjne i oskarżył Piotra C. oraz magazyniera Jana K. o kradzież ziarna na szkodę firmy Ganor. Pan prokurator, który szefował rejonówce w Środzie Śląskiej, niedawno awansował i został szefem jednego z wydziałów wrocławskiej Prokuratury Okręgowej. Akt oskarżenia trafił do sądu w Środzie Śląskiej, ale nie odbyła się tam ani jedna rozprawa. W styczniu tego roku Gano otrzymał zawiadomienie z Sądu Okręgowego we Wrocławiu, że sprawa została przeniesiona ze Środy do Sądu Rejonowego Wrocław Krzyki. Nie wiadomo, dlaczego; wiadomo natomiast, że dotychczas przed tym sądem także nie odbyła się ani jedna rozprawa. Pani prokurator Karbownik (ta od mąki) w prowadzonym przez siebie dochodzeniu zdołała powołać kolejno czterech biegłych w celu oszacowania strat firmy Ganor. Ostatni stwierdził, że firma Ganor nie tylko nie poniosła strat, ale wypracowała superatę. Tak się tylko składa, że kontrolę w tej firmie prowadził też wrocławski Urząd Kontroli Skarbowej i dokładnie sprawdzał ten sam okres, który był przedmiotem analizy biegłego. UKS ustalił, że żadnej superaty nie było. Pani prokurator, zanim ją odsunięto od prowadzenia tej sprawy, zdołała jeszcze nasłać na firmę Ganor policjantów, którzy przeszukali pomieszczenia spółki w celu znalezienia rzeczy mogących stanowić dowód w sprawie, zupełnie jak gdyby to Jan Gano był podejrzanym. Obecnie dochodzenie prowadzi inny prokurator. Sprawa jest w toku. Młyn we Wrocławiu Leśnicy stoi pusty i zżera go rdza. Firma Ganor musiała zwolnić ponad sto osób. Gano z nudów wysłał pisma do dyrektora wrocławskiego Urzędu Kontroli Skarbowej i prokuratury, w których wskazuje, że majątek Piotra C. (mieszkania, budynki, samochody i grunty rolne) znacznie przewyższa uzyskane przez niego dochody. Odpowiedzi nie było. Zapewne także z barku lepszego zajęcia pan Jan wyskrobał pisma do ministra rolnictwa Wojciecha Olejniczaka oraz prezesa Agencji Nieruchomości Rolnych Zdzisława Siewierskiego. Informuje w nich, że przestępcze działania Piotra C. i Jana K. nie byłyby możliwe bez wiedzy i akceptacji niektórych urzędników wrocławskiego oddziału ANR. Podaje dowody potwierdzające tę tezę. Jak dotąd brak odpowiedzi. Wszystko jasne i proste Skąd zadziwiająca opieszałość prokuratur i sądów w prowadzeniu spraw? Dowiedziałem się, że sprawcy nieszczęść Jana Gano oraz ich wspólnicy duży szmal pakowali w nabycie od ANR gruntów rolnych w atrakcyjnych rejonach na obrzeżach Wrocławia. Niektóre z tych gruntów za śmieszne pieniądze (0,50–1,75 zł za 1 mkw.) odkupiły od nich inne osoby, w tym prokuratorzy, sędziowie i policjanci. Nie bezpośrednio, ale przez podstawione osoby. Na kwitach zatem wszystko jest cacy. Po zmianie kwalifikacji wartość tych gruntów znaczenie wzrośnie. W tym samym czasie i na tym samym terenie dzierżawcy gospodarstw nie mogli kupić ziemi na rozszerzenie działalności rolniczej. Znów sprawdza się przysłowie, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to wszystko jest jasne. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Goryl czy manekin Osiemnastowieczna "Instrukcya badania w sądzie" pouczała: "Dobrze świadkowi, skoro próg przekroczy, polanem przez łeb dać, z czego on bardzo zdumiony jest". Odnosimy wrażenie, że wśród polityków podręcznik ten nadal cieszy się popularnością. Małe dziecko albo dorosły idiota zapytany, czy do człowieka bardziej podobny jest manekin, czy goryl wskaże zapewne manekina. Ktoś, jako tako rozgarnięty odpowie, że chociaż na pierwszy rzut oka łatwiej pomylić człowieka z manekinem, to z uwagi na strukturę anatomiczną oraz na sposób funkcjonowania w otoczeniu mamy więcej wspólnych cech z gorylem. Polska demokracja przypomina wzorcowy model tego systemu jak manekin człowieka: przede wszystkim atrybutami zewnętrznymi. Przykładowo, celebrujemy rozmaite wybory – imprezy jeszcze zabawniejsze od meczu bokserskiego z paroma ciężkimi nokautami. Bokser wie przynajmniej, co może go spotkać na ringu, natomiast elektorat, jest zwykle zaskakiwany zarówno przebiegiem kampanii, jak i ostatecznymi efektami własnych na pozór decyzji. Głosuje za suwerennością kraju – a dowiaduje się, że ma żywić bezgraniczne zaufanie do Busha juniora i w razie potrzeby umierać za amerykański Kabul; głosuje za pluralizmem światopoglądowym – a widzi, że w tornistrze dziecka najgrubszą książką pozostaje niezmiennie podręcznik do religii; głosuje za szybkim rozwojem gospodarczym – a tu mu gospodarkę schłodzają. I tak dalej. W najbliższych wyborach o fotel prezydenta Krakowa walczy aż 13 osób. Różnice między nimi występują jednak tylko w ocenie aktualnej sytuacji. Na przykład kandydat, a zarazem urzędujący wiceprezydent, Krzysztof Adamczyk ocenia stan miejskich finansów jako bardzo dobry, zaś kandydat popierany przez SLD, prof. Jacek Majchrowski – jako katastrofalny. Wszyscy – oprócz kandydata Samoobrony – obiecują zwabić do miasta zagranicznych inwestorów, właściwie ukierunkować działania podległej magistratowi straży miejskiej oraz usprawnić pracę policji poprzez wywieranie na tę "de iure" niezależną od prezydenta miasta instytucję, presji ekonomicznej (miasto dofinansowuje policję niebagatelną kwotą 4,5 mln zł rocznie), a także uczynić Urząd Miasta instytucją spolegliwą wobec petentów i bezlitosną wobec korupcji we własnych szeregach. Kraków ma być zielony, przyjazny dla osób niepełnosprawnych i rowerzystów, a jednocześnie przejezdny dla zmotoryzowanych. Nawet buźki na plakatach wyglądają podobnie: schludne ubranka, szczere, mądre oczy z ufnością wpatrzone w przyszłość, na twarzach wyraz pogodnej powagi oraz w dwunastu przypadkach ojcowskiej, a w jednym matczynej troski. Indywidualne akcenty programów wzbudzają z reguły wisielczy humor. Kandydat niezależny, profesor Jerzy Vetulani "szczególną szansę" dla Krakowa upatruje w tym, że J.P. 2 "ofiarował miastu niezwyczajny dar – Sanktuarium Bożego Miłosierdzia". Trudno zgadnąć, na czym polega niezwykłość nowej świątyni, skoro także i wcześniej w Krakowie okazałych obiektów sakralnych nie brako-wało, zaś kościół Panny Marii z ołtarzem Wita Stwosza mimo zwiększonej konkurencji, utrzyma zapewne prymat wśród turystycznych atrakcji. Jeszcze trudniej wykombinować, na czym polegało papieskie ofiarowanie; być może, J.P. 2 pracował nieodpłatnie przy budowie w tak znakomitym przebraniu, że nie został przez nikogo rozpoznany – co jest hipotezą kiepską, ale mimo wszystko bardziej prawdopodobną, niż wysupłanie odpowiedniej gotówki z watykańskiej kasy. Nadmiarem skromności pana profesora tłumaczymy natomiast przemilczenie jego rzeczywistych osiągnięć w badaniach nad lekami przeciwdepresyjnymi – których krakowianie potrzebują znacznie bardziej, niż kolejnego krzyża nad miastem. Kandydat Ligi Polskich Rodzin, pan Kazimierz Kapera, za pilną inwestycję uważa wzniesienie nad Wisłą wielkiej statui Chrystusa Zbawiciela; ponadto obiecuje pomagać wielodzietnym rodzinom (pamiętamy jak "pomagał" piastując urząd ministra). Miłośników przedwyborczych ekstrawagancji rozczarowuje fakt, iż wyścig do prezydenckiego fotela odbędzie się bez udziału kandydata UPR. Korwinowi kandydaci do Rady Miasta figurują na listach komitetu pana Józefa Lassoty (w zamian za poparcie UPR dla tego stuprocentowego Europejczyka i demokraty w wyborach prezydenckich). Janusz Korwin-Mikke w swoich tekstach wykropkowuje wprawdzie słowo "demokracja" jako nieprzyzwoite – gdy jednak o władzę chodzi, najwyraźniej udziela swym wyznawcom absolucji na kontakty z najgorszymi wrogami czystego, żywego kapitalizmu, zaś oni wybaczają mu wypominanie, że Hitler wybitnym, acz narodowym socjalistą był. Zdecydowanie odbiegające od euroentuzjazmu poglądy ma oczywiście kandydat Samoobrony Leon Grzybek. – Ja "strategicznych inwestorów" ściągał nie będę – mówi – bo ci ściągnięci ściągają z nas później żywcem skórę. Mamy w tej dziedzinie liczne i nader smutne doświadczenia. Pracowała w Krakowie cementownia; z jej wyrobów wybudowano większość bloków naszego miasta. Przyszedł "inwestor" – i błyskawicznie zdusił produkcję. Pusta cementownia stoi i niszczeje. Restrukturyzacja Huty im. T. Sendzimira każdemu jej pracownikowi kojarzy się wyłącznie z grupowymi zwolnieniami, które bynajmniej nie wynikają z mechanizacji i automatyzacji zakładu. Wprost przeciwnie, w efekcie braku inwestycji zakład przeobraża się stopniowo w skansen. Tracimy rynki zbytu nie tylko z powodu technologicznej agonii; akcja przeciw polskim hutom prowadzona jest na wielu płaszczyznach. Jastrzębska Spółka Węglowa sprzedaje nam węgiel koksujący po 50 dolarów za tonę – ten sam węgiel trafia do hut niemieckich po 37 dolarów; wyrastające w Krakowie jak grzyby po deszczu supermarkety, nie zawierają w sobie ani kilograma nowohuckiej stali. Nie podjudzam do zrywania już zawartych umów z zagranicznymi przedsiębiorcami; wystarczy je ściśle egzekwować. Powiedzmy, przechodzę obok hipermarketu Tesco i widzę, jak na parkingu przed sklepem sprzedają towar z firmowych ciężarówek. Jako prywatna osoba mogłem zrobić fotografię. Jako prezydent mógłbym wykorzystać fakt, że Tesco zezwolenia na handel obwoźny nie posiada, zamknąć sklep na cztery spusty i rozpocząć z koncernem proces sądowy. Długi proces, aby komuś z dyrekcji zdążyło zaświtać w głowinie, że może lepiej wykazać dochód i płacić podatek, bo jeśli w dokumentacji handel przynosi same straty, nie można żądać odszkodowania za utracone z powodu przestoju pieniądze. No, ale aby taką przepychankę zainicjować, trzeba poczuć się gospodarzem we własnym domu, a nie petentem Unii Europejskiej, pośledniej kategorii kandydatem na pośledniej kategorii stanowisko w Brukseli. Pan Leon, mimo że wobec UE sceptyczny, odbiega od wykreowanego przez "GW" wizerunku sympatyka Samoobrony. Urodził się nie na wsi, lecz w Krakau, stolicy niewielkiego państewka nad rzeką Weichsel (obie nazwy brzmią dziś obco, bo w 1943 r. centralnym punktem energicznie jednoczonej Europy był akurat Berlin). Do szkół, także wyższych, chadzał chętnie, od 1964 r. do dziś prowadzi ten sam zakład remontowo-budowlany, gładko pokonał pułapkę kredytową, "od zawsze" należy do Automobilklubu oraz do Bractwa Kurkowego, które w Krakowie jest organizacją raczej ekskluzywną (pięciu kandydatów do prezydenckiego fotela to jej członkowie – i jako Król Kurkowy mógłby zakazać im kandydowania). – I jeszcze jedna sprawa: politycy rozprawiający o przyszłości Polski, gdzieś tam w alpejskich zameczkach, każdemu członkowi Samoobrony dorabiają gębę goryla. Ponieważ jednak z gorylem można się przynajmniej w ograniczonym zakresie porozumieć, zaś manekin nawet nie kiwnie głową bez pociągnięcia za biegnący w nieznanym kierunku sznurek, oświadczam, że wolę uchodzić za goryla niż za manekina. Dywagacje te nie zmieniają faktu, że najbardziej podobała się nam lokalizacja komitetu wyborczego pana profesora Jacka Majchrowskiego, kandydata wyczulonej na ludzką biedę lewicy (uroczy pałacyk w ścisłym centrum Krakowa), zaś najbardziej optymistyczną dla nas informację wyczytaliśmy w programie pana posła Jana Rokity. Stoi tam jak wół, że heroina uzależnia 400 razy silniej niż alkohol (...), tylko 6% uzależnionych wychodzi z nałogu. Uzależnienie od heroiny występuje po czterech, pięciu kontaktach z tym narkotykiem, możemy się zatem uchlać 1600–2000 razy zanim wpadniemy w alkoholizm. Autor : Maria Bukowska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pora umierać Nie płaczcie, emeryci. Nie macie źle. Wasze dzieci i wnuki będą miały gorzej. Ze sprzedaży mienia odziedziczonego po PRL kolejne rządy w Najjaśniejszej pozyskały łącznie ok. 70 mld zł w gotówce. Potwierdziła to minister Barbara Misterska-Dragan odpowiadając w Sejmie na interpelację posła Stanisława Steca (28 marca 2003 r.). 70 mld to mniej więcej tyle, ile Gierek pożyczył za granicą w czasie swych 10-letnich rządów. Najwięcej firm państwowych wyprzedał rząd Buzka i Balcerowicza uzyskując z prywatyzacji 54,5 mld zł. Fabryka emerytur Z tej niebotycznej kwoty aż ok. 17 mld poszło na sfinansowanie tzw. reformy emerytalnej – jednej z czterech reform, które do cna zrujnowały finanse publiczne, choć miały je uzdrowić. Pieniądze, które popłynęły z prywatyzacji, to bynajmniej nie cała forsa, którą pochłonęła awuesowsko-uwolska reforma emerytur. ZUS zadłużał się bowiem w bankach komercyjnych. Obecnie jest im winien ok. 3,5 mld zł, a na koniec tego roku zadłużenie prawdopodobnie przekroczy 7 mld zł (to w przybliżeniu równowartość 6-letnich rządowych wydatków na kulturę i więcej, niż wynoszą długi szpitali). Banki nieźle się na "reformie" utuczą. Bez ryzyka! W przyszłym roku budżet państwa przekaże Otwartym Funduszom Emerytalnym oprocentowane obligacje na kwotę ok. 10 mld zł. Te obligacje za kilka lat muszą być wykupione wraz z należnymi odsetkami. Budżet zapłaci, bo na skutek irracjonalnego pośpiechu we wdrażaniu "reformy", ZUS na czas nie dysponował sprawnym systemem informatycznym, nie przelewał więc na indywidualne konta emerytów należnych pieniędzy. Pierwotnie system komputerowy miał kosztować ok. 730 mln, tymczasem ZUS już zabulił Prokomowi ponad 1,2 mld. "Zreformowany" system emerytalny jest jak Trójkąt Bermudzki – pieniądze do niego wpływają i nikną bez śladu! Gdyby forsa, która już została wydana na sfinansowanie niewydarzonej reformy, została równo podzielona pomiędzy obecnych emerytów miejskich i wiejskich (bez rencistów), to każdy z nich dostałby jednorazowo po ok. 3500 zł. Dla wielu byłaby to równowartość półrocznej emerytury. Hausner to wymyślił Architekci tzw. reformy emerytalnej wpędzili państwo w olbrzymie wydatki. Z kolei zwykłych ludzi niepotrzebnie skazano na udręczenie, a pracodawców obciążono biurokracją. Do końca grudnia setki tysięcy osób (urodzonych po 1948 r.) muszą zgromadzić dokumentację potrzebną do obliczenia tzw. kapitału początkowego. Niewydolny ZUS nie jest w stanie sam przeprowadzić tej operacji, choć wydawałoby się, że to jego obowiązek. Ludzie marnują więc mnóstwo czasu, aby udowodnić ZUS to, jak długo opłacano za nich składki. Muszą także udokumentować zarobki z 10 kolejnych lat (w latach 1980–1998) lub z 20 lat pracy przed rokiem 1980. Po 1989 r. tysiące firm i instytucji przestały istnieć, więc dziś odszukanie dokumentów potwierdzających wynagrodzenie, które się przed laty otrzymywało, to prawdziwy koszmar dla setek tysięcy osób! W postpeerelowskich firmach i instytucjach, które się ostały mimo solidarnościowej transformacji, referentki krztuszą się od kurzu przekopując archiwa w poszukiwaniu pożółkłych list płac sprzed kilkudziesięciu lat. Tym wszystkim dręczonym ludziom radzę, aby zapamiętali nazwiska osób, które ich tak urządziły: Marian Krzaklewski, Jerzy Buzek, Leszek Balcerowicz, Longin Komołowski, Ewa Lewicka, prof. Marek Góra oraz prof. Jerzy Hausner, obecny wicepremier, który już w 1997 r. zaczął majstrować przy emeryturach. OFE i jego ofiary Gorzej niż kiepsko funkcjonują Otwarte Fundusze Emerytalne. Z grubsza biorąc emerytalny system repartycyjno-kapitałowy – w wersji wymyślonej przez reformatołów z AWS i UW – polega na tym, że ZUS zbiera pieniądze od osób przymusowo ubezpieczonych i część z tej forsy (7,3 proc. podstawy wymiaru składki) przelewa do Otwartych Funduszy Emerytalnych prowadzonych przez prywatne firmy działające dla zysku. OFE łykają dla siebie na dzień dobry co najmniej 8 zł od każdych 100 zł wpłaconych przez przyszłych emerytów via ZUS. Jest to rozbój sankcjonowany uchwalonym prawem. Skalę tego rozboju niby to ostatnio ograniczył Sejm nowelizując ustawę emerytalną. Zrobiono to w wymyślnie skomplikowany sposób. Można liczyć, że mimo niektórych sensownych korekt przeforsowanych przez SLD i tak OFE z każdego członka zedrą za cały okres "obsługi" przyszłych emerytów ok. 10 proc. realnie wpłaconych im pieniędzy. Szacuję, że Otwarte Fundusze Emerytalne już łyknęły ok. 2,5 mld zł z pieniędzy przyszłych emerytów. Na co idą te pieniądze? Na utrzymanie towarzystw zarządzających funduszami, w tym na płace zarządów. W zeszłym roku średnie miesięczne wynagrodzenie członka zarządu towarzystwa zarządzającego OFE wyniosło ok. 50 tys. zł. (Dla porównania średnia zarobków członków zarządów towarzystw ubezpieczeniowych była niższa i wynosiła ok. 35 tys. zł). Kwaśniewski zarabiał w zeszłym roku ok. 27 tys. zł miesięcznie (pensja łącznie ze wszystkimi dodatkami). W funduszu Skarbiec Emerytura zarządzanym przez Jarosława Bauca, byłego awuesowskiego ministra finansów, średnie miesięczne wynagrodzenie członka zarządu wynosiło w zeszłym roku 104 tys. zł! Przy czym był to jeden z najgorszych funduszy. W rankingu "Gazety Wyborczej" (z 3 czerwca 2003 r.) fundusz Bauca zajął trzecie miejsce od końca. Podano, iż średnioroczny przyrost wartości jednostki uczestnictwa w tym funduszu wynosił jedynie 7,3 proc. przy średniej inflacji wynoszącej ok. 6 proc. Rozpisałem się o Baucu, gdyż będąc ministrem finansów w rządzie Buzka powiedział w wywiadzie dla "Wyborczej" (z 10–11 marca 2001 r.): Polacy mają za wysokie płace. Dziś Bauc nie ma skrupułów biorąc co miesiąc pensję w kwocie prawdopodobnie równej 137 miesięcznym pensjom minimalnym. Na dziady Godzina prawdy dla "reformy" emerytalnej wybije w 2009 r. Wówczas rozpocznie się wypłacanie pierwszych świadczeń z "ulepszonego", nowego systemu. Dla przyszłego emeryta najbardziej miarodajnym wskaźnikiem jego późniejszej sytuacji materialnej jest tzw. stopa zastąpienia. Jest to wyrażona w procentach relacja przyznanej emerytury do płacy, którą dana osoba otrzymywała przed przejściem na emeryturę. W starym systemie stopa zastąpienia kształtowała się na poziomie mniej więcej 65–67 proc. ostatniego wynagrodzenia. Ekstrapolując wyniki dotychczas wypracowywane przez Otwarte Fundusze Emerytalne, można z dużym prawdopodobieństwem prognozować, że w zreformowanym systemie stopa zastąpienia może spaść nawet do 43 proc. ostatniego wynagrodzenia w przypadku mężczyzn i 30 proc. – kobiet. Oznaczałoby to, że przyszli zreformowani emeryci będą jeszcze większymi dziadami niż obecni. Taką prognozę sformułowała m.in. Najwyższa Izba Kontroli oraz dr Cezary Mech, były prezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. Zwykli ludzie też już widzą, że zostali wykiwani przez reformatołów. Jak informuje UKNUiFE (urząd nadzorujący ubezpieczenia kierowany przez prof. Jana Monkiewicza), wiele osób, które dobrowolnie zapisały się do OFE (tj. urodzonych w latach 1949–53), desperacko usiłuje "wyjść" ze zreformowanego systemu. Piszą skargi. Niestety, uchwalono pod rządami AWS–UW takie prawo, że nie można z powrotem przeskoczyć do starego systemu. Podpisałeś zgodę, to klamka zapadła i ten kontrakt wygaśnie dopiero wraz z tobą! Naiwni, którzy dali się zwieść reklamom telewizyjnym obiecującym emeryturę na Hawajach, już dziś przeklinają własną łatwowierność. Na reformie wzbogaciły się banki i właściciele firm zarządzających funduszami emerytalnymi. Wskutek "reformy" krocie stracił budżet państwa, a wkrótce zbiednieją nowi emeryci. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Miłość większa niż grzech " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak nie zabiłem Millera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tam gdzie pies dupą wode pije " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hajlajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Schabowy po żydowsku Każdego roku w grudniu media przekarmiając ludność choinkami, dzwonkami, Mikołajami, kolędami, prezentami szukają pieprzu dla urozmaicenia ckliwości. Zawsze zresztą potrzebują jakiegoś dziecka, które zagryzło psa, skoro psy zagryzające dzieci stały się złem zbanalizowanym. Z tych powodów przed Bożym Narodzeniem niektórzy dziennikarze dzwonią do Urbana. Zadają mi pytania, z góry wiedząc, jaką usłyszą odpowiedź. Gdybym im oznajmił, że pies to drapał, w tym roku przełamię się już opłatkiem, pozwolę wstawić sobie do domu choinkę, odprawię podwieczorek zwany Wigilią i nie zeżrę na nią schabowego, to z tą chwilą przestałbym być oryginałem, osobliwością, kobietą z brodą, cielęciem o dwóch głowach. I stracono by doroczne mną zainteresowanie. Rodzi to od razu podejrzenie, że właśnie po to, żeby skupić na sobie troszkę uwagi nie stroję drzewka, nie żywię się opłatkiem czy gumowatymi kluchami z makiem. Lub też podejrzewa się, że tajnie celebruję święta i pobekuję kolędy, a łżę przecząc temu, bo chcę być oryginalny. Po cóż bym bowiem opierał się przed robieniem tego, co wszyscy, z Żydami i ateistami na czele bożonarodzeniowej gorliwości, nałogowego opłatkożerstwa? Cóż mnie albo komukolwiek szkodzi bożonarodzowienie? Od opłatka nie dostaje się AIDS. Od kolęd – wrzodów w uszach. Ani od karpia – hemoroidów. Wyjaśnię moją odrębność prosto i stosunkowo szczerze. Boże Narodzenie stanowi instrument totalnej presji społecznej. Łatwiej wymknąć się naciskowi otoczenia nigdy się nie myjąc, publicznie onanizując się na przyjęciu imieninowym żony lub będąc mężczyz-ną nosząc minispódniczkę, a do niej długie kalesony, niż nie siadać do Wigilii. Godność własna i niepodległość wymagają ode mnie, żebym w jakiś sposób opierał się pędowi stada, zaznaczał odrębność. Bez takiej chęci całe życie staje się bezwolną egzystencją w ludzkim mrowisku. Dodać muszę, że opór przeciw świętom jest mniej przykre niż wobec innych zbiorowych skłonności, takich np. jak wyrzeczenia się samochodu, telewizji, wyjazdów na urlop czy noszenia skarpetek i innych rzeczy noszonych i znoszonych pod presją otoczenia. Powodem, dla którego moją linię obrony przed pędzeniem w stadzie są akurat święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, jest też ich chrześcijańska geneza. Istnienie Boga i pochodnych uważam za fałsz. Chcąc być konsekwentnym pragnę zlekceważyć obyczajowe odpryski wiary. Kolejny powód jest taki, że odmawiając świętowania pragnę w ten sposób zaznaczyć i manifestować otoczeniu swoją tożsamość, odrębność moich tradycji. Wywodzę się z Żydów, ale nic mnie z Żydami nie łączy poza korzeniami. Gdzieś w połowie XIX wieku lub wcześniej moi przodkowie zrywali z żydowską kulturą, społecznością, językiem i religią. Nie wtopili się jednak w polsko-katolickie środowisko społeczne, ale przyjmowali osobny status. Stawali się polskimi pod względem języka, kultury i samoprzypisania kosmopo-lityczno-liberalnymi postępowcami. Polskimi inteligentami albo półinteligentami, czyli biznesmenami. Żyli we własnym środowisku gęsto obcując z podobnymi Żydo-Niemcami, Żydo-Amerykanami czy Żydo-Francuzami. Dopiero po Holokauście ten gatunek Żydo-Polaków zatracił swe towarzyskie i obyczajowe odrębności. Pochodzenie zostawiło w moim i następnych pokoleniach parchatych Polaków piętno liberalne, ateistyczne i kosmopolityczne. Mentalne skłonności, upodobania, poglądy okazały się trwalsze niż inne odrębności. Pochodzę z rodziny, w której ani nie obrzezywało się chłopców i w ogóle nie kultywowało żadnych żydowskich tradycji, obyczajów, świąt, ani nie urządzało się choinki czy dawania prezentów w Wigilię. Czemuż miałbym to zmieniać przecinając ostatnią więź z własną tradycją rodzinną? Po diabła miałbym wstydzić się korzeni i się ich wyrzekać? Nigdy tego nie robiłem. Pierdoląc katolickie święta nie tylko zaznaczam z dumą odrębną tożsamość tworzoną przez pokolenia odmawiające upodobnień do katolickiej większości. Także bronię obyczajowej różnorodności w ogóle – przed jej glajszachtowaniem. A presja, aby nikt się nie różnił od innych, jest przeogromna właśnie w dziedzinie obyczajów. Społeczeństwa podporządkowane etosowi większości są zaś nacjonalistycznym stadem. Różnorodność stanowi docenioną wreszcie urodę państw i narodów. Przy tym po prostu i odruchowo rzygać mi się chce od dzwoneczków, kolęd, Mikołajów, anielskich włosów łonowych i tych rzewnych kretyńskich filmów w telewizji, które puszczane są w grudniu. Radujcie się swoimi świętami nudy i obłudy. Udławcie się nimi zanurzeni w bożonarodzeniowej tandecie i sztuczności. Żadnych opłatków, choinek, kolęd, świeczek – na tym polega estetyczna moja wyższość. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psy na fajki Bronisław Czemarnik prowadzi hurtownię papierosów. Jak na wałbrzyską nędzę rodzina Czemarnika jest majętna. Pieniądze szczęścia jej jednak nie dały. Wręcz przeciwnie: nieszczęścia w nią walą różnej kategorii i mocy. Wiele z nich dziwnie splątanych jest z policją. Żona Grażyna zadławiła się imieninową kiełbasą, straciła oddech, zamarło w niej serce. Teraz żyje pod opieką wyrafinowanych rehabilitantów, którzy ożywiają jej obumarły częściowo mózg. To największe nieszczęście jakie Czemarników spotkało. Ale innych też nie ma co im zazdrościć. W roku 1994 napadnięto na syna pana Bronisława. Świadek pobicia wskazał dwóch łobuzów. Ujęto jednego. Jednak Czemarnik syn nie rozpoznał w nim swojego oprawcy. Sprawę więc umorzono. Poszkodowany odwołał się utrzymując, że policji znany jest też drugi podejrzany. Śledztwo nadzorował komendant miejski Wałbrzycha Leszek Marzec. Pan Bronisław znał komendanta i środowisko wałbrzyskich glin z czasów, gdy pomagał policji, która była wówczas milicją, jako społeczny inspektor ruchu drogowego. Swoje relacje z Leszkiem Marcem określał jako dobre. Tymczasem odwołanie – zdaniem pana Bronisława – bardzo się komendantowi nie spodobało. Rzekomo wstrzymało mu awans. To z kolei wpłynęło na irracjonalną niechęć Marca do całej rodziny Czemarników. Bronisław wyimaginował sobie, że wałbrzyski oberglina dybie na ich majątek, zdrowie i dobre imię. W roku 1996 kiedy syn państwa Czemarników, Damian tankował paliwo do służbowego wozu pełnego towaru i pieniędzy (zatrudniony był wtedy we wrocławskiej fabryce Wedla) czterech osobników wywlokło go z auta, wcisnęło do swojego i odstawiło do I Komisariatu w Wałbrzychu. Tam okazało się, że napastnicy to policjanci po cywilnemu. Na wniosek kolegium rozkazano im pojmać Czemarnika juniora i odstawić do aresztu, aby odsiedział stuzłotowy wyrok sprzed lat. A doszło do niego tak. W 1992 r. strażnik miejski wykrył nielegalnie zaparkowany samochód należący do syna państwa Czemarników, Damiana. Zdaniem Straży Miejskiej, Kolegium do Spraw Wykroczeń, które złe parkowanie osądziło zaocznie, oraz Zespołu Komorniczego, Czemarnik junior mimo wielu wezwań kontaktu z nimi nie nawiązał. Czemarnik junior utrzymywał, że nic o całej sprawie nie wiedział, gdyż samochód tamtego dnia pożyczył. Służył w armii, zmieniał miejsce pobytu i zatrudnienia, co rzeczywiście mogło organom utrudnić doręczenie mu urzędowych wezwań. Czemarnik senior przez swoje policyjne wtyki dowiedział się, co jest grane. Grzywnę natychmiast zapłacił. Z kwitem stanął przed obliczem Leszka Marca, prosząc o zwolnienie juniora. – Teraz to już nie! – zgasił petenta komisarz Marzec. Damian Czemarnik zatrzymany jest za naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariuszy podczas czynności służbowych, lżenie ich, a to są już czyny kryminalne. Damian trafił przed sąd. Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom Czemarnika juniora, a dał wiarę zeznaniom policjantów. Skazał oskarżonego na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu. W maju 1997 r. Bronisław Czemarnik widywał przez dwa tygodnie przed własnym geszeftem czerwonego Poloneza, w którym stale przesiadywało dwóch jegomościów. 22 maja we wtorek – gdy zwyczajowo niósł utarg do banku – wpadło do firmy dwóch sportowców. Skneblowali i skrępowali zdrową jeszcze wówczas panią Grażynę. Rąbnęli 18 000 złotych. Pan Bronisław ustalił, że ów podejrzany Polonez należał do policji. Niebawem w hurtowni pojawiły się kraty i alarm. Wiosną 1998 r. Czemarnik rozwoził do kiosków towar. W Świebodzicach zaparkował Nysę przy ulicy Strzegomskiej i zostawił kluczyki w stacyjce. Wszedł do kiosku. Gdy chciał wyjść, okazało się, że drzwi są zamknięte na kłódkę od zewnątrz. Ujrzał, jak sprzed kiosku umyka Nyska pełna papierosowego bogactwa. Wkrótce dzięki policji Czemarnik odzyskał samochód z ładunkiem. W kwietniu 1998 r. mimo założenia krat i alarmu, do mieszkania znajdującego się nad hurtownią wlazł przez uchylony lufcik jakiś gamoń. Przejrzał wszystkie szafki, szuflady, półki i mimo dobrobytu zaklętego w meblach czy sprzęcie elektronicznym zrabował jedynie 850 zł. Złodziej nie zauważył kilku tysięcy złotych, które luzem leżały na regale. Policja nie znalazła gapy. W roku 2000 w hurtowni Czemarnika pojawił się jakiś osobnik, który chciał wejść do mieszkania przez uchylone okno. W każdym razie usiadł na parapecie i włożył rękę do środka. Pan Bronisław cały w nerwach wyskoczył z domu, chwycił intruza za frak i zepchnął ze schodów. Facet odgrażał się, że Czemarnikowi jeszcze pokaże, a w ogóle jest doręczycielem sądowym i byłym policjantem. Jak obiecał, tak zrobił – doniósł na Czemarnika do prokuratury, że została naruszona jego nietykalność osobista, a także że został zelżony. Postępowanie toczy się już dwa lata i pewnie dlatego, że nie jest zakończone, nie udało się ustalić, co ów nieborak dorabiający w sądzie za gońca miał dostarczyć. Na razie prokuraturę zadowala wyjaśnienie, że pełnił obowiązki służbowe. W maju 2001 r. jakiś młodociany pyskacz spytał pana Czemarnika o Czemarnika. Hurtownia była już nieczynna. O którego Czemarnika chodzi i w jakiej sprawie szanowny pan winszuje sobie? – dociekał pan Bronislaw. Na żadne pytanie nie dostał odpowiedzi. Wypchnął więc przybysza za bramę garażu. W chwilę później nadjechał radiowóz, a w nim przebrany za cywila sierżant policji Daniel Garwol. Na jego rozkaz policjanci zgarnęli Czemarnika do samochodu pozostawiając budynek otwarty i sparaliżowaną żonę bez opieki. Po kilku godzinach zatrzymanego wypuszczono do domu czyniąc mu zarzut lżenia i napadu na policjanta Garwola. W domu okazało się, że z hurtowni zginęło 43 000 zł w gotówce. Wezwana ponownie policja stwierdziła kradzież "rzeczywiście popełnioną". Złodzieja nie odnaleziono. Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie niedopełnienia przez funkcjonariuszy obowiązków służbowych. Uważa, że zaniedbania w ogóle nie było. Mimo wielu listów panu Bronisławowi Czemarnikowi nie udało się ustalić, po co ów Garwol przybył do jego domu. Po wielu wykrętnych wyjaśnieniach w stylu, że "Garwol przybył na rozkaz przełożonych" lub "prowadził czynności służbowe" Czemarnikowi odpisał sam komendant Leszek Marzec. Z listu wynika, że Garwol przybył do Czemarnika w związku z prowadzonym przez prokuraturę postępowaniem o sygnaturze akt 1DS/1251/01. Sprawdziliśmy: inspektor Marzec myli się jak najbardziej. Indagowany w tej sprawie rzecznik prasowy Komendy Miejskiej powiedział, że wizytacja policji w hurtowni to po prostu "służbowa tajemnica". Z powodu tych niejasności Czemarnik uroił sobie, że może komendant Marzec znów uknuł spisek. Tak pokierował wydarzeniami, żeby właściciela hurtowni wyciągnąć z domu i w ten sposób umożliwić kradzież pieniędzy. Po rozmowie z policją pozwolono nam myśleć, że pan Bronisław Czemarnik okradł się sam. Bronisław Czemarnik zapytuje, czy może mieć zaufanie do wymiaru sprawiedliwości ktoś, kogo dotkliwie nęka się za niecne parkowanie? Nachodzą go policjanci, którzy wyglądają jak złoczyńcy, przed którymi z lęku traci on panowanie nad sobą, za co spadają na niego dotkliwe restrykcje? Gdy natomiast trzeba znaleźć prawdziwych bandytów, to system okazuje się bezradny? Z tej historii jakąś rzeczywistą satysfakcję moralną mogą odnieść chyba tylko chorzy od Czemarnikowych papierosów: ktoś po części odpowiedzialny za ich nieszczęście nie żyje tak dobrze, jakby to się mogło wydawać. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Owsiak ssie Trwają spekulacje, kto zostanie przyszłym prezydentem Najjaśniejszej: speckomisjant Jan Maria Władysław Rokita, trybun ludowy Lepper, jeden z państwa Kaczyńskich czy First Lady Jola Kwaśniewska. My wieszczymy, że czarnym koniem prezydenckich wyborów będzie Jurek Owsiak, pierwszy dyrygent Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Charyzma Przywódca bez charyzmy jest jak zagrycha bez wódki – miałki i mdły. Owsiak ma tej cechy tyle, że mógłby obdzielić nią liderów wszystkich politycznych partii w Pomrocznej i jeszcze zostałoby dla szefów powiatowych struktur od Biłgoraja po Zgorzelec. Facet ma po prostu dar – nikt mu niczego nie jest w stanie odmówić. Ma poczucie misji, czuje i cierpi za miliony, a przynajmniej za tysiące. "Ja odpowiadam za cały ten naród, który tam przyjedzie, i za tego, który szcza, i za tego, który jest pijany" – głosi. Kiedy z woodstockowej sceny woła: "Miłość, przyjaźń, muzyka" tłum spija słowa z jego ust. Gdy później oznajmia, że ekipa TVN 24 "jest niepożądana" i rzuca niecenzuralnym słowem, ten sam tłum skanduje: "TVN wypierdalać". Wkurzony na sprzedawców, handlujących poza jego terenem, stwierdza: "Wyjdę o godzinie 16 na scenę i nie rozpocznę koncertu, aż te stoiska znikną. Będę czekał pół godziny, godzinę, dwie. A ludzie będą coraz bardziej wściekli". I rzeczywiście, byli wściekli, z nieba lał się żar, a tanie piwo ciążyło w nogach i głowach. Trzeba mieć charyzmę, żeby przekonać radnych miasta Żary, by dołożyli do Woodstocku 150 tys. zł z ubogiego budżetu. Relatywizm Każdy szanujący się przywódca powinien pamiętać stare chińskie przysłowie, które głosi, że należy mieć niezłomne żelazne zasady, które trzeba elastycznie naginać do okoliczności. Hasło "Stop przemocy" Owsiak podczas kolejnych edycji Przystanku Woodstock wbijał do nastroszonych, kurzących się łbów uczestników. Ale przecież wiadomo, że "czasem trzeba jakiemuś koleżce powiedzieć: »stary, zamknij się, bo cię pierdolnę, jak będziesz rozrabiał«". I wódz nie jest gołosłowny. Zamiast prowadzić mdłe, irytujące rokowania albo zdać się na mielące latami młyny sprawiedliwości, bierze swoich ludzi i idzie przez szosę, oddzielającą Przystanek Woodstock od reszty świata, wpada między stoiska kupczących, oddanych mamonie handlarzy i jak Jezus w jerozolimskiej świątyni wywraca stragany, depcze towar. Jego gniew jest słuszny, bo przecież handlarze powinni wybrać ofertę otwarcia straganów na jego terenie, za śmieszne 4 tys. zł za trzy dni. Nie musi wiedzieć, że ludzie otworzyli stoiska na prywatnym terenie, zgodnie z prawem. Nad płomienną Owsiakową aureolą unosi się banderola z napisem "kapitalizm tak, wypaczenia nie". Słusznie też postąpili woodstockowi ochroniarze dając wycisk wyciągniętemu z tłumu szczylowi. Miłość, przyjaźń, owszem, ale bez przesady. Biznes Trzeba mieć łeb na karku, żeby wyjść na swoje. Oficjalne komunikaty organizatorów Woodstocku głoszą, że tegoroczna impreza kosztuje Fundację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy 1 mln 200 tys. zł. Kupa szmalu, ale za wynajęcie 30 stoisk organizator łyknął 120 tys. Miasto Żary dało 150 tys., do tego doszedł przetarg na wyłączną sprzedaż piwa oraz datki od sponsorów. Jak dowiedzieliśmy się w fundacji, bilans co najmniej zamknął się "na zero". Miasto Żary wyasygnowało sporą, jak na możliwości budżetu, kwotę, a w zamian zyskało coś tak efemerycznego jak tzw. promocja. Zaraz po zakończeniu imprezy Żary zamieniają się w szarą, senną pipidówę. Młodzież w poszukiwaniu rozrywek w weekendy ucieka stąd do Zielonej Góry, Poznania czy słynnych Manieczek z wielką dyskoteką techno. Pies z kulawą nogą nie zagląda na słynne woodstockowe pole słoneczników. W czasie festiwalu handlują tu kupcy z całej Polski, w tym roku Żary reprezentowało tylko trzech handlarzy. Większe sklepy w mieście odnotowały zwiększony obrót, ale ani złotówka nie wpłynęła do miejskiej kasy, bo podatek łyka urząd skarbowy. Żarscy radni uchwalili, że teren byłego lotniska, na którym odbywa się Przystanek Woodstock, zostaje wydzierżawiony Owsiakowej Orkiestrze "za 1 zł plus 22 proc. vat" na czas od 21 lipca do 18 sierpnia 2003 r. Dzierżawiący wynajął część terenu innym podmiotom za spory szmal, choć umowa między miastem i fundacją nie zawiera takiej możliwości. Jedyny sukces Żar to trzydniowy rozgłos. Woodstock dał za to zarobić maluczkim: dwa dni później miejscowi szczyle zebrali na polu ponad sto tysięcy (2 tony 57 kg) puszek po browarach. Dziennikarze Owsiakowi udało się to, czego do tej pory nie osiągnął nikt w Pomrocznej: chwycił za ryj dziennikarzy i pokazał im, gdzie ich miejsce. Wiadomo, że to prostackie towarzycho wpieprza się, gdzie ich nie proszono, i jeszcze z tego żyje. Kiedy gryzipióry i telewizyjne barachło informowały o zdewastowaniu składów pociągów podstawionych przez PKP specjalnie na festiwal, Jurek grzmiał ze sceny, że media czepiają się i szukają zastępczych tematów. Gdy dziennikarz TVN 24 usiłował sfilmować scenę napierdalania szczyla przez ochroniarzy, dostał cios w klatę, po którym padł jak kawka, a cała telewizyjna ekipa musiała spieprzać przed gniewem napuszczonych przez wodza fanów Woodstocku. Otrzymanie akredytacji zależało od widzimisię organizatora. Każdy dziennikarz musiał wdziać żarówiastą, zieloną kamizelkę. Każdy żurnalista bez kamizelki musiał się liczyć z wyprowadzeniem poza teren festiwalu. Tylko regulamin decydował, kto, gdzie i kiedy może robić zdjęcia. Dziennikarzy mogli do woli kontrolować ochroniarze i wolontariusze z tzw. Pokojowych patroli. Nie wolno im było swobodnie szwendać się po festiwalowym terenie. Każda niesubordynacja była karana relegowaniem z Woodstocku. Owsiak ze sceny krzykiem jechał po dziennikarzach, jak po burej suce. Wierni fani obrzucali błotem obiektywy lub szorowali reporterów w kurzu i błocie. Księża na księżyc Jurek O. jako jedyna w Pomrocznej osoba publiczna zwycięsko usadził Kościół kat. i pokazał mu, gdzie jego ewangeliczne miejsce. W ciągu czterech lat od prześladowanego przez hierarchów społecznika zamienił się w niezależnego od kościelnej doktryny działacza. * * * Jurek jest popularny jak Fidel na Kubie, gwiazdorski jak Michael Jackson, radykalny jak Roman Giertych, charyzmatyczny jak Mahatma Gandhi i skuteczny jak Batman. Jako jedyna w Pomrocznej osoba publiczna skutecznie pociąga młode pokolenie kontestatorów. Kochają go też nobliwe starsze panie i największa grupa zawodowa w kraju – kolejarze, bo przez trzy dni napędza PKP większą kasę, niż ta upadająca firma zarabia przez resztę roku. Jest idealnym kandydatem na prezydenta, a nawet wodza narodu. Należy mieć nadzieję, że Owsiak palnął żartem: "Powiedzmy, że w tym roku odbiła mi palma". Cytaty wypowiedzi Jerzego Owsiaka pochodzą z "Tygodnika Powszechnego" (nr 28/2003), "Gazety Lubuskiej" (31 lipca 2003) oraz serwisu PAP (1 sierpnia 2003). Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O szkole, co nie chciała papieża Jest w Polsce szkoła, w której gnieździ się szatan. I to w historycznym bastionie endecji! Siedmiotysięczny Zbąszyń był przed wojną miastem granicznym. Budynek Liceum Ogólnokształcącego (286 uczniów) zdobi tablica informująca, że przed blisko stu laty tutejsza młodzież strajkowała w obronie języka polskiego. A polskość w tych stronach zawsze równała się katolicyzmowi. Poszło o patrona szkoły. Można było powołać go później, bo liceum jest w przededniu reorganizacji i za takim wyjściem optował dyrektor Bogusław Pietrusiewicz. Można było od razu pod starą tablicą, tą o strajku, powiesić nową: "Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II", ale przeważył pogląd, żeby nauczyć gówniarzy mechanizmów demokracji. Rada Szkoły przy czynnym udziale katechety zdecydowała, że kandydatów na patrona może zgłosić każdy z trzech "stanów": uczniowie, rodzice uczniów oraz nauczyciele. Byle z uzasadnieniem i na piśmie. Wpłynęły cztery nazwiska, do drugiej tury przeszli dwaj kandydaci Jan Paweł II oraz Stefan Garczyński, XVIII-wieczny właściciel Zbąszynia, pisarz polityczny. Miejscowych czarnych zaniepokoiły wysokie notowania trupa postanowili więc ujebać jego szanse na wygranie drugiej tury wyborów. Argumenty nasuwały się same. W ostatnich miesiącach dwóch uczniów zbąszyńskiego ogólniaka straciło życie pod kołami pociągów. Pierwsza śmierć nastąpiła w niejasnych okolicznościach, druga na pewno była samobójcza. Może zadziałała psychoza związana z pierwszą tragedią, może chodziło o zawód miłosny, może o jakieś nieporozumienia w domu. Nie wiadomo. W każdym razie uczeń nie mający kłopotów z nauką, przygotowujący się do wyjazdu na zawody sportowe, wybrał śmierć. Dla Kościoła kat. samobójca nie jest wart życzliwego zainteresowania bliźnich. Licealiści, którzy ciągnęli na miejscowy cmentarz, żeby zapalić kumplom świeczkę, byli dla klechów kolejnym dowodem, że w ogólniaku dzieje się źle. "W szkole jest kult samobójstwa, śmierci, czerni i zła" – zagrzmiał z ambony miejscowy proboszcz. "Tam się zagnieździł diabeł" – objaśniał jego kolega z sąsiedniej gminy. Ich zdaniem nazwanie szkoły imieniem Jana Pawła II wypłoszyłoby ze starych murów przedstawiciela piekieł i sprowadziło małolatów na drogę cnoty. Młodzi ludzie odebrali perswazje nieprzychylnie. Swoje stanowisko wyartykułowali w rozwieszonych w szkole ulotkach. Wprawdzie zebrana naprędce Rada Rodziców zdecydowała, że po wycięciu fragmentu być może godzącego w czyjeś uczucia religijne z powrotem można rozwiesić je w szkole, ale dyrektor Pietrusiewicz nie wykonał polecenia. Ulotki małolatów trafiły do kosza, ale w miasteczku doskonale znano ich treść. By je zneutralizować, na łamach pisma obywatelskiego "Zbąszynianin" głos zabrały dwadzieścia dwa miejscowe Autorytety z parafialnego oddziału Akcji Katolickiej oraz Zbąszyńskiej Wspólnoty Samorządowej. Uczniowie: Chcesz mieć patrona dobrego? Głosuj na Garczyńskiego. Autorytety: Czyż prostym wnioskiem cytowanego hasła wyborczego nie jest taki, który brzmi, że ci, którzy oddadzą głos na papieża, to wybiorą patrona gorszego? Uczniowie: W agitację przedwyborczą włączają się ostatnio osoby duchowne w ogóle nie związane z naszym liceum, wykorzystując przewagę podczas głoszenia kazania. Jesteśmy demokratami, więc szanujemy wolność słowa. W wyborach każdy ma jednakową szansę agitacji, czy zatem ksiądz dopuści do głosu w kościele osoby o innym zdaniu? Nie tolerujemy chwytów poniżej pasa, łączących wybór patrona ze śmiercią naszych kolegów. Autorytety: Autorzy ulotki (...) nawiązali do tego, co o polskim kościele pisał Otto von Bismarck, jeden z największych germanizatorów narodu polskiego. Argumentów o kościelnej ambonie używali także mordercy ks. Jerzego Popiełuszki. Uczniowie: Jan Paweł II żyje. Nie powinno nadawać się szkole imienia osoby żyjącej, gdyż nie wiemy, czy ten człowiek nie wyczyni światu jakiegoś zła – wtedy imię naszej szkoły przynosić nam może wstyd i hańbę. Autorytety: Dziwię się, że takie ulotki mogły wisieć w szkole. Gdzie był dyrektor szkoły, gdzie wychowawcy i opiekun samorządu szkolnego? (...) Czy do takiego wychowywania potrzebna jest jakakolwiek szkoła i jakiś patron?! Mimo zaangażowania i perswazji Autorytetów J.P. II w wyborach poległ Za Garczyńskim głosowali nie tylko uczniowie, co było do przewidzenia, ale również i nauczyciele. Tylko rodzice, którzy zdecydowali się wziąć udział w głosowaniu – niewielką większością – wybrali na patrona szkoły papieża (59 głosów, dla Garczyńskiego 50). Jesteśmy za demokracją, pod warunkiem że nasze będzie na wierzchu – wynik wyborów nie na żarty rozsierdził czarnych. Celem ich ataku stał się dyrektor Pietrusiewicz i Rada Pedagogiczna. Ponieważ trudno było zakwestionować zasady rządzące wyborem patrona, bo ustalono je przy czynnym udziale funkcjonariuszy Kościoła kat., przeczołgano belfrów. Powinni byli przekonać gówniarzy, kto jest godny być patronem ich szkoły. Do czego to podobne, żeby małolactwo decydowało co jest cool. Nauczyciele nie chcieli skręcić sprawy na miejscu. Przekonało to oponentów, że ogólniak jest królestwem szatana, w którym kształci się terrorystów i że na potępienie zasługują nie tylko uczniowie. Odwołali się do organu prowadzącego szkołę, czyli starostwa w Nowym Tomyślu. Na pozór było to działanie bez szans na sukces, ponieważ starostwem rządzi czerwono-zielona koalicja Donosik parafialnego oddziału Akcji Katolickiej zrobił w Nowym Tomyślu tak piorunujące wrażenie, że komisja oświatowa wyraziła opinię, iż wybory były przedwczesne i Stefan Garczyński nie może widnieć w nazwie zbąszyńskiej. Na obrady nie zaproszono dyrektora szkoły ani żadnego innego jej reprezentanta. Zarząd powiatu, również Stanisław Kluj ze Zbąszynia (SLD), przyjął za swój pogląd komisji. – Patron powinien być czynnikiem integrującym, a nie powodem konfliktów – obwieścił wicestarosta Jerzy Dziamski, reprezentant SLD. Dodał, że demokracja nie jest dobrą metodą przy wyborze patrona, a jeśli już, to należało przekonać wszystkich do akceptacji jednego kandydata. Inaczej mówiąc, uznał, że zbąszyński dyro i belfry dali dupy. Dyrektor Pietrusiewicz jest młody. Ma głowę nabitą inteligenckimi ideami. Opowiada, że jeśli kupuje książkę Tischnera, to nie robi tego przeciwko książce Kołakowskiego. I jeszcze, że mu cholernie wstyd wobec młodzieży. Jest ubrany na czarno. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dzień dziadka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W wypalarni węgla drzewnego w Płonnie (gm. Barlinek) zginął 39-letni mężczyzna. Prawdopodobnie zamierzał ukraść węgiel drzewny, wszedł więc do pieca. Po otwarciu pieca do środka dostał się tlen, który uruchomił proces spalania. Ciało mężczyzny nie było całkowicie spalone. Mogłoby to oznaczać, że po wejściu mężczyzny do pieca prawdopodobnie któryś z pracowników zamknął piec odcinając dopływ powietrza. Przyjemniej kraść w rządzie niż w piecu. W czasie kontroli drogowej w Szadku policja zatrzymała 24-letniego rowerzystę, który wydmuchał 5,37 promila alkoholu. Rowerzysta wzbudził podziw policjantów, albowiem mimo śmiertelnej dawki alkoholu jechał na dwukołowym rowerze całkiem prosto. Zmuszanie do różnych uciech seksualnych, w tym porażenie prądem, polewanie genitaliów łatwo palnym płynem i podpalenie to niektóre praktyki, którym w celi więzienia we Włocławku poddawało swego kolegę pięciu współwięźniów. Gwałcony mężczyzna odsiadywał wyrok za gwałt na nieletniej dziewczynce i przechodził wyższy kurs szkolenia. W Krakowie do okna mieszkających na parterze studentek pukał w nocy mężczyzna, obnażał się i onanizował. Studentkom męskość tego mężczyzny tak się nie podobała, że zawiadomiły policję. Mężczyznę ujęto. Okazał się nim pracownik naukowy szacownej instytucji naukowej. Do zajęć ze studentkami dopłacić musiał 500 zł grzywny. Prezesowi pewnej biłgorajskiej firmy podpalono drzwi do mieszkania, grożono wysadzeniem w powietrze i pozbawieniem życia członków rodziny. Miał oddać 160 tys. zł w zamian za pożyczone 85 tys. Prezes powiadomił policję. Okazało się, że bandytów wynajęła wierzycielka prezesa – pani doktor z Politechniki Lubelskiej. Wzór pracowitości w Polsce. Złodzieje usiłowali okraść Kredyt Bank we Włocławku. W tym celu wykopali 25-metrowy tunel. Musiało im to zająć kilka miesięcy. Nie powiodło im się, bo za głośno kopali. Wieloletnie obcowanie płciowe z nieletnimi, grożenie im bronią, molestowanie, uwięzienie i rozpijanie to zarzuty, które ciążą na 73-letnim mieszkańcu Koszalina. Staruszek uwodził swoje ofiary (nawet 10-letnie) cukierkami. Przyznał się do współżycia, ale zapewniał, że to dziewczynki jego demoralizowały: prosiły go o wszystko, co im robił. Do mieszkania lokatorów kamienicy przy ulicy Pomorskiej w Bydgoszczy zapukał sąsiad. Przyszedł z żoną. Tyle że martwą. Mąż podrzucił ciało sąsiadom, bo nie wiedział, co z nim zrobić. Mieszkanka Lublina pogryzła dotkliwie znajomą, którą podejrzewała o obciążające ją zeznania na policji. Odgryzła jej na ulicy kawałek nosa i ucha też. Sąd wymierzył jej półtora roku w zawieszeniu na 4 lata. 21-letnia blondynka z Łodzi odwiedziła wrocławskiego słonia na jego wybiegu, a gospodarz tak ją poturbował, że ledwo ocalała. Głaskany słoń dobitnie puścił blondynkę w trąbę. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stowarzyszenie Umarłych Świń Nie czuj się samotny. Zawsze możesz się gdzieś zapisać. Pragniesz wstąpić do Polskiego Bractwa Kopaczy Złota albo Stowarzyszenia Trenerów Neurolingwistyki? Nic prostszego. Pomroczna się brata i stowarzysza. Życie społeczne jest tak bogate, że największy dziwak znajdzie bratnią duszę. Wielką popularnością cieszy się Stowarzyszenie Bractw Optymalnych. Optymalni to zwolennicy Kwaśniewskiego, ale nie Aleksandra, tylko doktora, który opracował dietę nazwaną przez siebie optymalną. Polega ona na pożeraniu maksymalnej ilości golonek i schabowych, popijaniu tego śmietaną i przegryzaniu świńskimi nóżkami. Jednocześnie należy jak ognia unikać szkodliwych dla zdrowia i obrzydliwych ze swej natury owoców. Celem stowarzyszenia jest przekonanie ludzkości do walorów takiego menu. Naukowcy ostrzegają: żarcie ˝ la Kwaśniewski może doprowadzić do zawału lub uszkodzenia wątroby. Nikt jednak tego nie słucha i szeregi bractwa wciąż zasilają nowi członkowie. Wyznawcą Kwaśniewskiego niedawno został Wałęsa, który straszy, że wróci na scenę polityczną, co może wskazywać, że optymalne odżywianie ma zły wpływ nie tylko na wątrobę. Dostarczanie wiedzy o wentylacji pomieszczeń i jakości powietrza w budynkach – oto cel istnienia Stowarzyszenia Polska Wentylacja. Organizacja skupia zapalonych entuzjastów dmuchaw i innych aparatów wietrzących. Hasło przyświeca jej szlachetne: "każdy człowiek ma prawo oddychać zdrowym powietrzem". Być może SPW znajdzie odpowiedź na pytanie, jak się zachować, gdy podczas zebrania w pozbawionej klimy sali szef efektownie zepsuje powietrze. Różowy telefon dla czarnych przeżyć Stowarzyszenie Lambda spieszy z pomocą homo- i biseksualistom. Jestem gejem! jestem lesbijką! Niech te słowa przestaną szokować. Chcemy, żeby te słowa nie utykały w gardle, żeby je można było swobodnie powiedzieć – napisano na stronie internetowej stowarzyszenia. Ofiary homofobii mogą dzwonić pod podany numer, by uzyskać pomoc specjalistów. Pożyteczny telefon zaufania dla gejów i lesb nie może się jednak nazywać normal-nie, bo byłoby to niezgodne z paradygmatem. Lambda określa go przymiotnikiem "różowy". Co przywodzi na myśl umawianie się na balecik. Prawdopodobnie czarnym telefonem dysponują członkowie Stowarzyszenia Obrony Praw Zwierząt. Działają oni na rzecz humanitarnego traktowania czworonogów oraz tych, co skaczą i pełzają. Szczególnie burzą się z powodu nieludzkiego traktowania świń w rzeźniach. Zwierzęta te wiedzą, co je czeka, bo czekając na swą kolej słyszą straszliwe dźwięki wydawane przez szlachtowanych kolegów. Wywołuje to w świńskich umysłach stres i potworną traumę. W tych ciężkich chwilach okrutni rzeźnicy nie zapewniają trzodzie wsparcia ze strony psychoterapeutów. Wykonana z nadmiernie spiętych wieprzków kaszanka ma zbyt gorzki smak, co jest sprzeczne z kartą praw zwierząt oraz konsumentów. Na rzecz ssaków drapieżnych działa Stowarzyszenie Dla Natury "Wilk". Borsuki, rysie i wilki nie mają w Polsce tak przechlapane jak świnie, ale też nie wiedzie im się najlepiej. Ludzie nie chcą się z nimi przyjaźnić. Wymyślają głupie bajki o "Czerwonym kapturku" i przysłowia wyrażające wzajemną wrogość. A przecież nawet idioci powinni wiedzieć, że wilk zawsze był najlepszym przyjacielem człowieka. Trenerzy sukcesu No a kto zgadnie, czym trudni się Stowarzyszenie Trenerów NLP? Co kryje się za tajemniczym skrótem? Wszystkim ignorantom wyjaśniamy, że NLP to po prostu neurolingwistyczne programowanie. Chodzi o to, żeby głupki wiedziały, jak mówić i postępować, aby osiągnąć sukces. Uczą ich tego trenerzy. Najpierw jednak badacze obserwują ludzi na świeczniku i gromadzą dane, które potem prezentowane są szerokiej publiczności jako wzór do naśladowania. Na przykład jeśli biznesmen ustawicznie dłubie w nosie, a następnie zarabia na giełdzie milion, to jasne jest, że wszyscy, którzy zainwestują w akcje, powinni natychmiast przystąpić do grzebania w nosach. Bo chodzi o to, żeby znać odpowiedź na następujące pytania: "Jakimi wzorcami zachowań posługują się ludzie sukcesu? Jak osiągają swoje sukcesy? Co odmiennego robią oni niż ludzie, którzy sukcesów nie osiągają? Które różnice decydują o różnicy w ich osiągnięciach?". Wiadomo, że lekarze czy prawnicy to zawody wysokiego społecznego zaufania. Teraz do tego grona dołączyliśmy my, polscy trenerzy NLP. Wzrosła liczba trenerów, a liczba osób z certyfikatem mastera i praktyką niebawem będzie już nie do ustalenia. Powołanie Stowarzyszenia dbającego o wysoki poziom treningów i chroniącego uczestników przed "dzikimi" szkoleniami stało się koniecznością. Nieuchronną. Wiele dobrego mogłoby wyniknąć ze zjednoczenia organizacji trenerów NLP z Międzynarodowym Stowarzyszeniem Przyjaciół Ziemi Świętej. W Polsce działa filia pod nazwą Komisariat Ziemi Świętej. Z siedzibą – to się rozumie – w Krakowie. Komisariat nie kojarzy się dobrze, ale dążenia ma szczytne i porażająco praktyczne: celem jest wspieranie Kustodii Ziemi Świętej w misji strzeżenia sanktuariów w Ziemi Świętej (Izraelu, Autonomii Palestyńskiej), a także w sąsiednich krajach (Jordania, Syria, Liban, Egipt, Cypr, Rodos).(...) franciszkanie z Kustodii Ziemi Świętej, z uwagi na trwający konflikt izraelsko-palestyński, brak pielgrzymów oraz to, że chrześcijanie opuszczają swoje rodzinne strony (Betlejem, Jerozolima), oczekują na duchowe i materialne wsparcie, którego mogą im udzielić PRZYJACIELE I DOBROCZYŇCY. Trzeźwi poeci Osobną kategorię stanowią organizacje kobiece. Na przykład Polskie Stowarzyszenie Właścicielek Firm chce zbudować autorytet kobiet w biznesie oraz wzmacniać ich pozycję na rynku. Okazuje się, że w Pomrocznej obchodzony jest nawet – i to hucznie – światowy dzień posiadaczek przedsiębiorstw. Stowarzyszenie Kobiet Polskich Po Czterdziestce nie jest tak ambitne. Chce, żeby baba miała robotę i żeby chłop z powodu przekwitania nie tłukł jej po pysku. Pomaga paniom w dowartościowaniu, a w sprawach trudnych – interweniuje w organach państwowych. Faceci natomiast utworzyli Stowarzyszenie Żywych Poetów. Członkowie spotykają się od czasu do czasu, by poczytać własne wiersze, podyskutować, wypić kieliszek wina. Tak jest, żadnego legendarnego pijaństwa przypisywanego zwyczajowo środowiskom młodoliterackim. Zamiast tego: recytacje, dyskusje, rozmowy kuluarowe. A już mieliśmy wpłacić poważną kwotę na skrupulatnie podany przez SŻP numer konta... Bracia kopią i strzelają Prężnie rozwija się Polskie Bractwo Kopaczy Złota, gdyż – jak wiadomo – jest to kruszec występujący w RP powszechnie. Bardzo liczna reprezentacja naszych brała udział w mistrzostwach świata w kopaniu na czas. Jednak sukcesów nie odniosła, bo rozgrywano je w bogatej Szwajcarii. Złoto leży tam na ulicach. Prawdziwy renesans przeżywają w Pomrocznej Bractwa Kurkowe. Każdy szanujący się właściciel biznesu kilka razy w roku ubiera się w tandetny mundur, strzela do tarczy, a następnie zostaje królem kurkowym. Z niejasnych przyczyn ta infantylna zabawa uchodzi za działalność patriotyczną. Bracia co prawda walą z pukawek pod hasłem: "Bóg, Honor, Ojczyzna" (wersja robocza: "Ćwicz oko i dłonie w Ojczyzny obronie"), ale najczęściej trafiają Panu Bozi w okno, co szkodzi naszej racji stanu i jest Polaka katolika niegodne. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zdychający Puls wyzionął swój "Serwis". Dzięki temu kadłubowemu przedsięwzięciu Reszczyński mógł pospólstwu przez pięć miesięcy objawiać twarz łamistrajka. Zgodnie z przewidywaniami nikomu nie przypadła ona do gustu, a program poległ. * * * Kwiatkowska "Jedynka" weszła na "Szerokie tory", by zrobić reportaż o ukraińskich prostytutkach. Ich życie nie jest łatwe. Nie dość, że biorą w dupę od klientów, to jeszcze ściga je milicja i są umoralniane przez miejscowych klechów. Nas nurtuje tylko pytanie, dlaczego i po co dziennikarze TVP jeździli na Ukrainę, żeby pogadać z kurwami zza Buga? W Polsce mamy ich wielki a piękny dostatek. Polskie panienki z Polski występują głównie w telewizjach niemieckich, a niemieckie – we francuskich. Polityka dobrego sąsiedztwa wymagała przesunięcia polskiej kamery na Wschód. * * * W dniu św. Huberta, patrona myśliwych, Jacek Łęski zasadził się w "Raporcie specjalnym" TV Puls na Pocztę Polską. Wykazywał prezesowi przekręt za przekrętem, wyciągał aferę za aferą pokazując, jak spółka skarbu państwa marnotrawi pieniądze. Zdąży-liśmy w czasie programu znienawidzić rządy lewicy aż do momentu, gdy uświadomiliśmy sobie, że dziś szefem listonoszy nie jest Turczyński, tylko Kwiatek, a afery piętnowane przez Łęskiego dotyczą czasów Buzkorządu. Puls robi sobie jaja z widzów, a Miller ma zbierać po jajach? * * * Publiczna "Dwójka" puściła późną nocą dokument filmowy. Tysiące ludzi ze łzami w oczach wiwatujących na cześć dziwnie odzianego "największego autorytetu", wiersze, piosenki i setki zdjęć, gdzie rzeczony autorytet był, co robił, co jadł i o czym nauczał. Gdyby komuś wydawało się, że film był o kolejnej pielgrzymce J.P. 2 do ojczyzny, to spieszymy wyjaśnić, że była to słynna "Defilada" i dotyczyła komunistycznej Korei. * * * W "Pracy dla każdego" "Dwójka" pokazała, że niektórzy fachowcy z łatwością uzyskują pracę. Są to monterzy kamer do podglądania personelu, monterzy podsłuchów do kontroli rozmów pracowników i informatycy montujący w komputerach tzw. wszaki, by szef mógł wiedzieć, o czym personel pisze do swoich znajomych. Gdy im się ta inwigilacja znudzi, wynajmują firmę z wykrywaczem kłamstw, by dowiedzieć się, czy personel nie łże. Kamery i podsłuchy w kiblu przeczą tezie, że pracownik gówno pracodawcę obchodzi. * * * "Fakty" pokazały, że Kaczor wykazał wrażliwość społeczną i na warszawskiej Pradze przedstawił swój program społeczny zawarty w haśle, które rzucił: "Spieprzaj dziadu". Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 28 sierpnia "Jak w czasie każdych wyborów, również teraz poszczególne partie chcą poparcia Radia Maryja – niejednokrotnie dokonywane były i są zabiegi socjotechniczne, by zrobić wrażenie, iż Radio Maryja popiera wyłącznie kogoś. Można powiedzieć, iż niektórzy, słuchając naszego Radia, słyszeli, czy słyszą, to, co chcą". "Oświadczenie Dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka" "Gdy Ojciec Święty przybył z pierwszą pielgrzymką do Polski, rządzili komuniści – bez Boga i przeciwko Bogu. Rządy PRL utrzymywały Polskę w poddaństwie strukturom zła, które panowały na Wschodzie. Rządy dzisiejsze prowadzą Polskę w kierunku poddaństwa strukturom zła, które panują na Zachodzie". Stanisław Krajski, "Papież i Unia Europejska" 30 sierpnia "Podając na pierwszej stronie jako news informację o »zamykaniu biur Radia Maryja«, »Rzeczpospolita« podjęła typowy temat zastępczy. Zamiast punktować niespełnione obietnice przedwyborcze rządu Millera i pochylać się nad prawdziwymi problemami Polaków, szuka sensacji tam, gdzie jej nie ma". Małgorzata Rutkowska, "»Rzeczpospolita« dekretuje" 31 sierpnia–1 września Panowie z SLD, byli funkcjonariusze PZPR, służyli sowieckiemu okupantowi. Kodeks karny za zdradę stanu karał śmiercią. To, że nie zostali skazani, jest objawem słabości wymiaru sprawiedliwości, a nie dowodem ich niewinności. (...) Prostytucja »przekręty« gospodarcze, wykorzystywanie stanowisk politycznych dla własnych korzyści – Al Capone by się nie powstydził. Nie dziwmy się więc, że ogłosili abolicję. Polacy! Jak długo będziemy to tolerować?!". Andrzej Kołakowski, "Dokąd zmierzasz, Polsko?" Radio "Maryja" 1 września "Eugeniusz z Warszawy: »Ja o tym miłosierdziu, o którym była mowa. (...) Kto w stosunku do kogo ma wykazać? Czy ta sekta PRL-owsko-ubecka w stosunku do nas, czyli ofiar, czy ofiara, czyli my w stosunku do nich. Miłosierdzie było źle, opacznie zastosowane, to znaczy ta gruba kreska. To było swego rodzaju miłosierdzie. I popatrzmy, czym to się skończyło. Zawsze się tak kończy, jeśli ktoś okazuje miłosierdzie w stosunku do zbrodniarza, jak to właśnie miało miejsce w 1989 roku i trochę później. (...)«. o. Tadeusz Rydzyk: »Odpuszczenie nie znaczy, że mamy zapomnieć – co innego ponoszenie konsekwencji i tak dalej. Tak że to jest co innego. To nie jest to, żeby gruba kreska, bo to jest wprowadzanie bałaganu«". Audycja "By odnowić oblicze ziemi" Autor : M.T. / M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wpierdol penitencjarny Wczasie gdy piszemy ten tekst, w szpitalu więziennym przy ul. Kraszewskiego w Łodzi leży 26-letni Dariusz Ż., ksywa Jaszczur (od tatuażu). Trafił tam 9 stycznia 2004 r. z łódzkiego aresztu śledczego przy ul. Smutnej. Ma do odsiedzenia 7 lat za rozbój. W areszcie siedział w celi wieloosobowej nr 68 w II pawilonie. Z nieznanych nam powodów Dariusz Ż. został przeniesiony do izolatki. Krótko po tym wizytę miało mu złożyć trzech strażników. Według naszej wiedzy – skatowali go. Doznał m.in. urazu głowy i złamania nosa. Jaszczur postanowił się zemścić: rozbił lusterko i pociął się nim po klatce piersiowej i brzuchu. Zemsta w postaci samookaleczenia nie jest, wbrew pozorom, taka głupia. Gdyby pobity w celi więzień nie pochlastał się, nie wezwano by do niego karetki, nie przewieziono do szpitala, a po kilku tygodniach – gdy zeszłyby już widoczne ślady pobicia – nikt nie uwierzyłby w samosąd klawiszy. Okaleczony, gdy wynoszono go z celi, chociaż przed więźniami mógł wykrzyczeć, że go skatowano. Jako przyczynę pobytu w szpitalu Dariusza Ż. dyrekcja Zakładu Karnego nr 2 w Łodzi (tam mieści się szpital) podaje oficjalnie samookaleczenie. Zupełnie co innego mówią kumple Darka spod celi. Jeżeli znamy więzienne obyczaje, niepokorny więzień nie wróci do celi przy ul. Smutnej, lecz trafi na zmiękczanie do jakiegoś zaprzyjaźnionego z Łodzią aresztu, najpewniej do Włocławka bądź Sieradza. * * * 39-letni dziś Tomasz G. nie ma w życiu fartu. Ba! O jego pechu można by nakręcić komedię. Czarną, oczywiście. W 1990 r. włamał się do kiosku i ukradł towar wart na dzisiejsze pieniądze około tysiąca złotych. Podpieprzył też auto marki Syrena. Wóz nie ułatwił mu ucieczki: wpadł i dostał łącznie 34 miesiące więzienia. Przerw w odbywaniu kary miał kilka – ze względu na ciężkie warunki rodzinne. Podczas jednej z nich w 1994 r. podprowadził wideo. Sąd dołożył 1,5 roku. Znowu jednak korzystał z przepustek (mimo że te mu nie służyły) i po kolejnej zainkasował dodatkowe 4,5 roku za kradzieże i pobicie. Na szczęście Tomasza G. wyroków w Polsce się nie sumuje. Za wszystko, co w życiu narobił, dostał łącznie 5 lat pudła. W 1996 r. pechowiec nie wrócił na czas z przepustki, więc go aresztowano. Trafił do łódzkiego aresztu śledczego przy ul. Smutnej 1. Dokładniej na IV oddział II pawilonu, do pięcioosobowej celi nr 144. Tomasz G. od lat chorował na jaskrę. Przy gwałtownych zmianach pogody dopadał go taki ból, że albo odwożono go na ostry dyżur okulistyczny pogotowia, albo na miejscu dostawał zastrzyki. Tak było 8 czerwca. Nie doczekał się jednak lekarza. Klawisze wyprowadzili go do izolatki i przez blisko godzinę (z przerwami na papierosa) bili – tak przynajmniej twierdzi. Po mordobiciu Tomasz G. dalej przebywał w izolatce. Po to tylko – jak utrzymuje – żeby zeszły mu siniaki. Po trzech dniach z niezapowiedzianą wizytą wpadł do puszki jego adwokat. Funkcjonariuszom służby więziennej zrobiło się nieswojo do tego stopnia, że przed doprowadzeniem aresztanta na spotkanie z adwokatem pokazali aresztanta lekarzowi, który stwierdził na piśmie, że wszystko z nim OK. Potem dwóch strażników wniosło Tomasza G. przed oblicze jego adwokata. Oczywiście, adwokat ślepy nie był i o tym, co zobaczył, poinformował dyrektora aresztu, a następnie Sąd Penitencjarny. Dyrektor utrzymywał, że Tomasz G. spadł ze schodów*. Kilka dni później, 15 czerwca, sam aresztowany powiadomił o pobiciu Prokuraturę Rejonową Łódź Bałuty. Domagał się natychmiastowej obdukcji. Prokuratura – opierając się na wyjaśnieniach dyrektora aresztu (schody) – odmówiła obdukcji stwierdzając, że nie ma do niej podstaw. Więzień zaczął się skarżyć i odwoływać, aż w końcu dopiął swego. Stało się to 29 listopada 1996 r. – 5 miesięcy i 21 dni od pobicia. Obdukcja, co oczywiste, niczego nie wykazała i 31 grudnia umorzono dochodzenie z braku dowodów. W 1997 r. Tomasz G. wystąpił do sądu z wnioskiem o przerwę w odbywaniu kary ze względu na zaplanowaną operację oczu. Tydzień przed posiedzeniem sądu więźnia wywieziono do zakładu w Łęczycy. Posiedzenie się nie odbyło, a akta skazańca trafiły do Płocka. Gdy nad przerwą debatować miał tamtejszy sąd, Tomasza G. przewieziono do więzienia w Kaliszu. Później siedział jeszcze w Wołowie, skąd po roku wrócił do aresztu przy ul. Smutnej w Łodzi. Czyli wniosek trafił do rozpatrzenia przed ten sam skład orzekający, do którego był adresowany. W międzyczasie okazało się, że badania Tomasza są nieaktualne. Sąd nakazał ich ponowne przeprowadzenie. Stało się to... na początku 2000 r. Lekarze stwierdzili odwarstwienie siatkówki oka i zaćmę. Dodali też, że pogorszenie wzroku u chorego jest rezultatem nieprzeprowadzenia w terminie wymaganego zabiegu. Termin operacji ratującej Tomaszowi wzrok wyznaczono na 22 maja 2002 r. w Szpitalu im. Barlickiego w Łodzi. Nie doszło do niej, w jego książeczce zdrowia znalazł się bowiem zapis, że nie wyraża zgody na operację. Gdy więzień dowiedział się o tym, zawiadomił prokuraturę, że służba więzienna sfałszowała wpis w książeczce – przecież on sam zabiegał o operację! W 2001 r. Tomasz G. wylądował w więzieniu w Łęczycy, skąd dalej pisał skargi i błagał o leczenie. Pomogło: w listopadzie trafił na dwa dni do szpitala w Katowicach. Specjaliści stwierdzili krótko – dupa zbita, operować już nie warto. Podłamany wrócił do mamra i tu się do niego wreszcie uśmiechnęło szczęście: dostał 4 miesiące urlopu na podreperowanie zdrowia! 4 lata za późno, ale zawsze. Niestety, szpital WAM w Łodzi potwierdził opinię okulistów z Katowic: z lewym okiem trzeba się pożegnać. I tak się stało. Po urlopie wrócił do pierdla, bo miał jeszcze do odgarowania trzy miechy. Jak już wrócił, to mu dorzucili dwa, bo nie miał szmalu na jakąś starą grzywnę. Wyszedł 7 grudnia 2002 r., 12 lat od czasu kradzieży Syrenki. Od kiedy biega po wolności, przestał już szukać zdrowia, a zaczął szukać sprawiedliwości. Nieważne, czy wygra coś w sądzie, czy nie. Grunt, że resocjalizacja się udała. * * * To, że w pierdlach biją, nie jest odkrywcze. Bili i bić będą. W Łodzi przy ul. Smutnej też. Łomot dostają tam zresztą nie tacy twardziele jak Tomasz G., z którego dla czyjegoś kaprysu zrobiono Juranda. W 2003 r. pobity tam został jeden z szefów łódzkiej ośmiornicy Tadeusz M., ksywa Materac. Należało mu się, bo poprosił strażników, by zwracali się do niego per pan. Nie wiadomo, za co w 2000 r. skatowano znanego łódzkiego gangstera Edmunda R., ksywa Popelina. Gość jest charakterny: powiedział, że kiedyś sam to wyjaśni... W tym samym roku złomotano członka gangu narkotykowego Maksymiliana G., ksywa Max. Strażnicy tłumaczyli, że nie pobili go, lecz jedynie zastosowali „przymus bezpośredni”, bo nie chciał zmienić celi. Sam Max opowiadał, że dostał, bo upomniał się u strażników o pieniądze, które mu zabrali. Nie wiadomo też, za co skatowano w 1999 r. Jana J., byłego rzecznika łódzkiej policji, a potem członka grupy zamieszanej w jedną z ośmiornic. Według strażników – spadł z łóżka. Lecąc musiał się nadziać na czyjeś buty, bo ich odciski wykazała obdukcja na ciele Jana. W marcu 2000 r. ktoś podpalił celę, w której siedział dr Zbigniew K., człowiek, który podważył wiarygodność świadka koronnego w sprawie łódzkiej ośmiornicy – Rudego („NIE” nr 15 i 43/2003). Lekarz w stanie ciężkim trafił do szpitala. Życie stracił siedzący w celi nad doktorem były policjant z Pabianic Krzysztof L. Nie wiadomo, którego z nich chciano zabić. Nie wyjaśniono też przyczyny pożaru, gdyż akcja ratownicza zatarła wszystkie ślady. Wiadomo tylko, że po tym zdarzeniu szybciutko, bo w ciągu 3 lat, aż o dwa stopnie awansował klawisz będący wówczas szefem piętra, na którym wybuchł pożar. * Ze schodów w warszawskim areszcie przy ul. Rakowieckiej spaść miał Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie. Trafił do szpitala. W aresztach są widocznie jakieś szczególnie niebezpieczne schody. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wiktor u Kwaśniewskiej " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak zabija Wyborcza W Polsce bohaterem się bywa. Tak samo jak Żydem. Można nim być i nagle przestać. Nawet niekoniecznie zależy to od polityki. W gospodarce rynkowej o wszystkim decyduje popyt. 7 kwietnia 1981 r. w Szczecinie doszło do tragicznego w skutkach pożaru. Sfajczył się Kombinat Gastronomiczny "Kaskada". Żywcem spłonęło 14 osób: ośmioro pracowników restauracji i sześcioro praktykantów. Ocalała tylko jedna osoba przebywająca wówczas w budynku: 19-letnia uczennica Zespołu Szkół Gastronomicznych – Alicja Ignacik. Pożar ten to jedno z największych nieszczęść, jakie dotknęły powojenny Stettin (nie licząc oczywiście bankructwa stoczni). Porównuje się go do wybuchu warszawskiej Rotundy. O pożarze i losach ocalałej dziewczyny nakręcono w zeszłym roku film, a przed miesiącem – w 2002 r. – szczeciński dodatek "Gazety Wyborczej" zamieścił wzruszający reportaż. Właśnie on skłonił mnie do tej relacji. Ala 27 kwietnia 1981 r. był w Szczecinie pięknym, słonecznym i ciepłym dniem (na podstawie "GW"). Tuż przed ósmą rano do najbardziej prestiżowej w mieście restauracji "Kaskada" przybiegła świeża i niewinna jak skowronek praktykantka Ala Ignacik. Skromna dziewczyna z prowincji szybko wskoczyła w fartuszek i czekając na przydział obowiązków usiadła z podręcznikiem w dłoni w jednej z sal restauracji. W pewnej chwili usłyszała okrzyk "pali się". Krzyczała wybiegająca z budynku sprzątaczka, pani Genowefa Bonter. Była 8.03, może 8.04... Kiedy uczennica Alicja usłyszała ten okrzyk, na korytarzach restauracji było już pełno dymu, szybko wdzierał się ogień. Zdała sobie sprawę, że jest sama i zdana tylko na siebie. Nie wiedziała, co zrobić. Intuicyjnie weszła na stół, z niego na parapet okna. Wybiła je kolanem i przeszła na wąski gzyms. Stała na nim trzymając się jakiegoś żelastwa, które nagrzewało się parząc jej dłonie. Przed budynkiem temperatura była tak wysoka, że wyginały się znaki uliczne. Wisiała tak kilkanaście metrów nad ziemią, gdy nagle zobaczyła tuż pod sobą młodzieńca. Stał w koszu wysięgnika samochodu ciężarowego i nie bacząc na dym i płomienie spokojnie namawiał ją, by podała mu rękę i zeskoczyła do kosza (wysięgnik wyżej nie sięgał). Posłuchała go i ocalała. Po zaliczeniu pogotowia zrozpaczoną i załamaną Alę czekała jeszcze "oficjałka". Następnego dnia w asyście prasy musiała wręczyć kwiaty swoim wybawcom. Na zamieszczonym w "Gazecie Wyborczej" zdjęciu stoi skromna dziewczyna ze swoimi wybawcami: Ryśkiem Malinowskim i nieżyjącym już Januszem Krzewińskim. Pani Alicja, czyli ówczesna Ala, nie chce wracać do tamtych wydarzeń, z szacunku wobec tej woli nie podajemy więc jej nowego nazwiska. Ma uraz. Jest szczęśliwa i szanuje cudem darowane jej życie. Miejsce po "Kaskadzie" stara się omijać... Tyle "Gazeta Wyborcza". Teraz ja. Janusz Chłopakiem, który ryzykując życiem wskoczył do kosza i "pojechał" ratować dziewczynę, był 26-letni wówczas dekarz Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej Janusz Krzewiński. W dniu pożaru w pracy zjawił się punktualnie, o siódmej. Słoneczko było wesołe, jego zaś męczył malutki kacyk. Poprzedniego dnia przy dźwiękach Armstronga i Perfectu zrobili z żoną po kilka gram. Ale było dobrze. Tego dnia miał z szefem Staśkiem Matusiakiem i Ryśkiem Malinowskim – kierowcą Stara z wysięgnikiem – zakładać rynny w budynku przy ul. Światowida. Z bazy wyjechali tuż przed ósmą. Wszyscy trzej siedzieli w szoferce. Nagle zobaczyli kłęby gęstego dymu. – Pewex się jara! – krzyknął Janusz i znacząco popatrzył na kolegów. Uśmiechnęli się na myśl o paru fantach i szybciuteńko pojechali w stronę dymu. Gdy już byli prawie na miejscu, zorientowali się, że to nie Pewex, tylko stojąca naprzeciwko "Kaskada". Ich samochód zatrzymał jakiś człowiek i wykrzyczał, że trzeba ratować dziewczynę w oknie na II piętrze. Rysiek został za kierownicą, Janusz wskoczył do kosza, Stasiek, pan Stanisław, pokierował wozem. Dalej było jak w "GW". Dodać najwyżej można, że temperatura była tak wysoka, że zaczął się topić lakier na samochodzie i kierowca odjeżdżał z rozłożonym jeszcze wysięgnikiem. Postawili dziewczynę i odjechali do roboty. Po drodze dogadali się, że żaden pary z gęby nie puści, bo kierownik by ich zabił, gdyby dowiedział się, że jadąc na robotę zboczyli z drogi. Po robocie wrócili do bazy, a tam wszyscy opowiadali o pożarze "Kaskady". Pan Stasiek się wygadał, ucinając jakąś fantastyczną opowieść słowami: "Wiem, dziewczynę żeśmy ściągali". Ale dalej była cisza. Janusz wrócił do domu, zjadł obiad i zabrał żonę z małym dzieckiem na spacer. Słowa kobiecie nie powiedział, żeby mu nie jęczała, że się znowu wychylił. Głupia sprawa, ale dopiero co wyszedł z kryminału. Gdy urodziło się im dziecko, było ciężko. Podpieprzył więc komuś wózek dziecięcy. Złodziejem nie był, kraść nie potrafił, kłamać też nie, to i wylądował w pace. Tajemnicy jego bohaterskiego czynu nie udało się przed starą ukryć. Następnego dnia z kumplami znowu montowali rynny, a gdy wrócili do bazy czekała już na nich prasa i dziewczyna, którą ocalili. Dzień później zdjęcie Janusza obiegło cały kraj. Żona Janusza nawet się go nie czepiała... Po kilku tygodniach jego firma świętowała 25-lecie. Przy okazji akademii nagrodzono bohaterów. Każdy dostał: – od PZU – 500 zł (niecała tygodniówka) minus podatek; – od "Solidarności" (był rok 1981) – plastikowy zegar ścienny; – od państwa – srebrny medal Za Ofiarność i Odwagę. Po uroczystości bohaterowie wypili na ławeczce po jednym piwie i rozeszli się każdy w swoją stronę. Janusz zabrał żonę i dziecko na lody, potem poszli kupić mu garnitur i krawat, na wypadek, gdyby znów został bohaterem, bo tego dnia występował w pożyczonym. Bohaterem więcej nie był, ale garnitur się przydał za rok, w sądzie. Latem 1982 r. wystartował do niego jakiś małolat. No to dostał kilka razy w twarz. Zamiast przyjąć ciosy z godnością, jako zasłużone, pokrzywdzony nie mógł sobie darować przyjemności zakapowania bohatera. Stan wojenny, pobicie... Czekał na sprawę. Któregoś dnia, co tu dużo gadać, nawalił się z kumplami i na urwanym filmie ukradł flaszkę wódki. Złapali go, oczywiście, bo co z niego za złodziej. No i porobiło się: karany wcześniej, kradzież w stanie wojennym, pobicie... Recydywa. Przegarował 9 lat: od dzwona do dzwona. Wyszedł w 1991 r. Żona czekała, ale świat się zmienił. Założył firmę usług budowlanych Jano-Service. Najpierw szło, potem się popsuło. Żonę i dorosłego syna odwiedzał, ale nie byli już razem, działalność firmy zawiesił. Gdzieś tak przed sześcioma laty spotkał znanego szczecińskiego wydawcę Maćka Wędzińskiego i zamieszkał w remon-towanym przez niego domu w Węgorniku. Zaprzyjaźnili się i Janusz został kimś w rodzaju "majordomusa". Przed rokiem, w 2001 r. autobus zabił najlepszego kumpla Janusza – Janka Niedźwiedzia. Potem telewizja podała, że Janusz też nie żyje. My Siedzimy tak sobie z Maćkiem i Januszem i gadamy o życiu. Słuchamy muzyki sprzed 20 lat, popijamy wódeczkę i uważamy, żeby "Wyborczej" nie uświnić, bo to dla Janusza pamiątka. – Jak o kimś napiszą, że zmarł, to ten człowiek długo żyje – pociesza Janusza gospodarz, Maciek. – No to ile ja pożyję, jak mnie już drugi raz chowają, osobno "Wyborcza", osobno telewizja, a żaden dziennikarz nie chce słyszeć, że żyję – śmieje się Januszek. – Już dwa razy byłem w urzędach sprawdzać, czy żyję. Żyję, ale widać do historii nie pasuję. – Miejsce po "Kaskadzie" omijasz? – pytam chcąc nawiązać do bohaterki "GW". – A czemu? – dziwi się Janusz. – Jest tam fajny ogródek piwny. Jak jestem w Szczecinie, to lubię tam zajść. Tylko koledzy na mój widok uciekają, jakby trupa zobaczyli. Garnitur przeżył, medal też. Jedynie plastikowy zegar od "Solidarności" z czasem szlag trafił. Zegar skonał wraz z mitem fundatora. Mit obdarowanego żyje dzięki uśmierceniu bohatera. Jest jak Wałęsa – jego pobohaterskie postępki nie pasowały do mitu. Fot. MACIEJ WĘDZIŇSKI Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Katokatorga Zamiast dziewczyny molestować, Kościół je zniewala. Pralnie-gułagi sióstr magdalenek działały w Irlandii do 1996 r., kiedy to zamknięto ostatnią. Karol Wojtyła został papieżem w roku 1978. Czyli jeszcze przez 18 lat pontyfikatu Papieża Pokoju kobiety w katolickim, europejskim kraju – a nie w Afganistanie czy Arabii Saudyjskiej – były nieludzko zniewalane. Irlandia była trzecim na liście państwem, którą J.P. 2 odwiedził rozpoczynając swoje długoletnie pielgrzymowanie (przełom września i października 1979 r.). Wielokrotnie biskupi i księża irlandzcy odwiedzali papę w Watykanie. Ani razu nie napomknął on jednak, że w irlandzkim Kościele źle się dzieje, nie skierował pod ich adresem ani jednego zarzutu. A było czego się czepiać. Tydzień temu zachęcaliśmy naszych Czytelników do zainteresowania filmem "Siostry magdalenki" w reżyserii Brytyjczyka Petera Mullana. Pisaliśmy o nim już wcześniej ("NIE" nr 38 i 39/2002). Od 10 października film jest w polskich kinach. Poprzedzony otrzymaniem nagrody Złotego Lwa na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji w 2002 r. oraz wypowiedzią kardynała Ersilio Toniniego reprezentującego stanowisko Watykanu w tej sprawie: To wielkie, gorzkie rozczarowanie. Złoty Lew dla filmu, który nie mówi prawdy o Kościele, Złoty Lew dla reżysera, który w sposób obraźliwy traktuje katolicyzm i katolików, nie przynosi festiwalowi zaszczytu. Przeciwnie, okrywa festiwal hańbą. Watykan się burzy, kler w Irlandii milczy. Milczy także kler w Polsce. Nasi recenzenci są w miarę zgodni: film jest porażający, ale wcale nie antykościelny, nie antykatolicki, a w ogóle to żadne z niego wybitne dzieło. Nie mają racji. Kościół jak KGB Akcja filmu zaczyna się w 1964 r. w hrabstwie Dublin w Irlandii. To przeplatająca się historia czterech młodych dziewcząt, które spotykają się w prowadzonym przez zakon sióstr Miłosierdzia Bożego, tzw. magdalenki, ni to przytułku, ni to zakładzie wychowawczym, a tak naprawdę pralni przynoszącej siostrom zysk. Margaret trafia tam wysłana przez rodzinę, bo została zgwałcona przez kuzyna. Jest "nieczysta", choć nie z własnej woli. Rose rodzi nieślubnego syna. Dziecko zostaje jej odebrane, a rodzice wysyłają ją do sióstr. Podobną historię przeżywa Crispina. Na marginesie warto dodać, że była to normalna praktyka w Irlandii aż do lat 70. Nieślubne dzieci odbierano matkom, a Kościół kat. przekazywał je do adopcji lub wychowywał we własnych sierocińcach. Nieślubne dziecko jest bękartem – mówi do Rose ksiądz z centrum adopcyjnego. – Należy dać mu szansę, by wzrastał w dobrym katolickim domu i miał kochających rodziców. Najbardziej może dziwić historia Bernadetty, która nawet nie wie, dlaczego wylądowała w kościelnym zakładzie. Otóż jest ona po prostu ładna. Co myśmy takiego zrobiły, że zasłużyłyśmy na coś takiego? – pyta. W Irlandii przez podobne zakłady, jak pokazany w filmie, przewinęło się ok. 30 tys. dziewcząt i kobiet. Kościół kat. nie przeprosił za to, nie wypłacił odszkodowań. Widocznie musi upłynąć kolejne 100 lat, aby któryś kolejny papież się na to zdobył. Bo Watykan czasem przeprasza. Po stuleciach. System jak klasztor Tadeusz Sobolewski, filar krytyki filmowej, napisał w "Gazecie Wyborczej", że "Siostry magdalenki" go rozczarowały, bo to film demagogiczny i tendencyjny. Tendencyjny? Można się z tym zgodzić. Tendencyjnie, w sposób zbyt uproszczony, zostały pokazane postacie sióstr. Właściwie ledwo naszkicowane. Jako stworzenia najokrutniejsze ze wszystkich, jakie można sobie wyobrazić. Bez wewnętrznych przemian, dylematów. Ale też taki był zamysł Mullana, scenarzysty i reżysera filmu. Nie miał to być film o dylematach i zróżnicowaniu w łonie Kościoła, tylko miał to być – i jest – film o wypaczeniach w łonie tegoż Kościoła. Sobolewski zarzuca reżyserowi, że zbyt łatwo ustawił sobie przeciwnika. Ale przecież nie jest to film o rodzącym się sadyzmie kilku sióstr zamkniętych w klasztorze, które bzikują z samotności, braku rodzinnego zakorzenienia, nie mają empatii ani żadnych wyższych uczuć. To nie jest także film o braku miłości w rodzinach i o społeczeństwie, które nie potrafi poradzić sobie z problemami wychowawczymi – jak napisano w "Rzeczpospolitej". To jest film o społeczeństwie schwytanym w kleszcze. Film o społeczeństwie zorganizowanym według norm Kościoła kat., który nie tylko narzuca swój system norm moralnych, ale i egzekwuje jego ścisłe przestrzeganie za pomocą aparatu państwowego. Bernadetta stara się wyrwać z tego obozu pracy. Próbuje namówić młodego dostawcę, aby w nocy otworzył tylne drzwi i wypuścił ją. Brat odsiaduje 6 lat, bo kradł zakonnicom jabłka. Ile mnie by dali? – pyta w dramatycznej scenie Brendon. Widz wie, że brat, o którym mowa, siedzi tak długo nie dlatego, że kradł, ale dlatego, że kradł zakonnicom. Na to właśnie położony jest akcent. Wróg twój Do lat 80. XX w. Kościół kat. zajmował w Irlandii pozycję uprzywilejowaną. Gwarantowała mu to konstytucja przyjęta w 1937 r. Istniał zakaz rozwodów (państwo dopuszczało jedynie separację), sprzedaży środków antykoncepcyjnych, nie mówiąc już o aborcji. Istniała cenzura książek, czasopism, filmów. Na uczelniach w południe odmawiano Anioł Pański. W kraju było więcej księży i zakonników niż urzędników. Nie wywołuje więc zdziwienia, że to, co powiedział irlandzki biskup, obowiązywało w państwie, proboszcz decydował o wszystkich sprawach w parafii, a słowo księdza było obowiązującym prawem w każdym domu. Kościół w Irlandii to także ujawniana od początku lat 90. fala skandali. Okazało się, że jeden z najbardziej znanych irlandzkich biskupów – Eamonn Casey – ma dziecko i korzystał z kościelnych pieniędzy, aby wyciszyć całą sprawę. Potem się okazało, że znany z radia i telewizji, w których klepał nabożne pogadanki, ks. Michael Cleary żyje w konkubinacie, jak gdyby nigdy nic i ma dwójkę dzieci. W ostatnich kilkunastu latach skazano w Irlandii 45 księży i zakonników za seksualne wykorzystywanie nieletnich. Problem molestowania seksualnego przez osoby duchowne okazał się takich rozmiarów, że powołano specjalną państwowo-kościelną komisję. W 1992 r. bardzo popularna irlandzka piosenkarka Sinead O’Connor w telewizyjnym programie rozrywkowym ni z tego, ni z owego wyciągnęła zdjęcie Jana Pawła II i podarła je wołając: Walczcie z prawdziwym wrogiem! To nie wzięło się znikąd, z prymitywnej chęci zaszokowania publiki. Społeczeństwo katolickiej Irlandii miało dosyć. To był protest. Podobnie jak protestem jest film "Siostry magdalenki". Hierarchowie kościelni biją na alarm, że od wejścia do Unii Europejskiej irlandzka owczarnia się rozlazła, a kleru nikt tam już nie chce słuchać. A w coraz liczniejszych publikacjach wręcz mówi się o śmierci katolickiej Irlandii, odejściu starej Irlandii. Tam Irlandia, tu Polska Sądzę jednak – znając sytuację w obu krajach – że coś podobnego do irlandzkiego kryzysu może w niedalekiej przyszłości nastąpić i tutaj – są to słowa wygłoszone przez ojca Davida Sullivana (Irlandczyka z Dublinu, wieloletniego misjonarza w Afryce, który od kilku lat jest przełożonym Zgromadzenia Misjonarzy Afryki Ojców Białych w Lublinie) na spotkaniu Krajowej Rady Katolików Świeckich i Rady Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Świeckich, które odbyło się w listopadzie 2001 r. Referat ojca Sullivana zamieścił potem miesięcznik "Więź" (3/2002). Zakonnik wytknął polskiemu duchowieństwu zbytnie samozadowolenie oraz postrzeganie świata w kategoriach czarno-białych i traktowanie jak wroga każdego, kto ma inne poglądy polityczne lub religijne. Ma facet rację. "NIE" pisze o tym od lat. W Polsce udział Kościoła kat. w urządzaniu struktur państwa jest wielki. Za wielki – widać to gołym okiem. U nas są co prawda rozwody prawem dozwolone, ale przerzucenie orzecznictwa do wyższej instancji powoduje, że rozwód dostać trudno. Brak seksualnej oświaty, środki antykoncepcyjne to dalej tabu, a wspomnienie o aborcji wywołuje w licznych środowiskach agresję. Co prawda na uczelniach nie odmawia się modlitw, ale w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach – owszem. A małoż to księży pedofilów, dziwkarzy i opojów opisywał tygodnik "NIE"? A sprawa biskupa Paetza? Rozmyło się, a biskup senior nadal cieszy się poważaniem poznańskiej śmietanki kulturalno-biznesowej. A gdański arcypasterz Gocłowski i jego niejasny udział w niejasnej aferze z drukarnią Stella Maris? Nawet nie draśnięty przy tej sprawie. Wielka szkoda, że przy okazji znakomitego filmu Petera Mullana polskie media nie rozpoczną dyskusji na temat granic wpływów Kościoła kat. na państwo. Ale rozumiemy. Papież, rocznica pontyfikatu, ecie pecie... "Siostry magdalenki", reż. Peter Mullan, prod. Wielka Brytania/Irlandia, 2002. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedolub i żydofil Młodzi działacze UP z Białegostoku donieśli marszałkowi Sejmu Borowskiemu, że w czasie zorganizowanej w ich mieście debaty "Unia Europejska – zagrożenie czy przyszłość" pan poseł Andrzej Fedorowicz z LPR nawoływał do nienawiści do narodu żydowskiego i mniejszości narodowych. Zdaniem młodych z UP, z ust pana posła padły takie wypowiedzi jak: naród żydowski to nie jest naród tylko plemię żydowskie, mniejszości białoruskiej nie ma – są tylko prawosławni Polacy. Poseł miał również chwalić się swoją tolerancją mówiąc, iż jest tolerancyjny albowiem nie zabił jeszcze żadnego Żyda ani pedała. Pan poseł oczywiście zaprzecza i żąda od działaczy UP nagrań ze swymi wypowiedziami. W III RP nie wystarczy usłyszeć – trzeba nagrać... Czyja dupa tego twarz Na sesji Rady Miejskiej burmistrz Świebodzic Jan Wysoczański oddał byłemu burmistrzowi Leszkowi Gucwie (który jest obecnie radnym) zamówione przez niego kalendarze na rok 2003, zdobi je bowiem zdjęcie byłego burmistrza. Obecna władza zamówiła więc nowe kalendarze. Były burmistrz zapowiedział, że zapłaci za kalendarze ze swoją buźką i rozda je radnym. Przypuszczamy, że nowe kalendarze będą szły z duchem czasu... Przynęta z wyborcy Mieszkaniec Słupska poskarżył się policji, że poseł LPR Robert Strąk, przy pomocy dwóch innych mężczyzn, wrzucił go do stawu w lesie. Poszkodowany twierdzi, że pan poseł żądał od niego zwrotu pieniędzy za rozmowy telefoniczne, które przeprowadził jakoby ze służbowego telefonu w siedzibie LPR w Słupsku. Sprawę bada prokuratura, bo stawy teraz zimne. Miller na 99 proc. Pracownia Badań Społecznych z Sopotu ustaliła, że 99 proc. Polaków rozpoznaje pana premiera Rzeczypospolitej Leszka Millera. Jeden procent to prawdopodobnie ci, którzy przestali go poznawać. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hotdogi wojny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gacie na VAT-cie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Panisko 11 lutego nawiedził Kielce pan poseł Jaskiernia. Pobiegłam na spotkanie, bo spodziewałam się wrażliwego, skromnego człowieka, który rzetelnie przedstawi przewidywane zyski i koszty ewentualnego wstąpienia Polski do UE – takie było motto spotkania. Tymczasem pan J.J. to wielkie panisko. Zaś informacja pana J.J. ograniczyła się do kilku powszechnie znanych banałów. W całej pełni potwierdziło się, że ekipa, która doszła do władzy, nie ma żadnej koncepcji naprawy zrujnowanego państwa. – Jakaś tam korupcja – mruknął pan J.J. – rzecz normalna, zdarza się i w innych krajach, gdy chodzi o wielkie pieniądze. Pan poseł wyrazić raczył też zdziwienie i niesmak, że w społeczeństwie panuje tak powszechna apatia, a ludek jest tak mało przebojowy i aktywny. Szkoda, że politycy obrastający błyskawicznie w ogromne dobra materialne, nie zaczną jeździć po kraju i instruować apatyczne społeczeństwo, jak to się robi. Być może debilowaty ludek mógłby się wreszcie czegoś nauczyć. ... ziało obłudą, kłamstwem i cynizmem, a na twarzach tzw. frekwencji malował się niesmak, a przecież była to tzw. żelazna lewica. Naiwna zwolenniczka lewicy (e-mail do wiadomości redakcji) Papamania W głównym dzienniku telewizyjnym rozanielona spikerka ogłosiła – „Jest nadzieja, że Ojciec Święty przyjedzie w tym roku do Polski”. Czy oni wszyscy powariowali! Olbrzymia dziura budżetowa, kraj na granicy bankructwa, nie ma na wojsko, na policję, na służbę zdrowia, zabiera się studentom, a na to miejsce sprowadza się Papieża. Nie mam nic przeciwko Papieżowi, jest Polakiem i ma prawo przyjechać do ojczyzny, ale niech przyjedzie za swoje pieniądze, a nie podatników, przecież Kościół jest bogaty, a taka wizyta to setki milionów złotych. Polski na to nie stać. Zbigniew G. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Chocholi taniec W wakacje nastąpi przylot ojca. Wszyscy się zjednoczą w tańcu pełnym splendoru, sfilmowanym i często powtarzanym w tiwi, obszernie komentowanym przez rozpromienione autorytety. Wszyscy oni wtedy, wraz z podnieconą do granic wytrzymałości zawładniętą przez Kościół częścią narodu rozpłyną się we własnej obrzydliwości i lizusowatości. Jestem uczniem. Pomijając moją (oraz wielu młodych ludzi) obojętność w stosunku do osoby przylatującej nie potrafię zrozumieć, jakimi torami myśli nasz rząd mięciuteńki jak herbatniki potrzymane w kawie czarnej i mrocznej. (...) Proszę jedynie o modlitwę w intencji niewynalezienia genu nieśmiertelności. Grzesiek (e-mail do wiadomości redakcji) „Sąd złodziej” Przeczytałem artykuł „Sąd złodziej” („NIE” nr 7/2002) i jakbym dostał obuchem w łeb. Prawnicze łby wymyśliły uzasadnienie logiczne jak ostatnie dyrdymały Wałęsy przy niedzielnym śniadanku. Człowiek nie jest sprawcą przestępstwa, ale może być nim jego komputer i myszka, i skaner, i klawiatura. Moim samochodem też mogę kiedyś kogoś potrącić, to może by mi go sąd zabrał profilaktycznie? Czy w Polsce nie można głosić swoich ateistycznych poglądów oraz przypominać o zbrodniach Kościoła jako instytucji? Mnie i moją niewierzącą rodzinę bez przerwy obrażają urzędnicy państwa kościelnego – z ambon, przez radio, na piśmie – chyba spróbuję o tym poinformować prokuraturę, może zrobi jakiemuś czarnemu przeszukanie o 6 rano, wygarnie komputer z ewidencją niewiernych duszyczek i zwróci się do sądu o zarekwirowanie sprzętu? Marek K., Warszawa (e-mail do wiadomości redakcji) „Post z kotletem” Jeżeli dziewięcioro na dziesięcioro deklaruje, że czegoś nie je, to reszta stanowi dziesięć procent, a nie jeden, jak raczył był napisać red. Piotr Gadzinowski („NIE” nr 8/2002).W przypadku wątpliwości służę panu Gadzinowskiemu pomocą, najlepiej przy 40%. Pilnujcie pana Piotra, bo przebywając na salonach jeszcze nam zgłupieje. J. W. (e-mail do wiadomości redakcji) „Spisek baronów” Ze zdumieniem przeczytałem o sobie w Pańskim tygodniku o rzeczach i sprawach, w których nie rozpoznaję siebie, a które zostały mi przypisane. Piszecie o czynach i ludziach, których zestaw wydaje się przypadkowy i nielogiczny, a w moim wypadku zupełnie nie związany z opisywaną przez Was sprawą. Czuję się dotknięty zawartymi w tekście pomówieniami. Widocznie forsowany przeze mnie radykalny program restrukturyzacji hutnictwa obliczony na ratowanie naszych hut i tysięcy stanowisk pracy niweczy czyjeś interesy. Nie mam jednak czasu na szersze odniesienie się do zawartych w piśmie pomówień. Jestem po wyczerpującej, ale bardzo owocnej podróży do Indii i Indonezji i tuż przed nowym wyjazdem do USA, właśnie w interesie rozwoju naszego przemysłu. Do sprawy jednak powrócę. Ministerstwo Gospodarki Sekretarz Stanu Andrzej Szarawarski „Sędzia sądzi sędzię” W artykule „Sędzia sądzi sędzię” pani Dorota Zielińska wyraziła pogląd, że sprawa, której dotyczy wspomniany tekst i która toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie, celowo prowadzona jest opieszale. Dzieje się zaś tak dlatego, że autorki książki, z której wydaniem związane są roszczenia powoda, były sędziami wspomnianego sądu. W stwierdzeniu tym zawarta jest co najmniej sugestia braku obiektywizmu w rozpoznawaniu sprawy przez sąd. Autorki kwestionowanej książki nigdy nie były sędziami, a były arbitrami w Głównej Komisji Arbitrażowej, która przestała istnieć 30.09.1989 r. W miejsce arbitrażu powołano 1.10.1989 r. sądy gospodarcze. Obecna sędzia referent sprawę przejęła do prowadzenia 26.03.2001 r. Pani sędzia nie zna osobiście autorek książki, które ponadto nie są i nie były pozwanymi w sprawie. Pozwanym jest wyłącznie Wydawnictwo Prawnicze. Faktem jest, że sąd badał legitymację czynną powoda, nie był to jednak „pretekst” do przedłużenia prowadzenia sprawy. W przypadku wątpliwości (a takie były zgłaszane) sąd czyni to na każdym etapie sprawy. Tymczasem powód dopiero 31.10.2001 r. złożył odpowiednie dokumenty. Postanowienie, którym sąd oddalił wniosek powoda o zabezpieczeniu powództwa, podlegało zaskarżeniu, z czego powód nie skorzystał. Biegły w swojej opinii nie zawarł jednoznacznego wniosku, „że naruszono majątkowe i osobiste prawa autorskie”. We wnioskach końcowych, wskazał, że „omówione podobieństwa mają za przedmiot elementy o cechach oryginalnych” co w przypadku uznania przez sąd, że zostały zapożyczone z dzieła powoda i w zakresie, w jakim to nastąpiło, „ma miejsce naruszenie majątkowych i osobistych praw do tego dzieła”. Biegły wyraził także pogląd, że nie jest wykluczone dokonanie zapożyczeń w obu omawianych utworach „ze wspólnego, wcześniejszego źródła”. Obawa autorki dotycząca przedawnienia jest bezpodstawna. Czas, w jakim prowadzona jest sprawa cywilna, nie ma wpływu na bieg przedawnienia zgłoszonych roszczeń. Sędzia Irena Kudiura Rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie Od autorki. Wbrew temu, co twierdzi Pani Rzecznik, opinia biegłego w tej sprawie jest jednoznaczna. „Ocena zarzucanych przez Powoda zapożyczeń” kończy się wnioskiem: „Charakter opisanych zależności, ze względu na powtórzenia cech indywidualnych tych tekstów, uzasadnia wniosek o ich zapożyczeniu do utworu II z utworu I”. Dalej następują rozważania teoretyczne: „Konstatacja ta nie wyklucza zapożyczeń (...) ze wspólnego, wcześniejszego źródła. Wymagałoby to jednak przeprowadzenia dowodu...”. Takiego dowodu przeprowadzić nie można, bo żadne „wspólne, wcześniejsze źródło” nie istnieje. I wreszcie ostateczna konkluzja: „Ponieważ omówione wyżej podobieństwa mają za przedmiot elementy o cechach oryginalnych, a więc podlegających ochronie prawa autorskiego, w wypadku uznania przez Sąd, że zostały zapożyczone z dzieła opublikowanego przez Powoda (...) ma miejsce naruszenie majątkowych i osobistych praw do tego dzieła. W odniesieniu do praw majątkowych naruszone zostało prawo do reprodukowania utworu oraz jego opracowania. Uzasadnia ono odpowiedzialność na podstawie art. 79 w związku z art. 2 ustawy o prawie autorskim”. Informacje o biografii zawodowej autorek, zaczerpnęłam z okładki ich książki. Nie ma potrzeby wyjaśniać, że pozwane w tej sprawie jest Wydawnictwo Prawnicze – nic innego nie napisałam. Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Groził nam Lwów Premier Najjaśniejszej Leszek Miller był we Lwowie gościem. Ważnym i łaskawym. Nie grymasił z powodu Cmentarza Orląt, złożył tam kwiaty. Zwaśnionych zaś Ukraińców zaprosił do Warszawy na ukraińsko-ukraiński "okrągły stół" pojednania pod wysokim patronatem Polski i NATO. Szkoda, że nie wyraził przy tym należnej wdzięczności rządowi brytyjskiemu z czasów II wojny światowej, który mimowolnie, ale skutecznie do tak pomyślnego przebiegu owej wizyty się przyczynił. W drugiej połowie grudnia 1941 r. w Moskwie, od której bram odparto właśnie wojska hitlerowskie, bawił minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony Eden, negocjując z nowym aliantem projekt traktatu o sojuszu wojennym i powojennej współpracy. Problemy pojawiły się, gdy Stalin zaproponował gościowi uzupełnienie jawnego traktatu tajnym protokołem dodatkowym. Protokół przewidywał porozumienie w sprawie powojennych granic państwowych w Europie. Najistotniejsze jego postanowienia miały gwarantować Związkowi Radzieckiemu zdobycze terytorialne z okresu wrzesień 1939 – czerwiec 1941, a więc okrojenie Finlandii, republiki nadbałtyckie, Kresy Wschodnie II RP oraz rumuńską Besarabię i Bukowinę. Związkowi Radzieckiemu miał przypaść również Królewiec z przyległościami, ale tylko na 20 lat. W przypadku Polski Stalin zaproponował jednak pewne ustępstwa. Według pełnego tekstu proponowanego protokołu wydobytego z kremlowskich archiwów w kilka lat po upadku ZSRR (O. Rżeszewskij, "Wojna i dyplomacja. Dokumenty i komentarze", M. 1997), odnośny art. 10 brzmiał: Odbudowa Polski w granicach 1939 r., z pozostawieniem w granicach ZSRR terytoriów Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej z wyjątkiem regionów z przewagą ludności polskiej (pozostawić w posiadaniu Polski miasto Lwów, pod warunkiem przekazania ZSRR Białegostoku i Wilna lub odwrotnie, przekazać Polsce Białystok i Wilno, pozostawiając Lwów w ZSRR), a także – poszerzyć obszar Polski kosztem zachodniej części Prus Wschodnich. Anglicy – zdaje się – rządu gen. Sikorskiego o tych propozycjach nie poinformowali, ale też ich nie przyjęli. Odmowa była taktowna, dyskusje terytorialne uznano za przedwczesne, choć obiecano ze zrozumieniem odnieść się do interesów ZSRR. Z dostępnej od dawna wymiany depesz między Edenem i Churchillem wynika, że dla Wielkiej Brytanii wschodnie terytoria II RP nie stanowiły problemu, linia Curzona była do przyjęcia. Londyn i Waszyngton, z którym sprawę konsultowano, nie były natomiast gotowe pogodzić się z radziecką aneksją republik nadbałtyckich. Nie spodziewały się, że za trzy lata Stalin będzie dość silny, aby w tej części Europy wziąć, ile zechce. Z protokołu dodat-kowego nic więc nie wyszło, a negocjacje traktatowe przedłużyły się jeszcze o parę miesięcy. Koło nosa zatem przeszła nam jedyna w czasie minionej wojny i już niepowtarzalna okazja utrzymania Lwowa. Polityka zagraniczna Angoli w czasie minionej wojny zasłużenie nie cieszy się najlepszą opinią. Bywali wiarołomni i egoistyczni, brali chętnie udział w dzieleniu innych państw, nawet sojuszniczych, w wytyczaniu im granic i wyznaczaniu rządów. Polsce też się dostało. W opisanym jednak przypadku zasłużyli na dozgonną wdzięczność narodu polskiego i jego kolejnych rządów. Gdyby traktatowo i skutecznie porozumieli się o pozostawieniu Polsce Lwowa, mielibyśmy wprawdzie Cmentarz Orląt w całej okazałości, poszerzony zapewne o kwatery nowych miast obrońców. Dodatkowo mielibyśmy jednak nie kończącą się wojnę z Ukraińcami, najpierw trzy razy liczniejszą UPA i odpowiednio potężniejszą akcję "Wisła", a po upadku ZSRR – kompletne Bałkany. Premier Miller, jeśliby dostąpił w tej sytuacji rządów, nie organizowałby w Warszawie "stołu ukraińsko-ukraińskiego", lecz z dużo większym prawdopodobieństwem spędzałby tygodnie w jakimś Dayton czy innym Camp David, gdzie pod patronatem Waszyngtonu i NATO rozsądzano by spór polsko-ukraiński, już nie o napis na płycie cmentarnej, lecz o spory kawał zie- mi. Chwała zatem Churchillowi i Rooseveltowi wraz z ministrem Edenem, że temu zapobiegli. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komuchy uliczne Przewodniczący Rady Miasta w Poznaniu Dariusz Lipiński – dawniej AWS, obecnie PO – rozpoczął drugą wojnę o przegnanie komuchów z ulic osiedla Świerczewo. Pierwszą przegrał – o czym pisaliśmy na początku tego roku – ale nie zniechęciło go to do walki. Przypomnijmy. Zaczęło się w 1999 r. Karol Seifert, kurator oświaty w Poznaniu, uznał, że patronat nad ulicami działaczy organizacji powstałych z woli Związku Sowieckiego nie sprzyja patriotycznemu wychowaniu. Program nauczania i wychowania wymaga ujednolicenia z otaczającą młodzież rzeczywistością. Władze miasta zgodziły się z tym stanowiskiem. Radni uchwalili, że zamiast 15 łajdaków komunistycznych ulicom patronować mają prawi obywatele. Od samego początku pomysł Seiferta gorąco popierał Dariusz Lipiński. I od samego początku nie chcieli z nim pogodzić się mieszkańcy. Około stu świerczewian Uchwałę Rady Miasta zaskarżyło do Naczelnego Sądu Administracyjnego. W lutym 2001 r., jeszcze zanim sąd podjął decyzję, tablice jednak wymieniono. Świerczewianie musieli na własny koszt zmienić wszystkie dokumenty, w których uwidoczniony był adres zamieszkania. Rok później NSA orzekł: Uchwała jest niezgodna z konstytucją. Niepodanie do publicznej wiadomości informacji, że odbędzie się głosowanie nad uchwałą pozbawiło mieszkańców możliwości czynnego brania udziału w obradach Rady Miasta. Pan przewodniczący Lipiński wyrok NSA uznał za bełkotliwy i dodał, że powinniśmy się wstydzić, że w 2002 roku patronem ulicy jest Marceli Nowotko lub inne osoby, które z całą pewnością prowadziły działalność zbrodniczą. Nie wie biedak, że Nowotkę to komuchy zabiły. W maju 2002 r. wreszcie przeprowadzono konsultacje wśród mieszkańców. Na 1656 uprawnionych w głosowaniu wzięło udział 1032. Za komunistycznymi patronami opowiedziało się 768 osób. Za nowymi 262. Lipiński od razu zapowiedział, że nie da za wygraną. Obwieścił, że gdybyśmy zostawili tę sprawę jak jest teraz, oznaczałoby to, że mieszkańcy, którzy zmienili wszystkie swoje dokumenty, podporządkowując się decyzji radnych, musieliby je zmieniać jeszcze raz. Dalibyśmy w ten sposób demoralizujący sygnał poznaniakom, że uchwał Rady Miasta można po prostu nie wykonywać. Po wyroku sądu świętojebliwe tabliczki zastąpiono ohydnymi komuszymi. Nie wiadomo na jak długo, bo w czerwcu 2002 r. projekt uchwały o zmianie nazw ulic był już gotowy. Na razie wysoka rada się nim nie zajęła. Trafił do Zarządu Miasta, żeby go zaopiniował. – Zarząd projekt zaopi-niował pozytywnie. Zwrócił przy tym uwagę, żeby autorzy uwzględnili wyni-ki konsultacji przeprowadzonych na Świerczewie – powiedziała nam Karolina Walkowiak z biura prasowego prezydenta Poznania. – Tym razem zwrócimy baczną uwagę na sprawy proceduralne – zapowiada pan Dariusz. Ile dotychczas kosztowały zabawy ze zmianą patronów ulic? Z informacji uzyskanych z biura prasowego prezydenta Poznania wynika, że miasto wydało już 70 tysięcy. Jeżeli Rada Miejska wbrew ludowi ponownie zdecyduje się na wymianę 130 tablic, dojdą kolejne koszty. Stracili również sami świerczewianie, którzy po zmianie nazw wymienili dokumenty i pieczątki. Od lutego 2001 do 16 kwietnia 2002 r. dowody osobiste wymieniło 201 mieszkańców Świerczewa. A wymieniali też paszporty, dowody rejestracyjne i prawa jazdy, pieczątki. Zapłacili za to z własnej kieszeni. Biuro prasowe prezydenta Poznania twierdzi, że mieszkańcy Świerczewa, którzy wymienili dowody osobiste po zmianie nazw ulic i będą zobligowani do kolejnej wymiany dowodów po kolejnej zmianie nazw ulic, zostaną zwolnieni z opłaty za wymianę dokumentu. – Co im zrobił Nowotko albo Róża Luksemburg (też ofiara zabójstwa), że tak bardzo ich nienawidzą? Niech się zajmą dziurami w jezdniach, pomocą ubogim i młodym bez szans, a od patronów ulic niech się odpierdolą. Wsio ryba, czy się wegetuje przy Janka Krasickiego czy przy Ignacego Krasickiego – ocenia działania pana Darka i jego kolegów młody mieszkaniec Świerczewa. A pan Seifert, kurator oświaty, miał rację podnosząc wychowawcze walory zmiany nazw ulic: teraz nawet gówniarz wie, że idioci bywają w każdym ustroju. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W gnojówkę na główkę cd. Koncern Smithfield Foods – producent 10 proc. ogółu amerykańskiej trzody chlewnej i 25 proc. uboju USświń w swojej ojczyźnie – przędzie coraz gorzej. Ciasne klatki, w których trzymane są zwierzęta na betonowych lub metalowych rusztach, tony gówna odprowadzane do otwartych zbiorników, skąd rozpryskuje się je na pola lub wlewa wprost do rzek i jezior, postępujące skażenie środowiska w rejonach hodowli to wszystko nie budzi sympatii władz lokalnych w Ameryce. Systematycznie wyrzucany z kolejnych stanów USA, Smithfield ulokował się w Brazylii, Meksyku i Polsce. * * * W 1999 r. Smithfield Foods kupił 79 proc. udziałów Animeksu S.A., drugiej co do wielkości polskiej firmy zajmującej się przetwórstwem mięsa (o interesach Smithfield w Polsce pisaliśmy dwukrotnie – "Świnia trojańska" nr 10/2000 i "W gnojówkę na główkę" nr 40/2002). Zaczął od Wielkopolski (Więckowice, Kiszkowo, Czaplinek), później otworzył fermy w województwie mazurskim (Bykowo koło Kętrzyna, Derandap koło Olsztyna, Radkiejny koło Gołdapi). Teraz upatrzył sobie Puszczę Romincką jako teren budowy kolejnych pięciu gigantycznych hodowli świń systemem przemysłowym. Strategia Smithfielda polega na wyciskaniu ze zwierząt maksimum przy minimalnych nakładach na paszę i przestrzeń do życia. Firma stosuje antybiotyki dla przyrostu wagi zwierząt, hormony wzrostu i laktacji oraz pasze wysokobiałkowe. – Jedzenie mięsa pochodzącego z przemysłowych ferm spowodowało w USA nieprawdopodobny wzrost chorób. Listeria, salomenella, bakterie e-coli zaatakowały ludzi i zwierzęta. Aby temu zapobiec, mięso pochodzące z wielkich ferm zaczęto napromieniowywać. Jakie będą tego skutki, wkrótce się przekonamy. Amerykanie nie mają wyboru, muszą jeść to, co jest w sklepach. Z czasem was też to czeka – mówi dr Agnes Van Volkenburgh z Instytutu Ochrony Zwierząt w Chicago, specjalista od chorób świń. * * * W dawnym PGR w Więckowicach Animex urządził hodowlę na 18 tys. sztuk, chociaż pozwolenie miał na niecałe 5 tys. Świnie są obsługiwane przez pięciu robotników, którzy poza karmieniem i sprzątaniem zajmują się także leczeniem. Na tablicy ze schematem świni zaznaczone są punkty – możliwe ogniska choroby oraz opis objawów. Robotnik obsługujący chlewnię ma zestawy leków dla każdego punktu i pakuje je w świnię, kiedy wydaje mu się, że zwierzę jest chore. Piotr Wiązek, lekarz weterynarii, z pobliskiej fermy w Czaplinku zjawia się raz na kwartał. Uzupełnia dokumentację, zostawia lekarstwa i wraca do siebie. Świń nawet nie ogląda. W ciągu sześciu miesięcy w Bykowie padło 1760 świń. W Radkiejnach na 9418 sztuk – 621. Co zrobiono ze ścierwem nie wiadomo – Animex nie miał umów z zakładem utylizacyjnym odbierającym padlinę. – Dyrektor produkcyjny fermy Simon Grey uważa, że nie obowiązują go polskie normy weterynaryjne i farmaceutyczne. Gdy zażądałem prowadzenia monitoringu mięsa na zawartość hormonów i antybiotyków odmówił – mówi Leszek Masłowski – mazurski lekarz weterynarii. Bezskuteczną wojnę ze Smithfieldem prowadzi od miesięcy. * * * Produkcja ruszyła po błyskawicznej modernizacji wydzierżawionych bądź kupionych dawnych PGR-ów. Firma leje na polskie przepisy i sama sobie ustalała liczbę świń oraz warunki ich przetrzymywania. W Gołdapi – gdzie Animex uzyskał zezwolenie na produkcję bydła – oficjalnie mówi się o 34 tys. stanowisk dla zwierząt, naprawdę planuje utrzymywać 60 tys. loch. Rocznie przez chlewnię przewinie się więc 1,2 mln świń. Budowane są silosy giganty na paszę i zbiorniki na gnojowicę. Mieszkańcy Więckowic widząc bezmyślność władz zbuntowali się. – Cuchnące pryzmy obornika walały się w okolicy plaży nad Jeziorem Niepruszewskim od miesięcy. Padłe zwierzęta porzucano na prowizorycznych śmietnikach. Latem towarzyszyły temu miliony much i niewyobrażalny smród. Odgłosy maltretowanych zwierząt słychać było całymi dniami. Nie dawało się żyć. Tymczasem firma budowała wielkie silosy i zbiorniki na gnojowicę w okolicy podstawówki i zabytkowego parku. Próbowaliśmy zrobić coś metodami prawnymi, ale to na nic. Dalej robią, co chcą – mówi Edmund Pawołek, mieszkaniec Więckowic. Pawołek wespół z wójtem gminy zgromadzili dziesiątki dowodów, z których wynika, że Animex łamie prawo i niszczy środowisko. Wojewoda wielkopolski nakazał wstrzymanie robót, ale firma odwołała się do ministra środowiska. Powołują się na znaczne zaangażowanie środków, prawie skończoną budowę i sporządzony przez siebie raport, z którego wynika, że środowisko naturalne nie jest zagrożone. O tym, że inwestycję podjęto samowolnie, ani słowa. Lech Gogolewski, wojewódzki lekarz weterynarii, zapewniał w telewizji, że w Czaplinku zwierzęta mają wa-runki komfortowe, a firma prowadzi racjonalną gospodarkę hodowlaną. Więckowiczanie oskarżają go, że chyba wziął coś. – Do końca 2004 r. Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej określić ma tzw. obszary wrażliwe na zanieczyszczenia związkami azotu. Można spodziewać się, że tereny należące do Animeksu zostaną zaliczone do grupy obszarów, na których stosowanie gnojowicy zostanie znacznie ograniczone lub zakazane – twierdzi Romuald Grabiak, zastępca dyrektora Wydziału Środowiska i Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu. Za późno! Do tego czasu skażenie środowiska będzie nieodwracalne. * * * W podgołdapskich Wronkach bez wymaganych dokumentów Animex Agri nie czekając na decyzję wojewody rozpoczął adaptację pomieszczeń na potrzeby chlewni. Miejscowi radni negatywnie zaopiniowali budowę chlewni. Protestują rolnicy. – Animex miał pozwolenie tylko na remont. Prace są już jednak bardzo zaawansowane. Daliśmy więc firmie czas na uzupełnienie dokumentacji oraz na dostarczenie wydawanej przez wojewodę oceny oddziaływania na środowisko – mówi Zdzisław Lewiński, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Gołdapi. Pomysł, aby w ogóle zakazać amerykańskiej firmie takiej działalności, nie przychodzi mu do głowy. Eksperci z Uniwersytetu Warszawskiego uważają, że gnojowica zatruje wody wokół Gołdapi, dotrze do jeziora Gołdap wraz z jego rosyjską częścią Jeziora Krasnoje, zatruje rzekę Gołdapię, która wpada do przepływającej przez Oziersk w Rosji Angrapy, ta zatruje Pisę i Pregołę. Tym sposobem gnojowica z chlewni Smithfielda-Animeksu dotrze do Kaliningradu, Zalewu Kaliningradzkiego i wód Bałtyku. Puszcza Romincka przestanie istnieć. * * * Kraje Unii Europejskiej ograniczają intensywny chów trzody chlewnej poprzez zmianę systemu dofinansowania producentów rolnych. Teoretycznie to prawo będzie obowiązywało w Polsce. 23 sierpnia zeszłego roku Ministerstwo Środowiska ocknęło się i zagrzmiało: Bezściółkowy chów trzody chlewnej stwarza coraz więcej problemów producentom i gospodarzom terenu, jest on przenoszony ostatnio do krajów, które nie uregulowały w sposób zdecydowany statusu swoich dużych gospodarstw produkcji zwierzęcej pod kątem zagrożeń dla ochrony środowiska i zdrowia człowieka. (...) Istnieją próby przeniesienia intensywnego chowu do Europy Środkowej, w tym do Polski... Resort sobie pisze. Smithfield inwestuje i produkuje. Za kilogram mięsa z jego ferm państwowe agencje płacą mu o 2 zł więcej niż polskim rolnikom. Polacy żrą wyprodukowane przez niego świństwo, które z tradycyjnym polskim schabowym ma tyle wspólnego co kwas pruski z nalewką wiśniową. Podobnie pachnie. Autor : A.B. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Idiolki Trupy i skóry – temat w mijającym roku najmodniejszy. Wychodzi nam, że społeczeństwo pomroczne to banda niewdzięcznych sukinsynów. Trupami z "Wyborczej" się przejęła, tymi z innych gazet nie. Kasia Kowalska, Agnieszka Chylińska, Anita Lipnicka, Natalia Kukulska, Reni Jusis, Natalia Niemen, Kasia Stankiewicz, Patrycja Markowska, Justyna Steczkowska i Katarzyna Szczot zwana Kayah nie żyją. Żal dupę ściska. Nikt jednak w rozpacz nie wpada ani na alarm nie bije. Zgroza. Tak pięknie panie zaczęły kariery w Pomrocznej. Płytki, koncerciki, kon-trakciki, kasa, wywiadziki. Muzyczka pop grała, statusiki gwiazd i szoły telewizyjne. Gęby sławne, przez co bardziej przez reklamojebców cenione. Piękne jest życie gwiazdy. Nie musi mieć lustra w chałupie, bo gdziekolwiek spojrzy, widzi swoją znaną twarz. Ładniejszą niż w rzeczywistości. Brak lustra pozwala zaś wierzyć, że skoro jest się gwiazdą szołbiznesu – to się jest nią na zawsze i tyle. Bo to, że pomysłów na piosneczki się nie ma i zrzyna od śp. mamusi, innego Bregovica czy poudaje Madonnę, a swoich płyt sprzeda 10 tys. egzemplarzy w 40-milionowym kraju?! Och, to ci wstrętni piraci i ruska mafia! To ich robota. No bo publiczka kocha paniusie. Kocha, bo gdyby nie kochała, kolorowe gazety nie pragnęłyby na łamach facjat owych dam i szczegółów intymnych z ich życia oraz przemyśleń. Względnie sesji zdjęciowej z nieżywym tatusiem. I tak przestały żyć scenicznie, a zaczęły pleść bzdety w wywiadach, co skrzętnie notujemy w rubryce "Krajowe życie światowe", więc nie ma co powtarzać. Nie widzą pańcie, że nawet taki kraj jak Pomroczna się zmienił. I piosneczki typu: "ja cię mam albo nie mam i dam albo nie dam to, co mam albo nie mam" oraz wymiotne teledyski nie są w stanie kręcić nawet zidiociałego do szczętu 10-latka. Dlatego zeszły do podziemia. Żyją w drugim obiegu, czyli w głowach gospodyń domowych i w uszach nowych elit krajowych pożerających kotlety podczas różnych gali i innych przyjęć. Panie gwiazdy za parę tysiączków na łapkę umilają konsumpcję śpiewem swym. Nowe życie gwiazd objawia się również wydawaniem płyt... jako dodatków świątecznych do kolorowych pisemek. Niektóre gwiazdy załapały się na kontrakty z firmami od telefonów komórkowych i jakoś tam przędą nucąc od czasu "Puszka okruszka". Czołowe nasze pieśniarki oraz córki czołowych pieśniarzy zeszły ze sceny i żyją na łamach tanich i tych trochę droższych gazet dla pewnego "targetu" opisujących prawdziwe historie i te trochę tylko zmyślone. Zgasły nasze gwiazdy i pies bez kikuta za nimi nie płacze. Niewdzięczne społeczeństwo przerzuciło się na Ich Troje i przypuściło zmasowany atak na sklepy płytowe nabywając setki tysięcy ich płyt. I martwi się, jak Michałowi W. ktoś ukradnie Mercedesa – choć okazało się, że to nie była kradzież, lecz zwykła wymiana opon. Tak gadali w telewizorze. Rzeczywistość nie znosi pustki. Miejsce po wyliniałych gwiazdach, zespole De Mono i ewidentnych córkach swych ojców zajmują w te pędy inne gwiazdy wymyślane przez telewizje. Ich żywoty nie będą inne, choć krótsze. Ot, nagrają płytę, dwie, których nawet na Wschodzie podrabiać nie będą, bo kto, do cholery, kupi śpiewającą papieżowi Wydrę? I pójdą w niepamięć. Programy typu "Idol" dowiodły jednak, że tak na dobrą sprawę gwiazdą w polskim szołbiznesie może zostać każdy, a najbardziej Kuba Wojewódzki – twardy facet z miękką duszą czy jakoś odwrotnie. Obecnie telewizja Polsat będzie udowadniać, że i aktorem może zostać każdy. Bardzo dobrze. Brakuje jeszcze tylko polskiego Hollywood pod Białą Podlaską. Taki to właśnie szołbiznes. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lokata Mojżesza Szota " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rząd kupisz na giełdzie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przytulanki w krematorium " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Uwaga, uwaga nadchodzi "NIE" rozmawia z Józefem Oleksym – Czy w trakcie sejmowej debaty na temat konstytucji europejskiej nie czuł się Pan, Premierze, jak pielęgniarz w domu wariatów? Rokita wołał: "Nicea albo śmierć". Kaczyński bredził o mocarstwowej pozycji Polski i mówił, że po przyjęciu obecnego projektu konstytucji Polska znajdzie się w takiej sytuacji jak w 1939 r. Co prawda Polski nikt nie chce najechać, ale rzeczywiście są podobieństwa do sierpnia 1939 r. Podobieństwo frazesów. Wtedy też w Sejmie mówiono, że Polska jest mocarstwem, że nie oddamy ani guzika, a nasza konnica pogalopuje do Berlina. – Rządowi potrzebne jest poparcie Sejmu, w tym także opozycji, aby mógł twardo negocjować z Unią i wypracować kształt konstytucji możliwie korzystny dla Polski. Popieram całkowicie stanowisko Rady Ministrów na konferencję międzyrządową. Popisy oratorskie przywódców PiS i Platformy Obywatelskiej przysporzą może tym partiom sympatii zachowawczej części wyborców prawicy, w tym zorientowanej nacjonalistycznie. Jednakże w zachodnich stolicach odnotowano raczej obojętność niż zastanowienie. Chciałbym, żeby nas tam postrzegano jako poważnego partnera twardo broniącego swoich interesów, ale rozumiejącego procesy we wspólnej Europie. Politycy w Polsce wdali się w dyskusję o tym, jak głosować, mniej zaś o tym, za czym głosować w Europie. Rząd i klub SLD zajęły w debacie stanowisko zdecydowane, ale rozsądne i realistyczne. Rządząca lewica znalazła się jednak w politycznej pułapce. Podpisanie akcesu do Unii Europejskiej było najważniejszym sukcesem rządu Leszka Millera. Sądzę, że międzypaństwowa dyskusja nad projektem konstytucji UE będzie musiała uwzględniać pogląd i taktykę różnych krajów. Wszelkie kompromisy, które są wszak metodą fundamentalną w Unii, musiałaby zaaprobować parlamentarna większość. Wyobrażam sobie też, jak część opozycji np. niezastosowanie przez Polskę weta przedstawiłaby jako zdradę kraju. Opinii publicznej wmówi więc, że to, co ona uważała za sukces rządu, okazało się jego porażką. Warto, by nasz udział w dyskusji o przyszłości Europy nie ograniczył się do czterech spraw konkretnych. Polityczna reprezentacja Polaków i politycznie aktywna część rodaków nie myśli bowiem jeszcze kategoriami europejskimi, czyli nie zajmuje się budowaniem silnej, sprawnie działającej unii kontynentalnej, lecz wciąż wyraża wyłącznie odrębne interesy narodowe pojmowane zresztą w kategoriach czerpanych często z polskiej przeszłości, a nie nastawionych na przyszłość. – Czyż ten anachronizm nie jest właściwością także elektoratu SLD? – Przeważająca część całego polskiego elektoratu myśli kategoriami polskimi, czyli lokal-nymi. Zastanawia się, co jest dobre, a co złe dla Polski we Wspólnocie Europejskiej, nie zaś nad tym, co dobre dla Wspólnoty, a więc i dla jej członków, w tym Polski. Jednak w demokracji politycy muszą działać licząc się z nastrojami elektoratu, inaczej oni sami przestaną się liczyć. Ponadto warto pamiętać, że lewica dość rzadko sięgała do tradycji i patriotyzmu pozostawiając to w rękach prawicy narodowo-chrześcijańskiej. – Uchodzi Pan Premier za polityka potrafiącego przypodobać się wszystkim: elektoratowi SLD, Kościołowi, ludowcom, nawet po trosze radykalnej prawicy. Ostatnio jest Pan też ulubieńcem aktywu SLD, który wyniósł Pana na dwie ważne funkcje w partii. Wobec koterii Leszka Millera też jest Pan układny. Premier odwzajemnia tę klajstrującą przeciwieństwa kurtuazję, ale – jak sądzę – czyni to nieszczerze. – Dziwny to zarzut, że staram się być politykiem aprobowanym jak najszerzej. Mam pojednawczą naturę, ale przecież nie pozwalam jej hulać kosztem zasad. Nie staram się też nikomu sztucznie przypodobać. Układność zarzucają mi czasem ci, którzy wyznaczyli mi jakieś role oczekując, że wykonam je wedle ich scenariusza. – Wyrósł Pan ostatnio w SLD jako alternatywa przywództwa Millera, ale nie chce Pan rzucić mu otwartego wyzwania. Przymilacie się do siebie uprawiając grę pozorów. – Czytałem Pana artykuł w "NIE" – "Miller, Panu już dziękujemy". Nie podobał mi się. Sojusz Lewicy zmienia się, wyciąga wnioski z błędów, staje przed poważnymi wyzwaniami. Pan zaś wszystko sprowadza do kwestii personalnej, mistyfikuje Leszka Millera jako główne zło, przeszkodę. Prymitywizuje tą metodą problemy bardziej skomplikowane. Sojusz Lewicy potrzebuje dyskusji głębszej. Pan zaś traktuje zmianę przywództwa w sposób magiczny: pstryk i wszystko będzie doskonale. Przy tym zdaje się Pan wręcz cieszyć, że propozycja prezydenta stworzenia konkurencyjnej wobec SLD tzw. listy obywatelskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego zyskała w badaniach opinii ponad 50-procentowe poparcie. A przecież sukcesy wyborcze list ponadpartyjnych kandydatów zdobywających poparcie dzięki nazwisku ich patrona znamionowałyby osłabienie demokracji w Polsce, oznaczają bowiem niechęć do systemu partyjnego w ogóle. Prowadziłoby to w skrajnym przypadku do zamazywania podziałów politycznych, które wyrażają właśnie partie. Torowanie drogi rządom autorytarnej jednostki, która sama sobie buduje bazę polityczną. Oddalanie się od modelu demokracji europejskiej w kierunku systemu rosyjskiego z dominującą pozycją Putina. – Zakładałem, że lista obywatelska Kwaśniewskiego to zarodek nowej partii centrowej, a nie drużyna wodza. – W Polsce działają partie określające się jako centrowe, np. PSL i Unia Wolności. Pożywniejsze byłoby dyskutowanie – jak to niedawno czyniła Rada Krajowa SLD, ciągle największej siły – jak poprzez swój program i politykę ewoluować w kierunku liberalnego centrum czy też w stronę opcji bardziej lewicowej. Sądzę zresztą, że jedno i drugie zarazem, bo to jest do pogodzenia. Przykład: wciąż myślimy o polityce społecznej i gospodarczej tylko w skali krajowej, a ona stanie się europejską lub przynajmniej będzie uwarunkowana przez Europę. Jeżeli polska socjaldemokracja poprze w Europie liberalną, wręcz amerykańską swobodę w zatrudnianiu, płaceniu pracownikom i zwalnianiu ich, sprzyjać tym będzie zmniejszeniu bezrobocia w Polsce. Bo polski pracownik jest konkurencyjny dla niemieckiego pod względem wymagań płacowych. Trzeba więc stopniowo odchodzić od socjaldemokratycznej tradycji bronienia tylko gwarancji płacowych, utrudnień w zmianach personelu, kosztownych wypowiedzeń pracy. Zamiast poszerzać, Leszek Miller zawężał bazę swoich rządów. Pozbył się Polskiego Stronnictwa Ludowego z Rady Ministrów i zburzył koalicję z PSL. Wciąż nie jest jasna relacja partii jako zaplecza politycznego do rządu. W ślad za tym zrodziła się nadmierna władza w otoczeniu premiera. Taka koncentracja jest krótkowzroczna, zawęża poczucie współodpowiedzialności, zmniejsza lojalność, godzi w przyszłą spoistość lewicy. Ponadto powiększa inercyjność machiny urzędniczej. Umniejsza przyszłe szanse współdecydowania SLD o biegu spraw w kraju. Lewica powinna opierać swą władzę o wielość punktów widzenia i otwarte dyskusje oraz wyważać interesy różnych grup społecznych. Przeciwieństwem jest władza koteryjna działająca tylko dla zachowania własnych rządów. Przy przesadnym pragmatyzmie i słabej podbudowie ideowej władza staje się celem samym w sobie, a nie instrumentem realizacyjnym. – Wszyscy teraz patrzą na Józefa Oleksego. Co zrobi? Czy zacznie otwartą rywalizację z Millerem, którego możliwości się – delikatnie mówiąc – wyczerpały. Bywa Pan Premier posądzony o oportunizm i strachliwość. – Być może jest jednak inaczej. Lewicy nie są potrzebne awantury, szarpanina, wojna liderów. Nawet ja jestem zbyt wątły, aby można było mną zapchać deficyt budżetowy. Gdyby to było możliwe, to owszem, wymagałoby pospiesznego użycia Oleksego lub kogoś innego. Znam swoje wady i zalety oraz ich bilans. Pełniłem ważne funkcje w państwie, moje cechy są i szerzej znane. Tłumiąc skromność wyrażę przypuszczenie, że moje zalety górują nad wadami i mógłbym jeszcze w życiu politycznym i państwowym odegrać rolę znaczącą. Chyba że kontrkandydaci mieliby większe zalety, a mniej wad niż ja. Tak też może być. Nie od dziś jestem do dyspozycji wyborców, państwa i partii lewicy. Przemiany polityczne mają jednak właściwy sobie rytm i co prawdanie wolno się spóźniać, ale też sztucznie ich przyspieszać. Muszą dojrzeć. Żadnymi intrygami sam nie zamierzam niczego stwarzać. Działając nieco z boku mam czas myśleć, dyskutować, projektować. Inni odmawiają sobie, niestety, tej odrobiny niezbędnego luksusu. – Dziękuję za sprowadzenie mnie na ziemię. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kosztowna pobożność Millera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bełty naszej młodości " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nie bluźnij robiąc loda Próżność, chciwość, pożądanie, złość, obżarstwo, lenistwo i zawiść. Co to jest? Siedem grzechów głównych. I nowe lody, żarte przez Duńczyków. Miejskie autobusy oblepione wielkimi plakatami zachęcającymi do tego, aby ulec pokusie chciwości, pożądania, złości, lenistwa itd. Ten sam trik reklamowy zastosowano już wcześniej z wielkim powodzeniem m.in. w Australii. Latem 2002 r. kampania reklamowa firmy Frisco uzyskała prestiżową nagrodę na festiwalu filmów reklamowych w Cannes. Nagrodę uzasadniono m.in. tym, że reklama ta spełnia celująco wszystkie elementarne wymogi kampanii reklamowej i marketingu. Lars Hancke, dyrektor firmy reklamowej Grey, mówi: – Najlepsza w reklamie jest szczerość, gdyż wzbudza ona sympatię u odbiorców. Wszyscy wiemy, że lody są niezdrowe i tuczące, a jednocześnie uważamy, że są one tak smaczne, iż nie potrafimy sobie ich odmówić. Frisco mówi nam dokładnie to samo i odwołuje się jednocześnie do tak korzystnego w kampanii reklamowej poczucia humoru. Nie mówiąc już o wyraźnym nawiązaniu do bardzo znanego filmu "Siedem"* z Bradem Pittem w roli głównej. Nie jest to przypadek. Reklamodawcy bacznie obserwują zjawiska zachodzące w społeczeństwie i odwołują się do nich. A ponieważ obecnie modne jest wykorzystywanie w reklamie tematyki "religijnej", stąd też i firma Frisco z powodzeniem nią się posługuje. Nieco mniej zachwycony był poproszony o skomentowanie "grzesznej" serii lodów firmy Frisco biskup duńskiego miasta Roskilde. Biskup Jan Lindhardt uważa, że jest to wyraz "nowych czasów", w których wszystko jest na sprzedaż. – Grzechy główne zostały w ten sposób przedstawione jako coś, co można popełniać w celu uprzyjemnienia sobie życia. Przy czym firma Frisco poszła jeszcze dalej, gdyż np. zamiast "pożądanie", jeden rodzaj lodów nazywa się wręcz "chęć na seks". W średniowieczu był to grzech śmiertelny, ale dzisiaj dożyliśmy takich czasów, w których wszystkiemu, co można i nie można, nadaje się konotacje seksualne – stwierdza biskup. Jednak mimo wszystko uważa on kampanię reklamową firmy Frisco za nieszkodliwą – choć w pewnym sensie bluźnierczą. Podkreślić należy, że biskup Lindhardt jest chrześcijaninem, a nie katolikiem. I z tego powodu z pewną nieśmiałością i bólem informujemy o znakomitym naszym zdaniem pomyśle reklamowym firmy Frisco. Firma ta od kilku lat z powodzeniem działa także na rynku polskim. Ból nasz bierze się stąd, że teraz, gdy okaże się, że pomysły reklamowe firmy "godzą w wartości", polskie Frisco może mieć przechlapane. Chociaż kto wie? Może podobnie, jak miało to już miejsce wielokrotnie, atak dewotów na Frisco zamiast zaszkodzić, jedynie zwiększy obroty? Polecamy. Lody Frisco warte są grzechu. * Brad Pitt gra w tym filmie z 1995 r. detektywa śledzącego seryjnego mordercę, który dobiera swoje ofiary kierując się "kluczem" siedmiu grzechów głównych. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Raj w pomidorach Pan redaktor Dariusz Cychol jest tak pracowity, że nawet śpiąc nie próżnuje. Pisuje reportaże z marzeń sennych. Na ukończeniu ma relację z krainy Stritsbecirk, która redaktorowi przyśniła się w zeszłym tygodniu. W krainie tej znaki drogowe są kwiatami przez nikogo nie posianymi. Rosną na poboczach dróg zawsze w miejscach, gdzie ich obecność jest logiczna i użyteczna. Policja drogowa przyznaje nagrody za najszybszy przejazd przez teren zabudowany. Rekordzista otrzymuje bezpłatny bak paliwa. Straż miejska, widząc brak opłaty parkingowej, ze współczucia dla ubogiego szofera myje mu dyskretnie brykę, zakłada blokadę, żeby złodzieje nie uprowadzili być może zapomnianego auta. Gdy gapowicz się odnajdzie, otrzymuje specjalny bilet z życzeniami i podziękowaniami, gdyż to właśnie tacy obywatele kierowcy nadają sens życiu strażników miejskich. Wiem o tym dlatego, że w Stritsbecirku byłem razem z Cycholem. Redaktor Cychol pracowicie jadł śniadanie. Wzrok utkwił w butelce ketchupu pikantnego z Pudliszek S.A., za 2,99 zł. Odczytał treść etykiety: Zapraszamy do Pudliszek, miejsca gdzie ludzie są pogodni i żyje się szczęśliwie. Dojrzewają tu warzywa pełne słońca i zapachu lata, które sprawiają, że rodzinne posiłki są promienne i radosne. W Pudliszkach mówimy "Dodaj serce do jedzenia" i wiemy, co to znaczy. Wszyscy by pewnie dawno uciekli do miejsc szczęśliwych. Wtedy tam przeludnienie, korki, kolejki, tłok i przepychania. Pewnie dlatego szczęśliwi rzadko powiadamiają o swoim szczęściu. Cychol domniemywał, że właśnie odnalazł na ketchupie, nieostrożnie umieszczony drogowskaz do raju. – Niech Rala zasuwa do tych Pudliszek sprawdzić ceny nieruchomości. A jakby się dało, te przyczyny szczęścia w walizkach Millerowi do URM przytachać, by nimi premier nagradzał te wsie i aglomeracje, co w wyborach na SLD postawią – wyrafinowanie kalkulował Cychol. Recepta He.He. No to udałem się do Pudliszek słynących w Rzeczypospolitej z tartych pomidorów – co zwane są przez roślinoznawców jagodami. Wieś liczy 2700 mieszkańców. Gmina Krobia. Dawne woj. leszczyńskie. Zakład Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego w Pudliszkach obecnie jest we władzy amerykańskiej Kompanii Heinza. Henry Heinz – zwany żartobli-wym skrótem He. He., zafundował sobie w 1869 r. w Pitsburgu tarcie chrzanu. Wzbogacił się na tym niebotycznie. Już w 1890 r. uczciwie dzielił się z robotnikami dochodem, bo płacił im aż 50 centów za 10 godzin pracy. Żyjący spadkobiercy He. He. sprzedają mikstury na bazie pomidorów za 9 miliardów rocznie. He. He. podbił świat swoim smakiem, który wytwarzano przy mruczeniu mantry: "Zwykłe rzeczy robić niezwykle dobrze zwykłerzeczyrobićniezwykledobrze zwykłerzeczyrobićniezwykledobrze". Zaklęcie to jest skuteczne do dziś. Jak nam zdradził jakiś roztargniony dyrektor polskiego Heinza, idzie jednak o to przy okazji, żeby właścicielowi dostarczać jak największy zysk. Fatamorgana Zaraz przy wjeździe do wsi majaczy ponura rudera. Blok na kilkanaście mieszkań wybudowany przez socjalistyczne zakłady w trosce o pracowników. Nowy właściciel nie ukończył tego chorego pomysłu. Mieszkańcy z proboszczem na czele chcieli niszczejący pustostan od nowego chlebodawcy wykupić. Nigdy nie otrzymali rozsądnej oferty. Zaraz dalej młódź pudliszkowska napisem na szafie urządzenia elektrycznego domaga się wyjebania skina. Na orgazm wyczekuje wytrwale, bo skinów w Pudliszkach brak i nie ma co jebać. Pogodni robotnicy od Heinza w liczbie około 700 do roboty podróżują na ro-werach. Uwielbiają to zwłaszcza pluchowatą jesienią i zimą. Słusznie, bo korzyści z tego są oczywiste: poprawiają kondycję i nie płacą frycowego ubezpieczalniom samochodów. Dzieci rowerzystów uczęszczają do przedszkola, którego dumne wrota vis-a-vis okien dyrektora skapitalizowanej fabryki radują chyba jego serce. Dyrektor oddelegowany został z Warszawy i jest pełen szczęścia, że jego dzieci do przedszkola w Pudliszkach chadzać nie potrzebują. Heinz zainwestował w przyszłość fundując przyszłym pracownikom nowoczesnego gimbusa w blukolorze. Aby zracjonalizować koszty poniesione na autobus, w dziale mar- ketingu i promocji wymyślono, żeby zamalować tylną szybę. Kierowca nic nie widzi, ale wszyscy z ulicy łatwo się orientują, kto jest skromnym dobrodziejem pudliszkowskiej dziatwy. Niechybnie się to zwróci. Dominuje nad Pudliszkami falliczny symbol – fabryczny komin, świętokradczo ustawiony obok papieskiego krzyża. Okazuje się jednak, że to nie komuniści dobudowali fallusa krzyżowi. Krzyż wyrósł potem – pewnie dlatego, że inwestor nie dostrzegł profanacyjnej konotacji między budowlami. Radość pudliszczan mógłby budzić inny komin strzelający w górę ze środka pola kukurydzy. Dowiedziałem się jednak, że nikt tego komina nie wybudował. Mniemamy, że to fatamorgana ukazująca się złośliwcom czytającym etykiety na ketchupie. Nie ustaliłem widzialnych powodów szczęśliwości. W kręgach zbliżonych do sołtysa wyjawiono mi, iż szczęśliwość pudliszczan zakopana została w ziemi. Wieś bowiem jest całkowicie zwodociągowana, skanalizowana, zgazyfikowana, a Heinz postawił nowiuteńką oczyszczalnię ścieków. Każdy pudliszczanin mógł ponadto chcieć mieć telefon, gdyby chciał telefonować do innego w ważnej sprawie. Nie wszyscy jednak chcieli. Szczęście to ketchup Dybałem na tubylców z fotoaparatem z intencją uwiecznienia szczęśliwego życia. Spotkałem się jednak z dużą ich niechęcią, a momentami agresją – pewnie nie chcieli, aby o ich szczęśliwości obwieszczać na łamach gazety. Trafiłem na właściwego wreszcie, co mnie oświecił. Ludność Pudliszek, tak w ogóle, to za szczęśliwa nie jest. Ale bycie szczęśliwym leży niejako w ich zawodowych obowiązkach. Zdjęcia mogłyby zdemaskować taki marketingowy fałsz, dlatego fotografów się tu nie lubi. Wytłumaczono mi, że na ketchupowej etykiecie stoi zasadniczo prawda, tyle że została ona przez nas opacznie pojęta. Ludzie są pogodni. Czyli deszczowi, pochmurni lub wietrzni – jak to z pogodą się zdarza. A żyje się szczęśliwie – na przykład komarom lęgnącym się w cuchnącym wylewisku obok jednej z dróg dojazdowych. Bagno występuje z rowu mimo kanalizacji i podmywa przydrożne pola. Reprezentant Heinza postawił mnie przed dylematem: Jaki sens ma czepianie się, sarkazm i robienie szumu przez taką gazetę z powodu niezbyt trafnej etykiety o szczęśliwych pudliszczanach na doskonałym skądinąd ketchupie? Otóż sens jest, a i powód ważny. Im wyżej ludzie stoją w społecznej hierarchii, tym ich świństewka są lżejszej rangi w jednostkowym pojęciu. Jednakowoż powielając w setkach tysięcy egzemplarzy ety-kiet leciutką nieprawdę robi się zwykłym ludziom we łbach zamęt, a ci i bez tego mają kłopoty w odróżnianiu czerni od bieli. To jest złem poważnym. Staram się na przykład uwierzyć, że ketchup z Pudliszek jest bez konserwantów. Jednakowoż już zaraz chwali się, że zawiera on zagęstnik – acetylowany adypinian dwuskrobiowy. Mniam, mniam. A może masa netto sygnalizowana na etykiecie: 480 gramów w rzeczywistości wynosi 560? A skąd mam pewność, że ketchup pikantny to w ogóle jest ketchup, a nie jakiś żart, skoro producent zaprasza mnie do Pudliszek, licząc na to, że z jego zaproszenia nie skorzystam. Wyjaśniam dalej. Tak jak ci, co kochają ketchup, a nienawidzą pomidorów, tak i my też jesteśmy za ketchupem Heinza, ale mamy uzasadnione powody, aby dialektycznie producenta jego nie lubić. Z kręgów Heinza doniesiono, że chybione etykiety zostaną niebawem zmienione. Gratulacje! Naprawdę jednak zapewniamy, że żyje się w Pudliszkach szczęśliwie, a ludzie tu są jak słońce pogodni w Stritsbecirku. Dajemy na to z Cycholem słowo! Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Klasztor koncentracyjny Papież przeprosił Żydów i Indian. Czekają w ogonku kobiety. Po krytyce filmu "Siostry Magdalenki" Petera Mullana* coś drgnęło, jakaś dyskusja jednak nastąpi. Kobiet jest więcej niż Indian i Żydów. Będzie za co przepraszać. Zakony sióstr magdalenek – instytuty katolickie w Irlandii, w których zamykano "grzesznice", istniały naprawdę. Przeszło przez nie ok. 30 tysięcy dziewcząt. Ostatni zamknięto dopiero 6 lat temu – w 1996 r. W odpowiedzi na niedowierzania kardynała Toniniego co do prawdziwości filmu Mullana – dziennik "La Repubblica" opublikował 13 września 2002 r. wywiad z jedną z byłych magdalenek – Mary Norris ma dziś 70 lat i była pierwszą, która w 1985 r. opowiedziała publicznie, co działo się za murami zamkniętych konwentów-łagrów. W katolickiej Irlandii nie można było mówić źle o siostrach – powiedziała Norris specjalnej wysłanniczce włoskiego dziennika. – Wszyscy udawali, że nie wiedzą, co tam się dzieje. Zupełnie jak w nazistowskich Niemczech, kiedy przyzwoici obywatele udawali, że nic nie wiedzą i robili wszystko, by nie wiedzieć. Mary Norris urodziła się w małej wiosce Sneem, w wielodzietnej rodzinie. Gdy umarł ojciec, matka znalazła przyjaciela, który czasami odwiedzał dom i dawał dzieciom cukierki. Pewnego dnia proboszcz wezwał obyczajówkę, która zamknęła rozwiązłą kobietę gorszącą wieś. Odebrano jej dzieci i oddano do kościelnych sierocińców – w ten sposób zapewniając potomstwu grzesznicy zbawienie duszy. I tu zaczyna się opis drogi przez piekło. Gdy 11-letnia Mary zaczęła moczyć się w nocy – siostra zakonna kazała dziecku rozbierać się do naga, biła ją grubym paskiem – tak, by pozostało jak najmniej śladów, za karę rozkazywała nosić mokry materac na głowie. Dzieci musiały zwracać się do zakonnicy "żono Chrystusa". W 16. roku życia Mary zdecydowała się zostać misjonarką. Seminarium jednak przeraziło ją bardziej niż sierociniec i siostry odesłały dziewczynę na służbę do rodziny. Praktyka stosowana powszechnie wobec irlandzkich sierot. Tam często były bite, zniewalane i gwałcone. Za jedno nieposłuszeństwo – pójście do kina bez zezwolenia – Mary trafiła do zakonu magdalenek; takiego, o jakim opowiedział Mullan. Została przewieziona do Good Shepard w Cork i stała się niewolnicą w pralniach sióstr, gdzie przywożono brudną, zakrwawioną bieliznę ze szpitali i za której wypranie siostry pobierały zapłatę. W ośrodku – jak powiedziała dziennikarce "La Repubblica" – straciła wszystko: godność, osobowość, imię. Nie tylko ona. Dziewczynom w ciąży, które tu trafiały – często ofiarom gwałtów lub kazirodztwa – odbierano niemowlaki i sprzedawano do adopcji. Grzesznice, które u magdalenek umierały z chorób i wycieńczenia, grzebano w zbiorowej mogile, bez personaliów i daty śmierci. Mary Norris spędziła w Good Shepard dwa lata. Uratowała ją ciotka z Ameryki. Gdy już jako dojrzała kobieta osiadła w Anglii i wychowała córkę – zdecydowała się opowiedzieć światu swoją historię. Większość magdalenek, które były z nią w zakonie-łagrze i zostały tam dłużej, umarła lub skończyła w szpitalach psychiatrycznych. Gdy po latach odnalazła jedną z nich, była przerażona, że znęca się ona nad dziećmi, zupełnie tak, jak robiły to "żony Chrystusa". Pozostają na zawsze rany psychiczne – powiedziała Norris w wywiadzie. – Smak bólu, cierpienia i szaleństwa. Teraz źli są tylko muzułmanie, piętnuje się jedynie islam, a co Kościół katolicki zrobił z moim biednym krajem? Moi bracia po wyjściu z sierocińców skończyli jako alkoholicy lub samobójcy. Nie mówię, że to wina tylko Kościoła, ale wychowanie katolickie na pewno nie pomogło im wyrosnąć na ludzi. Uczynienie z zakonnic sadystycznych potworów jest hańbą Kościoła. Jeżeli postąpiliśmy źle, przepraszamy – mówi teraz Kościół przynajmniej w naszych stronach. Jak to, "jeżeli"?! My, magdalenki istniałyśmy naprawdę. Mullan niczego nie wymyślił. Co na to papież? I kardynał Tonini, który oświadczył, że katolickie sierocińce robią dzieciom tylko dobrze. We Włoszech, aby nie rozniecać dyskusji, telewizja publiczna pominęła film licząc, że milczenie zatuszuje skandal i niewygodny obraz szybko pójdzie w zapomnienie. Część europejskiej prasy nie zgadza się jednak, żeby nad magdalenkami przejść obojętnie. * Reakcjom hierarchów Kościoła na nagrodę Złotego Lwa dla tego filmu poświęciliśmy korespondencje z Włoch w poprzednim numerze. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hej toniemy Szczecin topi Gdynię. Razem pójdą na dno bez honoru. To była wizytówka. Obok "Wyborowej" i "Żubrówki" jeden z polskich przebojów eksportowych. Na wydziałach budownictwa okrętowego kształcono tysiące inżynierów, a okrzyk "Płyń po morzach i oceanach świata. Sław imię polskiego stoczniowca" gromko rozlegał się na pochylniach. Jeszcze pod koniec XX w. nie było źle. Przemysł stoczniowy dawał rocznie 5 proc. polskiego eksportu. SOS dla ratownika Prywatyzacja polskich stoczni, która miała być lekarstwem na wszystko, okazała się okazją do przekrętów i katastrofą. Rząd nie mając pomysłu na to, co zrobić z tym bałaganem zupełnie niepotrzebnie się do niego wmieszał. Trzeba było twardo powtarzać, że zakład jest prywatny i nic rządowi do niego. Po cichu zaś zbierać informacje o sytuacji nie tylko w Szczecinie, ale i Gdyni, i Gdańsku, oraz szukać ludzi, którzy wiedzą, jak z tego gówna wyjść. Do akcji trzeba było wkroczyć z gotowym realnym planem, ale nie wcześniej niż w chwili, gdy zostaną odkryte wszystkie karty Porty Holding prezesa Piotrowskiego. Tymczasem posypały się z Ministerstwa Gospodarki deklaracje: a to 40 milionów dolarów, a to banki są winne, a to nie dopuś-cimy do upadłości. Potem okazało się, że rząd nie wiedział, jaka naprawdę jest sytuacja, czym się tylko ośmieszył. Stoczniowcy są przekonani, że to Miller i Piechota ich oszukali. Opinia publiczna nic z tego nie rozumie – widzi wałęsających się po Szczecinie stoczniowców i wie, że za wszystko, jak zwykle, odpowiadają postkomuniści. Utracona cześć Stoczni Sz. Sytuacja tymczasem wygląda tak. 35 proc. zamówień w światowym przemyśle stoczniowym zgarniają stocznie koreańskie. Dotowane przez tamtejszy rząd, który w odróżnieniu od Polski ma w dupie Światową Organizację Handlu, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i wolny rynek – po prostu kasuje konkurencję. 15 proc. tortu przypada Chinom, które postępują dokładnie tak samo. Wiadomo też, że Korea ma jeszcze wolne moce przerobowe na rok 2003, co oznacza, że ceny statków spadną. Dzięki polityce monetarnej NBP i wysokiemu kursowi złotego polskie stocznie przestały być konkurencyjne. Ostatnio Stocznia Gdynia straciła kontrakt na bu-dowę dziesięciu chemikaliowców – wy-grali Chińczycy, ponieważ ich oferta była o 10 proc. tańsza. Budowa statków to nie jest sadzenie kartofli czy handel pietruszką. To poważne przedsięwzięcie techniczne, wyrafinowane technologie, tysiące dostawców, logistyka, inżynieria finansowa... A najważniejsza w tym biznesie jest być może reputacja. Jak powiedział mi jeden z profesorów Politechniki Gdańskiej. – Nie ma problemu braku pieniędzy, jest problem braku zaufania. Minister Piechota powinien wiedzieć, że gdy jakaś stocznia ogłasza upadłość, to nawet jeśli cudem wychodzi potem z tego, nie ma mowy o nowych zamówieniach! Straciła cnotę! Od czasów Onasisa statki na świecie buduje się pod przyszłe kontrakty czarterowe, a każdy miesiąc opóźnienia oznacza ogromne straty. Kto będzie ryzykował w Polsce, jeśli Chińczycy i Koreańczycy budują łajby taniej i w terminie? Poza tym, kto słyszał o spółce Allround Ship Service, która ma przejąć po Stoczni Szczecińskiej dokończenie budowy statków? Rząd powinien szukać nie tyle pieniędzy, ile ludzi znających się na przemyśle stoczniowym, którzy cieszą się zaufaniem armatorów i mają osiągnięcia w kierowaniu stoczniami. O tym w Ministerstwie Gospodarki nikt nie myśli. Może skończyć się tak, że Piechota w końcu znajdzie jakieś pieniądze, budowa statków w Szczecinie zostanie zakończona, kary umowne zapłacone i będziemy się cieszyli jak dzieci, że straciliśmy "na ratowaniu" tylko 220 mln dolarów. O kant dupy potłuc taki interes! Dalej można lansować tezę, że wszystkiemu winne są banki, które najpierw nie chciały umorzyć kredytów, a teraz nie chcą finansować całego sektora stoczniowego. Rozwijając tę myśl proponuję, aby ogłosić, że zawinili armatorzy, którzy nie sprawdzając, uwierzyli Tałasiewiczowi, Gojowi i Piotrowskiemu, że są w stanie wywiązać się z kontraktów i złożyli zamówienia! Gdynia na mieliźnie Nieoficjalnie w Warszawie rozważany jest pomysł ratowania Stoczni Szczecińskiej w oparciu o Stocznię Gdynia. Problem w tym, że Janusz Szlanta sam walczy o przetrwanie. Od marca tego roku Stocznia Gdynia ma kłopoty z płynnością. Rząd o tym doskonale wie – podczas ostatniego spotkania największych kooperantów polskich stoczni 19 czerwca 2002 r. w Ministerstwie Gospodarki prezes Szlanta otwarcie mówił o tym, że jego firma ma zamówienia warte 300 mln dolarów, które mogą zostać zrealizowane jeśli banki udzielą kredytów. Banki z kolei gotowe są rozważać wyłożenie kasy tylko wtedy, gdy będą miały gwarancje rządowe. Kółko się zamyka. Pełny portfel zamówień jest w tych warunkach nic nie wart. I co? Scenariusz szczeciński powtórzy się w Trójmieście? Pikanterii sprawie dodaje fakt, że największym udziałowcem Stoczni Gdynia jest Kredyt Bank! Może więc minister Piechota zadzwoniłby do prezesa Pacuka i zapytał, dlaczego ociąga się z kredytowaniem produkcji własnej stoczni? Odpowiedź jest prosta. Kredyt Bank ma i tak "umoczone" 100–130 mln zł w tzw. Wekslach Inwestycyjno-Kredytowych Stoczni, głęboko siedzi w aferze legnickiej Fundacji im. Jana Bosko – strata ponad 100 mln zł, że o zaangażowaniu w słynną giełdową spółkę 4Media Jacka Merkla nie wspomnę. Poza tym w I kwartale tego roku zysk netto Kredyt Banku spadł do 12,85 mln zł (w I kwartale 2001 roku było 78,5 mln zł), a całej grupy – do 7,7 mln zł (w ubiegłym roku 57,6 mln zł), co oznacza, że mimo szumnych zapowiedzi prezesa Pacuka, ze spodziewanym zyskiem na koniec roku 2002 rzędu 200 mln zł będzie bardzo cienko. A jeszcze wypłyną inne sprawy. Jak w takich warunkach ruszać z odsieczą Szlancie? Rząd powinien podjąć męską decyzję: ratujemy sektor stoczniowy czy olewamy? Moim zdaniem, nie obejdzie się bez 200–300 mln dolarów. Rząd musiałby doprowadzić do uzgodnienia zasad finansowania produkcji statków na takich zasadach, które byłyby do przyjęcia zarówno przez banki, jak i stocznie oraz odbiorców-armatorów. Nie może być tak, że po zakończeniu budowy statku okaże się, że jacyś kooperanci zostali bez pieniędzy, bo one poszły wcześniej na spłatę kredytów. Poza tym konieczna będzie renegocjacja kontraktów. Jeśli nawet to by się udało – w co wątpię – to może za trzy – cztery lata przemysł stoczniowy wyszedłby na prostą. – Staramy się robić wszystko, by w stoczniach Trójmiasta nie doszło do powtórzenia sytuacji Stoczni Szczecińskiej – deklarował w sobotę 22 czerwca w Gdyni wicepremier Marek Pol. Rządowi najlepiej wychodzi gadanie. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jaśnie pan Zyga " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Palcie staniki i inną odzież Goła baba, nie mówiąc o facecie z jajami na wierzchu, budzi emocje. Z przyjemnością odnotowujemy, że również w Polsce coś się w tej sprawie rusza. Niemrawo doganiamy Europę. W jednym z teatrów na West Endzie męski striptiz obejrzała królowa Elżbieta. Gdy artyści demonstrowali klejnoty, książę Filip wychylał się z królewskiej loży, a monarchini biła brawo. Dla Kwaśniewskich jeszcze nie do pomyślenia, ale... Częstochowa. Starzec oskarżony o morderstwo próbował zrobić w sądzie striptiz. Zaczął zdejmować gacie po pytaniu, czy rozumie, o co go oskarżają? Interweniowali strażnicy. Jaworzno. Czterech młodych ludzi poszło w nocy na rynek demonstrować swoje wdzięki. Wieczór kawalerski kolegi świętowali kilka minut, bo wypatrzyły ich kamery straży miejskiej. Kraków. l Tutejszy ZUS dofinansował występ chippendalsów Sekstet. Media czołgały potem firmę, choć 3,5 tys. zł pochodziło z funduszu socjalnego i pracownicy mieli prawo wydać je nie tylko na striptiz, ale nawet na wycieczkę do burdelu. l Za sianie zgorszenia przymknięto panią, która rozebrała się na skwerku. Miała 40 lat. Poznań. Na castingu do telewizji muzycznej MTV Poznań każą młodym się popisać. Chłopak z Wrocławia zrobił striptiz. Posady nie dostał. Pyrzowice. Rumuńskie prostytutki czekające na deportację rozebrały się przed pilnującymi ich kamerami. Z życzeniami "Pożegnalny striptiz dla strażników". Słupsk. Radny AWS Mirosław Pająk wygonił striptizerki z lokalu Franciszkańska. Obrażały uczucia religijne jego i wyborców. Ja się głęboko nie interesowałem, skąd taka nazwa kawiarni. Słyszałem tylko, że jest przedwojenna. Ale kojarzy mi się jednoznacznie ze znanym świętym z Asyżu, który symbolizował całym swoim zachowaniem dobro – tłumaczył gazetom. Wygrał batalię tym łatwiej, że właściciel nie miał koncesji na rozbieranki. Warszawa. Wicedyrektor jednej z żoliborskich szkół ma żonę bizneswoman, która prowadzi knajpę. Złapano go, jak wspomagał ślubną werbując klientów. Na imprezach, również "osiemnastkach", podawano do picia piwo, a do oglądania – gołą panienkę. Piwo kosztowało 4,5 zł, babka – od 300 do 500 zł. Choć atrakcje nie były obowiązkowe, gość stracił posadę w szkole. Władze uznały jego zachowanie za "niepedagogiczne, nieetyczne i bardzo niezręczne". Włodary k. Nysy. Zrzeszenie Bezrobotnych Ziemi Nyskiej chciało urządzić bal charytatywny, a zysk przeznaczyć na paczki mikołajkowe. Sołtys Włodar Leonarda Rzepska odmówiła wynajęcia sali, ponieważ wioska jest przywiązana do wartości, a w programie przewidziano striptiz. Tarnów. W tutejszym mamrze zanim chłopca zgwałcą, każą mu robić striptiz. I wszystko nagrywają na kasetę. Magnetofonową, bo osadzeni nie mają kamer. Turek. Pielęgniarki złożyły zawiadomienia o przestępstwie do prokuratury i sądu. W jednym z lokali striptizerki posługują się takimi gadżetami jak pielęgniarska czapka i fartuszek, co zdaniem piguł rujnuje godność ich zawodu. Autor : Bożena Dunat / Dorota Jagodzińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krynica miłości 759 facetów zaliczyła nowa rekordzistka Seksualnego Rekordu Polski. Do bicia rekordu, oprócz trzech pań, zgłosiła się ponad setka mężczyzn. Małolaty i dziadki, dresy i plejboje, biznesmeni i bezrobotni. Do walki zagrzewał płynący z głośnika rap Tedy’ego i teksty w stylu "dziewczynko ogól swego jeża". Zasady wieloboju seksualnego są dosyć proste. Próbę uznaje się za zaliczoną po 30-sekundowym sztosie. Klasycznie czy oralnie – to bez znaczenia. Każdy z uczestników, czyli ogierów, ma nieograniczoną liczbę podejść. Byli tacy, którzy zaliczyli ich ponad setkę. Wśród nich senior zawodów, ponad 70-letni Leszek. Przyznał, że zawodnicy na prośbę dostawali viagrę. Innych nakręcała extazy albo amfa. Dopóki jednak wielobój seksualny nie jest dyscypliną olimpijską, dopóty doping nie jest zabroniony. Bijące rekord panie również radziły sobie, jak mogły. Wpadły na pomysł, że szybciej i więcej będzie, jeżeli będą obsługiwać dwóch panów naraz. Po ponad 8-godzinnej orgii jasne było, że padł nowy rekord. Wszystkie panie zaliczyły grubo ponad 700 facetów. Najlepsza okazała się oczywiście Marianna Rokita, która przyjęła ich 759. Nowa mistrzyni świata żałowała tylko jednego: – Szkoda, że nie odwiedził nas prezydent Kaczyński, chyba nie zdarza mu się często taka okazja, żeby bzyknąć Rokitę. Dlaczego rekordzistka wybrała taki pseudonim? – Żeby zrobić na złość Rokicie. Jest politykiem Platformy, partii podobno liberalnej, a poglądy ma na prawo od LPR – zadeklarowała przed zawodami czelendżerka. Dzięki nowemu rekordowi świata nasz naród poprawił statystyki aktywności seksualnej ogółu Polaków, także tych z PO, PiS i LPR. Czekamy teraz, aż Rokita przekroczy magiczny tysiąc. Autor : Piotr Mieśnik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna elewizja szczuropolaków Wielka jest troska TV Polonia o swych klientów – Polaków w Ameryce. Koszty tej dobroci poniosą sami emigranci. Jak wiadomo, jednym z głównych zadań TVP S.A., oprócz uszczęśliwiania mas programami w stylu "Ziarno" czy "Anioł Pański", jest realizacja misji publicznej. Jest nią m.in. krzewienie kultury polskiej za granicą kraju. Misja wychodzi nędznie. Kwiatkowski – Spanski dwa bratanki Zamiast sama układać się z amerykańskimi dostawcami sygnału telewizyjnego, TVP S.A. wolała na siłę szukać pośrednika. Okazał się nim Bob Spanski i jego Spanski Enterprises Inc. (SEI). W roku 1994 podpisano stosowną umowę, znalazł się w niej taki drobiazg, jak prawa do wyłącznego rozpowszechniania przez 25 lat (!) sygnału TV Polonia na terenie obu Ameryk. Powstała więc kolejna firma Boba Spanskiego – TVP USA, która miała odtąd zajmować się dystrybucją programu. Na nic zdały się alarmy NIK, który ostrzegał, iż umowa kompletnie nie zabezpiecza polskich interesów, a firma Boba Spanskiego nie ma najmniejszego doświadczenia w branży medialnej (wcześniej zajmowała się papierami wartościowymi). Na efekty działalności Spanskiego, a raczej ich brak, nie trzeba było długo czekać. Na koniec 1997 r. TVP USA przyniosła nieco ponad 153 tys. dolarów wobec zakładanych 35 mln, czyli 0,44 proc. planowanych przychodów. Liczba odbiorców zaś urosła do 481 abonentów odbierających TV Polonia w zakodowanym cyfrowym systemie DBS wobec 500 tys. planowanych (tj. 0,09 planowanej). Dziś firma Spanskiego może pochwalić się aż 24 tysiącami abonentów. Zrobieni w bambus Prawdziwą burzę wywołał fakt, iż podczas tak ważnego dla amerykańskiej Polonii święta, jak Dzień Polonii obchodzony 2 maja, program TV Polonia najzwyczajniej znikł. Wkurzeni polonusi dowiedzieli się, że oto TVP USA – dystrybutor TV Polonia w Ameryce Północnej i Południowej, stanęła przed koniecznością zmiany operatora satelitarnego, celem zapewnienia ciągłości nadawania programu TV Polonia na terenie Ameryki. Okazało się, iż zmiana ta pociągnie za sobą niemałe koszty, które spaść miały na mieszkających w USA polonusów. TVP USA ustami swego szefa Boba Spanskiego stwierdziła, iż jest niewinna, zaś to, co się stało, stało się oczywiście z przyczyn całkowicie niezależnych od TVP USA, a mianowicie nieuzasadnionego żądania firmy Dish Network (dotychczasowego satelitarnego dostawcy sygnału) do całkowitej wyłączności na dystrybucje TV Polonia w Ameryce. TVP USA nigdy na tak haniebny układ nie przystanie. Bob najwidoczniej zapomniał, że dzięki umowie z TVP S.A. on sam korzysta z wyłączności TV Polonia na obie Ameryki, co zapewnia mu pozycję monopolisty, i to w kolebce kapitalizmu. Bob kombinator Dotąd nikt nawet się nie zająknął, dlaczego Dish Network próbowała zmusić dzielnego Boba do udzielenia jej wyłączności. Zaczęło się od tego, że Spanski zażądał od Dish Network większych opłat za transmisje TV Polonii. Usłyszał, że chyba sobie żartuje. Zgoda na takie żądania oznaczałaby kolejną podwyżkę już i tak wysokiego abonamentu (nie licząc sprzętu, ok. 20 USD miesięcznie). W Ameryce liczyć jednak potrafią, dlatego Dish Network zgodził się w końcu zapłacić, ale pod warunkiem, że będzie miał program na wyłączność. TVP USA nie zgodziła się i czym prędzej przeniosła się do konkurencyjnej GlobeCast. Tymczasem Polonia amerykańska, która wydała ciężkie pieniądze na sprzęt Dish Network, ani myśli teraz kupować nowy. Wszak nie wiadomo, czy po kilku miesiącach TVP USA nie "przerzuci się" na innego operatora, a oni znów zostaną na lodzie, choć z nowym sprzętem. Z dużej burzy mały smród Zachodziła obawa, iż TVP USA straci swych z trudem zdobytych abonentów, a misyjną działalność polskiej TVP w USA trafi szlag. Do akcji wkroczyli więc politycy. Choć zapowiadało się na burzę, skończyło się na delikatnym popierdywaniu. – Przykre, że sygnał Telewizji Polonia przestał docierać do Polonii w USA 2 maja, w dniu proklamowanym przez Senat Dniem Polaków za Granicą. Polonia odebrała to jako cios. Jest ogromne oburzenie – stwierdził marszałek Senatu RP Longin Pastusiak. Zawtórował mu przewodniczący Rady Nadzorczej TVP Witold Knychalski. – Ta sytuacja nas niepokoi. Niedopuszczalne są takie wahania, że sygnał pojawia się i znika. To godzi w interes narodowy. Niestety, na to, by godzącą w interes narodowy umowę zerwać, męstwa już zabrakło. Zdaniem Knychalskiego przyniosłoby to telewizji jedynie "niewspółmierne szkody". Antoni Bartkiewicz, dyrektor TV Polonia, zadeklarował więc, iż poświęci się i nie zważając na ben Ladena poleci do USA, by tam spotkać się z przedstawicielami Polonii. Kosztowne prezenty 29 kwietnia TVP podpisała 10-letnią umowę na rozprowadzanie sygnału regionalnej TV 3 na terenie obu Ameryk z firmą... Boba Spanskiego. Nie przeszkadzało jej, że Spanski nie wywiązywał się z warunków umowy o dystrybucji TV Polonia. Kompletną farsą wydaje się przy tym tłumaczenie TVP, iż co prawda subskrypcja TV Polonia w USA nie przynosi jej zysków, ale TVP nie traktuje TV Polonii komercyjnie. Bob Spanski postanowił, że i jego firma też nie będzie miała zysków z rozpowszechniania TV Polonia. Miło nam, że rozpowszechnianiem polskich programów zajmują się filantropi. Rozumiemy też, że TVP S.A. nie traktuje wszystkiego komercyjnie i dlatego może pozwolić sobie na dobór niesolidnych partnerów, dzięki czemu dostaje finansowo w tyłek. Widać stać ją jednak, by lekką ręką stracić kolejne tysiące abonentów. Ale nawet bita po tyłku TVP S.A. nie traci dobrego humoru. TVP zapewnia, że rezygnacja z usług firmy, która dotąd rozprowadzała sygnał TV Polonia w USA, na pewno nie spowoduje zmniejszenia liczby widzów tego programu, a nawet może ją zwiększyć. Spójrzmy zatem na fakty. Po pierwsze – od 1994 r., czyli po ośmiu latach od podpisania przez TVP S.A. umowy ze Spanskim, TV Polonia ma "aż" 24 tysiące abonentów. Po drugie – mimo że NIK nie od dziś twierdzi, iż umowa jest niekorzystna dla Polski, telewizja robi kolejny prezent Spanskiemu w postaci TV 3. Nasza TV wraz z TVP USA Spanskiego pieją z zachwytu, iż rodacy mogą oglądać TV Polonię w największym systemie kablowym w Nowym Jorku – Time Warner. Time Warner nie obejmuje wszystkich stanów USA, nie mówiąc już o tym, że są z nią kłopoty nawet w Queens – jednej z dzielnic Nowego Jorku. Problemu nie rozwiązuje również GlobeCast, czyli dostęp przez satelitę. Na drodze do oglądania TV Polonia stoi... rozmiar anteny. Wielkość dotychczasowej anteny z Dish Network wynosiła 18 cali, nowa ma tych cali aż 36, co kłóci się z amerykańskimi przepisami. Instalacja anteny GlobeCast jest też bardziej skomplikowana i wymaga specjalistycznego sprzętu (m.in. analizatora spektrum), którego niektóre firmy instalatorskie najzwyczajniej nie mają. Lekka rączka TVP Zdaniem kierownictwa koncernu EchoStar – właściciela Dish Network – pośrednictwo TVP USA jest... w ogóle niepotrzebne i koncern mógłby podpisywać umowy bezpośrednio z telewizją publiczną w Warszawie. Może byłby to sposób na podreperowanie interesów TVP S.A.? Te zaś idą ostatnio nie najlepiej – niemal o 200 mln zł spadły przychody spółki wobec roku 2000, a co szósty pracownik firmy jest zagrożony zwolnieniem. Kasy więc coraz mniej, zwłaszcza że olbrzymie pieniądze pochłoną przygotowania do wizyty w Polsce obywatela Wojtyły. Autor : Adam Zieliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Konsyliarz dworu Prasa pomorska doniosła o kolejnej po Wałęsie, Krzaklewskim, Grassie, karierze syna Pomorza Gdańskiego. Podczas nadmorskich wywczasów suką Sabą, należącą do państwa prezydentostwa Kwaśniewskich, opiekuje się od lat lekarz weterynarz z Pucka, pan Adam L. Przed pierwszą wizytą Saby i jej pani lecznicę pana Adama zlustrowali panowie z ochrony prezydenckiej. W czasie wizyt w lecznicy pani Kwaśniewska łaskawie rozdaje autografy. O wizytach Pierwszej Damy z psem w Pucku przypominają zdjęcia w gabinecie nadwornego lekarza Jaśnie Oświeconej Suki. Zapora we Włocławku Rysio Czarnecki, którego ciągle musi boleć dupa po laniu w wyborach prezydenckich we Wrocławiu, ogłosił swój czasowy rozbrat z polityką. Musi jednak z czegoś żyć. Trudno zaś o robotę dla faceta, który spieprzył wszystko, czego się dotknął. Dlatego bez zdziwienia przyjęliśmy wiadomość, że Rysio, były szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, używający również pompatycznego tytułu prezesa Instytutu Prawa i Studiów Europejskich, przyjął etatową posadę doradcy prezydenta Włocławka. Ma doradzać w sprawach integracji z Europą tego miasteczka. Nasze prognozy: Włocławek zostanie wykluczony z Europy, w mieście dojdzie szybko do kłótni wśród partii prawicowych, możliwe również zaćmienie słońca, powodzie, susze, trąby powietrzne, morowe powietrze. Małżeństwo z rozsądku Miesięcznik Samoobrony nazwał bliskiego współpracownika wojewody łódzkiego kompletnym idiotą, zaś styl jego wypowiedzi jako niegodny istoty homo sapiens. Od podpisania umowy koalicyjnej między Samoobroną a SLD w Łodzi minął zaledwie miesiąc. No cóż, Samoobrona kocha inaczej... D. J. Jurczyk papug nie karmi Stoczniowcy ze Szczecina, którzy przyłożyli prezesowi odzieżowej Odry w sierpniu 2002 r., nie mają pieniędzy na adwokatów. Proces sądowy wkrótce. Komitet protestacyjny w stoczni zebrał na ten cel za mało. Aż tu nagle... Prezydent Szczecina, Marian Legenda Jurczyk, oznajmił, że wynajmie adwokatów stoczniowcom. Po to wybrany jestem prezydentem, aby pomagać ludziom – podkreślił. Czy pan prezydent wybuli adwokatom ze swej bez mała dwunastotysięcznej pensji, co godne byłoby najwyższego uznania, czy sięgnie do kasy miasta? – zastanawialiśmy się. Otóż ani jedno, ani drugie. Pani rzecznik magistratu w Szczecinie Łucja Dziedzic-Król poinformowała w specjalnym oświadczeniu, że... Prezydent Marian Jurczyk nie powiedział nic o tym, że będzie to pomoc płatna. Autorytet Mariana Jurczyka i wyjątkowy charakter sprawy to wystarczające argumenty dla niektórych adwokatów, którzy w tym przypadku zrezygnują z honorariów. Pani rzecznik była dla nas nieustannie nieobecna, podobnie jak jej szef, ale zdołaliśmy ustalić, że do obrony stoczniowców za Bóg zapłać nie zgłosił się nikt. W. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biało-czerwona śmierć Najlepiej sprzedającym się w świecie polskim produktem jest amfa. Dlaczego więc nie ma godła „Teraz Polska”? Biznes narkotykowy jest najbardziej dochodowym biznesem świata, dużo lepszym od wódczanego i tytoniowego. Rentowność produkcji i sprzedaży narkotyków jest tak wielka, że można najwyżej walczyć z prochami zmniejszając skalę handlu, nikt jednak nie łudzi się, że kiedykolwiek z nimi wygra. Światowy lider. Pod koniec lutego 2004 r. policjanci warszawskiego CBŚ (Centralne Biuro Śledcze) zlikwidowali pod Nowym Dworem Mazowieckim dwie wytwórnie amfetaminy, w których podczas jednego cyklu produkcyjnego można było uzyskać 50 kg amfetaminy. To czwarte i piąte laboratorium zlikwidowane w Polsce w tym roku. Od kiedy istnieje CBŚ (kwiecień 2000 r.), co roku odnotowuje się 30–40-procentowy wzrost ujawniania przestępstw narkotykowych. Mimo sukcesów w likwidacji produkcji i handlu prochami, rynek stale się powiększa. Powód: wzrastający popyt i rentowność. Polska ma opinię drugiego – po Holandii – światowego eksportera amfetaminy. Według szacunków policji, 35 proc. produkowanej w Polsce amfetaminy trafia na rynek krajowy, zaś 65 proc. wyjeżdża za granicę. Połowa eksportu trafia do Niemiec (skąd dalej idzie w świat), połowa do republik nadbałtyckich (Litwa, Łotwa i Estonia), skąd przerzucana jest do Rosji i na Ukrainę. Mimo że produkujemy amfy znacząco mniej niż Holendrzy, to nasz towar oceniany jest przez fachowców znacznie lepiej, przede wszystkim dzięki wysokiej czystości produktu. Love Story. Przed laty biblią każdego producenta prochów była książka małżeństwa Ann i Alexandra Shulgin, „Pihkal, A Chemical Love Story”. Autorzy przedstawili w niej sposoby produkcji 170 (!) produktów pochodnych amfetaminy. Opisy zawierały takie szczegóły jak parametry osprzętu (z rekomendowaną grubością szkła kolb chemicznych). Pokusili się też o charakterystykę działania wszystkich specyfików zapewniając, że każdy sprawdzali osobiście. Książka docze-kała się nie tylko wznowień, ale i drugiej części („Pihkal, The Continuation”). Dziś wystarczy 5 minut serfowania w Internecie, by sporo dowiedzieć się o amfetaminie i zdobyć przepis na jej produkcję. Często są to skomplikowane wzory chemiczne z analizami przygotowanymi na wysokim poziomie akademickim. Zresztą najsłynniejszy polski „chemik” (o takiej zresztą ksywie) 58-letni dr Stanisław K. był przed pierwszym aresztowaniem wykładowcą na Wydziale Chemii Organicznej Uniwersytetu Łódzkiego. Przepis. Jest kilka popularnych metod produkcji amfetaminy, czyli 2-fenylo-1-metyloetyloaminy. W Polsce zdecydowanie największym powodzeniem cieszy się synteza przy wykorzystaniu tzw. zmodyfikowanej metody Leuckarta. Na tę popularność składa się: duża wydajność (stosunek wagi użytych środków do uzyskanego towaru – średnio 90 proc.), stosunkowo łatwy dostęp do potrzebnych preparatów i fakt, że zachodzące procesy chemiczne są mało skomplikowane. Przy użyciu tej metody amfetaminę produkuje się z półproduktu (fachowo – prekursora) zwanego BMK lub jeśli ktoś woli, bemzylometyloketonu. Do zamiany BMK w amfetaminę potrzeba zaledwie 8 łatwo dostępnych substancji chemicznych. Potrzeba też samego BMK. Z tym jest gorzej. BMK używane jest na świecie legalnie jako bardzo efektywny rozpuszczalnik. W Polsce nikt oficjalnie nie ma prawa do jego posiadania, produkcji i importu. Aby zdobyć go legalnie, trzeba uzyskać zgodę głównego inspektora farmaceutycznego, a ten od początku istnienia tego urzędu (4 lata) zgody takiej nie wydał. Jedynym BMK występującym w Polsce legalnie są tzw. wzorniki sprowadzone z ONZ przez policyjne laboratoria analityczne. Jeden wzornik zawiera ok. 0,2 g. Łączna ilość „legalnego” BMK w kraju nie przekracza 20 g. Ryzyko. BMK można oczywiście wyprodukować (kolejnych 8 preparatów), ale jest to już skomplikowane i dość ryzykowne. Wszystkie preparaty (16 sztuk) służące do produkcji amfetaminy znajdują się na liście 25 specyfików objętych w 1988 r. szczególną ochroną. Z tej grupy 12 (substancje grupy „I-R”) jest pod stałym monitoringiem Interpolu. Ze względu na ryzyko związane z nabyciem odczynników produkcja samego BMK jest niebezpieczna. W ostatnich latach policja odkryła co prawda manufakturę produkującą BMK (2002 r., wieś Pieczki k. Giżycka), ale uważa się, że produkcja BMK w Polsce jest śladowa (poniżej 5 proc.). Tabliczka mnożenia. 1 litr BMK kosztuje na czarnym rynku w Polsce od 400 do 1000 dolarów (cena zależy od wielkości zamówienia i czystości substancji). Ten sam litr można nabyć np. w porcie w Tallinie (Estonia) już za 50 dolków. Z jednego litra BMK średnio wykwalifikowany chemik produkuje 90 dag amfetaminy. Amfa u producenta kosztuje od 6 do 10 tys. zł. Dilerzy robią z 1 kg amfetaminy 3 kg „towaru” przez mieszanie narkotyku z sodą spożywczą i paracetamolem. 1 g takiej amfetaminy kosztuje 40 zł. Na Zachodzie za 1 kg polskiej czystej amfy można dostać nawet 30 tys. euro. Pełen cykl produkcyjny tego narkotyku (tzn. synteza BMK) trwa – w zależności od budowylinii produkcyjnej – od 12 do 18 godzin. Jeśli więc porównamy cenę nabycia np. w Estonii półproduktu do produkcji amfetaminy – 1 litr 50 dolarów – z ceną, jaką możemy osiągnąć za finalny produkt – 1 kg do 30 tys. euro – mamy odpowiedź na pytanie, co nakręca ten biznes. Unia nasza. Wejście Polski do Unii Europejskiej z całą pewnością ułatwi eksport polskiej amfetaminy na zachód Europy. Łatwiejszy będzie też przerzut BMK z Estonii do naszego kraju. Jeśli nawet tamtejsze władze wprowadzą lepszą kontrolę odczynników chemicznych używanych do produkcji BMK, to i tak pozostaje zgryz w postaci dwóch sąsiadów: Rosji i Ukrainy. Tam substancja ta produkowana jest całkowicie legalnie. Takie uszczelnienie granic, które wyeliminuje przemyt BMK do Polski, jest niemożliwe. Wymagałoby sprawdzenia każdego wjeżdżającego do nas samochodu. A przemytnicy zadziwiają pomysłami na szmugiel. Tylko w minionym roku policja „zabezpieczyła” podczas produkcji 59,8 kg amfetaminy i 55 litrów BMK. Udaremniła też przemyt 22,4 kg tego narkotyku i 50 litrów półproduktu do jej wytworzenia. Złapała też handlarzy z 68,9 kg amfy i 149,5 litrami BMK. Według stanu z 31 grudnia 2003 r. CBŚ prowadziło 189 postępowań w związku z przestępstwami narkotykowymi. Objęło nimi 946 osób. Tak więc należy się spodziewać, że w najbliższym czasie Polska zacznie doganiać Holandię w wyścigu o tytuł największego producenta i eksportera amfetaminy. Przyznanie naszemu towarowi godła „Teraz Polska” nie wpłynęłoby zapewne na lepszą sprzedaż naszego towaru, ale z całą pewnością poprawiłoby samopoczucie naszych producentów. Amfetamina –CH2–CHCH3 amphetamine, a-metylofenyloetyloamina, 2-fenylo-1-metyloetyloamina, oleista ciecz o t.w. = 205–206oC i gęstości d = 0,937g/cm3. Siarczan tej aminy (t.t. = 248–250oC (etanol)) znany jest pod nazwą psychedrinum, psychedryn lub lepiej jako amfetamina. Najpopularniejszą i chyba najbardziej znaną metodą (dzięki mediom) jej produkcji jest synteza z użyciem BMK. BMK Bemzylometyloketon –CH2–C–CH3 nazwa systematyczna 3-fenylopropan-2-on. Bezbarwna ciecz o t.w. = 210–214oC (110oC/20 mmHg). Używany do syntezy związków heterocyklicznych, lecz najlepiej znany jako substrat do wyrobu amfetaminy. PS Autorzy dziękują za pomoc Wydziałowi ds. Narkotyków Centralnego Biura Śledczego KG Policji. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W gnojówkę na główkę Mamy już amerykańskie filmy, amerykańską coca-colę i amerykańską wojnę, która wisi nam nad głową. Teraz amerykańskie świnie zasrają nam pół kraju swym amerykańskim gównem pod auspicjami Unii Europejskiej. Dokonuje się amerykańska inwazja na polskie świnie. Mniej więcej dwa lata temu pytaliśmy, czy polskich hodowców trzody spotka los amerykańskich farmerów "pożartych" przez koncern Smithfield Foods. Dziś wszystko wskazuje na to, że tak. W kwietniu 1999 r. Smithfield Foods kupił 79 proc. akcji Animex S.A., największej polskiej firmy zajmującej się przetwórstwem trzody i drobiu. Tuż po podpisaniu umowy Joseph Luter, prezes amerykańskiego koncernu, ogłosił, że polski rynek mięsny jest anachroniczny, a technologie do bani. Receptą na sukces jest konsolidacja. Smithfieldowi w sukurs przyszło Ministerstwo Rolnictwa, które w ramach "dostosowania polskich przepisów do norm unijnych" rozpoczęło eksterminację małych przedsiębiorstw. Zaczął Janiszewski, kończy Kalinowski. Świnie wg norm higienicznych Jacek Janiszewski zasłużył się pakietem rozporządzeń do ustawy o zwalczaniu chorób zakaźnych, badaniu zwierząt rzeźnych i mięsa oraz o Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej. Radykalne zmiany dotyczące warunków technicznych i technologicznych, którym powinny odpowiadać działające w kraju rzeźnie i przetwórnie mięsa, zaczęły obowiązywać tydzień po ich ogłoszeniu. Dokonano tylko teoretycznego rozdziału wymagań dla rzeźni o tzw. małej i dużej zdolności ubojowej. W praktyce były one żadne. Rzeźnie podzielono na trzy kategorie: A – spełniały wymogi UE i miały licencje na eksport, B-1 – mogły je spełnić do 2002 r. i B-2 – nie miały na to szans. Tych ostatnich było najwięcej. Jest oczywiste, że fachowcy od tworzenia nowych regulacji wyprzedzili najbardziej śmiałe oczekiwania Unii. Do walki z B-2 rzucono służby weterynaryjne. Taktykę postępowania opracował kierujący wówczas Inspekcją Weterynaryjną Andrzej Komorowski. Polegała ona na zmasowanych kontrolach ubojni pod kątem wymagań zawartych w dziele Janiszewskiego. Aby usprawnić akcję, zastępca Komorowskiego, Robert Gmyrek, późniejszy wiceminister rolnictwa zobowiązał na piśmie inspektorów do obligatoryjnego zamknięcia zakładu przedsiębiorcy, który nie wykazuje dobrej woli do dostosowania się do przepisów UE. A więc służby państwowe mierzyły wolę przedsiębiorców! Aby nie było wątpliwości, jakie będzie ostateczne rozwiązanie, lekarze wojewódzcy musieli raportować Gmyrkowi o liczbie pozostałych po weryfikacji zakładów uboju i przetwórstwa z wyjaśnieniem przyczyn dalszego ich funkcjonowania. Świnie wg norm ekonomicznych Smithfield Foods spokojnie czekał na rozwój wydarzeń i negocjował z polskimi bankami, via Animex, 120 mln USD kredytu na swoje przedsięwzięcia. Jednocześnie przygotowywał grunt do zapowiadanej konsolidacji rynku mięsnego. Na pierwszy ogień poszły województwo zachodniopomorskie i Wielkopolska. Pojawili się tam zasobni w gotówkę "rolnicy", którzy przejmowali dawne PGR. Podpisywane przez nich umowy z lokalnymi władzami przewidywały "rozbudowę lub modernizację" chlewni, oczywiście według sprawdzonych wzorców amerykańskich. Dziwnym trafem ci sami ludzie podpisywali umowy z Animeksem na odbiór żywca. Z tej firmy również otrzymywali prosięta do dalszego chowu oraz karmę dla nich. Rolnik (spoza układu), który odkupił trochę amerykańskiego żarcia dla własnej trzódki, rychło zakopywał ją w ziemi. Okazało się bowiem, że zmodyfikowaną genetycznie paszę żreć mogą jedynie zmodyfikowane genetycznie świnie rodem od Smithfielda. Teoretycznie każdy rolnik, który chciałby hodować co najmniej 1000 tuczników naraz, mógł liczyć na łaskawość koncernu. Chętnych zbyt wielu jednak nie było, po tym gdy okazało się, że pokontraktowe długi spłacać będą jeszcze następne pokolenia. A. Wachnik, ówczesny prezes zachodniopomorskiej ubojni Agryf skarżył się dziennikarzom, że weryfikacja rzeźni i przetwórni postępuje opornie i tym samym szara strefa w województwie zachodniopomorskim ciągle stanowi 50 proc. Dzielnie mu w tym wtórował wojewoda W. Lisowski, likwidując wespół ze służbami weterynaryjnymi źródło utrzymania małych producentów. Dziwnym zrządzeniem losu Agryf jest już dzisiaj podporządkowany spółce Animex. Świnie wg norm europejskich W marcu 2001 r., po negocjacjach z Brukselą został ogłoszony nowy system klasyfikacji. Kategoria A i B-1 jest chwilowo bezpieczna. B-2 dostały szans ubiegania się o okres dostosowawczy do czterech lat po akcesji do UE i prawo sprzedaży – choć wyłącznie na rynek polski. Taki wniosek musiały złożyć do lipca 2002 r. Następca Gmyrka, Jerzy Pilarczyk z SLD, skrócił czas na składanie wniosków do końca lutego 2002 r. Najmniejsze rzeźnie o wydajności do 7 ton dziennie (nowa kategoria C) przeznaczono od razu na odstrzał. W styczniu 2002 r. tylko 45 rzeźni posiadało kategorię A, 1300 miało status B-1. Spośród 2,2 tys. rzeźni B-2 zaledwie 182 złożyły wnioski przedłużające im funkcjonowanie. Co to oznacza? Po reformie zostanie nie więcej niż 300 rzeźni. Pilarczyk twierdzi, że Unia się tego od niego domagała i on z bólem serca musiał na to przystać. Czy aby na pewno? We Francji i Niemczech małe hodowle i rzeźnie o wydajności mniejszej niż 7 ton mają się dobrze. Obowiązują tam inne standardy wobec małych rzeźni niż wobec tych, które produkują na eksport. Pilarczyk twierdzi, że Unia uznaje, iż małe rzeźnie są mniej higieniczne niż duże. Tymczasem wszelkie dowody zaprzeczają tej tezie. Gdy w USA rynek mięsny został skonsolidowany, liczba zatruć pokarmowych wzrosła o 500 proc. O ile w 1960 r. zejść śmiertelnych z tego powodu było kilkaset, o tyle obecnie notuje się ich 9 tys. W ciągu ostatnich paru lat 20 tys. osób zachorowało z powodu bakterii E-coli 0157-H7, znanej do tej pory jako żyjącej wyłącznie w odchodach bydła. Podobne zjawisko wystąpiło w Wielkiej Brytanii, która podobnie, jak czyni się u nas, zlikwidowała małe i średnie rzeźnie. Świństwo! Smithfield Foods hoduje systemem przemysłowym w gigantycznych chlewniach 10 proc. amerykańskich świń i dokonuje taśmowego uboju 25 proc. nierogacizny w tym kraju. Jego największa rzeźnia w Północnej Karolinie ubija 24 tys. zwierząt dziennie. Koncern posiada również wielkie kombinaty mięsne we Francji, Kanadzie, Meksyku i Brazylii. W Polsce ma zamiar wybudować cztery olbrzymie hodowle o wydajności 900 tys. zwierząt rocznie. Biorąc pod uwagę to, że jeden hektar ziemi może przyjąć bez uszczerbku dla ekosystemu odchody 3–4 tuczników, Smithfield powinien wykupić aż 1 mln hektarów gruntów, by "bezpiecznie" odprowadzać produkowane w swoich zakładach ścieki. Tak się jednak nie stanie i w perspektywie 10 lat skonsolidowane świnie zasrają całe połacie Najjaśniejszej. Srać będą w majestacie prawa, bo od 2000 r. gnojowica jest nawozem. Gdyby resort rolnictwa nie znał dokonań i zasług koncernu w USA, odsyłamy do naszej publikacji z 2000 r. "Świnia trojańska" ("NIE" nr 10/2000). Nowa ustawa o ochronie zwierząt dotyczy żywiny tylko z nazwy. Tak naprawdę zabezpiecza interesy wielkich hodowców i wielką dla nich kasę. Co więcej, dyrektywy unijne wobec Polski, do których rząd odwołuje się w rozporządzeniach, wcale nie są zgodne z prawem obowiązującym w samej Unii. Akty wykonawcze wprowadzają tam standardy, które są tylko zaleceniami i wejdą w życie dopiero za kilka lat. Ale wtedy w Polsce nie będzie już szyneczki i pasztetowej z małych polskich rzeźni, tylko plastikowe paskudztwo z amerykańskich mutantów. Autor : A.B. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W 80 wódek dookoła świata " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zamek dynastii Trax " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Po schłodach – zamrażarka W programie "Linia specjalna" premier Hausner otrzymał notowania, które rozłożyły się równo (z lekką przewagą – za). Wydaje mi się, że jest to właściwy obraz opinii publicznej o rządach SLD. Antagonista Hausnera, poseł Lewandowski, jedyne, co zdołał zaproponować, to zmianę premiera. Nagonka na Millera dziwi mnie mocno, bo jak sobie przypominam swoje doświadczenia życiowe, to zawsze brałem w tyłek od szeroko pojętej "Solidarności". W 1987 r. matka partia powiedziała, że mnie nie chce i proponuje zwolnienie z pracy. Powód: dobrałem się do tyłków leniom z legitymacjami PZPR. Zdecydowałem się na otwarcie własnej firmy. Na początku było trudno, ale w krótkim czasie uzyskałem pierwsze zlecenia. Żyło mi się dobrze. Potem władzę objęła ekipa "Solidarności" z Balcerowiczem, Lewandowskim, Bochniarzową i innymi tęgimi głowami. Na moich oczach padło wiele niezłych firm (kto jeszcze pamięta 48 proc. odsetek od kredytów miesięcznie!), a skończył się duży rynek pracy, rentowność spadła drastycznie, łapówki skoczyły niepomiernie. Ja – jak wielu moich kolegów – ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Za rządów neokomuny powoli ruszył rynek budowlany. Zacząłem zatrudniać nowych pracowników, kupiłem nowe maszyny i zaciągnąłem leasingi na następne. Szczęście nie trwało długo. Ponownie przyszły tęgie łby z "opozycji demokratycznej" i schłodziły gospodarkę. Zwolniłem większość pracowników, maszyny niespłacone zabrało towarzystwo leasingowe, a ja ledwie wiążąc koniec z końcem ogłosiłem upadłość jednej z moich firm, a sam sprzedałem mieszkanie, aby opłacić podatki. W tej chwili powoli zaczynam mieć robotę, bo ponownie gospodarka rusza – oby trwale. Na podstawie mojej osobistej historii chcę pokazać, że pomimo iż nie mam powodów zbytnio kochać SLD, będę na nich głosował, bo ich rządy oznaczają możliwość pracy i utrzymania. Myślę, że podobnie myśli wielu naszych rodaków. (...) Panie Urban. Rozumiem, że Miller jest przeszkodą na drodze do utworzenia Światłej Europejskiej Partii pod duchowym przywództwem panów Kwaśniewskiego i Michnika, ale niech nie daje się Pan w to wrabiać. Ryszard Kamiński (e-mail do wiadomości redakcji) Lepper czerwienieje No i zdarzyła się rzecz, której chyba nikt się nie spodziewał: Oleksy został przydupasem Millera. Mówił potem wprawdzie w radiu, że nie dał się "spacyfikować", ale to tak jakby woda mówiła, że nie jest mokra. Oleksy zrobił coś, co nie udało się twórcom "afery Olina" – sam się skazał na śmierć polityczną. (...) Byłem naiwny sądząc, że żyjąc "pod" prezydentem Wałęsą, premierem Millerem, słuchając Radia Maryja jestem zaszczepiony na głupotę. Oleksy pokazał mi, że nie ma dna, którego nie dałoby się pogłębić. Sen miałem. Śniło mi się, że Jerzy Urban założył Partię Lewicową. Dlaczego Urban? Po pierwsze lewicowiec, a pod drugie na tyle bogaty, że nikt mu nie zarzuci, że rwał się do władzy, bo chciał się nachapać. Byłby taki capo di tutti capi: patrzyłby, czy ci wybrani realizują to, co obiecywali – nie, to na bruk, do szewców, do Millerów. Pachnie stalinizmem? A kto obiecywał, że lewicowość to nie stalinizm? Jakby się "żelazny elektorat" przez chwilę zastanowił (zbyt wiele wymagam), to dostrzegłby, że bliżej mu do Leppera niż do Millera. Marek Mikołajewicz (adres do wiadomości redakcji) Mrożek się kłania Jestem emerytem i jedną z moich rozrywek jest rozwiązywanie krzyżówek. Zachęcony świąteczną promocją postanowiłem wysłać rozwiązanie na kartce pocztowej. Niestety, miałem pecha. Od 1 stycznia KJM (zgadnijcie, co to za skrót?) Poczta Polska S.A. podniosła opłaty za listy i karty pocztowe o 0,05 PLN. Zakupiony w starym roku znaczek za 1,20 PLN okazał się niewystarczający i KJM Poczta Polska S.A. wysłała swojego listonosza, co by odniósł z powrotem pechową kartkę do mnie. Udałem się więc do urzędu pocztowego, by dokupić znaczek za 0,05 PLN, ale panienka z okienka mogła mi zaoferować tylko znaczki za 0,10 PLN. Tańszych nie było. (...) Udałem się na pocztę główną w moim mieście. Tu okazało się, że owszem znaczki po 5 groszy są, ale w bardzo niewielkiej liczbie i jakby w reglamentacji. Na szczęście jest "NIE". Rozmagnesowałem się czytając o protestach pani Haliny Kamieniarz przeciwko stringom produkowanym z koniakowskich koronek oraz dyrektora centrum Monitoringu i Wolności Prasy pana Andrzeja Krajewskiego, który w ramach walki o wolność prasy zaprotestował przeciwko udzielaniu głosu Jerzemu Urbanowi uznając to za pogwałcenie wolności dziennikarskiej wypowiedzi. Ryszard Kiełczewski (e-mail do wiadomości redakcji) "Przyjedź mamo na przysięgę" Po lekturze artykułu Izy Kosmali ("NIE" nr 3/2004) jako były oficer zawodowy muszę przyznać, że wstydzę się za jego bohaterów. Czy jest to możliwe, by oficer na tak wysokim stanowisku jak płk Chrząstek nie rozumiał, na czym polega przysięga wojskowa? To nie treść roty (choć i ona ma znaczenie), lecz sam fakt złożenia przysięgi się liczy, Panie Pułkowniku z Departamentu Wychowania MON. Tę świadomość posiadał każdy żołnierz LWP. Złożyłem przysięgę mojemu narodowi i władzy, którą on jako suweren wykreuje. Nikt mnie z tej przysięgi nie zwolnił i jej dotrzymam. Nie mam zamiaru składać jej ponownie. (...) Gdy w naszej armii przysięgę składa się, jak opisana jest w przywoływanym artykule, to nie tylko wstydzę się za tych ludzi, ale i uważam, że nie są godni noszenia munduru Wojska Polskiego. Jeżeli nie jest to bardzo naganny przypadek pojedynczej patologii, to morale naszych żołnierzy jest bardzo nieciekawe. Dziękuję redakcji "NIE" i Pani Redaktor Kosmali za ganienie prymitywizmu, prostactwa, głupoty i zwykłego braku patriotyzmu, w tym Wam dopomóż Bóg. mjr rez. Jerzy Krygier (e-mail do wiadomości redakcji) "Gates rucha Dyducha" Jestem szefem Auroksa, który pojawił się w artykule "Gates rucha Dyducha" ("NIE" nr 3/2004). Cieszymy się, że ktoś zauważa naszą pracę. Chciałbym jednak coś sprostować: Aurox nie umarł! To, że ministerstwa nie są zainteresowane wolnym oprogramowaniem, nie oznacza, że Aurox (czy Linux w ogólności) ginie. Szkoda, że nasza władza powołuje się na dyrektywy unijne tylko wtedy, gdy to jest dla niej korzystne. No cóż, na wdrożeniu Microsofta za 1 mln dolarów można coś tam przy okazji zarobić, a na wdrożeniu darmowego systemu operacyjnego raczej nie. Ale wierzymy, że i na to przyjdzie pora. A póki co, Aurox rośnie w siłę. Wielu ludzi Auroksa ściąga z Internetu bądź kopiuje od znajomego (jest to oczywiście w pełni legalne). Na wdrożeniu WO można naprawdę wiele zaoszczędzić. Miejmy nadzieję, że taka oddolna inicjatywa dotrze kiedyś na szczyty. Także władzy. Jarosław Górny Aurox core team Mówię, tak Mam 27 lat i trochę wiem o różnych sprawach. Przed chwilą usłyszałem informację o tym, że na jakiejś wiosce Jerzy Urban chce wykupić zlicytowany kościół. Nie czytam "NIE", ale ubijmy biznes. Jeśli Pan kupi ten kościół, do końca pańskiego życia będę kupował pańską gazetę. Na kościół mnie nie stać, ale chętnie się dorzucę. W ten sposób mam szansę powiedzieć ludziom: NIE! Krzych (e-mail do wiadomości redakcji) "O człowieku, który się szefom nie kłaniał" Dobrze, że autor w końcowej części artykułu informuje, że w latach 2001–2002 rozformowano, przeformowano i od nowa sformowano 1735 jednostek wojskowych. Zamknięto 52 garnizony. Nie wspomina o likwidacji wielu uczelni i instytucji wojskowych. Taka operacja dotknęła liczne grono kadry zawodowej i jej rodziny, wzbudza emocje, poczucie krzywdy jednostkowej, gdy zwalniane są dziesiątki tysięcy kadry. Zderzają się słuszne i często uzasadnione racje osobiste z uzasadnionym przeformowaniem obronności państwa. (...) W przypadku pana majora Kołcza, którego znam i przez kilka lat służby w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych i Logistyki w Poznaniu byłem jego przełożonym, nie wszystko to, co opisuje autor jest prawdziwe, uzasadnione i odpowiedzialnie interpretowane. Autor artykułu napisał, że mamy do czynienia z wybitnym oficerem doświadczonym bojowo. Faktycznie kończy w 1986 r. Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych z wynikiem dobrym i służy jako dowódca plutonu i kompanii w Wyższej Szkole Oficerskiej Służb Kwatermistrzowskich w Poznaniu. Wielu młodych oficerów służących w jednostkach liniowych (...) może zazdrościć dobrego garnizonu i szkoły, ale nie nabywania umiejętności w szkoleniu pododdziałów piechoty i podnoszenia na wyższy poziom gotowości bojowej wojska. Mimo to myślę, że za poparciem w jakimś układzie wytypowany zostaje do służby w strefie rozdzielenia stron konfliktu na Półwyspie Bałkańskim. Jako dowódca kompanii piechoty jest tam w latach 1993–1994. Kieruje wykonywaniem zadań prewencyjnych, słusznie zwalcza handel benzyną, żywnością i pijaństwo oraz odsyła do kraju tych, co kombinują. (...) Gratuluję mu trzech odznaczeń ONZ-towskich, lecz rad byłbym się dowiedzieć, które były za akcję i działania bojowe, a które za zwalczanie spekulacji i pijaństwa. Po powrocie do kraju major dalej dowodzi kompanią szkolną, a następnie zostaje wykładowcą taktyki w CSWLiL w Poznaniu (nie mając specjalistycznych studiów wojskowych ASG), a następnie pracuje w Zespole Badań Metodyki Nauczania Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych i Logistyki (ma ukończone cywilne studia pedagogiczne w Akademii Rolniczej). Rozpoczyna się restrukturyzacja szkolnictwa wojskowego. Na ten czas doświadczenie mjr. Kołcza z pełnego zakresu szkolenia kompanii piechoty jest minimalne. Doświadczenie w dowodzeniu kompanią szkolną i kompanią piechoty rozdzielającą strony konfliktu w b. Jugosławii jest duże. Umiejętności jako wykładowcy taktyki są średnie i nie mogą być wyższe bez socjalistycznych studiów wojskowych. Natomiast badanie metodyki nauczania jest jedynym możliwym sposobem wykorzystania oficera legitymującego się specjalnością pedagogiczną. Obnoszenie się w chwale jedynego oficera w WSO w Poznaniu z doświadczeniem bojowym – jak wynika z artykułu w "NIE" – nie jest prawdą, bo w misjach pokojowych czy ćwiczeniach specjalistycznych armii NATO uczestniczyło wielu oficerów WSO. Również doświadczenia ze służby na Bałkanach nie należy uznać za reprezentatywne i typowe dla całości problemów, jakie mogą wystąpić we współczesnych działaniach bojowych. Zalecałbym tu więcej namysłu i skromności. Ze szkolnictwa wojskowego i szkoły poznańskiej odeszło i odejdzie wielu wybitnych specjalistów, którzy zajmowali wyższe stanowiska niż dowództwo kompanii, mieli ukończone specjalistyczne studia wojskowe i cywilne, byli oficerami dyplomowanymi, doktorami, doktorami habilitowanymi, profesorami. (...) Uważam, że pretensje Pana majora Kołcza są wnoszone pod wpływem emocji wynikających z braku pogodzenia się z decyzją restrukturyzacyjną, ale w takiej sytuacji było kilkadziesiąt tysięcy zwalnianych z wojska. Natomiast tworzenie aureoli najlepszego oficera w WSO z dużym doświadczeniem bojowym jest nieuza-sadnione. płk rez. Kazimierz Stolarski były komendant CSWLiL Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Elektropersonalizm " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ratusz tusz Gotowe biuro w nowoczesnym budynku, czy budowanie ratusza w szczerym polu. Co wybrały władze warszawskiej gminy Ursynów? Bingo. Wariant droższy i gorszy! Co się za tym kryje? Urząd Gminy Ursynów gnieździ się w barakach przy ul. Lanciego. Jego filie rozrzucone są w 12 innych miejscach. Po 8 latach jałowego gadania władze Ursynowa zdecydowały się szarpnąć na nowiusieńki, śliczny ratusz. Dla prominentów gminnych jest to ostatnia szansa, żeby się obłowić, gdyż Sejm postanowił właśnie zrobić z Warszawy jedno miasto, uśmiercając stołeczne gminy. Krążą plotki, że za decyzją w sprawie ratusza kryje się łapówka w kwocie 1 mln zł. Nie złapaliśmy nikogo za rękę, ale fakty nadają pogłoskom prawdopodobieństwa. W konkursie ofert pod hasłem "Ratusz" wystartowały dwie firmy. Drimex Bud ma gotowy wieżowiec Centrum Natolin, idealnie zlokalizowany tuż przy stacji metra. Juvenes nie ma nic poza śmiesznie małym kapitałem 50 tys. zł, ale chce wejść w spółkę z Energomontażem Północ S.A. i spółdzielnią "Natolin". Spółdzielnia wnosi w posagu hektar gruntu 800 m od stacji metra. Ciekawostka przyrodnicza: w Radzie Nadzorczej Energomontażu zasiada wybitny budowlaniec Gromosław Czempiński, generał, były szef UOP. Drimex zaoferował 7300 mkw. powierzchni biurowej "pod klucz", łącznie z umeblowaniem i sprzętem komputerowym; miejsca w garażu i na parkingudla 620 samochodów. Cena Drimeksu 47 mln zł, zero ryzyka. Żeby nie szastać gotówką, gmina mogłaby w rozliczeniu dać działkę, na której kiedyś planowano postawić ratusz. Juvenes zapewnia, że budowa potrwa 14 miesięcy – dziwnie krótko, bo typowy obiekt tej klasy buduje się 2 lata. Zamierza zaciągnąć w tym celu kredyt bankowy na 15 lat. W ofercie podaje cenę ponad 43 mln zł (bez VAT!), nie licząc wszakże kosztu wykończenia obiektu "pod klucz". Oferuje tylko 159 miejsc dla samochodów (plus 200 tymczasowych, na gruncie zarezerwowanym pod autostradę lub trasę szybkiego ruchu). Fachowcy "spoza układu" ostrzegają, że ratusz Juvenesu może ostatecznie pochłonąć 50–60 mln zł. A kiedy wreszcie powstanie, będzie własnością spółki – gmina ma go tylko dzierżawić... Prawo pod obcasem Ustawa o zamówieniach publicznych wymaga rozpisania przetargu na realizację takiej inwestycji. Rządzące Ursynowem chytruski postanowiły ten wymóg zgrabnie ominąć. Rada Gminy przyjęła stanowisko, że gmina ma nabyć udziały w spółce z inwestorem (gdyby nie było to stanowisko, lecz uchwała, w trybie nadzoru mógłby ją uchylić wojewoda). Gdy prezes Urzędu Zamówień Publicznych jednoznacznie stwierdził, że mimo to przetarg jest konieczny, schowano jego opinię do szuflady. Gmina wynajęła kancelarię prawną, która ochoczo uznała, że UZP się myli i generalnie nie ma na Ursynowie nic do powiedzenia. Prawdziwym arcydziełem gmatwania prostych spraw jest regulamin konkursu ofert. Wykombinowano 5 mętnych kryteriów typu optymalizacja funkcji ratuszowej. Aż dwa z nich dotyczą wiarygodności partnera, którą można oceniać według własnego widzimisię. Jedno z kryteriów zmieniono zresztą już w trakcie konkursu (!). W zespole oceniającym oferty była urzędniczka z wydziału głównego architekta, Krystyna Reindl-Siwek, która najpierw zapoznała się z papierami, a potem wycofała się z dalszych prac, gdyż przypomniała sobie, że bliska jej osoba pracuje w Energomontażu Północ. W dniu rozstrzygnięcia konkursu trzech członków zespołu nagle zapadło na zdrowiu. Koledzy wszakże jednomyślnie uznali, że oferta Juvenesu jest lepsza niż Drimeksu. Decyzję tę klepnął Zarząd Gminy z burmistrzem Falińskim na czele, a następnie – na sesji 26 lutego – Rada. Najgrubszy kant polega na tym, że działkę, na której ma powstać ratusz, w sierpniu 1999 r. oddano bez przetargu w użytkowanie wieczyste spółdzielni "Natolin" – pod warunkiem że zostanie przeznaczona pod budownictwo mieszkaniowe. Na lutowej sesji niezależna radna, piosenkarka Elżbieta Igras, dwukrotnie pytała przewodniczącego Rady Gminy, Wojciecha Matyjasiaka (ZChN), czy można na tym terenie budować biurowiec. "Nie można" – przyznał Matyjasiak, po czym poddał pod głosowanie wniosek, że... jednak można. Wniosek przeszedł. SLD: języczek u wagi Szefem klubu radnych SLD na Ursynowie jest Henryk Bęben. Za komuny naczelnik dzielnicy Mokotów, w latach 90. zastępca prezydenta Warszawy w gminie Centrum, dziś zatrudniony w Mostostalu, powiązanym niewidzialnymi nićmi z Energomontażem. W klubie przeważa towarzystwo w wieku przedemerytalnym, nazywane desantem Wieteski. Młodych radnych jest dwóch, w tym Piotr Guział (jako pierwszy w Polsce wziął ślub konkordatowy). To oczywiście czysty przypadek, że Guział ma teścia na dyrektorskim stanowisku w Energomontażu. Ursynowscy SLD-owcy zaangażowali się na całego w popieranie Juvenesu. Wstyd było słuchać, jak wygadywali, że zgodny z ustawą przetarg zabrałby dużo czasu, a ratusz potrzebny jest od zaraz (dlaczego w takim razie chcą go budować od zera, zamiast kupić gotowy lokal?). Żeby za wszelką cenę przepchnąć ofertę Juvenesu, klub radnych SLD zarządził dyscyplinę w głosowaniu. Trzech radnych, wyczuwając aferalny smrodek, wymknęło się z sali, ośmiu pod wodzą Bębna wsparło prawicę. Dzicy lokatorzy Władze Ursynowa absolutnie nie martwią się tym, że w każdej chwili mogą stracić dach nad głową. 31 grudnia 2001 r. wygasła bowiem umowa najmu baraków przy ul. Lanciego, a ich właściciel, spółdzielnia "Przy Metrze", nie ma zamiaru jej przedłużyć. Od tego czasu gminna władza nielegalnie zajmuje cudzy budynek. Piękne to będzie widowisko, gdy spółdzielnia wyeksmituje dzikich lokatorów. Zmiana ustroju Warszawy nie do końca rozbije gminne układy korupcyjne, gminy przekształcą się bowiem w dzielnice o sporych kompetencjach. Urząd dzielnicowy będzie potrzebował jakiegoś lokum. Ursynowscy gracze dobrze wiedzą, że nowe władze miasta mogą im zabrać konfitury, wstrzymując kontrowersyjną inwestycję. Dlatego kombinują, by możliwie szybko załatwić formalności, wyrwać maksimum szmalu z gminnej kasy i zacząć budowę. Wtedy, jak sądzą, nie będzie już odwrotu. Nawet jeśli miasto zerwie umowę, będzie musiało wypłacić potężne odszkodowanie. Rzut na taśmę Ten wyjątkowo bezczelny przekręt wymyślono na Ursynowie, ale podobne kombinacje nasiliły się teraz w całej Warszawie. Wystawny ratusz buduje malutka gmina Wilanów. Inne gminy wykorzystują ostatnie chwile swego istnienia do załatwienia wielu mętnych interesów. Rzutem na taśmę rozdają bez przetargu atrakcyjne grunty, zapewniają krewnym i znajomym królika intratne zamówienia, posady, koncesje. Zdobywają szmal na kampanię wyborczą rządzących partii i partyjek. W całej Pomrocznej zresztą występuje dziwna prawidłowość, że im bliżej końca kadencji samorządu, tym więcej zapada decyzji brzemiennych w skutki finansowe. Te najpoważniejsze (i najbardziej podejrzane) podejmuje się często w ostatnim dniu urzędowania! PS Z ostatniej chwili: Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów wszczęła w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ministerstwo daje od tyłu Dwie duże bańki do łapy. 10 proc. z góry, reszta po wszystkim. To nie kontrakt na mokrą robotę, tylko superszybka ścieżka prywatyzacyjna w Ministerstwie Skarbu. W warszawskiej prokuraturze 23 kwietnia tego roku złożony został wniosek o ściganie i ukaranie Sławomira S. i Katarzyny Z., współwłaścicieli firmy Grupa Rozwoju Inwestycji Przemysłowych sp. z o.o. Autorem wniosku jest Dariusz S., który wycofał się z GRIP, gdy tylko załapał, o co tam biega. We wniosku napisał, że Sławomir S. i Katarzyna Z. przystępując do negocjacji z Ministerstwem Skarbu w sprawie odkupienia od państwa udziałów jednej ze spółek podali nieprawdziwe dane dotyczące aktywów swojej firmy. Ale nie tylko. Korumpując urzędników Ministerstwa Skarbu uzyskali poufne dane przetargowe i szczególnie korzystne warunki negocjacji. Właściciele GRIP deklarowali, że kapitał zakładowy ich spółki wynosi 60 000 zł. Tymczasem we wniosku do prokuratury stoi jak byk, że ani Katarzyna Z., ani Sławomir S. nie wpłacili na konto firmy kasy za swoje udziały, co sprawiło, że nie mieli szmalu na działalność. Zawierali umowy na zlecenia, zatrudniali pracowników, ale nie płacili urzędowi skarbowemu i ZUS. Przedsiębiorstwo Warta Inwestycje wypowiedziało im wynajmowane pomieszczenia, bo nie płacili czynszu. Zaliczka na łapówkę Powiadamiający prokuraturę Dariusz S. oświadczył, że Sławomir S. i Katarzyna Z. zwrócili się do niego, by wyłożył 200 000 zł, które rozdzielić mieli jako umówione już łapówki pomiędzy kilku wysokich urzędników Ministerstwa Skarbu. Dariusz S. usłyszał, że całą kwotę wręcza się dopiero po realnym zakupie ofertowych udziałów spółki, a przyrzeczenie tej sumy gwarantuje, że ich cena będzie dużo niższa niż deklarowana. Wcześniej urzędnikom państwowym daje się tylko zadatek w wysokości 20 000 zł, za który uzyskuje się wyłączność w rokowaniach. Dowiedział się też, że tyle kosztuje każda nabyta od skarbu państwa spółka. Pogrzebaliśmy w kwitach. Jednoosobowy zarząd GRIP stanowił Sławomir S., zapracowany facet, który w tym samym czasie zajmował jeszcze stanowiska prezesa zarządu oraz szefa rady nadzorczej w trzech innych spółkach. Współudziałowiec Katarzyna Z. pracowała jako dyrektor ds. public relations w agencji reklamowej GRIP sp. z o.o. odpowiedziała na publiczne zaproszenie resortu skarbu do rokowań w sprawie zakupu udziałów Wolsztyńskiej Fabryki Okuć Wolmet sp. z o.o. Stało się to 28 sierpnia 2002 r., choć w Krajowym Rejestrze Urzędowym Podmiotów Gospodarki Narodowej zarejestrowana została zaledwie 21 dni wcześniej. Była jeszcze w organizacji, bo nie posiadała wpisu do Krajowego Rejestru Przedsiębiorców. Wyrazy od ministra Ale to nie przeszkadzało ministerstwu w uznaniu jej za wiarygodnego kontrahenta i dopuszczeniu do dalszego etapu procedury: ograniczonego badania spółki Wolmet i przedstawienia wiążącej propozycji warunków umowy zakupu pakietu udziałów. Minister Wiesław Kaczmarek "z wyrazami szacunku" własnoręcznym podpisem sygnował pismo, w którym "pragnął podziękować" firmie GRIP za to, że zareagowała na zaproszenie do rokowań. Na zaawansowanym etapie rokowań oficjalnie "pragnął dziękować" firmie GRIP p.o. dyrektora II Departamentu Prywatyzacji Mirosław Skowerski. Prosił też GRIP o przedstawienie stanowiska negocjacyjnego w obszarach, które dokładnie wypunktował, choć ostateczna propozycja warunków umowy, za którą zresztą dziękował po raz drugi, została już złożona. Sprawia to wrażenie sugerowania konkretnych zmian w dokumencie wiążącym. Wreszcie GRIP sp. z o.o. otrzymała wyłączność w rokowaniach ze skarbem państwa, co oznaczało spuszczenie pozostałych podmiotów ubiegających się o udziały Wolmetu. Sprawa była praktycznie na finiszu. II Departament Prywatyzacji przedstawił zwycięzcy projekt umowy przenoszącej na niego własność udziałów fabryki. Ale GRIP nie przedstawiła w wymaganym terminie pisemnej jego akceptacji. Pakiet akcji Wolmet nie został dotychczas sprzedany. Wirus GRIP znów atakuje Zdawać by się mogło, że GRIP sp. z o.o. przestała być wiarygodna w opinii Ministerstwa Skarbu. Gdzie tam! W grudniu 2002 r. ministerstwo ogłosiło zaproszenie do rokowań w sprawie nabycia pakietu akcji Zakładów Wyrobów Kamionkowych Marywil S.A. z Suchedniowa. Znajdują się tam duże wyrobiska ze sporymi zasobami gliny. Inwestycja jest atrakcyjna, bo ogromny krater, z którego wydobywano glinę, może stanowić miejsce składowania niebezpiecznych odpadów. Będzie można zarobić na tym kupę szmalu. Ciekawe, że GRIP już we wrześniu zeszłego roku, czyli ponad dwa miesiące przed oficjalnym ogłoszeniem komunikatu o rokowaniach, prowadziła rozmowy ze wspomnianym p.o. dyrektora II Departamentu Prywatyzacji Skowerskim na temat odkupienia pakietu akcji Marywilu od skarbu państwa. Zgodnie z procedurami w styczniu 2003 r. do ministerstwa wpłynęły odpowiedzi na zaproszenie do rozmów w sprawie Marywilu, w tym również odpowiedź firmy GRIP. Spółka znów została dopuszczona do etapu przedstawiania wiążących propozycji warunków umowy, które złożyła. Niezwykła wyrozumiałość urzędników Zapytaliśmy w Ministerstwie Skarbu m.in. o to, w jaki sposób urzędnicy państwowi sprawdzają wiarygodność podmiotów, z którymi prowadzą rokowania, by zabezpieczyć interesy państwa oraz prywatyzowanych spółek. Dyrektor Skowerski wyłożył nam, że na kolejnych etapach procedury prywatyzacyjnej minister żąda od podmiotów dokumentów finansowych, zaświadczeń o niezaleganiu w płaceniu podatków i składek ZUS. W uzasadnionych przypadkach zasięga opinii w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Poza tym może żądać różnych form zabezpieczeń finansowych. Niestety, dyrektor Skowerski nie poinformował nas, w jaki sposób potwierdzano wiarygodność spółki GRIP i jakich żądano od niej zabezpieczeń. Zasięgnęliśmy opinii osoby biegłej w temacie rozstrzygnięć przetargowych i prywatyzacyjnych. Usłyszeliśmy, że GRIP sp. z o.o. nie powinna być dopuszczona do rokowań już na samym początku, gdyż przystępowała do rozmów jako firma w organizacji, czyli kompletnie niewiarygodna. Istotnym elementem jest również zgodność branżowa spółki prywatyzowanej i firmy ubiegającej się o zakup jej udziałów. Jeśli takiej zgodności nie ma, powinno się kontrahenta dokładnie sprawdzić. Często bowiem zdarza się, że firma odkupuje akcje bądź udziały jakiejś spółki od państwa, by potem zastawić je w banku jako poręczenie kredytu. Znajomy fachowiec wyraził również zdziwienie sugerowanymi w korespondencji urzędowej zmianami, które dotyczyć miały złożonej wcześniej przez spółkę GRIP wiążącej propozycji umowy. A także przesadnie grzecznościową formą stosowaną w oficjalnych pismach wysokich urzędników ministerstwa do właścicieli spółki. Rozstrzygnięciem kwestii, czy mieli za co dziękować, czy tylko tacy dobrze wychowani, zajmie się prokuratura. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zwidy spawacza Czy można w Polsce uczciwie sprywatyzować zakład? Można. Czy można go potem opylić po zaniżonej cenie? Można. Czy można na tych działaniach zbić kilka fortun? Można. Czy można zrobić to wszystko nie naruszając prawa? Można. Opolskie Zakłady Aparatury Spawalniczej (OZAS) powstały w okresie środkowego Gierka. Produkowały jakieś urządzenia do spawania, które dobrze się sprzedawały, a przez to i zakład miał się dobrze. W listopadzie 1990 r. ustanowiono w OZAS akcjonariat pracowniczy. Cały proces przebiegł wzorowo. Wartość zakładu wyceniono na ciut ponad 24 mld starych zł. 20 proc. udziałów w fabryce przypadło jej pracownikom (4817 udziałów po milion starych zł każdy). 80 proc. należało do skarbu państwa – załoga miała je przez kolejne lata spłacać w tak zwanych ratach leasingowych. I spłacała. Jako że OZAS zawsze miał dobry produkt, bez większych zawirowań przechodził kolejne kryzysy gospodarcze. Cienko było tylko raz, w 1992 r., gdy zakład podłożył się kontrahentowi zagranicznemu i umoczył ponad 340 tys. marek. Potem było już tylko lepiej. W 1996 r. prezes OZAS zaproponował deal załodze, czyli udziałowcom. – Zwiększmy dwukrotnie kapitał zakładowy naszej spółki, to i nasz prestiż wzrośnie – powiedział. Możliwość taką dopuszczała umowa spółki, czyli dokument najważniejszy dla jej funkcjonowania. Nie wszyscy podzielali pogląd prezesa w kwestii sposobu podwyższenia kapitału. Prezes otóż zaproponował, by osiągnąć ten cel przez podwojenie liczby udziałów, czyli z 4817 po bańce każdy miało się zrobić 9634 – też po banieczce za sztukę. Całkiem spora część załogi zaprotestowała. – Wiadomo, że nie wszyscy pracownicy na to pójdą. No to komu mają przypaść udziały po tak preferencyjnej cenie? Na cholerę nam nowe udziały, jak łatwiej podwoić wartość dotychczasowych? Skąd ten pomysł? – wspomina były lakiernik Kazimierz Majewski. Wśród załogi zorganizowano referendum. Wygrała opcja prezesa: zwiększenie kapitału poprzez zwiększenie liczby udziałów. Niezadowoleni sięgnęli po kodeks handlowy. Wyszło im, że jeśli nie zgodzą się z tym stanowiskiem, to zablokują cały proces. – Ludzie! – przekonywał Majewski. – Nasza umowa, czyli statut, czyli biblia spółki wyraźnie mówi, że spółka ma 4817 udziałów! Musimy więc zmienić całą umowę spółki. Zastanówcie się jednak, czy warto? Kierownictwu wychodziło, że warto. 29 marca 1996 r. odbyło się walne zgromadzenie udziałowców, na którym uchwalono, że spółka podwoi kapitał poprzez podwojenie liczby udziałów. Uchwała ta otwierała do-piero drogę do zwiększenia liczby udziałów. Drogę wyboistą, bo sprzeciw choć jednego udziałowca skutecznie by ją zamykał. Wszystko sprowadzało się więc do jednego: zmiany umowy spółki. Skoro w niej stoi, że udziałów jest 4817, to nie może się ich nagle zrobić dwa razy więcej. Porządek musi być. Musi więc być notariusz i spisać wolę załogi precyzując, co kto ma. Nie czekając na notariusza władze OZAS zaczęły dzielić nowe udziały. Zgody na wykup nowych udziałów nie wyraziło 35 osób, a posiadały one aż 25 proc. wszystkich udziałów pracowniczych. Ich udziały zostały wycenione według wartości nominalnej, czyli tej z roku 1990 – bańka za sztukę, choć już wtedy warte były trzy razy więcej. Najbardziej w dupę dostał wspomniany lakiernik Kazimierz Majewski, który w udziały ładował każdy grosz. Zebrał ich 188 (prawie 4 proc. wszystkich) – kilka razy więcej niż niektórzy członkowie władz spółki. Majewski specjalnie nie przejmował się tymi działaniami wiedząc, że bez zmiany umowy wszystkie te pomysły są nic niewarte. Swoimi spostrzeżeniami dzielił się zresztą z załogą. Za niewyparzoną gębę i leninowskie uświadamianie klasy robotniczej wyleciał z roboty. Ale i to go nie załamało, wiedział bowiem, że jest właścicielem 4 proc. świetnie prosperującego zakładu i spokojnie utrzyma się choćby z dywidendy. Przeliczył się jednak. 25 lipca 1996 r. do Wydziału Rejestrowego Sądu Gospodarczego przy Sądzie Rejonowym w Opolu wpłynął wniosek prezesa OZAS o wpisanie zmian do rejestru spółki. Opierając się na wspomnianej uchwale walnego zgromadzenia prezes prosił o odnotowanie, że podwyższono kapitał i ustanowiono nowe udziały. Wydział Rejestrowy zdziwienia nie okazał. Już 4 dni później w sądowych dokumentach stało, że kapitał jest dwa razy wyższy i udziałów dwa razy więcej. Bez notariusza i zmiany umowy spółki. Nie zmieniono jej zresztą do dziś. Inna jest liczba udziałów w umowie, inna w rejestrze. W kwietniu 1997 r. Majewski dowiedział się, że udziałów już nie ma, bo władze spółki je „rozdysponowały”, ale należy mu się 18 800 zł (wartość nominalna 188 udziałów). Nie wziął. Przy okazji transformacji ok. 25 proc. akcji zmieniło właścicieli. Nabyły je po 100 zł osoby wskazane przez Radę Nadzorczą. I zrobiły świetny interes. Już rok później pojawił się bowiem nowy inwestor – szwedzka firma Exelvia. Za jeden udział płaciła 1330 zł! Obecnie wart jest on 2600 zł. 188 udziałów Majewskiego to 488 800 zł. Ale należy mu się nadal 18 800 zł. Wcięło mu albo też trafiło do innej kieszeni 470 tys. zł. Taki sam los spotkał inne udziały. Pracownicy, którzy odsprzedali Szwedom akcje, cieszą się, że zrobili świetny interes (trzynastokrotna przebitka). Zakład ma się świetnie, produkcja idzie pełną parą. Spółka osiąga zyski. Tyle tylko, że przypadają one już Szwedom. Ale ludzie i tak się cieszą, że mają pracę. Nie ma się też co wzruszać szczodrością Szwedów przy wykupie akcji. Płacili tyle, na ile zakład wyceniło kierownictwo spółki, przy udziale biegłych. To oni ustalili taką, a nie inną wartość przedsiębiorstwa. Policzmy. Udziałów (tych nowych) było 9634. Aby przejąć zakład, potrzeba ich 50 proc., czyli 4817 + 1 udział = 4818. Za jeden udział płacili 1330 zł. Zakład był więc do przejęcia za 6 407 940 zł. W tym czasie w kasie firmy było nieco szmalu: fundusz rezerwowy – ok. 2 000 000 zł, fundusz inwestycyjny – ok. 2 000 000 zł, zysk za styczeń–wrzesień 1998 r. – ok. 2 400 000 zł. Razem – ok. 6 400 000 zł. Wychodzi więc na to, że szmal wydany na zakład zwrócił się wraz z jego przejęciem. Tak przynajmniej wynika z dokumentów, którymi dysponuje Majewski. Nie można mieć jednak pretensji do kapitału szwedzkiego. Skąd! Uczciwie zapłacili tyle, ile chcieliśmy. I już. Od 5 lat Kazimierz Majewski próbuje udowodnić, że w dalszym ciągu jest w 4 procentach właścicielem OZAS, a wszystkie kroki związane ze zwiększeniem liczby udziałów są gówno warte, bo nie zmieniono umowy spółki. Szwedów, którzy działając w dobrej wierze przejęli zakład, to nie interesuje. Starego Zarządu i Rady Nadzorczej już nie ma. Majewski śle więc, gdzie się da, pisma wskazujące na kluczowy moment całej sprawy – dokonany w Sądzie Gospodarczym wpis w rejestrze spółki. Uruchomił stado parlamentarzystów, policję, dawny UOP, prokuraturę. Zaskarża kolejne prokuratorskie odmowy wszczęcia postępowania do organów wyższej instancji. I choć wszyscy mu mówią, że przewału nie ma, nie może zrozumieć, jak został przewalony. Uparł się chyba niepotrzebnie, a pazerność całkiem go zaślepiła. Teraz wykazuje, że panią sędzię Sądu Rejonowego w Opolu, która pospieszyła się z wpisem, osłania jej mąż – wiceprezes Sądu Okręgo-wego. W spisek nikt uwierzyć nie chce. Zresztą czy coś się naprawdę stało? Przecież każda fortuna ma swój początek. Jak ktoś zarabia, to ktoś musi stracić. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łapcie miliony cd. Po cichu, bez emocji, w Sejmie powstaje ustawa, która z założenia zakłada zgodę na drenaż kasy skarbu państwa. Jeśli ktoś traci, ktoś musi zyskać. Gdyby nie szczere zapewnienia notabli SLD w Rywingate o ich uczciwości, pomyślałbym, że Sejm tworzy ustawę na czyjś obstalunek. No, ale to przecież niemożliwe. To normalne, że niektóre zawody giną lub zamierają, a pojawiają się nowe. Przy obecnym bezrobociu rynek błyskawicznie reaguje na zapotrzebowanie. Nowym zawodem jest zawód tłuczka. Tłuczek, jak sama nazwa wskazuje, tłucze. Nie chodzi jednak o tłuczenie po ryju ani o kradzieże samochodów "na stłuczkę". Przeciwnie: tłuczek tłucze dla ciebie, na twoje zlecenie i oczywiście w twoim interesie. Co tłucze? Twój samochód. Za swoją usługę bierze od 600 do 1000 zł, w zależności od regionu Polski i rodzaju zamówienia. Jeśli kiedykolwiek prowadziłeś samochód, pewnie zdarzyła ci się jakaś drobna nieprzyjemna przygoda. Mogła to być wredna brama, szczeniak z kapslem od butelki, który przeciągnął nim po boku auta, lub nawalony przechodzień, przez którego straciłeś reflektor. Jestem pewien, że łaziło ci wtedy po głowie: mogłaby ta stara rura wjechać tym skorodowanym "Maluchem" w mój prawy tylny błotnik. Rura, niestety, okazuje się nie tylko wredna, ale i chytra – omija wystawiony na walnięcie tył twojego samochodu i płynnie zajeżdża ci drogę. Właśnie w takich sytuacjach zbawieniem dla twojej kasy i nerwów jest tłuczek. Tłuczka nie szuka się na ulicy, lecz u zaprzyjaźnionych blacharzy. Przyjeżdżasz do pana Wacka z Wołomina i pokazujesz, co twojemu Hyundaiowi zrobili: szczeniak, przechodzień i brama. Fachowiec patrzy i wyrokuje: szkoda pieniędzy, trzeba pierdolnąć. Dzwoni po tłuczka. Obaj fachowcy skrupulatnie oglądają twoją brykę i stwierdzają, że warto też wymienić lusterko, wyprostować maskę i coś tam jeszcze. Usługę tłuczka wyceniają na 800 zł, ale nie musisz, broń Boże, nic płacić! Do ciebie należy tylko zaparkowanie samochodu ustalonego dnia, o ustalonej godzinie, w ustalonym miejscu. Zostawiasz go pod umówionym kioskiem i gdy kupujesz papierosy, jakiś duży Fiat z zegarmistrzowską precyzją kasuje ci wszystko to, co masz do wymiany. Huk ściąga gapiów, masz więc ewentualnych świadków. Z Fiata wychodzi znany ci już wcześniej pan tłuczek i przepraszając za wszystko bierze winę na siebie. Udowadnia to składając odpowiednie oświadczenie. Kilka minut później przypadkiem przejeżdża laweta pana Wacka, która zabiera twoje autko. Jedziesz z Wackiem. W warsztacie podpisujesz przygotowane już oświadczenie, że powierzasz mu samochód i upoważniasz do załatwiania twoich spraw u ubezpieczyciela. Ot, po prostu jak fizycznemu, bo Wacek nie musi mieć żadnej umowy z PZU czy WartĄ. Po trzech tygodniach masz odpicowaną brykę i przynajmniej 1000 zł w kopercie za to, że wybrałeś pana Wacka. Kiedy blacharz zgłosi twoją szkodę, do jego zakładu przyjedzie rzeczoznawca ubezpieczyciela i za swoją kopertę znacznie zawyży wartość szkody. Po zainkasowaniu pieniędzy zadzwoni do złodzieja i zamówi części niezbędne do naprawy. Jako że złodziej nie ma aktualnie części do Hyundaia, komuś w Otwocku zginie za 2 dni identyczny jak twój samochód. * * * Calutki ten, było nie było, złodziejski mechanizm szczegółowo opisaliśmy przed 2 laty (bez pana tłuczka, który wówczas dopiero dojrzewał). Proceder jest możliwy od początku 2000 r. Wtedy to najwięksi polscy ubezpieczyciele – PZU i WARTA – zaczęli zrywać umowy o bezgotówkowych rozliczeniach szkód za wypadki samochodowe z autoryzowanymi zakładami naprawczymi. W zamian coś jednak zaproponowali – rozliczenia bezrachunkowe. Wartość szkody zaniżają. Oceniając jej (zaniżoną już) wartość, nie uwzględniają podatku VAT. Wypłaty odszkodowania ubezpieczyciele nie traktują – i słusznie – jako usługi. Nie biorą też przy wycenach części wartości VAT, bo części te ich nie interesują. Idealnie więc w mechanizm ten wpasował się pan Wacek z 3 pracownikami, złodziejem i tłuczkiem. Nie tracą firmy ubezpieczeniowe: dzięki zaniżonym wycenom i nieuwzględnianiu w nich podatku VAT firmy wypłacają mniejsze odszkodowania. Ich suma jest mniejsza, mimo że liczba wypłacanych odszkodowań uległa zwiększeniu. * * * W przywołanym artykule sprzed 2 lat ("NIE" nr 30/2001) dokonaliśmy próby oceny strat skarbu państwa. Liczyliśmy bardzo, bardzo ostrożnie opierając się na analizie porównawczej danych za rok 1999 r. (wtedy nie było jeszcze systemu "bezrachunkowego") z danymi za rok 2000, kiedy system ten wchodził w życie. Przy takim bardzo ostrożnym zestawianiu słupków wyszło nam, że skarb państwa stracił z tego powodu tylko w 2000 r. minimum 1 miliard złotych. Straty skarbu państwa składają się z następujących niezapłaceń: cło i akcyza na sprowadzane części zamienne, podatek dochodowy od firm handlujących częściami, podatek dochodowy od zatrudnionych w nich osób. Teraz warsztaty. Nie ma podatku dochodowego od działających w szarej strefie zakładów typu pan Wacek. Nie ma też podatku dochodowego od pracowników Wacka. Są za to bezrobotni: zwalniani pracownicy firm sprowadzających części i zwalniani pracownicy autoryzowanych stacji obsługi. Wszyscy trafiają na "kuroniówkę". Praktycznie nie do oszacowania są straty społeczne: zaangażowanie policji w poszukiwania kradzionych samochodów, koszty leczenia, a często i renty ofiar wypadków w samochodach naprawianych przez Wacków. Po pierwszym roku funkcjonowania systemu "bezrachunkowego", zatrudnienie w branży usług motoryzacyjnych spadło o 10 proc. Po trzech latach – o ok. 30 proc. Sprzedaż oryginalnych części zamiennych spadła o ok. 70 proc. Dane te zaczerpnąłem od 2 największych w Polsce sprzedawców samochodów. Pewnie, że na spadek ten wpływ ma ogólna recesja, ale czy aby wyłącznie? Po naszej publikacji PZU nie udostępniło nam aktualnych danych określających stosunek liczby wypłacanych odszkodowań do ich wielkości. Usłyszeliśmy, że największy ubezpieczyciel ma jedynie "dane ogólne bez wydzielenia strat z tytułu wypłat odszkodowań za straty komunikacyjne". * * * Do tematu funkcjonowania tego chorego mechanizmu wracaliśmy już za władzy obecnego gabinetu ("NIE" nr 6/2002). Po publikacji dowiedziałem się od byłego wiceministra finansów, że jego resort chciałby coś zrobić, ale nie ma jak wpłynąć na ubezpieczycieli. Minister powiedział szczerze, że będzie to możliwe dopiero w drodze nowelizacji całego pakietu ustaw ubezpieczeniowych. Prace nad nowelizacją tych ustaw trwają. Sytuację można by wyprostować jednym przepisem: obciążyć podatkiem dochodowym osobę, która bierze np. z PZU odszkodowanie i nie potrafi udokumentować rachunkami, że wydała szmal na naprawę auta. Taki zamiar miało Ministerstwo Finansów, jeszcze w styczniu tego roku. Przed miesiącem "Puls Biznesu" przyniósł sensacyjną informację: odmieniło się i Ministerstwu Finansów, i sejmowej większości, czyli SLD. Podczas głosowania nad nowelizacją pakietu ustaw ubezpieczeniowych opowiedzą się za utrzymaniem interesującego nas systemu rozliczeń "bezrachunkowych". Oficjalnie dowiedziałem się, że klub SLD nie ma jeszcze w tej sprawie oficjalnego stanowiska. Nieoficjalnie, od posłów pracujących nad nowelizacją przepisów, usłyszałem, że będzie, jak napisał "Puls Biznesu". Na pytanie dlaczego usłyszałem, żebym dorósł... No to, kurwa, dorastam. * * * Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Widać to czarno na białym. • Rząd uwala ustawę o biopaliwach poświęcając nawet koalicję. Zgadzam się, że w formie zaproponowanej przez PSL była niedoskonała, ale nie usprawiedliwia to nagonki na ideę. Kto straciłby najwięcej, gdyby ustawa ta weszła w życie? ORLEN, a kto konkretnie? No, doktor Jan Kulczyk. • Ze stanowiska ministra skarbu leci Wiesław Kaczmarek, bo hamuje zapędy ORLENU i Kulczyka na Rafinerię Gdańską. • Ze stanowiska leci następca Kaczmarka, Sławomir Cytrycki, bo przyczepia się do operacji prezesa PZU Montkiewicza, na których to skorzystać mógłby dr Kulczyk. • Po kilkudziesięciu dniach urzędowania z zydla ministra zdrowia leci Marek Balicki, bo nie chce się zgodzić, by pieniędzmi NFOZ zarządzał Aleksander Nauman. Nauman ma budżet 10-krotnie większy od ministra zdrowia. • Kto zarobi na utrzymaniu obecnego stanu spraw w ubezpieczeniach? Oczywiście firmy ubezpieczeniowe. Kto personalnie? Między innymi właściciel pakietu kontrolnego WARTY – dr Jan Kulczyk. Chyba udowodniłem, że w państwie, którym rządzi pieniądz, ma on wpływ na personalia. (Mam nadzieję, że koledzy posłowie dostrzegają, jak szybko dorastam). Ale żeby mieć wpływ na parlament, trzeba mieć naprawdę mocne przełożenie. Nie sądzę, żeby była nim szefowa fundacji WARTY, a prywatnie małżonka szefa klubu sejmowego SLD. Ale czy osobą taką może być np. małżonka Pana Premiera Millera? No, nie wiem. Co miałoby ją łączyć z WARTĄ? A stanowisko doradcy prezesa tej firmy. * * * Chcąc uniknąć błędu Urbana, boję się powiedzieć więcej, niż wiem. Szczególnie w świetle prac nad Rywingate, z których wiemy, że wszyscy są święci, tylko Michnik świnia. Dlatego też pozwalam sobie zaproponować, by Czytelnicy zechcieli sami sobie dopowiedzieć to, czego się trafnie domyślają. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pomór na czerwonych " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Minister pasożyt " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Maksimum socjalne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Człowiek z betonu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Golasy na pochylni Niedawno zakończył się w Gdyni strajk nieszczęsnych stoczniowców. Oto dzieje rolowania ich. Jest to historia z morałem. Jeden facet bez gorsza zostaje miliarderem, drugi facet bez grosza idzie za bramę zdychać. Bo na początku gry nie forsa, lecz łeb się liczy. I chody. Rok 1991. Stocznię im. Komuny Paryskiej w Gdyni została przekształcona w jednoosobową spółkę skarbu państwa odkomuszając jednocześnie nazwę. Rok 1993. Zakład utracił płynność finansową. Genialne założenie rządów Bieleckiego i Suchockiej, że wszystkie problemy przemysłu stoczniowego rozwiąże "niewidzialna ręka rynku" okazało się funta kłaków warte. Nowy rząd, koalicji SLD–PSL, postanowił przeprowadzić postępowanie ugodowe. Wrzesień 1995 r. Stocznię oddłużono na kwotę 237 mln zł. Był to jedyny efekt trwającego dwa lata postępowania ugodowego. Skarb państwa dokonał konwersji wierzytelności na akcje Stoczni Gdynia SA w łącznej kwocie ponad 108 mln zł, uzyskując 46-procentowy udział w kapitale akcyjnym. W styczniu 1996 r. w składzie Rady Nadzorczej Stoczni pojawili się przedstawiciele Pomorskiego Banku Kredytowego ze Szczecina oraz Banku Handlowego z Warszawy. Szybko okazało się, że sytuacja finansowa stoczni nie uległa poprawie i banki zaczęły zastanawiać się nad wycofaniem z inwestycji. Wtedy pojawił się Janusz Szlanta, a właściwie Polski Bank Rozwoju, w którym pracował. Szlanta zdołał przekonać kierownictwo banku, że stocznia może być dobrym interesem i że się tym zajmie. 9 lipca 1996 r. W imieniu banków-akcjonariuszy stocznią zaczyna zarządzać PBR, który wprowadza do Rady Nadzorczej sześciu swoich przedstawicieli – jednym z nich jest Szlanta. Marzec 1997 r. Szlanta zostaje prezesem Stoczni Gdynia. W czerwcu wspólnie z Konradem Hubertem Kierkowskim, byłym dyrektorem departamentu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych, oraz Andrzejem Buczkowskim, tworzy bez zbędnego rozgłosu Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny. To, co stało się później, inspektorzy NIK tak opisali w raporcie: po przejęciu 39,13 % akcji Stoczni przez SFI SA od banków, nadzór właścicielski i zarządczy skoncentrowany został de facto w rękach tych samych osób. Występując w imieniu SFI SA oraz posiadając pełnomocnictwa banków (Statut Stoczni nie został w tym względzie zmieniony) Prezes Zarządu SFI SA, będący jednocześnie Wiceprezesem Zarządu Stoczni Gdynia SA, odwołał w marcu 1998 r. 4 spośród 6 przedstawicieli reprezentujących banki w Radzie Nadzorczej Stoczni Gdynia SA i wyznaczył nowych członków, reprezentujących interesy SFI SA. Zaskakujący był tryb tej akcji. O fakcie utworzenia SFI SA jej założyciele, a jednocześnie członkowie władz Stoczni Gdynia SA poinformowali Radę Nadzorczą dopiero w październiku 1997 r.! Gdy kolesie Mariana szykowali się już do skoku na stołki. Tłumacząc motywy założenia SFI SA, Szlanta twierdził, że głównym celem jego działania – poza zakupem akcji Stoczni Gdynia SA – było uwłaszczenie na zakupionych akcjach pracowników stoczni oraz konieczność zablokowania powiązań kapitałowych ze Stocznią Szczecińską. Tak oto spółka z kapitałem założycielskim niewiele przekraczającym 100 tys. zł. za pożyczone z banku pieniądze (możemy się jedynie domyślać, czy był to Polski Bank Rozwoju) przejęła de facto kontrolę nad stocznią. To się nazywa prywatyzacja ¸ la polonaise! 14 marca 1998 r. Jeden ze współzałożycieli Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego SA Konrad H. Kierkowski zostaje ponownie dyrektorem jednego z departamentów Ministerstwa Skarbu Państwa dowodzonego przez Wąsacza. Dziwne? Chyba nie. NIK stwierdził potem, że fakt ten stanowił naruszenie art. 4 ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne, ale kto by się takimi pierdołami przejmował. Naruszanie ustaw to przecież norma w Polsce awuesiaków. Rok 1998. Janusz Szlanta złożył w imieniu nowo utworzonej Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej ofertę przejęcia Stoczni Gdańskiej. Syndyk stoczni Andrzej Wierciński uznał, że ta oferta jest najbardziej wiarygodna ze zgłoszonych. Tego samego zdania był sędzia-komisarz Dariusz Kardaś, nadzorujący syndyka. 8 września w świetle reflektorów i przed kamerami podpisano umowę. Szlanta zapłacił 115 mln zł, które pożyczył w Kredyt Banku PBI. To bardzo ważna okoliczność. Już wkrótce Kredyt Bank pojawi się ponownie w związku z innym interesem Szlanty związanym ze stocznią – spółką Synergia 99. Warto postawić pytanie – dlaczego Szlanta tak łatwo otrzymał kredyt? Jakie było realne zabezpieczenie tej transakcji? Wcale nie chodziło o zakład, "miejsca pracy" czy zdolność budowy statków, ale o ponad 70 hektarów gruntów w samym centrum Gdańska. Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli w 2000 r. stwierdzili fakt nabycia praw użytkowania wieczystego gruntów oraz budynków i budowli Stoczni Gdańskiej SA w upadłości po cenie ponad 12-krotnie niższej od wyceny sporządzonej przez nabywcę. Istnieje też zdaniem Izby – potencjalne niebezpieczeństwo, wyrażone także przez Ministerstwo Finansów, skoncentrowania zainteresowania inwestorów na szybkim zdyskontowaniu zysków w wyniku zbycia – atrakcyjnych ze względu na położenie – gruntów wokół Stoczni Gdańskiej, zamiast na zapewnieniu trwałego rozwoju tego Przedsiębiorstwa. Pamiętajmy też, że w chwili nabycia Stoczni Gdańskiej na jednym z jej kont znajdowało się 42,7 mln zł, co oznacza, że w rzeczywistości Kolebka poszła za 73 mln zł. Operację tę można porównać z kupnem portfela z ukrytą zawartością. W maju 2000 r. gdańska prokuratura postawiła w tej sprawie zarzuty syndykowi i notariuszowi stoczni. 2 grudnia 1998 r. Po szczęśliwym sfinalizowaniu zakupu Stoczni Gdańskiej na bazie Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej powstała spółka Synergia 99 założona przez Stocznię Gdynia S.A., firmę Evip Progress S.A. i Bankowy Dom Handlowy związany z... Kredyt Bankiem, który – jak wiadomo – wcześniej udzielił TKS kredytu na zakup Stoczni Gdańskiej. Potem, o czym pisałam w artykule "Jankes w szmalcu" ("NIE" nr 8/2002), pojawił się James Halper i jego dwie spółki związane z TDA Capital Partners, które za zgodą ministra skarbu nabyły część udziałów w Synergii 99 i – jak sądzę – staną się za jakiś czas "inwestorem strategicznym". Tą sprawą zajmował się, niestety bez żadnych efektów, Urząd Ochrony Państwa. Wygląda na to, że w najbliższych latach w Gdańsku produkcja statków zostanie wygaszona, no bo kto chciałby kupić luksusowy apartament w pobliżu dość hałaśliwej produkcji. Zostawi się trzy krzyże, bramę i solidarnościowy Disneyland, czyli "Centrum Solidarności". 27 listopada 2001 r. Badając historię stoczniowych biznesów prezesa Szlanty trafiłam na jeszcze jedną ciekawą informację. Otóż "Dziennik Bałtycki" doniósł o procesie, który wytoczyła Stocznia Gdynia... ministrowi skarbu państwa. Chodzi o to, że w trakcie prywatyzacji zawyżono kapitał spółki, przez co firma poniosła straty, które obecnie stocznia wycenia na 106 mln zł! Gdyby stocznia wygrała ten proces, to mogłoby się okazać, że prywatyzacja firmy kosztowała podatników ponad 300 mln zł. Najpierw umorzenie 237 mln w 1995 r., a teraz jeszcze 106... Pikanterii sprawie dodaje fakt, że mimo iż w 2000 r. przychody grupy Stocznia Gdynia wyniosły około 2,5 mld zł, na przełomie marca i kwietnia 2001 r. Stocznia Gdynia otwierała z debetem 75 mln zł listę największych dłużników ZUS w województwie pomorskim! Podmiot zależny, czyli Stocznia Gdańska, zajmowała miejsce trzecie – była winna ZUS-owi tylko 40 mln. Czy ktoś coś z tego rozumie? Poza tym, że w kapitalizmie trwa walka o kapitał, a wygrywa ten, kto potrafi więcej wyrwać z puli. Sprytniejszy, zdolniejszy, lepiej ustawiony. Uczta się, stoczniowcy. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna No to Frugo Alima Gerber, rzeszowska fabryka żarcia dla dzieci koncernu Novartis, zwalniała pracowników. Wypowiedzenia 169 osobom wręczono w asyście ochroniarzy. To nowy trend w pomrocznej gospodarce: likwidacja firmy w asyście ochroniarzy. Najlepiej z psami. Patrz Ożarów. Robole od Bobofrutów zwolnień spodziewali się od dawna. Mimo to w krytycznym dniu w fabryce pojawili się twardzi chłopcy, by łagodzić gniew ludu. Protestów nie było. Zwolnionym kapitaliści zaproponowali trening psychologiczny. To też nowy trend. Amerykański. Nie tak dawno zaproponował to wyrzucanym ludziom koncern Phillip Morris w swej leżajskiej filii. Warto wspomnieć, że zarząd Alimy już dawno wyprowadził się do Warszawy sprowadzając jedną z bardziej znanych rzeszowskich firm do roli rozlewni. Ostatnio koncern sprzedał prawo do produkowania napoju marki Frugo nieznanej bliżej firmie z południa Polski. Frugo rozlewano właśnie w Rzeszowie. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Minister Izabela Jaruga-Nowacka odwiedziła Przodkowo na Pomorzu. Na spotkanie przyszedł wójt, przewodniczący rady oraz czworo mieszkańców gminy. Sytuację uratowała klasa trzecia miejscowego gimnazjum, którą ściągnięto w trybie awaryjnym. Spotkanie – jak pisze państwowotwórcza prasa lokalna – przemieniło się w lekcję wychowania obywatelskiego. Minister nie stawiała stopni. Przed widmem bankructwa stają kolejne izby wytrzeźwień. W Bielsku-Białej na przestrzeni ostatnich trzech lat liczba klientów spadła o blisko 30 proc. (z 6,8 tys. w 1998 r. do 4,8 tys. w roku ubiegłym). Do izby wytrzeźwień w Krakowie, która chlubiła się liczbą 16 174 klientów w roku 1993, w roku ubiegłym przyjęto jedynie 9206 osób. Kompletna posucha. Zdaniem biegłych w temacie, znaczący wpływ na wyniki produkcyjne izb mają oszczędności paliwowe w policji oraz straży miejskiej. 238 różnego typu dokumentów znalazła policja w jednej z częstochowskich melin. Meliniarz wytłumaczył, że udzielał klientom drobnych pożyczek, a dokumenty zatrzymywał jako zabezpieczenie kredytów. Amatorzy alkoholu zastawili u meliniarza-lichwiarza m.in. 24 paszporty, 17 praw jazdy i 7 książeczek wojskowych. Znalazła się również legitymacja członka PCK i działacza PZPN. 44-letni mieszkaniec wsi Lipinki w gminie Sława (woj. lubuskie) wszedł na kilkunastometrowy komin. Stamtąd zażądał przyjazdu starosty i telewizji. W ten sposób chciał uzyskać pomoc w znalezieniu pracy. Po krótkiej rozmowie ze starostą zszedł na ziemię. Odpowie teraz przed sądem grodzkim za zakłócanie porządku publicznego. Tak w III Rzeczypospolitej kończą się próby traktowania władzy z góry. (WAL) W koszalińskim biurze poselskim Jana Łącznego, szefa Samoobrony na Pomorze Zachodnie, radzili liderzy ze Szczecina i Koszalina. Uradzili, że Andrzej Lepper powinien startować na prezydenta Szczecina, a nie Łodzi lub Warszawy, o Słupsku nie wspominając. Pochodzi przecież z Zachodniopomorskiego, a Szczecin to stolica województwa – marzył Jan Łączny. – Mocna ręka Andrzeja uporałaby się ze Stocznią Szczecińską – argumentował. Na tym samym konwentyklu ustalono, że Samoobrona zbierze 10 tysięcy podpisów z poparciem kandydatury. – Wszyscy chcą, żebym był ich prezydentem! To może zrobimy przyspieszone wybory prezydenckie? – skomentował ewentualny kandydat. Nie chcem, ale muszem? (WJ) Ludgarda Buzek została dyrektorem powołanego 4 czerwca Polsko-Niemieckiego Instytutu Zarządzania Środowiskiem przy Akademii Polonijnej w Częstochowie. Od niedawna prorektorem Akademii jest jej mąż Jerzy, były premier. Zamiejscową filią tej uczelni w Gliwicach kieruje z kolei były wicepremier Janusz Steinhoff. Wszystkich zatrudnia ks. rektor Andrzej Kryński, znany z niekonwencjonalnego zwalniania pracowników. Kiedyś na przykład z drzwi instytutu kazał zdjąć tabliczkę z nazwiskiem naukowej sławy, dając tym pani profesor do zrozumienia, że wywala ją z roboty. Nazwisko następcy mogła sobie przeczytać na nowej tabliczce. W interesie kraju leży, żeby ksiądz rektor prowadził miłosierną i stabilną politykę kadrową, gdyż w przeciwnymrazie – z braku innych propozycji – awuesiarze znów spróbują porządzić. (TR) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zachmurzenie Partia Kaczorów wypisała na sztandarach walkę z korupcją. A oto, kto trzyma drzewce. Starosta dębicki nazywa się Stanisław Chmura. Zanim objął ten wysoki urząd, był wicemarszałkiem sejmiku województwa podkarpackiego, kandydował do Sejmu z listy PiS i prowadził wraz z żoną firmę budowlaną Telbud. Żona Anna była prezesem, małżonek – prokurentem. On też załatwiał sprawy biznesowe, gdyż pani prezes, z zawodu nauczycielka, nie miała na to czasu. Pracowała w starostwie powiatowym jako dyrektor Wydziału Edukacji, Kultury i Sportu. Gdy jej mąż został starostą, zaczęły się pomruki po kątach, że to głupia sytuacja. Rodzina Chmurów zręcznie z niej wybrnęła. Pani Anna została zastępcą dyrektora, a jej dotychczasowy zastępca – dyrektorem. Ustawa antykorupcyjna stanowi, że osoba pełniąca funkcje publiczne nie może prowadzić działalności gospodarczej, również jako przedstawiciel czy pełnomocnik przedsiębiorstwa. Złamanie tego zakazu powinno spowodować odwołanie faceta z funkcji. Ale nie w powiecie dębickim. Kiedy w maju 2003 r. rzeszowskie „Nowiny” wykryły, że Stanisław Chmura nadal figuruje w rejestrze sądowym jako prokurent firmy Telbud, pan starosta oświadczył, że w styczniu zrzekł się prokury, i to notarialnie. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nie odnotowano tego w dokumentach sądowych. Oficjalnie starosta nie ma już z Telbudem nic wspólnego. Jego rodzina – owszem, ale za rodzinę polityk nie odpowiada. Przynajmniej w powiecie, w którym standardy etyczne wyznacza ścigany przez prokuratora burmistrz Dębicy Edward Brzostowski. Na pozostałych obszarach RP obowiązuje jednak zasada, że stan prawny jest taki jak w rejestrze sądowym, jeśli zaś zmieniają się władze spółki, to one mają obowiązek w ciągu 14 dni zawiadomić o tym sąd. Aby uciszyć szum medialny wokół swojej osoby, Chmura podał do sądu dziennikarzy „Nowin”, którzy zarzucili mu złamanie ustawy antykorupcyjnej, oraz ogłosił wszem i wobec, że jego małżonka zrezygnowała z pracy w starostwie. Na nieszczęście dla powiatu dębickiego przedsiębiorstwo klanu Chmurów, zakład pracy chronionej, od dawna nie płaci pracownikom i kontrahentom. Na nieformalnej liście poszkodowanych jest już ponad 50 firm i instytucji, w tym Urząd Skarbowy i ZUS przekręcony na 224 tys. zł. Dębickiemu ZOZ-owi (podlegającemu staroście!), zadłużonemu na 8,5 mln zł, firma Chmurów jest winna ok. 12 tys. zł, a starostwu powiatowemu – niecały tysiąc złotych (sic!). Wyobraźcie sobie taką oto sytuację: przychodzi dyrektor ZOZ, podwładny starosty, do obecnego dyrektora Telbudu, zięcia starosty, i żąda zwrotu szmalu. Śmieszne, prawda? Jeszcze zabawniej musiałoby wyglądać egzekwowanie długu Telbudu wobec starostwa. Czy nie powinien się tym zająć, w trosce o budżet powiatu, sam Stanisław Chmura? – Po interesach z panem Chmurą do dziś nie możemy się dźwignąć – mówi Ludomir Matera, szef FIMY 2 z Jasła. Dostarczał stropy teriva na budowę Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Jarosławiu – sztandarowej inwestycji Telbudu. Od sierpnia ubiegłego roku czeka na zapłatę ok. 25 tys. zł. Dla małej, 20-osobowej firmy to katastrofa. Monity nie pomogły, wobec czego Matera wniósł sprawę do sądu. Ma już prawomocny wyrok, nie ma tylko kasy. Firma Cis-bet z Zaczernia koło Rzeszowa dostarczała Telbudowi prefabrykaty żelbetowe do budowy linii telefonicznych. Dwa i pół roku czeka na szmal. W dodatku, zgodnie z kretyńskimi polskimi przepisami, musiała zapłacić podatek dochodowy i VAT od należności istniejącej tylko na papierze. Po dwóch procesach w sądzie właściciel Cis-betu Eugeniusz Cisek zdobył nakaz zapłaty ogółem 280 tys. zł, z klauzulą wykonalności. Może go powiesić na ścianie, jako że komornik w Dębicy nic w tej sprawie nie zrobił. Podobno przekazał ją koledze z Leska. Czyżby nie chciał narażać się panu staroście? Firmie Trapik z Hrubieszowa, która budowała uczelnię w Jarosławiu, Telbud jest winien 120 tys. zł z odsetkami. Plus koszty sądowe, bo i w tym przypadku doszło do procesu wygranego oczywiście przez wierzyciela. – Codziennie będę upominał się o swoje. Wystąpię na sesji Rady Powiatu, powiem wszystkim, jak zostałem oszukany – zapowiada Krzysztof Jabłoński z firmy Trapik. Do prokuratora wybiera się też paru innych wyrolowanych przedsiębiorców, nazwiska znane redakcji. Autorzy tajnej listy wierzycieli szacują, że zadłużenie Telbudu sięga dwóch, a może i trzech milionów złotych. Chcieliśmy sprawdzić te dane u źródła, czyli u starosty Chmury, lecz nie zaszczycił nas rozmową. Przekazał za to przez umyślnego informację, że w maju Telbud wystąpił do sądu z wnioskiem o postępowanie układowe. To, zdaniem Chmury, załatwia sprawę. – Gdyby Chmura nie był starostą, sąd byłby zasypany wnioskami o upadłość Telbudu – tłumaczy szef jednej z oskubanych firm. – Ale ludzie nie chcą zadzierać z władzą. To biedny region, od starosty wiele zależy. Najgorsza jest sytuacja byłych i obecnych pracowników Telbudu. Jednych wyrzucono, inni sami odeszli, widząc bezsens tyrania za darmo, została garstka. Gdyby firma upadła, ludzie dostaliby trochę grosza z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Ale nie widać na to szans. Wśród zwolnionych był Jerzy Maziarka, technik mechanik, który do dziś procesuje się z byłym pracodawcą o zaległe zarobki i odprawę, w sumie ponad 6 tys. zł. – Po pięciu latach pracy w Telbudzie zostałem bez środków do życia – mówi Jerzy Maziarka. – Żona dostała 150 zł zapomogi z opieki społecznej. Jak za to utrzymać troje dzieci?! Ostatnio 9 pracowników Telbudu, którzy od pół roku czekają na wypłatę, wystąpiło do sądu pracy z pozwem o ponad 70 tys. zł. Wygraną mają jak w banku, ale co z tego? Jeden z pracowników mówi nam, że spora część majątku Telbudu ufundowana została przez PFRON i wciąż do niego należy. Dyrektor np. jeździ samochodem z nalepką PFRON-u. Nawet gdyby doszło do bankructwa, PFRON zabierze swoje zabawki, a reszta wierzycieli zostanie na lodzie. Stanisław Chmura, dębicki Berlusconi, miał własną telewizję kablową. Od paru miesięcy TV Chmura nie nadaje, lecz do dziś nie zapłaciła swoim dziennikarzom. Jej program lokalny przejęła Małopolska Telewizja Kablowa, której teraz miasto i powiat mają płacić za promocję. Chmurę wepchnęła na fotel starosty szeroka koalicja – od SLD po LPR. Wicestarostą jest Stanisław Skawiński z SLD, aparatczyk ze świty burmistrza Brzostowskiego. Ponadto lewica ma dwa stołki w obecnym zarządzie powiatu, więc na pewno Chmurze nie podskoczy. O dziwo jednak, przeciw prawicowemu staroście zbuntowała się część prawicy. Jej radni mają za złe Chmurze sojusz z Brzostowskim. A przecież biznesmen z biznesmenem zawsze się dogada. PS Z ostatniej chwili: Telbud zaczął spłacać niektóre długi. Podobno uregulował już kuriozalny dług wobec starostwa. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przyżłobowcy w natarciu Przeczytałem "Kuglarzy" red. Henryka Schulza ("NIE" nr 18) i tak sobie myślę, że to finał lewicy pt. SLD–UP. Najbiedniejsi, w tym emeryci i renciści, czyli gros elektoratu lewicy – dostają zasłużenie w dupę. Czy nadszedł czas rozglądania się za Lepperem, a może śmierdzącym czarnym Giertychem – bo ratunku dla nas już nie ma. Rządząca lewica w koalicji z PSL wydaje się najwyraźniej odwracać plecami do elektoratu, mało tego – do Narodu. Nie tylko zaciskają pasa biedakom, ale zachowują się w stosunku do społeczeństwa arogancko. Znam takie przypadki (jak się okazuje powszechne), że Prezydent RP, Marszałek Sejmu, niewielki WIELKI Premier – a ich wzorem urzędasy niższych szczebli (np. Dzielnicy Żoliborz) olewają społeczne zażalenia i listy – udając widocznie, że "poczta nie doręczyła" albo uznając "że plebs nie powinien zawracać ich dostojnych dup". Zaczynamy rzygać na bonzów lewicy, co dowodzi, że przerżną wpierw wybory samorządowe, a następnie własne. Nawet ich Glemp nie uratuje, choć włażą klerowi na siłę w tyłek. Panie Redaktorze – czy nie ma jakichś soli trzeźwiących dla przyżłobowców? A może Redakcja doradzi nam, na KOGO oddać głos w tym burdelu! Przydałoby się nam, nieborakom. Jeszcze Redakcji ufamy i jak dotychczas nie zawiedliśmy się. Aleksander, Warszawa (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Miller to nie cudotwórca Jestem prawie stałą czytelniczką "NIE" i nie mogę znieść tej ciągłej krytyki rządu SLD–UP, premiera L. Millera, i to przez m.in. członków SLD. Już, natychmiast chcieliby realizacji zapowiedzi przedwyborczych. Przecież wiadomo, że zaczynając swoją kadencję zastali bagno. I jeszcze do tego opozycja stara się torpedować każdą propozycję, posunięcie. Czyżby po to weszli do Sejmu, żeby przeszkadzać tylko. Dość już narobili zła. Tak pracowitego rządu jak obecny nie było – ja przynajmniej nie pamiętam (mam 72 lata). Nie ma dnia, tygodnia, żeby się coś nie działo. Przecież trzeba zrozumieć, że z dnia na dzień niektórych spraw nie da się załatwić. Wszystko wymaga pewnego czasu. Podczas manifestacji "Solidarności" (26.04.2002 r.) jakiś nie młody już obywatel wykrzykiwał: "Miller obiecywał raj". Człowieku, czyżbyś nie miał rozumu? W kilka dni z tej wielkiej dziury budżetowej zrobić raj? O coście walczyli, to macie. Rozliczcie swoich przywódców, a pretensje skierujcie pod ich adresem. J. H., Myślachowice (nazwisko do wiadomości redakcji) Gdzie ci katolicy Oglądałem program "Milionerzy" w TVN. Na pytanie: "W jakiej kolejności dotykamy części swego ciała wykonując znak krzyża" z 9 osób biorących udział w eliminacjach prawidłowo odpowiedziały 2 osoby, w tym jeden ksiądz kat. Z tego wynika, że albo pozostali to prawosławni, albo dupa nie katolicy. Podobno ponad 90 proc. Polaków to katolicy, a cholera, nie wiedzą, jak wykonuje się na ciele znak krzyża. MATI (e-mail do wiadomości redakcji) "Baczność! Słuchać czarnego!" Po przeczytaniu odpowiedzi płk. Andrzeja Kuśnierka na list "Niezadowolonego" pt. "Baczność! Słuchać czarnego!" ("NIE" nr 19/2002) nie zdzierżyłem. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby pod podobną treścią podpisała się dewotka z Rodziny Radia "Maryja", a nie płk dypl., dowódca brygady. Krytykę przekraczania kompetencji i panoszenia się w wojsku kapelanów określa on jako nienawiść do stanu duchownego, atak na chrześcijańskie wartości człowieka itp. Cytuję: "Nie ukrywam, że nie darzę tygodnika sympatią, który przesycony jest wulgaryzmami i drwi z wartości, które dla innych są świętością". Brzydzimy się wulgaryzmami? A na jakiej to pensji panienka pobierała nauki wojenne? Panie pułkowniku Kuśnierek – Urban i jego "NIE" drwi nie z wartości, ale z postaw ludzi, którzy te wartości pojmują podobnie jak Pan. Jak chociażby kmdr R. (przemilczę nazwisko – i tak wielu będzie wiedziało, o kogo chodzi) były z-ca d-cy M. W. ds. politycznych, który jako szef WSzW, gdy powiały nowe wiatry, tak długo klęczał w pierwszych ławkach kościelnych (oczywiście na zaproszenie, nie z przymusu!), że – już na stojąco – został odznaczony przez ks. Jankowskiego orderem św. Brygidy! Piękna postawa i kariera, prawda? Wyznawcą jakich wartości jest lub był kmdr R.? (...) Zestawię teraz dwa Pańskie zdania: "Dyscyplina, ład i porządek to istota wojska" oraz "Jak zaproszenie do udziału w nabożeństwie proponowane w ramach organizacji czasu wolnego może być kojarzone z przymusem?" "Niezadowolony" kojarzy, ja też, a Pan nic nie kuma? Wiara i religia to prywatne sprawy każdego człowieka, w tym żołnierza, i niepotrzebne tu są żadne "zaproszenia". Kto odczuwa potrzebę duchową, trafi do kościoła, nawet jeśli to nie jest kościół garnizonowy. A nowa świątynia (mam nadzieję, że pisząc z małej litery nie uraziłem Pańskich uczuć religijnych) garnizonowa jako inicjatywa (skąd my to znamy) środowiska wojskowego? A jak długo będzie w Żaganiu stacjonować wojsko? A jeśli będzie, to czy jest to najpilniejsza inwestycja w garnizonie? (...) Zakończenie Pańskiego listu to majstersztyk megalomanii: "Dobrze znam problemy środowiska i jego potrzeby", "Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią wyjść im naprzeciw". "Tylko szersze spojrzenie na trudne uwarunkowania..." ble, ble, ble. Rozumieć z tego należy i z pewnością rozumie to całe wojskowe środowisko Żagania, że Pan pułkownik z kapelanem u boku (bądź odwrotnie) mając do dyspozycji nową świątynię, potrafi rozwiązać wszelkie problemy nękające Jego podwładnych i ich rodziny. Żołnierze JW 2423 w Żaganiu! Ducha (bojowego, Panie pułkowniku, bojowego!) nie gaście! I niech który znów podrzuci "NIE" swemu dowódcy. kmdr rez. Zdzisław Straburzyński, Gdynia Czołem Panie Pułkowniku! Dowódco JW 2423 Odnosząc się do pańskiej wypowiedzi jestem zachwycony, że rodzice powierzyli swoich synów pod opiekę tak wspaniałego dowódcy. Dopiero w wolnej Polsce dowódca może tak bardzo troszczyć się o kadrę zawodową, ich rodziny, żołnierzy, a szczególnie o ich wartości duchowe. To istny cud, że w garnizonie pojawił się taki Apostoł, za którym murem stoi środowisko wojskowe. Pomysłem budowy kościoła garnizonowego są zachwyceni. Szczególnie kosztami, o których Pan Pułkownik nie wspomina. Oprócz kościoła na pewno Pan przewidział budowę pomnika Papieża i rezydencji dla Biskupa. Sądzę, że kadra zawodowa i żołnierze większość prac wykonają w ramach czasu wolnego. Niepracujące żony kadry zajmą się urządzaniem świątyni. Jakie to szczęście, że nie wysłali Pana do Afganistanu. Przecięcie wstęgi powinno być bardzo uroczyste. Już widzę, jak podjeżdża kareta zaprzężona w cztery siwe konie, a w niej będą siedzieli – Pan Prezydent RP, Biskup Polowy i Pan Generał Kuśnierek. Przedstawicielki Radia "Maryja" przy dźwiękach orkiestry wojskowej wręczą wiązanki kwiatów. Prawda, jakie to piękne, Panie Pułkowniku? Tak trzymać! Włodzimierz Kwiatek, Poznań Z odruchami wymiotnymi przeczytałem prymitywną reakcję bigota, fanatyka Pana pułkownika Andrzeja Kuśnierka (nr 19) na list "Baczność! Słuchać czarnego!". Pan pułkownik Kuśnierek, używając dyletanckich, wyświechtanych jak wojskowa onuca argumentów, stara się przekonać czytelników, że Wojsko Polskie jest armią baranów, którym byle katabas i jego ordynans-pułkownik może manipulować. Posługiwanie się argumentacją, że "w Polsce jest wielu katolików, którzy mają prawo do posługi kapłańskiej", jest wynikiem rozumowania "zaślepionego zupaka". Wydarzenia w Archidiecezji Poznańskiej, Diecezji Bostońskiej, rekordowe nadużycia finansowe ojca Ryszarda M. i wielu innych "specjalistów od pieszczot pedofilskich" wskazują wyraźnie, że ta grupa zawodowa traci autorytet nawet w Polsce, mimo fryzjerskiej grzeczności Przewielebnego Pana Prezydenta i Wielebnego Pana Premiera w stosunku do "czerwonych biretów". Jeszcze dwa, trzy lata i pastuszkowie dusz będą mieli owczarnię o połowę mniejszą, a po odejściu do Krainy Wiecznych Łowów Białego Ojca – firma zbankrutuje jak "Kolebka w Gdańsku". Może zostaną ostatni "żołnierze" – przepraszam "pułkownicy" tacy jak Szanowny Pan Pułkownik Andrzej Kuśnierek. Kazimierz Adamski, Nowy Dwór Maz. "Ratusz tusz" Szanowny Panie Redaktorze! Przeczytałem w Pańskiej gazecie artykuł pt. "Ratusz tusz", autorstwa pani Doroty Zielińskiej. Ze zrozumieniem czytałem argumenty, które autorka przytaczała w pierwszej części artykułu, chcąc udowodnić wyższość jednej oferty budowlanej nad drugą. Aż tu nagle poraziła mnie opinia autorki o Klubie SLD w Ursynowskiej Radzie. Czytam, patrzę i oczom nie wierzę: "W klubie przeważa towarzystwo w wieku przedemerytalnym nazywane desantem Wieteski". Na początek postanowiłem sprawdzić wiek radnych Klubu SLD. Ogółem jedenastu radnych, w tym: pięciu pięćdziesięciolatków, czterech czterdziestolatków, dwóch dwudziestolatków. Średnia wieku wychodzi nieco poniżej 47 lat. Jeśli przyjąć, że wiek emerytalny dla mężczyzn to 65 lat, to np. przewodniczący klubu Henryk Bęben ma jeszcze 11 lat czasu do emerytury, a przewodnicząca SLD na Ursynowie Halina Kędziora ponad 20 lat. Spójrzmy na drugi wątek tego samego sformułowania "desant Wieteski". Że co, że niby ja, tych radnych tam wysłałem? Nie rozumiem! Pani redaktor zdaje się zapominać o podstawowych regułach samorządności. Radni SLD mieszkają i działają na Ursynowie od lat. Na wskroś znają jego problemy. Pewnie redaktor Zielińska powie, że ona tylko powtarza za kimś określenie "desant Wieteski". Jeśli nawet tak jest, to powtarzanie bzdur, źle świadczy o osobie, która to powtarza. (...) Ponadto w sprawozdaniu zespołu oceniającego obie firmy jest wiele rzeczowych argumentów zarówno za jedną, jak i za drugą firmą. Warto przeczytać to sprawozdanie, a nie tylko publikacje w "Naszej Metropolii". Wymyślono demokrację po to, aby sprawy rozstrzygać demokratycznie. We wszystkich samorządach decyduje większość, we wszystkich Radach są kluby, które ustalają swoją opinię w danej sprawie. Tak jest w Sejmie i tak jest w samorządzie. Być może decyzje te są czasami kontrowersyjne. Nie wnikam w to czy rozstrzygnięcie kto ma budować ursynowski ratusz było właściwe czy nie. Rada podjęła tę decyzję większością głosów. Ale jeśli ktoś chce publicznie o tym pisać, to przyzwoitość dziennikarska nakazuje przedstawienie argumentów obu zwaśnionych stron. W tym przypadku tak się nie stało. Pewnie to tylko czysty przypadek. Jan Wieteska Przewodniczący RW SLD PS W Warszawie funkcjonuje kilka firm o nazwie "Mostostal". Warto sprawdzić, kto z kim współpracuje. Od autorki: Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Tym razem odezwał się burmistrz gminy Centrum, Jan Wieteska, który formalnie nie miał i nie ma nic wspólnego z budową ratusza na Ursynowie. Używając popularnego na Ursynowie określenia "desant Wieteski", byłam świadoma tego, że radni SLD zostali wybrani w wyborach samorządowych, a nie zrzuceni ze spadochronami. Być może określenie to wzięło się stąd, że przewodnicząca ursynowskiego SLD, Halina Kędziora-Kula, jest Pana osobistą asystentką, a radny Piotr Guział był Pana doradcą. Skoro tak dokładnie zapoznał się Pan ze sprawą budowy ursynowskiego ratusza, to czy nie zaniepokoił Pana fakt, że wbrew opinii prezesa Urzędu Zamówień Publicznych nie ogłoszono przetargu na tę inwestycję? Że przegrała firma oferująca gotowy lokal w nowoczesnym budynku o znakomitej lokalizacji, wygrała natomiast firma, która ma na razie tylko obietnicę kredytu bankowego i puste pole, należące zresztą do innego podmiotu, SBM "Natolin"; pole, na którym nie można legalnie postawić ratusza, gdyż teren ten jest przeznaczony pod budownictwo mieszka-niowe? Że gmina, która za kilka miesięcy przestanie istnieć, angażuje się w budowę ratusza, która potrwa kilka lat? Że wreszcie śledztwo w tej sprawie wszczęła prokuratura? Ja bym na Pana miejscu, Panie Burmistrzu, trochę się jednak zaniepokoiła. Dorota Zielińska PS Opuściliśmy w liście burmistrza Wieteski fragment dotyczący czasopisma "Nasza Metropolia", gdyż nie ma on związku z artykułem red. Doroty Zielińskiej. Red. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Ożarowie mordy kują Po wydarzeniach w Ożarowie media pełne były opisów brutalności ochroniarzy. Brutalność była jednak po obu stronach. Zanim nastąpiła interwencja, protestujący dopuścili się wielu aktów agresji i wandalizmu. Urządzili polowanie na kilkudziesięciu pracowników Tele-Foniki demontujących maszyny przeznaczone do zakładów w Bydgoszczy i Szczecinie. Zaatakowali dyrektora, usiłowali wydobyć go z samochodu, pod bramą fabryki wznieśli dla niego szubienicę. Ostrzelali z procy okna budynku. 60-osobowa grupa demonstrantów zaatakowała trzech robotników pracujących przy demontażu maszyn i ukradła im zakupy: jedzenie i narzędzia. Interweniujących policjantów tłum demonstrantów nie dopuścił do sprawców napadu. Dzień później tłum próbował przewrócić samochód dyrektora, ktoś drewnianym drągiem rozbił szybę po stronie pasażera. Dyrektor Zięba został zraniony odłamkami szkła, a następnie stracił przytomność uderzony drągiem w głowę. Wylądował w szpitalu. Napastnicy wybili szyby w hali fabrycznej przy ul. Francuskiej. Zaatakowali pracownika ochrony, który filmował całe zdarzenie. Odepchnięty i poturbowany przez tłum stracił przytomność. Kamera wraz z materiałem filmowym została mu skradziona. Z pierwszego piętra napastnicy wyrzucili łóżka i inne sprzęty należące do pracowników demontujących sprzęt. TVP pokazała reportaż. Dziennikarz pyta uczestnika blokady o pobicie dyrektora. – Ja go tam nie widziałem... – powiada związkowiec-szalikowiec. Dalszy ciąg tej wypowiedzi nie znalazł się na antenie: "to kolejna prowokacja Tele-Foniki, pewnie dyrektor się potknął i przewrócił na schodach". Przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego Sławomir Gzik odwiedził leżącego w szpitalu pobitego dyrektora. Oświadczył, że to nie koniec porachunków. – Szeptał: "Przyszedłem zobaczyć, czy nie udajesz. Jeszcze cię wykończymy!" – opowiada Zięba. * * * Nie mam powodu, aby lubić Cupiała i jego Tele-Fonikę. Pisaliśmy o tym,jak szczodrą ręką sponsorował prawicowych polityków. Z drugiej jednak strony trudno znaleźć w Pomrocznej biznesmena dużego formatu, który nie opłacałby się politykom. Tak czy inaczej, pan Cupiał nie jest przedmiotem mojej krytyki. Wkurwia mnie to, jak się przedstawia konflikt w Ożarowie. Nie zgadzam się na ukrywanie prawdy pod pozorem obrony interesów kilkuset wylanych z roboty. Uważam, że nie ma usprawiedliwienia dla przemocy, bandytyzmu, złodziejstwa i bezprawia. W państwie prawa konflikty pracodawca–pracobiorca rozstrzyga sąd, a nie ulica. Skoro pracownicy Ożarowa potrafili zorganizować blokadę zakładu, to bez wątpienia umieliby zatrudnić dobrego prawnika. I przed sądem dochodzić swoich racji. Tym bardziej że ich argumenty są poważne. Cupiał nie dotrzymał obietnicy utrzymania zatrudnienia, a Urząd Antymonopolowy pozwolił na powstanie monopolu. Osobna sprawa to udział w rozróbie osób publicznych. Wpieprzanie się w tę sprawę ministrów uznaję za kompletną głupotę. Zakład nie jest państwowy. Jest prywatną własnością i prywatnym problemem pana Cupiała. To, co rząd mógł zrobić w tej sprawie, to najwyżej spowodować wnikliwą analizę decyzji urzędów państwowych. Państwo winno pilnować, czy spory pracodawców i pracowników odbywają się wedle reguł zgodnych z prawem i zapobiegać jego łamaniu przez każdą ze stron. Organizowanie przez ministra pracy jakiejś specjalnej strefy ekonomicznej w odpowiedzi na protest zwalnianych jest bardzo nieroztropne. Skoro rząd organizuje inwestowanie wtedy i tam, gdzie pracownicy protestują, protesty się rozleją jako skuteczny sposób zapewniania państwowej opieki w zatrudnieniu. Należy spodziewać się wzrostu postaw roszczeniowych. Z drugiej strony zachowanie rządu sprawia, że kapitaliści przestają pracować na własny rachunek i własne ryzyko. Odpowiedzialność bierze za nich minister Hausner. Bywają, oczywiście, wyjątkowe sytuacje, w których państwo musi interweniować. Dzieje się to, gdy łamane jest prawo. Taka sytuacja powstała. Ale nie ma racji minister Janik, twierdząc, że w przypadku interwencji w Ożarowie resort nie ma sobie nic do zarzucenia. Otóż zarzut jest i to bardzo poważny: dlaczego tak późno, panie ministrze? Na co pan czekał? Na trupy? Jeszcze inną sprawą jest udział w proteście "Solidarności". Związku silnego w państwowych zakładach, a strachliwego i rachitycznego w prywatnych. Nie bez powodu większość liczących się związków zawodowych na Zachodzie ma odcień czerwony. "Solidarność" zlikwidowała zniena-widzony socjalizm. A kapitalizm to przede wszystkim poszanowanie świętej własności i prawa. "Solidarność" jako związek zawodowy padła ofiarą własnej głupoty. Ironia historii. Mówiąc wprost: macie, czego chcieliście. Wskutek protestu Tele-Fonika traci swoją silną pozycję na rynku. Straty spowodowane przez zadymę w Ożarowie przekraczają 35 mln zł. Na rynku brakuje kabla energetycznego. Rynek kabli w Polsce opanowują w coraz większym stopniu Niemcy, Francuzi i Czesi. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedwabna podszewka Z dużą pompą odbyła się prezentacja dwutomowego – ponad 1500 stron – opracowania Instytutu Pamięci Narodowej "Wokół Jedwabnego". Dla tej instytucji sprawa Jedwabnego stała się uzasadnieniem istnienia oraz pobierania apanaży z kasy publicznej. Wydanie dokumentacji przedstawiającej możliwie kompletnie prawdę o wymordowaniu żydowskiej ludności Jedwabnego i Radziłowa oraz o podobnych zbrodniach w innych miasteczkach Podlasia w lipcu 1941 r. jest ze wszech miar uzasadnione. Czy potrzeba jednak do tego specjalnego instytutu z setką prokuratorów i kilkudziesięcioma adeptami historii zatrudnionymi w charakterze urzędników państwowych? Jeden z recenzentów uzasadniał to tak: ...dzieło IPN – instytucji państwowej stojącej na straży pamięci narodowej – jest czymś więcej niż byłoby podobne opracowanie jakiegokolwiek innego zespołu uczonych. Ono stwierdza w imieniu państwa*, że jedni jego obywatele dopuścili się zbrodni na innych jego obywatelach. Taka deklaracja zadufania biurokratycznego da się wyjaśnić jedynie spuścizną dziesięcioleci autorytarnej i etatystycznej presji na myślenie. Poświadczenie przez urząd państwowy nie umacnia wiarygodności prawdy historycznej, lecz raczej ją osłabia. Największym autorytetem w opinii i w nauce cieszą się ustalenia niezależnych akademickich zespołów badawczych. Są też z reguły mniej kosztowne. Merytorycznie publikacja IPN do dotychczasowej wiedzy o zbiorowym mordzie w Jedwabnem wnosi niewiele nowego. Zarówno część "historyczna", jak i "śledcza" potwierdzają głównie wcześniejsze relacje zebrane przez ŻIH, dokumentację procesową z czasów PRL (1949–1953) i przede wszystkim głośną pracę Jana T. Grossa "Sąsiedzi". Dodano trochę szczegółów – czasem istotnych, czasem bałamutnych. Jak choćby prokuratorskie "ustalenie", że czynnych uczestników mordu w Jedwabnem było co najmniej czterdziestu. Prokurator po 60 latach od wydarzeń zdołał doliczyć się tylu z imienia i nazwiska. Jednak zwykły rozsądek i doświadczenie podpowiadają, że sterroryzować, zapędzić do stodoły, spalić lub inaczej uśmiercić kilkuset ludzi, posługując się przy tym "gospodarskimi" środkami przemocy (pałki, orczyki, siekiery) zdoła co najmniej równy liczbą tłum. Autorzy opracowania dołożyli starań, aby powiązać masowe mordy Żydów przez polski motłoch z przebiegiem sowieckiej okupacji na tych terenach. Nastąpiło utożsamienie Żydów z systemem sowieckim – pisze Marek Wierzbicki – a nienawiść do Sowietów została utożsamiona z nienawiścią do Żydów. W ten sposób w latach 1939–1941 pod wpływem doświadczeń okupacji sowieckiej jednym z elementów patriotyzmu kresowych Polaków stał się w pewnym sensie antysemityzm... Zdumiewające odkrycie! Pozostawmy na uboczu kwestię zasadniczą: na ile i dlaczego Żydzi, a także Ukraińcy i Białorusini mieliby dochować lojalności wobec II RP po jej upadku? Byli przecież przez to państwo prześladowani i dyskryminowani. Żydzi dodatkowo mieli poważne powody, aby woleć władzę radziecką od niemieckiej. Ta pierwsza zagrażała majątkom, druga – życiu. Zresztą legenda o kolaboracji Żydów z Sowietami została zdecydowanie wyolbrzymiona. Istotniejsze jest co innego: na całych kresach wschodnich Żydzi zachowywali się podobnie, a okupacja sowiecka też miała identyczny przebieg. Dlaczego do masowych mordów doszło głównie na Podlasiu, a nie we Lwowskiem, na Wołyniu czy na Wileńszczyźnie? Nie da się zatem zminimalizować wpływu endecko-klerykalnej historii tego regionu i krzewionego tam od dziesięcioleci antysemityzmu. Nie jest prawdą – jak mówiono podczas sesji IPN – że panowała tam wobec Żydów obcość, a nie nienawiść. A odnośnie do owego kresowego "patriotyzmu", w który wpisał się antysemityzm, nasuwa się pytanie, dlaczego składnikiem tegoż patriotyzmu tak łatwo stała się zwyczajna kolaboracja z hitleryzmem. Bo mordy w Jedwabnem, Radziłowie i innych miejscowościach były również aktami jawnej i masowej kolaboracji. Dzisiejsza prawica na tle Jedwabnego twierdzi wciąż, że to Niemcy podszczuli Polaków do mordów, nie rozumiejąc, że to tym gorzej świadczy o polskich zabójcach Żydów. Do masakr Żydów przy liczącym się udziale ludności polskiej doszło w co najmniej 26 miejscowościach Podlasia. Z archiwów sądowych wydobyto akta 61 spraw karnych wytoczonych sprawcom tych zbrodni bezpośrednio po wojnie. Były więc one w Polsce Ludowej ścigane i karane. Według pracy Leszka Kubickiego, opublikowanej w 1961 r., skazano wówczas około 300 osób narodowości polskiej. Piszący o tym w monografii IPN Antoni Rzepliński przyznaje – niechętnie – że nie były to procesy stalinowskie, czyli fingowane. Sądziły zresztą głównie sądy powszechne i sędziowie z przedwojennym stażem i kwalifikacjami. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z "odkryciem" wydarzenia nieznanego, ukrytego, co suponuje dzieło IPN? W latach wojny i bezpośrednio potem wiedziało o nim wiele tysięcy mieszkańców tego regionu. Wiedziało AK i organy tzw. państwa podziemnego, po wojnie wiedziały o tym władze komunistyczne, wiedziało miejscowe PSL i oczywiście podziemie, doskonale znał prawdę kler. Te kilkadziesiąt spraw sądowych, których akta wydobyto z archiwów, nie toczyło się przy drzwiach zamkniętych, lecz publicznie. Składano zeznania, spisywano relacje. Zajmowała się tym Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich. Dlaczego zatem sprawa poszła jakby w zapomnienie nie tylko w kraju, lecz także na emigracji, gdzie żadna cenzura nie przeszkadzała? Zresztą w kraju także, jeśli ktoś chciał, to pisał i publikował o tym (np. Szymon Datner czy Leszek Kubicki). Legenda o "odkryciu" uchyla potrzebę ważnej dyskusji o powodach tego gremialnego puszczenia sprawy w niepamięć. Wnioski byłyby nieprzyjemne nie tylko dla tzw. władz komunistycznych, gdyż te przynajmniej kilkuset sprawców oddały pod sąd. * Wyróżnienia w cytatach pochodzą od redakcji. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne * Do wydarzeń, które przejść powinny do annałów światowego sądownictwa, doszło w Zielonej Górze, gdzie toczy się proces gangu narkotykowego. Uznawany za szefa gangu Robert C. ksywka Czapa kompletnie pogubił się w swych zeznaniach, co tak ziryto-wało jego obrońcę, że na cały głos wykrzyknął "oskarżony kręci". Prokurator skwitował okrzyk pana adwokata brawami, a Wysoki Sąd polecił wciągnąć słowa obrońcy Roberta C. do protokołu. * W Gnieźnie przed jesiennymi wybo-rami powstało Porozumienie Samorzą-dowe "Nowe Gniezno". W jego skład weszli platformersi, pisuarowcy i UPR. Wchodzący do ugrupowania muszą podpisać weksel na 20 tys. zł. Weksel ma być egzekwowany wobec osób głosujących niezgodnie z przyjętymi ustaleniami lub olewających zawarte porozumienia polityczne. Panowie muszą się świetnie znać z poprzednich wcieleń politycznych. * Nagrodę "Stockholm Partnership" uznawaną za "ekologicznego Nobla" międzynarodowe jury przyznało Ciechanowowi. Ostatnio w centrum Ciechanowa w stawach przy ulicy Jesionowej pojawiły się wydry. Wiceprezydent miasta, wędkarz, zapowiedział więc, że wydry zostaną wysiedlone, bo jadają ryby. * Krakowski radny, awuesiak Piotr Boliński, założył wraz ze swoim bratem klub Beneficus, którego zadaniem jest niesienie pomocy biednej młodzieży. Kontrola Urzędu Miasta ujawniła, że przez cztery lata wyciągnął dla klubu z miejskiej kasy 102 tys. zł. Blisko połowę tej kwoty wypłacił sobie i bratu za prowadzenie świetlicy i opiekę nad wychowankami. Boliński jako społeczna baby-sitter bierze 75 zł za godzinę. Facet z magistratu, który przeprowadził kontrolę, wyleciał już z pracy. Odwołał go prezydent miasta Andrzej Gołaś, który w wyborach startował z tej samej listy, co Boliński. * Pewna częstochowska firma zatrudniła na stanowisku doradcy personalnego wróżbitę. Pod groźbą zwolnienia pracownicy musieli poddać się badaniom. Wróżbita czytał im przyszłość z dłoni, wypytywał o romanse oraz choroby. Potem roznosił plotki po zakładzie. Kierownictwo firmy stanowczo zaprzeczyło, by doradca był wróżem. Jednak po ujawnieniu przez lokalną prasę praktyk doradcy, zwolniono go z pracy. Czego sobie nie wywróżył. (WAL) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cały naród przystąpił do testu na inteligencję. Nadspodziewanie dobrze wypadły blondynki i marszałek Borowski, który w kategorii "gwiazdy" pokonał Jana Władysława Rokitę. Wynik tego ostatniego mieścił się między kategoriami "kulturyści" a "górale". Sejm przegłosował stawki podatku PIT na przyszły rok. Po wycofanej przez autorkę, silnie zmolestowaną przez najwyższe kierownictwo partii i rządu, poprawce o 50-procentowej stawce PIT pozostał wierszyk "Poprawka Filek na kilka chwilek". "Nie znoszę widoku całujących się mężczyzn" – zadeklarowała Purpurowa Eminencja Glemp komentując eseldowski projekt legalizacji partnerskich związków homoseksualnych. Zaraz potem media przypomniały zdjęcia eminencji całującego się z fluorescencjami, a także czułe całuski z byłym premierem Buzkiem. Albo eminencja kłamie, albo Buzek jest kobietą. Zrobiono wielki skandal z takiego drobiazgu, że poseł Błochowiak wdzięcząc się do Michnika w czasie przesłuchiwania go przed komisją śledczą nazwała gejów potocznym słowem "pedały", co jest politycznie niepoprawne. Umknął uwadze dramat osobisty objawiony w tym incydencie: młoda, atrakcyjna kobieta poseł partnerów erotycznych odróżnia od gejów patrząc im na skarpetki. Wiadomości z kolonii. Klaudia Figura, posiadaczka tytułu "Seksualnej rekordzistki świata", zaoferowała swój udział w misji stabilizacyjnej w naszej irackiej kolonii. Pragnie wykonać przed szpalerem wojska taniec brzucha, aby ukoić skołatane nerwy dzielnych wojaków stale ostrzeliwanych przez irackich "banditen". Obdarować ich kasetami ze swymi wdziękami. W kolonii przebywa też detektyw poseł Rutkowski. Nie aresztował Saddama, tylko złom rakietowy. Ukazał się pierwszy numer nowego bulwarowca "Fakt", zwanego "Fak Cajtung", wydawany przez niemiecki koncern Axel Springer. We Wrocławiu dziennikarze miejscowego "Wieczoru" walcząc o rynek rozpętali antyniemiecką nagonkę – codziennie na pierwszych stronach czytelnicy znajdują a to obszerne wyliczenie hitlerowskich zbrodni, a to strony o obozach koncentracyjnych, a to jakiś płomienny apel. Wrocławski "Wieczór" wydawany jest przez niemiecki koncern Passau Verlag. Doczekaliśmy czasów, że Niemiec Niemcowi pluje w twarz, żeby tylko złotówkę od Polaka wycyganić. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał na 2,5 roku więzienia byłego sekretarza prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego (za Wałęsy) i lidera Porozumienia Centrum, czyli partii państwa Kaczyńskich, za malwersacje finansowe i wymuszanie łapówek. Skazano też szefa rolniczej "Solidarności" Mariana Zagórnego za znęcanie się nad świnią. Pomalowana na czerwono zmuszona była do demonstracji antyrządowej wbrew swej woli, co zaświadczyli liczni obecni podczas zajścia. Świnia okazała się prorządowa. Nasz ukochany bohater, były pezes Stoczni Gdynia Janusz Szlanta stracił nazwisko. Obecnie mówi się o nim Janusz Sz. Prokuratura w Gdańsku jemu i jego dwóm wickom zarzuca spowodowanie strat sięgających 31 mln zł. Do 10 lat odsiadki. Opublikowano notowania popularności premiera Millera i jego rządu. Wedle CBOS premiera pozytywnie ocenia jeszcze 14 proc. ankietowanych obywateli RP, a rząd – już tylko 8 proc. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Agorafobia – Byłoby wspaniale, gdyby była druga "Gazeta Wyborcza" – powiedział 6 września w radiowych "Sygnałach Dnia" Mariusz Walter, były szef TVN i współwłaściciel grupy ITI. W warszawce zawrzało. Czyżby TVN ruszył na wojnę z Agorą? Czyżby po kapitulacji generała Leszka Millera przed marszałkiem Adamem Michnikiem sierżant Walter przejął po Millerze dowództwo ataku na Agorę? W kwietniu tego roku rząd skierował do Sejmu projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, który uniemożliwiał nadmierną – zdaniem autorów projektu – koncentrację mediów w jednym ręku. Przeciwko tym pomysłom prywatni nadawcy z Walterem w awangardzie wytoczyli najcięższe działa. Padły oskarżenia o chęć ograniczenia wolności obywatelskich itp. Rząd faktycznie się wycofał dając Agorze, czyli "Wyborczej", wolne pole do ofensywy. Stąd lęk i irytacja Waltera. Gdyby mariaż Agory z Polsatem Solorza doszedł do skutku, powstałby koncern potężniejszy od tego, czym niegdyś było przedsiębiorstwo RSW Prasa-Książka-Ruch. Taki gigant zagroziłby interesom ITI Waltera. – Agorze chodzi po prostu o pieniądze – alarmuje więc Mariusz Walter. – O zdobycie takiej pozycji na rynku w przyszłości, żeby trudno ją było innej, niemożliwej dziś, moim zdaniem, konsolidacji dogonić. Wypowiedź ta zbiegła się jednak z podaną przez PAP tego samego dnia informacją, że Polsat wstrzymał poszukiwanie inwestora strategicznego. Oznacza to, że niebezpieczeństwo, o którym wspominał współwłaściciel ITI, zostało na jakiś czas odsunięte. Aby zrozumieć motywy Mariusza Waltera, warto przyjrzeć się złożonym relacjom biznesowym spółki ITI. Gra za kulisami prawdziwsza jest niż na scenie. Kluska do Jakubasa Wszystko zaczęło się w kwietniu 2000 r., gdy kierowany przez Wojciecha Kostrzewę BRE Bank wspólnie ze Zbigniewem Jakubasem nabył od Romana Kluski i jego małżonki za 261,2 mln zł akcje Optimusa. W prasie pisano, że Jakubas na zakup akcji zaciągnął kredyt w BRE. Interes wydawał się wyśmienity. Akcje Optimusa notowane na giełdzie kosztowały wtedy około 240–250 zł. Nabywcy zakładali, że uda im się "zaparkować" papiery na krótko, a następnie sprzedać inwestorowi strategicznemu ze znacznym zyskiem. To się nie udało. Skończył się boom internetowy na światowych giełdach i notowania akcji Optimusa gwałtownie spadły. Stało się jasne, że na tej ryzykownej transakcji BRE Bank może dużo stracić. Zdenerwował się też Jakubas, któremu odsetki od kredytu rosły z dnia na dzień. Jakubas do Waltera Aby ratować sytuację, nowi właściciele Optimusa musieli znaleźć nabywcę. W listopadzie 2000 r. ogłoszono, że inwestorem strategicznym zostanie notowany na giełdzie w Luksemburgu ITI Holdings. Za około 33 proc. akcji dających 70 proc. głosów na walnym zgromadzeniu spółki Optimus miano zapłacić rekordowe 471,5 mln zł. Prezes Kostrzewa w wywiadzie udzielonym agencji Reuters zapewniał, że BRE Bank zarobi na tej transakcji od 70 do 100 mln zł. Uważni obserwatorzy nie pukali się w czoło widząc panów Mariusza Waltera i Jana Wejcherta. Wiadomo było, że BRE Bank jest poważnym kredytodawcą spółek wchodzących w skład ITI. 25 lipca 2002 r. "Rzeczpospolita" podała, że jest to kwota 130 mln zł. Mówiąc eufemistycznie, Kostrzewa trzymał Waltera i Wejcherta za nabiał. W marcu 2001 r. strony dogadały się, że będzie to nie 471,5 mln zł, ale 386,36 mln, a Jan Wejchert, prezes ITI Holdings, zapewniał, że interes dojdzie do skutku w założonym terminie. Kostrzewa do Kluski Pewną słabością był sposób uregulowania zobowiązań ITI wobec BRE i Jakubasa. Otóż większość należności za Optimusa ITI miało zapłacić obligacjami zamiennymi na akcje o wartości 79 mln dolarów, a resztę w gotówce. Obligacje zamienne miały zostać wymienione na akcje ITI w chwili, gdy doszłoby do ich publicznej oferty na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Na razie BRE Bank dostał w gotówce zaledwie 50 mln zł, podczas gdy Klusce musiał w 2000 r. zapłacić ponad 169 mln. W gotowiźnie! Na papierze Kostrzewa miał zysk, ale realnie był to numerek w stylu Enronu. ITI znacznie przepłaciło, ale też i BRE gotówki nie zobaczył. Kostrzewa od Waltera ITI Holding znalazł się pod silną presją. Prezesowi BRE zależało na tym, aby jak najszybciej doszło do emisji publicznej akcji spółki i "realizacji zysków". Tylko że na giełdzie w Warszawie panuje bryndza. Kierownictwo ITI wiedziało o tym i – jak się wydaje – hamowało w 2001 r. ofertę publiczną. Wydarzenia nabrały tempa na początku tego roku, gdy stało się jasne, że BRE Bank za kilka miesięcy znajdzie się w poważnych tarapatach. W tej sytuacji wyciśnięcie pieniędzy z ITI mogłoby poprawić wizerunek prezesa Kostrzewy. BRE Bank publicznie zapowiadał przecież, że tegoroczny zysk netto może wynieść nawet ponad 400 mln zł, a 1/3 dochodu operacyjnego miała pochodzić z realizacji inwestycji kapitałowych. I Mariusz Walter musiał zaryzykować publiczną ofertę akcji ITI Holdings, żeby wpompować forsę w swego kredytodawcę. Walter kaput Rzecz w tym, że kampanię reklamową prowadzono – delikatnie mówiąc – nieudolnie. Termin emisji także wybrany został niezbyt szczęśliwie – lipiec, gdy inwestorzy myślą o wakacjach w ciepłych krajach. W efekcie – jak to później ujęto w oficjalnym komunikacie spółki – emisja publiczna została przesunięta na później, co de facto oznaczało klapę. Kostrzewa kaput W tej sytuacji BRE zawarł z ITI umowę, w której strony zrezygnowały z zamiany na akcje tego holdingu wszystkich posiadanych przez bank obligacji o wartości ok. 340 mln zł. Niektórzy analitycy zaczęli w tej sytuacji podawać w wątpliwość zdolność ITI do obsługi zadłużenia. Można się zastanawiać, jaki wpływ na tegoroczne wyniki finansowe BRE Banku będzie miała sprawa ITI. Może okazać się, że zysk brutto trzeba zmniejszyć o ponad 100 mln zł. Górą Michnik A co ma z tym wspólnego Agora? Otóż trudno sądzić, aby kłopoty ewentualnego konkurenta specjalnie martwiły kierownictwo tej spółki. Przykład ITI pokazuje, jak kręci się ten światek. W środku jest widz, czytelnik, odbiorca reklam, który niewiele albo nic nie rozumie. Jeśli obejrzy nagle w TV Mariusza Waltera, który marzy o odebraniu "Wyborczej" niemal monopolu na kształtowanie umysłów, niech nie sądzi, że komukolwiek naprawdę chodzi o umeblowanie ciemnego łba szarego człowieka. Gra interesów odbywa się pod osłoną pięknych słów. A poeci po to formują estetykę słowa, aby biznes miał się w co stroić. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nerkomania cd. Jeśli rzeczywistość nie odpowiada "Wyborczej", to tym gorzej dla rzeczywistości. 13 sierpnia 2003 r. cała Polska dowiaduje się o tzw. aferze dializowej. W łódzkim szpitalu im. Kopernika, którym kieruje bohater naszych licznych publikacji prof. Tazbir, truje się pacjentów. Według ustaleń policji przez kilka lat pacjentom podawano niekoniecznie czyste preparaty. Dostarczała je konkubina ordynatora oddziału dializ, który pomagał ukochanej wygrywać kolejne przetargi. Podawane chorym medykamenty przepakowywała w garażu, a mieszali je na przemian: specjalistka od handlu nieruchomościami i mechanik. Media huczą, policja zatrzymuje ordynatora i jego partnerkę. Łódzka policja prowadzi śledztwo samodzielnie, co umożliwia jej znowelizowany kodeks postępowania karnego. Uwag do tej pracy nie ma Komenda Wojewódzka ani prokuratura. Ba, sami zatrzymani nie wnoszą skarg na zatrzymanie i stawiane im zarzuty. 13 października 2003 r. głos w sprawie zabiera "Gazeta Wyborcza", której dziennikarze przespali wybuch afery. Afera została wymyślona przez policję – krzyczą dziennikarze "GW" Tomasz Patora i Marcin Stelmasiak. Kto żyw z łódzkiej służby zdrowia i sejmiku wojewódzkiego (właściciel szpitala), wali w policję i roni łzy nad losem kochanków: ordynatora i jego pani od płynów. Artykułowi towarzyszy zmasowana kampania medialna (zapowiedzi programów w radiu i TVP). Nazajutrz artykuł z "GW" cytują chyba wszystkie dzienniki w kraju. Wszyscy wzruszają się losem ordynatora. Do Łodzi przybywa na kontrolę specjalna ekipa z Komendy Głównej Policji. 23 października 2003 r. redaktorzy Patora i Stelmasiak z dumą informują, że ich publikacja przyniosła skutek: zawieszony ordynator wraca do pracy w szpitalu! Dalej obciążają policję. Cytują dyrektora szpitala, który mówi, że preparaty były w porządku i podczas dializ nie istniało zagrożenie dla zdrowia pacjentów. Komenda Główna Policji kończy kontrolę. Nie doszukuje się uchybień w prowadzonym śledztwie. Sprawa ciągle się rozwija. W sprawę angażują się: Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego (NIZP) i Główny Inspektor Farmaceutyczny. 5 listopada 2003 r. łódzcy dziennikarze "Wyborczej" dalej grzmią: Kto ich przeprosi – pytają retorycznie mając na myśli odwieszonego ordynatora i dyrekcję szpitala. Przy okazji delikatnie wycofują się ze swego zapewnienia, że z przetargami na preparaty wszystko było OK. * * * Kogo i za co przepraszać? – odbijamy piłeczkę ("NIE" nr 43/2003). Gdy policja weszła do szpitala, poprosiła dyrektora Tazbira o próbkę spornych płynów – odparł, że takiej nie ma. W tym czasie preparaty dostarczała już inna firma. Później miał je odnaleźć i bez wiedzy policji oddać do analizy. Co oddał, nie wiemy (mogły być to próbki nowego preparatu), ale zrobiło się nieziemskie zamieszanie. Obok reprodukujemy dwa dokumenty. Pierwszy z nich, protokół badań, wyraźnie mówi, że badany środek nie może być stosowany w lecznictwie. Drugi dokument, decyzja, zakazuje jego stosowania. Jak zauważyliśmy – nie wiemy, co trafiło do badań. Jeśli był to środek dostarczany już przez nowego dostawcę, to oznacza, że pacjenci byli podtruwani nawet po ujawnieniu afery. No to co z tymi przeprosinami? Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Walka klas Polska państwem katolickim? Bez obaw. Dzięki sukienkowym rośnie pokolenie wojujących antyklerykałów. W hodowaniu swoich własnych wrogów szczególnym talentem odznaczają się ojcowie salezjanie. W całym kraju mają 5 szkół podstawowych, 17 gimnazjów i 17 liceów ogólnokształcących. Dwie salezjańskie szkoły działają w Legionowie. Jako pierwsze w 1998 r. powstało liceum. Ówczesne władze Legionowa ściągnięcie zakonu salezjańskiego do miasta przedstawiały jako jeden ze swoich wielkich sukcesów. Sukces tym większy, że w rok po otwarciu katolickiego liceum w mieście zaczęło działać takież gimnazjum. * * * Salezjanie rozlokowali się w kompleksie przy ul. Broniewskiego 7. Do reformy szkolnictwa była tam porządna szkoła podstawowa. Z dużym terenem wokół, salą gimnastyczną, salą koncertowo-widowiskową i około 30 salami lekcyjnymi. Salę koncertowo-widowiskową i mniej więcej dziesięć klas dostali salezjanie. Pozostałą część budynku pozostawiono dla gimnazjum samorządowego. Przez kilka lat salezjanie urzędowali w obiektach należących do miasta. Ale – jak wiadomo – łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Lepiej się zabezpieczyć. W 2002 r., czyli w roku wyborów samorządowych, zakonnicy odkupili od miasta obiekty, z których korzystali. Umowę kupna-sprzedaży zawarto 31 stycznia. Dacie tej patronuje święty Jan Bosko, zarazem patron salezjańskiego zakonu. Za cenę jednego złotego miasto opyliło dwie nieruchomości (dom i pół szkoły). Żeby nie było wątpliwości. Salezjańskie Gimnazjum im. Św. Jana Bosko to nie jakaś tam szkoła prywatna. Jest to gimnazjum niepubliczne na prawach szkoły publicznej. To znaczy, że władzom oświatowym wara od niego, ale państwo ma dawać pieniądze. I daje. Salezjanie dostają dokładnie taką samą dotację z budżetu, jak znajdujące się w tym samym budynku gimnazjum samorządowe. Rocznie 2403,77 zł na jednego ucznia. Pozwoliło to salezjanom tak skalkulować wysokość czesnego, żeby wykosić wszystkie prywatne szkoły w okolicy i przyciągnąć do siebie dzieci z zamożnych rodzin. Gdy ktoś chce zapisać dzieciaka do salezjanów, na początek musi wybulić 540 zł, a potem przez 11 miesięcy po 270 zł. Za rok nauki wychodzi więc trzy i pół tysiaka. * * * Nauczyciele z gimnazjum samorządowego są solidnie wnerwieni, ale oficjalnie złego słowa nie powiedzą. Po cichu tylko skarżą się, że "najlepsze" dzieci podbierają im zakonnicy. W milczeniu przyglądają się, jak należącą do nich część terenu otaczającego szkołę braciszkowie obsiewają trawą, a swoich podopiecznych wyprowadzają na teren należący do szkoły samorządowej (trawy nie należy deptać). Dzieci cicho nie siedzą. Te z samorządowej szkoły obrzucają obelgami uczniów szkoły salezjańskiej. I nie tylko obelgami, ale także jajkami, zgniłymi jabłkami i pomidorami. Na salezjańskie gimnazjum padają także pociski cięższego kalibru. Niedawno po ich szkole kręcili się policjanci z psem. Po mieście poszła plota – szukają narkotyków. Czasami dochodzi do bójek. Górą są zawsze świeccy. Jest ich więcej. Dzieci z samorządowego gimnazjum piorą tamtych za to, że w szkole salezjańskiej są tanie wycieczki i obozy. Od rodziców słyszą, że na przyjemności dla "tamtych" idą dotacje od różnych firm i instytucji, również samorządowych. A samorządowa szkoła może najwyżej pomarzyć o dotacjach na organizowanie dzieciakom czasu wolnego. Uczniowie zakonników obrywają także i za to, że tam, gdzie obsiano trawę, wkrótce powstanie prawdziwe boisko. A samorządowa szkoła dopiero wystąpiła z wnioskiem do gminy o wybudowanie dla niej boiska. Świeccy łoją salezjańskich także dla zwykłej rozrywki. O ogniu piekielnym nie myślą. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak się zapisywałem do SLD W chwili tworzenia SLD wpłaciłem wpisowe, wypełniłem deklarację i złożyłem we właściwym biurze w Poznaniu. Było to 28 lipca 1999 r. We wrześniu otrzymałem odmowę przyjęcia bez podania żadnych sensownych powodów. 20 września 1999 r. złożyłem odwołanie. Rozpatrzono je już 31 marca 2000 r. Po ponad sześciu miesiącach. Decyzja Wojewódzkiego Sądu Partyjnego była dla mnie korzystna. Sąd przesłał swoje postanowienie wraz z moją deklaracją 5 kwietnia 2000 r. do Rady Miejskiej SLD w Poznaniu, której szefową została w międzyczasie pani Alina B. Ta sama, która odmówiła przyjęcia mnie. Mimo iż od momentu otrzymania przez RM SLD mojej deklaracji i postanowienia Wojewódzkiego Sądu Partyjnego minęło 21 miesięcy, nadal nie jestem członkiem SLD. Pani przewodnicząca Alina B. nie zrobiła nic z moją deklaracją, aby dopełnić statutowego obowiązku przyjęcia mnie do SLD. Na moje pisma nie odpowiada. Ponowny wniosek do Wojewódzkiego Sądu Partyjnego nie został rozpatrzony, bo – jak stwierdził jego przewodniczący – "nie może być rozpatrzony, bo nie jestem członkiem SLD". Pismo skierowane do Komisji Etyki doczekało się odpowiedzi wiceszefa, abym odwołał się do organów statutowych. Niby jakich? Zaś pismo adresowane do pani przewodniczącej Komisji Etyki prof. Marii Szyszkowskiej pozostało bez odpowiedzi. Okazuje się zatem, że na powiatową liderkę SLD z Poznania nie ma mocnych. Jak nie chce, to nie przyjmie, bez względu na to, czy Sąd Partyjny orzeknie inaczej. Niby żaden problem, ale takie są początki różnych innych sytuacji opisywanych również w "NIE". J. L., Poznań "NIE"?... ależ nie Dziennik cotygodniowy "NIE" można już kupić w każdy poniedziałek rano na terenie całego kraju. Nr 29 (kupiłem 15 lipca) na pierwszej stronie "zwala" z nóg artykułem pt. "Psy kroją fury". Artykuł jest krótki, lakoniczny i na temat, ale jego treść sprawia, że opada mi szczęka. W środę, tj. 17 lipca br., TVP w "Panoramie", a następnie TV 1 w "Wiadomościach" podają informację, jako pierwszą, że radio RMF ujawnia rzecz niezwykłą. Policjanci z Radomska "kręcą lody" z gangiem trudniącym się kradzieżą samochodów i napadami na ciężarówki TIR. Przed kamerą wypowiadają się "tuzy" nie tylko z Komendy Wojewódzkiej w Krakowie, ale i z samej KGP. Jeden z panów z powagą oświadcza, że od roku obserwowano ową grupę i jej poczynania. Zapewne czas jednak działałby nadal na korzyść stróżów prawa, gdyby nie informacja radia RMF. (...) Odnosi się wrażenie, że przełożeni policjantów-gangsterów i to wysokiej rangi słuchają tylko radia RMF. (...) To dziennik cotygodniowy "NIE" artykułem na pierwszej stronie padł na wzrok panom z policji, którzy jak reszta społeczeństwa systematycznie czytają ten tygodnik. Różnica zaś polega na tym, że lud nie ukrywa, że czyta. Policja natomiast tworzy pozory. Bogusław T., Puławy (nazwisko do wiadomości redakcji) Cudze czcicie... Nie można przejść do porządku dziennego nad tym, co wydarzyło się w czasie ostatniej tryumfalnej podróży prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego. Na pewno pięknie i dobrze się stało, że oddajemy hołd niemieckim antyfaszystom, których stracono za zamach na Hitlera. Szkoda tylko, że Panu Prezydentowi brakło "czasu i woli", by w przededniu rocznicy powołania Wojska Polskiego taką samą wiązankę złożyć pod pomnikiem "Żołnierza Polskiego w Berlinie". Niestety, my Polacy zbyt często w ostatnim okresie zapominamy o tych bezimiennych bohaterach "kościuszkowcach", którzy ofiarę krwi i życia złożyli na ołtarzu wolności i niepodległości Ojczyzny i Narodów Świata. płk. w st. sp. Ryszard Białecki (e-mail do wiadomości redakcji) Abepe błyska W niedziele 23 czerwca i 30 czerwca na każdej mszy kapłani w poznańskich parafiach nawoływali do składania podpisów pod protestem przeciw wprowadzeniu przez MEN przedmiotu "wychowanie do życia w rodzinie" (a może trochę inaczej), bo gimnazjalistów czeka demoralizacja i zgorszenie! Protest ten ogłosił nowy metropolita poznański abp Stanisław Gądecki (chyba będziemy tęsknić za Paetzem!). Podpisy zbierały stare wiedźmy i o dziwo – trochę osób się podpisało. Emerytka z Poznania (nazwisko do wiadomości redakcji) Czarny anioł Zbigniew Domiński, proboszcz parafii Olszanica, odmówił pochówku 78-letniemu Piotrowi Orzechowi – mieszkańcowi Grodźca, choć był wzorowym katolikiem i przez całe swoje życie, nawet kiedy był już ciężko chory, uczęszczał do kościoła. Na początku proboszcz wyrażał tylko niezadowolenie z tego, że rodzina wybrała inną firmę pogrzebową niż ta, którą on wskazał, ale ostatecznie zgodził się na pochówek. W momencie kiedy rodzina rozwieszała klepsydry zatelefonował i powiedział, że niestety nie pochowa Zmarłego, gdyż nie zgadza się na to "jego firma pogrzebowa" i poprosił o przyjazd w celu zwrotu pieniędzy, które rodzina Zmarłego już wcześniej przekazała mu jako "ofiarę na mszę" za spokój duszy Piotra. Rodzina Piotra zwróciła się o pochówek do innego księdza i z innej parafii, który bez problemów zgodził się i sam nie mógł uwierzyć w proceder stosowany przez wielebnego Domińskiego. O jakiej umowie księdza z zakładem pogrzebowym jest tu mowa? Cmentarz w Grodźcu nie jest cmentarzem parafialnym, tylko komunalnym? Czy znajdzie się ktoś, kto ten proceder zakończy? Łukasz Łuc, Grodziec (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co uwiera Millera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żegnaj skarbie W środę 19 listopada 2003 r. wiceminister skarbu Barbara Misterska została wezwana do złożenia rezygnacji. Powiedziano jej, że jeśli sama nie poda się do dymisji, to i tak zostanie odwołana przez premiera Millera. Inicjatywa odwołania Misterskiej nie wypłynęła od jej szefa ministra Piotra Czyżewskiego, choć wiceministrów powołuje się i odwołuje na wniosek ministra. Jak się nieoficjalnie mówi, Czyżewski usiłował wyjednać ułaskawienie dla swej zastępczyni. Bezskutecznie. Misterska nie uczestniczyła już w posiedzeniu kolegium resortu skarbu, na którym omawiano m.in. kwestie połączenia Polskiego Monopolu Loteryjnego z Totalizatorem. Na tym zebraniu wiceminister Woźniakowski wykonał dziwną woltę wycofując swój własny wniosek pisemny o połączeniu obu firm mających monopol na państwowy hazard. W resorcie skarbu panuje opinia, że odwołanie Misterskiej jest pokłosiem tzw. afery skowronków opisanej w "NIE". Przypominamy, że na konwentyklu, na którym premier naciskał na sprzedanie grupy elektrowni G-8 swemu protegowanemu i kumplowi Janowi Kulczykowi, namiestnik Millera w skarbie wiceminister Józef Woźniakowski oskarżył byłego ministra Wiesława Kaczmarka o wywieranie nieformalnego wpływu na decyzje prywatyzacyjne zapadające w ministerstwie. W resorcie skarbu Misterska była postrzegana jako osoba blisko związana z byłym ministrem Kaczmarkiem. Naszym zdaniem, Misterska została odwołana, gdyż była skonfliktowana z Woźniakowskim, jednak nie miało to wiele wspólnego z Kulczykiem i G-8. Odwołanie Misterskiej, która cieszyła się dobrą opinią w Sejmie i była szanowana przez posłów opozycji, ma tajemnicze podłoże. Chodzą np. słuchy, że ma to coś wspólnego ze śledztwem toczącym się w sprawie towarzystwa ubezpieczeniowego FSO-Daewoo. Odwołanie Misterskiej w nagłym trybie wydaje się tym bardziej niezrozumiałe, że jest ryzykowne. Jej mąż Antoni Dragan przewodniczy Radzie Nadzorczej TVP i ma duży wpływ na ukształtowanie się przyszłego zarządu telewizji publicznej. Czyżby Miller odpuścił telewizję? – dziwią się urzędnicy resortu skarbu. Autor : P.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna O pożytkach z bezrobocia Jeśli nie padniesz trupem od trucizn w mieszkaniu – przed którymi ostrzegaliśmy w artykule „O pożytkach z bezdomności” w numerze świątecznym – niechybnie wykończy cię twoje biuro. Myślisz, że trują i smrodzą tylko zakłady przemysłowe, a w biurze można bezpiecznie popijać poranną kawkę? Nic z tego! W pomieszczeniach biurowych, w których pracownik umysłowy do czasu przejścia na emeryturę (jeśli jej dożyje) spędza przeciętnie 70 tysięcy godzin, atakują cię podstępnie dziesiątki trucizn. Dzień w dzień wdychasz wyziewy mebli, tapet, wykładzin podłogowych. Dodajmy do tego wysoce toksycznych szefów, współpracowników i podwładnych. Hałas biurowy jest przyczyną ciągłego stresu, kolory ścian usypiają (na skutek czego stale zawalasz terminy), a jakość stosowanego zwykle sztucznego oświetlenia zostałaby uznana za niewystarczającą na przyzwoitej kurzej fermie. Badania przeprowadzone w Berlinie wykazały, że ponad połowa pracowników biurowych choruje z powodu warunków w miejscu pracy. Co czwarty biuralista w Niemczech traci zdolność do pracy w wieku 54,3 lat. W zasadzie jest już wtedy wrakiem człowieka. Nie łudźmy się – w Pomrocznej może być tylko gorzej. Klimatyzacja Ponieważ większość biur znajduje się w miastach, ich wietrzenie przez otwarcie okien nie zapewnia dopływu czystego powietrza, a jedynie umożliwia wnikanie pyłu, spalin samochodowych i hałasu. W takich przypadkach wskazana jest klimatyzacja, zapewniająca wewnątrz pomieszczeń sztuczny mikroklimat. Zanim jednak polecisz do szefa domagać się odpowiedniego mikroklimatu, dowiedz się, że wskutek negatywnego wpływu urządzeń klimatyzacyjnych tylko w Niemczech około miliona osób cierpi z powodu kaszlu, chrypki, stanów zapalnych gardła, pieczenia oczu, bólów głowy, częstych przeziębień. Na dodatek ukryte w instalacji klimatyzacyjnej komory nawilżające powietrze działają jak wyrzutnie bakterii, a filtry wypluwają mikroskopijne włókienka, które kaleczą przykutym do biurek ofiarom tkanki płucne. Wniosek: Najlepiej byłoby całkowicie zrezygnować z instalacji klimatyzacyjnych. Krótko mówiąc, masz wybór między dżumą a cholerą. Chyba że twoje biuro mieści się w środku dziewiczej puszczy. Smog elektromagnetyczny Wywołują go anteny nadawcze radia, telewizji i telefonii komórkowej oraz wszystkie urządzenia biurowe zasilane prądem, od faksu po elektryczny ekspres do kawy. W smogu uczeni widzą przyczynę bólów głowy, zaburzeń snu, uczuleń, skurczów mięśni, defektów genetycznych i raka. Sposoby na tę plagę są zbyt wyrafinowane, żeby mógł je zastosować zwykły urzędas, np. Obwody elektryczne należy łączyć w gwiazdę, a nie w pierścienie. Z naukowego ględzenia o smogu wyłowiliśmy jednak kilka rad praktycznych: stosuj ręczne liczydła, wyciągnij z piwnicy maszynę do pisania marki Łucznik i wyrzuć telefon komórkowy! Meble biurowe Biurowe krzesło, sprzęt z pozoru niewinny i nieszkodliwy, może cię przyprawić o zniekształcenie kręgosłupa i zwiotczenie mięśni. Cichym sojusznikiem krzesła jest stół niewłaściwej wysokości. Jak się ratować? W celu odciążenia kręgosłupa należy stosować krzesła kolanowe, podpory pod stopy i pulpity do pracy w pozycji stojącej. Gdy pracodawca uzna to za głupie fanaberie, przynoś do roboty własne krzesło kolanowe i podporę pod stopy. Masz dużą szansę, że cię wywalą, a wtedy wykorzystasz ten cenny sprzęt w domu lub na działce. Komputery Komputer szkodzi wszechstronnie. Pierwsze symptomy to stały ból głowy i lekkie usztywnienie (nie wiadomo jednak, czego). Szybko dochodzą do tego dolegliwości oczu, bóle pleców, sztywność karku, zaburzenia krążenia krwi, uciśnięcie żołądka i – o zgrozo – zakleszczenie ud. Są to objawy zespołu RSI (repetitive strain injury – powtarzających się urazów powysiłkowych), na które cierpi już co trzecia osoba pracująca przy komputerze. Najpóźniej po 10 latach takiej roboty ścięgna i mięśnie masz zużyte jak stare postronki. Perspektywa: Jeszcze parę latek i wyrwiesz się ze szkodliwego biura, przechodząc na rentę inwalidzką z powodu ciężkich uszkodzeń kręgosłupa. Monitory komputerowe Są częścią komputerów, lecz same w sobie mają fatalny wpływ na twoje i tak już nadwątlone zdrowie. Emitują promieniowanie elektromagnetyczne, a nawet rentgenowskie – głównie do tyłu i na boki monitora. W dodatku powierzchnia ekranu jest naładowana elektrostatycznie, co u osób wrażliwych wywołuje wypryski i trądzik. Wnioski: Niech ci do łba nie przyjdzie siedzieć za monitorem albo obok niego! Nie dotykaj ekranu! Gdy wyłączasz monitor, jego ekran bombarduje cię cząstkami pyłu, które powodują choroby oczu i skóry. Pracuj w masce i okularach ochronnych spawacza! Drukarki Nie ma biura bez drukarki, a drukarki – bez ofiar. Nadal używane są drukarki igłowe, które rujnują nasz system nerwowy jazgotliwym hałasem wysokiej częstotliwości. Drukarki laserowe nie jazgoczą, ale za to emitują ozon – nierzadko w niedopuszczalnych stężeniach. Ozon zaś wpływa szkodliwie na drogi oddechowe, błony śluzowe i oczy, co prowadzi do permanentnego bólu głowy, pogorszenia wzroku oraz zwiększonej podatności na przeziębienia. Najgorsza zaraza to kilka drukarek w jednym pomieszczeniu. Co masz zrobić? Jedną drukarkę upchnij za szafą, drugą w pakamerze na końcu korytarza, trzecią wypieprz przez okno. Jeśli ci na to nie pozwolą, wyskocz sam. Kserokopiarki Strzeż się tonera, czyli barwnika używanego do wykonywania kopii, w skład którego wchodzi sadza, sztuczne żywice i farby z tlenku żelaza. Jego drobne pyłki dostają się do płuc, co może wywołać raka. W czasie pracy kserokopiarki, a zwłaszcza wymiany tonera, nie wolno jeść, pić ani palić papierosów. Po wymianie tonera albo wykonaniu większej liczby kserokopii – starannie umyj ręce. Są to jednak półśrodki. Prawdziwe bezpieczeństwo zapewni ci tylko maska przeciwgazowa i rękawice ochronne używane w oddziałach wojsk chemicznych. Mazaki, pisaki Pospolite w każdym biurze przybory do pisania, podkreślania i kolorowania zawierają na ogół toksyczne rozpuszczalniki, które można rozpoznać po ostrym zapachu. Jeszcze bardziej trucicielskie są lakiery korekcyjne, tak zwane korektory, nafaszerowane chlorowanymi węglowodorami. Jak już musisz użyć mazaka czy pisaka, nie liż go i nie wąchaj; inaczej dostaniesz zawrotów głowy lub popadniesz w stan oszołomienia. Od wąchania mazaków zaczynał niejeden narkoman! Kleje W niejednym biurze pałęta się tubka kleju. Beztrosko bierzesz ją do ręki nie wiedząc, że kleje uniwersalne i specjalne zawierają do 70 proc. rozpuszczalników organicznych. Kontakt z nimi grozi łzawieniem oczu i drapaniem w gardle. Co gorsza, rozpuszczalniki organiczne wywołują zawroty głowy i stan upojenia. Dlatego są ulubioną używką początkujących ćpunów – „wąchaczy”. Zaczynasz od kleju – kończysz na heroinie. Papier Nie ma biura bez papieru, lecz i on może mocno ci zaszkodzić. Wystrzegaj się papieru samoprzylepnego, który zawiera niebezpieczne rozpuszczalniki. „Papiery chemiczne” pokryte warstwą umożliwiającą wykonywanie kopii (przekazy, formularze, rachunki) emitują straszliwe trucizny: formaldehyd i wielochlorowane dwufenyle. Czy rzeczywiście musisz ułatwiać sobie życie wystawiając kwity w dwóch egzemplarzach? Dziadek pisał przez kalkę i dożył 80 lat, czego i tobie życzymy. Chociaż – nie oszukujmy się – nie będzie to łatwe. Jak przypomnieliśmy na wstępie, siedząc w domu jest równie niebezpiecznie. Źródło: „Podręczna encyklopedia zdrowia”, praca zbiorowa, tłumaczenie z niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psie figle – Sierżant Marek Sz. wywalił mnie z samochodu. Kazał się położyć twarzą do ziemi. Pytam: "Za co?". On: "Zaraz się, chuju, dowiesz". I przystawił mi spluwę do głowy. Chyba był trzeźwy, ale mógł być odurzony, bo handlował prochami. Trząsłem się jak galareta. Dobrze, że mi pikawa nie wysiadła – wspomina Zdzisław D. – Marek Sz. brał udział w interwencji wobec Zdzisława D. i jadących z nim pasażerów, który nie mieli zapiętych pasów bezpieczeństwa i pokazywali policjantom znak "fuck you". To prawda miał długą broń, ale z naszych ustaleń wynika, że nie przyłożył jej Zdzisławowi D. do głowy. Potwierdzam, że prokuratura postawiła Markowi Sz. zarzut handlu narkotykami. Ale czy to ma jakiś związek ze sprawą Zdzisława D.? – zastanawia się nadkomisarz Krzysztof Nadera, komendant powiatowy Policji w Jarocinie (Wielkopolska). Był upał. Zdzisław D. jechał swoim Polonezem z Borku Wielkopolskiego. W aucie oprócz niego były jeszcze cztery osoby: syn Dawid, Karol Z., Roman K. i Tomasz D. Wracali z meczu. Jarota Jarocin wygrała 2:0, no to się cieszyli. Ale pić nie pili. Byli trzeźwi jak gwizdki. W Jaraczewie zatrzymali się na chwilę i weszli do knajpy. Wlali w siebie trochę podłych, pozbawionych alkoholu napojów chłodzących i ruszyli w dalszą drogę. Relacja Zdzisława D.: – Widziałem w lusterku, że za nami jedzie radiowóz. Jechałem ostrożnie, żeby się nie narazić na mandat. Pasażerowie nie pokazywali żadnych znaków. Tych z angielska zwanych – również. Na rogatkach Jarocina zauważyłem, że z przeciwka nadjeżdża na sygnale drugi radiowóz. Myślę: "Ocho, pewno się coś stało". A tu mi suka stanęła przed nosem. Ta, co jechała za nami, też się zatrzymała. Zaraz wyskoczyli policjanci. Z bronią w rękach. Dwaj z krótką, a Marek Sz. z karabinem. Otworzył drzwi i chciał mnie wyszarpnąć z samochodu, ale nie szło mu za dobrze, bo byłem w pasach. Z nerwów nie mogłem się wypiąć. "Na ziemię" – wrzasnął. To się położyłem. Pytam: "Za co?". On: "Zaraz się, chuju, dowiesz". I przystawił mi spluwę do głowy. Na wszelki wypadek z kopa walnął mnie w krocze. Podobnie zrobili z pasażerami. B. ten policjant, co jechał za nami, Karolowi Z. trzy razy w twarz przydzwonił z otwartej ręki. Z ust leciała mu potem krew. Chciał, żeby policjanci wezwali pogotowie. W ogóle nie zareagowali. Po 10 minutach kazano nam wstać. B. chciał mi dać alkomat do dmuchania. Ale nie miał. Chciałem mu pożyczyć swój, bo zawsze wożę przy sobie. Ci, co zatrzymali się przed nami, mieli. Dmucham: 0,00. Widziałem, że szczęki im opadły. No to wymyślili, że mi wlepią mandat za to, że pasażerowie nie mieli zapiętych pasów. Odmówiłem przyjęcia, bo to gówno prawda: mieli. Tego, co dał mi alkomat, zapytałem o numer służbowy: Podał mi, jakimś szyfrem: "Ślepy, chuju, jesteś". Poszedłem po długopis, żeby spisać jego numery, ale on wsiadł w radiowóz i uciekł. Gliny były bez wyjścia. Zatrzymali mnie jak bandytę, a okazało się, że nie ma do czego się przypiąć. To wymyślili pasy. O żadnym "fuck you" nie było wtedy mowy. Pojawiło się później, gdy zobaczyli, że nie popuszczę. A jak mam popuścić, jeśli w biały dzień, na oczach ludzi, potraktowano mnie jak bandziora? A ja karany nigdy nie byłem. Pasażerowie też. Nawet karnych punktów za wykroczenia na drodze nie miałem. * * * Pan Zdzisław złożył skargę na interweniujących policjantów. Wysłał ją do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Komendy Wojewódzkiej, Głównej oraz Powiatowej w Jarocinie. Głos dał tylko komendant powiatowy Krzysztof Nadera: (...) Przeprowadzone postępowanie wyjaśniające nie doprowadziło do potwierdzenia zarzutów sformułowanych pod adresem funkcjonariuszy (...). Policjant pełniąc służbę jest zobowiązany reagować na przestępstwa i wykroczenia stosując środki przewidziane prawem (...). Gdy przejeżdżał Pan swym pojazdem obok radiowozu, przy akompaniamencie okrzyków, jeden z pasażerów znajdujących się na tylnym siedzeniu wystawił rękę za otwarte okno samochodu i wyraźnie w kierunku radiowozu pokazał znak ręką ogólnie uznany za obraźliwy – palec ręki uniesiony do góry "FUCK YOU". (...) Wulgarne i agresywne zachowanie (...) dało podstawę do podejrzenia, że zarówno Pan jak i pasażerowie znajdujecie w stanie nietrzeźwości. (...) Podjęto czynności z zachowaniem wszelkich środków ostrożności i bezpieczeństwa. (...) Jeden z policjantów wziął będącą na wyposażeniu radiowozu broń długą i z drugiej strony ubezpieczał pozostałych dwóch kontrolujących policjantów, których jeden na pewno również trzymał w ręku broń służbową krótką (...). Po zatrzymaniu osoby jadące Polonezem zachowywały się głośno, wulgarnie i arogancko w stosunku do policjantów. (...) wg funkcjonariuszy były nietrzeźwe. Ponieważ pasażerowie nie chcieli podporządkować się kilkakrotnie wydanym poleceniom do opuszczenia pojazdu, dlatego też użyto siły fizycznej w postaci chwytów obezwładniających. Karol Z. nie żądał wezwania pogotowia. Stwierdził jedynie, że "chyba powinienem jechać na pogotowie". Pokazując policjantowi krew na swoich palcach. Zadraśnięcie pasażera mogło nastąpić w trakcie wyprowadzania go z samochodu. * * * Zdzisław D.: – Na jakiej podstawie policjanci twierdzą, że moi pasażerowie byli nietrzeźwi? Nie zbadali żadnego z nich. Gdyby rzeczywiście pokazywali "fuck you", na pewno kazaliby im dmuchać. Ale rzecz w tym, że żadnego "fuck you" nie było. Policjanci wymyślili to już po wszystkim, żeby ratować skórę. Komendant Nadera: – Nie badano trzeźwości pasażerów, bo przecież oni mieli prawo być nietrzeźwi i fakt ich ewentualnej nietrzeźwości nie miał wpływu na przebieg i ocenę przestępstwa polegającego na znieważeniu funkcjonariusza na służbie. Moim zdaniem, do tego przestępstwa doszło. Nadkomisarz Krzysztof Nadera skierował do prokuratury wniosek o wszczęcie postępowania w związku ze znieważeniem przez pasażerów Poloneza podległego mu policjanta. Zdzisław D. natomiast stanąć ma przed sądem grodzkim z tego powodu, że pasażerowie nie mieli zapiętych pasów. Zarzuty te oparte są na zeznaniach funkcjonariuszy. Prasie lokalnej komendant Nadera powiedział: Policjanci nie napadają na obywateli, bo to nie mieści się w nomenklaturze. Ale tak się złożyło, że Marek Sz., policjant biorący udział w interwencji, wyraźnie nie zmieścił się w nomenklaturze (cokolwiek by to znaczyło), bo sprzedawał obywatelom amfetaminę. * * * Kilka tygodni po tym, jak Marek Sz. wymachiwał długą pukawką podczas kontroli drogowej Poloneza, Prokuratura Okręgowa w Kaliszu zatrzymała go pod zarzutem handlu narkotykami. – Zarzuty przedstawiliśmy Markowi Sz. 18 czerwca – potwierdza Janusz Walczak, rzecznik prokuratury. – Z naszych ustaleń wynika, że latem ubiegłego roku w Jarocinie sprzedał 11 gramów amfetaminy w cenie od 12 do 15 zł za gram. Prokuratura ze względu na dobro prowadzonego postępowania wystąpiła do Sądu Rejonowego w Ostrowie Wielkopolskim z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie Marka Sz. Sąd odrzucił wniosek, bo stwierdził, że zebrany przez nas materiał dowodowy wymaga uzupełnienia. Nie zgadzamy się z tym stanowiskiem, ale odwołania od decyzji sądu nie wnieśliśmy, bo prokurator prowadzący sprawę uznał, że nie ma podstaw do skutecznego podważenia decyzji sądu. To, że Marek Sz. przebywa na wolności, może mieć negatywny wpływ na prowadzone postępowanie. W tej chwili wobec podejrzanego nie jest stosowany żaden środek zapobiegawczy. Tłumaczenie prokuratury jest dziwne: z jednej strony twierdzi, że z uwagi na dobro postępowania Marek Sz. powinien wylądować w areszcie. Z drugiej nie wnosi odwołania od decyzji sądu pozwalającej Markowi Sz. przebywać na wolności. Fakt, że wobec policjanta, który handlował narkotykami, nie stosuje się żadnego środka zapobiegawczego, nawet skromniutkiego dozoru policyjnego, namiętnie stosowanego wobec osób, które zapierdolą z kiosku ruchu paczkę kondomów, komentarza nie wymaga. O tym, że Marek Sz. handlował narkotykami, w Jarocinie było głośno już od pewnego czasu. Wpadł, bo ponoć zemścili się na nim koledzy gliniarze, których kiedyś wystawił, gdy pijani wracali samochodami z balangi. * * * Z okazji święta policji publiczna telewizornia podała, że tylko ćwierć procent funkcjonariuszy jest nieuczciwych. Promile chyba komuś się mocno popierdoliły. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trupy z Radia Maryja 25 września 2002 r. spadł z dachu i roztrzaskał się na betonowej alejce przy rozgłośni 49-letni Andrzej J. 22 października płyta zmasakrowała 55-letniego Kazimierza L. ocieplającego budynek ("NIE" nr 45/2002). 6 listopada 2002 r. BMW rozjechało ojca Jana B. Okoliczności tej śmierci są bardzo podejrzane. Fakty. 6 listopada 2002 r. ok. ósmej wieczorem na autostradzie pod Strzelcami Opolskimi, daleko od zabudowań, prowadzone przez młodego człowieka BMW wpadło na Jana B. Ofiara wyszła (wyrzucono ją?) z pasa rozdzielającego autostradę na jezdnię wprost pod pędzący z szybkością ok. 130 km na godzinę samochód. Kierowca nie zdążył zahamować. BMW waży ponad tonę. Uderzenie takiej masy poruszającej się ze wspomnianą prędkością zrobiło z zakonnika kotlet. Kotlet był formowany przez jakieś 300 metrów. Po przebyciu takiej odległości samochód się zatrzymał. Świadkowie twierdzą, że zwłoki nie miały głowy oraz nóg. Nie było spodni, gaci, butów oraz płaszcza. Z wypadku ocalała jedynie koloratka i torba z niedopitą butelką wódki. Jan B. musiał pociągać nie tylko z tej flaszki, zanim został trupem, bo miał we krwi ok. 2 promili alkoholu. Wątpliwości. Nawet najbardziej narąbany zakonnik nie miał prawa znaleźć się w tym miejscu, bo pobocza autostrady są szczelnie zasłonięte ekranami. Jeśli Jan B. wlazł pod BMW, musiał na miejsce swojej śmierci zostać przywieziony samochodem. Wydaje się nieprawdopodobne, żeby jakikolwiek normalny kierowca wypuścił pasażera właśnie tutaj. Nawet jeśli pijany zakonnik nie wiedział, co czyni, i gwałtownie pragnął spaceru. Jan B. mógł też zostać wrzucony pod BMW. Tak czy inaczej zakonnik odbył swoją ostatnią podróż w towarzystwie kata. Pytania. Prokuratura nie zażądała sekcji zwłok. Jan B. został pochowany 11 listopada 2002 r. w Toruniu. Normalnie w Dzień Niepodległości, podobnie jak w inne święta i niedziele, nie grzebie się zmarłych. Nie było klepsydr ani nekrologów. Redemptorystom nie zależało na rozgłosie i cel osiągnęli. Do tej pory opinia publiczna nie wie o tragedii. Czy jedyną przyczyną dyskrecji była obawa, że media po raz kolejny policzą trupy związane z Radiem Maryja? A może przyczyny były głębsze? Niedawno "NIE" (nr 48/2002) ujawniło, że tatko Rydzyk wplątany jest w oszustwo podatkowe na wielką skalę. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Między bogiem a wściekłą krową W imię prawdy i wierności przysięgi złożonej Józefowi premierowi Oleksemu, wybitnemu politykowi socjaldemokracji naszej, dla wiedzy potomnych, poniższe świadectwo zdaję. Nieprawdą, nieprawdą, zaiste nieprawdą jest, że podczas historycznego, pamiętnego wciąż spotkania na szczycie Prezydent–Prymas z udziałem przedstawicieli państwa naszego w Konwencie Unii Europejskiej, a także głównego negocjatora z Unią Jana Truszczyńskiego i ministra pana prezydenta Dariusza Szymczychy, a ze strony kościelnej genseka KE bp. Piotra Libery i abp. Henryka Muszyńskiego zapadła historyczna decyzja, iż wszyscy przedstawiciele RP do Konwentu UE zobowiązali się podkreślać i promować w końcowym dokumencie, finalizującym prace Konwentu, odniesienie do Boga. Czyli lansować w preambule przyszłej Konstytucji Unii Europejskiej religijne zaśpiewy. To, co puścił w media rzecznik prasowy KE polskiego Kościoła kat. o. Adam Schulz, jest zwyczajnym faktem prasowym. Amen. Jak wszyscy już wiedzą, zasysamy się do Unii Europejskiej. Bo tam jest wszystko, co najlepsze na naszym kontynencie. Z UE pojednał się już nawet polski Kościół kat., który cwanie do tego interesu wskoczył. Niestety, to nie antyunijny młody Giertych czy starzejący się Macierewicz będą najcięższymi ciężarkami w biegu do UE. Smród, popelinę i wiochę zrobią nam niebawem czerwone berety Kościoła kat. i ich świeccy politycy, propagandziści. Polski Kościół kat. pokapował, że bez UE szybko i zwyczajnie zwiędnie, zostanie zmarginalizowany jako lokalna osobliwość. Za to w UE są atrakcyjne nisze rynkowe. Niczym na czarnym, choć "pogańskim" kontynencie afrykańskim. Polski Kościół kat. skalkulował. Wchodzimy do UE, bo tam w tej spoganionej, zlaicyzowanej, spedalonej UE są najbliższe nam tereny do misji, ewangelizacji. Zatem "tak" dla akcesu do Unii Europejskiej w zamian za wejście na bezcłowy rynek usług religijnych. Plus protekcjonizm ze strony państwa polskiego. Przebywająca niedawno w RP wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego pani Lalumiere z przekąsem zauważyła, iż horyzont polskich polityków negocjujących z UE spłaszcza się jedynie do kwot, jakie Unia w przyszłości wysupła dla naszych rolników, no i obrony polskiego skansenu umysłowego. A przecież Unia Europejska to wielki, intelektualny pomysł na połączenie różnorodnych państw w jeden sprawny, konkurujący m.in. z USA twór gospodarczo-polityczny. Rzeczywiście, oprócz naszych gorzkich żali, że UE w 2004 roku chłopom nie zapłaci, jak należy, za ich głosy w referendum, niewiele do tej UE wnosimy. Nie zaprezentowaliśmy jeszcze żadnego istotnego pomysłu dla powiększającej się o kraje Europy Środkowowschodniej Unii. Chociaż jesteśmy największym krajem wstępującym. Poza ubogowieniem przyszłej, dalekiej jeszcze Konstytucji UE. W sukurs "czerwonym beretom" podąża grupa posłów z PiS molestująca Sejm RP, aby przyjął uchwałę "Deklaracja o suwerenności państwa w dziedzinie moralności i kultury". Nie jest to niestety, deklaracja o uprawianym przez Francję wyjątku kulturalnym, czyli promocji, finansowaniu i ochronie narodowej kultury. Twórców i dzieł. Kuriewnym posłom PiS chodzi o to, żeby Polska przed wstąpieniem do UE zobowiązała się, iż nie będzie legalizować heteroseksualnych związków partnerskich ani związków homoseksualnych. Że w UE Polska zostanie skansenem wiochowego polskiego katolicyzmu. Z zakazem edukacji seksualnej, wszelkiej – poza kościółkową – antykoncepcji, i rzecz jasna z zakazem aborcji. Będzie delegaturą Watykanu ds. skatolicyzowania powiększającej się Unii. Przyzwyczajonym do świeckiego, repu-blikańskiego państwa obywatelom UE Polska jawi się krajem obrzędowego, nieintelektualnego katolicyzmu, wiochą żebrzących o dotacje nierentownych chłopów. Poczujcie się teraz jak obywatele Unii. Czy z ochotą przyjęlibyście do dostatniego domu takie badziewie? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rząd przyprawia okulary Kto? My – redakcja tygodnika "NIE". Co? Szwedzkie Okulary Równości. Od kogo? Od Rady Konsultacyjno-Programowej przy Pełnomocniczce Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. Za co? Za światłe i nowoczesne podejście do poruszanych w publikacjach problemów antykoncepcji, aborcji, praw kobiet i dyskryminacji. Pierwszą w historii nagrodę rządową obiecujemy sprzedać, a pieniądze przepić w równym pod względem statusu gronie damsko-męskim. Przeszczep komórki Pan poseł Wiesław Walendziak, teraz w Prawie i Sprawiedliwości wielki krytyk korupcji i powiązań interesów prywatnych z kapitałem państwowym, wpisał do poselskiego rejestru korzyści "telefon komórkowy". Enigmatycznie. Zgodnie z prawem. Sprawiedliwie jednak mówiąc, nie dopełnił wymogu staranności i nie dopisał, od kogo otrzymał korzyść w postaci telefonu komórkowego i darmowego rachunku. Zagadkę przypadkowo rozwiązała prawicowa "Rzeczpospolita" w artykule o zbankrutowanej Telewizji Puls zwanej też Familijną, zwanej też dzieckiem posła Walendziaka i jego pampersów. Finansowanej przez spółki skarbu państwa. Informując o nadużyciach finansowych, o gigantycznych zarobkach kadry kierowniczej i licznych korzyściach fundowanych zaprzyjaźnionym osobom wspominano też, iż dziennikarze TV Puls dopominali się o zakupione satelitarne telefony komórkowe, które gdzieś przepadły. Po awanturze okazało się, że jeden z nich był u... pana posła Walendziaka. Antykorupcjonisty, przyjaciela katolickich dziennikarzy. Walendziak ma ponad 9 tys. zł miesięcznie z budżetu państwa na koszty obsługi biura poselskiego. Stać go nawet na luksusowy telefon komórkowy. Czemu zabrał go dziennikarzom z katolickiej telewizji? Bo chciał szpanować kilkoma komórkami? Próżność to grzech, panie pośle Walendziak. Podobnie jak pycha, korupcja i nieuprawnione korzystanie z majątku państwowego. Z. N. Cycki stroją miny Odbyło się 10-lecie polskiej edycji "Playboya", które niniejszym mianujemy najgorszą imprezą mijającego roku. W "Labiryncie" słynnym jako najdłużej działająca nielegalna dyskoteka w Warszawie, przy kilkunastostopniowym mrozie na zewnątrz, lodowni w holu i duchocie w środku 1200 osób pogryzało kanapki ze schabem ozdobione zielonym balaskiem i paliło, bo fajki i schab były za darmo. Na stołach, obok kanapek z balaskiem i papierosów bez nikotyny, wyłożone były ulotki reklamujące leki na impotencję i przerost gruczołu krokowego. Na scenie prezentowały się dziewczyny "Playboya" z ostatniej dekady. Na niektórych upływ czasu zaznaczył się ze szczególnym okrucieństwem. Głupkowaty konferansjer opowiadał o szerokiej palecie zainteresowań dam w dezabilu: "uwielbia życie towarzyskie", "kocha wypoczywać", a zwłaszcza: "jej hobby jest ekstremalna jazda na rowerze" – co w niezbyt czystych umysłach widzów wzbudziło głośno wyrażane przypuszczenie, iż chodzi o jazdę bez siodełka. W salonie dla VIP-ów wyróżniało się dwóch ochroniarzy i Leszek Miller – syn. Wbrew powszechnym przypuszczeniom ochroniarze nie występowali w komplecie do juniora, tylko osłaniali jednego faceta z Kuwejtu. Refleksja z imprezy jest następująca: Raduje nas, że pismo poświęcone cipom i cyckom uchodzi za prestiżowe oraz nobliwe, więc obchodzi 10-lecie w atmosferze urodzin następcy tronu. Czekamy jednak na jakieś obchody mózgu, np. orgię w "Tygodniku Powszechnym". AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska zbrojna Poradnik: kupujemy gnata na czarnym rynku Piątego października 1999 roku wjechaliśmy mocną ekipą na posesję przy Nowelskiej w Warszawie – opowiada funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego. – W domu nie było nikogo, za to w garażu znaleźliśmy arsenał, który mógłby zamienić w gruzy kilka sąsiednich budynków. Były to głównie pociski artyleryjskie i miny przeciwczołgowe z czasów II wojny, ale wszystkie w dobrym stanie. Tego samego dnia zgarnęliśmy właściciela posesji, który mieszkał w Choszczówce. Także i tam znaleźliśmy prawdziwą zbrojownię, w tym gotowe do odpalenia bomby domowej roboty, amunicję i broń. Zatrzymany Zygmunt Z. był zaopatrzeniowcem stołecznych gangów. Wtedy na chodzie były ruskie pistolety teteka i makarow, czeska CZ i nasze P-64. Minęło trzy i pół roku i przy okazji akcji w Magdalence okazało się, że w willi przechowywany był arsenał nowoczesnej broni. W wyścigu zbrojeń bandyci prześcignęli policję. W budynku przy ulicy Środkowej w Magdalence, gdzie dwóch gangsterów zmasakrowało pluton antyterrorystów, znaleziono m.in. automatyczny pistolet beretta, karabinek MP-5 i gładkolufową strzelbę mosberg, znaną z wielu filmów akcji. To z tej broni śmiertelny postrzał w głowę otrzymał jeden z biorących udział w szturmie policjantów. Jak wynika z poufnych policyjnych informacji, w ciągu ostatnich lat nasilił się nielegalny import broni do Polski. Obecnie ambicją nawet podrzędnych gangsterów jest posiadanie dobrej giwery, a także stałe kształcenie umiejętności strzeleckich, co wymaga dużej ilości amunicji. Być może chłopaki wzięli sobie do serca rozważania pana premiera Millera, który kilka lat temu rzucił hasło liberalizacji przepisów regulujących wydawanie zezwoleń na broń palną, aby każdy normalny obywatel posiadał w domu własną giwerę do samoobrony. Pomysł nie doczekał się realizacji. Policja, w której gestii leży wydawanie zezwoleń, robi wszystko, aby uniemożliwić zwykłym, szarym ludziom uzyskanie kwitu, z którym mogą pobiec do najbliższego sklepu z bronią. Ponadto niewielu obywateli stać na specjalistyczne badania, egzamin i zakup nawet lichej pukawki. Bandyci, należący w większości do finansowej elity społeczeństwa, zaopatrują się szybko, tanio i w najlepszy sprzęt. – Funkcjonują trzy najważniejsze kanały przemytu broni – stwierdza nasz rozmówca z CBŚ. – Zachodni, głównie z terenu Berlina, który jest wielkim zagłębiem nielegalnego handlu militarnymi akcesoriami, wschodni – z obszaru byłego ZSRR, przede wszystkim Ukrainy i Białorusi, oraz południowy. Zachodni kanał nie jest istotnym źródłem zaopatrzenia w giwery. Niemiecka policja stara się kontrolować ten rynek, ponadto przemyt utrudnia skuteczna kontrola celna na granicach. Tak, że to droga dla koneserów: na zamówienie można sprowadzić z Niemiec najnowocześniejsze egzemplarze pistoletów i broni długiej ze wszystkimi bajerami, jak np. celownikami laserowymi i noktowizyjnymi. Drugi kanał jest znacznie bardziej "przepustowy", m.in. z powodu korupcji na tamtejszych granicach, ale ze wschodu przepływa głównie broń i amunicja starszego typu, w tym karabinki kałasznikowa i naboje kalibru 7,62 mm. Kanał południowy to nasze największe zmartwienie. Po zakończeniu wojny w byłej Jugosławii nadwyżki broni stamtąd rozchodzą się po całej Europie. Spore ilości trafiają do Polski. Graz – nieduże, malownicze miasto na południe od Wiednia. Siedzę w knajpie z trzema funkcjonariuszami Bundeskriminalabteilung. Rosłe chłopaki, każdy pod wąsem i brodą, nerwowo popalają szlugi. Ukryte pod cywilnymi ciuchami kuloodporne kamizelki nadają ich sylwetkom jeszcze bardziej kanciasty wygląd. Opowiadają o walce z przemytem broni. – Kiedy była wojna w Jugosławii, w tamtą stronę szły całe transporty naszej broni, w tym najnowocześniejszych pistoletów Glock i Sig Sauer. Panowała moda na kaliber 9 mm. Teraz te same giwery wracają i do tego są tańsze – opowiada H. – Mamy z tym poważny problem, bo Austria leży na skrzyżowaniu przemytniczych szlaków – dodaje S. – Stąd jest blisko do Włoch, Niemiec, Chorwacji i Słowenii. Broń przemycają grupy rosyjskie, czeczeńskie i Wietnamczycy. Także wasi przestępcy mają w tym spory udział. Moi rozmówcy nie chcą mówić na temat współpracy z polską policją przy zwalczaniu tego procederu. Tajemnica operacyjna. Dają do zrozumienia, że taka współpraca istnieje także na szczeblu wojskowych wywiadów. Po chwili wychodzimy przed lokal. Policjanci jadą na akcję związaną z przemytem broni. Wraz z kilkoma dziennikarzami z wiedeńskich gazet zostaję na tarasie restauracji w Kalsdorf nad rzeką Mur, niecałe pięćdziesiąt kilometrów od granicy ze Słowenią. Po kilku godzinach możemy oglądać nagraną na wideo scenę zatrzymania przemytnika na jakimś parkingu. Krótka rozmowa przed samochodem, potem funkcjonariusze wyciągają broń, rzucają faceta na maskę wozu. Wykręcone ręce, kajdanki i po akcji. Od czasu do czasu dziennikarze dopuszczani są do takich działań. Dzięki temu w prasie pojawia się "przeciek", redakcja ma temat, a policja poprawia sobie wizerunek. – Po ostatnich aferach korupcyjnych musimy dbać o dobre imię policji – mówi jeden z funkcjonariuszy. Mnie interesuje sprawa dużego przemytu broni i amunicji, który miał trafić w połowie 2002 roku z Chorwacji lub Słowenii do Polski. Dotarliśmy do informacji w tej sprawie. Giwery z dostawy rozeszły się po kilku "hurtowniach", w których zaopatrywały się m.in. warszawskie gangi prowadzące między sobą wojnę (pisaliśmy o tym w "NIE" nr 13/2003, "Jak się wyludnia Warszawa"). Jednym z punktów służących do przechowywania nielegalnego arsenału była m.in. willa w Magdalence, tak niefartownie szturmowana przez policję. Austriacy twierdzą, że nic o sprawie nie wiedzą. Nasi informatorzy z kręgów zbliżonych do tzw. półświatka szepczą, że grupy przestępcze zbroją się intensywnie, podobno są nawet zainteresowane minami przeciwpiechotnymi. W rozliczeniu oferują m.in. amfetaminę, w Pomrocznej produkowaną tanim kosztem. – Nie mamy już dobrego rozeznania w działalności grup przestępczych – twierdzi nasz policyjny rozmówca – jest to nie tylko kwestia korupcji i braku szmalu na opłacanie informatorów. W czasach gdy Polską rządziła prawica, a szefami resortu byli Macierewicz czy Biernacki, mieliśmy rozbudowaną sieć agentów w strukturach grup przestępczych. Najlepszych ludzi w ramach rozmaitych czystek i weryfikacji wywalono, część sama odeszła, a na ich miejsce przyjmowano kolesiów i nieudaczników. Dobry agent musi w grupie przebywać kilka lat, na początku jako "zamrożony", żeby zyskać zaufanie i piąć się w strukturze w górę. Takich to ludzi pan Macierewicz chciał poddawać lustracji, ujawniać ich dane, a teraz w Sejmie mówi o mafii. Bandyci czują się też bezpieczni dzięki temu, że za rządów AWS w ramach "reformy" policji zlikwidowano komisariaty w mniejszych miejscowościach, że poskąpiono forsy na nowe etaty w terenie. Słabe państwo tworzy silną przestępczość. Nie zdziwmy się więc, obywatele, jeśli niebawem na ulicach Warszawy i innych większych miast pojawią się pancerne transportery i czołgi. Nie będzie to stan wojenny, tylko gangi walczące o strefy wpływów. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żeby życie miało smaczek Pedziom zawsze wiatr w oczy, ale tym razem homofoby trzęsą dupami ze strachu. Rada znanej ze swojej tolerancji Warszawy odmówiła dofinansowania 10 tysiącami złotówek programu walki z AIDS wśród męskich prostytutek. Dlaczego? Bo kurewstwa w stolicy nie ma? Nie. Jest jak najbardziej, ale program uroiły sobie lesby i pedzie z "Lambdy", homoorganizacji. O wstrzymanie szmalu dla pedałów wnioskowała radna (niegdyś posłanka) Joanna Fabisiak, szefowa komisji pomocy społecznej i przeciwdziałania patologiom RW. Z dbałości o heteroseksualizm w prostytucji. Oto argumentacja Fabisiak: "Stawiałam wniosek, by te pieniądze zatrzymać. Rodziło się podejrzenie, że młode męskie i damskie prostytutki jako osoby o nieukształtowanej osobowości i żądne nowości mogą poddać się oddziaływaniu gejów i lesbijek. Argumentacja, że tylko geje i lesbijki mogą dotrzeć do tego środowiska mnie nie przekonuje. To zadanie może przejąć Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Teraz jest taka moda na homoseksualizm, że niedługo trzeba się będzie wstydzić swojej orientacji". Wzruszyła mnie Fabisiak do łez. Nie kumam, jak można wstydzić się swojej wrodzonej seksualnej orientacji. To tak jak gdyby wstydzić się bycia praworęcznym albo mańkutem. No chyba że ktoś jest wątpiący, tj. homoniepewny. Żeby Fabisiak nie musiała się dłużej wstydzić ani jej mąż, ani inni, przygotowałam HOMOTEST. We wczesnym dzieciństwie: 1. Grałeś w gumę i marzyłeś o lalce Barbie. 2. Pani od biologii opowiadałeś obleśne dowcipy. Na wycieczkach klasowych do butelki po oranżadzie wlewałeś babcine wino. 3. Wolałbyś zapomnieć o dzieciństwie. W szkole regularnie dostawałeś w palnik. Twoja matka: 1. W liceum wmawiałeś jej, że twojego kumpla Franka starzy wyrzucili z domu. Matka naiwnie pozwalała mu u ciebie nocować. 2. Miała fajne cycki, ale tyłek fajniejszy miał wujek Bogdan. 3. Lała cię kablem albo mokrą szmatą za byle gówno, kazała froterować podłogę na ful połysk. Twoja żona: 1. Tfu! Nie masz ślubnej w ogóle albo ciągle szokuje cię, że nie ma penisa. 2. Od 5 lat co wieczór próbujesz namówić ją na trójkącik z twoim kumplem Włodkiem. 3. Ma maniery konkwistadora, ciepło Tysona i wrażliwość Pol Pota. Po domu nosisz najczęściej: 1. Stringi w panterkę albo nic. 2. Bokserki z Kaczorem Donaldem. 3. Kalesony i dziurawe kapcie. W brydża najchętniej: 1. Grywasz z Józkiem. 2. Z chłopakami z roboty albo sąsiadką z klatki obok. 3. Nie grywasz. Grywa żona, ale ty wtedy akurat robisz pranie. Do kościoła: 1. Nie chodzisz, ale ten młody ksiądz to owszem, owszem... 2. Wpadasz czasem na lufę do proboszcza. 3. Nie chodzisz, bo nie masz czasu. Wysyłasz na mszę smarkacza z dyktafonem ze strachu przed starą i teściową. Prezerwatywy: 1. Używasz tylko tych najbardziej nawazelinowanych. 2. Uwielbiasz te o smaku koniaku albo szkockiej. 3. Co to? Twoja robota: 1. Nie musisz pracować. Masz hojnych kumpli. 2. Pretekst, żeby zaliczyć z kumplami banię albo przelecieć nową koleżankę żony. 3. Jest chałupnicza – skręcasz długopisy i prowadzisz gospodarstwo domowe. Ważysz: 1. Masz niedowagę, ale to jest w modzie. 2. Niby masz wagę idealną, ale na dupie cellulitis. 3. Za dużo. Przez mielone własnej roboty. Gianni Versace: 1. Twój ulubiony projektant od szmat. 2. Zazdrosny pedał strzelił mu w łeb. Dlatego zawsze lepiej mieć zaobrączkowaną starą dla niepoznaki. 3. Znasz gościa. Robi fajne zastawy obiadowe. WYNIKI: 4 Jeśli najczęściej wybrałeś odpowiedzi z nr 1, to: Bankowo jesteś homo. Pakuj torbę i spieprzaj z tego kraju, bo wezmą cię za pedofila i wsadzą do ciupy. Broń Boże nie uświadamiaj rodziny. Ojciec mógłby cię zabić. 4 No chyba że wybrałeś głównie 2, to wtedy:Jesteś tylko biseksem i do tego alkoholikiem. Masz więc akceptowane powszechnie alibi. Z tak poukładanym życiorysem masz jak w grze komputerowej – ze 3 życia. 4 Bo jeśli zakreślałeś głównie nr 3, to:Jesteś przydeptanym przez swoją starą pantoflem. Masz przesrane bardziej niż niejeden pedał. Ale nie pękaj – może ją przeżyjesz. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krew nie woda was zaleje " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ani goło ani wesoło " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zalesianie dziury budżetowej Widzieliście kiedyś drzewo warte półtora miliona? Władcy miłościwie panujący narodowi od zawsze otaczali się pięknymi roślinkami. Ogrody zakładali francuski Ludwik XIV, pomroczny przystojniak Stanisław August Poniatowski, a także brytyjska królowa Elżbieta. Prezydent Wszystkich Polaków Wielki Ekolog Aleksander Kwaśniewski także jest miłośnikiem zielska, ale tego władcę stać tylko na jedno drzewko – tak ma biednych podatników. Zgodnie z zasadą ty, prezydencie, fundujesz, ja płacę – my, podatnicy, uświetniliśmy naszego prezydenta i ulubionych posłów wbitym w glebę jednym badylem. Kosztował jakieś 1,4 mln zetów. Dobrze, że pan prezydent nie kazał posadzić lasu. Picea glauca (świerk biały) pochodzi z Kanady; w źródłach klasyfikowany jest jako świerk kanadyjski. Tworzy szerokie, piramidalne korony z gałęziami osadzonymi w gęstych regularnych okółkach. Dorasta do 20 m wysokości, rośnie bardzo powoli. Jest gatunkiem światłolubnym, dobrze znoszącym zanieczyszczone powietrze, niewybrednym wobec gleby, wytrzymały na niskie temperatury. Igły długości 1–2 cm, sztywne, niekłujące. Szyszki zwisające, jasnobrązowe, walcowate, długości 3–6 cm. Po rozpruciu placu między hotelem sejmowym a drugorzędnymi biurami Kancelarii Prezydenta ta nomen omen Picea dumnie rosnąć zaczęła. Rozmowa z ministrem szefem Kancelarii Sejmu, Krzysztofem Czeszejko-Sochackim: – Gratuluję inwestycji w drzewko. – Podoba się pani? – Dawno nie widziałam nic bardziej ohydnego. Czyj to był pomysł? – Kancelarii Prezydenta, to znaczy jest to inwestycja wspólna, ale głównym projektodawcą i organizatorem przetargu jest Kancelaria Prezydenta. My mieliśmy wgląd w projekt, bo po części go finansowaliśmy. – Ile zapłaciła Kancelaria Sejmu? – Pyta mnie pani o takie szczegóły. Proszę zadzwonić do pani dyrektor Szczepańskiej. Podać numer? Dyrektor Domu Poselskiego Barbara SzczepaŇska: – To była suma, zaraz, 1,3 mln zł z takim dużym hakiem. My, to znaczy Kancelaria Sejmu, płaciliśmy 1/3 tej kwoty, bo przy okazji rozkopywania dziedzińca i zry-wania asfaltu uszczelniliśmy sobie garaże. Wie pani, nie komentuję tego pomysłu, tylko nie wiem, jak na tej wielkiej choince zawieszę bombki świąteczne. – Jak to jak, wezwie pani straż pożarną. Sekretariat dyrektora administracyjnego Jana ŚwitaŁy w Kancelarii Prezydenta: – O co chodzi? – O świerk za 1,4 mln zł. – Dyrektora nie ma, ale proszę nam zadać pytania pisemnie i przesłać faksem do naszego Biura Informacji i Komunikacji Społecznej. 1 lipca posłałam kartelucha z pytaniami: 1. Jaki był koszt ostatniej inwestycji na dziedzińcu Kancelarii (kalkulacja kosztów posadzenia drzewa – świerk kanadyjski)?; 2. Skąd zostało sprowadzone drzewo?; 3. Jakie firmy wygrały przetarg i realizowały inwestycję?; 4. Jakie przewidywane są koszty nawadniania drzewa – tzw. specjalistyczny system nawadniania? Kancelaria Prezydenta odpowiedziała tak: Uprzejmie informuję, że Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, jako inwestor nie dokonywała zakupu materiałów użytych do remontu dziedzińca. Objęte umową prace – w tym posadzenie drzewa, wykonane zostały przez zwycięzcę przetargu, którym została firma "ADROG" – Sp. Jawna Zakład Usług Brukarskich z Warszawy. Wartość umowy określona była kwotą ryczałtową, obejmującą pełen zakres prac. Drzewo to świerk srebrzysty kanadyjski sprowadzony ze szkółki pod Poznaniem. Ponadto informu-jemy, że nie przewidujemy dodatkowych kosztów nawadniania ww. drzewa – chyba, że opady atmosferyczne będą znikome. Z poważaniem – podpis nieczytelny. O szmalu ani słowa. Wiemy jednak, że drzewko kosztowało więcej, niż wynosi gaża pana prezydenta za jedną 5-letnią kadencję i 2000 pensji pielęgniarskich. Ale na naturalnym pięknie przyrody nie należy oszczędzać. Dziury budżetowej nie klajstrować. Pan Kazio, ogrodnik sejmowy: – Ja bym tu amarantowych bratków nasadził za 500 zł i to by jakoś wyglądało, bo tak to widzi pani – ni w nos, ni w oko. I jeszcze taka forsa. Ktoś tu normalnie ochujał. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Do pierwszego maja – święta bezrobotnych, drugiego maja – święta Polaków żyjących za granicą, i trzeciego maja – święta konstytucyjnych Polaków, doszedł czwarty maja – święto strażaków. Ważne święto, bo spośród wszystkich organizacji służby publicznej zaufanie do strażaków deklaruje najwięcej Polaków. Ufa im, wedle OBOP, 96 proc. ankietowanych obywateli RP. Wysoko oceniane jest też pogotowie ratunkowe (pomimo handlu zwłokami) – 82 proc. pozytywnych wskazań, a także Poczta Polska – 80 proc. Mniejszym zaufaniem cieszy się Kościół kat. – 67 proc. i Telekomunikacja Polska SA – 54. Obie instytucje słyną z monopolistycznych, drogich i kiepskiej jakości usług łącznościowych. • Szefem UOP, czyli tajnej policji politycznej, został Andrzej Barcikowski. Mózgowiec, toteż nie wzbudził zaufania w kręgach prawicowej opozycji. • Minister zdrowia Mariusz Łapiński stracił ostatecznie zaufanie do chorych kas i przeforsował program "Narodowa ochrona zdrowia". W przyszłym roku 17 kas chorych ma zastąpić jeden zdrowy Narodowy Fundusz z szesnastoma oddziałami. • Jedna kobieta na jednego faceta przypadać ma w instytucjach publicznych. Tak przewiduje projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn przygotowany przez Parlamentarną Grupę Kobiet. Podobną zasadę parytetu proponują w "organach kolegialnych wybieranych, powoływanych lub mianowanych przez organ władzy publicznej". Nam najbardziej przypadł do serca postulat równego dostępu pań do orderów. Już pędzimy przypinać do piersi. • Uroczystą mszą świętą ku czci św. Katarzyny z Sieny rozpoczęło się w Lublinie sympozjum feministek chrześcijańskich. Prowadził je ojciec Maciej Zięba, oddelegowany na ten ważny dla Kościoła kat. odcinek. Uroczystości zakończyła dyskusja "dwóch ambon" na temat "Kobiety w Europie. Feminizm chrześcijański". Z ambon polemizowali Hanna Gronkiewicz-Waltz i abp Józef Życiński. Wedle niektórych obserwatorów, abepe był bardziej kobiecy niż Waltzowa. • Uroczystym "Sto lat" rozpoczęto w Poznaniu uroczyste obchody 50-lecia urodzin Kingi. Jest ona najstarszym słoniem w Polsce i jednym z najstarszych w Europie. Po wiwatach kilkusetosobowego tłumu spożyła jubileuszowy tort z warzyw i owoców popierdując świątecznie. • W cieniu święta długowiecznej słonicy obchodzono również w Poznaniu ingres abp. Stanisława Gądeckiego, następcy słynnego już na całym świecie kolekcjonera czerwonych majteczek z napisem "Roma" abp. Juliusza Paetza. Nowy metropolita wezwał zebranych "do pracy", co zrobiło duże wrażenie na zgromadzonych tam klerykach. A w Poznaniu i nie tylko krąży dowcip: Dlaczego Glemp ma takie duże uszy? Bo wyrywał się z uścisków abp. Paetza. • Do zbliżenia doszło na prawicy. Państwo Kaczyńscy, posiadacze partii PiSuar, podpisali polityczny kontrakt małżeński z panem Kazimierzem M. Ujazdowskim, właścicielem kanapy politycznej zwanej Przymierzem Prawicy. Następnie pan Jarosław Kaczyński oddelegował na przywódcę wzmocnionego PiSuaru pana brata Lecha. • Dwoje uczestników reality show "Bar", kobieta i mężczyzna, postanowiło wziąć prawdziwy ślub. To konsekwencja popularnych ekscesów erotycznych w reality show. Teraz pozostaje tylko czekać na prawdziwy pogrzeb w telewizji. • Nagłej śmierci uniknął funkcjonariusz Straży Granicznej z Jarnołtówka pogryziony przez człowieka. Kąśliwy napastnik okazał się poszukiwanym listem gończym oszustem finansowym. • Stolicę najpierw najechali demonstranci z NSZZ "Solidarność", którzy sparaliżowali komunikację miejską. Potem miało być jeszcze gorzej. Naukowcy zapowiadali inwazję "małych wampirów", czyli komarów i meszek. Niektóre władze samorządowe rozpoczęły akcje opryskowe. Do tego doszły zapowiedzi proeuropejskiego uderzenia medialnego – od 9 maja – wykonanego przez team młodego Wiatra. Przeciwnik Wiatra, przywódca "taligów" młody Giertych, wyzwał Wiatra na pojedynek, przesyłając mu dwa nagie miecze, i zapowiedział kontruderzenie już 8 maja. • Rząd chciał świętować dzień odpuszczenia, ale zdominowana przez Balcerowicza Rada Polityki Pieniężnej tylko nieznacznie spuściła stopy procentowe. Nie zadowoliło to ani rządu, ani antybalcerowiczowskiej frakcji parlamentarnej marzącej o tanich kredytach i wymłócenia hardego karku prezesa NBP specjalną ustawą. • Nie odpuści też marszałek Borowski posłom przerywającym mu obrady. Małomówna, większość sejmowa poparła zmiany regulaminu pozwalające na dyscyplinowanie gadających posłów finansowym batem. Za gadulstwo marszałek może polecieć im po pensji, obciąć nawet połowę. Zdesperowana Samoobrona zapowiada zbiórki na fundusz zapomogowy. Na kredyty nie mogą już liczyć. • Odpuścili częściowo światli liderzy SLD w sporze o wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Wybory będą bezpośrednie, jeśli kandydat zdobędzie w pierwszej turze bezwzględną większość głosów. Jeśli nie, to w drugiej wybiorą go rajcy spośród kandydatów, którzy uzyskają co najmniej 15 proc. głosów. Chodzi o to, żeby wójt nie był skonfliktowany z większością rady, zwłaszcza gdy wygra SLD. Takie rozwiązanie skonfliktowało jednak SLD z PSL i PO. W efekcie Sejm może nie zdążyć z uchwaleniam zmian i wybory samorządowe odbędą się jesienią, ale dopiero za rok. • Wedle Demoskopu kwietniowe preferencje wyborcze społeczeństwa były następujące: SLD–UP – 32 proc., PO – 11 proc., PiS – 11 proc., Samoobrona – 10 proc., LPR – 5 proc. Sensacją było PSL – 4 proc., to wynik spychający chłopów poza parlament. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pingwin orze na Zetorze Zakonnica na traktorze – pięknie. Narąbana jak drewno – normalka. 3 promile za kierownicą – to zakonny rekord świata. Opactwo cystersów w Krzeszowie przetrwało trzy najazdy. Pierwszy, w XV wieku, był dziełem husytów. Następnego dokonali Szwedzi w czasie wojny trzydziestoletniej. Ostatni odbył się na początku marca tego roku. Do Krzeszowa, malutkiej wioszczyny, przyklejonej do wielkiego kompleksu zabudowań opactwa, zwaliły się tłumy dziennikarzy telewizyjnych, radiowych i smarujących w gazetach. Przez kilka dni miejscowość była sławna w całej Pomrocznej. Jej nazwa przewijała się w niusach obok informacji o zamachach w Iraku czy walce o plan Hausnera. Krzeszów rozsławiła benedyktynka siostra Paula, w cywilu Ewa S., lat 45. Zakonnica, odśnieżając parking przed opactwem za pomocą traktora z pługiem, staranowała Forda Escorta, własność mieszkańca Jeleniej Góry. Po dokonaniu dzieła siostra zaległa na kierownicy ciągnika. Wezwany lekarz pogotowia stwierdził, że święta niewiasta nie jest ranna ani omdlała, tylko nawalona jak stodoła po żniwach. Po pobraniu próbki krwi siostrę Paulę zaniesiono do pobliskiego klasztoru, gdzie uprawia ascezę 29 jej współtowarzyszek. Sióstr pilnuje, jak wdać niezbyt skutecznie, trzech cystersów. Miejscowy lud stoi za benedyktynką murem. – Przyjechali, panie, i rzucili się jak sępy – mówi o dziennikarzach pan Stachu sącząc piwo w przeszklonym barze typu akwarium, stojącym naprzeciwko klasztoru. – A co to, zakonnica nie może sobie czasem golnąć? – A co ma robić w tych murach? – retorycznie pyta pan Zbyszek. – Tylko modlić się przez całe życie? – Nie dość, że sama dba o klasztorne gospodarstwo, to jeszcze pomaga ludziom przy robocie na roli – dodaje właściciel baru. – Orze, sieje, bronuje, kosi. W zimie odśnieża pół wsi. Nikomu nie odmówiła i robi to za darmo. Krzeszowianie mają żal do mediów, że nie zainteresowały się miejscowością, wówczas gdy w niedalekim Wałbrzychu likwidowano kopalnie, w leżącej opodal Kamiennej Górze padały jedna po drugiej fabryki, a dobrze prosperujące Państwowe Gospodarstwo Rolne w ciągu pół roku obrócono w perzynę. Był czas, że spora część mieszkańców była bez pracy. Padł nawet jedyny we wsi hotel Radocha ze słynną knajpą, do której na kiełbasę po cystersku (biała, gotowana w piwie i czerwonym winie) i całonocne dancingi przyjeżdżali goście z całego województwa. Na soboty i niedziele trzeba było rezerwować miejsca miesiąc wcześniej. Na pociechę ludziska mogli spoglądać przez okna, jak nabierają splendoru kolejne budowle opactwa: dwa potężne kościoły, klasztor, zabudowania gospodarcze i pałac opatów. Przez 20 lat pompowano tu szmal z Ministerstwa Kultury, Fundacji Niemiecko-Polskiej i innych instytucji. Pałac upatrzył sobie na letnią rezydencję ekscelencja biskup legnicki Tadeusz Rybak, który dodatkowo na każdym odpuście apelował do owieczek o szczodrą zrzutkę. Gdy odwiedziliśmy Krzeszów dwa lata temu („NIE” nr 13/2002, „Jak się umartwia biskup”), prace remontowe były mocno zaawansowane. Obecnie pałac biskupa błyszczy pięknymi elewacjami, złoconymi sztukateriami i miedzianą blachą dachu. Sama tylko konserwacja kamiennych detali architektonicznych specjalnymi impregnatami kosztowała setki tysięcy złotych. Oficjalnie w budowli mieści się – jak głosi pozłacany napis na kamiennej tablicy – „Centrum dialogu i porozumienia”. Wewnątrz miała też powstać ekspozycja muzealna. Dlatego do remontu dorzuciła się Fundacja Niemiecko-Polska. Będąc niedawno w opactwie spytaliśmy uśmiechniętego księżula, który wychodził z pałacu, o muzeum. Wyraziliśmy też chęć uczestnictwa w „dialogu i porozumieniu”. – Ależ skąd – zdziwił się nasz rozmówca – przecież to jest budynek mieszkalny. Rezydencję dla przewielebnego odpicowano na czas. Niebawem biskup Rybak odchodzi na zasłużoną emeryturę. W Krzeszowie znajdzie spokój, świeże powietrze, poza tym kuria ma tu kawałek lasu, stawy z rybkami, a ekscelencja przymierza się do uruchomienia rozlewni wody mineralnej. Jeśli coś mąci tę idyllę, to fakt, że konserwator zabytków i powiatowy inspektor nadzoru budowlanego zmusili biskupią ekipę do rozbiórki samowolnie wybudowanych szpetnych garaży, doklejonych do ściany pałacu. Do wyburzenia poszedł też mur, którym biskup odgrodził swoją rezydencję od reszty opactwa, żeby mu tłuszcza nie właziła na trawniki. Rozbiórki trzeba było dokonać, bo lokalna władza chce, żeby Krzeszów został wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Inspektorzy tej instytucji są bowiem upierdliwi i czepiają się takich pierdół jak niehistoryczne wtręty w zabytkową substancję. Władza oraz tutejszy lud mają nadzieję, że umieszczenie Krzeszowa na wspomnianej liście wypromuje miejscowość w świecie. Wcześniej liczono na zmasowany ruch pielgrzymkowy po tym, jak papa ukoronował należący do opactwa średniowieczny obrazek Matki Boskiej. Mieszkańcom kazano wymalować elewacje domów, gmina wyremontowała drogę i powiększyła parking. Zjawił się nawet chętny do kupna zżeranych przez wilgoć oraz grzyb knajpy i hotelu Radocha. Wszystko na próżno. Pielgrzymi nie nawiedzają wsi. Od dwóch lat nie przybyli też inspektorzy UNESCO. W ciągu tego czasu na listę światowego dziedzictwa wpisano inne obiekty w Pomrocznej. Krzeszowski lud cieszy się więc, że chociaż siostra Paula rozsławiła ich miejscowość. Grupka aktywistów podczas zakrapianej wódeczką i browarem narady w knajpie uchwaliła, że męczeństwo benedyktynki zostanie docenione. Przede wszystkim ludzie zrobią ściepę, gdyby sąd skazał zakonnicę na karę grzywny. – Do pierdla przecież jej nie wsadzą – mówi pan Stachu – bo ona i tak całe życie siedzi jak w puszce. Ponadto miejscowy artycha namaluje portret siory, który zostanie umieszczony w widocznym miejscu. Obywatele pragną też napisać do przeoryszy list z prośbą o niekaranie zakonnicy. W krzeszowskim powietrzu jest coś, co zmusza ludzi do picia. Słynnym smakoszem win był opat Rosa, który zainicjował barokową przebudowę kompleksu. Z klasztoru do knajpy wymykał się malarz Michael Willman, który miał ozdobić freskami oba kościoły (knajpa do dziś nazywa się Willmanowa Pokusa), więc mnisi zamknęli go w murach opactwa do czasu ukończenia roboty. Znana jest też legenda o zakonnym braciszku, który po kryjomu obalał mszalne kordiały, aż go w rąsię dzierżącą metalowy kubek trafił za karę piorun. Biskupa zaś miejscowy lud nie bardzo kocha wypominając mu wyniosłość oraz wywożenie do Legnicy worków z uzbieranym na odpustach szmalem. Zuchwali twierdzą nawet, że przykuliby ekscelencję do stojącego opodal knajpy pręgierza, do którego ongiś braciszkowie przytwierdzali łańcuchem niepokornych poddanych. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sknerzusy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Terentiew na bezludną wyspę Do grona piewców Ameryki – jej wielkości, szczodrości i bezinteresowności w uszczęśliwianiu świata dołączyła publiczna "Dwójka". Brawo! W każdy czwartek o godz. 00 z minutami mózgi Polaków nasączane są proamerykańską papką. Globalizacja to szansa, protestujący w Seattle i innych Pragach to tylko amerykańscy związkowcy zazdrośni o globalną produkcję amerykańskich koncernów przeniesioną do Chin, Wietnamów i takich tam. Azjatyckie tygrysy z ich boomem gospodarczym i amerykańskimi flagami powtykanymi w plastikowo-aluminiowe drapacze chmur, wyswobodzona z łap ZSRR Europa Wschodnia są przykładem pozytywnej transformacji. A wszystko to dzięki Bankowi Światowemu i Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Takie przesłanie wpuszcza ludziom w mózgi "Historia światowej gospodarki", made in USA 2002 r. w odcinkach. Po pierwszym zachciało mi się rzygać, po szóstym – pisać. Założę się, że znaleźli się tacy, co po obejrzeniu tego "dokumentu" w ogóle nie kumają, dlaczego, skoro wszystkim nam jest tak dobrze, mamy pusto w lodówce. Oto historia światowej gospodarki dla głodnych: Cieplutkie lato roku 1944, w amerykańskim miasteczku Bretton Woods zakombinowano nowy ład światowej gospodarki pod auspicjami dwóch instytucji: BŚ i MFW. Na karteluchach wymalowano szumne hasła: Niesienie pomocy odbudowującym się krajom, ułatwianie inwestycji kapitałowych. Ktoś z was był przekonany, że USA przystąpiły do wojny w Europie, bo solidarność, pomoc i walka ze zbrodniczym hitleryzmem? Może. Za to ustanawianie "nowego ładu" na pewno bardzo się Amerykańcom opłaciło. Jak zwykle przy nowych chłonnych rynkach zbytu. W BŚ i MFW od zawsze dominowały Stany Zjednoczone, a szefami BŚ zawsze byli obywatele amerykańscy. Prawo głosu we władzach jest zależne od wniesionego wkładu pieniężnego – USA dysponują obecnie ponad 17,5 proc. głosów. W MFW zawsze rządził Europejczyk, ale tylko na zdjęciu pamiątkowym, bo w praktyce USA posiadają prawo weta w każdej sprawie. * * * Niestety, Europa odbudowała się po II wojnie światowej bez pożyczek z BŚ. Wtedy Stany bardzo się zaangażowały w dekolonizację. Nie w imię moralności, bynajmniej. Kraje Trzeciego Świata szczególnie zachęcane masowo brały pożyczki w BŚ. Tymczasem już na początku lat 80. wybuchł kryzys długu. Dziwnym trafem podskoczyło znacząco oprocentowanie kredytów. Problemem podstawowym MFW i BŚ stało się czuwanie nad spłatą zadłużenia. Tak powstały SAP (Programy Dostosowania Struk-turalnego). W Meksyku na przykład SAP do dziś kojarzy się tak dobrze jak w Izraelu Holocaust. SAP to w skrócie – eksport w centrum życia gosp. kraju, kosztem rynku wewnętrznego. Do tego dewaluacja waluty, deregulacja i prywatyzacja gospodarki. Rezultat? Raport PNUD z 1994 r. Transfer netto z instytucji Bretton Woods do krajów rozwijających się pozostaje negatywny. (...) W 1980 r. zadłużenie zagraniczne krajów rozwijających się wynosiło 567 mld waszyngtonów, w 1992 r. dług urósł do 1419 mld. Kumacie? Biedaki muszą oddać Bankowi trzy razy więcej szmalu, niż z niego dostały. Jasne – pomyśleliście sobie właśnie – to po wuj spłacają te kredyty. Przecież mogłyby olać cały ten pazerny I świat. Takiego wała – III świat wraz z SAP-ami wprowadził w swoje gospodarki całe złodziejskie systemy zaprogramowane przez ekspertów z MFW i BŚ, uzależniając się totalnie od funduszy kredytodawców. To jest ta "droga do dobrobytu", o której majaczyły jakieś pajace w "dwójkowym" dokumencie – kredytowanie żebraka. Przestanie spłacać zaległą kasę z zeszytu, to więcej na ten zeszyt nie dostanie. I dupa blada, zdechnie z głodu. Dlatego strzeliłabym z główki ciulowi z telewizora za tekst: Modelowym przykładem powodzenia planów gospodarczych MFW są niektóre kraje afrykańskie, np. Ghana (...). Niech mi wytłumaczy porażające liczby: dwukrotny wzrost Afrykańczyków żyjących na granicy ubóstwa w ciągu "modelowych" dziesięciu lat Afryki z SAP, 300 mln ludzi zdychających z głodu na 700 mln oddychających. * * * Azję wpieprzono na tę samą minę. Stąd "azjatyckie tygrysy", cały ten boom to amerykańska pompka, drenowanie surowców, ludzi i gospodarek. Weźcie swoje buty do koszykówki, zajrzyjcie na metkę – widzicie to: made in China, Korea, Taiwan, Vietnam – ci ludzie zapieprzają w tych fabrykach za równowartość 10 hamburgerów miesięcznie. Amerykańskie inwestycje w Azji na tym właśnie polegają, nikt tu się nie bawi w bezinteresowność, solidarność czy inne chrześcijańskie miłosierdzie. Nie mówiąc o kosztach degradacji środowiska, chorobach cywilizacyjnych. Tyle kosztuje tania produkcja w Azji po amerykańsku. Chyba nie wierzycie w brednie, że to kurewskie azjatyckie zapalenie płuc jest efektem hodowli chińskich grzybków mun w szklarniach z żarówkami. Korporacje inwestujące właśnie w Chinach, Wietnamie, Hongkongu mają chińskie płuca w amerykańskiej dupie. Tylko spece od oszczędności w wielkich korporacjach wiedzą, co Chinole piją w swojej wodzie. Liczy się szmal! * * * I teraz najlepsze na koniec: Plan Balcerowicza to w istocie zmodyfikowany plan dostosowawczy MFW. Otwarcie polskiej gospodarki na świat na wniosek MFW zamiast dofinansować polskie przedsiębiorstwa, dorżnęło je. Nikt nie potrzebował konkurenta, potrzebował rynku zbytu. Pieprzeniem speców z MFW w "dwójkowym" dokumencie o dobrobycie moralnym i gospodarczym w Polsce po upadku komunizmu jakoś nażreć się nie da rady. Dlatego taki komentarz wydobył z siebie Michael Camdessus, były szef MFW, a dzisiaj doradca ekonomiczny w... Watykanie, w kontekście nieprzewidzianych kryzysów gospodarek krajów "wspieranych przez MFW": Nie żałuję tego, co zrobiliśmy. Nasze rady były dobre, tylko źle je wdrożono. Czaicie? Sąsiad przejechał wam bachora samochodem, wysiada z niego, klepie was po plerach i mówi: Sorry stary, ale mi wyskoczył, po czym wsiada w furę i jedzie sobie dalej. Wracając do TVP 2. Nikt nie zrobi filmu o wyzysku, o dymaniu wszędzie, gdzie się da, wszystkiego, co się rusza, dla brandzlowania się hasłem: gospodarka amerykańska dźwiga gospodarkę światową. Nigdy nie powstanie żaden dokument o biedzie, bo kto go sfinansuje? Biedak? Zresztą nikt takiego filmu nie wyreżyseruje, bo za taki film, w przeciwieństwie do Holocaustu, nie przysługuje żaden Oscar. Zresztą kto by wyemitował taki film, skoro nawet publiczna "Dwójka" w takiej ratlerkowatej Pomrocznej didżejuje inne kawałki – amerykańskie. Dlatego mam postulat dla nowej KRRiTV, czy co tam będzie po Rywingate: travel Channel za telewizyjny abonament! Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łaskawca Facet ścigany listem gończym sprzedaje synowi senatora Stokłosy pałac, który wcześniej ukradł. I co? I nic. Złodziej wprawdzie wpada w końcu w łapki Temidy, ale Głowa Państwa na prośbę tego samego Stokłosy postanawia go ułaskawić. Na polecenie Pana Prezydenta Rzeczypospolitej prokurator generalny wszczął już postępowanie z urzędu o ułaskawienie Stanisława Z. Gość kima obecnie na więziennej pryczy. Wcześniej szefował Zakładowi Telekomunikacji Polskiej S.A. w Pile i już dwukrotnie był bohaterem "NIE". Banał Cztery lata temu prowadzeni za rękę przez telekomunikacyjną "Solidarność" przyglądaliśmy się inwestycjom prowadzonym przez Stanisława Z. Jeszcze wtedy wymienialiśmy go z nazwiska, które teraz zastępujemy inicjałem. Za każdą cegłę i fragment armatury w nowej chałupie Stanisława Z. zapłacili abonenci TP S.A., co nawet jak na tę firmę trąci ekstrawagancją, bo dom z racji swojej powierzchni bardzo rzuca się w oczy. (...) Chałupę nazywają w Pile pałacem. Wszystko z powodu powierzchni, marmurów użytych do wykończenia, basenu, kortu, ogrodzenia, no i kabla światłowodowego, ciągniętego przez TP S.A. przez 4,5 km tylko w tym celu, żeby pan dyrektor mógł oglądać telewizję kablową ("NIE" nr 26/2000). Mechanizm przekrętu był prostacki. Wykonawcy dostawali zlecenia od telefonów, pod warunkiem że przy okazji popracują przy domku pana dyrektora. Koszty prac wpisywali w rachunki TP S.A. Przełożeni nie odczuwali dyskomfortu, bo gdy Stanisławem Z. zainteresował się prokurator, wsparli go nagrodą w wysokości 20 tys. zł. W sam raz na adwokata. Prezesem całej Telekomunikacji w stolicy był wówczas niejaki Paweł Rzepka, prywatnie kumpel pana Stacha z polowań i ojciec chrzestny jego wnuczki. Zeznania świadków nie budziły wątpliwości. Co głupsi przyznawali się do fałszowania rachunków na szkodę TP S.A., czyli do przestępstwa. Cwańsi wykręcali się sianem. Pani, która założyła dyrektorski ogród przydomowy, utrzymywała, że sadziła iglaki w przekonaniu, iż upiększa otoczenie obiektu TP S.A., bo wszędzie stały odpowiednio oznakowane maszyny. Prokurator uznał, że TP S.A. zainwestowała w dom swego pilskiego szefa 600 tys. zł. Wystąpił do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Pile o obciążenie hipoteki nieruchomości na taką kwotę oraz dobrał się do dupy Stachowi Z. 8 października 2001 r. zapadł wyrok. 5 lat bezwzględnego pozbawienia wolności, 35-tysięczna grzywna, naprawienie szkód dla TP S.A., zakaz pełnienia funkcji kierowniczych w spółkach skarbu państwa przez 5 lat. Choć Stanisław Z. konsekwentnie nie przyznawał się do winy, rok później Sąd Okręgowy w Poznaniu utrzymał wyrok w mocy. Afera Wydawałoby się, że entuzjaści praworządności powinni być zadowoleni z takiego funkcjonowania państwa prawa. Ale... Podczas śledztwa prokurator zapuszkował Stanisława Z. Sąd Okręgowy w Poznaniu zwrócił mu wolność w zamian za poręczenie senatora Henryka Stokłosy, jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych Polaków. Odpowiadający z wolnej stopy Stanisław Z. nie stawił się w pilskim sądzie na ogłoszenie wyroku. Czekał na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej Szpitala Specjalistycznego w Pile. Pewnie nie ruszyłby się z łóżka, gdyby sąd wymierzył mu karę w zawiasach. Telefon o tym, że ma iść do pierdla, spowodował gwałtowne wyzdrowienie. Gdy trzy godziny (!) po ogłoszeniu wyroku w szpitalu pojawili się policjanci z nakazem aresztowania, zastali puste łóżko ze skotłowaną pościelą. Stanisław Z. był już pewnie w Niemczech. Piła jest oddalona od przejścia granicznego w Kołbaskowie o dwie godziny drogi. Auto Stachu miał przygotowane, a paszport przy dupie. Wystosowano międzynarodowy list gończy. Tyle że Komenda Powiatowa Policji w Pile zapomniała wystąpić o jego publikację. 25 sierpnia 2002 r. widziano Stanisława Z. – wciąż poszukiwanego listem gończym – na trybunie honorowej stadionu w Pile podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Świata na Żużlu. Obok marszałka Borowskiego, pilskich posłów i senatorów, komendanta powiatowego policji w Pile i innych notabli. Nawiasem mówiąc ten komendant awansował potem na wicedyrektora Biura Prewencji Komendy Głównej i jest tam do dziś. 26 sierpnia 2002 r. Stanisław Z. pojawił się z małżonką u jednego z poznańskich notariuszy. Pałac, wybudowany w znacznej części przez TP S.A., sprzedał Tomaszowi Stokłosie. Synowi pana senatora, który za niego wstawił się u prezydenta. Zrobiła się drobna chryja, gdy wyszło na jaw, że hipoteka w ogóle nie została obciążona na rzecz TP S.A. Skandal We wrześniu 2002 r. Stanisław Z. został wreszcie aresztowany, co media przedstawiły jako olbrzymi sukces poznańskiej policji. Tak naprawdę gość po załatwieniu spraw majątkowych przestał się ukrywać. Kimał u córki w Poznaniu, często bawił w Pile. Przykładnie odsiedział półtora roku. Wystarczająco, żeby sprawa przycichła. 30 stycznia 2004 r. poprosił Prezydenta RP o anulowanie kary więzienia, grzywny, a nawet zakazu pełnienia stanowisk kierowniczych. Przekonywał, że jest niewinny. O jego reputacji świadczy fakt, że przez całe lata cieszył się znakomitą opinią przełożonych. Nigdy nie ukarano go naganą ani nawet upomnieniem. Nie wiedział o nadużyciach w zakładzie TP S.A., którym kierował. Na stronach internetowych Kancelarii Prezydenta RP doliczyliśmy się, że podczas tej kadencji prezydent wydał 65 komunikatów w sprawie łaski i uszczęśliwił kilkaset osób. Zwykle realizował prośby, które dotarły do niego za pośrednictwem sądów, wsparte przez te sądy. Przypadek Stacha Z. Głowa Polski potraktowała szczególnie. Ale ponoć senator Stokłosa osobiście machnął się z kwitami do pałacu. Do wniosku o uniewinnienie dołączył bumagę, w której oświadczył, że Stanisław Z. jest "solidny" i "wiarygodny". Rozmawialiśmy z senatorem. W jego ocenie Stanisław Z. padł ofiarą zakładowej "Solidarności" z TP S.A. Wystawiła go, kiedy ukrócił jej przestępczą działalność. Widać prezydent nie miał w tym czasie żadnych pilnych zajęć, bo Stanisław Z. czekał niespełna dwa tygodnie. I to nie na obietnicę, że być może Kwaśniewski kiwnie paluchem w tej sprawie, jak przeanalizuje kwity, ale na konkretne działanie. 11 lutego 2004 r. Aleksander Wszystkich Polaków wydał polecenie upoważniające prokuratora generalnego do wszczęcia procedury ułaskawienia. Autor : Bożena Dunat / Magdalena Leszczyńska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chodźcie z nami Odkąd zdobyliśmy prawa wyborcze, zawsze umiejscawialiśmy się po lewej stronie polskiej sceny politycznej, jednak to, co wyprawia ostatnio ekipa Leszka Millera, przyprawia nas o lekkie wkurwienie. Nie widzimy już ugrupowania, które byłoby nam bliskie, więc postanowiliśmy sami coś z tym zrobić. Jesteśmy studentami IV roku ekonomii chcącymi założyć stowarzyszenie skupiające młodych ludzi myślących podobnie jak my. Jeśli zgadzasz się z poniższymi postulatami, odezwij się pod podany niżej e-mail. 1. Delegalizacja konkordatu. 2. Jawność finansowa wszystkich kościołów w Polsce, zrównanie opodatkowania księży z resztą obywateli, przeniesienie religii do salek, koszty ewangelizacji przenieść na barki instytucji kościelnych (kapelani itp.), likwidacja wszelkich ulg dla kleru itd. 3. Legalizacja aborcji, wprowadzenie świeckiej edukacji seksualnej w szkołach państwowych, legalizacja konkubinatu i związków homoseksualnych, liberalizacja rozwodów. 4. Legalizacja prostytucji i miękkich narkotyków. 5. Zniesienie obostrzeń dotyczących reklamy niektórych produktów. 6. Kara śmierci i przymusowa praca dla więźniów, zaostrzenie kar za przestępstwa. 7. Likwidacja IPN i lustracji. 8. Zmniejszenie liczby powiatów. 9. Wprowadzenie zawodowej armii. To tylko niektóre z naszych postulatów. Są one dość ogólne, ale jesteśmy je w stanie wyjaśnić i umotywować w dyskusji indywidualnej. Prosimy o kontakt. E-MAIL IDEALNEPANSTWO@WP.PL Bujajcie się Szanowny Panie Premierze i Panowie Ministrowie! Trafiliście tam, gdzie jesteście, między innymi głosami mojej rodziny. Zaczęliście niszczenie pod hasłem naprawy błędów AWS-u. Wasza sprawa. Wasze posunięcia są dalekie od waszych deklaracji. Najlepiej dajcie Kościołowi to, co zabrali zaborcy, papieża sprowadźcie na stałe i utrzymujcie go z własnych diet i wypłat. Zmuście ludzi dalej do zakupu aut "nowych", które w porównaniu z 5-letnim "niemcem" są rzęchami. I miejcie nadzieję, i tylko nadzieję, że ten głupi naród pozwoli wam za trzy lata dalej się huśtać za jego pieniądze. F. W. (e-mail do wiadomości redakcji) Piekło polskich kobiet Jestem głęboko zawiedziona strategią polskiej lewicy, z którą związałam się w młodości. Chodzi mi o kokietowanie Kościoła rzymskokatolickiego z naiwną wiarą, że zarówno hierarchowie, jak i wiejscy proboszczowie poprą działania rządu w staraniach o wejście do Unii Europejskiej czy w wyborach samorządowych. (...) Nieugięte stanowisko Kościoła katolickiego w sprawie aborcji to temat, którego nie wolno odkładać na lepsze czasy. Kobiety zamożne usuwają niechcianą ciążę w gabinetach prywatnych, za kilka tysięcy złotych, lub uprawiają tzw. turystykę aborcyjną za granicą. Biedne – szukają ratunku na różne sposoby, idą do "babek", płacąc często zdrowiem, a nawet życiem. Prawo do aborcji ze względów społecznych ukróciłoby obłudę lekarzy, którym zasady religijne nie pozwalają na przerwanie niechcianej ciąży w szpitalu. W podziemiu ginekologicznym – proszę bardzo! Rodząc kolejnego potomka kobiety wielodzietne pogłębiają nędzę swoich dzieci, już urodzonych. Samotne, opuszczone przez mężczyznę, nieletnie, przekreślają szanse na ułożenie sobie życia. Czeka je gorzki los w domach samotnej matki pod surowym okiem zakonnic. Głęboko religijna była marszałek Senatu, nazywana Matką Boską Karną, nie kryła, że kobiety, które przerwały życie poczęte, chętnie wsadzałaby do więzienia. Apeluję do posłanek SLD, Unii Pracy, działaczek organizacji kobiecych, aby głośno i odważnie podjęły ponownie próbę ustawowego złagodzenia ustawy o aborcji. Piekło polskich kobiet to temat równie ważny, jak starania o wejście do Unii Europejskiej, ratowanie budżetu czy obrót ziemią. Barbara Kronicz (adres do wiadomości redakcji) Wyrazy współczucia Ogromnie współczuję tym wszystkim, którzy prowadzą rubrykę "Oto słowo czarne". Panowie dziennikarze – jak wy to wytrzymujecie? Czytanie nędznych, prawicowych gazetek narodowowyzwoleńczych oraz słuchanie zespołu Arka Noego i kazań ojca Rydzyka w radiu MaRyja, powoduje nie tylko raka mózgu, ale również doprowadza (ludzi o normalnych zmysłach) do białej gorączki. Trzeba mieć wielką głowę, żeby podjąć się takiego wyzwania... Paweł G., Szczecin (e-mail do wiadomości redakcji) Amnezja purpurata Biskup Życiński przypuścił atak na program "Big Brother" – przestrzegał przed tzw. luzackim sposobem bycia pozbawionym wartości. Nawiązał oczywiście do "luzu" ministra Iwińskiego obłapiającego tłumaczkę, co było niewątpliwie skutkiem ideologii prezentowanej przez takie wstrętne programy. Zapomniał jednak wspomnieć o efektach wychowania w ideologii chrześcijańskiej i luzie biskupa Paetza, który nie ograniczał się do takich niewinnych zachowań. Obłuda polskich autorytetów kościelnych nie ma granic. Rafał Potocki, Gdańsk Apage Satanas Bardzo ucieszyło mnie zamieszczenie w "NIE" wywiadu z jednym z prawdziwych satanistów. Długo potrwa, aż do świadomości społecznej dotrze fakt, że nowocześni sataniści nie są psychopatami czyniącymi zło, tylko wyznawcami filozofii, która Szatana przyjmuje za swój prowokujący symbol – jako mitologiczną postać oznaczającą sprzeciw wobec konserwatywnych zasad obyczajowych i religijnych, wolność jednostki, zaangażowanie w doczesność zamiast prób zdobywania ułudnych nagród po śmierci i przyznanie się do naturalnego egoizmu. Polski satanizm filozoficzny rozwija się w tej chwili przede wszystkim w Internecie – jedynym dostępnym dla nas medium. Wraz z grupą znajomych od ponad roku prowadzimy stronę www.satan.pl, która ma być centrum informacyjnym i wymiany poglądów. Liczba zarejestrowanych użytkowników nie pozwala wykluczać, że może za kilka lat podejmiemy próbę zarejestrowania organizacji wyznaniowej, tak jak to się stało w USA i wielu państwach Europy Zachodniej. Gdyby do tego doszło, co byłoby sprawdzianem wolności wyznania w naszym kraju, stanowiłoby to dla kręgów katolickich niewątpliwy szok – chociaż kto wie, skoro obecnie statystyki strony wykazują bardzo dużą liczbę odwiedzin z serwera KUL... Acheront (e-mail do wiadomości redakcji) Urban na kartki Szanowny Panie Urban Z przerażeniem przeczytałem, że zrezygnował Pan z napisania swoich pamiętników. Jestem przekonany, że może być Pan spokojny o zainteresowanie napisanymi przez Pana pamiętnikami. Te 83 głosy zainteresowania Pana książką to fikcja. Tak mała liczba głosów była wynikiem pewności czytelników, że bez problemu nadejdzie 500 ustawowych głosów za wydaniem pańskiego pamiętnika. Ponieważ tysiące czytelników było o tym przekonanych, wszyscy (ja także) popełnili straszny grzech zaniedbania. Jako historyk stwierdzam też, że odstąpienie od napisania przez Pana pamiętnika byłoby wielką stratą dla następnych pokoleń. M. M., Szczecin (e-mail do wiadomości redakcji) Jest Pan moim idolem i proszę o napisanie autobiografii. Powinien Pan docenić uczciwość pana Waldemara Bugaja z Lublina, który wysłał 500 listów, a mógł oszukać Pana i postąpić tak, jak to zrobił Maryjan (martwe dusze), co odniosłoby skutek. Marek S., Piła (adres do wiadomości redakcji) "Utracona cześć Ewy Chmiel" W artykule "Utracona cześć Ewy Chmiel" ("NIE" nr 14/2002) podałam nieprawdziwąinformację, że burmistrz Łęcznej Jacek Józenko stracił stanowisko. W rzeczywistości doszło tylko do prób odwołania burmistrza, np. w drodze referendum, ale nadal pełni on swoją funkcję. Nieprawdziwą informację o odwołaniu burmistrza zaczerpnęłam z pisma pełnomocnika pozwanych mec. Tomasza Drozda do Sądu Apelacyjnego w Lublinie. Przepraszam. Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " A sio i cip, cip " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna ABC kapitalizmu Bezrobocie Co piąty Polak jest bezrobotny. A w szkołach i na wyższych uczelniach kształcą się następni. Żadna jednak szkoła nie uczy, jak przeżyć bez pracy. Potrzebne są szkoły przetrwania – survival. Bossa i bessa Gdy firmy zwalniają pracowników, zyski rosną, bo ludzie są nierentowni. Inwestorzy wpadają w euforię i kupują dużo akcji (rośnie indeks optymizmu inwestorów). Wtedy zwolnieni pracownicy wpadają w depresję i przestają kupować (spada indeks optymizmu konsumentów). Spada sprzedaż i zyski firm. To z kolei martwi inwestorów, którzy sprzedają akcje, które tanieją. Inflacja Nadmierna ilość środków płatniczych w rękach ludności, która oddaje się rozpasanej konsumpcji prowadzącej do wzrostu cen dóbr i usług. Inflację zwalcza się przenosząc pieniądze w ręce ograniczonej liczby osób, które nie konsumują tak intensywnie, bo by pękły. Inwestorzy Zyski tworzą inwestorzy. To ci, którzy mają więcej niż potrzeba na przeżycie i są skłonni wydać tę nadwyżkę na spekulację. Od ich nastroju zależy koniunktura. Gdy widzą świat w różowych barwach, giełda idzie w górę, gospodarka kwitnie. Niestety, to ludzie o bardzo zmiennych nastrojach. Cyklofrenicy skłonni do depresji. Kapitalista Posiadacz kapitału. Kapitał tworzy kapitał, czyli rozmnaża się. Na ogół drogą bezpłciową, ale czasem płciową: przez udane małżeństwo. Kapitalista rośnie w proporcji do kapitału, który rozmnoży, lub udając, że mu on rośnie. Kapitalizm System oparty na nieograniczonym współzawodnictwie. Zwycięzcy zgarniają wszystko. Dla przegranych nie ma nagród pocieszenia. Kapitał ludzki Ludzie mają coraz niższą rentowność, więc zastępuje się ich maszynami albo zwalnia. Niewielu ludzi dostaje rentę od kapitału – ich rentowność jest nieznana. Konsument To nie ktoś, kto je, pije, ubiera się, tylko ktoś, kto na to wszystko wydaje pieniądze. W tym sensie człowiek, który wyjada w barze mlecznym resztki z talerzy, konsumentem nie jest. Kryzys nadprodukcji Aby zostać konsumentem, trzeba mieć źródło dochodu. Najpopularniejszym źródłem dochodu wciąż jest praca. Konsumenci są ważni, bo od tego, ilu ich jest i ile kupują, zależy koniunktura. Pracownicy jednak stali się dla pracodawców zbyt kosztowni, więc masowo się ich zwalnia. Tak to ubywa konsumentów i powstaje kryzys nadprodukcji. Maszyny nie robią zakupów. Liberalna polityka gospodarcza Przeszkodą w rozwoju gospodarczym są zbyt wysokie podatki i zbyt wysokie płace. Płace należy obniżyć do poziomu, który pozwoli pracownikom przeżyć i stawiać się codziennie w pracy. Podatki należy obniżyć do poziomu, który pozwoli na utrzymanie policji i wojska potrzebnych do tłumienia buntów niezadowolonych z płac pracowników. A potem już tylko dynamiczny wzrost i rozwój. Nędza Miliard dwieście milionów ludzi na świecie ma do wydania jednego dolara dziennie. To nie o nich jest mowa, gdy podaje się indeks optymizmu konsumentów. Polityka trudnego pieniądza Trudna do zrozumienia obsesyjna niechęć kredytowania inwestycji. Powoduje wysokie bezrobocie i sprawia, że państwo zadłuża się na bardzo wysoki procent. Polega na tym, że odsetki od kredytu są wyższe niż zysk możliwy do uzyskania z jakiejkolwiek dozwolonej prawnie działalności, którą dzięki temu kredytowi można by sfinansować. Produkt Wynik procesu produkcji. W sektorze bankowym oznacza pożyczkę na lichwiarski procent. Banki oferują ich całą gamę. Prywatyzacja Przejęcie nierentownych państwowych zakładów przez osoby lub firmy prywatne osiągające zysk z dotychczasowej nierentowności. Rozwój i wzrost Nie polega już na wytwarzaniu pożytecznych przedmiotów i świadczeniu usług, lecz na tworzeniu zysków. Jest wiele sposobów osiągania zysków, wśród których praca, produkcja użyteczna dla ludzi, zajmuje coraz mniej znaczące miejsce. Coraz lepiej zarabia się na ograniczaniu produkcji, liczby producentów, niszczeniu produktów, zbrojeniach czy spekulacji nie istniejącymi fizycznie walorami. Rynek kapitałowy Niewidzialny mechanizm, który lokuje kapitały najbardziej efektywnie, czyli w rękach ludzi zamożnych. Strajk Ograniczenie podaży pracy w sytuacji zwiększonego popytu na płacę. Uelastycznienie rynku pracy Następuje wówczas, gdy każdego pracownika można w każdej chwili zwolnić, jeżeli się znajdzie taki, który zechce pracować za jeszcze mniejszą płacę. Urynkowienie Monopol państwowy pozwala kontrolować ceny. Ich zawyżenie zmniejsza popularność władzy, którą czeka kolejna wyborcza weryfikacja. Gdy monopol państwowy ulega prywatyzacji, właściciel podnosi ceny tak długo, jak długo jego zyski z tego tytułu rosną. Opinia publiczna nie ma tu nic do gadania. Wyzysk Mechanizm prowadzący do zysku, na którym opiera się gospodarka rynkowa. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Renta na kościach Bohaterami tej opowiastki są radio, radiolog i neurolog. Miała być też korupcja, ale się wykpiła. Przychodzi chłop do lekarza. Chłop jest pewien, że lekarz załatwi mu rentę. Lekarz go bada i mówi, że jest zdrowy jak koń. Chłop jest wkurwiony nie na żarty – stracił pięć dych za wizytę. Zdjęcie rtg kręgosłupa, które pokazał lekarzowi, miało być takie, że mucha nie siada. Renta na bank – zapewniał go technik radiolog ze szpitala, który tę fotę wykonał. A przez konowała plan diabli wzięli. Co zrobił chłop? Od doktora poszedł do redaktora. Radia RMF FM. Wylał żal i ujawnił kulisy niepowodzenia: ten technik, który robił mu fotografię kręgosłupa, powiedział wyraźnie, że lekarz rentę załatwi. Nie powiedział tylko, ile ów lekarz ma wziąć. Co zrobił redaktor Radia RMF? 2 stycznia tego roku RMF czterokrotnie podało sensacyjną informację o lekarzu Jerzym B. ze Szczecina, który w swym prywatnym gabinecie neurologicznym masowo załatwiał lewe renty. Jego wspólnikiem okazał się technik radiolog z laboratorium szpitala klinicznego Pomorskiej Akademii Medycznej. Dla udokumentowania swej tezy redaktor zatelefonował do technika wskazanego mu przez chłopa. Radiowiec podał się za pacjenta, który chce dostać rentę na chory kręgosłup. Nagrał rozmowę z technikiem. Na taśmie stoi (relacja w skrócie): technik radiolog Włodzimierz W. zaproponował redaktorowi wykonanie odpo-wiednio spreparowanej fotografii kręgosłupa. Z nią polecił iść do lekarza B., on rentę zaklepie – tłumaczył – nie wie, ile weźmie. Dla niego dwa tysiące za zdjęcie, reszta dla lekarza – tokował W., a magnetofon nagrywał. Zupełnie jak w Rywingate, za przeproszeniem... Potem redaktor za pomocą anteny na całą Pomroczną domagał się wejścia do akcji prokuratora, aby zabrał się za obu drani fałszerzy. Lekarz Jerzy Bajko – to on jest tym prywatnym neurologiem-neurochirurgiem "od rent" – z audycji RMF dowiedział się, że uczestniczył w aferze na wielką skalę i jest przestępcą. – O mały włos nie padłem na zawał – wspomina. Tego samego dnia na internetowej stronie Radia RMF Bajko przeczytał tekst o lekarzu B. załatwiającym, pospołu z radiologiem szpitalnym renty w oparciu o sfałszowaną dokumentację medyczną. Ujrzał też zamieszczoną obok fotografię szyldu nad bramą domu, w którym mieści się jego prywatny gabinet. Tym razem niewiele brakowało, aby dostał wylewu. Po telefonicznym proteście, by nie napisać awanturze, zdjęcie usunięto z Internetu. Tekst pozostał – stanowił news dnia RMF. Nazajutrz, 3 stycznia czołówkę zachodniopomorskiej "Gazety Wyborczej" otwierał tytuł: "Lewe renty". Autorka artykułu udzieliła głosu lekarzowi Bajko, przedstawionemu i tutaj jako domniemany współsprawca afery z lewymi rentami. Bajko tłumaczy na łamach "Wyborczej": Nie mam pojęcia, czemu wymieniono moje nazwisko. Owszem, przychodzą do mnie pacjenci ze zdjęciami, które mogą stanowić dokumentację do przyznania renty, ale ja oceniam tylko to, co przyniesie pacjent, nie jestem inspektorem śledczym. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Bardzo się cieszę, że prokuratura może wszcząć śledztwo w tej sprawie. W ten sposób oczyszczę swe dobre imię. W rozmowie ze mną Bajko tłumaczył: – Kierowałem pacjentów na zdjęcia do niego tak samo jak do innych placówek. Ten W. był najszybszy, sprawiał wrażenie solidnego, przecież pracował w państwowym szpitalu świadczącym prywatnie usługi pacjentom z zewnątrz. To dobra firma – laboratorium szpitala klinicznego PAM. Wojciech Słomiński, główny lekarz orzecznik ZUS w Szczecinie, na pytanie, czy neurolog-neurochirurg Bajko nigdy nie będący lekarzem orzecznictwa rentowego ZUS mógł mieć jakikolwiek wpływ na przyznawanie rent, zdecydowanie odpowiada: nie. Na pytanie, czy lekarz Bajko kiedykolwiek był podejrzewany przez ZUS w związku z dostarczaniem do tej firmy wątpliwej dokumentacji chorych – kandydatów na rencistów – dr Słomiński również mówi: nie. Podobnie negatywnie odpowiada na pytanie, czy zaświadczenia o stanie zdrowia pacjentów – kandydatów na rencistów – wystawiane przez lekarza Bajko były kiedykolwiek kwestionowane przez orzeczników ZUS jako wątpliwe lub fałszywe. Słomiński wyjaśnił mi, że lekarz specjalista lub rodzinny ma obowiązek przedstawić na użytek lekarza orzecznika ZUS zaświadczenie o stanie zdrowia pacjenta ubiegającego się o rentę. – Nie wniosek, tylko zaświadczenie. (Takie zaświadczenia wypisywał lekarz Bajko – przyp. W.J.). Do zaświadczenia kandydat na rencistę dołącza dokumenty: zdjęcia rtg, zaświadczenia o leczeniu szpitalnym – wyłożył dr Słomiński. – Kserokopie dokumentacji szpitalnej bez potwierdzenia oryginalności są odrzucane. Na podstawie badania pacjenta starającego się o świadczenie w połączeniu z przedstawionymi dokumentami określającymi stan zdrowia lekarz orzecznik ZUS podejmuje decyzję o przyznaniu świadczenia lub wydaje decyzję odmowną. Z nie całkiem jawnych informacji centrali ZUS wynika, że w całym kraju około 30 proc. decyzji dotyczących rent jest zmienianych mocą wyroków sądowych. To wynik odwołań chorych, którym ZUS (czyli lekarze orzecznicy) renty nie przyznał. Znam wypadek byłego kierowcy inwalidy bez obu nóg, którego wzywają raz w roku do ZUS na badanie kontrolne. Lekarz orzecznik pewnie chce sprawdzić, czy czasem inwalidzie obcięte kulasy nie odrosły. Idiotyzm, ale przepisy stanowią, żeby każdego biorącego rentę przebadać, obejrzeć. Przezorność i podejrzliwość ZUS płacącego renty z naszych kieszeni ma wyeliminować naciągaczy. Panuje jednak uzasadniona opinia, że ich nie brak i ktoś im świadczenia jednak przyznaje. Nie za Bóg zapłać z pewnością, nikogo nie obrażając i niczego nie sugerując. – Prokuratura bada sprawę "lewych rent" zasygnalizowaną przez Radio RMF i "Wyborczą". Nikomu jeszcze nie postawiono zarzutów. Zapowiada się bardzo duża sprawa – poinformowała mnie Anna Gawłowska-Rynkiewicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. Zdaniem dr. Słomińskiego, prokuratura będzie musiała przejrzeć kilkadziesiąt tysięcy decyzji z ostatnich lat i przesłuchać kilka tysięcy rencistów. Kto to wykona, za ile, na czyj koszt? Od wiewiórek z policji w Szczecinie dowiedziałem się, że to ona na zlecenie prokuratury ma przeglądać decyzje o przyznaniu rent i ewentualnym udziale w nich kandydatów na podejrzanych – lekarza Jerzego Bajko oraz technika radiologa Włodzimierza W. W jaki sposób gliniarze mają ustalać, która decyzja jest słuszna, a która fałszywa? Lekarz Bajko czuje się, jak gdyby go koń kopnął. Twierdzi, że jakieś tajemne siły chcą go wykończyć. Są – uważa – powody. Ma jak najlepsze rekomendacje miejscowych baronów SLD jako kandydat na kolejne dyrektorskie stanowiska. Przez jakiś czas kierował stacją sanepidu, startował w konkursie na dyrektora sanatorium w Kamieniu Pomorskim, był dyrektorem filii Pogotowia Ratunkowego. Od czasu, gdy z kierowania czymkolwiek poza samym sobą wyszły nici, zarabia na chlebuś wyłącznie z przyjmowania i leczenia chorych w swoim prywatnym gabinecie. Dyrekcja szpitala PAM, firmy, w której Włodzimierz W. miał preparować lewe fotografie rtg, prowadzi wewnętrzne postępowanie wyjaśniające. – Postępowanie jest w toku – poinformował "NIE" dr Jerzy Romanowski, dyrektor szpitala. – Ustaliliśmy, że Włodzimierz W. pracował jednocześnie w jednej ze spółdzielni usług medycznych, gdzie także wykonywał zdjęcia rtg. Nie wykluczam, że preparowane fotografie mogły pochodzić również z laboratorium tamtej spółdzielni. Po zakończeniu wewnętrznego postępowania o jego wynikach zawiadomimy prokuraturę. Włodzimierza W. wysłałem na urlop, aby nie miał okazji do utrudniania postępowania. Włodzimierz W. nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę o tym, o co go posądzają. Z dziennikarzami zwłaszcza. Panicznie boi się nagrywania rozmów. Wiem o tym od jego kolegów z laboratorium, którzy nie widzieli W. od dłuższego czasu i nie dziwią się, że W. gdzieś się zaszył i w ogóle nie wiadomo, czy się pojawi. Izba Lekarska, oddział w Szczecinie, do której lekarz Bajko zwrócił się o pomoc, nie zajęła stanowiska. – Skierowaliśmy pismo z żądaniem wyjaśnień do "Kuriera Szczecińskiego". Jeśli dziennikarz miał rację, rozpoczniemy postępowanie dyscyplinarne wobec lekarza. Jeśli lekarz jest niewinny, to pomożemy – wyjawił mi prezes Izby w Szczecinie dr Krzysztof Kozak. Pojęcia nie mam, dlaczego dr Kozak zwrócił się do "Kuriera Szczecińskiego", skoro sprawę omawiało Radio RMF oraz "Wyborcza". Pewnie mu się pomyliło. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Emigrant Wojtyła " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pod kościołem leży ksiądz Obywatele sąsiadujący ze świątyniami kat.! Dzwony budzące Was na jutrznię to pryszcz. Ostatnio wśród czarnych zapanowała moda grzebania się na swoim. W miastach "swoje" leży w sercu osiedli mieszkaniowych. Olsztyn, osiedle Dajtki Lata 70.: plan zagospodarowania przestrzennego przewiduje wybudowanie w centrum osiedla przedszkola, żłobka i placu zabaw. Położone w pobliżu działki budowlane idą jak woda. Początek lat 90.: plan zagospodarowania przestrzennego zostaje zmieniony. Na osiedlu najbardziej potrzebny jest kościół. Wiosna 2002 r. Proboszcz ks. Leon Zajkowski, budowniczy kościoła Matki Bożej Różańcowej w Dajtkach, wybiera się do Bozi. Stan zdrowia duszpasterza nie wywołuje współczucia owieczek. Oskarżają go o zamach na swoje zdrowie i życie poprzez opylenie kawałka wieży kościelnej na stację przekaźnikową telefonii komórkowej. Mimo tych potwarzy proboszcz nie chce opuścić swoich owieczek nawet po śmierci. Kuria prosi Urząd Miejski w Olsztynie o zgodę na utworzenie przy kościele cmentarza wyznaniowego. 2 lipca 2002 r. Mieszkańcy ok. 200 budynków żądają od prezydenta Olsztyna Jerzego Małkowskiego (SLD), aby stał na straży prawa. Podnoszą, że niektóre z domów znajdują się w pasie do 50 m od planowanego cmentarza, instalacja wodna odległa jest o 5 m, a tuż obok znajdują się ogródki działkowe i zakłady produkujące żywność. Ukształtowanie powierzchni jest takie, że cmentarne wody deszczowe będą zalewać okoliczne posesje. 19 lipca 2002 r. Prezydent odmówił abepe Edmundowi Piszczowi zgody na lokalizację cmentarza. 19 lipca 2002 r. Uroczyście pochowano ks. Leona Zajkowskiego tam, gdzie chciał, czyli koło kościoła, pod oknami parafian. Wrzesień 2002 r. Jak informuje rzecznik prasowy Urzędu Miasta, ekshumacja wielebnego nie wchodzi w grę. Ponieważ prezydent Olsztyna uważa się za legalistę, poradził arcybiskupowi, żeby kuria zwróciła się do Ministerstwa Infrastruktury, które może podjąć decyzję o utworzeniu cmentarza wyznaniowego, nawet gdyby nie pozwalał na to – tak jest w olsztyńskim przypadku – plan zagospodarowania przestrzennego. Gdyby ministrowi przeszkadzały trupy pod oknami mieszkańców Dajtek, jest inna droga legalizacji pochówków. Rajcowie mogą sami zmienić plan zagospodarowania przestrzennego, ale to wymaga wyprodukowania większej liczby kwitów i – czasu. To jest genialny plan finansowy: cmentarz przy każdym kościele. Nie szkodzi, że z powodów oczywistych cmentarze będą małe. Dla bogatego snoba zafundowanie sobie grobowca rodzinnego w centrum miasta, zamiast na oddalonych o kilkanaście kilometrów cmentarzach komunalnych, to kwestia prestiżu. No i jaka oszczędność na benzynie dla spadkobierców. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Proces o pipkę Minister Janik ogłosił, że społeczeństwo coraz bardziej ufa glinom. Naród wierzy policji, bo jest coraz bardziej profesjonalna – tłumaczyli minister i pierwszy gliniarz RP. A oto jak wyglądają szanse obywatela w konflikcie z policją. Był koniec czerwca zeszłego roku. Kamila Ziemiańska-Staniek przechodziła krośnieńską uliczkę tuż przy rynku, gdzie obowiązuje zakaz ruchu. Nagle wjechał w nią cofający Volkswagen Polo. Kobieta padła na chodnik. Okazało się, że ma zmiażdżone palce stopy i jest silnie potłuczona. Leczy się do dziś. Sklep, z którego się utrzymywała, musiała zamknąć. * * * Kilka dni po wypadku pani Kamila otrzymała z Komendy Miejskiej Policji kwit z informacją, że jest poszkodowana w wypadku, którym zajął się już prokurator. Gliny zamówiły opinię u biegłego od wypadków drogowych. Biegły orzekł: Ziemiańska jest współwinna. Problem w tym, że policja jej o tym nie poinformowała. Żyła więc Ziemiańska w błogim przekonaniu, że jest poszkodowana, a nie współwinna w całej sprawie. Opinia nadaje się zresztą tylko do śmieci. Biegły nie uwzględnił w niej, że w miejscu, w którym zdarzył się wypadek, obowiązuje całkowity zakaz ruchu. Zatem to kierowca złamał przepisy najeżdżając na kobietę. Biegły o tyle jest usprawiedliwiony, że swoją opinię oparł na materiałach dostarczonych przez policję. Gliny opisując zdarzenie na miejscu nie zauważyły jednego z ważniejszych znaków drogowych i próżno go szukać w oficjalnym protokole wypadku. W październiku 2002 r. pani Kamila została wezwana do komendy. Poinformowano ją, że jest współwinna. Nie podpisała protokołu. Zażądała wizji lokalnej. Zastępca komendanta miejskiego nadkom. mgr Andrzej Sabik uznał, że: ... wniosek nie może być rozpatrzony przez tutejszą jednostkę z uwagi na zakończenie postępowania przez Policję. * * * Kobieta nie miała żadnych szans na dochodzenie swych praw, ponieważ o swej winie dowiedziała się, gdy sprawa trafiła do sądu. Tymczasem gliny miały psi obowiązek pokazać Ziemiańskiej opinię biegłego i poinformować, że uznał ją za współwinną, zanim sprawa trafiła do sądu. Wyrok też był kuriozalny. Sąd sprawę warunkowo umorzył nakazując kierowcy wpłacić 200 zł na cel społeczny. To znów zamknęło kobiecie drogę do przedstawienia swych racji, czyli np. do żądania przeprowadzenia wizji lokalnej. Sąd uznał, że społeczna szkodliwość czynu była niewielka i nie wziął pod uwagę tego, że opinia biegłego to bubel, a kobieta straciła sklep, bo zamiast pracować, biega po lekarzach. * * * A teraz to, co najlepsze. Obecnie pani Kamila Ziemiańska-Staniek kuśtyka do krośnieńskiego sądu. Policja oskarża ją, że nie zachowała szczególnej ostrożności podczas przechodzenia przez jezdnię, czym przyczyniła się do zagrożenia bezpieczeństwa ruchu drogowego. Czyli, zdaniem glin, to ona spowodowała ten wypadek. Oskarżycielem posiłkowym w tej sprawie jest Daniel R. – facet, który na nią najechał. Głównym świadkiem oskarżenia jest ślubna żona pana R. – pracownica sądu w Krośnie. Podczas rozprawy policja argumentowała, że baba powinna uważać przechodząc przez jezdnię, bo Daniel R. ma w swoim aucie pipkę. Pipka to takie urządzenie, które piszczy przy cofaniu. Ziemiańska przekonywała sąd, że to są kpiny. Daniel R., facet, który na nią najechał, udowadniał, że jest poszkodowany, ponieważ baba darła się wniebogłosy po tym, jak ją trącił, co odbiło się na jego psychice. Poza tym już trącona Ziemiańska oparła się ręką o jego cudne auto. W tej sprawie sąd jeszcze nie wydał wyroku. Z pozoru historia jest gówniana, bo baba żyje. Ale mamy kilka wątpliwości: – Jak to jest możliwe, że gliny robią człowiekowi koło dupy nie informując go o tym, choć to ich zasrany obowiązek? Człowiek zaś ma od nich papier, że jest pokrzywdzonym, a nie współwinnym zajścia. – Jak to jest możliwe, że na miejscu wypadku żaden z policjantów nie zauważył znaku zakazu ruchu i nie umieścił go na szkicu wypadku? – Jak biegły mógł napisać opinię, którą należy wyrzucić do kosza? – Jak sąd mógł dać wiarę tejże opinii, skoro wszyscy w Krośnie wiedzą, że w miejscu wypadku jest zakaz ruchu od zawsze? – Jak to jest, że facet powodujący wypadek staje się oskarżycielem i czemu policja upiera się, że ważniejsza jest pipka niż znak zakazu? – Czy w tym kraju jest jakaś siła, która sprawi, że gliniarze ewidentnie łamiący prawo będą wypierdoleni ze służby z hukiem? To z pozoru nic nie znacząca sprawa, ale jak wygląda życie człowieka w państwie, gdzie mogła się zdarzyć? Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co wypadło z mordy busha " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kasiara w kajdanach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozmiar sprawiedliwości Unikajcie francuskich chorób, wściekłych psów i pijanych asesorów. Grubo myli się ten, kto myśli, że w sprawie, o której opowiem, chodzi o zabójstwo, handel narkotykami lub inną zbrodnię. Sprawa nie dotyczy też kradzieży, szantażu, wymuszenia rozbójniczego ani defraudacji. Rzecz idzie o głębokie poczucie krzywdy połączone ze specyficznym poczuciem sprawiedliwości pewnego asesora (obecnie sędziego), który przed laty spędził nockę w izbie wytrzeźwień. W walkę o przywrócenie utraconej – jego zdaniem – czci włączyły się trzy prokuratury, prokurator generalny i dwa sądy. Młyny sprawiedliwości w Pomrocznej od ponad ośmiu lat mielą tę sprawę. Mimo to daleko jest do jej zakończenia. Stłuczone lusterko W mroźną noc 15 stycznia 1996 r. patrol policji poruszał się ulicą Grabiszyńską we Wrocławiu. W pewnym momencie funkcjonariusze zauważyli dwóch osobników, którzy – może z zimna, a być może z nadmiaru animuszu – idąc chwiejnym krokiem wydawali głośne okrzyki, atakując elewacje budynków, słupki znaków drogowych, wiatę przystanku i inne elementy miejskiej infrastruktury. Gdy jeden z obserwowanych ciosem w stylu Bruce’a Lee rozbił lusterko w samochodzie marki Żuk, patrol wezwał zmotoryzowane posiłki i przystąpił do legitymowania. Osobnicy nie chcieli okazać dokumentów. Ten, który stłukł lusterko, oznajmił, że jest prokuratorem, a jego kompan przedstawił się jako asesor sądowy. Po dłuższych negocjacjach udało się wylegitymować zadymiarzy. Okazało się, że ten od lusterka, Marek T., nie jest prokuratorem, ale studentem III roku Akademii Wychowania Fizycznego. Ponieważ jeden z legitymowanych łgał, a drugi nie potrafił udowodnić, kim jest, patrol po konsultacji z oficerem dyżurnym Komendy Wojewódzkiej Policji przewiózł delikwentów do izby wytrzeźwień. Tam stawiali opór, więc zastosowano tzw. środki przymusu bezpośredniego w postaci chwytów i kajdanek. Lekarz dyżurny stwierdził, że obaj są pijani (choć nie zbadał ich alkomatem), kierownik zmiany podpisał zaś decyzję, że przywiezieni pozostaną w wytrzeźwiałce do rana. Jedno piwo Kumpel Marka T. Arkadiusz R. upierał się, że jest asesorem i wszystkich obecnych "załatwi". W karcie pobytu w izbie wytrzeźwień (nr 471/96) napisano, że zdał do depozytu dowód osobisty, prawo jazdy, zegarek, pęk kluczy i portfel. Gdy obaj pensjonariusze byli układani do snu przez personel, z kieszeni niesionej do kanciapy kurtki pana Arka wypadła legitymacja asesora Sądu Rejonowego w Wałbrzychu z siedzibą w Świdnicy. Dokument utracił ważność dwa lata wcześniej. W tamtym czasie legitki sędziów i asesorów musiały być co roku stemplowane pieczątką sądu. W związku ze znalezieniem kwitu jeden z policjantów sporządził "zapisek urzędowy". Trafił on razem z asesorską legitymacją i notatką z interwencji do dyżurnego najbliższego komisariatu. Rano delikwenci zostali przewiezieni tam w celu przesłuchania. Następnie wypuszczono ich. Arkadiusz R. napisał do Prokuratury Rejonowej Wrocław Śródmieście zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Jego zdaniem, został bezprawnie zatrzymany, ponieważ wypił tylko jedno piwo, szedł spokojnie ulicą, a w ogóle to został naruszony jego immunitet, który posiadał jako pełniący obowiązki sędziego. Wskazał winnych jego cierpienia: jednego z czterech policjantów z patrolu – tego, który znalazł legitymację, oraz dyżurnego z komisariatu (opisaliśmy to wydarzenie w "NIE" nr 53/1998). Karuzela Prokurator, który wszczął w tej sprawie śledztwo, rychło je umorzył. W uzasadnieniu napisał, że obaj wymienieni w skardze funkcjonariusze teoretycznie mogli bardziej wnikliwie sprawdzić, czy Arkadiusz R. jest asesorem, ale stopień zawinienia mieści się w granicy uchybień możliwych do popełnienia w warunkach pełnionej służby. Skarżący odwołał się do Prokuratury Wojewódzkiej, która postanowienie o umorzeniu podtrzymała. Arkadiusz R. uparł się i sprawa trafiła aż do prokuratora generalnego, który uchylił umorzenia. Ponownie przekazano ją do "rejonówki", gdzie znów ją umorzono. Potem ponowne zażalenie pana Arka i znów karuzela: okręgowa, apelacyjna, krajowa. Na koniec prokurator generalny, który uchylił postanowienie. Za trzecim razem ten sam prokurator, który dwukrotnie wcześniej umarzał sprawę w związku ze znikomą szkodliwością społeczną czynu, sporządził akt oskarżenia wobec obu policjantów. Według oskarżyciela rażąco uchybili obowiązkom łamiąc ustawę o policji. Arkadiusz R. ochoczo podjął się występowania w roli oskarżyciela posiłkowego. Jego kuzyn był sędzią we wrocławskim Sądzie Okręgowym, on sam sędziował w podlegającym Wrocławowi Sądzie Rejonowym w Świdnicy; ponadto człowiek, u którego feralnej nocy wraz z Markiem T. pili alkohol, to prokurator Robert M. z wrocławskiej Prokuratury Rejonowej. Oskarżeni policjanci złożyli więc wniosek o przeniesienie sprawy do innego sądu nie podlegającego okręgowi wrocławskiemu. Sąd Najwyższy przychylił się do tego wniosku i wskazał Sąd Rejonowy w Brzegu koło Opola. Karuzela rozpoczęła się od nowa. Sąd pierwszej instancji sprawę umorzył. Sąd Okręgowy w Opolu wyrok ten uchylił i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Tym razem rejonowy uniewinnił obu oskarżonych policjantów. Ponownie oskarżyciel posiłkowy i jego pełnomocnik prawny złożyli odwołanie. Okręgowy jeszcze raz uchylił orzeczenie i nakazał ponowne rozpatrzenie. Sprawa trwa. Bóg jeden wie, kiedy się skończy. Solidarność! Solidarność! Zadziwiająca jest wielokrotna ingerencja w tak duperelnej sprawie struktur nadrzędnych prokuratury i sądu, z prokuratorem generalnym włącznie. Można podejrzewać, że mamy doczynienia ze specyficznie pojętą solidarnością zawodową, co także nie najlepiej świadczy o podwładnych ministra Kurczuka. Nasze podejrzenia nie są gołosłowne. Zapytaliśmy prawników, niezależnych fachowców, co sądzą o tej sprawie. Po pierwsze: to nie policja ma zadawać sobie trud ustalenia, jaką profesję wykonuje legitymowana osoba. To obywatel ma obowiązek udowodnić, że jest asesorem sądowym, a nie zdunem, kominiarzem czy rolnikiem indywidualnym. Po drugie: nawet gdyby legitymujący jakimś trafem wygrzebał legitymację asesora, to była ona w świetle prawa od dwóch lat nieważna. Pan Arek nie miał więc immunitetu sędziowskiego. Po trzecie: pobyt w izbie wytrzeźwień ani późniejsze przesłuchanie w komisariacie nie były zatrzymaniem. Zatrzymanie przez policję to zupełnie inna czynność, podczas której musi być sporządzony protokół zatrzymania. Tymczasem Sąd Okręgowy w Opolu, który po raz kolejny, w trzyosobowym składzie, uchylił wyrok sądu pierwszej instancji, w uzasadnieniu stwierdza, że osadzenie Arkadiusza R. w izbie wytrzeźwień, a następnie zatrzymanie do dyspozycji organów ścigania było nieuzasadnione. Okazuje się też, że sąd wie, czy pan Arek osiem lat wcześniej w feralną noc dawał w palnik: Pokrzywdzony nie był nietrzeźwy i w żaden sposób nie dał powodów do zgorszenia w miejscu publicznym. Dla sądu niewiarygodni są więc funkcjonariusze policji, którzy stwierdzili, że od Arkadiusza R. waliło alkoholem, darł on japę w środku nocy traktując z kopa elewacje oraz inne obiekty. Ponadto lekarz z izby wytrzeźwień orzekł, że przywieziony jest pijany. Sąd uwierzył, że legitymowany okazał wszystkie swoje dokumenty, podczas gdy nie tylko policjanci, ale też personel izby zeznali, że legitymacja asesorska wypadła z ciuchów pensjonariusza dopiero w wytrzeźwiałce. Sąd uznał, że oskarżony dyżurny komisariatu powinien w środku nocy sprawdzić, czy Arkadiusz R. rzeczywiście jest asesorem. Sąd chyba nie czytał akt sprawy, gdzie stoi jak byk (Prokuratura Rejonowa Wrocław Stare Miasto – Postanowienie o umorzeniu śledztwa Ds 1644/97 z 25 czerwca 1997 roku): Jak bowiem wynika z informacji KRP w Świdnicy, oficer dyżurny tejże komendy nie dysponował w podanym czasie żadnym wykazem sędziów, w którym figurował Arkadiusz R. Zupełnie niepoważne jest zaś stwierdzenie sądu: Oczywistym jest również, że oskarżony jako oficer dyżurny znał nazwisko prokuratora Roberta M. (to ten gość, z którym pił Arkadiusz R. – przyp. B.G.) i skontaktowanie się z nim nie nastręczało żadnych trudności. Wynika z tego, że dyżurny komisariatu, który notabene twierdzi, że nie znał takiego prokuratora, miał o godzinie pierwszej w nocy dzwonić do niego na domowy numer, by ustalić, czy zawiany obywatel to asesor. Piana Trwające od ośmiu lat bicie piany nie ma wpływu na rzeczywistość. Asesor Arkadiusz R. dwa tygodnie po pobycie w wytrzeźwiałce został sędzią Sądu Rejonowego w Świdnicy. Orzeka w sprawach karnych. Oskarżony dyżurny komisariatu jest dziś wysoko postawionym oficerem Komendy Wojewódzkiej we Wrocławiu. Drugi oskarżony, który wówczas śmigał po krawężnikach, został oficerem CBŚ. Prokurator z "rejonówki", który najpierw umarzał, a następnie za to samo oskarżał obu policjantów, awansował i pracuje w Wydziale Śledczym Prokuratury Okręgowej. Nawet Marek T., którego Kolegium do spraw Wykroczeń uznało winnym zniszczenia mienia, odwołał się od tego orzeczenia. Papiery zapodziały się w sądzie i sprawa się przedawniła. Jedynym poszkodowanym jest właściciel Żuka – Wrocławskie Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjnych, któremu nikt nie zapłacił za stłuczone lusterko. Licznym ofiarom przestępstw w Pomrocznej życzymy, aby resort sprawiedliwości pochylił się nad ich sprawami z równą gorliwością. Mamy też nadzieję, że pan sędzia Arkadiusz R. z taką samą pasją i poczuciem sprawiedliwości angażuje się w sprawy obywateli, których osądza. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Święta zarżnięta a uśmiechnięta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wolność na kółkach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pomnik kunia trojańskiego Dwa krzyże, nie jeden, dwa. Poseł Witold Tomczak żarliwie prostuje pierwsze, niepełne agencyjne relacje. Dwa krzyże – jeden dla Strasburga, drugi dla Brukseli. Dwa krzyże jak dwa miecze – dodaje. Drżyj Europo! Polska idzie! Podczas ostatniego posiedzenia europarlamentu nasza katoprawica i europrzeciwnicy ławą poszli w bój. Rozpoczęli wielką operację powalenia Unii Europejskiej na kolana. Aby Unia przed Polską uklękła, trzeba ją znokautować. Wartościami chrześcijańskimi. Walkę zaplanowano na trzy rundy. W pierwszej trzeba Unię zawstydzić. Patrz zła, nieczuła Unio. Oto stoi przed tobą Polska, latami gwałcona przez Niemców i Rosjan. Rozdzierana. Grabiona. Walcząca za was o wolność waszą. Teraz – jak sugerował poseł Michał Kamiński z PiS – możecie swoje długi spłacić. Jego lider, Lech Kaczyński, już przygotowuje pozew przeciwko Niemcom i Ruskim o odszkodowanie za zrujnowanie stolicy w czasie powstania warszawskiego. Wstydź się, Europo, za to, że Polska jest biedna. Wstydź się i płać. Nam się przecież za naszą walkę teraz coś należy. Przynajmniej renta kombatancka. Należy się, bo Unia tylko gada i żre, a ludzie u nas są niedojedzeni – grzmi z korony parlamentu Andrzej Lepper. Zamiast gadać, weźcie się do roboty, gada Lepper, któremu na brukselskich dietach też się poprawiło. Lepper lansuje tam „społeczną gospodarkę rynkową”. Ma ją uzgodnioną, jak zapewnia, z panem papieżem i przywódcami innych kościołów. W drugiej rundzie Unia zostanie powalona moralnie. Proszę przyjąć od narodu polskiego darskarb najcenniejszy, jaki mamy – krzyż Chrystusowy. Niech ten krzyż będzie dla was mocą! Tylko wpatrując się w krzyż Europa wyrwie się z chaosu i za-gubienia moralnego – wołał w europarlamencie poseł Tomczak. Jego koledzy z prawicy – Szczygło i Libicki z PiS – oddawali Europę w boską opiekę. Nie za darmo. Pan poseł Libicki zareklamował budowaną w stolicy Świątynię Opatrzności Bożej cierpiącą na brak funduszy na jej dokończenie. Może jakaś transza z funduszy pomocowych z UE? Kościół kat. powinien być beneficjantem UE, należy mu się to za jego pracę moralną. Kiedy już katole i Samoobrona zostaną finansowo zaspokojeni, przyjdzie czas na Ligę Polskich Rodzin i pana Macierewicza. Wchodzimy do Unii, do europarlamentu, aby go rozwalić od środka, deklaruje lider LPR poseł Marek Kotlinowski. Będziemy tam jak koń trojański – dodaje obrazową analogię. Wtóruje mu poseł Macierewicz marzący o roli nowego Wallenroda. Rozwalimy Unię Europejską – dodają liderzy Unii Polityki Realnej. Europa będzie wdzięczna nam za to. Wystawi nam pomniki. Jak będzie wyglądał przyszły pomnik wdzięczności Polsce rozwalającej Unię Europejską? Pewnie koń wierzgający, walący kopytami w Europę, czyli babę siedzącą na byku. Artyści pohulają. Koń ma wielki łeb – jak paru przyszłych liderów polskiej reprezentacji w europarlamencie. Niestety, lewica dołuje obecnie, podzieliła się personalnie, co osłabia jej szanse w eurowyborach. Dodatkowo elektorat lewicowy, wkurwiony na rząd Millera, obiecuje, że tym razem zagłosuje nie rękami, lecz nogami. Pozostanie w domu. Nie zdając sobie sprawy, że niebawem za taki wybór dostanie od prawicy kopa powyżej tych nóg. Bo osłabiona lewica już teraz nie mogła dorwać się do głosu. A kiedy już mówiła, krajowi dziennikarze przemilczeli te wypowiedzi. Oczywiście polska katoprawica i Samoobrona nie rozwalą Unii Europejskiej. Ich reprezentacja będzie za słaba na ponad- siedmiusetosobowy europarlament. Będą za to stałymi bohaterami relacji medialnych jako reprezentacja dużego, zacofanego kraju pszenno-buraczanego. Osła trojańskiego, bo ich wielki tajny plan rozwałki UE już został rozszyfrowany. Nasi publicyści krzywili się, gdy w zachodnich relacjach telewizyjnych Polskę reprezentował kuń ciągnący bronę. Teraz taki kuń będzie stale obecny w transmisjach z obrad europarlamentu. Bo taką reprezentację społeczeństwo sobie wybierze. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przyjedź mamo na przysięgę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dajcie popalić " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poseł bez interesu Prokuratura wrocławska umorzyła śledztwo w głośnej sprawie bicia po mordzie posła Stryjewskiego z LPR przez byłego posła Frasyniuka z UW. Uznała, że bójki pomiędzy politykami są ich wewnętrzną sprawą, a w bójce Frasyniuk–Stryjewski brak jest interesu publicznego, by wszczynać postępowanie z urzędu. Najciekawsze w sprawie jest uzasadnienie decyzji prokuratury. Napisano w nim bowiem, że jeśliby zarzucić Władysławowi F., że naruszył nietykalność posła i znieważył Antoniego S., to żeby uznać to za przestępstwo, musiałoby do tego dojść w trakcie pełnienia przez posła Antoniego S. obowiązków służbowych. Natomiast Antoni S. brał udział w telewizyjnym programie jako przedstawiciel pewnej opcji politycznej, a nie poseł. D. J. Polański na stos Roman Polański to wedle "Naszego Dziennika": Żyd, absolwent szkoły filmowej, kulciarz krwi szatana i małolatek. Polański w normalnym kraju, w normalnych czasach, twierdzi doktor Stanisław Krajski w organie Rydzyka, nie miałby wstępu do Polski, tak jak od lat jest persona non grata w wielu krajach (...). To jest memento, które powinno nas obudzić, skłonić do aktywności. Jeśli będziemy bierni – nie tylko zniszczą Polskę gospodarczo, pozbawią ją suwerenności, ale również splugawią naru-szając jej honor o godność. Polańskiego znów do getta? Wajdobije Reputacja Andrzeja Wajdy szybko się psuje, utrupienie projektów Barczyka i Glińskiego nasuwa podejrzenie, że chce on wpoić rywalom poczucie niemocy. Tak szkodzi polskiej kinematografii – pisze we wrześniowym "Filmie" Krzysztof Kłopotowski. To już drugi atak tego postsolidarnościowego krytyka na Autorytet Mistrza Wajdy. Trzeci nastąpi na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Tam Stowarzyszenie Niezależ-nych Producentów Filmowych przyzna nagrodę Kłopotowskiemu. Szefem stowarzyszenia jest Konrad Szołajski, nie tak dawno uczeń Wajdy. Czy znany miłośnik sztuki japońskiej Andrzej Wajda popełni po tym seppuku? Z. N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czy lubisz dopłacać do ministrów W twoim szpitalu skończył się limit świadczeń? Postaraj się zostać władzą albo wysokiej rangi mundurowym. W Zakopcu lekarze tutejszego szpitala nie chcą jeździć karetkami pogotowia. Prawie wszyscy zwolnili się albo poszli na urlopy, bo od sześciu miesięcy nikt im nie płacił. Nic dziwnego. Szpital w stolicy Tatr jest zadłużony na 14 mln zł. Na jego kasę poluje komornik, medycy z konieczności zostali więc „wolontariuszami”. Na szczęście nie zawsze i nie w każdym szpitalu ludzie mają tak przesrane. Wpadł mi w ręce list mgr Ewy Marzeny Pełszyńskiej dyrektorującej Samodzielnemu Publicznemu Centralnemu Szpitalowi Klinicznemu w Warszawie przy ul. Banacha 1a (to klinika Akademii Medycznej, a więc na pewno nie byle jaki powiatowy szpitalik) skierowany do Zarządu Narodowego Funduszu Zdrowia. Dyrektor Pełszyńska poddała w nim analizie umowy zawarte przez Fundusz z Wojskowym Instytutem Medycyny w Warszawie ul. Szaserów 128 i Centralnym Szpitalem Klinicznym MSWiA ul. Wołoska 137 i porównała je z umowami zawartymi z jej placówką. Rzecz dotyczy cen zakontraktowanych przez NFZ świadczeń medycznych. W tzw. szpitalach resortowych (czyli na Szaserów i na Wołoskiej) ceny są o 1/3–1/4 wyższe niż w szpitalu na Banacha. Przykładowo hospitalizacja pacjenta w oddziale chorób wewnętrznych kosztuje w klinice 1650 zł, a w placówkach „resortowych” – 2100. Na kardiologii jest podobnie: 1865 zł na Banacha i 2600 w „resortowych”. Nie mam zielonego pojęcia, na czym polega „wszczepienie defibrylatora jednojamowego lub dwujamowego”, ale z zestawienia dyr. Pełszyńskiej wynika, że na Banacha załatwią to nam za 29 500 zł, a na Wołoskiej i Szaserów nie schodzą poniżej 40 400! Wystarczyło kilkanaście przykładów, aby doliczyć się różnicy 13 mln zł na niekorzyść Centralnego Szpitala Klinicznego w ciągu zaledwie 8 miesięcy 2003 r. Z epistoły jasno wynika, że o wyjściu placówki z długów nie ma mowy. Tu wyjaśnijmy: długi „Banacha” to temat legendarny w środowisku medycznym. Ten jeden z największych szpitali w Polsce zatrudniający blisko 2500 osób pod koniec 2002 r. zadłużony był na około 40 mln zł. Zadłużenie ośmiu stołecznych szpitali klinicznych przejętych w IV kwartale 2001 r. przez Akademię Medyczną w Warszawie od Mazowieckiej Kasy Chorych wynosiło pod koniec 2002 r. 133 mln! Oficjalnie placówka na Banacha generuje zadłużenie, ponieważ przeprowadzane są w nim najbardziej skomplikowane i kosztowne zabiegi medyczne, za które niegdyś kasy chorych nie chciały płacić. Tak było, jest i będzie. Inaczej jest w tzw. placówkach resortowych. O ewentualnych długach szpitali na Szaserów (wojsko) i Wołoskiej (policja i „służby”) było cicho. Wiadomo że Centralny Szpital Kliniczny MSWiA należy do najlepiej wyposażonych w kraju. I trudno się temu dziwić, ponieważ na jego łóżka w wyodrębnionej części trafią w razie choroby – czego rzecz jasna im nie życzę – prezydent, premier, ministrowie, posłowie, senatorowie i ci wszyscy oficjele, którym się to należy jak psu buda. Generalicja, pułkownicy, kadra MON kurują się na Szaserów. A ponieważ wiadomo, że kręgosłupem tego państwa są służby mundurowe, nie dziwmy się, że leczenie ich funkcjonariuszy musi być na najwyższym poziomie, co z kolei kosztuje. Dyr. Pełszyńska powinna zrozumieć, że sprawiedliwie nie znaczy równo. Demokracja zwyciężyła, „żółte firanki” z czasów PRL wyrzucono z obrzydzeniem. Wiele trzeba było zmienić, aby wszystko zostało po staremu. PS Po reformach każdy, rzecz jasna, może się leczyć na Wołoskiej i Szaserów, tylko musi poczekać aż go przyjmą. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Autostrata cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Matka Boska i zabójcy cd. Zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie Janusz Ziobro głosi tu i ówdzie, że nas załatwił. Dlatego w "NIE" nie pojawią się nowe publikacje związane z bulwersującą sprawą śmierci Ani Betlei, którą opisujemy od roku. Myli się pan, panie komendancie. Przypomnijmy. Ania zginęła tuż obok swego domu na drodze w Połomi pod kołami samochodów należących do księdza Tadeusza Niziołka oraz najprawdopodobniej biskupa Edwarda Białogłowskiego. Prokuratura w Rzeszowie już ponad rok buja się ze sprawą i – tak jak przypuszczaliśmy – winnego śmierci dziecka nie znajduje. Mamy garść nowych informacji dotyczących tej sprawy: Nasze wiewiórki z kręgów kościelnych doniosły, że tuż po wypadku biskup Edward Białogłowski spędził tydzień w odosobnieniu. Przebywał w celi jednego z męskich zakonów. Czyżby przełożeni katabasa uznali, że to za zabicie dziecka należy się jednak jakaś pokuta? Biskup Edward Białogłowski gościł na początku roku na spotkaniu opłatkowym w rzeszowskim Domu Polonii. Ni z gruchy, ni z pietruchy zaczął modlitwę za zmarłych, po czym szybko się oddalił. Zebrani wpadli w konsternację. Ciekawi nas, dlaczego po naszej ostatniej publikacji dotyczącej tej sprawy zastępca komendanta wojewódzkiego policji Janusz Ziobro udał się do prokuratury i złożył zeznania. Być może tłumaczył się ze swej roli w tej sprawie. Zasięgniemy języka. Pewne jest, że w Rzeszowie mówi się, iż za męczeństwo, czyli regularne opisywanie w tygodniku "NIE", Ziobro ma dostać posadę komendanta. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " GROM na golasa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Buraki sadzane w izbie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cipka w zmywarce " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Stół do umierania " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polski rower bez pedałów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Korytarz do burdelu Ujawniamy: cztery eksterytorialne korytarze funkcjonują w Polsce i nikomu to nie przeszkadza. i nikomu nie przeszkadza. W 26 wydaniu "Wprost" Jerzy Marek Nowakowski, były doradca Buzka – chory na obsesję antyrosyjską analityk o mózgu krewetki – twierdzi, że Moskwa żądając swobodnej komunikacji z Kaliningradem chce przez to odbudować swoją strefę wpływów w Europie Środkowej. Skłócić też Polskę z Unią Europejską. Lżąc Rosję określeniem "gorsza Europa" Nowakowski powiada, że to Putin powinien zdecydować, czy Kaliningrad "ma być obszarem otwartym czy fortecą", podczas gdy w rzeczywistości Moskwa broni się właśnie przed zamykaniem tej enklawy przez Polskę, Litwę i Unię. Histeria narodowa narasta i niedługo pewnie pójdziemy z bagnetami na Moskwę bronić integralności Suwalszczyzny. Zdrowe siły narodu wołają: Rosja niczym niegdyś Trzecia Rzesza pragnie chlastnąć Macierz korytarzem eksterytorialnym! Antoni Macierewicz, poseł Ligi Polskich Rodzin: Z naszej strony muszę jasno powiedzieć, że każdy rząd, który by wyraził zgodę na eksterytorialne korytarze, będzie traktowany jako rząd, który powinien stanąć przed Trybunałem Stanu; rząd, który złamał zasadę suwerenności narodowej i tym samym pozbawił się kompetencji niepodległego rządu państwa polskiego. Do chóru narodowych przygłupów przyłączają się nawet rozsądni z natury politycy lewicy. Leszek Miller, prezes Rady Ministrów: O żadnych eksterytorialnych korytarzach czy podobnych przedsięwzięciach nie ma mowy. WŁodzimierz Cimoszewicz, minister spraw zagranicznych: Rosyjska inicjatywa stworzenia korytarzy jest skazana na porażkę. Nie ma o tym mowy. Chlastanie ojczyzny Każdy, kto rzuci okiem na mapę, bez trudu dostrzeże, że nie ma drogi ani linii kolejowej prowadzącej z obwodu kaliningradzkiego na Białoruś, która prze-chodziłaby przez terytorium Polski. Żeby mówić o korytarzu eksterytorialnym, trzeba by najpierw takie połączenia stworzyć. Musiałyby one przeciąć dwie puszcze i przepołowić Suwalszczyznę, której teren jest pagórkowaty i pokryty jeziorami. Nikt takich traktów nie wybuduje. Głównie dlatego, że droga i kolej już są. Prowadzą one z Kaliningradu przez środek Litwy wprost do Moskwy. Wzdłuż tej międzynarodowej trasy (droga A229 i 105) biegnie linia kolejowa. Żądania, które wysuwają rosyjskie władze, nie dotyczą Polski. Są sprawą między Litwą a Rosją lub – myśląc szerzej – między Unią Europejską a Rosją. Polska jednak z uporem maniaka wtrąca się między wódkę a zakąskę pokrzykując na wschodniego sąsiada głośniej niż Litwa. Putin, ty Hitlerze Przy okazji histerii korytarzowej różne środowiska, nie tylko katolickonarodowe, zawzięcie wracają do historii. Paplą coś o autostradzie eksterytorialnej, Hitlerze, faszystach i III wojnie światowej. Powiedzmy otwarcie – gdyby Hitlerowi chodziło wyłącznie o połączenie Prus z Rzeszą, to żądając autostrady miałby rację. Nie może być tak, że połączenie dwóch części jednego państwa kontrolowane jest przez obce państwo. Nawet w okresie zimnej wojny zachodni Niemcy mogli jeździć do Berlina Zachodniego, korzystając ze specjalnej autostrady o szczególnym, uregulowanym statusie! Działo się to pod czujnym okiem enerdowskiej milicji, która z dziką rozkoszą łupiła podróżnym mandaty. Kierowcy pła-cili w deficytowych wówczas zachodnich markach, wzbogacając skarb socjalistycznego państwa. Przedwojenny problem eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze był dla hitlerowskich Niemiec jedynie pretekstem do wasalizacji Polski lub jej zajęcia zbrojnego. Swoją drogą przyrównywanie demokratycznej Rosji do hitlerowskich Niemiec to nie szczytowe osiągnięcie polskiej dyplomacji. Jest to chamstwo, jedno z tych, które psują stosunki polsko-rosyjskie, na których bardziej powinno zależeć państwu mniejszemu, słabszemu o ujemnym bilansie handlowym z Rosją. I jeszcze rzecz nie bez znaczenia: Rosja nie występuje do Polski o eksterytorialne, czyli wydłubane z zależności od naszego państwa, drogi komunikacyjne. Gdybyśmy byli narodem niesfiksowanym, moglibyśmy na tranzycie robić dobry interes. Nie będzie Rusek pluł nam w twarz Mamy sensacyjną wiadomość. Polska podpisała cztery umowy międzynarodowe, na mocy których takie eksterytorialne korytarze już funkcjonują. Korzystają z nich Niemcy, Ukraińcy, Czesi i Polacy (patrz rys.). Umowy te, mimo iż zawarte wiele lat temu, nadal obowiązują. Jak to możliwe? Wyjaśnia dr Karol Karski, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista prawa międzynarodowego: – Umowy te podlegają sukcesji, czyli następstwu prawnemu. Są to umowy zlokalizowane, dotyczące konkretnego terytorium. Czechosłowacja i NRD już wprawdzie nie istnieją, jednak umowy obowiązują nadal. I tak jest już w praktyce. Pociągi osobowe i towarowe jeżdżą przez terytorium Polski na przykład z Niemiec do Czech, na trasie Hradek nad Nysą – Zittau, bez jakiejkolwiek kontroli granicznej czy celnej. Czyż nie jest to właśnie korytarz, o jaki chodzi rosyjskim dyplomatom i który oburzał prezydenta Kwaśniewskiego, gdy prawił Putinowi o zaplombowanych (w swej wyobraźni) wagonach? Dlaczego te umowy nie powodują ogólnonarodowej histerii? Może nasi "patrioci" zniosą każdy korytarz eksterytorialny, byle nie rosyjski? A może po prostu dlatego nie irytują, że nie są powszechnie znane? Jeśli tak, to mamy nadzieję, że po naszym artykule różne Wrzodaki, Bielany, Macierewicze i Giertychy położą się na torach, aby uniemożliwić kawałkowanie Pomrocznej. No bo, jak to jest możliwe, że Szwab może śmigać przez terytorium Polski bez kontroli granicznej jak po swoim Vaterlandzie. Zgroza! I Czech wiezie swój opasły od piwa brzuch w czeskim wagonie po naszych polskich torach, leżących na ziemi naszych ojców i matek! I nie może go zatrzymać polska Straż Graniczna, a celnicy z orzełkiem na berecie mogą mu naskoczyć. Zdrada! Rząd nasz robotniczo-chłopski będzie musiał się jakoś do tego problemu odnieść. No bo skoro premier L&M rzekł, że nie ma mowy o korytarzach, to trzeba albo wypowiedzieć te umowy, albo puknąć się w czoło. Układ między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Czechosłowacką o uprzywilejowanym tranzycie kolejowym z Czechosłowacji do Czechosłowacji na odcinku Liberec–Varnsdorf przez Polskę, podpisany w Pradze dnia 2 lipca 1949 roku (Dz.U. z 1951 r. Nr 48, poz. 351). Status aktu prawnego: obowiązujący. Umowa między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Czechosłowacką Republiką Socjalistyczną o czechosłowackiej komunikacji tranzytowej przez terytorium Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na odcinku linii kolejowej między stacjami Hradek nad Nysou i Zittau, podpisana w Pradze dnia 16 listopada 1962 roku (Dz.U. z 1964 r. Nr 36, poz. 233).Status aktu prawnego: obowiązujący. Konwencja między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Czechosłowacką o uprzywilejowanym tranzycie kolejowym z Czechosłowacji do Czechosłowacji przez Głuchołazy, podpisana w Warszawie dnia 12 listopada 1948 roku (Dz.U. z 1950 r. Nr 15, poz. 134). Status aktu prawnego: obowiązujący. Umowa między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Czechosłowacką o uprzywilejowanym tranzycie kolejowym z Polski do Polski przez Broumov-Mezimesti, podpisana w Pradze dnia 2 lipca 1949 roku (Dz.U. z 1951 r. Nr 48, poz. 349). Status aktu prawnego: obowiązujący.Umowa między Rządem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej a Rządem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich o kursowaniu polskich pociągów tranzytowych na odcinku kolei Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich podpisana w Moskwie dnia 22 kwietnia 1963 roku (Dz.U. z 1963 r. Nr 54, poz. 295). Status aktu prawnego: obowiązujący. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Świetne polskie wojsko pada ponoć ofiarą rozgardiaszu i bezhołowia panującego obecnie w MON. Histeria ma inną przyczynę. Do tej pory ministerialna władza nad armią kończyła się na rogatkach Warszawy. Wyższa Szkoła Oficerska imienia gen. Bema oraz 6 Brygada Artylerii to największe jednostki stacjonujące w Toruniu. Armijno-uczelnianym bałaganem, w całości zwanym Garnizonem Toruń, dowodził gen. Andrzej Piotrowski, ksywa Książę, ulubieniec byłej marszalicy Grześkowiak, miejscowego biskupa i oczywiśce naszego tygodnika („NIE” nr 39/97, 30/99, 4/2000). W „NIE” na wciąż nowych przykładach pisaliśmy o tym samym: w toruńskim wojsku nie istnieją mechanizmy nadzoru i kontroli. lNa poligonie okoliczni mieszkańcy znaleźli poufne dokumenty, w tym opinie służbowe i świadectwa z WSO, natomiast na wysypisku śmieci – mapy i tajne papierygotowości bojowej z 6 Brygady. Winny był tylko sierżant. lW czerwcu 1999 r. oficer WSO, zamiast realizować zajęcia, wraz z żołnierzami bezprawnie wyjechał z koszar wozem dowodzenia na grzyby. Zginął oficer, bo prowadzony przez niego samochód dachował, a trzech żołnierzy-grzybiarzy zostało rannych. Ustalono, że jedynym winnym jest trup. lNa początku grudnia 1999 r. z toruńskich fortów wyparowało 123,5 kg trotylu, za pomocą którego można by było wysadzić w powietrze całą toruńską Starówkę, gdyby się komuś nie podobała. Skończyło się na wrzasku mediów. Do dziś nie wyjaśniono, kto i kiedy zarąbał trotyl ani jak go wywiózł. Nikogo nie zainteresował chyba również fatalny sposób pełnienia służby wartowniczej przez żołnierzy 6 Brygady, „poprawianie” dokumentów warty, pijaństwo na warcie, brak kontroli magazynów, w których przechowywano materiały wybuchowe. Ukarano bowiem jedynie szeregowego rezerwy. Stanowisko szefa WSO objął na początku lat 90. gen. Andrzej Piotrowski. Wówczas pułkownik z tytułem oficeradyplomowanego. Jedyne doświadczenie w szkolnictwie wojskowym, którym mógł się poszczycić, to epizod na stanowisku podrzędnego wykładowcy w latach 70. Potem Piotrowski dostał tytuł rektora, natomiast jego zastępca – prorektora. Zgodnie z wymogami rektorzy powinni być profesorami, ale cóż – z całej komendy uczelni tylko jedna, najbardziej wykształcona osoba miała stopień doktora. Zamiast inwestować w rozwój naukowy kadry i podnoszenie jakości zaplecza naukowego, rektor Piotrowski remontował kasyna, budował korty tenisowe, przebudowywał i wyposażał sztab. Gabinet, jaki wyszykował Piotrowski dla siebie, to iście książęcy apartament. Składa się z przedpokoju, części łazienkowo-kuchennej oraz gabinetu właściwego. Za fotelem ukryte w boazerii drzwi do sali bankietowej, na którą przerobiono dwa sąsiadujące pokoje. Pomieszczenie wykładowców wf. zamieniono na osobistą szatnię komendanta i pokój wypoczynku, zwany powszechnie drink-barem. Generał-rektor uznał też za niezbędne przystosowanie do gry w tenisa hali sportowej, bo czasem deszcz płoszył amatorów z kortów. Najgłośniejszą z imprez kulturalno-wychowawczych był występ w koszarach WSO Wojciecha Cejrowskiego. Pierwszy kowboj III RP, który obśmiał posłanki SLD, został przywieziony i odwieziony do Warszawy służbowym samochodem komendanta z oficerską eskortą. Ministrem obrony narodowej był wówczas Stanisław Dobrzański (PSL), natomiast wiceministrem Danuta Waniek (SLD) – właśnie posłanka do rozśmieszania wojaków. Oficerowie z ambicjami naukowymiodchodzili z WSO jeden po drugim. „Polska Zbrojna” (nr 8/2002) lamentując nad decyzją o rozwiązaniu WSO bredzi o nadzwyczajnie wykwalifikowanej toruńskiej kadrze i wylewaniu dziecka z kąpielą. Robi to nie bez powodu. Ostatnio pojawił się pomysł, żeby na bazie WSO zorganizować Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia, co wiązałoby się z likwidacją Centrum w Olsztynie. Oficerowie, którzy znają obydwa ośrodki, pukają się w głowę. Toruń dysponuje może jedną piątą bazy dydaktycznej i naukowej, którą posiada Olsztyn. Dotychczas nikt nie zapytał: za czyje pieniądze toruńskie wojsko organizuje bankiety, rauty i polowania, na których bywają biskupi, parlamentarzyści, szefowie policji i władze miasta? Rąbka tajemnicy na temat operacjifinansowych i gospodarczych w toruńskim garnizonie uchyla artykuł w „Wojskach Lądowych” (nr 2/2002) pt. „Milczenie owiec” oraz wyniki kontroli przeprowadzonej ostatnio w rozformowywanej 6 Brygadzie, którą przez ostatnie osiem lat dowodził płk Fryderyk Woźniak. Wojsko kupowało wszystko znacznie drożej niż normalni obywatele. Marna wykładzina kosztowała dwa razy więcej,niż płaci się za luksusową w salonie, papa termozgrzewalna sześć razy więcej, styropian – dziesięć. Nawet za saunę, jak się domyślamy niezbędną, aby podwyższać gotowość bojową jednostki, zapłacono ponad dwa razy powyżej cen polskich. Sprzęt sportowy za 44 tys. zł kupiono i natychmiast wybrakowano, czyli przekazano w ręce prywatne. Wieczne pióra najlepszych firm rozdawano bez pokwitowań. Kontrola ujawniła szkody w mieniu wojskowym za ponad 173 tys. zł. Operacje gospodarcze o wartości 970 tys. zł uznano za niejasne i wymagające dodatkowych wyjaśnień. Ich mechanizm opisują „Wojska Lądowe”. Jest tajemnicą poliszynela, że opowiadaczem był oficer 6 Brygady. Było tak: Zakupy w zaprzyjaźnionych firmach. Rachunki na jedną rzecz w cenie dwóch. Kupno dwóch bliźniaczych części, np. do tego samego komputera – bo trzeba; a jedna z nich nigdy nie trafiła do jednostki. (...) Kupuje się na zasadzie: w domu nie ma sprzętu. I telewizor lub wieża zamiast do klubu czy kancelarii trafiała do domu. Potem likwiduje się asygnaty i sprzęt spada na barki tego, kto podpisał się na rachunku (...) Sprawa praktycznie nie do udowodnienia, jeśli chodzi o zakup sprzętu sportowego. Nigdzie nie jest napisane, jak długo powinien być użytkowany. Jest tak: Ludzie boją się własnej odpowiedzialności. Nie za to, co sami zrobili, ale za to, co ktoś im kazał zrobić. Teraz, gdy przełożonego nie ma już w szeregach, ludzie boją się tym bardziej. Zbyt łatwo odszedł. Zbyt szybko i gładko. Nawet nie musiał podpisywać obiegówki. Odszedł, mimo trwającej kontroli i wciąż ujawnianych niedociągnięć, nagięć przepisów, spraw niewyjaśnionych. Mówią, że odszedł, bo ktoś mu pomógł. I tego właśnie boją się najbardziej. Tych pozostałych w służbie przyjaciół, skutecznie zacierających wszelkie ślady. Dlatego wolą wziąć na siebie wyrównywanie strat. Zapożyczając się, płacą nawet po kilkanaście tysięcy złotych. Trudno, panowie oficerowie. Trzeba było pamiętać, że lojalność wobec przełożonych to coś zupełnie innego niż omerta. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dj Urban " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Agent 000 Zapewne z braku lepszych tematów tygodnik "Wprost" usiłuje ostatnio ekscytować publiczność fantazjami na tematy szpiegowskie zaczerpniętymi z książki niejakiego Gordona Thomasa pt. "Tajna historia Mosadu". Donosi on m.in., że agentem Mosadu był Robert Maxwell – znany brytyjski wydawca i magnat medialny, uciekinier przed Holocaustem ze Słowacji, później oficer w angielskiej armii, po wojnie laburzystowski parlamentarzysta. W latach 80. Maxwell miał załatwiać w Polsce dla Mosadu wielkie interesy szpiegowskie. W roku 1985 generał Jaruzelski ponoć osobiście witał go czerwonym chodnikiem z kompanią honorową. Wiadomo, tak podejmowano wówczas agentów Mosadu... Przy okazji Maxwell kupił za 20 mln dolców supertajne komputerowe urządzenie podsłuchowe wykradzione przez Mosad w Stanach Zjednoczonych. Jaruzelski rzecz nabył, aby podsłuchiwać na Wybrzeżu Wałęsę, wówczas "osobę prywatną". Ów aparacik był tak przemyślny, że oprócz Wałęsy podsłuchiwał także polskich rządzących generałów i kablował wszystko do Izraela. Arcyszpieg Maxwell sprzedawał te chytre urządzenia również do Pentagonu i Białego Domu. Dzięki niemu przebiegli Izraelczycy posiedli wszystkie tajemnice świata. Jak gdyby tego było mało, Maxwell kupił u polskich generałów nowiutkiego Miga 29 i wysłał go do Telawiwu na oblatanie i zbadanie. Ruscy, jak się o tym dowiedzieli, wpadli w szał i zbesztali od ostatnich... rząd Izraela. Zawstydzeni Żydzi grzecznie Moskwę przeprosili, a samolot w skrzyniach odesłali morzem do Gdańska. I tak dalej w tym stylu nawija pan Thomas, a za nim tygodnik "Wprost" robiąc czytelnikom wodę z mózgu. Czy Robert Maxwell był agentem Mosadu – tego nie wiemy. Owszem, Mieczysław Moczar o to go podejrzewał, ale on – podobnie jak Gordon Thomas – podejrzewał o to każdego, kto urodził się Żydem. W Polsce Ludowej Maxwell był znany jako wydawca współpracujący m.in. z Państwowym Wydawnictwem Naukowym (wspólnie wydany Wielki Atlas Świata), a Jaruzelski rozmawiał z nim z okazji wydania w Wielkiej Brytanii zbioru swoich artykułów. W 1989 r. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu nadał Maxwellowi doktorat honorowy. Parę lat później brytyjski wydawca zginął w dość zagadkowych okolicznościach podczas jachtowej wyprawy na pełne morze. Dało to podnietę do różnych fantasmagorii na jego temat. Znalazł się też autor, któremu wszystko się kojarzy z żydowskim spiskiem przeciw światu. I to – jak widać – najbardziej zafrapowało towarzysza sekretarza Króla. Autor : L Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kurwy z placu Leppera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łan, tu, fri Jezuniu! Zakończył się tegoroczny sezon pielgrzymkowy. W sumie pielgrzymi przeszli 800 mln km. "Pielgrzymka zawsze była ważnym wydarzeniem w życiu chrześcijan, przybierając w kolejnych epokach różne formy kulturowe. Jest symbolem indywidualnej wędrówki człowieka wierzącego śladami Odkupiciela: jest praktyką czynnej ascezy i pokuty za ludzkie słabości, wyraża nieustanną czujność człowieka wobec włas- nej ułomności i przygotowuje go wewnętrznie do przemiany serca. Przez czuwanie, post i modlitwę pielgrzym postępuje naprzód drogą chrześ-cijańskiej doskonałości, starając się dojść z pomocą łaski Bożej do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa". Jan Paweł II, Bulla ogłaszająca Wielki Jubileusz Roku 2000. Na Jasną Górę co roku uderza z buta około 4 milionów ludzi. I to nie stojący nad trumną, zdewociali emeryci. Ponad połowę pielgrzymów stanowi młodzież w wieku 15–20 lat. Dzięki nim wędrówka do Częstochowy z ponurego pokutnego marszu przerodziła się w radosny szoł, połączenie pochodu pierwszomajowego z karnawałem w Rio. Mam wrażenie, że ruch pielgrzymkowy zaczyna wymykać się spod kontroli czarnych. Hej, hej, hej, Jezus Chrystus Hej, hej, hej i Maryja W każdej pielgrzymce jest grupa muzyczna. Śpiewają, grają na gitarach, harmonijkach i innych instrumentach. Dźwięk, potwornie zniekształcony, wydobywa się ze szczekaczek, umieszczonych na wysokich tyczkach. Do kompletu nagłośnienia jest jeszcze wzmacniacz i mikrofony. Ostatnio coraz częściej bezprzewodowe. Wiadomo – postęp. Wpisowe kosztuje zazwyczaj około 10 zł. Drugie tyle trzeba zapłacić za samochodowy transport plecaka. Można też opłacić nocleg w Domu Pielgrzyma (22 zł), ale my zdecydowanie polecamy namiot. Dostaniecie znaczek, legitymację pielgrzyma, a nawet chustę lub koszulkę. Za około 20 zł można przeżyć ekstremalną tygodniową, a nawet dwutygodniową wycieczkę. Trzeba tylko załatwić zgodę od swojego proboszcza. – Łan, tu, fri... – drze się lider. Każda pielgrzymkowa grupa muzyczna ma swojego lidera. To on decyduje o repertuarze. – Jezus! – odpowiadają chórem pielgrzymi. I jeszcze raz: – Łan, tu, fri... Jezus! Dziennie pielgrzymi zaliczają mniej więcej 30 km. Biorąc pod uwagę to, że idą około 10 godzin, tempo nie jest oszałamiające. Spacerek jest często przerywany, postoje pozwalają zregenerować siły. Na trasie czekają działacze parafialni, którzy oferują za darmo żarcie i napoje. Ksiądz przewodnik tak planuje trasę, żeby noclegi wypa-dały w ustalonym miejscu. Może to być stodoła, szkoła lub nawet zaprzyjaźniona plebania. – A, B, C, D, E, F, G, H, I... – ryczą szczekaczki. – Jezus! – odpowiadają chórem pątnicy. Reguły: żadnego alkoholu, szlugów ani innych używek. Nie wolno korzystać z autostopu ani innych środków komunikacji. Noclegi męsko-damskie są zabronione. Tyle teorii. W praktyce bardzo dużo zależy od tego, do jakiej grupy traficie. Jeśli macie farta, to poczujecie się jak na harcerskim obozie wędrownym. Wiadomo: harcerz nie pije i nie pali... w małych ilościach. Ksiądz luzak (a takich jest coraz więcej) pozwala na wiele. Idzie czarna – dłuższe dnie, Dłuższe dnie! Kwiaty rosną – super, nie? Nooooo! Pielgrzymki mają swoje kolory: czarna, czerwona, złota, biała, turkusowa, jajecznica (biało-żółta) itd. Trudno nie zauważyć, że grupy między sobą rywalizują. Przedmiotem współzawodnictwa jest liczba pielgrzymów, ich stroje, moc nagłośnienia, repertuar... Kulminacją jest pochód aleją NMP w Częstochowie prowadzącą na Jas-ną Górę. Tu wszyscy idą na całość. Efekt lepszy niż Love Parade: kilkaset tysięcy ludzi tańczy, śpiewa i krzyczy. Księża zagrzewają owieczki do harców. Wreszcie pątnicy przybywają pod mury klasztoru. Tu rzucają się plackiem na pełną lepkiego pyłu ziemię, po czym odśpiewują przebój pielgrzymki. Każda grupa ma innego hiciora. Chrześcijanin tańczy Tańczy jego głowa Chrześcijanin tańczy Tańczą jego włosy Chrześcijanin tańczy Tańczą jego uszy... Oddawszy pokłon Królowej Polski młodzież rusza wprost na gigantyczne pole namiotowe. Ma czas do wieczora, żeby zregenerować siły, wziąć prysznic, przebrać się w najlepsze ciuchy. Ta noc ma być nagrodą za kilkudniowe wyrzeczenia. Dziewczyny wyciągają lusterka, te, które jeszcze nikogo nie poznały, wiedzą, że to noc ostatniej szansy. Dzisiaj albo nigdy! W miarę zapadania ciemności nad namiotowiskiem unosi się coraz gęstsza atmosfera seksu. Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem. Raduje się każdym moim gestem. Alleluja, boża radość mnie rozpiera. Czym – poza katorealistyczną oprawą – różni się częstochowski spęd pielgrzy-mek od Przystanku Woodstock Owsiaka? Muzyką. Ideologią. Wielu młodych ludzi nie może pojechać do Żar. Starzy boją się moralnej zgnilizny, narkotyków, wolnej miłości i innych bezeceństw. Puszczą ich za to chętnie na pielgrzymkę. Dwa tygodnie wolności, dwa tygodnie ekstremalnej przygody. Hej, hej, Jezus! Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kluska i piuska W TVN wsławionej puszczaniem na żywo bzykania Frytki z jakimś frędzlem pojawia się w ostatnich dniach reklama książki "Święta Siostra Faustyna i Boże Miłosierdzie". Kosztowne reklamy informują uprzejmie, że każdy, kto chce, może tę książkę otrzymać za darmo. A chcieć powinien, bo jej lektura przygotowuje do głębokiego przeżycia pielgrzymki świętego tatunia. Zainteresowaliśmy się, kto ma tyle kasy, że z okazji jednego z wielu przyjazdów szefa Watykanu wywala w powietrze setki tysięcy złotych. Wietrzyliśmy w tym nieczysty interes. Jakże niesłusznie. Z kasy wyskakuje Roman Kluska, multimilioner, były szef Optimusa, obecnie podejrzany w sprawie przekrętów z podatkiem VAT, prowadzonej przez krakowską prokuraturę. Ma kaprys rozstać się ze swoimi pieniędzmi i robi to za pomocą książki o jednej świętej. Książkę tę rozprowadza Prodoks, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. To spółka małżeństwa Klusków. Oboje, Anna i Roman, mają po 20 780 udziałów o wartości 20 780 000 zł. Gdy zadzwoniliśmy do spółki Prodoks, pan Wojciech Mogilski zakomunikował uprzejmie, że owszem, wszelkie nakłady na wydanie książki, jej reklamę, wysyłkę za pośrednictwem poczty, druki zamówień i w ogóle wszystko, co jest związane z zamówieniem, ponosi tylko i wyłącznie spółka Prodoks państwa Klusków. Andrzej Sołtysik, rzecznik prasowy TVN, podał nam jedynie, że reklamę emitowaną w TVN, TVN 7 i TVN 24 zamówiła spółka Prodoks, a jedynym problemem telewizji jest to, żeby nie puszczać reklamy razem z zachwalaniem podpasek i proszków do prania. Rzecznik Poczty Polskiej milczał jak zaklęty na temat wysokości kwoty, jaką Prodoks zapłacił za wysyłkę tego dzieła religijnego. Wiadomo jedynie, że spółka Prodoks wywala w powietrze znaczne kwoty, których nijak nie da się odzyskać. Za rok 2001 tak hojna spółka zanotowała stratę 707 220,80 zł. Ufamy, że zajęty jego sprawą prokurator nie przyczepi się, że pan Kluska działa na szkodę swojej spółki, czy też prania kasy. Roman Kluska, jeden z głównych fundatorów sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, które wkrótce ma pokropić Jan Paweł II, jest człowiekiem bogobojnym, więc ufamy, iż w podzięce Kościół otoczy go stosowną opieką pod celą, jeśli dojdzie do procesu i on się źle dla Kluski skończy. Swoją drogą to będzie budujące uszlachetnienie twarzy Kluski, gdy papieska dłoń święcić będzie sanktuarium fundowane przez faceta podejrzewanego o przekręty podatkowe. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Twardy dysk na miękko O dyskrecji magistrackiej w mieście Łodzi. Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo pozostaje) – mawiali starożytni Polacy. I to się sprawdza. Aleksandra Jakubowska, gdy ją wylali z telewizji, zabrała torebkę na oczach telewizyjnej gawiedzi i wyszła. Co było w torebce, wie tylko ona sama. Odchodząc z Ministerstwa Kultury nie mogła wynieść twardego dysku z komputera, kazała go więc wyczyścić. Jak się okazuje – nieskutecznie, są bowiem spece umiejący wyczyszczony dysk odczytać. Dyski, billingi, palmtopy i taśmy magnetofonowe robią ostatnio w Pomrocznej zawrotną karierę. Zawarte w nich treści są obiektem pożądania nie tylko Duetu Egzotycznego Rokita & Ziobro, ale także policji, prokuratorów, dziennikarzy i spragnionej sensacji publiki. 7 października 2003 r. Artur S. – 25-letni informatyk zatrudniony w Wydziale Ochrony Informacji Niejawnych Urzędu Marszałkowskiego w Łodzi – podpieprzył swojemu pracodawcy dysk komputerowy i tzw. kości pamięci. Przedmioty te (warte 1900 zł) wstawił do lombardu. Parę dni później, w środę 15 października, nieznani sprawcy wyłamali zamki podklamkowe, tym razem w Departamencie Zdrowia tego urzędu, i skradli podzespoły komputerowe wartości 3,5 tys. zł. Policja nie ustaliła jeszcze, czy obie sprawy mają ze sobą związek i czy złodziejom chodziło o dyski, czy też o ich zawartość. Niezależnie od wyniku dochodzeń wiadomo już, że tajemnice Urzędu Marszałkowskiego można za psi pieniądz zamówić u złodzieja albo kupić w lombardzie. Siedziba urzędu mieści się w 14-piętrowym gmaszysku (nazywano go onegdaj pierwszym w Łodzi drapaczem chmur). Poza Urzędem Marszałkowskim są tam siedziby TVP 3 oraz niektórych agend Urzędu Wojewódzkiego i Urzędu Miasta Łodzi. Telewizja ma osobną portiernię i tam nawet mysz się nie przeciśnie. Do urzędów można wejść ze słoniem na smyczy, wyjść z ciężką walizą i nikt o nic nie zapyta. * * * Wjeżdżam rozklekotaną windą na XIII piętro. W pokoju 1304 ma urzędować dyrektor Wydziału Informacji Niejawnych Janusz Serafinowicz. Patrzę, na jednych drzwiach numer "13" i nic poza tym. Zaczyna pachnieć tajemnicą. Dalej pusty korytarz, na prawo jakieś drzwi; otwieram je – w środku parę komputerów i... nikogo. Rozglądam się; jest tam jednak drobna kobicina w czerni. Zrazu nie było jej widać zza skrzydła drzwi. Gdybym był drabem łakomym na dyski pełne tajemnic, ukręciłbym jej szyjkę bez większego wysiłku. – Dyrektora nie ma – mówi kobiecina – wszelkich informacji udziela dyrektor Jagiełło. – Oho! – myślę. Krzysztof Jagiełło, były prezydent Łodzi, jeśli nie baron, to co najmniej baronet SLD, przy tym królewskie nazwisko – co lubi podkreślać – pewnie mnie nie przyjmie. Przyjął jednak, i to serdecznie. Czyta "NIE" i nawet chwali. Zapewnia, że wszystkie procedury dotyczące ochrony informacji były zachowane. Poufne informacje wprowadzają do komputerów tylko pracownicy zweryfikowani. Dlaczego nie był zweryfikowany (bo nie był) informatyk, który potrafi je wyprowadzać? – Na dyskach nic tajnego nie było – mówi dyrektor. (Ja na jego miejscu też bym tak powiedział). – Najwyżej informacje, które są ogólnie dostępne w Internecie. – Jakie – pytam. – No, powiedzmy oświadczenia majątkowe marszałka i członków zarządu województwa, ale one też są jawne. – A jakie jeszcze inne mogły być i co by się stało na skutek ich ujawnienia? Dyrektor Jagiełło nie wiedział, bo to jest działka nieobecnego dyrektora Serafinowicza. Magluję więc biuro prasowe urzędu. Najpierw odsyłają mnie do ustawy o ochronie informacji niejawnych. Gdy ją przeczytam, to się dowiem, co teoretycznie zalicza się do danych poufnych i zastrzeżonych. Teoretycznie na dysku Liz Taylor może być lista jej kochanków, ale praktycznie może jej tam nie być. Teoria mnie nie interesuje. W końcu dowiaduję się, że gromadzone są dane dotyczące m.in.: dystrybucji leków (ile kto używa Viagry, to już wiemy – kombatanci), stanów zagrożenia bezpieczeństwa publicznego, zabezpieczenia jednostek i... kultury (?!). To ostatnie mocno mnie zaskoczyło. A może tu chodzi o kultury bakterii wąglika albo jakiej innej cholery? No bo przecież zwykłej kultury nie chowa się w tajnej kancelarii! Chyba że jest z nią coś nie tak. Powiedziano mi też, że "tajne przez poufne" nie jest trzymane w komputerach, tylko w pancernych szafach, a kobitka w czerni zazwyczaj siedzi za kratą, żeby jej kto głowy nie ukręcił. Widocznie nie chciała się czuć jak w areszcie i kraty nie zamknęła. No, tym razem miała szczęście, bo trafiła na mnie, ale po gmachu różni się kręcą... O ostatniej kradzieży poinformował dozorca. Policja otoczyła kordonem cały budynek i sprawdzała pokój po pokoju – niestety, bez rezultatu. Ostatnio łódzka policja dostała 150 nowych etatów. W sam raz wystarczy na łapanie złodziei w Urzędzie Marszałkowskim. A co z resztą miasta? * * * Jaki morał z tej historii? Obywatelu, jeśli masz hifa, syfa albo zajoba, to lecz się cichcem. Nie kupuj leków refundowanych! Twój wróg może zakupić w lombardzie dysk z Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego i sprawa się rypnie. Dawniej musiałby grzebać w wysypiskach śmieci, gdzie różne urzędy wywoziły tajne informacje ciężarówkami. Rozwój techniki ułatwia życie. Podobno w Ameryce mają już takie taśmy magnetofonowe, z których dałoby się odczytać, czy przychodząc do Michnika Rywin był nachlany, czy trzeźwy jak biskup polowy Sławoj Leszek Głódź po herbatce u Tadka. PS Urząd Marszałkowski postanowił wzmocnić ochronę budynku. Polak zawsze mądry po szkodzie, nawet jeśli jest marszałkiem województwa. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zarobiliśmy 1 350 000 000 zł Tyle jednym artykułem tygodnik „NIE” ocalił z państwowej kasy. 19 lipca 2001 r. na pierwszej stronie „NIE” (nr 29/2001) ukazał się artykuł „1 800 000 000 do ścieku”. Państwowy bank PKO BP zarządzany przez Henrykę Pieronkiewicz chciał za 1,8 mld zł zmienić swój centralny system komputerowy. Alarmowaliśmy wówczas, że kwota jest z księżyca, bo koszty takiej inwestycji nie powinny w żadnym razie przekroczyć 200 mln dolców. Po naszej publikacji wokół kontraktu zrobiło się głośno. Amerykańska firma Alltel i jej polski partner Softbank musiały obejść się smakiem. Mimo nacisków prezes Pieronkiewicz Rada Nadzorcza PKO BP umowy klepnąć nie chciała. „Puls Biznesu” (z 19–21 marca 2004 r.) ogłosił, że dotarł do nieoficjalnych informacji o nowym systemie informatycznym dla PKO BP. Zapadła decyzja, że wykonywać go będzie firma Accenture, której polskim partnerem jest Softbank. Koszt – 450 mln zł. Czyli o 1,35 mld mniej niż dwa lata temu! Wnioski. Po pierwsze, „NIE” jak zwykle miało rację. Po drugie, zaoszczędziliśmy grubo ponad miliard złotych z państwowego banku. Po trzecie, Henryka Pieronkiewicz, która już nie zarządza PKO BP, nadal zasiada w kierownictwie państwowych spółek. Jest np. wiceprezesem Kompanii Węglowej. Czy ktoś się jeszcze dziwi, że węgiel jest w Polsce drogi? Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna wiat w sokowirówce Kiedy światowe korporacje przejmują wszystkie wielkie transakcje i zyski, oznacza to triumf ideału wolnego handlu. Gdy Indonezja wprowadziła ograniczenie wywozu drewna tropikalnego i zaczęła więcej przetwarzać go na miejscu, aby otrzymać więcej dewiz, czyniąc mniejsze spustoszenie w swoich lasach, naraziła się na sankcje GATT. Dania zakazała sprzedaży napojów w jednorazowych opakowaniach, również została ukarana za hamowanie wolnego handlu. Zaalarmowane gwałtownym wzrostem liczby palących kobiet, władze Tajlandii zakazały reklamowania wyrobów tytoniowych – amerykańscy producenci papierosów uzyskali korzystne orzeczenie GATT i reklamy wróciły na ulice Bangkoku. W USA obowiązywała ustawa zakazująca połowu ryb techniką, która powodowała zagładę tysięcy delfinów – wyrok GATT zmusił Amerykanów do zmiany ustawy. Europejczycy, również w wyniku wyroku GATT, muszą jeść mutowaną genetycznie, pędzoną hormonami amerykańską wołowinę. To jednak tylko początek procesu, który uczyni parlamenty i uchwalane przez nie ustawy wspomnieniem skutecznie zastąpionym przez wolny rynek. Złoty cielec wolnego rynku GATT i jego następczyni – WTO – lubią działać w cieniu. Podstawowy tekst porozumień GATT to 550 nie numerowanych stron najeżonych skrótami. Organizacja Narodów Zjednoczonych już w raporcie z 1985 r. stwierdziła, że na liberalizacji rynku usług skorzystają przede wszystkim multikorporacje dominujące na rynku światowym. Dyrektor WTO David Hartidge przyznaje, że WTO powstało i działa pod presją wielkich korporacji. Ta najpotężniejsza na świecie instytucja międzynarodowa zajmuje się wszystkim, na czym można zarobić obalając ustawy, konstytucje i procedury prawne, które zmniejszają zyski ekonomicznych mastodontów. Na tzw. liście zakupów GATT/WTO konstruowanej na zamówienie biznesu znajdują się wszystkie te dziedziny, które należy wyjąć spod jakiejkolwiek regulacji prawnej i poddać wyłącznie grze rynkowej. Są to: ochrona środowiska naturalnego, rolnictwo, zatrudnienie, inwestycje, normy dotyczące ochrony konsumenta, bogactwa ziemi, zasoby wody i niezliczone formy działalności kwalifikowane do sektora usług z ochroną zdrowia i edukacją włącznie. Twardym jądrem GATT/WTO jest grupa bogatych państw: USA, Kanada, Japonia i Unia Europejska tzw. Quad. To za ich pośrednictwem korporacje zgłaszają kolejne żądania. Tylko one konsultują w swoim gronie celowo zawile sformułowane propozycje, które większość delegatów dostaje zwykle w ostatniej chwili. Jeśli jednak ambasador jakiegoś kraju Trzeciego Świata odmawia zgody, wówczas zaczyna się presja. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, w którym kraj ten zabiega o restrukturyzację zadłużenia, zwraca się do jego rządu o przywołanie do porządku krnąbrnego delegata. Prędzej czy później ulegają wszyscy, dzięki czemu udawało się utrzymać zasadę consensusu. GATT żywemu nie przepuści Celem istnienia Światowej Organizacji Handlu (WTO) i jej poprzednika GATT (Powszechne Porozumienie ds. Ceł i Handlu) jest poddanie wszelkich odkryć i całej wiedzy, która wynika z bogactwa natury, ograniczeniom wynikającym z praw własności intelektualnej. 26-letnia Indianka guarani z Panamy ma w swoim organizmie komórki zapobiegające otyłości. Odkrycie to zostało opatentowane przez sekretarza Departamentu Handlu USA Rona Browna. W krajach biednego Południa żyje 90 proc. gatunków zwierząt i roślin, które można przetwarzać na leki i stosować w medycynie. Rzecznicy wolnego handlu zrobili wszystko, aby na każdym z tych organizmów zarabiały międzynarodowe firmy farmaceutyczne, biochemiczne i agrochemiczne. Rodzące się w ramach kolejnych rund GATT pomysły zamiany zasobów biosfery na patenty należące do wielkiego kapitału skrzętnie ukrywano. Do czasu, kiedy odpowiednie projekty pojawiły się – podpisane przez prywatne firmy biotechnologiczne – w indyjskim parlamencie. Pomysł komercyjnego opatentowania organizmów żywych wywołał w Indiach masowe demonstracje. – Jeżeli się nie przeciwstawimy, to zechcą opatentować nie tylko nasiona, ale i drzewa! – oburzyło się 500 000 demonstrujących w 1992 r. w Bangalore wieśniaków. Mieli rację: na właściwości lecznicze świętego drzewa „nem”, sadzonego tradycyjnie w każdej hinduskiej wiosce, firmy amerykańskie i jedna europejska wystąpiły z 34 wnioskami patentowymi. Niejaki Craig Venter z Narodowego Instytutu Zdrowia USA w 1991 r. wystąpił o patent na 5 proc. genów z ludzkiego mózgu. Odmówiono mu, ale negocjacje i porozumienia GATT sprawiły, że dziś odkrycia genetyczne dotyczące człowieka są już patentowane i komercjalizowane, a handlowym wykorzystaniem ludzkich genów zajmują się międzynarodowe firmy. Zaczynając od ochrony renomowanych marek przed podróbkami, GATT doszedł do patentowania organizmów żywych i genów. Zmieniono prawny mechanizm tej ochrony: aby otrzymać patent nie trzeba już przedstawiać procesu myślowego ani procedur badawczych; nie istnieje też obowiązek udostępnienia odkrycia krajowi, dzięki którego zasobom do niego doszło, ani odsprzedania patentu. Korporacje są uprawnione do zamrożenia wiedzy z myślą o przyszłym monopolu. Skandal, który wywołały protesty gigantów farmaceutycznych, gdy w RPA zaczęto produkować leki przeciw AIDS – tańsze, bo nie płacono koncernom za patenty – sprawił, że WTO, dla uciszenia hałasu szkodzącego interesom, zgodziła się wyłączyć prawa własności intelektualnej w stosunku do leków przeciw AIDS, ale dopiero od 1 stycznia 2003 r. 24 miliony Afrykanów chorych na AIDS muszą jeszcze trochę poczekać.. Żryjcie DDT! Na początku lat 90. sekretarz generalny GATT Artur Dunkel wyprodukował dokument znany jako Dunkel Draft Text – DDT. Powołano do życia instytucję pod nazwą Codex Alimentarius, która „uśrednia w górę” dopuszczalną zawartość pestycydów i innych szkodliwych substancji w produktach żywnościowych. Wszelkie zastrzeżenia „surowsze niż to konieczne” są uważane za przeszkody w handlu i podlegać mają sankcjom handlowym GATT. Dopuszczalną zawartość DDT w sałacie i brokułach w stosunku do norm europejskich podwyższono 33 razy. O rozstrzygnięciach Codeksu decydują zasiadający w jego Komitecie eksperci z takich koncernów żywnościowych jak: Nestle Foods, Pepsi Co. Inc., The Coca-Cola Company, Protein Technologies. Francuskie organizacje ekologiczne, rolnicze i antyglobalistyczne, chcąc zablokować zatwierdzenie przez ten kraj ósmej rundy GATT – tej, na której zrodził się Codex Alimentarius – wysłały wszystkim ministrom i deputowanym po butelce wina z trupią czaszką, znakiem radioaktywności, i więzieniem na etykiecie oraz sygnowaną przez Artura Dunkela metryczką: Mamy zaszczyt polecić wino GATT wyprodukowane gdziekolwiek, wszystko jedno jak, obojętne przez kogo, na mocy rozluźnionych norm sanitarnych gwarantowanych międzynarodowo. Opóźnili proces ratyfikacji rundy rolniczej tylko o dwa lata. Kupić, sprzedać, zniszczyć Największe natarcie GATT/WTO poszło jednak na usługi, których jeszcze nie poddano wyłącznie prawom rynku. Na liście zakupów jest ochrona zdrowia i edukacja. W Porozumieniu GATT zdrowie zakwalifikowano jako przemysł eksportowy, a edukację jako artykuł przeznaczony do spożycia publicznego lub prywatnego. W tych dziedzinach państwa będą musiały usunąć ograniczenia liczby usługodawców, udziału kapitału obcego czy liczby pracowników importowych. Wydatki rządowe na zdrowie i edukację w języku WTO uznawane są za nieuprawnione subwencje ograniczające wolność na rynku tych usług. Dla ułatwienia ruchów taniej siły roboczej przygotowuje się już specjalne rozwiązanie wizowe: przyznawane od ręki za poręczeniem WTO. Są to wizy na czas trwania kontraktu. I tak już wkrótce zapowiadane podczas strajku naszych pielęgniarek sprowadzenie ukraińskich łamistrajków stanie się legalne. Percy Barnevik, dyrektor generalny Asean Brown Boveri (ABB) o globalizacji: Globalizację określiłbym jako wolność mojej grupy kapitałowej do inwestowania gdzie chce, kiedy chce, aby wytworzyć co chce, zaopatrując się u kogo chce przy jak najmniejszych ograniczeniach ze strony prawa pracy i konwencji socjalnych. Boliwijskich wieśniaków, francuskich ekologów, związkowców, intelektualistów i delfiny na całym świecie łączy wspólny wróg: chciwość i wszechwładza wielkich międzynarodowych korporacji reprezentowanych przez Światową Organizację Handlu. Jej ofiarą padają ludzie, miejsca pracy, lasy deszczowe, klimat i demokracja – nasze prawo i nasza wolność sprzeciwu wobec nieograniczonej wolności bogacenia się nielicznych. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trup w arce Rydzyka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do golenia stań wesoło Role ofiar w swoim dramacie powierzył Hausner emerytom, rencistom, bezrobotnym. Światek finansjery to zadowolona widownia. Dochody wpływające do państwowej kasy są zdecydowanie mniejsze niż wydatki rządu. W rezultacie rząd permanentnie się zadłuża, co w końcu musi doprowadzić do katastrofy. Chcąc temu zapobiec wicepremier Hausner przyrządził plan ratunkowy i chwała mu za to. Ale rzecz w tym, że regeneracyjną zupę upichcił na kościach biednych ludzi. Nie odważył się sięgnąć do kont i portfeli osób zamożnych. Hausner woli ciąć wydatki, niż szukać możliwości zwiększenia dochodów rachitycznego budżetu. * * * Wkład emerytów w ratowanie finansów państwa prof. Hausner ustalił na niebagatelną kwotę ok. 8,8 mld zł. Z grubsza biorąc oznacza to, że zaplanował przykrojenie dochodów statystycznego emeryta i rencisty o ok. 1000 zł w czasie trzech lat. Odchudzenie czyjejś portmonetki o 28 zł miesięcznie to niby nie tak dużo. Ale przecież nie można zapominać, że 1,5 miliona emerytów ma w Polsce głodowe świadczenia (ok. 600 zł) ledwo wystarczające na przeżycie. Jeszcze w tym roku emerytury wzrosną o marne 1,8 proc., ale już w 2005 r. emeryci będą musieli obejść się smakiem – dla dobra Najjaśniejszej. Socjaldemokrata Hausner oszczędzając na podwyżkach świadczeń emerytalno-rentowych jednocześnie włożył przedsiębiorcom do kieszeni ok. 2 mld zł wskutek obniżenia im w tym roku podatku dochodowego (CIT) z 27 do 19 proc. Mogę się mylić, ale prawdopodobnie w ciągu najbliższych trzech lat ta grupa zyska niemal tyle, ile stracą emeryci i renciści na „oszczędniejszej” waloryzacji Hausnera. W finansach konieczna jest przecież równowaga! 4 mld zł chce zaoszczędzić prof. Hausner na ludziach po pięćdziesiątce, nie z własnej winy wypadających z rynku pracy. Świadczenie przedemerytalne ma im zostać obniżone do 600 zł. No cóż może to i konieczne, ale sprawiedliwe nie jest. Zwłaszcza w zestawieniu z zeszłorocznym ruchem Millera, który zablokował poselską inicjatywę podniesienia do 50 proc. stawki podatku dochodowego dla najbogatszych – co w 3 lata zasiliłoby kasę państwa kwotą ok. 3 mld zł. (W Niemczech najbogatsi płacą wedle stawki 48,5 proc.). Gdyby ta forsa wpłynęła do budżetu, to być może nie byłoby konieczne oszczędzanie akurat na świadczeniach przedemerytalnych, z których korzystają osoby dotknięte bezrobociem w końcówce swej zawodowej aktywności. Zmniejszenie deficytu w kasie państwowej jest niewątpliwie konieczne. Niestety lewicowy rząd, podpierając się neoliberalną teorią drugiej świeżości, szuka oszczędności głównie po stro-nie wydatków socjalnych rezygnując z możliwości powiększenia dochodów państwa na przykład z symbolicznego chociaż opodatkowania transakcji walutowych. Kupując skarpetki emeryt płaci 22 proc. podatku VAT. Natomiast członek klasy średniej kupujący dolary na opłacenie urlopu za granicą nie płaci żadnej daniny na rzecz państwa. „Super Express” (z 27 lutego 2004 r.) zasygnalizował, iż spekulanci walutowi przeprowadzili atak na nasze portfele grając na osłabienie złotówki. W czwartek 26 lutego 2004 r. pensje Polaków straciły realnie ok. 1 proc. na wartości w czasie zaledwie 5 godzin. Automatycznie wzrósł dług zagraniczny Najjaśniejszej. Według ekonomi-sty Marcina Mroza, każdy 1 proc. osła-bienia złotego powoduje zwiększenie relacji długu publicznego do Produktu Krajowego Brutto o 0,15 punktu procentowego. * * * Już w latach 70. światowej sławy ekonomista, doradca prezydenta Kennedy’ego prof. John Tobin zaproponował symboliczne opodatkowanie transakcji walutowych. Wyegzekwo-wanie podatku obrotowego od sprzedaży walut uszczupliłoby majątki współczesnych krezusów o kwoty idące w miliardy dolarów. „Podatek Tobina” nie szkodziłby jednak zwykłym ludziom. Uderzałby boleśnie w spekulantów walutowych, ponieważ oni wymieniają walutę wiele razy w ciągu jednego dnia. 28 sierpnia 2001 r. – pół roku przed śmiercią prof. Tobina – premier Francji socjalista Lionel Jospin wyraził opinię, że należałoby opodatkować transakcje walutowe. Od tego pomysłu natychmiast zdecydowanie odcięła się wielka finansjera, wszyscy prezesi banków oraz większość polityków europejskich. Krytycy gołosłownie zarzucili Jospinowi, że jego nieprzemyślany rzekomo pomysł mógłby potężnie zaszkodzić nie tylko transakcjom spekulacyjnym, ale także przepływowi kapitału, a zatem gos-podarce w ogóle. We Francji socjaliści przegrali z prawicą Chiraca. Ale w Najjaśniejszej podobno jeszcze rządzi lewica i mogłaby wprowadzić coś na kształt „podatku Tobina”. W pewnym stopniu zniechęcałby on do manipulowania kursem złotówki, a ponadto przyniósłby znaczne wpływy do kasy państwa. Może dzięki temu nie trzeba by było aż tak bezwzględnie ciąć wydatków socjalnych. Sytuacja dojrzała do wprowadzenia zmian politycznych ograniczających rozmiary spekulacji pasożytujących na real-nej gospodarce. „Podatek Tobina” mógłby być pierwszym – najłatwiejszym i najbardziej skutecznym – narzędziem realizacji tego celu. * * * Rząd Millera przypomina królika zahipnotyzowanego przez węża. Bezwolnie poddaje się tyranii tzw. analityków bankowych i głoszonych przez nich opinii. Ich mantra brzmi: wysokie podatki i duże obciążenia socjalne są wrogiem miejsc pracy. Rzeczywistość pokazuje jednak co innego. W 1997 r. podatki były znacznie wyższe niż dziś, wydatki socjalne relatywnie też były wyższe, a wskaźnik bezrobocia wynosił poniżej 10 proc., produkt krajowy zaś przyrastał w tempie ok. 7 proc. Dziś przy dużo niższych podatkach mamy 20-procentowe bezrobocie i 3,5-procentowy przyrost PKB. (Ma być 5 proc.). Teoria neoklasyczna, dominująca wśród neoliberalnych ekonomistów, bynajmniej nie jest „bardziej naukowa” od innych ujęć w ekonomii. Irving Fisher, ojciec monetaryzmu, zapewniał, że kursy akcji osiągnęły stały wysoki poziom w przeddzień krachu giełdowego w 1929 r. Wielcy ekonomiści i doświadczeni analitycy bankowi też mogą się mylić – nie wykluczając profesorów Hausnera i Balcerowicza. Co podaję pod rozwagę parlamentarzystów, którzy będą debatować nad poszczególnymi ustawami składającymi się na plan Hausnera. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papierowy Putin Patrząc na żołnierzy wychowanych na diecie Jelcyna, uginających się pod ciężarem kałasznikowów oraz milicjantów z wypchanymi łapówkami brzuchami, którzy stali w kordonie wokół opanowanego przez terrorystów teatru w Moskwie, zrozumiałem dramat Putina. Rosyjski prezydent, choć konstytucyjnie wyposażony w niemal nieograniczoną władzę, wobec rozkładu państwa ma ją głównie na papierze. Jego przeszło milionowa armia jest rachityczna, pochodzi z innej epoki i w takim kształcie nie da sobie rady z bojownikami, którzy we krwi mają wojnę, a w mózgu fanatyczny wyciąg z Koranu. Jeśli amerykański prezydent, niezależnie od tego jaki ma IQ (wskaźnik inteligencji), uderzy pięścią w stół, machina sprawnego państwa zadziała jak szwajcarski zegarek. Jego lotniskowce z F-16 na pokładzie wyruszą w wyznaczony rejon świata, zaś inteligentne bomby trafią w cel z dokładnością do kilkudziesięciu cywilów. Skutkiem uderzenia w stół rosyjskiego przywódcy, nawet tak sensownego jak Putin, będzie co najwyżej rozsypanie się przeżartego przez korniki mebla. Terroryzm nie jest wrzodem na zdrowym ciele Rosji. To skutek chorób, które ogarnęły cały organizm: powszechnej korupcji i prywaty korodujących państwowe struktury. W porze i przy trasie, którą Putin jeździ codziennie do roboty na Kreml, nie niepokojony przez nikogo killer morduje gubernatora Magadanu. Mógłby to zrobić obok jego moskiewskiego mieszkania w zacisznym miejscu stolicy. Ale co to za różnica, skoro i tak go nie znajdą. Jak nie znaleźli sprawców żadnego z głośnych zabójstw polityków, urzędników i biznesmenów. Przy tej samej trasie oficer drogówki w mundurze bez skrępowania wymienia w kantorze studolarowy banknot, choć pensję otrzymuje w rublach. Służbowy Mercedes należący do administracji prezydenta parkuje przed japońską restauracją zbyt drogą nawet dla wysokiego urzędnika państwowego, jeśli żyje on tylko z pensji. Obrazek dopełnia żołnierz służby zasadniczej zaczepiający obok przechodniów i żebrzący o parę groszy na papierosy. * * * Jesienią 1999 r. Putin jeszcze jako premier – obiecał "ukatrupiać czeczeńskich bojowników nawet w klopie". Po trzech latach czeczeńscy fanatycy podjęli efektowną próbę politycznego ukatrupienia Putina parę kilometrów od Kremla. Terroryści – ideowi i nieprzekupni – są idealnym narzędziem w rękach bogatych krajowych i zagranicznych sponsorów. Przeprowadzenie nawet najbardziej ryzykownej operacji ułatwiają im panujące w Rosji porządki. W 1995 r. stuosobowe, uzbrojone po zęby komando Szamila Basajewa bez trudu pokonało na ciężarówkach nominalnie pilnie strzeżoną drogę z Czeczenii do Budionnowska. Wystarczyły drobne wziątki dla obstawiających ją posterunkowych. Do tej pory rosyjscy oficerowie sprzedają separatystom ręczne rakiety "Strzała" i "Igła", z których ci zestrzeliwują śmigłowce sił federalnych. "Za parę lat Czeczeńcy nas wykupią i będą nami rządzić" – powiedział mężczyzna z tłumu gapiów przed otaczającym teatr kordonem. Atak musiał być długo przygotowywany, a bojownicy starannie przeszkoleni. Miny i bomby zostały prawdopodobnie wniesione do gmachu zawczasu. Federalna Służba Bezpieczeństwa nic nie wiedziała o planowanym zamachu. Żaden ze stu tysięcy moskiewskich milicjantów nie zauważył dziesiątków uzbrojonych, ubranych w mundury bojowników, którzy podjechali przed główne wejście teatru. Argument, że Amerykanie przespali 11 września niczego nie tłumaczy. Islamscy fanatycy z Kaukazu dokonali już dziesiątków aktów terroru poza Czeczenią. Zginęło przeszło tysiąc osób. Swój 11 września Moskwa przeżyła trzy lata temu, gdy przeszkoleni w czeczeńskich obozach arabskiego oszołoma Chattaba terroryści wysadzili w powietrze dwa bloki. * * * Co zrobi Putin? Jeśli ponowi rozkaz ukatrupiania bojowników w Czeczenii, jego armia po raz kolejny wystrzeli tysiące ton pocisków, które trafią głównie w domy i ich cywilnych lokatorów. Pojawią się kolejne zastępy żądnych – zgodnie z kaukaską tradycją wendety – pomszczenia bliskich. Jeśli rosyjski prezydent odpuści Czeczenię i – jak podpowiadają mu niektórzy doradcy – otoczy ją szpalerem wojska, na Północnym Kaukazie pojawi się państwo islamskich fanatyków szczodrze wspieranych przez międzynarodowe ośrodki terroryzmu. Od dobrych paru lat Czeczenia jest dla nich poligonem walki z niewiernymi. Nie żałują miejscowym bojownikom pieniędzy na zakup rosyjskiej broni, zachodnich środków łączności i komputerów. Walczący w szeregach separatystów Arabowie dbają o przerobienie Czeczeńców na wahhabitów. Przerobieni wiedzą, że ich powołaniem jest budowa islamskiego państwa od Morza Kaspijskiego do Czarnego. Nie powstrzyma ich nieodporny na widok banknotów kordon sanitarny. Aby zlikwidować terroryzm pochodzący z Czeczenii, trzeba odciąć separatystów od zasilania materialnego i ideologicznego z zewnątrz, dogadać się z umiarkowaną opozycją, wyeliminować nieprzejednanych oraz przeznaczyć parę miliardów dolarów na odbudowę zrujnowanej republiki. Jednak żaden plan nie zadziała, dopóki Putin nie będzie miał sprawnego państwa. Miliardy na odbudowę rozdzielą jak dotąd – urzędnicy, generałowie i bandyci. Może któryś z nich zechce wyprać forsę za pośrednictwem musicalu, bo z Moskwy ostatnio zrobił się Broadway wschodu. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A mury runą cd. Austriacki koncern Wienerberger jest największym producentem ceramiki budowlanej w Polsce. Jego sztandarowy produkt – pustaki w systemie POROTHERM – nie spełnia polskich norm, co może grozić katastrofą budowlaną. Krajowe Zrzeszenie Producentów Materiałów Budowlanych CERBUD, na którego zlecenie przeprowadzono stosowne badania pustaków POROTHERM, powiadomiło o tym prokuraturę, prezydenta, rząd, Sejm i inne ważne instytucje państwowe. Poseł Jan Tomaka (PO) interpelujący w sprawie pustaków produkowanych przez Wienerbergera otrzymał odpowiedź z Ministerstwa Infrastruktury. W imieniu wicepremiera i ministra infrastruktury Marka Pola odpisał podsekretarz stanu Marek Bryx: Odnosząc się do Pana wątpliwości związanych z dopuszczeniem do obrotu i powszechnego stosowania w budownictwie pustaka poryzowanego pod nazwą POROTHERM 18,8 P+W, którego producentem jest firma WIENERBERGER–KARBUD S.A. z Zielonki uprzejmie informuję, iż zgodnie z Pana Posła sugestią zobowiązałem Głównego Inspektora Nadzoru Budowla-nego do podjęcia stosownych działań oraz poinformowania Pana o ich wynikach. Zatem w sprawę rozpadają-cego się pod wpływem mrozu i nie wytrzymującego normatywnych obciążań materiału budowlanego włączył się kolejny – po Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów – organ państwowy. Czy wyniki tych postępowań zdążą pojawić się, zanim dojdzie do katastrofy budowlanej. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Związek nasz bratni Ze stołków w radach nadzorczych i zarządach firm łamania praw pracowniczych i związkowych nie widać. Janusz Śniadek, nowy przewodniczący NSZZ "Solidarność", odwiedził szwaczki z elbląskiego Hetmana wywalone przez właściciela za założenie związków w jego zakładzie. Orzekł, że to skandal i bezprawie. Ale przez 11 miesięcy nie zdążył odwiedzić związkowców z macierzystej Stoczni Gdynia wyrzuconych z roboty za to, że starali się być dobrymi związkowcami. Bo koledzy są z konkurencji. Lech Wałęsa do Leszka Świętczaka, przewodniczącego Zarządu Związku Zawodowego Pracowników Stoczni Gdynia S.A. "Stoczniowiec": Uprzejmie zapraszam Pana oraz Panów Tadeusza Czechowskiego i Jana Szopińskiego na spotkanie w dniu 20.12.2002 godz. 11.00 w moim Biurze w Gdańsku przy ul. Długi Targ 24. Proponuję, abyśmy w czasie spotkania omówili aktualne problemy pracowników Stoczni Gdynia oraz sytuację tej Stoczni. Na spotkanie to zaprosiłem Panów Dariusza Adamskiego, Romana Kuzimskiego oraz Aleksandra Kozickiego z NSZZ "Solidarność" przy Stoczni Gdynia S.A., oraz Panów Jana Gumińskiego, Piotra Skierkę i Jana Bacha z Wolnego związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Morskiej Stoczni Gdynia S.A. Dariusz Adamski, przewodniczący NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdynia S.A., do Lecha Wałęsy: (...) bardzo prosimy o wyznaczenie innego terminu spotkania, w którym nie byłoby prawdopodobieństwa spotkania się z Panami: Leszkiem Świętczakiem, Tadeuszem Czechowskim i Janem Szopińskim. (...) Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ "Solidarność," w rozmowie z Rafałem Kalukinem w "Gazecie Wyborczej" (11.01.2003): Na poziomie zakładów pracy współpracują w imię wspólnego dobra firmy związki różnej proweniencji. Trzy wypowiedzi, trzech robotników, trzech stoczniowców, trzech związkowców, trzech ludzi "Solidarności". Ale mentalność – podwójna. Oto jeden solidaruch klepie do wielkiej gazety ogólniki i banały, bo chce się zaprezentować political correct. Drugi olewa swojego historycznego patrona, bo ma swoje partykularne interesy i niechęci. Poza bramą poza prawem Świętczak, Czechowski, Szopiński to dyscyplinarnie zwolnieni z pracy 1 marca 2002 r. przewodniczący związku zawodowego "Stoczniowiec". Choć ustawa o związkach zawodowych zabrania wyrzucania z pracy liderów związkowych, Zarząd Stoczni Gdynia rozstał się z nimi, zabrał przepustki i zabronił wpuszczać na teren zakładu pod jakimkolwiek pretekstem. Związkowcy otworzyli swoje biuro w przyczepie campingowej przed bramą stoczni. I nie dali się stamtąd przegonić, pomimo że nieznani sprawcy próbowali przyczepę zniszczyć. Urzędują codziennie od 5.30 do 15.00 ("Wolność na kółkach", "NIE" nr 15/2002). W ten sposób pozostają bez pracy i prowadzą działalność związkową już 11 miesięcy. Pomimo że ich sprawa trafiła do Sądu Pracy w Gdyni już w marcu, do tej pory nie została rozstrzygnięta. Sąd Pracy od 22 kwietnia zawiesił postępowanie w ich sprawie, oczekując na rozstrzygnięcie sprawy karnej przeciwko związkowym liderom. Zarząd stoczni oskarżył ich o kierowanie nielegalną akcją protestacyjną w stoczni w lutym 2002 r. Pierwsza rozprawa karna odbyła się w październiku. Do tej pory z 47 zgłoszonych przez zarząd stoczni świadków przesłuchano 3 (sic!). Przy takim tempie należy mniemać, że sprawa karna w Sądzie Rejonowym w Gdyni potrwa dwa–trzy lata. Przez ten czas, jak należy rozumieć, działań w ich sprawie nie podejmie także Sąd Pracy. Poza społeczeństwem Leszek Świętczak mieszka z żoną, córką i jej dzieckiem. Cała rodzina utrzymuje się z kilkusetzłotowej pensji żony, która jest przedszkolanką. Wydali już wszystkie oszczędności i wykorzystali do maksimum debet na koncie. Tadeusz Czechowski mieszka z żoną i 13-letnim dzieckiem. Żona pracuje jako pielęgniarka w szpitalu. Pomagają im rodzice emeryci. Jan Szopiński mieszka z bezrobotną żoną i dorosłą córką. Rodzina utrzymuje się z pensji córki, która jest sprzedawczynią w sklepie. Prezesa stoczni ta sytuacja nie musi obchodzić. Jak wojna, to wojna. Poza tym Szlanta ma ważniejsze dylematy: ogłosić upadłość zakładu czy jeszcze poczekać? Sędziów to tym bardziej nie musi ruszać. Podobnych spraw pracowniczych jest mnóstwo. Ale dlaczego koledzy związkowcy ich olewają, dokładają do pieca, szykanują? Poza solidarnością Stoczniowa "Solidarność" nie uznaje Świętczaka, Czechowskiego i Szopińskiego za liderów związku. I nie chce się z nimi spotykać. Odrzucenie propozycji spotkania złożonej przez Wałęsę to nie jedyny tego przykład. Komisja Zakładowa NSZZ "S" w stoczni zdecydowała, aby nie odbierać pism od "Stoczniowca". Gdy sekretarka "Stoczniowca" zanosi pismo do sekretarki "Solidarności", to wraca z nim z powrotem. Musi je złożyć do kancelarii ogólnej Stoczni Gdynia. A i tak pismo wraca. W grudniu 2002 r. prezes zarządu Euromalu – spółki-córki Stoczni Gdynia utworzonej z wydziału malarskiego – rozesłał do trzech działających na terenie stoczni związków ("Solidarności", OPZZ i "Stoczniowca") pismo w sprawie podjęcia negocjacji dotyczących projektów nowego regulaminu pracy i wynagradzania. Zarząd "Stoczniowca" zwrócił się do "Solidarności" o wypracowanie wspólnego stanowiska w tej sprawie. "Solidarność" na to wydała komunikat mówiący, że "Stoczniowiec" nie ma na terenie stoczni zarządu i zwróciła się do szeregowych związkowców "Stoczniowca" o podpisanie propozycji przygotowanych przez "Solidarność". Tymczasem przepisy nie zezwalają na to, aby szeregowy członek związku mógł podpisywać jakiekolwiek dokumenty i porozumienia z pracodawcą w imieniu całego związku. Powołany przez wojewodę pomorskiego zespół do oceny sytuacji w Stoczni Gdynia S.A. (wchodzą w jego skład m.in. senator SLD Ewa Serocka, przewodniczący stoczniowych zw. zawodowych Dariusz Adamski ("S"), Jan Gumiński (OPZZ), przedstawiciel zarządu stoczni) spotyka się co poniedziałek bez udziału przedstawicieli "Stoczniowca", bo "S" sobie tego nie życzy, więc wojewoda spotyka się ze "Stoczniowcem" oddzielnie. – Ja tych panów nie uznaję – mówi mi przez telefon Dariusz Adamski. – Oni nie są dla mnie przewodniczącymi związku. Ten związek na terenie Stoczni Gdynia nie ma zarządu. Hmmm. Walne Zebrania Delegatów "Stoczniowca" uchwałami z 7 marca i 1 sierpnia 2002 r. potwierdziły, że zarząd związku to Świętczak, Czechowski, Szopiński. Aby być związkowcem "Stoczniowca", nie trzeba być pracownikiem stoczni. Tak mówi statut związku. Sam zarząd stoczni, choć ich wywalił i nie uznaje, gdy potrzebuje uzyskać opinię potrzebną do zwolnienia pracownika, przysyła do ich przyczepy przed bramą pismo pocztą priorytetową. Poza klasą robotniczą Solidaruch Dariusz Adamski jest urażony stwierdzeniem przewodniczących "Stoczniowca" opublikowanym w ich biuletynie w połowie 2002 r. przy okazji wyborów do rady nadzorczej stoczni, że poprzednia rada ponosi odpowiedzialność za przyzwolenie zarządowi na rozkradanie majątku, obsadzanie rad nadzorczych swoimi ludźmi i łamanie praw pracowniczych. W radzie nadzorczej stoczni Adamski jest trzecią kadencję. Janusz Śniadek był w niej 11 lat. Odszedł wprost na stanowisko przewodniczącego całej "S". Dla "Solidarności" to typowe. Ich działacze nagminnie zasiadają we władzach związku i radach nadzorczych – reprezentują i pracobiorców, i pracodawców. A wielu byłych związkowców tkwi w zarządach przedsiębiorstw. * * * Na inauguracyjnym posiedzeniu warszawskiej "Kuźnicy" na wezwanie Karola Modzelewskiego lewicowi intelektualiści i politycy zbierali pieniądze na prawników dla Świętczaka, Czechowskiego i Szopińskiego. Czy jeśli w wolnej Polsce powstanie KOR-bis – to nadal będzie to wolna Polska? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poker rogacza Polski Watykańczyk w białej szmizjerce ma cures, że głowa mała. Będzie musiał zwołać aktyw czerwonych beretów, żeby pochyliły swoje niskie czółka nad sprawą. Jest ona najwyższego znaczenia, gdyż wiąże się z seksem, tą esencją katolickiej duchowości. Na bazary w umiłowanej ojczyźnie tatki Watykańczyka trafiły tanie duperszwance z plastiku przypominające z wyglądu szczotki do zębów. Szmuglowane są z Niemiec – jak cała cywilizacja. Każdy ojciec każdego dziecka może sobie kupić taki patyczek. Służy on do pobrania plwociny swojej i bachora w dowolnym, choćby i podeszłym wieku, i do zakonserwowania obu tych wydzielin. Następnie wysyła się je do odpowiedniego laboratorium, które ze 100-procentową pewnością potwierdza lub wyklucza ojcostwo. Diagnoza kosztuje około 1000 zł, ale szybko stanieje. Interes się dopiero rozkręca, konkurencja wzrasta. W innych, wolnych krajach urządzonko sprzedają apteki i drogerie, a analizy robią szpitale i przychodnie. W USA ustalono, że tylko co dziesiąte dziecko ma innego ojca biologicznego, a innego prawnego. We Francji co ósme. W Polsce hematolodzy twierdzą, że 15 procent dzieci nie zostało poczętych przez tatusiów, którzy figurują w tej roli w metryce urodzenia. Trzeba zaś wiedzieć, że polskie prawo od 22 lipca 1807 r. uznaje każde dziecko zrodzone w małżeństwie za potomka pana małżonka i ta bujda stanowi wielkie uproszczenie sytuacji dziecka, a też krzepi samopoczucie rogaczy. Ustanowił ją Napoleon I wyposażając Księstwo Warszawskie w swój Kodeks Cywilny. Papież ma zgryz. Kościół jeszcze się nie wypowiedział, czy dozwala badać ojcostwo sakramentalnie zrodzonych niewiniątek, czy też pobiegnie zakazać takich dociekań pod karą wyklęcia i piekła, na które w Polsce być może czekać przyjdzie, podobnie jak za aborcję w państwowym pierdlu. Kościół bowiem nie bardzo wierzy w wyroki boskie, skoro w sprawie przerywania ciąży woli spuszczać się na wyroki sądowe. Kościół mówi, że miłuje prawdę. Niezręcznie mu więc by było oficjalnie zakazać jej dociekania. Cudzołóstwo, podobnie jak wszystkie przyjemności, uznaje on za grzech. Sprawdzanie ojcostwa dzieci narodzonych wielce zaś by dyscyplinowało ich matki, aby nie kopulowały poza małżeńską łożnicą. (Łożnica to religijna nazwa wyra). Masowe wykrywanie przez ojców, że są rogaczami, przysporzy klientów i dochodów sądom konsystorskim. Te wszystkie względy przemawiają za pobłogosławieniem przez Kościół laboratoryjnego ustalania ojcostwa. Łebki kościelne rozważyć jednak muszą także przeciwwskazania. Łatwość i taniość wykluczania ojcostwa skłoni mężatki do puszczania się tylko po zażyciu pigułek antykoncepcyjnych, a w razie zapomnienia – wczesnoporonnych. To zaś oznacza rozprzestrzenianie tego łykactwa, a więc grzechu większego od cudzołóstwa, na które Kościół łacniej przymyka swoje oko bystre jak sadzawka. Ideałem katolickim egzystencji ludzi jest dozgonne ich męczenie się w raz zawartym związku małżeńskim. Dociekanie ojcostwa porozbija zaś kupę rodzin. Zwiększy się też przeogromnie liczba bękartów bez ojców, gdyż wielu rodziców prawnych hołduje przesądom, nie jest im bowiem wszystko jedno, z czy- jej spermy wywodzi się przychówek. Znów ojcowie biologiczni, często przypadkowi, mało kiedy czują skłonności rodzicielskie do zmachanych przez się bachorów. W jednej rodzinie pojawić się mogą dzieci lepsze i gorsze – zależnie od tego, czy je spłodził mąż mamusi, czy sąsiad, kolega lub obnośny sprzedawca strugarek do jarzyn. Istniejące prawa rozwodowe, majątkowe, spadkowe zawalą się pod naporem nowinek genetycznych. Możliwość sprawdzania za pieniądze żony, niczym kart w pokerze, zwiększy pęd do przerywania ciąży, co kler utożsamia z morderstwem, bo ma zygotę za człowieka. Oto więc, jaki kłopot spada na fabrykę zakazów, jaką jest Kościół katolicki. Dotychczasowe jego zmartwienia związane z postępem nauki takie jak: poczęcia in vitro, klonowanie, adopcje pedalskie itp. są przy kontroli ojcostwa kłopotami o charakterze elitarnym. Już jutro bowiem kontrola ojcostwa stanie się odruchem wszystkich mężczyzn, którym zrobiono potomka, z wyjątkiem szczególnych tchórzy i pantoflarzy, czyli tych, co nie chcą wiedzieć, że zrobiono ich w konia, podczas gdy musieli go trzepać, bo żona fatygowała się z innym. Gwałtowny rozwój genetyki i innych nauk przyrodniczych, szczególnie fizyki, astrofizyki, astronomii spycha Boga coraz dalej mnożąc teologiczne dylematy. Bóg został np. przesiedlony w czasie i przestrzeni przez Wielki Wybuch, który zapoczątkował wszechświat. Teraz zdaje się nauka już ustaliła, co istniało przed Wielkim Wybuchem i powstaniem wszechświata. Powoduje to kolejną boską przeprowadzkę. W Polsce rzeczy te mają słaby i pośredni wpływ na religijność, bo któż się wyznaje na kwantach, kwarkach, nowych teoriach czasu i podobnej magii. Każdy jednak półgłówek, nawet absolwent polskiej szkoły, pojmie co jest grane, gdy zapłaci za naukowy patent rogacza, jakim został w swej czasoprzestrzeni. Jeżeli więc pan papież uzna za grzech kontrolowanie sakramentalnej żony, nastąpi straszna kumulacja grzechów: wpierw grzech cudzołóstwa pociągający za sobą grzech ciekawości męża, powodujący grzech podbijania oka niewiernej, a nawet niekiedy grzech skopania bękarta. Oj, przyjdzie płacić spowiednikom za nadgodziny, a jakiż pracodawca to lubi. PS Prasa doniosła, że J.P. II zwołał amerykańskich hierarchów i kazał im nie pobłażać już dłużej pedofilii wśród kleru. Ten napad przyzwoitości stanowi reakcję na widmo bankructwa Kościoła w USA trapionego ogromną liczbą procesów o wielkie odszkodowania. Ani się papież nie zająknął, że dopiero co wydał dokument nakazujący taić pedofilską przestępczość wśród księży przed władzami państwowymi powołanymi do ścigania takich czynów. Stanął więc na czele przestępczej zmowy przeciwko prawu. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Życie seksualne chrześcian " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zdrowy jak „Rzepa” Wszyscy lekarze to mordercy, ale „Rzeczpospolita” ich demaskuje. Mieszkańcy Śląska w ubiegły piątek znaleźli w „Rzeczpospolitej” nr 112 (6795) kolorowy dodatek pod nazwą „Świat i medycyna”. Z niego dowiedzieli się, że polscy lekarze dzielą się na dwie bandy. Jedna to kretyni, którzy przez swoją głupotę mordują pacjentów. Druga złożona jest z degeneratów, którzy swoich pacjentów mordują świadomie i z premedytacją. NAJWIĘKSZYM ZAGROŻENIEM DLA PRZETRWANIA CZŁOWIEKA JAKO GATUNKU JEST MEDYCYNA KONWENCJONALNA*, która w imię swych partykularnych interesów, korzyści materialnych i chęci utrzymania nieograniczonej władzy nad społeczeństwem zmonopolizowała i ukierunkowała działania naukowe i medyczne na takie, które nie pozwolą społeczeństwu wymknąć się z tej matni. Kolejny artykuł i kolejny szok: Lekarze wpoili w psychikę ludzi, że lekami i skalpelem dokonują „medycznego cudu”, a nawet, że w przyszłości możemy stać się nieśmiertelni. Trzeba tylko na to poczekać – bagatela – kilkadziesiąt lat i poświęcić ogromne kwoty na badania sięgające miliardów czy trylionów dolarów. Biznes jest biznesem, zatem takie kłamstwa pozwalają na systematyczne wyłudzanie ogromnych sum na badania. POTRZEBA TEŻ LUDZKICH OFIAR DO DOŚWIADCZEŇ MEDYCZNYCH. Jeśli ktoś ma na tyle mocne nerwy, by kontynuować lekturę, to czyta dalej: Lekarz wykonuje badania, stwierdza miażdżycę i zaczyna nas leczyć. Pomimo leczenia serce staje się coraz słabsze, a miażdżyca postępuje, co doprowadza np. do znacznego zawężenia naczyń wieńcowych. Wówczas kardiochirurg wstawia stent lub robi balonikowanie. Pomimo tego naczynia nadal zawężają się i powstaje konieczność wstawienia bajpasów, które też się zamykają. Wówczas chory umiera na niewydolność tlenową, bezpośrednio spowodowaną rozległym zawałem serca. Podobnie jest z leczeniem niemal wszystkich chorób! „Świat i medycyna” to w istocie osobna gazeta – miesięcznik – wydawana przez niejakiego Kazimierza Piotrowicza. Jak każde polskie czasopismo posiada swój numer ISSN, a z informacji znajdującej się na pierwszej stronie wynika, że w tym roku zostało ono wydane już pięciokrotnie. Włożonego do środka „Rzepy” dodatku nie można jednak traktować inaczej niż jako jeden z wielu folderów reklamowych dołączanych do gazet, które choć biorą za to pieniądze, to „nie ponoszą odpowiedzialności” za treść. „Świat i medycyna” ma format gazetowy identyczny jak „Fakt” albo „Super Express”. Wewnątrz numeru znajduje się stopka redakcyjna, a w niej wiadomość, gdzie można pismo zaprenumerować. Osiem stron zadrukowanych jest artykułami, wywiadami, komentarzami. Podtytuł informuje, że jest to „bezpłatny egzemplarz promocyjny”. Podobnie promował się np. „Poradnik Domowy”, który niegdyś można było znaleźć wewnątrz „Gazety Wyborczej”. Tyle że lektura „Poradnika Domowego” nikomu nie groziła śmiercią. Zaś lektura „Świata i medycyny” takie zagrożenie powoduje. Ze „Świata i medycyny” dowiadujemy się, że wynaleziona przez Kazimierza Piotrowicza metoda leczenia jest skuteczna w przypadku 80 proc. wszystkich znanych schorzeń. Należy więc zrezygnować z usług lekarzy i położyć się w tzw. instytucie Piotrowicza: W naszym instytucie uzyskujemy znacznie lepsze rezultaty bez inwazji w organizm (to o leczeniu zawałów serca metodą transplantacji komórek macierzystych stosowaną przez Akademie Medyczne w Poznaniu i we Wrocławiu). Najlepiej też odstawić specyfiki zalecane przez lekarzy: Podstawowym, często spotykanym błędem leczenia konwencjonalnego jest podawanie nadmiaru środków farmakologicznych – a zwłaszcza „dawek uderzeniowych” tych substancji, które organizm powinien sam wytworzyć w odpowiednich ilościach, gdy zdolność ich wchłaniania jest zakłócona. Ludzie, którzy kupili piątkową „Rzeczpospolitą” (nr 112), dowiedzieli się, że średnia wieku człowieka może wynosić około 1000 lat (bo tak stoi w Biblii); że REGENERACJA KOMÓREK MÓZGU JEST MOŻLIWA W KAŻDYM WIEKU CZŁOWIEKA, że MARSKOŚĆ WĄTROBY JEST PROCESEM ODWRACALNYM. Wszystko to za sprawą łoża wynalezionego przez Kazimierza Piotrowicza. Wystarczy na nim leżeć, by się wyleczyć. Doktor nauk medycznych Ludmiła Mazanik z kliniki w Mińsku opisuje dwa przypadki wyleczenia łożem. 23-letnia kobieta nie potrafiła się wysikać. Przez 6 dni leżała na łożu – i sika. Z kolei 26-letni mężczyzna zwariował od częstego przesiadywania przed komputerem i przestał rozpoznawać nawet swoich rodziców. Wielomiesięczne leczenie w szpitalu psychiatrycznym nie dało żadnych efektów, ale wystarczyło, by przespał dwie noce na cudownym łożu – i odzyskał świadomość. Piotrowiczowe łoże zachwyca też najwybitniejszych lekarzy, trenerów i sportowców w USA. W przypadku środkowego obrońcy Dolphinsów trzy tygodnie leżenia na łożu sprawiły coś, czego nie udało się osiągnąć mimo 12 operacji (w tym kilku kręgosłupa). Zawodnik, który musiał nosić gorset, zrzucił gorset i wrócił do gry. „NIE” pisało już o genialnym wynalazku Kazimierza Piotrowicza polegającym na sprzedawaniu ludziom snu na łożu, które rzekomo posiada moc usuwania wszelkich chorób. Z Piotrowiczem bezskutecznie walczy Izba Lekarska w Katowicach. Lekarzem nie jest, nie można go więc pozbawić prawa wykonywania zawodu. A prokuratura nie wiadomo z jakich powodów postępowania wszczęte w wyniku doniesień Izby Lekarskiej kończy umorzeniem. W „Rzeczpospolitej” poinformowano nas, że „Świat i medycyna” został dołączony do piątkowego numeru na ogólnych zasadach. Jego wydawca zapłacił jak za wkładkę. „Rzeczpospolita” zastrzega sobie prawo do odmowy „wkładkowania”, jeśli np. publikacja może naruszyć cudze interesy. „Świat i medycynę” przeczytali prawnicy „Rzepy” i pracownicy jej biura reklamy. Treść „wkładki” nie wzbudziła ich zastrzeżeń. Widocznie ratowanie życia i zdrowia człowieka ich zdaniem nie leży w interesie pacjentów. Jest to godny uwagi pogląd filozoficzny. „Rzeczpospolita” uchodzić chce za gazetę poważną i opiniotwórczą. Feruje sądy, ściga aferzystów, wytyka innym kłamstwo i obłudę. Wystarczy jednak dobrze zapłacić, by firmowała największe brednie. * Cytaty oryginalne. Wyróżnienia autora. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jamroży klient "NIE" " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Halluks lewej nogi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gucwińscy spółka zoo cd. W świątecznym numerze „NIE” ukazał się artykuł Bogusława Gomzara „Gucwińscy spółka zoo”, w którym autor zarzucił pani poseł nierzetelność w składanych oświadczeniach o stanie majątkowym, a także zbyt daleko idące włączenie małżonka w wykonywanie mandatu parlamentarnego. W imieniu Hanny Gucwińskiej zaprotestował małżonek. List pana Antoniego Gucwińskiego nie jest jedynie sprostowaniem, jest także repliką na stwierdzenia autora publikacji. Z tego względu zamieszczamy list i odpowiedź redakcji równocześnie. Umożliwi to Czytelnikom ocenę racji obu stron. List * (...) Przyjmując propozycję kandydowania w wyborach do Sejmu, Hanna Gucwińska zastrzegła sobie, iż po ewentualnej wygranej w wyborach pozostanie nadal w dotychczasowym zakładzie pracy; Miejskim Ogrodzie Zoologicznym we Wrocławiu i nie zostanie posłem zawodowym. Jako poseł pracuje nie tylko we wspomnianej przez autora Sejmowej Komisji Obrony Narodowej ale również w Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Podejmując prace w Sejmie Hanna Gucwińska przekazała do Biura Obsługi Posłów zaświadczenie o wysokości zarobków w zakładzie macierzystym. Oprócz tego złożyła oświadczenie o stanie majątkowym i dodatkowych dochodach. Wyżej wymienione dokumenty zostały uznane przez Biuro Obsługi Posłów za wystarczające. Uposażenie poselskie Hanny Gucwińskiej zgodnie z uchwałą nr 349 Prezydium Sejmu z dnia 21. XI. 2001 r. wynosi 4.764 zł 50 gr. – a nie jak wciska czytelnikom autor artykułu ponad 10 tysięcy miesięcznie. Do oświadczenia majątkowego złożonego w Sejmie 26 kwietnia 2002 roku Hanna Gucwińska dołączyła aktualne zaświadczenie o wysokości zarobków w zakładzie macierzystym. I tym razem rozliczenie zostało przyjęte bez zastrzeżeń. W oświadczeniu składanym w 2003 roku nie figurują honoraria z Telewizji Polskiej, ponieważ nasz program pt. „Z kamerą wśród zwierząt”: został zdjęty z emisji. W omawianym tekście autor zajmuje się naszą działką położoną w Książęcej Wsi. Kiedy przed laty ją nabyliśmy, miała status działki budowlanej. W międzyczasie tereny, na których posesja jest położona, władze samorządowe przemianowały na tereny rekreacyjne. Obecnie wartość działki jest oszacowana na 12 tysięcy złotych. (...) Hanna Gucwińska w zeznaniach majątkowych za 2002 roku nie umieściła samochodu osobowego marki Opel Astra. Punkt 10 zeznania majątkowego brzmi: „Składniki mienia ruchomego o wartości powyżej 10 tysięcy złotych”. Nasz samochód Opel Astra 1400, rok prod. 1992 został wyceniony poniżej tej sumy i dlatego nie został w zeznaniu wymieniony. Samochód ten nadal stanowi naszą własność i jest wykorzystywany do obsługi Biur Poselskich Hanny Gucwińskiej. Wyjątkowo nierzetelny w pracy dziennikarskiej okazał się Bogusław Gomzar stwierdzając, że pełnię funkcje dyrektora Biur Poselskich Hanny Gucwińskiej. W okresie od 1. I. 2002 roku do 30. XI. 2002 dyrektorem biur poselskich Hanny Gucwińskiej był przewodniczący Unii Pracy we Wrocławiu Adam Hiczuk, który został zwolniony z pracy w kwietniu 2003 roku. Od tej pory w biurach poselskich Hanna Gucwińska nie zatrudnia dyrektora. Sprawa tzw. Safarii w Bukowicach była przedmiotem licznych kontroli i publikacji w Mediach, także ogólnopolskich. Została definitywnie wyjaśniona w 2001 roku. (...) Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż w tym czasie gdy prezydent miasta, a nie wiceprezydent, jak podaje Gomzar, spieszył się z daniem mi nagany – Akademia Rolnicza we Wrocławiu obdarzyła mnie najwyższą godnością akademicką nadając mi tytuł Doktora Honoris Causa, m. innymi za promocję Wrocławia. Następne niechlujstwo Bogusława Gomzara to stwierdzenie, że Hanna Gucwińska spowodowała w 2002 roku doprowadzenie do naszej posesji w Bukowicach asfaltowej drogi. Droga ta, znajdująca się w administracji powiatu, była przewidziana do remontu już w 1998 roku i remont jej przeprowadzono w 2001 roku. O ten remont zapobiegały władze Bukowic, ponieważ droga prowadzi do domu chorej dziewczyny (Katarzyny Witkowskiej, ul. Brzozowa 5), która po operacji mózgu jest dowożona specjalnym pojazdem na rehabilitację do Milicza. Stan drogi przed remontem ten dojazd uniemożliwiał. Dowodem, że autor nie zna sytuacji w Bukowicach, jest jego stwierdzenie iż przez tę wieś przebiega „bita kamienista droga”. (...) Antoni Gucwiński * Pomijamy te fragmenty listu, które są opiniami, oraz te, które nie odnoszą się do artykułu. Odpowiedź redakcji Przy całym szacunku do Państwa Gucwińskich, a też sympatii, której dawaliśmy wyraz na łamach „NIE”, nie możemy zgodzić się ze wszystkimi zarzutami pod adresem naszej publikacji. Prostujemy nieścisłości. W pozostałych kwestiach podtrzymujemy sformułowane opinie. 1. Prostujemy i przepraszamy, że zmniejszyliśmy wkład pani poseł w prace parlamentu pomijając Komisję Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, w której pracuje (oprócz Komisji Obrony Narodowej). 2. Nie twierdziliśmy, że Pani Gucwińska zamierzała zostać posłem zawodowym. I nie z tego powodu nasze zastrzeżenia wzbudziły złożone przez nią oświadczenia o stanie majątkowym. Otóż każdy poseł ma obowiązek składania co roku w Kancelarii Marszałka Sejmu, w terminie do 1 maja, oświadczenia o stanie majątkowym za rok poprzedni. Te oświadczenia na mocy ustawy są dostępne wszystkim wyborcom. Czymś zupełnie innym są przywołane w liście zaświadczenia posłów niezawodowych o wynagrodzeniach w zakładach macierzystych składane w Biurze Obsługi Posłów wyłącznie w celu naliczenia wysokości poselskich uposażeń oraz odprawy parlamentarnej. Nasze zastrzeżenia wzbudziły wyłącznie te pierwsze oświadczenia. To w nich pani poseł nie ujawniła swojego wynagrodzenia za pracę w 2000, w 2001 i w 2002 r. oraz uposażenia poselskiego za rok 2001 w wysokości 10 tys. zł. Nasza omyłka, za którą przepraszamy, dotyczy wyłącznie tego, iż podaliśmy, że to uposażenie miesięczne, tymczasem obejmowało ono okres X–XII 2001 r. W roku 2003 zabrakło też w oświadczeniu honorariów telewizyjnych. To prawda, że program „Z kamerą wśród zwierząt” został zdjęty, ale od pięciu lat emitowany jest program „Znajomi z zoo”, za który państwo Gucwińscy pobierają honoraria. 3. Nie pisaliśmy, w jaki sposób działka budowlana została przemianowana na rekreacyjną. Zwróciliśmy jedynie uwagę na rozbieżność w oświadczeniach składanych w związku z tym przez panią poseł i jej małżonka (składał takie w 2003 r. we wrocławskim Urzędzie Miasta), choć małżonkowie deklarują wspólnotę majątkową, oświadczają więc chyba o tym samym. Podobnych rozbieżności w artykule wykazaliśmy więcej. 4. Opla Astry pani poseł wykazywać w oświadczeniu rzeczywiście nie musiała, jeśli został wyceniony poniżej 10 tys. zł, choć jej małżonek w rubryce „składniki mienia ruchomego o wartości powyżej 10 000 zł” samochodu nie pominął. 5. Nieprawdziwie napisaliśmy, że Hanna Gucwińska zatrudniła męża jako dyrektora swojego biura poselskiego. Bardzo przepraszamy. Infor-macja, którą otrzymaliśmy z Kancelarii Sejmu, odbiega jednak od tego, co pisze pan Gucwiński. Brzmi ona: z dokumentacji znajdującej się w Kancelarii Sejmu wynika, iż w Biurze Poselskim Pani Posłanki Hanny Gucwińskiej we Wrocławiu dyrektorem biura jest Pan Adam Hiczuk zatrudniony na podstawie umowy o pracę od dnia 01.01.2002 r. do chwili obecnej. 6. Sprawa tzw. safari w Bukowicach została „wyjaśniona” tak, jak to opisaliśmy. Zwierzęta z zoo zostały przeniesione do prywatnej posiadłości państwa Gucwińskich nielegalnie, a czworo mieszkańców Bukowic zostało zatrudnionych przy ich obsłudze jako pracownicy zoo. Płacił więc za nich wrocławski Urząd Miasta. Ówczesny wiceprezydent miasta (a nie prezydent, jak pisze pan Gucwiński) Stanisław Huskowski, któremu podlegała gospodarka komunalna, udzielił dyrektorowi zoo Antoniemu Gucwińskiemu nagany na piśmie. Dyrektor chyba uznał, że to słuszna kara, bo od decyzji nie odwołał się, choć miał takie prawo. Park safari został zlikwidowany. Hanna Gucwińska przegrała we wrocławskim Sądzie Okręgowym sprawę (sygn. akt INs 112/01), którą wytoczyła gazecie „Słowo Polskie” opisującej – podobnie jak „NIE” – kulisy tej afery. 7. Położenie asfaltu na bitej drodze we wsi Bukowice, gdzie państwo Gucwińscy mają swoją posiadłość, być może planowano w 1998 r., ale zamiar ten władze powiatu Milicz zrealizowały w 2001 r. To wtedy Hanna Gucwińska została posłanką. Dysponujemy oświadczeniami świadków, że pani poseł w zamian za wyasfaltowanie odcinka drogi obiecała pomoc w zebraniu fun-duszy na budowę sali gimnastycznej w miejscowej szkole. Nie jest prawdą, że asfaltową drogę poprowadzono do domu chorej dziewczyny Katarzyny Witkowskiej (ul. Brzozowa 5), która po operacji mózgu jest dowożona na rehabilitację do Milicza. Asfalt urywa się przy Brzozowej 3, gdzie znajduje się wyjazd z posiadłości państwa Gucwińskich. Dalej prowadzi kamienista bita droga, na co dysponujemy stosowną dokumentacją fotograficzną. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pijane rekolekcje Do szpitala w Pyrzycach przywieziono dwie pijane gimnazjalistki. Jedna leżała na chodniku, druga zataczała się na ulicy. Dziewczęta przyjechały na rekolekcje, którym postanowiły nadać prawdziwie spirytualny wymiar. Katolicy przeciwko arcybiskupowi W Bydgoszczy radny LPR Sławomir Młodzikowski złożył wniosek o skreślenie z listy kandydatów do medalu Kazimierza Wielkiego (za zasługi dla Bydgoszczy) nazwiska arcybiskupa Henryka Muszyńskiego. Ów katolicki radny utrzymuje, że abepe niczym szczególnym w swojej pracy się nie wyróżnił, a ponadto naraził się wielu proboszczom nachalną euroagitacją. Radnemu nie podobało się także, że Muszyński miesza pracę duszpasterską z polityką. Dzięki poparciu radnych lewicy wniosek o medal dla Muszyńskiego przeszedł. Redakcja "NIE" i LPR w jednym szeregu walki o niemieszanie się czarnych do polityki. Proboszcz z Alkatraz W Suchedniowie świetnie prosperuje dyskoteka Alkatraz. W każdą sobotę bywa tam po półtora tysiąca młodych ludzi. Jest to solą w oku miejscowego proboszcza Józefa W., który nie może pochwalić się podobną frekwencją na swoich mszach. Winą za ten stan proboszcz obarcza władze w tym burmistrza, którego z ambony nazwał "homo sovieticus". Burmistrz w odpowiedzi sugeruje, że proboszcz nie zna łaciny i nie wie, co znaczą wypowiedziane przez niego słowa. O sowieckiej dyskotece świat bowiem nie słyszał. Ksiądz umorzony Prokuratura w Augustowie umorzyła postępowanie w sprawie księdza Andrzeja J., byłego proboszcza w Mikaszówce. Przed czterema laty ksiądz przyjął darowiznę w wysokości 280 tys. zł na rzecz parafii. Ekspertyza grafologa potwierdziła, że ksiądz pokwitował odbiór szmalu własną ręką. Zaniepokojenie parafian wzbudził jednak fakt, że przyjęcie takiej kupy szmalu nie znalazło odbicia w sytuacji finansowej parafii. Ksiądz ciągle żądał pieniędzy i wyciągał od nich, co się dało, za posługę kapłańską. Okazało się, że w Pomrocznej ksiądz nie ma obowiązku dokumentowania swoich wydatków. Ustalenie, na co przepuścił pieniądze z darowizny, było więc niemożliwe. Pokuta z "Pasją" Ksiądz z parafii św. Trójcy w Kobyłce większości grzeszników, którzy się u niego spowiadają, jako pokutę zadaje obejrzenie "Pasji" Gibsona. Nie ma znaczenia ani rozmiar grzechu, ani wiek grzesznika. Zarówno nastolatki, jak i stare babcie mają dreptać do kina. Dzieci są przepytywane z treści filmu na lekcjach religii. Parafia zorganizowała nawet autokar, którym pod opieką księży wierni mogli dotrzeć do oddalonego o cztery kilometry kina. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sojusz Lewicy Parafialnej Biskupi przypominają mi za przeproszeniem Żydów. I to nie dlatego, że także noszą jarmułki, ale ponieważ na każdą krytyczną uwagę podnoszą krzyk: biją naszych! W moim telewizorze zajęła ekran dramatyczna mina zaporowa metropolity przybrzeżnego abepe Gocłowskiego. Z mistyczną wiarą purpurat twierdził, że wypowiedziane w Bydgoszczy ostrzeżenie Marka Dyducha przed stłamszeniem (lewicy) przez Kościół, który coraz więcej chce, chce i chce, i broni swoich przywilejów jest znakiem tęsknoty genseka SLD za przywróceniem komunistycznych represji wobec Kościoła. Ponieważ arcypasterz ustąpił szybko z ekranu zwyczajowym czołgom amerykańskim, nie zdążył pokazać swoich stygmatycznych ran, które w PRL zadali mu towarzysze Czyrek i Kiszczak, gdy się z nimi zmawiał. Pradawny partner romansów z władzami Polski Ludowej – abepe Gocłowski – jest teraz patronem i beneficjentem szulerni, którą założył w swej kurii pod nazwą Stella Maris. Jego mężowie zaufania idą siedzieć za lipne faktury, pranie pieniędzy, kantowanie na chama skarbu państwa, nadużywanie kościelnych przywilejów podatkowych do oszustw. "NIE" pisze o tym prawie co tydzień w cyklu "Świętych faktur obcowanie". I posiadacz takiego interesu nie posiada się oto z oburzenia, że polityk powiedział, iż Kościół coraz więcej chce i chce, a nawet przyjmuje to za nawrót stalinowskiej represji. Jakoś nie zachwyca go własna szansa na męczeństwo z tego powodu. Abepe Gocłowski dostał mocne wsparcie od swoich. Mający w episkopacie i "Gazecie Wyborczej" patent biskupa współczesnego i liberała Tadeusz Pieronek w związku z odwołaniem się Dyducha do idei państwa świeckiego powiedział PAP: Sekretarz generalny prawdopodobnie nie wie, co to jest państwo świeckie i rozumie je w tych kategoriach, w jakich zostało stworzone przez batiuszkę Stalina tzn. państwo, w którym nie ma miejsca dla ludzi wierzących, bo wszyscy mają obowiązek wyznawać światopogląd naukowy. Ma to tyle wspólnego ze słowami i obronnymi intencjami Dyducha, co ja z wniebowstąpieniem. W te same żywe oczy kłamał także ekonom episkopatu ks. Jan Drob. W Radiu Zet mówił rzeczy, w które nie uwierzy mu nawet dziecię spieszące do pierwszej komunii: Kościół katolicki w Polsce nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej i nie jest opłacany przez państwo, tylko z tacy. Wyjątkiem – dodał – Fundusz Kościelny: 70 mln zł. Ekonom pominął faktyczną dotację, którą jest zwolnienie od ceł i po-datków. Wzbogacanie przez państwo dochodów znacznej części kleru etatami katechetów i kapelanów. Ogromne nadania nieruchomości lub zbywanie ich na rzecz Kościoła za psi grosz, a następnie kościelne zyski z obrotu tą ziemią i budynkami. Utrzymywanie lub dotowanie kościelnych uczelni i wydziałów teologii oraz szkół. Przeznaczanie dla instytucji przykościelnych wielkiej części środków państwowych na cele społeczne, które to kwoty Kościół wydaje potem poza kontrolą państwa. Itp., itd. Reakcja kościelna na delikatną uwagę Marka Dyducha dowodzi, że w instytucji tej panuje metoda ojca Rydzyka: iść w zaparte i z każdego powodu ryczeć: "gwałtu, mordują!". Cóż na to SLD? Zamiast w odpowiedzi zobrazować czarnym ich chciwość i roszczenia – tłumaczono się z przerażeniem z "indywidualnego wyskoku" Dyducha. Na przykład Oleksy w rozmowie z Moniką Olejnik ("7 dzień tygodnia" w Radiu Zet 30 marca br.) scharakteryzował słowa Dyducha jako niepotrzebną wojenną retorykę. Co znacznie ważniejsze, Leszek Miller, przywódca SLD, skarcił Dyducha i zdystansował się odeń zaprze-czając prawdziwości dia-gnoz swego namiestnika w SLD. Premier deklamował o woli współpracy lewicy z Kościołem, w czym raziło nie to, co mówił, ale kontekst. Dyduch bowiem Kościoła nie atakował, lecz bronił organizm państwa przed presją i chciwością kleru. Także prezydent Kwaśniewski odpowiadając na pytania dziennikarzy na wspólnej konferencji prasowej z Millerem odżegnał się od Dyducha, bo ma nie być – tłumaczył – konfliktów z Kościołem. Pokój ten jest jednostronny, co widać, gdy się porówna nieśmiałe sugestie Dyducha z wypowiedziami w kościołach czy na zebraniach organizacji prokościelnych o rządzących postkomunistach. Wypowiedź Dyducha była ledwie popiskiwaniem strachliwej myszki. O tyrady abepe Życińskiego SLD nie łamie bowiem krzeseł, klerykalne ataki na lewicę są przemilczane. Słowa sekretarza generalnego SLD powodują zaś huk przetaczający się przez całą prasę. Lewica aprobuje status kleru – żarłocznej świętej krowy, który zapewniła mu prawica, gdy rządziła. Respektowanie całego jej dziedzictwa SLD tłumaczy tym, że nie ma w parlamencie większości umożliwiającej zmiany ustawowe wzmacniające świeckość państwa. Rezygnuje jednak także z tych możliwości, które daje władza wykonawcza nad służbą zdrowia, szkolnictwem itp., by upomnieć się o prawa kobiet czy racjonalny program nauczania. Bilans jest następujący: wypowiedź Dyducha pozwala Kościołowi stworzyć pozór zagrożenia jaskrawo sprzecznego z jego aksamitną sytuacją. Biskupi i prawica wywołują strachliwe tłumaczenie się premiera i zyskują jego zapewnienie, że pod rządami lewicy wszystkie ich roszczenia spotkają się z życzliwą aprobatą. Konkluzja: Markowi Dyduchowi, który tak zgrabnie podał piłkę klerykałom, należy się od nich w podzięce tytuł szambelana papieskiego. Mechanizm stawiania poczynań kleru poza jakąkolwiek dyskusją polityczną miewa wręcz komiczne przejawy. Gdy zeznawałem przed sejmową komisją śledczą ds. Rywina, posłowie opozycji nie szczędzili mi pytań o moje poglądy na różne sprawy. Gdy jednak wypowiedziałem krytykę polityki lewicy wobec kleru charakteryzując ją jako tchórzliwą, zaprzańską i lizusowską, czterej posłowie opozycji ogłosili formalny protest wobec marszałka Nałęcza, że dano mi trybunę do wyrażania takich osądów. Widać w tym nieustającą dbałość, aby stosunki państwo–Kościół uczynić tabu. Nakazać milczenie o nich i zadbać o nieopłacalność łamania zakazu. Niezawodowym katolikom wierzącym należy tu uświadomić, że nie jest to nakaz typu "wara od krzyża", lecz "wara od sutanny i od kieszeni w niej". Dyduchowe próby dyskusji nie dotyczą przecież niepokalanego poczęcia Matki Boskiej. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oddaj Żydzie naszych Arabów Wyssanie z drugiego producenta ropy naftowej na świecie (po Arabii Saudyjskiej) idzie buszystom dość opornie. Zwłaszcza gdy za sojusznika ma się nieudacznego okupanta – Pomroczną. Od września Polacy przejmują iracki Nadżaf zaludniony przez szyitów, którym rozkazy wydaje kilku ortodoksyjnych kapłanów. Tym facetom lepiej nie tłumaczyć, że czołg, którym się wozisz po mieście, to tylko taki gadżet i że ogólnie to wszystko jest super, bo nie ma Saddama. Szyici nie lubią, gdy rządzą nimi biali. Co więc powinni zrobić polscy okupanci, gdyby zależało im na pozytywnym wizerunku choćby u średnio kumających Arabów? Oprócz Belki, powinni (choćby dla picu) powstawiać do władzy "naszych" Arabów. Skąd wziąć chętnego Araba? Very proste. Wykopać dane Irakijczyków, którzy studiowali w ostatnich latach w Pomrocznej i zachęcić ich do kolaboracji. Niektórzy z nich z pewnością olaliby sprawiedliwość z Koranu, a co za tym idzie – zbawienie od Allaha na rzecz ziemskich uciech związanych ze sprawowaniem władzy, nawet tej fikcyjnej. Git idea, tyle że pomroczny okupant nie może zastosować tego najstarszego chwytu brytyjskiego kolonizatora. Dlaczego? Otóż wszystkie poufne dane Irakijczyków studiujących kiedyś w Polsce (jakieś 1000 osób od 1950 r.) trafiły w ręce Nasira Afifina, obywatela... Izraela. Perfekcyjna strategia. Od wiewiórek z MSZ wiemy, że z odzyskaniem tych danych "są pewne kłopoty". Jak to się stało? Całkiem normalnie. Rektor Uniwersytetu Łódzkiego akademicki przełożony marka Belki zarządził 6 marca 2003 r. (w porozumieniu z minister edukacji Krystyną Łybacką) likwidację Ośrodka Łączności z Cudzoziemcami (za pośrednictwem którego kształcili się w Pomrocznej m.in. Irakijczycy). Majątek Ośrodka rozdysponowano, zaś dyskietkę z danymi osobowymi Irakijczyków przejął wspomniany Izraelczyk. Ministerstwo nie potrafiło udzielić mi odpowiedzi, gdzie teraz przebywa Afifin i jak można odzyskać dane, nikt bowiem nie dysponuje namiarami do Afifina. Rektor UŁ tłumaczy, że Izraelczyk jest szefem Stowarzyszenia Absolwentów Szkół Polskich, jednak to nazwisko profesorom działającym w Ośrodku Łączności z Cudzoziemcami nic nie mówi, a o takim Stowarzyszeniu niektórzy słyszeli po raz pierwszy w życiu. Jakim cudem dane Irakijczyków nie trafiły wprost do MSZ i dlaczego nie ma kontaktu z Afifinem, a więc i danych? Zastanówmy się też, kto w dzisiejszych czasach nie ma żadnego adresu. Oczywiście szpiedzy i bezdomni. Całą sytuacją pomroczne Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest "mocno zaniepokojone". To przykre, zwłaszcza że wypada na serio konstruować w Iraku propolskie lobby, teraz już z czysto higienicznych pobudek – żeby ratować tyłki. Szyici wydają się być co raz bardziej wkurwieni i wygląda na to, że polski zarząd częścią Iraku przypadnie na najbardziej dla regionu hardcorowy moment. Mogą się posypać ofiary, a z tego co ostatnio usłyszałam – polscy żołnierze są dość wysoko ubezpieczeni. Z kolei nie słyszałam nic o załataniu dziury budżetowej. Może być więc i tak, że kochanej ojczyzny nie będzie stać na pogrzeby i pośmiertne wyprawki. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dzień Hipokryty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Daj dupy skarbie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zawód - onanista " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska idzie w gaz cd. „NIE” apeluje do wicepremiera Hausnera i ministra Czyżewskiego, aby posprzątali w PGNiG. Za niecałe dwa tygodnie (od 1 października 2003 r.) znowu zdrożeje gaz. Następna podwyżka w styczniu przyszłego roku. Ale wcale nie ma pewności, czy droższy gaz będzie rytmicznie i w wystarczającej ilości dostarczany przez PGNiG wszystkim klientom. W stu procentach potwierdziło się bowiem to, co napisaliśmy w artykule „Polska idzie w gaz” („NIE” nr 34/2003). Alarmowaliśmy, że firma wybrana przez PGNiG w szemranym przetargu na dostawcę dodatkowego gazu za kwotę ok. 200 mln dolarów nie wywiąże się z kontraktu i nie dostarczy do Polski uzupełniającej ilości gazu z Ukrainy. Przetarg wygrał Sinclair. Spółka offshore’owa (z kapitałem ukraińskim) zarejestrowana w USA. W czasie rządów AWS firma ta cieszyła się szczególnymi względami u Andrzeja Lipki, byłego solidarnościowego prezesa PGNIG. Pisząc o dziwnym przetargu i podejrzanym zaufaniu do Sinclaira zwracaliśmy uwagę, że władze PGNiG zrobiły kiepski interes i wyjdą na nim jak Zabłocki na mydle. Ostrzegaliśmy, że amerykańsko-ukraińska spółka nie ma możliwości przesłania do Polski gazu za pośrednictwem ukraińskich rurociągów kontrolowanych przez państwowy ukraiński koncern NAK-Ukraina. „NIE” bez trudu – przez telefon – uzyskało w pełni wiarygodną informację, że NAK nie udostępni Sinclairowi rury do przesyłu gazu do Najjaśniejszej. Prezes PGNiG Marek Kossowski nie wierzył w informacje opublikowane w „NIE” i polegał na zdaniu współpracowników, którzy w okresie rządów AWS kupowali ukraiński gaz za pośrednictwem amerykańskiej spółki. – Dostawy gazu z Ukrainy powinny były nastąpić w określonym czasie, ale ich nie ma. Pierwsze miały pojawić się w 10 dni roboczych po podpisaniu umowy, ale nie nastąpiły. Zgodziliśmy się na nieznaczne przesunięcie tego terminu. Ostrzegliśmy jednak Sinclaira, że to dla nas pierwszy sygnał, iż nie jest ona w stanie wywiązać się z umowy. Teraz to już pewne – uderzył się w piersi prezes PGNiG Marek Kossowski („Rzeczpospolita” z 11 września 2003 r.). Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, w PGNiG jest obecnie prowadzone wewnętrzne, tajne dochodzenie mające wyjaśnić, czy i ewentualnie jakie błędy popełnił Stefan Ostrowski, szef komisji przetargowej do spraw zakupów. Pracownicy PGNiG plotkują, że szef komisji przetargowej nie sprawdził wiarygodności niektórych dokumentów, a innych w ogóle nie wziął pod uwagę. Z kolei prezes Kossowski bezkrytycznie polegał na zdaniu komisji i zlekceważył ostrzeżenia, które mu przekazano w czasie jego pobytu na Ukrainie w lipcu 2003 r. Skutek głuchoty czy indolencji prezesa Kossowskiego jest taki, że Polska, po wynegocjowaniu z Rosją zmniejszenia dostaw gazu, co ogłoszono jako sukces, będzie być może musiała kupić w Rosji dodatkowe, ponadumowne ilości gazu po paskarskich cenach. Za natychmiastowe, nadzwyczajne dostawy trzeba słono płacić. Poniewczasie prezes Kossowski poszedł po rozum do głowy i wreszcie pojął, że chcąc kupować tańszy od rosyjskiego gaz na Ukrainie, musi porozumieć się z tamtejszym państwowym koncernem NAK. W zeszłym tygodniu był w Warszawie wiceprezes NAK Igor Pawłowicz Woronin. Owszem, potwierdził, że NAK gotów jest dostarczać Polsce brakujący gaz po cenie ok. 121 dolarów za 1000 m sześc., czyli o 10 proc. taniej, niż żąda rosyjski Gazeksport. Ale znacznie drożej, niż chciały sobie policzyć spółki, które odpadły w sierpniowym przetargu wygranym przez Sinclaira. Firmy te oferowały gaz w cenie ok. 108 dolarów. Zamiast więc kupować gaz po 108 dolców, Polska będzie płacić minimum 121. Albo po 132 w Gazpromie! (W cenie od 108 do 111 dolków gotowe były dostarczać m.in. ELCOM i ALC, mające kontrakty na dostęp do ukraińskiej „rury”). Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, Kossowski właśnie przymierza się do zrobienia następnego głupstwa. Chce podpisać z NAK umowę trzyletnią, pozbawiając się tym samym możliwości gry cenowej w roku przyszłym i następnym. Zarząd PGNiG będzie miał dzięki temu święty spokój, ale rachunek za droższy gaz zapłacą polskie firmy produkujące nawozy sztuczne. No i zwykli ludzie ogrzewający mieszkania gazem i gotujący na gazowych kuchenkach. Znając życie, nikt z gazowych prominentów w PGNiG nie poniesie żadnych konsekwencji za zamęt spowodowany wybraniem niesolidnego dostawcy. Prezes Kossowski ma alibi, bo formalnie stał z boku i polegał tylko na zdaniu komisji przetargowej. A że Kossowski nie zrozumiał tego, co do niego mówił w lipcu prezes NAK-Ukraina – to zapewne z winy tłumacza. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pedolub i żydofil Młodzi działacze UP z Białegostoku donieśli marszałkowi Sejmu Borowskiemu, że w czasie zorganizowanej w ich mieście debaty "Unia Europejska – zagrożenie czy przyszłość" pan poseł Andrzej Fedorowicz z LPR nawoływał do nienawiści do narodu żydowskiego i mniejszości narodowych. Zdaniem młodych z UP, z ust pana posła padły takie wypowiedzi jak: naród żydowski to nie jest naród tylko plemię żydowskie, mniejszości białoruskiej nie ma – są tylko prawosławni Polacy. Poseł miał również chwalić się swoją tolerancją mówiąc, iż jest tolerancyjny albowiem nie zabił jeszcze żadnego Żyda ani pedała. Pan poseł oczywiście zaprzecza i żąda od działaczy UP nagrań ze swymi wypowiedziami. W III RP nie wystarczy usłyszeć – trzeba nagrać... Czyja dupa tego twarz Na sesji Rady Miejskiej burmistrz Świebodzic Jan Wysoczański oddał byłemu burmistrzowi Leszkowi Gucwie (który jest obecnie radnym) zamówione przez niego kalendarze na rok 2003, zdobi je bowiem zdjęcie byłego burmistrza. Obecna władza zamówiła więc nowe kalendarze. Były burmistrz zapowiedział, że zapłaci za kalendarze ze swoją buźką i rozda je radnym. Przypuszczamy, że nowe kalendarze będą szły z duchem czasu... Przynęta z wyborcy Mieszkaniec Słupska poskarżył się policji, że poseł LPR Robert Strąk, przy pomocy dwóch innych mężczyzn, wrzucił go do stawu w lesie. Poszkodowany twierdzi, że pan poseł żądał od niego zwrotu pieniędzy za rozmowy telefoniczne, które przeprowadził jakoby ze służbowego telefonu w siedzibie LPR w Słupsku. Sprawę bada prokuratura, bo stawy teraz zimne. Miller na 99 proc. Pracownia Badań Społecznych z Sopotu ustaliła, że 99 proc. Polaków rozpoznaje pana premiera Rzeczypospolitej Leszka Millera. Jeden procent to prawdopodobnie ci, którzy przestali go poznawać. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kobyłka cię nawróci " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na boga i benzynę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Grzechnij sobie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poseł z o.o. – Stary, bierzesz tę robotę czy nie? – Tak bez żadnej umowy? Wiesz jak teraz jest. Szmalu w życiu później nie wydębię. – Co ty pieprzysz. Odwalasz robotę firmie posła. Na pewno nie zrobi z ciebie wała. Ze strachu, stary... Taką wymianę poglądów przeprowadził ponad pół roku temu bezrobotny teraz Roman F. ze swoim kolegą, który polecał mu interesy z firmą budowlaną Robud, należącą do gliwickiego posła SLD Wiesława Okońskiego. Roman F. teraz niemal zdycha z głodu. Zainwestował w biznes szmal, naorał się jak dziki, ale firma pana posła ma to wszystko w dupie. Znalazła frajera. Dług Robudu wobec Romana F. wynosi 13 tys. 450 zł netto, bez odsetek. Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu i strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczpospolitej Polskiej. Fajne, nie? To treść przysięgi składanej przez posłów, w tym Okońskiego, na początku każdej kadencji. Firma Robud wygrała przetarg na remont 1500 stacji przekaźnikowych firmy Era GSM. 103 z nich za frajer wyremontował Roman F. wraz ze szwagrem. O pardon, nie za frajer. Za 2 tys. złotówek. Tyle do tej pory po tysiącach telefonów zdołali wyciągnąć z Robudu. Przez półtora miesiąca Roman F. i jego szwagier zapieprzali po 12 godzin dziennie. Zaczynali interes od zera, więc sporo musieli zainwestować: sprzęt, paliwo, telefony, samochód transportowy. Waldemar Plichta, który reprezentował firmę Robud, roztaczał przed nimi bajkowe wizje: kontrakt na robotę na 5 lat, stałe zlecenia, góra forsy. Frajerom po takiej dawce wazeliny nawet nie przyszło do głowy, żeby wydębić zaliczkową kasę z firmy na rozpoczęcie roboty. Pozapożyczali się w rodzinie i u znajomych, a nawet w Providencie! Uważali, że przy tym całym cuchnącym węglem śląskim bezrobociu mają zajebistego farta. No i taka szanowana firma, w dodatku posła, nie mogłaby ich wydymać. Dostała przecież prestiżową nagrodę Platynowe Wiertło 2002 r. od słynnej firmy Bosch za dokładność i uczciwość w budownictwie. Poseł mgr inż. Wiesław Okoński jest wraz ze swoją firmą członkiem Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Tam nie zasiadają chyba oszuści i naciągacze – naiwnie dywagował Romek i zapieprzał z łopatą na stacjach. – Pytałem pana Plichtę o umowę, odpowiedział, że jest na to czas, że wszystko załatwimy. Teraz, kiedy mija 6. miesiąc od zakończenia roboty, bębnimy telefonem do Robudu, a tam nikt nie chce z nami gadać. Moja rodzina naprawdę nie ma już z czego żyć. W końcu dopadłem tego Plichtę, zagroziłem, że rozniosę to po prasie, że chcę skontaktować się z posłem Okońskim. On się wtedy zaśmiał bezczelnie i powiedział: A rób sobie pan co chcesz, a do posła telefonowanie odradzam, bo i tak wrócisz pan do mnie. Ja tu jestem od załatwiania tych spraw. Roman F. zastawił złoto i biżuterię żony w lombardzie, sprzedał pół chałupy, włącznie z telewizorem i meblami, na które w znoju zapieprzał parę lat wcześniej u germańców. W chałupie ma powyłączane telefony. Nie ma już czego sprzedawać. Rodzince F. z pomrocznego komfortu mieszkaniowego zostały tylko prąd i woda. Poseł Wiesław Okoński w krótkim wywiadzie dla "NIE": – Kim jest pan Plichta? – Pracuje w mojej firmie. Taki tam, jest zatrudniony na 1/8 etatu. (Dryndnęłam do Robudu, bo jakoś średnio ufam posłom. – Kim jest pan Plichta w Robudzie? – pytam sekretarkę. – Pan Waldemar Plichta jest pełnomocnikiem posła Wiesława Okońskiego, prezesa zarządu spółki). – W jakiej sytuacji finansowej jest pańska firma? – Bardzo dobrej. – Ma jakieś długi, nie zapłacone zobowiązania? – Nie, na pewno nie. – Czy wszystko w firmie pan kontroluje? – Staram się. Tak. – Czy firma zatrudnia pracowników na czarno? – Żartuje pani. Nie! – Czy regularnie płaci za wykonaną pracę swoim pracownikom? – Tak, oczywiście! – Panie pośle, niech się pan skupi. Teraz najtrudniejsze pytanie: Czy pan jest uczciwy? – Tak, za takiego się uważam. Być może poseł Okoński minął się z prawdą, bo wstydzi się gadać o swoich finansowych kłopotach. Sprawdziłam. Oświadczenie majątkowe posła Wiesława Okońskiego: W posiadaniu mam: 90 proc. udziałów w firmie Robud, dochód: 25 244,40 zł oraz 50 proc. udziałów w spółce WDS, dochód: 15 090,40 zł, dom 282 mkw. o wartości 500 tys. zł, mieszkanie 38,9 mkw., nieruchomość zabudowaną (hotel, restauracja, kompleks sportowo-rekreacyjny) o wartości 2 800 000 zł, samochód Volvo S80 z 1999 r., zobowiązań pie-niężnych nie posiadam. Dochody z tytułu zatrudnienia: 25 244,40 zł plus 8468,04 z tytułu najmu nieruchomości, oszczędności: 619 tys. zł w walucie polskiej i 5300 USD. Ze złożeniem tego oświadczenia poseł Okoński się spóźnił. Poseł Okoński figuruje też w "Słowniku polskich biznesmenów": Wiesław Okoński: właściciel 90 proc. udziałów w firmie budowlanej Robud w Gliwicach. Pozostałe udziały należą do jego brata Czesława Okońskiego. Ukończył Wydział Budownictwa i Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. W 1987 r. wraz z Dariuszen Rusem założył firmę Robud, specjalizującą się w budownictwie jednorodzinnym, tradycyjnym. Większość produkcji eksportuje do Niemiec. Firma stawia także budynki biurowe, stacje paliw, szkoły, salony samochodowe. Ma własny sprzęt transportowo-budowlany, dźwigi, wywrotki, koparki. Zatrudnia 209 osób. Jej obroty w 1994 r. wyniosły 3,7 mln zł. Wiesław Okoński ma 52 lata, jest żonaty z Małgorzatą. Ma dwoje dzieci. Lubi grać w tenisa i jeździć na nartach. W czasie wakacji żegluje, ma patent sternika jachtowego, lubi słuchać disco polo. Roman F. dysponuje wszelkimi dowodami świadczącymi, że wykonał remont stacji przekaźnikowych Ery na rzecz firmy Robud, w tym upoważnieniem do dostępu do urządzeń telefonii komórkowej sieci Era, na którym figuruje jako... pracownik firmy Robud. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mamona masona Uwaga duchowni i świątobliwi prawicowcy: nie wolno wam brać do ręki banknotów dolarowych. Są bowiem skażone wpływami wolnomularstwa, magii, okultyzmu i astrologii. Alarm sprowokowany został przez wydaną właśnie w USA książkę pt. „Tajne symbole banknotu dolarowego” Davida Ovasona, specjalisty z zakresu astrologii prowadzącego od 40 lat badania nad przepowiedniami Nostradamusa. Zacznijmy od $ – symbolu waluty USA. Ten przekreślony zawijas ma średniowieczny podtekst. Ówcześni astrolodzy używali go dla oznaczenia planety Merkury, która kontroluje handel, bankowość i finanse. Genezą symbolu dolca była sylwetka węża wspinającego się po tyczce. Aha! Takie buty – wąż, jabłko, Ewa, grzech, wygnanie z raju. Pomyśleć, że katolicki naród polski w błogiej nieświadomości zawsze ładował w sienniki i skarpetki papiery ozdobione tak złowróżbnym symbolem. Na tym nie koniec. Przyjrzyjmy się dwóm obrazkom w kółkach na banknocie jednodolarowym. Na jednym mamy piramidę z lewitującym czubkiem, w który wprawione jest rzucające blask oko; na drugim widzimy orła z tarczą na biuście. Wizerunki są wzorowane na Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych. Tak postanowił prezydent Franklin D. Roosevelt, gdy w roku 1935 zlecał nowy projekt graficzny amerykańskiego pieniądza. Zarówno dziwaczna piramida, jak i orzeł oraz pięcioramienne gwiazdki nad jego łbem to magiczne symbole wolnomularskie. Roosevelt doskonale znał ich rodowód – sam był masonem... Podobnie jak sekretarz rolnictwa Wallace i sekretarz skarbu Morgenthau. Dominujący wpływ na kształt graficzny banknotu USA mieli perfidni wolnomularze. Zaskakujące tajemnice kryje też portret Waszyngtona, centralna ozdoba banknotu. Jest kopią jednej z wersji portretu pierwszego prezydenta USA pędzla Gilberta Stuarta z roku 1796. Zwracają uwagę zaciśnięte wargi lidera, napięcie malujące się na jego twarzy oraz jakby opuchlizna wokół ust. Można by mniemać, że w przebłysku jasnowidzenia Waszyngton ze zgrozą ujrzał, kto zajmie jego stanowisko w roku 2000... Ale nie! Prawda jest inna. Przywódcy przyszłego superimperium wprawiono właśnie sztuczną szczękę, z którą się jeszcze na dobre nie oswoił – stąd zagadkowy grymas Mony Lisy. Szwarcmadonna jako królowa Polski płata okrutne figle. Najpierw rzuca się w szpony wschodniej bolszewii, by zaraz potem wydać na żer kraju czczącego na banknotach antykatolickie treści? Cóż za poniewierka! Polaku katoliku – strzeż się dolara! Biorąc go do ręki ryzykujesz, że masońsko-astrologiczne miazmaty zainfekują twą niepokalanie katolicką duszyczkę. W ogóle stroń od waluty, bo czyż euro, symbol zateizowanej, spedalonej, hedonistycznej Europy, do której wciągnął cię spisek komuchów i liberałów, jest lepszy? Domagaj się nowej edycji prawdziwie naszych, jak dziennik, banknotów. Z Jezusem na awersie, papieżem na rewersie i krzyżami po bokach. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uczony biało - czerwony " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wasz prezydent nasz premier W prowincjonalnym mieście Kopenhadze, Żyrardowie północy, Leszek Miller wybił się na wybitnego męża stanu. Poznać to po tym, co dla kraju uczynił, jak to zrobił, ale także wedle tego, co mówi po powrocie. I jak mówi. Temu pistoletowi urósł kaliber za przeproszeniem rusznikarzy. Dwa tygodnie temu w rozmowie z Michnikiem, przed którym Miller otwiera się teraz jak przed kobietą i całuje go przed kamerami, premier powiedział melancholijnie, że jest prawdopodobne, iż SLD przegra następne wybory, a on zakończy karierę. Taki był los wszystkich przywódców, którzy swoje kraje wprowadzili do Unii – skonstatował. Dystansując się od fatalizmu Millera mentalnie pokrewnego z jego wiarą w tatkę Watykańczyka i uroki życia rodzinnego, wyrażę pogląd, że premier może wykrakać. Na czas wyborów przypadną nie tylko kłopoty dostosowawcze i inne rozczarowania związane z początkowym członkostwem w Unii. Spiętrzą się także nierozwiązane przez rząd trójkoalicji SLD–UP–PSL problemy gospodarcze i społeczne. Miller straszy naród prezydentem Lechem Kaczyńskim i premierem Jarosławem Kaczyńskim równocześnie. Znaczyłoby to pojawienie się w Warszawie amerykańskiego systemu władzy, w którym prezydent jest zarazem szefem rządu. Z tą tylko różnicą, że w Polsce jeden ciasny umysł obsługiwałby dwa bliźniacze cielska. Groza tkwiąca w oddaniu władzy dubeltowemu frustratowi, kłótnikowi i nienawistnikowi już pobudza różne pomysły zaradcze. Na przykład przestawienia mebli na politycznej scenie. Kto bowiem twierdzi, że herbata nie robi się słodsza od mieszania, ten nigdy nie sypał cukru do tej lury ani nie zakładał Platformy Obywatelskiej. Tli się pomysł przerobienia SLD na partię centrolewicową o liberalnym charakterze. Wchłonęłaby ona polityków – więc i wyborców – będących sierotami po Unii Wolności oraz skrzydło Donalda Tuska z rozlatującej się Platformy Obywatelskiej. Partia centrolewicy uznałaby za przebrzmiałe dawne podziały na obóz "Solidarności" i postkomunę przyjmując za ważniejszy współczesny antagonizm pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami łączenia się państw i narodów w Unii Europejskiej. Głównym konkurentem tej nowej partii byłaby prawica skupiona w PiS rozszerzonym o Płażyńskiego i twarde skrzydło dawnej AWS. Formacja Kaczyńskich wchodzić zaś będzie w porozumienia i koalicje z klerykalnymi nacjonalistami-populistami z LPR i okolic. Ten obóz pielęgnowałby antykomunizm i sycił się frustratami z różnych grup interesów zmagających się z unijnymi standardami. Przyszłe rozstawienie mebli grozi jednak poszerzającemu się na prawo SLD rozłamem w jego starym składzie i wyłonieniem się nowej partii wyraziście lewicowej o sporej bazie politycznej i niemałym elektoracie. Trudno bowiem zakładać, że na lewicy powstanie niezapełniona próżnia, a cały SLD przełknie jak ostrygę Donalda Tuska z jego zimnoliberalną polityką gospodarczą i antyspołeczną. Przy tym dalszy bieg zdarzeń prowadzić może znów do polaryzacji elektoratu, a więc kurczenia się wpływów partii centrum na rzecz orientacji bardziej wyrazistych. Wówczas partię centroliberalną czekałby podobny uwiąd, jakiego doznała Unia Wolności. Wędrówka SLD na prawo, podczas gdy znaczna część dzisiejszych wyborców Sojuszu pod wpływem swej sytuacji życiowej radykalizować się będzie w lewą stronę, jest główną wadą kombinacji polegającej na zespoleniu partii Millera z rozproszonymi zwolennikami polityki centrowej i gospodarki liberalnej. Można pięknie obmyślić program takiej partii tworzonej pod patronatem Kwaśniewskiego, a opartej na skrzydle SLD zwanym Ordynacką. Imponująco wyglądałby stół prezydialny jej kongresu, a za nim: Miller, Michnik, Borowski, Belka, Kaczmarek, Tusk, Frasyniuk, Geremek, Hausner i inne delikatesy. A wszyscy bez obrzydzenia jedzą sobie z dzióbków. Poczem mniej ludzi odda swe głosy na tę hybrydę, niżby głosowało na nienaruszony SLD. Realna władza zaś, jeżeli nie przypadnie Kaczyńskim, opierać się będzie musiała i tak na koalicji nowej partii centrum z nową partią lewicy. Godzenie przez rząd liberalno-lewicowy sprzeczności w swoim zapleczu stanie się niesłychanie uciążliwe. Istne konfitury z musztardą. Ci politycy SLD, którzy myślą o przyszłości, mają więc do rozwiązania kwadraturę koła: jak przesunąć się na prawo i na lewo równocześnie? Wbrew pozorom taki rozkrok jest możliwy jako niesprzeczny z siłą ciążenia. Wymaga on budowania partii o wielu frakcjach żmudnie ugniatających wspólny program rządowy. Czynienie kroku i na prawo, i na lewo równocześnie ułatwiać będzie dotychczasowa niewrażliwość społeczna, która znamionuje politykę SLD. Sojusz czynił już dużo posunięć godzących w interesy i przyzwyczajenia ubogich swoich wyborców. Potem na ogół wycofywał się pod naciskiem społecznym. Zamiast zaś szarpać (bezskutecznie) różne interesy społeczne, warto przedstawić spójny i atrakcyjny program łączący nowoczesny, gospodarczy racjonalizm (w tym ściśle ograniczony interwencjonizm państwa) z zapewnieniem realnej opiekuńczości też w wyraźnie ograniczonym zakresie. Osiągnięty poziom dochodu naro-dowego stwarza możliwość zapewnienia przez państwo np. tego, że nikt nie będzie głodny i nie będzie musiał spać na śniegu, jeśli nie upadł po pijaku. I każdy, kto chce i potrafi się kształcić, szansę tę dostanie. Sądzę, że przyszłym kandydatem na prezydenta powinien być Adam Michnik jako najdoskonalsze wcielenie nowej centrolewicy. Ma znakomitą pozycję i w SLD, i wśród liberałów, wzięcie międzynarodowe oraz lepszą od kogokolwiek bazę medialną. No i zdolność podbijania wyborców. Jąkanie się stanowi korzystne, hollywoodzkie ubarwienie jego natchnionego krasomówstwa. Większość chętnie odda głosy na prezydenta przewidywalnego, fachowego w sztuce politykowania. Niechlujny brat łata Michnik nie mający przy boku żadnej pierwszej damy, człowiek, którego trzymają się kobiety w ogóle do żadnych dam niepodobne, stanowić będzie fajną odmianę po ulizanym dworze Kwaśniewskich. Przy tym Michnik już dziś trzyma w ręku tyle nici władzy, że objęcie przezeń prezydentury nie przyda mu, lecz ujmie realnego znaczenia. Oczywiście, kandydat ten wywoła wściekłość prawicowej konkurencji. Poleją się rasowe donosy. Mało to zaszkodzi Michnikowi w zbieraniu głosów. Wśród zwolenników PiS czy LPR jakikolwiek kandydat centrolewicy i tak nie ma przecież czego szukać. Aby nowa formacja centrolewicowa mogła liczyć na wygranie wyborów parlamentarnych po czteroleciu rządów SLD, firmować ją musi Kwaśniewski rzucając na szalę blisko 80-procentowe poparcie społeczne, które uzbierał, i pokazując się zawczasu w roli następnego premiera. Skoro zaś nawet sam Miller przewiduje, że zużyje się po czterech latach rządzenia Polską, to on, a nie Kwaśniewski, objąć powinien znaczący urząd międzynarodowy. Tylko takie ustawienie figur uratować może nasz kraik od przejęcia władzy przez duet Kaczyńskich, czyli od degradacji i pogrążenia Polski w odmętach małostkowych rozgrywek oraz represyjnego stylu rządzenia. Kaczyńscy to bowiem gorzej niż Krzaklewski, jeżeli coś podobnego w ogóle można sobie wyobrazić. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Święta krowa w oborze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z żebra Adama Kto rządzi w Polsce i dlaczego. Równo 14 lat temu usługiwałem przy Okrągłym Stole, przy którym Michnik pasł się między innymi. W tamtej chwili wszyscy starali się przeniknąć przyszłość. Gdy wówczas patrzyłem na dwie ścierające się ze sobą dwudziestokilkuosobowe ekipy, wyobrażałem sobie, że kariera przedstawicieli strony partyjno-rządowej wkrótce się zakończy, natomiast członkowie ekipy opozycyjnej właśnie ją butnie rozpoczynają. Gdy dziś patrzy się na stare zdjęcia mebla i ludzi, którzy obsiedli Okrągły Stół, dostrzega się, że przedstawi-ciele PZPR rządzą Polską (m.in. Miller, Kwaśniewski) lub im w tym pomagają (m.in. Gdula, Sobotka, Ciosek). Z polityką się rozstali na ogół tylko starsi członkowie tej ekipy (Kiszczak, Reykowski, Alfred Miodowicz). Natomiast z całego składu drużyny "Solidarności" w życiu publicznym dzisiejszej Polski doniosłą rolę odgrywa wyłącznie Adam Michnik. * * * Najlepszy prognosta ani żadna wróżka nie przewidzieliby w 1989 r. takiego biegu ludzkich losów. Wałęsa był światowym bohaterem i symbolem przemian w Europie Wschodniej, a przemienił siebie w śmiesznostkę historyczną. Ważnym paradoksem demokracji są dzieje Jacka Kuronia. Polityk ów miał charyzmatyczne właściwości i rzadko spotykane cechy przywódcze. Był przejrzystym dla maluczkich porywającym ideologiem, a przy tym zręcznym organizatorem. Wyrażał i wyraża poglądy lewicowo-demokratyczne, z którymi utożsamia się większość Polaków. Przez długie lata w rankingach społeczeństwo oznajmiało, że darzy Kuronia największym zaufaniem. Równocześnie zaś nie dostał wyborczego mandatu do rządzenia. Stało się tak chyba dlatego, że swój czas przegapił i nie chciał w porę wysunąć się przed Mazowieckiego. Ostał się w pamięci współczesnych jako patron zupy, a więc dania, które w menu obiadowym czy politycznym uchodzi za poślednie. W języku potocznym chadza się po kuroniówkę, żeby się najeść, a potem pójść do sławojki. Adam Michnik swego czasu wymieniany zawsze na drugim po Kuroniu miejscu, tak jak Engels po Marksie, jedyny z plemienia dawnej opozycji zrobił niebotyczną karierę. Zdawałoby się, że wbrew mechanizmowi polityki. Podobnie jak Kuroń usuwał się bowiem w cień, tylko że z odwrotnym skutkiem. Michnik szybko zrezygnował z kariery parlamentarnej, nigdy nie wszedł do żadnego rządu. Wałęsa odebrał mu znak "Solidarności" w momencie, kiedy miał on jeszcze magiczne znaczenie. Partia, z którą był związany, poległa, ale i to mu nie zaszkodziło, bo funkcjonował poza jej strukturą. Michnik osiadł jako redaktor gazety, czyli poza sferą formalnej władzy i jakąkolwiek procedurą wyborczą. Będąc w polityce wolnym elektronem zaczął natomiast oddziaływać na cały układ. * * * Przegląd przyczyn potęgi Michnika zrobię skrótowy. Umiał wyprzedzić swój czas stając ponad historycznymi podziałami. Wybiegł swą postawą w przyszłość, w której stracą one znaczenie. Zbudował gęstą sieć różnorodnych politycznie i personalnie powiązań prywatno-osobistych. Stał się przez to wpływowym doradcą wielu stron naraz i pchał je w kierunku, który sam obierał. Zajął pozycję nieodzownego arbitra. Zarazem wykorzystuje ten kluczowy element wpływów, jakim jest w polityce zakulisowe skumplowanie przy wódce. Dba pieczołowicie o swoją ponadpolską pozycję ideologa, wyroczni politycznej, męża zaufania potężnych ośrodków zachodniej myśli i władzy. Przydał swojej gazecie tak wielkiego znaczenia, że jej informacje, punkt widzenia, pochwały, nagany, osądy przejmują telewizje i liczni wpływowi publicyści znacznej części polskiej prasy. To "Wyborcza" orzeka, które zdarzenie w Polsce jest ważne, a które nie. Nadaje rozgłos, czemu zechce, lub unicestwia rezonans. Dyktuje, co o czym mniemać należy. Palcem wskazuje, kogo obalić, a że zna tu miarę, wyroki personalne "Gazety" bywają bezapelacyjne. Gdy "Wyborcza" sprzeciwia się ustawie lub decyzji rządu, to piastunowie władzy nikłe mają szanse, by przeforsować bez weta prezydenckiego coś wbrew niej. Wręcz opadają z sił, a tracą też na to ochotę. Michnik kumuluje przy tym tak rozległą zakulisową wiedzę o sprawach i ludziach, iż wielu czołowych polityków musi zabiegać o jego dyskrecję i lojalność. W czym się nie zawodzą, bo jest ona markowa. (Pokaz odbył się przed komisją sejmową.) * * * Gdy się reprezentuje taką jak Michnik potęgę, nie jest możliwe, by którykolwiek premier kogokolwiek do niego posłał domagając się łapówki. Leszek Miller nie powinien był być więc nawet przez chwilę posądzany przez nikogo o wysłanie Rywina do Michnika. I to niezależnie od wszystkich dowodów wykluczających mocodawstwo premiera, które Michnik podał komisji sejmowej. Jakikolwiek Rywin wysłany przez któregokolwiek premiera do kogokolwiek po łapówkę zyskiwałby bowiem władzę wystarczającą do obalenia w każdej chwili szefa rządu. A więc ów premier uzależniałby siebie od adresata propozycji łapówkowej i poprzez to oddał mu władanie państwem. Gdyby zaś adresem, pod który się udaje wysłannik premiera, był właśnie Adam Michnik – już wcześniej posiadacz wielkich wpływów – zyskiwałby on wręcz absolutną władzę nad premierem i dołączyłby ją do swych innych możliwości i przewag. Inaczej mówiąc, gdyby Miller lub inny premier wysłał Rywina lub kogo innego żądając łapówki właśnie od Michnika, to czy redaktor "Wyborczej" dałby ją, czy nie dał, ale zdarzenie zataił, to taki szef rządu scedowałby całą władzę nad sobą, więc i nad krajem, na redaktora "Gazety Wyborczej". W konkretnej aferze Rywina rachunek zysków i strat Michnika jest niezwykle skomplikowany, a rachunek strat premiera został dopiero otwarty. Śledzenie skutków afery – przede wszystkim pośrednich – jest pasjonujące dla kibica zjawisk politycznych, smakosza mechanizmów. * * * Nie jest moją intencją demonizacja wszechpotęgi Michnika. Podskórną władzę nad państwem i instytucjami nim rządzącymi przypisuje się w świecie wielkim korporacjom, a u nas wielkim łapówkodawcom. Sądzę więc, że to dobrze, iż w Polsce istnieje taki Michnik – czynnik niezależnego od wyborczych procedur wpływu na rządzenie, który nie opiera się też na potędze pieniądza. Mało krajów ma wmontowane w swe mechanizmy polityczne takie urządzenie sterujące jak Michnik. Jest on więc być może też jedyną zaletą wyróżniającą polskie stosunki. Ten dodatkowy regulator polityki próbują teraz zepsuć, osłabić. Jeśli Michnikowi ubędzie znaczenia, komuś go przybędzie, gdzieś się przemieści nieformalna władza. Pośrednim spadkobiercą okaże się zapewne po prostu największy oligarcha pieniądza. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komando disco Kumple, broń, nocne lokale, delegacje zagraniczne i licencja na pranie pysków. Zmieniają się czasy i mali chłopcy znów mogą marzyć o zostaniu policjantami. Co prawda nie takimi jak kapitan Żbik czy porucznik Borewicz, ale nowoczesnymi, jak np. Przemysław G., łódzki antyterrorysta. Ósmy Grzech Nad ranem 23 grudnia 2000 r. Przemysław G. wywołał awanturę i zdemolował pub Ósmy Grzech przy zbiegu ulic Wólczańskiej i Struga w Łodzi. Demolki dokonał po pijanemu. Według pracowników lokalu, policjant przychodził do pubu od sześciu tygodni i sam prowokował awantury. Domagał się też otwarcia dla siebie kredytu. Gliniarz ucierpiał w bójce na tyle, że trafił do szpitala, ale łatwo się nie poddał. Razem z nim ucierpiało przynajmniej trzech innych uczestników mordobicia: jeden ogólnie poturbowany, dwóch miało rany kłute od noża. Policja tłumaczyła później, że to antyterrorysta został napadnięty przez chłopców z „młodego miasta”. Czemu walcząc z gliną sami podźgali się nożem – tego nie wytłumaczono. Gdy Przemysław G. leżał w szpitalu, nikt go nie chronił, co zazwyczaj dzieje się, gdy antyterrorysta dozna szwanku. Później okazało się, że łatwy dostęp do gliniarza miał być haczykiem na chuliganów. Przyszli i namawiali go, by wziął 40 tys. zł tylko za to, żeby powiedział prawdę, jak było. Nie zgodził się. Przy łóżku gliny zainstalowano podsłuch i później propozycję pieniędzy zinterpretowano jako próbę przekupstwa. Dobrze być antyterrorystą: podźga się ludzi nożem, a oni jeszcze przychodzą proponować forsę. W sumie za „szczepę” z policjantem skazano czterech chłopców „z miasta”. Według wtajemniczonych w sprawę, Przemysław G. uniknął odpowiedzialności za lojalność: nie był jedynym gliniarzem uczestniczącym w pijackim mordobiciu, więc mogłoby ono kompromitować łódzką policję. Bełchatów Przemysław G. szybko się zregenerował, bo kilka miesięcy później stał już na bramce w popularnej dyskotece na obrzeżach Bełchatowa. Oficjalnie był co prawda na zwolnieniu lekarskim, ale komu nie zdarzyło się naciągnięcie ZUS i odwalanie chałtury? Razem z nim dyskotekę obstawiało stado innych policjantów. Sygnały o tym pojawiały się nawet w prasie regionalnej, ale przełożeni podchodzili do nich z nadzwyczajną wyrozumiałością – jak kumple do chałtury kumpli. Zareagowali dopiero wówczas, gdy do komendy dotarły zdjęcia gliniarzy obstawiających dyskotekę. Było ich tak wielu, że w połowie maja 2001 r. zastępca dowódcy Samodzielnego Pododdziału Antyterrorystycznego (SPAT) zrobił nalot na lokal. Większości stróżów prawa udało się uciec w pole bądź ukryć w lokalu. Wpadł tylko jeden. Nic mu nie zrobiono, bo tłumaczył się, że nie pracował, lecz się bawił. Zdjęć nie wykorzystano i sprawę wyciszono. Dlaczego? Bo jednym z ochroniarzy w dyskotece był funkcjonariusz UOP (kolega Przemka ze SPAT), a to mogłoby kompromitować tajną policję polityczną. Halloween 16 marca 2002 r. przed klub Halloween przy ul. Zamkowej w Pabianicach podjechał samochód z trzema dżentelmenami. Panowie grzecznie weszli do środka, ale po krótkim czasie zostali z lokalu wyprowadzeni przez ochronę. Jeden z dżentelmenów wyjął spluwę i strzelił kilka razy. Pociski utkwiły w drzwiach i murze klubu. Dwa dni później policja zatrzymała dwóch dżentelmenów. Trzeci – ten strzelający – wpadł kilka miesięcy później, gdy próbował przekroczyć granicę z fałszywym paszportem. Pod koniec ubiegłego roku sąd skazał go na 5 lat więzienia. Oficjalnie jako przyczynę incydentu policja podawała konflikt między trzema dżentelmenami i jednym z ochroniarzy. Konflikt ten miał się ciągnąć od czasu, gdy ochroniarz ten zabawiał się w innym lokalu – Ósmy Grzech. Zapomniano jednak dodać, że ochroniarzem tym był Przemysław G. – ochroniarz prywatnie, służbowo zaś – antyterrorysta. Sprawę uczestnictwa Przemysława G. w strzelaninie wyciszono, bo fakt pracy antyterrorysty na bramce w prywatnym klubie mógłby kompromitować cały łódzki Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny. Diabolo 17 maja 2003 r. do nowej dyskoteki Diabolo (dawniej Halloween) w Pabianicach wparowało kilkunastu osiłków z grupy ABS (Absolutny Brak Szyi). Skierowali się od razu do współwłaściciela lokalu Piotra S. Bezpośrednią rozmową z właścicielem zajął się jeden osiłek, a dwóch go ochraniało. Ten bardziej wygadany miał zaproponować Piotrowi S. interes nie do odrzucenia: haracz za ochronę. Piotr S. odmówił płacenia haraczu tłumacząc, że ma już swoich ochroniarzy. W rozmowie był hardy, a w tym, który bezpośrednio złożył mu propozycję, rozpoznał antyterrorystę Przemysława G. I z wiedzą tą nie krył się nawet w trakcie rozmowy. Ustalił też nazwiska obstawiających policjanta osiłków; byli to bracia Sławomir i Tomasz F. Sprawa zaczęła wyglądać krucho. Z jednej strony kilkunastu osiłków bardzo liczyło na haracz z dyskoteki, z drugiej strony spalony był Przemysław G. Górę nad rozsądkiem wzięła chęć zysku. 6 czerwca 2003 r. kilkunastu zbirów ponownie nawiedziło dyskotekę Piotra S. Tym razem nie chcieli gadać, tylko bić. Łomot dostał sam pan Piotr oraz jego ochroniarze. Bezpośrednio po zajściu podał policji nazwiska dwóch z napastników, których rozpoznał, braci Sławomira i Tomasza F. Zostali zatrzymani, nie przyznają się do winy, ich proces ma się rozpocząć niebawem. Trzy dni po napadzie Piotr S. złożył wyczerpujące zeznania w CBŚ. Opowiedział m.in. o wizycie 17 maja antyterrorysty Przemysława G., podczas której miał on żądać haraczu. Dodał też, że nie rozpoznał go wśród napastników. Nie mógł go widzieć w dniu napadu na swój lokal, bo dzień wcześniej policjant wyjechał z kraju do Kosowa. Z misją pokojową... Przemysław G. niedawno zakończył służbę w Kosowie i korzysta teraz z urlopu. Podczas odbywania służby w siłach pokojowych skorzystał raz z urlopu i przez kilka dni przebywał w Łodzi. Został wówczas przesłuchany przez pracowników Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Przesłuchano go w charakterze świadka, nie postawiono zarzutów i pozwolono wrócić do Kosowa, aby nadal czynił tam pokój. I tym razem pomogła mu koniunktura: postawienie Przemysława G. w stan oskarżenia mogłoby skompromitować polską misję pokojową na Bałkanach. Tak więc włos mu z głowy nie spadnie. Dobrze to zresztą świadczy o przezornym policjancie, który potrafi zadbać o zaplecze. Zresztą na dobrą sprawę nie zrobił nic złego. Po prostu chciał sobie dorobić do pensji, podobnie jak dygnitarze z MSWiA. Różnią się tylko tym, że gdy Przemek obstawiał trzy knajpy, ludzie Janika obstawiali rady nadzorcze. Niektórzy nawet po trzy. I też im włos z głowy nie spadł. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Milion na boku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wpierdol od ministra W resorcie wicepremiera i ministra Jerzego Hausnera zatrudnionych jest dwóch sekretarzy stanu i aż dziewięciu podsekretarzy. Jednym z nich jest niedawno powołany 31-letni Krzysztof Krystowski. Działacz socjalistycznej, prorobotniczej młodzieżówki Unii Pracy. Z CV zamieszczonego na oficjalnej internetowej stronie ministerstwa dowiadujemy się, że podsekretarz stanu Krystowski przed objęciem rządowej fuchy zarabiał na chlebuś w Impel Group, sp. z o.o. – był m.in. członkiem Rady Nadzorczej. "Jego udziałem stało się nagrodzenie firmy IMPEL Polskim Godłem promocyjnym »Teraz Polska« w kategorii usługi". Impel znany jest m.in. z usług ochroniarskich. To ochroniarze Impela napierdalali walczących o swoje prawa robotników z Ożarowa, co widziała cała Polska. Na tej samej stronie ministerstwa przeczytać można wywiad ze Sławomirem Gzikiem, liderem bitych pracowników ożarowskiej Fabryki Kabli. Gzik zapowiada działania, "które uznane zostaną ze strony rządu za bezprawne". Z całą pewnością wiedza i doświadczenie podsekretarza stanu Krzysztofa Krystowskiego przydadzą się wicepremierowi Hausnerowi w prowadzeniu dialogu społecznego. Autor : A.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Radzisz nie siedzisz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Minister zdrowia Mariusz Łapiński odgryzł się. Podczas sejmowej debaty nad wnioskiem o ubój ministra, przeznaczony na rzeź zapowiedział proces z powództwa cywilnego z reprezentującą platfusmersów posłanką Radziszewską oraz podobny wniosek do sejmowej Komisji Etyki Poselskiej. Za nazwanie go podczas debaty kłamcą. Wyroki sądu i Komisji pokażą, czy obcowanie z ministrem zdrowia może być szkodliwe. W czasie głosowania minister ocalał. Opozycja zapowiada wniosek o ubój następnego ministra – Jacka Piechoty od przemysłu. • Najsłynniejszą w Europie Polką w zeszłym tygodniu została małopolska krasula podejrzana o nosicielstwo BSE. Dlatego że poszła na rzeź. W efekcie medialnej sławy naszej krasuli liczne państwa sąsiednie, nieunioeuropejskie zakazały importu polskiej wołowiny. Teraz patriotycznym obowiązkiem będzie jedzenie krowiego mięsa i popijanie krowim mlekiem. • Do ubojni nie doprowadzono prezesa PSL Jarosława Kalinowskiego. Zdaniem głównego dyżurnego opozycjonisty w Stronnictwie, Zdzicha Podkańskiego z Lubelszczyzny, prezes Kalinowski nie dopilnował nadzoru nad komitetem wyborczym. Ten przedstawił wadliwe rozliczenie kampanii i zamiast wielkich, spodziewanych subwencji i zwrotów z budżetu państwa PSL zadowolić się musi kiszką z wodą. Prezes Kalinowski wybronił się przed Radą Naczelną PSL. Społeczeństwo zaś pokochało go, bo mniej pieniędzy dla PSL to dodatkowe rezerwy dla kusego budżetu państwa. • Zarżnięto za to Urząd Ochrony Państwa, czyli tajną policję. Uboju dokonano w sanktuarium demokracji – Sejmie RP. W zamian od razu poczęto Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencję Wywiadu. Bez prionów prawicy. • Spaleniem flagi Unii Europejskiej przed krakowskim pomnikiem Mickiewicza 8 maja Młodzież Wszechpolska rozpoczęła kampanię informacyjną protestując przeciwko wstąpieniu Rzepy do Unii Europejskiej. Prezes Wszechpolaków o czysto narodowym nazwisku Twaróg zapewnił, że polskość nie mieści się w unionormach i chcą nas tam jedynie do "czarnej roboty". Dzień później odezwali się Europejczycy. Młody Wiatr pokazał reklamujące UE telewizyjne spoty, odsłaniające "tajemnice Unii". Mogą być oglądane, bo odsłaniać będzie Bogusław Wołoszański znany z "Sensacji XX wieku". Młodego Wiatra dopingowali prezydent, premier, prymas oraz wielu innych prezesów i przewodniczących. Oprócz Maryjana przewodniczącego Krzaklewskiego, który wycofał się z udziału w prezydenckim, prounijnym komitecie wsparcia. • W Radomiu poseł Suski z PiSuaru doniósł na święto 1 maja. Ten technik teatralny z zawodu ujrzał na pochodzie czerwony transparent z hasłem "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się" i symbolem sierpa i młota. W głowie poselskiej skojarzyło się to z zakazanymi przez Konstytucję "totalitarnymi metodami i praktykami działania komunizmu", o czym zawiadomił miejscową prokuraturę. Teraz prokuratura zamiast ścigać przestępców, o co tak apeluje PiSuar, będzie musiała udzielać posłowi korepetycji z historii. Szkoda, że Suski nie przystąpił do matury jak pół miliona absolwentów. Wtedy może przeczytałby coś więcej niż napisy na pierwszomajowych transparentach. • A partia posła Suskiego poniosła dotkliwą stratę. Pan poseł Andrzej Mańka, KULowiec, opuścił partię państwa Kaczyńskich i przeniósł sie do Ligi Polskich Rodzin. Tam nadal walczą o przywództwo frakcja Macierewicza i Łopuszańskiego z triumwiratem Giertych–Kotlinowski–Wrzodak. Wszystkich panów może wyruchać posłanka Sobecka, która ma najlepsze stosunki z ojcem-dyrektorem Tadeuszem Rydzykiem, właścicielem Ligi Polskich Rodzin. • Posłom jest coraz ciężej. Sejm przyklepał zmiany w regulaminie pozwalające na karanie finansowe posłów, którzy gadulstwem blokują obrady, a nawet na usuwanie parlamentarzystów przez Straż Marszałkowską. Przed wojną takich posłów sadzano na "pańskie krzesło", czyli splecione ręce dwóch funkcjonariuszy Straży i wynoszono dbając o nienaruszenie godności poselskiej. Samoobrona zapowiedziała działania obronne wobec nowego regulaminu. • Posłankę Samoobrony Danutę Hojarską może aresztować sąd elbląski, bo Hojarska notorycznie olewa wezwania na sądowe rozprawy. • Krzywdę okrutną uczynił pan marszałek Borowski, który nakazał Straży Marszałkowskiej zatrzymanie u drzwi sanktuarium demokracji kilkunastu modelek zaproszonych przez posłów SLD: Sosnowską, Gadzinowskiego, Stryjaka. Przecudnej urody panie odziane w ciuchy ze szmateksów chciały uczulić posłów na piękno i skłonić ich, aby nie doprowadzali do likwidacji sklepów z odzieżą używaną. Jedynie dwa "Kopciuszki" weszły z Gadziną do Sejmu pobudzając zgromadzone tam ciała parlamentarne. • Problem szmateksów nie dotyczy najsłynniejszego w świecie przedstawiciela polskiej klasy robotniczej – pana prezydenta Wałęsy. Po długim namyśle przyjął posadę członka rady dyrektorów amerykańskiej spółki Nu Tech Solutions. Za drobne 10 tysięcy baksów miesięcznie. • Od początku roku nie otrzymują poborów robotnicy ze Stoczni Szczecińskiej. Zdusiła ich niewidzialna ręka wolnego rynku ("Wodujcie sobie taczki" – czytaj na str. 4). • Nie dostanie też pieniędzy chorzowski Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku – na zorganizowanie targów erotycznych. Umowę nakazał zerwać SLD-owski wojewoda Lechosław Jarzębski. Za świątobliwą decyzję park dodatkowo zapłaci 10 tysięcy zetów. • Kilkudziesięciu skinopodobnych zakłócało w Szczecinie prawosławną Wielkanoc w tamtejszej cerkwi. Bez zakłóceń za to zakończył się I Małopolski Wyścig Księży i Kleryków. Kolarską trasę z Wadowic do Tyńca najszybciej pokonał sandomierski kleryk Ryszard Mikuła. Pruł po szosie jak szatan. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oda do odbytu Żyjemy w cywilizacji gęby. Powinniśmy żyć w cywilizacji dupy. Żylibyśmy lepiej. Panuje kult obżerania się. Programy telewizyjne o żarciu, pisma o przygotowywaniu żarcia, namawianie do żarcia. Żarcie ma swoich guru – Kuroń, Bikont, Makłowicz. A czy są poradniki, programy telewizyjne o tym, jak wydalać to, cośmy zeżarli? Nie ma. Znanych aktorów, sportowców, polityków pytają, co lubią pić, jeść i w jakim towarzystwie. Czy ktoś ich pyta, jak i kiedy lubią defekować? Nie pyta. Wyżej dupy nie podskoczysz Telewizja cały dzień w reklamach past, proszków, szczoteczek, nici dentystycznych namawia nas do czyszczenia zębów i chodzenia do stomatologa na przeglądy. Czy ktoś nas namawia do czyszczenia odbytu, chodzenia do proktologa, czyli lekarza od jelita grubego, odbytu i dupy? Nie namawia. A dupa jest stokroć ważniejsza niż zęby. Naprawdę łatwiej prowadzić życie zawodowe, towarzyskie, uczuciowe ze sztuczną szczęką niż ze sztucznym odbytem. Lepiej mieć zapalenie jamy ustnej niż zapalenie odbytu. Każdy lekarz wam to powie. W jednym z eksperymentów medycznych kazano grupie osób powstrzymać się od robienia kupy na 90 godzin, u badanych wystąpił zgniły oddech, obłożony język, utrata apetytu, nudności, niezdolność do skupienia uwagi, depresja, bóle głowy, bezsenność, drażliwość. Wystarczy? Warto wiedzieć, że bez jedzenia można wytrzymać nawet 30 dni. Bez robienia kupy normalny człowiek może wytrzymać kilka dni. Przy braku wydalania następuje skręt jelit, zapa-lenie otrzewnej, zgon. Każdy słyszał o głodówkach protestacyjnych. Czy ktoś w proteście przeciwko czemuś lub za czymś przestał srać? Nikt, nigdy, nigdzie. Dodajmy, że rak okrężnicy i odbytnicy jest zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn na trzecim miejscu, jeśli chodzi o liczbę zgonów z powodów nowotworowych. Gdy do jednej z najbardziej popularnych wyszukiwarek internetowych, jaką są Google, wpisałem "jedzenie", uzyskałem wynik 113 000 stron zawierających to słowo. Gdy wpisałem "wydalanie" wynik – 7430. Na internetowej stronie Polskich Książek Telefonicznych wybrałem jako klucz słowo "stomatolog". Wskazań dla Warszawy było 233. Gdy wpisałem "proktolog", wyszukiwarka odnalazła 3 (słownie: trzy) adresy. Dysproporcja dla całej Polski była jeszcze większa. "Stomatologów" wyskoczyło 5938, "proktologów" – 8. Statystyka z wyszukiwarek w Internecie może nie jest dokładna, ale dość dobrze oddaje różnicę między naszą dbałością o gębę a dbałością o dupę. Dupa nie zwierciadło Zęby każdy może sobie oglądać do woli stojąc przed lustrem, a dupę? Tu trudności są znacznie, znacznie większe. Lekarze zalecają, aby oglądać nie tyle odbyt, ale co z niego wychodzi, czyli swoją kupę. Jeśli nie za każdym razem, to przynajmniej od czasu do czasu. Ale i tego nie ma możliwości! Okazuje się, że coraz mniej jest w naszych domach i miejscach publicznych muszli klozetowych z tzw. półeczkami. Skarżył się nawet na to ordynator Kliniki Chirurgii Przewodu Pokarmowego Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach prof. Paweł Lampe ("Gazeta Wyborcza" z 9 stycznia 2003 r.). Chciał muszlę z półeczką zamontować u siebie w domu, jeździł kilka dni po mieście i nie znalazł. Problem profesora zapamiętało wielu moich znajomych, bo był to jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny od lat w polskiej prasie sygnał dotyczący problemu wydalania. Największy producent armatury łazienkowej w Polsce "Koło" ma w swojej ofercie muszle z półką tylko w serii Nova. Trudno je jednak dostać. Mniejsze sklepy praktycznie nie zamawiają, bo takie klozety się nie sprzedają. Ludzie nie chcą oglądać swojej kupy. Poza tym w klozetach z półką ilość zużywanej wody do spłukiwania jest o jedną trzecią większa. To źle pojęta ekonomia i ochrona środowiska, powinni interweniować gremialnie lekarze. Nie interweniują, nie krzyczą. Jak się dowiedziałem, sprzedaż muszli klozetowych z półką do sprzedaży muszli klozetowych z tzw. lejem ma się jak 1:9. Sam producent sprawy nie ułatwia. Popularny rodzaj klozetu z lejem kosztuje (w katalogu) 199 zł, a ten sam typ tylko z półką 255 zł. A oglądać trzeba. Tłusta, cuchnąca kupa to choroba trzustki, krew na kupie to jeden z objawów zapalenia jelita grubego, żylaki odbytu lub nawet możliwy nowotwór, kupa zbyt jasna – możliwa choroba wątroby. Nie umoczyć dupy Myć zęby uczą nas od przedszkola. A jak robić kupę? Nikt tego nie tłumaczy. W produkcji, sprzedaży i użyciu nie ma toalet tzw. tureckich, czyli miejsca na postawienie stóp i dziury, do której robi się kupę w pozycji kucznej, jako najbardziej zgodnej z fizjologią. Ponieważ w domu ani w pracy w kucki się nie da, to najlepiej podstawiać pod stopy niski stołek, który pozwoli nam unieść kolana nieco do góry – zalecają lekarze. Uda naciskając powłoki brzuszne wspomagają parcie, a zwieracze odbytu ulegają zwiotczeniu. Kupę należy robić najlepiej raz dziennie w tej samej porze dnia. Zalecane jest po śniadaniu. Bez pośpiechu. Jeśli się nie da, to najlepiej przełożyć robienie kupy na wieczór. Nie należy też ulegać zbyt łatwo przekonaniu, że wytarcie dupy papierem załatwia wszystko. Po okresie realsocjalizmu, kiedy papieru toaletowego nie było wcale, mamy okres realkapitalizmu, gdzie papier jest coraz bardziej miękki, coraz bardziej kolorowy i coraz bardziej pachnący. Tymczasem to socjalizm, który zmuszał wszystkich (z powodu papierowych braków) do mycia dup, zamiast ich wycierania, był systemem bardziej zdrowym. Tarcie papierem, nawet najbardziej miękkim, może powodować zapalenie okolic odbytu, poza tym jak się nie usunie wszystkich resztek, to zalegając gniją i także powodują zapalenie. Dupą do świata Pokazywanie publiczne zębów w naszej kulturze nie jest nie tylko zabronione, ale wręcz pożądane. Wystarczy włączyć jakikolwiek kanał telewizji. Prezenterzy szczerzą zęby, ale nikt nie obnaża i nie pokazuje dupy. Jeden z nielicznych głośnych przypadków pokazania publicznie dupy skończył się dla autora pokazu szykanami prawnymi i karą. Kiedy znany showmen, prezenter i lider zespołu rockowego Big Cyc Krzysztof Skiba pokazał w lutym 1999 r. w katowickim Spodku gołą dupę publiczności, wśród której zasiadał ówczesny premier Jerzy Buzek, skończyło się to dla Skiby kolegium do spraw wykroczeń i grzywną w wysokości 1200 zł. Oskarżano go o nieobyczajność. A przecież Skiba pokazał dupę zadbaną, czystą, umytą. Zamiast rozpoczęcia narodowej debaty o dupie, Skibę skazano, a rząd Buzka upadł. Zresztą to nie jedyny w Polsce rząd, który upadł przez dupę. Pamiętacie głosowanie nad wotum nieufności w maju 1993 r. dla rządu Suchockiej? O jeden głos. Głos posła Zbigniewa Dyki, który spóźnił się kilkadziesiąt sekund na głosowanie. Tłumaczył, że był w toalecie. Pokazywanie dupy jako zachowanie nieobyczajne jest sankcjonowane karami z kodeksu wykroczeń. Pytałem kilku znajomych prawników, czy słyszeli o przykładzie skazania kogoś, kto pokazywał zęby. Nie słyszeli. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Macanki cacanki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uop baj baj cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cztery kongresy i pogrzeb Ludzie pytają. A nawet żądają odpowiedzi. Pytają na przykład ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego Kurczuka, czemu jego partyjni kolesie nadal siedzą w ławach poselskich, a nie w pierdlu. Minister kręci tłumacząc obowiązujący w RP stan prawny, który dopuszcza takie sytuacje. Stan prawny RP niewiele obchodzi żądny krwi elektorat SLD. I tak baty za przewinienia partyjnych kolegów zbiera ten, który przełamał partyjną lojalność i wystawił ich na osąd sądów. Bo chce mu się spotykać z elektoratem. Ludzie są bezwzględni. Pytają. Żądają odpowiedzi, czemu SLD rozpadł się na dwie partie. Skoro tam i tu są ci i ci. Bo przecież w „borówkach” pana marszałka są posłowie z władz SLD, działacze środka i partyjnych dołów. A w „prawdziwkach” Janika też są ci z góry i z dołów. Tyle że w „prawdziwkach” pozostali rządowi z premierem, baronowie z aparatem. A raczej aparacikiem, bo porównując zaplecze biurokratyczne SLD z siostrzanymi partiami europejskich socjalistów, to bieda Sojuszu aż skrzeczy. Ludzie są bezwzględni. Powtarzając wczorajsze pytania. Czy rozłam w SLD nie jest jedynie konsekwencją zaniechania zmian personalnych we władzach centralnych i wojewódzkich SLD podczas ostatniej konwencji? Bo znając koleżanki i kolegów z „borówek” widać, że ich przejścia nie odbywały się wyłącznie wedle kryteriów ideowo-programowych. Do nowej partii przeszli ci, którzy wcześniej nie mieli szans realizacji w starych strukturach, czuli się tam blokowani, a nawet gnojeni. Bo w przedrozłamowym SLD częściej liczyły się koalicyjne, wewnątrzpartyjne ustalenia, targi, nawet sitwiarskie myślenie niż zdolności, predyspozycje, popularność kandydatów. Na przykład przy układaniu list wyborczych. A potem okazywało się, że pchany na pierwsze miejsce „lider” przegrywał ze spychanymi na kolejne miejsca. Zobaczymy, jak będzie teraz przy układaniu list do Parlamentu Europejskiego. Partykularyzm partyjny zwyciężył już na wstępie. Początkowo „borówki” głosiły, ustami Andrzeja Celińskiego, potrzebę wspólnej listy. Bo nie ma wroga na lewicy, bo wybieramy kandydatów do europarlamentu na pięć lat. Bo musi tam być silna reprezentacja lewicy, a nie tylko antynicejska prawica i antyeuropejska Samoobrona. Rychło zwyciężył partykularyzm partyjny. SDPL uznała widać, że eurowybory to szansa na mobilizację i policzenie prawdziwych wpływów. Do tego doszli jeszcze kandydaci prezydenccy, którzy po fiasku „listy Dubaniowskiego”, niechęci PO do Dużego Pałacu znajdą się zapewne na listach „borówek”. Efekt nietrudno przewidzieć. Lewica będzie miała na pięć lat w europarlamencie śladową reprezentację. Oby wyrazistą. Po eurowyborach obie partie lewicowe zorganizują swoje kongresy. Odpowiadam, bo ludzie są bezwzględni i pytają. Na obu kongresach dojdzie do pęknięć. W nowej partii mniejszych, w starej większych. Na obu do wymiany kierownictwa. Rzecz jasna w starym SLD do wymiany szerszej. To niczego fundamentalnego nie załatwi. Do wyborów krajowych obie partie pewnie znów pójdą oddzielnie, aby się policzyć,i znów doznają upokorzenia marginalizacji. Wygra lewica, tyle że Lepperowska. To przyspieszy trzeci i czwarty kongres poeseldowskiej lewicy. Trzeci, większy, zgromadzi centrolewicę. Oklaskiwaną przez centroprawicęz post-Rokitowskiej Platformy Obywatelskiej. Sojusznika w antylepperowskim froncie. Czwarty, kameralny, zgromadzi lewaków czujących wstręt do wodzow-skiej Samoobrony i centrusiów. Wszystkie kongresy będą wielką ceremonią pogrzebową forma-cji, która wyszła wraz z Kwaśniewskim i Millerem z PZPR, stworzyła SdRP, a potem SLD. Formacji skupionej wokół tych samych biografii środowiskowych liderów, lekceważącej ideologię i partyjne programy. Lewicowych „pragmatyków”. Formacji, która siedząc w opozycji w ubiegłym wieku broniła się przed atakami dekomunizatorów. A w 1999 r. stworzyła SLD wedle dobrych, XX-wiecznych leninowskich partyjnych wzorów. W XXI wieku już anachronicznych. I tak wraz ze sta-rymi SLD-owskimi liderami pójdzie do piachu stary model partii lewicowej. Oby nie zaraził trupim jadem jeszcze młodych. PS Wszystkim Czytelnikom, którzy napisali mi treść listu byłego przewodniczącego Millera do byłych członków SLD, dziękuję. Lektura była wskazówką, czego lewica robić w przyszłości nie powinna. Kolegów z „borówek” i „prawdziwków” zachęcam w Wielkim Tygodniu do rozmyślania o drodze krzyżowej. Końcówka jest jednak optymistyczna. Autor : Piotr Ciszewski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pasterze śpiewają bydlenta klękają " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawa rąsia Rokity Zbigniew Chlebowski jest wizytówką mojej partii. Donald Tusk Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Marzec 2001 r. – to data historyczna, wręcz przełomowa w działalności publicznej Zbigniewa Chlebowskiego. W tym miesiącu podjął ważną decyzję – przystąpił oficjalnie do Platformy Obywatelskiej. Zbigniew Chlebowski "Gazeta Poselska" Wtedy ludzie z Żarowa i okolic pewnie nie wiedzieli, że od tej pory dzieje miasta, regionu, Platformy Obywatelskiej otrzymały nową historyczną cezurę. Odtąd kronikarze dziejów świata dla ułatwienia pisać będą, iż to wydarzyło się przed przystąpieniem Chlebowskiego do Platformy Obywatelskiej, a tamto już po tym epokowym wydarzeniu. Historia Zbigniewa Chlebowskiego przypomina sukcesy znanych zachodnich polityków. Najpierw ciężka praca w samorządzie, a później awans i szybka, błyskotliwa kariera parlamentarna. Ale jego najbliżsi współpracownicy mówią: wszystko jeszcze przed Zbyszkiem. To dopiero początek jego kariery politycznej. Zbigniew Chlebowski "Gazeta Poselska" Nie wszyscy ludzie tak zachwycają się Zbyszkiem Chlebowskim jak on sam. W październiku 2003 r. ukazał się w tygodniku "NIE" (nr 40/2003) artykuł Bogusława Gomzara "Wirtuoz finansów". Pokazujący obłudę byłego burmistrza Żarowa, a obecnie posła Zbigniewa Chlebowskiego. Człowieka, który grzmi z sejmowej trybuny na koalicję rządzącą za deficyt budżetowy, a sampo jedenastu latach burmistrzowania w Żarowie pozostawił to miasto na skraju bankructwa. – Pan poseł na spotkaniach środowiskowych odgrażał się, że wytoczy Urbanowi pokazowy proces, pokaże Urbanowi, kto tu ma siłę – donieśli życzliwi mieszkańcy zaraz po ukazaniu się artykułu. Potem zmierzył siły na zamiary. Zarzucił miasto i okolicę ośmiostronicową bezpłatną "Gazetą Poselską". Zdecydował się ją wydać, aby wyborcy mogli dokonać rzetelnej, obiektywnej oceny mojej pracy na rzecz regionu wałbrzyskiego. A ponieważ skromniś Chlebowski ocenia siebie jako tytana pracowitości, to wszystko, co jest w "Gazecie" – i co cytujemy – sam o sobie napisał. No, może nie wszystko. Całą stronę trzecią gazety wypełnia sonda "Jak inni oceniają Zbigniewa Chlebowskiego". Przeprowadzona przez Zbigniewa Chlebowskiego. Poczytajmy. Zbigniew Chlebowski jest moją prawą ręką w klubie. Bez niego bym sobie chyba nie poradził (...) Polityczna gwiazda Zbyszka Chlebowskiego dopiero zaczyna błyszczeć. Myślę, że za niedługi czas Zbyszek będzie jednym z najbardziej cenionych polskich polityków. A ja zamierzam mu w tym pomóc. Jan Maria Rokita Przewodniczący Klubu Parlamentarnego PO Pamiętam, że na książańskim hipodromie Zbyszek powiedział do mnie: Jurek, chcę współtworzyć Platformę Obywatelską, chcę najbliższe lata poświęcić na budowę nowoczesnej partii i odgrywać w niej znaczącą rolę. Muszę przyznać z perspektywy dwóch lat, że jest on człowiekiem konsekwentnym i to, co mówi innym, stara się realizować. Przyczyna tego tkwi w osobowości opartej na wartościach chrześcijańskich. Dr Jerzy Tutaj Dziekan Wydziału Nauk Społecznych Wałbrzyskiej Wyższej Szkoły Zarządzania i Przedsiębiorczości "Gazeta Poselska" pana posła Zbigniewa Chlebowskiego o sukcesach pana posła Zbigniewa Chlebowskiego zachwyca nie tylko eleganckim, drogim, prawie kredowym papierem. Na kolana rzucają same tytuły Europejczyk z Żarowa, Przeciwnik fiskalizmu, Przedsiębiorczy poseł. O przedsiębiorczości posła Chlebowskiego "NIE" już pisało. W 2001 r. jako burmistrz Żarowa doprowadził do 8-milionowego deficytu, przy dochodach niewiele przekraczających 15 mln zł. Do tego dochodzą jeszcze niespłacone kredyty i poręczenia w wysokości ok. 25 mln zł. Sam przedsiębiorczy poseł też poszedł w kredyty. Wedle oświadczeń majątkowych w 2001 r. miał 30 tys. zł kredytu zaciągniętego na kampanię wyborczą. W 2002 r. było już 120 tys. na kupno nowego autka i spłatę wcześniejszych długów. W 2003 r. przedsiębiorczy poseł był obciążony kwotą 160 tys. zł kredytu na spłatę poprzednich kredytów. Liderzy PO obłudnie głoszą postulat zlikwidowania państwowych wyborczych dotacji do partii politycznych. Bo takich obecnie nie mają, gdyż w 2001 r. w wyborach startowali jako komitet obywatelski i dotacje im nie przysługiwały. Jak radzą sobie przedsiębiorczy posłowie i przeciwnicy fiskalizmu, widać po narastających długach pana posła Chlebowskiego. Z czego jednak płaci te kredyty, skoro deklaruje gołą pensję poselską? Z czego sfinansował samochwalczą "Gazetę"? Przecież oszczędności, jak wynika z jego oświadczenia majątkowego, pan poseł w 2003 r. nie posiadał. Tajemniczy sponsorzy? Skazany na sukces tak pisze o sobie w swojej gazecie poseł Zbigniew Chlebowski na stronie drugiej. Prezentuje się tam na dwóch fotkach. Na tle piętrowego domu, małżonki i dzieci. Oraz na tle kortu wraz z dziećmi, wszyscy w strojach tenisowych. Poseł interesuje się polityką, historią współczesną oraz piłką nożną. (kibicuje Manchesterowi United) Jednak największą słabość ma do tenisa. W tym roku został Wicemistrzem Sejmu RP w tej dziedzinie – pisze skromnie o panu pośle Chlebowskim dziennikarz Chlebowski. Słabość do tenisa może złamać karierę prawej ręki Jana Marii Rokity. Jak poinformowała 17 listopada "Trybuna", Prokuratura Rejonowa w Świdnicy wszczęła śledztwo w sprawie podejrzenia o fałszowanie dokumentów finansowych samorządu gminnego przez Zbigniewa Chlebowskiego, wówczas burmistrza Żarowa. Brał on kredyty, jak twierdzą autorzy doniesienia, czyli klub radnych SLD z Żarowa, łamiąc ustawę o finansach publicznych, naciągając sztucznie plany dochodów, nieuczciwie rozliczając się z gminnych pieniędzy. Puścił Żarów w skarpetkach, komentuje redaktor Teofil Owczarek. Z doniesienia wynika, że burmistrz, obecnie pan poseł Chlebowski, może mieć kłopoty z udokumentowaniem wydatków na budowę swoich prywatnych kortów tenisowych. Powstały one w tym samym roku, kiedy remontowano korty miejskie. Ciekawe, czy dojdzie do debaty o uchylenie immunitetu poselskiego Zbigniewowi Chlebowskiemu? Warto przypomnieć, że w cytowanych w gazecie pana posła "Założeniach Programowych PO" jest o konieczności zniesienia tegoż immunitetu. Może zatem pan poseł od razu się go zrzeknie? Zanim zostanie skazany za sukces? Donald Tusk wywiadowany przez posła Chlebowskiego powiedział o pośle Chlebowskim: Nie ukrywam, że w polskim parlamencie chciałbym widzieć więcej takich posłów (...) Wtedy zaufanie społeczeństwa do Sejmu byłoby zdecydowanie większe. Czy Tusk jest naprawdę tak głupi i wierzy, że wyborców można złowić na taki kolorowy pic? Czy jest tylko obłudny. Jak koloryzująca rzeczywistość samochwalcza gazeta prawej ręki Rokity? Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna To jebane Zakopane Co trzyma Zakopane na topie? Warszawka, Ruskie, oscypki i kwaśnica, nagrobne porcelanki, kryminaliści i Tatry w tle. Jak z Zakopanego pielgrzymowali do Częstochowy, tak do Zakopca pielgrzymowała warszawka. Dziś większość interesów wzdłuż Krupówek prowadzą warszawiaki. Naturalni Podhalanie za chlebem wyemigrowali do chicagowskiego Jackowa. Ci, co zostali, stręczą swoje córki za waitrisy, od noszenia talerzy z kwaśnicą, w udającej regionalną gastronomii. Obsługuje cię więc żywy przykład folkloru, ale napiwki zgarnia tłusta łapa ze śladami bielactwa byłego cinkciarza spod Peweksu w Alejach Jerozolimskich. Jak w zeszłym roku, tak i w tym Zakopane najechali Ruskie Szczególnie rzecz biorąc – głównie Ukraińcy i Białorusini. Dlatego, że Bóg urodził się im 6 dni później niż nam, zajmują oni na swoje święta pokoje, co je Polacy po swoich właśnie opuścili. Cud to jest dla Zakopanego rzeczywisty, bo górale świętują Wilię dwa razy i tyleż więcej zarabiają. Chociaż rosyjskie pieniądze nie są gorsze od krajowych, bracia Rosjanie kochani są tu miłością zawistną i wybiórczą. Do fałszu uczuciowego doszło na takiej drodze: Podjechał pod knajpę Beemwicą za 50 tys. euro człowiek języka ruskiego. Wszedł do knajpy, w knajpie do kibla – a sraczyk kosztuje nawet półtora złotego. Potem zamiast zamówić konsumpcję energicznie wybył z lokalu pozostawiając drzwi na mróz odkryte. – Co za cham?! Swołocz ruska! – wołał ścigając utracone zyski menedżer wyszynku. Ale ino drzwi zamknął, przyszli inni Ruscy. Nie rozebrali się. W karcie pogmerali. Wyszli i też drzwi nie zamknęli. Jak już przyszli Ruscy trzeciego rzutu, którzy już się rozebrali i wychodka nie szukali, to chociaż knajpa była prawie pusta, zamówienie przyjęto od nich po dwudziestu minutach. Zupę dostali też po dwudziestu – zimną w dodatku, bo trzeba było tych minut właśnie, by zupa wystygła. Ruscy o tym chamstwie powiedzieli innym Ruskim, a że złe jest szybsze niż dobre, po 12 godzinach wiedziano w drużynie gości, jakie z góralów kmioty unoszące się dumą. Zakopiańskie kioski pełne są literatury pomysłu pana Leszka Bubla uświadamiającej, że każdy, co ma więcej pieniędzy i lepsze auto, to Żyd, który zamordował Chrystusa, co działo się w Związku Radzieckim. Dlatego niechybnie i znienacka rozbójnicy zakopiańscy upojeni winem i muzyką techno potną patriotycznie ogumienie w białoruskim Saabie lub na masce innostrannego Mercedesa wydrapią gwoździem: dupa. Potem pannę w stanie błogosławionym w słusznej zemście cudzoziemcy przemielą serią z kałasza! W każdym razie dziennikarze będą mieć robotę. Prawda: Ruskie szpanują szmalem budząc gorzką zawiść. Sprzęt mają, że trzeba wyskoczyć z tysiąca dudków amerykańskich, ale ślizgają się, jakby było im szkoda. Jakoś ostrożnie, nieśmiało. Typują zbocza łagodne jak nadmorskie wydmy. Po co to w Tatry w ogóle przybywać. Ruskiemu i innemu ceprowi musowo za to na Krupówki Parking przy alei 3 Maja, opodal PKO reklamuje się tak: "Płać Kartą Wiza – Śmierć Nadejdzie Jutro – Jedź do Londynu". Bardzo góralskie. Na Krupówkach koniecznie trzeba obejrzeć pod numerem 81 sklep z dewocjonaliami pana Słowika, gdzie między Matką Boską a aniołkami stoi chłodzący powietrze wiatraczek. Atrakcja to dająca do myślenia na długie zakopiańskie wieczory. Na przeciwko hotelu Litwor Fuji ma swój fotograficzny salon, gdzie z czarno-białych zdjęć wykonują modne kolorowe nagrobne porcelanki. Widać na modelowych porcelankach młodziutkie plejbojowe twarze lasek. Memento mori. Zawsze jest dobry moment, aby porcelankę sobie wypalić. Czym wcześniej, tym lepiej będziesz się prezentował przez stulecia. Następnie natrafiamy na sklepik Silver Amber, gdzie stoi dowcipna jak Zaduszki lampa z imitacji ludzkich piszczeli odlanych w srebrze. Nekrofilny humor przesiąka zresztą całe Zakopane, bo jest on nieobelżywy i dotknąć może uczuć trupich, czyli niczyich. Tuż za Silver Amberem w witrynie sklepu muzycznego śmierć naturalnych rozmiarów zapierdala na motorowerze Komar, cha, cha, cha! Nadzieje na pośmiertne radości przywraca jednak aniołek w goglach unoszący się ponad przechodniami, a to dzięki szczudłom. Gdyby jeszcze sikał albo opluwał przechodzących pod nim, mielibyśmy performans godny mistrza Gaudiego z Barcelony. Zakopiańskim przysmakiem prócz oscypków jest kwaśnica. Kwaśnica różni się od coca-coli, że jest kwaśna, a nie słodka, a przy tym w każdym talerzu inna. Dylematem godnym wysiłku filozofów jest, czy łatwiej zrobić milion butelek z idealnie taką samą coca-colą czy milion talerzy kwaśnicy o milionie smaków?! Zakopiańską specjalnością są też kapcie – czarny sen ortopedy. Każdy gdzieś w pawlaczu ma takie, bo jak się je raz nabędzie, to potem przez dziesięciolecia nieużywane leżą przy rodzinie. Chodzić się w nich nie da, bo twarda skóra kaleczy podbicie, a śliska podeszwa źle wpływa na uzębienie. Czy żaden inspektor PIH do Zakopanego, cholera, nie przyjeżdża, żeby obuwniczą dywersję raz na zawsze z hukiem ogólnopolskim na łopatki położyć? Sugerujemy góralom przyjaźnie, że oprócz sweterków z owczej wełny można by drutować body lub biustonosze, a skórę baranią przetwarzać na stringi z futerkiem przylegającym perwersyjnie do miejsc intymnych. Do tego wszystkiego dorzucamy turystom za całkowitą darmochę rad parę ku przestrodze * Nie należy wynajmować kwater w Zakopcu za pośrednictwem Internetu (zwłaszcza na święta) – bo się okazuje, że pieniądze wyślesz, a willi Janko pod wskazanym adresem jeszcze nie wybudowali. * Wpierdol łatwo dostać w dyskotece Morskie Oko – tym bardziej że bitemu żaden ochroniarz ręki nie poda. W dyskotece Wierchy można sobie pociachać nożem wykidajłę, gdy się szmata bezczelnie stawia. * W mordę dają na ulicach Wierchowej, Bronisława Czecha, Kasprowicza i Krupówkach, gdzie wybijają zęby bez dania racji. Na Grunwaldzkiej mogą przyłożyć kluczem do odkręcania kół. W okolicach Domu Turysty, z którego można wypaść śmiertelnie z okna, też glanują, a w Parku Miejskim terroryzują jedynie elektrycznym paralizatorem (reklama w naszym tygodniku). * Umrzeć natomiast można w DW Jaskółka bez wyraźnej przyczyny. W Hotelu Kasprowy kradną magazynierzy, a przed hotelem strzelają z pistoletu do chłopaków z Pruszkowa. * Na jegomości z samodziałami łatwo się natkniesz w okolicach dworca PKP, który jest miejscem cholernie niebezpiecznym pod każdym względem. Jeżeli masz mniej niż 17 lat, z pewnością wpadniesz tu pod autobus. * Portfele kradną właściwie wszędzie, jednak uważaj szczególnie, jeśli ci na tym drobnomieszczańskim przeżytku zależy, na Krupówkach, w sklepie spożywczym na Chramcówkach, kinie Sokół i Tatrzańskim Związku Narciarskim. * W McDonald’sie przy Krupówkach przykładają noże do gardła i zabierają telefony. W barze u zbiegu Kościuszki i Sienkiewicza kradną zegarki i portmonetki. Złodzieje zawsze siedzą przy tych samych stolikach, dlatego następnego dnia swoje dokumenty możesz od nich, jeżeli będą litościwi, pokornie odkupić. * Narty kradną na stokach w Białce Tatrzańskiej – ewenement na skalę światową. Samochody okradają przy Mickiewicza, Szymony, Witkiewicza, Zborowskiego, Kasprusie, a palą przy Kościeliskiej. W centrum grasują dodatkowo kuny (takie zwierzęta), które przegryzają przewody wysokiego napięcia w układzie zapłonowym. * W okolicy Chramcówek można popełnić samobójstwo lub ulec gwałtowi zbiorowemu. * Nie wchodź na Gubałówkę, bo stratuje cię rozpędzony koń i prokuratura uzna konia za niewinnego albo umrzesz z wyziębienia i odnajdą twoje wystające z zaspy nogi po dwóch tygodniach. * Uważać trzeba na kierowców busów – walą po mordach pięściami przyjezdnych tumanów nie znających topografii miasta. * Zakopianka (droga do miasta) oprócz tego, że jest tradycyjną drogą śmierci – pełna jest autostopowiczów, którzy cię okradną lub potną tapicerkę. * Generalnie najbezpieczniejszym miejscem w zimowej stolicy polski okazuje się być nowo otwarty burdel tuż przy Urzędzie Miejskim – zwany Agencją Towarzyską lub Czerwonym Domkiem. Według naszych danych UOP nie zainstalował tu jeszcze dyskretnych kamer, a dziewczyny są nominalnie zdrowe. * Czym tańsza kwatera, tym standard jej jest relatywnie wyższy. Im droższa knajpa, tym gorsze żarcie. * Większość zakopiańczyków nigdy nie była na Kasprowym ani na Giewoncie i nie odróżnia Kazalnicy od Jastrzębiej Turni. Ani nie wie, gdzie smaruje się narty, więc szkoda pytać. Zakopane uszczęśliwia nie tylko turystów. To również raj przestępców Jest tu bardziej niebezpiecznie niż na nowojorskim Bronksie. Prokuratura prowadzi tu rocznie postępowania w ponad 3500 sprawach, co oznacza statystycznie, że każdy mieszkaniec w ciągu minionych 8 lat był jej klientem. Prawdziwym powodem, dla którego ściąga do tego kryminogennego miejsca 2 miliony ludzi rocznie, są Tatry. W górach tych, naprawdę dopóki Dunajec kogoś nie utopi, lawina nie zmiele, niedźwiedź nie rozszarpie, nic ciekawego się nie dzieje. Dlatego kochajcie Zakopane. Powyższy obraz naszego flagowego górskiego kurortu zawdzięczamy całorocznej lekturze "Tygodnika Podhalańskiego", a zwłaszcza redaktor Grażynie Mróz pracowicie dokumentującej działania swoich pobratymców w rubryce "Kronika Policyjna". Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wysoki Przesądzie! Jezus Chrystus umarł na krzyżu. Tak orzekł gdański sąd. Czy ci, którzy myślą inaczej, powinni podlegać odrębnemu sądownictwu? Uzasadniając skazanie za obrazę uczuć religijnych sędzia Tomasz Zieliński powiedział: W warunkach cywilizacji chrześcijańskiej krzyż dlatego właśnie jest symbolem cierpienia, że zginął na nim Jezus Chrystus. Mógł powiedzieć: "Dla chrześcijan krzyż jest symbolem cierpienia". Zamiast tego wdał się w wyjaśnianie, kto na nim zginął. Co to jest, do stu tysięcy ukrzyżowanych penisów?! Sąd świecki czy kościelny?! Uzasadnienie wyroku czy kazanie?! Gdzie my żyjemy?! "Cywilizacja chrześcijańska" to pojęcie czysto ideologiczne. Nie ma go w kodeksie karnym, na podstawie którego wydano wyrok. Nie ma takiego pojęcia w całym polskim prawie. Nie żyjemy w cywilizacji chrześcijańskiej, tylko w państwie autonomicznym wobec Kościoła, bezstronnym w sprawach światopoglądowych. Czy Jezus Chrystus zginął na krzyżu, czy w ogóle była to postać historyczna, czy był on jednocześnie Bogiem i człowiekiem – nie wiadomo. Jedni w to wierzą, inni nie. Wiara i niewiara są konstytucyjnie równouprawnione. Żaden organ państwowy nie może orzekać w materii wierzeń religijnych. Ogłaszać z mocy prawa, że Bóg jest jeden, ale w trzech osobach; że Chrystus zmartwychwstał, a Matka Boska została wniebowzięta. To nie są obiektywne, sprawdzalne fakty, tylko dogmaty jednej z wielu religii. Być może sędzia Zieliński czuł, że nie wypada mu tak po prostu ogłosić zza stołu sędziowskiego swej szczerej wiary w Chrystusa i jego śmierć na krzyżu. Dlatego dodał asekuracyjny wstęp: w warunkach cywilizacji chrześcijańskiej. Niewiele to zmienia, skoro – według sędziego – wszyscy w tej cywilizacji żyjemy. Dlaczego musimy szanować krzyż? Bo zginął na nim Jezus Chrystus. Amen. Ustrojony w togę i łańcuch z orłem sędzia wydał wyrok w imieniu Rzeczypospolitej swobodnie mieszając religię z prawem. Ocenił dzieło sztuki według kryteriów światopoglądowych, zgodnie z wierzeniami własnymi, oskarżających Nieznalską aktywistów LPR, a zapewne również dużej części Polaków-katolików. Tyle że nawet w Pomrocznej egzystuje mniejszość, dla której krzyż jest znakiem kulturowym, ale nie przedmiotem czci religijnej. Ludzie, którzy nie padają na kolana na widok krzyża, mają takie samo prawo wyrażać publicznie swoje przekonania jak jego czciciele. Artykuł o obrazie uczuć religijnych w kodeksie karnym wywodzi się z innej epoki. Bierze on pod ochronę uczucia wierzących, choć prawo nie troszczy się o uczucia ateistów i agnostyków. Daje olbrzymie pole do nadużyć, uczucia bowiem z natury rzeczy są kategorią subiektywną. Jednych śmiertelnie obraża plakat reklamujący film "Skandalista Larry Flynt" (facet w fartuszku z flagi amerykańskiej, w pozycji jak na krzyżu, na tle damskich bioder), drugich – rzeźba wyobrażająca papieża przygniecionego meteorytem, jeszcze innych – wciągnięcie majtek na pomnik "Solidarności" w kształcie kamiennej dupy. W zbiorowości ponad 38 mln jednostek zawsze się znajdzie paru oszołomów oburzonych z byle powodu. Czy to znaczy, że sądy – dla komfortu psychicznego tych paru oszołomów – mają zakneblować wszystkich pozostałych? Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Króliki Ameryki Doktor Mengele to harcerz w porównaniu z amerykańskimi naukowcami eksperymentującymi na Amerykanach. Członkowie Church of Scientology – instytucji budzącej gwałtowne zastrzeżenia rozsądnych ludzi u schyłku lat 70. zwrócili się do agencji wywiadowczej USA o udostępnienie danych, powołując się na ustawę o wolności informacji. Postulat wywołał w CIA gromki rechot, ale ponieważ nie można publicznie drwić z dorobku legislacyjnego Kongresu USA, prośbie uczyniono zadość: wnioskodawcy dostali wagon papierowej sieczki, dokumentów posiekanych przez niszczarki agencji. I to był błąd. W CIA nie znano chyba gotowości członków "kościoła" do benedyktyńskich wysiłków. Cierpliwie dopasowywali i zlepiali miliony skrawków papieru, aż dowiedzieli się z nich, że w roku 1951 US Army w ramach eksperymentów z bronią bakteriologiczną potajemnie skaziła teren Norfolk Naval Supply Center w Virginii bakterią wywołującą zakaźną chorobę. Miazmaty były tak przemyślnie dobrane, że atakowały raczej czarnych niż białych. Zaciekawieni scjentyści zlepiali dalej. Strzępek do strzępka i wyszło na jaw, że w latach 1956–57 jajogłowi na żołdzie jednostki Army Chemical and Bacteriological Warfare wypuścili nad dwoma miastami (Savannah w stanie Georgia i Avon Park na Florydzie) miliony komarów zarażonych żółtą febrą i innymi chorobami. Testowali zdolność insektów do wywoływania epidemii. Setki ludzi pochorowało się m.in. na choroby układu oddechowego i zapalenie opon mózgowych. Matki rodziły martwe dzieci. Kilka osób zmarło. Dziennikarze amerykańscy są wścibscy, za grosz nie mają szacunku do cudzych tajemnic. Powstała więc książka "Whiteout: The CIA, Drugs and the Press" pióra Alexandra Cockburna i Jeffreya St. Claira. Dyrektor CIA Allen Dulles – piszą autorzy – przekazał szefowi działu chemicznego agencji, Sydneyowi Gottliebowi, 300 tys. dolarów na przetestowanie LSD i innych podobnych narkotyków – niektórych zabójczych. Ten dofinansował doktora Harrisa Isbella z nadzorowanego przez CIA Center for Addiction Research na przedmieściach Lexington w Kentucky. Trzymano tam w klatkach szczury doświadczalne w postaci więźniów, którym wstrzykiwano morfinę i heroinę (LSD też, przez 77 dni, w słoniowych dawkach) i obserwowano, co z tego wyniknie. Na książkę zareagował listem do autorów John Williams, przedstawiający się jako pracownik Addiction Research Center sprzed 30 lat. Do jego obowiązków należało doskonalenie, reperowanie i konserwowanie automatycznych wstrzykiwaczy. Williams wspomina, że więźniowie, na których robiono eksperymenty, byli szczególnie dobierani: próżno by szukać wśród nich białego czy sprawcy przestępstw typowych dla białych kołnierzyków. Byli to wyłącznie amerykańscy untermensche, czyli Murzyni odsiadujący dożywocie. Psychiatrzy, psycholodzy, farmaceuci i neurolodzy zatrudnieni w centrum pracowali nad specyfikiem o nazwie "M-cubed", który był 1000 razy silniejszy od LSD. Plano- wano użycie go – co wynikało z rozmów uczonych mężów w stołówce – przeciw Castro i innym liderom komunistycznym. W centrum mieścił się też oddział, na którym trzymano i badano weteranów sił zbrojnych, którzy doznali posttraumatycznego szoku psychicznego, uleczonego przez specjalistów medycznych z Veterans Administration wycięciem im fragmentów mózgu. Ofiary lobotomii zachowywały się, w opinii Williamsa, jak "chodzące warzywa". "Macie dosyć?" – pyta retorycznie w zakończeniu listu autor. Pod presją demokratycznego kongresmena Mike’a Thompsona Department of Veterans Affairs zmuszony właśnie został do wysłania listów do 600 żyjących spośród 4300 kombatantów wykorzystanych w latach zimnej wojny przez Pentagon w roli myszek doświadczalnych. O charakterze i rozmiarze eksperymentów, jak i o szkodach poniesionych przez żołnierzy doświadczalnych za wcześnie mówić: Pentagon odtajnił zaledwie ułamek jednego z wielu programów i testów trwających co najmniej do końca lat 60. Po 37 latach Pentagon ujawnił testowanie gazów nerwowych sarin i VX oraz toksyn biologicznych na tysiącach marynarzy US Navy na Pacyfiku. Rozpylanie przez samoloty gazów i zarazków nad wieloma okrętami miało przynieść odpowiedź na to, jak okręty wojenne z załogą mogą chronić się przed atakiem chemicznym i bakteriologicznym; odbywało się to w ramach Shipboard Hazard and Defence Project w czterech cyklach testów przeprowadzanych w latach 1964–69. Dostępne informacje są fragmentaryczne: z ksiąg raportowych okrętów wynika, że marynarzom uniemożliwiano czasem korzystanie z dostępnych środków zabezpieczających. Kongresmen Thompson naciska na Pentagon, by ujawnił wszystkie dane, ale jest bezsilny wobec stempla tajemnicy wojskowej. Ironia losu: jedynymi ofiarami broni szykowanych przez władze USA w ramach zimnej wojny na Rosjan są Amerykanie... To tylko czubek góry lodowej. Aż do lat 70. w Stanach przeprowadzano doświadczenia nad wpływem promieniowania radioaktywnego na żołnierzy i cywilów, W ramach oficjalnych programów rządowych kastrowano i obezpładniano Indian i chorych psychicznie, uznanych za materiał ludzki pośledniego sortu (niedawno oficjalnie przepraszały za to władze). Największe odium przyniosło hitlerowcom nie podbicie połowy świata, ale zaplanowana eksterminacja Żydów i doświadczenia na ludziach. Dr Mengele, Inge Farben – to hasła znane do dziś wszystkim w wolnych chwilach czytającym i myślącym. Jedną z większych pał do walenia w bęben Saddama Husajna jest wypominanie mu gazowania Kurdów, co z obrzydzeniem kwalifikuje się jako czyn wyjątkowo okrutny i nieludzki. W bęben walą głównie Stany szukając gruntu pod atak na Irak. Szkoda, że lider NATO nie może robić tego z czystym sumieniem. Ale nie widać, by mu to doskwierało. Skupionej na doczesności ludności ani w głowie czuć się mniej "proud to be American" ani katować samych siebie historią, jak Polacy Jedwabnem. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Starosta nieprzeciętnie powiatowy W starym, 5-hektarowym parku stoi pałac, który skończył 100 lat. W pałacowych pokojach telewizory, drewniane meble, skórzane fotele i wdzięcznie upięte firanki. W sali balowej światło ze starych żyrandoli spływa na wywoskowany parkiet. W kącie pianino i sofy zapraszające do drzemki. Zapach domu. Na zewnątrz drzewa pamiętające Bismarcka, starannie wystrzyżone trawniki, przez które pełznie strumyczek, i klomby pełne kwiatków. Pięciogwiazdkowy hotel? Nie. Dom Pomocy Społecznej dla Osób Niesprawnych Intelektualnie w Rokocinie pod Starogardem Gdańskim. Minister od opieki społecznej powinien przywozić tu gości z Francji czy Niemiec. Niech im szczęka opadnie. Niech się uczą. Niech się jednak pan minister spieszy. Zgodnie z ustawą o opiece społecznej prowadzenie domu spoczywa na barkach miejscowego starostwa. Szmal na prowadzenie płynie z budżetu państwa oraz rent pensjonariuszy. Od 1999 r. starostwo jest formalnym właścicielem obiektu i chce się pozbyć pałacu. Ponieważ intencje ma jak najlepsze, trwający właśnie Międzynarodowy Rok Inwalidów jak w mordę strzelił pasuje na transakcję. Starostwu chodzi o to, żeby wybudować psycholom nowoczesny dom z cudami, których w pałacu nie ma, choć być powinny: pokojami dla góra 2 osób, łazienkami przy sypialniach, windami. W tym cudeńku oprócz chorych z Rokocina zmieszczą się również ci, którzy przebywają obecnie w filiach placówki w Starogardzie Gdańskim. W sumie 80 osób, 70 proc. upośledzonych umiarkowanie, a 30 proc. głęboko. W tym 19 ubezwłasnowolnionych. – Wnioskowaliśmy o zdjęcie uchwały z projektu obrad, bo pałac chcą sprzedać z pensjonariuszami. Na pałac ma apetyt firma farmaceutyczna. A jeśli będzie testować na chorych leki? – denerwuje się radny Tadeusz Pepliński z klubu "Rodzina". – Najpierw byłam za sprzedażą, ponieważ członkowie zarządu przekonali nas, że pałac to totalna ruina, w którą nie opłaca się inwestować. Ale pojechałam do Rokocina. Szok. Na sesji prosiłam: "Jedźcie, zobaczcie. Potem podejmiecie decyzję. Tam są luksusy, niedawno był remont kapitalny" – opowiada radna Gabriela Plichta (SLD). – Nic nie wskórałam, bo starosta przerwał mój wywód stwierdzeniem: "Radna Plichta kłamie". Nie skonfrontowałam oskarżeń radnej z zainteresowanymi, bo kiedy byłam w ratuszu, wszyscy członkowie zarządu byli bardzo zajęci. Rada Powiatu (15 mandatów Platforma, PiS, LPR, 10 – opozycja) postanowiła sprzedać "ruinę". Wartość 6 ha ziemi i dwóch budynków w idealnym stanie, w tym zabytkowego pałacu, oszacowano na 3 mln zł, ale zainteresowani zdają sobie sprawę, że nie dostaną tej ceny. Zwłaszcza że pałac trzeba kupić wraz z zawartością, bo nie ma gdzie wyprowadzić chorych. Przypuszczalnie poza firmą farmaceutyczną nie zgłosi się nikt więcej. Jeśli przetargi nie dojdą do skutku, w majestacie prawa będzie mogła negocjować cenę. Mówi się o 1 mln zł. Powiat starogardzki jest bardzo zadłużony. Budowa Domu Pomocy Społecznej nie figuruje w żadnym planie. Za 1 mln zł można kupić parcelę, uzbroić ją i przygotować plany budowy. Gdzie reszta kasy?! Ale jeśli nowy właściciel nie zechce trzymać psycholi w nieskończoność, zawsze będzie można wstawić dostawki w innych domach pomocy. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przyjedź mamo na przysięgę O znaczeniu roty dla obronności kraju. – Paweł, do ciebie jakaś jednostka, no złaź z wyra, bo telefon dzwoni aż z Rzeszowa. – Ta... – Pan Paweł Rota? – Tak jest. O co chodzi? – Oficer dyżurny 21 erwute Rzeszów się kłania. – Facet walił do słuchawki jak z kałacha. – W imieniu komendanta mam uzyskać od pana takie informacje: rozmiar buta i rozmiar kurtki. Kompletujemy dla pana ubranie wojskowe... – Co? Spieprzaj, gówniarzu. Jaja to sobie możesz robić swojemu wackowi. – Paweł trzasnął słuchawką. Gnoje. Właściwie się nie dziwił, że bachory wydzwaniają z nudów po ludziach, bo co mają robić. Nie ma sensu się uczyć, bo magister, jak ma fart i plecy w zatrudniaku, to w ojczyźnie może rowy kopać. Jego własny szczyl zaznaczał kiedyś w książce telefonicznej różne kretyńskie nazwiska – jak można nazywać się Osiurak albo Mineta? Przez chwilę sam się w to wyszukiwanie wkręcił. Stara załamywała ręce i wmawiała mu jakąś andropauzę, niby męskie przekwitanie. Nawet trochę jej uwierzył. W końcu ma już 45 lat. Z tą książką telefoniczną przeszło mu dopiero, jak dostał robotę w firmie transportowej. Nie było czasu na żaden relaks. Jakieś dwa dni po telefonicznym opieprzeniu dowcipnisia mina Rocie zrzedła, gdy listonosz dał mu do łapy wezwanie do 21 RWT Rzeszów, ul. Krakowska 11b na godz. 9.00 w celu uzupełnienia ewidencji. Paweł centralnie zgłupiał. Z wojskiem skończył chyba w 1988 r. Wtedy odbębnił coś tam na ostatnim roku studiów. Słyszał, że w wojsku jest nadmiar kamaszy, ale żeby werbować emerytów. Zadzwonił do Rzeszowa. – Uzupełni pan ewidencję i złoży przysięgę. – Ale ja już składałem. – Nowej pan nie składał. – Jak ja mam się ubrać? W garnitur czy co? – Normalnie się pan ubierze. W sweter jakiś. Pięć minut przed dziewiątą przed dyżurką stało już ośmiu takich gości jak on – w mocno średnim wieku. Wszyscy do przysięgi. Czekali na przewodnika. W dyżurce siedziało dwóch gości w moro. Dziwnie odstawionych jak na wartowników. – Wy jesteście wartownicy? – zapytał Rota, bo zawsze był ciekawski. – Nie, my jesteśmy cywilni. – Koleżka pokazał znaczek Cywilna Służba Wartownicza na ramieniu. – Z firmy ochroniarskiej jesteśmy, wynajęci znaczy. O ja pierniczę, pomyślał sobie Rota, co tu się dzieje w tym wojsku. Na szczęście długo tak nie myślał, bo zjawił się przewodnik. – Na przysięgę za mną. – Ten nie był cywilny. Kumał kałachowy akcent. Przeszli przez mały placyk do budynku. Zatrzymali się w korytarzu. – Czekać na porucznika i swoje nazwiska. – Kałach pokazał na krzesła pod ścianą. – Rota – dobiegło go z końca korytarza, wstał i podszedł do stolika. – Miasto, ulica, stan cywilny, dzieci... To jest nowa rota. Przejdzie pan do tej salki po lewej stronie i złoży przysięgę u majora. Na ufaflunionej kartce ksero A4 było: Ja, żołnierz RP ślubuję, ble ble ble, skały srały, tak mi dopomóż Bóg. Ze starej wycięli armię ZSRR i dodali Boga. Wziął kartkę i wlazł do salki. Jakiś facet wiercił coś w zamku od drzwi. – Będzie pan za mną powtarzał rotę. Ja żołnierz RP... – Ja żołnierz RP... – Rota rozglądał się wkoło. W zmechaconym swetrze, syfiastym ślepym pokoiku dwa na dwa metry z wiertarką w tle i śmierdzącym stęchlizną sztandarze na ścianie, przysięgał wierność nowej ojczyźnie, którą od ładnych paru lat ma w samym środku pomarszczonej już lekko dupy. Major czytał i czytał. – Tak mi dopomóż Bóg. Rota wyszedł z jednostki. Pozostali goście mieli równie głupie miny. – Rozumiesz pan coś z tego? – odezwał się jeden. – Ja? – zaszczekał Rota. – To wszystko jest popieprzone. Pan grasz na cymbałach, a ja na fujarce. Tamten miał grać na bębnie, ale ktoś do niego nasrał. Tak to wygląda. Chcesz mi pan zasalutować? Facet nie zrozumiał żarciku i popukał się w czoło. Rozśmieszyła mnie historyjka Roty, którego dane zmieniłam na jego prośbę. Dryndnęłam do MON, żeby spytać o tę przysięgę. Płk Tadeusz Chrząstek z Departamentu Wychowania i Promocji Obronności, Oddziału Tradycji i Ceremoniałów: – Wszyscy żyjący rezerwiści muszą złożyć nową przysięgę. Zmiana roty nastąpiła w 1993 roku drogą ustawy o przysiędze wojskowej, sam nad nią pracowałem. Całkiem miły facet z tego pułkownika. Tak sobie myślę, że ten sam fałszywy patos słowny i czynowy, niby-wojskowy, gdy w rzeczywistości ludzie mają wszystko w nosie albo robią ze strachu w rajstopy, czuć też na wszystkich ślubach. I nie opuszczę cię aż do śmierci. Co za debil wymyślił przysięganie? Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kołki rozporowe Sama zguba Rzeczpospolitej z tego seksu. Takie rewelacje ogłasza redakcja "Newsweek. Polska" wiagrując się najprężniejszymi na socjologiczno-seksualnym rynku autorytetami. Zdaniem prof. Janusza Czapińskiego, gdyby wywiadu o seksie nie udzieliła akurat Beger, zrobiłby to inny poseł. To był niezbędny krok na drodze do upadku funkcjonowania polskich elit – diagnozuje. Już wiadomo, co Czwarte Mocarstwo do piachu ciągnie. "Kurwiki" w oczach posłanki Samoobrony, deklaracja kobiety w sile wieku, iż nadal ma orgazmy. Chyba że jest spracowana. Ale wtedy orgazmów – jak lalunie warszawskie wychowane na "Cosmo" – nie udaje. Chamstwo szerzy się w parlamencie Czwartego Mocarstwa, bo liderka Samoobrony zdeklarowała: obrazów nie mam, nie lubię ścian dziurawić. Czytaj ta wieśniara nie ma nawet podrabianego Kossaka na ścianie. A może nie wiesza, bo ma na niekołkowanej ścianie "Białe na białym", plus mazaj Malewicza? A może nie dziurawi gładkich powierzchni, bo inaczej je aranżuje? Sztuka nowoczesna, sztuka antymieszczańska to każde twórcze zagospodarowanie przestrzeni. Byle burak potrafi kupić sobie obrazek, wwiercić kołek rozporowy, zagipsować ubytki i powiesić. Ale nie każdy jest performerem jak posłanka Begerowa, niekonwencjonalnie organizująca twórczo przestrzeń. Sensem sztuki każdego twórczego działania jest wzbudzanie ruchu myśli. Profesor Czapiński, zwany niedawno dyżurnym socjologiem kraju, kandydował do Senatu z listy SLD. Przepadł. Teraz pastwi się nad seksualnością izby parlamentarnej, do której wejść chciał, a został odrzucony. Kompensacja niezaspokojonego popędu. Sejm jest przesycony seksualnością. Wszak to połączenie koszar z domem studenckim. Tu panowie starsi, panie młodsze wyrwani z mieszczańskich domów zasysani są przez ten kompleks handlowo-gastronomiczno-usługowy. W Sejmie mamy dwie restauracje, dwa barki szybkiej obsługi, jedną pijalnię napojów kultowo zwaną "Za kratą", basen, kaplicę, sklep z gorzałą, fryzjera, sklep ze szmatami, lekarza pierwszej pomocy, kwiaciarnię i pamiątkarnię, gabinet marszałka Borowskiego, księgarnię. Brakuje jedynie agencji towarzyskiej. Chociaż czy tam komuś tego brakuje? Każdy student antropologii kultury wie, że kolibry barwią się, borsuki wydzielają zapachy, pawiany wypinają mejkapowane pupki, zaś kobiety wbijają się w biżuterię. Wszyscy, aby podkreślić swą seksualność. Prawdziwym mężczyznom nie wypada pierścionkować się ani obwieszać łańcuchami. To domena grup towarzyskich zwanych mafią. Prawdziwi mężczyźni mają inną biżuterię. W Szwajcarii zegarki, w Limie srebrne, złocone, inkrustowane pistolety. Z kompletami ręcznie rzeźbionych kul. Nie do strzelania, tylko do przedłużania penisa. Podobnie jak w Ameryce samochody czy doktoraty w środowiskach uniwersyteckich. Polityka to nie tylko skoncentrowany wyraz seksu, jak pisał w "Zeszytach Filozoficznych" młody Uljanow, potem Leninem zwany. Polityka to także wysublimowany przejaw niezaspokojonego popędu seksualnego, co zauważył jeszcze w minionym wieku młody Freud. Latynoscy macho obwieszali się srebrzystymi pistoletami, warszawscy dresiarze zanurzają się w Beemwice, a panowie posłowie – w kogucie pióra podczas teatralnych wrestlingów na plenarnej, sejmowej sali posiedzeń. Każde dłuższe wystąpienie – wierzą – wydłuża im penisa. Niebawem plenarne penisowanie zabiją euronormy parlamentarne. Zarówno w Parlamencie Europejskim, jak i w Radzie Europy istnieje plenarnopenisowy komunizm. Każdy poseł, niezależnie od orientacji, ma tylko swoje 3–4 minuty. Potem mu mikrofon wyłączają. Ale seks żyje w Parlamencie Europejskim i ma się znakomicie. Jako obserwator tegoż ciała otrzymałem klucz do tamtejszego pokoju biurowego. Dwójki, bo spółkuję z naszym senatorem. Zastałem dwa biurka, kompiutry, telefony i inne duperele. Oraz kabinę prysznicową. Wielkości kibelka w samolocie. Na drzwiach owej kabiny wisi kategoryczny, piktogramowy zakaz. Dwie sylwetki, damska i męska, wpisano w okrąg i przekreślono. Czytaj – zakaz damsko-męskiego prysznicowania się. Skąd on? W kuluarach Europejskiego Parlamentu podśmiechują, że to praworządni Niemcy zakapowali o prysznicowaniu się ciał parlamentarnych i personelu asystenckiego w godzinach obradowania. Gorliwi głupokraci europejscy szybko obwiesili kabiny zakazami, które teraz dodatkowo nakręcają ciała do przytulania pod sitkiem. Nasi newsweekowi obłudnicy krytykują ciała parlamentarne za normalne fizjologiczne czynności. Jeszcze trochę, a posłanki kupy nie będą mogły w Sejmie zrobić, tylko wstrzymywać i dowozić do domu. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dobre nowiny Po Rzeszowie od kilku miesięcy krąży złowieszcza plotka: Jerzy Urban ma kupić od norweskiej Orkli miejscową gazetę codzienną "Nowiny". W przeszłości organ PZPR, obecnie tubę m.in. kurii i Zarządu Regionu "Solidarność". Na redaktorów, szczególnie dyspozycyjnych, padł blady strach. Niektórzy wręcz zaczęli tracić panowanie nad sobą. Redaktorski strach przed Urbanem na stolcu właścicielskim najważniejszej gazety w bogobojnym regionie jest tak wielki, że kilku miejscowych redaktorów rzuciło legitymacjami członkowskimi "Solidarności". Jakież okropne wizje muszą dusić talenty dziennikarskie, skoro miast pisać artykuły, ich posiadacze biegają po redakcji z pismem protestacyjnym do Orkli w nieznanym tu powszechnie języku skandynawskim! Żywot redaktorski i bez takich zmór jest ciężki, dlatego aby uspokoić nieco naszych kolegów po fachu, podajemy: to, nie "NIE" rozpuszcza takie plotki. Istnieją też inni złośliwcy. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pożeracze zer " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Żałobą okrył się kraj po śmierci Huberta Wagnera. Człowieka zasług historycznych, jednego z nielicznych, który zmusił Polaków do systematycznej, ciężkiej pracy, udowadniając, iż przynosi to sukces w skali światowej. Za to wdzięczny naród ochrzcił go mianem "Kat". • Sejm ostatecznie uchwalił tegoroczny deficyt budżetowy. Wezwał też Radę Polityki Pieniężnej do współpracy z rządem. • Władze państwowe i partyjne uroczyście obchodziły święto NATOwstąpienia. W tym roku przypadła trzecia rocznica tego cudu. Jak co tydzień ogłoszono rychły wymarsz naszych niezwyciężonych wojsk na poskromienie terrorystów i fundamentalistów. Jeszcze trochę, a będziemy świętować rocznicę ogłoszenia wymarszu. • Trzysta tysięcy złotych ma zapłacić telewizja TVN za pokazanie gry wstępnej i objawów orgazmu na twarzy "Frytki" w "BB-Bitwa". Jest to najdroższy seks w odrodzonej Rzepie. • Przykładne ukaranie – za zachowania paraseksualne – posłanki ministerki Jakubowskiej z SLD postulowali posłowie Ligi Polskich Rodzin z młodym Giertychem na czele. Jakubowska zachwyciła cyckami, w wersji "strong" podczas wybiegu na pokazie mody (patrz str. 8). Wysoka Izba zdecydowanie odrzuciła sugestie fundamentalistów uznając, iż cycki ministerki są produktem czysto polskim, bez sztucznych polepszaczy ani chemicznych konserwantów. Dobrem i dziedzictwem narodowym. • Prominentna fluorescencja abepe Józef Życiński uroczyście zaprzeczył, jakoby rząd Leszka Millera zawarł tajny pakt z polskim Kościołem kat. w sprawie poparcia czarnej struktury dla rządowych starań o wejście do Chujni Europejskiej. W zamian za rządowy post i wstrzemięźliwość w realizowaniu przedwyborczych obietnic dotyczących praw kobiet i mniejszości seksualnych. Życiński raz jeszcze potwierdził, że w odpowiednim czasie Kościół kat. zrobi to, co uzna za stosowne, i rząd może czerwonym beretom skoczyć na pukiel. Albo na czerwone majteczki. • Pod hasłem "Moje życie, mój wybór" protestowało w stolicy kilkuset młodych ludzi domagając się od rządu prawa do edukacji seksualnej, antykoncepcji i aborcji ze względów społecznych. Była też kontrmanifestacja Młodzieży Wszechpolskiej. Kilkunastoosobowa. • Kronika kadrowa. Klubowi parlamentarnemu Samoobrony ubyło jeden. Odpadł poseł Józef Głowa, bo nie mógł dłużej znieść "pogłównego", czyli miesięcznego haraczu ściąganego przez Leppera od posłów na klubowy fundusz reprezentacyjny. Poseł Kosma Złotowski, byłe PPChD, potem PO, potem SKL–RNP, zapisał się do PiSuaru. "Nie zmieniam poglądów – zadeklarował ów mąż stanu – tylko partię". Rzecznikiem prasowym parlamentarnego klubu SLD został poseł Robert Smoleń. Kolega red. Cychola i prezydenta Kwaśniewskiego Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co piszczy pod stopą "To zamach na Konstytucję" – wołają jedni. "To wina Rady Polityki Pieniężnej" – krzyczą drudzy. "Będę stał na straży" – zapewnia mediator. Ludzie już dawno przestali kumać, o co chodzi w sporze rządu z NBP. Politycy SLD powinni byli moim zdaniem sprawę Rady Polityki Pieniężnej rozwiązać jesienią zeszłego roku, tuż po wyborach. Można wtedy było znaleźć w Sejmie większość nawet dla zmiany ustawy zasadniczej. Jeśli tego nie zrobiono, premier Miller powinien surowo zakazać dziś jakichkolwiek wypadów pod adresem Balcerowicza i jego kolegów, ponieważ ukazuje to słabość polityczną premiera i koalicji oraz przyczynia się do umocnienia samej Rady Polityki Pieniężnej. Premier Leszek Miller boi się podjąć zdecydowane działania, ponieważ nie jest już pewien poparcia we własnych szeregach, a też lęka się weta prezydenta. Za to może dyskontować niezadowolenie społeczne wskazując winnego. Problem w tym, że jutro za sytuację gospodarczą odpowie politycznie premier, nie Balcerowicz. Leszek Balcerowicz cieszy się z zadymy, ponieważ dla niego ważne jest tylko dowiedzenie, że jego polityka pieniężna była słuszna. Gdyby Balcerowicz jakimś cudem został usunięty z fotela prezesa NBP, a potem by się okazało, że można w Polsce robić inną, lepszą politykę gospodarczą – jako ekonomista byłby ostatecznie skończony. Prezydent Aleksander Kwaśniewski także zyskuje na tym konflikcie. Może występować w ulubionej przez siebie roli mediatora i strażnika Konstytucji. Wiadomo było, że nic nie wyniknie z posiedzenia rady gabinetowej, choć ślicznie wyglądała w telewizji. Marszałek Marek Borowski – obrońca "niezależności" Rady – wiadomo, że dokłada wszelkich starań, aby opóźnić w Sejmie procedowanie nad projektem nowelizacji ustawy o NBP autorstwa posłów PSL i Unii Pracy. Borowski w skrytości ducha marzy o kandydowaniu z ramienia lewicy na fotel prezydenta RP i sądzi, że ewentualna porażka Millera będzie w tym wielce pomocna. Kopanie się premiera z Radą jest mu bardzo na rękę. Minister Marek Belka – profesor – nieraz dystansował się od opinii swego szefa. Rada Polityki Pieniężnej jest mu potrzebna, żeby dyskretnie zwalać na nią winę za kryzys gospodarczy i tuszować brak koncepcji na opanowanie sytuacji. Poza tym marzy o ulubionej posadzie politycznych emerytów, czyli stanowisku prezesa NBP. Opozycja – dla niej ten konflikt to cudowna okazja, aby zbijać kapitał polityczny: rząd nie daje sobie rady ani z polityką gospodarczą, ani z Radą, lecz tylko destabilizuje konstytucyjny porządek. * * * Nie ma więc dla rządu sensu dalsze słowne atakowanie polityki RPP i mnożenie pogróżek. Utrwala to obraz konfliktu, a nie prowadzi do szybkiego uruchomienia dźwigni rozwoju gospodarczego. Skoro nie ma możliwości, żeby szybko zmienić politykę monetarną RPP, trzeba szukać sposobu na podważenie jej odpowiednimi operacjami rządowymi prowadzącymi także do zmiany kursu walut i obniżenia stóp procentowych. W Europie ścigamy się bowiem już tylko z Bośnią i Hercegowiną. Trzeba to zrobić szybko, bowiem dwa, trzy miesiące bez zdecydowanych decyzji i można rok 2003 spisać na straty. Ze wzrostów przewiduję bowiem jedynie wzrost bezrobocia i poparcia dla Samoobrony albo innego jeszcze bardziej radykalnego ruchu. Za niezdecydowanie i zwłokę moim zdaniem zapłaci premier. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Jankowski chce zamknąć mordę Urbanowi Prałat Jankowski zwrócił się do byłego członka PZPR Aleksandra Kwaśniewskiego oraz byłej chluby ruchu robotniczego Skierniewic i Łodzi Millera Leszka o podjęcie działań zmierzających do zamknięcia tygodnika "NIE". Jankowskiego wkurwił artykuł Urbana o J.P. 2. Jankowski od Prezydenta RP, który z taką atencją odnosi się do Ojca Św. Jana Pawła II, co wykazała dobitnie ostatnia pielgrzymka papieska, oczekuje bezzwłocznej reakcji w postaci oficjalnego potępienia Jerzego Urbana za obrazę i publiczne znieważenie Ojca Św. i wszystkich Polaków, których sercu tak droga była wizyta Ojca Św. Jankowski zwraca uwagę Olka, że Urban wykpiwa także, o zgrozo, urząd Prezydenta i rząd RP. Oj, podpuszczalski, podpuszczalski... Prawica u biskupa Kolejny dowód niezaangażowania politycznego Kościoła deklarowanego przez episkopat i potwierdzanego przez J.P. 2 dał fioletowy Zimowski z Radomia. Wkurwiony na radomską prawicę fioletowy wezwał na dywanik liderów czołowych ugrupowań i opierdolił ich za brak jedności. Słowo Boże i Duch Święty podziałały. Obsobaczeni deklarowali, że są coraz bliżej wymarzonego przez bepe wspólnego komietu wyborczego. Szczęść Boże! JAN Łatwy sposobik dla grzeszników Dobrą nowinę dla wszystkich grzeszników w Polsce przyniosły media katolickie. Od stycznia 2002 r. za odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego można w całej Pomrocznej uzyskać odpust zupełny. Wiele o sytuacji moralnej polskich katolików mówią informacje napływające z parafii, z których wynika, że zainteresowanie Koronką jest ogromne i ciągle rośnie. Tajne jak spowiedź Elektorat gminy malewickiej, koneckiego powiatu, na Kielecczyźnie będzie mógł skreślać w konfesjonałach. Albowiem siedzibę obwodu nr 3 i Obwodowej Komisji Wyborczej radni wyznaczyli w parafii katolickiej w Machorach. Wybory samorządowe na terenie Kościoła kat., zdaniem pobożnych radnych, nie świadczą o upolitycznieniu religijnej instytucji. Po prostu Kościół kat. zapewnia godne, nieskrępowane, wolne od nacisków warunki do głosowania. Liczne konfesjonały znakomicie sprawdzą się jako kabiny do głosowania. Pełna intymność, dyskrecja gwarantowana sankcją piekielną. Z. N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wał do kwadratu Już po raz drugi w swoim nie tak znowu długim życiu poczułem się zrobiony w wała. Wychowany w rodzinie przesiąkniętej "czerwienią", gdzie wartości chrześcijańskie były uosobieniem ciemnoty, wierzyłem jak potulny baran przywódcom partii i narodu oczekując obiecywanych zmian. Nawet wówczas, gdy niektórzy skakali przez płoty lub byli przez nie przesadzani, a moi koledzy spieprzali na Zachód, ja trwałem za "żelazną kurtyną" wychodząc z założenia, że tylko tu i teraz można coś zmienić na lepsze. Wówczas zostałem zrobiony po raz pierwszy w wała przez ludzi będących u steru władzy. To poczucie uległo jeszcze spotęgowaniu, gdy z otwartą ze zdumienia gębą wysłuchiwałem opowieści "najczerwieńszych z czerwonych" o ich heroizmie i wallenrodowskim poświęceniu. No cóż – pomyślałem wówczas – nie czas się nad sobą rozczulać, trzeba zakasać rękawy i wziąć sprawy w swoje ręce, jak krzyczą ci, którzy zza płotów powrócili w glorii sławy. I znów, mimo że gros moich znajomych potrakto-wało ów slogan wyjątkowo dosłownie biorąc w swoje ręce wszystko, co tylko wziąć się dało (a nawet tego, co się nie dało), ja znowu poczynałem zgodnie z wpojonymi wartościami klepiąc bidę. Tym razem jednak nie oczekiwałem już manny z nieba – o nie! – zachciało mi się popierać na każdym kroku lewicę, z którą tak dokładnie czułem się przez te lata związany. Po drugim wyborze "naszego człowieka" na prezydenta i jego wyjątkowej spolegliwości wobec kleru tknęło mnie jakieś głupie przeczucie, że oto znowu coś, gdzieś, jakoś zaczyna być nie tak. Jednakże kompromitacja Buzkorządu zatarła moją proletariacką czujność. Oto przecież nadchodzi dzień chwały – rozpieprzymy zgniłe solidaruchowate układy, zmieciemy z powierzchni ziemi pijawkowaty kler i wprowadzimy nasz ukochany kraj w lepsze jutro. No i stało się – dałem się po raz drugi w swoim życiu zrobić w wała i to przez duże "W". Teraz goląc się co rano przed lustrem i patrząc na swoje głupkowate, odarte z marzeń oblicze zapowiedziałem sobie jedno – nigdy więcej, za żadne obietnice lepszego jutra nie pójdę do urn wyborczych. Nie wezmę więcej udziału w żadnej szopce, która ponownie zrobi ze mnie wała. Tylko męczy mnie przez cały czas jedno pytanie, na które nie mogę jak dotąd znaleźć odpowiedzi – tak czy nie dla Unii Europejskiej. Mirek Szydłowski, Szczecin Sposób na referendum Wszystkie partie i sami politycy, niezależnie od opcji, zamartwiają się wprost o frekwencję w zbliżającym się referendum akcesyjnym. Tymczasem problem wcale nie jest tak złożony i trudny do rozwiązania. Wystarczy, że pan prezydent solidarnie z panem premierem i ich najbliższymi współpracownikami, a także nasi parlamentarzyści złożą uroczyste przyrzeczenie o rezygnacji z piastowanych funkcji po akcesji Polski do Unii Europejskiej. (...) Dzisiaj największym zagrożeniem dla naszego przystąpienia do Unii jest nie referendum, ale polityka – zwłaszcza zagraniczna – naszych władz, która powoduje ironiczne i niepochlebne komentarze i porównania w prasie zachodniej. Polityka, która sprawi, że nawet jeśli przystąpimy do Unii, to będziemy tam traktowani jak "czarna owca", a może nawet "czarny osioł". Jeżeli więc nasi szeroko rozumiani przywódcy naprawdę są patriotami, to powinni zdobyć się na jakieś poświęcenie dla Polski, która przez wiele lat zapewniała im godną egzystencję, i uwolnić ten biedny i umęczony kraj od siebie. Panie i panowie, Polska wam tego nigdy nie zapomni, a Unia zapewne przyśle jakiegoś przyzwoitego i znającego się na gospodarce komisarza. Jerzy Grabiec, Warszawa Pędem do Europy Rzecz dotyczy proeuropejskiej wizyty naszych rządzicieli, którzy w niedzielę 18 maja mieszkańców Kamienia Krajeńskiego i Tucholi zachęcali do głosowania na TAK w zbliżającym się referendum. Dowódcą ekipy był szef Kancelarii Premiera Marek Wagner. Operację przemieszczania się delegacji z jednej miejscowości do drugiej świetnie opisała "Gazeta Pomorska": "Z Kamienia Wagner jak strzała pognał do Tucholi. Rządowe samochody na trasie wyprzedzały przed zakrętem, a w Radzimiu, gdzie obowiązuje ograniczenie 40 kilometrów na godzinę, poruszały się z prędkością światła. Niestety, policji przy tym nie było". Na szczęście do żadnego wypadku nie doszło, ale czy wyścig do Europy musi odbywać się z łamaniem prawa o ruchu drogowym? Jerzy Erdman, Chojnice Czas prosperity Bieda, bezrobocie, beznadzieja... O tym można już zapomnieć! Polska będzie mieć swoje kolonie w Iraku, będzie mieć dużo ropy i wszyscy będziemy bogaci. Cena benzyny w kraju zmaleje, dzięki czemu zmniejszą się koszty transportu, więc i różne towary potanieją. Każdy Polak będzie z racji nowych polskich złóż naftowych otrzymywać dywidendę, dzięki czemu społeczeństwo wzbogaci się i będzie sobie kupować i konsumować do woli. Bezrobocie zniknie, bo potrzeba będzie trochę ludzi do robót przy szybach i do prac transportowych i przetwórczych. Trochę gorzej będzie z biopaliwami, bo nie będzie już potrzeby dolewania czegokolwiek do paliwa, którego będzie w bród, ale co tam, rolnikom da się jakieś dopłaty, co za problem! Wszyscy będziemy wdzięczni naszemu wojennemu rządowi za te roponośne tereny, a w przyszłości... kto wie, może znowu się coś trafi u boku US-brata, może jakieś nowe tereny? Tomek K. (e-mail do wiadomości redakcji) Nie pozwalam No, nareszcie jest oficjalna cenzura. Stosują ją panowie cenzorzy z Wirtualnej Polski. Słowo daję, na ekranie mojego PC w momencie podjęcia przeze mnie decyzji o zabraniu głosu w jakiejś interesującej mnie sprawie lub chcąc podjąć dyskusję, pojawia się napis: "ponieważ ostatnie Twoje wypowiedzi były NIECENZURALNE zablokowano możliwość zabierania głosu" lub coś podobnego. Ponieważ na pewno nie używałem słów wulgarnych, wychodzi na to, że moje opinie, przemyślenia są niezgodne z linią partii i rządu, którą to linię reprezentuje WP. A sprawy poruszane przeze mnie dotyczyły agresji na Irak. Tak oto koło się zamknęło i jesteśmy w tym samym miejscu, co 20 lat temu. A. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Kurwiki pani poseł Parlamentarny kabaret wzbogacił się o nowy skecz pt. "Co lubi posłanka Begerowa". Komentowaniem wywiadu, głównie sławnych ocznych kurwików pani poseł, zajmują się językoznawcy, seksuolodzy i, ma się rozumieć, posłowie. A tak między nami, jeśli nasi parlamentarzyści nie mają nic lepszego do roboty niż deliberacje nad tym, co ma w oczach pani Begerowa, to czy nie najwyższa pora, aby parlament rozwiązać? Najbardziej zaciekłym wrogiem swobodnej wypowiedzi posłanki jest, jakżeby inaczej, wiecznie skwaszony poseł Rokita. Ponieważ wiem już, że to właśnie seksualne spełnienie wprawia panią Begerową w dobry nastrój, to przez analogię domyślać się mogę, co wprawia w ciągłą frustrację posła Rokitę. Choć nie jestem sympatykiem Samoobrony w ogólności, a posłanki Begerowej w szczególności, to w tym przypadku stoję murem za nią. (...) Sądzę też, że kraj wyjdzie lepiej, jeśli posłowie ograniczą swoją aktywność do realizacji fantazji erotycznych rezygnując z urzeczywistniania fantazji politycznych. Tomasz J. Matczak, Łomża Telewizja kłamie W głównym wydaniu "Wiadomości" TVP (19.05) podano informację na temat tzw. tabletki wczesnoporonnej RU 486. Powiedziano otóż, że "RU 486 usuwa ciążę w sposób bezinwazyjny (albo pozachirurgiczny lub tak jakoś)". W ten sposób paru milionom ludzi wpuszczono w uszy kłamstwo. Bo RU 486 nie usuwa istniejącej już (rozwijającej się) ciąży, lecz nie dopuszcza do jej powstania. Dzieje się to w ten sposób, że RU 486 uniemożliwia zagnieżdżenie się zapłodnionego jaja w macicy. Jest to dokładne powtórzenie zjawiska, które samorzutnie, w sposób naturalny, zachodzi w organizmach wielu kobiet i dotyka ono (to zjawisko) większość zapłodnionych jaj. Takie "niechciane jaja", które nie zaczęły się nawet jeszcze dzielić, obumierają i są następnie w sposób niezauważalny dla kobiety wydalane z jej organizmu. W. Galant, Kopenhaga Leczyć się warto Proponuję wysłać recenzentów rubryki "Nie warto" na przymusowe badanie wzroku. W recenzji filmu "Dwa tygodnie na miłość" obok S. Bullock pojawia się Tom Hanks! Filmu nie widziałem, ale na plakacie widnieje wzorowy five o’clock tea Hugh Grant. Jego nazwisko pojawia się w lewym górnym rogu plakatu. Paweł (e-mail do wiadomości redakcji) "Urodziny pana Dodka" W artykule pod tym tytułem ("NIE" nr 18/2003) napisałem, że Adolf Hitler przyszedł na świat "20 kwietnia 1889 r. w pięknym mieście Linz w zachodniej Austrii". Dałem plamę. Pan Dodek urodził się w Braunan nad Inn, małym miasteczku austriackim na pograniczu z Bawarią. Linz w jego życiorysie pojawił się później. Tam mały Hitler chadzał do szkół. Przepraszam wszystkich, którym próbowałem zrobić wodę z mózgu. BOGUSŁAW GOMZAR Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Cud się stał. Mumii Wolności skoczyło w przedwyborczych sondażach. W CBOS do 5 proc., a w OBOP nawet do 6 proc.! Taki wynik to już przepustka do parlamentu, kilkunastoosobowa grupa posłów. Ten radykalny przyrost z poprzednich trzech procent do sześciu nastąpił po tym, jak lider Mumii Władysław Frasyniuk wziął za twarzyczkę pana posła Antoniego Stryjewskiego z Ligi Polskich Rodzin i poturbował go nieco. Jak widać, zblazowany elektorat partii ludzi kulturalnych, umiarkowanych, mózgowców potrzebował silnego człowieka. • Numer jeden w kategorii silnych ludzi – pan przewodniczący Andrzej Lepper – dostał prestiżowego kopa. Premier Miller zerwał z Lepperem i ogłosił, iż nie będzie się już z nim spotykać na indywidualnych randkach. Wychodźca z Samoobrony poseł Józef Głowa ujawnił taktykę Leppera proponującego w Sejmie pod publiczkę obniżenie poselskich uposażeń. "To i tak nie przejdzie, nie bójcie się, nikt wam nie zabierze" – uspokajał wcześniej swych posłów Lepper. Teraz ma on szansę oddać część swych uposażeń na spłatę kredytów zadłużonych rolników. • Propozycja Samoobrony zabić mogła finansowo pana posła Witolda Tomczaka z Ligi Polskich Rodzin. Osławionego akcją w warszawskiej Zachęcie, kiedy podpierdolił meteoryt uciskający wyrzeźbionego Jana Pawła II. W efekcie sprzedana za milion dolarów rzeźba została poturbowana i firma konserwatorska wystawiła posłom rachunek przesłany przez firmę ubezpieczeniową. Na jedyne 40 tys. zł. Poseł protestuje – mówi, że jak szarpnął wtedy papieżem, to mu tylko piuska z głowy spadła. • Żywy nadal pan papież nie może jednak narzekać. W Azerbejdżanie przekonał się, do czego służy Jego Ekscelencja Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Rzeczypospolitej Polskiej pan Nawrot. Służy do mszy papieżowi jako ministrant. I jak pięknie dzwoneczkami dzwonił. Szkoda, że papież miał już kierowcę, bo Ekscelencja mógłby otwierać mu drzwi samochodu. Na wadowicki rynek przybyło w dniu urodzin J.P. II kilka tysięcy wadowiczan, aby z tej okazji ułożyć "żywy portret papieża". Niestety, papież to nie Kim Ir Sen i zabrakło potrzebnej liczby osób. Mimo pomocy jednostki straży pożarnej powstał ledwie zarys portretu papieża. Ten opublikowany w "Gazecie Krakowskiej" stworzono dzięki zastosowaniu technik retuszu komputerowego. • Pani posłanka Danuta Hojarska oskarżona o fałszowanie przepustek na widzenie z siedzącym w pierdlu synem została odwołana ze stanowiska wiceprzewodniczącej sejmowej Komisji Sprawiedliwości, bo notorycznie unikała kontaktu ze ścigającym ją wymiarem sprawiedliwości. Posłowie obiecali wyrazić zgodę na jej aresztowanie. Mandatu poselskiego nie straci, nawet jeśli sąd pośle ją do pierdla. Powstanie wówczas nowy, parlamentarny obyczaj. Osadzona w puszce posłanka będzie miała prawo do organizowania w pierdlu spotkań z wyborcami, a także do przepustek na sejmowe głosowania. • Prokuratura zajęła się też byłym ministrem spraw wewnętrznych Andrzejem Milczanowskim, odpowiedzialnym za zmontowanie w 1995 r. "sprawy Oleksego", czyli oskarżenie premiera Rzeczypospolitej o szpiegostwo na rzecz obcego, wschodniego mocarstwa. Afera okazała się dęta, dowody tak żadne, że nawet redaktor Monika Olejnik przeprosiła Józefa męczennika lewicy. Ponieważ Milczanowski oskarżony jest m.in. o ujawnianie tajemnicy państwowej, szczegółów śledztwa nie ujawniono. • Wiadomo za to, co zarzuca się Markowi Cz. prezydentowi miasta Łodzi w latach 1994–1998 i Pawłowi P. członkowi Zarządu Miasta. Branie łapówek za załatwianie zezwoleń na budowę hipermarketów. Obaj oskarżeni byli łódzkimi liderami Mumii Wolności. Kiedy siedzieli w areszcie, poręczali za nich: Marek Edelman, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Marian Turski. • Z partyjnych gabinetów na ulicę stolicy wyszedł aktyw Ligi Polskich Rodzin, aby zaprotestować przeciwko biedzie i integracji z Unią Europejską. Krzyczano typowe prawicowe, antyunijne hasła: "Żydzi do Izraela" oraz "Pederaści-euroentuzjaści". Już podczas protestu pikieta rozłamała się na zwolenników starego Macierewicza i młodego Giertycha. Poszarpano fotoreportera, bo miał niearyjską twarzyczkę oraz czystopolskiego działacza Młodzieży Wszechpolskiej wymachującego flagą Unii. Flagę zdeptano. Na nic zdały się tłumaczenia Wszech-Polaka, że była ona przekreślona w akcie sprzeciwu wobec integracji. • W zeszłym tygodniu "NIE" podało ("Zaciąg millerowski"), że władze szkolne w Szczecinie nakazały placówkom oświatowym dostarczenie 1 czerwca na most, którym przejeżdżać ma Miller, 1349 dzieci, aby robiły "paradę radości" na cześć premiera. Minister Tober zawiadomił redakcję, że premier spowodował odwołanie aplauzu z obrzydzeniem traktując szczecińską przymilność i nadgorliwość. Dzieci nikt na most nie zapędzi, będą sobie wrzeszczeć, gdzie zechcą, apolitycznie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Męka za dwie dychy Rzymskich katolików i ateistów, semitów, antysemitów i filosemitów, znawców Starego i Nowego Testamentu rozgrzewa do białości „Pasja”. W Teatrze Narodowym wraz ze śmietanką państwową ujrzałem głośną "Pasję" Mela Gibsona. Gibson gra Boga. Bóg Gibsona jest niewidzialny, wszechmocny i okrutny. Obojętnie traktuje Lucyfera, którego gra córka Adriano Celentano. Syn odkupiciela (w tej roli James Caviezel) zostaje wysyłany na tortury skończone koszmarnym konaniem. Powody tego są zawoalowane i do końca niezrozumiałe. Stronnicy Boga uważają, że jest dobry, bo ukartowana przez niego męka syna była wyrazem miłości do ludzi, którzy złamali boski dekalog. Przed i po nakręceniu filmu. Inni uważają, iż to bestialstwo zmazywało grzech Adama i Ewy w raju. Tym samym możliwe się stało po śmierci wejście dobrych ludzi do nieba. Oba stanowiska są teologicznie uparcie uzasadniane. W "Pasji" abstrahuje się od tych wzniosłości. Można tu zasłużyć sobie na śmierć obwołując się Królem i Mesjaszem z upoważnienia Boga w sytuacji braku powszechnego zrozumienia takiego stanowiska. Film Gibsona roi się od niekonsekwencji z powodu braków w faktografii zaczerpniętych z czterech Ewangelii. Każda jest nieco inna. Brane parami pozostają ze sobą nierzadko w sprzecznościach (na przykład w kwestii ostatnich słów Jezusa Mateusz twierdzi, że było to "Boże mój Boże czemuś mnie opuścił", a Jan – "Dokonało się"). To, co składa się na akcję "Pasji", znane jest tyle o ile. Do poznania zdarzeń takimi, jakimi one były w rzeczywistości, Gibson raczej nas nie przybliżył. Przez dwie godziny oglądałem rzeź, przy której bombardowania Iraku, czystki w Bośni, pożar w Jedwabnem, przejścia Jerzego Kosińskiego zmyślone na potrzeby powieści "Malowany ptak" mają się jak jajecznica do tatara. Aborcja do zabójstwa. Karabinierzy wynajęci przez Gibsona-Boga do roli żołnierzy rzymskich siekają Jamesa-Chrystusa, tłuką, chłoszczą, opluwają, koronują, przerabiają na ludzkie mięso nasączając na koniec octem. Redaktorowi Zdzisławowi Pietrasikowi z "Polityki" sceny biczowania wydały się "swoistą pornografią". Dla biskupa Głódzia to było doznanie religijne. Godzimy obu panów na gruncie twierdzenia, że wszystko pochodzi od Boga, a może nawet wszystko jest Bogiem. Zatem tak pornografia, jak wiertarka elektryczna są zjawiskami o wymiarze religijnym i tak też mogą być postrzegane. Nie sadzę, aby ktoś to właściwie zrozumiał. Ludzie w większości dlatego żyją na wolności, a nie w zakładach psychiatrycznych, gdyż widzą rzeczy, jakimi zdają się one być, to jest wyłącznie z jednej strony. Któż dostrzega, że jego zysk to zwykle czyjaś strata. Szczęście Churchilla to tragedia Hitlera. A że Jezus nie byłby Jezusem bez Judasza?! Takie niepomyślenie jest powszechne, pospolite i akceptowane. W innym pojęciu zausznicy Chrystusa byliby równie godni jak Judasza. Słusznie zatem środowiska żydowskie oficjalnie i skrycie krytykują "Pasję" Gibsona jako powód do antysemityzmu. Żyd kreowany na zlecenie Gibsona z niezrozumiałych powodów i w niewiadomym celu pokrętnie wykorzystuje Piłata. Żydowski tłum napawa się okrucieństwem unoszony szczerą, choć udawaną – jak to w filmie – radością. Nie wywołuje się tak powszechnej przychylności. "Pasja", jak większość filmów, kończy się tam, gdzie byśmy chcieli, aby się one zaczynały. Bo gdy "the end" jest po wojnie, po trzęsieniu ziemi, pożarze lub wykryciu mordercy czy śmierci znienawidzonego bohatera, to rozpoczyna się życie długie, spokojne zdrowe i uczciwe. Gibson "Pasję" ucina w najważniejszym momencie dla historii chrześcijaństwa – Chrystus zmartwychwstaje! Chciałoby się więc wiedzieć, co było dalej. Jak zmagał się z nieuczciwymi hydraulikami, chciwymi dentystami, durnymi policjantami, nie rozwiódł się, nie bił żony, nie pił wódki, nie palił papierosów, kochał teściową, nie spóźniał się do roboty, a rachunki telefoniczne płacił w terminie. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Aborcja mózgu "NIE" rozmawia z prof. BarbarĄ Stanosz, logikiem, twórczynią kwartalnika "Bez Dogmatu" – Dziesięć lat temu z Pani inicjatywy powstało pismo "Bez Dogmatu". To dziesięć lat walki o prawo kobiet do aborcji, dziesięć lat pełzającej klerykalizacji życia społecznego i coraz bardziej pokornej akceptacji tego stanu przez społeczeństwo, nawet światłą jego część. Poglądy, dziesięć lat temu oczywiste, dziś są niecenzuralne, jak choćby wezwanie do rozdziału Kościoła od państwa. Co się stało, że pozwoliliśmy czarnym wejść sobie na głowę? – "Spokornienie" Polaków w tej sprawie jest przejawem ogólnego spadku nastrojów obywatelskich: utraty wiary, że obywatele mogą wpływać na kształt tego państwa, a w szczególności wymusić na władzach pewne rozwiązania prawne. "Bez Dogmatu" zaczynaliśmy wydawać w apogeum istnienia jedynego prawdziwego ruchu obywatelskiego w III RP, tj. komitetów na rzecz referendum w sprawie karalności aborcji. – I co się stało? – Wniosek o przeprowadzenie takiego referendum, podpisany przez ponad 1 300 000 obywateli, został zignorowany przez parlament. Był to wyraźny sygnał wysłany społeczeństwu przez władze: to państwo nie jest wasze, lecz nasze... i Kościoła. Sygnał został zrozumiany: komitety się rozwiązały i już nigdy nie powstał żaden ruch choćby z grubsza przypominający tamten. – Jedno niepowodzenie i po społeczeństwie obywatelskim? Po walce o prawa kobiet? – Złożyło się na to parę innych czynników, m.in. rejterada Barbary Labudy, która w pewnym sensie przewodziła tamtemu ruchowi, po czym wycofała się oświadczając, że "opuszcza okopy antyklerykalizmu"; osiadła na posadzie u prezydenta i podejmuje działania, które jej dawny image przywódczyni ruchu społecznego zmieniły w image zabawnej, podstarzałej harcerki. Były też, oczywiście, ważniejsze czynniki – przede wszystkim wszechobecny strach przed utratą pracy, a jeśli się ją już utraciło, troska o zapewnienie sobie i rodzinie materialnych podstaw egzystencji. To nie nastraja proobywatelsko, nastraja raczej do skupienia całej uwagi na własnych interesach. A tymczasem wokół rozwijało się, pod czułą opieką demokratycznie wybranych władz, państwo wyznaniowe. To było jak narastanie jakiejś klęski żywiołowej, wobec której pojedynczy człowiek jest bezradny. W grupie można najwyżej łatwiej przetrwać tę klęskę, ale nie sposób jej przeciwdziałać. – I tak całkiem od tego strachu zgłupieliśmy? Bo że zgłupieliśmy, nie ulega kwestii. W moim środowisku chociażby, kiedy 10 lat temu czarni zaczynali tę krucjatę, dziennikarze w swej masie byli za prawem wyboru, a takie postacie, jak Nowina-Konopczyna czy Walerian Piotrowski, niech imię jego będzie zapomniane, postrzegaliśmy jako jednostki groteskowe. Teraz oglądam tych samych dziennikarzy, moich rówieśników, którzy nagle stali się obrońcami życia poczętego. Co się stało? Są przekonani, że tego oczekuje tzw. opinia publiczna? – Nie sądzę. Znają przecież wyniki badań opinii publicznej. Są raczej przekonani, że zwichną sobie karierę, jeśli ujawnią postawę "pro choice". – Może zmienił im się światopogląd? – To jest prawie niemożliwe psychologicznie. Wykształcony człowiek nie może zmienić poglądów w tym kierunku na rzecz zabobonu, zgodnie z którym przerwanie rozwoju zygoty jest "mordem dokonywanym na niewinnej istocie ludzkiej". Ktoś, kto w wieku dwudziestu paru lat miał otwartą głowę, w wieku trzydziestu paru nie może mieć zakutego łba. – Może otrzymali "łaskę wiary"... – Otrzymywanie tej "łaski" polega na podleganiu indoktrynacji religijnej w dzieciństwie – w okresie gdy intelektualnie jest się jeszcze zupełnie bezbronnym. Wprawdzie niektórym nie dość skutecznie indoktrynowanym w dzieciństwie zdarzają się później "cudowne nawrócenia", ale są to bardzo rzadkie przypadki. I w części zapewne symulowane w imię całkiem ziemskich interesów. – Nie, to jest coś więcej. Ów zabobon sączy się każdą szczeliną do mózgu. Nawet wśród feministek broniących misji "Langenorta" były takie, które skamlały do kamer, że "one też nie chcą zabijać dzieci", ale są takie sytuacje, że kobieta musi, bla, bla, bla... – Takie zachowania są echem postawy religijnej i dość często występują w ruchu "pro choice", który przecież nie skupia wyłącznie ateistów. Nie rozumiem natomiast niewierzących, którzy wypowiadając się w tej sprawie zaczynają od słów "aborcja jest złem, ale...". Świecka moralność utożsamia czynienie zła z wyrządzaniem krzywdy – z nieusprawiedliwionym zadawaniem bólu fizycznego lub psychicznego istocie czującej, a wszak zygota usuwana z macicy we wczesnym okresie ciąży nie jest istotą czującą. Dlaczego więc nie mielibyśmy uważać aborcji za rzecz moralnie neutralną? – Może ze względu na zdrowie psychiczne kobiety? Z obawy przed tym, że za ileś tam lat zacznie sobie zadawać pytanie o to, jakie byłoby to dziecko, którego nie ma? – Nic nie wskazuje na to, by kobiety, wokół których nie stworzono chorobliwego klimatu potępienia dla aborcji, miały poważne problemy emocjonalne związane z usunięciem ciąży. Natomiast te, które rodzą dzieci i oddają je do adopcji, do czego "obrońcy życia" natrętnie namawiają kobiety w niechcianej ciąży, zwykle cierpią z tego powodu do końca życia. * – Pani Profesor, nieodmiennie mnie zastanawia, dlaczego Kościół tak obsesyjnie skupia się na seksie, czyli na czymś, czego jego funkcjonariusze – przynajmniej teoretycznie – nie powinni doświadczać? – Jeżeli chce się trzymać człowieka krótko "za pysk", tak by miał niewiele wyborów i by można było nim sterować, to trzeba sięgnąć do sfery najbardziej intymnej, a jednocześnie takiej, w którą człowiek silnie angażuje się emocjonalnie. Sfera seksu i życia rodzinnego najlepiej nadaje się do tego celu. – Ale to się sprawdza tylko w Polsce – otwarte społeczeństwa Europy Zachodniej już dawno Kościół z jego seksualną obsesją wyrzuciły do kosza. Czy Karol Wojtyła, Pani zdaniem, ma to w swoich kalkulacjach – oddać cały świat, żeby zachować katolicki charakter ojczyzny? – On ma zapewne nadzieję, że Polska będzie rozsadnikiem tych obsesji, że nimi zarazi zeświecczone społeczeństwa zachodnie i w ten sposób wzmocni tam pozycję Kościoła. Rozumni ludzie z kręgów kościelnych są świadomi postępującego upadku swojej instytucji i być może liczą się z tym, że jest to proces nieodwracalny, ale myślą przecież w kategoriach najbliższych pokoleń, a nie trzeciego millenium. Dokładają więc starań, żeby utrzymać się na powierzchni jeszcze przez te kilkadziesiąt czy sto kilkadziesiąt lat, nie pozwolić się całkowicie zmarginalizować. I może im się to udać. Wyrażałam już w "NIE" obawę, że wstąpienie Polski do Unii może uświadomić politykom krajów zachodnich, że warto zawierać kompromisy z klerem katolickim, ponieważ ułatwia on władzy życie: krzewi postawę pokory i posłusznej zgody na własny los, przeciwdziałając nastrojom buntu i sprzeciwu, a w każdym razie zapobiegając ich szerzeniu się na taką skalę, jak ma to miejsce na Zachodzie. Proszę zwrócić uwagę na to, jak nieporównywalnie słabsze były w Polsce na przykład protesty antywojenne, choć skala dezaprobaty była podobna jak na Zachodzie. Jeszcze bardziej znamienna jest dysproporcja zasięgu protestów w sprawach socjalnych między Polską a na przykład zamożnymi społeczeństwami Francji czy Włoch. Z punktu widzenia klasy politycznej jest to bezcenna zasługa Kościoła. – I myśli Pani Profesor, że ta zaraza rzeczywiście może się roznieść? Że coś takiego dałoby się zrobić z Francuzami czy Włochami? – Bez amputacji zasad ustrojowych zapewniających neutralność światopoglądową państwa społeczeństwa Zachodu są dla Kościoła nie do odzyskania. Ale mogą pojawić się w nich polityczni chirurdzy, którzy podejmą próby takiej amputacji. A polscy politycy chętnie by przy takiej operacji asystowali, już sprzątają salę operacyjną, forsując wprowadzenie Invocatio Dei do konstytucji europejskiej. Miejmy nadzieję, że nieskuteczne. – Kościół nie odpuszcza. Nie było takiego przypadku, żeby Kościół wycofał się z czegoś, co zdobył – przynajmniej w Polsce. – A dlaczego miałby to zrobić? W myśl pewnej popularnej zasady racjonalności, racjonalnie postępuje ten, kto zachowuje się optymalnie ze względu na swoje interesy na gruncie swojej wiedzy o rzeczywistości. Wiedza Kościoła o polskiej rzeczywistości podpowiada mu, że może żądać coraz więcej, a już na pewno nie oddawać tego, co zdobył. Postępuje więc racjonalnie. – Ale wynikałoby z tego, że Kościół swoje interesy lokuje nie w rządzie dusz, ale w rządzie politycznym – zyskując władzę polityczną traci bowiem rząd dusz. – Ależ naturalnie. Przecież rząd dusz to tylko środek do celu, wcale nie jedyny. A celem jest władza, bogactwo, wpływy. Jak prawie u wszystkich. – A co się wobec tego stało z politykami lewicy jak Miller czy Kwaśniewski? Przecież oni umizgując się do Kościoła tracą elektorat, a zatem, w perspektywie, władzę i wpływy. Gdzie się podziała ich racjonalność? – Aby zdobyć władzę, lewica kokietowała elektorat (m.in. obietnicą liberalizacji ustawy antyaborcyjnej). Aby utrzymać władzę, umizguje się do Kościoła, ceniąc sobie jego pomoc w pacyfikowaniu niezadowolenia społecznego. Racjonalne to, choć krótkowzroczne. – Rezygnacja SLD ze zmiany ustawy antyaborcyjnej była interpreto-wana jako efekt zmowy pomiędzy Kościołem a władzą – aborcja za akcesję. Ale referendum mamy już za sobą, a Leszek Miller na kongresie SLD jednym tchem mówił o prawie kobiet do wyboru i świadomego macierzyństwa i o "przestrzeganiu obowiązującego ustawodawstwa aborcyjnego". Poza efektem humorystycznym co można z tego wywnioskować? Była zmowa czy nie? – Władze, a właściwie niemal cała klasa polityczna, były żywotnie zainteresowane tym, by ludzie poszli do urn. Z punktu widzenia interesów Polski nie miało to znaczenia, bo efekt głosowania w parlamencie (w przypadku nieważności referendum) byłby taki sam – tj. przystąpienie do Unii – a na przegranie referendum nie było szans. Cały ten kosztowny spektakl służył jedynie interesom polityków, zwłaszcza rządzących, ponieważ stworzył pozory poparcia społecznego dla ich działań – w każdym razie w oczach polityków zachodnich. Niewielu z nich dowie się, że większość tych, którzy głosowali za przystąpieniem Polski do Unii, robiła to w przekonaniu, iż polskie władze są tak notorycznie nieudolne, że może lepiej będzie pod obcymi – czy do pewnego stopnia obcymi – rządami. – Czyli deal nie polegał na tym, że Kościół poprze integrację – i tak by ją poparł – tylko na tym, że napędzi ludzi do urn? – Tak sądzę. – A zatem nawet ci, którzy wzywali do głosowania "przeciw", działali na rzecz Millera? Liga Polskich Rodzin i Rydzyk z jego oszalałą stacyjką, wszyscy księża gromiący z ambon bezbożną Europę? – Tak. Może właśnie dlatego episkopat ich nie powściągał. Co prawda w ogóle rzadko to robi, świadom faktu, że klientela Kościoła jest zróżnicowana. Pieronek używa języka inteligencji, Rydzyk mówi językiem tłumu, Jankowski – językiem antysemickiego motłochu, każdy do kogoś trafia, co zapewnia szeroką strefę oddziaływania. * – W Liście otwartym do polskiej inteligencji, opublikowanym w sygnalnym numerze "Bez Dogmatu", napisała Pani, iż zatrzymanie procesu klerykalnej degrengolady demokracji jest jeszcze możliwe, "wymaga jednak zmobilizowania w społeczeństwie woli oporu wobec ideologizacji państwa i wskrzeszenia wiary w możliwość konstrukcji państwa, które służy wolności pod rządami prawa. Warunkiem wstępnym jest odwaga głośnego publicznego mówienia prawdy o realiach i zagrożeniach naszego życia społecznego. Odwaga jednostek i środowisk, pisarzy i publicystów, uczonych i twórców kultury, nauczycieli i lekarzy. Jestto już trudne, ale jeszcze nie wymaga bohaterstwa i może zapobiec sytuacji, w której mówienie własnym głosem będzie aktem heroizmu". – Dziś już bywa to aktem heroizmu. – Nie ma Pani Profesor wrażenia, że to samonakręcająca się spirala, również w tym wymiarze, że skandale się ludziom opatrzyły? Nawet nam, w "NIE", nie chce się już krzyczeć z powodu każdego łamania praw człowieka przez Kościół – choć każde, samo w sobie, jest skandalem. To im bardzo ułatwia. – To kolejna przyczyna sprawiająca, że ludzie mają coraz mniejszą ochotę mówić na takie tematy: znużenie. W gronie autorów i redaktorów "Bez Dogmatu" też je czasem odczuwamy. Narzuca się pytanie, czy warto całymi latami odsłaniać te same nadużycia, spierać się z wyznawcami tych samych przesądów i próbować obalić poglądy, które są impregno-wane na kontrargumenty. Ale nadal nie jestem pewna, czy mamy prawo powiedzieć, że nie warto. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Inwazja czarnych plemników " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śniadek na smyczy Góra stoczniowych solidaruchów marzy, by dokopać "NIE". Doły pomagają "NIE" dokopać górze. Stoczniom Gdańskiej i Gdyńskiej poświęciliśmy wiele uwagi. Zwłaszcza temu, jak prezes Janusz Szlanta wspierany przez szefów zakładowej "Solidarności" wyprzedał za bezcen sporo stoczniowego majątku. W stoczniowym biuletynie informacyjnym NSZZ "Solidarność" z 14 lutego aż dwa artykuły poświęcono naszej redakcji. Górę solidaruchów ze Stoczni Gdynia bolą najbardziej nasze twierdzenia, że wysługuje się Szlancie. Doły związkowe spotykają się potajemnie z dziennikarzami "NIE" i dostarczają argumentów, że to wszystko prawda. * * * Ambasador USA w Polsce Christopher Hill kopnął się 25 lutego do Gdańska na wycieczkę krajoznawczą. Przed południem złożył wiązankę kwiatów pod pomnikiem Poległych Stoczniowców, potem – jak doniosły lokalne media – udał się na teren gdańskiej stoczni, aby zwiedzić wystawę "Drogi do wolności". W historycznej sali BHP, gdzie ponad 20 lat temu Wałęsa z Jagielskim podpisali kwit, że ma być lepiej, czekała na ambasadora grupa stoczniowców, aby go przepytać, co to za numer ze spółką Synergia 99 i Synergia 2000 i opyleniem stoczniowej ziemi amerykańskim funduszom. Nazajutrz, po ukazaniu się w kioskach numeru "NIE" z artykułem o tym geszefcie ("NIE" nr 6/2003), przed wejściem do ambasady amerykańskiej w Alejach Ujazdowskich w Warszawie pojawiła się grupa stoczniowców z listem w tej sprawie do ambasadora Hilla. Ten obiecał im odpowiedź, gdy tylko pojawi się w Gdańsku. Oni czekali, on się pojawił, ale odpowiedzi nie dostali. Jak cień za amerykańskim ambasadorem kroczył przewodniczący NSZZ "Solidarność" Janusz Śniadek i pilnował, aby Hill przypadkiem gdzieś z kimś dłużej nie zagadał. Zawiózł go potem do swojego niegdysiejszego pryncypała Janusza Szlanty do Gdyni, gdzie ambasadora goszczono dłużej. Na siedząco, przy zastawionym stole. Stoczniowcy z "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej nie kryją wkurwienia. Na łeb Śniadka lecą joby. * * * Dali nam też zdjęcie, które pokazujemy Czytelnikom "NIE". Wykonano je w Stoczni Gdańskiej, niegdyś im. Lenina, 14 sierpnia 2001 r. (a więc w "świętą" rocznicę "Solidarności") o godz. 9.05 przed słynną bramą nr 2. Od lewej stoją na nim: Janusz Śniadek, wówczas przewodniczący regionu gdańskiego "S", dzisiaj przewodniczący całego związku (to ten z telefonem komórkowym przy uchu), zastępca komendanta straży stoczniowej (ten z ręką w kieszeni), ks. prałat Henryk Jankowski, kultowy kapłan "S" (ten na czarno) i jeden z szeregowych strażników stoczniowych. Co to za zdjęcie? Otóż Śniadek przez komórę, o czym donieśli nam świadkowie wydarzenia i autorzy zdjęcia, zapewnia prezesa Szlantę, że da "sobie radę ze stoczniowcami", którzy gromadzą się przed bramą (czego na zdjęciu nie widać), oraz informuje, że ma nieproszonego gościa w postaci prałata. Po wysłuchaniu instrukcji Śniadek prałata wyciepał za bramę. Był to pierwszy w historii przypadek, że proboszcz od św. Brygidy nie mógł wejść do środka, co się nie zdarzyło nawet w czasie, gdy stocznia była otoczona milicją w trakcie strajków albo w czasie stanu wojennego. Zdaniem stoczniowców, funkcyjna góra "Solidarności" ze Śniadkiem na czele nie reprezentuje ich interesów, tylko interes Szlanty. Jeśli więc przewodniczący "S" zapewnia, że w razie czego spacyfikuje nastroje wśród robotników w obu stoczniach, to ja nie ufałbym w te zapewnienia. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bór zapłać Czarne bierze zielone i przerabia na złote. Kościół kat. zawłaszcza szkoły, przedszkola, żłobki i przychodnie tylko dlatego, że za króla Ćwieczka w budynkach tych mieściły się klasztory. Komisja Majątkowa przy MSWiA aprobuje niemal wszystkie tego typu kościelne roszczenia, choć w ustawie o stosunkach państwo–Kościół z 1989 r. zapisano, że czarni mogą domagać się zwrotu tylko tych nieruchomości, które zabrała im władza ludowa po 1945 r. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. W ostatnich latach wśród pracowników firmy Wojtyły nasila się inna tendencja. Sprzyjają jej urzędy świeckiego ponoć państwa, choć łamane jest przy tym prawo i przy okazji tworzą się kościelne latyfundia w średniowiecznym stylu. I znów "NIE" jako pierwsze odsłania kulisy tej grandy. Wróbel na drzewie W połowie drogi między Złotoryją a Lwówkiem Śląskim, pośród malowniczych wzniesień Pogórza Kaczawskiego leży wioszczyna Nowe Łąki – kilkanaście domów u stóp zalesionego grzbietu. Niedawno mieszkańcy zauważyli, że ekipa robotników metalową siatką odgradza spory kawał lasu porastającego wzniesienie i ustawia tabliczki z napisem: "Wstęp wzbroniony, teren prywatny". Jak się okazało, szczęśliwym posiadaczem 15 hektarów starodrzewu stał się ksiądz Franciszek Wróbel, proboszcz parafii w niedalekiej wsi Pielgrzymka. Terenu pilnują cieć i dwa psy. Padre otrzymał las za friko od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, bo kiedyś obszar ten należał do dużego kombinatu rolnego. Agencja dała, ponieważ proboszcz wystąpił do Komisji Majątkowej w Warszawie z żądaniem zwrotu kościelnej własności. Tak się tylko składa, że las i kawałek pola obok należały do protestanckiej parafii w Pielgrzymce, gdy wieś nazywała się jeszcze Pilgramsdorf i nikomu się nie śniło o układzie jałtańskim oraz nowych granicach w Europie. Agencja wyraziła zgodę, choć nie miała prawa oddać ani drzewka. Wspomniana ustawa o stosunkach państwo–Kościół kat. daje parafiom prawo do bezpłatnego otrzymania do 15 ha gruntów rolnych, jeśli proboszcz udowodni, że ludowa władza skonfiskowała mu nieruchomość. Stara ustawa o lasach dawała prawo do nabycia od AWRSP gruntów leśnych osobom fizycznym, ale jej znowelizowana dwa lata temu wersja eliminuje taką możliwość. Sejm uznał, że lasy są wspólnym, cennym dobrem narodu. Zaburzanie, przedwojenni obszarnicy i wszyscy ci, którzy liczyli, że dostaną kawał puszczy jako rekompensatę za utracone ongiś mienie, obeszli się smakiem. Wszyscy, z wyjątkiem funkcjonariuszy Kościoła kat. Jak się dowiedzieliśmy, przypadek księdza Wróbla nie jest odosobniony. Na Dolnym Śląsku, a zwłaszcza w trójkącie między Złotoryją, Lwówkiem i Bolesławcem, kilkunastu proboszczów wystąpiło z podobnymi roszczeniami. Część z nich już stała się posiadaczami kawałka leśnego terenu. Nie wszyscy otrzymali lasy od AWRSP, niektórzy wyrwali je nadleśnictwom. Tak się bowiem składa, że terenami popegeerowskimi zarządza Agencja Własności Rolnej podlegająca Ministerstwu Rolnictwa, a pozostałymi lasami – z wyjątkiem stricte prywatnych – Ministerstwo Środowiska poprzez Regionalne Dyrekcje Lasów Państwowych i nadleśnictwa. Tak czy inaczej, czarni otrzymują grunty leśne należące do skarbu państwa, co jest kpiną z ustawy o lasach. Rybak na polanie Po co proboszczom leśna dzicz, często leżąca z dala od parafii? Kiedyś łykali od AWRSP tereny rolne w ten sposób, że rady gmin i małych miasteczek często zmieniały w planach zagospodarowania przestrzennego kwalifikację tych terenów z rolnych na budowlane. Dzięki temu proboszcz z dnia na dzień stawał się właścicielem kilku lub kilkunastu działek budowlanych i pomnażał dobra swoje oraz Kościoła kat. Pokazano nam na mapie, że dziwnym trafem poszczególne kawałki "parafialnych" lasów na wspomnianym terenie tak się układają, że stopniowo tworzą kompleks. Na przykład na południe od lasu księdza Wróbla swoją część dostanie niebawem proboszcz leżących opodal Twardocic. Jak gadają skaczące po księżych drzewach wiewióry, zamysł stworzenia kompleksu narodził się w zaciszu legnickiej kurii, którą rządzi biskup Tadeusz Rybak. Kuria już wcześniej miała apetyt na dawne poklasztorne dobra w okolicy Krzeszowa, a także na Stawy Przemkowskie, drugie pod względem powierzchni na Dolnym Śląsku. Za każdym razem jednak podnosił się krzyk niezadowolonych, zaś media wzmacniały wrzawę. Teraz lasy wyrywane są po cichu i mało kto wie, o co chodzi. Rybka na sprzedaż W lasach należących do skarbu państwa prowadzona jest planowa gospodarka, koła łowieckie dokarmiają zwierzynę i dokonują planowanych odstrzałów. W lasach prywatnych właściciel robił, co chciał. Między innymi dlatego znowelizowano ustawę o lasach, żeby wyeliminować przypadki wycinania cennego starodrzewu dla uzyskania szybkiego szmalu. Nikt nie kontroluje zaś tego, co się dzieje w lasach kościelnych. Mamy informacje o wycince drzew, a przede wszystkim o urządzaniu w środku lasu stawów hodowlanych. Rybka bowiem to szybki i dochodowy interes przy stosunkowo małym nakładzie pracy. Rzecz jednak w tym, że stawy takie powstają bez zezwoleń, ponadto zmieniają tzw. stosunki wodne w okolicy. Część drzew gnije od korzeni, w innych rejonach jest za sucho. Chyba jednak nikogo nie zaskakuje, że w Pomrocznej są równi w prawach obywatele i równiejsi czarni. Jeśli ktoś kiedyś nawet przyczepi się do faktu, że czarni łykają lasy bezprawnie, ci odpowiedzą, iż czynią to dla dobra narodu. Po wejściu Pomrocznej do Unii tylko te lasy będą nasze, swojskie, katolickie. Tam będą ukrywać się partyzanci z Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ja takuję Idę głosować za Unią Europejską. Nie chcę po drodze obrażać Czytelników "NIE" namawiając ich do tego samego, czyli posądzać, że się polenią. Czytanie "NIE" dowodzi zainteresowań o ponadprywatnej skali, a nie jest zajęciem nacjonalistów, radiomaryjców i idiotów. Ludzie z różnych powodów wspierać będą wejście Polski do Unii, a też rozmaicie szeregować przyczyny. Powiem, co mnie pcha do głosowania za Unią. Nie jest to troska akurat o to, żeby polskie krowy przestały chodzić obsrane, chłopi dostali więcej forsy za nic i w ogóle z Brukseli spłynęły pieniądze na różności, a Niemcy żeby raźniej wypracowywali je dla nas. Europa państw narodowych była kontynentem wojen, podbojów i stałych antagonizmów oraz ciasnoty myślowej i przestrzennej nazywanej patriotyzmem. Żałuję, że nie dożyję życia w państwowej strukturze kontynentalnej. Lubię wielkie mieszkania i szersze horyzonty od polskiego slumsu. Społeczeństwo, którego jestem członkiem, tylko przejściowo bywa zadowolone z tworzonych w Polsce ustrojów, stosunków i z wyłanianych władz. Reguła ta jest niezmienna – czy panuje tu socjalizm, czy kapitalizm, czy rządzi prawica, czy lewica. W XX w. nasz kraj wypróbował rządów Piłsudskiego i jego pułkowników, Hitlera, Stalina, Gomułki, Gierka, Wałęsy i Millera (wyjąwszy Hitlera – co do którego nie było złudzeń) wciąż doznając rozczarowań. Po tak różnych próbach uzasadniona staje się tęsknota za scedowaniem znacznej części władzy poza kraj. Polska wstępując do Unii podnosi swoją poprzeczkę aspiracji. Samoprzymusza się do wyższych standardów prawnych, cywilizacyjnych, ekologicznych, ustrojowych, technicznych. Żyć będziemy pod przymusem postępu i rozwoju zamożności. Bierzemy z zewnątrz know-how na życie zbiorowe. Kraj i państwo pod nazwą Polska nie może być jednym z podmiotów świata globalnego ani wywierać wpływu na jego kształt. Europa tak. Chce się należeć do czegoś, co ma udział w kształtowaniu świata i może bronić interesów naszej jego części. Słabiutka militarnie i niejednolita dziś politycznie Europa ma większy niż USA potencjał gospodarczy, liczniejszą ludność i większy rynek zbytu. Stanowi dla nas zabezpieczenie przed takimi w świecie stosunkami, w jakich 200 milionów wyborców amerykańskich decyduje o losach 6 miliardów ludzi. A wybierając nawiedzonego, wojowniczego dewota, jakim jest Bush, otwiera drogę do nieustannych regionalnych podbojów amerykańskich. Członkostwo w Unii uniemożliwi władzom Polski dalszą wasalizację wobec USA. Bruksela nie nakaże Warszawie zlikwidowania kar za przerywanie ciąży. Nie zmusi do opodatkowania kleru. Nie wymusi nawet równoprawności kobiet i homoseksualistów. Nie przełamie nadwiślańskiej ciasnoty myślowej i obyczajowej obłudy. Żyjąc w obrębie europejskiej struktury i klimatu wyrwiemy się jednak stopniowo z okopów Świętej Trójcy. Ogarnie nas inny klimat i system wartości. Scalanie się z Europą będzie bardzo bolało. Któż jednak pamięta o katuszach chłopa, który musiał zdjąć łapcie z łyka, żeby pierwszy raz wzuć buty albo z posłania na piecu przenieść się do czegoś tak mu obcego jak łóżko. Unia Europejska nie uchwali jednak prohibicji. Będzie czym bóle znieczulać. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Spółdzielcy na koksie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Taka norma jaka Platforma Posłanka Grażyna biznesłumen Paturalska z Platformy Obywatelskiej zachwyci Cię sobą i oszuka. Gdy przedstawiciele zajmującej się ochroną firmy SELW po raz pierwszy spotkali się z państwem Paturalskimi, byli pod wrażeniem. On – poważny biznesmen, ona – posłanka na Sejm z Platformy Obywatelskiej, a zarazem współwłaścicielka spółki. Folder ich przedsiębiorstwa Pakmet rozwiewał najmniejsze wątpliwości – jeśli ktoś był na tyle nierozumny, by jakieś wątpliwości mieć. Informowano w tym druku, iż Pakmet nie dość, że był nominowany do tytułu Lidera Polskiego Biznesu w 1998 r., to na dodatek szczycił się tytułem Przedsiębiorstwa Fair Play w tym samym roku, a posłanka Grażyna Paturalska tytuły wprost kolekcjonowała: Kobieta Sukcesu (1997), Dama Polskiego Biz-nesu (1999), Homo Popularis (1999) oraz nagroda za Najbardziej Oryginalny Biznes Kobiecy, jakiekolwiek fiku-miku to oznacza. Żeby było wiadomo, że Grażyna Paturalska to kobieta mająca wpływy w najwyższych sferach, wzbudzały zazdrość fotki pani poseł z Jolantą Kwaśniewską i Hillary Clinton. Folder spółki Paturalskich błyszczał i pachniał. * * * Biznes, który zaproponowano spółce SELW, polegać miał na tym, iż dług Huty Ostrowiec zostanie spłacony przez hutę prętami stalowymi, które zakupi Pakmet, a kasę odda wierzycielowi – spółce SELW. Proste i dopuszczalne, zresztą czy mogło być coś niedopuszczalnego w interesie prowadzonym przez posłankę grającą fair play? Żeby nie przedłużać: Pakmet rychło przestał płacić należności spółce SELW. Banki, które udzielały tej ostatniej kredytów dyskontowych pod zastaw weksli wystawianych przez Pakmet na rzecz spółki SELW, zażądały zwrotu pożyczonych pieniędzy, i to zaraz. Okazało się, że Pakmet nie wykupuje własnych weksli, a na hipotece nieruchomości będącej we władaniu Pakmetu jest tłoczno od różnych dłużników, którzy już od dawna pożyczali pieniądze Paturalskim. Firma z tak ładnym folderem tkwiła w gigantycznych długach i opowiadanie państwa Paturalskich, że świetnie prosperują, było zwyczajnym kłamstwem. * * * SELW zainteresował się życzliwie, czemu to ma zdychać tylko dlatego, że państwu Paturalskim nie wiedzie się w interesach. Zadzwoniono do pani poseł. I okazało się nagle, że Grażyna Paturalska ma od dawna rozdzielność majątkową ze swym mężem, nie odpowiada za jego długi i wcale nie jest współwłaścicielką Pakmetu. Proszę więc jej nie zawracać głowy, bo ona zajmuje się polityką, a nie biznesem. Żartem zatem był i folder, w którym jak byk pod krótkim tekstem reklamowym widnieją podpisy obojga małżonków przedstawianych jako "właściciele firmy", dowcipem było spotkanie z obojgiem Paturalskimi. Szczegółem niewartym wzmianki jest to, że te facecje bawią jedynie państwa Paturalskich, bo wszystkich tych, którzy dali się nabrać na wizytówki pani posłanki rozdawane podczas biznesowych spotkań, jakoś to nie śmieszy. To, co czyniła jak najbardziej świadomie Grażyna Paturalska wraz ze swoim mężem, jest niczym innym jak tylko wprowadzaniem ludzi w błąd. Dosadniej ludzie nazywają to oszustwem. Można mniemać, że to tylko wypadek na uczciwej drodze dochodzenia do pieniędzy przez małżeństwo Paturalskich. Ale jest akurat dokładnie na odwrót – państwo Paturalscy działali w ten sam oszukańczy sposób od dawna w całej Polsce. Pojawiali się oboje, Grażyna Paturalska rzucała na biurko wizytówkę posła na Sejm, pokazywali nieprawdziwy folder, w którym widniało, że są oboje współwłaścicielami, i ludzie się nabierali. Leży przed nami długa lista przedsiębiorstw z całej Polski, które próbują się podnieść po stratach, jakie przyniósł im kontakt z tą parą biznesmenów. * * * Niektórzy nabrani przez Paturalskich przedsiębiorcy szukali możliwości odzyskania pieniędzy poprzez znane firmy rewindykacyjne. Bezskutecznie. Za każdym razem odpowiedź brzmiała, że Pakmet ma za mocne układy, żeby ściągnąć z niego pieniądze. Inni oszukani właściciele firm pisali nawet listy do Płażyńskiego, Tuska i Rokity, spodziewając się od nich – tylko się nie śmiejcie głośno – sprawiedliwości i zdyscyplinowania partyjnej koleżanki. Żadnej odpowiedzi nie było. Liderzy Platformy byli zajęci tropieniem nieprawidłowości w gospodarce. I tak oto mijają szare dni polskiej gospodarki. Jeden drugiego okantuje, ktoś komuś ukradnie, jeszcze inny wykorzysta swoje stanowisko po to, by wydymać naiwnych partnerów. Potem wszyscy drą publicznie mordy, że otoczeni są stadem złodziei i kanciarzy, a Polska ginie, bo zżera ją korupcja i oszustwa. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cycofobia Niedawno pewnego upalnego dnia do Urzędu Miejskiego w Legnicy wkroczył petent. Obywatel ów nie załatwił sprawy, z którą przybył. Zauważył bowiem, że urzędniczka nie nosi pod bluzeczką stanika. Zamiast napawać się widokiem, obywatel dostał piany, wyszedł oburzony i machnął skargę do prezydenta miasta Tadeusza Krzakowskiego. Prezydent zwołał naradę i opieprzył ogół urzędników magistratu za frywolność. Brak stanika lub miniówka miały stać się odtąd równoznaczne z urzędniczą niekompetencją. Mimo tropikalnego klimatu obowiązuje gajer, krawat, koszula, a u pań spódnica, żakiet. Żadnych sandałów, nie wspominając o trampkach. Ratusz, uznał pan prezydent, to miejsce przestrzegania wartości, a nie demonstrowania permisywizmu. W tym samym czasie miasto miało problemy niegodne uwagi pana prezydenta, np. zainstalowanie kamer za 70 tys. zł, które nie działają. Legnicą rządzi SLD, z którego wywodzi się pan prezydent. Nad centrum miasta góruje milenijny obelisk zwieńczony pozłacanym krzyżem. Pomniczek stoi na placu, który miasto za friko oddało miejscowej kurii. Kurią rządzi biskup Rybak, który niedawno otrzymał honorowe obywatelstwo grodu nad Kaczawą. Złoty krzyż w słoneczne dni rzuca zajączki. Jak komu padnie na oczy, to i do głowy uderzy. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dopominaliście się to i macie. Od kilku miesięcy narzekaliście, że wysyłanie SMS-a do rubryki "Co się niesie w SMS-ie" jest praktycznie niemożliwe. Martwiliśmy się Waszymi troskami. Nasz jedyny numer telefonu 0 600 132 208 po prostu nie wyrabiał, bo tyle SMS-ów wysyłaliście. Efekt zmartwień Waszych i naszych jest taki: od teraz SMS-y do Waszej ulubionej rubryki wysyłajcie na numer 7168, a SMS rozpoczynajcie od wyrazu "NIE" spacja i dalej treść. To uczciwa oferta, ponieważ wysyłane w ten sposób będą niewiele droższe (1 zł + VAT) od tych, które puszczaliście do nas metodami tradycyjnymi. Dostaniemy je wszystkie szybko, bezboleśnie i potwierdzimy odbiór. Najlepsze będziemy nagradzać zawsze atrakcyjnie. Zatem do roboty i czekamy. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jeden gniewny człowiek Moja żona Bożena Ć. została skazana przez sędziego Tomasza Szafrańskiego z Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia na więzienie w zawieszeniu. Ten wyrok, jak zresztą każdy inny wyrok skazujący, oznacza dla niej koniec kariery zawodowej i początek agonii cywilnej. Nie mam w zwyczaju zaprzątać uwagi Czytelników prywatnymi problemami mojej rodziny. Dziś łamię ten zwyczaj, ponieważ prywatny problem Bożeny Ć. dzięki mediom stał się problemem publicznym. Nie mam też w zwyczaju komentować wyroków sądu. Także ten zwyczaj łamię, bo jestem winien mojemu synowi potwierdzenie wpajanej mu od dzieciństwa prawdy, że człowiekowi przyzwoitemu nie wolno pozostać obojętnym na draństwo. 5 lat temu prawicowa "Gazeta Polska" "odkryła", że Bożena Ć. zamieszcza pod pseudonimem publikacje w miesięczniku "Zły". Policja, gdzie moja żona jest komisarzem, 4 lata temu zawiesiła ją w prawach policjantki. Prokuratura wszczęła śledztwo, postawiła jej cztery zarzuty i wniosła akt oskarżenia. Sędzia Szafrański w imieniu Rzeczypospolitej sądził sprawę, aż w końcu wydał werdykt skazujący. Przeszedłem się do sądu, by posłuchać werdyktu i jego uzasadnienia. To, co usłyszałem, było tak zadziwiające, że jako człowiek przyzwoity nie mogę milczeć, tym bardziej że inne media ograniczyły się do mniej lub bardziej zdawkowych relacji pozbawionych komentarzy. Sędzia Szafrański ma mentalność ministranta. Wolno mu. Sędziego Szafrańskiego po to jednak ktoś mianował sędzią, żeby przestrzegał co najmniej dwóch zasad: dążył do poznania prawdy i opierając się na tej prawdzie oraz normach prawnych sprawiedliwie osądzał osoby postawione w stan oskarżenia. Co do poczucia sprawiedliwości sędziego Szafrańskiego, to nie jestem uprawniony, żeby o tym dyskutować – jako człowiek pośrednio zainteresowany i zaangażowany. Jako mąż swojej żony, jako dziennikarz i jako obywatel Rzeczypospolitej mam jednak prawo żądać od sędziego Szafrańskiego, który żyje z moich podatków, żeby w zarządzanym przez siebie procesie zrobił wszystko, by dojść do prawdy. O tym, że sędzia Szafrański tego nie uczynił, można się przekonać po dokładnej lekturze akt sprawy. Już wkrótce przekonają się o tym sędziowie, którzy stoją w hierarchii wyżej niż sędzia Szafrański. Sędzia ma prawo do poglądów politycznych i moralnych. Ale nie mogą one wpływać na przebieg procesu ani na ocenę prawdy pod względem prawnym. Do sędziego Szafrańskiego można by żywić nawet coś w rodzaju podziwu za to, że odważył się manifestować swoje skrajne poglądy polityczne i średniowieczne zasady moralne poprzez lekceważenie i pogardę dla tych, dla których światopogląd ma w sądzie mniejsze znaczenie niż prawo. Ten brak hipokryzji cenny bywa u kaznodziei, ale nie u sędziego. W szariacie, lecz nie w państwie – przynajmniej teoretycznie – neutralnym światopoglądowo. O tym, czy dla sędziego Szafrańskiego powinno być ważniejsze prawo czy jego prywatny kodeks moralny – także zdecydują sędziowie apelacyjni. Słyszałem, jak sędzia Szafrański przeczytał wyrok i jak go uzasadniał. Nie słyszeli tego i nigdy nie usłyszą jego przełożeni. Dobrze by było, gdyby dowiedzieli się, że zakres swojej sądowniczej władzy sędzia Szafrański przesunął poza granice prawa, a nawet dobrych obyczajów i przyzwoitości. Sędzia Szafrański dał sobie prawo do negatywnej oceny miesięcznika "Zły", tymczasem powinien się interesować tylko tym, czy było to legalnie wydawane pismo, czy nie. Na potrzeby procesu mojej żony sędzia Szafrański zdefiniował po swojemu pojęcia "tajemnica służbowa", "korzyści majątkowe", "pobudki polityczne", "postępowania przygotowawcze", "postępowania zakończone prawomocnym wyrokiem" i inne. Dokonał ich interpretacji zgodnie ze swoim sumieniem inkwizytora, a nie ze stanowionymi przepisami. W ustnym uzasadnieniu sędzia Szafrański dał wyraz swoim wartościom estetycznym (powiedział, że zdjęcia czarno-białe uważa za mniej drastyczne niż kolorowe) i narodowym (pisanie o zbrodniach Polaków jest bardziej naganne niż – cytat – "Czeczenów czy Afganów", przy czym w języku polskim rzeczownik "afgan" odnosi się do rasy psów, a nie obywateli Afganistanu). Zamiast na przepisy prawa sędzia Szafrański powoływał się na przysłowia, sentencje i złote myśli; uznał np., że "nieszczęście jest rzeczą świętą", nie powinno się więc pisać o nieszczęściu; "o zmarłych nie mówi się źle", prasa powinna więc pisać o nich albo dobrze, albo w ogóle. Sędzia Szafrański ma gdzieś wolność słowa, a mediom – jak afganom – chciałby nałożyć kaganiec. W latach 1998–1999 w miesięczniku "Zły" ukazało się 11 tekstów Bożeny Ć. Policjantka pisała je za wiedzą przełożonych. Zgodę na opublikowanie ich w "Złym" wydał komendant wojewódzki policji w Krakowie, gen. Bogusław Strzelecki. Publikacje dotyczyły tylko spraw umorzonych albo zakończonych prawomocnym wyrokiem. Dostawała za to honorarium, od którego wydawca oraz autorka płacili podatki. Wszystkie dane bohaterów artykułów były zmienione lub ukryte, a fotografie opatrzone przesłonami graficznymi. To, co sędzia Szafrański powiedział w uzasadnieniu do wyroku Bożeny Ć., prawnicy uznają za "obrazę prawa". Nie jestem prawnikiem, tylko dziennikarzem, dlatego wywody sędziego Szafrańskiego nazywam bełkotem nawiedzonego hunwejbina. I niech mnie pozwie do sądu! Na szczęście za stołem sędziowskim zasiądzie wówczas przedstawiciel prawdziwej władzy sądowniczej, a nie sędzia Szafrański, a rozprawie przyświecać będzie szacunek dla prawa, a nie widzimisię sędziego Szafrańskiego. PS Wiadomość dla mojego syna. Obaj znamy mamę i jej szacunek dla prawa. Mimo tego niesprawiedliwego wyroku, nadal ufaj państwu i prawu. Sędzia Szafrański to ani państwo, ani prawo, ani Sąd Ostateczny. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pożeracze zer Jak sprzedać swój dom za 40 zł. Gdyby wszystko zaczynało się i kończyło na tym, że państwo Ż. zaufali spółdzielczości mieszkaniowej w czasach realnego socjalizmu i gorzko się rozczarowali, to pewnie by nie było sprawy. Nie oni pierwsi i nie ostatni – takich, którzy chcieli zbudować dom, ale im się nie udało, były dziesiątki tysięcy. Sprawa jednak jest, ponieważ państwo Ż. ufają teraz całkiem współczesnemu, już dawno nie socjalistycznemu wymiarowi sprawiedliwości. I czują się niczym przed 20 laty. Jak w Matriksie – mówi obecna młodzież. 100 000 zł – za taką kwotę w roku 1982 można było kupić w Kielcach własnościowe mieszkanie o powierzchni 50 mkw. Państwo Ż. chcieli mieć, jak to się wtedy mówiło, willę, dlatego w latach 1982–83 wpłacili na konto Spółdzielni Mieszkaniowej Domów Jednorodzinnych Związkowiec 257 300 starych złotówek. W latach następnych – aż do roku 1990 – dopłacili jeszcze prawie 150 000, co równało się dziesięciu tzw. spółdzielczym wkładom mieszkaniowym. Wpłacili i czekali, bo tak wówczas robili wszyscy. W roku 1987 prezes SMDJ Związkowiec Zdzisław D. złożył rezygnację, a jego miejsce zajął Grzegorz B., z zawodu technik budowlany. Jest prezesem do dziś, chociaż od 8 lat spółdzielnia przeszła z realu w byt wirtualny: nie ma siedziby, adresu, ma tylko konto, na którym znajduje się oszałamiająca kwota 18 zł. Państwo Ż. czekali cierpliwie 10 lat od wpłacenia pierwszych pieniędzy. Następne 8 lat czekali mniej cierpliwie, aż w końcu zniecierpliwieni zaczęli szukać swojego domku, pieniędzy albo przynajmniej sprawiedliwości. Dotarli do sądu rejestrowego próbując odtworzyć historię spółdzielni mieszkaniowej, która jest, ale jej nie ma. To, czego się dowiedzieli, postawiło im włosy na głowach. Co najmniej 20 mln starych zł zarząd spółdzielni wyprowadził do roku 1987. Do tego czasu "Związkowiec" nie miał działek budowlanych, nie mógł więc postawić nawet komórki na węgiel. Nie przeszkodziło to prezesowi D. zapłacić 15 000 000 zł za opracowanie planu inwestycyjnego i dokumentacji, która umożliwia rozpoczęcie i kontynuowanie budowy kilkudziesięciu domów. Niezgodnie z prawem spółdzielczym władze "Związkowca" domagały się od stu kilkudziesięciu członków sukcesywnego uzupełniania wkładu budowlanego strasząc ich przesunięciem na liście lub usunięciem ze spółdzielni. Ludzie płacili, bo szkoda im było już włożonych pieniędzy. Ci, którzy chcieli się wycofać, mogli to zrobić, ale odzyskiwali niewspółmiernie małe pieniądze z powodu inflacji i potrąceń spółdzielczych. Gdy jesienią 1987 r. wyszło zarządzenie Rady Ministrów dotyczące wydzielenia i przekazania z NBP do PKO składników majątkowych spółdzielni mieszkaniowych, prezes D. podał się do dymisji. Zostawił SMDJ Związkowiec zadłużoną, bez terenów budowlanych, bez rozpoczętych inwestycji, bez żadnych składników majątkowych, które by się nadawały do przekazania PKO. W tych wszystkich działaniach państwo Ż. dopatrzyli się działań na szkodę spółdzielni i jej członków, oszustw, wyłudzeń, przestępstw karnych skarbowych itp. W roku 2001 złożyli w kieleckiej prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstw. Nie przykładając się do zbadania sprawy, choćby na podstawie dokumentów zgromadzonych przez państwo Ż., prokurator Prokuratury Rejonowej mgr Robert Olszewski wydał postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia. Państwo Ż. złożyli zażalenie do Prokuratury Okręgowej w Kielcach i jednocześnie wnieśli skargę na Olszewskiego. Na skargę nie dostali odpowiedzi, a po interwencji w Ministerstwie Sprawiedliwości kielecka Prokuratura Okręgowa odpowiedziała, że nie odpowiedziała na skargę (tak było w nagłówku), bo nie wiedziała, że jest to skarga. A gdy się dowiedziała, też jej nie rozpatrzyła, bo stwierdziła, że działania prokuratora są niezależne. Mimo to Prokuratura Okręgowa poleciła wszcząć dochodzenie, które ten sam prokurator Olszewski postanowił następnie umorzyć. Państwo Ż. złożyli zażalenie na umorzenie. Prokuratura Okręgowa nie przychyliła się do zażalenia i przekazała sprawę do Sądu Rejonowego w Kielcach. W tym samym roku 2001 państwo Ż. zawiadomili kielecki Urząd Kontroli Skarbowej, że SMDJ Związkowiec przejęła ich pieniądze (które w tamtym czasie stanowiły mienie znacznej wartości) jako darowiznę, ale nie zapłaciła podatku, co jest przestępstwem skarbowym. Był to typowy chwyt prawny państwa Ż. – może z tej strony uda się zainteresować sprawą urząd państwowy... Nie udało się. UKS nie odpowiedział na zawiadomienie, a po interwencji tym razem w Ministerstwie Finansów odpowiedział, że nie podejmie żadnych działań, dopóki sprawa nie rozstrzygnie się w prokuraturze. A w prokuraturze wiadomo – umorzenie. Artykuł 284 § 2 kodeksu karnego mówi o przywłaszczeniu mienia znacznej wartości. Prokurator Olszewski umorzył dochodzenie w tej sprawie wobec niepopełnienia czynu. W uzasadnieniu napisał (pisownia oryginalna): Ich (członków spółdzielni – przyp. P.Ć.) pieniądze w kwocie 2230000 "starych" zł. znajdowały się na koncie SBDJ "Związkowiec" w Banku PKO BP, gdzie znajdują się do chwili obecnej. Wskutek bardzo dużej inflacji a potem denominacji straciły na wartości. Obecnie na koncie SM "Związkowiec" znajduje się 289,20 zł. Brak jest danych na temat sald przed 13.06.1996 r. albowiem wszelkie dokumenty bankowe przechowuje się tylko przez 5 lat. Niemniej jednak nie sposób przyjąć, aby pieniądze wysłane przez Jerzego Ż. zostały przywłaszczone. Gdyby prokurator choć trochę pomyślał, to po lekturze dostępnych dokumentów spółdzielni doszedłby do zgoła przeciwnych wniosków: gdy pieniądze członków miały jeszcze jakąś wartość, wyprowadzono je z rachunku bankowego "Związkowca", a potem, gdy stanowiły wartość zapomogi, wpłaconoje z powrotem. Nie trzeba być Miltonem Friedmanem, żeby stwierdzić, co można robić z forsą poprzez obracanie nią w ciągu kilku lat. 18 października 2002 r. Sąd Rejonowy w Kielcach postanowił uchylić zaskarżone przez państwa Ż. postanowienie Prokuratury Rejonowej i przekazać jej sprawę celem kontynuowania postępowania. Jeśli prokurator prowadzący sprawę potraktuje ją tak, jak traktował prokurator Olszewski, państwo Ż. w najlepszym razie dostaną 40,70 zł. Będą za to mogli sobie kupić dwie puszki pasty do podłogi. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dobra polka ale obca " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Panorama" ustami cud urody Joanny Racewicz ubolewała nad tym, że Polacy wydają na piguły do schudnięcia zaledwie 72 mln zł. Dużo mniej niż Amerykanie – popłakiwała prezenterka – którzy na odchudzacze wydają tyle, ile na zbrojenia. Naszym zdaniem nie ma powodów do niepokoju. Skoro Pentagon kieruje się takim parametrem w konstruowaniu swojego budżetu, my jako najbliższy sojusznik powinniśmy zrobić to samo i dopasować budżet MON do poziomu sprzedaży parafarmaceutyków. Sojusz i przyjaźń zobowiązują. * * * Obchodzono w telewizjach Dzień Dobrej Wiadomości. Sprawdziliśmy. W "Faktach" pokazali, jak w ciągu 4 minut Kwach dwa razy ściskał dłoń Millera. "Wiadomości" zaś były takie jak zwykle, czyli niedobre. Gotowi jesteśmy uwierzyć, że dobrą wiadomością jest brak "Wiadomości". * * * Nie mogąc się doczekać puszczenia przez "Dwójkę" "Psów", dwóch gliniarzy zgwałciło 19-letnią panienkę. Doniósł o tym TVN 24, jak też o tym, że na konfrontacji dziewczyna mundurowych nie rozpoznała. Obu zdradziła sperma, którą zostawili panience w kondomach. Gliniarze idą w zaparte twierdząc, że to nie oni. Dziewczyna pierdoli, a plemniki to chujowy dowód. Przełożonych nie przekonali i zostali wylani, na razie z roboty. Ciąg dalszy nastąpi. * * * Jasiu Władziu Rokita chwalił się u Wojewódzkiego w Polsacie znajomością polskiej ortografii i wyjawił, że SMS Halbera do Kwiatkowskiego zainteresował go, bo "chuj" był napisany przez samo "h". Ta ignorancja tak Rokitę zbulwersowała, że postanowił zrobić Kwiatkowskiego w Ch...albera. * * * W "Graffiti" posłanka Śledzińska-Katarasińska opowiadała, jak to Platformersi chcą twórczo rozwijać niegdysiejszy Millerowy postulat oszczędnego państwa. Zacząć chcą od odchudzenia Sejmu. Doświadczenie uczy, że i tak para pójdzie w gwizdek, chociaż na miejscu posłów Kalisza i Witaszka zaczęlibyśmy się bać. * * * Łapiński zapowiadał, że po wprowadzeniu Narodowego Funduszu Zdrowia dojdzie do rewolucji w medycynie. I doszło. Na razie w Szczecinie, gdzie – jak poinformowały "Informacje" – stomatolog usunął jednemu pacjentowi 60 zębów, a inny zaimpregnował dzieciakowi 33 zęby mleczne. To jeszcze nic. Pięciu inwalidom wojennym przepisano viagrę za 53 tys. zł. Widać musieli być obłożnie chorzy. Dzięki tej kuracji na pewno stanęli na nogi. * * * "Przystanek praca" w "Dwójce" uczy, jak znaleźć sobie robotę. Tym razem niemal w całości był poświęcony przechodzeniu na wcześniejszą emeryturę. Był to najbardziej aktualny program w dniu, w którym rząd ogłosił projekt budżetu na przyszły rok. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bush szuler karciany Stany Zjednoczone grają z ludźmi w zielone karty. Po rozegraniu partii unieważniają reguły gry. Wszyscy sądzą, że wygrana w amerykańskiej loterii wizowej, czyli tzw. zielona karta oznacza, iż drzwi do raju zostały otwarte. Lepiej nie cieszyć się na zapas. Nawet ci, do których uśmiechnęło się szczęście, muszą liczyć się z tym, że Wuj Sam pokaże im wała. I nic mu nie będzie można zrobić. Przekonali się o tym na własnej skórze Edward i Wanda Marczyńscy, małżeństwo mieszkające na Opolszczyźnie. Amerykanie wpuszczają w ten sposób około 50 tysięcy emigrantów rocznie. W 2003 r. nikomu niczego nie tłumacząc ograniczyli limit do 38 tysięcy. Marczyńskim w losowaniu wypadł nr 43 270. Nie tylko odmówiono im prawa wjazdu do USA, ale jeszcze jankesi próbują im wmówić, że źle zrozumieli procedurę. O jakimkolwiek „sorry” nawet nie warto wspominać. Uśmiech losu Marczyńscy uczestniczyli w loterii wizowej w 2001 r. Procedura jest taka, że wszyscy, którym marzy się legalne mieszkanie w USA i praca bez nerwowego oczekiwania brutalnych kontrolerów z Immigrations Office, powinni wysłać tasiemcowy kwestionariusz do Kentucky Visa Center. W 2001 r. termin nadsyłania dokumentów określono na 31 grudnia tegoż roku. Do 12.00 w południe i ani minuty dłużej. Losowanie odbyło się w 2002 r. Szczęśliwców wybiera komputer. Wizy wydawano od stycznia do września 2003 r. Zajmują się tym amerykańskie ambasady w krajach, z których pochodzą wylosowani. Każdego miesiąca pozwalają wjechać albo kilkuset, albo kilku tysiącom wybrańców losu. Według kolejności numerów, jakie wylosowanym nadał komputer. Edward Marczyński twierdzi i potrafi to udowodnić na podstawie posiadanych kwitów, że w 2002 r. Kentucky Visa Center zawiadomiło go o wylosowaniu zielonej karty. Pismo zaczynało się od słowa congratulations, które zrozumie chyba najbardziej niekumaty w angielszczyźnie. A Marczyński zna język Clintona i Busha tak samo dobrze, a może i lepiej niż oni. Zresztą na wszelki wypadek dał to pismo do przeczytania przysięgłemu tłumaczowi. I dlatego dziś upiera się stanowczo, że poinformowano go o wylosowaniu wizy uprawniającej do otrzymania zielonej karty, czyli najważniejszych do startu w Ameryce dokumentów, bo pozwalających na osiedlenie się i legalną robotę. – W tym piśmie poinstruowano mnie również, gdzie i jak mam załatwiać formalności. Polecono mi także zrobienie wszechstronnych badań lekarskich. Kazano mu też lecieć do najbliższego amerykańskiego konsulatu i jak najszybciej rozpocząć procedurę wizową. Na tym etapie też są różne formalne obostrzenia. Jeśli ktoś przeoczy choćby jeden termin, wylatuje z systemu na zbity pysk. Trzeba przyznać, że jankesi lojalnie uprzedzili o tym Marczyńskiego, więc uwijał się jak bączysko, żeby wyrobić się ze wszystkim. Zapewnia, że się wyrobił, ale do USA i tak nie pojedzie. Rozpakowywanie walizek Przyszły emigrant śledził procedurę wydawania wiz regularnie kontaktując się z amerykańską ambasadą w Warszawie. Zapewniano go tam, że sprawa zostanie załatwiona w ciągu pół roku. Wynikać to miało właśnie z numeru, jaki przydzielił mu komputer w Kentucky. – Don’t worry – szczerzyli się w szerokich uśmiechach biurokraci z gmachu przy ulicy Pięknej – Do września będzie koniec. Tłumaczyli, że tyle czasu zajmie wpusz-czanie do zaoceanicznego kraju powszechnej szczęśliwości wszystkich 50 tysięcy zwycięzców loterii. We wrześniu załatwia się ostatnich i zwykle wizy i zielone karty są wtedy wydawane bardzo skąpo. Rzeczywiście we wrześniu 2003 r. Amerykanie wystawili ich tylko 800. Ostatni szczęśliwiec miał numerek 38 tysięcy. Pozostałym 12 tysiącom, w tym i Marczyńskiemu, nie powiedziano nawet „pocałuj mnie w dupę”. Kiedy Marczyński próbował się czegoś dowiedzieć, jankesi zaczęli kręcić. Próbowali i do dziś zresztą próbują wmówić mu, że nie zrozumiał treści przesłanego z Kentucky Visa Center pisma. – Jest tam wyraźnie napisane, że wylosowanie nie gwarantuje otrzymania wizy, ponieważ obejmuje ono większą liczbę wniosków niż wynosi limit. Losowanie odbywa się bowiem dwuetapowo. W pierwszym uczestniczy zwykle 7 milionów osób. Z tej liczby komputer w KVC kwalifikuje z reguły około 100 tysięcy uprawnionych do kolejnej selekcji. Dlaczego? Sporo wniosków zawiera błędy formalne, a to eliminuje je z dalszego losowania – mówili domagającemu się wyjaśnień Marczyńskiemu. Nas zresztą próbowali zbyć dokładnie w taki sam sposób. Ze skargą do Pana Boga Marczyńskiego takie gadki lekko podkurwiają. – Przecież mnie zawiadomiono o wybraniu właśnie spośród 100 tysięcy osób z całego świata. To znaczy, że znalazłem się w drugim etapie – twierdzi. Pytaliśmy w warszawskich kancelariach prawnych, zatrudniających znawców amerykańskiego prawa, czy mógłby dochodzić swoich roszczeń w sądzie. Adwokaci wątpią. Wielu amerykańskich urzędników państwowych ma immunitet. W tamtejszych warunkach oznacza to, że nie tylko są bezkarni, ale nie można wywalić ich z roboty na zbitą mordę ani kontrolować wydawanych decyzji. Ale nawet gdyby istniał choć cień szansy, Marczyński nie ma jak, a zwłaszcza za co się w tym babrać. Myślał, że za oceanem ułoży sobie życie od nowa i przygotowywał się do tego. Kaprys jankeskich urzędasów sprawił, że 50-letni inżynier (skończył również podyplomowe studia prawnicze i ekonomiczne) mówiący po angielsku i znający się na obsłudze komputera, będzie musiał to robić w naszym pięknym kraju. – Byłem tak pewny wyjazdu, że polikwidowałem wszystkie swoje sprawy – opowiada. Sprzedał samochód, dom przepisał na rodzinę. Z rozpędu wynajął też mieszkanie w Stanach i załatwił tam sobie robotę. Za dobrze ponad 3 tys. papieru miesięcznie. Nie przejmował się więc, że w lutym 2003 r. w firmie, w której pracował, zlikwidowano jego etat. Marczyński chciał do Ameryki, bo rozczarowała go rzeczywistość Rzeczypospolitej nr III. Żeby było śmieszniej, Rzeczpospolita Ludowa wypychała go za ocean na siłę, a sami jankesi nie mieli nic przeciwko. W latach 80. Marczyński zakładał na Opolszczyźnie „Solidarność”. Internowany w stanie wojennym, konspirował po zwolnieniu. – Esbecja nie raz proponowała mi wyjazd – wspomina, ale wtedy nie chciałem. Teraz urzędnicy w amerykańskiej ambasadzie pocieszają go, że przecież może wziąć udział w następnej loterii wizowej. Autor : Mirosław Pałys Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Work & travel Czyli o przyjaźni polsko-amerykańskiej krzewionej w parku rozrywki. Jesteś biednym studentem. Kilka lat temu wyrwałeś się z Łomży. Mieszkasz w Warszawie. Co weekend jeździsz pekaesem do mamy po jajka. Chciałbyś wreszcie pojechać gdzieś dalej. Tu Sesja zimowa jakoś poszła. Wybiegasz zadowolony z uczelni. W bramie drechol wciska ci ulotkę. Czytasz: "Work & Travel – czyli praca i wakacje w USA". Długo się nie zastanawiasz. Biegniesz do biura. Kolejki nie ma. Ładna pani poświęca ci dużo czasu. Odpowiada na wszystkie pytania. Roztacza przed tobą wizję niesamowitych wakacji. Zarobisz tak dużo, że po powrocie będziesz pić przez rok, a wraz z tobą cały akademik. Jeżeli zdecydujesz się dodatkowo pracować w nadgodzinach (płatne 150 proc.), to wystarczy na dwa lata. Teraz nie musisz się o nic martwić. Biuro załatwi bilet lotniczy, wizę i inne formalności. Program kosztuje około 5000 zł. Dużo. Dzwonisz do mamy, proboszcza i lokalnego gangstera. Za tydzień masz całą potrzebną kasę. Oddasz po wakacjach. Od początku lutego regularnie pokrywasz wszystkie opłaty. W marcu masz obowiązkowy test znajomości języka (60 zł). Nie pomagają tłumaczenia, że właśnie skacze Małysz, a ty jesteś studentem V roku anglistyki. Test jest obowiązkowy, a od jego wyniku zależy rodzaj przyszłej pracy, a co za tym idzie i płacy. Test pisemny jest na poziomie uwłaczającym twojej godności. Przewidywany czas pisania – 60 minut. Wychodzisz po 10 minutach. Ustnie przepytuje cię sekretarka. Po krótkiej wymianie zdań na bardzo ważny temat ocenia cię na trzy plus, bo masz jakiś dziwny akcent. Mimo wszystko przechodzisz do kolejnego etapu. Twoje kwalifikacje językowe są wystarczające do podjęcia pracy w USA. Wyników testu pisemnego nie poznajesz nigdy. Poznajesz natomiast swojego nowego pracodawcę – park rozrywki Six Flags New England. Teraz musisz napisać CV i list motywacyjny. W biurze radzą podejść do tego profesjonalnie, bo od tego dużo zależy. W maju masz obowiązek stawić się na spotkanie organizacyjne z przedstawicielem amerykańskiego sponsora – YMCA. Trochę cię dziwi słowo "sponsor", bo przecież sam płacisz za wyjazd... Z materiałów rozdawanych na spotkaniu dowiadujesz się, że YMCA (Young Men’s Christian Association), co w dosłownym tłumaczeniu znaczy Związek Młodych Mężczyzn Chrześcijan, to organizacja, która zrzesza wszystkich tych, którzy chcą rozwijać się i służyć innym zgodnie z chrześcijańskim (czyli opartym na nauce Jezusa Chrystusa) systemem wartości. W czerwcu dostajesz wizę, ubezpieczenie i bilet. Tak się pechowo złożyło, że masz przesiadkę we Frankfurcie, gdzie na samolot do USA czekasz jakieś 16 godzin. Na wjazd do Stanów potrzebne ci będzie 500 dolarów w gotówce. Dopiero teraz się o tym mówi, bo niedawno zmieniły się przepisy. Nie masz już wyboru. Dzwonisz do Providenta... Koniec czerwca. Sesja do przodu. Torba spakowana. Jedziesz na lotnisko. Rodzice w odświętnych strojach. Mama płacze. Stary trochę kwasu narobił, bo nie wiedział, jak działa suszarka do rąk w kiblu. Po powrocie kupisz tatusiowi dziesięć takich suszarek, żeby się nauczył! Wsiadasz do samolotu i za dwie godzinki popijasz już piwko na lotnisku we Frankfurcie. Zdarzały ci się już w życiu długie imprezy, ale szesnaście godzin w barze wydaje się wiecznością. Tam Nareszcie jesteś na amerykańskiej ziemi. Mieszkasz w akademiku. Razem z tobą około 300 innych Polaków. Macie do swojej dyspozycji 150 dwuosobowych pokoi z piętrowym łóżkiem i szafką nocną. Łazienka jest zbiorcza dla całego piętra, a piętra są trzy. Kuchnia jedna dla całego akademika, a w kuchni lodówka – też jedna dla wszystkich. Za te wszystkie luksusy płacisz 80 baksów tygodniowo plus 200 jednorazowej kaucji zwrotnej. Nikt tu nawet nie słyszał o testach językowych robionych w Polsce. Twoje CV i list motywacyjny też nigdy do USA nie doszły. Dostajesz pracę jako menedżer powierzchni płaskich, czyli sprzątacz. Od dziś będziesz wizytówką parku. Twoja uśmiechnięta twarz będzie umilać gościom spędzony w parku czas. Kasa? 6,85 dolca za godzinę minus podatek, co daje 5 baksów z groszami na czysto. Nadgodziny? Zapomnij! Ciesz się, że w ogóle masz pracę! Amerykańska gospodarka nie jest już tak silna jak rok temu, stąd ten kryzys. Liczysz. Wychodzi, że przy dobrych układach wyciągniesz ok. 200 dolarów tygodniowo. Po odjęciu żarcia i opłat za akademik nie wiesz, czy śmiać się, czy płakać. Niedługo się dowiesz. Dni mijają. Już się przyzwyczaiłeś do faktu, że amerykańskie dzieci rzucają ci dla zabawy pięciocentówki pod miotłę, żebyś nie zamiatał za darmo. Przecież to takie słodkie! Co wieczór integrujesz się z polską grupą na schodach przed akademikiem. W środku nie można ani pić, ani palić. Pojawia się problem. Jedna lodówka to za mało, aby zmieścić w niej dzienny zapas alkoholu dla 300-osobowej grupy. Ludzie jacyś smutni się robią. Udziela ci się nastrój. Też narzekasz, że z gwarantowanych 40 godzin pracy tygodniowo zrobiło się 32. Nie podoba ci się, że dostęp do Internetu ma tylko jeden z 30 komputerów i trzeba czekać w kolejce. Minął miesiąc. Odłożyłeś 400 dolków, ale nie jest ci do śmiechu. Na cotygodniowych zebraniach z opiekunem polskiej grupy i przedstawicielami parku poruszacie kwestię lodówek. Pada odpowiedź, że jak chcecie więcej lodówek, to musicie kupić sobie je we własnym zakresie. Zamiast lodówek pojawiają się dwa automaty: do chipsów i do coli. Automaty są po to, żebyście nie tracili codziennie tyle czasu na przechadzki do spożywczaka. Ferment narasta. Pojawiają się głosy, że za 50 dolców od głowy można wynająć w okolicy pokój trzyosobowy. Ktoś idzie z tym do szefostwa. Okazuje się, że mieszkanie w akademiku jest warunkiem pracy w Six Flags. Ludzie chcą odchodzić i szukać lepszej pracy. Na korytarzach pojawiają się kartki z informacją, że nikt pracujący dla Six Flags nie może opuścić miejsca pracy bez zgody pracodawcy. Warunkiem zgody jest przedstawienie nowego pracodawcy i przyszłego miejsca pobytu. Zobowiązania te wynikają z podpisanej umowy. Za złamanie umowy grozi cofnięcie wizy i deportacja. Narasta konflikt z amerykańską obsługą akademika. W kiblach brakuje srajtaśmy. Prysznice nie były myte od trzech tygodni. Syf i smród. Codzienne zebrania na schodach przeradzają się w manifestacje. Od czterech dni co wieczór zjawia się policja. Którejś nocy ktoś zrywa numerki ze wszystkich drzwi na II piętrze. Następnego dnia pojawi się informacja, że nic nie szkodzi, bo potrącą każdemu po 20 dolarów z kaucji. Polski opiekun jest bezradny. Błaga o spokój. Za kilka dni ktoś obrzyga mu drzwi do pokoju. Administracja wydaje całkowity zakaz spożycia alkoholu na terenie przyległym do akademika. Przy drzwiach pojawia się ochroniarz rewidujący plecaki. Pod nieobecność lokatorów szefostwo przeszukuje pokoje. Czara goryczy się przelewa. Wybuch. Amerykańska szefowa dzwoni po policję, bo boi się o własne bezpieczeństwo. Wpadają psy. Scenariusz jak z filmu. W całym akademiku gasną światła. Wszyscy mają udać się do swoich pokoi. Po korytarzach biegają policjanci z latarkami w dłoniach. Glebują każdą napotkaną osobę. W kilku pokojach robią rewizję. Pięć osób zostaje aresztowanych. Ludzie są załamani i złamani. Bez słowa mijają się na korytarzu. Nikt nie ma odwagi pisnąć, że coś jest nie tak. Wakacje dobiegają końca. Tak jak radzili w przewodniku, byłeś na jednodniowych wycieczkach w Nowym Jorku i Bostonie. Pod koniec sierpnia z pracą było tragicznie – 25 godzin tygodniowo. Z początkiem września rozwiązano z tobą umowę o pracę. Jeżeli byłeś w miarę oszczędny, to masz w portfelu ok. 1200 baksów. Poznałeś także amerykańską kulturę i nawiązałeś nowe znajomości, które z czasem przerodzą się w przyjaźń. Różnica między Polską a Ameryką jest taka jak między Małyszem a Eminemem. I nie chodzi o wąsy... Oto wybrane spośród kilkuset prace, które przyszły w odpowiedzi na naszą "Niemoralną propozycję". Dobra robota. Nie wszystkich autorów publikowanych prac – w kolejnych numerach opublikujemy ich zresztą więcej – możemy przyjąć na staż. Wszystkich jednak zapraszamy do współpracy: zarówno tych, którzy chcieliby związać się z nami zawodowo, jak i tych, którzy – jak autor "Nieznośnej lekkości siatki" – piszą dla przyjemności. Jeśli macie coś ważnego do napisania – sprawdzajcie, piszcie i przysyłajcie. Ostateczna decyzja w sprawie stypendium zapadnie w połowie kwietnia. Autor : Szymon Piątek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 3 kwietnia "Postkomunistom dobrze idzie komunikacja z masami, tym lepiej – patrz kazus Urbana – im bardziej masy prymitywne i chamskie. Natomiast myślenie nie jest zdecydowanie jej żywiołem". Rafał Ziemkiewicz, "Niewdzięczność" "Nasz Dziennik" 4 kwietnia "Jest czymś tragicznym, że w naszej epoce aborcja, czyli zabójstwo dziecka nienarodzonego, została nie tylko zaakceptowana przez wielu »lekarzy«, ale także zyskała aprobatę publiczną w formie legalizacji prawnej. Jest to fakt, który zniża naszą kulturę do poziomu starożytnego barbarzyństwa. (...) Istotnie, dosyć już wyrządzono krzywdy rodzinom, małżeństwom, a zwłaszcza kobietom, za sprawą medycyny niewolniczo posłusznej ideologicznym nakazom partii komunistycznej". ks. Jerzy Bajda, "List otwarty" do ministra zdrowia 6–7 kwietnia "Niektórzy zwolennicy aborcji stawiają sprawę tak, jakbyśmy w pewnych przypadkach stali wyłącznie przed wyborem zła, a ponieważ w takich sytuacjach wybieramy zło mniejsze, powinniśmy, ich zdaniem, dopuścić aborcję jako właśnie mniejsze zło. (...) Dekretując takie prawa, godzimy się na to, aby trwałą częścią naszej kultury była manipulacja oraz przemoc terroru, czyli zagłada: eksterminacja, shoah, aborcja, eutanazja...". prof. dr hab. Henryk Kiereś, "Zagłada – przemoc – manipulacja" 9 kwietnia "Jeśli Flaubert był erzacem harlequinów, to w Gadzinowskiej ekstraklasie gazet odpowiadających »gustom płytkim, marnym« »Nie« przoduje jako odpowiedź na intelektualne tęsknoty wyznawców marksistowskiej tezy o bycie kształtującym świadomość. To nie demoralizacja stworzyła ateizm, a ateizm stworzył demoralizację. A kto stworzył ateizm? Ten, kto kiedyś przed ludźmi pierwszy powiedział "nie", a dziś patronuje erzacowym naśladowcom". Jan Kacprzak, "Gadzinowski też erzac" Radio "Maryja" 5 kwietnia "Przy okazji warto miłośników »Gazety Wyborczej« poinformować, że zakupując to czasopismo jednocześnie promuje się wspomnianą Federację (Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – przyp. M.T.), która znalazła zasłużone miejsce na portalu internetowym właśnie »Gazety«. Koniec końców nabywcy włączają się tym samym w proceder mordowania nienarodzonych dzieci". dr Marek Czachorowski, "Myśląc Ojczyzna" 8 kwietnia "Palestyńczycy na początku XX w., w latach 30., innych latach, sprzedawali ziemię Żydom. A teraz, teraz coraz mniej tej ziemi i są spychani. A co jest z Polską? Ponad milion hektarów ziemi już oddali i oddają następnym. I to robią ci wyzwoliciele, ich dzieci, którzy nam raj obiecywali ze wschodu. Polacy ich wybrali. Myślicie, że będą inni? Uważajcie, kto przychodzi. Nie ten, który pięknie mówi, bo nas dobrze rozpracowali, naszą mentalność. Poznać ich po czynach i dopiero uwierzyć. Ziemi ani milimetra nie oddawać. A jest niejeden w Polsce zdrajca, który daje się za parę euro podstawić i kupuje niby na siebie. To są zdrajcy. Zdradzają własną matkę i gotują to, coś podobnego, jakąś tragedię jak jest w tej chwili w Palestynie". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Skrzyńsku "Niedziela" 7 kwietnia "Nie cudzołóż! Chyba właśnie od tego tak ważnego przykazania katecheza winna zacząć swe uświadomienie, omawiając Dekalog dla dzieci przed pierwszą spowiedzią, a więc jeszcze przed hormonalnym naporem pokwitania. (...) Mocno też podkreślić trzeba, że według Bożego prawa stosunek płciowy to miłość męża i żony – poza małżeństwem jest on ciężkim grzechem, właśnie tym cudzołóstwem, o którym mówi VI przykazanie. I właśnie taki kilkuletni słuchacz łatwiej to zrozumie. (...) Taki uczeń będzie też już wiedział, że narządy płciowe muszą być otoczone szacunkiem i nie wolno bawić się nimi dla jakiejś ciekawości czy przyjemności". Kinga Wiśniewska-Roszkowska, "Zdaniem seksuologa" (Dodatek "Niedziela Młodych") 14 kwietnia "Aby osłabić znaczenie Papieża i Kościoła, rozpętano dzisiaj na całym świecie wielką kampanię o grzechu homoseksualizmu wśród duchownych katolickich. Współcześni konstruktorzy »Nowej Europy«, którzy zdołali już zepchnąć Kościoły protestanckie na margines życia społecznego, sprowadzając je do roli instytucji charytatywnych, liczą, że w podobny sposób rozprawią się z Kościołem katolickim". Czesław Ryszka, "Szczególny moment historii" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Impuls seksualny Lubisz walić niemca w hełm i popatrywać na obrazki? To se kup lornetkę i podglądaj sąsiadów. Możesz też kupić świerszczyka albo pożyczyć pornosa. Zapomnij o Internecie, bo jak zobaczysz rachunek za telefon, to ci dwa lata nie stanie. Zazwyczaj wygląda to tak. Uruchamiasz w necie przeglądarkę. Drżącymi z podniecenia pazurami wklikujesz "Porno za darmo". Po 0,21 sekundy otrzymujesz spis ponad 20 tysięcy stron rzekomo spełniających określone przez ciebie kryteria: a) darmowości, b) pornograficzności. Wybierasz pierwszą z brzegu ofertę. Na przykład: Alfons!!! Sex za darmo!!! Porno za darmo!!! Przenosisz się do krainy rozkoszy. Na zachętę jest parę mikrych fotek przedstawiających rżnące się pary, trójkąty oraz kwadraty. Chcesz zobaczyć więcej? Kliknij tu. Pewnie, że chcesz. Klikasz. Zacierasz ręce. Na ekranie pojawia się niewinne pytanie: Co chcesz zrobić z tym plikiem? Do wyboru masz dwie możliwości. Możesz uruchomić plik z bieżącej lokalizacji albo zapisać program na dysku. Bez względu na to, którą zaznaczysz, masz przechlapane. Odtąd – o czym nie masz bladego pojęcia – za każdą minutę połączenia płacisz 4 złote plus VAT, bo dostęp do grzesznych zasobów uzyskujesz poprzez numer 0700. Już po godzinie rachunek wynosi jakieś 300 złotych. Ale zajęty podziwianiem wyeksponowanej anatomii nie zajmujesz się przecież finansami. Kiedy zrelaksowany opuszczasz Internet, dziwisz się, bo na pasku narzędzi widzisz ikonkę z biustem albo cipką. Starzy niedługo wrócą z roboty. Trzeba usunąć cholerstwo. Co najedziesz myszką i klikniesz na obrazek, łączysz się z Internetem. I to wcale nie z portalem katolickim. Licznik bije. Pocisz się. Ikona za jasną kurwę nie chce zniknąć. Próbujesz z lewa, z prawa, z góry i z dołu. Bez zmian – na ekranie pojawia się zgrabna dupa z wibratorem w środku. Siara wisi w powietrzu. Nie chcemy, żebyś cierpiał, dlatego podpowiadamy: na dysku komputera wbrew Twojej woli zainstalowano dialera – niewielki programik, który Cię ubezwłasnowolnia. Dopóki nie usuniesz paskudztwa z kompa, każdorazowe wejście do Internetu kosztować Cię będzie ponad 4 złote za minutę. Ale jak pozbyć się jawnego i kosztownego dowodu onanistycznych praktyk? Klikasz na start. Wybierasz uruchom. Wpisujesz msconfig. Zaznaczasz autostart. Szukasz pliku md. exe lub podobnych. Odznaczasz pole wyboru. Przeładowujesz maszynę. Kompromitująca ikona powinna zniknąć. Uwaga! Obrazków jest więcej. Zazwyczaj pojawiają się nie tylko na pasku, ale także na pulpicie i w katalogu Windows. Znajdź je i wyrzuć do kosza. Kosz następnie opróżnij. Prawie możesz odetchnąć. Prawie, bo sprzedawcy wirtualnego seksu są bezkarni i przez to bezczelni. Nie tylko, że posyłają Ci trudne do usunięcia programiki, to na dodatek mieszają w ustawieniach internetowych. Sprawdź, czy właściwie określone jest hasło i użytkownik. Jeżeli nie, wprowadź odpowiednie dane. Dopiero teraz możesz odetchnąć pełną piersią. Nikt nie wie, ilu internautów zostało nabitych w butelkę przy użyciu opisanego wyżej mechanizmu. Sprawą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Naszym zdaniem stosowniejszą instytucją byłaby prokuratura. Nieuczciwie zarabiają nie tylko firmy umożliwiające mieszkańcom Pomrocznej dostęp do nagich zasobów, ale także telekomunikacja. Jej rzecznik tłumaczy, że zablokowanie możliwości korzystania z numerów zaczynających się od 0700 byłoby niezgodne z konstytucją. Pewnie tak. Ale oszukiwanie abonentów, którzy oglądają rżnięcie z przekonaniem, że płacą według zwykłej taryfy, gdy tymczasem bulą więcej niż za wynajęcie luksusowej dziwki, jest na pewno sprzeczne z kodeksem karnym, a także honorowym kodeksem alfonsów. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wolne koło Straż Miejska w Łodzi założyła blokadę na koła luksusowego kabrioletu pana posła Krzysztofa Rutkowskiego. Społeczny doradca prezydenta Jerzego Kropiwnickiego ds. bezpieczeństwa pozostawił bowiem swoje BMW na ul. Piotrkowskiej, gdzie obowiązuje zakaz wjazdu, postoju i zatrzymywania się. Z wielkopańskim gestem pan poseł chciał zapłacić 50 zł mandatu, ale strażnicy odstąpili od ukarania pana posła, albowiem uznali, że musieliby uzyskać na to zgodę Sejmu. Klozetu czar Był w Wielkiej Brytanii pan wiceprezydent Szczecina, Kazimierz Trzciński. Korzystał tam z toalety. Owocem jego wizyty mogą być więc nowe toalety dla miasta, które zastąpiłyby stare, niebieskie kabiny, mało odporne na działania wandali. Te, które zauroczyły pana wiceprezydenta, są z metalu, bardzo trwałe, obszerne i estetyczne. Szczególnie podobało się panu wiceprezydentowi ich elektroniczne sterowanie – po każdym użyciu toaleta jest zmywana. Czas korzystania z toalety jest limitowany. Po upływie terminu z głośnika płynie ostrzeżenie, a po kilku dalszych sekundach drzwi automatycznie otwierają się. Pan wiceprezydent chciałby kupić te toalety dla swojego miasta. Dobrze, że nie spodobała mu się królowa, bo jeszcze droższa. Zapomnik Nie mają szczęścia do historii przez wielkie H radni (miejscy i powiatowi) z Sieradza. Pomnik (głazy + tablica z nazwiskami), który radni poprzedniej kadencji wystawili sobie w miejskim parku, zniszczyli wandale. Drzewa, które posadzono wokół pomnika, uschły. Ptaki, które pomnikowi śpiewały, zżarły koty, koty zdechły z głodu i wszelka pamięć po kadencji umarła. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Baju baju pierdu pierdu Miały być światowe centra jest wyrąbany las i plejada zbłaźnionych polityków. Swego czasu redakcja "NIE" zapragnęła kupić miasto. W tym celu red. Dariusz Cychol wydrukował wizytówki, z których wynikało, że reprezentuje szmal zza kałuży, wcisnął się w garnitur, wynajął trzy wózki, w tym ośmiometrowego Lincolna, ochroniarzy i Amerykanina. Ponieważ gada gładko, a Amerykaniec wyglądał nobliwie, samorząd Zawidowa nie robił trudności, żeby sprzedać "amerykańskiemu milionerowi" całe miasto jak leci z ratuszem, szkołami i paroma tysiącami mieszkańców. Burmistrz Zawidowa podpisał stosowną umowę. Nadzieja na błyskawiczne uszczęśliwienie siebie i wyborców nadal zamienia mózgi w gąbki skuteczniej niż żarcie wołowiny z prionami. Turecki biznesmen Vahap Toy, który chciał wybudować w Białej Podlaskiej i Częstochowie światowe centra, nie otrzymał zgody na stały pobyt w Polsce. Powodem są problemy finansowe, z którymi borykają się jego firmy i – uwaga! – bezpieczeństwo III RP. Turek zrobił sobie nad Wisłą nazwisko projektując w Warszawie dwa biurowce. Pismaki czepiali się, że jeden z budynków przypomina kibel, ale politycy z uznaniem kiwali głowami. Zwłaszcza kiedy w 2000 r. umyślił wybudować w Białej lotnisko większe niż we Frankfurcie, stadion olimpijski na 60 tys. widzów z rozsuwanym dachem, tor Formuły 1, repliki siedmiu cudów świata i wieży Eiffla, centrum konferencyjno-biznesowe, pięć pływalni, trzy lodowiska, halę widowiskowo-sportową, filię parku rozrywki Michaela Jacksona. Do tego kościół, kasyna gry, osiedle mieszkaniowe i elektrownię. Szybką kolej do Warszawy i Lublina oraz sieć autostrad. Inwestycja miała pochłonąć od 4,5 do 6 mld dolków. Turek wszedł w spółkę z zadłużoną Korporacją Rozwoju Wschód–Zachód (KRWZ). Oprócz marzeń o lotnisku i siedziby w Białej Podlaskiej KRWZ miała szefa w osobie Ryszarda Grabasa, byłego I sekretarza Ambasady PRL w Moskwie, a tym samym przetarte szlaki na salonach lewicy. Szefem rady nadzorczej i udziałowcem Epit & KRWZ został Wiesław Huszcza pierwszy skarbnik SdRP. Najważniejszym pro-tektorem – Lech Nikolski, prawa ręka premiera Leszka Millera. Trudno nie być zaangażowanym. (...) Stamtąd (z Białej – przyp. B.D.) pochodzę, to mój teren poselski. Ta inwestycja to próba odpowiedzi, co zrobić z jednym z większych lotnisk w Polsce, gdy nie istnieje już jego aspekt militarny – wyjaśniał swego czasu Nikolski "Gazecie Wyborczej" (209/2002). Dawne lotnisko wojskowe miało się bowiem zamienić w wielki cywilny port lotniczy. Vahap Toy przyznawał, że szmalu nie ma. Posiada go za to konsorcjum, które jest przekonane o celowości inwestycji. Wystarczy wyciągnąć rękę. Państwo polskie uznało, że takie szczęście trzeba złapać za nogi. Powołano spółkę Port Lotniczy Biała Podlaska. 49 proc. udziałów posiadał Epit & KRWZ, 51 – skarb państwa. Na terenie przyszłego lotniska szumiał las. Wycinać – nie wycinać? Spory kilkakrotnie przetaczały się przez media. Lech Nikolski przyznał, że rozmawiał na ten temat z ministrem środowiska. 6 września 2002 r. tenże zgodził się, żeby planowano inwestycję na czubkach sosen. W ocenie prezydenta Białej Podlaskiej Andrzeja Czapskiego (działacz pierwszej "Solidarności") skrzydła geszeftowi podciął prezydent Kwaś-niewski, który nieprzychylnie wypowiedział się o Huszczy. Od tego czasu Turek miał coraz mniejszy posłuch na salonach. W sierpniu tego roku udziały Epitu zajął komornik. Tatuś Białej Podlaskiej od początku myślał, że przedsięwzięcie to humbug. Nie żałuje, bo niczego nie stracił. Jako starosta grodzki dwa miesiące temu wypowiedział spółce dzierżawę 70 ha lotniska, których jest właścicielem, bo zalegała z płatnościami. Gdyby przyszła jakaś oferta, jest gotów znów podjąć ryzyko: – Sprzymierzę się z diabłem, a nawet z Urbanem, jeśli zechce u nas zainwestować – mówi. "NIE" Urbana od początku wyśmiewało się z marzeń o miliardach mających las przerobić na metropolię. W ubiegłym roku skarb państwa próbował przekazać swoje udziały w Porcie Lotniczym Biała Podlaska lubelskiemu Urzędowi Marszałkowskiemu. Samorząd chciał wziątkę, ale bez garbu, jakim jest zadłużenie spółki. – Zrujnowałoby to budżet województwa – tłumaczą w biurze rzecznika prasowego. "Nie to nie" – uznało w sierpniu br. Ministerstwo Skarbu. 8 września lubelski samorząd po raz kolejny wyłożył, że spółkę chce, ale długów nie. Spółka dalej się zadłuża, Warszawa milczy. Na początku 2002 r. Vahap Toy chciał budować gigantyczne centrum handlu i rozrywki na lotnisku w podczęstochowskich Rudnikach. Ponieważ wierzył w szybkie zyski z rozwoju turystyki pielgrzymkowej, pragnął zainwestować co najmniej 6 mld zielonych. List intencyjny podpisano w Bibliotece Jasnogórskiej. Jak wyznał Turek, miało to dla niego szczególną wartość duchową, a dopełnienie umowy traktuje jako swój święty obowiązek wobec Opatrzności. Oprócz Turka (dał przeorowi Koran) i przeora (dał Turkowi Pismo Święte) pod deklaracją podpisały się lewicowe władze miasta i senator Grzegorz Lipowski. SLD-owski jak najbardziej. Mieszkańcy Częstochowy są zadowoleni, że skończyło się na liście. – Nie wpuściliśmy się w maliny – ocenia starosta Ireneusz Skubis, w przeszłości poseł lewicy. Ostatnio wydzierżawił rolnikom pod uprawy 70 ha leżących w otulinie lotniska. Choć zależy mu na pomyślności Częstochowy, lotniska i miejscowego Aeroklubu – jako prowadzący grunty skarbu państwa uznał, że na dzisiaj to najlepszy interes dla wszystkich. Parę lat temu furorę w Polsce robiły spółki z rodziny Plaza. Oferowały budowę centrów handlu i rozrywki. Planowana wartość inwestycji wynosiła od 25 mln USD (Rybnik) do 60 mln USD (Lublin). "NIE" przyjrzało się inwestycji w Rudzie Śląskiej. Ustaliło, że wprawdzie w Krakowie i Rudzie Plaza wybudowała, co obiecała, ale ma zwyczaj nie dopłacać 10 do 20 proc. wartości inwestycji. Apelowaliśmy: uważajcie na przedsiębiorców z Izraela, którzy wpadli na pomysł, jak małym kosztem zgromadzić wielki majątek, a przy okazji puścić z torbami kilkaset polskich przedsiębiorców ("NIE" nr 34/2002). Ujawniliśmy: spółek z grupy Plaza jest w Polsce ok. 40. Większość ma minimalny kapitał założycielski wynoszący np. w przypadku Ruda Śląska Plaza zaledwie 4 tys. zł. Prezesem wszystkich Plaz jest ta sama osoba: Schmuel S. Smucha, urodzony w Bagdadzie, posiadający amerykański paszport, mieszkający na stałe w Izraelu. Firma Plaza Centers Europe zarejestrowana jest w Amsterdamie, a jej wszystkie udziały w kwocie zaledwie 91 tys. euro są zastawione w jednym z banków w Tel Awiwie. Ale w tym samym mniej więcej czasie poznański dodatek "Wyborczej" pisał o Plaza tak: Jest to firma z izraelskim kapitałem, której główna siedziba znajduje się w Holandii. To jeden z największych developerów i operatorów centrów handlowych w Europie Centralnej. Grupa najpierw zainwestowała na Węgrzech. Teraz stawia centra w Polsce, Czechach, Rumunii i Grecji – działa tam ich już 18, z czego 3 w naszym kraju ("Gazeta Wielkopolska", 96/2002). W identycznym tonie, a nawet słowach wypowiadał się organ Michnika od początku. Plaza jest potężnym developerem i operatorem centrów handlowych w Europie Centralnej – zachwalała swego czasu "Gazeta" w Radomiu. Obdzwoniłam miasta, które Plaza miała uszczęśliwić. Traktowano mnie jak sąsiada, który tuż po pogrzebie przyleciał do chałupy powieszonego pogadać o zaletach sznurków. Poznań. Za 50 mln dolków zamierzano wybudować cuda. Największą atrakcją nowego centrum będzie Imax – kino 3 D (...) Filmy w standardzie Imax zarejestrowane są specjalnymi kamerami na taśmie o klatkach dziesięć razy większych, niż tradycyjne, które przesuwają się dwa razy szybciej, niż w zwykłym projektorze. Jeśli ogląda się takie filmy w specjalnych okularach, odnosi się wrażenie, jakby przebywało się wewnątrz wyświetlanego świata. Podczas pierwszego pokazu w warszawskim Imaksie dzieci próbowały łapać w ręce pokazywane w kinie ryby! – zachwycała się dziennikarka "Wyborczej" ("Gazeta Wielkopolska", 96/2002), Centrum miało otworzyć podwoje latem 2003 r. – Latem br. wmurowano kamień węgielny. W nadzorze budowlanym do tej pory nie zgłoszono rozpoczęcia prac – informuje rzeczniczka prasowa ratusza. Nic nie dzieje się w Radomiu, choć większa część inwestycji miała być zakończona w tym roku. W Zielonej Górze, w której zainteresowane strony dogadały się dzięki pośrednictwu "Wyborczej", co gazeta z dumą punktowała, o Plaza w ogóle zapomniano. – Nie doszło nawet do uzgodnienia konkretów – podkreślają urzędnicy. W Lublinie do chwili wygaśnięcia pozwolenia na rozpoczęcie budowy wykopano z korzeniami i przesadzono w inne miejsce 94 drzewa. Pisaliśmy: o pomysłach Vahapa Toya "Manhattan za stodołą" Andrzej Rozenek, "NIE" nr 20/2001 r. "Kawał po turecku" Tadeusz Ryciarski, "NIE" nr 7/2002 r. o pomysłach Plazy "Ajne grose geszeft" Przemysław Ćwikliński i Tomasz Żeleźny, "NIE" nr 34/2002 r. "Ajne grose geszeft" cd. Tomasz Żeleźny, "NIE" nr 47/2002 r. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ani rzucić się pod pociąg Kiedy sparciejecie małolaty i staniecie się cuchnącym worem zmarszczek wnuczęta Was zapytają: "babciu (dziadziusiu) czy to prawda, że ty pamiętasz jeszcze czasy gdy jeździły u nas pociągi". Założę się o każde pieniądze, że nie ma w Polsce człowieka, który byłby w stanie wymienić wszystkie spółki tworzące holding PKP. Jeśli jednak udałoby się komuś wiedzę taką posiąść szmalu i tak nie stracę, bo zanim skończy wyliczankę jakieś dwie spółki padną, a na ich miejsce powstaną trzy nowe, każda oczywiście ze swoją radą nadzorczą, zarządem i dwoma związkami zawodowymi. Specjaliści z dziedziny transportu szacują, że w 2003 r., PKP wejdzie z zadłużeniem ok. 12 mld zł. To 1/3 zaplanowanego na przyszły rok deficytu budżetowego całego kraju. Zakładając, że wicepremier Grzegorz Kołodko pozostanie konsekwentny w planach zmniejszania deficytu, zaś wicepremier Marek Pol konsekwentny w reformowaniu PKP – za dwa lata zadłużenie kolei wynosić będzie tyle, co połowa deficytu budżetowego. A co będzie za cztery lata? Torami i stacjami w Polsce rządzi spółka Polskie Linie Kolejowe SA, która wchodzi w skład holdingu PKP. Spółka ta ma pod sobą 23,5 tys. linii kolejowych, mówiąc po naszemu – torów. Pociągi jeżdżą po torach długości 19,7 tys. km, czyli nie jeżdżą po torach długości 3,8 tys. km. (To więcej niż długość wszystkich granic Polski – 3582 km). Dlaczego pociągi nie jeżdżą po blisko 4 tys. km torów? Bo im się nie opłaca. Nierentowne linie postanowiono więc likwidować w cholerę, czyli wg języka PKP – zawieszać. A cała PKP permanentnie się reformuje. Najbardziej nieopłacalne dla PKP są tzw. przewozy lokalne. Dwa wagony pcha tam lokomotywa, do której wlać trzeba minimum beczkę ropy (starczy jej to na godzinę jazdy), a skład trzeba wyposażyć w 4 osobową załogę (2 maszynistów, kierownik pociągu, konduktor). Często składem takim jeździły np. 3 osoby i teoretycznie ich bilety powinny pokryć koszty całej ekspedycji. Pokryć nie mogły, bo jedna to inwalida ze zniżką, a dwie pozostałe to rodzina dróżnika (na 147 tys. pracowników PKP, prawo do zniżek typu "rodzina" przysługuje 900 tys.). Inni pociągiem nie jeździli, bo nie mieli na bilet, a jak nawet mieli, to też nie jeździli, bo po co? Likwidacja takiej linii dawała kolei wymierne oszczędności. Brak pociągu, to także możliwość wychrzanienia pracowników kilku stacji (kierownik, zawiadowca, kasjerka, jakiś techniczny, sprzątaczka), dróżnika przy szlabanie i pozbycie się kosztów utrzymania ich siedzib. Oczywiście najbardziej rentowne byłoby najprostsze posunięcie: gdybyśmy zapomnieli o całym PKP. Minimalizacja strat byłaby natychmiastowa! A gdybyśmy jeszcze zaczęli wyprzedawać kolejowe nieruchomości? Eldorado! Kolejowe mózgi dawno to odkryły, ale wdrożyć się boją. Biorąc pod uwagę walory ekologiczne, przyzwyczajenia społeczne, tradycje, a nawet względy prestiżowe, jak również opinie autorytetów gos-podarczych, prognozujących prze-wozy koleją, pokładamy nadzieję w realizacji tej idei również w dalekiej perspektywie jako szansy dla przewozów kolejowych w ogóle, a w szczególności dla linii kolejowych o znaczeniu lokalnym. To fragment jednego z najważniejszych dokumentów programowych spółki PKP Polskie Linie Kolejowe. Tłumacząc ten bełkot, autorzy chcieli powiedzieć, że kolej będzie się rozwijać, bo dla ludzkości jest po prostu nostalgiczną pamiątką po epoce pary. Kolej ma się całkiem nieźle u naszych wschodnich sąsiadów. No, ale załóżmy, że oni tkwią jeszcze w komunie. Kolej ma się nieźle u zachodnich sąsiadów. No, ale załóżmy, że Niemcy wszystko mają lepsze. Jak jednak wyjaśnić fakt, że linii kolejowych nie likwidują Czesi i Słowacy? Kiedy my likwidujemy wąskotorówki, oni konstruują autobusy mogące jeździć po torach z takim rozstawem. * * * Jak reforma polskich kolei ma się w praktyce, przyglądaliśmy się tylko przez moment z miejscowości Lubań Śląski. Bezpośrednia bliskość dwóch granic (czeskiej i niemieckiej). Niegdyś działał tu prężny węzeł kolejowy z całym zapleczem. Poruszaliśmy się tylko w promieniu 25 km od powiatowego Lubania. Wszystko, co przez 2 dni zobaczyliśmy, laik nazwałby burdelem. Błąd! Moim zdaniem to efekt pragmatycznego planu obrzydzania ludziom kolei: mniej klientów = mniejszy deficyt. Dyrekcja firmy, która w PKP zajmuje się transportem, mieści się w jakimś poniemieckim bunkrze bez okien i określonego wejścia. Mogłaby funkcjonować 300 m dalej w czystych, ciepłych i pustych pomieszczeniach dworca PKP w Lubaniu. Ale z nich nie korzysta, bo od dworca jest inna firma PKP, która marzy o tym, żeby zarobić. W efekcie jedni marzną, drudzy przepłacają za prąd. Ci zmarznięci mszczą się na tych przegrzanych przy okazji innych rozliczeń. Między bunkrem dyrekcji, a dworcem widać pokryte bujną roślinnością pole. To chwasty na czymś, co niegdyś było Zakładem Naprawczym Taboru Kolejowego, firmą zatrudniającą 2 tysiące pracowników. ZNTK zarósł zielskiem ponieważ padł. Wszyscy kolejarze w Lubaniu są pewni, że rola ich stacji będzie się zmniejszać, aż z czasem wszystko i wszyscy zarosną zielskiem. I jest to działalność świadoma. – Dlaczego? – pyta kolejarz. I sam odpowiada – zlikwidowali dochodowe połączenie Lubań – Zielona Góra. Bo ludzie jeździli. Teraz do Zielonej Góry można się dostać tylko przez Wrocław, trzy razy dłuższą drogą. I teraz jest jak chcieli, czyli deficytowo. – Zasada jest taka – wyjaśnia maszynista z ogromnym stażem. – Najpierw ustala się takie warunki cenowe, żeby przewozy towarowe były nieopłacalne. Ludziom pociągi zabierają na końcu, bo ludzie protestują. A potem wszyscy w Warszawie chwalą się oszczędnościami. Przykładu chcesz pan? Jedźcie do Olszyny. Olszyna leży kilka kilometrów od Lubania. Dworzec odnowiony, odnowione zwrotnice i rampy. Na dworcu tylko jedna osoba: – To prawda, że pociągi tędy nie jeżdżą? – pytam. – Jeszcze jeżdżą, ale tylko pasażerskie – odpowiada zaskoczony widokiem obcych mężczyzna. – A ile osób tu pracuje? – Ja jeden. Bilety sprzedaję. Chociaż formalnie ja też tu nie pracuję. Sprzedając te bilety świadczę usługi na rzecz PKP – dodaje po chwili namysłu. Takiego szczęścia jak Olszyna nie miały inne okoliczne miejscowości. Na stacji w Leśnej działa komis z rzeczami wyłowionymi z niemieckich śmietników. Taki sam komis funkcjonuje w magazynach dworcowych w Mirsku. Na stacji, w kurorcie uzdrowiskowym Świeradów Zdrój nic nie działa. Mało kto potrafi wskazać dojazd do stacji Krobice, choć dosłownie za jej płotem pełną parą pracują kamieniołomy. Za to całkiem przypadkiem, dosłownie z pola, wyłania się stacja Wolimierz. Kilka nietuzinkowych osób postanowiło zacząć tam coś robić. Ale nie jest to działalność związana z koleją. Przeciwnie: rzeźbią, tworzą teatr, muzykują, mędrkują, malują i chyba nieźle się przy tym bawią. Podobnie jak w Łodzi, gdzie stacja Łódź Kaliska dała siedzibę i nazwę ośrodkowi sztuki robiącemu karierę w świecie. Godzinę zajęło nam znalezienie jednego punktu na mapie topograficznej. Między Świeradowem, a Szklarską Porębą, na wysokości miejscowości Szklarz, dostrzegliśmy końcówkę torów kolejowych. Szukanie trwało długo, bo miejscowi o torach zapomnieli, a my nie mogliśmy ich znaleźć bo przykryte były błotem. Po bokach czegoś, co kiedyś było rampą leżą sterty przygotowanego do eksportu drewna. Dlaczego nie jadą spod Szklarza koleją? – A komu by się to Panie opłacało?! – irytuje się człowiek rządzący tym interesem. Żeby pozbyć się klientów i wykazać zmniejszeniem deficytu, trzeba niekiedy błysnąć inteligencją. Tak też się stało w Zgorzelcu. Miasto duże, graniczne i nikt chyba nie uwierzy w to, że ludzie zrezygnowali tu z kolei. Ale można ich do tego skłonić. Stacja działa, ale zamknięto budynek dworcowy. Ogromny budynek stoi puściuteńki, a wszystkie wejścia do niego są zespawane. Powód? SOK, Policja i Straż Graniczna nie potrafili poradzić sobie z goszczącymi na stacji ćpunami i pijakami. No, kurwa jego mać! Czy możecie sobie wyobrazić bardziej bezczelne zachowanie wobec tysięcy osób korzystających do niedawna z dworca? Żeby to zrozumieć, trzeba na własne oczy popatrzeć na dzieci, które czekając na pociąg odrabiają na peronach lekcje i na staruszków, których przed padnięciem z zimna trzyma tylko strach przed kosztami pogrzebu. * * * Czy w takiej sytuacji zmniejszy się zainteresowanie przejazdami lokalnymi? Oczywiście, że tak. Czy zwiększą się straty PKP? No jasne! Czy będzie to powód do zamknięcia kolejnych połączeń? Będzie. Czy zmniejszy to straty? Pewnie. Co udowodni słuszność reformatorskich koncepcji PKP wyprzedania kolei. Żeby jeszcze dla równowagi szosy u nas budowali! Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dupy na kartki Zachęcamy agencje towarzyskie: Bierzcie przykład z Izraela. Kiedy w Izraelu świta, zdrowiej nosa w gumno nie wtykać. Czego się tutaj kumie nie dotkniecie, wszystko ma związek z socjologią, z obyczajami tubylców, z psychiatrią kliniczną, z historią powszechną i historią Żydów, z martyrologią, rasizmem, wojnami i pierdoleniem. W ubiegłym tygodniu w ręce izraelskich stróżów prawa wpadł niezbity dowód potwierdzający hańbienie rodu ludzkiego, a w szczególności kobiet, przez sieć miejscowych domów publicznych, zwanych dla Mojżeszowej przyzwoitości "Machonej habriut", czyli po nadwiślańsku "przedsiębiorstwami zdrowia". Tym obciążającym dowodem jest prostokątny kawałek kartonu wielkości dowodu osobistego podzielony jak abonament autobusowy na 12 ponumerowanych pól. Karta na bezgotówkowe dupczenie, zabezpieczona jako dowód sądowy i pokazana z odrazą w programie państwowej telewizorni Izraela, była już przestrzelona na wylot w 11 miejscach, czyli wykorzystana przez posiadacza. Koło każdego otworu wykonanego dziurkaczem przez panią mearachat (burdelmamę) widniała dokładna data i godzina jego wizyty. Dzięki tej okoliczności abonament na opłacone z góry dupczenie został przedstawiony w telawiwskim sądzie w charakterze alibi. "Nie mogłem jednocześnie grzmocić Ukrainki na ulicy Allenby w Tel Awiwie i włamywać się do banku w Jerozolimie" – bronił się bez powodzenia niejaki Zahawi, posiadacz abonamentu. Alibi padło, ponieważ w ogniu krzyżowych pytań stawianych świadkom wyszło szybko na jaw, że abonament wystawiony jest na okaziciela. – Kolega mógł się zaofiarować i wyręczyć cię na Ukraince – zarzucił Zahawiemu prokurator. Na niewiele się przydała dama doprowadzona na salę sądową przez karabinierów. Nie pamiętała, z kim była, "bo Izraelczycy są do siebie podobni, jednakowo obrzezani i tak samo pachną" – stwierdziła. Myślący handlowo izraelscy Żydzi składają się na karnet, bo im zdrowotne bzykanie wypada taniej, a poza tym wabi ich wydrukowana na abonamencie informacja, że po wykorzystaniu 12 kuponów 13 dupczenie odbywa się za darmo. Dodatkową zachętę do nabycia "kartisai le twikot" (kartek na pierdolenie) stanowi fakt, że we wprowadzeniu abonamentów, które zrewolucjonizowały życie publiczne w Izraelu, bierze udział znakomita większość placówek. I tak karnet nabyty na ulicy Jehuda Halewi albo Ibn Gwirol bądź zamówiony w Internecie wraz z podrabianą viagrą może być wykorzystany w burdelach położonych przy ulicy Allenby i w okolicy byłego dworca autobusowego, gdzie liczba pań kurew i panów alfonsów góruje nad liczbą zwykłych obywateli. Zawodowi moraliści z Ministerstwa Oświaty pokazywali w żydowskiej telewizorni przechwycony abonament i załamywali ręce nad upadkiem zasad. Nad wykorzystaniem seksualnym biednych kobiet, bezradnych ofiar traktowanych abonamentowo, czyli jak środek komunikacji publicznej. I nad próbą sprowadzenia na psy izraelskich mężczyzn, dumnych synów Syjonu, nakłanianych przez pomysłowych sutenerów do korzystania z tej uwłaczającej formy współżycia. W imię ratowania oblicza moralnego Izraela miejscowe pięknoduchy, uczone sztuki dwulicowości w Knesecie, oskarżają skrawek papieru, abonament, o karygodne poniżanie kobiet, a nie sprzeciwiają się handlowi babim ciałem, przemycanym przez granicę z Egiptem z Rosji i byłych republik dawnego Kraju Rad. Uczuciowe kanalie nie drą chałatów na wieść, że niewolnictwo prosperuje w ich kraju jak w "Chacie wuja Toma". Nie obchodzi ich, że żydowscy sutenerzy są panami na żywym towarze. Mało zużyta panna, trzymana bez paszportu i pod kluczem, kosztuje na damskiej giełdzie w mieście Beer Szewie 10–15 tys. dolarów i szybko się zwraca inwestorowi z Tel Awiwu robiąc pod 25–30 Żydami na dobę. Uciec nie może, bo na ulicy czyhają policjanci wyłuskujący z tłumu burdelowe panny kierując się słomkowym kolorem włosów i niebieskimi oczami. Dokładnie na odwrót rozróżniano uciekinierów z getta na ulicach okupowanej Warszawy, padających łupem szmalcowników z winy czarnych włosów i semickich oczu. Izraelski patent XXI wieku, abonament na bezgotówkową kopulację, ma korzenie głęboko wrośnięte w żydowską his-torię. Formatem, kolorem i rodzajem druku przypomina do złudzenia kartki na chleb wydawane przez Judenrad w warszawskim getcie. Żeby mieć więcej kuponów umożliwiających wolniejsze puchnięcie z głodu, rodziny zmarłych Żydów ukrywały zwłoki, póki się dało i nie śmierdziało. Kartki na podstawowe artykuły żywnościowe wprowadzone były przez Żydów także 10 lat po getcie, w swobodnym już Izraelu proklamowanym na wariata i ledwo wiążącym koniec z końcem. W okresie ograniczeń zwanych po hebrajsku "ceną" (od słowa "canua", czyli skromny) izraelscy Żydzi biegali do "makoletów" (sklepików) z kartkami na chleb, marmoladę i wodę sodową. Ubrani byli w trzyćwierciowe szorty i płócienne nakrycia głowy "kowa tembel" (czapka idioty). Współcześni izraelscy Żydzi syjonistyczni odbijają sobie to upokorzenie w lupanarach, ale przywiązania do kartek na różne dobra wyzbyć się nie potrafią. Autor : Michael Szot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łan, tu, fri Jezuniu! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ben Laden za kratami Odsiadka sprzyja różnym głupim myślom. Ot, że prawdziwy hiro to ben Laden, a nie ten miłujący pokój teksańczyk George Dablju Bush. Co drzemie w ogolonych łbach podopiecznych polskich aresztów i więzień? Odpowiedzi szukaliś- my w Górnośląskim Centrum Kultury w Katowicach, gdzie przez kilka dni prezentowano wystawę "Twórczość za kratami". W najbardziej oddalonej części sali stali umundurowani klawisz, klawiszka i skazaniec w więziennym ubranku. Dopiero, gdy się podeszło bliżej, było widać, że to nie są żywi ludzie, tylko same ubrania. Na mundurach funkcjonariuszy ktoś przymocował nalepki Stowarzyszenia Mieszkańców Katowic, ugrupowania startującego w wyborach samorządowych. Na kitlu skazańca takiej plakietki nie było. Przesłanie pozornie jasne. Obywatele katowiczanie, zagłosujcie na to stowarzyszenie, a wkrótce poczujecie się w swoim mieście, jak w dobrze pilnowanym pierdlu. Patronat honorowy objął sam przewodniczący Rady Miasta Katowice, Wojciech Boroński. Samorządowcy mają bowiem pomysły na przedwyborczą reklamę. Wystawa przedstawia prace wykonane przez osoby pozbawione wolności. We wszystkich jednostkach penitencjarnych województwa śląskiego prowadzone są zajęcia plastyczne o charakterze terapii zajęciowej. Pozwala ona na rozwijanie wrażliwości estetycznej, nabieranie umiejętności plastycznych. Niejednokrotnie rysunek, rzeźba, kartka świąteczna wykonana przez więźnia i przekazana rodzinie lub ofierze przestępstwa stała się początkiem nowych więzi i przebaczenia. Wśród efektów terapii zajęciowych, czyli makatek, szkatułek, żaglowców zamkniętych w opróżnionych butelkach po wódce, wizerunków męczonego Chrystusa i wymęczonego Jana Pawła II, znalazło się parę niezwykłych prac. Był tam na przykład "Zegar alkoholika". W miejscu, gdzie zwykle jest kukułka, siedział alkoholik z pokaźną beczułką. Zmodyfikowany został również cyferblat. Na długiej wskazówce autor Jerzy W. z Zakładu Karnego w Zabrzu umieścił napis "FAZY". Na trzecim kwadransie, zamiast cyfry IX, wymalował trzy flaszki denaturatu, a na XII napisał "ZGON". W gablocie obok wystawiona została głowa wyrzeźbiona w mydle. Ani straszna, ani szokująca, a jednak coś kazało się przy niej zatrzymać prawie każdemu. Coś znajomego było w tym wychudłym obliczu z długą brodą. To głowa Osamy ben Ladena. Sławnego terrorystę uwiecznił Marek K. z Zakładu Karnego w Raciborzu. Co mu walnęło do łba, że postanowił wyrzeźbić tego megazbrodniarza (jak go przedstawiają wszystkie prawomyślne środki masowego przekazu)? Pan Marek od kilku miesięcy przebywa już na wolności, więc go o to nie mogliśmy zapytać. Jednak strażnicy z tego najcięższego śląskiego więzienia raczej nie mają wątpliwości. Ich zdaniem, więzień wyraził w ten sposób swój bunt przeciwko naszemu, katolickiemu i prozachodniemu społeczeństwu. Mydło dotąd nie uchodziło za tworzywo buntu. Przeciwnie. Ben Laden został wyrzeźbiony wkrótce po ataku na World Trade Center. W owym czasie więźniowie w ZK Racibórz tworzyli wyłącznie w celach komercyjnych. Czyli po to, żeby sprzedać swoje rękodzieła. Skazaniec Marek K. wykonał swoją rzeźbę z potrzeby serca, nawet nie chciał jej sprzedać. Gdy wyszedł na wolność, pozostała ona w więziennych zbiorach. – To był przejaw bardzo osobistej kreatywności – potwierdza więzienny pedagog. W Areszcie Śledczym w Sosnowcu powstała najbardziej wstrząsająca praca prezentowana na wystawie "Twórczość za kratami". Jest to obraz "Biczowanie", namalowany przez mężczyznę ukrywającego się pod pseudonimem Aski. Artysta nie chce się ujawnić. Dopiero czeka na proces. Jest oskarżony o udział w gangu i o morderstwo. Jego dzieło przedstawia człowieka znajdującego się z innymi półnagimi i ostrzyżonymi "na pałę" ludźmi w ciemnym pomieszczeniu. Człowiek ma ręce uwiązane nad głową. Twarzą skierowany jest w stronę okna. A zza okna przyglądają się kaźni... matka karmiąca niemowlę piersią, dwie inne niewiasty i dziecko, które siedzi na zielonej, nasłonecznionej łące i trzyma w rękach piłkę. – Myślę, że to jest projekcja stanu psychicznego autora – mówi kapitan Tadeusz Stelmach, kierownik działu penitencjarnego sosnowieckiego aresztu. – Tam za oknem toczy się życie, a tu jest dramat. Pogadaliśmy sobie jeszcze o tym, że ten obraz zapewne też opowiada o tym, jak to szczęśliwe, normalne społeczeństwo, za normalne uznaje zadawanie cierpienia. Nasłuchaliśmy się przy okazji od pracowników sosnowieckiego aresztu, że nie tak dawno u nas masowo zwalniało się więźniów, były amnestie, a teraz wszyscy politycy prześcigają się w zapowiadaniu coraz to surowszych kar. A jednocześnie nikt się nie zastanawia nad tym, czy to ma sens. Funkcjonariusze służby więziennej przypominają oczywistości – dla bandziora nie jest ważne, czy za rabunek grozi mu pięć lat mamra, czy ucięcie ręki. W dupie będzie miał i jedno, i drugie, jeśli jest przekonany, że policja nie ma ochoty go łapać, a sędzia wyda wyrok nie wiadomo kiedy. – Już Pawłow na psach odkrył, że między bodźcem a reakcją, musi istnieć związek czasowy – zauważa kapitan Stelmach. – Nawet, gdy przestępca został skazany, ale od popełnienia czynu minęło sporo czasu, to on już nie bardzo pamięta, co mu się przydarzyło. * * * Strażnicy z polskich więzień i aresztów śledczych widzą coraz większe wkurwienie swoich podopiecznych. Nawet nie chodzi o to, że w wielu pierdlach skazani wegetują stłoczeni jak sardynki w puszce. Oglądają telewizję, czytają gazety i co słyszą? Że społeczeństwo postąpiło z nimi zbyt łagodnie. A jak wychodzą na wolność, to dostają po kilkadziesiąt złotych i sami mają sobie radzić. Niektórzy po 15–20 latach spędzonych w ciupie – czyli jeszcze więźniowie PRL. Pojęcie resocjalizacji stało się zupełną fikcją. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Awans gajowego Maruchy Chcesz mieszkać w pałacu z parkiem i żyć jak chronione przed wścibskimi panisko? Nie musisz być ani prezydentem, ani gangsterem! Czasem wystarczy, że zostaniesz nadleśniczym. Zalasami, za jeziorami, w pięknie odnowionym za pieniądze plebsu pałacu żyje sobie jaśniepan Andrzej Kiszkarewicz wraz z familią. Persona to na ziemi gnieźnieńskiej do znaczniejszych zaliczana, gdyż państwową służbę pełni lasami zarządzając. Stanowi jego nie przystoi podłe otoczenie. Ale chamstwo współczesne jak bicz dziadowski się rozpuściło. Dlatego szepcze szpetnie po kątach: za nasze tak się urządził! Pyszna trawa Popowo Podleśne. Jedna z 19 wiosek gminy Mieleszyn, powiat Gniezno. Jest tu jak w tandetnej bajce: lasy, cisza i przejrzyste powietrze. Mieszkańców 20. Część żyje w starej, sypiącej się budzie. Pozostali w pałacu. Pani Teresa jest z budy. Siedemdziesiątkę skończyła. Mąż w lesie pracował. Dużo na powietrzu był, ale i tak na serce zachorował. Dziewięć lat temu zmarło mu się. – O pałacu to nic nie powiem. Bo nic nie wiem. Kiedyś można było tam chodzić. Przejść się po parku, popatrzeć... Teraz nikt tam nie wejdzie. Wszystko ogrodzone. I stróż pilnuje z psami. Pałac leży jakieś 200 metrów od budy. Żeby od razu intruzów zniechęcić, na drodze dojazdowej znak drogowy zakazujący ruchu. Z dopiskiem: "nie dotyczy ALP". Czyli Administracji Lasów Państwowych. Brama rozsuwana elektronicznie. Do tego domofon i reflektor. Pełna asekuracja. Za bramą zadbany park z pysznie przystrzyżoną trawką. Szczelnie otoczony płotem wysokim na półtora chłopa i ozdobiony drutem kolczastym. W dali pałac. Świeży tynk, dachówka, nowe okna. Cacko. Ciśniemy na domofon. Skrzeczy dostojną melodyjką. Nic. Przez płot wleźć nie sposób. Zamiast pałacu oglądamy pobliskie zabudowania. Jakieś byłe warsztaty czy biurowce nadleśnictwa – sypie się wszystko jak diabli. Wiadomo, lasy państwowe groszem nie śmierdzą. Jeszcze raz ciśniemy domofon. Nikt się nie odzywa, ale z głębin parku wynurza się dżentelmen i zmierza w naszym kierunku. Gdy podchodzi bliżej, widać szerokie bary, silne ręce oraz efektowne tatuaże. Wycieczki straszyły milicją – Że o co się rozchodzi? – zagaja. Wyjaśniamy: chcemy wejść na teren parku, pałac obejrzeć... – To teren prywatny. Nie można wchodzić. Przyjeżdżały tu już wycieczki autobusami. Milicją straszyły. A ja bez zgody szefa nikogo nie wpuszczam i basta. Nie odpuszczamy: to nie teren prywatny, tylko nadleśnictwa. A lasy są państwowe. – To zakładowe mieszkanie pana nadleśniczego Kiszkarewicza. Jak da zgodę – wpuszczę. A że lasy państwowe, nie ma nic do rzeczy. Trzeba było przyjechać tu przed remontem. Nadleśnictwo wydało kupę forsy nie po to, żeby każdy mógł się włóczyć po parku. – Panowie w ogóle nie powinni tu wjeżdżać. Kierowca chyba zna znaki? – podłącza się dama z zakupami. Pani G. też mieszka w pałacu. – Obcych tu sobie nie życzymy i koniec. Gmina na remont nie dała nawet grosza, ale w folderze pokazali nasz pałac. – Nawet dzieci przeganiają spod pałacu – żali się mieszkanka pobliskiego Popowa Ignacewa. – Jak był poprzedni nadleśniczy, można było wchodzić i jakoś nikt nic nie skradł. Jaśniepan z lasu Pałac w Popowie Podleśnym wybudowano w XIX w. Jaśniepaństwo zmyło się na początku II wojny i nie wróciło. Po 1945 r. pałac wraz z przyległym parkiem przejęły Lasy Państwowe. Przez długie lata obiekt niszczał. Na początku minionej dekady nadleśnictwo w Gnieźnie zabrało się za remont. Prace prowadzono również wewnątrz budynku i w parku. Trwały 6 lat. Wydano gruby szmal, ale dwór odzyskał dawną świetność. No, a komu służy ten wielkopański sznyt? – zapyta jakiś wiejski głupek. Odpowiadamy: panu nad-leśniczemu Kiszkarewiczowi oraz rodzinie G., bo po przeprowadzonym na koszt podatników remoncie otrzymali tam oni lokale służbowe. Mieszkają w pałacowych komnatach, bo zasługują, gdyż w lasach pełnią wyczerpującą służbę publiczną. Wizytówka – Ustalenie, ile kosztował remont pałacu, byłoby kłopotliwe – ocenia Andrzej Kiszkarewicz, szef nadleśnictwa gnieźnieńskiego i lokator pałacu w jednej osobie. – Nie widzę w tym nic złego, że wydaliśmy pieniądze na modernizację obiektu. Przynajmniej udało się go uratować. Proszę zobaczyć, jak wyglądają inne zabytki. Nie pełni on jakichś funkcji publicznych. Mieszczą się w nim mieszkania zakładowe. Ile? Dwa. Moje i G. Jaka jest powierzchnia pałacu? Użytkowa 280 metrów kwadratowych. Ogólna większa, ile dokładnie wynosi, nie wiem. Park w każdym razie ma z hektar. Jako nadleśniczy jestem dumny, że mamy taki dwór – to wizytówka regionu. Bardzo nas wzruszyła troska pana nadleśniczego o zabytki. Zapłakani zadzwoniliśmy do wojewódzkiej służby ochrony zabytków. – Pałac w Popowie Podleśnym nie figuruje w rejestrze zabytków, ale w ograniczonym zakresie podlega ochronie. Zakres prac remontowych powinien być z nami uzgadniany. Nikt tego nie zrobił. Zauważyłem, że zainstalowano tam plastikowe okna. To niedopuszczalne. Gdyby nadleśnictwo wystąpiło do nas z wnioskiem o montaż takich okien, nigdy nie wyrazilibyśmy zgody. Chciałem zobaczyć, jak wygląda wnętrze pałacu. Wylegitymowałem się, ale stróż nie wpuścił mnie do środka. Ziarno i plewa Ustaliliśmy, że stróż to Antek, choć lokaj Antoni brzmi lepiej. Czujnie strzeże i zdecydowanie broni pałacu od paru lat. Zajmuje się też estetyką parku. Pomyśli jakiś cham, że pan nadleśniczy Kiszkarewicz płaci mu z własnej kieszeni. Nic z tych rzeczy. Antoni jest zatrudniony w nadleśnictwie i to ono mu buli. Opowiada się o jakichś oszczędnościach budżetowych. Smakowano niegdyś pojęcie: "tanie państwo". Ono lubi oszczędzać, ale na zasiłkach dla nędzarzy. Państwo uważa, że musi lśnić wspaniałością. Już od stopnia nadleśniczego. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Unią i Pracą ludzie się bogacą cd. Państwowe przedsiębiorstwa za sprawą książątka z Unii Pracy tracą miliony. Przygląda się temu bezczynnie wojewoda z SLD. Jak koalicja to koalicja. Były baron Unii Pracy z pomorskiego Tomasz Maszynowski siedzi w areszcie w Gdańsku. Pisaliśmy o nim dwukrotnie – kiedy jeszcze nie siedział („NIE” nr 48/2003) i kiedy już go posadzili („NIE” nr 8/2004). Maszynowski został w 2000 r. prezesem państwowej Agromy. Podpisał niekorzystne dla przedsiębiorstwa umowy, w wyniku których z firmy wyszło 8 mln zł i już nie wróciło. Tym właśnie zajmuje się prokuratura. O tym pisaliśmy. Prokuratura zajmuje się także działalnością Maszynowskiego w PKS w Gdyni, gdzie był zarządcą komisarycznym. Podpisał on umowę ze spółką Oktan, w myśl której PKS najpierw wydzierżawił Oktanowi swoją stację paliw, a następnie w Oktanie kupował paliwo do swoich autobusów. Od 10 do 30 proc. drożej. Dodajmy, że Maszynowski był w radzie nadzorczej spółki Oktan. O tym też obszerniej pisaliśmy. Działalność Tomasza Maszynowskiego na szkodę PKS mogła być zdecydowanie krótsza i przynieść mniej szkody, gdyby na czas zareagował wojewoda pomorski Jan Ryszard Kurylczyk, który w tym akurat przedsiębiorstwie powołuje i odwołuje zarządców komisarycznych. Wojewoda sprawę olał, choć o szkodnictwie Maszynowskiego doskonale wiedział. Ludmiła Surkont, przewodnicząca OPZZ w PKS w Gdyni, wkurwiona tym, że Tomasz Maszynowski, namaszczony przez wojewodę zarządca, niewiele dla firmy robi, a wręcz przeciwnie, uczynił sobie z zakładu źródło dodatkowych prywatnych profitów, udała się na skargę do Rady Powiatowej OPZZ w Gdyni. Jakoś tak na początku grudnia 2001 r. Przyniosła ze sobą spisane zarzuty przeciwko Maszynowskiemu. Było ich dokładnie 37. Jan Gumiński, przewodniczący Rady Powiatowej OPZZ w Gdyni, panią Ludmiłę wysłuchał, pokiwał głową, kazał sekretarce spisane ręcznie zarzuty przepisać na maszynie. Napisał też od siebie, że z całą stanowczością i odpowiedzialnością stwierdza, że pan Maszynowski nie jest właściwym partnerem dla SLD i wyrządzi więcej zła niż dobra. Zakończył też prośbą, aby Pan Wojewoda podjął niezbędne działania w celu odsunięcia... Gumiński pismo podpisał, postawił pieczątkę i wojewodzie wysłał. Pismo przewodniczącego OPZZ do wojewody trafiło 15 grudnia 2001 r. Pięć dni później wojewoda podjął decyzję, aby Tomaszowi Maszynowskiemu przedłużyć kadencję zarządcy komisarycznego o kolejny rok, do grudnia 2002. W grudniu 2002 przedłużył mu o kolejny rok. Gumiński zaś dostał z Urzędu Wojewódzkiego dwa pisma. Jedno 18 lutego 2002 r., że zarzuty są na tyle złożone, że wymagają szerszych wyjaśnień i analiz. Zaś 30 kwietnia 2002 r., że szereg uwag nie znalazło potwierdzenia w rzeczywistości. * * * Wojewoda nie wyciągając żadnych wniosków ze skargi związkowców założył najwyraźniej, że sprawa rozejdzie się po kościach. Nie rozeszła się. Do działalności Tomasza Maszynowskiego zastrzeżenia ma prokurator, a wiele uwag znalazło potwierdzenie nie tylko w rzeczywistości, ale i w dokumentach. Kto zatem jest współodpowiedzialny wraz z Maszynowskim? Wojewoda pomorski Jan Ryszard Kurylczyk. I co? I nic. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Samoobroniec " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Walcie na Malcie Wyobraźcie sobie podłej wielkości państwo (27 km długości i 14,5 km szerokości) z 360 kościołami katolickimi, obowiązkowymi lekcjami religii w szkołach, konstytucyjnie zagwarantowanym katolicyzmem, prawnym zakazem rozwodów i opalania się topless. Najgorszy koszmar w delirium? Nie. To tylko Malta. Malta papierowa, bo w realu Malta jest ladacznicą – obojnakiem. Kurewstwo W najekskluzywniejszym hotelu na wyspie, w którym mieszkałam, zapytałam konsierża (concierge – gość od załatwiania wszystkich dupereli) o prostytutki i cenniki. Podejrzliwie mnie obejrzał i odparował: – Ładna za 35 lir (1 funt maltański nazywany powszechnie lirą = 10 zetów), ale nie można ich bić, dać telefon?– Eee, nie można bić? – No są jeszcze tańsze, takie za 5 lir, jak się dogadacie, to z nimi można robić różne ciekawe rzeczy, ale musisz sama jechać na Testaferrata Street albo Enrico Mizzi. Znajdziesz je bez problemu, bo stoją albo siedzą w drzwiach swoich domów. Ale przy tych trzeba pilnować portfela, bo szmaty kradną. Fajna z ciebie babka, że załatwiasz dupy dla swojego faceta. – No właśnie, a faceci? – Jak dla ciebie, w każdym klubie za friko, ale jeśli lubisz płacić za seks, spróbuj na alejce przy przystani Gnien Yacht Marina. Tylko możesz mieć problem, bo tam zwykle stoją pryki. – Co? – No wiesz, geje za 12 lir. Luknęłam na mapę. Dzielnica maltańskiego kurewstwa ma taką wdzięczną nazwę – Gzira. Informacje konsierża potwierdziły się w pełni. Już pod numerem pierwszym na ulicy Testaferrata poznałam ladacznicę – 5 lir za numer, wliczając w to bloł dżiob (zrobienie loda). Za anal, niestety, trzeba dopłacić 2 liry. – Ty jesteś młoda i niebrzydka, mogłabyś brać jakieś 10 lir, ale nie więcej, bo na ulicy nikt więcej ci nie da. Obcokrajowcy? Rzadko. Zwykle przychodzą tu Maltańczycy. Nawet w niedziele, ale dopiero po procesji. Tylko wiesz co, możesz mieć problem z policją, bo mogą cię odesłać do twojego kraju. Nas znają, ale jak się wyda, że jesteś z Polski, to niedobrze. Rozumiesz, idzie o to, żeby nie wyszło poza kraj, że Malta daje dupy. Oficjalnie za prostytucję grozi więzienie – do 3 miesięcy, ale nikt tu tego nie przestrzega. Jak nie handlujesz dragami, policjanci się nie czepiają. A właśnie – to twój kraj jest taki biedny? Słyszałam, że jest duży. Mówił mi to taki mój klient, chudy Polak. Pedalstwo Jeszcze tego samego wieczoru zszokował mnie na arcykatolickiej Malcie inny widok – dwóch całujących się na środku ulicy kolesi, a ulica ma to w dupie. Obok oficjalnie gejowskiego klubu PIPS z tęczą (znaczkiem pedziów) rozwieszoną przed wejściem. Dave, współwłaściciel klubu, ma głupią minę – Jasne, że chodzę do Kościoła. Tu 80 proc. ludzi chodzi. Zobaczysz w niedzielę, wszystkie pękają w szwach. Ja chodzę w sumie z trzech powodów – po pierwsze: tam jest chłodno, co w naszym 36-stopniowym upale często ratuje życie, po drugie: z nudów, po trzecie: żeby się móc elegancko ubrać. Biblia? Pewnie obowiązuje ta, co u was, katolicka, ale kogo to tak naprawdę obchodzi. Tu jest mnóstwo gejów i nikt się tu nie ukrywa, nie ma żadnych represji. Ja ze swoim chłopakiem od lat chodzę za rękę po ulicy. Raz mnie tylko nazwano pedałem, ale to było w Londynie. – Ja pierdolę – dobiegło mnie z londyńskim akcentem. – To jest dyksryminacja! – z "Pipsa" wyrzucili dwóch nawalonych Angoli. Ta pedalska otwartość zupełnie mnie nie dziwi, bo cioty rządzą na Malcie prawie pół wieku. W 1530 r. wyspę zajęli Kawalerowie Maltańscy im. św. Jana – ich wiernych zwolenników mamy także w Pomrocznej (patrz w archiwum "NIE": Alicja Grześkowiak). Jeden z pierwszych i chyba najsłynniejszy mistrz Zakonu Kawalerów Maltańskich – Wignacourt – wyciągnął z poważnego bagna jednego z największych włoskich malarzy, ujawnionego geja. Carravagio zatłukł w Rzymie swojego niewiernego kochanka, też malarza, za co groziła mu dożywotnia śmierć w pierdlu. Mistrz Wignacourt pomógł malarzowi w ucieczce z Włoch i obdarzył tytułem rycerza-zakonnika, robiąc mu przy okazji profesjonalny pi ar. Caravaggio mistrzowi się odwdzięczył, wiadomo jak, a poza tym genialnie go sportretował, co sami możecie ocenić – wisi w paryskim Luwrze. W rzeczywistości Wignacourt był dużo brzydszy, ale nosił najbardziej odjechane w historii zakonników zbroje z ozdóbkami, świecidełkami i nakrapianymi złotem haftami. Mógł się podobać. Maltańczycy do dziś zarabiają szmal na malarzu pedziu. Trzy unikalne obrazy Caravaggia wiszą w Katedrze St. John’s, do której wnętrz prowadzi zwykle kolejka jak kiedyś u nas po gofry z cukrem pudrem. Tancerki Oprócz stałej pensji za siedzenie wieczorami na dupie w klubie i sączenie Dom Perignon z facetami, 50 zeta za 5 minut ekstraroboty i służbowa chałupa. Wystarczy wywijać tyłkiem w świecącym bikini do rytmu latynoskiej muzyki. Menedżer zamkniętego klubu dla panów Steam jest restrykcyjny tylko w jednej kwestii: – Żadnego seksu z klientami. Bo to trochę jest tak jak w życiu. Facet dostaje, co chce, i nigdy nie wraca, a my żyjemy właśnie z tego, że do nas wracają. I proszę napisać, że w Steamie chętnie zatrudnimy Polki. – A wasze bezrobocie? – pytam striptizowego menedżera. – Co? U nas nie ma bezrobocia. – Nie jest łatwo tu pracować, zwłaszcza że czasami klienci naprawdę wpadają w oko – instruuje mnie Sabrina, tancerka – jest taki rosyjski klub Tropicana, tam można z klientem wszystko, ale procent od zarobionego szmalu trzeba zostawić na barze. I pilnuj lepiej, żebyś nie kantowała, bo Rusek ma swoich szpiegów. Władza i sława Niedaleko od St. John’s jest schron maltańskiego rządu i prezydenta. Piszę schron, bo z pomrocznymi rezydencjami robotniczej władzy ma to niewiele wspólnego, mimo że dochód PKB na Malcie jest trzy razy większy od pomrocznego. Najcenniejsze są chyba w tym wszystkim dwie stare armaty, zwane antykami, stojące przy głównym wejściu, nie licząc małego, chudego i szczerbatego strażnika. Jak się dowiedziałam, facet jest jedynym ochraniaczem premiera. – Bo wiesz co, my Maltańczycy, to mamy wszystko w dupie, władzę też mamy w dupie, o zobacz – tam w kafejce siedzi sobie prezydent, wokół pełno ludzi – tłumaczy mi niuanse mój przyjaciel Luc. – Tak bez ochroniarzy? – pytam. – Pewnie gdyby coś miał na sumieniu, to by tam bez nich nie siedział – odpowiada Luc. – Sławę też mamy w dupie. – Faktycznie – mówię – dziś koło kina Imax przechodził Brad Pitt (taki amerykański aktor, kręci na Malcie film) i nikt nie chciał autografu, tylko jedna lacha zemdlała – to była ruda Angielka. – A widzisz – potwierdza Luc – najgorsze, że pracę też mamy w dupie, większość po czterogodzinnej sjeście nie wraca już do roboty. W sumie gdyby nie kolonizujący kiedyś Maltę Anglicy, to pewnie nikt nie nauczyłby nas pracować. – To chcesz mi powiedzieć, że swoją piękną gablotę (Jaguar XKR cabrio) masz z nieróbstwa? – Tak jakby, z maltańskiego podatku 4,17 proc. A myślisz, że gdzie płacą bogate europejskie firmy podatki? – Nie płacą! – odpowiadam. – Chyba w twoim kraju. Ja tylko tym firmom doradzam – ucina gadkę Luc. Morał z podróży Po raz pierwszy w życiu, na Malcie właśnie, przyszło mi do głowy, że ten, kto wymyślił katolicyzm, musiał być satanistą. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dudkiewicz wydudkiewicz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Homo też człowiek cd. Homoseksualizm to nie grypa – ludzie się nim nie zarażają. Od kiedy senator Maria Szyszkowska zgłosiła projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich, geje i lesbijki znaleźli się w świetle reflektorów. W dyskusji, a właściwie w zbiorowym ujadaniu na projekt i jego autorkę (chlubne wyjątki to rzetelny raport o homoseksualizmie w "Polityce" i porządny program telewizyjny, o dziwo, w komercyjnym Polsacie), powtarzają się do znudzenia dwa argumenty. 1. Legalizacja związków jednopłciowych spowodować musi wzrost ich popularności, a to nie byłoby korzystne społecznie. Bo cóż się stanie, jeśli coraz więcej młodych ludzi będzie wybierać luzackie, gejowskie i lesbijskie quasi-małżeństwa, bez dzieci i poważnych obowiązków? Spadnie, i tak już mały, przyrost naturalny. Kraj się wyludni, zaleją nas imigranci, polskość się rozmyje, wyschną studnie i krowy stracą mleko. Zabawne, jak wielu z pozoru niegłupich ludzi święcie wierzy, iż homoseksualizm jest zaraźliwy: szerzy się przez podglądanie. Zobaczy facet w telewizji szczęśliwą parę gejów – i już na drugi dzień przestaną mu się podobać dziewczyny. Umęczona praniem pieluch młoda matka dojdzie do wniosku, że lesbijkom żyje się weselej, porzuci ognisko domowe i zamieszka z koleżanką. Nieco bardziej wyrafinowana intelektualnie wersja tej teorii głosi, że duża część potencjalnych gejów i lesbijek nie jest świadoma swych prawdziwych skłonności albo je tłumi i ukrywa. Niektórzy nawet wiążą się z partnerami płci przeciwnej i żyją, jak Bóg przykazał. "Propagowanie homoseksualizmu" (czyli np. legalizacja homozwiązków, eksponowanie tej problematyki w mediach, hałaśliwe parady i demonstracje) obudzi utajone skłonności takich osób, zniechęci do normalnego życia i pchnie na drogę nieskrępowanego, aktywnego pedalstwa względnie lesbijstwa (które jest w tej optyce czymś bezwzględnie złym). Podobnie kretyńska pedagogika pokutuje w szkole, w katolickim programie wychowania do życia w rodzinie: nie mówić dzieciom o homoseksualizmie, bo a nuż złapią wirusa. Takie teorie wyrastają z niewiedzy podszytej uprzedzeniami. Orientacja seksualna jest trwałą cechą wrodzoną – jak kolor oczu lub kształt nosa. W każdej epoce, w każdej zbiorowości ludzkiej występuje parę procent homoseksualistów. Bez względu na to, czy się ich toleruje, czy tępi; czy są widoczni w życiu publicznym, czy nie. Nie da się przerobić homo na hetero i odwrotnie (osobny przypadek to biseksualiści). Stoi przed nami tylko taki wybór: albo konsekwentnie uznajemy, że ludzie mają równe prawa niezależnie od orientacji seksualnej (a także płci, światopoglądu, narodowości, rasy itd.), albo nie. Jeśli tak, to pozwalamy homomniejszości żyć zgodnie ze swą naturą, jawnie, normalnie, bez żadnej prawnej czy obyczajowej dyskryminacji. Nie ma obaw, mniejszość nie stanie się większością – sama przyroda do tego nie dopuści. 2. Chyba pierwsza ogłosiła to poseł Zyta Gilowska, a w ślad za nią chór prawicowych komentatorów: państwo i społeczeństwo przyznają małżeństwom pewne przywileje, np. podatkowe, żeby ułatwić im wielkie zadanie wychowania nowego pokolenia. Geje i lesbijki chcą korzystać z tych przywilejów, choć – uchylając się od prokreacji – nic nie dają społeczeństwu. Dlatego projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich jest do kitu. Jeśli tak, to należałoby wprowadzić dwie kategorie małżeństw: bezdzietne – bez żadnych uprawnień, dzietne – uprzywilejowane. Trwała bezpłodność lub świadoma rezygnacja z potomstwa wykluczałaby awans z kategorii pierwszej do drugiej. Chcemy też nieśmiało przypomnieć, że wiele lesbijek ma dzieci (w krajach bardziej cywilizowanych niż Polska załatwiają je sobie najczęściej metodą sztucznego zapłodnienia). Na tym dziwnym świecie trafiają się nawet geje, którzy w okresie nieudanych eksperymentów heteroseksualnych zdążyli się rozmnożyć. Dlatego projekt Szyszkowskiej przewiduje, że partnerzy wspólnie sprawują pieczę nad osobą i majątkiem dziecka pozostającego pod wyłączną władzą rodzicielską jednego z nich. Tak naprawdę spór toczy się o istotę i sens małżeństwa: czy ma to być – jak chce katoprawica – fabryka produkująca dzieci, czy raczej instytucja ułatwiająca wspólne życie parze ludzi związanych ze sobą uczuciowo? Służąca tylko temu, żeby byli – przepraszamy za staroświeckie określenie – szczęśliwi? Czy taki cel nie jest wart wsparcia i ochrony prawnej? Z dużym zainteresowaniem śledzić będziemy debatę w Senacie i Sejmie na ten temat. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dola dla dyrektora " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pastuch i arcypasterz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Samotna noc” Po raz pierwszy w historii RP nr 3 w rocznicę stanu wojennego przed domem gen. Jaruzelskiego zebrali się również jego zwolennicy. Jerzy Urban w artykule „Samotna noc” („NIE” nr 50/2003) ubolewał nad brakiem dyskusji o stanie wojennym. Szydził z jednostronnego, oderwanego od ówczesnej rzeczywistości przedstawiania tamtych zdarzeń. Wytknął rządzącej jeszcze lewicy tchórzostwo i brak reakcji, gdy gnoi się gen. Jaruzelskiego. Przypomniał, że dramat Generała polega właśnie na tym, że przeżywa tę rocznicę tylko on jeden. Postanowiliśmy to zmienić. Grupa ludzi z Federacji Młodych Socjaldemokratów oraz trochę starsi z Ruchu NIE, ponad sześćdziesiąt osób, spotkali się nocą z 12 na 13 grudnia przed domem generała Jaruzelskiego. Wbrew partyjnej górze. Wbrew obrazkom dominującym w mediach. Wbrew prawicowym bojówkom, które zamiast słów używają kamieni. Chcieliśmy podziękować Generałowi za to, że na polskie ulice wyjechało tylko kilkanaście polskich czołgów, a nie setki radzieckich. Za to, że nie dopuścił do wojny domowej. Na miejscu jak zwykle ligusy i młodociani Wszechpolacy. Zaskoczeni i odgrodzeni szczelnym kordonem policji. Policja zdjęła pijanego łysola, który szukał zaczepki. Dwóch innych, też słabo rozumiejących rzeczywistość, przyłączyło się do nas. Byli tak nawaleni, że dopiero po pewnym czasie pokapowali się, że pomylili grupy. Katonarodowcy rzucili w nas kilkoma kurwami i zapalniczką. Potem odmówili pacierz, odśpiewali „Rotę”, ktoś krzyknął: do was trzeba strzelać, a nie rozmawiać! Wreszcie powoli zwinęli transparenty i odeszli. My zostaliśmy czekając na Generała, osaczeni przez dziennikarzy szydzących: czy naprawdę wierzymy, że Jaruzelski tę noc spędza w domu. Dwadzieścia minut przed pierwszą w nocy wyszedł do nas Generał. – Tylu młodych ludzi poświęca piątkowy wieczór dla jakiegoś starego generała? – zapytał. Prezydent Jaruzelski ze swoją stałością przekonań i pokorą znakomicie kontrastuje z dzisiejszymi politykami. Z całą tą szarą klasą polityczną w złotych zegarkach, tchórzliwą, ale bezczelną, skurwiałą, ale prawiącą morały. Generale – rozumiemy i dziękujemy. Spotkamy się za rok. Piotr Mieśnik Uważajcie na szwagra Trafiło szwagra! Jak to w kapitalizmie bywa firma, w której pracował przez 20 lat, padła. Może nawet uratowało mu to życie, bo chłopina jest lakiernikiem z zawodu i przez te lata nawdychał się sporo różnych obłoczków. Co zaowocowało choróbskiem, które lekarze zdefiniowali jako dychawica. Roboty nie ma, pięć dych na karku, no i trudno powietrze w płuca złapać! Może jest czas odpocząć, pomyślał szwagier, pisemko napisał! Dał się przebadać, ale nic z tego. Może za mało wódki pił? Może dobrze się wysypiał? Regularnie jadł obiad? Albo kasy na łapówę nie starczyło? W każdym razie komisja uznała, że co prawda powietrza nie może złapać i słabo słyszy, ale łapami rusza i renty nie dostanie. Zaczął więc szwagier szukać roboty. No i znalazł, w znanej poznańskiej firmie Ceglorz (Cegielski). Znowu dał się przebadać. Ale tym razem może za dużo w swoim życiu pił, za mało spał, źle jadł albo kasy nie starczyło, żeby lekarza przekonać, w każdym razie ten uznał, że do roboty się nie nadaje. No i co teraz? Czynsz trzeba zapłacić, do gara coś wsadzić. Chyba zostanie gangsterem. Obejdzie się bez podań i testów, tylko na gnata trzeba uzbierać. Piotr N. (e-mail do wiadomości redakcji) Halo, mówi się Co jakiś czas do rachunku telefonicznego dołączona jest ulotka o nowościach. Oto plan sekundowy dla domu. Co za uczciwość! Już u progu XXI w. będziemy mogli płacić za rzeczywistą konsumpcję usługi, a nie za jakieś impulsy. Co prawda cena podana na ulotce za minutę – nie sekundę. 5 ani 10 groszy na 60 sekund w żaden sposób dokładnie się nie dzieli, no ale komputery nie takie cudeńka policzą. Czytam dalej. Algorytm wprowadza nagle jakieś 16 groszy, które należy dodać jako koszt każdej rozpoczętej rozmowy. Wzór robi się ślusarski: typu „pi razy holajza”. Sięgam nerwowo po komputer. Kilka formuł i robię się blady. Toż to czyste kurewstwo! Zaledwie trzy maciupcie przedziały czasowe, w jakich nowe rozwiązanie będzie dla mnie korzystne. W nocy trochę więcej, ale poza audio-tele kto lubi telefony o takiej porze? Cała reszta przedziałów czasowych daje bonus dla telekomunikacji! A dwa złocisze, jakie jeszcze trzeba dodać miesięcznie do abonamentu za włączenie stopera, likwiduje ostatnie potencjalne korzyści po mojej stronie. Sylabizuję tekst jeszcze raz, grzebię w starych rachunkach i ordynarny słowotok wycieka mi przez szpary zębów. Ludzie, nie dajcie się! Krzysztof Mąkowski „Proboszcz łyka jezioro” Sąd Rejonowy w Poznaniu składa się z samych chyba nieuków, którzy w szkole uciekali z lekcji historii. Pazerny księżulo powołuje się na prawa do Jeziora Maltańskiego z racji niby kontynuatora zakonu rycerskiego joannitów. Gdyby sąd wiedział, że Bracia w Ubóstwie Szpitala św. Jana zwani joannitami, zwani też Rycerzami lub Zakonem Szpitala, zwani też kawalerami z Rodos to nikt inny jak kawalerowie maltańscy, to by nigdy nie nadawał tej własności zakonowi św. Jana Jałmużnika Za Murami. Prawdą jest, że pierwotnie patronem joannitów był św. Jan Jałmużnik, zwany również Cypriotą, biskup aleksandryjski, ale już po pierwszej krucjacie zmienili oni patrona na Jana Chrzciciela, a to dlatego, że ich siedziba znajdowała się w miejscu zwiastowania narodzin św. Jana Chrzciciela. Polskie nadania dla joannitów były zawsze nadaniami dla rycerskiego zakonu, którego w prostej linii kontynuatorami są kawalerowie maltańscy. Gdyby sąd miał jakieś wątpliwości, to niech wezwie na eksperta kawalera maltańskiego prof. Libickiego (posła). Jest współautorem książki o kawalerach maltańskich w Polsce. Księdzu Królakowi warto natomiast przypomnieć, że św. Jan Jałmużnik zasłynął z tego, że rozdał całe swoje mienie ubogim i nigdy nie był pazerny na najdrobniejszą cudzą własność. I dlatego Kościół wyniósł go na ołtarze. A. Zieliński (e-mail do wiadomości redakcji) Czarny pic W dalszym ciągu rozdaje się klerowi majątek narodowy za grosze. Na ostatniej sesji Rady Miejskiej w Koszalinie „sprzedano” Parafii Ducha Św. ziemię z 99-procentową bonifikatą. Dzięki tej wielkoduszności za kilkuhektarową działkę czarni zapłacą ok. 7 tys. zł. Jak informuje proboszcz parafii ks. Bednarski, na tym terenie powstanie szkoła dla biednych dzieci. Nadmieniam, że w sąsiedztwie tego terenu istnieje dość pokaźnych rozmiarów zespół obiektów parafialnych wraz ze szkołą. Grzegorzewski (e-mail do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Radny Bogusław P. z Dębicy złożył mandat po tym, jak radny Bolesław G. zarzucił mu, iż uczestniczył w obradach Rady Miejskiej pod wpływem alkoholu. Po chwili zastanowienia radny Bogusław P. wycofał jednak rezygnację tłumacząc, że działał pod wpływem emocji. Za zmianę decyzji radny Andrzej Ż. nazwał radnego Bogusława P. "szmatą". Po zapowiedzi radnego Bogusława P., że skieruje sprawę do sądu, radny Ż. podszedł do niego i go przeprosił. Przeprosił także radnego Bolesława G., któremu wcześniej zarzucił AWS-owską obłudę. Czego dotyczyło posiedzenie Rady, prasa nie doniosła, bo nieważne, o czym radny papla, tylko w jakim stylu. Z miejskiego szaletu przy ulicy Kościuszki w Rybniku można korzystać tylko w niedziele w godzinach 8–13. Wychodek, czego władze miasta nie ukrywają, jest otwierany z myślą o osobach, które uczestniczą w mszach w pobliskiej bazylice. W pozostałe dni przybytek jest zamknięty. Uprzywilejowanie w Pomrocznej pobożnych sięga sedesów i pisuarów. Bo też gdy się kto nie modli, bez obrazy może robić w spodnie. Sporo emocji wzbudził w Zakopanem plakat reklamujący Festiwal Ziem Górskich. Na afiszu widniał wizerunek Giewontu z ciupagą na wierzchołku zamiast krzyża. Zaprotestowało Zakopiańskie Forum Samorządowe, którego zdaniem dla mieszkańców Podhala ważniejszym symbolem tożsamości jest krzyż niż ciupaga. Burmistrz i Zarząd Miasta nakazali wycofanie bezbożnego plakatu i zniszczenie już wydrukowanych ciupag. Pijany maszynista kierował pociągiem ze Szczecina do Węglińca. Kiedy dyspozytor z Kostrzyna nabrał podejrzeń co do trzeźwości maszynisty, wydał polecenie wyłączenia napięcia w sieci. Pociąg zatrzymał się w lesie. Tam, po pokonaniu części drogi pieszo, znaleźli go policjanci, którzy poddali maszynistę badaniu alkomatem. Wynik 2,65 promila uzasadniał podejrzenia dyspozytora. Swoją drogą, pociąg jedzie po szynach, więc co to komu szkodzi, że maszynista trochę się rozerwie. Poznański prokurator Krzysztof S. stanie przed sądem pod zarzutem kłusownictwa. Prokuratora złapali na gorącym uczynku funkcjonariusze straży rybackiej. Łapał ukleje siecią, a węgorze – sznurami hakowymi. Sam prokurator wił się w całej sprawie jak węgorz. Trzeba było dopiero decyzji Sądu Najwyższego, by prokuratura z Zielonej Góry mogła przesłuchać amatora świeżej rybki w charakterze podejrzanego. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kraina kucania za stodołą Można też skoczyć na tydzień na Mazury. Trzeba tylko uważać, żeby się nie pośliznąć. Nieskażone powietrze, jeziora pełne raków, w ostępach puszczy orzeł bielik. Walcząc o turystę Podlaskie podkreśla dziewiczość. Nie ma innych atutów, bo lata deszczowe i chłodne, infrastruktura kiepska, rozrywek brak, ceny wysokie. Za łóżko u chłopa (sławojka na podwórzu, ablucje w jeziorze) płaci się co najmniej 20 zł. Za to jedną czwartą obszaru zajmują parki narodowe: Białowieski, Biebrzański, Narwiański i Wigierski. Białowieski został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa. Międzynarodową rangę nadano też obszarom wodno-błotnistym Parku Biebrzańskiego. Podlasie ma jeszcze trzy parki krajobrazowe i 85 rezerwatów przyrody. 33 proc. powierzchni województwa objęte jest całkowitą ochroną prawną, zaś dodatkowe 23,3 proc. to obszary krajobrazu chronionego. Większość cytowanych niżej danych pochodzi z raportu białostockiej Delegatury Najwyższej Izby Kontroli. Spośród 24 gmin leżących na terenie parków narodowych tylko trzy pilnowały, żeby obywatele nie wywozili śmieci na okoliczne plaże. Kontrolerzy doliczyli się aż 96 dzikich śmietnisk położonych w najcudniejszych miejscach Podlasia. 70 proc. legalnych wysypisk nie speł-niało wymogów ochrony wód, gleby i powietrza. W dwóch gminach powiatu augustowskiego nawet kontrolerom nie udało się ustalić, gdzie się mieszczą legalne wysypiska. Rocznie przybywa około 1500 ton przeterminowanych środków ochrony roślin, ich opakowań, odpadów szpitalnych. Najczęściej, jak np. w Łapach, pooperacyjne ludzkie tkanki, zużyte materiały opatrunkowe i strzykawki palono w szpitalnej kotłowni, popiół zaś wywożono na komunalne wysypisko. Rozkładająca się macica albo trucizna – podobnie jak żywy bóbr – mogą zaskoczyć turystę w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Silnie trujące zużyte tłuszcze były spalane bądź wywalane do śmietników. Na 121 skontrolowanych obiektów w powiecie augustowskim tylko w jednym przekazywano je do zakładów zajmujących się ich przetwarzaniem. Województwo zalewa gówno. Trzy gminy nie miały ani metra kanalizacji sanitarnej. Na obszarach wiejskich długość sieci wodociągowej do sieci kanalizacyjnej ma się jak 26:1. W Puszczy Białowieskiej na 14 km sieci wodociągowej przypadał 1 km kanalizacji. W rezultacie kupki wzbogacone o detergenty z płynów do mycia garów i proszków do prania trafiają do gleby i wód w formie nie oczyszczonej. W efekcie wody w I klasie czystości nie występują wcale. Ponad połowa ma III klasę czystości, 17,5 proc. to wody pozaklasowe. Wzrasta liczba osób zarażonych wścieklizną. Pogorszyła się jakość zdrowotna środków spożywczych, chociaż np. w gminie Sokoły bohatersko zobowiązano właścicieli zakładów przetwórstwa rolno-spożywczego do przeprowadzania raz do roku deratyzacji zakładów. Potrzeby fizjologiczne najlepiej załatwiać pod chmurką. W miastach Podlasia, łącznie z wojewódzkim Białymstokiem, było czynnych 49 toalet publicznych. Jest co wąchać. Czy będzie lepiej? Ze względu na brak środków własnych (wymagany jest 50-procentowy udział) gminy sporadycznie ubiegają się o szmal na dofinansowanie przedsięwzięć związanych z ochroną środowiska. Stawiająca na turystykę, położona nad Wigrami gmina Krasnopol w jednym roku przeznaczyła na chronienie przyrody 2 tys. zł. W przeliczeniu na jednego mieszkańca wypadło po 50 groszy. Czasem samorządy były uszczęśliwiane na siłę. Wojewódzki Fundusz Gospodarki Wodnej i Ochrony Środowiska w Białymstoku przekazał znaczącą dotację Starostwu Powiatowemu w Suwałkach na usuwanie odpadów – pod warunkiem że będzie to robić wskazana przez niego firma. Tylko kilka samorządów odróżnia turystę od stonki. Wyjątkowe miejsce zajmuje gmina Suwałki, która w "Strategii rozwoju w latach 2000–2015" stawia na turystykę. Strategii nie realizowano, bo – jak oświadczył wójt – powstała, "żeby spełnić wymogi formalne". Pozostałe samorządy szansę na rozwój widzą w czymś innym. Gmina Dubicze Cerkiewne chce pozyskiwać i przetwarzać surowiec drzewny z lasów Puszczy Białowieskiej. Turośń Kościelna szczyci się, że ma jedną z lepszych w województwie "przestrzeń produkcyjną stwarzającą możliwość intensyfikacji produkcji rolniczej oraz rozwoju przetwórstwa rolno-spożywczego". Kobylin Borzymy przede wszystkim stawia na turystykę samochodową o charakterze tranzytowym wzdłuż drogi krajowej Warszawa–Białystok. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szamanka szama szmal Modlitwa, szklanka wody na czczo, 10 gwoździków w zalakowanej butelce i 1100 zł – już potrafisz zmusić fryzjera do zeżarcia "tic-taka". Stąd mały krok do rządu dusz. Ernest Skalski w swej gazecie ogłosił kazanie o wielkiej wartości wolnej prasy. Nie wszystkie płynące z niej pożytki dostrzegł i wymienił. Inspiracja 5 października 2001 r. "Gazeta Wyborcza" rozpoczęła zacną praktykę oznaczania publikacji sponsorowanych nagłówkiem "Reklama". (Nie wszystkie redakcje tak czynią, np. gdy "Wprost" pisze o Kulczyku). Był to całostronicowy wywiad opłacony przez spółkę ZAAP z Warszawy kwotą 43 tys. zł. Chodziło w nim o to, że francuska Maria Duval jest najsłynniejszą wróżką świata, zwaną też ludzkim radarem, jedyną przyjętą przez papieża oraz odznaczoną Złotym Medalem na Międzynarodowym Konkursie Praktyków Wiedzy Okultystycznej. Wujem tejże Duval był ojciec Guido Vasseli, proboszcz z Pietrasanta, co cudował i był święty. Umierając przekazał Duvalowej 6 sekretów, które uzdrawiają ludzkie dusze. Następnie sekrety zginęły, a potem się odnalazły. Teraz za darmo tysiącu uprzywilejowanych osób gotowa jest wróżka je udostępnić – po zapłaceniu 39 zł. Owe 39 zł to za to, iż Duvalowej przetłumaczono sekrety na polski, którego to języka nie zna, i wydrukowano w formie książki. Same sekrety są darmo, na co dowód jest taki, że jak się nie sprawdzą i duszy nie uzdrowią, Duvalowa zwraca pieniądze, jeśli dostanie książkę z powrotem. Drugim warunkiem uzyskania sekretów było wysłanie na adres Maria Duval ZAAP skrytka pocztowa "Zgłoszenia chęci..." wraz z siedmiopytaniową ankietą, z której musiały wynikać kłopoty w małżeństwie oraz z brakiem gotówki i to, że 150 000 zł, które spadną z nieba, z pewnością poprawią życiową sytuację ankietowanego. Nie zasługiwałeś jednak na "6 SEKRETÓW", jeżeli przynajmniej 4 odpowiedzi nie były twierdzące – bo byłyby ci one po prostu niepotrzebne. Okazało się niezwykle trudne znalezienie kogoś, kto odpowiadając na pytania szczerze spełniałby wymogi uzyskania "6 SEKRETÓW". Dokonaliśmy więc malutkiego oszustwa naginając nieco odpowiedzi do wyobrażeń Marii Duval. Ryzykowaliśmy jednak, iż z zafałszowania sekrety mogą nie działać. Ryzyk-fizyk – frędzel – pędzel. Upragnione "SEKRETY" w formie estetycznej broszury listonosz doniósł. Kwiat sekretu Marii "Pierwszy sekret" Marii Duval – masz wybudować sobie w domu ołtarz, najlepiej w łazience zamienionej na sanktuarium. Następnie siedząc przed ołtarzem po turecku i w odorze kadzidełek, masz sobie imaginować posiadanie pięknego domu, satysfakcjonującej roboty oraz góry złota. Służą temu przyciągające pieniądze rytuały takie jak: "zakotwiczanie w ziemi, magiczne słowa, medytacje złotego światła" oraz oczyszczanie czakry korzenia, którego to się dokonuje poprzez śpiewanie samogłoski "u" na nucie "do" z gamy chromatycznej trzy razy dziennie po 5–10 minut. "Drugi sekret" zapewnia zdrowie niezależnie od wieku. Należy wstawać o 7 rano, pić na czczo szklankę wody, jeść zdrowo, modlić się wszystko jedno do kogo, chodzić boso oraz regularnie oddychać. Układ nerwowy oczyszcza się przejeżdżając językiem po zębach od lewej do prawej po wewnętrznej i zewnętrznej stronie zębów. Kiedy poczuje się nadmiar śliny pod językiem, należy przekręcić głowę w tył i połknąć. Fe! "Trzeci sekret" opisany na 10 stronach pozwala przyciągnąć do siebie innych – ściślej cudzą sympatię, podziw i miłość. W tym celu stosować należy ćwiczenie zwane A.) "motylem": siedząc po turecku ze stopami podeszwami połączonymi wymachujemy kolanami, oraz B.) "kocim grzbietem", które z powodu nazwy łatwo sobie uzmysłowić. Wypada również spoglądać w księżyc, przejrzystą wodę oraz sporządzić Miłosny Napar: 20 g cząbru + 5 g rozmarynu + 10 g mięty + 10 g kwiatów pomarańczy dodać do litra wrzątku i przyprawić trzema łyżkami miodu. Wróżka niestety nie wyjaśnia, skąd w naszym klimacie wziąć 10 g kwiatów pomarańczy. "Czwarty sekret" to obszerny wykład o tym, jak wpływać na innych, ażeby postępowali po twojej myśli. Maria Duval ostrzega, iż procedura nie działa, gdybyś miał komukolwiek życzyć "Idź i powieś się świnio" – gdyż skuteczna jest w zakresie "nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe". Wpływanie realizowane jest perswazją pozazmysłową. Niech przykładowo twojemu fryzjerowi capi z ust jak kobyle z pachwiny. Mógłbyś podziałać na jego zmysł słuchu propozycją: – A może zjadłby pan "tic-taka"? Ale nie w tym rzecz. Ty powtarzasz w myślach zaklęcie: Weź "tic-taka", weź "tic-taka", weź "tic-taka" jednocześnie wizualizując, jak fryzjer sięga do kieszeni. Wyjmuje pudełko "tic-taków". Potem cukierek wyjmuje z pudełka. Wsuwa go do ust. Rozgryza siekaczami. Wróżka podkreśla jednak, nie ma nigdy pewności, czy fryzjer wziął do mordy "tic-taka", bo był poddany perswazji pozazmysłowej, czy po prostu, dlatego, że lubi "tic-taka". "Sekret piąty" – metoda zabezpieczająca przed złem oraz pechem: butelka z bezbarwnego szkła, 10 szpilek, 10 gwoździków, 5 szczypt rozmarynu. Napełnij butelkę szpilkami, gwoździkami i rozmarynem mówiąc: "Niech te magiczne składniki strzegą mnie i chronią przed złym losem". Zakorkuj butelkę, zalej czerwonym woskiem i zakop. Pouczająca jest także instrukcja metody na srebrną łyżeczkę, czarną świecę oraz odnajdywania kogoś we śnie za pomocą pałeczki z drewna topoli. "Sekret szósty" – wróżka zaleca opanowanie kart tarota. Maria i koło złociszów Nie był to ostatni dil, jaki na szczęście Maria Duval nam zaproponowała. Już po miesiącu napisała, że zostaliśmy wybrani, co by otrzymać za darmo autentyczny kryształ wibracyjny liczący 5 milionów lat, który może sprawić, że w ciągu dwóch tygodni możemy wygrać co najmniej 10 000 zł. Kamień ten pozytywnie wpływa na 50 dziedzin życia – aby jednak wykorzystać jego dobrodziejstwa w pełni, trzeba poznać metody, jakie Maria dosyła w formie broszurki, której cena 98 zł to tylko koszta. Zapłaciliśmy, co kazano, aby dostać kryształ wraz z broszurką. Wróżka nieustannie kombinowała, jak ulżyć naszej niedoli. Zaproponowała więc niebawem niezbędny nam "Wielki Tajemny Podręcznik Wtajemniczonych". Książka ta ma swoją wolnorynkową wartość 1000 zł i wielu zań tyleż zapłaciło. Maria Duval proponuje nam jednak układ. Prześlemy jej na początek stówkę, a pozostałość będziemy wpłacać w ratach, których wysokość zależy od naszego uznania i uczciwości, a terminy wpłat uzależnione są od tego, kiedy będzie się nam coraz lepiej powodziło. Jeżeli oczywiście rezultaty byłyby niezadowalające, po 90 dniach zwrócimy podręcznik i odzyskamy wpłaconą gotówkę. Nagle któregoś poniedziałku, wczesnym popołudniem – jak pisze w kolejnym liście Maria Duval sygnowanym z Saint-Laurent du Var, wróżka swoim radarem odebrała coś, co zagrażało szansom na nasze szczęście i powodzenie. Wróżka napisała natychmiast list informując nas o zagrożeniu absolutnie za friko. Ale chciałaby przekazać nam także "Poufne instrukcje", dzięki którym będziemy się mogli w porę sami ostrzegać, gdy nadciągać będą czarne chmury. "Poufne instrukcje" warte są ino 98 zł. Ale możemy je zwrócić i tak dalej. W ciągu dwóch lat korespondencji z Marią Duval otrzymaliśmy jeszcze za darmo: "Wielką przepowiednię urodzinową", "Osobisty kalendarz szczęścia", "Szczęśliwe liczby wygrywające w totka", "Tajemniczy środek przyciągający szczęście", "Poufne sekrety łatwego życia" oraz "21 słów mocy" – przy czym te ostatnie dwa razy. Następnie pisać do nas rozpoczęła wróżka Izabela, co za 79 zł odprawiła dla nas magiczny rytuał. Oczywiście, zapłaciliśmy. W finale Maria Duval opchnęła nam "6 słów szczęścia", abyśmy w końcu otrzymali od firmy "Biotonic" ofertę na robot wielofunkcyjny za 19 zł oraz obietnicę wygranej 70 000 zł. Korespondencyjna przyjaźń z Marią Duval kosztowała nas 1100 zł z okładem. Naturalne chyba jest, że chcieliśmy osobiście poznać kogoś, kto zrobił dla nas tyle dobrego. Maria i niedowiarki Maria Duval jest osobą faktycznie istniejącą. Mieszka w Callas we Francji. Jej tournée w Polsce organizowała firma ZAAP. Wróżka odbyła konferencję prasową, na którą najliczniej przy-byli dziennikarze z gazet opłacanych przez ogłoszenia dawane przez spółkę ZAAP. Występowała też w TVN oraz mieszkała w "Marriotcie". Firma Maria Duval ZAAP spółka z o.o. mieści się w Warszawie w bloku przy ulicy Sonaty 6c, który to łatwo pomylić z blokiem przy Sonaty 6 wejście C. Prezesem firmy jest Gilbert Marcel Dalbergue zamieszkały w Monte Carlo przy 24 avenue Princesse Grace. Prokurentem – pani Barbara Durbajło lepiej znana jako tłumacz francuskiej literatury kucharskiej "Smaczne danie w pół godziny". Pokazała nam uwierzytelnione dokumenty upoważniające firmę ZAAP do reprezentowania Marii Duval w Polsce. Prezes Gilbert stanowczo stwierdził, że firmę prowadzi legalnie, zgodnie z miejscowym prawem i należycie wywiązuje się z obligacji wobec klientów oraz państwa. Oboje państwo przyznali, że w skuteczność metod oferowanych przez Marię Duval nie wierzą i uznają je za lipę. Wierzą jednak w to, że istnieje grupa ludzi, którzy tym metodom dowierzają i mają taką potrzebę, aby z Marią Duval korespondować. Pan prezes nie widzi zatem powodu, aby realizując potrzeby klientów na nich nie zarobić. Na tym polega każdy uczciwy biznes. Jeżeli nie on, to ktoś inny zarabiałby w podobny sposób, podobnymi metodami. Takimi samymi prawami psychologii, jak jego firma, posługuje się Kościół – który obiecuje różne takie i tamte, a pieniądze pozyskuje na zasadach dobrowolności – tyle że nie płaci podatków. Różnica między Kościołem a biznesem jest taka, że funkcjonariusze Kościoła powinni wierzyć w Boga, by nie być posądzeni o hipokryzję i brak uczciwości. Funkcjonariusze biznesu nie muszą wierzyć, że ich produkt jest dobry, przydatny lub skuteczny. Atakowaliśmy też pana Gilberta za to, że to nie Maria Duval odpowiada na listy. Jej podpis jest wskanowany do ujednoliconych tekstów drukowanych przez komputer. Marcel Gilbert odparł, że treść wszystkich listów powstała wyłącznie w głowie Marii Duval – i wbrew pozorom – są one receptą na konkretne kłopoty, z którymi zgłaszają się ludzie z całej Polski. Mechanizm jest taki, że na ogłoszenie około 15 proc. czytelników nadeśle list. Potem napiszą następny, w którym zawrą dokładnie takie problemy – jakie Maria Duval rozwikływała już wielokrotnie w taki sam sposób. Grypę na całym świecie leczy się takimi samymi metodami, a i choroby duszy wymagają takich samych lekarstw. Prawdą jest, że firma nie mogłaby działać bez odpowiedniego i nie tak prostego, jak mogłoby się zdawać, wartościowego oprogramowania komputerowego. Maria i prześladowcy Wyjaśniliśmy sobie również, że zarówno policja, jak i prokuratura tudzież urząd skarbowy, Urząd Ochrony Konsumentów, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich wszczynają regularnie przeciw firmie ZAAP różnorakie zakusy, które jak dotychczas nie skończyły się niczym szczególnym. Kierownictwo firmy traktuje te wysiłki jako normalną uciążliwość, która się zdarza w prowadzeniu każdego biznesu. Spytaliśmy również, czemu firma ZAAP w swoim bilansie wykazuje co roku znaczne straty. Prezes wyjaśnił, że jest to zgodne ze stanem faktycznym. Biznes ten odrobinę jednak jest jak gra. Proszę sobie wyobrazić, ile trzeba sprzedać książek za 39 zł, aby się zwróciła reklama wydrukowana w "TeleTygodniu" za 150 000 zł. Pan Gilbert przyznał jednak, że jest człowiekiem bogatym. Na odchodne pani Barbara Durbajło wręczyła nam pakiet listów od szczęśliwców i zaszczyconych korespondencją z prześwietną wróżką. Maria nie zna granic Wydawałoby się, że Polacy są bardziej podatni na wszelkiego rodzaju zabobony i romantycznie zamiłowani w spirytyzmie i dlatego tylko jakiś cudzoziemiec mający trochę forsy na koncie wmówić potrafi ludności każdą niedorzeczność. Nic bardziej błędnego. Okazuje się, że biznes pod tytułem Maria Duval działa od Norwegii po Australię według dokładnie tego samego schematu, w jaki uprawia go firma ZAAP. Udało nam się ustalić na przykład adresy firm w Holandii: Astroforce Hldg Bv, Postbus 1836 bv. Roosendaal, 4700 NL; w Szwajcarii Astroforce S.A. Mwrterey, rue 38, 1005 Lausanne; Danii Astroforce Scandinavia ApS, Mileparken 22, 2740 Skovlunde, w Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, Honkongu i Australii. Firmy te obsługują około 2 milionów ludzi. Udało nam się też ustalić, że osób o nazwisku Maria Duval jest we Francji jak w Polsce, dajmy na to, Barbar Nawrockich – czyli sporo. Znaleźliśmy także zapis wywiadu, jakiejś Marii Duval dla duńskiej telewizji – w którym oświadcza ona, że z tym światowym procederem używającym jej wizerunku oraz nazwiska nie ma nic wspólnego, a firmy działają naruszając jej dobra. Nie udało się nam jednak stwierdzić, żeby Maria Duval miała jakieś nadprzyrodzone kwalifikacje i niezwykłe zdolności, o których psychologia, socjologia czy nauki ekonomiczne by nie wiedziały. Oczywiście skuteczne ich stosowanie w praktyce wymaga nieco większej niż przeciętna inteligencji – pewnej obłudy, tupetu oraz skłonności do fałszu, ale razem i oddzielnie są to cechy, którymi legitymują się absolwenci większości świeckich i nie tylko uczelni. Co do metod proponowanych przez wróżkę – niektóre są nawet dobre, a w stosunku do pozostałych z całą pewnością można powiedzieć tylko tyle – nie da się udowodnić, że nie działają. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kładka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rokita świeci twarzą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna RZĄDU UST KORALE Gdyby premier Leszek Miller odwiedził każdą polską rodzinę, dzieci pogłaskał po główkach, żonie powiedział komplement, z mężem pogadał o Małyszu, a dziadkowi dał na papierosy, to może popularność rządu rosłaby jeszcze bardziej. Niestety, Miller jest jeden, a rodzin do obskoczenia - jakieś 10 milionów. Rząd nie ma więc innego wyjścia, jak zadbać o taką politykę informacyjną, żeby dzieci, żony, mężowie i dziadkowie myśleli, że to Miller osobiście ich odwiedza. Tober tym się różni od Buzkowego Lufta, że nie jest niespełnionym aktorem, lecz ambitnym politykiem. Gadkę jednak mają taką samą - drętwą, dookoła i bez wdzięku. Toberowi wtórują ministrowie: ten coś palnie, ten chlapnie, ten się wygada. Do publiczności, czyli elektoratu, dociera kakofonia, z której przeciętny oglądacz telewizora rozumie tylko to, że rząd się plącze, choć zapowiadał, że będzie zwarty i sprawny. Widz TV widzi głównie rzecznika Tobera, jak ten chodzi za Millerem i wkłada kształtny łeb do telewizyjnego kadru. Dalszą karierę można tak wychodzić - zaufania opinii publicznej nie. Tam gdzie jest Miller, jego rzecznik staje się zbędny. Kajdanki Modrzejewskiego. Grupa oficerów UOP zatrzymuje prezesa Orlenu Modrzejewskiego, prokuratura przesłuchuje go, a następnie zwalnia, nazajutrz Rada Nadzorcza Orlenu odwołuje prezesa, prezes się żali na ubeckie metody stosowane przez ministra Wiesława Kaczmarka, Kaczmarek mówi, że nic nie wiedział, prasa i Miodowicz podnoszą wrzask, że wracają stare czasy używania policji politycznej w partykularnym interesie partii rządzącej. Żenada. A przecież mogło być tak pięknie: minister Kaczmarek powinien był powiedzieć, że taki z Modrzejewskiego menedżer jak z koziej dupy lancet, że miesięcznie zarabia tyle, co piętnastu Kwaśniewskich, że na nafcie Orlen robi taki interes jak Zabłocki na mydle. Poza tym jest człowiekiem Krzaklewskiego uwikłanym w szemrane kontakty z aferzystą Wieczerzakiem. Trzeba było powiedzieć, że Modrzejewski gwałtem i cichcem chciał przedłużyć kontrakt z cypryjską spółką pośredniczącą w handlu ropą naftową. Na czym my wszyscy stracilibyśmy setki milionów jeśli nie miliardów dolarów. Jedna taka konferencja prasowa ministra, do tego dwa czy trzy "szczury" puszczone prasie przez Tobera i nagle całe społeczeństwo prosi Kaczmarka o wypieprzenie Modrzejewskiego na zbity pysk. A gdy to się wreszcie staje, wszyscy oddychają z ulgą, błogosławiąc rząd i wychwalając go pod niebiosa. Można było? Kredyt Millera. Dziennik "Życie" odkrył aferę stulecia: Miller wziął kredyt mieszkaniowy w banku Gudzowatego! Czyli olał kontrakt na norweski gaz, zaprzedał się Ruskim, a przy okazji pomagał ben Ladenowi rozwalić World Trade Center... Co na to rzecznik Tober? Kredyt normalna rzecz, ble, ble, ble, wieżowce w Nowym Jorku rozpadły się same, ble, ble, ble, a on - znaczy Tober - kredytu od Gudzowatego nie brał. Komu potrzebny rzecznik opowiadający, że jest czystszy i lepszy od szefa? Sprawny rzecznik od razu pokazuje dokumentację sprawy i przedstawia spójną wersję, nie zaś najpierw opędza się byle czym i z czasem doskonali to, co należało powiedzieć. Wiocha Wiatra. Kolejna gwiazda mediów z rządowej konstelacji - Sławomir Wiatr, pełnomocnik rządu ds. informacji europejskiej. W radiowej rozmowie z redaktor Olejnik wyznał, że na wsi był przy okazji pobytu rekreacyjnego na działce, rolnika widział na obrazie Chełmońskiego, a dotacje rolne z Unii Europejskiej to takie małe robaczki widoczne pod mikroskopem. Kurwa żesz jego mać! To już lepiej było Millerowi wziąć Modrzejewskiego zamiast Wiatra! Fachowiec z niego taki sam (kozia dupa-lancet), a przynajmniej głupstwa mówi dopiero po odwołaniu, nie po nominacji. Dobrze, że Tober nie stanął w obronie Wiatra, bo co by mógł powiedzieć? Że wieje? Matura Łybackiej. Nowa matura, stara matura, nowa i stara matura, dwa kroki w przód, jeden w tył, jeden w bok, obrót, skłon... Gdyby tańcząca pani minister Krystyna Łybacka zakazała chłopcom noszenia w szkole długich włosów, narobiłaby mniejszych szkód w młodzieżowym elektoracie, niż ich narobiła zamieszaniem wokół matury. "WyborczaÓ drukowała telenowelę o tym, jak zdezorientowani nauczyciele i uczniowie chcą się zbiorowo wieszać, bo nie wiedzą, jakie są plany Łybackiej. Łybacka też tego nie wiedząc na wszelki wypadek napluła na Handkego, bo to zawsze bezpieczne. Świstaki Byrcyna. Mając taki skarb jak Wojciech Gąsienica-Byrcyn - ofiara rządów Buzkowego Tokarczuka - każdy normalny rząd zrobiłby propagandowy majstersztyk. Tokarczuk wywalił ze stołka dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego? No to my, Miller i nowy minister środowiska Stanisław Żelichowski, przywracamy Byrcyna Tatrom i świstakom, na chwałę rządu oraz przyrody ojczystej! Tymczasem Żelichowski tak pogrywał z Byrcynem, że ten się w końcu wkurzył i kazał się pocałować w dupę. Nawet świstaki mu się nie dziwiły. Żarty Belki. 22 procent podatku VAT na materiały i usługi budowlane - tako rzekł wicepremier od finansów. Budujący lud poleciał więc na składy budowlane, nakupił cegieł, wapna i papy, a potem obudził się z ręką w betoniarce, bo Belka zmienił zdanie. VAT będzie taki, jak był, a z tymi 22 procentami to tylko żart. Zależy, jakie kto ma poczucie humoru... Belka jeszcze raz zażartował w tym stylu, mówiąc o częściowej odpłatności za bezpłatne świadczenia zdrowotne i oświatowe państwa wobec obywateli. Miller nie znał się na żartach, bo nazajutrz odciął się od wypowiedzi swojego wicepremiera. Po co jest rzecznik rządu, jeśli jego członkowie i urzędnicy wciąż wyskakują przed szereg i trzeba się od nich odcinać? Rzecznik jak żandarm pilnować powinien języków swoich kolegów. Kawa Celińskiego. Minister od kultury Andrzej Celiński oświadczył, że nie ma zamiaru umawiać się na kawę z przedstawicielami środowisk twórczych, bo nic z tych fusów nie da się wywróżyć. Gdyby Celiński był właścicielem myjni samochodowej, to mógłby się umawiać, z kim zechce. Ale że partia i Miller rzucili go na odcinek kultury, tojego psim obowiązkiem są randki z twórcami, choć najbardziej są nudne. Ludzie kultury tak są bowiem skonstruowani, iż wolą osobiście dowiedzieć się od ministra o tym, że zdechną z głodu. Im mniej ma się forsy, tym bardziej łechtać należy ambicje. Celiński nie ma pieniędzy i nie lubi igrzysk. To po co on komu? Takich większych i mniejszych wpadek propagandowych gabinet Millera plus Tober mieli jeszcze kilka. Przedłużenie kontraktu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu jako pełniącemu obowiązki ministra tajnej policji; żenujące niewyrzucanie, a potem wyrzucenie Andrzeja Kaucza przez minister Barbarę Piwnik, czyli taniec pod presją mediów; nazwanie przez Belkę bankowców "harcerzami"; zlikwidowanie przez Łybacką jednej godziny wuefu tygodniowo; kłótnia Celińskiego z kołami filmowymi o termin likwidacji Komitetu Kinematografii; brukselskie wystąpienie ministra Włodzimierza Cimoszewicza w sprawie moratorium na zakup polskiej ziemi przez cudzoziemców... Chociaż bycie ministrem zagranicznym oznacza, że się robi politykę zagraniczną, a nie że się robi politykę za granicą. Błąd na błędzie i błędem pogania. Sorry, były też dwa sukcesy. Telewizyjne wystąpienie premiera o tym, jak rząd uratował Polskę przed wariantem argentyńskim. Krótko, jasno, optymistycznie! I akcja ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego: zapowiedź likwidacji kas chorych. Te Knysoki i Opale jęczące w obronie kas przy Łapińskim mówiącym głośno o odpowiedzialności, którą bierze za tę decyzję, były jak mrówki przy nosorożcu. Malutkie, cichutkie, nic tylko strząsnąć i rozdeptać. Choćby Belka stanął na głowie i zaklaskał obiema stopami, to nie poprawi sytuacji gospodarczej tak, by wszyscy poprawę odczuli. Jeśli nie będzie więcej chleba, to przynajmniej niech igrzyska będą w dobrym stylu. Ataki mediów należy przewidywać, mister Tober, a nie w popłochu reagować na zarzuty. Sprawny rząd nie tłumaczy się prasie z podjętych decyzji, lecz przed podjęciem tłumaczy je obywatelom. A wcześniej dba, by decyzje sprawiały wrażenie przemyślanych, zaplanowanych i powziętych przez ludzi w pełni władz umysłowych. Właśnie... Nawet najlepsza propaganda zdaje się jednak psu na budę, gdy decyzji nie ma, bo rząd jest leniwy albo swoje wysiłki kieruje na ślepy tor. Miała być reforma służb specjalnych? Rząd dopiero przyjął projekt ustawy likwidującej UOP i zanosi się na długi spór. Miała być ustawa o warunkach zakupu ziemi przez cudzoziemców? Nie ma ustawy. Zamiast roboty posuwającej kraj do przodu jest to rozmazywanie Leppera na ścianie, to uwodzenie go. Wyproszono prezesów NIK i NBP z posiedzeń rządu - zapomniano ogłosić, że ich obecność jest zwyczajem z czasów PRL, kiedy kompetencje były rozmazane, a wszyscy służyli jednej partii. Majstrowanie przy ustawie o służbie cywilnej. Prasa się wścieka, irytuje elektorat. Powszechnie się uważa, że najważniejszym zadaniem tego rządu - poza uchronieniem kraju przed katastrofą gospodarczą - jest wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej. Gabinet Millera tak nas wprowadza, że wyprowadza z równowagi. Minister Cimoszewicz robi swoje, minister Danuta Huebner swoje, a pełnomocnik Wiatr maluje swoje pokoje. Dyplomatyczny styl pana ministra połączony z ignorancją pana pełnomocnika i szarpiąca się pani minister - z takiej mieszanki nic dobrego nie powstanie. Rozmywają się kompetencje, rozmywa się odpowiedzialność. Za Buzka to przynajmniej było wiadomo, że za integrację nie odpowiada już humorystyczny Czarnecki, tylko profesor-negocjator Kułakowski. On mówił, tłumaczył, udzielał wywiadów, nawet Luft nie zdołał mu przeszkodzić. Sam taniec Millera wokół Glempa pokazywany w TV nie spowoduje tego, że Kościół zacznie kochać Unię Europejską. Bardziej niż okazywanie względów czarnym przydałaby się temu rządowi akcja propagandowa wzorowana na oswajaniu mieszkańców Europy Zachodniej z nowym pieniądzem: euro. Rządowi spece od marketingu tak zamieszali opinią publiczną Zachodu, że początkowy sceptycyzm wobec nowej waluty zmienił się tam wręcz w pełne tęsknoty oczekiwanie. Audiotele: Co musieliby zrobić Tober z Wiatrem, żeby spowodować tęsknotę Polaków za Unią Europejską? A) Przedstawić realny obraz Polski za lat 10 poza Unią; B) Opowiedzieć, co Portugalia straciła, a co zyskała; C) Oznajmić, że chłopy ciemne są i nierynkowe, Liga Polskich Rodzin modli się do Boga, a wierzy w diabły, masonów i żydowskich bankierów. Wybrać należy trzy trafne odpowiedzi i wysłać w formie SMS na komórkę premiera Millera. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Parafia św. PITacd. Kościół kat. jest ponad prawem obowiązującym nad Wisłą i ma w dupie prokuratorów. Tę prawdę wyartykułowała na piśmie kuria biskupia w Ełku. Bepe Edwardowi Samselowi puściły nerwy, kiedy w śledztwie prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową w Suwałkach przeciwko miejscowemu biznesmenowi Tadeuszowi G., pojawił się wątek hojnych darowizn na rzecz Kościoła kat. i prokuratura skrupulatnie się nim zajęła ("NIE" nr 30/2002). Przypomnijmy: podejrzewany przez prokuratora o nadużycia podatkowe biznesmen Tadeusz G. przypomniał sobie nagle, że w 1999 r. i 2000 r. wraz z żoną ofiarowali suwalskim parafiom górę mamony i nie odliczyli darowizny od podatku. Państwo G. rozliczali w PIT-ach jedynie drobne kwoty, takie jak 30 zł na zakup goździków czy 1500 zł na sztandar dla miejscowej policji. Uszły ich uwadze dziesiątki tysięcy złotówek, jakie regularnie kładli na tacę proboszczom. Ponieważ korektę zeznania podatkowego można zrobić nawet dwa lata po jego złożeniu, Tadeusz G. zażądał od skarbu państwa zwrotu 500 tys. zł. Artykuł 55 pkt 7 ustawy o stosunku państwa do Kościoła kat. z 17 maja 1989 r. stanowi, że darczyńca może odliczyć od podatku ofiarowany Panu Bogu szmal pod dwoma warunkami. 1 – otrzymał od klechy stosowne pokwitowanie. 2 – ksiądz dobrodziej sporządził sprawozdanie o przeznaczeniu mamony na działalność charytatywno-opiekuńczą. Ustawa daje obdarowanemu dwa lata na sporządzenie sprawozdania, co zrobił ze szmalem. Z oświadczeń złożonych przez klechów wynika, że Tadeusz i Walentyna G. prześcigali się we wspomaganiu Kościoła kat. Na przykład 11 września 2000 r. Walentyna G. odpaliła jednemu z proboszczów 40 tys. zł. Tego samego dnia Tadeusz przebił ją, rzucając na tacę jeszcze 45 tys. zł. W podobny sposób bogobojni małżonkowie rywalizowali w innych parafiach. Jeśli wierzyć oświadczeniom, mniej więcej co miesiąc rozdawali księżom równowartość luksusowego samochodu. Prokuratora bardzo zainteresowała ta hojność, ponieważ z informacji policji wynikało, że Tadeusz G. mógł kupić od wielebnych antydatowane oświadczenia za 5 do 10 proc. wymienionych na nich kwot. Przesłuchania księży oraz przeszukania na plebaniach zdały się psu na budę. Czarni powiedzieli, że szmal rozdali biednym. Nie wiedzieli niestety, którym. Dwaj oświadczyli, że przekazali szmal dla biednych parafii białoruskich. Nie mieli jednak wymaganych przez prawo zgłoszeń celnych. Ten stan rzeczy szczegółowo opisałam w lipcu br. Artykuł wywołał histerię. Nie wkurwił się Kołodko, choć po lekturze powinien nabrać pewności, że w skali kraju jego resort jest dymany na ciężkie miliony złotówek. Zareagowały klechy, ciężko zbulwersowane przedstawieniem opinii publicznej skali problemu. Pogoniony przez przełożonych rzecznik prasowy suwalskiej policji tłumaczył na piśmie, że nie jest kapuchą, wielbłądem i w życiu nie widział żywego redaktora "NIE". Pisał prawdę, bo informacji dostarczyły wiewiórki z policyjnych i prokuratorskich biurek. Brak ich rozeznania w dużych liczbach tłumaczy błąd, który wkradł się do publikacji. Dlatego twierdziłam, że Tadeusz G. ofiarował parafiom więcej, niż wynosił roczny dochód jego firmy, bo ponad 1 mln zł. Obecnie, kiedy dokładnie policzono zera, wiem, że jedna tylko parafia rzekomo otrzymała 1 mln 800 tys. złotówek. Afera dotycząca przecieku nie wyhamowała organów ścigania. Prokuratura zażądała od suwalskiego Urzędu Skarbowego zestawienia najhojniejszych wspomożycieli Kościoła kat. I oto okazało się, że prawie każdy bogatszy suwalszczanin wspiera klechów. Żeby nie paraliżować normalnej pracy fiskusa, prokurator spuścił z tonu i zamiast listy wszystkich darczyńców, poprosił jedynie o zestawienie tych, którzy dawali rocznie więcej niż 10 tys. zł. Ponieważ miejscowi proboszczowie nie byli w stanie odpowiedzieć na pytania organów ścigania, prokurator poprosił o pomoc kurię biskupią w Ełku. Chciał wiedzieć m.in., jakie zasady wywozu szmalu za granicę zaleca Episkopat i czy są one zgodne z obowiązującym nad Wisłą prawem. Albo kto należy do rad parafialnych obdarowanych Kościołów. Wszak parafia nie jest własnością proboszcza, ale wspólnoty, której przedstawiciele mogą mieć lepszą pamięć niż proboszcz i wskazać, gdzie wsiąkła mamona. Odpowiedź kurii na wątpliwości prokuratora da się streścić jednym zdaniem: spadaj na szczaw. Niezrażony tą poufałością prokurator wysmarował kolejne pismo do rezydującego w Ełku ekscelencji. Tym razem podniósł, że biskupstwo nie jest eksterytorialne, Kościół kat. to instytucja, taka jak inne i musi respektować obowiązujące nad Wisłą prawo. Powołał się przy tym na dwa artykuły kodeksu karnego – 233 ("kto zataja prawdę...") oraz 239 ("kto utrudnia postępowanie karne..."). Bepe wpadł w furię i poinstruował prokuratorzynę, gdzie jego miejsce – na kolanach przy konfesjonale. Sens tych kuriewnych wywodów jest taki: nieodpowiedzialne zachowania prokuratora z Suwałk spowodują niewyobrażalne dla narodu straty. Na przykład całkowite zerwanie stosunków między Watykanem i III RP. Wiewiórki twierdzą, że prokurator nie przestraszył się, choć to człek wierzący i praktykujący. Płochliwa okazała się Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku – najpierw zażądała akt w ramach nadzoru, a wkrótce zabrała śledztwo z Suwałk i przekazała do Prokuratury Okręgowej w Łomży. Regulamin, określający zasady funkcjonowania prokuratur, przyjęty przez Ministra Sprawiedliwości 11 kwietnia 1992 r. każe prowadzić śledztwa prokuraturom właściwym miejscowo. Odstępstwa od tej zasady mogą mieć miejsce jedynie w szczególnie uzasadnionych wypadkach. Co szczególnego wydarzyło się w Suwałkach? Czy styl i treść pism prokuratora do bepe tak bardzo odbiegały od standardów obowiązujących w resorcie sprawiedliwości? A może zdecydowała interwencja parlamentarzysty? Wiem, że na bieg spraw próbował wpłynąć Krzysztof Jurgiel z Białegostoku, reprezentujący w Sejmie PiSuary. Nie chcę przyjąć do wiadomości, że prawo w naszym kraju biega na pasku opozycyjnych polityków, a gdy kler bierze udział w podatkowych oszustwach prokuratora odsyła się jak psa do budy. * * * Tadeusz G. otrzymał za 2001 r. zwrot podatku z urzędu skarbowego, związany z poniesionymi darowiznami na rzecz Kościoła kat. – 207 tys. zł. Jeżeli oświadczenia klechów były lipne, znaczy to, że podatnicy zrzucili się na prezent dla biznesmena, podejrzanego o ogromne wyłudzenia podatkowe i na księży, którym odpalał dolę. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Brudni, głodni i natchnieni Panie Polki i Panowie Polacy, jesteśmy w dupie a nie w Europie. Wołoszański ogłosił kolejną sensację XXI wieku: "Jak wejdziemy do Europy, to uchronimy się przed wojną". To po jasną cholerę zapisaliśmy się do NATO? Do UE idziemy, żeby sobie podnieść stopę. Tymczasem jednemu rodakowi załatwiło to już NATO. W Afganistanie. Gdy moi francuscy lub niemieccy znajomi dyskutują o Europie, to odnoszę nieodparte wrażenie, że nie mają na myśli mnie, mojego kraju ani żadnych tam Czechów, Węgrów czy nie daj Boże Białorusinów. Kiedy im na to zwracam uwagę, są zażenowani, bo wiedzą, że to jest politycznie "niepoprawne". Były szef SPD Hans Vogel twierdził: Europa to 34 państwa między Atlantykiem a Uralem, liczące około 680 milionów mieszkańców. UE to tylko część tej całości. A więc w sensie geograficznym jesteśmy Europejczykami. Czy jeszcze w jakimś? Lubimy być Europejczykami. Oddala nas to od "wschodniej nędzy i prymitywu", a przybliża do "zachodniego dobrobytu i wyrafinowania". Polak na Stolicy Piotrowej i rozmodlone tłumy w kościołach to niezbity dowód naszej przynależności do zachodniego chrześcijaństwa. Paweł VI mówił przecież, że tylko cywilizacja chrześcijańska, z której zrodziła się Europa, może ją uratować przed pustką, w której się znajduje. Nie na darmo Otto (cesarz) dał nam włócznię. Wchodząc do Unii przywracamy jej więź z duchowym korzeniem. Jesteśmy narodem głęboko wierzącym. Wierzymy nie tylko w Boga, ale i w to, że przystępując do UE tak naprawdę wracamy do domu, do "rodzinnej Europy". Należymy bowiem do kręgu cywilizacji zachodniej, z którego wyrwano nas w Jałcie. Już od XVIII wieku przyjęło się, że społeczeństwo cywilizowane, w odróżnieniu od prymitywnego, to takie, które prowadzi osiadły tryb życia, mieszka w mieście i posiada umiejętność czytania i pisania. Ale o jakiej tu zachodniej cywilizacji może być mowa, skoro większość ludzi mieszka u nas na wsi albo w małych miasteczkach, a z czytaniem i pisaniem jest coraz gorzej? Nawet w dużych ośrodkach, takich jak Warszawa, przeważa element napływowy o mentalności raczej chłopskiej niż mieszczańskiej. Między człowiekiem a państwem jest u nas wielka przepaść i pustka, którą w cywilizowanych krajach Zachodu wypełnia kłębowisko organizacji społecznych, stowarzyszeń i związków zawodowych. Samotną wściekłość przed telewizorem zastępuje w Europie Zachodniej udział w czymś,co nieprzypadkowo nazwano społeczeństwem obywatelskim. Jedyną formą reakcji na błędy i nadużycia władzy nie musi być bunt, blokowanie dróg i konfrontacja. Gdy były prezes PZU łamie kartę SIM swojego telefonu i próbuje zeżreć jakiś dokument w czasie aresztowania, a korupcja staje się najpowszechniejszą formą przekształceń własnościowych, zamiast europejskich rządów prawa pojawia się Andrzej Lepper. Ludzie krzyczą "złodzieje" i powszechnie akceptują pozaprawne działania przeciw tym złodziejom skierowane. Społeczeństwo niezdolne do samoorganizacji i nie wierzące w prawo, które nie chroni jego interesów, potrafi się tylko buntować. Nie ma takiej siły, która odważyłaby się chociaż spróbować rozdzielić Kościół od państwa na modłę zachodnioeuropejską. Klękający wszędzie prezydent Wałęsa i grzmiący na parlament biskupi pogłębiają tylko egzotyczność i obcość polskiego modelu. Ojciec i jeden z wyznawców zjednoczonej Europy Jacques Delors twierdzi, że na konstrukcję europejską składa się: solidarna opieka społeczna, system edukacji dostępny dla wszystkich, rozwój miast, wysoka pozycja kultury, szacunek dla różnorodności światopoglądowej, ochrona środowiska, walka z marginalizacją społeczną, solidarność z Trzecim Światem. Pod jakim względem pasujemy do tego obrazka? Pod żadnym. W 732 r. autor ukrywający się pod pseudonimem Izydor Młody po raz pierwszy użył słowa "Europejczycy" w zdaniu: Wychodząc z domu Europejczycy dostrzegli porządnie rozlokowane namioty Arabów i zaczęła się rekonkwista. To prawda. Jesteśmy biali, jesteśmy chrześcijanami i za pracę bierzemy niedrogo. Ale wychodząc z domu Europejczycy dostrzegą jedynie "bezładnie rozlokowane namioty Polaków...". Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kieres na waleta Czy skubanie przez IPN państwowej firmy ze 100 tys. dolarów miesięcznie nie jest zbrodnią przeciwko narodowi polskiemu? Prokurator Przemysław Piątek z Instytutu Pamięci Narodowej dopadł Barbarę W. emerytowaną policjantkę z Częstochowy za to, że w stanie wojennym znęcała się nad solidarnościówką Katarzyną Grohman. Kazała zatrzymanej zdjąć majtki podczas rewizji osobistej! Zdaniem IPN-owskiego gończego to była zbrodnia przeciwko narodowi polskiemu. Okupant Instytut Pamięci Narodowej mieści się w biurowcu przy ul. Towarowej w Warszawie. W części pomieszczeń zainstalowano kuloodporne szyby, żeby szef Instytutu prof. Kieres czuł się bezpiecznie. Oprócz biurowca o powierzchni ok. 6 tys. metrów kwadratowych IPN zajął jeszcze część wielkiej hali magazynowej. W magazynie zgromadzono esbeckie papiery, które awansowały do miana zasobów pamięci narodowej, jak to z przekąsem zauważył w "Tygodniku Powszechnym" Andrzej Romanowski dwa lata temu. Olbrzymi biurowiec i magazyn, obecnie oku-powane przez IPN, należą do spółki skarbu państwa RUCH S.A. Prof. Kieres i jego inkwizytorzy zajmują te pomieszczenia prawem kaduka. IPN nie płaci właścicielowi ani grosza czynszu dzierżawnego. Płaci tylko za tzw. bieżącą eksploatację (światło, ogrzewanie itd.). Natomiast RUCH, nie mając żadnych zysków z budynku zajętego przez Instytut, buli miastu podatek od nieruchomości. Na moje oko IPN, dysponujący z łaski posłów wielomilionowym budżetem, miesiąc w miesiąc rżnie RUCH na około 100 tys. dolarów, bo tyle spółka skarbu państwa mogłaby legalnie brać za wynajem swej własności. Nakaz Instytut Kieresa zagnieździł się w obiektach RUCH dzięki Aldonie Kameli-Sowińskiej. W nagrodę za przeprowadzenie tej operacji Kamela-Sowińska awansowała z podsekretarza na sekretarza stanu, a sześć miesięcy później na pełnego ministra skarbu w rządzie Buzka. Utworzenie Instytutu było bowiem politycznym priorytetem nakreślonym przez samego Mariana Krzaklewskiego, a placówka nie mogła działać bez lokalu. Kamela-Sowińska wymyśliła, że RUCH odda prof. Kieresowi biurowiec i magazyn za friko, a w zamian przejmie od skarbu państwa obiekty zastępcze. Tyle tylko że RUCH otrzymał ofertę gównianego zadośćuczynienia. Spółka miała dostać o wiele mniej wartą nieruchomość przy ul. Marszałkowskiej i całkowicie bezużyteczne, niezabudowane tereny na Śląsku. Propozycję, jako krzywdzącą spółkę, odrzucił Marek Czarnecki, ówczesny ZChN-owski prezes RUCH. No to dostał kopa w tyłek i stracił posadę. Następczyni Czarneckiego, Mirosława Nykiel, działaczka "Solidarności" z Oświęcimia, poszła Instytutowi i Kameli-Sowińskiej na rękę. Wpuściła Instytut Kieresa do obiektów RUCH, nie mając w garści niczego poza mglistymi obietnicami pani minister. Innymi słowy prezeska Nykiel zgodziła się wykonać całkowicie bezprawny "nakaz kwaterunkowy" wydany przez Kamelę-Sowińską! Miron Maicki, obecny prezes zarządu RUCH S.A., podchodzi do odziedziczonego problemu jak pies do jeża. Będąc facetem o lewicowym życiorysie najwyraźniej pogodził się z wykładnią "Gazety Wyborczej", że co prawda wszyscy są równi wobec prawa, ale byłym komuchom "mniej wolno". Zamiast więc oddać sprawę do sądu i zmusić prezesa Kieresa do płacenia godziwej komercyjnej stawki czynszu za użytkowanie obiektów należących do RUCH, Maicki prowadzi delikatne negocjacje. Z jednej strony próbuje się dogadywać z Kieresem, a z drugiej szuka pomocy w resorcie skarbu państwa. Kieres mógłby wygospodarować pieniądze na czynsz, gdyby ograniczył wydatki na bezrozumne ściganie byłych funkcjonariuszek komunistycznego reżimu, które dopuściły się zbrodni pozbawienia majtek działaczek opozycji. Zapętlenie 4 czerwca 2003 r. u wiceminister Barbary Misterskiej-Dragan, w resorcie skarbu, odbyło się spotkanie, na którym poszukiwano wyjścia z sytuacji, w jaką RUCH wmanewrowała administracja Buzka. Zarząd RUCH proponował, aby budżet państwa wysupłał dodatkowe pieniądze (jakieś 26 mln zł), przelał je na rachunek IPN, a Kieres odkupiłby od RUCH za tę forsę biurowiec przy ul. Towarowej. Wtedy i wilk byłby syty, i owca cała. Wiceminister Dragan zwróciła jednak uwagę, że tak się tego problemu rozwiązać nie da. RUCH bowiem musiałby pierwej ogłosić przetarg na sprzedaż biurowca i wcale nie jest pewne, czy IPN by ten przetarg wygrał, mając ograniczone środki. Prywatny nabywca, który ewentualnie mógłby "przebić" IPN, oferując lepszą cenę, mógłby potem z dnia na dzień wyrzucić Kieresowych inkwizytorów na bruk. I wówczas dopiero wybuchłby prawdziwy skandal. Prawicowa opozycja oskarżyłaby wtedy rząd o zbezczeszczenie "pamięci narodowej". Maicki, od którego związki zawodowe – niezależnie od barwy politycznej – zgodnym chórem żądają korzystnego dla firmy rozwiązania sprawy niechcianego lokatora w biurowcu przy Towarowej, uporczywie szuka kompromisowego rozwiązania. Napotyka jednak mur wyniosłej obojętności ze strony Kieresa. Resort skarbu bombardowany pismami przez zarząd RUCH też umywa ręce licząc, że pozbędzie się kłopotu z chwilą sprywatyzowania tej firmy, co ma nastąpić w połowie przyszłego roku. "Załatwmy tę sprawę przez zapomnienie o niej" – to ulubiona metoda działania urzędników. Pod tym względem administracja Millera niewiele różni się od AWS-owskiej administracji Buzka. Sztukmistrze W maju 2003 r. inspektorzy NIK zakończyli kontrolnę RUCH. Co ciekawe, ekipa NIK pominęła problem niepłacenia przez IPN należnego RUCH czynszu dzierżawnego. Innymi słowy nie dopatrzono się niczego nagannego w fakcie, iż RUCH z winy Kieresa ponosi wymierne straty. Notabene, w tym samym raporcie NIK podjęła próbę usprawiedliwienia byłych solidarnościowych zarządców RUCH, którzy bezprawnie "pożyczyli" 500 tys. zł gdańskiej Fundacji Gospodarczej "Solidarności". Zamiast zwrotu pożyczki fundacja przekazała RUCH do sprzedaży bezużyteczną makulaturę. Między innymi broszurę "Poradnik młodego recytatora", w cenie 12 zł za egzemplarz. We wnioskach pokontrolnych NIK nie dostrzegła zasadniczej kwestii, że pożyczki udzielono bezprawnie i że nie została spłacona. Wytyka natomiast obecnemu prezesowi, że ten nie zadbał o rozreklamowanie bubli wyprodukowanych przez gdańską "Solidarność". Informacja NIK ma niebawem być dyskutowana na posiedzeniu sejmowej Komisji Skarbu Państwa. Sztuczki NIK-owców, wykonujących polityczny obstalunek prawicy, w końcu i tak na nic się zdadzą. Na korzyść obecnej ekipy zarządzającej RUCH świadczą fakty. W 2001 r. RUCH miał 12 mln zł zysku brutto, w 2002 r. – już 18 mln, mimo że spółka pod przymusem nadal "sponsorowała" inkwizytorów Kieresa. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Supertruper – Wsiadaj, kurwa, szybciej, bo mi się trup na Żoliborzu grzeje. – Luz, stary, już otwieram drzwi twojej trupnej limuzyny – odszczekuję lekko półprzytomna, przecież jest 7 rano minut 30. Marcina poznałam najnormalniej w świecie, odstrojony siedział w jednym z lepszych klubów densowych w stolicy. W recesji tylko trupy dobrze płacą. Gość niczym premier – ma za co dobrze wyglądać. – Umarlak jest sztywny jakieś 12 do 24 godzin, jarzysz? Później przelewa się w łapach. Tego muszę odstawić na trawoltę, to mąż jakiejś tancerki czy aktorki, walnął na raka czegośtam, ostatnio większość na to pada. Marcin odstrzelony jest jak wtedy w klubie: gajer i biała koszula. – Ty, o której ty wstajesz, o 4, żeby się tak wypomadować? – O 6. Co rano czyszczę furę. Wyobrażasz sobie ostatnią przejażdżkę w syfie? – Chyba mam to w dupie. Marcin był kiedyś punkiem, takim prawdziwym, co rzygał trzy dni po jednej imprezie. Imprezy były codziennie, Marcin rzygał więc non stop przez jakieś 4 lata. Osiemnastka stuknęła bardzo nagle i starzy wypieprzyli nieroba z chałupy. Nie było już za co rzygać, czyli zaczęło się gówniane życie i głód, co zawiązywał kiszki na duży supeł. Marcin w mig znalazł w "Życiu Warszawy" ogłoszenie z zakładu pogrzebowego. Szukali kierowcy. Wzięli go od razu. Dwa dni później awansował: ubieranie i makijaż trupków za ekstrakesz. Szmal kierowcy razy dwa plus premia. Marcin należy do twardzieli, trupy śniły mu się tylko przez pierwsze dwa tygodnie. Potem na użytek roboty został prawdziwym ateistą. Wszystko wtedy stało się bardzo proste. – Nie wszyscy dają radę. Niektórzy fisiują. Rok temu prezes wylał gościa, speca od picowania umarlaków. W branży siedział 7 lat. Znaleźli u niego album z fotami trupów na golasa. Wzięli go za zboka i wyleciał. Dzięki temu Marcin tak szybko awansował z tym trupim modelingiem. I dzięki temu opowiem wam o fachu pozornie gównianym, ale jak się bliżej przyjrzeć – najlepszym pod słońcem. – Tylko raz nie udało mi się gościa podpicować. Pociągowca. – Co? – Co, co? Facet wlazł pod pociąg. Stara, co za widok. Nie mogli znaleźć głowy, było tylko jedno ucho na torach, no i reszta – to zrobiliśmy mu taką imitację z pończochy i gąbki, oryginalnej nogi też nie było, ale z tym to jest prosta sprawa, zwijamy w nogawkę "Wyborczą", bo dobrze się gniecie, taka jest plastyczna, jak to mówią ci niby-artyści... – Dobra, dobra, a ucho? – Włożyliśmy umarlakowi do lewej kieszeni w marynarce. – I rodzinka chciała otwierać taką trumnę bez gęby, z kawałkami mięsa? – Eeee, standard. Ci wszyscy żałobnicy to kanalie, muszą się chyba upajać takimi widokami. Rzadko się zdarzają na pogrzebach zamknięte trumny. Powiem ci więcej – trzaskają nawet foty, z trupem, bez trupa, z babcią, bez babci. Porąbanych żałobników przebijają tylko klechy. Oficjalnie za mszę płacisz parę zetów i to klecha wpisuje w parafialne kwity. Dopłat już nie księguje. Jak się przypieprzysz do katechizmu czy innej Biblii albo do tego, że Chrystus nie brał w łapę, to możesz sobie zakopać tatusia w salonie pod dy-wanem. Ostatnio na przykład żałobnicy nie wykazali się znajomością tematu i sami z siebie nie zaproponowali koloratce bonusowej kasy, to wyskoczyli z dodatkowych 2 pa-toli. Do pochówku niezbędna okazała się dokumentacja własności grobu. Razem impreza na cmentarzu wyniosła ich 6 kawałków. – Za co te 4? – W stolicy tyle się płaci. 1 miejsce – tysiąc zetów, a że w stolicy 3/4 cmentarzy mają czarni... – To za co tamci wybulili 4? – Nie umiesz liczyć? Grób był czteroosobowy. – I wiozłeś tą furą cztery trupy naraz? – Nie, głupia, w jednym grobie były cztery miejsca, klecha modlił się do Bozi nad jedną świeżą trumną, a pozostałe trzy to co? Na krzywy ryj? 4 tysiące bez gadania. Byłem przy tym osobiście, bo się targowali przy jeszcze ciepłym umarlaku, no i przy mnie. – Ty, a ile odwalacie trupków dziennie? – Z 8–10, czasem więcej, jak wpadną szpitalni. –?! – Nic nie jarzysz, kobieto, co z ciebie za dziennikarka... Szpitalni to zimni, co zabieramy ich ze szpitala. Tam ich myją, malują, ubierają. Ja tylko biorę towar na pakę i fru do kościółka i na cmentarz. – Ale luzik, też bym tak chciała... – No, no, nie myśl sobie, że tak przychodzisz z ulicy i możesz sobie wozić śmierć. O nie. Najpierw musisz mieć świadectwo kwalifikacji. Taki jakby dodatek do prawa jazdy, że wozisz inne osoby, jak normalny szofer... – Ale bzdura, przecież wozisz trupy, raczej nie da się ich wykończyć w wypadku. – Trup nie trup, ludzka sztuka jest sztuka. Pół godziny. I jesteśmy na pieprzonym Żoliborzu. – Poczekasz w samochodzie, idę po zimnego – Marcin wyciągnął ze schowka nowiutki plastikowy worek z zamkiem. Przytachał zwłoki w dziesięć minut. Z żałobnikiem. Włożyli umarlaka w trumnę. Kiwnął do mnie głową. Żałobnik oczywiście. – No to smarujemy. – Marcin przekręcił kluczyki. Machnęłam żałobnikowi. Nie odmachał, buc jeden. Następne pół godziny. Zajechaliśmy do zakładu. Dużego i ładnego. To chyba jeden z największych w stolicy. Marcin gwizdnął na gościa z przybudówki. Miał otwarte okno i przybiegł od razu. To był stróż, w dzisiejszych czasach postępu – agent ochrony. Wnieśli trumnę do środka. Do pomieszczenia z takimi majtającymi się na wszystkie strony drzwiami jak w saloonie. Było tam kurewsko zimno. – I robisz tak. Ty słyszysz...? – Marcin walnął worek ze zwłokami na szeroki stół i puknął mnie w łokieć. Prawie ogłuchłam z zimna. – Najpierw pana umyjemy. Gość miał z 50 lat, walnął na serce. Miska z wodą, gąbka i mydło. W sumie wyglądało to normalnie, jak gdyby mył śpiącego, tylko że ten miał otwarte oczy. – Teraz włosy, szamponik z odżywką. – Gadasz do siebie czy do mnie – spytałam Marcina, bo zwątpiłam, tak wgapiał się w trupa i ta odżywka. Po chuj umarłemu odżywka? – Teraz czas na szmatki, kalesony, czujesz, kazali faceta odstawić w kalesony, w kalesonach do nieba... Niezłe, co? Ale klient nasz pan. Kiedyś ubierałem gościa w dżiny i koszulkę z krótkim rękawem, bo to było lato. Był też taki w dresach. Najgorzej jest ubierać grubasów. Wszystko jest takie ciężkie, łapy, nawet głowa. Jeszcze tylko drobny mejkap i walimy na ostatnią imprezkę – Marcin złapał trupa za polik i potrząsnął nim czule. Następnie wylał wodę z miski i umył ręce. Wyszedł gdzieś i wrócił z trumną, ciemnobrązową z różowym suknem w środku. To była jedna z najdroższych, sprowadzana z Holandii. Wkładanie zimnych w trumnę to też jest sztuka. Trzeba naciągnąć ładnie szmaty, złożyć odpowiednio ręce, czasem się nie trzymają, ale od tego jest owijanie łap różańcem i podkładanie książeczki do nabożeństwa, jak to nie pomaga, to przypinamy skórkę od spodu agrafką. – Kto cię uczył malunków? – Ten, co go na drugi dzień wylali. Puder nakładamy gąbką. Usta picujemy szminką, ale bez przesady, tylko na środku, zwłaszcza jak idzie o facetów, delikatny różyk na policzki. Raz nawet malowałem babce paznokcie na życzenie mężusia. Czasem zdarza się, że do trupów żałobnicy przysyłają do nas wizażystki. Ty, mówię ci, co one potrafią zrobić z martwą gębą. Całkiem żywą! Ale biorą niezły szmal za to złudzenie optyczne. Patrzę na umarlaka raz z prawej, raz z lewej strony. – Ty, no nieźle ci to wyszło, ciekawe, kto cię tak ładnie odmaluje, jak kipniesz... – klepię Marcina po plecach i wychodzę do kibla. Zachciało mi się rzygać. – Lubię tę robotę, serio, myślałem, że będzie większy hardkor. Na początku było fajnie, wiało nowością, kumasz. A teraz to norma, pełen standard. Rakowcy, sercowcy, wypadkowi. I tak w kółko. Nawet nudno, ale przynajmniej ani klienci, ani współpracownicy mnie nie wkurwiają. Czy ja się boję trupów? Odbiło ci, tylko żywych boję się jak cholera. – Ty, a ile ty właściwie bierzesz szmalu? – 3 patyki z hakiem plus premia. Opyla się, ale tylko u prywaciarza, bo w państwowym empuku to już nie jest tak kolorowo. Kumpel tam robi. 1500 zeta do łapy plus dwie stówy za ubieranie. – Wiesz co, chyba nie wytrzymam tutaj całego dnia, odwieziesz mnie do redakcji? Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Inkwizytor "NIE" krytykowało ważnego funkcjonariusza z umiłowanego miasta Millera – Łodzi. Pomimo to premier powołał go na wysoki urząd w państwie. Z dygnitarzem tym związana jest przerażająca historia. W połowie marca 2003 r. do Sądu Okręgowego w Łodzi trafił główny akt oskarżenia w sprawie łódzkiej ośmiornicy. Tym razem przed sądem stanąć ma 13 osób oskarżonych o przestępstwa kryminalne. Zarzuca się im m.in. dokonanie 5 zabójstw, napady na tiry, porwania dla okupu. Łódzka ośmiornica ma dwóch swoich bohaterów. Pierwszym jest jej najwytrwalszy tropiciel – Kazimierz Olejnik, obecnie zastępca prokuratora generalnego RP zajmujący się m.in. kontrolowaniem śledztwa w sprawie Rywina, w którą zamieszany jest premier. Drugim – główny świadek oskarżenia korzystający ze statusu świadka koronnego, znany łódzki oszust – Marek B., ksywa Rudy. W cyklu artykułów drukowanych w "NIE" od blisko roku udało nam się podważyć wiarygodność Rudego m.in. przez wskazanie kilkunastu przestępstw, które popełnił i które zataił przed sądem. Trzy tygodnie przed skierowaniem do sądu wspomnianego głównego aktu oskarżenia zeznania przed tym sądem składał lekarz – Zbigniew Kotwica. Specjaliści twierdzą, że wyjaśnienia te mogą być przełomem w karierach Olejnika i Marka B. Mogą też być końcem konstrukcji nazwanej przez prokuratora Olejnika łódzką ośmiornicą. Doktor To, co najbardziej szokuje u Zbigniewa Kotwicy, to nerwowość. Nie jest, Boże broń, histerykiem ani psychopatą. Ta nerwowość to konsekwencja strachu i poczucia krzywdy. Papierosy pali jeden za drugim, mówi skrótami i nie może pojąć, że czegoś o nim nie wiem bądź nie rozumiem jakiegoś terminu medycznego. Kiedy łapie się na tym, uspokaja się, zaciąga papierosem i spokojnie odpowiada na pytania. Po jakimś czasie znowu puszczają mu nerwy, znowu głęboka chmura dymu i znowu spokojne odpowiedzi. Ma 46 lat, żonę i córkę. Ma tytuł doktora habilitowanego neurochirurgii, zarzut bycia lekarzem mafii i blisko 2 lata spędzone bez wyroku w areszcie śledczym. Miał opinię jednego z najzdolniejszych neurochirurgów w Polsce (habilitował się w wieku 34 lat), sprawnego w swoim subtelnym rzemiośle (liczne kontrakty zagraniczne) i niezłego naukowca (jedną z książek pisał dla amerykańskiego wydawcy w celi), człowieka krystalicznie uczciwego (biegły Sądu Okręgowego w Łodzi). Choć doktor Kotwica nie ma wyroku, a ten, który zapadnie, będzie zapewne uniewinniający, to nie ma pracy na miarę swoich kwalifikacji – nikt nie chce zatrudniać lekarza mafii. Podaje winnych swojej sytuacji: Kazimierz Olejnik i Marek B. (odpowiednio – prokurator i złodziej). Oszust Marek B., czyli Rudy, siedział co chwila. Wychodził na przepustki z więzienia, w przerwie dokonywał nowych szwindli, wracał. W połowie lat 90. siedział za drobne szwindle gospodarcze. Z doktorem Kotwicą zetknął się w maju 1995 r. na ostrym dyżurze w jednej z łódzkich klinik. Został tam przewieziony z aresztu śledczego. Rozpoznano ostre porażenie stóp i zwieraczy pęcherza moczowego. Mówiąc prościej, coś mu się porobiło w kręgosłupie – tak, że nie mógł samodzielnie stać ani się wysikać. W tym czasie szpital doktora Kotwicy nie miał możliwości wykonywania rezonansu magnetycznego. Wykonano serię zdjęć rentgenowskich i zdecydowano się na przeprowadzenie natychmiastowej operacji. Operował szef zespołu, czyli dr Kotwica. Po kilku dniach Rudy został odesłany na dalsze leczenie do szpitala więziennego. Po dwóch, trzech miesiącach do neurochirurga zgłosiła się żona oszusta. Oświadczyła, że mąż został wypisany ze szpitala więziennego i w stanie ciężkim przebywa w domu. Poprosiła o zgodę na ponowne przyjęcie go do szpitala. Zgodził się, bo skoro tu operowano pacjenta, to tu powinien kontynuować leczenie. Leżał najpierw na rehabilitacji, a następnie na wydziale neurochirurgii. W tym czasie doktor przebywał za granicą – to ważne! Rudy wyszedł ze szpitala 28 sierpnia 1995 r. w stanie niezłym, bo mógł już samodzielnie chodzić. Zdaniem dr. hab. Kotwicy, Rudy zawdzięcza życie decyzji o natychmiastowej operacji, którą podjęli po przywiezieniu go do kliniki w maju 1995 r. Podleczony Marek B. został ponownie aresztowany w 1996 r. Wyszedł w połowie 1997 r. W czasie gdy siedział w pierdlu, miał styczność zarówno z doktorem Kotwicą, jak i dwoma innymi neurochirurgami, którzy byli konsultantami szpitala więziennego (szpital nie ma swoich neurochirurgów). Po wyjściu z pierdla Rudy podjął rehabilitację. W kwietniu 1998 r. zjawił się na specjalistyczne badania w klinice doktora Kotwicy. Badania wykazały dalsze schorzenia. Został wypisany do domu i otrzymał skierowanie na operację w maju 1998. Więcej jednak nie przyszedł. Prokurator 29 czerwca 1999 r. Kotwicę obudziła policja. Zgarnięto go z domu i po przewiezieniu do prokuratury postawiono bardzo ogólny zarzut: pomógł Markowi B. wyjść z więzienia. Doktor tłumaczył, że wszystko, o czym mówi prokuratura, kupy się nie trzyma. Prosił o rozsądek i apelował o przesunięcie tego przesłuchania na późniejszy termin, bo akurat tego dnia miał wylatywać z rodziną do Bangkoku. Prokurator był nieubłagany. Około trzeciej po południu doszło do spotkania lekarza z prokuratorem Olejnikiem. Miał on, według słów Kotwicy, zaproponować układ: pozwoli mu na wyjazd do Bangkoku (samolot wylatywał o godz. szóstej), jeśli przyzna się do udzielenia Rudemu pomocy w wyjściu z więzienia. Odmówił. Wtedy jeszcze nie wiedział, że 5 dni wcześniej Marek B. oficjalnie otrzymał status świadka koronnego. Dr Kotwica odsiedział 19 miesięcy. W tym czasie oficjalnie, do protokołu przesłuchiwany był tylko raz, w październiku 1999 r. Podjął obronę. Zawsze w przypadku operacji zachowywał próbki histopatologiczne, a przed zabiegiem wykonał zdjęcia kręgosłupa, które z pewnością potwierdzą, że operacja była zasadna. Zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Tydzień po aresztowaniu dowiedział się z tygodnika "Wprost", że wstrzyknął Rudemu w okolice kręgosłupa gips dentystyczny. Miał go później operacyjnie usunąć, a schorzenie, które gips miał powodować, miało upoważniać Rudego do wyjścia z więzienia. Wiedział, że zarzut ten się nie potwierdzi przy badaniach próbek histopatologicznych. Przeliczył się. Próbki zostały zabrane przez prokuraturę i przesłane biegłym do analizy. Dotarły do nich w formie uniemożliwiającej stwierdzenie czegokolwiek – sproszkowane. Ktoś w prokuraturze wyjął je ze specjalnego metalowego pudełka wyłożonego gąbką i wysłał w zwykłej kopercie; największy z ocalałych fragmentów miał 1 mm. W międzyczasie ze strony prokuratury padały propozycje: niech się pan przyzna, to wyjdzie pan, zanim córka dorośnie. 17 marca 2000 r. Kotwica zaczął się stanowczo domagać przedstawienia mu zdeponowanych w prokuraturze zdjęć. 18 marca, w areszcie, przed jego celą wybuchł pożar. Zginął więzień z celi nad Kotwicą. On sam w stanie ciężkiego zaczadzenia trafił do szpitala. Rozmowa: niech się pan przyzna albo postawimy panu dodatkowy zarzut – podpalenie celi i doprowadzenie do śmierci jednego więźnia. Odmówił. Instytut Pożarnictwa stwierdzi potem, że dr Kotwica nie mógł sam podpalić swojej celi. 10 kwietnia ponownie rozmawiał z prokuraturą. Towarzyszący pani prokurator policjant powiedział w pewnym momencie: – Słuchaj, Agata, tych zdjęć było 16, ale wiesz, że w szafie znalazłem jeszcze 5 i tak się składa, że mam je przy sobie. – Nie zważając na obecność pani prokurator, podał mi je. Zobaczyłem, że są to zdjęcia świadczące o mojej niewinności – opowiada wzruszony Kotwica. Lekarz szybko pomieszał ze sobą zdjęcia (16 "starych" i 5 "nowych"), wsadził do wspólnej koperty i zaproponował, że zgodzi się na podpisanie protokołu zapoznania się z dowodami w jego sprawie, po sporządzeniu protokołu, że jest ich łącznie 21. – Co kierowało tym policjantem? – zastanawia się dr Kotwica. – Chyba odrobina przyzwoitości. 8 października 2000 r. przedstawił w sądzie dowody świadczące o swojej niewinności. Miesiąc później, 23 listopada, kończył się okres tymczasowego aresztowania. Prokuratura wystąpiła o przedłużenie aresztu, jednak wbrew jej wnioskowi sąd nie zgodził się na dłuższe przetrzymywanie lekarza w pudle. Nie skończyły się jednak jego problemy. Tuż po wyjściu na wolność prokuratura złożyła lekarzowi kolejną propozycję. Może liczyć na dobrodziejstwo odstąpienia od wymierzenia mu kary za coś, czego nie popełnił, czyli może zostać głównym świadkiem oskarżenia, jeśli zezna, że wręczył sędziemu, który go wypuścił, 50 tys. zł. Odmówił. Prokuratura wystąpiła do sądu o zabezpieczenie majątku pań-stwa Kotwiców na sumę 50 tys. zł. Sąd przychylił się do tej prośby, ale w piśmie, które nadeszło do komornika, wymieniono sumę nie 50, lecz 500 tys. zł! Winę za ten drobny błąd zwalono na sekretarkę w prokuraturze. Kafka Lata 2001 i 2002 to dla Kotwicy okres walki o udowodnienie niewinności. 23 stycznia 2003 r. Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie wydał już drugą ekspertyzę potwierdzającą prawdziwość opowieści dr. Kotwicy. Znerwicowany, zaszczuty przez prokuraturę i osądzony już przez środowisko medyczne lekarz nie wie, co jeszcze może go spotkać. Stał się, tak jak wielu w łódzkiej ośmiornicy, ofiarą pomówień mitomana i notorycznego oszusta Marka B., Rudego. Czy jeszcze mało przesłanek podważających wiarygodność świadka koronnego? Ile osób zostało już pokrzywdzonych w wyniku gwałtownej chęci odniesienia sukcesu prokuratorskiego? Kariery ilu ludzi mogą być jeszcze złamane? Jesteśmy za złamaniem kariery jednego tylko faceta – głównego pogromcy ośmiornicy, zastępcy prokuratora generalnego – Kazimierza Olejnika. W połowie marca 2003 r. do Sądu Okręgowego w Łodzi trafił główny akt oskarżenia w sprawie łódzkiej ośmiornicy. Tym razem przed sądem stanąć ma 13 osób oskarżonych o przestępstwa kryminalne. Zarzuca się im m.in. dokonanie 5 zabójstw, napady na tiry, porwania dla okupu. Łódzka ośmiornica ma dwóch swoich bohaterów. Pierwszym jest jej najwytrwalszy tropiciel – Kazimierz Olejnik, obecnie zastępca prokuratora generalnego RP zajmujący się m.in. kontrolowaniem śledztwa w sprawie Rywina, w którą zamieszany jest premier. Drugim – główny świadek oskarżenia korzystający ze statusu świadka koronnego, znany łódzki oszust – Marek B., ksywa Rudy. W cyklu artykułów drukowanych w "NIE" od blisko roku udało nam się podważyć wiarygodność Rudego m.in. przez wskazanie kilkunastu przestępstw, które popełnił i które zataił przed sądem. Trzy tygodnie przed skierowaniem do sądu wspomnianego głównego aktu oskarżenia zeznania przed tym sądem składał lekarz – Zbigniew Kotwica. Specjaliści twierdzą, że wyjaśnienia te mogą być przełomem w karierach Olejnika i Marka B. Mogą też być końcem konstrukcji nazwanej przez prokuratora Olejnika łódzką ośmiornicą. Doktor To, co najbardziej szokuje u Zbigniewa Kotwicy, to nerwowość. Nie jest, Boże broń, histerykiem ani psychopatą. Ta nerwowość to konsekwencja strachu i poczucia krzywdy. Papierosy pali jeden za drugim, mówi skrótami i nie może pojąć, że czegoś o nim nie wiem bądź nie rozumiem jakiegoś terminu medycznego. Kiedy łapie się na tym, uspokaja się, zaciąga papierosem i spokojnie odpowiada na pytania. Po jakimś czasie znowu puszczają mu nerwy, znowu głęboka chmura dymu i znowu spokojne odpowiedzi. Ma 46 lat, żonę i córkę. Ma tytuł doktora habilitowanego neurochirurgii, zarzut bycia lekarzem mafii i blisko 2 lata spędzone bez wyroku w areszcie śledczym. Miał opinię jednego z najzdolniejszych neurochirurgów w Polsce (habilitował się w wieku 34 lat), sprawnego w swoim subtelnym rzemiośle (liczne kontrakty zagraniczne) i niezłego naukowca (jedną z książek pisał dla amerykańskiego wydawcy w celi), człowieka krystalicznie uczciwego (biegły Sądu Okręgowego w Łodzi). Choć doktor Kotwica nie ma wyroku, a ten, który zapadnie, będzie zapewne uniewinniający, to nie ma pracy na miarę swoich kwalifikacji – nikt nie chce zatrudniać lekarza mafii. Podaje winnych swojej sytuacji: Kazimierz Olejnik i Marek B. (odpowiednio – prokurator i złodziej). Oszust Marek B., czyli Rudy, siedział co chwila. Wychodził na przepustki z więzienia, w przerwie dokonywał nowych szwindli, wracał. W połowie lat 90. siedział za drobne szwindle gospodarcze. Z doktorem Kotwicą zetknął się w maju 1995 r. na ostrym dyżurze w jednej z łódzkich klinik. Został tam przewieziony z aresztu śledczego. Rozpoznano ostre porażenie stóp i zwieraczy pęcherza moczowego. Mówiąc prościej, coś mu się porobiło w kręgosłupie – tak, że nie mógł samodzielnie stać ani się wysikać. W tym czasie szpital doktora Kotwicy nie miał możliwości wykonywania rezonansu magnetycznego. Wykonano serię zdjęć rentgenowskich i zdecydowano się na przeprowadzenie natychmiastowej operacji. Operował szef zespołu, czyli dr Kotwica. Po kilku dniach Rudy został odesłany na dalsze leczenie do szpitala więziennego. Po dwóch, trzech miesiącach do neurochirurga zgłosiła się żona oszusta. Oświadczyła, że mąż został wypisany ze szpitala więziennego i w stanie ciężkim przebywa w domu. Poprosiła o zgodę na ponowne przyjęcie go do szpitala. Zgodził się, bo skoro tu operowano pacjenta, to tu powinien kontynuować leczenie. Leżał najpierw na rehabilitacji, a następnie na wydziale neurochirurgii. W tym czasie doktor przebywał za granicą – to ważne! Rudy wyszedł ze szpitala 28 sierpnia 1995 r. w stanie niezłym, bo mógł już samodzielnie chodzić. Zdaniem dr. hab. Kotwicy, Rudy zawdzięcza życie decyzji o natychmiastowej operacji, którą podjęli po przywiezieniu go do kliniki w maju 1995 r. Podleczony Marek B. został ponownie aresztowany w 1996 r. Wyszedł w połowie 1997 r. W czasie gdy siedział w pierdlu, miał styczność zarówno z doktorem Kotwicą, jak i dwoma innymi neurochirurgami, którzy byli konsultantami szpitala więziennego (szpital nie ma swoich neurochirurgów). Po wyjściu z pierdla Rudy podjął rehabilitację. W kwietniu 1998 r. zjawił się na specjalistyczne badania w klinice doktora Kotwicy. Badania wykazały dalsze schorzenia. Został wypisany do domu i otrzymał skierowanie na operację w maju 1998. Więcej jednak nie przyszedł. Prokurator 29 czerwca 1999 r. Kotwicę obudziła policja. Zgarnięto go z domu i po przewiezieniu do prokuratury postawiono bardzo ogólny zarzut: pomógł Markowi B. wyjść z więzienia. Doktor tłumaczył, że wszystko, o czym mówi prokuratura, kupy się nie trzyma. Prosił o rozsądek i apelował o przesunięcie tego przesłuchania na późniejszy termin, bo akurat tego dnia miał wylatywać z rodziną do Bangkoku. Prokurator był nieubłagany. Około trzeciej po południu doszło do spotkania lekarza z prokuratorem Olejnikiem. Miał on, według słów Kotwicy, zaproponować układ: pozwoli mu na wyjazd do Bangkoku (samolot wylatywał o godz. szóstej), jeśli przyzna się do udzielenia Rudemu pomocy w wyjściu z więzienia. Odmówił. Wtedy jeszcze nie wiedział, że 5 dni wcześniej Marek B. oficjalnie otrzymał status świadka koronnego. Dr Kotwica odsiedział 19 miesięcy. W tym czasie oficjalnie, do protokołu przesłuchiwany był tylko raz, w październiku 1999 r. Podjął obronę. Zawsze w przypadku operacji zachowywał próbki histopatologiczne, a przed zabiegiem wykonał zdjęcia kręgosłupa, które z pewnością potwierdzą, że operacja była zasadna. Zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Tydzień po aresztowaniu dowiedział się z tygodnika "Wprost", że wstrzyknął Rudemu w okolice kręgosłupa gips dentystyczny. Miał go później operacyjnie usunąć, a schorzenie, które gips miał powodować, miało upoważniać Rudego do wyjścia z więzienia. Wiedział, że zarzut ten się nie potwierdzi przy badaniach próbek histopatologicznych. Przeliczył się. Próbki zostały zabrane przez prokuraturę i przesłane biegłym do analizy. Dotarły do nich w formie uniemożliwiającej stwierdzenie czegokolwiek – sproszkowane. Ktoś w prokuraturze wyjął je ze specjalnego metalowego pudełka wyłożonego gąbką i wysłał w zwykłej kopercie; największy z ocalałych fragmentów miał 1 mm. W międzyczasie ze strony prokuratury padały propozycje: niech się pan przyzna, to wyjdzie pan, zanim córka dorośnie. 17 marca 2000 r. Kotwica zaczął się stanowczo domagać przedstawienia mu zdeponowanych w prokuraturze zdjęć. 18 marca, w areszcie, przed jego celą wybuchł pożar. Zginął więzień z celi nad Kotwicą. On sam w stanie ciężkiego zaczadzenia trafił do szpitala. Rozmowa: niech się pan przyzna albo postawimy panu dodatkowy zarzut – podpalenie celi i doprowadzenie do śmierci jednego więźnia. Odmówił. Instytut Pożarnictwa stwierdzi potem, że dr Kotwica nie mógł sam podpalić swojej celi. 10 kwietnia ponownie rozmawiał z prokuraturą. Towarzyszący pani prokurator policjant powiedział w pewnym momencie: – Słuchaj, Agata, tych zdjęć było 16, ale wiesz, że w szafie znalazłem jeszcze 5 i tak się składa, że mam je przy sobie. – Nie zważając na obecność pani prokurator, podał mi je. Zobaczyłem, że są to zdjęcia świadczące o mojej niewinności – opowiada wzruszony Kotwica. Lekarz szybko pomieszał ze sobą zdjęcia (16 "starych" i 5 "nowych"), wsadził do wspólnej koperty i zaproponował, że zgodzi się na podpisanie protokołu zapoznania się z dowodami w jego sprawie, po sporządzeniu protokołu, że jest ich łącznie 21. – Co kierowało tym policjantem? – zastanawia się dr Kotwica. – Chyba odrobina przyzwoitości. 8 października 2000 r. przedstawił w sądzie dowody świadczące o swojej niewinności. Miesiąc później, 23 listopada, kończył się okres tymczasowego aresztowania. Prokuratura wystąpiła o przedłużenie aresztu, jednak wbrew jej wnioskowi sąd nie zgodził się na dłuższe przetrzymywanie lekarza w pudle. Nie skończyły się jednak jego problemy. Tuż po wyjściu na wolność prokuratura złożyła lekarzowi kolejną propozycję. Może liczyć na dobrodziejstwo odstąpienia od wymierzenia mu kary za coś, czego nie popełnił, czyli może zostać głównym świadkiem oskarżenia, jeśli zezna, że wręczył sędziemu, który go wypuścił, 50 tys. zł. Odmówił. Prokuratura wystąpiła do sądu o zabezpieczenie majątku państwa Kotwiców na sumę 50 tys. zł. Sąd przychylił się do tej prośby, ale w piśmie, które nadeszło do komornika, wymieniono sumę nie 50, lecz 500 tys. zł! Winę za ten drobny błąd zwalono na sekretarkę w prokuraturze. Kafka Lata 2001 i 2002 to dla Kotwicy okres walki o udowodnienie niewinności. 23 stycznia 2003 r. Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie wydał już drugą ekspertyzę potwierdzającą prawdziwość opowieści dr. Kotwicy. Znerwicowany, zaszczuty przez prokuraturę i osądzony już przez środowisko medyczne lekarz nie wie, co jeszcze może go spotkać. Stał się, tak jak wielu w łódzkiej ośmiornicy, ofiarą pomówień mitomana i notorycznego oszusta Marka B., Rudego. Czy jeszcze mało przesłanek podważających wiarygodność świadka koronnego? Ile osób zostało już pokrzywdzonych w wyniku gwałtownej chęci odniesienia sukcesu prokuratorskiego? Kariery ilu ludzi mogą być jeszcze złamane? Jesteśmy za złamaniem kariery jednego tylko faceta – głównego pogromcy ośmiornicy, zastępcy prokuratora generalnego – Kazimierza Olejnika. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Piromanka z zapałkami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dług 2 cd W najbardziej wyuzdanych snach nie marzyłam, że mogę być batem na bezwzględną, bezmózgową i ahumanitarną urzędniczą dupę. W poprzednim odcinku: Zdzisław Węglicki, 63-letni emerytowany nauczyciel z Piły stracił na rzecz państwa 14-letni telewizor kolorowy Otake z zepsutym pilotem. Siłą odebrał mu go komornik uzbrojony w dwóch gliniarzy. Pudło poszło na poczet długu Macieja Węglickiego, 34-letniego syna Zdzisława, który nie zapłacił mandatu 350 zł za naruszenie znaku stop. Węglicki niczym Mahatma Gandhi stawiał bierny opór, nie pozwalając na zabór ukochanego Otake. Mimo to pogotowie wyniosło go na deskach, a jakiś pavulans odwiózł do szpitala. Jeden z gliniarzy uszkodził mu kręg w chorym kręgosłupie. Po kosztownej rekonwalescencji (na koszt państwa) Zdzisław Węglicki udał się do naczelnika Urzędu Skarbowego w Pile, by wykupić telewizor. Odmówiono mu, wskazując na możliwość wykupu Otake na licytacji. Skarbowe licytacje mają to do siebie, że licytują mienie za bezcen po to, by następnego dnia na poczet nie spłaconej zlicytowanym sprzętem części długu zarekwirować lodówkę, pralkę, a może i wibrator. Zdesperowany Węglicki udał się w daleką podróż do Warszawy i w "NIE" opowiedział swoje story. 11 kwietnia 2002 r. w nr. 15. dziennika cotygodniowego "NIE" ukazał się artykuł pt. "Dług 2" ze Zdzisławem Węglickim w roli głównej. W dzisiejszym odcinku występują: Zdzisław Węglicki Dwaj gliniarze Adam Tubilewicz – komornik Naczelnik Urzędu Skarbowego w PileWiesław Ciesielski – wiceminister finansów, generalny inspektor kontroli skarbowej Część I: Już tydzień po opublikowaniu "Długu 2", okazało się, że Zdzisław Węglicki może wykupić telewizor i tym samym uniknąć licytacji. Wystarczy wyskrobać 363,50 zł dla Urzędu Skarbowego w Pile a 14-letni Otake z zepsutym pilotem znów będzie jego. Artykuł przeczytała nie tylko cała Piła, ale również urzędnicy Ministerstwa Finansów. Minister Wiesław Ciesielski za pośrednictwem naszej redakcji spotkał się ze Zdzisławem Węglickim i w bielutkiej kopercie przekazał mu 363,50 zł. Czyli de facto minister Ciesielski wykupił telewizor Otake od swoich przydupasów z Piły i wyraźnie stanął po stronie Węglickiego. Taki numer możliwy jest tylko w Pomrocznej. Na moje oko – mówię to do pilskich poborców – trzeba będzie się z Ciesielskim rozliczyć. Gdyby Miłosierny Budda pozwolił mi wybierać następne wcielenie: naczelnik Urzędu Skarbowego w Pile czy bydlęcy giez, bez wahania wybrałabym bzykającego potwora. Część II: 22 lutego 2002 r. Zdzisław Węglicki złożył w Prokuraturze Rejonowej w Pile wniosek o wszczęcie postępowania w sprawie brutalnego naruszenia nietykalności cielesnej przez gliniarzy. Prokuratura wszczęła postępowanie z art. 157 par. 1 kk: Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia, inny niż określony w art. 116 par. 1 podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Węglicki z przetrąconym kręgosłupem leżał plackiem przez miesiąc. Leżał w domu, bo szpitale działają na niego jak otwarty kibel na uchlanego miksowanymi trunkami solenizanta. Za wrażliwość francuskiego pieska Węglicki beknął, bo prokuratura umorzyła postępowanie przeciwko gliniarzom. Gdyby Węglicki poleżał w szpitalu 7 dni i jedną godzinę, gliniarzy ścigano by z oskarżenia publicznego. A tak Węglickiemu pozostało dochodzenie swoich praw na drodze cywilnoprawnej. Wykluczone: Węglicki nie jest Blejkiem Carringtonem z "Dynastii" i nie śmierdzi forsą. Wystarczyło przesłuchać mylących się w zeznaniach gliniarzy w sprawie Węglickiego, by wraz z komornikiem Tubilewiczem zmontowali koalicję antywęglicką. Na podstawie notatek służbowych gliniarzy i komornika, Urząd Skarbowy w Pile 6 marca 2002 r. zawiadomił prokuraturę Rejonową w Pile o popełnieniu przez Zdzisława Węglickiego przestępstwa: naruszenie nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego, poborcy skarbowego Adama Tubilewicza w trakcie pełnienia obowiązków służbowych przy odbiorze zajętej ruchomości – telewizora Otake. Miał Tubilewicz szczęście. Gdyby nie gliniarze, 63-letni, schorowany, emerytowany belfer mógłby dwa razy większego Tubilewicza zabić. 11 marca 2002 r. na wezwanie prokuratury Węglicki stawił się w komisariacie policji. Sierżant Jan Krawiec wyprowadził go na korytarz, gdzie pobrano od niego odciski palców. Każdy palec cztery razy, całe dłonie trzy razy wraz z bocznymi krawędziami. Al Capone czy Pershing to przy Węglickim małe ratlerki. 23 kwietnia zaznajomiono Węglickiego z materiałami postępowania przygotowawczego. Jeśli beknie, będzie to pierwszy w historii wyrok za bierny opór. – Czy jeśli mnie skażą w konsekwencji wyląduję we Wronkach (lokalny pierdel – przyp. I.K.) – pyta mnie dziadek Zdzisław Węglicki – przyśle mi pani trochę cebuli? Jasne, że przyślę. I tort z pilnikiem. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pa pieskie życie biznesu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jelenie Dobrego Pasterza Ksiądz wykorzystuje bezdomnych do pracy ponad siły, a pomoc społeczna jeszcze mu za to płaci. – To jest tak. Masz trzy pokoje. W każdym z nich po 10 piętrowych łóżek. Jak w obozie. To znaczy w jednym jest trochę mniej. Razem daje to około 50 miejsc noclegowych. Ksiądz oferuje tylko dach nad głową i ciężką harówkę. Jesteś u niego wyrobnikiem – mówi Stanisław Szalbót, bezdomny (zameldowany oficjalnie „pod mostem”), który z usług księdza korzystał dwa lata. – To się nazywa Dom Dobrego Pasterza (śmiech). Mnie skierował tam Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Wiśle. W tym roku też mi proponowano, ale napisałem, że nie będę wyrobnikiem u księdza. Dom Dom Dobrego Pasterza mieści się w Ustroniu Polanie niedaleko Wisły. Zarządza nim wielebny Alojzy Wencepel. Oficjalnie jest to miejsce, do którego z całego kraju przybywają bezdomni. Także ci z problemem alkoholowym. Założenie księdza jest piękne: przywracać margines społeczeństwu. Na stronach internetowych „Bezrobotnika Beskidzkiego” czytamy: Celem (...) jest przywrócenie osób bezdomnych społeczeństwu. Nie jest to więc typowa pomoc socjalna, polegająca na rozdawnictwie ubrań czy zasiłków. Próbujemy pomóc bezdomnym wrócić do normalności – twierdzi w Internecie ksiądz Wencepel. Na początku chcemy, żeby na swój chleb przynajmniej próbowali coś zrobić własnymi rękami, a przez to odzyskali swoją godność i mogli przeżyć sensownie życie. Nasz dom traktujemy jako centrum wychodzenia z bezdomności. (...) Bezdomnym staramy się zorganizować czas, żeby trochę pracowali: stróżowali, troszczyli się o zwierzęta, pracowali w polu, gdy są żniwa, czy sianokosy. Oprócz tego załatwiamy dla nich leczenie, szpitale, renty, zapomogi od różnych instytucji. I tyle księżowskiej propagandy. Żywiec Na terenie Domu Dobrego Pasterza jest świniarnia. W niej około 350 sztuk trzody. Ksiądz, poza świniami, hoduje kilka krów, dwa konie i osła o dźwięcznym imieniu Pedro, z którego jest bardzo dumny. Jest sprawą oczywistą, że całe to gospodarstwo ktoś musi obrobić. U księdza zatrudniani są bezdomni, ale tylko ci właściwego wyznania. – Gdy tylko ksiądz dowiedział się, że jestem ewangelikiem, wywalił mnie na pysk. Zimą – opowiada Stanisław. W ośrodku jest około 50 miejsc. – Rzadko się zdarza, żeby wszystkie były zajęte – mówi Szalbót – ale jeżeli nie ma sezonu i nie potrzeba pracowników, ksiądz mówi, że nie ma wolnych prycz. Bezdomni tyrają po 10–12 godzin dziennie w krowich i świńskich gównach. W trakcie żniw i sianokosów, poza pracą przy świniach, robią w polu. Wtedy też u wielebnego przebywa ich więcej. Ksiądz łaskawie płaci: 10, 12 papierosów dziennie. Czyli mniej więcej jednego na godzinę. – Jeżeli księdzu się coś nie spodoba, potrafi nawet i tę skromną pensję obciąć – żali się inny podopieczny opieki społecznej, który chce pozostać anonimowy. Boi się, że jeżeli jego imię wypłynie w tak małej miejscowości nie znajdzie już nigdzie roboty, nawet sezonowej. Chcieliśmy pogadać także z osobami, które teraz są w ośrodku, ale nikt nie chce na zimę stracić dachu nad głową. W ramach przywracania do normalności bezdomni sami wyszukują sobie żarcie. Jeżdżą w tym celu po piekarniach i hurtowniach. Jedynym ułatwieniem ze strony wielebnego jest fakt, że pożycza im starą ciężarówkę marki Robur. Bezdomni wypracowali sobie sieć kontaktów. Wiedzą, w której hurtowni kończą się daty ważności na towary spożywcze. Codziennie podjeżdżają do piekarni, które chętnie dają nadwyżki chleba. – Czy komuś ksiądz tak naprawdę pomógł – pytam naszych rozmówców. – Czasem faktycznie znajdzie komuś jakąś legalną pracę, ale rzadko. Najczęściej jest to praca na czarno. Bezdomni dostają tam 2–3 zł za godzinę. W tym wszystkim pośredniczy Fundacja Dobrego Pasterza założona przez księdza. Ile on sam ma z tego – nie wiadomo. Kasa Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Wiśle dość często podrzuca księdzu tanią siłę roboczą. Raz na miesiąc, raz na kilka dni. Za jednego bezrobotnego skierowanego do przechowalni płaci 13,74 zł dziennie. Miesięcznie daje to 412 zł od głowy. A w Wiśle się nie przelewa. W tym 14-tysięcznym mieście prawie 12 proc. mieszkańców korzysta z opieki społecznej. Jeżeli policzyć, że u księdza średnio mieszka 30 bezdomnych, to miesięcznie dobrodziej jest w stanie wyjść do przodu blisko 12,5 tys. zł. Z samych tylko bezdomnych. Do tego dochodzi kasa ze sprzedaży świń i krów na ubój, a także szmal ze zboża. Koszty produkcji są niskie dzięki darmowej sile roboczej. Z tego, co mówią nasi rozmówcy, wynika, że bezdomni, którzy nie są kierowani przez ośrodki miejskie, pokrywają pobyt z własnej kieszeni. Najczęściej idzie na to renta, którą otrzymują. Nierzadko w jej załatwieniu pomaga osobiście ksiądz. – Czy wiedziała pani, że bezdomni, których kierujecie do księdza, są tam wykorzystywani do ciężkiej pracy? – zapytaliśmy Annę Bujok, szefową MOPS z Wisły. – Nic nie wiedziałam, że tam pracują. Niedawno jeden bezdomny, którego chciałam skierować do domu opieki u księdza, napisał mi, że nie będzie wyrobnikiem. Podeszłam do tej uwagi z rezerwą. Ale poza tym nie dochodziły do nas inne sygnały. Zadzwoniliśmy do księdza dobrodzieja podając się za bezdomnego. Ksiądz stwierdził, że można u niego nocować, ale trzeba to załatwiać przez Miejską Opiekę Społeczną. Na pytanie, czy możemy pokrywać nocleg z renty, stwierdził, że woli poprzez opiekę społeczną, bo w przeszłości miał z inną formą płatności złe doświadczenia. Nic nie wspominał o pracy. Ludzie w Wiśle i okolicach wiedzą, co się dzieje. Wystarczy z nimi pogadać. Wiedzą także i o tym, że częstymi gośćmi księdza są okoliczni burmistrzowie, starostowie i posłowie. Czego zresztą ksiądz nie ukrywa na stronach „Bezrobotnika Beskidzkiego”. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kosmici w byczych jajach Światową stolicą UFO nie jest Paryż, Berlin czy Nowy Jork. Zielone ludki wybrały Wylatowo, wiochę w Kujawsko-Pomorskiem. Normalnie polski chłop spuściłby wpierdol każdemu, kto mu zboże tratuje. Ale jak dorwać gości, którzy siedzą w małej kulce i zapierdalają 500 kilometrów na godzinę? Poza tym ET nie tratują na oślep, tylko z głową. Wychodzą im piktogramy. Czyli przesłanie mają. A takim w ryj nie godzi się dawać, bo sobie obciachu narobimy w całej galaktyce. Zapał strażaków Pierwszy znak zielone ludki dały w lipcu 2000 r. Była głucha noc. Nagle w telewizorach dźwięk wysiadł. Horror normalny. Nazajutrz ludziska patrzą, a na polu dzierżawionym przez Filipczaka piktogram. Nie byle jaki, tylko w kształcie krzyża celtyckiego. U Sucholasów też znaleźli znak, ale skromny – kółko gówniane. Krótko po obywatelach kosmitach w wiosce pojawiła się załoga Fundacji Nautilus. O, ci się znają na rzeczy, w końcu zawodowo zajmują się objaśnianiem niewyjaśnionego. Złośliwcy twierdzą, że cechuje ich zapał strażaków, którzy żeby wykazać się męstwem, sami wzniecają pożary. Zostawmy te cyniczne komentarze. Badacz skupia się na faktach. Żółtki z różdżkami Od razu w okolicach zbożowych kręgów odnotowano przypadek rozładowania akumulatora samochodowego (sic!). Prawdopodobieństwo wystąpienia takiego zdarzenia bez ingerencji kosmitów jest śmiesznie nikłe. Wręcz zerowe. Do tego telefony komórkowe w pobliżu piktogramów nie miały zasięgu i z nikim nie można było się dogadać. Bądźmy szczerzy: to kolejny dowód na istnienie w kosmosie cywilizacji, która upodobała sobie Wylatowo. I jeszcze – nie dacie wiary – zepsuła się kamera. Ufolodzy z Nautilusa uznali, że ułożone w znaki zboże musi emitować jakąś straszną megaenergię. Ściągnęli Japończyków z miniaturowymi i bardzo precyzyjnymi różdżkami. Żółtki nic nie wykryły. Za to stwierdziły, że jak żyją, czegoś takiego nie widziały. Zaleciły, żeby piktogramów nie likwidować, bo to ewenement nie tylko na skalę powiatową, ale także intergalaktyczną. Media łapczywie pożarły newsa. Wylatowo trafiło na usta całej Polski. I do Wylatowa cała Polska zaczęła ściągać na spotkanie kosmitów. Przyszły żniwa. Chłopy zboże zebrały i po znakach zostało ściernisko. Kosmiczne exposé Mimo chamskiego potraktowania ich dzieła kosmiczne ludki pojawiały się w Wylatowie także w latach 2001 i 2002. I robiły piktogramy w zbożu. Ale co te znaki przedstawiają? Wtajemniczeni z Nautilusa unisono orzekli, że wyrażają treść zabójczo prostą. Mianowicie: jeden z pierwszych piktogramów składa się z dwóch kółek i jednego kwadratu, czyli z trzech elementów. Jasne jest, że obcy chcieli w ten sposób powiedzieć: "Zasmarkańcy! Kontakt z nami trwał będzie trzy lata". W znanej teraz w całym wszechświecie wiosce nie można narzekać na nudę. Na przykład wykryto dziurę w ziemi. Ludzie z Nautilusa uznali, że takiego wykopu nie mógł wykonać nawet oszalały z pożądania lis. Skąd zatem ta jama? Proste: obcy pobrali próbkę gleby, żeby ją przetestować. Zanim się z kimś na dobre skumplują, muszą przecież wiedzieć o nim więcej niż tylko to, jaki ma znak zodiaku. Badacze podpatrzyli, czym jeżdżą przybysze. Ich bryki nie przypominają naszych wypasionych Merców. Są wielkości jaj byka. Osiągi mają takie, że nawet najszybsza ludzka wyścigówka nie podskoczy. Z przesłania gości z kosmosu płynie wniosek, że kontakty z nimi powinny ustać już w zeszłym roku. Nie ustały. Zwyczajny twór ET mają na Ziemi swoich ludzi. To pośrednicy zwani kontaktowcami. W maju tego roku do Roberta Bernatowicza, prezesa Fundacji Nautilus, zadzwoniła pewna dama. Typowa kontaktówka. Dlatego nie mówiła o duperelach, tylko od razu przeszła do rzeczy: "Kontakt nie ustanie. Jedź do Wylatowa. Spotkasz ufoludki". Widocznie dostała jakiś cynk, Sybilla jedna. Więc pan Robert pojechał. I nakręcił film z kosmitami w roli głównej. Występują pod postacią jasności. Utwór zaprezentowała telewizja poznańska. "Pana Tadeusza" i "Zemstę" bije na głowę. To nie koniec tegorocznych sensacji. Nieco później na polach w Wylatowie wykryto pogniecione zboże. W serwisie internetowym załoga Nautilusa podała informację: (...) prezentujemy zdjęcie, na którym widać jasną kulę poruszającą się obok drzewa. Analiza zdjęcia i tego obiektu wykazała, że jest to typowa "latająca kula", którą można zauważyć nad piktogramami. To może świadczyć o tym, że pierwszy tegoroczny wylatowski piktogram jest prawdziwy. (...) Zakładamy z 95% pewnością, że jest to formacja, która nie powstała w sposób naturalny. Niebawem o sprawie powiadomił "Teleexpress". Tymczasem pewien motolotniarz wzbił się w powietrze, trzasnął parę fotek i kilka dni później na stronach internetowych Nautilusa pojawił się kolejny komunikat: (...) powstałe zjawisko jest na 99% tworem naturalnym, po prostu są to legi. (...) Wątpliwości (...) nie ma mogileński motolotniarz, który po dzisiejszym przelocie nad naszymi polami stwierdził, że to zwyczajny twór naturalny, nie ma żadnego konkretnego kształtu (...) po prostu wygląda tak jak leg. Najwyraźniej kosmitom coś nie wyszło. Niska chęć zysku W sprawie UFO wieś jest podzielona. Tadeusz Filipczak nie ma wątpliwości – kosmici harcują po Wylatowie i basta. Gdy na użytkowanym przez niego polu znaleziono pierwszy piktogram, walnął parę fotek. I zaczął pocztówki sprzedawać: 2,5 zł za sztukę. Kalendarze po piątce. – Pojawiła się taka koncepcja, że to my zrobiliśmy deską umocowaną na sznurku. Żeby na pocztówkach i kalendarzach zarobić. Ale to nieprawda. Wtedy grudki ziemi byłyby poruszone – wyznaje córka pana Tadzia. Uwiecznione na pocztówkach pole nie należy do Filipczaka. Wylatowianie mówią, że prawowity właściciel nie patrzy przychylnie na zarobki, które osiąga pan Tadziu ze sprzedaży fotografii. Chodzą słuchy, że domaga się udziału w zyskach. Biblia na rozpałkę – Człowiek by się prędzej zesrał angielskim cynamonem, niżby takie kręgi w zbożu zrobił – ocenia pan Henio, zawodowy emeryt i zapalony miłośnik spirytualiów w jednej osobie. – Musi, że to kosmiczne stwory. Sam ich nie widziałem, ale może mi się jeszcze pokażą? – Ci, co opowiadają te bzdury, powinni się porządnie w łeb stuknąć – sceptycznie wyraża się spotkana przy kościele kobieta. – Jasność widzieli, bo organizatorzy dyskoteki w Orchowie lasery puszczali w niebo. Aż u nas było widać. Niektórzy mówią, że w ubiegłym roku przed pojawieniem się znaków w całej wiosce zgasło światło. Że to ufoludki spowodowały awarię. Prawda jest taka, że była burza i to energetyka wyłączyła prąd. Nie tylko w Wylatowie, ale i w Mogilnie. A ci wielcy obserwatorzy z Nautilusa? Panie, jak mogą cokolwiek zobaczyć, jak baletują? Rok temu pozasypiali i nie widzieli, jak ktoś pod ich nosem porobił te niby-piktogramy. Albo sami je zmalowali i udają głupich. Miejscowe autorytety nie chcą się wypowiadać. – Proboszcz milczy na temat kręgów. Bo księżom one nie na rękę. Gdyby się okazało, że jacyś Marsjanie te kółka porobili, to wielebni by musieli razem z gosposią żyć z "kuroniówki". Bo Biblia nadawałaby się wtedy tylko na rozpałkę. – Kaziu wykazuje głęboką wiedzę teologiczną. – A w ogóle ksiądz jest dobry. Kasjer. Ile bierze za pogrzeb, nie wiem, bo jeszcze nie miałem. Nie pozostało nic innego, jak odwołać się do Nostradamusa. W czterowierszu V. 1469998 wizjoner napisał: "Przez trzy lata wielki ogień będzie spadał z nieba. Rzecz będzie wspaniała i cudowna. Zboże w znaki się ułoży. Filipczak pocztówkami kupczyć będzie". Skubaniec już w XVI wieku wiedział o związkach Wylatowa z kosmosem. Ale co się dziwić, skoro przewidział, że Polacy wezmą pod but Irak, o czym wyraźnie komunikuje w wierszu 73. z V centurii? Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pacuk Baranowi wilkiem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " O indykach i posłance Marysi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 500 km zbędnej wilgoci Na 28 listopada wpisano do porządku obrad Sejmu debatę o polityce morskiej państwa. Czy mógłbym prosić szanownych Czytelników, aby końcówkę poprzedniego zdania przeczytali na głos? Głośno i wyraźnie: "debata o polityce morskiej państwa!". No, jak to brzmi? Prawda, że dostojnie? Zwłaszcza że ostatni raz w Sejmie o polityce morskiej państwa debatowano jakoś tak w roku 1984, czyli prawie 20 lat temu. Proszę się jednak nie denerwować. Debata się nie odbyła, bo ją wykreślono z porządku obrad. Postuluję, aby w ogóle na ten temat nie robić żadnej debaty i już nigdy więcej jej nie zapowiadać. Sami z siebie się śmiejecie Po pierwsze: nie ma określonego adresata, do którego ta debata miałaby być skierowana, po co więc urządzać ględzenie dla samego ględzenia. Cały sektor gospodarki morskiej podlega pod kilka rozmaitych resortów, tak naprawdę więc nie ma nikogo, kto miałby wiedzę o całości i kto by to wszystko jakoś koordynował. Zarządzanie portami i przystaniami morskimi, przepisy o bezpieczeństwie żeglugi i sama żegluga podlegają Ministerstwu Infrastruktury. Łowienie ryb, tych na oceanach i tych przy bałtyckim brzegu – ministrowi rolnictwa. Przemysł okrętowy, czyli stocznie – ministrowi gospodarki. Nadzór właścicielski nad spółkami kapitałowymi sprawuje minister skarbu. Szkoły morskie podlegają ministrowi edukacji i sportu. Izby Morskie – ministrowi sprawiedliwości. Przedsiębiorstwo połowów dalekomorskich Dalmor w Gdyni (jedyne, jakie nam zostało, "NIE" nr 45 i 50/2003) podlega z jednej strony Ministerstwu Rolnictwa (bo ryby), z drugiej – Ministerstwu Skarbu Państwa (bo spółka należy do skarbu państwa). Porty tak samo. Z jednej strony skarb państwa, z drugiej – Ministerstwo Infrastruktury. Zarządzający "morskimi przedsiębiorstwami" muszą się nieźle bujać od ministra do ministra i musi nimi nieźle telepać – niemal jak na pokładzie łajby w duży sztorm. Państwo, które ma jeden statek pod banderą i zaledwie 500 km wybrzeża, ma aż trzy urzędy morskie, dwie cywilne wyższe morskie szkoły i jedną cywilno-wojskową akademię morską. Jeśli więc debata ma służyć wyłącznie uzasadnieniu, że cała ta machina biurokracji powinna się na czymś żywić, to naprawdę nie ma powodu zajmować tym parlamentu. Z drugiej strony w samym Sejmie nie traktują siebie poważnie. W sejmowej Podkomisji ds. Morskich są m.in.: poseł Jerzy Młynarczyk z Gdyni (SLD) – profesor prawa morskiego; poseł Andrzej Różański z Gdyni (SLD) – absolwent Wyższej Szkoły Morskiej zawodowo wiele lat związany z rozmaitymi przedsiębiorstwami morskimi; posłanka Dorota Arciszewska z Gdyni (PO) – absolwentka Wyższej Szkoły Morskiej, córka kapitana Żeglugi Wielkiej; posłanka Elżbieta Piela-Mielczarek ze Szczecina (SLD) – prawnik. Który z tych posłów jest przewodniczącym komisji? Odpowiedź brzmi: żaden. Przewodniczącym jest poseł Leszek Sułek z Samoobrony, rolnik z okolic Torunia, gdzie jest staw w okolicy. Podobno miły i sympatyczny facet. Dlaczego tak jest? Bo tak się partie dogadały, bo tak wynika z parlamentarnego parytetu, że jakiegoś przewodniczącego Samoobrona musi mieć. Bo pozostali uznali, że podkomisja jest gówniana i można ją oddać nowicjuszom z Samoobrony. Pływał raz minister jeden Po drugie: punktem wyjścia do debaty, kiedykolwiek ona nastąpi, ma być ministerialny raport o gospodarce morskiej, który jest dokumentem wielce zabawnym, ale nic poza tym. Minister od spraw morskich, czyli wicek u Pola Witold Górski, jeszcze przed wakacjami przedstawił komisjom sejmowym dokument o dumnej nazwie "Raport o stanie gospodarki morskiej". Następnie w wywiadach prasowych (np. "Głos Wybrzeża" z 27 czerwca 2003 r.) chwalił się, że raport został przyjęty pozytywnie. Dziwi mnie to bardzo. Wystarczy przeczytać kilkanaście linijek wstępu do tego raportu, żeby dowiedzieć się, że Ministerstwo Infrastruktury i jego poprzednie wcielenia odpowiedzialne za gospodarkę morską błądziły i błądzą jak pijany we mgle. Proszę czytać: Nie ma dziś wypracowanych instrumentów analitycznych umożliwiających obiektywną ocenę ekonomicznej roli gospodarki morskiej w gospodarce narodowej i jej udziału w tworzeniu Produktu Krajowego Brutto. Nietrudno więc o wiekopomne odkrycie: Istnieje potrzeba systematycznego prowadzenia analizy przepływów międzygałęziowych oraz innych analiz (...) Wymagać to będzie przygotowania odpowiednich metodologii. Przekładając to na język ludzki, nie wiadomo, w których miejscach wycieka za granicę dochód narodowy, i kto, ewentualnie, do gospodarki morskiej dokłada. I że nieprędko się tego dowiemy. Dwa pytania. Pierwsze – co ludzie z ministerstwa robili przez 12 lat kapitalizmu, że dzisiaj jeszcze nie wiedzą, czy morze nas bogaci, czy zubaża? Drugie – co zawiera dokument, który ma być miarodajną bazą informacyjną i analityczną dla kształtowania polityki? Potrafię odpowiedzieć tylko na pytanie drugie: raport zawiera rozwodnioną garść banałów, przemilczeń i nieprawdziwych informacji podanych dziwacznym, napuszonym językiem. Przykład: Udział żeglugi bliskiego zasięgu w całości przewozów Polski do krajów UE kształtuje się na poziomie 42 proc. Procent, ale czego? Masy towaru czy jego wartości? Z liczby 42 wynika, że chyba chodzi o masę, ale liczba ta jest nieprawdziwa. Udział drogi morskiej w wywozie do Unii wynosi 32 proc. masy i tylko 9 proc. wartości. W przywozie do Polski z Unii odpowiednie liczby wynoszą 13 i 7 proc. Autor cytowanego zdania używa terminu żegluga bliskiego zasięgu, bo mu się chyba wydaje, że w Europie można uprawiać jeszcze żeglugę oceaniczną. Czepiamy się i faktów, i formy, bo z raportu dowiadujemy się też, że trzon polskiej nauki morskiej tworzy siedem wyższych uczelni, dwa instytuty Polskiej Akademii Nauk, dwa instytuty branżowe oraz dwa centra techniki. Ogólna liczba placówek naukowych (...) związanych z gospodarką morską wynosi ok. 30. Jedna z nich, Instytut Morski, od wielu lat stara się pełnić funkcje doradcy dla administracji rządowej. Stara się chyba bezskutecznie, bo do pomocy przy opracowaniu raportu poproszono tylko Krajową Izbę Gospodarki Morskiej (to takie towarzystwo wzajemnej adoracji) i szczeciński oddział GUS. Twierdząc, że raport został w komisjach przyjęty pozytywnie minister Górski lekko mija się z prawdą. Poseł SLD prof. Jerzy Młynarczyk powiedział mi, że w sejmowej Podkomisji ds. Morskich raport co prawda nie został odrzucony, ale jako dokument wielce niedoskonały odesłany do ministerstwa do poprawki. W sejmowej Komisji Infrastruktury też posłowie nie byli chyba raportem zachwyceni, skoro skierowali w tej sprawie dezyderaty do Millera. W lipcu tego roku. Czytajcie, to nie zbłądzicie Po trzecie: taniej i z większym sensem byłoby zaprenumerować dla wszystkich posłów tygodnik "NIE" i wrzucać im do skrzynek. Myśmy stan gospodarki morskiej i politykę morską państwa opisali w kilku publikacjach dosyć precyzyjnie. Pisaliśmy też, czego chcą posłowie od rządu w sprawach polityki morskiej. 1. Pozyskanie łowisk dalekomorskich dla jedynego polskiego armatora Dalmoru ("NIE" nr 45/2003). Jedyny dalmorowski statek połowowy nie dostał koncesji na połowy u brzegów Angoli, bo Murzyni sami chcą łowić, i teraz stoi na redzie u wybrzeży Afryki i czeka. Chyba na cud. Po naszym artykule zwołano radę nadzorczą przedsiębiorstwa. Odbyły się trzy posiedzenia. Niewiele wysiedziano. Jedno tylko – członek zarządu Dalmoru odpowiedzialny za połowy przestał być członkiem zarządu i został prostym dyrektorem w przedsiębiorstwie. Po kilku dniach sam się zwolnił z roboty. Przewiduję, że za kilka miesięcy żadna pomoc Dalmorowi może już nie być potrzebna. 2. Sprawne funkcjonowanie polskiego ratownictwa okrętowego oraz Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa SAR ("NIE" nr 12/2003). Od stycznia 2002 r., gdy weszła w życie ustawa o bezpieczeństwie morskim, nasze ratownictwo jest zorganizowane w najgłupszy na świecie sposób. Podzielono je na Polskie Ratownictwo Okrętowe (PRO) i Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa SAR. PRO ma się zajmować działalnością komercyjną, a SAR – ratowaniem wyłącznie ludzi. Jedni drugim nie mogą wchodzić w paradę. Do każdej katastrofy i wypadku powinny więc płynąć dwie ekipy: po marynarzy i wrak. Sprawdzi się nasz czarny scenariusz, gdy tylko dojdzie do jakiejkolwiek większej katastrofy u naszych wybrzeży. 3. Reorganizacja funkcjonowania administracji morskiej ("NIE" nr 47/2003). Minister Górski, jak tylko nastał, zaczął zapowiadać reformę w administracji i utworzenie jednego Urzędu Morskiego zamiast trzech. Nic się w tej materii nie wydarzyło, a minister wycofał się z własnych zapowiedzi. 4. Działania ratunkowe i pomocowe dla polskich stoczni. O stoczniach pisaliśmy w "NIE" tyle, że samo wymienienie numerów tygodnika, w których ukazały się artykuły, zajęłoby wiele miejsca. Z newsów to ten, że 10 listopada na spotkaniu akcjonariuszy miało się odbyć podniesienie kapitału Stoczni Gdynia, co oznacza dla niej być albo nie być. Na wniosek przedstawicieli skarbu państwa sprawę przełożono. Oby nie było za późno. 5. Zapewnienie funkcjonowania zaplecza badawczo-rozwojowego gospodarki morskiej ("NIE" nr 15/2002). Gdy o dyrektorze Instytutu Morskiego w Gdańsku, placówki badawczo-rozwojowej w dziedzinie morskiej podległej Ministerstwu Infrastruktury, pisaliśmy po raz pierwszy jako o człowieku, który się nie nadaje do tej funkcji, wicepremier Marek Pol przysłał list w jego obronie. Potrzeba było ponad roku, by Pol się przekonał, że "NIE" pisze prawdę. To mały problem, bo tego zaplecza nikt nie potrzebuje, nawet samo Ministerstwo Infrastruktury. Co widać na przykładzie raportu, o którym wyżej. 6. Zapewnienie preferencji funkcjonowania na terytorium RP narodowemu towarzystwu klasyfikacyjnemu. Śmiech pusty. Jakieś 3 lata temu Polski Rejestr Statków został wypierdzielony z Międzynarodowego Stowarzyszenia Klasyfikacyjnego. Za co? Za to, że dość niefrasobliwie wystawił papiery jednemu ze statków, który potem zupełnie niefrasobliwie zaczął tonąć. To, że PRS jest skreślony z międzynarodowej listy, oznacza, że jest uważany za rejestr gorszej kategorii i że armator chcący dokonać w nim klasyfikacji statku musi się liczyć z o wiele, wiele większą kwotą ubezpieczenia, jaką musi zapłacić. Ponieważ liczba statków w Polsce maleje do zera, nie jest więc nam potrzebne towarzystwo kwalifikacyjne. 7. Określenie priorytetów w pozyskiwaniu przez porty o podstawowym znaczeniu inwestycji strukturalnych ("NIE" nr 15/2003). Pisaliśmy, że za Buzka wymyślili, że należy sprzedać polskie porty, a za Millera sprzedają. Pomysł zły, realizacja jeszcze gorsza. Bałtycki Terminal Kontenerowy w porcie w Gdyni sprzedano filipińskiej spółce International Container Terminal Services Inc. Naszym zdaniem – niepotrzebnie i za tanio. Jeden z wiceprezesów filipińskiej firmy Tom Falknor już po zawarciu transakcji powiedział specjalistycznemu brytyjskiemu pismu ("Containerisation International" z sierpnia 2003), że nie dopuści, aby podobna inwestycja w terminal kontenerowy zdarzyła się w porcie w Gdańsku. I tyle. Polska strona już nie decyduje. 8. Zapewnienie ochrony dla marynarzy zatrudnionych na statkach obcych bander ("NIE" nr 39/2003). Pisaliśmy, jak to jest z przestrzeganiem konwencji o wyszkoleniu marynarzy. Polska administracja morska zdecydowała jej nie przestrzegać. Pisaliśmy – nie będziemy się więc powtarzać. Konsekwencją dalekosiężną może być utrata pracy przez polskich marynarzy pod obcymi banderami. Marynarz, który schodzi z kontraktu i czeka na lądzie na kolejny kontrakt, jest nieubezpieczony. Jego status prawny jest dość zawiły. Z jednej strony nie pracuje, ale z drugiej strony sam sobie składki ZUS opłacić nie może, bo jest na legalnym, czasem wielomiesięcznym, urlopie. Konsekwencją będzie to, że wyhodujemy sobie pokaźną grupę ludzi, którzy za jakiś czas nie będą mieli prawa do emerytury. Będzie to kolejny problem społeczny do rozwiązania. Cierpi kraj na niedostatek morskich opowieści? No to nie debatujcie, tylko do roboty! Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dokument "Wajda" w "Dwójce" opowiadał o gehennie, którą tytułowy bohater musiał przechodzić w PRL. Jak nie nagroda w Moskwie, to kręcenie "Piłata..." w Niemczech za prawdziwe marki lub przekomarzanie się z Szydlakiem. Nie wspominając już o konieczności zrobienia filmu o narodzinach w Łodzi wyzysku kapitalistycznego lub kręceniu panegiryku o ukochanym przez władzę peerelowską literacie o ksywce pan Jarosław. Aż dziw, że Wajda to wszystko przeżył. * * * Bronisław Wildstein w "Plusie" atakował swoich rozmówców "aprioryczną afirmatywnością". Ci kontrowali go "interpretacją ideologicznej normy" i przyszpilali "dominującym projektem politycznym". Słowotok trwał ponad kwadrans; zrozumieliśmy tyle, że język politycznej poprawności wymyśliła lewica, żeby wprowadzić nową cenzurę i zakłamać rzeczywistość. Gdyby nie to, że ten prawicowy bełkot udawał dyskusję, to powiedzielibyśmy, że było to pierdolenie bez sensu. * * * Wszyscy pokazali, jak USA wprowadziły obowiązek daktyloskopowania i fotografowania przyjezdnych z wizami. Brazylia Ameryce się zrewanżowała. My też – wysyłając nową zmianę żołnierzy do Iraku. Swoją drogą ciekawe, czy licealista spod Olsztyna, który wygrał konkurs na sterowanie pojazdem marsjańskim, w związku z czym ma lecieć za Atlantyk, już szlifuje linie papilarne i wybiera lepszy profil? Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Seks chóralny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak pies Niemca oszwabił Ponad wszelką wątpliwość 1 maja wstąpimy do Unii Europejskiej. Wiele wskazuje na to, że wstąpimy tam na dłużej. Mędrcy, dziennikarze, ostatni żyjący jeszcze intelektualiści, a nawet politycy aspirujący do Europarlamentu zadają sobie fundamentalne pytanie: Jak poradzimy sobie w tej Unii? Czy jesteśmy już zdolni do pełnej absorpcji środków pomocowych, czyli mówiąc językiem ludzkim, czy zdołamy przekręcić cały ten szmal, jaki uda nam się ze wspólnej kasy Unii wyrwać? Czy będziemy płatnikiem brutto, czy netto? Czyli czy do tego interesu będziemy dokładać, czy z niego wyjmować? Oczywiście, zanim już umrzemy za jakąś tam Niceę. Wszystkie te rozważania, roztrząsania, nawet szat rozdzierania, są w dużej mierze teoretyczne. Są już jednak godne polecenia i zastanowienia się przykłady z praktyki. Leszek G. pracuje jeszcze w Komendzie Miejskiej Policji w Katowicach. Łukasz S. – w oddziałach prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji. Obaj mają niewiele ponad 20 lat. Można rzec, pierwsze pokolenie III RP. Ludzie nieskażeni pierwszą komuną ani nawet ostatnią „Solidarnością”. Reprezentanci pokolenia, dla którego politycy od lewa do umiarkowanego prawa zgłosili akcesję naszego kraju do UE. Aby młodzi żyli już w wolnej, demokratycznej, dostatniej Europie. Wspólnej Europie. Młodzi – jak okazało się – są ambitni i przedsiębiorczy. W ostatnią sobotę małżonka policjanta państwowego Leszka G. wraz z jego szwagierką udawały się do Republiki Federalnej Niemiec przez starosłowiański Zgorzelec. Jechały do pracy w niemieckich burdelach. Pracę miały pewną, żadne tam gruszki na wierzbie, bo wszystko było dogadane przez wykwalifikowanych pośredników. Za użyczenie środków produkcji w postaci małżonki i szwagierki, czyli leasing, niemieccy przedsiębiorcy zapłacili z góry po 3 tys. euro od łepka. Biorąc pod uwagę wysoki kurs euro cena była godziwa. Za 6 tys. euro można w Niemczech kupić używaną co prawda, ale na chodzie elegancką brykę. Tu warto dodać, że małżonka i szwagierka też nówkami nie były. Ale nie wtrącajmy się do szczegółów kontraktu, żyjemy w kraju, gdzie rząd deklaruje wolność gospodarczą dla małych i średnich przedsiębiorców. Wracając do transakcji. Wszystko szło jak z płatka. Dostawa dotarła szczęśliwie do Zgorzelca, gdzie już, już przejmowali ją niemieccy kontrahenci. I wtedy zrobiło się jak w gangsterskim filmie. Samochód prowadzony przez niemieckich pośredników wraz z polskim towarem został zatrzymany przez dwóch mężczyzn przedstawiających się znaną z mediów marką Centralne Biuro Śledcze. Zaskoczeni niemieccy biznesmeni zostali powaleni na ziemię, a wyleasingowane środki produkcji skonfiskowane. Przestraszeni legitymacjami oraz bronią wyglądającą absolutnie autentycznie niemieccy biznesmeni wsiedli do swego samochodu i grzecznie ruszyli za polskopolicyjną prywatną S˘kodą w kierunku zgorzeleckiej komendy policji. Po kiego nasi policjanci niemieckich burdelarzy za sobą ciągnęli? Przecież logika nakazywała Niemcom bronią pogrozić i nakazać wynosić się im za Nysę Łużycką, co po 1945 roku już ćwiczyli. Wygląda na to, że młodych, pragnących pozyskiwać środki pomocowe ze Wspólnoty Europejskiej, zgubiła zwykła polska chytrość. Prawdopodobnie chcieli podjechać przed komendę policji w Zgorzelcu i tam zaproponować Niemcom kolejną wzajemnie korzystną wymianę handlową. My wam dajemy wolność, a wy nam euroszmal. My, Polacy, zawsze dawaliśmy uciemiężonym narodom wolność. Ostatnio wyzwoliliśmy Irak spod nieludzkiego reżimu Saddama czyniąc z tego kraju oazę spokoju i szczęśliwości. Niemców z NRD też wyzwoliła nasza „Solidarność” rozwalając moralnie mur berliński. Do dzisiaj Niemcy nam się za to nie wypłacili. Już, już doszłoby do odebrania słusznej, kolejnej raty repatriacyjnej, kiedy do akcji wmieszała się policja państwowa, tyle że miejscowa. Zgorzeleccy policjanci zatrzymali swoich katowickich kolegów, wspomniane wyżej środki produkcji oraz niemieckich pośredników. Zachowali się jak typowi policjanci niemieccy. Zamiast puścić kolegów, wszczęli biurokratyczne postępowanie. W efekcie zatrzymani Niemcy wytłumaczyli, iż poznane w Katowicach Polki chcieli jedynie zabrać do Niemiec na dyskotekę, w ramach integracji europejskiej, a do tych młodych polskich panów nie mają żadnych roszczeń. Po złożeniu takich wyjaśnień szybko rzekę graniczną przekroczyli. I tu pora na wnioski. Po pierwsze, istnieją już rozpoznane źródła środków pomocowych ze starych krajów Unii Europejskiej. Po drugie, jak wskazuje casus policji katowickiej, można z Unii szmal wyciągnąć dupy Niemcom i innym starounistom nie dając. Po trzecie, nie można w procesie absorpcji środków pomocowych iść na całość, mówiąc po ludzku, być za bardzo chytrym. I wreszcie po czwarte, a ściślej po pierwsze. Jeśli nie dokonamy przed 1 maja pełnej koordynacji działań wszystkich instytucji państwowych, pozarządowych i innych, to potencjalna część środków pomocowych przejdzie nam koło nosa. Nie może być tak, że jedna policja (śląska) środki pomocowe pozyskuje, a druga (zgorzelecka) nie jest z tym procesem absorpcji skoordynowana! Już teraz wszystkie instytucje muszą ściśle i owocnie współdziałać ze sobą! Przecież gdyby była wzorowa współpraca, Niemcy nie musieliby odjeżdżać samochodem za rzekę. Brykę też można by było im skonfiskować. Buty zostawiając. Reasumując. Na odcinku absorpcji środków pomocowych unioeuropejskich na dwa miesiące przed naszym wuniowstąpieniem istnieją jeszcze zakłócenia współpracy systemowej. To trzeba jak najszybciej naprawić. Pokażmy Wspólnej Europie, że u siebie już jesteśmy zjednoczeni. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chodaki Zwiedzili już prawie wszystkie kanapy polskiej prawicy. Teraz przysiedli na sofie "Wspólnota 2002". Władysław Frasyniuk, Krzysztof Piesiewicz, Artur Balazs i Zbigniew Religa powołali nowy byt polityczny, bo na prawicy jest ich jeszcze za mało. Byt nazywa się komitet wyborców Front Demokratyczny "Wspólnota 2002", a jego zadaniem jest powstrzymanie Leppera. Z serdecznymi życzeniami na nową drogę życia, przypominamy panom pokrótce ich dotychczasowe osiągnięcia. Szczególną postacią w tym kwartecie jest WŁadysŁaw Frasyniuk, który wprawdzie konsekwentnie trzyma się tej samej organizacji politycznej, ale za to jego poglądy ewoluują w sposób dość zasadniczy. Zaczynał jako robotniczy przywódca związku zawodowego walczącego o prawa klasy robotniczej, potem tworzył "lewicę unijną", czyli frakcję prospołeczną – swoistą Piątą Kolumnę w partii, której celem była likwidacja wszelkich przeżytków prospołeczności, aby wreszcie osiąść na pozycjach zbliżonych do prawicowych dyktatorów. Oni uważają, iż z niezadowoleniem społecznym należy radzić sobie za pomocą pałek i armatek wodnych, zaś liderów protestów najlepiej prewencyjnie przytrzymać w areszcie domowym, a potem od razu do pierdla. Pozostałych ojców "Wspólnoty" łączy wspólnota życiorysów. Brali udział we wszystkich chyba nieudanych przedsięwzięciach polskiej prawicy z ostatniej dekady. To stanowi niewątpliwą gwarancję sukcesu ich nowego, wspólnego przedsięwzięcia. Zbigniew Religa – wybitny kardiochirurg, którego dopadło zmęczenie materiału. W 1993 r. nie potrafił odmówić Lechowi Wałęsie i został członkiem-założycielem Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Był w tym okresie prof. Religa niewątpliwie wznoszącą gwiazdą polskiej polityki (cytat za "Rzeczpospolitą"), w sondażach popularności lokował się w pierwszej trójce w kraju, przed prymasem Glempem i Aleksandrem Kwaśniewskim. Wszedł do Senatu, dostając pół miliona głosów. Został liderem BBWR. Jako lider postanowił, ze Bezpartyjny Blok zostanie partią i partia ta wykaże nieodpartą siłę przyciągania, co spowoduje frondy we wszystkich pozostałych ugrupowaniach prawicowych. Dzięki temu powstanie nowa wielka partia, gotowa poprzeć Wałęsę w walce o reelekcję. Ponieważ większość BBWR nie podzielała tej wiary, Religa złożył rezygnację z funkcji przewodniczącego, następnie ją cofnął, po czym złożył ponownie. Oświadczył: Nie interesuje mnie organizacja, która została stworzona dla jakiegoś człowieka, której jedynym celem jest popieranie tego człowieka i powołał do życia Ruch Republikański grupujący ludzi myślących niezależnie – ale bardzo podobnie do mnie, ludzi którzy akceptują moje widzenie świata, moje widzenie Polski i moją drogę rozwoju dla Polski. Będzie to dobór robiony przeze mnie. Ruch Republikański miał wygrać najbliższe wybory parlamentarne pod hasłami ograniczenia świadczeń społecznych. Na wstępie Religa wyjął z BBWR pięciu posłów, na czele z nieżyjącym już Tadeuszem Kowalczykiem, brawurowym politykiem, który zapadł mi w serce, jako iż znajomość naszą, zawartą w barku sejmowym, zagaił słowami: "Wie Pani, taki wkurwiony jestem, bo mnie auto zajebali". Pozbawiony pięciu posłów klub bloku prezydenckiego został zdegradowany do rangi koła, zaś profesor Religa, który niespełna rok wcześniej chciał budować partię, po to, żeby doprowadzić do reelekcji Wałęsy, zaczął sam zastanawiać się nad kandydowaniem, a także uczęszczać do kościółka księdza Maja na tzw. Konwent Św. Katarzyny. Zaprosił go tam osobiście Leszek Moczulski. Konwent wahał się wtedy między Wałęsą i Strzemboszem, co było dla Religi decyzją zbyt trudną, zwłaszcza że on osobiście kochał się w Olechowskim. Wobec tego postanowił zaprosić wszystkich kandydatów i nakłonić ich do zgody. Republikanie Religi ulegli urokowi Hanny Gronkiewicz-Waltz, zaś sam profesor Religa namówił do kandydowania Marka Markiewicza. Potem postanowił go odmówić, ale Markiewicz się zaparł, a wspierał go w tym zaparciu Tadeusz Kowalczyk. W efekcie Markiewicz z Kowalczykiem spadli z listy znajomych profesora, Wałęsa przestał być prezydentem, Religa zaś postanowił zawrzeć alians z Unią Wolności. Zanim jednak do tego doszło, zrezygnował z przewodniczenia Republikanom, aby w ich imieniu podpisać porozumienie programowe ze Stronnictwem Ludowo-Chrześcijańskim i Partią Konserwatywną. Następnie został Religa honorowym przewodniczącym komitetu wyborczego Unia Prawicy Rzeczpospolitej składającego się z Republikanów i UPR, która to Unia prowadziła rozmowy z Porozumieniem Prawicy składającym się z KPN Moczulskiego i BBWR-Solidarni w Wyborach Gwiżdża. Partyjki te właśnie wystąpiły z AWS – Religa oczekiwany był na liście AWS na Śląsku. Po wyborach parlamentarnych 1997 r. Republikanie przystąpili do SKL i Religa mógł wreszcie otwarcie poprzeć Andrzeja Olechowskiego w wyborach prezydenckich. W zamian za co AWS nie zaakceptowała jego kandydatury w wyborach uzupełniających do Senatu w okręgu katowickim. Gdy SKL zaczął aspirować do PO, Religa apelował do towarzyszy partyjnych, żeby nie wchodzili w niewiadomą strukturę, a najlepiej od razu powołali partię AWS. Jednakże jeżeli chodziło o własną karierę, wykazał większy racjonalizm i załapał się na listę stworzonego przez Piesiewicz bloku "Senat 2001". KRZYSZTOF PIESIEWICZ swą polityczną drogę w nowej Polsce rozpoczął od współtworzenia (w ramach "Porozumienia Ponad Podziałami" pod auspicjami Czesława Bieleckiego) projektu o tajemniczej i wewnętrznie sprzecznej nazwie "Silne Państwo – minimum". Do Senatu II kadencji wybrany został z listy Porozumienia Obywatelskiego Centrum – podówczas partii Lecha W. Z POC przeszedł za Janem Olszewskim do RdR, ale jego drogi z partią się rozeszły, kiedy do RdR dołączyła Akcja Polska Macierewicza. Następnie – w wyborach 1993 r. – startował z listy "Solidarności", ale bez powodzenia. Był ekspertem komisji konstytucyjnej Sekretariatu Ugrupowań Prawicowych, który to Sekretariat kręcił się koło niesławnej pamięci Konwentu Św. Katarzyny. Miejsca tam mec. Piesiewicz specjalnie nie zagrzał, bo załapał się na elitarny "Komitet Stu", z którego następnie powstał Ruch Stu. Tam wszedł w konflikt, bo nie chciał popierać Lecha W. na początku kampanii wyborczej 1995 r., twierdząc, iż zawsze będzie czas, aby poprzeć go w drugiej turze. Druga tura przyniosła efekt wiadomy, zaś Piesiewicz, jako ogólnoprawicowy autorytet, trafił do zespołu programowego, mającego przygotować podstawowe punkty programu Akcji Wyborczej Solidarność. Przygotował ich dziesięć. W międzyczasie zdążył obrazić się na Czesława Bieleckiego, bo ten nie chciał zrobić Andrzeja Zakrzewskiego z Instytutu Lecha Wałęsy szefem rady politycznej Ruchu Stu, jako iż Zakrzewski był zwolennikiem bliskiego sojuszu z SKL. Wobec czego i Zakrzewski, i Piesiewicz zawiesili swoje członkostwo we władzach ruchu. Za to Piesiewicz został członkiem zespołu, który z ramienia Unii Wolności opracowywał kodeks etyki poselskiej. Jednak do Senatu kandydował z listy AWS, która w 1997 r. była bezdyskusyjnym faworytem. Wybory wygrał – z wynikiem ponad pół miliona głosów. W klubie AWS przezornie zapisał się do zespołu Ruchu Społecznego AWS, wraz z premierem, dwojgiem marszałków i naturalnie Marianem Krzaklewskim. Wiele mu z tego nie przyszło, bo proponowano mu jedynie mało ważny resort kultury, z tym że najpierw nieskutecznie – bo Zakrzewski, wbrew oczekiwaniom, nie złożył dymisji – a potem za późno, bo na kilka tygodni przed wyborami. Nie udało mu się także zostać członkiem KRRiTV, mimo iż otrzymał rekomendację senackiej Komisji Kultury, kierowanej przez Krystynę Czubę. To Czuba, a nie on, doczekała się rekomendacji AWS. Moralnym zwycięstwem nad Czubą było stworzenie bloku "Senat 2001", w ramach którego Czuba przerżnęła wybory w Białymstoku, Piesiewicz zaś wygrał w Warszawie. Moralnym zwycięstwem nad AWS – triumfalne wejście na powyborczym kongresie RS AWS, który przyjął Piesiewicza jako męża opatrznościowego i złożył w jego ręce swoje losy. Obdarzony tak wielkim zaufaniem senator Piesiewicz przeprowadził głęboką reformę Ruchu Społecznego AWS: zmienił nazwę partii na Ruch Społeczny i stanął na jej czele. Jeszcze barwniejszym życiorysem może poszczycić się ostatni z ojców "Wspólnoty" – Artur Balazs. Zaczynał w PZPR, potem współtworzył NSZZ Rolników Indywidualnych, zasiadał przy Okrągłym Stole, a co ważniejsze – był członkiem Rady Episkopatu do spraw Duszpasterstwa Rolników. Wszedł do Sejmu kontraktowego, został ministrem rządu Mazowieckiego ds. koordynacji spraw socjalnych i cywilizacyjnych wsi. Zakładał PSL "Solidarność", ale zawiesił się w nim, a potem wystąpił, gdy stronnictwo poparło w wyborach prezydenckich Lecha Wałęsę. Wystąpił z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, zapisał się do Unii Demokratycznej, po czym wystąpił z Unii Demokratycznej i kandydował do Sejmu z listy Porozumienia Ludowego. Następnie brał udział w podziale PL i tworzeniu Stronnictwa Chrześcijańsko-Ludowego. Z SChL poszedł do rządu Olszewskiego, gdzie pełnił tajemniczą funkcję ministra bez teki ds. kontaktów z partiami. Przezornie jednak odszedł stamtąd na 6 tygodni przed aferą teczkową i upadkiem gabinetu. W rządzie Suchockiej miał zostać ministrem spraw wewnętrznych, ale Wałęsa wolał Milczanowskiego. Po odejściu Gabriela Janowskiego mógł się załapać na ministra rolnictwa, ale wytypował na to stanowisko swojego podopiecznego Jacka Janiszewskiego, co zaowocowało rozkwitem kariery Janiszewskiego i dużymi kłopotami Balazsa, który musiał się potem z Janiszewskiego gęsto tłumaczyć. Później Stronnictwo Ludowo-Chrześcijańskie zawiązało porozumienie z Partią Chrześcijańskich Demokratów i wypączkowaną z Unii Demokratycznej Frakcją Prawicy Demokratycznej, która wkrótce przekształciła się w Partię Konserwatywną. Razem powołały Klub Parlamentarny Konwencja Polska w ramach koalicji rządowej, wspierającej gabinet Suchockiej. Po upadku gabinetu i rozwiązaniu Sejmu Konwencja Polska w wyborach 1993 r. związała się w ZChN i Forum Polskiej Przedsiębiorczości, tworząc w salonie u biskupa Gocłowskiego Katolicki Komitet Wyborczy "Ojczyzna" (bez Boby), który następnie przerżnął wybory, jak zresztą cała prawica. Balazs załapał się do Senatu dopiero w ramach wyborów uzupełniających w roku 1995. Wcześniej jednak zasiadł w Radzie Politycznej powołanej przez koalicję złożoną z Partii Konserwatywnej, Partii Chrześcijańskich Demokratów, Stronnictwa Ludowo-Chrześcijańskiego, Unii Polityki Realnej i Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, czyli Porozumienie 11 Listopada, które zajmowało się głównie konkurowaniem z Przymierzem dla Polski w niewspieraniu Sekretariatu Ugrupowań Centroprawicowych przy przygotowaniu obywatelskiego projektu konstytucji. Następnie Porozumienie rozleciało się, bo SLCh podpisało z Partią Konserwatywną umowę w sprawie poparcia w wyborach prezydenckich Adama Strzembosza popieranego już przez PC, PL i KK. Strzembosz wszakże nie wystartował, wobec czego Balazs uznał, iż wszyscy kandydaci prawicy powinni się wycofać i poprzeć Hannę Gronkiewicz-Waltz. Hanna Gronkiewicz-Waltz w wyborach padła jak ścięta lilia, a Balazs rozpoczął z Unią Wolności i Repu-blikanami rozmowy, które już po dwóch i pół roku zaowocowały powołaniem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego stworzonego z PK, SChL oraz rozłamowców z Unii Wolności z Rokitą na czele. Prezesem SKL został – z poręczenia Balazsa – Jacek Janiszewski. SKL zapisało się do AWS i osiągnęło tam niezłą pozycję, ale Janiszewski zerwał się ze smyczy i nie tylko usiłował naprawdę kierować partią, ale został również ministrem rolnictwa, a to za dużo zaszczytów jak na jednego protegowanego. Na szczęście ministerialnej karierze Janiszewskiego kres położyły doniesienia o przekrętach, a w SKL zastąpił go Mirosław Styczeń i Balazs mógł wreszcie, po tylu latach, zasiąść w gabinecie szefa resortu rolnictwa. Styczeń, chociaż jeszcze bardziej "nikt" niż Janiszewski, niestety także okazał się niesterowalny. Balazs domagał się, aby SKL wystąpił z AWS, przegrał głosowanie, zrezygnował ze stanowiska wiceprezesa Stronnictwa i dopiero wtedy udało mu się wynegocjować zasady przejścia SKL do Platformy Obywatelskiej. W ten sposób SKL wprowadził do Sejmu ponad 20 posłów, z czego siedmiu natychmiast wyszło z klubu Platformy, zakładając własne koło. Na czele koła stanął Artur Balazs, który bez pomocy Platformy parlamentarzystą raczej by nie został, zdobył bowiem tylko 7 tysięcy głosów, ale odmówił zapisania się do PO i dzięki temu mógł zastąpić Jana Marię Rokitę na stanowisku szefa SKL. Kierowana przez Balazsa resztka Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego natychmiast połączyła się z Porozumieniem Polskich Chrześcijańskich Demokratów, powołując Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe – Ruch Nowej Polski, z Balazsem na czele. I teraz pytanie do Państwa: jakie szanse na długą i owocną egzystencję ma Front Demokratyczny "Wspólnota 2002"? Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kult kukły Niewielki wzrostem premier Leszek Miller ściska się z równie niewielkim Ryszardem Kuklińskim, agentem CIA. Premier namawia agenta, żeby wrócił ze Stanów na ojczyzny łono. Zo-stań z na-mi! Kukliński to bohater czy zdrajca? Żadna armia na świecie nie może tolerować sytuacji, w której żołnierze indywidualnie określają sobie wroga i sojusznika. Włączenie do moralnego katalogu pojęcia "słuszna zdrada" byłoby zabójcze dla każdej armii. Wszyscy szpiedzy izraelscy ujęci przez amerykański kontrwywiad byli sądzeni na zasadach ogólnych, mimo że Izrael uznawany jest za najbliższego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie. Jaki to relatywizm moralny nakazuje Polsce honorować amerykańskiego szpiega? Dlaczego Ryszard Kukliński ma być bohaterem, skoro w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej szpiegował na rzecz USA, a Marian Zacharski w Rzeczypospolitej Polskiej zostaje generałem wbrew temu, jak wielką szkodę USA, NATO wyrządził? Dlaczego Kukliński windowany jest na piedestał, a szpieg Republiki Federalnej Niemiec w Wojsku Polskim ppłk N. odbywa karę w polskim więzieniu? Lech Wałęsa jako prezydent nie widział możliwości uznania zdrady Kuklińskiego za czyn chwalebny. Niektórzy prominentni przedstawiciele rządzącej lewicy poszli zaś drogą – mówiąc oględnie – niezrozumiałą dla tysięcy żołnierzy oraz większości społeczeństwa. Inni z nich z kolei lękliwie milczą. Doszło do umorzenia sprawy karnej, a więc formalnej rehabilitacji Ryszarda Kuklińskiego. Zamiast przyjęcia z umiarem tej wielce kontrowersyjnej decyzji, nastąpiła triumfalistyczna eksplozja. Pamiętamy jego wizytę w Polsce w 1998 r. Różne medialne, środowiskowe i urzędowe hołdy, włącznie z nadaniem honorowego obywatelstwa Krakowa i Gdańska, z uroczystym przyjęciem przez premiera Buzka, wręczeniem symbolicznej szabli, przemową w Sejmie itd., itp. Z satysfakcją trzeba zauważyć, że żaden z dotychczasowych – reprezentujących różne polityczne orientacje – ministrów obrony narodowej (z powodów oczywistych nie liczę Jana Parysa), podobnie zresztą jak żaden szef Sztabu Generalnego WP nie ośmieszył się usprawiedliwianiem i wychwalaniem czynu Kuklińskiego. Wojsko odwróciło się od niego plecami. Gdy w roku 1998 Kukliński przyjechał do Krakowa, poprosił o możliwość spotkania z oficerami Wojska Polskiego. Dowódca garnizonu wyraził zgodę. Do sali, w której oczekiwał Kukliński, przybył tylko jeden oficer, podporucznik. Jak się okazało, był tam służbowo z ramienia Wojskowych Służb Informacyjnych. Czy istotnie działalność Kuklińskiego miała przypisywane jej doniosłe strategiczno-polityczne znaczenie? Czy doprawdy uratowała Polskę, Europę, świat przed piekłem termojądrowej wojny? Czy spowodowała jakiekolwiek amerykańskie reakcje wobec zdradzonych przez Kuklińskiego przygotowań stanu wojennego? Dlaczego Kukliński – przedstawiony jako żarliwy polski patriota – kiedy już znalazł się bezpiecznie za oceanem, nie prosił, nie apelował, nie żądał i w rezultacie nie spowodował: * Uprzedzenia "Solidarności", jej kierownictwa, zachodnich mass mediów o spodziewanym wprowadzeniu stanu wojennego. Tłumaczenie, że ostrzeżona 10-milionowa organizacja mogłaby zabarykadować się w tysiącach fabryk, na uczelniach, w różnych instytucjach i placówkach użyteczności publicznej itp., co musiałoby się skończyć szturmem wojska wszystkiego i wszystkich, to po prostu brednia. Podobnie jak twierdzenie, że przygotowanie stanu wojennego było tak zaawansowane, iż był on nieodwracalny. * Uprzedzenia Kościoła, Episkopatu Polskiego, a przede wszystkim papieża-Polaka. Przecież zawczasu poinformowany Kościół nie wzywałby narodu na barykady, lecz wręcz przeciwnie – z jeszcze większą determinacją apelowałby o porozumienie. * Ostrzeżenia władz PRL przez rząd amerykański, że wprowadzenie stanu wojennego spowoduje zdecydowanie ostre reakcje ze strony Stanów Zjednoczonych i w ogóle Zachodu. Takich ostrzeżeń było brak, mimo że w dniach 6–9 grudnia 1981 r. przebywał w Waszyngtonie i prowadził rozmowy na bardzo wysokich szczeblach wicepremier Zbigniew Madej. Kukliński nie udziela jasnej odpowiedzi na te pytania, co go kompromituje jako działającego rzekomo dla dobra Polski, a nie na rzecz mocodawców. Po prostu był agentem CIA i działał w ramach prowadzonej przez tę instytucję gry. Twierdzi Kukliński w jednym ze swoich wywiadów, że był publicznie uznany i nazwany przez niektórych czołowych przedstawicieli Naczelnego Dowództwa Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego przeciwnikiem Związku Radzieckiego; czy też że wypowiadał się krytycznie w obecności kierownictwa Sztabu Generalnego WP o ówczesnym sojuszu. Pytam więc, czym wytłumaczyć to, że pozostawał nadal w tak czułym miejscu tej instytucji oraz funkcjonował bez przeszkód w ramach kontaktów i współpracy całego bloku? Czym wytłumaczyć, że dezercja Kuklińskiego nie spowodowała niepokoju w Dowództwie i Sztabie Zjednoczonych Sił Zbrojnych? Nie nadeszły zaś stamtąd żadne sugestie dotyczące konieczności zmian w planach operacyjnych, zwłaszcza mających nawiązania koalicyjne. Czym wytłumaczyć – na tle oświadczeń o bezinteresownym działaniu Kuklińskiego – to, że mógł on w latach 70. uzyskać normalnie nieosiągalny dla oficera status materialny: wybudowanie luksusowego segmentu mieszkalnego w najbardziej atrakcyjnym punkcie stolicy; zakupienie samochodu marki Opel Record, jachtu pełnomorskiego, 10-hektarowego sadu w pobliżu Warszawy (na syna). Nie mniej istotne są wątpliwości prawne. Istnieje rażąca sprzeczność między uzasadnieniem rewizji nadzwyczajnej wniesionej przez I prezesa Sądu Najwyższego w sprawie Ryszarda Kuklińskiego a postanowieniem prokuratora wojskowego o jej umorzeniu. Otóż to uzasadnienie sprowadza się do kilkukrotnego podkreślenia, że dezercja Kuklińskiego spowodowana była zamiarem poinformowania państw Zachodu o grożącej Polsce w 1981 r. inwazji wojsk Związku Radzieckiego oraz innych państw Układu Warszawskiego. Jest też jedno zdanie – że Kukliński poinformował o rychłym wprowadzeniu stanu wojennego. Natomiast postanowienie prokuratury ani słowem nie odnosi się do tych stwierdzeń, a były one przecież istotą rewizji nadzwyczajnej i kluczem do uruchomienia prokuratorskiej procedury. Ogranicza się jedynie do wywodu, że motywem szpiegostwa Kuklińskiego była chęć uratowania Polski przed atomową zagładą, o czym z kolei rewizja nadzwyczajna nie mówi nic. Zdumiewające! Kukliński, tak rzekomo pewny swoich dowodów i racji, nie dążył do uchylenia ciążącego na nim wyroku przez sąd, który by wnikliwie sprawę rozpatrzył i sprawiedliwie rozstrzygnął. Także większość prawicy polskiej, tak stanowczo domagająca się procesów lustracyjnych, nie przejawiła żadnego zainteresowania wiarygodną, sądową procedurą. Sądowy wymiar sprawiedliwości zastąpiony został jednoosobowo przez prokuratora, bez możliwości jurydycznej kontroli instancyjnej jego postanowienia. Prokuraturze zaś w zupełności wystarczyły – jak wynika z komunikatu o umorzeniu śledztwa – wyjaśnienia samego Kuklińskiego złożone w Waszyngtonie w obecności Zbigniewa Brzezińskiego. Prokuratura uporczywie odmawia zapoznania opinii publicznej z uzasadnieniem postanowienia o umorzeniu śledztwa, chociaż z tym uzasadnieniem mógł zapoznać się Zbigniew Brzeziński, obywatel i były polityk innego państwa. Prokuratura stwierdza, iż Kukliński wyjaśnił, że przekazywał stronie amerykańskiej informacje nie dotyczące bezpośrednio Wojska Polskiego, ale odnoszące się głównie do planów strategicznych Związku Radzieckiego i Układu Warszawskiego. Takie podmioty jak Związek Radziecki i Układ Warszawski od dawna nie istnieją – powstaje więc pytanie, czy to ich tajemnice polska prokuratura tak skrzętnie chce chronić? Prokuratorzy twierdzą, że Kukliński przekazywał stronie amerykańskiej informacje nie dotyczące bezpośrednio Wojska Polskiego... Widocznie nie przeczytali jego wywiadów udzielonych prasie amerykańskiej i polskiej, bo tam, jako jedno z głównych szpiegowskich dokonań, wymieniane jest przekazywanie planów roz-woju Sił Zbrojnych PRL w latach 1971–75, 1976–80 i 1980–86. Były to w istocie fundamentalne, bardzo obszerne dokumenty nazywane "protokołami", które zawierały szczegółowy zapis planowanego na dane pięciolecie stanu liczebnego, organizacyjnego i uzbrojenia naszego wojska, a także stanu zapasów materiałowych, m.in. amunicji i materiałów pędnych, sprzętu bojo-wego produkcji krajowej i zakupionego za granicą, oraz przygotowań infrastruktury obszaru kraju. Jeśli Prokuratura Wojskowa uważa, że nie dotyczą one bezpośrednio Wojska Polskiego, to stawia w fatalnym świetle swoje zarówno wojskowe, jak i prawnicze kompetencje. Czy Kukliński mógł znać strategiczne plany (w jednym z wywiadów w "Washington Post" nawet bredzi o "planach wojny") Związku Radzieckiego oraz innych (poza Polską) państw Układu Warszawskiego? Wykluczone. To najwyższego rzędu tajemnica wojskowo-państwowa. Kukliński mógł znać charakter wspólnych ćwiczeń czy też trasy przemarszu wojsk radzieckich przez Polskę, ale nie są one tożsame z planami strategicznymi. Minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz na konferencji prasowej 2 października 1992 r. powiedział: Pułkownik Kukliński nie miał, bo nie mógł mieć dostępu do generalnych planów operacyjnych całego Układu Warszawskiego, a jedynie dojście do pewnej ich części, która dotyczyła zaangażowania naszych Sił Zbrojnych. W związku z tym wydawał niejako plany operacyjne polskich wojsk. Jaki byłby tego efekt można się łatwo domyśleć? Przekazane przez Kuklińskiego informacje dotyczące przewagi Układu Warszawskiego nad NATO w niektórych broniach konwencjonalnych, a zwłaszcza w czołgach, nie mogły być odkryciem dla dowództw i sztabów państw bloku zachodniego. Były szeroko znane, publikowane, nawet ostentacyjnie demonstrowane na różnego rodzaju pokazach i wielkich ćwiczeniach. Jeśli dziś niektórzy zachodni politycy i wojskowi prawią Kuklińskiemu komplementy, to w podzięce za wiele innych wywiadowczo cennych materiałów oraz informacji. Nie były to jednak koalicyjne plany strategiczne, a więc informacje kluczowe, poprzez które – jak pompatycznie napisał 30 września 1998 r. ówczesny naczelny prokurator wojskowy – Kukliński starał się stworzyć swoisty plan ratunkowy dla swego kraju. Niektórzy jego apologeci idą jeszcze dalej mówiąc o uratowaniu Europy i świata. Czy istotnie – jak twierdzą m.in. Zbigniew Brzeziński oraz Jan Nowak-Jeziorański – Kukliński uprzedził Zachód o grożącej mu nagłej, zaskakującej, błyskawicznie realizowanej agresji? To kolejny nonsens. Każdy, kto w warunkach istnienia potężnych arsenałów termojądrowych rozpocząłby wojnę, stałby się zabójcą i samobójcą jednocześnie. W warunkach współczesnych możliwości rozpoznawczych (radioelektronicznych, radiolokacyjnych, lotniczych, satelitarnych, agenturalnych itp.) taka zaskakująca napaść wymagająca szerokiej mobilizacji oraz dalekosiężnych przegrupowań masy wojsk jest po prostu niemożliwa. Lata 70., a więc czas szpiegowskiej działalności Kuklińskiego, to akurat najbardziej stabilny, pokojowy okres powojennej historii. To czas międzynarodowego odprężenia, układów rozbrojeniowych (m.in. SALT I i SALT II), rokowań wiedeńskich, korzystnej współpracy gospodarki Wschód–Zachód. Czy właśnie wtedy miała spaść na Europę i na USA agresja Związku Radzieckiego, Polski oraz innych państw Układu Warszawskiego? Kto w to wierzy, po prostu się ośmiesza. W pierwszym, 54-stronicowym wywiadzie Kuklińskiego opublikowanym w 1987 r. w nr. 4/475 paryskiej "Kultury", nie ma nic o uratowaniu Polski, Europy, świata. To wszystko zrodziło się poźniej, gdy okazało się, że nieuprzedzenie o stanie wojennym stało się wstydliwe. Nie ma też najmniejszego śladu, że – jak uporczywie twierdzą niektórzy – Kukliński był jednym z najbliższych współpracowników Ministra Obrony Narodowej czy jego łącznikiem z Kulikowem. Liczni polityczni i medialni "konferansjerzy" Kuklińskiego nadmuchiwali uporczywie jego "legendę", tworzyli grunt do następnej odsłony. I oto pod koniec lat 90. agent CIA wraca do Polski. Niektórzy znani politycy twierdzili, że trzeba go było uroczyście podejmować, inaczej Polska nie byłaby przyjęta do NATO. A co z Czechami i Węgrami? Czy ich by przyjęto, a Polski – z uwagi na "problem" Kuklińskiego – nie? Niektórzy brną dalej... Przecież już dawno Polska jest w NATO – w imię więc czego to niekończące się "szpiegodopieszczanie"? Autor jest pułkownikiem WP w stanie spoczynku. Powyższy artykuł jest to dokonany przez redakcję skrót wstępu do książki "Nikt czyli Kukliński", która ukaże się w trzeciej dekadzie listopada, Wydawnictwo Commandor, Warszawa 2002. (Poniżej: projekt okładki). Autor : Zbigniew B. Kumoś Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autostraceniec Już są pierwsze ofiary autostrad, których prawie nie ma. Autostrady czasami mają po pięć pasów w każdym kierunku, czasem po cztery albo trzy. Najmniej dwa. Dwa w jedną stronę, a dwa w drugą. Przez Katowice mknie się piękną autostradą. W jedną i w drugą stronę prowadzą po trzy, a miejscami po cztery pasy. Dopiero za Katowicami autostrada zwęża się i aż do Krakowa ma po dwa pasy ruchu. Myto za nazwę Za przyjemność gnania i wyprzedzania lewym pasem tych, którzy wloką się na pasie prawym, trzeba zapłacić. 5 zł przy wyjeździe z Katowic i 5 przy wjeździe do Krakowa. Teraz jednak płaci się nie wiadomo za co. Na autostradzie rozłożyły się ekipy remontowe. Wkopano znaki zakazu wyprzedzania, zrobiono zwężenia. W kilku miejscach autostrada płatna ma już tylko po jednym pasie. Samochody jadą w żółwim tempie nawet na 8-kilometrowych odcinkach. Kierowca Chryslera, który jechał od strony Katowic, uznał, że został nabity w butelkę. Na bramkach, za którymi zaczynał się Kraków, odmówił zapłacenia drugiej pięciozłotówki. Został więc uwięziony przez służby autostrady na kilka godzin. Wezwał policję. Policjanci bezskutecznie próbowali go uwolnić. Dopiero gdy zatrzymali kierownika zmiany, Chryslerowi podniesiono szlaban. Odcięty od świata Obok posesji Jana Kasprzaka w Katowicach autostrada jest szeroka jak lotnisko. W każdą stronę trzy pasy autostrady „właściwej” i dwa pasy lokalnej „drogi zbiorczej”. A jednak przez kilka miesięcy Kasprzak mógł jeździć po autostradzie najwyżej taksówką. Jego samochód autostrada odcięła od świata. Podobnie jak samochody klientów Jana Kasprzaka (jest on mechanikiem). Dom Kasprzaka znalazł się nagle na wyspie. Teraz jest już inaczej. Kasprzak na swojej posesji może czuć się jak żołnierz z okopów Verdun. Okopany, osłonięty, niewidoczny. Dojazd do niego jest tak skomplikowany, że pogubili się nawet strażnicy miejscy, gdy ich wezwał. Zostawili samochód gdzieś na poboczu i ostatnie kilkaset metrów pokonali na piechotę. Przygoda Jana Kasprzaka z autostradą zaczęła się w czerwcu 1999 r. Dostał wtedy pismo z Urzędu Wojewódzkiego, że budowa wreszcie się rozpoczyna. Nawet się ucieszył. 22 czerwca 2001 r. o ósmej rano Kasprzaka obudziły buldożery. Rozkopały całą okolicę. Zanim się zorientował, już był odcięty od świata. Na podwórku zostało kilka samochodów oddanych do naprawy. Właściciele odebrali je dopiero, gdy budujący autostradę wykonali przejazd do posesji Kasprzaka. Był to przejazd bardzo prowizoryczny. Przedstawiciel Boscha, który przyjechał porozmawiać o otwarciu autoryzowanego serwisu, poharatał w swoim samochodzie zawieszenie. Rozmowy się urwały. Więzień autostrady Bite osiem miesięcy nie dało się dojechać do domu i do warsztatu Kasprzaka. To wersja Kasprzaka, jego pracowników i klientów. Zdaniem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) przejazd był. Prawda obiektywna – samochody tonęły w błocie, ale nie po dach. Efekt uboczny to całkowity brak klientów w warsztacie. Gdy wreszcie prace budowlane zostały zakończone, w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się płot, był już wykop. A za nim – droga. Drogą pędzą tysiące samo-chodów, ale żaden kierowca nie wie, że tuż obok jest warsztat. Zasłaniają go bariery dźwiękochłonne. Szklane, ale i tak niewiele przez nie widać. Kończąc budowę zlikwidowano prowizoryczny dojazd do posesji Kasprzaka. I znów nie było jak dojechać, bo zamiast drogi dojazdowej wybudowano chodnik. Po wielu bojach GDDKiA poszerzyła ten chodnik. I tak powstał ciąg pieszo-jezdny. Żeby było weselej, ze zwykłą drogą łączy się on gdzieś daleko od posesji Kasprzaka. Wiedzą więc o nim tylko wtajemniczeni. W ogóle o Kasprzaku wiedzą teraz tylko wtajemniczeni. Nie wolno mu bowiem postawić nawet reklamy. Za blisko do autostrady. W katowickim oddziale GDDKiA można dowiedzieć się, że perypetie Jana Kasprzaka to całkiem normalna sytuacja. Że mu klientów brakuje? To wyłącznie sprawa złego marketingu. Puszczony z torbami Marketingiem w firmie Kasprzaka zajmuje się jego wnuk. Prowadzi listę stałych klientów i wydzwania do nich, gdy powinni wymienić olej albo klocki hamulcowe. Alenie bardzo wie, co jeszcze może wymyślić. Swoje samochody serwisowała u Kasprzaka firma kurierska UPS. Po wybudowaniu autostrady samochody UPS coraz rzadziej przyjeżdżały ze względu na fatalny dojazd. Ani gorąca herbata, ani inne kuszenia klientów nie dały rezultatu. W zakładzie Jana Kasprzaka stoi superdokładna optyczna aparatura do ustawiania zbieżności kół. Gdy na plac budowy wjechał ciężki sprzęt, aparatura się rozregulowała. Żeby ponownie ją nastawić, aż z Wiednia przyjechał specjalista. Ale za jakiś czas na plac budowy wjechały wielkie młoty ubijające ziemię. Tym razem aparatura rozregulowała się na dobre. Człowiek z Wiednia zjawił się ponownie, złapał się za głowę i po długich konsultacjach przez telefon oświadczył, że te urządzenia do niczego się już nie nadają. Inne drogie maszyny i urządzenia Kasprzak wyprzedaje za półdarmo. Przed powstaniem autostrady produkował na nich różne rzeczy. Na przykład wytaczał cylindry. Albo wykonywał podzespoły dla jednej z niemieckich fabryk samochodów. Ale na ciągu pieszojezdnym nie mieszczą się duże ciężarówki, dotychczasowi odbiorcy poszukali sobie więc takich producentów, do których łatwiej dojechać. Swoje straty Kasprzak wyliczył na 1,2 mln zł. I zamierza się sądzić. Miliony w błoto Jan Kasprzak złożył doniesienie do prokuratury na Generalną Dyrekcję Dróg Krajowychi Autostrad, Oddział Południe w Katowicach. Twierdził, że popełniła ona przestępstwo, bo co innego było w planach budowy, a co innego wybudowano. Jako przykład podał, że samochody zjeżdżające z szerokiej, tranzytowej drogi biegnącej nad autostradą muszą przecinać przeciwległy pas ruchu. Natomiast pierwotnie zaprojektowano tam skrzyżowanie bezkolizyjne. Na jego wybudowanie ponoć zabrakło pieniędzy. Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. Tymczasem okazało się, że Kasprzak na własną rękę doszedł do takich samych wniosków, do jakich doszła Najwyższa Izba Kontroli. Badano realizację kontraktów na remonty i na budowę dróg w różnych miejscach województwa śląskiego. Okazało się, że do największych nieprawidłowości doszło właśnie na tym odcinku autostrady, który przebiega obok posesji Jana Kasprzaka. GDDKiA miała tam zmarnować 10,4 mln euro. Zdaniem NIK, o tyle aż wzrósł koszt tej inwestycji, gdyż część dokumentacji przetargowej oparto nie na zatwierdzonym projekcie budowlanym, ale na projekcie wstępnym. To zaś sprawiło, że trzeba było znacząco rozszerzyć zakres prac budowlanych w porównaniu z założeniami zapisanymi w kontrakcie. Do Kasprzaka prowadzi ciąg pieszo-jezdny. Obok Kasprzaka jest zjazd na autostradę, gdzie ruchem regulują światła, a mimo to codziennie tworzą się tam wielkie korki. W tym samym czasie, gdy zabrakło pieniędzy na budowę przewidywanego pierwotnie, bezkolizyjnego zjazdu, katowicki oddział Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad zakupił 14 drogich samochodów. Najdroższy za 126 tys. zł. Samochody kupiono po to, by urzędnicy mogli wizytować budowy. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Głupie sześć milionów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łkanie po Iwanie Ruskiego wojska nie ma w Polsce już dawno. Zostały po nim tylko łzy. Łzy tęsknoty. 10 lat temu rosyjscy żołnierze opuścili Pomroczną. Ostatni kontyngent wyjechał 16 września z Legnicy, gdzie mieściło się dowództwo Północnej Grupy Wojsk Armii Rosyjskiej. Dolnośląscy katonarodowi politycy z kanapowych partyjek domagają się, aby władze miasta zorganizowały z tej okazji huczną imprezę z festynem i wyżerką. Niektórzy chcą nawet, aby ten dzień stał się świętem państwowym. To wtedy, ich zdaniem, kraj odzyskał niepodległość. Pobyt Ruskich określają terminem "okupacja". Zwykli, szarzy obywatele nie ogarniają tych podniosłych idei i ośmielają się myśleć inaczej. – Moja żona miała poważne kłopoty ze zdrowiem, tak zwane sprawy kobiece – wspomina Józef Tkacz. – Lekarze nie potrafili jej pomóc. W desperacji udaliśmy się do ruskiego szpitala w Legnicy. Przyjął nas profesor pułkownik Eugeniusz Minajew. Później dowiedziałem się, że dwa razy w miesiącu jeździł na wykłady do Moskwy. Był ginekologiem i chirurgiem. Wyleczył żonę, a dwa tygodnie później zlikwidował moją przepuklinę jelitową. Za zabiegi i pobyt w szpitalu nie wziął ani złotówki. Trafiało tu wielu Polaków, którzy zawsze uzyskiwali pomoc. Największą sławą cieszyli się okuliści i dentyści. Ruscy lekarze pieniądze zaczęli brać dopiero tuż przed wyjazdem do Rosji, ale kwoty pozostawiali uznaniu pacjentów. Dziś ten szpital – dawny ośrodek leczniczy i zarazem placówka naukowa na 500 miejsc – to kompletna ruina. Jak słyszę, że Rosjan nazywa się okupantami, to mnie krew zalewa. Przebywali tu na mocy międzypaństwowej umowy, gdy Europa była podzielona między dwa wojskowe bloki. Okupantami to są nasi żołnierze w Iraku. – W czasie pobytu Ruskich rolnicy z okolic Legnicy mieli zapewniony stuprocentowy zbyt na wszystkie produkty – opowiada Stanisław Banach. – Jeśli polskie punkty skupu były zapełnione, jechało się do koszar. Byli chłopi, którzy ziemniaki, buraki i kukurydzę uprawiali wyłącznie na potrzeby ruskiego wojska. Na żniwa i wykopki przyjeżdżali ciężarówkami sołdaci i za darmo pomagali w zbiorach. Rosjanie płacili, jak kto chciał: gotówką albo w naturze. Ludzie najchętniej brali benzynę, olej napędowy lub cement. W wojskowych warsztatach za darmo naprawiano kombajny i ciągniki. Nawet legnicka milicja remontowała tam łaziki. Po wyjeździe Rosjan wiele gospodarstw podupadło. – Od Ruskich początkowo stroniłem, bo uważałem, że to dzicz – mówi Andrzej Stelmach. – W końcu zrobiłem z nimi jeden, drugi interes. Stwierdziłem, że są rzetelni, zawsze dotrzymywali słowa, regularnie odbierali towar, płacili na czas. Po paru miesiącach handlowałem ciuchami. Założyłem zakład krawiecki, zatrudniłem szwaczki. Płaszcze ze skaju szły jak woda, podobnie jak dżinsowe spodnie i kurtki. Takich zakładów było w mieście kilkanaście. Kwitło damskie fryzjerstwo, bo żony oficerów chciały mieć modne zachodnie fryzury. Po wyjeździe Rosjan interes padł. – Po 1990 roku politycy i media pobyt rosyjskich wojsk określali mianem okupacji, a samych Rosjan opisywali jako prymitywnych barbarzyńców, komunistyczny beton – mówi Roman Dobrzański, emerytowany pułkownik Wojska Polskiego. – Znałem wielu rosyjskich oficerów. Owszem, zdarzały się wśród nich kanalie, ale większość pamiętam jako porządnych ludzi. Z tym komunizmem też było różnie. Mój znajomy, dowódca garnizonu Jawor, pułkownik Aleksiej Szkodin jawnie organizował dla żołnierzy prawosławne święta. Kadra polska i rosyjska nawzajem zapraszały się na Wigilię i Wielkanoc. W Legnicy była cerkiew, do której przychodzili oficerowie z rodzinami. Na pewno miasto było spokojniejsze i bezpieczniejsze niż teraz. Każdą szkodę, nawet samochodową stłuczkę lub wybite okno, Rosjanie naprawiali w ciągu 24 godzin. Nie zauważyłem też konfliktów między "okupantami" i polskimi mieszkańcami Legnicy. * * * To historyczne wydarzenie powinno zostać uczczone. Po 48 latach sowieckiej okupacji miasto odzyskało wolność i możliwości rozwoju – rzucił lokalnym mediom Ryszard Jaśkowski, prezes legnickiego Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego – Ruch Nowej Polski. Pan Jaśkowski był wiceprezydentem Legnicy, w czasie gdy Rosjanie opuszczali Polskę. Prawica, która wówczas rządziła Legnicą, nie zrobiła nic, aby zagospodarować mienie, którego miała być gospodarzem. Mitem są opowieści o Ruskich, którzy na odchodnym demolowali mieszkania i koszary, wyrywali rury, kaloryfery i kable. Po Rosjanach pozostały nawet pełne żarcia lodówki i flaszki gorzały. Niezabezpieczone obiekty padły łupem polskich szabrowników, zbieraczy złomu i meneli. Na początku lat 90. w Legnicy przebywało ponad 40 tysięcy rosyjskich obywateli, a administrowane przez PGWAR tereny stanowiły ponad jedną trzecią obszaru miasta. Do dziś prawie połowa porosyjskich obiektów świeci pustkami i popada w coraz większą ruinę. Władze miasta nie potrafiły wykorzystać faktu, że "okupanci" pozostawili wielkie lotnisko z infrastrukturą. W dawnej rosyjskiej dzielnicy zwanej Kwadratem stoi tyle ruin, że można tu kręcić filmy katastroficzne. Po wyjeździe Rosjan w mieście podupadł handel, skurczył się rynek usług. Jedyną dużą budowlą, która została gruntownie wyremontowana i błyszczy przepychem, jest siedziba biskupiej kurii, dawniej rosyjski Dom Oficera. Prawicowi radni mają inny problem – chcą wyrzucić z centrum miasta pomnik przyjaźni żołnierzy polskiego i radzieckiego, bo kłuje ich promieniujące wartościami oczęta. Nie mają pomysłu, co w zamian postawić na cokole. Papa macha spiżową rąsią przed katedrą, a 5-metrowy pozłacany krzyż tkwi na obelisku naprzeciw kurii. Umyślili więc, że postawią (rzecz jasna, na koszt obywateli) pomnik księcia Henryka Pobożnego, któremu Mongołowie odcięli głowę 700 lat temu. Chcą w ten sposób rozniecić lokalny patriotyzm, bo Henio to Piastowicz i bohater. Chyba nie wiedzą, że Henryk Pobożny był w trzech czwartych Niemcem. Jego matka Jadwiga pochodziła z nadreńskiego księstwa Meranu, a babka Adelajda wywodziła się z dynastii Hohenstaufów. Na legnickim dworze obowiązywał język niemiecki, a książę otaczał się rycerzami przybyłymi z Rzeszy. Mongołowie dopadli go, gdy uciekał z pola bitwy. Inną propozycję ma Stowarzyszenie Byłych Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Kombatanci chcą wznieść własnym sumptem pomnik ofiar III Rzeczypospolitej. Na cokole ma znaleźć się podobny do orła ptak ze złamanym skrzydłem, stojący na wywróconych literach tworzących napis "Solidarność". Na płycie znajdą się liczby obrazujące, ilu obywateli Najjaśniejszej zmarło z głodu i zimna, popełniło samobójstwo z braku życiowych perspektyw, ilu straciło pracę, dach nad głową, ilu żyje w nędzy w nareszcie wolnej suwerennej ojczyźnie. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Ksiądz z powykręcanymi ręcami Zwiernik pod Pilznem. Pewnej niedzieli we wsi do zakrystii weszło trzech mężczyzn, podeszło do księdza, wykręciło mu ręce i zabrało klucz od tabernakulum. Incydentowi przyglądali się ministranci oraz policjant – mieszkaniec wsi. Cała sprawa ma kontekst głęboko religijny w jego pomrocznym, oczywiście, wymiarze. Do parafii przyszedł młody ksiądz, starszy został odsunięty od posługi, to skłóciło nie tylko mieszkańców, ale też samych księży. Mężczyźni chcieli zabrać klucze młodemu księdzu i dać je proboszczowi, by mógł odprawiać msze – wyjaśnił komendant policji w Dębicy prasie lokalnej podłoże napaści na księdza. Koncelebrant Rydzyk Dobrych manier musi uczyć swoich księży abepe Życiński z Lublina. Arcyfioletowy upomniał wszystkich ordynariuszy diecezji z metropolii lubelskiej, by przeciwstawili się praktykom niektórych księży telefonowania w czasie mszy do ojca Rydzyka. Praktyka dzwonienia przez księży podczas nabożeństw do dyrektora Radia Maryja jest coraz częstsza. Życiński zauważył, że takie zachowania sugerują, że telefoniczny komentarz ojca Tadeusza ma jakąś szczególną wartość, górującą nad modlitwami celebranta sprawującego ofiarę. Zazdrość to brzydka cecha, księże arcybiskupie. Kapelan oszust Kapelan lubelskiej policji Kazimierz J. podjął z banku pieniądze (128 tys. zł), które należały do rodziny zmarłego księdza. Kapelan był wcześniej dyrektorem domu dla emerytowanych księży i z tego tytułu miał pełnomocnictwo do dysponowania majątkiem zmarłego. Pełnomocnictwo wygasło jednak z dniem śmierci emerytowanego księdza, o czym kapelan Kazimierz J. dobrze wiedział podejmując z banku (15 miesięcy po zgonie księdza) pieniądze zmarłego. Rodzina zmarłego nie popuściła, poszła do odważnego prokuratora. Księdzu oszustowi grozi kara od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Teraz modlimy się o odważnego sędziego. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto męczy Ptaka Zdrowa konkurencja zdrowo wali się po pyskach. Na obrzeżach Łodzi leży Rzgów. Leży ładnie: środek Polski i niby-Łódź, a już inne miasto. Świetny dojazd z metropolii i reszty kraju, Rzgów leży bowiem tuż przy trasie łączącej Łódź z Katowicami i Warszawą. 8-tysięczne miasteczko znane jest z największego targowiska w Europie (CT PTAK S.A.) i największej w Polsce firmy ogrodniczej (POLROS). Gdyby wszystko, co w Rzgowie cenne, należało do jednej osoby, pewnie nie działoby się tam nic ciekawego i Rzgów słynny byłby w świecie jedynie ze swego bogactwa – jak jakiś Szanghaj czy Zurych. Tak jednak nie jest: CT PTAK S.A. należy do Antoniego Ptaka, a POLROS – do rodziny Gałkiewiczów. Ptak oskarża Gałkiewiczów o świadome łamanie prawa w celu wzbogacenia się. Gałkiewiczowie utrzymują, że Ptak niszczy konkurencję wykorzystując do tego swoje wpływy w ABW. Gigabiznes W 1993 r. Antoni Ptak wpadł na pomysł wybudowania w Rzgowie centrum targowego. Mieliby do niego zjeżdżać ludzie z całego kraju i kupować wszystko, czego zapragną. Co szczególnie – zweryfikować miał rynek. I zweryfikował: w Rzgowie jest największe w Europie centrum handlu tekstyliami. Nie docenił Ptak geniuszu swego pomysłu. Jego targowisko stało się nie tylko atrakcyjnym miejscem zakupów dla Polaków; zaopatrują się tu sklepy z całej Europy Środkowowschodniej. Centrum Ptaka zajmuje obszar 20 ha. Mieści się na nim 7 hal targowych o łącznej powierzchni 45 tys. mkw. Na powierzchni ok. 23 tys. mkw. sprzedaje towar ponad 3 tysiące osób. Każda z nich płaci co miesiąc za użytkowany 1 mkw. 17 euro. Targowisko daje pracę nie mniej niż 20 tysiącom osób (sprzedawcy, producenci, transport, ochrona itd.). Zarobki handlarzy – od 5 tys. zł w górę. Te liczby dają obraz skali przedsięwzięcia. Nielegały Bracia Zbigniew i Andrzej Gałkiewicz co roku znajdują się na liście najbogatszych Polaków. Są największym eksporterem róż w Europie (ponad 100 ha upraw). Uprawiają rośliny doniczkowe (90 ha), rośliny ozdobne (60 ha) i zboże, które trafia do ich własnej gorzelni. Hodują też ryby (400 ha stawów). Zatrudniają ok. 2 tysiące osób. Gdy w 1993 r. Antoni Ptak ruszył ze swoją inwestycją, bracia Gałkiewiczowie od razu dostrzegli pomysł na biznes, tym bardziej że mieli i kasę, i ziemię. W 1994 r., razem z niejakim Stanisławem Cholasiem, rozpoczęli budowę własnej hali targowej. Tuż przy halach Ptaka. Budowa trwała rok. Zgody na budowę nie było, a ówczesne prawo budowlane nie zezwalało na legalizację samowoli budowlanej. Hala nie mogła być zatwierdzona do użytku, bo istniała nielegalnie. Przeskoczyć się tego nie dało. Stała zatem pusta przez dwa lata. 27 października 1997 r. na targowisku Ptaka sfajczyła się jedna hala. Do tej pory nie ustalono przyczyny pożaru. I Ptak, i jego dzierżawcy oszczędzali na ubezpieczeniu, byli więc w plecy. Sprzedawcy nawet bardziej, bo oprócz towaru stracili też miejsca pracy. Z pomocą przyszli właściciele nielegalnie wybudowanej hali. Chwilę później na 8 tys. mkw. mieli już pierwszych sprzedawców – w liczbie 550. Wszystko, co zaczęło się dziać wokół nielegalnej hali, przypomina czeski film oglądany przez debila, i to po pijanemu. Hala jest nielegalna, lecz stoi. Jak już stoi, to kwitnie w niej biznes. Nie kontroluje go Państwowa Inspekcja Pracy, bo nie ma hali w rejestrze. Choć stoi toto nielegalnie, to legalnie zakład energetyczny sprzedaje jej prąd, gaz – zakład gazowniczy, wodę – wodociągi. Hala działa nielegalnie, ale życzliwy ogrodnikom wójt pobiera opłaty targowe itd. Po kilku publikacjach w prasie, niechętnie, bo niechętnie, ale na miejsce przejechała się straż pożarna. Zobaczyła, co miała zobaczyć, i nakazała zamknięcie działalności. Ale co tu zamykać, jak na dobrą sprawę całej hali nie powinno być? 14 września 1998 r. Naczelny Sąd Administracyjny bez-względnie nakazał rozbiórkę hali jako samowoli budowlanej. Jak widać, nie przeszkadza to właścicielom w trzepaniu kasy. I to już szósty rok! Samowolka Wiosną 2002 r. Antoni Ptak postanowił wybudować 4 nowoczesne hale. O pomyśle tym szybko dowiedzieli się sąsiedzi zza płotu. I oni postanowili wybudować nową halę. Nieomal przez ścianę z tą istniejącą nielegalnie i dosłownie przez płot z halami Ptaka. No i pobudowali – 20 tys. mkw. Tym razem bracia Gałkiewi-czowie wyciągnęli wnioski z lekcji z samowolką budowlaną. Postanowili pobudować się legalnie. Wiedzieli, że ich teren widnieje w planie zagospodarowania przestrzennego jako teren przeznaczony pod budownictwo rolnicze i mieszkaniowe. Sami są rolnikami, wystąpili więc do wójta gminy o zgodę na budowę magazynu roślin. Wójt poszedł im na rękę i zgodę wydał. Byli jej zresztą pewni, bo budowę rozpoczęli przed wydaniem zgody. Przystępując do budowy bracia zaczęli zbierać przedpłaty od handlarzy pragnących pracować tam w przyszłości. O przeznaczeniu budowanego obiektu na magazyn roślin w ogóle nie myślano. W końcu magazyn roślin stanął i rozpoczął działalność, czyli handel tekstyliami. Wiedza, którą rodzina Gałkiewiczów wyniosła z lekcji z pierwszą halą, jest ta, że w praktyce egzekucja prawa w Polsce nie istnieje. Nowa hala nie ma zgody na prowadzenie działalności. Ba! Ma nawet zakaz wydany przez straż pożarną! Co absolutnie nic nie znaczy. Wojewódzki Inspektorat Budowlany w Łodzi prowadzi więc – oprócz sprawy rozbiórki pierwszej hali – sprawę samowoli budowlanej drugiej hali i jej niezgodne z przeznaczeniem użytkowanie. Wszystko to razem kompletnie nie przeszkadza braciom ogrodnikom w zarabianiu pieniędzy na dwóch samowolkach i trzepaniu Ptaka. Klimaty Oczywiście w tle całego sporu leży kasa. Antoni Ptak może być wkurzony, że sąsiad zza płotu małpuje jego pomysły, ale sąsiad ogrodnik ma prawo do ich małpowania. Małpowanie to nazywa zdrową konkurencją. Ma prawo. Nie ma jednak prawa do łamania prawa. Bracia Gałkiewiczowie proponują u siebie niższe ceny dzierżawy powierzchni handlowej (są tańsi o 2 euro za 1 mkw.). Zdaniem Kazimierza Ćwikły – prezesa Zarządu CT PTAK S.A. – nie chodzi tu o te 2 euro z metra. – Stworzenie większej liczby stanowisk sprzedaży nie zwiększy liczby klientów ani nie spowoduje widocznej obniżki cen towarów. Cały ten proces prowadzi jedynie do „rozmydlenia rynku”. W rezultacie wykończy to wszystkich: i właścicieli hal, i handlarzy – przekonuje Ćwikła. Osobną sprawą jest miłość, którą niektórzy urzędnicy z nieznanych nam powodów darzą rodzinę Gałkiewiczów. Za rozbiórkę starej hali odpowiada teoretycznie dwóch urzędników ze Starostwa Powiatowego. Przeciwko tej samej dwójce toczy się postępowanie za poświadczenie nieprawdy przy odbiorze nowej hali. Dziwi zachowanie wójta. Zezwala na budowę nowej hali, podczas gdy nie jest wyjaśniona sprawa rozbiórki pierwszej. Nie pobiera z tej hali opłat targowych, czym uszczupla budżet gminy na około 1 mln zł rocznie. Nie reaguje, gdy rusza budowa nowej hali, zanim zezwolił na podjęcie inwestycji. Wojna Jak do tej pory specjalnych tragedii na linii Ptak–bracia Gałkiewicz nie było. Raz ludzie ogrodników skuli mordę ochroniarzom pracującym dla Ptaka (ale mieli odrobinę racji). Raz obie firmy stoczyły prawdziwą wojnę o drogę, tak że interweniowała policja (rację miał Ptak). Z braku dowodów na podpalenie pożar hali Ptaka uznać należy za nieszczęśliwy wypadek. Wiele wskazuje jednak na to, że sytuacja zacznie się zaostrzać. Pod koniec października 2003 r. Ptak pozbył się swojego targowiska. To znaczy dalej jest jego właścicielem, ale zrezygnował z zarządzania nim. Powstała spółka założona przez jego dotychczasowych dzierżawców, i to oni teraz rządzą, rola CT PTAK S.A. sprowadza się zaś do comiesięcznego inkasowania szmalu z tytułu dzierżawy. Na tym etapie walka z konkurencją, jaką są nielegalnie działające hale braci Gałkiewiczów, spada na samych dzierżawców. W styczniu 2004 r. odbyły się już dwie manifestacje: jedna przed Urzędem Wojewódzkim, druga w Rzgowie. Dwa razy interweniowała policja. Podczas obu pikiet protestujący domagali sięod władz tylko jednego – egzekwowania prawa. Bezskutecznie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że manifestacja w Rzgowie w praktyce wymierzona była w wójta. Jednym z policjantów wyznaczonych do jej stłumienia był brat wójta. Spisał się: szefowi protestujących gliniarze porwali kurtkę. Częściowe odpuszczenie przez Antoniego Ptaka biznesu w Rzgowie nie oznacza, że w ogóle odpuszcza sobie biznes. Przeciwnie. Przenosi się do Szczecina, gdzie na 50 ha chce budować podobne do rzgowskiego targowisko zorientowane na Europę Zachodnią. Przygotowując biznes od razu założył, że pociągnie go nie na 20, lecz 50 ha. Wszystko z obawy, by nie trafić na sąsiada ogrodnika... Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepiej być znanym pijakiem Zapiski kobiety pijącej, choć bez przesady. Wśród mód obowiązujących tego lata (atłasowe bojówki, Matrix 2) najbardziej podoba mi się moda na kobiecy alkoholizm. Modę lansują media: najpierw "Gazeta Wyborcza" w "Wysokich Obcasach", potem "Polityka". Każdy chce być modny, nie? Czytam w "Wysokich Obcasach" wywiad z Ewą Woydyłło, terapeutką od uzależnień. Terapeuci od uzależnień to tacy ludzie, którzy są specjalistami w wynajdywaniu uzależnień. Z czego się bierze kobiecy alkoholizm? Ze wszystkiego. Jak baby nie mają problemów, zaczynają z nudów chodzić do kawiarni, popijać piwo i zaczyna się kłopot. No, myślę sobie, to nie ja. Na chodzenie z nudów nie mam czasu. Ale jak kobieta jest wyemancypowana albo jest szefem, to też pije, i to równo z mężczyznami. O, myślę sobie – to ja. Moda w zasięgu ręki. Ale zaraz czytam, że w kobiecym organizmie nawet niewielka ilość alkoholu powoduje już efekty upojenia. O, myślę, jednak nie ja. A poza tym kobiety uzależniają się łatwo, bo mają większą uczuciowość. Definitywnie nie ja. Wśród zawodów alkohologennych na pierwszym miejscu pani Woydyłło wymienia dziennikarstwo. Alleluja! Nie dość, że jestem alko, to jeszcze mam usprawiedliwienie. Cudnie! Na końcu pani W. prezentuje poziomy niebezpieczeństwa posługując się obrazową metaforą świateł ulicznych. Czerwone światło pali się dla tych, u których nawet jedna kropelka może wywołać ciąg alkoholowy. No dobra, nie mam czerwonego. Zielone zaś dla tych, którzy jak wypijają lampkę szampana, to po prostu jest im wesoło. Tak na moje oko jedna lampka to jest tzw. tolerancja schyłkowa i ci naprawdę powinni się zaszyć. Ale dobra – wychodzi, że dla mnie jest żółte. Biorę "Politykę". Kandydatki do alkoholizmu: emerytki i rencistki, co raczą się piwem z sąsiadkami. Nie dotyczy. Młode (20–30 lat) profesjonalistki z wyższych klas społecznych, dobrze zarabiające i nieobciążone obowiązkami rodzinnymi. Jakby ja. Kobiety poddane presji, takie, którym trudno znaleźć pracę. Wśród źródeł problemu terapeutka wymienia: nie masz długich nóg. Ni cholery, nie mam. Będzie pite. Myślę: zrobię jakiś test, to już będę wiedzieć na pewno. Bohdan T. Wojnowicz, psychiatra i specjalista terapii uzależnień w "GW": Usiądź wygodnie, weź kartkę papieru i szczerze odpowiedz. Siadam. Czy kiedykolwiek osoby z bliskiego otoczenia mówiły, że pijesz zbyt dużo albo zbyt często? Mowa! Facet nie zna mojej matki! Jeżeli powiedziała tak chociaż jedna osoba, której nie oceniasz jako swojego wroga – postaw na kartce kreskę – radzi Bohdan T. Stawiam kreskę. Czy były w Twoim życiu takie okresy, kiedy rozważałaś potrzebę ograniczenia swojego picia? Pewnie. Każdego ranka na kacu i czasem aż do wieczora – zależy, jak długo kac trzyma. Stawiam kreskę. Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek, że odczuwałaś wyrzuty sumienia, poczucie winy albo wstyd z powodu swojego picia, jego następstw czy swoich zachowań po wypiciu? Wyrzuty sumienia jak cholera! Zwłaszcza jak dostaję wyciąg z karty kredytowej, bo jak się nawalę, zawsze rwę się do płacenia. Bez nawalenia też, ale wtedy taniej wychodzi. Stawiam kreskę. Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek, że rano po przebudzeniu jedną z pierwszych czynności było wypicie alkoholu (także piwa) dla "uspokojenia nerwów" albo w celu zlikwidowania kaca? Znacie, kurwa, jakiś inny sposób na kaca? Stawiam kreskę. Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek chować alkohol przed innymi... Bez przerwy coś chowam. Ale powiedzcie sami, czy byście nie schowali, jak macie w domu flaszkę ukochanego malta, w sklepie 340 zyla butelka, przemyconą z narażeniem życia ze Słowacji, a pod drzwiami gości, co najchętniej walą whisky z colą? Nie schowalibyście? Kreska. ...albo pić po kryjomu? O, co to, to nie. W życiu! Nie stawiam kreski. Jestem wolna od choroby alkoholowej – mówię sobie. A guzik. Jeżeli postawiłaś tylko jedną kreskę, to nie jest źle, ale warto zastanowić się, co może być dalej – donosi Bohdan T. Jasne. W ten sposób nie ma na świecie ani jednej dorosłej osoby, która nie byłaby potencjalnym klientem Bohdana T. i jego towarzyszy walki. Jak facet mi pokaże normalnego człowieka, który nigdy w życiu nie miał kaca, to, jak Bozię kocham, nie będę nic piła do piątku. Myślę sobie: zrobię inny test. Zawsze dobrze mieć dwie opinie. Znajduję jakiś pod hasłem "AA". Ci z AA są najlepsi. Biorę się za test. Czy twoje picie wpływa na stosunki w domu? Wpływa. Jakbyście widzieli, jak mój chłop się cieszy, jak mu wypiję ostatnie piwo z lodówki... Czy picie powoduje, że nie dbasz o odpowiedni do Twoich zarobków i pozycji poziom życia swojej rodziny? Kiedy właśnie, cholera, dbam. Kupuję wyłącznie dobre wino, odpowiednie do moich zarobków i pozycji. Czy pijesz dlatego, że jesteś nieśmiały w stosunku do ludzi? Oczywiście. Mam na drugie "nieśmiałość". Czy picie wpływa na opinię o Tobie? Jasne. Bez przerwy mi ktoś mówi na jakiejś imprezie: ja to myślałem, że ty jesteś wredna suka, a ty to nawet całkiem fajna jesteś, laluniu. Czy pijesz w czasie pracy? 60 proc. dziennikarzy, których znam, stawia sobie kielonek czegoś przy komputerze, jak siada do pisania. 40 proc. się do tego nie przyznaje. Czy zmalały Twoje ambicje lub zainteresowania od czasu kiedy pijesz? I to jak! Na przykład, jak miałam 12 lat, to chciałam zostać strażakiem. A jak miałam 16 – reżyserem teatralnym. A jak się wzięłam za gorzałę, to zaraz zostałam dziennikarką. Czy picie zagraża Twojej posadzie lub interesom? Nie wiem. A niepicie? Czy wskutek picia kiedykolwiek urwał Ci się film? A pokażcie mi takiego, któremu się nigdy nie urwał. Czy w trakcie picia pijesz z byle kim? O, kurwa! Serdeczne dzięki w imieniu moich przyjaciół. Jeżeli odpowiedziałeś TAK na sześć lub więcej pytań – jest bardzo prawdopodobne, że jesteś alkoholikiem lub staniesz się nim niedługo! – krzyczy na mnie na końcu testu Romek, alkoholik. Wszyscy, którzy są na czerwonym świetle byli kiedyś na zielonym, z kiszonego ogórka nie zrobisz świeżego – straszy Ewa Woydyłło, psycholog od pijaków. Jeżeli postawiłeś dwie lub więcej kresek, to oznacza, że picie alkoholu zaczęło stwarzać problemy. Czy chcesz mieć tych problemów jeszcze więcej? A może warto porozmawiać na temat picia ze specjalistą? – grozi Bohdan T., terapeuta i psychiatra. Pierdolę specjalistę! Pierdolę testy, ruch AA i wszystkie terapie na świecie! Nie ma ludzi zdrowych, są tylko źle przebadani – mówi lekarskie przysłowie. W wypadku terapeutów od uzależnień sprawdza się to w stu procentach. Pijesz? Jesteś alkoholikiem! Nie pijesz? Jesteś potencjalnym alkoholikiem. Piłeś, ale przestałeś? Szykujesz się do picia! Nigdy nie piłeś? Ale na pewno jesteś obciążony dziedzicznie i tylko jedna kropla dzieli się od stoczenia się do rynsztoka. No to wypijmy. Za Was z nami i chuj z nimi. Lepiej być znanym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawoskrętek blady Prezydent Majchrowski niczego nie obiecywał. I słowa dotrzymuje. Mówią, że prezydent Kaczor szarogęsi się w stolicy. Urzędników traktuje jak cwaniaczków i drobnych oszustów, ogranicza zakres ich decyzji, wszystko pięć razy sprawdza, przez co urzędy są zatkane. Pracownicy snują się po korytarzach sfrustrowani, a petenci klną w żywy kamień. Widać, jak Kaczyński rządzi. I jak prawica w warszawce trzyma władzę. 300 kilometrów na południe rządzi Jacek Majchrowski, profesor, prawnik, historyk, publicysta, były wojewoda, od ośmiu miesięcy prezydent Krakowa. Zawiesił on członkostwo w SLD. W wyborach był popierany przez koalicję SLD–UP. A kto trzyma władzę? Wiceprezydenci. Ich czworo, chociaż nie banda czworga, bo żeby tworzyć bandę, trzeba ściślejszego związku niż tylko bezpośrednie podleganie prezydentowi miasta. l Tadeusz Trzmiel – związany z lewicą, ale bez legitymacji partyjnej; kiedyś pracował z Majchrowskim w krakowskim Urzędzie Wojewódzkim. l Stanisława Urbaniak – wybrana na radną z listy SLD. l Józef Winiarski – ciężka prawica; prezydencki ukłon bardziej w stronę Platformy oraz Prawa i Sprawiedliwości niż Ligi Polskich Rodzin. l Zbigniew Zuziak – od biedy lewicowiec, bezpartyjny, ale po eseldowsku pragmatyczny; przyklęknąć umie, socjaldemokratyczną ideologią za bardzo się nie przejmuje. Dyrektorzy wydziałów. W ramach ograniczania biurokracji prezydent zwiększył liczbę wydziałów z 9 do 18. Stosunek pozostawionych na stanowisku do nowo powołanych: 1 do 1. l Andrzej Kulig (wydział organizacyjny) – były dyrektor Gabinetu Wojewody Majchrowskiego, bezpartyjny prawnik, prawdziwy król Urzędu Miasta; rządzi w imieniu prezydenta, a często za prezydenta. l Leszek Jasiński (architektura i urbanistyka) – współpracownik Majchrowskiego z okresu, gdy był wojewodą, sieje strach wśród podwładnych; reorganizację wydziału rozpoczął od – jak nazwał pierwszy jej etap – "czasu apokalipsy". Etap drugi to "tornado"; współpracownicy domagają się od prezydenta odwołania dyrektora. l Małgorzata Marcińska (kancelaria prezydenta) – była dziennikarka Radia Mariackiego, pracownica biura prasowego Urzędu Wojewódzkiego; na konto komitetu wyborczego obecnego prezydenta wpłaciła 2000 zł. l Tadeusz Matusz (edukacja) – "Solidarność"; od wielu lat w kolejnych prawicowych samorządach Krakowa, urzędnik w rządzie Buzka. l Tadeusz Rusak (ochrona ludności i zarządzanie kryzysowe) – były szef UOP w Krakowie, szef całych Wojskowych Służb Informacyjnych; można o nim powiedzieć wszystko, tylko nie to, że od 1990 r. sprzyja lewicy. l Bogusław Sonik (promocja miasta) – prawica z okolic Rokity; emigrant polityczny, były dziennikarz BBC, dyrektor Biura Festiwalowego Kraków 2000; nie gardzi żadną okazją do zarobienia kilku złotych i dopieprzenia komunie; aż do nominacji zwolennik poglądu, że promocją miasta powinna się zajmować prywatna firma. Pełnomocnicy. Majchrowski powołał ich dziewięcioro. Nie mogą podejmować decyzji, często dublują pracę innych urzędników, niewiele robią, zarabiają od 1000 do 7000 zł. l Krzysztof Adamczyk (inwestycje strategiczne) – przeszłość polityczna: Unia Wolności, Unia Polityki Realnej, AWS; były wiceprezydent Krakowa; w końcówce kadencji w podległej mu miejskiej spółce wodociągowej załatwił robotę dla żony, technologa szkła; dla wiceprezydentowej stworzono specjalne stanowisko: odpowiadała za strefę ochronną wokół ujęć wody. l Andrzej Augustyński (profilaktyka i przeciwdziałanie przestępczości młodzieży) – z zawodu ksiądz. l Ewa Bielecka (strukturalne miejskie jednostki organizacyjne) – blisko Unii Wolności, teraz Platformy; radna, biznesłumen; poparła Majchrowskiego w drugiej rundzie wyborów prezydenckich, gdy przegrała w pierwszej; o Bieleckiej mówi się, że dla dobra miasta zrobi wszystko, co przyniesie jej osobiste korzyści bynajmniej nie niematerialne; podejrzewana o skupowanie ziemi i odsprzedawanie jej hipermarketom z kolosalnym zyskiem; nigdy nie złapana za rękę na robieniu nielegalnych interesów. l Władysław Jaworski (sprawy ekonomiczne) – w Krakowie mówią, że pełnomocnikiem został dlatego, że na konto komitetu wyborczego Majchrowskiego wpłacił razem z żoną 20 000 zł. l Grażyna Leja (turystyka) – jedyna pełnomocniczka wepchnięta przez PSL, które w Krakowie poparło kandydaturę Majchrowskiego; zna się na robocie. Aferałowie. W bliższym i dalszym otoczeniu prezydenta. l Zbigniew B. – znany w mieście przedsiębiorca pogrzebowy, krakowski Lew Rywin; działał w komitecie wyborczym prezydenta, załatwiał kasę; przed świętami Bożego Narodzenia w zeszłym roku powołując się na prezydenta Majchrowskiego miał zaoferować Zbigniewowi Fijakowi (były Zarząd Miasta, Platforma Obywatelska) stanowisko dyrektora Zarządu Cmentarzy Komunalnych w zamian za sprywatyzownie niektórych usług pogrzebowych; deal miał polegać na tym, że B. wygrałby przetarg na wykonywanie tych usług i odkładałby milion rocznie na fundusz reelekcyjny obecnego prezydenta; przed świętami Wielkanocy w tym roku (po czterech miesiącach!) Fijak ujawnił propozycję korupcyjną najpierw prasie, a potem prokuraturze; prezydent odciął się od Zbigniewa B. i jego działań; żona B. prowadzi sklep monopolowy; po wyborach znalazła się w miejskiej komisji ds. problemów alkoholowych; komisja opiniuje zasadność przyznawania koncesji na sprzedaż alkoholu. l Jan Tajster – z wykształcenia leśnik, apartyjny, były wieloletni dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych, ostatnio mianowany przez Majchrowskiego dyrektorem Zarządu Dróg i Komunikacji; zarzucano mu, że na cmentarzach był rozrzutny, fałszował dokumenty przetargowe i utrudniał kontrole, prokuratura niczego mu nie udowodniła, ale po zawieszeniu w pełnieniu obowiązków przez poprzedniego prezydenta Tajster na wszelki wypadek poszedł na zwolnienie lekarskie; chorował rok, wyzdrowiał po zmianie prezydenta; podlegli mu urzędnicy skarżą się na autorytaryzm nowo mianowanego dyrektora; z takiego samego stylu rządzenia słynął też na cmentarzach. W ciągu ostatniego roku o profesorze Jacku Majchrowskim było bardzo głośno dwa razy. Raz, gdy w listopadzie zeszłego roku został sensacyjnym zwycięzcą wyborów prezydenckich w Krakowie. Dlatego sensacyjnym, że w konserwatywnym krakówku popierany przez koalicję SLD–UP oraz PSL pokonał takich ulubieńców prawicy jak Jan Maria Rokita (Platforma Obywatelska) i Zbigniew Zerozero Ziobro (Prawo i Sprawiedliwość). Drugi raz Majchrowski zadziwił kraj, gdy w maju 2003 r. w nie-jasnych okolicznościach zabroniono mu witać w Krakowie prezydenta USA George’a Busha. Do dziś nie wiadomo, kto stał za uznaniem prezydenta Krakowa za niegodnego podejmowania amerykańskiego gościa; Departament Stanu USA nie przyznał się do wywierania presji na władze Polski, a Kancelaria Prezydenta RP nie przyznała się do ulegania takiej presji. Gdy Majchrowski postanowił wystartować w wyborach, ogłosił, że w razie ewentualnego zwycięstwa będzie prezydentem ponadpartyjnym. Można było w to uwierzyć. Mieszkańcy krakówka pamiętali, że był takim wojewodą: niby lewicowym, ale takim, który doprowadził do przeniesienia z Plant grobów żołnierzy radzieckich; niby związanym z SLD, ale takim, który na wicewojewodę wziął zwolennika Unii Wolności Jerzego Millera, niedawno zwolnionego w atmosferze skandalu prezesa Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa. Przed wyborami popierali profesora nie tylko ludzie lewicy i centrum, ale także tak egzotyczne egzemplarze jak ultraprawicowy rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych Jerzy Bukowski czy senator "Solidarności" Stefan Jurczak. Po zwycięstwie okazało się, że Kraków ma wprawdzie lewicowego prezydenta, ale w Radzie Miasta tradycyjnie przeważa prawica. No i co? – zapytacie. Nic. Majchrowski rządzi, bo rządzi... Ogranicza budżet, ponieważ miastu grozi bankructwo. O jedną piątą obciął wydatki na dzielnice, z 6 do 2 mln zł zmniejszył kwotę na przygotowanie programów unijnych. Dominująca w Radzie Miasta prawica go podszczypuje, będący w opozycji SLD toleruje, ale też już traci cierpliwość. Powiecie, że w krakówku jest pod tym względem lepiej niż w warszawce. Bo ja wiem... W stolicy cała odpowiedzialność spada na Kaczora i jego zauszników. W Krakowie większość odpowiedzialności bierze na siebie Majchrowski, ale wygląda na to, że miastem rządzą prawie wszystkie ugrupowania polityczne. Wszyscy, czyli nikt. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Won pedale! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przyjaciele z Partii Boga KORESPONDENCJA Z LIBANU Liban – który w Polsce jawi się jako kwintesencja islamskiego terrorystycznego piekła – jest krajem nad podziw stabilnym i spokojnym. Tutejsze wcielenie zła Hezbollah – w Polsce nieodróżniany od Hamasu czy Męczenników Al Aksy – jest regularną (i regularnie zbrojną) partią polityczną posiadającą ok. 10-procentową reprezentację w libańskim parlamencie. Posiada także kolosalne wpływy w terenie. Jadąc żyzną doliną Beeka łacno można natknąć się na uzbrojony w długą broń patrol Hezbollahu, który potowarzyszy twojemu samochodowi przez kilka kilometrów – ot, żeby zaznaczyć swoją obecność. Oficjalnie Hezbollah jest przez rząd libański uznawany za ruch oporu przeciw izraelskiej okupacji, ale jego wpływy sięgają znacznie dalej niż ten skrawek południa kraju, gdzie jeszcze są jakieś izraelskie wojska. Z Izraelem Hezbollah prowadzi takie na przykład pogodne gry wojenne. Piloci izraelskich myśliwców zabawiają się przekraczaniem bariery dźwięku w libańskiej przestrzeni powietrznej. W odpowiedzi Hezbollah wali do nich z dział przeciwlotniczych. Wiadomo oczywiście, iż nie dysponuje działami, które mogą trafić w samolot poruszający się z szybkością ponaddźwiękową, ale pociski spadają, trzeba trafu, na żyzną żydowską ziemię i czasem zdarza się, że jebną w jakąś osadę. Na izraelskie protesty strona libańska odpowiada: "Jakbyście nie naruszali naszej przestrzeni powietrznej, to byśmy nie musieli się ostrzeliwać. A gdzieś te pociski muszą spadać". Mimo obecności żołnierzy z kałachami na ulicach – a może właśnie dzięki niej – kraj jest spokojny i bezpieczny. W ciągu 10 lat od zakończenia wojny odbudowano jakieś 70 proc. Bejrutu. Dzielnice chrześcijańskie przed muzułmańskimi naturalnie, ale i tak tempo jest niezłe. Nic się nie wali na głowę, a w jezdniach nie straszą leje po bombach. Saddam, sługus George’a Jest natomiast jeden obszar, w którym Libańczycy wydają się być najradykalniejszymi ludźmi w regionie. To stosunek do wojny z Irakiem i Saddama. Panuje tu powszechne przekonanie, iż Saddam jest i pozostaje agentem CIA i że to, iż Amerykanie "nie mogą" go złapać, wcale nie stanowi przypadku, podobnie jak to, że tak wielkie i wprost stworzone do wojny partyzanckiej miasto jak Bagdad broniło się krócej niż trwa zachód słońca. Duża grupa libańskich bojowników wyruszyła zresztą do Iraku, aby bronić braci przed kapitalistyczną agresją i wróciła dość szybko w poczuciu, że wcale nie była dobrze widziana. Niektórzy opowiadali nawet, iż armia iracka przywitała ich strzałami. Absurdalna historia? Może. Ale przypomnijcie sobie szybki i cichy powrót "żywych tarcz", czyli europejskich antyglobalistów, którzy chcieli własnymi ciałami bronić Irakijczyków przed amerykańskim najazdem. Dlaczego sami Irakijczycy tego nie widzą? W Libanie odpowiadają: bo absurdy amerykańskiej stabilizacji sprawiają, że życie za Saddama jawi się Irakijczykom jako złoty okres spokoju i dobrobytu. Były wyłączenia prądu – prawda – ale planowe krótkie i ograniczone. Teraz przerwy w przerwach są rzadkimi niespodziankami. Poziom życia był kiepski, ale rząd zapewniał podstawowe towary w cenach bardzo urzędowych. Litr benzyny kosztował poniżej 5 centów, a samochody były na talony za śmieszne pieniądze. Teraz towarów nie ma, a ceny muszą zacząć rosnąć, bo – uczciwie mówiąc – były absurdalne. Za Saddama kradła partia – poza tym było bezpiecznie. Dziś rządzą gangi, samochody jeżdżą bez tablic i w każdej chwili na ulicy możesz być wysadzony z wozu, o który nawet nie będziesz się miał jak upomnieć, skoro nie masz dowodu rejestracyjnego i w ogóle rejestracji. Przez słabo i nerwowo strzeżone granice przejeżdża wszystko jak leci. Tutejsze siły porządkowe złożone z różnego rodzaju wyrzutków i przestępców nie cieszą się poważaniem jako kolaboranci okupacyjni. Niewiele też mogą zrobić. Amerykanie już nawet nie próbują pilnować porządku – otoczyli swoje siedziby 6-metrowym murem i wyjeżdżają na zewnątrz jedynie w razie konieczności, trzymając palce na spustach karabinów przystawionych do szyb wozów. Podobnie zresztą postępują ostatnio Polacy. W polskiej ambasadzie w Iraku poczucie zagrożenia narasta, i to wcale nie w związku ze śmiercią mjr. Kupczyka – przez wiele tygodni wszyscy na co dzień chodzili tu w kamizelkach kuloodpornych, a samochody parkowano przodem do wyjazdu, zawsze z kluczykami w stacyjkach. Mimo groteskowych rozkazów, które coraz to wydaje cywilny gubernator Iraku Paul Brener, nikt nie zdaje broni i wszyscy są gotowi do walki. Szczególnie beznadziejnie sytuacja wygląda na terenach kurdyjskich, gdzie nikt nawet nie ośmiela się myśleć o rozbrojeniu Kurdów, bo to by wywołało natychmiastową wojnę domową. W "irackim" Iraku jest niewiele lepiej. Histeryczni i przeważnie naćpani amerykańscy żołnierze coraz to w stylu znanym z "Raportu Mniejszości" wpadają do domów całkiem niewinnych ludzi aresztując i waląc w mordę, a na widok czegoś niepokojącego strzelają seriami. Do kompletu Amerykanie wydali oświadczenie adresowane do wszystkich, kogo to może obchodzić, że nie są w stanie nikomu zapewnić bezpieczeństwa w Iraku i zarówno biznesmeni, jak i dyplomaci powinni sobie radzić sami. Dyplomaci nie bardzo mają wyjście, ale biznes po prostu stąd spieprza, bo interes interesem, ale ludziom życie jest miłe. W ten sposób opozycja antyamerykańska osiągnęła w Iraku swój cel. Żadnej – ani gospodarczej, ani politycznej – stabilizacji pod rządami USA w Iraku nie będzie. Noga Leszka I to jest szansa dla Libanu, który – w porównaniu z innymi krajami regionu – jest państwem bezpiecznym, spokojnym i demokratycznym. Rządzą tu wprawdzie czynni i emerytowani generałowie, ale konstytucyjny podział władzy między chrześcijan, szyitów i sunnitów zapewnia polityczną stabilizację. A oligarchiczna dziedziczność władzy opartej na rodzinnych fortunach stwarza dobry klimat dla interesów. To powinna także być szansa dla Polski. Cóż, kiedy nikomu nie chce się tej szansy wykorzystać. Obrót z Libanem mamy na humorystycznym poziomie 10 mln dolków. Chętnie kupowaliby tu – na przykład – polską wieprzowinę, bo w kraju jest 1/3 chrześcijan, a i muzułmanie mało są tu ortodoksyjni. Tymczasem, mimo świńskiej górki, nikt nie chcejej sprzedawać. LOT odwołał bezpośrednie połączenia. Na wieść, iż jadę do Bejrutu, znajomi czynili znak krzyża i życzyli, żebym wróciła cało. Tymczasem w regionie składającym się z okupowanego Iraku, krwawego Izraela i wpisanej przez USA na listę państw-terrorystów Syrii, Liban jest oazą spokoju. I miejscem, gdzie można wsadzić nogę w drzwi na Bliski Wschód. Wątpię, żeby 24-godzinna wizyta premiera na to wystarczyła. Zresztą nie o taką nogę chodzi. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bóg po byku Jak wiadomo, główną misją prezydenta Polski Kwaśniewskiego zleconą mu przez Glempa jest wprowadzenie do konstytucji europejskiej wezwania do Boga (invocatio dei). Gdy Kwaśniewski sporządzał Konstytucję Polski, Tadeusz Mazowiecki zredagował mu poprawną politycznie, pluralistyczną inwokację. Nie mam marniejszego rozumku, oto więc stosowna propozycja europejska: O Zeusie, Przenajświętszy Byku, któryś porwał i zerżnął królewnę Europę Tyrreńską i nadał drogą płciową imię naszemu półwyspowi oraz status kontynentu, O Boże chrześcijan, wszędobylski biberze, który wraz z synem i duchem św. tworzycie boską spółkę z o.o., O srogi Allahu islamowatych Europejczyków, O Jahwe, Adoni kuchni koszernej, niejadalnej, O cycata Pani Boże, absolucie feministek, O Lucyferze, którego czczą nasi bracia sataniści, O Czarna Dziuro lub kwarku, boże scientystów i postmodernistów, O praprzyczyno, Zegarmistrzu Świata, boże deistów, O hipotezo hamletyzująca swoje być albo nie być, która dręczy agnostyków, A także Ty, oszukańczy niebycie, złudzeniu, w które nie wierzą ateiści, wszystkich Was Bogów, ile się Was mieści w mózgach zdrowych i chorych, czynimy gwarantami Unii Europejskiej zespalającej państwa, Półwyspu oraz społeczności Waszych wyznawców. Tak zaczynać się powinna konstytucja europejska. Boska misja Kwaśniewskiego, Millera, Cimoszewicza i Jego Hübnerowej zdumiała unijnych pieczeniarzy z Brukseli. Rzecz w tym że, aby konstytucja Europy wzywała Boga, zresztą grzesznie, bo nadaremno, ona sama musi istnieć. Bóg – niekoniecznie. Tymczasem w Unii nie pracuje się nad żadną ustawą zasadniczą. Przed przyjęciem do Europy dziesięciu państewek kandydujących byłoby to niemożliwe. Aby bowiem narodowe referenda przebiegły pomyślnie w trawionych nacjonalizmem lilipucich kraikach wstę-pujących, przyszłość Unii musi być rysowana jako związek luźny, byle jaki, czyli tzw. Europa Ojczyzn. Tworzenie europejskiego państwa federacyjnego działałoby bowiem na wyborców odstraszająco, jak i sama osoba jego projektanta, lewusa i luzaka Joschki Fischera, niemieckiego ministra spraw zagranicznych. Zresztą, też mi imię dla ministra Joschka... Joachim brzmiało poważniej. Brukselki pytają więc Kwaśniewskiego, czy wobec tego Polska pchając się z Bogiem do konstytucji, której się nie robi, chce przez to ustanowienia państwa Europa z własną ustawą zasadniczą, rządem i prezydentem? I dlaczego tacy eurosceptycy, a w każdym razie tradycjonaliści jak polscy biskupi, pchają Unię ku jedności państwowej? To przecież tak, jakby nakazywali swoim księżom zachować abstynencję seksualną, a w czasie stosunku odmawiać brewiarz. Dziwią się też te brukselki, że Polska nie ma innych zmartwień niż wrabianie Unii w Boga, skoro religie są dźwignią podziałów, a nie zjednoczeń. I pytają brukselki, czy ekstowarzysz Kwaśniewski nie zaraził się czasem od ekstowarzysza Putina cudownym nawróceniem. Wyjaśnijmy tę osobliwość. Polska nie wniesie do Unii wódki czystej, bo licencję sprzedała lub napój fałszuje, podobnie jak kaszankę. Węgiel nasz jest za drogi, zbyt kamienisty i przestaje się wydobywać. Statków już nie potrafimy produkować nawet kuchennych. Polskie powstania i inne tragedie historyczne są démodé, od kiedy wynaleziono lepsze od takich patriotycznych opowieści środki nasenne. Ziemia polska nie nadaje się nawet już na groby, nie mówiąc o odpadach przemysłowych. Woda truje, powietrze śmierdzi, potencjał umysłowy lepiej brać z Albanii, Wajda impotent, Penderecki zleżały, ciupagi za ciężkie, a oscypki za słone. Jedyna niesprzedana cudzoziemcom i nieskażona globalizmem wartość to żywe osobliwości: Glemp i Rydzyk. Ich pomysł, że Polska wejdzie do Europy, żeby ją schrystianizować Wojtyle, wygrywa więc walkowerem. Niesiemy więc do Brukseli wszystko, co posiadamy. Można też boską preambułę skomponować inaczej, niż to na wstępie zarysowałem: My, Europejczycy, jadający nożem i widelcem, zarówno wierzący w Boga, jak i wywodzący wartości z kont bankowych, wdzięczni naszym tyłkom za wysiedzenie na zebraniach Unii, w trosce o byt i przyszłość pospólnego Półwyspu i Wysp Okolicznych, pomni, że gadulstwo jest fundamentem naszej zanikającej cywilizacji, w ścisłym zespoleniu ględzić będziemy po wsze czasy, w czym nam dopomóż Bóg lub kto żyw naprawdę. A teraz tylko siadać i negocjować kwoty wyrównawcze za preambułę i wszelki polski niedorozwój umysłowy. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Terrorysto załóż krawat Nazajutrz po zamachach terrorystycznych w Madrycie premier Leszek Miller wraz z szefem MSWiA Józefem Oleksym wystąpili na konferencji prasowej. Obaj mężowie stanu zapewniali, że Pomrocznej nie zagrażają ataki terrorystów. Jednocześnie zaapelowali do rodaków o wzmożoną czujność oraz zwracanie uwagi na wydarzenia lub osoby odbiegające od normy. Nie sprecyzowali, co należy rozumieć przez pojęcie "norma". Mój strój Lubię ubierać się undergroundowo z odchyłem na ciuchy militarne. Pod flyersem noszę koszulki z nadrukami logo zespołów metalowych. Roi się tam od trupich czaszek, pentagramów i odwróconych krzyży. Mam nawet jeden T-shirt z gębą Osamy ben Ladena. Kiedy śmigam pociągiem intercity Fredro z Warszawy do Wrocławia, zwykle gapią się na mnie inni pasażerowie. 90 proc. z nich to dystyngowane panie w garsonkach oraz panowie w gajerach i pod krawatem. Nawet nieliczna mniejszość w puchowych kurtałkach i bawełnianych koszulach obcina mnie spode łba. Mam obawy, że nie mieszczę się w normach tego towarzycha. Ponadto często na siedzeniu pozostawiam swój plecaczek w ciapy (trzeba trafu – hiszpański, wojskowy, typu "pająk"), gdy udaję się do tzw. wagonu barowego, gdzie co najmniej pół godziny medytuję nad blatem stolika, zanim raczy zauważyć mnie facet w buraczkowej kamizelce uchodzący za kelnera. Zanim przyjmie zamówienie, przyniesie sztućce kładąc je na gołym stole, a następnie postawi potrawę (obowiązkowo z kciukiem w żarciu), mija następne pół godziny. Kolejne trzydzieści minut to konsumpcja poprzedzona modlitwą do żołądka, żeby przyjął to, co przede mną postawiono. Po apelu premiera mogę sobie wyobrazić narastającą niepewność współpasażerów pozostawionych z moim plecakiem, niepewność przechodzącą w stany lękowe aż do paniki. Mogę się spodziewać, że ktoś w desperacji pociągnie za hamulec bezpieczeństwa, przez komórkę wezwie antyterrorystów i komandosi w kominiarkach oderwą mnie od sznycla z buraczkami. Sąd gotów mnie skazać za to, że odbiegającym od normy wyglądem spowodowałem zatrzymanie pociągu. Polowanie na irokeza W dniu, w którym Miller z Oleksym słali za pośrednictwem mediów apel do narodu, widziałem w hali warszawskiego Dworca Centralnego akcję patrolu policji. Chłopcy ominęli grupkę dresiarzy, którzy opodal wejścia chlali piwo z puszek i porozumiewali się za pomocą słów powszechnie uchodzących za nieprzyzwoite. Patrol z kolejki do informacji wyłuskał punka w wysokich glanach z fioletowym irokezem na czaszce. Człowiek ten został odprowadzony na bok, wylegitymowany i poddany szczegółowej rewizji, choć nie uczynił niczego niestosownego. Po prostu odbiegał od polskiej normy, której częścią są pijani posiadacze podróbek adidasa. Od 12 marca 2004 r. punki, metale, studenci arabistyki, skini, czciciele Kryszny, geje i lesbijki ostentacyjnie okazujący sobie uczucie, przewodnicy górscy oraz obywatele o wyraźnie niearyjskiej urodzie powinni się mieć na baczności. Każdy porządny obywatel może wskazać na nich palcem, ponieważ odbiegają od ogólnie akceptowanej w Pomrocznej normy. Sami sobie winni. Pan premier nie przewidział jedynie, że prawdziwi terroryści dbają o to, żeby nie rzucać się w oczy. Noszą tak dobrze skrojone ubrania i tak szykowne krawaty jak sam Miller. Może się zdarzyć tak, iż policja i inne służby biegając za urojonymi terrorystami przegapią tych prawdziwych. We wszystkich bowiem krajach objętych atakami ekstremistów, jak Izrael, Rosja, Hiszpania czy USA, obywatelska czujność nie zapobiegła eskalacji zamachów. Cwani fanatycy starają się wtopić w tło, a nie z niego wyróżniać. Służby bezpiecznego gadania Od walki z terrorem są odpowiednie służby. W Pomrocznej jesteśmy na etapie nasiadówek. W stolicy działa twór o nazwie Rządowy Zespół do spraw Kryzysowych. Jak poinformowano media, zwiększona została liczba posiedzeń tego ciała. Podwójna dawka gadulstwa na pewno zabije każdego terrorystę. Jest jeszcze Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności. Jego szef, generał Ryszard Grosset, pociesza, że wzmożono obserwację takich miejsc publicznych jak kościoły, dworce, kina czy centra handlowe. Monitoruje się też stacje benzynowe, elektrownie, rozdzielnie energetyczne itp. W zeszłym roku – jak wynika z policyjnych statystyk – wzrosła liczba napadów na stacje benzynowe. Na szczęście nie była to robota terrorystów, tylko zwykłych bandziorów. Nikt nie jest w stanie upilnować masowo rozkradanego majątku PKP, w tym kilometrów szyn kolejowych, linii trakcyjnych i elementów automatycznego kierowania ruchem ("NIE" nr 7/2004, "Juma narodowa"). Jeszcze trochę i nic nie zostanie dla al Kaidy. Jeśli zaś idzie o rozdzielnie elektryczne, to od początku lutego na terenie tylko jednego województwa dolnośląskiego odnotowano siedem włamań do stacji transformatorowych. W dwóch przypadkach złodziei kopnął prąd zabijając na miejscu, przez co kilka wsi i dwie dzielnice miast pozbawione zostały prądu. Pozostałych sprawców nie zatrzymano. Uszli z pękami kabli i innego wyposażena. Krajowe Centrum Koordynacji Rato-wnictwa i Ochrony Ludności mieści się w budynku Komendy Głównej Straży Pożarnej. Jest tak tajne, że zostało pokazane w większości polskich telewizji. Generał Grosset opowiada z dumą, że obiekt jest zabezpieczony przed atakiem z zewnątrz, ma własne agregaty prądotwórcze, systemy łączności i wentylacyjne. Gdyby jednak okazało się, że wróg byłby sprytniejszy, centrum przenosi się do specjalnie wyposażonego pojazdu dowodzenia strategicznego, który strażacy nazwali "bus force one". Pan generał nie dodał, że w terenie, a zwłaszcza na tzw. prowincji, lokalne centra koordynacji albo w ogóle nie powstały z braku szmalu, albo są w powijakach. Zlepione na siłę z wybranych stacji Pogotowia Ratunkowego, Stra-ży Pożarnej, Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i policji. Brakuje sprzętu, środków medycznych i paliwa. W wielu miejscowościach leżących nad jeziorami i dużymi rzekami wodni ratownicy nie mają nawet sprawnych łodzi motorowych. Pozostaje liczyć, że przynajmniej bezpieczna jest spora część jednostek wojskowych, bo pilnują ich, zamiast żołnierzy, specjalistyczne firmy ochroniarskie. No i jest jeszcze detektyw Rutkowski – skrzyżowanie agenta 007 z Ironmanem. Ministerstwo Zdrowia z kolei zarządziło kontrolę szpitali i innych placówek medycznych pod kątem ich przygotowania na wypadek zmasowanego ataku terrorystów. Inspektorzy nie będą mieli wiele roboty. Te placówki, które ocalały po kilku latach reformowania służby zdrowia, nie mają szmalu na nic. Dobrze, że działają jeszcze prosektoria. Lepper kumpel Osamy Sprawdzianem koordynacji służb i resortów były niedawne ćwiczenia w Pałacu Kultury i Nauki przed planowanym tam początkowo Europejskim Forum Ekonomicznym. Wypadły tak żenująco, że natychmiast zrezygnowano z pomysłu zorganizowania Forum w PKiN. Oficjalnie wciska się kit, że powodem rezygnacji jest obawa przed sparaliżowaniem ruchu w centrum stolicy. Guzik prawda! Jak do-wiedzieliśmy się ze źródeł policyjno-antyterrorystycznych, po prostu dar towarzysza Stalina dla Warszawy jest nie do obrony w warunkach ataku terrorystycznego, a przeniesienie Forum do hotelu Victoria i tak spowoduje znaczne ograniczenia ruchu. Nasza propozycja to Las Młociński albo rezerwat Łosiowe Błota koło Bemowa. Nie ma tam budynków, wszystko widać z daleka, no i namiotów łatwiej upilnować. Jest jeszcze jedna pocieszająca wiadomość. Sejm uchwalił zmiany w prawie karnym wprowadzając nową kategorię – przestępstwo o charakterze terrorystycznym zagrożone karą co najmniej pięciu lat pierdla. Jak głosi nowy zapis w k.k., chodzi m.in. o czyny popełnione w celu poważnego zastraszenia grupy osób, zmuszenia organu władzy publicznej do podjęcia lub zaniechania określonych czynności, wywołania poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce kraju lub o groźbę popełnienia takiego czynu. Jak znalazł przed wiosenną falą strajków przeciw polityce rządu. Na pierwszy ogień pójdą zapewne terroryści – kolejarze lub rolnicy prowadzeni przez Leppera, kumpla Osamy. Pisaliśmy: "Dżihad po warszawsku" ("NIE" nr 43/2001) – przebrani za arabskich terrorystów nasi dziennikarze planowali zamachy w stolicy. Nikt im nie przeszkodził. "Przewodnik dla terrorysty" ("NIE" nr 7/2003) – wskaza- liśmy, jakie miejsca powinni terroryści zaatakować w pierwszej kolejności, by sparaliżować Pomroczną. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna WC z pedałem Czarni i czerwoni politycy polscy łączą się wołając o wprowadzenie wartości chrześcijańskich do unijnej konstytucji. Czy słusznie? Polscy katolicy mogą strasznie się naciąć na wprowadzeniu do unijnego traktatu wartości chrześcijańskich. To, co w chrześcijańskiej Danii uważane jest za w pełni zgodne z dekalogiem, nad Wisłą niejednego "wartościowca" przyprawiłoby jeżeli nie od razu o zawał serca, to przynajmniej wywołałoby u niego pianę na ustach. Na przykład zgodne z wartościami chrześcijańskimi są związki par jednopłciowych (stosowne zmiany w prawie duńskim parlament wprowadził 8 czerwca 1989 r. W tym czasie wizytę na Wyspach Duńskich składał J.P. 2. I nawet się nie skrzywił), które oprócz prawa do adopcji – już bardzo niedługo to również uzyskają – mają wszystkie inne prawa i obowiązki identyczne jak "normalne" pary małżeńskie. Od kilku lat Kościół duński – jak najbardziej chrześcijański – pracuje nad kościelnym obrzędem homoślubu, a całkiem niedawno takowego w kościele udzielono. Celebrował uroczystość powszechnie znany kapelan nie ukrywający, że żyje w stałym związku z innym panem. Z kolei w chrześcijańskiej Szwecji jest już możliwy kościelny rozwód. W Skandyna-wii chrześcijańskiego Pana B. – w odróżnieniu od jego katolickiej wersji – zupełnie nie interesuje, kto, co, z kim, jak często, w jakim celu, w jaki sposób itd. robi pod kołdrą. Mogący się żenić i mający w związku z tym uregulowane życie płciowe pastorowie zupełnie nie interesują się życiem płciowym swoich wiernych. W Danii kilka dni temu jeden z kapłanów otwarcie powiedział mediom, że rozum nie pozwala mu wierzyć ani w Boga, ani w cudowne poczęcie Maryi, ani w zmartwychwstanie Jezusa. I co z takim kapłanem robi chrześcijaństwo? Właściwa terytorialnie pani biskup zawiesza go w obowiązkach do czasu, aż ewentualnie ponownie uwierzy. Wszyscy się śmieją, a parafianie domagają się powrotu swojego niewierzącego w Boga kapłana, bo jest on mądrym, porządnym, powszechnie lubianym i szanowanym człowiekiem. Chrześcijaństwo, proszę szanownych państwa katolików, nie ma nic przeciwko kapłaństwu kobiet, które w Skandynawii są coraz częściej wyświęcane także na biskupów. Oświata seksualna w szkołach? Chrześcijaństwo nie ma nic przeciwko temu. Aborcja? Zaleca się, żeby nie, ale nie ma mowy o grzechu, jeżeli tak się stanie. Ponowne związki sakramentalne osób rozwiedzionych? Odpowiednik prymasa Danii biskup Erik Norman Svendsen pozostawia w tym względzie wolną rękę pastorom, z których część odmawia ponownego udzielenia ślubu kościelnego rozwiedzionym, a część nie czyni żadnych przeszkód. W końcu pastorom też przytrafiają się rozwody, a ich żony nie tylko regularnie stosują środki antykoncepcyjne, ale czasem usuwają też niechcianą ciążę. Tak więc czarni przyjaciele uważajcie, bo katolicyzmem nikt konstytucji unijnej nie zanieczyści, a zapisanie w niej wartości chrześcijańskich może was drogo kosztować. Zacznie się od płacenia podatków, a potem wszystko się wam rozsypie. Po prostu Kościół katolicki nie jest w stanie pomieścić nawet części tego, czego w minionych dwóch tysiącach lat dorobiło się chrześcijaństwo. Kolejny powód, dla którego jak ognia warto wystrzegać się wszelkiej ideologii w unijnej konstytucji, jest jak najbardziej praktyczny. Otóż wcześniej czy później do Unii Europejskiej zostanie przyjęta Turcja. Razem z już obecnymi w Unii muzułmanami może to stanowić nawet 150 mln wyznawców Allacha. I co wtedy? Dopisać Allacha do wartości, na jakich opiera się Unia Europejska? Nie dopisać, to muzułmanie będą – i słusznie – protestować, że się ich krzywdzi i traktuje jak obywateli drugiej kategorii. A tak, to będą z góry wiedzieli, że jakiekolwiek wartości są prywatną sprawą każdego obywatela, a w unijnej konstytucji i w samej Unii Europejskiej nie ma miejsca na żadną ideologię. Każdy może sobie wierzyć w to, w co chce, a swoją wiarę praktykować w przeznaczonych do tego celu miejscach. Oznaczać to będzie, niestety, także całkowite usunięcie z otoczenia unijnych oficjeli wszelkich osób duchownych. I dlatego należy wszelkich wielbicieli "wartości" trzymać na odległość kija od szczotki od unijnej konstytucji. I walić tą szczotą po łapach, gdyby próbowali coś przy niej majstrować. Autor : Włodzimierz Galant Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Po uszy w nafcie Miller kontra Kaczmarek. Wróbel kontra Modrzejewski. A w tle – jak zwykle – Kulczyk. Podczas 14 lat kapitalistycznej transformacji dr Jan Kulczyk robiąc interesy ze skarbem państwa powiększał swój majątek o ok. 700 tys. dolarów dziennie! Joanna Solska napisała w „Polityce” (nr 17/2003 r.): Skarb Państwa nie może przeprowadzić żadnego większego interesu bez Jana Kulczyka. Święta prawda! Podczas rządów AWS francuski państwowy koncern France Telecom niebył w stanie kupić od polskiego rządu Telekomunikacji Polskiej S.A. dopóty, dopóki nie wszedł w spółę z Janem Kulczykiem. Załatwiając telekomunikacyjny interes z solidarnościowym premierem Buzkiem doktor Johann jednocześnie bardzo roztropnie utrzymywał jak najlepsze stosunki z prezydentem Kwaśniewskim i ówczesnym przywódcą lewicowej opozycji Leszkiem Millerem. W kontrolowanej wówczas przez Kulczyka Warcie pracowały żony Millera i Jaskierni. Wróbel w garści Za rządów AWS – tak jak i wcześniej – Kulczyk był częstym gościem w Pałacu Prezydenckim. Bywał na imieninach liderów lewicy. Polityczna przezorność opłaciła się Janowi Kulczykowi.Jako pierwsi ujawniliśmy w „NIE”, że w grudniu 2001 r. miliarder Kulczyk w Pałacu Namiestnikowskim ustalał z prezydentem i premierem Millerem, kto ma zostać szefem koncernu PKN Orlen. Zeznając przed sejmową komisją śledczą Miller pośrednio to potwierdził. Ówczesnego ministra skarbu Wiesława Kaczmarka zerwano z łóżka o drugiej w nocy, by mu telefonicznie zakomunikować, w jakim składzie ma powołać zarząd Orlenu, w którym skarb państwa był zresztą mniejszościowym akcjonariuszem. Cały ciąg afer i skandali, które wybuchały w Orlenie po roku 2001, ma bezpośredni bądź pośredni związek z interesami dr. Kulczyka. Bez poparcia ze strony premiera i Kulczyka Zbigniew Wróbel nie utrzymałby się na stanowisku po tym, jak dwie renomowane firmy audytorskie wykazały w oficjalnych raportach, iż jako prezes działał na szkodę koncernu, którym zarządzał. Cofnijmy się w czasie. Zanim w 2002 r. Wróbel został szefem Orlenu, trzeba było najpierw pozbyć się awuesowskiego prezesa Andrzeja Modrzejewskiego, który rządził w koncernie po Konradzie Jaskóle, czyli od 17 kwietnia 1999 r. Chcąc spuścić Modrzejewskiego minister Kaczmarek musiał na polecenie premiera zmontować koalicję skarbu państwa z innymi akcjonariuszami Orlenu. Wymagało to czasu. Tymczasem doktor Johann poprzez premiera Millera naciskał, aby się spieszyć. Między innymi szło o to, aby Modrzejewski „rzutem na taśmę” nie zdążył podpisać wieloletniego kontraktu na dostawy surowej ropy z Rosji do płockiej rafinerii. U Millera odbyła się seria spotkań w tej sprawie. Jerzy Urban był przypadkowym świadkiem, jak Miller rugał Kaczmarka żądając przyspieszenia przewrotu kadrowego w Orlenie. Dzisiaj prawdopodobnie nie da się ustalić, który z wysokich urzędników wpadł na pomysł posłużenia się prokuraturą i UOP dla usunięcia Modrzejewskiego z prezesury Orlenu po to, by władzę w koncernie mógł przejąć Wróbel. Faktem jest jednak, że widowiskowe zatrzymanie Modrzejewskiego przez UOP ułatwiło usunięcie awuesowskiego „biznesmenta” ze stołka szefa płockiego koncernu. Wkrótce po zatrzymaniu Modrzejewskiego „Trybuna” (z 7 lutego 2002 r.) pisała, że PKN Orlen chce właśnie przedłużyć na kolejne 10 lat kontrakt na dostawy rosyjskiej ropy za pośrednictwem firmy J&S. „Trybuna” sugerowała, że spółką J&S interesują się polskie służby specjalne. Chyba więc Miller teraz nie kłamie zapewniając, że szybkie usunięcie Modrzejewskiego ze stołka szefa Orlenu było konieczne ze względu na kwestię uregulowania dostaw ropy rosyjskiej do Płocka. Rura skręca na Cypr Rzeczywiście firma J&S od wielu już lat miała praktycznie monopol na dostawy surowej rosyjskiej ropy z Rosji do Płocka poprzez tzw. grubą rurę (dawny ropociąg „Przyjaźń”). Ale jednocześnie spółka ta wygrywała większość przetargów na tzw. spotowe, czyli natychmiastowe dostawy ropy. Nawet głośny swego czasu rosyjski biznesmen z Belize Sergiej Gawriłow nie mógł się przebić ze swoją ropą na polski rynek. Także państwowy Ciech wypadł z rynku dostaw rosyjskiej ropy, z czym swego czasu nie chciał się pogodzić były prezes tej spółki Jan Montkiewicz. W pierwszej połowie lat 90. spółka J&S nie tylko praktycznie zmonopolizowała dostawy do płockiej rafinerii, ale uzyskała niemal wyłączność na transport rosyjskiej ropy polskim rurociągiem od granicy z Białorusią do Gdańska. W Porcie Północnym rosyjska ropa jest przepompowywana na tankowce płynące do Hamburga. To też świetny biznes. Zarejestrowana w Larnace na Cyprze spółka J&S Service Investment LTD należy do dwóch biznesmenów: Grigorija Jankielewicza i Wiaczesława Smołokowskiego. Obydwaj są byłymi obywatelami radzieckimi, którym obywatelstwo polskie w ekspresowym tempie nadał prezydent Wałęsa. Nie wiadomo, ile w sumie Jankielewicz i Smołokowski zarobili na dostawach rosyjskiej ropy do Płocka i do Gdańska. Wedle oceny eksperta z Nafty Polskiej SA, w połowie lat 90. (gdy ceny ropy były niskie) spółka J&S zarabiała ok. 30 centów na baryłce przy dostawach spotowych. Przy dostawach długoterminowych jeszcze więcej. Ponieważ sam Płock kupuje ok. miliona ton ropy miesięcznie, oznacza to, że J&S prawdopodobnie co miesiąc zarabiała co najmniej 2 mln dolarów tylko na dostawach przez grubą rurę. Faktem jest, że J&S perfekcyjnie wywiązywała się z dostaw ropy do Polski. Nigdy nie było najmniejszej nawet obsuwy. Nikt nigdy nie udowodnił tej spółce działań pozaprawnych. W półprywatnej rozmowie były prezes płockiej Petrochemii Konrad Jaskóła swego czasu przekonywał mnie, że pośrednictwo J&S przy dostawach ropy z Rosji gwarantuje ciągłość i bezpieczeństwo dostaw. Panowie Jankielewicz i Smołokowski sobie tylko znanymi sposobami potrafią się świetnie dogadywać z rosyjskimi kompaniami wydobywczymi, są wirtuozami biz-nesu – niebezpodstawnie twierdził Jaskóła. Randki oligarchów Liczne znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że prawdopodobnie dr Kulczyk chciał uszczknąć co nieco z naftowego tortu, który zawłaszczyła dla siebie spółka J&S. Mógłby o tym świadczyć fakt, iż po spuszczeniu Modrzejewskiego prezes Wróbel latał do Moskwy samolotem Kulczyka omawiać dostawy rosyjskiej ropy z władzami koncernu Jukos. W podróży towarzyszył mu Jan Waga, prezes zarządu Kulczyk Holding. Do Moskwy fruwał w naftowych inte-resach również sam doktor Johann. Potwierdził to w wypowiedzi dla „Polityki” (nr 17/2003 r.) Siergiej Stankiewicz: Dr Kulczyk jeździł do Moskwy i prowadził rozmowy z prezesem Łukoilu Wagitem Alekpierowem, a także prezesem Jukosu Władimirem Chodorkowskim. Wedle Stankiewicza rozmowy z Łukoilem zakończyły się fiaskiem, z Jukosem potoczyły się z lepszym skutkiem. Zdaniem Stankiewicza to zapewne efekt podobieństwa charakterów Kulczyka i Chodorkowskiego. Wysoki rangą przedstawiciel koncernu Łukoil przekonywał ambasadora Stanisława Cioska, że jego koncern może sprzedawać Polsce ropę bez pośrednictwa szwajcarskich i cypryjskich spółek zajmujących się tylko refakturowaniem dostaw. Ponieważ Polacy nie chcą z tej oferty skorzystać, więc prawdopodobnie biorą od pośredników sute łapówki – sugerował rosyjski nafciarz. Prezes Wróbel wolał jednak podążać utartym szlakiem korzystając z usług pośredników. Pod koniec 2002 r. PKN Orlen podpisał ze szwajcarską spółką Petroval (z grupy rosyjskiego Jukosu) kontrakt na dostawy ropy przez 7 lat z możliwością wydłużenia do lat 10. Petroval ma dostarczać 3 mln ton rocznie z możliwością zwiększenia dostaw nawet do 5,2 mln ton. Zarówno w Warszawie, jak i w Moskwie szepcze się po kątach, iż sutą prowizję od tego kontraktu rzekomo wzięli dr Kulczyk oraz Zbigniew Wróbel. Nikt jednak – jak dotychczas – nie przedstawił na to jakiegokolwiek dowodu. Drugi kontrakt na dostawy ropy rosyjskiej Wróbel podpisał z dotychczasowym wieloletnim dostawcą – spółką J&S; ma ona dostarczać ok. 5,4 mln ton rocznie. Leszek Miller widzi w tym wielki sukces, bo Modrzejewski został pozbawiony stanowiska, zanim podpisał kontrakt na kupno ropy od J&S. Ten iluzoryczny sukces miałby polegać na tym, że obok „cypryjskiego” pośrednika rosyjską ropę dostarcza teraz do Polski także pośrednik „szwajcarski”. Wbrew temu, co twierdzi Miller, nie zwiększyło to znacząco bezpieczeństwa energetycznego Najjaśniejszej. W 1997 r. Kaczmarek publicznie mówił, iż jego zdaniem – ze względów bezpieczeństwa – dostawy rosyjskiej ropy do Polski powinny opierać się na międzyrządowej umowie wykluczającej pośrednictwo nierosyjskich spółek prywatnych. Nie zdążył jednak wcielić tej koncepcji w życie. Niech rządzi, kto ma władzę Prezydent Kwaśniewski wespół z Millerem wspierał pomysły biznesowe dr. Kulczyka w dziedzinie handlu elektrycznością (grupa G-8, Polenergia) oraz w nafcie (przejęcie przez Orlen Rafinerii Gdańskiej i konsolidacja Orlenu z Molem). Zaproponowany przez Kwaśniewskiego na stanowisko premiera Marek Belka nie podoba się wielu lewicowym posłom. Nie jest pewne, czy gdy zostanie premierem, Belka zdoła załatwić sprawy konsolidacji sektora naftowego po myśli Kulczyka oraz czy odważy się sprzedać mu grupę G-8. „NIE” proponuje panu prezydentowi wariant Berlusconiego. Niech pan prezydent Kwaśniewski wycofa poparcie Belce i niech desygnuje na stanowisko szefa rządu dr. Jana Kulczyka. Dość hipokryzji! Skoro najbogatszy Włoch może być szefem rządu, to niby dlaczego najbogatszy Polak nie miałby być premierem Najjaśniejszej. Tym bardziej że Marek Borowski opowiada się za rządem, który nie będzie partyjniacki! Będąc szefem rządu bezpartyjny dr Kulczyk mógłby załatwić wszystkie biznesy po swojej myśli. A przecież sam mówi, że to, co jest jego interesem, leży też w interesie kraju. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Panie cwelu podano do stołu Kilka lat temu jakiś fachman z Centralnego Zarządu Służby Więziennej wymyślił, że najmłodszych wiekiem pensjonariuszy zakładów karnych należy zebrać do kupy w jednym pierdlu, żeby ich potem skutecznie resocjalizować. Padło na Zakład Karny w Nysie. Rozpoczęto roszady między więzieniami, aby powysyłać z tego kicia starszych złodziei, bandziorów i resztę więziennego towarzycha, a na ich miejsce przysłać przyszłość narodu. Efekt przerósł oczekiwania. Młódź poczuła się w kupie silna i zaczęła rządzić. Pękł tradycyjny subkulturowy podział na grypsujących, frajerów i cweli. W każdym pierdlu zdarzało się, że najmłodsi więźniowie, wyrażając bunt wobec tradycji, nie przystępowali do grypsery, ale nie pozwalali się sfrajerować. Trzymali się na uboczu, najczęściej garując we wspólnych celach. Git-ludzie określali ich terminem "skoki" i zostawiali w spokoju, jeśli tamci nie wchodzili w paradę. Później wśród skoków wyodrębniła się grupa nasterydowanych osiłków, którzy więziennej subkulturze przeciwstawiali fizyczną siłę i brutalność. W cywilu określani jako dresiarze, za kratkami znani byli pod terminem "feści" (liczba poj. "fest"). Grypsujący tworzyli w więzieniach swoistą demokrację – surową, ale kierującą się niezmiennymi zasadami. Feści łamali wszelkie zasady, lejąc po ryju każdego, kto im się przeciwstawił. W Nysie git-ludzie nagle znaleźli się w mniejszości i regularnie brali wpierdol. Następnie rozochocona młódź zaczęła się gryźć między sobą. Zapanowała zwyczajna rozpierducha. Dyrektor generalny służby więziennej za czasów rządów Buzka A. Nawrocki postanowił rzucić na ten odpowiedzialny odcinek resocjalizacyjnego frontu swego znajomka, byłego funkcjonariusza służby więziennej Józefa Rejmana. Pojawiły się jednak trudności w przywróceniu człowieka do czynnej służby. Pan Rejman, wykładowca w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu w Rzeszowie, rekomendował więc swojego znajomego, kierownika Działu Ochrony w Areszcie Śledczym w Lublinie, majora Jana Garczarka. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Major Garczarek pociągnął do Nysy doktora Rejmana, który został tam oddelegowany przez Centralny Zarząd Służby Więziennej jako specjalista-konsultant, łykając za to ponad 3000 zł. Panowie wzięli się ostro do roboty. Konsultant wymyślił, a dyrektor wdrożył system uzdrowieńczego współzawodnictwa pensjonariuszy. Co miesiąc wychowawcy (dziewięciu na siedmiuset osadzonych) mieli dokonywać ocen każdego osadzonego opierając się na tzw. analizach cząstkowych – dziennych i tygodniowych. W skład oceny wchodziły takie elementy: stosunek do pracy, aktywność społeczna, stosunek do nauki, higiena osobista czy stosunek do przełożonych. Zupełnie jak w socjalistycznym zakładzie pracy... Tak się tylko składało, że właśnie padło przywięzienne przedsiębiorstwo, więc zatrudnienie było zerowe. Szkoła Zakładu Karnego w Nysie świeciła pustkami, bo młódź wolała zdobywać praktyczną wiedzę od kumpli z celi, a prawo Pomrocznej zmusza do ukończenia tylko podstawówki. Przełożonym bandziora jest jego starszy stażem lub silniejszy kompan z bandy, ale wychowawcom trudno dowiedzieć się, czy zbój szanuje swego ziomka za wiedzę i aktywność zawodową, czy też go nie poważa, lecz jedynie się boi. Najłatwiej było wypełnić punkt dotyczący higieny, wychowawcy w swej małostkowości nie fatygowali się jednak, żeby codziennie lustrować swym podopiecznym fryzury lub wąchać nogi. Ogólnie regulamin współzawodnictwa był rewelacyjny, tylko nie przystawał do realiów. Feści i reszta więziennego szczylstwa nadal preferowali lenistwo przerywane zadymami. Nie pomógł nawet coroczny konkurs poezji więziennej pod hasłem "Z łezką w oku". Tylko nieliczni wspinali się na wyżyny Parnasu, reszta tradycyjnie miała w dupie obcowanie z muzą. Atak na zatwardzialców przypuszczono więc z innej strony, lecz także bez większych efektów. Zatrudniony na etacie ksiądz (2100 zł pensji) zdołał zgromadzić na niedzielnych mszach ledwie garstkę skruszonych gówniarzy. Niestety, zakład karny to nie jednostka wojskowa czy szkoła, gdzie można zmusić do uczestnictwa w kościelnych imprezach. Tu więzień w pełni korzysta z konstytucyjnego prawa do wolności wyznania. Resocjalizacyjna praca od podstaw dałaby pewnie w końcu jakieś rezultaty, ale zmienił się rząd i nowy szef służb więziennych Jan Pyrcak uprzejmie podziękował panu doktorowi Rejmanowi za wkład w przywracanie społeczeństwu młodocianych przestępców z ZK Nysa. Dyrektor Garczarek pozostał sam w walce o dusze i sumienia garujących. Nie złożył jednak broni. Zaatakował zupełnie niespodziewanie z innej mańki, próbując trafić do wnętrz osadzonych poprzez ich żołądki. Po tym, jak czterej młodociani osadzeni w proteście przeciw czemuś tam rozmontowali i zeżarli kawałek więziennej pryczy (wyrko to potrawa bogata w żelazo, ale za to ciężkostrawna i pozbawiona witamin), wdrożył system "diet leczniczych według normy żywieniowej L-1". Uwaga bandyci, jumacze, doliniarze i inni kombinatorzy! Jeśli będąc pod celą chcielibyście skosztować na obiad np. krem z marchwi, zrazy wołowe, ziemniaki purée z sałatą, a do tego galaretkę owo-cową lub zupę z groszku zielonego, bitkę wołową w sosie pomidorowym, ziemniaczki i surówkę z selera, to módlcie się, żebyście trafili do pierdla w Nysie. Wybrednym polecamy zupkę z fasolki szparagowej, rybę gotowaną w jarzynach z ryżem i surówką lub hit miesiąca – barszcz na jabłku, pieczeń cielęcą i duszone warzywa. Oczywiście, do każdego zestawu kompocik od firmy. Bardzo istotne są wskazania, które dyrektor dołączył do zestawów jadłospisów: Posiłki należy spożywać regularnie o tej samej porze, jeść powoli, dokładnie żuć, nie połykać dużych kęsów, unikać pośpiechu i zmęczenia przed posiłkiem, dbać o dostateczną ilość snu, nie pić alkoholu i nie palić papierosów, zwłaszcza na czczo. Miejmy nadzieję, że skazani dostosują się do tych resocjalizacyjnych zaleceń. Powinni także pamiętać, aby podczas jedzenia nie czytać gazet, nie prowadzić denerwujących rozmów, spożywać w pogodnym nastroju. Wymienione wskazania, jak informuje dyrekcja, obowiązują przynajmniej przez rok, a dobrze byłoby zachować je na dalsze lata. Aż się nie chce wychodzić z pierdla. Ktoś w Centralnym Zarządzie Służby Więziennej chce chyba zrobić dyrektorowi koło pióra i storpedować jego długofalowy program resocjalizacji, bo od pewnego czasu nie wysyła się tylu, co niegdyś, małolatów do Nysy. Powoli rysuje się równowaga między git-ludźmi i skokami. A szkoda. Niedawno kolejną edycję konkursu poetyckiego wygrał złodziej. Co prawda tylko przepisał wiersz K.K. Baczyńskiego, ale i ten wysiłek się liczy. W nagrodę dostał telewizor. Gdyby zerżnął od Szymborskiej, miałby, kto wie, samochód. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ksiądz do rany przyłóż Pomroczna drży w posadach. Kościelna nieruchomość wystawiona na sprzedaż. "NIE" staje w obronie księżej inwestycji. Ksiądz Michał Wieczorek jest proboszczem w Sidzinie, niewielkiej wiosce położonej przy trasie Nysa–Opole, gdzie ludzie żyją biednie. Prawie co drugi mieszkaniec jest bez pracy. Rozrywek tu nie ma żadnych. Postawny, w średnim wieku, proboszcz Wieczorek jest jakby niedzisiejszy. Nie doi swoich owieczek, nie jeździ Mercedesem, nie przepija forsy, nie gra w karty, nie uprawia polityki, nie ma nawet kochanki. Ma za to głowę pełną inwencji. Wielebny zamarzył sobie, by wybudować dom parafialny. Taki z prawdziwego zdarzenia. Dla ludzi. Pomysł chwycił. Mieszkańcy w czynie społecznym zapieprzali od świtu do nocy, we wsi organizowano imprezy, z których dochody szły na budowę, okoliczni przedsiębiorcy przekazywali materiały budowlane, co bardziej majętni pożyczyli kasę, parafianie z zaprzyjaźnionej niemieckiej wioski Schöning ufundowali dach. Niestety, okazało się, że czasy już nie te i w czynie społecznym można postawić krzyż na rozstaju. Dla domu parafialnego konieczny jest inwestor strategiczny. Po trzech latach dom ukończony jest w 80 proc., ale długi urosły do prawie miliona złotych. Na dokończenie budowy potrzeba – jak szacuje proboszcz – jeszcze czterysta, pięćset tysięcy złotych. Miejscowi ludzie – co tu dużo gadać – są wkurwieni. W domu parafialnym odbywają się rekolekcje, kursy językowe i muzyczne. Wydawane są także posiłki dla miejscowych dzieciaków. W czasie wakacji wypoczywały tu dzieci z całej Polski. Także chore na autyzm. Z myślą o nich proboszcz chciał wybudować basen, który miał spełniać funkcje terapeutyczne. Na razie na placu budowy straszy dziura. Rok temu opolska kuria znalazła pożyczkodawcę, który zdecydował się wyłożyć do czerwca tego roku 250 tys. zł, by pokryć najpilniejsze zobowiązania. Postawiono jednak sprawę jasno: albo ks. Wieczorek znajdzie do tego czasu kesz na spłatę wierzycieli i dokończenie budowy, albo niech nie zawraca dupy i spuści swoje dzieło. Niestety, żadnej życzliwej duszy proboszcz nie znalazł. Próbował wszystkiego. Nie pamięta już, ile odbył podróży do Warszawy. Chodził po ministerstwach. Szukał pomocy w fundacjach. Żaden bank nie chciał udzielić kredytu. Wszędzie go spławiali. Sprawą zainteresował posłów i senatorów. Rozmawiał nawet z wiceprezeską Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, Hanną Gronkiewicz-Waltz. Ta korzystająca na co dzień z rad Ducha Świętego niewiasta, mimo dobrych chęci, rozłożyła bezradnie ręce. W przypływie szczerości wyznała nawet, że wyłożyłaby forsę z własnej kieszeni, ale wydała córkę za mąż i jest chwilowo spłukana. Przypadek z Sidziny jest wyjątkowy. Jak Pomroczna długa i szeroka, nie było sytuacji, by z powodu kłopotów finansowych sprzedawano księżą budowę. Nie zdarzyło też się jeszcze, by instytucje i banki odmówiły księdzu kat. wsparcia. Opolska kuria, choć utopiła gruby szmalec w remont budynku, w którym mieści się Wydział Teologiczny Uniwersytetu Opolskiego, oraz w renowację zamku w Kamieniu Śląskim, jakoś nie potrafiła wyskrobać grosza, by wesprzeć proboszcza Wieczorka. Chociaż – z drugiej strony... jaki to dla kurii interes wykładać forsę na budowlę na takim zadupiu. I co to za porąbany klecha, który chce dokarmiać głodne dziatki, a chorym zapewnić wypoczynek i rehabilitację. Przecież i bez tego będą rzucać na tacę. Gdyby chciał postawić stumetrowy krzyż albo takiż pomnik Białego Papy, może udałoby się coś wykręcić. Dom Parafialno-Rekolekcyjny św. Wojciecha czeka na kupca. Ksiądz proboszcz ma nadzieję, że budynku nie nabędzie żaden "biznesmen", który zamieniłby go na agencję towarzyską. Ma też nadzieję, że jednak znajdzie się ktoś, kto pożyczy 1,4 mln zł. A czyjąż to mamusią jest nadzieja? PS Ksiądz Wieczorek nie chciał z nami rozmawiać. Zabronił nam też publikacji zdjęć. Jak się wyraził "dla dobra sprawy nie powinniśmy pisać o jego kłopotach". "NIE" często publikuje artykuły na przekór usilnym prośbom ich bohaterów. Tak jest i tym razem. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Spółdzielczym Domu Kultury w Starogardzie Gdańskim wpadli na pomysł, by w ramach akcji letniej zabrać dzieci do miejscowej Fabryki Wódek Gdańskich. Inicjatywa wzbudziła krytykę. Nie widzimy w tym nic zdrożnego, dzieci powinny poznać każdą fabrykę, fabrykę wódek przede wszystkim. Czołgu, auta ani pralki w domu nie zrobią, ale bimber mieści się w cywilizacyjnych aspiracjach każdego Polaka. Do gorszących scen doszło w czasie pewnego zakrapianego alkoholem przyjęcia w Rudzie Śląskiej. Pewna pani naśmiewała się ze swego mężczyzny, że jest impotentem. Ten próbował udowodnić przed gośćmi swoją męskość. Okazało się jednak, że kobieta mówi prawdę. Zdenerwowany mężczyzna przyszpilił więc konkubinę rzeźnickim nożem do stołu, czym dowiódł swej męskości. Blisko 3 promile w wydychanym powietrzu miał zatrzymany przez policję kierowca tira z Ropczyc. Z dokumentów posiadanych przez kierowcę policja dowiedziała się, że jest w trasie już od 24 godzin, a w kabinie zostało jeszcze kilka butelek piwa. Patrzcie, jaki oszczędny. W Łączkowicach koło Gomunic 31-letni mężczyzna strzelał do jadących drogą rowerzystów z kbks. Był pijany i nie miał pozwolenia na broń. Policja nie podaje strat w sprzęcie i ludziach. Nie mogły być znaczne, bo i kaliber był mizerny. W Skierniewicach policjanci zauważyli śpiącego przed sklepem mężczyznę. Śpiący trzymał w ręku uzdę, a obok niego stał kucyk. Pijaka (3,2 promila) przewieziono do izby wytrzeźwień, a kuca odprowadzono na parking komendy, gdzie popijając wodę poczekał na wytrzeźwienie swojego pana. Ze szczególnym okrucieństwem zgwałcił i zabił 72-letnią matkę swego kompana od kieliszka 50-letni mężczyzna z Rzezawy. Ponieważ ze względów fizjologicznych nie mógł odbyć z kobietą stosunku, włożył jej rękę do narządów rodnych. Kobieta doznała nie tylko rozerwania pochwy, lecz także wyrwania nerki i przerwania tętnicy biodrowej. Mężczyzna w chwili gwałtu był pijany – 2,15 promila alkoholu we krwi. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze do naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ręce, które rąbią W Kościerzynie w pierwszych dniach czerwca dokonano makabrycznego zabójstwa. Dwie kobiety prowadzące sklepik zostały zastrzelone. Jedna z nich osierociła sześcioro dzieci. Policja w Kościerzynie zamiast szukać morderców, przesłuchuje... dziennikarza "NIE". Bynajmniej nie w sprawie zabójstwa. Do Komendy Powiatowej Policji w Kościerzynie (woj. pomorskie) stawiłem się 13 czerwca o godz. 12, aby złożyć przed młodszym aspirantem Andrzejem Lisem wyjaśnienia w trybie art. 307 par. 1 kodeksu postępowania karnego. Miałem wyjaśnić, co też robiłem na terenie gminy Kościerzyna równo miesiąc temu, 13 maja, ok. godz. 13. Zaprotokołowano, że podziwiałem piękno gminy oraz robiłem zdjęcia temu pięknu. Andrzej Lis wydał mi się policjantem inteligentnym, zdolnym i... wkurwionym na kogoś, kto mu każe zajmować się odpytywaniem Kuchannego. Zwłaszcza że wcześniej, 7 czerwca, musiał na tę samą okoliczność przesłuchać radnego gminy Kościerzyna Józefa Dąbrowskiego, który mi w spacerach po gminie towarzyszył. Dlaczego wizyta na terenie gminy dziennikarza tygodnika "NIE" wywołała taką panikę, że posunięto się do tak śmiesznej i nieporadnej próby zastraszenia, jak wzywanie na policję? Okazuje się, że kościerską policję do przeprowadzenia czynności wyjaśniających skłoniło pismo z Prokuratury Rejonowej. Nie wiem, kto je podpisał, bo pisma nie widziałem, ale wiewiórki twierdzą, że podpisał je szef prokuratury, Marian Paluszyński, dobrze skumplowany z wójtem gminy Waldemarem Tkaczykiem, bohaterem jednego z naszych artykułów o przekrętach gminnych władz ("NIE" nr 24/2002). Syn prokuratora – co warto wiedzieć – pracuje w gminie jako podwładny wójta. Prokurator Paluszyński mógł więc sam lub przez któregoś ze swoich podwładnych skłonić policję do działania. Przypomnijmy, że wójt Tkaczyk, pupil awuesowskich posłów Ewy Sikorskiej-Treli i Jacka Rybickiego, w trakcie swojej kadencji miał okazję kupować na terenie własnej gminy ziemie po bardzo korzystnej cenie (7,5 gr za mkw.) oraz doprowadził do wyrębu lasu bez pozwolenia, a następnie załatwił sobie u dyrektora generalnego Lasów Państwowych Konrada Tomaszewskiego uchylenie wysokiej kary, którą za nielegalny wyrąb nałożyła na niego Regionalna Dyrekcja Lasów z Gdańska. Bezpośrednim pretekstem do wysłania z prokuratury pisma nasadzającego mi policję na kark była skarga skarbnika gminy Edmunda Ostrowskiego, że dziennikarz "NIE" i radny Józef Dąbrowski kręcą się wokół jego posesji. Kręcenie się wokół posesji skarbnika (to znaczy po drodze publicznej, jakieś 100 metrów od skarbnikowego płotu) widział na własne oczy policjant Piotr Mański. Wydało mu się to podejrzane, bo doniósł o tym skarbnikowi. Ten – do prokuratury, a prokuratura skierowała sprawę do policji... Skoro policjant Mański uznał, że dzieje się coś podejrzanego, to czemu nie zatrzymał dwóch kręcących się? Czemuż nie wylegitymował? Czemu nie osadził w areszcie? Przełożeni powinni chyba porozmawiać z Mańskim, bo coś źle się stara. Czegóż tak bardzo przestraszył się skarbnik? Próbowałem go pytać, ale wykręcił się od odpowiedzi. Może bał się, że kogoś ciekawi, za ile kupił budynek starej szkoły wraz z gruntem? Ale przecież wszystko było uczciwe, jak to w gminie Kościerzyna! Był ogłoszony przetarg, tylko nikt się nie zgłosił. Nikt tego budynku i gruntu po prostu nie chciał. Skarbnik wziął to z litości, aby nie niszczało. Nikt w gminie nie chciał ujawnić, za ile. Wiewiórki twierdzą, że za 9 tys. zł. Mówiąc zupełnie poważnie. Mają w Kościerzynie podwójne morderstwo. Mają kradzieże samochodów. A prokuratura i policja zajmują się tym, czy wysłannik tygodnika "NIE" węszy w ślad za przekrętami gminnych władz i czy uda mu się coś wywęszyć. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne o Wzorowy rolnik, sołtys, członek zarządu powiatu sejneńskiego zamierzał wyskoczyć przez okno z dziesiątego piętra suwalskiego wieżowca z powodu stresu związanego z obowiązkami społecznikowskimi. Zrezygnował z samobójstwa po wielu godzinach negocjacji prowadzonych przez policyjnego psychologa. o Dziesięciu pacjentom białostockich szpitali wycięto próbki narządów lub całe organy rzekomo zaatakowane przez raka. Oparte na badaniach histopatologicznych tkanek diagnozy, przeprowadzone w Zakładzie Patomorfologii miejscowej Akademii Medycznej, okazały się fałszywe. Prokurator ustali, dlaczego wmawiano zdrowym śmiertelną chorobę, bo zainteresowanych nie satysfakcjonuje cudowne uzdrowienie. o Na niespełna 3 lata pozbawienia wolności skazał toruński sąd policjanta, który po wódzie znacznie przekraczając szybkość spowodował wypadek, w którym zginęła jego była przyjaciółka. Za okoliczność łagodzącą uznano fakt, że policjant kochał zmarłą i działał "z porywu serca". B. D. o Obradowała Rada Gminy Lipnica Wielka. Oto cytaty z sesji: "Nie pomogą doktoraty, gdy ktoś jest chamowaty. Dostanieś po tyj mordzie. Nie mrukaj, bo cie chlusne w pysk". Na sali wrzało jak na jarmarku, aż w końcu radny Emil Martyniak rzucił się na Henryka Kowalczyka, radnego i sołtysa Kiczor. Doszło do szarpaniny i bijatyki – relacjonuje lokalna prasa dyskusję polityków samorządowych. o Ciekawe są także dyskusje Rady Miejskiej w Gorzowie Wielkopolskim. "Zacznę od tyłu wyjątkowo, bo to nie jest moja ulubiona pozycja, pani Elu" – mówił do radnej wiceprezydent. o Jeszcze jedna świnia do koryta – krzyczeli protestujący działacze Samoobrony usiłując przekazać wojewodzie łódzkiemu 20-kilogramowego prosiaka. Po demonstracji przerażoną, zziębniętą i głodną świnię porzucono na dziedzińcu urzędu wojewódzkiego. To typowy dla polskiego chłopa sposób postępowania ze zwierzętami – oburzają się działacze Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Prosiak trafi prawdopodobnie do łódzkiego zoo jako kolega słonia. A co z demonstrantami? o W maju 2002 r. mieszkańcy Gdańska Moreny zorganizowali demonstrację na przejściu dla pieszych, na którym dochodziło do wypadków, w tym dwóch śmiertelnych. Żądali zainstalowania świateł. Władze zapewniły, że światła zostaną zainstalowane. Słowa dotrzymały. Organizatorzy demonstracji staną jednak przed sądem. Zdaniem policji, była ona bowiem nielegalna. o We wsi Bożnów w Lubuskiem policja zatrzymała na gorącym uczynku podczas próby włamania do baru dwójkę włamywaczy. Było to rodzeństwo: 11-letni chłopiec i jego 9-letnia siostrzyczka. Aby dostać się do baru, dzieci zerwały 30 dachówek i wybiły otwór w ścianie. Policja ustala, czy rodzice nie zaniedbali obowiązków wychowawczych. Chyba nie pouczyli, że należało wystawić czujki. o Burmistrz Biłgoraja zażądał wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec dyrektora Biłgorajskiej Telewizji Kablowej. Na antenie telewizji odczytano komunikat NSZZ "Solidarność" z Biłgorajskiego Centrum Kultury – burmistrzowi zarzucono naruszanie kodeksu pracy, a nawet konstytucji. Zgodnie z wolą burmistrza, dyrektora zawieszono. – Obrażono nie tylko mnie, ale urząd, który piastuję. Nie mogłem patrzeć na to bezczynnie – wytłumaczył burmistrz. Wolność mediów goni resztkami już na szczeblu wojewódzkim. o Upomnienie o zapłatę jednego grosza otrzymał z rejonu energetycznego w Międzyzdrojach jeden z mieszkańców gminy Wolin. W razie nieuiszczenia rejon grozi mu wyłączeniem prądu i skierowaniem sprawy do sądu. Za absurd odpowiadają podobno nie ludzie, ale komputer, który drukuje upomnienia niezależnie od wysokości długu odbiorców energii. o O wielkim szczęściu może mówić pewien mieszkaniec Bielska-Białej, którego omal nie zabił spadający z 10 piętra 16-letni samobójca. Szczęścia nie miał samobójca, który nie trafił w przechodnia a przeżył upadek. o W 2002 r. złodzieje ukradli na ulicach Warszawy 10 tys. aut. Policji udało się odnaleźć 240. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przychodzi Lepper do lekarza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Premierowi na rękę Przemknęła przez prasę sprawa zegarka dla premiera Leszka Millera. Zegarek jest złoty, naręczny, wyprodukowała go firma Baume&Mercier, a kupił klub sportowy Polonia Bydgoszcz, by go wręczyć premierowi. Polonia Bydgoszcz miała wówczas i ma teraz problemy finansowe: nie płaci pensji pracownikom, rachunków za prąd ani podatków. Prasa uznała zatem, że Miller przyjął podarunek lekkomyślnie, choć przecież nie musiał wiedzieć, że Polonia od ust odejmuje swoim pracownikom, a lekką rączką nakłada premierowi na rękę. Nie wiem, czy Miller wiedział, czy nie wiedział, ale wiem, że gdy rzecznik rządu Millera Marcin Kaszuba się dowiedział, to stracił głowę. Tłumacząc premiera powiedział, cytuję za „Wyborczą”: Każdy Polak lubi prezenty. Jesteśmy trochę jak dzieci, które uwielbiają coś dostawać. Przecież dziennikarze też otrzymują od firm różne podarki i nie odmawiają ich przyjęcia. Wielce naiwny Panie Ministrze! Tylko premier może Panu zrobić awanturę za to, że zechciał go Pan porównać do dziecka – mnie nic do tego. Jeśli natomiast porównuje pan Millera do dziennikarzy, to jako uprawiający ten zawód pragnę zauważyć, że dziennikarzem może zostać każdy, kto chce. Wystarczy, że coś opublikuje w gazecie... Premier zaś – ufam – został premierem w efekcie zwycięskich wyborów, czyli z woli Narodu. To różnica pierwsza. Druga zaś polega na tym, że nie wszyscy dziennikarze przyjmują prezenty. Jedni nie mają w zwyczaju brania reklamowego badziewia, a inni – niech Pan mi wierzy – dbają o swoją niezależność, dlatego nie biorą niczego, z wyjątkiem honorariów za pracę w redakcji. Co do premierów, Pan pewnie lepiej zna ich oraz ich upodobania, wszak spędza Pan z nimi trochę czasu. Ja natomiast, choć premierów unikam jak grypy, mogę Panu zdradzić nazwisko jednego byłego premiera z SLD, który co najmniej raz nie zachował się jak dziecko i prezentu – podobnie kosztownego jak zegarek dla Millera – po prostu nie przyjął. Naprawdę. Gdy gary już się pobiły, obiecał Pan „Wyborczej”, że premier gotów jest zwrócić zegarek. Błąd. Skąd teraz będzie wiedział, że czas pracuje na jego niekorzyść? Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na złodzieju czapka Bosko Zakonnicy od św. Jana kochają Boga i pieniądze. Pieniądze bardziej. Ponad dwa lata wlecze się śledztwo w sprawie przekrętów Fundacji Pomocy dla Młodzieży imienia św. Jana Bosko założonej przez salezjanów z Lubina. Zakonnicy wyłudzili w bankach łącznie ponad 500 mln zł, do tej pory nie oddali jeszcze 150 mln. Meandry tej największej w Pomrocznej afery finansowej śledzimy od początku („NIE” nr 49/2001; 2, 9, 14 i 36/2002). Sprawą przestały interesować się media, a główni bohaterowie po 10-miesięcznej odsiadce w areszcie wyszli na wolność. Były prezes fundacji ksiądz Ryszard M. zapłacił ciepłą rąsią 500 tys. zł kaucji, dyrektor oddziału Kredyt Banku w Legnicy Tadeusz H., który dawał szmal bez sprawdzenia wiarygodności finansowej dłużnika, cieszy się swobodą za skromne 200 tys. złociszów. Z pudła wyszli też inni salezjanie umoczeni w aferę. Sąd okazał się łaskawy dla sutannowych. Na przykład ksiądz Waldemar K., który dodatkowo na boku wyłudził dla siebie 2,5 mln zł, musiał wybulić jedynie 50 tysiączków. Widocznie Temida ufa duchownym, jednak jej ślepota może przynieść złe skutki. Podajemy nowe szczegóły tej afery. Wyłudzona z banku forsa kierowana była do gry na światowych giełdach. Część pieniędzy, które Ryszard M. i jego kumple pobierali w gotówce, została przeznaczona na inne zbożne cele, głównie zakup nieruchomości. Okazuje się, że zakonni wspólnicy Ryszarda M. w ciągu ostatnich miesięcy zaczęli kupować budynki i działki budowlane na swoje nazwisko lub na podstawione osoby. Dzięki temu prostemu manewrowi uniknęli ciężkiej ręki komornika. Kredyt Bank wystąpił z pozwem do sądu we Wrocławiu przeciw Towarzystwu Salezajańskiemu żądając zwrotu ukradzionego szmalu z odsetkami. Sąd, jako zabezpieczenie roszczeń, obłożył hipoteką salezjańskie nieruchomości, w tym cztery kościoły. Zabezpieczenie dotyczy wyłącznie obiektów zakonu, a nie prywatnego mienia sprawców przekrętu. Nikt nie wnikał, skąd ślubujący ubóstwo zakonnicy wzięli forsę na budynki i parcele. Na przykład w Legnicy salezjanin Władysław K. kupił w centrum miasta dwie działki budowlane o powierzchni 17 i 6 arów. Ta większa była wyceniona na ponad 500 tys. zł. Jego kumpel z Lubina Marek F. łyknął za 350 tys. kompleks byłego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Lubaniu. Remont obiektu, z przeznaczeniem na ekskluzywny hotel, zlecił firmie budowlanej z Zielonej Góry. Remont przeprowadzono, ale właściciel firmy nie otrzymał pieniędzy. Marek F. obietnicami przeciągał termin zapłaty. Wreszcie sprawa trafiła do sądu. Salezjanin tłumaczył, że jest ubogi i nie ma forsy. Zielonogórska firma została, na mocy wyroku, właścicielem wyremontowanego obiektu. Do tej pory nikt go nie chce kupić. Marek F. to ten sam facet, który przez Internet wzywał ludzi dobrej woli do wpłacania datków na rzecz osób poszkodowanych finansowo w aferze Bosko. Ksiądz Ryszard M. i jego zakonni kumple nakłonili ponad 130 osób do wzięcia kredytów w bankach na łączną kwotę prawie 14 mln zł. Na końcu internetowego apelu ksiądz Marek F. podał konto, na które można wpłacać datki. Było to jego prywatne konto. Obecnie prokuratura we Wrocławiu postawiła zarzuty 112 osobom, które na bankowych kwitach poświadczyły nieprawdę o dochodach i zatrudnieniu. Wszystkich do oszustwa namawiali salezjanie twierdząc, że uzyskane w ten sposób kredyty będą przeznaczone na budowę kościoła i cele charytatywne. Nad kredytobiorcami wisi też bank domagając się spłaty pożyczek z odsetkami. Niektórzy naiwni są winni nawet 100 tys. dolarów. Sprawa, którą przed sądem we Wrocławiu wytoczył Towarzystwu Salezjańskiemu Kredyt Bank, odbywa się przy drzwiach zamkniętych. Jak oznajmiła pani sędzia Alicja Wronowska-Nahotko, za wyłączeniem jawności procesu przemawiają „względy moralności”. Co nieco przenika jednak za sądowe mury. Jak się dowiedzieliśmy, Inspektorat Towarzystwa Salezjańskiego utrzymuje, że nie ma nic wspólnego z aferą Fundacji Bosko. To mienie sprawców przestępstwa, a nie zakonne powinno być zabezpieczeniem bankowych roszczeń – twierdzi salezjańska wierchuszka. Spokojna głowa, sąd i tu idzie na rękę zakonnym. Hipoteką obłożono cztery kościoły, których przecież nigdy nie zlicytuje komornik. Dziwnym trafem pominięto inne nieruchomości zakonu. Na przykład przy ul. Bolesława Prusa 78 we Wrocławiu znajduje się salezjański kompleks budynków, w których prowadzona jest działalność gospodarcza. Zakon domaga się też od miasta obiektów po Zespole Szkół Mechanicznych przy ul. Poznańskiej, bo chce tam urządzić swoje prywatne liceum. Koszt edukacji u salezjanów wynosi 340 zł miesięcznie. Towarzystwo Salezjańskie, które nie może oddać bankowi długu, buduje nowy kościół i gruntownie remon-tuje inny. W Lubinie zakon sprzedał w prywatne ręce wielki budynek po Zespole Szkół Ekonomicznych, który wcześniej za friko otrzymał od miasta. Eksprezes Fundacji Bosko ksiądz Ryszard M. oficjalnie jest ubogi jak mysz kościelna, ale ma jak u Pana Boga za piecem. Obecnie przebywa w Świebodzicach u swojego kumpla burmistrza Jana Wysoczańskiego, również bohatera kilku naszych publikacji. Pan burmistrz był skazany prawomocnym wyrokiem za udział w sprzedaży kradzionych samochodów. Ryszard M. obiecuje ludziom, których naciągnął na kredyty, że wszystkim zapłaci. Jak powiedział jeden z naszych rozmówców, ksiądz twierdził, że forsę uzyska dzięki działalności włoskich spółek założonych kilka lat wcześniej. Sprawdziliśmy jedną o nazwie Uno Italia, która oficjalnie miała zajmować się nagłaśnianiem kościołów we Włoszech i w Polsce. Podany w rejestrze sądu w Legnicy warszawski adres spółki jest fikcyjny. Naiwnym życzymy dużo benedyktyńskiej cierpliwości w oczekiwaniu na szmal. Szczęść Boże! Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewica w złym skanie Scenariusz optymistyczny – weryfikacja szeregów Sojuszu Lewicy Demokratycznej zostaje przerwana. Scenariusz pesymistyczny – weryfikacja zostaje konsekwentnie przeprowadzona do końca. W jej efekcie w szeregach SLD pozostają nędzne resztki. Wyrzuconych jest niewielu. Większość wykreśla się sama. Na tysiące członków Sojuszu Lewicy Demokratycznej w całym kraju padł blady strach. Ludzie jak ognia boją się ankiet weryfikacyjnych, które muszą wypełniać. To obowiązek – jeśli ktoś nie wypełni ankiety, będzie to równoznaczne z rezygnacją z członkostwa w SLD. Blady strach padł na szeregi lewicy za sprawą potwora o imieniu Skaner. Ta groźna istota urzęduje w kwaterze głównej Sojuszu w Warszawie. To od niej zależy, czy ankieta weryfikacyjna zostanie zaakceptowana. Skaner nie ma litości dla wszystkich, którzy piszą koślawo albo robią zamaszyste podpisy. Ich ankiety odrzuca bez zastanowienia. Jedna pomyłka i do procesu weryfikacji trzeba będzie przystąpić na nowo. Wedle legend krążących po całym kraju, Skaner niczym czarna ospa rozłożył SLD w województwie mazowieckim. Odrzucił 80 proc. ankiet. Prostujemy. Nie 80 proc., lecz jedynie 70. I nie w całym województwie, ale tylko w kilku powiatach mazowieckiego. – Od razu wiedziałem, że z tymi ankietami będziemy mieli problem – przyznaje Ireneusz Tondera, sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD woj. mazowieckiego. Tondera wyjaśnia, skąd wzięły się pogłoski o pogromie, jaki Skaner urządził na Mazowszu. Postanowiono przeprowadzić eksperyment. Na pierwszy ogień wybrano kilka powiatów województwa i kazano wypełnić ankiety, zanim weryfikacja oficjalnie się rozpoczęła. Tam trafiły trochę inne ankiety od tych, które obowiązują obecnie. Co nieco zmieniono. Na przykład instrukcję wypełniania ankiety przeniesiono z jej końca na początek. Logiczne, gdyż ci, którzy testowali pierwotną wersję, mozolnie wypełniali kolejne rubryki, by na końcu dowiedzieć się np., że musieli wszystko pisać wielkimi literami. Ankieta została nieco zmodyfikowana, ale dalej przyprawia o obłęd wszystkich, którzy nie mają urzędniczych nawyków. Instrukcja ostrzega: używaj czarnego lub granatowego długopisu (niedozwolony jest kolor czerwony). Dozwolone są tylko duże, drukowane litery, wpisywane pojedynczo w kratki. Pola niewypełnione pozostaw puste, nie wolno ich skreślać. Niedozwolone jest poprawianie, zamalowywanie korektorem zamieszczonego tekstu, pisanie ołówkiem i ścieranie gumką. Podpisy umieszczaj tylko w wyznaczonym miejscu, nie wychodząc poza obszar ramek. Najlepsza jest rada, by pisanie zaczynać zawsze od lewej strony! – Swoim ludziom proponujemy, by wszyscy członkowie koła razem przygotowywali ankiety, ale wypisywać ma jedna osoba, która potrafi stosować pismo techniczne – mówi Jacek Czerniak, sekretarz Rady Wojewódzkiej SLD w Lublinie. Zauważył, że jeśli cyfrę "7" napisze się inaczej niż "kosą", to cały formularz można podrzeć i trzeba pisać na nowo. Ale problemem jest nie tylko "7". Litera "O" musi być zamkniętym kołem. Jeśli ktoś ma nawyk, by pisać ją niechlujnie, z przerwą, to musi go zmienić. Albo zapomnieć o członkostwie w Sojuszu. "U" nie może przypominać "V", "B" – ósemki, "S" – piątki, a "Ł" musi być pisane jak "Ł", a nie jak "K". Inaczej won z szeregów. Jednak ludzie nie chcą, żeby jakiś Skaner decydował o ich przynależności partyjnej. Dlatego koła wyszukują w swoich szeregach biuralistów i zmuszają ich do pracy społecznej – wypełniania ankiet kolegów. Gdzie indziej najpierw rozsyła się kserokopie formularzy weryfikacyjnych pocztą. Eseldowcy w domu studiują ankiety i dopiero potem wyznaczają termin zebrania weryfikacyjnego. Niektóre miejskie organizacje organizują dyżury specjalistów, którzy tłumaczą, co to są kody członkostwa albo kody sfery działalności. I co ma zakreślić w rubryce dane o skazaniu z oskarżenia publicznego ktoś, kto został skazany za jazdę po pijaku. A wybór jest trudny: dotyczy, nie dotyczy i na podstawie prawomocnego wyroku z xxxx roku. Batalia o poprawne wypełnianie ankiet przypomina walkę Don Kichota z wiatrakami. W jednym z mazowieckich kół wszystkie 30 ankiet trzeba pisać od nowa, gdyż przewodniczący koła ma zamaszysty podpis. I podpisując się wykraczał poza wyznaczony kwadracik. – Żadna technika nie będzie nam eliminowała ludzi, którzy wyznają wartości zawarte w deklaracji przynależności do SLD – uspokaja Edward Kuczera, zastępca sekretarza generalnego Sojuszu. Jeśli Skaner odrzuci ankietę, to będzie ją można napisać na nowo. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Do skutku. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Adam MaŁysz i MichaŁ WiŚniewski mogą nie dostać paszportów – ujawniło "Życie Warszawy". Nie jest to związane z udziałem wyżej wymienionych w aferze Rywina, lecz z ich uszami. A ściślej z kolczykami, które w uszach noszą. Wedle obowiązujących przepisów, jeśli dostarczą zdjęcie do paszportu z uchem zakolczykowanym, to właściwy organ może odmówić wydania dokumentu. Bo kolczyk na zdjęciu może uniemożliwić służbom identyfikację Małysza albo Wiśniewskiego. * * * MichaŁ WiŚniewski przypomniał w "Vivie!", że niedawno napisał piosenkę o tolerancji dla kochających inaczej, czyli gejów. Potem Radio Maryja puszczało ją jako pieśń w obronie nienarodzonych. * * * Łukasz "Ken" Wiewiórski zadeklarował w "Przyjaciółce", że nie boi się kobiet, tylko Pana Boga. Użalił się, że nie mógł przelecieć Miss Polonii 2002 Magdy Stanisławskiej. Organizatorzy zakazali dziewczynie kontaktów z nim, bo to mogło popsuć jej karierę. Wiewiórski lubi się bzykać i z dumą wspomina, że gdy figlował z "Frytką", to zbiegł się cały Zarząd TVN, aby ich podglądać przez weneckie lustra. Teraz "Ken" chce złapać życiową szansę. Zaproszono go na casting wyłaniający prowadzącego program "W poszukiwaniu polskich czipdanserek". Wierzy, że tam udowodni, iż nie myśli tylko ptaszkiem, ale także głową. * * * Martyna Wojciechowska wylicza w "Gali" swe dolegliwości: dwa razy uszkodzony kręgosłup, niewydolność żylną, spastyczność oskrzeli, związek z Leszkiem Czarneckim. Pomimo to nigdy nie bierze zwolnień lekarskich w pracy. Ostatnio uzyskała licencję "shark diver", czyli nurka rekinowego. Rekiny na widok Martyny nurkują jeszcze głębiej. * * * PaweŁ Kukiz podziękował Bogu w "Na żywo – Światowe Życie". Za to, że może chodzić na ryby z przyjemności, a nie z głodu. * * * Weronika Rosati, córka ojca Dariusza i matki Teresy, odrzuciła główną rolę w jednym z najpopularniejszych seriali. "Przyjaciółce" zdradza, że nie chciała zagrać, bo były tam sceny z podtekstami erotycznymi. Grając uraziłaby swych nauczycieli. * * * Renata Dancewicz też nie lubi, zwierza się "Pani Domu", gdy na planie reżyser i pomagierzy rzucają hasło: "A teraz na golaska". Nie dlatego, że jest pruderyjna. Na granie golizną ma pozwolenie babci. Renata jest krótkowidzem. Gdy rozbiera się do rosołu, także z okularów – ślepnie i myli facetów z kobitkami. * * * Edward Linde-Lubaszenko rozebrałby się na planie, ale nie dostaje ostatnio ról, wyżalił się w "Dzienniku Polskim". Nie dostaje, bo nie ma przyjaciół. Przyjaciół nie ma, bo już nie pije. A kto go obsadzi na trzeźwo? * * * GraŻyna Barszczewska przypomniała w "Tygodniku Solidarność", że na studiach proponowano jej na ćwiczeniach role samych ladacznic. Ostatnio pokochała papieża, a zbrzydła jej Marlena Dietrich. Przestudiowała jej biografię i dowiedziała się, że Marlena w zabiegach o rolę nie cofała się przed niczym. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " James Błąd " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Taka norma jaka Platforma cd. W "NIE" (nr 21/2003) ukazał się mój artykuł o działalności posłanki Platformy Obywatelskiej Grażyny Paturalskiej. Opisywałem w nim, jak pani poseł wraz ze swym małżonkiem była uprzejma wprowadzać w błąd różnych biznesmenów podczas zawierania z nimi kontraktów. Przedstawiała się bowiem jednocześnie jako współwłaścicielka firmy Pakmet i posłanka z ogromnymi możliwościami. Robiło to wrażenie i dodawało wiarygodności. Potem okazywało się, że Pakmet przestaje płacić, a Paturalska informowała wierzycieli, że ona nie ma nic wspólnego z Pakmetem, bo od dawna ma z mężem rozdzielność majątkową i nie odpowiada za jego długi. Po opublikowaniu artykułu Grażyna Paturalska przysłała list, domagając się druku sprostowania, choć nie wskazała w moim artykule faktów i informacji nieprawdziwych. Odpowiadam na ten list tylko dlatego, że Grażyna Paturalska również wcześniej zarzucała mnie i tygodnikowi mijanie się z prawdą wypowiadając się w "Głosie Wybrzeża" z 27 maja 2003 r. Zamieszczone przez Pana stwierdzenia są całkowicie gołosłowne a nadto faworyzują wyłącznie jedną stronę. W tym przypadku spółkę Selw (...). Ponieważ nie zadał Pan sobie najmniejszego trudu, by sprawdzić przytoczone przez Pana okoliczności (...) a nadto umieścił Pan nieaktualną stronę folderu firmy Pakmet (...). Co jest gołosłowne? Że Pakmet ma gigantyczne długi? Że zamawiano i odbierano towary od kontrahentów, choć wiadomo było, że Pakmet utracił płynność finansową i nie będzie w stanie dotrzymać zobowiązań? Że Paturalska wraz z mężem opowiadali nieprawdę kontrahentom, iż są współwłaścicielami Pakmetu i w folderach dostarczanych w 2002 r. (z takiego pochodziła reprodukcja w artykule) podawano taką właśnie informację? Jestem w posiadaniu potwierdzających to pism z wielu firm. Także tej, na skutek doniesienia której prowadzone jest dochodzenie prokuratorskie przeciwko J. Paturalskiemu. Niewątpliwym jest, że nie każda osoba, która nie płaci długów jest "kanciarzem i oszustem". Pani poseł jest uprzejma nie rozumieć istoty mojego artykułu. Otóż ja nie uważam za coś nagannego trudnej sytuacji finansowej Pakmetu i z tego powodu niepłacenia należności. Natomiast wprowadzanie ludzi w błąd co do tego, jak wygląda struktura właścicielska w Pakmecie, podpieranie się wizytówką posłanki na Sejm i wręczanie nieaktualnego folderu firmy – tak, to uważam za nadużywanie mandatu do prywaty i za zwykłą nieuczciwość. I o tym właśnie pisałem. Wszystkie wątpliwości co do sposobu działania państwa Paturalskich rozwiała historia kontraktu jeszcze z 1994 r., który Pakmet zawarł z państwem S., właścicielem baru Delfin. Państwo S. zawarli z firmą Pakmet umowę, iż ta wykona w postawionym pawilonie stolarkę aluminiową. Paturalscy reklamowali Pakmet jako znakomitą firmę, ale też twierdzili, że reprezentują francuską firmę Technal. Gwarantują wyszukaną, francuską elegancję – jak napisali w druku reklamowym. Państwo S. podpisali umowę i wzięli kredyt z Amerykańskiego Funduszu Wspomagania Przedsiębiorczości. Zobowiązali się, że szybko pawilonik będzie działał i zaczną spłacać kredyt. Nic z tego. Pakmet koncertowo spieprzył robotę. Najpierw Paturalscy nie dotrzymywali terminów, potem S. był zwodzony, że właśnie pani Grażyna jest w Tuluzie i nadzoruje robotę dla pana S., ale to musi potrwać itd. Potem wreszcie przyjechali jacyś ludzie z firmy z Kalisza ubrani w kombinezony Pakmetu i zrobili coś, co było zwykłą fuszerką: nie zamykały się drzwi, odstawały ramy, we wnętrzu hulał wiatr. Paturalscy, gdy przyszło do rozmowy o odbiorze prac, przyznali, że to spaprana robota i obiecywali, że na swój koszt wymienią wszystko, tylko żeby nie nadawać sprawie rozgłosu. Pan S. wkrótce zrozumiał, czemu miał trzymać gębę na kłódkę. Naprzeciwko jego baru zakończono budowę stacji benzynowej Shell. Wykończeniowe roboty wykonywał Pakmet. Po zakończeniu budowy Paturalscy podali S. do sądu o zapłatę, ale przegrali z hukiem. Opinie specjalistów i biegłych nie zostawiły suchej nitki na robocie firmowanej przez firmę Paturalskich. Nie pomogły zeznania przedstawionych przez Państwo Poselstwo świadków, którym sąd nie dał wiary. Paturalscy mieli zapłacić za fuszerkę ponad 8 tys. zł. Wówczas S. zażądali przed sądem jeszcze utraconych zysków oraz innych kosztów związanych z niemożnością podjęcia działalności gospodarczej na skutek działań Pakmet. Wtedy sąd wydaje kuriozalny wyrok: owszem, uznaje za zasadne zwrócenie przez Paturalskich zaliczki w wysokości 8 tys., resztę zaś żądań odrzuca oraz nakazuje państwu S. zapłacić Paturalskim 18 000 zł tytułem kosztów procesu (!!!). To niezwykły wyrok – jednoznacznie przegrany w sprawie i winny źle wykonanej roboty zarabia na procesie, który poszkodowany mu wytacza. Sugestie, że wyrok, dzięki któremu Paturalscy byli finansowo do przodu mimo swojej nierzetelności, ma jakiś związek z faktem, iż pani Paturalska rozpoczęła działalność polityczną, odrzucamy ze wstrętem. Ale dziwić się chyba wolno. Tak więc sugeruję, by pani posłanka Platformy nie była tak skora do insynuowania innym nieuczciwości. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Seks braci mniejszych " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A Bush a kysz! Nawet Chruszczow, jak go zaprosili decydenci PRL, symbolicznie przespacerował się po Krakowie. Gorbaczow ściskał się tu z krakowiankami do orgazmu. Jak wynika z notatników dyplomatycznych Churchilla – wypada paradować wśród ludzi, bo sympatia polityczna macha chorągiewkami. Dablju Bush ma to w dupie. Nic dziwnego – jak się komuś coś nie spodoba, to go zbombarduje. Szeroko relacjonowana przez media 16-godzinna (z czego ok. 8 przypadło na sen) wizyta amerykańskiego prezydenta w Krakowie, "od tylca" wyglądała inaczej. Krakowianie olali Busha, zanim on zdążył olać ich. Zajęci byli wiwatami na cześć swego klubu sportowego i machali chorągiewkami Wisły, a nie USA. Wpół do siódmej. 2500 gliniarzy szwadronami wali na Kraków, a złodzieje w Katowicach zacierają łapy. Z sił policyjnych w mieście Gierka został tylko komendant. Na autostradzie pojawiają się barierki. Do czwartej po południu nie ma co marzyć o wlocie i wylocie z krakówka. Zakaz dotyczy zapewne także latawców i ptaków, bo według komunikatów przestrzeń ma być zupełnie pusta. Ósma. Tłumy gliniarzy rozstawiają się na Rynku Głównym. Wokół Wawelu utworzyli nawet iracki pierścień. Ze czterdziestu na dole, pięćdziesięciu na górze, po bokach liczba zmienna. Babki od klepania hamburgerów mają wzięcie prawie takie jak same hamburgery. W środku pierścionka gliny mieszają się z tajniakami w parach. Mobilizacja. Przed pomnikiem Mickiewicza spotykamy kumpli z Biura Ochrony Rządu w momencie, gdy nawzajem trzaskają sobie fotki przy Barbakanie. Próbujemy wyciągnąć z nich jakieś niusy. Mają takie ciśnienie, że milczą jak nigdy. Wpół do dziewiątej. Policja ustawia barierki ciurkiem z Wawelu przez Rynek. – Bush śpi na Wawelu – mówi jeden z nich*. – Po wykładzie będzie spacerował po Rynku. – Na Wawelu? – nie dowierzam. Na przedmieściach wyhaczyliśmy dziadka sprzedającego cmentarne kwiatki. Ten też powiedział, że Bush najwidoczniej od wczoraj jest na Wawelu, bo wieczorem dziadkowi przegonili stamtąd dobry biznes. – Blokujemy centrum od teraz do trzeciej – dalej słucham gliniarza. – Wszystkich ludzi przesuwamy za barierki. To dla nas niezły sprawdzian. Wie pani, jak trudno zapanować nad takimi tłumami? Żeby nie było jak na papieżu, bójki o miejsca przy barierkach, bo wtedy trochę polegliśmy. – Acha – kiwam głową. Tylko tłumów jakoś brak. Z drugiej strony pod blokadę podjeżdża zielony samochód. Z paki wyskakuje kilkunastu sprzątaczy w zielonych mundurkach. – Rynek ma lśnić – puszcza do mnie oko glina. – Wczoraj wieczorem też sprzątali. Dwa razy. Dziewiąta. Chodzimy wzdłuż blokady. Chcemy napić się porannej kawy. Na Rynku to niemożliwe – większość knajp jest w ten szczególny dla Krakowa dzień zamknięta. Na Rynku cisza jak przed wojną. Nawet gołębie stoją na baczność. Za barierkami lądują kolejno żebracy, sprzedawcy wisiorków, donatów, malarze karykaturzyści i... Indianka z koszykiem cukierków. – Co za świnie z tych tajniaków – mówi poważnie wkurzona przedstawicielka rodowitych mieszkańców Ameryki zgnębionych przez pradziadków dzisiejszych wyznawców buszyzmu. – Mówię im, że jestem reklamą z perfumerii i rozdaję dzieciakom cukierki, to mi pieprzą, że to prowokacja i każą iść do domu, bo mnie zwiną. Po chwili i nas, Indiankę i blokadę przecinają dwie demonstracje z transparentami – "Poland i USA in NAFTA", "Poland and USA = FRIENDS". Manifestanci paradują na legalu po zablokowanym terenie. Pytam babkę w fajnym policyjnym mundurku, dlaczego oni wchodzą na Rynek, a Indianka z cukierkami nie może. W odpowiedzi słyszę: Spik inglisz. Sterczący z boku rodzimy glina wszystko mi wyjaśnia: – Przyleciała z Bushem. Nic nie kuma. Ale ma tu stać. Jej kumple sterczą na tyłach. Amerykańska gliniara daje migowe znaki naszym, żeby wypędzili w końcu Indiankę. Nie pierwszy raz jankesi jebią Indian. Pocahontas klnie pod nosem i posłusznie idzie z koszykiem do parku. Stoimy tak chwilę filując, kogo jeszcze wyciągną za fraki z Rynku, gdy nagle z kamienicy dokładnie na wprost blokady i przewidywanej trasy buszowskiej limuzyny z któregoś z otwartych okien dobywa się przekazywane przez megafon pełne patosu przesłanie: "Bush, ty chuju!". Do tego hymn "God bless America" przerywany starym hitem Varius Manx "Zabij mnie!". I znowu fristajl z megafonu: "Bush, ty gnido!". Tajniacy są czerwoni ze złości. Kablują przez swoje łoki-toki o zaistnieniu poważnego problemu ideologicznego. Dwóch idzie do kamienicy. Megafon ciągle działa. To jedyny przejaw antybuszyzmu. Nic dziwnego. Dzień wcześniej włożono do paki na 24 h sporą część krakowskich anarcholi i antywojennych pokojowych zadymiarzy, żeby polska demokracja nie wymknęła się na oczach Dablju Busha spod kontroli. W końcu Kraków to nie Bagdad. Dwunasta. Łazimy pod Wawelem. Facet z granatową gębą sprzedaje żelowe jojo. Inny grzebie w śmieciach. Tylko cykliści zamiast pedałować prowadzą rowery. Tu życie toczy się chyba prawie normalnie, chociaż wszędzie puchy i jak na Kraków pełne wyludnienie. Dziwne, bo krakowiaków wszystko zachęca do wylegania z chałup, z promocjami w lumpeksach włącznie. W jednym sklepiku widzę okolicznościową koszulkę z gębą Busha za 40 zydli sztuka. Wersja dla oszczędnych fanów imperializmu – sama amerykańska flaga na koszulce za 27 zeta. Busha kupiły 3 osoby, flagi nikt, zaś koszulkę z napisem ATARI – aż 12. Patrzę na zegarek. Bush przemawia na Wawelu już godzinę. Dzwony krakowskie po raz pierwszy nie zabiły na mszalny alarm. Żeby nie wybić mówcy z nawijania wykutych na blachę frazesów. Trzeba iść na Rynek pod blokadę. Zaraz ma Dablju wykonać spacer z Wawelu na Rynek. Pierwsza. Wracamy pod bramki wzdłuż wawelskiego traktu. Ciągle mało probuszystów, coś jak na demonstracjach rencistów przed Sejmem. Żadnych chorągiewek i palemek. Chyba wstyd, ale w nielicznym tłumie też czekamy na Busha. Dziennikarzy zero. Wszyscy relacjonują orędzie w odległości 100 metrów od amerykańskiej świty. Wreszcie od glin idzie fama – koniec spędu na Wawelu, idzie do nas Bush. I co widzimy o wpół do drugiej? Sznur limuzyn z przyciemnianymi szybami wyjeżdża w stronę trasy wylotowej na lotnisko. Nawet nam Dablju nie pomachał, olał też sześciu demonstrantów z wielkimi transparentami czekających na niego dziękczynnie na Rynku. Druga. Już nie ma sztywnych blokad. Na Rynku w jednej sekundzie zrobił się spory tłum wokół pomnika Mickiewicza. Idziemy sprawdzić, o co chodzi. Czyżby Bush wykonał manewr holiłódzkiej gwiazdy? Pudło. To krakowscy skejci tańczą breaka. Zbierają w czapki szmal na nowe deskorolki. Wrzucamy dzieciakom po piątaku i smarujemy do Warszawy. Następnym razem Dablju powinien w drodze do Petersburga zrzucić ze swojego erforsa ulotki. Zaoszczędziłoby to poważne kwoty w przymierającej głodem III RP na organizację zbędnych wizyt Władcy Świata. Wpół do ósmej. "Wiadomości". No proszę, jest i liczna demonstracja zwolenników polsko-amerykańskiej przyjaźni, jest wiwatujący tłum przy barierkach. Git, media mamy już całkiem amerykańskie. * Obiecane pozdrowionka dla Bronka, gliniarza z Bochni, nieocenione dla nas źródło informacji w czasie ekscytującej wizyty amerykańskiego prezydenta. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chorowici jak bandyci W Polsce przestępca na ogół skazywany jest, jeżeli tego chce. Gdy nie wie, jak wyrazić swą niechęć do załapania wyroku – sąd mu podpowie. Cóż bowiem robi żyjący ze swej krzepy bandzior, gdy go złapią i posadzą na ławie oskarżonych? Choruje. To najbardziej skuteczny sposób na przeciąganie procesu. W 1998 r. ministrowie sprawiedliwości oraz zdrowia i opieki społecznej wydali więc rozporządzenie, które miało utrudnić odraczanie kolejnych rozpraw, kiedy tylko oskarżony uznawał, że źle się czuje. Miało, ale nie ukróciło migania się od kary. Rozporządzenie mówi, że dla sądu ważne są tylko te zaświadczenia o chorobie, które wystawiają lekarze wyznaczeni przez lekarza wojewódzkiego, ordynatora szpitala bądź lekarza z ośrodka zdrowia, takiego jak na przykład sanatorium czy prewentorium (jeśli podsądny akurat tam się leczy). Zwykłe "L-4" to dla sądu nic nie znaczący świstek papieru. Oskarżony swoje zaświadczenie o chorobie powinien dostarczyć na specjalnym druku. Jest tam miejsce na "opis przyczyny niemożności stawienia się", a także osobna rubryka, gdzie lekarz powinien wpisać numer sądowego wezwania na rozprawę. Teoretycznie więc oskarżony z byle grypą musi walić do lekarza mającego odpowiednie upoważnienie. Ale nie w woj. śląskim. Tutaj minął rok od wprowadzenia w życie rozporządzenia "w sprawie warunków i trybu usprawiedliwiania niestawiennictwa oskarżonych, świadków i innych uczestników procesu kar-nego z powodu choroby", a ciągle nie było listy lekarzy uprawnionych do wypisywania zaświadczeń dla sądów. Zmieniło się to dopiero po awanturze, jaką zrobiła Prokuratura Rejonowa w Bytomiu. Między sędziami a prokuratorami poszło na noże, gdyż notorycznie chorowały nie tylko drobne rzezimieszki, lecz także główni bohaterowie aktów oskarżenia uważanych przez szefa prokuratury za prestiżowe. Częste choroby nękały Leszka W., oskarżonego w głośnej niegdyś sprawie Drukarni Technicznej w Bytomiu. Akt oskarżenia został sporządzony tak dawno, że kwoty, które miał sobie przywłaszczyć Leszek W., podane są w starych złotych. Chodzi w sumie o 1 693 000 000 starych złotych, czyli 169,3 tys. nowych. Do tego dochodzą inne zarzuty: wyłudzenia kredytu bankowego o wysokości (pozostańmy przy nowych złotych) 280 tys. zł; doprowadzenia do unieruchomienia produkcji Drukarni Technicznej, co spowodowało straty w wysokości 0,5 mln zł; bezprawnego usunięcia z pracy wszystkich zatrudnionych w drukarni. Tak twierdzi prokuratura i na wszystko przedstawia odpowiednie kwity. W tej sprawie bytomski sąd postępował tak, że do białości wnerwił nie tylko prokuratorów. – Ja tego od 7 lat nie umiem ugryźć – mówi Edward Kluz, były pracownik Drukarni Technicznej w Bytomiu i niedoszły wspólnik Leszka W. – Sądownictwo, kurwa, pod psem. Syndyk masy upadłościowej Drukarni Technicznej Bogusław Młynek ponad 2 lata temu rozesłał pismo do ministra sprawiedliwości, sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, prezesów sądów apelacyjnego i okręgowego w Katowicach. Pisał m.in. tak: z bliżej niewyjaśnionych przyczyn proces karny przeciwko właścicielowi i Zarządowi Spółki toczący się od 1996 roku przed Sądem Karnym w Bytomiu został "przerwany" na czas nieokreślony. Sprawa ruszyła z miejsca dopiero w tym roku. Natomiast w ogóle nie zaczął się proces Andrzeja K., chociaż akt oskarżenia leży w bytomskim sądzie od 1997 r. Andrzej K. zadziałał podobnie jak Leszek W. Zostawił na lodzie współudziałowców – pracowników firmy, którą jako głównodowodzący doprowadzić miał do upadłości. Chodzi o zyskowną firmę o nazwie Domat Śląski. Andrzej K. wypłacał sobie nagrody z zysku. Jak na prezesa, to dosyć normalne postępowanie. Ale z obliczeń prokuratury wynika, że na te nagrody poszło ponad 88 proc. całego zysku firmy. W kasie spółki pozostało niecałe 12 proc. W akcie oskarżenia mowa jest o zagarnięciu ponad 738 tys. zł. Andrzej K. jednak do dzisiaj nie zasiadł na ławie oskarżonych, bo choruje.– Z pola widzenia zginęło mi parę spraw, które powinny toczyć się w sądzie. Zaczęliśmy sprawdzać, co się z nimi dzieje. Wówczas okazało się, że sprawa Andrzeja K. nie została podjęta przez cztery lata – opowiada Władysław Czekaj, prokurator rejonowy w Bytomiu. Wśród chorowitych oskarżonych jest Jan S., były szef Światowego Związku Kresowian. Jemu z kolei postawiono zarzut spowodowania gigantycznych strat w klubie Polonia Bytom, gdzie kiedyś był prezesem. Oskarżyciel twierdzi, że te straty wynoszą 9 mln zł. – Każda z tych spraw jest objęta moim osobistym nadzorem – mówi Michał Niedopytalski, prezes Sądu Rejonowego w Bytomiu. Prezes Niedopytalski kieruje bytomskim sądem niecałe cztery miesiące. Twierdzi, że chorowici oskarżeni już wyzdrowieli. Polepszyło się Leszkowi W., temu od upadłej Drukarni Technicznej. Akta dotyczące plajty Domatu Śląskiego są obecnie w Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Specjaliści z akademii weryfikują wszystkie zwolnienia, które dotąd przedstawił Andrzej K. Zbadają go i sprawdzą, czy stan zdrowia pozwala mu uczestniczyć w rozprawach. – Wystarczy dobra wola sędziego, by z chorowitym oskarżonym zrobić porządek – uważa prezes Niedopytalski. Podaje przykład. Jeden z oskarżonych przedstawił zwolnienie lekarskie, sędzia zadzwonił do lekarza i dokument wystawiony przez lekarza błyskawicznie przestał być zwolnieniem. Pan doktor oświadczył, że podpisany przez niego druczek nie oznacza, iż chory nie może zasiąść na ławie oskarżonych. Sędzia zastosował areszt tymczasowy, na co chory natychmiast wyzdrowiał. I grzecznie chodzi na kolejne rozprawy. Prezes Michał Niedopytalski musi jednak powalczyć jeszcze z podwładnymi, by w bytomskim sądzie zapanował szacunek dla prawa. Bytomski sąd jest tylko przykładem, a nie wyjątkiem. Wszędzie, gdzie sprawdzałem, ignoruje się rozporządzenie stworzone po to, by utrudnić przestępcom miganie się przed wymiarem sprawiedliwości. V Wydział Karny Sądu Okręgowego w Katowicach Bandzior, czyli ja: – Jestem oskarżonym i zachorowałem, więc nie mogę się stawić na rozprawie. Co powinienem zrobić? Sąd: – Proszę nam przysłać ksero zwolnienia lekarskiego i po prostu usprawiedliwić nieobecność. Bandzior: – Tak po prostu? Sąd: – Przecież zwykle przy chorobie chodzi się do lekarza! Wtedy wydawane są zwolnienia lekarskie, jak ktoś pracuje, a jak nie, to zaświadczenie. VI Wydział Karny Sądu Okręgowego w Gliwicach Sąd: – Słucham pana. Bandzior: – Co zrobić, gdy zaczęła się choroba, a akurat jest wyznaczony termin rozprawy przeciw mnie? Sąd: – Najlepiej przesłać jak najszybciej skserowane zwolnienie lekarskie. Albo usprawiedliwienie. Bandzior: – Wystarczy usprawiedliwienie? Sąd: – No, a ma pan zwolnienie lekarskie? Bandzior: – Nie, nie mam. Sąd: – To proszę w jakiś sposób to usprawiedliwić. Bandzior: – Wystarczy pisemnie, tak? Sąd: – Na razie wystarczy. A co potem, to trudno mi powiedzieć. Wydział Karny Sądu Rejonowego w Tarnowskich Górach Sąd: – Musi pan napisać usprawiedliwienie, że prosi pan o odroczenie terminu rozprawy z uwagi na chorobę, i przedłożyć zaświadczenie lekarskie. Jeśli ma pan taką możliwość, by ono było od biegłego sądowego, to z podaniem czasokresu, od kiedy do kiedy. To wtedy, gdy oskarżony zaplanuje sobie chorobę. Jeśli przyjdzie mu na myśl zachorować w dniu rozprawy, to i z tym nie ma problemu. Sąd: – Wówczas musi pan do nas przedzwonić, na przykład rano, i zrobimy zapisek urzędowy. A tak czy tak, musi pan potem dosłać zaświadczenie. * * * Rozumiem, że sędzia świadomie łamie prawo, żeby oskarżony mógł wywinąć się od wyroku. Prawnik też człowiek – pomyślę – może ma liczne dzieci, żonę z zamiłowaniem do luksusu czy kosztowną kochankę. Ale żeby łamać prawo aż tak bezinteresownie! To już chyba z lenistwa. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Głódź i puczoroby Demokrację w Iraku wymuszają zasłużone w jej zwalczaniu wojska Tyszkiewicza. Od swojego nowego Wielkiego Brata zza Atlantyku Polska otrzymała kolonię w Iraku nazwaną strefą odpowiedzialności. Ale aby podołać tej misji, nasz rząd podzielił się odpowiedzialnością z innymi piewcami demokracji i wrogami Saddama. Dlatego też znaczna część strefy pod dowództwem generała Tyszkiewicza została oddana pod latynoską komendę. Główną siłę stanowi tam hiszpańska brygada o bojowej nazwie Plus Ultra. W wielu mediach hiszpańskojęzycznych można zresztą przeczytać i usłyszeć, że polska strefa jest tak naprawdę hiszpańska. Ale Hiszpanie długo tam nie zagoszczą, wszystko bowiem wskazuje na to, że przyszłoroczne wybory w Hiszpanii wygrają socjaliści, którzy w okupacji Iraku uczestniczyć nie chcą. Ciekawszy jest latynoamerykański skład tego kontyngentu, w którym znalazły się doborowe oddziały m.in. z Salwadoru, Hondurasu, Nikaragui i Dominikany. Armie, a w szczególności oddziały specjalne z tych państw, wielokrotnie pokazały światu, a przede wszystkim ludności własnych krajów, przywiązanie do takich wartości, jak demokracja i prawa człowieka. Na lidera wysuwają się tutaj bohaterscy żołnierze Hondurasu, sprawcy 120 puczów wojskowych w ciągu 150-letniej historii tego kraju. Znaczna część spośród nich to wydarzenia z historii całkiem współczesnej. Co godne odnotowania, odpowiedzialność grozi wojakom jedynie za 300 morderstw i 184 zaginięcia z lat 80. Honduras zatem wie, jak wychować obywateli, a szczególnie dzieci ulicy, których kilkaset ginie każdego roku z rąk szwadronów śmierci składających się w sporej części z wynajętych wojskowych. Znacznie większymi osiągnięciami mogą się pochwalić ich sąsiedzi z Salwadoru. Tam armia, a przede wszystkim oddziały komandosów, w latach 1979–1992 przy okazji ścigania lewicowych partyzantów z Frontu Wyzwolenia Narodowego im. Farabundo Marti wymordowała około 80 tysięcy cywili. Później ci przestępcy w mundurach zostali objęci amnestią uchwaloną głosami partii, przeciwko której walczyli partyzanci – Sojuszu Republikańsko-Nacjonalistycznego (ARENA), któremu swobodnie można przypisać faszystowskie ciągoty. To właśnie prezydent Salwadoru Francisco Flores wywodzący się z ARENA podjął decyzję o wysłaniu swych żołnierzy do Iraku. Kolejni bohaterowie zaprawieni w pacyfikacji własnych obywateli pochodzą z wyspiarskiej Dominikany. Oprócz licznych przewrotów wojskowych i rzezi lewicowej opozycji politycznej (dokonanych wspólnie z amerykańskimi marines stanowiącymi wzór dla generała Tyszkiewicza) mają na koncie masakry tysięcy czarnych emigrantów z Haiti przybyłych na Dominikanę za chlebem. Ostatni oddział wysłała Nikaragua. Jej armia to kolejne dziwo. Składa się bowiem z lewicowych sandinistów, którzy rządzili tym krajem w latach 1979–1990 i zwalczających ich członków Contras – skrajnie prawicowych oddziałów założonych przez administrację Reagana, by zniszczyć czerwonych. Czerwoni przetrwali, nie przeżyło tej walki za to ponad 30 tysięcy Nikaraguańczyków zmasakrowanych przez Contras. Nasi nowi sojusznicy z Salwadoru, Dominikany i Hondurasu to starzy przyjaciele wuja Sama. Wszystkie ich krajowe rzezie i przewroty odbywały się z inspiracji lub za przyzwoleniem jankesów. Znaczna część wyższej kadry oficerskiej tych państw była szkolona w USA lub w słynnej Szkole Ameryk, której absolwenci po przebytych kursach wojskowo-politycznych prowadzonych przez CIA uczyli własnych obywateli moresu. Wiedza w nich oferowana obejmowała m.in. skuteczne metody tortur, eliminacji i inne sposoby na wyplenienie demokratycznego i lewicowego robactwa. Irakijczycy mogą więc spać spokojnie. Na miejsce policji i armii Husajna przybyli nowi, doświadczeni specjaliści. Jeżeli środkowoamerykańskim machos pozwoli się tylko działać, generał Tyszkiewicz będzie mógł odetchnąć z ulgą. Bo choć nie potrafią oni walczyć z innymi armiami, to na zwalczaniu cywili i działaczy praw człowieka znają się jak nikt inny. O możliwym losie Irakijczyków lepiej nie wspominać. Ale na szczęście nic nie zakłóciło wrześniowej uroczystości przekazania władzy w Camp Babilon. Na opublikowanym w „Polityce” zdjęciu generał i biskup w jednym Głódziu gwarzy sobie radośnie z salwadorskimi wojakami, a tuż pod nim Krzysztof Mroziewicz w artykule „W pustyni i w gaju” pisze, że to zabijacy gotowi na wszystko. Ma rację. Mogą zabić, zgwałcić, spalić wieś, a jak trzeba, to i zlecić zabójstwo – tak było z arcybiskupem San Salvadoru Oscarem Romero. Wymordowali 80 tysięcy spośród 6,5 miliona swoich rodaków. Tak oto potwierdzamy, że podobnie jak Amerykanie kierujemy się wartościami w doborze sojuszników. Nasze wartości będziemy krzewić zgodnie z wielowiekową tradycją chrześcijaństwa. A potem zdziwimy się po raz kolejny, że nie chce ich wymieniać w preambule do swej konstytucji Unia Europejska. Autor : Maciej Rembarz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Europarchowo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Aaaaktualnie zbawiciel Polscy komentatorzy mają płonną nadzieję, że Rosjanie potępiają Putina za pacyfikację teatru na Dubrowce. Telewizja TVN uznała szturm na moskiewski teatr za klęskę Putina porównywalną do katastrofy atomowego okrętu podwodnego Kursk. Tymczasem w oczach rodaków prezydent odniósł największy sukces w czasie swej prezydentury. Rosjanie uwierzyli, że państwo, choć w rozsypce, jest w stanie ich obronić. Żeby ocenić szturm, trzeba porównać akcję do podobnych przypadków w przeszłości. W czerwcu 1995 r. rosyjscy żołnierze i antyterroryści tyralierą atakowali szpital w Budionnowsku na południu Rosji, w którym zabarykadowało się komando Szamila Basajewa z tłumem zakładników. Ścięci seriami z karabinów maszynowych dali sobie spokój. Ówczesny premier Wiktor Czernomyrdin połączył się z Basajewem i przyjął warunki watażki, który zdążył już rozstrzelać 130 cywili (5 z nich za to, że Rosjanie nie zgodzili się na zwołanie w szpitalu konferencji prasowej). Telewizje całego świata pokazywały triumfalny powrót bojowników do Czeczenii podstawionymi przez rosyjską władzę autobusami. W styczniu 1996 r. wyczyn Basajewa powtórzył w Dagestanie oddział Salmana Radujewa. Też strzelali do cywili, opanowali szpital z zakładnikami, a potem z częścią z nich odjechali podstawionymi autobusami w stronę Czeczenii. Tym razem Kreml postanowił działać. Kolumnę zablokowano we wsi Pierwomajskoje. Borys Jelcyn przysiągł Rosjanom, że nawet mysz nie prześliźnie się z kotła. Pokazywał, jak 40 snajperów zrobi dziurki w głowach Radujewa i jego ludzi, gdy tylko wychylą się z ukrycia. Nocą terroryści spokojnie wyszli z okrążenia utworzonego przez kilka tysięcy żołnierzy i milicjantów. Dowódca komando, które zaatakowało Moskwę, Mowsar Barajew był pewien sukcesu. W czasie gdy Rosjanie szukali separatystów czeczeńskich w Gruzji, co najmniej 80-osobowy oddział (część bojowników wykonywała zadania poza teatrem) bez przeszkód przedostał się pod nos Putina i jego generałów. Fanatycy nie mieli problemów z wniesieniem zawczasu do teatru dwóch ton bomb i karabinów maszynowych Diegtiariewa kupionych zapewne od rosyjskich żołnierzy. Korzystali z pomocy przekupionych stróżów porządku i urzędników. Oficer MSW przez komórkę meldował Barajewowi, co dzieje się w sztabie antykryzysowym. Władze tolerowały antywojenną manifestację przed kremlowskimi oknami Putina, zorganizowaną przez bliskich zakładników i pokazaną w telewizji na żądanie Barajewa. Terrorysta nie miał wątpliwości, że podobnie jak Basajew i Radujew zagra na nosie Kremlowi. I tak mogło być – władze podstawiły na jednym z lotnisk samoloty Ił-62 na wypadek, gdyby terroryści zdecydowali się na opuszczenie teatru z żywą tarczą z zakładników. Zastraszeniu Kremla sprzyjały dekoracje, kostiumy i monologi terrorystów. Katarska telewizja Al-Dżazira, z której usług korzysta Osama ben Laden, pokazała po opanowaniu teatru obrazki przedstawiające Barajewa w otoczeniu kobiet-kamikadze owiniętych w pasy szahida. To metoda Palestyńczyków wysadzających się w powietrze w izraelskich autobusach i knajpach. "My bardziej chcemy umrzeć, niż zakładnicy żyć" – zapewniali terroryści w teatrze. Putin nie miał powodów, by im nie wierzyć. Ciocia Barajewa, Chawa, przed dwoma laty wsiadła do wypełnionej trotylem ciężarówki i przeniosła się do Allaha wysadzając ruchomą bombę w powietrze na terenie jednostki rosyjskich milicjantów służących w Czeczenii. Putin miał do wyboru – wypełnić żądania terrorystów i tym samym pokazać, że jest tak samo bezbronnym facetem, jak Jelcyn, albo podjąć kolosalne ryzyko związane ze szturmem. W tym przypadku jego szanse także wydawały się niewielkie. Gdyby doszło do wysadzenia teatru, na jego miejscu powstałby lej z prawie tysiącem trupów. Los Putina byłby nie do pozazdroszczenia. Prezydent wygrał nie dlatego, że antyterroryści dokonali finezyjnej akcji. Mimo użycia gazu podający się za kamikadze terroryści mieli dość czasu, by wysadzić budynek. Dlaczego tego nie zrobili? Zgubiła ich uśpiona czujność i pewność siebie. Nie wierzyli, że Putin może być bardziej zdecydowany i bezwzględny niż oni. To prezydent musiał polecić Alfie, żeby nie brała żywych. W teatrze dokonano egzekucji, państwowa telewizja zaś dziesiątki razy pokazywała ciała fanatyków. Nawiązano do wielowiekowej tradycji wystawiania na widok publiczny trupów wrogów. Putin wziął przykład z terrorystów i poszedł na całość. Jego sukces jest bezsporny, lecz jednorazowy. Prezydent odpowiada za przeniesienie wojny z Czeczenii do Moskwy. "Płacimy wysoką cenę za słabość państwa" – powiedział po uwolnieniu zakładników, potwierdzając naszą diagnozę sprzed tygodnia, że płynący z Czeczenii terror nie jest wrzodem na zdrowym ciele Rosji, lecz objawem choroby całego przeżartego korupcją i prywatą rosyjskiego organizmu państwowego. Jego słabość objawiła się zaraz po szturmie – akcja ratownicza dobiła wielu zatrutych gazem. Żołnierze Alfy, którzy przed szturmem wstrzyknęli sobie antidotum na gaz, opijali sukces szampanem, w czasie gdy z teatru wynoszono zakładników. Bez naprawy państwa i cywilizowanej polityki wobec Czeczenii nie ma szans na zapobieżenie terrorowi w Moskwie. Następcy Barajewa uwzględnią jego doświadczenia. Nie zawahają się połączyć obwodu elektrycznego, by zdetonować bombę i udowodnić, że są prawdziwymi szahidami. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tere PHARE kuku Unia Europejska chce nam dawać forsę. Władze samorządowe nie potrafią brać. Liżą kasę przez papierek. Pupil abepe Tadeusza Gocłowskiego, prezydent Sopotu, Jacek Karnowski przedstawił się ogólnopolskiej publiczności jako jedyny obrońca kultowego, sopockiego mola, niszczonego przez podłą komunę w osobie wiceminister Ewy Freyberg z Ministerstwa Gospodarki. Gdański dodatek do "Wyborczej", wspierający Karnowskiego w jego molowej martyrologii, zestawił nawet Freybergową z Bolesławem Bierutem. Bierut dał niegdyś na molo pieniądze z puli rządowej. Freyberg nie dopuściła nawet, aby Karnowski poszedł żebrać o forsę z funduszy europejskich. Wynika z tego, że jest gorsza od Bieruta. Ministerstwo uznało, że projekt ratowania sopockiego mola nie spełnia warunków, jakie stawia fundusz PHARE, i zdjęło go z listy projektów, które miały być prezentowane w Brukseli. Na to miejsce wpisało projekt wymyślony przez władze Lęborka, który zwrócił się o kasę na budowę przejazdu samochodowego pod torami kolejowymi dzielącymi miasto na pół. Teraz samochody jadą przez tory, które są zamknięte w sumie 6,5 godziny w ciągu doby. Karnowski ogłosił w radiach, telewizji i "Wyborczej", że to sprawa polityczna. Lęborkiem rządzą czerwoni burmistrze i dlatego lepiej są traktowani przez czerwonych ministrów – mniej więcej w tym duchu wypowiedział się w Radiu "Zet". Prawda jest taka, że albo on, albo jego urzędnicy nie skumali, o co chodzi w ubieganiu się o środki pieniężne z Unii Europejskiej. Aż dziwne, bo to jest akurat dosyć proste. Europa lubi się nasładzać tym, że daje – w jej mniemaniu – biednym i naprawdę potrzebującym. Program dawania kasy na 2002 r. przebiega pod hasłem "Spójności społeczno-gospodarczej". Samorządy każdego z województw miały prawo do wytypowania trzech pomysłów, które w rezultacie, jak już Unia Europejska wyłoży na nie kaskę, przyczynią się do wzrostu zatrudnienia obywateli. Biurokraci siedzą wszędzie. W urzędach miejskich, ministerstwach i instytucjach Unii Europejskiej. Tam ich jest pewnie najwięcej. Rzecz polega więc na tym, aby jedni biurokraci przekonali innych biurokratów, że to im się właśnie należy i że podarowanej forsy nie zmarnują. Gmina, której zależało na kasie, powinna więc przedstawić siebie jako pełną bezrobotnych, ale z szansą na to, że ich liczba zmaleje, jak europejska kasa przypłynie. Zarówno Sopot, jak i Lębork przygotowały prezentacje multimedialne swoich projektów. Pozwoliłem sobie zabawić się w Komisję Europejską i obejrzeć obie na domowym komputerze. Korek z lotu ptaka Projekt Lęborka (65 tys. mieszkańców) przygotowano na urzędowym komputerze w postaci kilkunastu plansz, zdjęć i 30-sekundowego filmiku. Prezentacja trwa 8 minut. Co pokazał Lębork? Ano że bezrobocie w mieście jest na poziomie 33 proc., podczas gdy w całym województwie to "tylko" 18,5 proc., a w kraju 17 proc. Dalej, że są w Lęborku firmy, które mogłyby zwiększyć zatrudnienie, gdyby nie cholerny przejazd kolejowy, który dzieli miasto na dwie części. Na przykład taki Farm Frites Poland, który kilka lat temu zainwestował 50 mln dolarów w fabrykę mrożonych frytek i zatrudnia 250 ludzi. Mogliby uruchomić drugą nitkę produkcji i zatrudnić kolejne 100 osób. Ale nie mogą się rozwijać, bo ciężko im dowozić surowiec do fabryki. Fabrykę mają po jednej stronie torów, a pola ziemniaczane po drugiej. Wmontowany w komputerową prezentacjęfilmik to właśnie wypowiedź prezesa Farm Frites. Do tego robione z wojskowego samolotu zdjęcia zamkniętego przejazdu i korki na ulicach Lęborka, które się w związku z tym tworzą. Burmistrz Szreder pokazał też, że po drugiej stronie torów ma 80 ha terenów uzbrojonych w wodę, odpływ ścieków i prąd, na których mogłyby być inwestycje, ale nikt nie chce się tam pchać, bo nikomu się nie chce stać w tych korkach. Jak się ogląda projekt Lęborka, to faktycznie można się losem miasta wzruszyć. Rzeczywiście mogliby więcej, ale nie mogą, bo mają te tory pośrodku. Dupy w stringach grają w siatę Prezentacja przygotowana przez władze Sopotu jest bardziej "profesjonalna". To 10-minutowy film zrealizowany przez Telewizję Gdańską S. A. Większa część jest przewodnikiem, jak fajnie można w Sopocie spędzić czas: mają tam kluby, knajpy, galerie, kasyna, operę leśną, źródła zdrowej wody, hipodrom. Na filmie widać wałęsających się po ulicach miasta zadowolonych ludzi. Na plaży fajne laski w stringach grają w siatkówkę. Jak w jakimś Cannes, Monte Carlo albo na innej Riwierze. Komentarz do filmu kładzie nacisk na to, że prywatnej przedsiębiorczości jest w Sopocie sporo i że jest ona aktywna gospodarczo. Czyli też fajnie... Bezrobocie zaś jest na poziomie 7 proc. – mniejsze niż gdziekolwiek indziej – więc w tej sprawie też nie ma co robić niepotrzebnego ciśnienia. Konkluzja po obejrzeniu prezentacji prezydenta Karnowskiego jest taka, że w tej fajności Sopotu może być jeszcze fajniej, gdyby wyremontować molo. Po obejrzeniu tego materiału musi się więc cisnąć na usta pytanie: skoro macie tak dobrze i fajnie, to po co wyciągacie łapy po środki pomocowe, które są dla potrzebujących? Jeszcze wam mało? * * * Na rok 2002 z funduszu Phare na program "Spójność społeczno-gospodarcza" Unia Europejska przeznaczyła dla Polski 169 mln euro. Z tej puli dostanie Lębork. Rafał Szakalinis z przedstawicielstwa Komisji Europejskiej dyplomatycznie unika odpowiedzi na temat, co myśli o projekcie Sopotu i czy to naprawdę komuniści z Ministerstwa Gospodarki chcieli dokuczyć prezydentowi Karnowskiemu. Mówi ogólnie, że projekty różnych gmin generalnie nie wyglądały źle, choć jest to kwestia ich ciekawego przedstawienia. Gdyby miał coś radzić, to poznanie założeń europejskich programów, procedur panujących w UE oraz szkolenie kadr w gminach. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skarżypyty O tragicznych skutkach niezadowolenia z cieszyńskich lekarzy i o niezwykłej wrażliwości cieszyńskich prokuratorów. Polskę reprezentował czas jakiś prezydent Lech Wałęsa. Dzięki temu nasz kraj jawił się postronnym i własnym obywatelom jako gejzer śmiechu oraz fontanna humoru. I to się przyjęło. W dniach 5–7 lipca 2002 r. w Cieszynie obywatel Lech Wałęsa zapragnął spotkać się z kilkunastoma ambasadorami akredytowanymi w Polsce, żeby sobie pogadać. Ambasadorowie pojechali karnie, bo oni są specjalnie szkoleni, żeby w Polsce niczemu się nie dziwić, a śmiać to się mogą w domu, jeśli taka ich wola. Podczas tej podróży kierowca ambasadora Chorwacji zasłabł i został odtransportowany do szpitala w Cieszynie. Dyplomaci – nieodmiennie dobrze wychowani, interesowali się stanem zdrowia kierowcy i do rozpytania się o to wydelegowali organizatora imprezy z polskiej strony – Włodzimierza K. Ten uprzejmie odpowiadał raz za razem, że gówno wie, ponieważ lekarka dyżurna była łaskawa spuszczać go na drzewo i nie udzielała żadnych informacji. I tak to trwało czas jakiś, co nieco wkurwiało ambasadora Chorwacji, bo jako ludzki pan chciał wiedzieć, co dolega jego pracownikowi. W końcu supertajną informację, że kierowca ma się nieźle i zdrowieje, uzyskano od jakiegoś innego funkcyjnego w tymże szpitalu. Pan ambasador Chorwacji przed odjazdem zajrzał na chwilę do rekonwalescenta – uścisnął mu rękę i pojechał. Przedtem jednak rękoma towarzyszącego mu Polaka, bo nikt normalny na świecie nie umie pisać po polsku – dokonał wpisu o niestosowności zachowania pani doktor. Ze swej strony podobną adnotację złożył wspomniany Włodzimierz K. Dyrektor szpitala przejął się tym bardzo i uderzył do ambasady po konkretniejsze informacje. Niestety, trafił na nieświadomą niczego chargé d’affaires Ambasady Chorwacji, która – zgodnie z zasadami dyplomacji i w imię przyjaźni między narodami – odpisała, że wszystko było w pytkę, a ambasada nie wnosi żadnych pretensji. Po zarysowaniu okoliczności do rzeczy: 7 listopada pan prokurator rejonowy w Cieszynie przedstawił Włodzimierzowi K. zarzut, że działając w warunkach czynu ciągłego dwukrotnie, poprzez wpisanie w książce skarg i wniosków Izby Przyjęć Szpitala Śląskiego stwierdzających nieprawdziwe okoliczności skarg na postępowanie lekarskie dr Danuty Pabijasz, kierował przeciwko niej ściganie o przewinienie dyscyplinarne tj. o czyn z art. 235 kk w zw. z art. 12 kk. Od razu dodajmy, że czyn taki zagrożony jest karą więzienia do lat 3. Ambasador Chorwacji czym prędzej wywalił na trzy kartki pismo w pełni potwierdzające wersję Włodzimierza K. i wyjaśniające, dlaczego chargé d” affaires przedstawiła sprawę inaczej. Z niewiedzy jeno, bo ambasador nie zdążył wprowadzić jej w sprawę – tak błyskawicznie zadziałała prokuratura. Nie wiemy, czy pan prokurator znał treść tego pisma – teraz jednak zna je na pewno, a zarzutów nie wycofał. Rzeczą bardziej interesującą jest wszakże, czy Cieszyn, miasto graniczne, gwarantuje swoim prokuratorom aż tak wiele wolnego czasu, żeby tracili go na oskarżanie ludzi, którzy mieli nieostrożność zgłaszać uwagi krytyczne na temat pracy personelu miejscowego szpitala? Czy też akurat ten członek personelu szpitala znajduje się pod specjalną ochroną prokuratury? Na wszelki wypadek chcemy ze swej strony złożyć oświadczenie, iż nigdy nie mieliśmy szczęścia znaleźć się pod troskliwą opieką pani doktor Pabijasz, ale gdyby do tego doszło, bez wątpienia bylibyśmy entuzjastycznie zachwyceni dobraną przez panią doktor terapią, a także jej zachowaniem, które niewątpliwie byłoby bez zarzutu. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Co zrobić żeby zarobić Piekary Śląskie: piętnastomiesięczny trup o wadze 3 kg 70 dag. Niedowaga – ok. 5 kg. Powód zgonu: zaniedbania rodzicielskie skutkujące skrajnym wyniszczeniem organizmu dziecka. Wioska na Orawie: skatowana przez rodziców dziewięcioletnia dziewczynka. Powód: za pieniądze, które dostała z okazji komunii, kupiła sobie czekoladowy batonik. W obu przypadkach rodzice bez pracy, pogrążeni w biedzie, beznadziei, wódce. Wdowa Trzeba mieć żonę (nie musi być młoda), kawałek dachu nad głową i stówę na ogłoszenie prasowe. Wystarczy takie: "Wdowa potrzebuje odrobinę czułości, telefon...". Kobieta musi wziąć szmal już za pierwszą randkę. Na ogół wystarcza rzucona mimochodem informacja, że właśnie zalega z czynszem. Na drugiej randce zbliżenie seksualne. Taksa za każdy numerek 100–200 zł. W odróżnieniu od prostytutek pracująca żona nie wynajmuje się na sam seks ani na godziny. Świadczy usługi kompleksowe. Częstuje dzisiejszym kompotem albo wczorajszą pomidorową, nie patrzy na zegarek, daje się zaprosić na mszę, potrafi przyszyć guzik do mankietu. Kryguje się przy braniu mamony, ale wiadomo, że emerytura po śp. mężu nigdy nie wystarcza na lekarstwa. Jeśli pani jest jeszcze w wieku rozrodczym, może oświadczyć przyjacielowi, że właśnie zaszła w ciążę. Większość skwapliwie sięga po portfel, żeby wyskrobać problem. Zarobek jest legalny i nie obarczony ryzykiem, chyba że żona poleci z ozorem do prokuratora i oskarży małżonka o zmuszanie do uprawiania prostytucji, co po kilku latach dobrego życia przydarzyło się przedsiębiorczemu z Bytomia. Cóż, trzeba się żenić z lojalną i uczciwą. Słupy Wystarczy wejść w posiadanie cudzego dowodu osobistego. Na początek trzeba niestety trochę zainwestować: w bilet w nieznane, hotel, garnitur. Trzeba też mieć niewielką gotówkę na przyszłe opłaty skarbowe i notarialne. W wybranym mieście należy dotrzeć do obywateli, którzy w porę nie przeciwdziałali bezrobociu i teraz sypiają na ławkach w parku. Wybiera się osobnika w średnim wieku z facjatą, na której widok przedszkolaki nie dostają spazmów, posiadającego dowód tożsamości i proponuje bezwysiłkowe zarobienie kilku groszy. Potem bierze do hotelu, karmi, domywa i ubiera. Tak przygotowanego prowadzi do urzędu miejskiego, skarbowego, statystycznego, banku i gdzie tam jeszcze trzeba, żeby zarejestrować działalność gospodarczą. Rzecz jasna, spółka jest własnością naszego słupa, któremu w podzięce oprócz garnituru odpalamy 50 zł. Najważniejsza jest wizyta u notariusza, który potwierdza, że jesteśmy pełnomocnikiem nowo narodzonej spółki, upoważnionym do dysponowania kontem. Urzędniczki, podobnie jak notariusz, dziwią się, że fizjonomia i maniery przedsiębiorcy nie pasują do ubioru prosto ze sklepowego wieszaka, ale to jest ich problem. Żeby zarobić, wystarczy zamawiać teraz towary na przedłużone okresy płatności i szybko sprzedawać, nie martwiąc się o rentowność, a na koniec ogołocić konto spółki i wrócić w rodzinne pielesze. Firma nie może egzystować dłużej niż półtora miesiąca, bo po takim okresie wierzyciele lecą do sądu, komornika i prokuratora. Ale w kilka dni można zakładać nową spółkę, na inne dowody osobiste, gdzie indziej. Wiele podlaskich prokuratur prowadzi sprawy przeciwko słupom. Żądają niskich kar pozbawienia wolności, które ze względów oczywistych słupy przyjmują jako dobrodziejstwo. W żadnym przypadku nie został ukarany nikt oprócz słupa. Zarobek ze słupa zależy od operatywności "pełnomocnika" i średnio wynosi ok. 100 tys. zł. Prącie Zdesperowani, którzy pozostają jeszcze w stosunku pracy, mogą sprzedać się sami. W tym celu należy w pracy lub w drodze do (z) pracy ulec wypadkowi, w wyniku którego wystąpi stały lub długotrwały uszczerbek na zdrowiu. Zrekompensuje ci to państwowy ubezpieczyciel. (Uwaga 1: Rolnik jest w pracy zawsze. Uwaga 2: W tym przypadku przestaje obowiązywać konstytucyjna zasada, że wszyscy obywatele są równi). Za 1-procentowy uszczerbek ZUS wypłaci kwotę 437,50 zł, a ubezpieczający rolników państwowy ubezpieczyciel KRUS – kwotę 400 zł. Zarówno ZUS, jak i KRUS honoruje ten sam taryfikator, według którego np. utrata prącia niezależnie od wieku jego posiadacza jest równoznaczna 40 procentom utraty zdrowia. Wynika z tego, że prącie rolnika jest o 1500 zł tańsze od prącia premiera Millera. W odróżnieniu od rekompensaty za utratę prącia rekompensata za utratę macicy jest uzależniona od wieku posiadaczki. Prawodawca uznał widać, że prącie jest potrzebne zawsze, a macica czasem. Chłopka do 45. roku życia weźmie za macicę 16 tys. zł, a jej miastowa koleżanka – 17,5 tys. zł. Starsze panie muszą się zadowolić połową tych kwot. W młodym wieku nie opłaca się fundować sobie skalpowania, bo za całkowite pozbawienie się skóry twarzy osiemnastolatka – podobnie jak osiemdziesięciolatka – weźmie 13 125 zł (miastowa) bądź 12 tys. (chłopka). Ponieważ trudno sfingować wypadek o tak wyszukanych skutkach, jak utrata macicy, oskalpowanie albo uszkodzenie pochwy powodujące wypadnięcie narządów rodnych (10 proc. utraty zdrowia), lepiej zarabiać na najmniejszych uszkodzeniach. W doskonałej sytuacji są rolnicy, bo KRUS – w odróżnieniu od ZUS – nie uznaje mniejszych uszczerbków na zdrowiu niż 5-procentowe. Inaczej mówiąc, za skrócenie palca, które lekarz orzecznik oceni na 1-procentową utratę zdrowia, KRUS zapłaci 2 tys. zł. Łatwo wyliczyć, że dzięki palcom rąk i nóg małżonków i ich rodziców z hektara piasku można spokojnie wychować następne pokolenie rolników. Skonfrontowaliśmy dane Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej dotyczące stóp bezrobocia w wybranych województwach z danymi Głównego Urzędu Statystycznego dotyczącymi leczenia przewlekłych nerwic. W woj. warmińsko-mazurskim stopa bezrobocia wynosi 28,7 proc. Leczeniem psychiatrycznym objętych jest tutaj 15,5 proc. dorosłej ludności (10 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet). W woj. lubuskim stopa bezrobocia sięga 4,1 proc. Leczeniem psychiatrycznym objętych jest 17 proc. dorosłej populacji (12 proc. mężczyzn i 22 proc. kobiet). W woj. mazowieckim, małopolskim i podlaskim zanotowano najniższą stopę bezrobocia (między 13–15 proc.). W poradniach zdrowia psychicznego leczy się tutaj od 10 do 12 proc. dorosłych mieszkańców. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pod twoją obronę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kulasy i kulisy Czytelnicy skarżą się, że za mało piszemy o kulisach polityki. Widocznie są ludźmi o silnych nerwach. Minister Jacek Piechota dał gangsterom zlecenie, żeby złamali mu nogę. Wolał kuleć, niż się ośmieszyć i jechać na Śląsk, żeby Wałęsę mianować generałem górnictwa. Gangsterzy pomylili ministrów i oto złamaną nogę ma minister Włodzimierz Czarzasty. Wałęsie zaś Piechota – chciał nie chciał – musiał na łeb nasadzić pióropusz z kogucimi piórami, z którymi eksprezydentowi jest bardzo i do twarzy, i do charakteru. Sprawa nogi Czarzastego dyskusyjną jest. Jedni mówią, że złamano mu ją przez pomyłkę, gdyż bandyci jako prości ludzie nie odróżniają od siebie ministrów, podobnie jak Chińczyków. Inni powiadają, że było zlecenie i na Czarzastego, tylko wykonawcy spóźnili się, zaspali. Chodziło o to, żeby przestał chodzić koło ustawy medialnej. Koledzy z „Trybuny” podsuwają, że miał mieć złamane nawet obie nogi, przy czym prawą stalowała Rapaczyńska, a lewą Michnik osobiście. Kulisy osławionego upadku helikoptera z Millerem są najściślej chronioną tajemnicą rządową. Podobno było tak, że premier pragnął się pozbyć minister Jakubowskiej, szefowej swojego gabinetu politycznego i zastępczyni w SLD. Wiedział bowiem, że w sprawozdaniu sejmowej komisji śledczej Nałęcza nie wypadnie ona dobrze. Wpierw chciał ją spławić w sposób humanitarny, ale stawiła opór. Wówczas Miller zaczął ją osobiście wypychać z lecącego helikoptera, ale znowu napotkał opór. Pilot przybiegł na pomoc: jemu czy jej, tego do dziś nie wiadomo. I helikopter stracił sterowność. Bardziej subtelną metodą miała być załatwiona minister Danuta Waniek, przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Kiedy jej wróg prezes TVP Kwiatkowski zrezygnował z kandydowania na następną kadencję, wiedział, że Waniek chętnie wyrazi z tego radość. Posłał więc do niej do domu ekipę „Wiadomości” każąc kobietę wywlec na mróz tak jak stoi. Zamiar położenia Waniek na zapalenie płuc dotarł do konkurencji Kwiatkowskiego z TVN. Tamtejsza prezesura poleciła ekipie „Faktów” wyprzedzić „Wiadomości” – natychmiast jechać do Waniek, ale z futrem ciepłym, chociaż oczywiście biedniutkim, gdyż na drogie TVN już nie stać. Z takiej to przyczyny widzowie TVN zobaczyli na ekranie mroźny pejzaż i kłęby pary mówiące, że dobrze się stało, iż Kwiatkowski rezygnuje z dalszego prezesowania. Dodajmy, że dzięki poddaniu się Robert Kwiatkowski nie będzie miał połamanych nóg ani nie wyleci np. z pędzącego auta, lecz przeciwnie – ma podobno obiecany jakiś urząd ciepły jak futro minister Waniek. Wszystkie te zakulisowe informacje, nie gorsze przecież niż 10 milionów dolarów łapówki dla Jaskierni za automaty do gier, wskazują na znaczną zaradność ekipy rządzącej. Szczególnie żwawy jest premier. Jak tylko w narodzie lub prezydencie wzbiera na nowo marzenie, żeby się go pozbyć zaraz Miller na ołtarzu władzy składa jakąś ofiarę zastępczą. Wyrzuca kogoś innego niż on sam. Łudzi się, że bóstwu opinii publicznej szczur zastąpi ofiarnego barana. Od dwóch lata nasilam w „NIE” krytykę premiera Millera, ale wreszcie doszedłem do wniosku, iż mocno przesadziłem. Włochy to kraj bogatszy i ładniejszy niż Polska, ma dłuższe dzieje i kształt także. Rządzi zaś nim coś takiego jak Berlusconi. W porównaniu z Berlusconim Miller jest tak święty, że można go posadzić tuż obok Matki Boskiej Częstochowskiej Królowej Polski. Nie musi nawet zdejmować złotego zegarka – wziątki od klubu sportowego w Bydgoszczy. Wydaje się także, iż nieudolny i oplątany sitwą premier Miller jest aż za dobry jak na poziom polityczny polskich wyborców. I to jest właśnie powód, dla którego nadciągają dostosowawcze rządy Rokity. Polski naród długo i bezowocnie przelewał krew, aby odzyskać własne państwo nie pomyślawszy, po co mu to. Kiedy bowiem to państwo kandydując do Unii Europejskiej skłóciło się z jej liderami bezmyślnie popierając atak USA na Irak, w ogóle to wyborców nie obeszło. Gdy teraz rząd zabiega o ustanowienie baz amerykańskich w Polsce, nie wywołuje to żadnej dyskusji ani reakcji. Gdy Stany Zjednoczone zamiast lokować w Polsce inwestycje, rozwijać z nią handel wiercą w naszym budżecie dziurę upychając u nas nadwyżki broni, my wołamy: wiwat Ameryka! Kiedy jednak władze USA nakazały brać odciski palców od przyjezdnych z Polski, naród wrze, media się wściekają, miłość amerykańsko-polska chwieje się i runie akurat od tego. Dla Polaków ważne są tylko imponderabilia, „honor”, duperele. O ubrudzony palec i prezydent, i premier Bushowi się postawią. Któż powinien rządzić społeczeństwem politycznych idiotów? Lepper to jeszcze za dobrze. Żyrinowski byłby akurat, cóż kiedy Wielkorus. Kaczyńscy to zbyt koszmarna opresja nawet dla stada bęcwałów. Wychodzi na to, że niezłomny, chociaż połamany Leszek Miller jest dla Polaków akurat. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Ciemnoczerwony "Kronika Sejmowa" (tygodnik Kancelarii Sejmu) w rubryce "Kluby Parlamentarne" w części redagowanej przez SLD podała następującą informację: 30 maja br. poseł Bronisław Dankowski wziął udział i sponsorował festyn rodzinny przy parafii św. Kazimierza Królewicza we Wrześni. Może prezydent, może premier, może więc i zwykły poseł wisieć na sutannie. J. S. Kicz papieski W Gnieźnie stanął pomnik Jana Pawła II. Znaczna część mieszkańców miasta oraz tutejsi artyści uważają, że to kicz. Twórcą dzieła jest znany producent papieskich pomników, prof. Czesław Dźwigaj, który obdarzył już polskie miasta (m.in. Police, Szczecin, Olsztyn, Ełk, Limanową) 24 figurami papieża, tudzież podobną liczbą posągów biskupów, świętych i błogosławionych. Prawie wszystkie pomniki artysty Dźwigaja są takie same – papież stoi na postumencie, lewą rękę ma założoną w pasie, prawą błogosławi wiernych. Dźwigaj nie odpowiada na krytyki. Utrzymuje jedynie, że każda z jego postaci papieża ma inną motorykę i różni się detalami papieskich szat. Zrozumieliśmy w lot: papież tkwi w szczegółach. Dla katabasa w zawiasach Molestowani przez księży-pedofilów wychodzą na tym gorzej niż zboczeńcy w sutannach. Ksiądz Edward P. został skazany przez sąd w Świdnicy na 1,5 roku więzienia z zawieszeniu za seksualne molestowanie nieletnich. Przed dwoma laty ksiądz przytrzymał swoich dwóch ministrantów na kościelnej wieży i trzymając ich za przyrodzenie dążył do zaspokojenia swego popędu płciowego. Proces był utajniony i trwał aż dwa lata. W tym czasie udało się księdzu i jego przełożonym doprowadzić do pognębienia rodzin, które ośmieliły się wnieść skargę. Narażono je na szykany. Wyrok zapadł w zawieszeniu, albowiem sąd stwierdził, że zdarzenie to nie wywarło na psychi-ce chłopców negatywnego piętna, a ksiądz miał dobrą opinię w miejscu pracy. Intrygujące, skąd sąd wie, że na psychikę 11-letniego chłopca nie wywiera negatywnego piętna ubrany w sutannę zboczeniec miętoszący mu jądra i wpychający członka w odbyt. Łowca skalpów Wielką odwagą popisali się rodzice uczniów jednej z sandomierskich szkół, którzy zażądali i uzyskali od Wydziału Katechizacji Kurii Diecezjalnej zgodę na odwołanie ze szkoły księdza katechety, który od kilku lat bił i lżył dzieci. Ksiądz sadysta wyrwał włosy z głowy 10-letniej dziewczynce. Łysinę na głowie dziecka pokazała lokalna prasa. O odwołanie księdza, który w kazaniach mówi głównie o potrzebie finansowego wspierania Kościoła, zabiegają takżejego parafianie. Bez skutku. Paser z brewiarzem 2 lata więzienia za wielokrotną paserkę i fałszerstwo wymierzył lubelski sąd księdzu Bronisławowi O. Ksiądz specjalizował się w branży samochodowej. Miał bliskich znajomych w gangu lubelskich złodziei samochodów. Jednemu z nich pomagał przechowywać kradzione auta. Przez kilka lat księżulo ukrywał się przed prokuraturą we Włoszech. Wyrok, który otrzymał po powrocie do Polski, nie stanowi dla niego żadnej dolegliwości. Dzięki zabiegom hierarchii katolickiej jest on obecnie proboszczem parafii we Włoszech i ma wysokie dochody, które pozwolą mu na zapłacenie grzywny w wysokości 12 tysięcy złotych. Wypada się jedynie cieszyć, że będą płacić włoscy katolicy, a nie parafianie z Łańcuchowa koło Łęcznej. Brąz dla abepe Abepe Juliusz Paetz, znany w Polsce i na świecie dystrybutor czerwonych majteczek ze słowem amor pisanym wspak, pozostaje nadal Wielkopolaninem nr 3. Pisze o tym "Głos Wielkopolski". Paetz zajął trzecie miejsce w plebiscycie gazety za rektorem UAM Stefanem Jurgą i Stefanem Stuligroszem, a przed m.in. wicepremierem Markiem Polem, minister Krystyną Łybacką i nawet biznesmenem Janem Kulczykiem. Czy to się arcybiskupowi opłaci? D. W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cofiemy sie do tyłu Życie kulturalne w Łomży i Goniądzu W mediach słychać o efektownych drakach, których bohaterami są artyści, a personalna awantura w łódzkim teatrze oparła się o sąd. Jednak życie kultury polskiej kończy się za rogatkami wielkich miast. Delegatura NIK w Białymstoku zestawiła osiągnięcia w tej dziedzinie 11 gmin utrzymujących 19 placówek kultury (12 ośrodków i domów kultury i 7 bibliotek). Jest wśród nich wojewódzka do niedawna Łomża, przebojowy, stawiający na turystykę Augustów i szeroko znana z festiwali chórów cerkiewnych Hajnówka. * W 1 gminie opracowano program rozwoju kultury. * W 1 gminie próbowano rozpoznać lokalne potrzeby społeczne w dziedzinie kultury. * W 2 gminach działalność jednostek kultury wykorzystywano do promocji samorządów. * W 5 gminach na kulturę przeznaczono proporcjonalnie mniej środków niż w latach poprzednich. * Co najmniej 90 proc. środków (w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Ciechanowcu aż 93,3 proc.) pochłaniają płace. * Zmniejsza się zatrudnienie. W Czarnej Białostockiej na pełnym etacie pracuje jedynie dyrektor Domu Kultury. W Ciechanowcu podziękowano instruktorowi tańca i powierzono jego obowiązki pracownikowi prowadzącemu filmo-tekę i zajęcia klubowe. W Goniądzu dyrektorem Gminnego Domu Kultury został urzędujący inspektor ds. kancelaryjnych i kulturalnych Urzędu Miejskiego (29 lat pracy, wykształcenie średnie rolnicze). * Wysokość wydatków na kulturę w przeliczeniu na jednego mieszkańca wystarcza na zakup jednej książki. * Większość (66,2 proc.) pracowników kultury legitymuje się wykształceniem średnim i nie ma przygotowania kierunkowego. Na przykład Gminnym Ośrodkiem Kultury w Mielniku kierował dyrektor, który miał wykształcenie średnie techniczne i tygodniowy kurs zarządzania instytucjami kultury. * Tylko połowa domów kultury i bibliotek ubiegała się o dotacje z budżetu państwa, funduszy celowych i organizacji pozarządowych. * Stan techniczy budynków był daleki od ideału. Niekonserwowane rynny i rury spustowe uszkodziły tynki, a instalacja elektryczna groziła bezpieczeństwu osób przebywających w Domu Kultury w Czarnej Białostockiej. * W 3 gminach w ogóle nie ma podmiotów gospodarczych prowadzących działalność gospodarczą w zakresie kultury i sztuki (np. punkt sprzedaży książek). * W 5 bibliotekach zmniejszył się stan księgozbiorów. Na przykład biblioteka w Goniądzu zakupiła w latach 2000–2002 trzy książki. Najnowszą encyklopedię, którą dysponowała, wydano w latach 60. W księgozbiorze rolnik nie znajdzie niczego o pszenżycie, a uczeń o położonym za oknem Biebrzańskim Parku Narodowym. Podobnie, jak w innych podlaskich bibliotekach, stwierdzono zmniejszenie się liczby czytelników i wypożyczeń. * Różnie było z prenumeratą czasopism. Biblioteka w Stawiskach prenumerowała trzy tytuły: "Super Express", "Świerszczyk" i "Przyjaciółkę". * * * Ustawa o samorządzie gminnym stanowi, że do zadań gminy należy "zaspokojenie zbiorowych potrzeb wspólnoty, w tym w zakresie spraw kultury, bibliotek gminnych i innych placówek upowszechniania kultury" (Dz.U. z 2001 r. Nr 142, poz. 1591). Opisane przykłady nie kompromitują systemu, bo gminna Polska ma potrzeby pozaartystyczne. Na przykład w Wiżajnach zasiłek celowy z opieki społecznej przyznawany mieszkańcom znajdującym się w nadzwyczajnej sytuacji życiowej wynosi 20 zł. Godne popularyzacji rozwiązanie znaleźli radni z Czarnej Białostockiej. Likwidację kultury rozłożyli na etapy. Na początek wystąpili z wnioskiem, aby skasować miejscowy Dom Kultury, a jego zadania przekazać Urzędowi Miejskiemu. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gożki Miodek Może to nie ja jestem dyslektykiem i dysgrafem, ale Pan, profesorze Miodek? Może wysiłki Pana i Panów profesorów od języka powinny iść w zupełnie przeciwnym od obecnego kierunku? W Ustawie o języku polskim zapisano: podstawowym elementem narodowej tożsamości Polaków jest język polski. Zdaniem węgierskiego intelektualisty, ulubieńca "Gazety Wyborczej" Istvana Bibo: Nowoczesna idea narodu to pojęcie par excellence polityczne: punktem wyjścia jest struktura państwowa. Z obu stanowisk wynika, że język jest bytem najbardziej determinującym zachowanie ludzi. Nawet jeżeli Bibo ma rację, to nie zauważa, że polityka nie może istnieć bez języka. Polityk, czyli człowiek o większym niż przeciętny instynkcie państwowym, może być chorym, ślepym, pijanym lub rolnikiem – ale nie może być niemym. I to jest argument za mądrością polskiego parlamentu. W 1957 roku Noan Chomsky – 32-letni profesor MIT w Bostonie, okrzyknięty najwybitniejszym lingwistą na świecie – spisał teorię "gramatyki generatywnej". Chomsky przekonywał, że wszystkie ludzkie języki są do siebie zadziwiająco podobne. Analizując sposób uczenia się języka przez zdrowe dzieci, stwierdził, że w ich umysłach biologicznie są zakodowane zasady gramatyki. Przed Chomskym psychologowie twierdzili coś innego. Ich zdaniem, uczenie się mowy przez dzieci było niczym innym, jak wyrabianiem odruchów mięśni szczękowych i języka. Teorie Chomsky’ego były jednak tylko teoriami, aż do roku 1991. Wtedy to uczeni z Uniwersytetu Oksfordzkiego zlokalizowali gen FOXP-2 odpowiedzialny za mówienie i rozumienie języka. Dowiodło to ostatecznie istnienia gramatyki generatywnej jako cechy biologicznej całego gatunku ludzkiego, przyrodzonej organizmowi człowieka – jak np. istnienie wątroby. Okazało się także, że gramatyka generatywna jest logiczna, systematyczna i gdyby ludzie posługiwali się nią przez całe życie, świat mógłby wyglądać lepiej. Ucząc się języka polskie dzieci uparcie twierdzą, że "oni jestą", liczba mnoga od słowa bęben to "bębeny", a robotnicy na budowie to "budowczy". I mają rację. "Oni jestą", a nie "oni są" – to poprawna z punktu widzenia gramatyki generatywnej, a także logiki matematycznej forma trzeciej osoby liczby mnogiej. Podobnie bardziej oczywista jest forma "bębeny" niż wynikła z jakichś chorobowych objawów, aczkolwiek powszechnie uważana za poprawną, forma "bębny". * * * Szwendając się po księgarni EMPiK ujrzałem między półkami profesora Jana Miodka, który jak zwykle ze wszystkiego zadowolony autografował swój najnowszy "Słownik Ojczyzny Polszczyzny". Udałem, że profesora Miodka nie widzę, co w rzeczy samej było przejawem mojej ogromnej kurtuazji, gdyż profesor Miodek, podobnie jak jego kolega, profesor Pisarek, znany również chyba pod pseudonimem Bralczyk, są dla mnie uosobieniem zła. Istnienie ich i ich teorii kosztowało mnie wiele dotkliwych upokorzeń. Bieda moja polega na tym, że mój dziadek, podobnie jak mój ojciec i ja, i co prawdopodobne mój syn, jesteśmy dyslektykami i dysgrafami. Zgodnie z przyjętą psychologiczną definicją oznacza to, że mimo znajomości reguł oficjalnej gramatyki, składni i ortografii – na których straży stoją wspomniani profesorowie – nie jesteśmy, nie byliśmy i nie będziemy w stanie ani mówić, ani pisać zgodnie z Miodkowymi regułami. Dyslektycy w Polsce mają gorzej niż homoseksualiści i kobiety. Najmniejsze odchylenia od przyjętych norm gramatycznych postrzegane są bowiem w Polsce jako syndrom niechybnej durnoty. Jednocześnie Polakowi zupełnie nie przeszkadza, że wódka to nie jest mała woda, choć łódka jest małą łodzią. Nikogo nie dziwi, że "renta starcza nie starcza". Nikogo nie zastanawia, że "pan w meloniku" to nie człowiek z małym melonem na głowie. Nikogo nie oburza, że czarnowidz to nie jest antonim jasnowidza. Nie zastanawiają się Polacy nad tym, że dwunastnica nie ma nic wspólnego z ośmiornicą. Na pytanie: "Czy jest...?" Polak odpowiada: "Nie ma?", co jest kretynizmem jawnym. Właśnie tak! Wszystkie językowe zwyrodnienia są jak najbardziej poprawne i tylko dyslektycy, jak ja, którzy czasami prostują absurdy, dostają za to po łbie od różnych nobliwych, pozornie mało szkodliwych, grzecznych osobistości pokroju Jana Miodka, który w doniosłym stylu mówi, co jest poprawne, choć w istocie jest na odwrót. Zdaniem "Słownika Ojczyzny Polszczyzny" profesora Miodka: Litr – to jednostka miary wody (strona 376). No pewnie! Wódkę mierzy się na półlitry, a piwo na sześciopaki. Słowo "standard" w mianowniku wymawia się jak standart – poucza książka – ale w dopełniaczu mówi się już, ho-ho-ho, standardu (str. 376). Wyraz sześćdziesiąty wymawia się oczywiście jak szeździesionty (str. 665). Miękki – to taki, który nie jest twardy, sztywny (str. 418). Profesor Miodek nie daje w swym słowniku definicji słowa "twardy", ale nadążając za profesorem twardy to chyba taki, który nie jest miękki, czyli wiotki. Na zasadzie podobnych tautologii, panie profesorze, to można se wytłumaczyć wszystko. Jako pierwszy z fizyków profesor Miodek zdefiniował "czas" jako nieustający ciąg chwil. Pora teraz na definicję słowa "chwila" – no dalej, panie profesorze. * * * Z podobnie złowrogich przesłanek z dużą radością przyglądam się komunikatom z prac Rady Języka Polskiego ukonstytuowanej przez wspomnianą Ustawę o języku polskim. Składającej się z już wymienionych językoznawców. Rada na przykład zaleciła Urzędom Stanu Cywilnego, aby odmawiały rejestracji imion "Poziomka" oraz "Tupak", gdyż groziłoby to ośmieszeniem właścicieli tych imion. Znalazłem w książce telefonicznej kilkanaście osób o nazwisku Poziomka i jednego Tupaka. Ciekawy jestem, jak się oni czują w obliczu takiego wyroku Rady. Czy w miarę, jak oddalamy się od źródeł nazwanych przez Chomsky’ego "gramatyką generatywną" – sankcjonując nonsensy językowe w obowiązujące zasady – nie pogrążamy się w jakiejś kłamliwej rzeczywistości, która następnie wpływa na nasze działanie? Czy w polskim społeczeństwie, w którym czyny najpierw muszą być spisane, a potem dokonywane, mogą dziać się rzeczy zdrowe, jeżeli język polski z pokolenia na pokolenie czyni umysły znad Wisły coraz bardziej obłąkanymi? Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wielkisz Nartoskoczek Małysz i watykański Biały Ojciec to jedyne świętości, za które Polak da się pokroić. Mieszkańcy Pomrocznej – kraju Przedmurza i Wartości obdarzają kultem jednostki uznane za wyjątkowe, a reprezentujące tzw. ducha narodu. Czci się więc w kraju postacie, którym przypisano cechy nadnaturalne: Piłsudskiego, który razem z Matką Boską wygrał bitwę z Rosjanami, czy biskupa Stanisława, który posiekany na kawałki zrósł się do kupy. Kultem darzy się też tzw. sławnych Polaków, nawet gdy oni sami nienachalnie przyznawali się do swojej polskości, jak Mikołaja Kopernika, Marię Skłodowską-Curie lub Fryderyka Chopina. Egzaltacja, którą taki kult wywołuje, wzmaga w rodakach poczucie wyjątkowości, a w połączeniu z tradycyjnie niemałą dawką alkoholu tworzy patriotyczne spoiwo. Idealnym obiektem czci są osoby łączące w sobie nadnaturalne bohaterstwo i światową sławę. Obecnie istnieją tylko dwie takie postacie: papa Jan Paweł bis oraz Adam Małysz. Obu zrodziła góralska ziemia i obaj wybili się w świecie. Stan zdrowia papieża zapowiada, że niebawem nartoskoczek z Wisły może zostać jedynym żywym obiektem półboskiej czci. Zdrówko Przedmiotem nieustannej troski rodaków jest kondycja naszych bohaterów. Lud o ich stanie zdrowia dowiaduje się za pośrednictwem mediów. "Co się dzieje z kolanem Małysza?", "Czy Małysz będzie operowany?", "Małysz już zdrowy!", "Małysz wraca na skocznię" – waliły po oczach tytuły prasowe od października do początków grudnia zeszłego roku. Gdy papież miał katar, odgłos jego kichnięcia we wrocławskiej Hali Ludowej wielokrotnym echem obiegł Pomroczną. Mistrz Adam też się podziębił. "Gazeta Wyborcza" donosiła 23 stycznia 2003 r., że Adasiowi leci z nosa i boli go głowa. Płynącym z Watykanu informacjom, iż szefowi Kościoła kat. przeszła kolejna gorączka i obecnie tryska energią, sekundowały doniesienia ("Wyborcza", 15 lutego 2003 r.), że Adam czuje głód skakania. Choć po upadku na igelicie Mistrz 22 września tego roku narzekał: Trochę boli mnie tyłek, to niepokój o stan Adamowych pośladków rozwiały komunikaty, że stopniowo forma mu rośnie. Twardziele i męczennicy Każdemu pogorszeniu stanu zdrowia Jana Pawła II towarzyszyły egzaltowane komentarze, że oto poświęca się on i cierpi za miliony, a każdej poprawie papieskiej kondycji – że jest to fakt zadziwiający i wręcz nadprzyrodzony. Katonarodowi politycy i dziennikarze wespół wydawali okrzyki podziwu. Podobne odgłosy towarzyszą wzlotom i upadkom Pierwszego Skoczka Pomrocznej. Małysz jako młodszy od Karola bardziej jest żwawy i większą sprawność musi okazywać. Kocha duże i szybkie samochody, którymi pruje ponad 200 kilometrów na godzinę, śmiga na nartach wodnych, kopie piłkę, biega, a przy tym zarabia dużą forsę. Jego biografie zawarte na oficjalnych stronach internetowych pełne są wydarzeń niezwykłych, jeśli nie cudownych. Już jako sześciolatek stanął na skoczni. Podczas jednego z treningów Adaś wyskoczył dzielnie z progu, a wylądował zaledwie parę metrów dalej, w samych skarpetkach. Buty z nartami zgubił gdzieś podczas lotu. (...) Mając zaledwie 10 lat potrafił skakać na odległość 60 metrów. To doprawdy niezwykłe! (www.malyszomania.com). Od najmłodszych lat daje się poznać jako dziecko bardzo ruchliwe i dynamiczne. Jest typowym chłopakiem o romantycznej duszy, a jednocześnie bardzo dużo wymaga od siebie. W opinii trenera piłkarskiego Antoniego Piechniczka taki talent jak Adam Małysz trafia się raz na 50 lat! (...) Kończąc szkołę podstawową zaczyna zastanawiać się nad dalszą edukacją i przyszłym zawodem. Nie ma lęku przestrzeni. To co robi najlepiej, wykonuje na wysokości. Myślał o zawodzie, gdzie przydatne będą te zdolności. Krycie dachów to bardzo męski zawód wymagający dużej rozwagi, opanowania i koncentracji. Nie każdy może pracować na wysokości. Adam może – hagiograficznie pieje dziejopis (ps.malysz.interia.pl), bo nie uchodzi po prostu napisać, że Mistrz skończył zawodówkę i został dekarzem. Swoje dołożył prezydent Aleksander Kwaśniewski, który oświadczył, że Adam Małysz jest wybitnym człowiekiem. Nie waham się tego powiedzieć. Bardzo skoncentrowanym, bardzo profesjonalnym, świadomym swoich możliwości. Uważam, że ten sezon zaczął tak – powiem nieskromnie – jak mu radziłem. Nie za mocno (6 grudnia 2002 r., Radio Katowice). O mały włos skoczek zostałby męczennikiem narodowej sprawy. Radca prawny z Lublina Marian Fuszar złożył w sądzie prywatny akt oskarżenia przeciw Małyszowi twierdząc, że ten startując w komercyjnych zawodach publicznie lekceważy przepisy o godle, barwie i hymnie RP. Sąd obarczył sprawą policję, a ta uznała, że sprawy nie ma. Odór świętości Fragmenty wierszy o Małyszu (zachowana oryginalna pisownia) Aby polecieć ku słońcu i do góry się wzbić aby frunąć najdalej medal zdobyć choćby dziś marzyć o skrzydłach a spadając być dumnym, gdy na białej łące anioły wiwatują by poczuć co to szczęśliwym być, gdy słońce z wiatrem wybijają rytm zwyciężyć jak on i jak on być kimś... Aleksandra Wiśniewska, Konin, III miejsce w konkursie „Twórczość o Małyszu” Kiedy patrzę, gdy stoisz na podium i z całego serca się śmiejesz gdy wisisz na mojej ścianie i przepięknie grasz w reklamie Kiedy wręczają ci medale to sił z całego serca ci dodaję Nosząc cię w wisiorku na sercu ubierając koszulkę z twoim wizerunkiem. Gdy oglądam twoje skoki, To ze szczęścia zrywam boki. Joanna Haśnik Wisła miasto nie jest durze w mieście nawet som kałurze Małysz idonc do swej szkoły podskakiwał poprzez doły Gdy jusz zawud zdobył swuj Tak doradził jemu wuj (...) Kto ty jesteś – Adam mały Jaki znak twuj – orzeł biały Co porabiasz w ciągu dnia Skaczę sobie tu i tam Satysfakcje z tego mam Rekord skoczni pszeskoczyłem No i dobrze zarobiłem. Mariusz Spreitzer, Koblenz, I miejsce w konkursie „Twórczość o Małyszu” Szef Watykanu podczas każdej pielgrzymki do Pomrocznej wyświęcał sanktuaria lub mniejszej rangi kościoły. Ambicją burmistrza każdej górskiej mieściny, od Karkonoszy po Bieszczady, jest przyjazd Małysza, żeby ten swoimi deskami uświęcił wyremontowaną lub świeżo wybudowaną skocznię. W Bóg wie ilu miejscowościach radni podczas sesji wysupływali resztki gminnego szmalu i zmieniali plan zagospodarowania przestrzennego, żeby tylko mieć jakąś skocznię. Jeszcze trudniej policzyć, ile – jak mówią górale – krokwi zostało wzniesionych na prywatnych gruntach. Znamy takie przypadki nawet w Szczecinie i Koszalinie. Można śmiało uznać, że skocznia stała się w kraju przedmiotem kultu, podobnie jak polowe ołtarze, przy których papa odprawiał msze. Wyrezana w drewnie postać Jana Pawła bis stała się uzupełniającym elementem wielu bożonarodzeniowych szopek. Mistrz Adam także na tym polu dogania papę. W kościele bernardynów w Tarnowie w grudniu ubiegłego roku wystawiono szopkę, w której, obok trzech królów, żydowskich pasterzy i bydlątek, stanął Małysz – skądinąd innowierca – ubrany w niebieski kombinezon z numerem 12 i nartami w ręku. Słynnemu skoczkowi, podobnie jak zwierzchnikowi Kościoła kat., poświęcone są coraz liczniejsze konkursy sztuki i poezji. Słynny wadowiczanin przeskakuje wybitnego wiślanina w konkurencji sprawowania patronatu nad szkołami, ale i tu powstają pierwsze wyłomy. Już kilkakrotnie zdarzyło się, że komitety rodzicielskie lub dziatwa pragnęły, by ich szkoła nosiła imię Mistrza, ale – póki co – nie doszło do realizacji projektu. Szykuje się też wzniesienie pierwszego w Pomrocznej pomnika Małysza. W Zakopanem powstał społeczny komitet budowy takiego monumentu. Na razie Mistrz co roku zgarnia przynajmniej dwa Fryderyki. Jak woda idą małyszowe gadżety: np. breloczek z podobizną Adama można mieć już za 8,50 zł, kubek – za 9,99 zł, koszulkę – za 25,90 zł. Kupić je można nawet na poczcie. Stoją obok znaczków z papieżem. Pielgrzymka do Wisły Wisła – rodzinna miejscowość Mistrza – to niespełna 12-tysięczna mieścinka wciśnięta w górskie doliny, licząca 110 kilometrów kwadratowych powierzchni, z czego 75 proc. stanowią lasy. Wisła żyje Małyszem i z Małysza. Latem i zimą przed dom skoczka zjeżdżają autokarowe pielgrzymki fanów. Dzięki niemu funkcjonuje tu ponad 30 knajp. Biada, gdyby ktoś o Adasiu powiedział złe słowo. Ciupagi tylko czekają. Tutejszy lud do tej pory wkurwiony jest na primaaprilisowy żart w "NIE" (nr 14/2003), gdzie napisaliśmy, że Małysz lata daleko, bo ciągnie na dopingu. W Drewutni, Feminie, Niby Nic, U Kubiczka i innych lokalach lud przy browarku ogląda wszystkie transmisje konkursów skoków. W lutym tego roku na rynku stanął telebim. Oczkiem w głowie miejscowej władzy jest skocznia Malinka, znajdująca się w nader wątłym stanie. Miasto nie ma szmalu na jej remont. Tylko koszt dokumentacji wynosi 16 mln zł, podczas gdy roczny budżet Wisły to niespełna 15 mln. W sukurs przyszedł pan prezydent Aleksander Kwaśniewski. Oświadczył: Pracujemy nad tym. Swoich najlepszych ludzi skierowałem do współdziałania z władzami Wisły i Polskiego Związku Narciarskiego. Tam zdarzyła się rzecz, która niestety w Polsce zdarza się zbyt często. Najpierw mówi się o pieniądzach, które mają być nieduże, a potem – jak przychodzi co do czego – okazuje się, że są duże. A pieniądze mają to do siebie, że nie rozmnażają się tak szybko. (...) Na pewno Wisła powinna mieć skocznię. Na pewno powinna być to skocznia nowoczesna. Uważam, że czas jest ważny, bo Adam Małysz nie będzie skakał wiecznie (Radio Katowice, 6 grudnia 2002 r.). Dodajmy skromnie, że obecnie koszt remontu i przebudowy Malinki szacowany jest na około 60 mln zł. W Wiśle co szósty mieszkaniec w wieku produkcyjnym nie ma roboty, nieliczni zachowali prawo do zasiłku. Modernizacji wymagają np. wodociągi, szmal potrzebny jest na inne inwestycje, ale wiadomo – skocznia rzecz święta. Ponadto Wisła żyje problemem polegającym na tym, że macierzysty klub Małysza o nazwie Klub Sportowy Wisła w Wiśle po zasponsorowaniu przez Wytwórnię Naturalnych Wód Mineralnych Ustronianka w Ustroniu zmienił nazwę na Klub Sportowy Wisła Ustronianka w Wiśle, co zdaniem niektórych radnych "jest próbą antagonizowania społeczności Wisły i Ustronia". * * * Małe są szanse, by Mistrz Adam został następcą Jana Pawła II na Stolicy Piotrowej. Po pierwsze, Małysz jest wyznawcą Kościoła ewangelicko-augsburskiego, po drugie, zapewne niechętnie rozstałby się z małżonką Izabelą, z domu Polok, i córką Karoliną. Do zagospodarowania czeka jednak inne poletko. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Małysz wystartował w wyborach prezydenckich. Poparcie milionów rodaków murowane. Pochodzi z miejscowości o łatwej do zapamiętania, patriotycznie kojarzącej się nazwie. Skromny dekarz z Beskidów byłby znakomitą przeciwwagą dla kanapowych kandydatów prawicy, Ordynackiej i Dużego Pałacu z Jolą. Mieliśmy już prezydenta-elektryka i kraj się nie zawalił. W liczbie stron internetowych wykazanych w portalu Onet Małysza, z liczbą ponad 118 tysięcy stron, wyprzedza jedynie Jan Paweł II (890 tys.). W tyle pozostał Adam Mickiewicz (108 tys.), nie wspominając o Aleksandrze Kwaśniewskim (zaledwie 44 tys.). Mikołaj Kopernik i Czesław Miłosz mają po 23 tys. stron, a Fryderyk Chopin tylko 12,5 tys. To świadczy o skali małyszomanii. Wybór superskoczka na prezydenta Pomrocznej miałby także inny, ekumeniczny wymiar, nie tylko dlatego, że on sam jest protestantem. W malutkiej Wiśle mieszkają razem wyznawcy Kościoła ewangelicko-augsburskiego (50 proc.), rzymskokat. (30 proc.), poza tym są tu świadkowie Jehowy, baptyści, zielonoświątkowcy, adwentyści dnia siódmego, a nawet Ruch Stanowczych Chrześcijan. W mieście stoi czternaście świątyń, nie ma za to żadnej wrażej sekty. Stawiamy euro przeciw fistaszkom, że Małysz wygrałby w cuglach pod hasłem: "Po Aleksandrze z Adamem wskakujemy do Unii". Jak napisał biograf (ps.malysz.interia.pl): Adam nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Narciarska odyseja trwa więc dalej. Wybrane dowcipy o Małyszu: - Dlaczego policja ścigała Małysza? Bo robił za duże skoki. - Skąd wiadomo, że Martin Schmidt jest odmiennej orientacji? Bo przeleciał Małysza. - A dlaczego Małysz oskarżony jest o molestowanie? Bo przeleciał wszystkich. - Od kogo Małysz uczył się latać? Od Gołoty. Jak Gołota dostał od Tysona w nos, to przeleciał kilometr. - Co Małysz ma w kuchni? Małyszki. - Czemu Małysz ma w uchu kolczyk? Bo złapali go ornitolodzy. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 23 kwietnia "Gwałtowny sprzeciw krakowskich organizacji społecznych, politycznych oraz samorządowych, a także środowisk naukowych, artystycznych, osób prywatnych i duchownych wzbudziły plany zorganizowania w dniach 4–9 maja Krakowskich Dni Kultury Lesbijsko-Gejowskiej. (...) Organizatorzy imprezy próbują włączyć w obręb kultury zachowania wynaturzone, przez które sprowadza się osoby do roli przedmiotów bezwstydnie służących do egoistycznego przeżywania »przyjemności«, niszcząc w ten sposób poczucie godności tych osób. Tym samym chcą, pod hasłami rzekomego postępu, w rzeczywistości doprowadzić do fatalnego uwstecznienia kultury i do obyczajów panujących ongiś w Sodomie i Gomorze czy w upadającym Cesarstwie Rzymskim". ks. Józef Jakubiec "W związku z prowadzonymi w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej pracami nad projektem ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn wyrażamy zaniepokojenie, że tego rodzaju ideologiczne inicjatywy zaprzątają czas i uwagę posłów w tak trudnym dla naszego kraju okresie. Wobec utrzymującego się wysokiego bezrobocia, któremu towarzyszy redukcja świadczeń socjalnych, w sytuacji głębokiego kryzysu rolnictwa i załamania się publicznej służby zdrowia – forsowanie w parlamencie ustaw o charakterze demagogicznym, które rozmijają się z podstawowymi problemami i oczekiwaniami zdecydowanej większości obywateli – budzi uzasadniony niepokój i sprzeciw". "Oświadczenie" Prezydium Konferencji Episkopatu Polski 24–25 kwietnia "Jak kiedyś w XVIII wieku liczni zdradzieccy magnaci polscy, targowiczanie, nie chcieli odrodzenia Polski przez Konstytucję 3 Maja, nie chcieli promować drobnej szlachty, mieszczan i chłopów i zwrócili się o ochronę swego pasożytnictwa do Rosji, tak dziś inni ludzie, oligarchowie współcześni, nie mający zmysłu Ojczyzny, Polski, suwerenności państwowej, zamiast odrodzić kraj po raku komunistycznym i nawiązać braterskie stosunki z innymi państwami, zwracają się do Zachodu o opiekę nad naszym złomowiskiem, a społeczeństwu przedstawili, że i ono się wyżywi tym, co spadnie ze stołu państw zachodnich. I oto wszyscy eurofile, zwłaszcza postkomuniści, liberałowie, masoni polscy i różne mniejszości, którym już dawno amputowano czucie dobra całego Narodu i wzniosłą ideę polskości, świętują swój sukces, odprawiają huczne i zagłuszające sumienie wesele. Przygrywają im orkiestry ideologów, ateistów i masonów Zachodu. Przyśpiewują im chóry bezmyślnie wychowanej młodzieży. Tańczą u nas i na Zachodzie, szczególnie ochoczo, różni kombinatorzy, manipulanci, nowobogaccy, beznarodowcy, no i złodzieje. (...) Radować się musimy, bo tak nam każe hymn europejski »Oda do radości«, no i Bruksela. Niewolnicy nie mogą być smutni. (...) Szczególny atak jest przypuszczany na rzekomą ksenofobię polską, czyli niechęć do nie-Polaków. Wyzbędziemy się więc tej grzesznej ksenofobii, gdy oddamy za bezcen ziemię, gospodarkę, dzieła sztuki i całą kulturę, Kościół, no i władzę nie-Polakom, głównie Żydom". ks. prof. Czesław S. Bartnik, "Przerabianie stypy na wesele" 27 kwietnia "Fidel Castro z pewnością nie spodziewał się, że po doświadczeniach z polskimi socjalistami (Bierut, Gomułka, Urban, Rywin) ktokolwiek w naszym kraju poprze hasło »socjalizm albo śmierć!«. W związku z wejściem Polski do UE sytuacja mocno się skomplikowała. Co powiedzą urzędnicy europejscy, gdy UP (jedna z rządzących partii!) poprze Unię... Polsko-Kubańską? Co będzie, gdy sprawdzą się pogłoski, że Andrzej Lepper ma inne plany i proponuje sojusz z Madagaskarem?". Piotr Tomczyk, "Wyrzucą z UE?" "Głos" 24 kwietnia "Piękny mamy kwiecień tego roku... Niemal tak piękny, jak wrzesień 1939 i lipiec 1944 roku, gdy na długie lata traciliśmy z trudem odzyskaną Niepodległość. Niemal tak piękny, jak lipiec 1793 roku, gdy król tchórzliwie szlusował do szeregów Targowicy. (...) W Wielki Piątek, na dwa tygodnie przed włączeniem Polski do Unii Europejskiej, nad grobem mego Dziadka-legionisty nie mówiliśmy mu: »Finis Poloniae«. Powtórzyliśmy mu, że »Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy« i że »wolna Polska będzie«. Będzie". Marcin Gugulski, "A wolna Polska będzie..." "Nasza Polska" 27 kwietnia "Jednak w III Rzeczypospolitej zakłamywanie faktów to kanon życia politycznego. Obecna Polska jest protezą państwa demokratycznego i niepodległego, przedłużeniem Polski sowieckiej. Rządzi nią postkomuna wywodząca się wprost ze stalinizmu, czasów gdy politrucy zrywali żołnierzom z szyj medaliki, patriotom strzelano w tył głowy, a generała Andersa i żołnierzy walczących u boku aliantów zachodnich określano mianem zdrajców i renegatów". Piotr Jakucki, "Generał wyklęty" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Precz z poganami "Trybuna" z 13 lutego 2003 r. poinformowała, że Leszek Pogan został potępiony przez wojewódzką komisję etyki partyjnej SLD w Opolu, najprawdopodobniej więc straci rekomendację do pełnienia funkcji i ostatecznie wyleci ze stołka wojewody opolskiego. Szef SLD w Opolu Jerzy Szteliga uważa, że minister Krzysztof Janik powinien wystąpić do premiera o odwołanie Pogana, a rzecznik rządu Michał Tober oświadczył, że żaden wniosek w tej sprawie do premiera nie wpłynął. Szanowni działacze SLD. Szanowni ministrowie. Szanowny Panie Premierze. Ale macie zapłon! O Poganie i jego przekrętach z Dobrymi Domami jeszcze na fotelu prezydenta Opola napisaliśmy pod koniec listopada 2002 r. w artykule "Lewuchy". Rzeczową krytykę hasłowo uzupełniliśmy zarzutami pod adresem "Pogańskiej" części opolskiej lewicy: żarła się między sobą, kradła gdzie popadło i miała w dupie lud pracujący. Gdyby przełożeni Pogana, czyli Janik i Miller, przeczytali ten artykuł, nie musieliby czekać ze strąceniem wojewody na jakiś wniosek, którego Tober jeszcze nie dostał. Autor : P.Ć. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Allach mówi NIE " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kraina Matek Bosek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Souvenir de Sybir Sejm Pomrocznej wypichcił nowe odznaczenie: Krzyż Zesłańców Sybiru. Zesłańców rozgrzałaby równowartość w gotówce. Żaden Hausner ani żadne plany oszczędnościowe na nic się nie zdadzą, dopóki w Sejmie będą siedzieć geniusze ekonomii skrzyżowane z dobrymi wujkami, które jedną ręką głosują za potrzebą cięć i oszczędności, a drugą ręką wyrzucają po kilka milionów złotych to tu, to tam. Oto najświeższy przykład. Zgodnie z ustawą z 19 września 2003 r. (czeka jeszcze na poprawki Senatu) wszyscy, co z woli wujaszka Stalina odbyli przymusową wycieczkę na Wschód, jeśli jeszcze żyją, dostaną Krzyż Zesłańców Sybiru. Nieważne, ile kilometrów jechali, nieważne, jak długo tam byli, i nieważne, na jakim mrozie. Kołymę zrównano z Kazachstanem. Nie byłem ani tam, ani tam, ale wydaje mi się, że to tak, jak gdyby przyznać jedno odznaczenie wszystkim, co w czasie wojny byli za Odrą. Nieważne, czy w KL Sachsenhausen, czy u bauera. Uzasadnienie nowej ustawy krzyżowej napisano patriotycznym bełkotem (inaczej się chyba nie da), że Sybiracy tworzyli w przeszłości i tworzą obecnie tę patriotyczną część społeczeństwa, która zawsze była związana z walką o niepodległość i umocnienie Państwa Polskiego. Poczynając od Konfederacji Barskiej... Sejmowe wypociny sugerują, że konfederacja coś umacniała i że wywożono za czynny opór... Wszystko to nieprawda, bo wujaszek Stalin wywoził większość za nic, a biorąc pod uwagę definicję Syberii zawartą w ustawie krzyżowej (cały ZSRR), wywożono tam po równo patriotów i antypatriotów. Autorom uzasadnienia przydałby się może krótki kurs historii, choćby historii KPP, ale nie zamierzamy jej wykładać, bo tu robimy krótki kurs zupełnie czego innego. Podkreślam też, że nie martwi mnie, iż odznaczy się tymi samymi orderami za bycie za i za bycie przeciw, i za za, a nawet przeciw. Będą je więc nosić zarówno ci, co strzelali, jak i ci, co odpowiadali ogniem (a wszystko się tak poplątało, że nie wiadomo, kto zaczął). Ale niech się tym martwią ci, co odznaczenia przyjmują. Bo ja chciałem w innej sprawie. Zabieram głos nie w sprawie historii, tylko w sprawie przyszłości, i to najbliższej, czyli budżetu. Jedna broszka z tasiemką ma kosztować 52,50 zł, puzdereczko – 13,25 zł (skąd ci sejmowi podpowiadacze tak precyzyjnie wiedzą, jakie będą ceny w mennicy po wejściu do Unii?), legitymacja – 4,25 zł. Razem 70 złociszów. Autorzy ustawy zakładają, że zgłosi się 40 tys. chętnych, czyli my, podatnicy, zabulimy 2,8 mln zł. Ale ten rachunek (jak każdy w Sejmie) jest krzywy, bo nie uwzględnia choćby kosztów druku i dystrybucji wielostronicowych formularzy, kwiatka przy wręczaniu, zapłaty urzędnikom na szczeblach i kilku podobnych. Poza tym skąd wiadomo, że nie zgłosi się 10 albo i 20 tysięcy więcej uprawnionych, skoro podobno żyje ich 100 tysięcy. Krzyż przysługuje też ludziom bez polskiego obywatelstwa, czyli mogą się o niego dopominać osoby, które pozostały w ZSRR. Więcej – zgodnie z ustawą – odznaczenie należy się dzieciom zesłańców urodzonym na Syberii! Warto więc może wyobrazić sobie wybuch mody na ten krzyż w Kazachstanie. A może stać się bardzo popularny, bo będzie na nim i emaliowany orzeł, i dwa miecze jak na wojskowych broszkach. Prawdopodobnie będzie to pierwsze w historii odznaczenie cywilne z symboliką militarną. Okaże się więc, że tych milionów do wydania jest więcej. Cztery, może pięć. A każdego miliona szkoda. Nawet jednego miliona, bo przecież na wszystko ich brakuje. Dlatego występuję do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej z apelem, żeby ustawę zawetował. Preteksty prawnicze się znajdą. Albo – jeśli ustawę podpisze – żeby nie wydał rozporządzeń wykonawczych. Resztę rozwiąże czas. Przy okazji zaproponuję też, niech Pan Prezydent RP zawiesi na jakiś czas rozdawanie odznaczeń, szczególnie tych masowych, które potem za ćwierć ceny można kupić na bazarach. Albo posunę się jeszcze dalej: niech Pan Prezydent wystąpi z inicjatywą takiej zmiany w ustawie o odznaczeniach, żeby trzeba było za nie płacić. Jeśli mówi się tyle o powrocie do tradycji, to dlaczego nie przywrócić zasady zwracania kosztów broszek? W II RP płacono za ordery cywilne, za krzyże zasługi, nawet za Krzyż Niepodległości i za medal wojny 1918–1921. A w I Rzeczypospolitej ordery w ogóle się kupowało i skarb królewski miał piękny dochód. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Min niet Świnoujście jest znane w Polsce z domów sanatoryjnych, promu, który pływa stamtąd do szwedzkiego Ystad, oraz Stanisława Możejki. Najciekawszy jest Możejko, były prezydent tego miasta, a obecnie jego radny i wydawca tygodnika "Nowy Wyspiarz". Możejko stał się sławny na całą Polskę, gdy wykrył, że Polskie Ratownictwo Okrętowe (PRO) wraz z Marynarką Wojenną zawiązali tajny spisek. Aby wyłudzać fundusze publiczne. Najsłynniejsza mina III RP Od 1996 r. na mocy umowy z ówczesnymi władzami miasta PRO z pomocą Marynarki Wojennej oczyszczało basen portowy Mulnik z wraków i min jeszcze z czasów II wojny światowej. Płacił za to rząd z funduszy przeznaczonych na usunięcie zanieczyszczeń po wojskach niemieckich i żołnierzach radzieckich stacjonujących w Polsce po wojnie. Prace PRO na Mulniku trwały do marca 1999 r. i były właściwie na ukończeniu, gdy Możejko wykrył spisek. Według niego marynarze wynosili z magazynów nowe bomby, zatapiali je w basenie, potem PRO je wyciągało niby jako wojenne. Marynarze wywozili je i detonowali na poligonie. PRO i MarWoj pobierali za to gruby szmal. Proceder trwałby dalej, gdyby nie prezydent Możejko. Przegonił ze Świnoujścia jednych i drugich wypowiadając w ciągu jednego dnia umowę PRO. Na dodatek za pomocą młotka i kombinerek rozbroił jedną z takich bomb własnoręcznie (po godzinach urzędowania) wypłukując z niej 700 kg trotylu. Potem korpus bomby przewiózł do Urzędu Miejskiego, gdzie zjeżdżały wycieczki dziennikarzy to oglądać. Przygodami Możejki z bombą pasjonowała się cała Polska, w tym i nasz tygodnik ("NIE" nr 13/2000). Możejko złożył do prokuratury zawiadomie-nie, że jego poprzednik na prezydenckim stołku i wyznaczeni do nadzoru prac urzędnicy nie dopełnili swoich obowiązków narażając gminę na wielkie straty. Zamieścił też w ogólnopolskim "Życiu" jako całostronicowe ogłoszenie płatne list otwarty do ministra sprawiedliwości – wówczas Hanny Suchockiej – w którym zarzucił PRO udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Przeciwko Możejce też wszczęto postępowanie. Prokuratura Rejonowa w Świnoujściu, a potem Prokuratura Okręgowa w Szczecinie postawiły mu zarzut, że swoim eksperymentem z rozbrajaniem bomby i wypłukiwaniem z niej trotylu sprowadził na miasto niebezpieczeństwo. Jednak urzędujący w 2000 r. minister sprawiedliwości Lech Kaczyński dopatrzył się w tym podtekstów politycznych i przeniósł sprawę do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, a ta zleciła ją okręgówce w Kielcach. Kielce zaś uznały, że może Możejko naruszył paragrafy, ale czyn nie był społecznie szkodliwy i sprawa została umorzona. Kosztowny spisek Po czterech latach, w grudniu 2003 r., ostatecznie zakończyły się wszystkie sprawy karne wywołane przez Stanisława Możejkę przeciwko osobom i instytucjom zaangażowanym w oczysz-czanie basenu Mulnik w Świnoujściu. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu już wcześniej umorzyła (27 lutego 2002 r.) postępowanie w sprawie rzekomego podrzucania min do basenu Mulnik przez Marynarkę Wojenną, a Prokuratura Okręgowa w Szczecinie (26 września 2002 r.) – w sprawie nieprawidłowości rzekomo popełnianych przez PRO przy oczyszczaniu Mulnika. Oskarżony inspektor powołany przez Urząd Miasta Świnoujście do nadzoru prawidłowości oczyszczania basenu został uniewinniony ostatecznie 19 listopada 2002 r. przez Sąd Okręgowy w Szczecinie. Byli członkowie Zarządu Miasta Świnoujście, którzy podpisali umowę z PRO, zostali uniewinnieni przez Sąd Rejonowy w Świnoujściu 23 kwietnia 2001 r., zaś 23 października 2002 r. Sąd Okręgowy w Szczecinie utrzymał w mocy ten wyrok. Po wniesieniu kasacji Sąd Najwyższy 3 grudnia 2003 r. odrzucił ją jako bezzasadną. Zdaniem sądu prezydent miasta Stanisław Możejko wypowiadając w dniu 31 marca 1999 roku umowę wybrał najgorszy i najkosztowniejszy z punktu widzenia interesów gminy Świnoujście wariant dyscyplinowania wykonawcy. Dla Stanisława Możejki taki finał jest jeszcze jednym dowodem na to, że stoją za tym wszystkim Wojskowe Służby Informacyjne, które chronią nie tylko pracowników PRO i oficerów Marynarki Wojennej, ale mają też swoje macki w prokuraturach i sądach. Nie mówiąc o Pałacu Prezydenckim. W styczniu tego roku prezydent Aleksander Kwaśniewski podpisał bowiem wnioski o nadanie Złotych Krzyży Zasługi kilku pracownikom PRO biorącym udział w oczyszczaniu Mulnika. W Wydziale Gospodarczym Sądu Okręgowego w Szczecinie trwa proces założony przez PRO o zapłatę za wykonane prace. Ratownictwo domaga się – już z odsetkami – ponad 4 mln zł. Tyle kosztuje roczne utrzymanie przedszkoli w Świnoujściu. Według obecnych władz Świnoujścia będzie to proces przegrany. Marynarze bez głów Miny to nie jedyny popis Możejki. Gdy był prezydentem, kazał podległemu sobie Przedsiębiorstwu Wodociągów i Kanalizacji odciąć od stojącego na jednym z głównych placów miasta Pomnika Przyjaźni Marynarza Polskiego i Radzieckiego posągi marynarzy i wywieźć je. W ich miejsce kazał zamontować orła w koronie. Kosztowało to miejski budżet 500 tys. zł. Monument był chroniony międzyrządową umową. Prokuratura przyjęła zawiadomienie o zdewastowaniu Miejsca Pamięci Narodowej, ale sprawę umorzyła. Figury marynarzy polskiego i ruskiego odnaleźli na wysypisku śmieci członkowie Stowarzyszenia Polska-Wschód, skąd wieczorem za pomocą dźwigu i ciężarówki przetransportowali je na miejski cmentarz. Pomnik stał nieco na uboczu, aby nie rzucać się Możejce w oczy. W ubiegłym roku Żegluga Pomorska dała na jego renowację 30 tys. zł. Odsłonięto go na nowo w październiku 2003 r. podczas przyjazdu do Świnoujścia gubernatora obwodu kaliningradzkiego. Żegluga Pomorska stara się bowiem o otworzenie linii promowej do Bałtijska. Tajna skrzynia Możejko przystąpił też do realizacji budowy tunelu drogowego pod Świną (do Niemiec). Ogłosił przetarg międzynarodowy. Firmom, które miały się zgłaszać do przetargu, zaproponował, że mają wybudować tunel na własny koszt (Możejko wyliczył budowę na ok. 130 mln dolarów), w zamian za to dostaną 200 hektarów wokół przyszłej przeprawy do własnego wykorzystania. Na ogłoszenie przyszła jedna odpowiedź od skandynawskiego konsorcjum, aby Możejko stuknął się w głowę. Konsorcjum zaproponowało własne rozwiązanie. Możejko przetarg unieważnił, a całą korespondencję w tej sprawie zamknął w blaszanej skrzyni z napisem "tajne". Cała zabawa kosztowała ponad 800 tys. zł. Blaszaną skrzynią zainteresował się w zeszłym roku obecny prezydent Świnoujścia i zajrzał, co też tam jest ciekawego. Niewzruszony antykomunista – Świnoujście jest poza prawem – mówi mi Stanisław Możejko. Choć jest antykomunistą i walczy z degrengoladą, a ja jestem od czerwonego, zdegenerowanego Urbana, dostaję duży kubek kawy, numery "Nowego Wyspiarza" i półtorej godziny czasu Możejki do dyspozycji. Stanisław Możejko startował w wyborach samorządowych w 2002 r., aby zostać prezydentem. Po raz drugi. Tym razem z woli ludu, a nie z woli koalicyjnej Rady Miasta. Przegrał z Januszem Żmurkiewiczem, kandydatem SLD w drugiej turze. Możejko od zawsze walczył z komuną. Za Jaruzelskiego organizował protesty i pochody, malował hasła na murach, wydawał i kolportował bibułę. Jaruzelski wprowadził więc stan wojenny, aby móc łatwiej Możejkę ścigać, internować, aresztować i szykanować na wiele sposobów. Z obecnym prezydentem Świnoujścia Januszem Żmurkiewiczem, komuchem, walczy występując na sesjach rady, w "Nowym Wyspiarzu" demaskując jego niecne czyny oraz... rozsyłając swoje rewelacje poprzez pocztę elektroniczną do samorządów w niemal całym kraju. Żmurkiewicz, gdy się o tym dowiedział, to nie zdzierżył. Nie wprowadził wprawdzie stanu wojennego w Świnoujściu, ale oddał sprawę do prokuratury o znieważenie. Możejko oficjalnie nic o tym nie wie, bo podjął decyzję, aby nie odbierać urzędowej korespondencji z pieczęcią prokuratury, urzędu kontroli skarbowej i tym podobnych namiastek policji politycznej. W swoim tygodniku pochwalił się nawet, że na jednym z wezwań do prokuratury napisał: Wezwań kierowanych do mnie przez przestępców nie honoruję, nawet jeśli pełnią funkcje prokuratorów. I odesłał. Ile Możejko ma założonych spraw, nie liczył i nie liczy. Czeka, aż tak zwany Sojusz Lewicy Demokratycznej dożyje swoich dni. Czeka, aż koledzy z "Solidarności" obejmą na nowo władzę w Polsce. Oni na pewno nie pozwolą go dalej gnębić, szykanować. Skończą się wezwania do prokuratury, pozwy, procesy. Niemal co tydzień Możejko przyznaje tzw. plusy i fusy. Żmurkiewicz tradycyjnie niemal co tydzień otrzymuje najniższą negatywną ocenę. Żmurkiewicz: – Taki z niego uczciwy radny, a czynszu za mieszkanie nie płaci. Możejko: – To prawda, bo nie mam pieniędzy... Ech, niektórzy posiadają taką łatwość rzucania oszczerstw. Świnoujście to dziwne miasto. Leży na wyspie, a nie prowadzi na nią żaden most. Nie można tu przyjść piechotą, nie można przyjechać samochodem. Do Świnoujścia można jedynieprzypłynąć. Promem. Zanim więc przybysz postawi nogę w mieście, trochę nim pobuja. Jak ktoś wyjeżdża po rozpoznaniu, co się w Świnoujściu dzieje, buja nim jeszcze bardziej. Autor : K.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Umarzanie ludzi Nie trzeba żyć w Sudanie, żeby umrzeć z głodu. Oto Europa. Polska. Poznań. Poznań to rzekomo kraina w miodzie i mleku tonąca. Gospodarna, oszczędna, z inwestycjami i najbogatszym Polakiem wśród mieszkańców. Raj. Wprawdzie w ostatnich miesiącach marudni dziennikarze coraz częściej piszą o rosnącym bezrobociu, padających zakładach i aferach korupcyjnych, ale włodarze miasta mają inne zajęcia. Jeden z nich chce wprowadzać pomysły, które miasto poprzednio przez niego rządzone doprowadziło do katastrofalnego zadłużenia. Drugi angażuje się w pomoc kopaczom szumnie zwanych piłkarzami. Wszyscy sporo energii stracili także w walce z warszawskimi urzędasami, którzy grodu nad Wartą nie chcieli uznać na miasto stołeczne. I jeszcze na szukanie milionów potrzebnych na obchody 750-lecia stolicy Wielkopolski. Najważniejsze jest bowiem poprawianie wizerunku miasta. Bliźniacze tragedie Historie Mariana W. i Przemysława M. są niemal identyczne. Szokujące, makabryczne. Obie opisane są zaledwie w dwóch tomach akt. Wśród protokołów przesłuchań i rozmaitych opinii lekarzy są też zdjęcia obu mężczyzn. Wstrząsające. – Nasuwają skojarzenia z widokiem ofiar obozów koncentracyjnych – mówił sędzia Maciej Świergosz o fotografiach Przemysława M. Jest na nich dorosły mężczyzna o rękach i nogach szczupłych jak u kilkuletniego dziecka, zapadniętych policzkach, żebrach doskonale widocznych pod bladą skórą. Identycznie wyglądały zwłoki Mariana W., gdy fotografował je policyjny technik. Nawet obie sekcje przeprowadzał ten sam lekarz sądowy. Przemysław M. od pół wieku mieszkał z bratem w oficynie kamienicy przy ul. Krótkiej w peryferyjnej dzielnicy Poznania. Utrzymywali się z tego, co znaleźli na śmietniku, mieszkanie zamienili w norę, ale sąsiadom nie wchodzili w drogę. Żyli w swoim świecie. Kilka lat wcześniej było inaczej, ale Przemysław zaczął chorować i został zwolniony z pracy. Rak wodny twarzy postępował i mężczyzna coraz rzadziej wychodził z domu. W październiku 1998 r. Marian W. uległ wypadkowi samochodowemu. Lekarzom udało się utrzymać mężczyznę przy życiu, ale na jego resztę został przykuty do łóżka. Miał zmasakrowane nogi. Nie mógł nawet przygotować sobie posiłku. Po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu trafił do mieszkania siostry Iwony W. W międzyczasie jej konkubent załatwił niedoszłemu szwagrowi bezpłatną opiekę PCK i bony żywnościowe z Ośrodka Pomocy Społecznej. Urzędnicy podążają z pomocą Siostra PCK Stefania D. przychodziła do Mariana codziennie rano i wieczorem. Myła, sprzątała, przynosiła jedzenie, które kupowała za bony. Pewnego dnia zastała kartkę w drzwiach, że Marian rezygnuje z opieki. Domyśliła się, że napisała to Iwona, ale nie została wpuszczona do mieszkania i odpuściła sobie wizyty. Jej podopieczny nie był jednak zdany jedynie na PCK. Tak przynajmniej wynika z oficjalnych dokumentów. Mężczyzną opiekowała się także Katarzyna R. z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. W aktach sprawy są zeznania kobiety. Ich treść jest równie szokująca jak makabryczne zdjęcia Mariana W. Katarzyna R. opowiada, że nigdy nie została wpuszczona do mieszkania Iwony W. bez umówionej wizyty. Za dobrą monetę brała widok czystej pościeli i jedzenia na stole podczas zaaranżowanych spotkań. Pracownicy MOPR nie zaniepokoiło także, że Marian nigdy nie wstaje z łóżka. Nie pytała, z czego utrzymuje się Iwona, choć wiedziała, że jest bezrobotna. Katarzyna R. widziała Mariana W. ostatni raz 10 czerwca 2002 r. – Nie zgłaszał, że siostra go zaniedbuje. Był blady i bardzo szczupły – opowiadała opiekunka prokuratorowi. Marian W. zmarł miesiąc później. Doktor Czesław Żaba z Zakładu Medycyny Sądowej w opinii sporządzonej po sekcji zwłok nie pozostawił żadnych wątpliwości. – Proces wykańczania organizmu Mariana W. był bardzo rozciągnięty w czasie – stwierdził biegły, który w przewodzie pokarmowym Mariana nie znalazł nie tylko żadnej żywności, ale nawet treści kałowej. Wniosek...? Mężczyzna nie jadł od wielu, wielu dni. Zwłoki Przemysława M., którego losem także interesował się MOPR, znaleziono 10 grudnia 1999 r. Lekarz przeprowadzający oględziny od razu powiedział o skrajnym wyniszczeniu organizmu. Potwierdził to doktor Żaba. – Tak drastycznego przypadku w swojej kilkunastoletniej praktyce jeszcze nie widziałem – zapewniał biegły, który jeszcze wtedy nie miał pojęcia o istnieniu Mariana W. Sąsiedzi braci M. 30 września 1999 r. złożyli wniosek o udzielenie pomocy Przemysławowi. – Próba skontaktowania się z chorym była bezskuteczna – tłumaczyli urzędnicy z MOPR. Zamknięte drzwi były dla nich wystarczającym pretekstem, aby więcej na Krótkiej się nie pojawić. – Wydawało nam się, że ktoś jest w środku. Pukałyśmy, ale nikt nam nie otworzył – zeznawała Karolina G., a jej koleżanka Anna B. dodawała. – Sąsiedzi bali się wezwać pogotowie, bo nie wiedzieli, kto za to zapłaci. Mieszkańcy kamienicy przyznają, że Przemysław wyglądał bardzo źle. Był wychudzony i wyraźnie osłabiony. – Szedł zataczając się, sprawiał wrażenie osoby, która umiera – zeznała dozorczyni Lucyna W. – Badanie chemiczno-toksykologiczne krwi i treści pokarmowej żołądka Przemysława M. wykazało jedynie obecność rumianku – stwierdził doktor Żaba. Po sąsiedzku z prezydentem Ostatnie miesiące życia Marian W. spędził w kamienicy przy ulicy Woźnej. Gdyby mógł chodzić, w trzy minuty dotarłby stamtąd na plac Kolegiacki do gmachu Urzędu Miasta. Być może przyjąłby go prezydent odpowiedzialny za opiekę społeczną, a może trafiłby na sesję rady miejskiej planującej budżet. Dowiedziałby się o tym, co można znaleźć w informatorach. Na stronie internetowej poznańskiego Urzędu Miasta jest garść informacji o Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. Instytucja ta powstała decyzją radnych z 18 maja 1999 r. Wydawałoby się, że to wspaniała wiadomość dla Przemysława i Mariana, którzy już wtedy bardzo potrzebowali wsparcia. Pierwszy konał, a drugi był przykuty do łóżka. Zwłaszcza że nowa placówka realizująca zadania pomocy społecznej miała w pierwszej kolejności dotrzeć właśnie do osób niepełnosprawnych. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Poznaniu ułatwia mieszkańcom miasta przezwyciężać trudne sytuacje życiowe, którym nie są oni wstanie samodzielnie podołać – czytamy w internetowym informatorze www.city.poznan.pl. Na rzecz integracji osób niepełnosprawnych przeznacza się kwotę (tutaj należy wpisać liczbę w zależności od roku – przyp. D.B.) reali-zując programy służące pokonywaniu barier w komunikowaniu się w środowisku oraz zapewnienie wypoczynku i aktywizację sportu. – Zapewni to m.in. schronienie, posiłek i niezbędne ubranie.Iwona W. została oskarżona o nieudzielenie pomocy bratu w sytuacji zagrażającej jego życiu. Kobieta nie przyznaje się do winy, a proces trwa. Wojciecha M. brata Przemysława już skazano. Został uznany za winnego. Do więzienia jednak nie trafił, bo psychiatrzy stwierdzili, że zaburzenia osobowości ograniczały jego poczytalność. Dlatego sąd skorzystał z nadzwyczajnego złagodzenia kary. Poczytalni i świadomi na pewno byli sąsiedzi Wojciecha i Przemysława, pracownicy MOPR wiedzący o sytuacji obu mężczyzn. Nimi prokurator się nie zainteresował. Autor : Dariusz Bieleszczuk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psy na fajki Bronisław Czemarnik prowadzi hurtownię papierosów. Jak na wałbrzyską nędzę rodzina Czemarnika jest majętna. Pieniądze szczęścia jej jednak nie dały. Wręcz przeciwnie: nieszczęścia w nią walą różnej kategorii i mocy. Wiele z nich dziwnie splątanych jest z policją. Żona Grażyna zadławiła się imieninową kiełbasą, straciła oddech, zamarło w niej serce. Teraz żyje pod opieką wyrafinowanych rehabilitantów, którzy ożywiają jej obumarły częściowo mózg. To największe nieszczęście jakie Czemarników spotkało. Ale innych też nie ma co im zazdrościć. W roku 1994 napadnięto na syna pana Bronisława. Świadek pobicia wskazał dwóch łobuzów. Ujęto jednego. Jednak Czemarnik syn nie rozpoznał w nim swojego oprawcy. Sprawę więc umorzono. Poszkodowany odwołał się utrzymując, że policji znany jest też drugi podejrzany. Śledztwo nadzorował komendant miejski Wałbrzycha Leszek Marzec. Pan Bronisław znał komendanta i środowisko wałbrzyskich glin z czasów, gdy pomagał policji, która była wówczas milicją, jako społeczny inspektor ruchu drogowego. Swoje relacje z Leszkiem Marcem określał jako dobre. Tymczasem odwołanie – zdaniem pana Bronisława – bardzo się komendantowi nie spodobało. Rzekomo wstrzymało mu awans. To z kolei wpłynęło na irracjonalną niechęć Marca do całej rodziny Czemarników. Bronisław wyimaginował sobie, że wałbrzyski oberglina dybie na ich majątek, zdrowie i dobre imię. W roku 1996 kiedy syn państwa Czemarników, Damian tankował paliwo do służbowego wozu pełnego towaru i pieniędzy (zatrudniony był wtedy we wrocławskiej fabryce Wedla) czterech osobników wywlokło go z auta, wcisnęło do swojego i odstawiło do I Komisariatu w Wałbrzychu. Tam okazało się, że napastnicy to policjanci po cywilnemu. Na wniosek kolegium rozkazano im pojmać Czemarnika juniora i odstawić do aresztu, aby odsiedział stuzłotowy wyrok sprzed lat. A doszło do niego tak. W 1992 r. strażnik miejski wykrył nielegalnie zaparkowany samochód należący do syna państwa Czemarników, Damiana. Zdaniem Straży Miejskiej, Kolegium do Spraw Wykroczeń, które złe parkowanie osądziło zaocznie, oraz Zespołu Komorniczego, Czemarnik junior mimo wielu wezwań kontaktu z nimi nie nawiązał. Czemarnik junior utrzymywał, że nic o całej sprawie nie wiedział, gdyż samochód tamtego dnia pożyczył. Służył w armii, zmieniał miejsce pobytu i zatrudnienia, co rzeczywiście mogło organom utrudnić doręczenie mu urzędowych wezwań. Czemarnik senior przez swoje policyjne wtyki dowiedział się, co jest grane. Grzywnę natychmiast zapłacił. Z kwitem stanął przed obliczem Leszka Marca, prosząc o zwolnienie juniora. – Teraz to już nie! – zgasił petenta komisarz Marzec. Damian Czemarnik zatrzymany jest za naruszenie nietykalności osobistej funkcjonariuszy podczas czynności służbowych, lżenie ich, a to są już czyny kryminalne. Damian trafił przed sąd. Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom Czemarnika juniora, a dał wiarę zeznaniom policjantów. Skazał oskarżonego na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu. W maju 1997 r. Bronisław Czemarnik widywał przez dwa tygodnie przed własnym geszeftem czerwonego Poloneza, w którym stale przesiadywało dwóch jegomościów. 22 maja we wtorek – gdy zwyczajowo niósł utarg do banku – wpadło do firmy dwóch sportowców. Skneblowali i skrępowali zdrową jeszcze wówczas panią Grażynę. Rąbnęli 18 000 złotych. Pan Bronisław ustalił, że ów podejrzany Polonez należał do policji. Niebawem w hurtowni pojawiły się kraty i alarm. Wiosną 1998 r. Czemarnik rozwoził do kiosków towar. W Świebodzicach zaparkował Nysę przy ulicy Strzegomskiej i zostawił kluczyki w stacyjce. Wszedł do kiosku. Gdy chciał wyjść, okazało się, że drzwi są zamknięte na kłódkę od zewnątrz. Ujrzał, jak sprzed kiosku umyka Nyska pełna papierosowego bogactwa. Wkrótce dzięki policji Czemarnik odzyskał samochód z ładunkiem. W kwietniu 1998 r. mimo założenia krat i alarmu, do mieszkania znajdującego się nad hurtownią wlazł przez uchylony lufcik jakiś gamoń. Przejrzał wszystkie szafki, szuflady, półki i mimo dobrobytu zaklętego w meblach czy sprzęcie elektronicznym zrabował jedynie 850 zł. Złodziej nie zauważył kilku tysięcy złotych, które luzem leżały na regale. Policja nie znalazła gapy. W roku 2000 w hurtowni Czemarnika pojawił się jakiś osobnik, który chciał wejść do mieszkania przez uchylone okno. W każdym razie usiadł na parapecie i włożył rękę do środka. Pan Bronisław cały w nerwach wyskoczył z domu, chwycił intruza za frak i zepchnął ze schodów. Facet odgrażał się, że Czemarnikowi jeszcze pokaże, a w ogóle jest doręczycielem sądowym i byłym policjantem. Jak obiecał, tak zrobił – doniósł na Czemarnika do prokuratury, że została naruszona jego nietykalność osobista, a także że został zelżony. Postępowanie toczy się już dwa lata i pewnie dlatego, że nie jest zakończone, nie udało się ustalić, co ów nieborak dorabiający w sądzie za gońca miał dostarczyć. Na razie prokuraturę zadowala wyjaśnienie, że pełnił obowiązki służbowe. W maju 2001 r. jakiś młodociany pyskacz spytał pana Czemarnika o Czemarnika. Hurtownia była już nieczynna. O którego Czemarnika chodzi i w jakiej sprawie szanowny pan winszuje sobie? – dociekał pan Bronislaw. Na żadne pytanie nie dostał odpowiedzi. Wypchnął więc przybysza za bramę garażu. W chwilę później nadjechał radiowóz, a w nim przebrany za cywila sierżant policji Daniel Garwol. Na jego rozkaz policjanci zgarnęli Czemarnika do samochodu pozostawiając budynek otwarty i sparaliżowaną żonę bez opieki. Po kilku godzinach zatrzymanego wypuszczono do domu czyniąc mu zarzut lżenia i napadu na policjanta Garwola. W domu okazało się, że z hurtowni zginęło 43 000 zł w gotówce. Wezwana ponownie policja stwierdziła kradzież "rzeczywiście popełnioną". Złodzieja nie odnaleziono. Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie niedopełnienia przez funkcjonariuszy obowiązków służbowych. Uważa, że zaniedbania w ogóle nie było. Mimo wielu listów panu Bronisławowi Czemarnikowi nie udało się ustalić, po co ów Garwol przybył do jego domu. Po wielu wykrętnych wyjaśnieniach w stylu, że "Garwol przybył na rozkaz przełożonych" lub "prowadził czynności służbowe" Czemarnikowi odpisał sam komendant Leszek Marzec. Z listu wynika, że Garwol przybył do Czemarnika w związku z prowadzonym przez prokuraturę postępowaniem o sygnaturze akt 1DS/1251/01. Sprawdziliśmy: inspektor Marzec myli się jak najbardziej. Indagowany w tej sprawie rzecznik prasowy Komendy Miejskiej powiedział, że wizytacja policji w hurtowni to po prostu "służbowa tajemnica". Z powodu tych niejasności Czemarnik uroił sobie, że może komendant Marzec znów uknuł spisek. Tak pokierował wydarzeniami, żeby właściciela hurtowni wyciągnąć z domu i w ten sposób umożliwić kradzież pieniędzy. Po rozmowie z policją pozwolono nam myśleć, że pan Bronisław Czemarnik okradł się sam. Bronisław Czemarnik zapytuje, czy może mieć zaufanie do wymiaru sprawiedliwości ktoś, kogo dotkliwie nęka się za niecne parkowanie? Nachodzą go policjanci, którzy wyglądają jak złoczyńcy, przed którymi z lęku traci on panowanie nad sobą, za co spadają na niego dotkliwe restrykcje? Gdy natomiast trzeba znaleźć prawdziwych bandytów, to system okazuje się bezradny? Z tej historii jakąś rzeczywistą satysfakcję moralną mogą odnieść chyba tylko chorzy od Czemarnikowych papierosów: ktoś po części odpowiedzialny za ich nieszczęście nie żyje tak dobrze, jakby to się mogło wydawać. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Utrzymanek biskupa Pierwszy raz w nowożytnej Polsce bunt skierowany przeciwko Kościołowi ma charakter polityczny. – Czuć od nich gnojem. Gnojarze! – wrzeszczał z ambony ks. Kazimierz Żelaźnicki z podlaskich Szczepek i przestrzegał, żeby nie głosować na kandydatów Samoobrony. Chłopi są z gnojem za pan brat, więc perswazje nie zaszkodziły partii Leppera w wyborach. Zaszkodziły za to księdzu. Gdy emocje minęły, 500 parafian zażądało od biskupa, żeby zabrał ze Szczepek swego pasterza. Krewki proboszcz Ks. Żelaźnicki ma jaja. Tak mówią jego zwolennicy. Jaja pozwalają mu nazywać rzeczy po imieniu. Na przykład o członkach SLD zwykł mawiać "czerwone barany". Działacze partii Millera od lat gładko przełykają epitet. – Po co się obrażać – mówi Krzysztof Rogal, działacz SLD, wcześniej PZPR, w kościele co niedziela. – Każdy potrzebuje łaski księdza. A to chrzciny, to ślub, to pogrzeb. Nie warto zadrażniać. Żelaźnicki ma dar barwnego wysławiania się. Na przykład o wiernych mówi "świnie" albo "ptasie móżdżki"... Do tej pory obraziła się tylko jedna osoba. Hanna Dyszka ma koło osiemdziesiątki. Chodząc po kolędzie Żelaźnicki wypomniał jej, że źle traktuje synową i wnuki. Babina rozmyślała całą noc, a rano poszła na plebanię. – Won, czarownico, wiedźmo, małpo – usłyszała. I jeszcze polecenie: – Idź się modlić pod ołtarz. Emocje były takie, że Dyszka nie była w stanie opuścić świątyni o własnych siłach. Wkurwiona postanowiła szukać sprawiedliwości w sądach. Pozew wycofała, gdy proboszcz przeprosił ją przy świadkach. Żelaźnicki nie ma w parafii dobrej opinii. Choćby sprawa Trojanowskich. Nie zdążyli wziąć ślubu kościelnego, tylko cywilny, ona z brzuchem. W ostatnią Wielkanoc przenieśli się do Bozi. Ponoć kąpali się w jednej wannie, kiedy poraził ich prąd. Wielebny w odwecie odmówił prawa do wspólnej mogiły, a z pogrzebu wyszedł kabaret. Albo historia Stefańskiej. Żyje w konkubinacie. Nie chce wziąć ślubu, bo straciłaby zasiłek po mężu, a dzieci trójka. Ofiarą sporu między matką a klechą padła 9-letnia Jadzia. Proboszcz nie dopuścił jej do pierwszej komunii, zszokowane dziecko przez kilka dni nie opuszczało łóżka. Albo stary Gruszka. W kilka miesięcy stracił matkę, żonę i córkę. Za dwa pierwsze pogrzeby zapłacił, ile ksiądz chciał. Przy trzecim zaczął się targować, bo ma szóstkę dzieci do wykarmienia. Oburzony proboszcz wyrwał mu portfel i zabrał pieniądze. Łaskawy biskup Nasz kapłan pozbawiony jest ludzkich odruchów. Hańbi stan kapłański. (...) Obraża żywych i umarłych, odmawia posługi kapłańskiej – napisali ludziska do biskupa Mazura z Ełku. Argumenty i przykłady przelewał na papier dyrektor biura posłanki Genowefy Wiśniowskiej, w roli posłańców wystąpili lokalni działacze Samoobrony. Biskup przyjął delegację życzliwie, choć w przedstawionym przez niego wywodzie pojawiła się pogróżka. – Są trzy wyjścia. Przeniosę księdza, zlikwiduję parafię albo zostawię go mimo waszych uwag – powiedział. Ku swojemu zdumieniu usłyszał, że nie do przyjęcia jest jedynie wyjście trzecie. Uparci gnojarze W pierwszą lipcową niedzielę odbyło się w parafii w Szczepkach spotkanie pojednawcze. Zebrało się ze 20 zaproszonych osób. Rozjemca – prałat z Ełku, zaufani proboszcza i przedstawiciele Samoobrony. Do tych ostatnich proboszcz rozniósł pisemne zaproszenia. Oprócz kamery ("trzeba wszystko zarejestrować") wzięli ze sobą niżej podpisaną ("musi być świadek. Jak panią wygonią, też wyjdziemy"). – Kto zacz? – zagadał na mój widok klecha. – Dziennikarka... Nie zdążyłam powiedzieć, że od Urbana, a już proboszcz rozwrzeszczał się: – Won mi stąd. No szybko, won, jazda. Wywalił na schody i z drugiej strony zamknął drzwi na klucz. Pięć minut później wyszli ze spotkania gnojarze. * * * Minął blisko miesiąc. Biskup uważa, że sytuacja jest w porządku, bo zaufani proboszcza wystawili Żelaźnickiemu jak najlepszą opinię. Nie odpowiada na listy protestujących, nie chce ich wysłuchać. Samoobrona będzie pisać do prymasa. I do sądu. Jak nie pomoże, weźmie klechę głodem. Łatwa rachuba. Przeciwko Żelaźnickiemu wypowiedziało się 500 osób. Parafia liczy niespełna 2000 dusz, w tym noworodki. Niektórzy dorośli nie podpisali petycji, bo bali się restrykcji. Jeśli niezadowoleni zaczną się modlić w sąsiednich parafiach, Żelaźnicki może przetrwać jedynie jako utrzymanek biskupa. PS Nazwiska wiernych zmienione. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Killer skarbowy Myślicie, iż elity III RP w znojnym trudzie zbudowały ustrój, w którym za kradzież bochenka chleba idzie się do więzienia, a za kradzież fabryki – dostaje tytuł biznesmena roku? Macie rację. Zagraniczni turyści dziwią się nieustannie, dlaczego Polacy chodzą po ulicach nachyleni w pozycji grzybiarza. Wyjaśnienie jest proste – w takiej pozycji państwo polskie łatwiej może swych obywateli ładować od tyłu przy lada okazji. Oberżyńscy z niedowierzaniem przyglądają się swoim rękom, zastanawiając się, co ich podkusiło, żeby w 1990 r. wziąć w nie własny los zgodnie z zachętami nowej władzy. Dzisiaj woleliby, jak się zdaje, być od urodzenia inwalidami bez pary górnych kończyn. On – zwolniony w 1990 r. z zakładów Wiskord w Szczecinie, ona – nauczycielka z chudą pensyjką. Założyli, przepraszamy za nadużycie, przedsiębiorstwo Japikar Import – Export. Zastrzeżenie o nadużyciu bierze się stąd, iż nazywanie przedsiębiorstwem tego baraczku do złudzenia przypominającego kurnik jest przejawem właściwej nam odwagi cywilnej. Ale to były czasy pionierów, nie ma co się więc oglądać na wystrój wnętrza Japikaru. Oberżyńscy sprowadzali części samochodowe. I trzeba powiedzieć, że początki były cudne. Wśród zamawiających było kilkanaście dość znanych firm, co gwarantowało stały odbiór i dopływ gotówki. Po te części Oberżyńscy jeździli do Niemiec trzy razy w tygodniu i jako uczciwi ludzie starannie wypełniali stosy dokumentów dotyczących przychodów, rozchodów, zysku, podatków i czego tam jeszcze trzeba. Gdy w 1994 r. wprowadzono podatek VAT, para biznesmenów dołożyła wszelkich starań, by płacić go zgodnie z wymogami prawa. Chcąc uniknąć stania na granicy, Oberżyńscy odprawy celnej dokonywali w Szczecinie. Aby otrzymać zezwolenie na odprawę w mieście, należało złożyć paczkę dokumentów: zaświadczenie o niezaleganiu ZUS, zaświadczenie o niezaleganiu Urzędowi Skarbowemu, zaświadczenie o niekaralności oraz zabezpieczenie majątkowe. Świadectwa szczepienia przeciwko czarnej ospie i wściekliźnie nie wymagano. Wszystko było jak należy, co świadczyło o rzetelności Oberżyńskich. Okazało się, że to pozory. Tak naprawdę Oberżyńscy to złoczyńcy i zbóje. Tę wstrząsającą prawdę w 1996 r. odkrył szary i nikomu wcześniej nie-znany bezkompromisowy inspektor kontroli skarbowej Aleksander Żebiałowicz. Jego nazwisko chętnie dziś ujawniamy, żeby dzieci w szkołach miały się o kim uczyć. Odkrył on budzące zgrozę przestępstwo. Oberżyńscy rozliczali podatek VAT w 1994 r. biorąc za podstawę rozliczenia datę przekroczenia granicy, a nie datę ostatecznej odprawy celnej w Szczecinie. W związku z tym niewybaczalnym błędem, w jednym miesiącu płacili państwu za mało podatku VAT, natomiast w kolejnym za dużo. To straszne. Ogółem za cały rok 1994 zalegali Oberżyńscy państwu na niewyobrażalną dla zwykłego śmiertelnika kwotę 252 złotych. Jest rzeczą oczywistą, że za tak odrażające przestępstwo należało ukarać drwiących z prawa biznesmenów. Co też inspektor Żebiałowicz uczynił, wymierzając im karę 373 000 złotych (słownie: trzysta siedemdziesiąt trzy tysiące). Oberżyńscy złożyli odwołanie do Urzędu Skarbowego. Urząd owszem, odpowiedział im bardzo uprzejmie już po dwóch latach. Karę anulował, udowadniając jasno, że inspektor Żebiałowicz troszkę pogrzeszył gorliwością, ale co do zaległości podatku VAT nie popuścił. Doliczył Oberżyńskim odsetki od wszystkich zaległości. Co ciekawe, również za te dwa lata, kiedy to Urząd Skarbowy zastanawiał się nad odpowiedzią. Razem wyszło 25 000 złotych. Za dawnych czasów byłoby to do przełknięcia, chociaż nie jest dla nas jasne, dlaczego nawet zalegający z opłatami podatnik ma płacić za opieszałość urzędu przekraczającą wszelkie dopuszczalne granice i zapisy prawa. Ale od 1998 r. Balcerowicz schładzał gospodarkę i wtedy z zimna zaczęły zdychać tabunami firmy, z którymi do tej pory kooperowali Oberżyńscy. Japikar zaczął robić bokami, bo nie dostawał kasy. Właściciele firmy ratowali się kredytem obrotowym na rachunku swojej firmy, dzięki czemu mogli płacić swoje należności w terminie, ale z zyskami było krucho. Gdy w 1999 r. Urząd Skarbowy zadecydował, że Oberżyńscy mają zapłacić 25 000 złotych, zwrócili się z pokorną prośbą o rozłożenie tej kwoty na raty. Rozłożono im – na 5 rat. Odwołali się. Rozłożono na rat 15, w zamian odmawiając wystawienia corocznego zaświadczenia dla Urzędu Celnego, że nie zalegają wobec skarbówki. To oznaczało, że ich działalność importowa ulega zawieszeniu, co z kolei dla firmy oznaczało zgon. Oberżyński próbował zarobić na szybszą spłatę kary, imając się różnych robót, które nie przynosiły zysków i pisał pisma do Urzędu Skarbowego, żebrząc o zmiłowanie, czyli umorzenie części choćby odsetek, bo jest w tragicznej sytuacji finansowej. Wreszcie właściciele Japikaru postanowili zapłacić od razu te odsetki. Wzięli kredyt obrotowy, zapłacili, dostali wymagany papier. Zastawem kredytu były części samochodowe zgromadzone w ma- gazynie Japikaru. Nie mogli więc nimi handlować. A kredyt trzeba spłacać. Koniec opowieści. Dwoje ludzi chciało pracować w III RP na własny rachunek. Pomylili się w obliczeniach należności wobec fiskusa. Jeden urzędnik wymyślił, że nie mające istotnego znaczenia błędy warte są nałożenia kary wynoszącej czterysta średnich krajowych. Potem inni urzędnicy karę uchylili (ciekawe, czy jakieś konsekwencje swoich decyzji poniósł Żebiałowicz), ale kazali petentom zapłacić za swoją opieszałość doliczając dwuletnie odsetki od kwot, dawno zapłaconych z miesięcznym tylko opóźnieniem. Żądano ich uiszczenia w ratach, których wysokość była nie do udźwignięcia dla firmy, równocześnie pozbawiając ją możliwości działania. A po ulicach, na których niedługo wylądować mogą Oberżyńscy wraz ze swymi dziećmi, jeżdżą luksusowymi samochodami goście, których zaległości wobec skarbu państwa sięgają dziesiątków milionów złotych i mają się pysznie, bo dopóki mają kasy, jak lodu na Grenlandii i plecy szerokie, jak wodospad Niagara – nikomu nawet przez myśl nie przejdzie ich ścignąć. Ich nazwiska znane są z prasy drukującej hołdy dla wzorców osobowych i z kolorowych magazynów ukazujących piękne życie szacownych elit. PS Nazwisko bohaterów zostało zmienione. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedziesz – wypij Trunkowi kierowcy! Walnijcie setę za zdrowie wicepremiera Hausnera i jego ludzi. To dzięki nim możecie czuć się bezkarni. Codziennie pomroczne drogi przemierzają dziesiątki tysięcy nawalonych kierowców. Dokładnej liczby nie sposób ustalić. Jedyne informacje to policyjne komunikaty na temat zatrzymań. W 2002 r. dupnięto 157 tysięcy delikwentów. Przed sądami pierwszej instancji stanęło 102 150 ululanych osobników, z czego skazano 97 469. Jak to jest możliwe, że policja złapała 157 tysięcy pijaków, a przed Temidą odpowiadało niewiele ponad 100 tysięcy? Uwzględniając nawet opieszałość sądów niemożliwe jest, aby gdzieś wsiąkło prawie 55 tysięcy dusz. Cegła z rurką Policja sprawdza drogowych pijaków za pomocą urządzenia zwanego popularnie alkomatem czy tradycyjnie "balonikiem". Podejrzany delikwent dmucha w rurkę przytkaną do przedmiotu wielkości cegły i po kilkudziesięciu sekundach wiadomo, ile promili miał pod czaszką. Od 1990 r. używanie przez policję alkomatów i wykorzystywanie wyników badań w sądach oraz dawnych kolegiach ds. wykroczeń odbywało się na podstawie pozytywnej opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie. Ta ciesząca się międzynarodową renomą placówka naukowo-badawcza podległa jest Ministerstwu Sprawiedliwości. Instytut szczegółowo badał konkretny typ alkomatu. Później gliniarze mieli za zadanie regularnie, co 6 miesięcy oddawać urządzenia do serwisu. Nielegalne karanie Wszystko funkcjonowało bez problemu do 1999 r. Wtedy do interesu wpieprzył się Główny Urząd Miar. Na podstawie ustawy Prawo o miarach 28 czerwca 1999 r. prezes GUM wydał dwa zarządzenia dotyczące legalizacji i zatwierdzenia "dowodowych analizatorów wydechu". Co to takiego – nie wyjaśniono, wyjaśniono za to, kto ma prawo przeprowadzania legalizacji: tylko GUM. Rok później, jesienią 2000 – kolejne zarządzenie prezesa GUM: analizatory zatwierdzone przez krakowski instytut, które były stosowane przed 19 sierpnia 1999 r., mogą być w użytku do końca 2005 r. Te same analizatory, ale kupione po 19 sierpnia, a więc gdy prawo ich zatwierdzania ma GUM, są nielegalne. Tymczasem okazało się, że policja posiada ponad 1000 sztuk, świeżutko – a więc po 19 sierpnia1999 r. – zakupionych w drodze przetargu nowiutkich alkomatów: za 700 zapłacił Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR), za 300 – sama policja. Razem – 3 mln zł. Stróże prawa o zarządzeniach prezesa GUM w ogóle nie mieli pojęcia. O tym, że używają "nielegalnych" przyrządów, dowiedzieli się z prasy na początku 2001 r. W Komendzie Głównej Policji doszli do wniosku, że prezes GUM swoje zarządzenia może wsadzić sobie w buty. Nie do niego należy stanowienie prawa, którym kierować się mają policja, prokuratura i sądy. Poplątanie z pomieszaniem W styczniu 2001 r., czyli dopiero 1,5 roku po swym pierwszym zarządzeniu w sprawie alkomatów, GUM opracował "Wytyczne dla pracowników służby miar legalizujące dowodowe analizatory wydechu w punktach legalizacyjnych i w terenowej służbie miar". Trzy miesiące później powstały dwa pierwsze laboratoria wykonujące legalizacje. Jedno może sprawdzić kilka sztuk analizatorów dziennie, a jego oceny są bardzo surowe. GUM-owskie laboratoria uwaliły 800 alkomatów, choć te miały pozytywną opinię Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa. Przebadanie tysiąca urządzeń zakupionych w 2000 r. było niewykonalne. Okręgowym Urzędom Miar zajęłoby kilka lat, a policję kosztowałoby 200 tys. zł od razu – 200 zł od sztuki – i potem następny szmal co pół roku, za powtórne legalizacje. Efekt: nie zalegalizowano ich do dzisiaj, a 3 mln zł poszły się kochać. Dyrektor na dezodorancie W jednej chwili policji w całej Polsce ubyło ponad 1800 alkomatów, czyli prawie 50 proc. wszystkich urządzeń. Zdarzały się komendy powiatowe oraz komisariaty, w których nie było ani jednego legalnego urządzenia. Kierowcy, którzy dali się przyłapać na trefnych, w sądach zaczęli domagać się od stróżów prawa okazania świadectw legalizacji. W prasie głośno było o przypadku Jerzego F., byłego dyrektora Podlaskiej Kasy Chorych. Dupnięty przez policję miał we krwi prawie promil alkoholu. Przed sądem tłumaczył, że tuż przed badaniem używał dezodorantu do ust. A poza tym alkomat użyty przez policję nie posiadał świadectwa legalizacji, czyli był gówno wart. Gliniarze, którzy się nim posługiwali, popełnili wykroczenie, zaś pomroczne prawo nie pozwala za uznanie dowodu pochodzącego z przestępstwa. Można tylko przypuszczać, że wśród brakujących 50 tys. spraw, które nie wpłynęły w ogóle do sądów, są przypadki dowodowo kuse w związku ze sporami o alkoholomierze. NIK kryje bałagan Sprawą "baloników" na wniosek parlamentarzystów zajęła się Najwyższa Izba Kontroli. W sierpniu 2002 r. w Komendzie Głównej Policji przeprowadzono kontrolę, której wyników nigdy nie ujawniono. Zamiast szczegółowego raportu i wniosków pokontrolnych wybrańcy narodu otrzymali pięć kartek A4 z ustaleniami z kontroli, z których nic nie wynika. Najbardziej interesujące szczegóły z przeprowadzonej kontroli wiceprezes NIK Jacek Jezierski zataił przed parlamentarzystami pisząc tylko, iż Komendant Główny Policji przyjął do realizacji wnioski pokontrolne zmierzające do doprowadzenia do zgodności eksploatowanych przez Policję przyrządów pomiarowych z wymaganiami metrologicznymi obowiązującymi w Polsce. Czyli ma tak przestawić alkomaty, aby było wszystko OK. Hausner miesza Do powstania zamieszania dołożył się także minister Hausner (Główny Urząd Miar podlega jego resortowi). 20 lutego 2003 r. wydał rozporządzenie w sprawie przyrządów pomiarowych podlegających prawnej kontroli metrologicznej, wymieniając "dowodowe analizatory wydechu". 2 kwietnia 2003 r. minister wydał kolejne rozporządzenie w sprawie wymagań metrologicznych, którym powinny odpowiadać "analizatory wydechu". To samo, czy nie to samo? Nie wiadomo. Tymczasem policja szykuje się do zakupu kolejnej partii alkotestów. Jeśli minister Hauser szybko nie ujednolici zapisów tych rozporządzeń – może się okazać, że stróże prawa łapią pijanych kierowców na nielegalne urządzenia. Pomroczność jasna Niezależnie od tego wszystkie pokręcone decyzje doprowadziły do absurdalnej sytuacji. Sądy rozpatrując sprawy pijanych kierowców wymagają od policji przedstawienia legalizacji "dowodowych analizatorów wydechu", choć w żadnych przepisach nie określono precyzyjnie, co to takiego ani według jakich norm mają być one legalizowane. Obecnie policja używa około 1300 przyrządów atestowanych oraz około 1200 nieatestowanych. Szansa na to, że zostaniesz złapany na nielegalizowany alkomat, jest zatem pół na pół. Sytuacja taka może mieć miejsce tylko w kraju, w którym wymyślono pomroczność jasną. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jego ulice, jego kamienice Naczelny architekt Warszawy tanio kupił kamienicę z lokatorami. Miasto tak kocha swojego architekta, że organizuje lokale zastępcze dla niewygodnych mu lokatorów. Michał Borowski od lipca zeszłego roku jest naczelnym architektem Warszawy. Zastąpił na tym stanowisku prof. Jana Macieja Chmielewskiego, którego zaledwie po dwóch miesiącach urzędowania prezydent Kaczyński odwołał z niejasnych powodów. Michał Borowski – mający obok obywatelstwa polskiego także szwedzkie i dwa adresy zamieszkania, warszawski oraz sztokholmski – ujawnił w oświadczeniu majątkowym, iż jest właścicielem kamienicy przy ul. Foksal 15 wartej 6 mln zł. Chcąc zgromadzić taką kwotę urzędnik ratusza, zajmujący nawet kierownicze stanowisko, teoretycznie musiałby pracować przez jakieś 70 lat, nic nie jedząc i nie wydając ani grosza na inne potrzeby. Borowskiemu daleko do siedemdziesiątki. Ma dopiero 54 lata. Od 1990 r. jest współwłaścicielem biura architektonicznego w Warszawie. W Sztokholmie też był wziętym architektem. A więc gażę, którą pobiera w ratuszu, przeznacza zapewne na drobne wydatki. To bardzo dobrze, że Borowski jest człowiekiem majętnym. Niezależność finansowa na ogół zniechęca do wchodzenia w podejrzane interesy, a naczelny architekt miasta jest codziennie narażony na rozmaite "kopertowe" pokusy. Rzecz jednak w tym, iż Borowski, choć wszedł w posiadanie kamienicy przy Foksal 15 legalnie, to pokrętną drogą. Najpierw nieruchomość odkupiła od warszawskiej gminy łodzianka Jadwiga I. Miała prawo pierwokupu jako spadkobierczyni przedwojennych właścicieli. Z początku rzeczoznawca wycenił kamienicę na 6 mln zł. W kolejnej wycenie była warta już tylko ok. 3 mln zł. Ostatecznie pani Jadwiga I. zapłaciła miastu 2125 tys. zł. Jak można wnioskować z dokumentów, nabywczyni kamienicy nie dysponowała taką kwotą. Pieniądze de facto wyłożył za nią architekt Borowski. Dzięki temu zabiegowi architekt Borowski mógł przejąć nieruchomość za okazyjną cenę. "Odkupując" potem kamienicę Borowski zapłacił pani Jadwidze I. 3261 tys. zł. Nie ulega żadnej wątpliwości, że współdziałanie Borowskiego z Jadwigą I. miało na celu ogranie władz miasta. Transakcja miała miejsce, zanim Borowski został naczelnym architektem. Przy spisywaniu notarialnej umowy kupna-sprzedaży panią Jadwigę I. "zbywającą" kamienicę reprezentowała Maria W. będąca de facto osobą związaną z Michałem Borowskim. Innymi słowy Maria W. była w rzeczywistości reprezentantką obu stron umowy: kupującego i sprzedającej. W tym stanie rzeczy nie wszystkie uzgodnienia między stronami zostały ujęte w akcie notarialnym. Architekt Borowski złożył na ręce "zbywającej" dodatkowe pisemne oświadczenie, w którym zobowiązał się – pod pewnymi warunkami – dopłacić Jadwidze I. dodatkowo jeszcze równowartość ok. 200 tys. dolarów. To oświadczenie zostało jednak tak cwanie zredagowane przez Borowskiego, iż w gruncie rzeczy z góry można było podejrzewać, że sprzedająca żadnych dodatkowych pieniędzy nigdy nie zobaczy. I tak się rzeczywiście stało. Pani Jadwiga I. czuje się oszukana, choć i tak na transakcji zarobiła ponad milion złociszów. Po bezskutecznych pertraktacjach upoważniła swego adwokata do złożenia w warszawskiej prokuraturze doniesienia o oszustwie (art. 286 k.k.). Jeśli prokuratura podejmie temat, do sprawy będzie musiał ustosunkować się jakoś prezydent Kaczyński. Tym bardziej że naczelny architekt Warszawy korzysta z "życzliwej pomocy" władz dzielnicy Śródmieście przy wykwaterowywaniu dotychczasowych lokatorów z należącej do niego kamienicy przy Foksal 15. W chwili sprzedaży kamienicy z góry było wiadomo, że zabytkowy budynek musi być poddany remontowi kapitalnemu, a więc trzeba będzie dotychczasowych lokatorów wyprowadzić. Sprzedając pani Jadwidze I. kamienicę władze gminy zawarowały w akcie notarialnym, iż kupujący musi własnym sumptem zapewnić lokatorom lokale zastępcze. Tymczasem architekt Borowski przyznaje, że to miasto zapewniło lokale socjalne dla dwóch jego dotychczasowych lokatorów zajmujących mieszkania w kamienicy przy Foksal. Nie przeczy również, że miasto pomaga mu w znalezieniu lokali dla pozostałych lokatorów. Ten aspekt sprawy niechybnie zainteresuje radną Julię Piterę, która namiętnie tropi nieformalności w gospodarce miejskimi lokalami. Do złożenia interpelacji szykuje się też radny Golimont, choć skądinąd uważa Borowskiego za kompetentnego architekta. Michał Borowski nie jest w żaden sposób politycznie związany z koterią prezydenta Kaczyńskiego. Kilka miesięcy przed tym, jak Kaczor ogłosił jego nominację, członek warszawskich władz Platformy Obywatelskiej powiedział mi w zaufaniu: – Jeśli naczelnym architektem Warszawy zostanie pan Borowski, oznaczać to będzie, że Kaczyński politycznie dogadał się z Michnikiem. Nie dysponuję materialnym dowodem pozwalającym stuprocentowo twierdzić, że nominacja Michała Borowskiego na stanowisko naczelnego architekta Warszawy nastąpiła w wyniku jakiegoś politycznego targu. Być może Kaczor posłuchał po prostu przyjacielskiej rady Michnika, który doskonale zna Michała Borowskiego, swego sąsiada z alei Przyjaciół. Może nie ma w tej nominacji żadnego tego rodzaju podtekstu? Jak jednak wiadomo, stolicą władają nieformalne grupy towarzyskie. W tym względzie pod rządami PiSuaru nic się w Warszawie nie zmieniło. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna JAK CIĄGNIE ARCYBISKUP Abepe Życiński mówi. Księża piszą. My liczymy. Bóg łapie się za głowę. Na pytanie intelektualnej kolubryny "Gazety Polskiej", czyli Elżuni Isakiewicz, A czy trzeba się spowiadać z tego, że się czyta "NIE"?, abepe Józef Życiński zechciał odpowiedzieć: Obawiam się, że wśród tych, którzy czytają "NIE", raczej niewiele osób chodzi do spowiedzi. Ale problem można by sformułować przez analogię: czy trzeba się spowiadać, że się kąpało w gnojówce? Akurat spowiedź nie jest tu najważniejsza, tylko fakt, że ktoś wybiera za swoje środowisko naturalne tę gnojówkę (podkreślenie P.Ć.). Mówiąc to abepe Życiński najwidoczniej nie znał jeszcze wszystkich wonności wydobywających się z łóżka swego kolegi z komanda czerwonych beretów abepe Juliusza Paetza. Nie znał też treści listu skierowanego do gnojówki, czyli redakcji "NIE", przez tych, którzy do spowiedzi chodzą na pewno. Jest to list księży uczestniczących w tzw. kolędzie dekanalnej odbywanej z udziałem abepe metropolity szczecińsko-kamieńskiego Zygmunta Kamińskiego, podpisany imionami i nazwiskami. Najogólniej jest to skarga na pazerność takich purpuratów jak abepe Kamiński, Paetz i Życiński. Bo to, co dzisiaj z kapłanami wyrabiają biskupi i do czego nas zobowiązują, to przechodzi ludzkie pojęcie. Księża-nadawcy próbują granice ludzkiego pojęcia przedstawić w złotówkach, dodając do listu kopię dokumentu "Znowelizowane normy finansowe obowiązujące od 1.01.2001 r. w całej Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej". Księża piszą: Według "Schematyzmu Diecezji Szczecińsko-Kamieńskiej" wyd. 1995 r., s. 44 – Archidiecezję zamieszkuje 1 103 200 mieszkańców. A parafii jest 254, kapłanów ponad 580. Te liczby są potrzebne do obliczenia wielkości opłat znajdujących się w tzw. normach finansowych. Wedle tych danych dokonaliśmy obliczeń, których wyniki zamieszczamy w tabeli. Księża piszą: Ile pieniędzy każdego miesiąca otrzymuje Biskup i co z nimi robi? (Na utrzymanie Kurii zarabia sklep z książkami i dewocjonaliami w Kurii). Warto o to zapytać. My nie możemy zapytać, bo człowiek o kamiennej twarzy (Kamiński) wiemy, co może z nami zrobić (zasuspendować, wyrzucić z parafii, jak wielu młodym kapłanom to już się przydarzyło – w lutym br. odszedł ks. Grzegorz, młody z Wolina) (...) Kiedy był poprzedni ekonom AWSD Ks. Darek Żarkowski, miał nadwyżkę na koncie seminaryjnym 100 tys. zł. Trzeba było zmienić ks. ekonoma, wysłać go do katedry kamieńskiej na proboszcza, a te pieniądze zabrać, by przeznaczyć: komu i na co? (...) Jest Dom Księży Emerytów w Kamieniu Pomorskim. Obraz nędzy i rozpaczy. Wstyd pokazać. W tym domu przebywa 3 księży. Jest jeszcze pomieszczenie jedno, ale zimne i nie do zamieszkania, byle jakie. W takich warunkach mieszkają księża, którzy całe życie pracowali dla diecezji. Arcybiskup przychodząc do diecezji mieszkał długie miesiące w Kurii, a cały pałac przy ul. Piotra Skargi poddał remontowi za 8 miliardów starych zł z diecezjalnej kasy. Ks. abp M. Przykucki odchodząc na emeryturę kazał sobie w budynku poprzedniej Kurii przygotować mieszkanie za 4 miliardy st. zł, a dla księży emerytów – cała diecezja płaci i jakie pomieszczenia mają? Proszę jechać i zobaczyć, czy są bicze wodne, jak w rezydencji arcybiskupów. (...) Dlaczego biskupi nie podadzą swoich dochodów, ile otrzymują za bierzmowanie, odpusty i inne uroczystości, po których wyciągają rękę do proboszczów. To są potentaci finansowi. Mówi się w gronie naszych szczecińskich kapłanów, że bp Gałecki Jan jest najbogatszym człowiekiem Szczecina. Są przecież ludzie, którzy pracują w bankach i mają wgląd w konta, a to są czasem nasi krewni, i w tajemnicy nam też to mówią. (...) Nie ma do kogo wołać i co mówić. Arcybiskup rozmawiać nie chce. Ksiądz młody pisał kilka razy z Tarasu Górnego w Gryfinie, prosząc o spotkanie i rozmowę, ale nie doczekał się. Zostawił w tamtym roku wszystko i powiedział, że takiej współpracy nie chce. I odszedł z kapłaństwa. (...) Nie ma komu się poskarżyć. Pan Bóg za daleko, ludzie nie wiedzą, a jeżeli nawet w czasie kolędy im to mówimy w Szczecinie, to nie wierzą. Trzeba więc o tym mówić i pisać. Chciejcie nam w tym wszystkim pomóc, bo to jest prawda, a prawdy nie należy się wstydzić. (...) Pozdrawiamy serdecznie cały redakcyjny zespół księża dekanatów szczecińskich (podpisy czytelne tylko do wiadomości redakcji) Czerwone i fioletowe berety od czasu do czasu palną kazanko o ubóstwie, wyrażą troskę o bezrobotnych, publicznie stwierdzą obrzydzenie wobec tych, którzy się kąpią w gnojówce. Dyskretnie trzepią miliony złotych na twarz, choć oficjalnie deklarują, że żyją powietrzem i miłością. Czasem przelecą jakiegoś kleryka. Tak w skrócie wygląda rzeczywistość Kościoła kat. Jak to napisali księża z dekanatów szczecińskich? Pan Bóg za daleko... Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Leszek tłusty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Podgórale Województwo podkarpackie to okrutne zadupie. Intelektualne, mentalne i ogólne. Regionem rządzi wojewoda z SLD i sejmik wojewódzki. Rzecz jasna, zaraz po biskupach. W sejmiku była koalicja SLD–PSL–Samoobrona, ale zdechła z woli Leppera. Teraz koalicji brak, a jaja jak były, tak są. Po ostatnich wyborach w bólach zrodziła się w sejmiku wojewódzkim koalicja SLD–PSL–Samoobrona. Marszałkiem został peese-lowiec Leszek DeptuŁa, szerzej nieznany weterynarz. Posadę zastępcy objął eseldowiec Norbert Mastalerz, przegrany w wyścigu do stołka prezydenta Tarnobrzega. Jednak całym tym interesem kręciła „żelazna dama” – posłanka Samoobrony Maria Zbyrowska. Waląc pięścią w stół osiągała, co chciała. Koalicja od początku była słaba, bo miała tylko jeden głos przewagi nad opozycją. Był to głos radnego Samoobrony, który ostatecznie zrezygnował z członkostwa w partii. Spotkała go za to niemiła przygoda. Bawił pan radny w rzeszowskim hotelu. Wpadła policja i zwinęła faceta do izby wytrzeźwień. Widać w Rzeszowie facet nie może napić się wódki wieczorem ze znajomymi. Zamiast zabrać się do roboty, bo region jest w agonii, sejmik zajął się walką o stanowiska i wpływy. Prym wiodła Samoobrona. Najgłośniej zrobiło się o dwóch osobistościach z tego ugrupowania. Pierwszy nazywa się Zbigniew KoŚla. Niegdysiejszy poseł Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Facet z kilkoma wyrokami, w tym m.in. za próbę gwałtu na nieletniej i zanieczyszczanie także środowiska, został wiceprzewodniczącym sejmiku i szefem Komisji ds. Bezpieczeństwa. Wyroki nazwał niesprawiedliwymi i niesłusznymi, bo jego zdaniem czepiał się go prokurator. Po burzy w mediach Kośla zrezygnował z funkcji, w zamian za co otrzymał od posłanki Zbyrowskiej funkcję na pocieszenie – stołek w Radzie Nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Drugi znany działacz Samoobrony nazywa się Adrian Zbyrowski. Jest synkiem mamy posłanki. Ma 24 latka, też był karany – za hodowlę konopi indyjskich w rodzinnym gospodarstwie. Jako człowiek bliski natury dostał posadkę w Radzie Nadzorczej WFOŚ. Poselski syn został również szefem komisji współpracy z zagranicą i promocji. Pytany o kwalifikacje na stanowisko w Funduszu Zbyrowski odparł, że województwo „obfituje w wiele siedlisk przyrody”. Przeciwko nominacji na stanowisko w Funduszu najgłośniej protestował wybitny polityk prawicy StanisŁaw ZajĄc. Złośliwi komentowali ten fakt prosto: Staszek chce obronić stanowisko dla swojej żony, która zasiada w radzie Funduszu. Wszystkie działania Zbyrowskiej skłoniły lokalnych pismaków do bacznego jej się przyglądania. Opłacało się. Zostając posłanką Zbyrowska miała wykształcenie podstawowe. 16 miesięcy zajęło jej zdobycie matury. „Jestem bardzo zdolna” – powiedziała lokalnej „Gazecie Wyborczej”. Obecnie pani poseł jest studentką w przemyskiej Wyższej Szkole Gospodarczej. Tak się składa, że w szkole dużo do powiedzenia miał jeden z radnych sejmiku, członek Samoobrony. * * * Andrzej Lepper traktuje sejmik podkarpacki jak poletko doświadczalne. Szef Samoobrony dał władzom województwa dwa tygodnie na rozwiązanie problemu bezrobocia, służby zdrowia i energetyki. Po tym czasie Samoobrona zagłosowała przeciwko budżetowi, który sama współtworzyła. Koalicja zdechła. Lepper nie ukrywa, że jego cel jest jasny: poprzez zrywanie koalicji chce doprowadzić do wcześniejszych wyborów w kraju i ma zamiar przejąć władzę w Polsce. Do momentu gdy istniała koalicja w sejmiku, było wesoło: SLD i PSL godziły się na żałosne spektakle, jawne walki o stanowiska i walenie pięścią w stół „żelaznej damy” podkarpackiej polityki, po czym członkowie SLD i PSL tłumaczyli się, dlaczego sejmik jest kabaretem. Obydwa te ugrupowania traciły resztki szacunku w oczach mieszkańców regionu. Prawica bredziła coś o powadze sejmiku. Po stronie prawicowych ugrupowań zasiadają w sejmiku wybitni politycy, m.in. Stanisław Zając, ZdzisŁaw Pupa (były poseł AWS), Józef FrĄczek (były senator AWS), były wojewoda Zbigniew SieczkoŚ. Wybitny polityk Zając zabłysnął projektem zmiany w budżecie: chciał, aby 2,5 mln zł przeznaczone na działanie Urzędu Marszałkowskiego przesunąć na szkolnictwo wyższe i ochronę zdrowia. Pomysł nie był zły, miał tylko jeden feler – jego realizacja by oznaczała, że urząd przestałby istnieć. Poprawkę przyjęto m.in. głosami Samoobrony. * * * Poseł PSL Jan Bury próbuje dogadać się w sprawie innej koalicji, ale mu nie wychodzi. Prawicowe Podkarpacie Razem (PO–PiS – lokalne listy prawicowe) chce koalicji z PSL, ale bez SLD. Bez SLD nie ma przewagi w sejmiku. Liga Polskich Rodzin chce niby z PSL, ale ludowcy nie bardzo chcą Ligę. Najlepszym rozwiązaniem – według obytych w temacie – byłaby koalicja PSL z Podkarpaciem Razem przy cichym udziale SLD. Taka opcja jednak nie wchodzi w grę. Województwem podkarpackim sterowała już wielka kadrowa, czyli siostra Mańka Krzaklewskiego, Barbara FrĄczek, i region brał w dupę. Obecnie jej rolę przejęła posłanka Zbyrowska, posiadaczka fermy indyczej i licznych talentów. Zdaje się, że obecnie jest jeszcze gorzej. Tak czy inaczej sytuacja w województwie podkarpackim dowodzi słabości SLD w tym regionie. Tworzenie koalicji za wszelką cenę – prawicy z lewicą, lewicy z ludowcami czy z kim popadnie – dowodzi, że chodzi tylko o władzę i profity, które z tego płyną. Jak błyskotliwie zauważył jeden z ważnych do niedawna polityków, w województwie podkarpackim nie ma władzy. Przez to nie ma komu starać się o kasę w Warszawie i Unii Europejskiej, gdy wszystko się wali. Obserwując to, co się dzieje w sejmiku podkarpackim, można śmiało wnioskować: sejmik to instytucja zbędna, kosztowna i zabawna. Tylko mieszkańcom województwa nie jest do śmiechu. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poborca z ludzką twarzą Stroną najbardziej trudną, jeśli chodzi o realizację budżetu na rok 2003, na pewno są dochody – powiedział zeszłoroczny minister finansów Grzegorz Kołodko i podał się do dymisji. O podatkach, rządowej polityce fiskalnej i pomrocznym wirtualnym szmalu na rok 2004 gadamy z ministrem WiesŁawem Ciesielskim, głównym inspektorem skarbowym: – Ludziom wszystko się w telewizorach miesza: dziura budżetowa, dług publiczny, „lub czasopisma”, górnicy, Hausnery, Millery. Istna betoniarka. Z czyjego szmalu utrzymywać będziemy ojczyznę w roku 2004? – Dane NIK za rok 2002 świadczą, że w Polsce ściągalność podatków mamy na poziomie 95 proc., największą liczbę płatników stanowi grupa obywateli rozliczających się w I przedziale, czyli zarabiających do 1000 zł miesięcznie. – Kiedy podatki zaczną płacić najbogatsi i najsłynniejsi obywatele, czyli pozostałe 5 proc.? – Kontroli podatkowej podlegają wszyscy obywatele, również ci sławni. I jak wszystkim obywatelom przysługują im ulgi podatkowe, z których, nie oszukujmy się, bogaci korzystają częściej. Mogę się tylko pochwalić tym, że z roku na rok wzrasta liczba prowadzonych w tym zakresie kontroli, także kontroli dochodów z nieujawnionych źródeł. W ciągu 8 miesięcy 2001 r. przeprowadziliśmy 157 takich kontroli, w 2002 r. – już 387, a w I półroczu 2003 r. zakończyliśmy 255 postępowań. – Ile szmalu z tytułu kontroli skarbowych wpłynęło do budżetu? – W zeszłym roku, przy 23 tys. kontroli – prawie 31 mln zł, a w I półroczu 2003 r. – ponad 11,5 mln. – 23 tys. kontroli przyniosło 31 mln, czyli mniej niż 1500 zł z jednej kontroli. Czy to nie poniżej kosztów kontrolowania? A może mamy za mało kontrolerów albo w opłacaniu ich państwo przebijają kontrolowani, a może ci kontrolerzy zwyczajnie nie potrafią kontrolować? – 2788 inspektorów przeprowadziło 23 207 kontroli, co daje rocznie ok. 8 na twarz. To rozsądna liczba. Ale przyznaję: do wielu zadań nasi kontrolerzy ciągle są nieprzygotowani – stąd reorganizacja aparatu kontroli skarbowych, unowocześnienie wywiadu skarbowego i regularne szkolenia prowadzone przez zachodnich ekspertów za pieniądze Phare i Ministerstwa Finansów. W budżecie na szkolenie polskiej administracji podatkowej przeznaczono 560 tys. zł. Wynagrodzenia kontrolerów nie są, moim zdaniem, niskie, ale brak systemu progresywnego, czyli awansowania i podwyżek dla najlepszych pracowników. Motywacja – jak w policji – jest tu bardzo ważna. Pracujemy nad takim programem. – Bardzo mnie zdziwiły, na przykład, wyniki kontroli super- i hipermarketów w Polsce. Największe zagraniczne spółki, których zyski w 2001 r. sięgały 500 mln zł, za rok ubiegły w swoich bilansach wykazały straty i dzięki temu nie zapłaciły podatków... – W zeszłym roku 11 urzędów skarbowych przeprowadziło kontrole w 17 super- i hipermarketach. To prawda – były one ułomne. Ale dzięki nim wiemy więcej o mechanizmach przerzucania dochodów za granicę i stosowania cen transferowych. Złapaliśmy na tym 35 firm. Na przykład: spółki z udziałem zagranicznym nagminnie zawierają pozorne umowy z macierzystymi firmami i w ten sposób wyprowadzają zyski za granicę. W przyszłym roku, kiedy zreorganizujemy i usprawnimy nasz wywiad skarbowy, powrócimy do kontroli tych spółek. – Czyli z tych obiecanek rozliczymy się w przyszłym roku. To weźmy teraz na tapetę obiecanki z roku ubiegłego – mafia paliwowa, straty w budżecie co najmniej 1 mld zł... – Do końca sierpnia przeprowadziliśmy 111 postępowań wobec firm paliwowych. Badamy dalszych 830 podmiotów. Efekt: naliczono 582,9 mln zł należnych budżetowi podatków. Przy pomocy policji, a szczególnie CBŚ, pod nadzorem prokuratur udało się wykryć wiele przekrętów. Stale też uszczelniamy system od strony prawnej, np. rozporządzeniem z 28 lipca 2003 r. obłożyliśmy podatkiem akcyzowym wszystkie towary przeznaczone do użycia jako paliwa silnikowe, także dodatki i domieszki do tych paliw, olejów opałowych i silnikowych. Dzięki temu nielegalne rozcieńczanie paliw stanie się nieopłacalne. – Skoro już jesteśmy przy akcyzie, co z kolejno ujawnianymi aferami wódczanymi? – Afery, które opisujecie w „NIE”, nie wynikają ze złego prawa. Ustawa precyzyjnie określa dokumentację sprzedaży, tak w wypadku faktury VAT, jak i jej korekt. Oczywiście, można obejść lub złamać ustawę, na przykład – jak sugerujecie – wyprowadzając bokiem towar z magazynów. Ale to należy już do organów ścigania. – Z całym szacunkiem, zdaje się, że prokuratura odsyła zainteresowanych do ustawy. Uważam, że problemy z nielegalnymi butelkami wódki na rynku czy – tak jak ostatnio pisaliśmy – celowym zarzynaniem rynku alkoholu można byłoby szybciej i sprawniej rozwiązać właśnie legislacyjnie. Wprowadzając te same wymogi dokumentowania sprzedaży alkoholu przez producenta, hurtownie i sieci detaliczne, zarówno fakturami VAT, jak i ich korektami. Wówczas korekty przestałyby służyć za parawan do nielegalnego handlu. Z kolei problemy całego przemysłu szybko rozwiązałby powrót do ustalonej przez państwo odgórnie jednolitej ceny na dany wyrób spirytusowy, zwłaszcza u producentów, których większościowymi udziałowcami jest nadal państwo. Ten model sprawdza się np. w Szwecji. – Interwencjonizm państwowy na rynku alkoholi jest zakazany przez prawo europejskie. Szybko posypałyby się skargi i nie wypłacilibyśmy się z odszkodowaniami. Zgadzam się, ujednolicenie ceny byłoby najlepszym wyjściem, ale cóż – mamy w tej kwestii związane ręce. – To może dałoby się trochę zacerować budżetową dziurę 45,5 mld zł karaniem nieprawidłowych operacji finansowych z udziałem różnych spółek-widm. Weźmy chociażby opisywany przez nas modelowy przykład Hydrobudowy Śląsk SA? – Hydrobudowa jest objęta rozszerzoną kontrolą. Sprawdzamy rzeczywiste wykorzystanie środków finansowych w spółce, jej powiązania kapitałowe i personalne z innymi podmiotami. To bardzo skomplikowany przypadek, nadal go badamy. – Jasne, a czy jest możliwe w ogóle, żeby kontrole te skończyły się jakimiś wynikami, zanim te spółki przestaną istnieć i wypompuje się z nich resztki kapitału? Hydrobudowa to tylko jeden z wielu przykładów. – Problem tkwi w procedurze. Jako generalny inspektor nie mam na nią wpływu. Podobnie jak nie mogę zahamować sprzedaży za grosze przedsiębiorstw państwowych co roku odprowadzających do budżetu kilkadziesiąt milionów złotych podatku. Ostatnio w podobnej sprawie interweniowałem jako poseł z Rzeszowa. – Uuuu. Powiało zgorzknieniem. A właśnie, Pan podawał się już do dymisji, Panie Ministrze, ale premier jej nie przyjął. Jest Pan ptaszkiem na uwięzi czy nagle zaczął się Pan zgadzać z polityką gospodarczą tego rządu? – Nie zmieniłem zdania. Przyszedłem do rządu z gotowymi pomysłami i ideologią. Wierzę – mówiłem to na Kongresie SLD w czerwcu – że naprawa finansów publicznych musi oznaczać: PIT tylko od dochodów osobistych, liniowy CIT, 19 proc. podatku od dochodów z działalności gospodarczej, kapitałowych i wolnych zawodów. Wpływy z CIT i PIT trafiać powinny do samorządów. Zlikwidować należy ulgi i zwolnienia podatkowe z pewnymi wyjątkami. – Ale to, kochany Panie Ministrze, ciągle kłóci się z wizją makroekonomicznej polityki gospodarczej ministra Hausnera... – Nie wiem, jak inni, ale ja jestem socjaldemokratą. Nie widzę możliwości prowadzenia polityki społecznej państwa opiekuńczego w jednej linii z liberalnym podejściem do gospodarki. – Racja święta, bo to jest schizofrenia. Przeżyjemy rok 2004 za ściągnięte przez Pana podatki? – Przeżyjemy, a może nawet urządzimy małą prywatkę. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kochankowie Dabljiu Busha " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jerzy Stuhr poczuł się wstrząśnięty i zmieszany informuje "Głos Koszaliński". Szok przeżył na stacji benzynowej. Został tam rozpoznany jako idol i powiedziony pod ścianę, na której miał złożyć autograf na pamiątkę. Ale pod autografem Gulczasa, bo personel stacji uznał Gulczasa za personę ważniejszą. * * * Piotr GulczyŇski, czyli Gulczas, ujawnił w "Gali", kiedy odkrył swoją wielkość. Już w trakcie programu "Big Brother" dotarły do niego grypsy o popularności audycji. Zorientowałem się, że jestem cztery godziny dziennie na wizji, wyjaśnił idol. To przecież więcej niż pierwszoplanowa rola w jakimś filmie! Po tym nawet Stuhr może mu biegać po piwo. * * * Daniel Olbrychski zdradził "Gazecie Poznańskiej", że uważnie przeczytał Nowy Testament. Cały. Nie tylko przeczytał, ale i zrozumiał, co przeczytał! Teraz jednak nie rozumie, dlaczego ojciec Rydzyk nie rozumie nauk Chrystusa, które zrozumiał Olbrychski. Uważa też, że ojciec Rydzyk niesłusznie otrzymał święcenia kapłańskie, które artysta odebrałby mu, gdyby tylko mógł. Dodatkowo ojciec Rydzyk obraża uczucia religijne Olbrychskiego, co może zakończyć się posiekaniem. * * * Kasia Kowalska potwierdziła w "Gali", że szybko nudzi się mężczyznami. Pewnie dlatego, że nie lubi facetów-miśków, a przyciągani przez nią faceci z problemami też szybko ją nudzą. Dlatego szuka innych rozrywek, na przykład stara się czytać. Ostatnio czyta "Dalajlamę". Czy rozumie, co czyta – nie zdradziła. * * * Kuba Wojewódzki zadeklarował w "Trybunie", że jego religią jest autoironia. Potwierdził też, iż jest kabotynem, narcyzem i chamem. Ludzkie uczucia wyszły z niego jedynie podczas seansu "Ediego". Ten film rzucił Wojewódzkiego na kolana, rozczochrał mu psychikę, dosłownie rozwalił go. Poza tym Wojewódzki gotowy jest na porażkę swego tok szołu, bo wie, że robi tam ściemę i wieśniactwo. * * * Olaf Lubaszenko zatęsknił w "Tele Rzeczpospolitej" za przerwanymi studiami, które rzucił dla podłego fachu aktorskiego. Bierze podsuwane mu role, głównie dlatego, iż dają mu prawo do popełniania błędów. Za nic w świecie nie chciałby, aby jego córka została aktorką. * * * Marek Kondrat zadeklarował w "Przeglądzie", że nie wróci już do filmów akcji. Jest za stary i za wolny na szybkie kadry. * * * ElŻbieta ZajĄcówna ujawniła, również w "Przeglądzie", że nie ma już wygórowanych marzeń. Teraz za stara jest na role podlotków i za młoda na role kobiet dojrzałych. Żyje nadzieją. * * * Jan Nowicki wyjaśnił "Dziennikowi Łódzkiemu", że zawsze brzydził się swego aktorskiego zawodu. Nie cierpi się kłaniać, mdli go na widok publiczności. Nie lubił też gry w filmach. Grał jedynie wtedy, gdy w obsadzie były fajne laski, które można było wyjąć, albo można było wyjechać z ekipą w atrakcyjne miejsca. * * * Kazik upublicznił w "Życiu Warszawy", iż stanowi inspirację dla niemieckiego malarza Andreasa Torneberga. Jest wręcz lejtmotywem twórczości zachodniego artysty. Do tej pory artysta malarz zmalował ponad 80 obrazów z Kazikiem na pierwszym planie lub w tle. I nadal nie wypuszcza pędzla z ręki. * * * Anna KrĘŻlewicz potwierdziła w "Gazecie Stołecznej", że lubi występować jedynie w bieliźnie. Wtedy artystka wybiegu może pozwolić sobie na fantazję. Wtedy czuje, że nie jest tylko wieszakiem, ale i kobietą. Wtedy nie peszy ją obcinający wzrok facetów, bo modelką jest od 14 roku życia. Wtedy liczą się dla niej opinie facetek, bo one widzą w niej człowieka, a nie tylko kawał seksualnego mięcha. W domu na ponad dwadzieścia kompletów bielizny, bo firmy często płacą jej za pokazy w naturze. Po pracy zwykle chodzi w zwykłych, bawełnianych majtosach w kropeczki, bo są ciepłe. Jest szczęśliwa. PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze trzeźwych. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Samobój Solidarności W Fabryce Kabli w Ożarowie ma miejsce klasyczny konflikt prywatnego pracodawcy w pracobiorcami. Czyli jak powiadał dziadek Marks – konflikt klas. Protest "Solidarności" ożarowskich "Kabli" trwa już ponad miesiąc. Relacjonuje go na żywo Radio "Maryja", "Tygodnik Solidarność" żąda, żeby sprawę załatwił czym prędzej Leszek Miller. Pogoda sprzyja protestującym. Majowe słoneczko przygrzewa lepiej niż latem. Trawniki przed bramą fabryki zapełniają plażowe krzesełka i leżaki. Przy samym wjeździe stoją dwa wojskowe namioty, kuchnia polowa i centrum dowodzenia. Główne miejsce na placu zajmuje polowy ołtarz. Tu, co wieczór, odbywają się modły o szczęście dla załogi i wszelkie plagi dla ciemiężcy Cupiała – właściciela krakowskiej spółki Tele-Fonika, która przejęła ożarowskie kable i teraz je zamyka. Powodzeniem cieszy się stół do ping-ponga. Jak wiadomo, w ruchu związkowym ta dyscyplina ma największe, wałęsowskie tradycje. Właśnie czterech panów rozgrywa debla. Przy innym stole z trzaskiem lecą karty. Atmosfera niczym za najlepszych czasów "Solidarności" walczącej z komuną. * * * – Niech rząd coś zrobi! To oni są winni, przecież ktoś na górze dał pozwolenie na sprzedaż Ożarowa! – Człowiek oparty o Tico nie ma żadnych wątpliwości, że to Miller zabiera mu pracę. – Robimy najlepsze i najtańsze kable. Nie zarzyna się przecież kury, co znosi złote jajka. Cupiał likwiduje w ten sposób konkurencję... – starsza pani mówi z dużą pewnością w głosie, można się domyślić, że powtarzała to już wiele razy. – Ale przecież ożarowska fabryka też jest własnością Cupiała – wtrącam nieśmiało – więc czemu miałby zlikwidować swój własny rentowny zakład? Czyżby Cupiał konkurował z Cupiałem? Wyraźnie zbitej z pantałyku kobiecie przychodzi w sukurs inny protestujący: – My wiemy, że tu chodzi o lokalizację. Ziemia pod Warszawą jest bardzo droga. Ktoś ją od Cupiała kupi i postawi kolejny supermarket. Ruszamy w stronę związkowych przywódców strajku. – Jesteście z "NIE"? To nie mamy, o czym rozmawiać – ucina krótko przewodniczący komitetu strajkowego. W tym czasie kilka osób próbuje uniemożliwić pracę fotoreporterowi. Kończy się jednak na niegroźnych przepychankach i inwektywach. – A pan co nagrywa? – rzuca się do mnie krewki demonstrant z lornetką i gwizdkiem. Wyznaczeni przez komitet strajkowy pracownicy zakładu pełnią straż. Mają lornetki, gwizdki, a niektórzy nawet krótkofalówki. W razie pojawienia się kogoś obcego dają sygnał gwizdkiem. Wówczas zlatuje się kilkudziesięciu gotowych do bójki związkowców. Pokazuję wyłączony dyktafon. Nie nagrywam, bo nie ma co. Właściciel lornetki ogląda go podejrzliwie. – No, bo bez pozwolenia nie wolno! Jesteście namierzeni. Mamy wasze zdjęcia i jakby co, to was znajdziemy – dodaje groźnym tonem. Faktycznie ktoś pstryknął nam fotkę. – Będziemy tu protestować do skutku. A jak to nic nie da, to urządzimy marsz na Warszawę. I wtedy się krew poleje, zobaczycie... – Niech się pan im nie dziwi, wszyscy ich oszukali, media kłamią i dlatego są tacy nieufni. Hitlerowcy nie zniszczyli tej fabryki. Jak wyjeżdżali, to nie zabrali nawet jednej śrubki. A za komuny jaki to był zakład! Pracę miał każdy, a za bumelanctwo można było trafić do paki. A teraz... – wspomina brodacz w średnim wieku. – To może wina Wałęsy i "Solidarności"? – podpowiadam przewrotnie. – A żeby pan wiedział, Wałęsę też Żydzi kupili... Ale wy i tak tego przecież nie napiszecie. * * * Właścicielem Fabryki Kabli Ożarów jest krakowska spółka Tele-Fonika. Prywatna całkiem. Jej głównym udziałowcem jest Bogusław Cupiał, jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Czyli kapitalista. Nie mamy powodu, żeby specjalnie go lubić, ze względu na jego bliskie kontakty z prawicowymi politykami. Jednak ciężko nie zauważyć, że dopóki działa zgodnie z prawem, to wolno mu zrobić ze swoją własnością to, na co ma ochotę. Takie jest święte prawo kapitalizmu, o który zawzięcie walczyła z komuną "Solidarność". "Solidarność", która dziś nie może pogodzić się z regułami gry, które sama ustaliła. Tele-Fonika ma poza Ożarowem dwie inne fabryki kabli: w Bydgoszczy i Szczecinie. Kapitalista Cupiał, choć nie musi, ustami swojego rzecznika wyjaśnia, czemu zamyka Ożarów: – Popyt na kable zmalał. Ożarów ma zbyt wysokie koszty produkcji i najmniejszą rentowność. Likwiduję sześćset miejsc pracy po to, żeby zachować cztery tysiące. Nawet po likwidacji Ożarowa pozostałe dwa zakłady będą pracowały na 70 proc. swoich możliwości. Cupiał liczyć potrafi. 40 ha gruntu, jakie pozostanie po podwarszawskim zakładzie, ma wartość znacznie większą niż odprawy zaproponowane kilkuset pracownikom, których trzeba zwolnić. Zarząd spółki na początku sporu zaoferował im po 20 tys. zł odprawy, pomoc w znalezieniu innej pracy i inne przywileje wynikające z kodeksu pracy. Zgodziło się na to 6 związków zawodowych. Przeciw była "Solidarność" i jeden mniej znaczący związek. Region Mazowsze "S" przysłał do Ożarowa związkowców do zorganizowania protestu. Arkadiusz Śliwiński działał do tej pory w Daewoo FSO. W swoim macierzystym zakładzie nie wsławił się jednak specjalnie radykalną obroną praw pracowników i zakładu przed upadkiem. Może dlatego, że Koreańczycy sowicie go opłacali i pozwolili zasiąść na wygodnym stołku w radzie nadzorczej spółki. Teraz Śliwiński, który nie zrealizował się w macierzystym zakładzie, podżega pracowników Fabryki Kabli do eskalacji konfliktu. 22 kwietnia strajkujący bezprawnie zablokowali na kilka godzin drogę międzynarodową. Od przeszło miesiąca blokują przedstawicielom właściciela dostęp do zakładu. Pojawiają się coraz to ciekawsze postulaty: gwarancji zatrudnienia na pięć lat dla wszystkich, przejęcia zakładu przez załogę, restrukturyzacji czy też odsprzedania go inwestorowi (którego jeszcze nie ma, ale związek go znajdzie), interwencji rządu albo chociaż ministra pracy. Na razie zarząd Tele-Foniki oświadczył, że wobec braku porozumienia ograniczy się wyłącznie i ściśle do świadczeń określonych w regulaminie zwolnień grupowych zgodnie z zasadami kodeksu pracy. Działalność "S" przyniosła więc jak do tej pory pracownikom "Kabli" majową opaleniznę oraz wypowiedzenia, które część z nich musiała podpisać. * * * Niewątpliwie likwidacja fabryki w Ożarowie oznacza tragedię dla wielu rodzin. Żadna inna praca na zwolnionych nie czeka. Bez wątpienia odbije się to również na kondycji samego miasteczka. Podżegacze z "S" obarczają winą za to rząd, który do całej sprawy nic nie ma. Zdaje się, że solidaruchy pragną w ten sposób zapomnieć o własnych zasługach. Nie tylko w budowaniu kapitalizmu i niszczeniu socjalizmu. Zapaść na rynku kabla miedzianego ma ścisły związek z prywatyzacją Telekomunikacji Polskiej S.A. Jak wiadomo, rząd Jerzego Buzka wspierany z całej siły przez "Solidarność" opieprzył największego polskiego operatora telefonii stacjonarnej Francuzom. Dziś TP S.A. nie zamawia już kabli w Polsce. Woli druciki francuskie. I nikt jej tego zabronić nie może. Tak doszliśmy po kablu do kłębka. Fot. MICHAŁ SZEWCZYK Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zderzenie sędziego z człowieczeństwem Sędzia z Bydgoszczy przejechał człowieka i rad by jeszcze zarobić na tym trupie. Waldemar Z. – ksywka Majeran – od 20 lat jest sędzią Sądu Rejonowego w Bydgoszczy. 28 lutego 1998 r. przytrafiło mu się przejechać znajdującego się na zebrze 40-letniego Andrzeja Ż. Mężczyzna zmarł. Stwierdzono, że był pijany (3,4 promila alkoholu). Pan sędzia był trzeźwy. W kwietniu 1998 r. Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz Północ umorzyła dochodzenie z powodu braku ustawowych znamion czynu zabronionego. Oparła się na opinii biegłego. Wynikało z niej, że sędzia jechał z prawidłową prędkością, zaś pieszy wtargnął na przejście, zatem to wyłącznie on ponosi winę. Majeran przemieszczał się z prędkością 82 km/h – to faktycznie poniżej dopuszczalnych w tym miejscu 90 km/h. Ale poza dopuszczalną jest jeszcze prędkość bezpieczna. Padał deszcz, jezdna była śliska. Czy w tych warunkach, tuż przed przejściem dla pieszych, 82 kilosy na godzinę to była prędkość bezpieczna? Biegły w ogóle nie próbował odpowiedzieć na to pytanie. Co więcej, sam sobie zaprzeczał. Raz twierdził, że nie było szans na uniknięcie wypadku, a w innym miejscu napisał, że gdyby Waldemar Z. jechał z prędkością 61 km/h, tragedii można by uniknąć. Ale dla prokuratury był to najwyraźniej nieistotny szczegół. Wszystko to cuchnie ze znacznej odległości. Naszym zdaniem, decyzja o umorzeniu postępowania była przedwczesna. Prokuratura powinna jak najprędzej ponownie zbadać sprawę. Kasa z trupa Teraz uważajcie, bo takiego skurwysyństwa nie notowały kroniki polskiego sądownictwa. Trzy lata po wypadku Majeran złożył pozew w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy. Od krewnych zmarłego domagał się 12 tys. zł odszkodowania wraz z odsetkami za zwłokę liczonymi od dnia wypadku. W pozwie czytamy: W konsekwencji (...) [wypadku] powód poniósł szkodę pod postacią uszkodzonego samochodu, za którą winę ponosi Andrzej Ż. W samochodzie powoda uszkodzeniu uległy przednia szyba, maska, pas przedni, zderzak, chłodnica, wentylator, lampa prawa oraz wlew oleju. Za naprawę samochodu powód zapłacił 12 tys. złotych. Rodzina ofiary taką kwotę widziała jedynie w telewizji. Krystyna Ż., jedna z pozwanych, napisała do sądu: Wnoszę o ustanowienie dla mnie adwokata z urzędu albowiem nie jestem w stanie samodzielnie prowadzić procesu, w którym stroną powodową jest sędzia bydgoskiego sądu. Moje dochody (809 zł brutto) nie pozwalają na usta-nowienie adwokata z wyboru. Ja nie czuję potrzeby odpowiadać cywilnie za tragiczne zdarzenie, w którym uczestniczył mój brat, który był tak samo biedny jak ja. Proszę o sprawdzenie, czy to mój brat ponosił winę za wypadek (...). 8 marca 2002 r., a więc ponad rok od rozpoczęcia rozprawy, sąd oddalił powództwo. Mówiąc po naszemu – Majeran przerżnął. A tak na marginesie – pod koniec procesu okazało się, że samochód, którym jechał Waldemar Z., wcale nie należał do pana sędziego i nie on poniósł koszty naprawy wozu. A kto? Bydgoska firma Tęcza. I to nas prowadzi do innej sądowej przygody pana sędziego. Samozwańczy wspólnik Związki Majerana z "Tęczą" zaczęły się na początku lat 90. Sędzia udzielał Robertowi P., właścicielowi "Tęczy", porad prawnych – np. czuwał nad prawidłowością sporządzanych umów. Traktował to jako przysługę, gdyż z rodziną P. był w przyjacielskich stosunkach. Po jakimś czasie zaczął jednak domagać się zapłaty. Po latach uznał, że jego wkład w rozwój firmy jest tak znaczny, iż należy mu się odszkodowanie za to, czego nie skasował wcześniej. Wyraz swym ciągotom dał w liście, jaki w 2001 r. nadesłał do matki Roberta P.: (...) Proszę o (...) miesięczną wypłatę w wysokości 750–1000 zł miesięcznie z tytułu rozliczenia mojego nakładu na firmę (...) czyli wszystko byłoby po staremu z tym, że tym razem zawarlibyśmy już umowę pisemną (...). Alternatywa: wnoszę sprawę do sądu, którą firma oczywiście przegrywa i oczywiście płaci Skarbowi Państwa, mi oraz mojemu pełnomocnikowi. (...) Mam nadzieję, że w tak błahej sprawie dojdziemy bez trudu do porozumienia, a to umożliwi dalsze pertraktacje, zwłaszcza co do mojego zasadniczego roszczenia, czyli odszkodowania. (...) Ja wyobrażam sobie to w ten sposób: należy mi się 1/4 wartości księgowej firmy. (...) Wywoławczo przyjmijmy, że jest to kwota ok. 80–85 tys. złotych. (...) Wspomniałem Ci już wcześniej, że jestem zdecydowany i zdesperowany dochodzić swojego do skutku, po trupach, także innymi metodami. (...) Bezwzględny egzekutor Jak przystało na wytrawnego prawnika, pan sędzia dotrzymał słowa danego w liście. Wezwania do zapłaty nie zrobiły jednak na Robercie P. wrażenia, dlatego Majeran postanowił zaciągnąć go do sądu. Tym razem pozew złożył w bydgoskim Sądzie Okręgowym. Domaga się 40 tys. zł wraz z odsetkami (sprawa nie została rozstrzygnięta do dziś). Robert P., obawiając się stronniczości, nie chciał, żeby proces odbywał się w bydgoskim sądzie. Dwukrotnie zwracał się w tej sprawie do prezesa Sądu Okręgowego w Bydgoszczy. Bez skutku. Zjeżony napisał do Ministerstwa Sprawiedliwości: (...) Powód twierdzi, że był cichym wspólnikiem mojej firmy i uzurpuje sobie prawo do czerpania korzyści finansowych z mojej firmy. (...) Pan Sędzia Waldemar Z. (...) traktowany był jak przyjaciel rodziny. Wykazywał żywe zainteresowanie prowadzoną przeze mnie działalnością gospodarczą (...). Z upływem lat ekspansja pana Sędziego Z. w naszą rodzinę oraz interesy posunęła się na tyle daleko, że stała się uciążliwa. (...) Sędzia Z. w sposób jawny artykułował swoje żądania comiesięcznej wypłaty określonych kwot rzędu 750 do 1000 złotych. Nie mogłem przystać na wypłacanie haraczu. (...) Bezkarny arogant Dopiero po interwencji Warszawy środowisko sędziów bydgoskich zgodnie orzekło, że to, co wyprawia Majeran, nie jest ładne. A przecież sprawa przeciwko rodzinie Andrzeja Ż. trwała ponad rok i nikt w tym czasie nie zainteresował się działaniami pana sędziego Z. W listopadzie 2002 r. zastępca rzecznika dyscyplinarnego postawił Majeranowi trzy zarzuty: 1) mimo ciążącego na nim obowiązku nie powiadomił prezesa sądu, że w sprawach toczących się w sądzie okręgowym i rejonowym występował jako strona; 2) od 1991 r. zarabiał w prywatnej firmie jako doradca prawno-podatkowy, czego panu sędziemu absolutnie nie wolno było robić; 3) wykorzystywał pozycję sędziego do zastraszania właścicieli tejże firmy, a także żądał od nich wynagrodzenia w wysokości 750–1000 zł miesięcznie. Pan sędzia nie może dorabiać w ten sposób. Nie powinien też zastraszać kogokolwiek, gdyż zastraszanie jest przestępstwem. Rzecznik dyscyplinarny nie zajmuje się jednak ściganiem przestępstw, bo od tego są prokuratury. Prokuratura Rejonowa w Inowrocławiu ścigała Majerana tak intensywnie, że dwukrotnie umorzyła postępowanie w sprawie użycia przez niego gróźb bezprawnych. Spis popełnionych przez Majerana podłości jest obszerny. Przez lata w panu Waldku narastało poczucie absolutnej bezkarności, bo koledzy sędziowie pobłażliwie traktowali jego wyczyny. A przecież nawet wytatuowany od stóp do głów przestępca uznałby je za niegodne ludzi z ferajny. Na przykład Majeran pewnej pani sędzi przyłożył w twarz za to, że zapaliła papierosa w jego towarzystwie. Ostrzegał babę, żeby nie paliła. Nie poskutkowało. To wytłumaczył jej ręcznie i już. Do sędziobicia doszło nie w knajpie, lecz w sądzie. Łeb do interesów Waldemar Z. prowadził w sądzie sprawy spadkowe. W związku z tym zlecał biegłym przeprowadzenie wycen nieruchomości. Dziwnie często wśród zleceniobiorców pojawiała się pewna bydgoska firma. Należy ona do byłej żony pana sędziego. Rozwód może świadczyć, że uczucie dawnych małżonków już nie łączy, ale powiązań biznesowych pomiędzy nimi wykluczyć nie można, zresztą może to taka forma alimentów. Wątek ten, choć przewijał się w postępowaniu dyscyplinarnym, nie został dołączony do listy zarzutów. Jest też pan sędzia zapalonym żeglarzem. W Górkach Zachodnich koło Gdańska stoi w porcie jego jacht. Nazywa się Dorian. Kosztował sporo i pewnie dlatego ostatnimi czasy jego właściciel potrzebował pieniędzy. Nazwa stateczku nie jest przypadkowa. Chrzcząc swój okręt Majeran świadomie nawiązał do "Portretu Doriana Graya", powieści Oscara Wilde’a, która na pewno nie jest wychowawczą historią z morałem. Do czasu zakończenia postępowania dyscyplinarnego (toczy się ono przed Sądem Apelacyjnym w Gdańsku z wyłączeniem jawności) Majeranazawieszono w czynnościach i obniżono pensję nieborakowi o 30 proc. Zastępca rzecznika dyscyplinarnego wnioskował o zmniejszenie gaży o połowę, ale widać znaleziono okoliczności łagodzące. PS Nazwa firmy, którą pozwał pan sędzia, oraz inicjały jej właściciela zostały zmienione. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Artyści za dwie dychy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rusza dusza Eugeniusza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tylko półgłówki opuszczają dniówki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mazur watykański Zamiast urządzać skandal dyplomatyczny z Rosją o irkuckiego biskupa Mazura, władze RP powinny zażądać od Watykanu wyposażenia wszystkich obywateli polskich realizujących interesy tego państwa poza Polską w paszporty watykańskie. Za sprawą histerycznej reakcji premiera Leszka Millera niewpuszczenie do Rosji Jerzego Mazura pełniącego z nadania Watykanu urząd biskupa w Irkucku urosło do rangi poważnego problemu w stosunkach polsko-rosyjskich. Działania, które podjęto na polecenie Millera, były nieproporcjonalne do wydarzenia. Wezwanie do MSZ ambasadora Rosji, złożenie przez ambasadora RP w Rosji noty w miejscowym MSZ w języku dyplomatycznym oznacza gwałtowne napięcie w stosunkach dwustronnych. A przecież nie doszło do wydarzeń na miarę pobojowiska na Dworcu Wschodnim, wydalenia szpiegów-dyplomatów czy choćby spalenia flagi. Skali histerii urzędu odpowiada histeria niezależnych mediów, które krzycząc o łamaniu demokracji przez Cerkiew prawosławną w Rosji nawet słowem nie wspomniały o wszechwładzy Kościoła kat. w Pomrocznej. * * * Zdumiewająca była gorliwość polityków lewicy w okazywaniu solidarności z watykańskim emisariuszem Mazurem. Minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik, który zna Rosję z okien dawnych "pociągów przyjaźni", w niedzielnym "Śniadaniu w Trójce" oświadczył, że Kreml się boi katolików, gdyż upatruje w nich konkurencyjny ośrodek wpływu na społeczeństwo. Tymczasem – tłumaczył Janik – władza w Rosji zawsze uzurpowała sobie prawo do sprawowania rządu dusz. Tak rzeczywiście było, ale w rządzonym przez komunistów i odwiedzanym przez Janika Związku Radzieckim. A że biskup katolicki z Irkucka wydrze ruskie dusze Putinowi? Już raczej boża krówka zagryzie słonia. Porządki wewnętrzne w Rosji krytykował też amerykanista Longin Pastusiak. Inny SLD-owski lider Jerzy Jaskiernia ujął się za Mazurem na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Doradca prezydenta Stanisław Ciosek bełkotał, że z powodu Mazura Władimir Putin może stracić reputację na Zachodzie. Przytomny głos szefa BBN Marka Siwca, że problem Mazura to problem między Rosją i Watykanem, został niedoceniony przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Prezydent oświadczył, że Polska będzie wspierała wszystkie działania Watykanu podejmowane w sprawie biskupa. Gdy politycy lewicy licytowali się w poparciu dla Mazura, prymas Józef Glemp unikał komentarzy, starając się pomniejszyć rangę incydentu. Na tym tle pobożna gorliwość lewicowych agnostyków zdumiewała jeszcze bardziej. * * * Stanowisko zajęte przez władze RP zmusiło oficjalnego przedstawiciela rosyjskiego MSZ do oświadczenia, że sprawa Mazura wyprana jest z polskiego kontekstu. Chodzi w niej o poważne uchybienia, jakich dopuścił się biskup w czasie pobytu w Rosji, a pretensje Moskwy odnosiły się nie do Mazura-Polaka, lecz Mazura-emisariusza Watykanu. Ponad dwa lata Mazur – z nadania Watykanu – miał tytuł administratora apostolskiego wschodniej Syberii i prefektury Karafuto. Karafuto to japońska nazwa Południowego Sachalinu i Wysp Kurylskich. Ten obszar w 1945 r. znalazł się ponownie we władaniu Moskwy. Jednak spór terytorialny z Japonią toczy się dalej. Choć od zakończenia wojny minęło 57 lat, Rosja i Japonia nie podpisały dotąd układu pokojowego. W ostatnich miesiącach doszło do kolejnych napięć między Moskwą i Tokio na podłożu sporu terytorialnego. Uznanie integralności terytorialnej to jedna z naczelnych zasad w stosunkach międzynarodowych. Kwestionowanie jej prowadzi do ostrych konfliktów. Watykan naraził się władzom Rosji używaniem określenia "prefektura Karafuto". Odczytano to jako podważenie przynależności Południowego Sachalinu i Wysp Kurylskich do Rosji. Jeszcze w 2001 r. dziennikarze na Syberii wyciągnęli tę sprawę. Zainteresowały się nią lokalne władze. W końcu stycznia proboszcz parafii katolickiej na Południowym Sachalinie Jarosław Wiszniewski przepraszał za wykorzystywanie przez Mazura nazwy Karafuto. Tłumaczył to nieaktualnymi nazwami z watykańskich dokumentów. Mimo przeprosin Karafuto nie zniknęło z kościelnych kwitów. W marcu rosyjski MSZ wydał specjalne oświadczenie w tej sprawie. Jednak i ono nie wpłynęło na Watykan. Stolica Apostolska przestraszyła się dopiero groźby deputowanego Dumy Wiktora Ałksnisa, który przedstawił projekt apelu izby do Putina o likwidację diecezji katolickich właśnie i tylko z powodu kwestionowania przez Watykan integralności terytorialnej Rosji. Karafuto zamieniono na Południowy Sachalin dopiero 10 kwietnia br. Ta opieszałość zirytowała rosyjskie władze. W dniu, w którym nie wpuszczono Mazura, odpowiadający za kontakty z kościołami pracownik kancelarii prezydenta powiedział, że Watykan naprawił błąd post factum. W tym kontekście represja zastosowana wobec duchownego miała konkretne uzasadnienie. Upieranie się władz RP o przedstawienie przez Rosjan szczegółowego wytłumaczenia wygląda idiotycznie. Czyż interes Polski polega na kwestionowaniu terytorialnych rezultatów II wojny światowej i stawanie w tej sprawie przeciw Rosji? To już nie dyletanctwo polityczne, tylko istne skretynienie od nadmiaru prokościelnego lizusostwa SLD. W "Śniadaniu w Trójce" Marek Siwiec w obecności Mazura mówił o konieczności taktownego zachowania się duchownych katolickich w Rosji. Pytał, jak by zareagowano w RP, gdyby jakiś kościół włączył w skład swej diecezji Breslau. Jednak nie zdołał zarazić trzeźwością umysłu swych kolegów z lewicy. * * * Broniąc tak zaciekle Mazura władze RP popełniły błąd. Wzięły odpowiedzialność za kilkuset księży, zakonników i zakonnic pracujących na zlecenie Watykanu w Rosji. Kościół katolicki w Rosji ma zagraniczne kadry i rozwija się za zagraniczne pieniądze. Siedmiu na ośmiu księży to cudzoziemcy. Prawie wszyscy zakonnicy i zakonnice są obywatelami innych państw. W tym gronie najliczniejszą grupę stanowią obywatele RP. Sprzyja to kojarzeniu z Polską działalności Kościoła katolickiego w Rosji. Wywołuje reminiscencje historyczne. Na Placu Czerwonym stoi najstarszy w Moskwie pomnik przywódców pospolitego ruszenia Minina i Pożarskiego, którzy obronili wiarę prawosławną przed "polskimi katolickimi interwentami". W historii stosunków polsko-rosyjskich konflikt religijny ma bogatą przeszłość. Manifestacja prawosławnych w Irkucku, w czasie której pojawiły się antypolskie hasła, świadczy o tym, że to nie tylko przeszłość... Mamy dla rządu RP konstruktywną propozycję naprawienia błędu. Trzeba skłonić Watykan do tego, aby nie kierował do pracy w Rosji obywateli RP albo – jeśli już to czyni – niech zaopatrzy ich we własne paszporty. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ben Laden za kratami Odsiadka sprzyja różnym głupim myślom. Ot, że prawdziwy hiro to ben Laden, a nie ten miłujący pokój teksańczyk George Dablju Bush. Co drzemie w ogolonych łbach podopiecznych polskich aresztów i więzień? Odpowiedzi szukaliś- my w Górnośląskim Centrum Kultury w Katowicach, gdzie przez kilka dni prezentowano wystawę "Twórczość za kratami". W najbardziej oddalonej części sali stali umundurowani klawisz, klawiszka i skazaniec w więziennym ubranku. Dopiero, gdy się podeszło bliżej, było widać, że to nie są żywi ludzie, tylko same ubrania. Na mundurach funkcjonariuszy ktoś przymocował nalepki Stowarzyszenia Mieszkańców Katowic, ugrupowania startującego w wyborach samorządowych. Na kitlu skazańca takiej plakietki nie było. Przesłanie pozornie jasne. Obywatele katowiczanie, zagłosujcie na to stowarzyszenie, a wkrótce poczujecie się w swoim mieście, jak w dobrze pilnowanym pierdlu. Patronat honorowy objął sam przewodniczący Rady Miasta Katowice, Wojciech Boroński. Samorządowcy mają bowiem pomysły na przedwyborczą reklamę. Wystawa przedstawia prace wykonane przez osoby pozbawione wolności. We wszystkich jednostkach penitencjarnych województwa śląskiego prowadzone są zajęcia plastyczne o charakterze terapii zajęciowej. Pozwala ona na rozwijanie wrażliwości estetycznej, nabieranie umiejętności plastycznych. Niejednokrotnie rysunek, rzeźba, kartka świąteczna wykonana przez więźnia i przekazana rodzinie lub ofierze przestępstwa stała się początkiem nowych więzi i przebaczenia. Wśród efektów terapii zajęciowych, czyli makatek, szkatułek, żaglowców zamkniętych w opróżnionych butelkach po wódce, wizerunków męczonego Chrystusa i wymęczonego Jana Pawła II, znalazło się parę niezwykłych prac. Był tam na przykład "Zegar alkoholika". W miejscu, gdzie zwykle jest kukułka, siedział alkoholik z pokaźną beczułką. Zmodyfikowany został również cyferblat. Na długiej wskazówce autor Jerzy W. z Zakładu Karnego w Zabrzu umieścił napis "FAZY". Na trzecim kwadransie, zamiast cyfry IX, wymalował trzy flaszki denaturatu, a na XII napisał "ZGON". W gablocie obok wystawiona została głowa wyrzeźbiona w mydle. Ani straszna, ani szokująca, a jednak coś kazało się przy niej zatrzymać prawie każdemu. Coś znajomego było w tym wychudłym obliczu z długą brodą. To głowa Osamy ben Ladena. Sławnego terrorystę uwiecznił Marek K. z Zakładu Karnego w Raciborzu. Co mu walnęło do łba, że postanowił wyrzeźbić tego megazbrodniarza (jak go przedstawiają wszystkie prawomyślne środki masowego przekazu)? Pan Marek od kilku miesięcy przebywa już na wolności, więc go o to nie mogliśmy zapytać. Jednak strażnicy z tego najcięższego śląskiego więzienia raczej nie mają wątpliwości. Ich zdaniem, więzień wyraził w ten sposób swój bunt przeciwko naszemu, katolickiemu i prozachodniemu społeczeństwu. Mydło dotąd nie uchodziło za tworzywo buntu. Przeciwnie. Ben Laden został wyrzeźbiony wkrótce po ataku na World Trade Center. W owym czasie więźniowie w ZK Racibórz tworzyli wyłącznie w celach komercyjnych. Czyli po to, żeby sprzedać swoje rękodzieła. Skazaniec Marek K. wykonał swoją rzeźbę z potrzeby serca, nawet nie chciał jej sprzedać. Gdy wyszedł na wolność, pozostała ona w więziennych zbiorach. – To był przejaw bardzo osobistej kreatywności – potwierdza więzienny pedagog. W Areszcie Śledczym w Sosnowcu powstała najbardziej wstrząsająca praca prezentowana na wystawie "Twórczość za kratami". Jest to obraz "Biczowanie", namalowany przez mężczyznę ukrywającego się pod pseudonimem Aski. Artysta nie chce się ujawnić. Dopiero czeka na proces. Jest oskarżony o udział w gangu i o morderstwo. Jego dzieło przedstawia człowieka znajdującego się z innymi półnagimi i ostrzyżonymi "na pałę" ludźmi w ciemnym pomieszczeniu. Człowiek ma ręce uwiązane nad głową. Twarzą skierowany jest w stronę okna. A zza okna przyglądają się kaźni... matka karmiąca niemowlę piersią, dwie inne niewiasty i dziecko, które siedzi na zielonej, nasłonecznionej łące i trzyma w rękach piłkę. – Myślę, że to jest projekcja stanu psychicznego autora – mówi kapitan Tadeusz Stelmach, kierownik działu penitencjarnego sosnowieckiego aresztu. – Tam za oknem toczy się życie, a tu jest dramat. Pogadaliśmy sobie jeszcze o tym, że ten obraz zapewne też opowiada o tym, jak to szczęśliwe, normalne społeczeństwo, za normalne uznaje zadawanie cierpienia. Nasłuchaliśmy się przy okazji od pracowników sosnowieckiego aresztu, że nie tak dawno u nas masowo zwalniało się więźniów, były amnestie, a teraz wszyscy politycy prześcigają się w zapowiadaniu coraz to surowszych kar. A jednocześnie nikt się nie zastanawia nad tym, czy to ma sens. Funkcjonariusze służby więziennej przypominają oczywistości – dla bandziora nie jest ważne, czy za rabunek grozi mu pięć lat mamra, czy ucięcie ręki. W dupie będzie miał i jedno, i drugie, jeśli jest przekonany, że policja nie ma ochoty go łapać, a sędzia wyda wyrok nie wiadomo kiedy. – Już Pawłow na psach odkrył, że między bodźcem a reakcją, musi istnieć związek czasowy – zauważa kapitan Stelmach. – Nawet, gdy przestępca został skazany, ale od popełnienia czynu minęło sporo czasu, to on już nie bardzo pamięta, co mu się przydarzyło. * * * Strażnicy z polskich więzień i aresztów śledczych widzą coraz większe wkurwienie swoich podopiecznych. Nawet nie chodzi o to, że w wielu pierdlach skazani wegetują stłoczeni jak sardynki w puszce. Oglądają telewizję, czytają gazety i co słyszą? Że społeczeństwo postąpiło z nimi zbyt łagodnie. A jak wychodzą na wolność, to dostają po kilkadziesiąt złotych i sami mają sobie radzić. Niektórzy po 15–20 latach spędzonych w ciupie – czyli jeszcze więźniowie PRL. Pojęcie resocjalizacji stało się zupełną fikcją. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Janik szorstkowłosy Pazury bestii i pióro ministra. Krzysztof Janik, minister spraw wewnętrznych i administracji, jest poważnie przepracowany. Nim skończył z krwiożerczymi kundlami, zaatakowały go uzbrojone po zęby bandziory. Postanowiłam dopomóc ministrowi w tej ciężkiej sytuacji życiowej i zawodowej. Przygotowałam przepisy wykonawcze do projektu nowego rozporządzenia MSWiA do ustawy o ochronie zwierząt. Jestem pewna, że takie same zapisy wyszłyby spod pióra samego ministra, tyle że ze względu na obecną sytuację – znacznie później. Inne rozwiązania wykonawcze do psiego rozporządzenia Janika są po prostu niemożliwe. Sami oceńcie. Rozporządzenie: Do listy psów groźnych ras dołączają m.in. akbash dog i anatolian karabash. Przepis wykonawczy: Ponieważ w całej Pomrocznej zarejestrowano w Związku Kynologicznym jednego akbasha i dwa anatoliany (zapewne ze względu na ich cenę na psim rynku), policjantom, którzy znajdą akbasha lub karabasha wśród 30 mln psów, przysługuje nagroda w wysokości 1/10 średniego wynagrodzenia (130 zł). Rozporządzenie: Także na posiadanie psa mieszańca groźnych ras właściciele będą musieli mieć zezwolenie z urzędu miasta lub gminy. Przepis wykonawczy: W razie wątpliwości, jakiej rasy jest w psim miksie więcej, np. pudla czy pit bulla, należy niezwłocznie skontaktować się z kynologiem w celu wydania ostatecznego werdyktu. Na okres poszukiwania kynologa psa podejrzewanego o bycie groźnym należy tymczasowo aresztować, razem z właścicielem. Jeśli i kynolog będzie miał kłopoty z doprecyzowaniem rasy psa lub stopnia jego skundlenia, należy przeprowadzić na tym psie badania genetyczne w lecznicach weterynaryjnych, za które płaci, podobnie jak za opinię kynologiczną, policja. Aby jednak uniknąć sprawdzania stopnia groźności pekińczyka (pieniądze!), policjanci powinni na pamięć znać wygląd najpopularniejszych w kraju ras. Przykładowe proste opisy: Jamnik – długi, zwykle otyły wałek, niegroźny, mimo że wyhodowany do urządzania lisom krwawej rzezi w ich norach. Pudel – głupio wystrzyżony pokurcz z kokardkami na przeważnie czarnych lokach, także niegroźny. Ratler – chudy karzeł na patyczkowatych nóżkach z wyłupiastymi gałami, niegroźny, boi się nawet pierdnięcia, szczeka jak głupi. Pekińczyk – długowłosy kurdupel z mordą jak gdyby spadł z 12 piętra pyskiem na chodnik; z mimiki przypomina ministra Geremka. Bokser – płaskoryjny, zwężający się ku tyłowi, mimo wiader śliny cieknącej mu z pyska – niegroźny. Owczarek niemiecki (wilczur) – Szarik z „Czterech pancernych”, mimo że często groźny, to jednak niegroźny. Rozporządzenie: Aby uzyskać pozwolenie na posiadanie psa z listy groźnych ras, należy pozytywnie przejść testy psychologiczne, określające poziom rozwoju intelektualnego przyszłego właściciela, jego dojrzałość społeczną, cechy osobowości. Szczegóły badań ustalą minister spraw wewnętrznych oraz minister zdrowia. Przepis wykonawczy: Na podstawie badań przeprowadzonych na obu ministrach należy sporządzić psychologiczny portret idealnego właściciela psa groźnej rasy. Aby przeciwdziałać braniu w łapę przez badających psychologów, należy powołać zespół psychologów ds. kontroli psychologów kontrolujących przyszłych właścicieli groźnych psów. Rozporządzenie: Właściciele psów ras uznanych za groźne (tosa inu, pies kanaryjski, dog argentyński, buldog amerykański, pies z Majorki, rottweiler, akbash dog, anatolian karabash, amerykański pit bull terrier, owczarek kaukaski) mają obowiązek uzyskania zezwolenia na ich posiadanie i przejście testów psychologicznych. W przypadku gdyby właściciel odmówił spełnienia tych obowiązków, psa umieszcza się w schronisku. Przepis wykonawczy: Ze względu na brak w policji odpowiednich samochodów transportowych dla psów oraz wysoki koszt takich pojazdów, psa podejrzewanego o bycie groźnym, którego właściciel nie przeszedł testów psychologicznych, należy wezwać do stawiennictwa w schronisku, a w razie niewykonania polecenia – zastrzelić na miejscu. Psa, a nie właściciela – w celu udowodnienia właścicielowi, że prawo w Polsce jest egzekwowane. Rozporządzenie: Miasto lub gmina powinny uchwalić listę miejsc, gdzie właściciele mogliby wyprowadzać psy (psie toalety). Przepis wykonawczy: Gdyby w danej gminie lub mieście nie można było znaleźć wolnego miejsca na psi szalet, należy do tego celu zaadaptować dziecięce place zabaw. Rozporządzenie: Za zanieczyszczenie chodników i ulic grozi grzywna (500 zł), grzywna grozi także za poszczucie kogoś psem (1000 zł). Przepis wykonawczy: W celu uniemożliwienia właścicielowi wyparcia się kupy jego pupila, policjanci powinni patrolować chodniki wyposażeni w cyfrowe aparaty fotograficzne lub kamery VHS i utrwalać każde oddawanie stolca na chodnik lub ulicę przez psa. Należy przypomnieć, że ludziom przepisy także tego zabraniają. Karę należy jednak zmniejszyć w przypadku sików (wsiąkają), niech to będzie 450 zł. Z kolei grzywnę należy dwukrotnie powiększyć, gdyby właściciel poszczuł psem policjanta lub innego przedstawiciela władzy lokalnej. Gdyby Minister Janik miał jeszcze inne tego typu pomysły na rozporządzenia, służę pomocą. Także w sprawie obowiązkowej rejestracji zabójczych kanarków albo zazdrosnych żon. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna więta krowa w oborze Scena 1: Rok 2001. Artur Jaz z Bartoszyc kupuje za 6 tys. zł od małżeństwa Mihalów ze Szwarun, gmina Bartoszyce, działkę zabudowaną drewnianą stodołą przeznaczoną do rozbiórki oraz murowaną oborą. Jaz właśnie wrócił z emigracji w Szwecji. Planuje wystawić sobie chałupę jak pałac, bo działka ładna i blisko lasu. Umowie kupna-sprzedaży towarzyszy akt notarialny wraz z zaświadczeniem z sądu, że "nieruchomość nie jest w posiadaniu samoistnym ani zależnym osób trzecich, nie jest obciążona żadnymi długami, zaległościami ani roszczeniami osób trzecich". Scena 2: Jaz po powrocie ze Sztokholmu zajeżdża na kupioną miesiąc wcześniej działkę. Wlepia gały w drewnianego Bozię uczepionego jego obory. Obok krzyża sterczy wielka kłóda. Przez zaplute okienko zagląda do środka: w kącie stoją trzy ławki i ołtarz z metalowym krucyfiksem. Jaz smaruje do Mihalów: – Nikogo nie ma w domu – wrzeszczy dzieciak przez drzwi. Scena 3: Jaz odwiedza miejscowego proboszcza, bo ten najbardziej kojarzy mu się z krucyfiksem z ołtarza: – O co chodzi z tymi świętościami w mojej oborze? – W mojej oborze – odparowuje bezczelnie sutannik. – Parafia kupiła tę ziemię wraz z budynkami w 2000 r. Proboszcz targa z biurka na kluczyk zamkniętą umowę kupna-sprzedaży bez parafki notarialnej. Mihalowie sprzedali klesze tę samą ziemię za 8 tys. zł. Pod umową podpisała się nie Rada Parafialna, lecz sam klecha: ks. Stanisław Bąk. Ziemia należy więc do sutanny, nie do parafii – szybko dedukuje Jaz. A gdzie jest, kurwa, akt notarialny? Scena 4: Jaz zajeżdża do proboszcza Setlaka w Bartoszycach, nadrzędnej jednostki wobec proboszcza Stanisława Bąka z Galin. Wyższy rangą klecha nieświadom niczego nie sterroryzowany oświadcza, że w 2000 r. parafii w Galinach jeszcze nie było. Jaz przypomina sobie mokry atrament z umowy kupna-sprzedaży z klechą. Scena 5: Z nowym info Jaz wraca do proboszcza Bąka. Bąk jest chory. Nie może rozmawiać z Jazem. Jaz postanawia zakorespondować z proboszczyną. Proboszcz chętnie odpi-suje: W imieniu parafii Galiny, którą reprezentuję jestem zaskoczony treścią i formą pisma z 9 XI 2001 r., na które udzielił ustnej odpowiedzi Ks. Dziekan Adolf Setlak. W tej sprawie wyjaśniam co następuje: Umowa o kupnie obory i działki sporządzona została wcześniej niż pan kupił stodołę. O tym pan wiedział. Umowę pana o kupnie stodoły i działki czytałem w sierpniu 2001 r. w kancelarii w Galinach. A więc zarzut pana o bezprawnym zaadaptowaniu obory jest bezpodstawny. Rzymsko-Katolicka Parafia Matki Boskiej Wniebowstąpienia Galiny I Jaz zdębiał. Odbiło klesze! Po wuja parafianom śmierdząca obora z krucyfiksem na ścianie, jeśli 3 km od niej mają plebanię z nowo wyremontowanym kościołem. Stanowczo za dużym jak na 10 rodzin uczęszczających na niedzielne msze. I dlaczego, do cholery, wioskowi ateiści nie stają po stronie prawa i Jaza? Czarni oborę czczą i pilnują jej dniami i nocami, bo poświęcona, ale bezbożnicy??? W sprawę zaangażowała się w końcu wiejska radna. Do czasu aż miłosierni katotalibowie zagrozili jej spaleniem chałup. – Ksiądz powiedział, że Pan Bóg raduje się, gdy przybywa mu domów modlitw – usłyszał nabywca obory od mniej walecznych parafian z Galin. Scena 6: Jaz zawiadamia prokuratora. Ten mówi mu, że z prawnego punktu widzenia ma rację i ziemia z oborą są jego. Ale gliny wyrzucić klechy nie mogą, bo do tego potrzebny jest nakaz eksmisji, a ten uzyskać można drogą sądową, zakładając wcześniej sprawę cywilną przeciwko parafii. Ale na razie to policja ma obowiązek chronić proboszcza, bo zgłosił, że mu grożono. Scena 7: Jaz nad butlą wódki dywaguje, co robić. Wracać do Szwecji. Żyć w Pomrocznej to sadomasochizm, a Jaz lubi seks delikatny i raczej lajtowy. Ostatecznie decyduje się wydać wojnę wiochowym klechom. Jeszcze nie wie, jakim mieczem będzie ścinał łby. Na początek postanowił napisać do "NIE". Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak wysadzają Niemcy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szczaj na raka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Seweryn sęp Jaworski " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Deresz z prezydenckiej stajni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Słowo Boże za złotówkę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kościół idzie do żyda " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rapy dla papy Jak reżyser Zanussi z pomocą fikających chłopców wprowadził w błąd samego Jana Pawła II. Zachwytom w mediach nie było końca: trzech młodych polskich breakdancowców trafiło za Spiżową Bramę. Przyjął ich na prywatnej audiencji pan na Watykanie. Przez całe dwie minuty chłopcy kręcili wywijasy, skakali i stali na głowach w rytm hip-hopowej muzyki wydobywającej się z przenośnego bumboksa. Na koniec z wdziękiem zrobili przyklęk, który jest raczej rzadko wykonywaną figurą w breakdance. Papa cieszył się i klaskał. Potem przemówił oznajmiając, że artysta musi kierować się dobrem, a nie złem. Biały Ojciec nie zdążył zdefiniować dobra ani zła, bo audiencja się skończyła. Wykonawcom towarzyszyli abepe Pieronek, aktorzy Gajos i Zamachowski, minister do spraw europejskich Pomrocznej Danuta Hübner, a także reżyser Zanussi, który to wszystko wymyślił. Zawracanie głowy papieżowi hip-hopem uzasadniał tym, że Fundacja Centrum Twórczości Narodowej, którą Zanussi kieruje, chce robić dobrze młodym. W tym wypadku robienie dobrze polega na reali-zacji projektu o nazwie Karuzela Cooltury, w którym zderza się wysoka kultura i tzw. sztuka ulicy. Wcześniej fundacja zderzała hip-hopowców z poetą Zagajewskim, dyrygentem Maksymiukiem, mistrzem świata w grze na pile i tancerzami baletowymi. * * * Metafizyczny wymiar zderzenia z papą okryty jest mgłą tajemnicy, podobnie jak udział w tym przedsięwzięciu członka polskiego rządu, jeśli określenie „członek” jest dla minister Hübner właściwe. Niestety, entuzjastycznych ocen naszych mediów nie podzielają najbardziej zainteresowani, czyli polscy hip-hopowcy. W bezpośrednich rozmowach, a także w Internecie wieszają psy na organizatorach tej szopki. Często używają przy tym określeń uznawanych za nieprzyzwoite lub wręcz wulgarne. Nie przytaczamy, bo znowu oskarżą nas o obrażanie głowy obcego państwa. * * * Hip-hop, kiedy jeszcze określany był terminem rap, powstał w slumsach wielkich amerykańskich miast, w dzielnicach nędzy i gettach narodowych mniejszości. Stworzyli go czarnoskórzy wyko-nawcy zionący nienawiścią do białych, do amerykańskiej popkultury i mitu sukcesu. Prosty styl rapu oparty na rytmie i deklamacji przejęły inne społeczności zepchnięte na margines „amerykańskiego snu”: emigranci kubańscy, Portorykańczycy, mniejszość irlandzka, Meksykanie. Rap opowiadał o biedzie, braku perspektyw, o frustracji i nienawiści. Używał języka ulicy pełnego określeń slangowych i wulgaryzmów. Zanim został zauważony przez duże rozgłośnie radiowe i zaadaptowany do komercyjnych stylów disco i dance, zrodził gangsta rap gloryfikujący przemoc i zbrodnię. * * * W Polsce przyjął się w wielkich blokowiskach i prowincjonalnych pipidówach oraz wszędzie tam, gdzie młodzi ludzie wegetują bez perspektyw na lepsze życie. W utworach podziemnego rapu wykrzykiwali swoje rozczarowanie polską rzeczywistością pokrywając mury buntowniczymi graffiti, pijąc tanie nalewki, ćpając spidy i marychę. Stali się łatwym celem policyjnych akcji przeprowadzanych przez żądnych sukcesu szefów prowincjonalnych komisariatów, stąd powtarzany na tysiącach ścian, malowany sprayem skrót HWDP (chuj w dupę policji). Z czasem nielicznym grupom udało się przebić na powierzchnię, dotrzeć do komercyjnych stacji radiowych, nagrać płytę. Ceną za sukces była rezygnacja z drapieżności. Główny, podziemny nurt hip-hopu traktuje takich wykonawców jak odszczepieńców. W odróżnieniu od tzw. chrześcijańskiego roka, nie istnieje nabożny, przesiąknięty WC (wartościami chrześcijańskimi) hip hop. Wyreżyserowane przez Zanussiego zderzenie papy z hip-hopem było zaledwie delikatnym muśnięciem. Wydarzenie nabrałoby autentyzmu, gdyby z głośników bumboksa płynął ostry utwór klasyki polskiego podziemia, np. Nagłego Ataku Spawacza, w tle wyświetlano by „Blokersów” Latkowskiego, a breakdancowcy, zamiast przyklękać, pokazaliby „faka” otaczającym papę tłustym, upierścienionym fluorescencjom. * * * Watykańskie fiku-miku niczego nie zmieni w polskiej kulturze, zarówno „wysokiej”, jak i w sztuce ulicy. Fani rapu nie będą malować na ścianach uśmiechniętego papy, krucyfiksów i hasła „Jezus żyje”, a policja nie będzie ich za to głaskać po główkach. Żaden szanujący się hip-hopowiec nie wystąpi na koncercie z orkiestrą Jerzego Maksymiuka czy Poznańskimi Słowikami. Główny nurt hip-hopu nadal będzie podziemny, brudny, buntowniczy, wyrażający nędzę egzystencji w Polsce C. Występ przed papą był tylko darmową promocją Fundacji Centrum Twórczości Narodowej. Proponujemy, żeby następnym razem Zanudzi zabrał do Watykanu na zderzenie z papą kogoś, kto zrobi to z większym hukiem. Ostatnio reaktywował się zespół Kat, pierwszy polski band wykonujący ostry metal o satanistycznym zabarwieniu, znany na Zachodzie, w kraju ścigany przez tropicieli sekt. Sztukę ulicy mogłyby zaś reprezentować panienki, które zarabiają na chleb tańcząc na rurkach w nocnych klubach. To także polska rzeczywistość, a tradycję ma znacznie starszą niż breakdance. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Millerbiznes Premier zdecydował: mój ulubiony Kulczyk kupi elektrownie. Postanowienie o wyrażeniu zgody na sprzedanie grupy przeznaczonych do prywatyzacji elektrowni G-8 Janowi Kulczykowi zapadło 29 października 2003 r. około wpół do jedenastej przed południem podczas narady, którą zwołał premier Leszek Miller. W spotkaniu uczestniczyli: minister finansów Andrzej Raczko oraz minister skarbu Piotr Czyżewski wraz ze wszystkimi swymi zastępcami, z wyjątkiem Andrzeja Szarawarskiego, który wówczas był w Sejmie. U premiera omawiano plany prywatyzacji na 2004 r. W istocie chodziło jednak o zmuszenie ministra Czyżewskiego do pójścia na rękę Kulczykowi. Wykonanie tego zadania wziął na siebie wiceminister Józef Woźniakowski, który w resorcie skarbu pełni obowiązki komisarza Leszka Millera (wiceminister ma ksywę Iosif Wissarionowicz). Woźniakowski zaatakował byłego ministra Wiesława Kaczmarka. Stwierdził, że Kaczmarek chodzi po resorcie i – jak się wyraził – zagląda do garów. Nad merytorycznymi decyzjami prywatyzacyjnymi ciążą osobiste fobie byłego ministra Kaczmarka – mówił Woźniakowski. – Przez jego nienawiść do pewnego inwestora (tj. Kulczyka) nie można sprywatyzować energetyki. Minister Czyżewski był skonsternowany wypowiedzią swego zastępcy. Zaczął się usprawiedliwiać, że przecież Kaczmarek jest posłem i nie można wydać polecenia ochronie, aby nie wpuszczała go do ministerstwa. Miller pominął milczeniem problem odwiedzin Kaczmarka w Ministerstwie Skarbu i przeszedł do kwestii prywatyzacji grupy G-8. Zapytał, w jaki sposób można sprywatyzować elektrownie wchodzące w skład grupy. Premier chciał wiedzieć, czy w razie prywatyzowania G-8 „po kawałku”, czyli sprzedając poszczególne elektrownie odrębnym inwestorom, uda się całą operację zakończyć w przyszłym roku. Dostał od Czyżewskiego odpowiedź, że nie ma takiej gwarancji. Czyżewski zgodnie z prawdą poinformował Millera, że nie można mieć też pewności, czy kwota uzyskana ze sprzedaży pojedynczych elektrowni będzie równa lub większa od kwoty oferowanej przez Kulczyka. Wysłuchawszy tych informacji, premier Miller zdecydował, że należy pilnie przystąpić do negocjacji z Kulczykiem i sprzedać mu G-8. Czyżewski zrozumiał, że albo sprzeda Kulczykowi elektrownie, albo będzie musiał pożegnać się z posadą. Tak jak kiedyś Kaczmarek. Ubocznym skutkiem spotkania u Millera była awantura, którą Kaczmarek telefonicznie urządził Woźniakowskiemu. Ponoć chuje latały jak skowronki. Redakcja „NIE” obstawia, że niebawem minister Czyżewski ogłosi dalszy ciąg negocjacji z Kulczykiem. Grę pozorów, której wynik jest już przesądzony na korzyść Kulczyka. W „NIE” nr 30 z 25 lipca 2002 w artykule „Cool czy k” opublikowaliśmy list Jana Kulczyka do jego rzekomego konkurenta w przetargu na G-8 – niemieckiej firmy E.ON. Kulczyk proponował zmowę co do ceny czyniąc z przetargu fikcję, a po załatwieniu sprawy ze stratą dla skarbu państwa wspólnictwo pseudokonkurentów we władaniu strategicznym dobrem, jakim są elektrownie. Po naszej publikacji oferta Kulczyka została odrzucona, przetarg się nie odbył, ale Kaczmarek nagle stracił fotel ministra. Premier wcześniej bowiem wezwał Kaczmarka do siebie i przy Kulczyku zbeształ za utrudnianie mu interesów. Wedle naszych informacji Miller zobowiązał się, że w grudniu ustąpi ze stanowiska premiera pod pretekstem odrzucenia przez Unię Europejską polskich postulatów konstytucyjnych. Ma go zastąpić Oleksy, choć równocześnie obserwuje się starania, żeby nie mógł objąć premierostwa. Czy wkrótce pojawi się Miller – wielki biznesmen? Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piękny umysł "NIE" rozmawia z posłanką SLD ANITĄ BŁOCHOWIAK. – Kto jest twoim ulubionym kolegą w SLD? – Nie mam kolegów w klubie. – A Leszek Miller? – On jest moim szefem, jesteśmy per pan i pani. – Ja bym za mojego szefa nie świeciła oczami przed całym narodem, chyba żeby łączyła nas wyjątkowa sympatia... – Nasze stosunki są bardzo formalne, ale słyszałam sporo opowieści sejmowych. Niektóre panie posłanki bardzo się tym chwalą. Brzydzę się tymi kobietami. – Ale że co? Że bzykały czy bzykają się z premierem? – Nie po imieniu czy nazwisku, ale czasem padają wyraźne sugestie. Zresztą w klubie są takie stare pary, niektórym w Sejmie strasznie się nudzi, zwłaszcza gdy to któraś z kolei kadencja. Romanse kwitną. – Odmówiłaś "Playboyowi". Jesteś feministką? – Nie jestem. Nie nienawidzę mężczyzn. Nie uważam, że dlatego, iż jestem kobietą, należy mi się stanowisko. Wolę sama o to powalczyć. – Mężczyźni o stanowiska nie walczą, a kobiety, żeby coś osiągnąć, często muszą przechodzić przez męskie łóżka... – Ja nic o tym nie wiem. Jeśli pojawia się taki klimat, to bardzo ostro reaguję już na wstępie. A te, które przez te łóżka przechodzą, pewnie same tego chcą. – Po czym poznać lesbę. – Po ubiorze, zachowaniu, wyglądzie. Widziałam w Londynie paradę homoseksualistów. Ubiór często ich zdradza. – Ale w robocie: po czym w pracy poznać lesbijkę? – Nie wiem, ale chyba trochę po zachowaniu. – No właśnie. Ty podobno masz takie bardzo męskie zachowania? – Mam, ale mam też partnera i chronię moją prywatność. – W Sejmie mówią, że jesteś lesbijką... – To kłamstwo. Kto tak mówi? – Nie powiem. Co ci strzeliło do głowy z pedałami w kolorowych skarpetkach na komisji śledczej? – To była moja luźna rozmowa z redaktorem Michnikiem. Co z tego, że były kamery? Wkoło chodzą dowcipy o pedałach, Murzynach i Żydach i nikogo to przecież nie obraża. – Nikogo poza pedałami, Żydami i Murzynami. – Ale przecież używa się tego w mowie potocznej. Ja wcale nie jestem antygejowska. – To prawda, że wolniej myślisz, niż mówisz? Tak ocenili cię czytelnicy "Super Expressu". – To prawda, że szybko mówię, ale z myśleniem problemów nie mam. Na pewno mam wyższe IQ od czytelników "Super Expressu". – Ooo, a jaki miałaś wynik w testach? – Nie, nieważne, nie chwaląc się. – Powiedz chociaż, co to były za testy? – Są takie zagraniczne firmy, które robią takie testy na IQ i nie tylko. – Ale raport z komisji śledczej trochę kłóci się z przeciętnym IQ. Padają oskarżenia, że dobijasz partię. – Nie dobijam. Nie ma grupy trzymającej władzę, a jeśli już, to w jej skład wchodzą także Rapaczyńska i Łuczywo, czyli "Gazeta Wyborcza", Banasiński i inni. – Jesteś młodą babką. Narażasz swój image dla partii, której noto- wania lecą na pysk. Wszyscy spieprzają, gdzie się da, a ty co? – Dopóki mogę spojrzeć w lustro, to reszta może się walić. Dzisiaj jestem w SLD, a jutro mogę w ogóle odejść z polityki. Na pewno nie zapiszę się do innej partii. Wiesz co, miałam raz taki moment. Widziałam te wszystkie dokumenty na komisji i pomyślałam sobie, że lepiej byłoby kogoś naznaczyć... – Jak to naznaczyć? – No, mimo że nie ma dowodów, to stwierdzić, że ktoś jest winny... – Słucham? – Tak. Po to, żeby zamknąć całą sprawę. Szybko mi ten pomysł wyparował z głowy. – Łaaał, ty to jesteś moralna... – Nie jestem tchórzem ani szczurem. Nie jestem Nałęczem ani Rokitą, nie promuję się kosztem ofiar. – Poczekaj, a może ty wierzysz, że wskrzesisz SLD? – Czemu nie? Gdyby zakończyły się te wszystkie afery prawdziwe i nieprawdziwe, to SLD wcale nie jest złą partią. – Brzmi to jak życzenie śmierci. – Są partie, które nie ciągną za sobą afer, ale też nie mają pomysłu na życie. – Za to SLD nie ma pomysłu i ma afery. – Jest wzrost gospodarczy, nie rośnie bezrobocie. Dane ekonomiczne potwierdzają, że wzrósł eksport. U mnie przedsiębiorcy szyjący ubranka dla dzieci obecnie sprzedają za granicę dużo więcej niż np. rok temu. – Ale większość ludzi nie szyje ubranek. Ludzie mają gdzieś wskaź-niki ekonomiczne. Za waszych rządów Kowalski ma tak samo przesrane jak za AWS i do tego słyszy o aferach na trzy razy większą skalę. – Jestem ekonomistką. Wzrost gospodarczy nie przełoży się od razu na spadek bezrobocia. Zresztą gdyby ludzie mieli pracę, dach nad głową i stać by ich było na to, żeby pojechać raz w roku na wczasy, to gówno obchodziłyby ich te wszystkie afery. – Chyba jaja sobie robisz. Lubisz, jak kradną ci portfel? Bo ja nie. Choćbym nie wiem, ile miała na koncie. Temu, kto zapieprzyłby mi szmal z kieszeni, poucinałabym tasakiem paluchy. – Gdyby ludziom dobrze się żyło, to aferami przejmowaliby się tylko ci, którzy je rozumieją, inteligencja. Ludzi pracujących przy maszynach kompletnie by te afery nie interesowały. – Zalatuje podziałem klasowym... – Gdyby ludzie mieli pieniądze... – ...to nie interesowałyby ich pieniądze, tak? Bzdury gadasz. Chociaż trochę cię kumam. Twój ojciec jest prezesem banku, odwala tam już trzecią kadencję. Hajs jest dla ciebie bytem oczywistym. – Zresztą o jakich my mówimy aferach w SLD? O jakich pieniądzach? Ja nie zostałam posłem dla pieniędzy. Bycie posłem to służba społeczna. A mój tata nie pracuje w banku komercyjnym. – I co konkretnie wysłużyłaś z SLD? – Jestem idealistką. Myślałam, że da się ludziom pomóc. Ale SLD to się nie udało, jak do tej pory. – Masz jeszcze jakieś polityczne plany? – Doczekać do końca kadencji. Jeśli to będzie sierpień, to znowu będę kandydować. – I nadal zbawiać naród. A jeśli to będzie później? Za rok? – To pewnie nie będę, ale jeszcze nie wiem. Wtedy się wszyscy nareszcie ode mnie odczepią. – I wtedy pozwiesz "Wyborczą" do sądu za te wszystkie brednie – jak twierdzisz – które o tobie wypisywali? – Po co miałabym zarzucać sąd pozwami? A z "Gazetą" i tak nikt nie wygra. Weźmy na przykład to, jak napisali ostatnio, że Anita Błochowiak patronowała akcji rozdawania prezerwatyw... – Nie używasz prezerwatyw? – Nie o to chodzi. To było kłamstwo i nie wiem, po co oni to robią. Tę akcję organizowała moja młodzieżówka SLD z Pabianic. – Eee, no to wiedziałaś o rozdawaniu gumek... – No tak, ale ja ich nie rozdawałam. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nauka wiązania stryczka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dokument "Wajda" w "Dwójce" opowiadał o gehennie, którą tytułowy bohater musiał przechodzić w PRL. Jak nie nagroda w Moskwie, to kręcenie "Piłata..." w Niemczech za prawdziwe marki lub przekomarzanie się z Szydlakiem. Nie wspominając już o konieczności zrobienia filmu o narodzinach w Łodzi wyzysku kapitalistycznego lub kręceniu panegiryku o ukochanym przez władzę peerelowską literacie o ksywce pan Jarosław. Aż dziw, że Wajda to wszystko przeżył. * * * Bronisław Wildstein w "Plusie" atakował swoich rozmówców "aprioryczną afirmatywnością". Ci kontrowali go "interpretacją ideologicznej normy" i przyszpilali "dominującym projektem politycznym". Słowotok trwał ponad kwadrans; zrozumieliśmy tyle, że język politycznej poprawności wymyśliła lewica, żeby wprowadzić nową cenzurę i zakłamać rzeczywistość. Gdyby nie to, że ten prawicowy bełkot udawał dyskusję, to powiedzielibyśmy, że było to pierdolenie bez sensu. * * * Wszyscy pokazali, jak USA wprowadziły obowiązek daktyloskopowania i fotografowania przyjezdnych z wizami. Brazylia Ameryce się zrewanżowała. My też – wysyłając nową zmianę żołnierzy do Iraku. Swoją drogą ciekawe, czy licealista spod Olsztyna, który wygrał konkurs na sterowanie pojazdem marsjańskim, w związku z czym ma lecieć za Atlantyk, już szlifuje linie papilarne i wybiera lepszy profil? Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Upadłościan " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łapówki niepokalanie poczęte Ktoś się wzbogaci. Nie będzie to nasze państwo. Najbardziej widoczne i słyszalne produkty polskiej zbrojeniówki to petardy rzucane na ulicach Warszawy przez protestujących pracowników tej branży. W zbrojeniówce działo się źle i państwo jako właściciel tego wybuchowego kramiku coś musiało z nim zrobić. No i zrobiło. Szkoda gadać. Za Buzka pomysł na wsparcie polskiej zbrojeniówki był następujący: sprzedajemy część przedsiębiorstw, a uzyskane w ten sposób pieniądze przekazujemy pozostałym na zmianę profilu produkcji, działalność badawczo-rozwojową, promocję eksportu. Szczegółowo określono wymagania, którym muszą sprostać zakłady, aby otrzymać państwową pomoc, ale poprzeczkę ustawiono tak wysoko, że tylko 6 firm z blisko 40 zdołało ją przeskoczyć. Idea była taka: skoro rząd jest zbyt biedny, aby pomóc wszystkim – niech wygrają najlepsi, którym warto dołożyć parę groszy, bo jest szansa, że tego nie zmarnują. Słabo to wyszło, bo te 6 firm może i jakoś przędło, ale reszta padała na pysk. W każdym razie rok 2002 zamknął się stratami w tej branży w wysokości ok. 267 mln zł. Rząd SLD opracował blisko dwa lata temu dokument o strategii przekształceń przemysłowego potencjału obronnego w latach 2002–2005. Teraz miało być inaczej. Oprócz pieniędzy pochodzących ze sprzedaży niektórych przedsiębiorstw do branży zbrojeniowej miała płynąć połowa kwoty z offsetu uzyskanego w ramach transakcji kompensacyjnych za dostawy dla polskiego wojska. Dodatkowy zastrzyk to zamówienia rządu w związku z dokonywaną modernizacją armii – minimum 600 mln zł rocznie. Miały powstać dwa wielkie holdingi: jeden pancerno-amunicyjno-rakietowy, z PHZ Bumar jako spółką wiodącą, drugi lotniczo-elektroniczny, któremu przewodzi Agencja Rozwoju Przemysłu. Na podstawie tego programu powstała ustawa o zmianie ustawy o wspieraniu restrukturyzacji potencjału obronnego i modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP z dnia 23.11.2002 (Dz.U. z 2002 r. Nr 240, poz. 2053). I wszystko świetnie poza drobiazgiem: ustawa ta zwiera zapisy, które mogą wywołać korupcję aż gwiżdże. W tej samej ustawie powiedziano, że minister gospodarki oddzielnym rozporządzeniem określa firmy, które prowadzą działalność na rzecz obron-ności. Czyli do postanowień faktycznie urzędników zostawia się decyzje, jaką firmę wpisać na listę, dzięki której może ona świetnie prosperować. Wdzięczność takiej firmy dla rządu i danego ministra może być ogromna. Ustawa mówi, że będą to firmy realizujące zadania ważne dla obronności kraju. Każde przedsiębiorstwo można podciągnąć przy odrobinie dobrej woli pod takie miano. Poza tym każdy nowy minister gospodarki może obowiązujące rozporządzenie zmienić wpisując na listę wybrane przez siebie firmy. Dodano jeszcze spółki realizujące obrót z zagranicą towarami, usługami i technologiami o znaczeniu strategicznym dla bezpieczeństwa państwa oraz dla utrzymania międzynarodowego pokoju. Ten zapis wywołał rozporządzenie Rady Ministrów z 15 kwietnia 2003 r., w którym rząd uznał za takie PHZ Bumar, PHZ Cenzin i PHZ Cenrex. Trzeba trafu, wszystkie one powiązane były lub są z Ministerstwem Obrony Narodowej. Przez ponad dwa lata zmieniano ustawy dotyczące offsetu (ogółem pięć razy) i na końcu pojawił się zapis, że beneficjentem kasy z offsetu może być nie tylko – jak do tej pory – państwowe przedsiębiorstwo przemysłowe, ale również spółka z ograniczoną odpowiedzialnością (bez określenia wielkości udziałów skarbu państwa), jednostka organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej oraz, uwaga, osoba fizyczna (Dz.U. z 2002 r., Nr 240, poz. 2053). Co to znaczy? Drobiazg: ustawa daje szansę gigantycznych zarobków firmom prywatnym i prywatnym osobom. Rzadki przykład dbałości państwa o interesy prywatnych ludzi i to w tak delikatnej materii jak handel bronią. Innymi słowy rzecz ujmując, mocą ustawy rząd daje gwarancje pompowania kasy również do prywatnych kieszeni. Autor : U.W. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prezydent grzeszy w niedzielę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dokąd uciec " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sędzia na wzór i podobieństwo człowieka Czy sędzia Sądu Najwyższego powinien postępować uczciwie? Nie przesadzajmy. Z profesorem doktorem habilitowanym Jackiem Sobczakiem nikt nie chce zadzierać. Jest on nie tylko kierownikiem Zakładu Systemów Prasowych i Prawa Prasowego w Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz autorem licznych książek z dziedziny prawa prasowego i autorskiego, ale także sędzią Izby Karnej Sądu Najwyższego. Dziennikarze dzwonią do niego, żeby się poradzić w sprawach dotyczących wykładni przepisów, a nie po to, by pytać np. o sposób przyjęcia jego córki na studium doktoranckie. A szkoda. Zaczęło się od listu, który w październiku dotarł do naszej redakcji: Krew nas zalewa, jak jawnie olewa się komisję konkursową i oszukuje kandydatów (...) Tak się uczy obłudy. (...) Gdzie jest twarz tych ludzi? Czy jest jakaś sprawiedliwość w Polsce? Czy Państwo będziecie tolerować jawną grandę? Papa nieobecny Ujęci dramatycznymi nawoływaniami autorów epistoły ustaliliśmy, że do konkursu na doktorantów na Wydział Nauk Społecznych UAM przystąpiło 43 kandydatów. Ubiegali się oni o dwa miejsca. Komisja zbierała się dwukrotnie. Pierwszego dnia w jej skład wchodziło 9 osób, w tym profesor Sobczak. Grono w tym składzie orzekło, że Maria Sobczak, córka pana profesora, jak najbardziej na doktorantkę się nadaje. Ktoś trzeźwy uznał jednak, że to trochę nie tego, iż w komisji konkursowej zasiadał tatuś kandydatki. Dlatego następnego dnia szacowne ciało zebrało się ponownie, ale już bez profesora Sobczaka. Przeprowadzono tajne głosowanie. Okazało się, że nieobecność papy w komisji miała dla pani Marii fatalne skutki – tym razem zdecydowano, że nie nadaje się na kandydatkę do posiadania "dr" przed sławnym nazwiskiem. Granda banda Wkrótce okazało się jednak, że Maria Sobczak, wbrew decyzji komisji konkursowej, figuruje na liście doktorantów. – Po drugim głosowaniu profesor Sobczak był oburzony – mówi nasza uniwersytecka wiewiórka. – Postanowił ewidentny błąd komisji naprawić. Rozmawiał w tej sprawie, z kim trzeba, a że ma znaczące wpływy, córka napisała odwołanie i zostało ono uwzględnione. Profesor Kazimierz Robakowski, dyrektor instytutu, częściowo potwierdza tę wersję, ale uważa, że nabór kandydatów na doktorantów został przeprowadzony bez żadnej grandy. Według niego Maria Sobczak znalazła się w 7-osobowej grupie kandydatów nieprzyjętych z powodu braku miejsc, ale posiadających odpowiednie kwalifikacje do pracy naukowej. Sześć z tych osób napisało odwołanie do rektora UAM. Wśród nich była Maria Sobczak. Akurat ona została przyjęta. I już. – Gdyby z konkursem było wszystko w porządku, wyniki podano by do publicznej wiadomości. Tak się nie stało, bo konkurs czysty nie był. Przez cztery miesiące nikt nie powiedział, kto został doktorantem. Machlojka wyszła z wora przypadkiem. Wśród młodych naukowców zawrzało, ale nikt z nich nie podskoczy. Muszą siedzieć cicho i udawać ślepych i głuchych. To najlepszy sposób na zrobienie kariery w nauce. Prym pryków O protekcji, plagiatach i innych przekrętach w nauce ostatnio zrobiło się głośno. Komisja Etyki w Nauce PAN opracowała nawet zbiór zasad, którymi powinni się kierować naukowcy. Dzieło pt. "Dobre obyczaje w nauce" zawiera między innymi rozdział "Pracownik nauki jako mistrz i nauczyciel": Pracownik nauki angażuje i grupuje wokół siebie adeptów nauki jedynie na podstawie bezstronnej oceny ich kwalifikacji intelektualnych, etycznych i charakterologicznych. Pracownik nauki winien ujawniać i zwalczać wszelkie przejawy protekcjonizmu, korupcji i dyskryminacji. W "Dobrych obyczajach..." od takich napuszonych powiedzonek aż się roi. W przedmowie czytamy, że celem publikacji jest budzenie świadomości społecznej i poczucia odpowiedzialności moralnej. (...) [Nauka] nakłada na uczonych obowiązek wdrażania młodych naukowców i wpajania im zasad dobrej roboty i dobrych obyczajów. Z tego też wynika obowiązek wytykania i ścigania tych, którzy z tych reguł się wyłamują. Autorzy "Dobrych obyczajów...", a jest to kilkudziesięciu profesorów, poświęcają młodym wiele uwagi. Lecz gówniarze mają w nauce niewiele do powiedzenia i to nie oni kształtują jej etyczne oblicze. W Pomrocznej nauka jest w rękach starych pryków. Kasta decydentów Połowę doktoratów uzyskują osoby powyżej 35. roku życia, rośnie liczba doktoratów uzyskiwanych w wieku powyżej 45 lat. Zaledwie 15 proc. osób habilituje się poniżej 40. roku życia. 70 proc. tytułów profesorskich uzyskują osoby po pięćdziesiątce. W ciągu kilku najbliższych lat 2/3 obecnych profesorów osiągnie wiek emerytalny – wynika z danych Komitetu Badań Naukowych. Karty rozdają starzy feudałowie, bo młodzi nie mają ku temu odpowiednich tytułów i wpływów. To profesura z długoletnim stażem ma decydujący głos w uczelnianych komisjach etyki, konkursowych etc. I dlatego są to komisje raczej reprezentujące interesy kasty decydentów, niż pilnujące przestrzegania zasad etyki ogólnoludzkiej – zauważa dr Józef Wieczorek w niepublikowanej dotąd pracy "Dobre obyczaje w nauce – założenia a praktyka". W cywilizowanym świecie ujawnienie, że jakiś profesorek popełnił plagiat, oznacza dla plagiatora koniec kariery naukowej. A u nas? Dr Wieczorek pisze: To ujawniający plagiaty, nepotyzm, korupcję, nieuczciwość w środowiskach naukowych kończą źle. Są elementem niepożądanym! (...) A łamiący "dobre obyczaje" zajmują nadal decydenckie stanowiska, najczęściej wiele lub bardzo wiele stanowisk na raz, a walczący o ich przestrzeganie objęci są skrajnym ostracyzmem i skazywani na śmierć zawodową. Za zanieczyszczanie środowiska naturalnego gro-żą kary, za zanieczyszczanie środowiska intelektualnego raczej nagrody. Gryząc świece Skandal plagiatowy nie ominął Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu. Postąpiono zgodnie z obyczajami w nauce – śmieci szybciutko zamieciono pod dywan i nie przeprowadzono oficjalnego postępowania wyjaśniającego. Złośliwcy powiadają, że nie obeszło się bez udziału profesora Sobczaka, dobrego dla swojej córki ojca, ale i specjalisty od prawa autorskiego. Łukasz Donaj, doktorant w instytucie, opublikował pracę pod tytułem "Media w systemie politycznym Federacji Rosyjskiej". Rozdział "Prasa drukowana" zaczyna się frapująco: W określeniu ZSRR "jako najbardziej czytającego kraju świata" propagandowej przesady było naprawdę bardzo niewiele, a pogrążone w czytaniu gazet i książek całe wagony wielkomiejskiego metra stanowiły widok codzienny i niemal banalny. Teraz sięgnijmy po wydaną później pracę zbiorową pt. "Zbliżanie się Wschodu i Zachodu". Na stronie 238 rozpoczyna się rozdział "Współczesna drukowana prasa rosyjska" podpisany przez pana doktora Bronisława H. Bladochę: W określeniu ZSRR "jako najbardziej czytającego kraju świata" propagandowej przesady było naprawdę bardzo niewiele, a pogrążone w czytaniu gazet i książek całe wagony wielkomiejskiego metra stanowiły widok codzienny i niemal banalny. Pod koniec pracy Donaja czytamy: Większość artykułów "Moskowskowo Komsomolca" stanowią materiały zatytułowane w następujący sposób: "Chłopczyka próbował zgwałcić dziadek, który miał się nim opiekować" czy "Na rozkaz wróżki naiwne moskwiczanki gryzły świece i oddawały wszystkie pieniądze. I – nie uwierzycie – Bladocha też pisze o gwałcącym dziadku i wpieprzających świece moskwiankach! I to jota w jotę. W jakiś niepojęty sposób pan doktor Bronek cały tekst napisał identycznie jak pan magister Łukasz! Kropki, przecinki, przypisy i ich numeracja – wszystko tak samo! Różnice występują tylko w ostatnich kilku zdaniach obu prac. Na bezczela Żeby wyjaśnić to zdumiewające zjawisko, znowu musieliśmy pogadać z naszą wiewiórą. – To bezczelny plagiat. Doktor Bladocha nie pracuje w instytucie, ale przymierza się do habilitacji. Do otworzenia przewodu potrzebna jest mu odpowiednia liczba publikacji,radzi sobie więc, jak może. Jego opiekunem naukowym jest profesor Sobczak. To on mu pomógł. Donaj był bezbronny. Od początku siedział cicho, bo chce zrobić karierę naukową. Wie, że jak podskoczy Sobczakowi, to po nim. Ujawnianie plagiatu, w który zamieszany jest jakiś nobliwy naukowiec, to ryzykowne przedsięwzięcie. Jacek, czyli Jerzy Jednym z redaktorów naukowych "Zbliżania się Wschodu i Zachodu" był dr Tadeusz Wallas, zastępca dyrektora INPiD. – Nie ma wątpliwości, że autorem tekstu jest Łukasz Donaj. Nie wiem, jak to się stało, że wydrukowano go pod nazwiskiem Bronisława Bladochy. Nie pamiętam, czy przed drukiem czytałem ten tekst i nie potrafię powiedzieć, czyim nazwiskiem był podpisany. Nie sądzę, żeby pojawienie się nazwiska doktora Bladochy było efektem jakichś celowych działań. Profesor Jacek Sobczak, sędzia Sądu Najwyższego, jest wyznawcą, a być może nawet i twórcą teorii omyłkowego podpisania pracy Donaja nazwiskiem Bladochy. Twierdzi, że mógłby podać wiele przykładów takich technicznych lapsusów. Opowiada, że na przykład w pewnym periodyku błędnie wydrukowano jego imię. Było Jerzy, a panu profesorowi od urodzenia jest przecież Jacek. Zmieniona końcówka Wersja wydarzeń z omyłkowym zamieszczeniem nazwiska Bladochy byłaby do przyjęcia, pod warunkiem że przed ukazaniem się "Zbliżania się Wschodu i Zachodu" Łukasz Donaj dostarczyłby wydawnictwu swój tekst. Tak jednak nie było. Autor dał go profesorowi Sobczakowi. Praca miała się ukazać w "Roczniku Wschodnim", ale ku zdziwieniu Donaja wydrukowano go w "Zbliżaniu...", i to pod nazwiskiem Bladochy. "Współczesna drukowana prasa rosyjska" w "Zbliżaniu..." podpisana nazwiskiem Bladochy i "Prasa drukowana" z książki Donaja są niemal identyczne. Minimalne różnice – jak już sygnalizowaliśmy – występująjedynie w zakończeniu. Skąd się wzięły? Ano stąd, że Donaj przed przekazaniem Sobczakowi tekstu, który miał się ukazać w "Roczniku", zmienił nieco końcówkę. I właśnie ta zmodyfikowana wersja – tyle że z podpisem Bronisław H. Bladocha – ukazała się w "Zbliżaniu się Wschodu i Zachodu". Profesor Sobczak uważa, że podejrzewanie go, iż dał tekst Łukasza Donaja Bronisławowi Bladosze, aby ten go opublikował pod swoim nazwiskiem, jest co najmniej niestosowne. UAM nigdy nie przeprowadził w tej sprawie postępowania dyscyplinarnego. Nie chciały się nią również zainteresować media. Dziadki znowu zgwałciły chłopczyków. Co do stosunków w naukowym światku nikt nie ma specjalnych złudzeń. Czyż jednak sędziemu Sądu Najwyższego do twarzy jest z podejrzeniami o uprawianie bezczelnej protekcji i sprzyjanie kradzieży lub jej krycie? A czyż musi gapić się w lustro? Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna STRASZYDŁA Jak kantowała "Solidarność" Na początku 2001 r., czyli u schyłku rządów Buzka, Zarząd Województwa Małopolskiego zlecił małopolskiej "Solidarności" organizację szkoleń mających umożliwić przekwalifikowanie się bezrobotnym. Wojewódzki Urząd Pracy wywalił na ten cel 1,5 mln zł, a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej – 200 tys. zł w postaci dotacji celowej. Znaczna część szkoleń i kursów była fikcją, w tym celu zarząd małopolskich solidaruchów tworzył lewą dokumentację. Zaświadczenia lekarskie o zdolności kursantów do zawodów, w których się szkolili, były załatwiane bez badań, po znajomości lub wymuszane szantażem. Uczestnicy rzekomych kursów zostali też zaopatrywani w fikcyjne meldunki tymczasowe. Faceci, którzy mieli organizować i prowadzić te szkolenia, zgarniali państwowy szmal do całkiem prywatnych kieszeni. Głównymi organizatorami byli: sekretarz małopolskich solidaruchów i radny Krakowa Krzysztof G. oraz koordynator szkoleń Adam G. (podania pełnych nazwisk zabrania nam prawo prasowe – w opisywanych sprawach toczą się postępowania prokuratorskie). O przekrętach wiedzieli m. in.: przewodniczący małopolskiche"S"manów Wojciech G. oraz solidarnościowi władcy Krakowa – prezydent Andrzej G. i wiceprezydent Bogumił N. Jedno z tych szkoleń, które się nie odbyło, miał prowadzić Witold Z., który po tegorocznych wyborach samorządowych ma nadzieję załapać się do władz miasta u boku typowanego na kolejnego prezydenta miasta Jana Marii Rokity. Z. jest bratem obecnego posła Prawa i Sprawiedliwości Zbigniewa Z., który w rządzie Buzka był wiceministrem sprawiedliwości. Jeden z pracowników Zarządu Regionu, Artur K., nie chciał brać udziału w przewale, a gdy zaczął protestować, zaproponowano mu działkę za trzymanie mordy. K. łapówy nie przyjął. Naiwny jakiś... Albo uczciwy. Napisał list otwarty do związkowców i rozesłał go do prasy. Zarząd Regionu odpowiedział mediom, że Artur K. to świr i bredzi jak potłuczony. Musi zatem wylecieć z roboty, a za pomówienia beknąć przed sądem karnym i cywilnym. K. pozwał z kolei "Solidarność" do Sądu Pracy, gdzie wkrótce znalazł się kontrpozew z Zarządu Regionu. Historię kantowania skarbu państwa przez małopolską "S" opisywaliśmy w artykułach "Ssanie" ("NIE" nr 12 i 21/2002). Jak straszy "Solidarność" Sąd sądem, ale sprawiedliwość w Krakowie powinna być po stronie solidaruchów. K., i jego wiekowy ojciec zaczęli odbierać głuche telefony. Najwidoczniej nie zrozumieli ich właściwie, bo wkrótce K. usłyszał groźby w rodzaju: "Skurwysynu, nie doczekasz urodzenia dziecka. Albo ciebie zakopiemy, albo twoją ciężarną sukę – na żywca. Masz to załatwione. Już niedługo będzie cię ziemia nosić, chyba że wycofasz zeznania". Albo: "Skończysz, skurwysynie, jak Basista". (Głośna w Krakowie sprawa jednego z działaczy małopolskiej "Solidarności" Andrzeja Basisty, który wyszedł z domu i nie wrócił. Po jakimś czasie jego zwłoki odnaleziono w lesie). Artur K. dostawał też pozdrowienia w postaci tzw. wizytówek wysyłanych na telefon komórkowy, np. "Psi chuju. Jeszcze żyjesz?". O groźbach poinformował Prokuraturę Krajową, która wcześniej zleciła krakowskiej Prokuraturze Apelacyjnej nadzór nad postępowaniem dotyczącym szwindli w Zarządzie Regionu, zawiadomił też Wydział Śledczy Prokuratury Okręgowej, w której prokurator Marek Pubrat zajmuje się tymi nadużyciami. K. zawiadomił również podinspektora Andrzeja Laszczyka z krakowskiej Komendy Wojewódzkiej Policji o tym, że jego podwładny komisarz Stanisław Łukasiński spotyka się prywatnie i po przyja-cielsku z pracownikiem regionu Jackiem M., co chyba nie jest w porządku, skoro to właśnie Łukasiński prowadzi dochodzenie w sprawie przekrętów "Solidarności". M. miał się chwalić, że gliniarz to jego kumpel i krzywdy regionowi nie wyrządzi. Przed Sądem Pracy – po stronie K., a przeciwko Zarządowi Regionu – chciał wystąpić Bogusław G. On też stał się ofiarą gróźb. Bogusław G. twierdzi, że gdy wieczorem siedział w jednej z krakowskich kawiarenek, przysiadło się do niego dwóch mężczyzn, z których jeden poradził, by wycofał się ze sprawy Artura K., bo jak nie, to "pójdzie pod trawnik razem z rodziną". O tym zajściu G. poinformował prokuraturę. Pracownicy regionu, którzy zeznawali w Sądzie Pracy w sprawie Artura K., rozpoznali w jednym z ławników faceta, który wraz z przewodniczącym małopolskich e"S"manów Wojciechem G., obecnie aktywistą Ruchu Społecznego (dawniej AWS), bywa na zebraniach partii i jest częstym gościem w siedzibie Zarządu Regionu. Jak straszy rzecznik prezydenta W czerwcu 2001 r. Wojciech R. zwrócił się do prokuratury o wszczęcie postępowania wobec Witolda G. – rzecznika prasowego prezydenta Krakowa. Twierdził, że rzecznik G. kierował pod jego adresem groźby karalne oraz rozgłaszał nieprawdziwe, dyskredytujące informacje, np., że R. jest homoseksualistą, przywozi z Australii narkotyki i jako pośrednik w handlu nieruchomościami brał udział w oszukańczych transakcjach odzyskiwania pożydowskich kamienic. Już on, G., mu to załatwi. Obywatel R. powiadomił prokuraturę, że rzecznik G. straszył go służbami specjalnymi zapewniając, iż cieszy się przyjaźnią szefa krakowskiej delegatury UOP. Na dowód tej zażyłości G. pokazywał dokumenty, które miały pochodzić z archiwum tajnej policji i dotyczyć jednego z członków Gminy Żydowskiej w Krakowie. Wojciech R. twierdzi, że przyczyną tych szykan było to, że w roku 1997 r. nie chciał dać szmalu na spłatę długu krakowskiego ROP po przegranych wyborach parlamentarnych. O pieniądze poprosił go właśnie Witold G., wówczas rzecznik ROP i dziennikarz "Gazety Polskiej". Wcześniej R. dawał kasę na kampanię, ale po wyborach uznał, że już wystarczy. Śledztwo w sprawie gróźb prowadziła Prokuratura Rejonowa w Busku Zdroju. We wrześniu 2001 r. umorzyła je, ale po odwołaniu musiała wznowić. W styczniu 2002 r., jak twierdził R., rzecznik prezydenta Krakowa zatelefonował do niego i groził, że skrzywdzi jego żonę i dziecko. W marcu prokuratura ponownie umorzyła sprawę, ale Sąd Rejonowy w Krakowie uwzględnił zażalenie R. i skierował sprawę do ponownego zbadania. Z zastraszeniem przez rzecznika G. spotkał się również obywatel Zenon G., który wszedł z nim w konflikt. G. napisał w oświadczeniu: ...do stolika obok podeszli znany mi Witold G. – rzecznik prezydenta miasta Krakowa, były milicjant Andrzej K. – obecnie w Straży Miejskiej, oraz Adam M. pracownik UMK (Urzędu Miasta Krakowa – przyp. D.P.). Adam M. i Witold G. usiedli przy stoliku na środku ogródka. Andrzej K. przystawił sobie krzesło i usiadł w odległości 1 m od mojego stolika. Patrząc na mnie uderzał pięścią w otwartą dłoń i wygrażał mi pięścią (...) powiedział do mnie: wiesz gnoju, że cię załatwimy, jesteś skończony, za daleko się posunąłeś. Dwa razy powtórzył: dorobiłeś się, nie uciekniesz. G. śmiał się. * * * Ktoś kiedyś powiedział, że Kraków to kulturalna stolica Polski. Po tym, czego dowiedzieliśmy się o metodach tamtejszej walki politycznej, ośmielamy się przypuszczać, że pod Wawelem kulturalny jest tylko smok. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oto jest grupa trzymająca władzę Ustawy o mediach rząd miał bronić jak niepodległości. Kopnięty zaskomlał jak pies. Jeszcze w piątek 18 lipca ustami premiera i szefowej gabinetu politycznego Aleksandry Jakubowskiej rząd zapewniał, że jego stanowisko wobec nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji jest niezmienne i jednoznaczne: nie poddamy się dyktatowi mediów komercyjnych, nagłaśniających każdy błąd rządu, aferę czy aferkę związaną z SLD. W Sejmie mamy wystarczającą większość. Mamy deklarację z Dużego Pałacu, że prezydent ustawy nie zawetuje. Niech będzie uchwalona. W poniedziałek 21 lipca rząd ustami premiera Millera, a potem szefowej gabinetu politycznego Jakubowskiej zapowiedział, że skażoną "grzechem pierworodnym" ustawę wycofuje. Ku zdumieniu rzesz posłów SLD, którzy rządowy projekt w Sejmie mozolnie poprawiali, szlifowali, czyścili i swoimi gębami uwiarygodniali. Czemu premier wycofał się z najbardziej w mediach znanego, niezwykle prestiżowego dla rządu projektu ustawy? Rządowy projekt nowelizacji, czyli zmiany ustawy o radiofonii i telewizji, był transakcją wiązaną. Workiem, do którego wrzucano niezwykle potrzebne regulacje prawne nowych technik telewizyjnych (np. multipleksów, kanałów tematycznych), europejskich standardów dotyczących sfery produkcji medialnej, sposobu skutecznego ściągania abonamentu telewizyjnego dla państwowej telewizji i radia. No i powszechnie w Unii Europejskiej stosowany, nigdzie przez koncerny medialne nielubiany zakaz monopolizowania rynku. Ograniczający interesy, czyli zyski pry-watnych koncernów prasowych, telewizyjnych, radiowych. Dodatkowo ów projekt był propaństwowy, bo stwarzał warunki do zwiększenia zysków, czyli wzmocnienia pozycji na rynku państwowej telewizji i rozgłośni radiowych. Kosztem komercyjnych. Niestety ów projekt, tworzony w ministerstwach został skażony "grzechem pierworodnym", czyli machlojkami badanymi teraz przez sejmową komisję śledczą, pragnącą wyjaśnić, dlaczego Rywin poszedł do Michnika z propozycją łapówki, kim była "grupa trzymająca władzę", na poparcie której Rywin się powoływał. I chociaż machlojka została usunięta, zanim projekt rządowy trafił do Sejmu, chociaż posłowie pracowali jawnie i każdy zainteresowany mógł projekt poznać, poprawki do niego zaproponować, to mleko już się rozlało. Powstał bowiem spór prestiżowy między właścicielami mediów prywatnych, których wspierali posłowie opozycji, a rządem wspieranym przez posłów koalicji, no i delikatnie przez telewizję i radiostacje publiczne. Spór o pieniądze, o zarobki. Spór o wpływy polityków w mediach prywatnych i państwowych, czyli publicznych. Rychło o projekcie ustawy wypowiadali się wszyscy. Prawie wszyscy z wypowiadających się projektu ustawy nie czytali lub nie zrozumieli, o co w niej chodziło. Z biegiem miesięcy mniej ważna dla uczestników sporu stawała się treść ustawy, najważniejsze było: kto kogo? Czy rząd wspierany przez posłów koalicji ustawę przeforsuje, czy zjednoczony front mediów prywatnych ochoczo wspieranych przez posłów opozycji zablokuje. Rzecz jasna, w grze uczestniczył też prezydent i prawostronny Trybunał Konstytucyjny. Projekt spornej ustawy czekał na ostatnie przegłosowanie w Sejmie, gdzie koalicja ma większość. Potem już tylko prezydent, który zapowiadał jego podpisanie. I Trybunał Konstytucyjny. Ten mógł ewentualnie ustawę na czas jakiś zablokować. Gdy rząd już był w ogródku, zrejterował. Najpierw z poparcia projektu wycofała się Samoobrona. Nagle jej posłowie znani z krajowego języka jęli przemawiać na posiedzeniach komisji kultury jak lobbyści stołecznych mediów prywatnych. Zgłaszać tak napisane poprawki. Front zmieniło też PSL, znane do niedawna z niechęci do olewających kulturę ludową komercyjnych mediów. Wreszcie koalicyjna lewicowo podobna Unia Pracy przeszła na stronę panów kapitalistów-właścicieli prywatnych mediów. Miller głosy policzył i przestraszył się, że przegra prestiżowe głosowanie. Obiecał nowy projekt, już milszy dla koncernów medialnych. Ów projekt będzie w 95 proc. taki sam jak ten odtrącony. Zabraknie w nim tylko ustępów ograniczających prywatnym zarobkowanie. Może dojdą nowe przepisy, ograniczające tym razem zarobkowanie telewizji publicznej i państwowych stacji radiowych. Za parę miesięcy wszyscy będą już wiedzieli wreszcie, kto tu naprawdę rządzi? Nie jakiś tam rząd z tytularnym premierem. Ani też jakaś tam koalicja parlamentarna, która podobno ma większość. Naprawdę rządzi zjednoczony front mediów prywatnych. Tych, które oburzają się, że podobno w Sejmie można kupić ustawę. A które ostrym lobbingiem i szantażem politycznym wymusiły na "wybrańcach narodu", niezależnych podobno parlamentarzystach, posłuch i pokorę. I jeśli ktoś zapyta, kim jest ta prawdziwa "grupa trzymająca władzę" w III RP, to po doświadczeniach z tą ustawą rzec można jednoznacznie. To pani prezeska Bochniarzowa zasilana przez prezesa Waltera, prezesa Solorza, prezeskę Rapaczyńską, prezeskę Bednarek i paru innych, drobniejszych prezesek i prezesów. Oni nie muszą korumpować posłanek i posłów. Oni wiedzą, że nawet lidera dużej partii można wytresować. Tłukąc go codziennie gazetą lub stymulując falą radiowo-telewizyjną. Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziwki oo. franciszkanów Polska prasa podniosła krzyk, że nasi misjonarze w Moskwie są ofiarami politycznej prowokacji. Czyż panowie mnisi z Polski prowadzili burdel? Czy też rosyjskie władze ich prześladują. Franciszkanie to zakon żebraczy, propagujący ubóstwo. Główny moskiewski franciszkanin, obywatel RP, Grzegorz Cioroch chciał wyżebrać 2400 dolarów miesięcznie za wynajęcie należących do niego dwóch połączonych mieszkań o łącznej powierzchni 190 mkw na parterze obskurnej kamienicy przy Srednim Tiszynskim Piereułku. Przecznicę dalej znajduje się ambasada RP, pięć minut piechotą – Katedra Niepokalanego Poczęcia, główna katolicka świątynia. W ubiegłym roku franciszkanie, którym przewodzi Cioroch, przeprowadzili się ze starej kamienicy do okazalszego lokum – osobnego domu w tej samej dzielnicy. W lutym Cioroch – za pośrednictwem agencji nieruchomości – podpisał umowę z obywatelką Marią Tichonową, z podmoskiewskiej osady Sieliatino, o wynajęciu za 86 400 dolarów pustostanu na trzy lata. Mnich tłumaczy teraz, że Ticho-nowa zapewniała go o wykorzystaniu lokalu do działalności charytatywnej. Tym samym przyznaje, że zamierzał czerpać zyski z dobroczynności. Dziwi naiwność mieszkającego od prawie 10 lat w Moskwie franciszkanina. Trudno wierzyć, że nie wiedział, iż tutejszy rynek nieruchomości jest dziedziną mocno kryminalną, w której wynaleziono nieograniczoną liczbę przekrętów. Duchowni katoliccy – jako posiadacze sporej liczby nieruchomości w rosyjskiej stolicy – doskonale o tym wiedzą. Jeszcze na początku lat 90. kupili dom z parcelą pod Moskwą z przeznaczeniem na seminarium. Po dokonaniu transakcji okazało się, że nabyli Inflanty – nieruchomość należała do kogoś innego. Według "Niezawisimoj Gaziety" oszuści zarobili na naiwności księży ok. miliona dolarów. Choć dawną siedzibę franciszkanów dzielą od Kremla nie więcej niż cztery kilometry w prostej linii, okolica, w której się znajduje, to zadupie. Do lokalu wiodą oddzielne drzwi od podwórza. Cisza, spokój, nie ma problemu z zaparkowaniem samochodu. To zadecydowało o atrakcyjności pofranciszkańskiego pustostanu. W lokalu przeprowadzono gruntowny remont i przerobiono na burdel. Aby uniknąć kłopotów z trafieniem, na murze obok wejścia wymalowano kolorowe serduszka. Przekraczający próg klienci wykładali 50 dolarów za godzinę. Burdele w Rosji są nielegalne. Jednak siła opiekującej się nimi mafii i sprzyjającej jej, skorumpowanej milicji jest większa, niż moc prawa. Interweniującego Ciorocha potraktowano jak frajera (po rosyjsku "łocha"). Bandyci nie dali ojczulkowi ani pieniędzy, ani nadziei na odzyskanie lokalu. Współczuł mu uczciwy dzielnicowy Anatolij Koliesnikow, który dwukrotnie kontrolował agencję, zabierał na komisariat zamiejscowe panienki bez moskiewskiego meldunku. Płaciły niewielki mandat i po trzech godzinach mogły wrócić do pracy w pofranciszkańskim lokum. Dzielnicowy jeszcze w kwietniu radził Ciorochowi, by skierował sprawę do sądu, bo tylko on może unieważnić umowę najmu. Franciszkanin zdecydował się na proces dopiero we wrześniu. Wyraźnie nie był zainteresowany rozgłosem. O zmianie przeznaczenia lokalu nie powiadomił bowiem Ministerstwa Sprawiedliwości, w którym zarejstrowany jest zakon franciszkański. Adres urzędowy siedziby zakonu – mimo faktycznej jej zmiany pozostał ten sam. Uchybienie prawne wykryli w czasie rutynowej kontroli pracownicy Ministerstwa Sprawiedliwości. Z formalnego punktu widzenia "Komsomolskaja Prawda" miała rację dając tytuł "Moskiewski klasztor okazał się burdelem". Fatalnie skończyło się dla franciszkanów przypuszczenie, że mogą postępować tak, jakby byli w Polsce. Moskiewskie media – w tym telewizyjny odpowiednik Radia Maryja, emitowany co niedzielę program "Ruski Dom" – nie oparły się pokusie powiązania działalności mnichów z agencją towarzyską sugerując, że czerpią zyski z nierządu. Strona internetowa mnichów "francis.ru" zamieniła się w redutę Ciorocha broniącą się przed zarzutami. W sukurs im przyszedł, w specjalnym oświadczeniu, rzecznik Watykanu. Sam franciszkanin był niedostępny dla dziennikarzy. Ojciec Cioroch objawił się dopiero 13 października na niedzielnej mszy w katedrze. Przedstawił się jako męczennik za wiarę. Aferę uznał za misternie zorganizowaną akcję specsłużb. Stan umysłu o. Ciorocha ilustruje fragment jego orędzia do wiernych (cytujemy za "Wyborczą"): Do czegoś takiego nie posuwali się nawet w czasach Stalina. Wtedy wyprowadzali księży z kościołów i rozstrzeliwali, ale nie było takich prowokacji. Nie wiem, czy nie stoję przed wami ostatni raz. Grożą mi rozprawą fizyczną, muszę się ukrywać. Rozumiemy z tego, że Cioroch wolałby być rozstrzelany przed katedrą na Małej Gruzińskiej, niż krytykowany przez prasę. Po co się więc ukrywa? Mafia i media (nie wszystkie – "Niezawisimaja Gazieta" opu-blikowała obiektywną relację, "Komsomolskaja Prawda" w drugim artykule przedstawiła racje mnichów) zrobiły z Ciorocha "łocha". Nie dlatego wszakże, że jest katolickim duchownym, lecz iż okazał się pazernym naiwniakiem, który nie zrobił niczego dla sprawdzenia wiarygodności osoby, której zamierzał wynająć mieszkanie. Stracił podwójnie. Nie dostał forsy za wynajem, a teraz wynajął jednego z najdroższych rosyjskich adwokatów – Anatolija Kuczerenę. Cioroch kreuje się na ofiarę represji, sprawę kryminalną zamienia w polityczną. Obrabia z ambony dupę rosyjskiej władzy. W swoją grę wciąga wiernych, którzy w katedrze zobowiązali się pościć w jego intencji przez jeden dzień o chlebie i wodzie. Wstrzemięźliwość i umiar są bardziej potrzebne moskiewskim franciszkanom. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sra półgłówek To nie język polski jest do dupy, to po prostu gromada wałów bez polotu i poczucia humoru układa pisma urzędowe, instrukcje obsługi i – niestety – ustawy i rozporządzenia – tak że potem rodacy mają problem ze zrozumieniem treści. Nasza zabawa dobitnie tezę tę potwierdza. Rozbroiły mnie propozycje okołoparlamentarne takie jak LAKIERNIA POD JASTARNIĄ z dopiskiem "Nikt nie jest doskonały" oraz SUSZ POSZŁA PRAĆ bez komentarza i WALISZ KAŁ – czym sobie na to zasłużył?, a co do poprzednich, na szczęście minionych czasów: MAŁA PANIUSIA, BITA KUZKA oraz BOJOWA HUBA z listów Jurasa z Bydgoszczy (nagroda!), Jacka z Rybnika oraz Małgorzaty z Bielska-Białej. Wyróżnienie uzyskuje Witold z Ontario (Kanada) za od lat żywą konstatację MAPA PĘDZI. (Prosimy o mail z adresem). DUCHY TO DOPIERO GŁUPCY AS BANALNY BUHAJ Z ROGIEM KACA MA SIĘ GROMU SIĘ NIE SOLI? CYRKOWE MACKI CUDNA LIPA PYŁKI NA ŻYCIE DZIKI SIWEK ROZSIERDZIAŁ SIĘ PIEWCA CIEŇ POD LIPĄ ORGANIZM ONANISTY MAŁA PARKA LARWY JAK KULECZKI BUTKI JAK SANIE LICZKA PIEKARKI MIŁOSNA ŻANETA ROZJECHANA BANIA INSTYTUCJA W PROSPEKCIE BRANIE SOLI, CZASAMI PALIĆ WAŁY! SIŁA W PROMIE MIŁA KICHAŁA PĘDY MOTYLICY Piszcie nowe propozycje, a będzie wam wydrukowane ku chwale języka polskiego. Amen. Autor : Wójek Chłodek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nereczki po albańsku Przestępczość zorganizowana porywa i sprzedaje dzieci do nielegalnych adopcji, żebrania, działalności przestępczej, prostytucji i na organy. Według raportu przedstawionego na ostatniej specjalnej sesji ONZ poświęconej dzieciom – 30 mln dzieci jest przedmiotem handlu. Biznes przynosi 7 miliardów dolarów rocznie i jest najszybciej rozwijającą się gałęzią światowego handlu. Gdy kulawe i obdarte bachory albańskie proszące o jałmużnę zaczęły znikać ze skrzyżowań włoskich miast, zaczęto się zastanawiać dlaczego. Do tej pory albańskie klany wykorzystywały małych rodaków do żebrania. Dobrze obdarty, oszpecony i okaleczony dzieciak przynosi właścicielowi nawet 100 euro dziennie. Opłaca się mieć kilku gnojków. Dzieci są porywane w Albanii, przewożone do Włoch drogą legalną na fałszywych dokumentach lub nielegalnie przerzucane morzem. Nabywcy biją je, głodzą i okaleczają, dbając by rany się nie goiły. W dzień bachory żebrzą na skrzyżowaniach, w nocy są zamykane na kłódkę w opuszczonych barakach na dalekich peryferiach, aby nie uciekały. Gdy uciekną – i tak nikt się nimi nie interesuje. Włosi dla uspokojenia sumień hojnie zaś rozdają monety. Jeden z albańskich ojców odnalazł uprowadzonego 9-letniego synka we włoskim szpitalu. Dziecko miało przetrąconą nogę i rękę oraz obrzydliwą szramę szpecącą całą twarz. Inna rodzina odnalazła utraconą pociechę w greckim szpitalu – malec nie miał jednej nerki... Nie wszyscy mają takie szczęście, bo dzieci zwykle przepadają bez śladu. Szacuje się, że w UE w ostatnich latach zniknęło 3 tys. "nieunijnych” dzieci. * * * Do krajów UE trafiają nieletni z Bałkanów i byłych republik radzieckich: Albańczycy, Kosowarzy, Bośniacy, Macedończycy, Rumuni, Ukraińcy, Białorusini. Miejscami przerzutów są głównie Włochy i Grecja – tu łatwiej przywieźć dzieci i stąd łatwiej wysłać je dalej. Prym wiedzie Albania, w której jest najwyższa umieralność dzieci i najwyższy analfabetyzm, a nieletni stanowią 33 proc. społeczeństwa. We Włoszech doliczono się w tym roku, że na ulicach żyje 4 tys. bezdomnych albańskich bachorów. Nie można ich wydalić bez odnalezienia rodziców. Wielodzietne albańskie rodziny wysyłają dobrowolnie swoje dzieci na ulice UE, gdyż tu mają one większe szanse na zdobycie środków do życia niż w rodzinnych wioskach. Dopiero w 2001 r. do albańskiego kodeksu karnego zostało wprowadzone przestępstwo "handel dziećmi”, karane więzieniem do 20 lat. Rozpoczęły się pierwsze procesy. Niebawem sąd albański powinien skazać małżeństwo Gjiona i Verę Staka, którzy przynajmniej 15 razy przewozili promem dwójkę dzieci, deklarując je jako własne. We Włoszech za każde pobierali 1500 euro. Aresztowano ich 20 października 2001 r. w Dureszu. W tym samym porcie, w marcu 2002 r., zatrzymano natomiast inną parę – Ramisa i Xouljetę Petalli, która też przewoziła dwójkę nie swoich dzieci. Włoska policja z tego samego powodu aresztowała ich już 6 miesięcy wcześniej, w Peskarze – zostali zwolnieni, gdy prawdziwa matka zeznała, że zawierzyła im potomstwo, bo jest zbyt biedna, by je wychowywać. Tym razem nie było wątpliwości – Petalli trudnili się handlem nieletnimi od dłuższego czasu; są oskarżeni o przemyt 56 dzieci. Trudno jednak uwierzyć, że uprawiali proceder na własną rękę. Musiała stać za nimi duża organizacja z odgałęzieniami w wielu krajach UE. Na wyrok czeka również albański ojciec, który świadomie sprzedał pedofilom swoje dwie córeczki i wysłał je do Grecji. Amerykański pedofil Peter Ebel sam pofatygował się do Albanii i zabrał trójkę dzieci, obiecując rodzicom wyleczenie pociech w USA – zatrzymano go dopiero w Los Angeles. We wrześniu 2002 r. odkryto natomiast szajkę handlarzy noworodków, która wywoziła ciężarne Albanki do greckiej kliniki otrzymując za każdą po 9 tys. euro. Matki dostawały tylko 800 euro – odbierano im dziecko od razu po cesarskim cięciu. * * * Noworodki zwykle idą do nielegalnych adopcji (wciąż trudno o dziecko z probówki lub wynajętej macicy – lepiej więc adoptować je od razu po urodzeniu, gdy nie pamięta naturalnej matki). Oprócz wykorzystywania małych żebraków, których można spotkać także na polskich ulicach – w wielu krajach dorośli posługują się nieletnimi do działalności przestępczej, bo nie podlegają karze więzienia. Są doskonałymi kurierami narkotyków na wielką i małą skalę. Jeżeli dobrze się ich wyszkoli, potrafią zabić jak profesjonalni killerzy. Dzieci świadczące usługi seksualne i wykorzystywane do filmów pornograficznych (również sado-maso czy snuff-movie, w których morduje się ofiary) to chleb powszedni i opowieść o tym nikogo już nie wzrusza. Przeraża natomiast inny, nowy w Europie proceder – bachory coraz częściej wykorzystuje się do przeszczepu organów. Starym, schorowanym Europejczykom współczesna medycyna otwiera nowe drogi ratunku ich życia. Niestety brak kultury "ofiarowania organów” powoduje, że zdrowe podroby z trupów gniją w święconej ziemi, a na serca, nerki i płuca ofiarodawców trzeba czekać w długiej kolejce. Opłaca się więc kupić albańskie dziecko na części i organy sprzedać na czarnym rynku... Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łajno w rogatywce Zdechła Wyższa Szkoła Oficerska im. gen. Bema w Toruniu. Na pogrzebie były sztandary, defilady i przyjaciele. Nas nie zaproszono, chociaż poświęciliśmy królestwu gen. Andrzeja Piotrowskiego więcej uwagi ("NIE" nr 39/97, 30/99, 4/2000), niż obecny na uroczystościach biskup. Mimo tego afrontu czujemy się w obowiązku pożegnać trupa kilkoma wspomnieniami. Jak pułkownik sadził kartofle Jednym z większych rolników jest w Kujawsko-Pomorskim Andrzej Wojtaszek. Zawodowy podpułkownik, do niedawna zarabiający na chlebuś jako szef żywnościowy WSO. Nie widzielibyśmy nic złego w zamiłowaniu pułkownika do zapachu świeżo oranej ziemi, gdyby orał ją sam, ewentualnie wykorzystywał w tym celu sowicie opłaconych bezrobotnych. Ale Wojtaszkowe pola uprawiali zawodowi żołnierze oraz personel cywilny ze szkoły, w której kierownictwie zasiadał. Zamiast na poligonie podwyższać kwalifikacje bojowe, polska armia sadziła ziemniaczki swojemu ukochanemu przełożonemu. Na pola woziły żołnierzy wojskowe samochody, zaś żarełko przygotowywała dla wyrobników, rzecz jasna na koszt polskiego podatnika, wojskowa kuchnia. Układ rozsypał się wiosną tego roku, kiedy zasypywana donosami żandarmeria odwiedziła pola pana pułkownika. Sytuacja była absolutnie jednoznaczna: oficer wykorzystywał szwejów, tak samo, jak średniowieczny feudał swoich niewolników pańszczyźnianych, choć dziś szweje są już w NATO. Chłopi czekający tygodniami w kolejkach przed punktami skupu wiedzą, jakie są kłopoty ze sprzedażą płodów rolnych. Wiewióry mówią, że plony z Wojtaszkowych pól, trafiały do żołnierskich żołądków. Naturalnie, po opłaceniu przez podatników. Jak generał budował rzekę Kiedy wiadomo było, że WSO przestanie istnieć, toruńscy politycy uruchomili wejścia w MON, żeby na miejsce uczelni powołać Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Toruń pokonał między innymi Chełmno i dysponujący znacznie lepszą bazą Olsztyn. Pierwsze, najprostsze szkolenie – kierowców pojazdów gąsienicowych – zakończono jeszcze pod dowództwem gen. Andrzeja Piotrowskiego. Ponieważ w miejscowym garnizonie nie ma basenów do ćwiczenia przepraw pod wodą, a Chełmno odmówiło użyczenia swoich, na poligonie WSO wykopano "koryto rzeki", obłożono je zużytymi oponami i tam przeprowadzono szkolenie i egzamin z przeprawy podwodnej. Niestety, Bóg nie wykazał się poczuciem humoru i deszcz nie padał. Jak chorąży bił pułkownika Niedawno w koszarach odbyła się stypa po WSO. Wypełnione wszelkim dobrem stoły ustawiono pod namiotami. Alkoholową normę na głowę jednego żałobnika ustalono na pół litra gorzałki. Zabrakło jedynie panienek, ale wystarczyło wysłać umyślnego do internatu. Jeśli nasz wiewiór nie walnął się w rachunkach, za panienki robiło sześć słuchaczek III roku i cztery IV roku nieboszczki WSO. Dziewczyny nie dotrwały jednak do końca imprezki. Zniknęły, kiedy przy stole doszło do ostrego konfliktu. Awanturę wywołał zastępca gen. Andrzeja Piotrowskiego, szef logistyki, płk Henryk Nitczyński, obecnie pozostający w rezerwie kadrowej ministra Szmajdzińskiego. Nieopatrznie pozwolił sobie na uszczypilwość w stosunku do filmującego uroczystości chorążego. "Ale dorobiłeś się Pan szmalu na wojskowym sprzęcie" – zagadał. Chorąży, zamiast walnąć w dekiel i szczeknąć "tak jest", odpowiedział familiarnie: "Ja to ja. Ale pan!". W obronie honoru, który jest integralną częścią oficera, pułkownik użył pięści. Pięść trafiła chorążego w gębę. Kamerzysta skopiował gest dowódcy. Nie wiemy, czy cios był mocny, czy pułkownik po spożyciu promili słaby. Dość, że zatrzymał się na ścianie, co zgromadzeni nagrodzili brawami. Jak szwej rachunek zapłacił Na odprawy dla cywilnych pracowników padniętej WSO przeznaczono 1 mln 800 tys. zł. Około 80 proc. z nich natychmiast zatrudniło wspomniane wyżej Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia. Urzędniczki nie zmieniły nawet pokojów ani biurek. Można było zamiast wypowiedzeń i odpraw, podsunąć nowe umowy o pracę. Cóż, kiedy wśród zainteresowanych były żony i członkowie rodzin ubożuchnej, toruńskiej oficerskiej elity. Ludzie piszą do nas o tej biedzie. Przysyłają zdjęcia luksusowych willi pod Toruniem, mieszkań na wynajem, najnowszych modeli Mercedesa. Wiosną tego roku zrobiło się głośno o nadużyciach w akurat rozformowywanej, stacjonującej w Toruniu 6. Brygadzie Artylerii. Kontrola ujawniła szkody w mieniu wojskowym za ponad 173 tys. zł. Operacje gospodarcze o wartości 970 tys. zł uznano za niejasne i wymagające dodatkowych wyjaśnień. Mimo tych danych prorokowaliśmy, że z wielkiej chmury nie spadnie mały deszcz ("NIE" nr 16/2002). No i proszę. Jedynym oskarżonym jest w tej sprawie chorąży rezerwy. Zarzuca mu się zagarnięcie 1750 zł, które powinien był przeznaczyć na remont stołu bilardowego. Chłop zapewnia, a jego uczciwość potwierdził bezpośredni przełożony, obecnie major żandarmerii, że stół wyremontował za własne pieniądze. Armijnych nie ukradł. On za nie kupił telewizor do klubu garnizonowego na miejsce lepszego, który przeznaczono na prezent dla dowódcy brygady płk. Fryderyka Woźniaka. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Walcie na Malcie Wyobraźcie sobie podłej wielkości państwo (27 km długości i 14,5 km szerokości) z 360 kościołami katolickimi, obowiązkowymi lekcjami religii w szkołach, konstytucyjnie zagwarantowanym katolicyzmem, prawnym zakazem rozwodów i opalania się topless. Najgorszy koszmar w delirium? Nie. To tylko Malta. Malta papierowa, bo w realu Malta jest ladacznicą – obojnakiem. Kurewstwo W najekskluzywniejszym hotelu na wyspie, w którym mieszkałam, zapytałam konsierża (concierge – gość od załatwiania wszystkich dupereli) o prostytutki i cenniki. Podejrzliwie mnie obejrzał i odparował: – Ładna za 35 lir (1 funt maltański nazywany powszechnie lirą = 10 zetów), ale nie można ich bić, dać telefon?– Eee, nie można bić? – No są jeszcze tańsze, takie za 5 lir, jak się dogadacie, to z nimi można robić różne ciekawe rzeczy, ale musisz sama jechać na Testaferrata Street albo Enrico Mizzi. Znajdziesz je bez problemu, bo stoją albo siedzą w drzwiach swoich domów. Ale przy tych trzeba pilnować portfela, bo szmaty kradną. Fajna z ciebie babka, że załatwiasz dupy dla swojego faceta. – No właśnie, a faceci? – Jak dla ciebie, w każdym klubie za friko, ale jeśli lubisz płacić za seks, spróbuj na alejce przy przystani Gnien Yacht Marina. Tylko możesz mieć problem, bo tam zwykle stoją pryki. – Co? – No wiesz, geje za 12 lir. Luknęłam na mapę. Dzielnica maltańskiego kurewstwa ma taką wdzięczną nazwę – Gzira. Informacje konsierża potwierdziły się w pełni. Już pod numerem pierwszym na ulicy Testaferrata poznałam ladacznicę – 5 lir za numer, wliczając w to bloł dżiob (zrobienie loda). Za anal, niestety, trzeba dopłacić 2 liry. – Ty jesteś młoda i niebrzydka, mogłabyś brać jakieś 10 lir, ale nie więcej, bo na ulicy nikt więcej ci nie da. Obcokrajowcy? Rzadko. Zwykle przychodzą tu Maltańczycy. Nawet w niedziele, ale dopiero po procesji. Tylko wiesz co, możesz mieć problem z policją, bo mogą cię odesłać do twojego kraju. Nas znają, ale jak się wyda, że jesteś z Polski, to niedobrze. Rozumiesz, idzie o to, żeby nie wyszło poza kraj, że Malta daje dupy. Oficjalnie za prostytucję grozi więzienie – do 3 miesięcy, ale nikt tu tego nie przestrzega. Jak nie handlujesz dragami, policjanci się nie czepiają. A właśnie – to twój kraj jest taki biedny? Słyszałam, że jest duży. Mówił mi to taki mój klient, chudy Polak. Pedalstwo Jeszcze tego samego wieczoru zszokował mnie na arcykatolickiej Malcie inny widok – dwóch całujących się na środku ulicy kolesi, a ulica ma to w dupie. Obok oficjalnie gejowskiego klubu PIPS z tęczą (znaczkiem pedziów) rozwieszoną przed wejściem. Dave, współwłaściciel klubu, ma głupią minę – Jasne, że chodzę do Kościoła. Tu 80 proc. ludzi chodzi. Zobaczysz w niedzielę, wszystkie pękają w szwach. Ja chodzę w sumie z trzech powodów – po pierwsze: tam jest chłodno, co w naszym 36-stopniowym upale często ratuje życie, po drugie: z nudów, po trzecie: żeby się móc elegancko ubrać. Biblia? Pewnie obowiązuje ta, co u was, katolicka, ale kogo to tak naprawdę obchodzi. Tu jest mnóstwo gejów i nikt się tu nie ukrywa, nie ma żadnych represji. Ja ze swoim chłopakiem od lat chodzę za rękę po ulicy. Raz mnie tylko nazwano pedałem, ale to było w Londynie. – Ja pierdolę – dobiegło mnie z londyńskim akcentem. – To jest dyksryminacja! – z "Pipsa" wyrzucili dwóch nawalonych Angoli. Ta pedalska otwartość zupełnie mnie nie dziwi, bo cioty rządzą na Malcie prawie pół wieku. W 1530 r. wyspę zajęli Kawalerowie Maltańscy im. św. Jana – ich wiernych zwolenników mamy także w Pomrocznej (patrz w archiwum "NIE": Alicja Grześkowiak). Jeden z pierwszych i chyba najsłynniejszy mistrz Zakonu Kawalerów Maltańskich – Wignacourt – wyciągnął z poważnego bagna jednego z największych włoskich malarzy, ujawnionego geja. Carravagio zatłukł w Rzymie swojego niewiernego kochanka, też malarza, za co groziła mu dożywotnia śmierć w pierdlu. Mistrz Wignacourt pomógł malarzowi w ucieczce z Włoch i obdarzył tytułem rycerza-zakonnika, robiąc mu przy okazji profesjonalny pi ar. Caravaggio mistrzowi się odwdzięczył, wiadomo jak, a poza tym genialnie go sportretował, co sami możecie ocenić – wisi w paryskim Luwrze. W rzeczywistości Wignacourt był dużo brzydszy, ale nosił najbardziej odjechane w historii zakonników zbroje z ozdóbkami, świecidełkami i nakrapianymi złotem haftami. Mógł się podobać. Maltańczycy do dziś zarabiają szmal na malarzu pedziu. Trzy unikalne obrazy Caravaggia wiszą w Katedrze St. John’s, do której wnętrz prowadzi zwykle kolejka jak kiedyś u nas po gofry z cukrem pudrem. Tancerki Oprócz stałej pensji za siedzenie wieczorami na dupie w klubie i sączenie Dom Perignon z facetami, 50 zeta za 5 minut ekstraroboty i służbowa chałupa. Wystarczy wywijać tyłkiem w świecącym bikini do rytmu latynoskiej muzyki. Menedżer zamkniętego klubu dla panów Steam jest restrykcyjny tylko w jednej kwestii: – Żadnego seksu z klientami. Bo to trochę jest tak jak w życiu. Facet dostaje, co chce, i nigdy nie wraca, a my żyjemy właśnie z tego, że do nas wracają. I proszę napisać, że w Steamie chętnie zatrudnimy Polki. – A wasze bezrobocie? – pytam striptizowego menedżera. – Co? U nas nie ma bezrobocia. – Nie jest łatwo tu pracować, zwłaszcza że czasami klienci naprawdę wpadają w oko – instruuje mnie Sabrina, tancerka – jest taki rosyjski klub Tropicana, tam można z klientem wszystko, ale procent od zarobionego szmalu trzeba zostawić na barze. I pilnuj lepiej, żebyś nie kantowała, bo Rusek ma swoich szpiegów. Władza i sława Niedaleko od St. John’s jest schron maltańskiego rządu i prezydenta. Piszę schron, bo z pomrocznymi rezydencjami robotniczej władzy ma to niewiele wspólnego, mimo że dochód PKB na Malcie jest trzy razy większy od pomrocznego. Najcenniejsze są chyba w tym wszystkim dwie stare armaty, zwane antykami, stojące przy głównym wejściu, nie licząc małego, chudego i szczerbatego strażnika. Jak się dowiedziałam, facet jest jedynym ochraniaczem premiera. – Bo wiesz co, my Maltańczycy, to mamy wszystko w dupie, władzę też mamy w dupie, o zobacz – tam w kafejce siedzi sobie prezydent, wokół pełno ludzi – tłumaczy mi niuanse mój przyjaciel Luc. – Tak bez ochroniarzy? – pytam. – Pewnie gdyby coś miał na sumieniu, to by tam bez nich nie siedział – odpowiada Luc. – Sławę też mamy w dupie. – Faktycznie – mówię – dziś koło kina Imax przechodził Brad Pitt (taki amerykański aktor, kręci na Malcie film) i nikt nie chciał autografu, tylko jedna lacha zemdlała – to była ruda Angielka. – A widzisz – potwierdza Luc – najgorsze, że pracę też mamy w dupie, większość po czterogodzinnej sjeście nie wraca już do roboty. W sumie gdyby nie kolonizujący kiedyś Maltę Anglicy, to pewnie nikt nie nauczyłby nas pracować. – To chcesz mi powiedzieć, że swoją piękną gablotę (Jaguar XKR cabrio) masz z nieróbstwa? – Tak jakby, z maltańskiego podatku 4,17 proc. A myślisz, że gdzie płacą bogate europejskie firmy podatki? – Nie płacą! – odpowiadam. – Chyba w twoim kraju. Ja tylko tym firmom doradzam – ucina gadkę Luc. Morał z podróży Po raz pierwszy w życiu, na Malcie właśnie, przyszło mi do głowy, że ten, kto wymyślił katolicyzm, musiał być satanistą. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ben laden za kratami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mały cyc " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dać mnichowi szkołę Czarni, gwałcąc prawo, odbierają nawet dobra z czasów króla Popiela, a już na pewno Fryderyka Wielkiego. Rząd kłania się i daje. Franciszkanie przejmują w Lwówku Śląskim budynek, w którym mieści się Zespół Szkół Zawodowych. Prawie 900 uczniów, 40 nauczycieli i 12 pracowników administracyjnych, dobrzy braciszkowie zamierzają wypieprzyć won. Dla placówki nie ma innego miejsca, uczniowie będą musieli dojeżdżać do innych miejscowości, a belfrzy pójdą na bruk. Dom zakonny św. Padewskiego i bł. Jakuba przejął już część pomieszczeń, resztę braciszkowie zamierzają wziąć do końca sierpnia. Dyrekcja szkoły nie miała nic do gadania i o wszystkim dowiedziała się, gdy postawny zakonnik z prawicowym aż do bólu zębów burmistrzem przyszli oglądać wnętrza. Przyciśnięty do muru dyrektor zgodził się przekazać braciszkom przed wakacjami skrzydło administracyjne, a w skrzydle głównym pomieszczenia gospodarcze, szatnie chłopców i szkolne archiwum. Chłopcy od św. Franciszka wkurzyli się. Zażądali natychmiastowego odania jeszcze dwóch sal wykładowych, pracowni komputerowej, gabinetu wicedyrektorów, a także ubikacji dla dziewcząt. Dziewczyny będą z przyjemnością siusiać w kiblu chłopców, ale po co braciszkom bidety? Dyrektor stanął okoniem i stwierdził, że nie może oddać ani metra więcej, bo zdezorganizuje to pracę szkoły. Franciszkanie zagrozili, że i tak dopną swego, po czym spienieni wyszli. Swój apetyt na szkołę czarni tłumaczą tym, że mieścił się tu klasztor franciszkański. Owszem, tyle że budynek zabrały zakonnikom władze Prus w 1810 r., w ramach kasaty kościelnego mienia. Później obiekt rozbudowano i przez cały czas mieściły się w nim rozmaite placówki oświatowe. Zespół Szkół Zawodowych istnieje tu od 23 lat. Trybunał Konstytucyjny w 1992 r. orzekł, że Kościół kat. może odzyskać tylko te nieruchomości, które zostały skonfiskowane przez PRL po 1945 r. Tak więc z roszczeniami swoimi braciszkowie powinni byli pójść do grobowców królów pruskich. Mnichowie wszczęli formalne starania w 1994 r., podczas gdy termin składania wniosków przed Komisją Majątkową upłynął dwa lata wcześniej. Prawo to pryszcz, bo czarni mają poparcie lokalnej władzy, zdominowanej przez AWS, inne prawicowe partyjki i Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Burmistrz miasta Hilary Modelski formalnie nie mógł oddać budynku szkoły, gdyż był on własnością skarbu państwa. Rada Miejska przez kilka lat uszczęśliwiała za to franciszkańską parafię dużymi – jak na miejscowe warunki – dotacjami na remont przylegającego do szkoły kościoła. Jednorazowo czarni dostawali po 300–400 tys. zł, co nie przeszkodziło im w ubieganiu się o datki z innych źródeł, w tym z Ministerstwa Kultury. Kościół odwalono na błysk. Później, gdy szkołę przejął Urząd Powiatowy, kolejnym dobroczyńcą franciszkanów został starosta, awuesiarz Bogusław Szeffs. Argumentował on, że skoro kościół tak pięknie wyremontowano, to franciszkanom należy oddać budynek dawnego klasztoru, żeby tam medytowali sobie. Nic to, że ci braciszkowie mają w Lwówku jeszcze dwa kościoły oraz dwa duże budynki, w których mieści się klasztor. Zarząd powiatu złożony całkowicie z oddanych Kościołowi kat. prawicowców ściemniał radnym, że Zespół Szkół Zawodowych przeniesie się do budynku liceum. Później okazało się, że w liceum nie ma miejsca, więc szkołę trzeba rozwiązać, a w najlepszym wypadku wywalić na wieś. Zaprotestowali radni lewicy, ale są w mniejszości. Zarząd (bez uchwały Rady Powiatu) podpisał z franciszkanami umowę o przekazaniu im kolejnych części szkoły. Umowie nadał stempel notariusz, po czym trafiła ona do Komisji Majątkowej przy MSWiA, która ją przyklepała. Sprawa jest więc przesądzona. Jeśli SLD wygra wrześniowe wybory samorządowe i będzie podważać prawomocność tej umowy, franciszkanie zapowiadają, że będą się procesować. Zapytaliśmy wychodzącego z budynku szkoły zakonnika, po co franciszkanom drugi klasztor, skoro się nie rozmnażają. Braciszek zawarczał na nas groźnie, machnął pulchną rąsią i poszedł. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Wraz z sojusznikami ruszyliśmy wyzwalać naród iracki, poinformowano. Współczujemy Irakijczykom, bo nas nieraz już wyzwalano. Wstępnie nasze koszty wyzwolenia narodu irackiego oszacowano na 22 mln zł. • Zwierzchnik Armii i Flot prezydent Kwaśniewski, bez stopnia, bo w woju nie służył, pobłogosławił pierwszą grupę wyzwolicieli. Pluton chemików z Brodnicy dowodzony jest przez księdza Marka Karczewskiego, który chronić ich będzie przed bronią masowego, religijnego rażenia. Polecieli samolotem wyczarterowanym z prywatnej firmy brytyjsko-ukraińskiej, bo na własne nas nie stać. • Saddam Husajn użył naszych wojsk do politycznego ataku na Izrael. Ogłosił, że Irak napadły siły koalicji amerykańsko-syjonistycznej, wśród nich Polska, celnie tym irytując wszystkich ideowych syjonistów. • W wielu polskich miastach odbyły się demonstracje antywojenne. Kontrmanifestowali skini, którzy popierają politykę Kwaśniewskiego i Millera. • Edyta Górniakówna zaapelowała o przerwanie polskich działań wojennych w Iraku. Wsparła ją Agata Buzkówna. Górniakówna wyraziła też nadzieję, że konflikt wojenny nie zakłóci obywatelom RP codziennych związków uczuciowych. • Prawdziwa krew lała się w sanktuarium naszej młodej demokracji, czyli Sejmie RP. Pan poseł Jerzy Pękała, naprany jak ksiądz po kolędzie, wyzwał na solówkę kolegę parlamentarzystę Mieczysława Aszkiełowicza. Rychło Pękała padł na glebę, za co został usunięty z klubu parlamentarnego Samoobrony, bo takich mięczaków tam nie potrzebują. Starciem zakończyło się też spotkanie pana posła Zbigniewa Nowaka – kiedyś Samoobrona teraz niezależny – z byłym doradcą przewodniczącego Leppera panem Bogdanem Gasińskim z Klewek. Bój stoczony w przysejmowej restauracji Sowa zakończył się ucieczką Gasińskiego przez oszklone drzwi. Może zamiast wojska wysłać do Iraku posłów Samoobrony? • Panie posłanki i panowie posłowie nie tylko tłukli się po mordach. Aktyw Ligi Polskich Rodzin złożył wnioski o powołanie następnych trzech sejmowych komisji śledczych: do prześwietlania umów prywatyzacyjnych z lat 1989–2002, do zbadania mechanizmów importu zboża do Polski, a także komisji zajmującej się przypadkami korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Każda komisja może liczyć przynajmniej dziesięcioro wybrańców. Jeszcze parę podobnych wniosków i cały Sejm odda się śledczej pasji. • Nie odbędzie się zapowiadana na 26 marca rozprawa apelacyjna, od której zależy los prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Kaczor wnioskował o przełożenie jej terminu, bo akurat w tym czasie leci na jednodniową pielgrzymkę do Rzymu. Będzie się modlić o wygranie przełożonego procesu z Gudzowatym, bo jeśli go przegra, straci prezydencki stołek. • Pod hasłami "Demokracja, praca, uczciwość" zawiązała się nowa partia polityczna – Centrolewica Rzeczpospolitej Polskiej. Odwołuje się do społecznej nauki Kościoła kat. Jednym z jej liderów jest Tadeusz Kraśko, była PZPR, były rzecznik Krajowej Partii Emerytów i Rencistów, przegrany w ostatnich wyborach parlamentarnych z listy SLD. Deklaruje on walkę z upartyjnieniem życia społecznego w Polsce. • Premierowi Millerowi szkodzą notowania społeczne. Wedle IPSOS-DEMOSKOP w marcu rząd źle oceniało 75 proc. obywateli RP, a dobrze – 13 proc. Premier wyrzucił czterech swych doradców i szykuje się do występu przed komisją imienia Rywina. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hołd press Organ tow. Króla "Wprost" publikuje tekst pod eleganckim i subtelnym tytułem "Lewicowi idioci". Lewicowymi idiotami są oczywiście ci słynni Amerykanie, którzy nie popierają wojny w Iraku. Wybitni intelektualiści, pani redaktor Justyna Kobus i pan redaktor Agaton Koziński, bez litości rozprawiają się z takimi idiotami jak Kurt Vonnegut, Robert Altman czy Noam Chomsky. Zbliżająca się rozprawa z Saddamem Husajnem wywołuje wśród lewicowych artystów prawdziwa histerię, jakby niczego się nie nauczyli z zauroczenia komunizmem Sartre’a, Picassa, Wellsa, Shawa czy Malraux. Antykomunistyczna, antylewicowa, antypacyfistyczna postawa pani Kobus i pana Kozińskiego jest twarda jak okucia kowbojskich butów i brzydzi się kompromisem. Prosowieckie sympatie Hollywood w 1950 r. sprowokowały do kontrakcji senatora Josepha Mc Carthy’ego – piszą państwo K+K. To dokładnie ta sama optyka, która każe uważać, że zgwałcona kobieta sama jest sobie winna, bo sprowokowała gwałciciela głębokim dekoltem. Ale to małe miki w porównaniu z entuzjazmem, którym żurnaliści "Wprost" wykazują się wobec wojny w Wietnamie. Po trzydziestu latach od tamtej rzezi pogląd na temat jej celowości i sensu, zarówno w USA, jak i w świecie, jest dość jednorodny. Ale państwo K+K mają inne spojrzenie. Użalający się nad Saddamem lewicowi artyści niczego nie nauczyli się z doświadczeń Jane Fondy – konstatują surowo. Otóż Jane Fonda protestowała przeciwko wojnie w Wietnamie i dopiero w latach 90. zrozumiała, że była marionetką w rękach komunistów i wyraziła skruchę. Jest niemal pewne, że gdyby dzisiejsi obrońcy Husajna żyli w latach 50., głosiliby zapewne – jak Sartre – że gułagi to wymysł imperialistycznej propagandy – wyrokuje personel tow. Króla. Sami stosują inną metodę – nie nazywają dwóch milionów irackich ofiar amerykańskiego embarga wymysłem komunistycznej propagandy. Po prostu przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Całkiem, jak lewicowe władze III RP. Czyż nie jest pięknie, kiedy starzy towarzysze znowu jednoczą się we wspólnym froncie, aby dać wyraz niezłomnej przyjaźni narodu polskiego i amerykańskiego i bezwzględnej lojalności wobec przywódcy wolnego świata? AWŁ Tego jeszcze w politycznej historii III RP nie było. Arcykatolicki "Tygodnik Solidarność", ten etosowy, dokopał idolowi etosowych mediów abepe Józefowi Życińskiemu. Za uczestnictwo we froncie propagandowym, prounioeuropejskim. Publicysta solidarnościowy Waldemar Życiński zniesmaczony unijną agitacją abepe sprowadził go do parteru. Życiński może sobie za UE agitować, ale jako zwykły obywatel, nie jako hierarcha katolicki. Tym samym "Tygodnik Solidarność" staje w jednym szeregu z antyklerykałami tygodnika "NIE", ruchu NIE i radykałami z SLD. Deklaruje, że wara hierarchom Kościoła kat. od polityki. Z. N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Diabeł z papierosem Trawestując słowa Johna Kennedy’ego nie pytajmy, co Unia może dać Polsce, tylko co Polska do Unii wnieść zdoła, oprócz gruźlicy. Minister Łybacka rozdała była wyprawki, które rząd zafundował ubogim uczniom. Może jednak zostało kilkadziesiąt złotych, żeby naszym przedstawicielom w Brukseli kupić podręczniki negocjacji? Drukowane są licznie jako wyposażenie dla biznesmenów. Ogłasza się bowiem ciągle o tym, jak nasi dzielnie się w Brukseli stawiają, żeby Polska coś uzyskała. Wyczytałem jednak w takim podręczniku, że sztuka negocjacji nakazuje milczeć o korzyściach, na które liczy strona zabiegająca, a przedstawiać te tylko, które można wmówić stronie przeciwnej. Rynek towarów i usług, w tym bankowych, oddaliśmy Zachodowi zaliczkowo. Istnieją jednak w Polsce fragmenty rynku pracy, gdzie tubylcza siła robocza nie daje sobie rady: hydraulicy, nauczyciele tańca i języków, sędziowie, prokuratorzy, literaci oraz niektóre rodzaje ministrów. Jako nasz wsad unijny wymienić warto miody w słoiczkach, kosze z wikliny, salceson ozorkowy, grzyby suszone oraz marynowane, świątki, sok z czarnych jagód, flakony z łbem papieża na rykowisku i umiejętność przerabiania ilustracji książkowych do klasyki literackiej na obrazki ruchome. Niektórym państwom Unii boleśnie brakuje pewnych gatunków specjalistów, a my mamy ich nadmiar. Polska dowartościować może każdy kraj wysyłając doń młodych, krzykliwych, świetnie wyćwiczonych kombatantów. Sformujemy dywizje portugalskie, które walczyły z hitlerowskimi Niemcami. Zorganizujemy konspiracyjne państwo podziemne w Luksemburgu. Wyczarujemy bombową sieć niemieckich wysadzaczy transportów wojskowych w III Rzeszy. Prawdziwym hitem eksportowym są też polscy egzorcyści. Przedstawmy ten towar demonstrując egzemplarz okazowy w osobie księdza Andrzeja nomen omen Żelazo, zwalczacza diabłów w diecezji siedleckiej. Wartości fachu przedstawia on w wywiadzie dla katolickiego "Naszego Dziennika" (z 8 listopada) wydawanego pod patronatem o. Rydzyka. Szatan nie jest symbolem, metaforą zła, ale konkretną osobą... – objaśnia ks. Żelazo. Diabeł jest także w innym sensie osobowy – mianowicie działa powoli. Populacja diabłów z pewnością szczególnie obfita jest w Unii Europejskiej, jeśli zważyć, że taki antybóg atakując człowieka proponuje mu niezależność, chęć rządzenia, obiecuje zdolności, karierę, sukces. Jak się domyślam, są to łakocie wymagające dokonywania wyboru, gdyż w demokracji chęć rządzenia i niezależność wykluczają się zupełnie. Kusząc, Zły posługuje się reklamami w mediach, a więc posiadać musi fundusze tak wielkie jak Kościół, który zwalcza. Szeroką furtką, przez którą szatan wchodzi bardzo szybko, jest alkohol i nieczystość. Wy-jaśnijmy, że egzorcysta ma na myśli seks, a nie unikanie kąpieli. Tu go muszę jednak uświadomić, że gdy furtka, którą dochodzi się do stosunku, jest nazbyt szeroka, osłabia to przyjemność, czyli powab grzechu. Warsztatem diabła są też – naucza Żelazo – wojny, bezrobocie, systemy polityczne i podziały. Są dwa źródła mocy Bóg albo szatan – moc konkuren-cyjną katolicka gazeta pisze już z małej litery, nie respektując zasady równości stron w ortografii. Wróżby, okultyzm i horoskopy stanowią oręż diabelski, i to skuteczny. ... chcąc zwieść człowieka, może go nawet na jakiś czas uzdrowić z choroby fizycznej lub pozwolić prawidłowo przepowiedzieć przyszłość. Cuda i zdolność nadprzyrodzone bywają więc złe i dobre, zależy to od tego, kto je autoryzuje. Diabła wolno przeganiać tylko licencjonowanemu egzorcyście. Prawo jazdy wydawane jest przez biskupa a więc pośrednio przez Jezusa – objaśnia ks. Żelazo źródło swej mocy, stroniąc od przesadnej skromności. Gdy zwykły ksiądz bezprawnie goni Złego, robi krzywdę sobie i innym. Ks. Żelazo mówi: słyszałem o przypadku, gdy jeden ksiądz z gorliwości odprawił egzorcyzm, uwolnił kobietę od opętania, ale na drugi dzień się dowiedział, że te istoty diabelskie, które ją opuś-ciły, weszły w jej dzieci. Zwracamy tu uwagę genetyków, że istnieje dziedziczność opętania, a więc diabelskie geny. O uwolnienie człowieka od diabła walczy Pan Bóg ze swoim wojskiem anielskim na czele z Michałem Archaniołem. W toku walki diabeł np. krzyczał na ks. Żelazo: Klecho, i tak cię zabiję, Nienawidzę cię. ... będziesz jeszcze żałował... Wydając te straszne wrzaski szatan także zwodził: Wyjdę, ale nie dzisiaj! Przebiegłość tę zmogło odmówienie przez Żelazo Koronki. Wraz z ks. Żelazo i jego kolegami, specami od wysiedleń zła, wysłać należy do Unii uwolnione od diabła, wyegzorcyzmowane panienki, aby dawały świadectwo skuteczności wyganiania czarów. Księdza Żelazo uwiarygodnia niejaka Agnieszka (bez nazwiska i adresu), której autobiografia duchowa publikowana jest pod wywiadem z egzorcystą. Podążała ona w kierunku szatana, aż stała się satanistką nieskolektywizowaną. Satanistką-indywidualistką. Gardziłam satanistami – opowiada. Porozumiewała się bezpośrednio z władcą piekieł. Własną krwią podpisałam pakt z szatanem. Od tej pory krzywdziła ludzi, źle się uczyła, paliła papierosy, piła alkohol, uciekała z domu, balowała, a nawet dała się zgwałcić mężczyźnie, w straszliwym rezultacie czego została lesbijką. Wtedy to już poszła na całość diabelstwa, bo chodziła nocami po ulicach i cmentarzach. Nie spałam i nie jadłam, tylko się upijałam. Trzykrotnie próbowałam ze sobą skończyć. Ks. Żelazo wziął wówczas Agnieszkę w modlitewne obroty i chociaż czort obiecywał mu bogactwo za tę dziewczynę, Żelazo oparł się łapownictwu i przepędził szatana, na co są dowody: panienka rzuciła palenie, wraca na studia i wyciąga ręce do Boga. Wielu ekspertów szuka takiego polskiego towaru, którego bez nas w ogóle nie byłoby w Niemczech, Francji, Anglii. Pochlebiam sobie, że po przerzuceniu wielu doniosłych specjalności narodowych tylko ja znalazłem wyrób hutniczy hartowany, na który mamy wyłączność: Żelazo wyświęcone. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wielki cyc i nic " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna TVP nadaje clip agitujący za Unią. Na ekranie ponury podwórzec centrali banku Balcerowicza, który przypomina więzienny. Mężczyzna w koszuli drugiej świeżości wsiada do dobrze umytej limuzyny i jedzie do domu towarowego. Słyszymy: kiedy pieniądzem w Polsce będzie euro? Automobilista mający wyrażać bankowego eksperta wydziela ogólniki: nie wiadomo kiedy, ale zapewne niedługo po wejściu Polski do Unii. Ani słowa o realnych warunkach wstąpienia do unii walutowej. Tak oto mocne złotówki wydaje się na dzieła ilustrujące wyłącznie prawdę każdemu znaną: kiedy idioci robią propagandę, za to samo mają i odbiorców. * * * Dwa inne proeuropejskie clipy. Jeden zachwalał świetnie płatne posady w Unii Europejskiej. Drugi zapewniał, że banknoty euro są dobrze chronione przed sfałszowaniem. Ponieważ kandydaci do pracy w Brukseli lub/i przy fałszowaniu euro nie stanowią większości obywateli mających głosować w referendum na temat wstępowania Polski do Unii Europejskiej, sporządzanie telewizyjnych clipów o takiej tematyce więcej brukselskich euro zmarnotrawi niż przyjęcie Polaków na posady. * * * Jednego dnia Jedynka po raz setny pokazuje, jak w "Alternatywy 4" w obecności telewizji rozdziela się spółdzielcze mieszkania, a dzień później ten sam zabieg demaskuje Dwójka. Relacjonuje zrobienie w chuja powodzian, których kamery wprowadziły do nowo wybudowanych domków. Po odjeździe ekipy zdjęciowej podtopione towarzystwo wypieprzono z chałup. Idee Barei wiecznie żywe. * * * Discovery Channel we "Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie" dotknął tematu, który w języku potocznym na całym świecie porównuje się do "przykrych zabiegów na zwierzętach". Mowa była bowiem o waleniu konia, zwanym mądrze masturbacją. Teraz już wiemy, że brandzlując się stajemy się lepsi, zdrowsi i odporniejsi psychicznie. Gdy jednak zobaczymy, że nasza paroletnia córka suwa łapą po szparze w miejscu publicznym, należy jej dyskretnie podpowiedzieć, że ślinienie śliwki na kolanach dziadka nie jest przez społeczeństwo mile widziane. Jeszcze raz dowartościowaliśmy się jako naród. Amerykanie, żeby się ona-nizować, muszą skończyć kurs telewizyjny. My sztukę marszczenia freda i czochrania kaśki mamy w ręku. * * * Wiemy nareszcie, jaka jest recepta na misyjny program telewizji publicznej: Małysz siedzi, Tajner siedzi, Miklas siedzi, Bałtroczyk prowadzi, Torbickiej nie ma, a na ekranie królują disco polo i Genowefa Pigwa. Jednym słowem popularyzowanie kultury słownej, muzycznej i fizycznej. To wszystko w jednym programie "Śpiewać z Małyszem, czyli wielki konkurs piosenki skocznej". Szczególnie uwrażliwiły nas na piękno polszczyzny takie oto strofy: "Adam skacze, Martin płacze, który lepszy jest, zobaczę", a po tekście "Skromny, mały i nieśmiały, ale za to doskonały" doznaliśmy odlotu intelektualnego równego Małyszowym skokom na obiektach mamucich. * * * Nasze wprawne oczy dostrzegły, że kompleksy urody żeńskiej skutecznie leczy kanał Onyx, na którym po północy można napawać się rozstępami, bliznami po cesarkach i nieudanych operacjach biustu bądź celulitisem o charakterystyce pagórkowato-wydmowej. Uważamy, że jest to pomysł dla telewizji publicznej, która powinna robić wszystko, by poprawić nastroje społeczne. Cycki do pasa jako antidotum na recesję i depresję. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Samotrzeć " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kto sposzedł na ulicę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Murowańcu, niedaleko Kalisza, znajduje się oddział leczenia uzależnień. Z oddziałem przez płot sąsia-duje piwny ogródek wabiący klientów reklamowymi parasolami Żywca. Lekarze skarżą się na sąsiedztwo, które, ich zdaniem, utrudnia terapię i leczenie alkoholików. Właściciel ogródka przekonuje, że w terapii uzależnionych nie ma nic lepszego niż ćwiczenie silnej woli. 14-letnia dziewczynka powiadomiła policję we Włocławku, że została zgwałcona w parku. Funkcjonariusze ustalili, że gwałtu nie było. Wyszło natomiast na jaw, że dziewczynka od pewnego czasu współżyje ze swoim rówieśnikiem. Podejrzewała, że zaszła w ciążę. Nie chciała wsypać swojego przyjaciela, wymyśliła więc bajeczkę o gwałcie. Gdybyśmy mieli w Polsce sensowne ustawodawstwo aborcyjne, mogłaby załatwić ten kłopot nie zajmując czasu policji. A gdybyśmy mieli sensowną edukację seksualną – kłopotu by nie było. Sondę alkoholową przeprowa-dzono w 126-tysięcznym Płocku. Wypadło, że żyje tam 2,6 tys. alkoholików. Następne 9 tys. pije szkodliwie – nie są jeszcze uzależnieni, ale alkohol rujnuje im życie zawodowe, rodzinne i zdrowie. Ponad 5 tys. dorosłych mieszkańców Płocka żyje w otoczeniu uzależnionych. W rodzinach alkoholików wychowuje się 5 tys. dzieci. W 2001 r. na alkohol płocczanie wydali 63, a rok później – 76 mln zł. Nieźle, nieźle... W Szczecinie jest jedna pani, która zaliczyła 241 pobytów w izbie wytrzeźwień. Kandydatka na rekordzistkę Polski ma 63 lata i jeszcze nie wybiera się na tamten świat. W Łodzi policja zatrzymała 4-osobową rodzinę handlującą amfetaminą i heroiną. Oprócz 12-letniej córeczki zatrzymano jej 50-letnią mamusię i braci – 18 i 20 lat. W czasie remontu budynku komisariatu policji w Sosnowcu pod warstwą tynku natrafiono na suficie na malowidło „Damy w kąpieli”. W pokoju znajdzie miejsce gabinet szefa komisariatu. Będzie mógł się odprężyć, zrelaksować i skupić – twierdzą jego podwładni. Dwóch zamaskowanych napastników wpadło wieczorem z bronią do sklepiku spożywczego w Janowie (powiat grójecki). Krzyczeli, że to napad. 61-letnia ekspedientka chwyciła wiadro z wodą i oblała złoczyńców, a następnie wypchnęła ich ze sklepu. I było po napadzie. W Kaliszu policjanci zatrzymali młodą kobietę, która była tak pijana, że ledwie trzymała się wózka, w którym leżało jej dwuletnie dziecko. Kobieta przyjechała do Kalisza z Ostrowa Wielkopolskiego. Spotkała się z przyszłą teściową, aby omówić szczegóły dotyczące ślubu z jej synem, który przebywa w więzieniu. Trzech Pakistańczyków pojawiło się w komisariacie w Ostrowcu Świętokrzyskim z prośbą o azyl polityczny. Sądzili, że są w Berlinie. Taką informację otrzymali od przemytników, którzy porzucili ich na przedmieściu miasta. Na przejeździe kolejowym w Pile policjanci zauważyli stojący samochód. W wozie spał kierowca – pijany 38-letni mieszkaniec Łobzenicy. Policjanci zawieźli go do izby wytrzeźwień. Kilkanaście minut później przez przejazd przejechał – zgodnie z rozkładem – poranny pociąg ze Złotowa. Rozpoczął się rok szkolny. Z gimnazjum w Wasilkowie zabrano z lekcji czworo pijanych uczniów. 14-latek i jego trzy koleżanki wypili przed lekcją litr nabytego w melinie rozcieńczonego spirytusu. W gimnazjum w Koninie trzy uczennice III klasy pobiły do krwi młodszą o dwa lata koleżankę. Dziewczynka nie chciała jeść podawanej jej karmy dla kotów. Zakopiańska policja interweniowała w domu Romana Krzysiaka, lokalnego polityka. Policję wezwała żona polityka – z prośbą, by uspokoiła awanturującego się, pijanego męża. Policjanci twierdzą, że polityk zaatakował ich wieszakiem. Krzysiak utrzymuje, że to gliniarze go pobili. W latach 90. Krzysiak był związany z prawicowymi organizacjami w Zakopanem. Wiele razy składał – jego zdaniem zasadne – skargi na postępowanie policji i prokuratury. Prowadził również punkt interwencyjny przy biurze senatora Franciszka Bachledy-Księdzularza. Później założył Samoobronę Tatrzańską, z ramienia której startował w wyborach na burmistrza Zakopanego. (D. J.) Sesje lubelskiej Rady Miasta zwykle mają wesoły przebieg. Ostatnio (4 września) radni godzinami dyskutowali m.in. o tym, czy koziołek w herbie miejskim powinien mieć kopytko bardziej wysunięte do przodu i czy rogów nie należy mu skrócić, bo wygląda jak cap. Potem poruszono kwestię flagi Lublina. Kilkadziesiąt minut dyskutowano, co za „trefne” kwity znajdowały się w sejfie byłej przewodniczącej. W pewnym momencie radny Jacek Sobczak (centroprawicowe Porozumienie Lubelskie) zawołał do radnego Jana Gąbki (SLD–UP): „Heil Hitler!”. A że w Lublinie dzieci w wielu szkołach nie miały przez pierwsze dni września posiłków, bo kuchnie były pozamykane? A że wiele szkolnych stołówek sprywatyzowano? A że przetargi na prowadzenie kilku z nich wygrała Miejska Korporacja Komunikacyjna – firma zajmująca się dotychczas sprzątaniem autobusów? Widać radni mają do omówienia sprawy ważne, ale przede wszystkim zabawne. (T. I.) W radomskiej policji panuje duch bojowy. W ogródku jednego z domów pojawił się jego niepełnosprawny mieszkaniec, którego zdenerwował pies sąsiadów. Wzorem psa zaczął zachowywać się głośno i agresywnie. Przybyli na miejsce funkcjonariusze zagazowali delikwenta, po czym on w szpitalu zmarł. Psy w Radomiu mają mniejsze powody do narzekań. (W. P.) Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zbrodnia zdjęcia majtek cd. Miesiąc temu pisaliśmy o wszczęciu przez lubelski oddział Instytutu Pamięci Narodowej – Komisję Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu serii postępowań prokuratorskich i sądowych przeciw prokuratorom i sędziom, którzy w latach 1981–84 realizując dekrety o stanie wojennym prowadzili sprawy przeciw działaczom "Solidarności"( "NIE" nr 27/2002). Wśród posądzonych przez naczelnika tego oddziału prok. Andrzeja Witkowskiego o naruszenie prawa znalazł się sędzia Sądu Najwyższego Zygmunt S. – w 1981 r. sędzia sądu wojskowego w Lublinie. Postępowanie prokuratorskie przeciw niemu wymagało zatem uchylenia immunitetu przez SN, który zobligowany był do szczegółowego rozpatrzenia zarzutów na posiedzeniu z udziałem stron. 1 lipca 2002 r. SN odmówił pociągnięcia sędziego S. do odpowiedzialności karnej, oddalając stawiane przez IPN zarzuty w całości. W obszernym uzasadnieniu pisemnym SN tę decyzję dokładnie umotywował. Przypomnijmy. Sędzia S. – podobnie jak kilku innych sędziów lubelskich, został oskarżony o to, że podjął decyzję o aresztowaniu trzech działaczy "S" w trzy dni po ich zatrzymaniu, podczas gdy kodeks zezwala tylko na zatrzymanie 48-godzinne. Zdaniem prokuratora IPN, sędzia miał obowiązek uchylić środek zapobiegawczy i zwolnić zatrzymanych. SN uznał ten zarzut za absurdalny. Za przekroczenie dopuszczalnego okresu zatrzymania odpowiadają osoby, które do tego doprowadziły – stwierdził SN – rola sądu sprowadza się do kontroli zasadności środka zapobiegawczego. Gdyby przyjąć rozumowanie IPN, to każde przekroczenie przez policję 48-godzinnego terminu zatrzymania powodowałoby uwolnienie podejrzanego, nawet gdyby ciążyły na nim najcięższe zarzuty. Innymi słowy, SN wytknął prokuratorowi IPN zwyczajne nieuctwo. Drugi zarzut wiązał się z antydatowaniem Dziennika Ustaw, w którym opublikowane zostały dekrety o stanie wojennym. Dziennik z datą 13 grudnia ukazał się dopiero 18 grudnia. Zdaniem IPN, w dniach 13–17 grudnia nie miał więc mocy obowiązującej. Na tej podstawie IPN zamierzał wytoczyć sprawy wielu ówczesnym sędziom i prokuratorom, mimo iż – jak o tym pisaliśmy – Sejm RP zajął w tej kwestii jasne stanowisko jeszcze w 1996 r. Teraz werdykt SN ostatecznie sprawę przesądza. Po pierwsze, sam dekret o stanie wojennym, zatwierdzony ustawą sejmową z dnia 25 stycznia 1982 r. stanowi, iż jego przepisy wchodzą w życie z dniem ogłoszenia z mocą od dnia uchwalenia. Wprawdzie obecna Konstytucja takiej konstrukcji prawnej nie dopuszcza i Trybunał Konstytucyjny musiałby ją zakwestionować, ówczesne przepisy były jednak inne i taka sprzeczność nie zachodziła. Natomiast – jak czytamy w orzeczeniu SN – zgodnie z powszechnie przyjętymi wtedy regułami wykładni sądy nie były władne zakwestionować mocy obowiązującej prawa stanowionego. Prokurator IPN domagał się postawienia sędziego S. przed sądem również z tego powodu, że jeden ze skazanych przezeń na 3 lata działaczy "S" uzyskał w 10 lat później w trybie kasacji uchylenie wyroku przez SN. Ten argument został przez SN w istocie wyśmiany. Pomysł bowiem, że uchylenie przez wyższą instancję wyroku instancji niższej miałoby owocować kryminałem dla sędziów, którzy uchylony wyrok wydali, oznaczałby zagładę sądownictwa jako takiego. Werdykt SN – jeśli zostanie potraktowany precedensowo – uchyli prawne podstawy dla znacznej części dochodzeń i oskarżeń wszczynanych przez IPN przeciw funkcjonariuszom organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości PRL w odwecie za rzeczywiste, a najczęściej urojone krzywdy solidarnościowców. * * * Oprócz wszakże kwestii prawnych, które rozstrzygnął SN, sprawa ma jeszcze oblicze polityczne i moralne, którym SN się nie zajmował, bo to nie jego jurysdykcja. Oto wysoko płatni, a kiepsko wykwalifikowani, dobrani stronniczo spośród zacietrzewionych AWS-owców funkcjonariusze IPN są w stanie za pomocą bezzasadnych oskarżeń wnieść zamieszanie do pracy dużego sądu i prokuratury, odsunąć wielu prokuratorów i sędziów od ścigania prawdziwie niebezpiecznych przestępców oraz zatrudnić sądy do roztrząsania urojonych oskarżeń. Ze ściganiem rzeczywistych zbrodni nazistowskich (jeśli jest jeszcze kogo ścigać) i komunistycznych lepiej sobie poradzi zwyczajny wymiar sprawiedliwości – bez nadużyć, bez stronniczości i przede wszystkim taniej. Może więc minister Grzegorz Kurczuk odważy się wnieść o ustawowe podporządkowanie prokuratorowi generalnemu Komisji Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu i wyłączenie jej z IPN. W imię logiki i jednolitości wymiaru sprawiedliwości. A wówczas będzie mógł zadbać o to, aby zatrudnić w tej instytucji prokuratorów biegłych w prawie i wolnych od poczucia odwetowej misji politycznej. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak przegrać w karty Trzeba było zmienić ustawę, aby odwołać dyrektora Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych. Za późno. Dyrektor zdążył zapłacić miliony złotych za nikomu niepotrzebne kawałki plastiku. Teraz przymierza się do startu na prezydenta Katowic. Andrzej Sośnierz, człowiek-legenda, ksywa Chrześniak, do 13 sierpnia był dyrektorem Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych. Wcześniej podjęto próbę odwołania go, ale został przywrócony na stanowisko. Dopiero zmiana przepisów, która sprawiła, że w radzie kasy większość mają ludzie mianowani przez ministra, pozwoliła wyrzucić Sośnierza. Ten jednak nie stracił rezonu i ogłosił, iż myśli o fotelu prezydenta Katowic. Wieczorem 13 sierpnia, przed kamerami regionalnej telewizji, chełpił się tym, że trzeba było zmienić ustawę, by się go pozbyć. Ślązacy po raz kolejny usłyszeli, że Sośnierz to mąż opatrznościowy ich służby zdrowia i nie było żadnych powodów, by go odwołać. Pytany o porażki odpowiedział, że była jedna – utrata przezeń dyrektorskiego stanowiska. Wśród sukcesów wymienił wprowadzenie kart chipowych. Za wiele, wiele milionów złotych ufundowano Ślązakom bezwartościowy gadżet. W dodatku taki, który jest już zabytkiem. W tej sprawie od 6 miesięcy toczy się śledztwo. Dotąd nikomu nie postawiono zarzutów. Spieszymy więc prokuraturze z pomocą. Szmal na siedem szpitali Karty, choć przestarzałe i marne, kosztowały krocie. Sośnierz umiał jednak zapewnić sobie przychylność dziennikarzy. Ci pisali o nich często, dużo i w samych superlatywach. Podawali, że 11 mln zł zapłacono za wdrożenie systemu, a "tylko" 2,5 mln wydano na dystrybucję kart. Gówno prawda! Wartość przetargu to prawie 22 mln zł. Ale wszystko ustawiono tak sprytnie, że już bez żadnego przetargu trzeba będzie zapłacić trzy razy więcej za to, by system w ogóle mógł funkcjonować. Wychodzi nam kwota zbliżona do 70 mln zł, czyli tyle, ile kosztuje roczne utrzymanie siedmiu przyzwoitych szpitali. Nic dziwnego, że Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Zawiadomienie wpłynęło do Prokuratury Rejonowej Katowice-Wschód 22 listopada 2001 r. Potem sprawę przejął wydział śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, który 1 lutego tego roku wszczął śledztwo. Ze względu na dobro śledztwa prokurator Tomasz Tadla nie chciał nam powiedzieć, jak głęboko wstecz sięga ciekawość organów ścigania. Nie wiemy więc, czy zainteresowały się maleńką firmą elektroniczną PIK działającą na początku lat 90. w Gliwicach. Panom prokuratorom od razu radzimy, by między bajki włożyli pogłoskę, jakoby szacowna małżonka Andrzeja Sośnierza zasiadała w radzie nadzorczej PIK. Takie małe spółki rad nadzorczych nie mają. Raczej niech przyjrzą się, skąd trafiał sprzęt komputerowy do zakładów opieki zdrowotnej w województwie katowickim, gdy dyrektorem wydziału zdrowia w Urzędzie Wojewódzkim był właśnie Sośnierz. Idziemy o zakład, że trafią na wspomnianą firemkę. Tenże PIK w 1997 r. stanął do przetargu na przygotowanie programu eksperymentalnego dla woj. katowickiego, dotyczącego wprowadzenia elektronicznych kart ubezpieczenia zdrowotnego. Chodziło o wyprodukowanie 400 tys. kart i 170 czytników. Wygrały dwie firmy: PIK i Unicard. Unicard to doświadczona firma. Zwyciężyła w konkursie zorganizowanym przez unijny fundusz PHARE. Dotyczył on opracowania elektronicznego Rejestru Usług Medycznych dla Polski. Swój system o nazwie AKERUM (koniecznie trzeba zapamiętać) zainstalowała w stołecznej dzielnicy Praga Południe, gdzie do dziś korzysta z niego 250 tys. osób, a 370 gabinetów lekarskich ma terminale medyczne. Niech biegli pomogą prokuraturze stwierdzić, czy słusznie postąpiono nakazując Unicardowi dostarczenie zubożonej wersji systemu, podczas gdy PIK zajmował się resztą. Nam wiewióry powiedziały, że inaczej PIK byłby w ogóle niepotrzebny. Wspominamy o tym zdarzeniu sprzed lat i o tej niewielkiej firmie z Gliwic, gdyż tamto rozwiązanie to właśnie głośny, wielki sukces Sośnierza i przyczyna dociekań śledczych Prokuratury Okręgowej. Gigant na Starcie System elektronicznych kart ubezpieczenia zdrowotnego nazywa się START, a jego wdrożeniem zajmuje się ComputerLand Zdrowie. Czyli dawny PIK. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by domyślić się, dlaczego taki gigant jak ComputerLand kupił niewielką firmę PIK. Do przetargu, który rozpisała Śląska Regionalna Kasa Chorych, przystąpił właśnie ComputerLand Zdrowie. I zaczęły się jaja. Trzykrotnie Urząd Zamówień Publicznych unieważniał procedurę przetar- gową. Kasa ogłaszała kolejne terminy konkursów jednocześnie podnosząc wadium, jakie trzeba było wpłacić, aby stanąć do walki. To bardzo prosta metoda, by wyeliminować większość firm. Wadium urosło z ponad 200 tys. zł do miliona. Ostatecznie na placu boju pozostały: ComputerLand, Unicard występujący tu w barwach Prokomu, firma EMAX i ZEG SA Tychy. Wspólna oferta Prokomu i Unicardu oraz propozycja firmy EMAX zostały odrzucone ze względów formalnych, ofertę ZEG uznano za nieatrakcyjną. Zwyciężył ComputerLand, który za swój system żądał 22 mln zł. Rozstrzygnięcie nastąpiło 5 kwietnia 2001 r. W tym samym dniu Śląska Regionalna Kasa Chorych podpisała z ComputerLandem umowę! Od wróżki do licencji Podpowiadamy prokuratorom z Katowic, by zainteresowali się przedziwnym zbiegiem okoliczności. Nasze wiewióry twierdzą, że przed rozstrzygnięciem przetargu polski rynek został dosłownie wyczyszczony z pewnego procesora o dosyć wąskim zastosowaniu. Używa się go mianowicie w czytnikach do tych kart chipowych, które rozdaje Śląska Regionalna Kasa Chorych. Czytniki trzeba było dopiero zmontować. Wystarczy tylko zajrzeć do dokumentów księgowych importera, by dowiedzieć się, czy istotnie procesory nabył ten, kto później robił dla śląskiej kasy czytniki. Najciekawszy jednak kwiatek to Umowa Licencyjna Nr 354/DA – II/10/2000. Przed rozstrzygnięciem przetargu Śląska Kasa Chorych, reprezentowana przez dyrektora Sośnierza, zawarła ją z Unicardem, który – jak pamiętamy – startował w przetargu i odpadł. A w tej umowie jak byk stoi, że chodzi o to, by firma, która wygra przetarg, mogła zerżnąć osiągnięcia Unicardu. Za licencję kasa zapłaciła 427 tys. zł brutto. ComputerLand dostał całą dokumentację za darmo. Zanim jednak do tego doszło, okazało się, że ComputerLand, który samodzielnie nie radził sobie z systemem kart chipowych, do pomocy najął inną firmę elektroniczną. Unicard zaprotestował, bo z licencji wynikało, że dokumentację można przekazać tylko raz. Czyli ComputerLandowi, a nie komuś innemu. Wtedy Sośnierz ruszył do działania. Dysponujemy kopią pisma do prezesa Unicardu, w którym Sośnierz występuje w interesie ComputerLandu: "proszę Pana Prezesa o niezwłoczne zawarcie z ComputerLandem S.A. bezwarunkowej (!!!) umowy... Dlaczego napisaliśmy, że wprowadzenie całego tego systemu będzie dużo droższe niż te 22 mln zł dla ComputerLandu? Na początek dodajmy do tego koszt rozprowadzenia kart chipowych, czyli 2,5 mln zł, oraz to, co kasa zapłaciła za licencję. Do tego trzeba jeszcze dodać tyle komputerów i drukarek (liczmy skromnie – sprzęt, program operacyjny Windows, aplikacje, słowem jakieś 4 tys. zł za jedno stanowisko), ile w woj. śląskim ma być czytników kart elektronicznych. Czyli 2,5 tys., co daje kwotę rzędu 10 mln zł. Jednak zarówno za te pecety i drukarki, jak i za oprogramowanie muszą już osobno zapłacić zakłady opieki zdrowotnej. Na tym nie koniec wydatków. Eksperci ostrzegali Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych: W praktyce cała infrastruktura specjalistyczna: czytniki kart, kodów kreskowych, oprogramowanie aplikacyjne, szkolenia, zarządzanie danymi zależy od ComputerLand Zdrowie, które dowolnie moderuje ceny za usługi na niezmiennie wysokim poziomie w wyniku braku jakiejkolwiek konkurencji. Elektroniczny zabytek Samych kart ubezpieczenia zdrowotnego kasa zamówiła 5,5 mln. Napisaliśmy, że marnych, przestarzałych i nie do tego, do czego mają służyć. Ta karta jest tylko gadżetem! Niemcy używali jej od 1992 r. i wtedy była nowoczesna. Teraz stanowi zabytek elektroniki. Zawiera prawie te same dane, które mamy w dowodach osobistych. Na więcej brakuje pamięci. Równie dobrze można więc przyjść do przychodni z peerelowską legitymacją ubezpieczeniową. A nawet lepiej, bo w tej legitymacji znajduje się przynajmniej zdjęcie, po którym można poznać, że żaden lump, który nie ma ubezpieczenia, nie podszywa się pod obywatela ubezpieczonego. Nie może zawierać żadnych danych, od których zależy zdrowie lub życie człowieka. Bowiem wybrana przez Śląską Regionalną Kasę Chorych karta chipowa to tzw. karta synchroniczno-pamięciowa, która ma prawo robić drobne przekłamania podczas transmisji danych. Może na przykład zmienić komuś grupę krwi z A Rh plus na A Rh minus. Ktoś rozsądny powiedział o tym Sośnierzowi, który podczas pierwszej edycji przetargu życzył sobie, by karta zawierała m.in. jedną informację ratunkową (najpewniej chodziło właśnie o grupę krwi). Z kartami chipowymi jest więc tak, jak było bez nich, tylko znacznie głupiej. Pacjent idzie do rejestracji, tam pani wczytuje jego kartę, potem drukuje kupony Rejestru Usług Medycznych i wręcza je pacjentowi. Lekarz udziela pacjentowi porady, a pod koniec pracy odnosi wypełnione kupony pani rejestratorce. Ta wklepuje ich treść do komputera. Do czego tu potrzebna karta? Do odliczania pacjentów? Wystarczyłoby prosić ich o podpis. Sośnierz starannie pielęgnuje legendę, według której ma być pociotkiem katowickiego arcybiskupa Damiana Zimonia. Nas gówno interesuje, prawda to czy fałsz, że jest chrześniakiem księdza arcybiskupa. Ten "kierownik" służby zdrowia najpierw w woj. katowickim, a później w woj. śląskim przez całą dekadę trwał na stanowisku. Niezatapialnego Sośnierza pozwoliła usunąć dopiero zmiana przepisów o wyborze członków rad nadzorczych kas chorych, którą wprowadzono na żądanie ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Jednak za późno – osiągnął swój zamiar. Teraz steruje na głębsze wody. Cel – cała Polska. Byle tylko lewica przegrała wybory, to Sośnierzowe chipy zaszczepią wszystkim Polakom. A jeśli Sośnierz zostanie prezydentem Katowic, to mieszkańcy stolicy Śląska mogą być pewni, że wkrótce rozpocznie się wymiana wszystkich dowodów osobistych na karty chipowe, które można będzie odczytać tylko w katowickich urzędach. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Gliwice przeganiają Europę. Na ścianie jednej z kamienic w centrum miasta reklamuje się burdel. Na czerwonym tle czarna sylwetka kobiety w pozycji, która rozpala męskich członków gliwickiego społeczeństwa. Na reklamie (z telefonem i adresem) widnieje napis – "Klub dla odważnych". Dla tchórzliwych pozostają własne żony. W Łodzi każdego roku zawiera związek małżeński ok. 4 tys. par. Około 10 proc. oblubienic jest starszych o kilkanaście lat od partnerów. Zjawisko poślubiania przez dojrzałe, przeważnie dobrze sytuowane finansowo, panie młodszych o kilkanaście lat i więcej kawalerów jest coraz częstsze. Także coraz częściej młodzi panowie przyjmują nazwisko starszych od siebie żon. – Pański syn się żeni z miłości czy dla pieniędzy? – Z miłości do pieniędzy. 10-letni Bartek z Rzeszowa nabił rachunek telefoniczny swoich rodziców na 1200 zł, dzwoniąc pod numer 0-700 do "Gorącej blondynki". Pani z erotycznej linii, wyręczając rodziców, przez prawie pół godziny gawędziła z chłopcem o szkole, nauczycielach i kolegach. Rodzice gadatliwego Bartusia chcą zaskarżyć firmę audiotele do sądu. Twierdzą, że gorąca blondynka złamała prawo prowadząc rozmowę z nieletnim na tematy wykraczające poza zawodowe kompetencje gorącej blondynki. W szpitalu w Opolu założono pacjentowi gips na obie nogi. Okazało się, że pacjent był: 1) bezdomny, 2) pijany, więc po zabiegu sanitariusze wynieśli go przed szpital i posadzili na ławce. Stąd policja zabrała faceta do izby wytrzeźwień. Co będzie jak wytrzeźwieje? Bezdomność nie jest problemem medycznym – tłumaczył postępowanie szpitala jeden z lekarzy. Główną atrakcją tegorocznych dożynek w Ślesinie koło Konina była pijana pani starosta powiatu. W części artystycznej dożynek pani starosta zeszła z kolan strażaka, skąd obserwowała występy i sama weszła na scenę, by pozdrowić publiczność i zachęcać panie do tańca. Widząc, że panie nie idą w jej ślady, zeszła bez upadku, co graniczyło z cudem, ze stromych schodków i próbowała zrywać kobiety z krzeseł i zmuszać je do tańca. Wesoła pani starosta została już wysłuchana przez radę powiatową swojej partii (SLD) i zrezygnowała z ponownego kandydowania w wyborach. Powód: jej zachęty nie skutkują. Policjant z Łodzi został zwolniony dyscyplinarnie ze służby za zgubienie broni. W czasie utraty broni był pod wpływem alkoholu. Były funkcjonariusz uważa, że kara jest zbyt surowa. Złożył skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego. W skardze na decyzję zwierzchników na swoje usprawiedliwienie były policjant napisał, że pił ze szwagierką. Sąd Okręgowy w Radomiu zawalony jest setkami spraw czekających w kolejce na wokandę. Zator sądowy nie dziwi. Każdą sprawę trzeba bowiem rozpatrzeć skrupulatnie i wnikliwie. Na przykład apelację właściciela psa, który (pies, nie właściciel) zagryzł kota i ma zapłacić (właściciel, nie pies) 150 złotych grzywny i nie może (właściciel, nie pies) pogodzić się z tym wyrokiem. Apeluje też właściciel innego czworonoga, owczarka kaukaskiego, który wystraszył przechodzącą kobietę. Nie może pogodzić się z wymierzonym mandatem i żąda sprawiedliwości, chociaż zwierz nie miał kagańca. Uzasadnienie wyroku ledwie zmieściło się na trzech stronach maszynopisu! Teraz sprawa się przeciąga. Sąd zdecydował bowiem o powołaniu nowych świadków. Dwukrotnie w ciągu zaledwie kilkunastu godzin został zatrzymany przez policję 48-letni kierowca Ryszard G. z Aleksandrowa Kujawskiego. Po raz pierwszy wpadł, gdy po dużej wódce kierował autokarem z 33 dziećmi. Po kilkunastu godzinach zatrzymano go ponownie, chociaż tym razem sam tylko szusował na rowerze wężykiem po szosie. Przez najbliższe miesiące pan Ryszard będzie zmuszony zataczać się pieszo. Różnymi sposobami próbował nakłonić lokatorów do wyprowadze-nia się z jego kamienicy jej właściciel, 41-letni Bogusław A. z Łodzi. Wytaczał im sprawy o unieważnienie najmu lub eksmisję, pozbawił ich ogrzewania, wody i gazu. Przed świętami Bożego Narodzenia lokatorzy otrzymali kartki pocztowe z wizerunkiem wiszącego na choince św. Mikołaja i wierszykiem ostrzegającym przed zostawaniem na święta w domu. Wreszcie wysłał do nich list z groźbami zatytułowany "Do bojówki bolszewicko-faszystowskiej zwanej Stowarzyszeniem obrony Praw i Godności Najemców Lokali przy al. Mickiewicza". Właściciel stanął przed sądem. Utrzymuje, że "akt oskarżenia jest politycznie sterowany przez SLD". W pociągu ze Stargardu do Krzyża zatrzymano jadących na gapę trzech nastolatków – ucierinierów z Państwo-wego Pogotowia Opiekuńczego w Gorzowie Wlkp. Policjanci chcieli odesłać uciekinierów do Gorzowa. Wychowawczyni z ośrodka poradziła policjantom, by puścili ich wolno, bo nie jest zainteresowana ich powrotem ze względu na sezon urlopowy. Bezrobotny mieszkaniec Bytomia za darmo zwiedził całą Polskę. Miał dwa fałszywe dowody osobiste, zatrzymywał się w hotelach. W pokojach rozkręcał na części telewizory i sprzedawał je później w komisach. Pieniądze wydawał na kolejne wycieczki. Wpadł, bo obsłudze jednego z moteli nie spodobał się jego dowód. Sprytnemu podróżnikowi udało się okraść podczas tych wakacji ponad 80 ośrodków. (D. J.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pan styropian " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna lita w mordę pluta 70-letni Jan W. oskarżył zięcia i córkę o pobicie. Oboje należą do prawicowej elity Ostródy. Zięć, Adam Z., jest sędzią, jego żona Teresa W.Z. do niedawna zarabiała na chlebuś jako dyrektorka Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie. Zdarzenie miało mieć miejsce 10 maja br. około jedenastej. Może je podobno potwierdzić opiekunka, która była wówczas u Jana W. Zięciobijca – Prawie rok temu dałem córce Volkswagena Passata. Niedawno zażądałem zwrotu wozu. Na złość, bo oni mnie nie odwiedzają. Wróciłem ze szpitala w dzień po Wielkanocy i do tej pory nie przyszli zapytać, czy żyję. Zięć powiedział, że zamontowali w wozie gaz i muszę zwrócić im pieniądze za tę inwestycję. Kazałem oddać samochód taki, jaki był. Nie chcieli, więc złożyłem doniesienie do prokuratora. Pobicie jest rewanżem – tłumaczy Jan W. Dopiero 13 maja staruszek poszedł na policję opowiedzieć, jak sędzia-zięć kopnął go w czoło, a córka okładała jego własnymi kulami. Zwlekał, bo myślał, że najbliżsi się opamiętają. Tego samego dnia, ale kilka godzin później zięć doniósł organom ścigania, że przestępstwo popełnił Jan W. Teść miał grozić, że zabije sędziego, a ten potraktował groźbę jako realną. 14 maja, tuż przed rozmową z niżej podpisaną, Jan W. zrobił obdukcję. Jan W. pokazuje i pozwala fotografować: siniaka na czole, zadrapanie na policzku, siniaki na klatce piersiowej. Zdejmuje dres. Po operacji stawu biodrowego zaczęły gnić kości. Do biodra przykręcono śrubami kilka kilogramów żelastwa. Staruszek nie rusza się bez chodzika. To nagonka polityczna na moją osobę. Stoją za nią Wojskowe Służby Informacyjne. Chodzi o to, że walczyłem o przejęcie Szpitala Powiatowego w Ostródzie przez prywatną osobę – oświadczył sędzia jednej z gazet. Telefonuję do domu Adama Z. i Teresy W.Z., proszę o rozmowę. – Proszę podać imię, nazwisko, adres redakcji, dane redaktora naczelnego – żąda Teresa W.Z. – Będą nam potrzebne do napisania pozwu. A rozmawiać z panią w żadnym wypadku nie będziemy! Następnego dnia Jan W. wycofał doniesienie o przestępstwie, a jego telefon zamilkł. Prokurator może wszcząć sprawę z urzędu, ale nie musi. Przedmiotem śledztwa będzie z całą pewnością inne dochodzenie: o tym, jak kaleki emeryt miał zamiar zabić sędziego, bo do tej pory Adam Z. nie wycofał swego doniesienia. Atrapa prokuratora Do tej pory miejscowi prokuratorzy tracili ostrość widzenia, jeśli przedmiotem ich zawodowego zainteresowania był członek ostródzkiego establishmentu. Raz tylko zdarzyło się, że trafiła do sądu duża sprawa przeciwko ratuszowym. – Ale wtedy na sali sądowej była atrapa prokuratora. Ślepa, głucha, nie zadająca pytań – opowiada miejscowy dziennikarz. Rok temu pisaliśmy, jak siedemnastolatka oskarżyła o gwałt syna burmistrza Ostródy Jana Wasilewskiego, szwagra wojewody warmińsko-mazurskiego Zbigniewa Babalskiego (AWS). Policja uznała, że są tzw. mocne papiery i zapuszkowała 24-letniego chłoptasia. Tak się jakoś poskładało, że komendant i jego zastępca natychmiast stracili posady. Bartuś siedział krótko, a tuż po wyjściu triumfalnie objechał miasto. Towarzyszył mu przyjaciel zwany Śrubą, przywódca miejscowego półświatka ("NIE" nr 19/2001). Burmistrz stwierdził w lokalnych mediach, że jego syn ma takie powodzenie u kobiet, że nie musi ich gwałcić. Ten argument chyba przekonał miejscową prokuraturę. W trakcie kilkumiesięcznego śledztwa nie udało się zgromadzić dowodów winy Bartusia i sprawę o gwałt umorzono. Jak podkreślają w prokuraturze, matka dziewczyny nie złożyła zażalenia na tę decyzję. Tylko kilku ostródzian zabolało, kiedy 3 kwietnia, w imieniny Ryszarda, osiemnaście dni po domniemanym gwałcie, pan burmistrz przybiegł do pana prokuratora rejonowego Ryszarda Maziuka z naręczem kwiatów, długo siedział w gabinecie i wyszedł lekko nieświeży. Zapytałam prokuratora o ten bukiet. Powiedział, że kwiaty miewają różne zapachy, również nieprzyjemne. Cztery lata i jest chata Ostróda ma 36 tysięcy mieszkańców. Jedynie po pierwszych wyborach samorządowych ci, którzy znaleźli się w radzie, chcieli coś zmienić. Byli zafascynowani realną władzą, która nagle spoczęła w ich rękach. Potem okazało się, że dobro wszystkich oznacza dobro niczyje. Że opłaca się grać wyłącznie dla własnej drużyny, bo tylko ona potrafi być wdzięczna. Sens startowania w wyborach samorządowych? "Cztery lata i jest chata" – mówią ostródzianie niezależnie od opcji politycznej. Kiedy Zbigniew Babalski przestał być ojcem Ostródy, a został ojcem województwa, posadę burmistrza objął jego szwagier. Molierowski Skąpiec to przy nim rozrzutnik. Jak twierdzą świadkowie, na bankietach pierwszy podbiega do stołu. Najpierw je to, co najdroższe. Węgorza, winogrona, dużo, na zapas. Kasa samorządowa – w odróżnieniu od domowej – obchodzi Wasilewskiego mniej. Tezę stawiam na podstawie analizy kilku kilogramów dokumentów dostarczonych przez ostródzianDzięki wojewodowaniu Babalskiego kapnęło Ostródzie troszkę splendoru. Swojacy wzięli eksponowane fotele w Urzędzie Wojewódzkim, m.in. awansowała Teresa W.Z. Jej dokonaniami zajęła się olsztyńska prokuratura. Niedawno oskarżyła panią Z. o niedopełnienie obowiązków dla osiągnięcia korzyści majątkowych oraz poświadczenie nieprawdy. Kilku ostródzian zajmujących eksponowane stanowiska w Urzędzie Wojewódzkim rozchorowało się po zmianie władzy. Babalski, sfrustrowany przerżniętymi wyborami parlamentarnymi, chorował na koszt podatników prawie pół roku. Ozdrowiał gdy dostał posadę w Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. SLD, po chrześcijańsku, dał mu szansę na odbudowanie reputacji wśród chłopów, do których kilka lat temu w Urzędzie Wojewódzkim wezwana przez Babalskiego policja strzelała jak do kaczek. Obecnie były wojewoda ma przydzielać stypendia AWRSP dla ok. 6 tysięcy dzieci z pegeerowskich rodzin. Zdaniem ostródzian mechanizm tego awansu jest czytelny. Pomógł Babalskiemu Jan Antochowski poseł SLD. Antochowski do niedawna radny powiatowy i starosta poszedł do wyborów samorządowych na czele Samorządowego Porozumienia Ziemi Ostródzkiej. Jego decyzja o sojuszu tego ugrupowania z AWS przekreśliła szanse SLD na współrządzenie i objęcie kilkudziesięciu stanowisk w urzędach. We wrześniu 2001 r. Antochowski został posłem SLD. – Jesteś jak chorągiewka na wietrze. Zawsze trzymasz z silniejszym. Idziesz tam, gdzie jest władza. Jak w 1990 r. chciałeś zostać wójtem, to na sesji rady gminy mówiłeś, że twoim największym błędem była przynależność do PZPR. To dzięki tej partii zostałeś naczelnikiem gminy i to ona wysłała ciebie na studia. Choć jesteś w SLD, w starostwie jesteśmy w opozycji, bo w zarządzie powiatu obok ciebie zasiadają wyłącznie radni AWS – wygarnął Antochowskiemu w wieczór wyborczy radny i sekretarz powiatowego SLD Cezary Wawrzyński. Chorągiewka na wietrze najwyraźniej nie spodobała się Antochowskiemu. Świeżo upieczony poseł walnął sekretarza w twarz. Sekretarz spadł z krzesła. – Po męsku żeśmy to załatwili i tylko tyle mam w tej sprawie do powiedzenia – skomentował potem poseł. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Móżdżek Kwaśniewskiego Dlaczego Polacy nie są zdrowi i bogaci, a ich mózgi są malutkie jak morele? Odpowiedź zna Kwaśniewski: bo nie stosują diety optymalnej i zamiast pożerać golonki, świńskie nóżki, kaszanki i popijać to wszystko śmietaną, wpieprzają byle co. I głupi są przez to. Ale o tym nie wiedzą, bo ich mózgi pracują na ćwierć gwizdka. Jako ćwierćgłówki nie są w stanie wiedzieć, że nic nie wiedzą. Jedynym sposobem wyprostowania zawiłości jest stosowanie diety optymalnej. Dopiero kiedy zaczną żreć, jak doktor Jan Kwaśniewski przykazał, dzięki jajcom, smalcowi i tłustym gęsim kuprom posiądą prawdziwą wiedzę. W Poznaniu powołano do życia Komitet Wyborczy Optymalnych, który podczas najbliższych wyborów samorządowych zamierza wprowadzić swoich ludzi na salony władzy. Powstała historyczna szansa rozpropagowania żywienia optymalnego wśród narodu polskiego. Aby to osiągnąć, należy przebić się do mediów publicznych. Najlepszym sposobem jest udział w wyborach do sejmików samorządowych – czytamy w apelu Optymalnych. * * * Pan doktor Kwaśniewski był dietetykiem w sanatorium w Ciechocinku. W 1965 r. stwierdził, że nic nie dorównuje kobiecym piersiom – skład i proporcje składników mleka w balonach to dietetyczny ideał. Tak wpadł na trop żywienia optymalnego. Każdą teorię dobrze jest poddać empirycznej weryfikacji. Pan doktor przystąpił do dzieła. Najpierw przetestował na sobie. Polepszyło mu się. Spróbował na szczurach. Podzielił je na dwie grupy. Jedną karmił zgodnie z dietą stosowaną przez lotników wojskowych, a drugą raczył dietą optymalną. Gryzonie, które żarły jak lotnicy, po zakończeniu badania w ogóle nie były zdolne do latania. Posilające się według przepisu Kwaśniewskiego jakby mogły, toby latały. Niestety, nie mogły. Były jednak lotniejsze, bo dzięki cud-diecie wielkość ich mózgów znacznie się zwiększyła. Tak utrzymuje autor przełomowej dla ludzkości diety. Na ludziach nie przeprowadzono dotychczas żadnych wiarygodnych badań, które potwierdziłyby korzystny wpływ diety Kwaśniewskiego na organizm. Lekarze i dietetycy są w większości zgodni, że to, co wygaduje mistrz Optymalnych, to kupa bredni. Ale doktor z Ciechocinka nie poddaje się: Nie dziwię się, że lekarze i naukowcy nie podzielają moich poglądów, bo oni niewłaściwie się odżywiają. Ich mózgi mają za mało energii, żeby pojąć istotę diety optymalnej. * * * Dieta optymalna polega na zachowaniu w jedzeniu właściwych proporcji pomiędzy trzema składnikami: na 1 g białka powinno przypadać 2,5 – 3,5 g tłuszczu i tylko 0,5 g węglowodanów. Białko według Kwaśniewskiego należy pobierać z jajek (najlepiej powyżej czterech dziennie), serów i podrobów. Tłuszcz trzeba czerpać ze smalcu wieprzowego i gęsiego, słoniny, łoju i masła. Niemal całkowicie wykluczony jest cukier we wszelkich postaciach, także ten zawarty w owocach czy ryżu. – Chcesz sobie usmażyć coś tłustego? Nie ma sprawy – użyj do tego smalcu wieprzowego! – zachęca pan Jan. – Możesz jeść, ile chcesz, pod warunkiem że zachowasz proporcje – dodaje. Nie ma dowodów na to, że tłusta dieta jest optymalna, ale na pewno jest rewolucyjna. Od lat całe zastępy dietetyków głoszą poparte badaniami poglądy całkowicie przeciwne tezom Kwaśniewskiego. Nie żryjcie jajek ani tłustych mięs, szczególnie smażonych! Pożerajcie za to jak najwięcej jarzyn! – grzmią. Ale jak nie wiedzą, że nie wiedzą, to skąd mają wiedzieć, co jest dobre, a co złe? * * * Dieta optymalnych to nie tylko tłuste żarcie. To również system filozoficzny, który śmiało można określić mianem intelektualizmu etyczno-gastronomicznego. Jego podwaliny stworzył już Sokrates, który stwierdził, że poznanie należy zacząć od stwierdzenia: wiem, że nic nie wiem. Gdy uświadomimy to sobie, będziemy mogli dowiedzieć się reszty. Wiedza zaś prowadzi do poznania cnoty, a poznanie cnoty sprawia, że człowiek wie, co dobre, a co złe. Połączył więc ten starożytny filozof etykę z wiedzą i stąd nazwa intelektualizm etyczny. Nowożytny jak najbardziej filozof i dietetyk dr Jan Kwaśniewski poszedł dalej niż ateńczyk i wprowadził do tej konstrukcji myślowej elementy gastronomiczne. W sprawach dla rodzaju ludzkiego najważniejszych od czasów tak zwanego "grzechu pierworodnego" ludzkość nigdy wiedzą nie dysponowała i nadal dysponować nie może. Nadal ludzie muszą "mozolić się na próżno", ponieważ nadal nie wiedzą, która praca jest dla nich samych i dla rodzaju ludzkiego pracą pożyteczną, a która pracą szkodliwą. (...) Tymczasem – obecną niemoc możemy przezwyciężyć bardzo szybko, zmienić się w zdrowy i bogaty naród. (...) Jedynym skutecznym sposobem na choroby i na każdy kryzys jest przyczynowa i szybka poprawa wartości biologicznej ludzi i czynności umysłów ludzkich. Warunki optymalnego zaopatrzenia organizmów ludzkich spełnia opracowane przeze mnie żywienie optymalne. * * * Już w komunie, jak twierdzi mistrz Kwaśniewski, była duża szansa na powszechne wprowadzenie żywienia optymalnego, co byłoby poważnym krokiem ku powszechnej szczęśliwości Polaków. Z jakichś niepojętych względów ówczesne władze przyjęły "Program poprawy wyżywienia narodu", ale był on daleki od dietetyki optymalnej. Kwaśniewski oskarża: Z powodu niewprowadzenia w życie mojego "Programu poprawy wyżywienia narodu" zmarły w Polsce przedwcześnie ponad 4 miliony ludzi, a dochód narodowy jest co najmniej 4 razy mniejszy, niż mógłby być. Obecnie rzadkością jest człowiek zdrowy, a przecież rzadkością mógłby być człowiek chory. * * * W Polsce jest źle z powodu postów, które lansuje Kościół katolicki: w RFN, Irlandii, innych krajach upośledzenie katolików w stosunku do protestantów jest bardzo wyraźne. Potwierdzają to wszystkie statystyki. Katolicy mają niższe wykształcenie, wykonują mniej płatne zawody, zarabiają mniej od protestantów, częściej chorują i krócej żyją. Gdyby robiono takie badania, to by się okazało, że wielkość mózgów u katolików byłaby mniejsza od tej wielkości u protestantów. Czym katolicy różnią się od protestantów? Przecież modlą się do tego samego Boga. Protestanci od kilku wieków nie zachowują postów, czego nie można powiedzieć o katolikach. Mimo to w kraju raczej katolickim, czyli w Polsce, a szczególnie w Wielkopolsce i na Śląsku, liczba wyznawców doktora Kwaśniewskiego rośnie w oszałamiającym tempie. Co może być rezultatem zaniechania przez część obywateli radykalnych postów i powiększenia ich mózgów. Żartów nie ma, bo efekty unikania tłuszczu są przerażające: U dziewcząt w Szwajcarii pierwsza miesiączka występuje w wieku średnio 18 lat, a u nas na Śląsku w wieku nieco powyżej lat 11. (...) Tak wczesnego dojrzewania jak u dziewcząt śląskich nie stwierdzono nigdzie w Polsce, ani w żadnym innym kraju europejskim – napisano w jednej z prac naukowych kilka lat temu. Tylko na Śląsku spotykałem dziewczynki, u których pierwsza miesiączka pojawiała się w 7. roku życia, przed pójściem do szkoły. Tak wcześnie występuje ona w krajach już nie Trzeciego świata, a ostatniego świata. * * * Za głęboko optymalne koncepcje Kwaśniewski był zgłoszony jako kandydat do Nagrody Nobla. Nie dostał jej. Dlaczego? Nagrody Nobla w naukach medycznych i biologicznych przyznawane są z zasady za większe głupstwa. Bowiem kryteria oceny stosowane przez tych, którzy te nagrody przyznają, są patologiczne. Mimo tylu nagród Nobla rodzaj ludzki jest bardziej zdegenerowany i bardziej chory, niż był przed 100 laty – wyjaśnił ciekawskim nienoblista. Za to jego wyznawcy podczas I Ogólnoświatowego Zjazdu Optymalnych w Poznaniu jednogłośnie przyznali mu tytuł honorowego profesora. Kwaśniewski zrewanżował się i zademonstrował swoje najnowsze dziecko – aparat do prądów selektywnych za 3 tys. 200 złotych. Plus VAT. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Awans gajowego Maruchy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Zbujak cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Off, set i mecz! Na czym polega dobry interes? Na amerykańskim zysku i polskiej wazelinie. Nikt już dzisiaj nie wie, dlaczego Polska zapragnęła, by jej przestrzeń powietrzna była szczególnie chroniona, choć w naszej doktrynie wojennej wyraźnie mówi się, że mamy okres pokoju, a w dającej się przewidzieć przyszłości nic nam nie zagraża. Jak wiadomo, obronę przestrzeni powietrznej nad obszarem przyszłego konfliktu mają nam zapewnić samoloty F-16 – Walczące Sokoły. Amerykanie to dopiero mają upodobanie do poetyckiego nazywania narzędzi do zabijania ludzi... W zasadzie to nam wszystko jedno, co nam nad łbem lata, byle nie spadało, więc F-16 też nam wisi śpiącym nietoperzem, interesuje nas natomiast kwestia, ile wybulimy za te latadełka i co z tego będziemy mieli. W gruncie rzeczy moglibyśmy zakończyć w tym miejscu pisząc krótko, że zapłacimy od cholery dużo i gówno z tego będziemy mieć. Ale w trosce o Czytelników rozwiniemy tę myśl. Cud dolary Amerykańskie latające cuda będą kosztować nas ponad 6 mld zielonych, ale – jak twierdzą specjaliści – po doliczeniu kosztów kredytów i obsługi ich należności mogą wzrosnąć do 8 mld. Niemało. Ale rząd uspokaja mówiąc, że owszem, wydamy dużo, ale jednocześnie kap-nie nam ponad 12,5 mld baksów. A wszystko to dzięki magicznemu słowu „offset”. Po dokładnym jednak przyjrzeniu się temu, co dzieje się wokół wspomnianego offsetu skłonni jesteśmy uwierzyć, że istotnie, cuda to najlepsze słowo określające to, co się wokół offsetu wyrabia. W czerwcu 2001 r. nasz ukochany parlament (poprzedniej kadencji) uchwalił ustawę o długim tytule, w której określił, że czym prędzej należy zakupić 60 samolotów wielozadaniowych, z czego 44 nowe. W ustawie klepnięto również terminy dostaw (do końca 2008 r.) i zasady finansowania (Dz.U. z 2001 r. Nr 89, poz. 972). Po pewnym czasie posłowie stwierdzili, że nie 60, lecz 48, za to wszystkie nowe. I ustawę zmienili. Żeby jednak ktoś mógł nam sprzedać latające cacka, to zgodnie z inną ustawą (z 10 września 1999 r., Dz.U. Nr 80, poz. 903, z późniejszymi pięcioma zmianami) musiał dokonać w naszym kraju inwestycji i zakupów na kwotę nie mniejszą niż wartość zamówienia. Wszystko fajnie, ale jaki w tym interes dla stron umowy? Dla sprzedającego taki, że produkt swój upycha, a dla kupującego, że gwarantowane prawem inwestycje dokonywane przez zagranicznego dostawcę służyć będą rozwojowi polskiego przemysłu, dostarczą nowoczesnych technologii, stworzą nowe miejsca pracy, zapewnią promowanie i zwiększanie polskiego eksportu itd., itp. Co piąty cent Określeniu tego, ile kasy producent ma zainwestować w kraj kupującego, służyć ma tzw. mnożnik. Wbrew pozorom im wyższa cyferka przelicznika, tym zagraniczne zobowiązania offsetowe mniejsze. Mnożnik służy bowiem do dzielenia wartości nakładów zagranicznego dostawcy. Przy przeliczniku np. 2 to, co jest wartością zobowiązań, należy podzielić na pół. Czyli za każde 100 dolarów wydane przez Polskę na samolot, USA powinny zainwestować u nas 50 dolarów. W pierwotnej wersji ustawy dla zobowiązań offsetowych zastosowano mnożnik od 0,5 do 2. Ale to było trochę za grubo dla ekipy premiera Millera i w ustawie powyższej wprowadzono zmianę (Dz.U. z 2002 r. Nr 81, poz. 733) przyjmując, że w szczególnych przypadkach można zastosować nowy przelicznik – od 2 do 5. Nie jest jasne, dlaczego akurat przyjęto korzystniejszy dla jankesów mnożnik. Ale to nie jedyny ukłon wobec naszych nowych, bardzo drogich przyjaciół. Dokładnie mówi o tym rozporządzenie „W sprawie szczegółowych zasad naliczania zobowiązań offsetowych zagranicznego dostawcy zagranicznego uzbrojenia lub sprzętu wojskowego na poczet wartości umowy offsetowej” (Dz.U. z 2002 r. Nr 100, poz. 907). Naszym zdaniem w tym rozporządzeniu najważniejsze są załączniki, a szczególnie nr 3 opisujący przypadki, w których mogą być stosowane mnoż- niki offsetowe 5, czyli najkorzystniejsze dla USA. To oznacza, że za każdego dolara wydanego na zakup samolotu Amerykanie zobowiązują się dokonać w Polsce inwestycji w wysokości dwudziestu centów. A w jakich przypadkach występuje ten przelicznik? Między innymi w: udziale w modernizacji przemysłu, przekazywaniu technologii, zlecaniu prac naukowo-badawczo-rozwojowych. Warto przy tym zapamiętać, że to dostawca sprzętu określa wartość swojej inwestycji. Jeżeli na przykład ma kaprys zainwestować w Polsce w fabrykę śrubek i wyceni je na 400 dolarów każda, to – choć to nonsens – my nie mamy nic do gadania i musimy zaakceptować takie ceny śrubek. Kolejnym ukłonem przed amerykańskim kapitałem jest przyjęcie w ustawie o offsecie tego, iż na poczet zobowiązań USA mogą być zaliczone inwestycje i zakupy dokonane w terminie do jednego roku przed podpisaniem umowy offsetowej. Wszystko zależy od dobrej woli zamawiającego – czytaj polskiego rządu. Ale to widocznie było za mało i zmieniono ustawę po raz kolejny – obecnie Amerykanie do offsetu mogą zaliczyć wszystko, co zainwestowali w Polsce na trzy lata (!) przed podpisaniem umowy offsetowej. Amerykańskie inwestycje wyniosą tylko 33 proc. kwoty offsetu, a cała reszta to zakup towarów i usług. Mówiąc wprost: Amerykanie mogą zaliczyć sobie w poczet offsetu wszystko to, co i tak normalnie eksportujemy do USA. Prezenty od Wuja Sama Za wirtualnego amerykańskiego ptaka przestworzy (bowiem tej wersji F-16, którą mamy otrzymać, jeszcze w rzeczywistości nie ma) dostaniemy równie wirtualne projekty. I tak na przykład Lockheed Martin Aeronautics zafunduje Uniwersytetowi Łódzkiemu akcelerator technologiczny w układzie partnerskim z Uniwersytetem Teksańskim w Austin. Akceleracja, według słownika wyrazów obcych, to przyspieszenie. Co mają chłopaki przyspieszać, za ile i w jakim układzie – nikt nie wie. Firma Bridings Polska zarządzać będzie naszymi zasobami komputerowymi, przeprowadzi internetowe transakcje, wspomoże nas w finansach i księgowości. Dzięki tym zabiegom my nie ruszymy dupy z miejsca, Amerykanie też zresztą nie, będą za to dysponować pełną wiedzą o tym, co robimy, ile mamy w kieszeni i co planujemy ewentualnie dalej. To się nazywa know-how, czyli technologie. Ponieważ F-16 to samolot, Amerykanie zwrócili więc uwagę na nasz przemysł lotniczy. Rozsądne to i logiczne. Na pierwszy ogień poszły zakłady PZL w Rzeszowie, w których 85 proc. udziałów zakupiła amerykańska firma United Technologies za ponad 70 mln dolarów płatne przez 10 lat („NIE” nr 47/2003). Ponieważ w tych zakładach uruchomiona ma zostać linia do produkcji silników do F-16, wychodzi nam, że w ramach pierwszej transzy offsetu Amerykanie wyprodukują 100 silników w Rzeszowie, z zysku spłacą forsę za fabrykę, a my zaliczymy to w ramy offsetu. Genialny interes! Z amerykańskiego punktu widzenia, rzecz jasna. Żeby reszta naszych lotniczych fabryk była również zadowolona, Amerykanie wchodzą z szerokim wachlarzem ofert. Dla Mielca offsetowym prezentem będą szkolenia pracowników i pomoc w uzyskaniu certyfikatu dla samolotu M 28 Skytruck (choć i bez tej zakichanej pomocy też nieźle się sprzedaje). Co też interesujące, facet, który ma to teraz organizować, starał się o licencję na Skytrucka parę lat temu, ale wtedy nazywał się zupełnie inaczej. Nikogo to jakoś nie zainteresowało... PZL Świdnik otrzyma partnerską pomoc marketingową na sprzedaż eksportową śmigłowców oraz szybowców, a także wsparcie badań przy swoich projektach. Pewnie jankesi będą deskę kreślarską Polakom trzymać za paręnaście tysięcy dolarów miesięcznie. W Wojskowych Zakładach Lotniczych Nr 2 w Bydgoszczy załoga zakrztusi się ze szczęścia od transferu amerykańskiej technologii w celu uruchomienia linii remontowej silników dla amerykańskich samolotów dyspozycyjnych. Najtęższe głowy szukają ekonomicznego uzasadnienia transportowania tu silników albo przylotu samolotów do Polski na remont, skoro można to zrobić w USA. Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 4 w Warszawie otrzymają możliwość uruchomienia linii remontowej do silników Whitney-Pratt, choć spece mówili nam, że generalne remonty takich silników robi się u producenta, a tym – jak wiemy – ma być amerykańska fabryka w Rzeszowie. Amerykańscy myśliwi Tak więc jankesi mogą w zasadzie przejąć pełną kontrolę nad naszym przemysłem lotniczym. Mają w tym doświadczenie. I tak w Izraelu Żydzi przestali robić swój nowy samolot, bo Wuj Sam powiedział, że na takie projekty kasy nie da – dwa egzemplarze zniszczyli, został im jeden, żeby można go było pokazywać, że Izrael coś jednak samodzielnie może wykonać. W zamian dostali zamówienie na F-16. Na Tajwanie Lockheed Martin zaczął pomagać w budowie nowoczesnego myśliwca, którego nikt nie może dotąd zobaczyć, ujrzeć natomiast może nowe F-16 schodzące z taśmy zakładu, gdzie LM ma większościowy pakiet. W Korei Południowej LM stał się jedynym podwykonawcą, a tym samym dostawcą dla Koreańczyków zaprojektowanego przez nich samolotu treningowego T-50. Wszystko to w ramach offsetu, którym Amerykanie uraczyli skośnookich odbiorców. Trening w likwidowaniu narodowych przemysłów lotniczych Amerykanie zaczęli w końcu lat 50. na przemyśle kanadyjskim. Były sobie zakłady lotnicze w Malten koło Toronto. Niewielkie, ale z ambitną młodą załogą. W 1957 r. opracowano tam prototyp samolotu Avro Canada CF-105, o którym obecni specjaliści wypowiadają się, że prześcignął współczesne mu konstrukcje o ponad 20 lat. Rok później oblatał tę maszynę nasz rodak płk pilot Janusz Żurawski (były lotnik RAF) i Kanadyjczycy żwawo wzięli się do roboty wykonując w sumie 11 sztuk i projektując nowy silnik. Bracia Amerykanie przyszli im od razu z pomocą. W zamian za wyposażenie w rakiety Bomarc i pomoc w budowie baz oraz systemów zażądali zaprzestania prac nad samolotem i zniszczenia istniejących maszyn i dokumentacji, co Kandyjczycy uczynili rękami ówczesnego premiera Johna Difenbakera. Dokumentację przejęli Amerykanie i wykupili najlepszych ludzi zatrudniając ich w NASA. Zakłady zamknięto wywalając na bruk kilka tysięcy ludzi. Na otarcie łez Kanadyjczycy mogli zakupić po okazyjnych cenach wspaniały F-104, który wśród pilotów na Zachodzie zyskał miano latającej trumny. Obecnie trwają czynności mające na celu postawienie przed sądem ówczesnego premiera za ten numer. Jak policzyliśmy całą kasę za F-16, to nam wyszło, że można było bić się o nowoczesnego Eurofightera, tym bardziej że zakłady PZL w Mielcu dostały nagrodę na MSPO w Kielcach za oprzyrządowanie do produkcji tego samolotu. Ale myśmy wybrali F-16. No i statecznik nam w oko. Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polska z jądrami Równocześnie z manewrami NATO "Strong Resolve 2002" amerykańscy wojskowi w tajemnicy przed sojusznikami rozwiązywali własne zadanie – na mapie i w terenie opracowywali warianty przerzucenia taktycznej broni jądrowej z Niemiec do Polski. Tak twierdzi wychodząca w prawie dwumilionowym nakładzie rosyjska gazeta o wciąż radzieckim tytule "Moskowskij Komsomolec". Informację tę podała też prasa amerykańska, a wygląda ona logicznie. Co więcej – trudno sobie wyobrazić, by Amerykanie już wcześniej nie wykonywali podobnych symulacji. Skoro nie wycofali taktycznej broni jądrowej z Niemiec, muszą mieć plany jej użycia. Na terenie RFN taktyczna broń jądrowa miała rację bytu, gdy istniało NRD. W razie wojny jądrowe pociski przenoszone na niewielką odległość powstrzymywałyby atak Układu Warszawskiego. Obecnie – ze względu na mały zasięg tej broni – Niemcy służą tylko jako magazyn dla niewielkich ładunków jądrowych. Ich użycie w potencjalnym konflikcie będzie wymagało przeniesienia w pobliże terytorium wroga. Łatwo się domyślić, o jakie państwo chodzi. W marcu amerykańskie media ujawniły, że George Bush polecił armii budowę niewielkich ładunków jądrowych, które mogłyby być wykorzystane przeciwko siedmiu państwom. Na liście domniemanych przeciwników, poza "osią zła", znajdują się też strategiczni sojusznicy Waszyngtonu w koalicji antyterrorystycznej: Rosja i Chiny. Przy tym niezależnie od uderzeń małymi jądrami, oba państwa od dziesięcioleci są celem dużych jąder USA – broni strategicznej. Zgodnie z przyjętym przez Billa Clintona w 1997 r. planem w Rosji amerykańskie rakiety mają 2260 celów, w Chinach – 50. Bush junior kocha jądra. Początkowo, starając się skłonić na swoją stronę światową opinię publiczną, przekonywał, że wraz z przystąpieniem do budowy parasola atomowego USA radykalnie – bez oglądania się na Rosję – zlikwidują wielką część ofensywnej broni strategicznej. Teraz amerykańskiemu prezydentowi najwyraźniej żal rozstawać się z głowicami. Te, które zostaną wycofane z dyżuru bojowego, trafią do baz składowania (taki jest status taktycznej broni jądrowej w Niemczech). W razie czego będzie je można znowu zamontować na rakiety. W końcu Stany Zjednoczone, które mają coraz więcej celów, muszą mieć odpowiednią liczbę ładunków zdolnych do ich likwidacji. W tej sytuacji Polska staje się mocarstwem co najmniej półjądrowym. Amerykańskie pociski składowane w Niemczech – jeśli zajdzie taka potrzeba – zostaną wystrzelone z naszej ziemi. Nie wiadomo tylko, jak długo trwałby narodowy zawrót głowy wywołany świadomością jądrowej potęgi. Rosja nie miałaby oporów, by w rewanżu odpalić własne jądra na polski poligon. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Na sklejce malowane " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Równać w kroku Walimy w SLD jak w bęben za to, że nic nie robi dla kobiet. A kiedy wreszcie ma jakiś sensowny projekt, od dziewięciu miesięcy trzyma go w szufladzie. Może już pora na poród. 17 stycznia 2003 r. Senat wniósł do Sejmu projekt ustawy o równym statusie kobiet i mężczyzn. Po cichu, bez fanfar i konferencji prasowych – jak gdyby sami senatorowie nie byli pewni, czy dobrze robią. Projekt trafił do tak zwanej laski marszałkowskiej, gdzie spoczywa do dziś i nie może doczekać się pierwszego czytania. Nie budzi zainteresowania mediów, nie mówiąc już o szerszej publicznej dyskusji, gdyż pies z kulawą nogą o nim nie wie. Lepsza marketingowo okazała się senator Maria Szyszkowska, która w pojedynkę wywołała burzę medialną wokół swego projektu ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich. Ale jej przyszły w sukurs organizacje mniejszości seksualnych. O ustawę o równym statusie dotyczącą żywotnych interesów milionów ludzi – wbrew pozorom, nie tylko kobiet – nikt się nie upomina. Wobec tego my się o nią upomnimy. * * * Zasada równych praw kobiet i mężczyzn jest zapisana w konstytucji, ale w praktyce niewiele z tego wynika. Projekt senacki próbuje ten ogólnik przełożyć na konkrety. Wszelka dyskryminacja ze względu na płeć, zarówno bezpośrednia jak i pośrednia, jest zakazana. Dyskryminacja bezpośrednia polega na tym, że osoby płci X są traktowane gorzej niż osoby płci Y w tej samej sytuacji. Na przykład pracodawca kieruje ofertę pracy tylko do X-ów. Zapis ten oznaczałby likwidację urzędowego spisu zawodów i stanowisk pracy wzbronionych kobietom jakoby dla ich własnego dobra. Bo dorosły człowiek sam najlepiej wie, jakiej pracy nie podoła fizycznie, a słaba kobietka może się okazać Agatą Wróbel. Dyskryminacja pośrednia natomiast to wprowadzanie pozornie neutralnych regulacji prawnych lub praktyk, które mogą pogorszyć sytuację osób płci X w stosunku do płci Y: urlopy wychowawcze tylko dla kobiet pogarszające ich sytuację na rynku pracy (obecnie z takiego urlopu może skorzystać również tatuś) albo ustawa antyaborcyjna, drastycznie ograniczająca prawo kobiet . Albo orzecznictwo polskich sądów rodzinnych, które niemal zawsze przyznają prawo do opieki nad dzieckiem matce. Dyskryminacją jest również niezaspokajanie specyficznych potrzeb każdej płci w dziedzinie ochrony zdrowia. One potrzebują nowoczesnej antykoncepcji, a oni leczenia prostaty – i trzeba im to w równym stopniu zapewnić. * * * Nie stanowią dyskryminacji działania podejmowane przez określony czas zmierzające do wyrównywania szans... Przypomina to akcję afirmatywną w USA – przyznawanie punktów preferencyjnych, np. przy przyjmowaniu na studia, przedstawicielom grup dyskryminowanych, społecznie upośledzonych. Sztuczne „podciąganie” ich do średniego poziomu krajowego. Jest kwestią do dyskusji, jak długo można to robić: 10, 20, 30 lat? Administracja Busha chce skończyć z akcją afirmatywną argumentując, że niewiele ona zmieniła sytuację Afroamerykanów (dawniej: Murzynów) i innych mniejszości, a poza tym prowadzi do dyskryminacji białych. Żeby to jednak rozstrzygnąć, trzeba mieć za sobą lata doświadczeń w przeciwdziałaniu nierówności – których my w Pomrocznej nie mamy. Mamy natomiast gotowe wzory w Europie: stosowany od Szwecji po Francję system gwarantujący kobietom określony procent miejsc we władzach. Projekt proponuje system kwotowy: do końca tego roku – 30 proc., od początku 2004 – 40 proc., a od 2012 – połowa kobiet zarówno w organach powoływanych, jak i na listach wyborczych. W warunkach polskich to wręcz rewolucja. Już słyszymy dyżurne kontrargumenty: że baby wcale nie pchają się do władzy; że jeśli któraś ma ambicje i kwalifikacje, to i tak się przebije; że system kwotowy musi się skończyć promowaniem idiotek „z klucza” itd. Dyskusja na ten temat, którą liczne kraje europejskie już mają za sobą, u nas nawet się jeszcze nie zaczęła. * * * Szkolnictwo publiczne i niepubliczne, z uczelniami wojskowymi włącznie – z wyjątkiem szkół kościelnych i seminariów duchownych – musi zapewnić równy dostęp obu płci do kształcenia. Podręczniki powinny uwzględniać zasadę równych praw kobiet i mężczyzn. Chyba to nieprecyzyjnie powiedziane. Nie znajdziemy podręcznika, który tę zasadę otwarcie neguje, pełno w nich natomiast anachronicznych stereotypów na temat roli społecznej kobiety i mężczyzny. Projekt zabrania pracodawcom pytać kandydatów do pracy o ich stan cywilny, plany matrymonialne i ewentualną ciążę. Zakazuje też molestowania seksualnego zdefiniowanego jako powszechnie nieakceptowane zachowanie o podłożu seksualnym, naruszające godność osoby molestowanej lub wywołujące atmosferę zastraszenia, upokorzenia lub wrogości, gdy akceptacja takiego zachowania lub jej brak będzie stanowić podstawę podjęcia decyzji dotyczącej osoby molestowanej. Tłumacząc na ludzki język – kiedy od tego, czy damy się molestować, zależy awans, premia albo po prostu zachowanie pracy. Definicja, choć ściągnięta z przepisów europejskich, wydaje się mętna. Sprawca może się bronić, że w jego środowisku podszczypywanie panienek czy sprośne aluzje są powszechnie akceptowane. Tu trzeba wymyślić coś bardziej precyzyjnego. Nie podoba nam się też propozycja, żeby zostawić bez zmian zróżnicowany wiek emerytalny kobiety i mężczyzny, a w konsekwencji – niższe emerytury kobiet. Lepsze byłyby „widełki”, np. od 60. do 70. roku życia: niech ludzie w tym wieku, niezależnie od płci, sami decydują, kiedy przejść na emeryturę. Jeśli teraz nas na takie rozwiązanie nie stać, to ustalmy chociaż, że byłoby pożądane w przyszłości. * * * Nad egzekwowaniem tych praw czuwać ma silny, bo umocowany ustawowo Urząd do spraw Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn, z 20 etatami w centrali i 5-osobowymi biurami w terenie. W tym wariancie zbędny stałby się pełnomocnik rządu ds. równego statusu – dziś Izabela Jaruga-Nowacka ze swoim biurem. Roczny koszt działania nowego urzędu oszacowano na 8,8 mln zł. Trudno to przeforsować w czasach cięć budżetowych. Jeśli jednak poprzestaniemy na pełnomocniku zależnym od Rady Ministrów, następny rząd będzie mógł zmienić mu zakres zadań, skreślić „równy status” na rzecz „rodziny” – jak w czasach Buzkowej Smereczyńskiej – albo wręcz zlikwidować to stanowisko. * * * Ustawa ma dostosować polskie prawo do standardów unijnych. Argument, że nie ma na to czasu, że są pilniejsze sprawy, zupełnie nas nie przekonuje. Sejm znalazł czas na setki kompletnych bzdur. Szanowny marszałku Borowski! Dwa lata przeleciały jak jeden dzień i nie ma pewności, czy utrzymacie się do końca kadencji. SLD może przejść do historii jako ugrupowanie, które w latach 2001–2003 walczyło o chrześcijańskie korzenie w konstytucji UE całkowicie olewając własny program. Niech pan łaskawie wyciągnie projekt ustawy o równym statusie spod sterty innych papierów i wprowadzi go do porządku obrad zaraz po przyjęciu budżetu. To mniej kontrowersyjne niż aborcja czy związki jednopłciowe. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Szmatmeni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 4 czerwca "Media i ogromna masa sługusów na czele z Aleksandrem Kwaśniewskim i Leszkiem Millerem chcą wykrzyczeć dla Polski styl życia sprzeczny z tysiącletnią chrześcijańską tradycją". ks. Janusz Kozłowski, "Brukselizacja = ateizacja" 5 czerwca "(...) czasopismo francuskiej formacji SS noszące tytuł »Devenir«, w lutym 1944 roku ukazało się z portretem Hitlera w bohaterskiej pozie i z hasłem naczelnym: »Czasopismo walki o wspólnotę europejską«. (...) Kto jak kto, ale zwłaszcza Polacy, którzy przeżyli II wojnę światową, nie mają wątpliwości co do prawdziwego antychrześcijańskiego, a nawet satanistycznego charakteru ideologii hitlerowskiej. (...) Ale w takim razie, po co nam taka Europa? Po co nam taka Unia?". ks. Jerzy Bajda, "Komu Pan Bóg przeszkadza" 7–8 czerwca "Dzisiejsza cywilizacja jest zbudowana na nienawiści do tego, co święte, i w ogóle do tajemnicy Stworzenia oraz Wcielenia. (...) Można rzec, że ta cywilizacja, degradująca małżeństwo do rzeczy tego świata, a ciało do biologicznego surowca, jest cywilizacją zbudowaną z natchnienia szatana". ks. Jerzy Bajda, "Aby Chrystus królował" 9 czerwca "Po referendum stopniowo coraz bardziej widoczna będzie prawda o tym, jak oszukano Naród, jak dojdą kolejne podatki odkładane na okres po referendum, jak łupną ludzi po kieszeniach. Wtedy zawali się gmach propagandy SLD, która ukrywała grożące trudności, która ukrywała, jak fatalne warunki wynegocjowano, propagandy opartej na wmawianiu ludziom, jakim szczęściem jest wejście do Unii. (...) Nie czekajmy do prawdziwej katastrofy, do 1 maja 2004 roku, gdy mamy wejść do Unii. Jest sporo czasu. Rozpocznijmy silniejszy bój o informacje. Jeśli będziemy w tym boju sprawni, będzie szansa na odsunięcie rządów SLD i doprowadzenie do nowego referendum opartego na rzetelnej informacji". prof. Jerzy Robert Nowak, "Nie czekajmy na katastrofę" "Warto zapamiętać, co kto mówił w tym referendum, bo moim zdaniem nie minie kilka miesięcy, jak pojawią się pierwsze trudności i panowie z SLD, pan prezydent, premier i politycy z PO, PiS, PSL i SKL powiedzą: To nie my, to Naród decydował". pos. Bogdan Pęk (LPR) "Nasza Polska" 10 czerwca "Wałęsa, Mazowiecki, Geremek, Kuroń – to główni zdrajcy idei wolnościowych. To dzięki nim ludzie SLD traktują Polskę jak prywatny folwark. Afera goni aferę, tu afera Rywina, tam znika ziarno, tam krowy, gdzie indziej świnie... Przy tych wszystkich sprawach, tak jak w początkach lat 90. pojawiają się nazwiska czerwonej oligarchii oraz ludzi z lewicy solidarnościowej". Piotr Jakucki, "Parada afer" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zerżnięty Wiatr Elitarny skandal w Szczecinie. Profesor Jerzy Wiatr, minister edukacji za drugiej komuny, czyli w rządzie Cimoszewicza i Oleksego, opluty, obrzucony wtedy jajkami, odsądzony od profesorskiej czci i wiary – doczekał się plagiatu swojej pracy naukowej. Inny socjolog prof. dr hab. Adam Sosnowski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Szczecińskiego zerżnął – jak się okazało – całe fragmenty pracy naukowej prof. Wiatra pt. "Społeczeństwo", wydanej het, w latach 60. Dokładnie przepisane fragmenty z Wiatra profesor Sosnowski umieścił w swojej najnowszej dysertacji naukowej pt. "Różnorodność życia społecznego". Plagiat wykryli studenci i polecieli z pyskiem do rektora US. Rektor – gdy mu szok minął – powołał specjalną komisję, która jeszcze pracuje, ale już ustaliła popełnienie plagiatu. Prof. Sosnowskiego zawieszono w prawach wykładowcy i posłano na urlop. Plagiator próbował przeprosić prof. Wiatra, ale przeprosiny nie zostały przyjęte. – Powiedziałem, że profesor, który popełnił plagiat, nie powinien mieć prawa do wychowywania młodzieży – oświadczył Wiatr. Na dokładkę rektor Zachodniopomorskiej Prywatnej Szkoły Biznesu zamierza wymówić robotę Sosnowskiemu, który także tam wykładał socjologię. Patrzcie, jak to się zmienia. Jeszcze niedawno zły był komuszy naukowiec Wiatr, a dobry jego obecny plagiator. W. J. Szurnięty minister Ulubieniec tygodnika "NIE" (i nie tylko), czyli Ryszard Czarnecki, były minister ds. integracji europejskiej, przestał być doradcą do spraw Unii Europejskiej Władysława Skrzypka, prezydenta Włocławka. Zdaniem prezydenta miasta Rysio nie wykazał się żadnymi sukcesami. – Pan Czarnecki nie jest w stanie robić dla Włocławka tego, czego ja bym oczekiwał – stwierdził prezydent miasta. Odnotowujemy ze smutkiem, że pan Skrzypek potrzebował aż czterech miesięcy, by się poznać na umiejętnościach i zdolnościach Rysia Czarneckiego. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Europa ducha i Dyducha " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMSie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wodujcie sobie taczki cd. Nawiedzeni etosowcy jeszcze dziś za upadek stoczni-kolebki w Gdańsku obwiniają Mieczysława Rakowskiego, ostatniego premiera PRL. Kogo oplują jako sprawcę zrujnowania kolebki-bis, czyli Stoczni Szczecińskiej? Wszak zarządzają nią etosowcy, sam kwiat tak zwanej opozycji demokratycznej z lat 80. 5500 szczecińskich stoczniowców wysłano na przymusowy urlop. Nie ma pieniędzy na kontynuację budowy statków, nie ma na zaległe pensje. Zarząd stoczni wydaje komunikaty o postępie w negocjacjach z konsorcjum banków. To ściema – oceniają stoczniowcy. Mimo tego „postępu” pracownikom na tzw. postojowym przed minionymi świętami – wbrew zapowiedziom – nie zapłacono ani złotówki. Prezes zarządu Stoczni Szczecińskiej SA Ryszard Kwidzyński nie wspomina już o zasileniu kasy przez inne spółki stoczniowego holdingu („NIE” nr 11/2002). Wiceprezes Marek Tałasiewicz już nie nadyma się, gdy mówi o zyskach. Stocznia zabiega w bankach o 40 milionów dolarów kredytu. Banki rozważają możliwość kredytowania budowy statków pod warunkiem radykalnych zmian personalnych w zarządzie stoczni i całkowitej zmiany sposobów zarządzania. Chodzi nie tylko o wprowadzenie do rady nadzorczej Stoczni Szczecińskiej SA reprezentantów banków, co przy tak dużym kredycie zawsze jest praktykowane. Wedle oceny bankowców – osoby kierujące przedsiębiorstwem doprowadziły je na skraj bankructwa. Logiczną tego konsekwencją powinno być odejście ze stanowisk. Innego zdania o sobie są etosowcy. Negocjacje z bankami otoczono tajemnicą, jednak nieoficjalnie dowiedziałem się, że poza zdecydowanymi cięciami kadrowymi bankowe konsorcjum (w nim największe w Polsce banki: Pekao SA, PKO BP, BRE, PBK) żąda przeprowadzenia audytu gospodarki stoczni przez trzy niezależne firmy. Wynikiem analizy ekonomiczno-finansowej przeprowadzonej przez audytorów ma być ostateczne ustalenie, czy dalsza restrukturyzacja stoczni będzie opłacalna, czy też lepszym rozwiązaniem stanie się ogłoszenie jej upadłości. Przedstawiciele banków nie są też zachwyceni decyzjami rządu dotyczącymi poręczenia kredytu. Zgodnie z nimi poręczycielem ma być Agencja Rozwoju Przemysłu. Bankowcy sceptycznie oceniają także inną rządową decyzję w tej sprawie sugerującą dokapitalizowanie agencji przez trzy giełdowe spółki. Zdaniem bankierów – agencja i tak będzie za słaba na to, by gwarantować tak duży kredyt. Minister gospodarki Jacek Piechota na spotkaniu ze stoczniowcami stwierdził, że więcej dla stoczni rząd uczynić nie może. Czy za sprawą fatalnych rządów solidaruchów i maniackiego trwania na stołkach kilkanaście tysięcy ludzi ze stoczni w Szczecinie i jedenastu spółek okrętowych w Polsce (tzw. zależnych) pójdzie na bezrobocie? Kto solidaruchom wystawi rachunek? Autor : W.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Agencja pod kogutem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tajnogrzesznicy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oto szeleczki, oto sznurowadła Na piątek 7 lutego na dziesiątą rano wezwany jestem do Prokuratury Okręgowej w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu 25, pokój 223. Stawić się mam w roli podejrzanego o przestępstwo z artykułu 136 § 3 kodeksu karnego, czyli o znieważenie głowy obcego państwa. Chodzi o władcę kieszonkowego państwa Watykan. Przestępczego czynu miałem dokonać w felietonie "Obwoźne sado-maso" opublikowanym w "NIE" nr 33 z 15 sierpnia 2002 r., a przypomnianym w całości w numerze 41. Samoprzedruku dokonałem po to, aby liczni klerykałowie w ogóle nigdy nie czytający tego szmatławca "NIE" (bo to grzech), ale oburzeni lekturą mogli nie czytać felietonu po raz wtóry. Felieton mówił o tym, że Jan Paweł II jest stary i chory. Przewodząc publicznym mityngom na całym świecie czyni widowisko z własnej udręki. "Znęcanie się papieża nad sobą i nad wrażliwszą częścią publiczności TV – tą chrześcijańską, naginaną do współczucia – nazywane bywa bohaterstwem Jana Pawła II. Jednakże każde bohaterstwo stanowi łamanie praw człowieka wobec samego siebie" – pisałem. Z przyjemnością stanę przed sądem. Używając publikowanych w świecie ekspertyz lekarskich spróbuję uczynić prawdopodobnym moje przypuszczenie, że Jan Paweł II jest ciężko chory. Wezwę też na świadków lekarzy, żeby powiedzieli sądowi, czy czasem pacjentom w tym, co Karol Wojtyła, stanie zdrowia nie zalecają aby położenia się do łóżka. Bo ja to papieżowi dobrotliwie doradzałem. Spróbuję też przed sądem uzasadnić moje przypuszczenie, że papież jest w podeszłym wieku. Przywołam liczne, publikowane wrażenia z występów papieża, owe recenzje z imprez, którym przewodził, wszystkie pełne zachwytów i pochwał. Poproszę sąd o rozważenie, czy to, co rozgrywa się publicznie, poczem jest równie publicznie oceniane, może być tylko przedmiotem zachwytów, czy także krytyki. I jakich to spektakli ewentualnie krytykować nie wolno. Przedstawię także liczne wyimki tekstów z polskiej prasy, w których autorzy publikacji nazywają mordercami, kreaturami itp. głowy obcych państw, z którymi utrzymujemy stosunki dyplomatyczne, np. Białorusi, Iraku, Korei Północnej. Uczynię to po to, aby sąd mógł porównawczo rozważyć, co jest zniewagą głowy, a co nie. Czy w ogóle prawda znieważa. Wedle jakich kryteriów prokuratura selekcjonuje głowy państw, że jedne chroni, a inne bynajmniej. Chciałbym tylko jednego: aby dopuszczona była jawność rozprawy. Dotychczas staję bowiem przed sądem na procesach tajnych. Omawianie ich przebiegu jest karalne. Jedyny proces, który toczył się z oskarżenia prokuratorskiego, także był tajny ze względu na tak zwaną obyczajność publiczną, chociaż materią rozprawy były wyłącznie naukowe definicje pewnej abstrakcji, pojęcia. W toku tej tajnej rozprawy prokurator więc tajnie zrezygnował z oskarżania mnie, czyli poddał się. Sąd mnie uniewinnił. W treści mego felietonu o papieżu nie ma żadnych zarzutów wobec tej osobistości, które by mogły naruszać jej dobra osobiste. To, że chodzi o osobę starą, chorą, publicznie występującą, nie negliżuje żadnych papieskich tajemnic. Sprawy o znieważenie są z mocy prawa niejawne, ale pokrzywdzony zgodzić się może na jawność. Papież nie raczył zdradzić swego poczucia pokrzywdzenia felietonem Urbana. Jak rozumiem więc, w roli pokrzywdzonego wystąpi Rzeczpospolita Pomroczna w osobie prokuratora. Od niego więc domagam się jawnego mnie sądzenia, zresztą ku zadowoleniu autorów donosów słanych na mnie do prokuratury. Dzięki jawności rozprawy zgromadzić się będą mogli na sali sądowej. Proszę więc o umożliwienie redaktorowi "NIE" spotkania z tymi nieczytelnikami "NIE". Korzystam z wezwania mnie do stołecznej Prokuratury Okręgowej, aby z tej okazji wyrazić prośbę o nieograniczanie aktywności prokuratorów wyłącznie do doniosłego oskarżania Urbana o felieton. Warto zająć się też treścią innych publikacji w "NIE". Urzędowo stwierdziła prokuratura, że śp. Tadeusz M. wskazywany jako zabójca ministra sportu Dębskiego sam powiesił się w celi aresztu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. "NIE" w artykule "A kto umarł ten nie żyje" (nr 4 z 23 stycznia 2003) zwróciło uwagę na wyniki obu obdukcji wisielca, gdzie ustalono, że zwłoki mają połamane żebra, na ciele są krwawe wybroczyny i jest ono poparzone przypuszczalnie paralizatorem elektrycznym. Czy w aresztach jest rzeczą zwyczajną, że uwięzieni, zanim się samodzielnie powieszą, łamią sobie żebra i uspokajają używając instrumentów do obezwładniania? I czy w takie elektryczne przyrządy wyposażone są cele zawodowych killerów? Inna kwestia. Napisaliśmy, że siedzącego pana Wieczerzaka, byłego prezesa PZU "Życie" i bohatera wielu niepochlebnych publikacji w "NIE", ciężko pobito w tymże areszcie. I że chyba nie uczynili tego współwięźniowie, a w każdym razie sami z siebie, bo wówczas władze nie taiłyby tego pobicia. Nasze podejrzenia pobiegły w kierunku czynników, które bądź chciały skłonić Wieczerzaka, aby coś zeznał, bądź przeciwnie – żeby czegoś nie zeznawał. Rzecznik służby więziennej oficjalnie zaprzeczył w urzędowym piśmie do redakcji, jakoby Wieczerzakowi w ogóle cokolwiek się stało. Redakcja "NIE" dotarła jednak do innego, równie urzędowego dokumentu, tylko tajnego. Ta sama służba więzienna stwierdziła w nim, że Wieczerzakowi coś się jednak stało. Mianowicie spadł ze schodów i dlatego leczą go w szpitalu. Jak tu teraz wierzyć takim kłamcom, że żaden klawisz Wieczerzaka nie zrzucił z tych schodów na przykład? Skoro prokuratura chce mnie wsadzić, staję się osobiście zainteresowany tym, czy w celi, zanim się powieszę, będę musiał wcześniej połamać sobie żebra i poparzyć moje piękne ciało. I czy kiedy ktoś każe mnie pobić lub zrzucić ze schodów tak, że trafię do szpitala, opinia publiczna zostanie zapewniona, iż nic złego mi się w ogóle nie przydarzyło. Bezowocnie też redakcja "NIE" czeka np. na wyjaśnienie szwindli na kwotę 100 mln dolarów (400 mln zł) opisywanych w cyklu artykułów Dariusza Cychola "Z czego żyją szpiedzy" ("NIE" z 2 sierpnia, 16 sierpnia 2001 i z 6 września 2001). Spółki utworzone przez ludzi ze służb specjalnych brały kredyty w państwowym banku łącznie na takie aż kwoty. Pieniądze wypłacono korzystając z gwarancji Wojskowej Akademii Technicznej lub stworzonego przez nią przedsiębiorstwa. W zamian za wierzytelność 94 mln zł bankowi dostarczono słoik przemyconej melityny (rodzaj jadu). Generał komenderujący WAT wyjaśnił mi jako redaktorowi "NIE", że jego podpisy podrobiono. Jeżeli jednak państwowy bank płaci setki milionów nie telefonując nawet, żeby sprawdzić prawdziwość podpisu urzędującego w tym samym mieście generała – no to afera Rywina, proszę prokuratury, jest przy tym drobnym nieporozumieniem towarzyskim, na które nie warto zwracać uwagi. Prokuratura zajęła się z tej okazji tylko urzędnikami oddziału bankowego. Mamy mniemać, że mały oddział samodzielnie rozdaje w formie kredytów setki milionów z naszych oszczędności, nie sprawdzając nawet fałszowanych podpisów gwaranta, lub w zastaw za słoik. A prokurator w to wierzy! Innym prokuratorom niż warszawscy proponowaliśmy np. zainteresowanie się finansowaniem z forsy PFRON gangu spirytusowego, który orżnął skarb państwa na 500 mln. Ufam, że po uporaniu się z Urbanem i jego ofiarą – panem papieżem – prokuratura znajdzie już czas, żeby odsłonić okna z widokiem na inne jeszcze sprawy drukowane w "NIE". I w tej właśnie intencji ułatwię jej pastwienie się nade mną. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chodu! Skończyłeś szkołę. Jesteś bez pracy i perspektyw. Spierdalaj z tego burdelu. Według szacunków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, w tym roku przybędzie Pomrocznej ponad 500 tysięcy bezrobotnych absolwentów. Co druga osoba kończąca naukę wyląduje w pośredniaku. W zeszłym roku zarejestrowało się prawie 350 tysiecy absolwentów. Jedna trzecia ukończyła zawodówki, 15 proc. legitymuje się wyższym wykształceniem. Co trzeci bezrobotny w Polsce nie przekroczył 30. roku życia. Na jedną ofertę skierowaną dla absolwenta przypada średnio 8 chętnych. Pokażcie drugi kraj w Europie, w którym tylu młodych ląduje na ulicy. Działania rządu mające zapobiec dramatycznej sytuacji młodych ludzi przypominają pudrowanie gangreny. Sztandarowym przedsięwzięciem obecnej koalicji jest program "Pierwsza praca". Mają być nim objęci tegoroczni absolwenci, a realizacja z powodu braku funduszy przewidziana jest tylko na lata 2002–2003. Świetny program, ma tylko jedną wadę. Jeśli w ciągu roku gospodarka nie dostanie porządnego powera, wysiłki i pieniądze (330 mln zł w tym roku) pójdą na marne. Wszystkie proponowane mechanizmy, takie jak staże absolwenckie, roboty publiczne, refundacje składek na ubezpieczenie rentowe (pomijam kredyty i pożyczki) mające zaktywizować absolwentów, a jednocześnie zachęcić potencjalnych pracodawców, są tylko czasowe i nie przekraczają 12 miesięcy. W przypadku robót publicznych jest to 6 miesięcy. Autorzy programu wychodzą co prawda z prawidłowego założenia, że bardzo ważną sprawą jest zdobycie pierwszego doświadczenia zawodowego i wyrwanie się z marazmu, ale zdają się zapominać o tym, co dalej. Jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłym roku przybędzie, w wariancie optymistycznym, 100 tysięcy bezrobotnych tegorocznych absolwentów – stażystów, dla których nagle zabrakło pracy, bo pracodawcom skończyły się przysługujące ulgi a wraz z nimi zainteresowanie młodymi pracownikami. I nie pomoże nawet zdobyte doświadczenie. Statystyki odnotują poprawę na rynku absolwentów, ponieważ zwolnieni stracą już status absolwenta i zabawa zacznie się od nowa. Innym hitem programu "Pierwsza praca" jest wolontariat, czyli praca za friko. Propozycja może nawet ciekawa, ale zupełnie nie przystająca do polskich warunków. Wolontariat jest szeroko rozpowszechniony w bogatych państwach zachodnich i Stanach Zjednoczonych. W kraju, w którym 80 proc. społeczeństwa żyje na granicy minimum socjalnego, proponowanie 20-latkowi pracy nawet bez symbolicznego wynagrodzenia wydaje się być nie na miejscu. Podobną szansę powodzenia stwarza propozycja samozatrudnienia, czyli uruchomienia własnego biznesu. Namowy do tego, aby absolwenci rozpoczęli własną działalność przy kompletnej zapaści gospodarczej, przypominają zachęty do skoczenia na główkę do brodzika. Zresztą, aby wystartować z jakąkolwiek inicjatywą, trzeba mieć pieniądze. Oczywiście można mieć kasiastych rodziców lub wujków, którzy wyłożą coś na początek. Tylko wtedy po co ten cały cyrk? W przeciwnym razie banki proponują kredyt. Żeby otrzymać kredyt, trzeba mieć żyrantów. Znajdź teraz frajera, który się na to zdecyduje. Wzięcie kredytu na ogół sprawia, że człowiek bez doświadczenia i pracy staje się jeszcze zadłużony, a to zadłużenie stale rośnie. Podobne wątpliwości wzbudza program "Zielone miejsca pracy" (część programu "Pierwsza praca"). Absolwentom szkół leśnych proponuje się odbycie stażu zawodowego w nadleśnictwach. Przystąpienie do egzaminu stażowego będzie jednoznaczne z nabyciem uprawnień umożliwiających późniejsze zatrudnienie w służbach leśnych – czytamy w dokumentach. W obecnej sytuacji panującej w Lasach Państwowych, gdzie wprowadzono maksymalne oszczędności, zwalnia doświadczoną kadrę, szanse na zatrudnienie są zerowe. Przez najbliższe dziesięć lat. Pomroczna drukuje broszury, w których uczy się młodzież, jak przeżyć w drapieżnym kapitalizmie. Wcale nie żartuję. Z inicjatywy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej przygotowano dla maturzystów poradnik "Wyprawka dla maturzysty". Maturzysta dowie się z niego, że wprawdzie ogólnie jest chujowo, ale nie należy się załamywać. Pozytywne myślenie to połowa sukcesu. Tym, którzy się z tym zgadzają nie radzę czytać poradnika. Rozdział pt. "Jak założyć własną firmę" z pewnością zniechęci do jakichkolwiek działań i pracy na własny rachunek. Co jeszcze proponuje rząd absolwentom? Mnóstwo kosztownych programów i szkoleń teoretycznych, których jedynym celem jest prawdopodobnie zajęcie czymkolwiek młodych ludzi. Autorzy tych programów starają się wmówić młodzieży, że roboty jest pełno, tylko młodzież jest bierna, głupia i leniwa. * * * Według ostrożnych prognoz bezrobocie ma przekroczyć w tym roku 19 proc. Na koniec przyszłego osiągnie 20 proc. Radzę podchodzić ostrożnie do zapowiedzi wicepremiera Kołodki o szybkiej poprawie sytuacji. Jeśli na koniec kadencji koalicji SLD-UP-PSL stopa bezrobocia utrzyma się na obecnym poziomie 18 proc., będzie można mówić o sukcesie. Co więc robić? Pakować majdan i spieprzać. Zintegrować się z Unią Europejską indywidualnie. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Piekarski po mękach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zdarzenie artystyczne ze stryczkiem Rozwiązłe nimfetki w wyobraźni pobożnisiów i nauczyciel zaszczuty na śmierć! Liceum Plastyczne w Nowym Wiśniczu upodobały sobie złe moce. Przepowiednie nadciągającego wraz z końcem wieku kataklizmu tu właśnie zaczęły się ziszczać. Początkiem końca był rok 1999. Wtedy w liceum zmieniono dyrektora – nieudolnego, tolerującego machlojki Jana Ś. zastąpił skuteczny reformator Mirosław Marmur. Decyzje Marmura wzbudzały bunt i jawny sprzeciw wypasionych za poprzedniej dyrekcji pracowników. Szkolna sanacja nie odpowiadała także ministerialnym zwierzchnikom dyrektora. W połowie 2002 r. nowowiśnickim ludem zaczęło trząść. Była to reakcja na serię artykułów z brukowej prasy opisujących naganne moralnie i zwyrodniałe seksualnie – zdaniem dziennikarzy i świadków – zachowania nauczyciela liceum wobec uczennic. Pod koniec zeszłego roku Ministerstwo Kultury zwolniło dyrektora. Nauczyciel się powiesił. Sprawę zamknięto. Złe moce opuściły Nowy Wiśnicz. Zboczeniec i Degas Prasowe sensacje w sprawie zboczonego nauczyciela przejęły władzę w Wiśniczu w czerwcu 2002 r. Lud burzył się i gorszył. "Skandal i perwersja w tutejszym liceum plastycznym" – słychać było we wszystkich spleśniałych zaułkach Nowego Wiśnicza. Nauczyciel liceum Mariusz S., artysta rzeźbiarz, pedagog z 20-letnim stażem, odkrywca talentów artystycznych, animator działań kulturalnych, propagator regionu, przykładny mąż i ojciec trójki dzieci został bohaterem serii artykułów o molestowaniu uczennic. Opisywane przez regionalne wydania ogólnopolskich dzienników wydarzenia z wiśnickiego plastyka jak na newsy były mocno podstarzałe, bo dotyczyły wydarzeń sprzed ponad roku. Obiektywna wartość tych informacji również pozostawiała wiele do życzenia. Wszystkie roztrząsane w prasie szczegóły wychodziły z jednego źródła i z daleka pachniały prowokacją. Gazety wyczerpująco pisały o tym, jak nauczyciel sztukatorstwa Mariusz S. nagabywał kilka drugoklasistek o rozbierane zdjęcia, które dziewczęta pstrykały sobie nawzajem na stancjach. Zdjęcia przynosiły na kółko plastyczne – pozalekcyjne zajęcia prowadzone przez nauczyciela nieodpłatnie dla najzdolniejszych młodych artystów. Rzeczone fotografie stanowiły dokumentację przedmiotową do projektu, który postanowiły zrealizować licealistki. Wymarzyły sobie wyrzeźbienie kopii postaci kusząco i soczyście pięknych tancerek z płócien Degasa. Uparły się, aby realizować swój pomysł, choć nauczyciel po dwóch sesjach fotograficznych polecił uczennicom zmianę obiektu zainteresowań i przerzucenie się na rzeźbienie... kapliczki. Uznał bowiem, że zadanie przerasta panny, które poza tym nie przyniosły wymaganej – zgodnie z rozporządzeniem dyrektora Marmura – zgody rodziców na pozowanie do aktów. Panienki nie chciały nawet słyszeć o kapliczce. Pomimo protestów uczennic i ich rodziców, nauczyciel wstrzymał jednak realizację "rozbieranego" ćwiczenia. Tak było wiosną 2001 r. Dyrektor i nowe porządki Atmosfera erotyzmu unosząca się nad nudnym miasteczkiem to dobra okazja do rozniecenia burzy. Z grubsza chodziło o to, aby pozbyć się dyrektora Marmura, ten bowiem niewiarygodnie podpadł kilku mniej ważnym od siebie osobom. Od pierwszych dni dyrektorowania zabrał się z werwą za robienie porządków, likwidowanie chałtur, nadużyć i niegospodarności w liceum i na terenie obiektów szkolnych. Marmur znał od podstaw różne sposoby kombinowania, np. mechanizmy obrotu "lewizną", czyli materiałami artystycznymi (gips, ceramika, tkaniny, szlachetne kamienie itp.), bo 20 lat pracował w liceum jako nauczyciel. Marmur jako dyrektor wprowadził nowe standardy pracy i podejmował takie decyzje kadrowo-organizaycjne, które przysparzały mu wrogów. Zwolnił kilku zbędnych pracowników, nauczycieli zobowiązał do jawnego gospodarowania materiałami i maszynami opłacanymi z budżetu szkoły oraz rozliczania się z nie zrealizowanych godzin lekcyjnych. Grupa nauczycieli była oburzona. Ci, zwolnieni niegdyś przez stanowczego dyrektora, oraz ich krewni i znajomi (proszę nie zapominać, że jesteśmy w małym miasteczku) wspomagali opisywanie przez prasę rewelacji na temat zboczeń seksualnych nauczyciela S. Wiedzieli, że pomoże im to posunąć tego, który posunął ich. Zwłaszcza że dyrektor Marmur i nauczyciel posądzony o lubieżne zamiary i ślinienie się na widok gołych arcydzieł byli dobrymi znajomymi. Zainteresowani zadbali o to, aby trotuarowa historia nauczyciela trafiła do władz miejskich w Nowym Wiśniczu, Prokuratury Rejonowej w Bochni, Departamentu Edukacji Kulturalnej i Centrum Edukacji Artystycznej w Ministerstwie Kultury. Udział tych instytucji gwarantował sukces medialny i nagłośnienie sprawy na dłużej i gruntownie. Wizytatorka i kłopoty Cokolwiek by o sprawie powiedzieć, problem powstał na podwórku Ministerstwa Kultury, bo to ono opiekuje się wszystkimi średnimi szkołami artystycznymi. W ministerstwie zgodnie z zasadą solidaryzmu zawodowego i sztamy środowiskowej większość pracowników to dyplomowani artyści, mogło więc się zdarzyć, że ten czy ów czegoś przyziemnego nie dopatrzył. Kontrolę nad szkołami sprawuje Departament Edukacji Kulturalnej i podległe mu Centrum Edukacji Artystycznej (CEA). To ostatnie nadzoruje każdą szkołę artystyczną w Polsce. CEA swoje działania wypełnia poprzez 14 wizytatorów regionalnych. Działają oni w porozumieniu z ponad 400 dyrektorami szkół. Wspólnie określają kierunki i zadania w zakresie nadzoru pedagogicznego. A na co dzień każdy wizytator pełni też dyżury w swoim biurze regionalnym, jest więc do dyspozycji dyrektora, gdyby ten potrzebował łączności ze swoim ministerstwem. Problem w tym, że nawet jeśli wizytator by nie spał i nie jadł, to i tak nie uda mu się wszystkiego obskoczyć, bo na jednego wizytatora przypada 25 szkół, a w regionie małopolskim – ponad 30. W wiśnickim plastyku dodatkową komplikację oprócz wątłej liczby kontaktów z "górą" stanowiła ich jakość, czyli trudności w komunikowaniu się dyrektora Marmura z wizytatorem Lidią Skrzyniarz, oraz brak reakcji na prośby o pomoc kierowane do wizytatora drogą urzędową. Dyrektor słał pismo za pismem informując o problemach z pracownikami liceum, prosząc wizytatora o udział w posiedzeniach Rady Pedagogicznej i o wsparcie w unormowaniu sytuacji w szkole. Bez efektu. Wizytator nie chciał czy nie mógł, w każdym razie pomocy nie udzielił, a nawet nie czuł się zobowiązany odpowiedzieć na urzędowe pisma dyrektora Marmura. Zatargi z grupą nauczycieli i pracowników gospodarstwa szkolnego (skonfliktowana z dyrektorem była około 1/4 zatrudnionych osób) przybierały coraz ostrzejszą postać, niejednokrotnie kierowane były do sądu. Dyrektor nie mając poparcia w ministerstwie, które go powołało i zostawiło w potrzebie, walczył sam. Po swojej stronie miał większość grona pedagogicznego i Radę Rodziców (która alarmowała ministra kultury, że na zgniłej atmosferze tracą dzieci, zwłaszcza że są wciągane przez kilku nauczycieli w ich konflikty). Centrum Edukacji Artystycznej słało wizytacje, dyrektor podejmował niezbędne działania w ramach realizowania zaleceń pokontrolnych, prosił regionalnego wizytatora o pomoc w rozwiązywaniu problemów szkolnych. Wizytator Skrzyniarz nie odpowiadała, wyręczała się CEA, Centrum słało kolejną wizytację, dyrektor znów w ramach realizacji zaleceń pokontrolnych prosił regionalnego... i tak dalej. W końcu ktoś wpadł na szatański pomysł, jak zmienić bieg spraw. Wykorzystano goliznę i media. Szkoła i pętla Nasza krajowa edukacja artystyczna stoi na wysokim poziomie. W branży twierdzi się, że szkolnictwo unijne wypada blado w porównaniu z polskim. Wiśnickie liceum to szkoła z renomą w świecie plastycznym. W dusznym Nowym Wiśniczu jest jedynym podmuchem świeżego powietrza. Życie wiśniczan toczy się między jednym niedzielnym biciem dzwonów a kolejnym. Przeciętna polska nuda, bezrobocie i brak perspektyw. Na tym tle skandal w eterycznym świecie artystów obcujących co chwilę z górnymi rejestrami nieziemskich wzruszeń jest darem bożym. Lud pracujący i odpoczywający z Wiśnicza i okolic długo czekał na ten dzień. Nastały też tłuste lata dla miejscowego przemysłu drukarskiego. Nakłady rosły, w kioskach można było kupić tylko kondomy i proszek do prania, bo gazety wyprzedawano na pniu. W tych łapczywie zdobywanych gazetach niezmordowanie donoszono o deprawacji i upadku moralności w murach liceum. Obok wyuzdanych reklam piwa i tic-taców z całującą się z języczkiem parą, tuż nad ofertą handlową erotycznej bielizny i promocyjnych zabiegów aborcyjnych, na stałe zagościły w miejscowej prasie krytyczne artykuły o nauczycielu artyście, który miał czelność doradzać sposób rzeźbienia detalu ludzkiej sylwetki, objaśniać tajniki warsztatu artystycznego i technologię konstruowania modelu przestrzennego na podstawie szkiców. We wrześniu 2002 r., gdy wszyscy wypoczęci wrócili do szkoły, sprawy potoczyły się żwawiej. Dyrektor liceum częściej jeździł do ministerstwa (23 września informował CEA o samobójczych zamiarach zaszczutego przez środowisko nauczyciela), ministerstwo słało więcej wizytacji z Warszawy. Wizytator regionalny ostentacyjnie i coraz bardziej otwarcie nie kwapił się do udzielenia pomocy na miejscu. Przyszła też kolejna fala miejscowego boomu prasowego. Nauczyciel S. założył sobie teczkę z wycinkami artykułów, w których przedstawiono go jako perwersyjnego, niegodnego fanatyka golizny, erotomana podszywającego się pod wychowawcę młodzieży. Żyjąc sprawami swojego miasta (był redaktorem "Wiadomości Wiśnickich") i będąc związany z życiem Wiśnicza, jak mało kto, czytał wszystkie te artykuły i skrzętnie je gromadził w sobie tylko wiadomym celu. Nie potrafił lub nie chciał rzucić tych wszystkich słów na wiatr. 16 listopada 2002 r. ktoś widział Mariusza S. idącego ulicą ze wzrokiem utkwionym w gazecie. Następnego dnia żona odcięła go ze sznura na strychu. Szukając jakiegoś śladu pożegnania znalazła na mężowskim łóżku prasowy artykuł. Mąż rozwiązał problem. Zrobił to, co mógł zrobić, aby zatriumfowała moralność w sztuce. Autor : Artur Rotterman Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krótki film o odszczurzaniu "Szczurołap", film dokumentalny Andrzeja Czarneckiego, nie jest filmem dokumentalnym. Został od A do Z wykreowany po to, żeby pokazać ludziom metody walki komuny z podziemiem. Zdaniem krytyków to przejrzysta metafora społeczeństwa broniącego się przed totalitarnym systemem. Czarnecki nakręcił swoje dzieło w połowie lat 80. Teraz nie kręci już filmów, tylko zajmuje się biznesem. Czyli ściga się z innymi szczurami po to, żeby osiągnąć maksymalne zyski. Okazja do wynurzeń na temat tego starego już, ale interesującego thrillera ze szczurami w roli głównej, trafiła się w ubiegłym tygodniu. Wtedy to – a dokładnie w poniedziałek po północy – telewizyjna "Dwójka" w ramach cyklu "Arcydzieła polskiego dokumentu" zaprezentowała dzieło Czarneckiego. Tadeusz Sobolewski w "Gazecie Telewizyjnej" napisał, że w latach 80. film był komentarzem do naszych niedawnych doświadczeń zbiorowych, lęków stanu wojennego. Miał pozory oświatówki o metodach walki z plagą szczurów, ale nietrudno było zauważyć, że cała sytuacja jest starannie zaaranżowana w studiu. Według Sobolewskiego, widz od samego początku solidaryzuje się z tępionymi gryzoniami. Kiedy tylko tytułowy Szczurołap przybywa do rzeźni, żeby wyplenić szczurze ple-mię, od razu jesteśmy za futrzakami, bo prześladowca występuje w przyciemnianych okularach, a te do końca świata kojarzyć się będą z generałem Jaruzelskim, który jak wiadomo wypowiedział narodowi straszną wojnę. Trzebiciel szczurów też wojuje. I wojaczka jego jest perfidna. Mógłby szczurom sypnąć gipsu, który zacząłby tężeć w ich żołądkach, ale nie chce tak postąpić, bo byłby to niehumanitarny sposób wytrzebienia. Mógłby poczęstować je toksyną tak stężoną, że tylko dotknęłyby wąsami i kaput. Tego z kolei nie chce uczynić z powodów praktycznych. Bo, co prawda, łatwo pozbyłby się 75 proc. populacji, ale do piachu poszłyby tylko osobniki mniej wartościowe, a przywódcy, jak nietrudno się domyślić, szliby do podziemia. Taki głupi Szczurołap nie jest. Żeby definitywnie rozprawić się ze szczurami najpierw trzeba zdobyć ich zaufanie. Uwodzi więc je podkarmiając szczurzymi frykasami. Jedzą obłudnikowi z ręki, ufają jak Matce Boskiej. Kiedy pojawia się z żarciem lgną do niego, jak rodzina do jedynego żywiciela po wypłacie. Ta metafora też jest czytelna: młoda Solidarność zaufała komunie, bo ta pozwoliła na pewne swobody. Rzecz jasna po to, żeby w odpowiedniej chwili wprowadzić stan wojenny i ostatecznie rozprawić się z uśpionym warcholstwem. Szczurołap w przyciemnianych okularach przystępuje do ostatecznego rozwiązania szczurzej kwestii (stan wojenny!). Częstuje zwierzaki trutką. Zdychają jeden po drugim, ale ponieważ oprawca cieszy się zaufaniem stada, pozostałe szczury nie zważają na stosy martwych ciał towarzyszy i zapamiętale żrą podawaną truciznę. Niedobitki są eksterminowane za pomocą pukawki. Wreszcie pozostał tylko jeden osobnik (Wałęsa?). Zagnieździł się w jakieś niedostępnej rurze. Prześladowca nęci go kawałkiem chleba. A w chlebie haczyk. Do haczyka przymocowana żyłka. Żyłka umocowana do wędki. Wędka w rękach Szczurołapa. Zgłodniały gryzoń daje się nabrać. Chrupie chlebek. Mniam, mniam. – Życie nie jest takie podłe – niepotrzebnie lęgnie się nadzieja w szczurzym łbie. Szczurołap jednym wprawnym szarpnięciem wędki pozbawia go i złudzeń, i łba. Dla pewności pizga z pięć razy szczurem o ścianę. Krew bucha... Robota Szczurołapa skończona. Nastaje głucha noc. Stanu wojennego oczywiście. * * * Przeciętny widz po obejrzeniu Szczurołapa za Chiny Ludowe nie odczyta subtelnych – jak uda Beaty Tyszkiewicz – metafor. (Przecież nie uczą go, że opozycja ufała komunie jak mamusi i kochała Jaruzelskiego). Zrozumie film całkiem dosłownie, czyli jako opowieść o mordowaniu obrzydliwych szkodników, które pasożytują w fabryce kiełbas. Jego sympatia będzie po stronie ubranego w ciemne okulary prześladowcy, choć obecnie kiełbasę jada się znacznie rzadziej niż w czasach PRL. Po 1989 r. nie tylko jada się mniej wędlin, ale także mniej czyta. Niewidzialna ręka rynku przetrzebiła zapaleńców trudniących się poszukiwaniem ukrytych sensów. A także reżyserów chcących czegoś więcej niż zysku. Nawet Andrzej Czarnecki kręci dziś nie filmy, tylko lody w biznesie. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Po co komu dziesięć palców Sylwestrowa petarda urywa ci rękę. Zachowaj zimną krew. Weź oderwaną rękę w zdrową i zanieś do lekarza. Może ją przyszyje. Żeby kupić głupi pistolet, w Polsce trzeba się starać o specjalne pozwolenie. Procedura jest uciążliwa, poniżająca. Bez żadnego pozwolenia można natomiast zgromadzić arsenał, za pomocą którego da się wysadzić samochód, dom swój lub sąsiada, pokiereszować albo nawet ukatrupić człowieka. Kompletujmy więc arsenał, do którego żaden policjant się nie przyczepi. Na początek proponuję rozpryskowe rakietki pistoletowe, do tego moździerz o znaczącej nazwie Artillery Hell (artyleryjskie piekło), wyrzutnię Anaconda, która jest przystosowana do oddania 12 strzałów, wyrzutnię Cobra na 19 strzałów, kilka profesjonalnych rakiet o średnicy 2,5 i 3 cali oraz flarę ostrzegawczą. To, co na pierwszy rzut oka wygląda jak niezbędnik terrorysty, w rzeczywistości jest zestawem sylwestrowym. Hurtownie z materiałami pirotechnicznymi właśnie zaczynają zaopatrywać się w wyrwirączki. W niektórych dużych sieciach handlowych już jest wszystko, co gwarantuje dostatek oderwanych kończyn. Pszczółką w oko Auchan – Mikołów (15 kilometrów od Katowic). Tu przebojami reklamowanymi na wielkiej tablicy zawieszonej nad stoiskiem z artykułami pirotechnicznymi są "Latające pszczółki ogniste" i "Super piccolo". Zgodnie z zasadami socjotechniki umieszczone na najniższych półkach, czyli na wysokości oczu kilkuletnich szkrabów. Które dziecko oprze się "Latającym pszczółkom ognistym"? Są tak pakowane, by było je widać wewnątrz pudełka. Żółte owady są z kartonu. Z główką i skrzydełkami. Z dupeczek wystają im lonty. Za opakowanie zawierające 12 pszczółek trzeba zapłacić 1,99 zł. Żadne pieniądze za tyle radości dla dziecka. Pszczółkę położyć na ziemi, podpalić lont i natychmiast się oddalić. Nie trzymać w ręku – doradza firma, która sprowadziła ogniste owady z Chin. Karteczka przyklejona do opakowania zawiera dalsze porady: Nawet najlepszy produkt może zawieść, dlatego w razie nieodpalenia, zabrania się rozbierania artykułu, ponownego odpalenia. Używać wyłącznie na otwartej przestrzeni, pod nadzorem osób dorosłych. Nie trzymać w ręku. Kartka nic nie mówi o torze lotu pszczółki. To, że ten lot może się zakończyć w czyimś oku, to tylko nasze nieśmiałe przypuszczenia. "Super piccolo" to petarda, która też jest wykonana według dziecięcych gustów: kolorowe opakowanie z interesującym rysunkiem. Wielkość również przystosowano do dziecięcych rączek: rozmiar trzech pudełek zapałek, a z boku – draska. Instrukcja obsługi doradza, by po zapaleniu natychmiast rzucić petardę w kierunku "wolnym od ludzi". Petarda w rodzaju "Super piccolo" urwała dwa palce mieszkańcowi Bielska-Białej. Ktoś dla zabawy rzucił ją w tłum i nieszczęśnik podniósł ją, by odrzucić jak najdalej od ludzi. Eksplodowała mu w ręce. Zestaw 8 dużych rakiet "Max Rocket" kosztuje 46 zł. 25-strzałową wyrzutnię można kupić za 35 zł. Na opakowaniu napis: "Bezpieczne fajerwerki". Najtańsza wyrzutnia "z wulkanem" kosztuje zaledwie 8 zł. Za 10 zł jest ładunek wybuchowy o ciężarze około pół kilograma. Wygląda jak kowbojski granat, czyli laski dynamitu oklejone kawałkiem papieru. Od góry wystaje lont. Ale najlepszy jest "Demon". Trzeba za niego dać 30 zł. Nazwę ma nieprzypadkową: "Demon" to paczka wielkości cegły o wadze chyba dwóch kilogramów. Żadne z opakowań nie zawiera informacji o dacie ważności artykułu i – co ważniejsze – o jego składzie chemicznym. Dlatego możemy tylko przypuszczać, co jest w środku. Lekarze ratujący ludzi poranionych eksplodującymi fajerwerkami twierdzą, że oprócz ładunku prochowego najczęściej trafiają na ślady siarki, amoniaku i fosforu. Dla niewtajemniczonych – fosfor jest pierwiastkiem nie tylko łatwo zapalnym, lecz również silnie trującym. Podczas II wojny światowej alianci używali go do bombardowania niemieckich miast. Niemcy nie uważali tego za żarty. Oparzenia powstałe w wyniku eksplozji petard uznawane są przez lekarzy za szczególnie wredne. Fachowo nazywane są oparzeniami termiczno-chemicznymi. Chemiczne – już wiemy dlaczego. A termiczne stąd, że temperatury działające na ciało podczas wybuchu wynoszą kilkaset stopni. Wrzątkowi bliżej do lodu niż do tych temperatur. Skóra i pierwsze warstwy ciała najczęściej ulegają całkowitemu zniszczeniu. A im więcej czasu upłynie do interwencji lekarza, tym gorzej, bo jeśli substancje chemiczne dalej są w ranie, powodują oparzenia kolejnych tkanek. Do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich trafiają najbardziej skomplikowane przypadki. Do takich właśnie zalicza się sylwestrowiczów podsmażonych petardami, racami, sztucznymi ogniami. Lekarze spisujący historię choroby, co roku słyszą to samo. Jedni stali się ofiarami głupich żartów, zostali obrzuceni lub ostrzelani fajerwerkami. Innym petardy po prostu wybuchły w rękach. – Ochładzać oparzone miejsce. Można wodą, można nawet śniegiem, jeśli czysty – doradzają specjaliści z CLO. – Części ciała opalone fosforem najlepiej zanurzyć w wodzie. U krawca Pourywane palce najczęściej wiszą jeszcze na jakimś skrawku skóry. Ludzie są w szoku, nie czują bólu, często je obrywają, by nie dyndały. Tego robić nie wolno. Należy delikatnie owinąć opatrunkiem i czekać na lekarza. Bo jeśli paluchy wiszą na kawałku skóry, to najczęściej działa ciągle jakaś mikrotętniczka, która pompuje do nich krew. Chirurdzy przyszyją. – Zawsze podejmuje się próbę przyszycia, bo to żadne ryzyko, a może się udać – tłumaczy lekarz z katowickiego pogotowia. Nie bójmy się wykrwawienia. Ranny nie straci wiele krwi, bo jej wypływ tamują zmiażdżone części ciała. Porzućmy myśl o zakładaniu opaski uciskowej. Podobno powoduje ona więcej szkody niż pożytku. Jeśli paluszki całkiem odfruną, koniecznie je odszukajmy. Mogą nam się jeszcze przydać. Z ich naprawy słynie Ośrodek Replantacji Kończyn w Trzebnicy pod Wrocławiem. Lekarze z Ośrodka potrafią uratować palce nawet 24 godziny od momentu rozstania się ich z resztą ciała. Byle się z nimi należycie obchodzić. Ośrodek Replantacji Kończyn wydał specjalną instrukcję dla lekarzy pierwszego kontaktu. Każdy z nich powinien wiedzieć, że łapsko czy paluchy, które odfrunęły od właściciela, można ponownie przymocować. I każdy z nich powinien wiedzieć, co robić, żeby dostarczyć je w możliwie najlepszym stanie. Zanim jednak zjawi się pogotowie, ludzie miewają różne pomysły. Jedynym właściwym postępowaniem jest delikatne owinięcie oderwanej części ciała czymś czystym. Można ją obłożyć foliowymi workami z chłodną wodą, jednak nie zimniejszą niż plus 4 stopnie Celsjusza. Odłączonej kończyny nie należy umieszczać w lodówce, zamrażarce czy termosie z lodem, mimo że tak się dzieje na wielu amerykańskich filmach. To prowadzi do odmrożeń, w wyniku których palec czy ręka nie tylko nie nadaje się do pierwotnych zastosowań, lecz nawet do zjedzenia, gdyby ktoś chciał... Nie należy też jej przykładać do miejsca, w którym stykała się ze swoim właścicielem. To może doprowadzić do zakażenia, gdyż oderwane kawałki uczestnika sylwestrowych zabaw zwykle są zabrudzone ziemią, błotem lub mazią śniegową. Mając w pamięci te rady, w miarę spokojnie możemy kupować i kompletować zestaw wyrzutni, rakiet i moździerzy dla siebie, a dla dzieci "Latające pszczółki ogniste" i petardy "Super piccolo". Centrum Leczenia Oparzeń czuwa i Ośrodek Replantacji Kończyn też. A dla ślepych już opracowują w Ameryce sztuczny wzrok elektroniczny. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wielkisz Nartoskoczek Małysz i watykański Biały Ojciec to jedyne świętości, za które Polak da się pokroić. Mieszkańcy Pomrocznej – kraju Przedmurza i Wartości obdarzają kultem jednostki uznane za wyjątkowe, a reprezentujące tzw. ducha narodu. Czci się więc w kraju postacie, którym przypisano cechy nadnaturalne: Piłsudskiego, który razem z Matką Boską wygrał bitwę z Rosjanami, czy biskupa Stanisława, który posiekany na kawałki zrósł się do kupy. Kultem darzy się też tzw. sławnych Polaków, nawet gdy oni sami nienachalnie przyznawali się do swojej polskości, jak Mikołaja Kopernika, Marię Skłodowską-Curie lub Fryderyka Chopina. Egzaltacja, którą taki kult wywołuje, wzmaga w rodakach poczucie wyjątkowości, a w połączeniu z tradycyjnie niemałą dawką alkoholu tworzy patriotyczne spoiwo. Idealnym obiektem czci są osoby łączące w sobie nadnaturalne bohaterstwo i światową sławę. Obecnie istnieją tylko dwie takie postacie: papa Jan Paweł bis oraz Adam Małysz. Obu zrodziła góralska ziemia i obaj wybili się w świecie. Stan zdrowia papieża zapowiada, że niebawem nartoskoczek z Wisły może zostać jedynym żywym obiektem półboskiej czci. Zdrówko Przedmiotem nieustannej troski rodaków jest kondycja naszych bohaterów. Lud o ich stanie zdrowia dowiaduje się za pośrednictwem mediów. "Co się dzieje z kolanem Małysza?", "Czy Małysz będzie operowany?", "Małysz już zdrowy!", "Małysz wraca na skocznię" – waliły po oczach tytuły prasowe od października do początków grudnia zeszłego roku. Gdy papież miał katar, odgłos jego kichnięcia we wrocławskiej Hali Ludowej wielokrotnym echem obiegł Pomroczną. Mistrz Adam też się podziębił. "Gazeta Wyborcza" donosiła 23 stycznia 2003 r., że Adasiowi leci z nosa i boli go głowa. Płynącym z Watykanu informacjom, iż szefowi Kościoła kat. przeszła kolejna gorączka i obecnie tryska energią, sekundowały doniesienia ("Wyborcza", 15 lutego 2003 r.), że Adam czuje głód skakania. Choć po upadku na igelicie Mistrz 22 września tego roku narzekał: Trochę boli mnie tyłek, to niepokój o stan Adamowych pośladków rozwiały komunikaty, że stopniowo forma mu rośnie. Twardziele i męczennicy Każdemu pogorszeniu stanu zdrowia Jana Pawła II towarzyszyły egzaltowane komentarze, że oto poświęca się on i cierpi za miliony, a każdej poprawie papieskiej kondycji – że jest to fakt zadziwiający i wręcz nadprzyrodzony. Katonarodowi politycy i dziennikarze wespół wydawali okrzyki podziwu. Podobne odgłosy towarzyszą wzlotom i upadkom Pierwszego Skoczka Pomrocznej. Małysz jako młodszy od Karola bardziej jest żwawy i większą sprawność musi okazywać. Kocha duże i szybkie samochody, którymi pruje ponad 200 kilometrów na godzinę, śmiga na nartach wodnych, kopie piłkę, biega, a przy tym zarabia dużą forsę. Jego biografie zawarte na oficjalnych stronach internetowych pełne są wydarzeń niezwykłych, jeśli nie cudownych. Już jako sześciolatek stanął na skoczni. Podczas jednego z treningów Adaś wyskoczył dzielnie z progu, a wylądował zaledwie parę metrów dalej, w samych skarpetkach. Buty z nartami zgubił gdzieś podczas lotu. (...) Mając zaledwie 10 lat potrafił skakać na odległość 60 metrów. To doprawdy niezwykłe! (www.malyszomania.com). Od najmłodszych lat daje się poznać jako dziecko bardzo ruchliwe i dynamiczne. Jest typowym chłopakiem o romantycznej duszy, a jednocześnie bardzo dużo wymaga od siebie. W opinii trenera piłkarskiego Antoniego Piechniczka taki talent jak Adam Małysz trafia się raz na 50 lat! (...) Kończąc szkołę podstawową zaczyna zastanawiać się nad dalszą edukacją i przyszłym zawodem. Nie ma lęku przestrzeni. To co robi najlepiej, wykonuje na wysokości. Myślał o zawodzie, gdzie przydatne będą te zdolności. Krycie dachów to bardzo męski zawód wymagający dużej rozwagi, opanowania i koncentracji. Nie każdy może pracować na wysokości. Adam może – hagiograficznie pieje dziejopis (ps.malysz.interia.pl), bo nie uchodzi po prostu napisać, że Mistrz skończył zawodówkę i został dekarzem. Swoje dołożył prezydent Aleksander Kwaśniewski, który oświadczył, że Adam Małysz jest wybitnym człowiekiem. Nie waham się tego powiedzieć. Bardzo skoncentrowanym, bardzo profesjonalnym, świadomym swoich możliwości. Uważam, że ten sezon zaczął tak – powiem nieskromnie – jak mu radziłem. Nie za mocno (6 grudnia 2002 r., Radio Katowice). O mały włos skoczek zostałby męczennikiem narodowej sprawy. Radca prawny z Lublina Marian Fuszar złożył w sądzie prywatny akt oskarżenia przeciw Małyszowi twierdząc, że ten startując w komercyjnych zawodach publicznie lekceważy przepisy o godle, barwie i hymnie RP. Sąd obarczył sprawą policję, a ta uznała, że sprawy nie ma. Odór świętości Fragmenty wierszy o Małyszu (zachowana oryginalna pisownia) Aby polecieć ku słońcu i do góry się wzbić aby frunąć najdalej medal zdobyć choćby dziś marzyć o skrzydłach a spadając być dumnym, gdy na białej łące anioły wiwatują by poczuć co to szczęśliwym być, gdy słońce z wiatrem wybijają rytm zwyciężyć jak on i jak on być kimś... Aleksandra Wiśniewska, Konin, III miejsce w konkursie „Twórczość o Małyszu” Kiedy patrzę, gdy stoisz na podium i z całego serca się śmiejesz gdy wisisz na mojej ścianie i przepięknie grasz w reklamie Kiedy wręczają ci medale to sił z całego serca ci dodaję Nosząc cię w wisiorku na sercu ubierając koszulkę z twoim wizerunkiem. Gdy oglądam twoje skoki, To ze szczęścia zrywam boki. Joanna Haśnik Wisła miasto nie jest durze w mieście nawet som kałurze Małysz idonc do swej szkoły podskakiwał poprzez doły Gdy jusz zawud zdobył swuj Tak doradził jemu wuj (...) Kto ty jesteś – Adam mały Jaki znak twuj – orzeł biały Co porabiasz w ciągu dnia Skaczę sobie tu i tam Satysfakcje z tego mam Rekord skoczni pszeskoczyłem No i dobrze zarobiłem. Mariusz Spreitzer, Koblenz, I miejsce w konkursie „Twórczość o Małyszu” Szef Watykanu podczas każdej pielgrzymki do Pomrocznej wyświęcał sanktuaria lub mniejszej rangi kościoły. Ambicją burmistrza każdej górskiej mieściny, od Karkonoszy po Bieszczady, jest przyjazd Małysza, żeby ten swoimi deskami uświęcił wyremontowaną lub świeżo wybudowaną skocznię. W Bóg wie ilu miejscowościach radni podczas sesji wysupływali resztki gminnego szmalu i zmieniali plan zagospodarowania przestrzennego, żeby tylko mieć jakąś skocznię. Jeszcze trudniej policzyć, ile – jak mówią górale – krokwi zostało wzniesionych na prywatnych gruntach. Znamy takie przypadki nawet w Szczecinie i Koszalinie. Można śmiało uznać, że skocznia stała się w kraju przedmiotem kultu, podobnie jak polowe ołtarze, przy których papa odprawiał msze. Wyrezana w drewnie postać Jana Pawła bis stała się uzupełniającym elementem wielu bożonarodzeniowych szopek. Mistrz Adam także na tym polu dogania papę. W kościele bernardynów w Tarnowie w grudniu ubiegłego roku wystawiono szopkę, w której, obok trzech królów, żydowskich pasterzy i bydlątek, stanął Małysz – skądinąd innowierca – ubrany w niebieski kombinezon z numerem 12 i nartami w ręku. Słynnemu skoczkowi, podobnie jak zwierzchnikowi Kościoła kat., poświęcone są coraz liczniejsze konkursy sztuki i poezji. Słynny wadowiczanin przeskakuje wybitnego wiślanina w konkurencji sprawowania patronatu nad szkołami, ale i tu powstają pierwsze wyłomy. Już kilkakrotnie zdarzyło się, że komitety rodzicielskie lub dziatwa pragnęły, by ich szkoła nosiła imię Mistrza, ale – póki co – nie doszło do realizacji projektu. Szykuje się też wzniesienie pierwszego w Pomrocznej pomnika Małysza. W Zakopanem powstał społeczny komitet budowy takiego monumentu. Na razie Mistrz co roku zgarnia przynajmniej dwa Fryderyki. Jak woda idą małyszowe gadżety: np. breloczek z podobizną Adama można mieć już za 8,50 zł, kubek – za 9,99 zł, koszulkę – za 25,90 zł. Kupić je można nawet na poczcie. Stoją obok znaczków z papieżem. Pielgrzymka do Wisły Wisła – rodzinna miejscowość Mistrza – to niespełna 12-tysięczna mieścinka wciśnięta w górskie doliny, licząca 110 kilometrów kwadratowych powierzchni, z czego 75 proc. stanowią lasy. Wisła żyje Małyszem i z Małysza. Latem i zimą przed dom skoczka zjeżdżają autokarowe pielgrzymki fanów. Dzięki niemu funkcjonuje tu ponad 30 knajp. Biada, gdyby ktoś o Adasiu powiedział złe słowo. Ciupagi tylko czekają. Tutejszy lud do tej pory wkurwiony jest na primaaprilisowy żart w "NIE" (nr 14/2003), gdzie napisaliśmy, że Małysz lata daleko, bo ciągnie na dopingu. W Drewutni, Feminie, Niby Nic, U Kubiczka i innych lokalach lud przy browarku ogląda wszystkie transmisje konkursów skoków. W lutym tego roku na rynku stanął telebim. Oczkiem w głowie miejscowej władzy jest skocznia Malinka, znajdująca się w nader wątłym stanie. Miasto nie ma szmalu na jej remont. Tylko koszt dokumentacji wynosi 16 mln zł, podczas gdy roczny budżet Wisły to niespełna 15 mln. W sukurs przyszedł pan prezydent Aleksander Kwaśniewski. Oświadczył: Pracujemy nad tym. Swoich najlepszych ludzi skierowałem do współdziałania z władzami Wisły i Polskiego Związku Narciarskiego. Tam zdarzyła się rzecz, która niestety w Polsce zdarza się zbyt często. Najpierw mówi się o pieniądzach, które mają być nieduże, a potem – jak przychodzi co do czego – okazuje się, że są duże. A pieniądze mają to do siebie, że nie rozmnażają się tak szybko. (...) Na pewno Wisła powinna mieć skocznię. Na pewno powinna być to skocznia nowoczesna. Uważam, że czas jest ważny, bo Adam Małysz nie będzie skakał wiecznie (Radio Katowice, 6 grudnia 2002 r.). Dodajmy skromnie, że obecnie koszt remontu i przebudowy Malinki szacowany jest na około 60 mln zł. W Wiśle co szósty mieszkaniec w wieku produkcyjnym nie ma roboty, nieliczni zachowali prawo do zasiłku. Modernizacji wymagają np. wodociągi, szmal potrzebny jest na inne inwestycje, ale wiadomo – skocznia rzecz święta. Ponadto Wisła żyje problemem polegającym na tym, że macierzysty klub Małysza o nazwie Klub Sportowy Wisła w Wiśle po zasponsorowaniu przez Wytwórnię Naturalnych Wód Mineralnych Ustronianka w Ustroniu zmienił nazwę na Klub Sportowy Wisła Ustronianka w Wiśle, co zdaniem niektórych radnych "jest próbą antagonizowania społeczności Wisły i Ustronia". * * * Małe są szanse, by Mistrz Adam został następcą Jana Pawła II na Stolicy Piotrowej. Po pierwsze, Małysz jest wyznawcą Kościoła ewangelicko-augsburskiego, po drugie, zapewne niechętnie rozstałby się z małżonką Izabelą, z domu Polok, i córką Karoliną. Do zagospodarowania czeka jednak inne poletko. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Małysz wystartował w wyborach prezydenckich. Poparcie milionów rodaków murowane. Pochodzi z miejscowości o łatwej do zapamiętania, patriotycznie kojarzącej się nazwie. Skromny dekarz z Beskidów byłby znakomitą przeciwwagą dla kanapowych kandydatów prawicy, Ordynackiej i Dużego Pałacu z Jolą. Mieliśmy już prezydenta-elektryka i kraj się nie zawalił. W liczbie stron internetowych wykazanych w portalu Onet Małysza, z liczbą ponad 118 tysięcy stron, wyprzedza jedynie Jan Paweł II (890 tys.). W tyle pozostał Adam Mickiewicz (108 tys.), nie wspominając o Aleksandrze Kwaśniewskim (zaledwie 44 tys.). Mikołaj Kopernik i Czesław Miłosz mają po 23 tys. stron, a Fryderyk Chopin tylko 12,5 tys. To świadczy o skali małyszomanii. Wybór superskoczka na prezydenta Pomrocznej miałby także inny, ekumeniczny wymiar, nie tylko dlatego, że on sam jest protestantem. W malutkiej Wiśle mieszkają razem wyznawcy Kościoła ewangelicko-augsburskiego (50 proc.), rzymskokat. (30 proc.), poza tym są tu świadkowie Jehowy, baptyści, zielonoświątkowcy, adwentyści dnia siódmego, a nawet Ruch Stanowczych Chrześcijan. W mieście stoi czternaście świątyń, nie ma za to żadnej wrażej sekty. Stawiamy euro przeciw fistaszkom, że Małysz wygrałby w cuglach pod hasłem: "Po Aleksandrze z Adamem wskakujemy do Unii". Jak napisał biograf (ps.malysz.interia.pl): Adam nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Narciarska odyseja trwa więc dalej. Wybrane dowcipy o Małyszu: - Dlaczego policja ścigała Małysza? Bo robił za duże skoki. - Skąd wiadomo, że Martin Schmidt jest odmiennej orientacji? Bo przeleciał Małysza. - A dlaczego Małysz oskarżony jest o molestowanie? Bo przeleciał wszystkich. - Od kogo Małysz uczył się latać? Od Gołoty. Jak Gołota dostał od Tysona w nos, to przeleciał kilometr. - Co Małysz ma w kuchni? Małyszki. - Czemu Małysz ma w uchu kolczyk? Bo złapali go ornitolodzy. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Chrześcijanie lwa nie trawią "Skandaliczny lew" – tak okrzyknięto nagrodę dla najlepszego filmu na 59. Festiwalu Filmowym w Wenecji. "The Magdalene Sisters" ("Siostry Magdalenki") Petera Mullana to makabryczna opowieść o kolejnej czarnej stronie Kościoła kat. – irlandzkich Domach Magdaleny przemienionych w zakonne łagry, gdzie aż do 1996 r. były zamykane "grzesznice" – czyli dziewczyny-matki, ofiary gwałtu i bigoterii. Międzynarodowe jury nie miało wątpliwości orzekając jednogłośnie, że obraz zasługuje na Złotego Lwa. "L’Osservatore Romano" już od kilku dni wołało o pomstę do nieba dla irlandzkiego reżysera oraz dyrektora festiwalu – Szwajcara Moritza De Hadelna. Radio Watykańskie grzmiało o realizowanych z upodobaniem scenach przemocy i o tym, że Włochy raz jeszcze okazały się antykatolickie. Urażony poczuł się zwykle obiektywny i umiarkowany kardynał Ersilio Tonini, który co prawda nie widział filmu, ale doniesiono mu, że przyrównuje on katolików do talibów. – Lew dla filmu, który nie mówi prawdy o Kościele kat., i reżysera wyrażającego się obraźliwie o katolikach dyskwalifikuje festiwal w Wenecji – powiedział. Do kardynała dołączył ks. Baget Bozzo – wyrocznia włoskiej prawicy i spowiednik premiera Berlusco- niego: – Film został wyróżniony tylko dlatego, że jest antykatolicki. Widocznie w tym tkwi jego jedyny urok. Prezes Katolickiej Instytucji Spektaklu Andrea Piersanti powiedział: – Fakt, że na pierwszym prawicowym festiwalu w Wenecji nagradza się film antyklerykalny i wyraźnie lewicowy, jest nie do przyjęcia. W przyszłości powinno być inaczej. Członek zarządu festiwalu Valerio Riva uznał decyzję jury za prowokację i dał wyraźnie do zrozumienia, że De Hadeln nie będzie dyrektorem przyszłego festiwalu. Szwajcarski dyrektor, który korzystając z pełnej autonomii przez 22 lata kierował festiwalem berlińskim, odrzekł inkwizytorom: – Istnieje coś takiego jak "wolność wypowiedzi". Oskarża się film zrealizowany w katolickiej Irlandii, który od dawna jest w kinach całej Europy – festiwal na pewno nie będzie go cenzurował. "Siostry Magdalenki" nie są filmem antyklerykalnym – uważają tak tylko ci, którzy go nie widzieli. Wiemy doskonale, że przez lata istniały formy hipokryzji katolickiej, co nie ujmuje niczego z wartości nauki Kościoła kat. Od jakiegoś czasu Kościół przyznaje się do błędów z przeszłości i dokonuje za nie "mea culpa". Może kiedyś papież przeprosi i za to, co siostry popełniały w irlandzkich klasztorach. Odbierając Złotego Lwa Peter Mullan zadedykował film kobietom represjonowanym przez fundamentalizm religijny. Jak wynika z tej awantury, w Polsce łatwiej będzie zobaczyć różowego słonia lecącego na skrzydłach niż film nagrodzony w Wenecji. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czad z kadzidła Europo! Będziesz miała z nami krzyż pański. W przerwie między dwoma ostatnimi aktami już dość potulnych targów o dopłaty dla rolników polskie władze pokazały pazury władzom unijnym. Oświadczyły (na piśmie, a jakże, i z żądaniem dołączenia tego papieru do traktatu akcesyjnego), że zachowają pełną autonomię w sferze regulacji prawnych dotyczących spraw moralności. Adresaci tego pisma byli podobno zaskoczeni i nieco zaniepokojeni; może przyszło im na myśl, że chodzi na przykład o to, by polskim władzom wolno było – w każdym razie póki rzecz nie jest publicznie znana – przymykać oko na handel ustawami w parlamencie albo w ogóle o zaakceptowanie niebotycznego poziomu korupcji w Polsce jako składnika nietykalnej "tożsamości narodowej"? A może pomyśleli, że mają się nie wtrącać w prawne tolerowanie przemocy w polskich rodzinach albo w bezkarność znęcania się nad zwierzętami, z czego Polska również zasłynęła? Zapewne jednak rządowi emisariusze wyjaśnili, że polskie władze rozumieją moralność inaczej – po katolicku. Chodzi im więc jedynie o to, by mogły nadal zabraniać przerywania niechcianej ciąży, dyskryminować prawnie związki homoseksualne i nie zezwalać na spełnianie próśb konających o pomoc w dotarciu do kresu cierpień. Bo tego, ich zdaniem, oczekuje od nich polskie społeczeństwo. Jest oczywiste, że oświadczenie to zapowiada – wbrew przedwyborczym przyrzeczeniom obecnej koalicji rządzącej SLD i UP – bezterminowe zamrożenie jeśli nie zaostrzenie barbarzyńskich praw, które regulują w Polsce tę sferę życia. Jest też kolejnym świadectwem postępującego uzależnienia decyzji politycznych od życzeń władz Kościoła katolickiego. * * * Wróćmy jednak do reakcji władz unijnych. Zapewne zadumały się one nad masochistycznymi skłonnościami mieszkańców swoich przyszłych wschodnich rubieży, którzy pragną, by prawo utrudniało im życie prywatne, współżycie społeczne, a nawet umieranie. Widocznie jednak uznały, że ekstrawagancje te nie zagrażają interesom rdzennego centrum Unii, bo dołączyły tę deklarację do projektu traktatu. Czy postąpiły rozważnie? Czy nie przeceniają odporności swojej liberalnej demokracji na infuzję nietolerancji i fanatyzmu religijnego? A przede wszystkim: czy są świadome faktu, że wolnościowe preferencje ich własnych społeczeństw nie są tu żadną zaporą, bo także większość Polaków chciałaby – jak pokazują badania – na przykład legalizacji aborcji i eutanazji? Istotne w tej sprawie jest tylko to, czy zachodnia klasa polityczna zechce i potrafi oprzeć się pokusie, której nie oparli się polscy politycy, a na którą zostanie wystawiona po rozszerzeniu UE zbiegającym się w czasie z watykańskimi planami "rechrystianizacji Europy"; pokusie przywrócenia Kościołowi katolickiemu znacznej części jego dawnych wpływów politycznych i przywilejów ekonomicznych w zamian za rozmaite oddawane tej klasie usługi. * * * Jedną z takich usług stanowi pozyskiwanie dla zaprzyjaźnionych polityków uzależnionej od Kościoła części elektoratu; ale to niewielka część, więc i usługa niewiele warta (w katolickiej Polsce politycy szczególnie faworyzowani przez Kościół z reguły przegrywają wybory). Usługa główna polega na wkładzie w petryfikowanie systemu polityczno-społecznego przez uświęcanie jego zasad i wygaszanie nastrojów buntu czy dążenia do zmian. Kościół katolicki potrafi to czynić wobec każdego systemu, z którym przychodzi mu współistnieć. Stare hasło, że wszelka władza pochodzi od Boga, jest już wprawdzie niezbyt nośne, ale jego funkcję nieźle pełnią rozmaite inne wątki religijnej ideologii. Idea znikomości naszych ziemskich spraw wobec pozaziemskich, rozwiązywanych sprawiedliwie bez naszych o to starań; obietnica nagrody dla "cichych i pokornego serca"; idea miłosierdzia – boskiego i ludzkiego – jako leku na całe zło tego świata; zachęcanie, by "zaufać Panu" i koncentrować uwagę na sprawach "duchowych" (przeciwstawianych nie tylko materialnym, ale wszelkim świeckim sprawom) oraz na własnej rodzinie, zamiast na "nieduchowych" problemach swojego społeczeństwa czy zgoła ludzkości – wszystko to dobrze służy reduko-waniu kłopotów, jakich rządzącym mogą przysparzać niepokorni, skłonni do krytycznego myślenia, tj. nie dość "uduchowieni" rządzeni. Beneficjantom panującego systemu, wśród nich politykom, ułatwia też życie propagowany przez Kościół konserwatyzm obyczajowy – klimat, który nie sprzyja manifestowaniu poczucia krzywdy czy upośledzenia społecznego ani aspiracjom emancypacyjnym. * * * Trudno oszacować odporność zachodniej klasy politycznej na pokusę korzystania z usług tego rodzaju za cenę, którą Kościół określa eufemistycznie jako przywrócenie Europie pamięci o jej "chrześcijańskich korzeniach". Wolno natomiast przewidywać, że przyjęcie pod wspólny dach polskiej klasy politycznej osłabi opory przed tą transakcją. Zgodne oświadczenia czołowych polityków RP o stosowności wprowadzenia "invocatio Dei" do konstytucji europejskiej (mniej zgodnie, ale coraz głośniej mówi się już w tych kręgach o potrzebie konstytucyjnej "ochrony życia od poczęcia" oraz zawarcia przez UE konkordatu z Watykanem) to zaledwie uwertura do "rechrystianizacyjnego" widowiska, jakie reprezentanci Polski niechybnie wystawią na unijnej scenie. I nawet jeśli większość recenzji z tego widowiska będzie utrzymana w tonie niedawnej reakcji prezydenta Francji na inną dewiację polskich władz, to prawdopodobnie znajdzie ono także zwolenników, a w każdym razie umieści na wokandzie problem, od którego zachodnioeuropejska kultura polityczna uwolniła się w minionym stuleciu. Powrót do tego problemu będzie równoznaczny z postawieniem pod znakiem zapytania zasady świeckości państwa czy ogólniej – organizmów politycznych, a wraz z nią idei wolności światopoglądo-wej i swobody wyboru modelu życia osobistego. * * * Może więc prawdziwy euroentuzjasta – miłujący w nowoczesnej Europie jej humanistyczno-oświeceniowe soki żywotne, nie zaś mityczne, a co najmniej dawno już zmurszałe korzenie wyznaniowe – powinien być przeciwny zagnieżdżaniu się w niej ciał kulturowo obcych, które mogą z czasem odkształcić jej postać i naturalny kierunek ewolucji? Może w imię (problematycznych zresztą) korzyści materialnych własnej społeczności nie powinno się ryzykować wartości, jaką stanowi kruchy jeszcze, bo młody, trend ludzkiej kultury, rozwijający się na zachodzie naszego kontynentu, a obiecujący przyszłość bez dyskryminacji i przesądów obyczajowych, bez prawnego dyktatu "nieomylnych autorytetów moralnych" i bez jarzma zobowiązań wobec "narodowych tradycji", za to z prymatem rozumu i szacunku dla wolności indywidualnej, którą może ograniczać wyłącznie dobrowolna umowa społeczna. Dla humanisty jest to ogromna wartość, a rozsądek radzi nie wystawiać wielkich wartości nawet na niewielkie ryzyko. Barbara Stanosz jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, autorką podręczników logiki i prac z dziedziny logicznej teorii języka; jest też współzałożycielką i wieloletnim redaktorem naczelnym pisma "Bez Dogmatu". Autor : Barbara Stanosz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna BAL NA RAKA W Sheraton Hotel (Warsaw) – gdzie dają wyrentować mlecznobiałego Rolls-Royce’a, gdzie świeżo poślubioną zerżniesz w apartamencie "Executive", gdzie balsamiczny ocet okrzyknięty nektarem z Modeny podkreśla smak w towarzystwie win z Piemontu, gdzie wyśmienite strudle, gdzie wariacje na temat tarty, gdzie osobo noc w najpodlejszym wyrku cenią od 190 euro – wybrane przez naród kobiety klasy próżniaczej sprosiły wybrane przez siebie ludzkie świetności, aby wspomóc dogorywające na nowotwory cycków baby. 17 posłanek parlamentarnych, matek, babek i dzierlatek, parodiowało top modelki w strojach przyprawiających o zawrót głowy wirującymi falbanami, malutkimi riuszkami, żorżetowymi przeźroczystościami* z seksownymi wycięciami, które wystrzępione u dołu, filuternie odsłaniały nogi. Zaprezentowały również nurt quasi-męski zaproponowany jako gra przeciwieństw luksusowych tkanin w wiodących kolorach piasku, ochry i bieli nieba, urozmaicone lekkim nadrukiem, oraz biusty zdefiniowane koronką. Pokaz zaróżowił lica Olechowskich, Kaliszów, Piskorskich, Jaruzelskich, Pazurów, Borowskich, Walterów, Wańków, Fajkowskich, Królów, Modlińskich i im podobnych. Jako stworzenie, co tu kryć, z dołów społecznych, któremu bliższa jest pragmatyczna uroda worka cementu, które więc popiera jednoznaczność stwierdzenia na nim: "trwałość 90 dni", a oprotestowuje kłamliwe banialuki w rodzaju oryginalna koncepcja prostoty – czułem się pośród tych czarowności jak świnia w Bursztynowej Komnacie. Zaraz na pewno coś cennego zbiję, cholera, lub nadepnę na jakiś ważny odcisk – trząsłem się bojaźliwie. Człowiek w nerwach tym trudniej pojmuje, o co w tym chodzi. Widzi możne twarze i zdziwiony duma, jak ten rzekomo charytatywny pokaz mody "Kobiety–Kobietom" mógłby przesunąć jakiejkolwiek chorej na raka datę zgonu lub złagodzić ból onkologiczny? Przedstawiałem sobie – jak chore po chemioterapii, którym wypadły włosy, a lekarze je niezdarnie okłamują, że będzie dobrze – czerpią satysfakcję czytając w "Expressie", iż Izabelle Sierakowskie frywolnie dokazują w intencji ich zdrowia, uprzyjemniając wymianę pieniędzy między tymi, którzy i tak je mają. Zdało mi się to – po chwili namysłu – psychologicznie nieprawdopodobne. Z drugiej strony obserwując pana Pawła Piskorskiego myślałem, jak bym był nim i chciał onkologiczne hospicjum wspomóc, to co? No ja, Piskorski, nie poszedłbym przecież do łopaty ze swoimi sflaczałymi bicepsami, aby społecznie zasypywać dziury w warszawskich asfaltach, a dochody z tego wpłacić na konto jakiegoś mammografu. Zadyszałbym się, herzmigotu dostał i karetką odpłynął – co wyszłoby dla społeczeństwa drogo. Ja – Piskorski – podobnie jak rzeczywisty Piskorski polazłbym na charytatywny pokaz mody. Usiadł w pierwszym rzędzie oraz wrzucił parę złotych do szklanej szkatułki, bo jakie lepsze wyjście? A przecież zdaje mi się, że gruboskórnością zdrowych i bogatych, a z punktu widzenia proletariatu – pasożytujących na dochodzie narodowym, jest okazywanie poczucia humoru oraz umiejętności świetnej zabawy ponad podziałami w obliczu śmiertelnej choroby. Choć kwestią to jest smaku – piknik w intencji budowy cmentarza, uroczysty striptiz na rzecz zamarzających z zimna, pokaz fajerwerków w intencji ofiar pożaru czy charytatywne obżarstwo na rzecz umierających z głodu – wydają mi się zagraniami cynicznymi, gdziekolwiek w świecie się odbywają. Skoro jednak marszałek Sejmu Marek Borowski ma inny niż ja smak, dopuszczam możliwość, że mój smak tym razem mnie dezorientuje. I znowu mi się jedynie zdaje, że skoro do odwiecznej powinności ludzi polityki należy ciężkie bankietowanie, balowanie i operetkowanie – bo tylko w takich okolicznościach wykluwają się najlepsze decyzje istotne dla kraju – to nadawanie tym igraszkom charytatywnego charakteru jest nadużyciem. Prawdziwej dobroczynności rozgłos szkodzi i lepiej jej nie łączyć z piciem wódki pod doniosłymi pretekstami. Jednakowoż odpierając własną malkontencję przyznaję, że były dwie rzeczy, które naprawdę podobały się mi w "Sheratonie" tamtej nocy. Otóż, jak sama nazwa wskazuje, minister Jacek Piechota miał na nogach parę butów. Jakież to były buty! Winszować każdemu: z boku profil myśliwca Mirage; te same czuby widziane z góry przypominały dziób Titanica; rufy panaministerialnych trzewików były niczym obłości pokrywy bagażnika Volkswagena New Beetle. Byłem tym obuwiem tak zauroczony, iż ośmielam się prosić. Jak Pan Minister je nieco wykoślawi – to zamiast zaśmiecać pawlacze – niech Szanowny Pan Minister buciki w torebkę foliową zapakuje i pozostawi u ministerialnego wykidajły, z moim nazwiskiem. Jeżeli buciki są numeracji 42, obiecuję te śliczności nosić z dumą, aż dziury się na podeszwach wytrą. Z poważaniem i z wdzięcznością. *Cytaty za broszurą zapraszającą na pokaz. Fot. ŁUKASZ BANASIK Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Premier Miller wspiął się na wyżyny męża stanu. Uratował go przed zjazdem w dół piątek, 13 grudnia. Pierwszy dzień traktatowego ciągu wuniowstąpienia. Drugi 13 grudnia fartowny dla Polski. • Jeszcze zanim premier dociągnął RP do pomyślnego szczytu UE w Kopenhadze, pokonał Andrzeja Leppera i Adama Małysza w walce o tytuł "Człowieka Roku" tygodnika "Wprost". Dołączył tym do tak zaszczytnego, wygranego wcześniej, grona, jak m.in.: Andrzej Olechowski, Bronisław Geremek, Jerzy Buzek, Marian Krzaklewski. Dodatkowo w końcu roku zajął prestiżowe dziewiąte, a pierwsze wśród polityków, miejsce w rankingu najseksowniejszych Polaków. Jako jedyny polityk odnotowany został w fantazjach erotycznych obywatelek RP. • "Teraz Kurwa Oni", "Spieprzaj dziadu", "Małczat sobaki", "Wypierdalaj chamie" – to najnowsze semantyczne zdobycze krajowego języka politycznego wypracowane przez opozycyjne elity. • Okazało się, że Kaczory potrafią wzlecieć. Brat Lech poszybował na fotel prezydenta Warszawy kopiąc geriatryczny stołeczny SLD i Andrzeja Olechowskiego. Brat Jarosław obsadził się na najważniejszych stanowiskach PiSuaru. Obaj ogłosili swój program na wybory roku 2005. Ich prezydent i ich premier. • Czy papa będzie miał siłę posunąć Paetza? – o wynik personalnych popychanek w watykańskiej centrali zakładali się wierni Kościołowi kat. podczas Wielkiego Tygodnia. Emocje były większe niż przy wypełnianiu kuponów lotka, gdzie można było trafić aż 12 milionów zetów. Ale stawką watykańskich zakładów była dupa arcybiskupa, wartość w naszym kraju bezcenna. Wygrali obstawiacze siły papieskiego posuwu. • Salceson watykański i inne wyroby ze zwierzęcej padliny wykonane wedle receptury gotującej papieżowi siostry Ludmiły na dobre zagościły w krajowych delikatesach. Diablo drogie, ale opatrzone imprimatur Stolicy Apostolskiej. To jedyny trwały ślad po czerwcowej pielgrzymce papieskiej i głoszonych podczas niej naukach. Pod koniec roku premier Miller zaprosił pana papieża na kolejną pielgrzymkę. Rzeźnicy już zacierają ręce. • Odbyły się wybory samorządowe. Po długotrwałym, niczym na Florydzie, liczeniu głosów ogłoszono ich wyniki. Wszyscy poczuli się wygrani i zadowoleni. • Miał w 2001 r. wszystko. Swój parlament, swój rząd, swój niezależny, samorządny związek zawodowy. Darmową, służbową willę, stałe dostawy ulubionych cygar i grappy. I nagle Maryjan w głosowaniach padł. I po porażce na kongresie "Solidarności" znalazł się chłop bez posady, chaty i podarunków. Aby uratować swego lidera przed bezrobociem albo co gorsza upokarzającą posadą wykładowcy, Komisja Krajowa NSZZ "Solidarność" utworzyła nowe stanowisko pracy – samodzielnego specjalisty ds. dialogu i polityki gospodarczej. I teraz zezuje na prawo i lewo, do jakich struktur międzynarodowego ruchu związkowego przegranego Maryjana wypluć. Za pierwszej komuny dla takich były ambasady w Mongolii i Albanii. • Wyleniał Wałęsa. Zrzucił wąsy na lato i już mu nie odrosły. W zeszłym stuleciu "NIE" proponowało mu wielkie pieniądze za przynajmniej ich częściowe ogolenie. Teraz nie warte są nawet wystawienia ich na powiatowej aukcji. • Wąsy zgolił też przewodniczący klubu parlamentarnego SLD Jerzy Jaskiernia. Miał już dość częstego, upokarzającego mylenia go z Wałęsą za granicą. • Wąsów nie zgolił, ale zrezygnował z posady prezesa dumnie brzmiącej Unii Polityki Realnej Janusz Korwin-Mikke. Na rzecz jakiegoś chłopczyka. Ten ma z góry przejebane. Aby zaistnieć, już nie wystarczy mu muszka. Minimum to kabaretki i szpilki. • Nie zmógł go biskup-generał Głódź, nie zmogła "Rzeczpospolita" ani dywersyjna akcja Purpurowej Eminencji Glempa na rzecz Radia Józef, ani demaskujący reportaż telewizji publicznej. Ani nawet seria naszych publikacji. Ojciec Chrzestny Radia Maryja czuje się doskonale. Wystąpił właśnie o koncesję na telewizję satelitarną i na pewno ją otrzyma. • Sejm RP osiągnął najniższe na przełomie wieków notowania poparcia społecznego. Wedle CBOS tylko 21 proc. Pomimo że pracował regularnie, z przerwami jedynie na niespodziewane blokady lepperowców i wyskoki Gabriela Janowskiego. Raz tylko jedyny Sejm RP zgodnie przerwał swe obrady. Kiedy w telewizorze skakał Małysz w Salt Lake City. • Panowie posłowie podskakiwali, blokowali i lali się po twarzyczkach. W minionym roku oberwali: pan poseł Antoni Stryjewski z LPR od eksposła Władysława Frasyniuka z Partii ludzi mądrych. Pan poseł Waldemar Borowczyk z Samoobrony od działacza NSZZ "Solidarność" szczebla centralnego oraz od sejmowego kolegi pana posła Zbigniewa Komorowskiego z PSL. Dodatkowo poseł Borowczyk doznał urazu nóg podczas wypadku sejmowego samochodu. Wtedy też przewodniczący Lepper doznał złamania prawej ręki, co uczyniło go bardziej lewostronnym. Posłanki jeszcze po twarzyczkach sobie nie dawały. Masowo za to demonstrowały wydatne cycki podczas charytatywnych pokazów mody. • Zdechła Mumia Wolności. Jej historyczny przywódca Tadeusz Mazowiecki samointernował się ogłaszając swą polityczną emeryturę. Nie udało się jednak wyeksportować na komisarską posadę profesora Geremka. W dzień zaduszkowy dostał od prezydenta nagrodę pocieszenia – Order Orła Białego. Puste po Partii ludzi mądrych miejsce zająć ma nowa formacja. Spłodzona przez Kwaśniewskiego i Michnika w alkowie – Stowarzyszenie Ordynacka. Na razie doszło jedynie do kilku stosunków przerywanych. • Schudł pan przewodniczący Lepper. W chwili zamykania tego numeru ubyło mu przynajmniej dziesięciu posłów z parlamentarnego klubu Samoobrony, co sprawiło, że w sejmowym rankingu mocarz spadł poniżej kurduplów Kaczyńskich. Dodatkowo okazało się, że jeszcze udają mu się jedynie blokady sejmowej mównicy. Dróg – już nie. • Seria rozwodów wstrząsnęła katolicką Ligą Polskich Rodzin. Odeszła frakcja Macierewicza, koło adoracji Jana Łopuszańskiego, wyskakiwał Gabriel Janowski. Wedle posłanki Grabickiej, kierownictwo LPR to "oszuści i krętacze", a triumwirat Wrzodak–Giertych–Kotlinowski to "banda trojga". • Poinformowano, że pełniący obowiązki europejskiej partii centroprawicowej Platformersi rozpadną się dopiero po marcowym kongresie. • Nic tak jednak nie wstrząsnęło społeczeństwem jak odwołanie trenera i selekcjonera narodowej reprezentacji piłki kopanej Jerzego Engela po koreańskiej sromocie. I rychło potem nagła dymisja Zbigniewa Bońka. Nerwowo prowadzone po tym wszechnarodowe konsultacje wykazały, że ławka rezerwowa trenerów kadry krótka jest jak ława kadrowa SLD. • Chłopem roku 2002 został gospodarz Adam Chrabąszcz ze wsi Mietel na szkieletczyźnie. Co prawda ledwo przeskoczył test z wiedzy rolniczej, ale za to w strzelaniu z bata, kręcenia powróseł, młócce cepem, rzutem podkową do celu okazał się najlepszy. Drżyj, konkurencjo z UE! • Zmęczone łataniem poawuesowskiej dziury budżetowej i chroniczną recesją społeczeństwo zminimalizowało swe aspiracje finansowe. Wedle CBOS, statystyczny obywatel RP zadowoliłby się kwotą 765 zetów miesięcznie na statystyczną gębę. Statystycznie takiej gębie brakowało w 2002 r. ok. 100 zetów. Wyobrażeniem reklamowanej "odrobiny luksusu" dla ankietowanego społeczeństwa jest pensja w wysokości 1800 zetów miesięcznie. Ciut więcej, niż wynosi płaca minimalna w Portugalii. • Wygraliśmy cichą wojnę w Afganistanie. Ujawniono, że nasze specoddziały nader szybkiego reagowania, które po półrocznych przygotowaniach dotarły do Afganistanu, zabrały w ekwipunku jaja. Nie były to jajeczka wąglika czy innego biologicznego paskudztwa, lecz katolickie wielkanocne jaja kurze. Po okopaniu się i ulatrynowieniu nasza armia przystąpiła do tego, co najlepiej potrafi – malowania jaj wielkanocnych. Pomalowane w barwy narodowe i wojenne wywarły wielkie wrażenie na muzułmańskich sojusznikach i skutecznie poraziły wroga. • Cichutko gasła pampersowo-katolicka TV Puls, po wyssaniu przez pampersów 200 milionów ze spółek skarbu państwa. Padła prawicowa gazeta "Życie", po strajku generalnym nieopłacanych dziennikarz. O lud walczy lewicowa, biedna "Trybuna". • Szczyt hucpy w III RP. Barbara Lundberg, była amerykańska prezeska polskiego "Elektrimu", zwróciła się do Sądu Pracy o odszkodowanie w kwocie 2 milionów dolarów. Na tyle wyceniła swój wkład w upadek dobrze przed jej prezesowaniem prosperującej firmy. • Szczytem odwagi dziennikarskiej było w minionym roku ujawnienie przez "Gazetę Wyborczą" najnowszego naukowego odkrycia. Jąkanie się spowodowane jest ukrytą wadą mózgu. • Notowania SLD–UP spadły z 41,0 proc. podczas wyborów parlamentarnych w 2001 r. do 31 proc. Pod koniec grudnia poparcie dla rządu Millera wynosiło 29 proc. Mniej niż dla rządu Buzka po ponadrocznym rządzeniu. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gożki Miodek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Fruwające gównojady" Wybieram się wraz z całą familią do Polandu. Za chińskiego boga nie mogłem zrozumieć, dlaczego przeloty oferowane przez LOT są droższe od innych przewoźników. Tłumaczyłem sobie to w ten sposób, że mają spory kredyt do spłacenia za kupno samolotów. Gdybym nie czytał "NIE", nigdy bym pewnie nie wpadł na to, że ja kupując bilety dla siebie i rodziny muszę zapłacić za rabaty, które dostają eks-Buzkowcy. Gdybym był patriotą, mój patriotyzm kosztowałby mnie około 800 dolców, chyba to wystarczy na pokrycie 90-procentowej zniżki Płażyńskiego. Wybrałem FinnAir. Swoją drogą to oni mają tupet. Latając służbowo, będąc przy korycie używali Lufthansy, British Airways czy też innych linii, a teraz raptem pokochali LOT. Wniosek nasuwa mi się jeden. Za szmal podatnika nie chcieli latać z pospólstwem, bo mogli być rozpoznani, nie daj Boże, więc cena nie odgrywała roli. Lecąc prywatnie LOT też jest dobry, zwłaszcza jeśli dostaje się 75 lub 90 proc. rabatu. Obiecuję sobie, że do Polski nie będę latał LOT-em pomimo wygody (non stop), a do Polski przyjadę w czapce VirginAtlantic, może dostanę od nich zniżkę za reklamę, zwłaszcza że wykonałem wiele prac dla tej firmy. Andrzej Gajewski, Stamford CT Proponujecie mało skuteczne rozwiązania afery gównojadów pasożytujących na LOT. Co z tego, że NIK ich obsobaczy? Zwracam się publicznie do ministra finansów, pana Marka Belki, by wdrożył wobec tych podatników postępowanie karno-skarbowe. Należy przejrzeć, zweryfikować i poprawić ich PIT-y, i to do 5 lat wstecz. Otrzymane z LOT-u gratyfikacje należy podopisywać w rubryce "dochód" i wyegzekwować natychmiastową (z karnymi odsetkami!) dopłatę różnicy w podatku dochodowym od osób fizycznych, a następnie ukarać najwyższą grzywną za oszustwo podatkowe, i to za każdy sfałszowany PIT z osobna. To są wszystko osoby, które okradają nas świadomie, dlatego żadnej taryfy ulgowej! Nawet gdyby Gronkiewicz-Waltz rozliczała PIT wraz z Duchem Świętym! Urzędnik LOT, który choć raz złożył podpis pod takim dokumentem, powinien natychmiast dyscyplinarnie stracić pracę! Panie wicepremierze Marku Pol, proszę, by okazał się Pan gospodarnym i praworządnym poznaniakiem. Nuż kurwa, niech się coś w końcu zacznie dziać! Jeżeli nie potrafimy wypracować więcej pieniędzy, to chociaż nie pozwólmy się okradać! Maciej Kędzior, Poznań "Mazur watykański" Ciekawe, jak zareagowałby nasz rząd i kler, gdyby Kościół Zjednoczony Moona ustanowił w Polsce trzy okręgi administracyjne: Północny z siedzibą w Gdańsku, Centralny z siedzibą w Łodzi i Południowy z siedzibą w Krakowie, oraz przysłał swoich "urzędników". Ponieważ kościół Moona nie ma z Polską "konkordatu", uznalibyśmy to za próbę mieszania się do naszych spraw. Konkordatu z Watykanem Rosja nie ma, dlaczego zatem nasz rząd wpieprza się w sprawy wewnętrzne Rosji. Pikanterii dodaje fakt, że czyni to rząd podobno lewicowy, podobno aspirujący do Unii Europejskiej i podobno zabiegający o poprawę sąsiedzkich stosunków z Rosją. L. L. (e-mail do wiadomości redakcji) Niedawno prasa pisała o haniebnym traktowaniu Polaków na lotnisku u wielkiego brata USA. Jakoś nie było słychać, by prezydent czy premier wzywali na dywanik ambasadora USA. Natomiast przy jakimś klesze wielkie aj-waj. Wiadomo, Kwach olewa wyborców, bo to już jego ostatnia kadencja, ale opinia przypnie się do nazwiska i Jolka po nim dynastii nie podtrzyma. S. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Obiecywałem się już nie denerwować poczynaniami naszych polityków, ale to, co się dzieje wokół wydalenia czy niewpuszczenia do Rosji jednego pół-Polaka, przyprawia mnie o mdłości. Setki Polaków mających wizy było zawracanych z angielskiej i nie tylko angielskiej granicy. Wtedy nasze władze nie pisnęły ani jednym słowem. Natomiast jak jeden czarny, watykański konkwistador zostaje cofnięty na granicy, w sprawę angażuje się MSZ, premier oraz prezydent! Dziura budżetowa – zaprasza się ojczulka z Watykanu. Najlepsi kumple: Miller, Pieronek, Kwaśniewski i Glemp. Przy każdej uroczystości na pierwszych miejscach panowie z SLD na przemian z czarnymi lub purpurowymi. Czy to jeszcze Polska czy już Klechistan? C. K. (e-mail do wiadomości redakcji) Lepper rośnie Jeden niebłahy szczegół spędza mi sen z powiek. To polityk znany jako Andrzej Lepper. Nadchodzi moment, by autentycznie się go bać. (...) Od czasu wejścia ze swoim ugrupowaniem do parlamentu nabrał większej ogłady politycznej niż prezydent Wałęsa w trakcie całej swej misji politycznej, z prezydenturą włącznie. Andrzej Lepper nie jest już krzykliwym buntownikiem, starannie dobiera słowa i unika potknięć w stylu "afery talibskiej". Zresztą nikt już zdaje się nie pamiętać o Klewkach. Pan Andrzej mówi to, co tłumy chcą usłyszeć. Śledząc jego wypowiedzi w porannym programie Radia "Zet" z przerażeniem stwierdziłem, że mógłbym mu uwierzyć. Jego zapewnienia o tolerancji, poszanowaniu mniejszości narodowych, poparciu jednako dla rolników polskich i Unii Europejskiej... Jego spokojny, stonowany głos i rzeczowa w sumie argumentacja wywołały we mnie obawy, że oto być może nadchodzi czas jego i jemu podobnych. Brak zdecydowania koalicji rządowej, co do konieczności wprowadzenia zmian w gospodarce, które mogłyby doprowadzić ją do stanu "używalności", spowoduje, że Samoobrona stanie się niebezpieczna. Pod bokiem uśpionych partii i partyjek rodzi się potężna, niebezpieczna siła. SLD, które sprawia wrażenie mimo wszystko zadowolonej z tego, co robi, nie bierze chyba zbyt poważnie pana Leppera i jego nowego, wykreowanego w tak krótkim czasie wizerunku polityka, który pociągnie za sobą tłumy. Mniejsza, że na zgubę SLD. Poważniejszy problem będziemy mieli my wszyscy, wcześniej lub później. Jarosław Milewczyk (e-mail do wiadomości redakcji) Pilnie poznam Zgodnie z obowiązującymi wartościami chrześcijańskimi, tylko w celu szybkiej i skutecznej prokreacji pilnie poszukuję pracowitej i płodnej polskiej partii lewicowej. Ślub konkordatowy na trzeźwo wykluczony. Partie niejednokrotnie rozwiedzione, ligi, kaczory, platformy, chłopy różnych maści i inne zboczone sojusze nich nie piszą, gdyż i tak ich rozpoznam po zapachu, programach i odchodach. Zawiedziony (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedźcie, ofiara spełniona Kolekcjonujemy księży, którzy zabijają ludzi na drogach i odjeżdżają nie udzielając pomocy. Boh trojcu lubit. Po Ani Betlei przejechanej – naszym zdaniem – przez biskupa Białogłowskiego w Połomi pod Rzeszowem i Tadeuszu M., któremu proboszcz z Werbkowic pod Zamościem dowalił tak, że aż odpadła mu głowa – następna ofiara. Tym razem w Skarżysku – nomen omen – Kościelnej. Pętający się po drodze przechodzień dostał się pod koła autka proboszcza, który nie miał prawa jazdy. Koło godziny ósmej wieczorem 17 listopada w Skarżysku Kościelnej (koło Skarżyska-Kamiennej) 49-letni Józef Baicki wracał z roboty do domu. Droga, którą szedł, jest prosta jak laserem sieknąć. W dodatku po zmroku oświetla ją rząd latarni. Tego wieczoru widoczność była dobra, asfalt lekko wilgotny. Niedawno przestało kropić. Józef tego dnia miał do domu nie dotrzeć. Tą samą drogą i o tej samej porze jechał czerwoną S˘kodą Octavią kierowca. Wszystko wskazuje na to, że był nim ksiądz Andrzej Madej z parafii w Adamowie. Najprawdopodobniej nie zauważył idącego bokiem Józefa Baickiego. Być może jechał za szybko. Centralnie przydzwonił w pieszego. Świadek z domu, obok którego doszło do wypadku, twierdzi, że kierowca zatrzymał samochód parę metrów dalej, wychylił się przez okno samochodu i dał gazu. Inni, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że wyszedł z samochodu, zamachał rękami, wsiadł i odjechał. Na drodze pozostało porozsypywane szkło, ślady hamowania i ciężko ranny człowiek. Tuż po ucieczce kierowcy na miejsce przyjechała policja. W chwilę po niej na sygnale podjechała erka. Józef jeszcze żył. Reanimacja trwała ponad godzinę. W szpitalu przez kolejnych kilkadziesiąt minut walczono o jego życie. Nieskutecznie. Gdyby kierowca nie uciekł z miejsca wypadku i udzielił pomocy, możliwe, że Józef nie osierociłby czwórki dzieci. Puk, puk, tu ksiądz W ponad dwie godziny po zdarzeniu, gdy Józef jeszcze leżał na stole operacyjnym, do komisariatu w Skarżysku-Kamiennej przybył czerwoną S˘kodą Octavią z rozwalonym przodem ksiądz Andrzej Madej. Z rozbrajającą szczerością stwierdził, że chyba najechał na psa. Stróżom prawa trochę dziwne wydało się, że wielebny przybywa do komisariatu w tak błahej sprawie. W dalszej rozmowie padre wyznał, iż podejrzewa, że chyba jednak nie był to pies, ale śpiący przy drodze człowiek. Księdza poddano badaniu alkomatem. Był trzeźwy. Funkcjonariusze zamknęli księdza na 24 godziny, dotarli do świadków. Zabezpieczyli na policyjnym parkingu uszkodzony samochód. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się od policjantów, że ze wstępnych oględzin wynika, iż jest to ten sam pojazd, który potrącił Józefa. Znalezione części w miejscu zdarzenia pasują do braków w aucie. Już w komisariacie okazało się także, że Madej w ogóle nie powinien był siadać za kółko. Sąd w Starachowicach zakazał mu prowadzenia pojazdów. Świadkowie, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że prawdopodobnie ksiądz siedziałby na dołku dłużej, gdyby nie fakt, że do komisariatu wszedł dygnitarz Kościoła katolickiego. Zaraz potem widziano, jak obaj opuszczają budynek psiarni. Ludzie, z którymi gadaliśmy, twierdzili także, że do komisariatu przybywali inni księża. Wiadomość tę zdementował rzecznik prasowy komendy twierdząc, że nic o wizycie biskupa ani księży nie wie. Ludzie mówią Skarżysko Kościelna to mała miejscowość. Ma niecałe 3 tysiące mieszkańców. Ksiądz Madej jest znany tutejszej społeczności. Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że dwa lata temu ksiądz urzędował w tutejszej parafii. Znany był ze swojego zamiłowania do alkoholu. Świadkowie twierdzą, że na plebanii dochodziło do burd. Szyby wypadały z okien. Ze środka dochodziły krzyki. Proboszcz tejże parafii Stanisław Lachtara w rozmowie z nami potwierdził, że Madej był wikariuszem w jego parafii. Stamtąd po roku awansowano go na samodzielne stanowisko. Stwierdził również, że dochodziły go słuchy, iż Madej jest „ciężki w obyciu”. – Wiadomość o jego awansie do Adamowa przyjąłem nawet z pewnym zadowoleniem – dodał na koniec rozmowy. Proboszcz Daniel Kobielecki z Mielca, gdzie Madej urzędował przed przyjściem do Skarżyska Kościelnej, nie był już taki skory do rozmów. Stwierdził, że nie będzie udzielał wywiadów. Prokuratura coś tam bada Sprawą zabójstwa – bo jak inaczej można to nazwać – zajęła się Prokuratura Rejonowa w Skarżysku-Kamiennej. Przeprowadzono sekcję zwłok, by jednoznacznie stwierdzić, co było przyczyną zgonu Józefa Baickiego. Najbliższej rodzinie nie podano żadnych ustaleń. Żonie nie okazano nawet zwłok do rozpoznania! Niemniej jednak próbki krwi Baickiego wysłano do krakowskiego instytutu. Badanie ma wykazać, czy był trzeźwy. W dniu, w którym dzwoniliśmy do prokuratury, wyników jeszcze nie znano. Ze strony Skarżyska-Kamiennej sprawę prowadzi prokurator Cichocka. Postawiła księdzu zarzut z art. 244 k.k., który mówi, że: kto nie stosuje się do orzeczonego przez sąd zakazu zajmowania stanowiska, wykonywania zawodu, prowadzenia działalności lub prowadzenia pojazdów albo nie wykonuje zarządzenia sądu o ogłoszeniu orzeczenia w sposób w nim przewidziany, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Czyli pani prokurator w rozjechaniu człowieka, ucieczce z miejsca zdarzenia, niepowiadomieniu policji, pogotowia i w nieudzieleniu pomocy ofierze wypadku doszukuje się tylko tego, że padre miał zakaz prowadzenia pojazdów! Czyż przy tak silnych poszlakach nie umiano, czy nie chciano zgromadzić dowodów? Próbowaliśmy porozmawiać z prokuratorką, ale skierowała nas do swojej szefowej Teresy Szwagierek. Ta z kolei rozmawiała z nami dość niechętnie. Stwierdziła jedynie, że na tym etapie śledztwa nie może udzielać zbyt wielu informacji. I jeżeli prokuratura ustali coś więcej, to dodadzą księdzu zarzutów. Pozostaje czekać Ludzie w Skarżysku Kościelnej nie wierzą w sprawiedliwość. Uważają, że księdzu uda się uniknąć odpowiedzialności. W sumie już mu nieźle idzie. Chodzi przecież po wolności. Ludziska powiadają, że teraz przed prokuraturą widuje się księży i biskupów. Gdyby ktokolwiek inny jechał samochodem bez uprawnień, walnął człowieka i zbiegł z miejsca zdarzenia, to posiedziałby co najmniej do sprawy. Ale praktyka w Pomrocznej pokazuje, że ksiądz jako nadobywatel może liczyć na specjalne traktowanie. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dumni jumacze kółek Polacy to złodzieje i żołdacy – ogłasza największy opiniotwórczy tygodnik Niemiec. W stolicy Europy Berlinie sztandarowym pismem liberalnej inteligencji – głosem nowych Niemiec – jak pisze krakowski "Tygodnik Powszechny", jest hamburski "Die Zeit". Nic by mnie to nie obchodziło, gdybym przechodząc w ostatni Wochenende obok kiosku nie zerknął w stronę frontowej strony "Zeita". Halt! Poczułem ciepławą, słodkawą bezsilność, jakby na mnie nasrali. Rozpoznałem bowiem siebie obok dość nielewicowego w wymowie tytułu: "Wrodzone przesądy". Za 3 euro stałem się jednym z 2 milionów niemieckich czytelników "Die Zeit". Gerhard Haderer – taki niemiecki Witold Mysyrowicz, odmalował mnie jak buca w fioletowych dresach adidasa podrobionych przez Chińczyków. Kałdun wylewa mi się znad przewiązującej gacie kokardki. Obwieszony jestem dwoma krucyfiksami, a do tego w grabie mam ukradzioną kierownicę. Pośród Szwedki słodkiej minetki, Włocha, co proch strzelniczy kocha, Francuza, Niemiaszka i Angola, trzech parasoli, klęczę sobie w rozchełstanej flanelowej koszuli. – Mein Got! – krzyknął kioskarz sprzedający gazetę porównując karykaturę z oryginałem. Rysunek ten był wykombinowany jako ilustracja ankiety na temat tego, co narody Europy mniemają o narodach Europy, do których Polacy też zostali zaliczeni. Skoro mamy wakacje, to opinie cytowane przez hamburski tygodnik, które wzbierają w naszych europejskich braciach, kiedy widzą polski paszport, muszą Polaków interesować. Belgowie o Polakach: Złodziejaszki i płaczki. Duńczycy o nas: Złodzieje i żołnierze niewarci zaufania, chcący prawdopodobnie ukraść nam Bornholm. Niemcy o nas: Żyją z kradzieży niemieckich samochodów i są płaczliwie dumni ze swojej tragicznej historii. Anglicy o Polakach: Starzy sprzymierzeńcy. Nowi sprzymierzeńcy – niepewni ani nas, ani siebie – rzec można dupowłazy. Francuzi o Polakach: Przyjemni gastarbeiterzy pełni nostalgii, zawsze pijący o jednego za dużo. Włosi o nas: Odwieczni czarnorynkowi robotnicy, nieokrzesani, naiwni, ale jednakże bądź co bądź jak my – katolicy. Austriacy: Mroczne mruki krad-nące samochody na wakacje, ale również doskonali pomywacze karoserii i talerzy. Polacy o Polakach zdaniem "Die Zeit": Gościnni, bezpośredni – gdzie dwóch Polaków, tam dwa poglądy – dużo improwizujemy – małośmy zdyscyplinowani. Hiszpanie o nas: Wolni najmici. Holendrzy: Niebieskie ptaki bez kręgosłupa. Aby nie wypadło to jednostronnie i nieobiektywnie, hamburczycy zbadali też, na co my jesteśmy uczuleni w stosunku do innych nacji. Zdaniem Niemców, Polacy myślą o Niemcach: Hałaśnicy nie do zniesienia robiący wszystko wedle przepisów. Zdaniem Niemców, polski stereotyp Belga to: W połowie Francuzi, ospali jak Francuzi i powolni jak Francuzi. O Duńczykach ponoć myślimy: Wieśniaki nudne jak ich pogoda. O Anglikach: Energiczni konserwatyści – wyspiarze, a nie Europejczycy. O Francuzach: Żarłoki, żabojady, pełni fantazji nacjonaliści. O Holendrach: Nieskomplikowani ze skomplikowanymi normami moralnymi. Przyjemni w kontaktach, życzliwi, porządni. O Włochach: Hałaśliwi, chaotyczni, przyjaźni, lekkomyślni ze skłonnością do podwójnej moralności. Austriacy: Gorsza odmiana Niemca z trochę inną przeszłością i kompleksami. Oraz o Hiszpanach: Pełni tempe-ramentu, energii, kolonialnej wystawności oraz na co dzień urągający katolicyzmowi. Konkluzją niemieckiego artykułu jest, że tego, co inni o nas myślą, nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Co do tego, co my myślimy, zdaniem Niemców, o cudzoziemcach, to też nie wiemy, skąd oni to wiedzą. Pewne jest tylko, że w tej wspólnej Europie my im śmierdzieć będziemy, co jest właściwą korzyścią, którą Unia odniesie z polskiej akcesji. Chcemy jednak bezczelnie rozedrzeć mordę – bowiem lewicowemu, libertyńskiemu, germańskiemu pismactwu nie godzi się utrwalać narodowych stereotypów pod pozorem walki z nimi. Nawet jeśli jest mu przykro, że nie poszliśmy po pokój ze Schröderem, ale na wojnę z Bushem. Ficken Sie sich. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nakryj radnego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ryby palce liżą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polpic Średnio jest dwa lub trzy razy więcej chętnych do startowania w wyborach samorządowych niż miejsc na listach. Rodzi to mniejsze lub większe konflikty między młodzieżą, która chce wreszcie zaistnieć, oraz starszyzną, która młodym nie dowierza. Ścierają się różne interesy w SLD, zaczynają trząść układy oraz stołki pod tyłkami. Po ułożeniu w nakazanym terminie list i zatwierdzeniu ich przez rady powiatowe nagle dół dostaje faksy z nowymi wytycznymi z góry. Zaczynają się te same jaja, co przy wyborach parlamentarnych. Chodzi o to, że w koalicji z SLD jest Unia Pracy i na listach mają się znajdować jej kandydaci. A także 30 proc. kobiet. Co robić z Unią? Dowiadujemy się, że w naszym Kłobucku powinny znajdować się struktury UP wraz z jej pełnomocnikiem i mamy obowiązek, powtarzam obowiązek, uwzględnić ich członków na naszych z trudem wypracowanych listach wyborczych. W wyborach do parlamentu kandydatka UP w naszym powiecie weszła do Sejmu na plecach Sojuszu. To my organizowaliśmy festyny, pikniki przedwyborcze, spotkania z wyborcami, wieszaliśmy plakaty. Przecież od czarnej roboty są członkowie SLD, a w ogóle to jest koalicja SLD–UP i mamy pracować na wynik koalicji. Przez kolejne 10 miesięcy od wygranych wyborów parlamentarnych pani poseł nie pokazała się w Kłobucku. No bo po co. Może w Warszawie, gdzie wymyślono takie bzdurne zasady współpracy koalicyjnej, jest i istnieje UP, jednak u nas jej fizycznie i praktycznie nie ma. Prosiliśmy o nazwiska kandydatów oraz ludzi, którzy będą pracować w komitetach wyborczych. Pan pełnomocnik zrobił wielkie oczy i stwierdził, że jedyne, co on wie, to to że chce startować do sejmiku samorządowego. Dzwonimy, wysyłamy do pana pełnomocnika pisma z ponagleniem o listę, a on swoje – on musi startować do sejmiku i reszta nie interesuje go za bardzo. W połowie lipca listy nasze pojechały do zatwierdzenia na Śląsk i zostały odrzucone z braku kandydatów UP. Nie pomaga tłumaczenie, że u nas, jeśli istnieje UP, to jest gdzieś głęboko zakonspirowana. Kandydaci UP na listach mają być, czy to się nam podoba, czy nie. A jak na listach nie będzie UP, to listy nie będą zatwierdzone. I kiszka, my swoje, że UP u nas nie ma albo że jest ona wirtualnym tworem z panem pełnomocnikiem, a Śląska Rada, że góra kazała umieścić UP. Wynika z tego, że my to jesteśmy barany z dołu i mamy ślepo wykonywać to, co każe góra. Ale góra chyba zapomniała, że to my na dole wypracowaliśmy w głównej mierze wynik wyborczy SLD w wyborach parlamentarnych. To ludzie SLD oraz sympatycy głosowali na SLD, a nie na UP. Świadczy o tym choćby wynik wyborczy obu partii. Poza tym, to my na dole, tj. członkowie SLD, musimy tłumaczyć ludziom to, co robi rząd na górze. A rząd wcale nie pomaga nam przed wyborami samorządowymi swoimi posunięciami. Unia Pracy w dotychczasowej swojej działalności nic nie zrobiła dla Kłobucka, bo jej po prostu tu nie ma i nie będzie, a my znowu będziemy musieli oddać nasze miejsca na listach dla ich naprędce wymyślonych kandydatów. Bo tak kazała góra. Nasi ludzie z SLD podsumują nas na spotkaniach w kołach i stwierdzą, że jesteśmy patałachy, które nie potrafią wyciągnąć nauczki z wyborów parlamentarnych, że władze Sojuszu są ślepe na to, co dzieje się na dole i żebyśmy spadali do UP albo nieboszczki AWS. I to będzie prawda. Góra po wyborach samorządowych może się obudzić z ręką w nocniku, ale my za to obudzimy się z głową w kiblu z zimnym prysznicem zgotowanym przez władze Sojuszu nie mającego zielonego pojęcia, co dzieje się na dole. I tyle. Rafał Orłowski SLD Kłobuck Kim Ir Papa Do napisania paru słów skłoniła mnie histeria na punkcie papci. Trudno jest pojąć, że w XXI wieku w środku Europy może powstać takie zjawisko, wyśmiewane zresztą na Zachodzie. Przed wieloma laty śmialiśmy się do rozpuku z głupich i zacofanych Koreańczyków, których histerię na punkcie ich wodza Kim Ir Sena obejrzeliśmy w filmie dokumentalnym pt. "Defilada". O wodzu można było tylko mówić z wyrazami uwielbienia na ustach, używając wielu tytułów. Powstawały liczne pomniki i tablice pamiątkowe z cytatami z Nauk Wodza, izby pamięci z licznymi pamiątkami. A na stadionach zbierały się tłumy dając wyrazy uwielbienia. Czy widzicie Państwo pewne analogie? Bingo. (...) Stopień paranoi związanej z papcią osiągnął u nas tak duże rozmiary, że Koreańczycy mogą nam zazdrościć. Teraz w Europie Zachodniej ogląda się reportaże z Polski w stylu mniej więcej "Defilady". Wielu znajomych z Zachodu mi o tym opowiada, nie mogąc tego pojąć. Jan Jakubowski, Wrocław Zapracował sobie Prezesowi Walusiowi należał się wpierdol już po prywatyzacji w Goleniowskich Fabrykach Mebli (liczba mnoga, bo wtedy to były oddziały w Szczecinie i Trzebiatowie) znanych z przemówienia pana Jurczyka z "Solidarności" w lecie 1981 r., który ogłosił w GFM w Trzebiatowie swoje sławne credo polityczne "Wykończymy komunę, potem będzie pięknie i cacy". Prywatyzację GFM pan Waluś zrobił też szybko i cacy. Podpisał umowę z firmą niemiecką "Stainhoff colection" na wyłączność handlową na terenie Polski i eksport tylko za pośrednictwem "Stainhoffa". Oddał w ich władanie całą sieć dystrybucyjną GFM. Po 2–3 miesiącach szlag trafił wszystko. Nie było zamówień, to znaczy były, ale dystrybucją mieli się zajmować ludzie "Stainhoffa", którzy obsiedli i przejęli dział zbytu no i jajco. Fabryka przez rok praktycznie produkowała na magazyn, długi rosły. "Stainhoff" część produkcji brał do swojej sieci dystrybucyjnej w Niemczech, tylko pieniędzy nikt za to nie widział. No i nastąpiła "prywatyzacja" zakładów praktycznie za długi. Właściwie to jeszcze Waluś dopłacił "Stainhoffowi", bo w magazynach towar miał większą wartość niż zadłużenie firmy, jeśli do tego doda się za niezapłacony towar pobrany przez "Stainhoffa" do własnej sieci, to Waluś ładnie się Niemcom przysłużył. Miał zostać prezesem już w niemieckiej fabryce, ale po co im zdrajca, został więc spuszczony w kanał. Józef Korwin, Szczecin Chwasty w armii Jestem emerytowanym oficerem – lekarzem. O polityce kadrowej w wojsku wiedzą dokładnie wszyscy. Długo by mówić, w jaki dziwny sposób pomimo zaledwie 40 lat życia i 21 lat spędzonych w armii odszedłem z niej. Wojsko zainwestowało w moje wykształcenie oficera, liczne kursy, naukę języka angielskiego. I wtedy ówczesny dowódca Dywizji Zmechanizowanej generał... (nie chcę nawet wspominać jego nazwiska) postanowił przenieść mnie na niższe stanowisko mimo wcześniejszych planów wyznaczenia mojej osoby na stanowisko dowódcy jednostki. (...) Płk Chwastka znam jako bardzo dobrego oficera o szerokiej wiedzy militarnej. To, że poczuł się dotknięty nieawansowaniem, też rozumiem. Być może nie pił ze ścisłym gronem generalskim. (...) Zastanawiam się, w jakiej formie powinien wyrazić swój sprzeciw? Czy zawsze brudy trzeba prać we własnym gnieździe. Może zrobił dobrze pokazując naszym "dobroczyńcom" z NATO, jak gnój i brak koncepcji polityki kadrowej panuje w WP. mjr w st. spoczynku (e-mail do wiadomości redakcji) Zagadka w kolorze blu W naszym kraju dzieje się wiele tajemniczych, dziwnych i niezrozumiałych rzeczy. Dla mnie jest taką nieprzedłużenie koncesji dla radia Blue FM z Krakowa. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stwierdziła, że miejscowe radio (krakowskie) ma zastąpić radio ESKA z... Warszawy! Po jakiego groma wciskać warszawskie radio do Krakowa! Blue FM to superradio, w którym pracują młodzi ludzie, którzy wiele dają z siebie, aby ono było takie, jakie jest. Piszę to do Was, choć nie jestem mieszkanką Krakowa. Mieszkam na Mazurach, a radia Blue słucham przez Internet. (...) Wiem, że aby "uratować" Blue FM jest już za późno. Wiem, że KRRiTV ma taką "moc", że może zrobić takie gówno, ale w tym przypadku za nic i bez żadnego powodu. Aż rodzą się retoryczne pytania: kto i ile za to wziął? Gonia (e-mail do wiadomości redakcji) "Kasta nietykalnych" W artykule "Kasta nietykalnych" ("NIE" nr 32/2002) napisałam: 8 miechów w zawiasach i grzywnę dostał niejaki Janowski, który nazwał głupkami i ćwokami strażników miejskich bezprawnie przeganiających handlarki w Zduńskiej Woli. Zgodnie z wyjaśnieniem komendanta Straży Miejskiej w Zduńskiej Woli, ustawa o ruchu drogowym oraz ustawa o drogach publicznych stanowi, iż każdy, kto chce użytkować drogę w innym celu niż komunikacyjny, musi każdorazowo uzyskać na to zgodę zarządcy drogi. Handlarki w Zduńskiej Woli nie uzyskały takiej zgody, wobec czego przeganianie ich odbywało się "prawnie". AGNIESZKA WOŁK-ŁANIEWSKA Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak wychodzi z morza Przychodzi baba do lekarza z międzynarodową konwencją w dupie. „Co pani jest?” – pyta lekarz. „Dyrektor urzędu morskiego”. By móc pływać na statku, marynarz co pięć lat musi przechodzić szkolenia w zakresie bezpieczeństwa na czterech podstawowych kursach: indywidualnych technik ratunkowych, czyli samoratowania się, przeciwpożarowym, ratownictwa medycznego i behapowskim, oraz mieć z tych szkoleń odpowiednie certyfikaty. Nakłada to jako obowiązek Międzynarodowa Konwencja o Wymaganiach w Zakresie Wyszkolenia Marynarzy, Wydawania Świadectw oraz Pełnienia Wacht (Konwencja STCW 78/95) oraz polska ustawa o bezpieczeństwie morskim. Dzięki tym szkoleniom Polska znajduje się na tzw. białej liście IMO (International Maritime Organization), co znaczy, że nasi marynarze uznawani są przez inne kraje za w pełni fachowych i przeszkolonych. A większość polskich marynarzy pracuje pod obcymi banderami. Ośrodków szkolących jest w kraju kilka. Najbardziej znane i najbardziej renomowane to Ośrodek Szkoleniowy Ratownictwa Morskiego działający przy Wyższej Szkole Morskiej w Szczecinie oraz ośrodki szkolenia ratowniczego i przeciwpożarowego utworzone przy Akademii Morskiej w Gdyni. Większe i mniejsze ośrodki szkolą i wydają certyfikaty za kasę pobieraną od armatorów albo od marynarzy. Warto dodać, że mówimy tu o małych pieniądzach – np. dwudniowy kurs medyczny kosztuje 100 zł. Dyrektor na zagrodzie równy premierowi Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich podjęło uchwałę, aby olać międzynarodową konwencję i uwolnić ludzi morza od konieczności przechodzenia szkoleń i egzaminów. Od lipca 2003 r. urzędy morskie wydają certyfikaty o odbyciu przeszkolenia ratowniczego na podstawie dokumentów świadczących, że w okresie minionych pięciu lat wnioskodawca przynajmniej rok pracował na morzu. Jest to oczywiście sprzeczne z konwencją STCW, ustawą o bezpieczeństwie morskim, rozporządzeniem o kwalifikacjach marynarzy wydanym przez ministra infrastruktury. Mówiąc krótko: urzędy morskie wydają bezwartościowe papiery. Tym ułatwieniem bynajmniej nie robią dobrze naszym marynarzom. Po pierwsze, istnieje międzynarodowa policja morska nazywana z angielska Port State Control, a po drugie, istnieje międzynarodowy rynek pracy marynarzy, na którym zaciekła walka o posady odbywa się przede wszystkim między poszczególnymi nacjami. Efekt samowoli dyrektorów urzędów morskich może być więc taki, że skreślą nas z tej „białej listy” i wpiszą na „czarną”. Wówczas każda kontrola w każdym porcie może się przyczepić do każdego marynarskiego certyfi-katu. I będzie mniej więcej tak; wpływa sobie do portu w Indiach statek z polską załogą, inspekcja stwierdza, że ich papiery są niezgodne z międzynarodowymi umowami, drynda do armatora, że ma tu statek bez załogi z uprawnieniami i niech armator przyśle szybciutko inną załogę, z dobrymi papierami, bo inaczej nie wypuszczą statku z portu. Pomysł dyrektorów urzędów morskich naraża naszych marynarzy na utratę miejsc pracy. Będą więc mieli prawo dochodzić odszkodowań od polskiego rządu. Co ciekawe, polska gospodarka morska ma już podobne doświadczenie. Lekceważenie prawa i umów doprowadziło do wyrzucenia Polskiego Rejestru Statków z międzynarodowej organizacji towarzystw klasyfikacyjnych IACS, co jest najprawdopodobniej początkiem końca polskiego klasyfikatora. Wyjaśnijmy jeszcze dla porządku, cóż to takiego Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich, czyli w tym wypadku nasz prawodawca. W administracji morskiej nie ma ogniwa pośredniego pomiędzy Ministerstwem Infrastruktury a regionalnymi urzędami, czegoś takiego jak Główny Urząd Morski. Kolegium Dyrektorów jest nieformalnym organem, który powołali do życia na zasadzie dobrowol-ności dyrektorzy naczelni trzech terytorialnych Urzędów Morskich: ze Szczecina, Słupska i Gdyni. To mniej więcej tak, jak gdyby wojewodowie zwołali swoje zebranie i ignorując rząd i Sejm uchwalali prawo administracyjne. Krótki rys historyczny W styczniu 1983 r. poszedł na dno statek Kudowa Zdrój. Zginęło 20 marynarzy. Orzekając w sprawie tego wypadku Izba Morska z Gdyni stwierdziła, że akcja ratownicza przebie- gała w sposób niezadowalający, a przyczynił się do tego m.in. brak umiejętności w posługiwaniu się środkami pirotechnicznymi i w prawidłowym korzystaniu z wyposażenia pasów ratunkowych oraz niedostateczna znajomość warunków przetrwania w zimnej wodzie. W lutym 1985 r. zatonął bliźniaczy statek Busko Zdrój. Tym razem zginęło 24 marynarzy. Ta sama Izba Morska stwierdziła w orzeczeniu, że załoga nieumiejętnie obsługiwała tratwy ratunkowe i popełniła inne błędy podczas akcji ratunkowej. Izby morskie mają obowiązek wydawania profilaktycznych zaleceń na podstawie wniosków wynikających z wypadków. Zalecono więc, aby wprowadzić obowiązkowe kursy i szkolenia ratownicze, zlecić produkcję filmów instruktażowo-szkoleniowych dot. bezpieczeństwa, wprowadzić obowiązkowe, cykliczne szkolenia ratownicze nawet co 3 lata. Minister powołał ośrodki szkolenia ratowniczego, wprowadzono obowią-zek uczęszczania do nich, więc gdy w 1995 r. zaostrzono wymogi konwencji STCW, Polska mogła natychmiast im sprostać. Po tragedii promu Jan Heweliusz w styczniu 1993 r., w którym zginęło 55 osób (w tym wszyscy pasażerowie!), izba morska w orzeczeniu z lutego 1996 r. też wskazała, że na mało skuteczny przebieg akcji ratunkowej na promie miały wpływ m.in. niedostateczne wyszkolenie załogi w posługiwaniu się środkami ratunkowymi. Każdy sobie prawa skrobie W Polsce prawodawcą może być byle kto. Plotki środowiskowe głoszą, że jakiś urzędnik chciał dokuczyć jakiejś szkole morskiej, stąd pomysł tej uchwały. Ale to tylko niepotwierdzone plotki. Jednak aż strach myśleć, że wydawaniem praw, rozporządzeń, postanowień kierują prywatne animozje, a nie interes ogółu. Rozumiemy, że Marek Pol, któremu podlega administracja morska kraju, nie ma czasu zajmować się głupotami. Gdyby jednak zechciał, to doszedłby do wniosku, że kompletnie nie ma powodu, aby dość sporą grupę zawodową, jaką są marynarze (pod różnymi banderami pływa ok. 40 tys. polskich marynarzy), pozbawiać możliwości wykonywania pracy i że niekoniecznie muszą oni dołączać do milionów bezrobotnych. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Seks chóralny Burzliwy romans zakonnicy z chórzystą. Sekscesy trwają trzy lata pod okiem hierarchów. Miłość rozrywa habity. Ryszard Błaszak ma głos jak dzwon. I słuch absolutny. Anna Błaszak ma męża Ryszarda – który ma głos jak dzwon i słuch absolutny – oraz pięcioro dzieci z nim. Ma też nosa; czuje, kiedy jakaś kobieta współużytkuje jej starego. Siostra Cecylia z warszawskiego zakonu sióstr nazaretanek ma chór parafialny, bo go prowadzi, i ma oko na starszych facetów, a także żelazną wolę, z którą realizuje swe postanowienia. Wszystkie wymienione wyżej elementy zazębiły się któregoś pięknego dnia i powstało z tego trochę problemów. Tyle że Kościół kat. ma je w dupie. Państwo Błaszakowie z dziećmi to głęboko wierząca rodzina. Naturalne więc było, że skoro Ryszard Błaszak ma mocny głos i takąż wiarę, to wstąpił do chóru parafialnego prowadzonego przez siostrę Cecylię. To wzruszające, że 60-letni mężczyzna był wciąż aktywny, niechby nawet w parafialnym chórku. Już pierwsze próby pokazały, że nowy członek zrobił na siostrze prowadzącej i akompaniującej silne wrażenie. Do tego stopnia, że już po dwóch tygodniach prób w salce parafialnej przy kościele św. Stefana siostra Cecylia uznała, iż nie od rzeczy będzie spróbować prób w duecie na działce państwa Błaszaków. Duet musiał dobrze współbrzmieć, skoro próby siostra zarządziła kilka razy w tygodniu i w tym samym składzie. 45-letnia żona pana Ryszarda poczuła się nieco zaniepokojona i w kwietniu 2000 r. ucięła sobie krótką kobiecą pogawędkę z siostrą Cecylią, która choć – jak to między kobietami – przyznała się jej do diabelskich podszeptów, ale uspokoiła panią Annę, że sił jej na pewno wystarczy, by im nie ulec. Czy szatan miał szept donośny, czy siostra Cecylia była cherlawa duchem, fakt faktem, że podczas wakacyjnych wyjazdów pani Anny z dziećmi romans siostry Cecyli z panem Ryszardem rozkwitł, o czym życzliwi poinformowali zdradzaną żonę natychmiast po powrocie. Sąsiedzi z działki też nie skąpili barwnych opowieści o częstych przyjazdach dwojga, wspólnych wycieczkach rowerowych, spacerach i swoich domysłach. Co robi głęboko religijna rodzina, w sytuacji gdy chwieje się jej fundament? Tak jest, idzie na pielgrzymkę do świętego miasta Częstochowy, by – jak to określiły dzieci – "prosić o łaskę Panią Częstochowską o powrót taty do ogniska domowego". Głos tego sekstetu nie został chyba wysłuchany, skoro spotkania Ryszarda Błaszaka z zakonnicą trwały nadal. W desperacji Anna Błaszak też zapisała się do chóru wierząc głęboko, że gdy będą w tercecie, to duet jej męża i siostry nazaretanki będzie brzmiał fałszywie. Nic to nie dało. W lipcu 2001 r. udali się na wakacje: pani Błaszak z dziećmi do Łeby, a pan Błaszak z 43-letnią siostrą Cecylią do Chorwacji. Fotografie z ich pobytu świadczą dowodnie, że niewiele mieli przed sobą do zakrycia. Rok cały trwa ta nad wyraz męcząca dla rodziny Błaszaków sytuacja. Starsze dzieci przeżywają kryzys wiary, co nie dziwota, skoro są świadkami ciągłych dyskusji między rodzicami o tym, co tatuś robi z siostrą zakonną, i dlaczego go nie ma tak często w domu. Pani Anna odchodzi od zmysłów. Potem kryzys z kolei przeżywa związek zakonnicy z panem Ryszardem. W jego przekonaniu ona zdradza go z innym chórzystą. On chce zerwać znajomość i wrócić na łono rodziny, ale siostra Cecylia nie rezygnuje. Wysyła esemesy, dzwoni w dzień i w nocy. Pan Ryszard trafia do szpitala z udarem mózgu. W szpitalu telefon też dzwoni bez przerwy. Z przyczyn dla nas kompletnie niezrozumiałych pani Anna dopiero po trzech latach romansu wykańczającego ją i jej rodzinę zechciała powiadomić hierarchię kościelną, bo – jak się zdaje – skoro Kościół kat. tak wydziera japę o świętości rodziny, to mógłby jakoś wpłynąć na jednąze swych funkcjonariuszek, co przegrała sromotnie walkę z hormonami. Kościół ma wielowiekowe doświadczenie ze zsyłkami niewygodnych ludzi na krańce świata. Ale teraz są inne czasy. Proboszcz odmówił zawieszenia działalności chóru parafialnego, siostra przełożona mówi, że siostra Cecylia robi dobrą robotę z tym chórem, czemu zresztą trudno zaprzeczyć. Inni chórzyści konstatują prawidłowo, że to dupa siostry Cecylii, więc niech robi z nią, co chce. Był jednak jakiś rezultat tych awantur – nienasyconą siostrę Cecylię władze kościelne przeniosły gdzieś w Olsztyńskie. Ale w styczniu wróciła do Warszawy i znowu dzwoni do pana Ryszarda. On bardzo chce zerwać tę znajomość, ale wciąż myśli o nachalnej zakonnicy. Prosi więc żonę, by ta znalazła mu jakiegoś psychologa. Żona sama idzie do Poradni Rodzinnej przy ulicy Miodowej po to tylko, by dowiedzieć się, że jej 60-letni mąż jest uzależniony od seksu i wyleczy się, gdy zachowa abstynencję. To odkrywcze stwierdzenie, gdyż jeśli alkoholik wstrzyma się od picia, to przestanie być alkoholikiem, palacz, gdy wstrzyma się od palenia, nie będzie więcej palaczem, a jak ktoś powstrzyma się od chodzenia do kościoła co niedziela, to... no mniejsza o to. Nieusatysfakcjonowana pani Anna nadal szuka pomocy w Poradni Katolickiej i to nie u byle kogo, tylko u księdza profesora Cekiery. Ksiądz z wyżyn swojej wiedzy oraz autorytetu naukowego postawił diagnozę prostą jak podanie ręki: Ryszard Błaszak jest seksualnie nienasycony i sprowadził siostrę zakonną na złą drogę. W ogóle to jest demonem. Nie wiemy, jak 60-letni staruszek przyjął zapewnienie o demoniczności swojej natury, ale seksualne nienasycenie powinno go było usatysfakcjonować. Z dalszych komplementów z ust księdza profesora małżeństwo Błaszaków jednak zrezygnowało. 2 lutego tego roku Anna Błaszak napisała do prymasa Glempa, żeby gdzieś zabrał siostrę. Jak nie dostanie odpowiedzi, napisze do Jana Pawła II. Ciekawe, czy poczta przyjmie kolejny jej list – tym razem do św. Piotra, bo jeżeli J.P. II nie odpowie, to nad nim jest już tylko on. Siostra przełożona potwierdziła w rozmowie telefonicznej, że zna problem. Dodała, że kilka lat temu siostra Cecylia była wysłana do Francji, ale wróciła po 3 latach, bo nie mogli nad nią zapanować. Od grudnia siostra Cecylia jest zawieszona i czeka na decyzję kongregacji. Tygodnik "NIE" jest ostatnim, który robiłby wyrzuty siostrze Cecylii czy panu Ryszardowi. Radzi jesteśmy nawet, że miłość dopadła ludzi w tak późnym wieku i o tak różnych profesjach, bo przecież nie ma znaczenia, kto jaki strój na sobie nosi i do jakiej organizacji należy. Troszkę nas tylko mierzi to, że Kościół, który zajmuje się zmuszaniem swoich funkcjonariuszy do życia wbrew naturze i chrzanieniem od rzeczy, że oni potrafią wznieść się ponad seks, w istocie doskonale wie, że kłamie od niemal dwóch tysięcy lat i tak naprawdę po cichutku przymyka swoje święte oczka na wszelkie przejawy seksualnych zachowań urzędników w sutannach i habitach. Mogą się walić jak króliki, w duetach, oktetach i chórkach, prowadzać się z nieletnimi płci obojga, mężatkami i żonatymi i bardzo często dzieje się tak za wiedzą ich kolegów i zwierzchników, którzy nie robią najmniejszych problemów. Aby tylko nie robiło się o tym głośno. Dane rodziny zmienione. Dane siostry i nazwa zakonu – bynajmniej. Autor : Maciej Wiśniowski / Łukasz Cabaj Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pan Tygrys był chory " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krzyżacy Policja w Żaganiu wpadła na pomysł, jak krzewić wartości kat. wśród obywateli. Pod pozorem dbania o bezpieczeństwo na drogach zafundowała kierowcom drogę krzyżową. Na 12-kilometrowym odcinku drogi pomiędzy Żaganiem a Nowogrodem Bobrzańskim stoi 12 wymalowanych na kolor czerwony oczojebny krzyży. Pociągnięte są odblaskiem po to, by żaden wierny nie stracił ich z oczu nawet po zmroku. Początkowo pobożni funkcjonariusze chcieli ustawiać jeden krzyż na kilometr, ale nie zgodził się na to Zarząd Dróg Wojewódzkich. Stanęło na tym, że krzyże stoją w grupach trzy po trzy. Krucyfiksy za friko zbijają małolaty z Ochotniczego Hufca Pracy w ramach nauki zawodu. Cena jednego krzyża to circa 40 zeta. Policja zapowiada, że będzie ich więcej, jeżeli kierowcy nie przestaną się w tym rejonie masowo rozpierdalać. Całą akcję kwitują krótko: "czarne punkty się nie sprawdziły". Krzyże sprawdzić się muszą, bo pokropił je lokalny klecha. M. P. Chrapka na kamień Mieszkańcy wsi Kamień nie chcą oddać wielkiego głazu, od którego wieś wzięła swoją nazwę. Kamień ów upatrzyli sobie zaś katolicy – miał być częścią obelisku upamiętniającego biskupa Chrapka. Głaz przywędrował do wsi ok. 70 mln lat temu ze Szwecji. Ma 10 m obwodu i wystaje z ziemi na półtora metra. Wojewoda mazowiecki uznał go za pomnik przyrody. Nie przeszkodziło to jednak katolickiemu komitetowi budowy, który uzyskał zgodę konserwatora przyrody, zapewne dobrego katolika, na sięgnięcie po głaz. Sołtys oświad-czył, że kamień jest pomnikiem historii wsi Kamień i go nie odda. To tak, jakby ściąć "Bartka", bo ktoś chce mieć w domu dębowe schody. Katolicy na razie ustąpili, ale co biskupowi potrzebne, to zawsze w końcu zabiorą. BPasterz na linie Do Zakopanego przyjechał ksiądz proboszcz Janusz Koplewicz z parafii koło Międzyzdrojów. Ksiądz proboszcz jest jednym z najsławniejszych duchownych w Pomrocznej. Sławę zdobył skacząc w sutannie na bałtyckiej plaży z wysokości 40 metrów na bungee. W Tatrach ksiądz chce wejść na Mnicha. Przy zdobywaniu Mnicha mają go ubezpieczać ratownicy z TOPR. Ksiądz proboszcz cierpi bowiem na lęk wysokości. Ksiądz już na wolności Ksiądz Wincenty P., były wikary z podłęczyckiej Witonii, skazany na rok i osiem miesięcy więzienia za seksualne wykorzystywanie ministrantów, wyszedł już na wolność. Decyzją łęczyckiego sądu będzie przebywał na wolności do czasu uprawomocnienia się wyroku. A to potrwa. Apelację zapowiedzieli bowiem i prokurator, i obrońca. Do orzeczenia wyroku, wikary przez osiem miesięcy siedział w wieloosobowej celi aresztu w Łęczycy. Chciał tam odprawiać mszę, ale dyrektor się nie zgodził, bo duchowny potrzebował do nabożeństwa gronowego wina mszalnego, a regulamin nie zezwala na wnoszenie alkoholu na teren więzienia. Kuria Diecezji Łowickiej nie zawiesiła bowiem pedofila w wykonywaniu funkcji kapłańskich. Zgodnie z koś-cielnym prawem karnym, notoryczne trwanie w grzechu przeciw szóstemu przykazaniu (nie cudzołóż) automatycznie suspensuje kapłana. Jednak w przypadku księdza z Witonii nie można mówić o "trwaniu w grzechu", bo molestowania seksualnego nieletnich dopuścił się cztery lata temu. Teraz – w opinii kurii – jego zachowanienie budzi zastrzeżeń. Pielgrzymi erotomani Kilkanaście tysięcy uzależnionych katolików uczestniczyło w Licheniu w jedenastym ogólnopomrocznym spotkaniu trzeźwościowym. Na spotkania przyjeżdżają wierni uzależnieni od alkoholu, narkotyków, papierosów, a także seksu. Niestety, jak zauważyła lokalna prasa, mityngi cieszyły się niezdrowym zainteresowaniem pielgrzymów. – Byłeś na palaczach? Nuda, nie? Chodź na erotomanów, ponoć jest odlotowo – zachęcano. Odwaga posła Baszczyńskiego Krzysztof Baszczyński, łódzki poseł SLD, wystosował do Ministerstwa Edukacji list w sprawie powstającej w Łodzi pierwszej publicznej szkoły katolickiej (bezpłatnej, finansowanej przez samorząd z rządowej subwencji oświatowej). Poseł pyta, czy szkoła publiczna może ograniczyć program wychowawczy wyłącznie do systemu wartości i doktryny Kościoła kat. i czy organ prowadzący (Stowarzyszenie Przyjaciół Szkół Katolickich) może żądać od nauczycieli świadectwa wiary. To pocieszające, że są jeszcze w pomrocznym Sejmie posłowie, którzy dostrzegają, że jest skandalem finansowanie z pieniędzy publicznych szkół wyznaniowych. JAN I po co się rodził? Ksiądz Wacław P., proboszcz parafii w Filipowie (woj. podlaskie), w Suwałkach na czerwonym świetle wjechał swoim Audi na przejście dla pieszych, potrącił ośmioletniego chłopca i odjechał z miejsca wypadku, jakby nic się nie stało. Powszechnie wiadomo, że w klerze filozoficzną refleksję nad życiem wzbudza tzw. życie nienarodzone, a nie los jakiegoś przechodnia, który co gorsza żyje już od ośmiu lat. Nie zrozumiał tego przypadkowy świadek zdarzenia, który ruszył w pogoń za duchownym i zatrzymał go po dwóch kilometrach pościgu. Policja stwierdziła, że wielebny był trzeźwy. TOMASZ Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ślepa głucha i kulawa Sprawiedliwość dopada tego, kto pod ręką. Życie dopisuje do naszych tekstów takie pointy, że chce się wyć. Sprawcy grubej afery uniknęli wyroku. Sąd wziął za to pod obcas emeryta, który miał nieszczęście narazić się aferzyście. Ponad osiem lat temu opisaliśmy działalność klanu Madejskich ("Wielki przekręt", "NIE" nr 9/94). Mózg klanu, Mirosław ksywa Prezes, obwołany w 1991 r. Biznesmenem Roku, założył spółkę Refleks, która – jak obliczyła prokuratura – nacięła 117 ofiar, od potentatów w rodzaju Agrobanku po małe firmy rodzinne – razem na 3,2 mln zł. Szmal zgrabnie przerzucano do innych spółek lub za granicę. W historii Refleksu są sceny jak z sensacyjnego filmu – kiedy np. Mirosław Madejski, ścigany w Moskwie przez ruską mafię, którą swoim zwyczajem próbował orżnąć w interesach, w piżamie wyskoczył przez okno pokoju hotelowego i umknął do polskiej ambasady. Albo gdy brat Mirosława, mianowany przezeń prezesem Refleksu, Piotr Madejski ksywa Pastuch, obiecał grupie natrętnych wierzycieli zwrot długu w ruskim szampanie. Ci jak idioci kopnęli się na przejście graniczne w Brześciu, gdzie rzeczywiście czekał pociąg z szampanem, tyle że cudzym. Innych wierzycieli płoszyła obstawa pana Mirka złożona z weteranów z Afganistanu. "Mały przekręt" w tymże numerze "NIE" opowiadał o tym, jak Mirosław Madejski pod koniec lat 80. kupił kilka działek we wsi Karwik na Mazurach, po czym wdał się w wojnę z sąsiadami: zagrodził jedyną drogę nad jezioro Seksty, spalił cudzy pomost, zatopił łodzie, zasypał kanał, osobiście skopał dwie sąsiadki itp. Uchodził za bezkarnego, gdyż miał chody w ówczesnym MSW. Śledztwo Prokuratura Rejonowa dla Warszawy Ochota prowadziła śledztwo w sprawie Refleksu wyjątkowo niemrawo: przez pół roku np. nie potrafiła przesłuchać Mirosława Madejskiego, który podróżował po świecie, wolny jak ptak. W czerwcu 1993 r. umorzyła postępowanie "z powodu braku dostatecznych dowodów popełnienia przestępstwa". Po zażaleniu Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Braci Madejskich śledztwo zostało wznowione. Dopiero w kwietniu 1996 r. mniej rozgarnięty z braci – od tej pory musimy go nazywać Piotrem M. – został oskarżony o zagarnięcie mienia wielkiej wartości i oszustwo. Mirosław Madejski nie czekał na zapuszkowanie, tylko prysnął do Rosji, gdzie w głębi tajgi zajął się organizowaniem polowań na grubego zwierza. Podczas gdy prokuratura w pocie czoła tropiła przekręty w Refleksie, klan zdążył solidnie się zabezpieczyć. Inwestował w nowe przedsięwzięcia, np. spółkę Panorama Tour. Komornik, którego nachodzili ludzie z oprotestowanymi wekslami i wyrokami sądowymi, bezradnie rozkładał ręce. Nieruchomości braci M. – w tym baza transportowa, przetwórnia owocowo-warzywna, stolarnia, działki – zapisane są na żony, konkubiny i pociotków. Proces nr 1 Akta sprawy w warszawskim Sądzie Okręgowym rozrosły się do 24 tomów. Przekopywanie się przez tę stertę musiało być cholernie męczące, toteż rozprawy wyznaczano rzadko, a sprowadzały się one głównie do ustalania, który ze świadków nie został prawidłowo wezwany. Mijały lata. Świadkowie emigrowali, chorowali, mieli wypadki, umierali. Pozostali przy życiu stracili nadzieję na odzyskanie swoich pieniędzy. Co z tego, że oskarżony stawia się na każdą rozprawę, skoro stał się gołodupcem? Żyje w separacji, także majątkowej, z żoną. Twierdzi, że utrzymuje się z zarobków biletera na wyciągu narciarskim w Korbielowie – 1000 zł miesięcznie, ale tylko zimą. W marcu 2000 r. sędzia Dorota Tyrała bezterminowo odroczyła sprawę – "mając na względzie treść aktu oskarżenia i wielkość stawianych oskarżonemu zarzutów oraz fakt planowanego długotrwałego urlopu Sędziego Przewodniczącego", to jest Doroty Tyrały. Pod koniec 2000 r. warszawski Sąd Okręgowy celnym kopem odesłał sprawę do Sądu Okręgowego w Płocku, niby to w ramach "właściwości miejscowej" (gdzie Rzym, gdzie Krym?!). Płock nie dał sobie wcisnąć tego kukułczego jaja: odesłał akta do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który z kolei zwrócił je warszawskiej "okręgówce" i kółko się zamknęło. Na 18 października 2002 r. wyznaczona jest kolejna rozprawa. Oczywiście nikt, a zwłaszcza sędzia przewodnicząca Tyrała, nie zagwarantuje, że tym razem zapadnie wyrok. W końcu mija dopiero 10 lat od popełnienia przestępstwa. Proces nr 2 Mazurska wojna Madejskiego z sąsiadami doprowadziła wszakże do innego procesu, w którym udało się prawomocnie osądzić winnego. Miecz Temidy spadł na emeryta Ryszarda Gumińskiego, posiadacza działki rekreacyjnej w Karwiku. Jak pamiętamy, szef Refleksu zagrodził drogę publiczną nad jezioro należącą do skarbu państwa. W lipcu 1987 r. kilkanaście osób usunęło nielegalny kawałek płotu i dużym nakładem pracy odbudowało zdewastowaną drogę. Madejski nie mógł im tego darować. Jednym z jego posunięć odwetowych był pozew z kwietnia 1988 r. o odszkodowanie od Ryszarda Gumińskiego, który brał udział w "zniszczeniu ogrodzenia drewnianego oraz nasadzeń". Swoje straty Madejski wycenił na 100 tys. starych złotych, po denominacji – 10 zł. Dla rekina biznesu była to równowartość paczki papierosów. Gumiński tłumaczył, że on i sąsiedzi pracowali wyłącznie na drodze, której granice wyznaczyli geodeci gminy Pisz. Nikt nie pchał się na położoną wzdłuż drogi działkę Madejskiego. W roku 1992 pojawił się jednak przed sądem sam Wielki Boss i oświadczył, że po głębszym namyśle żąda 19 mln starych zł (1900 nowych), ponieważ emeryt Gumiński jest odpowiedzialny za zniszczenie całej plantacji egzotycznych drzew, np. cedrów (które w Polsce w naturalnych warunkach w ogóle nie występują). W rzeczywistości cała działka Madejskiego to bagnisty teren o powierzchni 0,8 ha, gęsto porośnięty trzciną i wikliną. Egzotycznych roślin nikt tam nigdy nie widział, a gdyby ktoś był na tyle walnięty, żeby je posadzić, to i tak by nie wyrosły. Sąd w osobie sędzi Anny Adamskiej przejął się krzywdą biznesmena. Nic to, że po Madejskim wkrótce ślad zaginął, a korespondencja sądowa wracała z adnotacją "adresat nieznany"; nie pojawiał się też pełnomocnik powoda. Sędzia sama z siebie kilkakrotnie zlecała biegłemu Stanisławowi Świerkuli aktualizację wyceny szkód, oczywiście na koszt emeryta Gumińskiego. Osta-tecznie biegły Świerkula, nie oglądając miejsca zdarzenia, spreparował nieprawdopodobnie wysoką wycenę uśmierconych jakoby sadzonek, w kilku wariantach do wyboru. W roku 1996 wynajęta przez ofiary Refleksu agencja detektywistyczna ustaliła, że Mirosławowi Madejskiemu gdzieś w Rosji poderżnięto gardło. Ryszard Gumiński twierdzi, iż na kolejnej rozprawie poinformował o tym sędzię Adamską. Proces toczył się jednak dalej, choć przeciwnikiem emeryta był już duch Madejskiego. W marcu 1998 r., po 10 latach procesu, pani sędzia – w imieniu Rzeczypospolitej, a jakże – łupnęła Ryszardowi Gumińskiemu wyrok: 10 072 zł 22 gr odszkodowania na rzecz Mirosława Madejskiego plus 630 zł tytułem zwrotu kosztów postępowania. Do tego doszło 1000 zł kary porządkowej nałożonej na emeryta za to, że pyskował. To prawie 1100 razy więcej, niż pierwotnie żądał Madejski! Sadzonka w szkółce leśnej kosztuje 50 gr, więc za ten szmal można nabyć 20 tys. drzewek i gęsto obsadzić nimi kilkanaście hektarów. Niezła rekompensata za kawałek nielegalnie postawionego płotu. Emeryt złożył apelację od wyroku – bezskutecznie. Daremnie skarżył się prezesom Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotów, Sądu Okręgowego i Sądu Najwyższego, tudzież ministrowi sprawiedliwości, że sędzia Adamska przekroczyła uprawnienia, ponieważ w sprawie cywilnej nie można zasądzić odszkodowania wyższego, niż żądał powód (art. 321 kodeksu postępowania cywilnego). W grudniu 2000 r. Sąd Rejonowy przyznał, że "posiada informacje" o śmierci powoda. W kwietniu 2002 r., po 14 latach procesu, Sąd Okręgowy odrzucił ostatnie z zażaleń Gumińskiego. Komornik ściągnął mu z nędznej emerytury karę 1000 zł. Teoretycznie emeryt jest teraz winien nieżyjącemu Mirosławowi Madejskiemu kilkanaście tysięcy złotych (doszły odsetki) i nie ma szans, aby tę kwotę spłacił za życia. Kolej na spadkobierców – niech powalczą o odszkodowanie za cedry, których na bagnistym brzegu Seksty nigdy nie było. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Elektropersonalizm Gdy poseł Ziobro krzyczy "Pokaż billingi!"; gdy Centralne Biuro Śledcze grzebie w komputerach szukając podejrzanych plików; gdy ABWera czyta poselskie e-maile – nie martw się, wybrańcu narodu! Skorzystaj, pośle, z naszych rad. Lew Rywin, a ostatnio starachowicki poseł SLD Andrzej Jagiełło muszą pluć sobie w brodę. Przegrali z postępem technicznym, który umożliwia precyzyjne ustalenie, kto, kiedy i do kogo dzwonił. Jest to możliwe dzięki wszechobecnym komputerom i coraz bardziej wyrafinowanemu oprogramowaniu. Orwellowski Wielki Brat ma niepozorne oblicze krzemowego chipa. Totalna inwigilacja Szanowny Panie Pośle! Gdy płacisz kartą kredytową, informacja o transakcji trafia do komputera w banku, w którym masz rachunek. Zawiera ona nie tylko kwotę i adres sklepu, stacji benzynowej lub restauracji, ale czas transakcji – co do minuty. Podobnie, gdy korzystasz z bankomatu. Ktoś, kto ma dostęp do tych danych, może cię tropić jak ranną zwierzynę. Dzień po dniu, godzina po godzinie... Twój poselski telefon komórkowy jest identyfikowany przez sieć dzięki kodowi IMEI (International Mobile Equipment Identity). Większość z was nie wie, że operator jest w stanie ustalić, z którego miejsca dzwoniliście. Z dokładnością do 30 metrów. Także komputer, który otrzymałeś z Kancelarii Sejmu podłączony do Internetu, posiada unikalny adres IP (Internet Protocol). Wszystkie e-maile zaopatrzone są w numery adresata i nadawcy. Przypisywane są one do komputera przez administratora sieci, w chwili gdy konfiguruje on ustawienia systemowe. Drogi wybrańcu narodu – zapomnij o anonimowości! Gdy jakaś specsłużba zbierze wszystkie te informacje, ma cię na widelcu. Wie, z kim, kiedy i jak długo rozmawiałeś przez telefon, co i gdzie kupowałeś, gdzie byłeś i jak się przemieszczałeś. O czym pisałeś w e-mailu do kochanki. Smutni panowie kryjący się za winklem to historia. Oszukać Wielkiego Brata W 1993 r. oddziały somalijskiego watażki Mohammada Farrah Aidida dały ostrego łupnia amerykańskim komandosom w Mogadiszu. Wydarzenia te stały się tematem filmu Ridleya Scotta "Helikopter w ogniu" i przedmiotem gruntownych wojskowych analiz. Jak to możliwe, że banda uzbrojonych w kałachy kmiotów dała radę Amerykanom? Okazało się, że jankesi nie mieli pojęcia o planach Aidida, ponieważ nie korzystał on z żadnych urządzeń technicznych. Nie miał nawet radiostacji! Wszystkie rozkazy dla jego oddziałów szły przez łączników, którymi były dzieci. Systemy satelitarne i tysiące komputerów Narodowej Agencji Bezpieczeństwa okazały się bezradne. Aidida nie można było ani namierzyć, ani podsłuchać. I to jest odpowiedź na pytanie, jak walczyć z Wielkim Bratem. Trzeba pozbyć się telefonu, komputera i kart płatniczych. W sklepach płacić gotówką, a forsę brać w sejmowej kasie. Metoda to radykalna, ale skuteczna. Tylko że nie zawsze możliwa. Znikająca komórka Wybraniec narodu nie może ot tak zrezygnować z telefonu komórkowego. To byłoby podejrzane. Dlatego konieczne są dwa albo trzy inne. Najprościej jest kupić zestawy pre-paid w sklepie. Z "normalnego" aparatu można prowadzić rozmowy z kolegami posłami o dupie Maryni, a lody kręcić za pomocą telefonów nie zarejestrowanych. Ostrożnie z SMS-ami! Poseł Rokita udowodnił, że są łatwe do namierzenia! Zwłaszcza gdy wysyłamy je ze stron internetowych. W styczniu 2001 r. sopocki sąd skazał osobnika grożącego SMS-ami sąsiadowi na karę 1000 zł grzywny. Faceta zlokalizowano, ponieważ wysyłał je z internetowej witryny, co miało gwarantować zachowanie incognito. Okazało się, że operatorzy sieci komórkowych przechowują na swoich serwerach treści SMS-ów. Telefonów pozbywać się trzeba po dwóch, trzech tygodniach. Chłopcy Barcikowskiego raczej nie powinni nadążyć za zmianami aparatów. Bezpieczny komputer To trudna sprawa. Zabezpieczenie kompromitujących danych powinno być kilkustopniowe. Służą do tego hasła. Dobór właściwego to prawdziwa sztuka. W Internecie dostępnych jest sporo programów łamiących tego rodzaju blokady. Pytanie, czym dysponują służby, ma charakter retoryczny. Dlatego użycie własnego imienia i nazwiska poselskiego jako klucza nie ma sensu. Podobnie daty urodzenia czy prostego zestawu kilku słów. Programy forsujące zawierają całe słowniki, losowo dobierają hasła i w końcu otwierają sezam. Lepszym pomysłem jest wprowadzenie do klucza kilku cyfr, ale w praktyce skutek jest tylko taki, że program będzie męczył się dłużej. Najskuteczniejsze hasło to przypadkowa zbieranina, która wygląda np. tak: "A k  Ă W × Ü Đ Ă ® 5 – B". Należy wykazać się fantazją. Z systemów operacyjnych polecam Linuksa lub Uniksa. Windows nie gwarantuje bezpieczeństwa. Gdy trzeba szybko zniszczyć "kompromaty", konieczne jest głębokie formatowanie twardego dysku. Najskuteczniejsze jest fizyczne zniszczenie "twardziela". Dlatego zanim wylądujemy na kardiologii zaprzyjaźnionego szpitala, koniecznie należy rozwalić młotkiem twardy dysk! Czysty Internet To także fikcja. Ostatnio serwis Secunia (http://www.secunia.com/) podał, że popularna przeglądarka internetowa Microsoft Internet Explorer 6.0 wysyła dane w kierunku serwerów www.msn.com i www.alexa.com. Co prawda jest to najczęściej informacja o oglądanych stronach, ale nie można wykluczyć, że dochodzi do ujawnienia informacji o posłach i hasłach, którymi się posługują. Gdyby ludzie Barcikowskiego lub Dukaczewskiego chcieli szpiegować wybrańców narodu za pośrednictwem sieci, mieliby wręcz nieograniczone możliwości. FBI dwa lata temu miało program o nazwie Carnivore (Mięsożerca), który przechwytywał pocztę elektroniczną w USA. Jestem pewna, że Amerykanie nie odmówiliby prośbie liderów zaprzyjaźnionego regionalnego mocarstwa i jeśli zaszłaby potrzeba, mogliby zająć się e-mailami naszych polityków. Dlatego zalecam utrzymywanie kompromitujących kontaktów wyłącznie z losowo wybranych kawiarenek internetowych. Jeśli jesteś mężczyzną, przedstawiaj się jako kobieta. I odwrotnie. Plany kampanii wyborczych, kompromitujące konkurentów kwity, informacje o tym, kto, ile naprawdę dał na działalność polityczną, nie powinny znaleźć się w pamięci komputera, który przyszedł z Kancelarii Sejmu. Przecieknie jak amen w pacierzu. Najlepiej pozbyć się go z biura poselskiego. Nie włamią się wtedy nieznani sprawcy – jak to już wiele razy w dziejach III RP bywało. * * * Idealny poseł to taki, który nie ma komputera, faksu, telefonu komórkowego, laptopa. Wszystkie sprawy załatwia na gębę z zau-fanymi współpracownikami. Musi tylko pamiętać, że nie wolno mu dać się nagrać, podsłuchać, sfotografować i zarejestrować na taśmie wideo. A wtedy kręcenie lodów w służbie narodu będzie zajęciem przyjemnym i wolnym od stresu. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z morza do piachu Brakuje ci rtęci w organizmie? Chcesz dostać raka? Zapraszamy nad Bałtyk. Bałtyk to najbardziej zanieczyszczone morze świata – daje się słyszeć tu i ówdzie. Ciągle podawany jest w wątpliwość stan sanitarny naszych plaż i kąpielisk. W zeszłym roku w połowie sierpnia z Mierzei Wiślanej i z Półwyspu Helskiego uciekło trochę turystów w obawie przed zakwitem glonów i lekkim smrodkiem. Ba. Byli podobno też tacy, którzy uważali, że ryby złowione w Bałtyku nie nadają się do jedzenia. Delikatni niech siedzą w domu. Strachliwi niech idą do sanepidu (bada kąpieliska dwa razy w miesiącu) albo wojewódzkiego inspektora sanitarnego w Gdańsku (dopuszcza plaże do użytku), albo Urzędu Morskiego (monitoruje czystość wód powierzchniowych), albo do Zakładu Ochrony Środowiska i Higieny Transportu przy Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni (wykonuje badania bakteriologiczne i ekotoksykologiczne wody w morzu). Zaśmieją wam się tam w twarz. Nad Bałtyk, na polskie plaże można przyjeżdżać, warto przyjeżdżać i trzeba przyjeżdżać – usłyszycie. To samo powiedzą urzędnicy gminni miast i wsi całego liczącego 550 km długości Wybrzeża. O katastrofie ekologicznej na Bałtyku można by mówić dopiero wtedy, gdyby u naszych brzegów rozbił się jakiś chemikaliowiec albo tankowiec. I co? Rozbił się? Nie. Chodzą co prawda pogłoski, że na wysokości Gdyni leży na dnie stary niemiecki statek szpitalny napędzany substancją olejową i że to paliwo może przedostawać się do wody. Ale kto to wie na pewno... Dużo się też plotkuje o zatopionych w Bałtyku gazach bojowych. Zamknięte w pociskach czasami wyławiane są przez rybaków. Bryły iperytu są niebezpieczne, bo nie ulegają rozkładowi i nie wiadomo, jak długo jeszcze pozostaną na dnie, ale dla waszej wygody i dobrego samopoczucia nikt tego nie zbadał. Ciężka woda Kąpiel w Bałtyku może mieć rewelacyjne znaczenie lecznicze, szczególnie jeśli nasz organizm cierpi na brak metali ciężkich. Wody Wisły są szczególnie bogate w rtęć – spływa jej do Zatoki Gdańskiej ok. 40 ton rocznie. Również inne bogactwa Polski podnoszą walory kąpielisk na wschodnim Wybrzeżu. Wisła dostarcza ok. 16 ton ołowiu, 14 ton niklu i 560 ton cynku. Odra odprowadzająca swe wody do morza w okolicach Świnoujścia, Międzyzdrojów bogata jest w miedź i nikiel (po 30 ton). Nawet niektóre małe rzeki uzupełniają mineralny skład Bałtyku. Pasłęka dostarcza 11 ton ołowiu, a Słupia 11 ton cynku. Ilość substancji organicznych i biogennych liczy się w tysiącach ton. Na przykład azotu spływa rzekami 190 tys. ton. A są jeszcze chlorki, siarczany... Zachodnie Wybrzeże ma wciąż problemy z nieoczyszczonymi ściekami. Szczecin wylewa 30, a Świnoujście 7 hektometrów sześciennych nieczystości. Ponieważ wzdłuż polskiego brzegu płynie prąd morski z zachodu na wschód, a Bałtyk jest płytki, większość tych skarbów zostaje w domu. Związki te nie podlegają biodegradacji i przemianom fizykochemicznym, długo więc pozostają w naszym morzu. Badania wody przy plażach nieczęsto pokazują pierwszą klasę czystości. Próbki poza wszelką klasą (a są trzy klasy) pobiera się m.in. w Gdańsku Jelitkowie, w Gdyni, Świnoujściu, Łebie i Darłówku. Dane, które publikuje na ten temat Instytut Morski, budzą pewne wątpliwości. Na przykład pomiary po obu stronach ujścia rzek robi tylko Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Szczecinie. W województwie pomorskim nie stosuje się takiej metody, co zapewne poprawia średnie dane np. dla Ustki i Łeby. Poza tym dziwi, że sąsiadujące ze sobą plaże położone przy ogólnie brudnej masie wody mają różne wyniki. Na terenie Gdańska woda w Brzeźnie jest dwa razy czystsza od wody w Jelitkowie, a na Stogach nawet trzy razy! Gdynia Orłowo prezentuje się tragicznie (najbrudniejsza kąpiel morska w RP!), natomiast w Sopocie leżącym między Orłowem i Jelitkowem jest zupełnie nieźle! Ba, Sopot ma miano uzdrowiska. Brak turystów byłby ekonomiczną katastrofą. Małż ma raka, bo głupi Choć naukowcy z Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego odkryli, że małże w Zatoce Gdańskiej cierpią na nowotwory (chorują dwa spośród czterech gatunków występujących w zatoce), wszak rakiem od małża się nie zarazimy. Małże chorują, bo są głupie. Okazało się, że chorują osobniki starsze, ponieważ dłużej się trują. U młodych nowotworów nie stwierdzono. Taki małż leży na dnie morza i filtruje przez skrzela wodę. A najgorzej jest właśnie zanieczyszczona ta warstwa wody przy dnie, tam się cały ten syf zbiera. Zupełnie przejebane mają te małże, które leżą na dnie niedaleko ujścia Wisły, którą spływają wspomniane: rtęć, ołów, nikiel i cynk. Wniosek prosty, że to z tego leżenia i filtrowania choroba powstaje. Gdyby taki małż pomyślał i się wyniósł gdzie indziej, to i nowotworu skrzeli, zwanego neoplazją, by nie miał. My jesteśmy mądrzejsi od małża i na dnie kłaść się nie będziemy. Szybka kąpiel i na kocyk, aby słońce nas osuszyło. Gonić glony Mocno przesadzone wydają się twierdzenia o tym, że trują kwitnące latem w morzu glony, zwłaszcza sinice. To prymitywne organizmy jednokomórkowe przypominające wodorosty. Wypicie wody zawierającej sinice grozi zaburzeniami w układzie pokarmowym i może prowadzić do uszkodzenia wątroby. Są szczególnie niebezpieczne dla alergików i małych dzieci. Jednak jaki alergik będzie łykał wodę z morza? A bachorowi się powie, żeby się w wodzie nie krztusił. Najwyżej należy się liczyć z podraż-nieniami skóry, jakimiś tam wypryskami, ropą czy innymi objawami uczuleniowymi. Nie ma co histeryzować. Sinice pojawiają się w morzu wówczas, gdy przez trzy kolejne doby temperatura wody utrzymuje się (nawet w nocy) powyżej 17 stopni. I wtedy gdy nie ma wiatru. Tak było w zeszłym roku w sierpniu nad Zatoką Gdańską. Gorące i spokojne dni, a w lokalnej prasie alarm: inwazja sinic, atak glonów, plaże zamknięte, czerwone flagi zakazujące kąpieli, niebezpieczeństwo. I co? Nikt nie umarł. Owszem, były przypadki, że zdychały psy po kąpieli w takiej wodzie. Ale psów – jak wiemy – do akwenu wprowadzać nie wolno. Z Kątów Rybackich i Sztutowa na Mierzei Wiślanej po ubiegłorocznym ataku sinic zaczęli uciekać wczasowicze. Że niby te sinice zaczęły gnić w wodzie i śmierdziało. Jak śmierdzi, znaczy nieżywe, jak nieżywe, to krzywdy nie zrobi. Mamy więc do wyboru. Czy wolimy kąpiel z sinicami, czy wolimy, jak jest zimno i piździ wiatr. Co można, a czego nie można nad morzem w czasie wakacji: Nie możesz się zdenerwować, zanim dojedziesz, bo może to rzutować na cały pobyt. Na drodze krajowej nr 7 z Warszawy do Gdańska trwa remont mostu na Wiśle w okolicach Kiezmarka. Przejazd tymczasowym mostem może ci zabrać godzinę. Na trasie nr 1 z Łodzi w kierunku Trójmiasta możesz napotkać korki pod Tczewem, gdzie trwają prace drogowe. To i tak pikuś. Jedyna wąska ulica wjazdowa do Władysławowa, a stamtąd w kierunku Helu, została właśnie rozryta przez służby drogowe. Nie możesz się dziwić z powodu wysokich cen. Bałtyk przegrywa z wybrzeżem Chorwacji, Włoch i Hiszpanii. W nadmorskim regionie upadły już inne możliwości zarobkowania (rybołówstwo). Krótki sezon turystyczny jest więc dla miejscowej ludności jedyną szansą na jako taki byt przez resztę roku. Musi być drogo! W Juracie, Jastarni, Jastrzębiej Górze, Łebie, Ustce będziesz musiał bulić szczególnie dużo. Ryba na papierowej tacce jest przeważnie ważona przed wrzuceniem na patelnię. Nie postawisz też za darmo samochodu. Każdy trawnik to w sezonie prywatny parking po 5 zł za godzinę. Nie możesz wypożyczyć żaglówki i swobodnie żeglować. W Polsce obowiązują anachroniczne wobec reszty świata przepisy uzależniające możliwość pływania na określonych akwenach od posiadania rozbudowanych stopni żeglarskich. Anachroniczne są przepisy dotyczące wyposażenia jachtów i bezpieczeństwa na morzu. Anachroniczne są przepisy graniczne, które wymagają odprawy granicznej, gdy się chce wypłynąć dalej niż 12 mil od brzegu. Wszystko to zrównuje w Polsce żeglowanie z pływaniem na statkach oceanicznych. Nie możesz bez zezwolenia wędkować w Bałtyku. Zgoda kosztuje 47 zł, ale aby ją dostać, musisz znaleźć i udać się do Okręgowego Inspektoratu Rybołówstwa Morskiego. Nie możesz ponurkować. Bałtyk jest niebezpieczny, bo pełno w nim zatopionego świństwa; ciemny, bo woda jest nieprzejrzysta i – co najważniejsze – może spowodować szok termiczny, bo występuje w nim zjawisko wynoszenia zimnych wód z głębi na powierzchnię, co powoduje zmianę temperatury nawet o 10 stopni. Możesz wylegiwać się w tłumie na plaży. Byle nie w godzinach między 10 a 16, gdy jest największe słońce. Wtedy lepiej siedź w hotelu lub na kempingu. Chyba że przyjdziesz się opalać w spodniach z nogawkami do kostek i bluzce z długimi rękawami. Nasmaruj całe ciało kremem z ochronnym filtrem, załóż ciemne okulary i czapkę. Możesz zostać okradziony, napadnięty, pobity. Gdy tylko zaczyna się sezon, na plażach pojawiają się przestępcy. Nadmorskie miasteczka zamieniają się w rezydencje gangsterów. Zdarzają się regularne bitwy w dyskotekach i na ulicach. Policja sobie rady nie daje, bo jest jej mało, a pas plaż duży. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Całując Twoją dłoń Madame Co wy wiecie o Renacie? Tyle co w Internecie? O masarni, pieczarkarni, starej szklarni, sklepie od ulicy, dwóch domach, jedenastu maszynach rolniczych, dwóch samochodach? Składałam ziarnko do ziarnka i uzbierała się miarka. Bałam się biedy, pamiętałam mamę stojącą przy otwartej szafce, jak sprawdzała, ile chleba zostało. Czy wy wiecie, że Renata była szwaczką, sprzątaczką, kierowniczką sklepu, ogrodnikiem, księgową, kierownikiem. Jeśli trzeba, to świniaka własnymi ręcami ubije. Z niewielką pomocą techniki. Ubój kleszczami na prąd to dla niej mała mucha. Tylko krwi nie spuszczę – wyznaje. Wszystkiego czego się dotknę, odnosi sukces – podsumowuje skromnie. Co wy wiecie o Renacie? Tylko wam kurwiki w głowie. Wyznań o seksie chcielibyście jak koń owsa. A tu nie ma o czym gadać. My w Samoobronie a dotyczy to tzw. starych działaczy, do których też należy mój mąż, witamy się przez podanie dłoni i pocałunek w policzek. O co chodzi? Chrystus też nadstawiał i nadstawianie zalecał. Ale nie liczcie na więcej. Nawet wielcy parlamentarni donżuani, jak Donald Tusk czy znany bawidamek Jarosław Kaczyński, wiedzą, że nie warto nawet próbować uwieść jej w Sejmie. Renata też wie, że mężczyźni wolą te kobiety, które przyzwalają, nie mają silnej osobowości. A to ona wybiera, zdobywa. Urodzona w Silnie. Co wy wiecie o Renacie? Zazdrośnicy i zazdrośnice. Zawiścicie jej łatwości nawiązywania kontaktu w "Playboyu"? Renata zna się na facetach jak koń na rodzajach owsa. Wie, jak faceta przytrzymać przy sobie. Wie, że facet musi sobie pojeść i pobrykać. Jak źrebak. I to ma. Ale Renata nie ufa żadnym słówkom lekko wypowiedzianym przez mężczyzn. Chyba że to jest przewodniczący Lepper. Co wy wiecie o Renacie? Pobieżni oglądacze sejmowych transmisji, szybko czytający gazety. Pisma plotkarskie, a nie np. "Świat Elity", gdzie Renata miała wywiad numeru. Tam też mówi: Pracę w Sejmie i pracę parlamentarzysty wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Oczekiwałam powagi, skupienia, odpowiedzialności za słowo. A tu ble, ble, ble. Protest posłów na mównicy to desperacja. To także wyraz stanowczego sprzeciwu i determinacji. Zwłaszcza że starą klasę polityczną interesuje forma, a nie treść protestu. (...) Większość parlamentarna nadal niczego się nie uczy. Trwa celebrowanie władzy. Poselski mandat to dla Renaty wyzwanie. Często przyglądam się kolegom, którzy odeszli z Klubu. Oni po prostu nie wytrzymali ciśnienia obowiązków pracy i dyscypliny. Część z nich uznała, że po wyborach można realizować program odmienny od tego głoszonego przed wyborami. W 1992 r. Renata po raz pierwszy zobaczyła Andrzeja Leppera. Wielkiego wizjonera politycznego. Z nim weszła do tego Sejmu, choć pewnie nie na długo. Przewiduję, że zgodnie z ocenami przewodniczącego przedterminowe wybory odbędą się jesienią tego roku, a nie w czerwcu roku przyszłego. Ale do Parlamentu Europejskiego Renata się nie wybiera. Co wy wiecie o Renacie? Wy – elyty? Wy – klasa polityczna? Czy wiecie, że Renata uwielbia niebieski kolor? Że jest niezwykle taktowna: w przeszłości chodziłam w kapeluszach, przestałam, gdy otrzymałam mandat. Byłam elegancka, jestem skromniejsza, chcę być bliżej ludzi. Że walczy o nowe elity, nową klasę polityczną. Bo jak twierdzi w Polsce nie ma klasy politycznej są politycy, którzy pełniąc funkcje publiczne po prostu nie mają klasy. Ale to się skończy. Tak przewiduje nasza Madame Sans-Gîne z Silna. Towarzyszka walki Napoleona Leppera. Spoko, stara klaso. Renata jelita wyczyści, ale krwi nie spuści. Zresztą co wy wiecie o Renacie? Cytaty z myśli Renaty Beger pochodzą z wywiadów-rzek opublikowanych w magazynach: "Świat Elity" i "Na żywo. Światowe Życie". Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wątpliwości Wałęsy Ja też mam wątpliwości, czy demokracja jest dobra, czy zła – powiedział Lech Wałęsa w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych. Fotel prezydenta Prezydent miasta Łodzi Jerzy Kropiwnicki ma nowy fotel, na którym umieszczono tabliczkę "Prezydent Miasta Łodzi". Takie same fotele, ale bez wizytówek, mają przewodniczący Rady Miejskiej Sylwester Pawłowski i członkowie prezydium. Prezydent ma fotel z wizytówką, gdyż obawia się, by ktoś mu go nie zabrał – powiedział o fotelu z tabliczką Kropiwnickiego przewodniczący Pawłowski. Zupa Jurczyka Prezydent Szczecina Marian Jurczyk zamierza otworzyć trzy jadłodajnie dla bezdomnych i bezrobotnych. Jadłodajnie mają ruszyć jesienią. Lokalna prasa doniosła, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom posiłki wydawane w prezydenckiej stołówce nie będą darmowe. Talerz prezydenckiej zupy z wkładką kosztować będzie około 2 zł – zapewniał Marian Jurczyk podczas spotkania z protestującymi bezro-botnymi. W szczecińskich barach mlecznych można kupić zupę już za 64 gr. Są też droższe, ale ich cena rzadko przekracza złotówkę. D. J. Milczenie premiera Z okazji pokazów lotniczych Radom nawiedzili premier Miller i minister Szmajdziński. Premier nie rozmawiał z dziennikarzami. – Boi się, że, jak się odezwie, znów spadnie mu popularność – zdradził sekret premiera lokalnemu "Echu Dnia" jeden z VIP-ów. W. P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieczerzak sam się pobił Z ubolewaniem stwierdzam, że tekst zamieszczony w rubryce "Tydzień z głowy" Cotygodniowego Dziennika "NIE" z dnia 8 sierpnia 2002 r. dotyczący pobicia osadzonego w Areszcie Śledczym Warszawa Mokotów Grzegorza Wieczerzaka całkowicie rozmija się z prawdą. Rzekome zdarzenie nigdy nie miało miejsca. Dziwnym wydaje się zatem publikowanie nie sprawdzonych i nie prawdziwych informacji, które czytelnicy odbierają jako niemożność zapewnienia przez Służbę Więzienną bezpieczeństwa osobom pozbawionym wolności. Taka insynuacja szykanuje funkcjonariuszy i godzi w dobre imię Służby Więziennej. Z uwagi na zaistniałą sytuację uważam, że przed opublikowaniem informacji należało sprawdzić jej wiarygodność. Ze strony administracji tutejszego aresztu przeszkód w tym zakresie nie było. Rzecznik Prasowy Aresztu Śledczego Warszawa Mokotów mjr mgr Andrzej Janas Od redakcji: Sprostowanie drukujemy, ponieważ pobicia Wieczerzaka obecnie nie możemy udowodnić, chociaż informację sprawdzaliśmy. Powyższe sprostowanie jest niewiarygodne. Mjr Janas zarzuca nam "całkowite rozmijanie się z prawdą", a sam pisze nieprawdę. Zataja, że Wieczerzak był potłuczony i leczono go w szpitalu rzekomo z powodu upadku ze schodów. To wiemy z dokumentów urzędowych. Sugestia, że służba więzienna uniemożliwia w pierdlach cielesne porachunki, rozbawi ogół więźniów i aresztantów. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wydziobani " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Puść Nike'a w skarpetkach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Głowa na miarę państwa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Do mieszkania przy ul. Sienkiewicza w Łodzi wtargnęli czterej bandyci. Pobili właściciela i zamknęli go w wersalce. Potem splądrowali mieszkanie. Po zatrzymaniu przez policję wyznali, że na pomysł zamknięcia mężczyzny w wersalce wpadli po obejrzeniu emitowanego przez Polsat odcinka serialu „Świat według Kiepskich”, w którym Kiepscy zamknęli pijanego Paździocha w kanapie. Czekamy na odpowiedź widzów TVN. 6,5 promila (!) w wydychanym powietrzu miał 50-letni kierowca zatrzymany na drodze Ciasne-Grabówka. Policjanci podejrzewają, że przed jazdą mężczyzna musiał pić przez przynajmniej kilka dni. 4,9 promila we krwi miał 47-letni rolnik spod Prabut. Rolnik wyjechał ciągnikiem w pole, ale nie dojechał, bo nie wyrobił się na zakręcie na polnej drodze i spadł ze skarpy. Zginął na miejscu. Może by przeżył, gdyby wypił więcej. Do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Krasnymstawie miała przyjechać kontrola finansowa ze starostwa. Przed przybyciem kontrolerów główna księgowa wyjęła wszystkie dokumenty z szafy, oblała je rozpuszczalnikiem i podpaliła. Ciekawskiemu prokuratorowi wyjaśniła, że chciała sobie ulżyć w pracy. Za wykroczenie drogowe (zaparkowanie w złym miejscu i dyskusję ze strażnikiem) odpowiadał przed Sądem Grodzkim w Krakowie biznesmen Marcin B. Biznesmen jest człowiekiem pogodnym i często śmiał się na sali sądowej. Sąd skazał go za arogancki i ostentacyjny śmiech na pięć dni aresztu. Nie od dziś wiadomo, że inkwizytorzy nie mają poczucia humoru. 1,65 promila alkoholu we krwi miał 3,5-letni chłopiec spod Nowego Dworu Gdańskiego przywieziony do szpitala w Elblągu. Chłopiec schlał się winem wykorzystując nieuwagę tatusia. Ten także był pijany – 2,6 promila w wydychanym powietrzu. Synek z tatą pili pod nieobecność mamy, która poszła do kościoła. Trzeźwa. W Słupsku policjanci weszli do mieszkania, w którym konsumowało alkohol kilku panów. Na wersalce obok leżały rozkładające się zwłoki pana, którego uczestnicy przyjęcia zabili kilka dni wcześniej. Policję wezwali sąsiedzi, którym przeszkadzały nie odgłosy libacji, tylko zapach rozkładającego się ciała. Na weselnym przyjęciu przy ul. Wólczańskiej w Łodzi jeden z biesiadników poprosił pana młodego o jeszcze jedną porcję rosołu z kluskami. Zjadł ze smakiem, a chwilę później nie żył, bo zakrztusił się makaronem. Weselnicy rozeszli się do domów, by przygotować się do pogrzebu. W Szczytnie 20-letni złodziej ukradł rower sprzed bloku. Nie spostrzegł, że jest bez hamulców. Ujechał kilkaset metrów, nie zdołał wyhamować przed skrzyżowaniem i wpadł pod samochód. W Urzędzie Gminnym w Dąbiu nie pracuje już urzędnik, który przychodził do pracy w kapciach. Zdaniem wójta nie licowało to z powagą urzędu. A u Wałęsy to licowało? W Poznaniu dwie kobiety i mężczyzna napadli na idącą ul. Czechosłowacką dziewczynę. Zrabowali jej portfel. Łupem napastników było 22 grosze. I jak to teraz podzielić przez 3? 200 kg kiełbasy krakowskiej, 150 kg kiełbasy zwyczajnej, 8 kg szynki, 50 kg boczku i 25 kg golonki skradli nocą włamywacze z masarni w Jarocinie koło Niska. Czasy się zmieniają. Jeszcze kilkanaście lat temu prasa pisałaby o napadzie stulecia. Pan Wiesław J. z Goleniowa lubi wypić, a jak wypije, to lubi se pojeździć samochodem. Był już zatrzymany za jazdę po pijaku 16 razy. Ma zakaz prowadzenia pojazdów do roku 2010, dozór kuratora i rok w zawiasach na 3 lata. Nic to. Pan Wiesio znowu siadł za kierownicę z 3 promilami we krwi. Tym razem sąd wpadł na pomysł zabrania samochodu piratowi-recydywiście. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sond wyrokóje Ile byków można zrobić na siedmiu stronach maszynopisu? Rekord należy do sądu w Gliwicach. 1 lipca 2003 r. w Sądzie Rejonowym w Gliwicach zapadł wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, w sprawie opatrzonej sygnaturą III K 1449/02. Składowi sędziowskiemu przewodniczyła Bożena Przybysz. W szacownym gremium zasiadło jeszcze dwóch ławników i protokolantka. Werdykt został wydany i sąd zapowiedział, że szczegółowe uzasadnienie przekaże na piśmie. Tak też się stało. 221 byków Dokument liczący siedem stron maszynopisu gdzieniegdzie przypomina wprawki ośmiolatka uczącego się przelewać swoje myśli na papier. Często nie można się połapać, o co autorowi chodzi. Wiele słów użyto w nieprawidłowy sposób. Niektóre frazy się powtarzają. Nazwisko oskarżonego raz jest pisane przez "e", a raz przez "o". Sąd wymienia dwóch oskarżonych, choć akt oskarżenia wymienia tylko jednego. W dodatku tym drugim oskarżonym ma być osoba, która gdzie indziej przedstawiana jest jako oskarżyciel posiłkowy. Oskarżyciel posiłkowy nie mógł zrozumieć uzasadnienia wyroku. Skromnie uznał, że jest za głupi i ktoś musi mu przetłumaczyć treść dokumentu. Trafił do fachowców od prawa i logiki wywodu. Polazł też do najlepszych na Śląsku fachowców od języka polskiego. Analizą lingwistyczną uzasadnienia wyroku wydanego w sprawie III K 1449/02 zajął się doktor Zakładu Językoznawstwa Pragmatycznego w Instytucie Języka Polskiego Uniwersytetu Śląskiego. 23 października 2003 r. przekazał zwięzłą ekspertyzę uzasadnienia wyroku. Dokument upstrzony został na czerwono. Co zdanie, to katastrofa. Na siedmiu stronach maszynopisu naukowiec wykrył 221 "usterek językowych", w tym: 35 błędów ortograficznych, 90 błędów interpunkcyjnych, 33 błędy gramatyczne (5 błędów fleksyjnych i 28 błędów składniowych), 36 błędów słownikowych (leksykalnych), 13 błędów stylistycznych, 14 błędów literowych. Wywód na kacu Sąd nie wie, kiedy należy pisać wyrazy wielką literą, a kiedy małą (małą pisze np. "Śląsk"). Obce sądowi są prawidła stosowania przecinków oraz myślników. Źle są stawiane kropki, źle dobierane końcówki wyrazów. Wyrazy mają nieprawidłowy szyk w zdaniu. Językoznawcy nie zajmowali się logiką wywodu. A szkoda. Próbka stylu: [imię i nazwisko] nie miał żadnej pracy, która by zawierała jego oryginalną twórczość. Programy komputerowe są ogólnie dostępnymi narzędziami do dokonywania opracowań (tu brak przecinka) nie stanowią zaś żadnej wartości naukowej (brak przecinka) jest to wartość użytkowa. Pal licho przecinki (choć źle użyte mogą zmienić sens wywodu). Ale, jak łatwo zauważyć, sąd gada od rzeczy. Jeszcze jeden kwiatek: Instytut ten na zlecenie Wojewody (brak przecinka) tj. na wniosek Wojewody, a na zlecenie Komitetu Badań Naukowych w Warszawie... Sąd tak formułuje myśli, jak gdyby cierpiał z powodu straszliwego kaca lub miał gorączkę. A przecież dokument III K 1449/02 jest cholernie poważny. Na pierwszej stronie orzeł w koronie i wielki nagłówek, że przytoczone wyżej kwiatki oraz ćwierć tysiąca błędów sporządzono w imieniu Pomrocznej. Czyżby więc do wymierzania sprawiedliwości nie była potrzebna znajomość języka polskiego i ortografii? Czy bez znaczenia jest logiczne i czytelne formułowanie myśli? Z tym dylematem zwróciłem się do prof. Zygmunta Tobora, prodziekana Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. – Jeżeli ktoś ma maturę, to nie powinien robić błędów ortograficznych – odparł profesor zadziwiony moimi pytaniami. Drążyłem temat dalej i dowiedziałem się, że studiowanie logiki mocno doskwiera studentom prawa Uniwersytetu Śląskiego. Mają dużo zajęć z tego przedmiotu. Konwersatoria z argumentacji prawniczej przynajmniej w połowie są poświęcone retoryce prawniczej. Czyli metodom formułowania myśli. – Każda nieścisłość powoduje określone skutki – tłumaczy prof. Tobor. Prawnik z Lądynu "Określone" skutki może powodować również nieznajomość zasad pisowni. Dlatego też ortografia i interpunkcja sieją postrach wśród studentów prawa. Wykładowcy zasypywani są zaświadczeniami o dyslekcji, bo to teraz modny sposób na miganie się przed wkuciem zasad polskiej pisowni. Pewien niedoszły sędzia (a może adwokat czy prokurator) popełnił błąd w słowie Londyn. Napisał Lądyn. Drobna pomyłka, ale gdyby zdarzyła się w dokumencie prawniczym, wówczas skutki byłyby istotne. Wyszłoby na to, że chodzi o jakąś polską miejscowość, może wioskę, a może tylko osadę, która na pewno nie jest stolicą Wielkiej Brytanii. Pani sędzia Przybysz nie musi się jednak obawiać, że udupią ją na jakimś egzaminie. Uczelniane stresy dawno już ma za sobą. Tak samo jak stres wywoływany egzaminem dojrzałości. W Śląskim Kuratorium Oświaty dowiedziałem się, że jeszcze nigdy nie spotkano się z pracą maturalną, w której roiłoby się od tylu byków, co w uzasadnieniu wyroku do sprawy III K 1449/02. W historii śląskich matur nie było takiego przypadku, by ktoś popełnił na maturze 90 błędów interpunkcyjnych. Do niedawna pracę maturalną dyskwalifikowało od 3 do 5 błędów ortograficznych i interpunkcyjnych. Dziś ortografia i interpunkcja nie mają decydującego wpływu na oblanie matury. Ocenia się również fleksję (odmianę), leksykę (słownictwo), słowotwórstwo. – Za błędy ortograficzne i interpunkcyjne nie można zdyskwalifikować pracy maturalnej, ale musi to być praca komunikatywna – usłyszałem w kuratorium. Zgodnie z kryteriami ustalonymi przez Państwową Komisję Egzaminacyjną, autor uzasadnienia wyroku do sprawy III K 1449/02 miałby kłopoty na sprawdzianie w VI klasie szkoły podstawowej, na egzaminie kończącym gimnazjum i na nowej maturze. W VI klasie podstawówki na sprawdzianie dopuszcza się najwyżej dwa błędy ortograficzne i trzy interpunkcyjne. W pracy egzaminacyjnej finalizującej gimnazjum wolno popełnić jeden błąd ortograficzny i jeden interpunkcyjny. Jeśli jest więcej błędów, to uczeń otrzymuje 0 punktów za ortografię i interpunkcję. To go jeszcze nie dyskwalifikuje – może zdać, jeśli napisał z sensem. Podczas nowej matury byki ortograficzne czy interpunkcyjne nie będą traktowane aż tak poważnie jak do tej pory. Więcej znaczenia przykłada się do komunikatywności przekazu. A komunikatywność to coś, czego próżno szukać w uzasadnieniu wyroku do sprawy o sygnaturze III K 1449/02. Dopiski maszynistki Sędzia Bożena Przybysz na wieść o tym, że we wspomnianym uzasadnieniu roi się od błędów, powiedziała: – Pan mnie obraża. Gdy dowiedziała się, że ten rój byków wyłapany został w Zakładzie Językoznawstwa Pragmatycznego Uniwersytetu Śląskiego, zamilkła na chwilę. Po czym sugerowała, że błędy są dziełem maszynistki, która przepisała treść uzasadnienia. A teraz coś ekstra! Sędzia Bożena Przybysz nie sprawdziła maszynopisu, bo nie miała na to czasu ani możliwości. Nie wiadomo, czy często jej się to zdarza, gdyż na to pytanie nie odpowiedziała. A jest to ważna kwestia. Jeśli bowiem jakiejś maszynistce przyjdzie do łba, by w uzasadnieniu wyroku wydanego przez sędzię Przybysz z własnej inicjatywy dopisać np., że zbrodniarz jest niewinny, zyska to aprobatę sądu. Pani sędzio! Niech wyobrazi sobie pani taką sytuację. Zapada wyrok uniewinniający. A w uzasadnieniu wyroku ktoś pani dopisuje: "uniewinniam cię, gdyż masz takie magnetyczne spojrzenie i tak seksownie na mnie patrzyłeś". Afera w domu gotowa. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Świadek dozgonny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna * Wybór ryzyka. Z naszej pierwszej zamorskiej kolonii w Iraku donoszą, że wielonarodowa dywizja dowodzona przez polskiego generała Tyszkiewicza przejęła z rąk okupantów amerykańskich tzw. strefę stabilizacyjną. W chwili gdy to piszemy, z 2350 polskich żołnierzy, którzy pojechali do Iraku, żyją wszyscy. * Miller wybiera równość. Lewicowy premier lewicowego rządu Leszek Miller stwierdził, że zrobi "wszystko, co możliwe, by jednolity, 19-procentowy podatek dla przedsiębiorców wszedł w życie już w 2004 r.". Pracodawcy klaszczą premierowi, uznając jego projekt za przejaw równości. Pracobiorcy buczą, bo obawiają się, że jest to pierwszy krok w kierunku wprowadzenia podatku liniowego. * Wybory gospodarcze. Cztery kopalnie węgla kamiennego muszą zostać – jak określa to wiceminister Jacek Piechota – wygaszone, czyli zamknięte. Fabryka Wagon z Ostrowa Wlkp. najpewniej ogłosi upadłość, co ma zakład uratować. W wypadku Tonsilu z Wrześni upadłość będzie oznaczać faktyczną upadłość. Huta Stalowa Wola zostanie podtrzymana przy życiu dzięki rządowej pożyczce w wysokości 40 mln zł. * Zły wybór. Lewicowy minister rolnictwa Wojciech Olejniczak oburzył się, że powołany przez byłego prawicowego ministra Artura Balazsa dyrektor Jednostki Koordynacji Programu Aktywizacji Obszarów Wiejskich Andrzej Hałasiewicz zarabia 20 tys. zł miesięcznie, a mimo to ani nie koordynuje, ani nie aktywizuje. Olejniczak chce, żeby Hałasiewicz podał się do dymisji, ale Hałasiewicz nie jest taki głupi. * Wybór Kaczora: władza czy niezłomność. Zmuszony przez gdański Sąd Apelacyjny prezydent Warszawy Lech Kaczyński do przeproszenia Lecha Wałęsy i Mieczysława Wachowskiego za naruszenie ich dóbr osobistych, powiedział, że Wałęsę może przeprosić, ale Wachowskiego – nigdy. Jeżeli Kaczyński przegra jeszcze sprawę karną wytoczoną mu przez Wałęsę i Wachowskiego przed sądem w Warszawie, musi pożegnać się z posadą prezydenta. * Platforma wybrała ofensywę. Prominenci Platformy Obywatelskiej zapowiedzieli, że do końca grudnia przedstawią swój program gospodarczy, a w przyszłym roku własny projekt konstytucji. Werbalne działania partii Donalda Tuska mają doprowadzić do wzrostu jej znaczenia na prawicy i wskazania Jana Wła-dysława Rokity jako kandydata na premiera. Opinia publiczna chyba się na to nabiera, bo w najnow-szym sondażu OBOP Platforma ma 16 proc. poparcia (wzrost o 4 proc.). Wciąż prowadzi SLD – 25 proc. (plus 4). Na trzecie miejsce wysforowała się LPR – 12 proc. (plus 4). Straciły: PiS – 11 (minus 3); Samoobrona – 10 (minus 8); PSL – 9 proc. (minus 2). * Oleksy chce być wybrany. Najpoważniejszym kandydatem na szefa mazowieckiego SLD, po tym, jak odwołano z tej funkcji byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego, wydaje się być Józef Oleksy, który "bardzo poważnie rozważa możliwość kandydowania". Miałby ośmiu kontrkandydatów, ale niektórzy gotowi są się wycofać, jeśli Oleksy wystartuje. * Wybrał i umarł. 40-letni mężczyzna z Lubelszczyzny miał 15 promili alkoholu we krwi, gdy go przywieziono do szpitala. Rekord nie może być oficjalnie uznany, ponieważ rekordzista po kilku dniach zmarł. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 23 stycznia "Po blisko 2 tysiącach dni niemieckiej okupacji stolica była wolna. Przez wiele lat 17 stycznia był świąteczną datą w stołecznym kalendarzu, od czasów transformacji trwają próby udowodnienia, że dzień ten nie jest wart pamięci. (...) Po blisko 2 tysiącach dni niemieckiej okupacji – o czym słusznie Polakom przypominacie w dobie polsko-niemieckiej miłości bez granic – Warszawa była tak samo wolna jak Kraków, Wrocław czy w końcu Berlin. Owocem tej wolności był "Pałac Bolszewickiej Kultury" w jednym, a betonowy mur – w drugim". Andrzej Stachowicz, "Odporni na Polskę" 24 stycznia "Polski buddysta wyjaśnia dzieciom, że koncentryczne kręgi, w które wrysowane są kwadraty, odwzorowują wszechświat. Mówi, że w ten magiczny sposób człowiek łączy się z Buddą. (...) Czemu (a może komu) służą te próby ogłupienia najmłodszych, prowadzone przez telewizję zwaną publiczną? Czekam na kolejny niedzielny poranek i zastanawiam się, co tym razem telewizja zaproponuje widzom Teleranka: czy "zabawę" w satanistyczne obrzędy, czy też zgłębianie tajników czarnej magii". EI, "Magia w Teleranku" 25–26 stycznia "Serdeczni przyjaciele, polscy Tatarzy prorokują trochę smutnie, że jeśli będzie trwała dłużej nieobecność katolików polskich i duchowieństwa polskiego w życiu publicznym, co się zaczęło po roku 1989, to za kilkadziesiąt lat nad Polską również wyrośnie las meczetów, a także i bożnic, bo tamte religie semickie nie rozrywają życia publicznego i religijnego. Sądzę zatem, że nadszedł czas, by katolicy wyrazili się w pełni w polskim życiu publicznym, przeganiając małodusznych zdrajców z ich stołków i cynicznych synekur". ks. Czesław Bartnik, "Nie ma autonomii od Boga" 28 stycznia "Przyjęty ostatnio watykański dokument nt. udziału w życiu publicznym mówi m.in. o tym, że »wszyscy, także w gremiach prawodawczych, mają powinność przeciwstawienia się wszelkiemu prawu, które jest zamachem na ludzkie życie«. Wyklucza to możliwość, aby katolik był w SLD i głosował na SLD, skoro partia ta ma w programie zabijanie dzieci poczętych". Justyna Jaroszewicz, "Katolik 'la Oleksy" Radio Maryja 24 stycznia "Ktokolwiek agituje na rzecz integracji, przeformułując dla swojego celu rozmaite wypowiedzi pasterzy Kościoła katolickiego, z pewnością myli się. Owce Kościoła katolickiego nie są stadem baranów podążających w dowolnym kierunku śladem swojego przewodnika, ale osobami rozumnymi i wolnymi, których nawet we właściwym kierunku nie wolno prowadzić na sznurku". dr Marek Czachorowski, "Myśląc Ojczyzna" "Głos" 25 stycznia "Polska domaga się wpisania do »Konstytucji Europy« zasady respektowania autonomii Kościoła katolickiego, który nie może być traktowany jak zwykłe stowarzyszenie obywateli na równi ze związkami społecznymi, gospodarczymi czy filozoficznymi. Unia powinna zawrzeć ze Stolicą Apostolską konkordat regulujący wzajemne stosunki zgodnie z rolą, znaczeniem i misją Kościoła w Europie". Antoni Macierewicz, "Spór o ziemię, religię i niepodległość" "Niedziela" 2 lutego "Raz po raz jesteśmy świadkami desperackich protestów pracowników służby zdrowia, którym nie wypłaca się od miesięcy poborów. Bieda. Tak tłumaczy niezmiennie minister zdrowia. Ale oto w prasie czytam notatkę: »Ministerstwo Zdrowia wprowadzi wkrótce cztery nowoczesne hormonalne środki antykoncepcyjne na listę leków refundowanych...«. A jednak są pieniądze dla antyżyciowego lobby". abp Józef Michalik, "Minął tydzień" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Za ropę waszą i naszą Husajn jest tyranem, ale nie idiotą. Ludzie to wiedzą. Bush i Husajna, i ludzi ma za idiotów. Niechęć Polaków, a także większości Europejczyków do organizowanego przez Amerykę pochodu na Irak jest dość powszechna. Ponad 70 proc. sprzeciwia się wojnie bez autoryzacji ONZ, a połowa z tego nawet z takim przyzwoleniem. Czym młodsi i lepiej wykształceni, tym mocniej oponują. Nie kierują się przy tym pacy-fizmem ani lękiem przed śmiercią. Poza Anglikami wszyscy w Europie wiedzą, że na razie w charakterze mięsa armatniego nie są tam potrzebni. Prezydent Bush zamierza sprawę załatwić we własnym zakresie, oczekuje tylko oklasków, deklaracji i symbolicznego wsparcia. Z Polski – ewentualnie dwóch setek GROM-owców i jednego okrętu zaopatrzeniowego (zwanego wojennym). Na razie wystarczą Kwaśniewski, Miller i Cimoszewicz w telewizji. Skąd zatem sprzeciw społeczny wobec wojny w praktyce dla nas ani kosztownej, ani ryzykownej, a rokującej łaski władcy świata? Przecież Saddam Husajn to osobnik wysoce antypatyczny, niewątpliwy tyran, a po trosze i gangster (3 lata za znieważenie głowy państwa? – red). Nie wygląda też na to, aby powodem sprzeciwu wobec wojny była troska o niepodważalność zasady "suwerenności państwowej", opinia publiczna w tej materii bywa dość tolerancyjna, zwłaszcza jeśli rzecz dzieje się w dalekich egzotycznych rejonach. Nie należy również podejrzewać Europejczyków o miłość do muzułmanów ani nawet o zbytnie przejmowanie się zrzędzeniem staruszka z Watykanu, któremu nie w smak "wojna prewencyjna" i który zdaje się w Bushu juniorze nie gustuje. Dlaczego zatem ludzie na starym kontynencie nie podzielają wojennego zapału swoich rządów i przede wszystkim Busha. Nasuwa się nieodparte wrażenie, że zawiniła propaganda amerykańska i proamerykańska. Używa tak przesadnych i niedorzecznych argumentów, że nawet niezbyt rozgarnięci odbiorcy uważają, że ma się ich za durniów. Bush z uporem powtarza, że Saddam i jego broń masowego rażenia stwarzają śmiertelne zagrożenie dla całego świata. Donald Rumsfeld porównuje Saddama do Hitlera. Wtórują im chórem pochlebcy. Uczestnik polskiej "Loży prasowej" w TVN 24 z powagą porównał obecną sytuację wokół Iraku z Monachium w 1938 r. Sam premier Miller w klubie Starówka poczynił wymowną aluzję do tych co w 1939 r. nie chcieli umierać za Gdańsk, a potem ginęli milionami. Usłużna telewizja publiczna i Leopold Unger ("GW") dopatrzyli się paraleli między wystąpieniem Colina Powella, który pokazywał Radzie Bezpieczeństwa fotografie irackich tirów, w których miano ukryć potężne i groźne laboratoria chemiczne i bakteriologiczne, a wystąpieniem w tejże Radzie 41 lat temu amerykańskiego ambasadora Adlai Stevensona, który demonstrował zdjęcia radzieckich rakiet z głowicami jądrowymi na Kubie, w odległości 100 km od Florydy, a z zasięgiem po Chicago. To zakrawa na kpiny z ludzkiej inteligencji. Niemcy hitlerowskie były światowym mocarstwem zdolnym pokonać każde inne pojedyncze mocarstwo. Aż trzy potęgi musiały się sprzymierzyć, aby dać im radę, a i to z wielkim trudem. Związek Radziecki w 1962 r. dysponował tysiącami głowic jądrowych i stosownymi środkami ich przenoszenia. Mógł zniszczyć świat i siebie przy okazji. Jak można poważnie porównywać z tymi potęgami zacofane, półfeudalne, średniej wielkości arabskie państewko, które 15 lat temu nie dało rady pogrążonemu w anarchii rewolucyjnej Iranowi, a przed 11 laty oberwało solidnie w wojnie zwanej "Pustynną burzą". W jaki sposób takie państewko może zagrozić światu? Kto uwierzy, że da się wyprodukować liczący się potencjał broni masowego rażenia bez reaktorów nuklearnych, bez przyzwoitego przemysłu, na 18 tirach. A czym zrzucić na wrogów te litry wąglika – jeśliby one nawet w tych tirach zostały namnożone? Od dawna żaden irakijski samolot nie ma szans na więcej niż start. Pilnują tego amerykańskie i brytyjskie lotniskowce. Scudy, jeśli w ogóle się zachowały, to stary poradziecki złom o zasięgu kilkuset kilometrów i żadnej celności. Jakie to porównanie z Hitlerem w 1939 r. i Nikitą Chruszczowem w 1962 r.? A ponadto, jeśli już Colin Powell pokazał fotografie tych tirów z laboratoriami chemicznymi i biologicznymi, to nasuwa się pytanie, dlaczego one jeszcze jeżdżą, jeśli zostały namierzone i to w liczbie zaledwie 10–18? Przecież samoloty USA bez przerwy nad Irakiem latają, coraz to jakieś cele bombardują inteligentnymi bombkami lub rakietkami. Co przeszkadzało te tiry zlikwidować? Czy do tego trzeba koniecznie okupować cały Irak i przy okazji zabić paręset tysięcy jego mieszkańców? Husajn jest tyranem, ale nie idiotą. Doskonale zdaje sobie sprawę z potęgi militarnej Ameryki i nie ma wątpliwości, że gdyby odważył się stworzyć "śmiertelne zagrożenie dla świata", zostanie zniszczony. Gdyby administracja George’a Dablju Busha miała choć połowę rozsądku Bismarcka, a Tony Blair umywał się do Disraeliego, to zdołaliby uzyskać zrozumienie i przynajmniej bierne przyzwolenie części opinii na Feldzug (czyli wojenną wyprawę) na Bagdad. Musieliby tylko wysunąć realne i poważne powody, takie jak np. kontrola nad głównymi światowymi zasobami ropy w niestabilnym politycznie rejonie lub bezpieczeństwo Izraela. O takie właśnie sprawy od tysiącleci toczono wojny, każde dziecko uczy się tego w podstawówce. I wbrew pozorom, choć to cele mniej moralne i szlachetne, ludziom łatwiej je zaakceptować, niż zażegnanie rzekomo wiszącego nad światem widma zagłady nuklearnej czy bakteriologicznej, bo są prawdziwe. Autor : Mateusz Zgryzota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bender w kloace "NIE" wniosło kolejny pozytywny wkład w rozwój demokracji. Tym razem udało nam się pobudzić do życia zasypiający na pierwszej powakacyjnej sesji lubelski sejmik wojewódzki. Radny Ligi Polskich Rodzin, znany historyk i profesor KUL Ryszard Bender, zażądał stanowczo: – Niech zarząd województwa nie reklamuje tego kloacznego pisma! Wniosek prof. Bendera był odpowiedzią na zachowanie radnej Stowarzyszenia Rozwoju Regionalnego Lubelszczyzny, członka zarządu województwa, Agnieszki Kowal z Bystrzycy (lat 25), która demonstracyjnie (tj. nie w kiblu) czytała najnowszy numer "NIE". Do dyskusji włączyli się przewodniczący Rękas i wicemarszałek regionu Mirosław Złomaniec – jednocześnie baron SLD – któremu nie spodobało się twierdzenie, że zarząd cokolwiek reklamuje. Wystąpienie Bendera nazwał kłamliwym i chciał, aby zostało ono usunięte z protokołu. Radny Bender podtrzymał w całej rozciągłości swoje wcześniejsze wypowiedzi. Radna Kowal – absolwentka historii na KUL, wypomniała radnemu Benderowi, że naruszył zasadę poszanowania innych poglądów, którą to ona z pobożnej uczelni wyniosła. Uczelni, której on jest profesorem. – Żeby mieć dojrzałe poglądy polityczne, trzeba czytać nie tylko "Nasz Dziennik" – zakomunikowała. W odpowiedzi radny Bender oświadczył, że co innego jest czytać, a co innego reklamować. To właśnie – jego zdaniem – Kowal uczyniła. W związku z czym wpuściła się w rynsztok. Tymczasem trzeba umieć wybierać między dobrem a złem. Radna Kowal zrewanżowała się supozycją, że skoro radny Bender wie, że "NIE" jest gazetą kloaczną, to zapewne je czyta. Głos zabierali i inni radni. Najdalej idący wniosek zgłosił Witosław Szczasny (SLD), który zaproponował Rękasowi, żeby ten w ogóle zabronił czytania gazet podczas sesji. I tak to, dzięki naszemu poczytnemu pismu, pełna werwy dyskusja zastąpiła senną sesję ożywiając demokrację. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sinica beach Tak było dwa lata temu, tak było rok temu, tak jest teraz i tak będzie w przyszłym roku. Tak będzie każdego roku. Mające po więcej niż jedną komórkę urzędnicze władze z organizmami prostszymi od siebie – jednokomórkowymi sinicami – jakoś sobie nie radzą. Sinice. Nodularia spumigiena. Występuje tylko w Bałtyku, nigdzie indziej na Ziemi. Sinic lekceważyć nie sposób. Choć jednokomórkowe i prymitywne, to groźne. Żyją w kupie, czyli w koloniach. Rozmnażają się przez podział. W ciągu kilkunastu godzin kolonia potrafi się podwoić. A potem znowu podwoić i znowu, i znowu... Kontakt człowieka z sinicami oznacza infekcję połączoną z wypryskami i zmianami ropnymi na skórze. Gdy sinice dostaną się do oczu, można się spodziewać zapalenia spojówek. Wypicie wody zawierającej sinice prowadzi do zaburzeń w układzie pokarmowym, w tym uszkodzeń wątroby. Sytuacja w lokalnej i ogólnopolskiej prasie oraz w komunikatach PAP jak na froncie. Co chwilę zmieniają się meldunki o kolejnych atakach: w Gdyni kwitnie na zielono; w Sopocie otwarte; w Sopocie zamknięte, ale w Gdyni otwarte; sinice się poddały; nie, nie poddały się, atakują dalej; zamknięte w Sopocie i w Gdańsku, w Gdyni połowa zamknięta, połowa otwarta; wolne w Gdańsku, zamknięte nad otwartym morzem w Karwi i Dębkach; kolonia sinic płynie na zachód; kolonia sinic wraca na wschód; pojawiły się w okolicach Jastrzębiej Góry, zakaz w Rowach... Nie wiadomo, którego dnia gdzie lecieć, aby dupsko w słonej wodzie zamoczyć. Żeby nie było. Myśmy przestrzegali, upominali, wyjaśniali ("NIE" nr 26/2003). Nie pomogło. A dzisiaj? Siła wyższa – słychać zewsząd. Bo to Wisła do morza azotany leje, słońce w górze praży, a wiatru znikąd ani widu, ani słychu. Wymarzone warunki dla sinic. Sinice żyją i rozmnażają się w stojącej, spokojnej i ciepłej wodzie. Może gdyby zastosować jakieś intensywne i regularne mieszanie wody w Zatoce Gdańskiej, to by coś pomogło? Może zorganizować pospolite ruszenie motorówkami i sinice od brzegu odegnać? Szwedzi stosują przeciwko sinicom specjalną sieć, którą na nie zarzucają i wpuszczają detergent. Sinice "zdychają" i wtedy się je wyciąga. Może jakoś walczyć u nas? Przecież wystraszają urlopowiczów, a to na Wybrzeżu klęska ekonomiczna. Sztab Zarządzania Kryzysowego, Ochrony Ludności i Spraw Obronnych Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Nazwa mówi sama za siebie. Atak toksycznych, śmiercionośnych sinic zdolnych człowieka zabić na śmierć jest chyba sytuacją kryzysową. Mirosław Kosiorek ze sztabu kryzysowego: – Przyjmujemy meldunki, ale nie wiemy, jak walczyć. Chyba się ich nie da zwalczyć. Ale one na szczęście przesuwają się dalej, w kierunku zachodnim. To, co pływa na wodzie, podlega rządowej administracji morskiej. Dzwonię do Urzędu Morskiego w Gdyni. Bogdan Sobotkiewicz z Inspektoratu Ochrony Wybrzeża Morskiego: – My tylko sprawdzamy, czy są. Nie walczymy. Niech pan dzwoni do ochrony środowiska, może oni walczą. Stanisław Łunkiewicz, Inspektorat Ochrony Środowiska Morskiego: – Czy z nimi w ogóle można walczyć? My tylko informujemy sanepid. Wiem z góry, że Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna nie walczy, tylko bada i ostrzega, ale dzwonię. Marek Kalinowski z sanepidu: – My nie walczymy. Dostajemy meldunki, wysyłamy ludzi i oni sprawdzają. Wizualnie. Idzie człowiek na brzeg i patrzy, czy są sinice, czy nie ma. I odwołujemy plaże. Ale rozsądny człowiek nie wejdzie do wody, jak widzi sinice. To gołym okiem widać. A na przyszłość może uczeni coś wymyślą. Pomyślałem, kto ma walczyć, jak nie wojsko. A na morzu to Marynarka Wojenna jest od działań. Ale też okazało się, że nie. Kmdr. ppor. Janusz Walczak, rzecznik dowódcy MW: – Nie, absolutnie nie prowadzimy żadnych działań wojennych przeciwko sinicom. Tylko obserwacja z samolotów. I dokumentacja. Pomimo że w Gdańsku mieszka i pracuje największy w Polsce specjalista od sinic prof. Marcin Pliński (ten sam co wywlókł kandydującemu na urząd Kwaśniewskiemu teczkę, że ten nie ma magistra) – nic nie potrafił doradzić. Pomimo że w porcie w Gdyni stacjonuje dzielna Marynarka Wojenna będąca coraz to większą i silniejszą siłą na Bałtyku – nie podjęto żadnych działań zaczepnych ani obronnych. Ludzie przegrywają z glonami. Upały nie ustają. Glony się cieszą. Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W domu dziecka w Olsztynie pewien 13-latek pobił dwóch młodszych kolegów i groził im śmiercią. Wychowawczynię, która stanęła w ich obronie, straszył gwałtem. Po chłopczyka przyjechała policja, ale personel i dzieci boją się, że chłopiec wróci i ciach. Siedmiu złodziei zatrzymała policja z Terespola. Złoczyńcy włamali się do chlewni w Kijowcu, gmina Zalesie. Wynieśli m.in. frezy do drewna i narzędzia do znakowania świń. Ponadto wybili szyby w 32 oknach! Najstarszy z włamywaczy miał 15, najmłodszy – 6 lat. Duet złodziejski zatrzymała policja w Stalowej Woli. Ojciec typował samochody i stał na czatach, a do aut włamywał się 14-letni syn. Rodzinnemu duetowi policja zarzuciła dokonanie ponad 20 kradzieży z włamaniem do samochodów. Za molestowanie nieletnich dziewczyn staną przed sądem w Ostrowcu dwaj emeryci – 72-letni Ryszard C. i jego 80-letni kompan Stanisław M. Dodatkowe zarzuty to organizowanie pornograficznych sesji zdjęciowych i rozpijanie nieletnich. Obaj panowie poznali się w ostrowieckim Klubie Seniora Uśmiech i tam wpadli na pomysł umilenia sobie starości. W Suwałkach trzech młodych i pijanych mężczyzn usiłowało zniszczyć kamerę policyjną. Jeden tłukł w nią kijem, a dwaj pozostali śmiali się i machali rękami. Urządzenie zarejestrowało ten wyczyn, a policja zatrzymała jego sprawców. Sąd postara się pomóc chuliganom w zrozumieniu działania kamery. Na świetny pomysł w walce z bezrobociem wpadły władze Siemianowic, gdzie bez pracy jest niemal co trzeci mieszkaniec miasta. Zorganizowały kursy języka węgierskiego i fińskiego dla bezrobotnych. Z okna na trzecim piętrze akademika w Kielcach wypadł student Politechniki Świętokrzyskiej. Po upadku wstał i otrzepał spodnie. Gdy chciano mu pospieszyć z pomocą, z godnością stwierdził, że żadnej nie potrzebuje. Ludzie zrozumieli, że mieli do czynienia z orłem... Z balkonu na piątym piętrze w domu na warszawskiej Woli 35-letni mężczyzna wyrzucił swoją 37-letnią siostrę i 63-letnią matkę. Potem wyskoczył sam. Pierwsza z kobiet zginęła na miejscu, druga oraz mężczyzna w stanie krytycznym zostali przewiezieni do szpitala. Tragedia była wynikiem kłótni rodzinnej, a nie testowania Red Bulla. Z czwartego piętra w bloku w Policach spadła 42-letnia kobieta. Zginęła. Przechodziła z balkonu na balkon, bo chciała skrócić sobie drogę od sąsiadki do własnego mieszkania. Straż pograniczna w Zgorzelcu odkryła próbę przemytu kobiety pod deską rozdzielczą samochodu. Deska skrzypiała, co wzbudziło uwagę pogranicznika. Widocznie uciekinierka nie była już młoda. W Witosem sławnych Wierzchosławicach budynek, w którym funkcjonował niegdyś Uniwersytet Ludowy, ma zostać wystawiony na sprzedaż. W domu, w którym w 1989 r. jednoczył się polski ruch ludowy, współcześni ludzie biznesu planują otworzyć agencję towarzyską. Od początku roku w Suwałkach i w powiecie suwalskim popełniło samobójstwo 20 osób. Z Suwałkami rywalizuje Augustów i powiat augustowski, gdzie doliczono się w tym samym czasie 17 samobójców. Statystyki niewątpliwie wkrótce wzrosną – pisze śledząca bacznie rywalizację obu miast prasa lokalna. Obu powiatom daleko do powiatu tarnowskiego, gdzie od początku roku odebrało sobie życie 27 osób. Znudzona tematem prasa odnotowuje tylko co ciekawsze przypadki, np. 25-letni mężczyzna rzucił się pod pociąg równo o północy zwanej godziną duchów. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wart Hans pałąca " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uwiedziony przez Millera " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pstryk i jest jasno Media podały informację, że do końca 2003 r. napięcie w sieci z 220 V zostanie podniesione do 230 V (jak w UE). Dzięki łaskawości Energetyki nie trzeba będzie za to płacić i nie będzie to mieć wpływu na wysokość rachunków za energię elektryczną, że starsze urządzenia elektryczne będą działały dobrze, a nawet jeszcze lepiej... Komuna zlikwidowała analfabetyzm i starsi, a tym bardziej młodzi powinni znać prawo Ohma (dla uproszczenia prąd stały), mówiące, że: w obwodzie zamkniętym natężenie prądu (I) jest wprost proporcjonalne do napięcia (U), a odwrotnie proporcjonalne do oporności (R), oraz wzór na moc prądu elektrycznego M = U x I. Łatwo więc można obliczyć, że moc pobierana np. przez żarówkę wzrośnie o ok. 9,3% i o tyle samo rachunek za energię. Autorzy tych rewelacji nie powiedzieli jak "szybciej”, a tym samym krócej oglądać "Wiadomości”, krócej świecić światło, kosić trawę, prać bieliznę i trzymać artykuły spożywcze w chłodziarce, żeby rachunek za energię nie "podskoczył”. Co prawda poradzili, że można za kilkaset złotych kupić sobie stabilizator napięcia, zaś żarówki wymienić na mniejsze. A co z innymi urządzeniami elektrycznymi tymi starymi? Renciści i emeryci otrzymali w czerwcu 0,5% podwyżki (średnio 4,5 zł brutto), więc z wymianą sprzętu elektrycznego na nowy nie powinni mieć problemu. No, może w przyszłym roku powinni trochę mniej szaleć. Zamiast na Kanary pojechać jeden raz na Mazury. A co z przeszłotrzymilionową rzeszą bezrobotnych, szczególnie tych bez prawa do zasiłku? Myślę, że rząd za pośrednictwem publicznej zdąży do końca roku poinformować społeczeństwo o adresach punktów bezpłatnej wymiany żarówek 75 W na żarówki 60 W i innego sprzętu AGD. Dzisiaj używany sprzęt elektryczny jest przeważnie przystosowany do napięcia 220 V do 230 V. W mojej sieci domowej jest 225 V (mierzyłem). Należy przyjąć, że po zwiększeniu napięcia do 230 V, realnie wynosić ono będzie 235–240 V. Spowoduje to oprócz wzrostu rachunków o ca 10% masowe "sypanie się” wszelkich domowych urządzeń elektrycznych starszego typu. Jeśli emeryci i renciści z chytrości nie kupią sobie stabilizatorów napięcia lub wręcz nowego sprzętu, zaś bezrobotni z lenistwa nie wymienią go sobie za darmo, to jest spora szansa, że wraz z wejściem do Europy ca 10 milionów przypadkowego społeczeństwa cofnie się do epoki kamienia łupanego i łuczyw. Kazimierz J. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) SLDkracja Kiedy zapisywałam się do SLD (koniec maja br.), wszystkie koła wybierały swoich kandydatów w związku z nadchodzącymi wyborami samorządowymi. W moim kole (Zatorze) jedną z osób, której mieliśmy udzielić rekomendacji, był obecny radny, pan Waldemar Gilner. W tym czasie w regionalnym dodatku "Gazety Wyborczej” ukazał się krytyczny artykuł o radnym z SLD, panu Waldemarze G. Na zebraniu zapytano pana Gilnera, jak może wytłumaczyć treść artykułu? Jasnej odpowiedzi nie było. Ludzie byli oburzeni. Wynik głosowania pogrążył Gilnera – uzyskał 15 głosów za, 15 przeciw. Logiczne było więc, że został odsunięty od kandydowania i nie znajdzie się na liście. Na następnym zebraniu Rady Regionalnej SLD odczytywano listę osób, które uzyskały rekomendację w swoich kołach. Wśród wyczytywanych był również pan Gilner. A niedawno dowiedziałam się, że według nieoficjalnych na razie informacji pan Gilner będzie liderem listy w swoim okręgu. Pan Gilner jest dobrym przyjacielem przewodniczącego Rady Powiatowej SLD w Gliwicach, pana Ogryzka. Większość ludzi, których spotkałam w SLD, wierzy tylko w jedno: w nieograniczoną władzę pana przewodniczącego Ogryzka. A wszystko to pod czujnym okiem posła Martyniuka, rzecznika dyscypliny klubowej SLD, który kandydował właśnie z Gliwic. R. M. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji) Do Europy Idąc z duchem czasu i dbając jednocześnie o wychowanie gimnazjalistów w parafii w Żarach wprowadzono karteczki, na których wypisane są grzechy. Teraz młody człowiek nie musi zastanawiać się, co złego zrobił, ksiądz pomyślał o wszystkim za niego. Wystarczy wybrać sobie grzech i czekać na wyrok... Na liście grzechów oprócz takich standardów, jak: "Czy kłamałeś?”, "Czy piłeś alkohol?”, "Czy paliłeś papierosy?” itp. znajdują się takie, jak: "Czy czytasz pisma pornograficzne?”, "Czy czytasz pisma mówiące źle o księżach, kościele i papieżu?!”. Jednym z grzechów jest oczywiście "Czy uprawiasz samogwałt?”. Dla mniej zorientowanych gimnazjalistów może to być pretekst do poszukiwań odpowiedzi, inni i tak się nie przyznają, bo kto by się przyznał... Dla księży może to ma być świetna rozrywka, takie darmowe 0-700, bo który z mężczyzn nie chciałby posłuchać, jak nastolatka (w dodatku dobrze wyposażona przez naturę) opowiada o tym, jak wygląda jej samogwałt, a nie wierzę, że ksiądz nie będzie pytał o szczegóły przy tak ciężkim grzechu. K. B. z Żar (e-mail do wiadomości redakcji) Decyzja pani minister Łybackiej o cofnięciu przywileju zwolnienia z matury z języka obcego uczniów posiadających certyfikaty językowe jest kolejną ilustracją polskiego piekiełka, w którym każdy wychylający się ponad przeciętność lub w czymkolwiek trochę lepszy jest natychmiast ukarany przez współplemieńców. (...) Uczeń, który chce zdobyć taki certyfikat, chodzi na kurs w wymiarze 4 lub więcej godzin tygodniowo i umie znacznie więcej niż ten, który ma w szkole tylko 2 godziny tygodniowo. Nie zawsze są to uczniowie z bogatych rodzin, bo niektóre szkoły w porozumieniu z radami rodziców same organizują takie dodatkowe zajęcia (o czym pani minister powinna wiedzieć). Rodzice często świadomie ograniczają wydatki na inne cele, aby tylko dziecko dobrze nauczyło się języka. Jeśli nasz rząd nie potrafi zapewnić dobrego wykształcenia w szkołach publicznych, to niech nie robi przykrości tym, którzy zdobywają wykształcenie nie oglądając się na państwo. Aby podnieść poziom wykształcenia, raczej powinno się pozwolić na zdobywanie podobnych certyfikatów również z innych przedmiotów i też zwalniających z matury. Na przykład gdyby Polskie Towarzystwo Fizyczne organizowało kursy z fizyki, poziom tego przedmiotu byłby na pewno wyższy niż po zaliczeniu kursu szkolnego w wymiarze 1 godzina tygodniowo w nowym liceum. Henryk Kupiec (e-mail do wiadomości redakcji) "Jola i Jaśniepaństwo” 1. Zamek znajduje się w Wiśniczu, powiat Bochnia, a nie w jakimś Wiśliczu. Być może jest to Stary Wiśnicz, a nie Nowy. Zamek drugi po Wawelu – zgodnie z ambicją budowniczych. 2. Uratowanie z ruin i przywrócenie do funkcjonowania za czasów byłej komuny kosztowało bajeczne pieniądze. Teraz cwaniacy chcą odebrać gotowe cacko za zorganizowanie składki na cele charytatywne. To pomysł nowy. Dotychczas nie chcieli płacić. Nawet po denominacji, dewaluacji, bez oprocentowania za te marne kilkadziesiąt lat etc. jakieś grosze, ale z własnej by trzeba kie-szeni. Czy pani Prezydentowa umoczy się w protekcjach? A może wystawi męża rufą do wiatru? 3. Czas nie cofnął się o 80 lat, lecz co najmniej 200. Przed 80 laty to była mocno upadająca budowla. 4. Będzie precedens. Jest jeszcze więzienie blisko zamku. Nawet wyżej trochę. Ale już we wsi Leksandrowa. B. T., Chorzów Sprostowanie W związku z zamieszczoną w tygodniku "NIE” (nr 41 z dnia 10.10.2002 r.) informacją, jakoby dla żołnierzy powracających z Afganistanu, poczęstunek grochówką na lotnisku Okęcie stanowił pierwszy posiłek po 15-godzinnym locie, oświadczam, że nie jest prawdą, iż żołnierze Polskiego Kontyngentu Wojskowego wracali głodni z misji w Afganistanie. Informuję, że każdy z żołnierzy mógł zabrać w podróż do kraju dowolną ilość zestawów prowiantu w postaci zarówno polskich, jak i amerykańskich racji żywnościowych oraz napojów. Autor tej informacji wyraźnie oparł się na publikacji jednej z gazet, która minęła się z prawdą. Zrozumiały jest natomiast apetyt żołnierzy na wojskową grochówkę i polską kiełbasę. Brakowało im polskich potraw przez ostatnie pół roku. płk Eugeniusz Mleczak Rzecznik Prasowy Ministra Obrony Narodowej Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Orgazm dla zuchwałych Obrona interesów finansowych, a zwłaszcza realizacja wytycznych ideowych bogatych konserwatystów oznacza, że od Busha oczekuje się kluczowych przemian w sferze obyczajowo-moralno-religijnej, które za Clintona skazane były na 8 lat hibernacji. Przede wszystkim trzeba ukrócić rozwiązłość i zepsucie. Jedyny dopuszczalny przez republikańską konserwę model edukacji seksualnej, prewencji AIDS i chorób wenerycznych to przedmałżeńska abstynencja seksualna. Reklamując przed wyborami swój program edukacyjny B. jr. zapewniał, że tylko naukowo udokumentowane projekty mogą liczyć na dotacje federalne. Ale w kwestii wychowania seksualnego opowiedział się za całkowitą prohibicją erotyczną do ślubu, wbrew wszystkim obiektywnym danym naukowym i wiarygodnym organizacjom. Na przykład raport z rozległych badań prowadzonych przez dra Douglasa Kirby opublikowany w maju 2001 stwierdza, że pełna edukacja seksualna nie przyspiesza inicjacji seksualnej, nie intensyfikuje częstotliwości uprawiania seksu ani nie zwiększa liczby partnerów seksualnych u młodzieży. Indagowany o to doradca prezydencki wzruszył ramionami i wyznał: "Wartości przebijają dane. Konserwatyści nie popuszczą". Niedawno Bush jr. dał na tępienie przedślubnej kopulacji 135 mln dolarów z funduszy federalnych. Jedną trzecią więcej niż w zeszłym roku. W ramach edukacji abstynenckiej o kondomach nie wolno pisnąć słowa, nawet jako o środku chroniącym przed złapaniem HIV-a. Żeby orgazm fundamentalistów republikańskich (tylko ich, bo 90 proc. Amerykanów jest za kompletnym wychowaniem seksualnym w szkole) był całkowity, sekretarz departamentu zdrowia przeforsował szelmowsko sprytną ustawę, w której pod pozorem pomocy ubogim ciężarnym nadano embrionom osobowość prawną, co stanowi kluczowy przyczółek do obalenia prawa do aborcji. Imperatyw przestrzegania najbardziej ortodoksyjnych wymagań religijnych nie dotyczy tylko USA. W ub. roku Bush zamroził 34 mld dolarów przyznane przez Kongres dla United Nations Population Fund. Pretekstem tej decyzji było oskarżenie uczynione przez republikańskiego kongresmena Christophera Smitha, najzajadlejszego wroga aborcji, że fundusze amerykańskie będą użyte na przymusowe aborcje w Chinach. UNPF zapewnia, że nie prowadzi żadnych akcji w prowincjach Chin, a amerykańskie pieniądze szły na antykoncepcję w trzecim świecie, na którą zapotrzebowanie wciąż tam rośnie i dzięki której możliwa jest walka z AIDS. Bush pod presją konserwy mówi jednak "nie". Mimo komfortu posiadania w Białym Domu tak efektywnego narzędzia ideologicznego jak Bush jr., fundamentalistyczna prawica republikańska trwa w stanie najwyższego alertu, by odeprzeć każde potencjalne odstępstwo od jej dogmatów obyczajowych. Obecnie konserwa republikańska dostaje apopleksji i amoku, choć przedmiot jej furii jeszcze się nie ziścił. Książka Judith Levine o prowokacyjnym tytule "Szkodliwe dla młodzieży: niebezpieczeństwa chronienia dzieci przed seksem" pojawi się na rynku za miesiąc, ale już słychać gromy. Kilku wydawców spietrało się i nie odważyło na jej publikację. Rękawicę podniosło wydawnictwo University of Minnesota Press. Normalnie zatrudnia dwu recenzentów z akademicką akredytacją. Tym razem rzetelność badań naukowych przedstawianych w książce kontrolowało aż pięciu. Książka dowodzi, że edukacja seksualna sprowadzająca się do zamknięcia seksu na kłódkę jest bez sensu. Młodzież – utrzymuje Levine, dziennikarka i pisarka specjalizująca się w sprawach seksu i płciowości, która pracowała nad książką od połowy lat 90. – jest na co dzień bombardowana setkami komunikatów i obrazów o podłożu lub kontekście seksualnym, ale nie ma możliwości zdobycia rzetelnej, bezpruderyjnej wiedzy o seksie. Amerykańskie wysiłki uchronienia dzieci przed seksem nie chronią ich przed niczym. Odwrotnie, są często dla nich szkodliwe – konstatuje autorka. Poglądy Levine mogą być oczywiście dyskusyjne, lecz uwagę zwraca siła furii, z jaką zaatakowano książkę, autorkę i wydawcę. Religijna konserwa domaga się od University of Minnesota wylania z roboty kierownictwa wydawnictwa. W dzisiejszej Ameryce – pisze Levine we wstępie książki – jest prawie niemożliwe opublikowanie książki mówiącej, że dzieci i młodzież mają prawo do przyjemności seksualnej i nie znaczy to, że znajdą się w niebezpieczeństwie. Matecznik wolności słowa i demokracji schodzi na psy. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Menedżmęty Kilku facetów rozpieprzyło dobrze prosperujący zakład. Kilkaset osób znalazło się na ulicy. W 70-tysięcznym Tomaszowie Mazowieckim oprócz 30-procentowego bezrobocia, kościołów, ulic, którym patronują święci, szkół, knajp, kurewsko drogich dziwek, wałęsających się meneli i komendy policji istnieje zakład Pilica S.A. Od rana do wieczora zapieprzało tam kiedyś ponad 1000 roboli szyjąc ciuchy. Pilica ubierała m.in. polskich olimpijczyków, wojsko, straż graniczną, Polskie Linie Lotnicze LOT, dyplomatów, a nawet biskupów. Odbiorcami zakładu były największe firmy niemieckie, szwajcarskie, francuskie, austriackie i amerykańskie. Na terenie całego kraju działało kilkanaście sklepów firmowych, w tym 5 w Warszawie. Pilicę jako przykład dobrego zarządzania i gospodarności odwiedzali liczni dygnitarze, m.in. Leszek Miller. W 1994 r. postanowiono przekształcić Pilicę w spółkę pracowniczą. Pracownicy wykupili akcje, poczuli się współwłaścicielami firmy. Przed wszystkimi rysowały się wspaniałe perspektywy. Prezesem spółki został Wojciech KolasIŇski, facet starej daty, z zasadami, który przepracował w Pilicy 30 lat. Za jego kadencji były kontrakty, zyski, terminowe wypłaty, opłacony ZUS, fundusz socjalny, a nawet nowe inwestycje. Firma prosperowała nieźle. Nie było jednak podwyżek, za co nie lubiły Kolasińskiego związki zawodowe. Przewodniczący zakładowej "S" Dariusz MuchA organizował więc strajki i protesty. Prezes nie ulegał także naciskom w sprawie zatrudniania krewnych i znajomych królika – co nie podobało się Radzie Nadzorczej, a szczególnie jej szefowi prof. Tadeuszowi Januszowi. Nie mogło się to skończyć dobrze. W listopadzie 1996 r., podczas pobytu na zwolnieniu lekarskim, Kolasiński w trybie dyscyplinarnym przestał być prezesem. Nowym prezesem Pilicy został Jan Wawrzyniuk, były dyrektor Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Piotrkowie Trybunalskim, z wykształcenia nauczyciel fizyki. Fachowiec! Jak skrupulatnie wyliczyli statystycy, fotel prezesa był jego dziewiętnastym miejscem pracy. W tym czasie głównym akcjonariuszem Pilicy był WFOŚiGW w Łodzi. Robota nowego prezesa sprowadzała się w zasadzie do wypieprzenia niewygodnych pracowników, zatrudniania na ich miejsce kumpli z odpowiednio wysokimi pensjami, zawierania niekorzystnych kontraktów i zleceń. Zakład miał wykonać np. partię spodni po 5,5 DM za parę. Wawrzyniuk zlecił produkcję podwykonawcy za 5 DM. Różnica 50 fenigów nie pokrywała kosztów transportu, rozładunku, załadunku, składowania, pakowania, kontroli itp. W ten to sposób straty Pilicy rosły. Na koniec 1997 r. wynosiły prawie 3 mln zł. Szef Rady Nadzorczej prof. Janusz zamiast martwić się rosnącymi długami zajmował się w tym czasie zwalczaniem byłego prezesa. Władze spółki doniosły na Kolasińskiego do prokuratury. Że nieodpłatnie przekazał zakładowe maszyny prywatnej firmie, przez co naraził Pilicę na straty. Potwierdzał to stosowny bilans sporządzony przez główną księgową, która zresztą podpisała się na zawiadomieniu do prokuratury – obok zakładowego radcy prawnego. Gdy prokuratura wszczęła śledztwo, okazało się, że istnieje drugi bilans, również sporządzony przez główną księgową, z którego wynikało, że decyzja Kolasińskiego była korzystna, a współpraca przynosiła Pilicy zysk. Tę drugą wersję bilansu potwierdzili biegli sądowi. Innym sukcesem Kolasińskiego było zwycięstwo w sądzie pracy, który prawomocnym wyrokiem stwierdził, że wypieprzono go z roboty niezgodnie z prawem, i zasądził na jego rzecz odszkodowanie. W roku 1997 Rada Nadzorcza Pilicy pogoniła prezesa Wawrzyniuka. Jego miejsce zajął Jerzy Szostek. Po trzech latach jego prezesury Pilica miała kolejne 3 mln zł w plecy. Właściciel – WFOŚiGW w Łodzi – postanowił ratować zakład. Wykupił za 5,5 mln zł dodatkowy pakiet akcji Pilicy. Pomimo wnikliwych dociekań nikomu nie udało się ustalić, co się stało z pieniędzmi. Niedługo potem Pilica otrzymała pożyczkę w wysokości 1 mln zł oraz kredyt 2 mln zł, którego żyrantem również był Fundusz. I te pieniądze gdzieś wsiąkły. Głowi się nad tym teraz Prokuratura Okręgowa w Łodzi. Nieźle poszło też nowemu prezesowi Rady Nadzorczej Andrzejowi PĘczakowi. Pęczak to niegdysiejsza prawa ręka Millera w Łodzi, poseł SLD, obecny przewodniczący sejmowej Komisji do spraw Kontroli Państwowej, oraz członek Komisji Finansów Publicznych oraz Komisji Skarbu Państwa. Za jego kadencji Pilica straciła 5,5 mln zł. Miejsce prezesa Szostka zajął Andrzej Gorczyca, budowlaniec z wykształcenia. Ten zdolny człowiek wpadł na pomysł, by podzielić zakład na kolejne spółki. Jedna zajęła się szczątkową produkcją, druga natomiast sprzedażą gotowych wyrobów. Niektórzy myślą, że zrobił to, aby zatuszować nieudolne zarządzanie zakładem. Firma znalazła się na krawędzi bankructwa. Gdy sytuacja Pilicy stała się beznadziejna, a garstce zatrudnionych osób groziło wycieranie ulicznych bruków, przewodniczący zakładowej "S" Dariusz Mucha wystosował do wszystkich możliwych urzędów, instytucji kontrolnych, klubów parlamentarnych, a nawet samego premiera pisma z prośbą o interwencję. Zdaniem Muchy, za prezesa Kolasińskiego było cudnie. Do firmy wkroczył syndyk. Dziś były już przewodniczący Komisji Międzyzakładowej NSZZ "Solidarność" Pilica S.A. Dariusz Mucha zasuwa motorkiem po tomaszowskich wsiach. Wstaje bladym świtem, aby sprzedawać okolicznym mieszkańcom artykuły różne. Co utarguje, to jego. Nie są to kwoty oszołamiające. Tym bardziej, że ma na utrzymaniu liczną rodzinę. Gdy uda mu się wyciągnąć dziennie 30 zł, może mówić o szczęściu. W ciągu sześciu lat Pilica zanotowała 12 mln zł strat. Dorobili się za to liczni prezesi, członkowie Zarządu, Rady Nadzorczej oraz pomniejsi kierownicy. Bezpowrotnie poszło się kochać prawie 10 mln zł państwowej forsy, którą wyłożył WFOŚiGW w Łodzi. Z pracą pożegnało się 700 osób. W najbliższym czasie dołączą do nich następni. Co oni sobie myślą nie nadaje się do powtórzenia. My natomiast myślimy tak: lada dzień syndyk ogłosi upadłość Pilicy. Za grosze będzie można wtedy przejąć całkiem fajny zakład ze specjalistycznym sprzętem, halami oraz gruntem. Ktoś zapewne zrobi na tym świetny interes. Na tym właśnie polega polski kapitalizm. Autor : Andrzej Sikorski / Zuzanna Stawicka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Borówki i rozbratki Zanim oficjalnie ogłoszono rozwód „borówek” z Rozbratem, siedzibę władz SLD zasypało pomarańczowymi ulotkami. Anonimowo, życzliwie, z wykorzystaniem cytatów z sejmowych wystąpień posłów Hatki i Leppera informujących o tym, kim jest Marek Borowski? Bratankiem Jakuba Bermana, podpowiada kłamliwie ulotkowy anonim uczciwym towarzyszom z SLD. To zapowiedź nowej „Mein Kampf” pod szczytnym hasłem jedności w SLD. Zanim oficjalnie ogłoszono rozwód w SLD, jacyś zwolennicy jedności wezwali na pomoc Ligę Polskich Rodzin. Opluli partyjną konkurencję ku uciesze Giertycha i Rokity. A przecież dla pierwszego stary SLD i nowa Socjaldemokracja Polska (SDPL) to jedno barachło – dżuma i cholera. Dla drugiego początek antysemickiej napierdalanki w szeregach SLD to dowód na Rokicią przenikliwość i proroczość. Wszak już wcześniej wieścił „polonizację” SLD, czyli rychłe kłótnie w szeregach Sojuszu. Argumentów rozporkowych nie przewidział. Podział SLD dokonał się i żadna fałszywa rewelacja o Marku Borowskim temu nie zapobiegła. Czas teraz ochłonąć i rozwód przeprowadzić spokojnie. Bez kłótni o każdą łyżeczkę, bez rozbijania talerzy. Marszałek Borowski będzie liderem nowej partii. Czy powinien być nadal marszałkiem Sejmu? – już gorączkują się działacze pragnący pozostać w SLD. O tym nie decyduje tylko posiadający sejmową mniejszość odchudzony klub SLD, ale też pozostali. Rozłam w SLD może przyspieszyć zmiany w Unii Pracy. Jeśli do SDPL przejdą z UP zwolennicy wicemarszałka Nałęcza, to jednak nowy podział funkcji trzeba będzie uczynić. No, chyba że rozłam przyspieszy wybory parlamentarne. Kiedy obecny rząd jednak ustąpi, a nowego nie uda się wybrać. Podział SLD dokonał się i nie ma co rozdrapywać ran, opluwać się. Do czerwca 2005 r., czyli prawie do końca konstytucyjnej kadencji, mógłby działać koalicyjny centrolewicowy rząd. Nawet obecni ministrowie Cimoszewicz i Śleziak, zainteresowani przejściem do SDPL, w obecnym rządzie Millera powinni pozostać. Wszak jest to rząd koalicyjny. Pozostawienie ich do czasu nieuchronnych zmian rządu pokazałoby, że lewica nie wpada w amok bijatyk o władzę. Podział SLD dokonał się i już widać pierwsze straty. Początkowo nowi przewidywali wspólną listę ze starym SLD (plus kandydaci prezydenccy) do europarlamentu. Teraz chcą list osobnych, aby policzyć swoich zwolenników. Efekt dwóch list na lewicy łatwo przewidzieć. Przez pięć lat polscy socjaldemokraci nie będą mieli reprezentacji w europarlamencie. Bo głosy lewicy rozłożą się, nie dadzą większości. Nowi z SDPL wychodzą z Sojuszu krytykując upartyjnienie państwa za rządów SLD. W eurowyborach kierują się partyjniactwem. Ważniejszy jest medialny wynik niż obecność w Brukseli. Rozwód w SLD dokonał się. Niestety, znów więcej mówi się o personaliach, towarzyskich układach, mniej o programie. Program mamy, przekonują nowi, program socjaldemokracji europejskiej i program SLD. Program mamy, przekonują starzy, mamy program socjaldemokracji europejskiej i dobry program SLD. Starzy nie zrealizowali programu, czy zrealizują nowi? Czy dojdzie do pozytywnej jakże potrzebnej na lewicy konkurencji programowej i konkurencji w skuteczności realizacji głoszonych haseł? Czy nowi przyjmą propozycję zmiany polityki zagranicznej, podsuwaną im przez ich zwolennika Jerzego Urbana w poprzednim numerze „NIE”? Obawiam się, że nowa partia będzie lansować starą politykę okupacji Iraku i wazeliniarstwa wobec USA. I znów okaże się, że przełomu mogą wyborcy oczekiwać tylko po rządach Samoobrony. Rozwód w SLD dokonał się. Nie ma co się opluwać, gmerać w rozporkach. Zwłaszcza że za lat parę dojdzie jednak do koalicji, wspólnych list części obecnych rozwodników. Obraźliwe słowa dziś wypowiedziane mogą boleć w przyszłości. Po co nam to, skoro lewica niebawem musi się zjednoczyć? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Inwazja czarnych plemników Świat białych ludzi lada moment pierdyknie. Bo spełnią się najważniejsze, głoszące jego kres przepowiednie. Pierwsza, powtarzana od stuleci na polskich jarmarkach mówi, iż koniec świata nastąpi wtedy, gdy Żydzi zburzą Bazylikę Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Druga, zwana Trzecią Tajemnicą Fatimską, iż końcem świata będzie watykańskie konklawe, kiedy na piotrowym tronie zasiądzie czarny papież. Trzecia, najnowsza, to przepowiednia Moniki Olejnik. Świat nasz demokratyczny zawali się, gdy Sejm RP nowelizując ustawę o radiofonii i telewizji zabroni Adamowi Michnikowi kupienia Polsatu. Początek burzenia Bazyliki Narodzenia obserwowałem w rabackim hotelu Siahra dzięki satelitarnym przekazom transarabskiej telewizji Al Jazeera, znanej na całym świecie z gościnnych występów pana Osamy ben Ladena. Na kanale obok miałem globalną CNN, która eksponowała szkody wyrządzone przez muzułmańskich kamikadze. Oblężonemu franciszkańskiemu klasztorowi CNN poświęcała ciut więcej czasu niż relacjom o seksskandalu abp. Paetza i spekulacjom, czy stale bolejący Jan Paweł II ustąpi zwalniając miejsce dla kardynała z Afryki. Problem limitowania zakupów Adama Michnika w globalnych reprezentujących biedne Południe czy bogatą Północ telewizjach nie występował. Z powodu koncentracji mediów. Czego nie chce u nas rząd Millera, o czym marzy red. Olejnik. Zupełnie niepotrzebnie, bo patrząc z transarabskiego, globalnego Rabatu, spór ekscytujący nasze umysłowo-polityczno-biznesowe elity o własność prowincjonalnych mediów jest już rozstrzygnięty. Świat białych ludzi, salonu politycznego red. Olejnik, nonkonformizmu red. Michnika lada chwila pierdyknie. Nie dlatego, że padnie broniona przez palestyński Dżihad katolicka bazylika, oblegana przez żydowski MC Świat. Ani dlatego, że kolejnym papieżem więdnącego Watykanu będzie Afroarab czy Afroeuropejczyk. Zwycięży codzienna, chujowa robota narodów biednego jeszcze obecnie Południa. Milionów już stojącychu bram bogatej Północy. Jak kiedyś "barbarzyńcy" na rzymskich rogatkach. Dzisiejszy Rabat, goszczący Komisję Kultury Rady Europy, debatującą o "Meeting points" islamu i chrześcijaństwa, wygląda tak jak Paryż za lat dwadzieścia. Cała barwa ras, kolorów skóry. Z przewagą, rzecz jasna, reprezentacji "barbarzyńców" z Południa. I tam, w metropolitalnym Rabacie, solidaryzowałem się z pesymistycznymi dla białej rasy przepowiedniami pana posła Marcina Libickiego (ZChN, obecnie PiS). Wieszczącego, iż za sześćdziesiąt lat w Paryżu biali Francuzi będą już tylko mniejszością narodową. Ponieważ rozmnażają się zbyt leniwie, w przeciwieństwie do biednych, lecz żwawych Południowców. W Polsce te cywilizacyjne procesy pojawią się później, jak zwykle, na każdej biednej peryferii. Kiedy prezydentem Francji w wolnych, demokratycznych, powszechnych wyborach zostanie śniady mahrebczyk, na naszej wsi po raz ostatni załapie się "prawdziwy Polak". Chociaż tradycyjnie zalatujący Żydem. Białych na Północy, zwłaszcza w starej Europie, będzie coraz mniej, nie tylko dlatego, że przegrają demograficzny wyścig wydajnością z "ch". Przywiązani do starej, katolickiej kultury będą opierać się eutanazji i klonowaniu. Chociaż dzięki eutanazji można by dokonać koncentracji białego kapitału, zdolnego konkurować z zasobami arabskich szejków. Zaś klonowanie już wkrótce będzie jedyną formą wzrostu demograficznego białej rasy. Co z tego, skoro korzystać z takiego rozmnażania będą zwykle białe lesbijki i pedały. Skłócone z coraz bardziej marginalizowaną hierarchią czarnego Kościoła kat. Być może Adam Michnik będzie miał jeszcze białe wnuki, ale już prawnuków, statystyczno-demograficznie, doczeka się kolorowych. Tak wynika z globalnych tendencji demograficznych. Czy zatem warto dzisiaj skakać sobie do oczu, podgrzewać Sejm, skłócać premiera z prezydentem, skoro za lat 20, najwyżej 60 i Polsat, i TVN, i nawet Zetka będą należeć do islamskich korporacji? I wiecznie aktywna redaktor Olejnik będzie miała alternatywę: czador albo premia. Jeśli poważne elity myślą poważnie o ciągłości cywilizacji łacińsko-śródziemnomorskiej, to alternatywa jest jedna: demonopolizacja albo zwiększona reprodukcja. Jeśli redaktor Olejnik i jej białe koleżanki nie urodzą przynajmniej szóstki, to wizja czarnego Michnika jawi się coraz jaśniej. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaczka dziweczka Mieszkańcom Warszawy przeszkadzają dziury w jezdni, a prezydentowi Kaczyńskiemu – pracowite damskie dziurki. Każdy ma prawo zabiegać o swoje szczęście, a Lech Kaczyński – bliźniak starego kawalera Jarosława trudniący się prezydentowaniem w Warszawie – ma prawo do szczęścia ponad wszystko! W sobotę prezydent Kaczyński podał, że będzie się uprzykrzał paniom prostytutkom pod sztandarem zaciekłej walki z agencjami towarzyskimi w Warszawie. Pan Kaczyński dowiedział się bowiem via Kościół, że cudzołóstwo to grzech i mocą swego urzędu obywateli stolicy pragnie od niego strzec. Być może również pan Kaczyński ujawnia w łagodniejszej formie jakieś mocno stłumiane kompleksy rodzące nieprzyjazne uczucia?! Kto wie?! Co na to przedstawicielki ludności zatrudnione w agencjach?! * * * Każda kobieta w Polsce ma prawo się prostytuować, ale dzieląc się dochodami naraża kogoś. Jeżeli żywi dupodajstwem swojego syna, męża, przyjaciela lub narzeczonego – mogą panowie ci iść na 3 lata do więźnia za czerpanie korzyści z nierządu. Przyjaciele pań prostytutek, zwani familiarnie alfami, organizują pracę kobiet, czasem mężczyzn, pod szyldem usług towarzyskich, którą to formę usług przewidział prawodawca dając przewidywaniom swoim wyraz w Statystycznym Wykazie Wyrobów i Usług (SWWiU). Zakłamanie biznesu polega na tym, że aby nie iść od razu do pierdla, burdelmamy podpisują z paniami do towarzystwa umowę, z której wynika, że ruchać im się z klientami nie wolno. Jest to najbardziej kryminogenny układ, na który przymykają oczy policjanci i prokuratorzy z bezradności, a posłowie lewicy ze wstydliwości. * * * Trudy prostytuowania stają się nie do zniesienia, a kurwienie najbardziej stresującym usługodawaniem w Polsce. Pomijając sam aspekt natury obciągania, nadstawiania, udostępniania wszelkich otworów ciała i to w otoczeniu obcych szankrów, nie pranych gaci, capiących napletów, bimbrowych oddechów, skarpetek dziurawych i wszelakich licznych odsamczych obrzydliwości, które to panie prostytutki muszą pokornie ignorować – napastowane są one ze wszystkich stron. Biją je klienci, a nieświadome swoich praw bite są też przez alfonsów i łupione nawet 60-procentową daniną od zarobków. (Równie srodze traktuje swoich podopiecznych jedynie ZUS i fiskus). Pasie się na dziwkach mafia żądając haraczy za rzekomą ochronę i odpłaca się wybuchami bomb, co jest wyjątkowo nieprzyjemne. Na agencjach żerują też pseudopolicjanci z prawdziwej policji, którzy za pobłażanie pobierają mniej niż mafia, ale za to częściej. Jakby tego było mało, to pan prezydent stolicy, żeby kurwy już zupełnie nie wiedziały, z kim trzymać, teraz poszczuł na nie policję, straż miejską, pożarną, sanepid, inspekcje pracy i jakie tam jeszcze psy ma w zanadrzu. * * * Lech Kaczyński, co profesorowi prawa bardzo nie przystoi, wyobraził sobie jednocześnie, że walka z nierządem będzie rewolucyjna: są ludzie, wynajdźcie na nich paragrafy. Kaczyński wie, że dowodzenie przed sądem czerpania korzyści z nierządu jest równie karkołomne jak sam nierząd, a wolałby wygrać błyskawicznie i ostatecznie. Choćby więc w agencji towarzyskiej wszystko było w porządku, to i tak strażnik miejski zauważy brak gaśnicy, dywan mogący powodować zwichnięcie nogi lub nie podświetlony numer domu. Inaczej sam byłby z wymysłami Kaczyńskiego na bakier. Z tak nieistotnych powodów miasto będzie zrywało umowy z najemcami należących do miasta mieszkań tworząc bardzo niebezpieczne precedensy. W krajach o wyższej kulturze prawnej już dawno zauważono, że nie można walczyć z przestępstwem naginając prawo w imię mniejszego zła. Wprawdzie przestępca wychodzi z tej potyczki pokonany, ale w przeświadczeniu, że wszyscy są łajdakami, a społeczeństwo to arena zmagania większych i mniejszych łajdactw, gdzie wygrywa silniejszy. W takim stanie rozumu bandyty resocjalizacja jest niemożliwa. Podpowiadamy panu Kaczyńskiemu, kierując się jego metodologią, że w walce z szataństwem prostytucji mógłby jeszcze przecież po cichu zakazać przyjmowania prostytutek do szpitali,inwigilować gabinety wenerologiczne, zakazać via episkopat grzebania stręczonych i stręczących. A młodzieżówce PiS tajnie polecić rozwieszanie plakatów z twarzami cudzołożnic w miejscach ich zamieszkania. Dalej! Śmiało! Kurwy się przecież nie poskarżą, bo komu? Nie intencja rozwiązania problemu panu prezydentowi przyświeca. Można byłoby to zrobić lokalizując dzielnicę czerwonych latarni lub zorganizować prostytutkom stanowiska pracy na przykład przy placu Bankowym 3/5. Pan Lech pragnie rozgłosu i poparcia licznej grupy zdewociałych ciemniaków, którzy widząc, że miasto jest czyste, ulice płaskie, obwodnica sześciopasmowa, a szpitale oddłużone o swoim prezydencie mogliby wkrótce zapomnieć. Pan prezydent zbiera chyba też punkty ˝ konto życia wiecznego, które rozumie osiągnąć dyskryminując ludzi zdyskryminowanych przez wszystkich. Przepowiadamy hecy z domami publicznymi taki koniec, że w przypadku nadmiernej skrupulatności wykonywania rozkazów Kaczyńskiego burdelbiznes skoczy mu do gardła, a jeżeli bitwy toczyć się będą po polsku, czyli byle jak – to za rok zadam panu prezydentowi na konferencji prasowej następujące pytanie: – Panie Prezydencie, czy skończył się już Pana program walki z kurewstwem w Warszawie? A Pan Prezydent odpowie zgodnie z prawdą: – Tak skończył się. Kurwy wygrały! Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Biskup jak Messerschmitt " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Piąta żydokomuna " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Whisky and radon Trzy lata temu opisywaliśmy walkę, którą grupa mieszkańców dolnośląskiej gminy Janowice Wielkie toczyła z miejscową władzą w sprawie kranówy wzbogaconej promieniotwórczym gazem – radonem. Ujęcie zbudowano bowiem w pobliżu dawnej kopalni uranu. Z sobie tylko wiadomych powodów miejscowe władze nie zdecydowały się na montaż prostej instalacji do usuwania gazu, który wszak łatwo się ulatnia. Grupa mieszkańców, w tym kilku radnych, postraszona ekspertyzami stwierdzającymi, iż ilość radonu znacznie przekracza dopuszczalne normy, naskarżyła na władzę do prokuratury. Ta powołała jako biegłych speców, którzy stwierdzili, że nie ma powodów do paniki, bo wszystko jest w porządku, i umorzyła śledztwo. W związku z tym władza poczuła się zwolniona z obowiązku przebudowy ujęcia wody ("NIE" nr 39 i 45/99). Postulowaliśmy, aby ówczesny minister zdrowia wprowadził wreszcie konkretną normę, dotyczącą zawartości substancji promieniotwórczych w wodzie pitnej. Wtedy byłoby jasne, czy ludziska mają władzę ciągać po sądach, czy też dalej spokojnie wciągać kranówkę. Problem nie dotyczy jednej gminy, ale sporych obszarów Pomrocznej, na których występują ujęcia wód zawierających pierwiastki promieniotwórcze. Nawet modne obecnie wody oligoceńskie nie są od nich wolne. * * * W Janowicach Wielkich lud nadal ciągnie wodę z niebezpiecznego ujęcia. Nadal też jest bajzel w przepisach, które określają, co obywatel naszej pięknej ojczyzny może łykać po odkręceniu kurka w kranie bez obaw, że będzie świecił w nocy. Dzięki temu różni przedsiębiorczy ludzie robią większe lub mniejsze kariery, kreując się na obrońców konsumentów wody. Dr Zbigniew Hałat założył Stowarzyszenie Ochrony Zdrowia Konsumentów. Publikuje też książki, na ten temat np. "Woda – przeczytaj zanim wypijesz". Pan doktor Hałat grzmi, że płyn, który serwują nam wodociągi, w praktyce nie nadaje się do spożycia. Radon – dodaje doktor – należy zaliczyć do najgroźniejszych czynników rakotwórczych. Ten sam pan doktor kilka lat temu był głównym inspektorem sanitarnym kraju (w randze wiceministra zdrowia) i wówczas w ogóle nie zauważał tego problemu. Nie podjął działań, których celem byłoby wprowadzenie jednoznacznych przepisów regulujących np. zawartość radonu w wodzie pitnej. Zebraliśmy do kupy wszystkie opinie i opracowania, dotyczące tej sprawy. l Spece z Państwowego Zakładu Higieny twierdzą, że obecność radonu w kranówce nie stanowi wielkiego problemu. Ulatnia się bowiem po odkręceniu kurka, w trakcie przelewania i gotowania. l Fachmani z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej piszą natomiast, że zamontowanie instalacji do odradonowania w ujęciach wody pitnej jest wskazane, gdyż w organizmie kumulują się dawki promieniowania, pochodzące z różnych źródeł. l Pracownicy naukowi Zakładu Fizyki Jądrowej Uniwersytetu Śląskiego biją na alarm, że uwolniony z wody radon fruwa w powietrzu, łącząc się z kurzem tworzy promieniotwórczy aerozol, który dostaje się do płuc. W czasie gotowania wody należy więc wychodzić z kuchni, a podczas kąpieli – wietrzyć łazienkę. * * * Wszystkie wymienione instytucje wykonują badania i sporządzają opinie także dla Ministerstwa Zdrowia. Jeden z urzędników twierdzi, że w Polsce nie ma norm dotyczących zawartości substancji promieniotwórczych w wodzie pitnej. Inny tworzy rozporządzenie dotyczące wytwarzania i obrotu butelkowanymi wodami mineralnymi. Stoi tam, że w minerałce ilość tych substancji nie może przekraczać 0,1 Beqerela na litr. Jeszcze inny spec opracowuje normę branżową dotyczącą wód leczniczych. Jest tam napisane o wodach radoczynnych: posiadają aktywność promieniotwórczą w dawce co najmniej 74 Bq/l i muszą być stosowane ściśle według wskazań lekarza. Kranówa w takich np. Janowicach Wielkich zawierała średnio grubo powyżej 100 Bq/l. Wszystkie te kwity podpisuje jeden człowiek: minister zdrowia, a instytucja, którą kieruje, stoi na straży przestrzegania zawartych w nich przepisów. Zbliżają się wybory samorządowe i temat radonu w wodzie znów odżyje w Janowicach Wielkich oraz wielu innych miejscowościach. Znów rozpocznie się walka na kwity. Przed wyborami niech min. Łapiński zrobi wreszcie porządek z tą wodą, bo np. w takich Janowicach opozycja drze gęby, że władza podtruwa lud. Władza zaś skarży się policji, która przesłuchuje opozycjonistów, zarzucając im "sianie niepokoju społecznego i lżenie władzy". Co będzie uznane za zastraszanie przedwyborcze. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żegnaj Gienia świat się zmienia 31-metrowa wieża kremla (zamku) w podmoskiewskiej Kołomnie nazywa się Wieżą Maryny. Zgodnie z jedną z legend zamurowano w niej żywcem Marynę Mniszech, córkę wojewody sandomierskiego. Lud ruski nazywał ją Marynką Bezbożnicą, Heretyczką, Czarownicą. To ona wzbogaciła język rosyjski o znane do tej pory określenie "dumna Polka". Przez 9 dni maja 1606 r. Maryna, po ślubie z Dymitrem Samozwańcem, zbiegłym z klasztoru mnichem Griszką Otriepiewem, panowała wraz z nim na moskiewskim Kremlu jako caryca. Jej przybycie wkurzyło bojarów, którzy wzniecili antypolski bunt. Griszkę rozszarpano na strzępy, jej udało się uciec. Niedaleko, bo nie zamierzała rezygnować z tronu. Związała się z oblegającym Moskwę Łżedymitrem II, ksywka Łotr Tuszyński – kolejnym samozwańcem, który podał się za cudem ocalałego męża Mniszchówny. Maryna chętnie potwierdziła jego tożsamość i w 1610 r. z tego związku urodził się syn Iwan. W tym samym roku dziecię straciło tatusia. Maryna nie straciła za to nadziei na tron. Związała się z atamanem Zaruckim, który po śmierci Łotra Tuszyńskiego przejął dowództwo nad jego oddziałami. Wspólnie chcieli pchnąć na tron Iwana. Plany pokrzyżowało im pospolite ruszenie Minina i Pożarskiego, które przepędziło Polaków. Maryna z dzieckiem uciekła z kremla w Kołomnie w głąb Rosji. Złapano ich na Uralu i sprowadzono do Moskwy. Czteroletniego Iwana, jako pretendenta do tronu, profilaktycznie powieszono. Los Maryny nie jest znany. Miała umrzeć naturalną śmiercią, być powieszona, utopiona. Zgodnie z legendami: zamurowana, zrzucona z Wieży Maryny, która teraz przyciąga samobójców. Ponoć w czasie upadku, jak prawdziwa czarownica, zamieniła się we wronę. W Kołomnie wciąż szukają ogromnych skarbów ukrytych ponoć przez "dumną Polkę". Puszkin, który poświęcił Marynie sporo swych szkiców (poeta nieźle rysował), nazywał ją najbardziej zuchwałą kobietą XVII w. W zeszłym roku wydano powieść historyczną Inny Molewej "Maryna Mniszech, caryca Wszechrusi". Matylda KrzesiŇska, córka znanego wykonawcy mazurków Feliksa, nie miała szans na panowanie. Nawet dziewięciodniowe. Następca tronu nie mógł poślubić baleriny. Matylda wpadła w oko znającego się na kobietach imperatora Aleksandra III, który szukał kochanki dla swojego Mikiego (późniejszego cara Mikołaja II). Troska o życie seksualne syna wynikała z racji stanu cesarstwa – przypadkowe kontakty mogły narazić go na bardzo rozpowszechnionego syfa. Matylda, wówczas jeszcze dziewica, gwarantowała bezpieczny seks. W zamian za opiekę nad Mikim prima cesarskiego baletu została obsypana biżuterią i futrami. Zbudowano jej luksusową willę, by mogła w godziwych warunkach podejmować następcę tronu. Miki długo wzbraniał się przed defloracją baleriny. Sądził, że ją skrzywdzi, skoro ich związek nie mógł zakończyć się małżeństwem. Urodziwą Polkę wkurwiał brak zdecydowania następcy tronu. Musiała wziąć sprawę w swoje ręce. Nie wiedziała, że sypia z przyszłym świętym. W 2000 r. Synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej kanonizował Mikiego. To, że nie mogła być jego żoną, sprawiło, iż nie została nafaszerowana ołowiem w 1918 r. w piwnicy domu kupca Ipatjewa w Jekaterinburgu. Przeżyła cara o ponad pół wieku. Zmarła w Paryżu w 1971 r. Po ślubie Mikiego Matylda została kochanką równie hojnego wielkiego księcia Sergiusza Romanowa, a potem wielkiego księcia Andrzeja Romanowa, kuzyna ostatniego imperatora. Wyszła za niego za mąż. Aby związek nie wyglądał na mezalians, spreparowano jej nową biografię, z której wynikało, że pochodzi z rodziny hrabiowskiej. Została księżną. W zajętej przez bolszewików petersburskiej willi Krzesińskiej w 1917 r. mieszkał i sypiał Lenin z Nadią Krupską. W czasach radzieckich dawny dom schadzek zamieniono na Muzeum Rewolucji, w nowej Rosji przemianowane na Muzeum Historii Politycznej. Deputowany Dumy Państwowej, niezwykle przystojny biznesmen dysponujący paroma milionami baksów, 34-letni Konstantin Sewenard utrzymuje, że na działce, na której stoi willa, Krzesińska zakopała drogocenności – w tym ogromną kolekcję brylantów wartą 200 milionów dolarów. Sewenard jest ciotecznym prawnukiem baleriny. Przed dwoma laty deputowany-biznesmen zafundował muzeum darmową wymianę rur kanalizacyjnych. Przy okazji polecił fachowcom, by kopnęli cztery metry głębiej. Podniósł się szum, bo wykop groził uszkodzeniem fundamentów. Sewenard twierdzi, że skarb zakopano na głębokości dziesięciu metrów i naciska na ministra kultury, by zezwolił mu na głębsze wykopki. W tym roku o Krzesińskiej było w Rosji głośno nie tylko z powodu poszukiwań Sewenarda. Obchodzono 130. rocznicę urodzin Matyldy, najsłynniejszej kurtyzany cesarstwa, gwiazdy rosyjskiego baletu, którą imperatorzy nagradzali owacją na stojąco. Także PRL podarowała Rosjanom Polki. Wprawdzie nie oczarowały one władców, ale za to przepadał za nimi wielomilionowy lud. Pierwszą była urodzona we Francji córka górnika Edyta Piecha. Po wojnie z rodziną przyjechała do Polski, a w 1955 r. wyjechała do Leningradu zgłębiać marksizm-leninizm na miejscowym uniwersytecie. W czasie wolnym od konspektowania klasyków śpiewała w chórze. W noc sylwestrową 1956 r. zaśpiewała solo, po polsku "Autobus czerwony". Przygrywał jej zespół Drużba kierowany przez Aleksandra Broniewickiego. Broniewicki zmienił jej priorytety. Wyszła za niego za mąż. Została w ZSRR. Estrada pokonała Marksa. Była pierwszą piosenkarką ze Związku Radzieckiego – miała wówczas 28 lat – która wystąpiła w paryskiej "Olimpii". Pierwsza na radzieckiej estradzie ośmieliła się zdjąć mikrofon ze stojaka. W latach 60. była uosobieniem elegancji i dyktatorką mody dla milionów radzieckich kobiet. W opublikowanym w lipcu – z okazji 65. urodzin piosenkarki – artykule jedna z najważniejszych rosyjskich gazet, "Kommersant", przypominała: Żony oficerów z garnizonów, pielęgniarki, włókniarki kroiły z pastelowych odcieni krempliny i gipiury wieczorowe stroje, zdobiły je skrawkami futra, naśladowały jej fryzurę. A gdy piosenkarka włożyła białe kozaki na piętnastocentymetrowych szpilkach, błyszczące, białe palto i ogromną czapkę z lisa, w ślad za nią szły żony generałów. O tegorocznych urodzinach artystki pamiętał Władimir Putin. Piecha mieszka z trzecim mężem w niewielkim domku pod Petersburgiem. W latach 60. obok Piechy serca Rosjan podbijała Anna German, której płyty rozchodziły się w wielomilionowych nakładach. Piechę kochano za cudzoziemski akcent i szyk. German – śpiewającą czysto po rosyjsku – za swojskość, umiejętność wyrażania ruskiej duszy. Jeszcze teraz można kupić płyty Anny German i trafić na koncerty poświęcone jej pamięci. Gdy w połowie lat 70. pojawiła się komedia Eldara Riazanowa "Ironia losu" (w polskim wariancie zdaje się "Noc noworoczna" albo "Szczęśliwego Nowego Roku"), miliony Rosjanek pokochały bez pamięci BarbarĘ BrylskĄ. Powtórzył się fenomen z Piechą. W ślad za aktorką radzieckie kobiety rozpuszczały i tleniły włosy, biegały w poszukiwaniu kozaczków i czapek z lisa. W okolicach każdego sylwestra kilka rosyjskich kanałów telewizyjnych powtarza "Ironię losu". To element świątecznej tradycji. Dzięki roli samotnej nauczycielki po trzydziestce Brylska weszła do milionów radzieckich domów. Sama aktorka klepie w wolnej ojczyźnie biedę, bo – jak powiedziała nam w listopadzie naczelna jednego z rosyjskich miesięczników – za udzielenie wywiadu poprosiła o kwotę mniejszą, niż redakcja była skłonna zapłacić dziennikarzowi, który przeprowadziłby z nią rozmowę. Tymczasem, jak wykazał ubiegłoroczny sondaż opinii społecznej, Brylska ustępuje tylko Karolowi Wojtyle w gronie najbardziej znanych w Rosji Polaków. W listopadowym numerze największego rosyjskiego magazynu dla kobiet "Karawanu Istorii" (drukowany w Finlandii w nakładzie przeszło 300 tys. egzemplarzy, o objętości 400 str.) króluje Beata Tyszkiewicz. Na bogato ilustrowany wywiad z nią poświęcono 24 strony czasopisma. Aktorka opowiada o swoim kilkuletnim romansie z Andronem Michałkowem-Konczałowskim, wybitnym rosyjskim reżyserem, starszym bratem Nikity. Romans ostatecznie przekreślił policzek wymierzony jej przez niego na planie filmu "Gniazdo szlacheckie". Andron w inny sposób nie mógł zmusić polskiej gwiazdy do łez, które były niezbędne w kręconym ujęciu. Tyszkiewicz w ZSRR uosabiała polską hrabiankę – o szlachetnej urodzie i nieskazitelnych manierach. * * * Było, minęło. Rosjanie nie znają żadnej Polki, której kariera ma rodowód w III RP. Czołowy rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew powiedział "NIE": – Babka bohaterki mojej powieści "Russkaja krasawica" ("Rosyjska piękność" – najbardziej znana, przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i ekranizowana przez Włochów powieść Jerofiejewa – przyp. K.P.) była Polką. Jeszcze do tej pory wiele pięknych rosyjskich kobiet powołuje się na polską babkę, by podkreślić szlachetność swej urody. Ale to stopniowo mija. Minie jeszcze jedno pokolenie i żadna Rosjanka nie przyzna się do polskich przodków. Polska krasawica zaczęła umierać w połowie lat 90. i od tego czasu znajduje się w agonii. Polska już nie dostarcza nam wzorców. Straciła swój romantyczny wizerunek, takiego trochę zachodniego marzenia, połączenia Zachodu i słowiańskiego wdzięku. Polska w ogóle zgubiła się w świecie. Jej wolność zamienia się w upadek. Brakuje romantyzmu. Niedawno rozmawiałem w Nowym Jorku z Tadeuszem Konwickim. Doszliśmy razem do wniosku, że Polska się rozpada. Wraz z nią rozpada się w rosyjskiej świadomości obraz polskiej krasawicy. Te słowa dotyczą samego Jerofiejewa. Pisarz porzucił swą polską żonę dla ruskiej piękności. Autor : Krzysztof Pilawski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaczor ptak klęski Muzeum Powstania Warszawskiego kosztuje więcej niż powstanie warszawskie. Powstańcy warszawscy mają rzadkie szczęście należeć do grupy ludzi, którzy od 60 lat są nieustająco oszukiwani przez trzy różne władze. W 1944 r. dali się nabrać państwu podziemnemu i uwierzyli w możliwość zwycięstwa nad Niemcami. W okresie PRL i III RP byli nabierani, że władze zafundują im muzeum przegranego powstania. Teraz zaświtało światełko, bo oto szeryf Warszawy Lech Kaczyński, dał słowo honoru, że Muzeum Powstania Warszawskiego otworzy swe podwoje 1 sierpnia 2004 r. To musi budzić uznanie. I bawić, choć nie ze względu na słowo tego czegoś, o czym tak pochopnie mówi prezydent Kaczyński. Po prostu uważamy, że to kolejny żarcik ze staruszków. Najpierw muzeum miało być przy Bielańskiej. Tam ruiny miał jakiś facet. Miasto chciało od niego odkupić budynek, ale on chciał za dużo, a miasto dawało za mało. Przez parę lat strony nie potrafiły się dogadać. Dziadziusie tymczasem umierali w oczekiwaniu na swoje muzeum. Gazem do gazowni Jak nie, to nie, powiedziały władze Warszawy, urządzimy muzeum w zbiorniku gazu w gazowni na Woli. Trzeba trafu, niegdyś znany i nawet niezły reżyser Andrzej Wajda chciał tam zrobić coś ku pamięci powstania warszawskiego i ku swojej chwale przy okazji. Nie udało nam się ustalić, czy te dwa projekty miały ze sobą koegzystować, czy też autorzy obu koncepcji wzięliby się za łby i ciągali po sądach. W każdym razie miasto oceniło, że na upamiętnienie beznadziejnej walki stolicy i największej klęski miasta wyda w 2002 r. około 11 mln zł. Tak przynajmniej mówił przedostatni prezydent Warszawy Andrzej Kozak (PO). Wymiana Andrzeja Kozaka na Kaczyńskiego na stanowisku stołecznego prezydenta nic nie zmieniła. Zastępca prezydenta Andrzej Urbański był takim samym optymistą. 1 sierpnia muzeum musi zostać otwarte – mówił rok temu. Pozostał drobiazg: dogadać się z prywatnym właścicielem zbiornika gazu, w którym miało powstać muzeum. Nie dogadano się. Po czterech miesiącach coś znowu się potknęło i okazało się, że świetna lokalizacja w gazowni nie jest świetna. Lepsza byłaby w elektrowni przy Przyokopowej. Tak mówiono w lipcu zeszłego roku. Powstańcy nic już nie mówili, bo po 60 latach miesiąc w tę czy miesiąc w tamtą jest bez znaczenia. Na spotkaniu z jeszcze żyjącymi Kaczyński potwierdził: muzeum będzie przy Przyokopowej. Nie wiedzieć czemu powiedział, że będzie to "tymczasowe ulokowanie". Potem się wycofał ze swojej wypowiedzi i działał, aż furczało. Nocnik pełnomocnika Prezydent powołał nawet pełnomocnika ds. powstania warszawskiego Jana Ołdakowskiego. (Ołdakowski jest przewodniczącym Rady Dzielnicy Mokotów i radnym PiS, czyli partyjnym kolegą Kaczyńskiego, powstaną pewnie spory, czy pan Ołdakowski może jednocześnie brać diety radnego i kasę od Kaczyńskiego, ale profesor prawa i sprawiedliwości Kaczyński na pewno wie lepiej). Teren, na którym ma stanąć muzeum, jest własnością SPEC, pan prezydent zadysponował więc, że odkopsa im się nieodpłatnie jakąś inną działkę o wartości 39 mln zł. Może doda troszkę gotówki; no, jakoś da się radę za pieniądze stolicy. Ogłoszono czym prędzej konkurs. Wygrał architekt Wojciech Obtułowicz. Sposób rozstrzygnięcia konkursu i propozycje projektu oprotestowano jako niezgodne z założeniami konkursu, ale protesty odrzucono. W styczniu naczelny architekt miasta Warszawy podpisał pozwolenie na budowę Muzeum Powstania Warszawskiego. Na rok 2004 przeznaczono na to 19 mln zł. To ładnie ze strony Kaczyńskiego, że daje coraz więcej. W końcu stawką jest jego honor. Przyjrzeliśmy się, jak wydawano pieniądze w zeszłym roku. A możemy to zrobić, bo mamy w ręku zestawienie wydatków na ten cel. Kasa ultrasa 15 000 zł wyniosły honoraria dla członków Rady Programowej za konsultacje. 7700 zł poszło do prawników, którzy opracowali projekt statutu muzeum. Rozumiemy, że ani w biurze prezydenta Kaczyńskiego, ani w urzędzie nie ma prawników, którzy mogli podjąć się tego odpowiedzialnego zadania. 140 000 zł poszło na nagrody w konkursie na koncepcję architektoniczną. Za 2 000 000 zł kupiono dokumentację techniczną zwycięskiego projektu. Zorganizowano też konkursy dla szkół podstawowych i średnich o powstaniu warszawskim, bo nic tak dobrze nie robi dzieciom jak znajomość sposobu, w jaki sposób zburzyć całe miasto, posłać na śmierć 250 000 ludzi i nie osiągnąć żadnego celu. 30 000 zł wydano na folder dla środowisk polonijnych do rozdawania przez konsulaty. Polonia już się ustawia w kolejkach. 32 900 zł pochłonęło seminarium dla nauczycieli pod nazwą "Jak uczyć o powstaniu". Samych nas to intryguje... 5000 zł przeznaczono na spotkanie opłatkowe, ale przecież jakoś trzeba się integrować, 20 000 zł kosztowała wystawa dwudziestu zdjęć Eugeniusza Lokajskiego na piankach o formacie 2,50x1, czyli okrągły tysiąc za sztukę. Dodamy dla ułatwienia, że fotogramy nie były oprawne w złoto. Najdroższa oprawa na piance – jak sprawdziliśmy w stołecznych punktach usługowych – wynosi 350 zł za jeden fotogram. 3000 zł wydano na ekspertyzy "Powstanie warszawskie w filmie" i "Powstanie warszawskie w literaturze". 6000 zł ktoś wziął za "Poezje powstania", ale nie wynika z dokumentów, czy sam coś skrobnął do rymu, czy też tylko pozbierał to, co przez 60 lat już napisano. 170 000 zł kosztowały fotografie powstańców na billboardach, w tym mamusi pana prezydenta. 6000 zł zapłacono za publikację "Powstańcy na Woli". 10 000 zł za "Księży w Powstaniu Warszawskim". Księży było więcej niż nieksięży czy po prostu z definicji pisanie o nich jest wyceniane wyżej? 60 000 zł ktoś wziął za zbieranie wywiadów audio i wideo z żyjącymi powstańcami. 40 000 zł miasto wydało na tak tytaniczną robotę, jaką było sporządzenie tekstu o koordynacji promocji Muzeum Powstania Warszawskiego w budowie i prowadzenia wybranych projektów. 25 000 zł przeznaczono na podróże w celu obejrzenia istniejących już wzorców za granicą. Wybrane osoby pojechały zatem do Budapesztu (Muzeum Terroru i Muzeum Państwa Węgierskiego) i dwa razy do USA (Vietnam Memorial, Korean Memorial, Holocaust Museum, National Archivies Cartographic and Architecturial Branch). Choć wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale akurat w Polsce jest zauważalny nadmiar muzeów pokazujących zagładę, terror wobec ludności cywilnej i walkę o wolność. Poza tym wydano jeszcze nieco grosza na kilka drobiazgów. Ogółem w zeszłym roku, jak widnieje w preliminarzu, wydano 3 081 550 zł. I to byłoby w zasadzie w porządku, gdyby nie drobiazg. W rozmowie z pracownikiem pana Ołdakowskiego Marcinem Roszkowskim otrzymaliśmy informację, że ogółem miasto wyda na Muzeum Powstania Warszawskiego około 43 mln zł. Stawiamy tezę, że to wszystko, co gromadził zespół pana Ołdakowskiego, jest nam znane bez jego dokonań, bowiem w ciągu ostatnich 60 lat publikacje związane z powstaniem warszawskim poruszały wyczerpująco wszystkie tematy, którymi pan pełnomocnik był uprzejmy się zająć. A to akurat pan Ołdakowski jako historyk z wykształcenia wiedzieć powinien lepiej od nas. Czyli wszystkie te sowicie opłacane fuchy były niczym innym jak tylko wyrzucaniem pieniędzy miasta w błoto. Uparte otwarcie Osobiście nie mamy wątpliwości, że 1 sierpnia z hukiem i fanfarami zostanie otwarte to nieszczęsne muzeum. Ze zgromadzonych przez nas informacji wynika, że będzie to typowa prowizorka, bo nie uda się przez kilka miesięcy zbudować wszystkiego, co zakłada projekt. Może pociągną trawę na zielono według najlepszych gierkowskich wzorców? Nie wykluczamy. Ale myślimy, że w 60. rocznicę wybuchu powstania pokaże się gromadzie staruszków częściowo wyremontowany jeden z budynków (ten mniejszy) wraz z tymczasową ekspozycją, ładnie zagospodarowane placyki (kostka i zieleń), aleje pamięci wraz z tablicami na murze od strony Towarowej, a po imprezie trzeba będzie wszystko robić niemal od początku. Za ciężkie miliony powstanie zatem kolejne miejsce, które posłuży do pokazania, jak ślicznie ponosiliśmy klęski militarne i polityczne kładąc w beznadziejnej walce bez mała ćwierć miliona ludzi. Żyjących jeszcze powstańców jest około 7 tysięcy. Gdyby chociaż połowę z tych 43 mln zł przeznaczyć na pomoc, dopłatę do usług medycznych, zbudowanie przychodni lekarskiej dla tych starych ludzi, to być może wielu z nich dożywałoby swoich dni z przeświadczeniem, że państwo, o którego wolność walczyli, jest im rzeczywiście wdzięczne, a nie wykorzystuje tylko ich twarze, żeby paru polityków zbijało na nich kapitał. Tak jak przed 60 laty. Autor : Maciej Wiśniowski / Jędrzej K. Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEmoralna propozycja – finał Zakończyliśmy debatowanie nad efektami naszej "Niemoralnej propozycji". Spośród autorów ponad 200 prac wybraliśmy dwóch stypendystów: autora publikowanego wyżej artykułu "Kilowaty taty" i twórcę opublikowanego w numerze 16/2003 reportażu o zbieraczach śmieci pt. "Buszujący w śmieciach". Dwanaście innych osób – niektóre ich prace już wydrukowaliśmy, niektóre jeszcze czekają na druk – otrzymało od nas zaproszenie do współpracy. Wszystkim, którzy nadesłali nam swoje utwory, serdecznie dziękujemy. Niestety, z przyczyn technicznych nie jesteśmy w stanie skontaktować się indywidualnie z każdym ani też odesłać artykułów i reportaży. I to by było na tyle. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oj dana, dana jebać szatana „NIE” rozmawia z doktorem D., psychiatrą, specjalistą drugiego stopnia. – Czy diabeł istnieje i wywołuje opętanie? – Chciałbym oddzielić kwestie czysto religijne od zagadnień medycznych. Dla osób wierzących diabeł jest symbolem lub ucieleśnieniem wszelkiego zła. Jak wiadomo, do tej pory nikt naukowo nie udowodnił istnienia diabła, natomiast psychiatria rozróżnia i definiuje szereg jednostek chorobowych, których podstawową cechą są istotne zmiany w psychice chorego. Chodzi przede wszystkim o psychozy urojeniowe, psychozę maniakalno-depresyjną i schizofrenię. Ze względu na specyficzne objawy tych schorzeń były one – i czasem są obecnie – uznawane za przejaw ingerencji „sił nieczystych”. Przebieg tych chorób może bowiem stwarzać wrażenie, że zmiany w świadomości wynikają z „wejścia” w człowieka jakiejś innej istoty. – Kościół przez wieki radził sobie z tym problemem puszczając z dymem podejrzanego o konszachty z szatanem. Obok tej radykalnej metody przeprowadzano też egzorcyzmy. Dziś ponownie odżywa wiara w skuteczność takiego rytualnego działania. – Biorąc pod uwagę zachowane opisy tzw. opętań można stwierdzić, że były to konkretne jednostki chorobowe, które dziś można byłoby z powodzeniem leczyć. Należy przypuszczać, że kościelne trybunały skazywały na śmierć ludzi chorych, których przed zgonem narażano na dodatkowe cierpienia. Wiara w moc Złego była tak powszechna, iż zdarzały się przypadki zbiorowych histerii, połączonych z halucynacjami. Podobne objawy występowały u osób poddanych rytuałowi egzorcyzmów. – Źródła kościelne podawały jednak opisy niesamowitych zachowań egzorcyzmowanych osób, jak np. przemawianie różnymi głosami i w egzotycznych językach, nienaturalne pozycje i skręty ciała. – W stanach chorobowych zdarza się, że pewne ośrodki w mózgu zostają wyłączone, a uaktywniają się inne, np. w obszarze podkorowym. Ujawniają się wówczas cechy i możliwości centralnego układu nerwowego, które w normalnych warunkach są hamowane. Przynosi to czasem takie niesamowite efekty. Znane są np. przypadki tzw. ciąży urojonej, które dają pełny zestaw fizjologicznych objawów, do odejścia wód płodowych włącznie, tyle tylko, że bez obecności płodu. Zapłodnienie odbyło się bowiem jedynie w sferze imaginacji pacjentki. – A słynne seksualne opętania? – To wyraz silnie tłumionego, pod wpływem nacisków społecznych, popędu płciowego, niejednokrotnie także efekt zaburzeń hormonalnych. – Podobno zdarza się, że lekarze psychiatrzy kierują chorych do egzorcystów? – Nie zetknąłem się z takim przypadkiem, literatura podaje jednak, że w niektórych wypadkach działanie kościelnego egzorcysty, prowadzone w porozumieniu z lekarzem psychiatrą, może przynieść pozytywne efekty. Chodzi o przypadki psychoz na tle religijnym. Wiara w opętanie przez szatana jest wtedy tak silna, że tylko religijny rytuał staje się skuteczną terapią. – To tak jak leczenie kaca klinem. „NIE” rozmawia z Arymanem, wrocławskim satanistą. – Ave satan! – ? – Heil szeitan! – O co ci, kurwa, chodzi? – Myślałem, że tak witają się sataniści. – Nie, witamy się normalnie: siemanko, cześć stary albo yo ziomek. – To po czym jeden satanista poznaje drugiego? – Po tym, że mają jaja wymalowane na czarno ha, ha! Sorry, to żart. Istnieje satanizm pozorny, popularny zwłaszcza wśród gówniarzy. Przejawia się on noszeniem rozmaitych emblematów, jak np. wisiorka z pentagramem, skórzanych kurtek i wykonywaniem śmiesznych gestów. Gówniarze molestują zwierzątka na podwórkach i wywracają krzyże na cmentarzach. Wszystko to bierze się z chęci szpanowania na twardzieli. Wzorce zachowań zostały wzięte z debilnych, głównie amerykańskich filmów oraz z opisów pojawiających się w krajowej prasie. Wiedza dziennikarzy bierze się zaś ze źródeł kościelnych lub z rewelacji takich „fachowców” jak ów słynny Ryszard Nowak od sekt. Nic dziwnego, że po ukazaniu się w mediach takich rewelacji dresiarze albo skini łapią i napierdalają wszystkich, którzy noszą długie włosy czy ubierają się w czerń. Kiedy w Mrągowie podczas Pikniku Country żule zadźgali długowłosego studenta z Warszawy, w prasie pojawiły się tylko malutkie wzmianki. Gdy dwóch dewiantów w Rudzie Śląskiej zabiło dwoje swoich znajomych, wszystkie media huczały o tym przez miesiąc. Ogłoszono niemal krucjatę, a w Sejmie posłowie AWS chcieli wprowadzić cenzurę muzyki rockowej. Chyba tylko „NIE” rzetelnie pisze na temat tzw. satanizmu. – Jeśli nie mordujecie kotów i niemowlaków, nie wywracacie nagrobków, to jak celebrujecie kult zła? – Stary, kurwa, jakiego zła? Słowo „scheitan” pochodzi z dawnego języka perskiego i oznacza bunt albo rozproszenie. Chodzi tu o stan świadomości. Może pamiętasz, że Biblia mówi, iż bunt szatana zaczął się od słów: „Nie będę służył”. Prawdziwy satanizm nie jest religią ze śmiesznymi obrządkami i krwawymi rytuałami. To filozofia wyznaczająca sposób bycia. – Więc nie składacie ofiar rogatemu Panu Sabatu, Kozłu z Mendes czy Bafometowi? – Przykro mi, że cię rozczarowałem, ale w ogóle nie wierzymy w żadnego szatana. Rogate bóstwa to relikt prastarych kultów płodności. Męski aspekt tego kultu uosabiały samce jurnych ras, znanych ludom pasterskim, takich jak byk czy kozioł. Może pamiętasz ze szkoły, że w rzymskich legionach bardzo popularny był kult Mitry i ofiara z byka? Kościół ze starych bóstw uczynił diabły, bo na początku musiał ostro konkurować z tymi kultami. Współczesny satanizm, pojmowany jako filozofia, to tylko kult jednostki, która powinna mieć prawo do stanowienia o sobie. To afirmacja wolnego wyboru i stawianie na pierwszym miejscu wszystkiego, co ludzkie. To folgowanie przyjemnościom, bo one nadają sens życiu. System moralnych nakazów i zakazów tworzy często jednostki ułomne psychicznie, czasem wręcz patologiczne. Większość seryjnych morderców i gwałcicieli to przykładni mężowie i ojcowie, na co dzień cisi i nieśmiali. Może zauważyłeś, że znane z opisów zbiorowe opętania miały miejsce w klasztorach albo małych, pozornie wzorcowych moralnie chrześcijańskich społecznościach, jak np. słynny przypadek czarownic z Salem. Czytałem na dominikańskiej stronie w internecie, że podobno muzycy rockowi w większości popełniają samobójstwa albo młodo umierają, bo oddali się w służbę diabłu. Tymczasem popatrz: chłopcy z Black Sabbath mają po 58 lat i świetnie się trzymają. Lemmy z kapeli Motörhead jest jeszcze starszy, a pije i pali więcej niż tamci. Krzepko stoi na nogach King Diamond, muzycy z Judas Priest czy Iron Maiden, choć mają grubo po czterdziestce. Nie wspominając o takich dziadkach jak Mick Jagger z Rolling Stones, a przecież pierwszy „satanistyczny” utwór rockowy to „Sympathy for the Devil” Stonesów. Widocznie złego licho nie bierze. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szosa etosa Ludzie prawicy czymkolwiek rządzą – krajem, powiatem czy wytwórnią obornika – udowadniają, że ich przeznaczeniem jest kury szczać prowadzać, jak mawiał ich idol Piłsudski. W województwie pomorskim rządzą od kilku lat solidaruchy z długim stażem. Weźmy choćby dwóch wicemarszałków. Jeden to Bogdan Borusewicz – legenda "Solidarności", były sekretarz stanu w MSWiA rządu Buzka. Drugi to Marek Biernacki – Buzkowy minister spraw wewnętrznych. Przedtem dobrze dawał komuchom w kość jako pełnomocnik likwidatora mienia po byłej PZPR, przewodniczący sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Śmietanka, można powiedzieć. Od 2001 r., kiedy to dostali po dupie w wyborach, wzięli w swoje spracowane ręce organizowanie życia mieszkańcom województwa pomorskiego. Jak to robili, pokazuje przykład jednego naiwnego przedsiębiorcy. Marian Kotecki to przedsiębiorca władający firmą przewozową Gryf. Jego autobusy wożą ludzi w Gdyni i obsługują linie pasażerskie w okolicach Trójmiasta. Bilety są tańsze o 30 do 40 proc. od biletów miejscowego PKS, a wozy nowoczesne i przystosowane dla niepełnosprawnych kursują, w odróżnieniu od PKS-u, punktualnie. Toteż tam, gdzie pojawia się firma Koteckiego, PKS po jakimś czasie obniża ceny przejazdów. * * * Przyszedł jednak dzień, w którym Kotecki zapragnął rozszerzyć działalność i utworzyć linię Kartuzy–Gdańsk. Wystąpił więc z pismem do Urzędu Marszałkowskiego województwa pomorskiego. Chodzi bowiem w takich wypadkach o tzw. koordynację, czyli dostosowanie rozkładu jazdy nowego przewoźnika do już istniejących rozkładów np. PKS, żeby autobusy nie przegryzały sobie wzajemnie chłodnic pod wiatą przystanku w walce o pasażerów. Wtedy za infrastrukturę odpowiadał Borusewicz. Jego urzędniczka wydaliła z siebie pismo pełne pomyłek i błędów, w którym komunikowała Koteckiemu uprzejmie, że, owszem, może sobie uruchomić linie, ale nie takie, jakie chce, tylko takie, jakie mu każą, po czym zaproponowano przedłużenie jednego kursu w przeciwną stronę od Kartuz. Poinformowała, że pomysł taki powstał na wniosek Starostwa Powiatowego w Kartuzach. Starostwo odpowiedziało na piśmie, że to kłamstwo, bo nikt z nimi niczego nie konsultował. Oznacza to, że solidarnościowi urzędnicy chętnie uciekają się do łgarstw, żeby ludziom utrudnić życie. Kotecki, człek uparty, prowadził barwną korespondencję jeszcze przez rok 2002 otrzymując kolejne negatywne odpowiedzi. * * * Gdy Borusewicz w 2002 r. posunął się na stołeczku i zrobił miejsce Biernackiemu, który przejął jego kompetencje w sprawie m.in. zarządzania infrastrukturą województwa, natrętny biznesmen ponownie złożył swój wniosek. Na ten raz przyniósł: wiadro rekomendacji od organizacji osób niepełnosprawnych donoszących, iż Kotecki często transportuje inwalidów bezpłatnie (dotyczy to kilkuset osób na tej linii), skrzynkę pochwał od firm już współpracujących z Koteckim, kuferek pozytywnych opinii od firm profesjonalnie zajmujących się transportem (Izba Gospodarcza Komunikacji Miejskiej, Pomorskie Stowarzyszenie Przewoźników Drogowych, Instytut Ochrony Środowiska) oraz jeden papierek z Zarządu Komunikacji Miejskiej w Gdyni, gdzie wyliczono, że autobusy Koteckiego mają zdecydowanie mniej awarii niż PKS i że w ogóle jest w pytkę. No, pomyślał pewnie Kotecki, teraz nie ma żadnych powodów, dla których solidarnościowi urzędole mieliby chronić monopol państwo-wego PKS, a życie ludzi na trasie Kartuzy–Gdańsk czynić trudnym. Taki rympał jak słonia nos. * * * Samorządy gminne i powiatowe nie zgłaszają potrzeb przewozowych na wnioskowanej linii komunikacyjnej. Kłamstwo nr 1: dołączono ponad 2000 podpisów mieszkańców na dołączonych listach, trzy wnioski samorządowych władz gminnych o wprowadzenie takiej linii. Odmowę skoordynowania wszystkich kursów zawartych w przedstawionym rozkładzie jazdy uzasadnia przeprowadzona analiza potrzeb przewozowych oraz stopnia zaspokojenia tych potrzeb przez dotychczasowych przewoźników na proponowanej linii komunikacyjnej. Kłamstwo nr 2: co najmniej dwa pisma z oświadczeniem od władz gminnych, że nikt z nimi niczego nie konsultował. Obsługujący tę linię przewoźnicy od lat realizują w sposób zadowalający komunikację w dużej części na liniach, w godzinach i dniach o niewielkiej rentowności i niezbędnym jest zagwarantowanie tym przewoźnikom realizowanie komunikacji bardziej rentownej celem zbilansowania strat. Kłamstwo nr 3: dwie opinie o fatalnej jakości taboru i usług świadczonych przez PKS. Nie wspomnieliśmy jeszcze o dwóch listach: do Borusewicza i marszałka sejmiku o rozwiązanie problemu. Cichutko szemrze mocz, którymi oba pisma olano. * * * Nam to w zasadzie wisi, czy władze województwa pomorskiego chcą, żeby inwalidzi siedzieli w domach, a ludzie podróżowali w fatalnych warunkach. Kotecki poradzi sobie i bez nas, bo nieźle mu się powodzi. Lekko nas tylko trafia szlag, że w kolebce, przepraszamy za brzydkie słowo "Solidarności", jej ludzie dzień po dniu udowadniają, że narzędzie pod tytułem "władza" jest dla nich zbyt skomplikowane i nie powinni brać go do ręki. Nasze zdenerwowanie bierze się stąd, że dowód ten przeprowadzają na ludziach mających nieszczęście mieszkać tam, gdzie solidaruchy przeprowadzają swoje eksperymenty. W Kartuzach widziano już delegacje szczurów doświad-czalnych pragnących wręczyć mieszkańcom dyplom honorowego członkostwa ich organizacji. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lepszy bandyta niż prokurator " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Chłopskie jadło " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żona zaufania Czy każdy, kto naruszy prawo jest groźnym przestępcą? – O jakie ma pani cudowne dłonie – pani Beato! Wyraziste linie papilarne. Takie niezakłamane. Długa linia życia! A teraz pani pozwoli, że panią zdaktyloskopuję! – rzucił znienacka sympatyczny glina. – Co pan ze mną zrobi?! – przestraszyła się kobieta. – Zdejmę odciski palców, pani Beato. – Czekaj pan, czekaj! Zaprotestował towarzyszący pani Beacie w przesłuchaniu mecenas. Tak się składa, że mam przy sobie kodeks postępowania karnego i zaraz panu przeczytam, że nie trzeba pani Beaty daktyloskopować! – A czytaj pan, czytaj! Z tymi przestępcami to same problemy. Wczoraj była tu siedemdziesięciolatka z gośćcem. Paluchy jej się w ogóle nie odginały. Jakby zardzewiałe były. Com ja się namęczył. Gdyby pan mecenas znalazł, że mam prawo nie daktyloskopować rąk podejrzanych, to byłoby mi bardzo na rękę – ucieszył się policjant. Po kilku minutach: – No i co nie ma! A widzi pan! Jeszcze zaprosimy panią Beatę na zdjęcia sygnalistyczne do komendy w Pruszkowie na koszt skarbu państwa. Na tym czynności zakończymy. Sposobem takowym nauczycielka znalazła się w areszcie Komendy Miejskiej Policji w Pruszkowie – gdzie mieści się policyjne atelier. Pojechałem razem z nią. – Na krzesełku, tym dziecinnym, niech pani nie siada, bo to dowód i można zatrzeć ślady – ryknął jakiś technik. – A te majtki panie oficerze... takie pokrwawione? – zapytała wystraszona kobieta. – To niech pani nie przeszkadza. Dowód w sprawie o morderstwo! Tak podejmowała policja Beatę D., która dopuściła się przestępstwa przeciw wyborom demokratycznej Rzeczypospolitej, czyli groźnego straszliwie! Po wyjściu z komendy kobieta była już "kajdaniarą" (odciski i zdjęcia), a jej pełne dane trafiły do Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej (KCIK). * * * Do przestępstwa doszło z tego powodu, że pani Ewa T. zorientowała się, że najbardziej się nadaje na radną podwarszawskiej gminy, w której obie panie mieszkają. Pani Ewa miała męża, którego już nie ma, pobudowała dom, który miała bez firanek, a do tego kocha swoją gminę. Aby zostać radnym, oprócz głębokiego przeświadczenia o nadawaniu się, trzeba zarejestrować komitet wyborczy w sile co najmniej pięciu dusz. Pani Ewa poprosiła, aby pełnomocnikiem jej komitetu była Beata D., albowiem panie razem szyły sobie firanki. Beata się zgodziła. Komitet wyborczy nazywał się "Nasza Gmina" i epatował pomarańczową ulotką, z której wynikała miłość Ewy T. do gminy oraz rozkład jazdy pociągów, jakie do gminy przyjeżdżają i odjeżdżają. Niestety, pani Ewa radną nie została mimo dużej liczby głosów. Mniej więcej po roku pani Beata dowiedziała się jednak, że jako pełnomocnik Komitetu Wyborczego "Nasza Gmina" popełniła przestępstwo nie składając w terminie sprawozdania finansowego z wpływów i wydatków, jakich komitet mógł teoretycznie dokonywać. Tuż przed wyborami samorządowymi Sejm – na kolanie trochę – znowelizował ustawę o wyborach samorządowych. Wyszło to parlamentowi tak, że teraz nie można wyborców poić wódką! Pieniądze na kandydata płynąć muszą z konta bankowego darczyńcy na konto bankowe komitetu! Publiczna zbiórka forsy na komitet jest zabroniona! Kandydat na samopromocję nie może wydać więcej niż 750 zł! Pełnomocnik jego komitetu nawet wtedy, gdy kandydat nie wydał na siebie złotówki, ma obowiązek złożenia sprawozdania finansowego. Jeśli tego nie zrobił, bo zapomniał, zaniedbał lub z premedytacją odmówił – grozi mu 2 lata pierdla. * * * W całym kraju Delegatury Krajowego Biura Wyborczego skierowały 1500 doniesień na pełnomocników komitetów wyborczych, którzy nie złożyli sprawozdań finansowych. Nad tym pracuje teraz spora gromada prokuratorów i policjantów. Żeby było jeszcze śmieszniej, 80 proc. złożonych sprawozdań finansowych są to, jak nam powiedziano w Krajowym Biurze Wyborczym, sprawozdania "zerowe", co oznacza, że poświadczają nieprawdę. Zgodnie bowiem z ordynacją, jeżeli nawet zrobiło się odbitki na własnej drukarce, to wartość tej usługi podaje się w sprawozdaniu finansowym w wysokości możliwych do uzyskania cen ich sprzedaży netto, nie wyższych od cen nabycia lub kosztów wytworzenia pomniejszonych o odpis amortyzacji. No właśnie. A przecież trudno se wyobrazić, żeby ktoś agitował za sobą, choćby nie wrzucając wizytówek do skrzynki pocztowej. To kosztuje, podobnie jak wkład do długopisu, choćby pożyczonego, i ryza papieru do drukarki komputerowej, choćby była kradziona. Znaczy, że 80 proc. pełnomocników komitetów wyborczych (czyli kilkanaście tysięcy ludzi) to przestępcy i trzeba przeciw nim skierować wnioski do prokuratur. Zatelefonowaliśmy do Państwowej Komisji Wyborczej, której Krajowe Biura podlegają, aby się dowiedzieć, czy oni tam myślą? I oni nam powiedzieli, że oni nie są od myślenia. Prawo jest prawo – a w tym względzie jest tak precyzyjne, że komisarz wyborczy nie ma w zasadzie innego wyjścia, jak skierować sprawy do prokuratur. – Ale czy nie jest to mordowanie społecznej inicjatywy? Duszenie zarzewia demokracji w małych ojczyznach? – pytaliśmy. – Prywatnie panu powiem, że jest! – Powiedziała pani dyrektor jednego Biura Wyborczego. – Ale niech się pan spyta tych głąbów w Sejmie, którzy tworząc ustawy nie przewidują ich praktycznych konsekwencji! Przewodniczącym komisji, która nowelizację ustawy wymyśliła, był poseł Witold Gintowt-Dziewałtowski – niestety nie był osiągalny. Rozmawialiśmy z jego wiceprzewodniczącym. Poseł zastępca wyjaśnił, że jak się idzie po władzę choćby w Kozaczkach, Kurkach lub w Gąskach, to wypadałoby przynajmniej jedną ustawę przeczytać do końca. Nie może być, żeby ludzie, którzy tworzyć będą budżety miast lub gmin, nie mogli i nie umieli zapanować nad swoimi własnymi. Nie może być, że biznesmen kupuje sobie burmistrza wręczając kopertę, kiedy jeszcze jest kandydatem. Korupcja rodzi się na dole i tam jest właściwie nie do opanowania. A poza tym w praktyce postępowania te skończą się jakąś kilkudziesięciozłotową grzywną, której koszty społeczne w imię lepszej świadomości prawnej warto po 10 latach demokracji ponieść. – Ależ, panie pośle! Nie do końca jest tak! Człowiek skazany choćby na 50 złotych automatycznie jest karany – a karalność w przypadku pani Beaty oznacza utratę posady nauczyciela. Gdyby była kolejarzem, policjantem, przedszkolanką, wojskowym, sokistą, lekarzem, pracownikiem administracji państwowej, to również wyrok za w istocie duperelne wykroczenie oznaczałby dla niej relegowanie z roboty – przekonywaliśmy. – No właściwie to tak. Dlatego chyba byłoby lepiej, gdyby te grzywny nakładała w trybie pozaprocesowym Państwowa Komisja Wyborcza – stwierdził poseł. * * * To prawda, że pani Beata naruszyła prawo. Światła kobieta podejmując się czegoś powinna wiedzieć, jakie przyjmuje na siebie obowiązki. Nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności za jego naruszenie. Ale czy pani Beata jest tak groźnym przestępcą, że musi zostać jako taki zdokumentowana. Warto też odnotować kilka innych, przewidywalnych następstw chorej ustawy. W przyszłych wyborach zmniejszy się pewnie liczba komitetów wyborczych, przez co komisje będą miały mniej pracy, a ich system komputerowy mniej szans na kompromitację. Bezproblemowo zacznie się zapełniać KCIK. W prokuraturze i policji podskoczą statystyki wykrywalności. Większy przerób wykażą sądy. Dzięki skazanym zwiększy się liczba miejsc pracy, czyli zmniejszy bezrobocie. A wszystko to oznaczać będzie, że żyjemy w kraju bezpieczniejszym o stale poprawiającej się dynamice wzrostu gospodarczego. PS Kierując się troską o już zagrożoną karierę pedagogiczną naszej bohaterki, zmieniliśmy jej imię i nazwę komitetu wyborczego. To żona jednego z naszych redakcyjnych kolegów. Ale warto zaznaczyć, że otrzymaliśmy spory stos listów od takich jak ona przestępców. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ssaki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prawica przebierała nogami szykując się do przejęcia władzy. Zachęcały ją prawoskrętne media publikujące sondaże przedwyborcze. Wedle zamówionego przez „Rzeczpospolitą”, aż 41 proc. obywateli stawiało na przyszłą koalicję PO–PiS. To ludzie „uczciwi” i „kompetentni” – sugerowała gazeta, uczciwie dodając, że „zdecydowana większość Polaków uważa, że na rządach i PO, i PiS nie zyskaliby najbiedniejsi – bezrobotni, rolnicy, emeryci, renciści i robotnicy (...) najbardziej skorzystałby biznes”. Jak trwałe i efektywne są rządy przyszłego POPiSu, doświadczyli już opolanie, gdańszczanie i warszawiacy. W tych miastach doszło do zerwania dotychczasowych koalicji samorządowych Platformersi–PiSuary. Wszędzie PiSuary oskarżały Platformersów o układy korupcyjne, a Platformersi PiSuarów o awanturnictwo polityczne i nielojalność. Wszędzie PiSuary zyskały wsparcie od Ligi Polskich Rodzin i nacjonalistycznej prawicy. Miller, pytany tym razem w Sejmie przez opozycję o powody odwołania ministra skarbu Piotra Czyżewskiego, raz jeszcze zaprzeczył, że ten powód to rządzący Polską z tylnego siedzenia miliarder Jan doktor Kulczyk. Wiemy o naciskach, jakie na Czyżewskiego wywierał premier. Poczekamy i zobaczymy, kto kupi G-8, czyli sieć największych zakładów dystrybucji energii elektrycznej. Przewidujemy, że kupi doktor Kulczyk. I kupi tanio. Plan Hausnera albo śmierć – zakrzyknęli liderzy SLD w stronę grupy posłów niezrzeszonych i Jagielińskiego Federacyjnego Klubu Parlamentarnego grożąc za brak poparcia batem przedterminowych wyborów parlamentarnych. Ci nie zlękli się wiedząc, że w tej izbie nie znajdzie się trzystu posłów głosujących za samorozwiązaniem Sejmu, czyli swym bezrobociem. Poza tym plan Hausnera to wiązanka ustaw, które Sejm może długo jeszcze uchwalać – aż do końca tego roku. Przy każdej ustawie mniejszość SLD–UP będzie musiała poszukiwać sojuszników. Znających już swoją wartość. Aby odpolitycznić telewizję publiczną, szefowa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Danuta Waniek z SLD dogadała się z członkiem Rady Sellinem i wybrano do Rady Nadzorczej ludzi nowych, ponoć nieuwikłanych w politykę, artystów nierzadko. Następnie ogłoszono apolityczny konkurs na prezesa TVP S.A. Wtedy wybrani przez prawicę i PSL „niepolityczni” artyści wykonali polityczne zlecenie swych prawicowych i PSL-owskich mocodawców mianując prezesem telewizji publicznej działacza Platformy Obywatelskiej, aktywistę prawicy Jana Dworaka. Ogrywając przewodniczącą Wańkową jak polityczną blondynkę. Teraz kierownictwo SLD głowi się, czy zdoła oswoić Dworaka. Lis wpadł w sitwiarskie sidła. Koledzy z prawicowego „Newsweeka” ogłosili sondaż przewidujący wielkie szanse popularnego prezentera z TVN w przyszłorocznej kampanii prezydenckiej. Państwo prezesostwo Walterostwo zdjęło od razu Lisa z anteny, a Jan Maria Rokita przypomniał, że jedynym kandydatem Platformersów na prezydenta RP jest pan wicemarszałek Donald Tusk. Lisa nie poparli państwo Kaczyńscy, chociaż ostatnio Lis zbliżył się do nich głoszonymi przez siebie poglądami, bo przecież kandydatem PiSuaru jest pan Lech Kaczyński. Utrąconemu przez prawą stronę, stłamszonemu przez pracodawców Lisowi pozostaje jedynie działalność polityczna. Tylko gdzie? Może u trockistów? Zmarł niekoniunkturalny lewicowiec marszałek Aleksander Małachowski. Po śmierci spadł na Niego deszcz pochwał. Na trzy dni przed śmiercią redaktorzy „Życia Warszawy” Katarzyna Nowicka i Rafał Pleśniak zrugali Go, że nie poparł PiSuarowskiej poprawki w sprawie dotacji dla stołecznego metra. Nie poparł, bo wtedy nie było Go w Sejmie, leżał w szpitalu umierający. Dziennikarzom „Życia Warszawy” zwyczajnie nie chciało się sprawdzić przyczyn nieobecności Marszałka. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna UPoludki Dolnośląscy działacze Unii Pracy słusznie mogą się czuć pokrzywdzeni faktem, że nie ma o nich ani słowa w artykule "Miedziokraci" ("NIE" nr 25/2003), bo mają wielkie zasługi w budowaniu potęgi Urbeksu. Niniejszym naprawiam swój błąd. Zbrzyzny to cienki Bolek w porównaniu z koalicjantami od wielkiego brata, czyli Marka Pola. Jeden z nich – podpicowany na liberała – uśmiecha się z billboardów ustawionych w różnych częściach Lubina i życzy mieszkańcom udanych wakacji. To senator Marian Lewicki, przewodniczący Rady Dolnośląskiej Unii Pracy oraz członek jej najwyższych władz, czyli Krajowego Komitetu Wykonawczego. "Koordynator Doradców Właściciela w Grupie Kapitałowej Urbex". Tak się przedstawiał Marian Lewicki w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu w 2001 r. Dysponujemy egzemplarzem "Dolnośląskiego Kuriera Lewicowego", który tuż przed wyborami prezentował sylwetki kandydatów. Dla Lewickiego bycie "koordynatorem doradców" swojego imiennika, czyli biznesmena Urbaniaka, stanowiło wyjątkowy zaszczyt. Tak wielki, że umieścił tę informację w krótkiej, jedenastozdaniowej notce biograficznej. Nawet przed informacją, że należy do UP i pełni tam ważne funkcje. Senator był u Urbaniaka nie tylko "doradcą". Był też "nadzorcą". Od 1998 r. do 1 lutego 2002 r. zasiadał na fotelu przewodniczącego Rady Nadzorczej Automatyki Miedź – firmy kupionej przez biznesmena Urbaniaka. Nie była to działalność charytatywna. Ponad 87 tys. zł przychodu z tego tytułu w roku 2000, a w 2001 ponad 96 tys., piechotą nie chodzi. Lewicki nie jest jedynym członkiem Unii Pracy chlubiącym się funkcją "Koordynatora Doradców Właściciela w Grupie Kapitałowej Urbex". Z tym dumnym tytułem obnosił się również Lubomir GlinieckI działacz cieszący się szczególnymi względami wicepremiera Marka Pola, ministra infrastruktury (czyli autostrad i innych złudzeń). Poseł na Sejm II Kadencji (1993–1997). Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych Gliniecki znowu znalazł się na liście SLD–UP. Przerżnął. Ale kto by nie chciał tak przerżnąć? Lubomir Gliniecki jest obecnie dyrektorem wrocławskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. A to oznacza, że decyduje o tym, jak zostaną wydane miliardy publicznych złotówek i euro. Na przykład 1,6 mld zł na budowę autostradowej obwodnicy Wrocławia. Kwota to tak ogromna, że nie wiadomo, skąd ją wziąć. Gliniecki twierdzi, że znalazł inwestora, który sfinansuje sporą część przedsięwzięcia. Nie chce powiedzieć, kto to jest. Gliniecki czeka na miliard euro, które ma dostać w ramach pomocy unijnej. Na razie wykupuje grunty pod budowę autostrady do Niemiec (na ten cel może w tym roku wydać 20 mln zł). Tam, gdzie grunt już należy do państwa, buduje po kilka kilometrów autostrady. Wcześniej z drogami miał tyle wspólnego, że jeździł po nich ze swojego domu w Ziemnicach do zakładów, którymi kierował. Najpierw do Dolzametu w Chojnowie (przedsiębiorstwo w katastrofalnej sytuacji). Potem dojeżdżał do Telbeskidu w Nowym Sączu. Musi więc doskonale znać stan dróg i z pewnością jest idealnym budowniczym autostrad. Autor : M.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto skopie orła O broń i orły narodowe – Prosimy Cię, Panie – pisał Adam Mickiewicz w "Litanii pielgrzymskiej". Jak jest z bronią, dokładnie nie wiem, ponoć NATO się na nas uskarża w tym względzie, więc chyba nie najlepiej. Natomiast orły już mamy. Wzywał je nawet "do boju" prezydent Aleksander Kwaśniewski. Orły to nasze chłopaki kopiące piłkę. Prezydent był zresztą wstrzemięźliwy w słowach, gdyż ograniczył się do ptactwa. W hymnie reprezentacji, wybranym z wielu projektów przez kompetentną komisję, czyni się już bowiem znak równości między kopaczami a całą Rzecząpospolitą: „Do boju Polsko!” Tak więc wprowadziliśmy ponownie stan wojenny. Nie tylko my zresztą. Francuski piłkarz Leboeuf obiecał wręcz, że drużyna pokaże w razie czego, że potrafi umrzeć na placu walki. Ów plac to – dla wyjaśnienia sprawy – boisko. Trzydzieści dwa narody przepojone militarną retoryką szykują się do wojny światowej. Argentyńczyk Veron oświadczył, że jego rodacy rzucą Albion na kolana, na co gracz brytyjski ripostował już całkiem wprost, że widocznie bitwa o Falklandy nie nauczyła jeszcze Latynosów pokory. Nie jestem na tyle naiwny, żeby bałakać o jakimś sportowym stylu czy dżentelmeńskiej rywalizacji. Mam jednak pewne obawy. Jeśli przegramy z Koreą, będzie to nawet korzystne. Co najwyżej spalić będziemy musieli parę fabryk samochodów, pozyskamy za to nieśmiertelnego wroga tak niezbędnego dla komfortu narodowego ducha. Nieco gorzej z Portugalczykami, z którymi przyjdzie nam dzielić los w Unii Europejskiej. Ale i to ostatecznie ujdzie. Cóż jednak będzie, jeśli upokorzą Polskę i jej orły ukochane Stany Zjednoczone. Toż doprowadzić to może do istnej społecznej schizofrenii. A wygrać jeszcze gorzej, bo się może Zbig Brzeziński rozeźlić. Doprawdy, nie rozpieszczają nas dzieje. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jedziesz – wypij Trunkowi kierowcy! Walnijcie setę za zdrowie wicepremiera Hausnera i jego ludzi. To dzięki nim możecie czuć się bezkarni. Codziennie pomroczne drogi przemierzają dziesiątki tysięcy nawalonych kierowców. Dokładnej liczby nie sposób ustalić. Jedyne informacje to policyjne komunikaty na temat zatrzymań. W 2002 r. dupnięto 157 tysięcy delikwentów. Przed sądami pierwszej instancji stanęło 102 150 ululanych osobników, z czego skazano 97 469. Jak to jest możliwe, że policja złapała 157 tysięcy pijaków, a przed Temidą odpowiadało niewiele ponad 100 tysięcy? Uwzględniając nawet opieszałość sądów niemożliwe jest, aby gdzieś wsiąkło prawie 55 tysięcy dusz. Cegła z rurką Policja sprawdza drogowych pijaków za pomocą urządzenia zwanego popularnie alkomatem czy tradycyjnie "balonikiem". Podejrzany delikwent dmucha w rurkę przytkaną do przedmiotu wielkości cegły i po kilkudziesięciu sekundach wiadomo, ile promili miał pod czaszką. Od 1990 r. używanie przez policję alkomatów i wykorzystywanie wyników badań w sądach oraz dawnych kolegiach ds. wykroczeń odbywało się na podstawie pozytywnej opinii Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie. Ta ciesząca się międzynarodową renomą placówka naukowo-badawcza podległa jest Ministerstwu Sprawiedliwości. Instytut szczegółowo badał konkretny typ alkomatu. Później gliniarze mieli za zadanie regularnie, co 6 miesięcy oddawać urządzenia do serwisu. Nielegalne karanie Wszystko funkcjonowało bez problemu do 1999 r. Wtedy do interesu wpieprzył się Główny Urząd Miar. Na podstawie ustawy Prawo o miarach 28 czerwca 1999 r. prezes GUM wydał dwa zarządzenia dotyczące legalizacji i zatwierdzenia "dowodowych analizatorów wydechu". Co to takiego – nie wyjaśniono, wyjaśniono za to, kto ma prawo przeprowadzania legalizacji: tylko GUM. Rok później, jesienią 2000 – kolejne zarządzenie prezesa GUM: analizatory zatwierdzone przez krakowski instytut, które były stosowane przed 19 sierpnia 1999 r., mogą być w użytku do końca 2005 r. Te same analizatory, ale kupione po 19 sierpnia, a więc gdy prawo ich zatwierdzania ma GUM, są nielegalne. Tymczasem okazało się, że policja posiada ponad 1000 sztuk, świeżutko – a więc po 19 sierpnia1999 r. – zakupionych w drodze przetargu nowiutkich alkomatów: za 700 zapłacił Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR), za 300 – sama policja. Razem – 3 mln zł. Stróże prawa o zarządzeniach prezesa GUM w ogóle nie mieli pojęcia. O tym, że używają "nielegalnych" przyrządów, dowiedzieli się z prasy na początku 2001 r. W Komendzie Głównej Policji doszli do wniosku, że prezes GUM swoje zarządzenia może wsadzić sobie w buty. Nie do niego należy stanowienie prawa, którym kierować się mają policja, prokuratura i sądy. Poplątanie z pomieszaniem W styczniu 2001 r., czyli dopiero 1,5 roku po swym pierwszym zarządzeniu w sprawie alkomatów, GUM opracował "Wytyczne dla pracowników służby miar legalizujące dowodowe analizatory wydechu w punktach legalizacyjnych i w terenowej służbie miar". Trzy miesiące później powstały dwa pierwsze laboratoria wykonujące legalizacje. Jedno może sprawdzić kilka sztuk analizatorów dziennie, a jego oceny są bardzo surowe. GUM-owskie laboratoria uwaliły 800 alkomatów, choć te miały pozytywną opinię Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa. Przebadanie tysiąca urządzeń zakupionych w 2000 r. było niewykonalne. Okręgowym Urzędom Miar zajęłoby kilka lat, a policję kosztowałoby 200 tys. zł od razu – 200 zł od sztuki – i potem następny szmal co pół roku, za powtórne legalizacje. Efekt: nie zalegalizowano ich do dzisiaj, a 3 mln zł poszły się kochać. Dyrektor na dezodorancie W jednej chwili policji w całej Polsce ubyło ponad 1800 alkomatów, czyli prawie 50 proc. wszystkich urządzeń. Zdarzały się komendy powiatowe oraz komisariaty, w których nie było ani jednego legalnego urządzenia. Kierowcy, którzy dali się przyłapać na trefnych, w sądach zaczęli domagać się od stróżów prawa okazania świadectw legalizacji. W prasie głośno było o przypadku Jerzego F., byłego dyrektora Podlaskiej Kasy Chorych. Dupnięty przez policję miał we krwi prawie promil alkoholu. Przed sądem tłumaczył, że tuż przed badaniem używał dezodorantu do ust. A poza tym alkomat użyty przez policję nie posiadał świadectwa legalizacji, czyli był gówno wart. Gliniarze, którzy się nim posługiwali, popełnili wykroczenie, zaś pomroczne prawo nie pozwala za uznanie dowodu pochodzącego z przestępstwa. Można tylko przypuszczać, że wśród brakujących 50 tys. spraw, które nie wpłynęły w ogóle do sądów, są przypadki dowodowo kuse w związku ze sporami o alkoholomierze. NIK kryje bałagan Sprawą "baloników" na wniosek parlamentarzystów zajęła się Najwyższa Izba Kontroli. W sierpniu 2002 r. w Komendzie Głównej Policji przeprowadzono kontrolę, której wyników nigdy nie ujawniono. Zamiast szczegółowego raportu i wniosków pokontrolnych wybrańcy narodu otrzymali pięć kartek A4 z ustaleniami z kontroli, z których nic nie wynika. Najbardziej interesujące szczegóły z przeprowadzonej kontroli wiceprezes NIK Jacek Jezierski zataił przed parlamentarzystami pisząc tylko, iż Komendant Główny Policji przyjął do realizacji wnioski pokontrolne zmierzające do doprowadzenia do zgodności eksploatowanych przez Policję przyrządów pomiarowych z wymaganiami metrologicznymi obowiązującymi w Polsce. Czyli ma tak przestawić alkomaty, aby było wszystko OK. Hausner miesza Do powstania zamieszania dołożył się także minister Hausner (Główny Urząd Miar podlega jego resortowi). 20 lutego 2003 r. wydał rozporządzenie w sprawie przyrządów pomiarowych podlegających prawnej kontroli metrologicznej, wymieniając "dowodowe analizatory wydechu". 2 kwietnia 2003 r. minister wydał kolejne rozporządzenie w sprawie wymagań metrologicznych, którym powinny odpowiadać "analizatory wydechu". To samo, czy nie to samo? Nie wiadomo. Tymczasem policja szykuje się do zakupu kolejnej partii alkotestów. Jeśli minister Hauser szybko nie ujednolici zapisów tych rozporządzeń – może się okazać, że stróże prawa łapią pijanych kierowców na nielegalne urządzenia. Pomroczność jasna Niezależnie od tego wszystkie pokręcone decyzje doprowadziły do absurdalnej sytuacji. Sądy rozpatrując sprawy pijanych kierowców wymagają od policji przedstawienia legalizacji "dowodowych analizatorów wydechu", choć w żadnych przepisach nie określono precyzyjnie, co to takiego ani według jakich norm mają być one legalizowane. Obecnie policja używa około 1300 przyrządów atestowanych oraz około 1200 nieatestowanych. Szansa na to, że zostaniesz złapany na nielegalizowany alkomat, jest zatem pół na pół. Sytuacja taka może mieć miejsce tylko w kraju, w którym wymyślono pomroczność jasną. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dobry ksiądz Proboszcz z Kowali Pańskich olał polecenie biskupa i nie chciał się wynieść z parafii. Bunt proboszcza wsparły owieczki. Uznały, że kuria wyrzuca kapłana, bo nie chciał kasować za usługi duszpasterskie według narzuconych odgórnie stawek, tylko brał co łaska. Psuł rynek. – Kazali mu wybudować nową plebanię. To dobry człowiek. Wiedział, że u nas bida. Nie chciał z nas zdzierać. Za to Zygę wyrzucili – relacjonuje parafianin. Kiedy proboszcz Zygmunt Głąbała, zwany pieszczotliwie Zygą podtarł sobie dekretem tyłek i bezczelnie bydlił się w Kowalach Pańskich, biskup wysłał dwóch w sutannach, żeby zrobili porządek. Osaczony księżulo wybiegł na podwórko i zaczął wrzeszczeć. Wioska się zbiegła i w milczeniu poczęła ostrzyć kosy. Kuriewni spuścili łby i dali nogi. A proboszcz Zyga został. Kościelnemu zabrał klucze od kościoła, żeby jakiś ksiądz nasłany przez biskupa przypadkiem mszy nie walnął za jego plecami. Na nic – przyjechał ksiądz infułat Antoni Łassa z Konina i nabożeństwo odprawił na schodach. Hokus-pokus i z biretu wyciągnął księdza Mirosława Dereszewskiego. Wiernym obwieścił, że to jest ich nowy pasterz. Następnego dnia proboszcz-spadochroniarz w asyście ślusarza, a także dwóch policjantów postanowił wejść do zamkniętej przez księdza Zygę świątyni. Znowu wieś się zleciała. Kosy na sztorc i nowego księdza nie chciała wpuścić do przybytku. Ślusarz, który zabierał się za rozbrajanie zamka, zarobił w papę. W łeb dostać też miał policjant. * * * – Ślusarz rzeczywiście został uderzony, ale policjant nie – twierdzi sierżant Jolanta Skonieczna, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Turku. – Funkcjonariusze w Kowalach Pańskich pojawili się na prośbę dekanatu w Dobrej. Interweniowali, ale nie byli zmuszeni do użycia środków przymusu bezpośredniego. Ich rola polegała na negocjowaniu z mieszkańcami. Uderzony ślusarz nie złożył zawiadomienia o przestępstwie, nie było więc powodów do wszczęcia postępowania. Wśród zgromadzonych agresywny był tylko jeden mężczyzna – ten, który uderzył ślusarza. Z relacji nowego proboszcza wynika, że zajście wyglądało bardziej dramatycznie: – Ci co nie chcieli, żebym wszedł do kościoła, użyli siły. Uderzyli policjanta i ślusarza. Kto wie, jak by się szarpanina u wrót świątyni skończyła, gdyby nie... – Zacząłem się modlić w duchu. Zaprosiłem ludzi do wspólnej modlitwy o spokój i o księdza Zygmunta. Stał się cud. Ci, co krzyczeli, ustąpili. Ci, którzy mnie wspierali, czuwali ze mną w kościele przez całą noc. * * * Po tych wstrząsających wydarzeniach ksiądz Zyga spakował manatki, plebanię zamknął na cztery spusty i wraz z kluczami ruszył w nieznanym kierunku. Nowy wielebny nie miał gdzie kimać. Przyrzekł sobie, że do plebanii włamywać się nie będzie, że budynek zdobędzie nie siłą, lecz godnością osobistą. Godnie czekał na rozwój wypadków. Zgodził się na tymczasowe rezydowanie w remizie strażackiej. W końcu bezdomnego księdza-sierotę przygarnęła rodzina z sąsiedniej wioski. Tymczasem parafianie zaczęli szpetnie szeptać. Posądzali księdza Zygę, że aby dokonać na kurii zemsty, oddalił się w siną dal nie tylko z kluczami i kuferkiem, ale także z parafialnymi pieniędzmi oraz księgami. Kuria we Włocławku zaprzecza: – Nic mi o tym nie wiadomo. Zainteresowanie prasy sprawą Kowali Pańskich uważam za zbędne, bo to jest wewnętrzna sprawa Kościoła. To tak jakby ksiądz na kazaniu zaczął się rozwodzić na temat polityki personalnej w jakiejś redakcji. Tyle się mówi, że Kościół nie powinien się wtrącać do polityki. No to i w sprawy Kościoła nie powinny się wtrącać osoby, które nie są stronami. W Kowalach sytuacja jest już prawie zgodna z dekretem biskupa. Po kilku dniach wrócił ksiądz Zygmunt, dał swemu następcy klucze od plebanii. Być może za sprawą apelu biskupa Dembowskiego: On (ks. Zygmunt Głąbała – przyp. M. M.) zbłądził. (...) zatroskanych o dobro Kościoła i chrześcijaństwa prosimy o modlitwę. * * * Mieszkaniec Kowali Pańskich: – Mój komentarz będzie taki. Telewizja podała, że pułkownik z wojska odmówił posłuszeństwa zwierzchnikom. I go ni ma. I proboszcza Zygi też ni ma. Jak się nosi mundur, trzeba być posłusznym jak pies Szarik. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sumosiejka Zwarcie burmistrza Krotoszyna z miejscowym przedsiębiorcą branży rzeźnickiej zaowocowało rozkwitem sportu sumo, zdobyciem mistrzostwa świata, wykryciem paru grand na budżecie miejskim i walkami miejscowych gazetek. Można zacząć drugą Japonię od kupna Hondy. Można od samuraizowania samego siebie. Niewątpliwie japońskim wymysłem są zapasy sumo polegające na noszeniu stringów przez panów o urodzie foki. Golasy, grubasy, nagusy ciągną się za te majtki oraz obejmują serdecznie, co rzekomo kończy się jakimś zwycięstwem. Sumo to sport bardzo widowiskowy, obfity, a nawet dostarczający erotycznych emocji. Ważny zatem będzie dla zdrowia i przyszłości młodego pokolenia Polaków. Może się jednak okazać, że głupota i nonsens znowu zyskają przewagę. Rozum mówi nie Polskim Tokio japońskiego sumo jest Krotoszyn. Królewiątkiem Krotoszyna niemal od 30 lat jest ten sam naczelnik, prezydent, a ostatnio burmistrz wybrany w bezpośrednich wyborach, inżynier od ścieków Julian Jokś – spod znaku koniczyny. Osoba jego dowodzi, że zdolności polityczne polegające na zdobywaniu, utrzymaniu i sprawowaniu władzy nie idą w parze z dbałością o losy rządzonych. Urząd Miasta burmistrza Joksia finansował Klub Sportowy Ceramika Krotoszyn z sekcją zapaśniczą sumo. Niestety, stary burmistrz nie pojmował doniosłości tego sportu dla Polski oraz tego, że może być on doskonałą dźwignią promocji miasta. W związku z tym swoim fałszywym przekonaniem nie płacił sumitom obiecanych, umówionych i sygnowanych stypendiów sportowych. Pojawił się jednak ktoś, kto miał odwagę powiedzieć poniewieraniu sumitów przez Joksia – nie! Owym ktosiem okazał się miejscowy przedsiębiorca robiący w rzeźnictwie i handlu nieruchomościami Dariusz Rozum. Poszedł Dariusz Rozum do burmistrza Juliana z klarowną wizją świetlistej przyszłości polskiego sumo, a ten słuchał tego Rozuma jak betoniarki, niczego nie rozumiejąc. W tej sytuacji Dariusz Rozum mając na celu jak najbardziej publiczne dobro i ratowanie polskiego sumo od śmierci głodowej powołał do życia Towarzystwo Atletyczne "Rozum". Za 1800 zł oraz 10 par dresów odkupił od Ceramiki Krotoszyn pięciu zawodników. Płacił im, jak się umówił, oraz dał na bilety do Japonii na mistrzostwa świata rozgrywane w mieście Hirosaki. Stamtąd oczywiście, co Rozum dawno zakładał, polscy sumici przywieźli kubeł wyróżnień, a Robert Paczków – tytuł mistrza świata w kategorii powyżej 115 kilogramów wagi zawodnika. No i pstro! Julian Jokś jakoś nie poszedł po rozum do głowy. Nie ozłocił złotówkami z magistrackiej kasy Towarzystwa Atletycznego Rozuma. Telewizje przyjechały i odjechały, a Robert Paczków – taki Małysz sumo – skazany został był na zapomnienie, bo jak był z burmistrzem, to nie był świata mistrzem, a jak zdobył złoto – wówczas znalazł się po drugiej stronie barykady. Dariusz Rozum rozumiał, że sytuacja jest chora, patologiczna i neurotyczna. Będąc normalnym podatnikiem w mieście chciał się dowiedzieć, co dzieje się z jego podatkami w rękach magistratu, skoro nie idą one na strategiczne dla Polski sumo. Nie było to łatwe. Wystartował więc z drużyny Komitetu Wyborczego "Rzemiosła i usług", by wygrać w wyborach równych, powszechnych i tajnych do Rady Krotoszyna w roku 2002. Super supermarket Niemal od pierwszych dni radzenia Rozumowi się zdawało, że u burmistrza Juliana Joksia chęć polepszenia sobie samemu jakoś góruje nad chęcią służenia wyborcom. Jokś z jakimś chorobliwym uporem chciał w centrum Krotoszyna implantować kolejny supermarket. Krotoszynianie są entuzjastami supermarketów – jednak okazało się, że od czasu powstania ostatniego płynność finansowa mieszkańców nieco się pogorszyła, bo markety obok wielu zalet mają wadę, że nie reinwestują forsy tam, gdzie ją zarobią. Burmistrz jakoś niedowierzał i zamawiał naukowe ekspertyzy za wiele tysięcy złotówek, z których miało wyniknąć, że supermarket będzie super. Przez fatalny przypadek okazało się, że grunt, na którym zlokalizowany mógł być sklep, należy do pana burmistrza. Kilka miesięcy wcześniej odkupił go niedrogo od firmy Witar i zapomniał o tym poinformować Radę Miasta. Wyszło przy okazji, że burmistrz dodatkowo dzierżawił kupiony plac na składowisko trocin, zresztą tej firmie, od której go kupił, zatajając ów biznes w oświadczeniu majątkowym. Następną grandą na budżecie miejskim było wybudowanie pływalni za 30 mln zł nazwanej Wodnik. Od wody w basenie. Planowana była tylko na 9 mln zł. Zakładając nawet, że cement w Krotoszynie wolniej wiąże, a glazurnicy są leniwi, przekroczenie budżetu więcej niż 3 razy wydaje się mieć podłoże kryminogenne. Mimo napominań o rozliczenie budowy burmistrz rachunków nie przedstawił. I jakby jeszcze na złość po pierwszym sezonie trzeba było łatać nowy dach kilkuset tysiącami złotych. Wojna na pióra Granda nie jest grandą, póki społeczeństwo o grandzie nie wie. Mimo że prasa jest wolna, to miejscowy tygodnik "Rzecz Krotoszyńska" – wydawca zakład świeczek, oraz przymagistracki "Informator Samorządowy" – pismo wydawane przez burmistrza bez stosownej sądowej rejestracji, jakoś o Joksiu nie wszystko pisały. Redaktorzy przymagistraccy mieli powody. Okazuje się, że "Rzecz Krotoszyńska" również. W minionym sezonie Urząd Miasta wsparł gazetę jak żadną inną 17 tys. zł w formie ogłoszeń miejskich, a ze względu na ważny interes społeczny zwolnił wydawcę z 21 tys. zł podatku. W tej sytuacji konieczne było powołanie organu niezależnego od władzy. Organ prasowy miał wspomóc były radny i prezes Zakładu Mięsnego Krotoszyn Czesław Jagła. Z powodu zamiłowań do tuszy i półtuszy inicjatorów pismo "Echo Krotoszyna" wołane jest przez adwersarzy organem rzeźnickim. No i się zaczęło: Burmistrz zatrudnia w straży miejskiej kryminalistę – pisze "Echo Krotoszyna". W odwecie magistrat podnosi opłatę za ścieki dla wydawcy "Echa", zarazem prezesa zakładów mięsnych o 300 proc. "Echo" pisze, że sprofanowano cmentarz ewangelicki za przyzwoleniem magistratu. "Rzecz Krotoszyńska" odpisuje, że radny Rozum łobuzem jest, bo wyciął drzewo bez zezwolenia. "Echo" zarzuca, że burmistrz uprawia w urzędzie nepotyzm. Wydawca "Echa" trafia do prokuratury, bo jego koncesja na sprzedaż wódki nie została przedłużona. Na domiar złego dla zakładu mięsnego "Rzecz Krotoszyńska" promuje wegetarianizm. I tak dalej, dalej i dalej. 115 kilogramów nadziei Udawaliśmy się do pana burmistrza Joksia dwakroć z prośbą o audiencję. Jak wyjaśniła nam pani z sekretariatu, pan Julian Jokś jest burmistrzem do piętnastej, a potem już nie, bo o piętnastej kończy pracę. My mamy zatem pomysł, aby uratować polskie sumo oraz Krotoszyn uczynić iście japońskim miastem. Zrobić burmistrzem mistrza zapasów sumo. Wówczas zamiast dorabiać do sportu w reklamach, dostanie właściwą burmistrzowi kilkutysięczną pensję. No i korzyść dla prasy będzie widoczna, bo sumici mają nienormowane godziny pracy, a przy 115 z górką kg nadwagi schować im się trudno. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Paragraf 23 " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z brukselką we łbie Katolicka i ultraprawicowa prasa zalana jest krótkim NIE. Ale to nie jest kampania reklamowa naszego tygodnika. To NIE dla przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Antyeuropejska kampania katoprawicy ma konstrukcję niezwykle dziwaczną. Hasła mają zohydzić Unię Europejską. A podawane obok argumenty zohydzają te hasła. Pełne rozdwojenie jaźni. W rezultacie prasa, która niby jest programowo wroga Unii, skuteczniej zachęca do głosowania za wejściem niż zamówione przez rząd głupawe spoty reklamowe, filmiki i plakaty. A propos zbliżającego się referendum: Każda jedność jest wielkim dobrem i trzeba do niej dążyć. O naszej pozycji międzynarodowej: Polska powinna mieć należne miejsce w ramach politycznych i ekonomicznych struktur zjednoczonej Europy. Pierwszy cytat należy do biskupa Stanisława Napierały, a drugi do papieża. Zostały przytoczone przez Stanisława Michalkiewicza w felietonie zatytułowanym "Glossowanie nad głosowaniem" ("Nasza Polska"). Zadziwiający jest ów tekst. Przystąpienie do Unii Europejskiej Michalkiewicz nazywa Anschlussem. Ale armaty, które wytacza, walą w przeciwników Unii. Michalkiewicz rozważa stanowisko biskupów. Nie przytacza jednak ani jednego głosu przeciwko, za to cytuje euroentuzjastyczne wypowiedzi. Jeśli to nie jest prounijna agitacja, cóż nią jest? Poglądy polskiej młodzieży: Zdają sobie sprawę, że przy takim demontażu gospodarki, jak obecnie, w Polsce czeka ich bezrobocie. Wobec tego UE traktują jako szansę na zatrudnienie, na przeżycie. Jedni naiwnie wierzą, że tam po prostu czekają na nich miejsca pracy i mieszkania. Drudzy myślą bardziej realnie: z początku będzie ciężko, ale jakoś dam sobie radę. Nie do wiary, ale tak brzmi fragment apelu wystosowanego do narodu przez Ligę Polską – Organizację Narodu Polskiego (opublikowany w "Biuletynie Dolnośląskiem LP-ONP"). Sygnatariusze apelu wzywają do głosowania na NIE. Po zacytowaniu proeuropejskich opinii studentów rozpisują się zaś o obecnej złej sytuacji Polski. Kolejni czytelnicy zostają więc przekonani do głosowania za Unią. Co się kończy wezwaniem do odrzucenia członkostwa. I to bez jednego argumentu, który by to tłumaczył. W sposób oczywisty podłożono świnię tym, którzy naprawdę chcą zniechęcać. Tym bardziej że cały tekst kończy się krótką analizą tego, co stanie się, jeśli powiemy Nie. Perspektywy rozwoju: Na przykład, zostaniemy zmuszeni do rozwoju własnej gospodarki opartej głównie na własnych surowcach, na pieniądzu kreowanym przez własne banki, na postępie technicznym kreowanym na twórczości polskiej inteligencji technicznej. Każdy wie o ubóstwie surowcowym Polski, zna te lokalne banki i myśl techniczną na skalę limuzyny Syrena i koszyków z wikliny. Dalej czytamy, że wyżywienie będzie oparte na naszym rolnictwie (czyli droższe), a budżet oprzemy na własnych podatkach. (?) Wniosek: chcesz mieć gigantyczne podatki, samochody tylko na holzgaz i kłopoty z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły żywnościowe – głosuj przeciwko Unii. Obrońcy zygoty: Unijne prawo przyznaje pełną autonomię krajom członkowskim w interesujących nas sprawach. Te sprawy to zakaz aborcji i eutanazji, zakaz manipulacji genetycznych i klonowania oraz (również to zalicza się w Polsce do obrony życia) zakaz zawierania związków małżeńskich przez przedstawicieli tej samej płci. Autorem kontrowersyjnych, jak na rycerzy zygoty, myśli jest Piotr Wosicki, twórca ogromnego artykułu pod tytułem "Do Unii bez gwarancji dla życia i rodziny?" ("Tygodnik Katolicki – Głos"). Z publikacji wynika, że archaiczne przepisy chroniące zapłodnioną komórkę i sekujące odmieńców są przez Unię nie do ruszenia. W dodatku Sejm przyjął deklarację, że "te sprawy" podlegają wyłącznie krajowym regulacjom prawnym. Fakt – autor artykułu jest przeciwnikiem Unii. Bowiem podkreśla, że w bliżej nieokreślonej przyszłości europejscy deputowani mogą uchwalić, że i "te sprawy" podlegają unijnym przepisom. I zezwolić pedałom na zawieranie małżeństw. Tak jakby w nienależącej do Unii w Polsce prawa nie można było zmienić... "Apel do Narodu Polskiego" ("Nasza Polska") wreszcie zawiera to, co skrzętnie pomijają wszystkie prounijne plakaty, billboardy, reklamy i filmiki propagandowe w telewizji – wezwanie, by iść i głosować: Głosowanie w referendum akcesyjnym 7–8 czerwca obowiązkiem każdego Polaka. Tego miesiącami brakowało w kampanii promocyjnej. Co prawda w "Apelu" wzywa się nas, byśmy głosowali NIE. Ale to dlatego, że jego sygnatariusze opierają się na błędnych przesłankach. Piszą: Jeśli zagłosujemy za połączeniem z Unią – Polska rękami własnego Narodu zostanie sprzedana. Takiej złośliwości losu, podstępu, pokrętności i upokorzenia jeszcze w naszej historii nie było. Owszem, było. W 1569 r. Podobieństwo wyraża się nawet w nazwie. Unia Lubelska, którą wtedy podpisały Polska i Litwa, określała, że wspólne będą: monarcha, Sejm, polityka zagraniczna i moneta. Oddzielne: skarb, wojsko, aparat administracyjny i sądowniczy. Akt ten przekształcił nasze dwa kraje w największe europejskie mocarstwo. Strachy na lachy. W dyscyplinie kopania dołków pod eurosceptykami niedoścignionym geniuszem wykazuje się Waldemar Gałuszko, przedstawiający "Cienie i blaski integracji z Unią Europejską" ("Samoobrona"). Snuje on wizje niemieckich gastarbeiterów, którzy zaleją Polskę i odbiorą Polakom miejsca pracy. Jak pisze Gałuszko, nasi zachodni sąsiedzi mają u siebie 4–5-milionowe bezrobocie, a traktat zjednoczeniowy zezwala im zatrudniać się w Polsce. Zlecą się do Polski jak kruki – ostrzega Waldemar Gałuszko. Kto? Adwokaci, aptekarze, notariusze, lekarze. No, cóż. I każdy pewnie ze swoim prywatnym tłumaczem (to już moje dywagacje) i swoim prywatnym ekspertem od polskich praw i przepisów. I oczywiście będą pracować za 800 zł (pensja początkującego lekarza), czyli za parę razy mniej, niż w Niemczech dostają zasiłek dla bezrobotnych. No, bo można zaproponować stawkę unijną kilkudziesięciu, może kilkuset Niemcom, ale nie milionom. Gałuszko przypomina słowa wypowiedziane przed laty przez generała Naumanna z Bundeswehry: Oddziały niemieckie zaangażowane będą w utrzymywanie wolnego rynku i niezakłóconego dostępu do surowców na całym świecie. Autor musiał przespać amerykańsko-angielsko--polską inwazję na Irak, a nie słyszał "Nein" kanclerza Schrödera na polską propozycję, by Niemcy pchnęli kilkuset swoich feldfeblów do Iraku. Potrzeby rolnictwa: Rolnictwo wymaga sterowania, co nie oznacza centralnego planowania. Zajmuje się tym zazwyczaj państwo, jak w Unii Europejskiej... Czyż to nie jest bardzo wyraźna zachęta, by chłopi poparli członkostwo Polski w UE? Cytat pochodzi z publikacji "Rynek rolny – sterowany czy wolny" ("Samoobrona") napisanej przez Zygmunta Narskiego. Jest w nim mnóstwo innych argumentów skłaniających do poparcia Unii, która wbrew pomysłom naszych liberałów dotuje swoje rolnictwo, czego Samoobrona właśnie ciągle się domaga. I żadnej krytyki unijnej polityki rolnej. Dlatego trudno pojąć, czemu ta publikacja została opatrzona hasłem "Głosuj NIE dla UE" i zdjęciem przedstawiającym, jak tłum mężczyzn o słowiańskich rysach pali błękitną flagę z żółtymi gwiazdami. * * * Eurosceptycy – czytajcie swoją prawicową prasę. Znajdziecie tam wiele argumentów przekonujących do tego, by Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Eksperci od rządowej kampanii na rzecz naszego członkostwa w UE – wam radzę to samo. Wiele się nauczycie. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Witaj jutrzenko swobody Czy rząd wyśle kanonierki przeciwko Aurorze, holenderskiemu statkowi-klinice, który ma w Polsce zabijać nienarodzone? Tygodnik "Newsweek" (1 czerwca 2003 r.) podał, że do Polski ma zawinąć pływająca klinika aborcyjna. Statek Aurora należy do fundacji Kobiety na Falach (Women on Waves) i pływa pod banderą holenderską. – Z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że w najbliższym czasie ten statek przypłynie do Polski – powiedziała nam Wanda Nowicka, prezes Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Nowicka jednak za skarby świata nie chce podać dokładnej daty i miejsca zawinięcia stateczku. Tłumaczy to bezpieczeństwem kobiet, które mogłyby być zainteresowane skorzystaniem z usług świadczonych na Aurorze. Na temat daty podanej w "Newsweeku" – 20 czerwca – nie chce się wypowiadać. Z tego, co nam udało się ustalić, nie jest ona prawdziwa. Także indagowani przez nas pocztą elektroniczną Holendrzy nie są skłonni udzielić informacji na temat, gdzie i kiedy. Liga Polskich Rodzin już zapowiedziała protesty i blokady portów. Przypomnijmy, że na każdą manifestację trzeba mieć zezwolenie władz lokalnych, z określeniem dokładnego miejsca i godziny zbierania się. Poseł Giertych musi więc wystawić czujki w każdym porcie od Świnoujścia poprzez Kołobrzeg, Ustkę, Łebę aż po Gdynię i Gdańsk i kazać blokersom bacznie wpatrywać się w horyzont, czy "zabójcy" już nie płyną. Przede wszystkim powiedzmy jednak, że na Aurorze nie dokonuje się typowych skrobanek. Kobiety na Falach proponują aborcję farmakologiczną, czyli podawanie wczesnoporonnej pigułki RU 486. Nasz tygodnik – podobnie jak Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – od dawna domaga się jej zalegalizowania. Jak działa pigułka, pisaliśmy wielokrotnie, ostatnio w "NIE" nr 23/2003. Jest to najbardziej bezpieczna, komfortowa i najtańsza metoda aborcyjna (w Europie koszt tabletki to 15 euro). Zalecana przez Światową Organizację Zdrowia. Pigułka stosowana jest do 49–63 dnia ciąży (w zależności od kraju). W Irlandii, gdzie Kobiety na Falach przypłynęły w czerwcu 2001 r., nie odbył się na pokładzie Aurory żaden tego typu zabieg. Holenderska fundacja prowadziła akcje propagandowe, szkoleniowe i happenerskie. Kilku kobietom, które zgłosiły się na statek, udało się pomóc w ten sposób, że wysłano je za granicę na normalną skrobankę. – Przypłynięcie Aurory nie rozwiąże problemów kobiet w Polsce. Ma tylko zwrócić uwagę na złą legislację. Akcja Kobiet na Falach ma na celu przede wszystkim propagowanie wiedzy o antykoncepcji oraz zwrócenie uwagi opinii publicznej na prawo kobiet do dokonywania wyboru – mówi Nowicka. Statek jest jednak przygotowany do świadczenia usług medycznych, a pływają na nim wykwalifikowani lekarze. Tak więc możliwości dokonania zabiegu są. Czy w Polsce do tego dojdzie, to się okaże. Dla kobiet, które chciałyby wejść w posiadanie cudownej pigułki, Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny ma zamiar uruchomić specjalny telefon. Kiedy? To na razie też tajemnica. Ponieważ w Polsce zabrania się stosowania pigułki RU 486, jej podawanie musiałoby się odbywać na wodach międzynarodowych, na których obowiązuje prawo tego kraju, pod którego banderą pływa statek. Czyli holenderskie. Na statek ma prawo wsiąść każdy, kogo zgodzi się przyjąć kapitan. I z każdym na pokładzie statek ma prawo wypłynąć w morze. Jednakże tylko na wody wewnętrzne i terytorialne. Wszyscy, którzy chcieliby wypłynąć na wody międzynarodowe, muszą przejść odprawę graniczną. Na szczęście punkty odpraw są niemal w każdym polskim porcie, o czym informujemy jakby co. Należy pamiętać o paszportach. Już dzień po publikacji w "Newsweeku" do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wpłynął list od posłów PiS Marka Jurka i Artura Zawiszy z żądaniami podjęcia wszelkich możliwych kroków, aby uniemożliwić Aurorze przypłynięcie i dokonywanie zamachów na nienarodzone życia. Autorzy co prawda nie oczekują wysłania kanonierek pod dowództwem admirała floty Ryszarda Łukasika, ale domagają się wydania zakazu zawijania holenderskiej jednostce do jakiegokolwiek polskiego portu. Otrzymanie takiego listu potwierdził dyrektor Mikołaj Karpiński z Centrum Informacyjnego Rządu. Poinformował też, że odpowiedź dla posłów PiS jest cały czas w przygotowaniu. Czyli od 2 do 12 czerwca premier Miller nie znalazł pomysłu na to, co Jurkowi i Zawiszy odpowiedzieć. Ale wiceminister infrastruktury Witold Górski zapewnił w Sejmie, że rząd nie dopuści do łamania prawa w portach i na wodach należących do Polski. Niestety wiceminister nie sprecyzował, co rząd uzna za łamanie prawa i jakie środki ma zamiar podjąć. Szkoda. W podręczniku prawa morskiego nie znalazłem bowiem podstaw do odmowy wejścia Aurory. Porty ogłoszone jako międzynarodowe są formalnie otwarte dla wszystkich statków i dla wszystkich bander – jest to zwyczaj międzynarodowy. Gdyby któryś z podległych rządowi Urzędów Morskich lub kapitanatów portów zaczął w tej materii nieładnie kombinować i próbował holenderską jednostkę dyskryminować, to zrobiłby się szum znacznie większy niż ten robiony przez feministki w sprawie aborcji. Zapewniam. Sami wystawiliśmy czujki i bacznie wpatrujemy się w horyzont. Co wypatrzymy, zaraz naszym Czytelniczkom przekażemy. I wiwatami Aurorę przyjmiemy. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jaki kraj taki Lepper Dziś, gdy Francja oswaja się z wynikami wyborów prezydenckich, w których lewica dała – excusez-moi – dupy, najgłośniejszy z jej lewicowych polityków idzie do więzienia. Jose Bove, lider Konfederacji Chłopskiej, ma odsiedzieć trzy miesiące za rozebranie budynku McDonald’sa w Millau. Prokurator obiecał poczekać z uwięzieniem go do końca kampanii wyborczej, by – zamykając jednego z najpopularniejszych francuskich polityków – nie zakłócać jej toku. Przed wyborami premier Lionel Jospin nazywał Bove’a Asterixem, który uważa się za nowego Tarzana. Radykalna lewica i zieloni – przyjaciele polityczni Bove’a – zebrali w I turze wyborów prezydenckich prawie jedną czwartą wszystkich głosów, a socliberał Jospin, który usiłował wstydliwie ukryć swą lewacką młodość – dostał nieco ponad 16 proc. i przegrał ze skrajnym nacjonalistą Le Penem. Nie ma to dziś specjalnego znaczenia, skoro Jospin przeszedł do historii, a kariera Bove’a dopiero się zaczyna. Jose Bove przez polską prasę nazywany jest często "francuskim Lepperem": radykalny lider chłopski, przywódca związkowy, ścigany przez prawo organizator wielu spektakularnych akcji protestu. Na tym wszakże podobieństwa się kończą. Bove jest lewicowym intelektualistą, którego protest ma podstawy ideowe, a walka z globalizacją opiera się na zrozumieniu jej mechanizmów. Bove nie olewa wymiaru sprawiedliwości i nie próbuje ukrywać się w parlamencie przed odpowiedzialnością karną. Inna sprawa, iż sądy francuskie mają zgoła odmienne od polskich podejście do protestów politycznych. Za rozebranie McDonald’sa do fundamentów Bove dostał 3 miesiące – polski sędzia gotów był wysłać Leppera do więzienia na dwa lata za wygłoszenie niepochlebnej opinii o prezydencie... Najsłynniejszy francuski antyglobalista jest synem luksemburskiego naukowca, który otrzymał francuskie obywatelstwo wraz ze stanowiskiem dyrektora Narodowego Instytutu Badań Rolniczych i członkostwem francuskiej Akademii Nauk. Gdy Jose miał trzy lata, jego rodzice podjęli pracę w Berkeley, skąd przywiózł znajomość angielskiego i niechęć do Ameryki. Z katolickiego liceum wylali go za "bezbożność", napisał bowiem rozprawę o zaletach miękkich dragów. Był rok 1968, a Bove miał wtedy 15 lat. Wtedy też pierwszy raz został aresztowany za udział w manifestacji antywojennej. Brał udział w dziesiątkach akcji, był członkiem rozlicznych nieformalnych organizacji, organizował marsze, demonstracje i pokazy antywojennych filmów, słowem był młodym buntownikiem schyłku lat 60. Aż wreszcie, osiągnąwszy dojrzały wiek 18 lat, porzucił rodziców i przeniósł się do Paryża. Demonstrując przeciw wojnie w Wietnamie, militarystom i kapitalistom, zdał jednak maturę z wyróżnieniem i nawet zapisał się na studia. Rozpoczynał jako antymilitarysta i pacyfista. Po podróży do Indii dołączył do swego credo filozofię "non-violence". Potem – anarchizm i wolnomyślicielstwo. W wieku lat 20 Jose Bove był przeciwnym przemocy anarcho-syndykalistą odwołującym się do idei I Międzynarodówki i hiszpańskiego Frontu Ludowego. I wtedy właśnie trafił do Larzac. Larzac to we Francji miejsce symboliczne. Tam, w 1973 r. Bernard Lambert zorganizował zlot młodzieżowy, na który przybyło 30 tysięcy kontestatorów i lewaków z całej Francji. Impreza ta dała początek rolniczej komunie, założonej przez młodych gniewnych – marksistów, trockistów, lewicowych chrześcijan. Rok później na zlot przybyło 50 tysięcy osób, a Bove był w grupie, która ocaliła odwiedzającego imprezę FranŘois Mitterranda z rąk chcących go zlinczować maoistów. Przyszły prezydent zapamiętał mu tę drobną przysługę. W Larzac, krainie, gdzie króluje ser roquefort, Jose Bove na przekór wszystkim zajął się produkcją sabaudzkiego sera tomme. Hodując owce, handlując mlekiem i żyjąc w zgodzie z naturą z wielkomiejskiego lewaka przemienił się w ekologicznego rolnika. Pozostał wszakże radykałem. Gdy władze postanowiły uczynić z tych właśnie terenów bazę wojskową, Bove był w grupie 22 osób, które dokonały najazdu na obóz wojskowy i zdobyły akty sprzedaży ziemi, na której miała powstać baza. Przesiedział wtedy trzy tygodnie, dostał 4 miechy w zawiasach i zawieszenie praw publicznych. Nie spokorniał. W rok później kierował jednym z 90 traktorów, które w pokojowej demonstracji zaorały wojskową strzelnicę, a na zderzakach wiozły żołnierzy w kominiarkach z Ligi Rewolucyjnych Komunistów. W 1987 r. – z połączenia podzielonych stronnictw chłopskich radykałów – powstała Konfederacja Chłopska. Dziś Jose Bove jest jej rzecznikiem i rzeczywistym przywódcą. W latach 90. Bove, rolnik-syndykalista brał udział – jako jedyny Francuz – w akcji Greenpeace przeciwko francuskim próbom nuklearnym na Pacyfiku. Przewodził grupie rolników, która zniszczyła eksperymentalną plantację zmutowanego genetycznie ryżu w Centrum Novartis w Nérac. Został za to skazany na 8 miesięcy więzienia i pół miliona franków grzywny. Ale francuska Rada Państwa zablokowała nowe zezwolenia na wysiew. W 1999 r., protestując przeciw 100-procentowej stawce celnej, którą Amerykanie obłożyli francuską żywność pod pretekstem zakażonej wołowiny – wraz z dwustoma zwolennikami Bove rozebrał do fundamentów bar McDonald’sa w Millau. Jego aresztowanie i słynne zdjęcie – z kajdankami na rękach uniesionych w geście zwycięstwa (dokładnie takie samo dał sobie zrobić Andrzej Lepper) – sprawiło, że Bove stał się nową gwiazdą francuskiej polityki nazywaną złośliwie "Robinem Pól". Aresztowany Bove odmówił wpłacenia kaucji, ale gotowość wyręczenia go zadeklarowały natychmiast liczne organizacje i związki, także amerykański związek producentów ekologicznej żywności, na proces zaś przyjechało 50 tysięcy ludzi. Skłoniło to sąd do zmiany decyzji i wypuszczenia chłopskiego lidera na wolność. Afera wprowadziła rozdźwięk wśród francuskiej lewicy. List z wyrazami poparcia wysłał do Bove’a minister rządu Jospina, Dominique Voynet, a także wdowa po FranŘois Mitterrandzie. Dziś Jose Bove jest jednym z najbardziej znanych w świecie polityków francuskich. W 1999 r. był czołową postacią protestów w Seattle. Podbił Amerykę nienaganną angielszczyzną i 200 kilogramami śmierdzącego sera rozdanego na ulicach w ramach protestu przeciw cłu, którym USA obłożyły francuski roquefort. Rok później dostał oficjalne zaproszenie na szczyt w Davos, gdzie – wraz z piętnastką chłopów – został zaatakowany gazem łzawiącym i kulami kauczukowymi przez szwajcarską policję, która nie potrafiła znieść afrontu, jaki stanowił widok wąsatego chłopa wśród monetarystów w butach za tysiąc dolków. Zdjęcia z tego drobnego nieporozumienia obiegły prasę światową. Wraz z laureatem Nobla Jose Saramago towarzyszył przywódcy powstania Indian Chiapas w jego triumfalnym pochodzie przez Meksyk. Miesiąc temu Jose Bove był wśród tuzina pacyfistów, którzy przez blokadę izraelską przedarli się do siedziby Jasera Arafata, a następnie zostali aresztowani przez władze i wydaleni z Izraela. Raczej trudno się spodziewać, żeby załamało go kilka tygodni więzienia. Wschodząca gwiazda Jose Bove i spektakularny upadek Lionela Jospina mają coś wspólnego. Powinny stać się źródłem poważnej refleksji dla wszystkich polityków, którzy wygrywają wybory lewicowymi hasłami, a znajdując się u władzy "niepostrzeżenie" przesuwają się do centrum. Pewien wybitny polski aktor, gdy młody reżyser wydał mu polecenie, aby tak niepostrzeżenie przeszedł do prawej kulisy, powiedział: Niepostrzeżenie to ja mogę panu żonę zerżnąć. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Za trumną krowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Balcerowizna Wielu ludzi sądzi, że oddając we wrześniowych wyborach 2001 r. głos na lewicę odesłało na polityczny śmietnik towarzystwo z kręgu Balcerowicza i spółki. Nic bardziej mylnego! Wiele musiało się zmienić, aby wszystko zostało po staremu. Prof. Stanisław Gomułka został nowym przewodniczącym rady nadzorczej PZU NFI Management – doniosła 9 sierpnia 2002 r. Polska Agencja Prasowa. Tym sposobem do hojnego zapewne wynagrodzenia "głównego ekonomisty grupy PZU" ten "Reader in Economics", bo na pewno nie "Professor London School of Economics", mógł dodać kolejny bonus – tym razem na koszt ubezpieczonych. Kariera Gomułki jest typowa dla kręgu ludzi związanych z Fundacją Naukową Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE) założoną w 1991 r. między innymi przez małżeństwo Balcerowiczów. Zmieniają się rządy i układy polityczne, ale Gomułka i inni zostają – pod warunkiem, że dochowują wierności myślom i ideom obecnego prezesa NBP. Aby zrozumieć fenomen wpływów CASE, trzeba przyjrzeć się ludziom związanym z fundacją. Poza Balcerowiczem znajdziemy w niej dwóch obecnych członków Rady Polityki Pieniężnej: prof. Cezarego Józefiaka i Marka Dąbrowskiego. Z CASE związany był analityk BRE Banku Janusz Jankowiak. Sam prezes BRE Wojciech Kostrzewa początki swojej kariery w Polsce zawdzięcza Balcerowiczowi (w latach 1989–1991 był jego doradcą). To Balcerowicz w roku 1990. załatwił mu stanowisko prezesa nieistniejącego już Polskiego Banku Rozwoju. Czy można się dziwić, że dziś BRE finansuje "Zeszyty BRE Bank – CASE"? Andrzej S. Bartkowski obecny wiceprezes NBP także związany był z fundacją, podobnie jak Mirosław Gronicki – główny ekonomista BIG Banku, czy Mateusz Szczurek – główny ekonomista w ING Bank Śląski. Fundacja nie ukrywa swoich wpływów w mediach. W wydanej w 1999 r. przez CASE pracy pt. "Ekonomia polityczna konsolidacji reform" Jacek Kochanowicz napisał: środowiska lewicowe nie zdołały stworzyć instytucji badawczych typu think tanks zdolnych do przedstawienia ich propozycji programowych w postaci zoperacjonalizowanych projektów rozwiązań systemowych polityki gospodarczej. Tymczasem grupy bliższe orientacji neoliberalnej stworzyły instytucje niezależne, stanowiące ośrodki myśli i ekspertyz – CASE, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Instytut Spraw Publicznych, Centrum Adama Smitha. Orientacja ta uzyskała również poparcie wpływowych gazet i czasopism, wymienić można Gazetę Wyborczą (mam tu na myśli takich publicystów jak Ernest Skalski czy Danuta Zagrodzka), Wprost, Politykę czy Przegląd Polityczny. Czy można się dziwić, że mimo porażek koncepcji gospodarczych "grup bliższych orientacji neoliberalnej" w mediach rządzą żurnaliści pokroju Gadomskiego oraz analitycy – Jankowiak, Rybiński, Antczak i Szczurek? Nie chodzi nawet o to, że nie mają oni racji – co łatwo udowodnić posługując się ich opiniami – ale o wpływ na opinię publiczną i polityków. Jedna z głównych zasad propagandy głosi przecież, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Jeśli w Radiu Zet, TVN, TVN24, Polsacie, "Gazecie Wyborczej" i "Rzeczpospolitej" można usłyszeć i przeczytać podobnie brzmiące myśli tego samego wąskiego grona dyżurnych ekspertów – mniej zorientowany odbiorca, nawet jeśli ma wątpliwości, dojdzie do wniosku, że pewnie jest w błędzie. Porażające jest to, że mimo upływu 12 lat nikt nie podjął się prostej oceny skutków tzw. Planu Balcerowicza z 1990 r. Warto przypomnieć, że zgodnie z obietnicami rządu Mazowieckiego np. inflacja w 1990 r. miała wynieść 1 proc. po trzech miesiącach, a wy-niosła 249,3 proc. na koniec roku. Produkt Krajowy Brutto miał spaść o 3,1 proc., a spadł w 1990 r. o 12 proc. Podobnie bezrobocie miało zatrzymać się na 400 tysiącach, tymczasem szybko doszło do miliona – a potem do 3 milionów. W latach 1997–2000 obecny prezes NBP powtórzył swoje osiągnięcia i zarżnął polską gospodarkę dając kosztem polskich przedsiębiorstw i polskich rodzin zarobić miliardy dolarów różnego rodzaju spekulantom zwanych eufemistycznie inwestorami portfelowymi, za co tak jest kochany na Zachodzie. Eksperci CASE dzielnie wspierali propagandowo wysiłki Balcerowicza. W numerze 3/1999 wydawanego przez fundację kwartalnika "Polska Gospodarka. Tendencje, Oceny, Prognozy" znajdziemy taką np. prognozę: Przewidujemy, że PKB wzrośnie w 1999 roku o 3,8 proc. (w IV kwartale o 6,1 proc.) w 2000 roku o 5,4 proc. A w 2001 roku o 6,3 proc. Opinia ta została podtrzymana w dwóch numerach z roku 2000. W maju 2000 r. na łamach "NIE" opublikowaliśmy naszą ocenę sytuacji pod proroczym tytułem "Pierdolnie". Eksperci CASE w tym czasie z uporem godnym lepszej sprawy robili ludziom wodę z mózgu: Przewidujemy utrzymanie stosunkowo wysokiej stopy wzrostu PKB. W latach 2000–2001 może wzrosnąć odpowiednio o 5,4 proc. i 6,1 proc. Poparcie wpływowych gazet zapewniło stosowne nagłośnienie tych bredni. Nikt z CASE się nawet nie zająknął, że żaden z celów poronionego schładzania polskiej gospodarki nie został osiągnięty! Deficyt obrotów na rachunku bieżącym był w 2001 r. dwa razy większy niż w 1997 r. i aż pięć razy większy niż w 1996 r.! Bezrobocie wzrosło o 60 proc. w stosunku do 1997 r. Tempo wzrostu PKB spadło 8-krotnie. To, że nasze zadłużenie zagraniczne skoczyło do 70 mld dolarów, także nie wzbudziło emocji. Dziś CASE wspiera wysiłki swego założyciela między innymi biorąc szmal z Narodowego Banku Polskiego na projekt pt. "Inflacja bazowa oraz zmiany cen względnych w Polsce". Tak to dobry mąż daje robotę żonie za pieniądze podatników. Frustrujące jest to, że nie reagują środowiska naukowe. Milczy Polskie Towarzystwo Ekonomiczne. I co najbardziej zdumiewające: po ekspertów związanych z CASE – casus Gomułka – sięga obecna ekipa! Jakby politycy SLD nie rozumieli, że profesją tych facetów przez całe lata było z jednej strony dopieprzanie tzw. lewicy, a z drugiej – wyciąganie publicznych pieniędzy na "projekty badawcze", z których tak naprawdę nic nie wynikało. Premiowanie tych facetów dziś uważam za skandal, który w przyszłości srodze się zemści. Jeśli poważnie traktujemy nasze europejskie aspiracje, trzeba przyswoić sobie kilka prostych standardów. Nie miało dla Niemców znaczenia, że kanclerz Helmuth Kohl doprowadził do zjednoczenia kraju, że był najdłużej urzędującym kanclerzem Niemiec, że wielu uważało go za ojca nowoczesnej Europy. Gdy udowodniono, że załatwił na lewo pieniądze – nie dla siebie na nową willę, ale dla partii – musiał zniknąć z życia publicznego. W Polsce można z publicznych funduszy czerpać obiema garściami na jak najbardziej prywatne cele, i nikt ci z tego powodu nic nie zrobi, bo przecież jesteś "niestrudzonym rzecznikiem racjonalności debaty publicznej" i prezesem NBP. A zresztą kto miałby to podnieść, gdy stoją za tobą wpływowe gazety? Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co Pitera ma pod sufitem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jawnogrzesznicy Bank łamie ustawę, sąd narusza prawo? Nie gorączkuj się, obywatelu. To czyny o znikomej szkodliwości. Dobra, tylko na początku napiszę dwa zdania ohydnym prawniczym żargonem, którym pisane są w Polsce akty prawne. Potem już będę gadał normalnie. Otóż art. 171 ust. 5 Prawa bankowego stanowi: Kto, będąc zobowiązany do zachowania tajemnicy bankowej, ujawnia lub wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę bankową, niezgodnie z upoważnieniem określonym w ustawie, podlega grzywnie do 1 000 000 złotych i karze pozbawienia wolności do lat 3. Natomiast art. 105 ust. 1 pkt 2d stanowi, że: Bank ma obowiązek udzielenia informacji stanowiących tajemnicę bankową wyłącznie: (...) na żądanie sądu w związku z prowadzonym postępowaniem spadkowym lub o podział majątku między małżonkami albo prowadzoną przeciwko osobie fizycznej będącej stroną umowy sprawą o alimenty lub o rentę o charakterze alimentacyjnym (podkreślenia moje – przyp. M.W.). Precyzyjnie, jasno i zwięźle. I o to poszło. Bartosz K. ciął się z tatusiem o alimenty. Czyli sprawa była prowadzona przeciwko jego ojcu. Sprawę prowadziła sędzia Jadwiga Świątek, sędzia III Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Opocznie. Ni z tego, ni z owego zażądała od banku Pekao SA w Opocznie dwukrotnie, by ten wysypał wszystko, co wie o stanie konta Bartosza K. Sędzia nie miała do tego prawa, bo w sprawach alimentacyjnych sąd sobie może zaglądać wyłącznie do konta pozwanego, czyli tego, który alimenty ma płacić. Sędzia Świątek nawet nie może się tłumaczyć, że pomyliła imiona, gdyż w piśmie wyraźnie napisała, że bank ma zdradzić sądowi stan konta powoda, a nie pozwanego. Dyrektorka oddziału Pekao SA w Opocznie Małgorzata H. nie mogła nie wiedzieć, że trzyma w ręku śmieć, w którym sąd zachęca ją, by złamała ustawę. Także dlatego, że sama jest prawnikiem. Mimo to jej oddział powiedział sądowi wszystko, co wie o koncie Bartosza, czyli ujawnił tajemnicę bankową. Za małą chwilkę sędzia Świątek zrobiła jeszcze lepszy numer – zażądała od banku wszelkich danych dotyczących konta świadka występującego w sprawie (!). Takiego błędu nie popełniłby nawet mało zdolny student prawa. Bank w osobie dyrektor H., jak pokorna owca, ujawnił tajemnicę bankową swojego kolejnego klienta. Niczego nie sprawdzono. W każdym razie zrobiono w Opocznie wszystko, żeby pojęcie „instytucja zaufania publicznego”, którym określa się również banki, było nic niewartą zbitką słów. Pokrzywdzeni napisali do banku, żeby wyjaśnił, na jakiej podstawie bank, mać jego wte i nazad, był uprzejmy naruszyć bez dania racji tajemnicę ich kont. Bank zełgał, że miał takie prawo i powołał się na przepisy w taki sposób, że stało się jasne, że jest debilem nie rozumiejącym, co czyta. No to napisali jeszcze raz, tłumacząc jak dziecku, że zrobił źle. Bank powiedział: Walta się, dobrzy ludzie, przecież nic wielkiego się nie stało. W kolejnej odpowiedzi napisał: To nie ja, to sąd kazał, a ja nie mam możliwości sprawdzenia, o co chodzi. A w ogóle to powiewa mi, czy to, co robię, jest zgodne z prawem czy nie, bo nie muszę tego sprawdzać. Kłamał, bo wiedział od początku o wszystkim. Bartosz K. poskarżył się Generalnemu Inspektorowi Ochrony Danych Osobowych. Ten odpowiedział, że ogólnie plusk, plusk, ble, ble, ble, a poza tym to fajna pogoda i sądy w Polsce są niezawisłe, a rachunki to tajemnica. W lutym tego roku w sprawie o alimenty sąd wydał wyrok, w którego uzasadnieniu powoływał się na uzyskane drogą naruszenia prawa dane. Jakaś paranoja! Sprawa o ujawnienie tajemnicy bankowej trafiła do sądu w Opocznie. Na ławie oskarżonych zasiadła Małgorzata H. – dyrektor Pekao SA w Opocznie. Sąd umorzył sprawę ze względu na znikomą szkodliwość czynu. W uzasadnieniu przyznał, że, owszem, bank popełnił czyn naganny, ale przecież nic wielkiego się nie stało. Nic nie wiadomo o tym, by ktokolwiek zainteresował się szkolnymi błędami popełnionymi przez sędzię Jadwigę Świątek, a to one przecież legły u podstaw naruszenia prawa przez bank. Jakieś choćby postępowanie wyjaśniające, dlaczego pani sędzi obce jest rozumienie najprostszych pojęć prawnych... Nic, zwierzchnicy pani sędzi uznali, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W związku z powyższym oświadczam. Pieprzę takie państwo, w którym nie mogę być pewny swojego bezpieczeństwa, a za takie uważam informacje, ile mam pieniędzy i jak je wydaję. Olewam system, w którym bank świadomie współdziała z sądem w łamaniu ustaw. W dupie mam państwo, którego sędzia wykorzystuje w swojej pracy rezultaty przestępstwa i nie ponosi z tego powodu żadnych konsekwencji. Czniam taki aparat ucisku, gdzie instytucje zaufania publicznego zgodnie łamią prawo działając przeciwko obywatelowi i traktowane jest to jak nic nieznacząca sprawa. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jańcio wódnik Jak miejska kultura zstępuje na prowincję. Który festiwal jest bardziej prowincjonalny? Ogólnopolski Festiwal Sztuki Filmowej Prowincjonalia we Wrześni czy Przegląd Polskich Filmów Fabularnych Prowincjonalia w Słupcy? Spór o to trwa już cztery lata i jego końca nie widać – mimo że organizatorzy nie szczędzą wysiłków, żeby dowieść, iż to właśnie ich festiwal jest bardziej prowincjonalny. Na przykład nie witają się inaczej jak za pomocą tradycyjnego "spierdalaj". Na początku Prowincjonalia odbywały się tylko w Słupcy. Ich pomysłodawcą był Rafał Górecki, pracownik Miejskiego Domu Kultury. Któregoś pięknego dnia szef MDK Jacek Bartkowiak wywalił go z roboty, gdyż uznał, że festiwal nie służy społeczności lokalnej, tylko gościom z warszawki oraz innych wielkich miast. – Dla słupczan wejściówek nie wystarczało. Uważałem, że to był absurd, bo dom kultury w Słupcy powinien służyć przede wszystkim im – twierdzi Bartkowiak. Panowie rozstali się w niewyrażalnym gniewie, a sprawa znalazła epilog w sądzie. Górecki nie zrezygnował z organizacji festiwalu. Przeniósł go do Wrześni zostając przy prowincjonalnej nazwie. Jacek Bartkowiak też nie spasował i organizuje prowincjonalny festiwal w Słupcy. Prasa doniosła, że zamierza Prowincjonalia rozmnożyć i organizować je w kolejnych miejscowościach. * * * Laureaci obu festiwali otrzymują w nagrodę statuetki przedstawiające Jańcia Wodnika – wiejskiego filozofa i uzdrowiciela. Najczęściej nagrodzone są te same filmy. Tak było także w tym roku: w Słupcy dwie główne nagrody – za reżyserię i dla najlepszego aktora – zgarnął "Edi" Piotra Trzaskalskiego. We Wrześni najważniejszą nagrodę przyznano tej samej opowieści o zbieraczach złomu. I nie może być inaczej, bo Prowincjonalia słupeckie i wrzesińskie robione są według tej samej recepty. Polega ona na ściągnięciu filmów i artystów na topie, a następnie obdarowaniu twórców maksymalną liczbą nagród. Artyści są próżni, więc żeby upewnić się co do swojej wielkości, zazwyczaj przyjeżdżają po odbiór nagród. Ale nie zawsze. Janusz Gajos był w przeszłości Jańciem Wodnikim nagradzany na festiwalu organizowanym przez Góreckiego dwukrotnie, ale ani razu nie odebrał tej prestiżowej nagrody. Żeby ściągnąć go wreszcie do Wrześni, także i w tym roku zrobiono go laureatem. Pretekstem do wyróżnienia aktora był film pt. "Tam i z powrotem". Władowano go do festiwalowego repertuaru, mimo że każda niemal scena dzieła Wojciecha Wójcika szeleści papierem marnej marki. W żaden dialog nie jest w stanie uwierzyć nawet dziecko ze szkoły życia, a co dopiero wyrobiona festiwalowa publiczność, bo szkielet dzieła, czyli scenariusz, jest po prostu do dupy. Wiary w to, co mówią, nie dają także występujący w tym obrazie aktorzy, przez co z ekranu wieje co prawda prowincjonalną nudą, ale przez to artyści – z Gajosem włącznie – wygłaszają swoje kwestie z głupkowato nieobecnymi twarzami. Tym razem organizator festiwalu we Wrześni odniósł sukces: sierżant Kos przybył do Wrześni, zatańczył "Czy te oczy mogą kłamać" przy akompaniamencie festiwalowej klaki, odebrał nagrodę dla najlepszego aktora i na koniec zdradził powód przybycia do Wrześni: Przyjechałem, bo byłem to winien panu Góreckiemu, który nagradzał mnie już poprzednio dwa razy, a ja się nie zjawiłem. Nie od dziś wiadomo, że Gajos to nie tylko utalentowany czołgista, ale także świetny aktor. Wymuszanie na nim odbioru nagród nawet za poronione zupełnie kreacje jest wobec tego w pełni usprawiedliwione. * * * Jednym z celów Prowincjonaliów we Wrześni jest – jak twierdzi Rafał Górecki – budowanie więzi pomiędzy środowiskiem twórczym a odbiorcami polskich filmów. Czy udaje się go osiągnąć? Wygląda na to, że nie, bo artyści z reguły piją we własnym gronie i niechętnie bratają się z prowincjonalnymi profanami. Od wieków wiadomo, że nic tak nie irytuje jak walnięcie z grubej rury cienkim śrutem. Oto dowiadujemy się z programu festiwalu, że innym celem, który stawiają przed sobą organizatorzy Prowincjonaliów we Wrześni, jest twórcza wymiana myśli, lęków i oczekiwań na początku Trzeciego Tysiąclecia w kontekście przyszłości polskiego i światowego kina. Być może Rafała Góreckiego oraz panów filmowców męczą egzystencjalne lęki związane z początkiem III milenium. Prowincjonalnych filozofów w rodzaju Jańcia Wodnika gnębi powszednia proza. Marzą, żeby zjeść raz dziennie coś na ciepło, wypić ćwiartkę, ogolić się i zdrowo wysrać. Tylko czy Ministerstwo Kultury i Sztuki zechciałoby dotować festiwal z takim przesłaniem? Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szynka zwana wanną Sztuka pisania dzienników przeniosła się w wirtualny świat internetu, gdzie kwitnie jako „blog”. Codzienne zapiski, zdjęcia i komentarze odwiedzających „blogowe” strony internautów dopełniają całości. Oto obraz Ameryki widziany oczyma rodaków. Jak zdobyć pracę „na czarno” Najłatwiej zatrudnienie znaleźć w pobliżu polonijnych skupisk, przedsiębiorczy rodacy posiadają tam swoje firmy i nie robią większego problemu z przyjściem kogoś „na czarno”. Jeżeli natomiast chcemy pracować u Amerykanina, czyli niby legalnie, należy się zaopatrzyć w zieloną kartę. W moim przypadku wyrobiłem takową u Meksykanów za 200$ wraz z kartą świadczeń socjalnych i pozwoleniem na pracę. Pracodawca z reguły nie wnika w autentyczność dokumentu, spisuje jedynie fikcyjny numer, na który odprowadza za ciebie podatek. Lewa karta wystarczy, żeby spieniężać czeki w banku i kupić piwo w sklepie, gdyż spotkałem się z odmową sprzedaży za okazaniem paszportu. Przy wypełnianiu deklaracji pracy warto się uwielodzietnić i tak mi nagle urodziło się ośmioro dzieci, co sprawiło że przybywało mi o 0,5$ więcej przy każdej godzinie pracy. Zresztą wokoło pracowali sami wielodzietni. Zastanawia mnie jedynie to, gdzie trafiają podatki odprowadzane na konto z mojego fikcyjnego ID? Zastanawia mnie, jak ogromne sumy muszą odpływać codziennie nie wiadomo gdzie od wszystkich pracujących na tych zasadach? Niestety na to pytanie nikt mi nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi. Spekuluje się, że pieniądze zasilają rezerwy narodowe bądź trafiają bezpośrednio na konta polityków. Pracę na czarno w USA można by wyeliminować bądź znacząco ograniczyć, wystarczałoby w banku weryfikować legalność dokumentu, ale jak widać komuś się to nie opłaca. Najwyraźniej nie może być Ameryki bez pracujących „na czarno”. Jak zdobyć zieloną kartę Sposób 1: Ożeń się Wprawdzie od razu zielonej karty nie dostaniesz, bo przez pierwszy rok albo nawet dwa będziesz sprawdzany przez służby imigracyjne, czy aby małżeństwo nie było dla picu, ale w końcu dostaniesz upragnioną zieloną kartę. Sposób 2: Szukaj sponsora Dokładnie nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, ale generalnie chodzi o to, żeby znaleźć kogoś, kto jest „legalny” i w miarę zamożny. Taki ktoś wystawia ci coś w rodzaju poręczenia, że niby znajdujesz się pod jego protektoratem i jego sponsoringiem. Jest duża szansa, że po pewnym czasie otrzymasz prawo do stałego pobytu. Sposób 3: Zostań dobroczyńcą Znajdź amerykańską niedołężną babcię, najlepiej inwalidkę. Taka babcia może poręczyć przed służbami imigracyjnymi, że jesteś jej aniołem stróżem i bez twojej pomocy sobie nie poradzi. W najgorszym przypadku przedłużą ci wizę. Uwaga, powinieneś to zrobić, kiedy jeszcze posiadasz w paszporcie ważną wizę, po upływie ważności wizy nie pomoże nawet weteran z Wietnamu. Sposób 4: Idź do szkoły Z tym coraz trudniej, ale na przełomie 2001/2002 mojej koleżance udało się znaleźć taką szkołę w Chicago, wprawdzie typowo murzyńską, ale dostała kartę social security, a to już coś. Sposób 5: Szukaj szczęścia na loterii Takie loterie są organizowane od czasu do czasu i można wylosować pobyt stały. Należy zastosować się do obowiązujących w danej edycji przepisów i się modlić o szczęście. Sposób 6: Zasiedzenie Siedź tak długo nielegalnie, aż się staniesz legalny (chyba co najmniej 10 lat). Sposób 7: Złap Bin Ladena a na pewno dadzą ci zieloną kartę. Warto skorzystać z kilku rad, jak przeżyć w ekstremalnych amerykańskich warunkach. Jak mieszkają Amerykanie Zapewne, ktoś, kto nie był w USA i nie widział tego z bliska, będzie bardzo zaskoczony jak wejdzie do amerykańskiego domu. Już wstępne oględziny pozwalają zorientować się, że te domy budowane są z... kartonu! Więc jak na hollywoodzkim filmie Arnold czy inny osiłek przechodzi przez ścianę, nie należy traktować tego jako fikcję, sam przy dużym samozaparciu przeszedłbym przez taką ścianę. Architektura typowych osiedli jest naprawdę żałosna, można wyróżnić kilka wzorów, które są nagminnie stosowane. Prowizoryczność w Ameryce spotyka się na każdym kroku, np. ekspedientka w kasie może nie mówić po angielsku i może mieć poważne problemy z wydaniem reszty, kiedy damy jej 102$ przy 52$ rachunku. Niekiedy niemożliwe wydaje się wytłumaczenie jej, że po prostu chcemy dostać 50-dolarowy banknot reszty. Czym żywi się jankes Warzywa, owoce są imponujących rozmiarów, niestety wszystko ma smak wody. Czasami ciężko w sałacie odróżnić, czy je się pomidor czy paprykę, bo oba składniki smakują tak samo. Niezapomniany smak ma także amerykański „gumowy chleb”, Amerykańską obiado-kolację je się na różne sposoby. Jeżeli ktoś jest bogaty, to je kraby, małże, krewetki, raki, oczywiście wszystko ze sztucznej hodowli i rozmiarów king size. Należy tu także wspomnieć o amerykańskich stekach, bardzo popularnych w obiadowej porze. Steki podaje się w różnych wersjach: rare, medium rare, medium, welldone. Jak zamówimy stek rare, dostaniemy płat surowego mięsa, z którego cieknie krew, stek welldone ze względu na dłuższe wysmażanie nadaje się do zjedzenia, ale jest bardzo rzadko zamawiany przez Amerykanów. Będąc w Ameryce koniecznie popróbuj: – ogromnych, bezsmakowych pomidorów – superzielonej, farbowanej sałaty – gigantycznych truskawek o smaku wody – purée ziemniaczanego o smaku waty – gumowego chleba Jak zdobyć szynkę Idź do hipermarketu, wrzuć do kosza największą szynkę, jaką znajdziesz. Potem znajdź najmniejszą szynkę, jaką znajdziesz, odklej z niej kod kreskowy i przylep na dużą szynkę. Sprzedawca w kasie jest z reguły na tyle nierozgarnięty, że nie zauważy przekrętu. Preferowani sprzedawcy o wyglądzie orientalnym często nie władający dobrze albo w ogóle językiem angielskim. Jak zaopatrzyć się w narzędzia budowlane Idź do Home Depot (takie ogromne hangaro-sklepy ze wszystkim, co potrzebne na budowę). Na wózek załaduj wannę (wanny są tam zapakowane w karton). Idź do innego działu i weź zszywacz do kartonu. Teraz jak już masz zszywacz, możesz iść do działu z markowymi narzędziami, rozpruć karton w który opakowana jest twoja wanna i do jej środka nawrzucać wiertarek, szlifierek i co ci tam jeszcze potrzebne. Potem zszyj zszywaczem karton tak jak był zapakowany i idź do kasy. Sprzedawca odczyta jedynie kod kreskowy z kartonu, a ty zapłacisz za wannę, którą możesz potem zwrócić. Preferowana firma – Bosh, ponoć najlepiej się rozchodzi wśród pracowników polonijnych firm budowlanych. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Euroafrica i kasa znika Szczecińscy stoczniowcy codziennie organizują wiece, na których gwarzą o złodziejach, co ich okradli. Padają nazwiska. Dzień w dzień to samo. Nudziarstwo. W trosce o urozmaicenie atmosfery wieców podrzucimy kilka nowych, nieznanych faktów. Udziałowcy spółki z o.o. „Organizacja, Finansowanie i Restrukturyzacja” Goj Arkadiusz Gąsior Zbigniew Huszcz Grzegorz Kamiński Zbigniew Kwidzyński Ryszard Żarnoch Andrzej Piotrowski Krzysztof Skarżyński Grzegorz Pollan Rober Uporządkujmy najpierw elementy opowiadania: "Organizacja, Finansowanie i Restrukturyzacja" sp. z o.o. (OFR) to grupa 9 prywatnych osób. Są tam m.in. Krzysztof Piotrowski, były i sławny prezes holdingu Stocznia Szczecińska; Robert Pollan, gość, który wymyślił całą tę prywatyzację; członkowie zarządu. 100 proc. udziałów w OFR posiada Stocznia Szczecińska Porta Holding S.A. OFR weszła w skład Grupy Przemysłowej, która jest własnością tych samych 9 ludzi (patrz ramka). A Grupa Przemysłowa, przypomnijmy, ma w ręku całą Stocznię Szczecińską Porta Holding S.A. Euroafrica Linie Żeglugowe spółka z o.o. jest potężną firmą prowa-dzącą m.in. działalność armatorską, transport wodny i wiele innych. Właścicielem 62 proc. udziałów w Euroafrice była OFR. Miała zatem pakiet większościowy i rządziła Euroafriką. I teraz coś nowego. Według informacji, które posiadamy, 18 czerwca 2002 r. – czyli wtedy, gdy już cała stocznia się gotowała, rząd zdychał ze strachu, że grozi mu wybuch społeczny na Wybrzeżu, i właśnie wpompował 100 mln dolarów publicznych pieniędzy w ratowanie zakładu – Zarząd Stoczni zdążył jeszcze pogonić pakiet większościowy (62 proc.) wartej nominalnie 23 mln zł Euroafriki. Komu? Euroafrice! Stocznia Szczecińska, właściciel OFR, sprzedała wszystkie udziały OFR w Euroafrice cypryjskiej spółce AGAT Navigation Company Ltd. Udziały w AGAT Navigation Company Ltd. ma Jerzy Różański (999) i Hive Management Services (1 udział). Tak się składa, że drugim co do wielkości udziałowcem spółki Euroafrica – 25,84 proc. udziałów – jest inna cypryjska spółka: A.P.E.A.R. Holding Company Ltd. Reszta to drobne płoteczki. Tak więc AGAT i A.P.E.A.R. razem mają 87,84 udziałów w Euroafrice. Ale według naszych informacji udziałowcy A.P.E.A.R. – dwie osoby fizyczne, Cypryjczycy, Eva Agathangelou i Stelios Savvides są posiadaczami udziałów na podstawie umowy powierniczej, zawartej ze spółką BALFER CO. Ltd. Zatem rzeczywistym właścicielem A.P.E.A.R. jest BALFER CO. Taki sam mechanizm działa w spółce AGAT. Tam rzeczywistymi właścicielami są spółki BALFER i SARAMACA. Zaplątane, prawda? Nie szkodzi – już rozplątujemy. Otóż z cypryjskiego rejestru handlowego wynika, że właścicielem spółek BALFER i SARAMACA jest spółka Euroafrica. Ma po 999 udziałów. Po 1 udziale w obu spółkach ma cypryjska spółka zarządzająca – Hive Management Services. Euroafrica jest więc właścicielem cypryjskich firm AGAT i A.P.E.A.R., którym Stocznia Szczecińska sprzedała udziały Euroafriki. Postępowanie w sprawie nabywania przez Euroafrikę swoich własnych udziałów i zamieszczania nierzetelnych danych w swoich sprawozdaniach prowadzi Prokuratura Rejonowa Szczecin-Prawobrzeże. Nie wyprzedzając działań prokuratury, mamy kilka pytań. 1. Jak doszło do transakcji, w której Stocznia Szczecińska pozbyła się kontrolnego pakietu udziałów w spółce wartej co najmniej 23 mln zł? 2. Jak doszło do transakcji, w której Stocznia pozbyła się być może ostatniego realnego majątku, który mógł posłużyć ratowaniu sytuacji zakładu? 3. Co robił w Radzie Nadzorczej spółki Euroafrica przedstawiciel państwa Włodzimierz Waśniewski, który winien nadzorować poprawność transakcji? 4. Wreszcie, kto i ile zapłacił Euroafrice za udziały OFR, skoro sprzedano je w rzeczywistości samej Euroafrice? Pytania te zadajemy dlatego, że warto znaleźć każdy ślad wysysania pieniędzy ze Stoczni, której sprywatyzowanie było sztandarem sukcesu ekipy Bieleckiego i jego ministra Lewandowskiego. Odpowiedzi mogą posłużyć jako argumenty w dyskusji o kształcie i potrzebie prywatyzowania wszystkiego za wszelką cenę, bo to miała być recepta na wszelkie bolączki naszej kulawej gospodarki. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasz Dziennik" 24 kwietnia "Wynik wyborów we Francji ma zagrażać demokracji. Tak powodowane histerycznym strachem biją na alarm wszelkie lewicowe media i rządy (...) Przecież wyborcy Le Pena robili wszystko wedle i zgodnie z regułami demokracji. (...) Czy wolno zatem powiedzieć, że demokracja jest w takiej sytuacji zagrożona? (...) To właśnie ci, którzy za wszelką cenę jej bronią, robią to wbrew jej regułom – to oni są antydemokratami, to oni są prawdziwymi wrogami demokracji. I to właśnie tymi ludźmi jako burzycielami porządku społecznego, powinny zająć się specjalne służby porządkowe". Jan Kowalski, "Demokracja chce eutanazji" 25 kwietnia "(...) Zapomnieliśmy przypomnieć tych, którzy głośno rozgłaszali, że ze względu na stan zdrowia Ojciec Święty powinien ustąpić ze swego stanowiska. Takie głosy oceniam jednoznacznie: jest to zbrodnia moralna. Widzimy zatem, do jakiej perfidii posuwają się pewne grupy, które – nie mam wątpliwości – są sterowane spoza granic Polski". dr Leszek Poppe (ordynator ginekologii szpitala w Łomży) w wywiadzie "Nie czuję się winny" 26 kwietnia "Chętnym do wspomagania finansowo Radia Maryja proponuję dawanie tzw. Legitymacji Wspomagających Radio Maryja. (...) Pomoc dla radia niepokojąco spadła. Prosimy o pomoc słuchaczy w Polsce i słuchaczy spoza Polski. Słuchaczy spoza Polski bardzo proszę – zmobilizujcie się – w Europie, Kanadzie, Ameryce". Oddany w Jezusie i Maryi o. Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, "Pomoc dla Radia Maryja" 27–28 kwietnia "O Froncie Narodowym Le Pena wszystkie media opiniotwórcze, wszystkie jaśnie oświecone autorytety nie powiedzą inaczej niż »skrajna prawica«, »skrajni nacjonaliści«. We Francji już tak straszą kilkanaście lat. U nas też straszyli ROP-em pana Jana Olszewskiego, teraz straszą Ligą Polskich Rodzin jako »skrajną prawicą« i co? Ludzie prości, choćby i najmniej zorientowani, mieliby się bać np. pana Antoniego Macierewicza? Tyle lat jest już »skrajną prawicą« i jeszcze nikomu krzywdy nie zrobił". Julia M. Jaskólska, "Lis w kurniku" "Tygodnik Solidarność" 26 kwietnia "W Karcie Praw Podstawowych, czyli przyszłej unijnej konstytucji, zabrakło miejsca na chrześcijańskie korzenie Europy. Dla kościołów jest miejsce jedynie wśród stowarzyszeń, gdzieś między związkami zawodowymi a ruchami gejów. Na wolnym rynku idei oferta Chrystusa rywalizuje na równych prawach z ofertą szatana. O wyniku decydują wyniki sondażu i audiotele". Maciej Łętowski, "Batory już nie stoi pod Pskowem" "Głos" 27 kwietnia "Nie bez powodu dokumenty chrześcijańskie, kształtujące także naszą polską kulturę, nazywają rodzinę tym samym imieniem, którym określa się świątynię: »sanktuarium miłości i życia«. I niech Pan, Panie Ministrze pomyśli: teraz my mamy naszą młodzież z tej świątyni, z tego Sanktuarium, w którym Bóg Wcielony chce mieszkać jak w Nazarecie, wpędzić do jakiegoś chlewa seksualnego, w którym jedyną mądrością nabywaną w tej edukacji ma być »safe sex«? (...) Wychowanie – to formowanie sumienia, to wspomaganie młodego człowieka, by odnalazł własne miejsce w obliczu Boga i ludzkości. Przygotowanie do życia w rodzinie należy ściśle do tej religijnej sfery wychowania. A więc – od sumienia dzieci wszelkim Ministrom wara!". ks. prof. Jerzy Bajda, list otwarty do wiceministra Edukacji Narodowej i Sportu Włodzimierza Daszyńskiego Radio "Maryja" 29 kwietnia W stanach Zjednoczonych jest ponad 40 000 księży. Coś stało się z 17 osobami. Może się zdarzyć? 17 przypadków znaleźli. Na wszystkich księży, że to są przestępcy. Obrzydliwe to jest. Dacie sobie to wmówić? Polacy dadzą sobie to wmówić? O co tu chodzi? Wyrwać pana Boga z serca, poderwać autorytet jeszcze ten jeden, żeby odeszli od Boga. Bo tu chodzi o inne plany. (...) A dlaczego się tak Polski boją? Bo jest katolicka. I taki zaczyn, zaczyn taki, taka sól katolicka to potrafi wiele zrobić. Takie drożdże w świecie. Dlatego się nas boją". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Czerwińsku Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Modlitwa o zbabienie Dzięki zaletom socjalizmu i niewiele mniejszym kapitalizmu przez ostatnie 30 lat z okładem jestem szefem pewnej liczby kobiet. Waha się ona od kilku w latach 70. do około 7000 w końcu lat 80., kiedy kierowałem radiem i telewizją. Stanęło na dwudziestu paru. Grupa Parlamentarna Kobiet zajęła się ostatnio zwalczaniem molestowania seksualnego pracownic. Mam wieloletnie doświadczenie w niemolestowaniu sek-sualnym kobiet i mężczyzn, z wyjątkiem samego siebie. Sądzę więc, że mogę udzielić pracodawcom i kierownikom paru porad, jak uniknąć oskarżeń. Jeżeli rano zaprosisz podwładną na śniadanie, jest to dożywianie. Jeżeli na śniadanie zaprosisz ją wieczorem – molestujesz właśnie. "Jest pani ohydną głupią krową. Pani cuchnie lenistwem i ciotą. Od jutra pani nie pracuje" – takie komplementy wyrażają szacunek dla płci poniżanej w pracy, bo molestowaniem nie są. "Masz fajne cycki. Mogę pomacać? Z twoimi nogami ciach ciach u mnie awansujesz". To jest karalnym molestowaniem seksualnym. Jeżeli po godzinach sekretarka podchodzi do ciebie jako szefa i zaczyna cię rozbierać, głaskać, po czym ty w zamian wyjmujesz ją z odzieży – ona sama inicjuje seks. Molestowaniem to więc nie jest, a tylko jej staraniem o lepsze szanse zawodowe. Jeśli jednak szef-samiec rozbiera sekretarkę pierwszy, a ona wtórnie mu się rewanżuje, sytuacja taka stanowi karalne wykorzystywanie służbowej zależności. Obdarowywanie kwiatami i pocałunkami pracownicy z okazji 8 marca i przy publiczności stanowi humanistyczną integrację zespołu. Gdy to są jednak walentynki lub brakuje widowni, bukiet jest instrumentem molestacji. Klepanie dziewczyny w łopatkę to odruch równego traktowania płci. Gdy dziewczyna jest wyższa od ciebie i nie dosięgasz, albo stroma więc ręka omskuje się nieco w dół – będzie to klepanie w dupę, najordynarniejszy z molestunków. Molestowanie seksualne kobiet wzbudza zawiści niemolestowanych. Oskarżą one szefa o molestowanie koleżanek naprawdę dlatego, że spotyka je dyskryminacja w obrębie nierówno traktowanej płci żeńskiej. Różnica pomiędzy molestowaniem a szanowaniem pracownic trudna jest więc do uchwycenia i praktykowania. Feministki parlamentarne skłonią zaś pracodawców do takiej ostrożności, że zaczną oni dla bezpieczeństwa arogancko ignorować pracownice. Niestety i taka postawa nadwyręża autorytet pracodawcy. Szef nieczuły na powaby współpracownic wyszydzany jest przez nie jako bufon, impotent lub pedał. Z braku dobrego wyjścia dojdzie do desperacji menedżerów polegającej na nieangażowaniu w ogóle damskiego personelu. To też ma być jednak karane jako zakazana dyskryminacja z powodu płci. Feministki nadające wigoru regulacjom prawnym mającym kobiety dowartościować przemieniają więc istoty upośledzone w ryzykowne, od których lepiej stronić. Odstręczają obie płcie od spontanicznego obcowania. Chyba że w obrębie płci własnej, co zabezpiecza przed procesami i niepokojem sumienia, jeśli się nie jest arcybiskupem. Nie mniej paradoksalne bywają efekty wprowadzania żeńskich kwot obowiązkowych na listach kandydatów na urzędy wybieralne. Praktyka dowodzi, że wtedy właśnie wyborcy obu płci przy urnach wycinają samice. Trafnie sądzą bowiem, że są to kandydatury niższej wartości wysunięte pod prawnym przymusem wypełniania damskiej puli. Klub Parlamentarny Kobiet przedstawia zaś nawet pomysł, żeby we władzach państwa obowiązywały proporcje płci 1:1. Tymczasem nawet w łóżku są one już anachronizmem. Tak to chęć protegowania niedowartościowanej części społeczeństwa prowadzi do mnożenia jej krzywd i upośledzeń. Dotyczy to także ewentualnego obowiązku przyjmowania do pracy mężczyzn i kobiet w ustalonych z góry proporcjach wykluczających – jak się mniema – zawodową dyskryminację płci słabszej na rynku pracy. Pozorną jednak będzie równość szans zawodowych, gdy część personelu kontraktuje się w ramach kwot obowiązkowych. Pracownica narzucona łacniej spotka się z gorszym traktowaniem i szybciej wyleci. Prawodawczynie z Grupy Kobiet wyobrażają sobie, że możliwe jest w Polsce nasadzenie feministycznego prawodawstwa przeciwdyskryminacyjnego na społeczeństwo, w którym skutecznie pleni się pogląd o reprodukcyjno-rodzinnym powołaniu kobiety, małżeństwie jako regularnej damskiej karierze społecznej i źródle utrzymania. Tymczasem nie może powstać powszechna równorzędność ról politycznych, zawodowych, społecznych, dopóki poprzedza je segregacja płciowa ideałów, kariery, życiowych dążeń, zabawek, fryzur, marzeń, zajęć, rozrywek, sportów, lektur, oglądanych programów TVP, wzorców estetycznych, sposobów upiększania się i zajęć umysłowych (jeśli w ogóle którakolwiek płeć je uprawia). Radziłbym feministkom, aby wpierw skierowały swój impet na wymuszenie wreszcie oświaty seksualnej w szkołach oraz zapewnienie dziewczętom darmowych a nowoczesnych środków przeciwciążowych. Na razie bowiem prawny dach równouprawnienia nie ma się na czym trzymać! Kolebie się w chmurach. Dopóty seks będzie dla kobiet niespontaniczną dźwignią awansu zawodowego, towarzyskiego i życiowego osiąganego poprzez mężczyzn – o równości i tak nie ma mowy. Większość kobiet za godną człowieka płci żeńskiej karierę uznaje małżeństwo zamiast pracy. Za szlachetną uchodzi egzystencja żony-utrzymanki z dorobku męża czerpiącej pieniądze i swój społeczny status. W tej sytuacji wszelkie zabiegi zrównujące np. w biurze zasłaniają tylko fundament dyskryminacji, więc są śmieszne. W Polsce feministki zwalczające klepanie pracownic w pupę nie mają szans na szerokie poparcie większości swoich "sióstr" tęskniących za poklepaniem. Niepoklepane wiedzą bowiem, że tracą przez to dźwignię awansu zawodowego i doznają uwiądu dobrych szans ma-trymonialnych. Czeka je gumowy penis z sex-shopu pachnący jak opona. Z zarysowanych powodów feminizm dążący do nakazów i zakazów uważam za królestwo pozoranctwa, zabawę półinteligentek. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Minister w pułapce Już wkrótce władza spełni żądanie Polaków i zaprzestanie prywatyzacji. Bo nie będzie już czego sprzedawać. Dwie trzecie respondentów badanych przez OBOP w 2002 r. stwierdziło, że ufa bankom państwowym. Tylko jedna trzecia wykazała zaufanie do banków prywatnych. Nieufność wobec tych ostatnich wzrosła w zeszłym roku aż o 6 punktów procentowych – z 11 proc. do 17. Tymczasem jest niemal pewne, że rząd SLD–UP – wbrew niedawnym szumnym zapewnieniom – spry-watyzuje, czyli sprzeda PKO BP, największy bank państwowy. Zarzucono sensowny plan utworzenia – na bazie PZU i PKO – potężnej państwowej grupy bankowo-ubezpieczeniowej. Rząd jeszcze tego nie ogłosił, ale sprawa jest przesądzona. Andrzej Podsiadło, prezes PKO BP, który opracował koncepcję scaleniową, wykonał kupę dobrej, nikomu nie potrzebnej roboty. W projekcie budżetu założono, że przyszłoroczne przychody z prywatyzacji wyniosą ponad 8,8 mld zł. Nie da się zgromadzić tych miliardów bez sprzedania PKO i dogadania się z Eureko w kwestii odsprzeda-ży temu konsorcjum obiecanego pakietu akcji PZU. (Dla porównania w 2002 r. z prywatyzacji uzyskano tylko 2859,7 mln zł). Brak wpływów z prywatyzacji wywołałby w nadchodzącym roku wzrost deficytu budżetowego, a zatem i zadłużenia. Zaś przekroczenie poziomu długu publicznego w relacji do Produktu Krajowego Brutto powyżej 55 proc. równałoby się katastrofie finansowej. Rząd Millera tego już by nie przeżył. Chcąc być uczciwym trzeba przyznać, iż rząd Millera jest "na musiku". Nieuchronne jest więc brnięcie w chaotyczną prywatyzację, czyli pospieszną wyprzedaż nędznych resztek majątku narodowego. Tym razem nie będzie się już uzasadniać prywatyzacji wywodami o konieczności urynkowienia gospodarki i poprawy jej efektywności. Wreszcie do opinii publicznej dotrze naga prawda, iż kolejny rząd postępuje jak pijak wynoszący z domu ostatnie sprzęty, żeby mieć na wódkę i Boże broń nie oberwać po mordzie od kumpli, od których wcześniej pożyczył forsę. Równo rok temu "Rzepa" opublikowała wyniki sondażu sopockiej Pracowni Badań Społecznych na temat prywatyzacji. W 1994 r. 14 proc. Polaków uważało, że powinno się sprywatyzować całą gospodarkę – w roku 2002 tak sądziło tylko 3 proc. Z badań sopockiej pracowni jasno wynikało, że 80 proc. badanych uważa, iż rząd powinien zachować całkowitą lub choćby częściową kontrolę nad energetyką. No to Miller 29 października przesądził, że resort skarbu ma sprzedać Kulczykowi elektrownie z grupy G-8. Tym razem Miller może mówić: jak nie sprzedamy szybko i tanio wszystkiego, co jeszcze pozostało w rękach państwa, to zawali się przyszłoroczny budżet i Najjaśniejszą czeka chaos. Minister skarbu Piotr Czyżewski (jeżeli utrzyma się na stanowisku) będzie więc musiał wykonywać prawdziwy taniec na linie. Pospieszna prywatyzacja, pójście na skróty i zlekceważenie obowiązujących procedur oraz interesu narodowego tylko po to, aby został wykonany plan finansowy prywatyzacji, grozi mu procesem przed Trybunałem Stanu. Z kolei próba dotrzymania przedwyborczych obietnic, że SLD skończy z rabunkową prywatyzacją i zracjonalizuje przekształcenia własnościowe, może się skończyć potężnym debetem w kasie państwa. Miller na to nie pójdzie. Jednak nawet gdyby Czyżew-skiemu udało się przynieść Millerowi żądane prawie 9 mld zł, to i tak społeczno-polityczny efekt tego będzie mizerny. Pracownicy sprywatyzowanych fabryk, takich jak ożarowska fabryka kabli, ostrowski Wagon SA, białostocka fabryka uchwytów, stocznie w Gdańsku, Szczecinie i Gdyni, czy też lubelska fabryka samochodów, trafili szóstkę w totolotku niefartu. Oni wiedzą, co w praktyce znaczy prywatyzacja. Jak pokazało badanie OBOP z czerwca zeszłego roku, 87 proc. Polaków sądzi, że Polska źle wyszła na prywatyzacji. W Polsce mamy dzisiaj najbardziej dziki i archaiczny kapitalizm. W gruncie rzeczy jest to system złodziejski. Taki charakter miała zarówno spora część sprzedaży majątku narodowego, jak i uwłaszczenie biurokracji, które stanowiło swoisty akt założycielski klasy polskich kapitalistów – powiedział Jacek Kuroń w wywiadzie dla "Trybuny" (20 grudnia 2002 r.). Ludzie mieli nadzieję, że po objęciu władzy przez SLD i Unię Pracy to się zmieni, zostanie zastopowana zło-dziejska prywatyzacja. Niestety, muszą wyzbyć się złudzeń. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna A sio i cip, cip czyli polska polityka wschodnia Dymitr Miłkiewicz zapowiadał się na biało-ruskiego yuppie. Absolwent AWF ćwiczył sowieckich żołnierzy stacjonujących w NRD. Po roku 1990 – jak wielu innych – nie wrócił od razu do domu. Odłożył parę tysięcy dojczmarek. Po opóźnionym powrocie zabrał się więc z miejsca za biznes. W rodzinnym Mołodecznie, 100-tysięcznym mieście na północ od Mińska, założył ze wspólnikami elegancką restaurację z kasynem – pierwszą w Mołodecznie i jedną z nielicznych w całej Białorusi. Samo Mołodeczno odgrywa w kraju Łukaszenki rolę kuźni polityków – z miasta pochodzi Stanisław Szuszkiewicz, pierwszy prezydent młodej republiki, i Wiktor Gonczar, czołowy działacz opozycyjny. W interesującym nas okresie Gonczar był tu miejskim urzędnikiem i kandydatem na prezydenta miasta. Był też nieoficjalnym udziałowcem lokalu Miłkiewicza, stanowiącego po części finansowe zaplecze raczkującego Białoruskiego Frontu Narodowego. Wiktor Gonczar – szef nieoficjalnego komitetu wyborczego i pierwszy zastępca szefa rozwiązanego parlamentu oraz jego współpracownik Anatolij Krasowski prawdopodobnie "zaginęli" w Mińsku, na trzy dni przed tym, kiedy Wiktor Gonczar miał przedstawić członkom rozwiązanego parlamentu obszerny raport na temat sytuacji politycznej w rządzonej przez Łukaszenkę Białorusi – informuje polska strona internetowa Amnesty International. O losach Gonczara nie wiadomo nic do dzisiaj. Ale to nie jedyny zaginiony w tej opowieści. Negocjacje W kwietniu 1993 r. w restauracji Miłkiewicza pojawiło się trzech smutnych panów powołujących się na wysokie milicyjne koneksje w Mińsku. Ich przesłanie było proste – oddajecie nam lokal albo źle skończycie. Ultimatum odrzucono. (W tym czasie do władzy startował już sam Łukaszenka głosząc program nader zbliżony do naszego PiS – walka z korupcją i zaostrzenie kar). Szykany zaczęły się niemal natychmiast. Miłkiewicza oskarżono o nielegalne wwiezienie z Niemiec pieniędzy i samochodu marki Łada. 9 maja 1993 r. do baru przyjechało 6 osób z gotową umową zrzeczenia się praw do lokalu. Natrętów wyrzucono – ci zaś na odchodnym zapowiedzieli rzeczy ostateczne. Słowa dotrzymali. Następnego dnia rano dwunastu mężczyzn wtargnęło wraz z drzwiami do mieszkania restauratora. Narzeczoną Miłkiewicza i wspólnika Siergieja S. pobito. Samego Miłkiewicza, także ciężko pobitego, posadzono na krześle przy stole i przystawiono mu do głowy pistolet. Przekonany takimi argumentami biznesmen zgodził się zrzec lokalu – jeden z napastników postanowił na koniec zrobić jeszcze raz użytek z pięści. Półprzytomny Miłkiewicz sięgnął w tym momencie po leżący na stole nóż do arbuza i pchnął bandytę. W tym czasie wspólnik zaczął wzywać pomocy przez okno w innym pokoju. Siergieja S. postrzelono w nogę i odciągnięto od okna – ale jego odwaga nie poszła na marne. Wrzaski i strzał usłyszała sąsiadka, która zaczęła głośno wzywać przez okno milicję. Bandyci uciekli – wraz z nimi ów pchnięty nożem, niejaki Siergiej Wasiljonek. Kilka godzin później Wasiljonek zmarł w poczekalni szpitala. Sekcja zwłok wykazała 5 promili alkoholu we krwi i 3 w moczu. Przez trzy tygodnie od jego zgonu kompani utrzymywali, iż znaleźli go rannego w parku. Dopiero później przyznali, że brał udział w napadzie na Miłkiewicza. Ten ostatni nie próbował nawet zgłaszać sprawy na milicję – wśród napastników był bowiem także brat zabitego, milicjant, obecnie oficer OMON w Mińsku. Podróż na Zachód Zarówno Miłkiewicz, jak i jego wspólnik zaczęli się ukrywać. Miłkiewicz po wielu perypetiach dojechał w zaplombowanym tirze do Monachium. Co dzieje się z Siergiejem S., nadal nie wiadomo. Nic o jego losie nie wie rodzina. Podobno uciekł do Belgii – oficjalnie nie przekroczył granic Białorusi. Miłkiewicza i w Monachium namierzyły czujne oczy służb Łukaszenki. Okazało się, że białoruska prokuratura ściga go międzynarodowym listem gończym za dokonanie morderstwa z premedytacją na osobie Wasiljonka. Sąd Najwyższy Bawarii uznał jednak, że Miłkiewicza wydawać Białorusi nie można, gdyż nie ma tam szans na przeprowadzenie uczciwego procesu. Nasz bohater otrzymał kartę stałego pobytu i zamieszkał legalnie w Monachium. Tam też poznał Justynę – Polkę żyjącą ze sprzedaży kwiatów. W związku z miłością pojawiło się dziecko. Rodzina postanowiła przenieść się do Polski, ale pojawił się problem. Miłkiewicz nie posiadał paszportu – postanowił więc pójść na skróty i skorzystać z usług polskich przemytników ludzi. Wpadli. Przemytnik zwiał, Miłkiewicz poszedł siedzieć w polskim więzieniu za nielegalne przekroczenie granicy i odkryte w aucie przemytnika narkotyki. Odsiedział co do dnia dwuletni wyrok, wyszedł i zaczął układać życie na nowo. Białoruskie służby odnalazły oczywiście mieszkającego we Wrocławiu zbiega i wystąpiły o jego ekstradycję. Polskie sądy we Wrocławiu w dwóch kolejnych instancjach uznały – podobnie jak niemiecki – że uciekiniera nie można wydać władzom Białorusi, gdyż nie istnieją szanse na jego uczciwy proces. Ziemia obiecana W tym czasie Miłkiewicz założył z żoną nieźle prosperującą firmę, prowadził pub w Poznaniu. Postanowił ostatecznie związać swe losy z Polską i starać się o statut uchodźcy. W tym celu udał się do Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, skąd z kolei skierowano go do Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców w Warszawie. Tam klienta potraktowano grzecznie, posadzono i kazano chwilę poczekać. Działo się to wiosną 2002 r. Zamiast urzędowej decyzji pojawiła się jednak brygada antyterrorystyczna Straży Granicznej. Skutego Miłkiewicza zawieziono do aresztu z zamiarem deportacji w ciągu 48 godzin. Powód? Wydana na poczekaniu odmowa nadania statusu uchodźcy politycznego. Sytuację uratowało odwołanie do Rady ds. Uchodźców, która uchyliła decyzję Urzędu. Organ I instancji (czyli Urząd ds. Uchodźców) nie podjął w istocie próby wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności w sprawie, w sposób wybiórczy cytując fragmenty zeznań strony – czytamy w uzasadnieniu decyzji Rady. Zdanie to ma duże znaczenie, bowiem w całym postępowaniu przed polskimi sądami strona białoruska przedstawia ten sam komplet zeznań świadków – wyłącznie napastników. Nawiasem mówiąc, nawet te "przesiane" zeznania potwierdzają w dużym stopniu wersję Miłkiewicza. Jeden z napastników zeznaje na przykład, że poszedł w grupie "zrobić porządek". Tak czy owak, po 48 godzinach spędzonych w areszcie Miłkiewicza wypuszczono. Na odchodnym oficerowie SG zapowiedzieli mu, by spodziewał się kasacji. I kasacja pojawiła się w istocie. Sygnowane przez zastępcę prokuratora generalnego RP Ryszarda Stefańskiego pismo nosi datę 25 kwietnia 2003 r. Zgodnie z procedurą sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Dodajmy jedynie, że kasacja prokuratora generalnego od decyzji o niewydawaniu jakiejś osoby władzom innego państwa zdarza się niezmiernie rzadko. Sąd Najwyższy skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd wrocławski. Tym razem jednak Sąd Okręgowy we Wrocławiu postanawia (3 listopada 2003) orzec dopuszczalność ekstradycji Miłkiewicza. W uzasadnieniu wyroku czytamy o odrzuceniu zeznań wielu świadków – m.in. byłej skarbniczki miejskiej Mołodecznego potwierdzającej fakt finansowania z pieniędzy zarabianych w knajpie Miłkiewicza Ukraińskiego Frontu Narodowego i sam udział Gonczara w interesie. Nie uwzględniono także wniosków organizacji obrońców praw człowieka, Związku Białoruskich Uchodźców Politycznych ani byłych białoruskich parlamentarzystów. Miłkiewiczowi pozostała jeszcze wiara w sąd apelacyjny. Na Białorusi grozi mu kara śmierci. Znachor Znacznie mniej od Miłkiewicza powodów do zmartwień ma Umkas K. – ożeniony z Polką Kazach świadczący usługi kręgarskie w Ząbkowicach Śląskich. Przed wojną mieścina zwała się – o czym mało kto wie – Frankenstein, i to właśnie z Ząbkowic pochodzi legenda o morderczym doktorze. Ząbkowicki samorząd stara się, jak może, przywrócić miastu blask legendy, nie wie jednak, że posiada prawdziwego asa w rękawie: Umkasa K. Umkas K. podejrzany jest o to, że będąc przestępczym autorytetem w Uralsku w obwodzie Zachodnio-Kazachstańskim w wyniku sprzeczki, działając z pobudek chuligańskich, zaczął strzelać z bliskiej odległości z posiadanego pistoletu maszynowego "Kałasznikow" w ważne dla życia części ciała stojących obok niego N. Suttibajewa, M. Ichsanowa, Ż. Nugmanowa, B. Saparowa, S. Amangliewa, R. Kieudienowa i N. Abenowa. Fragmenty te pochodzą z oficjalnego wniosku o ekstradycję Umkasa K. wystosowanego przez prokuratora generalnego Kazachstanu do naszego Ministerstwa Sprawiedliwości. Dodajmy do tego, iż cztery z wymienionych wyżej osób rozstały się z życiem natychmiast, a trzy inne zdołano, choć z trudem, odratować. Za ukrywającym się Umkasem K. rozesłano kazachskie i międzynarodowe listy gończe. Na podstawie listu Prokuratura Okręgowa w Świdnicy wystąpiła o aresztowanie Kazacha – miejscowy sąd zatwierdził areszt 9 marca 2002 r. Działania te stanowiły początek procedury deportacyjnej. Obrońcy K. wnieśli o wydanie postanowienia stwierdzającego prawną niedopuszczalność jego wydania. Ich zdaniem K., który bynajmniej nie zaprzecza, iż strzelał z nielegalnie posiadanego kałasznikowa, działał w obronie koniecznej z pobudek niemal identycznych jak Miłkiewicz. Zabici i ranni to zdaniem K. osoby związane z miejscowymi władzami, które zajmowały się wymuszaniem haraczu od lokalnego biznesu. Zróżnicowanie geologiczne Być może rządzony przez Nazarbajewa Kazachstan nie jest oazą demokracji, uchodzi jednak w zgodnej opinii obserwatorów za najbardziej praworządną z postradzieckich republik azjatyckich. Umkas K. nie usiłował zresztą przedstawiać się jako opozycjonista. Sąd Okręgowy w Świdnicy stwierdził 5 września 2002 r. prawną dopuszczalność ekstradycji K. Miesiąc później Sąd Apelacyjny we Wrocławiu uchyla wyrok i zwraca sprawę świdnickiemu sądowi do ponownego rozpatrzenia. Tym razem sąd stwierdza prawną niedopuszczalność ekstradycji Kazacha. W uzasadnieniu postanowienia pojawiają się prawdziwe perły sędziowskiego intelektu: Na istniejące w Kazachstanie zwyczaje ma też wpływ powierzchnia, zróżnicowanie klimatyczne, geologiczne i etniczne tego kraju, co w sposób oczywisty znajduje przełożenie w pojmowaniu prawa i sprawiedliwości przez zamieszkałą tam ludność, także wykształconą jej część i zajmującą odpowiedzialne stanowiska w państwie. To również ma zdaniem sądu wpływ na przestrzeganie w tym kraju praw człowieka w rozumieniu europejskim. ... i intelektualne Być może to fantastycznie zróżnicowana struktura geologiczna i powierzchniowa okolic Wrocławia rzu- tuje na kręgi prawnicze, co wyjaśnia jakoś, dlaczego decyzją sądu ekstradycji poddany ma zostać Miłkiewicz, a Umkas K. nie. Zwłaszcza że władze Kazachstanu zadeklarowały na piśmie, iż w przypadku ekstradycji Umkasa K. nie będzie orzeczona kara śmierci. Na razie jednak kręgarz z Kazachstanu prowadzi spokojnie pod nazwiskiem żony swą praktykę – podobnie jak setki innych Mongołów i Kazachów – kręgarzy, bioenergoterapeutów i magów legalizujących swój pobyt w Polsce na prawach uchodźców politycznych. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść. Autor : Ada Kowalczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ktokolwiek wie Ponieważ rząd i Wszyscy Wielce Mądrzy (WWM) nie odpowidają na maile, a także w żadnym medium nie znalazłem nigdy wyjaśnienia, to może redakcji "NIE" uda się zdobyć prawdziwą odpowiedź na proste pytanie: co takiego wie rząd i WWM i czego nie wie to durne społeczeństwo szwajcarskie, że tak zdecydowanie w kolejnym referendum wypina się na Unię Europejską? Jeżeli odpowiedź padłaby na łamach "NIE", to i Szwajcarzy skorzystają. Marek Skowroński (e-mail do wiadomości redakcji) Głuchy telefon Od 1 czerwca br. jedyna na Dworcu Centralnym w stolicy poczta nie łączy rozmów międzymiastowych i międzynarodowych (TP S.A. rozwiązała umowę). O ile międzymiastową można odbyć z automatu, o tyle z rozmową międzynarodową problem może być większy. Że już nie wspomnę o konieczności opłaty za całą kartę magnetyczną, a nie za odbytą akurat rozmowę. Ale załóżmy, że pieniądze podróżny ma i mu wystarczy na rozmowę. Najbliższa poczta, jak mnie poinformowano na tej na Centralnym, jest przy ul. Nowogrodzkiej. A stąd już tylko krok od zjednoczonej Europy. Marta Merwart (adres do wiadomości redakcji) Idźcie i rozmnażajcie się Gdybym był katolickim faryzeuszem, żądałbym ocenzurowania programu Animal Planet. Właśnie tam dowiedziałem się, że ptaki głuptaki, nie mówiąc o pingwinach, rezygnują z rozmnażania się, gdy stwierdzają brak dostatecznej ilości pokarmu dla potomstwa. Takie jest prawo natury. Tymczasem u nas wiele dzieci rodzi się tam, gdzie nie ma ani miłości, ani pokarmu, ani żadnych innych warunków dla wychowywania dzieci. Domagać się, aby ludzie zaprzestali stosunków seksualnych jest bzdurą, na którą stać tylko hierarchów maksymalnie zakłamanych. Dlatego należy krzewić oświatę seksualną, a w krytycznych wypadkach dopuścić aborcję, aby nie było dzieci przypadkowych (nie będzie wtedy przypadkowego społeczeństwa), niechcianych, porzuconych, zamordowanych itd. itd. (...). W jednym ze stanów USA zaobserwowano gwałtowny spadek przestępczości. Z kilkunastu do kilku procent. Okazało się, że 16 lat przed wystąpieniem spadku przestępczości zezwolono na aborcje z przyczyn społecznych. Zaczęły się rodzić tylko dzieci chciane. Otoczone miłością i zaspokojone w swoich potrzebach nie miały powodu, aby kraść, rabować i zabijać. (...) Nie wiem, czemu nie przypomina się dostatecznie często i głośno, że aborcję karano śmiercią w systemach totalitarnych – za Hitlera, za Stalina. Gdyby naszym niektórym pozwolić, też wprowadziliby za aborcję karę śmierci. Dlaczego systemy totalitarne chciały, aby naród odtwarzał się w swojej substancji w społecznych dołach, wśród ludzi marginesu – otóż wydawało im się (częstokroć słusznie), że "motłochem" łatwiej manipulować. Można ich ustawić przeciwko imperialistom, Żydom, cyklistom, innowiercom itp. (...) Utrzymujmy więc zakaz aborcji, zmniejszajmy liczbę Polaków inteligentnych, wrażliwych, zdolnych do myślenia i miłości – do ludzi i do zwierząt. Za parę lat staniemy się narodem przygłupów i morderców. Wojciech Kowalski (e-mail do wiadomości redakcji) Wiano do Unii Panie Boże oraz pani minister oświaty, miejcie w opiece nasze dzieci. Załączam fragmenty kartkówek z przyrody będące rezultatem nowego programu tego przedmiotu oraz wychowania do życia w rodzinie prowadzonych w szkole podstawowej. Jest to tylko fragment świadomości uczniów na drodze do Unii Europejskiej. "Zygota jest to wada wzroku. Zygota to połączenie plemnika z jajem i oderwanie ogonka. Zygota jest to człowiek rozwijający się przed płodem. Zygota jest to miesiączka. Zygota to płód w ciele matki przez 9 miesięcy. Zygota jest to zanik mięśni. Zygota jest to choroba w jamie ustnej szczególnie u małych dzieci polegająca na rozwartym podniebieniu. Zygota jest to jeden z narządów płciowych. Zygota to wytrysk nasienia. Zygota jest to szybkie starzenie się. Od surowych jajek można zachorować na ślepą kiszkę. Wątroba zamienia składniki toksyczne na przyjazne dla człowieka, np. alkohol. Nerki filtrują wodę i z tego jest mocz. Surowe jajka szkodzą i można dostać białaczki. Odruch bezwarunkowy: dorastanie, mówienie. Część układu moczowego: nerki, pęcherz, odbytnica. W skład niestrawionych resztek pokarmu wchodzi łajno. Wady wzroku: niewidomy. Elastyczność kościom nadaje hemoglobina. Części układu moczowego: nerki, dwa pęcherze, odbyt. Walka biologiczna ze szkodnikami polega na tym, że zjadają samych siebie". Stały Czytelnik (e-mail do wiadomości redakcji) Należy się Nobel Czy wiecie, że miesiączka to: "łzy macicy z tęsknoty za macierzyństwem". To prawdziwa wypowiedź katabasa na naukach przedmałżeńskich. Maciek ze Szczecina (e-mail do wiadomości redakcji) Tylko Maryja Od 11 lat mieszkam w Niemczech. Cały ten czas ważną rolę spełniają dla mnie publikatory, nie tylko jako źródło informacji fachowych – pomagają odświeżać więzi emocjonalne i aktualizować obraz kraju. Z żoną, podobnie jak 21-letnią córką, porozumiewamy się literacką polszczyzną. Niestety, od czasu awarii masztu nadawczego w Konstancinie, słyszalność stacji polskich w zasięgu ok. 1000 km od Warszawy jest praktycznie równa zeru. Bardzo dobrze słyszalne są stacje rumuńskie, węgierskie, czeskie, itp. Jedyną stacją polskojęzyczną jest Radio "Maryja", które ze względu na wstecznictwo, subiektywizm i brak profesjonalizmu uważam za marną wizytówkę państwa polskiego. Z tym problemem zwracałem się już do Programu Pierwszego Polskiego Radia w Warszawie, jednak nikt nie zadał sobie nawet trudu odpisania na mój e-mail. Adam Ratajczyk, Herne "Nasz skarb i jego Bogdanka" W nawiązaniu do artykułu "Nasz skarb i jego Bogdanka", który ukazał się w "NIE" nr 12/2002 informuję: Z mecenasem Zbigniewem Tymeckim nie wiążą mnie żadne więzi rodzinne, a występująca zbieżność nazwisk jest przypadkowa. W tej sytuacji cały wywód autorów, sugerujący moje rzekome powiązania z władzami spółek, współdziałających z firmą Lubelski Węgiel "BOGDANKA" – S.A. jest pozbawiony sensu. Notariusz dr Bogusław Tymecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sobieradzio Partia Kaczyńskich głosi uczciwość, a praktykuje wzywanie do niej. Menago kaczego chowu, działając ręka w rękę z kaczym wicemarszałkiem województwa mazowieckiego, narżnął państwowy Cefarm na 16 mln zł i zakosił 8 państwowych do niedawna aptek. 17 kwietnia 2003 r. w "Życiu Warszawy" ukazało się bardzo nietypowe ogłoszenie. Spółka skarbu państwa CF Cefarm S.A. na łamach gazety wzywa Andrzeja Radzio, prezesa spółki Medycyna i Farmacja oraz pozostałych trzech prywatnych udziałowców tej spółki, do odsprzedaży posiadanych przez nich udziałów. W ogłoszeniu prasowym (!) Cefarm informuje, że mając obecnie 88 proc. kapitału spółki Medycyna i Farmacja chce w tej spółce wykupić wszystkie udziały, gdyż tylko w ten sposób będzie w stanie wykonać zalecenia NIK oraz Urzędu Kontroli Skarbowej. Po kiego grzyba Cefarmowi 100 proc. udziałów, jeśli mając 88 proc. już teraz ma przytłaczającą przewagę w głosach na walnych zgromadzeniach wspólników? Poprosiłem o wyjaśnienie rzecznika prasowego Cefarmu. Pan Ryszard Łukasiewicz pouczył mnie, iż w Najjaśniejszej logika nie przydaje się jako narzędzie do rozszyfrowywania biznesowych szwindli. Cefarm, mający 88 proc. udziałów w Medycynie i Farmacji, w istocie gówno w tej spółce może – stwierdził rzecznik. W spółce Medycyna i Farmacja robi, co chce, jej prezes Andrzej Radzio posiadający 1,32 proc. kapitału i tyleż głosów na walnym zgromadzeniu. Jakim cudem? Otóż Andrzej Radzio, były zarządca Cefarmu z nadania AWS, tak zmajstrował statut spółki Medycyna i Farmacja, że jest nie do ruszenia, chociaż depcze mu po piętach prokurator. * * * Zanim trafił do prywatno-państwowego biznesu, prezes Andrzej Radzio był dyrektorem administracyjnym w Kancelarii Lecha Wałęsy. Tam też zakolegował się z Antonim Pietkiewiczem, facetem, którego potem Lech Kaczyński zrobił swym zastępcą w Najwyższej Izbie Kontroli. Po rozwodzie Kaczorów z Wałęsą Radzio dostał kopa w górę i objął stanowisko dyrektora generalnego w biurze Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Marek Markiewicz, ówczesny przewodniczący, po roku współpracy pozbył się Radzia. Załatwił mu robotę w telewizji kablowej Aster City. Potem Radzio z miernym skutkiem szukał szczęścia w prywatnym small businessie. Nie zapomniał o nim jednak Pietkiewicz – posadowiony przez Buzka na stołku wojewody mazowieckiego, w czerwcu 2000 r. zrobił Radzia zarządcą warszawskiego Cefarmu. Za przyzwoleniem Pietkiewicza Radzio zabrał się za restrukturyzację Cefarmu. Z części majątku państwowej firmy utworzył dwie spółki. Do jednej z nich – Cefarm Nieruchomości – wniósł aportem należące do Cefarmu trzy parcele położone przy ul. Popularnej w bezpośrednim sąsiedztwie warszawskiej Castoramy. Działki były wycenione na ok. 40 mln zł. Jednocześnie Radzio mianował się jednoosobowym zarządem spółeczki Cefarm Nieruchomości. Następnie – co wojewoda Pietkiewicz aprobował – sprzedał wszystkie udziały Cefarmu w tej spółce prywatnej firmie Mercury – za 27 mln zł. Potem – jednego dnia! – udziały w spółce Cefarm Nieruchomości zmieniły jeszcze dwóch właścicieli, by w końcu przejść na własność Castoramy, która tym sposobem za 35 mln zł kupiła parcelę wartą 40 mln. Całą tę łańcuszkową operację uwierzytelnił jednego dnia ten sam notariusz. Oddany Radziowi w pacht przez Pietkiewicza Cefarm został więc w czasie paru godzin ograbiony z co najmniej 8 mln zł. Kontrolerzy NIK małodusznie uznali, że Cefarm powinien był sprzedać trzy parcele przy ul. Popularnej bezpośrednio Castoramie. Tego samego zdania był UKS. Jedynie działająca ślamazarnie wolska prokuratura przez półtora roku nie zdołała w tej kwestii wyrobić sobie ostatecznego poglądu. Transakcję cuchnącą na kilometr korupcją opisało "Życie Warszawy" z 26 czerwca 2002 r. Medycyna i Farmacja – druga spółka utworzona przez Andrzeja Radzio, również za zgodą Antoniego Pietkiewicza – posłużyła do wyprowadzenia z Cefarmu ośmiu nieźle prosperujących aptek. Radzio spółkę zawiązał 18 grudnia 2000 r. Jako jednoosobowy zarządca Cefarmu wniósł do niej aportem 8 aptek wycenionych licho, bo tylko na ok. 2,5 mln zł. (Uruchomienie jednej apteki w Warszawie kosztuje ponad 600 tys. zł). Radzio – za zgodą Antoniego Pietkiewicza – pozyskał następnie dla spółeczki Medycyna i Farmacja nowych udziałowców prywatnych. Sam także wykupił udziały o wartości 50 tys. zł, co stanowiło 1,32 proc. kapitału spółki. Statut spółki Medycyna i Farmacja został umyślnie tak zmajstrowany, iż wszystkie decyzje walnego zgromadzenia mogą zapadać wyłącznie jednomyślnie przy stuprocentowej obecności wszystkich udziałowców. A więc, gdy prezes Andrzej Radzio, posiadacz 1,32 proc. kapitału spółki, oświadczy w trakcie walnego zgroma-dzenia wspólników, że musi je opuścić, gdyż ma sraczkę, to żadna uchwała nie może być powzięta. Nie da się odwołać Radzia ze stanowiska prezesa spółki bez zgody udziałowca Andrzeja Radzia. Na skutek tej perfidnej pułapki wmontowanej w statut spółki Cefarm mający 88 proc. udziałów w spółce Medycyna i Farmacja nie może się do dzisiaj pozbyć Andrzeja Radzia. Antoni Pietkiewicz, obecny wicemarszałek województwa mazowieckiego, zanim został pozbawiony przez Millera stołka wojewody, zdążył jeszcze rzutem na taśmę powierzyć zarządzanie państwowym Cefarmem prywatnej firmie Inserwis sp. z o.o. W ten sposób Pietkiewicz chciał wywianować swoją współpracowniczkę Bożenę Grad. Skandalik opisaliśmy obszernie w "NIE" nr 9/2002 w publikacji "Hołocie od ust". Następca Pietkiewicza, obecny wojewoda mazowiecki Leszek Mizieliński, z trudem pozbył się z Cefarmu Inserwisu. Ale Marek Zarakowski, mianowany przez SLD-owskiego wojewodę nowy zarządca Cefarmu, dotąd nie może usunąć protegowanego Pietkiewicza ze spółki Medycyna i Farmacja. Wspierany przez związkowców z Cefarmu Zarakowski walczy z protegowanym Pietkiewicza za pomocą ogłoszeń prasowych, pozwów sądowych i obszernej korespondencji z różnymi państwowymi urzędami. * * * W "NIE" nr 41/2000 informowaliśmy, że Antoni Pietkiewicz, nie czekając, jak potoczą się losy powszechnego uwłaszczenia, 24 sierpnia 2000 r. wykupił na własność lokal przy ul. Sobieskiego. Jako wojewoda sam sobie przyznał prawo do 70-procentowej bonifikaty przy zakupie tego mieszkania. Za lokal o rzeczywistej wartości rynkowej około 360 tys. zł zapłacił 71,3 tys. zł (plus ok. 16 tys. za prawo do wieczystego użytkowania gruntu). Przejmując państwowy lokal Pietkiewicz był jednocześnie właścicielem segmentu w Konstancinie, w którym faktycznie mieszkał. Lech Kaczyński, gdy został prezydentem Warszawy – zgodnie z regułą Teraz Kurwa My – początkowo miał zamiar zrobić swego kumpla Pietkiewicza wiceprezydentem stolicy. Stołeczni dziennikarze Iwona Szpala i Adam Romer w "Wyborczej" zapytali Lecha Kaczyńskiego, jak to możliwe, żeby facet, któremu NIK zarzuca poważne naruszenie prawa, miał być mianowany na wiceprezydenta. Kaczor się nadął i stwierdził: – Ale o co chodzi z Pietkiewiczem? Ja nie bardzo rozumiem... Chcę powiedzieć jasno – uważam Antoniego Pietkiewicza za porządnego człowieka. Ostatecznie Pietkiewicz został z rekomendacji PiSuaru wicemarszałkiem województwa mazowieckiego. Tak w praktyce Kaczory wcielają w życie szczytne zasady prawa i sprawiedliwości. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Baba na łańcuchu Matce grozi ograniczenie praw rodzicielskich za to, że w ich obecności obraziła urzędnika samorządowego. Przypięła się psią smyczą do kaloryfera w gabinecie burmistrza miasta. Hanna Wijtyk, lat 45, blondynka, 160 cm wzrostu, waga 38 kg. Rozwiedziona, wychowuje troje dzieci – 19, 14, 6 lat. Mąż wyszedł z domu po zapałki i nie wrócił. Jego prywatna firma splajtowała. Wynajmowali mieszkanie, a gdy odszedł, nie miała z czego płacić czynszu. Zaliczyła z dzieciakami policki Markot i schronisko im. Brata Alberta dla bezdomnych mężczyzn – jej i dzieciom przydzielono tam osobny pokój. Gdy mąż się odnalazł, przeprowadzili formalny rozwód. Sąd ustalił 600 zł alimentów; były mąż płaci, nie ma zaległości. Od niedawna Hanna ma pracę, jest księgową w prywatnej firmie, zarabia 760 zł brutto miesięcznie. Z gminnego ośrodka pomocy rodzinie dostaje co miesiąc od 50 do 400 zł. Kwota zależyod tego, ile pieniędzy ma gmina na zapomogi i ilu nędzarzy zakwalifikowano do kasy. Inni biedacy są w gorszej sytuacji niż ona. Nie mają stałych dochodów, nie zawsze kwalifikują się do jakiejkolwiek zapomogi, bo na przykład notorycznie chlają. Hanna z dziećmi mieszka w wynajętym mieszkaniu w bloku. Z kątów wyziera bieda, ale jest czysto – każde z dzieci ma swój kąt. Z mieszkania tego mogą być w każdej chwili usunięci – wystarczy, że tak zechce jego właściciel. 29 stycznia 1995 r. Wijtyk złożyła w Urzędzie Miasta i Gminy Police podanie do burmistrza z prośbą o przyznanie lokalu socjalnego. Wskazała takie lokum: pokój z tak zwanymi wygodami, w dawnym hotelu robotniczym Zakładów Chemicznych Police. Gmina przejęła kilka takich obiektów, ale je rozbiera, bo to rudery z czasów Gierka, a zajmują atrakcyjne tereny budowlane. Judym w magistracie Od 1990 r. Policami nieprzerwanie rządzi prawica. Kolejne zarządy miasta i gminy wywodzą się bezpośrednio z solidarnościowego pnia. Obecny burmistrz Władysław Diakun słynął w okolicy z walki o prawa człowieka do godnego życia w czasach, gdy rządziła nieboszczka komuna. Zakłady Chemiczne Police truły okoliczną ludność oraz zwierzęta domowe wyziewami powstającymi przy produkcji nawozów sztucznych. Dzisiejszy burmistrz protestował przeciw truciu ludzi wraz z całą miejscową i szczecińską opozycją demokratyczną. Zakłady wciąż smrodzą, ale teraz pan Diakun już nie protestuje. Po pierwsze burmistrzowi nie wypada, a po wtóre, gdyby kombinat upadł, na co się niedawno zanosiło – miasto by po prostu zdechło. Samorządowi Polic brakuje kasy na wszystko. Brak szmalu na pomoc dla biednych jest wyjątkowo smutny. Uświadomiła mi to pani Róża Kłys, sekretarz miasta i gminy. Do samego burmistrza Diakuna dotrzeć nie mogłem mimo usilnych starań – zajęty był nieustannie pracą dla dobra poddanych. Na deptaku J.P.II Pani Kłys doskonale zna przypadek Hanny Wijtyk, która – jak to dobitnie podkreśla – przykuła się łańcuchem do kaloryfera w gabinecie burmistrza. Czy Wijtykowej i jej dzieciom należy się mieszkanie socjalne? – Każdemu może się należeć pod warunkiem spełnienia wymagań formalnych. Hanna Wijtyk z dziećmi nie znalazła się na liście zakwalifikowanych. Wprawdzie podanie złożyła w 1995 r., ale mieszkań dla biednych mało, a lista się wydłuża. Wijtykowa czeka za krótko i dlatego nie spełnia warunków – konkluduje sekretarz miasta. Zdaniem pani Kłys, Wijtyk powinna być wdzięczna za pomoc, której zaznała od gminy i burmistrza. – Miała zapewniony dach nad głową w Markocie i u Brata Alberta. Jak można przykuwać się do kaloryfera w obecności małoletnich?! To okropne! Biedne dzieci, taki stres przeżyły... I to za sprawą własnej matki – pani Róża jest pełna niesmaku. Dalsza rozmowa nam się nie kleiła. Przypomniałem pani Róży lata 70., kiedy to mieszkanie w Policach dostawało się po paru miesiącach "kwarantanny" w blaszaku – hotelu robotniczym. Wraz z pożyczką na konto spółdzielni mieszkaniowej... Pod koniec lat 90. w mieście i gminie Police, gdzie bieda posuwa nędzę, za półtora miliona złotych utworzono park imienia Jana Pawła II wraz z jego pomnikiem. Pieniądze na to poszły z funduszu ochrony środowiska. Kilkadziesiąt tysięcy złotych każdego roku kosztuje gminę festiwal ogólnopolskich chórów kościelnych "Cecyliada". Burmistrz Diakun publicznie chwalił się w mediach, że wszystkie kościoły w gminie mają nowe dachy, liczne ślicznie wyremontowano. Forsa szła z "funduszu kościelnego" – stałej pozycji budżetu gminy. Na to konto – po części, i to znacznej – remontowano plebanie, np. w Pilchowie. Gmina zapłaciła w 2000 roku za pobyt Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta RP na wychodźstwie. Staruszkowi nadano honorowe obywatelstwo Polic, takiej osobistości nie wypadało podejmować byle jak – pokryto rachunki za pobyt gościa w najdroższym wówczas w Szczecinie hotelu Radisson. Nic dziwnego, pani Różo, że nie ma kasy na pomoc dla biedaków. Ze smyczą na burmistrza Był 15 października 2001 roku, poniedziałek. Do gabinetu burmistrza Diakuna weszła Hanna Wijtyk. Dzieci zostawiła w korytarzu. Po chwili przywiązała się do grzejnika c.o. za pomocą łańcuszkowej smyczy dla małego psa rasy jamnik oraz dostosowanej do tego równie małej kłódki. Oznajmiła, że nie wyjdzie, będzie tu dotąd, aż otrzyma mieszkanie socjalne. Burmistrz Diakun nie jest od tego żeby się rozczulać. Nakazał podwładnym wezwać policję. Natychmiast przyjechał kilkuosobowy patrol. – To nie mogli być ludzie z ulicznej ekipy – wytłumaczył mi teraz komendant powiatowy policji w Policach, młodszy inspektor Stanisław Moneta. Pojawili się także wezwani strażnicy miejscy w sile dwóch umięśnionych menów. – Do kompletu brakło tylko straży pożarnej i straży granicznej – opowiada jedna z urzędniczek. Stróże prawa i porządku stanęli przeciwko szczupłej blondynce w okularach. Podczas szamotaniny gliny wykręcały Wijtykowej ręce. Bolały ją ponad tydzień, ale ze zwolnienia lekarskiego nie korzystała. Obdukcji też nie ma. – Zastosowano przymus bezpośredni, wszystko zgodne z prawem – wyjaśnili w komendzie powiatowej. Komendant powiatowy policji skierował do sądu oficjalne pismo zawiadamiające o udziale nieletnich, co – jego zdaniem – naraziło ich na wyjątkowo szkodliwy stres. Komendant Moneta uświadomił mnie, że jego psim obowiązkiem jest zawiadamiać sąd rodzinny o każdym tak zwanym zdarzeniu, w którym uczestniczą nieletni. W Policach i gminie każdej doby policja interweniuje co najmniej w kilku awanturach domowych. Tatuś wali mamusię po buzi, przy czym jest w cztery dupy pijany. – Czy za każdym razem sąd rodzinny jest powiadamiany o tym, że gówniarze oglądali taki spektakl? Komendant Moneta: – W zasadzie tak, trzeba by zajrzeć do statystyki". Ale do statystyki nie zajrzał. Wyjaśnił, że "policja robiła swoje na prośbę burmistrza". Bekniesz babo Czy rzeczywiście sąd może ograniczyć Hannie Wijtyk prawa do dzieci? Przecież nikt – nawet policja "na prośbę burmistrza" – nie zarzucił jej, że jest niedobrą matką, bije swe dzieci, gło- dzi je, nadużywa alkoholu lub jest zawodową kurwą. Wywiad kuratora sądowego dał Wijtykowej-matce dobrą opinię. Sąd może jednak, choć nie musi, ograniczyć jej prawa do dzieci. Musi natomiast brać na zatłoczoną wokandę sprawy kierowane przez policję. Chodzi wyłącznie o dobro dzieci – zapewniła mnie sędzia Ewa Siedlarek, wiceprezes Sądu Rejonowego w Szczecinie, przewodnicząca Wydziału Rodzinnego i Nieletnich. Co jest gorszym stresem: towarzyszenie matce podczas protestu, czy oczekiwanie na werdykt sądu, który może być różny? Wijtykowa wierzy w sąd. Jest to sąd dla nieletnich, dobro dziecka najważniejsze – tak ona główkuje. A gdyby sprawa poszła po myśli burmistrza Diakuna? Sąd – załóżmy – pozbawiłby Wijtykową praw do dzieci, nakazał umieścić je w domu dziecka. Wtedy nie byłoby kłopotu z mieszkaniem socjalnym dla ich matki. Niech idzie na ulicę. Dobro dzieci, dbałość o rodzinę, wartości chrześcijańskie, godne życie człowieka? – pies je gryzł. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Scenariusze dla SLD " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kochankowie naszych dzieci cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komendant gadżet Komendant policji w Łowiczu podsłuchuje podwładnych. Łamie prawo. A ono nic. Zaufanie w policyjnym fachu to podstawa. Często powodzenie całej akcji zależy od tego, czy ktoś nie puści pary z pyska. Podobnie jest z życiem gliny. Musi polegać na kolegach i powinien im bezgranicznie ufać. Jeżeli ta podstawa jest naruszona, to jak psy mają wykonywać swój zawód? Pod koniec października do policyjnego warsztatu w Skierniewicach trafił radiowóz o numerze bocznym F322 z komisariatu w Kocierzewie. Pękła linka od prędkościomierza. Gdy mechanicy ściągnęli zegary z deski rozdzielczej, tuż pod panelem przednim odkryli jakieś urządzenie o charakterze niestandardowym. Tajemniczą skrzyneczką owiniętą w folię ochronną był FALCOM A2D RS-232 AUDIO MASTER. Od urządzenia pociągnięto dwa kable. Jeden – co ważne – do mikrofonu, drugi służył jako antena. Urządzenie było wyposażone w kartę SIM. Taką, jakiej używa się w telefonach komórkowych. Policjanci od razu zgłosili to przełożonym. Na miejsce nie stawiła się grupa dochodzeniowa, która znalezisko powinna zabezpieczyć jako dowód przestępstwa. Skontaktowano się za to z bezpośrednim przełożonym psów, którzy jeździli tym radiowozem, komendantem z Łowicza Adamem Rutą. Komendant kazał urządzenie zapakować z powrotem tam, gdzie było. Radiowóz został odstawiony do Łowicza. Następnie trafił do Komendy Wojewódzkiej w Łodzi, by znów powrócić do Kocierzewa. Zadzwoniliśmy tam, ale gliny były tak przerażone, że nie chciały z nami gadać. Komendant Ruta: – Gdyby ktoś się znał na podsłuchach, to od razu stwierdziłby, że to nie jest podsłuch. A w ogóle jest to urządzenie lokacyjne, które testowaliśmy. Ryszard Zaborski, komendant policji w Skierniewicach: – Czekamy na takie centrum dowodzenia jak ma komenda wojewódzka, gdzie zamontowane są GPS-y. Dzięki temu na elektronicznej mapie u dyżurnego będzie widać ruchy wszystkich radiowozów. Witold Kozicki, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej w Łodzi: – Policja prowadzi pewne czynności. Jakie? Nie mogę powiedzieć. Tajemnica zawodowa. Prokuratura w Łowiczu: – Nie prowadzimy żadnej akcji. Proszę dzwonić do prokuratury w Łodzi. Krzysztof Kopania, Prokuratura Okręgowa w Łodzi: – Nic nie wiem na temat żadnej akcji. Nie prowadzimy żadnej sprawy. Przypuszczam, że wiedzielibyśmy o ewentualnych czynnościach, bo stosuje się je przemiennie. To znaczy, że prokuratura w Łowiczu nie prowadziłaby sprawy przeciw swoim policjantom. Przekazałaby ją nam. Przedstawiciel firmy importującej takie i inne urządzenia podsłuchowe: – To jest urządzenie, które ma wiele zastosowań. Może działać jako urządzenie lokalizujące, gdy nie ma mikrofonu. Gdy jest w niego wyposażone, to działa jak podsłuch. Jest aktywowane z telefonu. Stąd karta SIM. Sprawa podsłuchu zainstalowanego w radiowozie trafiła jednak do prokuratury. Do Skierniewic. W prokuraturze nie chciano nam na razie udzielić żadnych informacji. Potwierdzono jedynie, że sprawę badają. Dziwnym trafem zaraz po tym fakcie dwóch policjantów z Kocierzewa, w których radiowozie znaleziono podsłuch, zostało zastąpionych nowymi psami. Komendant uzasadniał to wzmocnieniem pracy komisariatu. Ciekawe, w jaki sposób nowi policjanci, nieznający terenu ani ludzi, mają wzmacniać pracę komisariatu? Gdyby – jak chce komendant Ruta – nie był to podsłuch, tylko urządzenie lokalizujące, to nie miałoby zainstalowanego mikrofonu. Psy, z którymi gadaliśmy, twierdzą, że pan komendant osobiście kazał zamontować urządzenie w radiowozie. W tym celu 15 października radiowóz był odstawiony na jeden dzień do Komendy Wojewódzkiej w Łodzi. Poza tym niewiarygodna wydaje nam się bajeczka o stworzeniu centrum dowodzenia w podwarszawskich Skierniewicach i we wsiach wokół Łowicza. Należy pamiętać także i o tym, że podsłuchiwanie innych bez zgody sądu jest łamaniem prawa. Nawet wówczas, gdy glina podsłuchuje inne gliny. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Piraci z Karaibów – klątwa Czarnej Perły” „Czarna Perła” to wredna suka. Nie dość, że mocą klątwy uczyniła z piratów stado kościotrupów, to rzuciła jeszcze jedną klątwę, która brzmiała: „Każdy, kto będzie robił film o mnie, zrobi gniota nie do oglądania, z mnożącymi się kretyńskimi naiwnościami i zmontowanego niechlujnie na kolanie”. I patrzcie państwo, spełniło się co do joty. „Nożownik” Jest tu wszystko, co trzeba, do zrobienia dobrego, wartkiego filmu rozrywkowego. Dobrzy aktorzy, wyszkolony zabójca, oryginalne sceny walk nożem, pościgi w mieście i w lesie, nieumiejętność zapanowania nad instynktem zabijania. Wystarczyło tylko wziąć kogoś o inteligencji minimalnie wyższej niż meduza, żeby to skleił korzystając z podręcznika „Filmowiec amator – pierwsze kroki” i miałby niezły produkt. Wzięto znanego skądinąd Williama Friedkina. Spierdolił wszystko koncertowo tworząc nudne sekwencje ruszających się obrazków. Meduzom jest wstyd za Friedkina. Nelson DeMille„Nad rzekami Babilonu” Żydzi kupili sobie Concorde’y. Dwa. Jednym leci delegacja na rozmowy pokojowe z Arabusami, drugim – jacyś inni Żydzi. Jeden samolot arabscy terroryści wysadzają w powietrze, a drugi ląduje przymusowo na pustyni niedaleko Iraku. Tam pasażerowie organizują obronę przed terrorystami. Poza tym urządzają posiedzenia członków rządu, żeby demokratycznie przegłosować, czy warto się bronić, czy nie, ruchają się na potęgę z jakąś śliczną kobitką z numerem obozowym na ręku, co wskazywałoby, że dobrze się trzyma jak na siedemdziesiąt parę lat, walczą o władzę i wpływy w grupie i żrą się o kompetencje dowódcze oraz o to, czy ma być dowództwo cywilne czy wojskowe. Głupsi od nich są tylko Arabowie. Po lekturze tych zadrukowanych stron ma się ochotę pocałować Leszka Bubla w czółko, przytulić do piersi Tejkowskiego, a dzieciom czytać do poduszki „Protokoły mędrców Syjonu”. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hitler w arafatce Zaprawdę dziwne są figury politycznej gimnastyki. Że można dowolnie robić opinii wodę z mózgu, o tym przekonaliśmy się już w przypadku Kosowa. Wtedy jednak silono się jeszcze choćby na preparowanie argumentów. Powodzenie, jak widać, rozwydrza. Ostatnio dowiedzieliśmy się oto, całkiem serio, o "pokojowej propozycji" rozwiązania problemów na Bliskim Wschodzie przedstawionej przez Arabię Saudyjską. Gdy Hitler przedstawiał Polsce takie "pokojowe propozycje", żądał Gdańska i eksterytorialnej autostrady. Jemu nawet nie przyszło do głowy zaproponowanie granic pruskich z 1805 roku, czyli umieszczenie Warszawy w Rzeszy. Natomiast Arabii Saudyjskiej i owszem – przyszło. Czymże innym jest bowiem żądanie od Izraela cofnięcia się do granic sprzed czerwca 1967, z podziałem Jerozolimy włącznie. A przypomnijmy też sobie, co się stało, gdy Izrael mieścił się w tamtych granicach? Ot, czekała go skoordynowana napaść trzech arabskich sąsiadów. Trzech tylko, gdyż inni nie mogli się bezpośrednio dopchać. Wszystkie terytoria uznawane dzisiaj za sporne pozostawały wtedy w rękach Jordanii. Jakoś dziwnie nie przejawiała ona, choć mogła to bezboleśnie zrobić, najmniejszej chęci stworzenia państwa palestyńskiego. Kiedy zaś Palestyńczycy zaczęli jej podskakiwać, sprawiła im taki czarny wrzesień, że do dzisiaj ani pisną. Innymi słowy, Arabia Saudyjska stawiając warunki nie do przyjęcia powiedziała jasno światu, że do żadnego pokoju nie dopuści, aż się ostatni Żyd nie utopi w Morzu Śródziemnym. My jednak przyjmujemy "pokojową" nomenklaturę prowokacji, życzliwie ją komentujemy w telewizji i ubolewamy nad brakiem dyskusji. Czy to jeszcze tylko zanik pamięci, czy już zupełny świr? Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Wiadomości” odtrąbiły koniec wojny między czarnymi i hipermarketami o niedzielną sprzedaż. Wynik jest remisowy ze wskazaniem na Kościół kat. Ugoda ma polegać na tym, że w każdym kompleksie handlowym ma powstać kaplica. Wśród towarów będzie więc zbawienie. A i jakieś bezpłatne stoisko na dewocjonalia też się pewnie znajdzie. * * * Kaczor warszawski zapowiedział w „Faktach”, że nie da zgody ani na manifestację gejów i lesbijek, ani na kontrimprezę narodowców. Obruszyli się na to wespół szef Parady Równości i Giertych młodszy. Teraz Kaczor powinien uważać, bo z jednej strony naraził się na wszechpolski wpierdol, a z drugiej geje mogą chcieć dobrać mu się do dupy. * * * Dzięki „Otwartym drzwiom” wiemy, że polscy proboszczowie są w awangardzie euroentuzjastycznych rolników. Wszyscy oni poskładali już bowiem wnioski o unijne dopłaty do kościelnych hektarów. ARiMR twierdzi, że takie kwity do tej pory złożyło zaledwie parę procent tych, co powinni, czyli chłopów. Należy się uczyć od czarnych. Ich nawyk wyciągania ręki po cudzy szmal jest jak najbardziej prounijny. * * * Logistyk to zawód z przyszłością – dowiedzieliśmy się z „Przystanku praca”. Żeby go wykonywać, trzeba mieć wyższe wykształcenie, znać komputer i języki. Potem zarabia się nawet do 30 tys. miesięcznie. Dla niewtajemniczonych dodamy, że logistyk to taki ktoś, kto odpowiada za to, żeby towar z miejsca A dotarł do miejsca B w całości i o czasie. Kiedyś logistyk nazywał się zaopatrzeniowiec. * * * U Janka Pospieszalskiego (TVP 2) było jak u ojców zakonników w telewizji. Przeciwników zboczonego pedalstwa zaproszono więcej i szczodrzej obdarzono głosem. A kiedy już się zmęczyli, to pokrzepiono widzów filmem o szydzących z papieża Polaka wyuzdanych homosiach. Program Pospieszalskiego nazywa się „Warto rozmawiać”. Adekwatniej by było: „Macie słuchać” Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak to anioł Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego przeprowadził badania nad aniołami. Wyszło z nich, że co drugi Polak przekonany jest o istnieniu aniołów. Innymi słowy, blisko 20 mln ludzi w Pomrocznej wierzy, że ma przy sobie niematerialnego stróża i obrońcę. Patrząc na los wielu rodaków należy uznać, że ich anioły stróże to banda nierobów obojętnych na ludzką krzywdę. Ksiądz jak ogień Ksiądz Przemysław K. z Lubna, kapelan lubuskich strażaków, spowodował kolizję w al. Konstytucji 3 Maja w Gorzowie. Był pod wpływem alkoholu. Księżulo jechał z górki i nie zdążył wyhamować na czerwonym świetle. Rozbił dwa samochody, ale na szczęście obyło się bez ofiar. Będzie sąd i kościelna dyscyplinarka, a strażacy będą musieli poszukać sobie nowego kapelana. Jasna Góra pieniędzy Podliczono obroty na Jasnej Górze. W roku 2003 odwiedziło sanktuarium ok. 4 mln pielgrzymów. Najliczniejsze były pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, rolników, pocztowców i anonimowych alkoholików. Doliczono się też ponad 3 tys. grup z zagranicy; najliczniejsi byli Niemcy, Włosi, Amerykanie, Francuzi, Hiszpanie i Austriacy. Rozdano ponad 2 mln komunikantów; odprawiono prawie 59 tys. mszy; odbyły się 22 kongresy i sympozja; 28 koncertów muzycznych. Na sobotnią nowennę do Matki Bożej Jasnogórskiej złożono blisko 640 tys. próśb i dziękczynień; złożono także ponad 2 tys. różnych wot dziękczynnych i błagalnych. Słowem – góra szmalu. Bez VAT. Wrzodak na Rydzyku Na antenie Radia Maryja jeden z prowadzących program redemptorystów zarzucił LPR – partii stworzonej pod auspicjami ojca Rydzyka – że współpracuje z SLD. LPR odpowiedziała ustami Wrzodaka Zygmunta, że LPR nigdy nie współpracowała z siłami komunistycznymi, liberalnymi czy tzw. pseudoprawicą. Zarzucił też Radiu Maryja, że przedstawiciele jego ugrupowania nie mają szansy bronić się przed „pomówieniami”, bo nikt z dawnych protegowanych o. Rydzyka z LPR nie jest już zapraszany do programów. Kto Rydzykiem walczy, od Rydzyka ginie... Papa i UFO Polscy tropiciele UFO badający m.in. zagadkę kręgów w zbożu w Wylatowie napisali list do papieża. Umiłowany Ojcze Święty! – napisali. – Jakie jest oficjalne stanowisko Kościoła wobec faktu pojawiania się na Ziemi pojazdów z obcymi istotami na ich pokładach? Jesteśmy ciekawi, czy misja Kościoła Katolickiego dopuszcza, że mogą istnieć inne światy, z których przybywają istoty na ziemię. (...) Czy to możliwe, że te istoty mogły być pozbawione grzechu pierworodnego wynikającego z historii Adama i Ewy opisanej w Biblii? Czy to możliwe, że te inne światy mogły mieć swoich własnych Zbawicieli, którzy uwolnili ich od tego grzechu? Pytania te stawiamy z szacunkiem ufając w wiedzę Kościoła, która na pewno jest w tej materii o wiele większa od naszej. (...) Oczekujemy na odpowiedź życząc zdrowia i sił w głoszeniu Ewangelii. Dawniej, gdy dzieci zadawały kłopotliwe pytania, światli rodzice odpowiadali: Wiosłuj, gówniarzu, wiosłuj. Cudzy cud W 1989 r. jadąc pociągiem z Zakopanego do Przemyśla ksiądz profesor Władysław Dec, salezjanin, doznał pęknięcia wrzodu na dwunastnicy, co spowodowało zapalenie otrzewnej i liczne ogniska ropne na jelicie cienkim. Sytuację komplikowała wada serca i podeszły wiek chorego. Lekarze dawali mu nikłe szanse przeżycia i tylko pod warunkiem, że operacja nie będzie dłuższa niż 7 godzin. Trwała 30 godzin i udała się. Po 13 dniach ks. Dec wyszedł ze szpitala. W 14 lat po tych wydarzeniach pretensje do sukcesu operacji zgłosiła Watykańska Kongregacja ds. Świętych. Ogłosiła ona, że to był cud. Wskazała też na autora cudu – ks. Augusta Czartoryskiego, polskiego kandydata na ołtarze (zmarłego przed 110 laty). Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Najdrożsi agenci świata Grzebanie w brudach, które dziś interesuje tylko sędziego Nizieńskiego, kosztowało podatników już 50 milionów. W budżecie na rok 2004 rząd zaplanował dla urzędu Rzecznika Interesu Publicznego (RIP), czyli dla sędziego Bogusława Nizieńskiego, 4815 tys. zł – o 9 proc. więcej niż w tym roku. Skromnie licząc drugie tyle – jeśli nie więcej – kosztować będą lustra-cyjne działania specjalnego wydziału Warszawskiego Sądu Apelacyjnego oraz kasacje w Sądzie Najwyższym. Te wydatki są niestety ukryte w budżetach odpowiednich sądów. Bez ryzyka pomyłki można zatem szacować, że na lustrację wydajemy co najmniej 10 mln zł rocznie, tylko w urzędzie Nizieńskiego i w sądach, nie licząc niebagatelnych wydatków na kwerendy archiwalne w IPN i innych archiwach robione siłami i kosztem tych instytucji. Ponieważ lustracja trwa już 5 lat, zatem wydano na nią co najmniej 50 mln. Jaki był z tego pożytek? * * * Ilościowo mizerny. Według sprawozdań składanych Sejmowi przez RIP w warszawskim SA na koniec 2002 r. było zakończonych 55 postępowań lustracyjnych, w dwu trzecich dotyczących adwokatów, a więc kwe-stii leżących poza głównym nurtem pracy rzecznika. Jednakże od prawomocnych orzeczeń SA wniesiono 24 kasacje do Sądu Najwyższego, z których rozpoznanych zostało 21. Decyzje w 10 przypadkach nie były ostateczne i sprawy wróciły do ponownego rozpoznania. Wygląda na to, że ostateczne orzeczenia zapadły – do końca 2002 r. – w 45 sprawach. W jednej trzeciej przypadków sądy wyrokowały nie po myśli RIP, oddalając zarzut o kłamstwo lustracyjne. Tak czy inaczej każda rozstrzygnięta sprawa lustracyjna kosztowała podatnika co najmniej 1 mln zł! Najkosztowniejsze okazały się wlokące się latami sprawy przeciw politykom (oskarżenie Mariana Jurczyka rozpatrywane było trzy lata, kosztowało krocie i zakończyło się uniewinnieniem). Warto by zapytać podatników o zgodę na finansowanie przewlekłej procedury mającej wyjaśnić, czy kilkudziesięciu z paru tysięcy adwokatów lub kilkunastu z wielu tysięcy polityków i urzędników złożyło prawdziwe czy też nieprawdziwe oświadczenia lustracyjne. Czy warto do tego celu zatrudniać cały wydział SA w Warszawie i ambarasować SN? Jakby nie było tam nic ważniejszego do roboty. Czy cena 1 milion za łebka jest godziwa? * * * Jakościowa ocena urobku lustracyjnego wypada jeszcze gorzej. Pozbawiona precyzji ustawa powoduje, że większość oświadczeń uznanych za fałszywe wynikła nie z chęci ukrycia "współpracy" ze służbami specjalnymi PRL, lecz z trudności oceny, czy współpraca taka rzeczywiście miała miejsce. Nie ze złej woli zatem, lecz z braku jasności definicji prawnych. Ukrywaniem ewentualnej współpracy mogą być dziś zainteresowani jedynie działacze stosunkowo nielicznej opozycji z czasów PRL, gdyż mogłoby to narazić ich na potępienie we własnym, także kameralnym i coraz mniej liczącym się środowisku (przykład Lesława Maleszki!). W oczach szerokiej opinii owa mityczna "współpraca" nikomu nie wadzi. Adwokaci, którzy dla świętego spokoju ją potwierdzili, nie narzekają na brak klientów. Nie słychać też, aby pozytywna odpowiedź na pytanie o współpracę zaszkodziła komuś z ubiegających się o mandat posła lub radnego. Dotyczy to zwłaszcza elektoratu głosującego na SLD czy PSL, który nie brzydzi się Polską Ludową i we współpracy z jej władzami nie widzi nic nagannego. Ponadto – i słusznie – powątpiewa w rzetelność lustracyjnego postępowania. Przemawiają do niego argumenty wytoczone przeciw ustawie lustracyjnej przez sędziego Trybunału Konstytucyjnego Bohdana Zdziennickiego w zdaniu odrębnym do wyroku z 5 marca 2003 r. Zarzucił on tej ustawie sprzeczność z zasadami państwa prawnego, złamanie zasady domniemania niewinności, domaganie się od poddawanych lustracji samooskarżania się, nadawanie prawu mocy wstecznej itp. Zrozumiałe, że w obecnym składzie TK pochodzącym z politycznego mianowania AWS i UW sędzia Zdziennicki musiał ze swą opinią pozostać w mniejszości. * * * Klub poselski SLD do lustracji podchodzi jak pies do jeża. Bezskutecznie usiłował ją nieco ucywilizować nowelizacjami. Tymczasem tego garbusa nie wyprostuje nawet mogiła. O wiele skuteczniejszy byłby sprzeciw odważny i radykalny. Każdy zagrożony nawet bezpodstawnym oskarżeniem o "kłamstwo lustracyjne" mógł przecież najzwyczajniej wpisać do oświadczenia "współpracę" i ogłosić publicznie, dlaczego to robi. Mieliby Nizieńskiego z głowy zarówno Oleksy, jak i Jaskiernia, a u wyborców nie zaszkodziłoby im to ani przez moment. Tak jak Olechowskiemu "współpraca" nie przeszkodziła w pokonaniu Krzaklewskiego. Idąc dalej wszyscy kandydujący w wyborach z ramienia SLD mogli na znak protestu przeciw złej i bezsen-sownej ustawie solidarnie wpisać do oświadczeń "tak", Nizieński zająłby się wówczas wyłącznie swoimi, tj. dawnymi solidaruchami. Najmniej radykalnym, ale również skutecznym sposobem na lustrację byłaby odmowa jej finansowania, rzecz zupełnie zrozumiała w czasach, kiedy trzeba oszczędzać na zupie dla głodnych i na szpitalach dla umierających. Autor : Mateusz Zgryzota Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niewidzialna proteza rynku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Gazeta Polska" 18 lutego "Najbardziej służalczy wobec Moskwy generałowie Ludowego Wojska Polskiego i bezpieki, organizatorzy udziału naszych żołnierzy w najeździe na Czechosłowację, autorzy masakry na Wybrzeżu, nadzorcy stanu wojennego, pozbawieni ambicji i honoru obrońcy interesów wrogiego mocarstwa, również ci spośród nich, którzy, widząc swą żałosną rolę, nie znaleźli w sobie siły, by się z niej wyrwać, zarzucają dziś Pułkownikowi Kuklińskiemu nielojalność. Jest to zarzut śmieszny. Pułkownika Kuklińskiego nie obowiązywała lojalność ani wobec radzieckich planów podboju Europy, ani wobec radzieckich bagnetów, na których wjechali do Polski i siedzieli nadal władcy PZPR w Warszawie, ani wobec ubranych w generalskie polskie mundury wasali radzieckich marszałków". Piotr Wierzbicki, "Motyw" "Nasz Dziennik" 19 lutego "Do powstrzymania się od zabaw we wszystkie piątki roku wzywa ks. bp Jan Szlaga w liście pasterskim na Wielki Post (...) Ordynariusz pelpliński krytycznie odnosi się również do postawy tych szkół – podstawowych i średnich – oraz innych wspólnot, które organizują zabawy w piątki, co, jak podkreśla, narusza powagę tego dnia". SK, KAI, "W jedności z Chrystusem cierpiącym" "Miała być praca w Unii, to będzie, ale nikt przecież nie mówił, że za tę pracę zapłaci. Jeśli chodzi o Niemców, mają doświadczenia w organizacji pracy dla nacji nie tylko europejskich. Swego czasu nawet stworzyli obozy pracy. Jak ktoś tylko narzekał na jej brak, to zaraz go w wagon i do Auschwitz". Andrzej Kołakowski, "Komedianci" 24 lutego "»Nigdy w życiu« jest filmem sprawnie zrobionym, nie można mu odmówić pewnych walorów artystycznych (piękne zdjęcia plenerowe), jednak przesłanie, które niesie ze sobą, jest wielce szkodliwe. Ów nihilizm moralny tym bardziej jest groźny, że podany został, niewątpliwie celowo, w pięknym opakowaniu, które skusi do obejrzenia zawartości niejedną młodą osobę". Jerzy Wojciechowski, "Nieśmieszna komedia" "Głos" 21 lutego "Postawa tolerancji odnosi się jednak do osób, nie wyraża natomiast akceptacji ich błędnych poglądów i zachowań. (...) Katolicy nie powinni ulegać głoszonej dziś często opinii, że warunkiem demokracji jest pluralizm etyczny, gdyż przekonanie to prowadzi do zafałszowania tolerancji". ks. prof. Janusz Nagórny, "Granice kompromisu i fałszywa tolerancja" Radio Maryja 23 lutego "Francja stacza się po równi pochyłej. Próbuje od dziesiątków już lat tworzyć państwo laickie albo neutralne światopoglądowo. Jednak neutralność światopoglądowa jest fikcją, a ci, którzy realizują fikcję, dochodzą do absurdu. (...) Mamy przed sobą kolejny totalitaryzm – jak go nazywa ks. bp Stanisław Wielgus: totalitaryzm bezideowości. Podobnie jak komunizm i hitleryzm pochodzi on z tego samego źródła – z antychrześcijańskiej myśli oświeceniowej, która nienawidzi religii i dąży do ustanowienia państwa ateistów. To wszystko dzieje się pod hasłem budowy demokracji opartej na wartościach laickich, to znaczy opartej na fikcji, a demokracja bez wartości przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. (...) Kościół umacnia dobrze pojętą demokrację i pluralizm, bowiem demokracja może żyć i nie ulegać zwyrodnieniom tylko dzięki etycznym regułom i wartościom, których sama nie może ustanowić, bo ją to przerasta". red. Mirosław Król, "Spróbuj pomyśleć" "Nasza Polska" 24 lutego "Szanowny Pan Lech Kaczyński Prezydent M.St. Warszawy Szanowny Panie Prezydencie, redakcja tygodnika »Nasza Polska«, działając w imieniu własnym i Czytelników naszego Tygodnika, zwraca się do Pana Prezydenta z prośbą o wszczęcie działań zmierzających do nadania jednej z ulic w centrum Warszawy imienia płk. Ryszarda Kuklińskiego, zmarłego w Stanach Zjednoczonych 11 lutego br.". Maria Adamus (Wydawnictwo "Szaniec") Piotr Jakucki ("Nasza Polska") "Niedziela" 29 lutego "(...) pewien ksiądz nazywa siłownie i fitnes kluby współczesnymi salami tortur, podkreślając mozolny wysiłek, jaki ludzie wkładają w rzeźbienie swoich fizycznych sylwetek. Zastanawia się tylko, dlaczego równolegle nie powstają przy parafiach kluby duchowego fitnesu, gdzie pod opieką wykwalifikowanych instruktorów wierni mogliby zadbać o swoją tężyznę duchową i moralną, gdzie przez post i umartwienie ćwiczyliby się w cnotach". ks. Henryk Zieliński, "Dieta, gorset i siłownia" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyszedłwszy z ruskiej dupy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Duet egzotyczny Pod hasłem "Lewiźnie NIE" 3 sierpnia na suwalskim bazarze Bożena Dunat, szefowa Podlaskiego Ruchu NIE, oraz Leon Żero, przewodniczący Samoobrony RP województwa podlaskiego podpisali porozumienie o koalicji w wyborach samorządowych. Porozumienie dotyczy wyborów do samorządów wszystkich szczebli w powiatach augustowskim, sejneńskim oraz suwalskim – grodzkim i ziemskim. Do niedawna Dunat deklarowała publicznie, że naturalnym sojusznikiem RS NIE jest SLD. Przewodniczący powiatowych struktur SLD w Suwałkach poseł Jan Zaworski zapewniał, że zależy mu na dogadaniu się z Ruchem NIE, który "zrzesza autorytety z różnych dziedzin". Ruch NIE powstał w Suwałkach po artykułach w tygodniku "NIE" krytykujących sposób, w jaki SLD współrządził miastem. Podczas powiatowej konwencji SLD, która odbyła się w grudniu 2001 r., delegaci ocenili swoich radnych i urzędników w sposób bardziej radykalny, niż zrobił to nasz tygodnik. Tylko jeden radny wszedł do Rady Powiatowej SLD – pozostali przepadli w wyborach. Wiosną 2002 r., gdy emocje minęły, wszyscy radni poza jednym, który nie chciał walczyć o mandat, zostali kandydatami na kandydatów na radnych SLD. W lipcu większość zyskała akceptację Rady Powiatowej SLD. Trudno się dziwić, że ci ludzie widzą w Ruchu NIE wroga. Członkowie NIE również sceptycznie przyjmowali mariaż z SLD. Oprócz względów oczywistych zdecydowały mające charakter wspierania szwagrów ostatnie posunięcia kadrowe wojewódzkich szefów Sojuszu w tych stronach. Urban uprzedzony przez red. Dunat o suwalskim sojuszu wyjaśnił: Red. Bożena Dunat jest wybitną publicystką i reporterką "NIE". SLD, który redakcja "NIE" wspiera, uchwalił zakaz sojuszy wyborczych z Samoobroną. Redakcja nie jest jednak partią polityczną, członkowie i inni pracownicy redakcji "NIE" mają oczywistą swobodę politycznej przynależności i działania, jak zechcą, gdzie zechcą, z kim i przeciwko komu zechcą. Pisaliśmy o Suwałkach: Bożena Dunat "Sękacz, sauna i Wajda" (4/2001) Dariusz Cychol "Przewalszczyzna" (44/2001) Bożena Dunat "Przewalszczyzna cd." (51-52/2001 oraz 14 i 16/2002) Bożena Dunat "Gdzieżeś ty bywał, czerwony baronie" (29/2002) Autor : D.C. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak Łódź Urbanowi rufy nie dała W Łodzi urządzono zabawę w Prezydenta Jednego Dnia. Prawicowy prezydent tego miasta Jerzy Kropiwnicki ogłosił, że na jeden dzień odda swoją władzę temu, kto wygra licytację. Pieniądze z niej są przeznaczone na aparaturę potrzebną miejscowemu szpitalowi do leczenia białaczki u dzieci. Zwycięzca symbolicznie obejmie w mieście jednodniową władzę, jednakże ma prawo podjąć jedną prawdziwą decyzję zgodną z prawem. Kropiwnicki ją potwierdzi. Zobowiązał się pełnić funkcję asystenta jednodniowego zmiennika, nosić za nim teczkę i otwierać przed zwycięzcą drzwiczki samochodu. Pełna poświęceń czułość wobec dzieci przeszła Kropiwnickiemu, gdy urząd Jednodniowego zaczął licytować Urban. Wydawało się, że do gry stanie jakiś przedsiębiorca pragnący tanio, bo bez łapówki, kupić dla siebie korzystną decyzję np. inwestycyjną czy miejską licencję. Ale kapitalistom zabrakło wyobraźni. Urban prowadził w licytacji. Łódzka prawica, przerażona wizją swego lidera noszącego teczkę za redaktorem "NIE", poczęła zbierać pieniądze, żeby licytację wygrała osoba, która Kropiwnickiego uchroni przed sromem noszenia teczki za Urbanem. Opis tego, co działo się w Łodzi, podajemy w osobnej relacji. Gazety łódzkie w tych dniach wyszły ozdobione na całych pierwszych stronach zdjęciami Urbana i kpinami z prezydenta miasta. Urban przerwał na kwocie 31 tysięcy zł. Motywy swego udziału i nielicytowania wyżej redaktor "NIE" przedstawia w swoim "Wyjaśnieniu". Decyzja mianowania dyrektora Teatru Nowego, którą Urban chciał podjąć i o niej pisze, stanowiłaby przerwanie sporu o obsadę szefa Teatru Nowego, którym niegdyś kierował Dejmek. Kropiwnicki obsadził teatr swoim protegowanym, filmowym reżyserem Grzegorzem Królikiewiczem, znanym głównie w epoce Moczara jako twórca z nacjonalistycznego nurtu. Zespół teatru protestuje, nie wpuszcza do teatru nominanta. Spór wstrząsa Łodzią. Toczy się z udziałem bojówek, straży miejskiej, policji, wojewody, marszałka województwa, ministra kultury, przedstawicieli Sejmu i Senatu. Kropiwnicki się zaciął i uparł przeciw wszystkim. Po przegraniu przez Urbana licytacji Jerzy Kropiwnicki powiedział ("Wyborcza" z 15 kwietnia), że podejrzewa, iż redaktor "NIE" w ogóle nie zamierzał wpłacić deklarowanej sumy. Współczuć trzeba Łodzi rządzonej przez prezydenta – wykładowcę ekonomii o zdolnościach myślowych ameby. Przecież gdyby Urban nie chciał respektować swoich zobowiązań, licytowałby do końca. Człowiekowi, który płacić nie zamierza, jest wszystko jedno, czy nie wpłaci 31 tysięcy (tyle Urban przeznaczył na licytację) czy 100 milionów. Zwycięzca licytacji Witold Skrzydlewski oświadczył "Życiu Warszawy" (z 15 kwietnia), że ratował Kropiwnickiego nie z sympatii politycznych, ale dlatego, że on sam jest działaczem klubu sportowego Widzew, a Urban kibicuje Legii. Zmarnował swoje 45 tysięcy, bo Urbana sport nie obchodzi i jedyny klub, jaki w ogóle zna, to klub poselski Sojuszu Lewicy Demokratycznej i inne kluby erotyczne. Publikujemy także pomysł Urbana dla Łodzi, który chciał przedstawić, gdyby odbywał w tym mieście konferencję prasową jako Prezydent Jednego Dnia. Grabarz niesie nadzieję Doniesienie z Łodzi. Dziś już wiem, jak wygląda wiadomość, która biegnie lotem błyskawicy. W czwartek rano nic jeszcze nie zapowiadało tego, że licytacja, której celem jest objęcie na jeden dzień funkcji prezydenta Łodzi, ruszy z kopyta i spowoduje wzrost poziomu adrenaliny wielu łodzian. Koło południa miasto już huczało do licytacji zgłosił się Urban! Ta wiadomość walnęła w magistrat i w okamgnieniu dotarła do mieszkańców Łodzi. W najczarniejszym śnie prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki nie wyśnił, że obiecując, iż będzie asystował z pełną rewerencją jednodniowemu prezydentowi, woził go służbowym samochodem, otwierał usłużnie drzwi i nosił za nim teczkę, sprowokuje do udziału w licytacji Urbana. W magistracie raban. Początkowo myślano nad cwanym sposobem wyślizgania naczelnego tygodnika "NIE" z udziału w licytacji. Jednak okazało się to niemożliwe, bo po pierwsze, układając regulamin licytacji nikt nie brał pod uwagę takiej konieczności, a po drugie, byłoby to szyte zbyt grubymi nićmi i powaga urzędu mogłaby na tym ucierpieć. Skoro zatem nie można było Urbana odsunąć, to należało z Urbanem wygrać. Rozpoczęły się dość nerwowe poszukiwania osoby, która stanęłaby do boju. Padło na Witolda Skrzydlewskiego – największego w mieście Łodzi przedsiębiorcę pogrzebowego rodzinnie związanego z ekipą Jerzego Kropiwnickiego. Zapał Skrzydlewskiego oficjalnie był przedstawiany nie jako chęć podlizania się Kropiwnickiemu (jego firma pogrzebowa od lat stara się o pozwolenie na budowę krematorium, kto wie, może jego pomoc będzie wzięta pod uwagę). Hojność przedsiębiorcy przedstawiono jako proste uczucie kibola ŁKS, który nie może znieść Urbanowej sympatii do Legii. (Co jest bzdurą, bo Urban czuje antypatię do wszelkich sportów i nie rozróżnia klubów). Również lud prosty włączył się do licytacji, aby nie dopuścić Urbana do prezydenckiego fotela: zawiązał się społeczny komitet, który otworzył konto w celu zbierania środków. Zbigniew Gretka z Opoczna (prezes Stowarzyszenia Autorów Polskich) zaoferował w licytacji 25 555 złotych, profesor Barbara Hanuszkiewicz, wykładowca łódzkiej ASP, jeszcze więcej, bo 31 tysięcy – wszystko po to, aby uszy Urbana nie rzuciły cienia na łódzki magistrat i by Kropiwnicki nie musiał nosić teczki wypchanej dziełami Lenina. Pojawienie się jako licytanta Urbana samo w sobie uruchomiło lawinę zdarzeń, które stawiają Kropiwnickiego w sytuacji, że jak się nie obrócił, to wystawiał się na śmieszność – albo teczka do noszenia, albo heroiczny bój św. Jerzego ze smokiem-Urbanem. Jedną z największych tajemnic urzędu miasta jest to, kto był pomysłodawcą przeprowadzenia licytacji i kto wpędził Kropiwnickiego w tę śmieszną sytuację. Jeśli w najbliższym czasie nikt z najbliższego grona prezydenta Kropiwnickiego nie wyleci z roboty, będzie to znaczyło, że to sam prezydent zrobił z siebie podwójnie wykorbionego wała. JAN MUREK Pociąg Pomysł dla Łodzi. Łódź, dawnymi czasy Ziemia Obiecana i najszybciej rozwijające się miasto. Przez długi czas drugie co do wielkości w Polsce. Teraz stanowi upadłość i ruinę. Za obecnego kapitalizmu zaludnienie zmalało z 848 do 787 tys. z powodu upadku tutejszego przemysłu i ucieczki za miasto ludności walącego się śródmieścia. Łódź była ośrodkiem przede wszystkim przemysłu włókienniczego i pochodnych. Ta wytwórczość przeniosła się do Chin. Bezrobocie jest tu najwyższe spośród wszystkich dużych miast. Przekroczyło 18,2 proc. (Warszawa – 6,4 proc.). Ci, którzy pracują, osiągają dochody średnio o 40 proc. niższe niż w Warszawie. 70 proc. bezrobotnych nie dostaje zasiłku, połowa dłużej niż rok nie ma pracy. Rośnie tu i tak wysoka przestępczość (o 10 proc. 2001/2002), narkomania i alkoholizm. Zmniejsza się liczba uczniów. Kształcona w Łodzi młodzież pozbawiona jest życiowych perspektyw. Gospodarkę miejską znamionuje deficyt i nadmierne zadłużenie. Łódź może stracić wszelką zdolność do uzyskiwania kredytów. Walące się stare domy, zadłużone lecznictwo, rozproszone i przewlekłe inwestycje (oczyszczalnię ścieków buduje się od 40 lat) znamionują gospodarkę miasta. Główna ulica Piotrkowska odnowiona została przed laty jako salon Łodzi. Skupiony tu handel, restauracje, placówki rozrywkowe pobankrutowały wskutek niskiej siły nabywczej ludności. Na opiekę społeczną i inne podstawowe cele w tym roku brakuje 287 mln zł. Nędzarzom wypłaca się już tylko kilkudziesięciozłotowe zasiłki miesięczne. Liczba drobnych przedsiębiorstw maleje, wielkich Łódź nie przyciąga. Nie ma kapitału z zagranicy. Miasto umiera. Ogłaszane w Łodzi programy zaradcze to wytryski marzeń. Na przykład, że infrastruktura po łódzkim przemyśle, tania siła robocza, mnogość absolwentów szkół wyższych to czynniki, które przyciągną wielkich inwestorów z zagranicy. Ostatnio pojawiły się plany jeszcze głupsze: Amerykanie, w tym Żydzi, zainwestują miliardy dolarów, aby stare hale fabryczne i pofabrykanckie pałace zamienić w wielkie centrum handlu, kultury i rozrywki. Łudzono ludność, że spełni się to lada dzień dając tysiącom osób pracę. Ani pomyślano o tym, że hochsztaplerzy mamią takimi centrami wiele miast, bo służy im to do pozyskiwania kredytów. I że ludność Łodzi nie ma pieniędzy, które mogłaby wydawać w wielkim centrum przyjemności zapewniając tym opłacalność temu projektowi. Prawda jest taka, że Łódź straciła swoje moce miastotwórcze i stała się zbędną metropolią. Ma ona tylko jeden atut niezbywalny – położenie o 130 km od Warszawy czerpiącej siłę rozwojową ze swej stołeczności. Warszawa jest względnie zamożnym miastem-pasożytem ssącym resztę kraju. Jej rozwój przestrzenny staje się jednak nazbyt kosztowny. 130 km to zbyt wiele, aby miasta się zlały w jedną metropolię. Współcześnie jednak odległości stają się rzeczą względną. Mój realny, choć drogi pomysł dla Łodzi jest więc taki: Zbudować szybką kolej na wzór japoński czy niemiecki (francuski?) jadącą ponad 250 km na godzinę – tak aby podróż Łódź–Warszawa bez przystanku nie przekraczała pół godziny. Z tak powiązanej ze stolicą Łodzi można codziennie dojeżdżać do pracy w stolicy – choć to kosztowne. Stanie się realne lokowanie w Łodzi banków, biur wielkich przedsiębiorstw, nawet centrów rozrywki. W sensie gospodarczym, a także spełnianej roli Łódź i Warszawa tworzyłyby wspólne dwumiasto. Kolej taka to wielomiliardowa inwestycja, i to w dolarach. Pomysł wymaga obliczenia opłacalności i znalezienia źródeł sfinansowania nowoczesnego wahadłowca kolejowego. Wiele zależy od tego, czy koszty przejazdu będą niższe niż lokalizowanie miejsc pracy, biurowców i hipermarketów na obrzeżach Warszawy. Być może zgłaszam ekonomiczną mrzonkę. Jeśli tak – Łódź, moje rodzinne miasto, może tylko umierać wśród rojeń. JERZY URBAN Roczny plan zgwałcenia Kropy Wyjaśnienie Urbana dla łodzian Gdybym został jednodniowym prezydentem Łodzi, mianowałbym dyrektorem artystycznym Teatru Nowego w Łodzi Tadeusza Bradeckiego, którego pragną artyści. Ta jedna decyzja, którą miałbym prawo podjąć, niewiele jednak byłaby warta. Prezydent Jerzy Kropiwnicki znalazłby sposób na nierespektowanie jej i dalsze arbitralne narzucanie swojego faworyta. Żeby postawić na swoim, albo nominację by anulował, albo np. zmusił aktorów do wywiezienia ich własnego wybrańca na taczkach obcinając dotacje miasta dla teatru. Między innymi dlatego przerwałem licytację. Nie licytowałem wyżej, bo szkoda mi pieniędzy. Prawicowy prezydent Łodzi już ośmieszył się okazując strach przede mną, urządzając obronę miasta przed Urbanem niczem ks. Kordecki Częstochowy przed Szwedami. Żmudnie organizując zbiórkę pieniędzy, żeby mnie przelicytować. Szpital przy ul. Spornej i chore dzieci dostaną zaś swoje pieniądze, znacznie większe, niż by mieli, gdybym do licytacji nie przystąpił. Za rok do licytacji przystąpię znowu. Kropiwnickiemu trudniej będzie powtórnie zebrać forsę. I tak licytować będę każdego roku jednodniową prezydenturę i skłonię pana Kropiwnickiego do corocznego okazywania lęku i zbierania forsy. Chyba że mi się podda, ogłosi kapitulację likwidując zabawę i zajmie się poważniejszymi sprawami niż małostkowa obrona własna przed spędzeniem ze mną kilku godzin. Pan Kropiwnicki jest w potrzasku. W roku 2004 zadeklaruję od razu 40 tys., a na to, co trzeba będzie powyżej tej kwoty, urządzę w Łodzi zbiórki. Mogę też z góry sprzedać zainteresowanym biznesmenom i pośrednikom decyzję, którą będę miał prawo podjąć w 2004 r. Oferty proszę już nadsyłać do redakcji "NIE" dbając o to, aby sprawa nie wymagała akceptacji rady miejskiej. Moi prawnicy ustalili, że mogę bezkarnie sprzedać decyzję, gdyż nie jestem funkcjonariuszem publicznym. Z roku na rok dzięki mnie szpital dostawać będzie znaczącą kwotę. Nie ukrywam więc zadowolenia, że w 2003 r. jest to nie moja forsa. Nie lubię dobroczynności, więc nie chcę być filantropem. To poniża obdarowywanych. Ludziom z forsą dostarcza nienależnej władzy wyboru, czy i które dziecko wyżyje, wyzdrowieje albo też zacznie kształcić się lub jeść do syta. Wprawia to bogaczy w samozadowolenie i upewnia ich, że pieniądz nadaje im boskie właściwości. Płacę ponad 4 miliony podatku dochodowego rocznie plus podatek od dywidendy, plus od zysków z kapitału, a także VAT, podatki od zatrudniania, nieruchomości, cło, akcyzę, podatki pośrednie. Państwo, które to wszystko bierze, konstytucyjnie obowiązane jest ratować zdrowie ludziom. Powiecie, że państwu nie starcza na te i inne cele, a Urban ma i tak za dużo. To prawda. To nie ja jednak, ale pan Kropiwnicki wywalczył taki ustrój, w którym jedni zdychają, a drudzy mają luksusy. W latach 80. i wcześniej starałem się obronić i zreperować ustrój pod tym względem bardziej sprawiedliwy, ale przegrałem. Nie z mojej też winy zubożała Łódź wybrała na prezydenta swego miasta polityka prawicowego wspierającego nikczemne stosunki społeczne. "Gra na grzebaniu" "NIE" nr 6 z 7 lutego 2002 r. Fragmenty artykułu (...) Więzy między kurią a największą w Łodzi firmą pogrzebową "H. Skrzydlewska" są ścisłe od dawna. (...) Kuria zainwestowała parafialną forsę w sieć kwiaciarni i zakłady pogrzebowe Skrzydlewskiej. Łodzianie i zakłady pogrzebowe zdążyli się już przyzwyczaić do szczególnych względów firmy "H. Skrzydlewska". Jej biura są wszędzie: w szpitalach, urzędach stanu cywilnego, na cmentarzach. Halina Skrzydlewska jest dziś właścicielką największej sieci kwiaciarni i zakładów pogrzebowych w Łodzi. Ma już swoje lata, dlatego interes przejął jej syn Witold Skrzydlewski. Łódzki radny, a ostatnio główny informator "Gazety Wyborczej". (...) Sądzę, że gdyby łódzkich truposzy grzebała tylko sprzężona z kurią firma "H. Skrzydlewska", to w ogóle by nie było "skórzanej afery". Potentat pogrzebowy byłby tylko jeden, a to zapewnia zbawienną w biznesie ciszę. Na to się właśnie zanosi. (...) IZA KOSMALA Z Internetu Panu Prezydentowi odbija coraz bardziej. Pomysł ze "sprzedażą" stanowiska to kolejny przykład, że po wyborach traktuje on swój urząd jak własny, prywatny. Szczytny cel usprawiedliwia wszelkie głupstwa? Anita Najpierw Miller, potem Lepper, teraz Urban. Łódź musi być dobrą pożywką dla oszołomów, których przyciąga jak magnes. Garucha Brawo Panie Urban. Nie dość, że zasili Pan pieniążkami poważną akcję, to zastąpi Pan chociaż na jeden dzień człowieka, który nie powinien być prezydentem Łodzi! A może tego dnia zrobimy referendum prezydenckie: czy prezydentem ma być Urban, czy Kropa? (...) czerwik Urban kocham Cię. Jesteś Wielki. Powodzenia. Pół Łodzi czeka na Ciebie. Mareczek Nareszcie właściwy oszołom na właściwym miejscu. Nie lubię Urbana, jednak pomysły ma niezłe i szmalu też niezłą kupę. Szmal ten zawdzięcza takim jak proponowany szofer i cała spółka z lat ubiegłych. Dochapali się i żyją jak lordowie tyle że słoma, co zrobić z tą słomą? Krzysio Serce mi rośnie i oczyma wyobraźni już widzę fanatycznego prawicowca, usługującego J. Urbanowi, aczkolwiek wydaje mi się to mało prawdopodobne, by COŚ pokroju p. Kropiwnickiego, w sposób godny, było w stanie dotrzymać słowa przez siebie wypowiedzianego. Pan ów od dnia objęcia urzędu prezydenta zajmuje się głównie obsadzaniem stanowisk pokrewnymi jemu duszami, tzn. katolickimi nienawistnikami. (...) To będzie piękny dzień dla Łodzi i niewątpliwie – historyczny. Jerzy Tur Niech Urban "rządzi i dzieli" , a p. Kropiwnicki kawkę podaje, szmatką kurze powyciera... ;) he, he, he – tylko mam pytanie, czy jednodniowy Prezydent Łodzi też będzie w tym dniu pracował w niepełnym wymiarze godzin jak p. Kropiwnicki, który ponad połowę czasu spędza na prowadzeniu wykładów (za ciężką kasę) na uczelniach?, zamiast pracować na rzecz Łodzi. Po prostu dla p. Kropiwnickiego jest to tylko kolejna partyjna synekura, dzięki której wyciągnie z zapaści finansowej ZChN i swoich kolesi, a kasa i tak trafi do kościelnego hospicjum pewnikiem... antyklerykał (...) Kropa prezydent i Urban redaktor razem na Pietrynie! Bardziej nie można ukarać prezydenta miasta za wygranie wyborów, za dyrektora w Nowym, za doradców, za Michaluka i podobnych i za inne rzeczy, które pewnie nas czekają za jego kadencji!!! (...) Polsko PATRZ na Łódź to DZIWNE miasto, ale jakie ciekawe!!!!!!!! jacomir Tego Pan Prezydent nie przewidział... :-) Urban, ta świnia narodowa, na jeden dzień stanie się najważniejszą osobą miasta. Groteska! No, ale cóż, za błędy trzeba płacić. Mam nadzieję, że Pan Kropiwnicki godnie sprawować będzie tego dnia swą funkcję... asystenta Prezydenta (tfu!) Urbana hi, hi. chochlik Chętnie wesprę ten szczytny cel wpłacając lub sms na konto p. Urbana. A swoją drogą to co na to kler, jutro jest niedziela i może pójść taca. wiktor Niestety jak zwykle ma [Urban] dużo racji w swojej wypowiedzi. Można Go lubić lub nie, ale nie można powiedzieć, że jest głupi. Jego błyskotliwe wypowiedzi świadczą o Jego nieprzeciętnej inteligencji. A że używa jej na własne potrzeby, no cóż jego prawo. Można śmiało powiedzieć, że gdyby nie Jego udział w licytacji, jej kwota nie wyszłaby ponad 10 tys. zł. zibi [Urban] dba, żeby jemu było dobrze. Jest kawał xxxx w białych rękawiczkach. Oburzona Nie jestem znajomą "Kropy" ani starą dewotką, ale szlag mnie trafia, że taka kreatura jak Urban może zasiąść w fotelu prezydenta mojego rodzinnego miasta. Trzeba mieć klapki na ślepkach, żeby nie wiedzieć, dlaczego to robi. br Chciałbym zobaczyć te 31 tys. które ma przekazać biedna P. Profesor? (...). lukas Brzydzę się działalnością Urbana. Szanuję Kropiwnickiego, ale tym razem na jego własną prośbę Urban jest górą. Vicia I tym razem kato-polak chyba się przeliczył. Chwała bogom wszelkim za kogoś takiego jak Urban. Mam nadzieję, że przez te kilka godzin nie zarazi się katolicką nienawiścią. Urban – trzymaj się! Tomasz Niewierny Urban nigdy cię nie lubiłem, ale jajcarz to ty jesteś, ha, ha, ha. antykomuch (...) Mój pomysł społecznej zbiórki pieniędzy i otworzenie specjalnego konta (subkonto szpitala) pozwala na podbicie licytacji. I niezależnie kto wygra, zebrane pieniądze pozostaną na koncie szpitala. Jeśli wygra Pan Urban, to za satysfakcję bycia prezydentem zapłaci maksymalnie dużo. (...) uczestniczka licytacji A co by było, gdyby licytację wygrał jakiś "szef gangu". (...) Ta funkcja nie powinna być na sprzedaż. A niezapomnijcie rozliczyć tej Pani z publicznej zbiórki pieniędzy. Żeby nie było jak z ks. Rydzykiem i zbiórką na ratowanie Stoczni Gdańskiej. Sceptyk To jeszcze nie dno, ale już bardzo blisko. Burak i swołocz prezydentem miasta w CENTRUM EUROPY. Jak nisko upadła Rzeczpospolita Polska, że sprzedaje swe urzędy na targowisku próżności. Jacek M. Urban chciał zakończyć niesmaczny spór w łódzkim teatrze wszczęty przez Kropiwnickiego, mianując dyrektora akceptowanego przez aktorów. Przywołany na ratunek pupilek Kropiwnickiego – ma zamiar przez dofinansowanie klubów piłki kopanej promować rozwój łódzkiego kibolstwa. Rażąca różnica w kulturze osobistej. abuj (...) to kolejny samobój Kropy, bo jeżeli Pan Skrzydlewski utopi podatki sportowe, to miasto straci na tym dużo więcej niż wpływy z licytacji. Ale cóż sprzedał auto, sprzedał fotel, sprzedał teatr, ot sprzedajna jego mać. oroboros (...) Gdyby nie rywalizacja z Urbanem, to dzieci nie otrzymałyby takich pieniędzy, więc niech nie robi Skrzydlewski z siebie gołębia, bo jest sępem. krystyna (...) Tylko Urban jest zwycięzcą, bo dzięki niemu aż tak dużo musiał dać Grabarz i już publicznie płacze, że tak dużo. Misia Wreszcie będziemy mieli oficjalny pogrzeb miasta Łodzi. W końcu Skrzydlewski na tym zna się najlepiej, a śmierć miasta jest chyba poza dyskusją. slavek Urban! jak mogłeś??? jesteś bez honoru!!! członek Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak krwi arabskiej Kują uparcie arabskie słówka. W wolnych chwilach zaglądają do meczetów. Na arabistyce Uniwersytetu Warszawskiego oblężenie – w tym roku 20 chętnych na jedno miejsce. Napór na kursy językowe Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Arabskiej. Wyższa Szkoła Psychologii Społecznej otwiera Szkołę Arabskiego. Polacy zapałali miłością do Arabów – potwierdzają zgodnie zawodowi arabiści. Dzięki wojnie irackiej. Arabskiego uczą się biznesmeni zwabieni mirażem irackich sezamów. Potencjalni bezrobotni absolwenci uczelni marzący o stabilizacji życiowej w polskiej "strefie stabilizacyjnej". Żołnierze, policjanci, kuglarze. Przyszli kolonizatorzy wiedzą, że należy być okupantem miłym i grzecznym. Chamstwo ani poniżanie narodu okupowanego nie popłaca. Jeśli kraść, to z zachowaniem minimum przyzwoitości. Wpierw zapytać w ojczystym języku rabowanego, czy zechciałby się podzielić posiadanymi dobrami. Jeśli gwałcić, to uprzejmie wyjaśniając zainteresowanej, że takie są odwieczne prawa wojny i okupacji. A po gwałcie prze-prosić i zaproponować ewentualne odwiezienie do domu. Przyszli okupanci wiedzą, że miłością bliźniego i godnością osobistą więcej się zdziała niż bagnetem i butą. Stąd chęć poznania zwyczajów, religii, języka. Wojny zbliżały narody. Rzymianie ulegali czarowi Egiptu i Grecji. Podbiwszy Chiny Mongołowie z biegiem lat schińszczeli. Czy Polacy zarabieją po okupacji Iraku? Niejeden już marzy o tym, aby poczuć się we własnym domu jak arabski macho. Kochamy Arabów coraz bardziej. Ciekawe, jakby było z innymi nacjami? Polacy tradycyjnie oskarżani są o antysemityzm, wrodzoną wręcz niechęć do Żydów. Czy ewentualna prewencyjna wojna z Izraelem, państwem posiadającym broń masowego rażenia, a potem okupacja Ziemi Obiecanej wywołałyby u nas falę filosemityzmu? Modę na pejsy, czulent i dodatkowe świąteczne dni wolne od pracy? W czasie gdy jedni uczą się arabskiego i przymierzają swym kobietom czadory, inni biadolą na łamach "Wyborczej". Biadolą, bo znowu wyszło z badań, że większość młodych ludzi, zwłaszcza absolwentów wyższych uczelni, frustruje się marnymi krajowymi perspektywami i chce wyjechać. Prysnąć na emigrację. I od razu bicie w żałobne dzwony. Czemu nie mogą tu pozostać, kraj wzbogacać? Dzwony głośne, bo puste. A czemu nie mają wyjeżdżać? Przecież większość młodych Duńczyków czy Anglików narzeka na marność perspektyw w swoim kraju, kiepską pogodę (w Hiszpanii jest cieplej), deklaruje też chęć opuszczenia zezgredziałej ojczyzny. Przecież rozwój naszej cywilizacji to przemieszczanie się, stałe migracje. Już głębokośredniowieczni Normanowie odkryli, że bezrobotni rycerze szybko spiskują przeciwko władzy i lepiej wysłać ich do Europy, nawet dotując im okręty. Gdyby nie sfrustrowani brakiem perspektyw Hiszpanie, nie byłoby Ameryki Łacińskiej. Dziś sfrustrowani Latynosi podbijają od środka USA, podbite już przez europejskich emigrantów 300 lat temu. Niedawno, przy okazji pogawędki z ambasadorami Japonii, Malezji, Korei Południowej uświadomiono mi, że siła Polski postrzegana jest także przez pryzmat licznej emigracji, polskich skupisk na całym świecie. Bo to przecież polskie lobby. Jakie to lobby – nie dopowiedziałem. To częściej salon odrzuconych, obrażonych i sfrustrowanych rzadkimi wyrazami miłości wysyłanymi z kraju. Saloniki niespełnionych polityków, pragnących stamtąd walczyć o władzę w kraju, zamiast próbować tam wpływy swe zyskiwać. Polska, niezależnie od ekipy aktualnie rządzącej, nie dorobiła się racjonalnej polityki emigracyjnej ani migracyjnej. Nie wiemy, jak zagospodarować pragnących osiedlić się u nas cudzoziemców i jak wykorzystywać emigrantów. Bo u nas w powszechnej opinii nadal wzorem jest państwo jednonarodowe. Bez emigrantów, mniejszości narodowych, bez migrantów. Państwo, jakiego nigdzie w świecie nie ma. Poza jednym: Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie warto " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik na wierzch wypływa Czy pozostawiona przy życiu ośmiornica dopadnie nieustraszonego pogromcę swych sióstr prokuratora Kazimierza Olejnika. W cyklu ubiegłorocznych publikacji ("NIE" nr 17, 18, 19, 23, 31) udało się nam nadwątlić jedną z najbardziej medialnie nadętych spraw w RP – tzw. łódzką ośmiornicę. Zszargaliśmy dobre imię świadka koronnego podając do wiadomości sądu kilkanaście jego przestępstw zatajonych przez prokuraturę. Ujawniliśmy zapisy kaset magnetofonowych, których treść tworzy wrażenie manipu-lowania sprawą przez łódzką policję i prokuraturę. Niedługo po rozmowie, jaką o przygotowywanej publikacji odbyłem z wysoko postawionymi oficerami KG i KW Policji w Łodzi, porwana została żona naszego informatora. Jedyne, na co zdobyli się łódzcy stróże prawa, to puszczenie do mediów informacji, że jest to "samoporwanie" i próba redakcji "NIE" zwiększenia sprzedaży. Kobitę uwolniono, sprawców zamknięto, ale nastąpiło to dopiero po włączeniu się w akcję MSWiA. Potem mieliśmy "ośmiornicę cmentarną" – handel zwłokami, "ośmiornicę szpitalną" – mordowanie noworodków, "zbrojne ramię ośmiornicy" – grupę bandziorów, które to ramię było uzupełnieniem "gospodarczego ramienia ośmiornicy" – oszustów. Wszystkie "ośmiornice" kojarzone są z nazwiskiem ich pogromcy – prokuratora Kazimierza Olejnika. Kolej na "ramię ośmiornicy", o którym prokurator jakoś nie chce mówić. Wszystko zaczęło się w kwietniu zeszłego roku, kiedy to do łódzkiego aresztu trafiła rodzina znanych i bogatych biznesmenów – państwo G. Byli i są naprawdę dziani: luksusowy dom, ogromna hurtownia chemiczna, produkcja znanego na rynku kleju. Biznesmeni wiedzieli, że coś ich dotknie, bo ponoć zapowiedział im to były wspólnik, z którym procesują się o prawo do nazwy kleju. Ich czujność wzrosła, gdy dowiedzieli się, że zapuszkowania ich podjął się podinspektor Karol P. z łódzkiego CBŚ. Czujność ta okazała się jednak zbyt mała, bo w końcu glina zgarnął wszystkich: głowę rodziny – Krzysztofa, jego żonę – Wiesławę, siostrę – Marię i syna – Piotra. Zarzuty: kombinacje podatkowe, w tym wyłudzenia podatku VAT. Rodzinę stać było na adwokatów, otoczyli się więc całą ich grupą. Palestra łódzka ma do siebie to, że jest mało robotna i mało twórcza. Nie wynika to jednak z braku wyobraźni czy lenistwa, lecz z pragmatyzmu. Wszyscy wiedzą, że miastem tak naprawdę rządzi prokuratura, radzili więc: dajcie coś Olejnikowi. Chodziło oczywiście o informacje, nie łapówkę. Kto jak dawał, można przypuszczać po kolejności, z jaką wychodzili z aresztu. Po miesiącu wyszła żona – Wiesława, chwilę po niej siostra bossa – Maria. Syn Piotr przegarował 6 miechów, a głowa rodu, czyli pan Krzysztof – 9 miesięcy. Tym czymś, co rodzina dała prokuraturze, była głowa naczelnika łódzkiej skarbówki – Lecha M. Trafił do aresztu w sierpniu 2002 r. i posiedzi w nim przynajmniej do końca lutego 2003 r. Może nawet dłużej, bo naprawdę ma o czym mówić. Zarzut: odstępowanie od czynności w zamian za korzyści materialne, czyli łapownictwo. Pan naczelnik również posłuchał adwokatów i również postanowił dać coś prokuraturze. Wskazał otóż swojego pośrednika, czyli osobę załatwiającą z nim delikatne sprawy klientów. Pośrednikiem okazał się jeden z najbardziej wziętych łódzkich adwokatów, były działacz UW, a nawet były wiceprzewodniczący Rady Miasta – mecenas Grzegorz Ł. Zarzuty stawiane panu mecenasowi są poważne. Dotyczą nie tylko prostego pośrednictwa między klientami i skarbówką, ale informowania wszystkich zainteresowanych (oczywiście nie za darmo) o podjętych i mających nastąpić działaniach łódzkiej prokuratury i policji. Pan Grzegorz nie potrzebował adwokata, by doradził mu, co zrobić, aby szybko wyjść, dlatego wyszedł po 12 godzinach. Wskazał swojego informatora. A był nim jeden z najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników prokuratora Olejnika – prokurator Wiktor C. Pana prokuratora chroni immunitet i przyjaźń z wpływowym szefem. Do pierdla nie trafił. Został jedynie zawieszony. Sprawa zrobiła się śliska, bowiem zawieszony prokurator ma na swoim koncie spektakularne sukcesy: razem z prokuratorem Olejnikiem rozwalał "ramię winiarskie łódzkiej ośmiornicy". Opis działania tego "ramienia" nie jest tu najistotniejszy. Dość powiedzieć, że chodziło o znaczne kombinacje podatkowe. Sprawa szła ku wyciszeniu, nikomu bowiem nie zależało na ośmieszeniu pojęcia "ośmiornica". Miał być sukces, to jest! Ale nagle w Łodzi gruchnęła wieść, że ma się zwolnić stołek komendanta wojewódzkiego policji. A chrapkę na niego miało aż trzech gliniarzy: Andrzej K., Andrzej W. i Leszek M. Pierwszy z zawodów odpadł Andrzej K. Koledzy precyzyjnie wyliczyli mu, że kiedyś za 1/3 wartości kupił od firmy, której pomagał, Hondę Acord, buduje willę nad zalewem Jeziorskim, jego synek student posuwa nowym Nissanem Micrą, żona nowym Matizem, a on sam Fordem Mondeo. Andrzej K. wycofał się z zawodów i rozchorował. Po wyzdrowieniu zamierza zrezygnować z pracy w policji i rozpocząć nauczanie młodzieży, wykorzystując do tego zrobiony w rekordowym czasie doktorat. Na placu boju pozostali: szef łódzkiego CBŚ – Leszek M. i zastępca komendanta wojewódzkiego Andrzej W. W rezultacie rozgrywek między tymi zawodnikami zrobiło się w Łodzi tyleż groźnie, co zabawnie. Ktoś złośliwy zakapował do Warszawy, że Andrzej W. darzył, za odpłatnością, szczególnymi względami znanego łódzkiego złodzieja samochodów "Marka". Ponadto ochraniał handlarzy wódą, papierosami i płytami na rynku bałuckim. Na domiar złego kupił w Chorzelach dom z "dożywotnikiem" (wartość – 300 tys. zł) i tak dopiekł owemu "dożywotnikowi", że ten musiał uciec do córki. Ustalenia potwierdziły jedynie transakcje z domem. Leszek M. nie cieszył się zbyt długo tą przewagą. Ktoś wystawił najbliższego współpracownika szefa łódzkiego CBŚ – podinspektora Karola P. Złośliwcy wykazali, że zwierzchnik pana Karola, czyli Leszek M., krył bogactwo swego podwładnego i biznes, który miał kręcić. Do bogactwa zaliczyli: mieszkanie, 2 samochody i ponoć luksusowy jacht. Posunęli się jednak zbyt daleko, bo opisali jego biznes. Razem ze wspólnikami miał kupować od jednej z łódzkich firm rozcieńczalnik, destylować go na Mazurach i sprzedawać jako spirytus tym łódzkim firmom, które robiły w branży winnej. Wskazówki były tak precyzyjne, że wielokrotnie odznaczany oficer CBŚ tuż przed Bożym Narodzeniem trafił do pierdla. Żeby było jeszcze śmieszniej, aresztowany podinspektor Karol P. jest tym samym, który w kwietniu zapuszkował rodzinę G. Głowa rodu wychodziła na wolność mniej więcej wtedy, gdy do dołka trafił gliniarz. Czy pomachali sobie, gdy się mijali, nie wiem. Ale nie wszystko tu jest tak śmieszne. Karol P. odznaczany był oczywiście za wybitne sukcesy. Najwięcej z nich odnotował działając przy okazji "winnego ramienia ośmiornicy", gdzie jego partnerem był właśnie bliski współpracownik prokuratora Olejnika – zawieszony prokurator Wiktor C. Śledztwo zaczęło potwierdzać, że do pierdla niekoniecznie trafiali wszyscy ci, którzy powinni. A o zatrzymaniach decydował nie kto inny, tylko prokurator Kazimierz Olejnik. Wystarczy sięgnąć do wycinków prasowych sprzed 3 lat i już wiemy, że czuwał nad wszystkim. Wychodzi jednak na to, że gra z "winną ośmiornicą" szła wg schematu: dwaj ludzie Olejnika uwalali konkurencję destylacyjnego biznesu jednego z nich! Sprawa ciągle się rozwija, nadzór nad nią przejęła Prokuratura Krajowa. Nie obawiajcie się jednak, że zakończy się pełną kompromitacją całego łódzkiego aparatu ścigania. Nie sądzę, aby Prokuraturze Krajowej na tym zależało. Ściągnięto bowiem do Warszawy na zydel zastępcy prokuratora generalnego wybitnego fachowca od przestępczości zorganizowanej. W połowie stycznia został nim pogromca łódzkiej "ośmiornicy" – pan Kazimierz Olejnik. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Seks na pół gwizdka Nie jest to pierwsze rozczarowanie, które sprawił nam rząd Millera. Ale tym razem nie ma dla niego okoliczności łagodzących typu dziura budżetowa, czy trudne dzieciństwo ministrów. Za seksualną niewiedzę państwo płaci potem zasiłki. W marcu wiceminister edukacji Włodzimierz Paszyński wyznał w Radiu "Zet", że rząd opracował i od dwóch miesięcy konsultuje z Episkopatem dokument w sprawie wprowadzenia do szkół wychowania do życia w rodzinie. Jakiego wprowadzenia?! "Wiedzę o życiu seksualnym człowieka", przemianowaną potem przez Buzkowych na "Wychowanie do życia w rodzinie", wprowadził do szkół minister Jerzy J. Wiatr we wrześniu 1997 r. Nowy program tego przedmiotu wprowadza się cichcem, od tyłu, od strony kruchty: nikt oficjalnie nic nie wie, ale biskupi już wiedzą, i to od dwóch miesięcy! Żadnych innych konsultacji, żadnej dyskusji publicznej nie ma. I cóż orzekła narodowa wyrocznia w sprawach seksu, grono zasuszonych w celibacie fluorescencji? Bepe Pieronek przyznał łaskawie, że w kwestii wychowania seksualnego rząd wyraził opinię podobną do prezentowanej przez Kościół. Abepe Życiński wykazał jednak większą czujność: niepokoją go niektóre działania Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu w tej sprawie. Biskupi dwugłos dowodzi, że MENiS proponuje jakieś minimalne zmiany, którymi woli publicznie się nie chwalić, Kościół natomiast gotów jest je przełknąć. Gdyby szykowała się prawdziwa rewolucja w szkolnej edukacji seksualnej, już byśmy mieli lawinę parafialnych protestów, publiczne modły, darcie szat i ogólny wrzask. Czyli to, czego rząd Millera boi się jak diabeł święconej wody. Zabezpieczywszy sobie tyły ukłonem przed czarnymi, 26 lutego 2002 r. minister Łybacka klepnęła nowe podstawy programowe kształcenia ogólnego, w tym także wychowania do życia w rodzinie. Jak przedtem, w podstawówce i gimnazjum ma ono być jednym z trzech modułów ścieżki edukacyjnej "Wiedza o społeczeństwie", w szkołach ponadgimnazjalnych natomiast – odrębnym przedmiotem. Jeśli ktoś wziął pieniądze za opracowanie tej podstawy programowej, to powinien je oddać. Gołym okiem bowiem widać, że 80 proc. zerżnięto z identycznego dokumentu ekipy Handkego/Wittbrodta, czasem dla niepoznaki zmieniając parę słów. Uchował się w całej krasie charakterystyczny język i styl katolickich uświadamiaczy: integralna wizja seksualności człowieka, główne funkcje płciowości – budowanie więzi i rodzicielstwo – czyli to, co oczekująca konkretów młodzież uważa za chrzanienie kotka za pomocą młotka. Tak wyedukowany w ten sposób małolat powinien wnosić pozytywny wkład w życie swojej rodziny oraz korzystać ze środków przekazu w sposób selektywny, umożliwiający obronę przed ich destrukcyjnym oddziaływaniem, a także okazywać szacunek innym ludziom, doceniać ich wysiłek i pracę. Niech docenia. Ale czy będzie umiał założyć prezerwatywę? Zmiany są kosmetyczne. Do zadań szkoły dopisano informowanie o systemie poradnictwa dla dzieci i młodzieży. Tym też chwalił się we wspomnianym wywiadzie Paszyński: Młody człowiek musi wiedzieć, gdzie szukać pomocy lub zadawać pytania. Już widzimy 14-letniego Jasia z Koziegłów, jak jedzie do poradni w mieście wojewódzkim, żeby zapytać, czy "mokre sny" są normalne... Owszem, program dla gimnazjów "wydoroślał" – mówi o sprawach wcześniej zarezerwowanych dla 17–18-latków, jak inicjacja seksualna czy zapobieganie ciąży. Sprytny manewr odesłania młodzieży do poradni pozwala jednak szkole nie wnikać w kłopotliwe szczegóły. Dawniej trzeba było wkuwać argumenty biomedyczne, psychologiczne i moralne za inicjacją w małżeństwie – teraz już tylko ryzyko wczesnej inicjacji. Prawie na jedno wychodzi. Zamiast znaczenia akceptacji płodności własnej i współmałżonka dla prawidłowej więzi małżeńskiej jest teraz płodność – wspólną sprawą mężczyzny i kobiety. Doszła też tolerancja wobec odmienności kulturowych, etnicznych, religijnych, seksualnych, wcześniej nie do pomyślenia. Ale to ogólniki, które konkretyzują się dopiero na lekcjach. I w podręcznikach. Jedno spojrzenie na spis treści pozwala bezbłędnie odróżnić podręcznik normalny od katolickiego. Normalny, owszem, wspomina o miłości i odpowiedzialności, ale nie stroni od konkretów typu: erekcja i impotencja, wytrysk i orgazm. Katolicki traktuje o rodzinie – wspólnocie ducha, serca i myśli (...) godności przekazywania życia (...) personalistycznej koncepcji miłości Jana Pawła II. W normalnym pełno jest zdjęć i rysunków przedstawiających bez osłonek a to strefy erogenne u płci obojga, a to łechtaczkę lub nawet bogaty wybór występujących w przyrodzie skrzywień penisa. Katolicki ilustrowany jest obrazkami, na których zakochane pary trzymają się wyłącznie za ręce, nowożeńcy wprowadzają się do uroczych domków, ciężarne głaskane są po brzuchu przez zadowolonego z siebie sprawcę ciąży, niemowlęta figlują na kocykach, szczęśliwe rodziny spacerują wśród kwiecia itp. Tego rodzaju gnioty, sto razy obśmiane przez laickie media, nadal figurują w wykazie podręczników. Nie dostąpiło jednak tego zaszczytu "Nowoczesne wychowanie seksualne" Zbigniewa Lwa-Starowicza i Kazimierza Szczerby, najlepsza jak dotąd pozycja na rynku. Spośród pięciu podręczników dla gimnazjum zmieniono trzy, naszym zdaniem na lepsze. Uchowało się jednak dzieło pod redakcją Teresy Król pt. "Wędrując ku dorosłości". Pełno w nim rewelacji typu: 86 proc. gwałcicieli karmiło się pornografią, młodzieńczy onanizm powoduje zaburzenia w pożyciu małżeńskim (dobrze, że nie uwiąd rdzenia, jak kiedyś straszyli autorzy katoliccy); prowadzenie obserwacji cyklu zapewnia kobiecie życie bez stresu, aborcja wpędza w depresję itd. Wykaz podręczników dla liceów i techników w ogóle się nie zmienił. Otwiera go dzieło trzech par małżeńskich, dyletantów po kościelnych kursach – Grabowskich, Niemyskich i Wołochowiczów – pt. "Zanim wybierzesz", które ostrzega przed tamponami O.B. (bo psują dziewictwo) i namawia do wytwarzania ekologicznych podpasek ze starych szmat. Jest tu także "Wychowanie do życia w rodzinie" prof. dr hab. Marii Ryś, która odkryła, że 40 proc. kobiet stosujących środki antykoncepcyjne zapada na oziębłość płciową. I tylko jedna normalna niekatolicka książka – "Kocha, lubi, szanuje" Zbigniewa Izdebskiego i Andrzeja Jaczewskiego. Dla liceum profilowanego przewidziano ciąg dalszy "Wędrując ku dorosłości". Bez alternatywy. Jeśli jedni twierdzą, że pigułka antykoncepcyjna rujnuje zdrowie, drudzy zaś, że jest generalnie nieszkodliwa, to jaki można tu osiągnąć kompromis? Przyjąć, iż pigułka powoduje drobne dolegliwości? Czy pogodzić się z tym, że edukacja będzie dwutorowa: dla części uczniów – obiektywna wiedza naukowa, dla reszty – brednie? Można dać małolatom do wyboru podręczniki reprezentujące różne opcje światopoglądowe. Niech poznają bełkot katolicki typu: Czystość jest formą aktywności zmierzającą do integracji obydwu elementów płciowości: ciążenia płci ku sobie i płodności ("O miłości, małżeństwie i rodzinie", opracowała Maria Ryś). I dla równowagi poczytają "Nowoczesne wychowanie seksualne": Niektórzy ludzie osiągają stany orgazmopodobne, upajając się rozważaniami o duchowej stronie seksualności i płci. Ale nikt przytomny nie umieszcza w programie szkolnym sprzecznych informacji o faktach z dziedziny medycyny i biologii! Czy to nauczyciel, stosownie do swego światopoglądu, będzie wybierał podręcznik? I kto w ogóle będzie uczył tego przedmiotu – stara kadra, po studiach z zakresu nauk o rodzinie (które istnieją jedynie na uczelniach katolickich) albo po kursach kwalifikacyjnych w ośrodkach doskonalenia nauczycieli, w czasach Buzka oddanych w pacht "opcji prorodzinnej"? Ani na te, ani na inne pytania MENiS nie raczyło nam rzeczowo odpowiedzieć. Nowe w oświacie pod berłem SLD to na razie tylko zamieszanie z maturami. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Latające prochy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poselskie pisanki W sejmowym "Przewodniku" każdy poseł podaje, co potrafi poza barem. Wykształcenie Poseł Adam Bielan (PiS) deklaruje wykształcenie średnie, a kreśląc swą karierę polityczną pisze, że w 1995–1998 członek Niezależnego Zrzeszenia Studentów, 1996–1998 – przewodniczący, a także od 1998 członek European Democrat Students, 1999–2000 – wiceprzewodniczący. Świadczy to o tym, że gdy Bielan został szefem studentów w kraju i w demokratycznej Europie, nie miał już zupełnie czasu na studiowanie. Ujmująca jest zgodność nazwiska posła Stanisława Papieża (LPR) z jego wykształceniem. Ukończył on Papieski (własny?) Wydział Teologiczny w Krakowie. Martyrologia Do internowania w stanie wojennym przyznaje się na 460 posłów już tylko Artur Balazs (SKL), Witold Hatka (LPR), Adam Szejnfeld (PO) i Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO). Ta skromnie podając "Internowana na krótko". Każdy, kto dłużej przebywał z panią posłanką, nie dziwi się, że tak szybko ją wypuścili. Pozostali internowani: Celiński (SLD), Kaczyńscy (PiS) wstydzą się tego. Do tej paczki doliczyć można jeszcze Krzysztofa Oksiutę (SKL), który dramatycznie przypomina swoje dni chwały schwytany w drukarni uciekł w kwietniu 1984 r. i ukrywał się do amnestii w lipcu 1984 r. Zawsze to trzy miesiące poza domem. Na drugim biegunie jawią się prześladowani ekonomiczno-politycznie, ofiary transformacji. Poseł Bronisław Cieślak (SLD) w swą biografię polityczną tak wpisał: 1991–1993 bezrobotny, a Bohdan Kopczyński (LPR): w 1981–1983 bez pracy, bo zwolniony z wojska. Tu pacyfistycznie nastawiona młodzież nie wie, czy to jeszcze represja polityczna, czy już radość życia. Umiejętności Okazuje się, że Sejm to mrowisko ludzi upatentowionych. Grażyna Ciemniak (SLD) jest współautorką 4 patentów i trzech licencji know-how, Włodzimierz Czechowski (Samoobrona) trzech patentów i pięciu wzorów użytkowych w zakresie mechanizacji górnictwa, Janusz Lisak (UP) ma dwa patenty, podobnie Józef Skowyra (LPR) i Michał Sosnowski (SLD). Gdyby się wzięli do racjonalizatorskiej roboty, to mogliby np. przerobić Sejm na basen. Wtedy mógłby się wykazać Jerzy Muller (UP), który do politycznej biografii wpisał sprawność: ratownik wodny. W ogóle gdyby Sejm przestał zajmować się tym, co robi najgorzej, czyli produkcją ustaw, mógłby spokojnie przekształcić się w wielobranżową spółdzielnię usług różnych. Wielu posłów o politycznych biografiach zaznacza swe "uprawnienia". I tak Grażyna Ciemniaj (SLD) może przekształcać własnościowo przedsiębiorstwa, Zbigniew Musiał (SLD) jest likwidatorem i syndykiem masy upadłościowej, Piotr Mateja (PO) ma uprawnienia budowlane, Stefan Stuligrosz (PO) uprawnienia państwowe: geodezja i kartografia, wycena nieruchomości, a Cezary Stryjak (SLD) uprawnienia klezmerskie, bo wpisał założyciel i kierownik zespołu muzycznego (muzyka country) "Fair Play". To wszystko nic w porównaniu z uprawnieniami Jerzego Dziewulskiego (SLD). To licencjonowany specjalista do walki z terroryzmem, posługiwania się bronią palną spe-cjalnego przeznaczenia, kierowania pracami przy użyciu bojowych środków minerskich, wyszukiwania i neutralizacji środków i urządzeń wybuchowych. Odbył szkolenia w USA, Francji, Niemczech, Anglii i Izraelu. Twórczość Książek i innych dzieł napisali posłowie w swoim życiu politycznym całe tony. Można by spokojnie Sejm zamienić na stołówkę związku literatów. Najskromniej przedstawia się jako twórca minister kultury poseł Andrzej Celiński (SLD) prezentujący się jedynie jako autor 250 artykułów i felietonów w prasie, głównie gospodarczej (niektóre tłumaczone na łącznie 11 języków, w tym tak egzotycznych jak urdu). Znacznie większy dorobek ma poseł Kazimierz Marcinkiewicz (PiS) autor książki "Pracowitość i uczciwość w polityce". Literaturą para się też poselsko-pisarska rodzina Giertychów. Maciej, ojciec, jest doktorem habilitowanym z genetyki roślin i autorem takich pozycji jak: "Dmowski czy Piłsudski", "Nie przemogą!", "Zagrożenie duchowe". Roman, syn, autor książki "Lot orła" nie jest ornitologiem, lecz adwokatem z zawodu. Ideowość swej partii wspiera poseł Marek Jurek (PiS) dziełem "Reakcja jest objawem życia". O prestiż PSL dba poseł Józef Zych przypominający w politycznej biografii swe fundamentalne dzieło "Wypadki w drodze do pracy i z pracy". Zaś poseł Jerzy Wenderlich (SLD) napisał książkę "Jak zostać ministrem?". Wenderlich to jeden z baronów SLD. Jego koledzy widać poradnik przeczytali, bo ministrami zostali. Autor nie. Znaczenie dla sylwetki politycznej posła miewają też pokrewieństwa. Witold Hatka (LPR) potwierdza swe kompetencje polityczne informacją bliski krewny Stanisława Mikołajczyka. W razie długotrwałego, korkociągowego stresu są w Sejmie RP do dyspozycji specjaliści od odtruwania: poseł Waldemar Borowczyk (Samoobrona) – Przewodniczący Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, i posłanka Ewa Kralkowska (UP), której trampoliną polityczną była miejska komisja antywódkowa. Autor : Z.N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hołd press Organ tow. Króla "Wprost" publikuje tekst pod eleganckim i subtelnym tytułem "Lewicowi idioci". Lewicowymi idiotami są oczywiście ci słynni Amerykanie, którzy nie popierają wojny w Iraku. Wybitni intelektualiści, pani redaktor Justyna Kobus i pan redaktor Agaton Koziński, bez litości rozprawiają się z takimi idiotami jak Kurt Vonnegut, Robert Altman czy Noam Chomsky. Zbliżająca się rozprawa z Saddamem Husajnem wywołuje wśród lewicowych artystów prawdziwa histerię, jakby niczego się nie nauczyli z zauroczenia komunizmem Sartre’a, Picassa, Wellsa, Shawa czy Malraux. Antykomunistyczna, antylewicowa, antypacyfistyczna postawa pani Kobus i pana Kozińskiego jest twarda jak okucia kowbojskich butów i brzydzi się kompromisem. Prosowieckie sympatie Hollywood w 1950 r. sprowokowały do kontrakcji senatora Josepha Mc Carthy’ego – piszą państwo K+K. To dokładnie ta sama optyka, która każe uważać, że zgwałcona kobieta sama jest sobie winna, bo sprowokowała gwałciciela głębokim dekoltem. Ale to małe miki w porównaniu z entuzjazmem, którym żurnaliści "Wprost" wykazują się wobec wojny w Wietnamie. Po trzydziestu latach od tamtej rzezi pogląd na temat jej celowości i sensu, zarówno w USA, jak i w świecie, jest dość jednorodny. Ale państwo K+K mają inne spojrzenie. Użalający się nad Saddamem lewicowi artyści niczego nie nauczyli się z doświadczeń Jane Fondy – konstatują surowo. Otóż Jane Fonda protestowała przeciwko wojnie w Wietnamie i dopiero w latach 90. zrozumiała, że była marionetką w rękach komunistów i wyraziła skruchę. Jest niemal pewne, że gdyby dzisiejsi obrońcy Husajna żyli w latach 50., głosiliby zapewne – jak Sartre – że gułagi to wymysł imperialistycznej propagandy – wyrokuje personel tow. Króla. Sami stosują inną metodę – nie nazywają dwóch milionów irackich ofiar amerykańskiego embarga wymysłem komunistycznej propagandy. Po prostu przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Całkiem, jak lewicowe władze III RP. Czyż nie jest pięknie, kiedy starzy towarzysze znowu jednoczą się we wspólnym froncie, aby dać wyraz niezłomnej przyjaźni narodu polskiego i amerykańskiego i bezwzględnej lojalności wobec przywódcy wolnego świata? AWŁ Tego jeszcze w politycznej historii III RP nie było. Arcykatolicki "Tygodnik Solidarność", ten etosowy, dokopał idolowi etosowych mediów abepe Józefowi Życińskiemu. Za uczestnictwo we froncie propagandowym, prounioeuropejskim. Publicysta solidarnościowy Waldemar Życiński zniesmaczony unijną agitacją abepe sprowadził go do parteru. Życiński może sobie za UE agitować, ale jako zwykły obywatel, nie jako hierarcha katolicki. Tym samym "Tygodnik Solidarność" staje w jednym szeregu z antyklerykałami tygodnika "NIE", ruchu NIE i radykałami z SLD. Deklaruje, że wara hierarchom Kościoła kat. od polityki. Z. N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bóg po wyroku " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Święta zarżnięta a uśmiechnięta Naszej TVP polecamy włoski film Marco Bellocchia "Godzina religii", który brał udział w 55. konkursie festiwalu w Cannes, a we Włoszech otrzymał nagrodę prasy zagranicznej "Złoty Glob". Oczywiście kpię sobie z prezesa Kwiatkowskiego. Polacy pewnie nigdy tego filmu nie obejrzą. Bohater – Ernesto Picciafuoco – jest uznanym malarzem. Żyje w separacji ze swoją żoną Ireną i stara się być dobrym ojcem dla ich syna Leonarda. Pewnego dnia, do jego pracowni wchodzi Don Pugni, sekretarz kardynała Piumini i oznajmia Ernestowi, że jego matka zostanie świętą... Ten nie wiedział nic o procesie beatyfikacyjnym swojej własnej matki zamordowanej przez brata chorego psychicznie. Odkrywa również, że chcą go nawrócić... Bohater ateista wpada w depresję. Wszyscy – to jest była żona, przyjaciele, bliska i dalsza rodzina należąca do podupadłej "czarnej arystokracji" rzymskiej, związanej z Watykanem, ksiądz Pugni i kardynał Piumini – żądają od niego by wystąpił w roli świadka w procesie kanonicznym i zeznał, że starszy brat cierpiący od dzieciństwa na chorobę psychiczną, zasztyletował własną matkę, bo upominała go by nie bluźnił... Będzie to dowód "męczeństwa w imię wiary". Nawet lepiej, że świadek jest ateistą – jest bardziej wiarygodny. Ernesto spotyka się z kardynałem Piuminim – promotorem beatyfikacji i mówi mu, że wszyscy synowie nienawidzili kandydatki na świętą. Matka była kobietą głupią i irytującą. Godzinami płacząc i lamentując klęczała pod drzwiami starszego brata, który nie mogąc tego wytrzymać krzyczał: Porco Dio! Porca Madonna! Tymczasem rodzina malarza przygotowuje się do beatyfikacji i do tego, by czerpać z niej korzyści. Ciotka Maria, która przez całe życie udawała dewotkę, kieruje produkcją obrazków świętych i plakatów. W jej domu odbywa się sesja fotograficzna, z aktorką ucharakteryzowaną na matkę, w białej sukni i z plamą krwi na wysokości serca. Inny aktor przeszywa ją kuchennym nożem. Ciotka Maria namawia Ernesta do tego, by się nawrócił. Ten akt byłby dla sądu watykańskiego najlepszym dowodem na świętość mamusi, która jest potrzebna całej rodzinie, gdyż podreperuje jej pozycję i sytuację finansową. Mały Leonardo – syn Ernesta i Ireny żyjących w separacji już od kilku lat – wykazuje szczególne zainteresowanie religią. Matka obserwuje, że często rozmawia sam ze sobą, próbując odpędzić Boga, który jest wścibski. Żona prosi byłego męża, by poszedł do szkoły porozmawiać z katechetką. Bohater spotyka w tej roli młodą, ładną dziewczynę. Rozpoczyna się romans. Do końca jednak nie wiadomo, czy jest ona aniołem stróżem, ratującym go od depresji, czy też agentem Opus Dei, przysłanym przez ciotkę. Podczas wizyty u ciotki Marii, Ernesto odkrywa z przerażeniem, że ma ona uśmiech jego matki. Ten sam bezsensowny, idiotyczny, niebiański grymas ust, którym odpowiada na wszystko. Właśnie ten święty uśmiech, symbolizujący wszystko to, czego bohater nie akceptuje jest motywem przewodnim całej opowieści. Ernesto myśli o tym w szpitalu, przy łóżku brata matkobójcy, który pytany o świętą, wydaje z siebie przeraźliwy krzyk: Porco Dio! Porca Madonna! Przez moment Ernesto Picciafuoco, artysta i ateista, człowiek żyjący według swoich reguł moralnych gubi się w lepkiej mgle korzyści, jakie mógłby wyciągnąć z beatyfikacji swojej matki. W końcu jednak jego sumienie ateisty wyraża swoją opozycję przez jeden mały gest: zamiast wraz z całą rodziną iść z synem na audiencję do papieża – odprowadza dziecko do szkoły. Włoscy intelektualiści polecają, by omijać Watykan z daleka, bo przy liczbie świętych produkowanych przez Wojtyłę, można tam przez przypadek oberwać wodą święconą i zostać świętym wbrew własnej woli i światopoglądowi. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Rekordowo obfite plony wygnały rolników z pól na drogi. Stali tam niczym TIRówki marząc o powrocie PRL-owskich dostaw obowiązkowych. Skupującym zboże agencjom skończył się szmal, chociaż wicepremier Kalinowski obiecywał, iż skupi wszystko, chłopi zablokowali więc drogi. Kasy za zboże nie dostali, ale przynajmniej wystąpili w telewizji. • Siły skupione przy ogólnopolskim komitecie protestantów zorganizowanym przy Stoczni w Szczecinie przybyły do kancelarii premiera obiecując, że będą ją okupować. Robotnicy nie zajęli jednak gmachu, bo nie zastali gospodarza. Premier zdążył zbiec na urlop do Hiszpanii. • Bez trudu udało się wiceminister Irenie Ożóg sprzedać sejmowej Komisji Finansów Publicznych "Pakiet Kołodki", czyli rządowe propozycje ulg podatkowych i kredytowych dla restrukturyzowanych przedsiębiorstw. Poszło gładko, bo opozycja nie przyszła na posiedzenie, urlopowała. • Rewolucję w służbach skarbowych zapowiedział wiceminister Ciesielski. Oprócz działań organizacyjnych i kadrowych przewidziano wieloletnią kampanię umilającą społeczeństwu organy skarbowe. Specjalnie ściągnięci ze Szwecji i Francji specjaliści będą uczyć pracowników skarbówek szerokich uśmiechów, dobrych manier oraz delikatności przy naliczaniu kar i ustawowych odsetek. • Papież nie schodzi, alarmowali producenci i dystrybutorzy dewocjonaliów przygotowujący ofertę przedpielgrzymkową. Lepiej schodzi Boska Częstochowska, Jezus leży tak jak papież, najlepiej sprzedają się aniołki. Rynek psuje dziki import włoskiej tandety, pojawia się też chrześcijań-ska taniocha "made in China". Jakby tego było mało małopolski Sanepid wydał zakaz sprzedaży ciast z na-dzieniem na wynos. To cios w spirytusowe kremówki papieskie. Za komuny wszystko schodziło, wzdychają medalikarze modląc się w intencji jej świętej pamięci. • Cud stał się w Żarach podczas rock festiwalu "Przystanek Woodstock". Rozbili tam swój propagandowy namiot księża z "Przystanku Jezus" wspomagani przez Radio "Maryja". O dziwo przemawiali ludzkim głosem. • Chudło poparcie dla koalicji SLD–UP. Wedle sondażu Demoskopu, rządząca koalicja zeszła do 28 proc. poparcia. Za nią znalazła się Samoobrona – 11 proc., dalej PiS – 10 proc., PO – 9 proc., PSL – 6 proc., LPR – 5 proc. Do puli partii parlamentarnych wskoczyła znów UW zyskując 6 proc. Inaczej wyglądały wyniki w sondażu OBOP badającego preferencje w najbliższych wyborach samorządowych. Tam koalicja SLD–UP może liczyć na 30 proc., koalicja PO–PiS na 21 proc., Samoobrona na 14 proc., LPR – 11 proc., PSL – 9, a Front Demokratyczny "Wspólnota 2002" (koalicja UW i partii postsolidarnościowych) – na 5 proc. Tak czy siak, partie polityczne też się kiepsko teraz sprzedają. • Warszawski Sąd Apelacyjny oczyścił z zarzutu kłamstwa lustracyjnego szefa Klubu Parlamentarnego SLD Jerzego Jaskiernię, chociaż wielu jego przeciwników szykowało się do utopienia Dżej Dżeja. Sąd za to nie potwierdził niewinności Leszka Moczulskiego i skierował jego sprawę do wałkowania od nowa. Lustracja przegłosowana przez solidaruchów miała być instrumentem eliminacji postkomuchów. • Bohater wielu naszych publikacji, były prezes PZU "Życie" Grzegorz Wieczerzak został pobity w areszcie, gdzie przebywa od kilku miesięcy. Czy sprawcy działali z polecenia tych, na których sypał w śledztwie? Czy z polecenia tych, którym sypał nie tak jak pragnęliby? Czy aby nie jest to przestroga dla jego następcy eksprezesa Nawrockiego, któremu stawiane są zarzuty mogące podobno wywołać aresztowanie? Odpowiedź na te pytania jest ważniejsza niż się z pozoru wydaje. • W czasie kąpieli w morzu utonął ks. Skorodecki, bohater artykułu w "NIE" "Spowiednik Tysiąclecia" (nr 31/2002). Informowaliśmy o udokumentowanej przez nas pedofilii księdza, który latami molestował nieletnich ministrantów. Skłonność tę Kościół ignorował i taił. Spowiednika kardynała Wyszyńskiego spotykały honory. Nie wiadomo, czy utonięcie było samobójstwem, czy nieszczęśliwym wypadkiem. Śmierć po naszej publikacji stanowi dla redakcji "NIE" wstrząsająco przykry zbieg okoliczności. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " 20 lat w Kolebce " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik do głowy Jeśli nie będziemy działać, w krótkim czasie nie pozostanie kamień na kamieniu z cywilizacyjnego i wychowawczego wpływu Kościoła katolickiego. To optymistyczne stwierdzenie pochodzi z pisma rozsyłanego po całym kraju przez Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej im. Ks. Piotra Skargi. Pismo dołączone jest do ankietki, w której wierni mają wyrazić swą opinię co do zadań stojących przed katolicyzmem. Zdaniem Instytutu Ks. Piotra Skargi są one następujące: kampania rozpowszechniania Orędzia Fatimskiego (książka – 12 zł), Krucjata Wynagradzająca Niepokalanemu Sercu Maryi, kampania rozprowadzania Cudownego Medalika (pakiet – 12 zł), kampania przeciwko legalizacji aborcji, pornografii, małżeństwom gejowskim etc. i, oczywiście, przeciw przystąpieniu Polski do UE, które stanowi zagrożenie dla rozwoju religijnego i moralnego naszego narodu. Ponadto wśród zadań dla katolików wymienia się też kampanię na rzecz promocji własności prywatnej, choć co jak co, ale własność prywatna jest w Polsce promowana wszelkimi sposobami. To, że większość Polaków nic nie ma, to inna sprawa... Ankieta pozostawia wiernym zawężony nieco wybór w ocenie powyższych zadań: Najważniejsze – Pilne – Potrzebne. Znacznie szerszy jest wybór odpowiedzi na pytanie: Tak. Uważam, że nikt nie może pozostać bezczynny, dlatego pragnę wesprzeć tę inicjatywę kwotą... Minimum wynosi 20 zł, ale można 50, 100 lub więcej! W liście załączonym do ankietki prezes Instytutu Sławomir Olejnik nie pozostawia wątpliwości: przystąpienie do UE to poważny problem sumienia, możemy bowiem w ten sposób sprowadzić na nasz kraj kary zapowiadane przez Matkę Bożą w Fatimie. Dalej jest dużo na temat rui i porubstwa, które wiążą się z europejską zarazą – nasz ulubiony fragment to ten o zwolennikach Sodomy i Gomory, którzy dążą do zalegalizowania tak zwanych „małżeństw” homoseksualnych, stawiając na równi rozwiązłe i cudzołożne związki z uświęconym przez Kościół katolickim związkiem małżeńskim. Wszystko dlatego, iż UE pod pretekstem zakazu dyskryminacji popiera ten obrzydliwy grzech. Instytut im. Ks. Piotra Skargi i Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej tego samego patrona działa bez aprobaty arcybiskupa krakowskiego, co podkreślił wikariusz generalny bp Kazimierz Nycz w piśmie okólnym do kurii w całym kraju. Ale z zestawu adresatów pisemek prezesa Olejnika łatwo wywnioskować, iż posługuje się on danymi wiernych otrzymanymi w parafiach. A władze Kościoła w Polsce, choć oficjalnie odcinają się od działań pana Olejnika, nie starają się specjalnie zdyskredytować go w oczach wiernych – a wiemy przecież, jak skutecznie i głośno potrafi Kościół dyskredytować tych, którzy jego zdaniem na to zasługują. Starajcie się zatem, drodzy towarzysze z SLD, dalej. Może gdy wprowadzicie obowiązkowe msze w szkołach i urzędach, codzienną transmisję z przyjmowania komunii przez Leszka Millera, zakaz produkcji, importu i sprzedaży prezerwatyw, dożywocie za stosunek homoseksualny, a także zakaz wykonywania zawodu dla plastyków i pisarzy o orientacji postmodernistycznej – i wszystko to wpiszecie do traktatu akcesyjnego – Kościół postanowi potępić pana Olejnika nieco bardziej stanowczo. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nasi biorą Jury Międzynarodowej Wystawy "Satyrykon 2004" w Legnicy obradujące 14 lutego br. – po obejrzeniu 3077 prac 774 autorów z 56 krajów świata przyznało następujące nagrody regulaminowe: Grand Prix Satyrykonu 2004 – Mirosław Gryń (Polska). Dział humoru i satyry: I nagroda – Norbert Sarnecki (Polska), II nagroda – Willem Rasing (Holandia), III nagroda – Mihail Ignat (Rumunia), dwa równorzędne wyróżnienia – Jiri Sliva (Czechy), – Andrzej Graniak (Polska). Dział "diabeł": I nagroda – Lex Drewinsky (Niemcy – Polska), II nagroda – Małgorzata Lazarek (Polska), III nagroda – Victor Kudin (Ukraina), dwa równorzędne wyróżnienia – Witold Mysyrowicz (Polska), – Grzegorz Szumowski (Polska). Nagrody specjalne: Nagroda Fundacji Satyrykon im. Andrzeja Tomiałojcia – Igor Smirnov (Rosja). Nagroda Dyrektora Legnickiego Centrum Kultury – Gerhard Gepp (Austria). Autor : Red. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Łeb jak sklep " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jaka norma taka Platforma " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autostrata Jeszcze nie tak dawno jeździliśmy po buzkowcach za to, że budowali wirtualne autostrady. Teraz dla odmiany lewicowi dygnitarze plotą z autostrad koronę cierniową. W poprzednich odcinkach naszej autostradowej sagi: W "NIE" nr 23/2001 ujawniliśmy, że przez Agencję Budowy i Eksploatacji Autostrad, powołaną do wyłaniania koncesjonariuszy na eksploatację autostrad, buzkowcy przepuścili 56 mln zł, nie podpisując żadnej nowej umowy. W praktyce oznacza to stratę 225 mln euro z kredytów zaciągniętych przez kolejne rządy na budowę autostrad. Pierwotnie miały być one spłacane z pieniędzy zarobionych na eksploatacji. Jako że buzkowcy eksploatatora przez 4 lata wyłonić nie zdążyli, pożyczkowa kasa spłacana będzie z pieniędzy podatników, czyli z budżetu centralnego. W "NIE" nr 32/2001 opisaliśmy, jak to buzkowcy budowali autostradę A4 Wrocław– –Gliwice finansowaną w połowie przez budżet. Drugie pół pożyczył Europejski Bank Inwestycyjny (EBI). Generalna Dyrekcja Dróg Publicznych (GDDP) wyłoniła wykonawcę: austriacko-niemiecką firmę Ilbau-Kirchner, która przy okazji budowy jak wykazała przeprowadzona w 1998–2000 r. kontrola NIK – nielegalnie wydobywała piach, wycinała drzewa, zawyżając w ten sposób koszty prac o kilka milionów zł. Podliczając całą inwestycję: koszty budowy A4 wzrosły z 277,2 mln do ponad 319 mln euro, zaś wybudowany kawałek autostrady nie spełnia wymogów takiej trasy. Brakuje bowiem niezbędnej infrastruktury. Przewałem zainteresował się opolski UOP, który w połowie lutego 2002 r. pod nadzorem Prokuratury Okręgowej wszczął postępowanie dochodzeniowe przeciwko firmie Ilbau-Kirchner. Teoretycznie ta firma ma przesrane. * * * We wrześniu mieliśmy wybory do parlamentu pod hasłem sprzątania po Buzkorządzie. Do głowy by nam nie przyszło, że tak szybko napiszemy kolejny odcinek naszego autostradowego serialu. W listopadzie 2001 r., po wygranych przez lewicę wyborach, zostali wymienieni ludzie w GDDP. Już w styczniu 2002 r. odbył się przetarg na budowę odcinka autostrady A4 Wirek–Sośnica. Najtrudniejszego ze względu na okoliczne kopalnie i duże osiadanie gruntu. Szacowany przez katowicką GDDP koszt tej inwestycji: 90 mln euro. Przetarg ten wygrał (uwaga!!!) koncern Ilbau-Kirchner-Strabag. Jak dowiedzieliśmy się od naszych austriackich wiewiórek niemiecka firma Strabag dołączyła do koncernu w nie najlepszej sytuacji finansowej. Z kolei wiewióry katowickie doniosły, że przetargowa oferta koncernu IKS zawierała poważne błędy formalne – nie podpisana specyfikacja przetargowa, nie podpisany projekt organizacji robót, brak harmonogramu robót. Ponadto nad koncernem wisiała już wtedy groźba wszczęcia postępowania, o czym trąbiły media po kontroli NIK. Jak to możliwe, że takie "drobnostki" nie zwróciły uwagi komisji przetargowej? Warszawska GDDP, która pod decyzją Katowic złożyła już stosowną parafkę, tłumaczy wybór najniższą ceną zaproponowaną przez koncern IKS: 65 mln euro. Widocznie wszyscy pozostali uczestnicy przetargu bardzo chcieli przegrać, bo swoje tajne przecież oferty jednorodnie zawyżyli aż o 5 mln euro. Jesteśmy w posiadaniu dokumentu, który pozwala nam podejrzewać, że koncern IKS w dniu przetargu nie posiadał planu finansowego inwestycji. Taki kwit sporządza się na podstawie ofert od podwykonawców inwestycji, których zatrudnia wykonawca – w tym przypadku koncern IKS. 6 marca 2002 r. (2 miesiące po wygranym przetargu) IKS skierował faksem do wszystkich zainteresowanych firm zaproszenie do składania ofert cenowych na podwykonawstwo autostrady A4 odcinka Wirek–Sośnica. Na jakiej więc podstawie IKS wycenił inwestycję na 65 mln euro i wygrał przetarg? Jaki kosztorys zaakceptowała katowicka komisja przetargowa z GDDP? Jakie kwity podpisała dyrekcja w Warszawie? * * * Dumping w wykonaniu koncernu Ilbau-Kirchner-Strabag nie jest niczym nowym. Na obwodnicy Luboń–Komorniki pod Poznaniem zamiast planowanego wiaduktu stoi dziwaczny kikut. Nieodparcie nasuwa się skojarzenie, że komuś skończyła się forsa na budowę... Wykonawcą obwodnicy i innych odcinków autostrady A2 jest koncern Ilbau-Kirchner-Strabag. Do warszawskiej GDDP napływały skargi od polskich podwykonawców na nierzetelność wykonawcy, który zwyczajnie nie płaci za robotę. Bez odzewu ze strony koncernu. Robotnicy zeszli więc z placu robót. Dlaczego koncern, którego nie stać na dokończenie poprzednich inwestycji, staje do przetargu na kolejną? Ponieważ zgodnie z normami europejskimi obowiązującymi nas w przypadku pożyczania kasy z EBI polski rząd za pośrednictwem GDDP wypłaca wykonawcy, który wygrał przetarg 10 proc. wartości całej inwestycji. Jest to tzw. fundusz mobilizacyjny na "objęcie frontu robót". Poznańskie wiewiórki donoszą, że ostatnio przedstawiciele IKS świecą wielkopolskim firmom przed oczami kwitem z GDDP obiecując, że z zaliczki na Wirek–Sośnica wypłacą im zaległą forsę. Sztuka więc polega na tym, żeby zaczepić się na budowę, potem następną itd. Pytanie teraz – kto sfinansuje kosztowne objęcie frontu robót na autostradzie A4 i jej odcinku Wirek–Sośnica? Wygląda więc na to, że IKS będzie musiał wygrać kolejny zdumpingowany przetarg. * * * Gdyby stosować procedury przetargowe obowiązujące w funduszach europejskich FIDIC, oferta koncernu IKS tylko frunęłaby z biurka europejskiej komisji przetargowej do kosza. Nasi informatorzy pobiegli więc na skargę do Wolfganga Rotha wiceprezesa EBI, odpowiedzialnego za kontakty z kandydatami do UE. Usłyszeli, że EBI to dynda i powiewa, kto i czy uczciwie wygrał przetarg. EBI ładuje wprawdzie w przedsięwzięcie forsę, ale pożyczkową, na której zwrot w umówionym terminie ma gwarancje rządu polskiego. – Poza tym polski rząd obiecał mi, że rozpoczniebudowę autostrady już w marcu – podsumował Roth. Śmieszny facet z tego Rotha. Szkoda, że nie zapytał, którego odcinka... * * * W rozmowie z nami szef GDDP Tadeusz Suwara był mocno zaniepokojony sytuacją. Wyglądało na to, że nie ma zielonego pojęcia o tym, co robią jego ludzie w Katowicach. Zwłaszcza że, jak twierdzi, nic już się nie da zrobić, ponieważ wykonawca został wyłoniony, a umowa podpisana 15 marca. Od tej umowy przysługuje wykonawcy – koncernowi Ilbau-Kirchner-Strabag 10-procentowa zaliczka. Wielokrotnie próbowaliśmy skontaktować się z szefem katowickiej GDDP Krzysztofem Rajem. Bezskutecznie. Nie znamy więc motywów tych, naszym zdaniem, szkodliwych decyzji. Zwłaszcza że w grę wchodzą ogromne pieniądze, które Belka przyobiecał z dziurawego budżetu Ministerstwu Infrastruktury na budowę autostrad do nieba. Pieniądze, których nie dostaną pielęgniarki, nauczyciele i studenci. Będzie to nie lada dla nas gratka, jeśli za rok w następnym odcinku naszego serialu na autostradzie A4 (którą przed wyborami "lewica" pluła w twarz Buzkorządowi) nie staną nawet połamane grabie, a publiczna forsa wsiąknie. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W kwietniu psy nie biorą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Mamona masona " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bombowe życie krajowe W powiecie złotowskim bezrobocie przekracza 28 proc. W Nadarzycach bezrobotny jest prawie każdy. Wiele rodzin utrzymuje się ze zbierania niewypałów. Oprócz tych zabytkowych pozostałych po II wojnie oraz jednostkach radzieckich przy odrobinie sprytu i szczęścia można na poligonie lotniczym posiąść niewybuchy współczesne. Zapalnik od pocisku artyleryjskiego pakuje się do imadła, bierze się młotek oraz przecinak i rozbraja cholerstwo. Jest ono z mosiądzu i waży z kilogram. Można za nie dostać 2 zł 30 gr. Jak dobrze pójdzie, to 20 gr więcej. Jak pójdzie źle, może pierdolnąć. Stanisław Gryńczyk saperskie operacje wykonywał w swoim garażu od lat. Mimo wprawy raz nie poszło mu dobrze. – Pech – ocenia pan Stachu. Chociaż przeżył, cało nie wyszedł – urwało mu lewą dłoń i na kawał czasu trafił do szpitala. Rany odniósł też syn, który akurat wlazł do garażu. – Trzy lata temu rentę mi zabrali. Zacząłem zbierać amunicję, żebyśmy mieli co jeść. Rozbrajałem niewypały, a potem sprzedawałem na złom. Miałem z tego 30–40 złotych dziennie. Proch zawsze paliłem, bo był bezużyteczny. Jak teraz po wypadku nowej renty nie dadzą, to jedną ręką znowu będę rozbrajał. Bo jak 6-osobowa rodzina ma wyżyć z renty żony? Razem z rodzinnym 550 zł na miesiąc. I podziel to pan na sześć. * * * Okolice Nadarzyc, wioski na granicy Wielkopolski i województwa zachodniopomorskiego, w niewybuchy są urodzajne i pan Stachu ma jeszcze mnóstwo do rozbrojenia. Żelastwo zostało po Niemcach, którzy w lutym 1945 bronili się tam zaciekle przed nacierającą I Armią Wojska Polskiego. W spadku niemało zostawiła też Armia Radziecka. W pobliskim Gródku (teraz Kłamino) i nieco dalszym Bornym Sulinowie aż do początku lat 90. stacjonowały pułki niezwyciężonej Armii Czerwonej, które intensywnie ćwiczyły w okolicznych lasach. Miejscowi z mołojcami utrzymywali stosunki dobrosąsiedzkie. – Było z nimi życie jak w Madrycie – tęsknie wzdycha Gryńczyk. – Podjeżdżałem furmanką, dawałem, ile trzeba, i wracałem z czołgowymi gąsienicami. Albo z benzyną w kanistrach. Po Ruskich zostały tylko wspomnienia, zdewastowane do cna budynki oraz łuski i niewypały. Zapalnik, który pierdolnął w garażu pana Stacha, był właśnie radziecki. Znalazł go w lesie w pobliżu Bornego Sulinowa. * * * Po wybuchu pechowego zapalnika do Nadarzyc przyjechali policjanci z saperami i przetrząsnęli posesję Gryńczyków. Znaleźli 110 zapalników artyleryjskich w całości, 125 zapalników w częściach, 3 przeciwpancerne pociski artyleryjskie kaliber 88, rurę o średnicy 5 x 30 cm zawierającą materiał wybuchowy, minę przeciwpiechotną oraz ostre naboje różnego kalibru (w tym jeden od działka lotniczego). Z opinii saperów wynika, że znaczna część tej kolekcji była już poważnie skorodowana i w każdej chwili mogła eksplodować. Sprawą zajęła się prokuratura w Złotowie. Gdy Gryńczyk jako tako wrócił do zdrowia, postawiła mu zarzut nielegalnego posiadania amunicji. Grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. – Pan Gryńczyk przyznaje się do stawianych mu zarzutów – wyjaśnia prokurator Anna Pacholik. – Twierdzi, że amunicję zbierał po to, żeby zarobić na utrzymanie. To, czy ciężka sytuacja materialna jego rodziny zostanie uwzględniona, zależy od sądu. Na razie nie odbyła się żadna rozprawa. * * * Na 21. Centralny Poligon Lotniczy w Nadarzycach przylatują samoloty z całej Polski, żeby strzelać i bombardować. – Od 2001 r. nie mamy zgłoszeń dotyczących kradzieży niewybuchów z tego poligonu – informuje komisarz Robert Chwedczyk, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Złotowie. – Ale wcześniej mieliśmy. Na przykład pod koniec 2000 r. w krótkim czasie zginęło 9 bomb lotniczych P-50 oraz jedna zapalająco-oświe- tleniowa. Zrzucono je z samolotów podczas ćwiczeń, ale nie wybuchły. A potem błyskawicznie znikły. Odtąd żołnierze nie oznaczają miejsca upadku niewybuchu chorągiewkami, bo te wskazywały przestępcom, gdzie mają szukać „złomu”. Poza tym wojsko znacznie szybciej przystępuje teraz do detonowania niewypałów. Z tego, co wiem, obecnie problemy stwarzają nie tyle łowcy niewybuchów, ile amatorzy łusek. Tajemnica zniknięcia 10 bomb lotniczych mogących z powodzeniem zamienić Nadarzyce w kupę gruzu nigdy nie została rozwikłana. Prawdopodobnie już dawno zostały w jakiejś chałupie rozbrojone i sprzedane na złom. Fakt, że miejscowość ta nadal istnieje, świadczy o nieprzeciętnych zdolnościach manualnych saperów-amatorów. Póki mają ręce. – Od kiedy nie wbijamy chorągiewek, z kradzieżami niewybuchów jest spokój – mówi oficer Wojska Polskiego. – Mamy za to straszne kłopoty ze złodziejami łusek. Ludzie z Nadarzyc, jak tylko usłyszą przelatujące samoloty, zbierają się w miejscu zwanym przebieralnią. Dlaczego przebieralnią? Bo tam przebierają się w robocze ciuchy. Czekają, aż nadleci samolot i walnie z pokładowego działka w cel. Wtedy biegną ile sił w nogach: kto pierwszy, ten lepszy. Na głowy zakładają garnki albo wiadra, bo obawiają się, że zanim dorwą swoją łuskę, inne mogą na nich spaść. Niekiedy łup muszą wydobywać z okolicznych bagien. Dają nura i już. Trzy łuski kaliber 30 mm i jedna kaliber 23 to kilogram mosiądzu. W punkcie skupu złomu to 2,5 zł. Dla kilku złotych ryzykują życiem, a potem te grosze przepijają. Stale zbieractwem łusek zajmuje kilkunastu mieszkańców Nadarzyc. Ale są takie akcje, do których przyłącza się pół wsi. Kiedy w zeszłym roku mieliśmy strzelanie ze śmigłowców, dzieci z wioski nie poszły do szkoły, tylko polowały na łuski razem z rodzicami. Próbowaliśmy już różnych sposobów – urządzaliśmy obławy, poprzez księdza chcieliśmy zaapelować do ich rozsądku – wszystko na nic. Poligon ma 8 tys. hektarów. Nie jesteśmy w stanie obstawić takiego obszaru. * * * O zbieraniu niewypałów, łusek i nadarzyckiej biedzie stało się głośno w całej Polsce, bo 11 czerwca „Ekspres Reporterów” pokazał reportaż na ten temat. Stanisław Gryńczyk nie jest zadowolony z telewizyjnej prezentacji: – Gadali ze mną 3 godziny. Patrzę w telewizor, a tu krótkie wypowiedzi. I dali nie to, co chciałem. Cały materiał zrobili na korzyść wojska. Królik, dowódca jednostki w Nadarzycach, powiedział, że tubylcy kradną łuski z poligonu, żeby mieć na wino. Ja tam łusek nie zbieram, ale to, co palnął, wkurwiło mnie i całe Nadarzyce. Po pierwsze, to on taki sam tubylec jak i my, bo z Sypniewa, wsi niedaleko Nadarzyc. Do szkoły my razem chodzili i nieraz mu manto spuściłem. Po drugie, może jacyś kawalerowie łuski na wino zamieniają. Ale jak ktoś ma rodzinę, nie o winie myśli, tylko o dzieciach, żeby miały co do gęby włożyć. A tak po prawdzie: jak kto ze wsi łuski kradnie, to najwięcej trzy–cztery na głowę, bo lotów teraz tyle, co kot napłakał. A żołnierze mogą nakraść, ile chcą. I o tym Królik nawet słowa nie powiedział. Jak porządna bomba, pięćsetka na przykład, na poligonie pierdolnie, chałupy u nas pękają i szyby z okien lecą. Dlaczego wojsko nie płaci odszkodowań? Kiedyś płaciło! Taki jeden z wioski, jak ostatnio szyby po wybuchu wyleciały, wziął kołdrę i na drodze się położył. No bo co mu była za różnica? * * * Ryszard Tarnowski, sołtys Nadarzyc: – Teraz nie ma aż tak wielu lotów, żeby wybuchy na poligonie powodowały zniszczenia budynków. Prawda, stare budowle, z lat 20. czy 30., czasem mogą nie wytrzymać. Jak ktoś okna ma przestarzałe, to i niewielki huk wystarczy, żeby szyby poleciały. U mnie nigdy się to nie zdarzyło. Nie można przesadzać. Tak jak ze zbieraniem łusek czy niewybuchów. Pewnie, że są tacy, co tym się trudnią, żeby sobie dorobić. Ale dorabiają też gdzie indziej. Przy sadzeniu lasu, zbieraniu grzybów... Nie jest tak, że cała wioska śpi na bombach. Pan Jurek nie jest z Nadarzyc, ale wioskę i ludzi zna dobrze, bo bywa tam często. Na stoliku pod namiotem, przy drodze do Bornego Sulinowa ma wystawioną kolekcję łusek. – Nie na sprzedaż. Kolekcjonuję – zastrzega. – Pewnie, że miejscowi zbierają łuski. Lecą pieniądze z nieba, to chłopaki je podnoszą. To wcale nie jest specjalnie niebezpieczne. A z wybuchami na poligonie to prawda – przy większej eksplozji cała wieś aż podskakuje. Tu wszyscy są od tego nerwowi. Pani Kasia jest właścicielką sklepu w pobliżu Nadarzyc: – Ludzie biorą u mnie na krechę. Dostają rentę, spłacają krechę i od razu zaciągają następny dług. Sklep urządziłam za kredyt. Towar u hurtowników biorę na krechę. Tu nie ma biedy. Tu jest nędza. Wszyscy czekają na deszcz jak na zmiłowanie, bo wtedy grzyby urosną. A za kilogram 10 złotych dają i na chleb wystarczy. Sama chętnie bym skradła dwie bomby z poligonu i pojechała z nimi do Warszawy. Jedną podłożyłabym pod pałac prezydenta, a drugą tam, gdzie Miller urzęduje. Fot. TOMASZ KOPRUCKI Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Krótki film o odszczurzaniu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W Lublinie pijani rodzice (tatuś 2 promile, mamusia 0,7 promila) nie chcieli, żeby ich umierające dzieci, 3-letnią dziewczynkę i jej rocznego braciszka, zabrało pogotowie. Musiała interweniować policja. W Lubartowie inna idąca ulicą mamusia popychała przed sobą wózek z 9-miesięcznym dzieckiem. Mamusia nie mogła utrzymać równowagi, bo miała 3,87 promila. Policja odwiozła ją do domu, gdzie czekała trójka dzieci i pijany tatuś. Zdarzeniem tym nie była zdziwiona babcia, która poinformowała, że to norma, a małżonkowie już są pod nadzorem kuratorskim. T. I. Działacze czwartoligowej Bzury Ozorków kupili alkomat, by przed każdym meczem sprawdzać, czy piłkarze są trzeźwi. W tym klubie to konieczność – tłumaczą. Kibiców na razie pozostawiono w spokoju – przecież nikt trzeźwy nie przyszedłby na mecz. 38-letni Władysław M. złożył wniosek do Wydziału Komunikacji w Nowym Targu o powtórne wydanie mu prawa jazdy. Jak twierdził, poprzednie zgubił. Trzy dni po wydaniu duplikatu do wydziału przyszła informacja z policji, że panu Władkowi zabrano oryginał prawa jazdy za jazdę po pijaku. Oskarżony o oszustwo pan Władek utrzymuje, że nie pamięta, jak policjanci zabierali mu prawo jazdy, gdyż był wtedy zbyt pijany. Na ponad 10 tys. zł oszacował swoje straty lublinianin, któremu nieznani sprawcy okradli budynek gospodarczy na działce. Złodzieje skradli m.in. dwa siewniki, kosiarkę i piłę spalinową. Ich łupem padł także groźny pies rasy syberian husky, który pilnował posesji. Nie wyklucza się dobrowolnego przyłączenia się bestii do przestępców. Jerzemu L. z Jarosławia żona próbowała zabrać kluczyki od samochodu, bo chciał jechać po pijaku. Pan Jurek żonę pobił, a potem przejechał ją samochodem – miażdżąc ją. Kobieta zmarła. Z kolei w Jasionce koło Rzeszowa do komisariatu zgłosił się 46-letni Ryszard B. i powiedział, że zabił żonę. Udusił ją za to, że czytała książkę i nie chciała zgasić światła, a on miał zamiar spać. Ciało żony wrzucił do rzeki. Bezdomni z dworca Łódź Kaliska poinformowali straż miejską, że dwie osoby śpią w skrytkach na bagaże. Strażnicy sądzili, że bezdomnych trzymają się żarty, bo skrytki mają rozmiary 0,5 m na 0,5 m. Po przyjeździe na dworzec znaleźli jednak 17-letnią dziewczynę i 19-letniego chłopaka zwiniętych w kłębuszek i śpiących w skrytkach. Rangę ich wyczynu obniża fakt, że oboje byli pijani, więc zwiotczeli. W Gromniku dwóch uczniów miejscowego gimnazjum zdewastowało dom należący do ich nauczycielki matematyki. Chcieli zemścić się na nauczycielce, która ich zdaniem stawiała im zbyt duże wymogi, a oni – jak wyznali policji – nie lubią uczyć się tego przedmiotu. Za rachunki będą musieli się wziąć ich rodzice, którzy muszą pokryć straty wycenione na kilkadziesiąt tysięcy zlotych. W Emilcinie, niewielkiej wiosce pod Opolem Lubelskim, stanie pomnik UFO. Pomnik ma upamiętnić wydarzenia sprzed 25 lat, kiedy to 72-letni rolnik Jan Wolski spotkał dwie czarno ubrane istoty o oliwkowych twarzach i z błonami między palcami rąk i nóg. Przybysze zaprowadzili go do statku kosmicznego. Po dokładnym zbadaniu wypuścili. Władze Opola Lubelskiego zadecydowały, że pomnik to świetny pomysł na promocję regionu. Spacerowicze zażywający świeżego powietrza nad Jeziorem Trabińskim (powiat rypiński) ujrzeli wystającą z lodu ludzką głowę. Głowa należała do spacerowicza, który poprzedniego dnia wszedł na lód, wpadł do wody i zamarzł wraz z jeziorem. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. D. J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Balcerowicz z dziurą w czole " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pomnik wybitego oka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Panie i Panowie. My też Was kochamy. SMS-ów starych i znanych jednak publikować nie będziemy. Facjaty mamy gładkie, charaktery fajne, żony też. SMS-ów każdemu z osobna przesyłać nie będziemy, więc czekajcie na nas w kioskach i do roboty. Filter Grinberg z Zielonej Góry jest mistrzem! Kobieto! Dwudziestokrotne zbliżenie może dać ci tylko luneta. 100lec Dowody na to, że historia kołem się toczy: prezydentem 3RP chciał być półidiota, był półanalfabeta, a jest półmagister. Skąd są dzieci? Przemysł chałupniczy. Chodź pod koc na jedną noc, zrobimy swoje i będzie nas troje. Boże, pomóż mi zawsze dawać z siebie w pracy 100%: 12 w poniedziałek, 23 we wtorek, 40 w środę, 20 w czwartek, 5 w piątek. Amen. Dziewczyna do chłopaka – Musimy porozmawiać poważnie! – A co ty, kurwa, Drzyzga jesteś? TKM: Teraz Kurwa Miller! Co będzie dla najjaśniejszego Pana? – pyta kelner Mulata wchodzącego z Murzynem do restauracji. Wódce powiedziałem "nie", ale nie posłuchała. Są dwie metody postępowania z kobietami i żadna nie działa. Dziecko to głośna reklama cichej współpracy. Stoczni Piechota jak kurwie cnota. Dlaczego blondynkom śmierdzi z uszu? Bo mają nasrane we łbie. Ilu biskupów potrzeba do zmiany żarówki? Ani jednego – polscy biskupi niczego nie zmieniają. Co to jest? 15 cm długie, uszczęśliwia dziewczyny i jest grube? – Baton czekoladowy. Plan Millera: Belką w łeb i gębę na Kołodkę. W meczu o mistrzostwo sakroligi zagrają Eucharystia Licheń kontra Opatrzność Wadowice. Szedł Lepper przez pole, patrzy leży podkowa. Odwraca ją, a tam koń. Robimy za murzynów u własnych czarnych. Polacy. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Podsumowaniem wieczoru referendalnego były programy "Pod napięciem" i "Superwizjer" w TVN. Obydwa o młodych ludziach płci obojga płatnie dających dupy w Berlinie. Słusznie pan prezydent pokładał w młodzieży nadzieję na europejską mobilność. * * * Polsat będzie miał przesrane u gejów. Puścili film "Homoseksualizm – do wyleczenia" o tym, jak w raju dla homosiów, czyli w Holandii, pedałom zmienia się na skalę przemysłową orientację seksualną. Pokazali profesora, który zawrócił na drogę hetero już kilkuset. Bo, jak mówi, "nie ma szczęśliwych pedałów". Już prawie uwierzyliśmy, że pedalstwo to zboczenie, gdy nagle okazało się, że pan profesor jest z uczelni wyznaniowej, a terapia polega na chrześcijańskim praniu mózgów i wpajaniu poczucia winy. Tak czy inaczej, nawet w Holandii geje mają do dupy. * * * Na Discovery Channel w "Trochę prawdy o kacu" udowadniali, że jak facet pije, to jest bezpłodnym impotentem (a kiedy kto zapładniał na trzeźwo?), kobiety zaś od wódy dostają osteoporozy. Poza tym naukowo dowiedli, że po wypiciu parunastu drinków jest się narąbanym jak szpak i nierzadko rzygającym. Badania takie przeprowadzali dając gorzałę białym szczurom. Bez badań wiedzieliśmy to samo. Z tą różnicą, że w Polsce uchlewają się białe myszki. * * * W "Kropce nad i" Olejnikowa zestawiła profesurę w osobach Krzemińskiego i Śpiewaka z posłem Gadzinowskim. Profesory waliły w Millerowy kuper równo i z polotem, i to nas akurat nie dziwi. Na posła Gadzinowskiego spadł zatem obowiązek bycia advocatus Milleri. Podołał. Dostrzegł w premierze "osobę ludzką". Ten to ma wzrok sokoli! Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wodujcie sobie taczki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stella córka biskupa cd Zamiast spłacić dług, arcypasterz Gocłowski chce wyeliminować komornika. Do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku trafił wniosek o ściganie komornika Artura Zielińskiego z Inowrocławia. Tego, który ośmielił się (z nakazu sądu, bo to sąd w Zielonej Górze go wskazał do przeprowadzenia egzekucji) wejść do kurii archidiecezjalnej w Gdańsku i zająć część ruchomości na poczet długów. Rozmowę z komornikiem zamieściliśmy w „NIE” nr 15/2004. Egzekwowane długi Kościoła pod zarządem abepe Tadeusza Gocłowskiego powstały w wyniku działalności kościelnego wydawnictwa Stella Maris (o aferze związanej ze Stellą piszemy od początku 2003 r.). Wydawnictwo działało w ramach podmiotu prawnego, jakim jest archidiecezja. Część kasy pochodzącej z wypracowanych zysków, pobranych i nie płaconych kredytów oraz zwykłych kryminalnych przekrętów zasilała zapewne archidiecezję. Prowadząca w sprawie Stelli Maris śledztwo Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku tego wątku jakoś jednak podjąć nie chce. * * * Licytacja komornicza ma odbyć się 24 kwietnia w siedzibie kurii przy ul. Cystersów 15 w Gdańsku Oliwie. Kuria najwyraźniej nie chce do niej dopuścić. 2 kwietnia kuriewni złożyli wniosek do prokuratury o ściganie przestępstw z art. 266 i 231 kodeksu karnego rzekomo popełnionych przez nękającego ich komornika. Art. 266 § 1 stanowi, że kto, wbrew przepisom ustawy lub przyjętemu na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, wykonywaną pracą podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Zaś art. 231 § 1 stanowi, że funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. W pierwszym przypadku kuria arcybiskupia oburzona jest tym, że komornik na pytanie dziennikarzy z TVP, TVN i Polsatu, czy zajmował coś w kurii, odpowiedział zgodnie z prawdą, że zajmował. I to jest ujawnienie informacji. Arcypasterz Gocłowski zapomina, że sam zwołał w siedzibie kurii konferencję prasową i pokazywał szerokiej telewizyjnej publiczności zajęte mebelki. W drugim zarzucie kuriewnych oburza, że komornik zajął im dzieła sztuki, czego ich zdaniem robić mu nie było wolno, czyli w ten właśnie sposób przekroczył swoje uprawnienia. Otóż komornik zająć dzieła sztuki może jak najbardziej i nie ma mowy o przekraczaniu uprawnień. Ustawa o wykonywaniu funkcji komornika nakłada na niego jedynie w takim przypadku obowiązek zgłoszenia wojewódzkiemu konserwatorowi zabytków, że dzieła sztuki będą licytowane. Konserwator zaś może wyrazić chęć ich kupienia lub wskazać instytucję, która takiego zakupu dokona. Jeśli nie, to licytacja obrazów może się odbyć. Z tego co wiemy, komornik konserwatora zabytków zawiadomił. * * * To, czy prokuratura sformułuje zarzuty wobec komornika, licytacji nie powstrzyma, bo od zarzutów, poprzez skierowanie sprawy do sądu, do prawomocnego wyroku droga daleka. Kuriewni poszli więc jeszcze inną droga. Tego samego dnia złożyli skargę do Krajowej Rady Komorniczej z prośbą o wyłączenie Artura Zielińskiego ze sprawy ze względu na specyfikę podmiotu (czyli według samych kościelnych należy im się jakieś specyficzne traktowanie) i jednoczesne zawieszenie go w czynnościach. Komornika wyłączyć może tylko sąd, a nie rada komornicza. Rada może jednak sformułować wniosek do komisji dyscyplinarnej i zawiesić komornika do czasu wyjaśnienia sprawy. A jak go zawiesi, to sprawa trafi z powrotem do komorników w Gdańsku, u których już poprzednio miesiącami leżała na półkach. Tak to sobie Gocłowski wykoncypował. Czy arcybiskup Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, stoi ponad prawem w Polsce? Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Baba na łańcuchu Matce grozi ograniczenie praw rodzicielskich za to, że w ich obecności obraziła urzędnika samorządowego. Przypięła się psią smyczą do kaloryfera w gabinecie burmistrza miasta. Hanna Wijtyk, lat 45, blondynka, 160 cm wzrostu, waga 38 kg. Rozwiedziona, wychowuje troje dzieci – 19, 14, 6 lat. Mąż wyszedł z domu po zapałki i nie wrócił. Jego prywatna firma splajtowała. Wynajmowali mieszkanie, a gdy odszedł, nie miała z czego płacić czynszu. Zaliczyła z dzieciakami policki Markot i schronisko im. Brata Alberta dla bezdomnych mężczyzn – jej i dzieciom przydzielono tam osobny pokój. Gdy mąż się odnalazł, przeprowadzili formalny rozwód. Sąd ustalił 600 zł alimentów; były mąż płaci, nie ma zaległości. Od niedawna Hanna ma pracę, jest księgową w prywatnej firmie, zarabia 760 zł brutto miesięcznie. Z gminnego ośrodka pomocy rodzinie dostaje co miesiąc od 50 do 400 zł. Kwota zależyod tego, ile pieniędzy ma gmina na zapomogi i ilu nędzarzy zakwalifikowano do kasy. Inni biedacy są w gorszej sytuacji niż ona. Nie mają stałych dochodów, nie zawsze kwalifikują się do jakiejkolwiek zapomogi, bo na przykład notorycznie chlają. Hanna z dziećmi mieszka w wynajętym mieszkaniu w bloku. Z kątów wyziera bieda, ale jest czysto – każde z dzieci ma swój kąt. Z mieszkania tego mogą być w każdej chwili usunięci – wystarczy, że tak zechce jego właściciel. 29 stycznia 1995 r. Wijtyk złożyła w Urzędzie Miasta i Gminy Police podanie do burmistrza z prośbą o przyznanie lokalu socjalnego. Wskazała takie lokum: pokój z tak zwanymi wygodami, w dawnym hotelu robotniczym Zakładów Chemicznych Police. Gmina przejęła kilka takich obiektów, ale je rozbiera, bo to rudery z czasów Gierka, a zajmują atrakcyjne tereny budowlane. Judym w magistracie Od 1990 r. Policami nieprzerwanie rządzi prawica. Kolejne zarządy miasta i gminy wywodzą się bezpośrednio z solidarnościowego pnia. Obecny burmistrz Władysław Diakun słynął w okolicy z walki o prawa człowieka do godnego życia w czasach, gdy rządziła nieboszczka komuna. Zakłady Chemiczne Police truły okoliczną ludność oraz zwierzęta domowe wyziewami powstającymi przy produkcji nawozów sztucznych. Dzisiejszy burmistrz protestował przeciw truciu ludzi wraz z całą miejscową i szczecińską opozycją demokratyczną. Zakłady wciąż smrodzą, ale teraz pan Diakun już nie protestuje. Po pierwsze burmistrzowi nie wypada, a po wtóre, gdyby kombinat upadł, na co się niedawno zanosiło – miasto by po prostu zdechło. Samorządowi Polic brakuje kasy na wszystko. Brak szmalu na pomoc dla biednych jest wyjątkowo smutny. Uświadomiła mi to pani Róża Kłys, sekretarz miasta i gminy. Do samego burmistrza Diakuna dotrzeć nie mogłem mimo usilnych starań – zajęty był nieustannie pracą dla dobra poddanych. Na deptaku J.P.II Pani Kłys doskonale zna przypadek Hanny Wijtyk, która – jak to dobitnie podkreśla – przykuła się łańcuchem do kaloryfera w gabinecie burmistrza. Czy Wijtykowej i jej dzieciom należy się mieszkanie socjalne? – Każdemu może się należeć pod warunkiem spełnienia wymagań formalnych. Hanna Wijtyk z dziećmi nie znalazła się na liście zakwalifikowanych. Wprawdzie podanie złożyła w 1995 r., ale mieszkań dla biednych mało, a lista się wydłuża. Wijtykowa czeka za krótko i dlatego nie spełnia warunków – konkluduje sekretarz miasta. Zdaniem pani Kłys, Wijtyk powinna być wdzięczna za pomoc, której zaznała od gminy i burmistrza. – Miała zapewniony dach nad głową w Markocie i u Brata Alberta. Jak można przykuwać się do kaloryfera w obecności małoletnich?! To okropne! Biedne dzieci, taki stres przeżyły... I to za sprawą własnej matki – pani Róża jest pełna niesmaku. Dalsza rozmowa nam się nie kleiła. Przypomniałem pani Róży lata 70., kiedy to mieszkanie w Policach dostawało się po paru miesiącach "kwarantanny" w blaszaku – hotelu robotniczym. Wraz z pożyczką na konto spółdzielni mieszkaniowej... Pod koniec lat 90. w mieście i gminie Police, gdzie bieda posuwa nędzę, za półtora miliona złotych utworzono park imienia Jana Pawła II wraz z jego pomnikiem. Pieniądze na to poszły z funduszu ochrony środowiska. Kilkadziesiąt tysięcy złotych każdego roku kosztuje gminę festiwal ogólnopolskich chórów kościelnych "Cecyliada". Burmistrz Diakun publicznie chwalił się w mediach, że wszystkie kościoły w gminie mają nowe dachy, liczne ślicznie wyremontowano. Forsa szła z "funduszu kościelnego" – stałej pozycji budżetu gminy. Na to konto – po części, i to znacznej – remontowano plebanie, np. w Pilchowie. Gmina zapłaciła w 2000 roku za pobyt Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta RP na wychodźstwie. Staruszkowi nadano honorowe obywatelstwo Polic, takiej osobistości nie wypadało podejmować byle jak – pokryto rachunki za pobyt gościa w najdroższym wówczas w Szczecinie hotelu Radisson. Nic dziwnego, pani Różo, że nie ma kasy na pomoc dla biedaków. Ze smyczą na burmistrza Był 15 października 2001 roku, poniedziałek. Do gabinetu burmistrza Diakuna weszła Hanna Wijtyk. Dzieci zostawiła w korytarzu. Po chwili przywiązała się do grzejnika c.o. za pomocą łańcuszkowej smyczy dla małego psa rasy jamnik oraz dostosowanej do tego równie małej kłódki. Oznajmiła, że nie wyjdzie, będzie tu dotąd, aż otrzyma mieszkanie socjalne. Burmistrz Diakun nie jest od tego żeby się rozczulać. Nakazał podwładnym wezwać policję. Natychmiast przyjechał kilkuosobowy patrol. – To nie mogli być ludzie z ulicznej ekipy – wytłumaczył mi teraz komendant powiatowy policji w Policach, młodszy inspektor Stanisław Moneta. Pojawili się także wezwani strażnicy miejscy w sile dwóch umięśnionych menów. – Do kompletu brakło tylko straży pożarnej i straży granicznej – opowiada jedna z urzędniczek. Stróże prawa i porządku stanęli przeciwko szczupłej blondynce w okularach. Podczas szamotaniny gliny wykręcały Wijtykowej ręce. Bolały ją ponad tydzień, ale ze zwolnienia lekarskiego nie korzystała. Obdukcji też nie ma. – Zastosowano przymus bezpośredni, wszystko zgodne z prawem – wyjaśnili w komendzie powiatowej. Komendant powiatowy policji skierował do sądu oficjalne pismo zawiadamiające o udziale nieletnich, co – jego zdaniem – naraziło ich na wyjątkowo szkodliwy stres. Komendant Moneta uświadomił mnie, że jego psim obowiązkiem jest zawiadamiać sąd rodzinny o każdym tak zwanym zdarzeniu, w którym uczestniczą nieletni. W Policach i gminie każdej doby policja interweniuje co najmniej w kilku awanturach domowych. Tatuś wali mamusię po buzi, przy czym jest w cztery dupy pijany. – Czy za każdym razem sąd rodzinny jest powiadamiany o tym, że gówniarze oglądali taki spektakl? Komendant Moneta: – W zasadzie tak, trzeba by zajrzeć do statystyki". Ale do statystyki nie zajrzał. Wyjaśnił, że "policja robiła swoje na prośbę burmistrza". Bekniesz babo Czy rzeczywiście sąd może ograniczyć Hannie Wijtyk prawa do dzieci? Przecież nikt – nawet policja "na prośbę burmistrza" – nie zarzucił jej, że jest niedobrą matką, bije swe dzieci, gło- dzi je, nadużywa alkoholu lub jest zawodową kurwą. Wywiad kuratora sądowego dał Wijtykowej-matce dobrą opinię. Sąd może jednak, choć nie musi, ograniczyć jej prawa do dzieci. Musi natomiast brać na zatłoczoną wokandę sprawy kierowane przez policję. Chodzi wyłącznie o dobro dzieci – zapewniła mnie sędzia Ewa Siedlarek, wiceprezes Sądu Rejonowego w Szczecinie, przewodnicząca Wydziału Rodzinnego i Nieletnich. Co jest gorszym stresem: towarzyszenie matce podczas protestu, czy oczekiwanie na werdykt sądu, który może być różny? Wijtykowa wierzy w sąd. Jest to sąd dla nieletnich, dobro dziecka najważniejsze – tak ona główkuje. A gdyby sprawa poszła po myśli burmistrza Diakuna? Sąd – załóżmy – pozbawiłby Wijtykową praw do dzieci, nakazał umieścić je w domu dziecka. Wtedy nie byłoby kłopotu z mieszkaniem socjalnym dla ich matki. Niech idzie na ulicę. Dobro dzieci, dbałość o rodzinę, wartości chrześcijańskie, godne życie człowieka? – pies je gryzł. Autor : Wojciech Jurczak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nie płacz kiedy zapłacisz " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Killer skarbowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezes i jego członki Prezes olsztyńskiej spółdzielni mieszkaniowej trzęsie miastem. A miasto trzęsie się ze strachu. "Jeżeli nie chcecie mieć spalonej kamienicy i syna inwalidy, opamiętajcie się". Taki anonim dostali państwo T., którzy chcieli rozmawiać o sposobach zarządzania Spółdzielnią Mieszkaniową "Pojezierze" w Olsztynie. Nie zdecydowali się na spotkanie. W mieście nad Łyną krążą barwne opowieści o długich rękach prezesa "Pojezierza" dr. inż. Zenona Procyka, z wykształcenia specjalisty od uprawy buraków. – Pozdrowienia od prezesa Procyka – powiedział córce koleżanki dr J. z Akademii Rolniczo-Tecznicznej, wpisując dwóję do indeksu. Koleżanka walczyła ze spółdzielnią – opowiada przyjaciel rodziny. – Wrogowie rzucają na mnie oszczerstwa i pomówienia. A wrogów mam, bo zadarłem z lobby ciepłowniczym – uważa zainteresowany. Opowiada o zasługach. Na przykład o dobrych wynikach finansowych spółdzielni. W budynkach "Pojezierza" mieszka co piąty olsztynianin. 35 tysięcy ludzi. Ja, czyli on Spółdzielnie mieszkaniowe są własnością członków. Na zebraniach osiedlowych członkowie wybierają przedstawicieli na Walne Zgromadzenie. Na Walnym powołuje się Radę Nadzorczą, która zatrudnia Zarząd i ocenia jego pracę. Spółdzielcy mają w nosie demokrację, a władze spółdzielni są zainteresowane, żeby frekwencja na zebraniach była jak najniższa, zaś większość stanowili zaufani. W tym roku w SM "Pojezierze" zebrania członków wyznaczono, tuż przed świętami wielkanocnymi. Ogłoszenia ukazały się jedynie na tablicach ogłoszeń w klatkach schodowych i wisiały krótko. Opowiada Andrzej M., pracownik "Pojezierza": – Przed zebraniami grup członkowskich dostaliśmy wysoką premię. Każdy z nas był co najmniej na dwóch zebraniach. Ja byłem na czterech. Udawaliśmy członków spółdzielni uprawnionych do głosowania. O tym, kim będę na danym zebraniu, decydowano wkrótce po jego rozpoczęciu. Nie można było uzgodnić wcześniej, że np. jestem Janem Kowalskim i mieszkam przy ul. Dworcowej 3, bo nie wiadomo było, czy nie pojawi się autentyczny Kowalski bądź jego sąsiad. Głosowałem zgodnie z instrukcją. Najważniejszy był wybór przewodniczącego zebrania, komisji skrutacyjnej oraz delegatów na Walne Zgromadzenie. Nazwiska zwycięzców były ustalone wcześniej. Opowiada Krzysztof S., członek spółdzielni, dyrektor jednej z olsztyńskich firm: – Chciałem wziąć udział w zebraniu swojej grupy członkowskiej. Przegapiłem je, bo nie było żadnej informacji o terminie spotkania. Poszedłem na spotkanie innej grupy. Każdy z ulicy mógł wejść, również osoba nie będąca członkiem spółdzielni, przed zebraniem nikt nie sprawdzał dokumentów. Zapytałem: "Czy wszyscy obecni mają prawo podnosić rękę? Jestem nieuprawniony do głosowania w tej grupie, a głosuję. To jest kant". Sala musiała być zorganizowana, bo ludzie zaczęli gwizdać, tupać. Usłyszałem: "wichrzyciel, won". Poszedłem na kolejne zebranie licząc, że tym razem spółdzielcy podejmą temat. Podszedłem do mikrofonu, ale nie zdążyłem otworzyć ust. "To jest ten, co chodzi i mąci. Nie pozwólcie mącić". Nic nie wyjaśniłem, bo prezes kazał wyłączyć mikrofon, a ludzie tupali i krzyczeli. Później zażądałem w spółdzielni protokołów i list obecności z grup członkowskich. Listy obecności okazały się tajne. Gdy czytałem protokoły, przyszedł prezes Procyk. Zaczął krzyczeć: "Co ty sobie myślisz, gówniarzu, że jesteś silniejszy?". Grażyna S., właścicielka pawilonu, wybudowanego na terenie spółdzielni, skłócona z prezesem Procykiem: – Byliśmy z mężem na zebraniach kilku grup członkowskich. Wszędzie obowiązywał ten sam mechanizm. Zdumiałam się, gdy nazwiskiem mojej znajomej posłużyła się obca osoba. Wśród 100 delegatów na Walne Zgromadzenie około 70 to pracownicy i członkowie Rady Nadzorczej. Widziałam, jak na Walnym szefowa spółdzielnianej administracji pokazywała, jak podnosić ręce. Pępowina Z tych relacji wynika, że w spółdzielni fałszują dokumenty mające znaczenie prawne. Nikt nie poszedł do prokuratora z informacją o popełnieniu przestępstwa. Kilku spółdzielców złożyło w sądzie pozew o uchylenie uchwał Walnego Zgromadzenia, ponieważ podjęto je z naruszeniem prawa. Wyroku jeszcze nie ma. Prezes Procyk zapewnia, że zarzuty są wyssane z palca przez osoby, którym zalazł za skórę. Zbuntowani uważają, że organy ścigania – podobnie jak miejscowi dziennikarze i samorządowcy – związani są z Procykiem trudną do przecięcia pępowiną. Chodzi o miejsca pracy rozdawane żonom i dzieciom elity oraz tzw. mieszkania z odzysku. O sposobie i użytkowaniu zwolnionych mieszkań decyduje zarząd spółdzielni – zapisano w statucie przegłosowanym w maju 2002 r. przez Walne Zgromadzenie. Wcześniej potrzebna była uchwała Rady Nadzorczej. Mieszkania zwalniają się na skutek śmierci właściciela, rezygnacji albo w wyniku eksmisji. Mieszkań jest niemało. Wyremontowaną na koszt spółdzielni 50-metrową chatę można dostać za ok. 25 tys. zł. Te delicje trafiają w ręce ustosunkowanych. Takie właśnie mieszkanie niespełna rok temu dostał komendant wojewódzki policji Janusz Tkaczyk. Dożywocie Zenon Procyk ustąpi z fotela prezesa SM, jeśli zechce. Wprawdzie z nowego statutu wynika, że może go odwołać Rada Nadzorcza, jeśli tak postanowi 3/4 jej członków, ale jedynie pod warunkiem, że na zebraniu będzie 100-procentowa frekwencja. Ciężko zebrać 15 osób, jeśli choćby jedna tego nie chce. Pracownicy SM nie podskakują Procykowi, bo nieźle zarabiają. Dbając o nich Procyk dba o siebie. Jego wynagrodzenie stanowi 5,5-krotność przeciętnej spółdzielnianej pensji. Do tego premia – do 200 proc. podstawy raz na kwartał. Średnia płaca w spółdzielni wynosi 2400 zł. Dużo – przy miejscowym bezrobociu. Szefowie nie żałują szmalu na integrację. Posiedzenia Rady Nadzorczej kończą się piciem i nie chodzi o symboliczną lampkę koniaku. Dwa razy do roku, w maju i październiku, biesiadują pracownicy "Pojezierza". Za miastem, w rządowym ośrodku Mierki czy Zalesiu. – Nie płynie rzeka alkoholu, tylko morze – komentują bywalcy. W zamian wystarczy być posłusznym. Posłuszeństwo ceni prezes Procyk również u członków spółdzielni, chociaż teoretycznie on jest zależny od nich, a nie odwrotnie. Rok temu członkowie Antoni Sz. i Stanisław Sz. wyrazili się niepochlebnie o spółdzielni. Wkrótce przestali być członkami. Wystarczył wniosek Zarządu i odpowiednia decyzja Walnego. BOŻENA DUNAT l Z prawa spółdzielczego: spółdzielnia mieszkaniowa jest dobrowolnym zrzeszeniem nieograniczonej liczby osób, o zmiennym składzie osobowym i zmiennym funduszu udziałowym, które w interesie swoich członków prowadzi wspólną działalność gospodarczą. l Spółdzielnia i członek są sobie równi, tzw. spółdzielnia nie ma władzy nad członkiem. l Spółdzielnie są wyjęte spod kontroli NIK. Prokuratury nie zajmują się spółdzielczymi sporami. Uważają, że członkowie powinni zgłosić zarzuty zarządowi albo radzie nadzorczej. l W Polsce jest blisko 3 tys. spółdzielni mieszkaniowych i ponad 3,3 mln mieszkań. Żyje w nich ok. 10 mln osób. Spółdzielcy mogą przekształcić spółdzielcze prawo do lokalu na pełną własność i zrezyg-nować z członkostwa. Teoretycznie większa grupa właścicieli może się usamodzielnić, zakładając małą spółdzielnię, którą da się efektywnie zarządzać. Oprócz kłopotów oznacza to jednak rezygnację z majątku będącego własnością wszystkich spółdzielców: niezabudowanych działek, sklepów etc. Prasa donosi o nadużyciach bezkarnie popełnianych przez zarządy spółdzielni. Pisano również o królestwie prezesa Procyka. Fundusz remontowy spółdzielni wynosi ok. 9 mln zł rocznie. Troszkę szmalu trafia do swoich. Przewodniczący Rady Nadzorczej "Pojezierza" Tadeusz Miciuta jest regionalnym przedstawicielem firmy, która montuje i obsługuje podzielniki ciepła w całej spółdzielni. Montaż podzielników to ok. 2 mln zł ("Rzeczpospolita" nr 110/2002). Prezesa interesują również detale. Kazał – na piśmie – spółkom, które wygrały przetarg na malowanie bloków, kupować farby w wybranym przez niego sklepie, w którym cena była o 30 proc. wyższa niż w pozostałych ("Polityka" nr 27/2002). Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szkiełko i w oko Życie naukowe w III RP bardzo jest intensywne, ale Noble dostają poeci. Dwóch wykładowców z Politechniki Częstochowskiej – jeden profesor, drugi doktor habilitowany – prowadzi wojnę. Profesor Paweł Rolicz siedzi z lupą nad dokumentami, dr hab. Leszek Kiełtyka podważa jego sprawność umysłową. Naukowcy mają już za sobą sądy i wzajemne opisywanie się w prasie. Ten drugi ma dostać niedługo nominację profesora zwyczajnego. Tego pierwszego doprowadza to do kurwicy. Z lupą po nocach Do obowiązków profesora należy dochodzenie do prawdy – pomyślał prof. Rolicz i jął z lupą ślęczeć nad "Listem otwartym", który był napisany na maszynie, a pod którym widniał podpis Paweł Rolicz, czyli jego własny. Nie on jednak był autorem tego dzieła. Ktoś się pod niego podszył. Adresatem był dziekan Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. List chwalił pewnego młodego naukowca sugerując, że jest uczniem Rolicza. Naukowiec niebawem miał przystępować do kolokwium habilitacyjnego na PW. Jednocześnie list ganił Radę Wydziału. Miało to przewrotnie spowodować, że Rada udupi tego naukowca. Tak się jednak nie stało. – Na szczęście – dodaje Rolicz. Kopia listu została przesłana na Politechnikę Częstochowską. Rektor tak się wkurzył, że powołał komisję dyscyplinarną. Rolicz od samego początku o autorstwo listu podejrzewał swojego kolegę dr. hab. Leszka Kiełtykę, któremu najpierw pomógł zrobić habilitację, a później stał się jego wrogiem. Rolicz znalazł w papierach na uczelni jakiś kwit napisany na maszynie przez Kiełtykę. Miał zatem materiał porównawczy. Mozolna analiza z lupą w ręku wykazała niezbicie, że litery "ł" i "ę" oraz niektóre inne są wystukane z taką samą niedoskonałością. Według Rolicza świadczyło to o tym, że autorem paszkwilu jest Kiełtyka. Bowiem na jego maszynie do pisania stworzono fałszywkę. Sądzenie Uznawszy, że szarga się jego dobre imię, Rolicz wniósł sprawę do sądu. Powołano biegłych. 4 stycznia 2002 r. Sąd Rejonowy w Częstochowie orzekł: W wyniku postępowania dowodowego Sąd ustalił, iż oskarżyciel prywatny Paweł Rolicz przedmiotowego listu nie sporządził ani też nie opatrzył go podpisem. "List otwarty" sporządzony został na nieustalonej maszynie do pisania typu walizkowego przez oskarżonego Leszka Kiełtykę. (...) Biorąc pod uwagę fakt, iż pokrzywdzony – Paweł Rolicz powziął wiadomość, że autorem przedmiotowego "Listu otwartego" jest oskarżony – Leszek Kiełtyka w dniu 28.03.1995 r., a zgodnie z art. 101 § 2 kk karalność przestępstwa ściganego z oskarżenia prywatnego ustaje z upływem roku od czasu, gdy pokrzywdzony dowiedział się o osobie sprawcy przestępstwa. (...) Sąd (...) umorzył postępowanie w przedmiotowej sprawie. Profesor Rolicz to człowiek bez umiaru. Dzięki niemu już dwóch profesorów nie żyje. Być może prawem serii teraz chce unicestwić trzeciego, ale ja postaram się nie dać. Z psychiką prof. Rolicza jest coś nie w porządku. Na podstawie tego, co wyczynia, twierdzę, że nie jest zdrowy. Pan rektor powinien powołać komisję i posłać go na badania – podsumował sprawę Kiełtyka na łamach lokalnej prasy. Tego dla dumy profesorskiej było za wiele. Rolicz skonstruował apelację przeciw umorzeniu. Sprawę przyjął Sąd Okręgowy w Częstochowie. 9 grudnia 2002 r. utrzymał w mocy zaskarżony wyrok. Jednak zawarł coś ciekawego w uzasadnieniu: przedmiotowy "List Otwarty" został sporządzony przez oskarżonego Leszka Kiełtykę, a motywem jego działania była chęć zemsty za dokonane przez oskarżyciela prywatnego Pawła Rolicza odkrycie plagiatu, którego dopuścił się oskarżony. Ponieważ apelacja nie przyniosła oczekiwanego przez Rolicza skutku, przekazał on sprawę fałszerstwa do prokuratury. Jest w toku. W międzyczasie wykładowcy spotykali się jeszcze kilka razy w sądzie. Rolicz pozwał Kiełtykę za szarganie jego dobrego imienia w prasie. Sąd uznał Kiełtykę winnym jednocześnie warunkowo umarzając sprawę. W zamian Kiełtyka oskarżył Rolicza o to, że poniżył go w wywiadzie dla mediów. Według niego profesor miał narazić docenta na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu. – To bzdury – mówi Rolicz. – Przecież posługiwałem się prawomocnymi uzasadnieniami do wyroków. Jeżeli nie można się na nie powoływać, to po co są? Zarzewie Właściwie wojna między naukowcami zaczęła się już w 1991 r. Profesor Rolicz ustalił wówczas, że Kiełtyka będąc już habilitantem popełnił plagiat. Gdy tylko Kiełtyka dowiedział się, że Rolicz węszy, zaczął zbierać od studentów oświadczenia, że dobrowolnie udostępniali mu fragmenty pracy. Rolicz jednak nie dał się wyprowadzić w maliny. Od tych samych studentów zbierał oświadczenia, z których wynika, iż byli zmuszani do składania oświadczeń broniących Kiełtykę. Profesor Rolicz dowiedział się, że niebawem Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułów przekaże prezydentowi do podpisania akt mianowania Kiełtyki na profesora. W Centralnej Komisji powiedziano nam, że sprawa jest im znana i będzie rozpatrywana pod względem merytorycznym. Znaczy to mniej więcej tyle, że jeżeli komisja uwierzy w dowody, to utrącą kandydaturę Kiełtyki na profesora. Rolicz pisał w tej sprawie do prezydenta, do komisji, do rektora Politechniki Częstochowskiej. W połowie zeszłego roku napisał skargę nawet do Strasburga. Przedstawił sprawę obu umorzeń w sprawie "Listu otwartego" i to, że ciąga się go po sądach za to, że posługiwał się prawomocnymi uzasadnieniami, które tajne nie były. Strasburg sprawę przyjął. Teraz z wojny dwóch naukowców z kraiku nad Wisłą ubawi się znudzona Europa. Autor : Michał Płowecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Liturgia 4 promili " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna No i stało się. Po rozłamie w SLD, naciskany przez posłów SLD i Radę Krajową, premier Leszek Miller zapowiedział, że 2 maja złoży dymisję rządu. Uczynił to po rozmowie z prezydentem i przed posiedzeniem Rady Krajowej, która – jak się mówiło – miała cofnąć mu rekomendację. Wśród kandydatów na nowego premiera wymienia się Belkę, Oleksego i Cimoszewicza. Tygodnik „NIE” od ponad roku domagał się odejścia Millera. Grupa „borówek” wyszła z SLD, klubu parlamentarnego i utworzyła nową Socjaldemokrację Polską (SDPL). Członkami założycielami oprócz starych „borów” jak Banach, Sierakowska, Celiński, Kasprzyk zostali młodzi: Sylwia Pusz, Joasia Sosnowska, Czarek Stryjak. Poseł Gadzinowski nie wstąpił do SDPL, chce jeszcze spróbować współdziałać w naprawie SLD. W stolicy triumfowała Liga Polskich Rodzin. Jej kandydatowi na przewodniczącego Rady Miasta byłemu posłowi AWS Janowi Marii Jackowskiemu już za czwartym razem udało się zgromadzić wymaganą większość głosów radnych. Za Jackowskim głosowała nie tylko koalicja LPR i PiS, ale też Platformersi i radny Czesław Ochenduszko z SLD. Jan Maria Jackowski znany jest ze swych ultrakatolickich i antyunijnych poglądów. Jeśli wierzyć sondażowi zorganizowanemu przez redakcję „Życia” nowa „borówkowa” Socjaldemokracja może liczyć na 19,1 proc. poparcia. Mniejsze niż PO, która ma 22,2 proc., ale więcej niż Samoobrona wyceniana na 18,9 proc. Wedle tego samego sondażu obecna koalicja SLD–UP może liczyć na 4,9 proc. i przejście do opozycji pozaparlamentarnej. Rozłam w stołecznym Teatrze Powszechnym. Jego gwiazda, znakomita aktorka, marna reżyserka, pisarka magazynowa i internetowa Krystyna Janda odchodzi z teatru. A wszystko dlatego, że do teatralnej Rady Artystycznej weszła Joanna Szczepkowska, aktorka, pisarka magazynowa i internetowa. Janda ma za sobą poparcie publiczności, Szczepkowska – aktyw teatralny. Ot, typowy konflikt przeniesiony na scenę teatralną z krajowej sceny politycznej. Obie obrażone czekają na mediację dyrektora cyrku i walczą ze sobą atakując się na własnych stronach internetowych. Grali znakomicie dziennikarze krajowi mieniący się IV władzą. Urządzili happening w obronie skazanego na pierdel dziennikarza z Polic Andrzeja Marka. Ustawili przed Sejmem klatkę, w której solidarnie wysiadywali. Rychło okazało się, że akcja zwołana w tygodniu, kiedy Sejm nie obradował, o czym dziennikarze powinni wiedzieć, zamie-niła się w autopromocję stołecznych, dziennikarskich gwiazd. Siedząc za kratami udzielali wywiadów swoim redakcjom, pozowali do zdjęć i kamer. Chętnych do takiego męczeństwa było tak wielu, że zakratowanie trzeba było ograniczyć do 15 minut, a niektórzy musieli siedzieć po dwóch. Wzbudziło to protesty niektórych gwiazdek pragnących dostać więcej czasu na promocję. Kobieta ma prawo do przerywania ciąży podczas pierwszych 12 tygodni jej trwania – tak brzmi jeden z zapisów projektu ustawy przygotowanej przez Parlamentarną Grupę Kobiet. Ciekawe, która z obecnych lewicowych partii będzie ją popierać. Krakowski Sąd Okręgowy oddalił powództwo o ochronę dóbr osobistych krakowskiego cukiernika Wacława K., który poczuł się urażony nazywaniem „Wackiem” chuja w jednym z filmów emitowanych w TVN. Sędzia wyjaśnił, że to określenie używane w powszechnym obiegu, a stosowane wobec cukiernika określenie „słodki Wacek” to komplement. Trudniej będzie sądowi na Dolnym Śląsku. Szykuje się tam proces o podstępne zniszczenie bocianiego gniazda przez konkurencję. Bocian w naszym kraju jest symbolem płodności, dostatku i powodzenia w interesach. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gar rzepaku do baku Biopaliwa nie szkodzą silnikom. Szkodzą za to interesom Orlenu. W ostatnich tygodniach zeszłego roku, gdy Sejm kończył ustawę o biopaliwach, w mediach zaroiło się od publikacji, których ton jednoznacznie sugerował, że mamy do czynienia z legislacyjnym i gospodarczym bublem. Czy kupując nowe auta, będziemy musieli się pożegnać z gwarancjami na silniki, a posiadaczy starszych aut czekają krociowe wydatki na naprawę napędu? Może tak być, jeśli rządząca koalicja przeforsuje swój pomysł, by w przyszłym roku zmusić kierowców do kupowania paliw z dodatkiem etanolu w nieznanej na świecie proporcji – dramatycznie twierdzili dziennikarze "Gazety Wyborczej" i tygodnika "Wprost". Powoływano się na opinie przedstawicieli zachodnich koncernów motoryzacyjnych; dowodzono, że stosowanie roślinnych dodatków do paliw spowoduje korozję silników i inne nieszczęścia. Jak się dowiedziałam, był to dobrze zorganizowany lobbing, którego celem była zmiana pierwotnych propozycji rządowych, a nawet – jeśli to możliwe – storpedowanie prac nad ustawą. Gdzieś tam na horyzoncie majaczyły miliardy złotych ewentualnych zysków lub strat. Benzyna chrzczona jak dzieci Każdy polski kierowca wie, że tak naprawdę nie wiadomo, co leje do baku. Tradycyjne chrzczenie benzyny wodą i innymi komponentami na stacjach benzynowych ma nad Wisłą długą historię. W pierwszej połowie ubiegłego roku mogliśmy przeczytać w prasie o gigantycznych zyskach mafii paliwowej, która zarabiała na sprzedaży oleju opałowego jako pełnowartościowego diesla, a i etylinę potrafiła produkować z byle gówna. Jeszcze wcześniej opisywano przemytników niewiadomego pochodzenia paliwa zza wschodniej granicy. "Rzeczpospolita" wyliczyła, że straty budżetu państwa, wynikające z oszustw na podatku VAT i akcyzie spowodowane przez rodzimych nafciarzy, sięgają 10 mld zł! Pojawienie się informacji o tym, że wystarczy dolać do cysterny kilka butelek oleju rzepakowego, aby uzyskać "oszczędności" na akcyzie, brzmiało dla ministra finansów groźnie. Prawda tymczasem jest inna. Od lat w Polsce zupełnie legalnie do benzyn dolewany jest bioetanol. Państwo wspiera te praktyki obniżając stawkę podatku akcyzowego tym producentom, którzy gotowi są oferować na rynku paliwa "chrzczone" spirytusem. Według danych Ministerstwa Finansów, 17,43 proc. benzyn sprzedawanych w Polsce w 2001 r. zawierało 4,5-procentowy dodatek bioetanolu. W latach 1996–1998 odsetek tak tankowanych samochodów wynosił blisko 40 proc. i nikt nie słyszał o zniszczonych silnikach i protestach zachodnich koncernów motoryzacyjnych. Dlaczego? Ponieważ dolewanie biopaliw jest zupełnie bezpieczne, o czym można przekonać się czytając np. instrukcję obsługi Volkswagena Passata. Stoi w niej jak byk, że samochody z silnikiem wysokoprężnym mogą być napędzane również naturalnym olejem napędowym oznaczonym w Niemczech jako PME (estr metylowy oleju roślinnego). Dalej czytamy o zaletach tego oleju produkowanego głównie z rzepaku i o tym, że można mieszać go ze zwykłym olejem napędowym w dowolnych proporcjach. Autorzy instrukcji obsługi przyznają co prawda, że Passat ma gorszy "wypierd" na światłach, ale za to mniej zanieczyszcza środowisko. Z innymi bryczkami jest podobnie. Na biopaliwach jeździ się od dawna, nie tylko w Europie. 26 listopada 2002 r. Jakub Faryś ze Stowarzyszenia Oficjalnych Importerów Samochodów, pytany przez dziennikarza "Gazety Wyborczej" o ocenę rządowego projektu ustawy o biopaliwach, stwierdził: Tak naprawdę nie ma badań, które jednoznacznie mówiłyby, jaki jest wpływ biokomponentów na trwałość silników, na skład spalin. Skąd zatem opinie, że stosowanie roślinnych dodatków do benzyn i ropy w proporcjach proponowanych w ustawie spowoduje masową korozję silników i liczne awarie? Okazuje się, że ta informacja nie odpowiada prawdzie, ponieważ producenci silników już dawno dostosowali je do obecności dodatków pochodzenia roślinnego. Dysponuję rekomendacjami Car agents of Sweden and OK.-OB., Hikan Neuman, z których wynika, że większość samochodów wyprodukowanych po 1998 r. może jeździć na paliwie zawierającym do 10 proc. etanolu! Dotyczy to między innymi takich marek jak Toyota, Renault, Volvo czy Ford. Proponowane przez rząd w ustawie 5 proc. nawet dla starszych silników to zupełnie bezpieczna proporcja. Na pewno nic się nie będzie zacierało. Pierdząc olejem Po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. nasz kraj może otrzymać w ramach pomocy blisko 2 mld euro na ochronę środowiska. Taki zastrzyk gotówki może uczynić produkcję biopaliw naszą specjalnością. Chętnych do inwestowania nie brakuje. Pod koniec sierpnia 2002 r. władze Lublina podpisały list intencyjny z Enso Polska (Enso to firma austriacka) w sprawie budowy rafinerii produkującej olej napędowy z rzepaku. Rocznie ma się tam produkować 40 tys. ton oleju. Paliwo to świetnie nadaje się do napędzania diesli. Jak zapewniają Austriacy, ma być o 15–20 proc. tańsze od tradycyjnego. Jedyną jego wadą będzie to, że autobusy będą śmierdziały plackami ziemniaczanymi. Enso chce wybudować jeszcze jedną rafinerię pod Częstochową. Podobne plany dokładnie w tym samym terminie zgłosiła Rafineria Gdańska, która wspólnie z KGHM Polska Miedź miała zamiar powołać spółkę zajmującą się produkcją i dystrybucją biopaliw. W październiku należący do Aleksandra Gudzowatego Bartimpex kupił od skarbu państwa Przedsiębiorstwo Przemysłu Fermentacyjnego Akwawit z Leszna, krajowego potentata w produkcji bioetanolu. Wcześniej firma nabyła wrocławski Polmos. Stało się jasne, że drugi na liście 100 najbogatszych Polaków wchodzi w biopaliwowy interes. Jeszcze ambitniejsze plany miała niemiecka firma Cimbra Sket GmbH z Magdeburga, która chciała otworzyć w Kostrzynie fabrykę przerabiającą 250 tys. ton rzepaku rocznie. To jedna czwarta krajowej produkcji! Cimbra specjalizowała się dotychczas w roślinnych olejach jadalnych, ale być może wyczuła nowy biznes? W marcu 2002 r. Orlen ogłosił własne plany dotyczące biopaliw. Potem wokół płockiego giganta zapadła cisza. Ministerstwo Rolnictwa szacuje, że rozkręcenie produkcji biopaliw stworzy w Polsce około 100 tys. nowych miejsc pracy, zwłaszcza na wsi, gdzie o pracę najtrudniej. Tylko do wyprodukowania spirytusu bezwodnego "zabezpieczającego" wkład 4,5 proc. biokomponentów w benzynie potrzeba 450–500 tys. ton zboża. Oznaczałoby to ogromną pomoc dla Agencji Rynku Rolnego, która co roku zmaga się z klęską urodzaju. Dodajmy do tego setki tysięcy ton rzepaku – to kolejne tysiące miejsc pracy. Gdyby projekt się powiódł, byłby to jeden z największych sukcesów rządu koalicji SLD–UP–PSL. Tak jednak wcale być nie musi. Ostre lobbowanie Rządowe pomysły nie wszystkim przypadły do gustu. Po pierwsze, oznaczają one spadek importu gotowych paliw. W prasie pisano nawet o ograniczeniu tego importu w związku z trudnościami dostosowania się do nowych polskich norm. Na pewno zmniejszeniu uległby import ropy. Łatwiej byłoby też ocenić ilość paliwa faktycznie sprzedawanego w Polsce. Skuteczniejsza stałaby się walka z szarą strefą, ponieważ na stacjach benzynowych kontrolowano by jakość paliw i łatwo dałoby się ustalić, co jest w zbiornikach. Nie twierdzę, że tym sposobem udałoby się wyeliminować oszustwa, ale na pewno można byłoby je ograniczyć. Gdy pytałam zaprzyjaźnionych posłów, komu zależy na utrąceniu ustawy o biopaliwach, dyskretnie i nieoficjalnie wskazywali palcem na Orlen. Rzeczywiście, płocki gigant ma powody, aby nie przepadać za rządowym projektem. Przede wszystkim przez ostatnie lata spółka korzystała ze zmniejszonej akcyzy od benzyn z dodatkiem etanolu. W skali kraju chodziło o około 300 mln zł, z czego lwia część przypadała na Orlen. W razie wejścia ustawy w życie, trzeba by było podzielić się z innymi graczami, a to dla każdego giganta jest przykre. Kolejny powód to stan przygotowań. Mogłoby się okazać, że wykonanie ustawowego obowiązku jest trudne ze względu na problemy z dostosowaniem instalacji rafinerii. Orlen sporo ostatnio zainwestował, z tym że niekoniecznie w biopaliwa. Kupił już stacje benzynowe w Niemczech, chce wspólnie z Rotch Energy kupić też Rafinerię Gdańską. To naprawdę znaczny wysiłek, a prezes Wróbel plany ma ambitne. Ci posłowie, z którymi rozmawiałam, byli przekonani, że dr Kulczyk będąc wielkim akcjonariuszem Orlenu, któremu biopaliwa nadszarpną dochody, nie jest zainteresowany przyjęciem przez Sejm ustawy w wersji, która trafiła do Senatu. I faktycznie Senat zmienił część artykułów w takim kierunku, aby nowe regulacje prawne weszły w życie później, niż zakładał rząd. Co zrobi Sejm, zobaczymy. Na pewno PSL będzie starało się odrzucić poprawki. Tak samo uczyni Samoobrona i być może Liga Polskich Rodzin. Z poparciem SLD przywrócono by proponowane w pierwotnym brzmieniu zapisy. Z pożytkiem dla wszystkich. Ostry lobbing przeciw biopaliwom okazałby się wówczas nieskuteczny. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niedobierzmowani Doigrali się parafianie z Przodkowa, którzy w zeszłym roku wystąpili w obronie wikariusza Waldemara Pieleckiego. Biskup Jan Bernard Szlaga na mocy kodeksu prawa kanonicznego nałożył na parafię św. Andrzeja Apostoła karę: przez najbliższe 5 lat w Przodkowie nie będą udzielane sakramenty bierzmowania. – Kara została nałożona ze względu na wzbudzanie niechęci wobec decyzji biskupa oraz zbyt silne jej eksponowanie – powiedział ks. Ireneusz Smagliński, rzecznik prasowy Kurii Biskupiej z Pelpina. Różańce od J.P. 2 Do wzruszających scen doszło w Olsztynie, gdzie pan prezydent miasta Czesław Małkowski, z SLD, wręczał olsztyńskim radnym różańce, które dostał od papieża podczas audiencji w Watykanie. Część radnych jest wysoce zniesmaczona. – Jestem osobą wierzącą, a życiorys pana prezydenta wskazuje jednoznacznie na to, że nie powinien on przekazywać różańców – powiedział przewodniczący Rady Miasta Olsztyna Zbigniew Dąbkowski (UW). Małkowski nie pierwszy się nawrócił. Plagiat zakonnika Amerykanka Jeanne M. zarzuciła popełnienie plagiatu krakowskiemu zakonnikowi ojcu K., wykładowcy w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”. Chodzi o artykuły poświęcone jezuitom, które, jej zdaniem, polski zakonnik przepisał od „a” do „z” z jej pracy. Domaga się przeprosin, opublikowania spornych tekstów pod jej nazwiskiem i 80 tys. zł zadośćuczynienia. Powołuje się przy tym na polską ustawę o prawach autorskich i Konwencję Berneńską o ochronie dzieł literackich. W pozwie podkreślono, że w tekstach opublikowanych pod nazwiskiem ojca K. powtórzono nawet te same błędy drukarskie. Pozwany zakonnik stanowczo odrzuca oskarżenia. Kościół pomoże Millerowi Podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu i Konferencji Episkopatu Polski premier Leszek Miller zaapelował do władz kościelnych o nadanie dniu wejścia Polski do Unii Europejskiej odświętnego charakteru. Tak wygląda w praktyce SLD-owska koncepcja rozdziału Kościoła od państwa. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sieć cicho Wystarczy posiedzieć kilka godzin przed ekranem komputera, by posiąść pisma naczelnika Urzędu Celnego w Poznaniu, agencji ochrony z Bydgoszczy, Politechniki Wrocławskiej albo Biura Promocji Polskiego Radia z Warszawy. Nie trzeba do tego hakerów, wystarczy darmowy program dostępny w sieci. Sieć jest tak bezpieczna jak najsłabiej zabezpieczony, pojedynczy komputer do niej podłączony. Najwymyślniejsze i najdroższe zabezpieczenia to kasa wyrzucona w błoto, jeśli jeden z użytkowników sieci to zwyczajny kretyn. Pół biedy, jeśli firma jest prywatna, nie wpływająca znacząco na polską gospodarkę lub sytuację rządu Leszka Millera. Niestety, są w tym gronie instytucje państwowe. Co można znaleźć na dyskach ich komputerów? Sprawdzamy. * * * Odpalamy Internet oraz program "peer to peer". Może być Kaaza. Program ten służy głównie do wyszukiwania plików mp3 z muzyką. Kaaza ma jednak i inną, bardziej dla nas atrakcyjną opcję. Wyszukiwanie dokumentów. W wyznaczonej kolumnie programu wpisujemy słowo, kluczowe dla interesujących nas dokumentów. Zaczniemy może od skrótu CV, czyli Curriculum Vitae. Życiorys. Klikamy "search". Obiecująco. Po kilkunastu minutach szukania oraz obalonym browarku. 52 dokumenty. Życiorysy polskie, francuskie, angielskie, szwedzkie, nawet arabskie. Bregman O., Izraelczyk posługujący się biegle trzema językami. Pracował w hotelu w Hertzlii w latach 1997–99, od roku 2002 pracuje w Tel Awiwie. Kawaler. Co ciekawe, ukończył w roku 2000 kurs internetowy. Następna osoba: Sanja J. urodzona w byłej Jugosławii, obecnie mieszkająca w Sztokholmie. 30 października 2000 odbyła nawet kurs Scandinavian PC Systems. Kolejny – Patric F. z Londynu, Reuters Ltd. Stuka 50 znaków na minutę w klawiaturę, specjalista komputerowy(!) Troszczył się m.in. o klientów Reutera. Może by zadzwonić i zapytać, co powie jego obecny pracodawca o jego umiejętnościach? Odkładamy na bok życiorysy. * * * Wklepujemy słowo "podanie". Sztuk 23 po 20 minutach szukania. I co my tu mamy? Pani Ilona skarży się do spółdzielni mieszkaniowej w Szczecinie na zarysowane w trakcie docieplania budynku szyby okienne. Wojciech P. z Krakowa pisze do dyrektora Ery GSM, że jego pies zżarł mu telefon komórkowy, za który musi nadal płacić abonament. Marek z Piekar Śląskich stara się o pracę. Ma prawo jazdy i uprawnienia do obsługi wózków widłowych. Kaśka w marcu tego roku starała się o pracę w firmie Medicover w Poznaniu. Ciekawe, czy już pracuje? Przy okazji wizyty w Poznaniu można wpaść, zapytać. Adres jest. * * * Trzecia godzina w sieci. Poszukajmy czegoś jeszcze ciekawszego. Wpiszmy na przykład słowo "celny". Na naszym dysku ląduje 158 dokumentów z Urzędu Celnego w Poznaniu. Decyzje, odroczenia, kwoty idące w miliony złotych. Dowiadujemy się między innymi, że Amica Wronki w ramach procedury uszlachetniania czynnego sprowadziła 1120 kuchenek elektrycznych o łącznej wartości 1 145 863 zł. Naczelnik Urzędu Celnego w Poznaniu ma do nich pretensję, mogli bowiem sprowadzić tylko 500 sztuk. W związku z tym nalicza im cło – 12 proc. Po kilku minutach dysponujemy całą dokumentacją dotyczącą nieszczęsnych kuchenek. Każdy dokument opatrzony nagłówkiem: Naczelnik Urzędu Celnego, ul. Wichrowa 4, 60-449 Poznań. I godłem państwowym. Inna korespondencja pana naczelnika? Proszę bardzo: decyzja o pozostawieniu bez rozpatrzenia wniosku o restrukturyzację zadłużenia firmy RUD MEBEL z Poznania; wyliczenie zwrotu należności celnych dla Zakładów Drobiarskich w Koziegłowach (6459,16 zł); wyliczenie dla spółdzielni mleczarskiej LACPOL z Warszawy (70 249,90 zł); decyzja o warunkach restrukturyzacji długu firmy VITAL FIT z Mosiny... I tak dalej, i tak dalej... Jak to możliwe, że te pliki są dostępne dla 4 milionów użytkowników programu Kaaza na całym świecie?! Osobnik, który ma zabezpieczać komputer w UC Poznań, ściąga sobie pliki muzyczne i wideo. Przy okazji udostępnia wszystkie zasoby dysku użytkownikom tego programu. Żeby wkurwić administratora sieci (bez urazy, chłopie), dodamy, że jeśli pliki ściągali podobni "specjaliści", jak ten pracujący w poznańskim UC, to liczba kopii dokumentów może rosnąć w postępie geometrycznym. Już dziś wydrukami sygnowanymi "Naczelnik Urzędu Celnego w Poznaniu" mogą podcierać się dzieci w RPA. * * * Szperamy dalej. 21 maja tego roku Biuro Promocji Polskiego Radia zleciło agencji reklamowej Andrzeja Pągowskiego wykonanie projektu reklamy festiwalu "Dwa Teatry". Inna agencja reklamowa proponuje operatorowi sieci komórkowej IDEA balon typu B-16 za 5460 zł netto. Firma Herz Tech (Suchy Las k. Poznania) proponuje TZF Polfie S.A. wąż ssawno-tłoczny SEMPERFLEX 1500 za jedyne 104 zł za metr. Wpada nam w łapy protokół zdawczo-odbiorczy. PKN Orlen odbiera od Instytutu Chemii i Technologii Nafty i Węgla Politechniki Wrocławskiej wyniki zleconej pracy naukowej. Naukowcy przeprowadzili między innymi badania wpływu stosowania sorbentu otrzymanego metodą ORTWED w procesie spalania paliw stałych na odsiarczanie spalin kotłowych i właściwości popiołu w instalacji komercyjnej. Koncern zapłacił za to 33 400 zł. Kolejny kwiatek: dokumenty z... Agencji Ochrony ESOM w Bydgoszczy (koncesja MSWiA nr L-0002/00). Od 6 grudnia zeszłego roku agencja ochrania, monitoruje i odpowiada za elektroniczny alarm w Agencji Usług Księgowych przy ulicy Cichej w Bydgoszczy. Zalewa nas morze dokumentów. Chyba już starczy, pora na podsumowanie. * * * Kilka godzin przy kompie dało nam około 50-megabajtowe archiwum. Wyobraźmy sobie 5 osób, które "pracują" 10 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Objętość archiwum, którym taka grupa może dysponować, po miesiącu wynieść może nawet 12,5 GB! Wymierna wartość tego typu danych jest w praktyce nie do określenia. Mogą być bazą informacji o przyszłych klientach i adresatach reklamy, mogą posłużyć szpiegom przemysłowym i handlowym, mogą wreszcie służyć do szantażu i oszustw. Stwierdziliśmy, że liczba wszystkich istotnych plików ściągniętych przez nas w dwa dni wyniosła 396. Wiele z nich pochodziło z instytucji państwowych, w których dostęp do komputerów mają osoby nieprzygotowane, nie mające zielonego pojęcia o bezpieczeństwie danych. Autor : Jarosław Milewczyk / Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ssanie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spot się leje Przerżnęli, bo myśleli, że nadal grają w reklamówkach. Kiedy się ocknęli, było już po Portugalii, czyli po ptokach, i nasze orły Engela wracać musiały do gniazd. Ale swoje ugrali. Za pół roku wszyscy będą pamiętać tylko wygraną z USA oraz gorące kubki, czipsowy "Gool Club 2002", bo każdy Dudek chwali swój czubek. Engela posunęli, ale chłop już się wypromował. Do końca życia żyć może z promocji nowych kręgielni, marketów ze sportową odzieżą, barów piłkarskich szybkiej obsługi. Nie musi już trenować. Bo jego gębę i nazwisko Polska cała zna. Tu jest miejsce na Twoją reklamę Mogła odejść do czubków, bo robota w publicznej stresująca jest, zwłaszcza że ostatnio redukują niczym przed wojną w "Doktorze Murku". Prysnęła do przodu, do reklamówek TP SA. Już, już miała wrócić na wizję, ale dopadła ją zemsta członka Sellina z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, który przypomniał stare rozporządzenie Rady. Prezenter publicznej może dać twarz w reklamie dopiero po trzech miesiącach po opuszczeniu roboty. Wróble ćwierkały, iż to odwet za publiczne czytanie książki Millera w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Tak czy siak reklamowe spoty TP SA z wizerunkiem ukochanej przez Naród Krystyny Czubówny jeszcze się nie wyemitowały. Ale wieść o zakazie ich emisji dotarła już pod strzechy. I Naród oczami duszy swojej już ukochał TP SA za to, że ta firma wyciągnęła Czubównę z TVP SA, z tej fabryki czubów. Tu jest miejsce na Twoją reklamę Spot się leje z pracowitego czoła premiera Millera. Rano Ryga, wieczorem Wrocław. Jutro Sewilla i sierakowski Lublin. Dzięki telewizyjnym informacjom premier jest wszędzie. Czas i miejsca akcji zlewają się w jedną Millerozonę. Jednocześnie ściska on dłoń Schroedera i szydzi z Leppera. Wzywa stopy Balcerowicza do odejścia i pada do nóżek bezrobotnym. Premier wodzi ciąg swych reklamówek niczym poloneza. Zatroskane, spracowane, zmęczone lico. Ufryzowane dostojną, naturalną niczym krajowe jogurty srebrną siwizną. To jest cool. Jeszcze rok, dwa i premier będzie mógł czytać teksty Krystyny Czubówny. Międzynarodowe agencje reklamowe bić się będą o ten miękki, wzbudzający takie drżenie Polek baryton. Dać twarz w reklamie, czyli artystycznie dupy, to od lat kilku podstawowy egzystencjalny problem polskich środowisk artystycznych. Czy kolaborować z żarłocznym, lecz szmalcownym kapitałem, czy żyć w biedzie, poza jedynie dziś liczącą się rzeczywiście wirtualną reklamą. Jeśli już dać, to jak i z kim? Który z reklamowanych produktów jest godny, przynależący do Herbertowskiej "kwestii smaku", a z którym skurwić się za żaden szmal nie wolno. No i jak żyć bez udziału w reklamowej rzeczywistości. To już nie tylko dylemat "czy mieć?". To już zwyczajne "być". Bo artysty nie istniejącego na promocjach zwyczajnie nie ma. Tu jest miejsce na Twoją reklamę Andrzej Lepper wyzwał Krzysztofa Janika na śmiertelny reklamówkowy bój. W ten wtorek. Na szosy. Na pięści, bo Lepper to nie ułomek i chętnie wystartuje w wirtualnej wadze ciężkiej. Nieważne, czy uderzy, czy dostanie. Najsłynniejszym medialnie, oprócz Leppera, jest przecież poseł Borowczyk. Bity przez politycznych przeciwników. Co z tego, że nie widać jego siniaków. Wirtualnie jest prześladowany. Minister Janik odparował Lepperowi wezwaniem na bój śmiertelny, ale w innej kategorii. Podobno już wysłał mu dwie nagie szachownice. Spot nakręcony z udziałem chłopów rozgrywających z policją państwową partię żywych szachów na polskich drogach byłby światowym hitem. Albo grających szachami, w których figury są ulepione z chleba. Jak w więzieniu. Stawką byłoby zboże. Importowane, zarażone kałem niemieckich szczurów. Tu jest miejsce na Twoją reklamę Kamera start! W Sejmie dyskusja ożywa. Kamera stop. Szkoda już gadać. I tak zostaną tylko obrazki. Lepper blokuje, Giertych kiwa wielką głową, Kaczyńscy troją się. A z wizyty Millera w Lublinie pozostaje jedynie pamięć malowanych bruków przed Hotelem "Europejskim". Spot się leje strumieniami. Świat oczubiony. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Penisy na falach " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEmoralna propozycja – finał Zakończyliśmy debatowanie nad efektami naszej "Niemoralnej propozycji". Spośród autorów ponad 200 prac wybraliśmy dwóch stypendystów: autora publikowanego wyżej artykułu "Kilowaty taty" i twórcę opublikowanego w numerze 16/2003 reportażu o zbieraczach śmieci pt. "Buszujący w śmieciach". Dwanaście innych osób – niektóre ich prace już wydrukowaliśmy, niektóre jeszcze czekają na druk – otrzymało od nas zaproszenie do współpracy. Wszystkim, którzy nadesłali nam swoje utwory, serdecznie dziękujemy. Niestety, z przyczyn technicznych nie jesteśmy w stanie skontaktować się indywidualnie z każdym ani też odesłać artykułów i reportaży. I to by było na tyle. Autor : Redakcja Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Rżnięty Walenty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna No, obudziliście się wreszcie. Bo już straciliśmy nadzieję, że w tym kraju żwawość okazują tylko Jan Jego Mać Maria Władysław Rokita, Qńhead Giertych, Kaczapaczka i garstka pomniejszych wesołków. Niech idą wasze SMS-y w ten smutny kraj. Nasz numer SMS skrzynki – 7168. Przed tekstem właściwym wpisujcie koniecznie NIE. Do miłego. Kto pod kim dołki kopie, ten pracował w UOP-ie. Tylko głupiec i kanalia ma w pogardzie genitalia, bo najbardziej jest dziś modne reklamować części rodne. Pocałunek – próba znalezienia wspólnego języka. Dała ci serce – dupę zostawiła sobie. Aby zwęszyć interes, nie musisz nikomu wkładać nosa w gacie. Co mówi Mulat, który nie chce rodzeństwa? Tato, nie ściemniaj. Ślimak do płaczącego syna: nie bądź mięczakiem. ZUS jak Jezus. Ślepi widzą, chromi chodzą. Olisadebe, oddaj paszport! Matka Boska Zielna. Patronka narkomanów. Po jakie licho w Licheniu taki kościół?! Gdyby człowiek wiedział, że to tak będzie, to by się przy porodzie zaparł. Nie rób nikomu dobrze między drzwiami i nie wsadzaj palca tam, gdzie ci niemiło. Hau, Hau Hausner najlepszym przyjacielem emeryta. Marihuana jest jak samochód – musisz odpalić, żeby odjechać. Nie pytaj, co Polska dała tobie, pytaj, ile Kościół zgarnął z tego, co ty dałeś Polsce. Oddam Polskę w dobre ręce. L. Miller. Premiera dajcie między ludzi – niech się obudzi. Emeryci – wrzód na rządu rzyci. Dlaczego Kościół katolicki jest przeciwny związkom homoseksualnym? Bo by się klechy pedały żeniły. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Trąceni przez NIE " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sezon znikających trupów Zdawałoby się, że trup tym różni się od człowieka, że już nie ucieka. U nas trupy są żywe jak zające. Gdy ogląda się pracę kryminologów amerykańskich w dokumentach emitowanych przez telewizję Discovery, można ocipieć z wrażenia. Detektywi potrafią wszystko. Na podstawie pyłków rośliny ustalają miejsce, w którym sprawca zakopał zwłoki. Albo bez trudu stwierdzają tożsamość trupa, mimo że wcześniej przepuszczono go przez drobno mielącą maszynę do robienia trocin i spuszczono do jeziora. Ciekawe, jaki dokument zrobiliby reżyserzy Discovery z pracy polskiej policji? Pewnie komedię. Pierwszy trup W październiku zeszłego roku Warszawą wstrząsnęła zbrodnia. Kazimierz K., taksówkarz, został uprowadzony i zamordowany przez Zbigniewa B., policjanta, dzielnicowego z Mokotowa. Pochodzący z Kamionki Górnej (powiat Nisko) policjant precyzyjnie zaplanował morderstwo. Wynajął garaż w Stalowej Woli, gdzie ukrył ukradziony ofierze samochód. Przygotował worki foliowe, łopatę i szybę boczną od strony kierowcy. Wiadomo: jak się komuś palnie z bliska w łeb, to kula musi przelecieć przez głowę i rozbić szybę. Pierwsze zacieranie śladów odbywało się w gospodarstwie rodziców policjanta w Kamionce Górnej. Tam morderca zdjął z taksówki reling z neonem korporacji i oznaczeniem "taxi". 25-letniemu dzielnicowemu pomagał jego brat – osiemnastolatek, uczeń. Łupem bandytów padł samochód Opel Vectra 1,8 sedan, biały z 1996 roku jeżdżący w korporacji "Top Taxi". To, że udało się tak wiele ustalić w tej sprawie, jest głównie zasługą rodziny zamordowanego 55-letniego taksówkarza. Na podstawie numeru zanotowanego przez Kazimierza K. wykryli sobie znanymi metodami właściciela telefonu. Zmusili do szybkiego działania policję, która początkowo usiłowała im wmówić, że pan Kazimierz zabalował gdzieś i pewnie leży pijany pod płotem. Gdyby nie naciski rodziny taksówkarza, pewnie by nie doszło do przeszukania domu rodziców dzielnicowego. Tam policja odkryła cały arsenał nielegalnych i podejrzanych przedmiotów: komplety do przebijania numerów nadwozia do pięciu marek samochodów, około 10 tablic rejestracyjnych, karabin Mauser w częściach, amunicję, 2 wiatrówki gwintowane, 2 torebki plastikowe po narkotykach, rybacki sprzęt kłusowniczy oraz wykrywacz metali. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że kolejne przeszukanie zaowocowało odnalezieniem dalszych części Mausera (w tym lunety) i około 3 tysięcy nabojów do niego. Nowe dowody obciążające policjanta wykryto w czasie rewizji w jego warszawskim mieszkaniu. W ręce przeszukujących wpadł m.in. komputer, w którym wykryto bazę danych z Komendy Stołecznej Policji oraz pliki mogące służyć do fałszowania druków i pieczątek policyjnych. W czasie gdy istniała jeszcze szansa, że Kazimierz K. żyje i gdzieś się wykrwawia, policja nie była w stanie zarządzić poszukiwań na szerszą skalę. To rodzina zamordowanego za własne pieniądze wynajęła śmigłowiec, za pomocą którego poszukiwała ciała. Bez powodzenia. Zbigniew B., którego dosyć szybko aresztowano, wskazał jedynie dziuplę, w której ukrył auto. Miejsca, w którym schował trupa, nie ujawnił. Dowiedzieliśmy się, że adwokatem policjanta-zbrodniarza jest Włodzimierz O., były zastępca prokuratora okręgowego w Warszawie. Włodzimierz O., gdy był prokuratorem, nadzorował bardzo poważne śledztwa, między innymi przeciw pruszkowskiej grupie towarzyskiej. Teraz jest jednym z bardziej wziętych mecenasów w stolicy. Jego wpływy – jak mówią – sięgają szeroko. Ustaliliśmy również, że Zbigniew B. jest powiązany rodzinnie z bardzo wysoko postawionym urzędnikiem prokuratury. Rzekomo ta właśnie koligacja pozwoliła mu na rozpoczęcie cztery lata temu służby w policji i szybkie awanse. Nasze wiewióry twierdzą, że Zbigniew B. nie przeszedł za pierwszym razem testów psychologicznych. Dopiero interwencja wysoko postawionego krewnego umożliwiła mu przyjęcie do służby. Nie byłby więc policjantem i jako stróż prawa nie dopuścił się zbrodni, gdyby nie protekcyjne zabiegi rodziny. Od czasu zbrodni minęły trzy miesiące. Policja ma sprawcę, ma ukradziony samochód, liczne ślady krwi, ślady ziemi na łopacie i wiele innych poszlak. Mimo to nadal nie potrafi odszukać zwłok. Ponoć śledztwo utknęło na poszukiwaniach barmanki Agnieszki, konkubiny policjanta. We wsi, gdzie miała pracować, jest tylko jeden bar, bo osada liczy w ogóle coś koło 30 chałup. Jakim cudem funkcjonariusze nie potrafią ustalić tożsamości barmanki? Drugi trup Marek Iwański jest adwokatem. Razem z żoną mieszkał niedaleko matki Moniki i jej konkubenta. Najprawdopodobniej na jednym z towarzyskich spotkań wpadła mu w oko Monika, nie jej matka. Miała wtedy 12, może 13 lat. Był rok 1996 lub 1997. Iwański kupował dziewczynce ubrania, prezenty. Kupił jej nawet telefon komórkowy. Tak przynajmniej zeznawali świadkowie. Po pewnym czasie czuł się już tak pewnie, że odbierał małolatę ze szkoły twierdząc, że jest jej ojcem. Ponoć razem z nią chodził do ginekologa. Był jak jej cień. Potwierdziła to jedna z najbliższych koleżanek Moniki. Mówiła, że Iwański dawał jej pieniądze. Monika zwierzyła się, że nocowali razem w hotelach. Opowiadała o szczegółach współżycia. Twierdziła nawet, że jest uzależniona od pana mecenasa. Mówiła, że Iwański ją uderzył podczas kłótni przy okazji planowania wycieczki zagranicznej. Zeznania innych świadków potwierdzają, że pan mecenas utrzymywał intymne kontakty z dziewczynką już, gdy miała 12–13 lat. Oczywiście, w trakcie przesłuchania Iwański nie przyznawał się do żadnego przestępstwa. Twierdził tylko, że widywał się z dziewczynką okazyjnie. 9 maja 2000 r. 16-letnia Monika powiedziała dziadkom, że wybiera się z koleżanką i kolegą do Zgierza. Ponoć mieli jechać tam samochodem. Wychodząc z domu zabrała ze sobą kostium kąpielowy i kanapki. Nie powiedziała, kiedy wróci. Zwyczajowo jednak zjawiała się w domu dziadków (gdy u nich spała) około godziny 22, tak by ich nie niepokoić. Tym razem nie wróciła na noc. 16 maja do komisariatu na warszawskim Mokotowie przyszła matka dziewczyny. Zgłosiła zaginięcie. W trakcie śledztwa policjanci zabezpieczyli wiele dowodów. Włosy w samochodzie pana mecenasa, kalendarze i but. Wstępna analiza trzewika wykazała, że jest upaprany w ludzkiej krwi. Wymagało to dalszych badań. Wtedy jakimś cudem obuwie się zawieruszyło. Odnaleziono je i przesłano do badań genetycznych. Tam okazało się, że nie było na nim żadnej krwi! Jednocześnie prowadzono poszukiwania zaginionej. Na prośbę rodziny zaangażowano nawet jasnowidza z Człuchowa. Tego samego, którego ostatnio wychwalała japońska policja. Twierdził, że dziewczyna nie żyje, a sprawcą śmierci jest jej bliski znajomy w wieku lat około 40. W miejscu wskazanym przez jasnowidza ciała jednak nie znaleziono. Rodzina udała się do niego ponownie. Oświadczył, że ciało przeniesiono do zbiornika wodnego. Znów opisał dokładnie miejsce. Tam już jednak nie szukano. Śledztwo zamknięto równo w dwa lata od zaginięcia dziewczyny – 16 maja 2002 r. Z informacji, którymi dysponujemy, wynika, że od sprawy odsunięto dwóch najbardziej zaangażowanych w nią policjantów. Przeniesiono ich do różnych, odległych od siebie komisariatów. Ciała dziewczyny do dziś nie znaleziono. Dopóki ciała nie ma – nie będzie ciągu dalszego. Zanęta na węgorze Poprosiliśmy rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji, żeby wyjaśnił, jakie czynności podejmuje w takich przypadkach policja. Policjanci opierają się na informacjach (także operacyjnych) od świadków i innych osób, przeszukują miejsca, gdzie mogłyby być ukryte zwłoki, korzystając z kamer termowizyjnych i z urządzenia elektrooporowego (...). Wykorzystywane są umiejętności i sprzęt płetwonurków oraz specjalnie szkolone psy do wyszukiwania zwłok. W wyjątkowych przypadkach, na prośbę rodziny policja korzysta ze wskazówek jasnowidzów. Czas poszukiwań zwłok, obszar przeszukiwanego terenu i sposoby poszukiwań ustalane są zawsze indywidualnie i są zależne od okoliczności tej konkretnej sprawy. Poprosiliśmy fachowca, kryminalistę-recydywistę, żeby powiedział, jak pozbyć się ciała. Do skutecznych środków zaliczył: wapno, kwas czy fosfor. Jednak najpewniejsza i, co ważne, o wiele bezpieczniejsza wydała mu się stara i sprawdzona metoda "na zanętę". Trupa obkłada się płytami chodnikowymi, po czym obwiązuje starannie stalową siatką ogrodzeniową. Pozostaje już tylko znaleźć odpowiednio głęboką rzekę lub jezioro i zanęta na węgorze gotowa. Nawet mocno rozłożone ciało nie uwolni się z takiej klatki. Nazwisko mecenasa i imię jego nastoletniej oblubienicy zostały zmienione ze względu na bezpieczeństwo informatorów. Autor : Andrzej Rozenek / Michał Płowiecki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listy do koryta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W kolejnym "Wałęsie na rybach" dowiedzieliśmy się, że tytułowy bohater zawsze był od poprawiania świata. Poprawiał go używając Wachowskiego. Polegało to na tym, że kapciowy nosił kwity z dymisjami. Poza tym Wałęsa okazał się seksualnym świntuchem, który wiedząc, że jest podsłuchiwany, robił esbekom uciechę prokreując ze swoją ślubną przy włączonych mikrofonach. Taki prekursor reality show. Ciekawe kto, komu i za ile sprzeda te nagrania? * * * "Uwaga" w TVN pokazała istotny problem społeczny, czyli jak łatwo zarwać narąbaną małolatę w knajpie czy dyskotece nad ranem. Autorzy wykombinowali, że ma to być ostrzeżenie dla niewinnych dziewczątek i ich starych. Misja TVN jest w ogóle ostrzegawcza: przed Saddamem, przed świnką i przed upałami latem, a telewizją publiczną na co dzień. Chodzi Lis koło drogi... * * * W "Kropce nad i" Olejnikowa napuściła na siebie redaktora w koloratce Bonieckiego i ligusa Giertycha. Giertych w kółko powtarzał to, o czym truje od zawsze. Boniecki natomiast usiłował przekonać, że czerwone berety, choć bełkoczą na temat Unii, to zachęcają do głosowania na tak. Był niezły. Na miejscu Millera wzięlibyśmy go za Tobera. Miałby wtedy rzecznika, który lepiej od niego by wiedział, o co mu chodzi. W razie czego Michnik Bonieckiego namówi na tę posadę. * * * TVN 24 uczcił nagłe i niespodziewane zejście Jeremiasza B. "Baranina poszedł w ślady Saszy – wykonawcy wydawanych przez siebie wyroków" – poinformował spiker tonem pełnym satysfakcji. Saszy zarzucano jedno zabójstwo, ale nikt nawet nie zbliżył się do udowodnienia go, a Baraninie nie udowodniono jego zlecenia, pomijając już fakt, iż oba samobójstwa budzą wątpliwości. Różnica między rzeczywistością a doniesieniami TVN 24 jest taka, jak między informacją a telewizją informacyjną. LAP Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kto pod miastem dołki kopie Sekretarza generalnego SLD Dyducha, dotychczas przywódcę dolnośląskich socjaldemokratów, raczymy przypomnieniem, skąd mu nogi wyrastają. Czy o tym pamięta, czy też już zdążył zapomnieć? Wałbrzych. Kopalnie węgla kamiennego: "Wałbrzych" "Victoria" i "Thorez", kopalnia antracytu i barytu w niedalekim Boguszowie-Gorcach, trzy koksownie, elektrownia, huta żelaza "Karol", trzy fabryki porcelany, liczne zakłady naprawcze przemysłu węglowego oraz metalowego, zakłady lniarskie, cztery duże tartaki, ważny węzeł kolejowy. Te dane tkwiące w powszechnej świadomości są dziś już nieaktualne. Wszystkie kopalnie i zakłady towarzyszące zlikwidowane, na pół gwizdka działa jedna koksownia i dwie fabryki porcelany. Dziś jest to obszar nędzy, rozpaczy i brudnych interesów. Trudno uwierzyć, że w ciągu dziesięciu lat można było upierdolić 160-tysięczne miasto. Trzy lata temu pisaliśmy o postępującym upadku tego ośrodka, zapoczątkowanym w 1991 r. decyzją ówczesnego premiera Leszka Balcerowicza o stopniowej likwidacji Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego ("NIE" nr 15/99). Ponownie kopnęliśmy się do Wałbrzycha, żeby przekonać się, jakie efekty przyniosła tzw. restrukturyzacja górnictwa węglowego i zapewnień kolejnych rządów, że po paru latach sytuacja się poprawi. Oto co zobaczyliśmy. Kopacze Nad dzielnicą Nowe Miasto wznosi się kopulasty szczyt, zwieńczony ruiną dawnego pruskiego mauzoleum, zwaną "zamkiem". Wieczorami zbierają się tu szczyle i obalają jabole. Poniżej, na stokach góry, w świerkowym zagajniku gromada ludzi, podzielona na kilkuosobowe zespoły drąży biedaszyby. Dziura jest głęboka na sześć metrów. Andrzej razem z bratem i kumplem kopią tu od trzech miesięcy. Obok, na prawo i na lewo, ciągną się podobne jamy. Kilofami i łopatami wydobywa się tu urobek i w wiadrach wyciąga na powierzchnię. Tam oddziela się węgiel od gliniastej ziemi i pakuje do worków. Andrzej ma dwadzieścia dwa lata i dyplom technika, może sobie nim podetrzeć dupę. Chodził do Urzędu Pracy. Nie otrzymał ani jednej propozycji zatrudnienia. – Wracają tu chłopaki po studiach, nie mają żadnej roboty, też kopią, bo to jedyna szansa na przeżycie. Odkąd padły kopalnie, biedaszyby stały się jedynymi dostawcami "czarnego złota", jak kiedyś podniośle nazywano tę kopalinę. Każdy sprzedany wór rzeczywiście ma teraz wagę złota. Nieco dalej, w pobliżu dawnego szybu "Krakus" rozciąga się jeszcze większe zagłębie biedaszybów. W jednej z jam kopie z kumplami Heniek; dwadzieścia dwa lata pracy w kopalni "Wałbrzych", niemal dwadzieścia – do górniczej emerytury. W domu żona bez pracy i prawa do zasiłku, dwójka dzieci oraz chora teściowa. – Zapierdalamy od świtu do zmierzchu, z krótką przerwą na obiad: pajda chleba ze słoniną, czasem kawałek kiełbasy. Kiedy kopalnia padła, zaproponowali mi kurs na zmianę zawodu. Kurs zrobiłem, roboty nie dostałem. Za trzecim kursem dałem sobie spokój. Stojąca na skraju tablica informuje, że na terenie lasu komunalnego nie wolno puszczać psa bez smyczy i niszczyć runa. Tuż za tablicą zioną w ziemi szyby. Niektóre wyglądają jak małe kopalnie – głębokie, obudowane pniami drzew. Nad jedną z dziur siedzą Romek, Mundek i Stachu. – W nocy jebnął nawis i zawalił pół dołu – mówi Romek. – Dobrze, że nikogo nie przywaliło, bo byłaby afera. Romek fedrował w "Victorii", pozostali dwaj – w "Thorezie". – Nie było dla nas żadnej roboty – opowiada Mundek. W strefie (Wałbrzyska Specjalna Strefa Ekonomiczna – przyp. B. G.) pewna firma z Kielc budowała fabryczkę dla Francuzów. Przez trzy miesiące pracowaliśmy na czarno. Dostawałem pół tego, co obiecali. Potem powiedzieli "won". Napisałem skargę do urzędu skarbowego, zero odpowiedzi. Takich było tam z pięćdziesięciu. – Mnie Urząd Pracy skierował na kurs operatora ładowarki – wspomina Stachu. – Poszedłem potem do szefa pewnej firmy. Jak dowiedział się, że jestem po dwutygodniowym tylko kursie, pogonił mnie. – Tak nas te skurwiele zrestrukturyzowały – dodaje Romek. – Wielkie państwowe pieniądze stracono robiąc pic. Biedaszyby otaczają wianuszkiem Wałbrzych. Ludzie kopią w Nowym Mieście, Podgórzu, Sobięcinie i innych dzielnicach. Codziennie do jam złazi prawie cztery tysiące ludzi! Jest to działalność nielegalna. Jamy psują krajobraz, co denerwuje władze, bo one lubią krajobraz. – Policjanci – mówi Muniek – już się nas nie czepiają. Zresztą, co nam zrobią? Na grzywny nie mamy pieniędzy. W czasie kampanii wyborczej żaden z kandydatów do Sejmu nie pofatygował się do kopiących, po wyborach tym bardziej posłowi czy innemu politykowi biedaszyby nie po drodze. Trzeba pieszo zasuwać pod górę, buty ujebie się w błocie. Niedawno zjawił się Andrzej Lepper. Machnął "sercówą", przesiał garść węgla i uprzejmie poprosił, żeby w wyborach samorządowych głosować na Samoobronę. Nie wszyscy jednak o biedaszybach zapomnieli. Na początku marca nawiedzili je pracownicy administracji leśnej, funkcjonariusze Straży Miejskiej i urzędnicy wałbrzyskiego magistratu. Nie po to jednak, żeby ulżyć doli kopiących, ale żeby ich, w majestacie prawa, ścigać. Kopacze wydobywają węgiel bez koncesji, a za to grozi sąd i grzywna do 5 tys. zł. Zdzierają przy tym poszycie leśne, mchy, porosty i inne badyle, przez co zubażają szatę roślinną. Oczywiście, za martwe lasy stojące wokół dawnych wyrobisk i hałd nikt nigdy nie beknął. Ot, szkody górnicze. Nikogo też nie interesuje, z czego bezrobotni kopacze zapłacą grzywny, nie mówiąc o szmalu na koncesje, których uzyskanie trwa i rok. Zdominowane przez SLD władze Wałbrzycha nie mają nic do zaoferowania ludziom z biedaszybów. Dużo było ostatnio propagandowego szumu wokół otwarcia w Specjalnej Strefie Ekonomicznej nowej fabryki Toyoty. Na razie egzystuje mały zakład tej firmy, zatrudniający niespełna sto osób. Ponoć w przyszłym roku zatrudnienie ma wzrosnąć do trzystu, a nawet pięciuset ludzi. Tyle że to nic pewnego, bo światowy rynek motoryzacyjny przeżywa kryzys. Z Dolnego Śląska wycofali się już dwaj inwestorzy z tej branży. Ponadto, jak się dowiedzieliśmy, japońscy pracodawcy poszukują fachowców. Nie mają ochoty wydawać forsy na szkolenia pracowników. Górnicy nie cieszą się wzięciem także ze względu na wątłe zdrowie. I jeszcze jedno: po wejściu do Unii Europejskiej trzeba będzie zlikwidować specjalne strefy ekonomiczne. Pozostanie bieda. Złomiarze W zlikwidowanych kopalniach, hutach, fabrykach pozostały tysiące ton różności ze stali i kupa innego żelastwa. Najlepsze kąski wyrwały spółki, którymi momentalnie obrosły likwidowane zakłady. W ten sposób w ciągu dwóch tygodni wycięto m.in. szyb "Barbara", po prostu zniknął zabytek techniki. Inna ekipa demontowała równie cenny szyb "Victorii". Niemiecki historyk sztuki, który przyjechał do Wałbrzycha, chciał sobie palnąć w łeb: tak wartościowych konstrukcji nie ma nawet w Zagłębiu Ruhry. Po spółkach sporo zostało dla zwykłych obywateli. W rejonie szybów "Staszic" i "Bolesław Chrobry" męczy się najwięcej złomiarzy. Dziadek ciągnie wózek wyładowany metalową drobnicą. – Młody, silny sąsiad od paru lat wykopuje rury. Pozostałości kopalni "Thorez" są jeszcze strzeżone. W dawnej koksowni można kręcić film o zburzonym WTC. Wyrwano wszystkie metalowe elementy, a od kilku lat ludziska pozyskują klinkierową cegłę. Nad wszystkim góruje kopalniany szyb. Dawno skradziono windę, mechanizmy napędowe i rzecz najcenniejszą – stalową linę. Nieco dalej kilku mężczyzn ładuje na ciężarówkę cegły. Na nasz widok ciężarówka rusza, a ludzie znikają wśród ruin. Przy bramie Żuk, w którym dwóch facetów siedzi na czujce. Busiarze Przed wałbrzyskimi dworcami, przy głównych przystankach miejskich autobusów, w zatoczkach na peryferiach miasta stoją minibusy, od Nysekpo nowe Mercedesy i Volkswageny. Za szybami numery linii autobusowych, które pojazd dubluje. W środku najczęściej dwuosobowa obsługa – kierowca i ochroniarz. Między busiarzami trwa nieustanna wojna. Przebite opony, wybite szyby, spalone wozy. Czasem paru wynajętych dresiarzy da komuś wpierdol. Wspólną dla busiarzy stroną konfliktu są władze miasta i PKS. Część busiarzy ma zarejestrowaną działalność, ale prawie nikt nie posiada uprawnień do obsługi regularnych linii. Wyrywają więc pasażerów z przystanków. Zdarza się, że busiarza złapie policja, a sąd wymierza grzywnę. Nikt nie płaci, twierdzi, że nie ma szmalu. Bus zarejestrowany jest na brata, szwagra lub pociotka. Sąd wyższej instancji najczęściej umarza sprawę. Józek, były górnik, regularnie stoi przed dworcem Wałbrzych Główny. – Mam rodzinę, żonę bez pracy, więc jeżdżę cały tydzień, bez wolnego dnia. Czasem ledwie starcza na paliwo, ale co mam robić? Upić się i powiesić jak kumpel z kopalni? Reketerzy – Wałbrzych to duże miasto – stwierdza Tomek. – Żyje tu z tysiąc ludzi. – Chyba ponad sto razy więcej? – Nie, tysiąc żyje, reszta kombinuje. Tomek ma dwadzieścia lat, łysy łeb i szerokie bary. Siedzimy w jednym z barów w osiedlu Piaskowa Góra. Najpierw należał do skinowskiej organizacji "Stronghold", to były osiedlowe napierdalanki. Później załapał się do grupy, która jeździła po okolicznych wioskach i wymuszała haracze od właścicieli dyskotek. Teraz jest w ekipie, która żyje z wyciskania szmalu w Wałbrzychu. Od tego tysiąca ludzi, z których coś można wycisnąć. – Tu prawie każdy żyje z jakiejś jumy – złomiarze, ci, co kopią węgiel, busiarze, właściciele małych firm, którzy zatrudniają na czarno. Jeszcze inni robią włamy. My kroimy wszystkich. Muszą dawać, bo się boją. Rządzimy tym miastem. Niedawno zrobiło się luźniej, bo policja rozbiła konkurencyjną grupę reketerów. Wpadło piętnastu osiłków, a podczas rewizji w domach znaleziono broń palną ostrą i gazową, drewniane pały, maczety i noże oraz specjalne rękawice do bicia, które nie pozostawiały na ciele śladów. Obie grupy podzieliły terytorium. Ci, od których wymuszano haracze, boją się mówić. Policja też bez forsy. Tu rządzą prawa buszu, słaby nie ma szans. Los Wałbrzycha już przesądzony. Siadają stare wyrobiska, niedawno w dzielnicy Poniatów zapadł się grunt pod dawną kopalnią uranu. W mieście pękają domy, a wedle opinii ekspertów – nie odpompowywana woda z zalanych kopalń wypłynie na powierzchnię. Wtedy cały ten bałagan jebnie pod ziemię. Przetrwa tylko pięćdziesięciometrowy, największy w Europie krzyż na Chełmcu, który czarni za wielki szmal postawili jako pomnik chwały i bożego miłosierdzia. Program restrukturyzacji wałbrzyskiego górnictwa okazał się papierową fikcją Sporą część rządowej dotacji pochłonęło utworzenie nowej kopalni antracytu, która miała funkcjonować przez co najmniej 12–15 lat i dać zatrudnienie kilku tysiącom górników. Spółka, która tworzyła kopalnię, szmal łyknęła, pobrała kredyty i ruszyła w aurze propagandowego szumu. Padła po dwóch latach. Niespełna dwa tysiące zatrudnionych ponownie poszło na bruk. Ponoć zawiniło złe rozpoznanie geologiczne złoża. Jak to możliwe? Przecież „Antracyt” tworzyli spece z wierchuszki likwidowanych kopalń. W Powiatowym Urzędzie Pracy w Wałbrzychu, stopniowo zaczęło brakować szmalu nawet na dwutygodniowe kursy „przysposobienia do zawodu”. Pracodawcy woleli zatrudniać na czarno, nie brali starszych górników z obawy przed koniecznością wypłacania świadczeń rentowych – wiadomo, pylica węglowa. Ci, którzy wzięli odprawy i poszli na tzw. urlopy górnicze, w końcu przejedli forsę, bo mieli na utrzymaniu rodziny, a roboty nie było. Rząd Buzkowców, jak wiadomo, wstrzymał nawet dotacje na programy aktywizowania bezrobotnych, zabrał też dodatki do górniczych rent i emerytur. Jak narastało bezrobocie w Wałbrzychu (dane na koniec stycznia każdego roku) 2000 r. – 15 692 osoby bez pracy, w tym 8223 kobiety, z prawem do zasiłku 4609 osób 2001 r. – 18 609 osób bez pracy, w tym 9927 kobiet, z prawem do zasiłku – 4332 2002 r. – 22 306 osób bez pracy, w tym 11 525 kobiet, z prawem do zasiłku – 4729 Stopa bezrobocia na styczeń 2002 r. (liczona według ministerialnych wskaźników) miasto Wałbrzych – 26 proc. powiat Wałbrzych – 36,5 proc. Dla porównania z tego samego okresu woj. dolnośląskie – 20,1 proc. Polska – 17,4 proc. Jak powiedział nam zastępca kierownika Powiatowego Urzędu Pracy w Wałbrzychu, co najmniej drugie tyle osób bezrobotnych to mieszkańcy miasta i powiatu, którzy nie są zarejestrowani jako bezrobotni i nie mają pracy. Nie przychodzą, bo nie mają po co. To ludzie, którzy kopią biedaszyby, pracują na czarno, żyją ze świadczeń społecznych lub zajmują się działalnością przestępczą. Można stwierdzić, że realne bezrobocie na pewno przekracza 50 proc. Fot. ŁUKASZ BANASIK i JACEK KUNIKOWSKI Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Krynica miłości 759 facetów zaliczyła nowa rekordzistka Seksualnego Rekordu Polski. Do bicia rekordu, oprócz trzech pań, zgłosiła się ponad setka mężczyzn. Małolaty i dziadki, dresy i plejboje, biznesmeni i bezrobotni. Do walki zagrzewał płynący z głośnika rap Tedy’ego i teksty w stylu "dziewczynko ogól swego jeża". Zasady wieloboju seksualnego są dosyć proste. Próbę uznaje się za zaliczoną po 30-sekundowym sztosie. Klasycznie czy oralnie – to bez znaczenia. Każdy z uczestników, czyli ogierów, ma nieograniczoną liczbę podejść. Byli tacy, którzy zaliczyli ich ponad setkę. Wśród nich senior zawodów, ponad 70-letni Leszek. Przyznał, że zawodnicy na prośbę dostawali viagrę. Innych nakręcała extazy albo amfa. Dopóki jednak wielobój seksualny nie jest dyscypliną olimpijską, dopóty doping nie jest zabroniony. Bijące rekord panie również radziły sobie, jak mogły. Wpadły na pomysł, że szybciej i więcej będzie, jeżeli będą obsługiwać dwóch panów naraz. Po ponad 8-godzinnej orgii jasne było, że padł nowy rekord. Wszystkie panie zaliczyły grubo ponad 700 facetów. Najlepsza okazała się oczywiście Marianna Rokita, która przyjęła ich 759. Nowa mistrzyni świata żałowała tylko jednego: – Szkoda, że nie odwiedził nas prezydent Kaczyński, chyba nie zdarza mu się często taka okazja, żeby bzyknąć Rokitę. Dlaczego rekordzistka wybrała taki pseudonim? – Żeby zrobić na złość Rokicie. Jest politykiem Platformy, partii podobno liberalnej, a poglądy ma na prawo od LPR – zadeklarowała przed zawodami czelendżerka. Dzięki nowemu rekordowi świata nasz naród poprawił statystyki aktywności seksualnej ogółu Polaków, także tych z PO, PiS i LPR. Czekamy teraz, aż Rokita przekroczy magiczny tysiąc. Autor : Piotr Mieśnik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niewyzytka "Zyta pyta. A dlaczego Zyta pyta? Bo cyta. A dlaczego Zyta cyta? Bo niewyzyta". Posłanka Zyta Gilowska to koszmarny sen parlamentaryzmu: skrzyżowanie Geremka z Korwin-Mikkem. Geremkowatość Zyty przejawia się w nauczycielskim tonie: Dla ekonomisty słowo "dziura" nie istnieje. Dziura może być w chodniku. W obrzydliwej do wyrzygania hipokryzji, kiedy – walcząc przeciwko opodatkowaniu zysków z lokat bankowych – zamiast mówić o krzywdzie miliarderów, którzy żyją z odsetek, ględzi o starszych ludziach, co oszczędzają na czarną godzinę, na własny pochówek. W fałszywej skromności, obrażającej inteligencję rozmówcy. Nie mam żadnych osobistych ambicji politycznych – mówi baba, która była wiceprzewodniczącą Sejmiku Województwa Lubelskiego, kandydowała do Sejmu w 1993 r. (nieudanie), została szefową lubelskiej UW, ale podała się do dymisji, a nawet wystąpiła z partii, bo się obraziła, że Unia wbrew jej życzeniom dogadała się w Lublinie z SLD. Na 1. miejscu na lubelskiej liście PO znalazła się w ten sposób, że wpisał ją tam Maciek z Donaldem, wypieprzając przy okazji zwycięzcę prawyborów, które miały w Platformie o wszystkim decydować, żeby nie było partyjniactwa. Kandydowanie Zyta traktowała w kategoriach obywatelskiego poświęcenia. Zmusił ją do tego niemy wyrzut w oczach studentów: skoro jest tak, jak pani mówi i skoro tak być nie powinno – to dlaczego pani nam to mówi? A nie tam, gdzie tworzone jest prawo, gdzie powstają reguły gry? Zycie nie przychodzi do głowy, iż studenci marzyli o tym, żeby gdzieś ją wyniosło do diabła, bo Zycie w ogóle nie przychodzi do głowy, że ktoś mógłby uważać, iż coś z nią jest nie tak. "Doprowadziła Pani lewą stronę sali niemal do białej gorączki" – w jakimś wywiadzie mówi do Zyty zalotnie redaktorka z "Życia", a Zyta na to uprzejmie: No i dobrze, bo miałam rację. Bowiem – wyznaje Zyta i tu, w tej szczerej prostocie, wychodzi z niej Korwin-Mikke – bez względu na to, czy ktoś chce mnie słuchać, czy nie – to i tak wiem, że mam rację. Po prostu wiem. A ci, co tego nie wiedzą, to ignoranci i janosiki, nosiciele walizki z socjalizmem przyduszonej kolanem oraz głupcy, którzy nie rozumieją, że gdyby Pan Bóg chciał, żeby była równość, to w każdym lesie rosłyby w równych rządkach identyczne drzewa. "Wydawało mi się, że Zyta jest taka jak ja, państwowotwórcza, że ma na uwadze Nasz Kraj, że choć raz polecę wielkimi literami, by pokazać, jakże zagubił się gdzieś w układach i przepychankach. Och, Zyta, jak mogłaś" – lamentowała w "Przeglądzie" Krystyna Kofta po tym, jak Gilowska złamała jej serce występując przeciwko nocnej degabrielyzacji Sejmu. Miłość Krysi do Zyty, jak się zdaje, opierała się głównie na tym, iż miały wspólną krawcową, a z podbudowy ideologicznej – feminizm pojmowany w ten szczególny sposób, który polega na popieraniu kobiet z racji ich pierwszorzędowych cech płciowych. Wybór Kofty wydaje się o tyle nietrafny, iż Gilowska ma w sobie tyle kobiecości, ile Helmuth Kohl przebrany w spódnicę, ale – co ważniejsze – jej skwapliwy i radosny udział w harcach antymarszałkowskich był absolutnie zgodny z jej istotą. * * * Zyta jest przeciw progresji podatkowej, a najchętniej w ogóle przeciw podatkom, które tłumią przedsiębiorczość. Najlepszy byłby, jeśli już jakiś koniecznie musi być, podatek liniowy – rozwiązanie nie spotykane wprawdzie w cywilizowanych krajach, ale niewątpliwie miłe dla bogatych. Równocześnie Zyta jest przeciw abolicji podatkowej, nazywając ją amnestią i gromiąc za zgorszenie i demoralizację. Jest przeciw wysokim podatkom od przedsiębiorstw i wysokim kosztom pracy wynikającym głównie z kodeksu pracy. Stanowczo karci państwo, które ściągając z przedsiębiorców tyle kasy tłamsi w ludziach aktywność i energię. I równocześnie jest przeciw restrukturyzacji finansowej przedsiębiorstw, czyli darowaniu zaległości podatkowych i ubezpieczeniowych tym firmom, które nie zapłacą ich i tak, ale jak im się odpuści – mogłyby nadal funkcjonować opierając się na aktywności i energii. Bezwzględnie gromi nieuszanowanie publicznego grosza, ale równocześnie przy każdej okazji wrzeszczy na rząd, że powinien więcej pieniędzy przekazywać samorządom, podczas gdy wiadomo, że to właśnie samorządy stały się bagnem korupcyjnym, gdzie topione są kolosalne kwoty, szmal wydawany jest całkowicie bez sensu i nazbyt często trafia do firm żon prezydentów i szwagrów wójtów. Zyta jest przeciw wpisaniu do ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji zapisów antydumpingowych wymierzonych w supermarkety, choć oczywiście z głębi serca popiera indywidualną przedsiębiorczość zwykłych prostych ludzi – która wszak osiem razy na dziesięć wyrażała się w otworzeniu sklepiku spożywczego, a te – jeden po drugim – wykańcza dumpingowa potęga supermarketów. Z oburzeniem opowiada, że tylko 1/25 budżetu wydaje się na wspieranie procesów rozwojowych, ale jest także przeciw sztywnym wydatkom na dotacje dla jednostek badawczo-rozwojowych, choć wiadomo na pewno, iż bez takiego sztywnego budżetu te jednostki nie będą w stanie prowadzić żadnych badań. Jest przeciw kasom chorych, ale ministra Łapińskiego, który – jako jedyny członek rządu stanowczo przystąpił do usuwania błędów buzkizmu i likwidacji kas chorych – nawyzywała od komisarzy ludowych. Belkę karciła: czy nie powinniśmy się obawiać, iż pesymizm, który towarzyszy tym rozmowom, tym debatom, może zniechęcać bardzo potencjalnych inwestorów? Czy istotnie dramatyzm jest tak wielki, żeby z tej trybuny wygłaszać przede wszystkim różne alarmistyczne jeremiady? Kołodkę zaś pyta ironicznie, skąd się ten jego optymizm bierze. I tak dalej. Dzisiejszym byciem przeciw nadrabia Zyta braki z młodości. Za komuny nie miała Zyta szczególnych osiągnięć w okazywaniu swej opozycyjności, tyle tylko że cierpiała z całym narodem i ustrój zmarnował jej młodość. Patrzę na swoje zdjęcia, jak miałam trzydzieści, trzydzieści parę lat i widzę kobietę smutną, wręcz zszarzałą – zwierza się Zyta "Życiu", bo wiadomo, że jak polityk rozmawia z "Życiem", to musi coś na komunę napluć, choćby od ludowej władzy co dwa lata dostawał mieszkanie, meblościankę na kredyt i talon na Ładę. Opowiada Zyta o swej komunistycznej gehennie: Na Uniwersytet dojeżdżałam potwornie zatłoczonym autobusem i sztuką było się do tego autobusu dostać. Widać dziennikarz nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, bo Zyta brnie dalej. Nie wyjeżdżałam za granicę. Na prowincji staże, stypendia zagraniczne były zarezerwowane i środowisko wiedziało dla kogo. Miałam chandrę, że słabo się rozwijam naukowo, że pokonuję idiotyczne trudności – snuje Zyta swój kombatancki życiorys, a do kompletu wspomina jeszcze coś o braku masła i wody w kranie na III piętrze. * * * Ale trzeba Zycie przyznać, że – choć może nie stawiała się szczególnie komunie – potrafiła z niezwykłą stanowczością przez ćwierć wieku pracy na KUL opierać się indoktrynacji klerykalnej. Absolwent psychologii na katolickiej uczelni nie będzie zachęcał kobiety do porzucenia męża, choćby ten ją napieprzał trzy razy dziennie, bo nauka Chrystusa mówi o nierozerwalności małżeństwa. Nauczony nauczać po katolicku życia w rodzinie nie powie młodzieży, że środki antykoncepcyjne nie wywołują raka, bo byłoby to wbrew kościelnej nauce o darze płodności. Katolickiej proweniencji położnik nie pozwoli rodzącej kobiecie na skorzystanie ze znieczulenia, bo powiedziane jest "w bólu rodzić będziesz" i cierpienie podczas porodu sprawia, że matka w pełni ofiarowuje siebie dziecku. Tymczasem Zyta Gilowska od lat 25 wykłada na katolickiej uczelni ekonomię opartą na podstawach przeciwnych do tzw. katolickiej nauki społecznej i nie tylko nikt jej nie wyrzucił, ale wręcz została profesorem. Katolicyzm pod przewodnictwem naszego Wielkiego Rodaka jest w tej kwestii dość stanowczy: naucza, że praca powinna stać ponad kapitałem, zaleca solidaryzm społeczny, opiekę państwa nad słabszymi i różne takie, które w sumie – choć papież prędzej założy hawajską koszulę, niż to przyzna – składają się na dość socjalistyczną wizję świata. Poglądy Zyty Gilowskiej na temat państwa reprezentują niezmącony jedną empatyczną myślą darwinizm społeczny. Zyta Gilowska jest jedynym w Polsce politykiem, który ma czelność mówić, że Balcerowicz to socjalistyczny mięczak. Kiedy wprowadziliśmy opisane w każdym porządnym podręczniku mechanizmy konkurencji wyzwalane przez gospodarkę rynkową, by, mówiąc brutalnie, zaczęła się indywidualna pogoń za groszem, najskuteczniej napędzająca gospodarkę – ludzie się zdziwili, a Balcerowicz stał się synonimem skrajnego liberała, którym nigdy nie był. Szybko zrezygnował zresztą z oporu w obronie finansów publicznych – wspomina Zyta grzech pierworodny naszego systemu. Przeciętny Polak jest przekonany, że budujemy wilczy kapitalizm wedle fanatycznych liberalnych reguł. Ale w istocie nasze państwo jest miękkie i słabe – ubolewa Zyta. – Daliśmy sobie wmówić, że praktykujemy drapieżny liberalizm. A ja twierdzę, że mamy w Polsce zakamuflowany socjalizm. Osoba, która potrafi nazwać socjalistycznym państwo, w którym na 3 miliony zarejestrowanych bezrobotnych 80 proc. nie ma prawa do zasiłku, należy doprawdy do głosicieli poglądów dość skrajnych. * * * Bezrobotni w słowniku pani poseł to lenie i obiboki, którzy w ogóle nie pracują, redystrybucyjna rola państwa to janosikowanie i my przeciwko janosikowaniu protestujemy, i nigdy nie będziemy tego popierać, zaś kiedy mówimy o obowiązkach państwa, to pani profesor czcigodnej katolickiej uczelni ma do powiedzenia tyle, iż celem państwa nie jest obrona emerytów i rencistów. Od początku kadencji Zyta zabrała w Sejmie głos z 70 razy. Co najmniej połowa tych wystąpień to państwowotwórcze i raczej zawiłe wykłady na temat reformy finansów publicznych. Ale koncepcje Zyty w tej dziedzinie da się streścić w paru zdaniach: zlikwidować środki specjalne, agencje i fundusze (szczególnie KRUS, bo emerytury rolnicze, z których żyją całe rodziny, to wydatki marnotrawne), obniżyć i spłaszczyć podatki, zrobić coś z tymi rozbuchanymi funkcjami socjalnymi, zlikwidować wydatki sztywne budżetu. Do wydatków sztywnych zalicza zaś m.in. płace w sferze budżetowej, emerytury, renty, zasiłki dla bezrobotnych, cały ów socjalizm budżetu. Jeżeli je odsztywnimy i weźmiemy się za desocjalizację budżetu – zamiast 2 zł podwyżki emeryci dostaną, na przykład, 200 zł obniżki. I tak zapewne wyglądałby wymarzony ustrój Zyty. Państwo niech zajmuje się finansowaniem bezpieczeństwa, obronności i nauki – o tej dziedzinie pani poseł nie zapomina, w końcu kiedyś przestanie być posłem i wróci na uczelnię. Emerytom zaś, rencistom i tym, którzy za gówniane grosze (np. w służbie zdrowia) pracują w sferze budżetowej – płaci tyle, na ile je stać. Jak dobry rok, to więcej, jak gorszy, to mniej, a jak nie ma, to pewnie nie płaci, bo państwo – to kolejna z tez Zyty – nie może się zadłużać. A ponieważ – patrz wyżej – fiskalizm tłamsi przedsiębiorczość i aktywność i najsprawiedliwszy byłyby podatek liniowy od osób fizycznych, a dla przedsiębiorstw trzeba podatki obniżać, jak się da – w budżecie zawsze byłoby za mało, a los emerytów, rencistów i różnych innych sierot po komunizmie można uznać za przesądzony. Głosujcie, drodzy staruszkowie, na panią profesor z KUL. Na pewno łączy w sobie kobiecą wrażliwość z katolickim umiłowaniem bliźniego. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pierdząc w fotel popłakuje Andrzej Lepper popełnił książkę. Panuje wolność słowa. Marszałek Stefaniuk mógł pisywać liryki, a Leszek Balcerowicz felietony, to i Lepperowi wolno. Wydało owo dzieło – zatytułowane "Lista Leppera" – wydawnictwo o dźwięcznej nazwie "Kamea", w przepięknej szacie graficznej z błękitnymi wytłuszczeniami, jakby żona sadownika spod Sochaczewa własnym sumptem wydrukowała tomik swoich wierszy. Pół biedy, w porównaniu z treścią. W prawdziwym świetle pokażę przemiany ekonomiczne, na których zarobiły jednostki, a straciły masy. Przedstawię mechanizmy rządzące międzynarodowym wyzyskiem jednych narodów, kosztem innych – zapowiada Lepper we wstępie. Chce mi się kwiczeć z radości, że wreszcie ktoś obdarzony zaufaniem ludzi prostych w przystępny sposób wyjaśni mechanizmy globalizacji. Na ten temat powstają oczywiście tuziny książek, ale elektorat Leppera nie czyta Chomsky’ego czy Susan George, a gdy ludziom brakuje wiedzy, wierzą w spiski oraz tajemne siły i łatwiej nimi manipulować. Co zatem robi Andrzej Lepper? Pisze, kto i ile kasy wziął pod stołem. I fajnie. Tylko gdzie, u Boga Ojca, są te mechanizmy? Kasa pod stołem to trybik w systemie i – co gorsza – banał. Wszyscy już słyszeli, że politycy kradną. Mechanizmów rządzących światem nie przybliży nam wiedza na temat tego, czy Piskorski 200 tys. dolków pakował rzekomo do bagażnika w Krakowie, czy wynosił w walizce w Poznaniu. Zamiast o obiecanych mechanizmach pisze Lepper, że JMR przyjmował do bagażnika samochodu bardzo poważne kwoty, podobno 4 miliony dolarów wpłacone w 7 transzach, że na Górnym Śląsku łapówki osiągają 5 mln dolarów rocznie, że z USA na konto Solidarność Chase Bank S.A. w Gdańsku wpłynęło 100 mln dolarów, że Warszawa ma miliard dolków długu, a prezes Kott zarabia 10 mln zł rocznie. Będzie to prawdziwa do bólu fotografia Polski – zapowiada Andrzej Lepper. Wbrew naiwnej nadziei establishmentu Andrzej Lepper nie jest idiotą. Jest bystry i pracowity. Odbywa setki spotkań i wie, jakie nastroje panują wśród obywateli z dala od Krakowskiego Przedmieścia. Elity nienawidzą prostego człowieka, jego godności, pogardzają jego życiem bez nadziei – pisze Lepper i tak właśnie widzą to ludzie. Nędza stała się tak dotkliwa, że przełamała ludzki wstyd, poczucie godności i wiarę, że przecież to niemożliwe, by państwo w centrum Europy pozwalało bezdusznie swym obywatelom umierać z głodu – dodaje i ma rację. Widzieliście te zeszyty w małych wiejskich sklepikach, w których właściciel zapisuje, kto i co wziął na kredyt? – pyta. – Ja widziałem. Tam, na wymiętych kartach, można przeczytać wszystko: łzy i rozpacz, że dzieci pójdą do szkoły znowu głodne, a także bezsilny gniew zdesperowanych ludzi, którzy znaleźli się w upokarzającej dla nich sytuacji. I ja teraz zapytuję pana Leppera, po robociarsku albo po ludowemu: no i, kurwa, co?! Od pół roku Andrzej Lepper jest nie tylko posłem, ale szefem 50-osobowego klubu parlamentarnego. Zatem w 30 minut mógłby zebrać podpisy pod dowolnym projektem ustawy. Co miesiąc Samoobrona otrzymuje prawie pół miliona złotych budżetowych na prowadzenie biur poselskich. Dostanie ponad 100 tys. zł zwrotu kosztów kampanii. Stać ją na ekspertów, doradców, najwybitniejszych fachowców, którzy pomogą każdy projekt przygotować. Ile projektów ustaw Samoobrona zgłosiła w ciągu tego pół roku? Nic. Zero. Na stronie internetowej KP Samoobrony są opracowane trzy. Pierwszy ogranicza niezależność NBP i zmusza go do współpracy z rządem. Drugi – napisany przez prawnego i ekonomicznego dyletanta – dotyczy ustawowego zobowiązania państwa do zapewniania obywatelom minimum socjalnego. I trzeci wreszcie – każe tak ściągać składki na ZUS, aby z obowiązku utrzymywania ZUS nie byli zwolnieni akurat najbogatsi. Szkoda tylko, że żaden z tych projektów nie ujrzał jeszcze – za przeproszeniem – laski marszałkowskiej. Z aktywności dokonanej posłowie Samoobrony złożyli do Trybunału Konstytucyjnego wniosek w sprawie niekonstytucyjności odwołania Andrzeja Leppera ze stanowiska wicemarszałka oraz poskarżyli się komisji Etyki Poselskiej, że ciężko pracują: zmuszanie posłów do głosowań w cyklu ponad 4 godziny bez przerwy skutkuje absencją posłów w głosowaniu, jeżeli zmuszeni byli wyjść za potrzebą fizjologiczną. Tylko 9 spośród pół setki posłów ma więcej niż jedno biuro poselskie, do którego ludzie mogą zgłaszać się ze swymi problemami. Sam Lepper ma jedno. Przez pół roku posłowania złożył trzy interpelacje i dwa zapytania. Za to odwiedził ileś tam miast, w których ileś tam razy powtórzył, że władza jest do dupy, a politycy kradną, nieskutecznie zablokował likwidację targowiska we Włocławku, zagrał siebie samego w filmie "Gulczas, a jak myślisz", zaprosił przewodniczącego rosyjskiej Partii Agrarnej, odwiedził harcerzy w Głuchołazach i odbył samochodową pielgrzymkę na Jasną Górę. Miłościwie nam panująca lewica właśnie zabrała się – moim zdaniem – za likwidację kodeksu pracy. Niezwykle uprzejmie ze strony klubu Samoobrony, że postanowił głosować przeciw, ale – jak wynika z układu sił – w ten sposób kodeksu pracy nie uratuje. Może po tej naprawdę prospołecznej sile politycznej, która notabene wyrosła ze związku zawodowego, należałoby się spodziewać jakiejś bardziej aktywnej postawy w obronie praw pracowniczych? Zanim działacze Samoobrony zasiedli w zielonych fotelach, mieli mnóstwo pomysłów na wywieranie pozaparlamentarnego nacisku na władzę. Nie bali się wychodzić na drogi, blokować urzędów, łamać prawa. Co się dziś z nimi dzieje? Czerwony mer Londynu Ken Livingstone zauważył kiedyś: Gdyby wybory mogły coś zmienić, już dawno by ich zakazano. Lepper to udowadnia. Andrzej Lepper, "Lista Leppera", Wydawnictwo KAMEA, Warszawa. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Blondynka stanu Pani minister doktor profesor sekretarz stanu Danuta Hübner otworzyła serce przed Teresą Torańską na łamach babskiego dodatku do "Wyborczej". Nie tacy otwierali już przed Torańską serce i nikt na tym dobrze nie wyszedł. Pani minister też nie. Z osoby bądź co bądź wykształconej i raczej myślącej, za jaką dotychczas uchodziła szefowa Komitetu Integracji Europejskiej, na potrzeby red. Torańskiej i bab-czytelniczek przekształca się w pełnometrażową blondynkę. Czym wyróżnia się pełnometrażowa blondynka? Blondynka jest wrażliwa. Aż wstyd mówić, z Jolą na "Titanicu" poryczałyśmy się jak bobry. – "Z jaką Jolą?" – Panią prezydentową. Blondynka jest romantyczna. Mnie najbardziej wzruszają historie, w których ludzi rozdziela tragiczny los. Gdy przeżywają na przykład jakąś wspaniałą miłość i potem jedno z nich musi odejść i następuje dramatyczne rozstanie. Blondynka jest naiwna. I sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej przy wydziale handlu zagranicznego powiedział: "Są trzy miejsca asystenckie na uczelni". I wymienił nazwiska osób, które mogłyby je otrzymać, także moje. Jeśli zapiszę się do partii. Ja wtedy byłam na tyle dziecinna, choć miałam 22 lata, iż do końca nie zdawałam sobie sprawy, jak upolityczniona u nas jest ekonomia. Blondynka nie odmawia. Sekretarzowi POP odpowiedziałam "Tak". Blondynka jest płochliwa. Ja nigdy nie specjalizowałam się w ekonomii socjalizmu, nie interesowałam się w ogóle polityką, nie biegałam na żadne wiece, bo panicznie boję się tłumów. Blondynka myśli, że jest sprytna. W 1987 roku oddałam legitymację, dołączając przewrotne, jak mi się wtedy wydawało, uzasadnienie, że wszystko w partii idzie w dobrym kierunku i moja skromna osoba nie jest jej już potrzebna. Blondynka jest delikatna. Pan premier Buzek przyszedł do mojego gabinetu z ministrem Czarneckim i powiedział, że ogromnie docenia to, co robię. Dużo w ogóle miłych słów wypowiedział na mój temat. Zapamiętałam każde. Bo ja po raz pierwszy w życiu byłam wyrzucana. Wszyscy pragną blondynki. Po raz pierwszy w ogóle ktoś przyszedł, by mi oświadczyć, że mnie nie chce. Okropne przeżycie. Nikt blondynki nie bierze na serio. Najdziwniejsze sytuacje miałam przy okazji różnych zagranicznych wyjazdów, kiedy gospodarze brali mnie za moją asystentkę albo osobę towarzyszącą, czyli z drugiego rzędu. Blondynka jest bezradna. Ojciec pilnuje moich rachunków, wypełnia PIT-y, włącza i wyłącza ogrzewanie. Dwa razy w tygodniu przychodzi pan Franciszek, przyjaciel ciotki, który jest emerytowanym psychologiem wojskowym i zna się na ogrodnictwie. Kosi trawę, podlewa i mówi: "Czas już posadzić dalie". Raz w tygodniu jest pani Ala. Sprząta. Co kilka dni wpadają rodzice, mama podrzuca mi jakieś pisma kobiece. Na wakacje jeżdżę dzięki Majeczce, mojej przyjaciółce. A jeszcze jest ciocia Hala i sąsiad – złota rączka z naprzeciwka, który pomaga mi wbijać gwoździe. Blondynka czasem pokazuje, na co ją stać. Wróciłam ze Stanów, poszłam do sklepu i kupiłam zamrażarkę, lodówkę i telewizor. Mój ojciec był kompletnie zaskoczony. "Sama kupiłaś? – dziwił się. – Potrafiłaś wybrać". Blondynka jest taka mała i wszyscy chcą ją pocieszać. Lubię wracać do Polski. Dom, rodzina, ludzie, którzy zaczepiają mnie czasem na ulicy, by powiedzieć: "Trzymamy za panią kciuki" albo "Wejdziemy do Unii, niech się pani nie martwi". Blondynka jest słodka i rzeczywistość jej nie peszy. Po prostu nie wierzę, by Polacy mogli się dać ogłupić paru facetom, którzy w niewejściu Polski do Unii widzą własny interes. I jest jeszcze jedna cecha blondynki, którą pani minister najpełniej prezentuje, gdy mówi: Ja nawet myślę, że i panu Giertychowi i całej Lidze Polskich Rodzin w momencie głosowania zadrży ręka, gdy zechcą głosować przeciw. Blondynka nigdy nie ukrywa swego blondyzmu. Jeśli robi wrażenie nieblondynki, to się przefarbuje. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cip cip polonia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czy polski rolnik wie, że Unia Europejska nie chce, żeby nadal był rolnikiem? Takie pytanie padło w "Dwójce" w "Chłop Europie nie przepuści". Odpowiedzi redaktorzy kazali chłopom szukać w Internecie. Tak jak innych informacji o Unii. Bo jak wiadomo, Internet jest na naszej wsi równie popularny jak abstynencja. * * * Kwiatkowska "Jedynka" uraczyła nas opowiastką o tym, jak więzienne naczalstwo pokarało dwóch zabójców przydzielając im do celi policjanta, który siedzi za zabicie 13-letniego kibica ze Słupska. Przekonany o swojej niewinności gliniarz żyje jeszcze pewnie tylko dlatego, że towarzyszy mu ekipa telewizyjna. Jeśli do tej pory jakiś pies miał dylemat – spuścić wpierdol bandziorowi czy nie – to po obejrzeniu tej produkcji wie już, że ma się zachowywać jak małpki z CIA. Nic nie widzieć, nic nie słyszeć, a przede wszystkim trzymać mordę i pałę na kłódkę. * * * Po tym, jak w wielu sieciach kablowych poznikały programy niemieckie i francuskie, a pojawiły się rosyjskie, powstaje pytanie, ile kosztowała zmiana ustawy o prawie autorskim i czy przypadkiem nie przepchnął jej Gudzowaty. Wespół z Giertychem. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poldojcze W Opolu na Opolszczyźnie Opolanie wystawili sobie pomnik za skuteczną obronę województwa opolskiego. I teraz żałują. Opolskie to najmniejsze województwo w Polsce położone między dwoma dużymi: dolnośląskim i śląskim. Mieszka tu niewiele ponad milion ludzi. Mniej niż w Warszawie. Prawie nie ma przemysłu, rolnictwo niewydolne i zacofane, o turystyce nikt nie słyszał. Najpoważniejszym problemem województwa opolskiego jest zbyt małe tempo rozwoju gospodarczego w porównaniu z innymi regionami Polski – to cytat ze Strategii Rozwoju Województwa Opolskiego na lata 2000–2015 opracowanej w urzędzie marszałkowskim. Podstawowym przesłaniem strategii jest stworzenie w regionie warunków dla likwidacji zapóźnień cywilizacyjnych... * ** Porównując strategię oraz wypowiedzi obrońców województwa sprzed 6 lat nasuwa się wrażenie, że ktoś tu rżnął głupa. Opolskie jest regionem bogatym, gospodarnym, dobrze rządzonym – zapewniały dawniej miejscowe elity. Po co więc to burzyć? Odruchy wymiotne budził pomysł przyłączenia Opolszczyzny do województwa śląskiego. Ówczesny wojewoda opolski, a dziś prezydent Opola Ryszard Zembaczyński nie wahał się nawet stwierdzić, że dalsze istnienie województwa to w wymiarze krajowym i międzynarodowym polska racja stanu. Jego rzecznik wypalił wprost: Podporządkowanie naszej ziemi Katowicom spowoduje zatrzymanie rozwoju Opolszczyzny. Z kolei przewodniczący opolskiego sejmiku Ryszard Wilczyński wieszczył: Wielkie województwo śląskie to zagrożenie dla całej Polski. "Gazeta Wyborcza" pisała: Niechęć do Katowic jest powszechna. Czarny portret zbiorowy katowiczan: aroganccy, roszczeniowi, nieuczciwi, podstępni, nielojalni. Najbardziej racjonalny argument za zachowaniem województwa przedstawili ekolodzy z Uniwersytetu Opolskiego: Na tych ziemiach występuje endemiczny pluskwiak różnoskrzydły, który od zawsze był okazem fauny charakterystycznym tylko opolskiego, a nie katowickiego, do którego Opole ma być włączone. Mieszkańcy Opolszczyzny jeździli do stolicy demonstrować w obronie województwa. Eseldowski zarząd Opola zaproponował nawet, by w kościołach odprawiano msze w intencji utrzymania województwa. Koronnym argumentem za odrębnością regionu była obecność mniejszości niemieckiej. Nikt nie potrafił jednak logicznie wytłumaczyć, dlaczego polskim Niemcom ma być gorzej w Katowicach niż w Opolu. * * * Opolszczyzną rządzi teraz SLD i Mniejszość Niemiecka. Jest to czwarty garnitur partyjny – nazywany przez złośliwych mieszkańców Opola "wsiokami". Marszałek województwa pracował wcześniej w Spółdzielni Samopomocy Chłopskiej. Największym sukcesem zawodowym wicemarszałka jest utworzenie wiejskiego Zakładu Gospodarki Komunalnej, z kolei pani wicemarszałek kierowała małomiasteczkową spółdzielnią mieszkaniową. Pod przewodnictwem takich tuzów region ledwo dycha. Według raportu przygotowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, opolskie zajmuje ostatnie miejsce pod względem wskaźników koniunktury gospodarczej. Przedsiębiorcy, którzy wypełniali ankiety, ocenili wskaźnik klimatu dla gospodarki na minus 16,4. Dla województwa mazowieckiego, które zajmuje pierwsze miejsce, wskaźnik ten kształtuje się na poziomie plus 25,7. Odczucia biznesmenów potwierdzają badania przeprowadzone przez Centrum Badań Regionalnych. Okazuje się, że Opolszczyzna ma jeden z najniższych wskaźników przedsiębiorczości. Na 1000 mieszkańców jest tam tylko 115 prywatnych firm. Tymczasem średnia krajowa wynosi 137. Za sprawą mniejszości niemieckiej w regionie inwestować miały niemieckie koncerny. Niemcy zza Odry nie chcą jednak robić interesów w Opolu. Boją się ziomków i ewentualnych konfliktów. Wolą Wrocław, Katowice i Poznań. Nawet opolscy Niemcy nie chcą robić interesów u siebie. Dzięki "czerwonym paszportom" zarabiają euro za Odrą. Szacuje się, że co roku przywożą do domów nawet 700 mln euro. Co z tego, skoro zarobione pieniądze przejadają, zamiast otwierać własne biznesy. Tak zwane niemieckie gminy z pozoru wyglądają na zasobne, choć w rzeczywistości gospodarczo należą do najmarniejszych. * * * Jakiś czas temu wicepremier Józef Oleksy miał rzekomo zapowiedzieć likwidację dotychczasowych województw i utworzenie 8 dużych regionów. Oczywiście bez opolskiego. Czym prędzej zarząd województwa wydał specjalne oświadczenie "w sprawie dyskusji o zmianie mapy administracyjnej kraju" (!). Co prawda ojcowie nie mówią już o zasobnej i gospodarnej Opolszczyźnie; jako powód za istnieniem regionu podają fundusze europejskie, które są do pozyskania. Okazuje się jednak, że nawet jeżeli są już pieniądze, to sprawiają wielki kłopot: opolskie jako jedyne województwo w Pomrocznej nie wykorzystało środków z funduszu SAPARD – 4 mln zł. Motorem rozwoju regionu miała być autostrada. Opolskie ma zakończony program budowy autostrad. Co z tego, skoro na terenach wokół szosy – pustynia. Na całej długości odcinka ulokowanych jest sześć tzw. węzłów, czyli miejsc, gdzie można zjechać i wjechać na autostradę. Na całym świecie takie punkty to eldorado do robienia interesów. Tu powinny powstawać sieci handlowo-usługowe i fabryki. Nie powstają. Rzekomo mocną stroną regionu jest różnorodność przyrodniczo-krajobrazowa umożliwiająca rozwój turystyki i agroturystyki. Jednak żaden turysta tu nie przyjeżdża. A nie przyjeżdża, bo miejscowi rozwój turystyki mają w dupie. Na największych światowych targach turystycznych ITB w Berlinie Opolszczyznę reprezentowały tylko cztery gminy. * * * Formalnie w regionie rządzi marszałek województwa. Do pomocy ma zbiurokratyzowaną machinę zwaną urzędem marszałkowskim. Zatrudnionych jest tam 215 osób. Fundusz płac urzędu w tym roku wyniesie ponad 8,5 mln zł. Budżet – ponad 13,5 mln zł. Urząd składa się z 19 departamentów i biur. Są tam m.in. takie departamenty jak: Rozwoju Regionalnego, Zdrowia i Polityki Społecznej, Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Ochrony Środowiska. Tymi samymi problemami zajmuje się wojewoda wraz ze swoimi ludźmi. Wśród 12 wydziałów w urzędzie wojewódzkim są bowiem: Rozwoju Regionalnego, Polityki Społecznej, Środowiska i Rolnictwa. W urzędzie wojewódzkim zatrudnionych jest 295 osób, fundusz płac wynosi ponad 7,6 mln zł, a budżet – ponad 15 mln zł. W rozdziale "Słabe strony regionu" Strategii Rozwoju Województwa Opolskiego wymienia się m.in.: dysproporcje w rozwoju województwa pomiędzy częścią północno-zachodnią a pozostałą częścią, przejawiające się bezrobociem strukturalnym, brak silnego centrum regionalnego będącego "lokomoty-wą rozwoju" i wspierającego rozwój ośrodków subregionalnych, małe możliwości przyciągania bezpośrednich inwestycji zagranicznych, słaba baza kształcenia zawodowego i praktycznego, przewaga nierozwojowych gałęzi w strukturze przemysłu, wysoki poziom zanieczyszczenia środowiska naturalnego, brak warunków do aktywizacji i rozwoju sektora MSP, szczególnie trudności w dostępie do kapitału i usług specjalistycznych. * * * Rozgoryczenie rzeczywistością i niespełnionymi oczekiwaniami jest coraz większe, a głosy krytyki coraz głośniejsze. Cytat z "Nowej Trybuny Opolskiej": Sześć lat po obronieniu województwa przed rozpadem Opolanie czują się rozczarowani stanem regionu. Wbrew zapewnieniom ówczesnych elit, że Opolszczyzna, odrębna i samorządna, stanie się oazą dobrobytu, jesteśmy obecnie – pod względem rozwoju – w ogonie regionów. (...) Tymczasem poza satysfakcją, że mamy Opolszczyznę na mapie, nie mamy żadnej innej. Opolanie czują się oszukani. Coraz częściej słyszy się opinie, że poza obronieniem stołków urzędniczych, nie obroniliśmy nic więcej. Nie ma żadnych racjonalnych podstaw do istnienia samodzielnego województwa opolskiego. Chyba poza jednym: pluskwiak różnoskrzydły źle czułby się w Katowicach. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lepiej z fiuta zrobić skręta niźli chodzić do rejenta Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, na co trafisz – twierdziła mama Forresta Gumpa. Księgowa ukradła z kont Krajowej Rady Notarialnej milion złotych. Było to możliwe, gdyż jej przełożeni – notariusze – nie sprawdzali, co podpisują! Biuro notariusza powinna to być instytucja najwyższego zaufania. Płacimy grubą forsę za kompetencję, nieskalaną uczciwość i bezstronność. Mrzonki. Pukając do drzwi kancelarii notarialnej nie mamy pewności, na kogo trafimy. Do spowiedzi chodzi się z własnego wyboru i w razie wątpliwości, co do kwalifikacji moralnych księdza, można pojednać się z Panem B. na własną rękę. Inna sprawa z notariatem. Obowiązkowy udział notariusza – w teorii będącego osobą publicznego zaufania – w sporządzaniu umów i innych dokumentów ma dawać pewność w obrocie gospodarczym i w stosunkach cywilnych. Niestety, coraz częściej zdarza się, iż ktoś, kto zaufa papierom notarialnie poświadczonym, przekonuje się, że nie należało polegać na osobie tytułowanej sędzią. * * * W czasie dwóch minionych lat 20 notariuszy zostało objętych śledztwami prokuratury. 30 kwietnia 2002 r. do Sądu Rejonowego w Białymstoku trafił akt oskarżenia przeciwko notariuszowi Stefanowi W., który cztery lata wcześniej sporządził dwa akty notarialne potwierdzając w nich nieprawdę. Chodziło o pobranie oświadczenia woli od przebywającej w szpitalu osoby pozbawionej świadomości. Notariusz ów sprzedał swą wiarygodność za małe pieniądze. Na operacji wystawienia fałszywych dokumentów zarobił niewiele ponad 2 tys. zł. Z kolei radomski notariusz oszukiwał urząd skarbowy. 8 listopada 2002 r. sąd skazał notariusza Kazimierza M. za nieodprowadzenie 100 tys. zł podatku. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku oskarża Andrzeja W., byłego syndyka masy upadłościowej Stoczni Gdańskiej S.A., o niekorzystne rozporządzenie majątkiem upadłej stoczni. Grozi mu za to do 10 lat paki. W przekręcie na kwotę ponad 40 mln zł miał swój współudział notariusz Mariusz K. Tak twierdzi prokuratura. Nie dochował on należytej staranności i w treści umowy bezprawnie zaliczył do środków obrotowych gotówkę będącą w kasie sprzedawanej stoczni oraz kaucje gwarancyjne. Notariuszowi Mariuszowi K. zarzucono popełnienie przestępstwa z art. 231 par. 1 kk, za co grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. Toczący się proces sądowy powinien wykazać, czy notariusz dopuścił się fuszerki, czy też z pełną świadomością sporządził nierzetelne dokumenty. Na nierzetelności notariusza Mariusza K. wzbogaciło się konsorcjum zmontowane przez Janusza Szlantę, które kupiło gdańską kolebkę "S" wraz z 17 mln żywej gotówki będącej w kasie stoczni. Domniemanie, że notariusz zgarnął dużą kasę za celowe sporządzenie wadliwego aktu, trudno udowodnić z powodu przestępczej solidarności kombinatorów. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że wierzyciele Stoczni Gdańskiej, a także skarb państwa zostali zrobieni na perłowo z udziałem notariusza. Mimo to nie można wykluczyć, że gdański sąd okaże się wyrozumiały dla Mariusza K. Przecież 12 grudnia 2002 r. Sąd Najwyższy, w głośnej sprawie dyscyplinarnej, odmówił uchylenia immunitetu lubelskiemu sędziemu Czesławowi M., który dopuścił się fałszerstwa. Sędzia ex post zastąpił w aktach sprawy wyrok skazujący wyrokiem uniewinniającym. Sąd Najwyższy orzekł, że takie fałszerstwo nie daje podstaw do postawienia sędziemu zarzutów. Termity korporacyjnej solidarności drążą fundamenty Rzeczypospolitej nr 3. * * * W październiku 2002 r. wyszło na jaw, iż Maria K. – od 1993 r. zatrudniona na stanowisku głównej księgowej w biurze Krajowej Rady Notarialnej – kradła na dużą skalę. Wystawiała fałszywe przelewy bankowe przekazując forsę notariuszy na swoje prywatne konta oraz na rachunek bankowy męża Romana K. prowadzącego firmę Roma. Maria K. przedkładała do podpisu przelewy swym przełożonym, to jest prezesowi i skarbnikowi Rady, wadliwie sporządzone. Księgowa pozostawiała niewypełnione dwie pierwsze kratki przelewu, a następnie – po uzyskaniu podpisu prezesa – dopisywała brakujące cyfry. Tym sposobem na przykład 15 października 2002 r. przerobiła na przelewie kwotę 5 tys. zł na 355 tys. zł. Rzecz jasna, księgowa nie mogłaby robić takich prymitywnych numerów, gdyby jej przełożeni notariusze: Roman Kolasa oraz Leszek Zabielski (obecny prezes Krajowej Rady Notarialnej), wykazali choćby minimum staranności podczas składania podpisów na drukach przelewów. Tymczasem notariusze nie zwracali uwagi na to, co podpisują. Jak ustaliła prokuratura, prezesi Rady niekiedy składali podpisy in blanco, bo rzadko przychodzili do pracy. Śledztwo w sprawie kradzieży w Krajowej Radzie Notarialnej jest w toku. Ze wstępnych ustaleń wynika, że tymczasowo aresztowana Maria K. ogołociła konta Rady Notarialnej z 991 418 zł. Niewykluczone, że dokładna analiza dokumentów przez biegłych wykaże, iż księgowa ukradła jeszcze więcej. 23 listopada 2002 r. Krajowa Rada Notarialna uchwaliła "stanowisko w sprawie zaistniałych nadużyć”. W tym dokumencie czcigodni notariusze raczyli napisać, że: ...przestępstwa dopuściły się osoby związane ze środowiskiem notarialnym, a czyn ten, który wstrząsnął wszystkimi notariuszami, godzi w dobre imię Polski. Ho, ho! Natomiast nie podjęto decyzji personalnych w stosunku do notariuszy winnych elementarnego zaniedbania obowiązku. Ze szczególną ostrożnością należy więc podchodzić do umów, testamentów i innych aktów powstających w kancelariach notarialnych członków władz Krajowej Rady Notarialnej. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poseł z o.o. cd. Wszyscy, którzy czytali "NIE" nr 1/2003, pamiętają: Romkowi F. i jego szwagrowi robotę dla "Robudu" polecił Eryk S. ich wieloletni kumpel. PB "Robud" wygrało przetarg na konserwację stacji przekaźnikowych Ery GSM. Romek ze szwagrem mieli za zadanie stacje odchwaścić i odkrzaczyć. Robotę szwagrów nadzorował Waldemar Plichta, ówczesny pełnomocnik posła Okońskiego. Romek ze szwagrem zapieprzali przez 1,5 miesiąca, kupili własny sprzęt i środki, pozapożyczali się w rodzinie, a nawet w Providencie, bo Plichta obiecywał stałe zlecenia z "Robudu". Nie domagali się podpisania umowy przed wykonaniem roboty, bo uznali, że firmie posła można wierzyć. Zmienili zdanie, gdy przez pół roku od zakończenia prac nie mogli doprosić się w "Robudzie" o kasę. I to nie jakąś wielką, bo szło o kilkanaście tysięcy złotówek. Prokurent "Robudu" do Urbana PB "Robud" rzeczywiście wygrał przetarg na konserwację stacji przekaźnikowych PTC ERA i zgodnie z tą umową zlecił niektóre prace (...) podwykonawcy – firmie FIT–O.P. – Waldemar Plichta (podwykonawca Plichta był wówczas zatrudniony w "Robudzie", w firmie tytułowano go per pełnomocnik posła Okońskiego. O tym prokurent zapomniał napisać – przyp. I.K.). Nasz podwykonawca zawiera umowy z bezpośrednimi wykonawcami prac (...). Nie mamy wpływu na to, kogo i na jakich warunkach zatrudniają podwykonawcy "Robud-u", ani tym bardziej podwykonawcy firmy Pana W. Plichty. Roman F. winien domagać się zapłaty za swoją pracę od swego bezpośredniego zleceniodawcy – Eryka S. (który zawarł umowę z firmą FIT–O.P. na w/w prace konserwacyjne) w uzgodnionym terminie i na warunkach, jakie z nim uzgodnił. Natomiast od firmy "Robud" nigdy mu nie przysługiwały, nie przysługują i z pewnością nie będą przysługiwały żadne należności. (...) Pani Redaktor Iza Kosmala nie próbowała dowiedzieć się w firmie PB "Robud" jaka jest prawda. (...) Wątpimy czy tak realizuje się obowiązek zachowania szczególnej staranności i rzetelności przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych (...) prosimy o sprostowanie. Sus oświadcza Kosmali Jednym z trzech załączników potwierdzających zasadność sprostowania, a zatem moje gówniane dziennikarskie umiejętności, była umowa p. W. Plichty z p. Erykiem Susem. Co to oznaczało? Że w luja zrobił szwagrów nie Okoński z Plichtą, ale ich koleś Eryk. Taki scenariusz mi nie pasował. Nikt za 3 grosze nie kopie kumpli w dupę. Wzięłam w łapę nadesłaną przez "Robud" umowę i pojechałam do Romka F. Ten widząc kwity zbladł. Dryndnął po Susa, który przyjechał z prędkością światła: – To nie jest mój podpis. To nie są moje dane. Ktoś przysłał wam fałszywą umowę. Nigdy bym czegoś takiego nie podpisał. Nie jestem idiotą. Plichta namawiał mnie do tego. Twierdził, że ta umowa to ma być tylko dla Okońskiego, żeby mógł kasę z firmy do firmy przerzucić, że później palnie się ją w śmietnik. Zapytałem wtedy Plichtę, czy czasem mu się coś nie popieprzyło, bo ja idiotą skończonym na pewno nie jestem. Sus wyciąga dowód osobisty, nr DD 5223981. – Niech pani spojrzy. Na kwitach skarbowych pokazuje mi swój NIP: 693-131-24-20. Patrzę na umowę nadesłaną przez prokurenta "Robudu". Umowa o dzieło nr O1/O2 zawarta pomiędzy ble, ble a panem Erykiem Susem, zamieszkałym w Głogowie przy ul Wrocławskiej 17/9, NIP 631-345-53-35, nr dowodu osobistego WL 8677532. Wszystkie cyferki to prymitywna lewizna, że aż dymi... – Jaka tam była ulica? – pyta mnie Sus lekko oszołomiony. – Wrocławska 17/9 – odpowiadam. – Takiej ulicy w ogóle nie ma w Głogowie. Nie wierzę. Dzwonię po taksówkę 96-23: – Chciałabym zamówić taksówkę na ulicę Wrocławską. – Jaką? – zapytała mnie babka – coś się pani pomyliło. U nas nie ma takiej ulicy. Dzwonię na pocztę: – Mam paczkę do przesłania na ulicę Wrocławską w Głogowie. – Nie ma u nas takiej ulicy – odpowiada pani z działu informacji – dziwne to, bo przecież Głogów to Dolny Śląsk, a wojewódzkie miasto to Wrocław, ale w Głogowie nie mamy ulicy Wrocławskiej. Proszę dokładnie sprawdzić adres, bo inaczej przesyłka do pani wróci. Nie wierzę. Ależ ten poseł Okoński ma przegwizdane! Jego pełnomocnik fałszuje umowę, prokurent "sprawdza", prawnik podpisuje i wysyłają wszystko Urbanowi. Kumacie, co za meganiefart! Poseł Okoński do Urbana Absurdalne oskarżenie mojej osoby na podstawie kilku oderwanych od siebie faktów i wymyślonej w oparciu o nie historii, brzydko pachnie na milę (...). Jest mi tym bardziej przykro, że jako stały czytelnik "NIE" wysoko ceniłem warsztat dziennikarski redaktorów tygodnika. Nie żądam przeprosin, nie będę szukał sprawiedliwości w sądach. Mam natomiast propozycję dla Pani Redaktor Izy Kosmali. Zarówno ja, jak i kierownictwo PB "Robud" może przekazać fakty, dokumenty, opracowania ilustru-jące rzeczywiście istniejącą patologię – czarny rynek pracy w budownictwie. Odpowiedź na pytanie dlaczego tak się dzieje i czy można spróbować skutecznie się temu przeciwstawić, jak sądzę, może być zdecydowanie ciekawszym tematem publicystycznych dociekań (...). Czyżby poseł zamierzał jako fakt, dokument pokazać mi sfałszowaną umowę? Komisja Etyki SLD do Urbana Nad posłem Okońskim w kontekście opisanej przeze mnie historii debatowała też 5 lutego 2003 r. Komisja Etyki SLD, o czym poinformowała Urbana listownie jej przewodnicząca prof. zw. dr hab. Maria Szyszkowska. Uprzejmie informuję, iż Krajowa Komisja Etyki SLD na posiedzeniu w dniu 5 lutego 2003 r. zapoznała się z treścią artykułu pt. "Poseł z o.o.", zamieszczonego w redagowanym przez Pana tygodniku. W celu wyjaśnienia zawartych w ww. publikacji formułowanych zarzutów przeciwko posłowi Wiesławowi Okońskiemu, Komisja wysłuchała opinii Jana K. Czubaka – sekretarza Rady Wojewódzkiej SLD w Katowicach oraz przyjęła do wiadomości pisemne wyjaśnienia obwinionego posła. Po przeanalizowaniu uzyskanych informacji, Krajowa Komisja Etyki SLD stwierdziła, że sprawa nie należy do kompetencji Komisji, gdyż nie dotyczy odpowiedzialności indywidualnej posła Wiesława Okońskiego. Warto dodać, że przed obradami komisja zwróciła się do nas z prośbą o przekazanie namiarów na poszkodowanych. Nikt się jednak z nimi nie skontaktował. Niezła bania, gdyby przykład z eseldowskiej komisji zaczęły brać sądy powszechne i wydywały wyroki tylko na podstawie zeznań oskarżonych. A i jeszcze baj de łej – ciekawe, jakie kwity uwierzytelniające dostała od pana posła szanowna Komisja Etyki SLD. Takie jak my? Jeśli inne, to my się chętnie z komisją wymienimy. Kosmala vs. poseł Okoński K. – Czy pan Plichta nadal pracuje w firmie "Robud"? O. – Nie pracuje, ale przebywa w firmie. Musi poprostować parę rzeczy. K. – Sprawdzał pan dokumenty, które złożył panu Plichta, a które pańscy ludzie wysłali do "NIE", żądając sprostowania? O. – Nie, prawnicy sprawdzali. K. – Bo jest pewien problem, panie pośle. Te kwity są fałszywe... O. – No to pan Plichta ma problem. Ja nikomu nie jestem winny pieniędzy. To sprawa moich podwykonawców. K. – A Komisja etyki SLD dostała takie same dokumenty jak my, czyli m.in. te lewe? O. – Nie, komisja dostała inne, partyjne. K. – To znaczy jakie? O. – Dotyczące mojego morale, pozytywnej postawy społecznej. "Robud" płaci Romkowi – Pani Izo – mówi mi zmęczony już całą tą gadką Eryk Sus. – Okońskiego znam jakieś 20 lat, Plichtę – 10. Kiedyś mieszkałem w Gliwicach. Ani z "Robudem", ani z tą niby-firmą Plichty nie mam nic wspólnego. Pracujemy z żoną na zakładowej stacji paliw, nie umieramy z głodu ani nie jesteśmy milionerami. Co ja miałbym z tej umowy z Plichtą? Przecież od początku wiedziałem o sumie, którą zaoferowali Romkowi. Ile ja miałbym na tym zarobić? To jakiś absurd! Ta umowa została sfałszowana na potrzeby sprostowania w "NIE". Zresztą po waszym artykule część pieniędzy zapłacili już Romkowi. – Zostało jeszcze 5 tys. do zapłaty – dodaje Romek F. – Gdyby nie czuli się winni, to by chyba nie płacili... – No nie – Sus wyrokuje – bo to przecież ja powinienem zapłacić ci całą kasę. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Macierewicz z oberwanymi nóżkami O tym, że różnorakie zinstytucjonalizowane formy rzekomej miłości do smarkaczy, z rzecznikiem praw dziecka na czele są propagandowym cukrem do kluch, wie każdy przytomny obywatel. Nie ma więc się nad czym rozwodzić. Szczerzenie się na widok bobasa należy do patriotycznych obowiązków, podobnie jak zalecane przez posła Marka Jurka pranie go po dupie, kiedy nikt nie widzi. Owa schizofrenia społecznych nakazów nikogo już nie dziwi, to weszło w krew i niechaj będzie. Czasami jednak celebrujemy spektakle tak wyrafinowanego zakłamania i hipokryzji, że już wytrzymać nie można. Należy do nich nadawanie w obecności żon najwyższych dostojników państwowych, a także obłudników płci męskiej (ci szczególnie się ślinią) tak zwanego Orderu Uśmiechu – jedynego na świecie orderu nadawanego przez same dzieci. Powtarzanie tego, że on jedyny co przez same dziatki jest w telewizji, radiu, prasie i przemówieniach obowiązkowe do znudzenia i mdłości. A żadnemu z powtarzaczy tej głupawej bajdy twarz nie drgnie, czoło nie zardzewieje, wzrok w bok nie ucieknie. Popatrzcie dzieci, co to znaczy łgać jak z nut. Uczcie się, bo jak podrośniecie też będziecie musiały tak samo. Ciekawe, jakie dziecko słyszało o którymkolwiek z laureatów. Gdzie te urny i elektorat? Bo moje dzieci głosowałyby na Macierewicza – nie dlatego, żeby wierzyły choć przez chwilę, że je uwielbia (takie głupie nie są), ale że ma takie dziwne oczęta. A gdyby nie miał rączek i nóżek, byłoby jeszcze lepiej. Nic tak nie rozjaśnia uśmiechem twarzy dziecka jak widok kaleki. To zaś, że np. Religa świetnie operuje serduszka każde dziecko ma we właśnie obitej dupie, której zresztą daje nawet nie wiedząc o tym, że nadaje. Order Uśmiechu oczywiście. Nasiąkajcie, skorupeczki! Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tur grobu pańskiego ...i o złym prezydencie i godnej go prokuratorzycy Nastolatka poprawia długopisem zapisy w legitymacji szkolnej – nie zmieniając ich sensu – bo wyblakły. Co to jest? Przestępstwo ("NIE" nr 2/2003). Prezydent 300-tysięcznego miasta kłamie w istotnej sprawie publicznej. Co to jest? Kaprys pojedynczego obywatela niepociągający żadnych skutków prawnych. Pechowcem, którego oskarżono o publiczne podanie fałszywych informacji jest, Ryszard Tur, od lat prezydent Białegostoku. "NIE" miało udział w tej zadymie. Opisałam ("NIE" nr 33/2002), jak to gmina Białystok walczyła z miejscowym dziennikarzem Jackiem Żalikowskim. Poszło o sprzedaż gleby pod hipermarket na Zielonych Wzgórzach. Na łamach "Kuriera Porannego" Żalikowski oskarżył tatusiów miasta o rażące łamanie prawa. Odszczeknęli, że jest kłamcą, pozostającym na żołdzie sił wrogich Białemustokowi oraz kwitnącej tu prawicowej demokracji. Obie strony poleciały do sądu. Dziennikarz oskarżył władze miasta o oszczerstwo. Sprawa zakończyła się ugodą. Władze przeprosiły oplutego pismaka. Sprawę z powództwa gminy sąd rozstrzygnął na korzyść ratuszowych. Było to pyrrusowe zwycięstwo. Za 50 tys. zł, które wpakowano w procesy, miejscowy sąd okręgowy, a potem apelacyjny, potwierdziły stawiane przez dziennikarza zarzuty dotyczące łamania procedury przetargowej, naruszenia praw byłych właścicieli nieruchomości oraz wyceny gruntu. Jedynie wniosek wysnuty na podstawie prawdziwych faktów uznał za nieudowodniony. Zarzut, że "zarząd miasta naraził gminę na wielomiliardowe straty" jest praktycznie nie do udowodnienia i zawsze sytuuje stronę w niekorzystnej pozycji w przypadku pozwania w procesie o ochronę dóbr osobistych – pouczył. No bo nie wiadomo, czy ktoś zapłaciłby więcej, póki tego nie zrobi. Artykuł w "NIE" ukazał się przed wyborami samorządowymi i skłonił ratusz do ponownego zajęcia stanowiska. W końcu Ryszard Tur, Rycerz Grobu Pańskiego, ubiegał się o reelekcję. 30 września 2002 r. na sesji rady miejskiej Tur oświadczył kategorycznie, nie po raz pierwszy zresztą, że sprzedaż terenów na Zielonych Wzgórzach była absolutnie zgodna z zapisami prawa. Podobnie mówił w wywiadzie prasowym jego zastępca. Obaj powoływali się na cytowane wyżej wyroki sądowe. Tur wygrał wybory i po raz kolejny prezydentuje Białemustokowi. Zanim z szampana pitego za zwycięstwo wyparowały bąbelki, Żalikowski skierował do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa polegającego na podaniu fałszywych informacji, dotyczących sprzedaży gruntów na Zielonych Wzgórzach. Na pytanie, czy prezydent może kłamać w sprawach publicznych, prokurator Alicja Derpołow z Prokuratury Rejonowej w Białymstoku odpowiedziała, że jak najbardziej. Taki jest sens uzasadnienia umorzenia postępowania. Stwierdzone przez Sąd Okręgowy w Białymstoku uchybienia przepisów prawa, jakich dopuścił się zarząd miasta nie były ciężkie i nie skutkowały nieważnością przetargu – uznała pani prokurator. A skoro tak, generalnie czynność zbycia gruntów komunalnych (...) jak też cena za nie uzyskana były zgodne z prawem. Wątpliwości. Pierwsza. Jeśli sąd stwierdza naruszenie przepisów prawa, nawet lekkie, to czy konkluzja, że wszystko było zgodnie z prawem aby się z tym nie kłóci? Druga: kto miał unieważnić przetarg? Może prezydent Tur, bo przecież nie wydziały cywilne sądów, które badały sprawę o zniesławienie? Wątpliwość trzecia. Skoro prokurator Derpołow ustaliła, że czynność zbycia gruntów komunalnych była zgodna z prawem, w ramach pomocy prawnej powinna dać cynk V Wydziałowi Śledczemu Prokuratury Okręgowej w Białymstoku, który od pół roku biedzi się nad tą sprawą. Spostrzeżenia tamtejszych prokuratorów nie są tak jednoznaczne, jak pani prokurator Derpołow. Szef Prokuratury Okręgowej w Białymstoku Sławomir Luks zapewnił nas, że dochodzenie w sprawie Zielonych Wzgórz jest w toku, a o rezultaty można pytać najwcześniej w ostatnich dniach marca. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lew pustyni – Sąsiedzie! UWole lecą do Iraku. – Wszystkie? – Nie, tylko jeden. – No to prawie wszystkie! Uwaga!!! Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło casting na 9 doradców dowódcy dywizji w Iraku. Startem w tych monowskich eliminacjach pochwalił się do tej pory tylko Andrzej Potocki (były poseł i dawny rzecznik Unii Wolności). Uczynił to w "Wyborczej" chcąc w ten sposób swoją kandydaturę jeszcze bardziej przybliżyć do doradzania. Pi ar to podstawa. Potocki poinformował m.in., że wprawdzie "nigdy nie był w wojsku, ale chwilowo nie ma zobowiązań", więc wrzucił swoje cefał do MON. W liście motywacyjnym wpisał też, że Irak to przede wszystkim wyzwanie: jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie można mieć realny wpływ na kształtowanie sytuacji politycznej i nowych struktur społecznych. Co mu się w Polsce nie udało, rad by knocić w Iraku? MON szuka doradców-ekspertów: ds. gospodarki wodno-ściekowej, stanu sanitarno-higienicznego, elektryfikacji, imigracyjnych, prawno-karnych i ropy naftowej. Właśnie tej ostatniej fuchy trochę nie kumam, bo przecież w polskiej strefie w Iraku wcale nie ma ropy. Równie dobrze MON mogłoby szukać doradców od przesypywania piasku, zamalowywania zębów na plakatach Saddama, porannego dżogingu wkoło meczetów albo ds. odpowiedzi na pytanie, dlaczego, do kurwy nędzy, jest tak gorąco. Kroi się tyrka jak przy stawianiu piramid. Żadne tam czerwone dywaniki, flesze i limuzyny. Jak Potocki trafi w druty i kable albo – co gorsza – w kible i kanały, to już po nim. A teraz liścik prywatny: Andrzejku Kochasiu! Gdzie się pchasz? Znamy się z ubawu, że mózg staje, w klubie Rasko, pamiętasz? Zgubiłam Twoją wizytówkę z numerem komórki, bo tak bym dryndnęła. I co teraz mam biegać za Tobą do Iraku i szukać Cię w namiotach okupantów? A jednak warto. Ppłk Cezary Siemion poinformował, że doradca-ekspert miesięcznie zgarniał będzie 1600 dolków plus 300 za pracę w szczególnych warunkach oraz 210 dodatku wojennego, do tego jeszcze 800 zło-tówek na konto w kraju. Razem wychodzi 2500 dolarów. Ale miałbyś rwanie po powrocie, Andrzej. Te dolce to oczywiście taka zmyła, bo cały szmal na doradców idzie nie od Amerykańców, co wojnę rozpętali i bezkarnie wysysają iracką ropę, tylko z pomrocznego dziurawego budżetu. Daj cynk, Andrzej, jak wrócisz. Twoja IZA KOSMALA Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dożywocie za aborcję Gdyby Karolina mieszkała w normalnym kraju, żyłaby do dziś. 12 września rozpoczął się pierwszy w Warszawie proces aborcyjny. Przypadek jest drastyczny: na skutek źle przeprowadzonej skrobanki wykrwawiła się na śmierć 20-letnia dziewczyna. Odpowiadają za to dwie lekarki z Nowego Dworu – ginekolog, która usuwała ciążę, i anestezjolog, która przy tym asystowała. Razem z nimi zasiadają na ławie oskarżonych kierowca, który zawiózł na zabieg pacjentkę i jej męża, oraz nieszczęsny wdowiec. Normalny, porządny facet, winien tylko tego, że oboje z żoną korzystając z elementarnej ludzkiej wolności nie chcieli wtedy mieć dziecka. Postępowanie przed sądem dopiero się zaczęło. Ale Izba Lekarska już osądziła obie oskarżone: ginekolog Krystyna K.D. została pozbawiona prawa wykonywania zawodu dożywotnio, anestezjolog Barbara G.C. – na dwa lata. To pierwszy tak surowy wyrok w historii samorządu lekarskiego w Polsce. Nie będziemy dociekać, dlaczego dość prosty zabieg skończył się śmiercią pacjentki. Nie wykonywała go szydełkiem wiejska babka, lecz doświadczony ginekolog w asyście anestezjologa w normalnie wyposażonym gabinecie, nie w piwnicy – więc chyba spełniono minimum wymogów medycznych. Jasne, że bezpieczniej byłoby w szpitalu, ale na to Karolina nie miała szans. Błąd w sztuce lekarskiej, przypadkowe przebicie macicy, krwotok nie do opanowania? To się mogło zdarzyć również podczas legalnego zabiegu w placówce publicznej służby zdrowia. Chociaż legalnych zabiegów jest tak mało, niewiele ponad 100 rocznie, że i powikłania rzadko się zdarzają. Nieszczęście polega na tym, iż w Polsce najczęściej stosuje się przestarzałą i najmniej bezpieczną metodę przerywania ciąży – łyżeczkowanie znane pod ludową nazwą skrobanka. A ponieważ skrobie się w podziemiu, w strachu przed policją, unikając wzywania pomocy – wszelkie komplikacje mogą być śmiertelnie groźne. To nie Krystyna K.D. i Barbara G.C. stworzyły tę chorą sytuację. Za co tak naprawdę zostały ukarane przez Izbę Lekarską? Za to, że zabieg się nie udał, pacjentka zmarła, czy za to, że wbrew ustawie podniosły rękę na życie poczęte? Gdyby prawdziwa była pierwsza hipoteza, w kolejce po zasłużoną karę powinien się ustawić tłum ich kolegów po fachu. Kasta lekarska jest w Pomrocznej praktycznie bezkarna. Setki ofiar skandalicznych błędów i zaniedbań wącha kwiatki od spodu, tysiące zostało kalekami. Szokującą dokumentację takich przypadków zebrało stowarzyszenie Primum Non Nocere. Łatwiej jest udowodnić winę szefowi mafii niż lekarzowi. Procesy, nawet w oczywistych sprawach, ciągną się latami, biegli nie chcą obciążać kolegów; w ostateczności odszkodowanie płaci skarb państwa. Samorząd lekarski dyskretnie broni podejrzanych, oskarżonych, a nawet już skazanych. Zaszyć człowiekowi skalpel w brzuchu, obciąć przez pomyłkę rękę zamiast nogi, operować po pijaku, wyrzucić umierającego ze szpitala, wyłudzać łapówki – za takie czyny nie traci się prawa wykonywania zawodu. Dr Bolesław Piecha z Rybnika – odpowiedzialny za to, że bez potrzeby i bez badań USG wycięto 50-latce narządy rodne rujnując jej zdrowie („Rzeźnia kobiet”, „NIE” nr 4/2001) – jest dziś posłem PiS i z olbrzymią pewnością siebie wypowiada się o lecznictwie. Nie słychać też, aby Izba Lekarska zainteresowała się konowałami, którzy odmówili ciężarnej badań prenatalnych, w konsekwencji czego urodziło się ciężko upośledzone dziecko (patrz głośny proces w Łomży). A było to takie samo złamanie prawa jak nielegalna aborcja. Ostatnio katole od prezesa Radziwiłła (jak środowisko świętych ludzi mogło go wybrać prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej?!) forsując nowy kodeks etyki lekarskiej zaproponowali zmianę artykułu 52 pozwalającego lekarzowi ujawniać błędy innego lekarza wyłącznie przed organami korporacyjnego samorządu. W proponowanej wersji lekarz, gdy zauważy jakiś błąd, powinien o tym zawiadomić tylko zainteresowanego kolegę. (Można by jeszcze dodać: szeptem, w kącie, bez świadków). Nowa etyka lekarska sprowadza się więc do tego, żeby maksymalnie utrudnić aborcję, badania prenatalne i zapłodnienie in vitro, a poza tym chronić dupę lekarza i bronić jego interesów kosztem pacjenta. Jesteśmy za tym, by lekarze odpowiadali za skutki swoich błędów. Wszyscy i zawsze. Dlatego – widząc, jak znane z pobłażliwości dla „swoich” środowisko decyduje się nagle spalić na stosie dwie czarownice – wietrzymy w tym raczej kościelne wpływy i antyaborcyjną obsesję niż przejaw chwalebnej troski o etykę zawodową. Sąd oceni stopień winy obu lekarek, kierowcy-pomocnika i męża-podżegacza. Wraz z nimi na ławie oskarżonych powinni jednak wylądować wszyscy twórcy i obrońcy obowiązującego w Pomrocznej kretyńskiego prawa, które skazało Karolinę na szukanie pomocy w podziemiu u autorki anonimowego ogłoszenia: „Tanie zabiegi ginekologiczne pod narkozą”. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Saddam zmartwychwstał " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Żółtko biało-czerwone Kapitalizm okazał się zabójczy dla narodu polskiego. Nie ma co o tym dyskutować, liczby mówią same za siebie. W 2000 r. urodziło się o 30 proc. mniej polskich dzieci niż w roku 1989, i taka spadkowa tendencja się utrzymuje. Obywatele RP nie poczynają dzieci, bo nie stać ich na nie. Mają też kłopoty z samym ich wyprodukowaniem. Stresy, choroby cywilizacyjne powodują, że co szósta polska para ma problemy z płodnością. Większość nie leczy jej, bo się wstydzi albo nie ma na to pieniędzy. Państwo bowiem nie refunduje leczenia bezpłodności. Na dzieci nie stać tych, którzy mogą, i tych, którzy nie mogą. W efekcie społeczeństwo polskie starzeje się i już zaczyna wymierać. Hitler i Stalin razem wzięci nie wyżarli tak naszej substancji narodowej jak niewidzialna ręka wolnego rynku – zawodzi Radio "Maryja". Ale nie ma co biadolić, robić trzeba. Skoro nie da się wzmocnić substancji nowymi Polakami małymi, może zacząć "upolakawiać"? Przebarwiać inne substancje na naszą? Takie numery były już w naszej historii. Po unii horodelskiej szlachta z Korony przyjęła do swego stanu litewską i ruską. Wzmocniło to jej substancję, chociaż dało też demokrację szlachecką, czyli Sejm. Niedawno Aleksander prezydent Kwaśniewski zrobił z Murzyna członka narodowej reprezentacji, członka narodu. W krajach bogatych i też starzejących się takie przebarwienia robiono od pół wieku. Można się na ich błędach nauczyć. I aby zatkać od razu gęby narodowcom z Ligi Polskich Rodzin, fanom ojca dyrektora Rydzyka, trzeba znaleźć substancję najbliższą wzorca Polaka-katolika. Na pewno nie będą to Niemcy. Bo szczerzą łakomie kły na naszą ziemię, pragną defloracji naszych Wand, a przede wszystkim nie chcą być Pola-kami. Jeśli chodzi o Ruskich – warto poddawać "upolakowieniu" Rosjanki, bo są piękne i posłuszne. Rosjan nie, bo są zdecydowanie za mało subtelni. Czesi odpadają, przecież jesteśmy poważnym narodem, Rumuni również, bo zbyt sfrancuziali. Pozostają zatem Wietnamczycy. Dlaczego? Bo Wiet-namczycy są najbliżsi polskim standardom. Nawet tym lansowanym przez Ligę Polskich Rodzin. Wietnamczycy nie wadzą nikomu, bo nie nastawają na popegeerowskie grunty orne. Czyli zachowują się jak zwykli Polacy. Mają też z nami wiele wspólnych cech. Wietnamczycy szanują starszych. Dziadków, rodziców, przywódców. Są niezwykle prorodzinni. Do grona familijnego należą u nich nie tylko dzieci i żony, lecz także wujkowie, ciocie, stryjkowie, teściowe, babcie itp. Święta spędzają Wietnamczycy jak porządni Polacy-katolicy. W domu, kręgu rodzinnym. Zarzynają świnkę lub dwie. Żrą świninę i chleją wódeczkę. Nic za-tem dziwnego, że wielu Wietnamczyków przyjmuje wiarę katolicką, nawet w naszym kraju. Jeśli nie są katolikami, to nie bluźnią przeciwko Najświętszej Panience, chociaż Wietnamczycy generalnie nie są ortodoksyjnie religijni. Tak jak Polacy-katolicy. Poza tym są pracowici – tak jak Polacy-katolicy w szkolnych czytankach dla Polaków-katolików. Ich dzieci są kujonami jak pieprzeni prymusi z rodzin polsko-katolickich. Wietnamki są tak ładne i eleganckie jak Polki, chociaż o wiele bardziej. Wietnamczycy mają taki sam zmysł do robienia biznesów jak Polacy. Są od drobnych handelków. I też od lat walczą z korupcją w swoim kraju. Co prawda Wietnamczycy wyglądają jak Wietnamczycy, ale jak wyglądają Polacy-katolicy? Na przykład poseł Macierewicz albo Stryjecki? A inni prawicowcy? Kudy państwu Kaczyńskim do Sienkiewiczowskiego wzorca Kmicica? Jedno jest pewne – Wietnamczycy nie mają zwykle pedalskiej urody, a Wietnamki cech lesbijskich, tak powszechnych w permisywistycznej Unii Europejskiej, czego Polacy-katolicy nie cierpią. W naszym starzejącym się, coraz bardziej bezpłodnym kraju żyje jakieś 50 tysięcy Wietnamczyków. Mają już tu interesy, rodziny, dzieci tu urodzone, a rozmnażają się nieleniwie. Nie mają tylko obywatelstwa polskiego. Czas najwyższy, jeszcze przed naszym akcesem do Unii Europejskiej, przyjąć ich do polskiej rodziny. Uczynić pełnoprawnymi obywatelami RP. Wedle popularnych przepowiedni następny papież ma być czarny lub żółty. Czemu nie może to być znów Polak, tyle że świeżo wprowadzony do narodowej reprezentacji? Wietnamczyków trzeba jak najszybciej "upolakowić". Przez 1200 lat walczyli z chińską dominacją i nie wynarodowili się. Będą nam przydatni, gdy miliony Chińczyków przejdą Rosję i ruszą do Unii Europejskiej, przez nasz ukochany kraj. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Marszałek opiłek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Brudni, głodni i natchnieni " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Moskal nie wierzy w złom Pierwszy raz w historii miasto Dębica przyznało honorowe obywatelstwo. Otrzymał je prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej, dwustuprocentowy Polak, sławny Żydożerca – Edward Moskal. We wczesnych latach 90. do dyrektora ZOZ w Dębicy, dr. Waloszka, zgłosił się facet z Kongresu Polonii Amerykańskiej, oferując stałą pomoc dla dębickiego szpitala. Dr Waloszek omal go w rękę nie pocałował z radości. Nie wiedział biedak, że firmy handlujące sprzętem medycznym w USA zabierają z tamtejszych szpitali wyeksploatowany szmelc, przekazują go fundacjom charytatywnym, te zaś – za pośrednictwem KPA – obdarowują nim starą ojczyznę. Ich zysk polega na tym, że darowiznę można odpisać od podatku (patrz: "Szmelc, szmelc Polonia", "NIE" nr 19/2000). Czemu padło akurat na Dębicę? Z tego miasta pochodzą dwaj bliscy współpracownicy prezesa Moskala: lekarz Henryk Roztoczyński (który według jego zwolenników ma w Chicago sieć klinik, a według przeciwników – tylko piekarnię) i były piłkarz Józef Bułat. * * * W celu zacieśnienia więzów przyjaźni i współpracy z Polonią do Chicago wyruszyła delegacja z burmistrzem Zygmuntem Żabickim (wtedy BBWR, dziś SLD) na czele. Moskala wizytowały też AWS-owskie władze następnej kadencji: burmistrz Władysław Bielawa i wiceprzewodniczący sejmiku woj. podkarpackiego Stanisław Chmura. Poświęcali się chłopcy niezwykle, ale mieli efekty. Zza Wielkiej Wody przyjechały cewniki serca. Przeterminowane o półtora roku, co akurat nie miało żadnego znaczenia, ponieważ w dębickim szpitalu i tak nie wykonuje się zabie-gów cewnikowania serca. Przybyła też aparatura do badań laboratoryjnych, którą oficjalnie wyceniono na 100 tys. zł. Nie dało się jej uruchomić, a sprowadzony w tym celu przedstawiciel producenta wyjaśnił, że tego szajsu od lat już nikt nie wytwarza. Raz wprawiona w ruch machina dobroczynności kręciła się dalej: z Chicago przyszły kilkudziesięciokilogramowe paczki leków. W większości psychotropowych, przeterminowanych o dwa lata. Szpital musiałby się zrujnować na ich utylizację po kilka tysięcy złotych za paczkę. Zapadła więc decyzja, żeby po cichu wywalić darowane świństwo do Wisłoki. Część ryb od tego zwariowała i do dziś nie odzyskała zdrowia psychicznego. * * * Wreszcie przyszedł z Chicago dar najcenniejszy i naj-bardziej wyczekiwany – tomograf, niestety bez paru części i instrukcji obsługi. Z tej okazji zaplanowano przepiękną uroczystość: kamery, flesze, uściski rąk, pochlipywanie wzruszonych kobiet, relacje w mediach krajowych i polonijnych. Wszystko to z myślą o kampanii wyborczej Edwarda Moskala, który chciał po raz kolejny ubiegać się o prezesurę KPA. Dobre samopoczucie wszystkich zainteresowanych zepsuł nowy dyrektor dębickiego ZOZ Artur Puszko. Udzielając wywiadu rzeszowskim "Nowinom" w słowach oględnych wyraził pogląd, że wcześniejsze dary z Ameryki można było o kant dupy potłuc. Internetowe wydanie "Nowin" dociera do Chicago, a spora część Polonii umie czytać w języku ojców. Wiadomość, że Moskal zgrywa wielkiego dobroczyńcę, faktycznie zaś wysyła do Polski chłam, nie wywarła na polonusach najlepszego wrażenia. Najbardziej wszakże wściekł się sam Moskal i w ramach represji zamroził stosunki z niewdzięczną Dębicą. To był kanał, bo szpital zdążył władować 200 tys. zł w adaptację pomieszczenia na tomograf. Mediacji podjął się asystent Moskala, Bułat. W końcu prezes dał się ułagodzić, przysłał części i tomograf wystartował. W roku 1999 Rada Miasta Dębicy postanowiła wyróżnić Moskala medalem i tytułem honorowego obywatela. "Za" głosowały zgodnie prawica i – o zgrozo – lewica. Zarząd trzykrotnie zapraszał hiper-Polaka do Dębicy. Prezes za każdym razem przyjmował zaproszenie, lecz w ostatniej chwili robił swoich miłośników w trąbę i nie przyjeżdżał. Wybaczano mu to wspaniałomyślnie, gdyż wiadomo, że wybitne osobistości permanentnie nie mają czasu. Rok 2001 przyniósł jednak wydarzenia, które wszystko skomplikowały. Po pierwsze, Edward Moskal znów przejechał się po narodzie wybranym, aż echo poszło po Ameryce i dotarło do Polski. Po drugie, w dębickim szpitalu rozpieprzył się tomograf. Trzeba było błagać polonusów, o kosztowne części zamienne. Prawoskrętne władze miasta nigdy jeszcze nie miały takiego zgryzu. Odkąd potępili go publicznie i Bush, i Kwaśniewski, Moskal stał się niepoprawny politycznie nawet dla AWS, a przynajmniej dla jej nieco bardziej rozgarniętych aktywistów. Ten nurt reprezentuje burmistrz Bielawa. Jego koledzy jednak widzą w Moskalu bohatera, który śmiało demaskuje światowy spisek żydowski. Prezesa Kongresu broni sam przewodniczący Rady Miasta Józef Sieradzki (AWS), wspierany przez klan Roztoczyńskich: Henryka z Chicago oraz Romana i Lucjana z Dębicy. Ostatni z braci ma wielkie zasługi dla prawicy, gdyż w roku 1995 przywiózł na spotkanie z kandydującym na prezydenta Kwaśniewskim pięć dorodnych świń i usiłował poszczuć nimi kandydata. * * * Awuesiarze naradzają się gorączkowo. Uhonorować Moskala – kompromitacja. Odwołać uchwałę z 1999 r. – jakoś niezręcznie. Elektoratowi to się nie spodoba, a Moskal się obrazi i nigdy w życiu nie załatwi części do tomografu. Miotając się jak kozioł w kapuście, burmistrz starał się przynajmniej odwlec fatalny moment – pod pretekstem sesji rady, wyjazdu w teren lub zatrucia pokarmowego w urzędzie. W końcu oświadczył, że nie ma dostatecznie wytwornego samochodu, którym można by było przywieźć szacownego gościa z lotniska. Wtedy radny Roman Roztoczyński w imieniu posła Edwarda Brzostowskiego zadeklarował, że poseł bardzo chętnie pożyczy swój samochód, godny dupy Moskala – całkiem nowy i wcale nie kradziony (w odróżnieniu od Jaguara, którego zarekwirował prokurator). Lobby Moskala zwyciężyło. Zaproszono wielkiego człowieka na kwiecień, potem na czerwiec – i znowu klapa, prezes nie znalazł czasu. Zrodziło się podejrzenie, że Moskal demonstracyjnie wręcz olewa Dębicę. Happy end nastąpił 8 lipca. Zmiękczony ponoć przez Lucjana Roztoczyńskiego prezes dojechał i raczył przyjąć tytuł honorowego obywatela. Dębica stała się jedynym w Polsce miastem, które oddaje hołdy zoologicznemu antysemicie. I to w zamian za złom. Autor : Dorota Zielińska / Ewa Jarosławska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wielki mały członek Patrzę na swojego penisa. Mało co kiełkuje i urasta tak szybko jak ziarno niepewności. Wystarczy je zasiać: strzeli w górę jak chwast na pożywce podejrzeń, fantazji, domniemań. Ani się człek obejrzy i wyhodował okazałą fobię. W Ameryce, która jest jak żaden inny kraj spętana elektroniczną siecią połączeń komputerowo-internetowych, narodziła się i przybiera rozmiary epidemiczne psychoza atakująca samców: głęboko skrywana obawa, że ma się małego fiutka. Co ma do ptaszka Internet? – bardzo dużo. Każdy posiadacz komputera w USA – a ma go nawet szanujący się analfabeta – sesję w Internecie rozpoczyna od uprzątania śmieci o nazwie spam. Barachła, którym nieprzeliczeni salesmeni zawalają skrzynkę elektronicznej poczty. Czyszczenie elektronicznej stajni Augiasza nie ma końca, w domu i w pracy, zwłaszcza od kiedy (pół roku temu) Kongres USA zakazał dręczenia ludzi telefonicznymi ofertami szemranych towarów i usług. W spamie wciąż królują wieści o rewelacyjnych metodach pozbywania się tłuszczu, ale liczba anonsów obiecujących wydłużenie prącia pnie się w górę bardzo dynamicznie. Czasem oferta jest dyskretna ("Rozszerz swe horyzonty"), ale zazwyczaj bije prostotą ("Chcesz zwiększyć swój penis?"). * * * U źródeł podatności samców na psychozę leży trudność jednoznacznego ustalenia: liliput czy norma. Organ męski obdarzony jest własnym rozumem i w nieznacznym tylko stopniu poddaje się kontroli właściciela. Kurczy się albo wydłuża w zależności od temperatury lub kolebiących się po mózgu myśli czy obrazów. Bywa, że gwiżdże na wszystko i robi, co chce: spytajcie młódź o zmorę porannych wzwodów... Penis jest pierwotnym symbolem męskiego seksualizmu i dominacji – mówi dr Frank Muscarella, psychiatra z Barry University w Miami Shores na Florydzie, współautor książki "Psychologiczne wyznaczniki ludzkiego seksualizmu" – jego rozmiar świadczy o męskości, waleczności, statusie. Na poziomie psychologicznym mężczyźni to kupują. Jeśli nawet nie, to skłaniają ich do tego typu myślenia oferty sprzedawców tych specyfików. Internet bombarduje odbiorców szeroką gamą wyrobów gwarantujących, że fobia krewetki między nogami stanie się wczorajszym koszmarem. Trzon oferty to ziołowe "tabletki na penisa". Mamy w ich składzie magazynek ambitnego zielarza: żeń-szeń wydaje się – obok ginko biloba – pancerfaustem. Dochodzą do tego proteiny sojowe (?) oraz liść damiany (?). Karierę zaczynają robić plastry nasączone tajemnymi maściami: przylepiasz i rośnie! Producenci obiecują rezultat w kształcie ekstra 10 centymetrów, i to w ciągu kilku miesięcy, hej! * * * Samce koncentrują się na konkretnych, obliczalnych aspektach atrybutów seksualności, stwierdza dr Muscarella; podejście takie porównuje do męskiej obsesji na temat damskiego biustu. Zgodnej ze znacznie wcześniejszym spostrzeżeniem pisarza czeskiego Bohumila Hrabala, który podzielił osobniczki żeńskie na dupiary i cycówy. Obsesja dotycząca rozmiarów penisa nie jest unikalnym fenomenem amerykańskim – poszerza pole badawcze Virginia Sadock, psychiatra z New York University Medical Center. Japońskim psychiatrom na przykład nieobce jest schorzenie "koro" objawiające się cierpieniami na bazie urojeń, że prącie wycofuje się do brzucha chorego. Wielu Francuzów – dodaje dr Muscarella – pogrąża się w depresji z powodu drwin dotyczących niedostatecznych rozmiarów organu płciowego. Kompleks jest powszechny: czyż polska mądrość ludowa nie zrodziła przysłowia: "Mały fiutek, duży smutek"? Sednem problemu jest według dr Sadock to, że większość mężczyzn nie widuje innych penisów poza własnym i nie ma możliwości porównania. Są dwa wyjątki od tego trafnego zapewne spostrzeżenia. W desperacji pogrążają się konsumenci pornografii, nie zdając sobie sprawy z tego, że gwiazdorzy, których organy oglądają w akcji i z bólem przyrównują do swoich, parają się tym fachem dlatego, że zaliczają się do nie tak znów licznego grona hojnie (chujnie) obdarzonych przez naturę. Druga grupa to geje. Mają większe możliwości rzeczywistej analizy porównawczej, ale fobia zbiera i wśród nich obfite żniwo. Homosie z Nowego Jorku walczą z nią jak z alkoholizmem i nałogiem obżarstwa. W Greenwich Village funkcjonuje organizacja terapeutycznej samopomocy i psychicznego wsparcia "What is Small, Anyway". Na zebrania może przyjść każdy gnębiony zgryzotami niedostatecznego rozmiaru, by się wyżalić kompanom w nieszczęściu, nie narażając się na grubiańskie szyderstwa. Członkowie klubu uskarżają się, że w obrębie ich orientacji seksualnej mocno tkwi przekonanie, że im większy, tym lepszy. * * * Dotąd nikt wiarygodny nie badał, co i z jakim skutkiem faceci połykają, wcierają i przylepiają, by sprostać wyobrażeniom o satysfakcjonującym rozmiarze. Handlujący preparatami na przyrost przyrodzenia w USA utrzymują, że dostali ponad 90 milionów zamówień, ale jak ognia unikają dociekliwych pytań. Magazynowi "Wired" udało się namierzyć właściciela firmy Goringly, który utrzymy-wał, że poprzez Amazon Internet Product Web sprzedał w ciągu czterech tygodni 6 tysiącom klientów panaceum na rozmiar (dwie fiolki, 100 dolarów każda przyniosło mu 1,2 mln USD). Okazał się nim 19-letni szachista Braden Bournival ze stanu New Hampshire. By uniknąć odpowiedzi na pytania reportera, zbiegł z turnieju szachowego. Biznes penisowy jest wyjątkowo bezpieczny: kto bowiem zdecyduje się dochodzić praw w sądzie twierdząc, że wydał setki dolarów na specyfiki o gwarantowanym działaniu, a członek mikrus nie drgnął nawet o milimetr? * * * Pocieszenie i otuchę przynosi internetowy magazyn czytany ponoć przez 5 milionów samców pt. "AskMen.com". Jego ekspert do spraw seksualizmu, Vanessa Burton, wyraża współczucie tym, którzy wstydzą się brać prysznic w sali gimnastycznej, bo ich fiutek się kurczy, i przyznaje, iż większość mężczyzn żyje w ciągłym strachu, że ich męskość nie jest wystarczająco duża. Bierze się to stąd – wyjaśnia – że nie znają wyników niedawnych badań, które przytacza. Porównanie rozmiarów 800 samców różnych ras, kształtów i wag wykazało, że przeciętna długość ich organu płciowego wynosi niecałe 14 cm. Ale Burton kompletnie ignoruje kwestię długości – choć, jak przypuszcza, dane te wywołują na świecie westchnienie ulgi – i skupia się na zagadnieniu, którego istotę oddaje kolejne polskie przysłowie: "Duży czy mały, nieważne; grunt, żeby był figlarny". – Nie musicie się martwić – twierdzi Burton – kobiety nie zwracają na wielkość uwagi. Te z nich, które mają małe piersi, też często uważają je za seksualny mankament dokładnie z tego powodu, dla którego płeć męska jest przeświadczona, że dobry kochanek musi dysponować dużym organem. Dla kobiet – z wyjątkiem tych, które lubią agresywny seks – penisy są wspaniałymi zabawkami i niezależnie od tego, jak wyglądają, będą je podniecać. Kobiety często rozmawiają o męskich prąciach, ale większość nie koncentruje się na rozmiarze; skupiamy się głównie na tym, co umiecie nimi robić. Ostatnie analizy – twierdzi Vanessa Burton – wykazują, że 82 proc. kobiet uważa, że jakość seksu jest ważniejsza niż wielkość narzędzi używanych do jego uprawiania. Ponadto okazuje się, że właściciele byczych przyrodzeń są często marnymi kochankami. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak znika fabryka Czerwiec, upał jak cholera. Strajkowała załoga wykończalni łódzkiej spółki Uniontex SA. Przed wojną potężne królestwo Scheiblera-Grohmana. Potem ZPB im. J. Stalina, następnie im. Obrońców Pokoju. Za komuny pracowało tu 14 tys. ludzi. Dziś 750 ludzi żebrze o pieniądze na chleb. Przedsiębiorstwo sprywatyzowano 2,5 roku temu. Zarząd od początku zalegał z wypłatą wynagrodzeń. Prezes tłumaczył się trudną sytuacją finansową, bo spółka była zadłużona na około 100 mln zł. Zakładowe organizacje związkowe szły zarządowi na rękę. Podpisywały porozumienia w sprawie przesunięcia terminu wypłaty wynagrodzeń i rozłożenia ich na raty. Zarząd (jednoosobowy) nadal nie wypełniał zobowiązań. Przy średnich zarobkach wynoszących około 1000 zł brutto, wypłacano nieregularnie zaliczki po 150 do 250 zł. Do 7 maja 2003 r. miała być zakończona wypłata za poprzedni miesiąc. Tymczasem dopiero 28 maja wypłacono po 400 zł zaliczki. Doszło do awantury z prezesem Janem Kramarczukiem, po której wszczęto spór zbiorowy. 30 maja odbyło się referendum załogi, a 2 czerwca rozpoczęto strajk. Na równorzędnych przewodniczących Komitetu Strajkowego wybrano Jerzego Pierzchałkę z OPZZ i Jerzego Kulę z "Solidarności". Do strajku nie przystąpił Związek Zawodowy Przędzalników, bo zarząd wypłacił pracownikom przędzalni po 100 zł więcej i zagwarantował miejsca pracy. Upadła potęga Przed wojną był to ogromny zakład pracy zatrudniający tysiące robotników. Powstał przez połączenie przedsiębiorstw Scheiblera i Grohmana. Na 100 hektarach rozlokowano fabryki, osiedle mieszkaniowe "Księży Młyn", szkoły, szpital, straż pożarną, elektrownię, sklepy i okazałą rezydencję Herbsta – zięcia Scheiblera. Poszczególne obiekty łączyły wewnętrzne linie kolejowe. Dzisiaj jest to unikatowy zespół urbanistyczny architektury przemysłowej z przełomu XIX i XX w. W czasach PRL w ZPB Uniontex pracowało 14 tys. osób. W styczniu 2001 r. ogromny, choć zadłużony na ok. 100 mln, majątek Unionteksu SA zakupiły za 350 tys. zł białostockie Zakłady Przemysłu Bawełnianego FASTY Holding SA. Przed transakcją akcje o nominalnej wartości 10 zł wyceniono na 24 grosze. Nazwiska właścicieli: Wojciech Topiński – były prezes ZUS; Grzegorz Łukawski – były zastępca Topińskiego w innej spółce, którą wykończyli i padła; Bronisław Klimaszewski – były prezes PLL LOT. Na koniec: przewodniczący Rady Nadzorczej Unionteksu – Jerzy Drygalski, były likwidator RSW Prasa-Książka-Ruch, były wiceminister przekształceń własnościowych, były prezes V NFI Victoria etc., etc. Dojna krowa Holding składa się z 15 spółek, w tym dwie z siedzibą w Kijowie (?!). Są zorganizowane jak wzorcowa obora. Jedne są dojnymi krowami, a inne dojarkami. Na końcu jest zlewnia szmalu – Przedsiębiorstwo Handlu Tekstyliami Fasty sp. z o.o. Rozliczne przekręty, jakich dokonują właściciele holdingu, opisywała m.in. "Polityka" (nr 7/2002). Polegają one na tym, że spółki holdingu obejmują udziały jedna w drugiej, a pokrywają je aportami, na których ciążą długi. W ten sposób fikcyjnie podnoszą kapitał zakładowy. Gdyby nie to, wszystkie musiałyby ogłosić upadłość, bowiem są zadłużone na kolosalne sumy m.in. z tytułu niezapłaconych podatków i składek na ZUS. Ich maszyny i konta bankowe są pozajmowane przez komorników i urzędy skarbowe. Sprzedaż produktów odbywa się w formie łańcuchowych transakcji pomiędzy tymi spółkami. Cały zysk jest lokowany w PHT Fasty sp. z o.o., a koszty i straty w pozostałych spółkach. Jak to jest możliwe, że spółki Fastów podnoszą swój kapitał zakładowy poprzez wnoszenie długów? – zapytałem pomagającą strajkującym senator Zdzisławę Janowską z UP. – Choćby pan miał najbystrzejszy rozum, to i tak nie zrozumie pan tego, co wymyśli Drygalski. On przenosi maszyny, najczęściej zajęte przez komorników lub urząd skarbowy, z jednej fabryki do drugiej, zakłada spółki w spółkach, aby nie płacić ludziom za pracę, nie płaci też zobowiązań wobec państwa. Jak dotąd, władze państwowe są bezsilne. Wszędzie słyszę, że spółka jest prywatna i państwu nic do niej. – No dobrze, ale przecież ta spółka łamie prawo. – Właśnie dlatego wniosłam do Prokuratury Okręgowej zawiadomienie o przestępstwie. Wcześniej takie zawiadomienie złożyli do Prokuratury Rejonowej Łódź Widzew pracownicy. Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. Po kilku dniach zabiegania o rozmowę udaje mi się w końcu skontaktować z panią prokurator. Nalegam, aby powiedziała, co jest grane. Wyjaśnia, że nie chcą dublować dochodzeń NIK i dopiero po ich zakończeniu sprawę podejmą. Parasol Tomaszewskiego – Przedtem prosił pan, aby nie wymieniać nazwiska, a teraz się pan zgadza. Dlaczego? – pytam Sławomira Kaczmarka, działacza "Solidarności", jednego z liderów protestu. – No bo tu trzeba tak przypierdolić, żeby poszło w pięty. Przede wszystkim tym złodziejom, którzy nas okradają. I musimy to zrobić sami. Są sądy, prokuratura, NIK, Inspekcja Pracy. Niby coś robią, ale nic z tego nie wynika. Nas za chwilę dopadną komornicy, bo nie mamy czym płacić za komorne, telefon itd. Na nas znajdą sposób, ale tym złodziejom chyba nic się nie stanie. – Dlaczego tak pan sądzi? – Bo widzi pan, jest taka postać, która oficjalnie nigdzie nie jest wymieniana. To jest Janusz Tomaszewski, były wicepremier i minister spraw wewnętrznych. My uważamy, że on trzyma w garści prokuraturę widzewską i nie tylko. – Macie na to dowody? – Nie, ale po kontroli skarbowej Tomaszewski regularnie zaczął się u nas pojawiać. Był prawie co dzień i nieraz cały dzień przesiedział. Powiedział, że ma kontakty z Białorusią i innymi krajami byłego Związku Radzieckiego. Mówił, że załatwił sprzedaż naszych tkanin do Litwy, Łotwy i Estonii. Tkaniny rzeczywiście sprzedano, ale nam nie zapłacono. Podejrzewamy, że on jest takim ojcem chrzestnym tego całego bałaganu. Drygalski i prezes Kramarczuk wykonują to, co on wymyśli. Te spółki w Kijowie to chyba jego pomysł. Próbowałem skontaktować się z Januszem Tomaszewskim, aby potwierdził lub zaprzeczył, ale mi się nie udało. Drygalski nie dryga Uniontex zalicza się do krów Fastów, wykorzystywanych według opisanej wcześniej procedury. W akcie kupna przedsiębiorstwa właściciele holdingu zobowiązali się m.in. dołożyć po trzech latach 3 mln zł na podwyższenie kapitału akcyjnego. Tymczasem już po roku zwiększyli zadłużenie spółki ze 100 do 217 milionów. Wszyscy dziwią się, po co Fasty kupiły zadłużony Uniontex. – Prawdopodobnie – mówi senator Janowska – połakomili się na nieruchomości. Nie wiedzieli, że decyzja wojewody uwłaszczająca spółkę na gruntach została unieważniona – i są one nadal własnością gminy. Choć do chwili ogłoszenia strajku produkcja w zakładzie szła pełną parą, bo zbyt na tkaniny jest, zarząd złożył wniosek o ogłoszenie upadłości i zapowiedział zwolnienia grupowe. Cała załoga wykończalni – 550 osób – ma otrzymać wypowiedzenia. Pierwszy wniosek został złożony 25 marca br. Był niekompletny. Sąd zwrócił wniosek i zażądał usunięcia braków. Zażalenie wniesione przez zarząd odrzucił. Ponowny wniosek złożono dopiero 6 czerwca. – Wniosek o upadłość to mistyfikacja ze strony zarządu i rady nadzorczej. Gra na zwłokę. Trudno uwierzyć, że Drygalski, doświadczony ekonomista, nie wiedział, jak się pisze pisma procesowe – zauważa senator Janowska. Po ogłoszeniu strajku do Unionteksu zaczęły przybywać delegacje politycznych harcowników. Dwudziestoosobowej ekipie Samoobrony przewodził Zbigniew Łuczak, były wicemarszałek Sejmiku Wojewódzkiego. Wcześniej, jako przedsiębiorca, przez dwa lata zalegał Unionteksowi z zapłatą za tkaniny. Zapłacił dopiero po wyroku sądowym. Teraz chciał odegrać rolę obrońcy uciśnionych. Zgłosili się też narodowcy Stronnictwo Narodowe Oddział w Ozorkowie, Liga Polskich Rodzin. Wyrzucono ich wszystkich. – Strajkujemy pod hasłem "Pracy i płacy!" – mówi przewodniczący Pierzchałka – i nie chcemy tu politycznej hecy. Strajkujący zaufanie mają jedynie do senator Janowskiej, która pomaga im konkretnie. Złożyła do Prokuratury Okręgowej pięciopunktowe doniesienie o przestępstwach popełnionych przez zarząd spółki, uzyskała zwolnienie przez ZUS i Urząd Skarbowy 1 290 258 zł na wypłatę zaległych wynagrodzeń. Taką sumę była winna Przędzalnia Uniontex sp. z o.o. Wykończalni Uniontex SA. Niestety okazało się, że na koncie przędzalni tych pieniędzy nie ma. Drygalski kazał gdzieś je przeksięgować. Niemoc władzy Kaczmarek przyszedł do mnie prosto z telewizji. Oglądamy wspólnie "Łódzkie Wiadomości Dnia". Wojewoda Krzysztof Makowski zapowiada, że powoła mediatora i może coś się uda zrobić. – Po tym, co powiedział wojewoda, nie widzę dla nas żadnej szansy – mówi Kaczmarek. Pytam go, czy widział w zakładzie mediatora prezydenta Łodzi dr. Zbigniewa Wilczyńskiego z listy Ministerstwa Pracy. Po długim namyśle mówi, że był ktoś taki i coś mówił, ale nic z tego nie wynikło. Dlatego nie wierzą w żadnych mediatorów. – No, a był u was arcybiskup Ziółek z prezydentem Kropiwnickim? – Wie pan co? Wszyscy jesteśmy wierzący, ale z tych modłów i obietnic nic nie wynika. Biskup był przy wmurowaniu tablicy upamiętniającej pobyt papieża. Myśmy nawet napisali prośbę m.in. do biskupa i Ojca Świętego, żeby nas wsparli, ale finansowo. Jak dotąd nie ma żadnej odpowiedzi. Modlitwę uznajemy, ale bardziej potrzebujemy pieniędzy, które się nam należą. Kontaktowałem się z rzecznikami prasowymi wojewody łódzkiego, prezydenta Łodzi i z Zofią Sitkowską dyrektor biura posła Leszka Millera, które jest niedaleko, półtora przystanku tramwajowego od zakładu. W urzędach powiedzieli, że prezydent i wojewoda owszem, coś tam robią, a pani dyrektor od premiera rzekła, że wróciła właśnie z urlopu i o niczym nie wie. Mogę, jeśli zechcę, kontaktować się z Kancelarią Rady Ministrów. Pani Magdalena Wojciechowska – rzecznik prasowy wojewody – powiedziała, że w końcu czerwca będzie u jej szefa "spotkanie ostatniej szansy" zarządu spółki z Komitetem Strajkowym. Potem wojewoda załatwi wszystkim zwolnionym pracę gdzie indziej, bo jak już coś powiedział, to słowa dotrzyma. Wojewoda, były przywódca młodzieżówki eseldowskiej, obecnie jest znany z telewizji jako milczący przydupny Millera, kiedy ten bywa w Łodzi. Wielkich nadziei z jego interwencją pracownicy nie wiążą. Mamy wolny rynek i państwu nic do konfliktów między pracodawcą i pracobiorcą – mówią liberałowie. Ale mamy też państwo prawa i władza powinna tego prawa strzec. Zwłaszcza jeżeli łamie je bogaty, a w dupę oberwie za to biedny. To się nazywa "społeczna gospodarka rynkowa". Kto, jeśli nie władza, ma egzekwować prawo? Pytam więc organy władzy i tej państwowej, i tej samorządowej: co macie zamiar zrobić, aby w Polsce było respektowane prawo? Na chwasty "Chwastox", jak mówi reklama, a na Fasty, co? Na Fasty ktoś powinien zastosować paragraf. Kto? PS W piątek 27 czerwca Komitet Strajkowy podpisał porozumienie z zarządem spółki. W sobotę strajk zakończono. Zarząd obiecał, że 2 lipca wypłaci po 350 zł za maj. Załoga jest niezadowolona z treści porozumienia. "Przewodniczący komitetu wyrobili nas bez mydła" – twierdzą. Senator Janowska utworzyła Fundusz Pomocy. Ogłosiła w telewizji apel do łodzian o pomoc dla załogi Unionteksu. Ludziom grożą wyłączenia prądu i sprawy o eksmisje. Nie mają pieniędzy na żywność. Autor : Włodzimierz Kusik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Półświatek koronny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trochę spermy, tyle krzyku Minister kultury Waldemar Dąbrowski zapłaci alimenty na cudzego bachora. Szmal ten popłynie szeroką stróżką do pewnego podłomżyńskiego miasteczka, w którym mieszka panienka, nazwijmy ją Hanią Troską. Hania jest w stanie, o którym Kościół kat. mówi „błogosławiony”, a sąsiedzi Hani mówią „na rozsypaniu”. Hania najpewniej rozsypie się, zanim skończy 18 lat. Osiemnastkę obchodzi w te wakacje, ale brzuch już sterczy powyżej nosa. Hania dorobiła się brzucha w szkole. Pięknie malowała, rodzice wysłali ją więc do liceum artystycznego w Łomży. Mniejsza o jego nazwę. Organem prowadzącym budę jest Ministerstwo Kultury. Tatusiem nienarodzonego ma być wieloletni dyrektor szkoły. Plotki Dzieci dyrektora są starsze od Hani Troski. Jego ślubna jest nauczycielką w szkole, w której dyrektorował mąż. Zaczęło się w trzeciej klasie, od zajęć z formy. Hania ugniatała z gipsu wielkie serca i ustawiała na biurku profesora. „Kocham dyrektora” – mówiła. „Szajbuska” – podśmiewali się rówieśnicy. 50-latek przestał dostrzegać świat. Była tylko Hania. Miłość jak to miłość – nie kieruje się rozsądkiem. A gdyby się kierowała, trudno znaleźć feler w dyrektorskim wyborze. Hania była młoda, śliczna, chętna. Chętna do nauki, naturalnie. Z oddaniem i ufnością uczyła się plastyki oraz sztuki życia we dwoje. Bo plotkarze opowiadają, że dyrektor wyprowadził się z domu i zamieszkał z Hanią. Rodzice Hani nie zgłaszali sprzeciwów. Dziewczyna miała mieszkać na stancji i mieszkała. Tyle że nie z koleżanką, jak zapewniała podczas odwiedzin. Tak było lepiej dla Hani. Dyrektor mógł ją zwolnić z każdej klasówki. Korki miała na miejscu, za darmo. I możliwość wszechstronnego rozwoju osobowości dzięki stałemu obcowaniu z ukształtowanym, kulturalnym, doświadczonym mężczyzną. O maturę też nie musiałaby się martwić. Zdaniem plotkarzy, sielankę zburzyli rodzice dziewczyny. Któregoś dnia matka Hani niespodziewanie odwiedziła córkę. I zatrzęsło ją ze złości. Fakty 20 marca 2003 r. minister kultury odwołał dyrektora ze stanowiska dyrektora. Nie padło słowo o spermie i ministerialnej odpowiedzialności za spermę. Podstawa prawna posunięcia – art. 38 ust. 1 pkt 2 ustawy o systemie oświaty (Dz.U. z 1996 r. Nr 67, poz. 329). Wcześniej zjechała do Łomży Komisja Centrum Edukacji Artystycznej i przeprowadziła postępowanie wyjaśniające. Ustaliła, że dyrektor nie ma wymaganych od pedagoga, a dyrektora szkoły w szczególności kwalifikacji do rozwiązywania problemów wychowawczych i przekazywania młodzieży pozytywnych wzorców postępowania. Nie został relegowany z belferskiego stanu. Wziął roczny urlop w celu poratowania zdrowia. Podobnie heroina romansu. Wróci do szkoły w 2004 r., jak urodzi i trochę odchowa dziecko. Nauczyciele Niektórzy najchętniej obcięliby byłemu szefowi jaja. Bo nie utrzymał ich w spodniach, choć wszyscy przestrzegali. Mężczyzn skręca, że to nie oni odważyli się zaszaleć. Kobiety przekonują, że nie zauważyły romansu. Owszem, jedna widziała, jak dyrektor tulił Hanię, ale myślała, że to była ojcowska pieszczota. – Bzdury – oponują rodzice uczniów liceum. – To była tajemnica poliszynela. Dopytywaliśmy się o ten romans na wywiadówkach. Urzędująca dyrektorka niechętnie mówi o sprawie. Z jej wywodu wynika, że miłość szkodzi. Podkreśla, że nie wie, kto jest ojcem dziecka Hani. Jeśli prawdą jest, że dyrektor... Cóż, liceum pójdzie Hani na rękę, bo to dobra, wrażliwa i mądra uczennica. Łomża to dziwne miasto. Najważniejszą personą jest tutaj biskup. Radio Maryja bezkarnie zagłusza wszystkie rozgłośnie. Przejeżdżając przez Łomżę samochodem można słuchać „Trójki” czy innej „Zetki” jedynie wówczas, gdy korzysta się z wyszukiwarki ręcznej i co chwila odwala palcówę. Tutaj zaczynał abepe Paetz swoją duszpasterską i seksualną karierę. Szeptano to i owo, ale szept nigdy nie zamienił się w krzyk. Tutaj przekręcił się 50-latek, który przez dwie kadencje tatusiował Łomży. Ostatnie wybory na prezydenta przegrał w drugiej turze o włos. Rozpaczliwie szukał pracy. Podejmę każdą – deklarował w wywiadzie dla lokalnych „Kontaktów”. Miał kontakty, znał problemy i możliwości Łomży, więc z pożytkiem dla miasta można go było upchnąć choćby w ratuszowym dziale promocji. Skończył na zasiłku dla bezrobotnych. W pogrzebie oprócz tysięcy łomżanian szedł urzędujący biskup i prawicowy prezydent miasta. Ciepło mówili o trupie. Matka Matka Hani – nauczycielka w szkole średniej – nie chce mówić o związku córki z głową łomżyńskiego liceum. To znaczy nie chce mówić dzisiaj. Prosi o telefon we wrześniu. Pointa We wrześniu dzieciak będzie na świecie. „Syn” – twierdzą wtajemniczeni. Zrobi się badania ustalające ojcostwo. Dyrektor nie jest wystarczająco bogaty, żeby zrekompensować koszty moralne. Za jego spermę może beknąć Ministerstwo Kultury. To będzie cudny proces. Precedens. Za ile litrów spermy rozlanej w całym kraju zapłaci minister Dąbrowski? Ministerstwo coś niby wie o problemie, bo swego czasu przyszedł z Łomży list, ale był podpisany inicjałami. Kulturalne ministerstwo nie zajmuje się niekulturalnymi anonimami. Wydzielinami z męskich jąder też nie. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Souvenir de Sybir Sejm Pomrocznej wypichcił nowe odznaczenie: Krzyż Zesłańców Sybiru. Zesłańców rozgrzałaby równowartość w gotówce. Żaden Hausner ani żadne plany oszczędnościowe na nic się nie zdadzą, dopóki w Sejmie będą siedzieć geniusze ekonomii skrzyżowane z dobrymi wujkami, które jedną ręką głosują za potrzebą cięć i oszczędności, a drugą ręką wyrzucają po kilka milionów złotych to tu, to tam. Oto najświeższy przykład. Zgodnie z ustawą z 19 września 2003 r. (czeka jeszcze na poprawki Senatu) wszyscy, co z woli wujaszka Stalina odbyli przymusową wycieczkę na Wschód, jeśli jeszcze żyją, dostaną Krzyż Zesłańców Sybiru. Nieważne, ile kilometrów jechali, nieważne, jak długo tam byli, i nieważne, na jakim mrozie. Kołymę zrównano z Kazachstanem. Nie byłem ani tam, ani tam, ale wydaje mi się, że to tak, jak gdyby przyznać jedno odznaczenie wszystkim, co w czasie wojny byli za Odrą. Nieważne, czy w KL Sachsenhausen, czy u bauera. Uzasadnienie nowej ustawy krzyżowej napisano patriotycznym bełkotem (inaczej się chyba nie da), że Sybiracy tworzyli w przeszłości i tworzą obecnie tę patriotyczną część społeczeństwa, która zawsze była związana z walką o niepodległość i umocnienie Państwa Polskiego. Poczynając od Konfederacji Barskiej... Sejmowe wypociny sugerują, że konfederacja coś umacniała i że wywożono za czynny opór... Wszystko to nieprawda, bo wujaszek Stalin wywoził większość za nic, a biorąc pod uwagę definicję Syberii zawartą w ustawie krzyżowej (cały ZSRR), wywożono tam po równo patriotów i antypatriotów. Autorom uzasadnienia przydałby się może krótki kurs historii, choćby historii KPP, ale nie zamierzamy jej wykładać, bo tu robimy krótki kurs zupełnie czego innego. Podkreślam też, że nie martwi mnie, iż odznaczy się tymi samymi orderami za bycie za i za bycie przeciw, i za za, a nawet przeciw. Będą je więc nosić zarówno ci, co strzelali, jak i ci, co odpowiadali ogniem (a wszystko się tak poplątało, że nie wiadomo, kto zaczął). Ale niech się tym martwią ci, co odznaczenia przyjmują. Bo ja chciałem w innej sprawie. Zabieram głos nie w sprawie historii, tylko w sprawie przyszłości, i to najbliższej, czyli budżetu. Jedna broszka z tasiemką ma kosztować 52,50 zł, puzdereczko – 13,25 zł (skąd ci sejmowi podpowiadacze tak precyzyjnie wiedzą, jakie będą ceny w mennicy po wejściu do Unii?), legitymacja – 4,25 zł. Razem 70 złociszów. Autorzy ustawy zakładają, że zgłosi się 40 tys. chętnych, czyli my, podatnicy, zabulimy 2,8 mln zł. Ale ten rachunek (jak każdy w Sejmie) jest krzywy, bo nie uwzględnia choćby kosztów druku i dystrybucji wielostronicowych formularzy, kwiatka przy wręczaniu, zapłaty urzędnikom na szczeblach i kilku podobnych. Poza tym skąd wiadomo, że nie zgłosi się 10 albo i 20 tysięcy więcej uprawnionych, skoro podobno żyje ich 100 tysięcy. Krzyż przysługuje też ludziom bez polskiego obywatelstwa, czyli mogą się o niego dopominać osoby, które pozostały w ZSRR. Więcej – zgodnie z ustawą – odznaczenie należy się dzieciom zesłańców urodzonym na Syberii! Warto więc może wyobrazić sobie wybuch mody na ten krzyż w Kazachstanie. A może stać się bardzo popularny, bo będzie na nim i emaliowany orzeł, i dwa miecze jak na wojskowych broszkach. Prawdopodobnie będzie to pierwsze w historii odznaczenie cywilne z symboliką militarną. Okaże się więc, że tych milionów do wydania jest więcej. Cztery, może pięć. A każdego miliona szkoda. Nawet jednego miliona, bo przecież na wszystko ich brakuje. Dlatego występuję do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej z apelem, żeby ustawę zawetował. Preteksty prawnicze się znajdą. Albo – jeśli ustawę podpisze – żeby nie wydał rozporządzeń wykonawczych. Resztę rozwiąże czas. Przy okazji zaproponuję też, niech Pan Prezydent RP zawiesi na jakiś czas rozdawanie odznaczeń, szczególnie tych masowych, które potem za ćwierć ceny można kupić na bazarach. Albo posunę się jeszcze dalej: niech Pan Prezydent wystąpi z inicjatywą takiej zmiany w ustawie o odznaczeniach, żeby trzeba było za nie płacić. Jeśli mówi się tyle o powrocie do tradycji, to dlaczego nie przywrócić zasady zwracania kosztów broszek? W II RP płacono za ordery cywilne, za krzyże zasługi, nawet za Krzyż Niepodległości i za medal wojny 1918–1921. A w I Rzeczypospolitej ordery w ogóle się kupowało i skarb królewski miał piękny dochód. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak bida, to al Kaida Od kiedy Ameryka ogłosiła wojnę z al Kaidą Osamy ben Ladena, uchodzi ona za wszechobecną i wszechmocną. Bycie sprzymierzonym, finansowanym czy jakkolwiek powiązanym z terrorystami ben Ladena jest dla każdego wysoce kłopotliwe. Nikt poważny nie stanie przecież w obronie ludzi, których najwyższe czynniki państwowe lub amerykański wywiad oskarżają o współpracę ze sprawcami rozpierduchy 11 września. Wielcy tego świata wydają się rozumieć siłę tego argumentu – powiązania przypisują każdemu, kto przysparza im problemów. * * * Na utrzymaniu al Kaidy był naturalnie wróg publiczny numer 1 współczesnego świata – Saddam Husajn. Zarzut stawiany przez amerykańską administrację, mimo wątpliwości ekspertów Bliskiego Wschodu, przyjęto powszechnie za prawdziwy. Społeczeństwu amerykańskiemu wmówiono, że sprawcą tragedii z 11 września był m.in. prezydent Iraku. Drobny fakt, że reżim Husajna był świecką dyktaturą zwalczającą fundamentalistów islamskich i znienawidzoną przez Osamę, nie zepsuł tej konstrukcji. Podobne powiązania, na wyraźnie życzenie Izraela, mają też wszystkie organizacje palestyńskie. Dżihad, Hamas, LFWP czy al Fatah zostały przez media określone jako bliscy współpracownicy „bazy”. Zapomniano jedynie o tym, że ruch al Fatah czy Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny to organizacje o lewicowej, nawet marksistowskiej orientacji, którą trudno raczej pogodzić z islamskim fundamentalizmem. Z al Kaidą „współpracują” ponadto ugrupowania separatystów kaszmirskich (według Indii), ugrupowanie Islamska Grupa Zbrojna (według rządu Algierii) oraz separatyści ujgurscy. Ci ostatni na listę wpisani zostali przez Amerykę na wyraźną prośbę Chin. * * * Ale al Kaida działa nie tylko w Azji czy na Bliskim Wschodzie. Macki terrorystów sięgają do Ameryki Południowej, a także w głąb demokratycznych struktur Europy. Rząd kolumbijski na spółkę z administracją Busha wydał oświadczenie, że FARC – postrzegany dotąd naiwnie jako radykalna partyzantka lewicowa – jest od dawna powiązany z Osamą. Wywiad amerykański ustalił, że bandziory współpracują z al Kaidą i w przyszłości planują zamachy w Ameryce. Przy okazji dostało się też obrońcom praw człowieka. Po tym jak 80 organizacji społecznych z Kolumbii opublikowało raport dotyczący powiązań administracji rządowej ze szwadronami śmierci, prezydent Kolumbii Álvaro Uribe Vélez oskarżył ich o działanie w porozumieniu z terrorystami. Dodał, że gdy terroryści czują się osłabieni, wysyłają swoich rzeczników z grup praw człowieka (...) popierając terrorystów, stają się (obrońcy praw człowieka – przyp. M.S.) współodpowiedzialni za zamachy z 11 września. Trochę później w Kolumbii w tajemniczych okolicznościach zaginęło 10 obrońców praw człowieka. * * * Także w Europie al Kaida jest związana ze skrajną lewicą. Według Amerykanów i rządu hiszpańskiego, organizacja baskijskich separatystów ETA korzystała z logistyki, taktyki i pieniędzy al Kaidy. Podobnie jak działający we Włoszech potomkowie Czerwonych Brygad. Szczyt absurdu nastąpił po tym, jak do deputowanych europejskiego parlamentu zaczęły docierać osławione wybuchowe listy. O ten czyn policja włoska oskarżyła anarchistów, czyli skrajnych lewicowców. Jednocześnie we włoskich mediach, przy podszeptach rządu, poczęto snuć przypuszczenia, że alterglobaliści, na czele z anarchistami, nieprzypadkowo chyba sprzeciwiają się konsekwentnie każdej kolejnej amerykańskiej wojnie. W zeszłym roku o podobną współpracę oskarżono francuskich przeciwników energii atomowej. * * * Sojusznikami al Kaidy są obrońcy praw człowieka i oczywiście organizacje propalestyńskie działające w Europie i Ameryce. Gdy kilkanaście tysięcy osób demonstrowało w Waszyngtonie na rzecz pokoju i zakończenia konfliktu na Bliskim Wschodzie, policja najpierw utrudniła demonstrantom życie, aresztowała wielu z nich, by potem oświadczyć, że wśród nich znajdowali się liczni zwolennicy ben Ladena. Jako dowód pokazano taśmę wideo, na której widać było transparenty: „Wolna Palestyna”, „Izrael wrogiem pokoju”, „Wszyscy jesteśmy Palestyńczykami” i plansze: „Pokój na świecie”, „Sprawiedliwość zamiast wojny”. W ten sposób religijni fanatycy z al Kaidy stają się wszechmocni, wszechobecni i przepotężni. Mimo kolejnych wygranych wojen – w Afganistanie i Iraku – terroryzm wciąż rośnie w siłę. Pytanie tylko, czy tak jest w rzeczywistości, czy tylko w głowach polityków, którzy wszystko, czego nie lubią, pchają do jednego worka, aby uzasadniać represje. Autor : Maciej Stańczykowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Od Buzka do pudła " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna To idzie młodość Potrzebny był medialny skandal z pobiciem fotoreportera "Newsweeka", żeby ktoś docenił Marcina D. i Krzysztofa N. Emila i Milimetra. Poczynając od Barańskiej "Trybuny" na Lisowych "Faktach" kończąc słyszymy, że fotoreportera pobili dwaj chłopcy z młodzieżówek SLD. Obydwu jest bliżej niż dalej do trzydziechy. Działacze młodzieżówek – prawdziwe w połowie. Zasłona dymna. Niby, że to tylko jakiś przedsionek SLD, młodość, więc różne głupstwa. Fakt – chłopcy należą do młodzieżówek, tyle tylko że już od wielu lat są też w partii. W SLD. O Emilu mówi się, że na Rozbrat przychodzi pierwszy, a wychodzi ostatni. Jest od załatwiania spraw papierkowych, organizowania szkoleń, konferencji i festynów. Wśród naprawdę młodych działaczy krążą legendy o jego możliwościach destylacyjnych. Ma tylko jedną małą słabość – po wódce robi się nerwowy, więc emocje go żrą. Zawsze jednak wybaczano mu różne wybryki. Zna przecież dobrze wszystkich i wszyscy znają jego. W tym roku o mały włos, a bawiłby się w towarzystwie prezydenta. Poseł Kasznia zawalił jednak i nie zdołał wpisać Emila na listę gości do ogrodów. Bardziej tajemniczą postacią jest Milimetr – kompan Emila od napierdalanki. Dziś jakoś nikt go nie pamięta, nawet koledzy z młodzieżówek. Radny Guział powiedział nawet "Super Ekspressowi", że nie za bardzo kojarzy, o kogo chodzi, ale ten chłopak miał chyba na imię Krzysiek. Bravissimo! My z kolei wiemy, że Krzysztof N. – zwany Milimetrem – nowicjuszem w partii nie jest. Należał do SdRP, był przewodniczącym Młodzieżowego Koła SLD nr 59 w Warszawie (obecnie wice). O jego wyczynach również krążą legendy. Podobno po pijaku fenomenalnie naśladuje Małysza. Raz wczuł się trochę za bardzo i to tak niefartownie, że spadł ze schodów wprost pod nogi Wieteski. Na szczęście zbliżały się święta, więc wódz warszawskiej lewicy złożył jedynie życzenia dalszych sportowych sukcesów i pospiesznie się oddalił. Mniej przyjemniej było z Ryszardem Kaliszem. Gdy poseł konsumował pierogi w słynnym "Żubrze" – Krzyś nadbiegł ze słowami: "Rysiek, Rysiek – ja ciebie oprowadzę!". Kalisz chyba nie chciał się zbytnio bratać, bo zaczął wzywać pomocy, a potem błagać: "Zabierzcie tego kretyna!". Krzyś zawsze był trochę nerwowy i trochę mściwy. W końcu przynależność do SMLD zobowiązuje. Podczas jednej z eseldowskich konwencji na Torwarze konkurencyjny SML wpieprzył przydział obiadów przeznaczonych dla SMLD. Milimetr poczuł się dotknięty tym wybrykiem. W odwecie ukradł listę akredytacyjną dziennikarzy, za którą był odpowiedzialny niejaki Trocki z SML. Z kolei podczas tegorocznego pikniku pierwszomajowego Krzyś podkręcony darmowymi browarami wykazał się nie lada odwagą. Gdy premier przechadzał się wśród gości i rozmawiał z nimi, zaczął krzyczeć: "Pokaż billingi!". W porę uciszyli go koledzy. Wypada dodać, iż Krzysztof N. starał się o mandat radnego w wyborach samorządowych z namaszczenia SLD–UP. Jego nieoficjalne hasło brzmiało: "Nikt wam nie może dać tyle, ile ja wam mogę obiecać". Tak w skrócie przedstawiają się te dwie karierki. Znajomy z młodzieżówki mówi, że nieraz warto narobić we własne gniazdo, żeby ktoś poczuł smród i posprzątał. Nasrywam więc, o czcigodni eseldowscy możnowładcy i baroniątka. Autor : Piotr Mieśnik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezydent wszystkich pałaców Miłościwie panujący Kwaśniewscy mają kolejny pałac. Tym razem w Ciechocinku. Obiekt podarował Kancelarii Prezydenta miejscowy samorząd, który z lewicą ma tyle wspólnego, co śnieg z Teneryfą. Gmaszysko położone przy zbiegu ulic Wojska Polskiego i Lesznej po wojnie należało do KW PZPR. Potem obsikiwały je przedszkolaki. Ostatnio upatrzyły go sobie na siedzibę Fundacja Dzieci Niepełnosprawnych oraz miejscowy Dom Kultury. Obie instytucje co najmniej równie miłe sercu ciechocińskiego samorządu, jak prezydentostwo Kwaśniewscy. Cóż, kiedy biedne. A władzom Ciechocinka się nie przelewa. Prowizoryczny remont dachu pałacu, żeby woda nie zalewała wnętrz, pochłonął 50 tys. zł. Postanowiono oddać dwór komuś, kogo stać na jego utrzymanie. Padło na Kancelarię Prezydenta, która nie tylko wpompuje w Ciechocinek kasę, ale również da miastu splendor. Pretekst był. Obiekt wzniesiono w latach 30. ubiegłego stulecia jako letnią rezydencję wypoczynkową Prezydenta RP. Przed II wojną światową bywał tu prezydent Ignacy Mościcki. Ciechocinek nie wyzbył się gmachu za friko. Uzgodniono, że pałac ma się stać atrakcją turystyczną miasta. W tym celu kancelaria Kwacha ma utworzyć na parterze Salę Pamięci Prezydenckiej udostępnioną dla zwiedzających. Znajdą się tu pamiątki po polskich prezydentach. Na przykład po prezydencie Lechu Wałęsie fajka, a po prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim kapusta i przepis na dietę cud. Uroczyste otwarcie, rzecz jasna z udziałem prezydenckiej pary, przewidziano na 2 maja 2003 r. Remont idzie pełną parą. Jest jeszcze do przezwyciężenia jedna przeszkoda. Ulice, przy których położony jest pałac, przykrywa stary asfalt. Wprawdzie dziury starannie załatano, ale uzupełnienia różnią się kolorem. Takie różnice mogą razić oczy prezydenckiej pary. Władze Ciechocinka bagatelizują problem. Uważają, że skoro telewizorkom z położonego po sąsiedzku Ośrodka Wypoczynkowego Radia i TV łaty nie przeszkadzają, to również Jola Kwaśniewska może je polubić. Powiat – a ulice Wojska Polskiego i Leszna to drogi powiatowe – deklaruje, że nie ma szmalu. Jedynie SLD-owski samorząd województwa kujawsko-pomorskiego dostrzega problem. W Ciechocinku głośno o tym, że w Urzędzie Marszałkowskim próbowano uszczknąć 800 tys. zł z rezerwy na drogi wojewódzkie. Niestety, jakiś prawnik dopatrzył się w tym złamania prawa i stanowczo odmówił podpisania kwitu. Problem da się rozwiązać tworząc w budżecie województwa specjalną pulę na nowy asfalt przy prezydenckim pałacu. Prezydent nie może przekazać wyremontowanego obiektu np. bezdomnym dzieciom. W akcie notarialnym zapisano, że w razie takich fanaberii obiekt wraca do samorządu. Poprosiliśmy Biuro Informacji i Komunikacji Społecznej Kancelarii Prezydenta o listę pałaców i willi pozostających w dyspozycji Kancelarii przed 1939 r. i obecnie. Pałac w Ciechocinku, do którego na razie się Biuro nie przyznaje, nie jest jedyną letnią rezydencją Kwaśniewskich. Mają jeszcze „zameczek prezydenta RP w Wiśle” oraz rezydencję Jurata położoną na Półwyspie Helskim. Przed wojną RP była krajem nieco większym, a prezydenci zadowalali się tą samą liczbą nieruchomości położonych poza Warszawą. Tyle że zamiast do Juraty jeździli do pałacyku w Spale. Mieszkańcy Ciechocinka wspominają czasy, jak to w latach 80. przyjechała do uzdrowiska żona generała Jaruzelskiego. Pierwszej osoby w państwie, wówczas I sekretarza KC PZPR, premiera i ministra obrony narodowej w jednym. Ponieważ Jaruzelska była świeżo po operacji, potraktowano ją w sposób specjalny. Generał zawiadomił o przyjeździe dyrektora właściwego sanatorium. Dyrektor przygotował pokój i pofatygował się swoim samochodem na dworzec kolejowy, bo pierwsza dama korzystała z usług PKP. Przygotowanie pokoju polegało na wyniesieniu jednej wersalki i wstawieniu na to miejsce starej ławy i fotela. Jak pamiętają pracownicy ośrodka, dostojny gość jadł na ogólnej sali i korzystał z tych samych zabiegów co robotnice PGR-ów. I na pewno przez ten niedostatek splendorów mąż dr Jaruzelskiej stracił władzę. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Strajk, honor i ojczyzna " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tuczniki Polska to nieduży kraj, ale wcale nie jest taki mały, kiedy trzeba go posprzątać po prawicowych rządach. Mam takie wrażenie, że czasem muszę zajrzeć do szamba – oznajmił w Radiu "Zet" minister Wiesław Kaczmarek, zapowiadając rozpatrzenie przez gabinet Millera raportu o sytuacji w państwowych firmach po rządach AWS–UW. Dokument ów pokazuje bulwersujące przykłady złodziejstwa, kumoterstwa, korupcji, poplecznictwa i niegospodarności w 21 firmach, z których minister Kaczmarek usunął AWS-owskich nominatów (zmiany w kierownictwie Poczty Polskiej przeprowadził wicepremier Pol). * * * Prezesi bądź członkowie zarządów 14 firm – spośród 22 opisanych w raporcie – są objęci śledztwami prokuratorskimi. Dwaj prezesi i jeden wiceprezes kiblują w aresztach tymczasowych. Na razie prokuratura nie może postawić zarzutów Andrzejowi Diakonowowi, byłemu członkowi odwołanego zarządu Ciech S.A., gdyż jest on posłem z listy Prawa i Sprawiedliwości. Koleś i protegowany Kaczorów podpisywał niekorzystne dla Ciech umowy gwarancyjne ze spółką Cresco. Najwięcej pracy przysporzyły prokuraturze byłe AWS-owskie władze spółki KGHM Polska Miedź S.A. Najpoważniejsze śledztwo, prowadzone przez wrocławską Prokuraturę Okręgową obejmuje działalność aresztowanego Marka S., byłego wiceprezesa ds. finansowych kombinatu, który na własną rękę i poza ewidencją księgową zaangażował pieniądze kombinatu w operacje spekulacyjne, prowadzone przez spółkę Ferguson United, zarejestrowaną na brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Prokuratura interesuje się także osobą Wiktora Fonfary, emerytowanego generała UOP, który znalazł przytulisko w KGHM (Fonfara wcześniej aktywnie uczestniczył w montowaniu prowokacji wymierzonej w premiera Oleksego). Wstępne ustalenia wskazują, iż firma wybrana przez Fonfarę do zainstalowania elektronicznych zabezpieczeń w KGHM dostała za usługę 12 mln zł, to jest dziesięć razy tyle, ile powinna była otrzymać. Pod prezesurą Mariana Krzemińskiego w KGHM dla blisko 100 stanowisk skonstruowano specjalne umowy zatrudnieniowe. Pozwoliło to wypłacać "swoim" horrendalnie wysokie wynagrodzenia. Kierowca Krzemińskiego – o czym już pisaliśmy – zarabiał 40 tys. zł miesięcznie, a sekretarki po 30 tys. W limuzynie BMW prezesa Krzemińskiego przeprowadzono fikcyjne naprawy na kwotę 375 tys. zł, a dodatkowo za 90 tys. fikcyjnie wymieniono 10 kompletów opon. W 2001 r. KGHM odnotował stratę 190 mln zł (jeszcze rok wcześniej kombinat miał ponad 600 mln zł zysku). 22 firmy omawiane w informacji resortu skarbu łączy jedno – we wszystkich wyniki ekonomiczne uległy od 1997 r. drastycznemu pogorszeniu. We wszystkich też rosły jednocześnie koszty wynagrodzeń; wartki strumień pieniędzy wypływał do prywatnych spółek doradczych i kancelarii prawnych wybieranych z wolnej ręki. W okresie minionych trzech lat, w Zelmerze przychody ze sprzedaży spadały średnio o 16 proc. rocznie, a koszy ogólnego zarządu rosły o 20 proc. W zeszłym roku kredyty krótkoterminowe zaciągane przez Zelmer wzrosły w porównaniu do 2000 r. dwunastokrotnie. Strata netto Zelmera wyniosła 18,3 mln zł. W zeszłym roku szefowa Zelmera, działaczka "S" Bożena Olborska zorganizowała za 315 tys. obchody 50-lecia firmy. Pani prezes przyznała też nagrody jubileuszowe w łącznej kwocie 480 tys. zł, w tym dla dwóch członków zarządu – po 20 tys. zł. W chwili przyznania tych nagród strata netto Zelmera wynosiła już ok. 3 mln zł. Prawicowy dziennikarz Bronisław Wildstein na łamach "Rzepy" ocenił, iż Kaczmarek odwołał Olborską z powodów politycznych! W czerwcu 1999 r. prezesem KOPEX, spółki notowanej na giełdzie, z woli AWS-owskiego ministra Wąsacza został Krzysztof Pytel. Od tego czasu firma notowała coraz mniejsze zyski. Rok 2001 spółka zamknęła stratą ok. 19 mln zł. W momencie przejmowania kierownictwa spółki przez prezesa Pytla zadłużenie KOPEX w bankach wynosiło ok. 1,5 mln zł. Obecnie – 47 mln. Kwota nieściągniętych należności przeterminowanych wzrosła w KOPEX z 8 mln w 1998 r. do 42 mln zł w 2001 r. Władze spółki zarabiały za to świetnie. Roczne wynagrodzenia członków zarządu i 10-osobowej rady nadzorczej były w przybliżeniu równe całej dywidendzie dla akcjonariuszy, jaka została przez spółkę wypłacona w 2000 r. Solidarnościowe zarządy w niemal wszystkich firmach z Kaczmarkowej "listy 22" wydawały wielkie kwoty na sponsoring polityczny. Sprawa finansowania przez KGHM parafii Kościoła kat., prawicowego "Życia", "Tygodnika Solidarność" oraz AWS i osobiście Mariana Krzaklewskiego została już opisana przez prasę. W tej kwestii raport przygotowany na posiedzenie rządu nie wnosi nic nowego. Na sponsoring Kościoła wydano w KGHM ponad 8,5 mln zł. Zarząd Zakładów Azotowych Tarnów za 248 tys. zł zlecił spółce Niezależne Wydawnictwo Polskie, wydającej "Gazetę Polską", prowadzenie działań informacyjno-reklamowych. Z "Kurierem Małopolskim" tarnowskie Azoty podpisały 20-letnią (!) umowę na wydawanie wkładki reklamowej. * * * Informacja przygotowana przez resort skarbu dla Rady Ministrów – liczy blisko 50 stron maszynopisu. Tych kilka faktów dowolnie wybranych przeze mnie daje tylko przybliżone pojęcie o tym, co gabinet Millera dostał w spadku po rządach Buzka. Winston Churchill kreślił na marginesach niektórych dostarczanych mu dokumentów litery "KBO", co oznaczało Keep Buggering On – czyli – musimy zapierdalać dalej. Ze swej strony radziłbym premierowi Millerowi, aby identyczną adnotację napisał na marginesie raportu przygotowanego dla niego w resorcie skarbu. Proces koniecznych zmian kadrowych w spółkach i przedsiębiorstwach państwowych nie został doprowadzony do końca. Skarb państwa jest właścicielem wyłącznym bądź częściowym blisko 1762 firm (w tym 485 jednoosobowych spółek). Minister Kaczmarek, bezzasadnie oskarżany przez tendencyjne gazety i opozycyjnych polityków o "rozkręcenie karuzeli kadrowej" musi jeszcze odwalić kawał nieprzyjemnej, lecz koniecznej roboty. * * * Ludowe przysłowie mówi, że ryba zawsze psuje się od głowy. Moim zdaniem – AWS-owscy ministrowie Wąsacz i Kamela-Sowińska mentalnie i charakterologicznie niewiele różnią się od "biznesmentów", którym w latach 1997–2001 powierzali spółki skarbu państwa. Były minister Wąsacz umknął postępowaniu karnemu, jakie mu groziło w związku z decyzją o przyznaniu Raiffeisenowi całej puli z dodatkowej emisji obligacji IV NFI Progress. Wąsacz uprzednio pracował w jednej z firm grupy Raiffeisen i dostał z austriackiego banku preferencyjnie oprocentowaną pożyczkę w kwocie 120 tys. dolarów. Prokuratura wojskowa (!) umorzyła sprawę. Ale od 18 grudnia 2000 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie nadal prowadzi śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków przy wyborze doradcy prywatyzacyjnego w I i II etapie prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej S.A. i w efekcie wybrania oferty niekorzystnej dla skarbu państwa. Śledztwem tym objęty jest m.in. Emil Wąsacz. Zielonogórska Prokuratura Okręgowa prowadzi śledztwo dotyczące m.in. uzyskania przez poznańską fundację "Sami sobie", założoną przez Aldonę Kamelę-Sowińską, darowizn z firm państwowych o łącznej wartości ok. 10 mln zł. Inny wątek tego śledztwa dotyczy zlecenia przez resort skarbu wysokopłatnych prac poznańskiemu Instytutowi Zarządzania Kapitałem Sp. z o. o. Zlecenie wydano w okresie, gdy Aldona Kamela-Sowińska była podsekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa. Do 1994 r. pani minister była udziałowcem tej spółki. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Admirał na żyletki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Droga bez powrotu” Wypadek w lesie symbolizuje Los. Młodzi ludzie, których samochód ulega wypadkowi, są wcieleniem Dobra. Poszukiwanie telefonu to z kolei Zagubienie. Opuszczona leśna chata – ani chybi Tajemnica. Zmutowani kanibale polujący na niewinną młodzież są oczywście czystym Złem. Cały ten banalny horror to symbol rzadkiego Gówna. Po amerykańsku: Shit. Joanna Chmielewska "Bułgarski bloczek" Tym razem Chmielewska rozplątuje zagadkę brutalnej zbrodni, ponieważ chce zdobyć bułgarski znaczek pocztowy. Na znaczku widnieje gołąbek pokoju z gałązką oliwną w dzióbku, co niewątpliwie jest powodem wystarczającym do zaangażowania w sprawę połowy aparatu policyjnego i prokuratorskiego RP. Ale to jeszcze nie powód, żeby to czytać. Chyba że jesteście filatelistami o zacięciu ornitologicznym. Karin Slaughter „Zaślepienie” Debiutująca autorka – wedle zdania recenzentki przytoczonego na okładce – ma zamiar zająć miejsce Tomasa Harrisa. Wobec powyższego bohater „Zaślepienia” rozpoczął swą karierę od zgwałcenia własnej siostry, która w następstwie tego zaszła w ciążę, którą tenże bohater usiłował usunąć za pomocą blaszanego wieszaka powodując krwotok i przedwczesny zgon, co wywołało u niego depresję, w wyniku której nabrał obyczaju mordowania drobnych kobiet w typie latynoskim poprzez: a) rozcięcie powłok brzusznych i zgwałcenie w powstały w ten sposób otwór; b) przybijanie rąk i stóp do podłogi za pomocą gwoździ do rynien; c) usunięcie przednich zębów celem ułatwienia seksu oralnego; d) wyszorowanie wszystkich otworów ciała ofiary Cloroksem w celu usunięcia śladów płynów organicznych. Całkiem nieźle, jak na początek, ale pani Slaughter będzie musiała jeszcze trochę popracować nad wyobraźnią, żeby jej bohaterowie mogli konkurować z Hannibalem Lecterem, któryagentce FBI podawał na kolację móżdżek konsultanta z departamentu sprawiedliwości wprost z głowy konsultanta zabawiając go w tym samym czasie niewymuszoną konwersacją. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cukierek bez kalorii Głodówka protestacyjna – wkład Polski do Europy. Nowa moda w SLD: odcinanie się. Macierzyste koło SLD odcięło się od posła Jerzego Wenderlicha. Poseł odciął się od sposobu sprawowania władzy przez jego własny rząd i od lansowanej przez niego teorii, że rynek rządzi gospodarką. Koło ograniczyło się do podjęcia uchwały, poseł jest gotów umrzeć z głodu. Ale stawka jest nieporównywalna. Koło liczyło jedynie na poklask opinii publicznej, Wenderlich chce dostawać pensję w euro. Do niedawna Jerzy Wenderlich był kujawsko-pomorskim baronem. Gdy zaczęło się sypać, a liczebność toruńskiego SLD spadła o rekordowe w kraju 70 proc., oddał władzę kumplowi Dariuszowi Łyjakowi. Pozostawił dla siebie godność rzecznika SLD i pierwsze miejsce na regionalnej liście partii do europarlamentu. Poniedziałek, 26 kwietnia. Z okazji Święta Pracy koło SLD nr 6 Jakubskie-Mokre z Torunia rozsyła, gdzie się da, kopię świeżo podjętej uchwały. Również do niżej podpisanej. Najbliżsi współpracownicy Wenderlicha, którzy jeszcze niedawno daliby się zabić za szefa, przepraszają wszystkich ludzi zawiedzionych i oszukanych przez przedstawicieli SLD w różnych organach władzy politycznej i państwowej. Apelują, żeby na robotniczym święcie spotkać się w proteście przeciwko nadużyciom kolejnej ekipy władzy. Zapytani wymieniają wrogów po nazwisku. Listę otwiera Jerzy Wenderlich. Początek maja. Nabiera wyrazu tlący się od dwóch tygodni protest w cukrowni w Żninie (164 pracowników, średnia płaca 1600 zł brutto). Zakład ma zostać zamknięty podobnie – jak trzy inne: Borowiczki i Sokołów na Mazowszu oraz Klemensów w Lubelskiem. Właściciel, Krajowa Spółka Cukrowa, chce w tych miejscach utworzyć centra magazynowo-dystrybucyjne. – Jeśli nie wygasimy produkcji w czterech cukrowniach i nie wdrożymy programu restrukturyzacyjnego, dojdzie do upadłości – twierdzi rzecznik firmy. Jest się o co bić. Spółka ma 26 cukrowni zatrudniających 6,5 tysiąca pracowników. Żyje z niej kilkadziesiąt tysięcy plantatorów. Pracownicy z Klemensowa blokują drogę, a ci ze Żnina ściągają abepe Muszyńskiego i parlamentarzystów. Z samej tylko Samoobrony zjeżdża sześciu. Są też z PO i PiS. Oraz Wenderlich z SLD. Padają obietnice. Mimo to szesnastu przedstawicieli załogi rozpoczyna głodówkę. Żeby nie drażnić przełożonych, stosują dietę podczas urlopu wypoczynkowego. Gdy głodującym kończy się urlop, zmieniają ich kobiety. W zakładzie zamyka się osiem żon i dwie córkipracowników. Poniedziałek, 10 maja. O dwudziestej do głodujących dołącza poseł Jerzy Wenderlich. Ja bym nie podejmował tej formy zwracania uwagi na sprawę, ale dałem urzędnikom ponad 10 dni na porozumienie się z cukrownikami. Okazało się, że nie mają talentu do dialogu społecznego, do rozwiązywania konfliktów – obwieszcza dziennikarzom. Nie głodzi się w Żninie, ale w swoim toruńskim biurze poselskim. Cel jeden: ocalić cukrownię ze Żnina. Głoduje w dresie, ale jak przyjeżdża telewizja czy pismaki, wkłada garnitur. Środa, 12 maja. „Trybuna” wyraża nadzieję, że będzie dobrze, choć trzy osoby ze Żnina trafiły do szpitala z powodu wycieńczenia, a Wenderlich waży tylko 85 kg! Ale rząd zdąży. Któraś gazeta donosi, że minister skarbu oddelegował jednego zastępcę, żeby zajął się wyłącznie Żninem. W Toruniu prawicowa młodzież doceniając fakt, że szyszka demonstruje przeciwko choince, na której wyrosła, przynosi Wenderlichowi „na wszelki wypadek” pizzę i książkę. Coś o dorobku komunizmu. Wenderlich nie bierze. Platforma Obywatelska podrzuca soki, kosz z owocami, witaminy i wagę. Poseł bierze, ale pije wyłącznie wodę. „Sodową” – zaśmiewają się zawistni. Poseł tłumaczy prasie, że jego intencje są przeinaczane przez wrogie siły polityczne. Społeczeństwo się martwi. Żeby uspokoić nastroje, policja chce przywieźć lekarza. Poseł odmawia. Przyjmuje jedynie instruktorkę jogi, która uczy go, jak godnie i długo żyć bez jedzenia. Czwartek, 13 maja. Losem Wenderlicha przejmuje się cała Polska. Żyje tylko na wodzie mineralnej. Korzysta z zapasów, które dostał od politycznego przeciwnika z Ligi Republikańskiej. Zaczyna już odczuwać skutki głodówki – jest osłabiony, mówi cicho i bardzo wolno. – Czuję się nie najlepiej – to z „Gazety Wyborczej”. Mimo to Wenderlich rusza do Żnina. Tam dramatyczna scena: głodujące kobiety proszą głodującego posła, żeby zaczął jeść. Schabowe albo co tam lubi. Marek Wojciechowski, szef Zakładowego Związku Cukrowników oświadcza, że kobiety nie będą się czuły osamotnione. Kobiety deklarują, że mogą posłowi coś ugotować. Boją się, że kumple Wenderlicha z rządu i z parlamentu mogą źle przyjąć jego determinację, a wtedy po Żninie! Gość trwa przy swoim: Nie przerwę głodówki, dopóki strajkujący nie przerwą. Objawia, że kumple nie mają powodu się denerwować, bo jego głodówka wcale nie jest wymierzona w rząd Belki ani nawet w śp. rząd Millera, jak mogłoby się wydawać. W SLD też nie. Wenderlichowi chodzi jedynie o zwrócenie uwagi na to, co się dzieje w Żninie. Mam pretensje do urzędników niższego szczebla, którzy uzurpują sobie prawo do rządzenia w Polsce. Mogę mieć pretensje do zarządu Krajowej Spółki Cukrowniczej, do rady nadzorczej – precyzuje. Na deser podaje informację, że wygłodował już pierwsze osiągnięcie. Marszałek Sejmu Józef Oleksy zauważył słuszny protest i podjął się mediacji w sprawie! Piątek, 14 maja. Wenderlich rusza do Warszawy. Głodny! Skonsternowani koledzy klubowi kombinują, co zrobić, żeby nie umarł, bo byłby obciach na pół świata. Los Wenderlicha zajmuje ich bardziej niż nocne głosowanie nad być albo nie być rządu Belki. Niezrzeszony poseł Czerniawski deklaruje, że prosto z Moniek przywiezie ustom SLD cieplutkiego pieczonego ziemniaczka. Poniedziałek, 17 maja. Kujawsko-pomorskie media donoszą, że Wenderlich jest cool, bo załatwił! Za dwa dni sześciu przedstawicieli żnińskiej cukrowni spotka się w Warszawie z dwoma ministrami: Wojciechem Olejniczakiem od rolnictwa i Jackiem Sochą od skarbu. Gadka odbędzie się w najbardziej prestiżowym z miejsc, bo w gabinecie wicepremierzycy Izabeli Jarugi-Nowackiej. Obietnica robi słabe wrażenie na głodujących. Środa, 19 maja. Spotkanie trwa do północy. Czwartek, 20 maja. – To była rozmowa w klimacie „gadał dziad do obrazu” – mówi Ryszard Kozikowski, członek komitetu protestacyjnego ze Żnina. – Decyzje odłożyli o kolejne dwa tygodnie. – Nie będziemy produkować w Żninie cukru, ale dajemy ludziom gwarancję zatrudnienia do września 2006 r. Tak jak obiecaliśmy wcześniej. Pieniądze nie rosną na drzewie. Jak ogłosimy upadłość, pracownicy będą mogli głodować przed Ministerstwem Finansów żądając podwyższenia zasiłków dla bezrobotnych – mówi rzecznik Polskiej Spółki Cukrowej. W Żninie nie wiedzą, czy poseł Wenderlich już je, czy nadal nie. Dziewięć kobiet głoduje. Żnin jest sławny na całą Polskę. Trzeba wierzyć w zwycięstwo. Głodować aż do skutku. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wójt złamany " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Etyczaki Urbana ani ziębi, ani grzeje, gdy Rada Etyki Mediów rzuca się na niego z kropidłem. Etyczaki próbują jednak stanowić w ogóle o dziennikarskiej moralności w Polsce. Nie pasuje ci któryś gryzipiór? Wal jak w dym w Aleje Niepodległości 77/85 pokój 142 w Warszawie. Jeśli jesteś przykościelny, a dziennikarz mniej, przyznają ci rację bez wnikania w istotę sprawy. Jeśli masz lepszych przyjaciół od Boga, poinformuj etyczaków, że część odszkodowania, które zabuli dziennikarz, trafi do parafii. Kwit z nagłówkiem Rada Etyki Mediów zrobi znakomite wrażenie w sądzie. * * * Łomża. W lutym 2002 r. redaktor naczelny tygodnika "Kontakty" Władysław Tocki popełnił artykuł nt. karuzeli kadrowej w Poczcie Polskiej. Przegrana w konkursie na stanowisko dyrektora Rejonowego Urzędu Poczty w Łomży dla dwóch facetów okazała się znakomitą rekomendacją do pozałomżyńskich awansów. W 2000 r. jeden został dyrektorem gabinetu politycznego ZChN-owskiego ministra Szyszki, drugi – szefem Okręgu Poczty w Olsztynie, która ma pod sobą wszystkie rejonowe urzędy pocztowe w województwie podlaskim i warmińsko-mazurskim. Ten drugi to Andrzej Rosłoń, wówczas związany z "Solidarnością", dziś z Samoobroną. Nigdy nie było tak, żeby nie dał człowiekowi możliwości wyboru. Ludzkie panisko – pisał Tocki o Rosłoniu i prowadzonej przez niego polityce kadrowej. Wybór był prosty. Piszesz brachu kwit, że znudziło ci się być dyrektorem rejonowego urzędu poczty i błagasz o niższe stanowisko albo wypierdalasz z wilczym biletem. Tocki napisał tekst w lutym 2002 r. Wprawdzie na czele rządu stał już Miller, ale Rosłoń wciąż zarabiał na chlebuś jako pełniący obowiązki dyrektora Okręgu Poczty w Olsztynie. Zwolniono go stamtąd – na podstawie art. 52 kodeksu pracy – dopiero w czerwcu 2002 r. Odwołał się do Sądu Pracy, wyroku nie ma do tej pory. W tymże czerwcu 2002 r. Rosłoń zażądał od "Kontaktów" sprostowania i szmalu: po równo dla siebie i dla pana Boga, a ściślej parafii p.w. św. Krzyża w Łomży. Tekst został napisany z zamiarem poniżenia mnie w oczach opinii publicznej i podważenia mojego autorytetu jako menadżera – stwierdził Rosłoń. Samopoczucie miał znakomite. Swego czasu Jacek Turczyński, dyrektor generalny Poczty Polskiej, podczas pielgrzymki pocztowców w Częstochowie pozytywnie ocenił prowadzoną przez niego politykę kadrową. W szufladzie miał jeszcze ciepły dokument wydany przez Radę Etyki Mediów, że artykuł stanowi jawne pogwałcenie dziennikarskiego kodeksu moralnego. Rada doszła do tego wniosku jak zawsze zaocznie, bez rozmowy z Tockim, redakcją i bohaterami reportażu! Cacuszko podpisał Rafał Wierzyński, "członek REM w imieniu REM". Lista zasad etycznych, które złamał Tocki, jest wstrząsająca. Zwłaszcza dla laika mało obeznanego z zapisami prawa prasowego. Nawet, jeśli fakty zawarte w artykule są prawdziwe – zastrzegł etyczak Wierzyński – pismak olał zasadę obiektywizmu, zasadę oddzielania informacji od komentarza, zasadę szacunku i tolerancji, zasadę pierwszeństwa dobra odbiorcy, zasadę prawdy i zasadę uczciwości. Tak czy siak, dupa z tyłu, a wniosek jeden: ARTYKUŁ JEST PRÓBĄ MANIPULACJI, A NIE ZWYKŁYM ZANIEDBANIEM. * * * Rosłoń miał oczywisty powód, żeby przypomnieć o sprawie. Zbliżały się wybory samorządowe i w barwach Samoobrony kandydował na prezydenta Łomży. Z zeznań złożonych przed Sądem Okręgowym w Łomży przez pracowników poczty posuniętych przez Rosłonia: Dyrektor poczty z Łomży: "Rosłoń kilkakrotnie stawiał mi ultimatum, żebym przeszedł na niższy fotel. Równolegle pisano na mnie anonimy – nawet do SLD. Straciłem pracę na podstawie art. 52 za "nieprawidłowości w stosowaniu ustawy o zamówieniach publicznych". Dyrektorka z Ostródy, 29 lat pracy na poczcie: "Powiedział: Co chwali się pani swoimi wynikami w pracy. Wyniki się teraz nie liczą". Zwolniona na podstawie art. 52. Główny zarzut: niewłaściwe kształtowanie stosunków międzyludzkich. Kierownik działu inwestycji i remontów z Olsztyna: "Złożył mi ofertę, żebym został inspektorem w swoim dziale. Odmówiłem, więc oddelegował mnie na to stanowisko. Wróciłem do swojej roboty na podstawie wyroku sądu i wytknąłem błędy w procedurach przetargowych". Zwolniony na podstawie art. 52. Dyrektor poczty z Suwałk: "Zostałem pilnie wezwany do Olsztyna. Usłyszałem: Ma pan 15 minut, straciłem do pana zaufanie. Ja to zrozumiałem w ten sposób, że będę zwolniony z art. 52. Pomyślałem sobie: znam wcześniejsze przypadki zwolnień, jakie miały miejsce, mam rodzinę. Zgodziłem się. Na podaniu o przeniesienie na niższe stanowisko dopisał wysokość poborów i dodatków. To były duże kwoty. Nie dostałem tych pieniędzy, a Rosłoń kazał mojemu zastępcy zniszczyć dokument". Dyrektor poczty z Białegostoku: "Dostałem 3 godziny na podjęcie decyzji: rezygnacja ze stanowiska albo dyscyplinarka. Usłyszałem, że moja jednostka nie realizuje zadań obronnych. Napisałem, że nie chcę dłużej być dyrektorem". * * * Dyrektorzy znaleźli sprawiedliwość w sądach. Ci, którzy chcieli, wrócili na zajmowane stanowiska. Wszyscy dostali odszkodowania. Prokuratura Okręgowa w Olsztynie prowadzi śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez członków pocztowych komisji przetargowych na Mazurach i Podlasiu w latach 1999–2000 i poświadczanie nieprawdy w dokumentach. Winę dziennikarza "w podważeniu autorytetu Rosłonia jako menadżera" wymierzy sąd. Opinia Rady Etyki Mediów zajmuje poczesne miejsce w aktach sprawy. Autor : Helena Zięba Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Depresja prezydenta " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szpionbiznes Opisane zdarzenia są tajne specjalnego znaczenia. Po przeczytaniu obywatel powinien wszystko zapomnieć, a najlepiej spalić się. Będzie to historia o karabinach, agentach i pieniądzach. Akcja rozgrywa się nad morzem i w więzieniu. W czasach Nowej Polski. Kariera na badziewiu W 1989 r. powstała spółka Cenrex. Skarb państwa miał w niej 80 proc. udziałów, a 20 proc. – Wojewódzki Związek Kółek i Organizacji Rolniczych (WZKOR). Nie pytajcie nas, co tam robili rolnicy... Dyrektorem "Cenreksu" został były oficer II Wydziału Sztabu Generalnego MON Jerzy Dembowski. Zastępcami jego byli Marek Cisek i Janusz Grądziel. Spółka miała koncesję na obrót sprzętem specjalnym, czyli na handel bronią. Od 1992 r. na prośbę ówczesnego ministra obrony narodowej "Cenrex" zajął się bezpłatnymi dostawami broni w ramach tzw. pomocy dla nowo utworzonych państw nadbałtyckich – Łotwy i Estonii. Sprawa była prosta i czysta: przekazywaną tam broń wycofywano ze stanu polskiej armii ze względu na wiek lub wymianę na nowsze modele. Potem pojawiły się już w pełni profesjonalne kontrakty, które dały początek handlowej działalności "Cenreksu". Szły tam więc pistolety TT, karabiny, pasy, hełmy i podobne badziewie. "Cenrex" najpierw oddawał całe to żelastwo do polskich zakładów remontowych, następnie wojskowym transportem przewożono je do pirsu w Gdyni, stamtąd zaś płynęły do miejsca przeznaczenia, gdzie odbiorcy zajmowali się resztą. Operacje te były całkiem legalne: broń odbierano z magazynów wojskowych za pokwitowaniem i zgodą Departamentu Dostaw MON. Przekazywano na statki pod kontrolą oficerów wojskowych i cywilnych, którzy przed załadunkiem weryfikowali dokumenty, z protokołem ostatecznego użytkownika włącznie, telefonicznie meldowali, że odprawiono ładunek, i po uzyskaniu zgody na tym dla polskiej strony sprawa się kończyła. W tamtym czasie w "Cenreksie" urzędowało dwóch oficerów: Marek Słoń z ramienia Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) i Krzysztof Tonderski z ramienia Urzędu Ochrony Państwa (UOP). Nie było tajemnicą, że ich zadaniem było nie tylko nadzorowanie przebiegu transportów, ale również monitorowanie estońskich i łotewskich firm oraz ludzi zapewne dla swoich, tajnych celów. Z naszych informacji wynika, że obaj oficerowie utrzymywali ożywione kontakty z naszymi rezy-denturami wywiadowczymi w krajach odbioru. Wszystko to oczywiście w ramach akceptowanych przez ich zwierzchników działań operacyjnych. Taki scenariusz działania obowiązywał w latach 1993–1998 i przynosił firmie Cenrex krociowe zyski. Dość powiedzieć, że od 1993 r. zysk sukcesywnie wzrastał, by w roku 1998 osiągnąć ponad 10 mln dolarów. Od marca 1993 firmą nie kierował już Jerzy Dembowski, lecz wcześniejsi jego zastępcy. Jerzy Dembowski odszedł z firmy i zaczął kręcić interesy na własną rękę. Nie całkiem odszedł, w "Cenreksie" zostawił bowiem swojego krewniaka – Krzysztofa Dembowskiego. Kuzyn kret Jerzy Dembowski zaczepił się w prywatnej firmie Steo należącej do Edwarda Ochnio, według naszych informacji, cywilnego współpracownika WSI. "Steo" też postanowiła uszczknąć trochę tej kasy, którą tak wdzięcznie trzepał "Cenrex". Tylko "Steo" nie zawracała sobie głowy wymogami prawa. Z akt sądowych wynika, że Krzysztof Dembowski informował Jerzego Dembowskiego o tym, z kim handluje "Cenrex", przedstawiciele "Steo" docierali do partnerów "Cenreksu" i oferowali takie same dostawy po niższych cenach. Niektórzy odbiorcy chętnie przyjmowali propozycję. "Steo" nabywała broń nie wiadomo skąd, bo żad-nymi dokumentami nie potrafiła się wykazać, otrzymywała jednak zezwolenie na wywóz broni podpisywane przez Andrzeja Spisa i Jana Strausa, ówczes-nych dyrektorów Departamentu Obrotu Specjalnego Ministerstwa Gospodarki. Potem okazało się, że tylko część broni "Steo" była uprzejma wysyłać z zachowaniem pozorów legalności, a część po prostu przemycała. W 1996 r. służby celne Łotwy i Estonii wykryły całą tę aferę. Posypały się aresztowania na Łotwie i w Estonii. W Polsce o aferze, w której przewijał się przecież były dyrektor "Cenreksu" Jerzy Dembowski, ówczesny szef WSI Kazimierz Głowacki zameldował swojemu zwierzchnikowi, ministrowi obrony narodowej Stanisławowi Dobrzańskiemu. Po sprawdzeniu uznano wówczas, że "Cenrex" pojawił się w sprawie o tyle, o ile uczestniczyli w tym byli pracownicy tej firmy, a kryminalne przekręty robiła "Steo". Pracowano zatem w "Cenreksie" dalej. Zawierano m.in. bardzo ważne kontrakty z rządem USA, o których co nieco wiemy, ale nie powiemy nic oprócz tego, że akceptowali je prezydent RP, prezes NBP i minister obrony narodowej. Wspominamy o tym dlatego, żeby udowodnić, że Amerykanie nie robiliby tak ważnych interesów z kimś, kto nie cieszyłby się ich pełnym zaufaniem i kto nie byłby dokładnie zweryfikowany przez ich służby specjalne. Egipski ślad W 1997 r. "Cenrex" zawarł dwa wyjątkowo intratne kontrakty: z Kongiem i Egiptem, który zapragnął zmodernizować posiadane systemy obrony przeciwlotniczej Peczora. Polscy naukowcy z WAT wymyślili, jak tej modernizacji można dokonać. Niezbędne do tego części udało się handlowcom z "Cenreksu" wyszarpać od Rosjan. Mówiąc krótko, zaoferowaliśmy Egiptowi nasze know-how, co zawsze jest najbardziej opłacalne. To pierwszy tak duży kontrakt od 1989 r. Jego wartość wynosiła blisko 200 mln dolarów. Pośrednikiem ze strony egipskiej był jeden człowiek. Legalna prowizja dla niego wynosiła 40 mln dolarów. W 1997 r. w Polsce nastąpiła zmiana ekipy rządzącej. Za tym poszły zmiany w tajnych służbach. UOP-em rządził pułkownik Zbigniew Nowek, a na czele wojskowych szpiegów z WSI stanął Tadeusz Rusak. Koordynował ich działania Janusz "Sweter" Pałubicki. Warto przy tym pamiętać, bo będzie to miało znaczenie dla dalszej opo-wieści, że Tadeusz Rusak był długoletnim pracownikiem UOP, szefem delegatury w Krakowie. Jego zastępcą był wówczas Kazimierz Mochol. O mocnych związkach Rusaka z cywilnymi tajnymi służbami niech świadczy fakt, że przez pierwszy miesiąc swojego urzędowania wydawał rozkazy wojskowym tajnym służbom urzędując w gmachu UOP przy Rakowieckiej. Od początku interesy "Cenreksu" znalazły się na celowniku Rusaka i Mochola. Na początku wzywano zarząd "Cenreksu" na rozmowy z pułkownikiem Mocholem, który interesował się szczegółami kontraktu z Egipcjanami. Kwotą 40 mln papierów był lekko oszołomiony; dawał do zrozumienia, że nie jest zachwycony proponowaną formą jej wypłacenia, czyli na pod- stawie listy imiennej podpisanej przez ministra obrony, faktur i za zezwoleniem prezesa NBP. Przy okazji nastą-piła w "Cenreksie" wymiana oficerów łącznikowych oddelegowanych do opieki nad firmą. Nowymi zostali: Jerzy Marszalik i Artur Bednarski. Latem 1998 r. na poligonie w Wicku odbyły się pokazy sprzętu dla Egipcjan. Na oczach egipskich generałów jedna rakieta trafiła w cel, a dwie poleciały w siną dal koziołkując nad wodą. O tym, że był to ewidentny sabotaż, świadczą co najmniej dwie notatki przekazane drogą służbową, w których oficerowie WSI nazwali zdarzenie po imieniu. Informacje o tym otrzymał wtedy również generał Dukaczewski, wówczas zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Kancelarii Prezydenta. Kontrakt miał być ostatecznie finali-zowany w październiku 1998 r. w Kai-rze. Dziwnym zbiegiem okoliczności 29 września aresztowano zarząd "Cenreksu". Delegacja pojechała zatem, można rzec, mocno okrojona. I dopiero w grudniu. Problem tylko w tym, że bez zarządu "Cenreksu" nikt w Egipcie nie chciał gadać z Polakami i cały kontrakt poszedł się walić razem z 200 mln dolarów, które mogło zarobić państwo i państwowy przemysł zbrojeniowy. Znikający szmal I wtedy zaczęły się dziać rzeczy nad wyraz dziwne. W "Cenreksie" zaczęli urzędowanie oficerowie WSI. Do aresztu przybyła żona aresztowanego Marka Ciska z gotowym dokumentem in blanco, w którym zarząd "Cenreksu" zgadza się na zawarcie umowy konsorcjalnej z PHZ Bumar, na czele którego stał Roman Baczyński. Wymowa kwitu była jasna: podpisujesz i wychodzisz albo siedzisz do oporu. Cisek spuścił dokument z wodą, bo miał w ręku mocny argument: był nieodwoływalnym prezesem. Druga strona ugięła się w marcu. Cisek i Grądziel wyszli, ale przecież wciąż mieli na karku zarzuty. Wrócili jednak do firmy. Wtedy Krzysztof Tonderski i Roman Baczyński postawili sprawę jasno: zarząd i pracownicy muszą sprzedać swoje udziały w pracowniczej spółce Tomwar, która w 1997 r. przejęła udziały rolniczej organizacji WZKOR i część udziałów skarbu państwa w "Cenreksie". Miała ona w sumie 49 proc. udziałów. Obydwaj panowie zażyczyli sobie, by te właśnie udziały sprzedać wskazanemu przez nich Leszkowi Cichockiemu. W takiej atmosferze zarząd "Cenreksu" skapitulował i zrezygnował. Cichocki stał się zatem 100-procentowym właścicielem "Tomwaru" i 49-procentowym współudziałowcem "Cenreksu". W ten sposób prywatny człowiek rekomendowany przez służby specjalne dostał do ręki możliwość zarabiania ogromnych pieniędzy. I korzystał z tego w pełni. A było z czego, bo na kontach leżało 6 mln dolarów. Cichocki podpisał z "Cenreksem" (dyrektorem był wtedy protegowany Rusaka, generał Władysław Karcz) umowę na reprezentowanie go na rynkach Afryki Północnej przez jego własną firmę NAT Export-Import Leszek Cichocki. NAT wzięła prowizje od "Cenreksu" za jego kontrakty. Przekazała w dwóch transzach 110 tys. dolarów na konta w Londynie i w Szwajcarii, wskazane – według naszych informacji – przez Zbigniewa Farmusa, właśnie wprowadzonego do Rady Nadzorczej "Cenreksu". W ogóle skład Rady Nadzorczej "Cenreksu" był w tym czasie bardzo interesujący. Byli w niej: funkcjonariusze państwowi Tadeusz Rusak, Krzysztof Mochol, Zbigniew Farmus, Janusz Kostecki oraz Andrzej Murawski, dyrektor gabinetu Marka Siwca. Mówiąc krótko "Cenrex" stał się firmą, która zasilała kieszenie prywatnego udziałowca, a ten z kolei dawał żyć tym, którzy mu taką fajną fuchę załatwili. Nic dziwnego, że "Cenrex" zaczął dołować. Na początku 2003 r. miał już ponad 10 mln zł strat. * * * O tych wszystkich wydarzeniach zaraz po dojściu do władzy SLD byli informowani na piśmie: minister Lech Nikolski, przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Zbigniew Janas oraz generał Marek Dukaczewski, szef WSI. Osobne pisma dostał Leszek Miller. Jedyną reakcją władzy było wyproszenie z prezydenckiego samolotu Leszka Cichockiego, który do tej pory latał jak swoim. Poza tym nikt nie zrobił nic, żeby ruszyć ten chory układ. Obecnie w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie prowadzone jest tajne postępowanie wyjaśniające dotyczące nieprawidłowości w funkcjonowaniu WSI. Sprawa przeciwko firmie Steo do tej pory nie została zakończona. Wiadomo nam, że posłowie Wassermann i Wrzodak również otrzymali informacje dotyczące tej sprawy. Pewnie niedługo będą się wypowiadać na ten temat, by pokazać, jak SLD szkodził interesom Polski. Będzie to możliwe tylko dlatego, że paru rządzącym politykom nie chciało się ruszyć palcem. Kto jest kim Roman Baczyński – od połowy 1998 r. prezes PHZ Bumar. Leszek Cichocki – biznesmen, właściciel spółki Tomwar, udziałowca "Cenreksu", i przedsiębiorstwa NAT Eksport-Import Leszek Cichocki posiadającego stosowne koncesje oraz certyfikaty pozwalające na międzynarodowy handel bronią, sprzętem specjalnym itp.; przez swoje firmy związany z PHZ Bumar, Polską Izbą Producentów na rzecz Obronności Kraju; od początku lat 80. związany ze służbami specjalnymi PRL, a potem RP. Marek Cisek, Janusz Grądziel – członkowie zarządu "Cenreksu" w latach 1993–1999. Jerzy Dembowski – oficer WSI, do 1993 r. dyrektor "Cenreksu". Marek Dukaczewski – generał, w latach 1997–2001 zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Kancelarii Prezydenta, obecnie szef WSI. Zbigniew Farmus – asystent wiceministra obrony w rządzie Buzka Romualda Szeremietiewa, podejrzany o przyjęcie korzyści majątkowych od dostawców sprzętu dla MON. Kazimierz Głowacki – szef wojskowych służb specjalnych w latach 1994–1997. Władysław Karcz – generał, desygnowany na stanowisko dyrektora "Cenreksu" przez ministra Emila Wąsacza, wskazany przez Tadusza Rusaka. Kazimierz Mochol – w latach 1997–2001 zastępca szefa WSI. Zasiadał w zarządach i radach nadzorczych takich firm jak Cenrex, PHZ Bumar. Andrzej Murawski – dyrektor gabinetu szefa BBN Marka Siwca, zasiadał w Radzie Nadzorczej "Cenreksu". Edward Ochnio – cywilny współpracownik WSI, właściciel firmy Steo przemycającej broń do Estonii do 1996 r. Janusz Pałubicki – minister koordynator służb specjalnych w rządzie Jerzego Buzka. Tadeusz Rusak – w latach 1997–2001 szef WSI; członek rad nadzorczych "Cenreksu", PHZ Bumar. Obecnie dyrektor Biura Obrony Cywilnej Urzędu Miasta w Krakowie. Marek Słoń, Jerzy Marszalik, Artur Bednarski – oficerowie WSI nadzorujący "Cenrex" w ramach obowiązków służbowych. Andrzej Spis – według naszych informacji oficer służb specjalnych, wieloletni wysoki urzędnik Ministerstwa Gospodarki w Departamencie Kontroli Eksportu nadzorującym handel bronią, obecnie wiceprezes PHZ Bumar. Jan Straus – dyrektor Centralnego Zarządu Inżynierii od 1992 r. Krzysztof Tonderski – do 1993 r. oficer operacyjny wywiadu we Francji. W latach 1997–2003 członek zarządów i rad nadzorczych państwowych firm: Bumar Łabędy, Cenrex, Bumar Waryński; jednocześnie wysoki urzędnik Ministerstwa Gospodarki i Ministerstwa Skarbu Państwa; w latach 2000–2001 asystent ministra gospodarki. Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na młyn Leppera O 3 nad ranem lubię porozmyślać, co jest nie tak z polską gospodarką i jak należałoby nią pokierować, żeby było znośnie. Jakkolwiek liczę, zawsze wychodzi mi, że przede wszystkim należałoby odsunąć od kierowania polityką finansową Leszka Balcerowicza i tabuny jego wyznawców, którzy są śmieszni w swej ignorancji nawet dla tak przeciętnego ekonomisty jak ja. Balcerowicz prowadzi politykę finansową utrudniającą funkcjonowanie gospodarki, a jednocześnie zwiększającą zyski spekulacyjne podmiotów o charakterze finansowym. Jest to polityka podwójnie błędna, gdyż osłabiając gospodarkę zmniejsza się zyski na rynku finansowym i w dłuższym horyzoncie czasowym jest niekorzystna dla wszystkich podmiotów gospodarczych. Głównym celem wydaje się być nie niska inflacja (o czym prezes NBP zapewnia), lecz utrzymanie wysokiej ceny pieniądza poprzez ograniczenie ilości pieniądza w obrocie gospodarczym. O takiej sytuacji świadczą oczywiste przesłanki: – najdroższe kredyty obrotowe w Europie (16 proc. ponad inflację przy inflacji rzędu 1 proc.!), – nieproporcjonalnie wysokie dochody z inwestycji giełdowych w stosunku do miernej kondycji gospodarki, – odpływ pieniędzy poprzez zwiększający się dług publiczny (fundusze emerytalne inwestują większość zarządzanego kapitału w obligacje stale powiększając to zadłużenie). Jak temu można by zaradzić? Niektórzy sugerują, że należy dodrukować pieniędzy. Lepszym jednak rozwiązaniem byłoby chyba zwiększenie przepływu pieniądza przez podmioty związane z produkcją i rozwojem gospodarki (kosztem instytucji zarabiających na spekulacjach finansowych). Można by to osiągnąć przykładowo przez stworzenie obowiązku lokowania przez banki, fundusze inwestycyjne, większej części zarządzanego kapitału w kredytach dla tychże podmiotów w celu zwiększenia wydajności polskiej gospodarki. Instytucje te znacznie silniej związano by w ten sposób z podstawowymi podmiotami gospodarczymi i ułatwiały funkcjonowanie gospodarki. Poprawie uległyby wszystkie trzy podstawowe wskaźniki ekonomiczne opisujące gospodarkę kraju – wzrost gospodarczy, spadek bezrobocia, a także spadek inflacji, gdyż od pewnego czasu inflacja rośnie z powodu zmniejszającego się popytu (wywołanego właśnie odpływem pieniądza z obrotu handlowego) i reakcji producentów (oraz pośredników handlowych) polegającej na zwiększaniu marży w celu utrzymania opłacalności funkcjonowania. Następna bardzo niepokojąca kwestia to wysokość naszych rezerw dewizowych – jeśli przenieść politykę w stosunku do podmiotów gospodarczych prof. Balcerowicza na grunt finansowy, to rezerwy dewizowe powinno się bezzwłocznie zlikwidować. Jakie przyniosłoby to skutki? 1. Uwolniona zostałaby znaczna ilość pieniądza, pozwalająca np. zbilansować budżet. 2. Urealniłaby się wartość złotówki w stosunku do innych walut, co napędziłoby krajową gospodarkę, gdyż: – zwiększyłoby zyski z eksportu, – powiększyłoby popyt na polskie produkty, – spadłaby inflacja (mechanizm przedstawiony wyżej), – zagraniczny kapitał zmuszony byłby do związania się z polską gospodarką w większym stopniu, gdyż jedynie to zapewniłoby stosunkowe bezpieczeństwo inwestycji. Osobiście nie jestem fanem pana Leppera, ale jakiekolwiek nadzieje na podjęcie sugerowanych przeze mnie decyzji wiążą się właśnie z jego osobą. Możliwe, że skoro oszukał mnie Miller, to nie mogę mieć większych oczekiwań w stosunku do Leppera, ale wtedy będziemy na zero – przynajmniej dał nadzieję. Michał Wolski (e-mail do wiadomości redakcji) Sprostowanie W publikacji pt. „Srebrniki z miedzi” („NIE” nr 16/2004) znalazły się wymagające sprostowania informacje o uczestnictwie członków kierownictwa KGHM w związkach zawodowych działających w tym przedsiębiorstwie oraz o desygnowaniu w przeszłości obecnego prezesa KGHM do rady nadzorczej kombinatu przez jeden z tych związków. W rzeczywistości był on wybrany przez załogę KGHM. Natomiast do Rady Powiatu Wiktor Błądek kandydował z listy samorządowej Koalicyjnego Komitetu Wyborczego SLD, którą nazwałem listą posła Zbrzyznego. Przepraszam wszystkich zainteresowanych. Mateusz Cieślak „Eurociemniaki” Dwa proste testy przygotowane przez „NIE” (nr 18/2004) wykazały, że wiedza polskich kandydatów na eurodeputowanych nie jest przesadnie nachalna. W tej sytuacji proponuję, aby wyboru eurodeputowanych dokonali sierotka i Opatrzność – jak wizy do amerykańskiego raju za jedyne 100 euro. Będzie to wybór sprawiedliwy i najlepszy z nieograniczonej liczby kandydatów. W Brukseli przyjdzie jedynie sprawdzić wylosowany numer, bez upokarzającej rewizji i posadzić delikwentów na ławach, bez możliwości zabierania głosu w całej kadencji. Bez prawa decydowania o Europie, na czym niewątpliwie skorzysta Polska i Europa. Wymuszone milczenie speców spartolonych reform, psujów prawa, partaczy finansów – będzie najlepszym balsamem dla cherlawej Pomrocznej. Jerzy Kidawa, Warszawa Dam im szansę Muszę przyznać, że dawka gówna ukazywana przez Was co tydzień mogłaby zabić słonia. Dobrze, że całe to łajdactwo piętnujecie, choć szkoda, że tylko Wy. Pełen szacunek dla Was za wytrwałość w tropieniu, ujawnianiu i obśmiewaniu łachudrów wszelkiej maści, bez wyjątku. Otworzyliście moją głowę na całe to dziadostwo wokół, bo to, co dzieje się na górze, zaczęło się przecież od dziadostwa na dole. Nie mogę już patrzeć na te wzajemne poklepywania po plecach, na układziki typu: ja załatwię ci dzisiaj to, a ty jutro załatwisz dla mnie co innego. (...) Nie do końca odpowiada mi program APP RACJA (są jeszcze zbyt nieokrzesani, choć bardzo odważni), SLD niestety skończył jako trup unurzany we własnym gównie bardziej nawet od AWS; Unia Pracy nawet z Jarugą-Nowacką też odpada. Dlatego dzięki za poparcie dla SDPL. Paula K. (e-mail do wiadomości redakcji) Bez szans Wasza Redakcja w ostatnim numerze „NIE” opublikowała wzór listy poparcia kandydatów na posłów do Parlamentu UE z listy SDPL. Nie ośmieszajcie się! W okręgu nr 7 – Wielkopolska – czytam, że są to dwie panie. Jest tam pani Smorawińska, żona znanego biznesmena, miejscowa Barbie – kopia tymczasowej mieszkanki Wielkiego Pałacu, o której w środowisku krążą legendy, głównie niepochlebnej natury. I druga – jakaś cudzoziemka, dla mnie persona zupełnie nieznana. Już przez sam fakt, że akurat takie kandydatki do wizerunku lewicy zupełnie nie przystają, nie poprę listy. Dwór Księcia Pana z Wielkiego Pałacu niech sam się promuje i niech nie blokuje miejsc prawdziwej lewicy. Pani Smorawińska chyba sama siebie w Brukseli będzie reprezentowała, bo osobowością dorównuje ulubienicy niejakiego Kena. Jerzy Rzeszewski, Poznań „Millerki” Teraz pojmuję, dlaczego nikt nie chce odmładzać szeregów partii. To po prostu nie ma sensu, gdyż efekt będzie jeszcze bardziej katastrofalny. Panowie seniorzy, nie wprowadzajcie lepiej tej waszej gówniażerii na afisze, bo naprawdę nie ma się czym chwalić! Student, Gdańsk Pies z PiS Na plaży w Sopocie pan Kaczyński osobiście prezentował kandydatów Prawa i Sprawiedliwości do europarlamentu. Oczywiście z pominięciem prawa, które PiS głosi, ale nie przestrzega. Otóż jedna z kandydatek prezentowała się z psem, a na plażach w Sopocie istnieje bezwzględny zakaz wprowadzania tam psów. Prawo, chociażby i lokalne – nie dla Prawa i Sprawiedliwości. Kuba, Sopot Uszy do góry Brawo Urban! Chciałoby się krzyknąć po obejrzeniu programu w telewizji TVN z udziałem Jerzego Urbana. Z reguły nie oglądam telewizji TVN, jak również nie czytuję tygodnika „NIE” (a może to błąd). Jednak po programie spieszę pogratulować. Czego? Autentyczności. Dawno nie słyszałem, aby ktoś publicznie powiedział „jestem nadziany gość” czy „zawsze brzydziłem się pracą”. W naszym zaścianku (jestem mieszkańcem Śląska) panuje zwyczaj narzekania i nawet, jak komuś dobrze się po-wodzi i sobie na to zapracował głową czy też rękami, mówi „jak to u nas źle”. Wkurwia mnie takie gadanie. Grzegorz (e-mail do wiadomości redakcji) „Odwaga Apolonii K.” W związku z notką zamieszczoną w rubryce „Haj lajf” („NIE” nr 18/2004) informuję, że Pani Senator Apolonia Klepacz nie zamierza opuszczać szeregów SLD ani tym bardziej przenosić się do SDPL. Opolski Rzecznik Prasowy SLD Adam Drosik Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mam mdłości Przykro powiedzieć, ale tym razem zupełnie chybione tezy zdominowały artykuł J. Urbana "Miller – panu już dziękujemy". Kluczowym problemem rządu nie jest bowiem kwestia przywództwa, lecz jakość tworzących go składników – SLD i UP. Niestety, obydwa się zdecydowanie uwsteczniły, za nic mając – jak zresztą wszystkie inne partie, a także prezydent – przedwyborcze programy i obietnice. Gdyby zapytać, czym różni się SLD od prawicowych partii i partyjek, odpowiedź jest prosta: niczym. SLD używa zatem bezprawnie i nielegalnie słowa "lewica" w swojej nazwie. Nie tylko bowiem nie realizuje zmian mających na celu usprawnienie funkcjonowania państwa, jak likwidacja Senatu, pasożytniczych struktur administracyjnych (powiaty, urzędy marszałkowskie), urzędów na szczeblu centralnym, rozliczenie tysięcy aferzystów aż do konfiskaty mienia włącznie, co pozwoliłoby uzyskać miliardy złotych – ale i w dziedzinie ideowej wykonał gwałtowną woltę stając się w istocie partią chadecką, klerykalną, rywalizującą z wielu innymi o względy Kościoła gorliwym spełnianiem każdego żądania Wysłanników Nieba – kosztem poziomu życia milionów obywateli i ich praw konstytucyjnych zamienionych w świstek papieru pod presją czarnej struktury. Liberalne koncepcje gospodarcze, służalcza nadgorliwość wobec Wielkiego Brata zza oceanu owocująca nawet pogorszeniem stosunków z Europą i równoczesne całkowite zaniedbanie własnej infrastruktury: nie istnieją lewicowe wydawnictwa, czasopisma, stowarzyszenia czy organizacje kulturalne. (...) Dziwne, że spotykając się z powszechną niemal krytyką linii postępowania, ślamazarności i (nie)zwykłego tchórzostwa przywódcy SLD nigdy nie podejmują tematu. Udają, że go nie ma, milczą wyniośle, niczego nie tłumaczą. Nie istnieją dyskusje ideowe i programowe, burzliwa wymiana myśli, spory o kształt polskiej lewicy. Może ten uwiąd oznacza, że pora już zejść ze sceny? Bo SLD w obecnym kształcie nie ma racji bytu – chyba tylko jako partia koniunkturalna. Na polskiej scenie politycznej potrzebna jest partia autentycznie lewicowa, do której wstęp obecnym liderom, baronom, kacykom, biznesmenom, kombinatorom, tchórzom i lizusom powinien zostać zakazany. Urban wzywa Millera do ustąpienia. I któż to miałby go zastąpić, skoro SLD nie potrafił wypromować żadnej nowej twarzy, nikogo, kto mógłby pociągnąć naród? Czy może rozmodlony Oleksy, liberalny Hausner czy Borowski, wojowniczy (Irak!) Cimoszewicz? Oni mają zmienić wizerunek rządu i samego SLD w społeczeństwie? Ci, którzy nie potrafili wyciągnąć żadnego wniosku z porażki w wyborach samorządowych? To wszystko ludzie bez charakteru, spętani panicznym strachem przed tupnięciem byle proboszcza, na równi z panem prezydentem, który dawno zapomniał o swoich obietnicach wyborczych i o tych, dzięki którym zasiadł w Belwederze, a głównym jego zajęciem stało się czołganie przed purpurowymi i troska o interesy Jaśnie Panów i biznesmenów. I on miałby tworzyć lewicową partię? St. Mazur, Wrocław Rzeczpospolita ukrzyżowana 24 września 2003 r. Narodowy Bank Polski wprowadził do obiegu monetę o nominale 2 zł wybitą z okazji 25-lecia papieskiego pontyfikatu. Moneta ta wypuszczona została w nakładzie 2 mln sztuk i jest oczywiście prawnym środkiem płatniczym w Polsce. Wyprodukowana została w Mennicy Państwowej SA w Warszawie. Skwitowanie 25-lecia pontyfikatu papieża Polaka w jego kraju ojczystym nie budzi zdziwienia. Jednakże moje poważne zastrzeżenia budzi fakt, że napis na awersie Rzeczpospolita Polska wpisany został w poziome ramię krzyża. Nazwę państwa wpisano w ramię krzyża! No i doczekała się czarna struktura tego, do czego zmierzała od dawna: państwo polskie poprzez swój bank centralny oficjalnie uznało, że krzyż i Rzeczpospolita Polska to jedność! Nakład 2 mln egzemplarzy upowszechni ten pogląd szeroko w kraju i za granicą. Do czego my zmierzamy: niedługo Iran będzie u nas, w Polsce, symbolem tolerancji i rozdziału Kościoła od państwa. Gdzie poszanowanie dla prawa i konstytucji? Wacław Pruszyński (e-mail do wiadomości redakcji) Konfitury z dłużników Został stworzony wreszcie Krajowy Rejestr Dłużników. Wreszcie. Szkoda, że jest niedostępny dla małych firm. Jedyny bowiem sposób korzystania z niego to podpisanie umowy (z minimum 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia), a opłata miesięczna wynosi 250 zł netto (305 brutto) i to nie wszystko – za każde pobranie wiadomości gospodarczej należy płacić dodatkowo. Którą małą firmę stać na sprawdzenie kontrahenta jednego czy dwóch, gdy ma za to tak naprawdę zapłacić 1200 zł? Można nie zapłacić i oczywiście stać się jej bohaterem. Poza abonamentem można tylko sprawdzić, czy sama znajduję się na liście (za jedyne 20 zł + 22 proc. VAT). Czy kliknięcie do bazy danych musi tyle kosztować? Czy coś w Polsce nie może być normalne? Czy na wszystkim w tym kraju ktoś musi zarobić? Czy 50 zł miesięcznie to za mało, aby być użytkownikiem bazy danych, która i tak istnieje? W tej chwili można zakupić za 600 zł wykonanie całej strony internetowej z wieloma podstronami i pojemnością poczty 300 MB za rok. Więc nie o pojemność serwera tu chodzi. Znowu wielcy sobie poradzą, a mali i tak nie będą w stanie z niej korzystać i dadzą się oszukiwać nierzetelnym kontrahentom. A. J. (e-mail do wiadomości redakcji) Z drogi śledzie Codziennie jeżdżę do pracy ulicą Żwirki i Wigury w Warszawie. Praktycznie nie ma tygodnia, żeby jakiegoś VIP-a z rządu nie wieźli na lotnisko albo z lotniska. Cała armia policji wówczas rozpycha się w korku, aby zrobić miejsce czarnym BMW wypełnionym chłopcami z BOR, którzy wymachują arogancko lizakami. Jeżeli czasem komuś nie uda się zjechać z drogi, można usłyszeć kilka soczystych słów. Rozumiem, że Miller czy Kwachu muszą mieć dobry dojazd i się bardzo spieszą, ale zdarza się to tak często, że mam podejrzenie, że inne chłopaki z SLD też sobie nie żałują. P. T. (e-mail do wiadomości redakcji) "Ględzenie w stołki" Pani redaktor Dorota Zielińska w artykule "Ględzenie w stołki" ("NIE" nr 37 z 11 września 2003 r.), przyjąwszy ironiczno-prześmiewczy ton co do roli Senatu w procesie tworzenia prawa, postanowiła podworować sobie z wybranych z Diariusza Senatu RP oświadczeń senatorskich. Wśród nich m.in. również z mojego oświadczenia dotyczącego znowelizowanej ustawy o grach losowych, zakładach wzajemnych i grach na automatach. Autorka pisze m.in.: "Kulak walczy o to, by każdy mógł otworzyć salon gier z automatami o niskich wygranych. Jedni ustawiają automaty, drudzy będą wygrywać – czy można przegapić taką szansę na ożywienie gospodarcze?". O ile z przytoczoną tezą można się jeszcze zgodzić – opowiedziałem się za wprowadzeniem zryczałtowanego opodatkowania od każdego automatu do gry – o tyle konkluzja o upatrywaniu w tym szansy na ożywienie gospodarcze wypacza całkowicie sens mojego oświadczenia, choć przyznaję, że tak wypaczona może być atrakcyjna dla czytelników. W rzeczywistości widząc potrzebę tego rodzaju opodatkowania wskazywałem, że właściciele lokali gastronomicznych będą mogli samodzielnie rozliczać się z podatku z tytułu gier na automatach (teraz takiej możliwości nie mają) bez korzystania z "pomocy" dresiarzy reprezentujących bardzo często spółki prawa handlowego, którym wedle znowelizowanej ustawy przysługuje koncesja na automaty do gier. Ci reprezentanci spółek wykorzystując sytuację proponują właścicielom zakładów gastronomicznych "układy" nie do odrzucenia, podział zysków pół na pół przy zasadzie mój automat twój lokal, licząc na zyski nie podlegające kontroli i opodatkowaniu. Jasne jest chyba, że moje oświadczenie miało służyć zamknięciu furtki dla "lewych" interesów, a nie – jak ironizuje autorka, oczekiwaniu, że dzięki automatom do gier nastąpi ożywienie gospodarcze. Zbigniew Kulak Senator Rzeczypospolitej Polskiej Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nasze ulice wasze kamienice " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ i ORGAZM Zbrzydły nam zamordyzm, rasizm, ksenofobia, hipokryzja, a przede wszystkim klerykalizm z jego antyhumanistycznymi, antywolnościowymi dogmatami. Dość mamy świętych krów stawiających się ponad prawem państwowym. Jesteśmy za państwem neutralnym światopoglądowo, z instytucjami o świeckim charakterze. Szanującym wolność wypowiedzi obywateli, respektującym prawa wszelkich mniejszości i ludzi słabszych ekonomicznie. Za prawem każdego obywatela do kultywowania swojej narodowości, obyczajowości, kulturowości, religijności, seksualności. Państwem przyjaznym dla wszystkich obywateli przestrzegających prawa i uczciwie płacących podatki. Aby te zasady utrzymać i wprowadzić w życie, powołujemy PARLAMENTARNY ZESPÓŁ NIE skupiający senatorów i posłów akceptujących powyższe założenia. W tej kadencji parlamentu i następnych zamierzamy: • Wprowadzić powszechną, świecką edukację seksualną w szkołach państwowych. • Zapewnić częściową refundację leków antykoncepcyjnych, a w przyszłości ich bezpłatność dla ludzi o najniższych dochodach. • Zliberalizować ustawę antyaborcyjną zezwalając kobietom na prawo do aborcji ze względów społecznych. Podzielamy niepokój kobiet z naszego kraju, które uważają, że "W kuluarach integracji Polski z Unią Europejską odbywa się handel prawami kobiet", że "Kościół będzie popierał integrację z Europą w zamian za rezygnację rządu z dyskusji nad nowelizacją ustawy antyaborcyjnej", że jak uważają sygnatariuszki "Listu do Parlamentu Europy" podpisanego przez reprezentantki znaczących środowisk kobiecych, "Polskie prawo dotyczące możliwości przerywania ciąży jest – obok Irlandii i Malty – najbardziej restrykcyjne w Europie". Dlatego, że w Polsce Kościół katolicki jest instytucją wyjętą w wielu dziedzinach spod prawa państwowego. Aby zrównać prawa sióstr i księży katolickich, a także duchownych innych wyznań, chcemy: • Prawnego ustanowienia jawności finansów wszystkich kościołów w naszym kraju wedle zasad dotyczących fundacji i stowarzyszeń obywatelskich. • Opodatkowania duchownych wszystkich kościołów na zasadach podobnych do wszystkich obywateli naszego kraju, z wyjątkiem ich przychodów ze sprawowania posług religijnych. Te będą opodatkowane na innych zasadach. Równe opodatkowanie dotyczyć będzie dochodów z działalności gospodarczej kościelnych osób prawnych oraz spółek, których udziałowcami są te osoby. • Koszty ewangelizacji, czyli misji religijnej każdego z zarejestrowanych w Polsce kościołów, przesunąć na te instytucje religijne. Państwo nie będzie opłacać z budżetu księży katechetów, kapelanów wojskowych, policyjnych ani szpitalnych. • Określić zakres odpłatnego administrowania cmentarzami przez księży z zarejestrowanych w naszym kraju kościołów, aby nie tolerować monopolistycznych praktyk kleru i patologicznych, paramafijnych opłat za wszelkie posługi cmentarne. • Zlikwidować inne, utrzymujące uprzywilejowaną sytuację polskiego Kościoła kat., zapisy ustawy z 17 maja 1989 roku "o stosunku państwa do Kościoła katolickiego", prowadzące do drastycznego uszczuplania majątku państwa polskiego. Polska musi być krajem szanującym odrębności jej obywateli. Dlatego opowiadamy się m.in. za: • Usankcjonowaniem partnerskich, nieślubnych związków dla osób hetero- i homoseksualnych, posiadających podobne do konstytucyjnych małżeństw prawa spadkowe, emerytalne, podatkowe, prawa przy rozstrzyganiu sporów oraz w służbie zdrowia, wymiarze sprawiedliwości. • Liberalizacją rozwodów, zwłaszcza gdy nie naruszają racjonalnie pojmowanego dobra dzieci lub dobru temu służą. Polska jest już krajem wielokulturowym i wielonarodowym. Opowiadamy się za pełnym poszanowaniem mniejszości narodowych i grup etnicznych, które praw "mniejszości narodowych" jeszcze mieć nie mogą. Proponujemy: • Pełną ochronę praw mniejszości narodowych obywateli Rzeczypospolitej. Nawet jeśli w sąsiednich krajach mniejszość polska takich praw jeszcze nie ma. • Ochronę praw imigrantów, nowych mniejszości etnicznych. Liberalizację warunków wydawania kart pobytu w naszym kraju i liberalizację warunków otrzymywania obywatelstwa polskiego. Uznawanie zasady podwójnego obywatelstwa, zwłaszcza dla imigrantów z krajów niedemokratycznych. Żaden z mieszkańców naszego kraju pragnący tu pozostać nie może być człowiekiem "nielegalnym". Żaden człowiek w naszym kraju nie może być obywatelem drugiej kategorii, jeśli przestrzega prawa i uczciwie płaci podatki. Nasz Parlamentarny Zespół będzie mówił "nie" obecnym i proponowanym przez prawicę absurdom, ograniczeniom wolności obywatelskiej. Chcemy też ograniczyć karalność za "znieważanie" instytucji państwowych, religii jedynie do kary grzywny. Przeciwstawiamy się ideologiczno-religijnym zakazom ograniczania życia gospodarczego, np. handlu w sobotę czy w niedzielę. Chcemy wykreślić z ustawy o radiofonii i telewizji "respektowanie wartości chrześcijańskich" i wszelkie podobne cenzorskie zapisy. Chcemy państwa przyjaznego dla obywateli Polski wszelkich narodowości, rodzajów religijności, odmian kultury i seksualności. Bez uprzywilejowania, bez dyskryminacji. Chcemy też uprawiać politykę bez koturnów, zadęcia, wzdętych manifestów. Mniej pienić się, więcej robić. Uprawiać politykę z ironią i autoironią. Naszych przeciwników ideowych nie będziemy "rozpuszczać kwasem solnym", jak to proponował niedawno biskup Tadeusz Pieronek. Naszych przeciwników powalimy śmiechem. Na kolana, skoro taką pozycję lubią! Deklarację poparli jako inicjatorzy zespalania parlamentarzystów dla osiągania jej celów: senator Krystyna Sienkiewicz posłowie PIOTR GADZINOWSKI KATARZYNA MARIA PIEKARSKA ALEKSANDRA GRAMAŁA IZABELLA SIERAKOWSKA TERESA JASZTAL JOANNA SOSNOWSKA ALICJA MURYNOWICZ CEZARY STRYJA Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pan Bóg piłkę nosi Jak podawały telewizja i prasa, w paru kościołach polskich odprawiono przed mundialem msze w intencji zwycięstwa naszych. Była to, przyznajmy, inicjatywa dosyć ograniczona. Bowiem Portugalia na przykład jest krajem katolickim, w którym siłą rzeczy też celebrowano, toteż sprzeczne intencje niejako się znosiły. Nie można zaś instancji niebieskich zmuszać do ujawniania, czy wolą częstochowską, czy fatimską (jak się okazało – wolą tę drugą). Natomiast w przypadku Korei i zażydzonych Stanów Zjednoczonych, w których na dodatek wyciąga się księżom jakąś pedofilię, sprawa była jasna – tu powinniśmy móc liczyć na protekcję. Niestety, wyszło 1:1. Za mała to oczywiście próbka, żeby wyciągać wnioski co do ogólnej skuteczności świetlistych sądów. Postanowiliśmy więc wziąć pod uwagę całą rundę grupową. Tak więc np. Argentyna – Nigeria 1:0 – słusznie, punkt dla Opatrzności, katolicki Urugwaj – heretycka Dania 1:2 – niesłusznie, a więc punkt ujemny. Meczów międzypapistycznych, międzypogańskich, międzyheretyckich i remisów nie braliśmy pod uwagę. I cóż się łącznie okazało? Smutek wielki, jeszcze gorzej niż w przypadku nabożnej Rzeczypospolitej: 9:12 na niekorzyść Ducha Świętego, a w jednej ósmej finałów wręcz 0:4. Budzi to szczególne zaniepokojenie wobec imponującej skuteczności senegalskich marabutów, którzy upokorzyli nawet najstarszą córę Kościoła. Na miejscu Rzymu odżegnałbym się jak najszybciej od futbolowych dewotów. A swoją drogą ma Watykan niemałe szczęście, że losy teologicznych dysput nie rozstrzygają się na zielonej murawie. Dzięki temu w starym jak świat meczu, czy Bóg istnieje, czy też go nie ma, utrzymuje się nadal wynik 0:0. Z dogrywką i karnymi dla każdego już w trumnie. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Księżna de Browar " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Plebania i plebs Myślicie, że przeczytaliście już wszystko o przekrętach gości w czarnych sukienkach i nic już nie jest w stanie was wkurzyć. A ja wam mówię: jednak was wkurwię. Parafianin – przestarz.: człowiek bez ogłady, wykształcenia, zacofany, ograniczony, prowincjusz; religiozn.: członek parafii, podstawowej jednostki adm. Kościoła rzymskokatolickiego (według Słownika wyrazów obcych PWN). Użranki, gmina Mrągowo. Dwa sklepy, oba z alkoholową licencją, ale tylko w jednym można spożywać nabyte procenty. 500 parafian. Na górce Kościół rzymskokatolicki, a obok – plebania. Dzwoniąc w Warmińsko-Mazurskiem na 913, można usłyszeć od telefonistki: "Nie mam, proszę pani, zarejestrowanej plebanii z telefonem w Użrankach!". Racja. Plebanii w Użrankach nie ma od 26 czerwca 2002 r. Wtedy to ksiądz proboszcz podarował (stosownym aktem notarialnym) swojej "bratanicy" śliczny, wyremontowany w znoju przez parafian dom z ogrodem, czyli plebanię. Dziś "bratanica" chętnie odsprzedałaby parafianom ich dawną własność. Za 110 tys. zł, a jak się pośpieszą ze zbiórką forsy, to cenę obniży do 95 tysięcy – obwieścił proboszcz Józef Stachoń na niedzielnej mszy. W odpowiedzi parafianie pokazali mu faka (środkowy palec). Ja na ich miejscu wcale bym tak nie kozaczyła. Prawo jest w Pomrocznej prawem, zwłaszcza gdy stroną jest sutannik. Plebanię trzeba będzie od "bratanicy" odkupić, jeśli parafia w ogóle chce mieć jakąś plebanię. Proboszcz Józef Stachoń już nie jest proboszczem. Nie, nie odwołała go kuria. Poprosił o przeniesienie do Krakowa, jak na salezjanina przystało. Jego prośba została uwzględniona przez ełcką Kurię Biskupią. Ze względów bezpieczeństwa, bowiem parafianie dwukrotnie spuścili proboszczowi wpierdol. Za drugim razem włącznie z zagrożeniem życia. Parafianin chciał zabić bożego sługę siekierą na placu kościelnym. Nie pomogło wstawienie nowej bramy na plebanii bronionej przez dwa złe psy. Wszystkie te czułości spotkały proboszcza za numer z plebanią i ubliżanie parafianom na mszy: głupki, pijaki, ćwoki, nieudacznicy, ladacznice. W słowniku wyrazów bliskoznacznych proboszcza Stachonia są to synonimy słowa parafianin. Ja się klesze nie dziwię. Też by mnie szlag trafił, gdybym latami kręciła fajnego loda za 110 tys. zł i przez jakichś wiejskich ćwoków miałoby mi się nie udać, bo nie chcieli zapłacić forsy. Jak w blasku prawa wydymać w Pomrocznej parafian na 110 tys. złotówek – instrukcja obsługi: W sierpniu 1990 r. należało wynająć od Państwowego Funduszu Ziemi budynek z ziemią będący we władaniu gminy. Następnie wystarczyło namówić parafian do remontu na ich koszt, a na chwałę Bozi. Gdy wiosną 2000 r. budynek przeszedł pod zarząd Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, należało złożyć wniosek o sprzedaż budynku na nazwisko księdza. Agencja dla plebana i Bozi zrobiłaby w 2000 r. (za Buzkowców) wszystko. Pleban dostał budynek za... 5 tys. zł. Następnie wystarczyło zawrzeć akt notarialny, a potem następny, który stwierdzał przekazanie budynku w formie darowizny bratanicy, siostrze, wujkowi, babci, dziadkowi albo szwagierce. Potem już tylko pozostało zakomunikowanie parafianom zbiórki pieniężnej i złożenie prośby w Kurii Biskupiej o przeniesienie, najlepiej do Krakowa, bo to cholernie daleko, gdyby parafianom zachciało się proboszcza odwiedzić. Skuteczność 100-procentowa. Agencja Własności Rolnej Skarbu Pań-stwa w Warmińsko-Mazurskiem odnotowała trzy udane przypadki sprzedaży plebanii na nazwiska proboszczów. Wszyscy trzej katobiznesmeni w sukienkach wyemigrowali do Krakowa. Wszyscy trzej księża należą do szacownego zakonu salezjanów. * * * W lipcu 2002 r. wyruszyła do Kurii Biskupiej w Ełku delegacja parafian wyrolowanych przez proboszczów. Kuriewny urzędas w korytarzu poinformował delegatów, że kuria rozpatruje niewielkie dofinansowanie dla parafian w celu wspomożenia ich w zamiarze wykupienia plebanii. Nowi proboszcze z trzech wydymanych parafii mieszkają na razie na stancjach. Na koszt parafian, ma się rozumieć. Przekażmy im znak pokoju. Z kuchnią. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna MILIARD W ROZUMIE Takie same zarzuty jakie prokurator przedstawił Andrzejowi Karwackiemu można by postawić niemal wszystkim członkom rządu Buzka, samego byłego premiera nie wyłączając. Dlaczego więc tylko temu ministrowi dobrano się do dupy? Stało się: pierwszy członek ekipy premiera Buzka zainteresował prokuraturę. Co prawda nie ten, który powinien odpowiadać za aferę w PZU. Również nie ten, który przygotowywał i wdrażał reformę służby zdrowia. Niestety także nie ten, przez którego Polska straciła kilkadziesiąt milionów dolarów z funduszy unijnych. I nawet nie ten, który obiecywał nauczycielom gruszki na wierzbie, wiedząc dokładnie, że w kasie państwa nie ma na to pieniędzy. Zamiast Mirosława Handkego do prokuratora musiał się zgłosić jego zastępca, były wiceminister edukacji dr Andrzej Karwacki. Dr Andrzej Karwacki, z wykształcenia geolog, jest specjalistą od surowców skalnych na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Jesienią 1997 roku pozytywnie odpowiedział na propozycję prof. Mirosława Handkego z Wydziału Inżynierii Materiałowej i Ceramiki tej samej uczelni, aby został jego zastępcą. Jest podejrzany, że dopuścił się przestępstwa z art. 231 par. 1 (tzw. przestępstwo urzędnicze) o to, że działając na szkodę interesu publicznego nie dopełnił obowiązków służbowych w ten sposób, że dopuścił do nieprawidłowego wyliczenia kwot, niezbędnych do realizacji podwyżek uposażeń, wynikających z ustawy Karta Nauczyciela. Grozi mu za to do trzech lat więzienia. Albo i więcej, jeżeli prokuratorowi uda się udowodnić, że podejrzany Karwacki działał w celu osiągnięcia korzyści majątkowych i osobistych. Z poczuciem misji Mirosław Handke, gdy tylko pojawił się w budynku przy ul. Szucha, zapowiedział, że głównym celem jego misji jest wdrożenie reformy systemu oświatowego. Dziś jest jeszcze po socjalistycznemu: nauczyciele udają, że pracują, my udajemy, że płacimy. Pół roku później, referując w Łodzi założenia reformy oświatowej, min. Handke oświadczył, że dobry nauczyciel po reformie będzie zarabiał równowartość 700 do 1000 dolarów. Jeszcze w przededniu wejścia w życie znowelizowanej Karty Nauczyciela min. Handke zapowiadał, że w tym roku średnie podwyżki uposażeń wyniosą 111 zł, w 2001 roku – 324 zł, a w 2002 – 529 zł brutto. W lutym 2000, na spotkaniu z kuratorami oświaty, min. Handke zapewniał, że w budżecie jest 735 mln zł na pokrycie podwyżek wynagrodzeń wynikających z Karty Nauczyciela. Czy można to nazwać działaniem na szkodę interesu publicznego? Chyba tak. W tym czasie już od mniej więcej roku było jasne, że zamiast pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli w budżecie MEN pojawiła się potężna, czarna dziura. Jej wielkość była zresztą różnie oceniana: od 300 mln (wersja MEN) do 2 mld zł (wersja samorządów regionalnych). Andrzej Karwacki, wg aktu oskarżenia, ma odpowiadać za pomyłkę w obliczeniach sięgającą 1,2 mld zł. Jak na jednego urzędnika, to chyba rekord Polski. Same kłopoty Kłopot z nauczycielami polega na tym, że jest ich tak dużo: ponad pół miliona. Ich związek zawodowy, ZNP, ma duże wpływy polityczne i najstarszą w Polsce tradycję, sięgającą początków ubiegłego wieku. Gdy minister Handke wraz ze swoim sztabem pojawił się w MEN, średnia pensja nauczyciela wynosiła kilkaset złotych. Te trzy elementy: pół miliona ludzi zrzeszonych w silnej organizacji zawodowej i zarabiających upokarzające grosze stworzyły piorunującą mieszankę, która mocno się przyczyniła do rozsadzenia całej formacji solidarnościowej. Kłopoty z ZNP zaczęły się już w 1998 roku, gdy min. Handke przedstawił założenia reformy oświatowej. Zasadnicza teza, wymyślona przez wicepremiera Balcerowicza, była taka: reforma szkolnictwa sfinansuje się sama. Samorządy będą likwidować małe, drogie w eksploatacji szkoły, pracujący w nich nauczyciele będą odchodzić na emeryturę lub do innych zawodów. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczy się na organizację szkół zbiorczych i gimnazjów oraz na znaczące podwyżki uposażeń dla nauczycieli. Założenia były słuszne, tyle że niekompletne. Na przykład nie wzięto pod uwagę, że zwalnianym nauczycielom będą przysługiwały wielomiesięczne odprawy. Że organizacja całkiem nowego typu szkół – gimnazjów – stworzy zapotrzebowanie na mnóstwo nowych etatów. Że dowóz uczniów do szkół zbiorczych pochłonie duże środki z budżetów samorządowych. Już w styczniu 1999 roku Zarząd ZNP oceniał, że na realizację reformy oświatowej opartej na takich założeniach zabraknie kilkaset milionów złotych. W marcu nauczyciele zorganizowali w budynku MEN kilkudniowy strajk głodowy. W listopadzie przeprowadzono jednodniowy strajk ostrzegawczy w szkołach. Organizowano wielotysięczne pikiety przed Sejmem i Urzędem Rady Ministrów, wysyłano dziesiątki pism, petycji i apeli do wszystkich liczących się sił politycznych w Polsce. To były sygnały, których nie należało lekceważyć. Ale min. Handke nie słuchał żadnych argumentów, jeżeli szły od ludzi, których on wiązał z ówczesną opozycją parlamentarną. Kozioł ofiarny Na początku 2000 roku, gdy weszła w życie znowelizowana Karta Nauczyciela, zaczęli protestować już nie tylko nauczyciele, ale również przedstawiciele samorządów, które miały wygospodarować pieniądze na podwyżki. W niektórych gminach niedobór środków sięgał 50 proc.! Sytuacja dochodziła do granic absurdu: gdyby nauczyciele zaczęli występować do sądów o zapłatę kwot, które im się ustawowo należały – zapłatę uiścić musieliby właśnie wójtowie i burmistrzowie. W tym samym czasie minister Handke zapewnił kuratorów oświaty, że z finansami MEN wszystko w porządku. Jeśli to nie było działanie na szkodę interesu publicznego, to jak to inaczej określić? Prawdę mówiąc, wystarczyło wykonać kilka prostych działań arytmetycznych, aby wykryć, co się nie zgadza. Karta Nauczyciela określała, że nauczyciel stażysta miał zarabiać minimum 1222 zł (brutto), nauczyciel kontraktowy – 1479 zł, zaś nauczyciel mianowany – 1772 zł. Podwyżki miały być wypłacone z wyrównaniem od stycznia 2000 roku, najpóźniej w ciągu pół roku od daty wejścia w życie ustawy. Zdaniem prokuratora, wiceminister Andrzej Karwacki jest odpowiedzialny za popełnienie w tych kalkulacjach błędu, polegającego na przyjęciu zbyt małej liczby nauczycieli mianowanych i tych o najdłuższym stażu. W zbieranie danych do tych kalkulacji zaangażowane były co najmniej dwa departamenty MEN: Departament Kadr i Departament Ekonomiczny, a wyliczenia musiały być wielokrotnie sprawdzane i korygowane przez cały sztab specjalistów. Dlaczego Andrzej Karwacki ma być kozłem ofiarnym? Wysoki sądzie – W połowie lipca 2000 roku, gdy minister Handke podał się do dymisji, uczynił to w sytuacji niejako wymuszonej. Już nie dało się dłużej zaprzeczać oczywistym faktom wskazującym na niedobory finansowe. Już było wiadomo, że opozycja zapowiedziała złożenie w Sejmie wniosku o wotum nieufności wobec niego – tak powinien rozpocząć swoją mowę obrońca Andrzeja Karwackiego. 18 listopada gazety opublikowały oświadczenie ministra edukacji: W poczuciu odpowiedzialności za złe oszacowanie skutków finansowych nowelizacji ustawy Karta Nauczyciela i wynikającego z niej, podpisanego przeze mnie, rozporządzenia płacowego, proszę p. Premiera o przyjęcie mojej rezygnacji ze stanowiska ministra. Zdaniem obrony, oświadczenie to jest równoznaczne z przyznaniem się do winy za przestępstwo z art. 231 k.k., o które jest oskarżany mój klient. Ciekawe, czy prokuratorzy Prokuratury Krajowej, prowadzący śledztwo przeciwko Andrzejowi Karwackiemu, dołączą do akt sprawy powyższe oświadczenie Mirosława Handkego? Jeśli kasjerka w wiejskim sklepiku spowoduje manko na kilka tysięcy złotych, ma wielkie szanse znaleźć się za kratkami. Gdy w kasie państwa pojawia się manko liczone w miliardach złotych, o więzieniu raczej nie może być mowy. Dr Andrzej Karwacki może liczyć na to, że prokurator umorzy to dochodzenie z powodu znikomej szkodliwości czynu i z uwagi na dotychczasową niekaralność. Może jednak się zdarzyć – i tego właśnie oczekujemy – że zebrane w tym postępowaniu materiały pozwolą na rozpoczęcie procedury przed Trybunałem Stanu przeciwko Mirosławowi Handke, odpowiedzialnemu za aferę nazwaną reformą oświaty. Autor : Michał Maciej Piotrowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hrabia Gniewomir " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Unia zamulonych Żydów Czytając nasze prawicowe czasopisma dowiadujemy się, oczywiście, że Unia Europejska jest złem wcielonym. Nic w tym oryginalnego i rzecz niewarta by była uwagi, gdyby nie zasadnicze różnice w ukazywaniu przyczyn tego stanu rzeczy. "Głos" (Macierewicz i spółka) cytuje biskupa Józefa Sebastiana Pelczara, którego zapowiada cytować co tydzień aż do referendum: Masoneria marzy o zlaniu się mniejszych zwłaszcza państw, narodowości i szczepów, pod formą federacji republik, albo republiki uniwersalnej, której ster dzierżyliby masoni. Tu sprawa jest jasna: Unia to spisek wolnomularski. W "Samoobronie" z kolei: Wieki powinny nauczyć, że Niemcy na Polsce chcą się tuczyć!, Tak złodziej ci bratem, jak Niemiec Polski adwokatem! Czyli machinacja germańska. Tymczasem "Tylko Polska" zapewnia: Wszystkich wrogów Polski i polskości, w tym jawnych agentów Piątej Kolumny – międzynarodówki globalizmu i liberalizmu, a przedtem żydokomunizmu na czele z doskonale zorganizowanym i wszechwładnym syjonizmem (...) demaskuje gorliwość w zapędzaniu Polaków do Unii Europejskiej. To niezawodny klucz rozpoznawczy. Więc jednak Żydzi. Oczywiście, wszystko to dałoby się pogodzić. Taki na przykład Tomasz Mann – Niemiec, mason i ponoć trefnego pochodzenia – mógłby uchodzić za wspólnego Lucyfera. Problem w tym, że zainteresowani sami nie dążą do porozumienia. "Głos" atakuje Samoobronę, "Tylko Polska" ma LPR za oportunistów, "Samoobrona" wali po jednych i drugich. W tej sytuacji rozstrzygnąć musi chyba autorytet Kościoła, który podjął już decyzję – będzie kanonizował Macierewiczowego idola biskupa Pelczara. Czyli wszystkiemu winni są masoni. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prokuratura oszalała Prokurator sprawuje władzę w imieniu państwa. Państwo powinno chronić obywatela, a nie go zaszczuwać. Państwo w Wągrowcu jest głupie, wredne i niebezpieczne. Do dupy z takim państwem! Ze starosty pilskiego Leszka Partyki z SLD zrobiono przestępcę, chcąc go utrupić politycznie i zawodowo. Kto? Konkurencja i organy wymiaru tzw. sprawiedliwości. Fakty. W grudniu 2002 r. starosta Partyka leżał chory w szpitalu, a tuż po tym wyjechał na targi do Berlina. W tym samym czasie remontowano jego gabinet. W gabinecie była wnęka, we wnęce stał sejf zamknięty na cztery spusty. Ekipa remontowa wyniosła sejf na balkon, bo chciała pomalować ściany. Opozycja. Opozycyjny Klub Radnych "Porozumienie" uznał, że taki splot okoliczności (Partyka nieobecny, a sejf na balkonie) jest przestępstwem. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa zaniósł do prokuratury szef klubu Grzegorz Piechowiak, zresztą negatywny bohater publikacji w "NIE" (nr 5/2004). Prawo. W sejfie były oświadczenia majątkowe radnych powiatowych poprzedniej kadencji. Wedle wówczas obowiązującego prawa, oświadczenia były tajne. 30 grudnia 2002 r. dokumenty zostały protokolarnie przekazane do Kancelarii Tajnej Starostwa. Nikt niepowołany nigdy ich nie zobaczył. A już 1 stycznia 2003 r. zaczęła obowiązywać ustawa o tym, że takie kwity są całkiem jawne; można je nawet wywieszać na tablicy ogłoszeń. Sprawiedliwość. Każdy lider opozycji może postępować złośliwie, głupio i wrednie, bo polityka to nie zbieranie znaczków. Od prokuratora wymaga się natomiast poszanowania prawa, postępowania z sensem i przynajmniej elementarnego poczucia uczciwości. Najwidoczniej nie dotyczy to prokuratorki Renaty Bocheńskiej z Prokuratury Rejonowej w Wągrowcu, gdzie trafiła sprawa sejfu Partyki. Po ośmiu miesiącach żmudnego śledztwa prokuratorka ustaliła, że sejf polecił wynieść na balkon szef pionu gospodarczego starostwa, a oświadczeń powinna pilnować dyrektorka biura rady. Ale winny jest Partyka! On był dysponentem sejfu, on zatem popełnił nieumyślne przestępstwo braku nadzoru nad dokumentami. Po wyczerpującym śledztwie sprawa sejfu wystawionego na balkon trafiła do sądu karnego, gdzie prokurator oskarża starostę. Prokuratura oskarża wbrew prawu. Urzędnik w ogóle nieobecny nie może odpowiadać za brak nadzoru nad meblami. Nie wolno pociągać do odpowiedzialności za coś, co już przestało być przestępstwem. Tu: chronioną prawnie tajemnicą. Układ? Prezesem Sądu Rejonowego w Pile, gdzie władcy sprawiedliwości będą analizować aferę Partyki, jest Jacek Buszkiewicz. Jak raz zięć wiceprzewodniczącego Opozycyjnego Klubu Radnych "Porozumienie", kiedyś prezydenta Piły, a teraz dobrego kumpla przewodniczącego Piechowiaka – nieustraszonego tropiciela zbrodni starosty Partyki. Widziałyśmy fotę: radny Piechowiak z żoną oraz sędzia Buszkiewicz z żoną i dziatkami na greckiej plaży. Skutki. Partyka musiał zawiesić członkostwo w SLD. Jeżeli sąd będzie równie światły jak prokuratura i w leżeniu w szpitalnym łóżku dopatrzy się przestępstwa oderwania się od pilnowania sejfu, to starosta straci mandat radnego i funkcję starosty. * * * Kobieta skazana za rzekomą kradzież batonika, dziennikarz "Wieści Polickich" skazany za krytykę miejscowej władzy, a teraz Partyka, który może być skazany za przestawienie zamkniętego sejfu przez malarzy... Nie za dużo tego? Może głupotę i złą wolę prokuratorów i sędziów warto czasem osądzić? Minister Kurczuk niewiele może, ale przecież musi istnieć jakiś sposób na okiełznanie idiotycznych przejawów samowoli. Autor : Bożena Dunat / Magdalena Dusińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kuba wycastrowana " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Na sklejce malowane Świat przyjął jako dziedzictwo dokonań Polaków banał i chaos myślowy. Co łączy 21 postulatów z sierpnia 1980 r. z prywatnymi listami Fryderyka Chopina? Lista UNESCO "Pamięć Świata". Mają być na niej pomieszczane najważniejsze dokumenty, które jakoby miały wielki wpływ na historię. Listy Chopina na liście UNESCO już figurują. 30 sierpnia tego roku decyzję o wpisaniu na nią tablic ze sklejki, na których traserskim ołówkiem spisano życzenia strajkujących w sierpniu 1980 r., ogłosił Międzynarodowy Komitet Doradczy Programu "Pamięć Świata" UNESCO. W programie mają się znajdować dokumenty, które cechują się wyjątkowością i unikatowością. 21 postulatów nie było ani niczym wyjątkowym w historii, ani żadnego wpływu na nią nie miało. W jednej części – tej niby-politycznej – dominuje żądanie wolnych związków zawodowych. W świecie zachodnim związki takie funkcjonowały od lat, więc – z perspektywy dziejowej – żaden rewolucyjny postulat to był. Reszta to bardziej lub mniej ogólne postulaty socjalne, których lista jest formułowana podczas każdego strajku – więc również nic nadzwyczajnego. A poza tym widać wyraźnie, że w rozszalałej demokracji pierwszych dni strajku każdy napisał, co mu przyszło do głowy – bez ładu i składu. Domaganie się wolności dla represjonowanych, a za chwilę obniżenie wieku emerytalnego. Trzy lata płatnego urlopu macierzyńskiego, a za chwilę – bony na mięso. Od postulatów o wielkim stopniu ogólności (podjęcie realnych działań wyprowadzających kraj z kryzysu) do absurdalnie szczegółowych (podniesienie diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę). Gdyby się zastanowić, to zamiast tablic z postulatami można by zgłosić do wpisania na listę UNESCO porozumienie podpisane przy okrągłym stole (w pokojowy sposób dokonano zmiany systemu społecznego) albo dekret gen. Jaruzelskiego o stanie wojennym (powstrzymanie rozkładu państwa i zapobieżenie obcej interwencji). Ale i to nie do końca z punktu widzenia wyjątkowości i unikatowości. Bowiem w tym kilkudziesięcioletnim, ostatnim okresie naszej historii prochu u nas nikt nie wymyślił. Nie było nic charakterystycznego, odrębnego, co wpłynęłoby w jakikolwiek sposób na dzieje świata. To tylko nasza własna mitomania każe nam wierzyć w naszą wyjątkowość. Jeśliby się uprzeć i szukać naprawdę wyjątkowego i unikatowego dokumentu, który warto wpisać na światową listę, to takim dokumentem była ustawa Mieczysława Rakowskiego z 23 grudnia 1988 r. o działalności gospodarczej. Ta ustawa były rzeczywiście rewolucyjnym zdarzeniem. W miejsce socjalistycznego modelu gospodarki państwowej wprowadzała system oparty na prywatnej własności środków produkcji, kończąc w Polsce okres budowania komunizmu. Uznawanie narodzin wolnego związku zawodowego w Polsce za klin, który rozerwał cały system komunistyczny w Europie Wschodniej – to absurd. Większe zasługi dla obalenia komunizmu ma już słynny referat Nikity Chruszczowa z 1956 r. Od tego czasu komunizm był w świecie ideą znajdującą się na równi pochyłej. Gdyby więc szukać dokumentu, który naprawdę przyczynił się do obalenia komunizmu, to trzeba by właśnie ten referat na listę UNESCO wpisać. Idea "obalania komunizmu" ma znaczenie tak naprawdę dla tych, którzy potrzebują ideologicznej nadbudowy potrzebnej do sprawowania władzy. Przecież tytułem do rządzenia ugrupowań nazywających się postsierpniowymi czy też antykomunis-tycznymi nie mogą być dokonania lat 90. "Obalanie komunizmu", choć już dzisiaj brzmi tak sobie, dalej musi brzmieć, bo nie ma nic lepszego, co by brzmiało lepiej. I jako dowód tego obalania – tablice. I lista UNESCO jako dodatkowa legitymacja. Przyjechali więc ci z UNESCO do Gdańska, bo zostali zaproszeni, uścisnęli rękę Lechowi Walezie, który komunę obalił (a teraz czasem się jeszcze przydaje, aby go pokazać zagranicznym) i szlus. Dwie sklejki trafiły na listę dziedzictwa. Bo czemu nie? Tylko dla porządku piszę, że to kwestia bieżącego interesu politycznego, a nie rzetelnej historii. Jeśli te 21 postulatów zapisanych na dykcie ma jakąś wartość historyczną, to jedynie dla nas samych, jako zapis braku globalnego myślenia Polaków o sobie samych i dowód, że ten naród nie umie myśleć. Gnębiło nas i gnębi umiłowanie do żywienia się grochem z kapustą. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak tonie kolebka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • W Katowicach po ulicy Mikołowskiej chodził nagi mężczyzna. Zbulwersowana tym widokiem kobieta zadzwoniła po straż miejską. Zanim przybyli strażnicy, mężczyzna wsiadł do autobusu i odjechał. Ujęto go jednak kilka przystanków dalej. Mężczyzna był młody, a także pijany. Straż miejska zapowiedziała, że wyciągnie z niego, dlaczego paradował nago po centrum miasta. To ważne. Jeśli ubranie przepił, jest niewinny. Jeżeli było mu gorąco – wola boska. Jeżeli chciał zachęcić do siebie kobiety – każdy może wabić, czym potrafi. Jeżeli jednak była to prowokacja obyczajowa, to do kryminału. • W Zakopanem na Krupówkach policjanci zatrzymali rodzinny gang kieszonkowców – babcię z dwiema córkami i wnuczką. Dziewczynka bawiła się na chodniku z dwoma małymi pieskami, a dorosłe kobiety obrabiały zatrzymujących się turystów. Okazało się, że rodzinny gang przyjeżdża do Zakopanego z Wielkopolski już od kilku lat, zawsze w czasie wakacji. Dziewczynkę osadzono w pogotowiu opiekuńczym, gdzie najlepiej można się wykształcić w fachu, pieski – w schronisku dla zdesocjalizowanych psów, a babcię i mamę – w areszcie. • Policjanci z Zaklikowa poszukują 52-letniego mieszkańca wsi Irena, który jeździł po wsi swoim "Maluchem" i strzelał z broni palnej. Policję wezwali mieszkańcy wsi, którzy bali się wychodzić z domów, gdyż "Maluch" jeździ wolno, więc strzela się z niego celnie. • W Podwilku policja zatrzymała do kontroli kierowcę "Malucha". Badanie alkomatem wykazało 4,6 promila alkoholu. Ku zdumieniu stróżów prawa mężczyzna rozpoczął kłótnię kwestionując wynik badania. Okazało się, że miał rację. Powtórne badanie wykazało tylko 4,4 promila. • Na górnej kratownicy cysterny z etyliną w pociągu towarowym stojącym na stacji w Miechowie dostrze-żono leżącego mężczyznę. Był pijany. Ustalono, że upił się w Gdańsku i tam dostał się na cysternę. Przejechał pijany i nieprzytomny kilkaset kilometrów. By zdjąć mężczyznę z cysterny, należało wyłączyć prąd z sieci trakcyjnej. Przygotowano także komitet powitalny: policję, pogotowie ratunkowe, straż pożarną i prokuratora z kierowcą – razem 20 osób. • 44-letni Mirosław P. popijał alkohol w mieszkaniu przy ulicy Stanisława Dubois w Warszawie ze swoją 52-letnią konkubiną Grażyną A. Popijał i oglądał telewizję. W pewnej chwili jego konkubina poszła do kuchni, wzięła nóż i wbiła go w serce telewidza. Przybyłej policji kobieta wytłumaczyła, że pchnęła nożem Mirosława P., albowiem ten "za głośno mruczał". • Przez miejscowość Pogorzelec niedaleko Sejn pędziła do pożaru straż pożarna. Na ten widok dwóch młodych warszawiaków popijających przed sklepem piwo także zachciało zostać strażakami. Jednemu udało się wskoczyć na wóz, drugi popędził za nim na rowerze. Strażak amator spadł z wozu już na pierwszym zakręcie, rozbił się także rowerzysta. Strażacy niczego nie zauważyli – ich kierowca też był pijany. (D.J.) • W Grójcu dokonano napadu na jubilera. Bandyci ukradli wyroby jubilerskie wartości 5,6 mln zł. Grójecki jubiler był kilka dni wcześniej w Warszawie. Na ulicy podszedł do niego nieznajomy mężczyzna i zaproponował współpracę. Jubiler, który nie znał zapewne warszawskiego przysłowia o bajerze wstawianym mieszkańcom pewnego miasteczka, z miejsca umówił się z nim w swoim zakładzie w Grójcu. Mężczyzna przybył punktualnie, z zamaskowanym kolegą. • Zbigniew Mierzwa, starosta przeworski, w poprzednim życiu prowadził gorzelnię w Makowisku pod Jarosławiem. Produkował spirol, który – raz spożywczy, innym razem przemysłowy – inaczej był opodatkowany. Stąd wzięły się wałki na podatkach, które wykryła w firmie tego byłego posła kontrola skarbowa. Po awansie na starostę Mierzwa przepisał gorzelnię na córkę i spokojnie urzęduje. Urząd skarbowy bezskutecznie próbuje zająć mu pensję. Raz napisał do pracodawcy Zbigniewa Mierzwy, czyli do Zbigniewa Mierzwy. Kolejne pismo trafiło do Piotra Łukasika, przewodniczącego rady powiatu. Łukasik powiedział miejscowej prasie, że skarbówka napisała "ogólne treści" i on zwróci się do nich o szczegóły. Mierzwa spokojnie pobiera całą pensję i mówi, że to robota konkurentów przegranych w wyborach. Nie przeczy, że w gorzelni były wały, bo wie nawet, kto zawinił i powinien ponieść konsekwencje. My też wiemy swoje: w gorzelni urządzonej przez obecnego starostę miały miejsce wałki podatkowe. Starosta wisi urzędowi skarbowemu ponad 2 mln zł. Gdyby taki dług miał prosty obywatel, a nie miejscowy kacyk, skarbówka natychmiast puściłaby kolesia z torbami. (T. Ż.) • Marian L., mieszkaniec Tomaszowa Lubelskiego, odpowie za znieważenie i czynną napaść na strażników miejskich czyniących swoją powinność na miejscowym bazarze. Poszło o dwie sprawczynie w wieku 10 i 12 lat, które usiłowały sprzedać w niedozwolonym miejscu dwa słoiki jagód. Chłopina ujął się za przestępczyniami, za co został wytargany i poproszony o niewpieprzanie się w nie swoje sprawy. Dwie godziny później poszedł na skargę do burmistrza. Strażnicy capnęli go na schodach ratusza, wskoczyli na plecy i skuli kajdankami. Gdy nie udało im się ustalić, jak się nazywa, oddali mężczyznę na 48 godzin w ręce policji. Być może okolicznością łagodzącą w czekającej zadymiarza Mariana rozprawie przed sądem będzie jego wiek (57 lat) i fakt, że po wypadku samochodowym ma on II grupę inwalidzką, problemy z kręgosłupem i... niedowład rąk. • Policjanci z Zamościa nakryli w dyskotece restauracji Green Pub 59 pirackich składanek z największymi tanecznymi hitami. Właścicielem dyskoteki jest Witold Paszt, lider zespołu Vox, aktywnie działający w niejakim ZAIKS-ie, agencji zwalczającej kradzieże praw autorskich. Śpiewający restaurator tłumaczy, że składanki zostały przegrane z oryginałów, na które ma faktury, więc nic się nie stało. (D.M.) Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piątka za nazwisko Hej, hej komendancie Jeśli siedzicie w chałupie i z głodu żrecie własne paznokcie, to jesteście frajerami. Są tacy spryciarze, co nie kiwnąwszy paluchem wyrabiają 5 patoli tygodniowo i nie płacą podatku dochodowego. Nie są oszustami, bo nie ma na nich paragrafu. Na czym zarabiają? Na dobrze brzmiącym nazwisku. Najwyżej cenione jest "Kowalczyk" – jak komendanta głównego policji. * * * – Mam małą firmę remontowo-instalatorską. Kowalczyka zatrudniłem z ulicy. Powiedział, że zna się na ślusarce. Wziąłem go na tydzień, taki okres próbny. To był październik zeszłego roku. Ale klient opieprzał się i gówno wiedział o ślusarstwie. Rozpowiadał za to o swoich gliniarskich koneksjach. Po tygodniu dostał forsę i kopa. Już następnego dnia mój wspólnik dostał od Kowalczyka SMS. Straszył nas kontrolami z PIP, ZUS i skarbówki powołując się na swoje "bardzo mocne plecy". Napisał, że jak dostanie piątkę do łapy, to nigdzie nie nakabluje. Wspólnik odpisał mu krótko: Spierdalaj. Na drugi dzień pośmialiśmy się z typka i olaliśmy sprawę. Musiałabyś widzieć nasze miny, gdy dwa dni później wpadła do firmy na kontrolę Państwowa Inspekcja Pracy. Nie pamiętam, do czego się przypieprzyli. Zawsze coś znajdą. Mój wujek był kiedyś inspektorem PIP, niby kontrolował Ursus. Przez cztery miesiące go karmili czekoladkami i spijali koniakiem. W małej prywatnej firmie inspektorki już tak nie przykozaczą jak kiedyś w państwowych molochach, to dopieprzają kary za byle gówno. – W tym momencie postanowiliśmy ze wspólnikiem się trochę zabawić, a przy okazji sprawdzić "plecy" Kowalczyka. Poszliśmy na komendę przy ul. Okrężnej w Warszawie i wychlapaliśmy całą sprawę. Przyjął nas sierżant Gertruda: Panowie, to nie jest groźba karalna, ale zadzwonię do prokuratora. Bez sensu ruszać sprawę, którą prokurator na bank umorzy, ale jeszcze się zapytam. Przy nas wykręcił numer i uderzył w gadulca z prokuratorem. Gdy skończył, oświadczył: Nie będzie umorzenia. Prokurator powiedział, że sprawę da się podciągnąć pod art. 13 par. 1 kk – usiłowanie zmuszenia do określonego zachowania. Panowie, przygotowujemy akcję. Umówicie się z Kowalczykiem na odebranie wymuszonej kasy i my go wtedy zwiniemy, tak? – Na tę całą zasadzkę umówiliśmy się z policją w pięć dni po wizycie w komendzie. W międzyczasie gliniarze mieli powęszyć przy facecie. Natychmiast zaesemesowaliśmy do Kowalczyka: Sypnąłeś. Oby to było po raz ostatni. Dostaniesz piątkę. Do odebrania w naszym biurze (20:48 7-lis-02). Nie. Chajs macie przesłać pocztą w piątek. Macie mój adres (0:11 8-lis-02). Pieniądze będą we wtorek do odbioru w biurze (7:33 8-lis-02). Nie w biurze. Ja przyjadę i po ryju dostanę. Taki głupi nie jestem. Jak nie, to trudno. Ja nie będę miał problemów (16:45 8-lis-02). Jak się boisz, przyjedź z kolegami (16:54 8-lis-02). Umówmy się na Ursynowie, na Ciszewskiego przy wodzie oligo-ceńskiej, o 18tej we wtorek (17:01 8-lis-02). Na Ciszewskiego to my się boimy. Spotkamy się w firmie (17:17 8-lis-02). Jak w firmie, to o której, i bez żadnych przekrętów i świadków bo ja mam duże plecy, bardzo duże, ale pamiętajcie, wy więcej byście stracili, ja nic nie tracę (17:21 8-lis-02). – Następnego dnia Kowalczyk zaesemesował, że zmieniamy miejsce, bo w firmie jednak nie, że pod McDonaldem na Wałbrzyskiej. Tam z kolei gliny nie chciały, bo za dużo ludzi. Stanęło, że spotkamy się z Kowalczykiem przed kościołem w Powsinie. Sierżant Gertruda na dzień przed akcją nawinął, że węszyli przy kliencie i że w ten sam sposób Kowalczyk wydymał na kasę już 4 firmy. Wtedy my zapytaliśmy, jak ma być, żeby było dobrze. Jak weźmie forsę, to już będzie dobrze. A jeszcze lepiej, gdyby wam groził bezprawnie albo coś. Tak powiedział sierżant. Ale co on miał nam grozić, że nam ryje potłucze, jak on tylko po forsę przylazł? Nam zależało, żeby go wsadzić za oszustwo. W normalnym kraju to to by była jakaś schiza, ale u nas te wszystkie instytucje, kontrole, to może człowieka zrujnować, zwłaszcza takiego, co jest w miarę uczciwy, nie daje w łapę i nie bierze. Wyraźnie mówiliśmy glinom już na początku, że jeśli sprawa jest śliska, znaczy jeśli gość nie dostanie sankcji i nie posiedzi, to my rezygnujemy, bo mamy rodziny. Oni na to, że nie, że prokurator powiedział, że jest OK, że robimy akcję. – Na drugi dzień stawiliśmy się w komendzie trzy godziny wcześniej. Rozumiesz... Przygotowania do zasadzki. Gliny nie miały ani kamery, ani nawet dyktafonu. W ostatniej chwili pożyczyli prywatny od komendanta. Gliniarze dali nam forsę. Kolorowanki oczywiście. I to takie, że przez niebieską folię widać było, że lipa. Pojechaliśmy pod kościół. Gliniarze byli rozstawieni już wcześniej. Wkoło ani żywej duszy, tylko jakaś babka na przystanku. Po 20 minutach podjechał Kowalczyk. Był z kolesiem, napakowanym grubasem. Staliśmy parę metrów od przystanku. Kowalczyk wysiadł z fury i podszedł do nas. Za nim ruszył jego koleś. Wyciągnąłem torbę z forsą. Kowalczyk wziął szmal, zajrzał do środka i zapytał, czy ma przeliczyć. W tym momencie wyskoczyli gliniarze. Rzucili ich na glebę. I to była akcja jak policjantów z Miami. Obława zewsząd – z krzaków, z jakiegoś samochodu. Serio. Baba na przystanku omal na zawał nie padła. Kowalczyk darł gębę, że go popamiętają. Grubas też coś beczał, ale mu gliniarz przypieprzył w łeb butem tak, że aż krawężnik zajęczał. Kowalczyk miał ze sobą nogę od krzesła pod kurtką, a grubas atrapę giwery. Uznaliśmy wspólnie, że poszło bardzo dobrze. I nagle 7 grudnia dostajemy pismo z prokuratury. Umorzenie: Po dokonaniu analizy materiałów dochodzenia należy stwierdzić, że działanie Tomasza Kowalczyka, nie spełnia przesłanek przestępstwa, ponieważ treść SMS-ów nie zawiera znamion groźby bezprawnej, jak również w czasie przekazywania pakietu nie doszło do zachowań na podstawie których uzasadnione by było wydanie postanowienia o przedstawieniu zarzutu. – Zgłupieliśmy. To po co była ta cała zadyma? Dlaczego prokurator zmienił zdanie, przecież to on wymyślił zarzut i całą akcję. Wpakowaliśmy się w auto i pojechaliśmy do Gertrudy. Sierżant był do bólu szczery: Interweniował prokurator wyższego szczebla. Ale po co interweniował, pytam się, przecież to była sprawa zwykłego oprycha, oszusta. No i na kwicie z umorzeniem podpisał się ledwie asesor prokuratury rejonowej. Taka jest procedura? – Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Kowalczyk wyszedł z aresztu, a u nas kontrole jedna za drugą. PIP, niezależnie od tej, co ją mieliśmy dwa tygodnie wcześniej, tym razem z listem "polecającym" od... prokuratora, nic nie wiedzieli o poprzedniej kontroli. Po PIP był ZUS, też z prokuratorską laurką. Rozumiesz coś z tego? * * * Zastanawiam się, czy Kowalczykowi wystarczyło nazwisko. Jakieś to dziwne. Nawet nie wiem, do kogo zadzwonić. Do komendanta Kowalczyka z zapytaniem, czy ma bratanka i czy wyjął go właśnie z pierdla? A może naprawdę na takich gości nie ma paragrafu, a jak nie ma paragrafu, to nie ma winy ani sprawy. Tylko czy byle siur może ściągnąć na zawołanie kontrole wszystkich państwowych instytucji. Dryndnęłam do komisariatu z Okrężnej do sierżanta Gertrudy. – Nie ma sierżanta, pojechał na wypadek. W czymś może pomóc? – spytał glina po drugiej stronie kabla. – Właściwie to tak – odpaliłam, a nuż glina pamięta akcję. Chodzi mi o taką sprawę Kowalczyka, była akcja waszego komisariatu.. – A tak, pamiętam, byłem na tej akcji, art. 308 kpk, sprawa nie cierpiąca zwłoki, spodnie sobie ubrudziłem, ale prokurator sprawę umorzył... – No właśnie, dlaczego umorzył? – Nie wie pani? Niech się pani zastanowi. W każdym razie prokurator napisał, że nie ma takiego przestępstwa. Pamiętam to, bo kursowałem wtedy z aktami między prokuraturą i komisariatem. To było wymuszenie, art. 282 kk, ale prokurator uznał, że nie do końca, np. "nie zapłacisz, to cię zabiję", to jest kodeksowa groźba, ale "naślę na ciebie kontrolę"? Nie ma takiej groźby w kodeksie. – Aaa – przypaliłam głupa – a nie sądzi pan, że ten Kowalczyk to miał jakieś kontakty? – Gdzie? Gdzieś wysoko? Nie. Nie wiem. Rozmawiała pani już z prokuratorem? – Tak. Znaczy nie. Bo raz go nie było, a innym razem już nie chciał gadać. – Nawet gdyby gadał, to powiedziałby to samo. Takich gnojków jak Kowalczyk jest sporo, powiem pani na marginesie. Niektórzy może i mają jakieś plecy, ale większość ściemnia. I jest super. Na wszelki wypadek, jak się pojawi w waszej firmie Kowalczyk albo inny np. Kwaśniewski, potraktujcie faceta elegancko, dajcie mu w łapę, ile będzie chciał, i pożegnajcie szklanką bourbona. 60 proc. dochodu narodowego Pomrocznej wytwarzają małe i średnie firmy. Rynek dla Kowalczyków jest więc spory. A może i ja zaryzykuję. Tylko z nazwiskiem jest problem. Jak mi wiadomo, Kosmala nazywa się tylko kapitan narodowej reprezentacji kolarskiej. Chyba że się mylę. Na wszelki wypadek wszystkich wysoko postawionych Kosmalów proszę o kontakt z redakcją. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Albo plan Hausnera, albo przedterminowe wybory parlamentarne – zagroził premier Miller ociągającym się w poparciu posłom, zwłaszcza licznej grupie niezrzeszonych. Aby dowieść, że tym razem nie skończy się na gadaniu, w SLD ruszyła akcja zbierania podpisów pod uchwałą o samorozwiązaniu się parlamentu. Jeśli podpisów będzie wystarczająco dużo, to hasło "Hausner albo śmierć" nabierze życiowego znaczenia dla wielu utrzymujących się z parlamentarnej posady. Platformersi poprą plan Hausnera pod warunkiem obniżki podatków, czyli warunków nie do przyjęcia przez SLD. Pod zarzutem korupcji zatrzymano Jana Kubika (PSL), byłego wiceministra finansów. Pod takim samym zarzutem, choć w zupełnie innej sprawie, zatrzymano byłego szefa gdańskiej Unii Pracy Tomasza Maszynowskiego. Obie sprawy mają charakter "rozwojowy", niewykluczone więc, że spadną kolejne polityczne głowy. Partia państwa Kaczyńskich, PiSuarem zwana, uroczyście przyjęła "Kodeks Zasad Etycznych". Gdyby PiSuarowcy traktowali go naprawdę serio, przyszła koalicja z Platformą Obywatelską byłaby wykluczona. Poruszyła się Mumia Wolności. Wezwała Platformersów i PiSuarowców do rozmów o stworzeniu przyszłego wspólnego rządu. W niedawnym sondażu okazało się, że ewentualną koalicję POPiSu popiera 41 proc. ankietowanego społeczeństwa. Mumia jest gazetowym bytem notowanym czasem w sondażach – z poparciem w granicach 2–3 proc. Czyli błędu statystycznego. Jerzy Jaskiernia został namaszczony na barona szkieletczyzny. Skłócony świętokrzyski SLD uznał go za męża opatrznościowego. Przed ogłoszeniem wyników w kuluarach zwano go "pierdolonym Europejczykiem". Zaraz po wszyscy zaczęli tytułować go "kochanym profesorem". "Tydzień z głowy" głowi się, co w Kielcach jest gorsze: "Europejczyk" czy "profesor"? Danuta Hübner, poszła plotka, może zostać eurokomisarzem od kultury i edukacji. To cios dla Polski; jeśli Polak zająłby się sprawami kultury, to zostałby komisarzem drugiej kategorii, zagrzmiał aktywista PiSuaru Michał Kazimierz Ujazdowski. Ten, który za rządów AWS–UW w poszukiwaniu ministerialnej posady tak długo wydeptywał dywanik w gabinecie Buzka, aż na odczepnego dali go na kulturę. Zawiedliśmy się na Panu, napisali w otwartym liście działacze Federacji Młodych Socjaldemokratów do Aleksandra Wszystkich Polaków. Zawiedli się, bo Kwaśniewski zagroził, że zawetuje każdy poselski projekt dążący do liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Zawód jest bolesny, bo młodzi socjaldemokraci tyrali w Kwaśniewskich sztabach wyborczych w 1995 i 2001 r. Przy okazji zapytali, czy ewentualni kandydaci prezydenta, którzy chcą startować do Europarlamentu z list SLD–UP, mają prezydenckie, czyli sprzeczne z programem eurosocjalistów stanowisko. Prezydent nie odpowiedział, bo był na nartach w Szwajcarii. Z USA przyszła pociecha dla prezydenta Kwacha. Na lotnisku w Portland zatrzymano i zrewidowano siedmiu deputowanych z Maroka i też potraktowano ich jak miękkie chujki. W Brukseli kongresowali eurochadekoludowcy posiadający w Europarlamencie największą frakcję (EPP–ED). Przybył tam Jan Maria Władysław Rokita. Prezentował się już jako przyszły premier RP. Aż spuchł z dumy. Pan Józef Jądruch z Colloseum, aferzysta, zeznał, że zasilił fundację pana premiera Buzka kwotą 500 tys. zł. Fundacja ma odnotowane 100. Prokuratura postawiła zarzuty byłemu prezesowi ZUS Stanisławowi Alotowi, z nadania AWS, i jego współpracownikom. Ponieważ i Buzek, i Alot nie należeli do SLD, media interesują się tymi aferami marginalnie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Koło i krzyżyk " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oda do Małysza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Dupa Stalina " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lewatywa z różańca Polski katolik wierzy w Świętą Trójcę i Rodzinę, w energoprądy i bioplazmę. I odmawia różaniec energetyczny z Chin. Badanie stanu organizmu na podstawie tęczówki oka pozwala zapobiec wszelkim błędom w diagnozowaniu lekarskim, ponieważ popełnienie pomyłki w tej metodzie jest mało praw-dopodobne. Wszystko jest zapisane w tęczówce i tu nie ma zmyły ani udawania. Trudno się więc dziwić, że na targach wróżek, tarocistów, jasnowidzów, bioenergoterapeutów "Od wahadełka do gwiazd", jakie odbyły się niedawno w Gdańsku, do irydiologów z Dalekiego Wschodu ustawiały się długie kolejki. Bo lepiej dać się zbadać "lekarzowi", zwłaszcza "chińskiemu", niż wróżce za pomocą kart klasycznych lub tarota. Zawsze co nauka to nauka, a nie jakieś tam wymysły. I wiadomo, że medy-cyna chińska ma za sobą najdłuższą historię. I ja, w całej grupie poczciwych, młodszych i starszych mieszczan, postanowiłem poddać się heroicznej próbie usłyszenia, co mi tak naprawdę dolega. Aby otrzymać wyczerpującą diagnozę musiałem usiąść na krzesełku, oprzeć brodę na specjalnej podpórce i patrzeć kilka minut w takie specjalne szkiełko. Potem jeszcze wyciągnąć język, podać lewą rękę do zbadania pulsu, a prawą banknot 20 zł. Skośnooka pani doktor, na co dzień przyjmująca w Gabinecie Medycyny Naturalnej "COG" w Gdyni, nie miała litości. Mam ostry stan zapalny żołądka. Oprócz tego nieżyt dwunastnicy, zaburzenia funkcji wątroby i dyskinezę woreczka żółciowego. Szum w uszach i silne poty to drobiazg. Szumu w uszach nigdy przedtem nie miałem, z potami też było w porządku, ale jak usłyszałem diagnozę, to coś jakby zaszumiało, a dłonie zrobiły się wilgotne. – Co robić, co robić? – wyjąkałem przerażony. – Ja pomozie – wsłuchiwałem się z nadzieją w słowa specjalistki medycyny Wschodu. – Ja dam zioła do picia, to na pewno pomozie. Miała mi pomóc miesięczna kuracja specyfikiem "mumio". "Mumio" to ostatni hit medycyny naturalnej w Polsce. Zrodziła go matka natura w postaci nacieków skalnych na ścianach jaskiń w górach Tian-Szan. Dzięki unikalnemu wprost związkowi ponad 50 komponentów "mumio" ma też unikalne właściwości. Leczy ponad 70 chorób m.in.: wrzody żołądka i inne choroby przewodu pokarmowego, kamicę nerek, marskość wątroby, impotencję, bezpłodność, cukrzycę, niewydolność krążenia, nadciśnienie, paradontozę, hemoroidy, astmę, anginę, gruźlicę, katar, ból głowy. "Mumio" jest w postaci kuleczek do połykania, płynu, maści i czopków. Miesięczna kuracja tym specyfikiem to głupie 80 zł. Taniocha, zważywszy, że można się wyleczyć naraz ze wszystkiego. A może baba coś źle wyczytała z moich tęczówek? Może nie jest ze mną tak źle? Aby się o tym przekonać, zgłosiłem się po diagnozę do stolika dr Nyamdorj z Ułan Bator. Dowiedziałem się, że na co dzień prowadzi gabinet w Gdańsku. Według niego też jestem chory, ale na co innego. Zaatakowany chorobowo mam układ krążeniowy. Także gardło, krtań, tchawica, oskrzela i płuca zdradzają oznaki stanu zapalnego. To, że mam stan zapalny w oczach, to jakby wydało mi się przy tym wszystkim naturalne. Nerwica wegetatywna to moja siostra, a właściwie druga skóra, ale to wiedziałem już sam od dawna. Dr Nyamdorj zalecił mi kurację... "mumio", co mnie nie zdziwiło, skoro to lek na wszystko. Dostałem jednak też coś o wiele lepszego: energetyczną kartę różańcową. I tym mnie, powiem szczerze, "zastrzelił". Październik jest co prawda w Kościele kat. miesiącem różańca, ale żeby aż do tego stopnia? Karta, to, jak zachwala dołączona do niej ulotka, różaniec XXI wieku, który służy nie tylko do modlitwy, ale i leczy. Karta wykonana jest z plastiku i jest wielkości karty do bankomatu. Z jednej strony ma wytłoczenia wyczuwalne pod palcami, ułożone tak, jak w klasycznym różańcu "paciorkowym", z drugiej obrazek. Kartę podobno w czerwcu tego roku poświęcił sam kardynał Glemp. Doktor z Ułan Bator proponował mi kartę różańcową z papieżem (bo lubi polskiego papieża), ja wybrałem jednak z Matką Boską karmiącą piersią małego Jezuska. Kawałek nagiego cycka Maryi wydał mi się bliższy natury i zdrowia, niż Jan Paweł II, który ostatnio na zdrowego nie wygląda. Widocznie sam nie ma jeszcze takiej karty. A karta to cudowna – może być generatorem silnych energii, a bioenergo-terapeuci – jak się dowiedziałem – wyczuwają w niej biały kolor radiestezyjny, uważany za kolor życia, który zapewnia równowagę organizmu, może organizmem wstrząsnąć, a nawet go całkowicie wyleczyć ze wszystkiego. Podobnie jak "mumio". Ponieważ nie było zgodności wśród dwóch diagnozujących mnie specjalistów ze Wschodu, nie miałem innego wyjścia, jak poddać się badaniu po raz trzeci. Irydiologa z Gabinetu Medycyny Wschodniej "Mondex" z Warszawy, specjalizującego się w sposobach tybetańskich, zaniepokoił mój kręgosłup. Patrząc mi w oczy dorzucił do moich schorzeń także skórę. Mam zmiany. Też proponował zioła, ja jednak chciałem spróbować czegoś innego. Całe szczęście, że na stoisku obok mogłem się zaopatrzyć w rybki (cena jednej rybki – 50 zł), które pomagają przy zwalczaniu chorób skórnych. Dwadzieścia tureckich rybek Gerra Rufa wrzuconych do wanny z deszczówką (woda z kranu ma dużo chemii i mogłaby rybkom zaszkodzić) powinno mnie uleczyć w ciągu trzech do czterech tygodni, pod warunkiem, że będę się kąpał z rybkami codziennie przez dwie godziny lub dwa razy po godzinie. Powinienem tylko przez ten czas pamiętać, aby nie używać większej ilości alkoholu lub czosnku, bo to odstręcza rybki. Chciałem dowiedzieć się, ile życia mi zostało, ale więcej irydiologów na targach nie było, więc pojechałem do Akademii Medycznej, po ostateczną diagnozę. – Ze zdrowymi nie gadam – powiedział mi znajomy lekarz. Chyba, że potrzebujesz zwolnienie z pracy. Tydzień starczy? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przed rozruchami w Warszawie Ostrzegamy! Lada dzień na warszawskich ulicach może być gorąco. Ożarowskie harce to niewinne igraszki wobec tego, co potrafi kilka tysięcy robotników z Daewoo FSO, którym odebrano szanse na odprawy i godny pochówek ich fabryki. Koreańczycy stracili w Polsce około 5 mld zł. Blisko 2 mld włożyli na początek w fabrykę FSO na warszawskim Żeraniu. Zakład produkował wówczas Polonezy, ironicznie nazywane pierwszym na świecie pojazdem biodegradalnym – ze względu na wielką łatwość i szybkość korodowania. Pozostałe 3 mld zł straty to dług polskiej fabryki za części importowane z Korei. Żółci ludzie nie zabezpieczyli bowiem w żaden sposób tych transakcji. 5 mld w plecy, a mimo to co jakiś czas w Polsce można usłyszeć, że Koreańczycy okradli FSO. Bo Polska zawsze musi być ofiarą obcych potęg. Tymczasem to właśnie żółtki przywiozły do Polski nowe i nowoczesne linie produkcyjne. FSO ma na przykład lakiernię, której nie powstydziłby się Mercedes. Wraz z wejściem Koreańczyków mozolnie wprowadzano surowe i najnowocześniejsze normy jakościowe. Choć nie było to łatwe, polscy pracownicy osiągnęli nową, światową jakość pracy. Daewoo dało polskim kierowcom prawdziwy skok motoryzacyjny. Kowalscy przesiedli się z polskiego 126p czy Poloneza do Lanosa, Matiza i Nubiry. Pechowe Daewoo Upadłość Daewoo FSO to sprawa przesądzona już od dawna. Dlaczego tak się stało? Oczywiście można winić tych, którzy podejmowali decyzję o prywatyzacji FSO i wybrali właśnie tego partnera. Jednak wówczas nikt nie był w stanie przewidzieć kryzysu koreańskiej gospodarki, która w tym czasie rozwijała się najdynamiczniej na świecie. Kryzys nadszedł niespodziewanie. Na szczeblu politycznym zadecydowano tam, że trzeba poświęcić jeden z koreańskich koncernów. Padło na Daewoo, bo miał najwięcej zagranicznych inwestycji. Jej bankructwo przynosiło stosunkowo najmniejsze straty w samej Korei. Co by się stało, gdyby na pożarcie Banku Światowego rzucono Hyundaya, KIA albo Samsunga? Na pewno przemysł motoryzacyjny w Polsce nadal dynamicznie rozwijałby się pod znakiem rozpostartego miłorzębu, Fiat straciłby dominującą pozycję na polskim rynku, a my właśnie przygoto-wywalibyśmy się do podboju Europy nowym modelem Matiza i Kalosa. Koreańską część zbankrutowanego Daewoo przejął amerykański General Motors, czyli Opel. Dlaczego nie wziął jednocześnie polskiego Daewoo? Dlatego, że ma już dużą i nowoczesną fabrykę w Gliwicach. Ponadto ma zamiar wykupić sporo udziałów we włoskim Fiacie, który na polskim rynku jest potentatem. Otóż trzeci przyczółek w Polsce jest koncernowi GM po prostu zbędny. Żarłoczny Rover Jak nie GM, to może Rover – wymyślił jakiś geniusz w rządzie. Karmienie ludzi mrzonkami o MG Roverze, który wejdzie do Polski i będzie produkował model Rover 45, a nawet 75, to absolutna fikcja albo próba wielkiego skoku na państwową kasę. Brytyjski Rover umyślił sobie przeniesienie do Polski starej linii produkcyjnej. W zamian żąda olbrzymich gwarancji państwowych i szmalu za tę linię oraz know-how. Rover – koncern, który niemieckie BMW oddał brytyjskiemu rządowi za symboliczne 10 funtów, produkujący przestarzałe samochody – zażądał takich gwarancji, że gdyby je zrealizować, to zapewne wystarczyłoby pieniędzy na kupienie całego angielskiego koncernu. Potraktowanie Polski jak republiki bananowej powinno być jednoznacznym sygnałem do zerwania wszelkich rozmów z Angolami. Tymczasem pertraktacje trwają, delegacje latają, eksperci gadają... Zamiast tej gry pozorów trzeba spojrzeć prawdzie prosto w oczy: na poważną inwestycję w żerańską FSO nie ma co liczyć. Nikt nie wsadzi tu setek milionów dolarów, chociażby dlatego że fabryka w wyniku rozwoju swego i miasta na przestrzeni lat znalazła się praktycznie w centrum Warszawy. Wielkich fabryk motoryzacyjnych nie lokuje się w takich miejscach. Tańsza i bardziej opłacalna inwestycja to budowa fabryki w polu. Upadek Daewoo FSO jest nieuchronny. To katastrofa dla tysięcy pracowników i ich rodzin. Można jedynie próbować osłabić jej skutki. Miłe złego początki Początek historii Daewoo Towarzystwa Ubezpieczeniowego S.A. (DTU) to koniec lat 90. Lat prosperity koncernu, gdy w Polsce sprzedawano ponad 600 tysięcy samochodów rocznie, a Daewoo walczyło na śmierć i życie o prymat na rynku z Fiatem. Wówczas zapadła decyzja o wejściu w rynek ubezpieczeniowy. Daewoo – tak jak konkurenci – dawało w cenie samochodu pakiet ubezpieczeniowy gratis. Koncernowi bardziej się opłacało to robić za pośrednictwem własnego ubezpieczyciela. Zyskiwała na tym nie tylko fabryka, ale w perspektywie długofalowej również towarzystwo ubezpieczeniowe, bo to ono inkasowało forsę za polisy opłacane przez producenta. DTU rozpoczęło niezwykle dynamiczny rozwój, osiągając czwartą pozycję na rynku. Rynek ubezpieczeń podlega specjalnemu nadzorowi ze strony państwa, podobnie jak rynek bankowy. Polega on na pilnowaniu finansów ubezpieczycieli w interesie milionów ubezpieczonych. Restrykcyjne przepisy wymagają wzrostu zabezpieczeń finansowych wraz ze wzrostem liczby ubezpieczonych. Paradoksalnie, zbyt gwałtowny przypływ klientów spowodował kłopoty DTU. Firma nie nadążała z gwarancjami. Koreański właściciel miał ją dokapitalizować, lecz tego nie zrobił. W Korei rozpoczął się kryzys. Uczta na truchle 25 maja 2001 r. Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń (PUNU) wprowadził do DTU zarząd komisaryczny. Zanim do tego doszło, prezes PUNU Danuta Wałcerz złożyła zarządowi Daewoo FSO Motor (właścicielowi DTU) propozycję nie do odrzucenia. Albo dogadujecie się z Grzegorzem Wieczerzakiem, albo będzie zarząd komisaryczny. Prezesi Daewoo FSO nie mogli pojąć, czemu w sprawie DTU mają rozmawiać z prezesem PZU Życie, które zajmuje się polisami na życie i emerytalnymi, a nie samochodowymi. Wieczerzak teatralnym szeptem przedstawił plan: biorę akcje DTU po złotówce. Różnica między ich wartością a ceną zakupu – 100 mln zł – będzie do podziału, gdy DTU zostanie odsprzedane jakiemuś dużemu ubezpieczycielowi. Oburzeni przedstawiciele Daewoo o przebiegu spotkania poinformowali Danutę Wałcerz. Wkrótce do DTU wprowadził się zarząd komisaryczny. W międzyczasie PUNU zostało zmienione na Komisję Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych (KNUiFE), na czele której stanął Jan Monkiewicz. Zarząd komisaryczny w DTU przedłużano jego decyzjami z 21 maja 2002 r. i 24 grudnia 2002 r. Ostatecznie kadencja zarządu komisarycznego miała wygasnąć o północy z 24 na 25 maja 2003 r. Zarząd komisaryczny przyniósł połowicznie pozytywne rezultaty. Drastycznie ograniczył przypływ klientów. Jednak dzięki temu znacznie poprawiły się wskaźniki finansowe towarzystwa. Od 1 lipca tego roku weszły w życie złagodzenia niektórych wskaźników obowiązujących firmy ubezpieczeniowe. W ich świetle DTU byłoby finansowo przygotowane do samodzielnej działalności. Jednak wobec obowiązującego do 1 lipca prawa DTU wymaga nadal dokapitalizowania. Jak w Matriksie W imię interesów blisko 750 tysięcy ubezpieczonych w DTU pozbawiono Daewoo FSO Motor własności. Zarząd komisaryczny podjął decyzję o obniżeniu kapitału zakładowego DTU. Z dnia na dzień Daewoo FSO Motor zostało 2,6 proc. z posiadanych 87,4 proc. udziałów. Czyli straciło jakąkolwiek kontrolę nad firmą. Następnie zarząd komisaryczny podjął decyzję o emisji nowych akcji, które przejęły spółki zależne od państwowego koncernu chemicznego CIECH S.A. (Janikosoda i Soda Mątwy), Polskie Towarzystwo Reasekuracyjne i dwie spółeczki z rynku teleinformatycznego: Matrix.pl i Investa. Zmieniono też nazwę z DTU na Polskie Towarzystwo Ubezpieczeniowe (PTU). Nowi właściciele w większości objęli akcje aportami, których wartość jest kwestionowana przez Daewoo FSO. Na przykład Investa i Matrix.pl weszły aportem akcji spółki Pro Futuro, której wartość biegły wycenił biorąc pod uwagę zyski dopiero przewidywane, i to w odległej przyszłości. Przez takie sztuczne pompowanie nierealnego kapitału z nominalnych 200 zł za akcję zrobiło się aż 29 tys. zł za akcję. Wszystko to działo się na godziny przed upływem kadencji zarządu komisarycznego. Zdaniem fabryki samochodów wartość odebranej jej własności jest nie mniejsza niż 200 mln zł. Potencjalnie DTU może być warte nawet 400 mln zł, a może i więcej. W 2001 r. przyniosło 20 mln zł zysku netto, rok 2002 zamknęło podobnym wynikiem. Przejęcie DTU opisał Super Express (z 24 czerwca). Na pierwszej stronie zamieścił artykuł Ordynacka wydoiła FSO. Przedkongresowe zagrywki Co ma wspólnego kombatanckie stowarzyszenie byłych działaczy Zrzeszenia Studentów Polskich z fabryką samochodów i ubezpieczeniami? Odpowiedź zna tylko Piotr Sieńko – autor cyklu publikacji. Sieńko dopatrzył się wśród kilkudziesięciu kluczowych w sprawie nazwisk kilku członków Ordynackiej, raczej tylko pośrednio związanych z tą operacją. Z tego faktu wysnuł wniosek, iż nowymi ... akcjonariuszami ubezpieczyciela stały się spółki kapitałowo, biznesowo lub personalnie powiązane ze sławetnym stowarzyszeniem Ordynacka, jednoznacznie kojarzonym z ludźmi lewicy. Stowarzyszenie Ordynacka nie prowadzi żadnej działalności biznesowej, stąd nie może być ani kapitałowo, ani biznesowo powiązane z jakąkolwiek firmą. Powiązania personalne? Zazwyczaj zarządy i rady nadzorcze spółek obsadza się absolwentami wyższych uczelni. Nie sposób, by nie znaleźli się wśród nich byli działacze ZSP. Wiesław Klimczak, prezes stowarzyszenia Ordynacka, zapowiedział skierowanie sprawy do sądu. Pojawienie się Ordynackiej w aferze DTU mogło mieć związek z rozpoczynającym się kongresem SLD. Komuś zależało, żeby uciszyć mało przychylną Leszkowi Millerowi Ordynacką. Będzie zadyma Wokół wyprowadzenia firmy ubezpieczeniowej DTU spod kontroli Daewoo FSO Motor śmierdzi potężnie i nie ma to żadnego związku z Ordynacką. Śmierdzi międzynarodowym skandalem, gdyż poszkodowanym jest przedsiębiorstwo nadal należące do Koreańczyków. Śmierdzi też znacznie bardziej gwałtownymi niż w przypadku Ożarowa protestami robotników. Pieniądze z ewentualnej sprzedaży DTU miały być wykorzystane na odprawy dla zwalnianej załogi. Był to istotny fragment planu opracowanego przez zarząd Daewoo FSO Motor mającego zminimalizować negatywne skutki społeczne upadku fabryki. Teraz misterny plan można sobie wsadzić w buty. Jakie są skutki przejęcia DTU i opóźnienia upadłości fabryki? Od 1 października wchodzą nowe przepisy upadłościowe. Gdyby upadłość nastąpiła po tej dacie, zyskałyby banki, a w dupę dostaliby pracownicy fabryki i skarb państwa. Do 1 października pracownicy mają prawo zaspokoić swoje roszczenia z całej masy upadłościowej. Potem będą mogli rościć pretensję jedynie do hipoteki tych nieruchomości, na których obszarze byli zatrudnieni. W drugiej kolejności stoi skarb państwa ze swymi roszczeniami do masy upadłościowej. Jednak po 1 października będzie musiał tym, co odzyska, podzielić się po równo z bankami. Wyprowadzenie z fabryki DTU i związane z tym spory to gra na czas, z której korzyść odniosą banki kosztem załogi. Zorientowały się w tym związki zawodowe. Zanosi się na to, że lipiec i sierpień w Warszawie będą pod znakiem demonstracji i awantur ulicznych. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zasiadacze ziemscy Cwaniacy, mający głowę na karku i "dojścia" do sądów oraz urzędów gminnych nie kupują działek budowlanych. Przejmują je na własność z tytułu zasiedzenia. Zasiadując działki o wielkiej wartości, ponoszą tylko symboliczne koszty sądowe. Lipna, ale odpowiednio przygotowana, operacja zasiedzenia jest procederem mało ryzykownym. Prędzej można wylądować w kryminale za kradzież paru worków cementu lub starej taczki, aniżeli za podstępne zagarnięcie cudzej działki w drodze zasiedzenia. W procesach o przejęcie tą drogą ziemi na własność sądy nie są przesadnie dociekliwe. Często bezkrytycznie dają wiarę podstawionym świadkom i spreparowanym dokumentom. Wartość zasiedzianej pojedynczej działki może niekiedy sięgać kwoty miliona i więcej złotych. W Najjaśniejszej, zasiedzenie – znana od wieków instytucja prawna – pozwala kombinatorom budować fortuny na cudzej krzywdzie. W listopadzie 1997 r. "Rzepa" nagłośniła sprawę Teresy Klonowskiej i jej syna Ryszarda, którym małżeństwo Janina i Marcin K. zasiedziało grunty na Zbójnej Górze, w warszawskiej gminie Wawer. Małżeństwo K. przy pomocy świadków przekonało sąd, że ich bydło pasło się na tej ziemi i w ten sposób zasiadywali ziemię należącą do pani Klonowskiej (znana architekt, od przedwojnia mieszkająca w gminie Wawer, w Aninie). Wkrótce po uprawomocnieniu się zasiedzenia małżeństwo K. sprzedało część przejętej ziemi, po jej odrolnieniu... prawnikowi, który operację zasiedzenia przeprowadził w sądzie. Obecnie Prokuratura Rejonowa na Woli prowadzi postępowanie w związku z zasiedzeniem przez Alicję A. (w 2000 r.) działek przy ul. Połowieckiej (Wawer), będących własnością pani Zofii G. Właścicielka parceli zmarła, ale sąd uprawomocnił zasiedzenie jej działek przez Alicję A., kiedy prawowita właścicielka jeszcze żyła. W imieniu spadkobierców o odzyskanie ziemi od dwu lat walczy Anna M., radna z listy SLD w gminie Wawer. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Alicja A. jest teściową Marka M., radnego gminy Wawer i zarazem obrotnego biznesmena. Alicja A. jest osobą w podeszłym wieku i prokuratura ma trudności z uzyskaniem od niej zeznań. Pełnomocnik pani A. obstaje, iż przesłuchanie jego klientki i tak nic nie da, gdyż cierpi ona na "niepamięć wsteczną". Mimo tej przykrej dolegliwości, wiekowa pani Alicja, wykazała dość przytomności umysłu, aby zlecić adwokatowi przeprowadzenie procesu o zasiedzenie. Doskonale pamiętała, że ziemia rzekomo jej się należy, a nie prawowitej właścicielce, figurującej w księdze wieczystej. Amnezja wsteczna nie przeszkodziła też Alicji A. dowo-dzić w pismach procesowych, iż od trzydziestu lat zasiadywała działkę przy ul. Połowieckiej. Zresztą najprawdopodobniej pani Alicja A. jest tylko "słupem", czyli figurantką, w tym całym procederze zasiadywania ziemi przy ul. Połowieckiej. Działka, o którą chodzi warta jest – bagatela – około miliona złotych. Na terenie Wawra zasiedzeń było i jest wyjątkowo dużo. Rzeczoznawcy zajmujący się obrotem nieruchomościami oceniają, że tylko w tej jednej warszawskiej gminie zasiedziano działki o powierzchni miliona mkw. (100 ha) o łącznej wartości około 30–40 milionów dolarów. Rzecz jasna nie wszystkie zasiedzenia, nawet te dokonane w tzw. złej wierze, były wynikiem kryminalnych szwindli. Ale sporo przypadków sądy zalegalizowały, dając wiarę wątpliwym dokumentom i podstawionym świadkom. Trudno jednak mieć wyłączne pretensje do sądów, stosujących przecież obowiązujące prawo. A prawo to sprzyja bezwzględnym i nie mającym skrupułów cwaniakom. Z praktyki orzecznictwa wynika, że prawo do zasiedzenia można dziedziczyć po rodzicach. Na przykład w postępowaniu o zasiedzenie, wszczętym z powództwa młodego człowieka, argumentem mogą być zeznania świadków, że jego mamusia przez 30 lat na cudzej działce leśnej systematycznie zbierała runo, a tatuś zrobił tam przecinki i palił ogniska (przykład autentyczny). Dla osoby udowadniającej prawa do przejęcia działki pomocne może też być zaświadczenie z gminy stwierdzające, iż płaciła sumiennie podatki od ziemi, którą teraz się stara przejąć z tytułu zasiedzenia. Tak było w przypadku zasiedzenia działek przy ul. Połowieckiej w Wawrze przez Alicję A. Zarząd gminy Wawer twierdzi, że zaświadczenie nie zostało w gminie "kupione", lecz dokument po prostu sfałszowano. Osoby przejmujące – tytułem zasiedzenia – działki na własność na ogół szybko je sprzedają. Po takiej transakcji prawowity właściciel praktycznie nie ma już szans na odzyskanie swej ziemi ani na odszkodowanie. Starszym ludziom, mającym działki na terenie Wawra, z dobrego serca radziłbym, aby sprawdzili w hipotece i gminnej ewidencji gruntów czy są jeszcze właścicielami. Przyglądając się w gminie Wawer problemowi przejmowania na własność cudzej ziemi zauważyłem, że tym procederem nierzadko zajmowali się sami radni, bądź gminni "społecznicy". Radny Zbigniew R. z Radości, w trakcie rozprawy sądowej, świadczył na korzyść Ireny M. starającej się przejąć działkę należącą przed wojną do niejakiego Kufelbluma, po którym słuch zaginął. Radny Zbigniew R. stawał w sądzie przeciwko pełnomocniczce zarządu gminy, starającej się dowieść, że sporna działka powinna być skomunalizowana. Na terenie gminy Wawer działa Towarzystwo Przyjaciół Wiśniowej Góry. Jeden z działaczy tej organizacji Jan A. zasiedział ok. 5600 mkw. Józef G. następny "społecznik" ze wspomnianego towarzystwa również wszczął sprawę o zasiedzenie. O przejęcie – tytułem zasiedzenia – nieruchomości o powierzchni ponad 1600 mkw. ziemi zabiega radna Hanna Ch. W tegorocznych wyborach samorządowych do Rady Wawra o 23 mandaty ubiega się aż ok. 800 kandydatów. Ile jest wśród nich ludzi, którzy mają ochotę usiąść na stołku, aby później tym łatwiej zasiąść na nie swojej ziemi? Wyborcom z Wawra radziłbym uważać na kogo oddają głos. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zażyj po użyciu Działacze katoliccy zwalczają pigułkę, która nie przerywa ciąży, lecz – przeciwnie – zapobiega konieczności dokonywania aborcji. Latem tego roku wybuchła awantura, gdy wyszło na jaw, że Wojciech Wierzejski (LPR), wicemarszałek województwa mazowieckiego, wezwał wszystkich w województwie aptekarzy do bojkotu Postinoru Duo – jedynego legalnego w Polsce środka antykoncepcji doraźnej. Posługując się bezprawnie papierem z urzędowym nadrukiem i pieczęciami pan marszałek dał wyraz swemu osobistemu przekonaniu, że Postinor uśmierca maleńkie istotki poczęte, straszliwie szkodzi kobietom i jako taki powinien zniknąć z aptek. Bo tak twierdzi znany obrońca "życia poczętego", prof. Bogdan Chazan, na którego Wierzejski się powołuje. Zrobiła się afera, protestowały główne media i organizacje kobiece, sami aptekarze natomiast uznali, że nie mogą bojkotować leku, który jest w Polsce zarejestrowany i dopuszczony do obrotu. Za te skandaliczne wybryki – nadużycie funkcji publicznej, wywieranie presji na aptekarzy, upowszechnianie fałszywych informacji – Wierzejski nie poniósł żadnych konsekwencji. Antykoncepcję doraźną (i wszelką inną) systematycznie zwalczają media i podręczniki katolickie. Z premedytacją zaliczają Postinor do środków wczesnoporonnych. Co najśmieszniejsze, przykościelni autorzy uprzedzają: Rzetelne informacje można zdobyć, czytając regularnie prasę katolicką, opracowania i książki wydawane przez obrońców życia. Ostrzegamy przed publikacjami postkomunistów czy liberałów, które nawet podpisane przez osoby z tytułem profesora, często mijają się z prawdą ("Pomóż ocalić życie bezbronnemu", dodatek do "Służby Życiu", wyd. II, Kraków 2003). Czarna propaganda katoli wielu ludziom poważnie zamąciła w głowach. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wciąż otrzymuje sygnały od osób, którym niedokształcony ginekolog odmówił zapisania Postinoru upierając się, że jest to środek wczesnoporonny – jak słynna francuska pigułka RU 486. Inni z kolei odmawiają wypisania recepty pod pretekstem, że minęło za dużo czasu od seksualnej konsumpcji. Rzeczywiście, kiedyś był to wyścig z czasem: cudowną pigułkę należało połknąć najdalej godzinę po miłosnych igraszkach. Spróbujcie dotrzeć w tym czasie do lekarza, i to kompetentnego, a potem do apteki! Dziś jednak producent Postinoru Duo informuje, że pierwszą dawkę (jedną tabletkę) wystarczy zażyć w ciągu 72 godzin po "niebezpiecznym" stosunku, mamy więc na to pełne trzy doby. Drugą – 12 godzin później. Ostatnio napisała do nas Czytelniczka z Krakowa, skarżąc się, że wprawdzie lekarz bez oporu zapisał jej Postinor, lecz nie mogła go nabyć w osiedlowej aptece udekorowanej krzyżem, obrazkiem z Matką Boską i portretem papieża na dokładkę. Ujrzawszy receptę, pani magister oświadczyła, że tu się takich świństw nie sprzedaje. Wszystko się dobrze skończyło, gdyż Kraków ma na szczęście więcej niż jedną aptekę. Misją "NIE" nie jest szerzenie oświaty. Jednakże – wyjątkowo – czujemy się w obowiązku zrobić mały wykład, żeby dać Wam jakąś broń do ręki na wypadek starcia z ciemnogrodem. * * * Antykoncepcja doraźna (nazywana też postkoitalną, po stosunku, w nagłych wypadkach) jest metodą zapobiegania ciąży stosowaną w kilka godzin lub kilka dni po niezabezpieczonym stosunku seksualnym. Zwróćcie uwagę: zapobiegania, nie przerywania. To oficjalna definicja WHO (Światowej Organizacji Zdrowia). Postinor zawiera dużą dawkę hormonu o nazwie progestagen. Mechanizm jego działania zależy od tego, w jakiej fazie cyklu kobieta go zastosuje. Jeśli w pierwszej fazie, to w ogóle nie dojdzie do owulacji, jeśli natomiast w drugiej – zapłodniona komórka jajowa nie będzie mogła zagnieździć się w macicy. A bez jej zagnieżdżenia, czyli implantacji – co następuje dopiero w 6 dni po połączeniu się jaja z plemnikiem – w ogóle nie będzie ciąży. Czy to jest bezpieczne? Nie zaobserwowano skutków ubocznych groźnych dla zdrowia. Mogą się zdarzyć chwilowe mdłości lub wymioty, może też opóźnić się następna miesiączka. Uwaga – Postinoru nie wolno jednak nadużywać! Nie jest to lek do stałego stosowania, tylko "pogotowie ratunkowe" w wyjątkowych sytuacjach. Czy to jest skuteczne? Bardzo. WHO szacuje odsetek niepowodzeń na 2–4 proc. Im wcześniej sięgniecie po Postinor, tym lepiej. Jeśli weźmie się pierwszą dawkę w pierwszej dobie po "wpadce", skuteczność wynosi 99 proc. W trzeciej dobie – powyżej 96 proc. Czy to jest drogie? Postinor Duo kosztuje 55–60 zł. Nieporównywalnie mniej niż koszt nielegalnej aborcji, nie mówiąc już o koszmarnych wydatkach na dziecko... Według danych amerykańskich, antykoncepcja doraźna redukuje o połowę liczbę aborcji. Tymczasem w Polsce korzysta z niej zaledwie 0,5 proc. kobiet! Żeby oszczędzić sobie stresów, mądra dziewczyna zaopatruje się zawczasu i trzyma Postinor w szufladzie – na wszelki wypadek. Bo wszystko może się zdarzyć: zapomnimy wziąć "normalną" pigułkę antykoncepcyjną, prezerwatywa zsunie się albo pęknie, poryw namiętności tak nas ogłupi, że nie pomyślimy o żadnym zabezpieczeniu. Zdarzają się również nieprzewidziane nieszczęścia – gwałty. Nie słuchajcie wicemarszałka Wierzejskiego i prof. Chazana, nawiedzonych lekarzy i aptekarzy; nie czytajcie bzdur w "Służbie Życiu" i innych katolickich pisemkach. Obiektywne informacje na temat antykoncepcji doraźnej znaleźć można na stronach internetowych: www.federa.org.pl www.wpadka.pl www.antykoncepcjapo.pl Pod adresem www.wpadka.pl znajdziecie nawet listę lekarzy rekomendowanych przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, którzy w razie potrzeby zapisują Postinor. * * * Żyjemy w kraju, który różni się od cywilizowanej Europy niemal całkowitym zakazem aborcji i kwitnącym podziemiem aborcyjnym, brakiem edukacji seksualnej w szkole, niedorozwojem usług i poradnictwa z zakresu planowania rodziny. 55 proc. Polaków nie stosuje żadnej metody zapobiegania ciąży albo wybiera metody mało skuteczne – stosunek przerywany, kalendarzyk nie bez powodu zwany "watykańską ruletką". Jedynie 8,3 proc. badanych stosuje pigułkę hormonalną, 5 proc. – wkładkę wewnątrzmaciczną (spiralę). Pomroczne władze nie potrafią oszacować liczby nielegalnych aborcji. Według organizacji pozarządowych, może to być nawet 200 tysięcy rocznie. W 2001 r. blisko 26 tysięcy nastolatek urodziło dzieci. Najmłodsza matka miała 12 lat! Właśnie ogłoszono nową listę leków refundowanych. Wbrew obietnicom rządu i kolejnych ministrów zdrowia nie pojawiły się na niej nowoczesne pigułki antykoncepcyjne, w tym Postinor. Skoro państwo ma nas głęboko gdzieś, ratujmy się sami. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hamburger z jelenia McDonald’s tuczy siebie i klientów. Kto pomiędzy – chudnie. Księgowy jest dla współczesnych niczym alchemik dla średniowiecznych. Jest bowiem możliwe, abym tę samą noc z 3 na 4 lutego przespał w hotelu Sudety w Wałbrzychu i w Zajeździe Kasztelańskim w Opolu właśnie dzięki księgowości. Jeżeli w Wałbrzychu wystawili mi rachunek 3 lutego rano za poprzednią noc, a w opolskim zajeździe wezmą za usługę z góry i wystawią kwit za noc, której jeszcze nie przespałem – to wyjdzie, że byłem w dwóch miejscach naraz albo że doba ma 48 godzin. Magia to faktyczna, a wspominam o niej, żeby powiedzieć, że nie wszystko da się od razu zrozumieć – co ma ogromne znaczenie dla pojęcia poniższego artykułu. Grosze na kotlecie Interesy amerykańskiej korporacji McDonald’s prezentuje Polakom firma McDonald’s Polska spółka z o.o. Jest to taka organizacja, że gdyby PZPR działała równie sprawnie, to w lipcu byśmy obchodzili 51. urodziny PRL. W każdym znaczącym mieście, w jego znaczącym miejscu, powstały pałace McDonalda ściągające codziennie tłumy. Przez żołądek do serca – taka nieoryginalna myśl zdaje się przyświecać tej hamburgerowej sieci, która przez swój zasięg urasta do pierwszego instytucjonalnego żywiciela narodu w Rzeczypospolitej. Prawdę rzekłszy, McDonald’s w 10 lat zrobił w Polsce dla rządu USA więcej niż Centralna Agencja Wywiadowcza w poprzednich 40 latach. Imperium McDonalda warte jest jakieś 640 mln zł, jeżeli chodzi o nieruchomości, czyli knajpy sprzedające kanapki i frytki za 504 mln zł rocznie. Oznacza to, że każdy z nas zjada co roku trzy hamburgery, a ponieważ Glemp Józef nie je ich w ogóle, to ktoś wrąbać musi sześć. Oprócz tego, że zostały zaspokojone jankeskie ambicje związane z nakarmieniem kolejnego narodu hamburgerami, chodzi też o to, że akcjonariuszom McDonald’s zależy również na zarabianiu pieniędzy. Nic podobnego! Nie obytemu z setkami milionów złotych przeciętniakowi przedkładamy Roczny Bilans spółki McDonald’s Polska na uśrednioną restaurację. Otóż przynosi taka jedynaczka 54 zł czystego zysku dziennie, co oznacza 1642 zł miesięcznie, czyli tyle, ile można utargować sprzedając na ruchliwym dworcu kolejowym w Katowicach sznurowadła, wkładki do butów, zelówki i szuwaks. Ponieważ jedna taka Hambuda kosztuje 3,2 mln zł, to wychodzi, że przy doskonałych tegorocznych obrotach, co podkreśla kierownictwo firmy, zwróci się ona za 160 lat. Oczywiście są w tym jakieś księgowe czary-mary, których nie rozumiemy, ale może by się z nimi któraś izba skarbowa zapoznała – choćby w celu samodoskonalenia. Ta franca franczyza Franchising – to słowo angielskie oznaczające po prostu franczyzę. Nie można inaczej wytłumaczyć, co to jest franczyza niż tak, że jest to to, co przewiduje umowa franczyzowa. Oryginalny jak BigMac wymysł korporacji McDonald’s definiuje sam siebie na przeszło stu stronach. Umowy tej nie zna się przed podpisaniem. Jak jednak już podpiszesz, to też nie wysilaj się, by ją przeczytać, gdyż po co rozumieć to, czego już nie można zmienić, bo podpisane. Warunki umowy są taką cholerną tajemnicą McDonald’s, że ujawnienie ich obłożono karą kilkuset tysięcy dolarów. Więc nawet lepiej ich nie znać, niż narazić się na przykrość ogromną mówiąc komuś o nich mimochodem lub po pijaku. Zdaniem Polskiego Stowarzyszenia Franchisingu, którego prezesem jest jeden z szefów McDonald’s Polska, franczyza to prowadzenie firmy pod szyldem innej firmy, z której pierwsza jest licencjobiorcą, a druga licencjodawcą. Chodzi o to, że gdy wchodzimy do restauracji McDonald’s, to nie jesteśmy w firmie McDonald’s, tylko w firmie u pana Wacka lub Franka. Oznacza to, że gdybyśmy się zadławili sztuczną szczęką jedząc McKanapkę, to odszkodowania wdowa może sobie dochodzić od jakiegoś gołodupca, w pełni tego słowa znaczeniu, będącego samemu sobie firmą, a nie od McDonald’s – firmy, pod której szyldem śmiertelne udławienie ewentualnie by się wydarzyło. – To poważne wprowadzanie klienta w błąd – tak uznał swego czasu polski Sejm tworząc ustawowy zapis zakazujący działalności franczyzowej. Jak się okazało, zapis był, ale potem się zmył pod spontanicznym naciskiem społecznego Polskiego Stowarzyszenia Franchisingu. Najdokładniej rzecz ujmując – aby stać się franczyzobiorcą restauracji McDonald’s, trzeba mieć 1,2 mln zł na dzień dobry. Sztuka menedżmentu Pan Igor Galooty*, podobnie jak 40 mu podobnych, miał ów milion plus coś. Że wrócił z USA, to wiedział, iż McDonald’s to zajebisty wypas dla tamtejszego pospólstwa. A że pospólstwa i w Polsce dostatek, mnożył hamburgery przez ich ceny, dzielił przez marże, a potem pojechał do Wiednia, gdzie mieści się Centrala Korporacji McDonald’s na Europę Wschodnią. Tam dyrektor od Europy wyszedł z nim na parking przed biurowiec mówiąc: Widzisz ten tuzin Ferrari?! Należą one do naszych franczyzobiorców. Za trzy lata ty też będziesz miał takie! Igor Galooty uwierzył w to, co widział, bo jak nie wierzyć własnym oczom. Rozpoczął półtoraroczne szkolenie za 100 000 dolców, które kończyło się studiami na Uniwersytecie Hamburgera w Oak Brook w USA. Można się tam było nauczyć tego, żeby nie stawiać na tacy gorących frytek obok coli z lodem, bo albo cola się ugotuje, albo frytki zamrożą. Jak bezdomny przyjdzie, należy mu podać miłosiernie wodę w specjalnym plastikowym kubeczku. Gdy maluchowi wypadnie lód na podłogę, musowo okazać ubolewanie i na koszt firmy podać mu kolejnego loda. Galooty dowiedział się też, że marża na polewie do lodów wynosi 900 proc. Po powrocie doszkalany był jeszcze przez polski menedżment wykładający mu specyfikę polską. Jak się otwiera nową restaurację w Gdańsku, to trzeba zaprosić prałata Jankowskiego, aby zaproponował ją wyświęcić. Wojewodę Macieja Płażyńskiego, prezydenta miasta Franciszka Jamroża, komendanta policji Witolda Handtke (dane za rok 1993). Uraczyć ich trza godnie i bezpłatnie na VIP party dziecięcym happy meal. Gdy się chce kogoś w Polsce wypierdolić z roboty, to najistotniejsza jest intuicja, do której jednak potrzebne jest racjonalne uzasadnienie, choćby nawet nieprawdziwe! Można zatem uzasadniać decyzję swoją tak: wynocha, bo mi się nie podobasz, i walnąć w podwładnego telefonem komórkowym. Lepiej jednak wytłumaczyć tłukowi, że kible są za czyste, dlatego bez przerwy ktoś w nich przesiaduje, a jego koszula za brudna, więc zraża klientów. Najlepiej jest jednak wtedy, gdy niechciany pracownik sam poprosi o wymówienie. Aby tak zrobił, trzeba mu powiedzieć, że mu się podłoży pieniądze z kasy do szafki z ubraniem i wtedy powiadamiając policję wypierdoli się go dyscyplinarnie. Jest umowa, jest zabawa Igora Galooty te cenne rady nie wprawiały generalnie w osłupienie i czuł, że wiążąc się z korporacją McDonald’s robi dobrze. Podpisał w końcu umowę franczyzy, aby przysporzyć sobie zysków ryzykując pieniędzmi korporacji, jak mu się na początku zdawało. Korporacja wybudowała lokal i dała szyld. Igor za swoje pieniądze miał płacić za szkolenie personelu, pensje, półprodukty kupowane od korporacji i pokrywać koszty, które w firmie się ponosi, oddając swoim panom trzydzieści parę procent obrotów. "Może pan sobie wyobrazić – wspomina Igor – w 80-osobowym lokalu przez półtora roku miałem przychód 40 tysięcy złotych dziennie. A sobie wypłacałem 5 tysięcy miesięcznie za 20 godzin harówy na dobę. Panie, gdybym te swoje 300 tysięcy dolarów włożył wówczas do banku, to leżałbym do góry dupą na Majorce przez rok cały mając dwa razy więcej". Wyjaśnijmy, że Igora Galooty charakteryzuje bardzo aspołeczne myślenie i tylko Bogu dziękować, że Polacy są biedni, bo z dobrobytu nagłego lekarze by nie leczyli, nauczyciele nie uczyli i gazety by się nie ukazywały. Co gorsza, dla Igora nadchodził tak zwany czas wykupu wyposażenia restauracji, co oznaczało, że oprócz standardowych opłat na rzecz korporacji, musiał wpłacić jednorazowo prawie 50 proc. średniego obrotu knajpy z ostatnich dwóch lat. Umowa przewiduje, że franczyzobiorca opędzi to kredytem bankowym pod zastaw przyszłych obrotów. Chodzi zwykle o pieniądze rzędu miliona złotych lub więcej. Igora zapewniano, że to właś-ciwe posunięcie, ponieważ planowane jest otwarcie kolejnych restauracji, których mógłby być on zarządcą na znanych zasadach. Galooty wziął kredyt, choć teraz się dziwi, dlaczego bank, który umowę znał mniej więcej, w ogóle mu ów kredyt przyznał. Obroty Galooty spadły bowiem w kwadrans po zapłaceniu McDonaldowi o kilkanaście procent, ponieważ McDonald’s wybudował obok kolejną restaurację, a potem jeszcze dwie. Galooty udał się do swoich szefów z pretensjami, że tak to się nie umawiał, bo tą drogą zdechnie zaraz goły lub chory. Dopominał się spełnienia przyrzeczenia, że następne restauracje też będą należeć do niego. Wtedy powiedziano, że tak mówiono, ale okazało się, że ma brud na parkingu i w ogródku dla dzieci, a szczury po śmietniku grasują. I w ogóle jest wątpliwe, czy z kimś takim jak on szacowna korporacja powinna podpisywać cokolwiek. Jak Galooty nie wyrabia na kredyt, to może przecież pensji nie brać i jeść trawę na przykład, a jak się nie podoba, to niech spierdala i oddaje Hambudę. Problem był w tym, że Galooty, aby spłacać kredyt, sprzedał dwa mieszkania, na niczym innym chwilowo się nie znał, a do tego chciał odzyskać choćby to, co włożył, do kurwy nędzy! Rozwód z frytkami Jakimś wykrętem w odpowiednim momencie zerwał umowę, choć nie przewiduje ona takiej możliwości, i wyszedł z interesu z małą stratą, którą ma nadzieję odzyskać, bo procesuje się z donaldami. Skoro korporacja McDonald’s zarabia w tym kraju jedynie na sól, a jej podwykonawcy balansują między zyskiem i stratą, staraliśmy się dociec, kto na tym małpim biznesie robi kokosy – oprócz oczywistych dla każdego korzyści z rozkoszy smakowania McKiełbasy. Odpowiedź daje lutowy numer miesięcznika "Profit", w którym czytamy, że dobrze zgrana ekipa Hambudy z ochroniarzami pospołu może w trzy miesiące zapierdolić kilkadziesiąt tysięcy złotych w postaci sprzedawanych na lewo bułek, kotletów, sałaty, frytek i wyciągania forsy z kasy. Następnie zwalnia się i szuka zatrudnienia w następnej Hambudzie. Nic dziwnego – przykład idzie z góry. * Opisany tutaj franczyzobiorca Igor Galooty nie istnieje. Jego perypetie są wypadkową perypetii kilkunastu franczyzobiorców restauracji McDonald’s w Polsce. Jest on jakby franczyzobiorcą statystycznym. Spotkaliśmy się z nieformalnym Stowarzyszeniem Franczyzobiorców McDonald’s, którzy nie mogąc dogadać się z korporacją szukają mediatora w mediach. Ponieważ nadal są związani z korporacją pozostając na jej łasce, domagali się pełnej anonimowości, której nawet nie podając nazwiska nie udałoby się zagwarantować. Opis zdradziłby ich jako donosicieli, a McKorporacja mściwa jest okrutnie. Jednocześnie rozmówcy zapewniali nas, że system franczyzy jest zasadniczo dobry, tylko wprowadzone w Polsce udoskonalenia patologizują go obrzydliwie. Domagają się zmian. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poczta Polowa Poseł Samoobrony Józef Żywiec w zapytaniu poselskim wskazał na istotne nieprawidłowości w zarządzaniu Pocztą Polską. Wicepremier Pol nie reaguje. Jacek Turczyński, były dyrektor naczelny Poczty Polskiej, garuje. Jest podejrzewany o przyjęcie wziątki za dilerkę płyty katolickiego zespołu Arka Noego w placówkach Poczty Polskiej. Turczyńskiego z partii pisanej przez "ch" zastąpił Leszek Kwiatek z SLD. To zaufany premiera L&M. Zastępcę, dyrektora od finansów, wybrał mu jednak minister Pol wicepremier. Na stołek załapał się wieloletni działacz PSL, a od niedawna Unii Pracy, Ryszard Pidek. To, co publicznie powiedział o Pidku poseł Samoobrony, i to, co potwierdzają nasi informatorzy, wystarczy, żeby został on odsunięty od zarządzania skrzynką pocztową w Koziej Wólce (za przeproszeniem Koziej Wólki), o całym przedsiębiorstwie nie mówiąc. Rafał Sroka, były wysoki urzędnik Poczty Polskiej, zgodził się wystąpić pod własnym nazwiskiem, bo już mu wszystko jedno: – Nie rozumiem, dlaczego w skład zarządu wszedł Pidek? To zastępca dyrektora generalnego ds. ekonomicznych, czyli osoba, na której spoczywa wielka odpowiedzialność. A przecież wszyscy wiedzą, że Pidek ma na swoim koncie pracę w zarządach Animexbanku i Agrobanku. Obydwa zbankrutowały. Do 1998 r. Pidek był prezesem Banku Współpracy Europejskiej. Właściciel banku, Aleksander Gudzowaty, podziękował mu za współpracę w związku z fatalną polityką kredytową. No i wyszła sprawa firmy Insbud S.A., która zaciągnęła mnóstwo kredytów w BWE, a – jak się okazało – Pidek był jej współudziałowcem. O tym również wszyscy wiedzą! Z ministrem Polem na czele. Rozumiem, że teraz jest moda na działaczy Unii Pracy i kumpli wicepremiera Pola, ale to już chyba przesada. Oto, co napisał na ten temat poseł Żywiec do ministra Pola: Pidek, były polityk PSL, a obecnie UP, przede wszystkim jednak człowiek wielkiej partii Bartimpeksu i prezesa Gudzowatego, dowiódł swej niekompetencji jako członek władz dwóch upadłych banków – Animexbanku i Agrobanku. Z kolei z Banku Współpracy Europejskiej musiał odejść, gdy ujawniono, że bank ten kredytował w sposób nieuzasadniony spółkę INSBUD, której udziałowcami byli Pidek i jego syn. Poseł Żywiec wskazuje Polowi na kolejne zagrożenia: źle zarządzane środki obrotowe Poczty, zmuszające do zaciągania kredytów krótkoterminowych przez dyrekcje okręgowe oraz planowane przez Pidka irracjonalne zakupy. Poczta ma bowiem zamiar kupić system informatyczny dla usługi "Pocztex" od swojego największego w tej dziedzinie konkurenta, czyli od "Stolicy". Poczta Polska za rządów poprzedniej ekipy stała się symbolem partyjniactwa, korupcji i nieudolności. Prawdopodobnie rząd chce kontynuować tę niechlubną tradycję podobnie nieprzemyślanymi decyzjami kadrowymi, jak w przypadku Ryszarda Pidka – dodaje na zakończenie poseł Samoobrony Żywiec. Rafał Sroka: – Odszedłem z pracy, bo nie mogłem dalej się temu przyglądać. Wytrzymałem prezesa z ZChN, ale nie mogę patrzeć, jak bliska mi lewica podejmuje tak bezmyślne decyzje kadrowe. Chodzi nie tylko o Pidka, ale i o innych wysokich urzędników Poczty Polskiej. Poseł SLD, anonimowo, gdyż nie chce się wpieprzać w interesy wicepremiera-koalicjanta: – W zarządzie Poczty Polskiej doszło do klasycznego klinczu. Ścierają się tam interesy ludzi prezydenta, premiera i wicepremiera. Niby rządzą sami lewicowcy, ale każdy ma inny odcień. To na pewno nie służy dobrze przedsiębiorstwu. Bez poważnych zmian w składzie zarządu ciężko będzie uzdrowić nadszarpniętą przez cztery lata rządów prawicy kondycję finansową Poczty. Kto i na jakiej podstawie podjął decyzję o powierzeniu Ryszardowi Pidkowi stanowiska dyrektora finansowego Poczty? – pyta poseł Żywiec. Wiemy oczywiście kto. Marek Pol. Przesłanek merytorycznych możemy się tylko domyślać. Może atrakcyjny wygląd? Może przebieg kariery zawodowej? A może legitymacja właściwej partii? Minister infrastruktury, wicepremier Marek Pol wystawił się już na naszą krytykę za politykę kadrową w Polskich Kolejach Państwowych, Polskich Portach Lotniczych, dyrekcjach dróg publicznych, autostradach i w samym ministerstwie. Poczta Polska to już właściwie pryszcz. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SŁOMA Z LAKIERKÓW Każdego roku opera warszawska wystawia operetkę pt. Wielka Gala Business Center Club. Pod tym nieprzetłumaczonym w zaproszeniach szyldem ci polscy ludzie interesu, których nie aresztowano, w parę godzin mogą odsiedzieć należność. Jako karę trzeba wysłuchiwać oracji o zdolnościach i zyskach swoich konkurentów odznaczanych odpustowymi statuetkami. Karę dodatkową stanowią występy artystyczne. Najwyższą nagrodę BCC w tym roku osiągnął reżyser Andrzej Wajda. Reżyser Wajda bierze wszystkie nagrody, tym razem wyróżniono go jednak trafnie za łeb do interesów. Członkowie uciskanej klasy kapitalistów zajęci są pracowitym bankrutowaniem. Ich organizacje natomiast bogacą się i kwitną. Symbol tego sukcesu Đ cygaro lidera Business Center Club pana Marka Goliszewskiego. Rekin kapitału medialnego i główny mówca Đ celebrans uroczystości prowadzony przez swoich goryli, których rekrutuje spośród bezrobotnych Polaków. Adam Michnik dawniej nagradzany to za obalenie PRL, to za swe książki i artykuły, teraz został championem biznesu. A Rekin za chwilę popłynął. Szef najlepszego w Polsce interesu marszałek Senatu Longin Pastusiak wzbudza podziw Michnika. Senat, firma krasomówcza w likwidacji, jak wszystko, co tymczasowe, jest najbardziej trwałym przedsiębiorstwem w Polsce. Posiada około 30 mln akcjonariuszy z prawem głosu, ale pozbawionych dywidendy. Senat osiągnął 75-procentową koncentrację własności, uchodzi za spółkę z o.o. Upiór niezbędny w każdej operze Đ Emil WĄsacz. W czasach, gdy był ministrem skarbu małego tego człowieczka nigdy nie udało nam się sfotografować Đ zawsze na galach zasłaniał go, bo otaczał tłum dobrze wypasionych interesantów. Telewizyjna gwiazda BARBARA Czajkowska opakowana w tiul. Negliż w postaci bielizny z koronki odkrywa nagą szyję, a tym samym drugą po katyńskiej tajemnicę trapiącą dotąd naród: dlaczego Czajkowska w TVP zawsze szyję zasłania zawiązaną na niej muszką. Skrajnie na prawo trzyma się poseł Janusz Lewandowski. Wśród posiadaczy błąka się ubogi Janusz Korwin-Mikke Đ najbardziej zaciekły miłośnik wilczego kapitalizmu. Bezinteresownego proroka bogacenia się ogląda rozbawiony paradoksami ekssocjalistyczny wicepremier Kozioł. Złotousty premier Miller dokładnie pokazał zebranym w operze kapitalistom, o ile obniży podatki po nieuchronnym zwycięstwie planu Belki. Miller każdego wieczoru trudzi się zapuszczaniem korzeni socjaldemokracji wśród najbogatszych posiadaczy, w glebie pieniądza. Historyczny przywódca mazowieckiego świata pracy Maciej Jankowski we współczesnym stroju organizacyjnym "Solidarności" stanowiącym dla działaczy robotniczych odzież ochronną. Nowy herb Polski, który mieści w stosownych proporcjach symbole kapitału i państwa. I po to właśnie jedliśmy tę żabę. Zdjęcia ŁUKASZ BANASIK Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Moc generała " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tokszołmeństwo " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prima aprilis No dobra, daliśmy dupy... W niedługiej historii tygodnika "NIE" kupowaliśmy już prawa do hymnu państwowego, obserwowaliśmy życie erotyczne madame Suchockiej i rakotwórcze radary drogowe, wykradliśmy tajny protokół naszej akcesji do NATO i porozumienie z Rosją w sprawie eksterytorialnego korytarza do Królewca. Czytelnicy albo dawali się nabrać, albo nie, ale nigdy tak głośno i tak zbiorowo nas nie opieprzali za primaaprilisowe dowcipasy jak w tym roku. Naruszyliśmy bowiem znaczniejszą niż hymn świętość narodową. Pan Jurek z Częstochowy: – Przestaję kupować "NIE". Przegięliście pałę z Małyszem. Aldona Zdrojewska z Gdyni: – Żarty z papieża? Proszę bardzo. Edyta Górniak w ciąży z prezydentem Kwaśniewskim? Niech będzie. Ale oskarżanie Adama Małysza o branie dopingu to zwykłe skurwysyństwo, którego tradycja 1 kwietnia też nie tłumaczy. Jan Skarbnik z rodziną: – W tym kraju nie ma żadnych świętości z wyjątkiem Małysza i jego sukcesów. To, że się jego czepiacie, stawia was na marginesie życia publicznego w Polsce. Gimnastykujący się Urban u Nałęcza nic tu nie pomoże... Tylko w poniedziałek i wtorek (31 marca i 1 kwietnia 2003 r.) dostaliśmy kilkaset telefonów i maili od zdziwionych, oburzonych i wściekłych Czytelników. Żaden nie zostawił na "NIE" suchej nitki, żadnego dowcip o stosowaniu dopingu przez Małysza nie rozbawił. Chyba nikt też nam nie uwierzył. Włazimy zatem pod stół i najgłośniej, jak potrafimy, odszczekujemy: Cała publikacja "Mocz Małysza" została wymyślona. Nikt nigdy nie złapał najlepszego naszego skoczka na koksie, choć mistrz prawie po wszystkich zawodach poddawał się kontroli antydopingowej. Jesteśmy wały niskopienne, mamy delikatność nosorożca i takt kombajnu "Bizon" – bo tylko takie indywidua mogły nie docenić legendy Adama Małysza i jego narodowej nietykalności. Do końca swoich dni będziemy banany prostować, liście pompować i gałązki obgryzać na tym drzewie, na które Czytelnicy "NIE" nas wysłali. Pana Adama Małysza szczerze przepraszamy za nieudolne rzucanie podejrzenia dla sportowca najgorszego: że wygrywa w walce nie fair. Przepraszamy Czytelników, których dotknęliśmy dowcipem lekkim jak transatlantyk. Jesteśmy gotowi smażyć się za to w piekle i chodzić do toalety na nartach bez kijków. Do następnego prima aprilis. Autor : Roman Stobnicki / Maciej Wirczyński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Biznes po polsku Ministerstwo Finansów w tajemnicy planuje, jak nie zarobić na sprzedaży dobrej kopalni. Historia kopalni Budryk to dowód na to, że w Polsce niczego nie warto budować. A jeśli już ktoś coś wybuduje, to należy go posłać do kryminału. Ciągle ktoś próbuje tę kopalnię zamykać, sprzedawać, likwidować. Nie bez powodu. Jest ona jak wrzód na dupie tych wszystkich, którzy chcą nam wmówić, że najważniejszą dziedziną gospodarki jest bankowość, a najświatlejszą ludzką kastą są specjaliści od marketingu. W końcu kopalnia Budryk była budowana w latach 90., czyli wówczas, gdy jak grzyby po deszczu powstawały różne komercyjne banki, a młodzi ludzie chmarami pchali się na studia marketingu. Kupa tych banków splajtowała, speców od marketingu mamy w nadmiarze. A kopalnia Budryk działa, zatrudnia ponad 2 tysiące ludzi, co więcej, stanowi przedmiot pożądania zagranicznych koncernów górniczych. Wstręt do szmalu Oficjalnie nikt tej kopalni na sprzedaż nie wystawił, choć wiadomo od lat, że jest przeznaczona do prywatyzacji. W Ministerstwie Skarbu leżą pisma od zagranicznych koncernów wyrażających wolę kupna Budryka. Mają one formę listów intencyjnych i – jak mi wyjaśniono – brzmią mniej więcej tak: "Ponieważ bardzo byśmy chcieli kupić kopalnię Budryk, więc gdy już będziecie ją sprzedawać, to nas zawiadomcie. Na pewno złożymy swoją ofertę". Takie pismo skierował do Ministerstwa Gospodarki między innymi LNM (który kupił Polskie Huty Stali, a ostrzy sobie zęby na Jastrzębską Spółkę Węglową – "NIE" nr 9/2004). Podobny list intencyjny złożyła firma Karboninvest, do której należą czeskie kopalnie w okolicach Ostrawy. Ta firma zresztą już po raz kolejny przymierza się do kupna Budryka. Budrykiem interesuje się również koncern wydobywający węgiel na Ukrainie. W takiej sytuacji porządny kupiec na pewno nie mówi, za ile opchnie towar. Czeka, aż chętni zaczną podbijać stawkę. Tymczasem pod koniec stycznia z Ministerstwa Finansów wyszło pismo do Ministerstwa Gospodarki z propozycją, by kopalnię opchnąć za jakieś śmieszne pieniądze – niecałe 20 proc. kwoty, za którą sfinansowano budowę. Budryk budowano za kredyty. Około 900 mln zł. Dziś bankom trzeba zwrócić jeszcze jakieś 350 mln. Plan jest następujący. Skarb państwa umorzy 250 mln długu. Zostanie na minusie 88 mln plus odsetki. Łącznie około stu baniek. I to jest kwota, której państwo zażąda od nabywcy kopalni. Takie przynajmniej liczby pojawiły się w oficjalnym dokumencie krążącym między tymi resortami. O całej sprawie doniosły mi wiewiórki chyłkiem przemykające korytarzami ministerialnych gmachów Znam więc autora pisma i jego adresata. Znam datę i numer pisma. Ale żeby nie opierać się na pogłoskach, prosiłem Ministerstwo Finansów o przesłanie mi kopii pisma faksem. Okazało się to niemożliwe. Dlaczego to pismo traktowane jest jako tajne przez poufne? Czyż obywatele nie mają wiedzieć, jak rząd gospodarzy ich majątkiem? Budryk to nie byle kopalnia, tylko świetnie prosperujący zakład. Wydobywa 17 tys. ton węgla na dobę. Tego węgla jest w ziemi tyle, że (fedrując w takim tempie) można prowadzić wydobycie jeszcze przez 60 lat. W dodatku Budryk ma dwa rodzaje węgla – energetyczny i koksujący. I choć przez lata Budryk dołował (tak jak całe górnictwo), bo musiał sprzedawać węgiel po cenie ustalanej urzędowo, to i tak dał państwu prawie 500 mln zł (tyle wyniosły podatki i inne wpłaty). Sól w oku "S" Dla ekipy spod sztandarów "S" Budryk był solą w oku. W roku 1990 wstrzymano budowę tej kopalni. Rok później budowę wznowiono. Sprawę Budryka pchał do przodu obecny senator Jerzy Markowski (SLD), który kiedyś był dyrektorem tej kopalni. Wydobycie ruszyło w 1994 r. Ekipa Jerzego Buzka otrzymała w spadku działający i nowoczesny zakład, spróbowała więc czym prędzej go opchnąć. Sprawy zaszły daleko – Rada Ministrów podjęła pod koniec 2000 r. uchwałę o sprzedaży. Postanowiono opylić Budryk temu, kto da tyle, ile jeszcze pozostało do spłacenia bankom, które pożyczyły forsę na wybudo-wanie kopalni (wówczas były to 434 mln zł i odsetki). Jak widać, zmieniają się premierzy, a koncepcje pozostają. Zanim jeszcze ludzie z AWS podjęli próbę sprzedania Budryka, mało brakowało, aby go zamknęli. W 1999 r. napuszczono sołtysa wioski Chudów, który zażądał, by kopalni odebrać koncesję na prowadzenie wydobycia pod lasami i polami otaczającymi Chudów. Pisał pisma do Warszawy i do Urzędu Gminy w pobliskich Gierałtowicach. Pisał skutecznie. Ministerstwo Ochrony Środowiska wszczęło procedurę unieważniania koncesji na wydobycie złoża. Ale górnicy z działającego w kopalni Budryk związku zawodowego "Sierpień 80" wsiedli do autobusów, pojechali przed dom sołtysa i przed Urząd Gminy w Gierałtowicach. W obu miejscach urządzili hałaśliwe pikiety, czym śmiertelnie przerazili lokalnych działaczy. Sołtys już nie fika. Swoje trzy grosze dołożyła też Najwyższa Izba Kontroli, która uznała, że budowanie kopalni Budryk to zwykłe marnowanie pieniędzy. A Markowski, który doprowadził do jej powstania, to przestępca. NIK złożyła doniesienie do prokuratury w sprawie zasadności decyzji o wznowieniu budowy kopalni Budryk oraz w sprawie przedstawienia rządowi nieprawdziwych danych, na podstawie których ta decyzja została wydana. I znów porażka. Prokuratura umorzyła postępowanie. Ale NIK zaskarżyła to postanowienie i sprawa się ciągnie do dziś. Ciągłość uczuć NIK-owskie zarzuty marnotrawienia pieniędzy i "społeczne" protesty przeciwko działalności kopalni uzasadniają tezę, że rząd powinien pozbyć się kopalni. Tym bardziej że za Budrykiem ciągnie się jeszcze ogon kredytowy. Od tak zwanej zorientowanej osoby usłyszałem, że ktoś celowo hoduje dług Budryka, aby był argument na rzecz sprzedaży kopalni. – Jak to? – zapytałem. Przecież rządy się zmieniają. Przychodzą nowi premierzy, nowi mini-strowie i wymiatają ludzi zatrudnionych przez poprzedników, by zrobić miejsce dla swoich. Okazuje się, że nie zawsze i nie wszędzie. Problemami związanymi z finansowaniem budowy Budryka obarczono w 1991 r. Piotra Sawickiego, wówczas naczelnika wydziału w Ministerstwie Finansów. Pan ten był nawet przez jakiś czas w Radzie Nadzorczej kopalni. Awansował na wiceszefa Departamentu Długu Publicznego w MF. A teraz jest wiceministrem. Nie twierdzę, że on właśnie lobbuje za tym, by państwo sprzedało kopalnię Budryk za pieniądze wielokrotnie niższe od tych, za które tę kopalnię wybudowało. Ale jego osoba stanowi dowód, że w polskich ministerstwach przez całe dziesięciolecia pracują ci sami ludzie i ciągle zajmują się tymi samymi sprawami. Niekoniecznie jest to dobre zjawisko. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Język wiary Z wakacyjnego szlaku W czasach komuny dzień na kolonii zaczynano apelem, my mszą świętą i radością. Tu się wchodzi modlić, a nie chłodzić (w Katedrze Gdańskiej). Jak w Boga nie wierzysz, to i ratownik ci nie pomoże. Przekrzyczmy z echem do Boga – iż Unia to dla nas trwoga. Dochodzimy do Częstochowy – polskiej, nie brukselskiej. Wasze łby też tak poleżą, jak nie zamilkniecie (Wambierzyce, ksiądz). Tu mordercy z PZPR topili księdza Popiełuszkę (do 10-latków, zapora we Włocławku). Wreszcie się skończą wakacje i powrócimy do naszych parafii, naszych państw małych. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna I któż Cię Ala wypierdala Lokalny kacyk SLD kontra posłanka, a w tle premier Miller. Alicja Murynowicz, posłanka SLD od trzech kadencji, wiceprezes zarządu krajowego Ruchu Społecznego NIE, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny – została wyrzucona z partii. Powód: niewłaściwe wypowiedzi udzielone „Polityce” („Koła w ruch” 35/2003). Razem z nią i za to samo Wojewódzki Sąd Partyjny SLD wypieprzył inną rozmówczynię „Polityki”, byłą łódzką radną, również członkinię RS NIE Ewę Tomaszewską-Grzanek. * * * Autorka publikacji Bianka Mikołajewska jest związana z Łodzią i świetnie zna miejscowe realia. Nie potrzebowała wiewiórek, żeby obnażyć słabości tutejszego Sojuszu. Mimo to artykuł, który rozpoczął partyjną zadymę, nie wali po jajach. Jego siła to nazwiska bohaterów. Przede wszystkim Leszka Millera i Alicji Murynowicz. Gdy SdRP przepoczwarzała się w SLD, obydwa VIP-y należące do tej pory do koła Wiedza utworzyły nowe koło. Bardziej kameralne (odpowiednio 200 i 35 członków). Takie, w którym panuje fajniejsza atmosfera. Jak przewodniczący koła SLD ma pod sobą premiera i wpływową posłankę, posiada też władzę albo jej pozory. A tak dupa Wiedzy zbita. Porzucona bidula nazywa się Marek Klimczak, był wiceprezydentem miasta oraz właścicielem Wojewódzkiego Ośrodka Kształcenia Zawodowego i Języków Obcych Wiedza. W Łodzi szerzej znają go z tego, że przez trzy lata posługiwał się pieczątką z „mgr” przed nazwiskiem, choć nie skończył studiów. Klimczak to człowiek w łódzkim Sojuszu bardzo wpływowy. Jak wywiedziono w „Polityce”, za exodus VIP-ów z jego koła odpowiedzialna jest właśnie pani Ala (To właśnie Alicji Murynowicz udało się namówić Leszka Millera, by przystąpił do tej samej co ona podstawowej organizacji partyjnej). – Jakoś w połowie sierpnia 2003 r. redaktor Mikołajewska zapytała mnie, jak będziemy weryfikować Millera w kole. Odpowiedziałam, że szuka sensacji, bo weryfikacja będzie tylko potwierdzeniem przynależności. Gdy okazało się, że pani Mikołajewska nie nagrywa rozmowy, poprosiłam o autoryzację wypowiedzi. Świadkiem rozmowy był Marek Dyduch – wspomina Alicja Murynowicz. Tekstu do autoryzacji nie dostała. Zapewnia, że przypisane jej wypowiedzi różnią się od autentycznych jak gwóźdź od marchewki. Sprostowania nie wysłała, bo – jak twierdzi – zna Biankę Mikołajewską. Na pismo skierowane do redaktora naczelnego „Polityki” do tej pory nie dostała odpowiedzi. Zresztą nie włożono jej w usta żadnej bomby. Rozśmieszyła ją przypisana jej ksywa Cioteczka Jilly, bo nijak nie odzwierciedla jej wad. * * * 15 września Murynowicz dostała wezwanie na posiedzenie Wojewódzkiego Sądu Partyjnego SLD. W sprawie wykluczenia z partii – poinformowano. Gdy zażądała wyjaśnień, wytłumaczono, że o wyrzuceniu mowy nie ma. „Wykluczenie” to lapsus językowy popełniony przez wzywacza. – Nie dostałam wniosku, nic. Poszłam nieprzygotowana, z prawdą w sercu i na ustach – opowiada. 22 września sąd poświęcił jej 45 minut. Pokazał wniosek podpisany przez przewodniczącego koła Wiedza Marka Klimczaka i listę z 87 nazwiskami i podpisami. Na zebraniu koła nie głosowano wniosku o oczyszczenie szeregów SLD z poseł Alicji Murynowicz, nazwiskami uczestników zebrania podparto się więc prawem kaduka. Oskarżona opowiedziała partyjnym sędziom, jak dziennikarka poprzez swoją nierzetelność zrobiła ją w jajo. Sąd nie uwierzył w wyjaśnienia i pozbawił Cioteczkę Jilly legitymacji. * * * Skoro finał jest, jaki jest, żal dupę ściska, że dziennikarka nie włożyła w usta pani poseł czegoś naprawdę fajnego. Na przykład, że Marek Klimczak trzyma w piwnicy wory ze sławnymi moskiewskimi pieniędzmi. Albo że Leszek Miller zjadł wszystkie partyjne pieczątki. Posłom SLD ku przestrodze podajemy: duperela włożona w Wasze usta wystarcza do ujebania każdego z Was. Wypowiedź I przypisana Ali Murynowicz: Wiedza (koło SLD Marka Klimczaka – przyp. B. D.) bardzo się rozrosła – miała ponad 200 członków. Wielu kolegów, kiedy chcieli coś załatwić, powoływało się na fakt, że są z tego samego koła co szef partii. Wystąpiliśmy z niego, aby nikt nie podpierał się naszymi nazwiskami przy załatwianiu dziwnych interesów albo kryciu jakiś ciemnych spraw. Wypowiedź II: Tylko skończony kretyn mógłby zweryfikować negatywnie szefa partii. Do kogoś przecież trzeba mieć zaufanie. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Głowa na miarę państwa 60 proc. Polaków chciałoby, żeby Jolanta Kwaśniewska odgrywała w przyszłości większą rolę w polskim życiu politycznym – wynika ze styczniowego sondażu Pentora na zlecenie „Wprost”. Żona prezydenta przoduje w tym rankingu wyprzedzając nawet swego męża z 51 proc. (Inna sprawa, że trudno sobie wyobrazić, jaką większą rolę mógłby odgrywać Aleksander Kwaśniewski). Komentujący te badania Paweł Śpiewak tłucze się piętami po tyłku z radości, bo obojgu Kwaśniewskim poparcie spadło – Jolancie o 4 proc., Aleksandrowi o 2 proc. Na tej podstawie wywodzi Śpiewak teorię, iż małżeństwo prezydenckie jest „spadającą kaczką”, a wzlatujący jest Rokita wraz z całą Platformą oraz – żeby było śmiesznie – prof. Religa, którego Śpiewak nazywa nawet „anty-Kwaśniewską”. Religa mógłby być idealnym kandydatem tak zwanej drugiej strony na stanowisko prezydenta – entuzjazmuje się Śpiewak, dodając, iż nie zasłania się, jak Jolanta Kwaśniewska, frazesami na temat polityki serca i miłości, ale rzeczywiście dba o ludzkie serca. Trudno nie zauważyć, iż obie te kandydatury w istocie coś łączy – i jest to element humorystyczny. Ale najbardziej zabawne jest to, że już nie tylko gospodynie domowe, ale nawet socjologowie uważają za naturalną i wręcz przesądzoną kandydaturę na prezydenta osoby, której jedyną kwalifikacją jest małżeństwo. Jolantomania – zapoczątkowana letnim rankingiem prezydenckim „Polityki”, w którym Kwaśniewska zebrała 34 proc. głosów, a następny Andrzej Lepper 8 proc. – ogarnęła szerokie rzesze klasy politycznej i mediów. Inne pytanie – kto spośród tych, którzy aktywnie włączyli się w akcję „Po Olku Jolka”, wiedział, że to najlepszy sposób, żeby spalić tę kandydaturę, a kto brał udział w spalaniu jej z naiwności. Tak czy inaczej, chwała im wszystkim. Osobiście mam też wątpliwości co do tego, jakie intencje przyświecały Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przy udzielaniu „Polityce” wywiadu w duchu ostrożnego entuzjazmu: Uszanuję każdą decyzję, jaką żona podejmie, sprawa nie jest przesądzona. W tej chwili można odnieść wrażenie, iż autentyczni zwolennicy tej kandydatury połapali się, że działają w kierunku przeciwnym do swoich intencji i nieco wyciszają sprawę. Nie pozwólmy im na to. Żeby nie zmarnować tak znakomicie zapowiadającej się kariery – garść złotych myśli osoby, którą co trzeci Polak chciałby widzieć na najwyższym stanowisku w państwie. Krótki wybór stwierdzeń dowodzących politycznej dojrzałości, rozeznania w złożonej sytuacji III RP, głębi i oryginalności ocen. W sam raz dla Głowy Państwa. Pani prezydentowa: O Panu prezydencie Mojemu mężowi dałabym nagrodę super-supersupermana naszych czasów. (...) Olek to oszlifowany diament. O prawdzie o sobie Ja tego nie ukrywam, bo taka jest prawda o mnie, że po prostu jestem takim chlipkiem. O podłych zarzutach pod adresem Aleksandra K. Co jeszcze można zarzucić mojemu mężowi? Już został okrzyknięty Żydem, komuchem... To boli, że wciąż nie ma szansy na bycie sobą. O swoich artystycznych sukcesach z młodości W przerwach między przedstawieniami w teatrze dziecięcym „Miniatura” śpiewałam przebój „Biedroneczki są w kropeczki”. O kobietach w życiu publicznym Nie po to natura obdarzyła nas cudem dawania życia, żebyśmy wywoływały wojny. Rodzimy dzieci i nie chcemy myśleć, że będą musiały zostać żołnierzami. O źródle sukcesów swojej fundacji Po pierwsze potrafię ładnie prosić, a po drugie – ładnie podziękować. O porannych zajęciach w Pałacu Prezydenckim Lubimy też rano potańczyć w łazience. Łazienkę mamy dużą. Tańczymy na bosaka. O skomplikowanym problemie związków pozamałżeńskich Nie wszystkie żony są tolerancyjne i zgadzają się na życie z podłym wiarołomnym mężem. Jest dla mnie aberracją kreowanie na bohaterkę kobiety, która z własnej nieprzymuszonej woli przez wiele miesięcy przychodzi do żonatego mężczyzny, kobiety, którą można określić jednym prostym słowem... O racjonalizmie i braku przesądów Zawsze mam w torebce obrazek Ojca Pio na szczęście. O nienawiści w polityce i jej przejawach Słynna jajecznica, która miała wylądować na moim mężu, a wylądowała na mnie, raniąc mnie w szyję. Ten incydent podciął mi na pewien czas skrzydła. Nie mogę pojąć, skąd bierze się w ludziach tyle nienawiści. O swojej wiedzy o tym, co dzieje się w kraju Staram się w ogóle nie oglądać telewizyjnych „Wiadomości”. Nie chcę się denerwować. O swoich obserwacjach na temat sytuacji społecznej Na razie wiem, że ogrom ubóstwa w Polsce jest tak duży, że nie wiadomo, jakimi środkami trzeba by dysponować, żeby go zaspokoić. O swoich samodzielnych decyzjach Kiedy jechaliśmy do Luksemburga, miałam mieć nakrycie głowy. Przed lądowaniem przez kilka dobrych minut misternie układałam na głowie swój kapelusz, żeby włosy wyglądały pod nim dobrze, ale tuż przed wyjściem z samolotu, przez okno zobaczyliśmy, że wielka księżna nie ma kapelusza. W związku z tym odbył się proces odwrotny – zdejmowania go. W Kalkucie, na pogrzeb Matki Teresy, zabrałam ze sobą kapelusz. Ale (...) zobaczyłam, że moja najbliższa sąsiadka, królowa Zofia, nie ma kapelusza. Tylko kilka pań je miało. Nie włożyłam kapelusza, chociaż ogólnie protokół dyplomatyczny mówi, że podczas uroczystości pogrzebowych powinnam go mieć na głowie. Ale trzeba reagować elastycznie, dostosowując się do konkretnej sytuacji. Ostateczną decyzję muszę więc podejmować sama. ... i swoim udziale w decyzjach prezydenta Nie mam dużego wpływu na męża. Mogę z nim dyskutować o obiedzie czy o wyjściu na spacer. I to jest cały mój udział w doradztwie. O wymaganiach stawianych prezydentowi i o tym, jak potrafi im sprostać Schludny musi być cały strój. Buty muszą być wyczyszczone, skarpetki dobrane do całego stroju, wszystkie guziki na miejscu. (...) Mąż ma bardzo dobry gust. Wiem, że jeśli mnie nie ma, doskonale sobie poradzi w tej dziedzinie. O hierarchii zadań i problemów Zawsze miałam swój plan dnia: domowe obowiązki, remonty, szczepienia psa, choroby naszych rodziców. O swoich bólach Czasem mnie dziwi i boli, że kiedy wchodzę na spotkanie, wykład czy sympozjum, nie wszyscy wstają. ... radościach Jestem przyzwyczajona, że kiedy siadam lub wstaję, mężczyźni podsuwają albo odsuwają mi krzesło. To jest szczególnie ważne przy oficjalnych obiadach, wtedy kiedy mam długą suknię. Ciężki fotel trudno odsunąć. Cieszę się, że nasi goście – panowie prezydenci, królowie także odsuwają lub podsuwają mi krzesełko. ... i uniesieniach Dla mnie możliwość kołysania następcy tronu, który leży na haftowanej podusi i trzymania go za pulchną łapkę było czymś fantastycznym. O motywacjach do angażowania się w polityczne dyskusje z liderami wolnego świata Jest oczywistym, że kiedy po raz kolejny spotykam się z prezydentem Bushem, Kofim Annanem, z kanclerzem Schröderem czy Jacques’em Chirakiem i siedzimy wiele godzin przy stole, nie sposób ciągle rozmawiać o dzieciach, psach i pogodzie. O swojej pozycji w światowej polityce Słyszę miłe komplementy ze strony przeuroczego Jacques’a Chiraca, który mówi: Aleksander, odwróć się, bo teraz będę całował twoją piękną żonę. O swoich politycznych przekonaniach i przeciwnikach Wiem, kto mnie uważa za wroga. Ci, którzy mają inne poglądy polityczne. A przynajmniej tak im się wydaje. Bo przecież nikt nie wie tak naprawdę, jakie ja mam poglądy. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z bohaterskimi minami rząd zaprezentował przyszłoroczny deficyt budżetowy. Od razu wywołał spekulacje, czy będzie on wynosił tylko zakładane 45 mld zł, czy też uda się deficyt zwiększyć. Spekulować jęli też gracze na rynku walutowym podbijając cenę euro. Cieszyli się eksporterzy, wkurwiali eurokredytobiorcy. Koncertem Justyny Steczkowskiej zakończył się kolejny krajowy zjazd NSZZ "Solidarność". Artystka, jak plotki głoszą, dała historycznej "S" rabat i zaśpiewała za jedyne 30 tys. zetów. Oprócz słuchania Steczkowskiej delegaci zajmowali się dyskusją o strajku generalnym. Do fanklubu Steczkowskiej, czyli do NSZZ "Solidarność", zapisali się pracownicy świdnickiego McDonald’sa. Następnego dnia firma solidarnie wypierdoliła ich z roboty. Związek nie ogłosił strajku w ich obronie ani nawet wezwania do bojkotu sieci restauracji. 60 lat skończył legendarny przywódca pierwszej "Solidarności", eksprezydent Lech Wałęsa. I znów zapowiedział powrót do życia politycznego. Aby go obrzydzić społeczeństwu, dupowłazkie, prawicowe władze Trójmiasta zaproponowały, by tamtejsze lotnisko ochrzcić imieniem jubilata. Rozpoczął się kolejny rok akademicki. Obserwatorzy wyższych uczelni zauważyli, iż spada zainteresowanie młodych obywateli RP studiami ekonomicznymi i prawniczymi, kształcącymi młode wilczki kapitalizmu. Wzrasta popularność psychologii i psychiatrii. O 21 mln zł uboższe już jest Polskie Stronnictwo Ludowe. Sąd Najwyższy oddalił skargę ludowców na decyzję aństwowej Komisji Wyborczej odrzucającą rozliczenie finansowe PSL za wybory do parlamentu w 2001 r. To oznacza, że partia Kalinowskiego nie dostanie nawet złotówki z dotacji budżetowej. Gdyby policzyć łączne straty PSL, czyli zyski budżetu, to na kiepskiej sprawozdawczości zielonych zarobimy do 2005 r. prawie 30 mln zł. Dziękujemy, panie prezesie Kalinowski. Immunitety straciła czwórka posłów Samoobrony: Budner, Lepper, Filipek i Zbyrowska. Za akcję protestacyjną i rozsypywanie importowanego do Polski zboża. O utracie immunitetu przez posła SLD i wiceministra administracji i spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotki huczało w Sejmie przez cały miniony tydzień. Sobotkę oskarża kielecka prokuratura o udział w przecieku ostrzegającym starachowickich samorządowców przed zaplanowanymi aresztowaniami. Wniosek o uchylenie immunitetu podpisał minister sprawiedliwości i prokurator ge-neralny Grzegorz Kurczuk. Sobotka, aby nie utrudniać śledztwa,podał się do dymisji i zrzekł się immunitetu. Obsługujący papieża Jana Pawła sekretarz Stanisław Dziwisz został arcybiskupem tytularnym. Papieża odwiedzili w zeszły piątek premier Miller i minister Cimoszewicz. Zdrowia Ojcu Przenajświętszemu życzyli. Ogłoszono, że jedynie 18 proc. obywateli RP odczuwa skutki ożywienia gospodarczego. Aż 83 proc. uważa, że w tej kadencji SLD nie dba o interesy najsłabszych i najuboższych obywateli RP. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z burdelu do rządu W sensie przyrodniczym wpierw trzeba zaistnieć, aby w rezultacie istnieć. Życie społeczne regułę tę odwraca: żeby zaistnieć, trzeba wpierw istnieć. Byty niepoczęte lub wyskrobane nie mają szans zaistnienia w TV. Niezaistnienie wyklucza karierę polityków, artystów, snobów i kobiet pragnących rozległego wzięcia. W dziedzinie biznesu rozgłos wiąże się ze skandalem. Kto zaistnieje, karierę ma złamaną lub utrudnioną. Ostatnio zaistniał p. Andrzej Ostrowski, właściciel sklepu z bronią. Mówił o nim, pochlebnie zresztą, sam ambasador amerykański – w Polsce pierwsza osoba uwzględniając nawet papieża. Prasa i telewizja przypisują mu, że stał się partnerem amerykańskiego koncernu Nour, który wygrał z Bumarem przetarg na zbrojenie podamerykańskiego Iraku, ponieważ jest protegowanym polskich służb specjalnych. Wypowiedź ambasadora Hilla pośrednio to potwierdza, bo czemuż inaczej by się za sklepikarzem wstawiał. Szef szpiegów polski generał Dukaczewski nie ma przecież samodzielności w doborze osób, z którymi sympatyzuje. Zarzuca się temu biedakowi, że wziął się do międzynarodowego handlu militariami nie mając na to zezwolenia. Wielkie mi przestępstwo jak na Polskę! Zanim p. Ostrowski cokolwiek via koncern Nour sprzedałby do Iraku, na pewno miałby już dziesięć zezwoleń. Wypowiedź ambasadora Hilla całkowicie mnie w tym upewnia. Pan Ostrowski jednak zaistniał, a przez to zostanie golasem. Stany Zjednoczone oraz zaprzyjaźnione z nimi polskie służby przestają lubić te osoby, które stają się bohaterami skandali. Gusty mają więc zupełnie odmienne niż widownia "Big Brothera". Odwrotnie niż przedsiębiorcy politycy marzą o zaistnieniu. W "Życiu Warszawy" z 16 lutego zaistniał poprzednio nieznany Wojciech Kazimierczak – wiceprzewodniczący Federacji Młodych Socjaldemokratów. FMS popiera legalizację burdeli i w tej intencji wiceprzewodniczący odbywał wizyty studyjne w owych zakładach. Z obu moich małych organów wewnętrznych: z serca i rozumu płynie pełne poparcie dla starań Kazimierczaka o ograniczenie w Polsce zakłamania, a wzbogacanie wpływów z podatków. Burdel to rzecz ważna, rzec można dla Polski symboliczna, a jednak wieszczę, iż wiceprzewodniczący Kazimierczak nie zrobi na tym kariery. Nie zostanie wicepremierem w następnym rządzie lewicy, który uformuje się w roku 2024. Publiczność znakomicie wyczuwa fałsz. Naród widzi oczyma wyobraźni, jak młodzi socjaldemokraci siadają, piją, palą, rozluźniają krawaty pod swoimi ciemnymi marynarkami i obradują na temat: "jakby tu zaistnieć?". Propozycje padają różne. Rozwinąć czerwony chodnik przed Kancelarią Premiera i narobić na nim. Obrzucić jajami Kaczora. Wprowadzić bezdomnych do luksusowych pustostanów. Naciągnąć wielką prezerwatywę na palmę, do której przykuł się Piotr Tymochowicz żyjący z zaistnień. Na koniec swego zebrania kijanki socjaldemokracji przegłosowują burdele. Zaistnienie następuje tylko wówczas, kiedy wygląda na mimowolne, niechcące, sprowokowane inną intencją niż chęć zaistnienia. Tak właśnie zaistniał Rokita – gwiazdor komisji Nałęcza, stając się od razu z popaprańca kandydatem na premiera. "Trybuna" podała (16 lutego), że Monika Olejnik powiedziała (w Radiu Zet), że Krzysztof Janik powiedział, iż SLD odzyska dobry wizerunek popierając legalizację związków homoseksualnych, edukację seksualną i niekaranie aborcji. O żeż kurwa! SLD latami olewał wolność osobistą kobiet, prawa mniejszości seksualnych i unowocześnienie programów szkolnych. Teraz zaś ni z gruszki, ni z pietruszki chce podbić publiczność ogłaszając, że Sojusz wykalkulował sobie, iż bardziej opłaci mu się wspieranie ludzkich praw niż kleru. Wpierw sztuczne padanie na kolana w Częstochowie – na koniec równie sztuczne dopieprzanie czarnym. Jestem redaktorem "NIE", które od zawsze burdele miłowało i słało do nich to, co ma najlepszego, czyli posła Gadzinowskiego. Proponowało też legalizację instytucji nierządu i stręczycielstwa. "NIE" od kilkunastu lat wojuje o niekaranie aborcji, edukację seksualną itp., itd. Z tej samej mównicy powiadam Wam przyjaciele socjaldemokraci i ci wyleniali, i ci smoczkowaci: żeby zaistnieć, trzeba umieć udawać. A cóż takiego należy z talentem udać? – zapytacie. Odpowiadam: autentyzm. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Golonka z brylantami Chłop na blokadę, a ty płać. GUS opublikował kwoty dopłat budżetu RP do rolnictwa za rok 2002 i wychodzi tego około 20 mld zł (dopłaty do KRUS, do skupu zboża i żywca, do paliw)! Z analizy tych danych wynika, że krzyk o dopłaty bezpośrednie na poziomie "tylko" 25 proc. tego, co otrzymują rolnicy z UE, nie miał większego sensu. Otóż te 25 proc. oznacza 290 euro rocznie dla przeciętnego polskiego gospodarstwa rolnego (mało, bo mamy nieprawdopodobnie rozdrobnione rolnictwo). To rzeczywiście niewiele w porównaniu z gospodarstwami UE, jest jednak zasadnicze "ale". Suma corocznej, państwowej dotacji do rolnictwa polskiego w kwocie 20 mld zł daje w przeliczeniu bankowym około 5 mld euro. To oznacza, że przeciętne gospodarstwo polskie dostaje z budżetu około 2416 euro rocznie. Przy tej kwocie owe 290 euro z funduszy unijnych jest wartością zupełnie marginalną. Jeżeli przez lata dopłaty rzędu 2416 euro na gospodarstwo nie zmieniły polskiego rolnictwa w pożądanym kierunku, to 290 euro tym bardziej na to nie wpłynie. Rzeczywista siła nabywcza euro w Polsce i w Unii jest na korzyść Polski – za 1000 euro w Polsce można kupić 2,1 raza więcej niż za 1000 euro w państwach unijnych (zobacz wskaźnik Purchasing power parity, Rocznik Statystyczny 2002 – za rok 1998 wynosił on 1,8, koszyk towarów i usług "Polityki"). Zatem polskie gospodarstwo dostawało z budżetu państwa kwotę równą 5073 euro (2416 x 2,1), co plasuje nas na bardzo wysokim miejscu między Szwecją a Luksemburgiem. Żądania 100 proc. dopłat z UE nic nie pomogą, ponieważ chora jest struktura rolnictwa, brak jest kultury rolnej, brak polityki rolnej w tworzeniu nowoczesnych gospodarstw i nawet po wejściu do Unii możemy pozostać jak rezerwat indiański w USA. Holendrzy, którzy osiedlili się w Polsce i uprawiają ziemię, osiągają około 7 ton zboża z hektara (gospodarstwa polskie ok. 3 ton) i stwierdzają zgodnie, że rolnictwo w Polsce to superinteres. * * * Purchasing power parity – parytet siły nabywczej oznacza wartość dolara USA i innych podstawowych walut (euro, funt, jen) odpowiadającą rzeczywistej wartości waluty danego kraju na rynku krajowym, obejmującym całość towarów i usług rynkowych i nierynkowych. Wartość ppp jest obliczana co roku dla danego kraju przez ekspertów ONZ według metodologii "World Bank". W ostatnich latach parytet ppp kształtował się dla Polski następująco: – za 1998 r. ppp wyniósł 1,8, tzn. sile 100 euro w Polsce odpowiadało (średnio) 180 euro w krajach UE – za rok 1999 ppp wyniósł 2,14 – za rok 2000 ppp wyniósł 2,13. Roczniki statystyczne Niemiec od kilku lat powszechnie stosują ten parytet, gdyż zazwyczaj kurs bankowy danej waluty (szczególnie w krajach postsocjalistycznych) nie odzwierciedla jej rzeczywistej siły nabywczej. Na przykład za rok 1999 dochód PKB Polski na mieszkańca wyniósł według kursu bankowego 4078 USD, ale w rzeczywistej sile nabywczej ppp (wskaźnik 2,14) wyniósł 8763 USD. Oznacza to, że w Polsce waluty zachodnie są znacznie droższe (mniej więcej dwukrotnie), niż wynosi ich siła nabywcza w krajach macierzystych. Gdyby miała być równowaga w sile nabywczej kursu bankowego i rzeczywistego, to euro w banku polskim powinno być wymieniane za około 2 zł przy obecnych cenach w UE i w Polsce. Wówczas dla Polaka wyjeżdżającego do UE nie byłoby 2 razy drożej niż w kraju, a dla obywatela UE, który przywiózł swoje euro – 2 razy taniej w Polsce. Stąd zakupy Niemców przy granicy, bo dla nich różnica w cenach nie jest rzędu kilku procent, ale około 50 proc. taniej. Wielu Polaków o wysokich zarobkach nawet nie zdaje sobie sprawy, że zarabia znacznie więcej niż ich odpowiednicy w UE. Autor : Jacek Grubelski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Michnik Millerowi Kwachem Leszek Miller sądzi, że im więcej skupi władzy, czyli instrumentów rządzenia, tym skuteczniejsza będzie jego polityka. Aleksander Kwaśniewski uważa, że im trafniejsza i skuteczniejsza jest jego polityka, tym bardziej wzrasta zakres jego władzy i znaczenia. A w tym wszystkim trzeci tenor – Adam Michnik. Jako rozchuliganiony kibic-szalikowiec formacji lewicowej dzielę sympatię równo wobec obu dyrektorów państwa, ale rację ma Kwaśniewski. My, lewica, wyrastamy z tradycji i doświadczeń partii przewodniej, która mając plan rozwoju kraju i radykalnej naprawy stosunków społecznych mniemała, że dla przeprowadzenia go trzeba kontrolować wszystko i każdego. Zrazu nawet kolor skarpetek, rodzaj tańców, treść piosenek, sposób malowania obrazów, a też administrowanie ogródkami działkowymi. Okazało się, że ten sposób rządzenia, nawet bardzo potem liberalizowany, ani nie zapewnia skuteczności dążeń, ani ich racjonalizmu, ani mechanizmów korekcyjnych i modernizacyjnych, ani zadowolenia rządzonych, ani ochrony samej idei, więc trwałości socjalizmu. Środki sprawowania władzy wyradzały się w cel sam dla siebie. Kwaśniewski w wyższym stopniu to pojął niż jego były zastępca. Modne jest teraz pisanie o rozziewie pomiędzy prezydentem i premierem. Jest to konflikt wyolbrzymiany i przeceniany. Obaj politycy żeglują w tym samym kierunku – centrowoliberalnym. W strukturze władzy tak są zaś rozlokowani, że ich rywalizacja wygasa za trzy lata. Konstytucja i wynik wyborów parlamentarnych skazały zaś obu na współzależność i współ-działanie. Spór dotyczy więc zaledwie sposobów rządzenia i Miller go nie wygra, chociaż premier ma o wiele więcej władzy, niż prezydent. I nie mniej sprytu. Feler Millera zaniknie, ponieważ przywódca SLD napotyka kontrsiły, które zniweczą koncentrowanie władzy przez szefa rządu. Tkwią one bardziej w jego partii niż w sprzeciwach opozycji i kontrolowanych przez nią ogniwach władzy, np. RPP i NIK. Chwilą przełomową dla nadchodzącego procesu dekoncentracji władzy będą wybory samorządowe. Czynnikiem sprzyjającym stanie się elastyczność samego Millera, jego zdolności dostosowywania polityki i ambicji do sytuacji i możliwości. Te przewidywania umiałbym zobrazować oraz uzasadnić, ale polityczni wróżbici to nudziarze. Głównym problemem wewnętrznym SLD nie jest konflikt pomiędzy liberalno-socjaldemokratycznym planem rozruszania gospodarki a bazą społecznąlewicy o mentalności po części rewindykacyjnej, związkowej, a więc żądającej nadopiekuńczości wobec materialnie i społecznie upośledzonych. Czyli nie to, co zarysowuje np. Paweł Wroński w "Gazecie Wyborczej" ("Rządzić nie umierać" 6–7 kwietnia). Nie grozi rozłamanie się SLD na część proprezydencką, która zjednoczy się z pogrobowcami Unii Wolności, i na partię bardziej lewicową niż dzisiejszy Sojusz. Na lewo od SLDpozostanie pustka, ponieważ idea państwa socjalnego, silnie opiekuńczego jest nierealna, antycywilizacyjna, a jej zwolennicy, choć liczni, są słabi. Lewicowy radykalizm wyraża się w dążeniach do świeckich wolności niegroźnych dla spoistości SLD. Zachwieją one tylko oportunizmem tej partii władzy. Innego niż populizm charakteru misja ustrojowa powinna stać się ideą przewodnią lewicy. Zdynamizować ją, wydobyć z pokus milleryzmu, czyli zapasjonowania władzą jako taką i jej zdobywaniem. Prawica dokonała degeneracji państwowego interwencjonizmu w gospodarce. Interwencjonizm powinien służyć rozwojowi i modernizacji, natomiast realnie rząd i samorządy ingerują w podział kapitału, budując klientyzm i korupcję. Lewica zaś nie niszczy, lecz rozwija poddaństwo przedsiębiorstw, źródeł kapitału, mecha-nizmów rynkowych wobec rządów i politycznych koterii. Rynek uzależniony jest w stopniu rosnącym od regulacji prawnych, koncesji, zamówień, ulg, protekcji, łapówek. Jak spostrzegła prof. Jadwiga Staniszkis, środki publiczne na cele społeczne też są już na wielką skalę kapitalizowane, m.in. poprzez różne fundusze celowe służące przelewaniu aktywów budżetu w prywatne ręce. Rząd się łudzi, że uzależniając od siebie kapitał zwiększa swoją władzę oraz możliwości regulacyjne państwa. Tylko doraźnie tak się dzieje. W krótkim czasie skutki klientyzmu stają się odwrotne: państwo w swoich funkcjach uzależnia się od kapitału i musi działać wedle woli grup interesu. Ów niby to zależny od państwa kapitał zwiększa swój wpływ na wynik wyborów, więc na to, kto będzie rządził tą drogą, a także dzięki korupcji, potęguje swoją władzę polityczną kosztem rządu i parlamentu. Sprzężenie władzy politycznej i kapitału jest zwrotne. Zarazem władcy gospodarki lokują swe polityczne poparcie zmiennie – tam, gdzie dostrzegają swą bieżącą korzyść. Za trzeciego obok Millera i Kwaśniewskiego tenora – władcę Polski – uchodzi Adam Michnik, choć przyznawanie mu takiej rangi zapewne uraża Gudzowatego, Glempa czy Kulczyka. Figurą o nazwisku Michnik posłużę się, żeby Millerowi dać do pomyślenia. W 1989 r. Michnik należał do zespołu polityków złożonego z Wałęsy, Mazowieckiego, Geremka, Kuronia itp., którzy przejęli władzę. Z nich wszystkich tylko Michnik szybko odmówił kandydowania do Sejmu i wycofał się do dziennikarstwa zamiast np. zostać premierem. I oto z nich wszystkich tylko on jeden dziś coś znaczy. Morał z tego taki, że istnieje różnica pomiędzy władzą formalną a rzeczywistą i trwałą. Robienie kariery stanowi więc sztukę złożoną. Miller próbuje uniemożliwić teraz Michnikowi kupienie telewizji Polsat. Raczej mu się nie uda ze względu na potęgę Michnika albo premier za to niestety zapłaci stratami politycznymi powyżej wartości Polsatu. Ale nie o to mi chodzi. Gazeta Michnika woła, że blokujący jej apetyt na telewizję projekt ustawy to zamach na wolność słowa oraz rynkowe swobody gospodarcze. "Agora" głosi, że za swoje zwycięstwa w konkurencji na wolnym rynku mediów dostaje oto po łbie od rządu. Czyżby więc rzeczywiście karana była cnota? 14 lutego br. "NIE" informowało, że w 2000 r. Ministerstwo Finansów przeprowadziło w Sejmie taką nowelizację ustawy o podatku dochodowym, która "Agorze" przysporzyła 500 mln zł i tyleż stracił na tym skarb państwa. Dokładnie 576 mln. "Agora" temu nie przeczyła. Następny beneficjent Prokom uzyskał "tylko" 108 mln. Nie jest to jedyny niepowszechny upust podatkowy, z którego koncern "Agora" skorzystał. Gdyby nie protekcyjne ulgi podatkowe udzielone przez władze państwa, nie istniałby może problem kupowania Polsatu przez Michnika, a więc i kłopot rządu Millera oraz płomienna mowa minister Jakubowskiej w Sejmie. Wedle marksowskiej diagnozy, kapitalistyczna spółka "Agora" dlatego jest bogata, gdyż akcjonariusze odzierają pracowników z wartości dodatkowej. Redaktor Gadomski – główny mózg ekonomiczny "Wyborczej" – nie pisuje jednak skarg, że jest odarty. Takie koncerny jak "Agora" nie żyją bowiem z wyzysku swych pracowników, ale ogółu, czyli innych, słabych podatników. I to jest w uproszczeniu właśnie ta kardynalna wada ustroju, w którym żyjemy, wytyczająca misję lewicy. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spisywani na straty Władze i prasa starają się, jak mogą, ukoić przedspisowe lęki ludu polskiego, zapewniając, że celem spisu jest jedynie dobro powszechne i akces do Unii Europejskiej. Jak się dobrze podliczy, to w mig nas przyjmą. Ludzie od wieków byli nieufni wobec wszelkich spisów zarządzanych przez władze. Nie bez powodu. Spisy tak osób, jak dobytku – jak świat światem – miały bowiem motywacje ekonomiczne, głównie podatkowe, a także militarne. Dawniej raczej bezpośrednie, w czasach nowszych – pośrednie. Nawet jeśli zdobyte w spisie informacje nie są już używane do wymierzania podatku konkretnej osobie, to i tak pozwalają lepiej rozpoznać, gdzie i jak fiskus może się obłowić, a na czym zaoszczędzić. * * * Najstarsze spisy w Egipcie w IV tysiącleciu p.n.e. dotyczyły bydła. Krówki były wówczas miarą bogactwa. Według Starego Testamentu Mojżesz zarządził spis mężczyzn zdolnych do wojaczki. W kilkaset lat później powtórzył to król Dawid, tym razem ponoć z podszeptu szatana, czym rozgniewał Jehowę. Rzymianie regularnie liczyli płatników podatków i rekrutów, mieli do tego urzędników zwanych – nie wiadomo dlaczego – cenzorami. Było to zajęcie intratne. Ludzie zaś starali się policzenia uniknąć. W średniowieczu Kościół, który zmonopolizował sztukę pisania i liczenia, ściągał swoją dziesięcinę bez spisów. Później monarchowie wznowili obyczaj spisowy. Piotr I zwany Wielkim, car Rosji namiętnie prowadził kosztowne wojny i reformy. Wpadł na pomysł, aby pobierane od stuleci podatki od domów (dymów), studni, uli pszczelich itp. uzupełnić podatkiem podusznym, czyli od każdego mieszkańca. Dziś powiedzielibyśmy od osób fizycznych. W tym celu zarządził w 1717 r. w całej Rosji powszechny spis męskiej połowy ludności. Odpowiedni ukaz stanowił: ...zebrać od wszystkich skazki (dziś znaczyłoby to bajki, wtedy – zeznania), aby prawdę podali, ile u kogo, w jakiej wsi dusz męskich... nie pomijając nikogo od najstarszego do świeżo narodzonego, wraz z ich latami. Podatek poduszny miał pójść na utrzymanie wojska, wojsku więc powierzono organizację spisu. Po roku okazało się jednak, że skazki spisowe są dalekie od prawdy. Szlachta ukrywała dane o swoich chłopach-poddanych; ludność wolna lub półwolna – o sobie. Nikt nie kwapił się do płacenia podatku, zresztą niezbyt wygórowanego – kilkadziesiąt kopiejek rocznie od duszy. Posypały się osobiste ukazy carskie o ściganiu zatajania dusz. Winowajcom ze stanu szlacheckiego i duchownego groziły najpierw kary pieniężne, wziąć za zatajone podwójną stawkę, później nawet konfiskata majątku. Urzędnikom, czyli starostom, wójtom itp., groziła wszystkim kara śmierci bez litości, a łagodniej w galery na katorgę. Zwykłemu ludowi tzw. chłopom państwowym, szlachcie zagrodowej, koczownikom, kozakom itp. car obiecywał, że będą bici knutem i bez litości śmiercią karani. Gdy groźby nie pomogły, ruszyły w teren specjalne ekspedycje wojskowe w celu ujawnienia zatajonych dusz. Właściwym rachmistrzom spisowym djakom i podjaczym towarzyszyła budząca respekt asysta: oddział żołnierzy dowodzony przez oficera, powozka z wisilicej (podwoda z szubienicą), pałacz (fachowiec od obsługi urządzenia) oraz kilku knutobojców. Po 6 latach spis zakończono, doliczywszy się ponad 5 mln męskich dusz. * * * W Rzeczypospolitej szlacheckiej pierwszy spis ludności – bez zbytnich już ekscesów – przeprowadzono w 1789 r. Oddzielnie spisywano ludność miast, oddzielnie wsi, osobno chrześcijan, osobno Żydów. W okresie międzywojennym polskim problemem spisowym była "narodowość". Władze starały się ominąć ten temat, aby nie eksponować liczebnych wówczas mniejszości narodowych. Pytano zatem jedynie o wyznanie. W Polsce Ludowej od 1950 r. o narodowość i wyznanie nie pytano, przyjmując oficjalnie, że państwo stało się "jednonarodowe", a stosunek do religii jest sprawą prywatną. Kłopotów ze spisami jednak nie brakło. Chłopi, choć o starożytnym Egipcie nie słyszeli, starali się zataić przed spisującymi prawdziwe dane o posiadanym inwentarzu żywym, nie bez powodu podejrzewając, iż mogą one posłużyć do ustalania wymiaru tzw. dostaw obowiązkowych mięsa, czyli podatku w naturze. Historia spisów prowadzi do wniosku następującego: dawni władcy, nawet surowi despoci, z większą od dzisiejszych demokratów szczerością ogłaszali cele tych przedsięwzięć, a także wykazywali dużo mniejszą wścibskość. Nie pytali o narodowość, wyznanie, orientację seksualną, posiadane konkubiny itp. dane osobowe. Nie interesowało ich to, czego nie okładali podatkiem. Autor : Z Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Radio "Maryja" 20 marca "Jeżeli chodzi o system oświaty, to od dawna jesteśmy już w Unii. Nasze szkoły wprzęgnięte w reformę oświaty realizują plan ostatecznego usunięcia z myślenia i uczuć dzieci wpływu rodziców. Przejmują niemal całkowicie wychowanie. (...) Poddaje się przy tym dzieci nieustannej kontroli. Ostatni skandal z wprowadzeniem odgórnym przez Ministerstwo Oświaty do umysłów dzieci trucizny w formie Harry Pottera obowiązkowo, w formie polonistycznego konkursu uświadamia Polakom, że system oświaty jest dziś na usługach nowego ładu światowego, którego podmiotem ma być nowy człowiek sprowadzony do instynktów, demoralizowany i ogłupiały. (...) Nie ma takiej siły, która nakazałaby nam zgodzić się na model oświaty wprowadzający potajemnie, bez informowania o rzeczywistych intencjach i celach do naszych szkół demoralizację jak na przykład najbrutalniejsza jej forma – edukacja seksualna". red. Ewa Polak-Pałkiewicz, "Spróbuj pomyśleć" 23 marca "To jest sprawa ogromnie ważna – obrona polskiej ziemi, uniemożliwienie wyprzedaży jej cudzoziemcom. Ziemia ta to jest ostatnie dobro produkcyjne pozostające we władaniu Polaków. (...) Już przemysł, który budowało mnóstwo Polaków pod nahajką sowiecką, bolszewicką, ten przemysł został za marne grosze sprzedany. (...) Zresztą i pod ziemią, chociażby gazociąg, światłowód już jest zabierany przez obce ręce, nie stanie się polskim". prof. Ryszard Bender, "Wiadomości" 25 marca "Porządne, piękne rodziny muszą być. I nie mówi, że nie może mieć dziecka, bo małe mieszkanie. Nie mieszkanie małe, tylko serce za małe. Serce za małe i rozum za mały. Jak to było za nas? Czy mieliście takie dobre mieszkania? Rodzice mieli idealnie? A pozabijali was? No. (...) Jak tak patrzę na Polskę, to wygląda na to – mówię z całą odpowiedzialnością myśląc o tym, co wiem, a w radiu wszystkiego nie mówimy – patrząc na to, co się dzieje, to wygląda (...) że masoneria z całego świata zwróciła teraz uwagę na Polskę. A o co chodzi? Odebranie wiary. To jest walka z Kościołem. Nie wiem, jak my długo tu będziemy mogli mówić przez Radio ,,Maryja''. (...) Musimy się bardzo sprzężyć (tak powiedziane – przyp. M.T.) zobaczymy, co nam wyjdzie, nie myślcie, że jest tak wszystko prosto. (...) Ja mówię na skróty. (...) Wygląda jakby Polska nie miała istnieć. Jakby chodziło o zniszczenie wszystkich Polaków. (...) To o to chodzi, żeby znieść ten katolicki naród, bo to przeszkadza, taki katolicki naród". o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Wejherowie "Nasz Dziennik" 21 marca "Haniebny list do komisarza Unii Europejskiej podpisany przez 100 pań upominających się o prawo do zabijania nienarodzonych dzieci – to zbrodnia niesłychana. Osobiście one same wykluczyły się z rodziny chrześcijańskiej, w której obowiązuje prawo szacunku i miłości względem własnego ciała. Jeśli matka zgodnie z prawem stanowionym może zabić własne dziecko, to już nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się wzajemnie pozabijali". Stefania J., "Czytelnicy" 22 marca "Obecnie w duchu Azji, a nie Europy, zapędzają nas jak tabun osłów do Europy, która już nie jest sobą. To my mamy prawo stawiać wymagania, czy będziemy Unię Europejską uważać za Europę. O ile pozostaniemy wierni nauczaniu Papieża, mamy większe prawo nazywać się Europą niż ci, którzy odrzucili Boga i tym samym zdradzili prawa człowieka". ks. Jerzy Bajda, "Feministki, Papież i Europa" 23–24 marca "Marszałek Pastusiak wystosował list do prezydenta Nigerii z prośbą o ułaskawienie skazanej na śmierć przez ukamienowanie Safiyi Yakubu Hussain. Podobny apel wystosowała m.in. pełnomocnik rządu ds. równego statusu mężczyzn i kobiet Izabela Jaruga-Nowacka, która nie od dziś dąży do legalizacji zabijania nienarodzonych. Widać, że według ,,lewicowej logiki'' nie każdy ma prawo do życia". Stefan Twardowski, "Obrońcy życia inaczej" 26 marca "Z Sarajewa dotarła wiekopomna wieść: Tadeusz Gruba Kreska Mazowiecki został oficjalnie zgłoszony przez bośniackich intelektualistów do Pokojowej Nagrody Nobla. (...) gdzież by dziś byli: tow. prezydent, tow. premier i towarzysze ministrowie, gdyby nie premierostwo Mazowieckiego i jego ,,gruba kreska''? A tymczasem, aby oczekiwanie na przyszłoroczne laury nie dłużyło się – należy kandydatowi przyznać Wielki Order Humoris Causa... Wszak lepiej się śmiać, niż płakać". RPR, "Kandydat humoris causa" "Nasza Polska" 27 marca "Poradnik dla pensjonariuszek agencji towarzyskiej Tak w rozmowie z dziennikarką ,,Naszej Polski'' odkreśliły prasę kobiecą panie w różnym wieku z kilku mokotowskich parafii. Nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady. Z analizy przypadkowo dobranych tytułów wynika, że 1/3 zawartości takiej gazety dotyczy spraw miłosnych pojmowanych jako czysta fizjologia. Reszta to poradniki, przy czym lwia część z nich kręci się wokół atrakcyjności wyglądu i zwracania na siebie uwagi mężczyzn. (...) 8 marca tego roku feministki zaserwowały Warszawie żenujące widowisko – iście feministyczny sabat. Manifestacja odbyła się pod hasłem wymuszenia na władzach zgody na mordowanie dzieci poczętych". Kaja Bogomilska, "Godność kobiety i feministyczny beton" "Niedziela" 31 marca "Żenujący list kobiet podających się za ,,polskie intelektualistki'', a także wcześniejsze projekty usankcjonowania konkubinatu i związków homoseksualnych z jednoczesnymi tendencjami i ustawami deprecjonującymi rodzinę oraz dzietność nie napawają optymizmem, lecz przedstawiają nasz kraj jako owego przysłowiowego pawia narodów, który za wszelką cenę pragnie przypodobać się elitom światowego liberalizmu". abp Józef Michalik, "Minął tydzień" Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gierki Kiedyś środki masowego przekazu tłoczyły obywatelom do głów, że pod miłościwym panowaniem Edwarda Gierka jest im wspaniale. Naród się zżymał, przedrzeźniał, kpił i żadną miarą nie chciał uwierzyć panom redaktorom z Dziennika TV. Teraz społeczeństwo Włocławka postanowiło wystawić towarzyszowi Gierkowi niestosowny pomnik. Na biedną TV spadła więc kolejna dziejowa misja: udowodnić za wszelką cenę, że dziesięciolecie gierkowskie było koszmarnym okresem nędzy, zniewolenia, wyzysku, kanibalizmu i imperium zła. Wydawałoby się, że nie takich już akrobacji dokonywali i dokonują nasi telewizyjni dziennikarze, powinni więc nowe zamówienie potraktować jako ciekawe zawodowe wyzwanie pozwalające rozwinąć skrzydła i ukazać widzom choćby część możliwości, którymi dysponują środki audiowizualne. Tymczasem nic z tego. Nuda i niedoróbka. Jedyne, co przychodzi medialnym tytanom do głowy, to ocet na pustych sklepowych półkach. Ocet do znudzenia, choć akurat w sklepie koło mojego bloku nie było w tych czasach octu, tylko różne dżemy. Na wakacje zimowe jeździłem za to do Wisły, gdzie żywiliśmy się z moją ówczesną żoną całkiem zacnymi posiłkami skombinowanymi z kuchni domu wczasowego kopalni Bobrek. Przez protekcję udawało się nam też wchodzić na teren domu, gdzie górnicy mieli za darmo basen, kręgielnię, a na stoku tereny slalomowe. Było to deprawowaniem deficytowych górników, odrywaniem ich od praw rynku, kupowaniem potulności za kiełbasę i niekonieczne wakacje. Jednym słowem – kosztem podeptania i splugawienia istoty człowieczeństwa. I to właśnie należy odważnie piętnować. Nie uciekać w ocet. "Pozytywny obraz czasów Gierka to patologia" – oświadczył w TV uczony socjolog. Ma oczywiście rację. Na razie niech ją jednak wypowie 50 proc. społeczeństwa. Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Schizo i sprawiedliwość Cygan cyganił, sędzia nie przeczytał, adwokaci nie zauważyli. Kogo powieszono? Prokuratora, oczywiście! W Biłgoraju prokuratura mieści się na drugim piętrze, a sąd – o kondygnację niżej. Być może dlatego prokuratorzy w Biłgoraju mają łydki grube, a sędziowie nie, po czym ludność łatwo rozpoznaje, kto jest kim. W grudniu na targu w Biłgoraju Cygan z Przemyśla kupczył dresami sportowymi i innymi bublami, w których rozmiłowani są tubylcy. Zgodnie ze stereotypem, Cygan miał opinię zszarganą przez sądy. Nie wiedział niestety, że w głowach miejscowej policji kołacze się pomysł na zaprowadzenie elegancji i zwalczanie cyganerii. A dresy, które Cygan dystrybuował z napisem "Adidas", nosiły w dodatku symptomy fałszerstwa, co wynikało z podejrzanie niskiej ceny. Cygana policja przymknęła chwilowo i rozpoczęto badania nad autentycznością dresu lub jej brakiem. Łatwo to zrozumieć komuś takiemu jak ja – widziałem w Biłgoraju "Malucha" z szachownicą BMW parkującego przed komendą. Do śledztwa nad dresem włączono prokuratorów dwóch lub trzech – tego szef prokuratury nie chce powiedzieć. Materia była złożona, a co dwa doświadczenia, to nie jedno. Wbrew oczekiwaniom, zamiast zintensyfikowania czynności doszło do braku koordynacji. Jeden prokurator zlecił czynności, które zlecił już drugi, a trzeci nic o tym nie wiedząc mniemał nawet przez chwilę, że dowód z dresu wsiąkł gdzieś, bo przecież nigdzie do analizy go nie wysyłano. Po 5 miesiącach udało się Cygana zaciągnąć z dresem fałszywym, co wyglądał jak prawdziwy, przed sąd. Po to, żeby wyrok mógł zapaść sprawiedliwie – sąd wyznaczył obrońcę z urzędu. Adwokat, żeby z prokuratorami iść łeb w łeb, wziął do pomocy kolegę. Obydwaj dziś nie chcą wyjaśnić, dlaczego w tak – mówiąc już serio – błahej sprawie zostali powołani. Faktem jest, że co dwie głowy, to dwie. Obrońcy składali różne wnioski dowodowe, bywało, ze sobą sprzeczne lub takie same, a to z braku koordynacji, bo jeden nie wiedział, co myśli drugi. Z kręgów zbliżonych do biłgorajskich prawników – nazywa się tu ich "trawnikami" – dowiedziałem się, że sąd musiał chyba uznać Cygana za pomyleńca. Prawdopodobnie dlatego przydzielił mu bezpłatnego mecenasa, a dodatkowo skierował go na badania u psychiatry. Nie jest to jednak wiadomość pewna, bo biłgorajski sąd obecnie nie wie, jak było i niczego nie potwierdza. W każdym razie opinia lekarska, którą przeczytała sędzia Barbara Podolak sądząca Cygana, brzmiała, że Cygan jest zdrowy psychicznie. Wobec niezbitych dowodów adwokatom nie pozostało nic innego, jak zaproponować swojemu klientowi, żeby się przyznał i dobrowolnie poddał karze. Sąd zawyrokował: 1000 złotych za fałszywy dres. I miało być z bani. 1000 złotych to dla jednych jak pierdnięcie, dla innych jak butelka whisky, ale dla Cygana była to kwota nie do zniesienia na jeden raz. Napisał do sądu o rozłożenie grzywny na raty. Prośba dotarła, a sędzia przeglądający przy okazji akta skonkludował, że z opinii biegłego psychiatry wynika, że Cygan nie jest zdrowy psychicznie, bo cierpi na schizofrenię paranoidalną. Jest to taka franca, że raz jegomość jest normalny, a zrazu staje się wariatem bez wyraźnej przyczyny. W tej sytuacji, zdaniem sędziego, Cygan zgodnie z kodeksem w ogóle nie popełnił przestępstwa i powinien być od wyroku uwolniony. Zamiast jakoś załatwić to po cichu, ów sędzia, którego nazwiska nie znam, zachował się nie po koleżeńsku i całę tę bryndzę przesłał do Sądu Okręgowego w Zamościu. I znów nie wiadomo jak, ale ten wypadek trafił do miejscowych mediów pod tytułem "Biłgorajski sąd skazał chorego psychicznie mężczyznę" dokładnie w tym tygodniu, gdy do Biłgoraja przyjechał z wizytacją minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk. Oczywiście dziennikarze nie zapomnieli spytać ministra, dlaczego to "trawnicy" biłgorajscy uwięzić mogą wariata? Minister nabrał powietrza w usta, a akta w trybie ekspresowym przesłano z wnioskiem o kasację do Sądu Najwyższego. Czekano, że głowy polecą. I zgadnijcie, drodzy obywatele Biłgoraja – o co pytamy bez złośliwości, a ku waszej przestrodze – czy wyrzucono sędzię Barbarę Podolak, która czasami umie, a czasami nie umie czytać? Nie! A może rada adwokacka zjebała jak psy adwokatów Edwarda Dzido lub Dariusza Czecha, którzy nie potrafili przywołać przed sądem ewidentnych dowodów na niewinność swojego klienta? Nie! Odwołano z powodu tego nieszczęsnego wyroku wiceszefa prokuratury – prokuratora z kilkudziesięcioletnim stażem. Ten, jak przeczytał o swoim odwołaniu, to ciśnienie mu skoczyło i kręgosłup zastrzykał. Wielkie nieba – miał wykrzyknąć znokautowany "trawnik". Primo – Cygan zgodnie z wyciągiem z rejestru skazanych był karany, co pozwalało mniemać, że był na głowę zdrowy. Sekundo – prokurator ma oskarżać, a nie szukać dowodów niewinności podejrzanego. Cholera jasna! Schizofrenia – przypomnijmy – jest to choroba, gdy człowiek raz jest całkiem pospo-lity, a innym razem zachowuje się i działa jak obłąkany. Najczęściej dotyka ludzi inteligentnych i na stanowiskach. Co gorsza, w swoim środowisku chory jest zwykle tolerowany, przez co może dokonać naprawdę poważnych szkód, zanim trafi do specjalisty. Na wszelki wypadek polecamy omijać biłgo-rajskich prawników. Tych z grubymi, cienkimi i zwykłymi łydkami. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kupa chleba W gminie Filipów jest miejscowość Garbas. W Garbasie jest Podlaskie Centrum Pomocy Rodzinie Markot. W Centrum jest 150 podopiecznych. Ponieważ państwowa dotacja jest krótka, a dni na wsi długie, podopieczni żebrzą. Dookoła bieda, błagają więc nie o szynkę i szmal, tylko o chleb. Właściciele piekarni mają miękkie serca. Podopieczni Centrum uwalniają się od nadmiaru pieczywa porzucając je w lesie. Kupa na zdjęciu nie jest w pełnej okazałości. Częściowo rozebrali ją zainteresowani, gdy rozeszła się wieść, że wkurwiony znaleziskiem mieszkaniec sąsiedniej wioski zawiadamia opinię publiczną; częściowo rozebrali rolnicy, bo bochny na górze miały tylko trzy dni i niezniszczone opakowania, nadawały się więc do konsumpcji. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gangsterzy z psich marzeń Parę dni temu pogwarzyliśmy sobie niespiesznie z międzynarodowymi gangsterami, albowiem spotykanie się z bandytami o szerszym niż polski rodowodzie ożywia ciało i umysł. Nawet zaryzykowalibyśmy stwierdzenie, że byliśmy ożywieni wyjątkowo, ponieważ przed spotkaniem nakarmiliśmy się lekturą prasy ogólnopolskiej i lokalnej, z której niezbicie wynikało, że to stra- szni ludzie i tylko dzięki wytężonej pracy polskich organów ścigania ich zbrodnicza działalność została przerwana. Odtworzyliśmy krok po kroku przestępczą drogę naszych rozmówców i teraz możemy głosić sławę i chwałę naszych policjantów oraz prokuratorów. * * * Mohamad A. przyjechał do Polski w 1990 r. by pożywić się naszymi pieniędzmi. W 2000 r. postanowił robić interesy w Mikołajkach. Wydzierżawił knajpę, nazwał ją "Alladyn" i rozkręcił biznes. Do prowadzenia knajpy potrzeba: pomieszczenia, stolików, produktów do robienia żarcia, szkła i tego, co w szkle. To na początek. Potem – jak każe polskie doświadczenie – należy zatrudnić facetów o gabarytach szafy trzydrzwiowej, by przekonywali naszych wesołych po wódzie obywateli, że nieprawdziwe jest przekonanie, iż po flaszce albo paru piwach nikt w Mikołajkach i okolicach nie jest w stanie im podskoczyć. Mohamad A. zatrudnił ochroniarzy. Widzieliśmy ich na własne oczy i zaświadczamy niniejszym, że są to ludzie, którzy nie mogą korzystać z budek telefonicznych, bo się w nich nie mieszczą. Razem Mohamad A. zebrał w swojej knajpie 7 osób, w tym kucharza i barmana. Kobiet nie liczymy. W grudniu ochrona Mohamada A. złapała w domku "Złoty Widok" (który to domek wynajmował i remontował) grupę ośmiu młodych osób płci obojga, które urządziły sobie w nim imprezę. Impreza była zakrapiana obficie. W ramach rozrywki młódź zdemolowała chałupę do gołych ścian. Nadmienić warto, że nikt ich do tego domku nie zapraszał, a mó-wiąc wprost – włamali się. Ochrona poj- mała uczestników bez trudu, albowiem będąc na kacu nie mieli sił stawiać oporu. Panowie z ochrony natrzaskali niektórych po pyskach i obcięli im włosy. Zawiadomiono właściciela domku, czyli Mohamada A., który po przybyciu był nieco zdenerwowany, nie zgłosił jednak demolki i włamania policji, lecz wezwał rodziców i poprzestał na przyjęciu obietnicy, że balowicze następnego dnia pomogą w uprzątaniu pobojowiska. I wypuścił. Na miejscu była wprawdzie policja, ale nie podjęła interwencji, skoro nikt nie zgłaszał ani włamania, ani pobicia. Łysa i obita młódź opuściła lokal, na odchodne zabierając ze sobą niedopitą zgrzewkę piwa. Następnego dnia młodzi ludzie przyszli pomagać w sprzątaniu i na tym incydent wydawał się zakończony. Nic podobnego! Było jeszcze jedno zdarzenie, którema niewątpliwe znaczenie dla tego opowiadania. W "Alladynie" wyproszono na zewnątrz gościa, który przyniósł własny alkohol. Wyproszony oznajmił na świeżym powietrzu, iż nie będzie sobie brudził rąk, ale jego brat do niedawna więzień przy pomocy swoich więziennych znajomości wyrówna rachunki i uszczerbek na honorze. Nie czekając na realizację obietnic dwóch ochroniarzy podjechało przed dom oswobodzonego klienta zakładu karnego i oznajmiło, że nie życzą sobie żadnych awantur. Wystarczyło na tych dużych dżentelmenów popatrzeć, by zrozumieć że jakby co, to sobie poradzą. * * * Pod koniec stycznia 2001 r. Mohamad A. i Robert Z. zostali aresztowani przez policję z Mrągowa. Kilka dni później wyprowadzono ich z aresztu i sfilmowano, jak są wleczeni do suk przez brygadę antyterrorystyczną w pełnym oporządzeniu, rzucani są na glebę po czym sprawnie skuwani kajdankami. Sprawiało to wrażenie, że policja naprawdę ujęła barrrrdzo niebezpiecznych bandytów. Widowisko to zainscenizowano dla potrzeb telewizji i prasy. Cel został osiągnięty. Media doniosły o oszałamiającym sukcesie mrągowskiej policji i Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. Na pierwszych stronach zamieściła stosowne fotografie, żeby wszyscy w okolicach wiedzieli, jakich mają odważnych stróżów prawa. Następnie służby prasowe prokuratury i policji do-starczyły mediom dokładnych informacji o pojmanych bandytach. Z artykułów prasowych wynika obraz następujący: policja i prokuratura rozbiły zorganizowany międzynarodowy gang przestępców. Gang ten terroryzował Mikołajki. U bandytów znaleziono narkotyki. Bandyci planowali ściąganie haraczy od restauratorów, kradzieże samochodów i luksusowych jachtów. Werbowali swoich żołnierzy bijąc młodych ludzi, wywożąc do lasu i strasząc śmiercią, jeśli nie zgodzą się służyć Arabowi. A w ogóle ten międzynarodowy gang to była odnoga gangu pruszkowskiego. Uprowadzali do lasu, torturowali i strzygli. Jednego z bandziorów złapano po kilku miesiącach ukrywania się, choć był studentem, więc powinien umieć skutecznie chować się przed policją. Ten student miał światowe znajomości. Ogólnie trzeba powiedzieć, że policja z Olsztyna i okolic odniosła ogromny sukces, bo zamknęła bandę terrorystów i łobuzów. Mówiąc szczerze to nie była tylko zorganizowana banda. Była to także ośmiornica, mikołajkowy gang, syryjskie Mikołajki, sześciu z "Alladyna". To cytaty z gazetowych tytułów, żeby była jasność. * * * Mohamad A. przesiedział w areszcie 11 miesięcy, bo prokurator uznał, że tak groźnego międzynarodowego przestępcę należy zamknąć i nie wypuszczać. Przed sądem wielki sukces policji i prokuratury karlał. – To prawda, znaleziono narkotyki w wyniku rewizji w domach i knajpie. Było tego kilka porcji składających się na 1,2 grama marihuany o wartości 23,8 zł, 5 tabletek ekstazy o wartości 200 zł oraz parę porcji amfetaminy ważących w sumie 0,82 grama. – W sądzie młodzi ludzie pobici w "Złotym Widoku" potwierdzili fakt bicia ich i strzyżenia. Nie mieli o to pretensji, a nawet stwierdzili, że im się należało. Powtórzyli to też tygodnikowi "NIE", opisując całe wydarzenie. – Rekrutowanie przez międzynarodowy gang arabsko-polski "żołnierzy" w taki sposób, że potencjalnych zbirów bito i straszono śmiercią, jest barwną i robiącą wrażenie opowieścią, ale trzeba być idiotą, żeby w ten sposób dobierać sobie współpracowników do przestępczej działalności. Lojalność takich ludzi jest żadna. – Studenta – okrutnego bandytę – złapano po miesiącach ukrywania się... na uczelni, bo normalnie chodził na zajęcia i dopiero efektowna akcja policji polegająca na wywleczeniu go z zajęć, rzuceniu na glebę i skuciu położyła kres ucieczce przed organami ścigania. – Mohamad A. stał bez wątpienia na czele zorganizowanej grupy, albowiem jego barman, ochroniarze i kucharz podlegali Syryjczykowi i zwracali się do niego "szefie". – Intrygujący wątek tworzenia przez Mohamada A. delegatury Pruszkowa na Mazurach nie został potwierdzony w akcie oskarżenia, czyli był wymysłem. – Informacja o tym, że bandyci mieli zająć się w przyszłości ściąganiem haraczy, rozprowadzaniem ogromnych ilości narkotyków i kradzieżami luksusowych jachtów oraz samochodów jest tyle samo warta, co opowieść, że od jutra mam zamiar zjadać na śniadanie 4-letnie dziewczynki. – Prokuratorowi zostało dwóch świadków: braci P., z czego obaj nie stawiają się przed obliczem sądu, ponieważ opuścili kraj, być może dlatego, że jeden z nich jest poszukiwany listem gończym. Po drugiej rozprawie w grudniu 2001 r. sąd wypuścił oskarżonego Syryjczyka z aresztu. * * * W podsumowaniu chciałbym stwierdzić: jeżeli wymiar sprawiedliwości uzna, że oskarżeni są winni pobicia czy czego tam, to oczywiście niech ich skaże zgodnie z paragrafem. Natomiast mamy prośbę do prokuratury i policji, żeby się nie ośmieszały nadymając do granic możliwości zwykłą, prowadzoną przez siebie sprawą. Zagonienie w jedno miejsce dziennikarzy i karmienie ich wymyślonymi historiami o zorganizowanej przestępczości międzynarodowej dobrze świadczy o umiejętnej autoreklamie, ale o niczym więcej. Arab będący rezydentem Pruszkowa, trzymający żelazną ręką całe miasteczko przy pomocy pięciu ludzi – brzmi to cudnie, ale nieprawdopodobnie. Fingowanie przy pomocy brygady antyterrorystycznej zdecydowanej akcji zatrzymania groźnych bandytów kilka dni po faktycznym aresztowaniu po to tylko, by nagrać to dla potrzeb telewizji, pozwala przypuszczać, że jeżeli policja i prokuratura z tamtych rejonów zawsze tak umiejętnie się reklamuje, to już niedługo usłyszymy, że zatrzymano w Suwałkach kobietę w 8. miesiącu ciąży, albowiem planuje urodzić szefa afgańskiej partyzantki. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Twój brzuch w ręku prezydenta Jest gotowy projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie. Spóźniony – jak wszystkie sensowne posunięcia SLD. Projekt uznaje, że kobieta ma prawo do przerwania ciąży w pierwszych 12 tygodniach. Przewiduje też edukację seksualną od pierwszej klasy podstawówki, refundację środków antykoncepcyjnych i trzech cykli zapłodnienia in vitro. Nie w porę Parlamentarzystki lewicy występują z tą inicjatywą w fatalnym momencie. SLD się rozpadł, zdycha rząd Millera, coraz bardziej realne stają się przedterminowe wybory. Ludzie, których kiedyś Andrzej Celiński nazwał spoconymi mężczyznami w pogoni za władzą, są pochłonięci grą polityczną, w której odgrzanie tematu aborcji będzie tylko przeszkadzać. Autorki projektu mówią na to, że mają gdzieś interesy i kalkulacje partyjne; że kierują się wyłącznie interesem kobiet. Prof. Joanna Senyszyn (SLD) objaśnia: Żaden moment dla tej ustawy nie jest dobry. A to, co się dzieje obecnie w SLD, nie ma żadnego znaczenia, ponieważ my chcemy realizacji katalogu lewicowych wartości. W związku z tym wszyscy posłowie lewicy, bez względu na przynależność partyjną, powinni ten projekt poprzeć („Trybuna” z 26 marca 2004 r.). Ekstrema aborcyjna Odzywają się jednak głosy krytyczne w naszym własnym obozie: że baby posunęły się za daleko wyskakując z projektem wzorowanym na rozwiązaniach francuskich czy szwedzkich, który w Pomrocznej musi wywołać szok. Że po tylu latach kościelnej indoktrynacji hasło aborcja na życzenie brzmi jak herezja, lepiej by było wrócić do starej, sprawdzonej wersji: dopuszczalności aborcji ze względów społecznych (trudnej sytuacji życiowej kobiety). Taka i tylko taka wersja ustawy ma poparcie większości społeczeństwa. Czy rzeczywiście autorki projektu przeholowały? Moim zdaniem – nie. W tym Sejmie nie ma większości dla żadnej zmiany, a nawet gdyby prezydent zapowiedział weto, zanim projekt był gotowy. Kwaśniewski oświadczył przy tym dość bezczelnie licząc widocznie na amnezję wyborców: Moje stanowisko jest niezmienne. W tej sytuacji nie warto bawić się w taktyczne kombinacje, tylko manifestując poglądy żądać, by Polki miały tyle wolności osobistej, co inne Europejki. Wpisanie do ustawy trudnej sytuacji życiowej czy trudnych warunków materialnych musi oznaczać, że jakieś urzędowe gremium (komisja, lekarze, sąd) ocenia, czy ciężarna spełnia ustawowe wymogi. Kobieta przestaje wtedy być człowiekiem suwerennie decydującym o swoim losie. Staje się petentką urzędasów, którzy włażą z butami w jej życie osobiste i stają się właścicielami jej brzucha. Zwolennicy dyskretnego nadzoru nad jednostką ludzką płci żeńskiej powołują się chętnie na przykład Niemiec, gdzie pod naciskiem chadeków wprowadzono obowiązek konsultacji „przedaborcyjnych”. Konsultacja nie oznacza jednak ubezwłasnowolnienia. Kobieta idzie do poradni, słucha wykładu o medycznych i psychologicznych aspektach aborcji oraz o pomocy socjalnej dla matek i dzieci – po czym sama podejmuje ostateczną decyzję. Chętnie zgodzimy się na przyjęcie identycznej ustawy w Polsce. Co dalej? Pozostawienie restrykcyjnego prawa nie powstrzyma przemian. Integracja europejska, otwarte granice, możliwość legalnego korzystania z usług medycznych w innych krajach UE, apteki on-line, upowszechnienie pigułki wczesnoporonnej RU 486 (która dziś w Polsce kosztuje na czarnym rynku nawet 700 zł) to wszystko coraz bardziej będzie uniezależniać polskie kobiety od polskich polityków. Może upodobnimy się do Irlandii: wymuszony przez Kościół zakaz aborcji i masowe abort-toury, w naszym przypadku nie do Anglii, tylko do Czech lub na Litwę, krajów tworzących zdrową konkurencję dla krajowego podziemia. To nie znaczy, że sprawę ustawy można sobie odpuścić. Po pierwsze, jest ona symbolem dominacji Kościoła nad państwem. Po drugie, tolerowanie złego, nieakceptowanego społecznie prawa prowadzi do deprecjacji prawa w ogóle. Po trzecie zaś, ustawa wciąż wpędza w rozmaite nieszczęścia kobiety biedne, niewykształcone, niezaradne. Dlatego trzeba bezustannie przypominać o problemie, przekonywać opinię publiczną, wpuszczać świeże powietrze do zatęchłego ciemnogrodu, w którym tkwimy. I to właśnie robią autorki „niezwykle liberalnego” projektu. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kuń trojański Centrolewicowy francuski dziennik „Liberation” przypomina Polsce, że jeszcze nie wstąpiła do Unii Europejskiej. Alain Duhamel, wpływowy politolog i publicysta francuski, autor licznych książek o życiu politycznym Francji, bynajmniej nie żaden prawicowy francuski szowinista, zarzuca nam, iż stajemy się jednym z najgorszych przeciwników Francji. Wśród dziesięciu narodów, które w przyszłym roku mają ostatecznie dołączyć do Unii Europejskiej to właśnie Polska najmocniej symbolizuje niebezpieczeństwa rozszerzenia. Duhamel umniejsza nieco owo niebezpieczeństwo protekcjonalnym epitetem: Polska to rustykalny koń trojański Waszyngtonu. Duhamel lojalnie przypomina, iż Polska – przez wiele lat serdeczny sojusznik Francji – nieraz w historii miała okazję oglądać wypiętą galijską dupę. Podczas II wojny światowej, w walce o powojenny kształt Europy, w początkach polskich aspiracji unijnych, w Nicei – nasz jednostronny związek z żabojadami znaczony jest zawodami. Polska nie ma żadnego instynktownego zaufania do Francji, łatwo zrozumieć jej dzisiejszą wrogość – pisze autokrytycznie Duhamel, dodając ze zrozumieniem, że priorytetem Polski jest obrona przed Rosją, a tego nikt nie zapewni nam lepiej niż USA. To skądinąd ciekawe spostrzeżenie, godne polecenia naszym socjaldemokratycznym liderom. Jeśli Zachód rzeczywiście sądzi, że aspirująca do Europy lewicowa władza w XXI wieku ma za priorytet antyrosyjskie obsesje – nie wystawia to nam najlepszego świadectwa jako nowoczesnemu państwu. Ale ów ton wyrozumiałości słodzi jedynie ciosy. Polska miała wszystkie dane, aby stać się przybudówką Stanów Zjednoczonych, klientką imperialnej republiki. I to się stało – dowala nam Duhamel werbalizując wprost to, co myśli wielu Francuzów i generalnie Europejczyków: otwarcie usiłujemy zrealizować koncepcję Europy amerykańskiej, Europy wasalnej, zdominowanej czyli dokładną odwrotność silnej Europy, o której od początku marzy Francja. Duhamel czyni zestawienia, których jak ognia boją się polscy politycy, deklarujący pustosłownie, iż nie ma konfliktu między opcją proamerykańską i proeuropejską. Polska wymogła na Europie szczególne subwencje i dodatkową pomoc przy wstąpieniu, poczem za wielkie pieniądze kupiła amerykańskie samoloty bojowe (...) Sprzeciwia się wypracowaniu wspólnej polityki zewnętrznej i obronnej. Bardziej woli dostać dowództwo międzynarodowej dywizji w Iraku niż uczestniczyć w tworzeniu europejskiego wojska. Jakimś cudem jej stanowisko co do milimetra zgadza się z polityką amerykańską. Francuski publicysta konstatuje: Polska zapomina, że jej wstąpienie do Unii nie zostało jeszcze ratyfikowane. Chodzi tu o procedurę ratyfikacji przez parlamenty krajów Europy. W istocie, słyszeli Państwo, żeby któryś z naszych prointegracyjnych, supereuropejskich polityków wspomniał o takim kłopocie? Bo ja nie. Nie wiedzieć czemu. Nie tylko Polacy mają przecież zwyczaj się obrażać. Autor : JAŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stado S˘kód Dwie S˘kody w cenie dwóch Jaguarów zafundowali sobie prezesi Agencji Rynku Rolnego. Naturalnie na koszt podatników. A by podwoić wartość S˘kody, należy zatankować bak do pełna – żartowano ongiś. Był to samochód z silnikiem w bagażniku, a zamiast bagażu woziło się komplecik śrubokręcików, kluczyki nasadowe, kluczyki płaskie, kombinereczki, cążki czołowe i cążki boczne, zapasową ceweczkę wysokiego napięcia, świeczki zapłonowe na wszelki wypadek wraz z kluczem rurowym do ich instalacji oraz taśmę izolacyjną tekstylną do wszystkiego. Paluszek rozdzielacza używany i membrankę do pompy paliwowej wraz z zapasowymi sprężynkami. Oraz, oczywiście, regulaminową gaśnicę. Wszystko na okoliczność, gdyby ten silnik w bagażniku zaczął niedomagać lub dostał udaru. Spośród samochodów demokratycznoludowych S˘koda była jednak najlepsza, bo niemal nie gasła na wolnych obrotach, co prywatnie docenił sam generał Wojciech Jaruzelski. Niestety, dziś prawdziwych S˘kód już nie ma! Współczesne czeskie S˘kody robione są przez Niemca i w sposób pokrętny udają S˘kody naszego dzieciństwa. To może prowadzić do tragicznych politycznych nieporozumień. Weźmy na przykład – choć nie jest to przypadkowy przykład – S˘kodę Superb, która jest autem niezniszczalnym dzięki całkowicie ocynkowanemu nadwoziu, co do niedawna robiono ino w fabrykach Rolls-Royce’a. Posiada ona widlastego diesla, którego 6 gotujących się garów napędza przednie dwie łapy na 17-calowych felgach ze stopów lekkich. Tak odwracany jest na lewą stronę asfalt na drogach krajowych steranych zimą. A do tego owa Superb wyposażona jest w standardzie w parasol z logo S˘koda Auto automatycznie otwierany i składany za pomocą przycisku na rączce – przechowywany w schowku w lewych tylnych drzwiach z systemem odprowadzania wody na zewnątrz. Upojony jazdą kierowca nie wyszedłby z takiego pojazdu, gdyby nie podświetlone klamki wewnątrz, ani nie zapakował się do jazdy bez takich samych światełek na zewnątrz. Nie można sobie również wyobrazić bezpiecznej jazdy w warszawskim korku bez elektrycznych podgrzewaczy spryskiwaczy szyby przedniej za 300 zł komplet. Niewykonalne jest prawdopodobnie wykonanie skrętu w prawo bez biksenonowych reflektorów z dynamiczną regulacją wysokości słupa światła wraz z wysuwanymi spryskiwaczami – za 3900 zł. (Mnie to udawało się do niedawna z żarówką za złotych 11). Potrzebny jest też Symphony – stereofoniczny radioodtwarzacz z sześciopłytowym odtwarzaczem CD w bagażniku. Zapalniczka z popielniczką z przodu i z tyłu. Wnętrze wyłożone drewnem verona oraz – co już w obecnych czasach staje się standardem – taki sam jak metalowy, plastikowy kluczyk zapłonowy, aby można było go do majtek na plaży dyskretnie przytroczyć. Ostatnio wódz Janik Krzysztof twierdził, że lewica jest dla ludzi wrażliwych. Wrażliwości wymaga też S˘koda Superb – bo jeżeli drinki są zbyt ciepłe w zwykłym samochodzie, co wrażliwość prowokuje, to w Superb chłodzi się colę w klimatyzowanym schowku w przednim podramienniku, a butelkę mrozi w schowku na desce rozdzielczej. Po spożyciu zawartości tej butelki S˘kodę prowadzi się bardzo łatwo, bo za pomocą czujników w zderzakach piszczących, jak coś się za bardzo do nas zbliża, oraz za sprawą czujnika deszczu uruchamiającego wycieraczki aero z odpowiednią prędkością. S˘koda Superb ma też coś, czego mieć nie powinna. Ten posiadający „gwarancję dożywotniej mobilności” wózek został wyposażony we włącznik świateł awaryjnych! Po cholerę? Co? Wszystko to jednak świadczy, że S˘koda udaje prawdziwą S˘kodę, co staje się pewnością, kiedy poznamy cenę: 192 000 zł. W każdym razie tyle właśnie z pakietem ubezpieczeń pan prezes Agencji Rynku Rolnego Zbigniew Izdebski zdecydował się zapłacić za Superb dla siebie i jeszcze raz tyle za Superb dla swojego zastępcy Romana Wenerskiego. A firma Wimar z Warszawy przy Modlińskiej 224 obiecała obie S˘kódki prezesom dostarczyć. Panowie będą nimi pokonywać codziennie kilkanaście kilometrów korków z domu do pracy i na odwrót oraz opowiadać sobie przez urządzenia głośno mówiące, jak przyspieszyli do setki w 8 sekund na moście Poniatowskiego, gdzie wolno jechać aż 50 na godzinę. W bagażniku na dachu wozić se będą rowery, narty w środku, a kryształowe szklanki w podłokietnikach tylnego siedzenia. Generalnie to my się już samochodów nie czepiamy, bo współcześnie niejeden bezrobotny po zasiłek toczy się Oplem. Nie wydaje się nam, żeby prezesi poważnej rządowej agendy mieli podróżować rowerami. Chodzi nam jednak o ową wrażliwość, którą pan Janik sygnalizował w niedzielę 7 marca, ale o której prezes Izdebski w piątek 5 marca kupując samochodziki za nie swoje złotówki nie wiedział. Nie jest bowiem tak, że Agencja nie ma czym jeździć. Choć jak twierdzi rzecznik prasowy ARR, dwa luksusowe samochody właśnie firmie ukradziono. Jak nam doniesiono, prezesi jeżdżą Lanciami Libra, rok produkcji 2003, czyli prawie nowymi, po około 100 000 zł sztuka. Po drugie w kraju, w którym nie ma z czego dopłacać do leków, przepraszam za ten populizm, można podobną S˘kodę Superb kupić za 90 000 zł mniej, choć bez wodotrysków, bo brak umiaru to nieobyczajność karygodna. Po trzecie nie jest chyba prawdą, że w Agencji, w sytuacji gdy Hausner planuje, któremu biednemu co odjąć, planowano zakup 20 takich aut. W sprawie bardziej ogólnej i symptomatycznej dla rządzących Polską: jest jakaś bezwiedna ignorancja polegająca na nierozróżnianiu ceny rzeczy od wartości rzeczy. To naprawdę nie wypada notablom, z których jeden jest ekonomistą inżynierem i prawnikiem chyba. 400 000 zł (tyle zapłacono za dwie S˘kody) to jest ze dwa stada krów po 3 zł za kilogram stada krowy, jakie deficytowa Agencja Rolna wyda, aby pomóc polskiemu deficytowemu rolnictwu. Nie ma powodów, żeby panów przesadny komfort wożenia tyłków deficyt ten pogłębiał. Ale gdyby panowie nie podzielali tych poglądów i znów nie dopilnowali swojego mienia, to doradzamy kupić w przyszłym roku za 190 tysięcy Jaguara X-Type z pakietem ubezpieczeń oraz drewnianym kierownikiem albo BMW serii 3 z dwoma jaśkami. Volvo ze świeżym powietrzem wewnątrz mniej więcej też tyle kosztuje albo uwielbiany przez homoseksualistów Volkswagen Golf Cabrio w różowej karnacji na cielakach. Szerokiej drogi życzymy prezesostwu rynku rolnego, a wszystkim pozostałym: kupujcie S˘kody! Lepszej rekomendacji nie znajdziecie. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pasterze śpiewają bydlęta klękają Wy im umizgi, oni wam kopniaki. Ciężki przypadek politycznego sadomasochizmu. Na klęczkach W puszczaniu kadzidlanych dymów nikt nie przebije panującego nam miłościwie prezydenta. Obdarowany przez Glempa srebrną kielnią ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI kładzie kamień węgielny pod budowę Świątyni Opatrzności Bożej w kształcie wyciskarki do cytryn: Teraz będę musiał zadbać o to, żeby konstrukcja tej świątyni stanęła ("Życie", 8 maja 2002 r.). Kwach wita papieża: Przybywa Wasza Świątobliwość do kraju pokoju pomiędzy państwem i Kościołem. W ciągu zaledwie kilku lat po odzyskaniu suwerenności udało nam się stworzyć właściwy model relacji między tymi ważnymi dla narodu instytucjami, oparty na solidnej podstawie nowej Konstytucji Rzeczypospolitej i konkordatu. Zdecydowana większość Polaków zrozumiała, że demokracja i religia wspierają się nawzajem ("Rzeczpospolita", 17 sierpnia 2002 r.). Wręczając papieżowi tomik wierszy ks. Jana Twardowskiego, Kwach z wdziękiem żartuje: Widać, że stosunki państwo–Kościół są bardzo dobre, skoro ja występuję jako listonosz książek księdza Twardowskiego. Na co papieski sekretarz, biskup Dziwisz, odpowiada: "No i właśnie za to, że te stosunki są bardzo dobre, prezydent otrzyma różaniec" ("Gazeta Wyborcza", 19 sierpnia 2002 r.). Żegnając papieża, Kwach idzie w ślady Gierka i proklamuje jedność moralno-polityczną narodu: Z ziemi włoskiej do Polski przybył nasz wielki Rodak Papież, by (...) upewnić Polaków, że – niezależnie od wieku, zasobności, wyznania czy religijnego zaangażowania – są jednością ("Rzeczpospolita", 20 sierpnia 2002 r.). Kwach chce być najlepszym uczniem Wojtyły: Polska pragnie razem z Waszą Świątobliwością budować w XXI wieku cywilizację miłości (jw.). Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Dariusz Szymczycha, w ślad za swym szefem, jest za wpisaniem Boga i WC do unijnej konstytucji: Kościół był zawsze w Europie, dlatego teraz, gdy mówi się o przyszłości kontynentu, nie należy uciekać od wartości religijnych. Nasi przedstawiciele w Konwencie Unii będą je promowali. Reprezentują Polskę, w której większość społeczeństwa jest katolicka ("Życie", 8 maja 2002 r.). Chrześcijańskie korzenie pielęgnuje też poseł Józef Oleksy: W pełni popieram pogląd o potrzebie troski o wymiar duchowy integracji i przyszłej Europy, o wartości wyrosłe z dorobku judeochrześcijańskiej kultury i ład moralny społeczeństw. W warstwie społecznej mam stanowisko zbieżne z opiniami wyrażanymi przez polski Episkopat ("Trybuna", 10 maja 2002 r.). Leszek Miller przed wyborami 2001 r. liczy na Opatrzność Bożą, w którą zasadniczo nie wierzy: Kiedy kilkanaście dni temu nasz komitet wylosował numer 1, to przecież nie przypadkiem, to widoczny znak opatrzności. Teraz więc my wszyscy, obywatele wierzący i niewierzący, pomóżmy opatrzności, żeby jej znak stał się ciałem ("Wprost", 13 września 2001 r.). Już jako premier namawia biskupów do poparcia integracji europejskiej, kadząc parterowi: Jestem przekonany, że głos Kościoła będzie miał ogromną wagę ("Trybuna", 8 stycznia 2002 r.). Miller martwi się, że naród nie dorasta do swego Wielkiego Guru: Polacy chętnie słuchają Jana Pawła II, ale rzadko go słyszą. Po prostu nie kierują się tymi wskazaniami, tą skalą wartości, którą papież przedstawia ("Rzeczpospolita", 13 sierpnia 2002 r.). Namawia też lewicę do czerpania pełną garścią z nauczania J. P. II. Marszałek Senatu prof. Longin Pastusiak elegancko odcina się od pomysłu Krystyny Sienkiewicz na opodatkowanie Kościoła: To prywatna inicjatywa pani senator. Prywatna, ale czy słuszna? To nie jest kwestia obecnie najważniejsza dla Polski. Otwieranie sobie teraz konfliktu z Kościołem nie służy interesom społeczeństwa. Kiedy będzie można zmienić ustawę aborcyjną? Na wybór momentu trzeba patrzeć z punktu widzenia stosunków z Kościołem ("Gazeta Wyborcza", 14 marca 2002 r.). Kto by tam patrzył z punktu widzenia interesów kilkunastu milionów kobiet, a nie facetów w sutannach... Sekretarz generalny SLD Marek Dyduch zaleca takt i delikatność: Nie możemy zaskakiwać Kościoła nieprzemyślanymi propozycjami, które są drażliwe dla strony kościelnej. Dyduch wierzy, że w razie czego kler spacyfikuje niezadowolonych: Co się stanie, jeśli kryzys gospodarczy potrwa jeszcze rok lub dwa albo – odpukać – przybędzie bezrobotnych? Muszą być siły, które będą chciały utrzymać spokój społeczny w kraju ("Nowiny", 11 kwietnia 2002 r.). Najmniej wazeliny w tym towarzystwie używa Krzysztof Janik, szef MSWiA, ale i on każe cierpliwie czekać na spełnienie obietnic SLD w sprawie aborcji: ... społeczeństwo musi się do tego przygotować. Musimy wygrać walkę o opinię publiczną, uspokoić zaniepokojonych hierarchów Kościoła ("Gazeta Wyborcza", 13/14 lipca 2002 r.). (Tu nie możemy powstrzymać się od komentarza, że żadnej walki o opinię publiczną lewica nie musi prowadzić, a hierarchowie nigdy się nie uspokoją). Z piąchy Przed wyborami 2001 r. episkopat ogłasza list pasterski tradycyjnie nie mieszając się do polityki: Katolickie społeczeństwo nie może popierać ugrupowania politycznego, które wprost deklaruje zamiar wprowadzania ustaw godzących w podstawowe prawo do życia. Kto ten zbrodniczy zamiar deklaruje? Partia nawiązująca do ciągłości ideowej z partią komunistyczną ("Niedziela", 16 września 2001 r.). Prymas Józef Glemp wzywa, by nie głosować na tych, którzy dopuszczają aborcję, partnerstwo płciowe, manipulacje genetyczne i eutanazję. (...) Takie programy prowadzą do społecznego upadku, a w perspektywie do obozów zagłady" ("Rzeczpospolita", 27 sierpnia 2001 r.). Wtóruje mu biskup Adam Lepa: Oddanie głosu na partię, która opowiada się za aborcją, za handlem w niedzielę, za pornografią czy usuwaniem nauki religii ze szkoły, jest ze strony katolika aktem niemoralnym ("Dziennik Łódzki", 15 września 2001 r.). Nasza odpowiedzialność za Kościół nie może pozwolić nam głosować na ludzi, którzy (...) nie dopuścili do ratyfikacji konkordatu ze Stolicą Świętą w czasie, gdy sprawowali władzę – poucza biskup Adam Dyczkowski, ufając, że wierni zgadną, jaką partię ma na myśli ("Nasz Dziennik", 30 sierpnia 2001 r.). Ks. Zenon Majcher z Warszawy napomina owieczki: Żaden wierzący nie powinien głosować na osobę niewierzącą. Skoro ona nie wierzy w Boga, to jak my możemy jej uwierzyć. Ks. Jan Mazur ze Szczecina: Czasem ludzie pytają mnie, na kogo głosować. Radzę im wtedy, żeby nie głosowali na SLD ("Życie", 21 września 2001 r.). Po wyborach, owszem, można dobić targu z komuchem. Ale, w imię Ojca i Syna, trzeba zachować czujność. Odgrzebywaniem pomysłów na represje przeciwko Kościołowi rodem z Moskwy nazywa uchodzący za gołębia biskup Tadeusz Pieronek propozycje sen. Krystyny Sienkiewicz (SLD–UP), dotyczące opodatkowania Kościoła ("Gazeta Wyborcza", 8 lutego 2002 r.). Fluorescencja żąda dymisji pełnomocnika rządu ds. informacji europejskiej Sławomira Wiatra, który przyznał się do współpracy ze specsłużbami PRL: Ktoś, kto zajmuje się sprawami europejskimi, musi mieć czyste ręce (Biuletyn Prasowy kai, 3 września 2002 r.). Największą jednak sławę zdobywają proste, męskie słowa Pieronka na temat minister Izabeli Jaruga-Nowackiej: To jest feministyczny beton, który się nie zmieni nawet pod wpływem kwasu solnego ("Gazeta Wyborcza", 16 stycznia 2002 r.). Arcybiskup Tadeusz GocŁowski nie ma złudzeń co do SLD: W chacie góralskiej przez pierwsze pięć–dziesięć to człowiek nie może oddychać, ale jak się posiedzi z pół godziny, to wszyscy dobrze oddychają. I wszyscy tamci panowie oddychali dobrze tamtym systemem. (...) W jeden dzień trudno się zmienić z komunisty w socjaldemokratę. Co sądzi o Leszku M.? Z panem Millerem byliśmy cztery lata w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Miał mentalność SLD-owską, która niekoniecznie się utożsamiała z mentalnością widzenia spraw polskich ("Gazeta Wyborcza", 8 października 2002 r.). Gocłowski o współpracy młodego Wiatra z wywiadem PRL: Naszego narodu na tak wysokim szczeblu rozmów nie może reprezentować ktoś związany z ekipą polityczną sprzed 13 lat (Biuletyn Prasowy KAI, 3 września 2002 r.). Abepe musi jednak jakoś przełknąć fakt, że z ekipą sprzed 13 lat związani są prezydent, premier i pół rządu. Ks. prałat Henryk Jankowski obraża się, że w gdańskiej procesji Bożego Ciała nie uczestniczyła kompania reprezentacyjna policji: Tak wyglądają rządy SLD. Mówię to wam, kochani, żebyście wiedzieli, na kogo głosować w następnych wyborach. Tu jest Polska, nie Bruksela ("Gazeta Wyborcza", 31 maja 2002 r.). Czy obłaskawi go koncesja na wydobycie bursztynu? Ks. StanisŁaw Tkocz nie chce bez przerwy oglądać Millera: Obecna władza, niepomna na protesty z przeszłości wcale nie tak odległej, kiedy to ludzie w porze dziennika wieczornego wychodzili na ulice, by nie oglądać znienawidzonych towarzyszy – popełnia dziś te same błędy, zawłaszczając telewizję dla celów propagandowych ("Gość Niedzielny", 10 listopada 2002 r.). Biskup StanisŁaw Stefanek oburza się, że MEN chce wycofać trzy katolickie podręczniki wychowania do życia w rodzinie: To arbitralna decyzja polityków, swawola ideologów, którzy w tej chwili zdobyli władzę. Zmodyfikowany przedmiot powinien nazywać się molestowanie seksualne (Biuletyn Prasowy KAI, 10 września 2002 r.). * * * Relacje między SLD a Kościołem przypominają stary kawał o tym, jak chłopina imieniem Józef pobożny był, na mszę chodził, na tacę dawał, a mimo to spotykały go same nieszczęścia. Zawołał więc w desperacji: "Panie, dlaczego mi to robisz?!". Wtedy z nieba rozległ się głos Stwórcy: "A wiesz, Józuś, ja cię po prostu nie lubię". Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wypędki Michnika Projekt Krzemińskiego i Michnika, aby we Wrocławiu zrobić centrum pamięci wypędzenia Niemców, wzbudza we mnie mieszane uczucia. Miłe mi jest wszystko, co irytuje nacjonalistów, szczególnie polskich. A jeśli niemieckich przy okazji, to tym lepiej. Z drugiej strony chciałoby się, żeby w Polsce budowano sracze, szosy, fabryki, a nie pomniki, centra, mauzolea i inne pice, które są naszą specjalnością. Do budowli symbolicznych, prestiżowych, absurdalnych zaliczam też pompatyczne biurowce – pałace biznesu, świątynie kontrastu między opakowaniem a treścią. Wymaga też odróżnienia przewartościowywanie historii, kształcące umysły, od chęci przemieniania przeszłości. Na przykład wymazywania lub formowania faktów na nowo, wedle dzisiejszych potrzeb. W konstruo- waniu byłego jesteśmy sprawniejsi niż w tworzeniu przyszłości, choć to właśnie należy do psiego obowiązku każdej generacji. Gdyby Adam Krzemiński i Adam Michnik byli o 30 lat starsi i działali po 1945 roku jako polscy politycy dowolnej orientacji, wspieraliby przymusowe wysiedlenie Niemców z ziem oddanych w Poczdamie pod polską administrację. Gdyby wyrażali oni swe dzisiejsze poglądy na ten temat, politykami wówczas być by nie mogli ani też liczyć na czyjekolwiek w Polsce zrozumienie. Moralna wrażliwość była wówczas inna, pokonanych nie obejmowała. Zresztą żadnych w ogóle przesiedleń również. W cieniu większych zbrodni i dramatów uchodziły one za błahostkę, przy tym trwały właśnie na Wschodzie i na Zachodzie, z korzyścią dla ówczesnej Polski. I dzisiejszej też. Bez tych przesiedleń bylibyśmy w konflikcie z sąsiadami zachodnimi, a tym bardziej wschodnimi. Wyobraźmy sobie jednak, że mocarstwa nie akceptowałyby w Poczdamie przesiedlenia Niemców (czemu Churchill realnie się sprzeciwiał), lecz przeciwnie – zgodnie z dzisiejszymi prawami człowieka dopuściłyby powrót do domu niemieckich uciekinierów ze stycznia–kwietnia 1945 roku. Wracaliby oni licznie, bo całe Niemcy były okupowane, a w Polsce – w odróżnieniu od stref okupacyjnych mocarstw – nie było głodu. Żadne zjednoczone Niemcy nie mogłyby się potem zgodzić na granicę na Odrze i Nysie pozostawiającą w Polsce wielomilionową niemiecką mniejszość zamieszkującą zwarty obszar. Dzieje PRL też wyglądałyby zgoła inaczej. Wykluczam rozwijanie polskiej odrębności i autonomii po 1956 r., gdyby Moskwa była ustawicznym mediatorem między aspiracjami Berlina Wschodniego i Warszawy. Niemiecka mniejszość stanowiłaby instrument trzymania Polski mocną ręką z rozmaitymi tego skutkami dla opozycji, własności prywatnej, kultury i Kościoła. Co było, to było, ale oczywiście chcemy, żeby nikt nikogo więcej nie wysiedlał i o tym mają przypominać różne centra i przeprosiny. Jednakże te formy stanowienia norm dla XXI wieku nie mogą podważać faktów dokonanych w innej epoce, faktów tworzących zazębiający się łańcuch wydarzeń i przewin. Przy tym tak ulubione przez polityków przeprosiny za przeszłość mnożąc się tworzą komiczny balet wielkosceniczny. Weźmy same tylko masowe przesiedlenia ludności. Wszyscy za wszystko przepraszaliby się wzajemnie. Niemcy – Polaków za wysiedlenia z Wielkopolski, Śląska, Pomorza i Łodzi. Niemcy – Niemców za przesiedlenia z państw bałtyckich. Polacy – Ukraińców, Ukraińcy i Rosjanie – Polaków... Prościej byłoby przeprosić się pospołu a nawzajem za wszystkich naszych ojców i dziadków, którzy nie najlepiej urządzili XX stulecie i na ogół nieświetnymi normami się w nim kierowali. Liczne prognozy wskazują na groźbę narastania europejskich nacjonalizmów. Niepokoją sukcesy prawicowych narodowców w różnych krajach. Proces jednoczenia Europy tyleż nacjonalizmy może tłumić, co wzmagać tę formę wyrażania rozczarowań i odrębnych interesów. Czy celebrowanie dawnych wypędzeń rozładowywać będzie narodowe urazy, czy też odświeżać w Niemczech już stłumione poczucie minionych krzywd? Nie wiem, więc teraz dwa wspomnienia o polskim nacjonalizmie i jedno o prawach upływu czasu. Mając 11 lat, w kilkanaście dni po wyzwoleniu Łodzi w lutym 1945 roku, przyleciałem samolotem do rodzinnego miasta, przed wojną trójnarodowego, polsko-żydowsko-niemieckiego. Żydzi byli zabici, Polacy w większości wysiedleni, dominowali Niemcy. Wobec tego Polacy – jako zwycięzcy i rządzący – nosili w klapie biało-czerwone kokardki dla odróżnienia się od niemieckich podludzi. W dziwnym odruchu antynacjonalizmu czy po prostu rozumu odmówiłem przypięcia tej kokardki – czyli wynoszenia się nad innych. Może grała tu rolę pamięć o opaskach wyróżniających jeszcze niedawno Żydów... Rodzice rozpaczali, że rówieśnicy będą mi obijali mordę jako Niemcowi. Taką mam dziecięcą, intuicyjną zasługę. Dokładnie w dziesięć lat później przyjmowałem pierwszych gości z NRD – parę studentów. Byli nieznośni. Nosili mundury FDJ. Okazywali krzykliwość w drażniącej jeszcze niemczyźnie wywołując wrogość na ulicy. Objawiali i rytujący nas, „rewizjonistów”, komunistyczny fanatyzm. Odmówili na przykład siedzenia w pokoju redakcyjnym, ponieważ na ścianie wisiał abstrakcyjny, więc dekadencki obraz. A tak! Jechałem z tą parą trolejbusem, a gdy oboje krzyczeli do siebie po niemiecku poprzez przepychających się ludzi, jakiś robotnik jął przeciskać się do mojego gościa Klausa w wyraźnie bitewnym zamiarze. Niemiec wystraszył się, a troszkę znając polski zawołał, tchórzliwie, że jest Żydem. Mało, że Niemiec, to jeszcze Żyd – zaszemrali pasażerowie. I tu – ku swemu zdumieniu – tym bardziej gość dostał w mordę. Lata siedemdziesiąte. Kibicowałem procesowi faceta, który w czasie okupacji wraz z kilkoma innymi chłopami tworzącymi bandę wymordował rodzinę rolników rabując im świnie i zboże. Bronił się tym, że był w konspiracji i spełniał rozkaz zabicia kolaborantów wydany przez oficera przedstawiającego się pseudonimem. Prokuratura jednak obaliła taką możliwość. Procesowi kibicowała cała wieś. Sympatyzowała z oskarżonym. Zabitych już nie pamiętano. W czasie wojny z różnych przyczyn zabijano nagminnie. Oskarżony był przez całą powojenną epokę grajkiem na weselach, wesołkiem i ulubieńcem. Gdy sąd miał ogłosić wyrok dożywocia dla mordercy rodziny z dziećmi, kazał milicją obstawić publiczność lękając się ekscesów. Tyle o prawach upływu czasu, zmienności odczuć, przemijaniu okoliczności, pomieszaniu uczuć i niezbędnym do życia relatywizmie moralnym. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nerkomania "Gazeta Wyborcza" wydzieliła płyn najwyższej klasy. Przed dwoma miesiącami ("NIE" nr 35/2003) pisaliśmy o aferze, która wstrząsnęła Polską: w szpitalu im. Kopernika w Łodzi używano do dializ (zabieg oczyszczania krwi u pacjentów z chorymi nerkami) środków niewiadomego pochodzenia i nieznanej klasie czystości. Nie była to "nasza" afera. Powołaliśmy się na publikacje prasy łódzkiej ("Express Ilustrowany" i "Wiadomości Dnia"). Dorzuciliśmy własne ustalenia. Przed tygodniem (13 października) "Gazeta Wyborcza" opublikowała na pierwszej stronie sensację: żadnej afery nerkowej w Łodzi nie było. Spodziewaliśmy się tego: mniej więcej przed trzema tygodniami chciano nas skłonić do oczyszczenia z zarzutów dyrekcję łódzkiego szpitala. Powołujący się na dyrektora szpitala prof. Józefa Tazbira pośrednik (niegdyś znany dziennikarz, a obecnie polityk i biznesmen) przekonywał, że warto uwierzyć w niewinność dyrekcji szpitala. Pośrednik już dawno przestał być dla nas osobą wiarygodną. Pognaliśmy go po kilku rozmowach telefonicznych. To, co miało załatwić "NIE", załatwiła "Gazeta Wyborcza". I to z jakim hukiem! Publikacji "GW" towarzyszyła audycja radiowa, a pod artykułem reklamowano wcześniej przygotowany program telewizyjny. Wszystko poszło jak z płatka: nie było redakcji, która nie wzruszałaby się losem oskarżanych medyków. Nie było redakcji, która nie robiłaby z łódzkich policjantów debili. Krajobraz po tej akcji jest prawie sielankowy: lekarze są czyści jak płyn do nerek, a policjanci powinni się uczyć. Gówno prawda! Afera w pigułce 13 października 2003 r. łódzka policja zatrzymała ordynatora oddziału dializ szpitala im. Kopernika w Łodzi dr. Janusza F. i jego konkubinę, byłą pielęgniarkę, a obecnie biznesłumen Marię T. Pani ta była dostawcą płynów używanych do dializ przez oddział swego konkubenta. Dostawy odbywały się legalnie: firma pani Marii – Jumar – wygrywała kolejne przetargi. Rzecz jednak w tym, że policji wydały się one ustawione. Środki, które wpompowywano w pacjentów, były fizycznie mieszane (z kilku komponentów) na zapleczu oddziału dializ. Trafiały tam w małych opakowaniach dostarczane przez szefową Jumaru. Była pielęgniarka kupowała je w Krakowie w dużych worach od znanej firmy chemicznej i przepakowywała. Wedle ustaleń policji, przepakowywanie to odbywało się w warunkach raczej mało sterylnych: w garażu. Firma Jumar ma swoją siedzibę – mieszkanie przy ul. Kościuszki 55 w Łodzi. Nie ma jednak laboratorium i nie ma zgody sanepidu na prowadzenie działalności. Mieszaniem ze sobą komponentów zajmowała się pracująca na czarno niejaka Aneta W., ekspert (po licencjacie) od obrotu nieruchomościami. Antyafera w pigułce "Gazeta Wyborcza" podaje, że jej reporterom udało się dotrzeć do wyników analizy stosowanego do dializ płynu. Okazał się on produktem najwyższej klasy. Dziennikarze zarzucili policji, że podjęła śledztwo bez zgody prokuratury. Wzruszali się też losem pozostawionego bez środków do życia przebywającego na przymusowym urlopie ordynatora. Powołując się na ustalenia komisji powołanej przez marszałka sejmiku wojewódzkiego bronili procedury przetargowej na płyny do dializ w szpitalu im. Kopernika. Wyśmiali policję za niezabezpieczenie dostarczanego przez Jumar preparatu. Powołali się na wyniki badań dializowanych pacjentów. Badania te nie wykazały u nich niczego złego. Dziennikarze zakwestionowali też używane przez policjantów określenie IV grupy czystości preparatów. Afera czy antyafera Bzdurą jest zarzut "Gazety", że policja musiała posiadać zgodę prokuratury na prowadzenie własnego śledztwa. Musi to wiedzieć jeden ze współautorów artykułu w "GW" – z wykształcenia prawnik. Sytuacją materialną ordynatora i jego sympatii my byśmy się nie wzruszali. Maria T. kupowała półprodukty po ok. 60 tys. zł, a odsprzedawała je szpitalowi za 360 tys. Dostarczała je przez 5 lat. Trochę więc mogła odłożyć. Badająca przetargi komisja marszałka sejmiku nieco pospieszyła się z wnioskami. W komisji przetargowej, przed którą wygrywała Maria T., siedział jej konkubent. Do przetargu stawały firmy "słupy". Był też przypadek zgłoszenia do udziału w przetargu firmy, która nigdy do niego nie stawała. Wszystkie te fakty znalazły potwierdzenie w dokumentach śledztwa. Policjanci faktycznie nie zabezpieczyli próbek preparatu dostarczanego przez Marię T. Dlaczego? Bo go nie było. Teoretycznie produkt ten powinien przechodzić przez aptekę szpitalną. Nie przechodził. Gdy policjanci weszli do szpitala, preparat do dializ dostarczała już inna firma. Dyrekcja szpitala odmówiła policji przekazania próbek starego preparatu tłumacząc, że go nie ma. Kilka dni po nagłośnieniu afery dyrektor Tazbir odnalazł jednak preparat i oddał go do analizy. Wierzymy, że wyniki były celujące. Pytanie jednak, co badano, skoro tego, co miano badać, nie było?! Jesteśmy też przekonani i szczęśliwi, że badania poddawanych dializie pacjentów przebiegły pomyślnie. Pragniemy jednak zauważyć, że każdy z przebadanych był wielokrotnie dializowany przy użyciu innego preparatu niż podejrzany. Jeśli więc wcześniej podano im coś nietrzymającego standardów, to nowy preparat mógł szkody te naprawić. Jedyne, co schrzanili policjanci, a w zasadzie ich rzecznik, to określenie IV grupy czystości preparatu. Nie ma takiego pojęcia; albo coś jest czyste, albo nie. Fakty w pigułce Ordynator Janusz F. i Maria T. do tej pory nie złożyli w sądzie zażaleń na ich zatrzymanie. Nie wnieśli też o zmianę stawianych im zarzutów. A są one niekiepskie. Panu doktorowi zarzuca się narażenie pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz udaremnianie i utrudnianie przetargów publicznych w celu osiągnięcia korzyści majątkowych. Grozi mu za to do 5 lat więzienia. Pani Marii T. zarzuca się produkcję i sprzedaż leków bez zezwoleń. Do 2 lat pudła. W dniu, w którym ukazał się artykuł w "GW", policjanci dalej robili swoje. Tego dnia przesłuchiwali pewnego pana, który czasem zastępował w szpitalu Anetę W. (tę od nieruchomości) w mieszaniu preparatów. Dżentelmen ów, z wykształcenia mechanik, uprzejmy był zeznać do protokołu, jak przygotowywał leczniczą miksturę. Według jego zeznań, pani Maria kazała mu mieszać na zasadzie trochę tego, trochę tego, a jakby się pan pogubił, proszę dzwonić. Małe co nieco Nazajutrz po ukazaniu się publikacji w "Wyborczej" do Łodzi wpadła kontrola z Komendy Głównej Policji. Policjanci przeanalizowali akta postępowania i nie stwierdzili nieprawidłowości. Były podstawy do postawienia Januszowi F. i Marii T. zarzutów. Również prokuratura łódzka nie ma do prowadzonego dochodzenia żadnych zastrzeżeń. No to jak? Mamy aferę czy nie? Warto jeszcze dodać małe co nieco. Nadzór nad działalnością szpitala sprawuje marszałek sejmiku Mieczysław Teodorczyk (SLD). To zrozumiałe, że zależy mu na dobrej marce szpitala. Ale dlaczego chce ją budować kosztem reputacji łódzkiej policji? Czy jest coś, za co mógłby jej nienawidzić? Czy tym czymś może być fakt, że trzy tygodnie wcześniej komendant miejski policji wywalił z roboty syna pana marszałka Norberta T. (spowodowanie po pijanemu wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym)? Może więc przy okazji chodzi o uwalenie komendanta? Po ukazaniu się publikacji w "GW" do komendanta miejskiego policji przyszli autorzy "Antyafery". Zanim komendant przeszedł do oficjalnej części rozmowy, rzucił mało rozgarnięte pytanie: Ile żeście wzięli? Niedługo później usłyszał swoje słowa w radiu z komentarzem, że zarzucił dziennikarzom łapownictwo. Dlaczego łódzki oddział "Gazety Wyborczej" zrobił z afery antyaferę? Pewnie tylko zbiegiem okoliczności jest fakt, że żona jednego z redaktorów jest podwładną dyrektora szpitala Józefa Tazbira. Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Amator szalupy ratunkowej " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kupcząc dziurą " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pastuch i arcypasterz W Polsce nie ma sprawiedliwości. Zwłaszcza dla biskupów. Diecezje elbląska i gdańska sąsiadują ze sobą. Tu drobne pijaństwo i automobilowa stłuczka, tam przekręt na wiele milionów złociszów. Tu 11 maja 2003 r. biskup elbląski Andrzej Śliwiński spowodował, jak wiadomo, wypadek drogowy. Prowadzony przez niego Volkswagen uderzył w dwa inne auta – w wypadku ranne zostały dwie osoby. Jak sprawdziła policja, w wydychanym przez biskupa powietrzu było 0,8 promila alkoholu ("NIE" nr 21/2003). Tam Od kilkunastu miesięcy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku prowadzi wielowątkowe dochodzenie w sprawie należącego do jurysdykcji arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego z Gdańska Wydawnictwa Stella Maris. Chodzi m.in. o "wytwarzanie" tzw. pustych faktur umożliwiających wyłudzanie od skarbu państwa podatku VAT. Dokładna kwota nie jest znana. Mowa jest o ok. 100 mln zł ("NIE" nr 1-5, 11 i 14/2003). Tu Kilka dni po zdarzeniu na drodze Stolica Apostolska zdecydowała zawiesić biskupa z Elbląga w czynnościach biskupich i ogłosiła swoją decyzję. Był to pierwszy taki przypadek w Polsce. Pod koniec lipca tego roku biskup Śliwiński złożył rezygnację z funkcji, która została przyjęta przez papieża. Zgodnie z kanonem 401 kodeksu prawa kanonicznego, jak poinformowały media źródła kościelne. Kanon ten ma dwa paragrafy. Pierwszy mówi, że biskup diecezjalny, który ukończył siedemdziesiąty piąty rok życia, jest proszony o złożenie na ręce papieża rezygnacji z zajmowanego urzędu (ale papież może jej nie przyjąć). Śliwiński urodził się w 1939 r., więc do siedemdziesiątki mu jeszcze sporo zostało. Wygląda więc na to, że chłopina zwolnił się z funkcji na mocy par. 2 tegoż kanonu: "Usilnie prosi się biskupa diecezjalnego, który z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny nie może w sposób właściwy wypełniać swojego urzędu, by przedłożył rezygnację z urzędu". Tak więc Śliwińskiego "usilnie poproszono". Tam W sprawie toczącego się dochodzenia dotyczącego Stelli Maris o jakiejkolwiek ewentualnej odpowiedzialności za ten stan arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego nikt z hierarchów Kościoła katolickiego w Polsce, nie mówiąc już o nuncjaturze watykańskiej, się nie zająknął. Tu Początkowo Prokuratura Rejonowa w Elblągu drogowe zderzenie potraktowała jako kolizję i na prośbę adwokata biskupa postanowiła warunkowo umorzyć postępowanie. Tak prokurator z Elbląga myślał jeszcze 30 czerwca. Według kodeksu karnego warunkowe umorzenie można zastosować w przypadku spraw zagrożonych karą poniżej trzech lat więzienia, gdy osoba nie była wcześniej karana, posiada dobrą opinię i wszystko wskazuje na to, że w przyszłości nie zrobi nic podobnego. Okazuje się, że biskup nie tylko nie utrudniał prowadzonego postępowania, ale zapłacił poszkodowanym odszkodowanie. Procedura umorzenia to nic aż tak szczególnego. W Elblągu w 2003 r. zastosowano już ją wobec kilku osób. Po miesiącu nastąpił zwrot w sprawie. Po interwencji prokuratury okręgowej okazało się, że prokurator rejonowy nie dość wnikliwie ocenił materiał dowodowy, a poszkodowany w zdarzeniu mężczyzna będzie musiał kontynuować leczenie powyżej 7 dni. Zmieniono kwalifikację czynu z kolizji na wypadek i akt oskarżenia skierowano do sądu. Tam Arcybiskup Tadeusz Gocłowski w dochodzeniu prowadzonym w sprawie Stelli Maris nie występuje. Nie był przesłuchiwany do tej pory i prawdopodobnie nie będzie. Tu i tam Część ludku bożego i bezbożnego z niejaką przyjemnością przygląda się przedstawieniu ze Śliwińskim. Prosty biskup może czuć niejakie rozgoryczenie. Dla niego łaska pańska na pstrym koniu ujechała. Nie to co u sąsiada arcybiskupa. Łaskawości wiele i w stajniach porządek. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Czarny kawior u czerwonego barona Niedawno Łódź zbulwersowało dramatyczne ogłoszenie rozklejone na ulicach miasta. Wywiesił je 47-letni Kazimierz Tobol, bezrobotny magister pedagogiki UŁ. Napisał: Odstąpię w dobre ręce dwoje moich synów w wieku 3 i 1,5 roku. Robię to z wielkim żalem i bólem, ale to jedyne rozsądne wyjście, by moje dzieci nie umarły w Polsce z głodu i zimna. Pan Kazimierz pracował jako nauczyciel, potem w różnych fabrykach przemysłu lekkiego zmiecionych niewidzialną ręką rynku. Rodzina nie ma żadnych środków do życia, a sporadyczne zasiłki z łódzkiej opieki społecznej nie przekraczają 30–50 złotych. Jedynym posiłkiem pięcioosobowej rodziny jest wodnista zupa, ale i tak Tobolowie mają już parę tysięcy złotych długu u różnych ludzi. O dramacie tej rodziny napisał "Dziennik Łódzki" . Tego samego dnia czytelnicy "Expressu Ilustrowanego" (wydawany przez tego samego niemieckiego wydawcę z Passau co "Dziennik Łódzki") relację z życia wyższych sfer pt. "Imieniny posła – 200 gości Andrzeja Pęczaka". Łodzianie, szczególnie członkowie SLD, mogli się dowiedzieć, że na raucie ich posła i przewodniczącego wojewódzkiej organizacji SLD (listę co znaczniejszych gości podano z namaszczeniem i tytułami) stoły uginały się od wykwintnego jadła. Podawano m.in. faszerowane kraby, łososie, sandacze, pstrągi, węgorze w zalewie. Na ciepło był bigos, pierogi z kapustą i grzybami oraz cielęcina w sosie śmietankowym. Była też dziczyzna, pasztety z dzika, sarny i zająca. Humory dopisywały. Pito Johnny Walkera, markowe koniaki i mrożoną wódkę. Tańczono w rytmie przebojów Carlosa Santany, Jennifer Lopez, Stachursky’ego i formacji Wilki. Zabawa trwała do rana. Niestety, Kazimierz Tobol nie kupuje "Expressu", więc nawet poczytać nie mógł o tych przysmakach i innych wspaniałościach, które dworska prasa, czołobitna wobec łódzkiego barona, smakowała z nabożeństwem. Autor : Z. Balucki Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Laska dzieciom Ksiądz proboszcz z Pielgrzymki na lekcjach religii bił dzieci z zerówki. Używał do tego celu półmetrowej, plastikowej laski gimnastycznej. Dzieci zeznały ponadto, że ksiądz targał je za uszy, kazał zdejmować odzież, ciągnął po dywanie. Sąd w Złotoryi uznał, że do przestępstwa doszło, ale umorzył warunkowo postępowanie wobec księdza na dwa lata próby z powodu nieznacznej społecznej szkodliwości czynu! W uzasadnieniu tego wyroku pani sędzia powiedziała, że zachowanie księdza było reakcją na złe zachowanie dzieci na katechezach! Nie koniec to jednak tej pomrocznej historii. Obrona księdza wniosła do Sądu Okręgowego w Legnicy o całkowite uniewinnienie uzbrojonego w plastikowy kij, bijącego dzieci brutala w sutannie. Dziennikarki do siłowni Proboszcz z Miłkowic (Wielkopolska) poturbował dziennikarki, które zbierały przed kościołem informacje do reportażu o jego konflikcie z parafianami. Według relacji dziennikarek, ksiądz wpadł w furię, wyrwał jednej z nich torebkę, przewrócił ją, ciągnął po trawie, a potem usiadł na niej i bił na oślep. Księdza odciągnęli parafianie. Dziennikarki zamknęły się w samochodzie. Przyjechała policja. Proboszcz poszczuł policjantów psem. Wydarzenia te miały miejsce w niedzielę, ale przesłuchanie odbyło się w poniedziałek, albowiem wielebny czuł się zbyt zdenerwowany, by odpowiadać na pytania policjantów. Cóż wprawiło klechę w tak zły humor? Temat reportażu. Bezczelni parafianie poskarżyli się pismakom, że ich proboszcz bierze za pogrzeb 1200, a za ślub – 1600 zł, co wydaje się im ceną wygórowaną. Drogi Pan Bóg Buntują się przeciwko swemu proboszczowi parafianie z Leźnicy Wielkiej koło Łęczycy. Powód – wysokie stawki od sakramentalnych posług. Brak ulg, promocji i zniżek dla ubogich, nieszczęśliwych i chorych. Delegacja parafian udała się do księdza dziekana. – A co będzie, jak dostaniecie jeszcze gorszego – zapytał delegatów dziekan. – To niemożliwe – odpowiedzieli delegaci. Parafianie są zdeterminowani. Nie przestraszyli się nawet w niedzielę, gdy zebrali się przed kościołem z postanowieniem, by nie wpuścić księdza. Zamiast księdza przyjechały dwa radiowozy (z Ozorkowa i Parzęczewa) i ksiądz z Łęczycy, który odprawił mszę. Większość parafian pozostała jednak nieugięta i na znak protestu pozostała na zewnątrz kościoła. Ruch należy teraz do kurii, która wskutek spadku popytu będzie musiała najprawdopodobniej przysłać księdza oferującego tańsze usługi. Prosto do raju 58-letni mężczyzna spadł z rusztowania na budowie kościoła parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Legnicy. Zmarł w szpitalu. Policja przekazała sprawę prokuraturze, ale wiele wskazuje, że rozejdzie się po kościach. Nie doszło do katastrofy budowlanej, a więc nic do tego Powiatowemu Inspektoratowi Nadzoru Budowlanego. Nic nie może także Państwowa Inspekcja Pracy, albowiem – jak twierdzą jej przedstawiciele – ma ona prawo interweniować wyłącznie wobec tych podmiotów, które zatrudniają pracowników na podstawie umowy o pracę. Nieboszczyk pracował zaś społecznie, więc i społecznie się zabił. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mały żeński pełnomocnik W Warszawie działa grupa ludzi, która, pod przykrywką walki z podziałami, stwarza nową, lepszą jakość podziałów. Niechętni są wszystkiemu, co ich stworzyło. Zdecydowanie kładą nacisk na swoją płeć. Niosą ją jak sztandar i wymachują. Nazywają się feministkami. Feministki lubią szokować, co pisze im się na plus, bo każdej prowokacji można przyklasnąć, jeśli ma się czyste podłoże i nie wygryziony intelekt. Jednak coraz częściej zdarza się im szok karykaturalny. Jest takim konsekwentne używanie sformułowań w rodzaju: "prawniczka", "adwokatka", "senatorka", "marszałkinia", "prezeska". Zasięg tego eksperymentu powoli zaczyna wymykać się spod kontroli. Bo o ile jeszcze w poprzednim Dniu Kobiet nikt normalny o takich formach nie słyszał (były dostępne w gazetach feministycznych jak "Zadra" czy "Wysokie Obcasy"), o tyle skoro sprawą zajęły się osobiście gremia rządowe, należy liczyć się z zaangażowaniem większych środków, masową popularyzacją oraz dużym rozmachem. Kilka miesięcy temu Izabela Jaruga-Nowacka, pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, ogłosiła się oficjalnie "pełnomocniczką". To pomysł z gatunku tych, które świecą własnym światłem przez długie lata. Aura wielkiej kariery wokół Nowackiej wymaga co prawda kobiecych poświęceń i niewygód, ale skoro pani Izabela złoży się na ołtarzu narodu jako "prezydentka" albo "premierka", sprawa godna jest ofiary. Tajemnicą rozpadającej się koalicji pozostaje to, dlaczego Jaruga-Nowacka przemianowała się akurat na "małego żeńskiego pełnomocnika". "Pełnomocniczka" bowiem nie jest najprostszym, żeńskim odpowiednikiem rzeczownika "pełnomocnik", ale podobnie jak "baletniczka" (w odróżnieniu od dorosłej "baletnicy") oznacza żeńskiego osobnika młodego, małego. Może jakiś rozpędzony doradca zaopiniował pozytywnie "pełnomocniczkę" w oparciu o "kierowniczkę" i "rzeczniczkę". "Kierownica" jest już zajęta, więc, oczywiste, w tym przypadku lepiej jest być "małym żeńskim kierownikiem" niż kółkiem do kierowania samochodem. "Rzecznica" natomiast nazbyt byłaby podobna do ulicznicy znad rzeki, zrozumiałe jest więc, że zgodziliśmy się na rzeczniczkę, aby ocalić ulicznice przed "uliczniczkami". Doradca pokpił nieco sprawę, bo nie dość, że nie wziął pod rozwagę dorosłej "baletnicy", to zapomniał o fundamentalnym wyrazie "pracownica" (pełnoletnia i wysoka). W świetle tych faktów Nowacka została lekko ośmieszona. Niestosowność formy "pełnomocniczka" umieszcza dawne i przyszłe inicjatywy pani Nowackiej w starszej grupie przedszkolnej. Wyszło tak, jak gdyby za przeproszeniem, z przyzwoitej jajecznicy, za pieniądze podatnika, zrobiono jajeczniczkę. Opierając się jednak na faktach, czyli istnieniu pełnomocniczki Nowackiej, kolejnym jej krokiem powinno być opublikowanie w Dzienniku Ustaw definicji "równego statusu płci w języku", na który się ministereczka pełnomocniczka powołuje. Jako specjalista muszę wiedzieć, na czym polega lingwistyczny równy status. Na tym, że formy żeńskie i męskie będą identyczne czy właśnie będą się różnić? Zmieniamy Bechlerównę w Bechler i Kowalską w Kowalski czy "polityka" w "politykierę"? Jako demokrata domagam się referendum w sprawie wyłonienia form jedynie słusznych. Dla mnie nie bez znaczenia jest to, czy będziemy mówić "ministerka" czy "ministera", czy "ministrella", czy "ministra", czy "ministeria", czy "ministressa", czy "ministereczka"... Racjonalizm, umiar i rozsądek każą mi się ponadto zastanowić nad paroma kwestiami. Po co potrzebne nam są prowokacyjne formy żeńskie? Żeby znieść dyskryminację kobiet piętnowaną przez politruków równouprawnienia? Żeby podnieść kobietom status, wyrównać (czy raczej dosztukować) do męskiego? Mniej to śmieszy, gdy przypomnimy sobie, że właśnie w tym celu powołano urząd pełnomocnika. Pełnomocnik to ktoś, kto pozmienia nazwy, zabierze się kompleksowo za reformę polszczyzny, uświadomi nam, że dobrowolnie stwarzamy nierówny status. Po co mamy rozróżniać kobietę i mężczyznę pełniących takie same obowiązki służbowe czy funkcje społeczne. Pełnią je inaczej? Czy płeć prezydenta zawiera jakąś istotną informację, która musi odcisnąć się na strukturze języka? To właśnie jest cios zadany równemu statusowi kobiet i mężczyzn. Rozróżnianie płci urzędników jest zaprzeczeniem ich równego statusu. Prezydent, premier, minister, niezależnie od płci, koloru skóry czy długości rękawa może dobrze albo źle sprawować swoje obowiązki. Nerwowy nawyk wciskania informacji o tym, że minister jest dziewuszką, trąci mocno seksizmem i skrywanym pod kiecką kompleksem kastracji. Rozumiem, że dla kobiet zagubionych w skomplikowanym świecie (owszem przyznaję, że to jest męski świat) nie do ogarnięcia jest istnienie w polszczyźnie wyrazu "nauczycielka" i "aktorka" w obliczu niemożności stworzenia "premierki". Choć wydaje się to niesłuszne i niesprawiedliwe, "premier" jest wyrazem rodzaju męskiego, podobnie jak "człowiek". Jeśli będziemy mówić o jakimś konkretnym premierze czy człowieku, posłużymy się konkretnym imieniem i nazwiskiem. Proszę sobie wyobrazić, gdzie można się ocknąć, jeśli zacznie się od przerabiania rodzaju gramatycznego. Równy status kobiet i mężczyzn wymusi obok "człowieka" "człowiecę" i "księdzarkę" obok "księdza". Zamieszanie z nazwami to po trosze efekt iluzji. Złudzenia, spowodowanego przeświadczeniem, że końcówka "-a" zapewni każdemu rzeczownikowi najlepszej jakości, stuprocentowy rodzaj żeński. Takie antidotum na wszystkie feministyczne bolączki. Niestety. Jak powiedziałam, to tylko iluzja. W nauce nie ma na nią miejsca. Z tego powodu pełnomocnik Nowacka długo jeszcze nie zaśnie snem spokojnym. Przyjdzie jej się zmierzyć z takimi wyrazami jak "wojewoda". I tak, jeśli rodzaj rzeczownika "prezydent" jest zdecydowanie niepoprawny politycznie, to co z płcią "wojewody"? I skoro ten parszywy "wojewoda" okaże się jednak brudnym fagasem, to jak zrobić z niego pachnącą perfumowaną wodą "wojewódkę mazowiecką"? Pardon, wojewódeczkę. Autor : Dorota Sawicka - Nagańska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mietek Cześka Ciągle wzruszamy się losami biednych. Dla odmiany dziś piszemy, jak chujowo mają bogaci. Jeden facet – nazwijmy go Cześkiem z Rypina – miał mietka za pięć dużych baniek. Po polsku to będzie: był właścicielem samochodu marki Mercedes-Benz CL o cenie rynkowej 500 tys. zł. Wóz gadał do niego w sześciu językach, otwierał się czując dotyk jego dłoni i laskę też by pewnie robił, gdyby facetowi przestało się układać z żoną. Serwisował mietka Czesiek w należącej do Grupy Zasada autoryzowanej stacji obsługi Precyzja Motors w Bydgoszczy i tam też kazał zamontować se system GPS obsługiwany przez firmę Auto Guard & Insurance, także z Grupy Zasada. Onże GPS – Global Positioning System – to cud techniki. Powierzony jego opiece wózek, o każdej porze dnia i nocy strzeżony jest przez 24 satelity i niepoliczalną liczbę dzielnych chłopców od Zasady, którzy nie śpią i nie jedzą, ino patrzą, czy samochodzikowi nie dzieje się krzywda. Jakby się działa, satelity powiedzą, gdzie samochód jest z dokładnością do paru metrów, skąd jedzie, dokąd i jak szybko oraz wyłączą mu dopływ paliwa tak, że złoczyńcy będą musieli spierdalać na piechotę. Któregoś dnia, a było to w kwietniu, Czesiek wstawił samochód do serwisu. Roboty przy nim było na półtora dnia, przetrzymali go przez pół miesiąca, a potem u bram Cześka pojawiło się dwóch policjan- tów w sprawie... skradzionego Mercedesa. W ten sposób, 36 godzin po fakcie, Czesiek dowiedział się, że nie ma mietka, od policji z Rypina. No i zaczęła się zabawa. Serwis, w osobie prezesa Włodzimierza Strzały, poinformował właściciela, iż wyraża zrozumienie dla trudnej sytuacji, która zaistniała wskutek kradzieży, niemniej uważa za przedwczesne Cześkowe żądanie oddania mu jego samochodu, względnie takiego samego, jako iż trwają działania operacyjno-śledcze Policji. Ergo – Precyzja Motors jest gotowa rozważać życzenia Cześka po umorzeniu śledztwa. Byłoby fajnie. Tyle tylko, że umorzenie śledztwa jest formalnością, gdy samochód ginie z ulicy i jest zero szans na złapanie złodzieja. Inaczej jest, jeżeli samochód ginie z terenu strzeżonego serwisu, w dość tajemniczych okolicznościach. Otóż na najdłuższy weekend świata serwis, któremu Czesiek powierzył samochód, wystawił wózek za pięć baniek z zabezpieczonych hal pod chmurkę, i to w miejsce, którego nie widział strażnik. Samochód przetrzymano przez dwa tygodnie, choć roboty przy nim było na półtora dnia, a tłumaczenia tego faktu były co najmniej dziwaczne. W tej sytuacji przed ewentualnym umorzeniem śledztwa policja powinna, delikatnie mówiąc, przyjrzeć się bliżej działaniom pracowników serwisu wobec Cześkowego mietka i generalnie poprowadzić śledztwo całkiem na serio, bo 500 tys. zł to mienie dużej wartości. Zawarta w piśmie od Precyzji Motors delikatna sugestia, aby Czesiek nalegał na umorzenie śledztwa, to w nagrodę może mu coś dadzą, jest nader inteligentna. Ale to wszystko pryszcz. Jeszcze ciekawiej wyglądała korespondencja Cześka z prestiżową firmą Auto Guard & Insurance, która to firma wzięła 8 patoli i 2 stówy miesięcznie za monitorowanie wozu. Okazało się bowiem, iż w noc kradzieży dwukrotnie włączył się w aucie alarm przeciwnapadowy. Co oznaczało, że ktoś był w środku samochodu. Za pierwszym razem chłopcy nie zrobili nic, za drugim zaś, pięć minut później, zadzwonili do Cześka do Rypina – było wpół do pierwszej w nocy – i zapytali, czy samochód nadal jest w serwisie w Bydgoszczy. Gdy Czesiek powiedział, że tak – życzyli mu dobrej nocy. Teraz Czesiek snuje rozważania następujące: Wiedzieli, że samochód jest w serwisie. Samochód był przestawiony na tryb „serwisowy”, co oznacza, że uruchamiać go mogli pracownicy serwisu – ale powinno odbywać się to w godzinach pracy serwisu i na jego terenie. I co? Nie zdziwiło chłopców z Auto Guard, że ktoś majstruje przy samochodzie o wpół do pierwszej w nocy, skoro serwis pracuje do 18.00? Nie zdziwiło ich, że samochód stojący w serwisie przemieszcza się i że koordynaty wskazują jakiś las koło Fordonu? Dwie godziny później, koło trzeciej w nocy, alarm włączył się ponownie sygnalizując zanik napięcia głównego. Wtedy samochód był już pod Gdańskiem. Potem zniknął z radarów. Jak można się domyśleć – właśnie w tym miejscu złodzieje wymontowali GPS. Ale cóż zrobili chłopcy od monitoringu, gdy zobaczyli, że o trzeciej w nocy ktoś wyłącza zasilanie w samochodzie znajdującym się w okolicy Gdańska? Nic. Aż do wpół do dziewiątej rano, kiedy to serwis poinformował system monitoringu, że auto zajebali. To tyle, jeżeli chodzi o mietka. Ale Czesiek walczy dalej. Napisał mianowicie do Auto Guard, żeby mu wyjaśnili, co się stało. To mu wyjaśnili, przysyłając jakiś kompletnie enigmatyczny wydruk, który wszakże Czesiek przestudiował i wynikło z niego, że łżą w żywe oczy, bo jak widzieli samochód po raz ostatni, to komputer zanotował zanik napięcia głównego, a pracownik Auto Guard nazwał to spadkiem napięcia. Wyjaśnił przy tym pouczająco, iż informacja o takim spadku do czasu odłączenia akumulatora nie jest traktowana jako alarm, i jeszcze poczynił wyrzut, że w przypadku podmiotowego pojazdu informacja ta wielokrotnie, o różnych porach dnia i nocy, docierała do Centrum Monitoringu. Czesiek wkurwił się ździebko i walnął pismo do prezesa Auto Guard, że jest niezadowolony, bo nie dość, że olali sygnały i pozwolili zajebać auto, to jeszcze nie raczyli właściciela o tym fakcie poinformować, choć mają ten przykry obowiązek w umowie. Adwokat Cześka otrzymał od prezesa Auto Guard, magistra inżyniera Roberta Rozesłańca, pismo, w którym prezes poucza go, że nie może mu wytłumaczyć, dlaczego pozwolili ukraść samochód, bo to jest tajemnica i że Czesiek jest za głupi, żeby zrozumieć, że zanik napięcia nie oznacza zaniku napięcia, bo do zrozumienia tego niezbędne jest posiadanie znacznie większej wiedzy na temat szczegółów działania oferowanego przez nas systemu ochrony od tej, którą posiada Pana klient. Potem dowiadujemy się, że w momencie kradzieży operator podjął działania zgodnie z procedurą interwencyjną, tj. nie zrobił nic, a następnie, iż – pięć minut później – nastąpiło czasowe wyłączenie systemu przez osobę uprawnioną. Tak magister inżynier Rozesłaniec najwyraźniej interpretuje włączenie alarmu przeciwnapadowego. Ale to nie koniec. Dalej magister inżynier Rozesłaniec wali do Cześkowego adwokata w te słowa: w obawie o interes Pana klienta proponuję, aby w przyszłości znacznie uważniej analizował konsekwencje podejmowanych przez siebie decyzji. Więcej nie będziemy cytować, bo cholery dostać można, a my nie lubimy się denerwować. * * * My tam nad Cześkiem nie będziemy płakać. Na biednego nie trafiło. Ale – z drugiej strony – Zasada też niebiedny. A nie ulega kwestii, że serwis Zasady i jego centrum monitoringu słabo się starali, by uniemożliwić zajebanie Cześkowego samochodu. Pytanie tylko, czemu? I następne pytanie: co Pan na to, Panie Sobiesławie? Zmaganiom Cześka z Zasadą będziemy pilnie kibicować. A innym Cześkom radzimy, żeby uważnie przyjrzeli się usługom Grupy Zasada. Jak się coś wyjaśni, damy znać. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Gar rzepaku do baku Biopaliwa nie szkodzą silnikom. Szkodzą za to interesom Orlenu. W ostatnich tygodniach zeszłego roku, gdy Sejm kończył ustawę o biopaliwach, w mediach zaroiło się od publikacji, których ton jednoznacznie sugerował, że mamy do czynienia z legislacyjnym i gospodarczym bublem. Czy kupując nowe auta, będziemy musieli się pożegnać z gwarancjami na silniki, a posiadaczy starszych aut czekają krociowe wydatki na naprawę napędu? Może tak być, jeśli rządząca koalicja przeforsuje swój pomysł, by w przyszłym roku zmusić kierowców do kupowania paliw z dodatkiem etanolu w nieznanej na świecie proporcji – dramatycznie twierdzili dziennikarze "Gazety Wyborczej" i tygodnika "Wprost". Powoływano się na opinie przedstawicieli zachodnich koncernów motoryzacyjnych; dowodzono, że stosowanie roślinnych dodatków do paliw spowoduje korozję silników i inne nieszczęścia. Jak się dowiedziałam, był to dobrze zorganizowany lobbing, którego celem była zmiana pierwotnych propozycji rządowych, a nawet – jeśli to możliwe – storpedowanie prac nad ustawą. Gdzieś tam na horyzoncie majaczyły miliardy złotych ewentualnych zysków lub strat. Benzyna chrzczona jak dzieci Każdy polski kierowca wie, że tak naprawdę nie wiadomo, co leje do baku. Tradycyjne chrzczenie benzyny wodą i innymi komponentami na stacjach benzynowych ma nad Wisłą długą historię. W pierwszej połowie ubiegłego roku mogliśmy przeczytać w prasie o gigantycznych zyskach mafii paliwowej, która zarabiała na sprzedaży oleju opałowego jako pełnowartościowego diesla, a i etylinę potrafiła produkować z byle gówna. Jeszcze wcześniej opisywano przemytników niewiadomego pochodzenia paliwa zza wschodniej granicy. "Rzeczpospolita" wyliczyła, że straty budżetu państwa, wynikające z oszustw na podatku VAT i akcyzie spowodowane przez rodzimych nafciarzy, sięgają 10 mld zł! Pojawienie się informacji o tym, że wystarczy dolać do cysterny kilka butelek oleju rzepakowego, aby uzyskać "oszczędności" na akcyzie, brzmiało dla ministra finansów groźnie. Prawda tymczasem jest inna. Od lat w Polsce zupełnie legalnie do benzyn dolewany jest bioetanol. Państwo wspiera te praktyki obniżając stawkę podatku akcyzowego tym producentom, którzy gotowi są oferować na rynku paliwa "chrzczone" spirytusem. Według danych Ministerstwa Finansów, 17,43 proc. benzyn sprzedawanych w Polsce w 2001 r. zawierało 4,5-procentowy dodatek bioetanolu. W latach 1996–1998 odsetek tak tankowanych samochodów wynosił blisko 40 proc. i nikt nie słyszał o zniszczonych silnikach i protestach zachodnich koncernów motoryzacyjnych. Dlaczego? Ponieważ dolewanie biopaliw jest zupełnie bezpieczne, o czym można przekonać się czytając np. instrukcję obsługi Volkswagena Passata. Stoi w niej jak byk, że samochody z silnikiem wysokoprężnym mogą być napędzane również naturalnym olejem napędowym oznaczonym w Niemczech jako PME (estr metylowy oleju roślinnego). Dalej czytamy o zaletach tego oleju produkowanego głównie z rzepaku i o tym, że można mieszać go ze zwykłym olejem napędowym w dowolnych proporcjach. Autorzy instrukcji obsługi przyznają co prawda, że Passat ma gorszy "wypierd" na światłach, ale za to mniej zanieczyszcza środowisko. Z innymi bryczkami jest podobnie. Na biopaliwach jeździ się od dawna, nie tylko w Europie. 26 listopada 2002 r. Jakub Faryś ze Stowarzyszenia Oficjalnych Importerów Samochodów, pytany przez dziennikarza "Gazety Wyborczej" o ocenę rządowego projektu ustawy o biopaliwach, stwierdził: Tak naprawdę nie ma badań, które jednoznacznie mówiłyby, jaki jest wpływ biokomponentów na trwałość silników, na skład spalin. Skąd zatem opinie, że stosowanie roślinnych dodatków do benzyn i ropy w proporcjach proponowanych w ustawie spowoduje masową korozję silników i liczne awarie? Okazuje się, że ta informacja nie odpowiada prawdzie, ponieważ producenci silników już dawno dostosowali je do obecności dodatków pochodzenia roślinnego. Dysponuję rekomendacjami Car agents of Sweden and OK.-OB., Hikan Neuman, z których wynika, że większość samochodów wyprodukowanych po 1998 r. może jeździć na paliwie zawierającym do 10 proc. etanolu! Dotyczy to między innymi takich marek jak Toyota, Renault, Volvo czy Ford. Proponowane przez rząd w ustawie 5 proc. nawet dla starszych silników to zupełnie bezpieczna proporcja. Na pewno nic się nie będzie zacierało. Pierdząc olejem Po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. nasz kraj może otrzymać w ramach pomocy blisko 2 mld euro na ochronę środowiska. Taki zastrzyk gotówki może uczynić produkcję biopaliw naszą specjalnością. Chętnych do inwestowania nie brakuje. Pod koniec sierpnia 2002 r. władze Lublina podpisały list intencyjny z Enso Polska (Enso to firma austriacka) w sprawie budowy rafinerii produkującej olej napędowy z rzepaku. Rocznie ma się tam produkować 40 tys. ton oleju. Paliwo to świetnie nadaje się do napędzania diesli. Jak zapewniają Austriacy, ma być o 15–20 proc. tańsze od tradycyjnego. Jedyną jego wadą będzie to, że autobusy będą śmierdziały plackami ziemniaczanymi. Enso chce wybudować jeszcze jedną rafinerię pod Częstochową. Podobne plany dokładnie w tym samym terminie zgłosiła Rafineria Gdańska, która wspólnie z KGHM Polska Miedź miała zamiar powołać spółkę zajmującą się produkcją i dystrybucją biopaliw. W październiku należący do Aleksandra Gudzowatego Bartimpex kupił od skarbu państwa Przedsiębiorstwo Przemysłu Fermentacyjnego Akwawit z Leszna, krajowego potentata w produkcji bioetanolu. Wcześniej firma nabyła wrocławski Polmos. Stało się jasne, że drugi na liście 100 najbogatszych Polaków wchodzi w biopaliwowy interes. Jeszcze ambitniejsze plany miała niemiecka firma Cimbra Sket GmbH z Magdeburga, która chciała otworzyć w Kostrzynie fabrykę przerabiającą 250 tys. ton rzepaku rocznie. To jedna czwarta krajowej produkcji! Cimbra specjalizowała się dotychczas w roślinnych olejach jadalnych, ale być może wyczuła nowy biznes? W marcu 2002 r. Orlen ogłosił własne plany dotyczące biopaliw. Potem wokół płockiego giganta zapadła cisza. Ministerstwo Rolnictwa szacuje, że rozkręcenie produkcji biopaliw stworzy w Polsce około 100 tys. nowych miejsc pracy, zwłaszcza na wsi, gdzie o pracę najtrudniej. Tylko do wyprodukowania spirytusu bezwodnego "zabezpieczającego" wkład 4,5 proc. biokomponentów w benzynie potrzeba 450–500 tys. ton zboża. Oznaczałoby to ogromną pomoc dla Agencji Rynku Rolnego, która co roku zmaga się z klęską urodzaju. Dodajmy do tego setki tysięcy ton rzepaku – to kolejne tysiące miejsc pracy. Gdyby projekt się powiódł, byłby to jeden z największych sukcesów rządu koalicji SLD–UP–PSL. Tak jednak wcale być nie musi. Ostre lobbowanie Rządowe pomysły nie wszystkim przypadły do gustu. Po pierwsze, oznaczają one spadek importu gotowych paliw. W prasie pisano nawet o ograniczeniu tego importu w związku z trudnościami dostosowania się do nowych polskich norm. Na pewno zmniejszeniu uległby import ropy. Łatwiej byłoby też ocenić ilość paliwa faktycznie sprzedawanego w Polsce. Skuteczniejsza stałaby się walka z szarą strefą, ponieważ na stacjach benzynowych kontrolowano by jakość paliw i łatwo dałoby się ustalić, co jest w zbiornikach. Nie twierdzę, że tym sposobem udałoby się wyeliminować oszustwa, ale na pewno można byłoby je ograniczyć. Gdy pytałam zaprzyjaźnionych posłów, komu zależy na utrąceniu ustawy o biopaliwach, dyskretnie i nieoficjalnie wskazywali palcem na Orlen. Rzeczywiście, płocki gigant ma powody, aby nie przepadać za rządowym projektem. Przede wszystkim przez ostatnie lata spółka korzystała ze zmniejszonej akcyzy od benzyn z dodatkiem etanolu. W skali kraju chodziło o około 300 mln zł, z czego lwia część przypadała na Orlen. W razie wejścia ustawy w życie, trzeba by było podzielić się z innymi graczami, a to dla każdego giganta jest przykre. Kolejny powód to stan przygotowań. Mogłoby się okazać, że wykonanie ustawowego obowiązku jest trudne ze względu na problemy z dostosowaniem instalacji rafinerii. Orlen sporo ostatnio zainwestował, z tym że niekoniecznie w biopaliwa. Kupił już stacje benzynowe w Niemczech, chce wspólnie z Rotch Energy kupić też Rafinerię Gdańską. To naprawdę znaczny wysiłek, a prezes Wróbel plany ma ambitne. Ci posłowie, z którymi rozmawiałam, byli przekonani, że dr Kulczyk będąc wielkim akcjonariuszem Orlenu, któremu biopaliwa nadszarpną dochody, nie jest zainteresowany przyjęciem przez Sejm ustawy w wersji, która trafiła do Senatu. I faktycznie Senat zmienił część artykułów w takim kierunku, aby nowe regulacje prawne weszły w życie później, niż zakładał rząd. Co zrobi Sejm, zobaczymy. Na pewno PSL będzie starało się odrzucić poprawki. Tak samo uczyni Samoobrona i być może Liga Polskich Rodzin. Z poparciem SLD przywrócono by proponowane w pierwotnym brzmieniu zapisy. Z pożytkiem dla wszystkich. Ostry lobbing przeciw biopaliwom okazałby się wówczas nieskuteczny. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z Sądu Rejonowego w Olsztynie zginęły akta sprawy Stanisława A. W toku czynności śledczych okazało się, że zwinął je sam oskarżony. Nie niepokojony przez sekretarkę podmienił materiały z teczki na makulaturę. A. ma już pewne osiągnięcia w robieniu wora z sądu. Od kilku lat był biegłym i wydawał ekspertyzy w takich sprawach jak wypadki drogowe oraz sprawy związane z grafologią i techniką samochodową. Sprawa się rypła, gdy okazało się, że dyplom ukończenia studiów A. kupił na bazarze. M. P. Podpalają ludzi. W Poniatowie, gmina Goszczanów, 33-letni mężczyzna oblał swoją 45-letnią siostrę denaturatem i podpalił. Do podpalenia doszło w czasie libacji alkoholowej, podczas której okazało się, że mają nadwyżkę denaturatu. W Warszawie, na Bielanach, w tzw. dobrym gimnazjum trzej gimnazjaliści brutalnie pobili kolegę i podpalili mu włosy. Palenie przerwał wezwany przez zapalną dyrekcję szkoły patrol straży miejskiej. W Szczebrzeszynie 17-letni uczeń szkoły zawodowej oblał rozpuszczalnikiem kolegę i podpalił. Może sąd uzna za okoliczność łagodzącą fakt, że podpalacz brał udział w gaszeniu kolegi. oBrat dybie na brata. Pewien mieszkaniec Aleksandrowa pojawił się w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Wodociągowej i poinformował, że jego brat kradnie wodę. I teraz brat ma zapłacić za wodę kradzioną przez dwadzieścia lat. Dziesięć razy dźgnął nożem swego brata 31-letni mieszkaniec wsi pod Gostyninem. Bracia pokłócili się bez powodu, zwyczajnie przy wódce. Do szpitala odwieziono obu. Temu, który zadawał ciosy, otworzyły się – z wysiłku – rany pooperacyjne na brzuchu. W Płotowie ktoś kupił przeterminowany kisiel i postanowił wysłać go do zbadania. Przesyłka dotarła do Powiatowej Stacji Epidemiologiczno-Sanitarnej w Gryficach. Tam wzbudziła przerażenie. Wezwano trzy jednostki ratownictwa chemicznego z Koszalina. Strażacy odziani w specjalne kombinezony wynieśli w szczelnym pojemniku kopertę z tajemniczym proszkiem na zewnątrz. I po kisielu. Do sklepu monopolowego w Barwicach wszedł mężczyzna, poprosił o ćwiartkę „Żołądkowej gorzkiej” i wypił duszkiem. Gdy sklepowa zażądała zapłaty, rozłożył bezradnie ręce. Odpowie przed sądem z dwóch paragrafów – za kradzież i spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. Wenerolog z Bytomia stwierdził u pacjenta rzeżączkę. Okazało się, że się pomylił. Zanim przyznał się do błędu, pacjenta porzuciła żona. Niewinny mąż przez trzy dni przepraszał żonę za nieistniejącą rzeżączkę, nim wróciła. 5 par butów zniszczył nożem tapicerskim klient sklepu obuwniczego w Krakowie. Wandalem okazał się profesor Polskiej Akademii Nauk. 59-letni naukowiec nie potrafił wyjaśnić policji, dlaczego to zrobił. Z niebezpiecznych narzędzi profesor miał przy sobie jeszcze śrubokręt. Na cmentarzu w Inowrocławiu nieznani sprawcy ulepili ze śniegu i lodu dwumetrowego męskiego fallusa. Rzeźbę dewoci zniszczyli jeszcze przed przybyciem policji. 75-letniemu mieszkańcowi Gdańska ukradziono ciężarną kozę i dwa króliki. Złodziejem okazał się 20-letni sąsiad. Skradzione zwierzęta wytropił policyjny pies. Po drobiazgowym śledztwie policja ustaliła, że złodziej chciał zjeść króliki, kozę trzymać dla mleka, a małe koźlątko, gdy się urodzi – sprzedać. 16-letni uczeń Gimnazjum nr 5 z Gdańska Oruni kopnął nauczycielkę. Potem nie chciał przeprosić, a na pytanie, z której jesteś klasy, odpowiedział: z trzeciej H jak huj. Kto tego chłopca uczył ortografii? Blisko 5 promili miał kierowca, który w Nowej Hucie nie tylko spowodował kolizję, ale miał jeszcze siłę uciekać z miejsca wypadku. 41-letni rolnik z Bodzanowa udusił najpierw swoją żonę, a potem 12-letniego syna. Zamierzał pozbawić życia całą rodzinę, ale po zabiciu żony i syna odeszła mu chęć na zabicie dwojga młodszych dzieci. Policjantom wyjaśnił, że podjął decyzję o zabiciu bliskich z powodu nałożenia na niego wysokiej kary za kradzież prądu. W czasie zawodów o Puchar Świata w skokach narciarskich w Zakopanem wpuszczanym na widownię wielbicielom Małysza odbierano alkohol przemycany w butelkach po sokach i termosach. Odebrany alkohol zapełnił cztery kontenery o pojemności 1100 litrów. Kto to wypił? D. J. Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Truchło do robienia pieniędzy Z cmentarza komunalnego Elbląg-Dębica podpieprzono resztki z trupa słynnego jasnowidza ojca Klimuszki pogrzebanego tam 22 lata wcześniej. Franciszkanin Andrzej Czesław Klimuszko leczył ziołami. Mieszanki sporządzane według jego receptur do tej pory są sprzedawane w aptekach. Po śmierci spoczął na elbląskim cmentarzu. W jego reprezentacyjnej części odgrodzonej barierką od trupiego pospólstwa. Ku zdumieniu administratora cmentarza, tj. spółki komunalnej "Dębica", sprawcą porwania okazała się parafia rzymskokatolicka pw. św. Pawła w Elblągu. Tamtejszy proboszcz miał życzenie umieścić resztki po Klimuszce na terenie swojej posesji, ale zapomniał poinformować o tym ratuszowych. Chyba nie dlatego, że miastem rządzi lewica?... Po co parafii św. Pawła potrzebny nieświeży trup? Parafianie twierdzą, że na decyzji o ekshumacji zaważyły względy marketingowe. Nie tylko w Elblągu pokutuje przekonanie, że ozdrowieńczą moc mają nie tylko zioła franciszkanina, ale przede wszystkim on sam. Do grobu zielarza od lat ciągnęły pielgrzymki. Zdesperowani chorzy z pewnością rzuciliby ojcu Klimuszce grosik na mszę za jego duszę albo na przyozdobienie mogiły, ale jak tu postawić skarbonkę na cmentarzu komunalnym? Parafia św. Pawła leży w środku dużego osiedla mieszkaniowego. Od minicmentarza do okien najbliższego bloku jest jakieś 20 metrów. – Wyraziliśmy zgodę na ekshumację, ponieważ nie było żadnego zagrożenia epidemiologicznego. Wystąpili o nią franciszkanie, którzy zapewnili, że ks. Klimuszko nie ma rodziny. Nie wypowiadaliśmy się na temat miejsca kolejnego pochówku, ponieważ nie leży to w naszych kompetencjach. Zresztą pochówkiem zajęła się osoba najbardziej kompetentna, bo ksiądz, i szczątki zostały pochowane na terenach należących do kościoła – powiedziała nam dyrektorka elbląskiego sanepidu. Z ustawy o cmentarzach wynika, że nie wolno pochować zmarłego np. na klombiku przed domem, choćby był własny. Przy kościele są już dwa groby. Tej samej nocy, podczas której przywieziono Klimuszkę, pogrzebano obok niego 50-letnie pozostałości po innym franciszkaninie. Do tej pory okna mieszkań wychodziły na stare drzewa, którymi obsadzona była kościelna posesja. Teraz drzewa ścięto. Może korzenie przeszkadzałyby w kolejnych pochówkach? Pewnie znajdą się amatorzy zdrowszego życia po śmierci u boku truchła Klimuszki. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Koniec widzeń Bóg się rodzi Z kim połamią się opłatkiem? Jakie menu świąteczne połechce podniebienie bohaterów artykułów "NIE", którzy zawsze byli i są na państwowym wikcie. Grzegorz Wieczerzak (były prezes PZU Życie, kolekcjoner nieruchomości, miłośnik rasowych koni i drogich stadnin) spędzi święta w Areszcie Śledczym przy Rakowieckiej na warszawskim Mokotowie. Jak się dowiedzieliśmy, w tych dniach nie będzie specjalnego traktowania zatrzymanych. Dyrekcja aresztu nie przewiduje dłuższych widzeń, świątecznych atrakcji ani lepszych warunków. – Staramy się zapewnić elementy stołu wigilijnego – mówi dyrektor generalny aresztu. – Ale za stawkę dzienną 4,20 zł wiele zrobić się nie da. Grzegorz Wieczerzak spędzi święta w swojej celi, którą może wraz ze współwięźniami przystroić według własnego uznania. Rodzina, która zdaje się przebywa od dłuższego czasu w Wielkiej Brytanii, może przysłać mu paczkę (jedną na miesiąc) do 5 kilogramów. Aleksander Gawronik (biznesmen, przyjaciel Pruszkowa, utalentowany czarodziej od podatku VAT) zaśpiewa kolędy w swojej celi w Zakładzie Karnym w Gorzowie Wielkopolskim. Kuchnia więzienna przygotowuje mu świąteczny posiłek za 4,50 zł wraz z kolacją wigilijną. W menu znajdą się potrawy tradycyjne. Więzień Gawronik będzie mógł wzbogacić ten zestaw, korzystając z zakupów w kantynie (2 razy w miesiącu) oraz z paczki od rodziny ważącej nie więcej niż 5 kilogramów, którą może odebrać na dwa dni przed świętami. Aleksander Gawronik, jak się dobrze zakręci, może jeszcze liczyć na specjalny poczęstunek przygotowywany przez kapelanów więziennych. W Zakładzie Karnym w Gorzowie więźniowie przystrajają cele sami. Spodziewamy się, że cela więźnia Gawronika będzie najładniejsza. Marek Kolasiński (były poseł AWS, wspólnik Gawronika, uciekinier ze służbowym paszportem) będzie wypatrywał pierwszej gwiazdki przez zakratowane okienko swojej celi w Areszcie Śledczym w Mysłowicach. Jak poinformowała nas dyrekcja aresztu, były poseł nie ma co liczyć na specjalne traktowanie. Obowiązuje jeden regulamin dla wszystkich zatrzymanych. Każdy z więźniów spędza Wigilię w swojej celi. Kuchnia przewiduje na ten radosny wieczór kolację wigilijną złożoną z dwóch ciepłych dań. Tak jak w innych ośrodkach resocjalizacyjnych, więzień może liczyć na paczkę od rodziny. Do 5 kilo. Były poseł ma szansę na widzenie z rodziną, które odbędzie się jednak pod nadzorem służb więziennych. Władysław Jamroży (były prezes PZU i Totalizatora Sportowego, posiadacz nieruchomości w Polanicy Zdrój), jak pewnie pamiętacie, został aresztowany 27 maja tego roku. Próbował wówczas zjeść kilka kartek z notkami oraz zniszczyć kartę do telefonu komórkowego. Na wniosek prokuratora Zygmunta Kapusty Śródmiejski Sąd Rejonowy przedłużył areszt byłemu prezesowi do końca tego roku. Garuje na Rakowieckiej, w tym samym areszcie, co jego kumpel Grzegorz Wieczerzak. Jak poinformowała nas dyrekcja więzienia, nie ma co liczyć na jakieś specjalne względy. Dla klawiszy jest jednym z 82 tysięcy zatrzymanych. Nie ma też szansy na pogawędkę z kumplem od interesów. Dostali oddzielne cele. Jako więźniowie szczególnego ryzyka, przed ewentualnym widzeniem z kimkolwiek muszą uzyskać zgodę prokuratora. Mimo skromnej stawki żywieniowej mamy nadzieję, że były szef PZU dostanie w Wigilię coś smaczniejszego na kolację niż zagryzmolone kartki? Wacław Niewiarowski (były minister przemysłu i handlu w rządzie Hanny Suchockiej, działacz prorodzinny), kiedy był ministrem, "NIE" zarzuciło mu przekazanie z firmy państwowej miliardów złotych do firmy prywatnej jego zięcia. Nie został nawet zdymisjonowany. Trafił do pierdla na przełomie stycznia i lutego zeszłego roku. Jest oskarżany o branie łapówek. Z żalem donosimy, że z powodu stanu zdrowia nie przebywa obecnie w zakładzie karnym. Święta będzie musiał spędzić z rodziną. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nekromani " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " O sztuce urządzania pogrzebów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Już Chrystus nie lubił celników " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ludzie pod prądem Po elektrowni w Połańcu Francuzi nabrali apetytu na Kozienice, Ostrołękę i Dolną Odrę. Nam zostawią lampę Łukasiewicza. Dwa lata temu skarb państwa sprzedał udziały elektrowni im. T. Kościuszki w Połańcu inwestorowi strategicznemu. Była to belgijska firma Tractabel należąca do francuskiego koncernu Suez. Z państwowej puli poszło 25 proc. akcji zakładu za 87,5 mln euro. Było to za pół darmo, gdyż cenę obniżono o wartość pakietu socjalnego dla pracowników gwarantującego im m.in. zatrudnienie do 6 kwietnia 2010 r. na obecnych warunkach. Oprócz tego Belgowie zobowiązali się zainwestować w spółkę 45 mln euro. Akcje Połańca trafiły do firmy Elektrabel będącej częścią belgijskiego koncernu. Obecnie spółka posiada już 38 proc. akcji elektrowni – 25 proc. kupione od skarbu państwa i 13 proc. od pracowników. We wrześniu zeszłego roku Rada Ministrów zdecydowała o sprzedaży kolejnych 60 proc. akcji minus jedna nie objętych przez uprawnionych pracowników elektrowni. Jeżeli transakcja dojdzie do skutku, Elektrabel zgromadzi około 97 proc. akcji, czyli de facto stanie się właścicielem zakładu. I to za niezbyt wygórowaną cenę, zważywszy że w momencie prywatyzacji w funduszu zapasowym była gotówka dorównująca wartości akcji. To tak jak kupić samochód z walizką pełną forsy w bagażniku. Stając się właścicielem elektrowni Belgowie będą mogli nawet ją zlikwidować. Ale coś trzeba zrobić z ludźmi, ponieważ wynegocjowany w momencie prywatyzacji pakiet socjalny gwarantuje załodze zatrudnienie do 2010 r. Zarząd spółki postanowił osiągnąć ten cel w następujący sposób: pracownicy, bez pytania ich o zgodę, zostaną przeniesieni do powołanych w zakładzie spółek-córek, dostaną niższe wynagrodzenia, o pakiecie socjalnym w nowych umowach nie będzie mowy. W zeszłym roku w ramach tzw. dobrowolnych odejść z pracy w elektrowni zrezygnowało około 700 osób. W ślad za nimi zrezygnował – jak się głośno mówi w Połańcu nie całkiem dobrowolnie – z funkcji prezesa Marek Wołoch, a jego miejsce zajął Jerzy Kak, którego głównym zadaniem jest przeprowadzenie szybkiej re-strukturyzacji zakładu. Od 29 listopada do 16 grudnia 2002 r., z powołaniem na art. 23 kodeksu pracy, pracownicy otrzymali zawiadomienia o przeniesieniu do nowych spółek. Ostatecznie termin przeniesień przedłużono do 6 stycznia 2003 r. Zgodnie z planem restrukturyzacji elektrowni do spółek-córek mają być przeniesieni pracownicy wydziału straży pożarnej, usług, kolejowego, remontów, automatyki, informatyki i remontów budowlanych. Każdy spośród tych wydziałów elektrowni miałby się stać od tej pory osobnym przedsiębiorstwem. Spośród 1620 zatrudnionych do tych firm miałoby odejść 1180 pracowników. Zarząd zawiadomił załogę o podjętych decyzjach, bez jakichkolwiek konsultacji, w wydanym przez siebie komunikacie. – Pod komunikatem podpisali się wszyscy: i dyrekcja, i zarząd elektrowni – zapewnia Mieczysław Kobylarz, dyrektor produkcji będący członkiem dyrekcji spółki. – Jest to wspólna decyzja, gdyż dyrekcja działa zgodnie ze strategią przyjętą przez zarząd. Ludzie się wkurwili i postanowili dochodzić swojego. Nowa sytuacja oznaczała, że w każdej chwili mogą wylecieć na bruk, a dla nich i ich rodzin to być albo nie być. – My jako związkowcy chcemy tylko tego, aby w spółkach-córkach obowiązywał wynegocjowany dwa lata temu pakiet socjalny – mówi przewodniczący zakładowej "Solidarności" Janusz Bober. – Obecnie zarząd obniża płace do 50 proc. i nie daje gwarancji zatrudnienia. Stanowisko zakładowej "S" popierają również pozostałe działające na terenie elektrowni związki. Związkowcy zaalarmowali Państwową Inspekcję Pracy. Inspektorzy przyznali rację protestującej załodze. Jeden z zarzutów jest taki, że w momencie przeniesienia pracowników do spółek-córek majątek przedsiębiorstwa powinien iść za nimi, czego nie planowano. Ponieważ okazuje się to niezgodne z obowiązującym prawem (podobnie jak parę innych "drobiazgów" tej operacji), sprawą na wniosek załogi zajęła się Prokuratura Rejonowa w Staszowie. W zawiadomieniu o popełnieniu przestępstwa zarządowi spółki zarzucono m.in. złamanie art. 23 kodeksu pracy i art. 26 ustawy o związkach zawodowych, a także § 9 ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Niebawem rozpoczną się przesłuchania. Może tym razem ktoś beknie za "oszczędnościowy program restrukturyzacyjny" wyceniany z grubsza na co najmniej wartość pakietu socjalnego plus 45 mln euro, które miały zostać zainwestowane. Z autorami i inicjatorami tegoż programu nie udało nam się porozmawiać. Prezes Jerzy Kak nagle zapragnął odpoczynku zakazując wcześniej komukolwiek innemu gadać z dziennikarzami. Trudno się zresztą dziwić, że wolał wycieczkę samolotem niźli taczkami do bramy zakładu. Liczy zapewne, że mediator z listy Ministerstwa Pracy i Spraw Socjalnych Tomasz Peszke uspokoi nastroje, a on będzie mógł powrócić do zakładu bez obawy zaliczenia wpierdolu. Tymczasem załoga proklamowała strajk ostrzegawczy, w planach jest również czynny. Tractabel, jak się dowiedzieliśmy od połanieckich związkowców, zamierza również ubiegać się w tym roku o możliwość kupna elektrowni Kozienice, Ostrołęka i Dolna Odra. Wszystko więc wskazuje na to, że niebawem będziemy mieli nie tylko francuskie wina, ale i elektryczność. Ciekawe, czy równie drogą. Z ostatniej chwili: W spółkach-córkach, jak wynika z zaproponowanego załodze protokołu porozumienia, mają obowiązywać zapisy pierwotnego pakietu socjalnego, dotyczące zatrudnienia do 2010 r. Jednak płace spadną o około 60 proc. Autor : Jarosław Aleksandrowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Przepite morze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Noblesse bez Nobla " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Saddam zmartwychwstał Od redakcji: Cycholowi ciągle święto i zawsze jaja. Nie ma siły: każdy, kto ma telefon komórkowy, musiał przed lub w trakcie minionych świąt dostać podobną porcję SMS-ów. Ciekawsze jednak od samych wiadomości jest to, kto je nadał. Życząc przyjemnych poświątecznych wspomnień, zapewniamy o prawdziwości niniejszego zestawienia. • Wielkanocnych świąt już pora, trzeba jaja wyjąć z wora. Pomalować, pofarbować i kobiecie dać spróbować, żeby potem nie gadała, że na święta jaj nie miała. (działacz Towarzystwa Przyjaciół Dzieci) • Wesołych świąt i twardej pały. Żeby Ci nie opadał mały. Żeby laski przez dzień cały bez pamięci go lizały. Żeby jaja jak pisanki zachwyciły Twe kochanki. (oficer GROM-u) • Zdrowych jaj i pijanego barana. (prezes spółki skarbu państwa) • Umajonych jaj. (red. B. Dunat) • Obyś w łóżku był tak mocny jak zajączek wielkanocny. Żeby była też owocna Twoja palma wielkanocna. Abyś spuszczał się z fajfusa tak obficie jak w dyngusa! (bogaty biznesmen) • Na Wielkanoc każda żona chce perfumem być skropiona. Ty bądź inny w poniedziałek i zlej spermą jej przedziałek. (antyterrorysta) • Twardych jaj!!! (emerytowany oficer WP) • Zdrowych jaj i nadzianych baranów. (businesswoman) • Saddam zmartwychwstał! Alleluja! (nadane rankiem I dnia świąt przez red. P. Ćwiklińskiego) • Wesołych świąteczek, poświęcenia jajeczek, smacznych babeczek, a w poniedziałeczek dużo mokrych majteczek. Różności we dwoje i miłości na stole. (inny bogaty biznesmen) • Umyj rano dobrze jajka, potem zapchaj je do garnka. Włóż cebulę, szczyptę soli i nie zważaj, że to boli. Tak, tak działaj po wsze czasy, nie ufarbuj se kiełbasy! (artysta ludowy) • Krynica prawdy i życia szkoła to artykuły Darka Cychola. Dużo jaj w życiu i pracy. (współpracownik „NIE”) • Happy Wielkanoc! (były dyplomata) • Happy Bignoc! (obecny ambasador) • Nie martw się: następne święta już za 9 dni! (szycha z SLD) Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Podżegaczki wojenne W telewizji zobaczyłem Kołodkę, jak wysiada z całkiem przyzwoitego auta. Prasa zaś napisała, że co rano wicepremier biega na swych nogach. Wicepremierzy po to tylko mają nogi, żeby spodnie miały na czym ładnie leżeć. Czy można mieć zaufanie do reformy finansów opracowanej przez faceta, który biega, jak mu się spieszy? Ostatnio "Trybuna" napisała, że wicepremier poleciał do Los Angeles, by wziąć udział w maratonie biegaczy. Zajął w nim 3145. miejsce, a przeleciał na inną półkulę na własny koszt. Sądzę, że zdarzenia te można przerobić na zadanie szkolne z matematyki: "Grzegorz przeleciał 10 000 km kosztem 2000 dolarów, żeby przebiec 40 km w czasie 4 godziny, 16 minut i 53 sekundy dobiegając do mety jako 3145. Oblicz proporcjonalnie, ile stracą finanse publiczne na jego reformach, jeżeli dopłaty krajowe do rolnictwa już sięgają 20 mld rocznie?". Armia amerykańska bierze wzór z Kołodki. Telewizja wciąż teraz pokazuje żołnierzy sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych biegających po pustyni w Kuwejcie i okolicy, chociaż wiadomo, że w trakcie działań zbrojnych amerykańska piechota nigdy nie opuszcza swoich helikopterów i samochodów. Chyba że w workach z plastiku. Amerykanie biegają jednak, ponieważ całą swoją inteligencję umieścili w pociskach. Dodamy, że Polacy nie mają już niczego do lokowania gdziekolwiek. W Danii przeciwne wojnie w Iraku kobiety z 56 krajów ogłosiły projekt Lizystrata. Jest to apel do kobiet, aby odmawiały swoim mężczyznom seksu, dopóki ci nie zrezygnują z przemocy wobec Iraku. Gazety ozdabiają apel fotografiami pani Bush, pani Blair itd. Ze zdjęć tych przebija straszliwa groza pokoju! Mordy pierwszych dam uświadamiają publiczności, że apel do żon o odmawianie mężom dupy w swych skutkach stanowi oczywiste podżeganie wojenne. Żony przywódców Polski szczęściem pozostały obojętne wobec apelu. One rozumieją, że nigdy nie nastanie pokój, jeśli jego konsekwencją dla polityków i generałów będzie kopulacja w małżeńskim łóżku. Choćby nawet jednak ujawniły się kochanki polityków i przyłączyły do projektu Lizystrata, atak na Irak jest już nieuchronny, a w ślad za nim upadek Saddama Husajna i Organizacji Narodów Zjednoczonych. Spełnianie przez Husajna warunków amerykańskich dowodzi jego perfidii i czyni nieodzownym rychłe rozpoczęcie działań wojennych. Problemem dla świata nie jest więc już Irak, tylko przewidywane zbrojne najazdy Stanów Zjednoczonych na kolejne kraje mające prezydentów, ustrój lub uzbrojenie nie do zniesienia dla George’a Busha jr. Szczęściem dla Polaków kraj nasz ma prezydenta, premiera, ustrój i uzbrojenie (w tym F-16), które obecny prezydent USA kocha i podziwia. Różnimy się tym na korzyść od krajów przyległych: Niemiec, Francji, być może także i Rosji, na które przyjdzie kolej. Irak stworzy precedens zachęcający Stany Zjednoczone do radykalnego, bo zbrojnego szerzenia w świecie wolności, demokracji i podziwu dla amerykańskich ideałów oraz osiągnięć. Następne wojny pozwolą potęgę USA pełniej wykorzystać, a także wzmagać. Nieuchronnie poprowadzi to resztę świata do szukania na powrót systemu równowagi w stosunkach międzynarodowych zniszczonej po upadku ZSRR. Czyli do tworzenia antyamerykańskiej koalicji obejmującej np. zjednoczoną Europę, Chiny, Rosję i kraje drobniejsze. W tak ukształtowanym świecie albo Polska naprawdę przystąpi do Europy, zamiast ją rozsadzać na dzień dobry, co teraz czyni, albo też stanie się amerykańskim protektoratem pomiędzy Rosją a Niemcami. Środkowoeuropejskim odpowiednikiem Izraela okolonego Arabami, ale silnego dzięki amerykańskiej protekcji. Grzegorz Kołodko nie jest więc, jak widać, jedynym członkiem naszej ekipy rządzącej dbałym o sprawność organów ucieczki od rzeczywistości przy zaniedbywaniu głowy. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Orły , Sekuły " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oda do młodości " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ptaszek na koksie Hodowanie gołębi to taka sama bezinteresowna pasja jak kopanie ogródka, jazda na snowboardzie czy zbieranie znaczków pocztowych. Tak myślicie? No to poczytajcie. Jeśli samica jest czempionem i zapłodnił ją czempion, pisklę jest warte nawet 30 tys. zł. Odliczając cenę wysokogatunkowej karmy sprowadzanej z Niemiec (z inną ilością bobiku w dniach popędu płciowego, a inną w okresie wychowywania małych), to i tak jest to biznes, że łeb skręca. Czempion to ptak, który wygrywa lotowania. Monopol na organizowanie lotowań, tj. konkursów, w których wyłaniane są najszybsze i najwytrzymalsze ptaki, ma Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych. Doping Hodowcy robią cuda, żeby gołąb pobił konkurentów. Przede wszystkim wierzą w karmę. Jedni używają wyłącznie gotowych mieszanek niemieckich zakładając, że Szwab najlepiej wie, jak przekuć aminokwasy w sukces. Inni pracowicie eksperymentują z wyką, bobikiem, kukurydzą, słonecznikiem, zielonym groszkiem i innym badziewiem. Zapisują tony notatek, z których tak naprawdę pewny jest jeden wniosek – gołąb, który nażre się pełnego witamin zielonego groszku więcej, niż przewidują standardowe normy, sra rozpryskowo. Inni hodowcy uważają, że z gołębiami jest jak z bachorami – decydujące znaczenie ma szczęśliwe dzieciństwo. Aby zapewnić pisklakom komfort intymnego kontaktu z właścicielem, wcielają się w karmidełka. Niezrażeni możliwością zarażenia ornitozą, leżą z otwartą gębą wypełnioną z lekka przeżutym pokarmem. Gołębi dzidziuś dziobie raz w żarło, raz w usta czy język właściciela, ale ta poufałość ma decydujący wpływ na budowanie ptasiego ego. Najpewniejszym sposobem na sukces jest jednak doping. Wiadomo, co dawać: Neo Cortefl, Terra Cortrill, Ledercort. Najogólniej – wszystkie preparaty zawierające kortyzol. Wystarczy przed startem zakropić ptaszkowi oczki. Jeśli dawka lekarstwa będzie właściwa, sukces murowany. Z dawkowaniem jest pewien kłopot, bo skuteczność kortyzolu zależy od pogody, a za mocno podrasowany gołąb może się przekręcić. Gołębie na haju żyją krócej. Zamiast dziesięciu, jakieś dwa lata. Ale są sposoby pozwalające udawać, że trup żyje i nadal produkuje cenne potomstwo. W Belgii i Holandii związki zrzeszające hodowców gołębi wprowadziły kontrole antydopingowe. Wystarczy po lotowaniu wziąć z gołębnika ptasie kupki do zbadania. W Polsce kontroli nie ma i prędko nie będzie. Oficjalne pismo PZHGP "Hodowca Gołębi Pocztowych" zapewnia, że nie warto, bo to woda na młyn adwokatów. Żeby wymierzyć karę, trzeba udowodnić, że właściciel celowo użył środków dopingujących. A udowodnić się nie da. Przecież sporną kupkę mógł zrobić cudzy zbłąkany gołąb. A jeżeli nawet nasrał swój, to nażarł się kortyzolu w koszu transportowym, w którym podróżował na lotowanie. Zjadł to, co wyrzygało cudze, naszprycowane ptaszysko i wina hodowcy jest żadna. Obrączki Dla hodowcy przynależność do PZHGP jest ważniejsza od przynależności do rasy ludzkiej. Tylko Związek organizuje lotowania. A bez lotowań nie ma ani kasy, ani emocji. Do PZHGP należy 41 tysięcy obywateli RP. Jak już pisaliśmy ("NIE" nr 34/2002), działalność PZHGP jest przedmiotem zainteresowania chorzowskiej prokuratury. Stróże prawa badają, czy nieprawidłowości, do których doszło przy remoncie siedziby zarządu, noszą cechy przestępstwa. W imieniu pomorskich hodowców doniesienie o przestępstwie polegającym na niszczeniu dokumentów, malwersacjach finansowych i zagarnięciu funduszy złożył Tadeusz Pepliński ze Zblewa. Trzy grosze dorzucił Eligiusz Fryca, do niedawna przewodniczący Komisji Rewizyjnej PZHGP. Zawiadomił o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa mającego polegać na zagarnięciu funduszy stowarzyszenia, fałszowaniu i niszczeniu dokumentów w celu zatarcia śladów przestępstwa, rozporządzaniu majątkiem w sposób naruszający interes członków stowarzyszenia. Zdaniem zarządu PZHGP, zarzuty są ordynarnymi pomówieniami osób skompromitowanych. "Pepliński jak Bin Laden", "żałosny showmen ze Zblewa", "mułła" – tak pisano o Peplińskim w organie prasowym PZHGP. To nie jest spór o pietruszkę czy – uchowaj Boże – urażone ambicje. Chodzi o ok. 2 mln zł. Weźmy same tylko obrączki rodowe – aluminiowe kółka zakładane młodym gołębiom. Producenci zaoferowali, że na 2002 r. wyprodukują je po 0,27 zł za sztukę. Ta cena została zaakceptowana przez zarząd, ale w wystawionym przez PZHGP zleceniu znalazła się kwota o 2 grosze wyższa od wyne-gocjowanej. Ponieważ zakupiono 3 553 870 sztuk obrączek, z 2 groszy urodziło się 71 077,40 zł nieuzasadnionej nadpłaty. Producent z Poznania, który otrzymał niewielką część zlecenia, zwrócił się do PZHGP z ofertą przekazania "górki", ale jeśli wierzyć Frycy – nie spotkał się ze zrozumieniem. Podobni do Peplińskiego ben Ladenowie siedzą w chorzowskiej "skarbówce" oraz chorzowskim Urzędzie Miasta. Pierwsi stwierdzili, że księgi rachunkowe PZHGP prowadzi osoba, która nie słyszała, że w Polsce obowiązuje ustawa o rachunkowości. Drudzy zwrócili się do chorzowskiego sądu, żeby przydzielił stowarzyszeniu kuratora, bo weszło mu w krew łamanie statutu, oraz do prokuratury, żeby przyjrzała się bliżej smrodkom w związku. * * * Nieoczekiwanie PZHGP otrzymał wsparcie od wicepremiera Jarosława Kalinowskiego: Tak trzymać! – rzucił wicepremier. Uprawiacie wyjątkowo piękne i szlachetne hobby – po-uczył, najwyraźniej pod wrażeniem gołębiej pielgrzymki do Watykanu ("NIE" nr 34/2002). Hobby, które daje Wam możliwość zdrowego wyżycia się w uczciwym, sportowym współzawodnictwie, a zarazem duchowo rozwija i bogaci, nadaje życiu specyficzny smak. Wszyscy lubimy gołębie, wielu z nas fascynuje ich piękno i mądrość, Wy Hodowcy jednak je po prostu kochacie, a przy tym umiecie je rozumieć i potraficie z nimi wspaniale współdziałać. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Rząd zmienia się dynamicznie. Po tym, jak Mariusz Łapiński nie dość szczerze zaangażował się w walkę o zmniejszenie finansów swego resortu poprzez przekonywanie senatorów do obniżenia składki na zdrowie, szefem resortu zdrowia został senator Marek Balicki. Łapińskiego nie uratowała nawet obietnica oddania dwóch Peugeotów. W ten sposób Balicki ma: a) stanowisko, b) wyższą składkę, c) nowy samochód. • Andrzej Szarawarski i Józef Woźniakowski zostali wiceministrami skarbu, za to z resortu finansów odeszli wiceministrowie Tomasz Michalak i Irena Ożóg. W ten sposób liczba dostojników w resortach gospodarczych pozostała bez zmian. • Rząd posiada dwa alternatywne i konkurencyjne plany reklamowania członkostwa Polski w UE. Pierwszy – "Polska w Unii Europejskiej" – przygotowany przez ministra ds. referendum Lecha Nikolskiego, zakłada imprezy masowe, szkolenia dla poszczególnych grup zawodowych, współpracę z organizacjami pozarządowymi i samorządami oraz pełne wykorzystanie biur integracji europejskiej w urzędach wojewódzkich i regionalnych centrów informacji europejskiej. Drugi program – "Mówię tak!" – przygotowany przez Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, zakłada z kolei imprezy masowe, szkolenia dla poszczególnych grup zawodowych, współpracę z organizacjami pozarządowymi i samorządami oraz pełne wykorzystanie biur integracji europejskiej w urzędach wojewódzkich i regionalnych centrów informacji europejskiej. • Prezydent poleciał do Stanów, gdzie otrzymał uścisk dłoni Władcy Świata. Dla podkreślenia, że liczy się nie samolot, lecz przyjaźń między naszymi dwoma narodami, prezydent zrezygnował z przynależnego mu Tupolewa i poleciał samolotem rejsowym, czyli prawie jakby poszedł pieszo. • Zgodnie ze stanowiskiem "Gazety Wyborczej" prezydent zawetował ustawę o biopaliwach. • Rozpoczęła prace sejmowa komisja śledcza, która zajmie się zbadaniem, dlaczego Miller nie powiedział, że Michnik nie dał łapówki, której nie domagał się od niego SLD, nie zlecając Rywinowi żadnego pośrednictwa. Wszyscy świetnie się bawili, bo każdy znalazł w tej komisji coś dla siebie: UP – wreszcie jakieś poważne stanowisko, LPR – okazję do udowodnienia, że ktoś ją traktuje serio, a PO i PiS – podstawę do zademonstrowania obrzydzenia niedemokratycznym dyktatem lewicowej większości. • Długi Warszawy osiągnęły 57 proc. budżetu miasta. Powyżej 60 proc. wchodzi zarząd komisaryczny. Kwa, kwa, pa, pa. • 9 szpitali częstochowskich odmówiło przyjęcia pacjenta z zawałem. Bóg nie stanął na wysokości zadania i nie wsparł cudem tych, którzy u stóp Jasnogórskiej Pani postanowili zaufać Opatrzności. Pacjent zmarł. • Zamiast Żydów wyślemy na Madagaskar mąkę. Ściepę wśród wiernych zorganizował arcybiskup katowicki Damian Zimoń. • Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zapytała Rydzyka, skąd wziął kasę na telewizję. Uważajcie, bo wam powie. • 10 dni przesiedział w areszcie śledczym w Katowicach żabojad, ścigany listem gończym za domniemane nazwanie "chujem" ciecia z krakowskiej kamienicy. Żona Francuza zapewnia, że przestępstwa jej mąż nie mógł popełnić, bo zaledwie rok mieszkał w Polsce i nie zna tak dobrze polskiego. Pragniemy dodać, iż w języku francuskim dźwięk "ch" nie istnieje. Ale honor krakowskiego ciecia nie może zależeć od fonetyczno-lingwistycznej sofistyki. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna MTV wyemitowała niedawno wywiad z brytyjskim aktorem Hugh Grantem. Mister Grant, aby wzbudzić sympatię polskiej publiczności, na co drugie pytanie odpowiadał "kurwa mać", z delikatnym akcentem na "mać". Jak powiedział, nauczył się tego od Romana Polańskiego, z którym miał zaszczyt współpracować. Roman powtarzał te słowa bez przerwy – wyjaśnił. Polański dostał Oscara, kurwa mać. Grant nie. Gdy dwóch mówi to samo, skutki nie są takie same. * * * "Z Wałęsą na rybach" na regionalnej. Było o drapieżnikach, czyli takich rybach, co zżerają inne oprócz takich, które z racji wielkości do zżerania się nie nadają. Pan prowadzący zapytał Lecha, czy jest wielorybem, czy rekinem. Jak się można domyślić odpowiedź brzmiała – jest rekinem. Zjedzonego ze szczętem przez inne ryby rekina Wałęsę oglądała niewielka widownia. * * * Bush to fikcyjny prezydent wybrany w fikcyjnych wyborach prowadzący do fikcyjnych zwycięstw w prawdziwej wojnie. Nie, to nie słowa jakiegoś kudłatego anarchisty sprzed ambasady USA. To oskarowa wypowiedź Michaela Moore’a odbierającego statuatkę za dokument. Obejrzeliśmy to w niemieckiej telewizji, bo nasze stały się ostatnio jakoś fikcyjnie obiektywne. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nasze małe kurewstwo Pięćset chińskich panienek wstrząsnęło stosunkami japońsko-chińskimi. Do wojny co prawda nie doszło, ale casus belli był jak znalazł. A było to tak. 17 września trzystu Japończyków urządziło w Zhuhaiu w luksusowym Międzynarodowym Centrum Konferencyjnym balanżkę z pięciuset chińskimi panienkami. Skandal wybuchł nie dlatego, że ulegli czarowi niewieściemu. Albo że nie zapłacili. Chińskie media zatrzęsły się z oburzenia, że balangowano w rocznicę agresji Japonii na osłabione wojnami domowymi Chiny – w 1931 r. Był to początek okupacji części Chin utrwalony w zbiorowej pamięci zbrodniami japońskimi, okrucieństwem i masowymi gwałtami na Chinkach. Lata poniżenia. Poniżenia dotkliwego, bo w chińskiej tradycji Japonia jawi się jako kraj przez Chiny ucywilizowany. To Chińczycy nauczyli Japończyków pisać, wprowadzili na wyspy konfucjański styl myślenia. Dopiero potem Japończycy przeżyli boom gospodarczy, pokonali nawet Chiny, no i zadzierają nosa. Japończycy nie eksponują chińskich korzeni swojej kultury. Podkreślają swą innowacyjność. Zdolność przetwarzania każdych pożytecznych nowinek. Jak się widzą ci i ci, można dostrzec w znakomitej powieści chińskiej pisarki Shun Sa „Dziewczyna grająca w go”, dostępnej w księgarniach. Polska, jak każde dziecko wie z lekcji katechezy i historii, była wielokrotnie gwałcona przez Niemców i podstępne Sowiety. Gwałcono Polonię moralnie i terytorialnie. Nic dziwnego, że w zeszłym wieku oburzaliśmy się wielce, kiedy niby zdenazyfikowani obywatele ówczesnego RFN zamiast staropolskiego Wrocław uparcie wymawiali rewizjonistyczne „Breslau”, a w Gdańsku szukali „Danzingu”. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i mapy nam germanił, powtarzaliśmy gromko. Bo towarzyszom radzieckim w tamtych czasach głośno nie można było niczego zarzucić. Nie protestowaliśmy za to nigdy przeciwko niemieckiej powojennej seksturystyce. Tysiąc Niemców mogło bzyknąć pięć tysięcy polskich panienek 1 września, a pięciuset niemieckich gejów – tysiąc naszych walecznych w rocznicę powstania warszawskiego. Wybuchu albo upadku. Jeśli tylko zapłacili. Wówczas bowiem następował jedynie proces wyrównywania rachunków krzywd. Ciąg dalszy repatriacji wojennych. Odzyskiwanych z trudem, powoli. Powojenni Niemcy przyzwyczajeni do stałego spłacania odszkodowań, w takich przypadkach nawet nie protestowali. Przyjmowali to z pokorą społeczeństwa odpowiedzialnego za wydanie na świat Himmlera, Marleny Dietrich i Beaty Uhse. Każdy, kto choć raz skorzystał z usług panienek polskich i chińskich, wie, jak różne są to światy. Chińskie poważnie traktują etos pracy, zwłaszcza w położonym niedaleko starego Makao przecudnej urody Zhuhaiu. Polki do dzisiaj mszczą się na niemieckim okupancie. Kontynuują tradycje Studzianek Pancernych, forsowania Odry zimą, wbijania sztandaru w brandenburską bramę. Radzieckich okupantów zemsta polskich panienek omijała. W tamtych czasach ich szczupłe diety pozwalały jedynie na strip-tease w ówczesnej Kongresowej. Restauracji, a nie prowincji rosyjskiego cesarstwa. Nie protestowaliśmy przeciwko używaniu naszych panienek przez dojczmanów wyposażonych w ówczesne dojczmarki, bo cała nasza protestacyjna para szła w antyrewizjonistyczny gwizdek. To Herbert Hupka poniżał polskie kobiety kwestionując ich prawa do Ziem Odzyskanych. To kanclerz Adenauer gwałcił nasze matki nie uznając granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. A teraz gwałtu moralnego dokonuje Erika Steinbach. Nie tylko na kobietach, ale też na mężczyznach. Czemu? Ano dlatego, że swym projektem Centrum Wypędzonych kwestionuje moralny wynik wojny. Poczucie, że nas wypędzono z ziem wschodnich niesłusznie, bo przecież myśmy II wojnę światową wygrali, a Niemców słusznie jak najbardziej, bo oni tamtą wojnę przerżnęli. I na nic uwagi, że wojnę polsko-radziecką w 1939 r. i potem w Jałcie jednak przegraliśmy. I wypędzono nas pokonanych jak Niemców, choć to nie myśmy wojenkę zaczęli. Potem pomimo wygranej wojny z Niemcami to nie my jeździliśmy do RFN na panienki. Oni do nas na zbiory chmielu czy roboty budowlane też nie jeździli. Naszym podstawowym łupem wojennym była radość zwycięstwa i poczucie wyższości moralnej nad gospodarką RFN. Chiny również wygrały, jako koalicjant, wojnę z imperialistyczną Japonią. Teraz Chiny bogacą się na potęgę, toteż boli je, kiedy przypomina się im wczorajszą nędzę, upokorzenie, biedę. My zaś nie obruszamy się, kiedy ktoś wypomni stare i obecne dziadostwo. Przywykliśmy do dziadostwa i już. Wielki wrzask rozlega się wtedy, kiedy chcą nam odebrać jedyną wartość, jaką z wojny jeszcze posiadamy. Wyższość moralną zwycięzców nad pokonanymi. Wartość ubiegłowieczną, niestety niczym waluta, już niewymienialną. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Olejnik masowego przekazu Sobotka błyszczy na stosie w jęzorach ognia. Kto go przywiązał do słupa? A kto przyłożył zapałkę? Włączam telewizor. Proces tzw. wielkiej ośmiornicy. Przed kamerami pogromca gangu – prokurator Kazimierz Olejnik. Włączam radio. Znowu słyszę Olejnika. Tym razem o przecieku Kowalczyka. Rozkładam gazetę: Olejnik o zarzutach w sprawie Sobotki. Kazimierz Olejnik karierę zrobił dzięki łódzkiej ośmiornicy. Nie potrafię wyliczyć, ile tych ośmiornic było. Łączy je osoba prokuratora Olejnika i osoba niejakiego Rudego, przestępcy i świadka koronnego. Olejnik zaczął robić karierę od roku 1998, kiedy to został zastępcą prokuratora okręgowego w Łodzi i naczelnikiem Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej. Dwa lata później był już szefem Prokuratury Okręgowej. Rok później został prokuratorem Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi. W następnym roku stanął na jej czele. Stanowisko stracił 13 czerwca 2002 r., gdy na biurko ówczesnej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik trafiła skarga na jego działalność. Kopia trafiła na biurko ówczesnego przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka. Niedługo po zdymisjonowaniu Olejnika premier Miller zdymisjonował Barbarę Piwnik. Znawcy tematu ściśle ze sobą łączą te dwie dymisje. W pierwszej połowie stycznia 2003 r., gdy trzeba było wystawić zaufanego prokuratora do współpracy z sejmową komisją śledczą badającą sprawę Rywina, minister sprawiedliwości Kurczuk awansował Olejnika na stanowisko zastępcy Prokuratora Generalnego RP. Jeśli w najbliższej przyszłości dojdzie do rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, to szefem Prokuratury Krajowej najpewniej zostanie Olejnik. * * * Nie byłoby Olejnika bez ośmiornicy, a tej bez świadka koronnego Rudego, którego wiarygodność pod-ważałem wielokrotnie. Wymieniłem przestępstwa, które popełnił, a które zostały przez prokuraturę zatajone przed sądem. Przez wynalazek prokuratora Olejnika – Rudego – do puszki trafił jeden z najwybitniejszych polskich neurochirurgów – dr hab. Zbigniew Kotwica. Przegarował 17 miesięcy. Złamano mu życie, zniszczono karierę, poniżono. Lekarz siedział, bo nie przyjął propozycji, którą – jak twierdzi – złożył mu prokurator Olejnik: przyznania się do czegoś, czego nie popełnił – udzielenia Rudemu pomocy przy wyjściu z więzienia. Marek B., czyli Rudy, do pierdla trafiał co chwila. I chorował. To, że w ogóle żyje, zawdzięcza właśnie doktorowi Kotwicy. Podjął on kiedyś – gdy przestępca trafił do szpitala – decyzję o natychmiastowej operacji. Później Rudy, który jest mitomanem, zeznał w prokuraturze, że tak naprawdę był zdrowy. Za pomoc w opuszczeniu więzienia dał dr. Kotwicy łapówkę. W czasie gdy Kotwica siedział, był tylko raz przesłuchiwany. Zaczęły się dziać rzeczy dziwne: ginąć dowody niewinności lekarza, czyli ciężkiej choroby Rudego. Prokuratura zniszczyła zabezpieczone przez Kotwicę próbki histopatologiczne, ukryto część zdjęć rentgenowskich, ukryto przed powołanym biegłym część dokumentacji medycznej, zagubiono ważne dla sprawy zaświadczenie lekarskie z badań Rtg ("NIE" nr 15/2003). Zbiegi okoliczności, burdel w prokuraturze? Czy może działania świadome mające na celu bronienie wiarygodności Rudego? Przełom w sprawie dr. Kotwicy nastąpił, gdy nie wytrzymał jeden z policjantów. Podczas podpisywania protokołu zapoznania się z dowodami gliniarz w obecności pani prokurator dał lekarzowi 5 zaginionych zdjęć rentgenowskich. Świadczyły one o niewinności Kotwicy. Wiemy, że policjant wyciągnął je z szafy pani prokurator. Sąd nie przychylił się już do wniosku prokuratury o przedłużenie lekarzowi aresztu. Po wyjściu na wolność neurochirurg rozpoczął walkę z bezprawiem, które – jego zdaniem – uprawiał Kazimierz Olejnik i podlegli mu prokuratorzy. Pierwszym sukcesem była decyzja minister Barbary Piwnik o zdymisjonowaniu Olejnika. Na drugi sukces czekał ponad rok. 25 września 2002 r. Sąd Rejonowy w Łodzi nakazał Prokuraturze Okręgowej w Opolu (sama nie chciała) zbadanie, czy łódzcy prokuratorzy z Olejnikiem na czele łamali prawo ("NIE" nr 40/2003). W praktyce oznacza to, że w najbliższych dniach – gdy akta dojadą z Łodzi do Opola – wszczęte zostanie śledztwo w sprawie, w której kluczową postacią jest zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik! * * * Zbigniew Sobotka sam zdecydował o pójściu na urlop, a następnie złożył dymisję. Kazimierz Olejnik tkwi na zydlu mimo świadomości, że podległe mu struktury muszą badać sprawę, w której jest centralną postacią. Pozostawanie na stanowisku oceniam jako chęć kontrolowania ich pracy. Zbigniew Sobotka tłumaczy się: Nie ma mnie w tej sprawie (starachowickiej). Tłumaczenie Kazimierza Olejnika jest słabsze: Zarzuty są chybione. Ja jedynie nadzorowałem sprawę tzw. łódzkiej ośmiornicy, a nie prowadziłem konkretnych śledztw ("Życie Warszawy" z 2 października 2003 r.). Dzwonię do dr. Kotwicy: – Co pan czuje widząc Olejnika w telewizji? – pytam. – Że koło historii znowu się zakręciło i wróciliśmy do lat 40. Do stalinizmu, kiedy prokurator był zarazem sędzią, a urząd zapewniał mu nietykalność. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zakonnica półkownica O prohibitach w szafach bibliotecznych. Czyli nowy kościelny indeks ksiąg zakazanych. Przed obejrzeniem mrocznego filmu pt. "Siostry magdalenki", przesiąkniętego erotycznymi obsesjami żeńskiego klasztoru, dobrze byłoby namaścić mózg lekturą "Zakonnicy" Diderota. Pisarz katolicki najpierwszej gildii, członek Pen Clubu i nawet do niedawna jeszcze regionalny prezes w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, próbował więc wypożyczyć tę książkę z miejskiej biblioteki publicznej podczas sanatoryjnego pobytu w renomowanym uzdrowisku listopadową porą, kiedy wieczory są długie. Impuls "Zakonnica" figurowała w katalogu, lecz była w czytaniu. Ponieważ jednak pisarz minutkę wcześniej ofiarował bibliotece zestaw swoich książek, kierownik zaprosił go do siebie. W najwyższej tajemnicy zwierzył mu się, że ma "Zakonnicę" w szafie z prohibitami, ale wybitnemu pisarzowi i w dodatku pisarzowi katolickiemu czuje się w obowiązku uprzystępnić lekturę. Pisarz wybrał jeszcze dla siebie trzytomową "Prawdziwą historię krwi Chrystusa" Asha pachnącą świeżą farbą. Istnienie szafy z prohibitami wstrząsnęło pisarzem do głębi, zasiało zwątpienie w sens jego pełnej poświęceń wieloletniej walki z reżimem komunistycznym o wolność słowa. Oświadczenie bibliotekarza, że regularnie instruowany szczegółowymi pismami ukrywa książki jedynie pod przymusem i z osobistym wstrętem, przyjął jako niedostateczne. Pisarz przyobiecawszy dochować sekretu zwierzył dziennikarzowi – czyli nam – sam fakt, żebym zbadał ogólne zjawisko i zagrzmiał na trwogę, nie podał jednak nazwy miasta, w którym się leczył. Dochodzenie Ustalenie adresu sanatorium, w którym pisarz reperował zdrowie, nie kosztowało wiele trudu. Zatelefonowałem do biblioteki publicznej w znanym nadmorskim kurorcie, poprosiłem o połączenie z dyrektorem. Spytałem, czy ostatnio jego instytucja otrzymała dar w postaci zestawu książek wielkiego pisarza katolickiego z Warszawy. Nieostrożnie potwierdził. Umówiłem się przeto na wywiad dla popularnego tygodnika kobiecego, dla którego piszę raport o czytelnictwie, a ze względu na pośpiech i ważność sprawy spotkanie wyznaczyłem w najbliższą niedzielę. Nieostrożnie zgodził się czekać na mnie o godzinie 14.15 w swoim biurze, pomimo dnia świętego, wolnego od pracy. Ale nocą, gdy ja szykowałem się do wyjazdu, lub też rankiem, kiedy siedziałem już w pociągu, bibliotekarz doznał widać iluminacji. Co być może wiązało się z faktem, iż moja książka "Insurekcja Grudniowa 1970" – dedykowana biskupowi Tadeuszowi Gocłowskiemu – insynuuje hierarsze uporczywe powtarzanie pobożnych kłamstw o generale Jaruzelskim, znajdowała się w zaszczytnej szafie z bluźnierstwami! W każdym razie o umówionej godzinie kierownik w bibliotece nie pojawił się. Naiwnie poprosiłem ochroniarza, żeby zatelefonował do domu szefa i spytał, co się stało. "Mąż musiał pilnie wyjechać do Bydgoszczy w sprawie rodzinnej" – odpowiedziała żona. Następnego dnia kierownik był wprawdzie w pracy, ale rozmowy odmówił, bo o swojej pracy rozmawia tylko z przyjaciółmi. Rozważania Znałem mroczną tajemnicę biblioteki, a jednak bibliotekarz uznał, że mogę mu skoczyć. Po pierwsze czuł, że nie złamię dziennikarskiej tajemnicy i nie przywołam pisarza na świadka. Po drugie, władzą dla biblioteki publicznej w kurorcie nie jest minister kultury, lecz organ założycielski, czyli miejscowy samorząd i prezydent miasta. Powodowany mądrością tysiącletni Kościół w Polsce nie wysyła głupich pism, które mogłyby go kompromitować czarno na białym. Od takich zatrudnień są świeccy bigoci natchnieni wolą niebios. Miejscowy proboszcz rękami samorządowców tak przydusił jedynego specjalistę pulmonologii z tytułem doktorskim, a przy tym bezwyznaniowego antykomunistę z dawnej Unii Demokratycznej, że nie zważając na dobro pacjentów, leczących w miejscowych sanatoriach głównie choroby płucne, doktor musiał pakować manatki i z całą swą rodziną odlecieć do cieplejszych krajów. Pod każdym względem ciekawa jest sytuacja moralno-prawna dyrektora, który czuje się w obowiązku podjąć suwerenną decyzję o kupnie dla biblioteki publicznej trzytomowego dzieła Asha o legendzie Graala, rewelacyjnego głównie dla szajbusów, za kwotę, która pozwoliłaby mu nabyć, na przykład, pięć książek Leszka Kołakowskiego będącego dziś tak zasłużenie u szczytów sławy światowej. I który następnie chowa to kosztowne dzieło do szafy z prohibitami, bo taka jest wola czarnych. Po co kupuje, skoro wie, że nikomu nie wypożyczy – oto pytanie. Drań chce zapewne uchodzić za Europejczyka przed ludźmi cywilizowanymi i jednocześnie żyć w zgodzie z obskuranckim samorządem miejscowym, a to kosztuje. Wiadomo, jak wielkie znaczenie Kościół przywiązuje do kneblowania literatury i jak w tej mierze jest drobiazgowy. Książki siejące zwątpienie w dobrą misję proboszczów na Ziemi jakoś nie mogą przebić się do hurtowni, nie trafiają nawet do Głównej Księgarni Naukowej w Warszawie, która nie wiedzieć czemu po prywatyzacji nadal pyszni się imieniem B. Prusa. Ale prywatne księgarnie są suwerenne i nic nikomu do tego, że w EMPIK-u przy Nowym Świecie, w księgarni, która nie pogardzi żadną sensacją, nie ma bestsellerowej książki Asha, która podważa wiarę w autentyczność "krwirodu dawidowego" w żyłach Jezusa Chrystusa. Przeraża dopiero istnienie szaf z prohibitami w bibliotekach publicznych, bo nic nie pozwala przypuszczać, że przykład nadmorskiego kurortu jest wyjątkowy. Wnioski Szafy z prohibitami naruszają Konstytucję Rzeczypospolitej. Odwiedziłem sześć wypożyczalni bibliotek publicznych w Warszawie, dla których organem założycielskim jest stołecz-ny samorząd i arcykatolicki prezydent Kaczyński. Nigdzie nie znalazłem Asha "Prawdziwej historii", natomiast "Zakonnica" była i stała na półce w wypożyczalni przy ul. Rudzkiej, przy Duracza nie było jej w katalogu, przy Anielewicza, w al. Solidarności i na Koszykowej figurowała w katalogach, lecz była w czytaniu. W bibliotece przy Igańskiej "Zakonnicy" nie znalazłem w katalogu, lecz bibliotekarka stwierdziła, że to niemożliwie i że gdzieś fiszka musiała się zawieruszyć. Rzeczywiście, fiszka Diderota odnalazła się wśród Dickensów. Badałem jeszcze katalogi w Otwocku i Pruszkowie. Nigdzie nie udało mi się wytropić szafy z prohibitami, choć najspokojniej mogły dogorywać w nich żywe książki. Wytropienie nielegalnych szaf w bibliotekach publicznych jest zadaniem w sam raz dla brygady specjalnej Eliotta Nessa, a nie dla bibliotekoznawcy. Nie zdradzam nazwy miasta, sznuruję gębę, żeby nie zawieść zaufania wielkiego pisarza katolickiego. Natomiast szafę z prohibitami dyrektor biblioteki natychmiast musi opróżnić, bo jeśli okaże się, że "Zakonnicy" i "Prawdziwej historii krwi Chrystusa" szary czytelnik nadal nie może tam wypożyczyć, to – klnę się na wszystkie świętości – sypnę spiskowca, który wygadał się przed pisarzem. Skazuję dyrektora biblioteki na prawdziwe piekło na ziemi, bo uwolnić prohibity – okropna niewygoda, a nie uwolnić – strach. Gdy o zdradzeniu spisku dowiedzą się samorządowcy i ich kapelan, wtedy żegnaj się ze skromną państwową posadką i – żeby użyć stylistyki arcykatolickiego prezydenta – udawaj się z łapą pod kościół, ty dziadu! Autor : Jakub Kopeć Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Męka za dwie dychy Rzymskich katolików i ateistów, semitów, antysemitów i filosemitów, znawców Starego i Nowego Testamentu rozgrzewa do białości „Pasja”. W Teatrze Narodowym wraz ze śmietanką państwową ujrzałem głośną "Pasję" Mela Gibsona. Gibson gra Boga. Bóg Gibsona jest niewidzialny, wszechmocny i okrutny. Obojętnie traktuje Lucyfera, którego gra córka Adriano Celentano. Syn odkupiciela (w tej roli James Caviezel) zostaje wysyłany na tortury skończone koszmarnym konaniem. Powody tego są zawoalowane i do końca niezrozumiałe. Stronnicy Boga uważają, że jest dobry, bo ukartowana przez niego męka syna była wyrazem miłości do ludzi, którzy złamali boski dekalog. Przed i po nakręceniu filmu. Inni uważają, iż to bestialstwo zmazywało grzech Adama i Ewy w raju. Tym samym możliwe się stało po śmierci wejście dobrych ludzi do nieba. Oba stanowiska są teologicznie uparcie uzasadniane. W "Pasji" abstrahuje się od tych wzniosłości. Można tu zasłużyć sobie na śmierć obwołując się Królem i Mesjaszem z upoważnienia Boga w sytuacji braku powszechnego zrozumienia takiego stanowiska. Film Gibsona roi się od niekonsekwencji z powodu braków w faktografii zaczerpniętych z czterech Ewangelii. Każda jest nieco inna. Brane parami pozostają ze sobą nierzadko w sprzecznościach (na przykład w kwestii ostatnich słów Jezusa Mateusz twierdzi, że było to "Boże mój Boże czemuś mnie opuścił", a Jan – "Dokonało się"). To, co składa się na akcję "Pasji", znane jest tyle o ile. Do poznania zdarzeń takimi, jakimi one były w rzeczywistości, Gibson raczej nas nie przybliżył. Przez dwie godziny oglądałem rzeź, przy której bombardowania Iraku, czystki w Bośni, pożar w Jedwabnem, przejścia Jerzego Kosińskiego zmyślone na potrzeby powieści "Malowany ptak" mają się jak jajecznica do tatara. Aborcja do zabójstwa. Karabinierzy wynajęci przez Gibsona-Boga do roli żołnierzy rzymskich siekają Jamesa-Chrystusa, tłuką, chłoszczą, opluwają, koronują, przerabiają na ludzkie mięso nasączając na koniec octem. Redaktorowi Zdzisławowi Pietrasikowi z "Polityki" sceny biczowania wydały się "swoistą pornografią". Dla biskupa Głódzia to było doznanie religijne. Godzimy obu panów na gruncie twierdzenia, że wszystko pochodzi od Boga, a może nawet wszystko jest Bogiem. Zatem tak pornografia, jak wiertarka elektryczna są zjawiskami o wymiarze religijnym i tak też mogą być postrzegane. Nie sadzę, aby ktoś to właściwie zrozumiał. Ludzie w większości dlatego żyją na wolności, a nie w zakładach psychiatrycznych, gdyż widzą rzeczy, jakimi zdają się one być, to jest wyłącznie z jednej strony. Któż dostrzega, że jego zysk to zwykle czyjaś strata. Szczęście Churchilla to tragedia Hitlera. A że Jezus nie byłby Jezusem bez Judasza?! Takie niepomyślenie jest powszechne, pospolite i akceptowane. W innym pojęciu zausznicy Chrystusa byliby równie godni jak Judasza. Słusznie zatem środowiska żydowskie oficjalnie i skrycie krytykują "Pasję" Gibsona jako powód do antysemityzmu. Żyd kreowany na zlecenie Gibsona z niezrozumiałych powodów i w niewiadomym celu pokrętnie wykorzystuje Piłata. Żydowski tłum napawa się okrucieństwem unoszony szczerą, choć udawaną – jak to w filmie – radością. Nie wywołuje się tak powszechnej przychylności. "Pasja", jak większość filmów, kończy się tam, gdzie byśmy chcieli, aby się one zaczynały. Bo gdy "the end" jest po wojnie, po trzęsieniu ziemi, pożarze lub wykryciu mordercy czy śmierci znienawidzonego bohatera, to rozpoczyna się życie długie, spokojne zdrowe i uczciwe. Gibson "Pasję" ucina w najważniejszym momencie dla historii chrześcijaństwa – Chrystus zmartwychwstaje! Chciałoby się więc wiedzieć, co było dalej. Jak zmagał się z nieuczciwymi hydraulikami, chciwymi dentystami, durnymi policjantami, nie rozwiódł się, nie bił żony, nie pił wódki, nie palił papierosów, kochał teściową, nie spóźniał się do roboty, a rachunki telefoniczne płacił w terminie. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " W gnojówkę na główkę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wydłub dziecku oczy i obetnij palce " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Partia pani Ciemniak Wystrzegać się bratobójczych walk. Unikać śmieszności. W rządzeniu posługiwać się rozsądkiem. Kraść z umiarem. Do tego szczypta ideologii, trochę kuglarstwa i będziesz rządzić zawsze. Prawda, że proste? Za proste dla AWS. Dla SLD niestety też. Bydgoszcz. 400-tysięczna stolica województwa kujawsko-pomorskiego. 20-procentowe bezrobocie, naturalne sympatie dla lewicy. W ostatnich wyborach prezydentem został Konstanty Dombrowicz zgłoszony przez centrowy komitet – trochę dziennikarz, trochę urzędnik. Nikt. – W wyborczy wieczór piliśmy w czyjejś chałupie "na smutki". Ale po zamknięciu komisji wyborczych rozdzwoniły się telefony, że Kostek idzie w górę. Przenieśliśmy się do sztabu wyborczego. Byle jak opiliśmy zwycięstwo. To w sztabie Sojuszu stoły były suto zastawione, a gorzała zamrożona, to oni wydali na kampanię ze 200 tysięcy złotych – opowiada urzędujący współpracownik tatusia Bydgoszczy. Siostra Do niedawna królowała w Bydgoszczy posłanka SLD GraŻyna Ciemniak. Wcześniej senator, pełnomocnik SLD ds. tworzenia struktur partii, doktor chemii, do ostatnich wyborów samorządowych wiceprezydent miasta, do niedawna szefowa bydgoskiego Sojuszu. Prywatnie rodzona siostra marszałka województwa Waldemara Achramowicza. Zbliżeni do wiceprezydent Ciemniak delegaci z Bydgoszczy na wojewódzkim zjeździe SLD głosowali na Jerzego Wenderlicha. Ten robił, co mógł, żeby utrzymać pozycję marszałka Achramowicza, wcześniej urzędnika kolejowego. Układ był stabilny i dawał gwarancję, że na listach wyborczych SLD znajdą się właściwe nazwiska. Nie wyszła z tego dynastia. Mniejsza o brak sukcesów, choć przydałyby się bardzo, bo do 2002 r. kujawsko-pomorskie było jedynym w kraju województwem rządzonym przez lewicę. Gorzej, że w rozdaniu zlekceważono silny, czerwony Włocławek. Tragicznie, że ekipa kłóciła się sama ze sobą. Szerokim echem odbił się konflikt między Grażyną Ciemniak i jej szefem, prezydentem Bydgoszczy Romanem Jasiakiewiczem. W połowie 2001 r. pani wiceprezydent oskar-żyła prezydenta o kompromitowanie SLD. Prawdziwym powodem awantury była wysokość podwyżki przyznanej przez prezydenta ustosunkowanej zastępczyni i pozbawienie jej premii. Komisja Etyki SLD przyznała rację Jasiakiewiczowi. Było to pyrrusowe zwycięstwo, bo w efekcie nie znalazł się na liście kandydatów do Sejmu. Mniej więcej w tym czasie Kujawsko-Pomorskie odwiedziła szefowa Komisjii Etyki SLD prof. Maria Szyszkowska. Świadkowie opowiadają, że włosy stanęły jej na głowie. Wydała zalecenie, aby po wyborach parla-mentarnych przeprowadzono wybory w partii zaczynając od kół. Mimo to układ nie zmienił się o włos. Łatwo manipulować partią, w której sporo członków stanowią martwe dusze. Senator Marian Żenkiewicz wyznał ostatnio publicznie, że blisko dwie trzecie członków toruńskiego Sojuszu nie działa i nie płaci składek. Przed wyborami samorządowymi Jasiakiewicz poszedł po rozum do głowy i przeprosił panią Grażynkę. Bukiet róż spowodował, że przez moment grali razem. – To był szantaż. Zagrozili, że Jasiakiewicz nie będzie kandydatem na prezydenta, jeśli nie weźmiemy ich kandydatów na radnych. Nie mieliśmy lepszego, więc łyknęliśmy czterech janczarów Grażyny, m.in. jej męża. Trzech startowało z pierwszych miejsc, mąż posłanki z trzeciego. Nie został radnym – opowiada ówczesny członek Rady Miejskiej SLD. W grudniu 2002 r. odbył się zjazd wojewódzki SLD. Wenderlich nie startował, a posłanka Ciemniak stanęła do bratobójczej walki z Waldemarem Achramowiczem. Wygrał ten trzeci – niespodziewanie zgłoszony poseł Krystian Łuczak z Włocławka. Niedawno Grażyna Ciemniak przegrała wybory na szefową bydgoskiego Sojuszu. Koledzy Prawicowy zarząd Bydgoszczy nie wiesza psów na Romanie Jasiakiewiczu, bo trudno rządzić idąc na udry z radnymi. W Radzie Miejskiej większość ma SLD. Jasiakiewicz jest jej wiceprzewodniczącym. I tak są problemy. Jasiakiewicz, przed prezydenturą mecenas pozbawiony prawa do wykonywania zawodu, obecnie bez konkretnego zajęcia. Krzyczy, że jest inwigilowany. – Jasiakiewicz dużo budował. Powstała hala sportowa "Łuczniczka", sporo dobrych dróg. Można powiedzieć, że Sojusz odkorkował Bydgoszcz. My nie zrobimy nic, bo zadłużenie miasta i spółek komunalnych z tytułu tych inwestycji wynosi ok. 500 mln zł. Ale przecież wyborcy nie znali tej liczby – tłumaczy mój rozmówca. Prywatnie prezydent Jasiakiewicz robił znakomite interesy. Choćby taki, że jego żona sprzedała dom spółce Budlex za 450 tys. zł. Spółka odsprzedała go komuś innemu za 250 tys. zł. Obu transakcji dokonano jednego dnia! Wygląda to na 200-tysięczną nadpłatę dla prezydentowej! Na transakcjach robionych z Bydgoszczą Budlex wychodził dużo lepiej. Albo taki, że bydgoski samorząd sprzedał kamienicę z dużą bonifikatą i po kilku nieskomplikowanych zabiegach budynek stał się własnością Jasiakiewiczów, czyli prezydenta miasta i prezydentowej. Gorzej z interesami miasta. Dokumentów kilkadziesiąt teczek. Weźmy Komunalne Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej. Od 2000 r. firma – jedna z najnowocześniejszych w kraju – przynosiła wielomilionowe zyski. W 2001 r. było to ponad 10 mln zł, w 2002 r. – ponad 15 mln zł. Wytłumaczono radnym, że spółkę może uratować tylko zastrzyk kapitału wniesiony przez wspólnika z zewnątrz i za 56 mln zł opchnięto Niemcom 55 proc. udziałów. Ten szmal zdeponowano na koncie KPEC. Zły interes, bo węzłowe decyzje będą podejmowane nad Renem. Katastrofalny, bo Bydgoszcz wyzbyła się swoich praw praktycznie nic w zamian nie dostając. Wrogowie W bydgoskim Sojuszu idą w górę "owocowi". "Owocowi" to ludzie Grzegorza Gruszki, posła SLD od 1993 r. uznawanego za opozycjonistę wobec dotychczasowego układu. "Owocowy" został szefem bydgoskiego Sojuszu, "owocowi" mają większość w Radzie Miejskiej i Radzie Wojewódzkiej SLD. Chociaż w Polsce rządzi SLD, "owocowi" nie mają wpływu na poczynania Urzędu Wojewódzkiego kierowanego przez wojewodę z SLD nie mówiąc już o Urzędzie Marszałkowskim, któremu wciąż szefuje Waldemar Achramowicz. – Co tu mówić o wpływach na politykę regionalną – komentuje szyszka z Rady Wojewódzkiej SLD, która w publikacji woli pozostać anoni-mowa. – Wojewoda jest z nadania Ciemniakowy i wypieprza naszych z roboty. Szyszka jest delegatem na Krajowy Kongres SLD i nie wierzy w zmiany. – Baronowie spotkali się już trzykrotnie. Nie nowo wybrani wojewódzcy szefowie SLD, ale starzy liderzy. A oni na pewno potrafią liczyć. Autor : B.D. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Śmiesznostka ludzka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mech znad Hamleta 81 946 mln dolarów to stan zadłużenia Polski na koniec 2002 r.! W ciągu jednego roku przybyło 10 149 mln. Jeszcze dwa latka i ze 100 mld dolców długu znajdziemy się na poziomie Argentyny. A na co wydajemy te pieniądze? Przemysł stoczniowy tonie, górnictwo przekopuje się przez dno, rolnictwo tapla w gnojowicy, budownictwo jest w kolejnym roku zapaści, Polskie Koleje Państwowe są jak stara drezyna i nadają się do remontu. A sojusznicy w Iraku opowiadają dowcipy o tym, że polscy żołnierze smażą fiuty na pustyni, tylko dlatego że mają wreszcie okazję, aby zaopatrzyć się w koła od czołgów. Pomijam te detale. Badając absurdy polskiej gospodarki sięgnęłam po niezawodny Rocznik Statystyczny Handlu Zagranicznego, aby przekonać się, czy zjawiska społeczne zachodzą zgodnie z regułami geografii i handlu. No i chyba jednak nie. Na przykład Samoobrona z upodobaniem godnym lepszej sprawy blokuje zachodnie przejścia graniczne, gdy tymczasem w 2001 r. najwięcej mleka i śmietany przypłynęło do nas z Ukrainy! Za 9,5 mln dolarów! Francuskie unijne mleko i śmietanka zalały nas za jedyne 4860 tys. dolków. Trzecie miejsce przypadło Białorusi, która niewiele tylko ustąpiła żabojadom – 4476 tys. dolarów. Lepper powinien zwrócić wzrok swoich orłów na Lwów i Mińsk! Masełko za to szło z Czech, Estonii, a nawet z Urugwaju! Dania, Irlandia i Niemcy nie odgrywają w tej konkurencji poważnej roli, co przeczy popularnej w Sejmie tezie o górach masła zalegających w krajach Unii. Gdyby rolnicy chcieli blokadami zniechęcić importerów wołowiny, to najlepiej blokować porty – śladowe ilości tego specjału płynęły do Polski z USA i Szwecji – w sumie zaledwie za jakieś 159 tys. dolarów. Choroba szalonych krów zrobiła swoje. I nasze mózgi są bezpieczne. W zeszłym roku przez chwilę głośno było o rządowych planach likwidacji lumpeksów z używaną odzieżą. Miało to ożywić rodzimy przemysł lekki, któremu jest ciężko. Nasz kolega redakcyjny poseł Piotr Gadzinowski protestował, bo miało to walnąć w najbiedniejszych, a Iza Kosmala urządziła pokaz mody z odzysku. Okazuje się, że najwięcej starych szmat importowaliśmy z Niemiec – za blisko 20 mln dolarów. Na drugim miejscu były Niderlandy – 3237 tys. dolców, ale na trzecim i czwartym miejscu są już Stany Zjednoczone i Kanada! Dżinsy Gap i bielizna Calvin Klein... Czy ktoś uwierzy, że drewniane podkłady kolejowe importujemy z Niemiec! Za prawie 18 mln dolków! W zamian za to pozbywamy się tam odpadów i złomu żeliwa oraz stali. Eksport tego świństwa do zagłębia Ruhry miał wartość ponad 60 mln dolarów. Wiadomo – trudna sytuacja przemysłu ciężkiego i hut. Nawet nie przypuszczałam, jak poważną sprawą jest import do Polski wyrobów ze skóry i wyrobów siodlarskich. Łącznie import w 2001 r. miał wartość 32 110 tys. dolarów. Miłośnicy koni i jeździectwa mogą wybierać w austriackich, brytyjskich i niemieckich siodłach. Szpicruty są, oczywiście, znad Tamizy. Może zredukowani górnicy wzięliby się za kręcenie bacików? Gwoździe, wkręty, śruby i nity – czyli zaawansowane technologicznie produkty, których nie umiemy w Polsce od dawna wytwarzać – tradycyjnie nabywamy w Niemczech, Włoszech, na Tajwanie i w Japonii. Rocznie wydając na te drobiazgi blisko 150 mln dolców. Kiedyś Polska była potęgą w produkcji ciągników i maszyn rolniczych. Dziś importujemy je głównie z Niemiec, Niderlandów i Włoch. Polski rolnik od dawna jest już w Europie! Wiadomo, że komputery amerykańskie, rosyjskie czy niemieckie produkowane są na Tajwanie. Nikogo zatem nie zdziwi, że pozycja "maszyny i urządzenia do automatycznego przetwarzania danych", czyli komputery, to specjał importowy z Chin za 1097 mln zielonych! Zaskoczyło mnie tylko, że importujemy też te urządzenia z kraju "osi zła", czyli Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej – za skromne 2,5 mln dolków. Czy ABWera o tym wie? Z telewizorami też jest niezły cyrk. Największy import idzie z Węgier – za 29,5 mln dolców. Czy ktoś widział w sklepie węgierski telewizor? Wszędzie tylko Sony, Panasonic, Thomson, Daewoo, Samsung. Uważajcie! Poważnym importerem do Polski są też "Turasy"! Za to polskie telewizory można podobno oglądać we Francji. Ciekawe, w którym sklepie? Nie uwierzycie, ale importujemy do Polski nawet liście, gałęzie, mchy, trawy świeże i suszone – łącznie za 9283 tys. zielonych. Głównie z Danii. Otoczaki i żwir ze Szwecji – 4 mln dolarów, a sadze z Rosji – 12,5 mln. Krew ludzka to specjalność Szwajcarii – importujemy jej za 19 168 tys. dolarów. Kit wciskają nam Niemcy – za 29 387 tys., a zapałki Rosjanie – 303 tys. Nawet krawężniki importujemy! Z Ukrainy! W tej sytuacji zupełnie zrozumiały jest import kamieni młyńskich z Niemiec – za blisko 8 mln dolarów w 2001 r.! Mielą powoli. O sytuacji polskiej gospodarki więcej mi mówi informacja o tym, że na import pił ręcznych i brzeszczotów do nich wydaliśmy w 2001 r. 20,5 mln dolarów! To naprawdę wybitnie skomplikowana produkcja! Wyeksportowaliśmy tego towaru tylko za 7 mln. Wygląda na to, że gdyby złoty się załamał – w kraju zabraknie pił. Pewnie zabraknie też niemieckich wózków inwalidzkich, chińskich rowerów, izraelskich lornetek i japońskiego sprzętu do gier towarzyskich, że o winach, piwie, whisky i kubańskich cygarach nie wspomnę. Gdy już za dwa lata w ramach transformacji ustrojowej zadłużymy się na 100 mld dolców, to co będzie naszym przebojem eksportowym? Uważam, że usługi erotyczne. Zostaną tylko panienki. To bezinwestycyjna działalność. Stworzenie nowego miejsca pracy kosztuje niewiele, a profity bywają zacne. I tego się trzymajmy! Skoro importujemy nawet gwoździe i żwir... Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Biskup maca wzgórek " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dojąc beznogiego Rząd Millera chce zlikwidować PFRON – fundusz pomocy inwalidom w rzeczywistości pomagający biznesmenom, którzy żerują na kalekach. Sprzeciwy są wielkie. Oto ciąg dalszy jednej z afer PFRON opisywanych w "NIE". Czy rząd odważy się przerwać marnotrawienie publicznej forsy? Kilkanaście milionów złotych z pieniędzy PFRON, które należały się inwalidom, trafiło do, kieszeni kilku "biznesmenów". W listopadzie zeszłego roku, "NIE" nr 47/2001, poinformowaliśmy, że tuż przed odwołaniem ze stanowiska Waldemar Flügel, ZChN-owski prezes Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, sprzedał prywatnej firmie z grupy finansowej CLIF należącą do PFRON spółkę RON-Leasing. Flügel sprzedał RON-Leasing za 26 mln zł, płatne w dwóch ratach. Umowa sprzedaży udziałów w spółce została tak skonstruowana, że już po zapłaceniu 2 mln zł nabywca przejmował pełne prawo dysponowania kontami bankowymi RON-Leasingu. Dzięki temu fortelowi nowy właściciel obejmując 99 proc. udziałów w RON-Leasingu z własnych pieniędzy nie musiał zapłacić ani grosza za ich przejęcie. Sprzedawana przez Flügla spółka miała bowiem na kontach bankowych ok. 46 mln zł w gotowiźnie, którymi "ure-gulował" drugą ratę. Ponadto RON-Leasing miał klientów ok. 20 mln zł dobrze zabezpieczonych należności. Dla pełnego obrazu sytuacji trzeba jeszcze dodać, że równocześnie RON-Leasing był winien PFRON ok. 25 mln. Były to pożyczki udzielone na preferencyjnych warunkach – praktycznie na około 1,8 proc. w skali roku. Elementarna logika gospodarcza nakazywałaby władzom PFRON ściągnąć od RON-Leasingu całą pożyczkę jeszcze przed sprzedażą spółki. Tym bardziej że RON-Leasing mógł temu żądaniu z łatwością podołać. Prezes Flügel nie zrobił tego. Wręcz przeciwnie – podjął decyzję o prolongacie terminów spłaty. Zdaniem "NIE", Flügel sprzedając RON-Leasing naraził PFRON na stratę ok. 15 mln zł. Taki rachunek można przyjąć jedynie przy bardzo optymistycznym założeniu, że po transakcji PFRON odzyska od RON-Leasingu pożyczone mu wcześniej 25 mln zł. Tymczasem cały łańcuch późniejszych zda-rzeń po sprzedaży RON-Leasingu skłania mnie do przedstawienia prognozy, że najprawdopodobniej PFRON nigdy nie odzyska swoich milionów z RON-Leasingu. W rezultacie o tyle mniej forsy z funduszu pójdzie na pomoc dla inwalidów. * * * Z dokumentów dostępnych w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że CLIF szybciutko – bo już po zaledwie kilku tygodniach – pozbył się wszystkich udziałów w RON-Leasingu na rzecz spółki TREFIL, należącej do pani Jolanty Blody. Niewykluczone, że się ich prędziutko wyzbył dlatego, ponieważ – po publikacji w "NIE" – warszawska Prokuratura Okręgowa wszczęła śledztwo w sprawie sprzedaży RON-Leasingu. Z akt rejestrowych nie da się niestety wyczytać tego, na jakich warunkach i za ile CLIF pozbył się udziałów w RON-Leasingu na rzecz spółki TREFIL. Została ona zawiązana w Czeladzi w 1997 r. i miała 4 tys. zł kapitału założycielskiego. Miała robić siatkę drucianą. Z sądowych akt rejestrowych wynika, że aż do końca października zeszłego roku spółka TREFIL istniała tylko na papierze. Właścicielka TREFILA pani Jolanta Bloda uaktywniła spółkę dopiero zimą zeszłego roku. Wtedy też przeniosła jej siedzibę z Czeladzi do Warszawy, wynajmując w tym celu – za 100 zł miesięcznie – część pokoju w lokalu przy ul. Powsińskiej. Po przeniesieniu do stolicy "przebudzona" spółka zmieniła profil działalności na: zarządzanie holdingami i doradztwo gospodarcze. Na początku grudnia zeszłego roku pani Bloda sprzedała wszystkie udziały w TREFILU (tj. 100 proc.). Nowym właścicielem spółki – a więc pośrednio także właścicielem wszystkich udziałów w RON-Leasingu – została spółka DOVERY B. V. z Holandii. Reprezentujący ją Brytyjczyk Brendan Anthony Eveleigh ubił w Polsce interes zasługujący na wpis do Księgi Guinnessa. Kupując spółkę TREFIL za 10 tys. zł nabył jednocześnie 100 proc. udziałów w RON-Leasingu. Innymi słowy za 10 tys. zł przejął pełną kontrolę nad RON-Leasingiem, mającym 20 mln zł kapitału zakładowego, ok. 13 mln zł kapitału rezerwowego oraz nieruchomość wycenioną na ok. 1 mln zł. Sama nieruchomość należąca do RON-Leasingu jest więc sto razy więcej warta od ceny, jaką holenderska spółka zapłaciła za przejęcie wszystkich udziałów w RON-Leasingu. Z akt w sądzie rejestrowym można wyczytać, że dywidenda w spółce RON-Leasing za zeszły rok przekroczyła 1,5 mln zł. * * * Spółka RON-Leasing, należąca obecnie do spółki TREFIL, która z kolei należy do spółki DOVERY B. V., została wezwana przez Romana Sroczyńskiego – nowego prezesa PFRON – do natychmiastowej spłaty wcześniej zaciągniętych pożyczek. Pani Ewa Rękawiecka, obecna szefowa RON-Leasingu, nie chce nawet słyszeć o zwrocie PFRON długu. RON-Leasing zaprzestał świadczenia usług leasingowych dla zakładów zatrudniających inwalidów. A po to właśnie został powołany przed sześcioma laty. Teraz spółka koncentruje się jedynie na ściąganiu należności wynikających z umów zawartych w latach poprzednich. Około 20 pracowników, w większości niepełnosprawnych, straciło pracę w RON-Leasingu. Ale za to utyły portfele kilku cwaniaków. Takimi oto rezultatami zaowocowała zeszłoroczna decyzja o prywatyzacji RON-Leasingu. Marian Leszczyński, działacz Unii Wolności, który wraz z Waldemarem Flüglem podejmował w zeszłym roku decyzję o prywatyzacji RON-Leasingu, nadal jest wiceprezesem PFRON. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Lukry, cukry i syropy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tyły Wojtyły " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyruchany na bank " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna SZARON ALEJHEM Żbik rozszarpuje jagnię, pies morduje żbika, gałąź spada na psa, a Szaron dybie na Arafata. Anglojęzyczni szaroniarze otworzyli w Jerozolimie Centrum Prasowe, gdzie robią wodę z mózgu dwóm setkom korespondentów zagranicznych akredytowanych w Izraelu. Żeby gojów nie ciągnęło do Ramallah, gdzie Szaron trzyma rewolwerowca Arafata przy świecy, na chlebie, wodzie i garści oliwek, szaroniarze podkładają pismakom szaronistki z Rosji, członkinie skrajnie prawicowego ugrupowania "Izrael nasz dom", wielce obrotne w damskim fachu, holujące przybyszy do przepytywania i fotografowania zwłok izraelskich Żydów utrupionych w zamachach terrorystycznych i zawczasu ekshumowanych przez szaroniarzy. Fachowcy z Mossadu pilnie strzegą tajemnicy mówiącej o tym, że awantura, podczas której żywe torpedy Palestyńczyków rażą dotkliwiej niż czołgi Merkawa 3, helikoptery Apache, samoloty F-16 i zapowiedzi użycia żydowskich taktycznych bomb atomowych trzymanych na ostatnią chwilę w Dimonie, wynika ze zwierzęcej acz zrozumiałej, awersji premiera Żydów Szarona do prezydenta Palestyńczyków Arafata. Boli Szarona, że jest za frajer oskarżany o zbrodnie wojenne i ciągany za genitalia po trybunałach, podczas gdy drań Arafat, parający się zawodowo terrorem i podrzynający żydowskie gardła, dostał pokojowego Nobla i przyjmowany bywa czerwonymi dywanami tam, gdzie sobie tego życzy. Ma Szaron za złe Arabowi wykształcenie, bo sam utknął na półśrednim. Nienawidzi Araba za lekką wagę. Jeszcze przed dietą w Ramallah Arafat ważył tyle, co pół Szarona i mimo pirotechnicznej urody był Arab ulubieńcem światowych mediów zamykających przed żydowskim premierem obiektywy i mikrofony. Na krótko przed pacyfikacją Ramallah anonimowy oficer izraelski zdradził dziennikarzowi miejscowej gazety "Haaretz", że izraelskie oddziały specjalne ćwicząc walki w mieście wykorzystają doświadczenia wszystkich armii świata, łącznie z siłami SS, które sporo się nauczyły podczas walk toczonych w warszawskim getcie. Osaczenie kwatery Arafata w Ramallah jest więc izraelską wersją otoczenia bunkra Mordechaja Anielewicza przy ulicy Miłej (odcięcie wody, prądu elektrycznego i uniemożliwienie ewakuacji rannych i zabitych) albo udaną rekonstrukcją ataku Armii Czerwonej na bunkier Hitlera w Berlinie, Anno Domini 1945. Radio Kol Israel nie waha się przed użyciem niemieckiej legendy i porównuje palestyńskie żywe torpedy do członków Hitlerjugend "atakujących butelkami z benzyną czołgi Armii Czerwonej zbliżające się do kwatery Adolfa Hitlera w Berlinie". W rzeczywistości butelki z koktajlem Mołotowa używane były w powstaniu warszawskim. A Niemcom nie brakowało pancerfaustów, poprzedników rakiet RPG. Szaron wjechał czołgami do Ramallah zaraz po szczycie Ligi Arabskiej w Bejrucie, gdzie zatwierdzono saudyjski pomysł uznania Izraela przez wszystkie państwa arabskie w zamian za opuszczenie terenów okupowanych od 1967 roku. Atak nastąpił nazajutrz po zgodzie Arafata na zawieszenie ognia, po wysłaniu przezeń życzeń świątecznych mieszkańcom Izraela. Paradoksalnie jednak Szaron nie mógł wybrać lepszego terminu, ponieważ zaatakowanie Ramallah, a potem Betlejem zwolniło go od obowiązku komentowania panarabskich planów pokojowych, dzięki czemu nie odda Arafatowi ani guzika. O tym w mediach nie ma ani słowa. Hebrajskie media – przywołane do porządku przez szaroniarzy, zmienione groźbami, prośbami i czystkami w tubę wodza żydowskiej hunty – pozbyły się lewicowego pismactwa, zwykłego wysłuchiwać przed kamerami i mikrofonami złorzeczących przedstawicieli opozycji. O ile izraelska armia – wg relacji "Haaretz" – korzysta z doświadczeń SS, o tyle odrodzone w zeszłym tygodniu izraelskie media jawnie wzorują się na naukach propagandowych Goebbelsa (bujda powtarzana raz po raz zamienia się w prawdę) i na socrealistycznych praktykach Żdanowa. W imię patriotyzmu i żydowskiego interesu narodowego wojennie zorientowani szaroniarze żądają od hebrajskich orłów kamery, mikrofonu i laptopa, przestrzegania kanonów realizmu syjonistycznego. Mają w tej mierze zupełnie przyzwoite wzory literackie w postaci Hagady czytywanej namiętnie w zeszłym tygodniu z okazji święta Pesach upamiętniającego wyjście Żydów z Egiptu. Hagadę – o czym goj nie wie, nawet jeśli prenumeruje "Wyborczą" – czyta się w kupie przy świątecznym stole, przed zżarciem karpia po żydowsku i macy z chrzanem, popijanej słodkim winem. Żydzi świętujący Paschę najlepiej znają ów fragment Hagady, który przekazuje obraz nikczemności przyrody i spiralę zbrodni: ojciec rodziny kupuje jagnię za dwa szekle, żbik żarłoczny rozszarpuje jagnię, pies morduje żbika, ogień pochłania konar, który zabił psa, a woda gasi ogień, ale byk ją wypija, po czym rzeźnik zarzyna byka, lecz ginie pod kosą anioła, wysłanego przez Pana Boga, ponieważ rzeźnik podzielił byka, który wypił wodę, która zgasiła ogień zwalający konar, który zabił psa, co uśmiercił żbika, który zjadł jagnię kupione przez ojca dla pieszczot i rozrywki. Itd., itp. Czyli ręka, noga, mózg na ścianie po samobójczych akcjach terrorystycznych wyglądają w tym kontekście jak ulał. Jeśli Palestyńczyk nie da się wyplenić według recepty zrodzonej z Szarona i jego ukochanej owcy, przewodniczki stada, którą trzyma na farmie w Negewie i pieści dla rozrywki, od kiedy żony mu zbrakło, my, izraelscy Żydzi, zmuszeni będziemy spakować walizki i opuścić Palestynę, jak przed 3350 laty opuściliśmy Egipt. Będziemy musieli poszukać nowego miejsca pod słońcem, najlepiej pod ochroną goja. Zasiądziemy wówczas do pisania nowej Hagady na kolejne święto Pesach. Od redakcji: złożony do druku 4 kwietnia komentarz red. Szota jest aktualny pod warunkiem, że Arafat pozostaje żywy, a Szaron – premierem Izraela. Autor : Michael Szot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kaziu, daj głowę Prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush Wielmożny Panie! Jak czytuję, Ameryka traci ducha i sympatię wobec walki z irackimi terrorystami, Pan zaś traci poparcie wyborców. Aby tę skłonność odwrócić, radzę polskim sposobem sięgnąć do historii. Przeszłymi czynami podbudować trzeba skłonność Amerykanów do przeciwstawienia się krwawym muzułmanom próbującym wyrzucić Wasze i polskie wojska z naszego Iraku. Przypomnieć więc należy, że amerykańscy pionierzy wspierani przez armię USA zdołali niegdyś pokonać indiańskich terrorystów, którzy poczciwym obywatelom zdejmowali z głów skalpy, a w połowie XVIII w. próbowali nawet zabić Pana imiennika i poprzednika na urzędzie nazwiskiem Washington. Czynili to twierdząc, podobnie jak dziś Irakijczycy, że bronią swoich ziem przed najazdem. Stany Zjednoczone wytrzebiły tych terrorystów tak dokładnie, że dziś żyje niewielu ich potomków, i to całkowicie zniechęconych do terroryzmu. Zamiast skalpować, robią w swoich rezerwatach naszyjniki z paciorków i prowadzą kasyna gry. Ich los warto Irakijczykom uświadomić. Dodając, że rozprawy z indiańskimi terrorystami armia amerykańska dokonała w czasach, kiedy jeszcze nie miała – tak jak dziś – inteligentnych rakiet ani generałów. Aby jednak historyczne tradycje walki USA z terroryzmem były wiarygodne i moralnie jednoznaczne, zaniechać należy w USA gloryfikowania dawnych terrorystów, nawet jeśli potem wspomagać zaczęli amerykańskie ideały. Kazimierz Pułaski kierował terrorystycznym zamachem na prawowitą głowę państwa polskiego, demokratycznie wybranego króla. Katoliccy fundamentaliści zwani konfederatami barskimi ogłosili dżihad, wezwali do zamordowania króla, a wykonawców projektowanego zamachu pobłogosławili ich ajatollahowie w klasztorze jasnogórskim. Podlegli Pułaskiemu i kierowani przezeń terroryści usiłowali zabić króla tnąc go szablą w głowę, poczem porwali niedo-bitego monarchę znęcając się nad bezbronnym, bo wlokąc po bezdrożach pieszo, w jednym bucie. Król Poniatowski nienawykły był zaś do chodzenia, szczególnie w połowie obuwia. Stanisław August ocalał tylko dzięki bałaganiarstwu oraz tchórzostwu terrorystów lękających się, jak to w Polsce, interwencji rosyjskiej. Szef terrorystów, ben Laden polskiego oświecenia, Kazimierz Pułaski zbiegł z Europy, gdzie ukrywał się pod nazwiskiem Romer, do Ameryki. Teraz zaś ma tam swoje pomniki i paradę własnego imienia. Jeżeli Stany Zjednoczone pragną walkę z terroryzmem oprzeć na jednoznacznych tradycjach historycznych, zalecam obcięcie głowy pomnikom tego praterrorysty. Polskiej mniejszości etnicznej wytknąć zaś należy kult terroryzmu i zakazać paradowania po ulicach. Śladem mego prezydenta i rządu ścielę się do nóg. Autor : Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller wstaje lewą nogą Gensek z marszałkiem jak najbardziej, ale przewodniczący z baronem mazowieckim ani, ani! To nie sekciarstwo. To biorytm. „Sprawdź swój biorytm” – wabi banner na internetowej stronie SLD. Kocham biorytmy. Przyjemnie jest mieć jakieś wytłumaczenie na każdy kanał. Łeb ci pęka, rzygać się chce i ręce się trzęsą? To nie kac, to niski biorytm fizyczny. Nie, kochanie, Almodovar to nie nazwa hinduskiej restauracji, ale nie martw się, że zrobiłaś z siebie totalną idiotkę, to wszystko przez to, że twój biorytm intelektualny był na dnie. Zawsze któryś z wykresów jest na dole, zawsze jest jakiś powód, żeby dać dupy bez poczucia winy. Sprawdzam zatem eseldowski biorytm, ale tu – niespodzianka. Można sobie porównać swój wykres z wykresem dowolnie wybranego polityka SLD. Wrzucasz swoją datę urodzenia, klikasz w nazwisko polityka i jazda! Od razu wiesz, czy by ci się z gościem ułożyło, czy ni cholery. Pierwszy idzie Leszek Miller, tak to sobie administrator strony wymyślił. Niech będzie Miller. Cholera. Zgodność emocjonalna – 0 proc. Znaczy, nie lubimy się. Jakbym nie wiedziała. Intelektualna – też słabiutko: 3,37. Fizyczna zgodność wychodzi mi 10 razy większa, ale nadal poniżej normy. Za to intuicyjna – ho, ho! – 91,4 proc. Różnica – dwa dni. Znaczy, jak ja coś poczuję, to Miller poczuje to dwa dni później. Będzie czas na ucieczkę. Nie z samym Millerem człowiek żyje. Sprawdzam zatem dalej, dzięki czemu dowiaduję się, że z marszałkiem Borowskim jestem idealnie zgodna pod względem intelektualnym i emocjonalnym, za to fizycznie – ani, ani. Podobnie jak z gensekiem Dyduchem. Czy to może znaczy, iż gensek z marszałkiem odpowiadają sobie emocjonalnie i intelektualnie? To byłaby pewna nowość, zawsze wydawało mi się, że intelektualnie są nieco rozbieżni. Otóż nie. Zgodność między marszałkiem i gensekiem oscyluje pomiędzy wspaniałą i idealną. Myślicie: to wyśmienicie? Nie całkiem. Okazuje się bowiem, iż Marek Dyduch lepiej porozumiewa się z Markiem Borowskim niż z samym przewodniczącym Millerem. Kontakt między szefem partii i jego egzekutywą jest intelektualnie słaby, a emocjonalnie minimalny. Za to fizycznie i intuicyjnie – w pytę. Wewnętrzna sytuacja w Sojuszu byłaby zatem dużo lepsza, gdyby relacje polityczne rządziły się tymi samymi prawami co seks z przypadkowym partnerem. A skoro już jesteśmy przy związkach, w których brak uczucia – rzućmy okiem na relacje Leszka Millera i Józefa Oleksego. Co myślicie? Macie rację. Mamy tu szerokie spektrum złych znaków: zgodność minimalna, słaba, przeciętna. Najlepiej – choć też poniżej 50 proc. – wychodzi korelacja intuicyjna. Musi, intuicyjnie się nie znoszą. Za to – co donoszę z prawdziwą przyjemnością – ze mną panu premierowi Oleksemu ułożyłoby się bez zarzutu. Trzy razy wspaniale, intuicyjnie tylko dobrze, ale jesteśmy wszak racjonalistami. Lepiej układałoby mi się tylko z ministrem Janikiem. Po prostu idealnie. Może przy okazji zaproponowałabym swoją kandydaturę na wiceministra spraw wewnętrznych, skoro – jak wskazują wszelkie znaki na niebie i ziemi – będziemy mieli wkrótce wakat na tym stanowisku? Nie ma czego żałować, notabene, jako iż kontakt intelektualny między Janikiem i wiceministrem Sobotką jest – sama bym się nie odważyła tego powiedzieć, ale skoro twierdzi tak oficjalny portal SLD – minimalny. Kłopoty Sobotki może nieco uzasadniać fakt, iż jego idealne intelektualne porozumienie z posłem Długoszem psute jest nieco przez minimalną korelację intuicyjną. Znaczy, Długosz mógł przejrzeć Sobotkę, a ten nie wyczuł zagrożenia. Z kolei poseł Długosz z posłem Jagiełłą znajduje idealne porozumienie fizyczne i emocjonalne, a intelektualne – wręcz przeciwnie, w dolnych stanach przeciętności, co może tłumaczyć pewną nierozwagę w kontaktach. ň propos nierozwagi – Jacek Podgórski ma bardzo przeciętną więź intelektualną z Aleksandrą Jakubowską. Więc nawet jeśli zadzwonił do gazet z donosem na Nałęcza – na pewno wynikało to z nieporozumienia. Skoro już jesteśmy przy kontaktach z przełożonymi – z bólem odnotowuję, Szefie, że na odcinku intelektu kiepsko nam się współpracuje. Za to emocjonalnie – ho, ho! To dokładnie odwrotnie niż kontakty Urbana z Leszkiem M. nacechowane dużą zgodnością intelektualną i minimalnym porozumieniem na odcinku uczuć. Ale na pocieszenie można odnotować, że Urban nie jest jedynym byłym kolegą premiera w takiej sytuacji. Jeszcze gorzej ma Mariusz Łapiński, którego z premierem łączy kiepska więź zarówno emocjonalna, jak i intelektualna. Powinien pozostać przy leczeniu Millera, bo fizycznie ich porozumienie jest wprost idealne. I tak to, drodzy Panowie Posłowie, moglibyście uniknąć wielu życiowych i personalnych błędów, gdybyście tylko – zamiast megalomańsko czytać jedynie to, co o Was napisali – zajrzeli do tej skarbnicy wiedzy o ludzkich charakterach, jaka jest dostępna pod Waszym, że się tak wyrażę, wirtualnym dachem. To jest właściwy kierunek. Teraz czekamy na umieszczenie na stronie internetowej SLD tarota: cesarz będzie symbolizować przewodniczącego, siła – Marka Dyducha, arcykapłanka – Aleksandrę Jakubowską, wisielec – Jana Rokitę, a koło fortuny – wybory 2005. Polecamy także numerologię sondaży i wróżenie z fusów w filiżankach po posiedzeniu prezydium. Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Nędznicy "NIE" rozmawia z minister JolantĄ Banach – politykiem wrażliwym. – Czy Pani lubi gołębie? – Lubię. – Media doniosły ostatnio, że najbiedniejsi mieszkańcy Łodzi odławiają je. Mięso tych ptaków uchodzi za delikates. Smakosze. – Takie rzeczy się zdarzają. Zwłaszcza gdy zaczynają działać mechanizmy wykluczające. Bezrobocie, niewielka pomoc materialna z urzędów pracy i ośrodków pomocy społecznej, brak wsparcia rodziny. A gdy zjawiają się pracownicy opieki, organizowane są posiłki i wypłacamy zasiłki po 15 zł miesięcznie. – 16 proc. dzieci w naszym kraju jest niedożywionych. – To prawda. Część z winy rodziców, choć podstawowy powód to oczywiście brak pieniędzy, bo ojciec z matką nie mają stałego zatrudnienia. – Ale ogólnie bilans 14 lat transformacji ustrojowej jest pozytywny. Dowiodła tego ostatnia konferencja zorganizowana przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. – Bez wątpienia notujemy wzrost gospodarczy, choć zwracam uwagę na pogłębiające się z roku na rok rozwarstwienie społeczeństwa. Bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedniejsi mają coraz mniej. – Na razie liderzy lewicy ogłosili, że wzrost w sposób oczywisty spowoduje dobrobyt wszystkich gospodarstw domowych. – To niebezpieczny stereotyp. Ubocznym efektem naszego wzrostu gospodarczego jest utrwalenie biedy. Przyczyniły się do tego dokonane w połowie lat 90. reformy w systemie zabezpieczeń społecznych. Wprowadziliśmy progi dochodowe przy zasiłkach dla bezrobotnych i zasiłkach rodzinnych. Zrezygnowano z waloryzacji płacowej rent i emerytur na rzecz waloryzacji cenowej. Dziś rozwierają się różnice pomiędzy tymi, którzy mają dochody z pracy, a tymi, którzy mają dochody ze świadczeń. Jeśli w tej dziedzinie polityki społecznej nie będziemy nic robić, to stworzymy enklawy biedy, potem pojawią się obszary katastrofy cywilizacyjnej, a w końcu różnice klasowe znane tylko z historii. – Czy nie obawia się Pani, że procesy te mogą w przyszłości zagrozić równowadze ekonomicznej państwa? – Oczywiście! Produktu Krajowego Brutto nie może przecież wytwarzać garstka obywateli, gdy reszta będzie zasilana jałmużną. Wyklucza to utrzymanie ładu demokratycznego. Ta reszta to wyborcy. Zagrożona zostanie stabilność finansowania systemów emerytalnych, która zależy od tego, ilu ludzi ma stałą pracę i w miarę wysokie dochody. Jeśli dzieci będą dziedziczyły po rodzicach biedę, będą źle wykształcone, pozbawione dobrej pracy, to składki odprowadzane do systemu nie wystarczą na utrzymanie emerytów. Szacuje się, że w 2050 r. w Polsce 2/3 osób będzie w wieku poprodukcyjnym, a tylko 1/3 będzie pracowała. Żaden budżet tego nie wytrzyma. – To nasze wnuki odpalą kolejną "fundamentalną" reformę. Czyżby OFE zawiodły? – Reforma systemu emerytalnego była potrzebna. Tylko że jej koszt jest dziś trudny do udźwignięcia, bo kraj ma problemy z deficytem i transformacją. Moment jej wprowadzenia zbiegł się w czasie ze złymi okolicznościami natury zewnętrznej. Od przyszłego roku będziemy odprowadzali składkę unijną, modernizujemy siły zbrojne, chcemy budować autostrady. To wszystko są gigantyczne wydatki. Rząd premiera Buzka prowadził bardzo kosztowną restrukturyzację górnictwa i przemysłu ciężkiego. My to kontynuujemy, tylko że redukcja miejsc pracy jest nadal szybsza niż proces tworzenia nowych. Do tego proszę doliczyć koszty dwóch pozostałych reform – administracyjnej i służby zdrowia. W tych warunkach, moim zdaniem, nie można serio mówić o konsolidacji finansów publicznych. – Ale wydatki ciąć trzeba. I lewicowy rząd śmiało sięga ręką wicepremiera Hausnera do kieszeni najbiedniejszych. Tymczasem 60 proc. obywateli żyje poniżej granicy minimum socjalnego. – Gdy mamy równoważyć dochody budżetu państwa i wydatki, to konieczna jest uczciwa diagnoza. Uważam, że jeśli dziś chcemy osiągnąć rzeczywiście szybki efekt fiskalny, to musimy ograniczyć wydatki na rzecz Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego oraz koszty reform – emerytalnej i administracyjnej. Cięcia poza tymi obszarami nic nie dadzą, tym bardziej że jeśli np. obetniemy zasiłki dla bezrobotnych czy ograniczymy dotacje dla osób niepełnosprawnych, to wzrosną nieuchronne wydatki na pomoc społeczną. Tylko zmiany systemowe mogą przynieść trwałe wieloletnie oszczędności. – Tygodnik "NIE" od lata 2001 r. domaga się likwidacji niezwykle kosztownej reformy emerytalnej. O absurdach reformy administracyjnej pisaliśmy już w 1999 r. Pod koniec października Wiesław Kaczmarek zaproponował zawieszenie przekazywania składek do OFE i został za to solidnie skarcony. – Bo naruszył tabu. Ale coś z tym trzeba zrobić! 50 mld zł jest już w OFE. 11 mld wynosi dotacja z tytułu składek przekazywanych do funduszy, a mamy 9,5 mld zadłużenia z lat 1999–2001. To są zamrożone pieniądze, a jeszcze OFE podwyższa koszty obsługi deficytu budżetowego. Ze wszelkich analiz wynika, że do 2020 r. z tego powodu nie mamy możliwości obniżenia składki. Mimo wysokiego deficytu i wysokiej stopy bezrobocia będziemy finansowali ten system w podwójny sposób. Finansujemy bieżącą wypłatę rent i emerytur z zapewnieniem tzw. praw nabytych, a z drugiej strony wydajemy środki na coś, co ma zadziałać po 2010 r., a dopiero w połowie obecnego stulecia rozwinąć się w pełni. Powinniśmy zastanowić się nad skorygowaniem kosztów tej reformy. Nie dosyć, że przyczynia się do zwiększenia deficytu budżetowego, to jeszcze nieproporcjonalnie obciąża młode pokolenie, które dziś płaci obecnym emerytom, odkłada na swoją starość, a pośrednio przyczynia się też do tego, że kolejne roczniki wyżu demograficznego nie mogą znaleźć zajęcia, bo z powodu wysokich składek na ZUS utrzymują się relatywnie wysokie koszty pracy. To błędne koło. Aby zakończyć ten wątek, dodam, że wielu ekspertów ostrzega, że wszystko to może w przyszłości przyczynić się do zubożenia emerytów, ponieważ wypłaty ze środków gromadzonych dziś w Otwartych Funduszach Emerytalnych będą relatywnie niskie. Powinniśmy o tym głośno mówić. – Czy Pani partyjni koledzy, premier Miller, wicepremier Hausner, minister Raczko to rozumieją? – Mam nadzieję, że dyskusja na ten temat wyjdzie poza rząd. Tylko że z tym jest bardzo trudno. Wśród polityków SLD istnieje wielka obawa przed naruszeniem poprawności politycznej, której ton nadają pewne duże koncerny medialne. Rząd działa pod ich silną presją, a wpływ na decyzje ma też kilka innych ośrodków władzy. Wicepremier Hausner zapowiedział na szczęście, że nie uchyla się od dyskusji nad żadnym problemem dotyczącym wydatków budżetowych. – Jestem pewna, że lobbyści reprezentujący OFE i sektor finansowy zadbają, aby nie była to zbyt ożywiona dyskusja. – Nadal wierzę, że w polityce liczą się ideały i jest ona służbą w interesie publicznym. Bieda się nie organizuje, a bezrobotni nie zatrudniają lobbystów. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyborcza gra wstępna Prokuratura Rejonowa Gdańsk Południe wszczęła dochodzenie przeciwko redakcji "Głosu Wybrzeża". Postępowanie ma dać odpowiedź na pytanie, czy redakcja czerpie korzyści majątkowe z pracy prostytutek. Nie, nie, nie chodzi o to, że newsroom już po zamknięciu numeru udostępniany jest za kasę na małe lub większe dymanko, robienie laseczki lub – co już byłoby całkiem naganne – posuwanie w miętówkę. Nie chodzi także o to, że redaktor naczelny "Głosu" wychodzi na drogę i odbiera stojącym tam paniom ciężko zarobiony grosz. Chodzi o płatne ogłoszenia zamieszczane na łamach "Głosu": Towarzyskie dziewczyny na miejscu i na wyjazd S Kasia młoda wysoka blondynka spełni prawie każde twoje pragnienie S Pokusa. Całodobowo, full serwis, wyjazdy, dyskrecja 100 proc. S Puszysta dominująca, Agnieszka ponętna 20-latka. Prokuratorzy dociekają, czy publikując tego typu ogłoszenia gazeta popełnia przestępstwo w myśl art. 204 kk: kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, nakłania inną osobę do uprawiania prostytucji lub jej to ułatwia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Ponieważ z treści ogłoszeń nie wynika wprost, że chodzi o prostytucję, czyli dawanie dupy za pieniądze, prokuratorzy zastanawiający się nad sprawą będą musieli chyba przynajmniej obdzwonić wszystkie podane w ogłoszeniach numery telefonów i popytać. A najlepiej się poumawiać, spotkać i zobaczyć, w czym tkwi sedno ogłoszenia. Bo "towarzyskie dziewczyny" mogą proponować równie dobrze grę w chińskie kulki albo scrabble, a młoda wysoka Kasia już w ogłoszeniu przecież zastrzega, że nie spełnia wszystkich pragnień, tylko "prawie wszystkie". Ale ta część prokuratorskiego dochodzenia powinna być raczej przyjemniejszą częścią. Prowadząca to postępowanie Prokuratura Rejonowa Gdańsk Południe ma już pewne doświadczenia w walce z erotyką. W kwietniu tego roku wszczęła dochodzenie przeciwko młodej artystce plastycznej Dorocie Nieznalskiej, która umieściła nagiego penisa na krzyżu i wywiesiła w galerii ("NIE" nr 15/2002). Niewiele się do tej pory z tego dochodzenia wykluło. Na korytarzach prokuratury plotkuje się więc, że szef Prokuratury Rejonowej Krzysztof Skierski nie bardzo by się chciał tym zajmować, ale polecenie przyszło z "góry" od prokurator okręgowej Henryki Gajdy-Kwapień (to jest ta pani, która podpisała "Instrukcję o bezpieczeństwie i higienie pracy dla pracowników prokuratury", o czym piszemy na str. 16). "Głos Wybrzeża" jest gazetą związaną z SLD, jego wydawcą jest szef pomorskiego SLD Jerzy Jędykiewicz, zaś redaktor naczelny Marek Formela został właśnie zgłoszonym oficjalnie kandydatem SLD na prezydenta Gdańska. Ponieważ ogłoszenia o różnego rodzaju usługach ukazują się w "Głosie" od lat, a prokuratura zdecydowała się zająć tym dopiero teraz, może to rodzić nieuzasadnione na pewno podejrzenie, że chodzi o jakąś grę przedwyborczą. Gdyby jednak miało się okazać, że cała sprawa jest na poważnie, to spieszę donieść pani prokurator Henryce Gajda-Kwapień, która nie jest, widać z oszczędności, prenumeratorką wszystkich wybrzeżowych gazet, że oprócz "Głosu Wybrzeża" także "Dziennik Bałtycki. Wieczór Wybrzeża" zamieszcza na swoich łamach anonse "towarzyskie". A więc reklamuje usługi "całodobowe" świadczone przez "absolwentki", ,"kociaki", "studentki", "francuzeczki" i "osiemnastki". Choć redaktor naczelny "Dziennika i Wieczoru" na razie nie zgłosił swojej kandydatury w wyborach, namawiamy prokuraturę do zajęcia się tym tytułem. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Czeczot " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Lichwiarz z klombów prezydenta Od sprawy Huszczy nie można już zapraszać byle kogo na swoje imieniny. Ani do byle kogo chodzić. W ogóle nie można już sobie dobierać koleżków wedle upodobań. Mariusz Książek pożycza ludziom dużą kasę. W towarzystwie mówi się, że Książek to człowiek bank. 100 tys. euro można u niego dostać w walizce, od ręki, tuż po podpisaniu umowy cywilnoprawnej ułożonej przez samego Książka. Na kwicie są dwie daty: kiedy się pożycza od Książka i kiedy się Książkowi odda. I jest oczywiście kwota. Pożyczka jest zeroprocentowa (!), a odsetki karne 500 euro za każdy dzień zwłoki. Znacie takiego pożyczacza na zero procent? Ja znam – to krasnoludek, co mieszka po drugiej stronie tęczy i ma wielki garnek ze złotymi monetami, co rosną na drzewie. Od każdej umowy cywilnoprawnej należy się skarbowi państwa 2-procentowy podatek. Państwu należy się podatek także od zarobku na pożyczce, czyli od pożyczkowego oprocentowania. Przy tej wysokości dochodu – 40 proc. W umowach Książka jego dochód, w wysokości przez niego określonej, wrzucony jest w kwotę pożyczki, więc wywiadowi skarbowemu można pokazać faka. Wiemy o pożyczce 100 tys. euro, która na umowie zmieniła się w 148 tys. euro, a odsetki pozostały zero procent. Kasa chodzi w walizkach, broń Boże nie via bank, bo bank w kraju po biedniejszej stronie tęczy kabluje skarbówce o przepływie wszystkich większych kwot. Tak na wszelki wypadek, żeby można było sprawdzić, czy biznesmeni od charytatywnych balang płacą państwu podatki od swoich grubych dili. W razie gdy pożyczający szmal od Książka mocno nie wyrabia się z terminami i zaczyna wyglądać na to, że szmalu w ogóle nie chce zwrócić, wtedy do akcji wkracza... detektyw Rutkowski, a konkretnie Dariusz Janas, kiedyś rzecznik Stołecznej Komendy Policji, obecnie windykator w firmie Rutkowski Patrol. Firma mieści się w biurze poselskim Krzysztofa Rutkowskiego. Mało tam miejsca, ale windykatorzy pracują przecież głównie w terenie. Rzadko kto chce się więc spóźniać z oddawaniem, chociaż wypada dodać, że pożyczających taką dużą kaskę od Książka często boleśnie zaskakuje fakt, że nie mogą szmalu przelać na konto pożyczkodawcy. Książek bezwzględnie żąda gotówki. Nie warto się z nim handryczyć, bo dni płyną, a wraz z nimi karne odsetki. W związku z tym na pokwitowaniu oddanej Książkowi kasy może widnieć kwota wielokrotnie przewyższająca pożyczoną. W przypadku pożyczki, o której wspomnieliśmy, osiągnęła 797 645 zł. Niezły zysk. Czy Książek zanotował to w picie, w rubryczce inne dochody? W nowym kodeksie karnym nie ma już lichwy, ale jest wyzysk. To jest przestępstwo z art. 304. Pożyczki to nie jedyne źródła dochodu Mariusza Książka. Książek jest właścicielem firmy Marvipol (pisałam o tej firmie „NIE” nr 43/2003). Wygrał przetarg na kupno gleby na zabytkowej Skarpie Warszawskiej. Cena Książka od ceny wywoławczej Urzędu Miasta różniła się zaledwie tysiącem zetów. Książek na Skarpie postawić chce... wieżowiec. Rada Urbanistyczno-Architektoniczna uznała projekt za skandal. O Marvipolu głośno było też przy okazji budowy nowej stacji metra. Budowę blokował grunt wydzierżawiony przez Marvipol. W końcu po długich pertraktacjach Marvipol użyczył kawałek ziemi miastu, za co miasto wybudowało Marvipolowi drogi dojazdowe do... myjni Marvipolu. W Mikołajkach też się udało zrobić Marvipolowi dil z miastem. Radni nakablowali, że podstępnie zmieniono plan zagospodarowania terenu i po cichu opylono pokaźny grunt nikomu nieznanej firmie... Marvipol. Widać wszyscy dygnitarze wielcy i mali mają jakąś wyjątkową słabość do Mariusza Książka. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Spisywani na straty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Komornik z pasją cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ajne plajte Stała się bieda w mieście wielkiego Eda, czyli posła SLD Edwarda Brzostowskiego. W Dębicy padła na pysk jedna z największych miejscowych spółek skarbu państwa: potentat w produkcji chłodni samochodowych. Choć firmę zarżnęli ludzie prawicy, za lewicy ją dorżnięto. Nie musiało tak być. Igloocar wydzielił się z Igloopolu w 1992 r. Firma skutecznie spłacała długi po socjalistycznym molochu. Zyskała mocną pozycję na rynku. W 1999 r. przekształcono ją w spółkę skarbu państwa. Kapitał akcyjny: 3,5 mln zł. Około 450 pracowników. Zamówień od groma, m.in. dla wojska, browarów. Firmę szykowano do prywatyzacji. Wydawało się, że partnerem strategicznym będzie niemiecki potentat w branży – Kiesling. Niemcy przez wiele lat pomagali dębickiej spółce. Dostarczali nowoczesne technologie, organizowali produkcję, a co najważniejsze – Kiesling prowadził sprzedaż wyrobów Igloocaru na zachodzie Europy. Miał wyłączność. Interes kręcił się znakomicie. Niemiec pomógł polskiej firmie, aby ta stanęła na nogi. Partnerstwo, kasa i takie tam... W pewnym momencie dyrektorem ds. produkcji i jednocześnie członkiem Zarządu Igloocaru został Marian Smykla. Faceci dobrze oblatani w firmie twierdzą, że Smykla tak ustawił produkcję w zakładzie, że stała się niewydolna. Firma nie była w stanie realizować większych kontraktów. Nie wyrabiała się w terminach. Szkodziło to firmie i dyrektorowi handlowemu. Narażało na odszkodowania. Dyrektor handlowy w końcu stracił robotę. Smykla natychmiast zajął jego miejsce. Mamy powody twierdzić, że oblatani w firmie się nie mylą. Od tego czasu zaczęła się powolna agonia Igloocaru. Dobry Niemiec, zły Niemiec W sierpniu 2000 r. w Igloocarze pojawił się przedstawiciel niemieckiej firmy Orten, konkurenta dla Igloocaru, a głównie dla Kieslinga. Orten to jest ta firma, która stawała do przetargów na duże kontrakty dla browarów i przegrywała je. Facet z Ortenu bez przeszkód przez trzy miesiące poznawał największe tajemnice firmy. Brylował po zakładzie, robił fotki, ustawiał produkcję, opierdalał, zaglądał do tajemnic działów logistycznych i finansowo-księgowych. Ewenement, kurwa, na skalę światową! Nawet prostych roboli to zastanawiało. Kiesling się o tym dowiedział i definitywnie zerwał współpracę z dębicką firmą. Zażądał odszkodowania zgodnie z umową o wyłączności. Zarząd ogłosił pracownikom, że jest to tylko chwilowe zawieszenie współpracy, ale dziś wiadomo, że kłamał. Sprawa trafiła do niemieckiego sądu, gdzie wyruchany Niemiec wygrał. Zanim tak się stało, pracowników szlag trafił. W październiku 2000 r. załoga napisała rozpaczliwe pismo do przewodniczącego Rady Nadzorczej spółki Jana Rembisza. Opisali ewidentne skurwysyństwo i przewały w firmie. Wspomnieli, że każde duże zamówienie kończy się stratami, a przygotowywany kontrakt z Ortenem grozi katastrofą, doprowadzi do utraty rynków zagranicznych, krajowego i w konsekwencji do szybkiego bankructwa. Co zrobił facet pilnujący państwowego majątku? Jan Rembisz, kolega solidarnościowego wojewody podkarpackiego Zbigniewa Sieczkosia, dyrektor jednego z wydziałów w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim, solidaruch, olał załogę. Podobnie jak wojewoda. Mieli to w dupie. Nawet im się odpisać hołocie nie chciało. Zajmowali się wyciszaniem sprawy. Wiemy, że u Sieczkosia interweniowali dwaj wysokiej rangi przedstawiciele Sejmiku Województwa. Sieczkoś powiedział, że ma zaufanie do Rembisza. I cześć. Pracownicy Igloocaru oraz związki zawodowe firmy twierdziły zgodnie, że w firmie powstała specjalna komórka w księgowości zajmująca się "radosną księgowością" (tzw. księgowość zarządcza), czyli tworzeniem optymistycznych danych na polecenie dyrektora Smykli. Rada Nadzorcza głosowała tak, jak chciał Zarząd firmy. Za niewąski szmal zresztą. Ruchanie na VAT Od początku 2001 r. coraz głośniej mówiono o zamknięciu firmy. Coraz częstsze przestoje, sprzedaż wyrobów poniżej kosztów, kolejne niekorzystne kontrakty. Zerwano współpracę z ok. 40 dealerami ciężarówek. Zarząd wmawiał ponad 350-osobowej załodze, której nie wypłacał regularnie pensji, że wszystko jest OK. Sprawą zajął się jeden z miejscowych pismaków. Efekt: po ukazaniu się dwóch krytycznych artykułów Smykla zjawił się w redakcji jednego z rzeszowskich dzienników na rozmowę z naczelnym. Nie żądał sprostowań. Pogadali i teksty przestały się ukazywać. Dyrektor Smykla nie krył przed pracownikami, że spółka stanie się firmą rodzinną – czy to się komu podoba, czy nie. Bywało, że ich straszył. Firma rżnęła też budżet na podatku VAT. Przykład: Igloocar wystawił faktury VAT za dostawy samochodów dla armii ze stawką zerową podatku. Obowiązująca stawka wynosiła 22 proc. Tym samym firma podatku nie zapłaciła. Co ciekawe, ani badający bilans audytorzy, ani kontrola z urzędu skarbowego nie doszukali się w tym przewału. Fiskus obudził się dopiero później i zażądał zwrotu podatku. Igloocar podpisał taki kontrakt na warunkach prawa niemieckiego z Ortenem, że ten w ramach napraw gwarancyjnych aut wydzierał z firmy niewąski szmal. Zarząd zawarł też umowę kończącą sprzedaż wyrobów na eksport. Orten narzucił polskiej firmie obcą jej technologię. To tylko przyspieszyło agonię dębickiej spółki. W ok. 100 chłodniach pojawiły się usterki. Niemiec zażądał usunięcia usterek i wstrzymał płatności do czasu ich usunięcia. Ekipa z Igloocaru wyjechała do Niemiec i robili to, co im Niemiec kazał. Orten wystawił Polakom rachunek za wynajęcie hali, narzędzia itp. I tak dla kontraktu na ok. 100 samochodów zerwano wieloletnią i lukratywną współpracę z dobrym Niemcem – Kieslingiem. Prokuratura zajmowała się sprawą kontraktu, ale niczego nie znalazła. Może by znalazła, gdyby zajęła się skutkami zawarcia tego kontraktu, a nie samym kwitem. Stało się jedno. Smykla nie został prezesem firmy, a miejsce, na które się szykował, zajęła Krystyna Jaskowska. Smykla został w Zarządzie. Jaskowska ładnie mówiła w gazetach o tym, co dobrego robi dla firmy. Faktycznie jednak za jej rządów dług zwiększył się z ok. 9 do ok. 15 mln zł. Załoga poinformowała o sytuacji nową lewicową władzę. Wiemy, że sprawa otarła się o ministra Kaczmarka. Miały być kontrole, badanie sprawy. Nasze wiewiórki donoszą, że skargi na działanie szefów firmy dotarły do ministerstwa, ale wróciły do dębickiego zakładu. Pani prezes pojechała do Warszawy. Czy w tej sprawie? Trudno powiedzieć. Żadnej kontroli z centrali w Igloocarze nie było. Według facetów dobrze oblatanych w firmie, gdyby właściciel podjął odpowiednie kroki, Igloocar mógłby zostać uratowany. W połowie lipca 2002 r. Sąd Gospodarczy w Rzeszowie ogłosił upadłość Igloocaru. Obecnie w firmie jest syndyk. Chce szybko sprzedać majątek. Dał wypowiedzenia całej załodze. Prasa lokalna dopiero teraz szczeka, bo kilka setek osób idzie do pośredniaka. Gdyby Jan Rembisz nie brał kasy za friko na stołku przewodniczącego Rady, lecz zainteresował się alarmami załogi – mogłoby być inaczej. Upadłość bada też prokuratura, ale na nasze oko nic nie znajdzie. Wiewiórki donoszą, że sytuacja rozwija się po myśli Smykli, który ciągle ma dużo do gadania w firmie. Po co to wszystko? Żeby Orten wyeliminował konkurencję – to jasne. Żeby paru lokalnych cwaniaczków wzięło parę groszy? Tylko tyle? Obsada opowiedzianej historii: Michał Prażak – prezes Zarządu Igloocar S.A. (do końca lipca 2001 r.), szwagier figury z Urzędu Skarbowego w Dębicy. Marian Smykla – członek Zarządu Igloocar – pomysłodawca i autor prywatyzacji firmy. Czesław Parys – przewodniczący NSZZ "Solidarność" – agent ubezpieczeniowy. Ubezpieczał pojazdy opuszczające firmę oraz całą załogę na koszt firmy plus VAT od składek na koszt pracowników. Zapewnił poparcie "S" we wszystkich działaniach. Jan Rembisz – przewodniczący Rady Nadzorczej Igloocaru. Za rządów AWS dyrektor Wydziału Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie, działacz "S", znajomy byłego wojewody podkarpackiego Zbigniewa Sieczkosia. Za rządów SLD nie stracił roboty w urzędzie. Jest kierownikiem jednego z referatów Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie. Krystyna Jaskowska – prezes Zarządu Igloocar od sierpnia 2001 r., była pracownica Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie, koleżanka z pracy Barbary Litak-Zarębskiej. Barbara Litak-Zarębska – wiceminister skarbu w rządzie Buzka od września 2001 r., podwładna Aldony Kameli-Sowińskiej. Od 1991 r. pracownica rzeszowskiego oddziału tego ministerstwa. Informowana na bieżąco o sytuacji w firmie i zbliżającej się katastrofie. Zdzisław Siewierski – obecny wojewoda podkarpacki z nadania SLD. W obliczu dramatycznej sytuacji Igloocaru, o której był informowany, dokonał zmian w Radzie Nadzorczej spółki: Jana Rembisza na stołku przewodniczącego zastąpiła pani Płoch, dotychczasowy członek RN. Jan Rembisz został członkiem RN. Edward Brzostowski – człowiek-legenda. Poseł SLD, kandydat na burmistrza w Dębicy. Poproszony o interwencję w sprawie Igloocaru przez przedstawicieli związków zawodowych kazał im spadać. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Radny Bogusław P. z Dębicy złożył mandat po tym, jak radny Bolesław G. zarzucił mu, iż uczestniczył w obradach Rady Miejskiej pod wpływem alkoholu. Po chwili zastanowienia radny Bogusław P. wycofał jednak rezygnację tłumacząc, że działał pod wpływem emocji. Za zmianę decyzji radny Andrzej Ż. nazwał radnego Bogusława P. "szmatą". Po zapowiedzi radnego Bogusława P., że skieruje sprawę do sądu, radny Ż. podszedł do niego i go przeprosił. Przeprosił także radnego Bolesława G., któremu wcześniej zarzucił AWS-owską obłudę. Czego dotyczyło posiedzenie Rady, prasa nie doniosła, bo nieważne, o czym radny papla, tylko w jakim stylu. Z miejskiego szaletu przy ulicy Kościuszki w Rybniku można korzystać tylko w niedziele w godzinach 8–13. Wychodek, czego władze miasta nie ukrywają, jest otwierany z myślą o osobach, które uczestniczą w mszach w pobliskiej bazylice. W pozostałe dni przybytek jest zamknięty. Uprzywilejowanie w Pomrocznej pobożnych sięga sedesów i pisuarów. Bo też gdy się kto nie modli, bez obrazy może robić w spodnie. Sporo emocji wzbudził w Zakopanem plakat reklamujący Festiwal Ziem Górskich. Na afiszu widniał wizerunek Giewontu z ciupagą na wierzchołku zamiast krzyża. Zaprotestowało Zakopiańskie Forum Samorządowe, którego zdaniem dla mieszkańców Podhala ważniejszym symbolem tożsamości jest krzyż niż ciupaga. Burmistrz i Zarząd Miasta nakazali wycofanie bezbożnego plakatu i zniszczenie już wydrukowanych ciupag. Pijany maszynista kierował pociągiem ze Szczecina do Węglińca. Kiedy dyspozytor z Kostrzyna nabrał podejrzeń co do trzeźwości maszynisty, wydał polecenie wyłączenia napięcia w sieci. Pociąg zatrzymał się w lesie. Tam, po pokonaniu części drogi pieszo, znaleźli go policjanci, którzy poddali maszynistę badaniu alkomatem. Wynik 2,65 promila uzasadniał podejrzenia dyspozytora. Swoją drogą, pociąg jedzie po szynach, więc co to komu szkodzi, że maszynista trochę się rozerwie. Poznański prokurator Krzysztof S. stanie przed sądem pod zarzutem kłusownictwa. Prokuratora złapali na gorącym uczynku funkcjonariusze straży rybackiej. Łapał ukleje siecią, a węgorze – sznurami hakowymi. Sam prokurator wił się w całej sprawie jak węgorz. Trzeba było dopiero decyzji Sądu Najwyższego, by prokuratura z Zielonej Góry mogła przesłuchać amatora świeżej rybki w charakterze podejrzanego. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jurek Cenzurek Odkąd poseł Marek Jurek z PiSuaru, dawniej ZChN, został wiceprzewodniczącym Rady Programowej TVP SA, wróciła mu cenzorska pasja. Ostatnio pod obcas wziął Agnieszkę Arnold, autorkę filmu „Bohater”, opowiadającego o partyzancie Romualdzie Rajsie, ps. Bury, który z żołnierza Armii Krajowej przeistoczył się w bandytę. I walczył po 1945 r. na Podlasiu z władzą ludową. Posła Jurka szczególnie zabolało, że autorka przypomniała mordy Burego na ludności białoruskiej. A zwłaszcza to, iż zdesperowani, dręczeni przez „patriotyczną partyzantkę” Białorusini woleli opiekę NKWD. Co jest prawdą, lecz jakże bolesną dla wiceprzewodniczącego Jurka. Dlatego podjął on działania, aby wybitną dokumentalistkę ukarać. Ponieważ nie mógł tego zrobić autorce bezpośrednio, bo film jest świetny, to ostrze kary skierował na ludzi odpowiedzialnych za emisję filmu. W nieodpowiedniej porze, bo przed jedenastą wieczorem, kiedy to filmów figlarnych i brutalnych puszczać nie wolno. Rada Programowa TVP SA ani artystki, ani redaktorów jeszcze nie ukarała, bo nie zdążyła. Ale niepokorna, niekuriewna Arnold już za swoje od Jurka Cenzurka dostała. W dniu posiedzenia rady, podczas której Jurek i inni radomaryjcy chcieli Agnieszkę Arnold posłać na stos, władze publicznej, już Dworakowej, zakazały reżyserce realizacji jej nowego projektu. O 70-tysięcznej diasporze polskiej mieszkającej w ukraińskim Żytomierzu. Niech Arnold lepiej zrobi cykl o zakonach kontemplacyjnych albo dzielnych misjonarzach na Syberii. Autor : Pig Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Czeczot Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rapacki masowego rażenia Tydzień temu piórem red. Dariusza Cychola ("Sobotka w sosie własnym", "NIE" nr 42/2003) wdaliśmy się w wojnę Sobotkową, stając niestety w jednym szeregu z gazetami, które nakręcają całą tę histerię. Akurat między "Polityką", która napisała panegiryk na cześć Adama Rapackiego, a jednoczesnym przeciekiem do "Rzeczpospolitej" i "Super Expressu", że komendant Kowalczyk krył Sobotkę, a potem zmienił zdanie i powiedział, że Sobotka wiedział wszystko o akcji w Starachowicach. Inaczej mówiąc, wkopał Sobotkę i przy okazji siebie, bo przyznał, że łgał w prokuraturze. Koledzy dziennikarze dali się podprowadzić do tego stopnia, że dzwonili do tej samej osoby z tym samym pytaniem. Informator okazał się – uczciwszy uszy – chujem, tę samą supertajną informację przekazując w tym samym momencie dwóm redakcjom, ale dzięki temu możemy poznać mechanizmy tego przecieku. Opozycja natychmiast zażądała głowy Kowalczyka i jego jaj na złotej tacy. Kowalczyk zrobił to, co mógł zrobić: zawołał o odtajnienie swoich zeznań. Kielecka prokuratura, której tajne dokumenty sypią się jak trociny z pluszowego misia, okazała się twarda jak Skała Piotrowa. Nie ujawni zeznań Kowalczyka, bo to mogłoby zaszkodzić śledztwu. Gdyby poznał je podejrzany Sobotka, mógłby wykorzystać tę wiedzę i okłamać prokuraturę podczas swoich zeznań. Pomińmy litościwym milczeniem komiczny aspekt założenia, iż Sobotka treść zeznań Kowalczyka może poznać tylko z mediów. Warto jednak napisać, co – wedle naszej wiedzy – tak pieczołowicie kryje prokuratura. Kowalczyk zeznaje Otóż – jak to się mówi – "według naszych informatorów" (nadmienię, iż usytuowanych wysoko w Ministerstwie Sprawiedliwości) treść jest następująca: Kowalczyk zeznał, iż nie informował Sobotki o szczegółach akcji w Starachowicach, napomknął tylko, iż w województwie kieleckim planowana jest duża "realizacja". Rozmowa odbyła się na przełomie lutego i marca. Kiedy konkretnie? – naciskał prokurator. Komendant odparł, iż nie wie, kiedy dokładnie. Jak to, nie wie dokładnie – oburzał się prokurator, skoro nie wie dokładnie, to skąd wie, że na przełomie i że nie mogło to być w okolicach 15 marca – drążył dalej prorok. Kowalczyk, człowiek miły i uczynny, zgodził się, że mogło to być 15. Data miała kluczowe znaczenie – bo około 15 marca powstawał plan akcji i już było wiadomo, ile osób zostanie zatrzymanych. Przedtem plany były niejasne, a zatem i przeciek zrobiony na ich podstawie nie mógł być jasny. Podczas następnych przesłuchań Kowalczyk, który zdążył się już się zorientować, o co idzie gra, wyraźnie i do protokołu zeznał, że wycofuje się z "zasugerowanej przez prokuratora" daty 15 marca, podtrzymując swoje wcześniejsze zeznania, iż do rozmowy doszło na przełomie lutego i marca. Tę wersję może potwierdzić przywołana przez Sobotkę w Sejmie wypowiedź prokuratora Olejnika, który miał powiedzieć Komisji Regulaminowej, co zostało publicznie powtórzone – iż w zeznaniach generała są sprzeczności, ale nie obciążają one Sobotki. Mówiono mi, że oświadczył też, iż sprawa przeciw Sobotce jest dowodowo słaba, ale on to bierze na siebie, ponieważ jest przekonany o jej słuszności. Naturalnie nie widziałam zeznań generała Kowalczyka. W odróżnieniu od kolegów zajmujących się na stałe współpracą ze służbami specjalnymi nie mam znajomego funkcjonariusza, który dawałby mi do ręki akta operacyjne. Może się zatem okazać, iż moi informatorzy wprowadzili mnie w błąd. Ale właśnie dlatego, że różni informatorzy mówią dziennikarzom różne rzeczy, prokuratura powinna – zgodnie z osobistym żądaniem Kowalczyka – szybko odtajnić jego zeznania. Prawo tego nie zabrania, a sprawiedliwość wymaga. Ukrywanie ich pozwala mediom na napędzanie nagonki, która ma na celu – napiszmy to wprost – wysadzenie Kowalczyka ze stanowiska komendanta głównego policji. Nie dajcie się zwieść sugestiom, że w tej wojnie chodzi o resort administracji i spraw wewnętrznych. Wszyscy, których zamieszano w tę sprawę, są związani z policją, bo wojna jest o władzę w policji. Rozmówki gliniarsko-pismackie Zdaniem Dariusza Cychola, Sobotka jest łatwowiernym poczciwiną, który dla dobra partii pokornie kładzie głowę pod topór zaostrzony przez jego partyjnych kolegów. Ludzie znający go z resortu mówią coś wręcz przeciwnego – że jest Sobotka facetem przebiegłym, czujnym, doświadczonym i podejrzliwym na granicy paranoi. Pierwszy raz wiceszefem MSW został u Milczanowskiego, który zrobił go w konia montując mu pod bokiem sprawę Oleksego, co nauczyło Sobotkę skrajnej nieufności. Przez lata pracy w resorcie i sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych miał czas, żeby nauczyć się wielu rzeczy o policji. Miał też w swoim otoczeniu ludzi, którzy o policji wiedzieli jeszcze więcej: wieloletniego kadrowca KGP Romana Kurnika, generałów Semika i Bielickiego. Ich wszystkich już w resorcie nie ma – dzięki serii prasowych nagonek. Jedyną osobą, której wypowiedź przytacza red. Cychol w swoim zeszłotygodniowym artykule, jest zastępca komendanta głównego policji Adam Rapacki, któremu przypisuje się autorstwo pierwszego "antysobotkowego" przecieku do "Rzepy". Rapacki broni się pokazując billingi, na których widnieją tylko cztery rozmowy z red. Marszałek. Nie zarzucam, broń Boże, komendantowi Rapackiemu kłamstwa – ale billingi nie są żadnym dowodem. Nikt rozsądny tajnych rozmów nie prowadzi przez komórkę, a już zwłaszcza zarejestrowaną, skoro nierejestrowanych można mieć, ile się chce. Zresztą do wrobienia Sobotki i czterech rozmów byłoby dość. Inna sprawa – po co zastępca komendanta głównego policji w ogóle dzwoni do dziennikarki, która – tu komplement – słynna jest z tego, iż po mistrzowsku korzysta z przecieków? W służbie narodu W sprawie kluczową rolę gra CBŚ. Jeden z policjantów zaproszonych na odbywającą się w willi MSW na Zawrat fetę na cześć bohaterskich oficerów CBŚ opowiedział mi taką oto scenę: po części oficjalnej nastąpiła część cocktailowa i nagle sala podzieliła się na dwie grupy. Jedną stanowili samotni Janik z Sobotką – konstytucyjny minister i sekretarz stanu, drugą – zastępca komendanta głównego policji Adam Rapacki otoczony tłumem gliniarzy, którzy pragnęli choć zagrzać ręce w cieple jego autorytetu. Nikt z obecnych nie miał wątpliwości, kto naprawdę jest tu szefem. CBŚ zdaje się mieć dwa oblicza. Jedno – superfaceci, którzy nie bacząc na niebezpieczeństwa uwalniają naszą ojczyznę od trądu korupcji i zarazy przestępczości. Drugie – pogrobowcy UOP zajmujący się głównie mieszaniem w polityce, manipulowaniem opinią publiczną i organizowaniem małych przewrotów gabinetowych. Dziwna i permanentna obecność CBŚ w rozmaitych politycznych aferach zdaje się wskazywać, iż prawda leży pośrodku. Centralne Biuro Śledcze, choć oficjalnie nadzorowane przez komendanta Kowalczyka, w istocie podlega Rapackiemu. Nadzór Kowalczyka sprowadza się do rzadkich i dość formalnych spotkań. Żeby było jasne – nie twierdzę, że akcję w prokuraturze i w policji rozgrywa ta sama osoba. W mojej opinii zderzyły się tu dwie okoliczności. Bezwzględna walka o władzę w policji i prokuratorska nadgorliwość, z której nie da się już wycofać. Jeśli teraz wyda się, że sprawa przeciw Sobotce była dęta od początku do końca, w prokuraturze – kieleckiej na początek – polecą łby. Stąd tendencyjność oskarżycieli, którzy w szokującym dokumencie, z takim mistrzostwem "zdobytym" przez "Gazetę Wyborczą", jako dowód przeciw Sobotce podają, iż jego nazwisko wypowiedziane zostało w naturalnym ciągu słów, przekonywująco i pewnie. Cały łańcuch poszlak zaprezentowany w prokuratorskim wniosku w demokratycznym państwie nie wystarczy do skazania kogoś na 100 zł grzywny i prace społecznie użyteczne. Ale do zabicia polityka jest w sam raz. W "Ojcu chrzestnym" jest taka scena, w której Marlon Brando mówi do Ala Pacino: Ten, kto pierwszy przyjdzie do ciebie z zaproszeniem od Barziniego, okaże się zdrajcą. Chcecie wiedzieć, kto zdradził tajne dokumenty, nasrał we własne gniazdo i nakręcił całą tę aferę? Popatrzcie, kto pierwszy, dla dobra policji i w służbie narodu, zgodzi się zająć stanowisko po Kowalczyku. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szarpitrupy Lekarz lekarzowi szakalem. Pamiętacie łódzką aferę handlu skórami? Pamiętacie. Handel zwłokami oczywiście nie umarł, zmieniły się tylko jego formy. Zabrzmi to pewnie niewiarygodnie, ale istotną rolę w tym biznesie odgrywają łódzkie prokuratury. Nie żeby na tym zarabiały! Przeciwnie: dopłacają do biznesu. Dlaczego to robią? Ze strachu i nieświadomości. Jeśli szuka Pan, Panie ministrze Kurczuk, dodatkowego szmalu dla organów ścigania, polecamy krótki wypad do Łodzi. Trupożercy Od ponad 50 lat działa w Łodzi Zakład Medycyny Sądowej (ZMS). Kiedyś podlegał łódzkiej Akademii Medycznej, a gdy ta połączyła się z Wojskową Akademią Medyczną, został częścią składową nowego tworu o nazwie Uniwersytet Medyczny. ZMS świadczy usługi na rzecz organów ścigania: opiniuje urazy i błędy lekarskie na podstawie akt, bada DNA, dokonuje obdukcji żywych i przeprowadza sekcje zwłok. Jako że ZMS to część placówki naukowej, istnieje tu obowiązek stałego podnoszenia kwalifikacji. Każdy rozpoczynający pracę lekarz ma 8 lat na zrobienie doktoratu. Większość z medyków leje na ten wymóg. Kwalifikacje podnoszą, ale przez zdobywanie kolejnych stopni specjalizacji zawodowej, a te nijak się mają do naukowych. Po 8 latach pracy, kiedy lekarz jest już naprawdę dobry w tym, co robi, musi odejść, bo nie ma doktoratu. W ciągu ostatnich 30 lat w ZMS doktoryzowały się nie więcej niż 2 osoby. Rotacja kadry jest więc duża. Za swoje usługi zakład zgarnia całkiem niekiepski szmal. Do połowy 2002 r. jedna sekcja kosztowała ok. 600 zł. Rocznie wykonywanych jest w Łodzi do 600. Z samego więc krojenia trupów wpływało do kasy ponad 350 tys. zł. Do tego dochodzą pozostałe usługi placówki. Łącznie ZMS miał co roku wpływy rzędu 600 tys. zł. Wróćmy do sekcji. W zdecydowanej większości przypadków płatnikiem Zakładu Medycyny Sądowej są prokuratury. Jednak z 600 zł wpłacanych na konto Uniwersytetu Medycznego za każdą sekcję do ZMS docierało ok. 350 zł. Lekarz, który fizycznie grzebał się w bebechach nieboszczyka i z ich obserwacji sporządzał szczegółowy raport, brał nie więcej niż 20 proc. tej kwoty, czyli 70 zł minus podatek (mniej niż dniówka Ukraińca na budowie w Warszawie). Apetyt na zwłoki Taki niezdrowy podział środków wywoływał wkurwienie lekarzy, nie mogli jednak podskoczyć, bo ZMS był w Łodzi monopolistą. Nie tylko zresztą lekarze byli i są niezadowoleni. Wkurzona działalnością placówki jest większość prokuratorów. Na wynik sekcji czeka się tam do 3 miesięcy. W wielu przypadkach oznacza to 3-miesięczny poślizg w śledztwie i daje sprawcy czas na zatarcie śladów. Szansę zrobienia szmalu w tej branży dostrzegł jeden z łódzkich biznesmenów i w zeszłym roku zdecydował się na wybudowanie własnego, supernowoczesnego i funkcjonalnego prosektorium. Firmą Prosektor zarządzać miało dwóch wieloletnich pracowników ZMS, lekarzy z wysokimi stopniami specjalizacji z zakresu medycyny sądowej. Chętnych do pracy nie brakowało: gotowość przejścia do nowej placówki zadeklarowała połowa pracowników dotychczasowego monopolisty. Nowa firma gwarantowała wykwalifikowane kadry, dostarczenie opinii do prokuratury w ciągu 7 dni od przejęcia zwłok i stałą cenę – 300 zł, czyli 50 proc. tego, co bierze monopolista. Żeby jednak wszystko zagrało, potrzebny był dostarczyciel zwłok, czyli zleceniodawca. Czyli prokuratura. Pierwsze miesiące funkcjonowania "Prosektora" były obiecujące. Nie pomogło nawet obniżenie cen za wykonanie sekcji w ZMS z 600 do 410 zł. Zleceń przybywało konkurencji. Przybywało do momentu, gdy za uwalanie "Prosektora" wzięli się: łódzki konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny sądowej dr n. med. Mirosław Kosicki i kierownik ZMS prof. zw. dr hab. med. Stefan Szram. Tu ważne wyjaśnienie zależności obu panów. Szef ZMS jest profesorem, czyli wiadomo. Konsultant wojewódzki też jest alfą i omegą na "swoim" terenie w swojej branży. Obaj panowie są pracownikami Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, w którego skład wchodzi ZMS. Zakład generuje zyski wpływające do Uniwersytetu. Konsultant Kosicki dorabia sobie u kierownika Szrama, jest więc od niego zależny finansowo. Obaj panowie zarabiają pieniądze dla uniwersytetu, a ten ich chroni. Według zasad obowiązujących w placówkach naukowych, konsultant wojewódzki Kosicki powinien wylecieć z roboty, gdyż będąc adiunktem nie zrobił w terminie habilitacji, czyli wedle kryteriów uniwersyteckich nie poczynił postępów w swoim rozwoju zawodowym. Pognanie Kosickiego z uczelni mogłoby dla niej oznaczać zdjęcie parasola ochronnego, jaki jej daje będąc konsultantem wojewódzkim, co zapewne odbiłoby się na zyskach placówki. Postanowiono więc przesunąć konsultanta Kosickiego z adiunkta na starszego wykładowcę UM. I teraz – choć się ponoć nie rozwija – wszystko z Kosickim jest OK. Jak się okazuje, konkurencja na rynku usług "koronerskich" uderzałaby nie tylko w Uniwersytet Medyczny i obu panów. Otóż lwia część zwłok, które prokuratura wysyła do Zakładu Medycyny Sądowej, trafia następnie za radą jednego z laborantów (wyróżnianego przez kierownika) do zakładu pogrzebowego jego żony. Tak więc prokuratorzy wykonują dokładnie to samo, co lekarze pogotowia, których ścigają. Różnica polega jednak na tym, że prokuratura robi to nieświadomie i nie czerpie z tego tytułu zysków. Przeciwnie: oddając ciało jeszcze za nie płaci! Trupem po oczach Konkurencję zaczął uwalać konsultant Kosicki. Na jego wniosek do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Łodzi wystąpił przewodniczący łódzkiej Okręgowej Rady Lekarskiej. Przewodniczący stwierdził, że lekarze z "Prosektora" bez upoważnień i zezwoleń wykonują sądowe sekcje zwłok. Rzecznik, rzecz jasna, oddalił te zarzuty udowadniając, że lekarze ci nie tylko mają wysokie kwalifikacje, ale i są biegłymi sądowymi. Potem w "Prosektorze" zaczęły się pojawiać liczne i dziwne kontrole. Nie wykazały żadnych uchybień. Konkurencja napuściła więc kontrolę sanepidu i PIP na ZMS dla odmiany. Ta kontrola wypadła druzgocąco: okazało się, że zakład kwalifikuje się do natychmiastowego zamknięcia. Ale przecież nie może do tego dojść, by profesor i konsultant zostali bez chleba. ZMS otrzymał dwa lata (!) na usunięcie niedociągnięć. Tak naprawdę "Prosektorowi" zaszkodziło jedno pismo rozesłane do łódzkich prokuratur. Jego autor informuje w nim, że tylko Zakład Medycyny Sądowej gwarantuje odpowiedni poziom merytoryczny przeprowadzanych sekcji, a tnący u konkurencji ludzie zostali wcześniej zwolnieni z pracy, gdyż nie poczynili postępów w swoim rozwoju zawodowym. Pod pismem podpisał się konsultant wojewódzki Mirosław Kosicki, który wolał nie zauważyć, iż on też nie poczynił postępów we własnym rozwoju zawodowym. Pismo przyniosło efekt: liczba sekcji zlecanych "Prosektorowi" spadła z 15 do 2 miesięcznie. Lekarze z "Prosektora" zwracają uwagę na jeden zapis: "nadzór merytoryczny" nad sekcjami wykonywanymi w ZMS. Ich wysoki poziom gwarantować ma kierownik – profesor Szram. – Bzdura! – Śmieje się jeden z lekarzy. – Jest on profesorem, ale specjalizuje się w anatomii patologicznej. Potrafi określić przyczynę zgonu nieboszczyka ze szpitala, ale za Boga nie zrobi sekcji sądowo-lekarskiej. – W praktyce oznacza to tyle, że profesor nie ma zielonego pojęcia o tzw. zgonach gwałtownych. Nie odróżni rany od noża od rany postrzałowej, bo jest specjalistą z innej dziedziny – twierdzi drugi lekarz. Co jeszcze to oznacza? To otóż, że jeśli sekcję np. ofiar wypadku wykonywał lekarz dopiero uczący się fachu, a pan profesor sprawował nad nią nadzór merytoryczny, to opinia ta jest do podważenia przez każdego inteligentnego prawnika! Gra w śmierć "Prosektor" szykuje kontruderzenie. Lekarze zapowiadają wystąpienie do prokuratora generalnego z informacją o błędach lekarzy uczących się przy profesorze Szramie. Służą przykładami. • W łóżeczku umiera dwutygodniowe dziecko. Ustalono, że dziecko było pijane i udusiło się własnymi wymiocinami. Podejrzenie upicia padło na matkę. Bzdura – twierdzą moi rozmówcy. Oznak uduszenia nie było. Gdyby dziecko miało się nawalić pokarmem matki, ta musiałaby mieć ponad 7 promili alkoholu. Stwierdzony u niemowlęcia alkohol jest wynikiem procesów pośmiertnych. Nadzór merytoryczny nad sekcją – prof. Szram. • W szpitalu przy porodzie umiera kobieta; nie obudziła się po narkozie. Przyczyny zgonu niezależnie od siebie badają aż 3 placówki. Tylko jedna – łódzki ZMS – stwierdza, że dziecko też zmarło (choć ma się wyśmienicie!). Pod opinią obok prof. Szrama podpisał się też konsultant Kosicki. • Mały Fiat potrąca przechodnia. Uderzenie jest tak silne, że gość wpada do środka przez przednią szybę i pada trupem. Przyczyna wedle ZMS: niewydolność krążeniowo-oddechowa na tle samoistnych zmian chorobowych. Nadzór merytoryczny – prof. Szram. * * * Jak do tej pory, nikt w prokuraturze (nie tylko zresztą łódzkiej) nie wpadł na pomysł, by firmy lub specjalistów z zakresu medycyny sądowej wybierać na drodze przetargu (kwalifikacje plus cena). Poczynione tą drogą oszczędności pozwoliłyby w województwie łódzkim na coroczne przyjmowanie do pracy 25 nowych prokuratorów. W tym roku pieniędzy wystarczyło zaledwie na 5 nowych etatów. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozmówki bosko-angielskie Jaka jest tajna broń polskich żołnierzy wysłanych na Husajna? Modlitewnik. Do Iraku, na wojnę u boku Amerykanów, Anglików i Australijczyków, wyruszyło bądź wyruszy wkrótce 200 naszych dzielnych chłopaków. Ich zadanie to nie tylko rozbrajać Saddama, nie tylko integrować się z NATO-wskimi strukturami, nie tylko pokazać, że jesteśmy zawsze wiernymi sojusznikami, ale też razem z żołnierzami innych chrześcijańskich armii wielbić Boga i głosić jego chwałę. Aby dzielni polscy żołnierze w każdej chwili mogli wziąć udział we wspólnym dziele cywilizacyjnym, każdy z chłopców dostał na wyposażenie "Polsko-angielski modlitewnik żołnierza" "A Polish-English prayer book for soldiers". Co prawda żal, że tym spoiwem cywilizacyjnym nie jest jak dawniej łacina, lecz angielski, ale cóż... Wchodząc między wrony... W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – In the name of the Father, and of the Son, and of the holy Spirit. Potem już można wspólnie odmówić "Modlitwę marynarzy" – Sailors Prayer albo "Modlitwę lotników" – Air Corps Prayer. Można modlić się "W załamaniu" – Depressed albo "Za samobójców" – Suicide. Brak jest modlitwy za Dablju Busha, ale zamiast tego można odmówić w jego intencji modlitwę "Za obrońców pokoju" – Prayer for Peacemakers lub – jeśli kto woli – "Akty uwielbienia" – The Divine Praises. Na wojnie jak to na wojnie, może być różnie. A czego najbardziej potrzebuje żołnierz w niebezpieczeństwie? Pojednania z Kościołem! Co można zrobić jedynie poprzez "wyznanie grzechów" – confession of sins. W rozdawanym żołnierzom polsko-angielskim modlitewniku odkryliśmy niedoróbkę – brak przykładowych grzechów polskiego wojska z tłumaczeniami na angielski. Nadrabiamy więc to m poważne zaniedbanie. * kradłem granaty i amunicje z magazynów, a potem je sprzedawałem przez Internet i na rynku – I was stealing hand-granades and cartridges from the store and then I was selling them by Internet and on the market * wynosiłem z okrętu paliwo w bańkach; trwało to wiele miesięcy – for months I’ve been carring out cans full of petard from the ship * pomogłem gangsterom ukraść 25 pistoletów – I helped gangstens in stealing 25 guns * dręczyłem kolegów, co sprawiało mi wielką satysfakcję – I’ve been tyrannizing my colleagues, which maole me very satisfied * biłem po głowie kolegę metalową rurką – I was beating my colleague’s head with the metal bar Po takim wyznaniu usłyszymy zapewne: "Pan odpuścił tobie grzechy. Idź w pokoju" – The Lord has freed you from your sins. Go in peace.Słowo "pokój" – peace – rozumiemy wyłącznie w znaczeniu "spokój, stan wypływający z braku trosk i kłopotów, równowaga ducha i umysłu". Autor : W.K. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papa di tutti capi Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielonych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. (28) Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości Ew. Mateusza 23: 27-28, Biblia Tysiąclecia Od roku 1978, gdy papież Jan Paweł II zasiadł na Piotrowym tronie, mafia sycylijska nasiliła swoją działalność w Polsce, często we współpracy z organizacjami przestępczymi z Rosji i z Czeczenii, z którymi wspólnie z powodzeniem rozwijała swoje globalne interesy. Ukochany kraj Wojtyły i mafii Do roku 2002 Polska – kraj, w którym przed rokiem 1989 narkomania i handel narkotykami niemal nie istniały – stała się jednym z głównych ośrodków obrotu tym przynoszącym krociowe zyski towarem. Ponad 15 ton heroiny napływa każdego roku do Polski z niewielkiego tureckiego portu, Sofii, gdzie sycylijscy pośrednicy kupują ją od handlarzy tureckich, tzw. babas. Nie chodzi tu o niskiej jakości towar, nadający się tylko do palenia, który przeważa w dostawach z krajów Dalekiego Wschodu. Do Polski sprowadza się heroinę najwyższej jakości, świetnie nadającą się do wstrzykiwania, pochodzącą z krajów tzw. złotego trójkąta: Iranu, Pakistanu i Afganistanu1. W Polsce rozkwitają również inne dziedziny biznesu narkotykowego. Z naszego kraju pochodzi około 40 proc. amfetaminy, która trafia na rynki Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Tu ulokowano główne europejskie siedziby magnatów narkotykowych z Ameryki Łacińskiej (dzięki powiązaniom z Licio Gellim i lożą P-2). W Polsce południowoamerykańska kokaina jest poddawana wstępnej obróbce i oczyszczana2. Kwitnący biznes nie pozostaje bez wpływu na życie Polaków. W 1978 r. liczba zażywających kokainę lub heroinę nie sięgała nawet 5 tysięcy. 24 lata później ich liczbę szacowano już na około 200 tysięcy, z czego co najmniej połowa była od narkotyków uzależniona3. W ostatnich dekadach Polska stała się również ważnym centrum handlu bronią i amunicją sprzedawaną wielu rządom i organizacjom stosującym terror. Organizacja Wyzwolenia Palestyny na przykład niemal całe swoje uzbrojenie kupuje w Polsce. Na targowiskach w Warszawie i Krakowie wybór broni jest bardzo szeroki. Bez trudu można nabyć miny lądowe, granaty, noktowizory, działa, rakiety ziemia–powietrze, helikoptery Kobra i niemieckie czołgi Leopard. Inną dziedziną nielegalnej działalności zarobkowej, która świetnie się w Polsce rozwija dzięki obecności mafii sycylijskiej, jest handel żywym towarem. Kobiety i dzieci są porywane i przewożone do Mediolanu albo innych włoskich miast, gdzie są sprzedawane bogatym biznesmenom z krajów arabskich. Przepustka z papieżem Jednak największe zyski, jakie mafii przynosi jej działalność w Polsce, pochodzą z nielegalnego składowania toksycznych odpadów przemysłowych. W Polsce można bez trudu pozbyć się odpadów, które nie mogą być składowane w żadnym innym kraju: odpady medyczne i sanitarne, toksyczne substancje z fabryk chemicznych i promieniotwórcze odpady z elektrowni atomowych. Odpady i ich składowanie stały się w ostatnich latach głównym obszarem zainteresowania mafii sycylijskiej w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Mafijne organizacje – nowojorskie rodziny Genovese, Gambino i Lucchese oraz działające na Sycylii rodziny Inzerillo, Busceta i Greco prowadzą coraz bardziej wyrafinowaną działalność. Ograniczyły handel bronią na rzecz handlu odpadami. W roku 2002 amerykańskie Federalne Biuro Śledcze szacowało, że Camorra, organizacja przestępcza z Neapolu, starsza nawet niż sycylijska mafia, zarobiła od 3,5 do 8,5 mld dolarów na nielegalnym składowaniu odpadów toksycznych w Polsce4. Trudno się dziwić, że ludzie interesu i członkowie mafii z właściwymi powiązaniami nie ustają w poszukiwaniu miejsc na dalsze nielegalne wysypiska. Jesienią 1996 r. dwaj dziennikarze, Mitch Grochowski i autor książki, spotkali się z Renato Marianim, właścicielem Empire Landfill, jednej z największych firm zajmujących się składowaniem odpadów w USA. Mariani opowiadał nam o działalności swojej firmy i o planach utworzenia ogromnego wysypiska pod Krakowem. Chwalił się, że ma w Polsce "znakomite dojścia" dzięki pewnemu bogatemu biznesmenowi, który – według dobrze poinformowanych źródeł – powiązany jest z organizacjami przestępczymi w Nowym Jorku i New Jersey. Ów człowiek interesu, który prowadzi działalność ze swojej siedziby w Polsce, pełnił funkcję nieoficjalnego ambasadora w Watykanie, gdzie miał natychmiastowy i nieograniczony dostęp do samego papieża. Mariani wyjaśniał, że prowadząc interesy w Polsce nie stara się nawiązać kontaktów z politykami – ani z komunistami, ani z demokratami. Jego polscy współpracownicy zapewniali go, że podjęcie w ich ojczyźnie działalności na szeroką skalę możliwe jest tylko pod warunkiem zyskania przychylności papieża. – W Polsce nie można niczego osiągnąć bez papieskiego poparcia – powiedział nam Mariani. Watykański parasol mafii Powiązania mafii sycylijskiej z "przedsiębiorstwem Watykan" pozostają nienaruszone. Pontyfikat Jana Pawła II nie przyniósł ani postępowych reform w stylu Jana XXIII lub Pawła VI, ani powrotu do tradycyjnych form kultu i nauczania. Przyczynił się za to do umocnienia pozycji Watykanu jako instytucji finansowej i politycznej. Podstawowym celem tej firmy nie jest zgłębianie i szerzenie wiedzy duchowej w wieku niepewności, lecz ochrona własnych interesów. W ich obronie Kościół sięga po intrygi, fałszerstwa i kradzieże, a jeśli sytuacja tego wymaga, nie brzydzi się także rozlewem krwi. Jan Paweł II nie jest aktywnym członkiem rodziny Cosa Nostra ani neofaszystowskiej loży P-2. Jednak nie sprzeciwił się, gdy masoni z otoczenia mistrza Gelliego zachowali swoje stanowiska w Watykanie, i nie zdecydował się zerwać związków Kościoła z mafią. Przeciwnie, umocnił je i odmówił wprowadzenia jakichkolwiek zmian w zasadach działania Banku Watykańskiego. Ponadto z jakiegoś tajemniczego powodu papież chronił arcybiskupa Marcinkusa przed wymiarem sprawiedliwości, a nawet próbował wynieść tego skompromitowanego watykańskiego bankiera do godności kardynała. Pralnia za Spiżową Bramą To prawda, Jan Paweł II wypowiedział się krytycznie na temat zorganizowanej przestępczości podczas swej podróży na Sycylię w 1993 r. W wygłoszonej podczas tej pielgrzymki homilii papież zwrócił się do członków mafii w te słowa: Nie zabijajcie. Żaden człowiek, żadna ludzka organizacja, nawet mafia, nie ma prawa do decydowania o ludzkim życiu. To najświętsze z praw należy wyłącznie do Boga5. Jest również prawdą, że papież potępił zabójstwo o. Giuseppe Puglisiego, czynnego wroga zorganizowanej przestępczości na Sycylii. Jego słowa nie brzmią jednak wiarygodnie, gdy w dalszym ciągu prowadzone są nielegalne transakcje między Watykanem i rodzinami mafijnymi. 3 października 1999 r., trzy lata po ogłoszeniu przez Jana Pawła II zamiaru beatyfikacji ojca Puglisiego, w Palermo aresztowano dwudziestu jeden członków mafii sycylijskiej za udział w internetowym oszustwie bankowym przeprowadzonym we współpracy z Bankiem Watykańskim. Antonio Orlando, mózg tej operacji, wyłudził z banków w całej Europie 264 mld lirów (około 115 mld dolarów). Pieniądze przesłano na konto niejakiej Emilii Romagni z północnych Włoch, skąd przelano je dalej, na różne konta w Banku Watykańskim6. Na krótko przed aresztowaniem Orlando i jego ludzie przystąpili do realizacji planu wyłudzenia 2 bilionów lirów (ok. 1 mld dolarów USA) z Banku Sycylii. Mimo schwytania i późniejszego skazania sprawców usiłowania oszustwa włoscy śledczy nie mogli zbadać tych wątków sprawy, które wiązały się z działalnością Banku Watykańskiego. Nie zezwalał na to suwerenny status Państwa Watykańskiego. Dalsze dowody prowadzenia przez Watykan za pontyfikatu Jana Pawła II nielegalnych machinacji finansowych przedstawił szanowany dziennik londyński "The Daily Telegraph", gdzie 19 listopada 2001 r. ukazał się artykuł, którego autor zaliczył Bank Watykański (wraz z bankami w takich krajach jak Mauritius, Makao czy Nauru) do największych na świecie pralni brudnych pieniędzy7. Niewzruszona świętość Jan Paweł II w ciągu 25 lat swego pontyfikatu pozostał zadziwiająco odporny na wszelką krytykę. Skandal następuje po skandalu, a wielu reporterów i komentatorów politycznych wciąż uchyla się od słowa krytyki papieża, nawet gdy zezwala cinkciarzom na handel na terenie świątyni. Tezę tę doskonale ilustruje biografia polskiego papieża pióra Carla Bernsteina i Marco Politiego. Już sam tytuł zdradza służalczy stosunek autorów wobec ich bohatera. Na stronach tej grubej księgi autorzy, powszechnie szanowani dziennikarze, nawet nie próbują zadawać niewygodnych pytań na temat tak zwanych zagubionych lat z papieskiej biografii, nawet słowem nie wspominają o Sindonie, Calvim lub Gellim, nie domagają się wyjaśnień na temat afery banku Ambrosiano, powiązań z sycylijskimi rodzinami, arcybiskupa Marcinkusa i Banku Watykańskiego. * * * Informacje na temat nielegalnych transakcji Watykanu, które zamieszczamy w niniejszej książce, nie są w niczym przesadzone. Nie zostały także ubarwione z myślą o masowym, łaknącym sensacji czytelniku. To wszystko są dobrze udokumentowane przypadki. Sfilmowano je i zarejestrowano jako dowody w laboratoriach kryminalistycznych, aktach policyjnych i muzeach zagłady. Gromadzili je i opracowywali tacy wybitni historycy i dziennikarze jak Richard Hammer, David Yallop, Claire Sterling, Nick Tosches i John Cornwell. Były przedstawione w reportażach i programach informacyjnych w wielu krajach na wszystkich kontynentach. Takich informacji nie wolno pomijać jako rzeczy bez znaczenia. Wywarły one wielki wpływ na wszystkie dziedziny życia: społecznego, moralnego, duchowego, politycznego i gospodarczego – na progu XXI stulecia. W roku 1977, przed śmiercią, papież Paweł VI powiedział: W kościele rozniosła się woń piekła. Szatan krąży wokół ołtarza. 1 Paul L. Williams, "Al-Kaida – bractwo terroru", Studio Emka, czerwiec 2002, s. 164–166. 2 Robert Young Pelton, "The World’s Most Dangerous Places" (New York: Harper Resource, 2000), s. 147. 3 "International Crime Assessment" – raport przygotowany w ramach prezydenckiej strategii na rzecz kontroli przestępczości międzynarodowej przez FBI, CIA, the Drug Enforcement Administration, the USA Customs Service i USA Secret Service w maju 1998 r. 4 Ibidem. 5 Catholic News Service, 28 października 1993 r. 6 Xinhua News Agency, 3 października 1999 r. 7 Michael Becket, "Gangester’s Paradise", "The Daily Telegraph", 19 listopada 2001 r., s. 31. 8 Paweł VI, cytat za Malachi Martin, "Fall of the Roman Church", New York, G.P. Putnam 1981, s. 281. Autor : n Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pan Bóg piłkę nosi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pustynia Błędowska zarosła lasem, krzakami i trawą. Cholera wie, dlaczego dalej nazywana jest pustynią, poinformowały "Informacje". Ale dzielni tubylcy zamierzają to w diabły wykarczować, by było łyso i piaszczyście. Na ten piach chcą wypuścić wielbłądy i strusie. Konsorcjum, które to wymyśliło, zamierza na upustynnienie wydać 30 milionów. Na razie nic nie wspominano o oazach i ropie, co to lubi być pod piaskiem. Przez ten Irak, niektórym palma bije równo. * * * Zamojscy spece od turystyki skorzystali z zamiłowania Schrödera do renesansu i zaprosili go na urlop do siebie, licząc, że pociągnie rozwrzeszczanych Niemców okupujących dotąd włoskie plaże – usłyszeliśmy w "Informacjach". Liczą zapewne na niemiecki sentyment do tych ziem, gdzie nie tak dawno temu miała powstać kraina wysokich blondynów o niebieskich oczach. Schröder zaproszenie olał. Drang nach "ściana wschodnia" nie będzie. * * * Kwiatkowska "publiczna" nie dość, że udowodniła swoją partyjność, to jeszcze miesza się w SLD-owskie rozgrywki personalne. W poniedziałki prowadzi kampanię na rzecz tego, by rzecznikiem dyscypliny w partii nie był jakiś tam Nieporęt – Zubek, lecz kryształowo uczciwy Borewicz, de domo Cieślak. Jakby tego było mało, we wtorki rozpoczęto emitowanie instrukcji robienia kariery partyjnej i rządowej. Jako instruktor występuje Nikodem Dyzma. Czekamy jeszcze na "17 mgnień wiosny", bo tamtejszy szwarccharakter nazywał się Miller. * * * "Graffiti" męczyło dyscyplinatora Nieporęta na okoliczność oddzielenia Plewy od SLD. Dowiedziało się tyle, że rzecznik nie ma jeszcze podstaw do ukarania, bo nie wie, jakie okoliczności zmusiły senatora do jazdy po pijaku. Na jego miejscu ślubowalibyśmy, że zachlał z żalu nad etyką Sojuszu. * * * W HBO znakomity angielski film "Ostateczne rozwiązanie". Wstrząsający dokument o hitlerowskiej konferencji w Wannsee w styczniu 1942 r., na której zapadła decyzja o Holocauście. Angielski dubbing sprawił jednak, że chwilami oglądaliśmy tragikomedię, np. kiedy padały słowa "Heil Hitler", słyszeliśmy "Welcome". Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kondom samba " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ptaszki O molestowaniu kleryków, słowików i mistrza Pendereckiego. Na początku był arcybiskup Paetz Juliusz. Ten wielki miłośnik śpiewu lubił, żeby klerycy nucili mu do uszka sopranem. Albo alcikiem. Jednak klerycy, choć stroją się w sukienki, to już dorosłe, owłosione chłopy po mutacji. Najwyżej potrafią jechać tenorem. A i całkiem niemiłym basem bluzgną niektórzy. I co z takimi zrobić? Soprany biskupa Kastracja byłaby interwencją cokolwiek spóźnioną, barbarzyńską i zupełnie niegodną chrześci-jańskich korzeni. Pasterz problem ten rozwiązał w duchu ekumenicznym. Gdy alumn mu tenorem – to on go za dupkę, gdy basem – to za ptaszka. W ten prosty i mało inwazyjny sposób zyskiwał stosowne podniesienie: w kulminacyjnych momentach kandydaci na księży pieli jak słowiki. Lecz ta nowatorska metoda nie znalazła zrozumienia. Paetza wyrzucono z roboty z powodu idiotycznych posądzeń o seksualne podłoże jego artystycznych macanek. W zacnym gronie nieustraszonych obrońców pasterza znalazł się pan profesor Stefan Stuligrosz, założyciel i dyrygent Poznańskich Słowików, chórku chłopięcego. Zbrodnicze podobieństwo Poznań stoi pacholęcymi chórkami. Oprócz Poznańskich Słowików w tym stołecznym mieście do niedawna działał chór o zbrodniczo podobnej nazwie – Polskie Słowiki. Profesor Stuligrosz od zarania nie mógł znieść tego podobieństwa. Z zaciętością walczył o wyłączność dla swoich ptaszków, lecz bez skutku. Kiedy w maju 2003 r. do aresztu powędrowało dwóch panów podejrzanych o pedofilię, wyszło, że jeden z nich pracował w Polskich Słowikach. Obiektem twórczej molestacji był zaś członek tego chóru. Ale głupkowate media i tak podały, że zarówno molestant, jak i molestowany wywodzili się z Poznańskich Słowików. Pan profesor Stuligrosz, mimo że przedtem tak uparcie bronił Paetza i jego metody, która jak się okazało szybko znalazła naśladowców, zamiast ucieszyć się z tej omyłki, wpadł w szał. Na łamach "Gazety Wyborczej" zamieścił sprostowanie pt. "To nie moje słowiki". Napisał w nim, że w Poznaniu istnieje drugi zespół (...) którego nazwa łudząco podobna do nazwy "Poznańskie Słowiki" jest przyczyną poważnych nieporozumień. Na możliwość powstania takiej przykrej konfuzji pan Stefan wskazywał już w latach 70. Ale były to czasy głębokiej komuny, która – jak wiadomo – chciała koniecznie utrzeć nosa dyrygentowi Poznańskich Słowików. Dlatego wspierała kontrolowany przez siebie chór konkurencyjny, czyli Polskie Słowiki. (Nawet dziecko wie, że Stuligrosz i jego mali śpiewacy w tych trudnych latach byli ostoją patriotyzmu, z natury sprzecznego z ówczesną racją stanu). Po wybuchu afery chóralnej w "Gazecie Poznańskiej" opublikowano list podpisany przez Pianistkę z Gniezna: (...) profesor Stuligrosz (...) wiele cierpień musiał znieść przez te wszystkie lata mając konkurencję tak silnie wspieraną przez kolejnych wodzów PZPR! Oto rzeczy sedno! Bezczelne pismaki Jeszcze większy galimatias powstał, gdy w czerwcu 2003 r. do pierdla trafił Wojciech K. – dyrektor i dyrygent Polskich Słowików oraz wielbiciel zabawy z chłopcami w pana doktora. Media przy tej okazji zaryczały, że to najsławniejszy polski zespół chóralny powołując się przy tym na zdobyty niedawno przez śpiewaków Wojciecha K. tytuł "Chóru Unii Europejskiej". Żaden pismak nie zwrócił uwagi, że to, co znajduje uznanie w zepsutej Brukselce, u nas, w kraju przywiązanym do tradycyjnych form dyrygowania oraz obcowania, budzi wstręt. Do tego gazety i telewizje bezczelnie nie wytłumaczyły, że przyskrzyniony dyrektor K. i jego wyrodny chórek nie mają nic wspólnego z cnotliwymi Poznańskimi Słowikami Stuligrosza. W rezultacie – jak wynika z badań OBOP zaprezentowanych w miesięczniku "Press" – połowa obywateli RP sądzi, że pedofilia ma ścisły związek z chórem pana profesora, zaś tylko 10 proc. trafnie podaje, że do molestacji doszło w Polskich Słowikach. Ta fałszywa identyfikacja – przyznajmy – może być rezultatem postawy samego profesora. Po pierwsze: otwarcie wystąpił on w obronie Juliusza Paetza – ognistego dyrygenta chórku klerykalnego. Co trzeźwiejsi obserwatorzy mogli zapamiętać i skojarzyć. Po drugie: powodowany nienawiścią do klasowo obcych, bo komuszych Polskich Słowików nie postępował zgodnie z zaleceniami specjalistów od PR. Radzili oni, żeby natychmiast po aresztowaniu Wojciecha K. wystąpił z propozycją przejęcia opieki nad osieroconym chórem. W ten sposób do prasy niechybnie przebiłaby się informacja, że poza występnymi Polskimi Słowikami są też dziewicze słowiki Stuligrosza. Słowik to ja W Poznaniu długo dyskutowano, co z Polskimi Słowikami zrobić. No bo tak: duchowy ojciec chóru za kratkami i mimo protestów części rodziców w pierdlu zostanie na dłużej. Z drugiej strony molestowani chórzyści śpiewali całkiem do rzeczy i odnosili znaczące sukcesy, więc szkoda byłoby ich tak po prostu przepędzić. W końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby na bazie dzieła Wojciecha K. utworzyć Centrum Chóralistyki. Profesor Stuligrosz ponownie się wściekł. Listownie przypomniał włodarzom miasta swe osiągnięcia. Z epistoły jasno wynikało, że pępkiem polskiej i światowej chóralistyki jest on sam i wyuczeni przez niego śpiewacy, a nie jakieś niedobitki po Wojciechu K. Wystraszeni pomysłodawcy posłusznie skulili ogony. Wojciech K. z powodu więziennej izolacji w najbliższym czasie raczej nie będzie działać na niwie artystycznej. Tę pustkę trzeba wypełnić. Niedawno Sławomir Pietras, dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu oraz były kandydat na prezydenta tego miasta, oświadczył, co następuje: Będę na klęczkach namawiał Pendereckiego, by się przeprowadził do Poznania. Jeśli Pietrasa klęczenie będzie dostatecznie przekonujące, w mieście z kozłami w herbie zamieszka ptak wielkiego formatu. Słowiczki zaboli. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna To nieprawda, że nie żyjemy. Mamy się całkiem dobrze. Wasza ulubiona CSN w SMS też. Przybijamy piątkę z ogółem komórkowo-nadawczo-odbiorczym. Dzięki. Gratulacje za łby jak szafy: Filterowi z Zielonej Góry, Robertowi W. ze Skierniewic, Dickowi, Snifferowi. Czemu krowa ogonem miele? Żeby muchy miały karuzelę. Ogłoszenie: sprzedam pszczoły jak lecą. Lepiej leżeć na Powiązkach, niż być członkiem w nowych związkach. Przychodzi krowa do lekarza. On: co ci tak wesoło? Ona: nie wiem, może po trawie?! Temat maturalny: Osama ben Laden – romantyk czy pozytywista? AIDS – Amerikanskij Imperialiczeskij Dupnyj Syfilis! Nowe formy Totolotka: 1. TOTO w rękę. 2. Rękę w TOTO. 3. TOTO w TOTO. Dlaczego wąż nie ma jaj? Bo wyglądałby jak chuj. Bóg umarł – Nietsche. Nietsche też – Bóg. Świat stanął na głowie: Żydzi się tłuką, Polacy handlują, a Niemcy są gwarantem pokoju w Europie. Akty myślowe też mają swoje chwile orgazmu. Żryj grochówkę – Polska potrzebuje taniego gazu. A świstak siedzi... bo sreberka były z przemytu. Rydzyk do octu! Modlitwa dziewicy: nie musi być przystojny jak Janek, silny jak Gustlik, mądry jak Szarik, ale musi mieć lufę jak Rudy 102. Puk, puk! – Kto tam? – Mery. – Jaka, kurwa, Mery? – Mery Christmas! Blondynka w aptece: Są testy ciążowe? – Tak. – A czy pytania są trudne? Wiem, ile dla ciebie znaczyłem i przykro mi, że na zawsze cię opuściłem – twój rozum. Ten SMS został wysłany w 1949 r. z „Area5I” w USA w poszukiwaniu istoty rozumnej. Gdy dotarł do ciebie – misja zawiodła. Przychodzi żaba do lekarza w skarpecie na głowie. Co pani dolega? – Nie pierdol, to jest napad! Dwóch posłów Samoobrony wchodzi do McDonald’sa: dwa WieśMaki. To widzę, a co podać? Już nigdy nie dam się naciągnąć – kondom. Tym chata bogata, co ukradnie tata. Wiara: Niezawodnie wzmocni ducha, gdy ci dziecko ksiądz wyrucha. Jeślichceszkogośwkurwićnapiszmutentekstbezodstępówmiędzywyrazami. Do pełni szczęścia w TV brak mi informacji o papieskiej defekacji. Motherfucker – twój ojciec. Przychodzi facet do dentysty homoseksualisty i mówi: Oral B. Dentysta – Anal cacy. Od Operatora Sieci: Limit Twoich darmowych minut został przekazany na cel charytatywny. DZIĘKUJEMY! Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Między bogiem a wściekłą krową " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna POLecieć Terminal 2 na warszawskim Okęciu będzie albo kosztowny, albo do dupy. Każde inne rozwiązanie cuchnie przekrętem. Wicepremier Marek Pol ma problem. Na przełomie lipca i sierpnia komisja przetargowa Przedsiębiorstwa Państwowego Porty Lotnicze ma ostatecznie wybrać zwycięzcę megaprzetargu na rozbudowę warszawskiego lotniska Okęcie. W grę wchodzi suma od 200 do 300 mln dolarów (pisaliśmy o tym w "Lody śmigłem kręcone", "NIE" nr 14/2002). Inwestycja powinna być oddana do użytku w sierpniu 2005 r. przed wyborami parlamentarnymi, tymczasem pojawia się coraz więcej pytań. Najkorzystniejsza wydaje się oferta konsorcjum Budimex-Ferrovial Agroman, które – jak informują nasze wiewiórki – gotowe jest postawić obiekt biorąc ok. 1400 dolarów za metr – w sumie 198,9 mln dolarów za gotowy terminal. To tańsza oferta niż Strabag Polska (około 279,9 mln dolarów) oraz Hochtief (262,8 mln dolarów), które winszują sobie ok. 1900 zielonych za taki sam metr. Czy te ceny są realne? Problem w tym, że budowa podobnych lotnisk w Europie jest znacznie droższa, o czym – jak sądzę – wicepremier powinien wiedzieć. Najwięcej terminali lotniczych powstało w ostatnich latach na terenie Niemiec i Austrii. Rozbudowa lotniska w Hamburgu – 12,5 mln pasażerów rocznie, powierzchnia 84 tysiące mkw. – kosztowała ponad 214 mln dolarów – około 2550 dolarów za mkw., a lotniska w Stuttgarcie – 57 tysięcy mkw. – 2452 dolarów za metr. Wicepremier Pol zastanawia się, czy za 1400 dolarów można w ogóle wybudować terminal według złożonego w ofercie projektu, zgodnie ze standardami wymaganymi przez międzynarodowe władze lotnicze? Bo jeśli nie, to należy liczyć się z kolejnymi aneksami do umowy po rozpoczęciu inwestycji i znaczącym wzrostem kosztów. A to prasa natychmiast wywęszy i wtedy padną kłopotliwe pytania o to, kto kręcił śmigłem te lody. Ponad 80 proc. ceny nowego portu lotniczego, obojętnie w jakim kraju, stanowi specjalistyczne wyposażenie i sprzęt, ponieważ chodzi o zachowanie odpowiednich standardów, inaczej lotnisko nie zostanie dopuszczone do ruchu. Dlatego cena 1400 dolarów za mkw. wydaje się mocno podejrzana. Może zatem Budimex chce dopłacić do interesu? Nie ma sprawy. Trzeba go tylko przypilnować. Kolejny problem Marka Pola dotyczy lokalizacji nowego terminalu. Nieoficjalnie dowiedziałam się, że Budimex chce wejść z budową na teren należący na Okęciu do Wojska Polskiego. Tam właśnie stacjonują samoloty pułku, który dba o wygodę państwowych VIP-ów. Gdzie będzie zatem lądował nowy prezydencki Air Force One? Na Bemowie czy po znajomości u Niemczyckiego w Góraszce? Bez interwencji u szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego ministra Marka Siwca sprawa jest nie do ruszenia. Nadal otwarta jest też kwestia otoczenia i infrastruktury wokół nowego terminalu. Nie wiadomo, kto ma sfinansować rozbudowę dróg prowadzących do centrum miasta. W budżecie Warszawy raczej nie znajdą się pieniądze na ten cel, a jeśli nawet, to pójdą na budowę bardziej potrzebnego metra. Byłoby głupio, gdyby w telewizji przy okazji każdej większej ulewy pokazywali wściekłych ludzi, którzy nie mogą zakorkowaną aleją Żwirki i Wigury dostać się do samolotów. Plotka, która rozeszła się po Ministerstwie Infrastruktury, głosi, że jedna z firm chciała "podrasować" swoją ofertę w części dotyczącej gwarancji bankowych uzupełniając dokumenty po terminie. Sprawa się wydała i zrobił się skandal, który obniżył szanse owej firmy na końcowy sukces. Wicepremier Pol najbardziej jednak boi się sytuacji, w której po rozstrzygnięciu przetargu ktoś zaskarży wynik, a wtedy trzeba się liczyć z licznymi przeciekami do prasy – jak to zwykle bywa przy tego rodzaju przedsięwzięciach. Na to tylko czekam. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Atrakcyjny Kazimierz Śniadek – nie. Grajcarek – też niekoniecznie. W Peerelu ambiwalentnych uczuć doznawało się, gdy teściowa leciała w przepaść naszą nową Syrenką. W innych kwestiach uczucia były proste i jasne. Komuna była do dupy i im u niej gorzej, tym lepiej, a ci, co walczą z komuną, to fajne chłopaki, względnie odwrotnie – ale nikt nie cierpiał na anomię i każdy wiedział, po której jest stronie. Teraz to się piekielnie skomplikowało. Boleśnie odczuwam to skomplikowanie na okoliczność Grajcarka. Kazimierz Grajcarek to szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ "Solidarność". E"S"man, inaczej mówiąc, czyli wróg. Kandydował ten Grajcarek na szefa Komisji Krajowej i wygrał pierwsze głosowanie. Potem przegrał, a wygrał Śniadek, czyli okołokrzaklewski aparat. Grajcarek przedstawia jasną i czytelną wizję "S". "Solidarność" ma zająć się działalnością związkową, ergo – troską o interesy ludzi pracy najemnej. I przestać uprawiać politykę. Grajcarek nie odcina się naiwnie od polityki jako działalności brudnej i niegodnej człowieka; mówi – dość zresztą cynicznie – iż jest w naturze związku wkraczać w politykę, ale trzeba umieć wykorzystywać polityków do realizacji swoich zadań, a samemu nie dać się dymać. Grajcarek rozumie, że są ludzie, którym jest w związku za ciasno, a działalność związkową traktują jako trampolinę do dalszej kariery. I szczęść Boże, tylko kiedy już ze związku odejdą, niech przestaną działać na jego koszt. Niech robią to na własny rachunek. Jest w sumie Grajcarek zjawiskiem unikalnym – mianowicie prawdziwym związkowcem. Myślącym, radykalnym gościem z jasną wizją tego, co chce zrobić. Cholernie niebezpiecznym facetem. I teraz ambiwalencja. W Polsce nie ma związków zawodowych. Są tylko przybudówki partii albo struktury stricte partyjne – z jednej strony – i grupy zdemoralizowanych przywilejami związkowymi aparatczyków działających głównie dla własnego interesu – z drugiej. Jako osoba, która swą identyfikację grupową określa stosunkiem do środków produkcji – inaczej mówiąc lewak o poglądach klasowych – uważam związki zawodowe za niezbędny element równowagi w kapitalistycznym społeczeństwie. Jedyną siłę mogącą skutecznie reprezentować interesy pracownicze wobec właścicieli prywatnych czy państwowych środków produkcji. Z drugiej strony wszakże nie potrafię się przekonać, by życzyć dobrze "Solidarności". Począwszy od 1989 r. każdy sukces "Solidarności" był społeczną klęską i pokładanie w tej organizacji jakichkolwiek nadziei jest dalekowzroczne jak siadanie gołą dupą na rozpalonym piecyku. Sukces Grajcarka niewątpliwie przyczyniłby się do wzrostu znaczenia "S", sukces Śniadka sprawi, iż związek – niczym średniowieczny klasztor bernardyński – zamiast poszukiwania i działania zajmie się ciągłą, wzniosłą rekapitulacją swojej historii. Posprzątane, krótko mówiąc. Jednego tylko nie wiem: czy to dobrze, czy źle? Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jeden gniewny człowiek Moja żona Bożena Ć. została skazana przez sędziego Tomasza Szafrańskiego z Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia na więzienie w zawieszeniu. Ten wyrok, jak zresztą każdy inny wyrok skazujący, oznacza dla niej koniec kariery zawodowej i początek agonii cywilnej. Nie mam w zwyczaju zaprzątać uwagi Czytelników prywatnymi problemami mojej rodziny. Dziś łamię ten zwyczaj, ponieważ prywatny problem Bożeny Ć. dzięki mediom stał się problemem publicznym. Nie mam też w zwyczaju komentować wyroków sądu. Także ten zwyczaj łamię, bo jestem winien mojemu synowi potwierdzenie wpajanej mu od dzieciństwa prawdy, że człowiekowi przyzwoitemu nie wolno pozostać obojętnym na draństwo. 5 lat temu prawicowa "Gazeta Polska" "odkryła", że Bożena Ć. zamieszcza pod pseudonimem publikacje w miesięczniku "Zły". Policja, gdzie moja żona jest komisarzem, 4 lata temu zawiesiła ją w prawach policjantki. Prokuratura wszczęła śledztwo, postawiła jej cztery zarzuty i wniosła akt oskarżenia. Sędzia Szafrański w imieniu Rzeczypospolitej sądził sprawę, aż w końcu wydał werdykt skazujący. Przeszedłem się do sądu, by posłuchać werdyktu i jego uzasadnienia. To, co usłyszałem, było tak zadziwiające, że jako człowiek przyzwoity nie mogę milczeć, tym bardziej że inne media ograniczyły się do mniej lub bardziej zdawkowych relacji pozbawionych komentarzy. Sędzia Szafrański ma mentalność ministranta. Wolno mu. Sędziego Szafrańskiego po to jednak ktoś mianował sędzią, żeby przestrzegał co najmniej dwóch zasad: dążył do poznania prawdy i opierając się na tej prawdzie oraz normach prawnych sprawiedliwie osądzał osoby postawione w stan oskarżenia. Co do poczucia sprawiedliwości sędziego Szafrańskiego, to nie jestem uprawniony, żeby o tym dyskutować – jako człowiek pośrednio zainteresowany i zaangażowany. Jako mąż swojej żony, jako dziennikarz i jako obywatel Rzeczypospolitej mam jednak prawo żądać od sędziego Szafrańskiego, który żyje z moich podatków, żeby w zarządzanym przez siebie procesie zrobił wszystko, by dojść do prawdy. O tym, że sędzia Szafrański tego nie uczynił, można się przekonać po dokładnej lekturze akt sprawy. Już wkrótce przekonają się o tym sędziowie, którzy stoją w hierarchii wyżej niż sędzia Szafrański. Sędzia ma prawo do poglądów politycznych i moralnych. Ale nie mogą one wpływać na przebieg procesu ani na ocenę prawdy pod względem prawnym. Do sędziego Szafrańskiego można by żywić nawet coś w rodzaju podziwu za to, że odważył się manifestować swoje skrajne poglądy polityczne i średniowieczne zasady moralne poprzez lekceważenie i pogardę dla tych, dla których światopogląd ma w sądzie mniejsze znaczenie niż prawo. Ten brak hipokryzji cenny bywa u kaznodziei, ale nie u sędziego. W szariacie, lecz nie w państwie – przynajmniej teoretycznie – neutralnym światopoglądowo. O tym, czy dla sędziego Szafrańskiego powinno być ważniejsze prawo czy jego prywatny kodeks moralny – także zdecydują sędziowie apelacyjni. Słyszałem, jak sędzia Szafrański przeczytał wyrok i jak go uzasadniał. Nie słyszeli tego i nigdy nie usłyszą jego przełożeni. Dobrze by było, gdyby dowiedzieli się, że zakres swojej sądowniczej władzy sędzia Szafrański przesunął poza granice prawa, a nawet dobrych obyczajów i przyzwoitości. Sędzia Szafrański dał sobie prawo do negatywnej oceny miesięcznika "Zły", tymczasem powinien się interesować tylko tym, czy było to legalnie wydawane pismo, czy nie. Na potrzeby procesu mojej żony sędzia Szafrański zdefiniował po swojemu pojęcia "tajemnica służbowa", "korzyści majątkowe", "pobudki polityczne", "postępowania przygotowawcze", "postępowania zakończone prawomocnym wyrokiem" i inne. Dokonał ich interpretacji zgodnie ze swoim sumieniem inkwizytora, a nie ze stanowionymi przepisami. W ustnym uzasadnieniu sędzia Szafrański dał wyraz swoim wartościom estetycznym (powiedział, że zdjęcia czarno-białe uważa za mniej drastyczne niż kolorowe) i narodowym (pisanie o zbrodniach Polaków jest bardziej naganne niż – cytat – "Czeczenów czy Afganów", przy czym w języku polskim rzeczownik "afgan" odnosi się do rasy psów, a nie obywateli Afganistanu). Zamiast na przepisy prawa sędzia Szafrański powoływał się na przysłowia, sentencje i złote myśli; uznał np., że "nieszczęście jest rzeczą świętą", nie powinno się więc pisać o nieszczęściu; "o zmarłych nie mówi się źle", prasa powinna więc pisać o nich albo dobrze, albo w ogóle. Sędzia Szafrański ma gdzieś wolność słowa, a mediom – jak afganom – chciałby nałożyć kaganiec. W latach 1998–1999 w miesięczniku "Zły" ukazało się 11 tekstów Bożeny Ć. Policjantka pisała je za wiedzą przełożonych. Zgodę na opublikowanie ich w "Złym" wydał komendant wojewódzki policji w Krakowie, gen. Bogusław Strzelecki. Publikacje dotyczyły tylko spraw umorzonych albo zakończonych prawomocnym wyrokiem. Dostawała za to honorarium, od którego wydawca oraz autorka płacili podatki. Wszystkie dane bohaterów artykułów były zmienione lub ukryte, a fotografie opatrzone przesłonami graficznymi. To, co sędzia Szafrański powiedział w uzasadnieniu do wyroku Bożeny Ć., prawnicy uznają za "obrazę prawa". Nie jestem prawnikiem, tylko dziennikarzem, dlatego wywody sędziego Szafrańskiego nazywam bełkotem nawiedzonego hunwejbina. I niech mnie pozwie do sądu! Na szczęście za stołem sędziowskim zasiądzie wówczas przedstawiciel prawdziwej władzy sądowniczej, a nie sędzia Szafrański, a rozprawie przyświecać będzie szacunek dla prawa, a nie widzimisię sędziego Szafrańskiego. PS Wiadomość dla mojego syna. Obaj znamy mamę i jej szacunek dla prawa. Mimo tego niesprawiedliwego wyroku, nadal ufaj państwu i prawu. Sędzia Szafrański to ani państwo, ani prawo, ani Sąd Ostateczny. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papież i Agatka Tę lekturę polecamy tym wszystkim, którym pozostał choćby jeden zwój mózgowy. Agatka i Piotruś są mężem i żoną. Mają syneczka, wrażliwe dziecko. Lesio mu na imię. Rodzice Agatki czuwają nad nimi, pełni miłości. Prowadzi ich przez życie niesłychane szczęście – tatuś Agatki przyjaźnił się z Karolem Wojtyłą, ten zatem po znajomości ochrzcił jego córeczkę, czyli Agatkę, a potem już jako kardynał dał ślub Agatce i Piotrusiowi. Gdy urodził się Lesio, Wojtyła gratulował wnuka rodzicom Agatki. Ale wtedy właśnie – dacie wiarę? – coś się zaczęło psuć między Agatką a Piotrusiem. Piotruś przestał sypiać z Agatką. Mało tego, spał w oddzielnym pokoju. Jak czasem go naszła ochota na powinności katolickiego małżonka, to ona nie chciała. I wtedy się kłócili. Było jej ciężko. Aż do 1979 r., kiedy to rozpoczyna się akcja tej książki. Wtedy przyjechał papież. I od jego wizyty Piotruś się zmienił. Zaczął znów być blisko z Agatką. Z tej bliskości Agatka osiągnęła stan błogosławiony. Piotruś się zdenerwował i krzyczał na Agatkę. Chciał, żeby usunęła owoc błogosławiony. Ich dziecko na to patrzyło. Źle się z tym czuło. Nie spało po nocach. Powiedziało babci, że mama chce coś usunąć. Babcia z dziadkiem się przejęli. Napisali do papieża. On się też przejął. Modlił się za nienarodzone dziecko. Napisał list do Agatki. Listonoszem był brat Faustyn. On też się przejął. Wszyscy byli przejęci. Faustyn wpłynął na Piotrusia. Pod wpływem papieskiego listu i rozmów o Bogu już nie chciał, żeby Agatka usuwała cokolwiek. I urodziła się Kasia. I Kasia zachorowała, a to były czasy komuny, więc była skazana na śmierć. Ale jeden lekarz był katolikiem, więc powiedział, że jest szansa za granicą, bo tam są dobrzy ludzie, ale nie aż tak dobrzy, żeby leczyć za darmo. Trzeba kupę kasy. Piotruś wyjechał do Francji. Tam było cudnie, bo normalnie. A on zarabiał kokosy. Poznał jednego katolika, który się ukrywał, bo we Francji nie lubią katolików. Ale dzięki niemu Piotruś wiele zrozumiał. Szczególnie wtedy, gdy był na filmie erotycznym. Zrozumiał, że jak bzykał Agatkę, to był człowiekiem z rozbuchanymi instynktami. I że wcale jej nie kochał, bo kochać to znaczy co innego. W tym czasie Agatka czytała trudną książkę papieża o małżeństwie i rozmawiała z Faustynem i kościelną panią ginekolog. Odstawiła pigułki. I postanowiła, że już nigdy więcej. W Piotrusiu i w Agatce dokonała się przemiana. A jak komuniści wprowadzili stan wojenny, to Piotruś postanowił, że wróci do Polski. I wrócił. I zaraz zapragnął bzyknąć żonę, ale już po nowemu. I ona wtedy powiedziała, że dzisiaj nie mogą, bo na pewno zajdzie w ciążę. I on właśnie dlatego zawlókł ją do alkowy. Koniec książki. * * * Wkurwia was ten szczebiot idioty? Uważacie, że naigrawam się z odczuć religijnych? Pudło! To w miarę wierne odtworzenie tonu i poziomu reklamowanej w "Naszym Dzienniku" książki pt. "Zwycięzcy" Pawła Zuchniewicza. To drobiazg, że autor tego dzieła jest grafomanem. Nic to, że odkurzacz "Zelmer" ma więcej życia i jest bardziej prawdziwy niż bohaterowie tej pisaniny. Prawdziwą wartością "Zwycięzców" jest pokazanie, dlaczego tego typu produkcja nigdy nie będzie w stanie konkurować ze zwykłą i nie najwyższych lotów kulturą masową. Odpada argument, że przykościółkowa jest trudniejsza. Akurat jest łatwa, bo skierowana do mało rozwiniętego odbiorcy, czego zresztą nie ukrywa. Sedno leży gdzie indziej. Otóż w najgłupszym kryminale, romansidle czy sitcomie bohaterowie żyją w taki sposób, że coś od nich zależy. Nawet jak pod śmiech puszczany z taśmy wchodzą w gówno, to przynajmniej wiemy, że zrobili tak, bo są idiotami, ale za to samodzielnymi w swoim idiotyzmie. W katolickich produktach takich jak "Zwycięzcy" od bohatera nie zależy nic. Jest absolutnie bierną, bezwolną kukłą, której szczęśliwość pojawia się wtedy, gdy pogodzi się z tym, by żyć bez najmniejszego odruchu własnej aktywności intelektualnej. Za niego myśli święty papa, Biblia, urzędnik kościelny w sutannie. Jego udziałem jest uczestniczenie w takich samych od setek lat zachowaniach i powtarzaniu rytualnych gestów. Ich odmóżdżona mechaniczność gwarantuje spokój i szczęście. Stan biernego bydlęctwa – tak właśnie w katolickiej książeczce wygląda szczęście. Nawet nie bunt, ale choćby nadmierne zadawanie sobie pytań jest gwarancją ludzkiego nieszczęścia i dyskomfortu. Trudno oczywiście mówić za wszystkich, ale odnoszę silnie umotywowane wrażenie, że ludzie wolą oglądać, słuchać i czytać nawet o tym, jak się pierdolą mrówki, niż być przekonywani, że świat będzie rajem na ziemi dopiero wtedy, gdy staniemy się armią tępych, pozbawionych własnej woli robotów z krzyżykami na plecach. A do tego popycha Piotr Zuchniewicz, autor "Zwycięzców", i radomskie wydawnictwo Polwen. To skrót od słów Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne. Jakie wydawnictwo, tacy encyklopedyści. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Inwazja czarnych plemników Świat białych ludzi lada moment pierdyknie. Bo spełnią się najważniejsze, głoszące jego kres przepowiednie. Pierwsza, powtarzana od stuleci na polskich jarmarkach mówi, iż koniec świata nastąpi wtedy, gdy Żydzi zburzą Bazylikę Narodzenia Pańskiego w Betlejem. Druga, zwana Trzecią Tajemnicą Fatimską, iż końcem świata będzie watykańskie konklawe, kiedy na piotrowym tronie zasiądzie czarny papież. Trzecia, najnowsza, to przepowiednia Moniki Olejnik. Świat nasz demokratyczny zawali się, gdy Sejm RP nowelizując ustawę o radiofonii i telewizji zabroni Adamowi Michnikowi kupienia Polsatu. Początek burzenia Bazyliki Narodzenia obserwowałem w rabackim hotelu Siahra dzięki satelitarnym przekazom transarabskiej telewizji Al Jazeera, znanej na całym świecie z gościnnych występów pana Osamy ben Ladena. Na kanale obok miałem globalną CNN, która eksponowała szkody wyrządzone przez muzułmańskich kamikadze. Oblężonemu franciszkańskiemu klasztorowi CNN poświęcała ciut więcej czasu niż relacjom o seksskandalu abp. Paetza i spekulacjom, czy stale bolejący Jan Paweł II ustąpi zwalniając miejsce dla kardynała z Afryki. Problem limitowania zakupów Adama Michnika w globalnych reprezentujących biedne Południe czy bogatą Północ telewizjach nie występował. Z powodu koncentracji mediów. Czego nie chce u nas rząd Millera, o czym marzy red. Olejnik. Zupełnie niepotrzebnie, bo patrząc z transarabskiego, globalnego Rabatu, spór ekscytujący nasze umysłowo-polityczno-biznesowe elity o własność prowincjonalnych mediów jest już rozstrzygnięty. Świat białych ludzi, salonu politycznego red. Olejnik, nonkonformizmu red. Michnika lada chwila pierdyknie. Nie dlatego, że padnie broniona przez palestyński Dżihad katolicka bazylika, oblegana przez żydowski MC Świat. Ani dlatego, że kolejnym papieżem więdnącego Watykanu będzie Afroarab czy Afroeuropejczyk. Zwycięży codzienna, chujowa robota narodów biednego jeszcze obecnie Południa. Milionów już stojącychu bram bogatej Północy. Jak kiedyś "barbarzyńcy" na rzymskich rogatkach. Dzisiejszy Rabat, goszczący Komisję Kultury Rady Europy, debatującą o "Meeting points" islamu i chrześcijaństwa, wygląda tak jak Paryż za lat dwadzieścia. Cała barwa ras, kolorów skóry. Z przewagą, rzecz jasna, reprezentacji "barbarzyńców" z Południa. I tam, w metropolitalnym Rabacie, solidaryzowałem się z pesymistycznymi dla białej rasy przepowiedniami pana posła Marcina Libickiego (ZChN, obecnie PiS). Wieszczącego, iż za sześćdziesiąt lat w Paryżu biali Francuzi będą już tylko mniejszością narodową. Ponieważ rozmnażają się zbyt leniwie, w przeciwieństwie do biednych, lecz żwawych Południowców. W Polsce te cywilizacyjne procesy pojawią się później, jak zwykle, na każdej biednej peryferii. Kiedy prezydentem Francji w wolnych, demokratycznych, powszechnych wyborach zostanie śniady mahrebczyk, na naszej wsi po raz ostatni załapie się "prawdziwy Polak". Chociaż tradycyjnie zalatujący Żydem. Białych na Północy, zwłaszcza w starej Europie, będzie coraz mniej, nie tylko dlatego, że przegrają demograficzny wyścig wydajnością z "ch". Przywiązani do starej, katolickiej kultury będą opierać się eutanazji i klonowaniu. Chociaż dzięki eutanazji można by dokonać koncentracji białego kapitału, zdolnego konkurować z zasobami arabskich szejków. Zaś klonowanie już wkrótce będzie jedyną formą wzrostu demograficznego białej rasy. Co z tego, skoro korzystać z takiego rozmnażania będą zwykle białe lesbijki i pedały. Skłócone z coraz bardziej marginalizowaną hierarchią czarnego Kościoła kat. Być może Adam Michnik będzie miał jeszcze białe wnuki, ale już prawnuków, statystyczno-demograficznie, doczeka się kolorowych. Tak wynika z globalnych tendencji demograficznych. Czy zatem warto dzisiaj skakać sobie do oczu, podgrzewać Sejm, skłócać premiera z prezydentem, skoro za lat 20, najwyżej 60 i Polsat, i TVN, i nawet Zetka będą należeć do islamskich korporacji? I wiecznie aktywna redaktor Olejnik będzie miała alternatywę: czador albo premia. Jeśli poważne elity myślą poważnie o ciągłości cywilizacji łacińsko-śródziemnomorskiej, to alternatywa jest jedna: demonopolizacja albo zwiększona reprodukcja. Jeśli redaktor Olejnik i jej białe koleżanki nie urodzą przynajmniej szóstki, to wizja czarnego Michnika jawi się coraz jaśniej. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Demokracja i tylko dwie kalorie Wolne narody Europy Wschodniej tęsknią za jarzmem komuny. Kapitalizm w porównaniu z komuną jest bardziej dolegliwy dla ubogich – wynika z książki prof. Henryka Domańskiego "Ubóstwo w społeczeństwach postkomunistycznych". Jeszcze w latach 80. odsetek ludzi głodnych, nie obutych i nie odzianych zmniejszał się. W latach 90. za sprawą niewidzialnej ręki rynku bieda ruszyła do ataku. Są pierwsze oznaki pojawienia się underclass – podklasy, w której skład wchodzi biedota mająca w dupie sprawy ogółu. To poważny krok w kierunku Zachodu, bo tam istnienie takiego kawałka społeczeństwa to już tradycja. Badania przeprowadzono w sześciu krajach: Polsce, Słowacji, Rosji, Bułgarii, Rumunii i na Węgrzech. Ich zasadniczym celem była charakterystyka różnych przejawów biedy po transformacji ustrojowej. W kategorii "warunki mieszkaniowe" zaskakująco dobrze wypada Rosja. Najmniej rosyjskich rodzin (zaledwie 0,2 proc.) żyje w lokalach mających przeciekający sufit, wilgotne ściany i podłogę z ubitej ziemi w pomieszczeniach przeznaczonych do spania. Polaków i Słowaków mieszkających w takich warunkach jest pięć razy więcej. Najgorzej wypadła Rumunia – 10,6 proc. Tylko 2,1 proc. rosyjskich rodzin zmuszonych jest spać w altanach, stajniach, szopach i innych pomieszczeniach poza domem; zaledwie 2 proc. Rosjan śpi w kuchniach. W obu tych parametrach Polska uzyskała gorsze rezultaty – odpowiednio: 8 i 6,3 proc. Uwagę zwracają Bułgarzy – aż 2/3 z nich notorycznie kima w pomieszczeniach przeznaczonych do gotowania. Polacy, jak wynika z przytoczonych danych, żyją w porównaniu z innymi społeczeństwami postkomunistycznymi w niezłych warunkach; najgorzej bytują Bułgarzy i Rumuni. Najlepiej mieszkają Rosjanie, których nasza wyobraźnia wciąż lokuje w mieszkaniach, gdzie co pokój, to inna rodzina. * * * Za to właśnie w Rosji są największe kłopoty z dostępem do usług medycznych. Aż 45,5 proc. nie stać na lekarstwa, a 24,6 proc. – na opłacenie wizyty u lekarza. W Polsce wyniki te wynoszą 17,6 i 5,5 proc. O Węgrzech często mówi się, że to gospodarczy tygrys Europy Środkowowschodniej. W tym kontekście zaskakująco blado wypadają wyniki dotyczące konsumpcji. 5,4 proc. Węgrów deklaruje, że nie stać ich na kupienie żywności dla dzieci, a tylko 88,1 proc. twierdzi, że nie ma żadnego problemu z nabywaniem jedzenia. W obu przypadkach są to rezultaty gorsze nie tylko od Polski (1,2 i 97,6 proc.), ale także od Rosji (2,7 i 94,6 proc.). Okazuje się, że można grać pierwsze skrzypce w gospodarce mając rozległe obszary niedostatku i nędzy – podkreśla profesor Domański. * * * 1/3 Polaków na pytanie, czy kiedykolwiek została dotknięta bezrobociem, odpowiedziała twierdząco. Najlepiej w tej kategorii wypadła Rosja i Rumunia (po 23 proc.), a najgorzej Bułgaria (46). Dość zaskakujące rezultaty przyniosło badanie wykształcenia. Przeciętny obywatel Rosji skończył 11,8 klasy i jest to najlepszy wynik; Polska z rezultatem 10,8 ma w tym rankingu trzecie miejsce. Poziom wykształcenia ma ścisły, niemal matematyczny związek z ubóstwem. Jak wynika z obliczeń prof. Domańskiego, osoby, które nie ukończyły szkoły podstawowej, mają w Polsce ponad trzykrotnie większą pewność zostania ubogim w porównaniu ze średnią krajową. Rosjanie mają najwyższy odsetek osób, które wychowywały się w niepełnych rodzinach – 36 proc. spędzało dzieciństwo bez tatusia lub mamusi. W Polsce 15 proc. – i jest to średni rezultat. Wychowanie w niekompletnych rodzinach uznawane jest za jeden z głównych wskaźników ubóstwa. * * * Wszystkie te dane dotyczą roku 2000. A jak było w komunie? W 1988 r., a więc krótko przed jej końcem, w Polsce 2,9 proc. osób chodziło spać o pustym żołądku. 12 lat później głodnych było 5,4 proc. Zwiększył się też wyraźnie odsetek osób, które nie miały drugiej pary butów: w 1988 – 11,6 proc., w 2000 – 22,4. Przybyło również tych, którzy nie mieli ciepłego okrycia: w 1988 było ich 0,9 proc., a w roku jubileuszowym – 3,2. Taka sama wzrostowa tendencja wystąpiła we wszystkich badanych krajach. Rekord zanotowano w Bułgarii. Tam liczba zasypiających przy marszu granym przez kiszki zwiększyła się z 4,8 do 28,7 proc.; odsetek osób bez drugiej pary buciorów zwiększył się z 13 do 61,3, a tych, którzy nie mieli ciepłego okrycia, przybyło z 4,8 do 25,5 proc.! Tylko trochę lepiej sytuacja wygląda w Rumunii. W Rosji, kraju raczej chłodnym, aż pięciokrotnie zwiększyła się liczba osób nie posiadających ciepłego okrycia. W Słowacji w 1988 r. właściwie nikt nie chodził głodny spać. W 2000 na głodniaka zasy-piało 5,4 proc. badanych – dokładnie tyle samo, co w Polsce i na Węgrzech. Ankietowanych poproszono o odpowiedź na pytanie, czy w 2000 r. było gorzej niż w 1988. Twierdząco odpowiedziało 86,6 proc. Bułgarów, 52,6 proc. Polaków, 77,7 proc. Rosjan, tyle samo Rumunów, 60,2 proc. Słowaków i 51,5 proc. Węgrów. Trudno przeniknąć podłoże tych postaw, jednak wolno założyć, że oceniając warunki wystawiono również ocenę nowemu ustrojowi i władzy jako czynnikom odpowiedzialnym za całokształt dokonujących się zmian. W latach 80. nie widziało się tylu żebraków i bezdomnych mieszkających na dworcach kolejowych (...), a widok ludzi penetrujących śmietniki nie był tak rozpowszechniony jak teraz. (...) Stwierdzenie będące dotąd raczej hipotezą niż faktem, które mówi, że w latach 90. kategoria ludzi ubogich uległa zwiększeniu, okazało się w istocie prawdziwe. (...) Komunizm, mimo swych zasadniczych wad, okazuje się dla ludzi systemem bardziej przyjaznym, podczas gdy kapitalizm, mimo zalet, nie przekonał ich o swej wyższości – podsumował prof. Domański. * * * Czy więc w społeczeństwach postkomunistycznych, a w szczególności w Polsce, pojawiła się wyizolowana z powodu chronicznej biedy część społeczeństwa nie uczestnicząca w życiu publicznym? Balansująca na krawędzi prawa, bez stałych dochodów i szans na ich pojawienie się. Jedną z definicyjnych cech underclass jest brak zainteresowania polityką i życiem publicznym, które traktuje się jako przejaw ogólniejszego syndromu wyłączenia się ze spraw, którymi żyje ogół. Postawy te znajdują wyraz w deklarowanej niechęci identyfikowania się z partiami politycznymi i nieuczestniczenia w wyborach. (...) W latach 90. w wyniku rozwoju stosunków rynkowych dokonał się wzrost liczby ludzi biednych. Kategoria ta stała się w Polsce bardziej widoczna niż w poprzednim systemie i pod wieloma względami zaczyna się wyodrębniać w strukturze społecznej w postaci nowego segmentu – pisze Domański. Od czasu upadku komuny bida panoszy się coraz okrutniej, a tęsknota za PRL nie jest wcale naiwnym sentymentem za bezpowrotnie minioną młodością. Znaczna część mieszkańców III RP już dawno się przekonała na własnej skórze, że wolny rynek to nie tylko święty Claus w supermarkecie, ale także głód, brak kapci, ciepłej katany i jakichkolwiek perspektyw na kolację. Henryk Domański, "Ubóstwo w społeczeństwach postkomunistycznych", Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2002. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pompą dymany Za rządów Buzkowców PKN ORLEN dawał facetom spod Kolbuszowej spory szmal i wpływy. W zamian za to oni kręcili lody i prali pieniądze. ORLEN Petro-Tank Zakład Pracy Chronionej z siedzibą w Widełce k. Kolbuszowej powstał w ten sposób, że Petrochemia Płock kupiła 60 proc. udziałów w niewiele znaczącej firemce Tank-Pol należącej do dwóch b. pracowników PGR w Szczucine. Kierowcy i ogrodnika. Odtąd firma spod kolbuszowskich lasów sprzedawała paliwo wyprodukowane przez państwowego giganta. Marcowe marzenia W początkach Pomrocznej Witold Marzec został biznesmenem. Razem z kolegami wybudował pierwszą na Górnym Śląsku prywatną stację paliw w Mysłowicach. Uwierzył, że w RP da się legalnie zarabiać. W 1995 r. już bez kolegów postawił stację paliw w Sosnowcu. Był to strzał w dziesiątkę. Po pewnym czasie obok stacji nazwanej Mawi stanęły m.in. salon samochodowy i hipermarkety. Zanim do tego doszło, miał biznesmen Marzec trochę kłopotów finansowych. Spowodowane były m.in. brakiem paliwa na rynku. Marzec wybrał się do Petrochemii Płock z prośbą o zwiększenie limitów paliwa dla "Mawi". Krzysztof Suszek, ówczesny zastępca dyrektora ds. handlowych i rozwoju rynku w Petrochemii, odesłał Marca pod Kolbuszową do firmy Petro-Tank. Tłumaczył, że ta właśnie firma sprzedaje paliwo Petrochemii takim jak on detalistom. Warto wspomnieć, że Suszek (do dziś pracuje w PKN Orlen) był w tym czasie prezesem Rady Nadzorczej Petro-Tank. Marzec znał dyrektora Suszka wcześniej, bo jego stacja, jako jedna z pierwszych w kraju, została objęta patronatem Petrochemii Płock. Tak spodobała się dyrektorowi Suszkowi. W listopadzie 1996 r. Marzec podpisał umowę z Petro-Tank. Odtąd miał kupować paliwo produkcji Petrochemii jedynie w firmie spod Kolbuszowej. Aby kupować musiał wziąć kredyt kupiecki. Zarówno kredyt, jak i sama umowa musiały być zabezpieczone: Petro-Tank udzielił kredytu i gwarancji, w zamian biznesmen Marzec sprzedał 60 proc. udziałów w "Mawi" biznesmenom spod Kolbuszowej. Kupili je za 7,5 tys. zł, mimo że majątek "Mawi" wart był już wówczas ponad 4 mln zł. Kapitał założycielski "Mawi" z 1994 r. wynosił 12,5 tys. zł. Umowa z Petro-Tankiem miała zabezpieczyć Marcowi dostawy paliwa i wydłużenie terminów płatności za paliwo do 52 dni. Zanim Marzec podpisał bumagę dogadał się z tymi spod Kolbuszowej tak: umowa jest "dżentelmeńska", bo prawa właścicielskie nadal w pełni miały przysługiwać jemu. Kiedy się odkuje odkupi je. Jak na dżentelmenów przystało w umowie zawarto tajną klauzulę: gdyby Petro-Tank nie wywiązywał się z warunków umowy odsprzedałby Marcowi owe 60 proc. udziałów za cenę zakupu, czyli 7,5 tys. zł. Po podpisaniu kwitów powstała firma Petro-Mawi. Marzec został prezesem. Biznes się kręci Średnio 20 tys. litrów dziennie – tyle paliwa sprzedawał na stacji w Sosnowcu Marzec. Na początku 1997 r. zaczęło się sypać. Najpierw Petro-Tank zmniejszył limit paliwa. Straszył nawet Marca, że zakręcą kurek całkowicie. Umowa patronacka z Petrochemią zabraniała Marcowi kupowania paliw u innych. Rosło zadłużenie – Marzec był ugotowany. Pojechał do Widełki z pytaniem, dlaczego działają na szkodę jego i firmy, w której mają udziały. Pokazano mu umowę. Inną niż ta, którą podpisał. Prezes Petro-Tank stwierdził, że pierwsza umowa miała braki formalne. Marzec nie miał wyjścia – musiał warunki przyjąć i umowę podpisać. W przeciwnym razie musiałby zwrócić natychmiast cały kredyt kupiecki – 1,6 mln zł. Niedługo po tym prezes Petro-Tank zażądał od Marca sprzedaży pozostałych 40 proc. akcji Petro-Mawi. Jak się nie zgodzi to "mu pomogą" – powiedział. Jak wyjebać naiwniaka Zdesperowany biznesmen zaczął sprawdzać uczciwość dostawcy paliw. Interesowało go czy firma z Widełki przywozi tyle paliwa, na ile wskazują kwity. Śledztwo Marca przyniosło rewelacje: na jego stację trafiały lewe i mocno przeterminowane atesty do-starczane razem z paliwem. Znalazł np. atesty na paliwo kupowane przez pewną cypryjską spółkę np. w Rotterdamie i przywożone do Sosnowca wprost z terminali nad Bałtykiem. Tymczasem umowy opiewały na dostarczanie paliw wprost z Petrochemii Płock. W atestach przyjmowano stałą gęstość paliwa, a ta, jak wiadomo, zmienia się np. pod wpływem temperatury. Na stację paliw w Sosnowcu trafiało w ten sposób mniej benzyny, chociaż w fakturach wszystko grało. Marzec skrupulatnie przeliczył wszystkie dostawy i wyszło mu, że kombinując z atestami Petro-Tank orżnął go na ok. 100 tys. zł w ciągu niespełna roku. Mało tego, Marzec ma oświadczenia kierowców Petro-Tanku, że to, co przywieźli nijak się ma do rzeczywistości 2 kwitów przewozowych. Poleciał więc do glin, myśląc: to będzie powód do zerwania umowy i odzyskania swoich akcji. Dumał też: skoro owe około 100 tys. zł nie istnieje, więc nie zostało zaksięgowane w Petro-Tanku. Ktoś świadomie rżnie i jego, i firmę. Marzec zaczął podejrzewać również, że skoro Petro-Tank ma 14 innych stacji paliw i trzy terminale, łatwo może robić przekręty na miliony złotych. Podzielił się swymi podejrzeniami z prokuraturą w Sosnowcu. Udowadniał, że na skutek manipulacji marżami Petro-Tank tylko na jego stacji zyskał następnye 200 tys. zł. Prokuratura olała te rewelacje. W 1998 r. Marzec został odwołany z funkcji prezesa Petro-Mawi bez podania przyczyn. Pozbawiono go również reszty udziałów i majątku trwałego. W prosty sposób. Petro-Tank doprowadził Petro-Mawi na skraj bankructwa i postawił w stan likwidacji. Marzec – odkąd pojął nieczystą grę Petro-Tanku, bądź co bądź posiadającego oficjalne błogosławieństwo PKN, na bieżąco informował prezesów Rady Nadzorczej tak Orlen Petro-Tank, jak i "dużego" Orlenu o wyczynach facetów spod Kolbuszowej. Prezesi również go olewali. I tak świetnie zapowiadający się biznesmen Marzec przestał być właścicielem swojej firmy. Jego upadłą stację kupił Orlen Petro-Tank. Dzięki swoim kombinacjom Petro-Tankowi udało się nabyć majątek firmy Marca za grosze, pomimo jego wartości rynkowej wynoszącej już wówczas ok. 9 mln zł. Co ciekawe, Orlen Petro-Tank robił całą tę zabawę za kasę Orlenu i za wiedzą jego władz. Wszystko dzięki kombinacjom z odraczanymi terminami płatności. Jak wytłumaczyć fakt, że dyrektorzy z centrali Orlenu pobierali kasę w Radzie Nadzorczej Orlen Petro-Tank i gówno robili w sprawie doniesień Marca o kombinacjach, a po upływie kadencji przechodzili do innych spółek-córek Orlenu na równorzędne stanowiska? Być może to nie przypadek, że akurat za rządów Maryjana faceci spod Kolbuszowej tak rozpanoszyli się w branży paliwowej rżnąc naiwniaków i państwo na grubą kasę. Kilka dni temu prezesi firmy Petro-Tank trafili do aresztu. Prokuratura postawiła im zarzut prania brudnych pieniędzy i nieuczciwe zarabianie na sprzedaży wyposażenia do stacji paliwowych. W świetle tego, co wiemy o działalności panów prezesów wyłania się taki oto obraz: paliwowe przekręty na skalę kraju i pranie brudnych pieniędzy zaczęły się prawdopodobnie właśnie tu. Brali w nich udział ludzie z władz Petrochemii Płock przemienionej w PKN Orlen. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Underkatolik Miller " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pani minister wsiąka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polska & Company " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Flirt katolicki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Plagiat posła Pani posłanka Maria Nowak z PiSuaru oskarżyła pana posła restauratora Zbigniewa Witaszka z Polskiej Racji Stanu o plagiat. Zdaniem Nowakowej, Witaszek wygłosił z trybuny sejmowej oświadczenie, którego była autorką. Co ciekawe, Nowak i Witaszek w swoich oświadczeniach wypowiadali się na zupełnie inne tematy. Posłanka omawiała projekt ustawy o przywróceniu w kodeksie pracy dłuższych urlopów macierzyńskich, Witaszek zaś mówił o projekcie wprowadzenia zakazu dyskryminacji ze względu na płeć i orientację seksualną. Sprawa trafiła do Komisji Etyki Poselskiej. Wielkopolska podlicza swych posłów Wielkopolska podliczyła swych posłów. Wyszło, że niedoścignionym wzorem aktywności jest Stanisław Stec z SLD–UP, który w ciągu minionych dwóch lat stawał na mównicy 360 razy. W kategorii mowa jest srebrem, a milczenie złotem wygrał zaś poseł lewicy Tadeusz Myler z Kalisza, który zabrał głos tylko 3 razy. Tytuł królowej interpelacji przypadł Renacie Szynalskiej, posłance SLD z Kalisza, która zgłosiła ich aż 98. W walce na oświadczenia prowadzi poseł Samoobrony Tadeusz Wojtkowiak z fantastycznym wynikiem 26 oświadczeń. Jedno z oświadczeń posła Wojtkowiaka dotyczyło Dnia Babci i Dziadka. Łódź o Łodzi Na stronie internetowej Urzędu Miasta Łodzi można znaleźć raport o stanie miasta. Z porażającą wprost szczerością napisano w nim, że sytuacja finansowa miasta jest zła i systematycznie się pogarsza, a zbliżanie się do ustawowego poziomu zadłużenia może w najbliższej przyszłości ograniczyć lub wręcz uniemożliwić korzystanie ze środków pomocowych przewidzianych przez Unię Europejską na rozwój miast. Dowiadujemy się także, że stan dróg i ulic łódzkich w wielu miejscach może stworzyć zagrożenie dla bezpieczeństwa, a samorząd charakteryzuje mała dbałość o popieranie łódzkich firm. Ponadto urzędy łódzkie mają opinię nieprzyjaznych interesantom, a korupcja, niekompetencja i arogancja wobec interesantów to najczęściej spotykane opinie mieszkańców o urzędach i urzędnikach. Kropiwnicki to może zły prezydent, ale za to jaki szczery. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Lepper oklapł, bo mu się Samoobrona ochwaciła i nie wyszła na blokady. W dzień próby naprzeciw chłopcom janikowcom wydreptało niewiele ponad tysiąc walecznych lepperowców. Pękł mit Leppera – trybuna na gwizdek wywołującego masowe, społeczne protesty, szantażującego nimi establiszment. • Barwniej i liczniej wypadła demonstracja OPZZ w Warszawie. Ponad dwa tysiące walecznych domagało się spełnienia popularnego w narodzie postulatu: "Balcerowicz musi odejść". W tym samym dniu kilkuset solidaruchów chodziło wokół Kancelarii Premiera lobbingując za utworzeniem spółki Polski Cukier. Blokady portów zapowiedzieli na wrzesień rybacy zrzeszeni w ich Krajowej Izbie. Po Szczecinie, Warszawie i okolicach spacerowali bezrobotni stoczniowcy ze Stoczni Szczecińskiej, aż wychodzili sobie zaległe pensje. W czerwcu w Polsce politykę robiło się nogami, nie głową. • Pracował premier spierając się kolejny tydzień z prezydentem o liczebność i kompetencje Rady Polityki Pieniężnej. Premier atakował, prezydent bronił. Premier osiwiał, prezydent schudł. Rada znów obniżyła stopy tylko o pół procentu, czyli zrobiła pół kroku do przodu. • W Słupskiem policja rozpoczęła intensywne poszukiwania groźnego oszusta, który posługując się monetą z 1994 r. o nominale 20 tys. zł wyłudził z punktu LOTTO pieniądze oraz zakłady warte prawie 2 tys. zł. Nie ustalono jeszcze, jak to się przestępcy udało, ale są poważne podejrzenia, iż w przeżartym recesją i doświadczonym twardą monetarną polityką Balcerowicza regionie ludzie od lat już nie widzieli nominałów wyższych niż 20 zł. • Pan Tadeusz M., ksywka Sasza, miał swoje medialne pięć minut, o czym tak marzą uczestnicy reality shows. Trafił on na czołówki mediów zaraz po tym, jak zawisnął na prześcieradle w ściśle strzeżonym areszcie warszawskim przy ulicy Rakowieckiej. Gdyby Sasza miał w celi śpiwór zamiast tradycyjnego kompletu pościelowego, może by przeżył. Chyba że wtedy poślizgnąłby się na mydle albo zachłysnąłby łyżką wody. • Policja zanotowała również inny sukces. W czasie pościgu w Tomaszowie Lubelskim bandyta wyciągnął spluwę i oddał serię strzałów do funkcjonariuszy. Funkcjonariusze odpowiedzieli ogniem i było 1:0 dla glin. Bo tym razem policja trafiła pierwsza. Bandyta nie trafił, bo miał pistolet gazowy. • Polska gwałtownie wzmocniła też potencjał NATO. Sławomir Zieliński, dyrektor programu I TVP SA, został mianowany podporucznikiem rezerwy. Na uroczystościach z tej okazji, które zgromadziły wysokie czynniki rządowe i generalicję, szemrano z oburzeniem: TVP SA ma taką siłę rażenia, że dowódca Pierwszej Armii powinien dostać przynajmniej marszałka. • Słabo medialnie wypadły za to nominacje na szefów agencji powstałych po rozpirzeniu UOP. Szefem Agencji Wywiadu został Zbigniew Siemiątkowski, a szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – Andrzej Barcikowski. Obaj absolwenci Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, koledzy naszego Gadziny. Obaj uznawani za inteligentnych, z tym że jeden za inteligentnego szczególnie. • Jak zwykle jednoczyła się prawica i centroprawica. Liga Macierewicza jęła spółkować ze strzępami partii pisanej przez "ch", a także resztką ROP i Komitetem Wyborczym Rodzina-Ojczyzna Kazia Kapery. Władysław Frasyniuk, silny człowiek słabej Mumii Wol-ności, spółkuje z pozbawionym znaczka "Solidarności" Ruchem Społecznym senatora Piesiewicza oraz kanapą polityczną Artura Balazsa zwącą się teraz SKL-RNP. Z innych lokalnych ciekawostek: w Odrze niedaleko Szczecina pojawiły się – jak zwykle ostatnio latem – piranie, a w Suchym Lesie koło Ursusa Stanisława Gać znalazła purchawkę o obwodzie 115 cm. Grzyb jest twardy i zdrowy. • Trybunał Konstytucyjny znów obalił legislacyjną twórczość Izby Dumania, czyli Senatu. Tym razem sprawa jest poważna, bo zakwestionowano metodę liczenia głosów w jesiennych wyborach samorządowych. Jeśli Sejm nie zdąży uchwalić na nowo starej metody, to wybory mogą być przesunięte na zimę lub wiosnę przyszłego roku. Ukonstytuował się Zarząd Zespołu Parlamentarnego NIE w następującym składzie: Przewodnicząca – Krystyna Sienkiewicz – senator Z-ca przewodniczącego – Piotr Gadzinowski – poseł (dodatkowo odpowiedzialny za kontakty z prasą) Sekretarz – Cezary Stryjak – poseł Członek Zarządu – Alicja Murynowicz – poseł. Zespół wystąpić ma o akceptację Prezydium Sejmu, a wcześniej o opinię Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. W kilkunastoosobowym na razie zespole istnieją opinie przeciwstawne takiemu sformalizowaniu, bo oznacza ono podporządkowanie różnym pyszałkom. Korzystniej jest być spontaniczną grupą z pomysłami i inicjatywą ustawodawczą. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Papież na rybkę Za miesiąc młodzież katolicka wypije zdrowie papieża na polu w Lednicy. Reality Imiołki – mała wiocha bez przyszłości. Jezioro, lasy i powietrze. Święte, bo pruł je helikopter z papieżem. Papa nawet pomachał młodzieży z wysokości. Ryba ojca Góry na górze i raz do roku trumna ze świętym Wojciechem. Trzy razy w tygodniu facet z handlem obwoźnym. Wczesną wiosną do Imiołek trudno dojechać. Powiat już dawno miał naprawić drogę, ale jakoś naprawić nie może. Ale całkiem beznadziejnie nie jest – pod warunkiem że się dorwie jakąś robotę na czarno i kupi wino. W maju Imiołki na krótko ożyją. Nad Jeziorem Lednickim odbędzie się coroczne czuwanie młodzieży katolickiej. Ponad 60 proc. młodych ludzi uważa, że aby być człowiekiem religijnym, nie trzeba należeć do Kościoła. 68 proc. mężczyzn mieszkających w miastach powyżej 500 tys. uczestniczy sporadycznie lub nie uczestniczy wcale w praktykach religijnych (CBOS). W dużych miastach praktykuje 1/3 młodzieży w wieku 18 do 24 lat, a ponad połowa pozostaje praktycznie poza działaniem Kościoła. W 1990 r. 17 proc. chłopców i 3 proc. dziewcząt w wieku od 11 do 15 lat co najmniej raz w swoim krótkim życiu piło wódkę. Pierwszą flachę piwa miało na koncie 54 proc. chłopaczków i 26 proc. dziewczynek. Według najnowszych badań wódkę żłopie 26 proc. chłopczyków i 11 proc. dziewczynek, zaś piwo – odpowiednio – 65 i 48 proc. W sumie 3/4 populacji 11–15-latków jest po inicjacji alkoholowej, a wśród najstarszych z tej grupy odsetek ten sięga 92 proc. 3,5 proc. chłopców twierdzi, że pije codziennie, a 10 proc., iż upija się co najmniej raz w tygodniu. Z danych Komendy Głównej Policji: W roku 1992 zanotowano 66 220 czynów karalnych popełnionych przez nieletnich. W pierwszym roku Trzeciego Tysiąclecia – 69 366. Największy wzrost nastąpił w kategoriach kradzież rozbójnicza, rozbój, wymuszenie: z 3100 w 1992 do 10 838 w 2001 r. To sianie na asfalcie – mówią o nauczaniu religii przerażeni katecheci. Kiedy uczniowie kończą 18 lat twierdzą, że chcą się wypisać z religii. Traktują księdza jak świętego Mikołaja. Przychodzą, bo potrzebna jest ocena na świadectwie, bo kiedyś może potrzebny będzie jakiś papier. Nie wiedzą co odpowiadać na pytanie o zachowanie piątkowego postu. Dyskoteki w piątek to dla nich żaden problem – fragment artykułu z "Gościa Niedzielnego". Około 1/3 zarejestrowanych bezrobotnych w Polsce nie przekroczyło 24 roku życia. Ludzie w Imiołkach, jak młodzież nie czuwa, nie mają co robić. No to patrzą na Jezioro Lednickie. Show Orędzie Faustyny zakonnicy wypływa z polskiej chrzcielnicy (Lednicy) – ojciec Jan Góra, dominikanin, organizator młodzieżowych czuwań wierszyk ten ułożył specjalnie dla papieża, żeby go zachęcić do wizyty w Imiołkach. Termin ustalił na 18 maja, bo to 82. urodziny J.P. 2 oraz noc Ducha Świętego. Scenariusz rozpisał, że palce lizać. Na początek 82 wodzirejów zatańczy papieżowi poloneza. Potem młodzież dostanie dwumililitrowe flaszki z winem (100 tys. koreczków do buteleczek dał biskup Porto) i wypije zdrowie papieża. Potem chłopaczki i dziewczynki dostaną wiosełka z autografem papieża, żeby nie bali się wypłynąć na głębię. I medaliki z Matką Bożą Niezawodnej Nadziei. A tymczasem papież wyląduje w ojczyźnie dopiero w sierpniu. I co robić? Czuwać przez 3 miesiące? Ryba-Brama ma 39 metrów długości i 12 wysokości (fot.). Powstała w 1997 r. Roku szczególnym, bo papież był w ojczyźnie. O. Jan Góra: Myślę, że wszystko zawdzięczamy Duchowi Św. (...) Zbiegło się to z otrzymaniem 24 ha ziemi nad Jeziorem Lednickim. Niewierzący powiedzą, że to zbieg okoliczności; dla mnie to działanie Opatrzności Bożej. Trzeba było coś zrobić z ziemią, z pomysłem zbudowania bramy. Okazało się, że ziemia przyjęła ludzi i "sprowokowała" budowę. Z kolei Brama swym istnieniem wyzwoliła wielką treść, zaproponowaną wcześniej przez Jana Pawła II. Jego przylot nad Lednicę i przesłanie zostawione na kasecie magnetofonowej było swoistą petardą, sygnałem dla młodzieży do przejścia przez Bramę Trzeciego Tysiąclecia. Rok 1997: Jan Paweł II latał helikopterem i symbolicznie przeprowadził młodą samiczkę i jurnego samca przez Rybę-Bramę. Przekazał też im przesłanie: Nie wystarczy przekroczyć próg, trzeba iść w głąb. Rok 1998: uczestników posypano solą, żeby się nie zepsuli, oraz natarto wonnościami, żeby przykładnie pachnieli. Przypomniano, że Jezus przybity do krzyża także wydzielał miły zapach, gdyż właśnie zbawiał świat. Rok 1999: celebra zdejmowania butów i całowania ziemi. Celebrans Juliusz Paetz wyjawił, co kryją gorejące krzaki. Rok 2000: zrzucono skoczków spadochronowych. Większość szczęśliwie wylądowała. Ponadto wręczono młodzieży krzyżyki przekute z czołgu Rudy 102. Rok 2001: spożywanie Pisma Świętego. W twardej oprawie. W Imiołkach ma powstać katolicki ośrodek akademicki. J.P. 2 przesłał już kamień węgielny, dociągnięto media, dokumentacja gotowa, a nawet zwieziono materiały budowlane, które przechowywane są z dala od Imiołek, żeby ludzie nie rozkradli. Trzeba jeszcze tylko ten kamień węgielny wmurować, najlepiej przy pomocy papieża, i budowa może ruszać. "Nie bój się! Wypłyń na głębię. Jest przy Tobie Chrystus" – autograf Ojca Świętego na wiosełkach, które mają zostać wręczone uczestnikom tegorocznego czuwania. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Załatwiacze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Język wasza mać! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szczerząc sztuczną szczękę Jak to dobrze, że rząd mamy dynamiczny, nowatorski, otwarty na nowych ludzi. Tego nam przecież właśnie trzeba w obliczu europejskiego wyzwania: świeżości idei, inicjatywy, młodości. Z tą myślą powołał też Leszek Miller Narodową Radę Integracji Europejskiej. Śmiało rzec można, że orzeźwiający wiew przeleciał przez Rzeczpospolitą, a XXI wiek w pas się kłania, tak lista członków Rady zaskoczeń i nadziei pełna. Bo spójrzcie państwo sami: Wajda Andrzej i Zanussi Krzysztof – czyż to nie dwie siurpryzy, co się zowie. Ten pierwszy nakręcił w ostatnich latach: "Pierścionek z orłem w koronie", "Pannę Nikt", "Pana Tadeusza" i "Noc czerwcową" – filmy jakże dobrze zrozumiałe w Europie, od których ona na kolana padła. Krzaklewski Marian, Manicki Maciej i Serafin Władysław – trójca wielkich perspektyw ekonomicznych zwiastująca rewolucyjne przemiany w myśli związkowej, na Europę otwarta jak nikt inny. Najder Zdzisław i Cywiński Bohdan – tak świetnie doradzali Wałęsie, zanim się ich pozbył, iż jest rzeczą zbawienną, żeby teraz podoradzali Millerowi. Jerzy Pilch wprawdzie się europejskimi zainteresowaniami osobiście nigdy nie wyróżniał, jest za to z Wisły rodem, czyli w zastępstwie Małysza. Brać studencką reprezentują rektorzy, rockersów – Olechowski Andrzej, a rektor Rocki jednych i drugich. Szczególną miłość do Unii (choć nie wiemy, czy z wzajemnością) uosabia Soska Jacek, zaś Łukaszewicza Olgierda – Englert Jan. Naczelnych jest pięciu (patrz: Naczelne w encyklopedii), prezesów szesnastu, przewodniczących trzynastu, a nawet dwóch prezydentów (Bochniarz Henryka i Malinowski Andrzej). Jesteśmy przekonani, że Rada ta nie z klucza, podług kompetencji jedynie obrana, wizję nam śmiałą przedstawi i entuzjazm wzbudzi powszechny. Tak trzymać! Autor : Ludwik Stomma Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wykiszkowani " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Miller ubogacony Z informacji posłów o tzw. dodatkowych korzyściach dowiedzieliśmy się, jak szczęśliwym człowiekiem jest pan premier Leszek Miller. Od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego dostał zegarek kieszonkowy Glashutte, A. Lange & Sohne, od tygodnika „Wprost” – nagrodę w postaci pióra wiecznego MARLEN, a premier Włoch Silvio Berlusconi obdarował go zegarkiem Bulgari Automatic Rettangolo. Premier otrzymał też podarunki z Watykanu. Papież Jan Paweł 2 przekazał mu miedzioryt „Święta Rodzina”, a kardynał Angelo Sodano – obraz olejny na drewnie o tej samej treści. Immunitet dla tatusia W styczniu 2001 r. ojciec posła Zbigniewa Nowaka (Samoobrona, obecnie „niezależny”) został ukarany mandatem w Krakowie (150 zł) za przejście na czerwonym świetle. Kary nie zapłacił nawet wtedy, gdy rok po zdarzeniu dostał komorniczy nakaz. Co więcej, zaprzeczał, aby taki mandat w ogóle otrzymał. Sprawę wyjaśniały miejska i wojewódzka komenda policji – pan poseł podejrzewał bowiem, że mandat mógł zostać sfałszowany. Po jego kolejnej interwencji i śledztwie prokuratury rejonowej sprawa trafiła przed sąd. Ojciec parlamentarzysty został bowiem oskarżony o składanie fałszywych zeznań. Sąd sprawę warunkowo umorzył. Ojciec obok mandatu musi teraz zapłacić świadczenie pieniężne na cel charytatywny (700 zł) i pokryć koszty procesu (120 zł). Pan poseł powiedział, że nie odpuści i dalej będzie walczyć o dobre imię tatusia. Komórka po VIP-ie Szczęściem albo nieszczęściem – zależnie od potrzeb – które może spotkać szarego obywatela, jest nabycie u operatora GSM komórki z numerem, który należał kiedyś do VIP-a. Do pewnej bizneswomen z Małopolski, która kupiła numer po Mirosławie Sekule z AWS (obecnym szefie NIK), dzwonili najważniejsi politycy wszystkich ugrupowań, proponowali spotkania i rozmowy, zostawiali w poczcie głosowej ważne wiadomości. Właściciel pubu z Mielca otrzymywał w ten sposób ważne informacje przeznaczone dla wiceministra obrony. Jak ktoś potrzebuje zarobić, niech więc weźmie numer po prominencie i czeka na propozycje. Poseł upadły Poseł Roman Jagieliński trafił na oddział chirurgiczny Szpitala im. Barlickiego w Łodzi. Polityk odniósł obrażenia po upadku z konia. Koń jest urządzeniem, które porusza się bliżej ziemi niż helikopter, ale sezon upadków politycznych trwa. Wytnij Lecha Powołane kilka miesięcy temu w Warszawie Stowarzyszenie im. Lecha Wałęsy stawia sobie za główny cel prowadzenie badań nad działalnością byłego elektryka i prezy-denta. Są już pierwsze efekty. Stowarzyszenie ogłosiło konkurs na pomnik Wałęsy ze styropianu. D. J. Wolność dla wybranych Pan dyrektor Centrum Monitoringu i Wolności Prasy Andrzej Krajewski wysłał gwałtowny donos-protest do Rady Programowej TVP SA i KRRiTV, bo w „Wiadomościach” TVP zamieszczono wypowiedź Jerzego Urbana na temat wolności mediów w RP. Zdaniem dyrektora Krajewskiego dbającego o wolność wypowiedzi środowiska dziennikarskiego, udzielenie głosu Urbanowi jest niesłychanym pogwałceniem wolności dziennikarskiej wypowiedzi. Bo o zawodzie dziennikarza wolno wypowiadać się jedynie dyrektorowi Krajewskiemu i wskazanym przez niego osobom. Z. N. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gość w dom " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pozwól nabić sięw butelkę " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Carrefuj W hipermarketach nie ma półki z samorządnymi niezależnymi związkami zawodowymi. Pracownicy super- i hipermarketów to wyzyskiwana tania siła robocza. Szantażowani utratą pracy, pozostawieni przez państwowe instytucje ochrony praw pracowniczych na łasce dyrekcji zachodnich molochów handlowych próbują walczyć o godność. Ale w wolnej Polsce założyć w supermarkecie związek zawodowy jest dużo trudniej i niebezpieczniej, niż tworzyć "Solidarność" za komuny. Tomasz Niemczyk pracował w hipermarkecie francuskiej sieci Carrefour w Katowicach od lipca 1999 r. Był ochroniarzem, pracownikiem działu monitoringu obejmującego dozór personelu, systemu przeciwpożarowego, alarmowego oraz złodziei. Klient przyłapany na próbie kradzieży był zatrzymywany i prowadzony do pomieszczenia pracowników ochrony. Tam starannie go oklepywano na wypadek, gdyby posiadał przy sobie jakieś ostre narzędzie i chciał nim wydłubać komuś oko. Następnie sporządzano protokół. Jeśli miał kasę i płacił za towar, który usiłował zwinąć, wypuszczano go; jeśli nie – przekazywano policji. 15 przyłapanych złodziei lub przechwycenie towaru o wartości 1 tys. zł nagradzane było premią – 280 zł. Te działania pracowników ochrony były całkowicie sprzeczne z prawem, gdyż Carrefour w całej Polsce nie posiadał i nie posiada wymaganej koncesji na ochronę osób i mienia. Może jedynie wynajmować firmę ochroniarską posiadającą stosowny glejt MSWiA, co zresztą robi, jednak dopiero od sierpnia 2001 r. Do tego czasu w supermarketach tej sieci ochrona działała bezprawnie. Chcemy być ludźmi W hipermarketach Carrefour często zmieniają się szefowie ochrony. Gdy w katowickim oddziale pojawił się Mariusz K., były wojskowy ściągnięty na to stanowisko z Warszawy, rozeszła się wieść, że będzie zwalniał ludzi. Tomasz Niemczyk postanowił utworzyć Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Carrefour Katowice Oddział VII. Został jego przewodniczącym. Na 26 pracowników ochrony do NSZZ wstąpiło 11 osób (obecnie liczy ok. 50 członków). Postanowiono nie przyjmować tych, którzy nie posiadali jeszcze stałych umów o pracę w obawie, że dyrekcja w odwecie za działalność związkową nie przedłuży umów. Związkowcy wystąpili o przyznanie im lokalu. Dyrektor supermarketu Krzysztof S. powiadomił o tym centralę w Warszawie, która nie wydała zgody na lokal do dziś, łamiąc tym samym przepisy ustawy o związkach zawodowych. NSZZ nie uzyskał nawet zgody na powieszenie tablicy ogłoszeń. Rozpoczęto za to wobec związkowców działania represyjne. Związek albo bruk Z urlopu wrócił Sulejman Al Sulejman, szef działu ochrony Carrefour na Polskę, szara eminencja tej sieci supermarketów, postrach pracowników. Związkowcy odczuli to od razu. Z ochrony wewnętrznej zostali na kilka miesięcy przeniesieni na parking i do magazynów. Starano im się w ten sposób ograniczyć kontakt z innymi pracownikami, żeby związkowa zaraza się nie rozprzestrzeniała. Opowiada Niemczyk. – Sulejman zabrał mnie do lokalu na mieściei złożył propozycję: stanowisko zastępcy szefa ochrony w jednym z oddziałów w zamian za to, że zapomnę o związkach zawodowych, albo trzymiesięczne wypowiedzenie plus trzymiesięczna odprawa. Zaznaczył, że jeśli nie przystanę na żadną z opcji, to on znajdzie coś na mnie i załatwi mi wyrok. Nie zgodził się na warunki eminencji Sulejmana. Krótko potem został zwolniony z pełnienia obowiązków. Zarząd NSZZ został poinformowany, że Niemczyk brał udział w biciu i straszeniu klientów supermarketu. Zorganizowano projekcję nagrania z taśmy VHS, które miało być dowodem przeciwko Niemczykowi. Osoby, które widziały nagranie, opowiedziały o tym, co zarejestrowała taśma: – Cztery osoby z ochrony (był wśród nich Tomasz Niemczyk) wprowadzają do swojego pomieszczenia trzech klientów, którzy usiło-wali dokonać kradzieży. Ówczesny szef ochrony Robert S. rzuca w jednego z przyłapanych plastikową częścią maszynki do golenia, którą tamten próbował wcześniej wyprowadzić ze sklepu, klepie go dłonią w tył głowy i wychodzi z pokoju. Następnie ochroniarz Rafał M. wyprowadza jednego z zatrzymanych. Wychodzi również Tomasz Niemczyk. Po tym nagranie się urywa. Dalej widać już, jak ochroniarze oklepują zatrzymanych w celu zabezpieczenia ewentualnych niebezpiecznych przedmiotów. Zarząd związku nie dopatrzył się dowodów przestępstwa Niemczyka. Nie wyraził więc zgody na zwolnienie go. Dyrekcja supermarketu w połowie października 2001 r. złożyła w prokuraturze doniesienie o przestępstwie i wylała przewodniczącego związku z roboty. Dyrektor Krzysztof S. wraz z ogólnopolskim koordynatorem ochrony sieci Carrefour Sulejmanem uzupełnili doniesienie o wspomnianą taśmę, protokoły zatrzymania rzekomych poszkodowanych i ewidencję czasu pracy ochroniarzy. Fakty się dopasuje Wszystkie te dowody budzą wątpliwości. Nagranie nie pochodzi z 29 – jak twierdzili donoszący o przestępstwie – ale z 2 listopada 2000 r., zaś pospiesznie dopasowany do niego protokół dotyczy zupełnie innego zatrzymania. Ktoś, kto szukał w komputerowej bazie protokołu odpowiadającego nagraniu, nie zwrócił uwagi na daty. Gdy niedopatrzenie stwierdzono, połączono zdarzenia i uznano, że przestępstwo popełniono w obu przypadkach. Z trzech poszkodowanych zrobiło się sześciu. Tomasz Niemczyk utrzymuje, że 29 listopada 2000 r., gdy na terenie hipermarketu popełnione miało być jedno z przestępstw, znajdował się poza obiektem. Na polecenie dyrektora przeprowadzał wówczas kontrolę kolportażu gazetek reklamowych, a stosowny protokół złożył u asystentki dyrektora Żanety G., która potwierdziła to w swoich zeznaniach. Również obecny przy zdarzeniu w tamtym dniu pracownik ochrony potwierdził, że Niemczyka nie było wówczas na miejscu. Niemczyk zażądał opinii biegłego grafologa, gdyż – jak twierdzi – ewidencja jego czasu pracy z tego dnia, która jest dowodem w sprawie, została wypełniona przez kogoś innego. A dokument ten każdy pracownik ma obowiązek wypełniać osobiście. Wniósł też o zbadanie autentyczności nagrania na taśmie VHS, które dziwnie urywa się w połowie. Nadzieja w sądzie Prokurator Prokuratury Rejonowej Przemysław Kuch stwierdził, że nie ma potrzeby przeprowa-dzania ekspertyz przez biegłych, bo zarówno nagranie, jak i ewidencja czasu pracy nie mają znaczenia dla postępowania. 23 września 2002 r. skierował do katowickiego Sądu Rejonowego akt oskarżenia przeciwko Niemczykowi i dwóm innym ochroniarzom. Napisał w nim, że swoje ustalenia oparł na zeznaniach poszkodowanych, szefa ochroniarzy, asystentki dyrektora oraz – uwaga – oględzinach nagrań wideo i dokumentacji związanej z zatrudnieniem oskarżonych (sic!). Tak Tomasz Niemczyk i dwaj inni ochroniarze supermarketu Carrefour zostali oskarżeni o grożenie klientom przyłapanym na próbie kradzieży oraz o pobicie i skopanie jednego z nich. Wątpliwości dotyczące autentyczności nagrania i dokumentu ewidencji czasu pracy, jak również obecności Niemczyka 2 listopada 2000 r. na terenie hipermarketu pan prokurator Kuch po prostu pominął. W uzasadnieniu do aktu oskarżenia nie ma też mowy o jakimkolwiek dowodzie pobicia w postaci choćby obdukcji lekarskiej. Nie zdziwiło widać prokuratora Kucha, że rzekome ofiary nie czuły się poszkodowane zaraz po tym, jak dokonano na nich przestępstwa, ale przypomniały sobie o tym dopiero w rok po zdarzeniu, a niektórzy nawet później. Zadaliśmy pisemnie pytania w tej sprawie kierownictwu sieci Carrefour. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi na żadne. Data rozprawy nie została jeszcze wyznaczona. Wątłość cechująca materiał dowodowy, na których prokurator Kuch oparł oskarżenie, pozwala mieć nadzieję, że wszystkie wątpliwości, od których roi się w tej sprawie, będzie musiał rozstrzygnąć sąd. Bardziej skandaliczny jest fakt ewidentnie represyjnego działania wobec ludzi, którzy zrzeszają się w celu ochrony swych pracowniczych praw i godności tak często naruszanych właśnie przez właścicieli i kierownictwa zachodnich super- i hipermarketów. Wspominając choćby głośny przypadek kasjerek jednej z sieci molochów, którym kazano wkładać w gacie pampersy, żeby sikały pod siebie, zamiast tracić czas na latanie do wucetu. Przeraża, że – jak w opisanej wyżej sprawie – policja i prokuratura mogą być wykorzystywane jako narzędzia w zwalczaniu tego, co ludziom pracy gwarantuje polskie prawo. Gdyby francuski pracodawca próbował w kraju nad Sekwaną takimi metodami zniechęcać ludzi do zrzeszania się, związkowcy powiesiliby go za jaja na wieży Eiffla. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trafiony kurwikami "NIE" rozmawia z Tadeuszem Begerem, gospodarzem na 200 ha, członkiem Samoobrony, mężem Renaty Beger, posłanki na Sejm RP. – Pana żona jest typowana na ministra finansów w przyszłym rządzie Andrzeja Leppera. Co pan o tym myśli? To taki żart czy na poważnie? – Jeśli Samoobrona wygra przyszłe wybory parlamentarne, to zgodnie z dobrymi obyczajami Andrzej – jako przywódca ugrupowania – powinien zostać premierem. – A co do mojej żony, to tak wysoko bym jej nie stawiał. Choć gdyby coś takiego zaistniało, to by sobie poradziła. Ona ma głowę na swoim miejscu, a nogami stoi na ziemi. – Pana żona nie ma matury... – Chodziła do liceum ekonomicznego, ale matury faktycznie nie ma. Powołanie do komisji nadzwyczajnej w sprawie Rywina przeszkodziło jej w kontynuowaniu nauki, nie ma teraz czasu. Ale jak ją znam, to skończy szkołę i zrobi maturę. Jest ambitna i zdolna. – Mógłby to być dość specyficzny przypadek, że ministrem finansów byłaby osoba bez matury. – Był taki film o człowieku bez wykształcenia, który przyszedł znikąd, a został ministrem. – I nazywał się Dyzma? – Dyzma. – Pan wie, że Nikodem Dyzma jest takim typem prostaka, którego splot okoliczności wyniósł do władzy? I w tym filmie to się tak kończy, że on jednak rezygnuje, bo zdaje sobie sprawę, że nie da rady. To nie jest postać do naśladowania. Chciałby pan, aby żonę nazywano Dyzmą? – Nie. Ona sobie na to nie zasłużyła. Ale przecież na tym świecie najbogatsi ludzie są najczęściej bez szkół. To znaczy, że szkoła nie jest potrzebna do tego, aby czymś zarządzać i coś prowadzić. Ja wierzę w żonę. – Podpowiada pan czasem żonie różne rozwiązania, posunięcia? Jest politykiem, działa w ważnej komisji... – Rozmawiamy na te tematy, ale nie chcę nic mówić, bo znowu ktoś opacznie zrozumie i wyjdzie na to, że Renata jest inspirowana. Już dużo ludzi nie zrozumiało, co znaczą te "kurwiki" i zrobił się szum. – A co znaczą? – To jest taki żargon z naszego regionu na Śląsku. Tam takie odezwanie jest normalne. I to znaczy, że kobieta jest ładna, podoba się. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Latem bliżej W Papalandzie odległość między dwoma budynkami zależy od pory roku. Dawno temu ktoś wymyślił, żeby dla uczczenia 25-lecia PRL wybudować w Dębicy knajpę i nazwać ją patriotycznie "Jubilatką". Stanął okazały jak na owe czasy budynek: na dole sklepy, na górze wyszynk. Gdy nastał wolny rynek, leciwy już obiekt znacznie podupadł. Znalazł się jednak kupiec, firma STEK-ROL należąca do dwóch gości, którzy postanowili przywrócić "Jubilatce" dawną świetność. Gdy nowi właściciele remontowali zabytek PRL, po drugiej stronie ulicy budowano kościół gigant na parę tysięcy luda – dla uczczenia jubileuszu 2000. urodzin Jezusa. Wspólnicy spółki STEK-ROL parę razy mierzyli odległość ich budynku od świętego miejsca i zawsze wychodziło im ciut więcej niż magiczne (i ustawowe) 100 m. Pewni sukcesu zapukali do Urzędu Miasta po zezwolenie na sprzedaż alkoholu. Sam wiceburmistrz Zygmunt Żabicki obiecał, że je bez problemu dostaną. 18 lutego 2003 r. odbyła się wizja lokalna zakończona spisaniem protokołu: Odległość od drzwi wejściowych pawilonu handlowego do drzwi wejściowych kościoła pw. Ducha Św. wynosi 104,9 m. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by burmistrz klepnął zezwolenie na rozpijanie społeczeństwa. Dawna "Jubilatka" przekształciła się w całkiem przyzwoity market ze "spożywką", chemią i artykułami przemysłowymi, z czysto polskim kapitałem i 23-osobową załogą. Interes się kręcił. Patrzył na to proboszcz Józef Leśniowski z jubileuszowego kościoła i cholera go brała, gdyż sąsiedzi nie dali mu zwyczajowego haraczu. Zgrzyt i niesmak Klecha poleciał do magistratu z donosem, że chciwi bezbożnicy podstępnie ustawili na chodniku prowizoryczne barierki, byle tylko sztucznie wydłużyć trasę ze sklepu do kościoła, a gdy wyłudzili zgodę na handel wódą, to barierki zdjęli. Po tej interwencji barierki wróciły na miejsce. Wielebny działał jednak dalej. Trzasnął pismo do Urzędu Miejskiego domagając się cofnięcia zezwolenia na sprzedaż napojów wyskokowych. Przypuszczam, że w trakcie pomiarów brano pod uwagę odległość od drzwi kościoła do drzwi sklepu w linii dojścia. Wyjaśniam: taka interpretacja jest błędna – poucza urzędników proboszcz. – Obiektem kultu religijnego jest nie tylko budynek z drzwiami, ale wszystko to, co się znajduje w linii ogrodzenia obiektu sakralnego, a więc plac kościelny z budynkiem. Zatem odległość od obiektu sakralnego należy mierzyć od wejścia głównego na plac kościelny (...). Dla rozwiania wszelkich wątpliwości, czy plac kościelny jest obiektem kultu religijnego, czy nie, pragnę zwrócić uwagę, że od wiosny do jesieni na tym placu bardzo duża ilość wiernych uczestniczy we Mszy św. Na koniec argument nie do odrzucenia: Przy otwartych drzwiach kościoła można ze stoiska alkoholowego w sklepie zobaczyć ołtarz główny. Jest to wielki zgrzyt i pozostawia ogromny niesmak. A przecież gdy klienci widzą ołtarz, w dodatku główny, może ich to odwieść od nabycia gorzały lub nawet skłonić do modlitwy. Wierni zaś, stojąc przodem do ołtarza, stoiska z alkoholem w ogóle nie widzą. Uważam, że ta sprawa w najwyższym stopniu obraża uczucia ludzi wierzących i nie tylko proszę, ale bezwzględnie żądam zweryfikowania decyzji w przedmiotowej sprawie – nakazała władzy świeckiej władza duchowna. Gdzie wyników sześć Rządząca w mieście pseudolewica, jak dobrze wyszkolony pies na rozkaz pana, rzuciła się do gardła firmie STEK-ROL. Z upoważnienia burmistrza Edwarda Brzostowskiego znanego z tego, że sam za kołnierz nie wylewa, wznowiono postępowanie w sprawie wódczanego biznesu. Ratuszowa burza mózgów przyniosła odkrycie, że w lutym tego roku, gdy mierzono odległość od klamki do klamki, leżał śnieg, a gdzieniegdzie nawet zaspy. A ominięcie jednej tylko zaspy, cóż dopiero dwóch lub trzech, wydłuża trasę! 29 maja 2003 r. członkowie Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych przeprowadzili nowe oględziny. Była to scena warta sfilmowania: sześć razy mierzyli drogę ze sklepu do kościoła i z powrotem, za każdym razem otrzymując inny wynik. Może wprawiał ich w nerwowy dygot asystujący przy tym ksiądz wikary Wolanin. Z sześciu wyników wysoka komisja wybrała najlepszy dla strony kościelnej: 97 m od drzwi sklepu do głównych drzwi świątyni, a w odwrotnym kierunku już tylko 95,7 m (jak to możliwe, wie jedynie Duch Święty). Na wszelki wypadek ustalono też odległości od wejścia na kultowy plac (54 m) oraz od schodów kościoła (83,5 m). Firma STEK-ROL zażądała powołania biegłego geodety, lecz komisja orzekła, że sama świetnie sobie radzi z pomiarami. Wyrok zapadł, zezwolenie na handel alkoholem zostało cofnięte, księża odprawili dziękczynne modły, okoliczni balangowicze urżnęli się z żalu. Dwaj biznesmeni ze spółki STEK-ROL zapowiedzieli, że zwolnią całą załogę, zamkną sklep i pójdą na ryby. Mocno wystraszony personel wysłał damską delegację do proboszcza, aby go zmiękczyć, co się jednak nie powiodło. Owszem, wielebny współczuje, modli się za bezrobotnych, ale ohydnego widoku butelek z wódą nie ścierpi. Rozgrzeszenie gwarantowane Ostatnią szansą na uratowanie sklepu było zażalenie do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Rzeszowie. Chcąc coś wywalczyć w postępowaniu administracyjnym obywatel Papalandu musi odwoływać się nie tylko do prawa stanowionego w RP. Także do prawa kanonicznego, wewnątrzkościelnego, które organów państwowych w ogóle nie powinno obchodzić. Dwaj dębiccy biznesmeni wytknęli więc księdzu Leśniowskiemu, że zali-czył plac kościelny do miejsc świętych, choć – według kanonów 1214 –1243 – święte są tylko kościoły, kaplice, sanktuaria i cmentarze. I jeszcze jeden detal. Grzebiąc w dokumentach właściciele firmy STEK-ROL wykryli, że protokół z pierwszej wizji lokalnej, 18 lutego 2003 r., dziwnie się zmienił. Po słowach ...wynosi 104,9 m, gdzie wcześniej była tylko kropka, pojawił się dopisek innym charakterem pisma: mierzona w warunkach zimowych przy zaspach śnieżnych. Małe fałszerstwo na chwałę bożą, z gwarantowanym rozgrzeszeniem. Samorządowe Kolegium Odwoławcze zepsuło całą tę misterną robotę. 18 sierpnia 2003 r. uchyliło antyalkoholową decyzję władz Dębicy wykazując, że nie było podstaw prawnych do wznowienia postępowania. Dodatkowo prezes SKO zawiadomił prokuraturę, że w sprawie zachodzić mogą przesłanki do rozważenia przez Pana Prokuratora zasadności uczestnictwa w postępowaniu. Morał: włazisz bez mydła księdzu – nie zostawiaj śladów. Znając dębickie układy, nie bardzo jednak wierzymy, że prokuratura da ratuszowym po łapach. * * * Naszym zdaniem, jeśli wsadza się nowy kościół między działające od dawna knajpy i sklepy z gorzałką, przepis o 100-metrowej strefie ochronnej wokół miejsca świętego w ogóle nie powinien obowiązywać! Z jakiej racji ludzie mają likwidować swoje biznesy tylko dlatego, że w pobliżu zagnieździli się czarni? Dlatego proponujemy zakaz stawiania obiektów kultu religijnego w promieniu 100 m od wódopojów. Autor : Dorota Zielińska / Arkadiusz Kajetan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Impuls seksualny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Owsiak ye, ye " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Laga i ciupaga Ktokolwiek rządzi w kraju, "Wspólnota Polska" niezmiennie trwa przy żłobie. I nikt jej nic nie zrobi. Pisaliśmy do znudzenia o tym, jak to stowarzyszenie marnuje rozdzielane via Senat środki na pomoc dla Polonii i Polaków za granicą – na anachroniczne krakowiaczki, pielgrzymki i budowę kosztownych Domów Polskich od Usołu Syberyjskiego po Kurytybę, przy okazji potrącając sobie haracz na utrzymanie swojej kadry, siedzib i limuzyn. Prowadzi też, zwłaszcza na Wschodzie, własną politykę zagraniczną: wspiera misję Kościoła kat. i podkarmia prawicowe organizacje polonijne. Odkąd SLD ma 75 proc. miejsc w Senacie, w tym chorym systemie prawie nic nie drgnęło. Jedyną osobą, która na serio chciała zmienić reguły gry, była prof. Maria Szyszkowska. Skończyło się to jej rezygnacją z pracy w senackiej Komisji Emigracji i Polaków za Granicą (na której posiedzenia przychodzi szef "Wspólnoty Polskiej", Andrzej Laga Stelmachowski i czuwa nad tym, by kasa trafiła we właściwe ręce). Jedyne, co udało się wywalczyć Szyszkowskiej, to oficjalna odpowiedź prezesa NIK na jej senackie wystąpienie z kwietnia 2003 r. Drobne uchybienia Prezes Mirosław Sekuła oznajmia, że "Wspólnota Polska" była kontrolowana w poprzednich latach. I nie wykryto rażących nieprawidłowości. Miały miejsce raczej uchybienia. Utopienie w Domu Polskim w Wilnie parę razy więcej szmalu, niż przewidywały wszelkie plany i kosztorysy; obciążenie polskiego podatnika koniecznością utrzymywania obiektu, którego Polacy na Litwie nie są w stanie sensownie zagospodarować – to najwidoczniej drobne uchybienie, o którym nie warto mówić. Poza tym – podkreśla Sekuła – ujawnione przez NIK we wcześniejszych latach nieprawidłowości z zakresu rozliczania dotacji są stopniowo likwidowane. Ale skąd on to wie, skoro w tym roku niczego nie skontrolował? W jednej tylko sprawie prezes Sekuła podziela pogląd senator Szyszkowskiej: "Wspólnota Polska" ma pozycję monopolistyczną. Świadczy o tym choćby podział dotacji na pomoc dla Polonii, o które ubiegało się ponad 80 organizacji pozarządowych. W roku 2002 z dotacji w łącznej wysokości 45 mln 225 tys. zł "Wspólnota Polska" połknęła 85 proc. (w tym 80 proc. środków na działalność programową i 92,2 proc. na zadania inwestycyjne). Jak gdyby tego było mało, Kancelaria Senatu dorzuciła stowarzyszeniu Lagi trochę grosza z puli przeznaczonej dla innych organizacji, na ogół małych i biednych. W majestacie prawa Co się za tym kryje? Wdzięk osobisty Stelmachowskiego, siła perswazji czy raczej powiązania personalne jego ekipy z Kancelarią, dyplomatyczne naciski działaczy polonijnych z kręgu ojca Rydzyka i oportunizm senatorów SLD? Według Sekuły, nie ma sprawy – Senat uznał, że "Wspólnota" jest odpowiednio (czytaj: najlepiej) przygotowana do realizacji zleconych zadań. I koniec. Najważniejsze, że wszystko odbywa się legalnie. Istotnie, Stelmachowski nie wymusza pieniędzy za pomocą lagi. Kasę dzieli Prezydium Senatu RP, podpierając się opiniami Komisji Emigracji i Polaków za Granicą, a nawet Polonijnej Rady Konsultacyjnej przy marszałku Pastusiaku (czy prezes Moskal też w niej zasiada?). Dlatego "przeprowadzenie obecnie kontroli Stowarzyszenia »Wspólnota Polska« w zakresie wykorzystania środków otrzymanych z budżetu państwa, do czego NIK posiada uprawnienia, nie wydaje się uzasadnione". Przynajmniej Sekule. Na pocieszenie jednak prezes dodaje, że podjęcie takiej kontroli zostanie rozważone przy kontroli realizacji budżetu państwa za rok 2003. Co z tych rozważań wyniknie, zależy od Sekuły. Co najśmieszniejsze, do pisma Sekuły, z którego wynika, że jest świetnie, dołączono drugie, dyrektora Departamentu Nauki, Oświaty i Dziedzictwa Narodowego NIK, które traktuje o tym, iż jednak jest do dupy, kończąc to wszakże zaskakującym wnioskiem, że ogólnie jest świetnie. Czarna dziura Ten drugi kwit to wystąpienie pokontrolne NIK dotyczące finansowania przez "Wspólnotę Polską" promocji kultury polskiej za granicą w latach 2000–2001 i I półroczu 2002 r. Chłopcy z NIK ułatwili sobie robotę, przepisując żywcem urzędową listę dotowanych zadań. Koncerty, wystawy, zespoły folklorystyczne – brzmi nieźle, dopóki się nie wie, ile pochłaniają stroje łowickie i kursy dla organistów, a ile zostaje na bardziej ambitne cele, np. stypendia dla uczniów i studentów. Remonty obiektów zabytkowych: katedra we Lwowie, kościół w Kutach, kolegiata w Ołyce na Ukrainie... Ale, uwaga, załapał się też dworek Słowackich w Krzemieńcu, więc jednak mamy na kresach coś poza kościołami. Niestety, kadra Lagi, podobno superfachowa i niezastąpiona, nie ewidencjonowała tzw. kosztów ogólnych poszczególnych zadań zleconych. Jeśli w umowie z Senatem były np. koszty ogólne 15 proc., to tyleż wpisywano do pseudorozliczenia dotacji. Bóg raczy wiedzieć, ile faktycznie poszło na wynagrodzenia pseudospołeczników, ich biura, podróże krajowe i zagraniczne od Kanady po Australię z przystankiem w Argentynie. "Wspólnota Polska" przyłapana została też na subtelnym kantowaniu: występując o dotacje z Ministerstwa Kultury, musiała wykazać obowiązkowy udział środków własnych – nie przyznając się jednak, że jest to szmal prosto z Kancelarii Senatu. W ten sposób drużyna Lagi doi dwa wysokie urzędy, które nawzajem o sobie nie wiedzą. No i jeszcze detal z dziedziny obyczajów: dekorując wyremontowane zabytki tablicami pamiątkowymi "Wspólnota Polska" chwali się, że to jej dzieło, lecz ani słowem nie wspomina o prawdziwym dobroczyńcy – Senacie RP. Nie mówiąc już o nas, anonimowych podatnikach, którzy łożymy na tę autoreklamę, tablice, albumy, w których Laga głaszcze po główkach polonijną dziatwę itp. Dobra robota Sam sobie przecząc, dyrektor wspomnianego departamentu NIK konkluduje: Najwyższa Izba Kontroli pozytywnie ocenia wykonanie zleconych zadań w zakresie wspierania kultury w polonijnych i polskich środowiskach za granicą. No i cześć – NIK nie jest przecież od tego, żeby oceniać poziom artystyczny imprez lub dywagować, czy chóry kolędników i wystawy wycinanek rzeczywiście promują polską kulturę. Żadna kontrola NIK nie ustali, czy pompowanie pieniędzy w pielgrzymki lub akademie ku czci było celowe. Efektywność "propolonijnych" działań RP od 1989 r. do dziś można zbadać analizując sytuację mniejszości polskiej w poszczególnych krajach. Czy w ciągu ostatnich 12 lat ta zbiorowość osiągnęła awans społeczny, zawodowy, intelektualny, materialny? Jaki procent młodzieży polskiego pochodzenia kończy studia? Ilu polonusów zajęło się z powodzeniem biznesem? Ilu, w proporcji do ich liczebności, zasiada we władzach różnych szczebli? Czy środowisko polskie stworzyło liczące się lobby – itp. Gdyby oceniać według tych kryteriów, okazałoby się pewnie, że cepeliada i dewocja pod szyldem "Wspólnoty Polskiej" tak naprawdę nic Polonii nie dały. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Xiega Cytatów " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści gminne i inne Wielokrotnie notowany złodziejaszek z Mrągowa podciął sobie żyły na przegubach rąk. "Nie ma jak kraść. Zaraz pojawia się policja i dlatego klepię biedę" – wyjaśnił powody desperackiego czynu szczęśliwie odratowany samobójca. Niedowład ręki chłopca spowodowany partactwem lekarzy, którzy zostawili w ranie tampon, kosztował skarb państwa 120 tys. zł. Wdowa po 53-latku, który podczas dializy został zarażony wirusem żółtaczki i HIV, w wyniku czego zmarł, dostała 30 tys. zł. Oba odszkodowania przyznały polskie sądy. Dysproporcja w wysokości może być spowodowana faktem, że chłopiec jest Niemcem, a mężczyzna był Polakiem. (B. D.) 3,92 promila alkoholu we krwi miał mężczyzna, który w Szczecinie podjął ambitną w tym przedśmiertnym stanie próbę okradzenia sklepu. Dotarł do półek, zgarnął towar, ale nie mógł utrzymać się na nogach pod jego ciężarem. W Bartoszycach do taksówki wsiadło dwóch mężczyzn. Jeden z nich zażądał, by kierowca zawiózł go do szpitala, a następnie zaczął go gryźć i dusić. Agresywnym pasażerem okazał się 57-letni lekarz, który odmówił dmuchania w alkomat. Policja chciała go zatrzymać, jednak drugi pasażer, wystawił zaświadczenie lekarskie, że stan zdrowia kolegi-gryzonia na to nie pozwala. Kilku stomatologów w Lublinie proponuje pacjentom, oczywiście za dodatkową opłatą, borowanie zębów na gazie rozweselającym. Zabiegi wykonywane z gazem nie są objęte kontraktem kasy chorych. Pacjent więc płacze, a śmieje się dentysta. Przed Sądem Okręgowym w Opolu odpowiada jedyna w Polsce kobieta posiadająca status niebezpiecznego więźnia (389 mężczyzn). Oskarżona o próbę zabójstwa 37-letnia Ewa S. z Prudnika była już karana za włamania, kradzieże i spowodowanie pożaru. Demolowała cele, terroryzowała współwięźniów, napadała na strażników. Jest niską drobną blondynką. Matematyk z gimnazjum w Wólce Gościeradowskiej nieposłusznego ucznia wywlókł z klasy za włosy, zaciągnął do szatni i tam walnął pięścią w krocze. Następnie wrócił do klasy i wyraził zadowolenie, że jest w niej o jednego głupka mniej. Metody wychowawcze przedyskutuje komisja dyscyplinarna z lubelskiego kuratorium. W Brodnicy planowano wybory najprzystojniejszego młodzieńca ziemi michałowskiej. Konkurs nie odbył się z powodu braku kandydatów. Ziemia jest za mała. Nowo wybrany prezydent Chełma trafił w pierwszych dniach urzędowania na oddział kardiologii. Powaliła go informacja o deficycie sięgającym 70 mln zł. Na 9 lat więzienia skazał sąd w Toruniu 25-letniego Rafała F. z Golubia-Dobrzynia, który doznał zawodu miłosnego, więc zabił wybrankę i jej ojca oraz okaleczył matkę. Ojcu zadał 18 ciosów nożem, 2 ciosy matce, a następnie 8 razy dźgnął dziewczynę w głowę i klatkę piersiową. Taka jest siła uczuć masarza i tylko on fachowo potrafi miłość wyrazić. Siedmioletni Konrad pojechał z mamą na zakupy do hipermarketu w Czeladzi. Wybrał sobie kasetę z przebojami dla dzieci. W domu zamiast "Puszka Okruszka" usłyszał "Słuchajcie chłopaki, będziecie żonaci, będzie sypiali z babami bez gaci...". Jego równieśnicy nadal niepewni są przyszłości. (D. J.) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bawiciel Przeczytaj uważnie i odpowiedz na dwa pytania: 1. Kto sprawuje realną władzę w miejscowości Swory? 2. Jaka odległość dzieli Swory od Iranu? Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hitler zawsze się przyda " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wdzięki Kwiatkowskiej " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Chujnia europejska " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Minister Nikolski olał sprawę i z "Piątki u Semki" zrobiła się czwórka. Zanikająca TV Puls w swym publicystycznym kicie, znów pokazała jak kolejni politycy grzecznie wypowiadają swoje wyuczone od lat tezy. Wyłamał się jedynie prowadzący. Zaproponował, by Aleksandra Jakubowska po porzuceniu kultury, poszła do sektora zbrojeniowego, żeby wesprzeć produkcję niektórych elementów czołgów. Semka nie sprecyzował, ale zapewne chodzi o lufę. Wraz z ciężką sytuacją stacji, coraz cięższy staje się jej dowcip. * * * Tegoroczne, telewizyjne, ogórki zaczynają przypominać jaja. To, że redaktor Maj zwalcza światowy imperializm, rozumiemy; że Rudy 102 po raz tysięczny wygrywa wojnę, przyjmujemy bez zastrzeżeń. Fakt, że stróż Anioł tłumi wolnościowe zrywy lokatorów, budzi w nas niekłamaną radość. Ale powtórki, "na życzenie widzów", ostatniego Mundialu w Polsacie i archiwalnego, bo sprzed paru tygodni, Opola w publicznej, uważamy za przegięcie. A poza tym gdzie, kurwa, jest kapitan Kloss? * * * Kwiatkowska "Jedynka" to dopiero potrafi nazywać rzeczy po imieniu! W piątek premier Leszek Miller posunął z posad ministrów Piwnikową i Celińskiego, a już w niedzielę TVP 1 pokazała niezły amerykański film braci Coenów "Ścieżka strachu". W oryginale tytuł brzmi "Miller’s Crossing", co od biedy można przetłumaczyć na "ścieżkę", ale lepiej "przejście", "przeprawę" Millera. W telewizji "Millera" zastąpiono "strachem". Ale chyba nie na wróble. * * * Planete przez półtorej godziny po-kazywał, jak rząd amerykański od dziesięcioleci zwalcza marihuanę. W latach 60. wydał na to 9 mld papierów, w latach 70. – 76 mld, a przez następne dwie dekady – 215. Do pierdla trafia co roku kilkadziesiąt tysięcy gówniarzy, którzy po takiej wpadce nie mogą być nauczycielami, członkami Korpusu Pokoju ani policjantami. Ci, co nie wpadli, mogą grać na saksofonie w Białym Domu i chuj wie co robić z cygarami. Wszystkie badania naukowe jednoznacznie wskazują, że marycha jest nieuzależniająca i nierakotwórcza, a zatem dużo bezpieczniejsza niż gorzała i fajki. Wniosek z filmu powinien wyciągnąć Kołodko i przełamać monopol Holandii. Legalizacja trawy w Polsce to: dochody z akcyzy, oszczędności w policji, przychody z turystyki zagranicznej i setki hektarów zasianych konopiami, czyli zielone światło dla rolnictwa. PSL mógłby nareszcie dać popalić Lepperowi. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pojednańcy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Anioł Augusto Alleluja! Mamy nowego anioła! Państwo pozwolą: senior Augusto Pinochet. Osobistość, do której pielgrzymowali z ryngrafami i czołobitnością wybitni polscy prawicowcy. Mąż stanu odwiedzany i przyjmowany na audiencjach przez Polaka nr 1. Wyprowadził na prostą ku jutrzence państwo chilijskie, wyrwane w tym celu z łap prosowieckiego komucha, prezydenta Salvadora Allende. Ładnie mu świat odpłacił... Podjudzone przez hiszpańskiego sędziego władze brytyjskie więziły go w Londynie w areszcie domowym przez 503 dni i zamierzały sądzić. Uniknął tego dzięki lekarskiej diagnozie: starcza demencja i ogólna niemożność pojęcia, co się dzieje wokół. Na tej podstawie Sąd Najwyższy Chile uwolnił go od odpowiedzialności karnej za wybitne dokonania. Anielstwo mu było pisane. Objawy obłożnych schorzeń uniemożliwiające stanięcie przed sądem cudownie zrejterowały i oto 88-letni senior Augusto udzielił właśnie wywiadu hiszpańskojęzycznej stacji telewizyjnej Canal 22 WLDP w Miami na Florydzie. Nie mam żadnego powodu, bym musiał prosić ich o wybaczenie, oświadczył eksprezydent i dożywotni senator, mając na myśli rodziny 3197 zabitych w latach swej dyktatury (1973–1990) przez dzielnych podkomendnych oraz tysiące torturowanych wówczas i wyrzuconych na banicję na podstawie podejrzeń o lewicowe sympatie. To oni, marksiści, powinni mnie prosić o wybaczenie – skonstatował. – Nigdy nie polecałem nikomu zabicia kogokolwiek. Przede wszystkim jestem katolikiem. Nie żywię nienawiści ani urazy. Jestem dobry, czuję się jak anioł. Jestem łagodny. Kiedykolwiek mogę coś uczynić, by pomóc komuś, robię to. Pomagam każdemu. Odbiorcami wyznań anielskiego zbawcy swego kraju byli telewidzowie – uchodźcy kubańscy dyrygujący metropolią Miami. Moi przyjaciele – takim mianem ich określa senior Augusto i wyznaje, że wywiad udzielony redaktorce Marii Elvirze Salazar jest wyrazem wdzięczności. Radiomaryje,Trwamy, Niepokalanowy, wszystkie krynice wiedzy i natchnienia wiernych mogłyby się też zgłosić po wywiady dla okazania wyrazów wdzięczności za wizytę i podtrzymanie na duchu w czasach londyńskiej niewoli, ale niestety... To ostatni wywiad, jakiego udzielam w życiu – zadeklarował mąż opatrznościowy Chile. Tymczasem zbawiony przezeń naród zareagował na wieść o wywiadzie w miamskim Canal 22 w sposób objawiający karygodny brak wdzięczności. Minister spraw wewnętrznych Chile określił wywiad jako żałosny. Z tą opinią zgodziła się w pełni prawniczka występująca w procesach o łamanie praw ludzkich Pamela Pereira, która w trakcie akcji zbawiających kraj straciła ojca. Aktywistka praw ludzkich Lorena Pizarro wystąpiła z inicjatywą, by Pinocheta obdarzyć mianem anioła, ale śmierci. Ponadto w Chile podnoszą się głosy zdziwienia, że w wywiadzie generał dyktator nie wykazuje żadnych objawów demencji. Cóż, łaska boska... Nie od dziś wiadomo, że na czarnym koniu cwałuje. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna więta krowa w oborze Scena 1: Rok 2001. Artur Jaz z Bartoszyc kupuje za 6 tys. zł od małżeństwa Mihalów ze Szwarun, gmina Bartoszyce, działkę zabudowaną drewnianą stodołą przeznaczoną do rozbiórki oraz murowaną oborą. Jaz właśnie wrócił z emigracji w Szwecji. Planuje wystawić sobie chałupę jak pałac, bo działka ładna i blisko lasu. Umowie kupna-sprzedaży towarzyszy akt notarialny wraz z zaświadczeniem z sądu, że "nieruchomość nie jest w posiadaniu samoistnym ani zależnym osób trzecich, nie jest obciążona żadnymi długami, zaległościami ani roszczeniami osób trzecich". Scena 2: Jaz po powrocie ze Sztokholmu zajeżdża na kupioną miesiąc wcześniej działkę. Wlepia gały w drewnianego Bozię uczepionego jego obory. Obok krzyża sterczy wielka kłóda. Przez zaplute okienko zagląda do środka: w kącie stoją trzy ławki i ołtarz z metalowym krucyfiksem. Jaz smaruje do Mihalów: – Nikogo nie ma w domu – wrzeszczy dzieciak przez drzwi. Scena 3: Jaz odwiedza miejscowego proboszcza, bo ten najbardziej kojarzy mu się z krucyfiksem z ołtarza: – O co chodzi z tymi świętościami w mojej oborze? – W mojej oborze – odparowuje bezczelnie sutannik. – Parafia kupiła tę ziemię wraz z budynkami w 2000 r. Proboszcz targa z biurka na kluczyk zamkniętą umowę kupna-sprzedaży bez parafki notarialnej. Mihalowie sprzedali klesze tę samą ziemię za 8 tys. zł. Pod umową podpisała się nie Rada Parafialna, lecz sam klecha: ks. Stanisław Bąk. Ziemia należy więc do sutanny, nie do parafii – szybko dedukuje Jaz. A gdzie jest, kurwa, akt notarialny? Scena 4: Jaz zajeżdża do proboszcza Setlaka w Bartoszycach, nadrzędnej jednostki wobec proboszcza Stanisława Bąka z Galin. Wyższy rangą klecha nieświadom niczego nie sterroryzowany oświadcza, że w 2000 r. parafii w Galinach jeszcze nie było. Jaz przypomina sobie mokry atrament z umowy kupna-sprzedaży z klechą. Scena 5: Z nowym info Jaz wraca do proboszcza Bąka. Bąk jest chory. Nie może rozmawiać z Jazem. Jaz postanawia zakorespondować z proboszczyną. Proboszcz chętnie odpi-suje: W imieniu parafii Galiny, którą reprezentuję jestem zaskoczony treścią i formą pisma z 9 XI 2001 r., na które udzielił ustnej odpowiedzi Ks. Dziekan Adolf Setlak. W tej sprawie wyjaśniam co następuje: Umowa o kupnie obory i działki sporządzona została wcześniej niż pan kupił stodołę. O tym pan wiedział. Umowę pana o kupnie stodoły i działki czytałem w sierpniu 2001 r. w kancelarii w Galinach. A więc zarzut pana o bezprawnym zaadaptowaniu obory jest bezpodstawny. Rzymsko-Katolicka Parafia Matki Boskiej Wniebowstąpienia Galiny I Jaz zdębiał. Odbiło klesze! Po wuja parafianom śmierdząca obora z krucyfiksem na ścianie, jeśli 3 km od niej mają plebanię z nowo wyremontowanym kościołem. Stanowczo za dużym jak na 10 rodzin uczęszczających na niedzielne msze. I dlaczego, do cholery, wioskowi ateiści nie stają po stronie prawa i Jaza? Czarni oborę czczą i pilnują jej dniami i nocami, bo poświęcona, ale bezbożnicy??? W sprawę zaangażowała się w końcu wiejska radna. Do czasu aż miłosierni katotalibowie zagrozili jej spaleniem chałup. – Ksiądz powiedział, że Pan Bóg raduje się, gdy przybywa mu domów modlitw – usłyszał nabywca obory od mniej walecznych parafian z Galin. Scena 6: Jaz zawiadamia prokuratora. Ten mówi mu, że z prawnego punktu widzenia ma rację i ziemia z oborą są jego. Ale gliny wyrzucić klechy nie mogą, bo do tego potrzebny jest nakaz eksmisji, a ten uzyskać można drogą sądową, zakładając wcześniej sprawę cywilną przeciwko parafii. Ale na razie to policja ma obowiązek chronić proboszcza, bo zgłosił, że mu grożono. Scena 7: Jaz nad butlą wódki dywaguje, co robić. Wracać do Szwecji. Żyć w Pomrocznej to sadomasochizm, a Jaz lubi seks delikatny i raczej lajtowy. Ostatecznie decyduje się wydać wojnę wiochowym klechom. Jeszcze nie wie, jakim mieczem będzie ścinał łby. Na początek postanowił napisać do "NIE". Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Brunatne habity Miłosierdzie to leitmotive ostatniej wycieczki papy. Jego podwładni z Przemyśla chyba nie znają tego pojęcia. Wiera przyjechała tu z Dobromila na Ukrainie. 10 lat temu wyszła za mąż za Polaka. Dostała kartę stałego pobytu, NIP, dowód osobisty, PESEL, stały adres. W 1996 r. urodziła syna Dawida. Między małżonkami wszystko układało się jak najlepiej. Byli kochającą się rodziną. Mieszkają w Przemyślu przy ul. Mniszej. Są tu zameldowani na stałe. Kamienica należy do Klasztoru Franciszkanów – OFM (Reformatów). Jest w stanie agonalnym. Podobnie jak nora dla ludzi, którą nie wiadomo dlaczego ktoś nazwał mieszkaniem. Jest to niespełna 43-metrowa wilgotna piwnica. Bez prądu. Wchodzi się z ciemnej i śmierdzącej klatki schodowej. Wcześniej trzeba przejść przez bramę i ohydne podwórko. Ale lepsze to niż nic, gdzieś trzeba mieszkać. Ostatnio w małżeństwie nie układało się zbyt dobrze i Wiera wolała raczej nie spotykać swego ślubnego, a wakacje z synem spędzić u matki. Psuć zaczęło się, jak Piotr stracił robotę. Zaczął pić i kombinować. Nie szło mu i trafił za kratki. Teraz był w szpitalu, o czym dowiedziała się od sąsiadów. Czarne kładzie łapę 29 sierpnia Wiera wraz z synem wróciła od matki z Dobromila po dłuższej nieobecności. Czekała ich niespodzianka. Na drzwiach jej mieszkania wisiała kłódka. Kobieta poszła na policję wyjaśnić, w czym rzecz. Dzielnicowy Kotowicz przy świadkach powiedział: Może pani wejść do lokalu i kłódkę usunąć. Zrobiła jak kazał policjant. Weszli z synem do sutereny, rzucili cziemadany i poszli po zakupy. Dawid za kilka dni miał pójść do szkoły. Pierwszy raz, ten najważniejszy. Po powrocie na drzwiach swojego mieszkania Wiera znalazła nową kłódkę. Zerwała ją i weszła do środka. Wpół do dziewiątej, gdy jedli kolację, do mieszkania wtargnęło dwóch umundurowanych policjantów, dwóch zakonników, kościelny i administratorka budynku z mężem. Policjanci zażądali, aby kobieta natychmiast opuściła mieszkanie. Jakim prawem? – pytała Wiera. Twardziele kazali jej zamknąć mordę i zagrozili deportacją na Ukrainę. Nie mieli wyroku nakazującego eksmisję. Kobieta wyszła z mieszkania na korytarz, bo tam jaśniej. Chciała wyjaśnić sprawę, pokazać pisemne prawo do zajmowania lokalu i umowę najmu. W jej obronie stanęło kilka kobiet. Na klatce zrobiło się głośno. Policjanci zagrozili obrończyniom, że je ukarzą za zakłócanie porządku. Sześcioletni Dawid był przerażony. Nic nie rozumiał. Widział obcych ludzi i wystraszoną matkę. Chciała do niego wrócić, ale drogę zagrodził jej policjant. Napastnicy w sutannach, w tym gwardian (proboszcz parafii Św. Antoniego Franciszkanów), jeden glina i pomocnicy wynieśli nie rozpakowane jeszcze do końca bagaże, wywalili graty i na końcu wyrzucili dziecko. Po całej akcji założyli nową kłódkę i opieczętowali drzwi do mieszkania paskami papieru z pieczątkami klasztoru. Policjanci zaproponowali, że wezmą dziecko na komendę. Wiera nie była głupia – pewnie by jej syna odebrali... Została. Na odchodnym kościelny usiłował wręczyć jej 50 zł. "Żebyś nie mówiła, że kościół w Polsce jest zły". Ratunku! Pomocy! Całą noc przesiedzieli na mokrym tapczanie w korytarzu przed mieszkaniem, opatuleni kocem. Rano kobieta poprosiła o pomoc Społeczny Komitet Obrony Obywatela, a jej obrończynie zawiadomiły jednego człowieka, niegdyś ważnego urzędnika samorządowego w Przemyślu. Wiera była na tyle przytomna, że kiedy ją wyrzucali, wzięła ze sobą dokumenty. W towarzystwie Bogusława Nowaka z Komitetu i wspomnianego już człowieka ruszyli na komendę policji. O bandyckim napadzie mundurowych, sutannowych i ich przydupasów powiadomili też miejscowe media i redaktorów kilku telewizji. Dyżurny w komendzie miejskiej nie wpuścił facetów towarzyszących Wierze, mówiąc, że takie ma polecenie. Ją samą przyjął miejscowy komendant Artur Jędruch. Bardzo grzecznie. Pokazała dokumenty, umowę najmu mieszkania na czas nieokreślony, zaświadczenie o zameldowaniu. Komendant przyznał, że policjanci "popełnili błąd". Na koniec oświadczył: – Może pani spokojnie wracać do mieszkania. Nam komendant nie mówił o bandyckich działaniach swoich ludzi, a jedynie o "błędzie". Obiecał sprawę zbadać. Lokalne media nie rzuciły się na tę sensację z pazurami. No bo jak to, bandyci w sutannach? Przewał Przy okazji tej ponurej historyjki wyszła na jaw sprawa pachnąca kryminałem. Po wyjściu z komendy cała trójka poszła do "lokalówki". Tam opryskliwa pani powiedziała Wierze, że jej mąż otrzymał lokal zastępczy i mieszka już pod innym adresem. Niech ona tam idzie i dupy urzędom nie zawraca. Nowego adresu pani nie chciała podać. Wiera straciła fason, bo może rzeczywiście mąż dostał inny meldunek, a ona nic nie wie. Poszli do Biura Ewidencji Ludności UM. Tam okazało się, że Wiera i jej rodzina jest nadal zameldowana przy ul. Mniszej – w kościelnej piwnicy. Dostała nawet stosowny kwit za opłatą. Czyli urzędniczka "lokalówki" nakłamała kobiecie. Przy świadkach. Były ważny samorządowiec tak tłumaczy dziwne zachowanie urzędników. Piotr, mąż Wiery, mieszkał przy ul. Mniszej od dawna. Zajmował mieszkanie na podstawie przepisów z lat 50. (tzw. order). Gdyby ktoś chciał go z niego eksmitować, musiałby mu dać lokal zastępczy. Na początku lat 90. rzeczywiście zapadł wyrok o eksmisji Piotra z mieszkania. Nie miał wówczas żony i dziecka. Wyrok trafił do Urzędu Miasta, ówczesnego właściciela lokalu. W urzędzie powiedziano mu tak: albo podpiszesz kwit, albo cię wywalimy. Nie wskazano lokalu zastępczego. Podpisał, choć pewnie do dziś nie wie, co. "Order" zastąpiono mu umową cywilno-prawną. To z pozoru drobiazg, ale istotny. Różni się tym, że w razie gdyby przestał płacić i sąd wydałby nakaz eksmisji, właściciel nie musiałby wskazywać lokalu zastępczego. Faceta specjalnie wprowadzono w błąd. Czyli jakiś urzędnik działał na jego szkodę. Podobnych przypadków w Przemyślu prawdopodobnie było więcej. Wiera po tych przejściach i groźbach jest wstrząśnięta. Wróciła do swojego mieszkania, wysłała syna do szkoły. Teraz siedzi i czyta dokumenty, w tym umowę najmu, którą na czas nieokreślony zawarł mąż z gwardianem o. Damianem Bieńkowskim. Martwi się, co będzie dalej. Mąż w szpitalu. Niedawno wyszedł z pierdla. Rodzina zalega z opłatami czynszu, a płacić nie za bardzo jest z czego, bo żyć jakoś trzeba. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Doradcy do piachu W Iraku mieliśmy krzewić demokrację na koszt Ameryki. Rozmnażamy zaś doradców na koszt polskich podatników. Sejmowa debata o obronności. Na scenie Janusz Zemke wiceminister obrony narodowej podlicza: W zeszłym roku wydaliśmy na Irak 148 mln zł, na rok 2004 przeznaczyliśmy 308 mln zł. Rok temu ten sam Zemke mówił, że Irak nic nas nie będzie kosztował, bo za wszystko płacą Amerykanie, którzy jeszcze nam dołożą w offsecie. Polskie firmy dostaną zamówienia. Czy Zemke słyszy to, co mówi? Zapamiętajcie te 308 baniek, bo Zemke dodał, że za utrzymanie naszych żołnierzy w Iraku płacą Amerykanie. Do tego planujemy irackie oszczędności – wycofanie części sprzętu. Skoro za nic nie płacimy, to na czym oszczędzamy? Na pewno bulimy za posadki dla kolesiów. Utrzymanie 10 ekspertów-doradców dywizji w Iraku w ciągu 6 miesięcy kosztowało 125 tys. USD oraz 211 440,00 zł – napisał mi p.o. dyrektora Biura Prasy i Informacji MON płk Adam Stasiński. – Zatrudnienie jednego pracownika w grupie ekspertów kosztuje ok. 2100 USD plus 3542 zł mies. Obecnie w Iraku przebywa 11 ekspertów do spraw: celnych, procedur imigracyjnych, prawno-karnych, produkcji ropy naftowej, gospodarki wodno-ściekowej, stanu sanitarno-epidemiologicznego, elektryfikacji, współpracy z administracją rządową, oświaty i edukacji, a także do spraw ochrony dóbr kultury. Jednego kandydata – głównego doradcę – zażyczyło sobie zesłać na Irak samo Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Płk Stasiński nie mógł sobie przypomnieć nazwiska tego zesłańca. – Krystosik, Krzysztosik... nie pamiętam, ale tylko jego dane można ujawnić. Reszta jest tajna. Eksperci boją się terrorystów. Pozwolą Państwo, że coś przypomnę. Pół roku temu MON poinformowało, że organizuje casting na cywilnych doradców w Iraku, bo na gwałt potrzebujemy tam 6 ekspertów za 2100 dolarów miesięcznie plus 800 zł wpłacanych na polskie konta. W trakcie eliminacji liczba dobiła do dziewiątki. Po pół roku ekspertów jest już 11. Co się stało, że liczba doradców prawie się podwoiła, a ich polskie pensje są ponad czterokrotnie wyższe? Czyli za następne 6 miesięcy będziemy potrzebowali już 20 ekspertów za 2100 dolców plus 15 tys. zetów miesięcznie od każdego niezbędnego eksperckiego łba. Ministerstwo Obrony nie wymieniło żadnych zasług jedenastu polskich ekspertów w Iraku. Nic dziwnego, bo w pomrocznej strefie stabilizacyjnej nie ma ropy, nie ma już prawie żadnych dóbr kulturalnych, a irackie dzieci polskie szkoły mają w dupach. Pozdrawiam Panią Olgę Lipińską oraz bohatera jej kabaretu – pana Eksperta. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Żałobą okrył się kraj po śmierci Huberta Wagnera. Człowieka zasług historycznych, jednego z nielicznych, który zmusił Polaków do systematycznej, ciężkiej pracy, udowadniając, iż przynosi to sukces w skali światowej. Za to wdzięczny naród ochrzcił go mianem "Kat". • Sejm ostatecznie uchwalił tegoroczny deficyt budżetowy. Wezwał też Radę Polityki Pieniężnej do współpracy z rządem. • Władze państwowe i partyjne uroczyście obchodziły święto NATOwstąpienia. W tym roku przypadła trzecia rocznica tego cudu. Jak co tydzień ogłoszono rychły wymarsz naszych niezwyciężonych wojsk na poskromienie terrorystów i fundamentalistów. Jeszcze trochę, a będziemy świętować rocznicę ogłoszenia wymarszu. • Trzysta tysięcy złotych ma zapłacić telewizja TVN za pokazanie gry wstępnej i objawów orgazmu na twarzy "Frytki" w "BB-Bitwa". Jest to najdroższy seks w odrodzonej Rzepie. • Przykładne ukaranie – za zachowania paraseksualne – posłanki ministerki Jakubowskiej z SLD postulowali posłowie Ligi Polskich Rodzin z młodym Giertychem na czele. Jakubowska zachwyciła cyckami, w wersji "strong" podczas wybiegu na pokazie mody (patrz str. 8). Wysoka Izba zdecydowanie odrzuciła sugestie fundamentalistów uznając, iż cycki ministerki są produktem czysto polskim, bez sztucznych polepszaczy ani chemicznych konserwantów. Dobrem i dziedzictwem narodowym. • Prominentna fluorescencja abepe Józef Życiński uroczyście zaprzeczył, jakoby rząd Leszka Millera zawarł tajny pakt z polskim Kościołem kat. w sprawie poparcia czarnej struktury dla rządowych starań o wejście do Chujni Europejskiej. W zamian za rządowy post i wstrzemięźliwość w realizowaniu przedwyborczych obietnic dotyczących praw kobiet i mniejszości seksualnych. Życiński raz jeszcze potwierdził, że w odpowiednim czasie Kościół kat. zrobi to, co uzna za stosowne, i rząd może czerwonym beretom skoczyć na pukiel. Albo na czerwone majteczki. • Pod hasłem "Moje życie, mój wybór" protestowało w stolicy kilkuset młodych ludzi domagając się od rządu prawa do edukacji seksualnej, antykoncepcji i aborcji ze względów społecznych. Była też kontrmanifestacja Młodzieży Wszechpolskiej. Kilkunastoosobowa. • Kronika kadrowa. Klubowi parlamentarnemu Samoobrony ubyło jeden. Odpadł poseł Józef Głowa, bo nie mógł dłużej znieść "pogłównego", czyli miesięcznego haraczu ściąganego przez Leppera od posłów na klubowy fundusz reprezentacyjny. Poseł Kosma Złotowski, byłe PPChD, potem PO, potem SKL–RNP, zapisał się do PiSuaru. "Nie zmieniam poglądów – zadeklarował ów mąż stanu – tylko partię". Rzecznikiem prasowym parlamentarnego klubu SLD został poseł Robert Smoleń. Kolega red. Cychola i prezydenta Kwaśniewskiego Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Keczupstwo i batonizm " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Etyczaki " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak SLD wybory wygrywał Nigdzie tak wyraźnie jak w Białymstoku nie widać przyczyn klęski wyborczej SLD. Prezydentem czarnego 300-tysięcznego Białegostoku miał szansę zostać czerwony kandydat. Ryszard Tur, długoletni tatuś miasta, opatrzył się obywatelom. Od pewnego czasu jego prezydenckie dokonania bada prokurator ("NIE" nr 41/2002). Emocje budziły wziątki dla Kościoła kat. W ciągu kilkunastu miesięcy powstało w Białymstoku jedenaście nowych parafii. Czytaj: poszło się paść kilka milionów złotówek, które miasto mogło zainkasować za sprzedaż na wolnym rynku atrakcyjnie położonych działek. Lewica miała dwóch kandydatów do najważniejszego w mieście fotela. Członka SLD, 37-latka Krzysztofa Bila-Jaruzelskiego, szefa klubu radnych lewicy w Radzie Miejskiej, w przeszłości związanego z opozycją demokratyczną, zarabiającego na chlebuś jako szef Białostockiej Sieci Kin, oraz bezpartyjnego 69-latka prof. Zbigniewa Puchalskiego, byłego rektora Akademii Medycznej, który przerżnął ostatnie wybory na uczelni. 28 sierpnia Przedstawiciele władz miejskich SLD i UP, szefowie kół obu partii i liderzy mniejszości narodowych wyłaniali kandydata na prezydenta. Było oczywiste, że uchodzący za partyjny beton Janusz Kochan, od niedawna szef miejskiego SLD ("NIE" nr 5/2002), poprze Puchalskiego, zaś UP i mniejszości – Jaruzelskiego. Przedstawicieli UP i mniejszości wyrzucono na ulicę. W głosowaniu, które miało być tylko formalnością, zwyciężył Puchalski, ale wygrał zaledwie jednym głosem. Wystawiona za drzwi Unia Pracy stosunkiem głosów 4:1 wypowiedziała się za Jaruzelskim. W tej sytuacji decyzja miała zapaść w Warszawie. 10 września Sekretarz generalny SLD Marek Dyduch dla lokalnej gazety: Osobiście postawiłbym na młodszego kandydata, ponieważ stanowisko prezydenta dużego miasta jest związane z bardzo intensywną pracą. 11 września Obyło się bez konsultacji z centralą partii. Wprawdzie SLD stawia na młodych i dynamicznych, ale takich, którzy wykażą się co najmniej 30-letnim stażem w PZPR. – Kandydatem SLD–UP na prezydenta jest prof. Zbigniew Puchalski – postanowił baron podlaskiego SLD Mieczysław Czerniawski i wysłał do mediów stosowny faks. Andrzej Fedorowicz, lider podlaskiej Ligi Polskich Rodzin: Ta kandydatura ułatwia nam zadanie. Krzysztof Putra, prezes PiSuarów: Przy takim kandydacie obóz prawicowy ma szansę utrzymać władzę w Białymstoku. 3 października W ulotkach promujących Zbigniewa Puchalskiego stolica Podlasia znalaz-ła się na Warmii i Mazurach. – To jest określona część Polski, która sąsiaduje z tą ziemią warmińsko-mazurską – tłumaczył z poważną miną kandydat. Kolejne dni: "Express Wyborczy", pismo koalicji SLD–UP w Białymstoku, kontra lokalna gazeta. Gazeta: jako jedyny z kandydatów do fotela prezydenta Puchalski odmówił ujawnienia stanu majątku. Wytłumaczył, że żona mu zabroniła. "Express Wyborczy": zapytanie było niewiarygodnym atakiem na kandydata SLD, bo w efekcie czytelnik ma prawo pomyśleć, iż słynny chirurg, rektor Akademii Medycznej, wykładowca akademicki (...) jest małym kombinatorem, który ukrywa dochody z łapówek. Przy innej okazji felietonista gazety przytoczył krążące w SLD ksywki profesora Puchalskiego: Breżniew i Prof. Wilczur. "Express Wyborczy": Pierwsze określenie jest aluzją do wieku, drugie... no nie wiemy? Powieściowy profesor Wilczur był lekarzem, któremu odebrano prawo wykonywania zawodu (Błąd rzeczowy – prof. Wilczur stracił pamięć – przyp. B.D.). W przypadku prof. Puchalskiego nic takiego nie miało miejsca (...) Wyobraźmy sobie taką sytuację (...) pacjent ma być w południe operowany przez prof. Puchalskiego, o co zresztą zabiegał od miesięcy. A teraz ów chory czyta rano w gazecie (...), że będzie go operował prof. Wilczur czyli znachor, w dodatku w stanie fizycznym zbliżonym do końcowego stadium Breżniewa. Pacjent z dzikim rykiem wyskakuje z łóżka, ucieka ze szpitala i wieczorem umiera. Jasne? (Kolejny błąd rzeczowy – książkowy prof. Wilczur był na bakier z formalnościami, ale leczył skutecznie – przyp. B.D.). 16 października Sztab Wyborczy SLD–UP wydrukował 106 tysięcy egzemplarzy listu prof. Puchalskiego do wyborców. Duże fragmenty zostały zerżnięte z pisma, który wystosowała do swoich wyborców kandydatka na wójta Narwi. Janusz Kochan: Ten list z błędem to był tylko "materiał surówkowy" (...) Od dzisiaj osobiście będę prowadził kampanię prof. Puchalskiego i biorę za nią pełną odpowiedzialność. Prof. Zbigniew Puchalski: To nie był plagiat, ale materiał roboczy nie dystrybuowany. 18 października Chat z prof. Puchalskim. Pytanie: W "Rzeczpospolitej" poseł Mieczysław Czerniawski zapowiedział, że jutro wymieni pański sztab. Co pan na to? Profesor: Nie sądzę, żeby była taka potrzeba. 19 października Czystka w sztabie SLD–UP. Potknięcia w kampanii to już historia – obiecał Mieczysław Czerniawski. Gazety przypomniały, że Czerniawski dwukrotnie przedstawił białostoczanom Puchalskiego jako kandydata na prezydenta... Łomży. Tylko dla pewności przypomnę, że poseł Czerniawski jest z tej samej partii, co profesor – ironizował dziennikarz. Wydawany od maja "Express Wyborczy" okazał się pismem nielegalnym. Nie został zarejestrowany w sądzie, nie ma numeru ISSN, w stopce brak nazwiska redaktora naczelnego. Poszło na przemiał kilka tysięcy numeru świeżo odebranego z drukarni. Na salonach politycznych furorę zrobił list Leszka Millera do prezydenta Białegostoku Ryszarda Tura (ZChN), najpoważniejszego kandydata prawicy: Minione cztery lata były dla miasta okresem wzrostu, badanego przy pomocy obiektywnych wskaźników liczbowych i to one pokazały, że niezależnie od sytuacji, zastanej na początku kadencji, Państwa rządy nie były czasem stagnacji, lecz dynamicznego postępu, który przyniósł bardzo dobre efekty. 23 października Poseł Czerniawski oświadczył na konferencji prasowej, że tak naprawdę cytowane pismo Millera było podziękowaniem dla ludzi SLD–UP. Na dowód przytoczył kolejny list Millera na ten sam temat: Do kilku samorządów lokalnych (...) przesłałem jako prezes Rady Ministrów listy gratulacyjne (...). Mam wielką satysfakcję, że gratulacje te dotyczą w ogromnym stopniu ludzi wywodzących się z SLD–UP. Tak jest w przypadku Zbigniewa Puchalskiego w Białymstoku. 25 października W skrzynkach pocztowych białostoczan ulotki SLD–UP. Po jednej stronie Puchalski, po drugiej wzór na obliczenie należnej masy ciała człowieka. Ze wzoru wynika, że wszystkich białostoczan trzeba odchudzić, bo ideałem koalicji rządzącej są anorektycy. 27 października Tur i Puchalski przeszli do drugiej tury. Puchalski dostał dużo mniej głosów niż kandydaci SLD do Rady Miejskiej i sejmiku. Do Rady Miejskiej weszło nie dziesięciu – jak piszą gazety – ale tylko czterech radnych SLD. Dwóch wprowadziła UP, czterech prawosławni, którzy natychmiast utworzyli własny klub. 4 listopada Komitet Wyborczy SLD–UP kupił pół ostatniej strony w jednej z gazet. Na górze wielki tytuł: "Dzień pamięci o zmarłych" i fotoreportaż z cmentarzy. Niżej fota prof. Puchalskiego i zegar ze wskazówkami ustawionymi za pięć dwunasta. 11 listopada Ryszard Tur po raz kolejny został prezydentem Białegostoku. Prof. Puchalski (34,2 proc. głosów), którego kampania, według wstępnych obliczeń, kosztowała co najmniej 107 tys. zł (bez billboardów, których było blisko sto, a zostały opłacone przez centralę SLD) – publicznie podziękował żonie, która wspierała go w tym moim widzimisię. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna NIEwarto "Rajd" Jeżeli ktoś wam powie, że kino francuskie zawsze jest lepsze od kina amerykańskiego, bo tkwi w nim ta delikatna francuska finezja, to wyślijcie go na "Rajd". To komedia. Już się śmialiśmy pod wąsem. O czterech idiotach i szurniętej w rozum bogatej pannie. Jeden z kretynów cały czas ma sraczkę i lata do kibla. Łojezu, jakie śmieszne! Pozostali nic nie kumają i mówią chórem. Potem szczają przez 5 minut i rozmawiają, a kamera z lubością im towarzyszy koncentrując się na strugach moczu. Ryczeliśmy ze śmiechu jeszcze przez 5 minut po ewakuowaniu się z kina w środku filmu. Żabojady wyciągnęły od nas 20 zeta za coś, co nie powinno w ogóle pojawić się na ekranach. "8. mila" Nagrajcie sobie z radia jedną albo dwie piosenki Eminema. W pokoju zachlapcie ściany sprejem, a na środku rozpalcie ognisko, żeby się poczuć jak w slumsach. Zaproście na chwilkę zapitą sąsiadkę z dołu, żeby miała opuchnięty od chlania dziób. Może być na lekkiej bani i niech coś krzyczy piskliwym głosem. Puśćcie sobie te piosenki z magnetofonu, pogibajta się przy ognisku, zrzućcie sąsiadkę ze schodów. Zróbcie remont w pokoju. To i tak lepsze, niż siedzieć w kinie na "8. mili" i zastanawianie się, kiedy ten film się wreszcie zacznie. Zanim akcja nabierze życia, pojawiają się napisy końcowe. David Baldacci "Ten, który przeżył" Superman z jednostki antyterrorystycznej na sekundę przed wejściem do akcji pada sparaliżowany w wyniku sugestii posthipnotycznej poczynionej przez skorumpowanego psychoanalityka, którego przekupiła matka dziecka pragnąca zemścić się za to, że dziesięć lat wcześniej jej syna zastrzelili terroryści. Do tego mamy handlarzy narkotyków pod przykrywką hodowców koni, handlarzy narkotyków bez przykrywki, sektę białych supremistów, dobrego czarnego gangstera, złego białego gliniarza, FBI, CIA i tyle broni, że można by wygrać wojnę z Irakiem. Nawet na 510 stronach nie chce się to wszystko pomieścić i w efekcie mamy burdel zamiast sensacji. Joanna Chmielewska "Pech" Pecha to mają ci, którzy to gówno kupili. Najnowsza książka Chmielewskiej składa się z pięciu jej starszych książek – mamy zatem dwie baby o takim samym imieniu i nazwisku (jak w "Zbiegu okoliczności"), upiorną rodzinę, co ma zostawić spadek (jak w "Harpiach") i byłego gacha głównej bohaterki, wrednego do wypęku, co to go kiedyś kochała ślepo, potem przejrzała na oczy, a gach zbierał materiały na różnych takich i w końcu go zatłukli, w które to zatłuczenie główną bohaterkę usiłuje wrobić wielbicielka denata, gruba i głupia (jak "Drugim wątku"). No i – do kupy – mamy komunistyczną klikę, która się uwłaszczyła i rządzi wszędzie, a także kradnie i morduje, jak we wszystkich książkach Chmielewskiej po upadku komuny. Przed upadkiem komuny partyjni mordercy u Chmielewskiej nie występowali. Może by tak wszyscy wielbiciele talentu tej niegdyś uroczej autorki zrzucili się na jakiś fundusz emerytalny, żeby już nie musiała pisać. Nigel McCrery "Sieć pająka" Doktor Samantha Ryan – bohaterka McCrery’ego – wraz z wymyśloną przez Katchy Reichs doktor Tempe Brennan i doktor Kay Scarpetta z książek Patrizii Cornwell tworzą międzynarodówkę patolożek. Wszystkie są pracowite, samotne, walą się z policjantami nie mając z nimi orgazmu i są od nich znacznie bystrzejsze, toteż tylko dzięki temu sprawiedliwości staje się zadość, a złoczyńcy nie uchodzą wolno. Grzebanie się w tej literaturze jest równie przyjemne jak grzebanie w zwłokach, którym bohaterki zarabiają na życie. Hector Macdonald "Teoria gier" Chciwy i szalony naukowiec, piękna dziewczyna, przemyt narkotyków, afrykańskie krajobrazy – bohaterowie i dekoracje akurat na scenariusz filmu klasy C. Intryżka też poślednia, i to mimo gier pozorów, zagrań va banque i (nie)oczekiwanych zwrotów akcji. Autora reklamuje się jako twórcę nowej kategorii literackiej – thrillera emocjonalnego. A nam się wydaje, że każdy thriller jest emocjonalny... W tym wypadku największe emocje towarzyszą czytelnikowi, gdy zastanawia się, czy warto wydać na książkę 29,80 zł. Odpowiedź w tytule rubryki. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Orgazm w lodówce W Papalandzie za zachowania niezgodne z moralnością wyklną cię tylko i nazwą grzesznikiem. W USA nie jest tak lekko – za seks zapłacisz wysoką grzywnę albo cię wsadzą. Dakota – w pokojach hotelowych minimalna odległość między łóżkami musi wynosić 60 cm. Zabrania się też uprawiania seksu na podłodze między łóżkami. Floryda – bezwarunkowy zakaz wykonywania skoków spadochronowych w niedzielę przez kobiety niezamężne lub rozwiedzione. 1000 baksów grzywny i 60 dni aresztu. To kara dla zwyrodnialca uprawiającego seks z osobą, z którą nie ma ślubu. W Georgii ta zbrodnia to 2500 dolków, w ościennych stanach czyn jest całkowicie legalny. Idaho – można śmiało bzykać się w samochodzie. Policjant, który chciałby sprawdzić podejrzany pojazd, ma obowiązek podjechać od tyłu auta, zatrzymać się w "bezpiecznej odległości" i zatrąbić dwa razy, odczekać dwie minuty. Dopiero po tej procedurze może podejść. Illinois – surowy zakaz uprawiania seksu przez małżeństwa na polowaniu, na rybach, grzybach, w rocznicę ślubu. Gdy dzień nie jest rocznicą ślubu, seks jest legalny. Iowa – po zakończeniu stosunku płciowego gość leżący w łóżku obok partnerki ma prawo spożyć maksymalnie 3 hausty piwa (o wódce prawo nie wspomina). Minnesota – jak facet ma ochotę przelecieć żonę, a czuć od niego czosnkiem, kobieta ma prawo zażądać umycia zębów. Tylko w razie niezastosowania się do tego warunku ma prawo odmówić współżycia. Missouri – noszenie gorsetu jest zabronione. Prawo głosi, że gapienie się na naturalną linię kobiecego ciała to przywilej mieszkańca tego stanu i nie wolno mu tego odmawiać. Montana – seks lesbijski w publicznych miejscach wolno uprawiać wyłącznie w okryciu wierzchnim. Panienki tańczące przy rurach zobowiązane są mieć na sobie odzież o odpowiednim ciężarze (gramatura określona). Trochę przyciężkie rękawiczki to najlepszy sposób na przestrzeganie prawa. Nebraska – w hotelach nie wolno spać nago. Hotel ma obowiązek wydać piżamy. Seks jest dozwolony jedynie w piżamach. New Jersey – naciśnięcie klaksonu w samochodzie podczas uprawiania seksu zagrożone jest karą więzienia. Seks bez naciskania klaksonu jest legalny. Nowy Jork – do niedawna dozwo-lone było ogłaszanie w radiu i gazetach personaliów osób korzystających z usług prostytutek. Z pomysłu się szybko wycofano. Pierwszymi klientami byli ksiądz i prokurator. Nowy Meksyk – miłość w samochodzie można uprawiać tylko wówczas, gdy auto jest wyposażone w nieprześwitujące zasłonki uniemożliwiające zaglądanie do środka przez osoby postronne. Ohio – w publicznych miejscach zabrania się kobietom nosić lakierowanych pantofli. Istnieje bowiem obawa, że przypadkowy mężczyzna może zobaczyć odbicie tego, "co jest pod spodem". Pensylwania – kategoryczny zakaz kochania się na stole przy odsłoniętych zasłonach. Skazano tam człowieka za ten właśnie czyn. Sąsiad go zauważył i złożył doniesienie. Teksas – pedalstwo jest dozwolone i ogólnie tolerowane, w Arkansas homoseksualizm jest ciężkim przestępstwem zagrożonym karą więzienia do lat 20. Utah – zakaz uprawiania seksu w ambulansie medycznym podczas jazdy. Kobietę, która złamie zakaz, czeka więzienie, a jej dane osobowe i zdjęcie można pokazywać w lokalnej telewizji i w gazetach. Facetowi za ten sam czyn nic nie grozi. Pozostanie też anonimowy. Vermont – zdrada małżeńska to 2500 dolków grzywny i 5 lat pudła. Waszyngton – zabronione jest wypożyczanie filmów pornograficznych i pokazywanie ich w telewizji. Wirginia – każda kobieta wychodząc z domu musi mieć na sobie gorset. Wyjątkiem jest ciąża. Wyoming – zakaz uprawiania seksu w chłodniach sklepów spożywczych. Prostytucja jest zakazana na terenie całego, wielkiego, demokratycznego mocarstwa. Wyjątkiem jest Nevada, gdzie burdele są całkowicie legalne. W stanach oficjalnie zwalcza się wszystko, co ma związek z seksem. Powstają prywatne organiza-cje i kanapowe wyznania religijne specjalizujące się w tej dziedzinie. Robią to dla kasy, bo państwo do-płaca do tej działalności ciężkie miliony. Producenci porno non stop siedzą w sądach. Zdarzają się obławy na wytwórnie i burdele. Każdy wydawca erotycznej gazety musi posiadać ksero dowodów tożsamości modelek i modeli. Najmniejsze niedociągnięcia są wychwytywane i surowo karane. Wojna ta jest oczywiście pozorna, prowadzona przez ludzi o podwójnej moralności: polityków, etyków, duchowieństwo. Bardziej chodzi o pokazanie się z dobrej strony w oczach społeczeństwa niż o faktyczne zwalczanie tego czy tamtego. Prostytucja, pornografia, seks telefony, gadżety to potężny przemysł. Obroty szacowane są na miliardy dolarów. W tym ogromna część tkwi w szarej strefie. Zalegalizowanie choćby części tego interesu to niebotyczne wpływy do budżetu. Autor : Paweł Zając Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Mam mdłości Przykro powiedzieć, ale tym razem zupełnie chybione tezy zdominowały artykuł J. Urbana "Miller – panu już dziękujemy". Kluczowym problemem rządu nie jest bowiem kwestia przywództwa, lecz jakość tworzących go składników – SLD i UP. Niestety, obydwa się zdecydowanie uwsteczniły, za nic mając – jak zresztą wszystkie inne partie, a także prezydent – przedwyborcze programy i obietnice. Gdyby zapytać, czym różni się SLD od prawicowych partii i partyjek, odpowiedź jest prosta: niczym. SLD używa zatem bezprawnie i nielegalnie słowa "lewica" w swojej nazwie. Nie tylko bowiem nie realizuje zmian mających na celu usprawnienie funkcjonowania państwa, jak likwidacja Senatu, pasożytniczych struktur administracyjnych (powiaty, urzędy marszałkowskie), urzędów na szczeblu centralnym, rozliczenie tysięcy aferzystów aż do konfiskaty mienia włącznie, co pozwoliłoby uzyskać miliardy złotych – ale i w dziedzinie ideowej wykonał gwałtowną woltę stając się w istocie partią chadecką, klerykalną, rywalizującą z wielu innymi o względy Kościoła gorliwym spełnianiem każdego żądania Wysłanników Nieba – kosztem poziomu życia milionów obywateli i ich praw konstytucyjnych zamienionych w świstek papieru pod presją czarnej struktury. Liberalne koncepcje gospodarcze, służalcza nadgorliwość wobec Wielkiego Brata zza oceanu owocująca nawet pogorszeniem stosunków z Europą i równoczesne całkowite zaniedbanie własnej infrastruktury: nie istnieją lewicowe wydawnictwa, czasopisma, stowarzyszenia czy organizacje kulturalne. (...) Dziwne, że spotykając się z powszechną niemal krytyką linii postępowania, ślamazarności i (nie)zwykłego tchórzostwa przywódcy SLD nigdy nie podejmują tematu. Udają, że go nie ma, milczą wyniośle, niczego nie tłumaczą. Nie istnieją dyskusje ideowe i programowe, burzliwa wymiana myśli, spory o kształt polskiej lewicy. Może ten uwiąd oznacza, że pora już zejść ze sceny? Bo SLD w obecnym kształcie nie ma racji bytu – chyba tylko jako partia koniunkturalna. Na polskiej scenie politycznej potrzebna jest partia autentycznie lewicowa, do której wstęp obecnym liderom, baronom, kacykom, biznesmenom, kombinatorom, tchórzom i lizusom powinien zostać zakazany. Urban wzywa Millera do ustąpienia. I któż to miałby go zastąpić, skoro SLD nie potrafił wypromować żadnej nowej twarzy, nikogo, kto mógłby pociągnąć naród? Czy może rozmodlony Oleksy, liberalny Hausner czy Borowski, wojowniczy (Irak!) Cimoszewicz? Oni mają zmienić wizerunek rządu i samego SLD w społeczeństwie? Ci, którzy nie potrafili wyciągnąć żadnego wniosku z porażki w wyborach samorządowych? To wszystko ludzie bez charakteru, spętani panicznym strachem przed tupnięciem byle proboszcza, na równi z panem prezydentem, który dawno zapomniał o swoich obietnicach wyborczych i o tych, dzięki którym zasiadł w Belwederze, a głównym jego zajęciem stało się czołganie przed purpurowymi i troska o interesy Jaśnie Panów i biznesmenów. I on miałby tworzyć lewicową partię? St. Mazur, Wrocław Rzeczpospolita ukrzyżowana 24 września 2003 r. Narodowy Bank Polski wprowadził do obiegu monetę o nominale 2 zł wybitą z okazji 25-lecia papieskiego pontyfikatu. Moneta ta wypuszczona została w nakładzie 2 mln sztuk i jest oczywiście prawnym środkiem płatniczym w Polsce. Wyprodukowana została w Mennicy Państwowej SA w Warszawie. Skwitowanie 25-lecia pontyfikatu papieża Polaka w jego kraju ojczystym nie budzi zdziwienia. Jednakże moje poważne zastrzeżenia budzi fakt, że napis na awersie Rzeczpospolita Polska wpisany został w poziome ramię krzyża. Nazwę państwa wpisano w ramię krzyża! No i doczekała się czarna struktura tego, do czego zmierzała od dawna: państwo polskie poprzez swój bank centralny oficjalnie uznało, że krzyż i Rzeczpospolita Polska to jedność! Nakład 2 mln egzemplarzy upowszechni ten pogląd szeroko w kraju i za granicą. Do czego my zmierzamy: niedługo Iran będzie u nas, w Polsce, symbolem tolerancji i rozdziału Kościoła od państwa. Gdzie poszanowanie dla prawa i konstytucji? Wacław Pruszyński (e-mail do wiadomości redakcji) Konfitury z dłużników Został stworzony wreszcie Krajowy Rejestr Dłużników. Wreszcie. Szkoda, że jest niedostępny dla małych firm. Jedyny bowiem sposób korzystania z niego to podpisanie umowy (z minimum 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia), a opłata miesięczna wynosi 250 zł netto (305 brutto) i to nie wszystko – za każde pobranie wiadomości gospodarczej należy płacić dodatkowo. Którą małą firmę stać na sprawdzenie kontrahenta jednego czy dwóch, gdy ma za to tak naprawdę zapłacić 1200 zł? Można nie zapłacić i oczywiście stać się jej bohaterem. Poza abonamentem można tylko sprawdzić, czy sama znajduję się na liście (za jedyne 20 zł + 22 proc. VAT). Czy kliknięcie do bazy danych musi tyle kosztować? Czy coś w Polsce nie może być normalne? Czy na wszystkim w tym kraju ktoś musi zarobić? Czy 50 zł miesięcznie to za mało, aby być użytkownikiem bazy danych, która i tak istnieje? W tej chwili można zakupić za 600 zł wykonanie całej strony internetowej z wieloma podstronami i pojemnością poczty 300 MB za rok. Więc nie o pojemność serwera tu chodzi. Znowu wielcy sobie poradzą, a mali i tak nie będą w stanie z niej korzystać i dadzą się oszukiwać nierzetelnym kontrahentom. A. J. (e-mail do wiadomości redakcji) Z drogi śledzie Codziennie jeżdżę do pracy ulicą Żwirki i Wigury w Warszawie. Praktycznie nie ma tygodnia, żeby jakiegoś VIP-a z rządu nie wieźli na lotnisko albo z lotniska. Cała armia policji wówczas rozpycha się w korku, aby zrobić miejsce czarnym BMW wypełnionym chłopcami z BOR, którzy wymachują arogancko lizakami. Jeżeli czasem komuś nie uda się zjechać z drogi, można usłyszeć kilka soczystych słów. Rozumiem, że Miller czy Kwachu muszą mieć dobry dojazd i się bardzo spieszą, ale zdarza się to tak często, że mam podejrzenie, że inne chłopaki z SLD też sobie nie żałują. P. T. (e-mail do wiadomości redakcji) "Ględzenie w stołki" Pani redaktor Dorota Zielińska w artykule "Ględzenie w stołki" ("NIE" nr 37 z 11 września 2003 r.), przyjąwszy ironiczno-prześmiewczy ton co do roli Senatu w procesie tworzenia prawa, postanowiła podworować sobie z wybranych z Diariusza Senatu RP oświadczeń senatorskich. Wśród nich m.in. również z mojego oświadczenia dotyczącego znowelizowanej ustawy o grach losowych, zakładach wzajemnych i grach na automatach. Autorka pisze m.in.: "Kulak walczy o to, by każdy mógł otworzyć salon gier z automatami o niskich wygranych. Jedni ustawiają automaty, drudzy będą wygrywać – czy można przegapić taką szansę na ożywienie gospodarcze?". O ile z przytoczoną tezą można się jeszcze zgodzić – opowiedziałem się za wprowadzeniem zryczałtowanego opodatkowania od każdego automatu do gry – o tyle konkluzja o upatrywaniu w tym szansy na ożywienie gospodarcze wypacza całkowicie sens mojego oświadczenia, choć przyznaję, że tak wypaczona może być atrakcyjna dla czytelników. W rzeczywistości widząc potrzebę tego rodzaju opodatkowania wskazywałem, że właściciele lokali gastronomicznych będą mogli samodzielnie rozliczać się z podatku z tytułu gier na automatach (teraz takiej możliwości nie mają) bez korzystania z "pomocy" dresiarzy reprezentujących bardzo często spółki prawa handlowego, którym wedle znowelizowanej ustawy przysługuje koncesja na automaty do gier. Ci reprezentanci spółek wykorzystując sytuację proponują właścicielom zakładów gastronomicznych "układy" nie do odrzucenia, podział zysków pół na pół przy zasadzie mój automat twój lokal, licząc na zyski nie podlegające kontroli i opodatkowaniu. Jasne jest chyba, że moje oświadczenie miało służyć zamknięciu furtki dla "lewych" interesów, a nie – jak ironizuje autorka, oczekiwaniu, że dzięki automatom do gier nastąpi ożywienie gospodarcze. Zbigniew Kulak Senator Rzeczypospolitej Polskiej Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ryjąc pod czechami " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Duckman Z lektury warszawskich gazet, a także z rozmów z ludźmi, którzy pofatygowali się na wybory samorządowe, wiemy, co zrobi ta niezwykła postać: Ukróci włamania do mieszkań i kradzieże samochodów. Przegoni kieszonkowców z autobusów, tramwajów oraz metra. Zmusi policję do wyjścia zza biurek i patrolowania ulic. Rozbije w puch warszawskie kliki, sitwy i koterie. Zwolni połowę urzędników, drugą połowę zaś wyśle na kursy. Natychmiast zamknie nielegalną dyskotekę Labirynt. Ograniczy ruch samochodowy w centrum. Nafaszeruje miasto ukrytymi kamerami, które będą śledzić podejrzany element. Dokończy rozgrzebane inwestycje, np. Trasę Siekierkowską. Rozliczy aferzystów. Wyda zakaz spalania odpadów komunalnych. Ukarze winnych zniszczenia zabytkowej kamienicy przy pl. Zbawiciela. Wyznaczy odrębne trasy dla autobusów. Utrzyma ścisłą więź z warszawiakami. Zlikwiduje trującą środowisko i mieszkańców stację paliw przy ul. Słowackiego. Wyremontuje wiadukty. Ukręci łeb hydrze korupcji. Każe urzędom przyjmować interesantów do godz. 18, ponieważ urząd jest dla obywatela, a nie odwrotnie. Zajmie się losem bezdomnych zwierząt. Zerwie umowę z Waparkiem. Wyegzekwuje zakaz nalepiania ogłoszeń na przystankach. Zmodernizuje postsocjalistyczne widmo, jakim jest Dworzec Centralny. Nie zaniedba rewitalizacji ul. Ząbkowskiej. Jak najwięcej kompetencji przekaże radom dzielnic. Firmy, które zaśmiecają miasto ulotkami, w tym agencje towarzyskie, obciąży opłatą za sprzątanie. Wyrzuci agencje towarzyskie z siedlisk ludzkich. Zbuduje drugą linię metra i ścieżki rowerowe. Wprowadzi surowe kary (ale nie blokadę kół!) za złe parkowanie. Ochroni zieleń i zabytki. Będzie i jednocześnie nie będzie w sojuszu z LPR i z PO. Wykaże zero tolerancji dla grafficiarzy oraz meneli żłopiących piwo w miejscach publicznych. Zadepcze postkomunę, a równocześnie wyciągnie od rządu Millera i Sejmu większe środki dla Warszawy. Pokaże całej Polsce, jak należy rządzić. Takie są w każdym razie oczekiwania społeczne. Kto tego wszystkiego (i wielu innych czynów) dokona? Superman? Batman? Rycerz Jedi ze świetlistym mieczem? Wiedźmin, pogromca potworów? Harry Potter albo złota rybka? Wbrew pozorom, nie chodzi o bohatera mitycznego, literackiego bądź filmowego. Wyborcy chcą wierzyć, że ich życzenia spełni mały wielki człowiek, nowy prezydent miasta stołecznego Warszawy, Lech K. Po to wynieśli go do władzy. Autor : D.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kopacz w Millerowie Pomnik Jana Tomaszewskiego, legendarnego bramkarza polskiej reprezentacji, stanie przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Bramkarz, który bardzo ucieszył się z pomysłu, poprosił, by na pomniku uwieczniono go takim, jakim był 30 lat temu, m.in. z opaską na włosach. W wyścigu do galerii znanych łodzian uwiecznianych pomnikami Tomaszewski wyprzedził dwóch innych wielkich łódzkich piłkarzy: Józefa Młynarczyka i Zbigniewa Bońka. Ten ostatni oświadczył, że przed pozowaniem Tomaszewski musi wziąć się ostro za trening, albowiem obecnie na jego pomnik trzeba byłoby zużyć zbyt dużo budulca. Kwach do zbicia Ozdobą Muzeum Lalek w Lipinach koło Pilzna stała się ekspozycja przedstawiająca polskich polityków. Leszek Miller, który wiadomo, jak "zaczyna i kończy", przedstawiony jest jako Casanova. Aleksander Kwaśniewski to myśliwy z Czerwonego Kapturka, a były minister finansów Marek Belka – ubogim księgowym z "Płaszcza" Mikołaja Gogola. Andrzej Lepper siedzi na osiołku jako Ali Baba przewodzący rozbójnikom. Don Kichotem jest oczywiście, z racji fizycznego, i nie tylko podobieństwa, Janusz Korwin-Mikke. Bracia Kaczyńscy to łowcy księżyca, który trzymają w siatce, a Jarosław Kalinowski stoi na czele gromady chłopów w kartoflisku, jako bohater "Placówki". D. J. Już po sierpniu W tym roku rocznica gdańskiego Sierpnia nie dojdzie do skutku. Fundacja Centrum Solidarności odwołała cykl imprez organizowanych z okazji rocznicy skoku Lecha W. przez płot stoczni im. Włodzimierza L. Powód: nikt nie chciał wyłożyć kasy. Tak to powoli i niezauważenie symbole etosu tracą na wartości. Nawet symboliczne wąsy trafiły pod żyletkę. A Sierpień – pod gilotynę historii. W. K. Pogromca żywiołów W wywiadzie dla "Trybuny" wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka opowiadał o zapewnianiu bezpieczeństwa podczas wypadu papieża do Polski. Ton tej rozmowy nie odbiegał od innych: papa sympatyczny i bezpośredni, rodzina Sobotków szczęśliwa, że dostąpiła zaszczytu indywidualnej audiencji, co utkwiło jej głęboko w pamięci. Pytany o burze, wichury i inne klęski żywiołowe, które mogłyby zepsuć papieżowi wycieczkę, Sobotka odpowiedział całkiem serio: Jesteśmy przygotowani i na takie ewentualności, a profesjonalnie przygotowane służby porządkowe potrafią opanować sytuację. Uciszyć wiatr, rozpędzić chmury, wstrzymać powódź – do tej pory myśleliśmy, że to potrafi tylko Szef papieża. A tu proszę, Sobotka... Łódź i Małgorzata Matką chrzestną łódki podwodnej podarowanej naszej niezwyciężonej Marynarce przez Siły Morskie Królestwa Norwegii została Małgorzata Szmajdzińska. Okręt nazywa się ORP "Sęp". – Co pani ministrowa taka zasępiona? – pytali po cichu uczestnicy chrztu i podniesienia bandery. P. Ć. Jola paradna W święto armii, czyli rocznicę pogromu bolszewii przez księdza Skorupkę, odbyła się tradycyjna parada wojskowa. Paradę przyjęli: Jolanta Kwaśniewska, niżsi od niej oficerowie, a na końcu minister Jerzy Szmajdziński. H. S. Ligusy lubią brąz Członkowie Ligi Republikańskiej pod wodzą pana posła Mariusza Kamińskiego (Prawo i Sprawiedliwość!) ukradli w Warszawie tablicę upamiętniającą powstanie Komunistycznej Partii Polski. I nie chcą jej oddać, bo to trofeum i świadectwo ich chlubnej antykomunistycznej roboty. Jednak brak w mieście tej tablicy podważa dalszy sens istnienia bojówkarskiej, antykomuszej Lagi. Tablica była bowiem ostatnim dowodem na istnienie komunistycznej partii w stolicy naszego kraju. Złodziejstwo nie popłaca. Nawet wśród posłów Prawa i Sprawiedliwości. Z. N. Sprostowanie W numerze 33/2002 w rubryce "Haj lajf" pod nagłówkiem "Witamy na bruku" ukazała się notka szydząca z red. Jacka Żakowskiego mającego, jak pisaliśmy, zostać szefem polskiej edycji niemieckiego brukowca "Bild Zeitung". Byłoby to coś takiego, jak przypinanie Legii Honorowej do zużytej prezerwatywy. Przed publikacją sprawdzałem informację, ustaliłem u redaktora Żakowskiego, że jest nieprawdziwa, po czym zaniedbałem usunąć jego nazwisko z druku. Przepraszam za to red. Jacka Żakowskiego, jego wyznawców oraz Czytelników "NIE". Jerzy Urban naczelny sklerotyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Marynarka cd. " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Reality TV puściło film "Tajemnice kuchni". Zlepek zdjęć z ukrytych kamer, które pozakładali właściciele knajp, by kontrolować personel. Kucharze posuwali kelnerki na rosnącym cieście, pluli do potraw, wymiotowali do kotła, gasili cygara w plackach i oczywiście sikali do lodu i drinków. Światowa normalka. Do amerykańskiej gastronomii zraziło nas to, że ktoś śmie placuszek o 1 cm wysokości i 10 cm średnicy nazwać naleśnikiem. * * * Kwiatkowska "Jedynka" udowodniła produkcją "Tajne taśmy SB", że w komunie też można było przełamywać monopole. Bo ponoć wyłączność na archiwizowanie PRL miała Polska Kronika Filmowa. A jednak to esbecka wytwórnia filmowa produkowała dokumenty z najważniejszych momentów historii. Czy to samospalenie się Siwca na dożynkach, czy też pałowanie w Marcu, nie wspominając już o tajnych spotkaniach opozycjonistów, na których frekwencję robili tajniacy z MSW. Poza tym filmowcy-bezpieczniacy zajmowali się dokładnie tym, czym zajmują się wolne telewizje w Pomrocznej, czyli uwiecznianiem Kuronia, Michnika, Olszewskiego i innych Macierewiczów. * * * Janowska i Mucharski w "Rozmowach na czasie" nareszcie byli w swoim żywiole. Zrobili program o hip-hopie. Z uwielbieniem w oczach spijali z ust swoich krótkowłosych gości raperską poezję. Strofy napierdalające na syf i gówno, które są dookoła, okazały się, co prawda, mieszanką blokerskiego slangu, cynizmu i pesymizmu, ale robiły wrażenie. Było fajnie, aż pojawił się Śpiewak i ze słów prawdy zrobiła się "Gazeta Wyborcza". Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Spisek węglowy Wysoko postawieni spiskowcy kazali ukryć 4 mld zł. Ratowali swoje interesy w górnictwie. – Czy 4 miliardy złotych to dosyć pieniędzy, by kupić nowoczesną, dochodową kopalnię? – Wystarczy na kupno kilku kopalń. Przecież to ogromna suma. – Roczny budżet miasta Katowice wynosi 850 milionów. A te 4 miliardy złotych, jak się dowiedzieliśmy niedawno, księgowi kopalń ukryli, by rząd nie znał pełnej wysokości zadłużenia górnictwa. Przygotowano program restrukturyzacji całej branży i nagle gruchnęła wieść, że długi górnicze wynoszą nie 20, lecz 24 miliardy, co ten program po prostu wywraca. Jakim cudem można ukryć takie gigantyczne sumy? – My, związkowcy, wielokrotnie ostrzegaliśmy, że nie wszystkie informacje, które otrzymuje rząd, są prawdziwe. Jestem pewien, że dowiemy się o wielu innych tajemnicach. Z tekstu programu napisa-nego dla rządu wynika, że ten program pisali ludzie, którzy wiedzieli o tych 4 miliardach. Albo, co najmniej, mogli przypuszczać, że istnieją takie ukryte pieniądze. – Spisek? – Najprawdopodobniej mamy przykład działania, którego celem jest utrącenie rządowych prób przeprowadzenia zmian w górnictwie. – Ktoś sabotuje powstanie Kompanii Węglowej? – Próby powstrzymywania zmian zmierzających do tego, by w górnictwie zrobić porządek, trwają od roku 1990. Decyzje opierano na fałszywych przesłankach, posiłkowano się pobieżnymi analizami dostarczanymi przez firmy konsultingowe, które były powiązane z górnictwem interesami. – A dowody? – O tych 4 miliardach dowiadujemy się, kiedy już został powołany zarząd Kompanii i miała ona zacząć pracę. Upada kolejny program reformy górnictwa. Mam wrażenie, że to nie przypadek, tylko akcja celowa. Przecież już 12 lat próbuje się restrukturyzować tę branżę. Wpompowano w nią gigantyczne pieniądze. A nic się nie zmieniło, tylko zapaść górnictwa pogłębia się coraz bardziej. Nie wyjaśniono kulis popadania kopalń w długi, powstawania ogromnych zobowiązań finansowych. Nie zbadano, jak i ile pieniędzy wypływa poza górnictwo. – Chce pan powiedzieć, że górnictwem rządzi mafia? – Boję się, że to może okazać się prawdą. Obym się mylił. – Ktoś, kto fałszuje dokumenty księgowe, to przestępca. Zgadza się? – Co do tego nie ma wątpliwości. Boję się, że po ujawnieniu faktu skrywania 4 miliardów złotych, po raz kolejny za przekręt odpowiedzą księgowi. A ja nie wiem, czy to oni są prawdziwymi winowajcami. Rodzi się pytanie, czy ci ludzie ukrywali pewne fakty z własnej inicjatywy? Czy może nie docierały do nich sugestie, by tak postępowali? W każdym razie przyczyn trzeba szukać wyżej. Nie wśród księgowych. – Winowajców należy szukać wśród dyrektorów kopalń? Wśród prezesów spółek węglowych? – Dyrektorzy tu wiele nie mają do gadania. A prezesi spółek? Myślę, że decyzja o ukryciu tych 4 miliardów zapadła jeszcze wyżej. – To znaczy? – Sugeruję, żeby przyjrzeć się, gdzie zapadały decyzje w sprawach górnictwa. Kto decydował, jak księgować, jakie koszty ujmować w sprawozdaniach finansowych, a jakich nie ujmować. Jeżeli wytyczne poprzedniego rządu dotyczyły tego, by w górnictwie wykazywać dobre wyniki, to pewne straty trzeba było jakoś ukryć. Niedawny raport NIK mówił o tym, że 4 lata rządów AWS i UW były dla górnictwa korzystne i wszystko szło w dobrym kierunku. Ten raport nie zawierał wielu istotnych elementów. Przypadek? Tak, jak i to, że pan prezes Sekuła jest ze Śląska. Powiem więcej. Pół roku temu spotkałem się w Warszawie z jednym z ministrów rządu Leszka Millera. Ostrzegałem, że informacje, które płyną do Warszawy, są już tak spreparowane, że rząd może podejmować nawet pozornie prawidłowe decyzje, ale one mają się nijak do rzeczywistości. Sugerowałem, by powołać grupę niezależnych ekspertów rządowych, którzy zajęliby się analizą ekonomiczną górnictwa. Wtedy mnie nie słuchano. Moje słowa uznano za związkowe banialuki. – Bo trudno uwierzyć, że w kopalniach siedzą oszuści. – Pieniądze wychodzą na lewo i na prawo. Odsetki od kredytu, które są płacone bankom, przewyższają wysokość subwencji rządowych dla górnictwa. Sprzedaż węgla na rynku polskim tak zorganizowano, że firmy, które od kopalń biorą kompensaty w postaci węgla, a nie złotówek, tracą od 15 do 20 procent. Pieniądze, które w ten sposób się rozpływają, to są ogromne sumy. A to nie wszystko. Można wymieniać więcej patologii – na przykład handel długami. – Co pan sądzi o odpowiedzialnym za górnictwo wiceministrze Marku Kossowskim? – Opinia społeczna szuka diabła. Takim diabłem stał się dla niej minister Kossowski. My, związkowcy, nie szukamy diabła, tylko prawdy. Nawet, jeśli to diabeł miałby robić porządek, to my go poprzemy. Minister Kossowski opierał się na ludziach, którzy pochodzili z poprzedniej ekipy, którzy funkcjonowali w górnictwie w latach 90. To nas bulwersowało. Na razie aktualny jest wniosek o odwołanie pana ministra, ale może będziemy rozważać jego wycofanie. – Dla kogo Kossowski jest wrogiem? – Kompania Węglowa ma szansę byćfirmą, która będzie w stanie regulować swoje należności. A bardzo dużo pieniędzy wypływało ze spółek węglowych dlatego, że w górnictwie brakowało płynności finansowej. To zrodziło ogromną korupcję. Mnóstwo firm istnieje i dobrze się ma tylko dlatego, że w górnictwie jest źle. W czasach transformacji na Śląsku powstało zjawisko braku rzeczywistych podziałów politycznych. Podziały przebiegają według kryterium ilości posiadanych pieniędzy i możliwości załatwiania spraw. Dotyczy to nawet układania list wyborczych. W wyborach parlamentarnych byłem kandydatem na kandydata. Wtedy mi powiedziano, że mam za mało pieniędzy, żeby starać się o wybór. Początkowo nie wiedziałem, czy za mało na prowadzenie kampanii wyborczej. Dzisiaj mam świadomość, że raczej na coś innego. – Jaki jest stosunek śląskich polityków do problemów górnictwa? – Jest kilku kamikadze, którzy starają się nam pomagać. Ale to naprawdę bardzo wąska grupa ludzi. Na Śląsku powszechny jest strach przed ruszaniem tego tematu. Ja też mam świadomość, że za tę rozmowę mogą mi się dobrać do skóry. Kiedyś poprosiłem mojego znajomego, zajmującego wysoką pozycję w górnictwie, o przedstawienie mi szczegółowo mechanizmów handlu węglem. Odmówił. Powiedział, że nie chce zobaczyć mnie leżącego gdzieś w rowie. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Góra kamiennych łbów Polską samorządność lokalną najlepiej zwiedzać w Kamiennej Górze. Czasem jest nielegalna, niekiedy szkodliwa, zawsze śmieszna. Kamienna Góra – liczące około dwudziestu pięciu tysięcy dusz miasto na południu województwa dolnośląskiego – posiada ratusz, parę kościołów, otoczony kamieniczkami rynek, dworzec kolejowy, kino i ze dwadzieścia knajp. Nic podejrzanego nie widać z górującej nad miastem Kościelnej Góry. A jednak coś jest nie tak: może to złe wiatry, może woda niedobra, może negatywnie oddziałują podziemne żyły wodne. Miasto nie ma Rady Miejskiej. To znaczy w ogóle rada jest, ale jak gdyby jej nie było. Nieważne wybory 27 października 2002 r. w całym kraju lud ruszył do urn, żeby w bezpośrednich wyborach wyłonić ciała samorządowe. Nie inaczej było w Kamiennej Górze. Wybrano Radę Miejską i burmistrza. Nie minęło jednak kilka dni, jak grupa mieszkańców wniosła do sądu protest, zawiadomiała też prokuraturę o popełnieniu przestępstwa polegającego na kupowaniu głosów wyborców za szmal, wódkę, kiełbasę, cukierki i bilety do kina. Protestujący twierdzili ponadto, że przed lokalami wyborczymi ponurzy, wyrośnięci osobnicy kupowali czyste karty do głosowania. Jako dowód przedstawili zdjęcia i nagrany film wideo obrazujące proceder. Po dłuższych deliberacjach sąd uznał protest za zasadny i unieważnił wybory we wszystkich okręgach miasta, co było precedensem w Pomrocznej („NIE” nr 16/2003). Orzeczenie podtrzymał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. Kamienną Górą nadal rządzili więc Rada Miejska i burmistrz poprzedniej kadencji. Nowy burmistrz mógł bowiem objąć urząd dopiero po złożeniu ślubowania przed nowym samorządem. Nowi radni nie mogli pogodzić się z takim stanem rzeczy. Przez dwa tygodnie po unieważnieniu wyborów przychodzili do ratusza, a nawet zbierali się i podejmowali uchwały, które z mocy prawa były nieważne. W końcu wojewoda dobitnie dał im do zrozumienia, żeby zabrali swoje zabawki i poszli do domu. Rządziła stara rada, ale nie podejmowała ważnych decyzji, nie uchwaliła też budżetu, ponieważ była tymczasowa. Stan taki trwał pół roku, do powtórzonych wyborów. Burmistrz medytujący W marcu 2003 r. mieszkańcy Kamiennej Góry uszczęśliwili się nową radą. Policja tajna i mundurowa obstawiła szczelnie lokale wyborcze, więc tym razem kupowania głosów nie udowodniono. Okazało się, że miejscowy lud wybrał tych samych kandydatów, na których stawiał pół roku wcześniej. Rada to jednak tylko połowa władzy. Tym razem nawaliła druga część – wykonawcza. Nowy burmistrz elekt Artur Zieliński (UW) nie kwapił się do złożenia ślubowania. Liczył na to, że załapie się do zarządu sejmiku dolnośląskiego, a nawet, że zostanie marszałkiem („NIE” nr 26/2003). Nadal rządził więc stary burmistrz Andrzej Mankiewicz, którego nowa rada wybrała na swojego przewodniczącego. Ciało samorządowe nie uchwaliło nowego planu zagospodarowania przestrzennego, nie podjęło też innych strategicznych uchwał, np. budżetowej, bo po co, skoro Urząd Miasta to prowizorka. Budżet narzuciła w końcu Regionalna Izba Obrachunkowa. Radni uchwalili za to wygaśnięcie mandatu burmistrza elekta. Z Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu niebawem przyszedł kwit, że nie można łączyć funkcji burmistrza i przewodniczącego rady, więc radni uchwalili też wygaś-nięcie mandatu radnego Andrzeja Mankiewicza. Parę dni później wojewoda orzekł, że radni nie mogli wygasić mandatu burmistrzowi elektowi Arturowi Zielińskiemu, bo nigdzie nie jest napisane, ile czasu może się elekt zastanawiać, zanim złoży ślubowanie. Nowy burmistrz zaślubił się więc z radą dopiero po dziesięciu miesiącach medytacji. Czyste ręce radnych W międzyczasie radni skupili się na wyborze nowego przewodniczącego, co pochłonęło ich na tyle, że znów odstawili na później takie pierdoły jak budżet, plan zagospodarowania, założenia rozwoju miasta itp. Pojawił się problem: rada liczy 21 wybrańców, a przewodniczący musi być wyłoniony bezwzględną większością głosów. Było dwoje kandydatów, a rada pękła na dwie frakcje: SLD–UP i resztę, czyli niezrzeszonych, kupców i Samoobronę, do których doszlusował radny Chęć z SLD. Gdy grający rolę lidera jednej z frakcji Jan Sikora rzucił hasło głosowania do skutku, radny Bruździak stwierdził, że to liczenie na eliminację biologiczną, bo w końcu któryś radny wymięknie i pójdzie do domu. Wreszcie rada wybrała na przewodniczącą Grażynę Grzyb. Po to tylko, żeby za miesiąc ją odwołać. Wiceprzewodniczący Sikora zwołał sesję, na którą przyszła tylko jego frakcja, wszyscy w białych rękawiczkach na dowód, że mają czyste ręce. Odwołali Grzyb, wybrali Sikorę, po czym walnęli po lampce szampana i poszli do domu. Sikorę rada musiała wybierać jeszcze trzy razy, bo po każdym głosowaniu nadzór prawny wojewody stwierdzał, że naruszono przepisy. Ściana i słupki Już, już Rada Miejska Kamiennej Góry miała zająć się sprawami miasta i uchwalić w końcu budżet, gdy nagle większościowa frakcja zorientowała się, że może przestać być większościowa. Zamiast budżetu uchwaliła więc wygaśnięcie mandatu niezrzeszonego radnego Stachniuka. Ktoś bystry zorientował się, że jedna ściana należącego do radnego pawilonu z butami stoi na gruncie miejskim. Wysnuto więc wniosek, że radny prowadzi działalność gospodarczą na terenie komunalnym, czego zabrania ustawa. Człowiek tłumaczył naiwnie, że chciał uregulować status tej ściany, ale urzędnicy olewali go. W konsekwencji radny Stachniuk pożegnał się z mandatem. Teraz stosunek sił w radzie wynosił 11:9 na korzyść frakcji Sikory. Zaczęło się więc wzajemne szukanie haków na innych radnych, żeby ich także pozbawić mandatów. Radny Słowiński w niedzielę przestawiał na swojej posesji słupki, bo myślał, że też gospodaruje na gminnym gruncie. Słowiński niepotrzebnie spanikował; okazało się, że grunt jest prywatny, tylko mapa geodezyjna w Urzędzie Miasta była źle narysowana. Rtęć w wodzie Minął kolejny miesiąc i stosunek sił w radzie wyniósł 11:9, ale tym razem na niekorzyść frakcji Sikory, bo opuściło ją dwóch niezadowolonych. Dla odwrócenia uwagi mniejszość rozpętała aferę. Na terenie wodociągów trzej radni znaleźli rtęć. Dyrektor wodociągów stwierdził, że radni sami musieli ją tam wstrzyknąć. Prokuratura nawet nie wszczęła śledztwa. Obecna większościowa frakcja chce uwalić Sikorę i jego ekipę. Wezwali więc szefa rady do zwołania sesji nadzwyczajnej. Ten zaś wyznaczył termin sesji na 30 marca 2004 r., bo wcześniej nie musi. Rada bowiem ma zbierać się – jak stanowi ordynacja – nie rzadziej niż raz na kwartał. SLD–UP zaapelowali do wojewody dolnośląskiego Stanisława Łopatowskiego o ustanowienie zarządu komisarycznego. Promocja diety Obecna rada podjęła w sumie 86 uchwał, z których 27 uchylił nadzór wojewody jako niezgodne z prawem, a nawet rażąco prawo naruszające. Wśród nich są takie perełki jak prawo dziedziczenia do trzech pokoleń lokali użytkowych dzierżawionych przez podmioty gospodarcze. Także bezprzetargowe wynajmowanie komunalnych pomieszczeń. Radni nie zapomnieli też podwyższyć sobie diety. Z porządku obrad za to od listopada do tej pory systematycznie spadał punkt dotyczący zakupu przez miasto węgla dla najbiedniejszych rodzin tutejszej mniejszości narodowej, czyli Romów. Nadal nie ma planu ogólnego zagospodarowania przestrzennego, strategii rozwoju miasta. Kamienna Góra, która mogłaby dobrze prosperować z turystyki, odstrasza przyjezdnych. Nie korzysta z tego, że 12 kilometrów na południe znajduje się uczęszczane przejście graniczne do Czech. Większość kamieniczek w rynku zdobią ścienne liszaje. Bezrobocie sięga 30 proc., bo w ciągu ostatnich lat padło osiem fabryk i zakładów, kilka pozostałych cienko przędzie. Nekroszantażyści Lud radzi sobie, jak może. Niedawno nieznany sprawca zajumał prywatnemu przedsiębiorcy wielką koparkę Catepilar. Sylwester B. wraz z dwoma kompanami rozkopał na cmentarzu grób ze świeżym umarlakiem, domagając się od rodziny 20 tys. zł okupu za zaprzestanie dalszej eksploracji. Szajka złomiarzy obrabia okoliczne cmentarze z krzyży. Młodzież zasila lokalne gangi dresiarzy. Wojewoda oświadczył, że nie rozwiąże Rady Miejskiej w Kamiennej Górze, bo szanuje demokrację. Zamiast tego na sesje rady będzie przybywał przedstawiciel wojewody, aby pilnować, żeby radni uchwalali mniej głupot. Rzut beretem od ratusza znajduje się Urząd Gminy Kamienna Góra. Otaczająca miasto gmina niedawno została uznana w rankingu za jedną z najbardziej gospodarnych w kraju. Rządzi tu stabilna rada i wójt wybrany na kolejną kadencję. Upada więc teza o złych wiatrach, żyłach wodnych i ołowicy z poniemieckich rur wodociągowych. Może przyczyn fenomenu należy doszukiwać się wewnątrz makówek, które radni dźwigają na swych dumnych szyjach? Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Na lody do biskupa Bepe Śmigielski Adam, fioletowy z Sosnowca, zapowiedział, że w czasie tegorocznych wakacji będzie fundował lody każdej młodej osobie z jego diecezji, która rozpozna go w czasie wypoczynku. Dla utrudnienia biskup będzie występował po cywilnemu. Zabawa w rozpoznawanie biskupa będzie trwała do końca sierpnia. Wszystkich chętnych na loda redakcja "Nie" informuje, że według największego prawdopodobieństwa najłatwiej będzie można go spotkać w Skawie koło Rabki, Witowie koło Zakopanego, Szczyrku i Wiśle. Tylko się nie przeziębcie! Janik bohaterem homilii Za sprawą głośnego wywiadu dla "Wyborczej" minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik stał się bohaterem specjalnej homilii arcyfioletowego z Lublina Józefa Życińskiego. Janik miał nieostrożność przyznać się, że w w młodości zachwycał się ideami Lenina i socjalizmu, a teraz wcale się tego nie wstydzi. W związku z tym niezwykłym u osoby sprawującej w RP funkcję ministerialną brakiem skruchy abepe nazwał jego wypowiedź samouwielbieniem własnego cynizmu i zakłamania, a całą postawę Janika zagrożeniem świadczącym o znieczuleniu polskich sumień. Na chorobę Janika, zdaniem abepe, najlepszym lekarstwem jest trwanie przy krzyżu i naśladowanie stylu Maryi. Janik jako wieczna dziewica z dzieciątkiem przystrojony w błękitną suknię stanie się szczery i niezakłamany. Gigant do Kanady Polski Kościół nie może doliczyć się owieczek, które zabrał na światowe spotkanie młodzieży z papieżem w Toronto. Wielu uczestników tej pobożnej imprezy cynicznie dało dyla natychmiast po przylocie do Kanady i zamiast uczestniczyć w modlitwach, nocnych czuwaniach, katechezach i mszach świętych, wzięło się za poszukiwanie pracy. Na przykład z grupy z diecezji tarnowskiej liczącej 140 osób uciekło ponad 40 młodych wiernych. Oczywiście Kościół może tylko nadmuchać uciekinierom, jednak fioletowy Skworc zapowiedział, że bezbożna część pielgrzymki poniesie konsekwencje. Kościół ze smołą – już go widzimy. Anonimowi erotomani w Licheniu Kilkanaście tysięcy trzeźwiejących katolików uczestniczyło w końcu lipca w ogólnopolskich spotkaniach trzeźwościowych w Licheniu. Obok tysięcy anonimowych alkoholików i ich rodzin w tym roku – po raz pierwszy – stawili się w sanktuarium anonimowi narkomani i anonimowi erotomani. Wszystkim zaaplikowano, obok normalnych mityngów, Drogę Krzyżową w miejscu objawień Matki Bożej w Lesie Grablińskim, kilka mszy świętych i homilii bepe Dembowskiego. Ciekawe, jak rozmowy z anonimowym erotomanem odbijają się na psychice księży? Prymas trzeźwieje Prymas pojechał do Ożarowa, gdzie kapitaliści zamykają fabrykę kabli i wyrzucają na bruk 900 osób. Palnął kazanie, w którym powołując się na żyjącego ponad 2000 lat temu Jezusa Chrystusa groził bliżej nieokreślonymi konsekwencjami bogaczom, którzy śmieją się z biedy drugiego człowieka. Blokującym od ponad 100 dni zakład pracownikom Glempa powiedział, że mogą liczyć na poparcie Pana Boga, ale by nie spodziewali się spektakularnych cudów, albowiem Pan B. oczekuje przede wszystkim ufności ludzi. Autor : JAN Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Idiolki Trupy i skóry – temat w mijającym roku najmodniejszy. Wychodzi nam, że społeczeństwo pomroczne to banda niewdzięcznych sukinsynów. Trupami z "Wyborczej" się przejęła, tymi z innych gazet nie. Kasia Kowalska, Agnieszka Chylińska, Anita Lipnicka, Natalia Kukulska, Reni Jusis, Natalia Niemen, Kasia Stankiewicz, Patrycja Markowska, Justyna Steczkowska i Katarzyna Szczot zwana Kayah nie żyją. Żal dupę ściska. Nikt jednak w rozpacz nie wpada ani na alarm nie bije. Zgroza. Tak pięknie panie zaczęły kariery w Pomrocznej. Płytki, koncerciki, kon-trakciki, kasa, wywiadziki. Muzyczka pop grała, statusiki gwiazd i szoły telewizyjne. Gęby sławne, przez co bardziej przez reklamojebców cenione. Piękne jest życie gwiazdy. Nie musi mieć lustra w chałupie, bo gdziekolwiek spojrzy, widzi swoją znaną twarz. Ładniejszą niż w rzeczywistości. Brak lustra pozwala zaś wierzyć, że skoro jest się gwiazdą szołbiznesu – to się jest nią na zawsze i tyle. Bo to, że pomysłów na piosneczki się nie ma i zrzyna od śp. mamusi, innego Bregovica czy poudaje Madonnę, a swoich płyt sprzeda 10 tys. egzemplarzy w 40-milionowym kraju?! Och, to ci wstrętni piraci i ruska mafia! To ich robota. No bo publiczka kocha paniusie. Kocha, bo gdyby nie kochała, kolorowe gazety nie pragnęłyby na łamach facjat owych dam i szczegółów intymnych z ich życia oraz przemyśleń. Względnie sesji zdjęciowej z nieżywym tatusiem. I tak przestały żyć scenicznie, a zaczęły pleść bzdety w wywiadach, co skrzętnie notujemy w rubryce "Krajowe życie światowe", więc nie ma co powtarzać. Nie widzą pańcie, że nawet taki kraj jak Pomroczna się zmienił. I piosneczki typu: "ja cię mam albo nie mam i dam albo nie dam to, co mam albo nie mam" oraz wymiotne teledyski nie są w stanie kręcić nawet zidiociałego do szczętu 10-latka. Dlatego zeszły do podziemia. Żyją w drugim obiegu, czyli w głowach gospodyń domowych i w uszach nowych elit krajowych pożerających kotlety podczas różnych gali i innych przyjęć. Panie gwiazdy za parę tysiączków na łapkę umilają konsumpcję śpiewem swym. Nowe życie gwiazd objawia się również wydawaniem płyt... jako dodatków świątecznych do kolorowych pisemek. Niektóre gwiazdy załapały się na kontrakty z firmami od telefonów komórkowych i jakoś tam przędą nucąc od czasu "Puszka okruszka". Czołowe nasze pieśniarki oraz córki czołowych pieśniarzy zeszły ze sceny i żyją na łamach tanich i tych trochę droższych gazet dla pewnego "targetu" opisujących prawdziwe historie i te trochę tylko zmyślone. Zgasły nasze gwiazdy i pies bez kikuta za nimi nie płacze. Niewdzięczne społeczeństwo przerzuciło się na Ich Troje i przypuściło zmasowany atak na sklepy płytowe nabywając setki tysięcy ich płyt. I martwi się, jak Michałowi W. ktoś ukradnie Mercedesa – choć okazało się, że to nie była kradzież, lecz zwykła wymiana opon. Tak gadali w telewizorze. Rzeczywistość nie znosi pustki. Miejsce po wyliniałych gwiazdach, zespole De Mono i ewidentnych córkach swych ojców zajmują w te pędy inne gwiazdy wymyślane przez telewizje. Ich żywoty nie będą inne, choć krótsze. Ot, nagrają płytę, dwie, których nawet na Wschodzie podrabiać nie będą, bo kto, do cholery, kupi śpiewającą papieżowi Wydrę? I pójdą w niepamięć. Programy typu "Idol" dowiodły jednak, że tak na dobrą sprawę gwiazdą w polskim szołbiznesie może zostać każdy, a najbardziej Kuba Wojewódzki – twardy facet z miękką duszą czy jakoś odwrotnie. Obecnie telewizja Polsat będzie udowadniać, że i aktorem może zostać każdy. Bardzo dobrze. Brakuje jeszcze tylko polskiego Hollywood pod Białą Podlaską. Taki to właśnie szołbiznes. Autor : T.Ż. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Min niet " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polityk pierwszego kontaktu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak się Henia z "Solidarnością" zapomniała Co łączy czołową biznesłumen, czyli Henrykę Bochniarz, i liderów górniczej "Solidarności"? Słaba pamięć. Górnicza "Solidarność" szykuje się do strajku. Przed świętami wielkanocnymi przez kilka dni okupowała siedzibę Kompanii Węglowej. Nastroje były bojowe. Wiceminister Marek Kossowski zdołał opuścić budynek Kompanii dopiero w asyście policji. Obito dziennikarkę Telewizji Katowice i przywódcę konkurencyjnego związku zawodowego "Sierpień 80". Postraszono zatrzymaniem pociągów na Śląsku i w Małopolsce oraz strajkiem wszystkich służb publicznych w woj. śląskim. Zagrożono wstrzymaniem wydobycia węgla we wszystkich kopalniach. Na święta okupację przerwano. "Solidarność" nadal jednak żąda od Kompanii Węglowej, by zagwarantowała pracę wszystkim górnikom, utrzymała dotychczasowe przywileje i dała podwyżki. Tak, jakby jej działacze nie wiedzieli, że kopalnie toną w długach. Przedstawiamy bohaterów Henryka Bochniarz. Uważana jest za najbardziej wpływową kobietę w Polsce. W 1991 r. była ministrem przemysłu i handlu w najbardziej liberalnym rządzie III RP kierowanym przez Jana Krzysztofa Bieleckiego. Była przewodniczącą Rady Nadzorczej spółki Agora wydającej "Gazetę Wyborczą". Zasiadała bądź zasiada w radach nadzorczych innych znanych firm, np. TVN, BRE Bank, ITI Holdings, Computerland, Pioneer PTE. Od 1992 r. jest prezesem Nicom Consulting. Kierowała projektami prywa-tyzacji Telekomunikacji Polskiej SA, Banku Zachodniego, Siarkopolu. W swoim dorobku ma tytuł prezesa Polskiej Rady Biznesu. Jest prezesem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. "Solidarność". Niezależny Samorządny Związek Zawodowy, który narodził się w sierpniu 1980 r. U zarania "Solidarności" był Gdański Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. W dniach 16 i 17 sierpnia 1980 r. MKS sformułował słynne 21 postulatów. Kraj był wówczas ogarnięty straszliwym kryzysem gospodarczym. Tymczasem większość postulatów był to bezrozumny populizm. Ogołocimy państwo z pieniędzy, poczem niech daje ich więcej. Przypomnijmy te żądania. Kiełbasa, mieszkania, podwyżki Polityczne dotyczyły akceptacji niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych, wolności słowa, obrony represjonowanych, zagwarantowania prawa do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym. Od numeru 7 zaczynają się żądania innego rodzaju: 7. Wypłacić wszystkim strajkującym wynagrodzenie za okres strajku – jak za urlop wypoczynkowy z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych. 8. Podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2.000 zł na miesiąc, jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen. 9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza. 10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki. 11. Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku). 12. Znieść ceny komercyjne i sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym. 13. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadzie kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz znieść przywileje MO, SB, aparatu partyjnego, poprzez: – zrównanie zasiłków rodzinnych – zlikwidowanie specjalnej sprzedaży itp. 14. Wprowadzić emerytury po przepracowaniu 35 lat, skracając wiek emerytalny dla kobiet do 50 lat, mężczyzn do 55 lat. 15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych. 16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym. 17. Zapewnić odpowiednią ilość miejsc w przedszkolach i żłobkach. 18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres 3 lat. 19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkania. 20. Podnieść diety z 40 do 100 złotych i dodatek za rozłąkę. 21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy: pracownikom w ruchu ciągłym, systemie czterobrygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu lub płatnymi dniami wolnymi od pracy. Pięknie, groźnie, nierealnie Wolne soboty to rewelacyjny pomysł w kraju ogarniętym kryzysem, gdzie spada produkcja i brakuje prawie wszystkiego. Tak samo – podwyżki czy zwiększanie liczby emerytów poprzez ich odmłodzenie. Postulaty bajeczne, wzajemnie sprzeczne, zabójcze dla państwa, na ogół po prostu nierealne. Równie dobrze można było ich liczbę zwiększyć o żądanie domu jednorodzinnego i samochodu dla każdej rodziny z dzieckiem, dla rodzin bez dziecka po dużym Fiacie, a dla kawalerów i panien po "Maluchu". Minęło ponad 20 lat, zbankrutowały całe branże gospodarki, "Solidarność" stworzyła swoje państwo, a wciąż działa zgodnie z zasadą: "po nas choćby potop". Na pierwszy rzut oka Henryka Bochniarz i związek zawodowy (jakim ponoć jest "Solidarność") mają dziś ze sobą tyle wspólnego, co ogień z wodą. Związek walczy o miejsca pracy, podwyżki, przywileje, nawet za cenę rozwalenia górnictwa. Zaś pani liberałka przestrzega przed ratowaniem dużych firm państwowych, które już raz bezskutecznie próbowano restrukturyzować. W październiku zeszłego roku wystąpiła w "Sygnałach Dnia" radiowej Jedynki z proroczym przesłaniem: ...myślę, że bardzo by się niedobrze stało, gdyby znowu pod tym hasłem dokładnie ta sama lista firm, z tymi samymi problemami, których nie rozwiązano przez 11 lat, znowu uciekła spod działań rynku i znowu na koszt społeczeństwa mogła przetrwać. Dlatego że jest faktem, że wiele tych firm, gdyby rzeczywiście w nich te programy zostały zrealizowane – programy restrukturyzacji, personelu, obniżenia kosztów – one mogłyby przetrwać. Natomiast przez fakt takiej społecznej akceptacji – dlatego że ponieważ to jest kopalnia czy huta i zatrudnia bardzo wiele osób – to pozwala im uciekać spod reguł rynku i w efekcie zamiast firm, które mogłyby być zdrowe, mamy takiego chorego pacjenta, którego – gdyby poszedł na operację chirurgiczną te 5 lat temu, to oczywiście ona byłaby może bardziej inwazyjna... A któż to wpędził kopalnie w chorobę, którą "Solidarność" dziś pogarsza, czyniąc ją śmiertelną? Układ liberałów Żeby to przedstawić, trzeba się cofnąć o te 11 lat, o których wspomniała pani biznesłumen. Czyli do czasów, gdy była ministrem. 21 grudnia 1991 r. Henryka Bochniarz jako minister przemysłu podpisuje umowę z Krajową Komisją Górnictwa NSZZ "Solidarność", Federacją Związków Zawodowych Górników i Porozumieniem Związków Zawodowych Dozoru Górniczego "Kadra". Umowa nosi nazwę "Układ Zbiorowy Pracy dla Pracowników Zakładów Górniczych". Czyli: pracowników kopalń węgla kamiennego, PRG-ów, Przedsiębiorstwa Budowy Szybów oraz firm bezpośredniego zaplecza górniczego. Najniższe (!) wynagrodzenie nie może wynosić mniej niż 90 proc. średniej krajowej w przypadku górników pracujących pod ziemią, a połowy średniej krajowej w przypadku całej reszty. Zakład pracy ma obowiązek raz do roku wypłacać nagrodę z okazji Dnia Górnika (co najmniej równowartość jednodniowego wynagrodzenia), dodatkową "czternastą" pensję, deputat węglowy (6 ton węgla rocznie lub jego równowartość w gotówce), "barbórkowe" wynoszące 5 proc. średniej krajowej. Nagroda z okazji Dnia Górnika należy się także rencistom i emerytom, powołanym do wojska, ludziom na urlopach bezpłatnych czy na rehabilitacji oraz tym, którzy zostali zwolnieni "z przyczyn dotyczących zakładu pracy". Pracownicy mają prawo do posiłku i mleka (albo do bonów, za które mogą zaopatrywać się w artykuły spożywcze w wybranych sklepach). Gdy ktoś ulegnie wypadkowi bądź zapadnie na chorobę zawodową, zakład pracy ma mu zapewnić inną posadę. Lista przywilejów jest jeszcze dłuższa. I znowu ten potop Mamy odpowiedź, dlaczego przedsiębiorstwa górnicze padały jak ulęgałki i były niereformowalne. Bo nie dało się robić oszczędności. Gdyby nawet sama załoga proponowała obniżenie zarobków, ograniczenie przywilejów, dyrektor nie mógłby na to przystać, gdyż złamałby prawo. Henryka Bochniarz ukończyła Szkołę Główną Planowania i Statystyki. Zrobiła doktorat z ekonomii. Przez wiele lat była pracownikiem naukowym Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego. Była też prezesem Stowarzyszenia Doradców Gospodarczych. Otrzymała stypendium Fulbrighta. Wykładała na University of Minnesota. Bez wątpienia jest wybitną ekonomistką. A skoro tak, to doskonale znała skutki wprowadzenia "Układu Zbiorowego Pracy dla Pracowników Zakładów Górniczych", który podpisała. Działacze górniczej "Solidarności" także muszą wiedzieć, czym grozi strajk w kopalniach, które i tak już są na wielkim minusie. A jednak szykują strajk – właśnie w obronie układu z 1991 r. Jedno więc łączy dzisiejszą "Solidarność" i teraźniejszą prezeskę Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych: brak poczucia odpowiedzialności za to, co niegdyś narobili, za historyczny garb, który dźwiga polska gospodarka. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Polecę z panem aeroplanem " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Opium dla ludu Nad Polską gromadzą się ciężkie chmury. Bruksela zniechęcona ślamazarnością naszych przygotowań do członkostwa (termin za pół roku!) i zdegustowana pogróżkami wetowania traktatu konstytucyjnego (Nicea albo śmierć!) śle do Warszawy coraz surowsze napomnienia. Zapowiadają się nie lada kłopoty z unijnymi funduszami strukturalnymi. Wzbiera fala społecznych nie-pokojów. Kolejarze zapowiadają strajk generalny. Górnicy nie popuszczają. Personel służby zdrowia wchodzi na drogę bojkotu Narodowego Funduszu Zdrowia. Rząd najwyraźniej bezradny będzie łatać sytuację ustępstwami. Plan Hausnera pruje się w szwach. Zdumiewające, że w obliczu takich zagrożeń najwyższego kalibru uwagę polityków, mediów i opinii skupiają dwie afery. Starachowicka, o przeciek z kół policyjno-rządowych do lokalnych mafiosów, przeciek zresztą nieskuteczny, gdyż kogo trzeba w porę przymknięto. Rywinowska, o łapówkę żądaną i nie otrzymaną, za przepis w ustawie, która w ogóle nie została i zapewne nigdy nie zostanie uchwalona. Nie są to zdarzenia bez znaczenia, powinny zajmować policję, odpowiednie prokuratury i sądy. Ale rozdęte do niebotycznych wymiarów przesłaniają sprawy o niebo ważniejsze. Ta dysproporcja ośmiesza państwo i kompromituje jego instytucje. Bowiem tylko krętactwo i niezdolność do rzeczowego i legalistycznego potraktowania obu afer przez obóz rządowy z jednej strony, a zamiłowanie opozycji do wojen na górze i małostkowego pieniactwa zamiast polityki z drugiej spowodowały takie zatracenie poczucia miary. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Stowarzyszenie Żywych Filmowców W połowie grudnia zeszłego roku prezes Jacek Bromski przeprowadził dobrze przygotowaną operację w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. W Pałacu Kultury i Nauki d. im. Stalina, odbył się Zjazd Sprawozdawczo--Wyborczy SFP. Obecni byli zasłużeni szefowie filii ZUS z ulicy Puławskiej 61, czasem mylnie zwanej studiami filmowymi: Jerzy Kawalerowicz (81 lat), Janusz Morgenstern (81 lat), Tadeusz Chmielewski (75 lat) i junior Bohdan Poręba (69 lat) oraz ich klienci. Zjazd został ostentacyjnie zbojkotowany przez nieodpowiedzialną i aspołeczną młodzieżówkę filmową: Zanussiego, Zaor-skiego, Sass-Zdortową, Żuławskiego, Marczewskiego, Kolskiego, Glińskiego, Piwowarskiego, którym brakuje jeszcze kilku lat do siedemdziesiątki. Zagajenie wygłosił minister kultury Waldemar Dąbrowski, który ze swadą mówił o uwiądzie naszego kina. Okazuje się, że jeszcze czasem produkujemy filmy, choć nie tak dużo i nie tak dobrych jak Niemcy czy Czesi, którzy dzięki talentowi do ekranowej manipulacji sobie przypisali autorstwo zwycięskiej rewolucji z 1989 roku. Polscy reżyserzy kręcą mało i źle, ale jest nadzieja, że się poprawią. Bo nowa ustawa o kinematografii – obiecał minister Dąbrowski – da nam, filmowcom, więcej pieniędzy na więcej filmów oraz budynek przy Krakowskim Przedmieściu, a w nim – prawdziwe własne kino. Będziemy tam sobie mogli sobie pokazywać nasze przez nikogo innego nie oglądane utwory. A może zaczniemy nawet robić dobre filmy?... Przeszkodzić w tym może tylko nieżyczliwa filmowcom posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska, „ale jej iloraz inteligencji dorównał już jej wiekowi” – jak dowcipnie ujął prezes Bromski ku uciesze tych uczestników Zjazdu, którzy subtelny żart dzięki wysokiemu IQ zrozumieli. Na pomoc kinematograficznej ustawie pospieszył natomiast przewodniczący Andrzej Lepper. Jego niespodziewanie objawiona podczas sejmowej debaty życzliwość dla polskiego kina pokazała, gdzie narodowa sztuka filmowa ma prawdziwych przyjaciół i nowego wyrafinowanego mecenasa. Jaka szkoda, że przewodniczący Lepper był nieobecny na Zjeździe! Czyżby przez zapomnienie go nie zaproszono?... Gościnnie wystąpił natomiast prezes bratniego ZASP Olgierd Łukaszewicz, reklamując siebie i swoją niezgraną w reklamach twarz oraz życzliwie ostrzegając filmowców przed angażowaniem byłego prezesa ZASP Kazimierza K. Następnie dyskusja nad absolutorium dla prezesa Bromskiego została pryncypialnie ograniczona do niezbędnego minimum, tj. sprawozdania Bromskiego. Zrelacjonował w nim swoje sukcesy uzyskane na arenie międzynarodowej, w szczególności podczas wizyt w Chińskiej Republice Ludowej, gdzie gościnnie przygotowują dla niego chiński film do realizacji. Zebrane w sali konferencyjnej Pałacu Kultury (pamiętającej inne historyczne zjazdy) grono filmowych weteranów (w liczbie żyjących jeszcze 250 osób, średnia wieku 75 lat – pogratulować nam, filmowcom, zdrowia!) uznało, że szczegółowa dyskusja na temat projektu ustawy o kinematografii nie ma sensu, bo prezes sam najlepiej wie, co robić. Jej i jego krytycy służą złej sprawie, a co gorsza – czynią to najprawdopodobniej za pieniądze amerykańskich imperialistów, jak niegdyś płatni agenci CIA Michnik i Kuroń. Tyle że tym razem ośrodek decyzyjny jest nie w Waszyngtonie, lecz u dystrybutorów w Hollywood. Ale że z racji wieku horyzont oczekiwań większości twórców zrzeszonych w SFP nie wykracza poza najbliższe kilka lat, gdy i tak działać będzie stare dotąd obowiązujące prawo filmowe – to po co w ogóle gadać po próżnicy o tej nieszczęsnej ustawie? Prezes Bromski (młodzik: niecałe 57 lat!) okazał się też jedynym kandydatem do fotela prezesa, a dotychczasowy zarząd stowarzyszenia – jedynym właściwym składem egzekutywy SFP. Niestety, nieliczni na szczęście jątrzący wichrzyciele usiłowali siać niezdrowy zamęt poprzez zadawanie pytań na temat powodów powstania niezrozumiałych dla nich zapisów projektu ustawy firmowanej przez prezesa Bromskiego. Dopytywali się na przykład (w tym niżej podpisany) o okoliczności wykluczenia dokumentu i animacji z ustawowej definicji filmu, a co za tym idzie – likwidację finansowania tych form filmowych przez budżet państwa, czyli w praktyce – ich likwidację w ogóle. Okazało się, że dokument i animacja mają coś wspólnego z czasopismami, bo cudownie znikają i pojawiają się... Ale na szczęście niewcześni krytykanci zostali zakrzyczani gromkim „Dość tego pieprzenia, k... mać!” Jerzego Hoffmana (zaledwie 71 lat), który jednym mocnym zdaniem niczym Longinusowym Zerwikapturem uciął rozpoczynającą się dyskusję, odbierając głos m.in. znanemu obrońcy wolności i demokracji Porębie (przypomnijmy: tylko 69 lat). Zebrani nagrodzili młodzieńczą spontaniczność twórcy „Starej baśni” długą owacją i postanowili przekształcić Stowarzyszenie Filmowców w Koło Seniorów, aby nie zmieniać w nim już nigdy niczego. PS Podobno nowo wybrany zarząd rozpoczął swą pracę przygotowując uchwałę potępiającą dyskryminację osób w podeszłym wieku i utrudnianie im udziału w życiu zawodowym i publicznym. Następna, także ponoć opracowywana już uchwała, ma proponować wprowadzenie w polskiej kinematografii – na wzór innych centralnych urzędów III RP – zasady dożywotności, a w dalszej perspektywie – dziedziczności stanowisk. Autor : Konrad Szołajski (jeden z uczestników zjazdu) Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Pomnik kunia trojańskiego " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bór zapłać " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kiwnięty dziadunio ZUS oszukuje emerytów i rencistów. I można mu skoczyć. Wysokość świadczenia dla tej samej grupy emerytów jest różna, a różnica sięga nawet kilkuset procent. Bo nie liczą się lata opłacania składek emerytalnych i wysokość zarobków, chociaż ustawodawcy próbują społeczeństwo przekonać, że tak właśnie jest. Liczy się rok przejścia na garnuszek ZUS. Im kto wcześniej osiągnął wiek emerytalny, tym niższe pobiera świadczenia. Ale już całkiem do dupy mają świadczeniobiorcy pobierający rentę inwalidzką, którzy osiągnęli wiek emerytalny i zgodnie z prawem mogą przejść na emeryturę. W tym momencie ich świadczenie pobierane z ZUS, zgodnie z obowiązującym prawem, musi być przeliczone według wskaźników aktualnych w dniu zgłoszenia wniosku o emeryturę. Z woli wszechpotężnego ZUS nie jest. Jednym z elementów decydujących o wysokości świadczenia przyznawanego czy to z tytułu renty inwalidzkiej czy emerytury jest tzw. część socjalna stanowiąca 24 proc. kwoty bazowej, a kwotą bazową jest 100 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w dniu złożenia wniosku o przyznanie świadczenia, pomniejszonego o składki na ubezpieczenie społeczne w kwartale kalendarzowym poprzedzającym termin waloryzacji. Taki jest obowiązujący zapis w ustawie o emeryturach i rentach z 17 grudnia 1998 r. 1 lipca 2003 r. kwota bazowa wynosiła 1862,62 zł. U emerytów i rencistów, którym świadczenia przyznano przed 17 grudnia 1998 r., kwota bazowa jest prawie trzykrotnie niższa i wynosi zaledwie nieco zwaloryzowane 666,96 zł. Zatem na mocy ustawy ZUS ma obowiązek przeliczenia świadczenia w oparciu o nową kwotę bazową każdemu przechodzącemu na emeryturę renciście. Czy ZUS, utrzymywany przez całą armię starych i schorowanych ludzi, dba o interes swoich chlebodawców? W żadnym wypadku: po 17 grudnia 1998 r. świadczenia nadal przeliczano wedle starej ustawy i starej kwoty bazowej, czyli 666,96 zł. Jawne łamanie prawa musiało w końcu znaleźć swój epilog w sądzie; wapniaki nie tumany, swój rozum mają. Po zbadaniu sprawy uchwałą z 29 października 2002 r. Sąd Najwyższy postanowił, iż nie ma innej możliwości obliczenia kwoty bazowej niż ta, o której mówi ustawa, czyli na podstawie przeciętnego miesięcz-nego wynagrodzenia aktualnego w dniu zgłoszenia wniosku o emeryturę. Wydawałoby się, że sprawa jest jasna i niepodlegająca dyskusji. Tymczasem Zakład Ubezpieczeń Społecznych oraz Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej mają gdzieś postanowienie Sądu Najwyższego. Członek Zarządu ZUS mgr W. Pretkiel, powołując się na stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, pismem z 23 grudnia 2002 r. „uprzejmie informuje” oddziały ZUS w całym kraju, że mogą olać uchwałę Sądu Najwyższego i nadal stosować wykładnię, w myśl której wysokość emerytury należy obliczać w oparciu o starą, nieaktualną i mocno zaniżoną kwotę bazową. To oszustwo i świadome łamanie prawa było utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Gdy w końcu ujrzało światło dzienne, Polski Związek Emerytów i Rencistów zaczął namawiać poszkodowanych, aby masowo występowali przeciwko ZUS na drogę sądową, bo wygraną mają pewną jak amen w pacierzu. Zdaje sobie z tego sprawę pan Pretkiel, ponieważ we wspomnianym piśmie prosi jednocześnie wszystkie oddziały ZUS o przekazywanie do Departamentu Świadczeń Emerytalno-Rentowych comiesięcznych sprawozdań dotyczących liczby osób żądających ustalenia wysokości emerytury zgodnie z prawem, liczby przegranych przez ZUS spraw sądowych oraz wysokości odszkodowań, które ZUS musi wypłacać na mocy wyroków. A wszystko po to, aby mieć podstawę do podjęcia dalszych rozstrzygnięć w tym zakresie. O jakie rozstrzygnięcia chodzi? Zainteresowani twierdzą, że ZUS ma dwa wyjścia. Albo zmusić parlament do uchwalenia kolejnego krzywdzącego rencistów prawa, jeśli żądających będzie za dużo, albo wytruć całe to towarzystwo i raz na zawsze zapewnić sobie spokój. Pod koniec 1991 r. parafianka Suchocka z obawy o załamanie się budżetu państwa pozbawiła kilka milionów emerytów i rencistów dodatków za pracę w warunkach szczególnych. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że było to najzwyklejsze pod słońcem szalbierstwo, i nakazał rządowi zwrócić to, co zabrał. W rezultacie poszkodowani otrzymali jakieś ochłapy, które były Buzek nazwał godnym zadośćuczynieniem. Obecnie Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej nawet nie udaje, że respektuje prawo, a autorytet Sądu Najwyższego ma w takiej cenie jak opinię ministerialnej sprzątaczki. Budżet państwa dogorywa? To niech to rząd powie. Autor : Danuta Szpecht Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Warszawa żąda krwi " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wielka fala wcześniejszych rekordowych upałów, Mars niebezpiecznie zbliżający się do Ziemi, gwałtowne erupcje zmiennych damskich humorów – wszystko to wskazywało na nadejście wielkiego wydarzenia. I stało się! Józwa Oleksy został wywyższony na barona ma-zowieckiego SLD. "Józwa idzie!", "Oleksy na fali" – grzmiały komentarze medialne. I gdzież go te bałwany wyniosą? Oleksy baronem, a Adam hrabia Czetwertyński radnym SLD w stołecznej Radzie Miasta. Zastąpił tam byłego wiceprezydenta Rysia Miklińskiego, który poszedł na wiceministra kultury. Hrabia Adam zapowiedział bezpardonową walkę z prezydentem stolicy Lechem Kaczyńskim z pozycji klasowych. Hrabia jest z zawodu nauczycielem. Ukarano sitwiarską Bandę Czworga – grupę towarzyską małżeństw: rajcowsko-poselską Foglerów i poselsko-rajcowską Hertlów-Ławniczaków. Prasa zarzuciła im, że zlecali zaprzyjaźnionej firmie pana Ławniczaka, poprzedniego męża obecnej żony posła Hertla, zyskowne mostowe inwestycje. Towarzystwo miało arystokratyczną zasadę – szydzą w stolicy. Każdą większą inwestycję pieczętowano nowymi rozwodami i mariażami, ale zawsze w tej samej sitwie rajcowsko-poselskiej. Z wykrycia Bandy Czworga zadowoleni są: Jan Władysław Rokita, zwany Marią, Donald Tusk i państwo Kaczyńscy. Tusk z Rokitą cieszą się, bo uwalając Foglerów i Hertlów osłabili swego społecznego konkurenta do przywództwa Pawła Piskorskiego. Państwo Kaczyńscy, bo teraz podporządkują sobie koalicyjną PO we władzach stolicy. A wszystko to pod szczytnymi hasłami czystej i uczciwej polityki. Nowe władze wybrał kongres Ligi Polskich Rodzin. Na czele partii pozostali Marek Kotlinowski, Zygmunt Wrzodak i Roman Giertych, który musiał zmierzyć się z opozycją promacierewiczowską. Delegaci zapowiedzieli udział Ligi w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Oczywiście w roli Wallenrodów rozwalających to gniazdo Złego od środka. Ale za eurodiety. Wybór władz i deklaracje programowe skrytykował ojciec chrzestny Ligi pan na Radiu Maryja i Telewizji Trwam Tadeusz Rydzyk. Dymisji Jarosława Kalinowskiego zażądali stronnicy Zdzicha Podkańskiego i Waldka Pawlaka w istniejącym nadal Polskim Stronnictwie Ludowym. Kalinowski apelował, aby nie wystawiać partii na pośmiewisko mediów, czyli dać mu spokój aż do kongresu. Plotki głoszą, że wcześniej lider Jarosław skorzysta z zagrywki Millera, sam postawi na posiedzeniu Rady Naczelnej PSL wniosek o wotum zaufania dla siebie i wygra korzystając z obecnej przewagi. Z żonami kłopot ma wicepremier Hausner. Połowice bezrobotnych górników przyjeżdżają do Krakowa, aby pikietować premierowskie miejsce zakwaterowania. Zdesperowany Hausner przestał nocować w domu, co wywołuje wściekłość jego ślubnej i może grozić nawet rozpadem małżeństwa. A hierarchia Kościoła kat., taka w deklaracjach promałżeńska, nawet palcem w obronie rządu nie kiwnie. 70 kobiet ze Śląska, pracownic kopalń i żon górników, przyjechało szukać pomocy u jednej kobiety, żony Prezydenta RP. Jolanta Kwaśniewska przyjęła 10-procentową delegację kobiet, a reszcie przekazała ciasto. Śląskie baby nie były zadowolone, bo chciałyby mieć ciasto i zjeść ciasto. Zupełnie jak śląskie chłopy z kopalniami. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Numer na kolejarza Jak ktoś nie umie robić przekrętów, niech czyta i się uczy. Dworzec PKP w Lublinie zawdzięcza swój nowoczesny wygląd (rozbudowa i modernizacja) państwowemu Przedsiębiorstwu Budownictwa Kolejowego EXKOL. Firma ta była wykonawcą także myjni wagonów towarowych w Małaszewiczach. PKP za wykonane prace nie zapłaciły, bo nie miały pieniędzy. Proste. Łączna kwota zobowiązań kolei wobec wykonawcy wyniosła – wraz z odsetkami – 11,5 mln zł. Dług ściśle tajny Na długach można zarobić. Albo stracić. EXKOL postanowił sprzedać swoje kolejowe wierzytelności warszawskiej firmie KOLMEX S.A. Aby tak się stało, wystąpiono do PKP o wyrażenie zgody na cesję. Pismem zarządu głównego PKP z 14 sierpnia 2002 r. (KFL 2a/235/02) zgoda taka została udzielona. W tym okresie było powszechnie wiadomo, że kolej lada chwila wyemituje obligacje, które posłużą jej do spłaty zobowiązań. Jednak EXKOL uparł się, żeby PKP oddała należności nie jemu bezpośrednio. 20 sierpnia 2002 r. w stolicy spotkali się: Waldemar Goral – zarządca kontraktowy PBK EXKOL, i Jan Błaszczuk – prezes zarządu KOLMEX S.A. Ze strony tej firmy w transakcji uczestniczył jeszcze niejaki Grzegorz Zalewski – prokurent. Panowie podpisali umowę cesji wierzytelności 11 418 456,98 zł. "Treść umowy ma charakter poufny i stanowi tajemnicę chronioną przepisami prawa" – ustalono. Nie dziwimy się, że zbywcy i nabywcy kolejowych zobowiązań zależało na zachowaniu jak najgłębszej tajemnicy. W umowie zapisano, że – w skrócie rzecz ujmując – KOLMEX za 11,5 bańki zabuli EXKOLOWI sumę znacznie mniejszą – 8,75 mln zł. I to w ratach płatnych do 27 września 2002 r. Panowie spotykali się jeszcze, aby podpisać aneks przesuwający termin płatności rat. Ten też był poufny i chroniony. Reasumując, przedsiębiorstwo państwowe EXKOL jednym pociągnięciem pióra swojego szefa straciło ponad 2,6 mln zł na rzecz firmy prywatnej. Koszty transakcji, w tym podatek od czynności cywilnoprawnych, poniósł on sam, czyli EXKOL. Spadaj pan na drzewo Nadzór nad przedsiębiorstwami państwowymi w imieniu skarbu państwa pełnią urzędy wojewódzkie. Ten lubelski zawiadywany jest przez wojewodę Andrzeja Kurowskiego, faceta, który miał odwagę podskoczyć fluorescencji Życińskiemu ("NIE" nr 24 i 32/2003). Na początku maja bieżącego roku wojewoda poprosił Najwyższą Izbę Kontroli o skontrolowanie EXKOLU. Kurowski podejrzewał, że doszło do poważnego uszczuplenia należności firmy, za którą jest odpowiedzialny. W pierwszej połowie kwietnia Wydział Skarbu Państwa lubelskiego UW sam wsadził nos w kwity EXKOLU. Kontrolującym włos się na głowie zjeżył. Wyszło, że do 10 kwietnia 2003 r. KOLMEX S.A. nie wywiązał się ze swoich umownych zobowiązań (...) oraz nie dokonał rozliczenia spłaty zobowiązań EXKOLU wobec podwykonawców. Kontrolerzy spostrzegli, że KOLMEX skupował także od innych firm zobowiązania EXKOLU za połowę ich rzeczywistej wartości. Do wniosku o kontrolę NIK wojewoda załączył 147-stronicowy materiał z kontroli UW. Kilkanaście dni później dyrektor lubelskiej delegatury NIK Marian Cichosz poinformował Kurowskiego, że owszem, z materiałami się zapoznano i mogą one wskazywać na nieprawidłowości w relacjach pomiędzy PKP S.A. – "KOLMEX" S.A. (ewentualność powiązań korupcyjnych). Jednakowoż Weryfikacja tych podejrzeń możliwa jest przez organy dysponujące niezbędnymi metodami operacyjnymi. Tu dyrektor Cichosz wymienił Centralne Biuro Śledcze i ABWerę. A więc Cichosz potwierdził, że kontrola w państwowym EXKOLU by się przydała, ale NIK od tego ręce umywa i odsyła wojewodę na Berdyczów. Z drugiej strony wojewoda nie mógł zarządcy EXKOLU Gorala odwołać, ponieważ był on w tym czasie na kontrakcie i nie udowodniono mu przestępstwa. Kontrola Wydziału Skarbu Państwa to nie prawomocny wyrok sądowy. Tak wygląda z bliska deklarowana walka z korupcją i gotowość NIK do jej wspomagania. Co je Goral Na łamach lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej" (20 sierpnia) Goral twierdzi, że musiał ratować tragiczną sytuację EXKOLU, którą zastał przychodząc na stołek zarządcy jesienią 2001 r. Dlaczego więc Goral podpisywał kwity pozwalające KOLMEKSOWI zapłacić już po odzyskaniu przez niego należności od PKP? Z ratowaniem zakładu chyba ma to niewiele wspólnego. Tym bardziej że w grudniu 2002 r., a więc gdy kolej spłacała już swoje zobowiązania, EXKOL zawarł z KOLMEKSEM kolejną umowę cesji wierzytelności. W grę wchodziła kwota mniejsza niż poprzednio, ale zasada pozostała ta sama. Waldemar Goral nie jest już zarządcą EXKOLU, gdyż 30 czerwca wygasł jego kontrakt menedżerski. Obecnie zarabia na chlebuś jako wiceprezes AGRAM CHŁODNIA S.A. Zdaniem "Wyborczej" firma ta należy w blisko 70 proc. do spółki, w której akurat większościowym udziałowcem jest siostra Jana Błaszczuka – prezesa KOLMEKSU. Przypadek? Sprawę winna zbadać prokuratura. Może już by tak się stało, gdyby nie dziwaczna postawa NIK utrudniająca ustalenie faktów, na podstawie których można by już badać motywy poczynań uczestników tej gry kosztem państwowej własności. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ruchmistrz z Poznania " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dola dla dyrektora Po nieprzespanej nocy, kiedy to czort odebrał mu zdrowy rozsądek, pan Leszek, nauczyciel, wybrał się do prokuratora, by opowiedzieć, dlaczego oddał pensję swojej szefowej, dyrektorce gimnazjum. Niebawem oboje zasiądą na ławie oskarżonych. Pan Leszek przez ponad 10 lat był nauczycielem zatrudnionym na pełnym etacie. Na początku lat 90. założył niewielką firmę, ale z zawodu się nie wycofał. Pracował jednocześnie na swoim oraz w różnych szkołach i placówkach oświatowych. Gdy uzbierało mu się 20 lat stażu, zgodnie z Kartą Nauczyciela wystąpił o przyznanie emerytury. ZUS orzekł jednak, że brakuje mu 14 miesięcy. Sprawa spornego okresu trafiła do sądu pracy i ubezpieczeń społecznych, gdzie czeka na rozpatrzenie. Pan Leszek postanowił, że na wszelki wypadek uzupełni kwestionowane przez ZUS kilkanaście miesięcy nauczycielskiego stażu. Na forsie mu specjalnie nie zależało. Miał wszak własną firmę. Niebawem stał się wyjątkowo atrakcyjnym pracownikiem, gdyż część poborów przeznaczał w formie darowizny na rzecz zatrudniających go placówek, na co ma stosowne dokumenty. Jako hojny sponsor oświaty odliczał sobie darowiznę od podatku. W gimnazjum kierowanym przez panią Alicję miało być podobnie. Cichy układ zawarty z dyrektorką szkoły, według pana Leszka, był taki: ona nie przedłuża umowy o pracę ze swoją córką – nauczycielką po licencjacie, zatrudnioną w świetlicy. Wtedy on wskakuje na jej miejsce. Dostaje pół etatu wychowawcy, ale pod warunkiem, że pensję oddaje szkole. W zamian pracodawca opłaca ZUS, a jemu leci staż do emerytury. Szlag go trafił, kiedy w pokoju nauczycielskim dowiedział się, że jego zarobki mają iść do kieszeni „biednej córki”. – Ukryłem dyktafon i 23 lutego 2001 r. o godzinie 14.30 wybrałem się na rozmowę do dyrektorki – opowiada niedoszły emeryt. – Żaliłem się, że zabiera mi 100 procent pensji, a ona odpowiedziała, że jak się nie podoba, to nie muszę pracować. Odliczyłem więc 500 zł i wręczyłem dyrektorce. Jakiś czas potem powiedziałem jej, że jeśli nie złoży dymisji, to zawiadomię prokuraturę. Przysłała wtedy swoją zastępczynię na mediacje, ale reakcją na moje żądanie był szyderczy śmiech. Prokurator sporządził akt oskarżenia i dołączając stenogram rozmowy jako dowód rzeczowy w sprawie o przyjęcie i udzielenie korzyści majątkowej. Nauczyciel nie przyznaje się do wręczenia łapówki. Powtarza, że w ostatnich latach zdarzało mu się dzielić wypłatą z pracodawcami, ale w formie legalnej darowizny, żeby biedną budżetówkę dofinansować i do emerytury jakoś dociągnąć. Tak też miało być w nowym miejscu pracy. Do kieszeni nigdy nikomu nie dawał. Dyrektorka również zaprzecza. Twierdzi, że podwładny oddawał jej wtedy część pożyczonych mu z dobroci serca 2 tys. zł. – Nauczyciele dzielą się pensjami z dyrektorami i jest to tajemnica poliszynela. Robią to w różny sposób. Niekoniecznie tak jak ja. W sytuacji, gdy na ich etat czyha kilku bezrobotnych pedagogów, lepiej dostawać część wypłaty, niż nie mieć jej wcale – tłumaczy pan Leszek. Czy żałuje, że dla marnych 500 zł przerwał zmowę milczenia odsłaniając kolejną patologię polskiego rynku pracy? – Dupek ze mnie. Mogłem siedzieć cicho, spokojnie doczekałbym do emerytury. Pobytu w ciupie, do której mogę trafić, ZUS nie zaliczy mi do stażu nauczycielskiego – puka się w czoło pan Leszek. Częstochowski wariant liberalizacji kodeksu pracy najwyraźniej nie jest znany ministrowi Hausnerowi. Autor : Tadeusz Ryciarski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Arcybiskup w więzieniu Jesteście skazani, ale nie potępieni – wołał słowami Jana Pawła 2 skazany na celibat abepe Stanisław Gądecki do więźniów we Wronkach. Arcyfiolecik złożył tam okolicznościową wizytę, w czasie której – wzorem feldkurata Katza, przełożonego Szwejka – mówił osadzonym o ciernistej drodze grzechu. Zaszczytu wysłuchania arcybiskupa dostąpiło 40 z 1800 zapuszkowanych. Po mszy w więziennej kaplicy arcybiskup przyjął prezenty wykonane przez osadzonych ze wszystkich 16 aresztów i zakładów karnych w okręgu poznańskim. Niekatolicy atakują Rozpoczął się sezon kolęd i polowań na kolędujących księży. W Gorzowie księdza zaatakował zamaskowany mężczyzna. Przestępcę spłoszyli mieszkańcy, którzy słysząc krzyki wybiegli z domów. Na podkreślenie zasługuje świetna dyspozycja księdza, który nie dał się obrabować i wytrzymał nawet cios w głowę metalową rurką. Policja zatrzymała podejrzanego. To był zapewne osobnik reprezentujący 5 proc. niekatolików w Polsce. Wymagana zgoda J.P.2 Masowe przyjmowanie przez szkoły, każdego szczebla, imienia Jana Pawła 2 skłoniło Komisję Edukacji i Kultury Fizycznej Miasta Krakowa do przygotowania zasad nadawania imion placówkom oświatowym. Patronem szkoły lub przedszkola powinien zostać Polak albo osoba, która wiele dla polskiej kultury zrobiła. Jeśli to osoba żyjąca, będzie wymagana jej zgoda. Jeśli placówka zechce imienia, które nosi już inna szkoła w Krakowie, powinna to uzasadnić tak, aby przekonać komisję, która jest przeciwna powtórkom. Będzie wesoło. Papież wyrażający zgodę na nadanie n-tej szkole swego imienia i komisja, która będzie odrzucać powtórki. Akademicki prymus Po otrzymaniu zgody J.P. 2 Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola przyznało papieżowi Złoty Laur Akademicki. Rektorzy pofatygowali się do Watykanu, by wręczyć wyróżnienie papieżowi. W czasie uroczystości nazywano J.P. 2 wielkim myślicielem i uczonym zawsze otwartym na naukę. Naszym zdaniem w tym oceanie hołdów za mało podkreśla się skromność Karola Wojtyły. Miasta papieskie W Pomrocznej miasta dzielą się na lepsze i gorsze. Czyli te, które odwiedził J.P. 2, i te, w których nie był. W sekretariacie Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie spotkało się z prymasem Glempem prawie 50 prezydentów i burmistrzów miast papieskich. Bawił towarzystwo prymas. Na miastach, które odwiedził Ojciec Święty, w sposób szczególny ciąży obowiązek strzeżenia skarbu słów papieża do naszego narodu – powiedział. Przedstawiciele miast złożyli meldunki produkcyjne. Na przykład w Nowym Targu zostanie zorganizowany bieg narciarski dla Jana Pawła 2 na 25 i 40 km, a w Lubaczowie – Festiwal Pieśni i Poezji Patriotycznej. Alleluja i do tyłu. Odważny wójt Rzadką w Pomrocznej odwagą wykazał się wójt gminy Piszczac w powiecie bielskim. Wójt chce, by lubelskie kuratorium postawiło przed Komisją Dyscyplinarną przy wojewodzie dyrektora szkoły podstawowej w Połoskach. Według wójta pedagog na prośbę byłego proboszcza 43-letniego Zbigniewa Sz., oskarżonego o molestowanie uczennic, kontaktował się z rodzicami tych dzieci. Innymi słowy wójt domaga się ukarania faceta, który pomagał księdzu molestującemu dziewczynki ukręcić sprawie łeb. Przeciw tymczasowo aresztowanemu duchownemu toczy się śledztwo. Przedstawiono mu zarzut wielokrotnego doprowadzenia pięciu nieletnich uczennic klas I–III szkoły podstawowej do poddania się wielokrotnie czynnościom seksualnym. Władze kościelne przeprosiły za całą sytuację. Co zrobi sąd? Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : Jan Błaszcz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Piątka za nazwisko Hej, hej komendancie Jeśli siedzicie w chałupie i z głodu żrecie własne paznokcie, to jesteście frajerami. Są tacy spryciarze, co nie kiwnąwszy paluchem wyrabiają 5 patoli tygodniowo i nie płacą podatku dochodowego. Nie są oszustami, bo nie ma na nich paragrafu. Na czym zarabiają? Na dobrze brzmiącym nazwisku. Najwyżej cenione jest "Kowalczyk" – jak komendanta głównego policji. * * * – Mam małą firmę remontowo-instalatorską. Kowalczyka zatrudniłem z ulicy. Powiedział, że zna się na ślusarce. Wziąłem go na tydzień, taki okres próbny. To był październik zeszłego roku. Ale klient opieprzał się i gówno wiedział o ślusarstwie. Rozpowiadał za to o swoich gliniarskich koneksjach. Po tygodniu dostał forsę i kopa. Już następnego dnia mój wspólnik dostał od Kowalczyka SMS. Straszył nas kontrolami z PIP, ZUS i skarbówki powołując się na swoje "bardzo mocne plecy". Napisał, że jak dostanie piątkę do łapy, to nigdzie nie nakabluje. Wspólnik odpisał mu krótko: Spierdalaj. Na drugi dzień pośmialiśmy się z typka i olaliśmy sprawę. Musiałabyś widzieć nasze miny, gdy dwa dni później wpadła do firmy na kontrolę Państwowa Inspekcja Pracy. Nie pamiętam, do czego się przypieprzyli. Zawsze coś znajdą. Mój wujek był kiedyś inspektorem PIP, niby kontrolował Ursus. Przez cztery miesiące go karmili czekoladkami i spijali koniakiem. W małej prywatnej firmie inspektorki już tak nie przykozaczą jak kiedyś w państwowych molochach, to dopieprzają kary za byle gówno. – W tym momencie postanowiliśmy ze wspólnikiem się trochę zabawić, a przy okazji sprawdzić "plecy" Kowalczyka. Poszliśmy na komendę przy ul. Okrężnej w Warszawie i wychlapaliśmy całą sprawę. Przyjął nas sierżant Gertruda: Panowie, to nie jest groźba karalna, ale zadzwonię do prokuratora. Bez sensu ruszać sprawę, którą prokurator na bank umorzy, ale jeszcze się zapytam. Przy nas wykręcił numer i uderzył w gadulca z prokuratorem. Gdy skończył, oświadczył: Nie będzie umorzenia. Prokurator powiedział, że sprawę da się podciągnąć pod art. 13 par. 1 kk – usiłowanie zmuszenia do określonego zachowania. Panowie, przygotowujemy akcję. Umówicie się z Kowalczykiem na odebranie wymuszonej kasy i my go wtedy zwiniemy, tak? – Na tę całą zasadzkę umówiliśmy się z policją w pięć dni po wizycie w komendzie. W międzyczasie gliniarze mieli powęszyć przy facecie. Natychmiast zaesemesowaliśmy do Kowalczyka: Sypnąłeś. Oby to było po raz ostatni. Dostaniesz piątkę. Do odebrania w naszym biurze (20:48 7-lis-02). Nie. Chajs macie przesłać pocztą w piątek. Macie mój adres (0:11 8-lis-02). Pieniądze będą we wtorek do odbioru w biurze (7:33 8-lis-02). Nie w biurze. Ja przyjadę i po ryju dostanę. Taki głupi nie jestem. Jak nie, to trudno. Ja nie będę miał problemów (16:45 8-lis-02). Jak się boisz, przyjedź z kolegami (16:54 8-lis-02). Umówmy się na Ursynowie, na Ciszewskiego przy wodzie oligo-ceńskiej, o 18tej we wtorek (17:01 8-lis-02). Na Ciszewskiego to my się boimy. Spotkamy się w firmie (17:17 8-lis-02). Jak w firmie, to o której, i bez żadnych przekrętów i świadków bo ja mam duże plecy, bardzo duże, ale pamiętajcie, wy więcej byście stracili, ja nic nie tracę (17:21 8-lis-02). – Następnego dnia Kowalczyk zaesemesował, że zmieniamy miejsce, bo w firmie jednak nie, że pod McDonaldem na Wałbrzyskiej. Tam z kolei gliny nie chciały, bo za dużo ludzi. Stanęło, że spotkamy się z Kowalczykiem przed kościołem w Powsinie. Sierżant Gertruda na dzień przed akcją nawinął, że węszyli przy kliencie i że w ten sam sposób Kowalczyk wydymał na kasę już 4 firmy. Wtedy my zapytaliśmy, jak ma być, żeby było dobrze. Jak weźmie forsę, to już będzie dobrze. A jeszcze lepiej, gdyby wam groził bezprawnie albo coś. Tak powiedział sierżant. Ale co on miał nam grozić, że nam ryje potłucze, jak on tylko po forsę przylazł? Nam zależało, żeby go wsadzić za oszustwo. W normalnym kraju to to by była jakaś schiza, ale u nas te wszystkie instytucje, kontrole, to może człowieka zrujnować, zwłaszcza takiego, co jest w miarę uczciwy, nie daje w łapę i nie bierze. Wyraźnie mówiliśmy glinom już na początku, że jeśli sprawa jest śliska, znaczy jeśli gość nie dostanie sankcji i nie posiedzi, to my rezygnujemy, bo mamy rodziny. Oni na to, że nie, że prokurator powiedział, że jest OK, że robimy akcję. – Na drugi dzień stawiliśmy się w komendzie trzy godziny wcześniej. Rozumiesz... Przygotowania do zasadzki. Gliny nie miały ani kamery, ani nawet dyktafonu. W ostatniej chwili pożyczyli prywatny od komendanta. Gliniarze dali nam forsę. Kolorowanki oczywiście. I to takie, że przez niebieską folię widać było, że lipa. Pojechaliśmy pod kościół. Gliniarze byli rozstawieni już wcześniej. Wkoło ani żywej duszy, tylko jakaś babka na przystanku. Po 20 minutach podjechał Kowalczyk. Był z kolesiem, napakowanym grubasem. Staliśmy parę metrów od przystanku. Kowalczyk wysiadł z fury i podszedł do nas. Za nim ruszył jego koleś. Wyciągnąłem torbę z forsą. Kowalczyk wziął szmal, zajrzał do środka i zapytał, czy ma przeliczyć. W tym momencie wyskoczyli gliniarze. Rzucili ich na glebę. I to była akcja jak policjantów z Miami. Obława zewsząd – z krzaków, z jakiegoś samochodu. Serio. Baba na przystanku omal na zawał nie padła. Kowalczyk darł gębę, że go popamiętają. Grubas też coś beczał, ale mu gliniarz przypieprzył w łeb butem tak, że aż krawężnik zajęczał. Kowalczyk miał ze sobą nogę od krzesła pod kurtką, a grubas atrapę giwery. Uznaliśmy wspólnie, że poszło bardzo dobrze. I nagle 7 grudnia dostajemy pismo z prokuratury. Umorzenie: Po dokonaniu analizy materiałów dochodzenia należy stwierdzić, że działanie Tomasza Kowalczyka, nie spełnia przesłanek przestępstwa, ponieważ treść SMS-ów nie zawiera znamion groźby bezprawnej, jak również w czasie przekazywania pakietu nie doszło do zachowań na podstawie których uzasadnione by było wydanie postanowienia o przedstawieniu zarzutu. – Zgłupieliśmy. To po co była ta cała zadyma? Dlaczego prokurator zmienił zdanie, przecież to on wymyślił zarzut i całą akcję. Wpakowaliśmy się w auto i pojechaliśmy do Gertrudy. Sierżant był do bólu szczery: Interweniował prokurator wyższego szczebla. Ale po co interweniował, pytam się, przecież to była sprawa zwykłego oprycha, oszusta. No i na kwicie z umorzeniem podpisał się ledwie asesor prokuratury rejonowej. Taka jest procedura? – Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Kowalczyk wyszedł z aresztu, a u nas kontrole jedna za drugą. PIP, niezależnie od tej, co ją mieliśmy dwa tygodnie wcześniej, tym razem z listem "polecającym" od... prokuratora, nic nie wiedzieli o poprzedniej kontroli. Po PIP był ZUS, też z prokuratorską laurką. Rozumiesz coś z tego? * * * Zastanawiam się, czy Kowalczykowi wystarczyło nazwisko. Jakieś to dziwne. Nawet nie wiem, do kogo zadzwonić. Do komendanta Kowalczyka z zapytaniem, czy ma bratanka i czy wyjął go właśnie z pierdla? A może naprawdę na takich gości nie ma paragrafu, a jak nie ma paragrafu, to nie ma winy ani sprawy. Tylko czy byle siur może ściągnąć na zawołanie kontrole wszystkich państwowych instytucji. Dryndnęłam do komisariatu z Okrężnej do sierżanta Gertrudy. – Nie ma sierżanta, pojechał na wypadek. W czymś może pomóc? – spytał glina po drugiej stronie kabla. – Właściwie to tak – odpaliłam, a nuż glina pamięta akcję. Chodzi mi o taką sprawę Kowalczyka, była akcja waszego komisariatu.. – A tak, pamiętam, byłem na tej akcji, art. 308 kpk, sprawa nie cierpiąca zwłoki, spodnie sobie ubrudziłem, ale prokurator sprawę umorzył... – No właśnie, dlaczego umorzył? – Nie wie pani? Niech się pani zastanowi. W każdym razie prokurator napisał, że nie ma takiego przestępstwa. Pamiętam to, bo kursowałem wtedy z aktami między prokuraturą i komisariatem. To było wymuszenie, art. 282 kk, ale prokurator uznał, że nie do końca, np. "nie zapłacisz, to cię zabiję", to jest kodeksowa groźba, ale "naślę na ciebie kontrolę"? Nie ma takiej groźby w kodeksie. – Aaa – przypaliłam głupa – a nie sądzi pan, że ten Kowalczyk to miał jakieś kontakty? – Gdzie? Gdzieś wysoko? Nie. Nie wiem. Rozmawiała pani już z prokuratorem? – Tak. Znaczy nie. Bo raz go nie było, a innym razem już nie chciał gadać. – Nawet gdyby gadał, to powiedziałby to samo. Takich gnojków jak Kowalczyk jest sporo, powiem pani na marginesie. Niektórzy może i mają jakieś plecy, ale większość ściemnia. I jest super. Na wszelki wypadek, jak się pojawi w waszej firmie Kowalczyk albo inny np. Kwaśniewski, potraktujcie faceta elegancko, dajcie mu w łapę, ile będzie chciał, i pożegnajcie szklanką bourbona. 60 proc. dochodu narodowego Pomrocznej wytwarzają małe i średnie firmy. Rynek dla Kowalczyków jest więc spory. A może i ja zaryzykuję. Tylko z nazwiskiem jest problem. Jak mi wiadomo, Kosmala nazywa się tylko kapitan narodowej reprezentacji kolarskiej. Chyba że się mylę. Na wszelki wypadek wszystkich wysoko postawionych Kosmalów proszę o kontakt z redakcją. Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Pożytki z Curzytka" Odnosząc się do publikacji pod tytułem "Pożytki z Curzytka" autorstwa Pana Waldemara Kuchannego zamieszczonej na łamach tygodnika "NIE" z dnia 11 kwietnia 2002 r. nr 15 (602), poświęconej nominacji Pana Jana Curzytka na stanowisko dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku, pragnę poinformować, iż w tekście nie zamieszczono kilku istotnych faktów. Stawiają one sprawę w nieco innym świetle, niż opisała to Pańska gazeta. Prawdą jest, iż Pan dr. inż. Jan Curzytek pełnił funkcję dyrektora Instytutu za czasów koalicji AWS-UW. Dla jasności wypadało jednak poinformować Czytelników, że pełni ją od 1991 roku, a w roku 1996, kiedy rządziła koalicja SLD-PSL, został ponownie powołany przez właściwego ministra na to stanowisko. Fakt, iż Jan Curzytek jest dyrektorem Instytutu już 12 lat świadczy o tym, iż być może zbyt pochopnie autor artykułu zarzucił mu brak kompetencji. Pragnę także podkreślić, iż zgodnie z obowiązującym prawem, dyrektor Instytutu wyłaniany jest w drodze konkursu. Komisja Konkursowa znała sprawę oskarżeń wobec Pana J. Curzytka. Mimo to, wskazała go jako najlepszego kandydata na stanowisko, którego dotyczył konkurs. Pozytywnie zaopiniowała tę kandydaturę także Rada Naukowa Instytutu, stanowiąca – niezależnie od stosunku do niej autora artykułu – organ statutowy, odgrywający dużą rolę przy wyborze szefa Instytutu. Przy podejmowaniu decyzji wziąłem także pod uwagę treść oświadczenia Pełnomocnika Instytutu Morskiego – adwokata Pani Beaty Godeckiej-Pirek, mówiącego, iż toczące się postępowanie jest wynikiem przeciwstawienia się Jana Curzytka "podstępnemu zagarnięciu przez fikcyjną Spółkę z o. o. Piwnice Królewskie" majątku, którego właścicielem jest Instytut Morski – chodzi tu o Złotą Kamienicę. Pan Redaktor Kuchanny stwierdził, iż "nie chce się wierzyć, że Pol na ślepo podpisuje każde pismo, które mu podsuną". I oczywiście miał rację. Decyzję podjąłem po bardzo dokładnym przeanalizowaniu wszystkich dokumentów. Kierowałem się wskazaniem Komisji Konkursowej, stażem pracy Jana Curzytka na stanowisku szefa Instytutu, opinią (wynikającą z przepisów prawa) Rady Naukowej oraz tym, że budzące wielkie zainteresowanie różnych osób prywatnych składniki majątku Instytutu, w tym Złota Kamienica do końca poprzedniej kadencji Dyrektora pozostały własnością państwową. Postanowiłem podpisać tę nominację uznając, iż Jan Curzytek spełnia wymagania potrzebne do sprawowania funkcji, o którą się ubiegał. Pragnę jednak dodać: jeśli zarzuty wobec dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku, stanowiące przedmiot postępowania prokuratury, potwierdzą się lub jeśli Jan Curzytek nie będzie we właściwy sposób wywiązywał się ze swoich obowiązków, straci stanowisko. Liczę na to, iż moje informacje pozwolą wyjaśnić sporne kwestie, które pojawiły się wokół nominacji Pana Jana Curzytka. Uprzejmie proszę o ich zamieszczenie na łamach Pańskiej gazety. Marek Pol Wiceprezes Rady Ministrów Minister Infrastruktury Autor : Marek Pol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Postęp do tyłu Farmus wyszedł, Szeremietiew mniej winny. Po kompromitacji kontrwywiadu związanej z przeciekiem do gazet informacji o aresztowaniu porucznika WSI podejrzanego o szpiegostwo dla Rosji pora na następnego pawia. Po 2,5 roku spędzonych w areszcie śledczym na wolność wyszedł Zbigniew Farmus – asystent byłego wiceministra obrony narodowej Romualda Szeremietiewa. Farmusa zatrzymał UOP na promie płynącym z Polski do Szwecji w połowie 2001 r. Wkrótce po jego aresztowaniu stanowisko wiceministra obrony odpowiedzialnego za zakupy dla wojska stracił Szeremietiew. Farmusowi zarzucano wiele niegodziwości: posiadanie kilku fałszywych paszportów, dużej ilości gotówki, przyjęcie łapówki od pewnego południowoafrykańskiego biznesmena. Kilka osób ze specsłużb już wtedy podejrzewało, że zmontowana prowokacja i spieprzona organizacyjnie akcja może zakończyć się skandalem. Proces przeciwko Farmusowi to-czy się za zamkniętymi drzwiami. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że w sądzie padają kolejno wszystkie zarzuty. Nawet wspom-niany południowoafrykański biznesmen nie rozpoznał w Farmusie osoby, której wręczał 50 tys. dolarów łapówki. Wypuszczenie byłego asystenta z aresztu tuż przed spodziewanym ogłoszeniem wyroku w jego sprawie świadczyć może o tym, że ma spore szanse na uniewinnienie. Jeśli tak się stanie, to niewinność Farmusa będzie jednocześnie oskarżeniem dla konstruktorów prowokacji przeciw niemu. Odrębnie toczy się śledztwo w sprawie nieuczciwości wiceministra Romualda Szeremietiewa. Z moich nieoficjalnych informacji wynika, że prokuratura wycofała już trzy z pięciu stawianych mu zarzutów. Dwa pozostałe też zapewne padną. Zmiana na stanowisku wiceministra obrony narodowej wpłynęła na przesunięcie terminu rozstrzygnięcia jednego z etapów przetargu na dostawy dla polskiej armii samolotu wielozadaniowego. I to podobno jest sednem całej sprawy. Jak wiadomo, zwyciężył amerykański F-16, a decyzję o tym podjęła ekipa SLD. Ona też podpisała kontrakt o wartości 18 mld zł. Autor : Dariusz Cychol Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Bush z wami Polska znowu stała się końskim mocarstwem. W Unii Europejskiej uchodzi za konia trojańskiego Ameryki. Rządzący u nas SLD uważany zaś jest za konia trojańskiego prawicy w europejskiej socjaldemokracji. Polska lewica przywykła do karności. Idzie do wyborów, głosuje na swoich liderów, siedzi cicho niezależnie od tego, czy ci postępują mądrze, czy popełniają głupstwa. To milczenie jest szczególnie charakterystyczną cechą Sojuszu Lewicy Demokratycznej. A tu, bach – jakieś lokalne struktury ośmielają się organizować konferencję ideologiczną. I to od razu na temat polityki zagranicznej polskiej socjaldemokracji. Taka konferencja odbyła się w Katowicach. Miała znakomitą obsadę. Były premier Mieczysław Rakowski, prof. Genowefa Grabowska uczestnicząca w pracach Konwentu Europejskiego przygotowującego projekt konstytucji Unii Europejskiej, prof. Jacek Wódz, jeden z najbardziej wybitnych komentatorów polskiej sceny politycznej i znawca francuskojęzycznego obszaru Europy, prof. Kazimierz Kik, autor lewicowych koncepcji politycznych, specjalista w zakresie stosunków międzynarodowych, dr Tomasz Czakon, znany śląski politolog. Oto wnioski płynące z ich wystąpień. Gott mit uns Przez socjaldemokratów z krajów Unii Europejskiej SLD jest traktowany z nieufnością. Wedle nich Sojusz mieni się socjaldemokracją, ale nią nie jest. Dowód koronny to stanowisko Sojuszu w sprawie preambuły do europejskiej konstytucji. Chodzi oczywiście o forsowaną przez nas wzmiankę o tradycji chrześcijańskiej. Po wielu negocjacjach w projekcie preambuły znalazł się fragment o kulturowym, religijnym i humanistycznym dziedzictwie. To rozwiązanie chwalili nawet chadecy. Bo w zamian za rezygnację ze wzmianki o chrześcijaństwie w projekcie konstytucji znalazł się artykuł 51, mówiący m.in., że Unia szanuje status przyznany na mocy prawa krajo-wego kościołom i stowarzyszeniom lub wspól-notom religijnym w Państwach Członkowskich i nie narusza go. My chcemy więcej. Ma być religia, i to w dodatku jedna – chrześcijańska. W Europie (nawet w Polsce) żyją muzułmanie, Żydzi, poganie itd. Tego nie zauważamy. Nie zauważamy, że większość państw Unii ma w swoich konstytucjach zapisy o neutralności światopoglądowej. Zgoda na zapis wyróżniający religię chrześcijańską oznaczałaby złamanie prawa tamtych krajów. Nie zauważamy wreszcie ogromnej gafy, którą popełniliśmy niby to łagodząc naszą propozycję. Głosami SLD polski parlament zmienił wartości chrześcijańskie na tradycję chrześcijańską. Miało być lepiej, a jest gorzej. Bo tradycja chrześcijańska Europy to także straszne zbrodnie: inkwizycja, polowania na czarownice, wyprawy krzyżowe, niszczenie dzieł sztuki, podbój obu Ameryk, wyniszczenie Indian czy choćby napisy „Gott mit uns” na klamrach pasów noszonych przez żołnierzy Wehrmachtu. I długotrwały sprzeciw Kościoła wobec demokracji, autonomii państwa, praw człowieka, równoprawności płci itd. Za Waszą wolność Polską lewicę od lewicy z krajów Unii Europejskiej różni podejście do inwazji na Irak. Ruszyliśmy na wojnę, jesteśmy nawet jednym z okupantów. Tymczasem grupująca partie lewicy Europejska Partia Socjalistów potępiła wojnę. Protestuje nawet brytyjska lewica. W Labour Party doszło do kryzysu wewnętrznego. Część ministrów rządu Tony’ego Blaira groziła odejściem. W Sojuszu Lewicy Demokratycznej na temat wojny i okupacji w Iraku panuje grobowe milczenie. Nawet teraz, gdy nasi żołnierze ukatrupili pierwszego irackiego cywila. Telewizja pokazała ostrzelany przez Polaków dom, w którym były kobiety i dzieci. Porozmawiała z innymi cywilami i okazało się na szczęście, że ubiliśmy człowieka, którego sąsiedzi nie lubili. Ciekawe, co pokaże, gdy Irakijczycy przystąpią do odwetu, który zapowiadają. Flirt z prawicą W tym samym dniu telewizja pokazywała naszych polityków w Rzymie na konferencji w sprawie unijnej konstytucji szukających sojuszników do obrony ustaleń z Nicei. Kogo kaperowaliśmy? Prezydent Aleksander Kwaśniewski i minister spraw zagranicznych ugłaskiwali hiszpańskiego premiera Jose Marię Aznara. Premier Leszek Miller odbył bezowocną pielgrzymkę do czeskiego prezydenta Vaclava Klausa. Wcześniej pró-bowaliśmy tego samego z włoskim premierem Silvio Berlusconim. Gorszych sojuszników szukać nie mogliśmy. Jose Maria Aznar, polityk centroprawicowej Partii Ludowej, który pokonał w wyborach hiszpańskich socjaldemokratów, w tym towarzystwie jest jeszcze najbardziej strawny. Vaclav Klaus to zdecydowany przeciwnik integracji europejskiej i liberał. Polityków opowiadających się za wejściem Czech do Unii nazywał „eurofanatykami”. Zaś Berlusconi, właściciel trzech największych prywatnych stacji telewizyjnych we Włoszech, nie tylko na polityków lewicy działa jak płachta na byka. Pomińmy jego kłopoty z prawem. Do Konwentu Europejskiego wepchnął neofaszystę Gianfranco Finiego. Zapowiedział „weryfikację” podręczników historii, co we Włoszech odebrano jako wstęp do rehabilitacji Benito Mussoliniego. Nie ta prywatka Czy można się dziwić, że socjaldemokrata zabiegający o takie towarzystwo przez innych socjaldemokratów traktowany jest podejrzliwie? Tym bardziej że działania podejmowane przez przedstawicieli SLD godzą w strategiczne cele europejskiej socjaldemokracji: 1. Stworzenie siły, która będzie w stanie zmienić reguły kierujące globalizacją. 2. Poszerzenie Unii Europejskiej na wschód (to się dokonuje). 3. Wspieranie Rosji, inwestowanie w rosyjską gospodarkę, tak by związać gospodarkę rosyjską z gospodarką unijną. 4. Budowa europejskich sił zbrojnych niezależnych od Ameryki. Socjaldemokracja nie akceptuje faktu, iż globalizacja dokonuje się na warunkach narzucanych przez najsilniejszą gospodarkę na świecie, czyli amerykańską. Zmiana tej sytuacji to cel, jaki stawia sobie i Europejska Partia Socjalistyczna, i niemiecka SPD czy Socjalistyczna Partia Robotnicza Hiszpanii. Zgodnie z Deklaracją Lizbońską gospodarka unijna ma prześcignąć gospodarkę amerykańską do 2010 r. To jest możliwe, choć potrwa nieco dłużej. Najsilniejsza w Europie gospodarka niemiecka skupiona jest na razie na wyrównywaniu różnic pomiędzy dawną NRD a RFN. Proces ten zakończy się właśnie około roku 2010. Fuj ta Rosja Poszerzenie Unii Europejskiej na wschód sprawi, że właśnie tu Unia będzie miała najdłuższą granicę. Po drugiej stronie tej granicy najważniejszym państwem będzie Rosja. Rosjanie uważają, że Amerykanie zainteresowani są w destabilizowaniu sytuacji w ich kraju, a jednocześnie ogromnie potrzebują kapitału i inwestycji. Szukają więc ich w Brukseli. Zaś w Unii Europejskiej żadna gospodarka nie może równać się z niemiecką, a ta od wieków inwestuje w Rosji. Już teraz Niemcy szykują się do gospodarczej ekspansji. Przykład: Niemcy proponują zamianę rosyjskiego długu na udziały w rosyjskich firmach energetycznych. Słabiutka gospodarczo Polska może sobie wyznaczać misję kreowania polityki wschodniej Unii Europejskiej. Nikt jej nie będzie słuchał, jeśli ta wizja będzie sprzeczna z interesami unijnych gigantów. A można było przejąć inicjatywę choćby w sprawie Kaliningradu. Rosjanie chcieli eksterytorialnej drogi. Polacy mówili – nie. Unia mówiła – nie. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy Polacy mówią Unii: „Uważamy, że taka droga nie zagrozi naszym interesom. Zbudują ją polskie firmy, zarobią, postawią mury, zasieki, ogrodzenia, zainstalują kamery. Jeśli Rosjanie chcą takiej drogi, niech za wszystko zapłacą”. Na złość babci Tymczasem, zdaniem europejskich socjaldemokratów, bez rosyjskich bogactw trudno będzie prześcignąć Stany Zjednoczone. Politycy unijni, szczególnie Niemcy i Francuzi, ciągle flirtują z Rosjanami. My – na odwrót. Faworyzujemy Ukrainę i publicznie deklarujemy determinację w holowaniu jej na Zachód. Rosjanie odbierają to jako politykę skierowaną przeciwko nim. Jednocześnie Niemcy zaczynają uważać, że w Polsce prowadzona jest polityka antyniemiecka. Na przykład próby ściągnięcia baz amerykańskich do Polski. W dodatku nic z tego nie wyszło. Zaślubiny z Ameryką Wyraźnie i głośno sprzeciwiamy się utworzeniu sił zbrojnych Unii Europejskiej konkurencyjnych wobec NATO. Utworzenie NATO bis to idée fixe socjaldemokratów niemieckich, francuskich, hiszpańskich i włoskich. Niechętni im są socjaldemokraci ze Szwecji, Finlandii, Austrii, Irlandii. Czyli z krajów neutralnych. Zdaniem zachodnich partii lewicowych, europejskie siły zbrojne są potrzebne, jeśli Zjednoczona Europa chce być rozgrywającym na skalę globalną. A chce – wszak ma w planie prześcignięcie gospodarki amerykańskiej. Nie po to, by z kimś wojować. Po to, by się z Europą liczono, traktowano ją jak równego partnera. Myślenie naiwne, oderwane od rzeczywistości? Wszak Ameryka wojuje tylko z „dzikimi”? Ale tak myślą socjaldemokraci z krajów Unii i, co więcej, podejmują przedsięwzięcia militarne bez udziału Amerykanów. Planują stworzenie wspólnego przemysłu zbrojeniowego. Są już programy gospodarcze takie jak „haubica europejska”, Eurofighter, system nawigacji satelitarnej Galileo. Polska nie uczestniczy w żadnym z takich programów. Kupiliśmy za to amerykańskie F-16. Zakupu dokonali polscy socjaldemokraci. Antyeuropejski gorset Polscy socjaldemokraci mają zresztą odmienną wizję państwa niż ich zachodni koledzy. Decentralizacja państwa to na Zachodzie typowo lewicowa idea. Prawica ma odwrotne pomysły. Przykładem niech będzie to, co deklarował prawicowiec Jose Maria Aznar podczas swojej kampanii wyborczej. Głosił coś wręcz przeciwnego, czyli ograniczenie auto-nomii poszczególnych prowincji Hiszpanii. Zmienił front tylko dlatego, że przegrałby bez poparcia Katalończyków. U nas to prawica gadała, że decentralizuje państwo. Wiemy, że ta decentralizacja była fikcją, ale przynajmniej udawano. A SLD i UP nawet nie udają. Wszystko, co ważne, musi mieć błogosławieństwo Warszawy. Władze wojewódzkie mają narzucone budżety. Wojewoda jest tylko „przekaźnikiem” kasy, marszałkowie dysponują zaledwie kilkoma procentami swoich budżetów na wydatki lokalne. Cała Polska urządzona jest według jednego schematu. Każde województwo ma takie same władze, ich uprawnienia są identyczne. Tak jakby Małopolska była lustrzanym odbiciem Pomorza, a Śląsk – Mazowsza. To tylko z pozoru problem wewnętrzny Polski. Ten idiotyzm sprawi, że będzie nam bardzo trudno ugryźć unijne pieniądze. Tam bowiem liczy się to, czy o forsę występuje lokalna społeczność. A u nas te lokalne inicjatywy ograniczają się do budowy gminnych oczyszczalni ścieków, dróg czy wodociągów. Trudno wyobrazić sobie wniosek płynący z prowincji o pieniądze na budowę międzynarodowego portu lotniczego gdzieś pod Białymstokiem. Chcemy do dżungli Socjaldemokrata to człowiek, który nie chce, by ludzie żarli się między sobą jak wilki. Rozumie, że niektórzy mają dwie lewe ręce i trzeba im pomóc. Tak myślą ci na Zachodzie i nie zamierzają jakoś przyjąć do wiadomości, że najlepszym systemem gospodarczym jest liberalizm. Dlatego socjaldemokraci z Polski są w Unii Europejskiej traktowani trochę jak troglodyci. W dodatku troglodyci uważani za konia trojańskiego prawicy i za agentów pewnego Teksańczyka o nazwisku Bush. Z tymi tezami można się zgadzać albo nie. Jest to i tak bez znaczenia. Polska socjaldemokracja nie ma koncepcji, według której mogłaby prowadzić politykę zagraniczną. Czyli tę politykę prowadzi się nijak. Już za to płacimy. Podobno, gdyby nie zaangażowanie Polski i Hiszpanii w Iraku, nie byłoby tej całej awantury o to, że Francja i Niemcy chcą odejść od uzgodnień z Nicei. Nie dziwota – jeśli Polacy i Hiszpanie zostali uznani za dywersantów, to trzeba ograniczyć ich wpływ na Unię. Nawarzyliśmy sobie piwa, to teraz je pijmy. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Skarbysyny Małe afery trzęsą Polską. Duże przechodzą bokiem i bezkarnie. Oto jak odchudzono skarb państwa o 1,5 mld zł. Spóła akcyjna Towarzystwo Obrotu Nieruchomościami AGRO powstała w roku 1992. Od początku aż do 2003 r. 99,97 proc. akcji należało do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Reszta była (i jest) w rękach osoby prywatnej, tj. fizycznej. Założenia były szlachetne. TON AGRO utworzono po to, żeby podwyższać standard gruntów wniesionych aportem do spółki przez Agencję i następnie sprzedawać je z zyskiem. AWRSP wnosiła do spółki nieruchomości przejęte od skarbu państwa, który miał na tym interesie zarobić krocie. Wyszło całkiem inaczej: obłowiło się przede wszystkim dziewięć spółek zależnych od TON AGRO (członkowie zarządów zarabiali po kilkaset tysięcy rocznie), a skarb państwa musiał obejść się marnymi resztkami. Szacuje się, że tylko na jednej transakcji przeprowadzonej za pośrednictwem wrocławskiej filii TON AGRO państwo dostało w plecy ok. 20 mln zł. Takich podejrzanych transakcji było mnóstwo. Mimo że TON AGRO obracała mieniem skarbu państwa, w obiegu prawnym funkcjonowała jak każda spółka prawa handlowego i wobec tego nie musiała organizować przetargów na zbywane grunty. W rezultacie wielomilionowy majątek publiczny wymknął się spod kontroli i wyprzedawany był według dowolnych zasad ustanowionych przez władze spółki. Agencja to nie skarb W 2002 r. sprawą zainteresowało się poznańskie Stowarzyszenie Inicjatyw Społecznych Rezaspo. Wystosowało ono pismo do Ministerstwa Sprawiedliwości: AWRSP jako akcjonariusz spółki akcyjnej TON Agro w czasie ostatnich lat przeniósł własność gruntów Skarbu Państwa na wymienioną spółkę jako pokrycie aportowe nowoutworzonych akcji. (...) W efekcie tych czynności wzrósł niepomiernie majątek tej spółki (...) grunty te zostaną zapewne sprzedane, a dochody z tej sprzedaży zostaną przeznaczone na działalność spółki. Efekt prawny i finansowy polega przede wszystkim na tym, że AWRSP pokryła swoje akcje (a nie Skarbu Państwa) w kapitale akcyjnym spółki mieniem innej osoby prawnej; było to mienie społeczne. W efekcie Skarb Państwa utracił własność gruntów na rzecz spółki, której nie jest udziałowcem ani akcjonariuszem. Wydaje się nam, że pokrywanie własnych akcji mieniem osoby trzeciej jest prawnie niedopuszczalne, a sposoby przeprowadzenia tej operacji zasługują na niezwykłą rozwagę. Nie ma bowiem wątpliwości, że AWRSP nie jest Skarbem Państwa. AWRSP jest niezależnym podmiotem pod względem prawnym i finansowym. To nie ten resort Ministerstwo Sprawiedliwości (Departament Legislacyjno-Prawny) odpowiedziało szybko, lecz zdawkowo: Ministerstwo Sprawiedliwości nie jest uprawnione do dokonania takiej oceny. (...) zwierzchni nadzór nad Agencją sprawuje Minister Skarbu Państwa. Jeżeli stowarzyszenie Rezaspo powzięło uzasadnione podejrzenia (...) co do legalności i zasadności działań Agencji, może ono zawiadomić o tym ministra nadzorującego Agencję, a jeśli jest to uzasadnione okolicznościami sprawy – także właściwe organy ustawowo powołane do kontroli państwowej lub strzeżenia praworządności. Z odpowiedzi tej może płynąć niepokojący wniosek – że podległa Ministerstwu Sprawiedliwości Prokuratura Krajowa nie jest wbrew powszechnemu mniemaniu instytucją powołaną do strzeżenia praworządności. Na tym wymiana korespondencji się nie zakończyła. Mimo że Rezaspo w kolejnych pismach wprost domagało się potrak- towania swoich wystąpień jako zawiadomienia o przestępstwie, nigdy nie wszczęto w tej sprawie żadnego postępowania. Wszystko cacy Stowarzyszenie zaczęło bombardować pismami również Ministerstwo Skarbu Państwa. W listopadzie 2002 r. z Departamentu Reprywatyzacji i Udostępniania Akcji nadeszła odpowiedź, z której można wnosić, że działalność Agencji odbywała się na podstawie obowiązujących przepisów. Jednym słowem – wszystko cacy. Napomknięto jednak, że w wyniku przeglądu regulacji prawnych obowiązujących w dziedzinie wykonywania uprawnień przysługujących Skarbowi Państwa w stosunku do mienia powierzonego AWRSP, w Ministerstwie Skarbu Państwa został przygotowany projekt ustawy o zmianie ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Zgodnie z zapowiedzią w roku 2003 weszły w życie nowe przepisy regulujące stosunki pomiędzy Agencją i spółkami z jej udziałem a skarbem państwa. Na ich podstawie zlikwidowano AWRSP, a w jej miejsce powołano do życia Agencję Nieruchomości Rolnych. Artykuł 5 punkt 5 ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi skarbu państwa uzyskał następujące brzmienie: Akcje i udziały w spółkach nabyte przez Agencję za mienie Skarbu Państwa (...), a także akcje i udziały przejęte przez Agencję, jako mienie Skarbu Państwa pozostałe po likwidacji państwowych przedsiębiorstw gospodarki rolnej, podlegają przekazaniu ministrowi właściwemu do spraw Skarbu Państwa, w terminie 14 dni od dnia ich objęcia lub przejęcia, w formie protokołu zdawczo-odbiorczego. Jak traci rząd Stowarzyszenia Rezaspo wcale nie usatysfakcjonowała ta zmiana przepisów wymuszona między innymi naciskami z jego strony. Napaleńcy wysłali do Ministerstwa Skarbu Państwa kolejne pismo: Głębokie nasze zaniepokojenie budził i budzi fakt, że wieloletni proceder łamania prawa i zabierania państwowej własności odbywał się pod okiem i nadzorem Ministerstwa Skarbu. Nie wiadomo dlaczego sprzeczne z prawem działania musiano regulować zmianą ustawy. Jest to naszym zdaniem działanie bezprecedensowe i winno być niezwłocznie wyjaśnione. Przedstawili też dane, z których wynika, że straty spowodowane zaborem mienia państwowego wnoszonego przez Agencję jako pokrycie własnych akcji w spółce akcyjnej TON AGRO wynoszą ok. 1,5 mld zł. Skąd ta gigantyczna kwota? Zdaniem Rezaspo, skarb państwa stracił tak wiele, bo Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa wnosząc aportem grunty do spółki TON AGRO zaniżała ich wartość. Jako przykład podają nieruchomość w Moczyłach (gmina Kołbaskowo) – wartość na potrzeby aportu została oszacowana na niecałe 1,4 mln zł, tymczasem wartość rynkowa tego terenu wynosiła blisko 15 mln zł. Słynna jest transakcja przeprowadzona przez TON AGRO w Warszawie. AWRSP wniosła do spółki ok. 40 hektarów gruntu położonego na Targówku. Aport wyceniono na ok. 9,5 mln zł. Wkrótce TON AGRO ziemię tę sprzedała po kawałku. Tylko za 8 hektarów dostała ponad 8 mln zł. Przykłady można mnożyć. Korupcyjna nowelizacja Co działo się z forsą po spieniężeniu przez TON AGRO gruntów skarbu państwa? W roku 2002 NIK przeprowadziła kontrolę w spółkach z udziałem Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Jako niecelowe i niegospodarne Najwyższa Izba Kontroli oceniła zwiększenie, w okresie objętym kontrolą, zaangażowania kapitału AWRSP w spółkach prawa handlowego z jej udziałem. (...) W szczególności negatywnie oceniono zwiększenie z 11,6 mln zł do 114,5 mln zł (ok. 10-krotne) zaangażowanie kapitału w Towarzystwie Obrotu Nieruchomościami "AGRO" S.A. – spółki z 99,97% udziałem AWRSP – na co wydatkowano kwotę 140,0 mln zł. Kapitały te pokryto wkładami pieniężnymi w wysokości 35 mln zł, a głównie (76,4%) wniesionymi aportami w postaci gruntów o powierzchni 618,8 ha (...) W badanym okresie Agencja otrzymała dywidendę jedynie od 6 spółek (ok. 10%) prowadzących działalność gospodarczą – 3,6 mln zł w 2000 r. i 4 mln zł w 2001 r. Około 95% tych kwot pochodziło z T.O.N. "AGRO" S.A. Dywidendy z T.O.N. "AGRO" S.A. były jednak niewspółmiernie niskie, gdyż stanowiły odpowiednio w roku 1999 ok. 30% a w 2000 r. 11% osiągniętego przez spółkę zysku netto ze sprzedaży wniesionych aportów oraz gruntów zakupionych wcześniej od Agencji, głównie za jej aktywa wniesione do tej spółki – czytamy w raporcie pokontrolnym. Nikomu jednak włos z głowy nie spadł. – Z naszego punktu widzenia wygląda to tak – tłumaczy Mariusz Tuliński, wiceprezes Rezaspo. – Dopatrzono się, że działania Agencji są niezgodne z prawem. Zamiast jednak ścigać winnych i pakować do aresztu osoby, które doprowadziły skarb państwa do gigantycznych strat, przepchnięto nowelizację ustawy. Nie można się oprzeć wrażeniu, że po to, aby zamknąć gębę opinii publicznej. Ten przykład doskonale pokazuje, w jaki sposób w Polsce powstają przepisy. Rywin ze swoją propozycją wypada przy tym jak sztubak podczas randki w ciemno. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna • Duet Kwaśniewski–Miller oznajmił triumfalnie, że wygraliśmy wielką wojnę z Saddamem i przyłączymy naród iracki do wspólnej rodziny demokratycznych narodów świata. W nagrodę za wierną służbę Amerykanie obiecali, że dopuszczą nas do podziału łupów, czyli na skutkach wojny zarobimy. Wreszcie dołączymy do grona mocarstw kolonialnych. • Maciej Płażyński zrezygnował z przywództwa Platfusmerii Obywatelskiej. Nie zrezygnował z członkostwa partii, bo uległ urokowi posłanki Śledzińskiej-Katarasińskiej. Na krótko. Płażyński ma obiecane wsparcie organizacyjno-finansowe od największej w Parlamencie Europejskim frakcji EPP–ED, czyli tamtejszych chrześcijańskich demokratów i konserwatystów. Zamierza budować polską partię chadecką. Liczy na bliskich sobie Platformersów, SKLkę Balazsa i grupę Walendziaka z PiSuaru. • Osłabł też słynny zespół Ich Troje. Wokalistka Justyna Majkowska postanowiła opuścić Michała Wiśniewskiego, bo brzydzi się śpiewać po niemiecku, do czego zmusza ją ponoć lider. Po doświadczeniach pracy w Ich Troje zamierza zająć się, jak donosi prasa, terapią dzieci upośledzonych. • Anna Walentynowicz, bohaterka Wajdowskiego "Człowieka z żelaza", współorganizatorka strajku w Stoczni Gdańskiej i pierwszej "Solidarności" domaga się teraz od skarbu państwa 120 tys. zł zadośćuczynienia za prześladowanie jej w czasach PRL. Podraża tym koszty "stanu wojennego", za które zapłacą obecni podatnicy i stoczniowcy także, jeśli jeszcze pracę mieć będą. • Większą kreatywnością wykazali się działacze patriotyczni Jan Parys, były ROP, i Jacek Turczyński z ZChN. W nagrodę za swe patriotyczne zasługi bezprawnie wypompowali w dwa lata z kierowanej przez siebie Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie 362 tys. zł. Z tego wypłacili sobie nagrody: Parys wziął 94 tys., Turczyński – 79 tys. zł. Potem Turczyński został dyrektorem Poczty Polskiej, z nadania AWS. Teraz ma postępowanie prokuratorskie o malwersacje i łapówki. Fundatorzy Parysa i Turczyńskiego, czyli Polacy niewolniczo pracujący w III Rzeszy, nadal nie mogą się doczekać drugiej raty odszkodowań. • Prezes publicznej Robert Kwiatkowski uroczyście odebrał w Brukseli wielką nagrodę Europejskiej Unii Radiowo-Telewizyjnej dla TVP, którą uznano za najbardziej obiektywną, kulturalną i dobrze zarządzaną telewizję publiczną w całej Europie. Po powrocie do kraju odbierze dymisję. Ktoś musi beknąć za aferę Rywina. • A Jerzy Urban ma szansę być prezydentem miasta Łodzi. Przez jeden dzień w zamian za złożoną daninę na rzecz tamtejszych poszkodowanych przez wolny rynek dzieci. Urban stanął do licytacji zorganizowanej przez prawicowy Urząd Miejski. W piątek jeszcze przodował oferując najwyższą stawkę za prezydentodobę. Jeśli wygra, uczyni Kropiwnickiego swym asystentem noszącym za Urbanem teczkę. • Wzrosły notowania Jerzego Hausnera na stołecznej giełdzie posad wartościowych. Sięgają pozycji wicepremiera. • Nie przyleciały nadal bociany. Podobno zawinił Saddam, który nie chciał się rozbroić i ściągnął powietrzny atak sił sojuszniczych, albo Żydzi podgrzewający konflikt w Autonomii Palestyńskiej. Araby czy Żydy wszystko jedno. Znowu przez nich przyrost demograficzny Polaków w tym roku spadnie. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Prokuratura oszalała " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Nas doganiat " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Badziewie Rzeczpospolitej Gdy wielcy odkrywcy wypływali w nieznane, zawsze ładowali na statki perkal i paciorki. Szklane świecidełka prawie nic nie kosztowały – tak jak i cienkie bawełniane płótno używane zazwyczaj do szycia gaci. Jednak za ten szajs można było od dzikich uzyskać słodką wodę, mięso, złoto, a czasem nawet kupić ich przyjaźń lub terytoria. Doświadczenia te zostały najwyraźniej wzięte pod uwagę przez naszą zwycięską armię. Logistycy zaopatrzyli naszych chłopców w potężne ilości gównianych zapalniczek, z jednej strony opatrzonych arabskimi żuczkami, z drugiej – symbolicznym rysunkiem dwóch flag (polskiej i irackiej) splecionych w braterskim uścisku. Dla bardziej cywilizowanych dzikusów, którzy zetkną się z naszym elitarnym „Gromem”, komandosi zabrali kawałki pleksi z logo tej jednostki. Miejscowy kacyk może nawet liczyć na kawałek deseczki z naklejoną pleksi z nadrukiem: sprezentowane przez generała Andrzeja Tyszkiewicza, dowódcę MNDCS (po naszemu – strefy okupacyjnej, czyli gubernatora). To już prawdziwe dzieło sztuki: biała kuroptica z zielskiem w dziobie nad Irakiem, a dookoła 22 flagi symbolizujące kraje okupujące strefę. Zdaje się, że przy okazji komuś, kto to projektował, przydarzy się degradacja – flaga USA jest tak samo malutka jak, za przeproszeniem, Bułgarii czy Norwegii. Taki brak szacunku dla Wielkiego Brata to skandal! Ciekawe, jak na perkal i paciorki reagują muzułmańskie dzikusy? Czy potrafią użyć zapalniczki? Czy z wdzięcznością przyjmą pleksi-badziewie? Te cudnej urody gadżety wykonała firma z Łomianek pod Warszawą, ponoć zaprzyjaźniona z odpowiednimi osobami z MON. Autor : A.R. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Samotność zakąski Piję – źle. Nie piję – jeszcze gorzej. Wiele ukazało się utworów z życia alkoholików, które jest burzliwe i ciekawe. Zachęca do wgłębiania się w siebie. Zacząłem takie lektury od Hansa Fallady, Zygmunta Szeligi i Marka Hłaski. Potem brałem Stachurę. Ostatnio pobierałem Jerzego Pilcha i Wiktora Osiatyńskiego we fragmentach. Lektura ta doprowadziła mnie do trzech wniosków. Pierwszy jest taki, że znam lub znałem wszystkich mi współczesnych piszących alkoholików. Drugi, że bez alkoholizmu nie byłoby połowy polskiej literatury. W szkołach kurs polskiego należałoby podzielić na dwie części. W jednej Broniewski, Osiecka, Andrzejewski itd., itp. W trzeźwym prądzie Szymborska, Miłosz, Lem i inni o nieprzeniknionych źródłach natchnienia. Trzeci wniosek jest taki, że nastąpiła inflacja pisaniny autorów grzebiących w swoich zmacerowanych wódką bebechach. Można więc teraz zrobić interes inicjując pisarstwo wyrażające reakcję na prozę alkoholiczną. Trzeźwość jest tragedią rzadszą i też wielką. Oto więc rusztowanie do moich przyszłych literackich zwierzeń pijaka-niealkoholika. Pierwszy raz upiłem się, gdy miałem 12 lat w Nowy Rok 1946. Matka wyniosła mnie i wrzuciła do zaspy śnieżnej na trzeźwienie. Systematycznie pić zacząłem dopiero w wieku 15 lat, jednakże w dawkach uczniowskich. Osiągnąwszy pełnoletność, zacząłem zarabiać na wódkę i starałem się spędzać z nią wszystkie noce, przeważnie w knajpach, zawsze w towarzystwie. Wódka czysta była moim upodobaniem, jedyną rozrywką. Bez niej zatracałem kontakt z ludźmi, w tym skłonności i umiejętności romansowe. Pierwszy danego wieczoru kieliszek stanowił granicę oddzielającą czas pracy od wypoczynku, czyli zabawy. Organizm mój narzucił jednak tragiczne ograniczenia. W miarę picia ochota stopniowo ustawała, zamiast się wzmagać. Nieczęsto więc przekraczałem dziecięcą dawkę pół litra. Gdy to się stawało, miewałem nazajutrz straszliwego kaca. Powodował on wstręt do alkoholu rozciągający się niekiedy na trzy doby. Za opilstwo płaciłem więc wysoką cenę zmarnowania potem jednego dnia i trzech wieczorów. Wpierw cierpiałem cieleśnie, a potem towarzysko. Starość nie przyniosła mi żadnych przykrości i uszczerbków z wyjątkiem jeszcze gorszych stosunków mojego organizmu z wódką. Gdy wieczorem jem w towarzystwie, mam wielką ochotę wypić, ale mija ona po trzech pięćdziesiątkach nieprzynoszących żadnej przyjemności psychicznej. Jednak gdy na tym poprzestanę, po paru kwadransach staję się osowiały i śpiący. Rozkoszny niegdyś szum w głowie stał się szmerem przykrym przypominającym smutek. Jeżeli przezwyciężając niechęć mnożę kieliszki, już po zażyciu sześciu, następnego dnia choruję na kaca, a nim on nastąpi, mam przed sobą częściowo bezsenną noc. Zawsze bowiem około trzeciej w nocy wstaję i wypijam 150 gramów, co jest warunkiem powtórnego uśnięcia. Żeby więc korzystać z wódki jako środka nasennego, nie mogę przedtem jej używać jako rozrywki, bo napędzę sobie kaca. Gdy zaś mimo to piję wieczorem dążąc do przyjemności, rezultatem jest natychmiastowa senność w towarzystwie wytrenowana nocami jako odruch warunkowy. A w nocy bezsenność. Takie oto są zmagania starego pijaka-niealkoholika z alkoholem. Gdy nie piję, obcowanie z ludźmi staje się męką. Milczę, nie potrafię znaleźć tematu do rozmowy, nie ma we mnie woli ani tokowania, ani słuchania. Nudzę się w towarzystwie. Umarła moja tolerancja dla pijanych – chronicznie trzeźwego jak świnia – oni teraz mnie męczą i drażnią. W knajpie lub na imprezie ciągnie mnie więc do łóżka. Z człowieka towarzyskiego przemieniłem się w smutnego, znudzonego, niechętnego ludziom aroganta. Wzbudzam więc niechęć, co czuję i unikam biesiad. Mając takie kłopoty z alkoholem udałem się do specjalisty. Fachowcy leczą jednak wedle swoich poglądów na zdrowie i chorobę, czyli dobro i zło. Nie zaś wedle obstalunku pacjenta pragnącego swój organizm zharmonizować z własnymi upodobaniami. Lekarz uznał mnie za alkoholika, skoro jestem w swój szczególny sposób uzależniony od alkoholu. W ich doktrynie niepicie nie powinno w ogóle ujemnie w życiu ciążyć, chyba że jest się niepijącym alkoholikiem, czyli dźwiga się niepraktykowaną już zależność od alkoholu. Ja jednak nie jestem ani niepijącym, czyli abstynentem, ani alkoholikiem. W sytuacjach pozatowarzyskich lub bezalkoholowych mogę z przyjemnością w ogóle nie pić. Picie zaś zniechęca mnie do picia. Samoistnego, niewyrozumowanego pociągu do wódki w ogóle nie czuję. Z niechęcią w nocy wstaję, żeby się napić. Rad byłbym mogąc zamiast tego czytać, aż usnę, tyle że nie mam rano czasu na odsypianie nocnej lektury. Bez nasennego celu nigdy nie wypijam samotnego drinka, chociaż siaduję przed telewizorem w pokoju, gdzie nad barem kurzy się ze sto pełnych butelek. Raczej więc nazwałbym siebie człowiekiem męczonym przez wódkowstręt a marzącym o przebrzmiałej alkoholowej podniecie. Być może dramaty alkoholików są większej miary. Każdemu jednak człowiekowi największą tragedią wydaje się jego własna. Swój katar doskwiera bardziej niż cudzy rak, stąd też prawo do lecznictwa mają wszyscy, a nie tylko ludzie wyselekcjonowani jako chorzy. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psubraty w Chrystusie Konstytucja bredzi o równości i równouprawnieniu kościołów i związków wyznaniowych. W realu nikt się tym nie przejmuje, bo nie ma w naszej pięknej ojczyźnie instytucji, która mogłaby się równać z Kościołem kat. W 1989 r., gdy rząd Rakowskiego pisał niesławną ustawę o stosunku państwa do Kościoła kat., niech imię jej będzie zapomniane, wpisał tam skwapliwie zasadę, iż wszystko, co Kościół trzyma w łapie, to jego, a o więcej może się upominać. Mówiąc bardziej formalnie – wszystkie nieruchomości pozostające w posiadaniu Kościoła, także te zbudowane przez inne kościoły, trwale przeszły na własność katolików. Dla zaspokojenia roszczeń dotyczących nieruchomości, które Kościół utracił, powołano zaś tzw. komisję regulacyjną, która mogła: oddać sporną nieruchomość, dać coś w zamian albo wyznaczyć odszkodowanie. O jej działaniu i skwapliwości, z jaką zgadywała wszystkie życzenia czarnych, pisaliśmy nieraz. Co ma Glemp Założenie, iż Kościół dostaje prawo do wszystkiego, co ma, kłóciło się nieco z zasadami przyzwoitości. W ten sposób czarni zostali nagrodzeni za dokonywane jeszcze w latach 70. i 80. napaści na zbory protestanckie na Mazurach, które wyznawcy jedynie słusznej religii odbijali siłą z pieśnią „My chcemy Boga” na ustach. Także za przejęcie ponad 100 po wojnie odebranych różnymi metodami świątyń prawosławnych. Szczególnie atrakcyjny jest tu przykład cerkwi w Polanach, z której w 1971 r. ludność napływowa w postaci górali po prostu wypierdoliła na zbity pysk prawosławnych wraz z ołtarzem. Wierni rozwalili w drobny mak ikonostas i rozkradli co cenniejsze sprzęty liturgiczne. Kościół kat. ogłosił likwidację prawosławnej parafii i erygował parafię katolicką pod wezwaniem, a jakże, Matki Boskiej Częstochowskiej. Sąd PRL zasądził – ponad 10 lat później – wspólne użytkowanie świątyni. Kościół podtarł się wyrokiem, wobec czego druga instancja wydała kuriozalny wyrok na korzyść katolików, prawosławni zaś 20 lat modlili się pod płotem. Ów szlachetny poryw wiernych góralskich serc również został zalegalizowany ustawą Rakowskiego. Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny nie protestował przeciw ustawie z maja 1989 r. Głównie dlatego, iż wiedział, że gówno ugra. Ale też dlatego, iż uzyskał zapewnienie, że on też – podobnie jak wszystkie inne legalne wyznania – dostanie własną ustawę, w której uzyska te same przywileje – czyli dostanie na własność to, co ma, żeby mieć wreszcie spokój. Po tym, co spotykało prawosławnych w kolejnych wolnych Rzeczpospolitych, żeby wspomnieć tylko rok 1938, kiedy to polscy saperzy ochraniani przez granatową policję wysadzili w powietrze 130 cerkwi ma Lubelszczyźnie i Chełmszczyźnie – spokój wydawał się wartością nadrzędną. W posiadaniu prawosławnych było na początku lat 90. m.in. ponad 20 cerkwi pounickich przejętych po wojnie przez państwo na mocy dekretu dotyczącego mienia wysiedleńców do ZSRR. W końcu lat 50. władze PRL przekazały te cerkwie prawosławnym, którzy 17 z nich wyremontowali, a 6 de facto wybudowali od nowa. I myśleli sobie w pokorze ducha, że tak już zostanie. Co upadło, to przepadło, a co przyszło, to zostanie. Będzie spokój. A guzik. Czego nie ma Sawa Mimo obietnic rząd Mazowieckiego spuścił do kanału przygotowany przez Kościół Autokefaliczny projekt ustawy. Ktoś – plotka głosi, że sam Grzegorz Rydlewski, obecnie szara eminencja w rządzie Millera – poradził prawosławnym, żeby złożyli projekt jako wniosek poselski. I tak też się stało dzięki życzliwości posłów lewicy. Ale projekt dający prawosławnym na własność to, co mają w ręku, nie przeszedł przez Sejm, bo ujawniły się protesty grekokatolików, którzy wtedy akurat, pobłogosławieni przez J.P. 2, rośli Polsce w siłę i nawet ogłosili, że mają pół miliona wyznawców. Zamiast prostego potwierdzenia status quo Sejm zaproponował sposób dzielenia świątyń. Grekokatolicy i prawosławni mieli się porozumiewać pod auspicjami szefa URM, a gdyby się nie udało, to on dzielił cerkwie wedle dokładnie wyznaczonych zasad: jak w miejscowości są dwie, to jedną dostają ci, a drugą tamci, a inaczej decyduje to, czy unici mają gdzie się modlić itp. Unici oprotestowali i to rozwiązanie. W Senacie powstał zatem projekt powołania komisji regulacyjnej, która będzie rozstrzygać poszczególne konflikty. I to rozwiązanie prawosławni gotowi byli zaakceptować, ale tutaj włączył się – nigdy Państwo nie zgadną – episkopat rzymskokatolicki. W ustawie Rakowskiego wyraźnie zapisano, że katolikom wara od dawnych świątyń unickich pozostających we władaniu innych koś-ciołów. Chodziło o to, żeby uniknąć wojny religijno-nieruchomościowej. To miało być wynegocjowane z Kościołem kat. częściowe zrównoważenie wszystkich przywilejów, które wyrwali sobie wówczas czarni. Ale umowy tej – jak zresztą żadnej innej – kler katolicki nie dotrzymał. Jak ogłosił na posiedzeniu komisji ówczesny marszałek Senatu Andrzej Stelmachowski – episkopat poinformował go, że unici dogadają się z prawosławnymi, ale nie od razu. Wobec czego fanatyczna katoliczka pani senator Grześkowiak zgłosiła poprawkę mniejszości odsyłającą ten problem do uregulowania w osobnej ustawie, jak episkopat już zdecyduje, że grekokatolicy się dogadali z prawosławnymi. Poprawka ta została – jak oświadczyła – jakby zaakceptowana przez obie strony. Zaakceptował ją jedynie Kościół kat., a zarówno grekokatolicy, jak i prawosławni wyraźnie oświadczyli, że takiej ugody nie było. Cóż, ale oni, w przeciwieństwie do Matki Boskiej Senackiej, nie mieli w parlamencie prawa głosu. Poprawka Grześkowiakowej – uwalona na komisji, która przyłapała ją na kłamstwie – została zaakceptowana przez Senat, a Sejm nie zdołał jej odrzucić. Mało tego, poprawka zmusiła prawosławnych do dzielenia się z unitami spornymi cerkwiami. I znów prawosławni pokornie zaakceptowali to rozwiązanie, głównie dlatego, że chcieli mieć jakąkolwiek ustawę, bo podlegali przepisom z roku 1938, a jak wtedy traktowano Kościół Autokefaliczny w RP, napisałam wyżej. Cierpliwie zatem czekali na obiecaną w poprawce Grześkowiakowej nową ustawę. Co orzekł Safjan Po dziesięciu z górą latach postanowili upomnieć się o swoje. Wystąpili do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o stwierdzenie niezgodności z konstytucją ustawy, która – streszczając długi i zawiły wywód prawniczy – stwarza nierówność między kościołami, co godzi w konstytucyjną zasadę równouprawnienia wyznań. I co się stało? Najpierw, przez rok, nic. Trybunał nie potrafił powziąć decyzji. Potem – wieść gminna głosi – prezes Safjan osobiście powędrował na ul. Miodową, aby uzyskać światłe wskazówki w tej kwestii. Możemy to zrozumieć: gdyby spór był między prawosławnymi a katolikami – nie byłoby żadnej wątpliwości, ale jak tłuką się prawosławni i unici – trzeba uściślić, kogo popiera Glemp. A skoro już uściślenie takie nastąpiło – Trybunał nagle dostał przyspieszenia tak wielkiego, że wyznaczył rozprawę w czasie krótszym niż dwa tygodnie, które zgodnie z prawem muszą upłynąć od zawiadomienia stron. Prezes Safjan olał protesty przerażonego reprezentanta prawosławnych mec. Mikołaja Zdasiuka i księdza profesora arcybiskupa Jeremiasza. Związana z „Solidarnością” i Kościołem kat. sędzia Jadwiga Skórzewska-Łosiak przesłuchała ich niespotykaną w TK metodą, której do kompletu brakowało tylko kopa w nerki, ale wreszcie zapadł wyrok. Trybunał uznał, z grubsza biorąc, że skoro jeszcze nie ma obiecanej przez Grześkowiakową ustawy, to nie można stwierdzić, czy jest niekonstytucyjna. I niech sobie prawosławni pokornie poczekają na to, co katolicy mają już od lat bez mała 15. Ponadto Trybunał pouczył Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, że biorąc pod uwagę duże różnice uwarunkowań historycznych, liczebności, struktury i działalności poszczególnych kościołów i związków wyznaniowych ustawodawca zmuszony był ustanowić odmienne unormowania dotyczące regulacji spraw majątkowych kościołów i związków wyznaniowych. Inaczej mówiąc, wszystkie kościoły są równe, ale niektóre są równiejsze. Trybunał napisał także, iż nie można zgodzić się z poglądem, że jednobrzmiące przepisy odnośnie nabywania, zbywania i zarządzania przez Kościoły mieniem, zawarte w ustawie o stosunku Państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz ustawie o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego, stanowią cechę wspólną uzasadniającą identyczne traktowanie przy ustanawianiu przepisów dotyczących postępowania regulacyjnego. Postępowania regulacyjne unormowane porównywanymi ustawami dotyczą bowiem całkowicie odmiennych stanów faktycznych i prawnych, ukształtowanych historycznie. Czyli nawet jak prawosławni mają coś w ustawie, to niech sobie nie myślą, że to dostaną, bo nasz naród zaprzedany jest w macierzyńską niewolę Matki Boskiej Częstochowskiej i nie będą mu tu jakieś kacapy stawiały żądań. Z zabawniejszych uwag Trybunał wypomniał prawosławnym także dobrodziejstwo międzywojennej ustawy o uregulowaniu stanu prawnego majątków Kościoła Prawosławnego. Było tam napisane, że prawosławni dostają na własność te spośród upaństwowionych po odzyskaniu niepodległości dóbr, które mają w faktycznym i spokojnym władaniu. A zatem – dowodzi Trybunał – jeśli dotąd nie dostali ich na własność, widać nie było tytułu i odszkodowanie za nie się nie należy. TK zapomniał odnotować, iż warunkiem przejęcia tych nieruchomości było potwierdzenie tego faktu przez właściwego wojewodę w ciągu pięciu lat od wejścia w życie ustawy. Ustawa weszła w życie jesienią 1939 r., więc przez następne 5 lat wojewodowie zmywali naczynia w londyńskich restauracjach. Świetnie ubawili się prawosławni czytając także, iż skoro wespół z unitami zaakceptowali propozycję Grześkowiakowej, to co się teraz czepiają. Fakt – poza zapewnieniami senator Grześkowiak – nie ma cienia dowodu na takie uzgodnienia, co jednak nie wzbudziło w P.T. sędziach najlżejszego niepokoju. Co może Stępień Wśród sędziów Trybunału znalazł się Jerzy Stępień, który jako senator I kadencji brał udział w uchwaleniu tego przepisu. Można wręcz uznać, iż jego głos zadecydował, bo zaakceptowany przez prawosławnych wniosek większości – ten powołujący komisję regulacyjną – został w Senacie oddalony dwoma głosami. A zatem gdyby zamiast głosować „za”, Stępień głosował „przeciw” odrzuceniu wniosku – ustawa miałaby dziś inny, niekonfliktowy kształt. Art. 26 ustawy o Trybunale stanowi jasno, iż sędzia nie może sądzić tych przepisów, które wydał lub uczestniczył w ich wydaniu. Jeśli stało się inaczej, całe postępowanie przed TK jest nieważne. Ten argument doprowadza do rozpaczy szefa Trybunału prof. Marka Safjana, bo to on miał obowiązek wyłączyć sędziego Stępnia. Safjan tłumaczy z zaangażowaniem, które nie wychodzi na zdrowie logice argumentacji, iż głosowanie nie jest czynnym uczestniczeniem w tworzeniu przepisu. Bowiem – uwaga, będzie najlepsze – akt głosowania w gruncie rzeczy jest aktem niezwykle formalnym, on być może często się wiąże, ale też często nie wiąże się z jakąś pogłębioną refleksją osoby głosującej nad treściami normatywnymi, bowiem może wynikać z ustaleń klubowych, z ustaleń pewnej opcji politycznej, która w parlamencie zasiada. Nie ma to żadnego związku niejednokrotnie nawet z dokładną wiedzą za jakim rozwiązaniem się głosuje. Inaczej mówiąc – senator może być debilem, który w ogóle nie wie, za czym głosuje stanowiąc prawo, bo gówno go to obchodzi. Głosuje tak, jak mu kazała partia. I choć był prawnikiem, nie zastanowił się nad tym wówczas, ale teraz zastanowi się solidnie, bo teraz już nie jest politykiem, czyli przygłupem, tylko sędzią, czyli mędrcem. Ta swoista, choć pewnie nieodosobniona, opinia prezesa Trybunału Konstytucyjnego na temat władzy ustawodawczej nie może jednak zaćmić takiego oto ogólnego obrazu: będąc parlamentarzystą sędzia głosował nad jakąś ustawą, a dzisiaj ma sądzić, czy ustawa ta nie łamie konstytucji. Inaczej mówiąc – sądzić sam siebie. * * * I teraz jest tak. Nowy reprezentant prawosławnych, mec. Marek Gromelski, domaga się wznowienia postępowania przed TK powołując się na nielegalny udział sędziego Stępnia w rozprawie. Dysponuje napisanym przez wybitnych prawników z UW miażdżącym dla Trybunału komentarzem do wyroku. Raczej nie przestraszy się pani sędzi Skórzewskiej-Łosiak, bo jest adwokatem z dużym stażem i nie takie już straszne damy w sądach widywał. Prezes Safjan w przerażeniu tłumaczy każdemu, kto chce słuchać, że głosowanie w parlamencie nie jest tworzeniem przepisu, a episkopat czeka na wyrok, bo nie może być tak, żeby sprawa jakiegokolwiek kościoła rozstrzygała się w Pomrocznej bez uwzględnienia zdania zespołu „Glempie Słowiki”. Prawosławni są cierpliwi i – w odróżnieniu od katolików – słyszeli o Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. A Trybunał Konstytucyjny zapewne znowu uzna sprawę za śmierdzące jajo i będzie kombinował, jak odrzucić skargę. To historyjka o równości wobec prawa pod rządami konstytucji, czyli jak mawiał Piłsudski: konstytuty – prostytuty. Równość owa stanowi w III RP podstawę demokratycznego państwa prawnego, chyba że Kościół kat. postanowi inaczej. Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Arnie barbarzyńca " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pożeracze zer Jak sprzedać swój dom za 40 zł. Gdyby wszystko zaczynało się i kończyło na tym, że państwo Ż. zaufali spółdzielczości mieszkaniowej w czasach realnego socjalizmu i gorzko się rozczarowali, to pewnie by nie było sprawy. Nie oni pierwsi i nie ostatni – takich, którzy chcieli zbudować dom, ale im się nie udało, były dziesiątki tysięcy. Sprawa jednak jest, ponieważ państwo Ż. ufają teraz całkiem współczesnemu, już dawno nie socjalistycznemu wymiarowi sprawiedliwości. I czują się niczym przed 20 laty. Jak w Matriksie – mówi obecna młodzież. 100 000 zł – za taką kwotę w roku 1982 można było kupić w Kielcach własnościowe mieszkanie o powierzchni 50 mkw. Państwo Ż. chcieli mieć, jak to się wtedy mówiło, willę, dlatego w latach 1982–83 wpłacili na konto Spółdzielni Mieszkaniowej Domów Jednorodzinnych Związkowiec 257 300 starych złotówek. W latach następnych – aż do roku 1990 – dopłacili jeszcze prawie 150 000, co równało się dziesięciu tzw. spółdzielczym wkładom mieszkaniowym. Wpłacili i czekali, bo tak wówczas robili wszyscy. W roku 1987 prezes SMDJ Związkowiec Zdzisław D. złożył rezygnację, a jego miejsce zajął Grzegorz B., z zawodu technik budowlany. Jest prezesem do dziś, chociaż od 8 lat spółdzielnia przeszła z realu w byt wirtualny: nie ma siedziby, adresu, ma tylko konto, na którym znajduje się oszałamiająca kwota 18 zł. Państwo Ż. czekali cierpliwie 10 lat od wpłacenia pierwszych pieniędzy. Następne 8 lat czekali mniej cierpliwie, aż w końcu zniecierpliwieni zaczęli szukać swojego domku, pieniędzy albo przynajmniej sprawiedliwości. Dotarli do sądu rejestrowego próbując odtworzyć historię spółdzielni mieszkaniowej, która jest, ale jej nie ma. To, czego się dowiedzieli, postawiło im włosy na głowach. Co najmniej 20 mln starych zł zarząd spółdzielni wyprowadził do roku 1987. Do tego czasu "Związkowiec" nie miał działek budowlanych, nie mógł więc postawić nawet komórki na węgiel. Nie przeszkodziło to prezesowi D. zapłacić 15 000 000 zł za opracowanie planu inwestycyjnego i dokumentacji, która umożliwia rozpoczęcie i kontynuowanie budowy kilkudziesięciu domów. Niezgodnie z prawem spółdzielczym władze "Związkowca" domagały się od stu kilkudziesięciu członków sukcesywnego uzupełniania wkładu budowlanego strasząc ich przesunięciem na liście lub usunięciem ze spółdzielni. Ludzie płacili, bo szkoda im było już włożonych pieniędzy. Ci, którzy chcieli się wycofać, mogli to zrobić, ale odzyskiwali niewspółmiernie małe pieniądze z powodu inflacji i potrąceń spółdzielczych. Gdy jesienią 1987 r. wyszło zarządzenie Rady Ministrów dotyczące wydzielenia i przekazania z NBP do PKO składników majątkowych spółdzielni mieszkaniowych, prezes D. podał się do dymisji. Zostawił SMDJ Związkowiec zadłużoną, bez terenów budowlanych, bez rozpoczętych inwestycji, bez żadnych składników majątkowych, które by się nadawały do przekazania PKO. W tych wszystkich działaniach państwo Ż. dopatrzyli się działań na szkodę spółdzielni i jej członków, oszustw, wyłudzeń, przestępstw karnych skarbowych itp. W roku 2001 złożyli w kieleckiej prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstw. Nie przykładając się do zbadania sprawy, choćby na podstawie dokumentów zgromadzonych przez państwo Ż., prokurator Prokuratury Rejonowej mgr Robert Olszewski wydał postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia. Państwo Ż. złożyli zażalenie do Prokuratury Okręgowej w Kielcach i jednocześnie wnieśli skargę na Olszewskiego. Na skargę nie dostali odpowiedzi, a po interwencji w Ministerstwie Sprawiedliwości kielecka Prokuratura Okręgowa odpowiedziała, że nie odpowiedziała na skargę (tak było w nagłówku), bo nie wiedziała, że jest to skarga. A gdy się dowiedziała, też jej nie rozpatrzyła, bo stwierdziła, że działania prokuratora są niezależne. Mimo to Prokuratura Okręgowa poleciła wszcząć dochodzenie, które ten sam prokurator Olszewski postanowił następnie umorzyć. Państwo Ż. złożyli zażalenie na umorzenie. Prokuratura Okręgowa nie przychyliła się do zażalenia i przekazała sprawę do Sądu Rejonowego w Kielcach. W tym samym roku 2001 państwo Ż. zawiadomili kielecki Urząd Kontroli Skarbowej, że SMDJ Związkowiec przejęła ich pieniądze (które w tamtym czasie stanowiły mienie znacznej wartości) jako darowiznę, ale nie zapłaciła podatku, co jest przestępstwem skarbowym. Był to typowy chwyt prawny państwa Ż. – może z tej strony uda się zainteresować sprawą urząd państwowy... Nie udało się. UKS nie odpowiedział na zawiadomienie, a po interwencji tym razem w Ministerstwie Finansów odpowiedział, że nie podejmie żadnych działań, dopóki sprawa nie rozstrzygnie się w prokuraturze. A w prokuraturze wiadomo – umorzenie. Artykuł 284 § 2 kodeksu karnego mówi o przywłaszczeniu mienia znacznej wartości. Prokurator Olszewski umorzył dochodzenie w tej sprawie wobec niepopełnienia czynu. W uzasadnieniu napisał (pisownia oryginalna): Ich (członków spółdzielni – przyp. P.Ć.) pieniądze w kwocie 2230000 "starych" zł. znajdowały się na koncie SBDJ "Związkowiec" w Banku PKO BP, gdzie znajdują się do chwili obecnej. Wskutek bardzo dużej inflacji a potem denominacji straciły na wartości. Obecnie na koncie SM "Związkowiec" znajduje się 289,20 zł. Brak jest danych na temat sald przed 13.06.1996 r. albowiem wszelkie dokumenty bankowe przechowuje się tylko przez 5 lat. Niemniej jednak nie sposób przyjąć, aby pieniądze wysłane przez Jerzego Ż. zostały przywłaszczone. Gdyby prokurator choć trochę pomyślał, to po lekturze dostępnych dokumentów spółdzielni doszedłby do zgoła przeciwnych wniosków: gdy pieniądze członków miały jeszcze jakąś wartość, wyprowadzono je z rachunku bankowego "Związkowca", a potem, gdy stanowiły wartość zapomogi, wpłaconoje z powrotem. Nie trzeba być Miltonem Friedmanem, żeby stwierdzić, co można robić z forsą poprzez obracanie nią w ciągu kilku lat. 18 października 2002 r. Sąd Rejonowy w Kielcach postanowił uchylić zaskarżone przez państwa Ż. postanowienie Prokuratury Rejonowej i przekazać jej sprawę celem kontynuowania postępowania. Jeśli prokurator prowadzący sprawę potraktuje ją tak, jak traktował prokurator Olszewski, państwo Ż. w najlepszym razie dostaną 40,70 zł. Będą za to mogli sobie kupić dwie puszki pasty do podłogi. Autor : Przemysław Ćwikliński Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pojeby z zajobami Chcecie soczystej lektury na wakacje? To poczytajcie, jak konsekrowani bzykają. "Życie seksualne księży" nie jest zwykłą reedycją wydanej przed trzema laty w Niemczech, W. Brytanii i USA książki Roberta A. Haaslera "Życie seksualne w Kościele". Z oryginału pozostała tylko część pierwsza – "Bóg, seks, Kościół". Część drugą, "Studia przypadków", opracowano dla polskiego czytelnika. "Studia" to lekka przesada – w rzeczywistości jest to zbiór relacji o przestępstwach i nadużyciach seksualnych kleru katolickiego w wielu krajach, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Głośne afery pedofilów w sutannach, biskupi i kardynałowie kryjący dewiantów, orgie księży i zakonnic na misjach w Afryce, aresztowanie w Montrealu dwóch wielebnych, podejrzanych o zorganizowanie i prowadzenie sieci dziecięcych domów publicznych – to już znamy. Choć są tu świeże, smaczne kąski, np. Cała Francja pękała ze śmiechu, gdy dowiedziała się o nieszczęściu, jakie dotknęło biskupa miasta Montauban. Zmarł on na zawał w pobliskim burdelu. Polskie przykłady zaczerpnięto z prasy, reportaży radiowych i telewizyjnych (także tych, które nie doczekały się emisji – "półkowników" III RP), akt policyjnych, prokuratorskich i sądowych. Wielki plon przyniosło opublikowanie w Internecie apelu do ofiar i świadków takich wydarzeń. Odezwały się księże konkubiny, bywalcy agencji towarzyskich i klubów gejowskich, rodzice molestowanych dzieci itd. Dwóch funkcjonariuszy dawnej SB chciało w głębokiej konspiracji sprzedać dwie teczki kompromitujących dla klechów materiałów IV Departamentu MSW. Ale i bez esbeckich teczek, nie wiadomo zresztą, czy autentycznych, udało się zebrać masę informacji o ekscesach seksualnych czarnych. Autorzy nie bez racji twierdzą: Problematyka podjęta w tej książce jest w istocie największą chorobą Kościoła. Nas te fakty specjalnie nie bulwersują, zwłaszcza że są tu też streszczenia reportaży z "NIE" (rzadko jednak podaje się źródło!). Jeden ksiądz zgwałcił uczennicę, drugi – 60-letniego dziadka, trzeci używał seksualnie ministranta, który na znak protestu podciął sobie żyły i wyskoczył z okna... Czytane hurtem wszystkie te historie robią się monotonne, żeby nie powiedzieć nudne. No, może oprócz opowieści byłej gospodyni sławnego prałata Jankowskiego o chłopcach sypiających z nim w ogromnym małżeńskim łożu: najpierw Wojtku, potem Kajtku. Ksiądz prałat nosi specjalne majtki w serduszka i kwiatki, a jak sam żartuje – kocha się tylko w tych w kwiatki. Nazywa Kajtka Dudusiem i z rana zawsze martwi się, jak się Dudusiowi spało. Nie sprawdzaliśmy, czy tak jest w istocie. O wiele ciekawsza jest część pierwsza, pióra Roberta A. Haaslera. To solidny wykład na temat stosunku Kościoła kat. do ludzkiego seksualizmu, od początków chrześcijaństwa do dziś. Obsesyjna nienawiść do ciała, upatrywanie w seksie diabelskiej pokusy sprawiły, że żadna inna sfera życia nie została poddana tak szczegółowej kontroli i takim rygorom. Ojcowie Kościoła czynili wszystko, by obrzydzić chrześcijanom życie seksualne. Apostoł Paweł z Tarsu uznał, że każda czynność seksualna jest grzechem. Małżeństwo dopuszczał tylko w celu uniknięcia jeszcze większego grzechu – rozpusty. Według św. Augustyna małżonkowie grzeszą, jeśli poddają się namiętności. Później wymyślono, że stosunek małżeński może być bezgrzeszny tylko wtedy, gdy towarzyszy mu uczucie nienawiści do odczuwanej rozkoszy. Klemens Aleksandryjski uznał, iż cudzołoży każdy, kto obcuje z żoną jak z ladacznicą – dla przyjemności. Św. Tomasz z Akwinu nauczał, że najlepsze w małżeństwie są tzw. noce Józefowe, czyli separacja od łoża. I tak dalej... Przez długie wieki historii Kościoła nie było ważniejszej kwestii niż ustalenie, kiedy wolno spółkować. Zakazano stosunków małżeńskich w niedziele i liczne święta, we wszystkie środy i piątki lub piątki i soboty, podczas Wielkiego Postu i adwentu, na kilka dni przed komunią i po niej. Zabroniono pożycia z kobietą w czasie miesiączki, w ciąży lub po klimakterium; przez 36 dni po urodzeniu chłopca i przez 56 dni – dziewczynki, czyli człowieka mniejszej wartości. Zakazany (choć później przesunięty z kategorii grzechów ciężkich do lekkich) był pocałunek małżeński "z języczkiem". Grzeszne – przyglądanie się własnemu ciału, zwłaszcza "częściom nieprzyzwoitym", a także oglądanie nagości współmałżonka. Podczas spełniania powinności małżeńskich obowiązywała tzw. mnisia koszula, z otworem w okolicy genitaliów. Dla pewności zalecano robienie "tego" w ciemności albo z zamkniętymi oczami. Każda niedozwolona czynność seksualna była skrupulatnie oszacowana. Za stosunek z dziurą w drewnie, łatwiej dostępną niż żona, spowiednik wymierzał 20 dni pokuty o chlebie i wodzie. Za stosunek analny – 15 lat pokuty odprawianej w każdy poniedziałek, środę i piątek. Spowiednicy zalecali kobietom, aby w trakcie kopulacji odmawiały koronkę do Dziewicy Maryi. Za ciężki grzech uważano "nienaturalne" pozycje, zwłaszcza najokropniejszą z nich – na amazonkę. Oral karany był surowiej niż przerwanie ciąży... Czyta się to ze zdumieniem przemieszanym ze zgrozą. Trzeba było kilkuset lat, żeby Kościół zrezygnował z większości średniowiecznych absurdów, nadal jednak uważa za swą główną misję represjonowanie i reglamentowanie seksu. Potępia stosunki pozamałżeńskie, rozwody, antykoncepcję, masturbację, związki homoseksualne itd. Zmusza księży do życia w celibacie, co prowadzi do patologii – patrz część druga. Na koniec ładny cytat: Historia Kościoła stała się historią panowania kasty celibatariuszy nad rzeszą żonatych. Robert A. Haasler, "Życie seksualne księży", Dom Wydawniczy "Credo", 2003. Sprzedaż wysyłkowa: credo-haasler@o2.pl Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Buraki w Nowym Jorku Władze Lublina wymyśliły znacznie skuteczniejszy sposób zabijania Amerykanów niż samoloty – promocję swojego miasta w Nowym Jorku. Nowojorczycy padną ze śmiechu. Promować miasto to działać dla jego rozwoju przez popularyzowanie go w kraju i świecie. Idea ta to przekonanie adresatów przedsięwzięcia – nowojorczyków pochodzenia polskiego, żydowskiego i ukraińskiego, Amerykanów ze świata kultury, nauki i biznesu – że Lublin to miasto o bogatych wielokulturowych tradycjach i nieprzeciętnej zabytkowej urodzie, miasto – pomost między podzielonymi do niedawna częściami Europy, miasto otwarte i światłe wykształceniem, mądrością i tolerancją swoich mieszkańców. Miasto, które warto odwiedzić dla zaspokojenia i zwyczajnych, i ambitnych turystycznych pasji, a także dla zrobienia interesu. Tak napisała do nas pani Małgorzata Szatkowska z Kancelarii Prezydenta Miasta Lublina w odpowiedzi na pytanie, czy nam się aby nie śni, że Lublin zamierza promować się w Nowym Jorku? * * * Ekipa rządząca Lublinem to ultra AWS. Przewodzi jej prezydent Andrzej Pruszkowski. Ulubioną formą spędzania czasu przez lubelskie VIP-y jest bujanie się po świecie nazywane promowaniem miasta. Niedawno zrobili sobie wypad do Izraela. Jednak Nowy Jork szczególnie przypadł władzy do gustu – jak donoszą nowojorskie wiewiórki, ekipy z Urzędu Miasta Lublina w ciągu kilku lat odwiedziły to miasto około trzydziestu razy! Kilka lat temu Pruszkowski i kolesie wychwalali zalety Lublina w konsulacie RP. Przy niemal pustej sali, po polsku czytali dwugodzinne referaty o strukturach władzy miejskiej, historii i zmianach systemowych. Miała to być zachęta doinwestowania w Lublinie. Pruszkowski oznajmił z dumą, że w Lublinie działają takie potęgi jak Daewoo, Solvay, Texaco oraz McDonald’s. Nieliczni biznesmeni chętniej dowiedzieliby się, że jest w Europie miasto, dokąd te koncerny nie zawędrowały. Obśmiał megalomanów nawet nowojorski "Nowy Dziennik". To wcale nie zraziło do Ameryki naiwniaków z AWS. Wręcz przeciwnie. Chcieli nawiązywać kontakty i wyrazili chęć natychmiastowych spotkań z nowojorską policją, strażą pożarną, miejską, szkołami i kim tam jeszcze. Bez skutku. Dopiero gdy w mieście Erie nad jeziorem o takiej samej nazwie wybuchła awantura, bo tamtejsze władze zaczęły zamykać bary go-go, władze Lublina zwietrzyły szansę zbratania. Natychmiast nawiązały kontakt z tamtejszymi oszołomami. Sprawa barów trafiła do Sądu Najwyższego USA, a miasto Erie – na listę miast partnerskich Lublina. Czyli wycieczkowych dla władz. * * * Promocja Lublina, o której władza miasta mówi z taką dumą, ma się odbyć 18 maja 2002 r. na stadionie Yankees. Zapewne tylko przez roztargnienie nie dopowiada, że chodzi nie o główny stadion Jankesów na Bronksie, lecz boisko na Staten Island, gdzie trenują jedynie głębokie rezerwy drużyny palantowej. Wyspa Staten jest to zadupie i Portorykowo, a okolica boiska jest szczególnie niebezpieczna i nie pojawia się tam nikt biały przy zdrowych zmysłach. Lublin będzie się promował w tej dzielnicy, ponieważ jest tam polski kościół św. Stanisława Kostki. Rządzi nim proboszcz ks. dr Marek Suchocki. Fecet pochodzi z tej samej podlubelskiej wiochy, z której wywodzi się lubelski wiceprezydent Zbigniew Wojciechowski. Ks. doktor w styczniu 2002 r. wspólnie z lubelskimi władzami powołał do życia organizację American Lublin Society Corporation, czyli po naszemu Stowarzyszenie Przyjaciół Lublina. To towarzycho i lokalny Komitet Parady Pułaskiego oficjalnie organizują podejmowanie lu-belskiej władzy w Nowym Jorku, aby w Lublinie można było wciskać gładki kit, że ich przedstawicieli zaprasza i przyjmuje strona amerykańska. – Chcemy pokazać Amerykanom, że Polska to nie tylko pierogi, ogórki, kiełbasa, wódka i polka, ale przede wszystkim nowoczesny kraj, ze wspaniałą kulturą, nauką na wysokim poziomie i dobrze rozwiniętym przemysłem – powiedział ks. dr Suchocki "Nowemu Dziennikowi", którego redakcję odwiedza z coraz to nowymi gośćmi z Lublina. W ramach promocji innych wartości niż ogórek kiszony i gorzała 18 maja w dzielnicy, do której trzeba płynąć promem, odbędzie się koncert promujący Lublin i całą jego potęgę. Szczególnie umysłową. O tym, że Pomroczna to raj, przekonywać będzie Amerykę Budka Suflera. Nasze wiewiórki głoszą, że Cugowski i Lipko zażądali za ten wyjazd 150 tys. dolarów. O Polsce wielkiej i dostatniej zaśpiewa również pop-rockowy zespół Koziołki. Jego liderzy, jak podaje nowojorska prasa polonijna, to Wojtuś i Piotruś – synkowie starego Cugowskiego. Na Portorykowie usłyszą również uniwersalne i wstrząsające wyznanie wiary po polsku – czyli "A gu, a gu, a gu gu, a gu gu!" wywrzaskiwane z pasją przez dzieciaki nawróconych punkowców z kapeli Arka Noego. Aby promocja Lublina wypadła lepiej, Arkę wspierać mają muzykalne dzieci niektórych lubelskich radnych. W Nowym Jorku mają też rozbrzmiewać melodie rockowej kapeli religijnej 2TM, 23, po polsku Tymoteusz. Specjaliści od promocji Lublina wymyślili, że na koncert koniecznie muszą być bilety. Zamiast dopłacać widzom, chcą jeszcze inkasować. Na stadionie stragany ustawią różne firmy i za to też zapłacą. Kasa ma iść na fundusz Parady Pułaskiego i stypendia dla młodzieży. Tego samego dnia w Konsulacie Generalnym RP na Manhattanie odbędzie się prezentacja kultury Lublina i wpływów na nią kultury żydowskiej. O tym, że w Lublinie nie chciano dać ulicy nobliście Singerowi, autorowi "Sztukmistrza z Lublina", zapewne się nie wspomni. Mają zabłysnąć różne lubelskie firmy. Gościom pokazana zostanie również wystawa "Renesans Lubelski". Władza ma nadzieję, że Lublinem zainteresują się żydowscy biznesmeni, jako miłośnicy renesansu, choć organizacje żydowskie zaprotestowały, kiedy radni nie nadali ulicom nazwisk panów Giedroycia, Herlinga-Grudzińskiego i Karskiego. * * * Kto zabuli za to tworzenie sobie przez władze Lublina megalomańskiej iluzji w portorykańskiej dzielnicy? Podatnicy – owce, którym zdziera się już nie wełnę, lecz skórę. Z Lublina ma przyjechać do Nowego Jorku ok. 200 osób nie licząc rockmanów i ich dzieci. Najtańszy bilet lotniczy kosztuje ok. 500 dolców, bo akurat w połowie maja zaczyna się sezon i ceny idą w górę. Władze Lublina głoszą, że buli strona amerykańska. Czyli znana już Fundacja Stypendialna Komitetu Parady Pułaskiego i Stowarzyszenie Przyjaciół Lublina. My w to nie wierzymy, ale warto sprawdzić. Na nasze oko najlepiej wyjdzie na tej promocji polski proboszcz z portorykańskiej dzielnicy, kapele religijne, Budka Suflera i synowie Cugowskiego. Nie wiemy, ile kasy wydano na dotychczasowe wyjazdy członków władz Lublina i organizatorów tych jaj do Nowego Jorku i ile to wszystko rzeczywiście będzie kosztować mieszkańców Lublina. Jest to pilnie strzeżona tajemnica Urzędu Miasta. Pytający o ten cyrk radni nie otrzymali odpowiedzi do dziś. Powód jest oczywisty. Zaraz po wstrząsającym sukcesie imprezy w Nowym Jorku Lublin będzie prezentował się w Filadelfii. Autor : Tomasz Żeleźny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Won! „NIE” rozmawia z prof. Kazimierzem Kikiem, byłym dyrektorem Instytutu Badań Społecznych SLD. – Wylali pana z pracy? – Nie. Sam zrezygnowałem. – Co sprawiło, że podjął pan decyzję o dymisji? – Krótka rozmowa, w której powiedziano mi, że moim zajęciem nie jest publiczne wypowiadanie się na tematy polityczne, tylko tworzenie zaplecza teoretycznego w ciszy i spokoju. Powiedziałem, że nie chcę być cichym i milczącym wspólnikiem polityki, której nie akceptuję. Na to się nie godzę. – Zdradzi pan, z kim pan prowadził tę rozmowę? – Z kierownictwem... najwyższym w partii. – Gdy Krzysztof Janik został szefem Klubu Parlamentarnego SLD, pan się spodziewał, że lada dzień pana usuną? – Tak. Ale nie usunięto mnie, tylko sam się wycofałem. – To zasadnicza różnica. – Mógłbym być dalej dyrektorem, gdybym nie wypowiadał się publicznie. – Panie profesorze, po co szefować instytutowi, który nie jest potrzebny? – Ten instytut jest bardzo potrzebny. Po to, by inicjować teoretyczną dyskusję w partii. Organizować badania na temat problemów socjaldemokracji. Zwracać uwagę na problematykę programu socjaldemokratycznego. Instytut ściągał materiały z całego świata, by prowadzić badania nad ewolucją myśli socjaldemokratycznej. – Jeśli nadal mógł być pan dyrektorem instytutu, ale milczącym, znaczy to, że nie pan przeszkadzał, tylko to, co pan reprezentuje. – Obecnemu kierownictwu partii nie jest potrzebna ideologia. Potrzebny jest spokój. – Pan by chciał, żeby lewicowy rząd miał na uwadze przede wszystkim interesy najsłabszych. A tymczasem nie ma innej rady, jak tylko ciąć wydatki, podwyższać podatki, oszczędzać na emerytach i służbie zdrowia. Inaczej nam się całe państwo zawali. – To jest głos bezradnego liberała. Powiem panu, co rząd powinien zrobić. Jeżeli rząd w kampanii wyborczej sformułował program, w którym zapowiadał zupełnie inne działania niż te, które realizuje, i kiedy okazało się, że w trakcie rządzenia nie może zrealizować zapowiedzi i obietnic, powinien podać się do dymisji. – To są słowa romantyka. A polityk musi być pragmatykiem. – Taki pragmatyzm jest pragmatyzmem jednej kadencji. To nie jest prawdziwy pragmatyzm, to jest nieprzygotowanie do rządzenia. Zarządzać biedą potrafi każdy. Ale żeby wyprowadzić kraj z biedy – na to potrzeba specjalistów. My w tej chwili mamy politykę zarządzania tym, co jest, i w taki sposób, w jaki potrafimy. – SLD to tak zwana partia władzy. Zawsze miała dobry wynik wyborczy. W jej szeregach są doświadczeni politycy i odnoszący sukcesy biznesmeni. Elektorat wyborczy ma najwierniejszy. Dlaczego więc SLD nie umie rządzić? – To nie jest partia socjaldemokratycznego elektoratu. Zawsze podkreślałem, że tak być musi, jeśli w partii socjaldemokratycznej dominują przedstawiciele kapitału. Przedsiębiorcy w zasadzie przyszli do SLD nie po to, by realizować programy socjaldemokratyczne, tylko żeby przy pomocy partii dojść do władzy. Na szczytach władzy w tej partii widać, że jest ona zainteresowana osiągnięciami gospodarczymi, a nie odczytywaniem i definiowaniem interesów świata pracy. W efekcie mamy ustawodawstwo, które tworzy wiele różnego rodzaju ulg dla średniego i dużego kapitału. A jednocześnie zwiększa pobór pieniędzy od tych najbardziej bezradnych, pracujących na przykład w sektorze publicznym. – Zna pan tezę, że największym problemem SLD jest Leszek Miller? – Ja bym tego nie personifikował. Problemem tej partii jest jej aparat. Oczywiście, jest coś takiego, że przywódca na ogół dopasowuje ludzi do swojej mentalności. W tym wypadku mamy partię na miarę mentalności głównych jej konstruktorów w okresie powstawania SLD. Czyli ówczesnego sekretarza generalnego i jego zastępcy odpowiedzialnych za sprawy organizacyjne partii. To nie jest problem tylko Leszka Millera, to problem szerszy. Problem mechanizmu dobierania ludzi do przywódczych gremiów Sojuszu. – Zostawmy nazwiska. Z mediów wyłania się obraz SLD targanego aferami, chorego na nepotyzm, opanowanego przez karierowiczów na skalę większą, niż to było w AWS. To fałszywy obraz? – Ten obraz nie jest prawdziwy, ponieważ media pomijają pozytywne dokonania Sojuszu, a koncentrują się niemal wyłącznie na wypaczeniach. Myślę, że w Polsce system polityczny i mechanizmy działające wewnątrz partii są takie, że premiują negatywne zachowania. Dopóki do polityki będzie się szło, żeby zarobić, żeby coś sobie zorganizować, dopóki rząd będzie miał i dawał, dopóty do polityki będą trafiali ludzie, dla których najważniejszy jest osobisty interes, a nie dobro wspólne. Ta choroba nęka wszystkie ugrupowania polityczne, nie tylko SLD. Jest niedokończona transformacja – nie zrealizowaliśmy do końca decentralizacji państwa. Praktycznie rzecz biorąc nie mamy fachowego aparatu administracyjnego wolnego od polityki. Krótko mówiąc każdy, kto dzisiaj idzie do polityki, wie, że gdy partia wygra, będzie dawczynią wszelkiego dobra. Dopóki więc każdy sukces wyborczy owocował będzie udziałem w rządzie, który dysponuje wszystkim, co przynosi profity, dopóty wśród polityków będą ludzie, którzy liczą na korzyści materialne. – Myśli pan, że partyjni liderzy otaczają się właśnie takimi żądnymi pieniędzy ludźmi? A może sami nimi są? – Nie można uogólniać. Mówię o mechanizmach doboru partyjnych kadr. One są niezdrowe. Jak to wygląda w SLD, powiem na przykładzie województwa świętokrzyskiego. W sobotę 31 stycznia odbyła się konwencja wyborcza, która miała doprowadzić do wyboru nowego przewodniczącego. Tymczasem decyzja zapadła trzy dni wcześniej w Sielpii. Zjechali się szefowie powiatów, zjechał Marek Dyduch i „demokratycznie”, za delegatów, zadecydowano tam, kto ma być głównym kandydatem, a kto ma się wycofać. – Niewiele to ma wspólnego z demokracją. – Dlatego mówię o „mechanizmach”. Wygląda to tak, jakby kierownictwo partii nie ufało swoim partyjnym kolegom. Jak gdyby liderzy obawiali się, że szeregowi delegaci mogą podjąć błędną decyzję... Jeżeli tak się wybierze przewodniczącego, to ten przewodniczący w zasadzie jest podporządkowany temu kierownictwu, które wymusiło jego nominację. On zaś nie musi się specjalnie troszczyć o wypełnianie swoich obowiązków w terenie. – Sądzi pan, że ktoś taki staje się zakładnikiem grupy sprawującej władzę? – Zakładnikiem kierownictwa, które ustaliło wybór jego osoby na szefa. W Kielcach mieliśmy egzemplifikację tego mechanizmu. Zamiast rzeczywistej demokracji i zaufania do delegatów, którzy powinni we własnym sumieniu rozstrzygnąć, kto z kandydatów najlepiej będzie sprawował funkcje przewodniczącego, ustaliła to grupka wiedzących lepiej. Na szczęście nie wszyscy ustąpili naciskom. Znalazło się dwóch śmiałków, którzy uratowali namiastkę wewnątrzpartyjnej demokracji. Postąpili wbrew wyraźnym oczekiwaniom władz centralnych. – Wspomniał pan, że tym grzechem obarczone są wszystkie ugrupowania polityczne w Polsce. Nie tylko SLD. – Oczywiście, że to jest dziecięca choroba polskiego systemu partyjnego. On się dopiero kształtuje. Przejęte zostały niedobre wzorce pezetpeerowskie. I to jest choroba powszechna. – Siedzieć cicho, głosować, jak zalecą... – ... i patrzeć, co kierownictwo każe robić. To zwalnia z budowania własnych koncepcji, nie trzeba wykazywać się inicjatywą, kreatywnością. – Jak zmienić te reguły gry wewnątrzpartyjnej? Tą kwestią mógłby się zajmować pański instytut? – Mógłby się zajmować, gdyby dalej istniał. Może tak będzie, może ktoś inny stanie na jego czele. Przede wszystkim istnieje potrzeba decentralizacji, a to oznacza konieczność stworzenia zupełnie innej partii. Ciągle powtarzam, że SLD powinien być partią wewnętrznej alternatywy. Wewnątrz partii muszą być różne nurty, frakcje. Powinny powstawać programy ideowe, powinny toczyć się spory, ścierać się ze sobą różne wizje. Sojusz musi być żywą partią, a nie kompanią honorową wojska. – Czy jest pan za samorozwiązaniem Sojuszu i stworzeniem nowej formacji? – Nie jest potrzebna żadna rewolucja. Myślę o ewolucji. – Z naszej rozmowy wyciągam taki wniosek. Mamy partię, która mieni się socjaldemokratyczną, a nią nie jest. Ale istnieje szansa, że stanie się nią w przyszłości, jeśli przejdzie pozytywną ewolucję. – Tak. Myślę, że ta ewolucja niedługo zostanie zapoczątkowana klęską polityczną. – Będzie się pan cieszył z tej klęski? – Nie. Przegranym będę też ja. Zresztą są to tylko przewidywania. Widzimy, jakie są nastroje społeczne, widzimy, jaka jest polityka rządu, i widzimy to dobre samopoczucie przywódców SLD. To jakaś specyficzna forma alienacji rządzących, którzy nie dostrzegają tego, co wszyscy inni widzą gołym okiem. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Tobernakulum " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sędzia na wzór i podobieństwo człowieka Czy sędzia Sądu Najwyższego powinien postępować uczciwie? Nie przesadzajmy. Z profesorem doktorem habilitowanym Jackiem Sobczakiem nikt nie chce zadzierać. Jest on nie tylko kierownikiem Zakładu Systemów Prasowych i Prawa Prasowego w Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz autorem licznych książek z dziedziny prawa prasowego i autorskiego, ale także sędzią Izby Karnej Sądu Najwyższego. Dziennikarze dzwonią do niego, żeby się poradzić w sprawach dotyczących wykładni przepisów, a nie po to, by pytać np. o sposób przyjęcia jego córki na studium doktoranckie. A szkoda. Zaczęło się od listu, który w październiku dotarł do naszej redakcji: Krew nas zalewa, jak jawnie olewa się komisję konkursową i oszukuje kandydatów (...) Tak się uczy obłudy. (...) Gdzie jest twarz tych ludzi? Czy jest jakaś sprawiedliwość w Polsce? Czy Państwo będziecie tolerować jawną grandę? Papa nieobecny Ujęci dramatycznymi nawoływaniami autorów epistoły ustaliliśmy, że do konkursu na doktorantów na Wydział Nauk Społecznych UAM przystąpiło 43 kandydatów. Ubiegali się oni o dwa miejsca. Komisja zbierała się dwukrotnie. Pierwszego dnia w jej skład wchodziło 9 osób, w tym profesor Sobczak. Grono w tym składzie orzekło, że Maria Sobczak, córka pana profesora, jak najbardziej na doktorantkę się nadaje. Ktoś trzeźwy uznał jednak, że to trochę nie tego, iż w komisji konkursowej zasiadał tatuś kandydatki. Dlatego następnego dnia szacowne ciało zebrało się ponownie, ale już bez profesora Sobczaka. Przeprowadzono tajne głosowanie. Okazało się, że nieobecność papy w komisji miała dla pani Marii fatalne skutki – tym razem zdecydowano, że nie nadaje się na kandydatkę do posiadania "dr" przed sławnym nazwiskiem. Granda banda Wkrótce okazało się jednak, że Maria Sobczak, wbrew decyzji komisji konkursowej, figuruje na liście doktorantów. – Po drugim głosowaniu profesor Sobczak był oburzony – mówi nasza uniwersytecka wiewiórka. – Postanowił ewidentny błąd komisji naprawić. Rozmawiał w tej sprawie, z kim trzeba, a że ma znaczące wpływy, córka napisała odwołanie i zostało ono uwzględnione. Profesor Kazimierz Robakowski, dyrektor instytutu, częściowo potwierdza tę wersję, ale uważa, że nabór kandydatów na doktorantów został przeprowadzony bez żadnej grandy. Według niego Maria Sobczak znalazła się w 7-osobowej grupie kandydatów nieprzyjętych z powodu braku miejsc, ale posiadających odpowiednie kwalifikacje do pracy naukowej. Sześć z tych osób napisało odwołanie do rektora UAM. Wśród nich była Maria Sobczak. Akurat ona została przyjęta. I już. – Gdyby z konkursem było wszystko w porządku, wyniki podano by do publicznej wiadomości. Tak się nie stało, bo konkurs czysty nie był. Przez cztery miesiące nikt nie powiedział, kto został doktorantem. Machlojka wyszła z wora przypadkiem. Wśród młodych naukowców zawrzało, ale nikt z nich nie podskoczy. Muszą siedzieć cicho i udawać ślepych i głuchych. To najlepszy sposób na zrobienie kariery w nauce. Prym pryków O protekcji, plagiatach i innych przekrętach w nauce ostatnio zrobiło się głośno. Komisja Etyki w Nauce PAN opracowała nawet zbiór zasad, którymi powinni się kierować naukowcy. Dzieło pt. "Dobre obyczaje w nauce" zawiera między innymi rozdział "Pracownik nauki jako mistrz i nauczyciel": Pracownik nauki angażuje i grupuje wokół siebie adeptów nauki jedynie na podstawie bezstronnej oceny ich kwalifikacji intelektualnych, etycznych i charakterologicznych. Pracownik nauki winien ujawniać i zwalczać wszelkie przejawy protekcjonizmu, korupcji i dyskryminacji. W "Dobrych obyczajach..." od takich napuszonych powiedzonek aż się roi. W przedmowie czytamy, że celem publikacji jest budzenie świadomości społecznej i poczucia odpowiedzialności moralnej. (...) [Nauka] nakłada na uczonych obowiązek wdrażania młodych naukowców i wpajania im zasad dobrej roboty i dobrych obyczajów. Z tego też wynika obowiązek wytykania i ścigania tych, którzy z tych reguł się wyłamują. Autorzy "Dobrych obyczajów...", a jest to kilkudziesięciu profesorów, poświęcają młodym wiele uwagi. Lecz gówniarze mają w nauce niewiele do powiedzenia i to nie oni kształtują jej etyczne oblicze. W Pomrocznej nauka jest w rękach starych pryków. Kasta decydentów Połowę doktoratów uzyskują osoby powyżej 35. roku życia, rośnie liczba doktoratów uzyskiwanych w wieku powyżej 45 lat. Zaledwie 15 proc. osób habilituje się poniżej 40. roku życia. 70 proc. tytułów profesorskich uzyskują osoby po pięćdziesiątce. W ciągu kilku najbliższych lat 2/3 obecnych profesorów osiągnie wiek emerytalny – wynika z danych Komitetu Badań Naukowych. Karty rozdają starzy feudałowie, bo młodzi nie mają ku temu odpowiednich tytułów i wpływów. To profesura z długoletnim stażem ma decydujący głos w uczelnianych komisjach etyki, konkursowych etc. I dlatego są to komisje raczej reprezentujące interesy kasty decydentów, niż pilnujące przestrzegania zasad etyki ogólnoludzkiej – zauważa dr Józef Wieczorek w niepublikowanej dotąd pracy "Dobre obyczaje w nauce – założenia a praktyka". W cywilizowanym świecie ujawnienie, że jakiś profesorek popełnił plagiat, oznacza dla plagiatora koniec kariery naukowej. A u nas? Dr Wieczorek pisze: To ujawniający plagiaty, nepotyzm, korupcję, nieuczciwość w środowiskach naukowych kończą źle. Są elementem niepożądanym! (...) A łamiący "dobre obyczaje" zajmują nadal decydenckie stanowiska, najczęściej wiele lub bardzo wiele stanowisk na raz, a walczący o ich przestrzeganie objęci są skrajnym ostracyzmem i skazywani na śmierć zawodową. Za zanieczyszczanie środowiska naturalnego gro-żą kary, za zanieczyszczanie środowiska intelektualnego raczej nagrody. Gryząc świece Skandal plagiatowy nie ominął Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu. Postąpiono zgodnie z obyczajami w nauce – śmieci szybciutko zamieciono pod dywan i nie przeprowadzono oficjalnego postępowania wyjaśniającego. Złośliwcy powiadają, że nie obeszło się bez udziału profesora Sobczaka, dobrego dla swojej córki ojca, ale i specjalisty od prawa autorskiego. Łukasz Donaj, doktorant w instytucie, opublikował pracę pod tytułem "Media w systemie politycznym Federacji Rosyjskiej". Rozdział "Prasa drukowana" zaczyna się frapująco: W określeniu ZSRR "jako najbardziej czytającego kraju świata" propagandowej przesady było naprawdę bardzo niewiele, a pogrążone w czytaniu gazet i książek całe wagony wielkomiejskiego metra stanowiły widok codzienny i niemal banalny. Teraz sięgnijmy po wydaną później pracę zbiorową pt. "Zbliżanie się Wschodu i Zachodu". Na stronie 238 rozpoczyna się rozdział "Współczesna drukowana prasa rosyjska" podpisany przez pana doktora Bronisława H. Bladochę: W określeniu ZSRR "jako najbardziej czytającego kraju świata" propagandowej przesady było naprawdę bardzo niewiele, a pogrążone w czytaniu gazet i książek całe wagony wielkomiejskiego metra stanowiły widok codzienny i niemal banalny. Pod koniec pracy Donaja czytamy: Większość artykułów "Moskowskowo Komsomolca" stanowią materiały zatytułowane w następujący sposób: "Chłopczyka próbował zgwałcić dziadek, który miał się nim opiekować" czy "Na rozkaz wróżki naiwne moskwiczanki gryzły świece i oddawały wszystkie pieniądze. I – nie uwierzycie – Bladocha też pisze o gwałcącym dziadku i wpieprzających świece moskwiankach! I to jota w jotę. W jakiś niepojęty sposób pan doktor Bronek cały tekst napisał identycznie jak pan magister Łukasz! Kropki, przecinki, przypisy i ich numeracja – wszystko tak samo! Różnice występują tylko w ostatnich kilku zdaniach obu prac. Na bezczela Żeby wyjaśnić to zdumiewające zjawisko, znowu musieliśmy pogadać z naszą wiewiórą. – To bezczelny plagiat. Doktor Bladocha nie pracuje w instytucie, ale przymierza się do habilitacji. Do otworzenia przewodu potrzebna jest mu odpowiednia liczba publikacji,radzi sobie więc, jak może. Jego opiekunem naukowym jest profesor Sobczak. To on mu pomógł. Donaj był bezbronny. Od początku siedział cicho, bo chce zrobić karierę naukową. Wie, że jak podskoczy Sobczakowi, to po nim. Ujawnianie plagiatu, w który zamieszany jest jakiś nobliwy naukowiec, to ryzykowne przedsięwzięcie. Jacek, czyli Jerzy Jednym z redaktorów naukowych "Zbliżania się Wschodu i Zachodu" był dr Tadeusz Wallas, zastępca dyrektora INPiD. – Nie ma wątpliwości, że autorem tekstu jest Łukasz Donaj. Nie wiem, jak to się stało, że wydrukowano go pod nazwiskiem Bronisława Bladochy. Nie pamiętam, czy przed drukiem czytałem ten tekst i nie potrafię powiedzieć, czyim nazwiskiem był podpisany. Nie sądzę, żeby pojawienie się nazwiska doktora Bladochy było efektem jakichś celowych działań. Profesor Jacek Sobczak, sędzia Sądu Najwyższego, jest wyznawcą, a być może nawet i twórcą teorii omyłkowego podpisania pracy Donaja nazwiskiem Bladochy. Twierdzi, że mógłby podać wiele przykładów takich technicznych lapsusów. Opowiada, że na przykład w pewnym periodyku błędnie wydrukowano jego imię. Było Jerzy, a panu profesorowi od urodzenia jest przecież Jacek. Zmieniona końcówka Wersja wydarzeń z omyłkowym zamieszczeniem nazwiska Bladochy byłaby do przyjęcia, pod warunkiem że przed ukazaniem się "Zbliżania się Wschodu i Zachodu" Łukasz Donaj dostarczyłby wydawnictwu swój tekst. Tak jednak nie było. Autor dał go profesorowi Sobczakowi. Praca miała się ukazać w "Roczniku Wschodnim", ale ku zdziwieniu Donaja wydrukowano go w "Zbliżaniu...", i to pod nazwiskiem Bladochy. "Współczesna drukowana prasa rosyjska" w "Zbliżaniu..." podpisana nazwiskiem Bladochy i "Prasa drukowana" z książki Donaja są niemal identyczne. Minimalne różnice – jak już sygnalizowaliśmy – występująjedynie w zakończeniu. Skąd się wzięły? Ano stąd, że Donaj przed przekazaniem Sobczakowi tekstu, który miał się ukazać w "Roczniku", zmienił nieco końcówkę. I właśnie ta zmodyfikowana wersja – tyle że z podpisem Bronisław H. Bladocha – ukazała się w "Zbliżaniu się Wschodu i Zachodu". Profesor Sobczak uważa, że podejrzewanie go, iż dał tekst Łukasza Donaja Bronisławowi Bladosze, aby ten go opublikował pod swoim nazwiskiem, jest co najmniej niestosowne. UAM nigdy nie przeprowadził w tej sprawie postępowania dyscyplinarnego. Nie chciały się nią również zainteresować media. Dziadki znowu zgwałciły chłopczyków. Co do stosunków w naukowym światku nikt nie ma specjalnych złudzeń. Czyż jednak sędziemu Sądu Najwyższego do twarzy jest z podejrzeniami o uprawianie bezczelnej protekcji i sprzyjanie kradzieży lub jej krycie? A czyż musi gapić się w lustro? Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Odlot pani Balcerowicz Polskie Linie Lotnicze LOT w ciągu jednego 2001 roku poniosły stratę 639 mln zł. Aby choć trochę podratować "narodowego przewoźnika", rząd Leszka Millera dokapitalizował firmę akcjami banków PKO i BZ WBK o wartości 400 mln zł. Przynoszący straty i ratowany pieniędzmi podatników LOT dzięki uprzejmości kierownictwa firmy wozi za bezdurno dygnitarzy i ich rodziny. Wśród pasażerów LOT-u są więc równi i równiejsi. Mrs Hanna Gronkiewicz-Waltz i Mr Andrzej Waltz latają na trasie Warszawa–Londyn–Warszawa z upustem 50 proc. Była pani prezes NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz jest teraz dyrektorem administracyjnym Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie i nie należy do osób mało zarabiających. Podobny upust otrzymała też Miss Dominika Waltz. Nie chodzi o wielkie kwoty 295–610 USD. Posiadam kserokopie sześciu takich zleceń zatwierdzonych przez asystenta prezesa Zarządu PLL LOT Piotra Bielińskiego. Brawo latający Waltzowie! Rzeczony Piotr Bieliński zaakceptował też zbiorowe zlecenie na przelot z upustem 50 proc. obejmujące Mrs E. Balcerowicz, Mr L. Balcerowicz, Mrs A. Kornasiewicz i Mr Kornasiewicz z dnia 10 kwietnia 2001 roku. Chodziło o bilety na trasie Warszawa–Ateny–Warszawa. Nie wiem nic na temat dochodów pani Alicji Kornasiewicz – byłej wiceminister skarbu w ekipie Wąsacza – która od lipca 2000 roku objęła posadę członka Zarządu CA IB Investmentbank AG, ale ponieważ firma w nazwie ma "AG" nie powinno być źle. Leszek Balcerowicz jest prezesem Narodowego Banku Polskiego, a jego średnie miesięczne dochody, jak wyliczyła "Rzeczpospolita", w ubiegłym roku wynosiły 44 000 zł brutto. Małżonce na imię Ewa. To, że L. Balcerowicz otrzymuje upuścik 50-procentowy, to zrozumiałe – nikt tak pięknie nie mówi o "oszczędnościach" i "zaciskaniu pasa" jak "Guru" – zwłaszcza gdy dotyczy to dołujących firm, ale E. Balcerowicz? Czy A. Kornasiewicz i Mr Kornasiewicz? Urokom zniżkowego latania lot-em nie oparł się też Mr Jerzy Buzek – w jego przypadku zniżka wyniosła aż 90 proc.! Działo się to 26 listopada 2001 roku już po przerżniętych przez J. Buzka wyborach. Podobnie Płażyński M. (czyżby TEN Płażyński?) Mr., który wspólnie z Dziekanowskim D. Mr. 1 sierpnia 2001 r. także zostali uszczęśliwieni upustem 90 proc. Największe jednak szczęście – 100-procentowy upust – spotkało nędzarza Wojciecha Fibaka. Pełniący obowiązki dyrektora Biura Marketingu i Rozwoju Sprzedaży Wojciech Czubak uznał 7 grudnia 2001 roku, że sławny tenisista i przedsiębiorca oraz mecenas sztuki nie musi płacić za bilet na trasie "Waw–Par–Waw". Kserokopii podobnych zniżek mamy kilkadziesiąt. W Polsce obowiązują bizantyjskie obyczaje. To, co w USA czy Niemczech skutecznie zakończyłoby karierę polityczną delikwenta – u nas traktuje się jak normalkę. Gównojadztwo to uprawiają prominenci, którzy w PRL krzyczeli z oburzeniem na przywileje nomenklatury, po czym parli do władzy, aby takie korzyści jej ukrócić. Gdyby jednak jakiś poseł czy posłanka nie miał akurat rodziny do przelecenia, może odważy się zadać wicepremierowi i ministrowi infrastruktury Markowi Polowi pytanie o skalę zjawiska upustów w przynoszących straty PLL LOT – zwłaszcza w odniesieniu do grubych ryb ze świata polityki i biznesu. Mam nadzieję, że wśród 460 wybrańców narodu znajdzie się choć jeden nieprorodzinny. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Braterstwo tuszu W połowie grudnia zapachniało przez moment prezentem pod choinkę od Ameryki: „Gazeta Wyborcza” doniosła: Być może dojdzie do złagodzenia reżymu wizowego dla Polaków wyjeżdżających do USA. Według Jakuba Wolskiego z MSZ, strona polska stara się wynegocjować możliwość odpraw udających się do USA Polaków na lotniskach krajowych. Oznacza to, że globtroterom zabiegającym o odlot za wodę dano by możliwość bycia wykopanym przez czarujących agentów U.S. Immigration and Naturalization Service już z Okęcia, a nie dopiero z lotniska Kennedy’ego w Nowym Jorku czy O’Hare w Chicago. Cokolwiek powiedzieć, byłby to spory postęp, wygoda i oszczędność czasu. Trzymamy kciuki za negocjatorów z MSZ, podsuwamy im jeszcze śmielszy pomysł, który mogliby zacząć negocjować. A gdyby tak jues-wopistów przesunąć jeszcze kawałek dalej – z Okęcia do Ambasady USA? W efekcie takiej rewolucyjnej, przyznajemy, innowacji, każdy, kto dozna łaski wizowej, zostanie uprzednio prześwietlony, zrewidowany i będzie mógł mieć pewność, że postawi nogę na ziemi obiecanej. Wierzymy w powodzenie; dotychczasowe sukcesy dyplomatów od Cimoszki dobrze wróżą. Nie udało im się uprosić Waszyngtonu o zlikwidowanie wiz dla Polaków, to prawda, ale świta nadzieja, że już nasze prawnuki będą latać do Stanów na goły paszport. Skąd taka śmiała prognoza? Otóż udało im się, jak się chwalą w „Wyborczej”, wyrobić w Amerykanach pełną świadomość naszego rozgoryczenia, jeśli chodzi o traktowanie Polaków. Nie spoczywajcie na laurach, panowie, tę świadomość naszego rozgoryczenia trzeba nieustannie w nich pogłębiać, aż nabierze wymiaru obsesji, a jankesi sami nas będą nagabywać o wizytowanie ich ojczyzny bez wiz. Tymczasem od 5 stycznia tego roku Amerykanie podwyższyli mury i zasieki okalające ich twierdzę najlepszości. Wprowadzono program US-VISIT, na mocy którego przyjezdni z zagranicy muszą na 115 lotniskach i w 14 portach USA używać własnych palców jako stempli. INS pstryknie im też pamiątkową fotkę. Jak wiadomo, odciski palców plus zdjęcie to rutynowa procedura przy aresztowaniu kryminalistów. Ale nie obawiajcie się rodacy, nie założą wam kajdanek, będziecie mogli na rusztowaniach i budowach wykuwać lepszą przyszłość swych familii w starym kraju. Amerykanie tylko się upewniają, czy nie jesteście terrorystami. Przy wyjeździe trzeba będzie procedurę powtórzyć, bo Wielki nasz Brat musi się upewnić, czy nie staliście się terrorystami w międzyczasie. Program US-VISIT obowiązuje wszystkich przyjezdnych. To znaczy wszystkich tych, którzy muszą zabiegać o wizę, by ujrzeć amerykański raj. Z palcostempla i fotoportretu zwolnieni są obywatele 28 państw – głównie Europy Zachodniej – którzy mogą odwiedzać USA bez przepustki z ambasady. Ździebko przykro się robi, gdy uświadomić sobie, że Niemcy czy Francuzi przebiegają bramkę Stanów migając czystym paszportem, zaś naj-wierniejsi, według Busha, przyjaciele europejscy – obywatele Polski, której żołnierz męczeńsko wykrwawia się u boku US Forces w Babilonie, muszą pełzać po wizę, a na granicy zostawiać konterfekt i linie papilarne. Najwidoczniej „świadomość naszego rozgoryczenia” nie jest jeszcze wśród władz USA dostatecznie głęboka. Jeśli ktoś obecną sytuację potraktuje jako upokarzającą dla nas i niezasłużoną, zawsze może – pokonując fosy i mury obronne USA – ulżyć sobie trawestując utwór kultowego poety RP 3: Zaglądali do kufrów, zaglądali do waliz, nie zajrzeli do dupy. A tam miałem US-kapitalizm. Autor : Piotr Zawodny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kopacz w Millerowie Pomnik Jana Tomaszewskiego, legendarnego bramkarza polskiej reprezentacji, stanie przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Bramkarz, który bardzo ucieszył się z pomysłu, poprosił, by na pomniku uwieczniono go takim, jakim był 30 lat temu, m.in. z opaską na włosach. W wyścigu do galerii znanych łodzian uwiecznianych pomnikami Tomaszewski wyprzedził dwóch innych wielkich łódzkich piłkarzy: Józefa Młynarczyka i Zbigniewa Bońka. Ten ostatni oświadczył, że przed pozowaniem Tomaszewski musi wziąć się ostro za trening, albowiem obecnie na jego pomnik trzeba byłoby zużyć zbyt dużo budulca. Kwach do zbicia Ozdobą Muzeum Lalek w Lipinach koło Pilzna stała się ekspozycja przedstawiająca polskich polityków. Leszek Miller, który wiadomo, jak "zaczyna i kończy", przedstawiony jest jako Casanova. Aleksander Kwaśniewski to myśliwy z Czerwonego Kapturka, a były minister finansów Marek Belka – ubogim księgowym z "Płaszcza" Mikołaja Gogola. Andrzej Lepper siedzi na osiołku jako Ali Baba przewodzący rozbójnikom. Don Kichotem jest oczywiście, z racji fizycznego, i nie tylko podobieństwa, Janusz Korwin-Mikke. Bracia Kaczyńscy to łowcy księżyca, który trzymają w siatce, a Jarosław Kalinowski stoi na czele gromady chłopów w kartoflisku, jako bohater "Placówki". D. J. Już po sierpniu W tym roku rocznica gdańskiego Sierpnia nie dojdzie do skutku. Fundacja Centrum Solidarności odwołała cykl imprez organizowanych z okazji rocznicy skoku Lecha W. przez płot stoczni im. Włodzimierza L. Powód: nikt nie chciał wyłożyć kasy. Tak to powoli i niezauważenie symbole etosu tracą na wartości. Nawet symboliczne wąsy trafiły pod żyletkę. A Sierpień – pod gilotynę historii. W. K. Pogromca żywiołów W wywiadzie dla "Trybuny" wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka opowiadał o zapewnianiu bezpieczeństwa podczas wypadu papieża do Polski. Ton tej rozmowy nie odbiegał od innych: papa sympatyczny i bezpośredni, rodzina Sobotków szczęśliwa, że dostąpiła zaszczytu indywidualnej audiencji, co utkwiło jej głęboko w pamięci. Pytany o burze, wichury i inne klęski żywiołowe, które mogłyby zepsuć papieżowi wycieczkę, Sobotka odpowiedział całkiem serio: Jesteśmy przygotowani i na takie ewentualności, a profesjonalnie przygotowane służby porządkowe potrafią opanować sytuację. Uciszyć wiatr, rozpędzić chmury, wstrzymać powódź – do tej pory myśleliśmy, że to potrafi tylko Szef papieża. A tu proszę, Sobotka... Łódź i Małgorzata Matką chrzestną łódki podwodnej podarowanej naszej niezwyciężonej Marynarce przez Siły Morskie Królestwa Norwegii została Małgorzata Szmajdzińska. Okręt nazywa się ORP "Sęp". – Co pani ministrowa taka zasępiona? – pytali po cichu uczestnicy chrztu i podniesienia bandery. P. Ć. Jola paradna W święto armii, czyli rocznicę pogromu bolszewii przez księdza Skorupkę, odbyła się tradycyjna parada wojskowa. Paradę przyjęli: Jolanta Kwaśniewska, niżsi od niej oficerowie, a na końcu minister Jerzy Szmajdziński. H. S. Ligusy lubią brąz Członkowie Ligi Republikańskiej pod wodzą pana posła Mariusza Kamińskiego (Prawo i Sprawiedliwość!) ukradli w Warszawie tablicę upamiętniającą powstanie Komunistycznej Partii Polski. I nie chcą jej oddać, bo to trofeum i świadectwo ich chlubnej antykomunistycznej roboty. Jednak brak w mieście tej tablicy podważa dalszy sens istnienia bojówkarskiej, antykomuszej Lagi. Tablica była bowiem ostatnim dowodem na istnienie komunistycznej partii w stolicy naszego kraju. Złodziejstwo nie popłaca. Nawet wśród posłów Prawa i Sprawiedliwości. Z. N. Sprostowanie W numerze 33/2002 w rubryce "Haj lajf" pod nagłówkiem "Witamy na bruku" ukazała się notka szydząca z red. Jacka Żakowskiego mającego, jak pisaliśmy, zostać szefem polskiej edycji niemieckiego brukowca "Bild Zeitung". Byłoby to coś takiego, jak przypinanie Legii Honorowej do zużytej prezerwatywy. Przed publikacją sprawdzałem informację, ustaliłem u redaktora Żakowskiego, że jest nieprawdziwa, po czym zaniedbałem usunąć jego nazwisko z druku. Przepraszam za to red. Jacka Żakowskiego, jego wyznawców oraz Czytelników "NIE". Jerzy Urban naczelny sklerotyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Utracona cześć Towarzysza Szmaciaka W przyszłym roku najprawdopodobniej będą dwie duże partie na scenie politycznej. To będzie Platforma i Samoobrona. Partie 30-procentowe. Reszta będzie malutka. SLD prawdopodobnie nie będzie w ogóle – przewidywał niedawno na antenie Radia Tok FM Krzysztof Rybiński topowy analityk i niezależny ekspert ekonomiczny. Podobny pogląd wyraził Jan Maria Władysław Rokita w TVN 24, który uznał Andrzeja Leppera za wybitny talent polityczny, z którym trzeba się bić. Powodem zainteresowania osobą lidera Samoobrony jest znaczący wzrost notowań w sondażach, który wydaje się tendencją stałą. To głównie zasługa części dotychczasowego elektoratu lewicy, głęboko zawiedzionego polityką obecnego rządu. Nie ma się czemu dziwić. Andrzej Lepper Anno Domini 2004 to przecież SdRP i Aleksander Kwaśniewski z lat 1992/93! Te same hasła, te same pozy. Obecne kierownictwo Sojuszu Lewicy Demokratycznej powinno więc uważnie przeanalizować hasła, pod którymi Samoobrona zbiera zwolenników, porównać je ze swoimi sprzed 11 lat, a następnie wytoczyć Lepperowi proces o plagiat! Cofnijmy się więc do owego pomyślnego dla lewicy roku 1993. Rokita i „Gazeta Wyborcza” ganiły wówczas Towarzysza Szmaciaka, który po trzech latach kwarantanny sikał po nogach nie mogąc doczekać się władzy. Media posądzały liderów SdRP o obietnicę 100-procentowej waloryzacji rent i emerytur, zamiar rozwalenia modelu gospodarczego wprowadzonego przez Balcerowicza i chęć uporządkowania rad nadzorczych spółek skarbu państwa pod kątem poglądów politycznych osób w nich zasiadających. O elektoracie lewicy pisano: ideolodzy i apologeci PRL-u, konfidenci tajnej policji i dyspozycyjni sędziowie, stróże niegodzenia w sojusze i dwuzawodowcy personalni, higieniści z milicyjnymi pałkami, fałszerze historii i holowani prymusi. W Łodzi kobiety podobno całowały Leszka Millera po rękach. Dziś gotowe są całować Leppera. Przeciwnikami prywatyzacji byli wtedy związani z SdRP profesorowie Mazurkiewicz i Kaleta. Prywatyzacja miała być kontrolowana. Liberał Wiesław Kaczmarek zasiadał w klubie parlamentarnym zdominowanym przez roszczeniowych związkowców. Aleksander Kwaśniewski deklarował zaś w wywiadach: praca dla młodszych, sprawiedliwość dla starszych, przy tym szanse na naukę i dla wszystkich taka sama opieka ze strony państwa. Kwach, podobnie jak dzisiejsza opozycja, uważał, że przedterminowe wybory powinny odbyć się w maju 1994 r. razem z wyborami samorządowymi. Andrzej Lepper z otwartymi ramionami przyjąłby do Samoobrony człowieka o takich poglądach. Klub parlamentarny SLD domagał się w 1993 r.: większych nakładów na oświatę i uwaga zagwarantowania dostępu do mass mediów. A czego dziś oczekują politycy Samoobrony? Alfred Miodowicz, lider OPZZ, wiódł w Jaworznie pochód pierwszomajowy pod transparentem Prezydent Wasz, Władza Wasza, Bieda Nasza. Samoobrona stawia taką samą diagnozę. Długo mogłabym ciągnąć podobne przykłady. Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Józef Oleksy, Izabella Sierakowska i Wiesław Kaczmarek przed wyborami w 1993 r. byli traktowani i przedstawiani w mediach tak jak dziś ludzie Leppera. Bardzo pobieżny przegląd haseł i postulatów ówczesnej lewicy dowodzi, że były one niemal identyczne z tymi, z których korzysta Samoobrona. A skoro SLD nie może pokonać dziś tej partii w sondażach i traci swój elektorat na jej rzecz, to poszukując tożsamości powinien zacząć od procesu o plagiat. No bo przecież SLD ma przed sobą już tylko przeszłość. Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Kieres na madagaskar " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tajnogrzesznicy W Indiach – święte krowy. W Polsce – agenci tajnych służb. Czy w Najjaśniejszej można puścić w obieg fałszywy weksel i nie być za to ściganym przez prokuratora? Można, jeśli w sprawie maczali palce funkcjonariusze służb specjalnych. Ponad rok temu, w "NIE" nr 51-52/2002, opisaliśmy pikantne okoliczności puszczenia w obieg fałszywego weksla ze sfałszowanym indosem. (Indos to przelanie prawa własności weksla lub czeku na inną osobę dokonywane przez umieszczenie na dokumencie odpowiedniej adnotacji opatrzonej podpisem). Z opisaną przez nas sprawą puszczenia w obieg fałszywego weksla miały związek zamachy terrorystyczne. Ktoś dwukrotnie podłożył bombę pod drzwi mieszkania faceta odmawiającego uznania wiarygodności weksla opiewającego na kwotę 100 tys. dolarów. Prokurator inteligentny inaczej Wówczas gdy opublikowaliśmy opowieść o "wybuchowym wekslu", sprawa ta trafiła po raz czwarty na biurko gdańskiego prokuratora Waldemara Cwynara. Tego, który wcześniej umarzał śledztwo z uporem godnym lepszej sprawy. Prokurator Cwynar nie chciał ścigać tego przestępstwa, choć ustalił, że Bogumił Skorupski, czyli osoba, która na wekslu umieściła indos, w rzeczywistości nie istnieje! Nie ma i nigdy nie było takiego faceta. Owszem, lipny dowód osobisty nr DB 3408041 został wystawiony na nazwisko Bogumił Skorupski, ale wystawiono go na podstawie nieistniejącego aktu urodzenia. W toku prowadzonych czynności gdańska prokuratura ustaliła, iż fałszywy dowód osobisty został spreparowany na obstalunek Wojskowych Służb Informacyjnych. Wyszło też na jaw, że przez jakiś czas tym fałszywym dowodem posługiwał się kpt. Marek W., oficer WSI. Ów oficer tajnych służb prawdopodobnie występował jako prezes nieistniejącej spółki z o.o. Albit. Pomimo ustalenia tych szokujących faktów, prokurator Cwynar umarzał śledztwo. Cztery razy! W zeszłym roku Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił kolejną decyzję gdańskiej prokuratury o umorzeniu śledztwa i nakazał je kontynuować. Postanowienie wydał znany z rzetelności i dociekliwości sędzia Wojciech Małek. Co zrobił prokurator Cwynar po postanowieniu sądu? 30 grudnia zeszłego roku znowu umorzył śledztwo toczące się od kwietnia 1997 r.! W uzasadnieniu prokurator napisał: brak jest zgody właściwego Ministra na przeprowadzenie wszystkich zaplanowanych czynności niejawnych. W świetle obowiązującego prawa kaprys nawet premiera nie może chronić przestępców, choćby byli oni agentami służb specjalnych. Uwolnienie sprawców przestępstwa od odpowiedzialności karnej za puszczenie w obieg fałszywego weksla jest sprzeczne z zasadami legalizmu, obraża społeczne poczucie sprawiedliwości i podważa zaufanie społeczeństwa do prokuratury. Prokurator Cwynar znalazł sprzymierzeńca w osobie Aleksandra Przytuły, prokuratora apelacyjnego, który kilka dni temu umorzył ostatecznie śledztwo w sprawie weksla, a wcześniej umarzał postępowanie w sprawie zamachów terrorystycznych. Stary numer Prokuratury z reguły umarzają postępowania, jeśli sprawy ocierają się o służby specjalne. Pod rządami Suchockiej umorzono bodaj wszystkie śledztwa w sprawach o przestępstwa, których mieli się dopuścić funkcjonariusze tajnych służb. (Z wyjątkiem śledztwa w sprawie nadużyć, których dopuścił się Zacharski w Peweksie). Umorzono śledztwo w sprawie zmontowania przez funkcjonariuszy UOP prowokacji wobec Józefa Oleksego. Umorzeniem zakończyło się śledztwo w sprawie nielegalnych podsłuchów prowadzonych przez krakowską delegaturę UOP kierowaną przez płk. Rusaka. Tak samo zakończyły się śledztwa w sprawie zniszczenia części akt kapusia "Bolka" oraz w sprawie prowadzonego przez UOP handlu bronią. Tygodnik "NIE" przeciwko temu protestował. Pyskowaliśmy również na umorzenie śledztwa w sprawie inwigilacji polityków przez służby specjalne. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, także w tej sprawie prokuratura miała utrudniony dostęp do tajnych akt służb specjalnych! W 1996 r. sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych ustaliła, iż oficerowie UOP kierowanego przez gen. Gromosława Czempińskiego dorabiali do budżetu ustalonego przez Sejm prowadząc handel bronią i grając na giełdzie. Śledztwo w tej sprawie prowadzili prokuratorzy Baniuk i Gutowski. Baniuk zmuszony był postępowanie umorzyć, gdyż odmówiono mu dostępu do dokumentów będących w posiadaniu Biura Wywiadu UOP. W 1999 r. prokurator Marek Łopuszański prowadził śledztwo w sprawie zniszczenia części akt paszportowych Jerzego Buzka, co miało służyć zamazaniu domniemanej agenturalnej przeszłości ówczesnego premiera. Prowadzącemu postępowania prokuratorowi odmówiono zgody na sporządzenie protokołu oględzin dokumentów. Następnie odsunięto go od śledztwa, które zaraz potem pospiesznie umorzono. Szczególnie dociekliwi prokuratorzy są odsuwani od śledztw. Może więc prokuratorzy Cwynar i Przytuła nie są leniwi ani inteligentni inaczej? Może po prostu nie chcą się narazić, pomni perypetii, których doświadczyli inni koledzy? Dlaczego minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk milcząco zgadza się na to, aby sprawy zahaczające o funkcjonariuszy służb specjalnych kończyły się niczym. Dokładnie tak, jak za czasów Suchockiej. Tajne przez poufne Ustawa regulująca kwestie dostępu do tajemnicy państwowej, uchwalona w grudniu 1999 r. pod rządami koalicji AWS–UW i do dziś obowiązująca, jest bardziej restrykcyjna od tej uchwalonej w stanie wojennym (rok 1982). Tymczasem rząd Millera postanowił ustawę o dostępie do tajnych informacji uczynić jeszcze bardziej restrykcyjną. Taki projekt zamordystycznej nowelizacji skierował do parlamentu minister Krzysztof Janik. Projekt sprowokował protesty, gdyż nie zawierał nawet definicji tajemnicy państwowej. Wedle pomysłu Janika tajemnicą miało być to, co jest tajne, czyli odnotowane w rozciągliwym załączniku do ustawy. To tak, jak gdyby minister rolnictwa definiując w ustawie, co jest masłem, napisał, że masłem jest to, co jest maślane! Sejmowa podkomisja, której przewodniczy posłanka Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska, nie dała się nabrać na rządowe plewy. Podkomisja już wprowadziła definicję tajemnicy państwowej. Ma to kolosalne znaczenie dla dziennikarzy – w razie oskarżenia o upublicznienie informacji, której jakiś urzędas nadał klauzulę tajności (na podstawie kagańcowego art. 265 § 1 k.k.). Mając w garści ustawową definicję tajemnicy państwowej, dziennikarz będzie mógł próbować udowodnić przed sądem, że to, co ujawnił, faktycznie tajemnicą nie było. Bez definicji byłoby to niemożliwe. Dobra ustawa o tajemnicy państwowej powinna wreszcie uniemożliwić władzy wykonawczej zapewnianie bezkarności funkcjonariuszom tajnych służb chowanych teraz za parawanem tajemnicy stanu. Autor : Henryk Schulz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wieści z kruchty Dyplomacja i godność Lekcji godności Karolowi Wojtyle, a także wszystkim politykom płaszczącym się w przedpokojach watykańskich, udzielił prezydent Austrii Thomas Klestil. Klestil jest rozwodnikiem i przybył do Rzymu z drugą żoną. W Watykanie, gdzie za pieniądze można rozwieść się z każdą żoną, a nawet odzyskać dziewictwo, obowiązuje zakaz audiencji dla polityków z drugimi żonami. Politycy-katolicy-hipokryci omijają ten zakaz wciągając drugie żony do oficjalnego składu delegacji. Klestil nie chciał się na to zgodzić i ku zdumieniu pana papieża po prostu zrezygnował z audiencji. Niewęgłowski i jego anioł Na placu Teatralnym w Warszawie ma stanąć pomnik Anioła Stróża Narodu Polskiego. Z inicjatywą wyszedł trzęsący środowiskami tzw. twórczymi ksiądz Niewęgłowski. Zdaniem księżula, gdy Polska wejdzie do UE, pomnik Anioła będzie wyrazem jej tożsamości. Naród, któremu Anioł stróżuje, był fatalnie męczony w toku dziejów, a plac, na którym Anioł stanie, zniszczono w czasie II wojny. Za co więc Aniołowi budować pomnik. Lepiej wydać forsę na zwykłego stróża, bo z placu Teatralnego kradną auta. Radni prohibitni Kilku radnych Brzeska (woj. małopolskie) wystąpiło o wprowadzenie całorocznego zakazu sprzedaży alkoholu w Szczepanowie – miejscu urodzin świętego Stanisława, którego katolicy upatrzyli sobie na patrona trzeźwości (he, he...). Zdaniem pobożnych radnych, nie godzi się, by w miejscu urodzin świętego sprzedawano alkohol. Na razie burmistrz tłumaczy, że nie można łamać prawa, a obywatel ma prawo się napić. Radni zapowiadają jednak, że zwrócą się ze swym pomysłem tam, gdzie trzeba, czyli do Pana Boga, który jest nad burmistrzem, a przede wszystkim tu, na ziemi, ma wielu możnych przyjaciół. Matka Boska w bramie Czy w Wysokiej Bramie w Olsztynie ma stanąć figura św. Jakuba uznawanego przez katolików za patrona miasta czy Matki Boskiej Niepokalanej? Sprawa jest gorąco dyskutowana na sesjach Rady Miejskiej Olsztyna, która przygotowuje gród do obchodów 650-lecia nadania Olsztynowi praw miejskich. To już Olsztyna nie stać na dwa pomniki lub artystyczne połączenie Niepokalanej z Jakubem, do którego pije Kuba? SLD szuka w kościele Reprezentujący SLD wiceprezydent Bydgoszczy pojawił się w niedzielę po porannej mszy na am- bonie w kościele Matki Bożej Zwycięskiej w Bartodziejach i głosił wiernym kazanie o remoncie kościoła. Bartodzieje znajdują się oczywiście w okręgu wyborczym pana wiceprezydenta, który naiwnie utrzymuje, że jego występ na ambonie nie ma nic wspólnego z wyborami. A w sercu ciągle maj Do gorszących katolickie niebo nad Polską incydentów dochodzi w Rabce, gdzie uchwała Rady Miasta o przemianowaniu ulicy 1 Maja na Jana Pawła II pozostaje nadal na papierze. Zaprotestowali mieszkańcy ulicy i właściciele usytuowanych przy niej firm. Stowarzyszenie Rodzin Katolickich (to z jego inicjatywy dokonano pobożnej zmiany nazwy) oświadczyło buńczucznie, że pokryje koszty związane ze zmianą, ale po ich obliczeniu stuliło ogon pod siebie. Niech się święci 1 Maja! Autor : Jan Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cacko z Olkusza Andrzej Ryszka kandyduje na burmistrza Olkusza. Pisaliśmy o nim dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy będąc burmistrzem przekazał 10 tys zł z miejskiej kasy na akcję ratowania Stoczni Gdańskiej zorganizowaną przez Radio Maryja ("Burmistrz Błogosławiony", "NIE" nr 8/99). Po raz drugi, gdy kandydował na posła ("Platfusiowy pamiętnik", "NIE" nr 37/2001). Przypomnieliśmy wówczas wszystkie osiągnięcia Ryszki jako burmistrza Olkusza. Dziura budżetowa na prawie 8 mln zł, zamknięte przedszkole, żłobek, szkoła specjalna... Ryszka był tak zdolnym burmistrzem, że w trakcie kadencji został usunięty ze stanowiska. Decyzja ta zapadła głosami radnych SLD i popierających go wcześniej radnych z AWS. Andrzej Ryszka jest prawicowcem. Najpierw współtworzył Komitety Obywatelskie, później wskoczył do drużyny pięknego Maryjana, czyli do AWS. Wreszcie w ostatnich wyborach parlamentarnych objawił się jako kandydat na posła z Platformy Obywatelskiej. Teraz znowu zmienił szyld. Kandyduje na burmistrza z ramienia Porozumienia Obywatelskiego. Jego kampania przebiega pod hasłem Andrzej Ryszka wiarygodny jak nikt inny. W lokalnej prasie wymienia swoje liczne zasługi dla miasta, takie jakremonty ulic, wybudowanie szkół, budynków komunalnych, kanalizacji itp. Tak się składa, że na 24 wymienione przez Ryszkę osiągnięcia 11 należy przypisać jego konkurentom. Bez żadnych skrupułów Ryszka podpisał się pod wszystkim, co dobrego wydarzyło się w Olkuszu w ostatnich 12 latach. Bez mrugnięcia okiem przywłaszczył sobie nawet osiągnięcia znienawidzonej lewicy. Ogłoszenie wyborcze zawiera też liczne zamierzenia, które Ryszka zrealizuje gdy zostanie burmistrzem. Wśród nich spłacenie długu gminy – chwalebne w świetle dziury, jaką zostawił w budżecie po swoim nieudolnym urzędowaniu. Najzabawniejsza obietnica Ryszki to wykorzystanie szerokiego toru LHS jako instrumentu rozwoju gospodarczego gminy. LHS to dawna Linia Hutniczo-Siarkowa, czyli najdalej na zachód wysunięta nitka szerokich torów. Pisaliśmy wielokrotnie o tym przy okazji planów budowy terminalu w Sławkowie. Faktycznie szeroki tor jest to olbrzymie bogactwo, kompletnie nie wykorzystane przez gminy, które przecina. Jedynie w Wolbromiu podejmuje się próby jego wykorzystania, z mizernym zresztą skutkiem. Ryszka w 1996 r., gdy był burmistrzem, dostał od ukraińskiej firmy propozycję niezwykle korzystnej dla miasta współpracy opartej właśnie na wykorzystaniu szerokiego toru. Oferta była wsparta przez władze ukraińskie, włącznie z kancelarią prezydenta Kuczmy. Ryszka jednak nie odpowiedział na nią. Ponoć dlatego, że była napisana po rosyjsku. Nie pojechał również do Charkowa, gdzie władze ukraińskie i około 100 biznesmenów oczekiwały na kogokolwiek kompetentnego ze strony Olkusza. W świetle kamer pierwszego i drugiego programu telewizji ukraińskiej i rosyjskiej TV Ostankino doszło do kompletnego blamażu, gdy okazało się, że ojciec polskiego miasta olał zabiegi ukraińskich władz. Ryszka do tego stopnia miał w dupie szeroki tor, że nie pofatygował się na dworzec, gdy z Olkusza odjeżdżał historyczny pociąg z rodzinami katyńskimi. Zorganizowana przez kancelarię prezydenta Kwaśniewskiego i rząd premiera Buzka wycieczka z kompanią honorową Wojska Polskiego, orkiestrą, licznymi generałami i notablami była żegnana przez przypadkowego widza, miejscowego ślusarza, który akurat szedł do roboty. Nic dziwnego, że jeden z generałów pytał na cały głos: – co za dureń rządzi tym Olkuszem? Mając takie zasługi dla szerokiego toru Ryszka nie powstydził się wpisać LHS w swoją kampanię wyborczą. Trzeba przyznać, że jest to kandydat wielce bezczelny. Jak nikt inny. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Poseł zrobiony w członka W parlamentarnych skrytkach, ostatnio bardzo ściśle antyterrorystycznie kontrolowanych, posłowie Sejmu RP znaleźli legitymację Partii bezpiecznego członka z pismem przewodnim od prezesa Josefa Vybranaca. Pan prezes uwodząc posłów legitymacją, dobrym słowem i dołączoną prezerwatywą (sztuk jeden) zachęcał do wstąpienia w szeregi Partii. Kierującej się celami szlachetnymi, bo walką z chorobami wenerycznymi oraz wirusem HIV. Tudzież działalnością charytatywną, czyli wpłatą na firmę prezesa nazwanego przez siebie Vybranacem a przeznaczoną na cel szlachetny niewątpliwie, bo domy dziecka w Cieszynie i okolicach. I wpłaty poszły, zwłaszcza od parlamentarzystów pierwszego rocznika, żądnych medialnej sławy. Starzy przestrzegali – przecież nie po to wstępujesz do Partii, żeby do niej jak do banku wkładać, musisz z Partii wyjmować. I nagle plotka się po Sejmie rozniosła, że ten prezes pochodzi z Cieszyna, miasta rodzinnego Bogusława Bagsika, wynalazcy zbierania pieniędzy przez oscylator. Czy teraz Bagsik wali posłów przez prezerwatywę? Mami ich specpremiami za wielokrotne płacenie składek? Bo Partia obiecuje, że im więcej charytatywnie przeznaczysz, tym większą masz szansę na ekstrapieniężną wygraną w konkursie na Wielkiego Charytatowicza. Tak czy siak, znów Sejm został przez biznes w członka zrobiony. Autor : PIG Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Psubraty w Chrystusie cd. Widzieliście kiedy, żeby na meczu bokserskim faulował sędzia? A Trybunał Konstytucyjny fauluje. Teraz będzie political fiction: Wyobraźmy sobie, że rząd i popierająca go większość sejmowa demonstrują twardzielską odwagę i uchwalają ustawę, w której znajduje się zapis o dekoncentracji mediów. I wyobraźmy sobie, iż zapis ten Agora zaskarża do Trybunału Konstytucyjnego, który wydaje wyrok po jej myśli dowodząc, że niezezwolenie Rapaczyńskiej na to, żeby kupiła sobie Polsat, godzi w zasadę demokratycznego państwa prawnego. Wszyscy się cieszą, korki od szampana strzelają, Adam Michnik pisze komentarz, że to jest święto demokracji. I nagle ktoś ujawnia nagranie, na którym wyraźnie słychać, jak niejaki Lew R. wręcza sędziom orzekającym w tej sprawie 17,5 mln dolarów w zamian za pomyślne dla Agory głosowanie. Sędziowie kwitują odbiór i zobowiązują się, że ustawa zostanie uwalona. Prokurator wszczyna postępowanie, sąd sądzi, sędziowie, Lew R. i cały zarząd Agory trafiają do paki. I co? Nic. Kupiony wyrok pozostanie obowiązującym prawem. Wyroki TK są bowiem ostateczne i Trybunału nie obchodzi to, co się dzieje w sferze faktów czy okoliczności zdarzeń procesowych. Tak przynajmniej wywiódł TK w odpowiedzi na skargę prawosławnych, którzy wnieśli coś, co nazywa się nie całkiem po polsku skargą o wznowienie postępowania w sprawie niezgodności z konstytucją ustawy o stosunku państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego (pisaliśmy o tym trzy tygodnie temu). Prawosławni powołali się na obecność w składzie orzekającym sędziego Jerzego Stępnia, który to sędzia był senatorem i głosował nad tą ustawą. Tymczasem ustawa o TK mówi wyraźnie, że oceniać zgodności ustawy z konstytucją nie może osoba, która uczestniczyła w wydaniu zakwestionowanego aktu normatywnego. TK uznał jednak, iż samo głosowanie nie jest uczestniczeniem w wydaniu aktu, a nawet gdyby było – to, co upadło, to przepadło, bo konstytucja stanowi, iż wyroki Trybunału Konstytucyjnego są ostateczne. Na koniec swego 12-stronicowego elaboratu Trybunał zostawił najlepsze. Otóż wyrok taki nie wyklucza ponownego zakwestionowania zgodności tych samych przepisów z tym samym wzorcem kontroli (chodzi o artykuł konstytucji – przyp. AWŁ), jeżeli podmiot inicjujący taką kontrolę wskaże nowe istotne okoliczności, dowody lub argumenty, które nie zostały rozważone przez Trybunał Konstytucyjny i wskazane w uzasadnieniu wydanego orzeczenia. Inaczej mówiąc – Trybunał, jak koń dorożkarski, widzi tylko to, co mu się napisze literalnie. Nie bada, czy przepis jest zgodny z konstytucją, tylko czy zarzuty wnioskodawcy są słuszne. Toteż może się okazać, że przepis jest całkiem do dupy, ale skoro wnioskodawca źle to uzasadniał, Trybunał nie musi dojść do tego na własną rękę. Bardzo ciekawe rozumowanie jak na osoby wyróżniające się wiedzą prawniczą (cytat z uzasadnienia). A abstrahując od powyższej subtelności – to czyż ponowne zakwestionowanie zgodności tych samych przepisów z tym samym wzorcem kontroli po wskazaniu nowych istotnych okoliczności, dowodów lub argumentów nie jest przypadkiem odwołaniem od wyroku? A jeśli tak – to są orzeczenia Trybunału ostateczne, do kurwy nędzy, czy nie są?! Naszym zdaniem, wypisując te bzdury Trybunał Konstytucyjny chce odciągnąć prawosławnych od prostej drogi, która wiedzie do Strasburga. Sytuacja jest dla cerkwi jasna: ma zamknięty tryb postępowania w kraju, a też ustawę, która ewidentnie stwarza nierówność pomiędzy poszczególnymi wyznaniami faworyzując dominujący Kościół katolicki. Prawosławni mają sprawę nie tylko wygraną, ale i głośną, bo na punkcie wyznaniowego zaangażowania państwa rozmaici europejscy obrońcy praw człowieka są bardzo czuli. Lepiej zatem – uważa Trybunał Konstytucyjny – brudy prać we własnym domu i namówić metropolitę Sawę do ponownego złożenia wniosku do TK, który to wniosek znowu przeleży rok, zanim trafi na wokandę, a potem się zobaczy. Zawszeć to rok do przodu. A jak długo postępowanie przed polskim Trybunałem Konstytucyjnym będzie otwarte – droga do Strasburga będzie zamknięta, rozpatruje on bowiem tylko te sprawy, dla których krajowa droga prawna się zakończyła. Szkoda czasu. Na postronek ich i do Strasburga! Autor : AWŁ Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Śląski Czarnobyl Dom Samotnej Matki w Tarnowskich Górach. Wokół hordy dzieci. Wszystkie umorusane po uszy. Kurz mają w oczach, ustach, majtkach i skarpetach. A wraz z nim arsen, nikiel, bor, miedź, rozpuszczalne sole baru, cynk, żelazo, glin i mangan. Budynek, gdzie opieka społeczna umieszcza kobiety, które puszczając się nie myślały o tak przyziemnych sprawach, jak prezerwatywy, znajduje się na obrzeżach miasta. Jego mieszkanki nie mają wątpliwości – są tu, by swoim widokiem nie razić oczu bogobojnego burmistrza Piotra Hanyska. Powinny się cieszyć, że dzięki łaskawości rajców i Zarządu Miasta mają dach nad głową. Nawet, jeśli znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie największej bomby ekologicznej w Polsce. Świństwo w górze, świństwo w dole Bomba ekologiczna to Zakłady Chemiczne Tarnowskie Góry w likwidacji. Jedyne, co się tam obecnie produkuje, to kurz. Jego tumany unoszą się nad całą okolicą. Właśnie zakończono burzenie fabrycznych hal. Gruzu nie można wykorzystać, gdyż jest zbyt skażony. Wywozi się go na specjalnie w tym celu budowane składowisko. Na składowisko trafia też nie mniej skażona ziemia. Niebezpieczeństwo grozi nie tylko najbliższym sąsiadom Zakładów Chemicznych. Pod ziemią znajduje się gigantyczne jezioro – podziemny rezerwuar wody pitnej dla ok. 600 tysięcy mieszkańców województwa śląskiego. Mieszkańcy terenu od Gliwic po podczęstochowski Myszków piją wodę ze zbiornika, którego część już jest zanieczyszczona toksycznymi substancjami. Trucizna dostaje się z tzw. osadników, tworzonych w czasie, gdy Zakłady Chemiczne jeszcze działały. To były miejsca, gdzie gromadzono resztki powstałe podczas produkcji. Gdy jeden osadnik się wypełniał, wyznaczano miejsce na następny. A wraz z deszczówką i topniejącym śniegiem do gruntu sączyło się jak najgorsze świństwo. Cytując fachowców z Instytutu Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu: azotan baru – trucizna, odpad niebezpieczny, chlorek baru – trucizna, odpad niebezpieczny, odpady z produkcji celulozy – środki szkodliwe, odpad nie-bezpieczny, osady z oczyszczalni – odpad niebezpieczny, siarczany miedzi i cynku – odpad niebezpieczny, siarczek baru – trucizna, odpad niebezpieczny, sole metali ciężkich (Pb, Cd, Ni) – środki szkodliwe, odpad niebezpieczny, związki arsenu – środek szkodliwy, ich siarczki – odpad niebezpieczny, związki baru (z wyjątkiem siarczanu i węglanu baru) – trucizna, odpad niebezpieczny, związki strontu – trucizna, ich siarczki – odpad niebezpieczny. Dzieciaki kaszlą i łzawią Zakłady Chemiczne w Tarnowskich Górach powstały w 1922 r. Największym trucicielem były przez ostatnie dziesięć lat swojego istnienia, kiedy to produkcja opierała się na substancjach, które należały do trucizn i związków szkodliwych. Kiedy w 1995 r. zakłady zostały zamknięte, na wysypiskach rozciągających się w pobliżu hal fabrycznych i wzdłuż rzeki Stoły leża-ło 1,6 miliona metrów sześciennych toksycznych odpadów. Naukowcy obliczyli, że do podziemnego jeziora rokrocznie przedostawało się około 400 ton toksyn. Kobiety mieszkające wraz z dziećmi w Domu Samotnej Matki o tym wszystkim nie wiedzą. Narzekają tylko na to, że woda, która leci z kranów, powoduje obrzęk wokół ust i liszaje. – Już się nauczyłyśmy delikatnie przemywać twarz. Tak ledwie co zmoczoną szmatką – mówi jedna z nich. Naprawdę martwi je co innego. Ze względu na wszechobecny pył przede wszystkim chorują dzieci. Mają astmę, alergie, suchy kaszel. Chociaż kobiety bez obaw podają imię, nazwisko, wiek, my zachowamy to dla siebie. Tak na wszelki wypadek, choć burmistrz Hanysek czytuje zgoła inne czasopisma. Synek pierwszej naszej rozmówczyni ma ponad rok. Urodził się tutaj. Lekarz stwierdził u niego alergię – łzawią mu oczy. Kolejna ma dwoje dzieci. Chłopiec jest starszy. Chorować zaczął, kiedy się wprowadziła do Domu Samotnej Matki. Wcześniej był zdrowy, teraz cierpi na częste choroby górnych dróg oddechowych. Tak samo jego siostrzyczka. Ona urodziła się tutaj i od razu zaczęła chorować. Pięcioletni syn innej samotnej matki bardzo często choruje na krtań. Następna kobieta – również mama pięcioletniego dzieciaka – skarży się, że ten dostał ataku astmy, gdy w zakładach wyburzano hale fabryczne. – Wtedy ciężarówki z gruzem jeździły nawet do pierwszej w nocy – wspomina jedna z kobiet. – Unosił się taki pył, że nie mogłyśmy oddychać. Aż wreszcie robotnicy zaczęli polewać drogę wodą. Z oddychaniem było już lepiej, ale dzieci tytłały się w błocie. Złotonośne hałdy gwałtownie tanieją Pracę przy przemieszczaniu odpadów należy traktować jak pracę w narażeniu na substancję rakotwórczą (arsen i nikiel oraz ich sole) i stosownie do tego prowadzić badania profilaktyczne – to fragment opracowania "Ocena oddziaływania na zdrowie ludzi operacji przemieszczania odpadów borowych z osadników nad rzeką Stołą", które przygotowali na zlecenie Zakładów Chemicznych dr Jan Krajewski i mgr Tomasz Wasiela. To samo opracowanie, co wyżej: Robotników należy wyposażyć w ubrania ochronne, półmaski pyłowe, buty nieprzemakalne, rękawice oraz okulary. Kobiety z Domu Samotnej Matki nie wiedzą, że zamiast francuskich garsonek i włoskich bucików, o jakich tylko marzą, powinny marzyć o kombinezonach przeciwchemicznych i gumowcach. I że zezwalanie dzieciom, by szalały na placu zabaw urządzonym na tyłach budynku, jest skazywaniem je na choroby nowotworowe. Tak samo, jak nie wiedzą, że przy odrobinie dobrej woli hałdy toksycznych substancji mogą zmienić się w hałdy pieniędzy. Taką dobrą wolę wykazał najsławniejszy wojewoda w krótkiej historii III RP, Marek Kempski. Za czasów Kempskiego przetarg na likwidację zwałowiska niebezpiecznych odpa-dów w Tarnowskich Górach wygrało konsorcjum przedsiębiorstw z państwowym "Budusem" na czele. Firma, którą kupił związany z Kempskim, biznesmen, niegdysiejszy działacz "Solidarności" Aleksander Ćwik. Prze-targ ten miał wartość 351,4 mln zł. W dodatku nie obejmował wszystkich prac potrzebnych, aby zlikwidować zagrożenie. Po wyborach parlamentarnch w Zakładach Chemicznych zmienił się likwidator. Nowy gospodarz nakazał od nowa przeliczyć koszty całego przedsięwzięcia. Kwota potrzebna do rozbrojenia ekologicznej bomby zmalała o ponad 100 mln. Obecnie jest to 204 mln zł. "Budus" przyjął nowe warunki bez zastrzeżeń. Co się odwlecze... Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że pieniądze i przedtem, i teraz, istnieją głównie na papierze. Ponieważ nie płacono za kolejne roboty, prace nad usuwaniem trujących odpadów, skażonej ziemi i gruzu szły jak po grudzie. Więcej czasu poświęcano na zabezpieczenie tego, co już zostało zrobione niż na dalsze prace. Do dziś wykonano nieco ponad 10 proc. przedsięwzięcia. Utopiono natomiast (według stanu na koniec 2001 r.) 71,4 mln zł. Obecny wojewoda śląski Lechosław Jarzębski osobiście zaangażował się w rozwiązanie problemu. Podkreślał, że zna się na rzeczy (był wojewódzkim inspektorem ochrony środowiska). Wszystkich upominał, że nie wolno marnować czasu. Jednak wbrew oficjalnym deklaracjom sprawy nadal postę- pują nad wyraz ślamazarnie. W połowie maja miało zostać podpisane wielkie porozumienie dotyczące dalszego finansowania prac. Tak się jednak nie stało. Andrzej Szczygieł, pełnomocnik likwidatora Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach, ma nadzieję, że porozumienie takie zostanie podpisane w czerwcu. – Zagrożenia dla ludzi nie ma – zapewnia Szczygieł. Jego zdaniem mówienie o tumanach kurzu wzniecanych podczas prac na terenie Zakładów Chemicznych to gruba przesada. Straszne pieniądze zostały wydane na polewaczkę, która miała za zadanie nie dopuścić, by toksyczny pył wzbijał się w powietrze. A jeśli chodzi o podziemny zbiornik wody – z niego też można spokojnie korzystać. Jeśli w którymś z ujęć pojawi się truci-zna, sanepid natychmiast to ujęcie zamyka. Podobno nawet mieszkanki Domu Samotnej Matki piją "bezpieczną" wodę. I ich dzieci. ... chyba wyciecze – Mieliśmy 32 ujęcia wody, a w tej chwili pozostały tylko 3, i to w przedsiębiorstwach, skąd nie czerpie się wody dla mieszkańców – mówi Marian Czarnecki, zastępca burmistrza Tarnowskich Gór. Zapewnia jednak, że pyły unoszące się nad Zakładami Chemicznymi dla mieszkańców nie są zagrożeniem. – Nawet jak się żniwuje, to kurz leci – przekonuje. Ostrzega za to przed innym niebezpieczeństwem. Przez to, że miasto zamknęło swoje ujęcia, poziom wód gruntowych podniósł się od 4 do 4,5 metra. Są już zalewane piwnice niektórych budynków. Zdobyliśmy pismo, jakie wiceburmistrz Czarnecki wysłał do likwidatora Zakładów Chemicznych siedem miesięcy temu. Przedstawiona w nim sytuacja jest o wiele bardziej poważna. Poziom wód podziemnych już podniósł się nawet o 9 metrów. Wody skażone coraz szybciej mieszają się z wodami zdatnymi do picia. Samowypływy wód pod wysypiskami odpadów przemysłowych spowodują wymywanie od spodu związków chemicznych, znajdujących się w tych składowiskach. Proces taki wywoła dodatkowe zanieczyszczenia powierzchniowych wód rzecznych i wód niżej ległych zbiorników wodonośnych – konstatował wiceburmistrz Czarnecki w październiku ubiegłego roku. – W tej chwili wody są już zanieczyszczone – przyznaje Andrzej Szczygieł, pełnomocnik likwidatora Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach. – Wszystkie działania, jakie prowadzimy, idą w kierunku jak najszybszego usunięcia źródeł skażeń. Nie ma innego rozwiązania niż to, by jak najszybciej usunąć kolejne odpady zalegające bezpośrednio nad nieuszczelnionym podłożem. Żeby było weselej, niektóre ujęcia wody zamknięto z innego powodu. Wykryto w nich mianowicie tetrachloroetylen. Taki mały Czarnobyl Akurat tego świństwa w Zakładach Chemicznych nie było. Jednak cała reszta może skutecznie podtruć Ślązaków. Związki baru mogą wnikać do organizmu z wdychanym powietrzem, ze spożywaną żywnością oraz wodą... Podane doustnie związki baru są silnie toksyczne. Zdarzają się przypadki śmiertelnego zatrucia po przypadkowym spożyciu tych związków... Do zatrucia może dojść w sytuacji, gdy pracownicy są narażeni na wdychanie pyłu zawierającego te związki. To fragment analizy opracowanej na zlecenie likwidatora Zakładów Chemicznych przez Instytut Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu. Nieregularne bicie serca, skurcze, konwulsje, paraliż – tak autorzy przytoczonej pracy opisują skutki kontaktu ze związkami baru. Podkreślają, że substancje te wykazują działanie drażniące na błony śluzowe i skórę. W przypadku narażenia na pyły soli baru może dojść do podrażnienia oczu, nosa, gardła i oskrzeli, a także skóry. Nic w Polsce nie może się równać z tarnogórskim składowiskiem toksyn. To taki nasz mały Czarnobyl. Dlatego też w finansowanie budowy tzw. sarkofagu na trujące odpady zaangażowane są m.in. Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Ochrony Środowiska, Narodowy oraz Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Instytucje te nieraz już wyraziły wolę współpracy, deklaro-wały przygotowanie odpowiednich kwot. Czekają tylko na dokumenty. Zgodnie z planami budowa tzw. sarkofagu na trujące odpady ma się zakończyć w 2005 roku. Trzy lata to trzy zimy, trzy wiosny i trzy jesienie, miliony hektolitrów deszczówki i stopionego śniegu. Do tego czasu woda może więc wymyć całe świństwo zalegające na terenie Zakładów Chemicznych. Wówczas podziemne jezioro ciągnące się od Gliwic do Myszkowa zamieni się w ściek. To, że problem bomby ekologicznej z Tarnowskich Gór w głębokim poważaniu miała poprzednia ekipa, nikogo nie powinno dziwić. Wszak politycy spod sztandarów Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności nie ukrywali, że poza nimi samymi nic więcej ich nie interesuje. Przykładem choćby los kobiet i dzieci z Domu Samotnej Matki, które rządzący Tarnowskimi Górami prawicowcy umieścili w sąsiedztwie rakotwórczych hałd. Ale czemu sprawa ślimaczy się teraz, to doprawdy trudno zrozumieć. Tym bardziej że wojewodą śląskim został ekolog. Autor : Łukasz Ciemny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Buda czarnego luda Wykształcenie dewota kosztuje drożej niż byle chama. Panujący we Włocławku bepe Wiesław Mering, reprezentant młodej generacji sukienkowych sprawnie posługujących się rozumem, postawił na szkolnictwo. * * * Fluorescencyjna kuźnia kadr istnieje od lat i nazywa się Publiczne Liceum Ogólnokształcące im. Jana Długosza i Publiczne Gimnazjum im. Ks. Jana Długosza. Budy prowadzi Włocławska Kuria Diecezjalna. Wystarczyło nadać im właściwą rangę i po mieście zaczęła chodzić starannie pielęgnowana fama, że biskupia szkółka jest dla elity intelektualnej, której zapewnia się warunki nieporównywalne z warunkami w innych placówkach oświaty. Ponieważ każdy zabiega o jak najlepszy start dla swoich latorośli, po kilkumiesięcznym praniu mózgu wyśle tu dzieciaka nawet najbardziej zatwardziały komuch. Z właściwego surowca nawet byle kto wyprodukuje dobry towar. Bepe Mering nie ma powodu zatrudniać byle kogo. Nie ma też powodu skąpić na pomoce naukowe. Policzmy: subwencja od państwa, dotacja z samorządu, której wysokość reguluje sympatia samorządowców do Bozi, czesne od zainteresowanych i doraźne wziątki. Jest za co prowadzić dobrą szkołę. A inwestycja w ludzi zawsze się opłaca. W ostatnich wyborach prezydentem czerwonego Włocławka został Władysław Skrzypek, były poseł AWS, człowiek Kościołowi życzliwy. Korzystając z tego Mering zażądał od Skrzypka należącego do położonego po sąsiedzku wobec państwowego ogólniaka placyku o pow. 6 tys. mkw., pod budowę kompleksu sportowego. Skrzypek chciał dać, czemu nie. Tylko Unia Pracy rozkrzyczała się, że kościółkowym nie chodzi o wyższe cele, lecz o kesz, bo kuria ma glebę tuż obok, ale woli ją dzierżawić. * * * W projekcie budżetu na 2004 r. Skrzypek sowicie wyposażył wszystkie przykościółkowe i prywatne szkoły. Przewidziano mamonę nawet dla tych szkół, których nie ma, bo zostały wykreślone z ewidencji albo nie dokonały naboru do pierwszej klasy! Szczególnie sowicie zainwestowano w biskupią kuźnię kadr. Publiczne Liceum Ogólnokształcące im. Jana Długosza skonsumuje w tym roku 902 728 zł. Publiczne Gimnazjum im. Jana Długosza – 2 203 608 zł. Nie byłoby sprawy, gdyby dotacje do jednego ucznia w szkołach tego samego typu były porównywalne. Ale nie są. Żeby to zatuszować, prezydenccy urzędnicy podali – w zależności od potrzeby – rzeczywistą bądź tzw. przeliczeniową liczbę uczniów. Przeliczeniowa uwzględnia takie duperele, jak typ szkoły, miejsce położenia, awans zawodowy nauczycieli itp. Wyliczyłam faktyczną wielkość dotacji na jednego szczyla. W kuriewnym ogólniaku, gdzie rodzice płacą, wynosi ona 6541 zł. W państwowym, np. w III Liceum Ogólnokształcącym im. M. Konopnickiej – 3461 zł. Prawie dwukrotnie mniej! Również dotacja do biskupiego gimnazjum jest znacznie wyższa niż do gimnazjów państwowych. Twórcy budżetu miasta nie zapomnieli o przyszłych elitach, które wywodzą się z prowincji. Na utrzymanie kuriewnego Internatu Szkół Katolickich im. Jana Długosza pójdzie 234 180 zł. Jest to jedyny internat w 123-tysięcznym mieście, który zostanie wsparty przez samorząd. Aby komuś dać, trzeba komuś zabrać. Władysław Skrzypek szuka więc oszczędności w państwowych podstawówkach i gimnazjach, które zamierza ze sobą łączyć. Wysłał już stosowne kwity do bydgoskiego kuratorium. Proces rozłączania zakończono dopiero dwa lata temu. Uzasadniany był troską o dobro najmłodszych uczniów, których przerażają pełne rozwrzeszczanych nastolatków molochy. Tak to jest we Włocławku. Jeśli identyczny mechanizm ćwiczą w całym kraju, za 20 lat lewica będzie mieć nad Wisłą takie znaczenie jak dziś Cyganie. Folklorystyczne. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Jak sprzedają się stygmaty Biznes na świętym Pio przynosi rocznie ok. 516 mln euro. Takich pieniędzy Watykan nie mógł przegapić. 40-metrowy krzyż stojący na wzgórzu widać z odległości 100 km. Na budowę gigantycznego sanktuarium wydano już 40 mln euro. Wybudowano 140 hoteli goszczących rocznie blisko 9 milionów pielgrzymów-turystów. Do kieszeni hotelarzy wpływa 5 mln euro, a w przemyśle hotelowo-restauracyjnym pracuje blisko 6 tysięcy osób. 13 mln euro zarabiają pizzerie, restauracje i bary. Sprzedaż gadżetów religijnych osiąga obrót 200 mln euro rocznie. Piolandię, czyli San Giovanni Rotondo, odwiedzają masowo nie tylko Włosi. Wśród turystów-pielgrzymów z zagranicy przodują Amerykanie, Polacy i Irlandczycy. Blisko 3 miliony wiernych przybywa wykupując wycieczkę zorganizowaną w kościelnych biurach podróży. Święty ojciec Pio zdołał przemienić zacofany region rolniczy w centrum turystyki, usług, budownictwa i handlu. Na straganach Piolandii, która przypomina wielki odpustowy bazar, można znaleźć wszystko: obrazki, zegarki, posążki, podkoszulki, świeczki z podobizną zakonnika ze stygmatami. Jest nawet nalewka z cytryn "Limoncello Padre Pio", olej z oliwek "San Pio" i lokalne ciasto "Pan Pio". Biznes złapał święty wiatr w żagle... Watykan bierze swoje Watykan przez lata uważał ojca Pio, zakonnika z Pietralcina, za ludowego szarlatana. Nie mogąc jednak poradzić sobie z niezłomną wiarą pospólstwa, wyniósł go w końcu na ołtarze. Gdy popularność Pio stała się fenomenem międzynarodowym, a sanktuarium drugim przybytkiem kultowym na świecie, Watykan zdecydował się egzekwować swoje prawa autorskie do świętego. Jan Paweł II wydał bullę przekazując pełną władzę nad San Giovanni Rotondo biskupowi D’Ambrosio, który został oddelegowany do Piolandii, by nadzorować kapucynów. Wprowadzenie biskupa do bazyliki przypominało scenę przywrócenia władzy papieskiej w zbuntowanym zamku w czasach średniowiecznych. Wysoki urzędnik kościelny był eskortowany przez policję, karabinierów i straż miejską, która przedzierała się przez tłum zbuntowanych wiernych ze stowarzyszenia "Ojcze Pio Nasz", krzyczących "Wiwat ojciec Pio!". Przed świątynią stały w bojowym szyku traktory i koparki. Kazanie ojca Cocomazziego – kapucyńskiego menedżera Piolandii – było mocne: Chcą odebrać nam nadzór, który od lat sprawujemy nad sanktuarium ojca Pio. Wydaje nam się, że żyjemy w klimacie prześladowań, które on cierpiał. W liście skierowanym do papieża zakonnicy pisali: Odebraliście nam serce. Jest to decyzja karna. Musicie nas oszczędzić. Czujemy się mali i słabi. Z Watykanu przyszła natychmiastowa odpowiedź rzecznika prasowego Navarro Vallsa: Kapucyni będą nadal zajmować się tym, czym się zajmowali. Biskup ma prawo i obowiązek czuwać nad nimi. Klimat wojenny w San Giovanni Rotondo trwał krótko, po kilku godzinach wierni krzyczeli: "Wiwat biskup D’Ambrosio!". Cyrk zabobonów i przesądów Zainteresowanie finansowym Pio-źródłem Watykan ubiera w troskę o wizerunek świętego. Milionowym rzeszom Pio-wiernych tłumaczy się, że bulla papieska została wydana z miłości i troski, gdyż papa uważa padre Pio da Pietralcina za lidera cnót świętych i chce go ochronić przed skandalami, które łatwo wybuchają, gdy w grę wchodzą duże pieniądze. Kiedy Pio był błogosławionym, stanowił produkt lokalny – od kiedy został świętym (16 czerwca 2002 r.), stał się symbolem światowym i musi być przezroczysty jak łza.Tymczasem szpital zarządzany przez braciszków w San Giovanni Rotondo ma deficyt, bo zawierzył kilka lat temu 3 mln euro spółce, która szybko splajtowała. A i koszt budowy nowego kościoła (40 mln euro) jest już niepokojący. Komu są wydawane pozwolenia na produkcję i sprzedaż gadżetów świętych? Kto i za czyje pieniądze wybudował pięciogwiazdkowe hotele, które świecą pustkami, bo lud zakonnika ze stygmatami jest przecież biedny. Faktem jest, że w Apulii – ziemi świętych i cudów, gdzie bezsprzecznie króluje Święta Korona Zjednoczona (mafia lokalna), o machlojki i grube przekręty łatwo. Jest jeszcze inny, poważniejszy problem, który przy okazji ojca Pio wypływa na wierzch. Na skutek braku reformy Kościoła, która zgodnie z duchem Soboru Watykańskiego II wprowadziłaby zdrową kolegialność, niektóre owieczki boże wymknęły się spod scentralizowanej władzy pasterza. Nie tylko ksiądz Rydzyk czuje się prorokiem swych wyznawców. We Włoszech Watykan przez kilka lat walczył z Białą Armią, która wreszcie wyniosła się do polskiego Drohiczyna. Również w innych sanktuariach na Południu, jak Loreto czy Pompeie rządzą lokalni święci i Stolica Apostolska kontroluje je z trudem. Fabrykowanie świętych, jakie J.P. 2 uprawiał przez lata swojego pontyfikatu, doprowadziło do politeizmu, z którym jego następcy będą długo walczyć. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Groch z kapusiem Prezydencka nowelizacja ustawy lustracyjnej z trudem przepchnięta przy pomocy Senatu padła w Trybunale Konstytucyjnym. Może to i lepiej, gdyż ustawa jest w całości wadliwa. SLD podobno zastanawia się, co dalej z tym fantem robić. Najlepiej uchylić ustawę lustracyjną w całości. Aby nie było podejrzeń o partykularyzm, pozwolić jednakże na doprowadzenie do końca spraw już wniesionych do sądu, wyznaczając na to określony termin. Przeszłość kandydatów na urzędy i godności można zaś sprawdzać w trybie od dawna wypróbowanym w całym cywilizowanym świecie, bez specjalnych do tego urzędów. Pomówienia zaś zwalczać w sądach. Dla większości społeczeństwa, które w odróżnieniu od dawnych opozycjonistów nie brzydzi się PRL-em, współpraca z ówczesnymi służbami specjalnymi niewiele różni się od współpracy z obecnymi. Ludzie skłonni są potępiać świństwo, fałszywe donosy, kapowanie kolegów, a nie samą "współpracę". Tak wtedy, jak i dzisiaj. Jeśli na taki zdecydowany krok zabrakłoby SLD odwagi, rozmachu i wyobraźni, to należałoby nowelizować ustawę lustracyjną w zupełnie innym niż dotychczas kierunku. Główna wada tej ustawy nie tkwi w braku rozróżnienia między SB a wywiadem i kontrwywiadem. Niecne sprawki działy się i tu, i tam. Obecna ustawa w samym założeniu jest podstępna i złośliwa, moralnie nieprzyzwoita. Na samym progu, przy składaniu oświadczeń wymaga ona od ubiegającego się o urząd odpowiedzi "tak" lub "nie" na pytanie, czy był współpracownikiem służb specjalnych PRL. I ta odpowiedź jest ogłaszana w "Monitorze Polskim". Takie postawienie sprawy zrównuje moralnie tego, który za pieniądze sypał kolegów i przyjaciół, z tym, kto nikomu nie zaszkodził, np. szantażem został zmuszony do podpisania świstka lub podróżując pisywał akurat na zlecenie wywiadu a nie MSZ analizy sytuacji w odwiedzanym kraju lub raporty o jakiejś technologii. Obowiązująca ustawa zmusza do jednoznacznego i bardzo ryzykownego określenia sytuacji niejednoznacznych, kiedy to sami zainteresowani nie wiedzą, jak zakwalifikować kontakt z SB, jaki im się przydarzył. Znaczna część spornych spraw lustracyjnych tego dotyczyła. Cimoszewicz publicznie w telewizji dawno opowiedział swoją przygodę z wywiadem MSW przy okazji wyjazdu do USA. Został mimo to przez Nizieńskiego posądzony o kłamstwo lustracyjne. Sąd przyznał rację Cimoszewiczowi, ale mogło być inaczej. W podobnej sytuacji dziś znajduje się Oleksy. Spór toczy się nie o jego prawdomówność, lecz o to, czy fakt szkolenia wywiadowczego kwalifikować jako służbę wojskową, czy jako "tajną współpracę". Ustawa rozmyślnie jest nieprezycyjna, a jej realizatorzy nie tyle wymagają prawdziwego "oświadczenia", ile poniżania się. Aby pozbawić ustawę lustracyjną tej podstępnej złośliwości, wystarczy pozostawić podpisującemu oświadczenie decyzję, czy chce odpowiedzieć jednym słowem "tak" lub "nie", czy też woli przedstawić zwięźle konkretny przypadek swego "kontaktu" ze służbami specjalnymi w rozmiarach nie przekraczających np. 1000 znaków drukarskich. Takie oświadczenie powinno być wolne od wszelkich ograniczeń "tajemnicą państwową" – ani co do faktów, ani co do nazwisk. Sąd zaś sprawdzałby prawdziwość faktów, a nie poprawność interpretacji mętnego przepisu. Los osoby lustrowanej nie zależałby wtedy od tego, jak p. Nizieński, czy nawet sąd pojmuje pojęcie "tajna współpraca", lecz od zgodności tego, co opisał, z rzeczywistością. Autor : M.Z. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Niejadki Steinhoffa " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Co popadnie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna PSL zagłosowało przeciwko winietom i powiedziało, że wcale nie musi być w rządzie, jak rząd go nie chce. Unia Pracy oświadczyła, że ona się z PSL dalej nie bawi. Gdy zamykaliśmy to wydanie "NIE", to samo powtórzył SLD. Poczem zapowiedział rozmowy z PSL. Kryzys jak zwykle może rozejść się po kościach. Stosunki prezydenta z premierem są tak złe, że niezbędna stała się publiczna demonstracja jedności i przyjaźni z udziałem aktywu zakładowego. Ten, kto zdradził to prasie, nazwany został anonimowym idiotą. Jego szerokość Ryszard Kalisz odmówił dalszego przesłuchiwania Adama Michnika. Rolę oprawcy przejęła po nim znacznie węższa Anita Błochowiak. Zamiast Smolany mamy długowłosą posłankę Beger. Mimo wysiłków LPR nie udało się natomiast odwołać ze składu komisji posła Kopczyńskiego, którego kwalifikacje są niewątpliwe, gdyż – jak stwierdził – wie "z autopsji", że Adam Michnik brzydzi się łapówką. Biznesmen Kluska doniósł, że chcieli od niego wyłudzić łapówkę. Tym razem "Gazeta" od razu wydrukowała to, co nagrała w rozmowie z Kluską. Prokuratura już bada sprawę. I kto powie, że nie umiemy uczyć się na błędach? Gwiazda "Wiadomości", ofiara chronicznego obustronnego zapalenia okostnej, Katarzyna Kolenda-Zaleska opuściła TVP, bo nie pozwolono jej sprawozdawać posiedzeń komisji ds. Rywina. Na TVP obraził się też Tomasz Lis, który opuścił Akademię Telewizyjną. Nie dostał czwartego Wiktora i uznał, że kapituła nagrody przestała być wiarygodna. "W wyniku dyskusji sformułowano szereg uwag, po uwzględnieniu których – a także po dalszych szacunkach i obliczeniach – stosowny projekt programu zostanie przedstawiony Radzie Ministrów w połowie marca" – brzmi komunikat poświęcony Kołodkowej reformie podatkowej. Komunikacja społeczna bardzo się u nas poprawia. 70 proc. Polaków czarno widzi przyszłość, 13 proc. – jasno. PiS w uchwale antyunijnej upomniał się o "nienaruszalność suwerennych kompetencji państwa w dziedzinie moralności i kultury". To pierwszy od dawna głos wskazujący na to, że polskie państwo może mieć jakieś kompetencje w dziedzinie moralności. Minister zdrowia Marek Balicki zachorował na swoich zastępców. Wieść gminna niesie, iż na wnioski o odwołanie Ewy Kralkowskiej i Aleksandra Naumanna premier Miller musiał założyć sobie osobną teczkę, bo Balicki codziennie dosyła nowy. Ponoć zaczyna mu brakować etatów dla kolegów – UWoli. Protestującym pracownikom służby zdrowia minister powiedział: "ulica nie jest miejscem do dialogu". Gdzie on to usłyszał? Sąd apelacyjny w Katowicach skazał podejrzanych o pacyfikację kopalni Wujek na dożywotnie odsiadywanie na ławie oskarżonych. W ramach braku zagrożenia atakiem bronią chemiczną i biologiczną w związku z wojną z Irakiem rząd zakupił milion szczepionek przeciwko ospie. Rada gminy Stawiguda weszła w drogę Zycie Gilowskiej planując osiedle mieszkaniowe tam, gdzie pani poseł ma widok na jezioro. NSA zadecydował, że osiedla nie będzie, za to pani poseł będzie miała pogodną starość. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kluski na szaniec Aresztowany, zaszczuty przez prasę Roman Kluska niewinny jest jak aniołek przed defloracją. Jeśli popełnił przestępstwo, to razem z nim powinni siedzieć byli ministrowie edukacji i finansów. Państwo produkowało przestępców, żeby ich potem ścigać. Wczoraj... 25 sierpnia 1998 r. w Biuletynie Zamówień Publicznych nr 150 ukazało się ogłoszenie Ministerstwa Edukacji Narodowej o przetargu nieograniczonym na dostawę, instalację i integrację 279 internetowych pracowni komputerowych dla gminnych szkół podstawowych w województwach – częstochowskim, bielskim, krakowskim i nowosądeckim. Oferty należało składać w pokoju nr 27 budynku ministerstwa przy Alei Szucha 25. Osobą uprawnioną do kontaktów z oferentami był Romuald Piwoński. Najważniejszym kryterium wyboru dostawcy sprzętu komputerowego była cena tych pracowni. Komisja resortowa nie mogła negocjować warunków – miała wybrać propozycję najkorzystniejszą, czyli możliwie tanią. I tak się też stało – z 6 ofert wybrano ofertę spółki Optimus S.A., która zobowiązała się urządzić pracownie za 9 430 200 zł. ... i dziś Rankiem 2 lipca 2002 r., z właściwym sobie wdziękiem, oficerowie Centralnego Biura Śledczego zatrzymali byłego właściciela i prezesa Optimusa Romana Kluskę oraz dwóch byłych pracowników spółki. Prokuratura Apelacyjna w Krakowie postawiła im kilka zarzutów związanych z wyłudzeniami w roku 1998 podatku VAT i zastosowała środek zapobiegawczy w postaci aresztu. Afera W 1998 r. produkowane przez siebie komputery Optimus dostarczał do szkół za pośrednictwem swojej spółki z Koszyc na Słowacji naliczając zerową stawkę podatku VAT – taka bowiem stawka obowiązywała na importowany sprzęt komputerowy. Składane w Nowym Sączu maszyny sprzedawano na Słowację, aby następnie sprowadzić je przez miedzę do Polski. To się dziś nie podoba prokuraturze, która widzi w tym przekręt. Nieoficjalnie (dobro śledztwa!) dano mi do zrozumienia, że zdaniem kontrolerów Urzędu Kontroli Skarbowej chodzi o kilkanaście milionów złotych. Zapuszkowaniem Romana K. przez kilka dni podniecano się we wszystkich serwisach ekonomicznych. Kurs akcji notowanego na giełdzie Optimusa spadł o 12 proc. Oto jeszcze jeden obrzydliwie bogaty burżuj okazał się złodziejem. Przekonanie o złodziejskich inklinacjach Kluski wzmocniła wiadomość o rekordowo wysokim poręczeniu majątkowym – 8 mln zł wyznaczona przez niezawisły krakowski sąd. Można było odnieść wrażenie, że wymiar sprawiedliwości wpadł na trop kolejnej w dziejach III RP afery gospodarczej. Temida jest niewidoma, a w tym wypadku – również niemądra. Dowody, które zdobyłam, nie pozostawiają cienia wątpliwości co do tego, że Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Finansów od lat wiedziały o procederze polegającym na wywo-żeniu (eksportowaniu) – i wwożeniu (importo-waniu) komputerów przeznaczonych dla szkół w celu odzyskania 22 proc. podatku VAT. Teoria spisku Pracownia komputerowa to kilka komputerów połączonych w sieć, maleńki serwerek i wyjście na świat, najczęściej przez modem telefoniczny. Obowiązujące w połowie lat 90. prawo stanowiło, że komputery produkowane w kraju objęte są 22-procentową stawką podatku VAT, a zakupione za granicą – czyli importowane – stawką 0 proc. Szukając oszczędności ktoś w resorcie edukacji – i właśnie tam! – wpadł na pomysł, aby firmy, które wygrały przetargi, założyły zagraniczne przedstawicielstwa, co pozwoliłoby na uzyskanie zwolnienia z cła i zwrot VAT-u, a w efekcie zakup przez szkoły większej liczby komputerów. Zakładano, że głównymi dostawcami sprzętu dla polskich szkół będą takie potęgi jak Dell, Compaq, Hewlett-Packard czy Apple. Lepsi okazali się dostawcy krajowi, ponieważ zapewniali co najmniej trzyletnią gwarancję, serwis i szkolenia. Kraj podzielono na kilka rejonów. Na południu Polski pracownie internetowe dostarczał np. Optimus, w Polsce centralnej – Ogólnopolska Fundacja Edukacji Komputerowej, a na północy kraju – Prokom. Aby zapewnić możliwie niskie ceny sprzętu zarówno Optimus, jak i wrocławska firma JTT założyły za miedzą (w Czechach, Niemczech i na Słowacji) spółki-córki, które kupowały wyprodukowany w Polsce sprzęt komputerowy, a następnie eksportowały go z powrotem nad Wisłę. Dostawy jeździły tam i z powrotem, przez granicę krążyły dokumenty i wszyscy z Ministerstwem Edukacji Narodowej włącznie – byli zadowoleni. Dekonspiracja Miło przestało być w 1999 r., gdy wrocławska Prokuratura Okręgowa postawiła zarzuty szefom spółki JTT Computer S.A., że: działając wspólnie, uchylili się od obowiązku opodatkowania wykonanej sprzedaży krajowej w ten sposób, że wytworzony w siedzibie Spółki produkt finalny w postaci sprzętu komputerowego o wartości nie mniejszej niż 23 247 606 zł z przeznaczeniem dla polskiego nabywcy eksportowali za pośrednictwem firm zagranicznych: Anatol Szuwajew – Kron z siedzibą w Hradec Kralowe Republika Czeska i JTT Handel GmbH z siedzibą w Erding Republika Federalna Niemiec, bez innej przy-czyny poza koniecznością obejścia rodzimego prawa podatkowego, czym narazili... i uzyskali... nienależne... z tytułu... itd. Prasa miała używanie. JTT Computer S.A. to poważna spółka giełdowa. Skandale nie są tym, co takie firmy lubią najbardziej. Wyjaśnienia zarządu dziwnym trafem nie przebijały się do mediów. Prokurator Jacek Franus robił swoje. 16 stycznia 2002 r. Sąd Rejonowy dla Wrocławia Śródmieście wydał postanowienie o umorzeniu postępowania wobec kierownictwa JTT stwierdzając, że zgromadzony w sprawie materiał dowodowy nie daje podstaw do postawienia zarzutów. Obszerne uzasadnienie decyzji sądu jest swego rodzaju oskarżeniem głupoty polskiego systemu podatkowego. Nie przekonało to jednak prokuratora Franusa, który złożył odwołanie do Sądu Okręgowego i wskazując na błędy proceduralne uzyskał skierowanie sprawy do ponownego rozpatrzenia, co i tak – moim zdaniem – niczego nie zmieni. Kolejnym podejrzanym stał się Roman Kluska były prezes Optimusa. Zarzuty wobec niego są niemal identyczne. Wspólnicy: MEN... Badając sprawę dotarłam do dokumentów, które jednoznacznie świadczą o tym, że nie kto inny, tylko Ministerstwo Edukacji Narodowej w 1998 r. wielokrotnie występowało do oddziałów celnych z prośbami o dokonanie odpraw sprzętu komputerowego i zwolnienie z opłat celnych oraz podatku VAT. Co więcej z dokumentów wynika, że MEN kupował sprzęt w firmach zagranicznych będących członkami krajowego konsorcjum – w tym przypadku Optimus S.A.! Dokumenty podpisywał wicedyrektor Biura Administracyjnego MEN mgr inż. Romuald Piwoński. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w oficjalnych w wypowiedziach dla prasy MEN dystansował się od tego. 29 marca 2000 r. mgr Henryk Daniszewski, dyrektor Biura Administracyjno-Gospodarczego, w wyjaśnieniu skierowanym do "Gazety Wyborczej" stwierdza, że pisemne wyjaśnienie MEN z 17.03.2000 r. o którym mowa w artykule pt. "Wędrujące komputery – cd. MEN o wszystkim wiedział" w żaden sposób nie pozwala na uznanie tezy autora artykułu, że Ministerstwo Edukacji Narodowej o wszystkim wiedziało, a w szczególności o ujawnionym przez policję "komputerowym oscylatorze". W podobnym duchu wypowiadała się 9 lipca 2002 r. dla "Rzeczpospolitej" rzeczniczka resortu Małgorzata Szelewicka: Trudno mi potwierdzić, albo zaprzeczyć informacjom, że ten mechanizm był znany pracownikom ministerstwa. Oczywiście, że był znany! Gdy docisnęłam resort pytaniami, bez trudu uzyskałam oficjalne potwierdzenie, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nie tylko wiedziało o całym procederze, ale nawet uznawało, że przynosi on korzyści! Tylko w 1998 r. korzystając z "komputerowego oscylatora" MEN zakupił dodatkowo około 500 pracowni komputerowych za prawie 20 mln zł. Przez kilka lat uzbierało się tego jeszcze więcej. ... i Ministerstwo Finansów Doszłam do wniosku, że taki "oscylator" nie byłby możliwy bez zgody i wiedzy Ministerstwa Finansów, któremu przecież podlegają Urzędy Celne. Przez ponad tydzień resort przygotował odpowiedzi na proste pytania zaczynające się od słów: "Czy prawdą jest, że...". W rolach blondynek wystąpili rzecznik prasowy ministra finansów Marcin Kaszuba, zastępca dyrektora Departamentu Ceł Jerzy Płusa i zastępca dyrektora Departamentu Podatków Pośrednich Jolanta Gumienna. Elaboraty, które dotarły do redakcji, zawierają informacje, które mogę znaleźć w pierwszym lepszym wydaniu kodeksu celnego, ale nie odnoszą się do zadanych pytań. Nieoficjalnie uzyskałam u wysokich funkcjonariuszy resortu finansów potwierdzenie moich podejrzeń. Tłumaczyli, że niezręcznie jest im przyznać, że przez lata resort akceptował fikcję polegającą na lipnym eksporcie i imporcie komputerów przeznaczonych dla MEN – tym bardziej że wiedzą o postępowaniach karnych toczących się przeciwko kierownictwom spółek JTT i Optimusa. Pytani, dlaczego decyzją ministra finansów nie zwolniono z cła i podatku VAT tych komputerów, nie potrafią odpowiedzieć. Być może dlatego, że na taki pomysł nie wpadł... minister edukacji narodowej? Znajomym prawnikom na widok zgromadzonych dokumentów z wrażenia opadały kopary i prosili o telefon do prezesa Kluski – gotowi natychmiast podjąć się jego obrony. * * * Jestem prawie pewna, że oskarżenia przeciwko zarządom Optimusa i JTT Computer S.A. nie utrzymają się przed sądami. No bo na czym polega przestępstwo? Firmy nie uzyskały żadnych korzyści z tytułu zwolnień z cła i podatku VAT. Na pewno zaś na tym procederze dobrze wyszedł resort edukacji kupując dla szkół więcej pracowni komputerowych. Tylko po cholerę Centralne Biuro Śledcze i prokuratorzy szarpią ludzi, którzy działając w dobrej wierze, a przede wszystkim za wiedzą i zgodą administracji państwowej, uczestniczyli w fikcji? Za kilka lat – bo przecież młyny sprawiedliwości mielą powoli – przeczytamy w gazetach, że nie było sprawy, a kosztami postępowania należy obciążyć Skarb Państwa. Oświadczonko Mój humanitarny felieton o zamęczaniu chorego starca Wojtyły wywołał wzmożoną irytację różnych plenipotentów niebios. PAP podała, że partia PiS Kaczyńskich zwróciła się do premiera Millera, żeby SLD potępiło ten mój felieton. Poseł Marek Jurek występując z Józefem Oleksym w telewizji wołał, że urządzam orgie dla przywódców SLD. Podobno w radiu potępiał mnie też poseł z PSL – Janusz Piechociński. W związku z tym powiadam wam: 1) Władze SLD są niezapracowane, więc co tydzień mogą potępiać mój felieton, czy to dotyczący papieża czy ich samych. Mogą także wyrzucić mnie z SLD. Sądzę jednak, że jeśli uczynią to, sprzeciwiając się akurat krytyce papieża i kpieniu zeń, rozbawić mogą drzemiącą międzynarodówkę socjalistyczną. 2) Jak PiS zdobędzie władzę, to może uchwalić ustawę, że kult Wojtyły jest obowiązkowy, a emigracja z Polski zakazana, co zmusi mnie do zastanowienia. Mianowicie – jak się wydostać z Papalandu. 3) Z tymi orgiami poseł Jurek kłamie, bo urządzam je tylko w niedziele, wyłącznie dla wracających z mszy duchowo oczyszczonych polityków prawicy. Czyż będąc u mnie na orgii Marek Jurek kiedykolwiek widział Millera, Borowskiego lub przynajmniej Dyducha? Jurek Urban Autor : Anna Fisher Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Tokszołmeństwo Donos Rafała Pittnera napisany i wydany w formie książki ma jedną zaletę: 78 stron, co pozwala przeczytać ów donos w tramwaju w drodze z domu do pracy. Pomimo rozlicznych wad, z których najbardziej widoczna jest skandaliczna korekta, książka zatytułowana „Sekrety »Rozmów w toku«” powinna się sprzedać, ponieważ ma w tytule: – słowo „sekrety”, co sugeruje, że autor coś lub kogoś demaskuje; – tytuł najpopularniejszego w Polsce tokszołu prowadzonego w TVN przez Ewę Drzyzgę. Autor. Rafał Pittner pisze o sobie na okładce, że ma 29 lat, jest absolwentem dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i brał udział w przygotowaniu ponad 40 odcinków „Rozmów w toku”. W środku książki dodaje, że był dokumentalistą, czyli facetem wyszukującym bohaterów programu, przez co zresztą popadł w alkoholizm. Program. Tokszoł opisywany od kuchni nie jest wcale interesujący, choć Pittnerowi wydaje się inaczej. Lista sekretów, które zdradza, jest banalna aż do wymiotów: – nagranie programu trwa dłużej, niż wynosi czas emisji; – w tworzeniu programu bierze udział z górą setka osób; – niektóre z tych osób pracują ciężko (po kilkanaście godzin dziennie, 7 dni w tygodniu), a niektóre korzystają z pracy innych, same się nie przemęczając; – bohaterowie (goście) programu przychodzą do telewizji kierując się różnymi motywacjami, w tym finansowymi; – liczną grupę bohaterów stanowią świry; – telewizja manipuluje. Drzyzga. Takie spostrzeżenia autora książki nie powodują jeszcze, że jest ona donosem. Cechą donosu jest magiel. Maglem jest to, co Pittner wypisuje o gospodyni „Rozmów w toku”, czyli Ewie Drzyzdze. Otóż jest ona, alfabetycznie: – ambitna; – kłótliwa; – lubiana (przez widzów i gości); – małostkowa; – mściwa; – nawiedzona; – nielubiana (przez współpracowników); – niespełniona w małżeństwie; – płaczliwa; – samolubna; – władcza; – wymagająca (zwłaszcza od innych); – wyniosła; – zawistna; – złośliwa. Poza tym Drzyzga: – kiedyś prowadziła bardzo rozrywkowy, żeby nie powiedzieć hulaszczy tryb życia; – nie rozmawia z gośćmi ani przed nagraniem, ani po nagraniu; – manipuluje zespołem i gośćmi; – ma fałszywe poczucie misji; – pomaga tym podwładnym, z którymi wiąże się uczuciowo (łóżko niewykluczone); – przegrała proces o zniesławienie, co w jej psychice pozostawiło uraz na całe życie; – z szefem programowym TVN Edwardem Miszczakiem raczej nie sypia; – z zawodu jest nauczycielką rosyjskiego; – zmieniła Opla Corsę na Alfę Romeo. * * * Telewidzowie lubią tokszoły. W programie Jerry’ego Springera spotykają się entuzjaści seksu z domowymi urządzeniami mechanicznymi, w programie Drzyzgi – porzucone żony. U Springera: sado-maso-pedofile noszący damskie majtki na kostkach stóp, u Drzyzgi: ofiary błędów lekarskich. U Springera goście dają sobie po pyskach, ewentualnie wydrapują sobie oczy albo szarpią za włosy, u Drzyzgi niekiedy dochodzi do kłótni. Gdybym oglądał tokszoły, z dwojga złego wolałbym się gapić na programy Springera, a nie Drzyzgi. Ale nie lubię tokszołów. Jak więc miałby mi się podobać donos na twórców tokszołu? Do tego napisany przez byłego twórcę tokszołu. Autor : P.Ć. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyjdz z twarza " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kursy latania na miotle Parapsychologia i wiedza tajemna okultyzm i magia analiza pierwiastkowa włosów, aura i czakra – to metody zwalczania bezrobocia na Śląsku. Od kilkunastu dni krąży po Śląsku oficjalne pismo rozesłane przez dr. Bohdana Łukaszewicza, byłego wiceprezesa Agencji Rozwoju Lokalnego w Gliwicach. Pan doktor alarmuje władze kilku miast, rektora Politechniki Śląskiej i marszałka woj. śląskiego, że naukowe metody walki z bezrobociem zastępuje się czarami, nauką wróżenia z fusów i wykładami o dupie Maryni. Agencja Rozwoju Lokalnego powstała w Gliwicach w 1999 r. Miała walczyć z bezrobociem. Dlatego przejęła specjalistów, dorobek i zadania Międzygminnego Ośrodka Doradztwa i Orientacji Zawodowej, który w połowie lat 90. utworzyło kilka miast zachodniej części aglomeracji katowickiej. Ośrodek kierowany przez dr. Łukaszewicza zajmował się monitoringiem rynku pracy, czyli czymś, o czym ówcześnie prawie nikt w Polsce nie słyszał. Jego analizy wzbudziły zainteresowanie m.in. Krajowego Urzędu Pracy, Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, uniwersytetów Warszawskiego, Łódzkiego, Politechniki Śląskiej i Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Prace ośrodka były chwalone przez takie autorytety, jak profesorowie Mieczysław Kabaj, Michał Gmytrasiewicz, Józefina Hrynkiewicz i Antoni Rajkiewicz z Warszawy, czy Andrzej Barczak z Katowic. Monitoring rynku pracy, to po naszemu badania, mające dać wiedzę, jacy fachowcy będą poszukiwani za rok, za dwa, pięć albo dziesięć lat. Tylko w ten sposób można wiedzieć, jak kształcić młodzież, jakich pracowników wysyłać na jakie szkolenia, komu doradzić, by szukał innej roboty. Ale zespół dr. Łukaszewicza zasłynął z jeszcze czegoś. Otóż składał się z bezrobotnych i absolwentów. Teraz ci ludzie znowu są bezrobotni. Dlaczego? Dzięki nim agencja była przecież czymś więcej, niż tylko zabitym dechami urzędem gminnym. Zacytujmy Ryszarda Trzebuniaka, członka Zarządu Miasta Gliwice: Zarząd Miasta Gliwice (...) nie był i nie jest zainteresowany finansowaniem prac na rzecz całego Regionu. Innymi słowy – gdyby w ARL powstało opracowanie dotyczące tego, że połowa absolwentów jakiejś szkoły w Gliwicach nie znajdzie pracy – to by było OK. Ale, jeśli to samo przewidziano dla wielu szkół wielu śląskich miast, to już jest niedopuszczalne. Pozostałe miasta nieśmiało protestowały. Jednak Gliwice miały tę przewagę, że to właśnie gliwicki magistrat płacił pensje specom z dawnego MODiOZ. Na rozkaz gminnej władzy dr Łukaszewicz poinformował swoich ludzi, że są już Gliwicom niepotrzebni po czym sam demonstracyjnie porzucił posadę wiceprezesa. Agencja Rozwoju Lokalnego zamieniła fachowców od rynku pracy na znawców parapsychologii, reinkarnacji i tajemnic ludzkiej duszy. Rozpoczęto niezwykły cykl wykładów i szkoleń. Zdaniem zaszokowanego dr. Łukaszewicza: to nowatorskie na skalę światową (a może nawet kosmiczną) rozwią-zanie należałoby możliwie szybko i dokładnie przeanalizować, zważywszy narastające na Śląsku bezrobocie. Agencja zaczęła swój "nowatorski" kurs rok temu. Na początek był wykład pt. "Prawa sukcesu". Potem pracodawcy i pracobiorcy mogli posłuchać o aurze, czakrze, emocjach i chorobach, by następnie przejść do wykładu kosmetyczki o tym, że "Twarz jest Twoją wizytówką". "Wykorzystywanie zdolności parapsychicznych w biznesie", to był następny akt wtajemniczenia dla wypilingowanych przedsiębiorców. A dla tych, którzy po dniu ciężkiej pracy chcieli się odprężyć był wykład i pokaz masażu relaksującego. Ci, którym masaż sił witalnych nie przywrócił mogli posłuchać wykładu pracownicy Ośrodka Medycyny Naturalnej: "Regeneracja organizmu bioinformacją". Świat mistyczny i duchowy, nadświadomość, analiza pierwiastkowa włosów, uniwersalna energia kosmosu, typy ludzkie (król, kat i ofiara)... Nie wątpimy, że bezrobotny naładowany wiedzą z tych dziedzin i podany obróbce kosmetycznej, już po godzinie szukania znajdzie robotę. A bankrutujący biznesmen wreszcie wpadnie na pomysł, jak rozwiązać swoje problemy. Pod warunkiem, że i bezrobotny, i biznesmen pochodzą z Gliwic. Bo na życzenie Zarządu Miasta wszystkie te bzdury mają wymiar lokalny. Ostrzegamy więc! Poza granicami miasta Gliwice nie działa "Huna w biznesie", na nic się nie przydadzą "Doświadczenia przejścia wrót" czy "Sztuka świadomego snu". Nie jest też do odzyskania "Utracona doskonałość". Agencja Rozwoju Lokalnego zakończyła swój niezwykły cykl wykładów i szkoleń w połowie tego roku. W tym samym czasie ukończony został projekt badawczy: "Rynek pracy Województwa Śląskiego, nowe metody koordynacji kształcenia i zatrudnienia wobec restrukturyzacji gospodarki". Zlecenie na realizację tego projektu dr Łukaszewicz wywalczył w KBN jeszcze jako wiceszef ARL. Badania te zlecił wojewoda śląski. Komitet Badań Naukowych ogłosił konkurs na ich opracowanie. Mogły do niego przystąpić tylko instytuty naukowe. Jednak żaden z działających na Śląsku instytutów nie umiał badać rynku pracy. Doktor Łukaszewicz poleciał więc do Akademii Ekonomicznej w Katowicach i do Głównego Instytutu Górnictwa, i zaproponował im układ. Akademia, GIG i ARL utworzyły rodzaj konsorcjum, w którym pracownicy agencji byli od czarnej roboty, a naukowcy od tego, by w ogóle można się było ubiegać o zlecenie na badania rynku pracy. Plan się powiódł. Województwo śląskie dostało na ten cel ponad 300 tys. zł. Ale, gdy pieniądze trafiły na Śląsk, Łukaszewicz nie był już wiceprezesem ARL. Realizacją projektu badawczego zajęły się więc Główny Instytut Górnictwa i Akademia Ekonomiczna korzystając z dorobku Agencji Rozwoju Lokalnego. Opracowanie zespołu Łukaszewicza wykorzystała Kolejowa Agencja Aktywizacji Zawodowej z Warszawy. Metodami badania rynku pracy stosowanymi przez ARL zainteresował się Wrocław. Pewne rozwiązania wynalezione w Gliwicach uwzględniono w przyjętej przez rząd "Narodowej Strategii Wzrostu Zatrudnienia i Rozwoju Zasobów Ludzkich w latach 2000–2006". Tylko na Śląsku nie liczy się to, co zrobili Łukaszewicz i jego podwładni. Obecny prezes Agencji Rozwoju Lokalnego podkreśla, że to, co robi agencja wśród mieszkańców Gliwic – czyli parapsychologia, magia i kosmetyka – cieszy się sporym zainteresowaniem. A badań rynku pracy nie wykonuje, gdyż od tego są urzędy pracy. Na Śląsku od roku działa Obserwatorium Rynku Pracy (to też pomysł dr. Łukaszewicza i dorobek jego zespołu). Obserwatorium powstało rok temu w lipcu. Trzy miesiące później do Wojewódzkiego Urzędu Pracy trafiło polecenie z Rządowego Centrum Studiów Strategicznych. Brzmiało tak: sprawdzić, jak urzędy pracy prowadzą monitoring rynku pracy. Województwo śląskie było jedynym w kraju, które podało, że "pośredniaki" nie zajmą się analizą rynku pracy. Zacytujmy kuriozalną odpowiedź Ewy Polak, wicedyrektorki Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach, która tłumaczy, dlaczego urzędy powiatowe tego nie robią: Z przyczyn obiektywnych (niedostateczna obsada kadrowa w warunkach narastającego bezrobocia, brak sprzętu i skąpy budżet oraz ograniczony dostęp do danych na poziomie zawodów dotyczących zatrudnienia i kształcenia) nie mogą one czynnie uczestniczyć w zbieraniu i przetwarzaniu materiału badawczego. Przetłumaczmy teraz język urzędu na powszechnie zrozumiałą mowę: "Odwalcie się od nas, bo choć jest to naszym zasranym obowiązkiem, to zarabiamy za mało i jest nas też za mało, i mamy za mało długopisów, papieru i komputerów, żeby robić coś więcej poza rejestrowaniem bezrobotnych i wypłacaniem zasiłków". GIG zaproponował wobec tego pani wicedyrektor przyjęcie metod, które dzięki pienią-dzom Komitetu Badań Naukowych udało się stworzyć, np. komputerowy system do porównywania potrzeb rynku pracy z tym, czego uczą szkoły i określania, które zawody będą poszukiwane, a które nie. Ale ona – w imieniu śląskich "pośredniaków" – oferty nie przyjęła. * * * Fachowcy wypieprzeni z Gliwic, na zle-cenie Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, opracowali materiały przygotowane przez wojewódzkie i powiatowe urzędy pracy z całego kraju. Potem jeszcze przeszkolili kierowników wszystkich "pośredniaków" w woj. mazowieckim. Teraz robią za konsultantów, do których z całego kraju trafiają wyniki badań, propozycje rozwiązań, pytania. Ale w ich mieście byli niepotrzebni – zastąpiono ich magami i kosmetyczkami. Skoro pieniądze przeznaczone z budżetu państwa i ze środków samorządowych są tak obfite, że można je rozrzucać, proponujemy rozszerzyć zakres szkoleń o kurs latania na miotle. Bezrobotni mogliby znaleźć pracę jako woźnice wiedźm spieszących na Łysą Górę. Autor : Robert Kosmaty Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W wypalarni węgla drzewnego w Płonnie (gm. Barlinek) zginął 39-letni mężczyzna. Prawdopodobnie zamierzał ukraść węgiel drzewny, wszedł więc do pieca. Po otwarciu pieca do środka dostał się tlen, który uruchomił proces spalania. Ciało mężczyzny nie było całkowicie spalone. Mogłoby to oznaczać, że po wejściu mężczyzny do pieca prawdopodobnie któryś z pracowników zamknął piec odcinając dopływ powietrza. Przyjemniej kraść w rządzie niż w piecu. W czasie kontroli drogowej w Szadku policja zatrzymała 24-letniego rowerzystę, który wydmuchał 5,37 promila alkoholu. Rowerzysta wzbudził podziw policjantów, albowiem mimo śmiertelnej dawki alkoholu jechał na dwukołowym rowerze całkiem prosto. Zmuszanie do różnych uciech seksualnych, w tym porażenie prądem, polewanie genitaliów łatwo palnym płynem i podpalenie to niektóre praktyki, którym w celi więzienia we Włocławku poddawało swego kolegę pięciu współwięźniów. Gwałcony mężczyzna odsiadywał wyrok za gwałt na nieletniej dziewczynce i przechodził wyższy kurs szkolenia. W Krakowie do okna mieszkających na parterze studentek pukał w nocy mężczyzna, obnażał się i onanizował. Studentkom męskość tego mężczyzny tak się nie podobała, że zawiadomiły policję. Mężczyznę ujęto. Okazał się nim pracownik naukowy szacownej instytucji naukowej. Do zajęć ze studentkami dopłacić musiał 500 zł grzywny. Prezesowi pewnej biłgorajskiej firmy podpalono drzwi do mieszkania, grożono wysadzeniem w powietrze i pozbawieniem życia członków rodziny. Miał oddać 160 tys. zł w zamian za pożyczone 85 tys. Prezes powiadomił policję. Okazało się, że bandytów wynajęła wierzycielka prezesa – pani doktor z Politechniki Lubelskiej. Wzór pracowitości w Polsce. Złodzieje usiłowali okraść Kredyt Bank we Włocławku. W tym celu wykopali 25-metrowy tunel. Musiało im to zająć kilka miesięcy. Nie powiodło im się, bo za głośno kopali. Wieloletnie obcowanie płciowe z nieletnimi, grożenie im bronią, molestowanie, uwięzienie i rozpijanie to zarzuty, które ciążą na 73-letnim mieszkańcu Koszalina. Staruszek uwodził swoje ofiary (nawet 10-letnie) cukierkami. Przyznał się do współżycia, ale zapewniał, że to dziewczynki jego demoralizowały: prosiły go o wszystko, co im robił. Do mieszkania lokatorów kamienicy przy ulicy Pomorskiej w Bydgoszczy zapukał sąsiad. Przyszedł z żoną. Tyle że martwą. Mąż podrzucił ciało sąsiadom, bo nie wiedział, co z nim zrobić. Mieszkanka Lublina pogryzła dotkliwie znajomą, którą podejrzewała o obciążające ją zeznania na policji. Odgryzła jej na ulicy kawałek nosa i ucha też. Sąd wymierzył jej półtora roku w zawieszeniu na 4 lata. 21-letnia blondynka z Łodzi odwiedziła wrocławskiego słonia na jego wybiegu, a gospodarz tak ją poturbował, że ledwo ocalała. Głaskany słoń dobitnie puścił blondynkę w trąbę. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kopalnie dolarów Dlaczego rząd likwiduje górnictwo? Bo staje się dochodowe. Co wie cały kraj: kopalnie węgla kamiennego mają być zamykane. Na początek cztery. Jedną z nich jest Polska-Wirek z Rudy Śląskiej. Czego na razie nie wie nikt poza kilkoma analitykami: Polska-Wirek we wrześniu była najlepszą polską kopalnią. Osiągnęła niebotyczne zyski w porównaniu z innymi kopalniami. W tym samym czasie, gdy Kompania Węglowa na jednej tonie węgla zarabiała 1,85 zł, Polska-Wirek miała zysk w wysokości 17,3 zł od każdej sprzedanej tony. Ci, którzy się o tym dowiadują, przecierają oczy ze zdumienia. Zlikwidować tę kopalnię to tak, jak gdyby Robertowi Korzeniowskiemu zakazać chodzenia. Ludzie, którzy znają się trochę na górnictwie, wiedzą, co było grane. Jeszcze kilka lat temu Polska-Wirek należała do najbardziej dochodowych polskich kopalń. Czyli tak jak obecnie. Jednak przez wiele miesięcy kazano jej wysyłać prawie cały węgiel na eksport. Tym sposobem ją dobito, bo do niedawna eksport przynosił straty. Ale po ostatnim lecie świat stanął na głowie. Zaczęła wariować cena węgla na giełdach światowych. W portach ARA (Amsterdam, Rotterdam i Antwerpia) kupcy płacą za jedną tonę polskiego węgla 38 dolarów. Kwota to niewyobrażalna, bo jeszcze niedawno jedną tonę polskiego węgla można było kupić za granicą za kilka dolarów. A najśmieszniejsze, że i za te grosze warto było sprzedawać. Tu przypomnijmy, jak 3 września Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej mydliło oczy na konferencji prasowej poświęconej rzekomym bzdurom opisanym przez "NIE" w artykule pt. "Co ukrył rząd": Podstawowym narzędziem, zapewniającym realizację celów ekonomicznych jest dostosowanie wielkości wydobycia węgla kamiennego do rzeczywistych potrzeb rynku krajowego i możliwości opłacalnego eksportu. Z ust odpowiadającego za górnictwo wiceministra Jacka Piechoty ciągle słyszeliśmy, że polscy górnicy nie są w stanie konkurować z kopalniami z RPA, Australii i Ameryki. Ciekawe, jak się teraz czuje wiceminister Piechota? Węgiel zza oceanu kosztuje w portach ARA więcej niż nasz. W skrajnych wypadkach za jedną tonę zamorskiego węgla trzeba płacić nawet ponad 60 dolarów. Efekt jest taki, że zajmujący się eksportem węgla Węglokoks już ma zaklepanych odbiorców na przyszły rok, którzy za każdą tonę oferują prawie 40 dolków. Nie mniej sensacyjne rzeczy dzieją się także na polskim rynku. Gdyby wiceminister Piechota w ubiegłym tygodniu zadzwonił do Elektrowni Opole, to dowiedziałby się, że zakład ten na pniu kupi milion ton węgla. Węgla bezskutecznie szukają także inni wielcy odbiorcy. Wracając do cudów na rynkach światowych. Mógłbym być złośliwy i napisać, że dzika podwyżka cen węgla kamiennego w portach ARA może była wywołana przez polski rząd w tym celu ogłaszający likwidowanie kopalń i ograniczanie wydobycia (o około 14 proc. rocznie, a w sumie ze 102 mln ton do 88 mln). Powiem tylko, że mamy bardzo delikatną próbkę tego, co zacznie się dziać z ceną węgla, kiedy rzeczywiście pozamykamy swoje kopalnie. Pytani o przyczyny dzikiej podwyżki w największym europejskim sklepie z węglem (czyli w portach ARA) ekonomiści tłumaczą to zjawisko na kilka sposobów. Dla nich to wcale nie jest jakiś cud, tylko dowód na to, że gospodarka światowa stanowi system naczyń połączonych. Węgiel zamorski do Europy musi przypłynąć statkami. Tymczasem Chiny, które przeżywają boom gospodarczy, sprowadzają coraz więcej rud. Więcej statków pływających do Chin oznacza mniej statków pływających do Europy. Logiczne, że ceny frachtu poszły w górę. Drugi powód jest taki, że waluty w RPA i Australii umocniły się wobec dolara amerykańskiego. Węgiel sprowadzany stamtąd też więc musiał podrożeć. Trzeci powód, dla którego polski węgiel kosztuje dużo, a i tak jest poszukiwany, to renesans tego paliwa w Europie Zachodniej. Tu przyszła nam z pomocą sama natura. Lato było gorące i suche. W rzekach obniżył się poziom wód. W Unii Europejskiej elektrownie wodne stanowią ważny element systemu energetycznego, a ich wydajność drastycznie spadła. Nie tylko górskie Włochy, Hiszpania czy Portugalia miały problemy z zaopatrzeniem w energię elektryczną. W Luksemburgu przez trzy dni nie było prądu. Nic dziwnego, że zachodni Europejczycy nie chcą już takich kłopotów i postanowili wrócić do najpewniejszego sposobu pozyskiwania energii elektrycznej – czyli do węgla. Przyznaję. Nikt nie mógł przewidzieć, że cena polskiego węgla za granicą wzbije się do niemal 30 dolarów za tonę, a i tak będzie niższa od cen australijskich, amerykańskich czy południowoafrykańskich. Ale to, że jeszcze przez długie lata eksport węgla będzie się opłacał, to nasz rząd doskonale wiedział. Z maja tego roku pochodzi opracowanie zespołu ekspertów powołanego przez ministra Jerzego Hausnera. Minister mógł w nim przeczytać na przykład takie zdanie: Przeprowadzona w 2001 roku makroekonomiczna analiza opłacalności eksportu węgla kamiennego wykazała jego opłacalność. Znacznie donioślejsze stwierdzenia znalazły się w dokumentach przygotowanych jeszcze w 2002 r. przez Ministerstwo Gospodarki, a stanowiących załączniki do "Reformy Górnictwa Węgla Kamiennego w Polsce w latach 2003–2006": Dane Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) wskazują, że w perspektywie 2020 roku, w związku z przewidywanym wzrostem zapotrzebowania, światowa produkcja węgla będzie dynamicznie rosła. Rozwój produkcji przewidują zwłaszcza Australia – z poziomu 210,7 Mtce w roku 2000 do 423,5 Mtce w roku 2020 oraz Stany Zjednoczone – z poziomu 739,4 Mtce w roku 2000 do 934,1 Mtce w roku 2020. A ponieważ tajemniczy skrót Mtce oznacza miliony ton, to łatwo wyliczyć, że w czasie gdy my będziemy ograniczać wydobycie, Australiczycy zamierzają je podwoić, a Amerykanie planują fedrować 9 razy więcej niż my teraz. Zdurnieli czy mają ciągoty samobójcze? Nic podobnego. Inne stwierdzenie wyciągnięte z dokumentów uzupełniających program reformy górnictwa: Prognozy IEA (IEA/OECD Energy Balances 2001) wskazują na wzrost importu węgla w europejskich krajach z poziomu 152,8 mln ton w roku 1999 do 166,1 mln ton w roku 2005 i do ponad 260 mln ton w roku 2020. Znaczący wzrost importu spodziewany jest w Niemczech i Turcji. Polski węgiel nie jest niezastąpiony. Im mniej go na rynku, tym większa szansa, że ktoś kupi węgiel z Ameryki albo z Australii. My możemy zaopatrywać się u Rosjan. Skazana na zamknięcie doskonała kopalnia Polska-Wirek może wydobywać węgiel jeszcze przez 13 lat. Oprócz niej rząd planuje w najbliższym czasie zamknąć Bytom II (węgla jeszcze na 8–9 lat) i Centrum (tu można fedrować przez 23 lata). Ważą się losy czwartego skazańca – Bolesława Śmiałego (złoża wystarczą jeszcze na 13 lat). Na Śląsku panuje przekonanie, że dojdzie do strajku generalnego w górnictwie. Zrewoltowane nastroje wzięły się stąd, że jako pierwsze do odstrzału idą bardzo dobre kopalnie lub takie, w których i tak już wkrótce nie byłoby czego fedrować, umarłyby więc śmiercią naturalną. Dlatego ten, kto wybrał te akurat zakłady, a później swój wybór kazał ogłosić, zasługuje na miano wroga publicznego. Społeczeństwo ma prawo poznać nazwisko tej osoby. Zima to najlepszy czas na wstrzymanie wydobycia. Przed groźbą wygaszenia kotłów w elektrociepłowniach ugnie się każdy rząd. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polityk pierwszego kontaktu Jak władza powinna postępować z prasą – bezpłatna porada dla rządu. Adam J. ma wykształcenie klasyczne, czyli podstawowe, hodowlę tuczników i talent do polityki – od 18 lat ludzie wybierają go do Rady Miasta i Gminy Ostroróg (gospodarna Wielkopolska). Jest postacią znaną i ogólnie szanowaną, choć – trzeba przyznać – nie zawsze skromną. Niedawno w przypływie euforii ogarniającej od czasu do czasu wszystkich ludzi sukcesu ogłosił się królem Szczepankowa – wioski, w której mieszka. Te monarchistyczne słabostki obywatele z łatwością mu wybaczyli, bo – co tu kryć – gdyby zaczęli szemrać, niechybnie dostaliby po gębie. Pan Adam wielokrotnie dowiódł, że jak trza, potrafi sięgnąć po niekonwencjonalne środki wyrazu. Psy i prasa won! Na przykład z pewnych istotnych powodów sfałszował podpis pod protokołem komisji rewizyjnej. Gdy go nakryto, nie wypierał się ani nie skomlał, tylko zżarł protokół i popił herbatką. Świadkowie tego wydarzenia małodusznie powiadomili organa ścigania. Na szczęście prokuratura stanęła na wysokości zadania i uznała łyknięcie papierka za czyn zupełnie nieszkodliwy. Nienawiścią szczerą, płynącą prosto z trzewi, darzy pan Adam dziennikarzy. Pismaków nie cierpi jak psów, bo kłamliwie opisują jego czyny i psują mu imidż. W zaciszu gabinetu, podczas gdy zwykli obywatele z zapamiętaniem osuszali flaszki, ten wielki mąż stanu dniami i nocami myślał nad kluczowym dla gminy problemem: jak rozbisurmanione i przeszkadzające w sprawowaniu władzy towarzystwo pismackie definitywnie pognębić? Znalazł rozwiązanie w swej prostocie genialne: zaproponował, żeby przed wejściem do sali sesyjnej umieścić tabliczkę z napisem „Psom i prasie wstęp wzbroniony”. Dwa trzy jeden ka ka Projekt zakazu wstępu psom i dziennikarzom nie przeszedł, ale stał się głośny. Ludzie pióra zaczęli się mścić. Na panu Adamie i na zaprzyjaźnionym z nim burmistrzu Ostroroga – panu magistrze Januszu Ł. Zamiast laurek na łamach lokalnej prasy poczęły się ukazywać paskudne paszkwile, z których wynikało, że burmistrz jest seryjnym przestępcą. Co gorsza, od 2003 r. zdanie dziennikarzy zaczęła podzielać Prokuratura Rejonowa w Szamotułach. Do sądu wpłynęło kilka aktów oskarżenia. Z różnych powodów: a to zaginęła gdzieś faktura na 160 tys. zł, a to pan burmistrz wydał zgodę na działanie pewnego żwirowiska, choć powinien uczynić to starosta, a to bez zgody rady rozpoczął budowę oczyszczalni ścieków... Itd., itp. W prawie wszystkich przypadkach pan magister Ł. oskarżony został z artykułu 231 kodeksu karnego, który za przekraczanie uprawnień i działanie na szkodę interesu publicznego przewiduje możliwość 3-letniego pobytu w pudle. Wyjątek stanowi pewien godny ubolewania incydent wyborczy. Dwa cztery osiem W październiku 2002 r. Janusz Ł. był burmistrzem, ale kadencja zbliżała się ku końcowi, a pan magister chciał sobie jeszcze porządzić i znowu zostać burmistrzem. Uzależnienie obsady tak ważnego stanowiska od woli nie najmądrzejszych wyborców uznał za grubą przesadę. Z tego powodu do Ostroroga zaprosił swych wielbicieli na konspiracyjne zebranie. Przybyli pałali nieodpartą chęcią głosowania na pana Janusza, ale nie figurowali na liście wyborców, ponieważ nie mieszkali na terenie miasta i gminy Ostroróg. Zameldowani byli w nikczemnym Lesznie, idiotycznych Wronkach, a nawet poza województwem wielkopolskim. U siebie, owszem, mogli głosować bez przeszkód, ale szkopuł w tym, że nie na pana Janusza. Magister Ł. jednym prostym ruchem umożliwił im oddanie głosu na siebie: jako urzędujący burmistrz wydał decyzję, na mocy której wpisano ich na listę wyborców. W ten naturalny sposób poszerzył elektorat i wybory wygrał w cuglach. Niestety, przyszła pora na realizację przedwyborczych obietnic. Uczestnicy tajnego zebrania szczególnie stanowczo domagali się ich spełnienia, bo za udział w głosowaniu mieli obiecane całkiem wymierne korzyści (robotę w urzędzie, korzystną decyzję o przekwalifikowaniu gruntu itp.). Zrobił się szum starannie podsycany przez prasę, no i masz – wmieszała się w to wszystko prokuratura. Tym razem oskarżyła Janusza Ł. z artykułu 248, ustęp 1. (Kto w związku z wyborami do samorządu terytorialnego sporządza listę głosujących z wpisaniem nieuprawnionych, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3). Pan burmistrz po tej historii popadł w tarapaty. Nawet SLD, bo z tej partii magister Ł. się wywodzi, podjął decyzję o zawieszeniu go w prawach członka. Wieprzek na początek Choć prokuratura przygotowuje kolejne akty oskarżenia wobec magistra Ł., Adam J. pozostał nieustraszonym sojusznikiem burmistrza. Nie bez kozery był członkiem zarządu w poprzedniej kadencji. Teraz zarządu nie ma, pan Adam nie może więc w nim zasiadać, ale przewodniczy za to komisji rewizyjnej, zasiada w komisji gospodarki, rolnictwa, finansów i budżetu oraz komisji porządku publicznego. (W Ostrorogu nie mogą się obejść bez Adama J., dlatego istnieje tylko jedna komisja – oświaty i kultury – do której nie przynależy). Ciągle jest więc politykiem wpływowym, co w znacznej mierze zawdzięcza magistrowi Ł. Nie jest jakimś tchórzliwym Hiszpanem, żeby politycznych sojuszników zostawiać na lodzie. Broni więc burmistrza, jak i gdzie tylko się da, a za kłopoty Ł. obwinia dziennikarzy. Oraz, w zmienionej nieco formie, powraca do pomysłu uniemożliwienia pismakom wstępu na salony władzy. I znajduje coraz większe zrozumienie u rajców. Gdy odbywało się posiedzenie komisji rolnictwa poświęcone protestowi przeciwko wysypisku śmieci, uczestnicy zaczęli narzekać na samowolę dziennikarzy. No bo łazi taki jeden z drugim po urzędzie, wchodzi na sesję, pyta, nagrywa... Pan Adam mógłby z czystym sumieniem wrzasnąć: „A nie mówiłem, żeby wywiesić, że psy i prasa won?!”. Mógłby, ale tylko wygłosił złotą myśl: Bezrobotny za pół litra takiemu skórę wygarbuje, że 3 tygodnie redaktor poleży w szpitalu i problem z głowy. Na ten cel ofiaruję jednego wieprzka. Nikt nie fiknie Na innym z kolei zebraniu Piotr Michalak z „Gazety Poznańskiej” bez pytania trzasnął Adamowi J. fotkę. Pan Adam zażądał natychmiastowej przerwy w obradach. Świadkowie zgodnie twierdzą, że gdyby przewodniczący zgodził się na pauzę, ktoś zarobiłby w papę (pan Adam zaczął już wyczyniać rękoma młynki przygotowawcze). A tak skończyło się na krótkiej oracji: Ty, Michalak, pilnuj się, bo dostaniesz po gębie! Za to płomienne wystąpienie prokuratura oskarżyła Adama J. o używanie gróźb karalnych (sprawa w sądzie). A o tym, że bić po gębie miejsko-gminny rajca potrafi (179 cm wzrostu i 102kg wagi), przekonał się Krzysztof Sadowski z Radia Merkury. Reporterowi zachciało się pytać Adama J. o różne sprawy. Ojciec miasta i gminy lojalnie zasygnalizował zły nastrój: Wypierdalaj, kurwa, i przestań węszyć! Po czym oddalił się. A radiowiec za nim ze sprzętem i pytaniami. Kto by zdzierżył? Pan Adam nie ma maślanki zamiast krwi, nie wytrzymał więc i zaczął hienę prać po gębie. Sąd skazał go za to na 2 tys. zł grzywny (wyrok nieprawomocny). Adam J. się nie przejął. Oświadczył, że radnym będzie jeszcze co najmniej 100 kadencji, bo w całej gminie nikt mu nie fiknie. Można mu wierzyć. PS Internetowa strona urzędu miasta i gminy w Ostrorogu ma adres www.nowoczesnagmina.pl. Autor : Maciej Mikołajczyk Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Odsiadka na wzwodzie " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Z brukselką we łbie Katolicka i ultraprawicowa prasa zalana jest krótkim NIE. Ale to nie jest kampania reklamowa naszego tygodnika. To NIE dla przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Antyeuropejska kampania katoprawicy ma konstrukcję niezwykle dziwaczną. Hasła mają zohydzić Unię Europejską. A podawane obok argumenty zohydzają te hasła. Pełne rozdwojenie jaźni. W rezultacie prasa, która niby jest programowo wroga Unii, skuteczniej zachęca do głosowania za wejściem niż zamówione przez rząd głupawe spoty reklamowe, filmiki i plakaty. A propos zbliżającego się referendum: Każda jedność jest wielkim dobrem i trzeba do niej dążyć. O naszej pozycji międzynarodowej: Polska powinna mieć należne miejsce w ramach politycznych i ekonomicznych struktur zjednoczonej Europy. Pierwszy cytat należy do biskupa Stanisława Napierały, a drugi do papieża. Zostały przytoczone przez Stanisława Michalkiewicza w felietonie zatytułowanym "Glossowanie nad głosowaniem" ("Nasza Polska"). Zadziwiający jest ów tekst. Przystąpienie do Unii Europejskiej Michalkiewicz nazywa Anschlussem. Ale armaty, które wytacza, walą w przeciwników Unii. Michalkiewicz rozważa stanowisko biskupów. Nie przytacza jednak ani jednego głosu przeciwko, za to cytuje euroentuzjastyczne wypowiedzi. Jeśli to nie jest prounijna agitacja, cóż nią jest? Poglądy polskiej młodzieży: Zdają sobie sprawę, że przy takim demontażu gospodarki, jak obecnie, w Polsce czeka ich bezrobocie. Wobec tego UE traktują jako szansę na zatrudnienie, na przeżycie. Jedni naiwnie wierzą, że tam po prostu czekają na nich miejsca pracy i mieszkania. Drudzy myślą bardziej realnie: z początku będzie ciężko, ale jakoś dam sobie radę. Nie do wiary, ale tak brzmi fragment apelu wystosowanego do narodu przez Ligę Polską – Organizację Narodu Polskiego (opublikowany w "Biuletynie Dolnośląskiem LP-ONP"). Sygnatariusze apelu wzywają do głosowania na NIE. Po zacytowaniu proeuropejskich opinii studentów rozpisują się zaś o obecnej złej sytuacji Polski. Kolejni czytelnicy zostają więc przekonani do głosowania za Unią. Co się kończy wezwaniem do odrzucenia członkostwa. I to bez jednego argumentu, który by to tłumaczył. W sposób oczywisty podłożono świnię tym, którzy naprawdę chcą zniechęcać. Tym bardziej że cały tekst kończy się krótką analizą tego, co stanie się, jeśli powiemy Nie. Perspektywy rozwoju: Na przykład, zostaniemy zmuszeni do rozwoju własnej gospodarki opartej głównie na własnych surowcach, na pieniądzu kreowanym przez własne banki, na postępie technicznym kreowanym na twórczości polskiej inteligencji technicznej. Każdy wie o ubóstwie surowcowym Polski, zna te lokalne banki i myśl techniczną na skalę limuzyny Syrena i koszyków z wikliny. Dalej czytamy, że wyżywienie będzie oparte na naszym rolnictwie (czyli droższe), a budżet oprzemy na własnych podatkach. (?) Wniosek: chcesz mieć gigantyczne podatki, samochody tylko na holzgaz i kłopoty z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły żywnościowe – głosuj przeciwko Unii. Obrońcy zygoty: Unijne prawo przyznaje pełną autonomię krajom członkowskim w interesujących nas sprawach. Te sprawy to zakaz aborcji i eutanazji, zakaz manipulacji genetycznych i klonowania oraz (również to zalicza się w Polsce do obrony życia) zakaz zawierania związków małżeńskich przez przedstawicieli tej samej płci. Autorem kontrowersyjnych, jak na rycerzy zygoty, myśli jest Piotr Wosicki, twórca ogromnego artykułu pod tytułem "Do Unii bez gwarancji dla życia i rodziny?" ("Tygodnik Katolicki – Głos"). Z publikacji wynika, że archaiczne przepisy chroniące zapłodnioną komórkę i sekujące odmieńców są przez Unię nie do ruszenia. W dodatku Sejm przyjął deklarację, że "te sprawy" podlegają wyłącznie krajowym regulacjom prawnym. Fakt – autor artykułu jest przeciwnikiem Unii. Bowiem podkreśla, że w bliżej nieokreślonej przyszłości europejscy deputowani mogą uchwalić, że i "te sprawy" podlegają unijnym przepisom. I zezwolić pedałom na zawieranie małżeństw. Tak jakby w nienależącej do Unii w Polsce prawa nie można było zmienić... "Apel do Narodu Polskiego" ("Nasza Polska") wreszcie zawiera to, co skrzętnie pomijają wszystkie prounijne plakaty, billboardy, reklamy i filmiki propagandowe w telewizji – wezwanie, by iść i głosować: Głosowanie w referendum akcesyjnym 7–8 czerwca obowiązkiem każdego Polaka. Tego miesiącami brakowało w kampanii promocyjnej. Co prawda w "Apelu" wzywa się nas, byśmy głosowali NIE. Ale to dlatego, że jego sygnatariusze opierają się na błędnych przesłankach. Piszą: Jeśli zagłosujemy za połączeniem z Unią – Polska rękami własnego Narodu zostanie sprzedana. Takiej złośliwości losu, podstępu, pokrętności i upokorzenia jeszcze w naszej historii nie było. Owszem, było. W 1569 r. Podobieństwo wyraża się nawet w nazwie. Unia Lubelska, którą wtedy podpisały Polska i Litwa, określała, że wspólne będą: monarcha, Sejm, polityka zagraniczna i moneta. Oddzielne: skarb, wojsko, aparat administracyjny i sądowniczy. Akt ten przekształcił nasze dwa kraje w największe europejskie mocarstwo. Strachy na lachy. W dyscyplinie kopania dołków pod eurosceptykami niedoścignionym geniuszem wykazuje się Waldemar Gałuszko, przedstawiający "Cienie i blaski integracji z Unią Europejską" ("Samoobrona"). Snuje on wizje niemieckich gastarbeiterów, którzy zaleją Polskę i odbiorą Polakom miejsca pracy. Jak pisze Gałuszko, nasi zachodni sąsiedzi mają u siebie 4–5-milionowe bezrobocie, a traktat zjednoczeniowy zezwala im zatrudniać się w Polsce. Zlecą się do Polski jak kruki – ostrzega Waldemar Gałuszko. Kto? Adwokaci, aptekarze, notariusze, lekarze. No, cóż. I każdy pewnie ze swoim prywatnym tłumaczem (to już moje dywagacje) i swoim prywatnym ekspertem od polskich praw i przepisów. I oczywiście będą pracować za 800 zł (pensja początkującego lekarza), czyli za parę razy mniej, niż w Niemczech dostają zasiłek dla bezrobotnych. No, bo można zaproponować stawkę unijną kilkudziesięciu, może kilkuset Niemcom, ale nie milionom. Gałuszko przypomina słowa wypowiedziane przed laty przez generała Naumanna z Bundeswehry: Oddziały niemieckie zaangażowane będą w utrzymywanie wolnego rynku i niezakłóconego dostępu do surowców na całym świecie. Autor musiał przespać amerykańsko-angielsko--polską inwazję na Irak, a nie słyszał "Nein" kanclerza Schrödera na polską propozycję, by Niemcy pchnęli kilkuset swoich feldfeblów do Iraku. Potrzeby rolnictwa: Rolnictwo wymaga sterowania, co nie oznacza centralnego planowania. Zajmuje się tym zazwyczaj państwo, jak w Unii Europejskiej... Czyż to nie jest bardzo wyraźna zachęta, by chłopi poparli członkostwo Polski w UE? Cytat pochodzi z publikacji "Rynek rolny – sterowany czy wolny" ("Samoobrona") napisanej przez Zygmunta Narskiego. Jest w nim mnóstwo innych argumentów skłaniających do poparcia Unii, która wbrew pomysłom naszych liberałów dotuje swoje rolnictwo, czego Samoobrona właśnie ciągle się domaga. I żadnej krytyki unijnej polityki rolnej. Dlatego trudno pojąć, czemu ta publikacja została opatrzona hasłem "Głosuj NIE dla UE" i zdjęciem przedstawiającym, jak tłum mężczyzn o słowiańskich rysach pali błękitną flagę z żółtymi gwiazdami. * * * Eurosceptycy – czytajcie swoją prawicową prasę. Znajdziecie tam wiele argumentów przekonujących do tego, by Polska stała się członkiem Unii Europejskiej. Eksperci od rządowej kampanii na rzecz naszego członkostwa w UE – wam radzę to samo. Wiele się nauczycie. Autor : Mateusz Cieślak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wysiadka Lubicie, jak ktoś mówi do was: "a nie mówiłem...", wykrzywiając gębę w triumfującym grymasie? My właśnie tak krzywimy się do ministra infrastruktury Marka Pola, który odwołał bez podania przyczyn dyrektora PKP Krzysztofa CeliŇskiego – człowieka kompetentnego, fachowca i profesjonalistę. Tak pan minister wyrażał się o Celińskim jeszcze pięć miesięcy temu, podczas gdy my namolnie informowaliśmy, że: * Celiński mnoży długi PKP w zawrotnym tempie. Od lipca 1999 r., gdy zasiadł na pekapowym tronie, przez dwa lata zarządzania "fachowiec" zwiększył deficyt PKP z 2 mln do 8 mln zł. W drugiej połowie zeszłego roku nastąpiło znaczne pogorszenie stanu finansowego państwowej (utrzymywanej przez podatników) firmy kolejowej. Jedyna spółka PKP – Cargo – która dotychczas przynosiła zyski, nagle zaczęła odnotowywać straty. * Celiński wraz z awuesiarskim ministrem Jerzym Widzykiem brali czynny udział w tajemniczych negocjacjach z Czechami i Rosją. Tematem był słynny szeroki tor łączący Azję z Unią Europejską. Celiński lansował koncepcję bardzo niekorzystną dla ojczyzny, nabijającą kabzę Czechom i Rosjanom: budowę olbrzymiego terminalu w czeskim Bohuminie. Polska byłaby wówczas tylko krajem tranzytowym. * Celiński za swoje usługi dostawał od państwa 21 118 zł miesięcznie plus nagrody. Minister Widzyk w ostatnich godzinach urzędowania przyznał mu jedną z nich – prawie 50 tys. zł. Z papierów wynikało, że menedżering dyrektora równa się 253 416 zł rocznie. * Przytoczyliśmy w całości spowiedź Krzysztofa Celińskiego przed sejmową Komisją Transportu. Dyrektor PKP nie odpowiedział na żadne z pytań dotyczących zarządzanej przez niego firmy. W tym na tak banalne, jak to: Na co PKP wydaje pieniądze, poza pensjami? * W końcu podsumowaliśmy osiągnięcia Krzysztofa Celińskiego, a wśród nich takie kwiatki jak: obciążanie hipoteczne nieruchomości, fikcyjna restrukturyza-cja zatrudnienia, polityka przewozowa doprowadzająca do stałego spadku przewozów towarowych i pasażerskich, czyli świadome działanie na szkodę firmy. Minister Marek Pol na miejsce "doskonałego profesjonalisty" wsadził byłego prezesa Polimpex-Cekop S.A., członka Komitetu ds. Współpracy z Rosją Macieja Męclewskiego. Ciekawe, czy o nim minister Pol mówi również per "fachowiec"? Autor : Iza Kosmala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Minister Nikolski olał sprawę i z "Piątki u Semki" zrobiła się czwórka. Zanikająca TV Puls w swym publicystycznym kicie, znów pokazała jak kolejni politycy grzecznie wypowiadają swoje wyuczone od lat tezy. Wyłamał się jedynie prowadzący. Zaproponował, by Aleksandra Jakubowska po porzuceniu kultury, poszła do sektora zbrojeniowego, żeby wesprzeć produkcję niektórych elementów czołgów. Semka nie sprecyzował, ale zapewne chodzi o lufę. Wraz z ciężką sytuacją stacji, coraz cięższy staje się jej dowcip. * * * Tegoroczne, telewizyjne, ogórki zaczynają przypominać jaja. To, że redaktor Maj zwalcza światowy imperializm, rozumiemy; że Rudy 102 po raz tysięczny wygrywa wojnę, przyjmujemy bez zastrzeżeń. Fakt, że stróż Anioł tłumi wolnościowe zrywy lokatorów, budzi w nas niekłamaną radość. Ale powtórki, "na życzenie widzów", ostatniego Mundialu w Polsacie i archiwalnego, bo sprzed paru tygodni, Opola w publicznej, uważamy za przegięcie. A poza tym gdzie, kurwa, jest kapitan Kloss? * * * Kwiatkowska "Jedynka" to dopiero potrafi nazywać rzeczy po imieniu! W piątek premier Leszek Miller posunął z posad ministrów Piwnikową i Celińskiego, a już w niedzielę TVP 1 pokazała niezły amerykański film braci Coenów "Ścieżka strachu". W oryginale tytuł brzmi "Miller’s Crossing", co od biedy można przetłumaczyć na "ścieżkę", ale lepiej "przejście", "przeprawę" Millera. W telewizji "Millera" zastąpiono "strachem". Ale chyba nie na wróble. * * * Planete przez półtorej godziny po-kazywał, jak rząd amerykański od dziesięcioleci zwalcza marihuanę. W latach 60. wydał na to 9 mld papierów, w latach 70. – 76 mld, a przez następne dwie dekady – 215. Do pierdla trafia co roku kilkadziesiąt tysięcy gówniarzy, którzy po takiej wpadce nie mogą być nauczycielami, członkami Korpusu Pokoju ani policjantami. Ci, co nie wpadli, mogą grać na saksofonie w Białym Domu i chuj wie co robić z cygarami. Wszystkie badania naukowe jednoznacznie wskazują, że marycha jest nieuzależniająca i nierakotwórcza, a zatem dużo bezpieczniejsza niż gorzała i fajki. Wniosek z filmu powinien wyciągnąć Kołodko i przełamać monopol Holandii. Legalizacja trawy w Polsce to: dochody z akcyzy, oszczędności w policji, przychody z turystyki zagranicznej i setki hektarów zasianych konopiami, czyli zielone światło dla rolnictwa. PSL mógłby nareszcie dać popalić Lepperowi. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Von Piast Patriotyzm nie musi oznaczać nieuctwa, Panie Prezydencie Kwaśniewski. Dwa wydarzenia o wydźwięku patriotycznym. W niedzielę 18 kwietnia na Wawelu pan prezydent Aleksander Kwaśniewski uroczyście nadał tytuł „Pomnika Historii Rzeczypospolitej Polskiej” siedmiu zabytkowym budowlom, w tym opactwu w Legnickim Polu. W tym samym czasie wojewoda opolska pani Elżbieta Rutkowska ogłosiła, że zlikwidowała problem „nazistowskich pomników” w rządzonym przez siebie województwie. Można przypuszczać, że zarówno głowa państwa, jak i przedstawicielka administracji rządowej korzystali z usług doradców – speców od historii. Jeśli tak, to doradcy powinni wrócić do szkoły. Najlepiej podstawowej. * * * Kościół i klasztor w Legnickim Polu tyle mają wspólnego z polskością, co prymas Glemp z mułłą Omarem. Teza ta wymaga krótkiego wykładu z historii, za co z góry przepraszamy. Budowla powstała w miejscu, gdzie według tradycji w 1241 r. rozegrała się bitwa chrześcijańskiego rycerstwa z oddziałami Mongołów. Przez ostatnie 55 lat oficjalna polska propaganda wbijała do głów bachorom oraz dorosłym obywatelom, że to piastowski, polski książę Henryk Pobożny i rodzimi rycerze napieprzali się ze skośnookimi najeźdźcami, własnymi klatami broniąc Europy przed azjatyckim chamstwem. Służyło to m.in. wykazaniu, że Polska miała pełnię praw do zajęcia po 1945 r. „prastarych ziem piastowskich” nad Odrą. Historycy – zarówno polscy, jak i niemieccy, którzy usiłowali odbrązowić ten fragment dziejów – nie mieli możliwości dotarcia do szerszego grona odbiorców. A prawda była inna. Książę Henryk zwany po gwałtowym zgonie na polu bitwy Pobożnym był w trzech czwartych Niemcem. Jego pradziad Władysław, najstarszy syn Bolesława Krzywoustego, wypędzony z Polski przez młodszych braci, znalazł oparcie na dworze króla Niemiec, późniejszego cesarza Fryderyka Barbarossy. Żoną Władysława była niemiecka księżniczka z królewskiej dynastii Staufów. Jego syn Bolesław Wysoki (też ożeniony z Niemką) odzyskał śląską dzielnicę po militarnej interwencji cesarza, który przy okazji narzucił Polsce trybut. Ojciec Pobożnego Henryk Brodaty gadał tylko po niemiecku. Ożenił się z Jadwigą, księżną nadreńskiego Meranu. Sprowadzał kolonistów z Niemiec traktując ich znacznie lepiej niż rodzime, polsko-języczne chłopstwo, nadawał lenna niemieckim rodom rycerskim, miasta lokował na prawie magdeburskim. Stosując dzisiejszą terminologię świadomie germanizował Śląsk. On to pierwszy sprowadził do Polski krzyżaków, a na nim wzorował się jego główny przeciwnik w walce o tytuł seniora – Konrad Mazowiecki. Małżonka Jadwiga miała pierdolca na punkcie religijnej ascezy. Kazała m.in. kąpać swoje wnuki w wodzie, w której wcześniej osobiście myła nogi zakonnicom. Dziś trafiłaby nie na ołtarze, ale do pudła za znęcanie się nad dziećmi. Henryk Pobożny także otaczał się niemieckim rycerstwem. Nieliczni polskojęzyczni szlachcice skupili się wokół młodszego brata Henryka – Konrada. Na tym tle między braćmi doszło do bratobójczej walki, w której Konrad został poważnie ranny. Później w niejasnych okolicznościach zginął podczas polowania. Bitwa z Mongołami nie była aktem bohaterstwa, ale wynikiem głupoty księcia i jego otoczenia. Oddziały, które wyszły z Legnicy, aby połączyć się z armią króla Czech, zostały zaskoczone w szczerym polu przez Mongołów na skutek braku rozpoznania sytuacji. Książę zginął, kiedy sromotnie dawał dyla, podczas gdy bitwa jeszcze trwała. W konsekwencji stracił głowę. W benedyktyńskim opactwie, które wzniesiono na miejscu klęski, przez wieki siedzieli niemieccy mnisi. Gdy władze Prus dokonały w 1810 r. sekularyzacji kościelnych majątków, w klasztorze urządzono koszary i szkołę kadetów. Uczył się tu m.in. przyszły prezydent Rzeszy Otto von Hindenburg. W 1941 r. okrągłą rocznicę bitwy celebrowali tu panowie Hitler, Himmler i Göring. Rzeczywiście idealne miejsce na pomnik polskości. * * * Pani wojewoda opolska ściga niemiecką mniejszość za to, że ta restauruje pomniki poświęcone niemieckim żołnierzom poległym w obu wojnach światowych. Nie idzie o same obeliski, ale o to, że ziomkowie Henryka Krolla ozdabiają je motywami Żelaznego Krzyża, hełmami, stylizowanymi mieczami i dębowymi liśćmi, a te – zdaniem pani wojewody – stanowią symbole faszystowskie. Niech się odczepi! Żelazny Krzyż (Eisenkreuz) to najwyższe niemieckie odznaczenie wojskowe za odwagę na polu walki. Ustanowił je król pruski Fryderyk Wilhelm IV na zamku we Wrocławiu w 1813 r., po wielkiej bitwie nad Kaczawą z armią Napoleona Bonaparte. Prusy były uczestnikiem antynapoleońskiej koalicji wraz z Rosją, Austrią, Anglią i innymi państwami. To Napoleon był wówczas postrzegany jako uzurpator, na nim też m.in. wzorował się w swych podbojach Hitler. Krzyże, miecze i dębowe liście od wieków w militarnej symbolice, nie tylko niemieckiej, symbolizowały waleczność. Zresztą Order Orła Białego, który czasem z atencją pan prezydent przypina do piersi wybrańców, ustanowiony został przez okupanta Polski, namiestnika cara, wielkiego księcia Konstantego w pałacu, w którym obecnie mieszka prezydent z małżonką. Odznaczeniem tym pierwotnie nagradzano kolaborantów. Sądzę, że po to m.in. weszliśmy do Unii Europejskiej, aby odzwyczajać się od polskonacjonalistycznych zakłamań i odruchów. Autor : B.G. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Polak Węgier dwa brytanki Na całym świecie państwo bardzo pilnie strzeże monopolu na wytwarzanie pieniędzy i innych papierów wartościowych. Od zarania dziejów próba pozbawienia państwa nadzoru nad tą dziedziną powodowała szybkie i zazwyczaj bardzo bolesne reakcje. Z ucięciem łba włącznie. Dziś w Polsce łba się nie ucina, ale za fałszowanie pieniędzy, obligacji czy druków akcyzy na pewno należy oczekiwać długoletniego oglądania słońca w kratkę. Wszystko w tej sprawie jest "tajne" lub "poufne". Kwestie bezpieczeństwa mają znaczenie przy produkcji paszportów czy dowodów osobistych. Nie tylko dlatego, że nie jest fajnie, gdy byle 6-letni Wacuś może sobie zrobić taki dokument za pomocą kredek świecowych i zestawu "Mały drukarz", ale również dlatego, że produkcja dokumentów wiąże się z dysponowaniem bazą danych o obywatelach. Danych podlegających ochronie. Dowód na istnienie spisku Przez polską prasę przetoczyła się już burza dotycząca przetargu na produkcję dowodów osobistych. Urzędowo to się nazywało "Utworzenie systemu centralnej personalizacji dokumentów osobistych i ich wydawania", bo u nas jak jakaś biurwa nie powie czegoś volapükiem, to jest chora. Przetarg ogłosiło MSWiA w lutym 2000 r., kiedy to Polską rządziła ekipa Buzka. Z ramienia MSWiA odpowiedzialnym za operację wymiany dowodów osobistych na nowe był Kazimierz Ferenc (AWS). MSWiA zaprosiło do przetargu 10 firm, z czego kilka w ogóle miało blade dość pojęcie o produkowaniu tego typu dokumentów. W szranki stanęły ostatecznie trzy firmy: Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, Mennica Państwowa i węgierska Multipolaris do spółki z Drukarnią Skarbową. MSWiA wybrało Madziarów. Wtedy wszyscy rozdarli mordy, bo po pierwsze, sytuacja zagranicznej firmy i jej wiarygodność była oceniana słabiutko przez fachowców z wywiadowni Krajowej Izby Gospodarczej; po drugie, związany z Multipolarisem pan generał Toth okazał się być generałem węgierskich służb specjalnych mającym ostatnio pewne przykrości w swoim kraju z powodu nierozliczenia się z istotnej sumy pieniędzy; po trzecie, oferta Multipolarisu była droższa od najtańszej oferty polskiej PWPW o 250 mln zł. MSWiA broniło się, jak mogło. Twierdzono, że generał Toth przecież nie zasiada w zarządzie żadnej ze spółek, która wygrała przetarg, i jest jedynie doradcą, którego wiedza jest cenna bardzo. Nie ma on wpływu na proces decyzyjny. Poza tym, dowodzili fachowcy z MSWiA, wiadomości o Multipolarisie, że na rynku węgierskim jest cienki jak polsilver, są przestarzałe i pochodzą sprzed 10 lat. A wszelkie dyskusje miały zakończyć argumenty, że PWPW nie spełniła warunków przetargu. Nie potrafiła zrobić strony paszportu z poliwęglanu, jak trzeba. Prymitywy... Złe, bo polskie Ci, którzy tak twierdzili, bełkotali od rzeczy. Istotnie, PWPW przedstawiła jako jedną z wersji karty personalnej w paszporcie stronę papierową, zafoliowaną i wzmocnioną warstwą poliwęglanu tłumacząc, że warto byłoby wziąć pod uwagę i taki pomysł, ponieważ poliwęglan nie jest do końca sprawdzonym tworzywem. Ale jeśli państwo sobie życzą, dodawała czym prędzej PWPW w swojej ofercie, to proszę bardzo, tu jest próbka z poliwęglanu i możemy ją robić niemal od zaraz. Z jednej strony wjeżdża surówka poliwęglanowa, z drugiej wyjeżdża ciężarówka z dokumentami. Dajcie tylko sygnał. Ale MSWiA publicznie zdyskwalifikowało tylko pierwszą z przedstawionych propozycji, nie wspominając ani słowem o drugiej. No i, co najważniejsze, urzędnicy buzkowego MSWiA mówili, że niską cenę swojej oferty PWPW osiągnęła stosując nieuczciwe chwyty i proponując cenę dumpingową. Co do ceny, sztucznie jakoby zaniżonej, to różnica wzięła się stąd, że wytwórnia odjęła 27 mln, które w 2000 r., czyli jeszcze przed rozpoczęciem realizacji przetargu, miało dać MSWiA. Pomyłka czy nie, nie jest to akurat najistotniejsze, bo nawet gdyby do zaproponowanej przez PWPW ceny dodać jednak te 27 mln, to i tak oferta polskiej wytwórni byłaby tańsza od węgierskiej o ponad 200 mln (!). Poza tym, gdyby prezes państwowej przecież wytwórni papierów wartościowych zaproponował w jakimś przetargu cenę dumpingową, to działałby na szkodę przedsiębiorstwa, na czele którego stoi. Wówczas dzisiaj byłby klientem jakiegoś zakładu karnego, a w najlepszym wypadku otwierałby nam na ulicy drzwi do samochodu i mówił, że popilnuje go za 2 zeta, bo mu tyle do żuru brakuje. Ludzie z papieru No i dobra, pohuczało w prasie i przeszło, bo u nas nikt nie zwykł się przejmować publicznie podnoszonymi podejrzeniami o nieprawidłowościach przy wydawaniu państwowej kasy. No to teraz popatrzmy, jak funkcjonuje ten wybrany przez pana Ferenca i Biernackiego znakomity układ z Multipolarisem. Multipolaris utworzył z Drukarnią Skarbową spółkę z o.o. pod nazwą Poldok. Obie strony – polska i węgierska – miały w niej po 50 proc. udziałów. W zarządzie zasiadł nie kto inny, tylko generał Toth, co do którego wątpliwości bagatelizował zarówno Andrzej Płatek, dyrektor Drukarni Skarbowej, partnera Multipolarisu, jak i rzecznik MSWiA. Twierdzili oni zgodnie, że Toth nie jest członkiem zarządów i nie ma wpływu na procesy decyzyjne, nie ma się więc czym niepokoić. W Poldoku gen. Toth jest już w zarządzie i ma wpływ na procesy decyzyjne w dość istotnych dla bezpieczeństwa państwa polskiego sprawach. Prezesem spółki Poldok jest Andrzej Płatek. Cieszymy się bardzo, że dyrektor państwowej firmy ma dodatkową pensję w spółce prywatnej. Tym bardziej że jego macierzysta firma państwowa ledwie dyszy. Za rok 2001 miała 306 mln deficytu. Ale za to Poldok wprost kwitnie! Dywidenda za 2002 r. wyniosła 400 tys. zł. A zarząd za 2001 r. otrzymał wynagrodzenia w wysokości 736 251 zł. Nie ma się więc co dziwić, że zadbano o to, by pan Płatek był praktycznie nieusuwalny ze stanowiska prezesa. Oto, co mówi na ten temat statut spółki: Odwołanie przez Zgromadzenie Wspólników Prezesa, dopóki funkcję tę sprawować będzie Andrzej Płatek, może nastąpić jedynie w następujących wypadkach: a) popełnienia przez Prezesa przestępstwa stwierdzonego prawomocnym wyrokiem sądu powszechnego albo zawinionej przez Prezesa utraty uprawnień koniecznych do pełnienia powierzonych obowiązków, b) dopuszczenia do rażącego niedbalstwa w prowadzeniu spraw Spółki, które narazi Spółkę na znaczną szkodę, jeżeli szkoda ta nastąpi, co zostanie stwierdzone prawomocnym wyrokiem sądu powszechnego. Szwajcarskie sery i dowody Poldok nie dotrzymał warunków umowy przetargowej. Jednym z nader istotnych jej warunków było to, by produkcja dokumentów rozpoczęła się w Polsce w ciągu 12 miesięcy od daty rozstrzygnięcia przetargu. Czyli najpóźniej w czerwcu 2001 r. Leży przed nami gazetka zakładowa szwajcarskiej wytwórni papierów wartościowych i dokumentów, numer 1 z 2002 r. Napisane jest tutaj jak wół, że w Szwajcarii wyprodukowano już 2,5 mln dowodów osobistych dla Polski. Kilka milionów jest jeszcze w produkcji (!). To kto, do cholery, w końcu wygrał ten przetarg?! Multipolaris, Drukarnia Skarbowa czy jakaś firma ze Szwajcarii, o której w przetargu nikt nie słyszał? I kto ostatecznie realizuje kontrakt? Multipolaris nawet nie wspomniał w ofercie przetargowej, że będzie produkował tak istotne dokumenty poza Polską. Po cholerę Polsce węgierski pośrednik?! Fuzja Wiesława Kaczmarka Ale to jeszcze nie koniec ciekawostek. Jak wspomnieliśmy, Poldokowi wiedzie się cudnie – zyski, dywidendy dla zarządu – raj, a nie życie. I nagle ni z tego, ni z owego zarząd zezwala na podwyższenie kapitału i dopuszczenie do tego raju jakiejś spółeczki z Białegostoku o nazwie Biatel. Co ciekawe, Biatel obejmuje udziały Poldoku po cenie nominalnej, co oznacza, że zarząd Poldoku dobrowolnie rezygnuje z dochodu, jaki może mu przynieść sprzedaż udziałów po wysokiej cenie odpowiadającej kwitnącej sytuacji firmy. Czy dlatego, że prezes Płatek ma dobre serce? A może dlatego, że w radzie nadzorczej Biatelu jest człowiek o nazwisku Niebisz – trzeba trafu, takim samym jak nazwisko wysokiej urzędniczki Ministerstwa Skarbu? Może to kogoś zainteresuje. Jedźmy dalej. Na posiedzeniu Rady Ministrów 3 lipca 2002 r. pojawia się wniosek o komercjalizację Drukarni Skarbowej, udziałowca Poldoku, który, przypomnijmy, znajduje się w nader nieciekawej sytuacji finansowej. Celem tej komercjalizacji – jak pisze podpisany pod wnioskiem Wiesław Kaczmarek, ówczesny minister skarbu – jest połączenie Drukarni Skarbowej z PWPW. Pytanie: po co? Po co łączyć zyskowną PWPW z rachitykiem Drukarnią Skarbową mającą dług idący w setki milionów złotych? Ciekawe jest uzasadnienie wniosku: l po pierwsze, żeby oba przedsiębiorstwa wzajemnie nie wykańczały się w walce konkurencyjnej; l po drugie, według Kaczmarka, PWPW to średniutki zakładzik produkujący dokumenty na przeciętnym poziomie i odstający od krajowej i zagranicznej konkurencji (?!). PWPW ma też, wywodzi dalej pan minister, problemy finansowe (?!?!), choć na poparcie tego zdania nie podaje żadnej liczby. Drukarnia Skarbowa jest nowoczesna bardzo i choć ma problemy z kasą, jak się tylko połączy z PWPW, to natychmiast stanie na nogi. Nasz pogląd: ktoś chce ratować Drukarnię Skarbową, a może raczej dba o sytuację Poldoku? Ktoś też chce, żeby PWPW znikła z mapy gospodarczej Polski. Podczas pierwszego zamieszania z przetargiem na produkcję dowodów osobistych i paszportów niektóre gazety sugerowały, że za krytycznymi uwagami stoi PWPW, która walczy o lukratywny kontrakt. Nie odrzucamy takiej możliwości. Problem polega na tym, że argumenty podważające rzetelność przeprowadzonego i realizowanego przez Węgrów przetargu są dość poważne. Rodzą się przy tej okazji różne podejrzenia o realizowanie prywatnych interesów przez państwowych urzędników. Tak czy inaczej myślimy sobie, że dogłębna kontrola przeprowadzona przez NIK mogłaby wyjaśnić wiele wątpliwości. Pod warunkiem wszakże, iż będzie dokonywana przez obiektywnych i apolitycznych ekspertów. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kwiatkowska "Jedynka" uraczała nas obrazkiem z życia emeryta o nazwisku Jelcyn. W filmie "Jelcyn inne życie" były prezydent Rosji jest ukazany jako człowiek, który na emeryturze robi to samo, co przed nią. Siedzi w domu, choruje, spotyka się z Clintonem i Kohlem i wygląda jak napompowany zombi. Widać, że nudzi się. Nuda ta udzieliła się widzom. * * * W dokumentalnym filmie z serii "Autobusem przez Europę" ekipa Planete zawędrowała do kraju, w którym rządzi lewica, ale niepodzielną władzę sprawują: nietolerancja, ciemnota i Kościół kat. zakazujący prezerwatyw i aborcji. W kraju tym młodzi ludzie ograniczeniami się nie przejmują, dobrze się bawią i dupczą. Przywódczą pozycję kleru usiłuje podważyć pornograficzny tygodnik, którego redaktor naczelny nazwiskiem Urban udziela wywiadu w sex-shopie. Film wyprodukowano w 1994 r. Może być jeszcze emitowany przez lata i nic nie straci na aktualności. Towary na półkach sex-shopów też wciąż te same. Poprzedzona wielotygodniową kanonadą medialną ruszyła harcerska Telewizja Regionalna, czyli "Trójka". Wystartowała nieźle. Prezenterka "Kuriera" wygląda jak kopia prezenterki Pulsowych "Wydarzeń" i zapowiada newsy telewizyjne o długości filmu dokumentalnego. Komputerowe zajawki z niebieskim tłem i bąbelkami takie jak w TVN. Na reklamówkach prasowych Tomasz Lis z nie swoją twarzą. A cała reszta taka jak przedtem. Publiczne "Jedynka" i "Dwójka" odtrąbiły sukces. Szefowi całej hecy, Pacławskiemu, zazdrościmy premii i dobrego samopoczucia. * * * Kwiatkowska "Jedynka" w dokumencie "Choreograf" podsuwa bezrobotnym pomysł na własny biznes. Wystarczy założyć agencję modelek i zarabiać na robieniu w małych miasteczkach castingów, zdjęć i kursów chodzenia po wybiegu. Chętnych panienek nie brakuje. Nieważne, że dyplomy z tych kursów nie nadają się nawet na papier toaletowy, a kariera małomiasteczkowych Claudii Schiffer skończy się gorzałą, prochami i włażeniem do łóżek sponsorów. Zawsze zrobi pieniądze ten, kto pomaga dziewczynom oszukiwać same siebie. * * * Discovery przekonująco dowiodło we "Wszystkim co chcielibyście wiedzieć o seksie", że amerykańskim ginekologom niestraszne starania Busha o ograniczenie aborcji i zadekretowanie dziewictwa. W każdej chwili mogą po prostu przekwalifikować się i cerować rozdziewiczone hymeny za duże pieniądze. Amerykańskim kobietom jest tak dobrze, że zaczynają rozmawiać ze swoimi pochwami. Stąd popularność książki "Monologi waginy", o tym, czego się dowiedziały od własnej pochwy. Tak to odkrywcza telewizja wsparła męską szowinistyczną tezę, że kobiety myślą cipą. * * * Monika Olejnik w TVN-owskiej "Kropce nad i" zantagonizowała jezuitę Kowalczyka i poznańskiego rektora od WF-u Smorawińskiego. Poszło o Paetza. Dla jezuity ofiarami afery są przede wszystkim klerycy, a winny jest Kościół kat., który nic w tej sprawie nie zrobił. Dla Smorawińskiego, który podpisał się pod listem w obronie czci abepe Paetza, ofiarą jest purpurat. Rektor walczył o dobre imię hierarchy jak lew. Jego słowa o arcybiskupie przepojone były troską i miłością. To dobrze. Każdemu wolno kochać. * * * Do tej pory byliśmy przekonani, że w supermarketach jest tanio, gdyż hipersklepy nie płacą podatków, wyzyskują pracowników i biją klientów. TVN-owski "Superwizjer" odkrył pierwszą jasną stronę wielkich sklepów. Dbają one o poniewieranych przez media pracowników. Ochroniarze, którzy dali dowody dbałości o katowicki Carrefour, wykopując własnym obuwiem z głów sklepowych złodziejaszków chęć okradania hipermarketu, nie tylko nie stracili pracy, ale awansowali. Reporter TVN dowiedział się od jednego z przeniesionych i awansowanych ochroniarzy, że aby strzec sklepu, "trzeba mieć jaja i nie dać się robić w trąbę gównianym złodziejom". Szef Carrefoura i kierownicy wszystkich firm pojęli: zamiast płacić za reklamę telewizyjną, można trafiać na ekran gratis, jeżeli personel lubi bić ludzi. Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kareta z pedałami Nie był to tradycyjny ślub, lecz "Pakt cywilny współżycia partnerskiego", który dwóch gejów zawarło w Rzymie, ale przed konsulem Francji. Już 19 par podpisało taką umowę cywilną, w tym 8 homoseksualnych. Tym razem jednak ceremonia miała wymiar symboliczny, gdyż po raz pierwszy na ślubnym kobiercu stanęło dwóch makaroniarzy, a to dzięki temu, że jeden miał podwójne obywatelstwo. "Tak" powiedzieli sobie Alessio De Giorgi – 33 lata, i Christian Panicuci – 37 lat. Biznesmeni. Podpisanie paktu trwało 1,5 minuty. Dwa podpisy i z głowy. Umowę można anulować równie szybko, nie czekając 5 lat na separację i rozwód. Partnerzy mają te same prawa co małżonkowie, którzy zawarli ślub przed księdzem – wspólnota majątkowa, udogodnienia fiskusa, prawo do dzieci i do spadku, prawo do decyzji w momencie choroby i śmierci. Cała ceremonia była niezwykle uroczysta i nie zabrakło na niej niczego z tradycyjnego ślubu. Była więc wymiana obrączek ze złota, platyny i diamentów, tradycyjny głęboki pocałunek, tort trzypiętrowy z dwoma panami młodymi we frakach na szczycie, szampan dla wszystkich gości i przejażdżka po Wiecznym Mieście w karocy, ku uciesze obywateli, turystów i pielgrzymów. – Co mnie obchodzi, że wiozę gejów. Koń jest wykastrowany! – skomentował woźnica. Uroczystość zaszczyciło m.in. czterech lewicowych deputowanych włoskiego Parlamentu – Nicky Vendola, Titti Di Simone, Ganni Vattimo i Franco Grillini (prezes ARCI Gay i Lesbica). Minister od reform – ksenofob Bossi – domagał się, aby po tej ceremonii zabrać im immunitet parlamentarny. Przybył również założyciel pierwszej prawicowej organizacji pedalskiej – Enrico Oliari. "Miejmy nadzieję, że teraz Silvo Berlusconi coś dla nas zrobi..." – komentował. "Zabranianie związków cywilnych jest niechrześcijańskie. Niestety jesteśmy zakładnikami Watykanu – dlatego we Włoszech nie ma jeszcze ustawy o Pacs" – mówił dziennikarzom jeden z lewicowych posłów-pedałów. W podróż poślubną młoda para pojechała do Australii na Olimpiadę Gejów. * * * Tego samego dnia włoscy posłowie lewicowi podpisywali pierwszą propozycję "Paktów cywilnych współżycia partnerskiego", które pozwolą również Włochom zawierać kontrakt solidarności partnerskiej przed urzędnikiem i będą dawać stabilnemu konkubinatowi (2 lata) – zarówno hetero jak i homo te same prawa, co małżeństwu kościelnemu. Śluby homoseksualne nie przejdą! – odgrażała się postfaszystowska partia Finiego. My żądamy tylko tego, aby prawo włoskie było takie samo jak w innych krajach europejskich i zgodne z rzeczywistością współczesnego społeczeństwa – odpowiadała lewica, gotowa doprowadzić swoją batalię o Pacs do końca. We Włoszech 3 miliony obywateli żyje w konkubinacie. 638 tys. po latach próbnego współżycia zawarło regularny ślub – wniosek więc z tego, że konkubinat sprzyja regularnym małżeństwom. Związki chcące odbyć próbę przed sakramentalnym "tak" muszą być jednak chronione prawnie, co gwarantuje im przecież konstytucja. Małżeństwo bez ślubu jest coraz bardziej rozpowszechnione w UE – w katolickich Włoszech i Hiszpanii na kocią łapę żyje 6 proc. par, w Anglii 40 proc., w Niemczech 45 proc., we Francji 46 proc., w Danii aż 72 proc. W większości krajów Wspólnoty istnieje już od wielu lat kontrakt cywilny solidarności partnerskiej. W wielu rozciągnięty ostatnio również na homoseksualistów. Kiedyż Polska doczeka się równie cywilizowanych ustaw? Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szamboturek Dla obejrzenia polskiego życia politycznego, gospodarczego i towarzyskiego warto wybrać się do Turku. Skala trochę mniejsza, ale mechanizmy takie jak w Warszawie. Stolik to jest mały stół. Przez analogię łatwo więc dowieść, że turek to jest mały tur. Od turka pochodzi bowiem nazwa miasta obok Koła. Ów turek w kolorze czerwonym jest więc w herbie miasta Turek. We wspomnianym Kole robią też sedesy z napisem „Koło”, które jednak nie są okrągłe. Nieturecki Turek i koła koliste inaczej są specyfiką regionu ukrytą w jego ludności. Wjeżdżając do Turku widzimy upstrzony girlandami świetlnymi burdel, za którego płotem kwitnie w najlepsze największa w Polsce fabryka trumien niejakiego pana Millera. Fabryka robi 15 mln zł obrotów rocznie, a w jej trumnach chowany jest co siódmy Niemiec i każdy turczanin. Niechęć burdelarstwa do trumniarstwa jest wzajemna, a przy tym niezwykle symboliczna dla szalejących w Turku animozji w ogóle. Ośrodki mocy W mieście jest ich pięć. Pierwszym jest kopalnia Węgla Kamiennego Adamów, która wydobyła już meteoryt sprzed 15 milionów lat, szkielet małego słonia oraz prastary kręgosłup człowieka. Do tego górnicy kopią tu rocznie 4 miliony ton banalnego węgla brunatnego. Mimo kopalnianej nudy szczęściem jest być pracownikiem Adamowa. Średnia płaca to 3000 zł. Dzieci chodzą na basen za 2,25 zł i jeżdżą na wakacje do Hiszpanii za 300 zł turnus. Barbórkę uświetnia orkiestra górnicza w pióropuszach czerwonych jak włosy Michała Wiśniewskiego. Podobnie socjalistyczne warunki pracy panują też w Elektrowni Adamów, która spala 100 proc. tego, co wykopie kopalnia – z wyjątkiem słoni i meteorytów, oczywiście. Trzecim ważnym pracodawcą jest urząd miejski burmistrzowany obec-nie przez byłego prezesa kopalni Zdzisława Czaplę. Niemal wszyscy rządzący Turkiem za matkę rodzicielkę mają zmarłą Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, lewicowi są więc jak cholera. I choć stoją twardo w swojej lewicowości, pozostają po przeciwnych stronach frontu walki o moc. Najważniejszym rangą organizmem żywym w Turku jest bezapelacyjnie poseł na Sejm tej i dwóch poprzed-nich kadencji, pierwszy do niedawna w regionie eseldowiec, były burmistrz Turku, ongiś porucznik Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej, następnie major Komendy Wojewódzkiej Policji w Koninie, członek sejmowej Komisji Służb Specjalnych Marian Marczewski. Pan poseł posiada własny lewicowy organ prasowy „Monitor Turkowski” redaktorowany przez redaktora Macieja Maciejewskiego. Ów „Monitor Turkowski” onegdaj zakładał wraz z posłem obecny wiceburmistrz Turku Tadeusz Czerwiński. Zanim Tadeusz Czerwiński poznał posła Marczewskiego, zajmował menedżerskie stanowiska w firmach prywatnych i nieprywatnych. Przez Marczewskiego wciągnięty został do SLD, a potem na drogę politycznej kariery, która doprowadziła go do radnego, szefa rady miasta i w końcu wiceburmistrza. Przed laty Marczewski był równocześnie burmistrzem Turku i posłem na Sejm. Przestało to być legalne w roku 1998. Wówczas Marczewski abdykował z fotela burmistrza pozostając przy diecie poselskiej. Zgodnie z poselskimi sugestiami, stanowisko burmistrza miał zająć Tadeusz Czerwiński. Burmistrzem został jednak Stanisław Poturała, człowiek wielce uczciwy i wielce politycznie bezbarwny. Czerwiński poczuł się przez posła wykiwany. Sezon na Czaplę W owym czasie od wielu bardzo lat prezesem kopalni pozostawał obecny burmistrz Turku Zdzisław Czapla. Z punktu widzenia posła Marczewskiego Czapla miał tę wadę, że zamiast popierać „Monitor Turkowski”, reklamował się w najstarszej gazecie Turku – „Echu Turku”. „Echo” też jest jak najbardziej lewicowe, gdyż rękojmią lewicowości jest tu redaktor Andrzej Jarek, były ZSMP-owiec i absolwent uczelni politycznej w Związku Radzieckim. Tymi drogami doszło więc do tego, że kiedy poseł Marczewski w roku 2001 stał się ponownie posłem, umyślił sobie Czaplę ze stanowiska odwołać i powołać na prezesa kopalni człowieka swojego. Zainspirował w kopalni kontrolę NIK, która prześwietlała 12-letnią działalność prezesa Czapli. Inspektorzy nie spostrzegli tego, co zdaniem posła Marczewskiego najistotniejsze: że 7 lat wcześniej kopalnia nie oprotestowała budowy autostrady w poprzek nie eksploatowanego złoża węgla Dobrów o wartości jakichś 800 mln zł. Prezes Czapla został przez ówczesnego ministra skarbu Kaczmarka odwołany jednak nie w wyniku nieprawidłowości, bo ich nie stwierdzono, tylko w imię politycznej czystki, którą rząd Leszka Millera urządził w spółkach skarbu państwa, wymiatając ludzi z AWS. Prezes Czapla nie miał wiele z AWS wspólnego, ale poleciał. Na miejscu prezesa kopalni zasiadł rekomendowany przez posła Marczewskiego wieloletni górnik i członek rady miasta Jan Pakuła. Eksprezes Czapla pokazywany był jako ofiara zadymy politycznej i kilka miesięcy później w atmosferze współczucia wystartował do fotela burmistrza Turku. Pobił kontrkandydatów na łeb już w pierwszej turze. Zastępcą swoim uczynił byłego przyjaciela posła Marczewskiego – Tadeusza Czerwińskiego, który wtedy był już w Samoobronie, gdyż został wydalony z SLD za niepłacenie składek. Michnik mniejszy W magistracie rozpoczęto analizowanie działań posła, gdy był burmistrzem, a poseł zaczął analizować, co ma na magistrat. Już po przegranych wyborach miało miejsce wydarzenie, w Internecie opisywane tak: Mogły jeszcze długo cieszyć się życiem. Były młode i pewnie do głowy im nie przyszło, że ich życie zależy od wyników wyborów samorządowych. Sobotni, niezbyt ciepły listopadowy poranek był ich ostatnim dniem życia. Podjęły heroiczną walkę o przetrwanie. Na nic to się jednak zdało. Zginęły, a wśród osób wykonujących wyrok widziano posła SLD Mariana Mirosława Marczewskiego. Tekst ten, którego autorstwo przypisuje się redaktorowi z „Echa Turku”, raportuje połów ryb w stawie przylegającym do urzędu miejskiego. W tej sytuacji okazało się, że w gabinecie wiceburmistrza Czerwińskiego konieczna jest wizyta dyrektora kopalni Jana Pakuły. Pakuła odwiedził swojego kolegę, aby go ostrzec, że poseł Marczewski ma na Czerwińskiego takiego haka! Czerwiński molestował redaktorki gazety, którą ongiś panowie wspólnie zakładali. – To nonsens i szantaż – oburzył się wiceburmistrz. Ponieważ wzorem Michnika skrycie nagrywał rozmowę z dyrektorem kopalni – taśmę wraz z oskarżaniem o szantaż skierował do prokuratury. Nie przeszkodziło to jednak ukazaniu się parę miesięcy później w „Monitorze” publikacji, z której wynikało, że niejaki T.C. interesował się majtkami swojej podwładnej A.S. oraz pomógł jej mężowi, gdy dyscyplinarnie wypierdolono go z roboty. Co miało na celu osiągnięcie korzyści seksualnych ze strony owego T.C. (A.S. chyba też?). Nie trzeba było długo czekać, kiedy na wiceburmistrza T.C. spadło kolejne nieszczęście inspirowane – jak sam twierdzi – przez podłego Marczewskiego. Po święcie samorządowym nad ranem jechał sobie wiceburmistrz w kierunku magistratu, gdy zatrzymała go policja. Dmuchał w balon, a potem zawieziono go na badanie krwi. Wyszło, że był nietrzeźwy. Czerwiński jednak utrzymuje zarówno teraz, jak i przy zatrzymaniu, że był trzeźwy. Okazało się również, że ktoś zatelefonował na policję wskazując, gdzie, kiedy i jakim samochodem wiceburmistrz do pracy podróżuje, a na miejscu zatrzymania zjawił się też redaktor „Monitora”. Incydent opisała gazeta na czołówce i nagłośniło anonimowo zawiadomione Radio Merkury. Z drugiej strony domniemaną rolę w sprawie posła Marczewskiego opisało „Echo Turku”. Tadeusz Czerwiński mniema wręcz, że układy posła, byłego milicjanta, w policji są na tyle silne, iż miały wpływ na wiarygodność pomiaru alkotestem trzeźwości. W rezultacie tego poseł pozwał promagistracką gazetę przed sąd zarzucając, iż kłamała, że on do radia donosił na Czerwińskiego. Przesuwanie autostrady Nic więc dziwnego, że się okazało, iż poseł, jak był burmistrzem, to wylizingował kserokopiarki dla urzędu o wiele za drogo. Opisało to „Echo” oraz gazety w Poznaniu jako „aferę kserokopiarkową”. „Monitor” natomiast zdezawuował aferę wyjaśniając, że w istocie lizing był korzystniejszy niż zakup, gdyż kserokopia była tym sposobem tańsza, niżby zakupić maszyny oraz odpłatnie je serwisować. Rozpatrując doniesienie władz miasta o kserokopiarkowym przestępstwie Regionalna Izba Obrachunkowa obaliła zarzuty pod adresem posła. Lokal, w którym mieści się redakcja „Monitora”, jest komunalny, a w dodatku dzierżawiony za tanio. Podjęto zatem decyzję, że należy cenę dzierżawy urealnić podnosząc ją o 300 proc. Z tego powodu redaktorzy urzędują w redakcji od miesięcy w kurzu i śmieciach. Wszak nie opłaca się odkurzać lokalu, który ma być im odebrany. Mądrzy ludzie żyją w brudzie! Sęk w tym, że chętnego na lokal za nową realną cenę nie ma. Magistrat planuje więc usadowić tam komitet przeciwko alkoholikom, któremu będzie opłacać urealniony czynsz wpływający do magistratu. Burmistrz Czapla poskarżył się też prokuratorowi na redaktora „Monitora” Maciejewskiego, który w burmistrzowym mniemaniu narzeka niesłusznie i argumentuje nieprawdziwie przeciw godności magistratu Turku. W kwestii jednak najistotniejszej, mianowicie tych 800 mln w węglu poszatkowanych autostradą, dziś burmistrz, a wówczas prezes kopalni utrzymuje, że w ogóle nie było sprawy, gdyż złoża są mało wartościowe i nieopłacalne, a do tego nigdy nie były kopalnianą własnością. – Złoża należały do skarbu państwa i to główny geolog kraju, który miał taką samą wiedzę jak kopalniani specjaliści, powinien był lokalizację autostrady przede wszystkim oprotestować – twierdzi dziś Zdzisław Czapla. Podobne zdanie ma były specjalista od wydobycia węgla Andrzej Hadław, który za poglądy te stracił stanowisko w kopalni rządzonej przez nowego prezesa i uzyskał w sądzie pracy odszkodowanie w wysokości 300 tys. zł. Teraz każdy górnik marzy, aby zostać bez powodu z kopalni wyrzucony. Obecny prezes kopalni ma podobne zdanie jak poseł Marczewski oraz najwybitniejsi specjaliści od geologii w kraju uznający złoże za przyszłościowe i rentowne. Wykonywał też ruchy, aby je do eksploatacji ponownie przysposobić przesuwając szosę o dwa kilometry. Wspierał go w wysiłkach dyrektor elektrowni. W kopalni jednak po cichu nadal się mówi, że złoże to jest raczej polityczne niż praktyczne, choć nie można wykluczyć, że kiedyś będzie opłacalna jego eksploatacja. Tak czy siak, gdyby przesunąć autostradę o dwa kilometry, to dla autostrady nie byłaby to strata, a dla kopalni mógłby być zysk. Dlaczego jednak tak się nie stało, tego nawet Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie wie, choć bada sprawę pracowicie już kilkanaście miesięcy. Aby nikogo nie urazić oraz sprostać dziennikarskiej rzetelności i obiektywizmowi, stwierdzić w końcu należy, że wszyscy rządzący w Turku mają we wszystkim rację. I szczęść Boże. Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna BIG SISTER Odźwierna w domu Wielkiego Brata, babochłop, naiwna blondi czy Królowa Pustyni? Kim jest Martyna Wojciechowska, gwiazda TVN, ozdoba Krajowego Życia Światowego? Tworem medialnym czy realną osobą? Już w okresie prenatalnym wpajano w nią miłość do motoryzacji. Jej ojciec jeździł w rajdach, a pilotowała mu ciężarna matka Martyny. Nic zatem dziwnego, że od 10. roku życia Wojciechowska śmiga na jednośladach, a od 17. ma licencję kierowcy rajdowego i wyścigowego. Jechała 290 km/h motocyklem i 320 km/h bolidem formuły 1. Ma pozwolenie na broń i własną, wcale nie babską, giwerę – Berettę 92 FS 9 mm. Jedyne co frustruje Martynę, to komputerowa Lara Croft. Dlatego, że wyczynia niestworzone i nierealne rzeczy. ® ® ® Wierna i oddana czytelniczka "Dziewczyny" od pierwszych numerów. Gdy nie ma pod ręką "Dziewczyny", czyta Kartezjusza, Pascala i Senekę. Jak podkreśla, sama ma w sobie coś z myśliciela. Jej wzorem i autorytetem jest Ludwik van Beethoven, a ulubieni kompozytorzy to – jak przystało na 27-latkę – Vivaldi i Mozart. Lubi Leszka Balcerowicza, nie lubi Mariana Krzaklewskiego. A najwybitniejszym politykiem ostatniego wieku był według niej... Józef Piłsudski. Uwielbia drogerie i salony kosmetyczne, nie znosi kupowania ciuchów. Lubi popularność. Jednak gdy ma ochotę zniknąć w tłumie, to po prostu zmywa makijaż. Bez tapety jest zupełnie inna niż w telewizji. Dzięki popularności ma wielu fanów. Jednak nigdy z żadnym z nich nie pójdzie do łóżka. Uwłaczałoby to jej godności. ® ® ® Wielka Siostra jest naprawdę duża. Mierzy 180 centymetrów. Była modelką, lecz teraz uważa, że to najgłupszy okres w jej życiu. Ciągle chciano jej zmieniać nos, biust czy włosy. Big Brother, czyli – jak sama twierdzi – największe wydarzenie medialne w Polsce, zmusił ją do ćwiczenia dykcji, schudnięcia o 11 kilo i zmiany koloru włosów i fryzury oraz stylu ubierania się i makijażu. Nie brała udziału w castingu. Dyrekcja TVN zaproponowała jej prowadzenie reality show, mimo że do naboru zgłosiło się przeszło 300 dziennikarek, aktorek i gwiazd z całej Polski. Początkowo towarzyszył jej Grzegorz Miecugow, ale nie był dla Martyny wystarczająco dobry. Dopiero gdy drugim prowadzącym został Andrzej Sołtysik, Martyna mogła z ulgą stwierdzić, że pracuje jej się znacznie lepiej, gdyż czuje, że ma partnera. Sama w domu Wielkiego Brata nie da się zamknąć nigdy, gdyż uważa, że pieniądze należy zdobywać ciężką pracą. ® ® ® Już od kilku lat przygotowuje się do napisania książki. Ale na tym nie kończy się jej zainteresowanie książkami. Chce także pobić rekord Księgi Guinnessa – przejechać się dookoła Ziemi (43,5 tys. km) na czas. W 64 dni. Na razie wzięła udział w arcytrudnym rajdzie Paryż–Dakar i dojechała do mety na drugim miejscu od końca. Co – jak sama podkreśla – było największym osiągnięciem polskiego sportu motorowego. Udało się to dzięki modlitwie, różańcowi od rodziców i wisiorkowi od przyjaciółki Ani. ® ® ® Pustynia zaskoczyła ją piaskiem i fatalnym, skąpym żarciem. Czerstwy chleb, woda, kilka plasterków sera, plasterek szynki i jajko sadzone... Kto to widział, żeby tak się głodzić! A przecież wiadomo, że ulubiona potrawa Martyny to spaghetti z sosem pomidorowym oraz sałatką z pomidorami, mozarellą i bazylią. Pasmo pustynnej udręki dodatkowo powiększył samochód – Toyota Land Crouiser, która okazała się wyjątkowym bublem. Na dodatek staranowało ją auto z konkurencyjnego teamu. Pewnie chcąc się pozbyć niebezpiecznej rywalki. Po takich przejściach trudno się dziwić, że czasem za kierownicą Martynę zastępował jej pilot Jarek Kazberuk. ® ® ® Martyna jak napisało "Życie na Gorąco", jest gwiazdą. Potwierdza to sesja zdjęciowa w "Playboyu". Co ważne, na miesiąc przed sesją Moniki Sewioło! Do sesji zdjęciowej w "Playboyu" Big Sister przygotowywała się prawie rok. Zaprzecza, jakoby przeszła wówczas operację wycięcia żeber, komputerowej likwidacji cellulitis, odsysania tłuszczu czy powiększania biustu. Niedowiarkom oświadczamy, że jędrność i prawdziwość cycków Martyny potwierdza, bo sprawdziła namacalnie redaktor Sylwia Borowska z "Vivy". Martyna wie, że kobiety w męskim świecie mają przerąbane, głównie ze strony facetów z kompleksem małego członka. Wie również, że wiele kobiet jej nie lubi. Stają się zazdrosne o swoich facetów. Mimo to uważa się za osobę powszechnie lubianą. Większość kierowców rajdowych twierdzi, że miało z nią romans. W wielu wywiadach ona opowiada o swoich partnerach. Najpierw o kilkuletnim związku z kierowcą rajdowym, który śmiał wątpić, czy ukończy rajd Paryż–Dakar, teraz o związku z wspierającym ją potentatem z branży finansowej, o którym było ostatnio głośno w związku z jego pomysłem podróży w kosmos. O ile wiemy – niestety bez Martyny. Wszystko, co spisałem powyżej, pochodzi z wywiadów udzielonych przez Martynę Wojciechowską pismom: "Gala", "Uroda", "Claudia", "Życie Na Gorąco", "Playboy", "Twój Styl", "Super Express", "Imperium TV", "Halo", "Życie Warszawy", "Wieczór Wybrzeża", "Tele Tydzień", "Tele Świat", "Gazeta Poznańska", "Bravo", "Dziewczyna". Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wikary do chrzanu Ksiądz wikariusz Grzegorz Ślesicki duszpasterzy w Zakroczymiu. Nie ma bidulek dzieci, jednak stanowczo jest za prokreacją: Troska o dodatni przyrost naturalny to obowiązek religijny i patriotyczny, każdy chłopiec to potencjalny wojownik – pisze ksiądz, doktrynalny przeciwnik wojny i zabijania – a każda dziewczynka matka wielu wojów! Siostry i Bratowe! Bracia i Szwagrowie wszystkich krajów łączcie się!* Wikary Ślesicki umyślił sobie rok 2004 przeżyć z zadaniem „naśladowania Chrystusa”. Na razie umiejscowił się w roli Pana Boga dając wiernym kościoła w Zakroczymiu przykazanie nowe: Pod karą grzechu ciężkiego zabraniam nabywać wyrobów innych wytwórni niż Zakromex. Zakromex to miejscowa manufaktura ćwikły z chrzanem i krojonego szczawiu. Dziwaczność jest w tym taka, że będąc absolwentem Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku i wieszcząc nową normę moralną wikary powinien wiedzieć, że grzech każdy, a i grzech ciężki też, nie jest karą, tylko przyjemnością. Ciężko grzeszne cudzołożenie, upijanie się do nieprzytomności czy – jak świątobliwy chce – jedzenie innego chrzanu niż z Zakromeksu jest chwilową radością na kredyt, który na raty w postaci ognia piekielnego będziemy spłacać po śmierci. (Domniemywać też można, że tych, których los chłoszcze i pomiata docześnie, po śmierci Pan Bóg nagrodzi radością dziewiczych orgazmów, bezzgagowego obżarstwa i bezkacowego pijaństwa). Ksiądz myli skutek z przyczyną lub podświadomość sugerowała mu, że w istocie chrzany Zakromeksu są do chrzanu, co mimowolnie przyznał. Czepiamy się wikarego z po-wodów mniej filozoficznych. W Owsiakową niedzielę 11 styczna, gdy dzieciarnia w Polsce kwestowała na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, złapał on za wszarz stojącego z puszką przed kościołem Podwyższenia Krzyża Świętego w Zakroczymiu 13-letniego Patryka, poddusił chwilkę i szturchańcami wyekspediował na rynek. Głupcze! Zbierając na tego starego pedała Owsiaka stajecie się współuczestnikami jego grzechu – wrzeszczał wikary na oczach strażaków pożarnych, wiernych i radnego gminy Marka Gołaszewskiego. Nikt nie zareagował. Dzieci się rozpłakały. Poturbowany chłopiec krztusił się łzami przez dobre kilka minut. Ale i tak zebrał na starego pedała Owsiaka najwięcej ze wszystkich w Zakroczymiu: 616 zł. W poniedziałek na lekcji religii w Gimnazjum imienia Świętego Stanisława Kostki kwestownicy spotkali się ze swoim pedagogiem Grzegorzem Ślesickim. Wikary w nienawistnym jakimś amoku najpierw opieprzył dziatwę spóźnioną na religię (Gówno mnie obchodzi, że zbieracie na Orkiestrę! Macie być u mnie punktualnie!), a następnie przez dwa kwadranse prawił, że pan Jurek Owsiak to stary cwel obrzygany, który zbiera na „Przystanek Woodstock”, a nie na chore dzieci, a na tym przystanku zachlani narkomani ruchają się w rzygach. Wyrzucił też z lekcyjnej izby mających przyklejone serduszka Orkiestry. Tak jak producenta chrzanu w opozycji do Owsiaka reklamował potrzeby finansowe Caritas. Oraz skutecznie straszył piekłem. Dzieci nie poskarżyły się rodzicom. Piszemy o tym bynajmniej nie dlatego, że jakiś wiejski wikary sponiewierał ucznia, co po kazusach ekscelencji Paetza i księdza Stanisława Skorodeckiego robi coraz mniejsze na kimkolwiek wrażenie. Piszemy to Kurii Płockiej ku przestrodze. Dzieci pamiętają, iż rok wcześniej ten sam ksiądz z tej samej okazji wsunął im 10 zł do puszki głaszcząc jednocześnie po głowach. Oznacza to tyle, że w Zakroczymiu głosi nie wiadomo jaką ewangelię osobnik o poważnie rozdwojonej osobowości – który za to samo pieści lub daje w mordę, karę myli z nagrodą i namawia innych do tego, czego jemu samemu nie wolno. * Cytaty z wypowiedzi wikarego ze strony http://zakroczym.webpark.pl Autor : Robert Jaruga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " O pożytkach z bezdomności " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Gangsterzy z psich marzeń " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Przeleciał motyl szyszkę Katoliccy rodzice nie życzą sobie, by szkoła informowała, że prezerwatywa chroni przed AIDS i ciążą. A jeśli by nie chcieli, żeby uczono o rewolucji francuskiej albo że Ziemia krąży wokół Słońca, to minister Łybacka także kucnie? Raport "Wychowanie seksualne po polsku. Stan faktyczny" autorstwa Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wykazuje, że wychowanie do życia w rodzinie (katolicki odpowiednik wychowania seksualnego) traktowane jest w szkołach jak piąte koło u wozu. Socjologowie z Uniwersytetu Gdańskiego zbadali, że jedynie 28 proc. szkół ma ten przedmiot w planie lekcji. 45 proc. placówek odwala go na zajęciach dodatkowych, 27 proc. – na godzinach w dyspozycji dyrektora, 23 proc. przeznacza na to "okienka" trafiające się pod nieobecność innych nauczycieli. 21 proc. szkół zrobiło z tego przedmiotu moduł WOS (wiedzy o społeczeństwie). Daje to w sumie więcej niż 100 proc., bo warianty te mogą się łączyć: raz godzina dyrektorska, raz zastępstwo itd. Wciąż nie jest to normalny przedmiot nauczania, równoprawny z innymi, tylko coś w rodzaju kółka zainteresowań organizowanego od przypadku do przypadku, kiedy dyrektor ma taki kaprys lub zachoruje pani od matematyki. Poświęca mu się śmiesznie mało godzin lekcyjnych – 14 rocznie (dla porównania: małolactwo odbębnia w tym czasie ok. 80 godzin religii). W praktyce często jest to kompletna fikcja – lekcja, na której odrabia się inne lekcje; szkolna zapchajdziura. Wkuwanie budowy ameby i rozmnażania się sosny jest obowiązkowe, lecz przyswajanie wiedzy o życiu seksualnym człowieka – nie. Zgodę na udział uczniów w tych zajęciach wyrażają – lub nie – rodzice. Chyba że uczeń jest pełnoletni (i zgodnie z prawem może zawrzeć związek małżeński): wtedy dopiero wolno mu decydować, czy chce się dowiedzieć, skąd się biorą dzieci. Badania w warszawskich szkołach wykazały, że 60 proc. uczniów uczestniczyło w takich zajęciach przynajmniej raz. 35,5 proc. – nigdy. Im głębsza prowincja, tym gorzej. Dyrektorzy zasłaniają się rozmaitymi trudnościami: brak wykwalifikowanego nauczyciela, brak kasy na wynagrodzenie dla niego, obawy podpuszczonych przez proboszcza rodziców, że na tych lekcjach omawiane są same świństwa. Ale i w Warszawie efektywność szkolnego uświadamiania jest dramatycznie niska. Tylko 11 proc. badanych wiedzę o seksie i prokreacji czerpie od nauczycieli. 76,4 proc. wskazało media; 54,6 proc. – rówieśników; 5,2 proc. – katechetów. Rodzice w tym rankingu w ogóle nie wystąpili. Uświadamia kolorowa prasa oraz kumple z podwórka. Z fatalnym skutkiem. Telefon zaufania Federacji niezmiennie ujawnia ogrom niewiedzy i lęków. Czy stosunek oralny grozi ciążą? Co się dzieje z niezapłodnionymi komórkami jajowymi? Mam nocne wzwody – czy jestem zboczeńcem? Czy to prawda, że masturbacja powoduje zahamowanie wzrostu? Wzięłam Postinor i teraz mam wyrzuty sumienia... Wiele dziewczyn panicznie boi się defloracji wyobrażając ją sobie jak scenę z rzeźni: dużo krwi i straszny ból. Wiele jest przekonanych, iż można zajść w ciążę tylko w jednym dniu cyklu, a pierwszy w życiu stosunek jest pod tym względem całkowicie bezpieczny. Chłopcy z kolei tradycyjnie martwią się o rozmiar i kształt penisa, rozpaczają z powodu przedwczesnego wytrysku lub stulejki. Skutki szkolnej edukacji seksualnej są odwrotne do zamierzonych, gdyż naucza się fałszu. Dokumentują to cytowane już wyniki badań gdańskich. Po zajęciach z tego przedmiotu zmalała z 9 do 3 proc. grupa osób przekonanych, że prezerwatywa chroni przed zakażeniem HIV. Wzrósł natomiast z 9 do 14 proc. odsetek uczniów, którzy w to nie wierzą. Usłyszeli, że prezerwatywa ma dziurki, przez które wirus HIV skacze swobodnie tam i z powrotem... W efekcie ZMNIEJSZYŁO SIĘ przyzwolenie na stosowanie środków antykoncepcyjnych. Przed zajęciami środki te akceptowało 90 proc. uczniów, po zajęciach – 82 proc. Na co właściwie przeznaczane są pieniądze podatników? Na bezczelne wciskanie ciemnoty. Podczas gdy nauczyciele nie przekazują podstawowych informacji, niezmordowani w dezinformowaniu są katecheci i księża prowadzący kursy przedmałżeńskie. Usłyszeć od nich można takie np. rewelacje: Od prezerwatywy robią się żylaki (gdzie???). Od kiedy mamy tabletki antykoncepcyjne, rodzą się homoseksualiści. Stosowanie antykoncepcji prowadzi do wzajemnej masturbacji. Nie ma się z czego śmiać – niektórzy młodzi ludzie biorą to poważnie... Kto uczy wychowania do życia w rodzinie? Biolog, pedagog szkolny, nauczyciel dowolnej specjalności, któremu brakuje godzin do pensum. Teoretycznie każdy z nich powinien dokształcić się na studiach podyplomowych lub kursach kwalifikacyjnych. W praktyce często są to ludzie po 60-godzinnych kościelnych kursach naturalnego planowania rodziny, ciemni jak tabaka w rogu. Na prowadzone przez Uniwersytet Warszawski i AWF studia podyplomowe trafia garstka – około 70 osób rocznie. Nie wiedzieć czemu, wielu dyrektorów, powołując się na tajemnicze instrukcje z kuratorium, nie honoruje ich dyplomów. W nadzorze oświatowym, w Ośrodkach Doskonalenia Nauczycieli tkwi stara kadra blokująca wszelkie zmiany. Ministerstwo zdobyło się na dwa gesty. Rozwiązało – o dwa lata za późno – zespół pod wodzą prof. Krystyny Ostrowskiej nadzorujący nauczanie tego przedmiotu w duchu wojtylizmu-glempizmu. Pod naciskiem rozsądniejszych mediów i organizacji pozarządowych dokonało też weryfikacji podręczników – z bardzo mizernym, symbolicznym wręcz skutkiem. Z ich listy wyleciała jedna pozycja. Chodzi o dzieło trzech pobożnych par małżeńskich – Grabowskich, Niemyskich i Wołochowiczów – "Zanim wybierzesz...". (To oni ostrzegali przed straszliwymi skutkami używania tamponów o.b. i zalecali podpaski domowej roboty). Zostały jednak książki Teresy Król i Marii Ryś, w których roi się od takich np. bredni: Antykoncepcja to znacznie więcej niż niszczenie zdrowia fizycznego, ona niszczy więź albo "tylko" nie pozwala na jej rozwój; Pigułka całkowicie rozregulowuje naturalne mechanizmy funkcjonowania organizmu. Do jej działań ubocznych autorki zaliczają trwałą niepłodność. Zabójcza może być też masturbacja: Do dziś zdarzają się wątpliwości, czy nie jest ona przyczyną np. niepłodności, niedorozwoju czy innych schorzeń. Należałoby dodać, że wątpliwości te są efektem niedorozwoju umysłowego. Na 10 dopuszczonych do użytku podręczników przypada 5 katolickich. Pluralizm a la Łybacka? Nie, tolerowanie skandalicznych bzdur sprzecznych ze współczesną wiedzą naukową, indoktrynacja religijna zamiast edukacji. Na konferencji prasowej 27 stycznia przedstawicielki Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu twierdziły, że nie może być inaczej, gdyż konstytucja daje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnym światopoglądem. To nieporozumienie. Światopogląd, w tym wypadku wyznawanie religii katolickiej, może zobowiązywać do wpajania małolatom, że bzykanie przed ślubem jest grzechem śmiertelnym. Nie można jednak z powodów religijnych łgać, iż powoduje ono uwiąd rdzenia, nerwicę czy parchy. Rządząca lewica dba, żeby kler był zadowolony, nie obchodzi zaś jej skutek społeczny. Młodzież inteligencka z dużych miast jakoś sobie poradzi – dotrze do odpowiedniej literatury, wyszpera informacje w Internecie, kupi gumkę, znajdzie normalnie myślącego lekarza; w razie potrzeby pomogą rodzice. Najgorzej mają małolaty z rodzin biednych, niewykształconych, pruderyjnych. To w takich środowiskach jest najwięcej dramatów życiowych z powodu niechcianej ciąży czy zakażenia wirusem HIV. Z takich środowisk na ogół wywodzą się rodziny, które nie znają innej metody kontroli urodzeń niż wyrzucanie noworodków na wysypiska śmieci lub magazynowanie ich w beczkach do kiszenia kapusty. Godząc się na szczątkową edukację seksualną w szkole, niby-socjaldemokratyczna ekipa Millera pogłębia przepaść między tymi dwoma światami. - Stale obniża się wiek inicjacji seksualnej. Pierwszy stosunek ma za sobą 30 proc. chłopców i 13 proc. dziewcząt w wieku 15 lat. Wśród 17-latków odsetek ten wynosi 46 proc. dla chłopców i 32 proc. dla dziewcząt. - W 2001 r. nastolatki urodziły 26 126 dzieci, co stanowiło ponad 7 proc. ogólnej liczby porodów. Ile było w tej grupie wiekowej aborcji – nie wiadomo. - 47,9 proc. nastoletnich matek nie stosowało nigdy żadnej metody planowania rodziny. lRośnie liczba zakażonych wirusem HIV. W roku 2003 mieliśmy 8340 zarejestrowanych nosicieli wirusa i 1314 chorych na AIDS. Ogólną liczbę osób seropozytywnych w Polsce szacuje się na 15–20 tysięcy. - Według badań z 2001 r. 91 proc. Polaków życzy sobie edukacji seksualnej w szkole. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyszedłszy z ruskiej dupy Fakt I: W 2002 r. sprzedaliśmy Rosjanom towar za 1 mld 300 mln USD. Litwinom – za prawie 1 mld USD. W Rosji żyje ok. 150 mln ludzi. Na Litwie – ok. 4 mln. Fakt II: 60 proc. importu z Polski Litwa z zyskiem reeksportowała do Rosji. Fakt III: Przemykają przed nami ostatnie wagony pociągu z tablicą "handel z Rosją". Jeśli nie zamierzamy handlować via Paryż (wokół Moskwy budują 50 hipermarketów Auchan), trzeba coś zrobić natychmiast. Rosja to w oczach Polaka miejsce, gdzie zjadają ludzi żywcem. Wskaźniki ekonomiczne są nieważne. Prasa donosi zgodnym chórem o morderstwach, gwałtach, zamieszkach. Obwód Kaliningradzki jawi się jako strefa lęków, AIDS, korupcji, nędzy. Wizy dla mieszkańców Rosji? Z największą przyjemnością. Dla mieszkańców Obwodu? Konieczne. Tymczasem w malutkim Obwodzie Kaliningradzkim, do którego sprzedajemy tyle samo, co do Kanady, przez ostatnie siedem lat nie zginął ani jeden polski samochód! Lekcję gospodarki rynkowej Polacy i Rosjanie wzięli w innych szkołach. I Rosjanie nie byli w gorszej. Reformy w Rosji są w Polsce niedoceniane. Bo co może wymyślić kacap? Nic. Więc większość polskich firm wycofała się z Rosji w 1998 r., kiedy dolar zamiast 6 rubli zaczął być wart 20. To, co w Polsce potraktowano jako niespodziewany krach gospodarczy, dowodzący, że brak zaufania do wschodniego partnera ma realne podstawy, oceniane dziś jest jako zamierzone działanie ruskich władz. W efekcie tej "katastrofy" Rosjanom zaczęło opłacać się produkować u siebie. A zachodni inwestorzy przeczekali kryzys, przy okazji wypychając nas z rynku. Najweselszy barak w obozie "Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica" – mawiali Rosjanie. Uprzedzenia historyczne gruntują obserwacje bieżące. AWS tępiła Ruskich z powodów programowych. Tygodnik "Wprost" publikację o Kaliningradzie zatytułował: "Korytarz do gorszej Europy". Autor, którego poznaliśmy jako kanciarza, był sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera Buzka. Część kadr po Buzku do dziś rezyduje w Rosji i o włos nie zmieniła swoich zachowań. W Kaliningradzie reprezentuje RP konsul Jarosław Czubiński, który rozbawia Ruskich, angażując się w przedsięwzięcia leżące w gestii kierownika prowincjonalnego domu kultury. Ot, spływ kajakowy, pokaz zabytku kina polskiego pt. "Seksmisja", degustacja parówek w konsulacie zamiast – jak to jest przyjęte – w wynajętej restauracji. Kiełbasa nie miała certyfikatów, więc zamiana placówki dyplomatycznej w jadłodajnię zdała się psu na budę. Nasz deficyt w handlu z Rosją wynosi ponad 3 mld USD (12 mld zł). Zmian raczej nie będzie, bo w Rosji dba o pomyślność polskiej gospodarki ośmiu (!) ludzi. To za mało, żeby obsłużyć państwo złożone z 89 regionów, z których część jest większa od Polski. Na domiar złego pra-cownicy wydziałów ekonomiczno-handlowych konsulatów i ambasad są przedmiotem sporu między Ministerstwem Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej a Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Chociaż Cimoszewicz od dwóch lat zapowiada przejęcie nad nimi pełnej kontroli, stan zawieszenia trwa. Urzędników mianuje Ministerstwo Gospodarki, ale podlegają Ministerstwu Spraw Zagranicznych. Zamiast jeździć z misjami gospodarczymi i zabiegać o przychylność rosyjskich władz dla inicjatyw gospodarczych, tracą czas na obowiązki dyplomatyczne zgodnie ze schematem "witaj, rąsia, goździk, żegnaj". A jeździć trzeba daleko. Czas na robienie interesów w Moskwie minął. Możemy zaistnieć na zadupiach: w Czelabińsku, Omsku, Riazaniu, Nowosybirsku. Swego czasu przez rok w Moskwie nie było szefa Biura Radcy Handlowego. W języku dyplomatycznym znaczy to: kolesie, mamy was w dupie. Ruscy mają nas w podobnym miejscu. Od stycznia br. pobyt Polaków jest w Rosji cenzurowany. Po 3 dniach nocowania u kumpla trzeba się zgłosić na policję, która uwiarygodni ten fakt. Brak policyjnego stempla owocuje 5 latami zakazu wjazdu do Rosji. Również od stycznia br. Ruscy wprowadzili obostrzenia dla polskich pracowników i firm ze 100-procentowym polskim kapitałem. Mentalność pociągu przyjaźni Kiedyś jeździły do Moskwy pociągi przyjaźni. Polak wypił z Ruskim, sprzedał mu dżinsy i perfumy "Być może". Szło zresztą wszystko, bo Ruskich było dużo, a towaru mało. Wielu amatorów handlu z Rosją nie zauważyło zmian. Poważna firma wysłała misję handlową w celu sprzedaży części do kibli, tzw. dolnopłuków. Nie załatwiła certyfikatów, nie wiedziała, czy jest konkurencja ani jakie obowiązują ceny. Zawiani misjonarze na próżno odwiedzili kilka miast. Zmiany w oczekiwaniach Rosji przeoczył polski rząd. Wprawdzie w 1992 r. opracowano rządowy Program Odzyskiwania Rynków Wschodnich, a w lutym br. Rada Ministrów przyjęła kolejny, ale ich podstawowy atut to fakt, że w ogóle istnieją. Celem programu z 2003 r. jest osiągnięcie na koniec 2004 r. poziomu polskiego eksportu z 1997 r.! Program ten to zbiór deklaracji i pobożnych życzeń. Handlowcowi już dziś potrzebny jest bank, który kredytowałby handel ze Wschodem, polskie banki w Rosji, wyspecjalizowane kancelarie prawnicze. Tymczasem Polska ma banki na Litwie i aż dwóch adwokatów, którzy potrafią prowadzić sprawy przed ruskimi sądami. A podstawową intencją ruskiego prawodawcy nie jest nieprzeparta chęć ułatwienia życia polskiemu biznesmenowi. Włosi mają w Kaliningradzie sieć sklepów. Niemcy otworzyli własne biura turystyczne. Polski towar sprzedają prawie wyłącznie Rosjanie. Połowę ceny stanowi rosyjska marża. Polska oferta staje się dla tubylców zbyt droga. Na oczywistą prawdę, że istnieje konieczność tworzenia własnej sieci handlowej, wpadł mądry rząd premiera Millera. Promuje Domy Polskie – łączące ideę supermarketu i kołchozu, które mają budować firmy zainteresowane handlem z Rosją. Idea jest prosta: kilka firm, wspólny Dom, wspólna reklama, wspólny handel, Ministerstwo Gospodarki obiecuje zwrócić udziałowcom 50 proc. poniesionych kosztów. Do tej pory powstały dwa takie Domy: w Pradze i Cieszynie. Na wschodzie mamy tylko Dom Polskiej Głupoty i Hucpy – zbudowany za państwowy szmal w celach kulturalnych olbrzymi i niewykorzystany Dom Polski w Wilnie Lagi Stelmachowskiego. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Osłupiali Podstawione firmy, fikcyjne usługi, lewe rachunki. Przekręt podatkowy za miliony. Jakieś zlecenie na uszkodzenie inspektora skarbowego, który węszył, gdzie nie trzeba. Wygląda na to, że wszystko rozejdzie się po kościach. Przekręt był nieskomplikowany jak Dżordż Dablju. Teresa i Stanisław D. mają Zakład Budowlano-Montażowy STACON s.c. (ZBM STACON) w Kadzidle pod Ostrołęką. Co najmniej od 1997 r. firma wykonywała usługi – najpierw dla CPN, potem dla PKN ORLEN S.A. Słupy Małżeństwu D. nie w smak było płacenie wysokich podatków. Teresa D. pomagała więc różnym osobom – przeważnie swoim pracownikom – tworzyć firmy opodatkowane atrakcyjnie, bo ryczałtowo. W charakterze podwykonawców odwalały one fikcyjną robotę dla spółki STACON i wystawiały jej za to faktury. Na papierze STACON płacił im więcej, niż dostawał za tę samą robotę od koncernu. Tak za sprawą rzekomych podwykonawców generował koszty, przerzucał na nich swoje dochody i dzięki tym zabiegom oddawał państwu znacznie mniej, niż powinien. Przed upływam roku firemki likwidowali, bo inaczej wpadłyby one w normalne rygory podatkowe. Aby upilnować pracowników z ich firmami – słupami, Teresa D. robiła się tam pełnomocnikiem i sama nimi zarządzała. Szmal przelewała na prywatne konto, zakładała korzystne lokaty etc. Żeby wszystko było jasne, słupy działały w obiektach firmy STACON. Chodziło o duży szmal. Mamy kwity, z których wynika, iż w roku 1998 STACON zapłacił słupowi o ponad milion złotych więcej, niż wziął za to samo z CPN. Albo że w 2000 r. pani D. przelała na konto swojej firmy „Artykuły Spożywcze i Przemysłowe” z konta słupa ponad 2 mln zł. Zastraszenie Spółką STACON oraz jej „kooperantami” zainteresowała się skarbówka. Na jesieni 2000 r. ciechanowski Urząd Kontroli Skarbowej (UKS) zaczął grzebać w dokumentach. W styczniu 2002 r. prokuratura w Olsztynie sporządziła akt oskarżenia przeciwko trzem osobom. Współwłaścicieli spółki STACON Stanisława D. i Leszka K. oskarżyła o to, że na jesieni 2000 r., działając wspólnie i w pozozumieniu, podżegali inną osobę do zniszczenia mienia lub uszkodzenia ciała (przestępstwo zagrożone karą od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności) komisarza skarbowego, by zmusić go do odstąpienia od przeprowadzenia rzetelnej kontroli w firmie małżonków D. (zagrożenie karą od miesiąca do 3 lat odsiadki). Żeby było bardziej kolorowo, trzecim oskarżonym jest pracownik skarbówki. Postawiono mu zarzut użycia w stosunku do kumpla po fachu groźby bezprawnej mającej przekonać tamtego, by nie przyglądał się zbyt dokładnie kwitom spółki STACON (od 1 miesiąca do 3 lat pudła). Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce wyłączyła się z postępowania, gdyż jeden z oskarżonych jest spokrewniony z prokuratorskim małżeństwem w ostrołęckiej okręgówce. Potem jednak sprawa wylądowała przed sądem w Ostrołęce. Ten już nie widział powodów do wyłączenia się. Sprawa stanęła w miejscu. Wypłynęło nazwisko świadka, na którego zeznaniach opiera się oskarżenie. Zapewne dlatego, że nie czuje się on bezpieczny, nie dociera do sądu, by potwierdzić zeznania, które złożył wcześniej przed funkcjonariuszami CBŚ i prokuratury. Sędzia prowadząca sprawę odmówiła nam wglądu do akt. Niespodzianki Kontrole UKS trwały długo. W styczniu 2001 r. ostrołęcka policja oraz prokuratura wszczęły dochodzenie w sprawie fałszowania faktur ZBM STACON oraz jednej z firm – słupów. Dokumentacja została przekazana biegłemu sądowemu. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że leżała u niego rok. Po Ostrołęce krążą opowieści o próbach nacisku na biegłego, by nie był zbyt gorliwy. Wreszcie w listopadzie zeszłego roku prokuratura przesłała do Sądu Rejonowego w Ostrołęce akt oskarżenia w tej sprawie przeciwko małżonkom D. oraz Wiesławowi D., na którego zarejestrowana była jedna z firm. Do tej pory nie wyznaczono terminu rozprawy. Nastąpiła seria niespodzianek. Z kwitów, które posiadamy, jasno wynika, że UKS dopatrzył się opisanych wyżej przekrętów. Powoływanie firm, przerzucanie na nie dochodów spółki STACON, fikcyjne zwiększanie jej kosztów i kantowanie na podatkach. Inspektorzy skarbowi wykazali, że małżeństwo D. więcej płaciło podwykonawcom, niż zarabiało na ich rzekomych usługach. I że małe firemki nie były w stanie wykonać roboty, jaką im przypisano na papierze. Co z tego, skoro ta część odkrycia UKS do tej pory nie stała się przedmiotem dochodzenia prokuratorskiego i nie znalazła finału przed sądem. UKS przewidywał podwyższenie dochodu współwłaścicieli STACONU. Małżonkowie D. musieliby wówczas zapłacić podatki wraz z odsetkami. Ale jak nas poinformowano, analizy UKS ciągle są w toku, a ich wyniki to wielka skarbowa tajemnica. Tymczasem sprawa dotycząca fałszowania podpisów na fakturach leży. Czeka na wyznaczenie terminu. Inna – o podżeganie do zrobienia kuku jakiemuś kontrolerowi skarbowemu – obsuwa się. Dość klarowne odkrycie UKS dotyczące przewałów na podatkach już doczekały się odleżyn, bo ich analizy wydają się nie mieć końca. I wszystko to dotyczy jednej spółki. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Jak rozpętamy III wojnę światową " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Telekadzidło Opozycja twierdzi, że telewizją publiczną zawładnęła lewica i to Kwaśniewski nią kręci, to Miller. Poświęciliśmy się. Przez cały maj oglądaliśmy Kwiatkowską "Jedynkę" i "Dwójkę". 1100 godzin na okrągło – każdy sąd zamieniłby to nam na rok pierdla. Lewicowej władzy TVP rzeczywiście płaci daniną, ale tylko w "Wiadomościach" o 19.30. Nadają tam mozolnie kronikę dworską: prezydent raczył przybyć lub wybyć, premier uczestniczył, spotkał się z kimś i poględził do kamery. Można to uznawać za telewizyjne włazidupstwo. My sądzimy, że ta obrzydzająca naszych towarzyszy celebra jest wyrafinowaną złośliwością. Dywersją polityczną czynioną na obstalunek Kaczyńskich lub Leppera. Dociekliwe wpatrzenie się w program wskazuje, że Publiczną kręci Glemp. Nie ma "Wiadomości" bez papieża: kichnął, machnął, zaszemrał, pokazał się w okienku albo celebrował. Dawnymi czasy tę rolę pełnił Gierek – skromniej odziany, bardziej rześki i rzeczowy. Na jedne "Wiadomości" przypadają średnio 2 tematy kościelne – papieski i lokalny. Kino zamiast różańca Dopóki widzowie nie pójdą spać, TVP przerabia ich na ckliwych chrześcijan miłujących kalectwa, bachory i rodzinę. Dopiero późnym wieczorem zaczyna się wyświetlać filmy lepsze, mające związek z realnym życiem i problemami ludzi. Emitowanych w maju filmów fabularnych naliczyliśmy 105. "Gazeta Telewizyjna", dodatek do "Wyborczej", przyznaje im gwiazdki za jakość. Według tego klucza: w godzinach 20–22, zwanych prime time, nadano: jeden film z jedną marną gwiazdką, 12 – z dwiema, 7 – z trzema; w godzinach 22–24: 3 filmy jednogwiazdkowe, 20 – dwugwiazdkowych, 15 – trzygwiazdkowych; od północy do godz. 2: z jedną gwiazdką – 2 filmy, z dwiema – 17, z trzema – 20; w godzinach 2–4 nad ranem: kolejno 1, 4, 3. W ten sposób udowodniliśmy, że w porze największej oglądalności TVP karmi nas kitem i chłamem, lepsze filmy zaś nadaje głęboką nocą. O kanonicznej godzinie 20 obficie reprezentowany był amerykański cykl "Okruchy życia", łzawy banał z prostym jak cep morałem: a to wychowawcy w przedszkolu molestują seksualnie dzieci, a to żonaty facet uwodzi nastolatkę i robi z niej prostytutkę. Film w film jak nie wychowanie dziecka bez mózgu, to bez nogi. Kochanka to udręka, a ślubny materac – rozkosz dobrotliwa. Leciały też schematyczne thrillery i seriale sensacyjne klasy B, oczywiście amerykańskie. Majowe święta natomiast uczczono n-tą powtórką "Indiany Jonesa". W ciągu miesiąca były tylko dwa filmy godne czterech gwiazdek, oba angielskie: kostiumowa "Elizabeth" – dramat władzy, oraz "Goło i wesoło" – inteligentna komedia o bezrobotnych hutnikach, którzy zakładają zespół striptizerów. TVP jak zarazy unika seksu; posuwa się nawet, o zgrozo, do wycinania scen erotycznych z powszechnie znanych filmów. Za to, żeby różnić się od telewizji Niepokalanów, o godz. 20 serwowane bywają zwykłe mordobicia i zabójstwa, a po godz. 23 nawet większe atrakcje. Przykład: "Mściciel" – masakra w barze, dokonana za pomocą karabinu maszynowego sprzężonego z granatnikiem. Mdłości w odcinkach Telewizja serialem stoi, a TVP szczyci się tym, że jej produkcje są chętniej oglądane niż telenowele latynoamerykańskie. Te ostatnie mają jednak perwersyjny urok czystego idiotyzmu, polskie zaś ociekają poczciwością familijną, od której zbiera się na mdłości. Pierwsze miejsce w rankingu popularności (8,4 milionów widzów) zajmuje nadawane w "Dwójce" "Na dobre i na złe". Grzeszy naiwnością, zbyt łatwo znajduje rozwiązania wszelkich problemów życiowych, ale da się oglądać. Ładnie się komponują walory damskie Małgorzaty Foremniak i męskie Artura Żmijewskiego. Okręt flagowy "Jedynki", "Klan" – to załgana apoteoza rodziny. Akcję napędzają: AIDS, rak, paraliż po wypadku, choroba Alzheimera, wymagająca przeszczepu wada nerek, bezpłodność, zespół Downa. Nie ma jednak sytuacji beznadziejnych. Nosiciel wirusa HIV po kuracji w Ameryce kwitnie zdrowiem, rak znika jak pryszcz, paraliż się cofa, dziecko z Downem świetnie sobie radzi, bezpłodność mija bez śladu pod wpływem miłości małżeńskiej, a i Alzheimer niestraszny, gdy wokół kochająca rodzina. Gdy zaś ktoś zboczy z drogi cnoty, zaraz nawraca go zakonnica Dorota. "M jak miłość": dzieje klanu Mostowiaków. Liczba bredni ponad normę. Wychowana w domu dziecka Hanka, niczym kobieta-żmija z telenoweli latyno, realizuje perfidny plan zemsty za śmierć swoich rodziców w wypadku sprzed 20 lat, ale pod wpływem ciepła rodzinnego staje się wzorową żoną i matką. Zagraniczny biznesmen czyha na złoża bezcennej wody mineralnej w prapolskim sadzie Mostowiaków. Całość bez sensu i bez wdzięku. Scenariusze pisze chyba Liga Polskich Rodzin. "Plebania" – nieudolna próba uczłowieczenia księży plus mit wsi spokojnej, gdzie ludzie żyją po bożemu. Szlachetny proboszcz z dzielnym wikarym po ojcowsku opiekują się swoją trzódką. Demoniczny biznesmen Tracz z lubością demoralizuje maluczkich, lecz każdą jego intrygę potrafi udaremnić stronnictwo księdza. Serial dla dewotek w podeszłym wieku. Ostatnie miejsce (ponad 5 milionów widzów każdego odcinka) zajęli "Złotopolscy" – jedyny z seriali "rodzinnych" wolny od śmiertelnej dosłowności i z aktualnościami politycznymi. Serialowa wizja świata jest konserwatywna. Ukazuje bohaterów "takich jak my", ale trochę lepszych. Wiadomo, kucharka nie chce oglądać kucharek, tylko hrabiny, ewentualnie krajową elitę: lekarzy, aptekarzy, biznesmenów. A jeśli już kupuje się seriale zagraniczne, to debilną amerykańską "Modę na sukces". Życie na surowo Nikt się nie oprze takiemu wyciskaczowi łez jak telenowela dokumentalna "Kochaj mnie" o ciężkiej doli dzieci z domu dziecka. Po serialu dokumentalnym "Aniołki" z radością będziemy płacić mandaty za parkowanie w niedozwolonym miejscu – przez wzgląd na słodycz Małgosi, Asi, Beaty i innych dziewczyn pracujących w straży miejskiej. Kręci nas troszkę zarówno Agnieszka Borowska z jej "Kroniką kryminalną", jak i często drastyczna rekonstrukcja wydarzeń w "997". No i wreszcie hit miesiąca: australijski dokument "Męskość bez osłonek" z penisem w roli głównej. Ale i tu ujawnił się ohydny męski szowinizm, gdyż nie było filmu o waginie. Generalnie dokumenty są ciekawe, pod warunkiem że nie polskie, a więc mniej katolickie. Filmy dokumentalne to mocna strona TVP. Brak im tylko widzów. Pogryzając pizzę, popijając piwo Specjalność telewizji, teleturnieje, dzielą się na dwie kategorie: wymagające jakiej takiej wiedzy oraz "familijno-rozrywkowe", w których każdy matoł ma szanse. Cechy obu tych gatunków ma prowadzący w rankingu popularności program "Jaka to melodia", lekki i przyjemny dla widzów, ale wymagający muzykalności, znajomości tematu i refleksu od zawodników. Te inteligentniejsze są w odwrocie. W czołówce utrzymuje się jeszcze "Jeden z dziesięciu". Najlepszy polski teleturniej, "Miliard w rozumie" Janusza Weissa, dołuje w rankingu, ponieważ daje satysfakcję wyłącznie erudytom. Gdzieś w kącie dogorywa zabytkowa "Wielka gra". Karierę robi gatunek "familijno-rozrywkowy". Drugie miejsce w rankingu okupują "Śpiewające fortepiany", w których gwiazdy szołbiznesu zgadują, jaką piosenkę ma na myśli Rudi Schuberth, i muszą dany utwór odśpiewać, demonstrując przy tym obowiązkową uciechę. Publiczność skacze ze szczęścia, włączając się do chóru. Lepiej byłoby obcinać komuś nogę na żywo i słuchać, jak wyje. "Familiada". Zagadki typu "Co robi człowiek, kiedy wstanie z łóżka?", urozmaicone rozmówkami Karola Strasburgera z zawodnikami: "Jest pani dentystką, tak? Ile zębów ostatnio pani wyrwała? A pan jest rzeźnikiem. Ma pan duży tasak?". "Randka w ciemno". Największym fenomenem są uczestnicy – skąd oni się biorą? Szanujący się biały człowiek nie wystawiłby się na takie pośmiewisko. Uczestnicy klepią jak papugi wyuczone odpowiedzi na pytania po to, by wygrać wycieczkę do Egiptu lub do pipidówka. "Śmiechu warte". Trzymajcie kamery w pogotowiu – a nuż uda się nakręcić, jak tata zleciał z drabiny, mama usiadła na torcie, a synek wpadł do sadzawki. Bardzo rodzinne, czyli chrześcijańskie. "Spotkanie z balladą" usiłowało nas rozśmieszyć "Sikorkami z Kopydłowa", gdzie jest przaśnie i rubasznie. Tematów do kpin dostarczyli A. Lepper i O. ben Laden – bezpieczne politycznie szwarccharaktery. Terrorysty mają bomby podkładać, a krasnoludki szczać do mleka – drwili kopydłowianie ku uciesze publiki, przekonanej, że nasza chata z kraja. Pojawił się też "Kabaret Olgi Lipińskiej". Owszem, kultowy, jedyny w swoim rodzaju, perfekcyjnie zrealizowany, wzbudzający święte oburzenie dewotek i ich prasy. Legitymuje on męstwo Kwiatkowskiego. Z pewną nieśmiałością chcielibyśmy jednak zapytać: czy nie czas na zmianę formuły?... Na festiwalach piosenki, krajowym w Opolu i Eurowizji w Estonii, produkowała się estradowa druga liga. Na tym tle lśniła jak perła "Szansa na sukces". Jacek Kleyff śpiewał kiedyś o telewizji PRL: Usia siusia cepeliada, w ogródeczku panna Mania, Chmurka się przejęzyczyła, jaja nie do wytrzymania. Kto by pomyślał, że ten model rozrywki stadnej i biesiadnej okaże się wiecznotrwały. Perły miesiąca 3 maja TVP transmitowała uroczystości państwowe, w tym odsłonięcie świeżo wyrzeźbionej kwadrygi na frontonie Teatru Wielkiego. Nadszedł czas, aby wypełnić wiekową pustkę. Długo czekaliśmy na ten moment! 177 lat! – zapewniała reporterka TVP, chyba Iwona Schymalla. Czy ktoś normalny czekał na kwadrygę? I to przez 177 lat? Tegoż dnia niebanalną refleksją błysnął kardynał Glemp wygłaszając kazanie o potrzebie pomocy dla młodych: Oddana do dyspozycji lodówka nie wystarczy! Czyżby była to aluzja do tego, że trzeba mieć jeszcze flaszkę do zamrożenia? 3 maja pokazano też dokument "List do ojca Sławomira" o pewnym dominikaninie, świętym już za życia. Najcelniej scharakteryzowała go jedna pani: Dobroć skryta za żywopłotem szorstkiej prostoty, a płonie jak krzak gorejący. Dobroć w krzaku gorejącym imieniem Sławomir wdał się we wspominki ze stanu wojennego: Chwyciłem za rękę ZOMO-wca, jakbym chwycił flak bez duszy. Przekazując relację z uroczystości ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski, "Teleexpress" 13 maja zachwycił się: Ciało świętego w cudowny sposób zachowało się w nienaruszonym stanie. Wykapany Lenin. Takie rzeczy wciska się z powagą w telewizji państwowej nominalnie neutralnego światopoglądowo państwa. Misja polityczna Cóż obchodzi 90 proc. telewidzów, ilu członków mieć będzie RPP albo jakież to zbrodnie z 1953 r. wykrył dzielny prof. Kieres? Za to autentycznej debaty publicznej o sprawach ważnych dla ogółu (np. uchwalona ostatnio ustawa wymierzona w supermarkety i ich klientów) lub spornych problemów, np. wychowanie seksualne, aborcja, eutanazja, inżynieria genetyczna, klonowanie, nie ma. Goście TVP dzielą się na Dyżurnych Polityków (zawsze tych samych), Autorytety Uniwersalne (koniecznie Jan Nowak-Jeziorański, Tadeusz Mazowiecki), Zaprzyjaźnionych Artystów (towarzystwo wzajemnej adoracji związane z Unią Wolności i "Gazetą Wyborczą") i Gości Okolicznościowych (np. prezes GUS zaproszony z okazji spisu powszechnego). Misję TVP załatwiają dyspozycyjni misjonarze świeccy. W sprawozdaniu KRRiTV za ubiegły rok napisano, że na realizację misji TVP przeznacza prawie 40 proc. czasu antenowego. Wynik ten osiągnięto za pomocą takich manipulacji jak zaliczenie programu "Jaka to melodia" do... umacniających rodzinę. W ofercie programowej TVP najwyżej oceniamy informację i edukację. Cała reszta to w 80 proc. tandeta. Programy "misyjne" spychane są na najgorsze godziny albo przerzucane do regionalnej "Trójki". Raport NIK z kwietnia 2002 r. wykazał, że jest ich coraz mniej. Ale czy może być inaczej, gdy trzeba konkurować z "Big Brotherem", a zarazem włazić w dupę klerowi, pogłaskać władzę, polansować przyjaciół z "Wyborczej" a unikać wszelkich spięć i skandali? TVP jest jak 10 kremówek papieskich, bo jej oglądanie wywołuje identyczną reakcję – mdłości. Udział w czasie antenowym (w proc.) Filmy i seriale Rozrywka Informacja i publicystyka Dokument i reportaż Magazyny Programy dla dzieci i młodzieży Programy edukacyjne Sport Kultura, w tym Teatr TV Wieś i rolnictwo Programy katolickie Pozostałe programy,w tym relacje bezpośrednie36,0 11,5 9,8 7,3 6,6 6,5 3,6 3,3 3,2 1,1 0,8 10,3 Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dobry wojak Kwach W dniu, w którym Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski wyruszyli na wojnę, poparcie dla amerykańskiej agresji wynosiło w Polsce 16 proc. 78 proc. Polaków było przeciw wojnie z Irakiem. 51 proc. wykluczało atak w każdej sytuacji, 37 – dopuszczało go, jeśli Irakowi udowodni się posiadanie broni masowego rażenia. Za atakiem bez mandatu ONZ było – uwaga – 4 proc. Polaków. 55 proc. ankietowanych nie zgadzało się przy tym na udostępnienie Amerykanom polskich baz wojskowych. – Doceniamy wszystkie głosy, które mówią "pokój", "nie wysyłać żołnierzy", "nie podejmować ryzyka" – ale jako politycy, jako ludzie odpowiedzialni musimy wiedzieć, że zagrożenie terroryzmem jest faktem – oświadczył w odpowiedzi Kwaśniewski, z wyższością siebie człowieka, którego polityczna dojrzałość nie ma sobie równych. Z protekcjonalnym tonem prezydenta świetnie współgrała jego różowa koszula. Widać wyruszanie na wojną zdało mu się szczególnie radosną okazją. Z dumą i namaszczeniem prezydent wyjawił, iż noc, w którą Bush rozpętał wojnę, spędził "na posterunku", czyli w Pałacu Prezydenckim. Ciekawe, swoją drogą, gdzie spędza inne. * * * Konstytucja RP stanowi: "Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic" (art. 26). Na razie wszyscy – z prezydentem i premierem na czele – zapewniają, iż granice polskie i bezpieczeństwo nie jest zagrożone. Przypadek, który przerabiamy obecnie, zdaje się opisywać art. 136 Konstytucji: "Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, zarządza (...) użycie Sił Zbrojnych do obrony Rzeczypospolitej Polskiej". No i fajno. Tyle tylko, iż sytuacja taka może nastąpić jedynie "w razie bezpośredniego, zewnętrznego zagrożenia państwa", a ponadto siły – z woli prezydenta – mogą być użyte jedynie "do obrony RP". A jakież to bezpośrednie zagrożenie zawisło nad naszą ojczyzną, poza awanturniczą samowolą naszych przywódców? Władze dowodzą, iż nie jesteśmy w stanie wojny z Irakiem, lecz jedynie "wypełniamy nasze sojusznicze zobowiązania". Jakie? NATO nie bierze udziału w wojnie. Ale władza nie może mówić inaczej, bo – po pierwsze – decyzję o pójściu na wojnę "podejmuje Sejm" (art. 116). A po drugie – Konstytucja, którą prezydent Kwaśniewski osobiście napisał, mówi jasno: "Sejm może podjąć uchwałę o stanie wojny jedynie w razie zbrojnej napaści na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub gdy z umów międzynarodowych wynika zobowiązanie do wspólnej obrony przeciwko agresji" (art. 116). A więc i Sejm nie ma mocy zdecydować o naszym udziale. Ale nie jest tak, iż w postawie przywódców SLD nie ma niczego, co mogłoby satysfakcjonować ich lewicowych wyborców. Otóż nagle, w sposób zgoła nieoczekiwany, powstali z kolan przed J.P. 2. Nie dalej niż pół roku temu Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller czyścili papieżowi buty za pomocą swych jedwabnych krawatów powtarzając, iż jest "największym autorytetem moralnym Polaków". I nagle – spójrzcie tylko – papież ze swymi antywojennymi apelami stał się w oczach lewicowych liderów starym pierdołą, niegodnym nawet zauważenia. * * * Amerykański dowcip o polskich siłach zbrojnych: Jak zatrzymać polską konnicę? Wyłączyć karuzelę. Brytyjski wyraz uznania dla polskich sił zbrojnych: gdy Tony Blair przekonywał Izbę Gmin do poparcia udziału Wielkiej Brytanii w całej tej awanturze – wśród sojuszników wymienił Polskę z naszymi 200 żołnierzami. Odpowiedziała mu salwa śmiechu. W ciągu pierwszych dni wojny USA planowały wystrzelić 3 tys. rakiet typu Tomahawk. Jeden Tomahawk kosztuje milion dolarów. Cały polski kontrakt na F-16, połowa tego, co przez ostatnie bez mała półtorej dekady USA zainwestowały w Polsce – wypieprzone w powietrze w ciągu paru dni. Tymczasem polska telewizja z dumą donosi, iż pułk wojsk chemicznych z Brodnicy jest znakomicie przygotowany do wojny, został bowiem wyposażony w "maski przeciwgazowe". Na konferencji prasowej, na której Premier RP, Minister Obrony Narodowej, Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji i Bóg wie kto jeszcze z dumą ogłaszali, iż "wypełniamy nasze zobowiązania sojusznicze" w sile dwustu ludzi – po kwestii: "Teraz prosimy o pytania" nastąpiła chwila konsternacji, a potem któryś z zachodnich dziennikarzy zapytał o reformę finansów publicznych. Nikt, poza nami, nie traktuje naszego udziału w tej aferze poważnie. Czy nie macie Państwo poczucia śmieszności? 2002 29.01 – Bush w orędziu o stanie państwa zapowiada Amerykanom nowe igrzyska. Na cel bierze Koreę Północną, Iran i Irak. Jeszcze nie wiemy na pewno, który kraj wybierze, ale wnioskując z liczby milionerów naftowych, zatrudnionych w Białym Domu – większość komentatorów stawia na Irak. 1.08 – Bush przedłuża o rok sankcje, które już kosztowały życie co najmniej milion Irakijczyków (o ludobójstwie na raty, jakim jest blokada Iraku, pisaliśmy w "NIE" nr 10/2001 – "Bush ludojad"), i skarży się Kongresowi, że Saddam nadal go nie lubi. 2.08 – Nadżi Sabri, szef irackiej dyplomacji, zaprasza do Iraku Hansa Blixa głównego inspektora ds. rozbrojenia i zapowiada gotowość ponownego wpuszczenia inspektorów. 12.09 – Bush, jeszcze łagodnie, zapowiada Radzie Bezpieczeństwa ONZ, że jeśli zechce, to zacznie wojnę z Irakiem. Opowiada o aluminiowych tubach, które kupił Irak, a które – zdaniem amerykańskiego lidera – "używa się do zubożonego uranu do broni nuklearnej". 1.10 – ONZ i Irak ustalają warunki powrotu inspektorów; Irak zaakceptował wszystkie ich uprawnienia. 11.10 – Obie izby Kongresu USA pozwalają Bushowi napaść na Irak i mieć w dupie Radę Bezpieczeństwa. 12.10 – Bagdad odpowiada na list Blixa z 8 marca zapraszając inspektorów rozbrojeniowych i obiecując, iż usunie wszystkie przeszkody. 8.11 – Rada Bezpieczeństwa przyjmuje rezolucję 1441 wzywającą Irak do pełnego rozbrojenia, wpuszczenia inspektorów ONZ i pełnej współpracy. Daje Irakowi tydzień. 13.11 – Saddam Husajn bez żadnych warunków akceptuje rezolucję Rady Bezpieczeństwa. 18.11 – Hans Blix i sekretarz Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Mohamed El Baradei przybywają do Bagdadu – forpoczta misji ONZ. 25.11 – Do Bagdadu przylatują inspektorzy rozbrojeniowi ONZ. 8.12 – Irak przekazuje Radzie Bezpieczeństwa ONZ liczącą 12 tysięcy stron dokumentację swoich programów nuklearnych, chemicznych i biologicznych. Wyznaje, że miał program budowy broni jądrowej, ale nie zdołał go urzeczywistnić. Amerykanie oświadczają, że mają dowody na posiadanie przez Husajna broni masowego rażenia, ale nie pokażą ich ONZ, bo to ich zabawki. Husajn przeprasza Kuwejtczyków za inwazję z 1990 r.2003 27.01 – Hans Blix i Mohamed El Baradei mówią Radzie Bezpieczeństwa, iż są luki w irackich wyjaśnieniach, brak wszakże dowodów na to, że Irak ma broń masowego rażenia. 28.01 – Bush w kolejnym orędziu o stanie państwa obiecuje ludowi głowę Husajna. Żąda, aby Rada Bezpieczeństwa spotkała się 5 lutego i wysłuchała bajki Colina Powella o irackim żelaznym wilku. 5.02 – Powell wygłasza bajkę o żelaznym wilku. Opowiada, że Irak usiłował kupić od Nigru zubożony uran. Pokazuje dowody – korespondencję agentów irackich i oficjeli z Nigru, którą ponoć zdobył dla niego brytyjski wywiad. Twierdzi też, iż rury aluminiowe, które kupował Irak, służą do produkcji pocisków jądrowych, bo to rury za drogie na zwykłe rakiety. 14.02 – Blix i El Baradei prezentują Radzie Bezpieczeństwa raport, w którym informują, że ich prace w Iraku nie potwierdzają amerykańskich rewelacji. 24.02 – Tony Blair usłużnie zgłasza nowy projekt rezolucji stwierdzający, iż Irak nie wykorzystał "ostatniej szansy". 1.03 – Irak rozpoczyna niszczenie pocisków El Samud 2, które według inspektorów mogą nieść za daleko. 7.03 – El Baradei informuje Radę Bezpieczeństwa ONZ, że raport Powella był sfałszowany. I to nieudolnie. W rzekomych listach irackich agentów do i od oficjeli nigeryjskich dane adresatów nie zgadzały się z rzeczywistością – nie były to nazwiska osób, które pełniły wtedy te funkcje. El Baradei stwierdza też, iż legendarne rury aluminiowe w ogóle nie nadają się do pracy ze zubożonym uranem, za to świetnie można ich używać do produkcji zwykłych pocisków, które – w pustynnych warunkach Iraku – muszą mieć znacznie większą wytrzymałość. Waszyngtoński Instytut Nauki i Bezpieczeństwa Narodowego specjalizujący się w badaniach nuklearnych stwierdza, iż informował Powella o tym, że rury nie nadają się do budowy broni atomowej. Mimo wiedzy o fałszywości tych twierdzeń administracja Busha obstaje przy kłamliwej argumentacji, dotyczącej przeznaczenia tych rur – napisał w swoim raporcie szef Instytutu David Albright. Nie zniechęceni niepowodzeniem swego poprzedniego projektu, Amerykanie i ich kamraci proponują zmianę projektu rezolucji: jeśli Irak do 17 marca nie zrobi wszystkiego, co ONZ sobie życzy, Amerykanie zaatakują. Francja, Chiny i Rosja zapowiadają weto. 16.03 – Bush odbywa trilateralną randkę z wielbicielami – bez Kwaśniewskiego, niestety – i zapowiada, że 17 marca nastąpi "moment prawdy dla świata" – ostatnia próba uchwalenia rezolucji. 17.03 – Wobec zapowiedzi weta Rosji, Chin i Francji moment prawdy nie następuje. Bush dochodzi do wniosku, że nie jest niezbędny, a nowa rezolucja w ogóle nie musi być głosowana, bo rezolucja 1441 jest wystarczająca do napaści na Irak. Bush daje Saddamowi 48 godzin na opuszczenie Iraku. W przeciwnym razie USA zaatakują. 18.03 – Arabia Saudyjska proponuje Saddamowi azyl. Fleicher oświadcza, że USA zaatakują tak, czy tak. 19.03 – USA atakują. Nasze stanowisko jest następujące: niezależnie od tego, jakie pretensje jakiś naród może mieć, jak niezadowalający może mu się wydawać status quo, agresja zbrojna jest nielegalnym środkiem dochodzenia tych pretensji czy zmiany istniejącego stanu rzeczy. Sędzia Sądu Najwyższego USA Robert Jackson, prokurator amerykański w Trybunale Norymberskim. * Wszyscy słyszymy określenie "wojna prewencyjna" od pierwszych dni Hitlera. Przypominam sobie, że wtedy usłyszałem je po raz pierwszy. W obecnych czasach... nie sądzę, że coś takiego istnieje i szczerze mówiąc nawet nie słuchałem poważnie osób, które przyszły mi o tym powiedzieć. Prezydent Dwight Eisenhower, 1953. * Wojną nie można niczemu "zapobiec"... najwyżej pokojowi. Prezydent Harry Truman. * Cena okupacji Bagdadu rozważana w kategoriach kosztów, ofiar w ludziach i zniszczenia stosunków regionalnych jest nie do przyjęcia. Gen. Colin Powell, sekretarz stanu Busha, 1992. * Nie powinniśmy nacierać na Bagdad. Okupacja Iraku momentalnie rozbiłaby naszą koalicję, obracając przeciw nam cały świat arabski i uczyniła pokonanego tyrana współczesnym bohaterem arabskim. Bezowocne polowanie na dyktatora, bezpiecznie obwarowanego w kryjówce, oznaczałoby skazanie młodych żołnierzy na prowadzenie w mieście wojny partyzanckiej nie do wygrania. To tylko pogrążyłoby ten rejon świata w jeszcze większym chaosie. George Bush senior w książce "Świat przekształcony", 1998. * Jedynym sposobem ograniczenia szkód i trwania wojny jest zastosowanie całej naszej siły militarnej i jesteśmy gotowi to zrobić. Jeśli Saddam Husajn spróbuje utrzymać się u władzy, stanie się śmiertelnym wrogiem aż do końca. George Bush jr, 2003. Zebrał Piotr Zawodny Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Związek nasz bratni Ze stołków w radach nadzorczych i zarządach firm łamania praw pracowniczych i związkowych nie widać. Janusz Śniadek, nowy przewodniczący NSZZ "Solidarność", odwiedził szwaczki z elbląskiego Hetmana wywalone przez właściciela za założenie związków w jego zakładzie. Orzekł, że to skandal i bezprawie. Ale przez 11 miesięcy nie zdążył odwiedzić związkowców z macierzystej Stoczni Gdynia wyrzuconych z roboty za to, że starali się być dobrymi związkowcami. Bo koledzy są z konkurencji. Lech Wałęsa do Leszka Świętczaka, przewodniczącego Zarządu Związku Zawodowego Pracowników Stoczni Gdynia S.A. "Stoczniowiec": Uprzejmie zapraszam Pana oraz Panów Tadeusza Czechowskiego i Jana Szopińskiego na spotkanie w dniu 20.12.2002 godz. 11.00 w moim Biurze w Gdańsku przy ul. Długi Targ 24. Proponuję, abyśmy w czasie spotkania omówili aktualne problemy pracowników Stoczni Gdynia oraz sytuację tej Stoczni. Na spotkanie to zaprosiłem Panów Dariusza Adamskiego, Romana Kuzimskiego oraz Aleksandra Kozickiego z NSZZ "Solidarność" przy Stoczni Gdynia S.A., oraz Panów Jana Gumińskiego, Piotra Skierkę i Jana Bacha z Wolnego związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Morskiej Stoczni Gdynia S.A. Dariusz Adamski, przewodniczący NSZZ "Solidarność" Stoczni Gdynia S.A., do Lecha Wałęsy: (...) bardzo prosimy o wyznaczenie innego terminu spotkania, w którym nie byłoby prawdopodobieństwa spotkania się z Panami: Leszkiem Świętczakiem, Tadeuszem Czechowskim i Janem Szopińskim. (...) Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ "Solidarność," w rozmowie z Rafałem Kalukinem w "Gazecie Wyborczej" (11.01.2003): Na poziomie zakładów pracy współpracują w imię wspólnego dobra firmy związki różnej proweniencji. Trzy wypowiedzi, trzech robotników, trzech stoczniowców, trzech związkowców, trzech ludzi "Solidarności". Ale mentalność – podwójna. Oto jeden solidaruch klepie do wielkiej gazety ogólniki i banały, bo chce się zaprezentować political correct. Drugi olewa swojego historycznego patrona, bo ma swoje partykularne interesy i niechęci. Poza bramą poza prawem Świętczak, Czechowski, Szopiński to dyscyplinarnie zwolnieni z pracy 1 marca 2002 r. przewodniczący związku zawodowego "Stoczniowiec". Choć ustawa o związkach zawodowych zabrania wyrzucania z pracy liderów związkowych, Zarząd Stoczni Gdynia rozstał się z nimi, zabrał przepustki i zabronił wpuszczać na teren zakładu pod jakimkolwiek pretekstem. Związkowcy otworzyli swoje biuro w przyczepie campingowej przed bramą stoczni. I nie dali się stamtąd przegonić, pomimo że nieznani sprawcy próbowali przyczepę zniszczyć. Urzędują codziennie od 5.30 do 15.00 ("Wolność na kółkach", "NIE" nr 15/2002). W ten sposób pozostają bez pracy i prowadzą działalność związkową już 11 miesięcy. Pomimo że ich sprawa trafiła do Sądu Pracy w Gdyni już w marcu, do tej pory nie została rozstrzygnięta. Sąd Pracy od 22 kwietnia zawiesił postępowanie w ich sprawie, oczekując na rozstrzygnięcie sprawy karnej przeciwko związkowym liderom. Zarząd stoczni oskarżył ich o kierowanie nielegalną akcją protestacyjną w stoczni w lutym 2002 r. Pierwsza rozprawa karna odbyła się w październiku. Do tej pory z 47 zgłoszonych przez zarząd stoczni świadków przesłuchano 3 (sic!). Przy takim tempie należy mniemać, że sprawa karna w Sądzie Rejonowym w Gdyni potrwa dwa–trzy lata. Przez ten czas, jak należy rozumieć, działań w ich sprawie nie podejmie także Sąd Pracy. Poza społeczeństwem Leszek Świętczak mieszka z żoną, córką i jej dzieckiem. Cała rodzina utrzymuje się z kilkusetzłotowej pensji żony, która jest przedszkolanką. Wydali już wszystkie oszczędności i wykorzystali do maksimum debet na koncie. Tadeusz Czechowski mieszka z żoną i 13-letnim dzieckiem. Żona pracuje jako pielęgniarka w szpitalu. Pomagają im rodzice emeryci. Jan Szopiński mieszka z bezrobotną żoną i dorosłą córką. Rodzina utrzymuje się z pensji córki, która jest sprzedawczynią w sklepie. Prezesa stoczni ta sytuacja nie musi obchodzić. Jak wojna, to wojna. Poza tym Szlanta ma ważniejsze dylematy: ogłosić upadłość zakładu czy jeszcze poczekać? Sędziów to tym bardziej nie musi ruszać. Podobnych spraw pracowniczych jest mnóstwo. Ale dlaczego koledzy związkowcy ich olewają, dokładają do pieca, szykanują? Poza solidarnością Stoczniowa "Solidarność" nie uznaje Świętczaka, Czechowskiego i Szopińskiego za liderów związku. I nie chce się z nimi spotykać. Odrzucenie propozycji spotkania złożonej przez Wałęsę to nie jedyny tego przykład. Komisja Zakładowa NSZZ "S" w stoczni zdecydowała, aby nie odbierać pism od "Stoczniowca". Gdy sekretarka "Stoczniowca" zanosi pismo do sekretarki "Solidarności", to wraca z nim z powrotem. Musi je złożyć do kancelarii ogólnej Stoczni Gdynia. A i tak pismo wraca. W grudniu 2002 r. prezes zarządu Euromalu – spółki-córki Stoczni Gdynia utworzonej z wydziału malarskiego – rozesłał do trzech działających na terenie stoczni związków ("Solidarności", OPZZ i "Stoczniowca") pismo w sprawie podjęcia negocjacji dotyczących projektów nowego regulaminu pracy i wynagradzania. Zarząd "Stoczniowca" zwrócił się do "Solidarności" o wypracowanie wspólnego stanowiska w tej sprawie. "Solidarność" na to wydała komunikat mówiący, że "Stoczniowiec" nie ma na terenie stoczni zarządu i zwróciła się do szeregowych związkowców "Stoczniowca" o podpisanie propozycji przygotowanych przez "Solidarność". Tymczasem przepisy nie zezwalają na to, aby szeregowy członek związku mógł podpisywać jakiekolwiek dokumenty i porozumienia z pracodawcą w imieniu całego związku. Powołany przez wojewodę pomorskiego zespół do oceny sytuacji w Stoczni Gdynia S.A. (wchodzą w jego skład m.in. senator SLD Ewa Serocka, przewodniczący stoczniowych zw. zawodowych Dariusz Adamski ("S"), Jan Gumiński (OPZZ), przedstawiciel zarządu stoczni) spotyka się co poniedziałek bez udziału przedstawicieli "Stoczniowca", bo "S" sobie tego nie życzy, więc wojewoda spotyka się ze "Stoczniowcem" oddzielnie. – Ja tych panów nie uznaję – mówi mi przez telefon Dariusz Adamski. – Oni nie są dla mnie przewodniczącymi związku. Ten związek na terenie Stoczni Gdynia nie ma zarządu. Hmmm. Walne Zebrania Delegatów "Stoczniowca" uchwałami z 7 marca i 1 sierpnia 2002 r. potwierdziły, że zarząd związku to Świętczak, Czechowski, Szopiński. Aby być związkowcem "Stoczniowca", nie trzeba być pracownikiem stoczni. Tak mówi statut związku. Sam zarząd stoczni, choć ich wywalił i nie uznaje, gdy potrzebuje uzyskać opinię potrzebną do zwolnienia pracownika, przysyła do ich przyczepy przed bramą pismo pocztą priorytetową. Poza klasą robotniczą Solidaruch Dariusz Adamski jest urażony stwierdzeniem przewodniczących "Stoczniowca" opublikowanym w ich biuletynie w połowie 2002 r. przy okazji wyborów do rady nadzorczej stoczni, że poprzednia rada ponosi odpowiedzialność za przyzwolenie zarządowi na rozkradanie majątku, obsadzanie rad nadzorczych swoimi ludźmi i łamanie praw pracowniczych. W radzie nadzorczej stoczni Adamski jest trzecią kadencję. Janusz Śniadek był w niej 11 lat. Odszedł wprost na stanowisko przewodniczącego całej "S". Dla "Solidarności" to typowe. Ich działacze nagminnie zasiadają we władzach związku i radach nadzorczych – reprezentują i pracobiorców, i pracodawców. A wielu byłych związkowców tkwi w zarządach przedsiębiorstw. * * * Na inauguracyjnym posiedzeniu warszawskiej "Kuźnicy" na wezwanie Karola Modzelewskiego lewicowi intelektualiści i politycy zbierali pieniądze na prawników dla Świętczaka, Czechowskiego i Szopińskiego. Czy jeśli w wolnej Polsce powstanie KOR-bis – to nadal będzie to wolna Polska? Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Pismaki do paki List otwarty do prof. Marka Safjana prezesa Trybunału Konstytucyjnego Szanowny Panie Prezesie! W swoim kąciku w "Rzeczpospolitej" opublikował Pan w tym roku dwa artykuły, które przeczytałem z zaciekawieniem. W "Roli prawnika we współczesnym świecie" napisał Pan, że mamy w Polsce do czynienia – być może – z sytuacją klęski państwa prawnego, co wynika z chorób drążących świat prawniczy A.D. 2003. Natomiast w komentarzu do dyskusji na temat wyroku w sprawie artystki Doroty Nieznalskiej zarzucił Pan mediom...epatowanie odbiorców (...) prawną ignorancją..., i że w dyskusji ...nie padły jakiekolwiek racje prawne, nawiązujące choćby w ogólny sposób do tego, co prawem obowiązującym jest i jakie nakłada ono ograniczenia. Bulwersuje to tym bardziej, że chodzi o fundamentalne zasady konstytucyjne, które powinny być znane nie tylko uczonym prawnikom. Nie bardzo rozumiem, czemu stawia Pan tak wysokie wymagania dziennikarzom, skoro wyrazem klęski państwa prawnego jest nieznajomość lub ignorowanie fundamentalnych zasad konstytucyjnych przede wszystkim przez prawników, szczególnie sędziów. Podam przykład – swój własny. I postaram się sprostać Pana wymaganiom stawianym odnośnie do publikacji na tematy dotyczące swobody wypowiedzi. 21 sierpnia tego roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku nieprawomocnym wyrokiem nakazał, abym zamieścił komunikat, że przepraszam ...pana Pawła Adamowicza, byłego przewodniczącego Rady Miasta Gdańska za opublikowanie niesprawdzonych i nieprawdziwych informacji dotyczących bezprawnego pobierania przez pana Pawła Adamowicza nienależnych kwot z tytułu diet... Uściślając, chodzi tu tylko o część diety należną za pracę w komisjach rady miasta. Jest to już czwarty wyrok w tej sprawie ciągnącej się od pięciu lat. Dwa gdańskie Sądy, Okręgowy i Apelacyjny (w innym składzie), uznały, że panu Adamowiczowi żadne przeprosiny się nie należą. Jednak Sąd Najwyższy nakazał Sądowi Apelacyjnemu w Gdańsku ponowne rozpoznanie sprawy. Sąd był tym razem – z mocy prawa – związany oceną prawną i wskazaniami co do dalszego postępowania Sądu Najwyższego. Przedstawmy, o co poszło. W maju 1998 r. przed posiedzeniem Rady Miasta Gdańska w skrzynkach pocztowych jej członków pojawiło się anonimowe pismo udowadniające, że Paweł Adamowicz pobiera diety "z premią" za pracę w komisjach rady, chociaż nie jest członkiem żadnej komisji. Pismo odczytano na posiedzeniu rady, trafiło ono także do redakcji, w której wówczas pracowałem, czyli do gdańskiego oddziału "Gazety Wyborczej". Sprawdziliśmy fakty i dokumenty, m.in. przepisy, ustaliliśmy, kto jest autorem anonimu. Chodziło o kwotę 14 tys. zł. Rzecz była oczywista, napisałem o niej w felietonowej rubryce "Moim zdaniem". Suma nadpłaconych diet po dodaniu odsetek wynosiła ok. 22 tys. zł. Były to czasy, gdy dla wielu czytelników liczbowe wartości zdenominowanego złotego były wciąż abstrakcją, więc porównałem tę kwotę do ceny samochodu, a felietonowi nadałem tytuł "Daewoo tico przewodniczącego". Paweł Adamowicz wystąpił do sądu cywilnego z zarzutem zniesławienia: uważał, że napisaliśmy nieprawdę, bo on diety pobierał w prawidłowej wysokości, gdyż przepis należało inaczej, korzystnie dla niego, interpretować. Sąd Okręgowy odrzucił pretensje Adamowicza: ...uchwała Rady Miasta, w oparciu o którą wypłacano powodowi diety, jest jasna, czytelna i nie budzi żadnych wątpliwości interpretacyjnych. Wynika z niej, że dieta każdego z radnych – w tym Przewodniczącego Rady – ulega obniżeniu, jeżeli nie uczestniczy on w pracach stałej Komisji Rady. Taką ocenę spornego przepisu podtrzymał Sąd Apelacyjny, a Sąd Naj-wyższy jej nie zmienił, czyli w wyniku kasacji nie pojawiła się żadna nowa ocena prawna w zasadniczej kwestii, czyli legalności wypłat. Dlaczego więc Sąd Apelacyjny uznał, że mam przepraszać za prawdziwą informację? Ponieważ była ona uzyskana i podana w nieprawidłowej formie. Ponadto nie dopełniłem niektórych formalnych wymogów przedstawienia prawdy. Po pierwsze, jej źródłem był anonim, po drugie, felieton porównywał pobraną kwotę do ceny samochodu i zawierał inne środki wyrazu zmierzające do nadania mu sensacyjnej formy. Dlaczego jednak wyrok nakazuje przepraszać za nieprawdziwość zarzutów, a nie za formę ich przedstawienia? Stawiam tu hipotezę, że sędziowie Sądu Apelacyjnego zdawali sobie sprawę z absurdalności rozstrzygnięcia, ale albo znaleźli się w sytuacji bez wyjścia z powodu wyroku Sądu Najwyższego, albo zabrakło im jakiejś właściwości, żeby się mu przeciwstawić. Rzecz prosta stała się skomplikowana z powodu takich oto liczących osiem stron maszynopisu wywodów SN: ...prawdziwość zarzutów zawartych w materiale prasowym oraz uznanie, że ich postawienie jest działaniem w obronie społecznie uzasadnionego interesu, nie musi być w konkretnych okolicznościach sprawy uznane za równoznaczne z wyłączeniem bezprawności (...) Istotne znaczenie mają bowiem właściwa forma i sposób ujęcia wypowiedzi dziennikarskiej (...) brak bezprawności działania podważają te fragmenty materiału prasowego, w których stwierdzono, że wysokość nieprawnie wypłaconych powodowi pieniędzy wystarcza na dokonanie przez powoda zakupu nowego samochodu daewoo tico, a więc rzeczy będącej wciąż jeszcze przedmiotem marzeń i pragnień wielu polskich obywateli. Zastosowanie (...) takiej metody jest przejawem jaskrawego naruszenia wymogu dziennikarskiej rzetelności (...) Podanie wysokości tej kwoty w kontekście tożsamej z nią ceny nowego samochodu (...) nie służyło niezbędnej potrzebie zbadania prawidłowej wysokości należnych powodowi diet, nie służyło też realizacji żadnego spośród zadań prasy (...) Działanie takie stanowiło jedynie zbędny element sensacyjności informacji... I tu dochodzimy do sedna. Te wywody, nie mówiąc już o ich skutku, są pogwałceniem fundamentalnych zasad konstytucyjnych, których znajomości wymaga Pan od każdego. Art. 54 Konstytucji RP i art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka gwarantują wolność wypowiedzi, co oznacza, że ochronie podlega nie tylko jej treść, ale również forma. Trybunał wypowiadał się w tej sprawie wiele razy w wygranych przez prasę sprawach: art. 10 chroni nie tylko treść informacji oraz idei, lecz również formę wykorzystywaną do ich przekazywania (sprawa Oberschlick przeciwko Austrii, 1991 r., artykuł miał formę zawiadomienia o przestępstwie – przyp. W.K.), swoboda dziennikarska obejmuje również możliwość posłużenia się w pewnym stopniu przesadą a nawet prowokacją (m.in. Jersild przeciwko Danii – przyp. W.K.), nie jest uprawnieniem sądów – tak krajowych, jak i międzynarodowych – zastępowanie własnymi poglądami opinii dziennikarzy co do wyboru metod relacjonowania (m.in. News Verlag przeciwko Austrii – przyp. W.K.). W moim przypadku SN skrytykował mnie za felietonową formę wypowiedzi i użyte formy wyrazu, czyli porównanie kwoty do rzeczy. Opinia sądu w tej sprawie nie ma – w świetle orzecznictwa Trybunału – żadnego znaczenia. Jest to opinia estetyczna, która nie jest opinią prawną. Sąd może czuć się zniesmaczony, że wszystko zaczęło się od anonimu, może dać wyraz swojej nadzwyczajnej wrażliwości na słowo, ale od tych ocen do wyroku skazującego jest daleko jak do gwiazd. Mam jednak do sądów, które orzekały w mojej sprawie – także do tych, które orzekały na moją korzyść – pretensję bardziej zasadniczą. Od początku oparłem swoją linię obrony na art. 10 konwencji. Żaden sąd do moich argumentów się nie odniósł. Słowo "konwencja" nie pojawiło się ani razu w żadnym uzasadnieniu. Wszystkie odnoszą się jedynie do prawa prasowego uchwalonego w 1984 r. Warto chyba zapytać, dlaczego, skoro art. 10 jest częścią obowiązującego w Polsce tzw. prawa materialnego? Prof. Redelbach, uczony i adwokat w jednej osobie, twierdzi, że mamy w Polsce rebelię sędziów przeciw państwu i prawu, której wyrazem jest odmowa stosowania konstytucji i konwencji. Niezupełnie się z nim zgadzam. Jeśli jest to "rebelia", to rebelia sojuszu polityków i sędziów. Obie grupy są zainteresowane w żywotności przepisów prawa prasowego, które jest sprzeczne z konstytucją i konwencją. Prawo prasowe nakłada na dziennikarzy wymóg szczególnej staranności, który w utrwalonej interpretacji i w zrozumieniu Trybunału jest obowiązkiem posiadania cech boskich (konwencja wymaga staranności zwykłej, bo brak cech boskich można udowodnić każdemu). Ponadto prawo prasowe nakłada wymóg działania w uzasadnionym interesie społecznym, czego według Trybunału nie da się zdefiniować. Prawo prasowe zbudowano w PRL w ten sposób, żeby mogło służyć jako narzędzie terroryzowania prasy. To narzędzie jest nadal wygodne dla wszystkich uczestników władzy, którym grozi krytyka prasowa, w tym sędziów. Istnienie dwóch sprzecznych opartych na różnych systemach wartości przepisów dotyczących tego samego chronionego dobra uzasadnia istnienie zjawisk, które Pan uznaje za wielki dramat III RP. Ale proszę zauważyć, że zmiana, która pomoże chronić wymiar sprawiedliwości przed autokompromitacją, leży w rękach prawników: Pana i któregokolwiek z szefów naczelnych organów sądowniczych. Proszę zadzwonić do prezesa Sądu Najwyższego albo do prezesa NSA i poprosić, żeby skorzystali z uprawnień wynikających z art. 191 konstytucji, czyli żeby wystąpili do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o zbadanie zgodności prawa prasowego z konstytucją i konwencją. Byłby to akt o wielkim znaczeniu politycznym – zerwanie sojuszu, którego znaczenie można porównać tylko do rozwiązania Układu Warszawskiego. Tonącego partnera trzeba porzucić, nie tylko z powodu zwykłego oportunizmu. PS Rzecz jasna, swoich praw mam zamiar dochodzić w Strasburgu. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Zabalowało! W stolicy o palmę pierwszeństwa ostro biły się trzy prestiżowe bale: Charytatywny Dziennikarzy, „Sukcesu” i Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Wszystkie trzy w ciągu jednej karnawałowej nocy obskoczyli najwytrwalsi balowicze elity władzy: wicepremier Oleksy, marszałek Borowski, poseł Kalisz. Czekają ich kolejne, też prestiżowe: „Słowa Polskiego”, Walentynkowy oraz Gwiazdorskie Ostatki. Mazowiecki SLD urządził karnawałowy Toast Noworoczny, czyli wyżerkę i wypitkę. W stołecznym hotelu Gromada. Dla członków i biznesu. W zeszłym roku tłok był jak w tramwaju w czasie szczytu, w tym było jak w autobusie zjeżdżającym do zajezdni. Wbrew oświadczeniom premiera zawirowało kadrowo w rządzie. W cieniu wywyższenia Oleksego oddalono ministra skarbu Czyżewskiego, z czego Miller będzie się musiał w czwartek tłumaczyć w Sejmie. Nowy szef klubu parlamentarnego SLD Janik odchudził i częściowo wymienił prezydium. Nowym rzecznikiem prasowym został Bronisław Cieślak. Niezapomniany porucznik Borewicz ma być w klubie tym, kim jest św. Tadeusz Juda w Kościele kat. Patronem spraw beznadziejnych. A najgorzej notowany w mediach minister, czyli lider UP, wicepremier Marek Pol pozostał. Mała UP kręci dużym SLD. Rząd przegrał głosowanie nad poprawką budżetową, przez co Ministerstwo Finansów straciło prawie 1,5 mld zł. Przeciwko koalicji głosowali m.in. były minister zdrowia i poseł SLD Mariusz Łapiński oraz wspomagany ugrupowaniem Zbigniewa Witaszka (dawniej Samoobrona) klub Partii Ludowo-Demokratycznej Romana Jagielińskiego – dotychczas sprzyjający rządowi. Za poparcie Millera Jagieliński bezskutecznie żądał kilku posad, np. wicepremiera, wicemarszałka Sejmu, wiceministra finansów. Ostro zatańczyła PO, zwana teraz Platformą Obiecującą. Wezwała do przedterminowych wyborów już w czerwcu tego roku wiedząc doskonale, że technicznie jest to niemożliwe. Miał karnawał popularności, teraz może iść do pudła. Marka Miłosza, pilota śmigłowca Mi-8, speckomisja badająca przyczyny wypadku obarcza odpowiedzialnością za awarię. Podobnego zdania są internauci witryny Onet – wysłaliby Miłosza za kratki za udany finał lotu. Platformersi wzywają z trybuny sejmowej koalicję rządzącą do oszczędności, a Rokita i Komorowski nie płacą stołecznemu Zarządowi Budynków Komunalnych za najem biur poselskich. Pomimo iż mają na ich obsługę miesięcznie po ponad 9 tys. zł. Pomimo że wynajmują lokale za preferencyjną dla posłów stawkę. Platformersi stale wzywają posłów koalicji rządzącej do zniesienia poselskich przywilejów. Na co dzień nie tylko z nich korzystają, ale nawet nie regulują skromnych rachunków. Ot, rokicie zakłamanie. Nie płaci też Fundacja Budowy Świątyni Opatrzności Bożej. Prywatni, a nawet państwowi sponsorzy nie podpisują już przelewów. Jak dalej tak będzie, to świątynia pozostanie na poziomie gigantycznych piwnic. Fantastycznej krypty dla pomysłodawcy – Purpurowej Eminencji Józefa Glempa. Koncern Hyunday wybuduje nową fabrykę na Słowacji – wynika z informacji, które dostaliśmy z pewnych źródeł zbliżonych do rządu. Kolejna wielka firma azjatycka wypięła się na nasz kraj. Trudno się Koreańczykom dziwić – na Słowacji mają jaśniejsze prawo i dłuższe autostrady. I dostali lepszą ofertę. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Sraczka z kranu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna „Nasz Dziennik” 30–31 sierpnia „Również na terenie kościelnym pojawiają się takie formy zainteresowania homoseksualizmem i próby niesienia pomocy osobom o takich skłonnościach i popełniających czyny homoseksualne, które – mimo iż podejmowane przez osoby identyfikujące się z Kościołem – nie odpowia-dają w sposób całkowity nauce Kościoła i zasadom moralności chrześcijańskiej. Czasem pod płaszczem działalności kościelnej stosują pewne rozwiązania, które, nie mając jasności co do samej natury homoseksualizmu, tolerują to, co nie może być tolerowane”. bp Zbigniew Kiernikowski w wywiadzie „»Nie« wobec związków homoseksualnych” „Nasza Polska” 2 września „1 września 1939 r. wojnę wywołali Polacy, a potem budowali obozy koncentracyjne, w których mordowali Żydów i Niemców – jedyne ofiary II wojny światowej. Być może niedługo powyższa wykładnia dziejów najnowszych stanie się obowiązująca, zgodnie z realizowaną po 1989 r. przez grupy »postępu« z SLD i UW polityką edukacyjną niszczenia naszej pamięci narodowej. (...) Nie mamy polskiej władzy. Pozostaje nam walka o pamięć narodową na forum publicznym, ale także utrwalanie jej we własnych domach i przekazywanie jej z pokolenia na pokolenie. Tak jak w czasach zaborów”. Piotr Jakucki, „Walczmy o Pamięć!” „Niedziela” 7 września „Niestety, człowiek spoganiał i uwierzył we własne wszechstronne możliwości. Czyni przeróżne karkołomne plany, formułuje swoje niby-naukowe prognozy, informując o nich na bieżąco w mass mediach. Zapomina, że mimo tych narzędzi,jakimi dysponuje, tak naprawdę niewiele wie i nigdy wszystkiego swym umysłem nie ogarnie, bo nie jest Bogiem. Rolnicy zawsze mieli tu rację, polecając Świętej Bożej Opatrzności swą pracę i zbiory. Jest z nimi zawsze Kościół, który widzi trud czło-wieka, ale i jego pokorę przed Bogiem i zawierzenie”. ks. Ireneusz Skubiś, „Znad ścierniska unosząc głowę” „Ucząc o tym, jak uniknąć niepożądanej ciąży, demoralizuje się dzieci i młodzież, pośrednio zachęca ich do współżycia, niszczy naturalny rozwój uczucia miłości oraz myślenie o rodzinie i dziecku. Jak uważają znawcy problemu, seksedukacja zaowocowała jedynie tym, że zdecydowanie spadła w Polsce liczba zawieranych małżeństw. (...) Argumenty o dużym podziemiu aborcyjnym, o wyższości modelu życia partnerskiego nad wspólnotą rodzinną – to tylko niektóre kłamliwe hasła przyświecające wspomnianemu programowi”. Czesław Ryszka, „Zohydzić miłość i rodzinę” Autor : M.T. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Puścić Nike’a w skarpetkach Nie bądźcie podli. Nie kupujcie nic u Nike’a. Lepiej zimą boso chodzić niż popierać wyzysk. Sadisah, Indonezyjczyk pracujący w fabryce Nike, aby zarobić tyle, ile w jednym 1991 r. za reklamowanie tej marki dostał Michael Jordan, musiałby szyć słynne buty sportowe przez 44 000 lat. Sadisah zarabia 1,20 dol. dziennie, bo władze indonezyjskie ustaliły szczególnie niską płacę minimalną, aby przyciągnąć zagranicznych inwestorów. Mimo iż, jak przyznaje sam założyciel i dyrektor firmy, Phil Knight: produkty Nike’a kojarzą się z wyzyskiem, głodowymi płacami i przymusowymi nadgodzinami, nie ma mowy o zmianach. Przeciwnie, coraz większa część produkcji przenosi się do Wietnamu i Chin, gdzie płace są jeszcze niższe. Nike musi dokonać bardzo ważnego wyboru – mówi Jim Keady – między prawami dżungli, a prawami człowieka. Keady, 28-letni student Uniwersytetu św. Jana w Nowym Jorku, obrał sobie za temat pracy dyplomowej warunki pracy w zakładach Nike w świetle katolickiej nauki moralnej. Kiedy ustalił, że firma zatrudnia do wyrobu piłek ośmioletnie pakistańskie dzieci, że zmusza wietnamskie kobiety do pracy w tumanach rakotwórczych substancji chemicznych, których stężenie przekracza 177 razy dopuszczalne w Stanach normy, a indonezyjscy kooperanci Nike’a starają się o zwolnienie z przestrzegania i tak już głodowych, indonezyjskich minimów płacowych, uznał że dobry chrześcijanin powinien coś z tym zrobić. Nie musiał długo czekać na okazję, bo jako były zawodnik i etatowy trener uczelnianej drużyny piłkarskiej z widokami na mistrzostwo kraju, został poproszony o ubranie się i swoich zawodników w buty, koszulki, majtki i skarpetki firmy Nike. Jego szacowna, katolicka Alma Mater podpisywała właśnie kontrakt sponsorski na 3 i pół miliona dolarów. Odmówił – więc stracił pracę. Cała organizacja korporacji Nike oparta jest na wyzysku – wyjaśniał uczestnikom konferencji Międzynarodowego Stowarzyszenia Jezuickich Szkół Biznesu. Zaczyna się to na etapie produkcji od wyzysku robotników. Potem rozciąga się na dystrybucję, gdzie szkoły średnie, wyższe uczelnie i społeczności lokalne są kolonizowane przez machinę marketingową Nike’a. Następnie dotyka osobiście sportowców i trenerów, których zmusza się do zostania chodzącymi billboardami tej firmy. Aż wreszcie dociera do ciebie, konsumenta, który płaci bajońskie sumy za buty, których wytworzenie nie kosztuje więcej niż 16 dolarów. Za to, że wraz ze swymi studentami uczestniczył w odbywającej się na Manhattanie demonstracji przeciwko niesprawiedliwości społecznej, Knight stracił kolejną pracę, wykładowcy religii w Szkole św. Franciszka w Nowym Jorku. Kampania rozpętana przez Jima Keady i innych działaczy społecznych i związkowych kosztowała firmę Nike, której zyski zależą od wizerunku publicznego, duży spadek sprzedaży, a co za tym idzie zysków. Sprawą zainteresowały się oczywiście największe dzienniki i stacje telewizyjne. Zawrzały kampusy uczelni amerykańskich, których drużyny sportowe, w zamian za gigantyczne dotacje, reklamowały produkty Nike’a. W Oregonie studenci przyłączyli się do kampanii przeciw Nike. W Salt Lake City, na znak protestu przeciw antypracowniczym praktykom tej firmy, jedna z zawodniczek, mimo siarczystego mrozu, biegła boso ze zniczem olimpijskim. Nike to jeden z głównych sponsorów olimpiady zimowej. 19 sierpnia 2002 r. w Bandungu, stolicy Zachodniej Jawy w Indonezji, 15 000 związkowców protestowało przeciwko antyzwiązkowej ustawie, która według Międzynarodowego Funduszu Walutowego i rządu miała przyciągnąć zagraniczne inwestycje. Związkowcy byli innego zdania: "Przyjdzie więcej takich firm jak Nike, które wyciskają pot, wywożą zyski i odjeżdżają". Mimo pokojowego przebiegu demonstracji, policja zastrzeliła jej dwóch przywódców. Argumenty w sporze ze zwolennikami bojkotu firm takich jak Nike, wykorzystujących pracę półniewolniczą są zawsze te same: Nie rozumiecie jakim dobrodziejstwem w takiej Indonezji jest jakakolwiek praca! Argument zresztą poparty przez Nike czynem – zamknięciem zakładów zatrudniających 7000 osób. Autor : Piotr Ikonowicz Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Matko Boska Babilońska " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Partia skończona Rezygnacja Millera z przewodzenia Sojuszowi. Nawrót SLD ku wartościom lewicy. Samokrytyki i obietnice. Wszystko to miałoby sens jeszcze rok temu. Teraz już śmieszy. Sojusz Lewicy Demokratycznej jest żywym trupem. Żelazny i papierowy elektorat lewicy pospołu zniesie go ze sceny w dniu wyborów do Sejmu. Dla dziejów III RP w początkach XXI stulecia będzie zaś obojętne, czy SLD zniknie całkowicie – tak jak poprzednio rządzące AWS i UW – czy też zachowa w parlamencie działkę przyzagrodową, taką jaką uprawia teraz PSL. Samooszukują się naprawiacze SLD, którzy dyskutują nad jego przyszłością: Celiński, Rakowski, Martens, Kik, Wnuk, Jerzy Wiatr i inni. "NIE" nie bierze udziału w tym ostatnim namaszczeniu, ponieważ to, co mieliśmy do powiedzenia, wyraziliśmy wówczas, gdy miało to jeszcze sens – półtora roku i rok temu. Proponowaliśmy wówczas zmianę filozofii rządzenia, polityki gospodarczej i zagranicznej, a na początek wyłonienie nowego rządu i przywódcy. Grupa rządząca trakto-wała te opinie jako bredzenie, judzenie, a nawet zdradę. Sama zaprzeczała też, że ma wady (np. korupcja), do których posiadania dziś się przyznaje. Teraz dyskusja o SLD i polityce jego rządu jest spóźniona. Sens ma tylko debata o przyszłości innej lewicowej formacji, która powstać powinna. Dotychczasowa baza polityczna SLD rozpada się i odpływa trzema odrębnymi strumieniami. Najliczniejszą orientację stanowią apolityczni w swej istocie kumple SLD: pensjonariusze zetatyzowanego państwa, jego funkcjonariusze, pieczeniarze ze spółek skarbu państwa, osoby żyjące z rozdzielania środków publicznych i biznesmeni na nich żerujący. Po oddaniu przez SLD władzy część tej masy ludzi ulegnie społecznemu zdegradowaniu. Zasili społeczność biedy i zgorzknienia. Reszta pożegluje do jakichkolwiek układów politycznych, gdzie popchną ją życiowe interesy. Politykująca mniejszość klienteli SLD z coraz większą szybkością i wyrazistością rozszczepiać się zaś będzie na liberałów gospodarczych i na postsocjalistów. Tendencję liberalną wchłoną stronnictwa centrowe, do których zbliżyli się politycznie i Miller ze swoją ekipą, i Kwaśniewski z grupą pomocników oraz rzeszami wyznawców. Jako lewica ma przyszłość tylko orientacja trzecia, wyrażająca wrażliwość społeczną i zmierzająca do sprawiedliwszego dzielenia czy to biedy, czy dostatku. Zapotrzebowanie na polityków tej tendencji nie zaniknie, ponieważ ludzie niskoopłacanej pracy, emeryci, bezrobotni, bezradni, w tym młodzież napotykająca klasowe bariery awansu, zechcą mieć swoją reprezentację polityczną. Wyrazistszą niż SLD, który ich interesy zdradził. Znaczna część tych, którzy w 2001 r. głosowali na SLD i doznali rozczarowania, deklaruje teraz przerzucenie swoich głosów na Samoobronę. Nie ma zresztą innego wyboru wśród partii istniejących na rynku. Tym łatwiej socjaldemokratom to przychodzi, że partia Leppera ewoluuje od ruchu protestu bankrutujących farmerów ku spokojnej już teraz, choć używającej radykalnego języka formacji propaństwowej. Ten elektorat, który jego życiowa kondycja i interes pcha ku lewicy, wchłonięty więc może zostać w większości przez partię o obliczu podobnym do działającej w Rosji partii komunistycznej Ziuganowa czy serbskich socjalistów. Wessie go nurt nacjonalistyczny bliski LPR, miłujący przy tym restrykcje i pozorne a radykalne rozwiązania, które głosi PiS. Dawny elektorat socjaldemokracji przyciąga teraz orientacja bez racjonalnego programu gospodarczego i antyeuropejska, bo taką jest partia Leppera. Trudności i rozczarowania pierwszych lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej wzmocnią zaś tendencję antyunijną. Ścieżka socjalnacjonalizmu, ksenofobii i jałowej demagogii społecznej jest w Europie Wschodniej wydeptana i ma w Polsce przyszłość. Upadek SLD zinterpretowany może zostać przez społeczeństwo jako bankructwo każdej próby łączenia polityki proeuropejskiej i prorozwojowej z wrażliwością społeczną. Skoro Sojusz stał się klientem biznesmenów i przestał reprezentować interesy szarych pracowników i bezrobotnych – to jedyną konkurencją dla Platformy Obywatelskiej będzie blok nacjonalistów i eurosceptyków żeglujący ku władzy autorytarnej. Rządzić więc może LPR, PiS i Samoobrona zasilone przez były elektorat SLD. Główny dziś problem rysuje się więc tak: czy można zbudować nową lewicę potrafiącą łączyć funkcje państwa opiekuńczego i zarazem prorozwojowego? Czy to się uda? Nowoczesna lewica może powstawać tylko jako zaprzeczenie rządów Millera. Mamy groźny deficyt budżetowy, ale też marnotrawczą gospodarkę środkami publicznymi. Około połowę pieniędzy na szeroko rozumiane programy pomocy społecznej zżerają ci, którzy tę pomoc rozdzielają lub na niej żerują (np. przedsiębiorcy zatrudniający niepełnosprawnych). Sprawne państwo stać na zachowanie funkcji opiekuńczych. W sytuacji kiedy bezpieczeństwu Polski nie zagraża żadne państwo, dokonujemy zbędnych a kosztownych sprawunków militarnych. Jest czym zasilić budżet. Prywatyzacje i przetargi są tak prowadzone, że bogacą się prywatni oligarchowie i międzynarodowe koncerny, a ubożeje skarb państwa. W "NIE" bardzo konkretnie pokazujemy marnowane miliardy. Jeśli dodać je do siebie, wymowa liczb wskaże, że plan Hausnera powinien być bardziej radykalny w dziale cięć i oszczędności, a zarazem może być mniej społecznie dolegliwy. Gdy rządzenie uczynić trudniejszym, życie ludzi stanie się łatwiejsze. Najogólniej mówiąc nie przegrała formuła programu SLD z 2001 r. Nie przegrała ona w tym historycznym sensie, w jakim w 1989 r. wyczerpała się i przegrała formuła rządów PZPR. Sojusz Lewicy Demokratycznej wykończył nie błędny program, lecz nieudolne rządy wyrażające tylko dbałość o doraźne interesy rządzących oraz ich politycznej i biznesowej klienteli. A także talent do drażnienia wyborców. Nie znaczy to jednak, że nowa, prawdziwa lewica stająca do rywalizacji i z prawicą, i z socjalnacjonalistami może odnieść sukces powtarzając ogólniki programowe z 2001 r. I tylko dawać słowo honoru, że już nie wyłoni nowego Millera ożenionego z Kulczykiem. I że po raz wtóry nie będzie umacniać swej władzy obsadzając wszystko swoimi ludźmi, zamiast stale zabiegać o interesy wyborców i o ich poparcie. Nowa lewica przedstawić musi nowoczesny i nowy repertuar posunięć tak konkretnych, żeby był przekonujący. A reprezentować go muszą tacy ludzie i takie struktury, które nie zawiodły zaufania. Po plajcie rządów SLD bardzo trudno przekonać powtórnie społeczeństwo do socjaldemokratycznego programu. Wymaga to radykalnego odcięcia się od rządów ekipy Millera. Liczyć na sukces już w roku 2005 byłoby naiwnością. Ale też w przyszłym roku nie kończy się życie kraju, a też większość jego ludności gorzej czy lepiej, ale dłużej pożyje. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Odwet berlińskiego muru " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Rozpuścić Araba w Kwachu Tej nocy trzy tysiące Kwaśniewskich może spaść na Irak w naszej strefie okupacyjnej. Nagle albo w odwecie za kolejny atak moździerzowy. Oby, jak do tej pory, niecelny. Oni w nas grantami, a my w nich broszurami z przemówieniem naszego prezydenta. Straszna wymiana ognia. Porażającą moc przekonywania prezydenta Kwaśniewskiego znają już w całym świecie. Nikt tak pięknie nie mediuje, konsultuje, konsensuje, konabituje. Teraz mistrz kompromisu i porozumienia przemówi do szyitów, niczym św. Franciszek do wilków. Nie lękajcie się, Arabowie! Będziemy was okupować, ale nieortodoksyjnie. Przecież nas znacie. Dla tych, którzy Wybranego Narodu Polskiego jeszcze poznać nie mieli okazji, nasze wojsko, za wolność tradycyjnie walczące, przygotowało cały pakiet propagandowej amunicji. 8 tysięcy sztuk albumów o Polsce ze szczególnym uwzględnieniem roli Kopernika, Chopina, Jana Pawła II i Wałęsy. Ten ostatni na pewno spodoba się jako wzór męża i ojca. Dużo dzieci, dużo gadania, niechęć do systematycznej roboty. No i kłopoty z synami. To od razu każdego arabskiego ojca z Lechem połączy. Jeśli ta amunicja nie zniszczy oporu przed uznaniem polskich okupantów, to na pewno respekt wzbudzi 10 tysięcy folderów o Wojsku Polskim. Wojsku, które z najwyższym trudem skompletowało 2 tysiące żołnierzy zdolnych do okupacyjnej misji. Nie lękajcie się naszych, bracia Arabowie! Większość dzielnych wojaków już przy odlocie zadeklarowało, że nie lecą tam, aby szyitów ewangelizować, demokratyzować. Lecą, bo tam trzy razy więcej zarobią niż tu. Prędzej tu z głodu mogą zdechnąć niż tam z upału. Zaczepiać Arabów nie chcą. Ideał służby zaprezentowała jedna z żołnierek w wypowiedzi dla "Życia Warszawy": Mam nadzieję, że z Arabami nie będziemy mieć częstych kontaktów, cały czas przebywać będziemy w obozie zamkniętym. No chyba, że trzeba będzie rozdać zabrane na misję breloczki, długopisy, ołówki i koszulki z napisem "Bolanda". Ale za samo rozdawanie ci orto-doksi chyba nie zastrzelą. Przecież my chcemy tego samego co oni. Zarobić trochę i tyle. Życie do Bagdadu powraca, informują nasi wysłannicy wojenni z "Super Expressu". Co z tego, że duchowni straszą piekłem, ekstremiści – granatem. Życie gastronomiczno-erotyczne wraca po wojennej zawierusze. Pojawiają się pierwsze ogródki z piwem. Za buteleczkę trzeba zapłacić nawet 3,5 baksa, czyli drożej niż w Warszawie. "Żywcem" w nich zamiast Janem Pawłem – sugerują tamtejsi bywalcy. No i kotem. Ale nie żołnierskim, tylko łownym polskim kotem, bo po wojnie szczury się tam rozpleniły. Oprócz kotów powinniśmy rzucić tam kociaki. Zamiast propagandowych filmów przedstawiających polski przemysł, naukę czy nawet pracę archeologów w Iraku trzeba rzucić na ekran nasze blondyny. Dowodzące, że Polska to kraj bez uprzedzeń rasowych, religijnych, politycznych. Że otwarty na kontakty jest nie tylko prezydent Kwaśniewski. Nie chcemy z nimi walczyć, deklarują nasi żołnierze. Chcemy tylko ich przekonać do siebie, deklarują wojskowi propagandziści wspierani przez arabistów. To może zamiast wielotysięcznych broszur o skromnym polskim wojsku, albumów o Koperniku zaprezentować im prawdę o Polakach i Polsce. Kraju, gdzie naczelny imam stale wzywa do powściągliwości seksualnej i alkoholowej, ale piją i bzykają wszyscy. Nawet wojewódzcy imamowie. Kraju, gdzie wszyscy przywódcy duchowi i polityczni co miesiąc deklarują walkę z korupcją, a codziennie nawet ryba bierze. Kraju, gdzie zawsze pogoda przeszkadza w intensywnej pracy. Wspólnicy w interesach kantują, kobiety są gderliwe, mężczyźni w łóżku tłumaczą się przepracowaniem, a każdy myśli tyko o zrobieniu wielkiego geszeftu. Kraju ostentacyjnej religijności i wielkiej obłudy. To co? My wam koszulkę z orzełkiem i "Bolandą", a wy? Dogadajmy się. Pohandlujmy. Zawsze walczyliśmy za wolność waszą i naszą. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Prezydent z krzywym interesem Wiceprezydent Raciborza, pragnąc przypływu energii ukradł w supermarkecie puszkę napoju energetycznego Red Bull. Pisaliśmy o tym zdarzeniu ("NIE" nr 10/99). Teraz dowiadujemy się, że inny wiceprezydent wykorzystując swoje stanowisko jawnie łamał prawo trzepiąc dla siebie gruby szmal. W ustawie z dnia 21 sierpnia 1997 r. o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne stoi jak byk: ustawa określa ograniczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej przez osoby zajmujące kierownicze stanowiska państwowe, w rozumieniu przepisów o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, które z kolei reguluje ustawa z 31 lipca 1981 r. z późniejszymi zmianami. Wynika z niej, że osoby reprezentujące samorząd terytorialny nie mogą być członkami zarządów, rad nadzorczych lub komisji rewizyjnych spółek prawa handlowego. Nie mogą być zatrudnione lub wykonywać innych zajęć w spółkach prawa handlowego, które mogłyby wywołać podejrzenie o ich stronniczość lub interesowność. Wojciech Krzyżek jest zastępcą prezydenta Raciborza. Od 1991 r. prowadził Pracownię Projektów Architektonicznych "Archipro" i – jak wynika z dokumentów – nieźle na niej zarabiał. Zwłaszcza gdy szefował wydziałowi inwestycji i urbanistyki w Urzędzie Miejskim. Mamy kopie przelewów bankowych oraz czterech faktur datowanych na październik i grudzień 2000 r. wystawionych za wykonanie projektu rozbudowy łącznika w I Liceum Ogólnokształcącym w Raciborzu. Jako wykonawca figuruje na tych kwitach Pracownia Projektów Architektonicznych "Archipro" mgr. inż. arch. Wojciecha Krzyżeka. Na wszystkich czterech dokumentach widnieją jego pieczątki i własnoręczne podpisy. Zlecenie wykonania projektu wydało Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców Województa Śląskiego, które w całości pokryło koszty przedsięwzięcia. Faktury, które mamy, opiewają na 86 045,01 zł. Na jednej z nich, w rubryce, gdzie znajduje się opis przedmiotu transakcji, mowa jest o przynajmniej jeszcze jednym etapie projektu, co oznacza, że faktur może być więcej. Czyli kwota, którą Krzyżek zainkasował, była pewnie znacznie wyższa. Dobrze zorientowany informator z Urzędu Miasta w Raciborzu twierdzi, że za projekt, na który zresztą nie ogłoszono przetargu, Krzyżek wziął 123 230,01 zł. A żeby było bardziej kolorowo, nadzór nad tą inwestycją objął jego tatuś. Głośno mówi się w Raciborzu o gabinetach w Urzędzie Miejskim, które projektował Krzyżek, zanim jeszcze został wiceprezydentem. Prace budowlane zlecono wtedy Przedsiębiorstwu Budowlanemu Emil Hanslik, zarejestrowanemu w Samborowicach koło Raciborza. Biura Hanslika – zapewne czystym zbiegiem okoliczności – znajdowały się w budynku Urzędu Miasta. Potem zostały przeniesione do pobliskiego Lektorowa. Niewątpliwie ten sam przypadek sprawił, że firma ta wykonywała też prace przy budowie łącznika w I LO zaprojektowanego przez Krzyżeka. Krzyżek awansował z naczelnika od inwestycji i urbanistyki na zastępcę prezydenta 25 października 2001 r. Poprzedni prawicowy prezydent Raciborza Andrzej Markowiak (zwierzchnik bohatera naszej poprzedniej publikacji Adama Dzyndry, który usiłował podwędzić Red Bulla) przeniósł się na Wiejską, zastąpił go jego ówczesny, również prawicowy wicek Adam Hajduk, który z kolei zrobił swoim zastępcą Wojciecha Krzyżeka. Obecny prezydent Hajduk nie widzi problemu. Powiadomił nas, że jego zastępca Krzyżek zawiesił działalność gospodarczą w firmie "Archipro" z chwilą objęcia funkcji wiceprezydenta miasta. Nie wspomniał natomiast, że prowadził ją kierując wydziałem inwestycji i urbanistyki w UM. Rada Powiatowa SLD zaalarmowana o nadużyciach obecnego wiceprezydenta miasta, powiadomiła Prokuraturę Rejonową w Raciborzu. Prokurator Janusz Smaga uważa, że Krzyżek jest czysty jak łza. Poinformował nas, że prowadzenie przez niego działalności gospodarczej, jeśli nawet miało miejsce, nie wyczerpuje znamion przestępstwa i jako takie nie znajduje się w zakresie działania prokuratury. Zajmując kierownicze stanowisko i będąc urzędnikiem publicznym Wojciech Krzyżek wbrew zapisom obowiązującej go ustawy, prowadził działalność gospodarczą i wykonał zlecenie, za które wziął kasę. Dotyczyło ono na dodatek szkoły – jednostki znajdującej się w gestii samorządu, którego był i jest reprezentantem. I nie naruszył prawa? Wywołuje to nie tylko podejrzenie o stronniczość lub interesowność, o których mówi art. 4 w punkcie 2, ustawy z 21 sierpnia 1997 r., ale nasuwa podejrzenia o korupcję. A naruszenie zakazów wymienionych w art. 4, pod które wiceprezydent Krzyżek wprost idealnie podpada podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej lub stanowi podstawę do rozwiązania stosunku pracy bez wypowiedzenia. Jeśli zaś Krzyżek był uprawniony do wydawania decyzji z upoważnienia burmistrza lub prezydenta miasta jego działalność gospodarcza winna skutkować odwołaniem ze stanowiska, co jasno precyzuje art. 5 wspomnianej ustawy. Autor : Dorota Pardecka Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Podróżny z rusztu " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Blondyn blondynkom Lis wyszedł z okienka i napisał książkę. Zaśmiewano się z tej książki. Wytłuszczano paluchami w sejmowej restauracji jej fragmenty. Nie rechocz głośno, ostrzegano mnie, bo wiesz, kim jest Lis. Obrazisz go, to zatłucze cię w telewizorze. Wszystko zaczęło się w Mszanie Dolnej. A może Górnej? – bije się z pamięcią autor traktatu „Co z tą Polską”. Jeszcze w ubiegłym wieku. Katalizatorem była „Wolna Europa” i dostępna wtedy w kiosku „Trybuna Ludu”. Buszujący w Mszanie młody Lis w 1989 r. poczuł wiatr Historii. Zdychało stare, zaczynało się nowe. Niestety, Jutrzenka Swobody zniesmaczyła po latach kilkunastu znanego już wszystkim Lisa. Czemuż to? – zapytasz, Czytelniku, widząc ufryzowaną głowę i wypomadowaną gładko twarz niezwykle popularnego, sugestywnego teleprezentera. Bo rozczarował się. Bo nie tak miało być. Bo co się stało z naszą klasą? Bo nastąpiła degradacja naszej poli-tyki. Bo często można odnieść wrażenie, że nasz rząd nam nie służy. Jęki Po 15 latach trzeciej RP w kraju jest źle, zauważa poważnie głównodowodzący czołowego dziennika telewizyjnego. W kraju szaleje korupcja. Politycy są beznadziejni, burakowaci. Sądy i prokuratury sprzedajne. Policja bezradna. Telewizja stronnicza – rzecz jasna publiczna – bo polityczna i skażona ludźmi z ubeckim rodowodem. Biznes żeruje na państwie. Prezydent to pijany gość kiwający się na mogiłach pomordowanych. Nowa klasa polityczna to znienawidzeni przez komercyjne media prezes Kwiatkowski i sekretarz Czarzasty. Etos pracy gaśnie. Uczciwość zamiera. Słowem – kurwa i złodziej wspólnie nami rządzą. Tak opisuje rzeczywistość Lis posiłkując się cytatami z Grzegorza Kołodki, Jana Pawła II, Tadeusza Konwickiego, Winstona Churchilla, Mieczysława F. Rakowskiego, Edwarda Gibbona. Żale Po stękającej diagnozie stanu państwa i świata kreator opinii publicznej zdradza, czemu tak jest. Bo Tadeusz Mazowiecki, jedyny czysty i sprawiedliwy, okazał się za miękki. Prawdą jest, że za jego czasów słuszna była polityka „grubej kreski”, czyli wybaczenia komuchom i postkomuchom. Ale gdy już Mazowieckiego utrącili, a prawica jeszcze rządziła, to trzeba było walnąć. Lis pisze: Gdy w Polsce zaczynały się tamte wielkie rzeczy, władze NRD domagały się od Michaiła Gorbaczowa, by doprowadził do interwencji w Polsce albo ogłosił jej blokadę gospodarczą. Tak, sytuacja była groźna. Ale niedługo potem była już zupełnie inna. Mur Berliński został rozbity, Nicolae Ceaus‚escu został rozstrzelany, Vaclav Havel został prezydentem. Historia unieważniła część porozumień, a wyobraźnia polityczna i odwaga polityczna nakazywałyby doprowadzenie do politycznego przełomu. Wtedy potrzebna była inna „gruba kreska” oddzielająca Polskę komunistyczną od wolnej Polski. Tej wyobraźni i odwagi zabrakło. Recepta Co zrobić, żeby Polska nie była tylko kurewsko-złodziejska, ale też nie dzieliła się na biedną większość i bogatą mniejszość, co czuły społecznie Lis jednak dostrzega. Bo codziennie ma świeże niusy z kraju biednego jak Ameryka Łacińska. Bo jest inteligentny, wrażliwy, uczciwy. Bo mieszka w Konstancinie. Gdzie na małym obszarze nędza sąsiaduje z miliarderskimi willami. W swym manifeście „Co z tą Polską” Lis jawi się ideologiem nowej klasy średniej. I dlatego prezentuje program naprawy trzeciej RP. Krótki, bo cóż można zmieścić na 241 stronach. Przede wszystkim podatek liniowy. Wtedy bogaci zatrudnią więcej bezrobotnych. System wyborczy oczywiście większościowy, bo wtedy będzie mniej partii politycznych, czyli mniej kłótni. Okręgi jednomandatowe, bo wygra najbardziej wygadany. Moralność. Zwłaszcza w biznesie, czyli kochaj konkurenta swego jak siebie samego. Zdruzgotanie telewizji publicznej, bo jest niemoralna. No i konkurencja dla chlebodawcy, willozasobnej konstancińskiej rodziny Walterów. Skreślenie Czarzastego i Kwiatkowskiego. Bo to źli ludzie. Cóż więcej? Nic Patrząc codziennie na Tomasza Lisa, na jego poprawny, uczesany, wylizany wizerunek, słuchając czytanych przez niego niusów nie spodziewajmy się, że jego manifest polityczny – jak szepczą, wstęp do jego kampanii prezydenckiej – będzie inny. Tak samo jest poprawny, wylizany, uczesany, banalny, nylonowy, z drugiej ręki. Wzór stołecznej, mieszczańsko-konstancińskiej poprawności. Bezrefleksyjnie powtarzanych, cudownych recept. Zróbcie liniowy to spadnie bezrobocie. Zróbcie jednomandatowe, będą tylko uczciwi. Trzeba Polsce przywódcy na miarę Kennedy’ego, Reagana albo Frasyniuka, to będzie dobrze. Nieskomplikowana wizja nienachalnie skomplikowanego i starannie uczesanego blondyna. Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Kij na nasz ryj Biją piłkarzy Dospelu w Katowicach. Ich kibice. Za miłość szaloną, zdradzoną, zdeptaną na murawie. Za mecz przegrany, bo sprzedany, kochanków zdaniem. "Będą dostawać wpierdol po każdym tak przegranym meczu" – zagrozili kibole. Posiniaczeni piłkarze odpowiadają półgębkiem. Nie chcą donieść do prokuratury. Zastraszeni, przyłapani. Biją policjantów kibole w Świnoujściu. Za miłość szaloną, zdradzoną, zdeptaną na skorumpowanej murawie. Za mecz ich Floty przegrany, zdaniem żarliwych kochanków sprzedany. Za świat ten przejebany, gdzie tylko pieniądz się liczy, a honor już nie, tak jak przyjaźń, solidarność, zgodność słów z czynami. Biją policjantów, bo piłkarzy dorwać nie mogli. Czujnie się tamci schowali. Najchętniej spuściliby galoty i nakopali panom prezesom, którzy ligą kręcą, ale ci są niedostępni, dalecy. Niewidoczni za ciemnymi szybami Meroli, Audic i Beemek. Biją policjantów górnicy przybyli do stolicy. Za miłość do władzy szaloną, zdradzoną, zdeptaną. Za bezrobocie, wizję ostatniego zjazdu "na grubę". Za świat, gdzie za ciul mają solidarność, honor, przyjaźń, bo tylko szmal się liczy. Biją policjantów, bo władzy dokopać do rzyci nie mogą. Władza w gmachach, jak fortecach, żywym, policyjnym murem się chroni. Władza ma. Nie tylko do pierwszego, ale jeszcze te reklamowane stale w telewizjach "odrobiny luksusu". A oni tylko do piachu. Już nawet im nie zakrzyczą "Niech żyje nam górniczy stan". Biją policjanci kiboli i górników równo. Za pensje nędzne, za robotę wredną. Za ten świat, gdzie nie liczy się honor, przyjaźń, solidarność. Za to, że muszą za władzę dupę nadstawiać. Za to, że władza ma ich wiadomo gdzie. Na pogrzeby owszem przyjdzie, orderów pośmiertnie nie poskąpi. Ale na podwyżki czekaj tatka latka. I jeszcze taki kibol albo inny górnik kamulcami w nich rzuca. Zupełnie tych ludzi pogięło. Nie widzą, kto tu jest winny. Czemu bezrobotny mnie bije? Bom policjant? To co, mam iść na bezrobocie? Biją, znęcają się uczniowie nad nauczycielami. W Toruniu, czyli Polsce. Za miłość do życia zdradzoną. Za świat, w którym rządzi tylko fura, skóra i komóra. Szmal, za który starzy poprzegryzali sobie gardła. Za szkołę, której nienawidzą. Drugorzędną szkołę, fabrykę przyszłych bezrobotnych. Biją słabego, bo dyrekcji nie podskoczą. Oni już wiedzą, że świat dzieli się na tych, którym wycisk dać można, i tamtych niedotykalnych. Już potrafią skalkulować rachunek, rachunek zysków i potencjalnych strat. Czasem tylko pałę przeginają. O co chodzi, dziwią się, po co ten szum, tak samo jest w innych szkołach. Biją po kieszeni, znęcają się seksualnie nad nauczycielami uczennice w kołobrzeskim liceum. Za miłość do życia głupią, wcześnie zdradzoną. Za świat, gdzie górnicy nie kopią, piłkarze tak, bo sprzedali mecz. Gdzie biją kibole, policja i bezrobotni. Biją belfrów po kieszeni, wożą się ich brykami, znęcają się ostrą jazdą, bo widzą. Swe matki, starsze siostry, opiekunki bezrobotnych, sfrustrowanych, bijących. Raz się żyje, szepczą. Grzeczne panienki idą do nieba, a niegrzeczne chichoczą w dyskotekowych toaletach, kabinach damsko-męskich. Czternaście lat minęło od Wielkiego Przełomu. Narodzin naszego, wspaniałego świata. Kolejnego, jedynie słusznego ustroju. Królestwa wolnego rynku. Przez czternaście lat lud nie bił władzy swej, nie palił komitetów, nie zrywał anten propagandowych rozgłośni. Zadymił czasem, wtedy władza klapsami oddawała jak dziecku niegrzecznemu. Władza jeszcze nie dostawała, bo czujnie podzieliła się na finansową, rządową, ustawodawczą, medialną. Sfrustrowani nie wiedzą, komu się za ich krzywdę należy. Toteż piłkarze biorą w pysk za machlojki prezesów, policjanci – za rządowe programy restrukturyzacji górnictwa, a nauczyciele – za przyszłe bezrobocie młodych. Wisi nad nami wielka frustracja, chęć wielkiego lania. Czy rozejdzie się to po kościach piłkarzy, nauczycieli, policjantów, czy też doły dokopią górze? Autor : Piotr Gadzinowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Minus Plus Przyzwyczaiłeś się do kolorowej mordki z logo Plus GSM – sieci telefonii komórkowej należącej do Polkomtela? Polubiłeś tę markę za ostatni spot reklamowy, z robaczkami i pierniczkiem, wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland? Przygotuj się na rozczarowanie – Plus GSM może zniknąć z rynku. Wpadły nam w łapy dokumenty zawierające analizę alternatywnych sposobów wprowadzania w miejsce Plus GSM mało w Polsce znanej marki brytyjskiej Vodafone. Rozważa się scenariusz ewolucyjny lub rewolucyjny. W pierwszej koncepcji przez pewien czas ma funkcjonować nowa marka Plus-Vodafone, którą docelowo zastąpi sam Vodafone. Druga koncepcja zakłada natychmiastowe przejście na nową markę. Vodafone ma niecałe 20 proc. akcji Polkomtela. Pakiet większościowy jest w posiadaniu spółek skarbu państwa: KGHM, PKN Orlen, Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) (razem 56,28 proc.) oraz kilku mniejszych (patrz wykres). Większościowi udziałowcy Polkomtela nic o planach zmiany marki nie wiedzieli. Stanisław Speczik, przewodniczący rady nadzorczej Polkomtela, oświadczył, że wie o tych zamysłach od kilku dni. Jest tym zaniepokojony i zaskoczony. Uważa, że oznaczałoby to dla Polkomtela znaczne straty oraz wzrost znaczenia zachodniego inwestora. – Wszyscy udziałowcy składali się przez lata na lansowanie tej dobrej polskiej marki – powiedział Speczik. – Dla polskich udziałowców najważniejsza jest wartość spółki. Nie pozwolimy jej obniżać. – To skandal – skomentował lapidarnie Stanisław Dobrzański prezes PSE, potwierdzając opinię Speczika. W promocję marki inwestuje się gigantyczne środki. Gdy uda się ją wykreować, otacza się ją ochroną prawną, pracuje nad jej pozytywnym wizerunkiem. Czym byłby brunatny słodki napój gazowany, gdyby nie marka Coca-Cola? Jak dokonywalibyśmy wyboru między jednym telewizorem a drugim, gdyby nie było Philipsa czy Sony? Marka jest w gospodarce towarem ważnym, poszukiwanym i niezbędnym do sukcesu. Polska cierpi na brak renomowanych marek. Poza Wódką Wyborową i Polish Ham (szyneczką z puszki) trudno wskazać logo rozpoznawalne na świecie. A i tych znanych na rynku krajowym jest coraz mniej. Polkomtel jest wielokrotnym laureatem nagród za wykreowanie marki Plus GSM. Przypomnijmy chociażby nagrodę prezydenta RP "Najlepsze Polskie Przedsiębiorstwo w roku 2000", którą Polkomtel odbierał w czerwcu zeszłego roku. Czemu więc Polkomtel rozważa wycofanie się z dobrej marki? Dokumenty, które są w naszym posiadaniu, wskazują na możliwość podniesienia statusu dotychczasowych klientów Plusa oraz na przewagę technologiczną, którą rzekomo posiada Vodafone. Ostatni argument to zwykłe mydlenie oczu. Polkomtel jest nie tylko krajowym, ale także światowym liderem w dziedzinie wprowadzania nowych technologii. Jeśli zaś chodzi o podniesienie statusu klientów Plusa, to trudno z takim argumentem dyskutować bez wyników badań. Zdaje się jednak, że klienci Plus GSM raczej nie narzekają na niski status, tylko na wysokie rachunki. Od marca zeszłego roku prezesem zarządu Polkomtela jest Marek Mroczkowski. Zastąpił Władysława Bartoszewskiego – twórcę sukcesu Polkomtela. Bartoszewski musiał odejść, gdyż ekipie Buzka kojarzył się z lewicą. Oskarżano go o upolitycznianie firmy, albowiem wpłacił na kampanię prezydenta Kwaśniewskiego... 10,5 tys. zł. Z własnej kieszeni. Mroczkowski w wyścigu do fotela prezesa pobił takich tuzów prawicy jak Andrzej Chronowski (były minister skarbu) czy Andrzej Modrzejewski (były prezes PKN Orlen). 27 marca ma się odbyć walne zebranie akcjonariuszy Polkomtela. Prasa już spekuluje, czy Mroczkowski zostanie odwołany. Wiadomo, że skorzy do takiego rozwiązania są przedstawiciele polskich firm. Prezesa bronią firmy zachodnie: Vodafone i TDC (dawniej TeleDenmark). Argumentują to doskonałym wynikiem finansowym spółki, który ma być zasługą prezesa. Z przykrością obserwujemy, że oferta jaką Polkomtel przygotowuje dla rynku, nie spełnia oczekiwań klientów, jak i sieci dystrybucji. Programy utrzymania klienta pozostawiają wiele do życzenia i powodują, że nasi najcenniejsi klienci przechodzą do konkurencji. (...) Jesteśmy głęboko zaniepokojeni, że tego typu sytuacje mogą spowodować utratę tak ciężko wypracowanej pozycji, którą wspólnie osiągnęliśmy. Brak inwestycji w rynek może spowodować, że w przyszłych latach nie uda się uzyskać tak satysfakcjonujących wyników finansowych – to cytat z pisma kilkunastu największych dealerów Plusa do prezesa Mroczkowskiego. Spółka ogłosiła z dumą, że jej zysk za 2001 r. wynosi 590 mln zł. To prawie trzy razy więcej niż w roku 2000 (200 mln). Jak to się dzieje, że podczas recesji znajdują się cudotwórcy potrafiący potroić zysk? Jak to się robi, że przychód rośnie o 20,3 proc., a zysk – o prawie 300 proc.? Odpowiedź tkwi w szczegółach. Plan przewidywał, że Polkomtel wyda w 2001 roku 1,2 mld zł na inwestycje. Wydał jednak zaledwie 938,5 mln, czyli mniej niż w 2000 r.! Potwierdza to zaniepokojenie dystrybutorów Plusa mówiących o drastycznym spadku inwestycji w rynek. Również inne parametry rocznego sprawozdania Polkomtela wskazują, że sukces wcale nie jest taki miażdżący. Łączna liczba klientów była o 1,6 proc. mniejsza niż planowana, a wskaźnik rezygnacji wzrósł o 5,6 proc. Spodziewając się ataku, Mroczkowski zrobił więc wszystko, żeby w liczbach spółka wypadła rewelacyjnie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przyrost zysku jest w dużej mierze spowodowany ograniczeniem inwestycji, czyli zjadaniem własnego ogona, które może się skończyć spadkiem zaufania do marki i jej znaczenia na rynku. Czyżby do takiego scenariusza przygotowywał się Polkomtel? Na rezultaty prestidigitatorskich zabiegów Mroczkowskiego przyjdzie poczekać do 27 marca, kiedy to rozstrzygną się losy zarządu. Vodafone jest jednym z największych telekomów na świecie, działa w 28 krajach i chwali się ponad 100 milionami klientów. Plus stracił pozycję lidera na polskim rynku na rzecz Ery, która ma według ostatnich danych 37 proc. komórkowych klientów. Plus z wynikiem 34 proc. rynku wyprzedza Centertela (Idea) – 28 proc. Plus ma 3,4 mln klientów i osiągnął zysk za 2001 r. w wysokości 590 mln zł. Autor : Andrzej Rozenek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Sołtys z Lublina Dygnitarzy u nas mrowie, a każdy musi mieć swój bankiet. 14 września w Chełmie odbyły się dożynki wojewódzkie Lubelszczyzny. Impreza z pompą, celebrowana mszą przez generała Sławoja Leszka Głódzia, biskupa polo-wego Wojska Polskiego. Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem – grzmiał Flaszka w Chełmie. Nie były to jednak ostatnie dożynki w regionie. Swój obrzęd odprawić musiał prawicowy prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski. W niedzielę 21 września odbyły się... dożynki miejskie. Tak zdecydował Pruszkowski. Wydaje się ten pomysł kuriozalny? A wcale tak nie jest. Bo Pruszkowski licytował się z wójtami okolicznych gmin i wyszło mu na to, że na terenie Lublina jest więcej gospodarstw rolnych niż u kilku z nich. – Na terenie miasta jest 2706 gospodarstw rolnych – poinformował na konferencji prasowej prezydent Pruszkowski. – Niektóre z nich przekraczają powierzchnią 15 hektarów. Dalej prezydent skrupulatnie wyliczył, co się w Lublinie uprawia i hoduje. Dziennikarzom przekazano, iż na terenie miasta są uprawy ziemniaka, buraka cukrowego i zbóż rozmaitych. Roślin pastewnych też dostatek. Do tego dochodzi ponad 3 tysiące trzody chlewnej i 800 sztuk bydła. – Sprawność gospodarcza naszych rolników jest lepsza od średniej krajowej – twierdzi Pruszkowski, zapewne szczęśliwy, że ma się w końcu czym pochwalić. Ubolewał, że w ostatnich latach miejscy rolnicy byli niedocenieni. Teraz najlepsi z nich zostali wyróżnieni. Impreza odbyła się w Muzeum Wsi Lubelskiej. Najpierw – co jasne – msza prowadzona przez poprzednika fluorescencji Życińskiego, abepe seniora Bolesława Pylaka. Potem w rytmie marsza granego przez orkiestrę dętą z pobliskiej kopalni Bogdanka korowód przeszedł pod scenę (purpurata seniora powieźli dorożką). Tam odbębniono widowisko dożynkowe pod tytułem "Bez tej miłości można żyć". Wystąpili też między innymi grajek Dima Chaabak, orkiestra z technikum kolejowego i zespoły tańca – w tym słynni "Kaniorowcy". Jak zapewnia ratusz, artyści mieli produkować się honorowo. Były również pokazy bicia monet i świni oraz pieczenia ziemniaków. Degustacja dla ludu. Wstęp wolny. Piwo już od 2,5 zł. Kartofle za darmo! Na lubelskie święto plonów przybyło wojsko w galowych mundurach, posłanka Kruk od Kaczora, a nad wszystkim czuwali funkcjonariusze zbrojnego ramienia prezydenta – straży miejskiej. Nie mieli innego wyjścia, bo wielu – mimo wolnego dnia – ściągnięto. Nie wiadomo, ile to wszystko będzie podatników kosztować. Podliczy się po imprezie – stwierdził Pruszkowski. – To jakieś horrendum – powiedział szef klubu radnych SLD–UP Jacek Czerniak. – Miasto nie potrzebuje takiej "promocji". Od tego typu igrzysk lepsze byłyby konkretne działania na rzecz rozwoju gospodarczego. Czerniak zapowiedział, że radni lewicy będą się domagać pełnej informacji o koszcie dożynek. Aha, o szóstej wieczorem rozpoczął się w jednej zabytkowej chałupce prezydencki bankiecik. Nie dla śmiertelników. Czerniaka życzliwie informuję, iż na bankiet przybyli niektórzy radni SLD–UP, nie wiem więc, czy oni też będą się domagać rozliczenia kosztów. Dożynki miejskie wpiszą się na listę pomysłów ratuszowej władzy. Jest tam już spalona szopka spod lubelskiego magistratu i idea usypania kopca dla uczczenia podpisania Unii Lubelskiej. Autor : Tymoteusz Iskrzak Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Komu życie komu dobre życie Główny ratownik górników podratowuje swoją kasę. Ci, którzy pamiętają czasy, w których słowo "górnik" nie było przekleństwem, mówią, że najwyżej w hierarchii stali zawsze ratownicy. Górnik wiedział, że nawet jak go przysypie 20 wagonów ziemi, to kamraci dotąd będą ryć, aż wydobędą choćby to, co z niego zostało, i rodzinie oddadzą. Ratownicy mieli taki mir jak strażacy w Nowym Jorku. Ale gdy górnictwo zdycha, to dlaczego nie miałyby zdychać również jego legendy? W 1995 r. na czele Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego (CSRG) w Bytomiu stanął Zygmunt Kajdasz, ratownik z dużym doświadczeniem. Ludzie, z którymi rozmawialiśmy, mówią o jego przeszłości z uznaniem i szacunkiem. O tym co robi obecnie – przeciwnie. Nie wiedzą, od kiedy przeszedł metamorfozę. Kiedy wpadł na pomysł, że można zarobić nawet na ratowanych górnikach? Ubogacona córka Może wtedy, gdy okazało się, że badania lekarskie, którym regularnie muszą być poddawani ratownicy, będzie prowadził sprywatyzowany Ośrodek Badań Lekarskich (OBL). Jego właścicielem została firma Stargo. Do tej pory spółka ta handlowała węglem i była w fatalnej kondycji finansowej. Gdy jej współwłaścicielem została córka Kajdasza Katarzyna, nagle Stargo poczuła zew medycyny i dostała prezent w postaci OBL. Mówimy o prezencie, bo o przetargu nikt nie słyszał. Ma się rozumieć, usługi dla Stacji Ratownictwa Górniczego przynosiły regularne i niemałe dochody i córka pana dyrektora mogła odnotować pokaźne zyski. Troska o dochody i dobrą sytuację spółki Stargo nie była obca i samemu dyrektorowi Kajdaszowi. Leży przed nami ręcznie pisana przez dyrektora Kajdasza notatka (prawdopodobnie do radcy prawnego) dotycząca umowy między Stargo a CSRG: Prosimy uprzejmie o opracowanie umowy [między – przyp. M.W.] Stargo a CSRG uwzględniając: maksymalne utrudnienia w rozwiązaniu umowy, paragraf 10 (...) obligatoryjny zwrot kosztów poniesionych przez Stargo remontów, modernizacji oraz wyposażenia w sprzęt bez względu na sposób rozwiązania umowy, paragraf 2. I pod tym odręczny podpis: Kajdasz. Innymi słowy – dyrektor Kajdasz domaga się, aby zawrzeć umowę z zapisami niekorzystnymi dla firmy, którą kieruje! W świetle bowiem proponowanych przez niego poprawek Stargo mogłaby podpalić Ośrodek Badań Lekarskich i na zgliszczach żądać od CSRG zwrotu kosztów remontów i modernizacji. Uratowani prezesi A może hamulce puściły Kajdaszowi wtedy, gdy przyjął na etaty pracowników dołowych panów prezesów z Gliwickiej Spółki Węglowej? To niby nic złego, że panowie prezesi zapragnęli nagle popracować jako ratownicy, problem tylko w tym, że nikt ich nie widział w tym czasie na dole. Prawdziwą przyczyną ich zapędów do ratowania ludzi była, jak się zdaje, chęć zachowania wysokich uprawnień emerytalnych, bo w tym okresie prezesi spółek węglowych pozbawieni byli uprawnień pracowników dołowych. Przez 6 miesięcy brali więc kasę z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, choć w tym samym czasie ich firma była jej dłużnikiem. Hojny dyrektor Ale nie mówmy o moralności. Mówmy o zwykłych, banalnych przekrętach. Bo to może od tego momentu Kajdasz Zygmunt zaczął się zmieniać? Oto leży przed nami umowa i faktura na wykonanie dla CSRG usługi polegającej na opracowaniu "Zasad i możliwości zabezpieczania wyrobisk czynnych kopalń od rejonu zagrożonego wybuchem gazów lub pyłu węglowego oraz odspajaniem i odpadem brył skalnych poprzez zastosowanie mediów chemicznych i mineralnych technologicznie przeznaczonych do prac izolacyjno-uszczelniających i konsolidujących górotwór wraz z budową tam izolacyjnych i przeciwwybuchowych w robotach górniczych na dole". Uffff... cytujemy ten tytuł w całości, choć zgubiliśmy się już po słowie "oraz". Dzięki temu udowodnimy bowiem kant. Otóż CSRG podpisała umowy na wykonanie dwóch części przytoczonego opracowania ze spółką ERAX (umowy z 8.11.1996 r. i 12.12.1996 r.). Spółka ERAX zamówienie zrealizowała i zainkasowała łącznie 48 tys. zł. No i szczęść Boże. 30 lipca 1997 r. CSRG podpi-sała umowę ze spółką Carbomax-bis na opracowanie dokładnie tego samego tematu. Komuś nie chciało się nawet zachować pozorów i w paragrafie 1 umowy z Carbomaksem-bis cytowany jest dokładnie, co do słowa, tytuł zamówionego i wykonanego już opracowania. Carbomax-bis sprawił się dosko-nale. Robotę wykonał. Układ czcionek, rozmiar i wszystko, co tylko chcecie, w dokumencie przygotowanym i oddanym przez Carbomax-bis jest dokładnie takie samo jak w opracowaniu przygotowanym przez spółkę ERAX. To nawet nie plagiat, to po prostu kopia istniejącego już opracowania. Zygmunt Kajdasz wypłacił Carbomaksowi-bis również 48 tys. zł. Państwowych pieniędzy, przecież nie własnych. Tak samo było z umową o "Próbnej eksploatacji systemu łączności radiowej w zakresie montażu i uruchomienia prototypu w wybranych zakładach górniczych" podpisaną w maju 1998 r. ze spółką Karbotech. Należność – 7 tys. zł. Zrealizowano, wypłacono. W listopadzie tego samego roku Kajdasz podpisał umowę dotyczącą tego samego zagadnienia (znów słowo w słowo) ze spółką Ecosystem BP, ale już za 45 tys. zł. Czym się zasłużyła spółka Ecosystem, że tak szczodry był pan dyrektor z naszej kieszeni? Powiązaniami rodzinnymi. W rozliczeniu szczegółowym widzimy wśród odbierających pieniądze dwa interesujące nazwiska: Kajdasz Katarzyna (córka) i Bacik Andrzej (zięć). To się nepotyzm nazywa czy jakoś tak... To są tylko dwa przykłady wywalenia państwowych pieniędzy w błoto, na które mamy papiery, ale z tymi dokumentami w ręku bez trudu wierzymy naszym rozmówcom, że podobnych umów może być więcej. Ile zatem kasy był uprzejmy wywalić jeszcze w powietrze Zygmunt Kajdasz? Ministerstwo ślepe i głuche Pojawia się oczywiście pytanie, dlaczego nikt nie reaguje, choć wiemy, że kilkakrotnie do Ministerstwa Skarbu płynęły sygnały o tym, o czym piszemy wyżej. I nawet była jakaś kontrola. Pozostał po niej ślad w postaci pisma do dyrektora Kajdasza. Mamy również ten kwitek. Tam jakiś facet, co się nieczytelnie podpisuje, oznajmia panu dyrektorowi, iż w zakresie objętym postępowaniem nie stwierdzono uchybień formalno-prawnych. Podejmowane przez kierownictwo przedsiębiorstwa działania, związane z jego zarządzaniem wskazują jedynie na potrzebę wzmożenia w przyszłości sprawowanego nadzoru z punktu widzenia ochrony szeroko rozumianego interesu Skarbu Państwa. Ludzie delikatni powiedzieliby, że w powyższym tekście brak logiki, my – że ten ktoś pierdoli jak potłuczony. Bo albo interesy skarbu państwa wymagają ochrony, czyli coś im zagraża, albo kontrolę przeprowadzał gość ślepy, głuchy i na dodatek obustronnie sparaliżowany. Albo kontrolował tak, żeby Zygmunt Kajdasz miał się kwitnąco. I będzie się miał, bo jeżeli pytany przez dziennikarza "Dziennika Zachodniego" prokurator Marek Świtała uważa, że nie ma sprawy, bo strata przedsiębiorstwa nie przekroczyła 200-krotności najniższego wynagrodzenia, a Ministerstwo Skarbu też nie widzi w tej całej sytuacji niczego nagannego, to Kajdasz może spać spokojnie. Na dodatek Ministerstwo Skarbu przyznało Kajdaszowi nagrodę w wysokości 3-krotnego miesięcznego uposażenia, czyli ponad 50 tys. zł. Ratownik niezłomny Zapytaliśmy Zygmunta Kajdasza o wszystkie te bulwersujące nas sprawy. Dyrektor oznajmił, że podpisanie podwójnych umów z ERAKSEM i Carbomaksem-bis nie powinno budzić w nikim wątpliwości, bo opracowanie Carbomaksu-bis było innym opracowaniem. W wielości jedność? Widzieliśmy te opracowania – są takie same. Natomiast co do umów dotyczących łączności radiowej Zygmunt Kajdasz oznajmił, że niesłusznie się czepiamy, bo on jako stacja realizował jedynie zlecenia Komitetu Badań Naukowych na opracowania tego tematu. Zamilkł na chwilę, gdy spytaliśmy o to, że w tej drugiej spółce jest jego córka i zięć. W końcu powiedział jedynie: "skoro pracowali, to im się należy". Myślimy inaczej, tym bardziej że w KBN powiedziano nam, że Komitet nie zlecał Stacji żadnych badań, przeciwnie, to CSRG występowała o pieniądze na badania o łączności radiowej. Nie jesteśmy przesadnie wrażliwi, ale trzeba powiedzieć, że kilka rzeczy nas mierzi. Wśród nich jest nabijanie sobie kabzy akurat na ludziach ryzykujących własny łeb, żeby wyciągać spod ziemi zasypanych kolegów. I tym się różnimy od wspaniałych organów naszego szlachetnego państwa. Autor : Maciej Wiśniowski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna - Z historii kultu jednostki J.P. 2 Rada Miejska Bukowna, powiat olkuski, podjęła – dopiero w drugim podejściu – uchwałę o nagrodzeniu papieża Jana Pawła 2 honorowym obywatelstwem miasteczka. Godność tę J.P. 2 będzie dzielił z byłym już śląskim baronem SLD Andrzejem Szarawarskim. W Ełku dokonano zmiany nazwy placu Sapera na Jana Pawła 2, bo saper myli się tylko raz. Doszło do tego mimo protestów organizacji skupiających saperów i byłych oficerów, i żołnierzy zawodowych. Szkoła w Książu Małym i gimnazjum w Sejnach otrzymały imię J.P. 2. W tej ostatniej akcję pilotował fioletowy Jerzy Mazur, który osobiście nadzorował przebieg mszy św. wieńczącej ten kolejny sukces w klerykalizacji szkół. Podlaski Klub Biznesu uznał, że ołtarz-pomnik upamiętniający wizytę Jana Pawła 2 w Białymstoku to za mało. Chce, aby całe Krywlany otrzymały nazwę lotniska J.P. 2. Na Krywlanach miały miejsce wydarzenia, które na wieki będą oddziaływać na społeczeństwo – twierdzi prezes PKB Lech Pilecki. W Kielcach na ul. Siennej stanęła postać błogosławiącego Jana Pawła 2. Oszczędni kielczanie wykonali pomnik z żywicy epoksydowej, przypominającej odlew z brązu. Dwuipółmetrowa postać papieża kosztowała zaledwie ok. 3 tys. zł. Zaskoczenie na Podhalu, twierdzy polskiego katolicyzmu ludowego. W Kościelisku, wskutek oporu radnych, nie doszło do przemianowania jednej z ulic na J.P. 2. Radni uznali, że nie należy narażać mieszkańców na koszty. Tytuły honorowego obywatela przyznały J.P. 2 Grudziądz, Słupsk oraz gmina Goleniów. Imię J.P. 2 otrzymał Zespół Szkół Ekonomicznych w Staszowie. Nadanie imienia odbyło się w drodze plebiscytu, w którym papież dostał 208 głosów. Czesław Miłosz zebrał 67, Stefan Żeromski – 47, a Cyprian Kamil Norwid – 39. Siedmiu uczniów chciało za patrona Józefa Piłsudskiego, a jeden – Lecha Wałęsę. Wśród innych przejawów uwielbienia uwagę naszą zwrócił wysłany przez łódzką młodzież 25-metrowy list w formie sieci pełnej ryb, otwarcie w galerii pałacu prezydenckiego w Warszawie wystawy znaczków poświęconych J. P. 2, którego dokonał osobiście Aleksander Kwaśniewski, prezydent Pomrocznej. Rozczulił nas także konkurs poetycki na wiersz dedykowany Ojcu Świętemu zorganizowany przez Urząd Miasta Zakopanego i sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach. Oryginalny sposób uczczenia J.P. 2 wymyślono w Wadowicach – nazwano jedną z ulic imieniem brata J.P. 2 – Edmunda Wojtyły. Powstaje już Święta Rodzina. Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej. Autor : W.P. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna 9 dni Poniższe opowieści dedykujemy Pani Prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Aleksandrze Wiktorow. Z uprzejmą sugestią, aby zaczęła się starać o emeryturę, póki jest prezesem. No, chyba że ma ochotę na starość zacząć poznawać życie. Wiesław Magiera z Piotrkowa Trybunalskiego zasuwał jak Pan Bóg przykazał dokładnie przez 35 lat, 3 miesiące i 10 dni. W tym 20 lat jako belfer od praktycznej nauki zawodu. W ciągu tych 20 lat jeden jedyny raz zdarzyło się mu być na zwolnieniu lekarskim – przez 9 dni roboczych. Rzecz najważniejsza. Proszę się uważnie skupić: te 9 dzionków – jak wyliczyli skrupulatnie spece z ZUS – w stosunku do 20 lat stanowi 0,1505817 proc. O ten ułamek rozgrywała się nierówna bitwa. Jak w banku Pewnego pięknego poranka szefowa Magiery, dyrektorka szkoły, zakomunikowała mu, żeby poszedł sobie w cholerę na emeryturę. Facet złożył odpowiednie podanie, szkoła przesłała wniosek emerytalny do Inspektoratu ZUS w Tomaszowie Mazowieckim. ZUS-owcy kilkakrotnie zapewniali szkołę, że wszystko z kwitami jest OK. Buda powiadomiła Magierę o rozwiązaniu stosunku pracy. Otrzymał odprawę emerytalną. Jak u czubów Zamiast wypłacić należną kasę, ZUSiki zaczęły pogrywać w ciula. Posłały na przykład pisemko do Zakładu Energetycznego z zapytaniem, czy aby rzeczywiście pan Wiesław nauczał gnojków, jak obchodzić się z prądem, choć takie poświadczenie było w jego aktach. Podobny kwitek powędrował do szkoły. Szkoła odpisała – tłumacząc jak krowie na miedzy – ile Magiera przepracował godzin i przez jaki okres. ZUS na to, że dokument jest nic niewart, ponieważ fachowcy z ZUS nie wiedzą, ile wynosił etat nauczyciela praktycznej nauki zawodu i w związku z tym nie wiadomo, przez jaką liczbę należy podzielić tygodniowy, 35-godzinny wymiar roboty belfra Magiery! No więc szkoła wyręczyła ZUS. Jakiś czas potem w rozmowie telefonicznej biurwa z ZUS poinformowała Magierę, że ustalono w końcu wysokość emerytury, a decyzja czeka tylko na podpis kierownika. Był to dobry żart, ponieważ ZUS wydał decyzję odmawiającą przyznania emerytury. Okazało się, że czas, kiedy pan Wiesław chorował (9 dni roboczych), był okresem bezskładkowym i nie wlicza się go do emerytury. Wychodzi, więc na to, że aby być pełnoprawnym emerytem, musi jeszcze przepracować te nieszczęsne 9 dni. Zatrudnił się w szkole ponownie, by odrobić brakujące dni. Umowę podpisał na czas określony. Jak już odpracował co potrzebne, ZUS wydał decyzję przyznającą emeryturę. Ze szczęścia nieszczęsny belfer wylądował z zawałem serca w szpitalu. Jak u urzędasów Po 8 miesiącach Magierę ponownie mało szlag nie trafił. Właśnie otrzymał decyzję ZUS anulującą wcześniejszą decyzję o przyznaniu emerytury! Tym razem ZUS przypomniało się, że belfer chciał go bezczelnie wykiwać, gdy odpracowywał brakujące 9 dni. Z przedłożonej przez Wiesława Magierę umowy o pracę (...) wynika, że umowa wygasła z upływem okresu na jaki została zawarta, zatem świadectwo pracy potwierdza nieprawdę. Zdaniem pani Ewy Polańskiej – rzecznik z centrali ZUS, prawo do emerytury nabywa również nauczyciel zatrudniony na podstawie umowy o pracę zawartej na czas określony, jeżeli złoży wniosek o rozwiązanie tej umowy przed upływem okresu na jaki została zawarta. Jeśli natomiast umowa zawarta na czas określony wygaśnie z upływem okresu na jaki została zawarta, brak jest podstaw do uznania, że został spełniony warunek rozwiązania stosunku pracy na wniosek nauczyciela. Przekładając powyższą myśl na polski: aby panu Wiesławowi należała się emerytura, to w pierwszym, drugim, trzecim lub kolejnych dniach odpracowywania 9 brakujących dzionków musi złożyć odpowiedni wniosek o rozwiązanie tej umowy! Wszystko proste, jasne i logiczne, jak w jakimś pierdolonym Matriksie. Żeby było już całkiem zabawnie, ZUS-owcy zażądali zwrotu wypłaconych świadczeń emerytalnych, bo przecież pieniądze podatników zostały podstępnie wyłudzone. Jak w ZUS Zrozpaczony i bez środków do życia pan Wiesław zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa przez ZUS. Prokuratura zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez ZUS przesłała... do ZUS, co jest bardzo logiczne, bo przecież każdy oskarżany powinien się zastanowić, jak się ukarać. Pomocną dłoń wyciągnął jedynie prezydent Piotrkowa Trybunalskiego Andrzej Pol. Prezydent nakazał naczelnikowi Wydziału Oświaty, by ten jeszcze raz pozwolił Magierze odpracować 9 dni. Tak więc pan Wiesław odrobił pańszczyznę ponownie. A z ZUS otrzymał pismo następującej treści: Zakład Ubezpieczeń Społecznych uprzejmie zawiadamia, że w związku ze zgłoszonym przez Pana wnioskiem (...) termin wydania decyzji w sprawie przyznania emerytury uległ przesunięciu z powodu trwającego postępowania w sprawie. No i szlus. Jak w Pomrocznej I tak minął ponad rok. Wiesław Magiera otrzymał w końcu należną emeryturę. Przez prawie pięć miesięcy obgryzał jednak paznokcie z głodu. Nie ze swojej winy bynajmniej. Słał dziesiątki listów błagalnych do centrali ZUS w Warszawie. Olano je. Ile stracił zdrowia i co przeżył, wie tylko on sam. Sprawiedliwości i należnych za 5 miesięcy pieniędzy dochodzi teraz w sądach, bo ZUS uważa, że nic się złego nie stało. Spójrzmy: urzędnicy ZUS dostają wniosek o przyznanie emerytury. Zamiast od razu powiedzieć, że jest coś nie tak, a delikwent powinien odpracować 9 dni (co stanowi 0,1505817 proc. z 20 lat) zapewniają go wszem i wobec, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Później, grubo już po czasie, by pokazać, jacy z nich twardziele – odstawiają szopki niczym w czeskim filmie. Żeby dowieść, że mieli rację. Autor : Andrzej Sikorski Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Uczciwość grozi śmiercią " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Hej, hej komendancie! " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Ostatnie wieczerze " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna W „Kawie czy herbacie” gośćmi Zimocha i Magdy Mikołajczak byli występujący w „Starej baśni” aktorzy Kozłowski i Żebrowski oraz zapewne przez pomyłkę aktorka rosyjska Marina Aleksandrowa. Po przesłuchaniu facetów prowadzący zadali pytanie Rosjance. Po polsku. A ona ni w ząb. Na co Zimoch to samo powtórzył po angielsku. Ona też ni chu-chu! Widać do znajomości rosyjskiego w telewizji publicznej wstyd się przyznawać. * * * Gembarowski zastąpił komisję śledczą i przesłuchał Jakubowską w charakterze „Gościa Jedynki”. Pilił ją o to, czy szefowała zespołowi rządowemu. Jakubowska wbrew swemu niegdysiejszemu szefowi Celińskiemu szła w zaparte, że wespół w zespół nie działała. Czyli ktoś znowu łże. Takie wygibasy upewniają nas, że w przypadku afery Rywina mamy do czynienia z zespołem pomroczności jasnej, jasnej cholery i jasnego gwintu. Z którego być może pociągał oskarżony. * * * „Panorama” pokazała, jak w Iraku nasi chłopcy werbują miejscowych byłych żołnierzy, którzy odtąd za 60 dolków miesięcznie mają łazić z naszymi na patrole. Uważamy, że zamiast żołnierzy powinno się werbować kobiety i dzieci. Takie żywe tarcze są mniejsze, ale lepsze. * * * Przyprezydencka Szymczycha przechodzi cudowne przeistoczenie. W regionalnej „Trójce” przez kwadrans udowadniała, że o zapisy o roli chrześcijaństwa w konstytucji europejskiej powinniśmy walczyć jak o niepodległość. Na miejscu rzecznika episkopatu bylibyśmy niespokojni o posadkę. * * * Dwójkowy „Przystanek praca” był o nieletnich, a właściwie o ich wypadkach, ale tylko w rolnictwie. Bo rolnictwo jest najniebezpieczniejsze dla młodego człowieka. Szczególnie groźne są kontakty nieletnich z koniem, kończą się bowiem odgryzieniem palców albo nosa. A czyż renta inwalidzka nie jest potem pewniejsza niż zasiłek dla bezrobotnych? Autor : Lap Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Erotumany Dupczę, więc jestem. Jestem, więc myślę. Myślę, więc mówię. Mówię o dupczeniu. Mężczyzna, a właściwie jego jaja produkują w czasie statystycznego życia około 17 wiader nasienia, co w przeliczeniu na plemniki daje teoretyczną możliwość powołania 410 625 x 106 istnień człowieczych. Szczęśliwe wydzielanie spermy następuje w trakcie stosunku płciowego, polucji nocnych lub biblijnego onanizmu zwanego też niesłusznie samogwałtem. Sperma, a właściwie moment jej wytrysku ma doniosłe znaczenie religijne, bowiem tenże ułamek chwili w rozumieniu nauk Kościoła kat. jest niemal zawsze grzeszny. A bez grzechów żadna religia by się nie ostała. Poczucie winy towarzyszące grzesznym czynom jest dla Kościoła drugim – po strachu przed śmiercią – psychologicznym narzędziem podporządkowywania sobie dusz. Między 14. a 21. rokiem życia młody mężczyzna cokolwiek by robił ze swoim nasieniem, zawsze wobec Kościoła grzeszy. I słusznie, niech tak myśli i więcej daje na tacę. Co dzieje się z nasieniem czarnych w latach ich sprawności seksualnej – to na pewno stanowi czwartą tajemnicę fatimską, którą jeden papież zna! Naprzeciw interesom Kościoła – które pogrzebane są między prześcieradłem a waleniem gruchy – wychodzi świeżo ukonstytuowana w Internecie organizacja Anonimowych Erotomanów nazywanych obecnie seksoholikami. Anonimowi Erotomani program i status zerżnęli dosłownie od Anonimowych Alkoholików – co wynika z błędnego mniemania, że są to być może podobne uzależnienia, które można leczyć w identyczny sposób. Aby upewnić się, iż to zdecydowanie nieprawda, udaliśmy się na mityng Anonimowych Erotomanów, gdzie – jak sądziliśmy – ściągają rzesze ludzi (a zwłaszcza młodych dorodnych niewiast, na które liczyliśmy przede wszystkim), aby – jak zapewniali erotomani w sieci – przez kontemplację i medytację zwalczyć masturbacje, a może nawet cały chorobliwy popęd seksualny. Okazało się, że na mityng Anonimowych Erotomanów z całej Łodzi zjechało się ich troje. Wszyscy jednym samochodem. Pozostałych 800 tysięcy łodzian to po prostu erotomani nie anonimowi. W podziemiach świątyni, gdzie zimno było jak w psiarni, nasi koledzy trzej erotomani zgasili światło, zapalili świeczkę i złapali się za ręce nawykłe do onanizmu. Następnie opowiadali sobie, jak to miło się onanizować, co daje ogromne szczęście, ale prowadzi do poczucia wstydu, które znów jest przyczyną nieszczęścia. W efekcie ogląda się pisma z pięknymi nagimi kobietami, co powoduje cierpienie, jednak wrzucenie tych pism do kosza również nie przynosi ulgi, tylko cierpienie. Więc na powrót wyjmuje się świerszczyki spod materaca i cierpi, by się potem wstydzić, od czego się też cierpi. Pojawiły się jednak – zgodnie z heglowską dialektyką – wypowiedzi zgoła odmiennie opisujące zjawisko. Oglądanie prześlicznych pupek i cycuszków przynosi radość ukończoną strzelistym orgazmem, po którym czuje się odprężenie i spełnienie aż do następnej ekstatycznej ejakulacji. To drugie stanowisko wydało się jednak stałym bywalcom sesji antyseksoholicznych mocno niesmaczne, amoralne i stanowczo bardziej grzeszne niż pierwsze. Przez półtorej godziny wywnętrzaliśmy się ze swych masturbacyjnych eksperymentów, przy czym wyżej premiowane były te opisujące towarzyszące im męczarnie niż błogostany. Ponieważ z racji, że mi teściowa zabroniła, masturbuję się ostatnio tak rzadko, że już nie pamiętam, wymyśliłem sobie, iż jestem seksualnym anorektykiem, co oznacza, iż moja erotyczna pożądliwość odbierająca mi rozum przerodziła się w strach przed odrzuceniem przez płeć przeciwną, co z kolei wywołuje straszliwą fobię, którą mylnie postrzegam jako wstręt przed chorobą weneryczną, zapachem cioty, nieświeżym oddechem, haluksami, hemoroidami, odciskami, wypryskami na tyłku – takie to obrzydlistwa w moim rozumieniu mogą mnie zaskoczyć ze strony każdej kobiety, która bez tekstyliów może się okazać znacznie bardziej przykra w odbiorze niż normalnie postrzegana. Ponieważ jestem kiepskim aktorem, snując swe wymysły miałem jakieś dziwne przeczucie, że nikt mi nie wierzy. Co więcej, zdawało mi się, że także opowieści pozostałych trzech osobników zebranych w imię antyseksualizmu brzmią jakoś mało przekony-wająco. Jeden na przykład przy każdym wypowiadanym czasowniku posiłkowym "byłem" wzdychał, a wypowiadając słowo o znacznie mocniejszym znaczeniu "masturbacja" nie wzdychał! Bardzo słabe aktorstwo wszystkich nas pozwala mi twierdzić, że cały ów mityng był spektaklem wzajemnego oszukiwania się. Na potwierdzenie tej tezy znalazłem wypowiedź znanego seksuologa Lwa Starowicza: Seksoholizm nie jest jednostką chorobową. To wyolbrzymiony problem, raczej moda obyczajowa, a także moda w medycynie. (...) Dawniej mawiało się o niemoralnym prowadzeniu się, a teraz niektórzy uważają to za chorobę. (...) O seksoholizmie mówi się głośno i często, że to atrakcyjny temat, a poza tym tak ładnie się nazywa: "uzależnienie od seksu". Nie wierzę w szczerość zapewnień o uzależnieniu od seksu i w autentyzm takich rozpoznań. Czyli generalnie nie jest prawdą to, co jest prawdą, tylko to, w co pewna garstka każe wierzyć większości, że jest prawdą. Pozwolę sobie zakończyć modlitwą bynajmniej nie z repertuaru rzymskokatolickich, którą my, rzekomi anonimowi erotomani, zakończyliśmy przesławny mityng, a nabierającej w kontekście wypowiedzi profesorskiej szczególnego znaczenia: Daj mi, Panie, zmienić to, co się da, znieść, czego się zmienić nie da, i odróżnić jedno od drugiego. Autor : Michał Rala Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Oral ze śledziem Wcieliłam się w rolę katechetki i zapisałam się na kurs dla nauczycieli prowadzących wychowanie seksualne w szkole. Właśnie katechetki przeważały wśród kształconych adeptek, bo zdaniem minister Łybackiej seks to misterium religijne. Ministerstwo Edukacji Narodowej podjęło wyzwanie: nasze dzieci będą się uczyć wychowania seksualnego. Centrum Organizacji Doskonalenia Nauczycieli przygotowało odpowiedni kurs, by ogłosić tajniki wiedzy, jaką mamy przekazać dzieciom. Przedmiotu mają uczyć nauczyciele wiedzy o społeczeństwie i psycholodzy szkolni. Sekskatechetki Zajęcia odbywały się w jednej ze szkół podstawowych w Warszawie. – Spada na państwa ogromna odpowiedzialność – zaczęła prowadząca zajęcia. Starszawa, nieco wysuszona. Mówi, że jest ginekologiem, od dawna prowadzi zajęcia z wychowania seksualnego w szkołach podstawowych i gimnazjach. Jej spec-jalność to trudne pytania dzieciaków. Mówi, że musimy być czyści, by przystąpić do nauczania. Wspomina o stosownym stroju, zerkając z dezaprobatą na dziewczynę w mini-spódnicy. Powoli chowam pod ławkę moje czerwone paznokcie. Przystępujemy do swoistej spowiedzi. Większość kursantek to katechetki. Pozostali to nauczyciele wiedzy o społeczeństwie, jest też jakaś dyrektorka szkoły katolickiej. Podstawowe pytanie to, ile mamy dzieci i jaki jest nasz stan cywilny. Rozwódka musi opuścić zajęcia. Nie zrozumie przesłania. Próbuję zachowywać się jak katechetka, za którą się podaję. Nie dość, że wyglądam jak idiotka, to specjalnie robię głupie miny. Śmiertelna prezerwatywa Antykoncepcja. Trudny problem do przekazania. Najlepszy jest kalendarzyk, ewentualnie metoda Bilingsa, ale lepiej nie mówić o tym młodym dziewczętom, bo zechcą sprawdzić swoim wszędobylskim paluszkiem gęstość śluzu szyjkowego, co mogłoby im się za bardzo spodobać. I tragedia gotowa! – Rozpowszechnianie prezerwatyw jako jednego z najlepszych środków antykoncepcyjnych to koszmarna pomyłka – mówi pani doktor. – Trzeba zdawać sobie sprawę, że użycie prezerwatywy może grozić śmiercią! No, rzeczywiście – myślę – jak połknąć, to można się zadławić. – Uczulenie na lateks prowadzi do zgonu – ostrzegała prowadząca. Mężczyźni mają przerażone miny. – Pigułki to środki wczesnoporonne – kontynuowała ginekolog. – Trzeba to uświadomić dzieciom, że pigułki zabijają jeszcze nienarodzone dziecko. Trauma z członkiem w ustach Powoli przechodzimy do problemów dewiacji seksualnych. – Rozwiązłość i nienaturalne zachowania, które oferuje telewizja, a nawet niektóre artykuły prasowe, prowadzą do prawdziwych tragedii – mówiła zatroskana pani doktor. – Wrażliwsi, zmuszani do tego typu zachowań, popełniają samobójstwa! U większości pań widać szczere zatroskanie. Dyrektorka szkoły katolickiej kiwa z aprobatą głową. – Kobiety są zmuszane do miłości francuskiej. To traumatyczne przeżycie. O seksie analnym prowadząca nawet nie może mówić. Wygląda jakby w ślad za tym słowem miała puścić pawia. Patrzę na pozostałych kursantów. Jakiś facet ledwo powstrzymuje śmiech, ale na twarzach niektórych pań maluje się odraza. Gdy pani doktor zaczyna mówić o tym, że partnerzy potrafią nawet (!) bawić się wzajemnie swoimi narządami, że bywa, iż nie wstydzą się orgazmu. Na sali robi się bardzo cicho. Onanista, bo w okularach – Najpoważniejszy problem w pracy z dziećmi to wyjaśnić im niebezpieczeństwa onanizmu – mówi pani doktor i opowiada o poważnych zmianach osobowości tego, który zacznie TO robić. Wskutek onanizowania się następują nieodwracalne zmiany w mózgu. Takie rzeczy, jak bezpłodność i niemożność odbycia normalnego stosunku, to drobiazgi. – Onanizm może prowadzić do ślepoty – zapewnia prowadząca. Poprawiam na nosie swoje okulary prosząc w duchu, żeby nikt ich nie zauważył. Mój towarzysz z ławki ma jeszcze grubsze szkła niż moje. Oj, nieładnie, kolego! Bawiliśmy się brzydko! Podobnie zmienia się osobowość homoseksualistów. Zmiany są druzgocące. Prawie każdy homoseksualista z czasem staje się przestępcą. Pojawiają się psychopatyczne zachowania. Wiedziałam, że odbyt musi oddziaływać na mózg. Zaczęłam lękać się zaparcia. – Homoseksualiści mają nawet do tysiąca partnerów – dorzuca lekarka. Robi mi się przykro z zazdrości. Pierworódki ze smoczkiem O tym, że aborcja jest zła, wszyscy wiedzą. Pani doktor opowiada o doświadczeniach ze swojej pracy. Mówi, że nigdy nie dokona aborcji i że na taką formę zabójstwa nie ma żadnego wytłumaczenia. Opowiada z przyganą o zgwałconych młodych dziewczynkach, którym zgodnie z ustawą pozwolono na aborcję. – To żaden powód, żeby zabić człowieka. Przecież można to dziecko oddać do adopcji. Trzynastolatki i czternastolatki świetnie rodzą – podsumowuje. Spółkowanie serduszek Pani doktor opowiada o swojej pracy z dziećmi, podaje przykłady zajęć, opracowuje konspekty. Mówi o trudnych pytaniach dzieciaków. Opowiada, jak kiedyś uczeń zapytał, co to jest seks oralny. Wybrnęła sprytnie przedstawiając problem obrazowo: – Wyobraź sobie dziecko, że masz dwie szklanki czystej wody do wypicia, ale w jednej zanurzysz śledzia. Którą wybierzesz? Koniec tej części kursu. Kursanci zbierają swoje notatki. Są wśród nich rysuneczki: jak powstaje człowiek? Pół serduszka od tatusia, pół od mamusi. Takie kardiologiczne zapłodnienie. * * * Wychowawczyni na zebraniu w szkole podsuwa każdemu z rodziców karteczkę. Wyrażam zgodę na to, by moje dziecko uczestniczyło w lekcjach wychowania seksualnego i miejsce na podpis. – Czy aby nasze dzieci nie są za małe, żeby uczyły się TAKICH RZECZY – pyta jedna z zatroskanych mam. – To dopiero piąta klasa! – Proszę się nie martwić, program ten jest zaakceptowany przez episkopat – odpowiada wychowawczyni. – W tej szkole lekcje prowadzić będzie psycholog, bardzo blisko związana z Kościołem. Ja się nie zgadzam. Pozostali rodzice podpisują deklarację. Nie byli na kursie. Autor : A.S. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Cimociemny " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Autor : Wieczorek Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Święta juma Złodziejskiego fachu ucz się tylko w kościołach. Tam nikt ci nie będzie przeszkadzać. Pomroczna jest, jak powszechnie wiadomo, przedmurzem chrześcijaństwa i krajem przesyconym WC, które to wartości wniesiemy do Unii Europejskiej. Nie przeszkadza to wcale narastającej z roku na rok fali włamań do kościołów. Jesteśmy w tym już tak dobrzy, że na kontynencie w rankingu wyprzedzają nas tylko Rosja i Włochy. Z policyjnych informacji wynika, że wśród kościelnych złodziei rozwija się zawodowa specjalizacja; odnotowuje się coraz mniej prostackich włamów, gdy łupem jumaczy padają zgarnięte na łapu-capu kiczowate obrazy, gipsowe figurynki i cynowe świeczniki oraz inne niemal bezwartościowe elementy wyposażenia. Obecnie, jak szacują policyjni fachowcy, 70 proc. kradzieży to akcje przeprowadzane na zamówienie. Włamywacze dobrze wiedzą, jakie przedmioty mają wysoką wartość, i wycinają z ram tylko cenne obrazy lub pakują do wora tylko jedną, wybraną rzeźbę. Towar sprzedają, najczęściej przez pośredników, odbiorcom z krajów zachodniej Europy, głównie Niemiec. Część zrabowanych dzieł sztuki trafia później do domów aukcyjnych. Proceder nie rozwijałby się tak szybko, gdyby nie pomoc, jakiej włamywaczom udzielają funkcjonariusze firmy Wojtyły. * * * Włamania do obiektów sakralnych stały się tak palącym problemem, że w 2001 r. generalny konserwator zabytków i komendant główny policji zwołali konsylium, które powołało do życia ciało o nazwie Grupa Robocza do spraw Ochrony Dóbr Kultury przed Przestępczością. Narodziny tego ciała pobłogosławił Episkopat Polski. Naczelna grupa zrodziła grupy wojewódzkie, w których skład weszli przedstawiciele wojewódzkich struktur policji, straży pożarnej, konserwatora zabytków, inspektorzy nadzoru budowlanego i inni kompetentni urzędnicy. Wojewódzkie grupy zrodziły powiatowe, a te – gminne. Sposób ich działania przypominał funkcjonowanie słynnych Terenowych Grup Operacyjnych (zwanych Brygadami Tygrysa) powołanych do życia w 1982 r., co potwierdza geniusz twórców stanu wojennego. Jedyna różnica jest taka, że tamte grupy miały błogosławieństwo gen. Jaruzelskiego, te zaś – prymasa Glempa. Ponadto grupy z czasów stanu wojennego troszczyły się (skutecznie) o materialne potrzeby maluczkich, obecne zaś – o trudne do oszacowania tzw. potrzeby duchowe. Trzeba zaznaczyć, że 90 proc. włamań do obiektów zabytkowych to skoki na kościoły i plebanie, tak więc grupy robocze z największą troską pochyliły się nad rzeszą proboszczów i wikarych. Ustalono, że grupy będą odwiedzać (niemalże nawiedzać) parafie i sporządzać pisemne zalecenia poprawy stanu zabezpieczenia obiektów przed włamaniami, dewastacjami i pożarami. Takie zalecenia nie mają żadnej mocy prawnej, ponieważ grupy robocze nie posiadają żadnego umocowania prawnego, co oznacza, że zaleceniem wielebny może sobie uszczelnić okna na zimę. Teoretycznie za zaniedbania mógłby proboszcza ścignąć wchodzący w skład grupy komendant straży pożarnej lub inspektor nadzoru budowlanego, ale w dziejach funkcjonowania grup roboczych taki przypadek jeszcze się nie wydarzył. Któż bowiem odważyłby się w kraju przedmurza upierdolić bożego sługę? * * * Wspomniane odwiedziny parafii w wielu przypadkach rodziły wnioski jeżące włosy na głowach pracownikom służby ochrony zabytków. Generalnie kościoły, nie tylko na tzw. prowincji, w ogóle nie były zabezpieczone przed złodziejami, aktami wandalizmu i pożarami. Reguła to stare zamki w drzwiach, które można otworzyć zagiętym gwoździem, brak jakichkolwiek systemów alarmowych, przestarzałe, często prowizoryczne instalacje elektryczne, niesprawne odgromienie. Jak wynika z lektury zaleceń pokontrolnych tworzonych w pocie czoła przez koordynatorów grup roboczych, proboszczowie najczęściej mieli głęboko pod sutannami wspomniane zalecenia, a odwiedziny fachowców z grup traktowali jak dopust boży. Niektórzy, najbardziej upierdliwi szefowie grup usiłowali przeprowadzać szkolenia proboszczów w zakresie ochrony sakralnych zabytków przed złodziejami i innymi klęskami. Z zebranych przez nas danych wynika, że czarni gremialnie olewali takie szkolenia. Najczęściej policjanci, strażacy, samorządowcy i historycy sztuki konferowali więc we własnym gronie. W języku Kościoła kat. funkcjonuje dobrze pasujący do tej sytuacji termin "in absentia Christii". Gdyby bank, budynek władzy państwowej lub samorządowej był niedostatecznie chroniony przed przestępcami i doszłoby do włamania, prokurator w majestacie prawa wszcząłby śledztwo w związku z rażącym zaniedbaniem. Nie zdarzyło się jeszcze w Pomrocznej, żeby jakikolwiek prokurator oskarżył księdza o zaniedbania skutkujące zagrożeniem dóbr kultury. Należy podkreślić, że budynek zabytkowego (a więc wzniesionego przed rokiem 1945) kościoła, plebanii czy zabytkowy cmentarz jest własnością nie tylko Kościoła kat. (lub innego związku wyznaniowego). Jest to zgodnie z ustawą o ochronie dóbr kultury element kulturowego dziedzictwa podlegającego szczególnej ochronie, także prawnej. Znamy przykłady, kiedy wojewódzcy konserwatorzy zabytków donosili do prokuratur na prywatnych właścicieli zabytkowych posesji lub likwidatorów majątków PGR mieszczących się często w dawnych kompleksach pałacowych. Nikt nigdy nie oskarżył o to samo proboszcza. * * * Kopnęliśmy się na Dolny Śląsk, gdzie wedle statystyk znajduje się największa liczba zabytkowych obiektów sakralnych w ojczyźnie J.P. 2. Sięgnęliśmy po wspomniane protokoły grup roboczych. Z kwitów tych wynika, że proboszczów opiekujących się narodowym dziedzictwem można podzielić na trzy grupy. Pierwsza, niezwykle elitarna, to ci padre, którzy poważnie wzięli do serca pokontrolne sugestie. Druga to pozoranci, którzy udawali, że coś robią w kwestii zabezpieczenia, np. przez instalację systemów alarmowych zakładanych przez domorosłych fachowców, którzy zapewne liczyli, że tą drogą trafią do Bozi. Trzecia, najliczebniejsza, grupa to szefowie parafii, którzy wypinają się na pokontrolne kwity. Problem nie dotyczy tylko sakralnych zabytków gdzieś na zadupiu. Niedawno doszło do spektakularnej kradzieży pięciu bardzo cennych, późnogotyckich rzeźb z kościoła NMP na Piasku we Wrocławiu. Jedynym elementem ochrony bezcennego wyposażenia tego kościoła jest... bezdomny stróż, któremu dobrotliwy proboszcz pozwolił spać w jednej z kościelnych wież. Dwóch złodziei spoiło alkoholem ciecia, który wcześniej wpuścił ich do swojej kordegardy. Gdy zasnął, włamywacze opuścili się na linie z kościelnego chóru, zabrali pięć figur i zniknęli. Nie zadziałał żaden system chroniący świątynię, bo kościół NMP na Piasku (jeden z najcenniejszych kościołów Wrocławia) takiego systemu nie posiada. Żeby było śmieszniej, jedną figurę z tego ołtarza nieznany sprawca zajumał w marcu tego roku. Do tej pory sprawcy ani rzeźby nie odnaleziono. Rzeźby nie były nawet własnością parafii, tylko depozytem Muzeum Archidiecezjalnego. Tak podwładni Glempa strzegą kulturowego dziedzictwa przedmurza. * * * Na początku września specjalny inspektor UNESCO zawita do Krzeszowa, wioszczyny na południowym skraju województwa dolnośląskiego. Będzie sprawdzał, czy pocysterskie opactwo (dwa kościoły, klasztor i pięć innych budowli) spełnia kryteria wpisania obiektu na listę światowego dziedzictwa kultury. Byliśmy tam. Stwierdziliśmy, że obie najcenniejsze na Dolnym Śląsku barokowe świątynie mają niesprawne instalacje odgromowe. Znaleźliśmy boczne drzwi do kościoła MB Łaskawej, które chroni jedynie prowizoryczna kłódka. W kilka sekund można pokonać ją zwykłym łomem. Jest to tym łatwiejsze, że obiekt nie posiada profesjonalnego systemu alarmowego. Obecny – byle amator może wyłączyć w kilka sekund. Nie ma też alarmu przeciwpożarowego, choć instalacja liczy sobie co najmniej 50 wio-sen. Sprawdzian systemu antywłamaniowego opactwo miało rok temu, kiedy to żule ukradli z drugiego kościoła św. Józefa cztery obrazy na płótnie, pochodzące ze szkoły wybitnego barokowego malarza Michaela Willmanna. Dodajmy do tego kilka niechronionych choćby kratą okien. Do klasztornego kompleksu należy także szereg kaplic drogi krzyżowej. Parę lat temu jeden z poprzedników obecnego proboszcza zabrał z kaplic kilkanaście obrazów pędzla uczniów Willmanna w celu ich odnowienia i konserwacji. Obrazy nie wróciły na miejsce. Miejscowi wprost mówią o jumie, przedstawiciel Państwowej Służby Ochrony Zabytków nabrał wody w usta. * * * Ostatnio coraz częściej niepokorne owieczki donoszą na proboszczów, że ci nie tylko piją, uprawiają hazard i bzykają panienki i chłopczyków, ale też dokonują jumy na podlegających państwowej ochronie zabytkach. Wierni ze wsi Wojcieszyce (woj. dolnośląskie) stwierdzili, że proboszcz z kościoła św. Barbary 8 lat temu wziął do renowacji cenną, otoczoną lokalnym kultem, barokową rzeźbę Madonny z Dzieciątkiem. Rzeźba nie wróciła na swoje miejsce, zamiast niej w bocznej kaplicy zawisł kiczowaty współczesny ołtarz. Padre nie jest skłonny dzielić się informacjami o losach tego zabytku. Wcześniej podobnie zareagowali parafianie z Niwic koło Lwówka, zmuszając proboszcza do oddania części fantów zabranych z kościoła. Kościelni funkcjonariusze olewając zapisy ustawy o ochronie dóbr kultury zabrali część ruchomych zabytków kościoła filialnego w Świnach, a także wypruli cały wystrój kościoła w Zatoniu, aby bogato wyposażyć wnętrza siedziby legnickiego biskupa Rybaka w dawnym Domu Oficera Radzieckiego w Legnicy. Tak naprawdę nikt nie wie, ile ruchomych zabytków zniknęło ostatnimi laty z kościołów i co się z nimi stało. Państwo także w tym zakresie nie jest w stanie sprawować skutecznie kontroli nad narodowym, choć w posiadaniu Kościoła, dziedzictwem. W skali kraju policja ani żadna inna instytucja nie jest w stanie nawet ustalić, ile ruchomych, sakralnych zabytków zaginęło w ciągu ostatnich kilku lat. Bóg dał, Bóg wziął. Autor : Bogusław Gomzar Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Szpieg trzeciej klasy Józef Oleksy może myśleć, że społeczeństwo już wie ponad wszelką wątpliwość, że nie był szpiegiem. Tymczasem gimnazjaliści wkuwają, że prawdopodobnie jednak był. Jego łżeszpiegostwo weszło do kanonu historii Polski. Nauczyciel historii, podobnie jak innych przedmiotów, ma teraz swobodę wyboru podręczników, te zaś są różne – względnie obiektywne, nieco tendencyjne i tendencyjne do obrzydzenia. Najwyższą lokatę w tej ostatniej kategorii przyznajemy "Historii" Jana Wendta dla klasy III gimnazjum (Wydawnictwo M. Rożak z Gdańska). Podręcznik dopuścił do użytku minister Wittbrodt w schyłkowej erze Buzka, w roku 2001. Podręczników raz dopuszczonych do użytku nikt w Pomrocznej nie weryfikuje, choćby napisano w nich, że Słońce krąży wokół Ziemi na polecenie Papieża-Polaka. Skomplikowaną polską rzeczywistość opisuje Wendt za pomocą prostego jak cep schematu ideologicznego. O rządach SLD–PSL w latach 1993–97 opowiada podrozdział pod wymownym tytułem: Wstrzymanie reform. Wybory 1993 r. wygrały partie postkomunistyczne. Zmarnowane czterolecie Pawlaka–Oleksego–Cimoszewicza wyraziście kontrastuje ze świetlaną epoką Buzka. Rząd koalicji AWS–UW żwawo wziął się do ważnych dla kraju, a nawet wielkich reform. Uszczęśliwiony naród masowo kupował anteny satelitarne, komputery, telefony komórkowe. Ogarnęła nas prawdziwa mania kupowania samochodów. Trudno tylko pojąć, dlaczego AWS i UW przerżnęły wybory parlamentarne w roku 2001... Z epoki pierwszych rządów lewicy 1993–1997 uczniowie zapamiętają nazwisko Oleksego. W podręczniku czytamy, iż po odejściu Pawlaka: stanowisko premiera objął Józef Oleksy z SdRP, który oskarżony przez własnego ministra spraw wewnętrznych, Andrzeja Milczanowskiego, o kontakty z agentem KGB – podał się do dymisji. Podręcznik subtelnie przemilcza fakt, że oskarżenie nie dotyczyło kontaktów, tylko szpiegostwa, i okazało się fałszywe. Oleksy ma zapisać się w pamięci uczniów jako podejrzany typ, oskarżony o zdradzieckie knowania przeciw ojczyźnie, w dodatku przez własnego ministra (nie wyjaśniono bowiem, że był to minister Wałęsy). Ma przejść do historii ze stempelkiem "kontakty z KGB" na łysej głowie. Co by było, gdyby dziecko Oleksego chodziło do III klasy gimnazjum, a jego nauczyciel wybrał akurat podręcznik Wendta? To nie tak, panie profesorze, śledztwo zostało umorzone, a Biała Księga... Siadaj. Pała. Wynikają stąd niewesołe wnioski dla uczniów. Wasza wiedza historyczna zależy od tego, jakie poglądy polityczne wyznaje i z jaką partią sympatyzuje nauczyciel, który wybrał obowiązujący podręcznik. I możecie się nadziać na minę, jeśli wasi egzaminatorzy na dalszych etapach edukacji będą mieć inne sympatie. Dla polityków mamy jednak dobrą wiadomość. Nieważne, czy spieprzycie kolejne wielkie reformy, wywołacie katastrofę gospodarczą, elektorat wywiezie was na taczkach. Dla waszego miejsca w historii ważne jest tylko, kto będzie pisał podręczniki. Autor : Dorota Zielińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Państwowy zabór dziecka Jeśli takie ma być prawo, jesteśmy za bezprawiem. Sejny. Kilkanaście kilometrów dalej kończy się Polska. W komunalnym mieszkaniu w centrum miasta żyła sobie Helena D. z dwojgiem dzieci. Grześ ma 18 lat, Ania – 9. Od kiedy pani Helena rozstała się ze ślubnym, który od rodziny wolał wódkę, policja nie miała powodów do interwencji. – Cicha, pracowita, oddana dzieciom kobieta – uważają sąsiedzi. – W domu biednie, ale bardzo czysto. Helena D. nie pracuje. Za stara. Czterdziestka na karku. Bez kwalifikacji i znajomości. Żyje z płaconych przez państwo groszowych alimentów, działki, lasu. Na działce uprawia warzywa na potrzeby własne. Las przynosi ekstradochód. Za zioła, jagody i grzyby można kupić buty albo kurtkę na zimę. W szkole, w której edukuje się córka, przyznają, że Ania ubrana jest należycie. I nakarmiona. Ale jak na trzecioklasistkę dziewczynka źle czyta. Dlatego rok temu dyrektor Renata Czeszkiewicz zasugerowała matce, żeby przeniosła latorośl do klasy o obniżonym poziomie nauczania. Helena D. zareagowała gniewem. Zażądała zajęć wyrównawczych. Szkoła nie jest od tego, żeby spełniać fanaberie zdziwaczałych matek, wszystko więc zostało po staremu. – Córka urodziła się z językiem przyrośniętym do podniebienia. Trzeba było ciąć i pozostała niewielka wada wymowy. Starałam się jej pomóc, ale przecież się na tym nie znam – tłumaczy Helena D. Czas mijał, a Ania coraz bardziej odstawała od rówieśników. 16 kwietnia 2004 r. szkoła postano-wiła działać. Dyrektor Czeszkiewicz uznała, że najwłaściwsze będzie, jak sprawę zbada sąd. W piśmie skierowanym do Sądu Rejonowego w Suwałkach prosiła, aby sprawdzono, czy opieka nad małoletnią Anią jest sprawowana należycie. Do szkoły przyjechała kurator Krystyna Danilewicz. Pogadała z dzieckiem. Mała oświadczyła, że jest bita pasem i butem. Przez matkę i brata. Regularnie. Trudno powiedzieć, czy w ten sposób Ania chciała wyjaśnić nieumiejętność sprawnego zbierania liter w sylaby, a sylab w słowa, czy może zemścić się na najbliższych, bo np. dzień wcześniej nie kupili jej piłeczki. Takie wyjaśnienia są bardziej prawdopodobne niż możliwość ciągłego, utrzymywanego w tajemnicy katowania dziewczynki. Na ciele dziecka kurator nie znalazł siniaków ani zadrapań; nikt ich wcześniej nie widział. W ocenie nauczycieli i sąsiadów zarzut, że Helena D. znęcała się nad ukochaną córunią, jest po prostu absurdalny. Tym niemniej na posiedzeniu niejawnym sąd postanowił ograniczyć Helenie D. prawa rodzicielskie i umieścić dziewczynkę w placówce opiekuńczo-wychowawczej. Nakaz sądu wykonano w ten sposób, że w piątek 23 kwietnia (tydzień po piśmie dyrektor Czeszkiewicz, którą niepokoiło złe czytanie!) kurator w towarzystwie policji zabrał dziecko ze szkoły. – Chcieliśmy zawiadomić matkę, ale nie otworzyła nam drzwi – tak brzmi wersja wydarzeń przedstawiona przez przedstawicieli Temidy. – Nie było mnie w domu. Wróciłam koło południa, zrobiłam Ani obiad, a gdy nie przychodziła, pobiegłam do szkoły zobaczyć, co się stało. Usłyszałam, że dziecko wychowa państwo – opowiada Helena D. Tę wersję potwierdzają sąsiedzi. Cztery dni po oddaniu Ani pod opiekę orła w koronie sejneńska policja wszczęła postępowanie wyjaśniające w sprawie znęcania się nad dziewczynką. Mimo starań do dzisiaj (6 maja) nie znalazła ani jednego świadka, który w jakikolwiek sposób potwierdziłby zarzut. Dziewięciolatka wciąż przebywa w placówce. Żeby odkręcić sprawę, potrzebna jest kolejna decyzja sądu. A tym razem sądowi się nie spieszy. Zdaniem przewodniczącej Wydziału Rodzinnego Ewy Ornowskiej brak pośpiechu – podobnie jak cała sprawa – nie jest bulwersujący. Przecież jak się okaże, że rację ma matka, dzieciak wróci do domu. Helena D. napisała stosowne skargi. Na wypadek, gdyby sąd zechciał działać z zaskoczenia, sąsiedzi pożyczyli jej komórkę. Ania nie może być poza domem minuty dłużej, niż to jest konieczne! Przecież tęskni, płacze... * * * Pozytywne w tej historii jest to, że Ania w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym została przebadana przez fachowców. Jest inteligentnym, normalnym dzieckiem i nie wymaga przeniesienia do klasy z obniżonym poziomem nauczania. Wystarczą zajęcia wyrównawcze. Smutne jest to, że trudno wymazać z psychiki dziecka zafundowany koszmar. Gdy Ania wróci do swojej szkoły, stanie się przedmiotem kpin, bo przecież obcy zabrali ją na oczach rówieśników – jak bezpańskiego psa. Żałosne jest to, że nikt nie będzie za to wszystko odpowiedzialny. Chyba że matka. Jej bieda, nicnieznaczenie, nieumiejętność walki o swoje. Bo gdyby Helena D. była kimś, choćby biurwą w urzędzie gminy, a nie nikim, dzieciak mógłby przychodzić do szkoły obtłuczony jak ulęgałka i nikt nigdy nie zwróciłby na to uwagi. PS Imię bohaterki i jej córki zmienione. Autor : Bożena Dunat Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna "Nasza Polska" 25 czerwca "Prezes Toczyński przyznał m.in., że dane dotyczące struktury polskiego rolnictwa zostały przekazane Unii Europejskiej. Trudno jest te stwierdzenia odczytywać inaczej niż jako pośrednie przyznanie, że tak naprawdę spis rolny został zrobiony po to, by dać UE szczegółowe informacje o polskiej wsi. To umożliwi jej opracowanie szczegółowej polityki ekspansji na nasz rynek i techniki wykończenia polskiego rolnictwa". "Spisowa wywiadownia" (MZM) "Nasz Dziennik" 28 czerwca "Ta lilia polna jest piękniej ubrana niż podkasana dzisiaj Europejka czy Polka. Bóg dba i o piękno, i o dobro, i o gospodarkę i o wszystko. Szukajmy tylko Jego wskazań, żyjmy Nim, a stworzymy lepszą przyszłość (...)". bp Edward Frankowski, "Mężny świadek prawdy" "Głos" 29 czerwca "Zachowując wielowiekową tradycję, każdego roku 25 lipca wzywamy imienia św. Krzysztofa dziękując Miłosiernemu Ojcu za każdy szczęśliwie przejechany kilometr. Jednocześnie prosimy Go o to, by pobłogosławił nasze pojazdy i zachował wszystkich od nieszczęśliwych wypadków (...) Mamy nadzieję, że wzorem lat ubiegłych, składając ofiarę (1 grosz za każdy bezpiecznie przejechany kilometr), będziemy mogli finansowo wspomóc naszych Rodaków pracujących na misjach w Nowej Gwinei, Angoli, Botswanie, Ghanie, Kongo, Togo, Zambii, Argentynie, Boliwii, Brazylii, Ekwadorze i wielu innych krajach misyjnych". o. Wiesław Dudar SVD Dyrektor Referatu Misyjnego Księży Werbistów, "Kierowcy pomagają misjonarzom" Radio "Maryja" 1 lipca "Polacy budują kościoły w ojczyźnie, na Zachodzie, na Wschodzie, wszędzie. To jest nasze wielkie zadanie. Dlatego niszczą naród polski. Trzeba o tym wiedzieć. Dlatego niszczą kulturę polską, rodzinę polską, demoralizują dzieci. Żeby ten Kościół, ci inżynierowie ateistyczni świata, którzy Boga nienawidzą, Kościoła nienawidzą, co najwyżej używają nieraz Kościoła i pokazują się przy ludziach Kościoła, żeby Kościoła użyć, ale nie słuchają nauki Kościoła. Ci ludzie mają inne plany, a Polacy idą". o. Tadeusz Rydzyk (telefon z Kanady), msza dla Rodziny Radia "M" w Brdowie Wybrał M. T. www.niedziela.pl "Gdzie najłatwiej spotkać ludzi poszukujących Boga? Na pielgrzymce. Werbownicy sekt masowo idą więc latem z pielgrzymkami. Są doskonale dobrani – śmiali w kontaktach, sympatyczni i przystojni. Przy masowości naszych pielgrzymek dość łatwo werbownikom stać się członkami grup. Mogą też organizować »desanty« czyli pojawiać się w miejscach odpoczynku i noclegu nagle. Rzucić haczyk i odjechać. Potem pojawić się znowu i znowu, aż do skutku. Jeśli więc masz cień wątpliwości, sprawdź nowych przyjaciół. Już zdanie w rodzaju »ty naprawdę wierzysz do końca w to, co się tu mówi?...« albo »mam inne zdanie na ten temat« niech cię postawi do pionu". wydanie internetowe Tygodnika Katolickiego Niedziela www.katolik.pl "Wielu sprowadza katolickie zasady etyki narzeczeńskiej do zakazu fizycznego współżycia. (...) Czy ktokolwiek zakazuje ogrodnikowi rozwijać niecierpliwie płatki pąka róż. Brak cierpliwości w oczekiwaniu na kwiat może doprowadzić do zmarnowania najwspanialej zapowiadają-cej się róży. Podobnie jest z miłością narzeczonych. W okresie narzeczeńskim chłopak i dziew-czyna nie są jeszcze sobie dostatecznie oddani, dopiero dążą do tego, aby oddać się sobie możliwie jako panowie samych siebie, a nie niewolnicy swoich namiętności". Zakaz fizycznego współżycia w narzeczeństwie www.opoka.org.pl "350 lat po potępieniu Galileusza, Jan Paweł II powołał specjalną komisję do ponownego zbadania sprawy Galileusza. Już przy okazji pierwszego spotkania zaproponowano beatyfikację Galileusza jako zadośćuczynienie. Ale są wątpliwości czy Galileusz w ogóle wierzył w Chrystusa. Miał 2 córki, które były zakonnicami, ale obydwie były z nieprawego łoża. (...)". Nasza wiara winna być rozumna – ks. Kazimierz Fąfara Autor : M.M. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Niech dzieci nam germani Niemiec już nie pluje nam w twarz. Nie ma w co spluwać. Leszek premier Miller przywiezie nam z Waszyngtonu zapowiedź ulokowania baz amerykańskich w Polsce. Głupiemu radość. Ulokowanie u nas jankesów lądowych, owszem, uczyni Polskę chwilowo nietykalną dla ewentualnej wschodnioeuropejskiej zawieruchy zbrojnej. Ameryki boją się wszyscy z wyjątkiem Saddama Husajna, a i to nieprawda. Pozwoli to Polsce zredukować jeszcze bardziej własne siły zbrojne. Szczególnie, że mieć będziemy już amerykańskie samoloty offsetem, czyli – jak przeinacza to ciemny naród – owsem pędzone. Baza wojsk USA to pewniejszy niż ten ich offset instrument ożywienia gospodarczego. Lokalnego co prawda. Gdziekolwiek Amerykanie się osadzą (a proponuję miejsce sprawdzone: Borne-Sulinowo), kilkadziesiąt tysięcy ludzi uzyska zarobek. Kurwy indywidualne, agentki towarzyskie, striptizerki i tłumaczki, tancerki na rurze, masażystki, fryzjerki, sprzątaczki, pomywaczki, kelnerki, kucharze, rzemieślnicy, dyskdżokeje, sprzedawczynie, taksówkarze, hotelarze, złodzieje... Każdy US sołdat utrzyma ze trzy polskie rodziny. Marniej rysują się polityczne skutki przeniesienia do nas bazy amerykańskiej z Niemiec powiązane w czasie i w intencji z poparciem przez Polskę amerykańskiej wojny z Irakiem wbrew stanowisku Niemiec, Francji i Rosji. Wspieranie przez Polskę linii Busha wpisuje się w długą tradycję polskiej polityki idiotycznej i samobójczej polegającej na równoczesnym drażnieniu Niemiec i Rosji. Nazwę ją polityką imienia Powstania Warszawskiego. Odwracanie się Polski od swoich dużych sąsiadów i szukanie oparcia w odległych mocarstwach, które w naszym regionie Europy mają interesy słabe, przejściowe lub iluzoryczne, wielokroć dawało nam w dupę silnie, ale za to krwawo. Sukcesy dziewiętnastowiecznych powstań Polaków i polityki rządu londyńskiego z okresu drugiej wojny światowej są tego przykładami. Jeszcze nie weszliśmy do Unii Europejskiej, a już wspieramy polityczne w niej rozłamy. Odwracamy się tyłkiem to kupując nieeuropejski samolot, to profilując się na proamerykańską enklawę w Europie. Jednocześnie rząd powiada, że jego główną misją jest wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej. Wydziela ów rząd przy tym z siebie kaskady egzaltowanego pięknosłowia o naszym parciu dla zjednoczonej Europy. Wygraniu referendum w sprawie wejścia do Europy podporządkowana jest teraz cała polityka wewnętrzna rządu, ale zarazem zagraniczną prowadzi on przeciw tej intencji. Istny bigos z kremem. Na całym wielkim świecie jedynym państwem – nie wyłączając naszych wszystkich sąsiadów – realnie zainteresowanym Polską są teraz Niemcy. Naród ten najlepiej też ze wszystkich zna Polskę i Polaków. Niemiecki interes narodowy, a nim każdy kraj kieruje się w swej polityce zagranicznej, ma odrębne, swoiste, a dla Polski korzystne cechy. On naprawdę i serio realizować się pragnie poprzez budowę struktury szerszej niż same Niemcy – zjednoczonej Europy. Ma więc wymiar ponadnarodowy, nie ciasny. Przy tym ta połowa dzisiejszej Polski (i trzy czwarte jej gospodarczego potencjału), która do I wojny światowej znajdowała się pod niemiecką władzą, znajdzie największe szanse rozwoju w oparciu o niemiecki kapitał, technologię oraz zanikanie granicy polsko-niemieckiej. Tylko tą drogą mogą się zmniejszać dysproporcje poziomu życia pomiędzy ludnością naszą i Europy Zachodniej. Unia Europejska albo stanie się spójnym federacyjnym mocarstwem według niemieckich koncepcji, albo się rozpadnie pozostając dekoracyjnym tylko porozumieniem nadal odrębnych państw. Nie leży w interesie naszej przyszłości zasklepianie się w obrębie państwa narodowego, czyli buforowego kraju z jego suwerennym pechem. Współczesna Polska to państwo na tyle ustabilizowane, że już wreszcie politykować może i musi z długofalową myślą o przyszłości. Jeśli Unia Europejska okaże się tworem luźnym lub nietrwałym, przyszłość Polski pomyślna być nie może. Musimy więc nade wszystko wspierać Niemcy w ich staraniach o stopniowe tworzenie europejskiego mocarstwa. Jednostronnie proamerykańska orientacja Polski idąca na przekór interesom Niemiec i wzniecająca lęki Rosji nie zabezpiecza przyszłości naszego kraju dlatego między innymi, że według zgodnych prognoz dominacja Stanów Zjednoczonych nad światem wkrótce zacznie słabnąć. Jeśli federacja europejska nie stanie się mocarstwowym równoważnikiem federacji północnoamerykańskiej, władztwo Ameryki nad światem zbalansują w pojedynkę Chiny. Gdy Stany Zjednoczone powściągać będą musiały swe ambicje rządzenia światem i pozwijają swoje odległe bazy wojskowe, następca Millera jako premier zapewne pojedzie do Pekinu, by załatwić chińskie bazy wojskowe w Polsce, które wzmocnią nasze państwo buforowe porzucone przez amerykańskiego sojusznika. Uprzedzić jednak trzeba przyszłą polską generalicję, że język chiński jest jeszcze trudniejszy od angielskiego, choć wydaje się to wręcz nieprawdopodobne. Autor : Jerzy Urban Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Dziwki oo. franciszkanów Polska prasa podniosła krzyk, że nasi misjonarze w Moskwie są ofiarami politycznej prowokacji. Czyż panowie mnisi z Polski prowadzili burdel? Czy też rosyjskie władze ich prześladują. Franciszkanie to zakon żebraczy, propagujący ubóstwo. Główny moskiewski franciszkanin, obywatel RP, Grzegorz Cioroch chciał wyżebrać 2400 dolarów miesięcznie za wynajęcie należących do niego dwóch połączonych mieszkań o łącznej powierzchni 190 mkw na parterze obskurnej kamienicy przy Srednim Tiszynskim Piereułku. Przecznicę dalej znajduje się ambasada RP, pięć minut piechotą – Katedra Niepokalanego Poczęcia, główna katolicka świątynia. W ubiegłym roku franciszkanie, którym przewodzi Cioroch, przeprowadzili się ze starej kamienicy do okazalszego lokum – osobnego domu w tej samej dzielnicy. W lutym Cioroch – za pośrednictwem agencji nieruchomości – podpisał umowę z obywatelką Marią Tichonową, z podmoskiewskiej osady Sieliatino, o wynajęciu za 86 400 dolarów pustostanu na trzy lata. Mnich tłumaczy teraz, że Ticho-nowa zapewniała go o wykorzystaniu lokalu do działalności charytatywnej. Tym samym przyznaje, że zamierzał czerpać zyski z dobroczynności. Dziwi naiwność mieszkającego od prawie 10 lat w Moskwie franciszkanina. Trudno wierzyć, że nie wiedział, iż tutejszy rynek nieruchomości jest dziedziną mocno kryminalną, w której wynaleziono nieograniczoną liczbę przekrętów. Duchowni katoliccy – jako posiadacze sporej liczby nieruchomości w rosyjskiej stolicy – doskonale o tym wiedzą. Jeszcze na początku lat 90. kupili dom z parcelą pod Moskwą z przeznaczeniem na seminarium. Po dokonaniu transakcji okazało się, że nabyli Inflanty – nieruchomość należała do kogoś innego. Według "Niezawisimoj Gaziety" oszuści zarobili na naiwności księży ok. miliona dolarów. Choć dawną siedzibę franciszkanów dzielą od Kremla nie więcej niż cztery kilometry w prostej linii, okolica, w której się znajduje, to zadupie. Do lokalu wiodą oddzielne drzwi od podwórza. Cisza, spokój, nie ma problemu z zaparkowaniem samochodu. To zadecydowało o atrakcyjności pofranciszkańskiego pustostanu. W lokalu przeprowadzono gruntowny remont i przerobiono na burdel. Aby uniknąć kłopotów z trafieniem, na murze obok wejścia wymalowano kolorowe serduszka. Przekraczający próg klienci wykładali 50 dolarów za godzinę. Burdele w Rosji są nielegalne. Jednak siła opiekującej się nimi mafii i sprzyjającej jej, skorumpowanej milicji jest większa, niż moc prawa. Interweniującego Ciorocha potraktowano jak frajera (po rosyjsku "łocha"). Bandyci nie dali ojczulkowi ani pieniędzy, ani nadziei na odzyskanie lokalu. Współczuł mu uczciwy dzielnicowy Anatolij Koliesnikow, który dwukrotnie kontrolował agencję, zabierał na komisariat zamiejscowe panienki bez moskiewskiego meldunku. Płaciły niewielki mandat i po trzech godzinach mogły wrócić do pracy w pofranciszkańskim lokum. Dzielnicowy jeszcze w kwietniu radził Ciorochowi, by skierował sprawę do sądu, bo tylko on może unieważnić umowę najmu. Franciszkanin zdecydował się na proces dopiero we wrześniu. Wyraźnie nie był zainteresowany rozgłosem. O zmianie przeznaczenia lokalu nie powiadomił bowiem Ministerstwa Sprawiedliwości, w którym zarejstrowany jest zakon franciszkański. Adres urzędowy siedziby zakonu – mimo faktycznej jej zmiany pozostał ten sam. Uchybienie prawne wykryli w czasie rutynowej kontroli pracownicy Ministerstwa Sprawiedliwości. Z formalnego punktu widzenia "Komsomolskaja Prawda" miała rację dając tytuł "Moskiewski klasztor okazał się burdelem". Fatalnie skończyło się dla franciszkanów przypuszczenie, że mogą postępować tak, jakby byli w Polsce. Moskiewskie media – w tym telewizyjny odpowiednik Radia Maryja, emitowany co niedzielę program "Ruski Dom" – nie oparły się pokusie powiązania działalności mnichów z agencją towarzyską sugerując, że czerpią zyski z nierządu. Strona internetowa mnichów "francis.ru" zamieniła się w redutę Ciorocha broniącą się przed zarzutami. W sukurs im przyszedł, w specjalnym oświadczeniu, rzecznik Watykanu. Sam franciszkanin był niedostępny dla dziennikarzy. Ojciec Cioroch objawił się dopiero 13 października na niedzielnej mszy w katedrze. Przedstawił się jako męczennik za wiarę. Aferę uznał za misternie zorganizowaną akcję specsłużb. Stan umysłu o. Ciorocha ilustruje fragment jego orędzia do wiernych (cytujemy za "Wyborczą"): Do czegoś takiego nie posuwali się nawet w czasach Stalina. Wtedy wyprowadzali księży z kościołów i rozstrzeliwali, ale nie było takich prowokacji. Nie wiem, czy nie stoję przed wami ostatni raz. Grożą mi rozprawą fizyczną, muszę się ukrywać. Rozumiemy z tego, że Cioroch wolałby być rozstrzelany przed katedrą na Małej Gruzińskiej, niż krytykowany przez prasę. Po co się więc ukrywa? Mafia i media (nie wszystkie – "Niezawisimaja Gazieta" opu-blikowała obiektywną relację, "Komsomolskaja Prawda" w drugim artykule przedstawiła racje mnichów) zrobiły z Ciorocha "łocha". Nie dlatego wszakże, że jest katolickim duchownym, lecz iż okazał się pazernym naiwniakiem, który nie zrobił niczego dla sprawdzenia wiarygodności osoby, której zamierzał wynająć mieszkanie. Stracił podwójnie. Nie dostał forsy za wynajem, a teraz wynajął jednego z najdroższych rosyjskich adwokatów – Anatolija Kuczerenę. Cioroch kreuje się na ofiarę represji, sprawę kryminalną zamienia w polityczną. Obrabia z ambony dupę rosyjskiej władzy. W swoją grę wciąga wiernych, którzy w katedrze zobowiązali się pościć w jego intencji przez jeden dzień o chlebie i wodzie. Wstrzemięźliwość i umiar są bardziej potrzebne moskiewskim franciszkanom. Autor : Adam J. Sowa Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Balcerowizna " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Hausner jęczy i klęczy Agencje doniosły, że minister pracy Jerzy Hausner (SLD) "zapowiedział, że jest gotowy do ustępstw w projekcie ustawy o wolontariacie". Chodzi o ustępstwa wobec Kościoła katolickiego – danie mu możliwości korzystania ze zwolnień fiskalnych (o projekcie pisaliśmy w "NIE" nr 10/2002). Pierwotnie zakładano, że z uprzejmości państwa mogłyby korzystać "organizacje pożytku publicznego" prowadzące działalność charytatywną (taką organizacją kościelną jest np. Caritas), ale uprzejmość nie obejmowałaby organizacji prowadzących działalność związaną z kultem religijnym. Naciskany przez Episkopat Hausner uklęknął i gotów jest przyznać parafiom prawo do korzystania z ulg, pod warunkiem że środki publiczne nie będą wykorzystywane do finansowania działalności związanej z kultem czy misjami. Jeśli ta ustawa przejdzie w Sejmie – a może przejść – to w dręczonym totalnym deficytem kraju zostanie otwarta kolejna "lodziarnia". Nie mam najmniejszych złudzeń co do tego, że będziemy świadkami różnego rodzaju "nieprawidłowości", a raczej chamskich przekrętów w wykonaniu funkcjonariuszy Kościoła. Hausner łudzi się, że korzystanie przez wielebnych z grosza publicznego da się kontrolować. Ale to tylko pobożne życzenie. I pomyśleć, że walcząc ze sławną dziurą najpierw Belka dokręcił nam śrubę podatkową, potem rzeczony Hausner zaproponował "uelastycznienie" kodeksu pracy, które to rozwiązanie skutecznie zwiększy liczbę bezrobotnych, następnie nastraszył emerytów wizją zakazu pracy, a teraz robi dobrze Glempowi na koszt podatników. Tak daleko nie posunęła się nawet partia pisana przez "ch". Autor : A.F. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Bagsik show " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " I któż Cię Ala wypierdala " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Ojcowie naszych praw Na 600 zł grzywny skazał sąd w Zambrowie senatora SLD Sergiusza Plewę za spowodowanie w lipcu kolizji drogowej. Senatora czeka ponadto proces za prowadzenie w stanie nietrzeźwym. O wyprowadzenie z Wielkopolskiego Banku Rolniczego 2,6 mln zł podejrzewa posła Witolda Hatkę (LPR) kaliska prokuratura. Minister sprawiedliwości podpisał już wniosek o uchylenie immunitetu poselskiego Hatki. Marszałek Sejmu otrzymał wniosek o uchylenie immunitetu włocławskiemu posłowi Samoobrony Lechowi Kuropatwińskiemu. Prokuratura chce postawić mu zarzut podrabiania podpisów pracowników na liście płac. Komisja Regulaminowa i Spraw Poselskich będzie rekomendowała Sejmowi przyjęcie wniosku o uchylenie immunitetu posłowi Ligi Polskich Rodzin Józefowi Skowyrze, którego Prokuratura Okręgowa w Poznaniu chce oskarżyć o fałszowanie list wyborczych. Wrocławska prokuratura przedstawiła zarzut posłowi SLD Ryszardowi Maraszkowi. Poseł jest zamieszany w sprawę wyłudzeń wielomilionowych kredytów z jednego z banków w Lubinie. Nie dojdzie do procesu przed Sądem Rejonowym w Olkuszu przeciwko b. posłowi AWS Markowi Kolasińskiemu i 8 innym osobom oskarżonym o wielomilionowe oszustwa. Nowo ustanowiony obrońca Kolasińskiego przysłał do sądu wniosek o odroczenie terminu rozpoczęcia procesu, ponieważ chce się zapoznać z materiałem dowodowym. Tak to parlament nawet nie uchwalając nowych praw przysparza roboty sądom. Autor : D.J. Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Łańcuszek idiotów Droga z nędzy do pieniędzy jest prosta jak konstrukcja cepa. Wystarczy założyć firmę oferującą pracę. Naiwnych, gotowych zapłacić za wizję zarobku nigdy nie zabraknie. Mechanizm nabijania w butelkę jest od zawsze taki sam. GUDI – ARTPOL – EUROMEX z Gorzowa, GRYF z Polic, F.H.U.P. DOMIS z Bełchatowa, Clean BUSINESS z Warszawy czy EUROPA – Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Marketingowe z Kutna to jeden czort. Jakby kto jeszcze nie wiedział, na czym polega szwindel, to informujemy. Drogę do dobrobytu znajdujesz w gazecie lub gazetach elektronicznych naszych telewizji. Oferują ci zarobek do kilku tysięcy złotych miesięcznie, na dodatek bez kaucji. Zachęcony dzwonisz (najczęściej na drogie numery 0-700) lub piszesz załączając znaczki. W zamian dostajesz stronicową informację, że więcej danych dostaniesz po przesłaniu kilkudziesięciu złotych (najczęściej od 30 do 60), które nie są kaucją i będą zwrócone, gdy tylko podejmiesz stałą współpracę. Rezygnując z 3/4 litra dobrej wódki czekasz na dzieło gwarantujące, że w przyszłości na flaszki ci nie zbraknie. Po jakimś czasie dostajesz parę stron druku o wariantach na każdą okoliczność. Pierwsza podstawowa forma współpracy to umowa przedstawicielska, czyli próba nakłonienia do tego, żebyś poszukał kilkudziesięciu jeszcze głupszych od siebie. Za informator zapłaciłeś 35,90 zł, za dodatkowe 299 dostaniesz jeszcze 50 informatorów i 100 ulotek. Przy odrobinie szczęścia narżniesz następnych naiwnych na 1795 złociszów. Wystarczy od tego odjąć koszt pierwszego i kolejnych informatorów, by przekonać się, że na własne potrzeby zostanie ci aż 1460 zł. Tylko że bez drogiej reklamy tekstowej w telewizji nikt się nie dowie, że masz tak cenne informatory na sprzedaż. Klasyczny łańcuszek św. Antoniego – pieniądze należą się tylko pierwszemu w szeregu. Gdy to zrozumiesz i nie będziesz chciał żerować na naiwności braci w niedoli, możesz zająć się produkcją. Wszystkie oferty są niemal tak samo debilne, przebija je tylko tak zwany łańcuch DOMIS-u. Twój potencjalny pracodawca przesyła ci materiał niezbędny do wykonania łańcucha. Jest nim niezadrukowana kartka formatu A3. Z łatwością przerobisz ją na ozdobę choinkową. Wystarczy mieć linijkę, ołówek, nożyczki i klej. Na krótszych bokach kartki oznaczysz punkty co pół centymetra, na dłuższych co 3 cm. Wychodzi kratka licząca 826 prostokącików, które dokładnie wytniesz. Z trzech centymetrów długości pół przeznaczysz na sklejkę, posmarujesz lepiszczem i tak uzyskasz pierwsze ogniwo łańcucha szczęścia. Ma ich być dokładnie 826. Gówno to ma niewiele ponad 9 mm średnicy (tyle co ołówek), ale nie szkodzi. Pieniądze są pewne – całe 70 groszy za łańcuch. Odsyłasz dzieło do Bełchatowa wraz z umową na dalsze 70 sztuk. DOMIS dzieło kontroluje i albo olewa cię od razu, albo przysyła nowe 70 kartek A3, a do tego "bezpłatnie klej i ołówek". Klejem możesz sobie zalepić głodny dziób, a ołówkiem... bo DOMIS, obiecując zapłatę za 70 łańcuchów (63 zł netto), wcześniej zadbał, żeby nigdy nie musiał nic zapłacić. Kleić masz klejem zleceniodawcy, ale to ty ponosisz odpowiedzialność za to, że łańcuch trzymać się będzie kupy. Odbiór techniczny "ozdób" odbywa się pod nieobecność wykonawcy, który nawet nie dowie się, dlaczego jego dzieło zostało wybrakowane. DOMIS zapewnia sobie jeszcze dodatkową możliwość wyruchania kontrahenta. W umowie zostawione jest wolne miejsce na termin wykonania zlecenia. Więc choćbyś posadził przy klejeniu łańcucha całą rodzinę, łącznie z oderwanymi od obowiązku szkolnego nieletnimi, to i tak nie musisz zdążyć na czas. Nawet gdy wykonasz w terminie 70 bezbłędnych ozdób, nie oznacza to jeszcze dostępu do stałej współpracy z firmą. DOMIS może z tobą podpisać umowę na dalsze 100 łańcuchów, potem na 300, a na koniec, jeżeli wszystkie będą wykonane prawidłowo, na 1500 ozdób za 1350 złotych netto. Za mityczne pieniądze, w nieokreślonym terminie, będziesz musiał skleić milion dwieście czterdzieści tysięcy ogniwek. Tego nie załatwi za ciebie nawet cały obóz resocjalizacyjny chińskich dysydentów pod groźbą wymierzonych w nich ak-47. W świetle polskiego prawa umowa o świadczenie niemożliwe jest nieważna (art. 387 par. 1 kc) i tak zapewne byłoby z twoją umową z DOMISEM, gdybyś tylko wiedział o istnieniu tego przepisu. Właściciele firmy wiedzą jednak, że skoro zamierzasz u nich zarobić, to nie możesz mieć pojęcia o kodeksach. Przykładowy DOMIS wymaga jednak – tak jak wszystkie podobne mu firmy – załączania do umów kserokopii dowodu osobistego, co stawia zasadne pytanie, czy aby nie handluje danymi osobowymi frajerów marzących o własnych 63 złotych. Nie można jednak twierdzić, że DOMIS jest do końca nieuczciwy. Dopuszcza możliwość niezadowolenia z jego pierwszej oferty. Wystarczy wtedy przesłać zaadresowaną kopertę z aktualnym znaczkiem i oczekiwać nowych bezpłatnych informacji o płatnych informatorach. Autor : Alicja Brzeźińska Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Cudowny odpływ raków Hindusi w odróżnieniuod katolików jakoś nie wierzą w uzdrawianie z raka poprzez gorącą modlitwę, dotykanie medalikiem i oplatanie czarną wstążeczką. Brakuje tylko podpisu Wojtyły, aby Matkę Teresę z Kalkuty wynieść na ołtarze. Jeżeli jednak Jan Paweł II wyda bullę przed świętami Bożego Narodzenia, będzie to beatyfikacja oszukana. W Kalkucie, w domach misyjnych dla umierających, siostry zakonne już przygotowały obrazki z podobizną św. Matki Teresy oraz kawałki sari, jakie miała na sobie w chwili śmierci, 5 września 1997 r. Te podniosłe przygotowania do powitania nowej świętej zburzył niespodziewanie lokalny rząd, rozpętując polemikę z Watykanem na temat cudownego uzdrowienia Moniki Besra – 30-letniej Hinduski, która cztery lata temu miała raka jajników i była leczona w szpitalu, a później w domu misyjnym malutkiej zakonnicy z Albanii. Jak utrzymuje Monika w dokumentacji wysłanej do Rzymu – 5 września 1998 r., dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci Matki Teresy, siostry zakonne położyły na jej brzuchu medalik, który dotknął zwłok kandydatki na świętą, oplotły ją czarną wstążeczką i odmówiły ulubioną modlitwę kandydatki na świętą. Następnego dnia chora poczuła się uzdrowiona – zniknęła narośl z narządów rodnych i ustąpiły bóle, i wszystkie inne dolegliwości. Widziała Matkę Teresę w aureoli i oślepiającej poświacie. Świadectwo cudownego uzdrowienia jest punktem najważniejszym procesu beatyfikacyjnego. Aby zostać błogosławioną, a później świętą nie wystarczy dobra opinia, powszechne uznanie, ani nawet Nagroda Nobla. Potrzebny jest cud – najlepiej właśnie uzdrowienie z raka, które wśród cudów jest ostatnio najmodniejsze. W przypadku królowej biednych zebrane dokumenty liczą już 34 tysiące stron. W kilka godzin po tym, jak 2 października br. Kongregacja Procesów Świętych przyjęła (z udziałem świeckich medyków!), cudowne uzdrowienie Moniki Besra, do Rzymu przyszedł protest lekarzy ze szpitala w Kalkucie, gdzie chora przez miesiące była leczona lekarstwami. Co to za cud! Kobieta wyzdrowiała dzięki kuracji farmaceutycznej! – skomentował indyjski minister zdrowia Surya Kanta Mishra. – Nie chcę obrażać dobrego imienia Matki Teresy, ale wmawianie ludziom, że nowotwór leczy się za pomocą medalików, wstążeczek i modlitw jest zabobonem, i szkodzi ich zdrowiu. Komentarz podała indyjska agencja IANS, podchwyciła go francuska France Press oraz włoska ANSA, rozdmuchując globalną aferę. Proces beatyfikacyjny Matki Teresy z Kalkuty rozpoczął się w sierpniu 2002 r. i biegł po torze uprzywilejowanym. Prawo kanoniczne mówi wyraźnie, że o beatyfikację można ubiegać się dopiero 5 lat po śmierci kandydata, ale w tym przypadku zielone światło zapalił sam papież. Cudów też nie brakowało: arcybiskup Kalkuty zgłosił przypadek uzdrowienia z raka niejakiej Rai Gang, która spała z obrazkiem Matki Teresy. Był Filipińczyk, któremu dzięki gorącej modlitwie do albańskiej zakonnicy rozkruszyły się kamienie nerkowe. Ojciec Brian Kolodiejchuk wybrał przypadek Moniki Besra, bo był najbardziej spektakularny. Po proteście hinduskich lekarzy, których Watykan od razu ochrzcił komunistami, beatyfikacja Matki Teresy może zostać przyhamowana. Trzeba szukać nowego raka i nowego cudu. Autor : Grażyna Zaga Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Wyślij do znajomego Przesyłanie tekstu pt " Wyplutka " docelowy adres email (wymagane) Twoje imie i nazwisko (wymagane) | powrót na poprzednią stronę | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) : Email (nie wymagany ale wypada podać) : Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie komentarza. | W r ó ć | Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone. NUMER 20/2004 Prenumerata! krajowa | zagraniczna Trup w Arce Rydzyka – Będę odpowiadał swoim honorem za pieniądze, które wpłacacie na konto Radia Maryja – mówił w marcu 1997 r. w kościele św. Brygidy w Gdańsku podczas mszy inaugurującej powstanie Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej jego przewodniczący Bolesław Hutyra. – Tak, ja odpowiadam własnym honorem, bo ustaliliśmy z ojcem Rydzykiem, że pod naszą kontrolą będą te pieniądze. I mogę wam przyrzec, że żadna złotówka nie zostanie wydana na ekspertów, na papier, na ołówek, na cokolwiek innego (oklaski). – A na krzyżach kotwice, znaki nadziei – wtórował mu na tej samej mszy Ojciec Dyrektor. – Tyle razy krzyżowano nadzieję. Chcieli uśmiercić nadzieję. Ale ja wierzę w nadzieję (oklaski). Wiara Trudno dziś ustalić, kiedy doszło do pierwszego spotkania ojca Tadeusza Rydzyka i kpt. żeglugi wielkiej Bolesława Hutyry. Musiał to być jednak koniec 1996 lub początek 1997 r. Spotkali się w klubie dla marynarzy prowadzonym przez ojców redemptorystów przy kościele Morskim Matki Bożej Nieustającej Pomocy i św. Piotra Rybaka przy ul. Portowej 2 w Gdyni. Ojciec Tadeusz odwiedzał w Gdyni biuro Rodziny Radia Maryja przy tym właśnie kościele. Kpt. Hutyra był tam częstym gościem, jako prezes Rady Opiekuńczej przy Fundacji Stella Maris, światowej organizacji katolickiej dla marynarzy. Spotkali się, pogadali. Od słowa do słowa zrodził się pomysł, aby ratować kolebkę – Stocznię Gdańską. Pomysł był taki: zwrócić się do społeczeństwa, narodu, katolików, patriotów, aby wpłacali pieniądze na ratowanie Stoczni Gdańskiej. W jaki sposób to ratowanie za pomocą zebranych pieniędzy miało przebiegać, nie wiadomo. Koncepcje były różne i do końca nie sprecyzowane. Hutyra myślał o tym, by nie dopuścić do postawienia stoczni w stan upadłości i sprzedaży, ale zawrzeć układ z wierzycielami. Gwarantowałyby go zebrane pieniądze. Na wiosnę 1997 r. powstał Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego przy Radiu Maryja. To doniosłe zdarzenie poprzedziło kilka wielogodzinnych audycji radiomaryjnych na ten temat. Od chwili powstania komitetu Radio Maryja było główną i niemal jedyną tubą apelującą o wpłacanie pieniędzy na ten "narodowy" cel. Ojciec Dyrektor w swej niezwykłej dobroci udostępnił nie tylko eter, ale i konta Radia. Komitet Ratowania Stoczni swym autorytetem zasilili: kpt. że-glugi wielkiej Zbigniew Sulatycki – wiceminister w rządzie Suchockiej, odpowiedzialny za gospodarkę morską, ks. prof. Albert Krąpiec – filozof i teolog katolicki, wykładowca KUL, prof. Jerzy Doerffer – twórca polskiej szkoły budowy okrętów, bp. Edward Frankowski, ówcześni parlamentarzyści: poseł LPR Adam Biela, poseł AWS Stanisław Wądowłowski, senator Jadwiga Stokarska. Kpt. Bolesław Hutyra przystąpił do pracy z wielkim oddaniem, szczerymi intencjami, przekonany, że powołano go do Wielkiej Sprawy, do Służby dla Ojczyzny, Kościoła i Radia Maryja, na drogę wytyczoną Prawdą Ewangelii, którą mógł kroczyć ramię w ramię z Wielkimi Autorytetami. Przez dwa niemal lata na antenie Radia Maryja powtarzane były prośby o wpłaty na ratowanie stoczni. I przez cały ten czas ludzie wpłacali. Nadzieja Społeczny komitet, którego przewodniczącym został Hutyra, po kilku miesiącach przekształcił się w stowarzyszenie o nazwie Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej. Prezesem został kpt. Hutyra. W paragrafie 5 statutu wpisano, że celem stowarzyszenia jest ratowanie Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego oraz reprezentacja deponentów, którzy złożyli pieniądze na subkoncie bankowym "Radio Maryja dla Stoczni" w celu nabycia praw z akcji Stoczni Gdańskiej S.A. Stowarzyszenie Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego nie było jednak jedynym, które zbierało od ludzi kasę na ten cel. W 1996 r. "Solidarność" powołała stowarzyszenie Solidarni ze Stocznią Gdańską, któremu przewodniczyć zaczął Marian Krzaklewski. "Solidarni" zaczęli w całym kraju sprzedawać cegiełki poprzez m.in. urzędy pocztowe. Hutyrę opanowała myśl, że trzeba połączyć szmal – ten, który ludzie wpłacają na konto radia, i ten, który zbiera Krzak. Będzie go więcej, to i ratowanie stoczni łatwiejsze, bo za większą kasę więcej można zdziałać. W lipcu 1998 r. doprowadził do podpisania listu intencyjnego z Krzaklewskim o połączeniu całej tej – było nie było społecznej – kasy. W porozumieniu z kilkoma bankami miało powstać konsorcjum gwarantujące kasę na budowę statków. Panowie zwrócili się do sędziego komisarza, aby nie opylał Stoczni Gdańskiej Szlancie. Sędzia jednak opylił, ale to jest już zupełnie inna historia. Ile było kasy na koncie Radia Maryja, a ile miał Marian ze sprzedaży cegiełek, do dzisiaj precyzyjnie nie ustalono. Jedno jest pewne. Hutyra – jako prezes stowarzyszenia – ma tylko mgliste i sprzeczne dane na ten temat. Raz była mowa o 25 mln zł, raz o 2,5 mln dolarów. Ile tego wpłynęło, nie wiadomo do dzisiaj. Jedyna liczba, jaka się powtarza w wypowiedziach rozmaitych działaczy komitetu – to liczba ofiarodawców. Na konto Radia Maryja na ratowanie Stoczni Gdańskiej miało wpłacić ok. 940 tys. osób. Zakładając, że to szacunek zbliżony do prawdy i że kwoty wpłat były różne – od 5 zł do kilkuset – na konto Radia Maryja musiało wpłynąć dobre kilkadziesiąt milionów złotych. Bolesław Hutyra chciał się dowiedzieć dokładnie ile. Wielokrotnie pisemnie dopominał się od ojca Rydzyka informacji na ten temat. Bezskutecznie. Stosunek Ojca Dyrektora do Hutyry zmienił się diametralnie. Miłość Od sierpnia 1998 r. Tadeusz Rydzyk przestał mieć czas na spotkania z Hutyrą, choć wcześniej był gotów przyjmować go nawet w nocy. Poniechał także odpowiadania na jego listy. I rzecz ciekawa. Im bardziej Hutyra domagał się wiadomości na temat kwot wpłaconych na ratowanie stoczni, tym bardziej stosunki z Ojcem Dyrektorem stygły. We wrześniu 1998 r. Hutyra pojechał do Torunia na wcześniej umówioną rozmowę z Rydzkiem. Czekał 20 godzin (słownie: dwadzieścia). Na próżno. To go lekko zaczęło trzeźwić. Próbował jeszcze umówić się przez ekscelencję bp. Frankowskiego, ojca prof. Krąpca i przewielebnego ojca prowincjała CSsR Edwarda Nocunia. Ale i ci olali jego prośby. Cóż się bowiem okazało? Kpt. Bolesław Hutyra był współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych! Czyż Ojciec Dyrektor nie mógł stracić zaufania do Hutyry? Prawda, jakie to śliczne? Czytelnik tygodnika "NIE" być może nie do końca sobie uzmysławia, co to znaczy być społecznikiem, działaczem środowisk prawicowych, kościelnych oskarżonym o współpracę z SB, WSI czy innymi służbami. To gorzej niż być oskarżonym o kradzież, bicie żony, upijanie, gwałt czy pedofilię. To człowieka skreśla. Normalny człowiek oskarżony o bycie współpracownikiem czegokolwiek być może wzruszyłby ramionami i powiedział: "Pocałujcie mnie w dupę". Hutyra nie mógł. Gdy we wrześniu 1998 r. sporządzono warunkową umowę sprzedaży Stoczni Gdańskiej, a w grudniu dokonano sprzedaży, tworzone przez Hutyrę konsorcjum z Krzaklewskim rozpadło się, a jego samego odwołano z władz stowarzyszenia. Ojciec Rydzyk ogłosił zaś, że każdy, kto ma potwierdzenie wpłaty pieniędzy na stocznię i chce je odebrać, to proszę bardzo. Może się zgłosić. Kpt. Hutyra już miał inne zajęcie niż dopominanie się u Rydzyka o społeczne pieniądze. Postanowił bronić swego honoru. We wrześniu 1998 r. do sądu wniósł pozew o ochronę dóbr. Sąd Rejonowy w Gdańsku sprawę oddalił do czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej. Gdy w grudniu 1998 r. powstał IPN i potem jego gdański oddział – Hutyra zwrócił się o wydanie swojej teczki. Sprawa się wlokła. W kwietniu 1999 r. Bolesław Hutyra – wciąż wierząc, że sprawa stoczni jest do odkręcenia i wspominając swoje słowo honoru dane w marcu 1997 r. – zarejestrował Stowarzyszenie Akcjonariuszy i Obrońców Stoczni Gdańskiej "Arka". Z uwagi na przejścia w komitecie, któremu patronował Rydzyk, Hutyra nie chciał już kandydować do jego władz. "Arka" zebrała 2,5 tys. pełnomocnictw drobnych akcjonariuszy Stoczni Gdańskiej i domagała się zwołania Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy oraz sądowego unieważnienia sprzedaży. 15 września 2000 r., jadąc wraz z dwoma innymi członkami "Arki" na kolejne spotkanie w sprawie stoczni, Hutyra zginął w wypadku samochodowym. Nagła śmierć ostatecznie zwolniła kpt. żeglugi wielkiej Bolesława Hutyrę z danego w obecności Ojca Dyrektora słowa honoru. Alleluja i do przodu! Komitet Wspierania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego założony przez Hutyrę pod patronatem Radia Maryja dalej pracuje. W lutym 2002 r. wydał deklaracje poparcia dla strajkujących stoczniowców w Gdyni. Ojciec Dyrektor musi przeczekać brudną kampanię pomówień i działać dalej. Tyle jest jeszcze w tym kraju do uratowania. Szczęść Boże. Autor : Waldemar Kuchanny Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne | telewizornia | listonosz doniósł | po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6 Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
www nie com pl 4
www nie com pl 1
www nie com pl 2
www oditk com pl ZarzÄ…dzanie MetodÄ… Deminga
Stępniak S , Bezpieczne wały przeciwpowodziowe www izolacje com pl
www wentylacja com pl technologie technologie asp ID=258
www abc com pl serwis du 0379
ODiTK Ośrodek Doradztwa i Treningu Kierowniczego drogowskazy jakości www oditk com pl
eBooks PL Rachunek Prawdopodobienstwa I Statystyka Mat Wojciech Kordecki (osiol NET) www!OSIOLEK!c
www neroj com TIS wsmdata pl 02P Focus G17386
eBooks PL Przewodnik Po Statystyce (osiol NET) www!OSIOLEK!com

więcej podobnych podstron